Caroline Anderson
Nie wszystko naraz
(One step at a time)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Mamo, telefon! Ze szpitala! - Stephie, kilkunastoletnia córka Kate, zakryła dłonią słuchawkę. - Pewnie chcą, żebyś przyszła i zarobiła kupę forsy. Może dostanę nową wieżę?
- Nie licz na to! - otrzeźwiła ją Kate. - Nie mam zamiaru ogłuchnąć na starość. A teraz idź się myć.
- Proszę chwilkę zaczekać - rzuciła Stephie wesoło do słuchawki. - Doktor Heywood zaraz podejdzie. Mogę wiedzieć, w jakiej sprawie państwo dzwonią?
Kate odebrała słuchawkę swojej cudownej córce, zanim ta zdążyła rozgadać się na dobre - na przykład na temat zarobków lekarzy i cen sprzętu hi-fi.
- Dobry wieczór, tu doktor Heywood. W czym mogę pomóc?
- Czy to pani Katherine Heywood?
Pytanie to nie zostało postawione suchym, rzeczowym tonem, typowym dla rozmów służbowych. Głos, który Kate usłyszała w słuchawce, był łagodny i ostrożny. Poczuła niepokój. Czyżby coś się stało? Przecież Stephie jest przy niej, cała i zdrowa.
- Idź się myć - powtórzyła córce, po czym zaczekała, aż dziewczynka wyjdzie z pokoju. - Tak, to ja.
- Pani Heywood, dzwonię z polecenia pani męża.
Kate uspokoiła się. Najwyraźniej rozmawia z jedną z sekretarek Dominika, który z powodu nadmiaru zajęć nie może zabrać córki na weekend.
- Mojego byłego męża - poprawiła odruchowo. - Oczywiście, rozumiem. Nagły wypadek i konieczna operacja.
W słuchawce na chwilę zaległa cisza.
- Więc pani już wie?
Kate roześmiała się beztrosko.
- Nie, zgaduję. To do niego podobne.
- Podobne? - Tym razem w głosie zabrzmiało zakłopotanie. - Czy on często ulega wypadkom?
Kate ogarnął niepokój.
- Chwileczkę, a co się właściwie stało?
- Pani mąż miał wypadek.
- O Boże! Coś poważnego?
Palce Kate zacisnęły się na słuchawce. Słyszała kroki Stephie na górze, szum wody z prysznica i bicie własnego serca.
- Na szczęście nie. - Głos w słuchawce zabrzmiał łagodniej. - Doznał obrażeń nóg i jest ranny w głowę, ale jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Będzie musiał jednak zostać w szpitalu tydzień lub dwa. Zdaje się, że córka państwa miała przyjechać do niego na weekend...
Kate spojrzała odruchowo na zdjęcie Stephie, stojące na pianinie. Boże, jak ona to przyjmie?
- Weekend to żaden problem. Jak on się czuje? - spytała drżącym głosem, opierając się o ścianę. - Potrzebuje czegoś? Przyjdziemy go odwiedzić.
- Doktor Heywood prosił, żeby przekazać, że czuje się dobrze. Nie chce jednak niepokoić córki i wolałby, żeby pani przyszła sama. Zabieg nastawiania kości ma o ósmej, więc może przyjedzie pani około wpół do trzeciej? Przydałoby mu się parę koszulek z krótkim rękawem i kilka par spodenek. Proszę nie przywozić długich spodni od piżamy, bo prawdopodobnie będzie miał nogę na wyciągu.
- Na wyciągu? Co się właściwie stało?
- Doktor Heywood ma złamaną kość udową.
- Co było przyczyną złamania?
- Wypadek samochodowy. Zderzenie z pojazdem, który próbował wyprzedzić ciężarówkę w ślepej uliczce. Doktor Heywood jest nieco zdenerwowany. Mówi, że jego samochód nadaje się do kasacji. Zdaje się, że to był bardzo stary i cenny model.
Jaguar, typ E. Duma i radość Dominika. Pewnie jest teraz trochę bardziej niż „nieco zdenerwowany”. Personel szpitalny musiał mieć z nim ciężkie przejścia.
Kate zanotowała adres szpitala, numer oddziału i godziny wizyt.
- Proszę mu powiedzieć, że przyjadę jutro i na razie nie powiem nic Stephie. I niech pani... - Zawahała się, po czym dodała miękko: - Niech pani go ode mnie pozdrowi.
Odłożyła delikatnie słuchawkę i oparła głowę o ścianę, próbując ochłonąć. Dominik miał wypadek. Dzięki Bogu, był na tyle rozsądny, żeby nie martwić Stephie, która jutro zdaje ostatni egzamin. Gdyby wiedziała, że ojciec jest w szpitalu, żadna siła nie byłaby w stanie wyciągnąć jej z jego separatki.
Kate westchnęła, poprawiając drżącą ręką włosy. Jej małżeństwo rozpadło się wiele lat temu, mimo to oboje z Dominikiem starali się utrzymywać dobre stosunki, głównie ze względu na Stephie. Stephie natomiast kochała oboje rodziców, ale, jak to zwykle córki, była szczególnie przywiązana do ojca. Kate wiedziała, że utrzymanie tajemnicy przed dociekliwą i ciekawską nastolatką będzie bardzo trudne. Po chwili Stephie zbiegła na dół, radosna jak skowronek.
- I co? Dostanę moją wieżę?
Kate przywołała na twarz słaby uśmiech.
- Może innym razem. To była wiadomość od ojca. Ma jutro operację i będzie zajęty przez cały weekend.
Stephie popatrzyła na nią podejrzliwie.
- Przecież dzwonili ze szpitala.
Kate wyczuła jej niedowierzanie i prędko zaczęła wyjaśniać:
- No tak, ojciec jest właśnie w szpitalu. To nagły przypadek. Będzie operował jutro rano i zostanie tam pewnie cały dzień. Przesyła całusy i obiecuje ci to jakoś wynagrodzić.
Stephie skrzywiła się, otwierając lodówkę i zaglądając do środka.
- Nie ma nic do jedzenia! - mruknęła niezadowolona. - Czy to znaczy, że w ten weekend w ogóle nie pojadę do kliniki taty?
- Obawiam się, że nie. Tylko mi nie mów, że tam lepiej karmią!
- Dobrze, nie powiem.
Wyjęła jogurt i zabrała się do jedzenia. Wkrótce potem Kate wysłała ją do łóżka i sama poszła się położyć. Długo nie mogła jednak zasnąć. Myślała o Dominiku.
Byli rozwiedzeni od dłuższego czasu, co nie znaczyło wcale, że pod osłoną uprzejmości nie kryły się jakieś cieplejsze uczucia. Powtarzała sobie, że Dominik jest już tylko ojcem jej dziecka, a nie tym energicznym, upartym, lecz mimo wszystko czułym mężczyzną, za którego wyszła za mąż. Sama jednak chyba w to nie wierzyła. Tak czy owak, w jej sercu zawsze było i będzie miejsce dla Dominika.
Następnego dnia jak zwykle podwiozła Stephie do przystanku autobusowego, po czym pojechała do przychodni, w której zastępowała jednego z lekarzy. Prośbę o wolne popołudnie przyjęto tam ze zrozumieniem, mimo że wszystkich pacjentów zapisanych do niej na wieczór trzeba było odesłać do dwóch innych lekarzy. Nie mogła jednak nic na to poradzić, a zresztą i tak był to ostatni dzień zastępstwa.
Wymknęła się w porze lunchu i pojechała prosto do szpitala. Przed wejściem na oddział uczesała szybko włosy i umyła twarz i ręce w zimnej wodzie.
W recepcji podała swoje nazwisko.
- Ach, tak - powiedziała dyżurna pielęgniarka z uśmiechem. - Doktor Heywood czeka na panią. Jest jeszcze trochę oszołomiony po środkach znieczulających, ale chyba uda się pani z nim porozmawiać.
Zaprowadziła Kate do małej sali z czterema łóżkami, znajdującej się naprzeciwko dyżurki pielęgniarek. Na szczęście oprócz Dominika nie było tam innych pacjentów.
Pielęgniarka wyszła i Kate została sama. Stała w nogach łóżka i patrzyła na leżącego przed nią mężczyznę. Był niemal nagi, a kolor jego posiniaczonej i poranionej skóry kontrastował z bielą prześcieradeł. Wyglądał okropnie. Kate, wstrząśnięta, usiadła na krześle obok łóżka. Odetchnęła głęboko i uważniej przyjrzała się Dominikowi.
Miał opuchniętą twarz, podkrążone oczy, a jego piękny, arystokratyczny nos szpecił siniak. Lewego oka prawie nie było widać, a na szyi powyżej obojczyka biegła głęboka szrama. Na piersi przylepione były elektrody podłączone do kardiomonitora, stojącego w rogu sali. Kate obserwowała przez chwilę ekran, chcąc się upewnić, czy praca serca przebiega bez zakłóceń, po czym znów spojrzała na Dominika.
Nagle jego prawe oko otworzyło się.
- Kate? - wymamrotał i zmarszczył brwi. Jęknął i oko zamknęło się z powrotem.
Umarł? Nie. Ciągle za bardzo bolało. A więc to musi być sen. Wyobraził ją sobie, bo tak bardzo mu jej brakowało. Zapach perfum drażnił jego zmysły. Czuł, że Kate uderza go delikatnie w twarz chłodną dłonią. Podniósł rękę, dotykając posiniaczonych żeber. Ból był bardzo dotkliwy, zwłaszcza w nodze. Marzył o znieczuleniu.
Z trudem otworzył oko i zamrugał. Znów ujrzał jej twarz - duże, świetliste, szare oczy, prosty nos z kilkoma piegami, szerokie usta jakby stworzone do pocałunków...
- Dominik?
Nawet jej głos wydawał się rzeczywisty.
- Cześć - wyszeptał ochryple, myśląc jednocześnie, jak głupio musi wyglądać facet gadający sam do siebie.
- Jak się czujesz?
- Pić - wymamrotał. - Ta cholerna noga...
- Chcesz zastrzyk przeciwbólowy?
Kiwnął głową i natychmiast tego pożałował. Znów poczuł przeszywający ból, który jednak wkrótce złagodniał.
- Boże, Kate, jaka ty jesteś piękna.
Odnalazł jej dłoń na prześcieradle i poczuł delikatny uścisk palców. Patrzył na jej twarz, która wydawała się przybliżać i oddalać, na ciemne kosmyki włosów, wymykające się z gładkiego koka.
Skóra dłoni była gładka jak jedwab. Mimo że minęło już tyle czasu, nadal pamiętał jej dotyk, miękkość, ciepło... Jęknął. Czy ten sen nie jest zbyt rzeczywisty?
- Jak się czuje pacjent?
A to kto? Chciał otworzyć oczy, ale ból w skroniach był zbyt dotkliwy.
Kate z jego snu odparła:
- Jest oszołomiony, chyba bardzo cierpi. Zrobiłam zastrzyk i uspokoił się trochę.
Dominik mruknął coś niezadowolony. Piękny sen został przerwany w najciekawszym momencie. Usłyszał łagodny głos Kate. Była taka śliczna...
- Kocham cię - szepnął, zaciskając palce na jej dłoni.
Poczuł dotyk innej ręki - chłodniejszej, bardziej stanowczej. Pielęgniarka. Powinien natychmiast przestać rozmawiać sam z sobą, jeśli nie chce zostać przeniesiony na oddział psychiatryczny.
- Doktorze Hey wood? Już się pan obudził?
Zmusił się do otwarcia oka i zobaczył uśmiechniętą twarz pielęgniarki.
- Jak pan się czuje?
- Okropnie - odparł lakonicznie. - Miałem bardzo przyjemny sen. Pani mnie obudziła.
- Jest tu ze mną pańska żona.
Odwrócił lekko głowę i jego wzrok napotkał twarz Kate. Więc jest tu naprawdę. Zaraz, co on takiego mówił?
- Śniłaś mi się - wyjaśnił na wszelki wypadek.
- Jak się czujesz?
- Boli.
- Nic dziwnego. Potrzebujesz czegoś? Ostrożnie pokręcił głową, ale zaraz zmienił zdanie.
- Winogron. Mogłabyś mi przynieść winogrona.
- Nie licz na to - odparła wesoło. Skrzywił się.
- Właśnie to mi się śniło.
- Chyba coś z tobą nie tak, kochanie. Uśmiechnęła się, uwalniając dłoń z jego uścisku. Irytowało go, że tak bardzo jej potrzebuje.
- Kate?
- Słucham.
Zastanawiał się, jak to powiedzieć”. Zwykle nie miał problemów z wyrażaniem myśli, ale tym razem trudno mu było znaleźć odpowiednie słowa.
- Musisz mi pomóc.
- Pomóc? Ja tobie?
W tym krótkim pytaniu usłyszał zdziwienie, niedowierzanie, może nawet pogardę? Zaczął wyjaśniać z wysiłkiem:
- Sally odchodzi.
- Sally?
- Jedna z naszych lekarek. Jej dzieci mają ospę. Potrzebuję zastępstwa na jakieś dwa tygodnie.
Kate spojrzała na niego sceptycznie.
- Dlaczego zwracasz się z tym akurat do mnie?
- Bo potrzebny mi ktoś, komu mogę ufać - odparł wprost.
- Naprawdę? A może ktoś, kogo możesz wykorzystywać? Zacisnął usta.
- Dobrze, znajdę kogoś innego.
Milczeli przez chwilę. Znów poczuł delikatny uścisk jej palców.
- Dominik, nie mam pojęcia o ośrodkach rehabilitacyjnych. Nie wiem, czy nadaję się do takiej pracy - powiedziała miękko.
- Pewnie, że się nadajesz. Do przeszczepów i akupunktury mogę zaangażować na pół etatu anestezjologa. Mnie po prostu potrzebny jest ktoś, kto będzie wszystkiego pilnował. Zwłaszcza teraz, kiedy żona Jeremy'ego ma rodzić. - Spostrzegł niepewny wyraz twarzy Kate i dodał szybko: - Jeremy to świetny lekarz, pomoże ci. Poza tym będziesz mogła spędzić więcej czasu ze Stephie.
- Dobrze, pojadę, ale nie na dłużej, niż to będzie konieczne. I pod warunkiem, że nie będziesz się wtrącać.
- Obiecuję.
- A na razie przywiozę ci trochę rzeczy. Kto ma klucz od domu?
- Jest w recepcji. I nie mów nic Stephie.
- Kiedyś się musi dowiedzieć. Może przywiozę ją jutro, jeśli będziesz się lepiej czuł.
Pocałowała go lekko i wyszła.
Został po niej tylko delikatny zapach perfum.
Lekarz prowadzący czekał na korytarzu. Zaprowadził Kate do dyżurki i pokazał zdjęcia rentgenowskie.
- Proszę spojrzeć: największy problem to kość udowa. Złamanie jest na szczęście bez przemieszczenia, co ułatwi leczenie. Niedługo doktor Heywood będzie mógł opuścić szpital.
- Tylko proszę mu tego nie mówić, bo będzie chciał wstać już jutro. Cierpliwość nie jest jego najmocniejszą stroną.
Lekarz uśmiechnął się wyrozumiale. Ciekawe, czy „cierpliwość” Dominika dała mu się już we znaki.
- Doktor Heywood ma lekki wstrząs mózgu, pękniętą kość nosową i drobne obrażenia na całym ciele. Dziś rano nastawiliśmy kość udową, wszystko poszło świetnie. Będziemy go mogli wypisać za jakieś trzy tygodnie, ale później czeka go jeszcze fizykoterapia. Po dwóch miesiącach powinien całkowicie wrócić do zdrowia. I tak miał dużo szczęścia.
Kate popatrzyła na młodego chirurga z namysłem. Dominik może i miał szczęście, ale nie zazdrościła nikomu, kto będzie musiał się nim zajmować w czasie rekonwalescencji. Pamiętała jego grypę. Zachowywał się okropnie, rozdrażniony własną bezczynnością. Dzięki Bogu, tym razem to nie ona będzie się nim opiekować.
Zamiast tego podejmie pracę w ośrodku i postara się nie zawieść jego zaufania.
Po wyjściu ze szpitala pojechała prosto do szkoły. Stephie czekała przed bramą z bardzo nieszczęśliwą miną. Oblała egzamin, pomyślała Kate. Biedactwo, jeszcze tego brakowało... Otworzyła drzwi samochodu i uśmiechnęła się ciepło.
- Cześć.
Stephie usiadła obok niej, rzucając niedbale plecak na tylne siedzenie.
- Dlaczego nic mi nie mówiłaś?
- O czym?
- O wypadku taty - odparła z wyrzutem. - Na przerwie zadzwoniłam do ośrodka, żeby zostawić dla niego wiadomość, i pani Harvey wszystko mi powiedziała.
Kate przeklęła w duchu panią Harvey.
- Miałam zamiar ci powiedzieć...
- Kiedy? W przyszłym tygodniu? Nie jestem już dzieckiem. Od razu wiedziałam, że coś jest nie tak.
- Nie chciałam cię martwić przed egzaminem. Przed chwilą byłam u taty, wszystko jest w porządku.
- Możemy tam teraz pojechać? Chcę go zobaczyć. Kate zawahała się.
- No, nie wiem... Miał dziś rano operację nogi, jest trochę osłabiony.
- Ale ja chcę go zobaczyć - powtórzyła Stephie z uporem. Kate spojrzała na zegarek.
- Mogłybyśmy wpaść najpierw do ośrodka i zabrać jego rzeczy, a później zajrzeć na chwilę do szpitala.
- To jedźmy!
Skręciły najpierw na autostradę A12, potem minęły nieduże miasteczko i dalej wiejskimi drogami dotarły do bramy, nad którą znajdował się napis „Heywood Hall - Centrum Rehabilitacyjne”.
Nagle Kate ogarnęły wątpliwości. Czy podoła nowym obowiązkom? Nie miała pojęcia, czego od niej oczekiwano, jakie metody leczenia stosowano i jakich przyjmowano pacjentów. Wiedziała tylko, że ośrodek cieszy się dobrą opinią, a Dominik od kilku lat poświęca mu cały swój czas.
Miał szczęście - spełniły się jego zawodowe marzenia, po części dlatego, że odziedziczył tę cudowną posiadłość. Pracował jednak bardzo ciężko i zasługiwał na sukces.
Ona tymczasem brała głównie zastępstwa w klinikach, starając się, by jej praca nie kolidowała ze szkolnymi feriami córki. Rzadko miała więc okazję widzieć efekty dłuższych kuracji własnych pacjentów. Nic dziwnego, że zazdrościła Dominikowi.
Kate wjechała na teren ośrodka. Wysadzana starymi drzewami aleja wiodła przez park aż do imponującego budynku, który górował nad okolicą.
Nie zawsze jednak wszystko wyglądało tak pięknie. Kiedy Dominik niespodziewanie odziedziczył tę posiadłość sześć lat temu, była zaniedbana i zapuszczona, a remont kosztował fortunę. Mimo to, dzięki oszczędności i przemyślanym inwestycjom, udało mu się zgromadzić potrzebne fundusze i uzyskać pożyczkę w banku. Teraz zaś jego ośrodek cieszył się uznaniem środowiska lekarskiego zarówno w kraju, jak i za granicą.
Kate była dumna z osiągnięć byłego męża, nie widziała tu jednak miejsca dla siebie. Podobnie zresztą było przez ostatnie dwanaście lat. Tylko z powodu Stephie utrzymywali ze sobą kontakty. Jej Dominik nie potrzebował.
Aż do dziś.
Westchnęła. A jeżeli sobie nie poradzi?
- Zaczekaj tutaj, wezmę klucz - zwróciła się do córki. Stephie jednak zdążyła już wyskoczyć z samochodu. Biegła teraz w podskokach alejką w stronę głównego budynku.
Kate poszła za nią powolnym krokiem. W przestronnej recepcji panował miły chłód. Elegancka kobieta w szykownym kostiumie witała się serdecznie z Stephie. Po chwili spojrzała z zaciekawieniem na Kate.
- Doktor Heywood?
- Tak, to ja. - Kate zerknęła na tabliczkę z nazwiskiem. - Dzień dobry, pani Harvey. Przyszłam po klucz do domu Dominika. Chce, żeby mu przywieźć parę rzeczy.
Tymczasem Stephie biegła już w stronę ogrodów.
- Mamo, zaraz wrócę! Zajrzę tylko do kotów.
Kate została z zakłopotaną panią Harvey.
- Powinnam pójść z panią, ale nie mogę teraz opuścić recepcji. Czekam na ważny telefon w sprawie zastępstwa. Ten wypadek nie mógł się zdarzyć w gorszym momencie.
- Niech się pani nie martwi. Dominik poprosił mnie już o to zastępstwo i zgodziłam się. Zaczynam od poniedziałku.
Pani Harvey otworzyła szeroko oczy.
- Pani? Ale czy pani sobie poradzi? To jest, chciałam powiedzieć, czy pani wie, na czym polega ta praca?
Kate uśmiechnęła się swobodnie, mimo że miała takie same wątpliwości.
- Oczywiście, że sobie poradzę. Poza tym Dominik chce jeszcze zatrudnić anestezjologa na pół etatu. - Wzięła klucze z ręki wciąż wahającej się pani Harvey. - I proszę się nie bać, nie ukradnę sreber.
Odwróciła się i wyszła na słoneczny dziedziniec. Czuła się nie chciana i niepotrzebna.
- Stephanie! - zawołała, po czym skierowała się w stronę piętrowej willi z czerwonej cegły, zwanej Garden Cottage. Otaczał ją piękny ogród różany, a całość podobała się Kate znacznie bardziej niż imponujący główny budynek. Oboje z Dominikiem cenili prostotę i skromność.
Nie czekając na Stephie, weszła do środka i bez wielkiego trudu znalazła sypialnię. Wiedziała, że musi być gdzieś na parterze - córka powiedziała jej kiedyś, że Dominik lubi sypiać przy otwartych drzwiach wychodzących na ogród.
Rozejrzała się, po czym zaczęła zaglądać do szuflad w poszukiwaniu góry od piżamy. Nie mogła jej nigdzie znaleźć, więc wyjęła parę koszulek z krótkim rękawem i kilka par spodenek. Po chwili w sypialni pojawiła się córka.
- Nie wiesz, gdzie ojciec trzyma piżamę?
- Nigdzie. Sypia bez niczego.
Kate zaczerwieniła się. Zawsze wkładał piżamę - ale wtedy mieszkali z jej rodzicami... Czy w ogóle zdążyła dobrze poznać Dominika? Odwróciła się do Stephie.
- Mają tu w stołówce winogrona? - spytała niespodziewanie.
- Winogrona? Na pewno. Zaraz ci przyniosę. Skończyłaś już pakowanie?
- Tak. Pozamykam wszystko i spotkamy się przy samochodzie.
Kate oddała klucz nieufnej pani Harvey. Na trawniku podszedł do niej zatroskany młody mężczyzna w białym kitlu.
- Przepraszam, czy pani Heywood?
- Tak. Wyciągnął rękę.
- Nazywam się Jeremy Leggatt. Jestem jednym z lekarzy ośrodka.
- Miło mi. Proszę mi mówić Kate.
- Słyszałem, że pani... twój mąż poprosił cię o zastępstwo?
- Tak. Czy stanowi to jakiś problem? Roześmiał się.
- Nie, żaden problem. Chyba że odmówiłaś.
- Zgodziłam się. Jeremy odetchnął z ulgą.
- Gdybyś odmówiła, Dominik sam by się tu przyczołgał, żeby osobiście uzupełnić braki kadrowe.
Kate nie miała co do tego wątpliwości.
- Zaczynam od poniedziałku. Dominik wolał chyba dać to zastępstwo komuś znajomemu niż obcej osobie.
- Żeby wszystko pozostało w rodzinie?
- Coś w tym rodzaju.
- Zdaje się, że jesteście...
Młody lekarz urwał, lekko zakłopotany.
- Rozwiedzeni? Tak, to prawda, ale utrzymujemy dobre stosunki. Poza tym jestem przyzwyczajona do jego komenderowania.
Jeremy wyglądał na jeszcze bardziej zmieszanego. Kate uśmiechnęła się.
- Bądźmy szczerzy. Dominik na pewno nie pozwoli, żeby ktoś inny podejmował decyzje, nawet jeśli leży w szpitalu. Poza tym trudno z nim wytrzymać, gdy jest chory. Myślę, że przy takich warunkach nikt inny by się na to zastępstwo nie zgodził.
- Masz rację, tak będzie lepiej dla wszystkich. Stephie może tu spędzić wakacje, a poza tym w domu nie będzie mieszkał nikt obcy.
- W domu?
- No tak, u Dominika. Nigdzie indziej nie ma miejsca. Willa Dominika. Dom, w którym czuło się zapach kwiatów z ogrodu... i jego obecność.
Stephie podbiegła do nich z winogronami w plastikowej torebce.
- Cześć, Jeremy.
Młody lekarz odwrócił się z uśmiechem.
- Cześć, mała. Jedziesz dziś odwiedzić tatę?
- Jeśli zdołam wyciągnąć stąd mamę. Kate odwzajemniła uśmiech.
- Do zobaczenia, Jeremy. Przyjedziemy jutro, jak tylko się spakujemy.
Stephie patrzyła przez chwilę za odchodzącym Jeremym, po czym dogoniła Kate.
- Jak to: spakujemy się?
- W ośrodku brakuje lekarzy. Ojciec jest w szpitalu, a Sally Roberts wyjechała, bo jej dzieci są chore. Potrzebują zastępstwa i ja się zgodziłam.
Stephie aż przystanęła.
- Ty?! A co na to tata?
- Sam mnie poprosił.
- Naprawdę?! - W głosie Stephie zabrzmiało niedowierzanie.
- Może nie był w stanie rozsądnie myśleć.
- Pewnie tak...
- Ale za to będziesz tu mogła spędzić wakacje.
I ja też, pomyślała Kate. Ciekawe, jak się to wszystko ułoży?
ROZDZIAŁ DRUGI
- Jak to właściwie było z tym wypadkiem? - spytała Stephie w drodze do samochodu.
- Zderzenie w ślepej uliczce.
- Tata był jaguarem?
- Mhmm.
- Cholera, ale musiał być wściekły!
- Pewnie tak, ale nie przeklinaj.
Stephie wsiadła do samochodu. Trzasnęła drzwiami tak głośno, że Kate aż podskoczyła. Tyle razy powtarzała córce, żeby zamykała je delikatniej, ale ta i tak robiła swoje.
Droga powrotna nie zajęła zbyt wiele czasu - późnym popołudniem ruch nie był duży. Kate zaparkowała samochód i poprowadziła Stephie na oddział Dominika. Była zdenerwowana i zła na siebie. Przecież wszystko już jest w porządku, powtarzała w duchu, więc dlaczego tak się tym przejmuje? Można by pomyśleć, że go nadal kocha.
- No, jesteśmy na miejscu.
W recepcji powitała je ta sama pielęgniarka.
- Dzień dobry, pani Heywood.
- Dzień dobry. Jak się czuje nasz rajdowiec?
- Jest raczej w złym humorze, zapewne z powodu bólu w nodze. Ale jak przystało na dobrego anestezjologa, nie nadużywa środków przeciwbólowych. Przez następne kilka wieczorów będziemy mu dawać coś na sen; powinien porządnie wypocząć. A ty pewnie jesteś Stephie? - zwróciła się do dziewczynki. - Twój tata na pewno się ucieszy.
- Mamy dla niego trochę winogron.
- To świetnie. Pani Heywood, przenieśliśmy pani męża do separatki, żeby mu było wygodniej. Proszę tędy.
Stephie wzięła matkę za rękę.
- Tata może nie wygląda zbyt dobrze, ale czuje się lepiej - ostrzegła Kate córkę, chcąc ją uspokoić.
Dominik jednak wyglądał gorzej niż po południu. Opuchlizna na twarzy powiększyła się, a sińce na piersi były wyraźniejsze. Nogę na wyciągu oparto na poduszkach.
- Mamo, to okropne - szepnęła Stephie.
- Wszystko będzie dobrze. To nic poważnego.
- Ale on jest nieprzytomny.
- Nie, tylko śpi. - Kate podeszła do łóżka. - Dominik? Prawe oko otworzyło się. Kate znów pocałowała męża w policzek. Nie robiła tego od tylu lat...
- Jest tu ze mną Stephie.
- Miałaś jej nie mówić.
- I nie powiedziałam. Sama się dowiedziała. Zadzwoniła do ośrodka.
Odwrócił głowę, by móc lepiej widzieć córkę.
- Cześć, kochanie - wymamrotał. - Przepraszam za ten weekend.
Stephie rozpłakała się.
- Daj spokój z weekendem! Pomyśl raczej o sobie! Dominik z trudem wyciągnął rękę i objął córkę. Stephie przytuliła się do niego, pochlipując.
- Cicho, kochanie. Wszystko będzie dobrze.
Dziewczynka uspokoiła się, otarła łzy i przyjrzała się ojcu uważniej.
- Wyglądasz strasznie - zawyrokowała wreszcie, pociągając nosem.
- Dzięki.
Uśmiechnęli się do siebie. Kate delikatnie ściągnęła Stephie z łóżka, tłumacząc, że tak będzie tacie wygodniej. Dziewczynka usiadła na krześle, nie puszczając ręki ojca.
