Caroline Anderson
Nie tylko w święta
(For Christmas, for always)
Tłumaczył Piotr Grzegorzewski
– Co pan robi w moim pokoju?
Oliver zamarł. Chyba ma halucynacje. Czy to możliwe, by to była Kate? Jego ukochana Kate?
Ledwie zdążył zauważyć, że pokój, do którego wszedł, jest już przez kogoś zajęty, gdy otworzyły się drzwi do łazienki. Odwrócił się i zmusił do uśmiechu.
Nie było to łatwe, zważywszy na fakt, że serce biło mu jak oszalałe, a nogi miał jak z waty.
Wyszła prosto spod prysznica. Wciąż była mokra, jej jasne włosy spadały na szyję, sięgając do ręcznika. Ten ręcznik ledwie ją zakrywał. Był zawiązany w supeł nad piersiami i kończył się wysoko na udach...
– Cieszę się, że cię widzę – rzekł ochrypłym głosem.
– Oliver?
– Witaj, Kate. Jak się masz?
– Aż do teraz miałam się dobrze. Co ty robisz w moim pokoju? I jak się tutaj dostałeś?
Pokazał jej klucz.
– Kogo przekupiłeś?
– Przekupiłeś? – powtórzył zdziwiony.
– Żeby dał ci klucz. Jestem pewna, że nie wszedłeś w jego posiadanie uczciwą drogą.
– Czy tak się wita dawno niewidzianego męża? – zakpił.
– Byłego męża – sprostowała.
– Byłego? – Potrząsnął głową. – Nie przypominam sobie, żebyśmy brali rozwód.
– Więc kogo przekupiłeś? Pokojówkę? Portiera? Recepcjonistkę?
Roześmiał się.
– Nikogo nie przekupiłem – odparł – po prostu dostałem go od recepcjonistki. Musiała się pomylić, bo nosimy to samo nazwisko. Przyjechałaś tu na konferencję, prawda?
Skinęła głową, rozpryskując wokół krople wody. Jęknął w duchu.
– Jestem pewien, że można to w prosty sposób wyjaśnić – powiedział, odrywając wzrok od jej piersi i przenosząc go na łóżko za nią. – Jeśli chcesz, możesz zadzwonić do recepcji.
– Owszem, zrobię to, jeśli natychmiast stąd nie wyjdziesz. Poproszę, żeby przysłali kogoś, kto usunie cię stąd siłą – oświadczyła, odwracając się.
Telefon stał po drugiej stronie łóżka. By do niego dosięgnąć, musiała klęknąć na łóżku. Błąd. Przycisnęła ręcznik kolanami i supeł się rozwiązał. Oliver ujrzał ją w pełnej krasie i przestał nad sobą panować.
– Och, Katie...
Popatrzyli sobie w oczy.
– Oliverze, nie chcę tego – wyszeptała.
– Czego? – spytał, chłonąc wzrokiem jej ciało i przypominając sobie, jak delikatną ma skórę. Wyciągnął ręce, przebiegając palcami po jej szyi. – Tego?
Musnął jej brodę, po czym dotknął delikatnie palcem usta.
– A może tego? – Przesunął dłonią po jej ramieniu.
– Albo tego? – Jego ręce powędrowały do jej piersi. Jej oddech był teraz przyspieszony i płytki.
– Nie...
Gdy jego ręka dotarła do jej biodra, Kate westchnęła i odsunęła się, naciągając na siebie ręcznik.
– Nie rób tego. Ja tego nie chcę.
– Kłamczucha – powiedział cicho.
– Nie! – krzyknęła i spojrzała na niego błagalnie.
– Nie – powtórzyła, tym razem ciszej, ale jej wzrok mówił co innego. – Proszę, przestań...
Ale nie mógł. Przez pięć długich lat tęsknił za nią i oto teraz miał ją przed sobą, okrytą jedynie ręcznikiem. Nie miał siły odejść.
– Nie da rady – mruknął, odsuwając się od niej. Zdjął marynarkę, krawat i koszulę. A potem wziął ją w ramiona.
– Nie, Oliverze – jęknęła, ale jego usta były już na jej ustach. Ogarnęło go pożądanie.
Zdjął pospiesznie resztę ubrania. Skóra Kate była chłodna i wilgotna od wody. Wyjął ręcznik z jej rąk, po czym pokrył pocałunkami całe jej ciało.
Odrzuciła głowę do tyłu i wyszeptała:
– Oliverze... proszę...
Jej usta były nabrzmiałe od pocałunków, a wzrok nieobecny. Jak mógł jej się oprzeć?
Kate nie mogła w to uwierzyć. Chyba kompletnie zwariowała. Powinna go stąd wyrzucić, gdy tylko wszedł – więc dlaczego tego nie zrobiła?
To szok, odpowiedziała sama sobie. Szok spowodowany jego widokiem. Widziała pożądanie w jego oczach – i zapragnęła go tak samo jak on jej. Ale co teraz?
Zdławiła łzy. Nie powinna pozwolić się dotykać. Powinna go stąd wyrzucić. Natychmiast.
– Katie?
– Nie nazywaj mnie tak. Nikt już tak na mnie nie mówi.
– Ja tak mówię.
– Ale jaz tobą nie rozmawiam.
– To mnie nie powstrzyma – stwierdził szorstko. – Co się stało, Kate? W jednej chwili jesteśmy małżeństwem, w następnej opuszczasz mnie bez słowa. Rzucasz pracę, wyprowadzasz się, twoja matka ukrywa przede mną, gdzie jesteś. Co ja takiego zrobiłem? Kochaliśmy się, a w każdym razie ja kochałem ciebie. Kochałem cię, Kate. Wciąż cię kocham, choć nie mam pojęcia dlaczego odeszłaś.
Zwiesiła nogi z łóżka biorąc ręcznik i otulając się nim.
– Oddaliliśmy się od siebie, zmieniliśmy. To wszystko.
– I nie mogłaś mi tego powiedzieć prosto w twarz?
– Mówiłam. Za każdym razem, kiedy się kłóciliśmy. To nie powinna być dla ciebie niespodzianka.
Roześmiał się gorzko.
– A jednak była.
Drżącymi rękami sięgnęła po telefon.
– Dzwonię do recepcji. Lepiej się ubierz.
– Halo? Tu recepcja. Czym mogę służyć?
– Tu doktor Crawford z pokoju czterdzieści trzy. Doktor Katharine Crawford. Chyba zaszła pomyłka, daliście państwo drugi klucz do mojego pokoju doktorowi Oliverowi Crawfordowi.
– Och... Proszę chwileczkę poczekać – powiedział głos w słuchawce. Za plecami Kate słyszała pospiesznie ubierającego się Olivera. – Halo? – odezwał się w końcu głos. – Faktycznie zaszła pomyłka. Doktor Crawford powinien otrzymać klucz od pokoju czterdzieści cztery. Zaraz przyślemy kogoś z właściwym kluczem. Bardzo przepraszamy.
Recepcjonistka rozłączyła się, zanim Kate zdążyła zaprotestować. Odłożyła słuchawkę na widełki.
– Katie?
– Nie, Oliverze. To się nie uda.
– Nie o to mi chodziło. Zamierzałem powiedzieć, że nie pomyśleliśmy o zabezpieczeniu.
Przeszył ją ból. Zaniemówiła na moment.
– Niezupełnie – odparła. – Ja biorę pigułkę. Reguluje mi cykl.
Milczał. Zapewne potrzebował czasu, by to przetrawić, sprawdzić, czy go nie okłamała. Oczywiście, że go okłamała, ale nigdy się o tym nie dowie.
Pukanie do drzwi wyrwało ich z zamyślenia. Oliver odebrał klucz i wysłuchał przeprosin recepcjonistki.
– Proszę się nie martwić, nic się nie stało – powiedział ze swoim zwykłym wdziękiem.
Kate zastanawiała się przez chwilę, jak udaje mu się tak dobrze kłamać. Uśmiechnął się do niej.
– Załatwione – stwierdził i włożył klucz do kieszeni.
– Cóż, nie zatrzymuję cię – odparła, ciężko wzdychając.
– Kate, musimy porozmawiać.
– Nie ma o czym.
Roześmiał się.
– Nie ma o czym? Spotkaliśmy się po pięciu latach, kochaliśmy się, i twoim zdaniem nie ma o czym mówić? Oszalałaś?
– Tak właśnie uważałeś pięć lat temu.
– Nie – odparł. – Ja tylko powiedziałem ci wtedy, że się dziwnie zachowujesz. I miałem rację. Tydzień później mnie zostawiłaś.
– I to było takie dziwne? Mówiłam ci, że już nic nas nie łączy, i to się nie zmieniło.
– Jasne. Chwilę temu też nic nas nie łączyło.
Odwróciła wzrok.
– Oliverze, proszę...
– Ostatnim razem, kiedy to powiedziałaś, chciałaś, żebym się z tobą kochał – wyszeptał, podchodząc bliżej.
– Chyba śnisz – odparła, wstając i przechodząc obok niego. – Przyjechaliśmy tu na konferencję. Jestem pewną że możemy się zachowywać w cywilizowany sposób. A teraz proszę, idź już. Muszę się przygotować do kolacji. Jestem głodna i nie zamierzam jej przez ciebie stracić.
– Zobaczymy się później – powiedział z westchnieniem i zabrzmiało to jak obietnica.
W następnej chwili była już sama. Nogi nagle odmówiły jej posłuszeństwa. Usiadła na podłodze. Cały weekend z Oliverem w sąsiednim pokoju! Gdyby wiedziała nie przyjechałaby tu.
Gdybyś nie przyjechała nie kochałabyś się z nim, pomyślała. Nie czułabyś dotyku jego rąk, ust, ciężaru jego ciała...
– Przestań! – krzyknęła ale nie mogła zagłuszyć tego wewnętrznego głosu.
Tkwił w niej tak samo jak wspomnienie ich miłości, która miała nigdy nie przeminąć, a którą zniszczyła, by zwrócić mu wolność. A teraz powrócił do jej życia i wiedziała, że wszystkie stare rany otworzą się na nowo. Wstała. Weźmie prysznic, by zmyć z siebie jego zapach, a potem zejdzie na kolację i będzie uprzejma, zapyta o jego życie i zachowa się jak przyjaciółka.
Nie kłam! Po prostu chcesz wiedzieć, czy jest jakaś inna kobieta w jego życiu, czy jest szczęśliwy.
Nie, nie zrobiłby tego. To nie w jego stylu. Najpierw musiałby się z nią rozwieść i poślubić tamtą.
Ale co jej szkodzi zapytać...
Kate bez wątpienia była najpiękniejszą kobietą w sali. Jej długie, kręcone blond włosy były zaczesane do tyłu i upięte za pomocą drewnianych szpilek. Miała na sobie klasyczną czarną sukienkę. Była opanowana, elegancka i... zaspokojona. Przez chwilę targały nim wątpliwości. Czy mówiła prawdę? Czy faktycznie pigułka reguluje jej cykl, czy też ma kochanka? Westchnął ciężko i wyrzucił z głowy tę gorzką myśl. Nie zrobiłaby tego – nie przespałaby się z nim, gdyby w jej życiu był inny mężczyzna.
A może jednak? Sam już nie wiedział. Kiedyś miał do niej zaufanie, ale potem wszystko mu się zawaliło i uświadomił sobie, że tak naprawdę wcale jej nie znał.
Dostrzegła go w tłumie i bez wahania zaczęła iść w jego kierunku. Mężczyźni odwracali się za nią i gdy do niego dotarła, miał ochotę ją pocałować. Powstrzymał się jednak.
Wziął dwa kieliszki wina od przechodzącego obok kelnera i poprowadził ją do sofy stojącej przy kominku.
– Mam nadzieję, że białe wino będzie ci smakować? – spytał, podając jej kieliszek.
– Tak, dziękuję. – Wypiła prawie całą jego zawartość, zostawiając na kieliszku delikatny, różowy ślad szminki.
Nie mógł przestać myśleć ojej ustach. Przypatrywał się jej bacznie, próbując stwierdzić, czy zmieniła się przez ostatnie pięć lat. Nic nie zauważył. Być może nieco zeszczuplała i odnosił wrażenie, że jest zmęczona, ale poza tym to wciąż była jego Kate, kobieta, którą pokochał osiem lat temu.
Odstawiła kieliszek i spojrzała do góry, ich oczy się spotkały. Zaczęli mówić równocześnie, po czym uśmiechnęli się do siebie. Lody zostały przełamane.
– Ty pierwszy – powiedziała, więc zaczął jeszcze raz.
– Wracając do tego, co się wydarzyło... Byłem w twoim pokoju tylko chwilę, wystarczającą jednak, żeby się zorientować, że ktoś go już zajął, kiedy wyszłaś spod prysznica. Naprawdę nie miałem pojęcia, że to twój pokój, dopóki cię nie zobaczyłem. I nie miałem zamiaru...
Przerwał, nie bardzo wiedząc, jak nazwać to, co między nimi zaszło.
– Już dobrze, wierzę ci – odparła.
– Więc nie masz do mnie żalu?
Wahała się tak długo, że serce podeszło mu do gardła ale w końcu odpowiedziała:
– Zapomnę, że to się stało, i chciałabym, żebyś ty też zapomniał.
Nie ma mowy. Za nic w świecie tego nie zapomni.
– Wygląda na to, że tu się różnimy – odrzekł szorstko. – Mogę obiecać jedno: nie będę o tym wspominał, dobrze?
– Może być. Jesteśmy na siebie skazani przez ten weekend. Musimy jakoś sobie poradzić. – Wzięła kieliszek i uśmiechnęła się. – A teraz opowiedz mi, co u ciebie słychać.
Jak mógł być tak odprężony? Siedział na sofie, z jedna ręką na oparciu, a w drugiej trzymał kieliszek. Jego palce znały ją tak dobrze...
Nie. Nie może o tym myśleć. Skoncentrowała się na jego słowach.
– Od trzech lat pracuję w przychodni. Jestem zadowolony.
– Gdzie się mieści ta przychodnia? – spytała, zastanawiając się, czy już o tym mówił, i chyba tak było, bo zamiast podania nazwy miejscowości, powiedział tylko:
– Tam, gdzie zawsze, na wzgórzu, obok zakładu pogrzebowego i kwiaciarni. Pamiętasz żarty na temat jej położenia?
W końcu do niej dotarło. Oliver pracuje w Gippingham, swoim rodzinnym miasteczku. Powinna się była domyślić. Zawsze mówił, że chce tam wrócić.
– Pamiętam, że była dosyć staroświecka – powiedziała wolno, wciąż oswajając się z tą wiadomością.
Roześmiał się.
– I jest. Trochę się unowocześniła, gdy Peter Abraham został jej szefem, ale wciąż przypomina tę starą przychodnię, do której przychodziłem jako dziecko. To tam zapragnąłem zostać lekarzem. Miałem wtedy siedem lat.
Widziała go na fotografii, zrobionej, gdy był w tym wieku: tyczkowate ręce i nogi i przerwy między zębami. Pomyślała wtedy, jak cudownie by było mieć takiego syna...
Dosyć. Usiadła wygodniej, kręcąc w roztargnieniu kieliszkiem.
– Więc wróciłeś do domu. Tak jak chciałeś. Twoi rodzice są pewnie szczęśliwi.
Wyraźnie posmutniał.
– Ojciec umarł dwa lata temu na atak serca.
Nie zastanawiając się, co robi, położyła rękę na jego kolanie, chcąc mu dodać otuchy.
– Przykro mi, Oliverze. To musiało być dla ciebie bolesne.
Popatrzył na nią, aj ego usta wykrzywiły się w cierpkim uśmiechu. Uścisnął delikatnie jej rękę.