- Przyniosłyśmy ci winogrona - powiedziała Kate, chcąc przerwać niezręczną ciszę.
- Winogrona?
- No tak, prosiłeś o nie. Chcesz trochę?
Przez chwilę Kate wydawało się, że rozpoznaje ten błysk w oku. Podobne spojrzenie pamiętała z czasów małżeństwa. Natychmiast jednak pomyślała, że Dominikowi nie w głowie teraz pieszczoty.
- Daj.
Drgnęła, gdy poczuła na palcu dotyk jego warg. Oderwała następny owoc...
- Stephie, twoja kolej.
Położyła torebkę z winogronami na kolanach córki. Dziewczynka będzie przynajmniej miała jakieś zajęcie, a ona sama przestanie myśleć o ustach Dominika.
Obserwował ją; z jego spojrzenia można było wiele wyczytać. Doskonale wiedział, co czuje. Jak mógł z nią igrać, zwłaszcza w tym stanie?
- Co słychać w ośrodku? - spytał po chwili.
- Wszystko dobrze.
Nawet gdyby centrum legło w gruzach, nie powiedziałaby mu tego. Wolała, żeby został w szpitalu, niż wtrącał się do wszystkiego na miejscu. Miała nadzieję, że poradzi sobie sama.
- Poznałam już Jeremy'ego Leggatta. Jest bardzo miły.
- Powie ci wszystko co trzeba o tej pracy. Oko Dominika zamknęło się. Położył rękę na pompie infuzyjnej, dostarczającej organizmowi kolejne dawki środka znieczulającego, i nacisnął guzik.
Stephie spojrzała z niepokojem na matkę. Kate pogłaskała ją uspokajająco po ramieniu.
- Boli? Dominik jęknął.
- Jakby przeszło po mnie stado słoni. To musiał być jakiś' wariat. Policja prowadzi dochodzenie, ale samochodu i tak nie odzyskam.
Kate próbowała powstrzymać się od uśmiechu, widząc jego rozdrażnioną minę.
- Co w tym zabawnego? Pogłaskała go po ręku.
- Nic. Przykro mi z powodu samochodu. Ale ty sam miałeś dużo szczęścia, że z tego wyszedłeś.
- Czyja wiem...
Palec Dominika ponownie nacisnął guzik pompy. Kate położyła rękę na ramieniu Stephie.
- Chodźmy już, kochanie, tata musi odpocząć. Jutro przyjdziemy znowu.
Stephie kiwnęła głową, odkładając winogrona.
- A buziaka na pożegnanie?
Próbował się uśmiechnąć. Dziewczynka ucałowała go, powstrzymując chlipanie. Pogłaskał ją lekko, po czym opuchnięte oko zamknęło się. Kate chciała dotknąć ustami jego policzka, on jednak w ostatniej chwili odwrócił głowę i ich usta się spotkały. Poczuła, że robi jej się gorąco. Spojrzała na niego uważnie.
- Wszystko w porządku? - spytała miękko.
- Mniej więcej. Dzięki, Kate. Uśmiechnęła się z trudem.
- Nie ma za co. Dopiszę do rachunku.
To miał być żart, ale Dominik zmarszczył brwi i odwrócił głowę. Chciała wyjaśnić, o co jej chodziło... Tylko po co? Jeżeli myśli, że jej zależy wyłącznie na pieniądzach, to jego sprawa.
Wyprostowała się i obie ze Stephie wyszły z separatki. Dziewczynka wciąż pochlipywała, a Kate również miała ochotę płakać. Przed chwilą wszyscy razem wyglądali jak szczęśliwa rodzina... Co za ironia losu!
Dzięki Bogu, przez jakiś czas nie będzie go w ośrodku. Najwyraźniej uczucia z czasów małżeńskich wcale nie wygasły. Mimo sińców i zadrapań Dominik wciąż był atrakcyjny - prawdopodobnie nigdy już nie spotka nikogo bardziej interesującego. Piękne ciało, ale paskudny charakter, powtarzała w duchu. Powinna trzymać się od niego z daleka, inaczej zupełnie straci głowę.
- Masz ochotę na małą wycieczkę z przewodnikiem? - zaproponował Jeremy.
Kate uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Świetny pomysł. Może w ten sposób lepiej wszystko zapamiętam.
Stali w holu ośrodka. Po prawej stronie znajdowała się recepcja, po lewej duży kominek, wokół którego stały fotele i kanapy. Wysokie sufity ozdobione były misternymi stiukami, a na wyłożonych drewnem ścianach wisiały znakomicie dobrane obrazy.
Czyste powietrze, cisza i spokój sprawiały, że ośrodek był idealnym miejscem do rekonwalescencji. Tu mogłaby zapomnieć o przeszłości... gdyby tylko potrafiła.
- A gdzie Stephie? - spytał Jeremy.
- W stajniach. Zdaje się, że spędza tam większość czasu.
- To fakt. Pewnie będą z Kirsty jeździć cały dzień. Kate wolała o tym nie myśleć. Stephie zawsze twierdziła, że jej matka jest zbyt opiekuńcza. I zapewne miała rację.
- Recepcję już obejrzałam. Poznałam też panią Harvey i sekretarkę, Mary Whittaker.
- Reszta pracuje z nami na pół etatu. Tu, w starym budynku, jest jeszcze jadalnia, sala telewizyjna, salonik, biblioteka, kuchnia i pralnia. No i większość sypialni pacjentów, głównie na parterze. Poza tym mamy tu jeszcze cztery sale szpitalne dla pacjentów z porażeniem dolnych kończyn. Wszystkie pokoje są z łazienkami, ale zamiast wanien zainstalowano wygodniejsze prysznice.
Sypialnie urządzone były gustownie i praktycznie, żeby umożliwić swobodne poruszanie się pacjentom na wózkach inwalidzkich. Było ich w sumie dwanaście, a wszystkie wyglądały przytulnie.
- Niektórzy muszą zostać tu na dłużej - ciągnął Jeremy. - Czasem w weekendy odwiedzają ich mężowie lub żony, dlatego w niektórych sypialniach są podwójne łóżka. Prysznice są tak zaprojektowane, że można do nich wjechać nawet wózkiem. Zwykle nie jest to jednak konieczne, bo zainstalowano tam specjalne windy i poręcze.
Na Kate wywarło to duże wrażenie. Robiono tu wszystko, żeby zapewnić niepełnosprawnym pacjentom poczucie niezależności.
Pomieszczenia przeznaczone do użytku ogólnego urządzone były luksusowo, ale mimo to udało się tu stworzyć domową atmosferę. Kate mogła sobie z łatwością wyobrazić siebie siedzącą w jednym z tych pokoi, z książką na kolanach i psem u nóg... I Dominika wyciągniętego na podłodze przed kominkiem, odpoczywającego po męczącym dniu.
Głos Jeremy'ego wyrwał ją z zamyślenia. Była zła na siebie: przecież przyjechała tu pracować, a nie marzyć!
- Teraz przejdziemy do gabinetów zabiegowych. Wyszli na korytarz, który prowadził przez wschodnie skrzydło aż do oranżerii i budynków, które przerobiono ze stajni.
- Tu przeprowadzamy badania pacjentów: wstępne zaraz po przyjeździe i kontrolne w czasie ich pobytu - wyjaśniał Jeremy. - Ty zajmiesz pokój Dominika.
Pod oknem stało stare, mahoniowe biurko, zarzucone papierami. Kate spojrzała z ciekawością na stojące na nim zdjęcia. Wszystkie przedstawiały roześmianą Stephie - oprócz jednego. Przyglądała mu się chwilę zaskoczona, po czym odstawiła ramkę na miejsce i zwróciła się do Jeremy'ego:
- Sądzę, że się nadaje - uznała z uśmiechem. - Macie tu komputer?
- Pewnie. Dominik jest nowoczesny. Jeden ma w swoim domu, a drugi tu, za drzwiami. Najpierw chciał go ustawić bokiem na końcu tego olbrzymiego biurka, ale czegoś takiego nie pochwalałby żaden specjalista medycyny środowiskowej.
Dominik daje więc dobry przykład i ma komputer na specjalnym stoliku.
Kate roześmiała się. To było w jego stylu.
- Chodźmy dalej - powiedziała wesoło.
Wyszła z pokoju za Jeremym, nie oglądając się na stojące na biurku zdjęcie.
Znała je doskonale. Takie samo nosiła w portfelu. Stare i podniszczone, ale bardzo cenne. Nie przypuszczała jednak, że miało ono jakąś wartość dla Dominika. Przecież to on ją zostawił. Więc dlaczego po dwunastu latach wciąż trzyma na biurku ich ślubne zdjęcie? Może tylko po to, żeby robić dobre wrażenie na pacjentach...
Kate doskonale pamiętała plotki, jakie krążyły w szpitalu po ich rozstaniu. Podobno romansował z kim się dało - a na pewno nie brakowało kandydatek. Wciąż nie potrafiła myśleć o tym bez bólu i zazdrości. Tak bardzo go kochała. .. iw swej naiwności sądziła, że namiętność Dominika to także dowód miłości. A tymczasem był to tylko objaw przesadnie aktywnego libido.
Zajrzeli z Jeremym do pokoju fizjoterapeutycznego. Angela, jedna z lekarek, ćwiczyła z pacjentką przy ustawionych równolegle przed lustrami poręczach.
- Jak ci idzie, Susie? - spytał Jeremy. Pacjentka uśmiechnęła się.
- Zamęczycie mnie!
- Po to tu jesteśmy.
Kate i Jeremy poszli dalej korytarzem.
- To była Susie Elmswell. Jest sparaliżowana po wypadku, ale stopniowo wraca jej czucie. Dlatego Angela stara się ćwiczyć z nią jak najczęściej. Zresztą Susie ma mnóstwo samozaparcia. We wrześniu wychodzi za mąż i uparła się, że pójdzie do ołtarza bez niczyjej pomocy. Chyba jej się uda.
Nie weszli do następnego pokoju, bo pracujący tam terapeuta prosił wcześniej, by mu nie przeszkadzano.
- Chcemy, żeby pacjenci czuli się u nas swobodnie - ciągnął Jeremy. - Po wypadku ciężko im walczyć z bólem i rozgoryczeniem, więc zdarza się, że podczas leczenia zachowują się dość gwałtownie. Teraz właśnie mamy taki przypadek.
- Widziałam podobne reakcje. Pacjenci z amputowanymi kończynami są tak zrozpaczeni, że nie potrafią myśleć o niczym innym.
- I dlatego staramy się, żeby czuli się tu bezpiecznie i sami mogli dojść do ładu z własnymi uczuciami. Czasem pozwalamy im się wypłakać w samotności i zaczynamy rozmawiać dopiero wtedy, kiedy się trochę uspokoją. To trudne dla nas wszystkich, ale daje efekty.
- Coś w rodzaju katharsis?
- Właśnie. Starają się rozluźnić, nawet jeśli są przygnębieni. Obecność innych ludzi raczej im przeszkadza.
Jeremy wiedział o ośrodku wszystko. Dane o pacjentach, poszczególnych kuracjach i postępach w leczeniu znał na pamięć. Dominik miał szczęście, że udało mu się znaleźć kogoś takiego. Kate szybko się zorientowała, że będzie mogła na nim polegać.
Podczas zwiedzania kolejnych sal zauważyła, jak wiele różnych rodzajów terapii przeprowadzano tu pod jednym dachem. W dodatku wszystkie były ze sobą ściśle powiązane, co wymagało bardzo sprawnej pracy zespołowej.
- Kto decyduje o rodzaju terapii dla danego pacjenta?
- Dominik. Zbieramy się na naradę, zapoznajemy z historią choroby i wymieniamy poglądy. Dominik analizuje to wszystko i ustala plan leczenia.
- A reszta się z nim zgadza. Jeremy uśmiechnął się lekko.
- Nie ma sensu polemizować z Dominikiem. To jego klinika. Jeśli chcesz tu zostać, musisz współpracować. Zresztą, Dominik zawsze ma rację.
- Zawsze?
- No, prawie. W każdym razie ktoś musi podejmować decyzje. Jeśli rezultaty nie spełniają oczekiwań, zmieniamy plan kuracji. Zwykle jednak efekty są zadowalające.
„Zadowalające” to raczej skromnie powiedziane, pomyślała Kate, a głośno zapytała:
- Czy przyjmujecie pacjentów według jakichś kryteriów?
- Nie. Mamy sporo osób po amputacji - mogą u nas korzystać z fizykoterapii, hydroterapii i terapii zajęciowej. Ośrodek dysponuje też oddzielnymi małymi apartamentami, które dają poczucie niezależności. Tacy pacjenci zostają u nas zwykle dłużej. Ćwiczą i uczą się radzić sobie w życiu codziennym.
- Jak długo?
- To zależy, ale mężowie i żony mogą ich odwiedzać w weekendy. Czasem jest to ich pierwsze sam na sam po operacji. Chcemy, żeby po powrocie do domu nasi pacjenci byli samodzielni, choć nie zawsze się to udaje.
- To normalne. Weźmy choćby przypadki amputacji obu kończyn...
- Dziś właśnie przyjechał taki pacjent. John Whitelaw, trzydzieści dwa lata, żonaty. Trzy miesiące temu stracił obie nogi w wypadku samochodowym i będzie u nas na rehabilitacji. Jest młody, ale nie wiadomo, czy uda mu się przyzwyczaić do protez. Niektórzy po prostu rezygnują i wolą spędzić resztę życia na wózku inwalidzkim.
- Czemu przyjechał właśnie w sobotę?
- To pomysł Dominika. Dzięki temu pacjenci mają trochę czasu, żeby się u nas zaaklimatyzować. Badanie wstępne przeprowadza się od razu, a leczenie zaczynamy od poniedziałku.
- Kto się nim teraz zajmuje?
- Na razie nikt. Pielęgniarka spisuje historię choroby. Porozmawiamy z nim po lunchu. Pomyślałem, że będziesz chciała się przyłączyć.
Weszli do kolejnego pomieszczenia.
- To oranżeria. Można tu odpocząć po pływaniu, hydroterapii czy ćwiczeniach w siłowni. Mamy w ośrodku klub sportowy, z którego korzystają również ludzie z zewnątrz, jeśli wykupią karty wstępu. Takie wspólne ćwiczenie bardzo pomaga naszym pacjentom.
W oranżerii powietrze było ciepłe i lekko wilgotne. Kolumny podpierały sufit o łukowym sklepieniu, a wśród wysokich palm i tropikalnych roślin ustawiono wiklinowe fotele.
- Pięknie tu, prawda? Dominik sporo się napracował. Wszystko zgodnie z zasadami bezpieczeństwa i higieny. Poza tym budynek jest zabytkowy, więc całą renowację musiał przeprowadzić pod okiem konserwatora.
Z oranżerii przeszli najpierw do wielkiego pawilonu z basenami, a później do siłowni, która, sądząc po liczbie ćwiczących, przynosiła spore dochody.
- Zawsze tu taki tłok? - spytała Kate.
- Często, zwłaszcza w weekendy. Najlepiej przyjść wcześnie albo pod koniec dnia, jak Dominik. Zwykle wpada najpierw o wpół do siódmej rano, a potem około dziewiątej wieczorem. Pracuje cały dzień, ale trudno mu się dziwić. Ma na głowie wszystko.
Obejrzawszy siłownię, wyszli do otoczonego murem ogrodu. Na powierzchni niemal pół hektara znajdowały się szklarnie, fontanna i mały ogród warzywny, a wysadzana różami alejka prowadziła do domu Dominika.
- Pacjenci mogą tu spacerować, niektórzy nawet hodują własne warzywa. Ogród zamykamy o szóstej, żeby Dominik miał trochę prywatności. Zamknięta furtka nie zniechęca jednak kotów.
Kate roześmiała się.
- Dominik nie lubi kotów?
- Tylko wtedy, kiedy rodzą w jego łóżku, jak Kicia w zeszłym roku. Mamy tu jeszcze Włóczykija, który chodzi zwykle własnymi drogami. Kicia jest zawsze w pobliżu, zresztą o wilku mowa.
Jeremy pochylił się, żeby pogłaskać małego, szarego kota. Kicia zaczęła mruczeć.
- W kuchni ją rozpieszczają. Nie wpuszczamy kotów do budynku, ale czasem uda im się wśliznąć.
- Cześć, Kiciu - rzekła Kate.
Kotka odwróciła się na grzbiet, ufnie odsłaniając brzuszek do głaskania.
- Chodźmy na lunch - zaproponował Jeremy. - Potem czeka nas rozmowa z Johnem Whitelawem. Myślę, że spodoba ci się ta praca.
Kate miała taką nadzieję. Po obejrzeniu posiadłości zdała sobie sprawę, ile pracy i talentu organizacyjnego wymagało utrzymanie wszystkiego w tak doskonałym stanie. Nagle zapragnęła, żeby Dominik wrócił jak najszybciej ze szpitala.
Tylko po co? Jeśli wróci, natychmiast zacznie we wszystko wtykać nos, a ona znowu straci spokój. Dlaczego właściwie dala się namówić na to zastępstwo? Westchnęła i podążyła za Jeremym w stronę głównego budynku.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jeremy najpierw przedstawił pacjentowi siebie i Kate, a później zapoznał się z historią jego choroby. Z powodu licznych obrażeń wewnętrznych i złamania miednicy proces rekonwalescencji przebiegał znacznie wolniej niż po zwykłej amputacji.
Jeremy wyjaśnił pacjentowi, że ze względu na brak ruchu nastąpił zanik mięśni i ogólne obniżenie sprawności.
- Przede wszystkim musimy się zorientować, czy twoje nogi są na tyle mocne, żeby rozpocząć trening siłowy. Pod okiem instruktora popracujesz też nad mięśniami górnej części ciała. Ćwiczyłeś już kiedyś w siłowni?
John kiwnął głową.
- Tak, w pracy, w klubie sportowym. Często tam chodzę, a raczej chodziłem... - poprawił z rozgoryczeniem.
- Teraz będziesz się tam pojawiał jeszcze częściej.
- Jeśli mnie nie zwolnią.
- To jest praca biurowa?
- Właściwie tak, ale trzeba się dużo nachodzić. Zebrania, spotkania z klientami... Poza tym muszę też jeździć samochodem.
- Nie ma problemu, znów będziesz mógł to wszystko robić. Nawet prowadzić. I nie trzeba będzie wcale przerabiać samochodu.
Kate dostrzegła w oczach Johna iskierkę nadziei, która jednak szybko zgasła.
- Żona się pewnie ucieszy - dodał Jeremy.
- Jeśli zostanie ze mną - odparł John cicho.
Kate i Jeremy wymienili spojrzenia nad pochyloną głową pacjenta.
- A sądzisz, że nie zostanie? John wzruszył ramionami.
- Jak długo jesteście małżeństwem? - zapytała spokojnie Kate.
- Prawie rok.
- Dobrym?
- Zawsze myślałem, że tak.
- A teraz?
- Nie mam pojęcia. Prawie z sobą nie rozmawiamy. Jeremy usiadł wygodniej.
- A czy twoja żona mówi coś o wypadku? Albo o twoich nogach?
- Nie. Ale to ona wtedy prowadziła.
W tym krótkim zdaniu zawarte było wszystko: jego rozgoryczenie, jej poczucie winy, rozpacz z powodu tego, co stracili...
- Czy rozmawiała z psychologiem? - spytał Jeremy rzeczowo.
- Kto, Andrea? Chyba żartujesz. To nic nie pomoże. A zresztą ja straciłem nogi, a nie życie.
- W pewnym sensie straciłeś też życie. Przynajmniej tę jego część, którą zawsze przyjmowałeś jako coś zupełnie naturalnego: bieganie, granie w piłkę... Twoja żona też powinna o tym pomyśleć. Teraz jesteś innym człowiekiem, a ona czuje się winna. Musicie znów zacząć rozmawiać. Psycholog może wam w tym pomóc.
John spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- To nie ma sensu - powiedział. - Niepotrzebny mi lekarz dla wariatów.
- Psycholog nie zajmuje się chorobami umysłowymi. Jest tu po to, żeby pomóc pacjentom pogodzić się z wydarzeniami, które zmieniają ich całe życie, i przystosować się do nowej sytuacji.
John nie wyglądał na przekonanego.
- E tam! I tak pewnie gada bzdury.
- Nie Martin Gray. Polubisz go. To rozsądny facet, a w dodatku ma poczucie humoru.
I będzie się musiał sporo napracować, pomyślała Kate. Nastawienie Johna było bardzo negatywne.
- Jak się dowiedziałeś o istnieniu tego ośrodka? - spytała.
- Teść mi o nim powiedział. To on mnie na to namówił. Płacąc za moje leczenie chce wynagrodzić to, co zrobiła córeczka.
- John, spróbuj myśleć pozytywnie - powiedział łagodnie Jeremy. - I tak masz szczęście, że możesz tu odbyć kurację. Intensywna terapia na pewno da efekty, a my wszyscy postaramy się ci pomóc.
John uśmiechnął się sarkastycznie. Kate zrozumiała, jak trudno będzie nie angażować się emocjonalnie w leczenie tutejszych pacjentów. Zbyt wiele mają jeszcze do stracenia - ale równie dużo mogli zyskać.
- Więc jakie jest to cudowne lekarstwo? - spytał John, nie próbując nawet ukryć rozgoryczenia.
- Ciężka praca - odparł krótko Jeremy. - Po pierwsze, musisz się rozluźnić. Zapomnij o szpitalnym łóżku. Przez resztę weekendu możesz pływać, ćwiczyć w siłowni, siedzieć w ogrodzie i opalać się, chodzić na spacery... Pielęgniarka pokaże ci cały teren.
- Ogród jest bardzo stary, prawda?
- Tak. Jeśli interesuje cię historia, poczytaj o tym w książce Humphreya Reptona. Jest w recepcji. Poza tym Linda, nasz główny ogrodnik, może cię po nim oprowadzić. Jeżeli w trakcie tego spaceru poczujesz się zmęczony, zawołaj kogoś z obsługi.
- ... żeby dostarczył mnie z powrotem.
- To żaden wstyd.
- Kiedyś byłem sprawny.
- Więc wiesz, jak ćwiczyć. I masz trochę wyrobione mięśnie. To pomoże ci wrócić do formy.
- A co z tym cudownym lekarstwem?
- Będziemy cię męczyć - odparł Jeremy z uśmiechem. - W poniedziałek zaczniesz sesję z fizykoterapeutką. Popracuje nad twoimi mięśniami, żebyśmy cię mogli postawić z powrotem na nogi.
- Jakie nogi? - przerwał John gorzko.
- Fizykoterapeutką i technik ortopeda zrobią je dla ciebie. Poza tym osteopata zajmie się twoimi plecami, bo ciągłe leżenie i siedzenie nie jest zbyt korzystne dla kręgosłupa. Terapeuta zajęciowy będzie ćwiczył z tobą jeżdżenie na wózku i wykonywanie przeróżnych codziennych czynności. Na pewno nie zabraknie ci zajęć. Teraz zbadamy cię i poślemy krew i mocz do analizy. Jeśli wszystko będzie w porządku, pielęgniarka zabierze cię na wycieczkę po ośrodku. Potem możesz wziąć masaż i przespać się trochę przed kolacją.
Kate obserwowała pacjenta podczas badania. Poddawał się wszystkiemu obojętnie. Był przystojny i żona na pewno uważała go za atrakcyjnego. Co o nim myśli teraz? Wszystko jedno - i tak poczucie winy nie pozwoli jej się do niego Ł zbliżyć.
Lewa noga Johna została amputowana w połowie uda - stawu kolanowego nie udało się uratować. Z prawej usunięto stopę i część łydki. Oba kikuty goiły się znakomicie, bez i obrzęków, i Jeremy był pewien, że pacjent będzie mógł chodzić - na odpowiednich protezach.
- Ile masz wzrostu?
- Miałem metr osiemdziesiąt - odparł John. - Czy to ważne?
- Oczywiście. Twoje nowe nogi muszą być odpowiedniej długości, inaczej trzeba będzie skracać wszystkie spodnie.
John uśmiechnął się - szeroko i szczerze. Jeremy tymczasem zwrócił się do Kate:
- Mogłabyś pobrać krew? Ja w tym czasie zadam Johnowi F jeszcze parę pytań.
Wkrótce pacjent został zabrany na objazd ośrodka przez Samsona, który słynął z opowiadania nieprzyzwoitych dowcipów.
Kate z westchnieniem opadła na krzesło.
- Jest załamany.
- Martin mu pomoże.
- A co z jego żoną?
- Z nią też sobie poradzi. To świetny psycholog.
- Jaki będzie plan leczenia? Jeremy zajrzał do notatek.
- Fizykoterapia, pływanie, hydroterapia, żeby zmusić mięśnie nóg do pracy i uniknąć przykurczów mięśniowych. Poza tym ćwiczenie górnej części ciała w siłowni: ramiona muszą być wystarczająco silne, żeby mógł sobie radzić z prysznicem i tak dalej. Zobaczymy też, jak pójdzie aromaterapia.
- Czeka go ciężka praca.
- Niestety. Po kilku dniach znienawidzi fizykoterapeutkę, ale potem zrobi postępy i polubi ją znowu.
- Biedak. Naprawdę ma pecha.
- Zwłaszcza jeśli żona go opuści. Małżeństwa często nie potrafią sobie poradzić w takich przypadkach. Myślą, że rozwód stanowi najlepsze rozwiązanie, a tymczasem jest to coś w rodzaju kolejnej amputacji. Dlatego mamy tu do pomocy Martina. Zwykle najpierw rozmawia z partnerami pacjentów. Wyjaśnia im ich rolę w leczeniu, stara się poznać ich odczucia i opinie. Często pomagają w leczeniu, sami o tym nie wiedząc.
Kate spojrzała na Jeremy'ego z namysłem.
- A czy ty sam angażujesz się emocjonalnie w kuracje?
- Pewnie, że nie.
- Nie kłamiesz przypadkiem? Jeremy uśmiechnął się.
- Utrzymanie dystansu jest praktycznie niemożliwe. Staramy się być obiektywni, ale i tak prędzej czy później tworzy się więź między lekarzami a pacjentami. Jesteśmy zgranym zespołem, czymś w rodzaju wielkiej rodziny. Po opuszczeniu ośrodka pacjenci często przysyłają nam pocztówki z wakacji i życzenia na Boże Narodzenie. Wielu z nich wraca, żeby poprawić formę.
Kate zdecydowała się zadać pytanie, które intrygowało ją od dłuższej chwili.
- Jak często kuracje kończą się niepowodzeniem?
- Raczej rzadko. Czasem pacjenci trafiają do nas, gdy jest już za późno. Zwykle są to ludzie starsi albo zbyt załamani i już zupełnie zrezygnowani. Ale jeśli nawet nie nauczą się chodzić, i tak wracają do domu w lepszej formie - i zwykle w lepszym nastroju. Staramy się rozwijać w nich samoakceptację, nawet kiedy całkowita rehabilitacja jest niemożliwa.
- A co sądzisz o Johnie?
- Poradzi sobie.
- A jego żona?
Jeremy wzruszył ramionami.
- Kto wie? Rozmawiałem z nią dziś rano, kiedy go przywiozła. Wyglądała, jakby chciała zniknąć stąd jak najszybciej. Chyba zupełnie nie wie, co robić. Czeka ją jeszcze w sądzie sprawa o nieumyślne spowodowanie wypadku. Martin zobaczy się z Johnem w poniedziałek. Zadzwonię do niej i poproszę, żeby przyjechała na to spotkanie. - Jeremy spojrzał na zegarek. - Masz zamiar dzisiaj odwiedzić Dominika?
- Właściwie nie - odparła zaskoczona.
- Pytam, bo prosił, żeby mu przesłać olejki i igły do akupunktury.
Kate zagryzła wargi.
- Mogłabym pojechać, ale co zrobimy ze Stephie? Właściwie nie mam pojęcia, gdzie ona jest.
- Nie przejmuj się. Tutaj zawsze sama się sobą zajmuje.
- Zechce pewnie zobaczyć ojca.
- Niech poczeka. Dominik chyba nie czuje się jeszcze zbyt dobrze.
Kate wstała.
- Wobec tego pojadę sama. Możesz przygotować to, co mam zabrać?
- Zostawię wszystko w recepcji.
Kate poszła do domu Dominika. Najpierw napisała wiadomość dla Stephie, potem pobiegła na górę do małej sypialni i przyjrzała się sobie krytycznie. Miała na sobie bawełnianą spódnicę w kwiaty i białą bluzkę bez rękawów - strój wygodny, ale niezbyt porywający.
Odwróciła się od lustra, wzięła torebkę i kluczyki do samochodu, po czym zbiegła na dół. Po drodze powtarzała sobie, że Dominikowi potrzebne są igły do akupunktury, a nie flirt z byłą żoną. Ich małżeństwo to już historia.
Wzięła paczkę z recepcji, zostawiła jeszcze jedną wiadomość dla córki i pojechała do szpitala. Była akurat pora sobotnich wizyt, wreszcie znalazła jednak miejsce na parkingu.
Do separatki Dominika trafiła bez trudu.
- Cześć - powiedział cicho. - Przywiozłaś?
- Tak. Mam wszystko, o co prosiłeś - odparła, myśląc jednocześnie, że Dominik wygląda teraz lepiej.
Posiniaczoną skórę zakrywała koszulka, poza tym mógł już otwierać drugie oko. Nie pocałowała go jednak na powitanie.
- Jak się czujesz? - spytała, wręczając mu pakunek i siadając na krześle.
- Kiepsko, ale nie używam już pompy. Są tu igły?
- Tak. Co na to twój lekarz?
- Nic mnie to nie obchodzi. Akupunktura jest nieszkodliwa i uśmierza ból. Zamknij drzwi.
Niechętnie zrobiła, o co prosił.
- Chyba powinien się tym zająć anestezjolog.
- Wyjechał na weekend, więc nie mam wyboru.
- No dobrze.
Kate usiadła z powrotem na krześle. Ostatecznie Dominik wie, co robi. Jest przecież specjalistą.
Igły z nierdzewnej stali były długie i cienkie. Odrzucił kołdrę i zaczął je wbijać w udo, zręcznie manewrując palcami.
- Znajdź krawędź kości piszczelowej, poniżej kolana - poprosił. - Teraz połóż palec jakieś pięć centymetrów wyżej. Pomasuj, a potem wbij igłę - poprosił.
- Ja? Nie, nie mogę!
- Dlaczego?
- Będzie bolało.
- Na pewno nie bardziej, niż gdybym miał to robić sam. Nie sięgnę. Po prostu wbij koniec igły, trzymając ją między środkowym palcem a kciukiem, a potem naciśnij lekko czubek palcem wskazującym.
Kate wzięła igłę i znalazła wskazane miejsce.
- Tutaj?
- Tak. Naciśnij. Mocniej. Dobrze, a teraz obróć ją w palcach i popchnij jeszcze trochę. Znakomicie. - Odetchnął głęboko. - Co za ulga. Czy Lindsay przysłała jakieś olejki?
Kate wyciągnęła małą buteleczkę i przeczytała na głos napis na etykietce:
- Olejek migdałowy z dodatkiem lawendy, geranium i rumianku.
- Świetnie. Daj, zaraz się posmaruję.
- Mogę to zrobić.
- Naprawdę? - Patrzył na nią przez chwilę w zamyśleniu, po czym ściągnął koszulkę przez głowę.
- Wyglądasz fantastycznie - oznajmiła z uśmiechem. - Szczególnie podoba mi się to połączenie zieleni z fioletem.
- Bez dowcipów, dobrze? Smaruj.
- Smaruj, proszę - poprawiła go Kate.
Pochyliła głowę. Chciała go tylko rozweselić. Dlaczego jest wobec niej taki nieuprzejmy?
- Przepraszam - powiedział. - Zachowuję się okropnie, ale wszystko mnie boli.
Zaczęła rozcierać olejek na jego posiniaczonej piersi. Westchnął i zamknął oczy. Jego skóra była gładka i miła w dotyku, a mięśnie dobrze wyćwiczone.
- Dzięki, Kate.
Tym razem jego głos był miękki. Uśmiechnęła się.
- A co z igłami?
- Możesz je już powyciągać.
Było to dużo łatwiejsze niż wbijanie. . - Mogłabyś wetrzeć trochę olejku w nogę?
- Oczywiście.
Udo wciąż było opuchnięte, ale sińce zaczynały schodzić. Dzięki zastosowaniu nowoczesnych metod leczenia zabieg nastawiania kości przeprowadzony został bezinwazyjnie. Nie było widać żadnych blizn.
Wcierając olejek, czuła naprężone mięśnie dookoła miejsca złamania. Kiedy przesuwała rękę w górę po wewnętrznej stronie uda, Dominik jęknął cicho.
- Boli?
- Niezupełnie - odparł zachrypniętym głosem. - Ale nie przestawaj. Niech mam trochę przyjemności, póki mogę. Inaczej cię do tego nie skłonię.
Zmieszała się. A więc nadal jej dotyk sprawia mu przyjemność? Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Dominik? - szepnęła.
- Do diabła, Kate, lepiej jednak przestań.
Podniósł jej dłoń, pocałował, a potem położył delikatnie na łóżku. Przykrył nogę kołdrą i zamknął oczy. Kate usiadła na krześle i wytarła chusteczką lepkie od olejku ręce.
Jego reakcję łatwo można było przypisać libido. Lubił seks, co było źródłem przyjemności w czasach małżeńskich - i upokorzenia po zerwaniu. Ale co się dzieje z nią samą? Zawsze uważała, że jest atrakcyjny, starając się jednak nie zapominać o jego wadach. Był przecież kobieciarzem, któremu trafiła się okazja zarobienia dużych pieniędzy na własnym ośrodku rehabilitacyjnym.
Teraz jednak zrozumiała, że błędnie go oceniła. Owszem, zarabiał pieniądze, lecz był przy tym zdolnym, całkowicie oddanym pracy lekarzem.
A jednak to on ją zostawił, więc czemu nagle miałby chcieć, żeby wróciła?
Popatrzyła na niego. Spał, oddychając spokojnie. Zrobiło jej się wstyd, że posądzała go o cyniczny materializm. Jego ośrodek nie był właściwie uzdrowiskiem dla sławnych i bogatych. I na pewno nie przynosił wielkich dochodów, biorąc pod uwagę dużą liczbę personelu, którego część mieszkała na miejscu. Przebudowa i renowacja też musiały kosztować fortunę.
Dominik nie jest już tym mężczyzną, którego kiedyś znała. Uświadomiła sobie, jak bardzo się zmienił. Takiego człowieka mogłaby pokochać, ale i tak jest już za późno.
A może nie? Dlaczego chciał, żeby go dotykała? Czy naprawdę mu na tym zależało, czy może nie był zupełnie sobą po wypadku i tych wszystkich środkach przeciwbólowych?
Najwyraźniej jednak wciąż się nią interesował. Tylko jaki to ma sens? Jedną szansę z tym mężczyzną już straciła - przez brak doświadczenia, czasu, przez nadmiar stresów związanych ze studiami i wczesnym macierzyństwem.
Czyżby los zamierzał jej dać kolejną? A jeśli tak, to czy będzie umiała ją wykorzystać?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nie mogła zasnąć. Wszystko było inne, obce: łóżko, pokój, dźwięki. Czytała przez chwilę, po czym wyłączyła światło i leżała w ciemnościach.
Zamiast szumu silników przejeżdżających samochodów, który ją uspokajał, słyszała pohukiwanie sowy, szmer poruszających się w trawie nocnych zwierzątek i szelest liści na wietrze. A gdy jej się zdawało, że wreszcie zapada w sen, usłyszała inny dźwięk - coś jakby pac-pac.
Usiadła na łóżku. Włamywacz? Ktoś, kto wie, że Dominik jest w szpitalu i nie zdaje sobie sprawy z jej obecności? Nie mogła włączyć alarmu, bo nie znała kodu. Dlaczego nie zapytała o niego wcześniej?!
Słuchała z natężeniem - tym razem dźwięk przypominał skrobanie.
Ktoś manipuluje przy zamku? O Boże! A Stephie? Jej nie może stać się krzywda. Kate zapomniała o rozsądku. Bez wahania narzuciła szlafrok na cienką koszulkę nocną i wzięła do ręki but na wysokim obcasie.
Tak uzbrojona zeszła cicho na dół.
Znów usłyszała skrobanie - dochodziło chyba z kuchni. Czyżby zapomniała zamknąć okno? Nagle pełną napięcia ciszę przerwało miauknięcie. Odetchnęła z ulgą.
- Kici, kici! - zawołała.
Otworzyła drzwi do kuchni i zapaliła światło. Na krawędzi stołu siedział duży kot, który patrzył na nią przyjaźnie. Kate odłożyła but i opadła na kuchenne krzesło.
- Jak się tu dostałeś? - spytała, po czym zauważyła specjalny otwór w dolnej części drzwi kuchennych. No tak. Jak mogła tego wcześniej nie dostrzec? - Mieszkasz z Dominikiem?
Kot miauknął, zeskoczył na podłogę i zaczął ocierać się o jej nogi. Na szyi miał obróżkę z blaszką, na której przeczytała: „Włóczykij, Heywood Hall”.
- Więc to ty jesteś Włóczykij. Mogłam się domyślić. Bardzo odpowiednie imię. W każdym razie śmiertelnie mnie przestraszyłeś, łobuzie.
Kot tymczasem usiadł przed jedną z szafek, drapiąc łapą drzwiczki. Sprytne stworzenie, pomyślała, otwierając szafkę. Kocie jedzenie. Oczywiście.
- Głodny jesteś?
Włóczykij usiłował wśliznąć się do środka, ale nie pozwoliła mu. Znalazła spodeczek, wyłożyła na niego połowę zawartości puszki i postawiła na podłodze. Kot rzucił się na jedzenie.
- Lubisz łososia z krewetkami, co? Rozpieszczony zwierzak.
Kate, całkiem już rozbudzona, zrobiła sobie herbatę. Właśnie miała usiąść z nią przy stole, gdy kocur nagle opuścił kuchnię z wysoko podniesionym ogonem i zniknął na końcu korytarza.
- Zaraz, zaraz! Gdzie ty się wybierasz?
Poszła za nim, martwiąc się o meble i dywany. Włóczykij zatrzymał się przed drzwiami sypialni Dominika i miauknął rozkazująco.
- Tutaj?
Otworzyła drzwi. Kot wskoczył na łóżko w poszukiwaniu swego pana. Nie znalazłszy go, usadowił się na samym środku i zaczął się myć. Kate usiadła obok.
- No dobrze, ale twojego pana nie ma - zaczęła mu tłumaczyć. - Nie możesz tu spać. Nie będzie ci miał kto otworzyć okna, kiedy będziesz chciał wyjść w nocy. Musimy wrócić do kuchni.
Włóczykij pomruczał chwilę z zadowoleniem, po czym zwinął się w kłębek i zasnął.
Kate w zadumie sączyła herbatę. Co ma zrobić z tym kotem? Jeśli zamknie go w kuchni, będzie drapał o drzwi i nie da jej zasnąć. Z drugiej strony nie chciała go brać do swojej sypialni.
Popatrzyła na łóżko Dominika. Jest wystarczająco duże i dla niej, i dla kota. I w dodatku pościelone - więc dlaczego nie? Dokończyła herbatę, zdjęła szlafrok i weszła pod kołdrę.
To był błąd.
Poczuła zapach, którego nie zapomniała przez dwanaście samotnych lat. Osaczyły ją wspomnienia. Pamiętała nocne przebudzenia, szepty, westchnienia, pieszczoty i cudowne spełnienia, po których leżeli bez tchu.
Na początku było tak co noc. Potem wracali z pracy coraz bardziej zmęczeni i śpiący... Wreszcie przestali się kochać. I przestali rozmawiać.
Gdzie popełnili błąd? Może to przez wspólne mieszkanie z rodzicami? Czy ich małżeństwo od początku skazane było na niepowodzenie, czy też zawinił nadmiar pracy i wymagań z nią związanych?
A może po prostu byli za młodzi?
Oboje mieli dziewiętnaście lat, kiedy spotkali się i zakochali w sobie bez pamięci. Po pięciu miesiącach wzięli ślub. Kate była w czwartym miesiącu ciąży, a Dominik na dodatek nie spodobał się jej rodzicom.
Uważali, że to on wpędził ją w kłopoty i mieli mu za złe, że oczarował ich słodką, niewinną córeczkę gładkimi słówkami i zaciągnął do łóżka. A teraz dzięki nim miał dom, gosposię i opiekunkę do dziecka.
Ojciec Kate wręcz go nie znosił. I wtedy, i teraz. Kate do dziś zastanawiała się, w jakim stopniu wpłynęło to na jej własne zachowanie.
Matka z kolei mimo wszystko miała do niego słabość, ale ze względu na ojca nie okazywała tego otwarcie. Gotowała jego ulubione potrawy, prasowała mu koszule, a przede wszystkim zajmowała się dzieckiem, by mieli więcej czasu na studia.
Stephie urodziła się w sierpniu, a w październiku Kate była już z powrotem na uniwersytecie, nie straciwszy żadnego semestru, gotowa zacząć trzeci rok studiów razem z mężem.
Trzy lata później zaczęli staż. Dominik pracował i mieszkał pięćdziesiąt kilometrów od domu, podczas gdy Kate udało się znaleźć pracę w sąsiedztwie. Ich godziny przyjęć i dyżurów były zupełnie różne, a małżeństwo zaczęło się rozpadać.
Po czterech miesiącach, w pewien niedzielny poranek, gdy Kate wstawała do pracy po czterech godzinach snu, Dominik oświadczył, że nie ma sensu dalej się męczyć.
- Tu nie ma miejsca dla mnie - powiedział wtedy. - Ty jesteś ciągle poza domem. Jest wprawdzie Stephie, ale ona mnie nawet nie poznaje. Nie potrzebujecie mnie.
Kate była zaszokowana i zraniona.
- Więc odejdź - odparła bez namysłu. - Ja muszę jechać do pracy. Jeśli rzeczywiście nie chcesz być z nami, nie będę cię zatrzymywać.
Odszedł. Tak po prostu, bez słowa. Na początku myślała, że wyjechał tylko na weekend, ale gdy wróciła z pracy, jego rzeczy już nie było.
Ojciec starał się ją pocieszyć, że Dominikowi nigdy tak naprawdę na niej nie zależało. Lepiej, że odszedł teraz, niż gdyby miał ją zostawić po drugim dziecku.
Kate wiedziała, że Dominik miał przepracować w tamtym szpitalu jeszcze dwa miesiące, a potem przenieść się na praktykę chirurgiczną na jej oddział. Była więc pewna, że wróci. I wrócił - tylko nie do niej. Regularnie widywał córkę i płacił za jej utrzymanie. Po dwóch latach uzyskali rozwód za obopólną zgodą.
Od tamtej pory utrzymywali kontakt jedynie ze względu na Stephie. Ostatnio Kate prawie nie widywała Dominika, który zabierał córkę do siebie co drugi weekend prosto spod szkoły, i odwoził ją tam z powrotem w poniedziałki. Gdy mieli jechać na wakacje, przyjeżdżał po nią do domu. Kate czekała na te chwile z dziwnym niepokojem - Dominik jednak nigdy nie wszedł do środka.
A mimo to nadal pamiętała jego zapach.
Pociągnęła nosem. Policzki miała mokre od łez. Wtuliła głowę w poduszkę, chcąc zagłuszyć łkanie.
Dlaczego jej to zrobił? Potrzebował jedynie zastępstwa w ośrodku i kogoś, kto opiekowałby się Stephie. A gdyby przypadkiem mogła również zaspokoić jego potrzeby seksualne, był gotów to wykorzystać. Może i stał się wybitnym specjalistą i filantropem, ale jeśli chodzi o hormony, to na pewno się nie zmienił.
W jej życiu od czasu rozwodu było jeszcze dwóch innych mężczyzn. Obaj bardzo przyzwoici i doskonale nadający się na mężów. Każda kobieta byłaby z nimi szczęśliwa, ale nie Kate. Nie po związku z Dominikiem.
Teraz leżała w jego pościeli, tęskniąc za jego dotykiem, ciepłem jego ciała i rozkoszą, którą tylko on potrafił jej dać. Łzy ciekły jej strumieniami po policzkach. Tak niewiele potrzebne jej było do życia - jedzenie, picie, sen... i Dominik.
Wyciągnęła rękę i pogłaskała kota, który zaczął mruczeć z zadowoleniem. Przytuliła go i zasnęła, zasłuchana w to mruczenie.
Włóczykij obudził ją o świcie, miaucząc przy drzwiach do ogrodu. Kate wypuściła go, posłała łóżko i, wziąwszy kubek po herbacie, poszła do kuchni. Przez okno widziała, jak kot skrada się w ogrodzie, usiłując złowić jakieś zwierzątko. Przypominał Dominika. On też ją złowił szesnaście lat temu. Była wtedy niedoświadczona i naiwna. Postanowiła więcej o nim nie myśleć. Śnił jej się przez całą noc.
Dosyć tego.
Poszła na górę i zajrzała do pokoju Stephie. Dziewczynka spała głęboko, rozciągnięta na plecach. Jej potargane, jasne włosy rozsypały się na poduszce. Była taka bezbronna... Boże, pomyślała Kate, nie pozwól, żeby spotkała takiego mężczyznę jak jej ojciec.
Zamknęła cicho drzwi. Ze swojego pokoju zabrała koszulkę, szorty, kostium kąpielowy i ręcznik. Zostawiła wiadomość dla Stephie i poszła przez ogród w stronę siłowni.
Była już otwarta. Powitał ją chłopak w koszulce polo z napisem „Fitness Club Heywood Hall”. Wyglądał na instruktora.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
- Jestem Kate Heywood, zastępuję Dominika. Chciałabym trochę poćwiczyć. Można?
- Oczywiście. Ale najpierw muszę panią zważyć i zmierzyć. - Wyciągnął rękę, uśmiechając się szeroko. - Mam na imię Jason.
Zaprowadził ją do sali z rowerem stacjonarnym. Zadał kilka pytań, zważył, zmierzył wzrost i puls. Następnie poprosił, by poćwiczyła trochę na rowerze, i znów zbadał puls. Za pomocą specjalnych wykresów obliczył zalecaną intensywność ćwiczeń i z zadowoleniem stwierdził, że jest dość sprawna, by zacząć od razu. Zaprowadził ją z powrotem do głównej sali gimnastycznej i zaprezentował działanie wszystkich przyrządów.
Po dwudziestu minutach Kate była spocona, ale czuła się dużo lepiej. Poszła się przebrać, wzięła prysznic i zanurkowała w krystalicznie czystej wodzie basenu. Przepłynęła dwadzieścia długości, a potem dla relaksu pozwoliła sobie na dziesięć minut masażu wodnego. Wyszedłszy z przyjemnie gorącej wody wskoczyła znów do chłodnej, i przepłynąwszy basen zobaczyła Johna Whitelawa. Siedział na wózku i rozmawiał z Jasonem.
Usiadła na brzegu basenu, przeczesując palcami mokre włosy.
- Cześć, John. Popływasz? Jason podszedł do niej.
- Powinien być z nim ktoś z personelu, a ja mam na głowie siłownię.
- Nie ma sprawy, zajmę się nim. Jason wrócił z powrotem do Johna.
- Pani Heywood zostanie tu z panem, jeśli chce pan popływać.
John popatrzył na nią.
- Nie chcę sprawiać kłopotu.
- To żaden kłopot. Jason pomoże ci się przebrać. Umiesz pływać?
- A czy ptaki umieją latać? - Jego uśmiech był znowu gorzki. - Pływałem zupełnie nieźle, kiedy miałem czym.
Kate popatrzyła znacząco na jego ramiona.
- Czyżby jakiś nagły paraliż? John roześmiał się.
- Wciąż zapominam o rękach. Chyba nie powinienem tego robić.
- Jasne, że nie. Pomyśl, o ile więcej można zdziałać rękami niż nogami. Ale pospiesz się, bo zaczynam być głodna. Podobno podają tu znakomite śniadania.
- Będę gotów za dwie minuty.
Sprawnie odwrócił wózek i odjechał w stronę przebieralni. Wkrótce wrócił w spodenkach, a Jason pomógł mu usadowić się na podnośniku, który opuszczał się do poziomu wody.
- Proszę bardzo. Zostawimy go na tej wysokości. Jeśli będzie pan chciał wyjść z basenu, wystarczy nacisnąć guzik.
John nieufnie przyglądał się powierzchni wody. Bał się niepowodzenia, lecz było oczywiste, że potrzebuje jakiegoś dowartościowania. Kate miała nadzieję, że jej pomysł się sprawdzi.
- Co byś” powiedział na mały wyścig? Do końca basenu, używając tylko ramion?
Oczy Johna zabłysły. Zanurzył się w wodzie i zaczął płynąć. Ruszyła za nim, zmuszając się, żeby nie używać nóg. Dotarła do brzegu parę sekund po nim.
- Nieźle. Następnym razem będę musiała oszukiwać, żeby wygrać.
Roześmiał się.
- To było naprawdę przyjemne.
- A może zrobimy prawdziwy wyścig? - zaproponowała. - Powiedzmy, za tydzień. Ty będziesz w lepszej formie po ćwiczeniach, a ja wykończona po pracy.
- A może teraz?
- Teraz? Bez rozgrzewki?
- No to za pięć minut. Zawahała się.
- Co jest? Boisz się, że cię pokonam czy tego, że to ty będziesz szybsza?
John wpatrywał się w nią z uporem. Zrozumiała nagle, jakie to dla niego ważne. Nie jest co prawda przygotowany do forsownych ćwiczeń, ale przecież nic mu się nie stanie. Sam chciał.
- Wiec dobrze, za pięć minut.
Pływał najpierw kraulem, potem na plecach, a potem zniknął pod wodą. Kate już zaczęła się niepokoić, gdy wypłynął z powrotem na powierzchnię.
- Gotowa?
- Tak. A ty?
- Też. Jedna długość basenu. I możesz używać nóg, jesteś w końcu tylko słabą kobietą. Raz, dwa, trzy!
Wystartowali. Czy powinna dać mu wygrać? Nie, wtedy nie byłoby to żadne wyzwanie, a tego Johnowi najwyraźniej brakowało. Liczyły się nawet takie małe i banalne osiągnięcia. W ostatnie metry włożyła maksimum wysiłku. John był przy brzegu sekundę po niej.
- Ale ja pani jeszcze pokażę, pani Heywood. Roześmiała się.
- Nie wątpię.
- Też nie jesteś w najlepszej formie. Strasznie dyszysz.
- Ćwiczyłam już pół godziny, zanim przyszedłeś.
- To co? Popracujemy trochę, i zrobimy rewanż?
- Dobrze. A teraz chodźmy na śniadanie.
John usiadł na krześle i nacisnął guzik. Jason pomógł mu przesiąść się na wózek i zabrał go do przebieralni.
Kate była zadowolona z Johna. Podjął wyzwanie, a jego upór i determinacja powinny mu pomóc także w fizykoterapii. Ten dzień miał jeszcze wolny, ale od jutra zaczyna ciężką pracę. Miała nadzieję, że sobie z nią poradzi.
W klinice byli oczywiście jeszcze inni pacjenci i Kate spędziła niedzielę, spotykając się z nimi osobiście lub studiując ich historie choroby.
Rano usiadła wygodnie w gabinecie Dominika i rozłożyła papiery na wielkim biurku. Na jednej z książek leżały okulary w czarnej, drucianej oprawce. Podniosła je i spojrzała przez szkła. Nie wiedziała, że używał okularów do czytania.
Właściwie niewiele o nim wie...
Zagłębiła się w notatkach.
Brian Pooley, dekarz, spadł z rusztowania i uszkodził kręgosłup rok temu. Za pobyt w ośrodku płaci jego firma. Przeszedł operację kręgosłupa, lecz wciąż dokuczał mu dotkliwy, przewlekły ból w nodze. Jedynym wyjściem było wszczepienie stymulatora sznura grzbietowego. Było to urządzenie wysyłające impulsy elektryczne, które powodowały dysfunkcję nerwów na zasadzie bramki. Jeśli mogła ona zostać zamknięta w miejscu połączenia nerwowego poprzez leki lub impuls elektryczny, sygnały bólowe nie docierały do mózgu.
Takie stymulatory nie sprawdzały się jednak we wszystkich przypadkach, Brianowi wszczepiono więc na próbę elektrodę. Było to w zeszły poniedziałek, przed wypadkiem Dominika. Jeremy, nadzorujący przebieg testu, był zadowolony z efektów, a wszczepienie stałego implantu planowano na piątek.
Niestety, tylko Dominik mógł przeprowadzić tę operację, firma Briana miała więc do wyboru albo zostawić pacjenta w ośrodku do powrotu Dominika, co pociągało za sobą duże koszty, albo przenieść go do innej kliniki. W końcu postanowiono go nie przenosić.
Zresztą sam Brian nalegał, by operację przeprowadził Dominik. Kate zastanawiała się, czy Brian zdaje sobie sprawę, że będzie musiał poczekać około pięciu tygodni. Może myśli, że to nie jest poważne złamanie? Czy powinna mu o tym powiedzieć? Po namyśle zdecydowała, że nie. Na pewno znajdą jakiegoś anestezjologa, który przeprowadzi zabieg zamiast Dominika i Brian w koiicu na to przystanie.
Susie Elmswell, którą już poznała, miała dwadzieścia pięć lat, zamierzała wyjść za mąż i od nowa uczyła się chodzić. Kate rozmawiała z nią po śniadaniu - była wesoła, uparta i zadowolona ze swych postępów. Richard Price, jej narzeczony, który przyjechał po południu, także robił dobre wrażenie.
Opiekuńczy, dowcipny, bardzo zaangażowany, dokładnie taki, jakiego Susie potrzebowała. Gdyby tylko żona Johna Whitelawa była do niego podobna...
W ośrodku przebywało jeszcze kilku innych pacjentów. Niektórzy przechodzili okres rekonwalescencji po operacji wymiany stawów. Jeden z mężczyzn po przeszczepie żylnym pracował nad rozwinięciem sprawności fizycznej, innego od niedawna rehabilitowano po odgięciowym urazie kręgosłupa szyjnego, jeszcze inny po amputacji cierpiał na cukrzycę.
Przypadki bywały różne, ale wszyscy potrzebowali tego, co oferował ośrodek Dominika, a czego nie znaleźliby w państwowych szpitalach.
Kate pomyślała, że to niesprawiedliwe, że niektóre formy leczenia nie są ogólnie dostępne. Z drugiej strony pociągałoby to za sobą olbrzymie koszty. Powszechnie wiadomo, że za cenę jednej długotrwałej rehabilitacji można zająć się sześcioma innymi, mniej poważnymi przypadkami.
Z początku Kate dziwił fakt, że ośrodek Dominika jest popierany przez tyle firm ubezpieczeniowych. Rezultaty kuracji jednak mówiły same za siebie. Bardziej opłacało się ponosić koszty rehabilitacji niż nie kończących się urlopów zdrowotnych.
Stąd obecność Briana Pooleya i Susie Elmswell.
Kate miała wielką ochotę pojechać jeszcze raz do Dominika i przedyskutować sprawy związane z ośrodkiem, po namyśle jednak odrzuciła tę myśl. Nie chciała przecież absolutnie żadnych dodatkowych komplikacji. Wieczorem nakarmiła kota i wypuściła go na dwór, szczelnie zamykając otwór w drzwiach, po czym zdecydowanym krokiem poszła do własnej sypialni.
W poniedziałek rano podwiozła Stephie na przystanek autobusowy, po czym wróciła do ośrodka na odprawę, która odbywała się codziennie o ósmej. Przedstawiono jej psychologa, Martina Graya. Był niskim mężczyzną koło pięćdziesiątki, miał ciemne, kręcone włosy i błyszczące oczy. Sprawiał wrażenie energicznego, serdecznego i najwyraźniej miał duże poczucie humoru. Kate była pewna, że będzie umiał pomóc Johnowi.
Jako ostatnia zjawiła się fizykoterapeutka Angela wraz z Eddie'em Saville'em, technikiem ortopedą. Jeremy rozpoczął naradę.
Jako pierwszy mieli omawiać przypadek Johna Whitelawa. Jeremy w skrócie przedstawił historię choroby i przebieg fizykoterapii przeprowadzonej w szpitalu.
- Jest w depresji, którą pogłębia całkowity brak porozumienia z żoną. Prowadziła samochód, gdy zdarzył się wypadek. Teraz czuje się winna i nie potrafi mu pomóc, John z kolei ma do niej pretensje. Czeka ją sprawa w sądzie; zdaje się, że została formalnie obciążona winą za ten wypadek. Martin, będziesz miał sporo pracy.
Psycholog skinął głową.
- Mogę porozmawiać z nią już dzisiaj. Jest teraz w ośrodku?
- Zadzwonię do niej. Uprzedzono ją, że powinna przyjechać.
- Co John robi, odkąd jest u nas?
- Wczoraj trochę z nim pływałam - odparła Kate. - Zaproponowałam wyścig, i wygrał. Drugi raz płynęłam, używając nóg, i byłam szybsza o sekundy. Obiecałam mu rewanż w przyszłym tygodniu.
- Jak zareagował na przegraną?
- Pozytywnie. Był trochę zły, ale to uparty facet. Gdyby nie był żonaty, szybko by sobie z tym wszystkim poradził.
- Ale jest.
- I chyba wątpi w to, że żona z nim zostanie - wtrącił Jeremy.
Martin westchnął.
- O rany. Dobrze, spotkam się z nią dziś i zobaczę, co można zrobić. Jaki jest plan leczenia?
Przedyskutowali program fizykoterapii. Kate dopiero teraz dowiedziała się, jak ciężka praca czeka Johna.
- Chcę go postawić na nogi jak najszybciej. Trzy miesiące leżenia i siedzenia to stanowczo za długo - stwierdziła Angelą. - Najpierw poćwiczy stanie i patrzenie na nas z góry, potem zaczniemy naukę chodzenia. Jeśli dziś zrobimy odlewy, John może dostać pierwsze protezy pod koniec tygodnia. Wszystko to jest trudne i bolesne. Będzie potrzebował duchowego wsparcia.