– Początkowo nie mogłem się z tym pogodzić, ale w czasie sekcji znaleziono w jego płucu guz, więc i tak miał szczęście. Gdyby nie serce, umarłby w męczarniach. – Poklepał ją po ręce i wyprostował się, zmieniając temat. – A co u ciebie? Miałaś zostać pediatrą. Nie sądziłem, że zajmiesz się interną.
– Zmieniłam zdanie – odparła, nie wdając się w szczegóły.
– Pediatria jest ciężka – przyznał. – Nie mógłbym patrzeć na umierające dzieci. To zapewne z tego powodu zrezygnowałaś, prawda?
Nie chciała go wyprowadzać z błędu. To otworzyłoby puszkę Pandory.
– Pracowałam we wschodniej Anglii, głównie w północno-wschodnim hrabstwie Suffolk, ale kiedy zachorowała moja babcia, przeprowadziłam się do Norfolk i zamieszkałam z nią, pracując dorywczo na zastępstwach, kiedy czuła się lepiej. Umarła we wrześniu i od tego czasu ciągle się zastanawiam, co robić dalej.
– Moj a kolej na kondolencje – powiedział. – Wiem, ile dla ciebie znaczyła. Przykro mi, że musiałaś przez to wszystko przechodzić. Jaka była przyczyna śmierci?
– Umarła ze starości. Do końca jednak zachowała jasność umysłu. – I codziennie ciosała jej kołki na głowie za to, że opuściła Olivera.
– Głupia jesteś – powtarzała babcia. – Powinnaś dać mu możliwość wyboru.
Zamyśliła się. Może teraz, gdy go znów spotkała, powinna przemyśleć to wszystko na nowo...
Nie. To głupi pomysł. Jej babcia, mimo że ją bardzo kochała, akurat w tym jednym się myliła. Nie znała go, nie wiedziała, jak ważna jest dla niego rodzina. A poza tym jest już za późno. On na pewno kogoś ma.
– Czy jest jakaś kobieta w twoim życiu? – spytała prosto z mostu, zmieniając temat rozmowy na ten, który ją o wiele bardziej interesował, choć było w tym zainteresowaniu coś z masochizmu.
Zaśmiał się cicho.
– Po tym, co się niedawno przydarzyło, jeszcze o to pytasz? – Jego głos był nieco ochrypły. Z emocji? A może z pożądania?
O Boże. Upiła łyk wina i odstawiła kieliszek.
– Mieliśmy o tym nie rozmawiać.
– Przepraszam. – Uśmiechnął się, ale nie wyglądał na skruszonego, a ona miała ochotę krzyczeć.
Wybawienie przyszło ze strony organizatora konferencji, który poprosił nagle wszystkich o uwagę.
– Dobry wieczór, panie i panowie. Chciałbym przywitać państwa bardzo serdecznie w Aldeburgh. Mam nadzieję, że najbliższy weekend okaże się dla państwa pożyteczny. Jak doskonale państwo wiecie, tematem naszej konferencji jest opieka nad kobietami w lecznictwie ogólnym. Zaczynamy po kolacji od krótkiego wprowadzenia do jutrzejszych wykładów. Reszta dzisiejszego wieczoru należy do państwa i mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. A teraz zapraszam do bufetu.
– No, to ci się upiekło – mruknął Oliver.
Poczerwieniała. Mógłby być na tyle uprzejmy, by nie drążyć dalej tego tematu.
– Powinniśmy się cieszyć, że będzie okazja porozmawiania z innymi lekarzami, wysłuchania ich opinii... – powiedziała wstając, ale on aż tak bardzo się nie spieszył.
– Możesz wysłuchać moich opinii. Czy wiesz, na przykład, co sądzę o badaniu piersi? Albo o środkach antykoncepcyjnych? Albo o hormonalnej terapii zastępczej w bezobjawowej menopauzie? Ma to swoje zalety – jeśli będę nudził, zawsze możesz powiedzieć, żebym się zamknął.
Nudził? On? Nigdy.
– Cóż za kusząca propozycja – odrzekła beztrosko, stawiając kieliszek na stoliku i biorąc torebkę. – Zastanowię się nad nią.
– Nie wątpię – mruknął, przysuwając się do niej tak blisko, że wyczuła jego ciepło i zapach wody po goleniu.
Ten zapach nie był tak oczywisty, kiedy siedzieli, ale teraz, gdy wszyscy tłoczyli się przy drzwiach do restauracji, otoczył ją i przywołał wspomnienia cudownych chwil spędzonych razem...
– Nad czym się tak zamyśliłaś?
– Po prostu bujałam przez chwilę w obłokach.
Weszli do restauracji. Nie chciała z nim być, nie chciała ciągle przypominać sobie tego, czego nie mogła mieć, więc kiedy napełniła talerz, odwróciła się do niego i zaproponowała:
– Może się rozdzielimy?
Przez chwilę milczał, potem nałożył sobie na talerz sałatkę i wzruszył ramionami.
– Jak sobie życzysz... – Po czym odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie.
Nagle została sama i przez chwilę czuła się zagubiona. Kretynko, zwymyślała sama siebie. To tylko weekend, być może jedyny weekend w całym twoim życiu, jaki będziesz miała okazję z nim spędzić. Dlaczego tak pochopnie z tego rezygnować?
– Cześć, jestem Graham.
Ujrzała wyciągniętą do siebie dłoń, ale miała talerz w jednej ręce, a kieliszek w drugiej, więc tylko kiwnęła głową i roześmiała się przepraszająco.
– Wybacz, ale mam zajęte ręce. Jestem Kate.
– Czy to twój przyjaciel?
Powędrowała wzrokiem za Oliverem. Czy jest jej przyjacielem? Kiedyś był jej najlepszym przyjacielem. Potem został mężem. A teraz, niespodziewanie, kochankiem. Nie chcąc wdawać się w szczegóły, powiedziała tylko:
– Kiedyś był.
Jej głos nie zabrzmiał chyba zbyt wesoło, ponieważ Graham skrzywił się i zauważył:
– Zdaje się, że to dla ciebie przykre.
– Wolałabym o tym nie rozmawiać. A ty? Lubisz rozmawiać o przykrych wydarzeniach ze swojego życia?
– Przepraszam. Nie chciałem cię urazić. Po prostu wydawałaś się samotna i chciałem ci pomóc.
Popatrzyła na niego i ujrzała życzliwość, zrozumienie i ból w jego oczach. Na palcu nosił obrączkę.
– Przepraszam – powiedziała z rezygnacją. – To mój były mąż. Nie spodziewałam się, że go tutaj spotkam.
– Miałaś nietęgą minę. Myślałem, że może jest natrętny.
Potrząsnęła głową.
– Nie. Wystarczy sam fakt, że tutaj jest.
Oczy Grahama zaszkliły się.
– Dziękuj za to Bogu. Ja już nigdy nie zobaczę swojej żony. Umarła w zeszłym roku na raka. Do diabła, nie chciałem o tym mówić...
Urwał. Kate zrobiło się go żal. Sprawiał wrażenie miłego człowieka. Miłego i rozpaczliwie samotnego.
– Wiesz co? Nie mówmy o smutnych rzeczach. Porozmawiajmy o konferencji. Co sądzisz o antykoncepcji?
Przez chwilę patrzył na nią ogłupiałym wzrokiem, a potem się roześmiał.
– Chyba nie mam zdania.
Uśmiechnęła się do niego.
– Może znajdziemy jakieś miejsce, gdzie można w spokoju porozmawiać?
– Świetny pomysł – powiedział i ruszył w kierunku wolnego stolika.
Poszła za nim, ale co chwila odwracała się, szukając głowy o ciemnych włosach i szarych oczu, które na pewno za nią podążały.
Wygląda na to, że są w dobrej komitywie. Facet śmiał się razem z Kate i nachylał do niej, chłonąc każde jej słowo. Oliver miał wielką ochotę popsuć mu nastrój.
Idioto. To nie twoja sprawa. Ona już nie należy do ciebie, wmawiał sobie. A jednak należała, i to zaledwie kilka godzin temu. Czy prześpi się z tym facetem?
Poczuł ból. Przerwał rozmowę, którą prowadził, i skierował się do drzwi wiodących do ogrodu. Wciągnął rześkie powietrze, powtarzając sobie, że to nie jego sprawa, z kim sypia Kate. Nawet jeśli się dzisiaj z nim kochała.
Wygląda na to, że jest z kimś związana. Pewnie dlatego właśnie bierze pigułki.
– Idioto, nie powinieneś był jej dotykać – wymamrotał pod nosem.
Nie mógł się powstrzymać od myśli, że po powrocie do swego pokoju usłyszy ich głosy, ich śmiech, odgłosy kochania się...
Odwrócił się raptownie i spostrzegł tego mężczyznę w grupce innych osób, rozprawiającego z ożywieniem o lekarzu, który został pozwany przez pacjentkę.
Po Kate nie było ani śladu.
Postał jeszcze chwilę, ale czuł się niespokojny i zirytowany i chciał zostać sam.
Nieprawda. Chciał być z Kate. To był jednak nie najlepszy pomysł. Rzuciła go pięć lat temu i byłby skończonym głupcem, gdyby dał jej sposobność uczynienia tego ponownie.
Wstęp do wykładów się skończył, nie było potrzeby pozostawać tu dłużej i torturować się.
Poszedł na górę. Przystanął na chwilę przed drzwiami pokoju Kate, w końcu jednak wszedł do pokoju obok.
Kilka chwil później usłyszał pukanie do drzwi. Otworzył je ostrożnie. Przed nim stała Kate.
– Cześć – wyszeptała. – Tak sobie pomyślałam... może masz ochotę na kawę? Nastawiłam wodę.
Kawa była ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę, ale jeśli to oznacza, że pobędzie z nią...
– Świetny pomysł – odparł i ignorując wewnętrzny głos, który mówił mu, że jest skończonym głupcem, zgasił światło i poszedł za nią.
Musiała upaść na głowę. Co ją podkusiło, by zapraszać go na kawę? Z drugiej strony, to może być ostatnia okazja, by spędzić z nim choć trochę czasu.
Nawet jeśli w jego życiu nie ma w tej chwili innej kobiety – a wciąż nie udzielił na to pytanie jasnej odpowiedzi – nie znaczy to, że nie będzie jej w przyszłości.
Uśmiechnęła się i wskazała mu krzesło przy oknie.
– Usiądź. Kawa będzie za chwilę.
– Nie chcę kawy.
Otworzyła usta by coś powiedzieć, ale popatrzył na nią tak przenikliwie, że zaparło jej dech w piersiach. Podszedł do niej i rozpuścił jej włosy, po czym zanurzył w nich dłonie.
Zamierzał ją pocałować. Wiedziała, po prostu to wiedziała i nie miała siły go powstrzymać. Pochylił głowę i ich usta się spotkały. Zamknęła oczy, a on objął ją, przytulając do piersi. Czuła bicie jego serca – a może to jej serce tak biło? Nieważne. Nic nie było ważne poza tym, że trzymał ją w ramionach.
Nie powinna mu na to pozwolić. Wyswobodziła się delikatnie z jego objęć. Pochylił głowę i spojrzał jej prosto w oczy.
– Co się stało?
– Nie po to cię tutaj zaprosiłam.
– A po co?
Wzruszyła ramionami i odwróciła się, podchodząc do czajnika.
– Chciałam, żebyśmy porozmawiali. Jak przyjaciele. Czy to nie brzmi śmiesznie?
– Jak przyjaciele? – roześmiał się Oliver. – Tak, to brzmi śmiesznie. Więcej sensu miałaby już rozmowa o rozwodzie.
– Rozwodzie? – To nie przyszło jej do głowy, Oliverowi jednak najwyraźniej tak. – Czy właśnie tego chcesz? – spytała. Jej głos nie był tak spokojny, jak by chciała.
– To chyba nie ja o tym my ślę. To nie ja opuściłem partnera bez słowa, bez ostrzeżenia...
– Tego bym nie powiedziała! Pamiętasz te dzikie awantury? Nie udawało się nam.
– To był dla nas ciężki okres. Pracowaliśmy w różnych miastach, przyjeżdżaliśmy tylko na weekendy. To było straszne. Oczywiście, że się nie udawało. Powinniśmy to po prostu przetrzymać, ale ty nie dałaś nam szansy i nawet nie miałaś na tyle przyzwoitości, żeby o tym porozmawiać.
– Nie pomagaliśmy sobie – odparła. – Potrzebowałeś tego, czego ja ci nie mogłam dać, więc kłóciliśmy się cały czas.
– Pamiętam. Pamiętam również, jak się godziliśmy.
Jego głos był głęboki i ochrypły. Godzenie się było słodkie, ale nie rozwiązywało problemów.
– Wszystko jedno. Chciałam po prostu się przekonać, czy u ciebie wszystko w porządku – powiedziała.
– Naprawdę cię to interesuje? Na dole chciałaś, żebyśmy się rozdzielili. Ale nie zauważyłem, żebyś była zbyt towarzyska, od kiedy spotkałaś swojego czarującego towarzysza.
Czyżby był zazdrosny? Nigdy nie był zaborczym mężczyzną, zawsze jej ufał. Najwidoczniej zniszczyła to zaufanie.
– Graham to miły człowiek – powiedziała.
Oliver wykrzywił usta w drwiącym uśmiechu.
– Nie wątpię. Cieszę się, że spędziłaś miło wieczór. A teraz wybacz, jestem naprawdę bardzo zmęczony, a poza tym nie interesują mnie opowieści o twoich podbojach miłosnych. Zobaczymy się na śniadaniu, chyba że zamierzasz je zjeść ze swoim miłym przyjacielem Grahamem.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Podobno jesteś inteligentną domyśl się!
– Jak śmiesz!
– Cóż, skoro zwykłe upuszczenie ręcznika wystarczyło, żebyś się ze mną przespała...
– I nigdy już nie powtórzę tego błędu! Nigdy, przenigdy!
– Świetnie! Przynamniej wiemy, na czym stoimy – stwierdził, po czym wyszedł z pokoju.
Dogoniła go na korytarzu.
– Co ja takiego zrobiłam, że sugerujesz tego rodzaju rzeczy? Przecież mnie znasz.
– Czyżby? Myślałem, że cię znam, ale już nie jestem tego taki pewien – oznajmił i wszedł do swojego pokoju, po czym zamknął za sobą drzwi.
Odwróciła się, by wrócić do siebie, ale okazało się, że gdy wyszła na korytarz, drzwi się za nią zatrzasnęły. A ona została na korytarzu bez butów. Jedynym wyjściem było udanie się do recepcji po zapasowy klucz.
– Niech to diabli – mruknęła i powstrzymując łzy wściekłości i upokorzenia ruszyła na dół.
Pierwszy wykład poświęcony był badaniom piersi. Był to ważny temat, ale prelekcja była tak nudna, że Kate nie mogła się skupić.
Nie widziała Olivera na śniadaniu, ale może dlatego, że prawie przez całą noc przewracała się z boku na bok i usnęła dopiero o czwartej nad ranem, wciąż boleśnie świadoma jego obecności w pokoju obok. Obudziła się tak późno, że przybiegła na śniadanie w ostatniej chwili.
Kiedy prelekcja się skończyła, poszła do restauracji hotelowej, mając nadzieję, że kawa postawi ją na nogi. Może uda jej się nawet znaleźć jakiś cichy kącik.
Nic z tego. Gdy z filiżanką w dłoni odwróciła się od bufetu, zobaczyła obok siebie Grahama.
– Dzień dobry. To był bardzo ciekawy wykład, prawda? – powiedział, sięgając po bułeczkę.
– Nie mogłam się skoncentrować – wyznała, zastanawiając się równocześnie, jak się wymigać od rozmowy. Może i Graham jest miły, ale ona nie szuka towarzystwa.
Wybawienie nadeszło ze strony Olivera. Wyrósł nagle jak spod ziemi i uśmiechając się przepraszająco do Grahama, zapytał:
– Mogę cię prosić na słówko?