- Zajmę się tym - zapewnił Martin. - Co z aromaterapią?
- Może się przydać - odparł Jeremy. - Jason i Angelą opracowują program ćwiczeń siłowych, żeby wzmocnić górną część ciała. Jeśli lubi pływać, nie ma przeciwwskazań. I tak planujemy sporo hydroterapii. Martin, ustalicie z Angelą jego rozkład zajęć?
Psycholog znów skinął głową.
- Wobec tego mogę zobaczyć się z jego żoną, gdy będzie ćwiczył z Angelą i Eddie'm. Później porozmawiam z nim samym.
Następnie przedyskutowali postępy Susie Elmswell. Martin był z niej bardzo zadowolony.
- Doskonale sobie radzi, a Richard jest dla niej wielką pomocą.
- Poznałam go wczoraj - wtrąciła Kate. - Odnoszę wrażenie, że właśnie takiego mężczyzny Susie potrzeba.
- Gdyby tak wszyscy partnerzy naszych pacjentów byli tacy... Jak jej idzie fizykoterapia?
- Powoli - odparła Angela. - Pracuje bardzo ciężko, ale nie można przyspieszyć regeneracji nerwów. Postawiła sobie trudne zadanie.
- Chodzi już o kulach?
- Jeszcze nie. Chcę, żeby najpierw poćwiczyła na poręczach i nauczyła się zachować równowagę. Później dopiero zacznie używać balkonika. Kule są dobre przy złamaniach, ale nie w takich przypadkach. A propos, co słychać u Dominika?
- Byłem u niego wczoraj wieczorem - odparł Jeremy. - Ciągle go boli. Zdaje się, że ma dosyć szpitala i chce się już wypisać.
Roześmieli się wszyscy - oprócz Kate. To niemożliwe, nie tak wcześnie. Miał wypadek w czwartek, a dziś jest dopiero poniedziałek! Chyba nie będzie aż tak głupi?
- Kate, moim zdaniem on tylko żartował - uspokajał ją Jeremy.
- Jesteś pewien? Spoważniał.
- Chyba nie sądzisz, że chce naprawdę wyjść ze szpitala?
- Nie mam pojęcia. Nigdy nie potrafiłam przewidzieć, co zrobi. Jest uparty jak osioł i jak coś postanowi, to lepiej mu nie przeszkadzać.
Pokiwali głowami.
- Pojadę do niego dziś wieczorem - dodała - i powiem, jak świetnie sobie radzimy. Zabiorę z sobą tyle igieł, żeby go znieczulić całkowicie.
Postanowiła, że porozmawia z Lindsay, aromaterapeutką. Może poprosi ją o jakieś olejki o intensywnym działaniu uspokajającym, dzięki którym Dominik wytrzyma w szpitalu jeszcze choć tydzień. Przedwczesne wyjście może okazać się fatalne dla jego zdrowia, a Kate, w przeciwieństwie do innych, w pełni zdawała sobie sprawę, do czego jej były mąż jest zdolny.
Lindsay była rozbawiona - jak wszyscy.
- Ten facet to specjalny przypadek. Przygotuję mieszankę bergamoty, rumianku i lawendy, i dodam więcej geranium. To powinno go wyciszyć. Rozsmaruj to po skórze, a potem masuj delikatnie w kierunku serca. I zrób to tuż przed wyjściem, bo taki masaż jest usypiający.
Kate zabrała Stephie ze szkoły i pojechały na krótką wizytę do szpitala. Dominik wyglądał zadziwiająco dobrze - i był bardzo zniecierpliwiony.
- Wrócę później, to pogadamy o klinice - obiecała. - Nie możemy teraz dłużej zostać, bo Stephie ma dużo lekcji do odrobienia. To ostatni tydzień szkoły.
- A w przyszłym roku egzaminy... Jak ten czas leci. Kiedy patrzę na ciebie, nie wiem, co się stało z moim życiem.
Dominik przeniósł wzrok na Kate. Wydawało jej się, że dostrzegła w jego oczach smutek. Może jednak żałował ich rozstania? Nie znalazł sobie nikogo innego... Czy próbował? Stephie nigdy nie wspominała o żadnej kobiecie w związku ze swoim ojcem. Czyżby nareszcie nauczył się dyskrecji?
A może nie było nikogo innego? Może dlatego pozwalał kotu spad we własnym łóżku, bo czuł się samotny?
Tak jak ona.
Postanowiła, że zrobi wszystko, żeby jak najdłużej utrzymać Dominika z dala od ośrodka. Potrzebują czasu do namysłu, jeśli mają znów być razem - tym razem na całe życie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kate przebrała się przed wyjściem. Może było to trochę niemądre, ale z drugiej strony po upalnym dniu miała ochotę włożyć coś świeżego.
Czy to jedyny powód? Możliwe... W każdym razie sukienka była bardzo kobieca i przyjemnie chłodna w dotyku. Cóż z tego, że miała głęboki dekolt, a bladoróżowa bawełna podkreślała lekką opaleniznę? W końcu to początek lata! Poza tym długość spódnicy do pół łydki jest zupełnie przyzwoita.
Obejrzała się dokładnie w lustrze, strofując się w duchu za próżność. Przecież wybiera się tylko do szpitala, żeby zawieźć Dominikowi olejki, po których spokojnie zaśnie. Jej wygląd to ostatnia rzecz, o której pomyśli.
Wyjrzała przez okno. John Whitelaw siedział na wózku w cieniu ogrodowego bzu i patrzył przed siebie, zapominając o leżącej na kolanach książce.
Kate pożegnała zajętą odrabianiem lekcji Stephie, wyszła na dwór i podeszła do niego.
- Cześć. Jak ci minął dzień? Uśmiechnął się sceptycznie.
- Jestem wykończony - odparł, jak zwykle bez ogródek. - Ta baba to wiedźma.
- Angela?
- Zupełnie jak poganiacz niewolników.
- Udało ci się stanąć?
- Coś w tym rodzaju, ale zaraz potem leżałem jak długi. Dwa razy. I pomyśleć, że kiedyś traktowałem chodzenie jako coś zupełnie naturalnego. Teraz nie potrafię nawet stać - powiedział z goryczą.
- Nauczysz się. Masz czas.
- Owszem, tego mi nie brakuje.
- Może pójdziesz na masaż wieczorem?
- Nie mogę, muszę czytać. Ta fizykoterapeutka z piekła rodem dała mi książkę o biomechanice chodzenia. - Podniósł książkę, po czym rzucił ją z powrotem na kolana. - Do diabła z biomechaniką! O wiele lepiej stosować to w praktyce, niż o tym czytać.
Położyła mu rękę na ramieniu.
- Poradzisz sobie, John. Cierpliwości. I nie pozwól się za bardzo zmęczyć. Mamy wyścig pod koniec tygodnia.
- Łatwo ci mówić. Muszę robić wszystko, co mi każe. Boję się jej.
- Dzieciak.
- Mam tyle do zrobienia... Wiem, że ona mi pomoże, ale to wszystko jest takie trudne! Jestem okropnie zmęczony.
- Więc może powinieneś się położyć?
- Mam dość leżenia. Spędziłem w łóżku parę miesięcy.
- Ale dziś miałeś ciężki dzień i sporo pracowałeś. Na początek wystarczy.
- Chyba masz rację. - Westchnął, kładąc dłonie na kołach wózka. - Wrócę chyba do środka. Może jest coś ciekawego w telewizji.
- Mam cię zawieźć?
Zawahał się, po czym potrząsnął głową.
- Sam pojadę. Muszę ćwiczyć górną część ciała. Odprowadziła go jednak, idąc obok wózka, i pożegnała przy drzwiach pokoju. W drodze do samochodu pomyślała, że cuda zdarzają się w medycynie bardzo rzadko. Jedyne, co mogą zaoferować pacjentom, to profesjonalna pomoc i możliwość działania. Organizm musi sam radzić sobie z rehabilitacją. Johna czekała długa i trudna droga, a każdy krok będzie musiał wykonać samodzielnie.
Kiedy parkowała przed szpitalem, zastanawiała się, czy uda jej się nakłonić Dominika do cierpliwości i rozsądku. Czasem stawiał poprzeczkę zbyt wysoko i w drodze do celu robił różne głupstwa.
Jej przypuszczenia spełniły się co do joty. Dominika nie było w separatce.
- Pojechał wózkiem na spacer - wyjaśniła siostra przełożona. - Ma już wszystkiego dosyć.
- Jak się zachowuje?
- Okropnie. Jest znudzony. Ledwie zmusiłam go do wzięcia wózka, bo miał zamiar pójść pieszo.
- Pieszo?! Przecież jeszcze długo nie będzie mógł chodzić! Jak lekarz może robić takie rzeczy?!
- Niech pani mu to spróbuje wytłumaczyć. Wstawał już wcześniej i próbował spacerować. Musiałam go postraszyć lewatywą.
Kate roześmiała się.
- Na pewno podziałało.
- Akurat. Ale o wilku mowa...
Dominik podjechał do nich, szeroko uśmiechnięty.
- Cześć. Zrobiłem sobie przejażdżkę po korytarzu.
- Nie powinieneś. Za wcześnie.
- Kate, jestem znudzony. Znudzony - powtórzył, przeciągając sylaby. - Chodź, opowiesz mi o ośrodku. Co słychać u Johna Whitelawa?
- Jakoś sobie radzi.
Wprowadziła wózek do separatki, pomogła Dominikowi położyć się i podała mu szklankę soku, opowiadając o Johnie.
- Pomyśl, ile miałeś szczęścia. Powinieneś leżeć spokojnie i naprawdę być wdzięczny losowi, zamiast utrudniać życie pielęgniarkom.
Popatrzył w sufit.
- I ty, Brutusie, przeciwko mnie? Czy doczekam się wreszcie, że ktoś będzie dla mnie miły?
- Pewnie nie. A tak w ogóle, to jak się czujesz, poza tym, że ci się nudzi?
- Noga wciąż mnie boli, chociaż nie tak bardzo jak w sobotę. Gorzej z nosem - zapomniałem, że jest złamany, i próbowałem go wytrzeć.
- Biedactwo. Napij się soku. Dominik wypił mały łyk i skrzywił się.
- Okropność. Nie mogłabyś przemycić butelki wina? Albo drinka w puszce? Nie są może najlepsze, ale za to mocne.
Kate roześmiała się.
- Nie ma mowy. Co najmniej przez najbliższy tydzień. Wypił kolejnego łyka.
- A jak sobie radzi Susie?
- Och, zupełnie dobrze. Ten jej Richard to bardzo miły chłopak.
- Jest nauczycielem, zajmuje się niedorozwiniętymi dziećmi. Sądzę, że jest stworzony do tej pracy. A z Susie dobrali się jak w korcu maku. To facet, na którym można polegać.
- Taki powinien być w każdym domu...
Popatrzyli na siebie. Kate znowu dostrzegła żal w oczach Dominika.
- My niewiele pomagaliśmy sobie, prawda? - powiedział cicho. - Za dużo czasu poświęcaliśmy pracy.
- Byliśmy za młodzi. Nie mieliśmy pojęcia o życiu i obowiązkach związanych z małżeństwem i dziećmi.
Uśmiechnął się.
- Chyba do dziś nie dorosłem do tych obowiązków. Denerwuje mnie sama myśl, że Stephie może poderwać jakiś chłopak.
- Jest bardzo niedoświadczona... Dominik ścisnął jej dłoń.
- Ty też byłaś niedoświadczona, kiedy cię poznałem. Słodka i niewinna. To wszystko moja wina...
- Wcale nie - zaprotestowała i zaczerwieniła się. Zignorował jej protesty.
- Doskonale wiedziałem, co robię. Ty nie. Powinienem był cię chronić. Ale nie potrafiłem, to było silniejsze ode mnie. Wystarczyło, żebyś mnie dotknęła, a ja już chciałem cię mieć.
Głaskał palcem wgłębienie jej dłoni.
- I nic się nie zmieniło - dodał po namyśle. - Wciąż cię pragnę.
- Dominik, przestań.
- Z tobą jest tak samo?
Odwróciła wzrok, usiłując się uspokoić.
- Popatrz na mnie.
- Nie.
- Kate, spójrz na mnie.
Posłuchała. W błyszczących, błękitnych oczach Dominika łatwo można było wyczytać, co czuł.
- Ta fascynacja tobą nigdy mi nie przeszła. Z nikim innym nie było tak dobrze.
Wyrwała dłoń z jego uścisku.
- Ale starałeś się, jak mogłeś. Westchnął ciężko.
- Kate, to były tylko plotki.
- I mam w to uwierzyć?
- A tobie jak się wiodło? - zmienił temat. - Miałaś kochanków? Stephie nigdy nic nie mówiła.
Zarumieniła się, spuszczając oczy.
- Kate, odpowiedz - nalegał.
- Dwóch. - Spostrzegła, jak pięść Dominika zaciska się na prześcieradle. - Obaj bardzo mili.
- I co?
- Jakoś nie wyszło.
- Ze mną zawsze ci wychodziło. Jego głos był miękki, kuszący.
- Tak. Ale ty mnie zostawiłeś. Przez chwilę leżał bez ruchu.
- To ty kazałaś mi odejść.
- Powiedziałam ci tylko, że jeśli chcesz odejść, to nie będę cię zatrzymywać.
Zapadła cisza.
- A wolałaś, żebym został? - spytał wreszcie.
- Oczywiście! Przecież cię kochałam.
- Wiec czemu mi tego nie powiedziałaś?
- Bo nie pytałeś. - Westchnęła. - Sądziłam, że masz mnie dosyć. Powiedziałeś, że nic cię tam nie trzymało.
- Chciałem usłyszeć, że mnie potrzebujesz.
Sięgnął po jej lewą rękę i bawił się przez chwilę obrączką.
- Wciąż ją nosisz. Wzruszyła ramionami.
- Mam dziecko. Nie chciałam niepotrzebnych pytań.
- A poza tym chroniło cię to przed podrywaczami. Więc się domyślił, ale swoją obrączkę zdjął dawno. Miała dość tej rozmowy. Sięgnęła po torebkę.
- Lindsay przysyła ci następny olejek.
- Jeszcze trochę zostało.
- Ale ten jest inny.
- Pewnie z bergamoty? Powiedzieliście jej, jaki jestem nieznośny, i postanowiła mnie unieszkodliwić?
Kate uśmiechnęła się, stawiając butelkę na stoliku.
- Muszę już iść.
- Mam rację? - nalegał.
- Tak, to mieszanka z dodatkiem bergamoty. Poprosiłam, żeby przysłała ci coś, co ci pomoże zasnąć.
- Wetrzesz mi go? Proszę. Wszystko mnie boli. Naprawdę przyda mi się masaż, a sam go sobie nie zrobię.
- Nie, nie mogę - odparła szybko. - Nie umiem robić masaży. Ale może poproszę pielęgniarkę...
- Bzdura. Po prostu smaruj, to nic trudnego. Proszę, Kate. Nie potrafiła odmówić.
- Dobrze - westchnęła - ale tylko dzisiaj.
- Zamknij drzwi.
- PO CO?
- Och, Kate, nic ci przecież nie zrobię. Mam złamaną nogę.
Posłuchała jego prośby. Dominik zdjął koszulkę i położył się na brzuchu. Wylała trochę olejku na dłoń i zaczęła masować kręgosłup. Potem obiema rękami rozprowadziła olejek na ramionach i plecach. Czuła, jak mięśnie rozluźniają się, posłuszne jej dotykowi.
- Dominik, połóż się na plecach. Podniósł głowę i popatrzył na nią.
- Mam erekcję - wyznał bez żenady. Serce zabiło jej mocnej.
- Jakoś sobie z tym poradzę.
- Poważnie? Zaczerwieniła się.
- Nie to miałam na myśli.
- Po prostu chciałem cię ostrzec. Wylała na dłoń więcej olejku.
- Nie mam już dziewiętnastu lat. Nie zemdleję z wrażenia.
- Skoro tak...
Odwrócił się. Kate starała się skoncentrować wyłącznie na jego ramionach i klatce piersiowej. Jej rumieniec przeczył temu, co mówiła.
- Sińce już ci schodzą.
- Mhmm.
Zmusiła się, żeby spojrzeć mu w twarz. Miał zamknięte oczy i lekko zarumienione policzki.
Czyżby był zakłopotany? Dominik? To coś nowego, pomyślała, kończąc delikatny masaż.
- Lepiej?
Skinął głową.
- O wiele. Jeszcze tylko noga.
- Akupunktura?
- Nie, bo olejek jest na skórze. Po prostu rozmasuj te miejsca, w które wbijałaś igły. O tak, świetnie.
Odetchnął głęboko. Kiedy skończyła i podniosła się, otworzył oczy. Myjąc ręce, czuła, jak jej się przygląda.
- Kate?
Odwróciła się, wyrzucając papierowy ręcznik do kosza. Z ulgą spostrzegła, że Dominik przykrył się prześcieradłem.
- Tak?
- Dzięki. Przepraszam, że wprawiłem cię w zakłopotanie. - Wyciągnął do niej rękę. Podeszła do łóżka. - Jeśli czujesz się nieswojo, nie musisz mnie odwiedzać.
Otworzyła szeroko oczy.
- Nie chcesz, żebym przychodziła? Przyciągnął ją do siebie. Usiadła na brzegu łóżka.
- Pewnie, że chcę. Popatrzyła na ich splecione palce.
- Tak naprawdę to nie wiem, czego ty chcesz.
- Może jeszcze jednej szansy, żeby cię lepiej poznać?
- A może przelotnego flirtu? Nie, Dominik. Już raz cię straciłam. Nie chcę ryzykować.
- Kto tu mówi o flircie? Oboje powinniśmy dać sobie trochę czasu i zastanowić się, czy jest jeszcze między nami coś, co warto uratować.
- No nie wiem...
- Ja też nie. Ale przez dwanaście lat ani ty, ani ja nie znaleźliśmy nikogo innego.
- Może po prostu jesteśmy zbyt wybredni.
- Albo dla siebie stworzeni. Zdaje się, że jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać.
Kate wstała, wysuwając dłoń z jego uścisku.
- Nie wiem... Boję się. Najchętniej bym uciekła od ciebie jak najdalej.
- Kate, proszę. - Głos Dominika brzmiał dziwnie. - Zmieniliśmy się oboje. Musimy się poznać od nowa. Daj nam szansę.
Cofnęła się.
- Pomyślę o tym. Porozmawiamy później, teraz powinnam już iść. Stephie...
- Kate, nie bój się. Nie będę cię do niczego zmuszał.
- Zdaje się, że ten olejek miał cię uśpić! - powiedziała gwałtownie.
Uśmiechnął się przekornie.
- Po takim masażu? Nic z tego.
- To był ostatni raz. Następnym razem poprosisz pielęgniarkę.
- Umrze z zakłopotania...
Kate zaczerwieniła się. Dominik zaczął się śmiać, ale szybko spoważniał i popatrzył na nią ze smutkiem.
- Och, Kate... Co z nami będzie?
- Nie wiem. - Miała łzy w oczach. - Nie chcę, żeby powtórzyło się to samo. Pójdę już. Wpadnę jutro albo pojutrze.
- Tchórz - powiedział miękko. Odwróciła się w progu.
- Nieprawda. Nie masz pojęcia, jak trudno mi stąd wyjść. Najchętniej siedziałabym tu cały czas, trzymając cię za rękę i powtarzając, że wszystko będzie dobrze. Ale to byłoby kłamstwo. Tak naprawdę wcale cię nie znam. I dopóki nie poznam, nie będę wiedziała, czy mogę ci ufać.
- Możesz.
- Jesteś pewien? A czy ty możesz mi zaufać”?
- Tak, jeśli mi uwierzysz.
Zawahała się, po czym potrząsnęła lekko głową i wyszła z separatki, nie oglądając się za siebie.
Co miał znaczyć ten gest? Odmowę? Brak pewności? Dominik leżał i patrzył w sufit. Dlaczego ją wtedy zostawił? Mogli być tacy szczęśliwi... A wszystko przez głupie nieporozumienie. Dlaczego najpierw nie porozmawiali? Czemu poddał się tak łatwo?
Tak wiele stracił! Nie było go przy córce, gdy dorastała. Bardzo ją kochał. Była do niego podobna, choć pod wieloma względami przypominała Kate. Powinni byli mieć więcej dzieci. Może chłopca, z którym grałby w piłkę i wspinał się po drzewach... Albo jeszcze jedną dziewczynkę - z kucykami i wiecznie obtartymi kolanami. Uśmiechnął się do siebie z żalem. Do licha, zmarnował tyle czasu.
Bardzo chciał, żeby tym razem się udało. Gdyby tylko Kate zechciała spróbować...
- Dominik?
Zamrugał powiekami i odwrócił głowę. Stała tam w tej swojej pięknej różowej sukience.
- Myślałem, że już poszłaś. Potrząsnęła głową.
- Nie mogłam.
- Podejdź tu - szepnął.
- Flirt nie wchodzi w grę - zastrzegła, wciąż stojąc przy drzwiach. - I na razie nie mówmy nic Stephie. Nie wiem, może rzeczywiście powinniśmy spróbować...
Wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Czuł, jak drży.
- Nie zawiodę cię. Jeśli znów będziemy razem, to na zawsze. Możesz być pewna.
- Poczekaj, wcale nie powiedziałam, że się zgodzę.
- Wiem. Proszę tylko o trochę czasu. Sam na sam, żebyśmy mogli porozmawiać. I poznać się bliżej.
Kiwnęła głową.
- Muszę już iść, robi się późno. Czy olejek z bergamoty dalej nie działa?
Uśmiechnął się ciepło.
- Kiedy tak stoisz przy mnie w tej ślicznej sukience? Nie ma mowy.
Odruchowo zakryła ręką dekolt.
- Pocałuj mnie na dobranoc - szepnął.
Zawahała się, po czym delikatnie dotknęła ustami jego warg. Zrobiło mu się gorąco.
- Śpij dobrze.
Odeszła, zostawiając po sobie wspomnienie pocałunku i dotyku, które znów będzie go męczyło przez całą noc...
- Brian Pooley prosił o dodatkowe elektrostymulacje - oznajmił Michael. Pracował w ośrodku jako fizjoterapeuta i dekarz był jednym z jego pacjentów.
- Przeprowadzamy tego typu zabiegi? - zdziwiła się Kate.
- Nie oficjalnie - wyjaśnił Jeremy. - Dominik uważa, że czasem to pomaga, a czasem nie. Zresztą, jak większość terapii. Konkretnych i pewnych dowodów na skuteczność brakuje, więc generalnie takich stymulacji nie prowadzimy. Dostępne są jednak na życzenie pacjenta.
- Kto ją przeprowadza?
- Lindsay Reeves.
- Aromaterapeutka?
- Tak. Poślę ją dzisiaj do niego. Michael, jaka jest twoja ogólna ocena Briana?
- Męczy go czekanie na operację. Zdaje się, że liczy na cud. Nie rozumie, że podstawą naszej pracy jest pomoc w dawaniu sobie rady z bólem, a nie całkowite jego uśmierzanie. Leki, masaże, akupunktura, elektryczna stymulacja nerwów i fizykoterapia pomagają, ale nie do końca. Znów wracamy do teorii bramki: znalezienie sposobu na jej zamknięcie bywa bardzo trudne.
- Kate, wiesz, co w przypadkach złamań robili Indianie północnoamerykańscy? - spytał Jeremy. - Uderzali kończynę pokrzywami. Prowadziło to do dysfunkcji nerwów i w konsekwencji do zamknięcia połączeń, co powodowało znieczulenie.
- Może powinniśmy obłożyć Briana pokrzywami? - zażartowała.
Roześmieli się.
- Już widzę te nagłówki w gazetach! - rozmarzył się Michael. - Wiodący ośrodek rehabilitacyjny przetrzepuje pacjentom skórę pokrzywami. Co za reklama! Dominikowi chybaby się to nie spodobało.
- A ja myślałam, że to dobry pomysł. Kate próbowała zrobić rozczarowaną minę.
- Wątpię, czy pacjenci byliby tego samego zdania - odparł Jeremy. - A więc z Brianem wszystko ustalone? Prowadzisz dalej fizykoterapię, a Paddy lub Jason ćwiczą z nim w siłowni?
- Lepiej niech ćwiczy Tara. Mają podobne poczucie humoru i dobrze się rozumieją.
Jeremy uśmiechnął się i skinął głową.
- W porządku. Zdaje się, że Richard zabiera Susie na cały dzień, więc nie będzie jej do jutra. Angela, zajmiesz się nią w dalszym ciągu?
- Nie ma problemu.
- I jeszcze John Whitelaw. Martin Gray spotkał się wczoraj z jego żoną. Chyba trudno się z nią porozumieć. Jest zamknięta w sobie i twierdzi, że nie może zrozumieć Johna, bo wcale z nią nie rozmawia. Nie odpowiedziała jednak na pytanie, czy sama próbowała poruszyć temat wypadku. John z kolei był wczoraj bardzo zmęczony, więc Martin postanowił porozmawiać z nim dzisiaj po fizykoterapii. Nie wykończ go, Angela.
Fizykoterapeutka roześmiała się miękko.
- Obiecuję. On chyba mnie nie lubi.
- Wczoraj powiedział, że jesteś z piekła rodem - wyznała Kate z uśmiechem. - Nie odnosi się do programu rehabilitacji ze zbytnim entuzjazmem.
Angela potrząsnęła głową.
- Jest raczej niezadowolony z własnego braku formy i zniechęcony trudnościami.
- Nie nabrał trochę pewności siebie po tym, jak udało mu się stanąć?
- Owszem, dopóki nie upadł. Próbował przejść parę kroków, ale nie przyzwyczaił się jeszcze do protez.
- I jak zareagował?
- Był załamany. To się często zdarza. Zostawiłam go na chwilę samego, a potem zmusiłam do dalszej pracy.
- I znowu się przewrócił? - wtrąciła Kate.
- Potknął się, ale w porę złapał się poręczy. Tym razem było trochę lepiej, mimo to i tak nie widzę w nim entuzjazmu. Sądzę jednak, że mu się uda. Spróbujemy znów jutro, potem pojutrze... Na to potrzeba czasu, zwłaszcza że musi sobie radzić z dwiema protezami. Poza tym John lubi wyzwania i jest trochę podobny do Susie.
- Więc powinni się poznać. Może Susie podniesie go na duchu.
- Założę się, że zaczęliby ćwiczyć na wyścigi. Kate zamyśliła się.
- A przyniosłoby to jakąś szkodę?
- Tylko temu, kto przegra - odparł Jeremy. - Na tym właśnie polega cały problem ze współzawodnictwem. Wyzwanie jest potrzebne, ale zawsze jest tylko jeden zwycięzca. I dlatego cele, jakie stawiamy pacjentom, są starannie przemyślane. A propos wyzwania, dziś przyjeżdża Karen Lloyd. Trzydzieści sześć lat, doznała obrażeń w wypadku samochodowym cztery lata temu. Uraz kręgosłupa szyjnego powoduje uciążliwe bóle głowy, pleców i ramion. Na popołudnie zamówiła tomografię komputerową.
- Robicie ją tutaj? - zdziwiła się Kate. Jeremy pokręcił głową.
- Nie. Mamy zamiar kupić aparaturę, ale na razie brakuje pieniędzy. Wysyłamy pacjentów na prywatną tomografię szesnaście kilometrów stąd. Samson zabiera ich ambulansem. Od wyniku przeglądu będzie zależał program leczenia. Prawdopodobnie będą to masaże, fizykoterapia i hydroterapia. Ergonomista i terapeuta zajęciowy ocenią jej możliwości. Spróbujemy też zastosować zabieg leczenia prądami interferencyjnymi, jak również ultradźwiękami. Działają na zasadzie pokrzywy - dodał.
Wszyscy się roześmieli. Jeremy odczekał chwilę, po czym mówił dalej:
- Na razie Karen przyjmuje ogromne ilości środków przeciwbólowych. Musimy z tym skończyć, bo występują już pierwsze objawy zaburzeń pracy nerek i wątroby.
- Zastosujecie leki homeopatyczne? - spytała Kate.
- Możliwe. Mamy tu dochodzącego homeopatę. Zobaczymy, jakie rezultaty przyniesie terapia. Czy mamy jeszcze jakieś sprawy do omówienia?
Rozeszli się po kilku minutach. Kate podeszła do Jeremy'ego.
- Masz dla mnie jakieś zadania na dzisiaj?
- Możesz przeprowadzić badania kontrolne, które robimy co kilka dni. Oceniamy przebieg rehabilitacji i postępy, sprawdzamy też, czy nie występują jakieś nieprawidłowości. Pomoże ci jedna z pielęgniarek.
Kiwnęła głową.
- Gdzie mogę zacząć badania?
- Może w gabinecie Dominika? Jest tam wszystko, co potrzebne. Zbadaj mocz i pobierz krew od chorych na cukrzycę. Zmiany intensywności ćwiczeń mają duży wpływ na organizm, więc trzeba ciągle opracowywać odpowiednie diety. Jeden z cukrzyków to Laurence Carter, sześćdziesiąt osiem lat, po amputacji. Miły staruszek, choć trochę powolny. Ćwiczenia są dla niego bardzo trudne, być może nigdy już nie będzie chodził.
- Przecież waszą ambicją jest postawienie wszystkich na nogi?
Jeremy pokręcił głową.
- Chcemy, żeby pacjent osiągnął tyle, ile to tylko możliwe. Jesteśmy realistami. Nawet jeśli pan Carter nie przyzwyczai się do protez, będzie musiał nauczyć się używać wózka. Kiedy mamy do czynienia z młodym pacjentem, robimy wszystko, żeby zmusić go do chodzenia. Pan Carter jednak nie czuje się dobrze, cierpi na zaawansowaną chorobę tętniczą i, szczerze mówiąc, zostało mu już niewiele czasu. Chcemy jednak pomóc mu osiągnąć maksymalną niezależność.
Przerwał na chwilę i zagryzł usta.
- Jest jeszcze jedna sprawa. Moja żona ma już niedługo rodzić. Myślisz, że poradzisz sobie sama?
- Nawet jeśli będę robić wszystko trochę wolniej, to nic się przecież nie stanie.
- A co z podejmowaniem decyzji?
- O programie leczenia? Myślę, że każdy z terapeutów doskonale zna swoje obowiązki. Poradzimy sobie. Zresztą, twoja nieobecność pewnie nie potrwa długo.
Jeremy kiwnął głową.
- Charlie Keller może ci pomóc. To nasz osteopata, pracuje z Dominikiem od samego początku.
Na sam dźwięk imienia byłego męża serce nagle zabiło jej mocniej.
Poszła do gabinetu. W sprawie badań kontrolnych zadzwoniła do Barbary Jay, przełożonej pielęgniarek, po czym usiadła wygodnie za biurkiem i rozejrzała się wokół.
Pokój był cichy i przytulny, z pięknym widokiem na ogród. Próbowała wyobrazić sobie pracującego tu Dominika, ale bez powodzenia. Oczyma wyobraźni widziała go w szpitalnym łóżku. Nie potrafiła przestać o tym myśleć.
Przez okno dostrzegła nadjeżdżający ambulans. Rozpoznała symbol miejscowego szpitala. Któż mógł przyjechać stamtąd do ośrodka o dziewiątej rano? Zadzwoniła do recepcji.
- Przyjechała jakaś karetka. Czy oczekujemy dziś kogoś poza Karen Lloyd?
- Nie, proszę pani - odparła pani Harvey. - Czy mam pójść i dowiedzieć się, o co chodzi?
- Sama to zrobię.
Wyszła z gabinetu i podążyła w stronę recepcji. Ambulans właśnie zatrzymał się przed wejściem. Kierowca wyskoczył z szoferki.
- Dajcie jakiś wózek! - zawołał z szerokim uśmiechem. - Przywiozłem wam pacjenta.
- Jakiego pacjenta? - spytała Kate, schodząc po schodach. Kierowca jednak zniknął w środku karetki. Słyszała tylko jego głos.
- Wszystko w porządku, doktorze?
Zaciekawiona Jenny Harvey zepchnęła wózek ze specjalnego podjazdu i zatrzymała go przy tylnych drzwiach ambulansu. Kate widziała jej zdumioną minę, ale nie mogła się ruszyć. Powiedziała „doktorze”? Nie, to przecież nie może być... Nie tak wcześnie!
Oparła się o filar i obserwowała, jak sanitariusz i kierowca przenoszą „pacjenta” na wózek. Jenny Harvey spojrzała bezradnie na Kate, ona jednak tego nie dostrzegła. Próbowała się uspokoić. Sprawdziły się jej najgorsze podejrzenia.
- Co ty tu, do diabla, robisz? - spytała, patrząc na niego ze złością.
Dominik, w samej koszulce i spodenkach, uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Nudziło mi się, więc pomyślałem, że wrócę do domu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Dominik, nie wolno ci tego robić!
- Wolno, Kate. To jest mój ośrodek, mój dom i mój organizm. Chciałem wrócić i wróciłem.
- Ale nie powinieneś...
- Dlaczego?
- Bo to głupie i nierozsądne! Potrzebna ci opieka medyczna!
- Owszem, a ty przecież jesteś lekarzem. Potrzebna mi też fizykoterapia, hydroterapia, leki i wypoczynek. Wszystko mam tu na miejscu. Do licha, Kate, w końcu to ośrodek rehabilitacyjny! A poza tym to także mój dom. Chcę być tutaj.
- Jesteś taki uparty!
- Powinnaś się do tego przyzwyczaić - odparł. - Zawsze taki byłem. I dlatego ten ośrodek funkcjonuje.
- Wobec tego nie myśl sobie, że będę się tobą zajmować. Nie mam czasu.
- A czy ja cię o to proszę?
Odwróciła się i wyjrzała przez okno. Świeciło słońce, a drzewa szumiały cicho. Była zirytowana.
- Wiedziałam, że wypiszesz się ze szpitala za wcześnie - powiedziała przez zaciśnięte zęby.
- To ma być za wcześnie?
- Nawet nie zdjęli ci szwów! Minęło tylko pięć dni!
- Pięć długich dni i nocy. Nie mogłem tam już dłużej wytrzymać.
- Szkoda.
Twarz pociemniała mu z gniewu.
- To mój dom i moja decyzja - powiedział jednak spokojnie. - Jeśli nie chcesz się mną zajmować, nie ma sprawy. Jeremy może nadzorować moją kurację. A ciebie zwalniam.
- Zwalniasz? O czym ty mówisz? A kto się będzie opiekować pacjentami, kiedy jego żona będzie rodzić?
- Ja.
- Ależ to niemożliwe.
- Zobaczymy. Pamiętaj, Kate, że jesteś moją byłą żoną. Nie masz wpływu na moje decyzje, jeśli nie dotyczą Stephie.
Długo patrzyli na siebie w milczeniu. Wreszcie Kate odwróciła głowę.
- W porządku. Przynajmniej sytuacja jest jasna.
Czy po jej głosie można było poznać, jak bardzo ją to zabolało? A jeśli nawet... Znowu miała ochotę uciec od niego jak najdalej i tym razem już nigdy nie wracać.
Wyszła z pokoju, przebiegła przez dziedziniec i trawnik, i dotarła do kuchennych drzwi domu.
Niech go licho. Jak on może? Po tym całym gadaniu o potrzebie bliższego poznania się... potrafili się tylko pokłócić. A wszystko przez to, że tak bardzo się o niego martwiła.
Otarła łzy i pobiegła na górę. Wyrzuciwszy swoje rzeczy na łóżko, usiadła na stercie ubrań, żeby się wypłakać. Świadomość straty i rozczarowania była bardzo bolesna. Czy naprawdę sądziła, że mogą się pogodzić? Czy wierzyła, że tym razem nie zmarnują szansy?
Jeśli tak, to musiała być szalona.
Usłyszała swoje imię. To on, woła ją. Wyciągnęła walizkę spod łóżka i zaczęła wrzucać do niej swoje rzeczy. Do diabła z nim. Wyjeżdża.
- Kate? Chcę z tobą porozmawiać!
- Trudno - mruknęła.
Przypomniała sobie o suszącej się w łazience garderobie i poszła, żeby ją zabrać. Aha, i jeszcze brudne rzeczy z kosza. Także te należące do Stephie. Czy ich córka powinna tu zostać? Zawahała się, po czym podjęła decyzję.
Wyjadą razem, a dziewczynka zostanie w domu do czasu, aż Dominik poczuje się lepiej. Przynajmniej przestał krzyczeć. Może sobie poszedł...
Niestety. Wyszedłszy z łazienki, zobaczyła go tuż przed sobą. Jakoś zdołał wdrapać się na schody, a teraz chwiał się, trzymając kurczowo poręczy.
- Co ty wyprawiasz? - Podtrzymała go. - Spadniesz i skręcisz kark...
Rozpłakała się, nie mogąc dłużej powstrzymać łez. Jego ramiona były silne i czułe. Przytulił jej głowę do piersi i oparł się o ścianę.
- Kate, przepraszam - powiedział cicho, głaszcząc jej włosy. - Nie płacz, kochanie.
Słyszała przyspieszone bicie jego serca. To wejście na schody musiało go wyczerpać...
- Tak bardzo się o ciebie martwię - wykrztusiła. - Jak mogłeś być taki głupi? Powinieneś leżeć...
Westchnął.
- Jakie to uczucie, kiedy się ma zawsze rację? Spojrzała na niego przez łzy.
- Nie mam pojęcia.
Uśmiechnął się słabo.
- Muszę się położyć. Mogłabyś mi pomóc? Chyba rzeczywiście trochę przeholowałem.
Wysunęła się z jego objęć.
- Oprzyj się na mnie.
Powoli doszli do jej sypialni. Zrzuciła z łóżka ubrania i walizkę i pomogła mu się ułożyć.
- Idiota - szepnęła łagodnie, odgarniając mu wilgotne włosy z czoła. - Jesteś blady jak śmierć.
- Nic mi nie będzie - mruknął. - Chodź, połóż się, chcę cię przytulić.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł.
- Proszę. Mam dosyć ludzi patrzących na mnie z góry.
Położyła się ostrożnie, uważając, żeby nie dotknąć złamanej nogi. Objął ją, a ona oparła głowę na jego ramieniu. Wróciło naraz tyle wspomnień. Kiedyś często leżeli tak razem. Przez charakterystyczną woń szpitala przebijał zapach jego skóry. Czuła ciepło ciała.... Było jak dawniej.
- Czujesz się już lepiej? - spytała cicho.
- Tak. Wszystko przez tę wspinaczkę.
- Więc dlaczego... ?
- Chciałem z tobą porozmawiać.
- Trzeba było poprosić, żebym zeszła na dół.
- I zeszłabyś?
Westchnęła.
- Pewnie nie. Słyszałam, jak mnie wołałeś.
- No widzisz. Więc musiałem tu wejść. Rzeczywiście, całkiem logiczne.
- Dlaczego chciałeś ze mną rozmawiać?
- Chcę cię prosić, żebyś nie wyjeżdżała.
Podniosła głowę i popatrzyła mu w oczy.
- Ale dlaczego? Przecież sam powiedziałeś, że mnie nie potrzebujesz.
- Przepraszam. To było głupie. Chciałem być przy tobie i to był jeden z powodów, dla których wróciłem. A tymczasem pierwsze, co zrobiłem, to kazałem ci odejść.
Serce zabiło jej mocniej. Chciał być przy niej...
- Mimo wszystko myślę, że opuszczenie szpitala było bardzo nierozsądne.
Westchnął.
- Wiem, ale tu też będę miał opiekę. Mogę jeździć na wózku i pomagać przy opracowywaniu programu leczenia.
Roześmiała się. Dokładnie o tym samym myślała w sobotę. Taki układ rozwiązałby wszystkie problemy w czasie nieobecności Jeremy'ego. Jeśli tylko Dominik nie przesadzi.
- Przyjechałeś, żeby się wtrącać, a obiecałeś, że nie będziesz tego robić - przypomniała mu.
- I nie będę, jeśli mnie o to nie poprosisz. Ale żona Jeremy'ego ma niedługo rodzić i nie chciałem, żebyś sama miała na głowie cały ośrodek.
- Więc z tych wszystkich szlachetnych pobudek najpierw zwolniłeś się ze szpitala, a potem wdrapałeś tu na górę?
- Nie wdrapałem się - poprawił sucho. - Wczołgałem.
- A jak zamierzasz zejść na dół? Roześmiał się.
- Nie wiem. Pewnie trzeba mi będzie zaaplikować garść leków i akupunkturę.
- Albo przetrzepać ci skórę pokrzywami. To nasza najnowsza metoda leczenia. Chcesz spróbować?
- Sadystka - mruknął i pocałował ją.
Czuła miękki dotyk języka na wargach. Przytuliła się mocniej i odwzajemniła pocałunek. Po chwili odsunął się lekko i zaczął całować jej szyję.
- Dominik - szepnęła, obejmując go mocniej i czując znajomy dotyk ciepłej, miękkiej skóry.
Westchnęła z rozkoszy, gdy zaczął pieścić jej piersi. Przysunęła się jeszcze bliżej, gdy nagle syknął z bólu i odwrócił się gwałtownie na plecy.
Złamana noga. O Boże, jak mogła zapomnieć? Podniosła się na łokciu i popatrzyła na niego.
- Kochanie, przepraszam. Otworzył oczy.
- To nic takiego. Tylko trochę zabolało. No, może więcej niż trochę. W każdym razie jest równie skuteczne jak antykoncepcja.
Kate odsunęła się od niego i usiadła. Czuła się, jakby ktoś oblał ją zimną wodą. Do czego zmierzali? Poczuła jego rękę na ramieniu.
- Kate, przysięgam, nie miałem zamiaru... Po prostu byłaś tak blisko. Straciłem głowę.
Odwróciła wzrok. Tak łatwo można było uwierzyć tym błękitnym oczom.
- Więcej tego nie rób - ostrzegła. - Nie chcę zaczynać od pójścia do łóżka. To by wszystko utrudniło.
- Ale wciąż mnie pragniesz, prawda? - Jego głos był łagodny. - Pamiętasz nasze noce?
- Oczywiście.
- Zawsze po północy, kiedy twoi rodzice zasypiali i nikt nie mógł nas słyszeć. Pamiętasz, jak się dotykaliśmy, jak narastało w nas pożądanie? Gryzłaś mnie w ramię, żeby nie krzyczeć. Zawsze miałem w tym miejscu siniaka. - Ujął jej rękę. - Byłaś taka piękna, słodka i szalona. Pamiętasz?
- Tak. Pamiętam też, jak się kłóciliśmy. Chciała wstać, ale zdążył ją przytrzymać.
- Mieliśmy dobre i złe chwile.
- Za mało tych dobrych.
- Byliśmy dzieciakami.
- Ale teraz jesteśmy dorośli. I mamy sporo pracy. Pomogę ci zejść na dół i zawołam pielęgniarkę.
Westchnął i usiadł, powoli przesuwając złamaną nogę na krawędź łóżka. Jego twarz wykrzywił grymas bólu. Objął ramieniem jej szyję i wstał ostrożnie.
Kiedy dotarli do podestu, jego twarz była szara.
- Czasem bywasz taki głupi - powiedziała miękko.
- Wiem.
Powoli zaczęli pokonywać stopnie. Gdy dotarli wreszcie na dół, Dominik był wyczerpany. Zaprowadziła wózek do sypialni i pomogła mu ułożyć się na łóżku. Upewniła się, czy jest mu wygodnie, przykryła go i wyszła. Nie mogła się jednak powstrzymać, żeby przedtem delikatnie go nie pocałować.
A więc wrócił do domu. Być może rzeczywiście chciał wykorzystać tę szansę. Zagryzła wargi. Czy uda im się być znów razem? Jako kochankowie - na pewno. Z tym nigdy nie było problemu. Ale czy jako przyjaciele?
Czas pokaże.
Następne dni były dla Kate bardzo trudne. Jeśli sądziła, że zdoła namówić Dominika na leżenie w łóżku, to się grubo myliła.
Pierwszego dnia rzeczywiście odpoczywał, wyczerpany po porannej wspinaczce po schodach. W środę jednak krążył już po ośrodku swoim wózkiem, wtrącając się do wszystkiego i przeszkadzając. Tak przynajmniej uważała Kate.
O ósmej był na odprawie, zapoznając się z postępami czynionymi przez pacjentów. Operację Briana Pooleya wyznaczył na następny dzień.
- Przecież nie możesz operować! - protestowała Kate. - Chyba oszalałeś!
Spojrzał na nią ostro.
- Zrobię, co do mnie należy. To krótki zabieg. Mogę go wykonać, i to jutro rano.
- Jesteś diablo uparty...
- Owszem, ale dzięki temu wypełniam swoje obowiązki. Co z Karen Lloyd?
- Ma bardzo napięte mięśnie - odparła Lucie, jej fizykoterapeutka. - Zrobiłyśmy wczoraj kilka lekkich ćwiczeń ramion i pleców. Przeprowadziłam też zabieg z ultradźwiękami. Sądzę jednak, że czeka nas sporo pracy nad tkanką mięśniową. Potrzebna będzie akupunktura.
Dominik skinął głową.
- Zaraz się tym zajmę.
- Dominik!
Wystarczyło jedno jego spojrzenie, by Kate posłusznie umilkła. Już raz próbował ją zwolnić. Lepiej będzie, jeśli postara się być cicho i pracować jak najwięcej, dyskretnie przejmując większość jego obowiązków. Zresztą, miała jeszcze asa w rękawie.
- To wszystko? - spytał Dominik, gdy omówili już ostatni przypadek.
- O nie, jest jeszcze jeden pacjent - odparła spokojnie. Zmarszczył brwi.
- Kto?
- Ty sam.
- Ja?
- Tak. Muszę cię porządnie zbadać, a potem opracować program fizykoterapii. Masaż też się pewnie przyda. Kark wciąż cię boli?
- Skąd wiesz?
- Bo nie możesz normalnie kręcić głową, to widać. W końcu uderzyłeś w kierownicę wystarczająco mocno, żeby złamać nos. Wprawdzie hydroterapia nie wchodzi w grę, póki nie zdejmą ci szwów, ale mógłbyś trochę poćwiczyć mięśnie górnej części ciała w siłowni.
Uśmiechnęła się słodko. Dominik obruszył się, ale nie zaczął dyskusji. Sam przecież twierdził, że w ośrodku ma wszystko, czego potrzebuje do rehabilitacji.
- Moim zdaniem Kate ma rację - wtrącił Jeremy. - A ponieważ Lucie ma akurat najmniej pacjentów, może się zająć tobą. Tara jej pomoże. Poproszę też Lindsay, żeby zrobiła ci porządny masaż i zaaplikowała jakieś olejki przeciw stanom zapalnym.
Kate nie patrzyła na Dominika. Przypomniał jej się masaż, który wczoraj robiła, i wiedziała, że on myśli o tym samym.
- No dobrze. - Lucie wstała energicznie. - Chodź, Dominik. Zaczniemy od ciebie.
Była filigranową kobietką, ale Kate słyszała, że potrafiła być bezlitosna i osiągała wspaniałe efekty. Dominik patrzył na nią z nie ukrywaną niechęcią.
- Czy to ja cię zatrudniłem?
- Owszem.
Wydawała się nieporuszona. Pacjenci zazwyczaj nie byli zbyt skorzy do współpracy. Uśmiechnęła się i wyprowadziła wózek z pokoju.
Kate napotkała wzrok Jeremy'ego.
- Biedaczek. Chyba nie zrobi mu krzywdy?
- Raczej nie, ale z nią nie wygra. Czy mogłabyś znów zająć się badaniami kontrolnymi?
- Oczywiście. Nie spotkałam się wczoraj ze wszystkimi, a poza tym chciałabym jeszcze raz zobaczyć pana Cartera. Kikut amputowanej nogi wydaje się krótszy i Eddie nie jest pewien, czy jest to skutek obrzęku, czy straty na wadze. Zamierzam sprawdzić poziom insuliny i cukru we krwi i zważyć go. Może po prostu trzeba zmienić dietę, zwłaszcza że ćwiczy teraz trochę intensywniej. Mam zrobić coś jeszcze?
- Tak. Odpocznij trochę. Wyglądasz na zmęczoną.
- Bo jestem. Ciągłe martwienie się o Dominika trochę mnie wykańcza.
- Nic mu nie będzie, zobaczysz. Zostawiam was na razie, muszę zawieźć żonę na badania. Być może zatrzymają ją w szpitalu. Jeśli tak, to zadzwonię. Poradzicie tu sobie?
- Pewnie! - Kate parsknęła śmiechem. - Przecież wrócił Dominik. Sam może wszystko zrobić.
Uśmiechnęli się do siebie i rozeszli do swoich zajęć.
Kate poprosiła Elaine Toft, dyżurną pielęgniarkę, o pomoc w badaniach kontrolnych. Pierwszy na liście był Laurence Carter. Mięśnie kikuta amputowanej nogi rzeczywiście zwiotczały. Potwierdził, że musiał trochę schudnąć, bo spodnie wydawały się luźniejsze.
- Zaraz wszystko sprawdzimy. Jak idzie fizykoterapia? - spytała Kate, osłuchując pacjenta.
- Chyba nieźle, choć bardzo trudno mi utrzymać równowagę. Mówiąc szczerze, pani doktor, to nie wiem, czy chcę znów chodzić.
Usiadła i wzięła go za rękę.
- Lepiej byłoby, gdyby pan dalej próbował. Jeżeli jednak uważa pan, że sobie z tym nie radzi, będziemy ćwiczyć używanie wózka. Być może wtedy trzeba będzie wprowadzić kilka zmian w pańskim domu.
- Mieszkam w małym domku. Rzeczywiście, umywalka w łazience i stoły mogą być trochę za wysokie, ale wstać to jeszcze potrafię.
- Wobec tego spróbujmy na razie kontynuować ćwiczenia w chodzeniu. Jednocześnie popracujemy nad mięśniami górnej części ciała, żeby przygotować je do używania wózka. Jak pan sobie radzi w siłowni?
- Zajmuję się mną bardzo ładna młoda osóbka. Jakże ona ma na imię, Lara?
- Tara.
- Właśnie. Opowiedziała mi wczoraj słony dowcip. Kate uśmiechnęła się.
- Więc lepiej niech pan go nie powtarza żonie.
- Już jej powtórzyłem, bardzo się podobał. Jak to było? Młody marynarz żeni się z dziewczyną...
Kate wysłuchała dowcipu. Ten człowiek przynajmniej nadal potrafił się śmiać. Stratę nóg odczuł prawdopodobnie mniej boleśnie niż John Whitelaw, choć z drugiej strony znacznie mniej oczekiwał już od życia...
Kate zrobiło się smutno. Trzeba dostrzegać także dobre strony, powtarzała w duchu. Nie należy przesadzać ze współczuciem - w przeciwnym razie pacjenci zaczną się nad sobą litować. A to bynajmniej nie zmobilizuje ich do pracy.
Nic dziwnego, że fizykoterapeuci budzili sprzeczne uczucia. Ich praca należała do niezwykle trudnych, choć często przynosiła wspaniałe efekty. Nawet wtedy gdy postępy były powolne.
Kate skontrolowała pracę serca starszego pana. Migotanie przedsionków starano się zredukować digoksyną.
- Pobierzemy dziś trochę krwi do analizy - powiedziała. - Jeśli zamierza pan skłonić serce do większego wysiłku, to musimy się upewnić, że będzie pracowało jak najlepiej.
Pobrała próbkę i wysłała ją do laboratorium. Po otrzymaniu wyników być może trzeba będzie zmienić dawkę digoksyny. Na razie poziom cukru wydawał się zbyt niski.
- Musi pan więcej jeść. Dodatkowe ćwiczenia powodują spalanie większej ilości kalorii. Porozmawiam z dietetykiem. Nie możemy przecież pozwolić, żeby nasz pacjent był niedożywiony.
Uśmiechnął się.
- Na wszelki wypadek zawsze noszę przy sobie tabletki z glukozą.
- Bardzo słusznie. A teraz zapraszam na fizykoterapię.
Elaine wyprowadziła wózek z pokoju, a Kate poszła poszukać Susie Elmswell. Pacjentka właśnie kończyła ćwiczenia pod okiem Angeli, więc Kate usiadła na brzegu kanapy w sali i czekała.
W tym samym pomieszczeniu Lucie prowadziła terapię z Dominikiem. Kate starała się o tym nie myśleć, choć słyszała, jak stękał z bólu przy kolejnych ćwiczeniach.
- Jak tam ramiona? - spytała Lucie, zaczynając energiczny masaż.
- Aa! - jęknął.
Kate stłumiła uśmiech i zaczęła przyglądać się pracy Angeli.
Susie zrobiła właśnie jeden chwiejny krok, po czym znów złapała się poręczy. Angela, która czujnie stała tuż obok, gotowa w każdej chwili podtrzymać pacjentkę, uściskała ją serdecznie.
- Dobra robota - pochwaliła Lucie. Dominik podniósł głowę.
- Czy coś przegapiłem?
- Zrobiłam cały jeden krok! Zupełnie sama! - Susie uśmiechała się zwycięsko.
Dominik nie ukrywał podziwu.
- Należy ci się medal. Susie oparła się o Angelę.
- Ale już więcej nie mogę. Nogi strasznie mnie bolą.
- Oczywiście, dosyć na dzisiaj. Angela pomogła jej usiąść na wózku.
- Susie, chcesz, żebym ci zrobił akupunkturę na plecach? Może ból złagodnieje - zaproponował Dominik.
- Ależ pan nie może! Pan przecież jest chory! Dominik westchnął ciężko.
- Kiedy wreszcie wszyscy przestaną mi mówić, co mogę robić, a czego nie? I tak robię dziś akupunkturę komu innemu. Bardzo cię boli?
Kiwnęła głową.
- Im więcej ćwiczę, tym jest gorzej.
- To naturalne. A więc za godzinę?
- U pana w gabinecie?
- Tak.
Lucie poklepała go po ramieniu.
- Możemy kontynuować?
Odwrócił z powrotem głowę, mamrocząc coś o znęcających się nad nim czarownicach. Susie skierowała wózek w stronę drzwi.
- Masz chwilkę czasu? - spytała ją Kate. - Chciałabym omówić z tobą przebieg kuracji.
- Oczywiście.
- Więc może porozmawiamy w oranżerii? Napijemy się przy okazji soku.
- Świetny pomysł.
Po drodze Kate stwierdziła z podziwem:
- Doskonale sobie radzisz.
- Naprawdę? Czasem myślę, że mi się nie uda.
Kate otworzyła drzwi do oranżerii, przepuszczając Susie.
- Usiądźmy przy wodospadzie, dobrze? To moje ulubione miejsce.
Szum wody spływającej do wyłożonego kamieniami baseniku działał uspokajająco. Mgiełka pary wodnej chłodziła powietrze.
- Będzie mi tego brakować, gdy wyjadę - westchnęła cicho Susie.
Kate uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Sama pewnie będzie tęskniła... chyba że tu zostanie. Serce zabiło jej mocniej. Jak się to wszystko ułoży?
- Przyniosę coś do picia. Na co masz ochotę? Może woda mineralna z sokiem pomarańczowym?
- Świetnie, dziękuję.
Kate poszła do baru w klubie sportowym, zamówiła napoje i wróciła. Susie opierała głowę o filar. Wyglądała na zmęczoną. Ból i ciężka praca najwyraźniej dawały jej się we znaki.
- Proszę, twój sok. Otworzyła oczy.
- Och, dziękuję.
Kate usadowiła się w wiklinowym fotelu. Sączyła przez chwilę napój, po czym spojrzała na Susie.
- Jesteś zadowolona z terapii?
- Raczej tak. Przecież cudów nie ma.
- To prawda. Ale czy ośrodek zapewnia ci to, czego oczekiwałaś?
- W pewnym sensie nawet więcej. Nie przypuszczałam tylko, że czeka mnie tak ciężka praca. No i męczy mnie ten ciągły ból.
- Dominik spróbuje coś z tym zrobić.
- Ale czy czuje się na tyle dobrze, żeby wykonywać zabiegi?
Kate uśmiechnęła się.
- Zawsze robi to, co sam uważa za stosowne. I na pewno pomoże zmniejszyć ten ból.
Susie odetchnęła z ulgą. Kate postanowiła zmienić temat.
- Jak tam przygotowania do ślubu?
- Mama chce go odłożyć. Oboje z ojcem uważają, że za bardzo się staram i zbyt wiele wymagam. Ale gdybym nie miała żadnego konkretnego terminu, nie pracowałabym tak ciężko. To jedyny sposób.
- Co o tym sądzi Richard?
- Najchętniej ożeniłby się ze mną już jutro. Mieszkaliśmy razem przed wypadkiem i teraz bardzo za sobą tęsknimy.
Noce wydają się takie długie... Leżę i myślę tylko o tym, jak mnie boli. Chciałabym, żeby Richard był tu ze mną.
- Na pewno moglibyście spędzić razem weekend. Susie spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Ale przecież tu jest szpital, a my nie jesteśmy małżeństwem.
- Nie szpital, tylko ośrodek rehabilitacyjny, a częścią rehabilitacji jest utrzymywanie kontaktu z partnerem. Oboje musicie przystosować się do nowej sytuacji. Nieważne, czy już jesteście po ślubie, czy jeszcze nie. Potrzebujecie się nawzajem.
Twarz Susie rozjaśniła się.
- Och, proszę pani... Rozpłakała się nagle.
Kate domyślała się, co ta młoda kobieta czuje. Gdyby ktoś powiedział jej samej, że znów będzie mogła być z Dominikiem i dzielić z nim dni i noce, też nie potrafiłaby się powstrzymać od łez.
Objęła Susie ramieniem.
- Głuptas. No, wytrzyj oczy. Czemu nic nie mówiłaś wcześniej?
- Myślałam, że nie wypada. Kate roześmiała się.
- Przecież pobierzecie się za parę miesięcy. Nie ma w tym nic złego, skoro jego obecność w weekendy ma ci pomóc przygotować się na cały tydzień ciężkiej pracy. W końcu chcemy, żebyś poszła do ołtarza o własnych siłach, prawda?