– Nie ma sprawy, proszę sobie nie przeszkadzać – powiedział Graham.
– O co chodzi? – spytała Olivera.
– O wczorajszy wieczór – odparł.
– Twojego zachowania nie da się usprawiedliwić.
– Też tak sądzę – przyznał. – Naprawdę mi przykro. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Wiem tylko, że nie mogę jasno myśleć, odkąd cię zobaczyłem. Masz rację, powinniśmy zostać przyjaciółmi. Kiedyś nimi byliśmy. Może się uda, jeśli otrzymam jeszcze jedną szansę?
Powinna coś powiedzieć, ale nie mogła wykrztusić ani słowa. Oczy zaszły jej łzami.
– Och, Kate – wyszeptał i zaprowadził ją do sofy przy kominku, którą odkryli poprzedniego wieczoru.
– Nic mi nie jest – odparła mrugając powiekami, by powstrzymać łzy. – Przeprosiny przyjęte.
– Chciałem przeprosić cię już wczoraj, ale nie otwierałaś.
Uśmiechnęła się smutno.
– Pewnie nie było mnie w pokoju. Kiedy wyszłam za tobą na korytarz, zatrzasnęły się za mną drzwi i musiałam zejść do recepcji po zapasowy klucz.
– To wszystko wyjaśnia. Próbowałem też dzisiaj rano, kiedy wróciłem ze śniadania, ale usłyszałem szum prysznica, więc uznałem, że to nie najlepszy pomysł. – Założył nogę na nogę. – Co myślisz o porannym wykładzie?
– Całkiem interesujący.
– Chyba żartujesz! Wynudziłem się jak mops. Nie cierpię statystyk.
Kate roześmiała się i spojrzała mu w oczy.
– Tak jak ja. Chociaż to były bardzo pożyteczne informacje. Żałuję, że nie mogłam się skoncentrować. Co będzie po przerwie na kawę?
– Dylematy antykoncepcji – odparł. – Dyskusja po wykładzie może być całkiem interesująca. Spodziewam się, że zostanie poruszony aspekt etyczny, co jest ważne zwłaszcza w wypadku nastolatków. Ostatnio przyszła do mnie czternastolatka, która chciała, żebym przepisał jej pigułki. Zastanawiałem się, czy nie zawiadomić jej rodziców.
– To delikatna sprawa.
– Wiem. Nie chciałem zawieść jej zaufania, ale z drugiej strony nie chciałem też, żeby bezgranicznie ufała środkom antykoncepcyjnym, które przecież nie zawsze są skuteczne. Moja bratowa Julia jest tego najlepszym dowodem. Właśnie spodziewa się piątego dziecka.
– Niemożliwe! Mieli zaledwie dwoje, kiedy ich ostatnio widziałam.
– Cóż, jak widzisz, przez ostatnie pięć lat nie próżnowali. Ma termin porodu za jakieś pięć tygodni i oczywiście oboje szaleją z radości. Ostatnio wyrzucałem Stephenowi, że zachowuje się nieodpowiedzialnie, jak nastolatek. No i proszę, sam zachowałem się tak samo. Kiedy cię zobaczyłem, w ogóle nie pomyślałem o konsekwencjach, o tym, żeby się zabezpieczyć.
– Tyle że ja nie będę w ciąży – oświadczyła przezwyciężając ból. – Więc przed lunchem mamy wykład o antykoncepcji. A po nim?
– O opiece przedporodowej. Potem przerwa na herbatę, a po niej wykład na temat roli hormonalnej terapii zastępczej w przedwczesnej menopauzie.
Jej filiżanka zabrzęczała na spodeczku. Odstawiła ją na stolik.
– Bardzo bogaty program – zauważyła, zastanawiając się, dlaczego wybrała akurat tę konferencję.
Faktem jest, że wiedza, którą tu zdobędzie, może się okazać przydatna. Leczyła przecież wiele kobiet. Poza tym zawsze wiedziała, że musi się z tym uporać. Gdy tak siedziała obok Olivera, wydawało jej się to jeszcze trudniejsze. Na co dzień jakoś było jej łatwiej, mogła o tym nie myśleć.
Nie miała pojęcia jak zdoła zachować zimną krew, tak by Oliver nie domyślił się, że coś jest nie w porządku. Nie powinien się dowiedzieć, że opuściła go dlatego, że nie może mu dać dzieci.
Dla niej to nie miało znaczenia. Pokochałaby je, ale z pewnością może bez nich żyć. Oliver jednak nie mówił o niczym innym, tylko o założeniu rodziny.
Byłby wspaniałym ojcem. Nie mogła go tego pozbawić. Uważała, że nie ma nic gorszego niż złapanie go w sidła małżeństwa i patrzenie, jak się później zadręcza.
A bez wątpienia tak by było. Kiedy zdiagnozowano u niej przedwczesną menopauzę, chciała mu o tym powiedzieć, ale zanim zdążyła to zrobić, wrócił na weekend z pracy i opowiedział jej o dwudziestopięcioletniej kobiecie, u której stwierdzono to samo schorzenie.
– Wyobrażasz sobie? Ona ma dopiero dwadzieścia pięć lat, Katie. Nigdy nie będzie miała dzieci, przedwcześnie się zestarzeje. A najgorsze ze wszystkiego, że jest samotna. Jeszcze nie znalazła mężczyzny, z którym by chciała spędzić życie, a nie ma już nic do zaoferowania. To takie smutne. Życie bywa okrutne. Biedna dziewczyna, kto ją teraz zechce?
No właśnie, kto? Na pewno nie on. Wciąż słyszała nutkę litości w jego głosie, widziała jego minę. Jakoś przetrwała ten weekend, a w poniedziałek zabrała najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechała do babki.
Jedyną osobą, której wyznała prawdę, była matka. Przez ostatnie pięć lat zbywała ona pytania Olivera o miejsce jej pobytu, odsyłała jego listy i broniła prywatności swej córki z odwagą i poświęceniem lwicy chroniącej młode.
– Zapowiada się udany dzień – powiedział Oliver.
Kate patrzyła na niego przez kilka chwil, nie rozumiejąc.
– Zobaczymy – odparła w końcu. – Jestem zmęczona. Nie spałam zbyt dobrze. Nie cierpię obcych łóżek.
Przez chwilę wydawało się jej, że Oliver zamierza coś powiedzieć, ale w końcu tylko się uśmiechnął i skinął głową.
Coś jest nie tak.
Kate wygląda na wyczerpaną. Pewnie śmierć babci tak się na niej odbiła. Znał ją na tyle, by wiedzieć, że nie odstępowała jej na krok aż do ostatniej chwili.
To musiało ją wiele kosztować, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Tak samo jak ponowne spotkanie z nim.
Westchnął cicho i odstawił filiżankę.
– Czas stawić czoło antykoncepcji. Czujesz się na siłach?
Uśmiechnęła się i wstała.
Oliver miał rację. Po wykładzie rozgorzała zażarta dyskusja, która trwała dalej podczas lunchu, zwalniając Kate z konieczności znalezienia tematu do rozmowy.
Graham podszedł do niej i zapytał:
– Wszystko w porządku?
– Tak – skłamała, zmuszając się do uśmiechu. – Nie martw się o mnie, nic mi nie jest.
– W każdym razie jestem tutaj, gdybyś potrzebowała wsparcia.
Podziękowała mu, wyczuwając na sobie wzrok Olivera, który był po drugiej stronie sali. Podeszła do niego.
– Wszystko w porządku? – spytał łagodnie.
– Czyżbym wyglądała jak osoba na skraju załamania nerwowego? – odparła z uśmiechem. – Graham przed chwilą pytał mnie o to samo.
– Najwidoczniej wyzwalasz instynkt opiekuńczy u wszystkich swoich mężczyzn.
– Moich mężczyzn? – roześmiała się Kate. – Znów do tego wracamy?
– Przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Napijesz się kawy?
– Z chęcią – odparła.
Poszli do bufetu, a potem włączyli się do kolejnej rozmowy na tematy etyczne. Czy też, gwoli ścisłości, ona się do niej włączyła, czekając, aż Oliver zabierze głos, a gdy to nastąpiło, zamilkła. Widziała w tym dla siebie dwie korzyści. Po pierwsze, nie musiała się starać i myśleć, co powiedzieć. Po drugie, mogła na niego patrzeć.
Oliver mówił całym ciałem. Dwa razy przez to o mało nie rozlał kawy. Był całkowicie skupiony na rozmowie, tak jak na wszystkim, co robił, i gdy tak stałą patrząc na niego i słuchając go, poczuła że znowu się w nim zakochała.
Choć właściwie nigdy nie przestała go kochać – usiłowała to sobie tylko wmówić.
Właściwie się nie zmienił. Po prostu niektóre jego cechy stały się wyraźniejsze. Był teraz bardziej przebojowy, zasadniczy, dowcipny, inteligentny, a przede wszystkim – bardziej przystojny.
Patrzyła na jego usta i przypominała sobie, z jakim żarem okrywały ją pocałunkami poprzedniego wieczoru...
Zmusiła się do powrotu do rozmowy, która stawała się coraz bardziej ożywiona. Jeden z dyskutujących, którego już zaklasyfikowała jako bigota powiedział nagle:
– Myślę, że antykoncepcja jest całkowicie zbędna. Ludzie powinni mieć władzę nad swoimi popędami.
– Niech pan przestanie – żachnął się Oliver. – Czy nigdy nie uległ pan dzikiemu, niepohamowanemu pożądaniu?
Bigot wyprostował się urażony.
– Oczywiście, że nie – odparł i Oliver się uśmiechnął.
Znała ten uśmiech. Oznaczał kłopoty.
– W takim razie – powiedział – szkoda mi pana, ale rozumiem to, ponieważ nie ma pan tak wspaniałej żony jak ja.
Uśmiechnął się do Kate i pocałował ją niespodziewanie w usta. Zaskoczona, ugryzła go. Nie na tyle mocno, by zaczął krwawić, ale wystarczająco, by odskoczył, a jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Potem uśmiechnął się, wziął ją pod rękę i zabrał stamtąd wśród stłumionego śmiechu zebranych.
– To nie było miłe – zauważył.
– To, co ty zrobiłeś, też nie było zbyt miłe. Nie wiedziałam, że z ciebie taki kogut.
– Kukuryku! – wyszeptał jej do ucha.
Spojrzała na niego.
– To było niepotrzebne.
– Nie mogłem już dłużej znieść wywodów tego kretyna. Nadęty osioł. Zasłużył sobie na to.
– Nie musiałeś do tego wykorzystywać mnie.
– Spokojnie – odparł. – Ten facet to idiota.
– Musisz mieć coś nie tak z chromosomem Y – odgryzła się i zaczęła się zastanawiać, jak mogła myśleć, że wciąż go kocha. A potem on uśmiechnął się do niej, tym swoim smutnym, odrobinę szelmowskim uśmiechem, który za każdym razem zmiękczał jej serce. Tak było i tym razem.
– Wybacz mi – powiedział, ale widać było, że wcale nie jest mu przykro.
Roześmiała się.
– Nie zasługujesz na wybaczenie.
Nagle uświadomiła sobie, że sala opustoszała, co znaczyło, że rozpoczął się następny wykład.
– Musimy wracać. Co nas teraz czeka?
– Opieka przedporodowa – odparł, a ona skinęła głową.
– Oczywiście. Zapomniałam – powiedziała.
Drżała na myśl, co będzie potem. Wciąż nie była pewną czy powinna uczestniczyć w wykładzie na temat hormonalnej terapii zastępczej. Bała się, że Oliver zauważy jej przejęcie. Na wszelki wypadek udała, że ziewa.
– Naprawdę jesteś zmęczona – zauważył.
– Przecież mówiłam.
– Mogę pomóc ci odpocząć.
Prychnęła i skierowała się do drzwi.
– Dziękuję, ale obejdę się bez pomocy – odparła, wzięła przy drzwiach broszurę, weszła do sali i zajęła miejsce.
– Ot, taka luźna propozycja – wyszeptał, siadając obok niej.
Był blisko – zbyt blisko, pewnie zrobił to specjalnie, i wiedziała, że nie dotrze do niej ani jedno słowo z prelekcji. Odchyliła się, by być jak najdalej od niego, a potem, zmuszając się do skupienia uwagi, zaczęła studiować broszurę, zupełnie jakby od tej lektury zależało jej życie.
– Przedwczesna menopauza nie jest wcale tak rzadka, jak powszechnie się sądzi.
Coś o tym wiem, pomyślała Kate. Postanowiła uczestniczyć w ostatnim wykładzie, teraz jednak tego żałowała. Usiłowała się skoncentrować na robieniu notatek. Nie były jej one potrzebne, ale przynajmniej miała się czym zająć.
– Nie lekceważcie państwo wpływu waszej diagnozy na kobietę i jej rodzinę – rzekł prelegent i to zabrzmiało tak prawdziwie, że Kate o mało nie wybuchnęła śmiechem. – I nie zapominaj cie, że przedwczesna menopauza nie oznacza tylko bezpłodności. Ona pociąga za sobą wiele innych niebezpieczeństw.
Kate doskonale je znała: osteoporoza, choroba serca rak okrężnicy, choroba Alzheimera choroba Parkinsona, cukrzyca... Wiedziała również, że im wcześniejsza menopauza, tym ryzyko zachorowania na którąś z tych chorób większe. A ona miała dwadzieścia pięć lat, kiedy ją u niej zdiagnozowano. Skupiła się z powrotem na tym, co mówi prelegent.
– W broszurze znajdą państwo listę objawów. Wiele z nich to objawy takie same, jak u kobiet normalnie przechodzących menopauzę. Należy polecić pacjentce założenie specjalnego dzienniczka w którym zapisywać będzie przypadki występowania krwawienia, zmiennych nastrojów, wahań temperatury i nocnych potów. Zlecić wykonanie testu ciążowego, badań tarczycy i przysadki mózgowej i sprawdzić, czy nie ma zaburzeń autoimmunologicznych. Podstawowym badaniem jest jednak sprawdzenie poziomu hormonu folikulotropowego. Jeśli pęcherzyk jajnikowy stymulujący hormony jest znacząco podniesiony, jest prawie pewne, że nastąpiło wygaśnięcie czynności jajników.
No tak, pomyślała. Tak właśnie było w moim wypadku. Boże, po co ja tu przyszłam?
Dowiedziała się jednak kilku interesujących rzeczy o hormonalnej terapii zastępczej, zarówno ojej korzyściach, jak i związanych z nią zagrożeniach, więc to nie była zupełna strata czasu. Prędzej czy później ten wykład się skończy. Musi przez to przejść.
Oliver zasępił się, widząc, że Kate robi notatki. Wiedział, że większość zagadnień poruszanych przez prelegenta została wyczerpująco opisana w broszurze. Może Kate o tym nie wie? Dziwne. Nie zauważył, by robiła notatki w czasie innych wykładów.
Zresztą, co to ma za znaczenie? Wykład zbliżał się do końca i jeśli nie będzie ciemno, pójdzie na spacer. W sumie może wybrać się, nawet jeśli będzie ciemno. Ulice w pobliżu hotelu są dobrze oświetlone.
Miał ochotę na przechadzkę po bulwarze nadmorskim. Może Kate poszłaby z nim? A może jednak powinien pójść sam, by w spokoju uporządkować myśli. Spotkanie po latach sprawiło, że powróciły wspomnienia zarówno te dobre, jak i te złe, choć musiał przyznać, że tych drugich było mniej. Wspomnieniom towarzyszyła także myśl, z którą trudno było mu się pogodzić. Myśl o tym, że za kilkanaście godzin Kate znów go opuści.
Kusiło go, by nakłonić ją do spędzenia z nim nocy, ale w istniejącej sytuacji miał skrupuły. Oczywiście, że jej pragnął, ale chciał mieć pewność, że ona pragnie go również.
Prelegent zakończył wystąpienie. Oliver odwrócił się do Kate i ujrzał smutek w jej spojrzeniu. Czyżby tak jak on była smutna z powodu jutrzejszego rozstania? W takim razie...
– Chciałabym teraz trochę odpocząć – powiedziała, wstając.
Oliver również się podniósł, zamierzając ją odprowadzić do pokoju, ale podszedł do niego długo niewidziany znajomy. Kiedy w końcu się od niego uwolnił, Kate już nie było.
Unikała go przez resztę dnia a kolację zjedli w towarzystwie miłego Grahama, co przyprawiło go o ból zębów. Chyba jednak wydawało mu się tylko, że jest smutna z powodu rozstania. Pewnie jest po prostu zmęczona albo myśli o swojej babci. Jego też czasami ogarniał znienacka smutek, gdy przypominał sobie o śmierci ojca. Tak, to musi być to, nie ma to nic wspólnego z nim. Łudził się, że mą a Kate tymczasem nie może się doczekać, by się od niego uwolnić.
Nałożył sobie jedzenie na talerz i włączył się do kolejnej dyskusji. A potem wypił nieco za dużo wina i poszedł spać.
Kate zeszła na śniadanie. Poprzedniego wieczoru widziała, jak Oliver dyskutuje zawzięcie, najwyraźniej podchmielony, i nie sądziła, by zbyt wcześnie wstał.
Myliła się. Siedział przy suto zastawionym stole. Wyglądał świeżo jak płatek róży i najwyraźniej wyszedł prosto spod prysznica. Uśmiechnął się do niej znad talerza.
– Przysiądź się do mnie – poprosił.
Zawahała się, ale w końcu to zrobiła, ponieważ nie cierpiała jeść w samotności, a poza tym istniało niebezpieczeństwo, że przysiadzie się do niej Graham, który, mimo że miły, na dłuższą metę był jednak trochę męczący.
– Wyglądasz odrażająco radośnie – zauważyła.
Roześmiał się.
– Nie ma to jak dobre śniadanie po ciężkiej nocy – oznajmił, zajadając ze smakiem.
Zaburczało jej w brzuchu i kiedy kelnerka podeszła, zamówiła swoje zwykłe śniadanie.
– Tylko płatki śniadaniowe i grzanka?! – wykrzyknął Oliver ze zgrozą. – Głodzisz się.
– Prawdopodobnie to jest i tak lepsze niż to, co ty jesz. Co nas czeka dzisiaj na konferencji?
– Badania kontrolne kobiet, położnictwo wypadkowe i depresja poporodowa.
Odetchnęła z ulgą. Z tym akurat umie sobie poradzić. Dokończyła śniadanie, uśmiechnęła się do Grahama i przeszła do kawy. Oliver odłożył sztućce i przyjrzał jej się badawczo.
– Co zamierzasz robić, gdy już stąd wyjedziesz?
Wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Znajdę jakąś pracę. Może wyjadę za granicę?
– Za granicę?
– To tylko taki pomysł – odparła, zastanawiając się, dlaczego wcześniej nie przyszło jej to do głowy.
Zmieniłaby otoczenie, zapomniała o nim, zaczęła wreszcie cieszyć się życiem. To jest jedna z zalet bycia osobą samotną. Poza tym jest to jakiś sposób na zapełnienie pustki w życiu. Uśmiechnęła się.
– Wracam do pokoju. Muszę wziąć prysznic. Zobaczymy się później. – Wstała i wyszła z jadalni, nie dostrzegając zamyślonego wyrazu twarzy Olivera.
– To wszystko.
Kate popatrzyła na Olivera, po czym szybko odwróciła wzrok.
– Tak. To była udana konferencja. Dowiedziałam się wielu pożytecznych rzeczy.
– Zobaczymy się jeszcze?
Zawahała się, ale zanim odpowiedziała, zadzwoniła komórka Olivera. Wyjął ją z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz, gotów się rozłączyć. Był to jednak numer domowy jego brata a Steve był za granicą.
– To Julia – powiedział, patrząc na Kate, ale pierwsze słowa bratowej sprawiły, że zapomniał ojej obecności. Zrobiło mu się zimno.
– Co to znaczy, że nie czujesz się najlepiej? – spytał. – Powiedz mi dokładnie, co się dzieje.
– Bolą mnie głowa i brzuch – odparła. – Czuję się okropnie i mam spuchniętą twarz.
Prawie pewien diagnozy spytał jeszcze:
– Jakie miałaś ciśnienie przy ostatnim badaniu prenatalnym?
– Nie wiem. Opuściłam je. Jedno z dzieci było chore.
Kątem oka dostrzegł Kate, która wahała się, czy podejść do niego i zapytać, co się dzieje.
– A co z moczem? – spytał.
– Z moczem? – powtórzyła zaskoczona. – Nie wiem. Dlaczego pytasz?
– A straciłaś na wadze?
– Nie wiem. Ważyłam się ostatnio we wtorek. Chcesz, żebym się teraz zważyła?
– Tak, proszę. Poczekam chwilę.
Zasłonił dłonią telefon i spojrzał na Kate.
– Stan przedrzucawkowy? – wyszeptała, a on skinął głową.
– Całkiem możliwe. A Steve jest w Niemczech. Julia? Przepraszam, mogłabyś powtórzyć?
– Przybyło mi dwa kilo. To dużo. Oliver, co mi jest?
– Podejrzewam, że to może być stan przedrzucawkowy. Nic ci nie będzie, ale potrzebujesz natychmiastowej pomocy. Czy możesz skontaktować się ze swoją położną?
– Nie mogę jej złapać. Przychodnia jest zamknięta, a lekarz może być u mnie dopiero za dwie godziny. Czuję się źle i nie wiem, co robić.
– Przyjadę, nie martw się. Wszystko będzie dobrze. A teraz posłuchaj mnie uważnie. Połóż się na kanapie na lewym boku, zadzwoń do sąsiadki i poproś ją, żeby przyszła i zajęła się dziećmi. A potem wezwij karetkę. Powiedz im, że rozmawiałaś ze mną i podejrzewam stan przedrzucawkowy. Jeśli przyjadą przede mną, jedź z nimi, zostaw dzieci z sąsiadką, a ja się później nimi zajmę. Jeśli nie będzie mogła z nimi zostać, weź je ze sobą do szpitala.
– Czy naprawdę muszę jechać do szpitala?
– Tak, musisz. Ale nie martw się. Wszystko będzie dobrze, obiecuję.
– A Steve?
– Zawiadomię go. Ty po prostu się połóż i wezwij pomoc, dobrze?
Uspokoił ją jeszcze raz, po czym rozłączył się i wpatrzył w sufit. Musi do niej jechać. Jeśli Steve nie da rady przylecieć do domu najbliższym samolotem, będzie musiał zostać z dziećmi.
– Czy mogę jakoś pomóc?
Przez chwilę patrzył na Kate pustym wzrokiem.
– Czy naprawdę chcesz pomóc, czy mówisz tak tylko z czystej uprzejmości? Steve jest w Niemczech, ktoś musi zająć się dziećmi. Moja matka nie da rady. Czy mogłabyś mnie zastąpić w pracy do powrotu Steve'a? Załatwię to z Peterem.
Kate nie zastanawiała się ani chwili.
– Oczywiście, że tak – powiedziała. – Jedź.
– Dam ci klucze do mojego domu i przychodni – ciągnął, wyjmując je z kieszeni i zdejmując z kółka kluczyki do samochodu. – Podaj mi numer swojej komórki. Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebowała.
– Gdzie mieszkasz? – spytała.
– Za przychodnią musisz pojechać do góry i skręcić w lewo. Trzeci dom po prawej. Poznasz go. Zadzwonię.
Zawahał się, po czym podszedł i pocałował ją w usta.
– Dziękuję. Jesteś boska.
Wrzucił swoją torbę do samochodu, włączył silnik i ruszył. W połowie drogi uświadomił sobie, że nie powiedział Kate o psach.
Kate nie była w Gippingham przez pięć lat, a mimo to miała wrażenie, jakby znalazła siew domu. W ponury, dżdżysty grudniowy wieczór z okien domów wylewało się żółte światło, nurzając chodniki w złotej poświacie. Ten widok działał na nią kojąco.
Wjechała na wzgórze, minęła przychodnię znajdującą się po lewej stronie pomiędzy kwiaciarnią a zakładem pogrzebowym, w otoczeniu uroczych sklepów ze starociami i biur nieruchomości, a następnie skręciła w lewo.
Po prawej stronie stał dom, który zawsze podobał się jej i Oliverowi. Prawdziwy wiejski domek, śliczny jak z obrazka z oknami mansardowymi, spadzistym dachem i małym gankiem. Dom Olivera musi być gdzieś w pobliżu. Wypatrywała go przez okno. Nagle serce zabiło jej mocniej i sprawdziła jeszcze raz.
Nie, nie myli się, to jest właśnie trzeci dom po prawej! Powiedział jej, że go pozna ale go wtedy nie zrozumiała. Dopiero teraz to do niej dotarło. On mieszka w ich wymarzonym domku! W jej oczach pojawiły się łzy.
To miał być ich wspólny dom. To miał być dom, w którym będą dorastać ich dzieci. Czy ich marzenie znaczyło dla niego tak mało, że kupił ten dom bez niej? Ona nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. A może... Nie, to głupie. Nie jest chyba aż tak sentymentalny?
A może jest?
– Niech to diabli – zaklęła i wjechała na podjazd. Wysiadła z samochodu i podeszła do drzwi.
Okazało się jednak, że żaden z kluczy nie pasuje.
– Kuchenne wejście – wymamrotała i poszła na tyły domu. Tym razem nie miała problemów z otwarciem. Jej oczom ukazał się przedpokój, który prowadził do następnego pomieszczenia. Weszła do niego, zapaliła światło i rozejrzała się z ciekawością.
To była kuchnia, ogromna kuchnia z szafkami po jednej stronie i solidnym dębowym stołem i kredensem po drugiej. Pod przeciwną ścianą stały błyszcząca biała kuchenka i jasne, zielonkawo-niebieskie, malowane ręcznie szafki z czarnymi granitowymi blatami, na środku zaś znajdowała się wyspa z ciężkim blatem do krojenia mięsa. Efekt był olśniewający.
Do licha, zawsze chciała mieć taką kuchnię. Na co ona Oliverowi, skoro nie umie nawet ugotować jajka? Najwyraźniej odziedziczył ją po poprzednich właścicielach domku.
Ciekawość Kate wzrosła, kiedy weszła do następnego pomieszczenia. To był duży, pomalowany na biało salon z oknami wychodzącymi na ulicę i z drzwiami prowadzącymi na ganek. Popatrzyła na olbrzymi kominek, przed którym stały dwie sofy, i wyobraziła sobie Olivera leżącego na jednej z nich i czytającego książkę albo oglądającego telewizję.
Czy robił to sam?
Najwyraźniej mieszka sam, bo gdyby było inaczej, nie wysłałby jej tutaj z kluczami. To jednak jeszcze nie znaczy, że jest samotny. Czy w jego życiu jest jakaś kobieta? Ktoś, kto mu prasuje, gotuje i grzeje go w zimowe wieczory?
Wyrzuciła tę myśl z głowy. To nie jej sprawa. Nie chciała, by to była jej sprawa. Jeśli Oliver ma ukochaną, powinna się z tego cieszyć ze względu na niego.
Omiotła wzrokiem resztę pokoju, regały uginające się pod książkami, stary skórzany fotel i biurko, które pamiętała z gabinetu jego ojca w domu na wsi.
Stary zegar szafkowy stojący pod jedną ze ścian głośno tykał w ciszy. Nagle zabrzęczał i zabił cztery razy. Uśmiechnęła się. On również pochodził z domu na wsi i jak zwykle wybijał nie tę godzinę, którą powinien. Tym razem pokazywał jednak dobry czas, siódmą, i nagle poczuła głód.
Wróciła do kuchni, chcąc znaleźć coś do jedzenia, a wtedy drzwi nagle się otworzyły i do środka wpadły dwa psy.
Wystraszona cofnęła się pod ścianę. W ślad za psami w kuchni pojawiła się kobieta o rudych włosach. Na widok Kate zatrzymała się i patrzyła na nią z wyraźną ciekawością.
– Och, witam. Czy jest Oliver?
– Nie. – Odepchnęła psy i wyprostowała się. – Jestem Kate...
– Wiem. Widziałam panią na zdjęciach. Judy Fox. Mieszkam obok. Opiekowałam się przez weekend psami Olivera, właśnie je przyprowadziłam. Przepraszam, że tak wtargnęłam. Myślałam, że to Oliver wrócił. Zobaczyłam nieznane auto na podjeździe. Pomyślałam, że pewnie popsuł mu się samochód i przyjechał wozem z wypożyczalni...
Czy to jest właśnie ta kobieta? Ta żywa trzydziestokilkulatka o płomiennorudych włosach i chabrowych oczach?
– Miał pilny telefon, wypadek w rodzinie.
– Czy coś się stało jego matce?
– Nie, bratowej.
– Julii?
– Znają pani?
– Oczywiście. Co jej jest?
Kate wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Właściwie nic mi nie powiedział. Miałam tylko zastąpić go w przychodni, dopóki nie wróci, bo musi się zająć dziećmi siostry. – Spojrzała na psy. – Nie wspominał o nich.
– Podejrzewam, że zapomniał – roześmiała się Judy. – To mu się zdarza. Miał je oddać do hotelu dla psów, ale też zapomniał. Dlatego ja się nimi zajęłam. W zamian on przygarnie mojego kota, kiedy wyjadę na sylwestra. Zatrzymałabym je dłużej, ale jutro rano muszę jechać do Londynu. Mam nadzieję, że Julii nic nie będzie. Zadzwonię do niego później.
Skierowała się do drzwi. Kate popatrzyła na nią z przerażeniem.
– Ale te psy... ja nie umiem...
– Ależ nauczy się pani, to proste. Czarna wabi się Jet, a ta druga Muffin. Jest kochana.
– Ale co im dawać do jedzenia i kiedy? I co z wyprowadzaniem? Czy reagują na komendy?
Judy znów się roześmiała.
– Niespecjalnie, chyba że wydaje je Jonas. W każdym razie lepiej nie spuszczać ich ze smyczy, chyba że chce pani potem przez kilka godzin je łapać. Można je jednak bez obaw wypuszczać do ogrodu.
– A jedzenie? – spytała słabym głosem.
– Miarka suchej karmy i pół puszki mięsa dwa razy dziennie. Same się upomną, kiedy zgłodnieją. A teraz już naprawdę muszę iść.
Zamknęła za sobą drzwi, zostawiając dwa zdezorientowane psy razem z oszołomioną Kate. Biegały po całym domu, węsząc za Oliverem. W końcu stanęły przy tylnych drzwiach, skomląc żałośnie.
– Przykro mi, pieski – powiedziała i usiadła przy stole kuchennym.
Muffin podbiegła do niej i położyła mordę na jej kolanach. Jet biegała niespokojnie jeszcze przez kilka minut, aż w końcu usiadła nie odrywając wzroku od drzwi.
– Cóż, wygląda na to, że jesteście jego mroczną tajemnicą – wymamrotała Kate.
Westchnęła. Oliver zawsze chciał mieć psa. Psa, domek z różami rosnącymi przy drzwiach i całą gromadkę dzieci. Cóż, psy i domek już mą róże pewnie też. Pozostało tylko jedno marzenie do spełnienia. Niech to licho.
Wstała a psy momentalnie podbiegły do drzwi.
– Przykro mi, ale ja tylko szukam jedzenia – powiedziała i zaczęła grzebać w szafkach.