- Rodzicom się to nie spodoba.
- A może właśnie będą zadowoleni? Może martwili się o wasz związek?
- Muszę przyznać, że ja też się martwiłam.
- Na początku pewnie będzie wam trudno. Później wszystko się ułoży.
Susie uśmiechnęła się.
- Oby pani miała rację.
- Sama się przekonasz.
Kate miała nadzieję, że nie składa obietnic bez pokrycia.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Zdaje się, że pozwoliłaś Susie Elmswell zaprosić Richarda na weekend? - spytał Dominik podczas lunchu.
Kate spojrzała na niego przez szerokość stołu. Czyżby był niezadowolony? Nie mogła popatrzeć mu w oczy, bo pochylał głowę nad talerzem z sałatką.
- Tak. Tęsknią do siebie. Mieszkali razem przed wypadkiem. Sądzę, że wspólnie spędzony weekend dobrze im zrobi.
- I masz rację. - Oderwał kawałek chleba i zaczął smarować go masłem. - Dobry pomysł.
- Tobie to nie przeszkadza? Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Przeszkadza? Dlaczego? Kate wzruszyła ramionami.
- Nie są małżeństwem.
- To wyłącznie ich sprawa.
Odsunął talerz i usiadł wygodniej na wózku. Nie dokończył jedzenia. Kate popatrzyła na jego zmęczoną twarz.
- Powinieneś odpocząć - powiedziała ostrożnie. - Chcesz robić za dużo rzeczy naraz.
- A skąd! - obruszył się. - Czuję się świetnie.
- Nieprawda. Zresztą, to zalecenie lekarza. Westchną] ciężko.
- Jest tyle do zrobienia...
- A ja tu jestem od tego, żeby pomóc.
- Ale nie zrobisz akupunktury. Poza tym jeszcze ta operacja Pooleya... I mnóstwo innych zabiegów, które powinienem wykonać. A ja co? Jestem słaby i wszystko mnie boli. To takie denerwujące.
- Dominik, idź i połóż się natychmiast. Za godzinę przyjdę cię obudzić.
Popatrzył na nią uważnie.
- Nie mogę spokojnie spać w moim łóżku. Pachnie twoimi perfumami.
Zarumieniła się lekko i odwróciła wzrok.
- To przez kota. Nie chciał się stamtąd ruszyć.
- Więc spałaś u mnie?
- Tak, ale krótko. Dziś wieczorem zmienię pościel.
- Nie rób sobie kłopotu. Całkiem mi się to podobało. Chyba jednak pójdę odpocząć.
Odepchnął wózek od stołu i wyprowadził go z jadalni, zatrzymując się po drodze, żeby zamienić kilka słów z pacjentami.
Kate obserwowała go. Zmęczony i osłabiony, a jednak wciąż znajdował dla nich czas. Tak samo było ze Stephie - zawsze był gotów jej wysłuchać. Tylko dla Kate brakowało mu cierpliwości.
Dominik wciąż za dużo pracował. Wykonywał zabiegi, sprawdzał rezerwacje, konsultował się z domowymi lekarzami pacjentów, nadzorował programy terapii i sam się jej poddawał.
Jeremy'ego nie było w ośrodku. Jego żonę zatrzymano w szpitalu i ponieważ poród opóźniał się, chciała go mieć w pobliżu. Dominik oczywiście pozwolił mu wziąć urlop.
W tej sytuacji to Kate musiała asystować przy operacji wszczepienia stymulatora Brianowi Pooleyowi. Dominik przeprowadził ją w czwartek, mając do pomocy miejscowego anestezjologa i przełożoną pielęgniarek.
- Urządzenie wysyłające impulsy elektryczne jest wielkości cienkiego pudełka od zapałek - wyjaśniał. - Musimy zastąpić podłączone do elektrody przewody tymczasowe stałymi, które będą biegły pod skórą od pleców do bioder i brzucha.
- Wprowadzisz je tak, jak przy operacjach wszczepiania rozrusznika? - spytała Kate.
Dominik skinął głową.
- Zrobimy coś w rodzaju kieszeni pod skórą i umieścimy tam stymulator. To prosty zabieg, potrwa najwyżej godzinę.
Rzeczywiście, operacja przebiegła pomyślnie. Wprawdzie Dominik nie czuł się najlepiej, ale wykonał wszystko bezbłędnie. Kate z pomocą Barbary Jay dokończyła zszywanie. Brian Pooley został odwieziony do swojego pokoju, znajdującego się na oddziale intensywnej terapii.
Kate ucieszyła się, że jest już po wszystkim. Po raz pierwszy asystowała przy takim zabiegu. Poza tym nie mogła patrzeć, z jakim trudem Dominik panował nad własnym bólem. Następnego dnia czuł się jeszcze gorzej. Na szczęście do pracy wrócił Jeremy - dumny jak paw i roześmiany od ucha do ucha. Jego żona urodziła syna.
- Wytłumacz Dominikowi, że nie może się tak przemęczać - prosiła Kate.
Jeremy przeprowadził badanie kontrolne. Po godzinie Dominik był już w łóżku i spał mocno po zażyciu dawki antybiotyków.
- Lekka infekcja - wyjaśnił Jeremy. - To wprawdzie nic poważnego, ale jak tak dalej pójdzie, nabawi się zapalenia szpiku kostnego. Dałem mu penicylinę i kazałem leżeć przez trzy dni. I dużo pić. Może kontynuować fizykoterapię i pojechać na krótki spacer, ale niech uważa. Ostrzegłem go, że jeśli nie posłucha, to wyląduje z powrotem w szpitalu.
- I tak nie da się tam zawieźć. Jeremy uśmiechnął się.
- Może nie mieć wyboru, jeśli zlekceważy infekcję. Jest uparty, ale nie głupi.
Gdy Kate wróciła do domu, odebrawszy Stephie z przystanku szkolnego autobusu, Dominik już się obudził.
- Chcę coś robić. Nie mogę tak leżeć.
- Musisz leżeć - oznajmiła i usiadła na brzegu łóżka. - Może trochę poczytasz?
- Nie mam okularów.
- Przyniosę ci.
- Nie chcę czytać. Poza tym od okularów boli mnie nos. Kate westchnęła i pokręciła głową.
- Więc może pojedziesz na spacer do parku?
- Z kim?
- Samson ci pomoże.
- Jest zajęty.
- Ja mogę z tobą pojechać - zaproponowała Stephie. - Poradzę sobie z wózkiem, jeśli nie trzeba go pchać pod górę.
- Jestem bardzo ciężki.
- Wcale nie. No, zgódź się, będzie fajnie. Ciekawe, jak szybko można takim czymś jechać.
- Nie mam zamiaru się ścigać i wylądować na drzewie, kochanie.
Stephie zachichotała.
- Dobrze, żadnych wyścigów. Tylko mały spacer. Chodź, jest piękna pogoda, a ty od wypadku nie miałeś prawie czasu, żeby ze mną porozmawiać.
Kate wiedziała, że Dominik nie odmówi.
- Stephie, weź butelkę wody mineralnej i jakieś herbatniki. Będziecie mogli zatrzymać się gdzieś w cieniu i odpocząć. Przyjdę po was i zabiorę tatę z powrotem.
- Tylko się przebiorę! Stephie pobiegła na górę.
- Z czego ona się tak cieszy?
- Zaczęły się wakacje - wyjaśniła Kate. - Co chcesz włożyć?
- Spodenki. Leżą na krześle. I może jakąś inną koszulkę. Pomogła mu się przebrać.
- Pokaż mi przy okazji tę infekcję.
Na poziomie górnej krawędzi kości udowej skóra była mocno zaczerwieniona - właśnie w miejscu, gdzie goiło się nacięcie. Jeremy miał rację. Zakażenie jest ostatnią rzeczą, jakiej Dominik potrzebuje.
- Przydałby się okład z olejku z liści herbaty - powiedział. - Czy Lindsay jest gdzieś w pobliżu?
- Przed chwilą szła do siłowni robić masaż. Mam ją poprosić, żeby później zajrzała do ciebie?
- Gdybyś mogła... Stephie, jesteś gotowa?
- Już idę!
Zbiegła po schodach i wpadła do pokoju. Wyglądała ślicznie - młoda i radosna.
- Jeszcze tylko skoczę po wodę.
- Energia ją rozpiera. - Kate uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Jest taka śliczna. Chłopaki niech lepiej uważają, nie pozwolę jej skrzywdzić.
- Stephie to rozsądna dziewczyna.
- I o wiele za ładna. Przypomina mi ciebie. Nie chcę, żeby trafiła na takiego drania jak ja.
- Dominik, wcale nie byłeś draniem.
- Twój ojciec tak o mnie myślał.
- Mylił się.
- Chyba nie. - Popatrzył jej w oczy. - Potraktowałem cię okropnie. Najpierw cię uwiodłem, a potem zaszłaś przeze mnie w ciążę.
Potrząsnęła głową.
- To nie było tak. Przecież mnie kochałeś.
- Nie wiem, może cię tylko pożądałem... Może miłość przyszła później, ale to i tak nie wystarczyło. Zawiodłem cię i wcale się nie dziwię, że mnie wyrzuciłaś.
- Ja po prostu zwróciłam ci wolność.
- Nie chciałem być wolny. Ani wtedy, ani teraz.
- Och, Dominik...
Stephie zatrzasnęła szafkę w kuchni, zawołała kota i przybiegła z powrotem do sypialni ojca.
- Gotowy? Dominik skinął głową.
Więc nie chce być sam... Kate patrzyła, jak Stephie wypycha wózek do ogrodu, a potem wprowadza na ścieżkę. Włóczykij plątał jej się pod nogami.
Kate zrozumiała nagle, jak wiele znaczą dla niej córka i Dominik. Tylko czy uda im się wspólne życie? Przez ostatnie kilka dni dowiedziała się wielu nowych rzeczy o swoim byłym mężu. Stał się całkowicie oddanym pracy, sumiennym i doskonale zorganizowanym człowiekiem.
Bywał jednak nieznośny, uparty i bardzo wymagający. Dzięki temu zresztą jego ośrodek tak dobrze funkcjonuje... Dominik nadzorował tu wszystko - nawet myszka nie ośmieliłaby się przemknąć po ogrodzie bez jego wiedzy. Jeśli jednak nie zwolni tempa, jego stan szybko się pogorszy.
Kate wiedziała, że będzie się oszczędzał tylko przez kilka dni, dopóki nie zniknie infekcja. Później nic go nie powstrzyma przed nadrabianiem zaległości w pracy. Zapomni o wypadku, po którym doznał przecież lekkiego wstrząsu mózgu, i o złamanej nodze.
Zwykle pracował od szóstej rano do dziewiątej wieczorem. A co z życiem rodzinnym? Nie starczy na nie czasu, chyba że pracowaliby razem. Ale czy on się na to zgodzi? Czy Heywood Hall to właściwe miejsce dla niej? I czy zdoła przyzwyczaić się do faktu, że to Dominik jest tu szefem? Dotychczasowa praca zawodowa dawała Kate sporo swobody. Jeśli jednak nie będzie pracować z Dominikiem, nie będzie go również widywać. To właśnie stało się już raz przyczyną ich rozstania.
Westchnęła i zamknęła drzwi do ogrodu, po czym wróciła do ośrodka. W siłowni znalazła Lindsay i poprosiła o okłady dla Dominika. Później przeszła do gabinetu, gdzie czekało ją trochę papierkowej roboty. Chciała być sama, żeby móc się skoncentrować.
Jej uwagę znów przyciągnęło ich ślubne zdjęcie, stojące na biurku. Przyjrzała mu się uważnie. Wyglądała kwitnąco w pierwszych miesiącach ciąży, a Dominik patrzył na nią dumny, szczęśliwy i bardzo zakochany.
A teraz winił siebie za poczęcie Stephie. Czy rzeczywiście było w tym coś złego? Dziecko dało im przecież tyle szczęścia...
Odstawiła fotografię i wstała zza biurka. Nie była w stanie się skupić. Postanowiła poszukać Stephie i Dominika, żeby sprawdzić, jak dziewczynka sobie daje radę z wózkiem. Chociaż z drugiej strony może powinna ich zostawić samych?
Zamyślona i niespokojna, zabrała z domu kostium kąpielowy i poszła do siłowni. Zastała tam Johna Whitelawa, ćwiczącego pod okiem Jasona. Podeszła do nich.
- Cześć, co słychać?
- Angela to nic w porównaniu z Jasonem - burknął John.
Jason roześmiał się. Przypominał jej trochę młodego Dominika - dobrze zbudowany, opalony, z wesołymi niebieskimi oczami. Kate odwzajemniła jego uśmiech.
- Jak to, więc torturujesz pacjentów?
- Zawsze tak robię. Tego akurat to nie bawi.
- Czy rzeczywiście jest aż tak źle?
- Gorzej niż źle - odparł John. - To koniec na dzisiaj?
Jason skinął głową.
- Może weźmie pan gorącą kąpiel w basenie? Zaraz się tym zajmę.
- Nie róbcie sobie kłopotu, jestem zbyt zmęczony.
Nie zabrzmiało to zbyt uprzejmie. Kate zauważyła, że John nie lubił być zależny od innych. Nawet od personelu ośrodka.
- A jak twoje pływanie? - spytała. - Jesteś już gotowy do wyścigu?
- Oczywiście. Może jutro?
- Świetnie. Twoja żona przyjeżdża na weekend? John wyraźnie starał się ukryć zmieszanie.
- Pewnie wpadnie na chwilę.
- Wiesz, że może zostać dłużej? Zacisnął usta.
- Tak. Więc o której ten wyścig? O piątej?
Kate skinęła głową, starając się nie okazać współczucia. Mógłby pomyśleć, że się nad nim lituje.
- W porządku.
- Kate, niech pani lepiej przedtem trochę potrenuje - wtrącił Jason. - Pan Whitelaw ćwiczył bardzo intensywnie.
- Pewnie będzie szybszy o parę długości.
- Postaram się - obiecał John.
- Ja też. W końcu o to przecież chodzi. Uśmiechnęli się do siebie, po czym Jason zabrał pacjenta, a Kate poszła się przebrać.
Pływała pół godziny, starając się zapomnieć o kłopotach, po czym wróciła z powrotem do domu. Idąc przez trawnik, usłyszała rozmowę Stephie i Dominika. Siedzieli na kocu pod drzewem.
- Chciałabym, żebyście znów byli razem - mówiła Stephie. - Mogłabym spędzać z tobą więcej czasu... I mama też. Ona jest chyba bardzo samotna.
- Tak samo jak ja. Ale to, że oboje jesteśmy samotni, wcale nie znaczy, że uda nam się być razem. Już raz się nie powiodło.
- Trzeba znów spróbować. Dominik milczał przez chwilę.
- Może mama wcale nie chce...
- A ty?
Znów zapadła cisza. Zerwał źdźbło trawy i zaczął się nim bawić.
- Sam nie wiem.
- Ale przecież ją kochasz.
- A jak ty myślisz?
- Że tak. I ona ciebie też. Oboje jesteście tylko zbyt uparci, żeby się do tego przyznać.
Dominik roześmiał się i położył na trawie, opierając głowę na łokciu.
- Bawisz się w psychologa?
- Przecież dobrze was znam.
- A może po prostu pragniesz happy endu.
- Co w tym złego? Dominik westchnął.
- Nic. Ale to mało prawdopodobne.
Odwrócił głowę i napotkał wzrok Kate. Zmusiła się do uśmiechu i podeszła do nich.
- No jak? Dobrze się bawicie?
- Tata waży chyba z tonę - poskarżyła się Stephie. - Nie mogłam już dalej go pchać, więc wróciliśmy tutaj. Zastanawialiśmy się, gdzie jesteś.
- Byłam na basenie. - Kate usiadła przy córce. - Jedliście już kolację?
- Czekaliśmy na ciebie, ale możemy już iść do jadalni. Dominik skrzywił się wymownie.
- Ja wolę zostać tutaj. Noga okropnie mnie boli. Kate, rozmawiałaś z Lindsay?
- Tak. Przygotowała kompresy, są w jej pokoju. Przynieść?
- Ja przyniosę. - Stephie zerwała się na nogi. - Będę z powrotem za sekundę.
- Czy Jason jest w siłowni? - spytał Dominik, patrząc za biegnącą przez trawnik córką.
- Tak, czemu pytasz?
- On jej się podoba.
- A skąd. Jest dużo starszy.
- Ma dziewiętnaście lat, a Stephie w przyszłym miesiącu skończy piętnaście.
Kate popatrzyła na niego uważnie.
- Dominik, ty chyba żartujesz.
- Wcale nie. Nie wiem tylko, czy Jason ją w ogóle zauważa. Jeśli nie, to chyba jest ślepy.
- O Boże, więc już się zaczyna...
Dominik uśmiechnął się, kładąc się na brzuchu.
- Jaka matka, taka córka. Owieczka rzucona na pastwę wilków.
- Daj spokój, nie byłam żadną owieczką.
- Czyżby? Zaciągnąłem cię do łóżka już po trzech tygodniach.
- Ale w ciągu tych trzech tygodni byliśmy bez przerwy razem.
- I ja umierałem z niecierpliwości.
- Ja też. Nie byłam wprawdzie pewna, na co tak czekam, ale chciałam się dowiedzieć jak najszybciej.
Jego niebieskie oczy błyszczały.
- Historia lubi się powtarzać.
- Nie, Dominik. Jeszcze nie teraz. Upewnijmy się najpierw, czy na pewno tego chcemy.
- No dobrze.
- A teraz przyniosę ci z kuchni coś do jedzenia. Masz jakieś specjalne życzenia?
- Nie. Byle nie ostrygi - odparł znacząco. - I tak mam już dość kłopotów z libido.
- Pamiętam, jak kiedyś zjadłeś dwanaście, ale zadziałało tylko sześć - powiedziała Kate z sarkazmem w głosie.
Chwycił ją za kostkę i zaczął powoli głaskać ciepłą skórę.
- To była twoja wina. A raczej twojego braku kondycji.
- Ale teraz i tak wszystko się zmieniło - odparła szybko.
- Jesteśmy starsi. Zabrakłoby kondycji nam obojgu.
- Za to mamy więcej doświadczenia i samodyscypliny. Ciekawe, czy byłoby zupełnie inaczej?
- Chcesz zrobić eksperyment? Nic z tego. - Odsunęła się.
- Idę po kolację, a ty myśl o zimnym prysznicu i okładach z pokrzyw.
- Złośnica.
Odeszła w stronę głównego budynku, wciąż lekko się uśmiechając.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Następnego dnia przy stajniach, w których Stephie spędzała większość czasu, miał się odbyć pokaz jazdy konnej.
- Moglibyście z tatą przyjechać i obejrzeć - zaproponowała Stephie jedzącej śniadanie matce. - Wózek zmieści się w samochodzie.
- Tylko że potem trzeba będzie go pchać po piasku.
- Wcale nie! Mamo, na pewno wam się spodoba. Proszę, przyjedźcie.
- Może wpadniemy w porze lunchu.
- Fajnie. To czekam!
Stephie zerwała się od stołu, wstawiła talerz do zlewu i już jej nie było.
Chwilę później do kuchni wjechał Dominik.
- Wszystko w porządku?
- Niezupełnie. Stephie chce, żebym cię zawiozła na pokaz jazdy konnej.
- Do diabła, zupełnie o tym zapomniałem - jęknął. - Obiecałem Julie-Anne, że w razie czego ośrodek zapewni opiekę medyczną.
- Załatwię to. Ale chyba nic się nie powinno stać?
- Nigdy nie wiadomo. Mieliśmy już całkiem sporo pacjentów z porażeniem nóg po upadku z konia.
- A mimo to pozwalasz jeździć Stephie.
- Z nią jest inaczej. Nie ma własnego konia i nie pociąga ją ani szybkość, ani niebezpieczne skoki. W przeciwieństwie do Kirsty, która zaczęła jeździć prawie wyczynowo. Cieszę się, że nie jest moją córką.
- Ja też. To co, jedziemy tam jako pierwsza pomoc czy zostajemy w domu pod telefonem?
- Ta druga możliwość jest bardzo kusząca. I tak będą tam mieli kogoś z Czerwonego Krzyża.
Kate kiwnęła głową. Czekała ją zaległa papierkowa robota. Poza tym wolała, żeby Dominik trochę odpoczął, zwłaszcza że na weekend miał zaplanowaną jedynie akupunkturę Karen Lloyd i Susie Elmsweli. Chociaż Susie będzie pewnie miała coś lepszego do roboty...
Richard przyjechał poprzedniego wieczoru. Zniknęli oboje w pokoju Susie i od tej pory nikt ich nie widział. Kate ucieszył taki obrót sprawy. Terapia Susie była bardzo męcząca i należało się dziewczynie trochę relaksu.
Kiedy Kate przeglądała dokumenty, Dominik przespał się chwilę, po czym pojechał na zabieg Karen Lloyd. Kuracja, którą zastosowali, zaczęła przynosić efekty - mięśnie pleców rozluźniały się powoli. Osłabiło to jednak ochronę bardzo wrażliwego karku, który należało teraz zabezpieczyć kołnierzem.
Po zabiegu Dominik zjawił się w gabinecie. Usadowiwszy się na kozetce poczekał, aż Kate skończy pracę, po czym zaczął rozmowę o kuracji Karen.
- Zdaje się, że miałeś odpoczywać - przypomniała mu. Dominik uśmiechnął się przekornie.
- To co z tym pokazem?
- Chyba powinniśmy go zobaczyć. Jazda samochodem nie będzie dla ciebie zbyt męcząca?
- Mam nadzieję, że nie. Nie możemy przecież brać karetki.
- No to chodźmy.
Przebrała się w dżinsy, zabrała Dominika do samochodu i pomogła usadowić się w środku. Wózek zmieścił się z tyłu.
- Modele kombi to dobry pomysł.
- Ja byłem do niedawna całkiem zadowolony z modeli sportowych.
- Biedactwo.
- Nigdy nie podobał ci się mój samochód, prawda? Potrząsnęła głową.
- Szczerze mówiąc, nie. Nie wiem, co ty w nim widziałeś.
- To był klasyczny model.
- W takim razie dostaniesz sporo forsy z ubezpieczenia. Radziłabym wtedy kupić coś porządniejszego. Z poduszką powietrzną.
Jęknął, usiłując zmienić nieco pozycję.
- Albo lepiej coś większego, gdzie jest miejsce na nogi.
- Nie wszyscy mają ponad metr osiemdziesiąt - przypomniała łagodnie. - Możesz odsunąć siedzenie.
- Już to zrobiłem. Popatrzyła na jego długie nogi.
- Więc jesteś po prostu za duży.
Dominik nie podjął tematu, zauważywszy Richarda i Susie, którzy wybierali się na spacer. Pomachał im przyjaźnie ręką.
- Zatrzymaj się na chwilę, chcę z nimi porozmawiać. Otworzył okno.
- Cześć. Wszystko w porządku?
Uśmiechnęli się oboje, a Susie zaczerwieniła się lekko.
- W jak najlepszym.
- Będziesz dziś potrzebowała akupunktury? Jedziemy teraz na pokaz jazdy konnej, ale niedługo wrócimy, więc jeśli chcesz mieć zabieg, zostaw mi wiadomość w recepcji.
- Dobrze. Dziękuję bardzo.
Odjeżdżając, Kate zerknęła w lusterko wsteczne.
- Wyglądają na szczęśliwych.
W odpowiedzi Dominik burknął coś niewyraźnie. Spojrzała na niego.
- Słucham?
- Och, nic takiego. Może po prostu jestem zazdrosny.
- O Susie?
- O nich oboje. Zazdroszczę im wspólnego weekendu.
- Czyżbyś znów zjadł za dużo ostryg?
- Kate, ja mówię poważnie - westchnął. - Chodzi o to, żeby mieć kogoś, z kim można porozmawiać o problemach i trudnościach... Wcale nie tak łatwo być tu szefem, a ja nie mam z kim omówić dręczących mnie wątpliwości. Czuję się przez to trochę odizolowany.
- Możesz rozmawiać ze mną.
- Naprawdę? A czy ciebie nie nudzą sprawy związane z ośrodkiem i pacjentami?
- Oczywiście, że nie. - Zaparkowała samochód niedaleko parkuru i wyłączyła silnik. - Postępy twoich pacjentów bardzo mnie obchodzą. Minął zaledwie tydzień, a ja już zaangażowałam się w ich leczenie. A propos, jak się czuje Brian Pooley? Zdaje się, że badałeś go rano.
- Nieźle. Stymulator robi swoje. Brian prawie nie czuje już bólu, a rana pooperacyjna goi się znakomicie.
- Cieszę się. Jeśli jeszcze rozwiążemy kłopoty małżeńskie Johna Whitelawa, wszystko będzie w porządku.
- To nie takie proste. Martin w ogóle nie może się dogadać z tą żoną. Prawdopodobnie pierwszy raz w historii nie uda mu się terapia.
Kate posmutniała. John był taki miły i tak bardzo się starał. Gdyby nie dręczące ją poczucie winy, być może Andrea przystosowałaby się do nowej sytuacji. Tymczasem Johna czekała ciężka praca i potrzebował wsparcia żony. Jeśli nie będzie miał perspektyw, nie uda się go nakłonić do żmudnych ćwiczeń z protezami.
Kate wyjęła wózek z bagażnika. Dominik usadowił się na nim i wyruszyli na poszukiwanie Stephie. Znaleźli ją przy ogrodzeniu parkuru.
- Zaraz będzie skakać Kirsty na Szarlatanie. Jazda jest na czas, i na razie każdy strącił jakąś poprzeczkę. Kirsty jest ostatnia, więc jeśli pojedzie bezbłędnie, to wygra.
Na parkur wbiegł piękny, kary koń, witany brawami przez miejscowych. Stephie aż podskakiwała z podniecenia. Kate również była ciekawa, kto wygra. Przeszkody wyglądały na bardzo wysokie.
- Stephie, mam nadzieję, że ty nie próbujesz przez nie skakać?
- Pewnie, że nie. To dla mnie za trudne.
Szarlatan pojechał bezbłędnie i został nagrodzony owacjami przez publiczność. Kirsty otrzymała nagrodę i właśnie gorąco ją oklaskiwano, gdy nagle koń przestraszył się huku przebitego balonu. Stanął dęba, zrzucając dziewczynkę, która ciężko upadła na ziemię.
- O Boże!
Kate prześliznęła się pod liną ogrodzenia i podbiegła do leżącej bez ruchu Kirsty jednocześnie z pielęgniarkami z Czerwonego Krzyża. Obejrzała ją szybko. Na szczęście oddech dziewczynki był wyrównany.
- Kirsty, słyszysz mnie? Dziewczynka zamrugała powiekami.
- Moja ręka - jęknęła. - Głupi koń. Czy ktoś go złapał?
- Tak. Nic ci się nie stało? - spytał jakiś głos zza pleców Kate.
- Nie wiem, mamo. Strasznie mnie boli nadgarstek.
- I nic więcej? - spytała Kate.
- Nie specjalnie. Co to był za hałas?
Usiadła z trudem, a zgromadzeni dookoła widzowie odetchnęli z ulgą.
- Możesz stanąć? Musimy prześwietlić twoją rękę. Czy ktoś zajmie się koniem, kiedy zabierzemy cię do ośrodka?
- Julie-Anne się nim zaopiekuje. - Matka Kirsty popatrzyła na Kate. - Czy Stephie to pani córka?
- Tak. Chcę zabrać Kirsty do ośrodka mojego byłego męża. On sam pewnie umiera z niecierpliwości. Nie może do nas podejść, bo miał wypadek i porusza się na wózku.
Kate podprowadziła Kirsty do Dominika i wyjaśniła całą sytuację.
- Możemy zrobić rentgen w ośrodku?
- Oczywiście. Przykro mi z powodu upadku, ale pojechałaś wspaniale.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
- Dziękuję. Nie mam pojęcia, jak mogłam tak zlecieć? Podbiegła do nich niska, zaniepokojona kobieta o ciemnych włosach.
- Wszystko w porządku?
- Mniej więcej. Gdzie Szarlatan?
- W boksie. Nie martw się, Sarah i Hannah się nim zajmują. Jedziesz teraz do szpitala?
- Zabierzemy ją na rentgen do ośrodka, Julie-Anne - wyjaśnił Dominik.
Kobieta kiwnęła głową.
- Rozumiem. A tak przy okazji, Kirsty, spisałaś się świetnie i zasłużyłaś na nagrodę.
- Dzięki.
Głos dziewczynki zaczął lekko drżeć. Najwyraźniej szok pourazowy dawał o sobie znać.
Kate usadowiła ją na tylnym siedzeniu samochodu. Dominik zajął miejsce z przodu i ruszyli do ośrodka. Tuż za nimi jechał samochód matki Kirsty.
Dominik zrobił zdjęcia rentgenowskie, a Kate pomogła je wywołać. Przyjrzeli się im wspólnie.
- To nic poważnego. Siniak, ewentualnie skręcenie. Miała szczęście.
Kirsty wyglądała coraz lepiej - szok mijał.
- Zabandażuję ci nadgarstek - wyjaśniła Kate. - Rób zimne okłady co godzinę i pilnuj, żeby opatrunek przylegał ściśle do ręki. Trzymaj ją na temblaku.