Nic. To znaczy nic, z czego można by przygotować posiłek. Zajrzała do lodówki, ale ta też była pusta. W końcu za drzwiczkami kolejnej szafki znalazła zamrażarkę, a w niej gotowe potrawy z supermarketu: curry i kurczak w sosie słodko-kwaśnym, boeuf Straganów, ryż... Cóż za marnotrawstwo! Ma taką wspaniałą kuchnię, a używa tylko kuchenki mikrofalowej!
Jadła bez przyjemności. Czy Oliver naprawdę lubi takie jedzenie, czy po prostu wciąż nie umie gotować? A może nie ma do tego serca? Łatwo to zrozumieć. Gotowanie tylko dla siebie jest śmiertelnie nudne. Gotowe potrawy mogły być ciekawym urozmaiceniem jadłospisu, ale jak można je jeść codziennie.
Zawsze martwiła się, czy Oliver sobie radzi, ale zawsze też wyobrażała go sobie z kobietą, która o niego dba. Najwidoczniej jednak w jego życiu nie ma żadnej kobiety.
Zadzwonił telefon.
– Halo?
– Kate? Tu Oliver.
Serce zabiło jej mocniej na dźwięk jego głosu.
– Co z Julią?
– W porządku. Chwilę temu zawieźli ją do sali operacyjnej. Moja matka zajęła się dziećmi, a ja zostanę przy Julii, dopóki nie będę wiedział, że wszystko w porządku. Steve stara się znaleźć jakieś połączenie, ale na razie bez powodzenia. Podejrzewam, że będzie tutaj najwcześniej jutro w południe.
– A co z dzieckiem? – zapytała.
– Na razie dobrze. Julia nie miała dotąd takich problemów. A teraz ma wysokie ciśnienie, białko w moczu, ból w nadbrzuszu i potworny ból głowy, więc może mówić o szczęściu, że uniknęła wylewu. Cieszę się, że do mnie zadzwoniła i nie dostała ataku.
– Nie miała ataku?
– Nie. To nie wygląda źle, dzięki Bogu. Mogło być o wiele gorzej. A u ciebie wszystko dobrze?
Kupiłeś nasz domek! – chciała krzyknąć, ale ugryzła się w język.
– Tak. Jakoś sobie radzę. Nie gotujesz, prawda?
Roześmiał się.
– Zgadłaś. Jest trochę rzeczy w zamrażarce.
– Wiem. Znalazłam. Poznałam też psy.
Na chwilę zapadła cisza.
– Ach, tak. Ja... zapomniałem ci o nich powiedzieć. Przepraszam. Czy Judy je przyprowadziła?
– Tak – odparła Kate, zwalczając pokusę zapytania o nią. – Cały czas czekają na ciebie. Chociaż nie. W tej chwili bardziej czekają na kolację.
Oliver roześmiał się.
– No tak. Nie przejmuj się nimi. Nie sprawią ci problemu. Śpią w kuchni. Będą próbowały wejść ci do łóżka, ale nie pozwól na to. Zadzwonię, jeśli będę wiedział coś nowego. Nie mogę złapać Petera, pewnie wyjechał.
– Dobrze. Dzięki za informacje. Pozdrów ode mnie Julię.
Odłożyła słuchawkę i wróciła do kolacji. Psy zdawały się nią o wiele bardziej zainteresowane niż ona, ale nie chciała by się rozchorowały, więc wyrzuciła resztki do kosza na śmieci. Zawiedzione usiadły przy drzwiach, wpatrując się w nie żałośnie.
Wiedziała, co czują. Dom wydawał się pusty bez Olivera. Zastanawiała się, kiedy wróci. Nie tej nocy, to na pewno. Postanowiła znaleźć sobie łóżko.
– Co jest na górze, pieski? – spytała.
Wbiegły na schody i zaczekały na nią na podeście.
Drzwi na wprost były otwarte i prowadziły do łazienki. Drzwi obok – do pokoju, który musiał znajdować się nad kuchnią. To był duży pokój z błyszczącym mahoniowym łóżkiem, które pamiętała z domu na wsi. Ona i Oliver spędzili w nim wiele szczęśliwych nocy. Na jego widok zaschło jej w gardle.
Stało naprzeciwko okna i musiał się z niego rozciągać cudowny widok na ogród. Wyobraziła sobie, jak przyjemnie leży się tutaj rano z filiżanką herbaty w dłoni.
To była najwyraźniej jego sypialnia. Psy od razu położyły się na łóżku, udając niewiniątka.
– Marzy wam się – powiedziała po czym wyszła z pokoju, postanawiając sprawdzić, co jest za pozostałymi drzwiami.
Za pierwszymi znajdował się malutki pokoik, najwyraźniej służący za coś w rodzaju składu. Za drugimi... Cóż, to zdaje się również jakaś komórka. Pełno tam było mebli i pudeł. Domyślała się, że to rzeczy przywiezione po śmierci ojca z domu na wsi, bo rozpoznała komodę i stary materac.
Nie było jednak drugiego łóżka. Odwróciła się i spojrzała w kierunku sypialni. Wyglądało na to, że jedyne łóżko w całym domu stoi właśnie tam.
No cóż. Przynajmniej jest w niej ciepło, ponieważ znajduje się nad kuchnią. Zrezygnowana zeszła na dół i nastawiła wodę. Oliver na pewno dziś nie wróci, więc problemu ze spaniem nie będzie. A poza tym to tylko na razie.
Zrobiła herbatę, wzięła ją do salonu i zrozumiała nagle, dlaczego jest w nim kominek. W salonie było po prostu o wiele chłodniej niż w kuchni. Bez wątpienia można by rozpalić, ale znając jej szczęście, zadymiłaby cały dom. Jednak na jednej z kanap leżał koc. Narzuciła go na ramiona, wtuliła się w róg kanapy z kubkiem herbaty i pilotem w ręce i przez chwilę zmieniała w telewizorze kanały.
Stopniowo jednak zimno zaczęło wnikać w jej kości, a telewizja przestała ją interesować. Nawet psy ją opuściły, woląc ciepło kuchni.
Poza tym jest już po dziesiątej, a ona musi wstać wcześnie. Zrobiła sobie jeszcze herbaty, podczas gdy psy biegały po ogrodzie, po czym zwabiła je do domu kawałkiem ciastka, zamknęła w kuchni i poszła na górę.
Kilka minut później zaszyła się w łóżku otoczona zapachem wody po goleniu Olivera i subtelną wonią jego ciała, tak kochaną i znajomą.
Przestań, upomniała samą siebie. Przejrzała pismo medyczne, które znalazła na podłodze przy łóżku, wypiła herbatę, zgasiła światło, otuliła się kołdrą i zamknęła oczy. Nie powinna myśleć ani o nim, ani o tych wszystkich razach, kiedy się kochali w tym łóżku.
Wiele było tych razy, a każdy z nich wyjątkowy. Wyczuwała zapach ciała Olivera, niemal czuła go obok siebie, słyszała jego głos, czuła dotyk rąk...
Nie myśl o tym. Nie przywołuj tego. Po prostu śpij.
Kilka minut później poczuła, że jej ciało robi się ciężkie, i pochłonęła ją łagodna ciemność snu.
W gruncie rzeczy Oliver był zadowolony, że może czuwać przy Julii. Dzięki temu miał czas, by przemyśleć wydarzenia ostatniego weekendu.
Nie mógł uwierzyć, że Kate była na konferencji, że zobaczył ją znowu po pięciu latach naprzykrzania się jej matce. Nie żeby to odniosło jakiś skutek. Nie zdołał nawet ustalić, dlaczego go opuściła. Zastanawiał się teraz, jak to się ma do tego, co wydarzyło się pomiędzy nimi w piątkowy wieczór w hotelu.
Miał poczucie winy, ale niewielkie. W każdym razie ona powinna mieć większe po tym, jak go opuściła...
Ale to jeszcze nie koniec. Tym razem nie zniszczy tego, co jest między nimi. Nakłoni ją do zwierzeń i uporają się z tym problemem we dwoje, cokolwiek nim jest. Wszystko jeszcze będzie dobrze.
Dziwnie było myśleć o tym, że Kate jest teraz w jego domu, śpi w jego łóżku. Pragnął być z nią, ale najpierw musi nabrać pewności, że wszystko w porządku z bratową i spotkać się ze Steve'em.
Minęły godziny, zanim Julia otworzyła oczy.
– Oliver? – wyszeptała.
Uścisnął jej rękę.
– W porządku. Dziecku nic nie jest. Masz córeczkę.
W jej oczach pojawiły się łzy.
– Steve powinien tu być – poskarżyła się.
– Jest już w Anglii, niedawno z nim rozmawiałem. Wkrótce tu będzie.
Popatrzyła na niego badawczo.
– Gdzie jest moja córeczka?
– Na intensywnej terapii. Jest malutka, więc muszą uważać. Oddycha sama i czuje się dobrze.
– Powinnam ją nakarmić.
– Powinnaś odpocząć.
– Ale dadzą jej mleko w proszku.
– Nie. Powiedziałem im, że sobie tego nie życzysz. Dadzą jej mleko naturalne z banku mleka.
Przez chwilę odpoczywała potem znów otworzyła oczy.
– Czy mogę ją zobaczyć?
– Tak. Jest śliczna. Przyniosą ci ją. Czy mam ich powiadomić, że się obudziłaś?
Skinęła głową.
– Chcę ją potrzymać.
– Dobrze.
Zawołał pielęgniarkę. Przyszła do Julii z uśmiechem na ustach.
– Czy chce pani zobaczyć córeczkę?
Zanim Julia zdążyła odpowiedzieć, drzwi otworzyły się i stanął w nich Steve. Miał zmartwioną minę.
– Kochanie! – wykrzyknął i usiadłszy na brzeżku łóżka, przytulił ją ostrożnie.
– Wrócę za kilka minut – powiedziała pielęgniarka.
Wieki całe minęły, zanim Steve oderwał się od Julii i spojrzał na Olivera. Jego oczy były pełne łez.
– Jakie wieści?
– Masz córkę.
Uśmiechnął się.
– Dzięki Bogu. Julia zagroziła, że mnie zabije, jeśli to będzie kolejny chłopak.
– Więc ocaliłeś skórę.
– Widziałeś ją?
Oliver usłyszał w głosie brata nutkę niepokoju.
– Nic jej nie jest – pospieszył z zapewnieniem.
– To dobrze. A co z dziećmi?
– Jest z nimi mama. Pomyśleliśmy, że tak będzie najprościej.
Steve skinął głową.
– Pojadę tam zaraz. A ty lepiej idź spać.
Otworzył usta by wyjaśnić, że nie musi się spieszyć, ale w ostatniej chwili się rozmyślił. Nie mógł im powiedzieć, że spotkał Kate i że ona jest teraz w jego domu. Mieliby zbyt wiele pytań – więcej niż byłby w stanie znieść, a oni i tak mają co świętować.
– Masz rację, nic tu po mnie. Uściskaj ode mnie małą.
Poklepał brata po ramieniu, pocałował Julię w policzek i opuścił szpital. Była już prawie czwarta rano. Miał przed sobą półgodzinną jazdę do domu.
A w jego łóżku jest Kate.
– Katie?
Mruknęła coś przez sen. Pochylił się nad nią. W każdej chwili mógł ją pocałować...
– Katie, obudź się.
Ciepła, mocna dłoń zacisnęła się na jej ramieniu i potrząsnęła nią delikatnie.
– Oliver?
– A spodziewałaś się kogoś innego?
– Nikogo, wliczając w to ciebie – odparła, siadając.
Żałowała że jej koszula nocna nie jest odrobinę mniej prześwitująca. Na szczęście nie zapalił lampy, tylko zostawił otwarte drzwi. Wpadało przez nie światło z korytarza, skrywając łóżko w cieniu. Podciągnęła kołdrę pod brodę i odgarnęła włosy z oczu.
– Co się stało? – spytała. – Dlaczego jesteś tutaj?
– Steve przyjechał wcześniej, niż się spodziewałem. Julia czuje się dobrze, nic jej nie grozi i mają śliczną córeczkę. Jest piękna, Katie – wyszeptał. – Cudowna.
– Były jakieś komplikacje? – spytała, nie chcąc myśleć o tym, jak cudowna jest ta córeczka.
– Nie. Jest malutka, ale silna i oddycha samodzielnie. – Urwał i spojrzał na nią. – Czy masz coś przeciwko dzieleniu ze mną łóżka? Naprawdę nie mam nic złego na myśli. Po prostu mam przed sobą tylko dwie i pół godziny snu i nie chce mi się już walczyć z kanapą na dole. Poza tym w domu jest zimno. Dlaczego nie włączyłaś ogrzewania?
– Nie wiedziałam, że w ogóle tu jest jakieś ogrzewanie – odparła. – Zapomniałeś o tym wspomnieć, podobnie jak o psach i o tym, że jest tylko jedno łóżko.
– Przepraszam. Byłem pochłonięty innymi sprawami. Więc mogę się tu położyć, czy mam spać z psami w kuchni?
Przesunęła się, robiąc mu miejsce obok siebie.
– Tylko żadnych powtórek piątkowego wieczoru – zastrzegła.
– Dobrze. – Rozebrał się, zostawiając na sobie jedynie bokserki, po czym położył się obok niej.
Jęknęła i odsunęła się od niego.
– Dobranoc – powiedziała.
– Spij dobrze – wymruczał, ale ułożył się zbyt blisko, by mogła od razu zasnąć. Pragnienie przytulenia się do niego było wszechogarniające.
Jego ramię otoczyłoby ją w talii, a ich ciała ułożyłyby się jak łyżeczki. Jak wiele nocy tak przespali? Trzysta sześćdziesiąt pięć razy trzy i trochę.
Ponad tysiąc. Pewnie jakieś tysiąc dwieście.
Zasnęła, zanim doprowadziła obliczenia do końca a potem po trochu przysuwała się we śnie do niego, aż w końcu ich ciała się zetknęły. Wówczas otoczył ją ramieniem, wpatrując się w ciemność. To była najsłodsza z tortur i bez wątpienia oberwie mu się za to rano, ale było mu tak przyjemnie...
Kate obudził dzwonek telefonu. Przez chwilę leżała bez ruchu, sen powoli odchodził.
Oliver siedział na drugim końcu łóżka, ze słuchawką przy uchu. Przewróciła się na plecy, patrząc na niego.
– Tak, wróciłem. To była bardzo ciekawa konferencja. Moja bratowa Julia miała kłopoty ze zdrowiem, ale już jest wszystko w porządku. Spałem tylko dwie godziny, ale niedługo będę.
Przez chwilę milczał i usłyszała czyjś głos po drugiej stronie. Cokolwiek ten ktoś powiedział, Oliver nie był tym zachwycony. Westchnął i przebiegł dłonią po włosach.
– Grypa? Nie żartuj. On nie może teraz chorować, Peter. Już i tak jest nas za mało po wyjeździe Annę do Australii. Nie możemy zajmować się prawie dziewięcioma tysiącami pacjentów tylko we dwóch. To śmieszne.
Słuchał przez chwilę, po czym odwrócił głowę i wpatrzył się w zamyśleniu w Kate.
– Może uda się znaleźć jakieś rozwiązanie-wymamrotał. – Zadzwonię do ciebie za pięć minut.
Rozłączył się, nie odrywając od niej wzroku. Ogarnęły ją złe przeczucia.
– O co chodzi? – spytała nieufnie.
– Powiedział, że muszę znaleźć zastępstwo.
– Nie rozumiem, dlaczego tak na mnie patrzysz? Zgodziłam się na zastępstwo, ale to był nagły wypadek...
– To też jest nagły wypadek. Naprawdę nie mamy wyjścia Kate.
Ale to co innego, bo ty tu cały czas będziesz...