Matka dziewczynki zwróciła się do Dominika:
- Ile jestem winna za zabieg? Machnął ręką.
- Nic. Zresztą, wypadek zdarzył się na terenie ośrodka.
- Ale...
- Żadne „ale”. Kirsty jest koleżanką Stephie. Podziękowała im więc serdecznie za pomoc i wszyscy czworo wyszli do holu, gdzie czekała wysoka blondynka w stroju do konnej jazdy.
- I co?
- Cześć, Debbie. W porządku.
- Żadnego złamania? A już miałam wysyłać ci kartkę z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia!
Kirsty uśmiechnęła się.
- I tak możesz wysłać.
- Nie ma mowy. Przez ciebie przegapiłam moją lekcję jazdy. Jeśli ręka nie jest złamana, nie zasługujesz na kartkę. - Debbie uściskała przyjaciółkę ostrożnie. - Cieszę się, że nic ci się nie stało. Pojechałaś dziś wspaniale.
- Dzięki. Czy ktoś wziął moją nagrodę?
- Ja.
- Więc nie masz gipsu? - wtrącił nagle młodszy brat Kirsty, który nagle pojawił się w holu. - Chciałem ci się podpisać!
- Trudno. Za to wygrałam konkurs debiutantów! Kirsty pokazała bratu język. Najwyraźniej zapomniała już o wypadku.
Kate westchnęła ciężko. Czy nic nie ostudzi zapału nastolatków?
Cala grupa wraz z Stephie ruszyła z powrotem w kierunku stajni. Kate i Dominik zostali sami.
- Dzięki Bogu, że Stephie tylko kibicuje tym wyczynom.
- Też tak uważam. Trzeba kupić jej rower, to dużo bezpieczniejsze. Masz ochotę na piwo? Moglibyśmy posiedzieć sobie na kocu w ogrodzie.
- Tylko przypomnij mi przed piątą, że muszę iść na basen. Umówiłam się na mały wyścig z Johnem Whitelawem.
- Masz zamiar dać mu wygrać?
- Nie muszę, on świetnie pływa. Jest przy tym bardzo silny. Na pewno nie będzie miał kłopotów z ćwiczeniem mięśni górnych części ciała.
- A więc poniesiesz sromotną klęskę.
- Pewnie tak. Chcesz popatrzeć? Zawahał się, po czym potrząsnął głową.
- Pozwolę ci przeżywać porażkę w samotności.
- Dzięki za słowa otuchy.
- John też pewnie żadnych nie usłyszy.
- Masz rację. To takie niesprawiedliwe...
- Trudno, Kate - powiedział miękko. - Robimy dla niego, co możemy.
Uśmiechnęli się do siebie.
John Whitelaw z łatwością wygrał wyścig.
- To niesamowite! Przyznaj się, jak długo ćwiczyłeś?
- Z tego, co widać, wystarczająco długo. Mówiłem ci, że kiedyś byłem w tym dobry.
Zmarszczyła brwi.
- Jak dobry?
John udał zakłopotanie.
- Jako junior pływałem w reprezentacji narodowej.
- Mogłam się domyślić... Spoważniał, kładąc jej rękę na ramieniu.
- Kate, dziękuję za uświadomienie mi, że coś jeszcze potrafię.
- Potrafisz bardzo dużo.
- Na przykład co?
- Wszystko, przy czym nie trzeba biegać. Jak sobie radzisz na ćwiczeniach w chodzeniu?
Usadowił się na podnośniku, podjechał na brzeg basenu i zręcznie przeniósł się na wózek. Kate wyszła z wody i wytarła twarz ręcznikiem, czekając na odpowiedź.
- Powoli robię postępy - przyznał wreszcie - ale bardzo powoli. Głównie dlatego, że muszę ćwiczyć z dwiema protezami naraz. Nawet ich zakładanie i zdejmowanie to koszmar. Z tą poniżej kolana radzę sobie nieźle, ale drugą zakładają Angela i Eddie. To trochę upokarzające... I jeszcze te ciągłe upadki.
- Będzie coraz lepiej.
- Przydałby mi się ktoś do pocieszania. Żeby trzymał za mnie kciuki, jak Richard Price za Susie.
- Wszyscy trzymamy za ciebie kciuki. Uśmiechnął się smutno.
- Wiem, Kate. I nie myśl, że jestem niewdzięczny, ale to nie to samo. Brakuje mi Andrei. - Spuścił wzrok, lecz Kate zdążyła dostrzec łzy w jego oczach. - Widziałaś Susie z Richardem? Wyglądają, jakby spędzali miesiąc miodowy. Andrea też mogłaby być tu ze mną, pomóc mi walczyć ze stresem i pogodzić się ze skutkami wypadku. Ale nie chce. Nie wiem, czy to poczucie winy, czy może odraza. Moje nogi rzeczywiście nie wyglądają zbyt pięknie.
Kate pokręciła głową.
- Wciąż jesteś atrakcyjnym mężczyzną. Czy Andrea widziała twoje nogi po amputacji?
- Nie. Zresztą, nie chciałem ich pokazać. Nie byłem pewien jej reakcji.
- Wiec może ona po prostu boi się tego, co zobaczy?
- Bardzo możliwe - przyznał z westchnieniem.
- Chcesz, żebym z nią porozmawiała? Wiem, że Martin już próbował, ale on jest psychologiem i może właśnie dlatego nie wyszło.
- Chyba masz rację. Andrea jest skryta. Zwykle udawało mi się do niej dotrzeć, ale nie tym razem.
- Może boisz się tego, co możesz od niej usłyszeć? Skinął głową.
- Więc z nią porozmawiam. Kiedy przyjeżdża?
- Chyba jutro.
- Poproś wtedy w recepcji, żeby mnie poszukali. A teraz muszę już iść dać córce obiad i upewnić się, czy Dominik odpoczywa jak należy.
John popatrzył na nią uważnie.
- Mogę cię jeszcze o coś zapytać? Jesteście z Dominikiem w separacji?
- Nie, jesteśmy po rozwodzie. Przyjechałam tu po wypadku, żeby mu trochę pomóc.
- Więc nie pracujesz tu stale?
- Nie.
- To musi być dla ciebie trudne.
- Wcale nie - odparła po namyśle. - Ta praca daje mi więcej satysfakcji, niż myślałam. Teraz już wiem, dlaczego Dominik poświęca ośrodkowi cały swój czas.
- Wszyscy go podziwiają.
- Powtórzę mu to, na pewno się ucieszy. A na razie do zobaczenia jutro. Może zorganizujemy następny wyścig? Tym razem będziesz mógł używać tylko jednej ręki!
John roześmiał się, machając jej na pożegnanie.
Przebierając się, Kate myślała o tym, co John powiedział o Dominiku. Więc wszyscy go podziwiają... No tak. Sama jest pod wrażeniem jego osiągnięć.
Czy będą dalej pracować i zamieszkają razem? Może pobiorą się ponownie i będą mieli jeszcze jedno dziecko? W końcu ma dopiero trzydzieści pięć lat. A jeśli tak, to czy Dominik zgodzi się, by dalej pracowała zawodowo? Mogliby zatrudnić opiekunkę do dziecka. Chociaż przez nadmiar zajęć właściwie przegapiła dzieciństwo Stephie...
Tak czy owak, chciała dalej pracować w ośrodku i pomagać Dominikowi. Sam mówił, że potrzebny mu ktoś, z kim mógłby dzielić się problemami.
Najwyższy czas, żeby o tym poważnie porozmawiać. Najlepiej od razu, póki Stephie jest jeszcze zajęta w stajniach.
Kiedy wróciła do domu, Dominik spał, wyciągnięty na kocu w ogrodzie. Usiadła obok. O mały włos nie straciła go w tym wypadku. Gdyby doszło do zmiażdżenia klatki piersiowej lub pęknięcia aorty... Lepiej o tym nie myśleć. Patrząc na niego uświadomiła sobie, jak bardzo go kocha. Lecz czy uda im się znowu być razem?
Pomyślała też o Johnie Whitelawie. Na pewno nigdy nie przypuszczał, że straci obie nogi. Musi przekonać Andreę, żeby z nim porozmawiała Musi pomóc jej przełamać opory...
Uśmiechnęła się do siebie. Chce być ekspertem od porad małżeńskich, a przecież jej własny związek rozpadł się przez brak wzajemnego zrozumienia. Lekarzu, ulecz się sam.
Gdyby tylko nie było to takie trudne...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Andrea Whitelaw nie została na weekend - wpadła tylko na krótko, zostawiła Johnowi czyste ubrania i natychmiast wyjechała. Kate nie miała okazji z nią porozmawiać.
John kontynuował więc fizykoterapię bez jej wsparcia. Cały zespół ośrodka próbował dodać mu otuchy i zachęcić do wysiłku. Już w drugim tygodniu pobytu zaczął chodzić, wprawdzie chwiejnie i niepewnie, ale już nie musiał trzymać się poręczy. Susie również robiła postępy, a akupunktura robiona przez Dominika pomagała zmniejszyć ból w nogach.
Kate przyglądała się ćwiczeniom Johna, gdy Susie wjechała do sali. Obie były świadkiem jego pierwszych kroków.
- Znakomicie! To trzeba uczcić. Może zrobimy przyjęcie? Czy to jest możliwe?
Kate uśmiechnęła się do niej.
- Dlaczego nie? Świetny pomysł.
- Możecie urządzić je w klubie. Wielu naszych pacjentów tak robiło - wtrąciła Angela.
- Więc może jutro wieczorem? - zaproponowała Susie. - Andrea przyjedzie?
Twarz Johna sposępniała.
- Nie wiem. Wątpię, czy zechce.
- Zaproś ją na weekend.
Kate zauważyła, że poczuł się bardzo niezręcznie. Susie też musiała się zorientować, bo podjechała do niego na wózku i wzięła za rękę.
- Spróbuj, John. Kiedyś musisz. Co zrobisz, kiedy trzeba będzie wracać do domu? Ja też się bałam weekendu z Richardem, ale było wspaniale.
John nie podnosił wzroku.
- Ona nie przyjedzie.
- Poproś ją o to.
- Może poproszę...
- Obiecujesz?
- No dobrze, ale i tak wątpię, czy się zgodzi. Andrea jednak przyjechała.
- Chcę z nią porozmawiać - powiedziała Kate, gdy oboje z Dominikiem zauważyli jej samochód.
- Ale bądź ostrożna.
- Nie martw się. Poradzisz sobie sam z tymi kulami?
- Sądzę, że tak - odparł sucho.
Andrea wyglądała na zdenerwowaną. Kate podeszła do niej, wyciągając rękę.
- Cześć. Nazywam się Kate Heywood i pracuję w ośrodku. Pani jest żoną Johna, prawda?
- Tak.
Andrea niechętnie uścisnęła wyciągniętą dłoń. Kate czuła, że jest spięta.
- John na pewno się ucieszy z pani przyjazdu. Mogę mówić pani po imieniu?
Skinęła głową.
- Radzi sobie świetnie z ćwiczeniami - mówiła dalej Kate - ale pracuje bardzo ciężko i potrzebuje kontaktu z bliskimi. Twój przyjazd wiele dla niego znaczy.
Andrea najwyraźniej czuła się niezręcznie. Kate zerwała liść bluszczu pnącego się po ścianie budynku i nieświadomie zaczęła go miąć. Zazwyczaj nie lubiła mówić o sprawach osobistych, ale teraz czuła, że powinna.
- Wiesz, czasami to dziwne, jak los z nami się bawi - rzekła jak gdyby od niechcenia. - Na przykład ja i mój mąż kilkanaście lat temu zdecydowaliśmy się na rozwód, ponieważ nie potrafiliśmy się dogadać. Ja byłam przekonana, że on chce odejść, a on tymczasem chciał zapewnienia, że jest mi potrzebny, że ma zostać. Powiedziałam mu, że decyzja zależy wyłącznie od niego, no więc odszedł. To był największy błąd w moim życiu. A wszystko przez to, że nie umieliśmy wyrazić naszych prawdziwych uczuć.
Kate popatrzyła w zadumie na Andreę i dodała:
- Nie chcę, żebyś zrobiła to samo. Jesteś potrzebna Johnowi. On tylko boi się o tym mówić, żeby nie wywierać na ciebie presji.
Andrea odwróciła wzrok. Miała łzy w oczach.
- Do niczego nie jestem mu potrzebna. Przecież to moja wina, że trafił do tego ośrodka.
- Nie o to chodzi...
- Właśnie o to!
- Nie. Nieważne, dlaczego tu jest. Ważne, że cię potrzebuje. Czujesz się winna za to, co się stało, tak? I co? I z tego powodu chcesz zostawić go samego akurat teraz, kiedy najbardziej cię potrzebuje? Chcesz, żeby się do końca załamał?
Andrea zacisnęła palce.
- Nie potrafię mu pomóc! Nie wiem, co mam mówić! Nie mam pojęcia, co mam robić. Rozpłaczę się albo zrobię coś równie głupiego... To bez sensu.
- Nieważne. Prawdę powiedziawszy, płacz dobrze by zrobił wam obojgu. John może jeszcze wiele ci dać, ale czuje się porzucony. To tak, jakby ktoś usunął go na margines życia. Musisz sprawić, żeby znów poczuł się kochany i akceptowany. Inaczej nigdy nie wyleczymy go z depresji.
Andrea w końcu popatrzyła Kate prosto w oczy.
- A jeśli sobie nie poradzę? Jeśli zrobi mi się niedobrze na widok jego nóg? Czy to mu pomoże?
- Nie zrobi ci się niedobrze, bo wcale tak źle nie wyglądają. Nasze wyobrażenia są zazwyczaj gorsze niż rzeczywistość.
Andrea przyłożyła dłonie do skroni.
- Boję się - powiedziała cicho.
- John też. - Kate zebrała się na odwagę. - Andrea, czy możesz zostać z nim na noc?
- Teraz? Dziś?
Otworzyła szeroko oczy i patrzyła na Kate, jakby nie rozumiejąc.
- Tak. Moglibyście spokojnie sobie wszystko wyjaśnić. Nikt wam nie będzie przeszkadzał.
- Pomyślę o tym.
Kate objęła ją i uścisnęła serdecznie.
- A teraz chodźmy na przyjęcie.
John siedział przy barze na wysokim stołku. Pomachał im ręką na powitanie. Podwinięte rękawy koszuli odsłaniały opalone, mocne ręce. Wyglądał doskonale w ciemnych spodniach. Trudno się było zorientować, że nosi protezy.
Andrea odetchnęła głęboko.
- Wygląda zupełnie normalnie - szepnęła.
- On jest zupełnie normalny. Przeszedł tylko operację, to wszystko.
Andrea uśmiechnęła się nerwowo i podeszła do męża.
- Cześć, John - powiedziała nieśmiało.
Kate zostawiła ich samych i poszła szukać Dominika. Stał po drugiej stronie baru, oparty na kulach, i rozmawiał z Jasonem i Angelą.
- Udało ci się coś z niej wyciągnąć? - spytał, gdy podeszła.
- Tak. Może zostanie na noc.
- Coś podobnego! Jak tego dokonałaś?
- Nie powiem.
- Proszę...
- No dobrze. Powiedziałam jej, że nasz związek się rozpadł, bo przestaliśmy z sobą rozmawiać, a ja pozwoliłam ci odejść.
- I?
Zmusiła się, żeby spojrzeć mu w oczy.
- I dodałam, że był to największy błąd w moim życiu. Przyjrzał się jej uważnie.
- Naprawdę?
- Tak. Gdybyśmy wtedy wylali nasze żale i zaczęli wszystko od nowa, to może by nam się udało. Ale my nawet nie spróbowaliśmy...
- Więc może zrobimy to teraz?
- Na razie oboje jesteśmy zbyt zajęci, żeby spokojnie porozmawiać.
Dominik rozejrzał się po gwarnej, wypełnionej gośćmi sali.
- Teraz też nie jest na to odpowiednia pora.
- A w domu śpi Stephie.
- Więc co zrobimy?
- Nie wiem. Może powinniśmy poczekać jeszcze trochę...
- Będę miał coraz mniej czasu, Kate. Zwykle pracuję od rana do wieczora. Czasem także w nocy.
- Dlatego, że musisz, czy z powodu braku innych zajęć? Może dlatego, że nie masz do kogo wracać?
- Masz rację. Ale nie wyszukuję sobie nowych zajęć. Ktoś to wszystko musi robić.
- To zrezygnuj z czegoś. Już raz nam nie wyszło tylko dlatego, że nie mieliśmy czasu. Wolę być sama, niż czuć się samotna, mając ciebie w pobliżu.
- Więc co proponujesz?
- Zatrudnij jeszcze jednego lekarza i podziel się z nim obowiązkami.
- Łatwo powiedzieć. Do tej pracy nie każdy się nadaje. Tutaj każdy lekarz angażuje się emocjonalnie. To nieuniknione, a nie wszystkim odpowiada.
- Mnie tak.
- Mówisz poważnie? Skinęła głową.
- Chciałabym tu zostać. Czuję się potrzebna, a ty dzięki temu miałbyś trochę mniej zajęć. Tylko czy chciałbyś ze mną pracować?
- Jakoś wytrzymałem ostatnie dwa tygodnie.
- Więc może spróbujemy dalej razem pracować? Zobaczymy przy okazji, czy potrafimy rozmawiać na inne tematy niż tylko ośrodek i pacjenci. Jeśli nie, to trudno.
- A jeśli się okaże, że potrafimy? Uśmiechnęła się.
- To będzie znaczyło, że mamy szansę.
Ktoś zmienił płytę i z odtwarzacza popłynęła łagodna, romantyczna muzyka. Dominik odłożył kule i wyciągnął ręce.
- Zatańczy pani ze mną, doktor Heywood?
- Nie powinieneś obciążać nogi.
- Oprę się o ciebie.
Wyciągnął ręce i objął ją, kołysząc się lekko w rytm muzyki. Kate oparła głowę na jego piersi i położyła mu ręce na szyi. Przytulił ją mocniej.
- Dominik, daj spokój, wszyscy na nas patrzą - powiedziała cicho.
- Nikt nie patrzy. Albo tańczą, albo rozmawiają.
Odwróciła głowę. John i Andrea stali objęci i także kołysali się w rytm muzyki. Czy uda im się nawiązać bliższy kontakt? Może wspólnie spędzona noc pomogłaby zarówno im, jak i jej i Dominikowi? Kate poczuła przyspieszone bicie serca, gdy ujrzała Susie i Richarda. Wyglądali na szczęśliwych, uśmiechali się i patrzyli sobie w oczy.
- Pasują do siebie - powiedział Dominik.
- Mhmm.
- My też kiedyś nieźle razem wyglądaliśmy.
Miał rację. Kate przypomniała sobie ich zdjęcie ślubne, a potem noc poślubną. Cudowną, mimo że była w ciąży.
- Potrzebuję cię, Kate - szepnął jej do ucha. - Zostań dziś ze mną.
Odsunęła się lekko i popatrzyła na niego.
- Przecież ustaliliśmy...
- Wiem.
- Nie możemy cofnąć czasu - westchnęła.
- Więc przesuńmy wskazówki zegara do przodu.
Kate pomyślała, że jeśli się zgodzi, to będzie to z jej strony bardzo nierozsądne. Ale czy ma ochotę być zawsze rozsądną?
- Dobrze - szepnęła.
- Słucham?
- Powiedziałam, że się zgadzam. Zostanę dziś z tobą. Oczy mu pociemniały.
- W takim razie lepiej usiądźmy. Muszę oszczędzać siły. Prawie zapomniała o jego chorej nodze. Pomogła mu usadowić się na wózku.
Przyjęcie powoli dobiegało końca. Wszyscy wznieśli sokiem toast za Susie i Johna, po czym lekarze i pacjenci zaczęli wracać do swoich pokojów.
Kate odnalazła wzrokiem Johna i Andreę. Siedzieli razem i rozmawiali. Ciekawe, które z nich zdobędzie się na odwagę, żeby zaproponować wspólną noc?
- Sądzisz, że zostanie? - spytał Dominik.
- Nie mam pojęcia.
- Zostanie. Zobacz, kiwa głową.
John wyglądał na zdenerwowanego. Andrea pomogła mu się podnieść i podała kule.
- Dojdzie sam do pokoju?
- Powinien. To niedaleko - uspokoił ją.
Około wpół do jedenastej Kate i Dominik pożegnali ostatnich gości i wrócili do domu. Kate zajrzała do pokoju Stephie. Dziewczynka spała mocno, a jej ubrania rozrzucone były po całym pokoju. Później zeszła do kuchni, gdzie Dominik karmił kota.
- Co powiesz na kieliszek wina i jacuzzi? - spytał.
Serce zabiło jej szybciej, gdy przypomniała sobie o wielkiej, wpuszczonej w podłogę wannie z masażem wodnym w łazience obok sypialni Dominika. W tej samej chwili uświadomiła sobie, że słyszy szum napełniającej wannę wody.
- Dobry pomysł - odparła.
Jej głos zadrżał jednak lekko i Dominik to usłyszał.
- Chodź tutaj.
Objął ją mocno. Słyszała przyspieszone bicie jego serca. A więc nie tylko ona jest zdenerwowana.
- Nie musimy się dziś kochać, jeśli nie chcesz.
- Oczywiście, że chcę. Martwię się tylko o twoją nogę.
- Jakoś sobie poradzę.
Delikatnie dotknął ustami jej ust, po czym pocałował ją mocniej.
- Może zrezygnujemy z tego wina i jacuzzi? Czekałem dwanaście lat i nie mam zamiaru tracić ani chwili więcej.
- Dobrze - odparła. - Pójdę zakręcić wodę.
Nagle ciszę przerwało energiczne stukanie do drzwi. Na progu stał Richard Price, ubrany tylko w spodnie. W pośpiechu nie zasznurował nawet butów.
- Wejdź, proszę. Co się stało? - spytała Kate.
- Chodzi o Johna i Andreę. Pokłócili się. Chociaż nie, to za mało powiedziane. W ich pokoju aż huczy. Krzyczą na siebie tak głośno, że może trzeba coś z tym zrobić?
- Ja pójdę. - Dominik stanął tuż za Kate. Na jego twarzy nie było już czułości, jedynie zawodowy niepokój. - Niedługo wrócę, poczekaj na mnie - zwrócił się do Kate.
Patrzyła, jak Dominik i Richard odchodzą i zastanawiała się, czy przypadkiem nie rozpętała czegoś gorszego. Może nie powinna była się wtrącać? Może powinna była zostawić to wszystko psychologowi? Nie mogła jednak patrzeć na cierpienia Johna... które teraz tylko się pogłębią. Kolejne odrzucenie. Co ona najlepszego zrobiła?
Zamknęła drzwi i poszła do łazienki, żeby zakręcić kran. Wanna była już prawie pełna, więc rozebrała się i zanurzyła w gorącej wodzie, uruchamiając urządzenie do masażu. W rogu wanny zauważyła olejki z lawendy i geranium. Apteczka pracoholika, pomyślała z lekkim rozbawieniem. Wlała kilka kropli każdego z nich do wody i położyła się wygodnie, starając się rozluźnić.
Nie potrafiła jednak przestać myśleć o Johnie, Andrei i Dominiku. Westchnęła i usiadła z powrotem. Może powinna tam pójść?
- Mamo, co się dzieje? Zdaje się, że ktoś walił do drzwi. Na progu łazienki stała Stephie.
- Mały problem z pacjentami. Tata już się tym zajął. Dziewczynka zmarszczyła brwi.
- W środku nocy? A co ty robisz w jego łazience? Kate nie czuła się na siłach, żeby przedstawić prawdziwą wersję wydarzeń.
- Tata napuścił wody, ale zaraz musiał wyjść. Nie chciałam, żeby kąpiel się zmarnowała.
- Aha. Masz może ochotę na herbatę? Mnie okropnie chce się pić.
- Świetny pomysł. Przyniesiesz mi ją tutaj?
- Pewnie.
Dziewczynka wyszła z łazienki i Kate położyła się z powrotem. Nie była to jednak najlepsza pora na odpoczynek. Zresztą, zaraz powinien wrócić Dominik. Wyszła więc z wanny, owinęła się jego szlafrokiem i poszła do kuchni.
- Co to za problem z pacjentami? - spytała Stephie.
- Nie mogę powiedzieć.
Stephie nie pytała więcej. Najwyraźniej myślała o czymś innym.
- W przyszłą sobotę Kirsty i jej paczka planują wycieczkę łódką. Potem będzie ognisko. Mnie też zaprosili. Będę mogła zostać tam na noc?
- Dobrze.
Może będą mieli z Dominikiem trochę czasu dla siebie? Stephie ucałowała matkę i pobiegła z powrotem na górę. Po chwili w kuchni pojawił się Dominik.
- I jak poszło?
- Trochę się uspokoili. Nie zrobili sobie krzywdy, stłukli tylko wazon. Andrea wyszła z pokoju, a ponieważ John nie mógł iść za nią, rzucił nim w ścianę.
- O Boże. A co teraz robią?
- Siedzą na kanapie i rozmawiają. Andrea płacze, a John ją pociesza.
- Czy to znaczy, że jest jakiś postęp?
- Mam nadzieję. Powiedziałem im, że jutro porozmawiamy. Pomożesz mi?
- Ja? Przecież to wszystko przeze mnie... Uśmiechnął się.
- Nie jest tak źle, jakoś sobie poradzą. Mnie tymczasem strasznie boli noga. - Popatrzył na nią uważniej. - Czemu masz na sobie mój szlafrok?
- Wzięłam kąpiel. Aha, powinnam ci też powiedzieć, że Stephie się obudziła. Była tu przed chwilą.
- Więc nici z naszych planów... Przykro mi, Kate. Chyba lepiej będzie, jeśli wezmę aspirynę i pójdę spać. - Pogłaskał ją po policzku. - Ale może jutro?
Może tak, a może nie. Miał absolutną rację, kiedy mówił, że praca pochłania go bez reszty. Kate leżała w swoim łóżku sama, wciąż otulona szlafrokiem Dominika. Tęskniła za nim...
Następnego ranka John i Andrea wyglądali na bardzo zmęczonych - ale przynajmniej zaczęli ze sobą rozmawiać.
Dominik spotkał się z każdym z nich osobno. Namówił też Andreę na rozmowę z Martinem Grayem. Kate nie brała w tym udziału, czując, że narobiła już dość zamieszania. Poza tym musiała zająć się Laurencem Carterem, który skarżył się na ból w piersi i miał problemy z oddychaniem.
- Sądzę, że powinniśmy go przewieźć do szpitala - powiedziała Dominikowi po skończeniu badania. - Nie czuje się najlepiej.
- Serce?
- Tak sądzę. Zresztą, popatrz na wynik ekg.
Zapis wskazywał na lekki zawał serca. Dominik powiedział o tym pacjentowi, który wcale nie był zaskoczony.
- Czułem, że coś jest nie tak. Trudno, wola boska.
Przewieziono go karetką do szpitala. Wieczorem zawiadomiono ośrodek, że po południu miał drugi, znacznie poważniejszy zawał, po którym zmarł.
- Żal mi go - powiedział Dominik cicho. - Prawdziwy dżentelmen starej daty.
Kate posmutniała. Ale może tak jest dla niego lepiej?
Atmosfera w klinice również nie była najweselsza. Zarówno lekarze, jak i pacjenci chodzili przygaszeni. Kate zrozumiała, że naprawdę stanowili tu rodzinę, która właśnie straciła jednego z członków.
Wydarzenia ostatnich dni miały jednak i swoje dobre strony - połączyły przyjaźnią dwoje innych pacjentów. Peggy Donaldson, która była po operacji wszczepienia protezy stawu biodrowego, i Anthony Walker, któremu wymieniono staw kolanowy, do tej pory jedynie uśmiechali się do siebie uprzejmie na korytarzu. Później jednak zaczęli rozmawiać, jedli razem lunch i oglądali telewizję. Kate spotkała ich też na spacerze. Zastanawiała się, czy między tą parą owdowiałych ludzi nie zrodzą się jakieś cieplejsze uczucia.
Gdy powiedziała o tym Dominikowi, ten skinął głową.
- Też to zauważyłem. Życzę im jak najlepiej, zwłaszcza że mają wiele wspólnych cech, a poza tym oboje są samotni.
Kate uśmiechnęła się ze znużeniem.
- Łatwo nam rozwiązywać problemy innych, prawda? Szkoda, że nie radzimy sobie z własnymi.
- Bo nie mamy ani chwili dla siebie. Zawsze nam ktoś przeszkadza.
- Stephie wyjeżdża na całą niedzielę. Możesz poprosić Jeremy'ego, żeby cię zastąpił?
- Pewnie tak.
- Wobec tego pojedźmy do mnie. Dominik otworzył szeroko oczy.
- A twoi sąsiedzi?
- Masz rację. Więc może spędzimy weekend w jakimś hotelu?
Potrząsnął głową.
- Zostaniemy tutaj. Powiesz wszystkim, że się źle czuję, jestem zmęczony i potrzebuję odpoczynku.
- Myślisz, że mi uwierzą?
- No to trzeba będzie powiedzieć im prawdę.
- Nie. Powiemy, że bierzemy wolny dzień i wyjeżdżamy, żeby odpocząć.
Nie musieli jednak nic mówić. Pod koniec tygodnia Jeremy oświadczył prosto z mostu, że oboje wyglądają jak z krzyża zdjęci.
- Powinniście mieć trochę czasu dla siebie. Trzeba być ślepym, żeby nie zauważyć, co się z wami dzieje. Sam kocham żonę, więc potrafię rozpoznać symptomy. I widzę, jak na siebie patrzycie.
Kate zaczerwieniła się.
- Cała sytuacja jest trochę bardziej skomplikowana - powiedział Dominik.
- Zawsze tak się mówi, ale sami musicie ją rozwiązać, i dlatego zastąpię was w czasie weekendu. W ośrodku nie ma żadnych pilnych spraw, a poza tym, Dominik, zdaje się, że nie chodziłeś zbyt często na fizykoterapię.
- To prawda - przyznała Kate. - Był zbyt zajęty, żeby znaleźć na to czas.
Dominik westchnął i chciał coś powiedzieć, ale Jeremy przerwał mu stanowczo:
- Wiesz, na czym polega twój problem? Uważasz, że jesteś niezastąpiony. Jesteś świetnym lekarzem, ale my też co nieco potrafimy. Musisz zacząć dzielić się swoimi obowiązkami i mieć czas nie tylko dla pacjentów, ale i dla rodziny.
- Może i masz rację - powiedział Dominik cicho. - Dzięki za propozycję. Weźmiemy wolny weekend.
Kate odetchnęła. Nareszcie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W piątek Kate zaczęła wątpić, czy uda im się spędzić razem weekend. Karen Lloyd, pacjentka z urazem kręgosłupa szyjnego, potrzebowała częstych zabiegów akupunktury i fizykoterapii. Dominik długo zastanawiał się nad programem jej kuracji, odłożywszy inne obowiązki na później. Tymczasem Kate przeniosła się z jego gabinetu do pokoju Sally Roberts. Lekarka wciąż była nieobecna - zaraziła się ospą od swoich dzieci.
Dominik w dalszym ciągu intensywnie pracował. Kate nie wiedziała, ile środków przeciwbólowych przyjmował w ciągu dnia, i wolała o to nie pytać. Na pewno za dużo. Dyskusja z nim nie miałaby jednak sensu - i tak zawsze robił to, co uważał za stosowne.
Rano przeprowadziła badanie kontrolne Peggy Donaldson, pacjentki z protezą stawu biodrowego, której przyjaźń z Anthonym Walkerem kwitła. Ból najwyraźniej złagodniał, a proteza funkcjonowała znakomicie. Kate była zadowolona z przebiegu kuracji.
- Odstawimy na razie środki przeciwbólowe. Jeśli ból się nasili, proszę wziąć jedną tabletkę. Nie musi już pani przyjmować ich regularnie.
Pani Donaldson kiwnęła głową.
- Czuję się świetnie.
- A jak pani idzie fizykoterapia?
- Nieźle. Terapeutka jest zadowolona z moich postępów. Chce, żebym zaczęła pływać, ale nie robiłam tego od lat.
- Poradzi sobie pani. A jeśli czuje się pani niepewnie w wodzie, proszę zaprosić kogoś do towarzystwa. Czy pan Walker umie pływać?
Pani Donaldson zaczerwieniła się lekko.
- Nie wiem. Zapytam go.
- Jeśli nie, to John Whitelaw jest świetnym pływakiem. Na pewno pani pomoże.
- Przecież on nie ma nóg!
- Wcale mu to nie przeszkadza. Wygrywa ze mną wyścigi, a ja nieźle pływam.
- Wobec tego spytam go, czy mogę mu towarzyszyć, zanim porozmawiam z Anthonym. Wolę najpierw trochę poćwiczyć, żeby nie wyjść na łamagę.
Kate uśmiechnęła się. Zakochane kobiety zawsze zachowują się tak samo. Wiek nie odgrywa żadnej roli.
Podczas popołudniowych badań miała okazję porozmawiać również z Anthonym Walkerem.
- Czy zaproponowano już panu pływanie? - spytała, uważnie oglądając blizny na kolanie.
- Mój fizykoterapeuta wspominał o tym.
Kate sprawdziła następnie, czy rana pooperacyjna goi się prawidłowo.
- Więc czemu pan nie spróbuje?
- Od lat nie pływałem. Pewnie bym się utopił. Kate roześmiała się.
- Niedawno usłyszałam to samo od pani Donaldson.
- Od Peggy? - Wyglądał na zaciekawionego. - Naprawdę?
- I zdaje się, że ma zamiar spróbować.
- Jeśli tak, to ja też mogę.
- Na pewno pan sobie poradzi. Bierze pan dalej środki przeciwbólowe?
- Już ich nie potrzebuję. Przestałem je brać kilka dni temu. Pielęgniarka powiedziała, że zostawi mi trochę na wszelki wypadek. Na początku to kolano bolało mnie okropnie. Uszkodziłem je w wieku osiemnastu lat, spadając z motoru, i całe życie miałem z nim problemy. Ale nigdy nie czułem się tak dobrze jak teraz.
A więc kolejny sukces.
O piątej Kate poszła do gabinetu Dominika i zastała go pochylonego nad stosem dokumentów.
- Jak się masz?
- Tak sobie. Muszę popracować nad tymi papierzyskami jeszcze jakieś cztery godziny. A co u ciebie?
- Skończyłam na dzisiaj. Pójdę teraz sprawdzić, czy Stephie ma wszystko, co potrzebne na wycieczkę. Potem wrócę tu na kolację. Masz zamiar w ogóle coś jeść dziś wieczorem?
- Co mówisz?
Nie słuchał. Jego głowa znów pochylała się nad biurkiem. Kate z ciężkim sercem wyszła z gabinetu.
Pokój Stephie wyglądał jak po trzęsieniu ziemi. Kate skonfiskowała walkmana i czasopismo, po czym zapowiedziała córce, że nigdzie nie pojedzie, jeśli nie uporządkuje tego bałaganu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że córka pojechałaby na wycieczkę nawet wtedy, gdyby nie kiwnęła palcem, ale Stephie na szczęście nie miała o tym pojęcia.
Sprzątanie zajęło jej godzinę. Kiedy Kate sprawdziła efekty, spytała:
- Czemu twój pokój zawsze tak nie wygląda?
- Bo wtedy nie mogłabym niczego znaleźć. Logika typowa dla nastolatki. Kate westchnęła.
- Spakuj teraz to, co ci będzie potrzebne, i nie wyrzuć przy okazji znowu wszystkiego z szuflad. Potem pójdziemy na kolację.
W stołówce nie było Dominika i, jak poinformowano Kate, dotychczas w ogóle się tam nie pojawił. Kate wzięła więc talerz z sałatką i poszła do gabinetu.
- Jedz.
Postawiła talerz na szczycie sterty papierów. Dominik podniósł głowę, spoglądając na nią znad okularów.
- To już pora na kolację?
- Tak. - Kate przysiadła na brzegu biurka i ledwo powstrzymała się, żeby nie przeczesać rękoma jego rozwichrzonej czupryny. - Nad czym pracujesz?
Zdjął okulary.
- Sprawy administracyjne - odparł ziewając.
- Ale mam nadzieję, że nie będziesz ich załatwiał jutro? Popatrzył jej w oczy.
- Nie. Jutro jest tylko dla nas.
Znowu spojrzała na zasłane dokumentami biurko.
- Na pewno?
- Tak - odparł cicho, zaczynając jeść sałatkę. Wróciwszy do domu, Kate zastała Stephie ubraną w kostium kąpielowy.
- Jest okropnie gorąco, idę popływać. Pójdziesz za mną?
- Chętnie.
Na pływalni zastały kilku członków klubu sportowego - większość stanowili jednak pacjenci ośrodka. Był oczywiście John Whitelaw, który spędzał w wodzie niemal cały wolny czas. Tego dnia udzielał Peggy Donaldson lekcji pływania.
Kate poszła do przebieralni, a w drodze powrotnej spotkała Anthony'ego Walkera.
- Dobry wieczór. Zamierza pan posłuchać rady fizykoterapeuty?
- Postanowiłem spróbować. O, jest i Peggy. Gdybym wiedział, wcale bym się nie pokazał. Wyjdę na ostatniego łamagę.
Kate uśmiechnęła się porozumiewawczo.
- Ona też by nie przyszła. A przecież wcale nie musicie od razu zaczynać poważnego treningu. Zresztą, basen nie jest głęboki. Można w nim spacerować.
Anthony Walker odłożył ręcznik na ławkę i podszedł do brzegu. Peggy zauważyła go od razu.
- Anthony! To bardzo łatwe, spróbuj!
Zszedł po schodkach do wody, zanurzył się ostrożnie i zaczął płynąć bez wysiłku. John uśmiechnął się do Kate porozumiewawczo i podpłynął do niej.
- Pani doktor dziś nie pływa?
- Pływa. Ale żadnych wyścigów, przed chwilą jadłam kolację.
- Ja też. Chciałem się tylko trochę ochłodzić i odpocząć... Andrea przyjeżdża na weekend. Nie wiem, co z tego wyjdzie. Ostatni wypadł koszmarnie, ale przynajmniej zaczęliśmy rozmawiać. Mam nadzieję, że tym razem nie rozbijemy całej zastawy stołowej.
Kate usiadła na brzegu basenu i zanurzyła stopy w wodzie.
- O której przyjeżdża?
- Chyba koło ósmej. - Spojrzał na zegar, który wskazywał siódmą. - Postanowiłem, że tym razem Andrea zobaczy moje nogi. I... bardzo się tego boję. Może pomyśli, że jestem odrażający.
- Co ty mówisz! Moim zdaniem ona się martwi tylko tym, czy właściwie zareaguje. To wszystko.
- I tak trzeba kiedyś przez to przejść. Nie mam zamiaru przez resztę życia ubierać się i rozbierać przy zgaszonym świetle. I tak jest to bardzo trudne - sama lewa noga zajmuje mi dziesięć minut. Ale z prawą jest dużo łatwiej.
- A jak twoje ćwiczenia w chodzeniu?
- Chyba nieźle, ale ciągle muszę sprawdzać w lustrze, czy mam właściwą postawę.
- Dzieci bardzo długo uczą się chodzić. Z tobą będzie podobnie.
John westchnął ciężko.
- Wiem. Żeby tylko wszystko się ułożyło z Andreą... Bardzo mi jej brakuje. - Podniósł głowę i spojrzał na Kate oczami błyszczącymi od łez. - Czasem wydaje mi się, że straciłem dużo więcej niż tylko nogi.
- Musisz próbować dalej. Dotąd nie brakowało ci silnej woli.
- Ale tu nie chodzi o mnie, tylko o Andreę. Nie wiem, czy poradzi sobie psychicznie z moim kalectwem.
- Więc ty musisz mieć odwagę za dwoje.
- Czy to pomoże? Tak czy inaczej, muszę już iść założyć protezy. Dzięki za dobre słowa.
Wdrapał się na wózek, zwolnił blokadę hamulców i nagle zbladł. Kate odwróciła głowę. Na drugim końcu basenu stała Andrea. Kate odniosła przelotne wrażenie, że zaraz ucieknie, ale zamiast tego podeszła wolno do męża. Przez chwilę patrzyli na siebie bez słowa, po czym Andrea uśmiechnęła się nieśmiało.
- Cześć - rzekła półgłosem.
- Cześć. - Głos Johna był ochrypły z emocji. - Wcześnie przyjechałaś. Właśnie miałem się przebrać.
- Wobec tego... hmm... poczekam. - wyjąkała. - Może w barze?
Wahał się przez chwilę, po czym zaryzykował.
- Przebiorę się w pokoju. Pójdziesz ze mną?
Nie czekał na odpowiedz. Okrążył wózkiem basen i skierował się do wyjścia. Andrea bez słowa podążyła za nim.
A więc ten weekend miał przynieść odpowiedź na wiele pytań... Kate westchnęła. Oby tylko udało się odciągnąć Dominika od pracy.
Stephie pływała z Jasonem, który właśnie skończył zajęcia.
- Idziesz do domu? - spytała ją Kate. Dziewczynka potrząsnęła głową.
- Zostanę jeszcze trochę.
Kate zawahała się, po czym zostawiła ich samych. Jason jest rozsądnym chłopcem. Zresztą Dominik już z nim rozmawiał o Stephie. Jason stwierdził, że Jest sympatyczna, ale to jeszcze dzieciak”. Dominik surowo przykazał mu o tym nie zapominać.
Kate wróciła więc do domu sama i przygotowała rzeczy do prania. Stephie wróciła około wpół do dziewiątej i, odzyskawszy swojego walkmana, poszła do siebie. Kate poczekała jeszcze dwie godziny, po czym sama położyła się spać. Dominik się nie pojawił. Może chciał skończyć przeglądanie dokumentów przed weekendem?
Nie słyszała, kiedy wrócił. Gdy o siódmej zeszła do kuchni, żeby przygotować śniadanie dla Stephie, po którą o ósmej mieli przyjechać znajomi, drzwi sypialni Dominika były zamknięte. Wyprawiła córkę na wycieczkę i postanowiła zajrzeć do niego. Spał rozciągnięty na plecach - w tej samej pozycji sypiała Stephie.
Kate wyszła do ogrodu. Wprawdzie wolałaby z nim zostać, ale i tak nie rozwiązałoby to problemów, z którymi muszą się uporać. Powinni najpierw szczerze porozmawiać. Czy Dominik rzeczywiście chce, żeby z nim została, czy może po prostu znudziła mu się samotność i potrzebuje towarzystwa?
Wyrwała kilka chwastów spomiędzy kwitnących bylin i rozwiesiła pranie. Kiedy wróciła do kuchni, Dominik pił właśnie herbatę. Odstawiła pusty kosz.
- Dzień dobry.
W odpowiedzi mruknął coś niewyraźnie. Kate nalała sobie herbaty i usiadła przy stole.
- O której się wczoraj położyłeś?
- Około piątej. Miałem trochę roboty.
- Nie mogła poczekać?
- Nie.
- Więc będziemy mieli weekend tylko dla siebie?
- Jeśli nie nastąpi trzęsienie ziemi... Wezmę prysznic, przebiorę się i możemy jechać.
- Dokąd?
Wstał i sięgnął po kule.
- Na przejażdżkę po posiadłości. Chcę, żebyś ją dokładnie obejrzała, zanim podejmiesz jakąś decyzję. Z ośrodkiem jest związanych mnóstwo ludzi w okolicy - nie tylko lekarze, ale też dzierżawcy i pracownicy stadniny. Wszyscy w jakiś sposób są ode mnie zależni. Nie mogę ich zawieść. Chcę, żebyś to sobie wyraźnie uświadomiła. Potem zdecydujesz, czy zostaniesz czy nie.
Stali na parkowym wzgórzu, patrząc na rozciągające się przed nimi pola. W oddali widać było jeźdźca na koniu - słyszeli nawet niewyraźny tętent kopyt. Na brzegu lasu pasł się jeleń.
Kate była zachwycona.
- Tu wszystko jest takie piękne: dom, park, farmy, pola...
- To studnia bez dna. Wczoraj przeglądałem rachunki i zdaje się, że w tym roku po raz pierwszy wyjdziemy na czysto. Może nawet dostanę pensję.
Popatrzyła na niego ze zdumieniem.
- Nie dostawałeś dotąd pensji?
- Nie.
- Przecież co miesiąc przysyłałeś mi pieniądze.
- Oczywiście. Mam zobowiązania wobec Stephie. One są najważniejsze.
Kate westchnęła.
- Gdybym tylko wiedziała, postarałabym się bardziej oszczędzać. Może byłoby ci łatwiej.
- Nie o to chodzi. - Uśmiechnął się smętnie. - Pieniądze na utrzymanie Stephie to nic w porównaniu z wydatkami na ośrodek. Sam dom kosztuje mnie co roku parę tysięcy.
- Więc ośrodek nie zarabia na siebie?
- Starcza tylko na bieżące wydatki. Ostatnio unowocześniliśmy siłownię. Poza tym musiałem sprzedać dwie farmy i kilka domków, żeby spłacić hipotekę. Wciąż trzeba pokrywać dachy, naprawiać kanalizację i płoty, dbać o trawniki, żywopłoty, lasy. Oczywiście są jeszcze pacjenci, których nie mogę zawieść, i lekarze potrzebujący moich rad. I tak bez końca. - Popatrzył jej w oczy. - Prosiłaś mnie o trochę czasu. Nie mam go. Nie jestem w stanie całkowicie oderwać się od pracy. Mogę znaleźć w ciągu dnia godzinę lub dwie, ale nie więcej.
- Ktoś powinien ci pomóc.
- To kosztuje. A poza tym i tak muszę sam podejmować decyzje.
- Możesz zatrudnić zarządcę.
- Już jest. I to przepracowany.
- Więc znajdź mu pomocnika. Nie powinieneś tracić czasu na papierkową robotę.
Zmienił temat.
- Mam jeszcze jedno zmartwienie. Potrzebuję lekarza, bo Sally Roberts chce zrezygnować.
- Przyjęłabym tę posadę, gdybym wiedziała, że mamy przed sobą jakąś przyszłość.
Popatrzył na nią uważnie.
- Czy ty na pewno wiesz, co mówisz, Kate? Ta praca wymaga ogromnego zaangażowania. Pacjenci mogą zadzwonić do ciebie o każdej porze dnia i nocy. Spacerują po ogrodzie, co ogranicza twoją prywatność. Czasem nawet nie mogę zjeść lunchu, bo ktoś ma do mnie jakąś sprawę. I tak osiem dni w tygodniu, przez całą dobę. Potrafisz to wytrzymać?
- A dostanę szansę, żeby spróbować?
- Nie wiem, Kate. Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo już raz mnie zraniłaś.
- Wcale tego nie chciałam. Myślałam, że tylko czekasz na to, żeby pozwolić ci odejść.
Popatrzyli sobie w oczy.
- Później miałem nadzieję, że jeśli zacznę pracować w tym samym szpitalu, może zmienisz zdanie i pozwolisz mi wrócić.
- A te twoje flirty z pielęgniarkami?
- Wcale nie było ich tak dużo. Poza tym chciałem, żebyś była zazdrosna.
- I myślałeś, że cię przyjmę? Dominik, ja nie czułam się zazdrosna, tylko upokorzona. Nienawidziłam cię za to. - Urwała, po czym dodała łagodnie: - Mimo że jednocześnie wciąż cię kochałam.
Otarł łzę płynącą po jej policzku.
- Nie okazywałaś tego. Kiedy wchodziłem do pokoju, ty wychodziłaś. Kiedy przyjeżdżałem po Stephie, ledwie mnie zauważałaś. Jak mogłem się zorientować, że wciąż mnie kochasz?
- Chciałam wtedy uciec - odparła drżącym głosem. - I zrobiłabym to, gdyby nie Stephie.
- Kate, gdzie popełniliśmy błąd? Objął ją mocno.
- Sama nie wiem. Prawie nie odzywaliśmy się do siebie. Ile razy można powtarzać, że nie mieliśmy dla siebie czasu?
- Ale nie powinniśmy byli się tak łatwo poddawać. Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
- A jak będzie teraz? Masz jeszcze więcej pracy, poza tym przyzwyczaiłeś się do samotności. Nie jestem pewna, czy znajdzie się tu miejsce dla mnie i Stephie. Chyba że zmienisz tryb życia.
- Nie mogę. Myślałem, że to zrozumiesz. Odsunęła się od niego.
- Więc znów będzie tak samo? Pięć minut dla siebie po ciężkim dniu pracy? I kiedy ten dzień będzie się kończył? O piątej nad ranem, jak wczoraj?
Przeczesał palcami włosy.
- Kate, ja tylko chciałem ci pokazać, jak wygląda sytuacja w ośrodku.
- Co to ma do rzeczy?
- Bardzo wiele. Z medycznego punktu widzenia odnieśliśmy sukces, ale sytuacja finansowa nie jest najlepsza. Uważam, że powinnaś o tym wiedzieć.
- Dlaczego? Myślisz, że przestanę cię kochać, bo nie jesteś bogaty?
- Nie mogę ci zapewnić bezpieczeństwa i dostatku.
- A szesnaście lat temu mogłeś? Dominik, pieniądze nie mają z tym nic wspólnego.
- Dla mnie mają - powtórzył z uporem. - Chciałem, żeby ośrodek zaczął przynosić dochód, zanim wrócę do ciebie i...
- I?
Wahał się przez chwilę.
- Miałem zamiar poprosić, żebyś do mnie wróciła, ale nie po to, żeby tu pracować, tylko żeby ze mną mieszkać. Masz własną pracę.
- Zastępstwa w klinikach.
- Chociażby.
- A czy poprosiłbyś mnie o pomoc, gdyby nie ten wypadek?
- Nie.
- Więc nie chciałeś, żebym z tobą pracowała?
- Prosić cię o to nie byłoby fair. Ta praca wymaga zbyt dużego zaangażowania.
- Niekoniecznie.
- Ale dzięki temu odnosimy sukcesy. Kate potrząsnęła głową.
- Odnosicie sukcesy dzięki dobrej pracy zespołowej. Ludzie wejdą ci na głowę, jeśli im na to pozwolisz. Musisz mieć trochę prywatności.
- Nie mogę zawieść pacjentów.
- Za to zawiodłeś mnie. A teraz znów chcesz to zrobić.
- Nie o to chodzi. Już raz nasz związek się rozpadł i nie wiem, czy starczy mi odwagi, żeby spróbować od nowa. Nie potrafię się zmienić. Ten ośrodek to moje życie. Nie mogę jednak oczekiwać, że stanie się również twoim.
- Mogę spróbować. Problem w tym, czy mi na to pozwolisz, czy podzielisz się ze mną obowiązkami? Mogę zrobić kurs z akupunktury i zastępować cię przy zabiegach. Mogę też odświeżyć moją wiedzę anestezjologiczną, żebyś nie musiał zatrudniać dodatkowej osoby. Ale czy się na to zgodzisz?
Dominik oparł się o maskę samochodu i przyjrzał się Kate uważnie.
- Czemu miałabyś to robić?
- Bo cię kocham - odparła wprost. - Bo przez te wszystkie lata nie mogłam zapomnieć, jak cudownie jest być kochaną przez ciebie. Tęskniłam za tobą. Wiem, jak bardzo jesteś oddany pracy, rozumiem to i chcę z tobą pracować. Muszę tylko mieć pewność, że znajdziemy też czas dla siebie.
- Nie wiem, nie wiem... Ja też cię potrzebuję, Kate. Nie było dnia, żebym o tobie nie myślał, ale wolę pozwolić ci odejść, niż patrzeć, jak się tu zaharowujesz.
Wzięła go za ręce.
- Ja już raz pozwoliłam ci odejść i popatrz, co z tego wynikło. Wolę zostać przykuta kajdanami do recepcji, niż stąd wyjechać.
- Naprawdę?
- Tak.
Przyciągnął ją do siebie, objął dłońmi jej twarz i zaczął ją całować. Kiedy wreszcie podniósł głowę, Kate poczuła, że nogi się pod nią uginają.
- Chodź - powiedział miękko. - Chcę cię zabrać do miasta.
- Po co?
Kręciło jej się w głowie. Wolałaby położyć się na trawie i przytulić do niego mocno.
- Zobaczysz.
Znowu narzekając na brak miejsca, Dominik usadowił się na przednim siedzeniu. Kate starała się skupić na prowadzeniu samochodu. Zgodnie ze wskazówkami dotarła do małego miasteczka i zaparkowała na rynku. Dominik poprowadził ją przez ulicę do niewielkiego budynku, pamiętającego czasy Tudorów. Mieściły się tam kawiarenka i sklep z antykami.
- Idziemy na herbatę? - spytała Kate ze zdziwieniem.
- Za chwilę.
Weszli do sklepu. Stojąca za ladą kobieta powitała ich z uśmiechem:
- Doktor Heywood! Miło znów pana widzieć. Jak się pan czuje?
- Już lepiej, dziękuję. Szukam pierścionka dla Kate. Ma pani coś odpowiedniego?
- Pierścionka? - powtórzyła zdumiona Kate. - Przecież mam obrączkę.
- Ale nie masz pierścionka zaręczynowego.
- To prawda. Nie było na to czasu. Nasze zaręczyny trwały tylko dwa tygodnie.
- Więc dostaniesz go teraz. Tym razem wszystko musi być jak należy.
Właścicielka sklepu uśmiechnęła się szerzej.
- Panie Heywood, zdaje się, że powinnam złożyć panu gratulacje?
Dominik właśnie miał coś odpowiedzieć, ale Kate była szybsza.
- Nie jestem pewna. Jeszcze mi się nie oświadczył. Odwrócił się i spojrzał na nią błyszczącymi oczami.
- Kate, wyjdziesz za mnie?
- Myślę, że tak.
- Świetnie, a teraz pierścionek. Najlepiej z diamentami. Może ten?
- Czemu z diamentami? - spytała Kate zaciekawiona.
- Bo są symbolem trwałości - odparł. - A tego nam właśnie potrzeba.
Łzy wzruszenia napłynęły jej do oczu.
Pierścionek był nieduży, ale bardzo piękny. Prosty rząd kamieni w stylu wiktoriańskim. Kate miała nadzieję, że jego zakup nie doprowadzi ośrodka do bankructwa.
Dominik wsunął go jej na palec. Wyglądał doskonale. Dominik wypisał czek i poszli do kawiarni.
- Jak miło, że wpadliście! - powitała ich wesoło właścicielka. - Pani jest pewnie Kate. Stephie dużo mi o pani opowiadała. Co podać?
- Herbatę i szarlotkę, Jacquie.
- Jak zwykle. Co kupowaliście w sklepie z antykami? Coś do domu?
Dominik uśmiechnął się do Kate.
- Nie, pierścionek zaręczynowy. Jacquie omal nie upuściła imbryka.
- Co proszę?
- To, co słyszysz. Mamy zamiar jak najszybciej się pobrać. Jacquie ucałowała Dominika i uściskała serdecznie Kate.
- Dbaj o niego. Wszyscy go tu bardzo lubimy, to wspaniały człowiek.
- Obiecuję.
Najwyraźniej Dominik cieszył się w okolicy ogólną sympatią.
Kate stała w otwartych drzwiach, patrząc na oświetlony blaskiem księżyca ogród. Noc była spokojna, wiał lekki wietrzyk, który chłodził jej nagie ciało.
- Kate, wszystko w porządku? - dobiegł ją głos Dominika z głębi sypialni.
W porządku? Czuła się wspaniale. Tak wspaniale się z nią kochał! Potem oboje zasnęli, a ją obudził Włóczykij. Zabrała go więc do kuchni i dała coś do jedzenia.
- Tak - odpowiedziała Dominikowi. - Kot mnie obudził.
- Będzie się musiał przyzwyczaić do twojej obecności. Podszedł do niej, utykając lekko, i przytulił do siebie. Jego ramiona były mocne i ciepłe. Pragnął jej. Poczuła dreszcz pożądania.
- Dominik - szepnęła - wszystko będzie dobrze, prawda? Oparł brodę na jej czole.
- Na pewno. Tym razem cię nie zawiodę.
Nigdy już nie pozwoli mu odejść. Wspięła się na palcach i pocałowała go.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też. Zawsze cię kochałem i nigdy nie przestanę. Szkoda tylko, że potrzeba mi było dwunastu lat, żeby to zrozumieć.
- A zostało nam jeszcze jakieś czterdzieści. Nie możemy ich zmarnować.
- Nie zmarnujemy. Mam wobec ciebie konkretne plany, kochanie. Zacznijmy od zaraz.
Przytulił ją mocniej, pocałował i Kate zrozumiała, że wróciła do domu...
EPILOG
Panna młoda wyglądała pięknie. Szła do ołtarza wyprostowana, nieznacznie tylko opierając się na ramieniu ojca. Kate spojrzała na Dominika ze wzruszeniem.
- Udało jej się - powiedziała miękko.
- Zawsze wiedziałem, że sobie poradzi.
Richard, dumny i szczęśliwy, wziął Susie za rękę. Stanęli razem przy ołtarzu.
Obok Kate stał wyprostowany John Whitelaw. Stanowili teraz z Andreą nierozłączną parę. Kate także odnalazła swoje szczęście. Popatrzyła z uśmiechem na Dominika.
- Kocham cię, pani Heywood - szepnął.
- Ja ciebie też.
W torebce miała prezent ślubny od niego - posrebrzane kajdanki.
- Jeśli poczujesz, że mamy dla siebie za mało czasu, skuj nas i zmuś do rozmowy.
Na razie ich nie potrzebowała. Pracowali razem i kiedy chcieli, zawsze znajdowali dla siebie wolną chwilę.
Przyszłość ośrodka nadal była niepewna. Wymagała ciężkiej pracy - ale teraz mogli dzielić się obowiązkami i wspólnie witać każdy nowy dzień.
Na pewno będą musieli walczyć z wieloma problemami - jak Richard z Susie i John z Andreą. Kochali się jednak i Kate wierzyła, że dzięki temu, krok po kroku, zdołają osiągnąć to, co sobie zaplanowali. Nie wszystko naraz...