– Nie ma mowy – zdecydowała, odrzucając kołdrę i zwieszając nogi z łóżka. – Zastąpię cię tylko dzisiaj i tylko dlatego, że chcę dać ci czas na pozbieranie się, a poza tym uważam, że po dwóch godzinach snu możesz stanowić zagrożenie.
Wstała za późno przypominając sobie, że jej koszula nocna jest krótka i prześwitująca, i z uniesioną głową skierowała się do łazienki.
Bardzo ładna łazienka, zauważyła. Najlepszą rzeczą w niej był prysznic, który pomógł jej zmyć resztki snu, przywracając ją do życia.
Wytarła się dużym, grubym ręcznikiem, który wisiał na kaloryferze, umyła zęby i wróciła do sypialni.
– Twoja kolej – powiedziała.
Bez słowa opuścił pokój. Kilka chwil później usłyszała zduszone przekleństwo.
– Czy naprawdę musiałaś zużyć całą ciepłą wodę? – krzyknął.
Uśmiechnęła się zawstydzona i włożyła spodnie.
– Przepraszam!
Wymruczał coś, czego nie zrozumiała, ale mogła się domyślić. Ubrała się do końca i zeszła na dół. Psy czekały przy drzwiach. Wypuściła je na dwór, po czym nastawiła wodę.
Oliver był na dole, zanim woda się zagotowała. Spojrzał na nią z ukosa.
– Idę na spacer z psami – rzucił, po czym wziął smycze, otworzył tylne drzwi, zagwizdał i wyszedł.
– Dziękuję, z chęcią napiję się herbaty – powiedziała do siebie i napełniła dzbanek. Jeśli wróci, może się napić. O ile jeszcze coś zostanie.
Otoczyła dłońmi kubek i zanurzyła w nim nos, grzejąc się przy kuchence. Nic dziwnego, że psy lubią tu leżeć. Ona, niestety, nie może, musi pracować razem z Oliverem przez cały dzień. Na samą myśl o tym dostawała gęsiej skórki. Cała nadzieja w tym, że będą zbyt zapracowani, by się widzieć.
Popatrzyła na zegarek. Siódma trzydzieści. Na dworze wciąż jest ciemno, a on szwenda się gdzieś z psami.
To jest trochę nie w porządku, ponieważ potem oboje wyjdą do pracy, a zwierzęta pozostaną same w domu przez cały dzień. Była zdziwioną że je ma. Zawsze mówił o nich, jakby były częścią jego pakietu rodzinnego: psy, dzieci i szczęście. Może jest samotny i powinna się cieszyć, że ma przynajmniej psy do towarzystwa ale po prostu było jej ich żal.
Drzwi otworzyły się. Wrócił. Psy były mokre, zabłocone i odrażająco radosne. Spojrzała na nie z obrzydzeniem. To, że jest jej ich żal, nie oznacza jeszcze, że może spokojnie patrzeć na zabłoconą podłogę.
Jet potoczyła swoją miskę do stóp Olivera, po czym usiadła, merdając ogonem i patrząc na niego błagalnie.
– Wiem, czas na śniadanie. Mnie też burczy w brzuchu.
Nakarmił psy, a potem umył ręce, przyglądając się Kate przez ramię.
– Dobrze się czujesz?
– Dobrze, ale ja spałam całą noc.
– Jakoś przeżyję – odrzekł na jej milczące pytanie. – Czy zostało choć trochę herbaty?
Napełniła mu kubek.
– Na dworze mroźno, wieje wiatr, a ja zapomniałem rękawiczek. Masz ochotę na grzanki?
Skinęła głową, a potem, powstrzymując uśmiech, przyglądała się, jak Oliver masakruje chleb. Nigdy nie umiał równo kroić pieczywa. Zerknął na nią spod oka, po czym przyznał:
– Dobrze, już dobrze, wiem, że ty zrobiłabyś to lepiej.
– Całe szczęście, że opiekasz je w kuchence. Nie zmieściłyby się do tostera – zakpiła.
Wzruszył ramionami.
– A jak myślisz, czemu ją kupiłem?
Zaskoczył ją. Była przekonana, że kuchenka była już w domu, kiedy go kupował.
– Zawsze powtarzałeś, że taka kuchenka jest droga i nieprzydatna.
– Tylko że jest droga.
Spojrzała na kuchnię nowymi oczami.
– Więc ty to wszystko urządziłeś?
– Tak. Oryginalna kuchnia była malutka. Powiększyłem ją. Teraz jest znacznie lepiej.
– Teraz jest pięknie – przyznała, a on uśmiechnął się.
– Dziękuję. Cieszę się, że ci się podoba.
Przerwał i coś niewypowiedzianego zawisło w powietrzu. Przez dłuższą chwilę stali, patrząc na siebie. Dopiero nieznaczny swąd spalenizny sprawił, że czar prysł.
– Do licha – mruknął, przewrócił grzankę i odetchnął. – Chyba uda nam się ją uratować. – Zdrapał przypalone kawałki do zlewu.
Ile razy zdarzyło im się przypalić grzanki w czasie trwania ich małżeństwa? Zbyt wiele, by o tym myśleć, zdecydowała, sięgając po nóż.
Posmarowali grzanki masłem i zjedli, stojąc obok siebie. Potem Oliver wytarł palce i spojrzał na zegarek.
– Lepiej już chodźmy. Muszę jeszcze oprowadzić cię po przychodni. Czy masz torbę lekarską?
Skinęła głową.
– Jest w samochodzie. Zawsze ją mam przy sobie.
– Dobrze. Pojedziemy moim autem.
Kate wyjęła torbę z bagażnika i wspięła się na siedzenie dla pasażera. Musiała się wspiąć, ponieważ Oliver miał samochód terenowy z napędem na cztery koła. Gippingham leży w sercu Suffolk. Nie pada tu często śnieg, ale jeśli już pada łatwo się w nim zakopać.
Zapinając pas, uświadomiła sobie, że prawie nic nie wie o przychodni, więc poprosiła by opowiedział o niej po drodze.
– Cóż, jest nas czworo: Peter Abraham, którego znasz i który jest naszym szefem, David Hunter, to ten z grypą, Annę Roach, Australijka, która wyszła za miejscowego farmera i zamieszkała tu dwa lata temu, no i ja.
Odwrócił się, sprawdzając, czy nic nie nadjeżdża z boku, po czym skręcił na drogę.
– Leczymy ponad dziewięć tysięcy pacjentów. Zatrudniamy cztery recepcjonistki, sekretarkę, dwie pielęgniarki przyuczone, pielęgniarkę środowiskową, położną i dwie pielęgniarki społeczne. Mamy nawał pracy, jest dużo młodych ludzi, którzy mieszkają na osiedlach wokół miasta, dlatego też buduje się teraz na dole nową przychodnię. Nie będzie położona tak blisko mojego domu jak tą ale ułatwi życie starszym pacjentom, którzy dotąd musieli się wspinać na wzgórze, żeby do nas dotrzeć. A poza tym będzie tam więcej miejsc parkingowych – dodał, skręcając w uliczkę obok przychodni i zatrzymując samochód na wyznaczonym stanowisku. – Chodźmy. Pierwsi pacjenci zjawią się już za kilka minut, a ja muszę ci jeszcze wszystko pokazać.
Poprowadził ją do bocznych drzwi, a potem korytarzem do recepcji. Peter już tam był. Na ich widok uniósł brwi i powoli wstał.
– Nie wiem, czy pamiętasz... – zaczął Oliver.
– Kate! Oczywiście, że pamiętam. Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę.
Uściskał ją serdecznie. Uśmiechnęła się, odrobinę zaskoczona tak wylewnym powitaniem.
– Też się cieszę, że cię widzę.
– Co cię sprowadza w te strony?
Wzruszyła ramionami.
– Konferencja. Spotkałam na niej Olivera. Gdy Julia zachorowała, zgodziłam się go zastąpić. Wrócił dziś rano, więc w końcu nie było takiej potrzeby, ale wtedy zadzwoniłeś ty i powiedziałeś mu, żeby załatwił zastępstwo, jeśli się uda.
– I zgłosiłaś się na ochotnika?
– Niezupełnie. Raczej zostałam wcielona siłą, ale tylko na jeden dzień.
– Na jeden dzień? Miałem nadzieję, że na trochę dłużej. Oczywiście masz pewnie własne plany... Cóż, niezależnie od tego, czy na godzinę, czy na dzień, przyda nam się pomoc. Oliverze, czy byłbyś tak dobry i przydzielił jej jakiś gabinet i zapoznał ze sprawami papierkowymi? Właśnie próbuję dodzwonić się do żony Davida.
– Oczywiście. Przydzielę jej gabinet Davida, dobrze?
Peter skinął głową, naciskając już przyciski telefonu. Kate podążyła za Oliverem. Przeszli przez pustą poczekalnię, która była tak małą że Kate przestała się dziwić, że planują przeprowadzkę.
– To jest toaletą to gabinet zabiegowy, to gabinet Petera to mój, a to Davida – mówił Oliver, prowadząc ją wąskim korytarzem. – Czuj się jak u siebie w domu. Zakładam, że umiesz posługiwać się komputerem?
– Nie, wciąż piszę rysikiem na tabliczce – mruknęła do siebie, głośno zaś powiedziała: – Oczywiście, że tak.
– Chciałem się tylko upewnić – odparł. – Twoja drukarka została przystosowana do drukowania recept i jest prosta w obsłudze. Jedyną dodatkową rzeczą którą tu mamy, jest system alarmowy. Gdy naciśniesz „Ctrl" i „P", zapalą się światełka na monitorach naszych komputerów, a wtedy przybiegniemy. To na wypadek problemów z pacjentami.
– Mój prywatny alarm – zażartowała. – Dziękuję. Mam nadzieję, że nie będę go potrzebowała.
– Też mam taką nadzieję. Mój gabinet jest obok, w razie czego krzyknij.
– Dziękuję.
Zostawił ją i Kate spędziła kilka minut na zapoznawaniu się z oprogramowaniem.
Właśnie patrzyła na zegarek, kiedy do jej gabinetu zajrzał Oliver.
– Pierwszy pacjent za trzy minuty. Chodź po kawę i karty pacjentów.
– Kawę? Tak wcześnie?
– Zdecydowanie – odparł. – Nie rozpoczynamy dnia bez kawy. Przy okazji: będziemy na ciebie mówić doktor Kate.
Skinęła głową. Nie pomyślała że to jego rodzinne miasteczko i wielu ludzi musi wiedzieć, że jest żonaty. Byłoby krępujące dla niego, gdyby jego pacjenci myśleli, że wróciła.
– Może być doktor Kate – zgodziła się. – Czy jeszcze czegoś powinnam być świadoma?
Potrząsnął głową. Przeszli razem przez poczekalnię. Uśmiechnął się do pacjentów i powiedział:
– Dzień dobry państwu.
– Dzień dobry, panie doktorze – odrzekli chórem i Kate poczuła na sobie ich zaciekawione spojrzenia.
– Znajomość tej kombinacji liczb może się przydać – stwierdziła, przyglądając się zamkowi szyfrowemu na drzwiach, przez które weszli.
– Jeden, pięć, trzy, a potem równocześnie dwa i osiem.
– Jeden z tych łatwych do zapamiętania numerów – powiedziała z cierpkim uśmiechem.
– Proszę, oto kawa zaparzona przez Mandy, a to karty twoich pacjentów. Naciśnij guzik na biurku, by wezwać pacjenta, a jeśli to nie poskutkuje, wyjdź po niego. Niektórzy ze starszych są trochę uparci i wymagają osobistego wezwania.
Nie usłyszała przygany w jego głosie, raczej pobłażliwość dla hołdujących starym przyzwyczajeniom mieszkańców, wśród których dorastał. Kate ogarnął żal. Od dawna mogła już być członkiem tego zespołu, znać ten teren i pacjentów tak dobrze, jak jej koledzy. Od rozstania z Oliverem miała wrażenie, jakby była pozbawiona korzeni.
Straszne uczucie.
Wzięła karty oraz kawę i poszła do gabinetu Davida. Wypiła łyk kawy, przejrzała pobieżnie karty i nacisnęła guzik, wzywając pierwszego pacjenta.
Oliver jakoś przetrwał swój dyżur.
Być może to kawa Mandy podtrzymała go przy życiu, a może to głos Kate, który słyszał od czasu do czasu, kiedy drzwi były otwarte; w każdym razie jakoś udało mu się wytrzymać do samego końca. Dopiero wtedy się poddał.
– Mandy, muszę się zdrzemnąć. Ile mam dziś wizyt?
– Trzy. Dwóch pacjentów mieszka obok siebie.
– Pojadę do nich. Mogłabyś trzeciego dać Peterowi i powiedzieć, że potem się rozliczymy? Muszę się trochę przespać. Wrócę na dyżur w poradni dla kobiet w ciąży.
– Dobrze. Aha, dzwonił twój brat. Powiedział, że wszystko w porządku i dziękuje. Stan dziecka znacznie się poprawił.
Uśmiechnął się ze znużeniem.
– To dobrze. Później do niego zadzwonię. Zajmij się Kate.
– Dobrze.
Zabrał karty pacjentów i skierował się do wyjścia, ignorując zamyślone spojrzenie Mandy. Umierała z ciekawości, kim jest Kate, ale czekała na właściwy moment, by o nią zapytać.
Oba przypadki okazały się proste. Najpierw pojechał do starszej pani, która chorowała na żołądek, i przepisał jej sole nawadniające w saszetkach. Potem odwiedził mężczyznę chorego na grypę. Oboje poradziliby sobie bez niego, ale byli samotni i wizyta lekarza dawała im poczucie, że ktoś o nich dba.
Jechał do domu, czując się bardziej wyczerpany, niż mógł to spowodować brak snu, i zastanawiał się, co będzie, jeśli na starość zostanie sam.
Wjechał na podjazd, zaparkował przy samochodzie Kate i wszedł do domu, witając się z psami.
– Czołem, pieski. Chcecie wyjść?
Spojrzały na drzwi, a potem na niego i gdy zrozumiały, że chce je tylko wypuścić, a nie wyjść z nimi na spacer, położyły się obok kuchenki.
– Jak sobie chcecie – powiedział ze znużeniem i poszedł na górę do sypialni.
Na łóżku leżała koszula nocna jego żony. Przypomniał sobie, jak Kate siedziała w niej rano na jego łóżku i mimo zmęczenia poczuł przypływ pożądania.
Nie chciał tego. Usiadł na brzeżku łóżka, rozebrał się i położył na wznak, naciągając na siebie kołdrę.
Pozostał w niej zapach Kate.
Zamruczał, wtulił twarz w poduszkę i westchnął głęboko. Niech to licho. Pragnął jej, i to nie tylko fizycznie.
Pragnął, by zawsze już z nim byłą i miał straszliwe przeczucie, że to nigdy nie nastąpi.
– Kate?
Spojrzała na Mandy, która weszła do jej gabinetu, i uśmiechnęła się.
– Cześć. Dziękuję za kawę. Co dalej?
– Cóż, nie byłoby już nic – odparła recepcjonistka – ale Oliver poszedł do domu pospać, Peter ma wizyty domowe, a właśnie dzwoniła żona Davida, Faith. Powiedziała że to nie wygląda na grypę. Miała zmartwiony głos.
– Czy ona nie jest jedną z tych osób, które przejmują się byle czym? – spytała Kate.
– Nie. To bardzo praktyczną rozsądna kobieta. Nie jest lekarką, ale nie jest też głupia i jeśli powiedziała, że to nie wygląda na grypę, jestem skłonna jej wierzyć. Czy mogłabyś go zbadać? Mieszkają u stóp wzgórza.
– Oczywiście. Czy potrzebny mi będzie samochód? Zostawiłam go przed domem Olivera.
Mandy potrząsnęła głową.
– Nie. To naprawdę niedaleko. Zaraz za kościołem. Biały dom z zielonymi okiennicami. Trudno go przegapić.
Faktycznie, Kate nie miała najmniejszych trudności ze znalezieniem domu Faith i Davida. Gdy weszła na dróżkę, drzwi się otworzyły.
– Faith? – spytała i kobieta podała jej rękę.
– Cześć. Kate, prawda? Mandy mnie uprzedziła, że mogę się ciebie spodziewać. David jest na mnie wściekły. Jest przekonany, że to zwykła grypa.
– Zerknę na niego. Dlaczego uważasz, że się myli?
– Ma świszczący oddech.
Kate przekrzywiła głowę i spojrzała na Faith w zamyśleniu. To nie wygląda najlepiej, pomyślała.
– Gorączkuje?
– Tak, ma trzydzieści dziewięć stopni i oddycha bardzo szybko.
– To może być zapalenie płuc – wymamrotała Kate. – Podam mu antybiotyk, ale może będzie musiał jechać do szpitala.
Faith skinęła głową.
– Już go spakowałam.
– Dobrze, przyjrzyjmy się mu.
Poszły na górę do pokoju, w którym leżał David. Policzki miał rozpalone od gorączki, a oddech istotnie świszczący.
– Cześć, jestem Kate, twoja zastępczyni – powiedziała z uśmiechem i przysiadła na łóżku, sprawdzając puls chorego. – Jak się czujesz?
– Nie najlepiej, ale to tylko grypa. Nie wiem, dlaczego Faith zabiera ci czas.
– Nie martw się, w końcu za to płacisz. Chciałabym cię osłuchać. Czy mógłbyś usiąść?
Gdy to zrobił, przyłożyła słuchawkę stetoskopu do jego pleców. Oddech był nieregularny, czasami zupełnie zanikał. Złożyła stetoskop i włożyła go do torby, wyjmując z niej ciśnieniomierz i opasując jego ramię.
– No i? – spytał.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Podejrzewam zapalenie płuc. Wskazują na to rzężenia i furczenia, tarcie opłucnowe, gorączka, niskie ciśnienie, przyspieszony oddech. Podam ci antybiotyki i wezwę karetkę.
Zamknął oczy. Nagle cała siła go opuściła.
– Niech to diabli – wyszeptał i zrozumiała, że w gruncie rzeczy zdawał sobie sprawę ze swojego stanu.
Wezwała karetkę, po czym wyjęła z torby lekarstwa.
– Proszę, oto amoksycylina i klarytromycyna – oznajmiła, podając mu leki.
Została z nimi do przyjazdu karetki, po czym wróciła na wzgórze. Skręciła w prawo i weszła do domu.
Drzwi nie były zamknięte, więc domyślała się, że Oliver jest na górze. Zaparzyła herbatę, po czym pogrzebała w lodówce i wyjęła z niej ser. Po odkrojeniu spleśniałych kawałków zrobiła grzanki.
Właśnie zabierała się do jedzenia, kiedy pojawił się Oliver – w dżinsach i pulowerze, ze sterczącymi włosami. Uśmiechnął się do niej radośnie.
– Cześć. Usłyszałem, że jesteś.
– Przepraszam, nie chciałam cię budzić.
– Nic nie szkodzi. To zapach sera mnie obudził. Czy coś jeszcze zostało?
– Zostało. Musisz tylko ściągnąć pleśń. W dzbanku jest herbata. Wysłałam Davida do szpitala. Ma zapalenie płuc.
Znieruchomiał, pochylając się nad otwartą lodówką.
– Co takiego? Dlaczego nie zadzwonili do mnie?
– Mandy im powiedziała, że pojechałeś do domu odpocząć.
– Jak on się czuje?
– Niezbyt dobrze. Podałam mu amoksycylinę i klarytromycynę. Faith pojechała z nim do szpitala.
Wyprostował się, zapominając o serze, i popatrzył na nią.
– Do diabła. Jesteś pewną że się z tego wyliże?
– Jest młody i silny, ma duże szanse.
– Ale nie wróci szybko do pracy.
Usiadł naprzeciwko niej i popatrzył jej w oczy.
– Potrzebujemy zastępcy – powiedział wolno.
Skinęła głową. Miała już czas, by się nad tym zastanowić i sformułowała już nawet w myślach odpowiedź: nie.
Tylko że to nie jest takie proste. Nie potrafiła mu odmówić, gdy tak na nią patrzył.
– Zostań – wyszeptał. – Nie będzie go co najmniej dwa tygodnie. Zostań, w tym czasie możemy się przekonać, czy nasz związek jest jeszcze do uratowania.
Serce biło jej jak oszalałe. Tak bardzo ją kusiło, ale nie mogła. Po prostu nie mogła. Zaczęła już kręcić głową, ale Oliver chwycił ją za rękę.
– Proszę. Nie mogę o tobie zapomnieć. Cały czas miałem nadzieję, że wrócisz. To dlatego kupiłem ten dom.
– Nie mogę...
– Dlaczego? Spójrz mi w oczy i powiedz, że mnie nie kochasz.
Oczywiście nie mogła tego powiedzieć. Odwróciła wzrok.
– To nie oznacza jeszcze, że możemy być razem. Są rzeczy, których nie mogę ci dać.
Takie jak dzieci, wnuki i szczęśliwa rodziną dopowiedziała w myślach.
– Zaryzykuję. Po prostu daj nam trochę czasu, tylko o to proszę. Dwa tygodnie, żeby się przekonać, czy jest jeszcze o co walczyć. Jeśli się okaże, że nie, pozwolę ci odejść.
Wiedziała, że to nic nie zmieni, tak samo jak wiedziała, że powinna odejść już teraz. Cóż z tego, skoro nie mogła. Niewykluczone, że to ostatnie dwa tygodnie, jakie w ogóle z nim spędzi. Nie chciała się tego pozbawić. Nie miała siły.
– Dwa tygodnie – zgodziła się niechętnie. – I nie będę z tobą spała.
Wpatrywał się w jej twarz przez dłuższą chwilę, po czym skinął głową.
– Dobrze. Pościelę sobie na kanapie w salonie, tobie oddam do dyspozycji sypialnię.
I niech Bóg ma nas w swojej opiece, dodała w myślach Kate.
Musiała chyba postradać rozum.
To po to spędziła ostatnie pięć lat, próbując wybić sobie z głowy miłość do tego mężczyzny, by teraz zamieszkać z nim pod jednym dachem na co najmniej dwa tygodnie?
Oliver nie zamierzał jej niczego ułatwiać. Uświadomiła to sobie, kiedy wrócili do domu z popołudniowego dyżuru. Miał mnóstwo wdzięku i był pełen ciepła, a to zawsze przyciągało ją do niego najbardziej. Myśl o spędzeniu z nim nawet kilku następnych godzin była paraliżująca, ale na szczęście znalazła wymówkę, aby uciec.
– Jeśli mam tu zostać, muszę mieć więcej ubrań – oznajmiła, gdy sprzątali po posiłku. – Mam tylko rzeczy, które wzięłam na konferencję.
Uśmiechnął się.
– Zaproponowałbym ci coś ze swojej garderoby, ale jakoś nie mogę sobie wyobrazić ciebie paradującej po przychodni w garniturze. Mogłabyś jednak wyglądać całkiem, całkiem w moich bokserkach.
– Myślę, że mogę pojechać do domu babci, sprawdzić, czy wszystko jest tam w porządku i zabrać trochę rzeczy – oświadczyła. – Potrzebuję roboczych ciuchów i czegoś sportowego, a także butów i porządnej kurtki, a nie ma sensu ich kupować. Podróż w obie strony zajmie mi raptem kilka godzin.
– Pojadę z tobą – zaproponował, ale nie chciała o tym słyszeć. Nie będzie mogła uciec, a rozmowa w końcu może wkroczyć w rejony, których chciała uniknąć. Oliver był za dobry w ciągnięciu za język.
– Poradzę sobie – odparła. – Jestem duża.
– To nie oznacza jeszcze, że nie możesz mieć wypadku. Temperatura spadłą a na drogach jest ślisko. Jeśli złapie mróz, będzie naprawdę niebezpiecznie.
– Poradzę sobie – powtórzyła. – I nie czekaj na mnie, idź spać. Nie chcę, żebyś się ze mną cackał.
– Wcale się z tobą nie cackam.
– Owszem, cackasz.
– Świetnie. Radź sobie sama.
Wyszedł, zostawiając ją samą. Oczy zaszły jej łzami. Wzięła klucze, włożyła kurtkę i wyszła z domu. Na drogach nie było wcale ślisko i półtorej godziny później dotarła na miejsce. Sprawdziła ogrzewanie, powiadomiła sąsiadów, że wyjeżdża na dwa tygodnie, po czym się spakowała.
Wrzuciła wellingtony na tył samochodu, na wypadek gdyby miała wizytę na zabłoconej farmie, zdjęła pikowaną kurtkę z wieszaka na drzwiach frontowych i wyruszyła w podróż powrotną.
Droga nie była śliska do momentu, gdy skręciła w wąską szosę prowadzącą z Kempfield do Gippingham. Wtedy auto zaczęło się ślizgać. Serce zabiło jej mocniej i zwolniła. Nagle ujrzała przed sobą światła samochodu z naprzeciwka. Jechał o wiele za szybko. Minął ją zaledwie o kilka centymetrów, a potem wpadł w poślizg i wylądował w rowie.
Przez chwilę siedziała w bezruchu, osłupiała, ale potem włączyła światła awaryjne i wysiadła. Idąc ostrożnie po śliskiej nawierzchni, podeszła do przewróconego samochodu.
Jego reflektory świeciły w niebo. W ich snopach widziała kłęby spalin wydobywające się z rury wydechowej. Silnik wciąż pracował i przypomniała sobie z kursu prawa jazdy, że w takim wypadku trzeba go zgasić, bo grozi wybuchem. Ześliznęła się do rowu, ciesząc się, że świeci księżyc. Poczuła lód trzaskający pod nogami i wodę wlewającą się do butów, ale nie miała czasu martwić się teraz o siebie.
Zajrzała przez okno do samochodu, słysząc szloch dobiegający z wnętrza.
– Halo? Słyszysz mnie?
– Pomocy – rozległ się słaby głos.
Chyba kobiecy, ale Kate nie była pewna, a nie mogła nic dojrzeć w środku samochodu.
– Czy możesz zgasić silnik?
– Nie, jestem zaklinowana.
Kate nie wiedziała, co robić, ale na szczęście po chwili silnik zazgrzytał i zamilkł.
– Pomocy... – usłyszała znowu.
Musi wrócić po swoją komórkę. Zanim jednak zadzwoni, powinna mieć więcej informacji.
– Ile osób jest w samochodzie? – spytała, mając nadzieję, że kobieta będzie jeszcze w stanie odpowiedzieć.
– Trzy. Proszę nam pomóc. Jestem zaklinowana, a mąż chyba nie żyje. Nie widzę córki. – W jej głosie zabrzmiała panika. Kate musiała jakoś odwrócić jej uwagę.
– Jak masz na imię? – spytała.
– Jill. Jill Prior, a moja córka to Lucy.
– Ja mam na imię Kate. Jestem lekarzem. Nie ruszaj się i postaraj się oddychać wolno i miarowo, a ja zadzwonię po pomoc. Zaraz wracam.
Wyszła z rowu i pociągnęła nosem, chcąc się przekonać, czy doszło do wycieku paliwa. Na szczęście samochód miał silnik diesla, więc niebezpieczeństwo wybuchu było mniejsze niż w samochodach benzynowych. Musi być wyciek do rowu, pomyślała i wtedy uświadomiła sobie, że ma przemoczone buty.
To woda czy ropa? Pewnie i to, i to.
Zadzwoniła na 999. Potem wybrała numer Olivera.
– Kate? Co się stało? Gdzie jesteś?
– Na drodze z Kempfield. Jakieś cztery, pięć mil od Gippingham. Był wypadek, możesz przyjechać? Jedź ostrożnie. Tu jest jak na lodowisku.
– Dobrze. Będę za pięć minut.
Schowała telefon do kieszeni, chwyciła torbę lekarską i wróciła do samochodu. Dlaczego zapomniała wymienić baterie w latarce? Kretynka, zwymyślała samą siebie, po czym zatrzymała się na chwilę, by przyjrzeć się przewróconemu pojazdowi.
Jego bok był zniekształcony i chyba nie było szans, by otworzyć drzwi, ale na polu za rowem zobaczyła duży, błyszczący prostokąt. To chyba przednia szyba. Jest więc szansa na dostanie się do samochodu przodem.
Całe szczęście, że w domu babci przebrała się w dżinsy i obuwie sportowe. Zeszła do rowu.
– Jill?
– Jestem tutaj – odparła kobieta niepewnie. – Już myślałam, że nie wrócisz.
– Nie. Ja tylko wzywałam pomoc. Chcę spróbować dostać się do ciebie, ale cię nie widzę, a nie chcę ci zrobić krzywdy. Gdzie jesteś?
– Wiszę do góry nogami za kierownicą. Myślałam o odpięciu pasa, ale to i tak nic nie da, bo mam zaklinowaną stopę.
– Zostaw to. Zaraz przyjadą ratownicy i cię wyciągną. Spróbuję się dostać do środka.
Kate weszła przez otwór po przedniej szybie, po czym prześliznęła się po wewnętrznej części dachu. Chwyciła się zagłówka i zatrzymała.
– Dobrą jestem – powiedziała. – To ty, Jill? – spytała, wyciągając rękę. Poczuła coś wilgotnego i lepkiego. Włosy?
– To ja. Zdaje się, że rozcięłam sobie głowę.
– Też mi się tak zdaj e – potwierdziła Kate, szukając męża Jill. – Ty prowadziłaś?
– Tak. Mój mąż pił. Byliśmy na przyjęciu w jego firmie i zgodziłam się poprowadzić. Nie odzywa się, chyba nie żyje...
Kate znalazła go, ale nie miała pocieszających wiadomości. Najprawdopodobniej miał złamaną kość policzkową. Jego puls był słaby, a drogi oddechowe zablokowane z powodu kąta nachylenia głowy. Gdyby ją odwróciła, byłby w stanie oddychać lepiej, ale mógł mieć uraz szyi...
Umrze, jeśli nic nie zrobisz, powiedziała sobie. Poprawiła go delikatnie, przechylając mu głowę na bok. Usłyszała odgłos wciąganego powietrza i skinęła głową. Jak dotąd, wszystko idzie dobrze.
Nie mogła już nic więcej zrobić. On potrzebuje natychmiastowej pomocy. Miała nadzieję, że karetka przyjedzie, zanim się wykrwawi na śmierć.
– Żyje – poinformowała Jill. – Jest ranny, ale nie mogę mu teraz pomóc. Trzeba czekać na karetkę. Gdybym poruszyła nim jeszcze bardziej, mogłabym tylko pogorszyć jego stan.
– A co z Lucy? – zapytała Jill.
Kate odwróciła głowę i wpatrzyła się w ciemność.
– Nie widzę jej. Czy była w foteliku?
– Miała siedzisko. Zabraliśmy ją od mamy, która się nią zajmowała, kiedy byliśmy na przyjęciu. Właśnie jechaliśmy do domu. Nie chciałam jej zostawiać u mamy, bo mała nie czuje się najlepiej, ma zapalenie ucha. Boże, Kate, znajdź ją.
– Znajdę. Przejdę teraz na tył.
– Czy z Andym będzie wszystko w porządku?
Kate zawahała się. Nie chciała kłamać, ale nie chciała też wzbudzać paniki u Jill.
– Mam nadzieję. Na razie nie mogę nic więcej zrobić. Potrzebujemy karetki.
– Boże, to moja wina. Pokłóciliśmy się. Powiedział mi, że za wolno jadę, więc przyspieszyłam, a potem zobaczyłam twoje światła i usiłowałam zwolnić, ale...
Urwała, wybuchając płaczem. Kate dalej szukała dziecka. W końcu jej palce natrafiły na miękkie, ciepłe ciałko przy końcu dachu, przy rowie i w kałuży czegoś, co było ropą albo wodą.
– Chyba ją znalazłam.
– Lucy? O Boże, Lucy...
– Jill, nie ruszaj się, obejrzę ją. Lucy, słyszysz mnie, kochanie?
Małe ciałko pod jej palcami zadrżało, ale Kate nie chciała ruszyć dziewczynki, zanim jej uważnie nie obejrzy. Wiedziała, że trzeba ją stąd jak najszybciej wyciągnąć. Mała ma gorączkę, zapewne z powodu zapalenia ucha, i ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje, jest leżenie w kałuży ropy.
– Co cię boli, skarbie? – spytała.
– Noga – odpowiedział cichutki, drżący głosik.
Kate ścisnęła mocniej rękę dziecka.
– Wszystko będzie dobrze, nie bój się.
– Ja chcę do mamy...
Dziewczynka próbowała przysunąć się do niej, ale Kate nie chciała by mała się ruszała. Ból w nodze był dobrą wieścią. To znaczyło, że rdzeń kręgowy jest nietknięty. Dobrze też, że może mówić.
– Jill, z małą chyba w porządku. Ma zranioną nogę, ale mówi i nie straciła czucia. Kiedy tylko będzie więcej światła, wyciągnę ją stąd. A teraz powiedz mi, co z tobą? Boli cię coś?
– Stopa – odparła Jill z płaczem. – Jest zaklinowana. Nie mogę uwierzyć, że Andy żyje.
Nagle na zewnątrz ukazały się światła samochodu, wydobywając z mroku głowę Andy'ego i ukazując jego ranę. Jill zaczęła szlochać, a Kate przesunęła się, by oszczędzić tego widoku Lucy. Kiedy chwilę później usłyszała głos Olivera, odetchnęła z ulgą.
– Jestem w środku! – zawołała. – Przednia szyba wypadła. Potrzebuję pomocy.
Usłyszała, że Oliver schodzi do rowu i coś stuknęło o samochód, po czym w otworze po przedniej szybie pojawiła się jego głowa. W ręce trzymał latarkę. Szybko omiótł światłem wnętrze auta. W całym swoim życiu Kate jeszcze nigdy tak się nie cieszyła na jego widok.
– Co my tu mamy? – spytał.
– Doktor Crawford! Jak to dobrze, że pan tu jest – zaszlochała Jill. – Proszę, niech pan pomoże Andy'emu. On chyba umiera.
– Kobieta za kierownicą to Jill Prior, ma uwięzioną stopę, jej mąż ma obrażenia głowy i problemy z oddychaniem. Ich trzyletnia córeczka jest z tyłu. Leży w kałuży ropy i chciałabym ją stamtąd jak najszybciej zabrać, ale nie widzę jej w ciemności.
– Dobrze. Jill, spokojnie, zaraz cię stąd zabierzemy. Karetka już jedzie. Dam ci latarkę, Kate. Łap!
Chwyciła latarkę, po czym przyjrzała się Lucy. Dziewczynka miała guza na głowie, zadrapanie na nosie, a jej noga była posiniaczona, ale w sumie była w niezłym stanie.
– I jak? – spytał Oliver, odrywając na chwilę wzrok od Andy'ego.
– Nie chcę jej ruszać, dopóki nie przyjedzie karetka. Najlepiej wyciągnąć ją na desce ortopedycznej.
– Dobry pomysł. Ciśnienie Andy'ego spada. Jill wygląda dobrze, ale skarży się na ból brzucha.
Śledziona, pomyślała Kate. I wtedy nagle wybuchła bomba.
– Jestem w ciąży – powiedziała Jill. – W dwunastym tygodniu.
Kate zamknęła oczy i policzyła do pięciu. Nie zdążyła policzyć do dziesięciu, ponieważ przyjechała karetka. Ratownikom udało się otworzyć drzwi po stronie Jill i wyciągnąć ją z samochodu. Potem podali Kate deskę ortopedyczną dla Lucy. Dziewczynka jednak nie mogła wytrzymać i sama zaczęła się wspinać do drzwi. Kate pośpieszyła za nią i ujrzała ją w ramionach Olivera, trzymającą się go kurczowo.
Korzystając ze sposobności, przyjrzała się jej zakrwawionej nóżce.
– Trzeba zrobić prześwietlenie, ale nie sądzę, żeby była złamana. Może jechać z mamą.
– Ja chcę do tatusia – zawodziła mała i Kate zaczęła się zastanawiać, jak dużo widziała i rozumiała z tego, co się wydarzyło.
– Zaraz wyciągną twojego tatusia z samochodu – obiecała. – Chodź ze mną, zabiorę cię do mamy.
Wzięła małą od Olivera, dzięki czemu mógł pomóc przy wyciąganiu z samochodu Andy'ego, i zaniosła ją do karetki.
– Jedziemy – powiedział sanitariusz.
Drzwi zamknęły się i karetka odjechała. Pół godziny później Andy został uwolniony. Wciąż był nieprzytomny i wyglądało na to, że jest w stanie krytycznym.
Kate nie miała pojęcia jakie ma szanse na przeżycie. Nawet nie chciała wiedzieć. Chciała już tylko stąd odjechać, zmyć z siebie krew i ropę i ogrzać się. Miała dreszcze i była bardzo brudna. Marzyła o gorącej kąpieli i herbacie.
– Jesteś w szoku. Chodź tu do mnie.
Poczuła silne, ciepłe ramiona Olivera wokół siebie i wtuliła się w jego zakrwawioną kurtkę.
– Kąpiel i do łóżka – rzekł rozkazującym tonem.
Pozwoliła by odprowadził ją do swojego auta.
– A co z moim samochodem?
– Możesz prowadzić?
– Chyba tak.
– Jedź wolno, będę tuż za tobą – powiedział.
Dwadzieścia minut zajęło jej pokonanie dwóch mil do głównej szosy wiodącej do Gippingham. Jechałaby szybciej, ale cały czas się trzęsła. Gdy dojechali do domu, wyłączyła silnik i opadła na kierownicę. Po chwili poczuła że Oliver wyciągają z auta.
W domu posadził ją na łóżku i na chwilę zostawił. Usłyszała szum wody lejącej się do wanny. Kilka chwil później był z powrotem. Bez ceregieli rozebrał ją do bielizny i zaprowadził do łazienki.
– Nie zamykaj drzwi – polecił i po nabraniu pewności, że sobie poradzi, wyszedł.
To szaleństwo, pomyślała wchodząc do wody. Ktoś mógłby pomyśleć, że to ona miała wypadek. Zamknęła oczy, ale momentalnie ujrzała samochód jadący w jej stronę, skręcający i lądujący w rowie. Mógł się z nią zderzyć, uświadomiła sobie. Nie miałaby szans.
Usiadła raptownie, rozpryskując wodę na wszystkie strony. Chwyciła mydło i myjkę i szorowała się ze wszystkich sił, starając się usunąć zapach ropy na równi ze wspomnieniami. W końcu wyszła z wanny, wytarła się do sucha i udała się do sypialni. Oliver przyniósł jej walizkę. Wyjęła z niej czystą bieliznę, dżinsy i sweter.
Nie chciała jeszcze iść spać. Ubrała się, włożyła kapcie i zeszła do salonu.
Oliver siedział przy kominku, przed nim stała taca z filiżankami i dzbankiem. Na jej widok wstał i poprowadził ją do kanapy.
– Usiądź tutaj, ogrzałem dla ciebie to miejsce – oznajmił, po czym bez pytania nalał jej herbaty do filiżanki i wsypał trzy łyżeczki cukru.
– Nie cierpię słodkiej herbaty – zaprotestowała, lecz posłusznie ją wypiła.
– Proszę, oto ciasto.
– Co to za uczta? – zakpiła, ale ciasto wyglądało smakowicie, więc wzięła talerzyk i skosztowała. – Wyborne – wymruczała z pełną buzią. – Kto je zrobił?
– Judy.
Ta ruda. Ciasto nagle przestało jej smakować. Odstawiła talerzyk.
– Opowiedz mi o niej – poprosiła.
– Jest moją sąsiadką. Co jakiś czas przychodzi posprzątać. Poza tym, jeśli nie mam czasu, wychodzi na spacery z psami. Jest po trzydziestce, rozwiedziona, ma dwoje dzieci i kota o imieniu Murphy, i nie, nie sypiamy ze sobą. Czy o to chciałaś zapytać?
Poczuła, że czerwienieje.
– Mówiła, że widziała mnie na zdjęciach.
Skinął głową w stronę biurka i ujrzała fotografie w ramkach. Nie zauważyła ich wcześniej.
Rozpoznała ich zdjęcie ślubne – miała takie samo w torebce. Pozostałe fotografie to były zdjęcia jego rodziny: matki i ojca, Julii i Steve'a, ich dzieci. Zauważyła też swoje zdjęcie portretowe, zrobione, gdy miała dwadzieścia trzy lata, niedługo po tym, jak się poznali.
Czy Oliver ma też jej fotografię w przychodni? A jeśli tak, co mówi pacjentom?
– Co mówisz o nas wszystkim? – spytała, chcąc wiedzieć, na czym stoi.
– Niewiele. Że żyjemy osobno. Nic więcej. Nie rozmawiam z nimi o tym.
– Ale oni o tym mówią między sobą.
– Oczywiście.
– I nazywanie mnie doktor Kate poskutkuje tylko przez chwilę.
– W ogóle nie poskutkuje – sprostował. – Już wpadli na to, kim jesteś. Wszyscy moi dzisiejsi pacjenci komentowali twój powrót. Musiałem wyjaśniać, że masz tylko zastępstwo. Myślałem nawet o wywieszeniu w poczekalni stosownej informacji.
Uśmiech Olivera był cierpki i trochę smutny. Odwróciła wzrok. Nie mogła znieść myśli, że jest odpowiedzialna za jego smutek, ale gdyby ponownie z nim zamieszkałą ten smutek bardzo szybko by powrócił. Jego żal i tęsknota za dziećmi byłyby tak wielkie, że w końcu zwróciłby się przeciwko niej.
Znienawidziłby ją. Lepiej już, by znalazł pocieszenie w ramionach Judy. Mogłaby być dla niego dobra. Jest pełna ciepła, życzliwa i spontaniczną dokładnie taką jakiej Oliver potrzebuje. A do tego ma już dzieci. Gdy doczekają się wspólnych, jego szczęście będzie pełne. Może teraz nic ich nie łączy, ale to nie znaczy, że to jest niemożliwe.
Wmusiła w siebie resztę ciasta i postanowiła że spędzi najbliższe dwa tygodnie, zachęcając go do bliższych kontaktów z sąsiadką. Nawet jeśli to będzie ją dużo kosztowało.
– Jesteś zamyślona – zauważył.
Wzruszyła ramionami, wpatrując się w ogień.
– Po prostu myślę o wypadku. Ten samochód o mało się ze mną nie zderzył.
– Jak to? To ty tam byłaś? Myślałem, że nadjechałaś już po wszystkim.
– Nie. Ona straciła kontrolę nad samochodem i o mało się ze mną nie zderzyła.
Zadrżała, a Oliver ją objął. Dobry Boże! O mało nie doszło do tragedii, właśnie teraz, kiedy ma szansę ją odzyskać. I to wszystko przez niego. Gdyby jej nie namówił do pozostania tutaj przez dwa tygodnie, wróciłaby do domu swojej babci w Norfolk i tego wieczoru w ogóle nie znalazłaby się na tej drodze. Gdyby zginęła to byłaby jego wina.
Objął ją mocniej, a ona przytuliła się jeszcze bardziej.
– Już wszystko dobrze – wyszeptał, przyciskając usta do jej włosów. Były wciąż wilgotne i pachniały szamponem i ropą, przypominając mu, jak blisko była nieszczęścia.
– Przepraszam, mam pewnie jeszcze ropę we włosach. Czy wciąż ją czuć?
– Trochę. Jakoś to przeżyję.
– Co się stało z moim ubraniem? – spytała.
– Jest w pralce, spróbujemy jakoś sprać tę ropę.
– I krew.
– I błoto.
Znów zadrżała i ponownie przycisnęła głowę do jego piersi.
– Czy masz coś przeciwko temu, żebym tu jeszcze chwilkę posiedziała? Naprawdę nie mam ochoty iść do łóżka.
Wcale się nie dziwił i był szczęśliwy, że może z nią być.
– Jasne. Może w ogóle pościelę tutaj i będziemy mogli położyć się i odpocząć po ludzku?
– Nie jestem...
– Wiem. Obiecuję, że będę grzeczny – powiedział.
W tej chwili chciał tylko ją tulić i dziękować Bogu, że jej nie stracił.
Skinęła głową. Wstał, odsunął sosnową skrzynię i rozłożył kanapę. Potem wyciągnął poduszki i kołdrę.
– Chodź – powiedział i położył się na jednym końcu. Dołączyła do niego, po czym wtuliła się w jego ramiona.
– Przepraszam, czuję się naprawdę głupio, ale za każdym razem, kiedy zamykam oczy, widzę ten samochód.
– Już dobrze – powiedział i przytulił się do niej. – Dzwoniłem do szpitala, kiedy byłaś w wannie. Wszystko jest w porządku. Andy odzyskał przytomność i chyba nie ma żadnych poważniejszych obrażeń. Zostanie tam jednak przez jakiś czas, bo chirurg plastyczny musi się zająć jego twarzą.
Poczuła, że napięcie ją opuszcza.
– A Lucy? – spytała.
– Lucy ma ranę na nodze, ale nic jej nie jest. Tak samo jak Jill. Potrzymają je całą noc na obserwacji, ale wygląda na to, że wszystko skończy się dobrze.
– Dzięki Bogu.
Odprężyła się i po chwili już spała. Poleżał z nią jakiś czas, a potem wstał, by nakarmić psy. Gdy wrócił, zdjął jej dżinsy i sam się rozebrał, po czym wyciągnął spodniej kołdrę i przykrył nią ich oboje, przytulając się do Kate.
Pewnie narobi sobie przez to kłopotów, ale nie przejmował się. Musi ją objąć, oboje tego potrzebują. Nic go nie obchodzi, co Kate później powie. Będzie się tym martwił rano.
– Stan Davida się poprawił.
Kate, siedząca przy biurku nad papierkową robotą, spojrzała na Petera i uśmiechnęła się z ulgą.
– To dobrze. W poniedziałek wyglądał okropnie.
– Cóż, był prawie czterdzieści osiem godzin na antybiotykach. Nawiasem mówiąc, tak szybką poprawę zawdzięcza temu, że wysłałaś go natychmiast do szpitala Większość lekarzy próbowałaby go wyleczyć w domu.
Roześmiała się i potrząsnęła głową.
– Na leczenie w domu było już za późno.
Peter popatrzył na nią znad okularów do czytania.
– Twoim zdaniem było z nim aż tak źle?
Wzruszyła ramionami.
– Nie jestem pewna. Może.
– Faith była bardzo zmartwiona, a jej byle co nie wyprowadza z równowagi – zauważyła Mandy z uśmiechem, stawiając przed Kate kubek z kawą.
– Mam na to czas? – spytała Kate, patrząc na zegarek. – Nie mam żadnych wizyt?
– Masz, dwie, ale zdążysz jeszcze wypić. Pierwsza u pacjentki w stróżówce Kempfield Hall. Spadła z roweru i została wypisana ze szpitala ze złamaną ręką. Kiepsko sobie radzi. Obiecałam, że do niej zajrzysz. Nazywa się Eve Bailey. Druga u Lucy Prior, trzyletniej dziewczynki z zapaleniem ucha.
– Lucy Prior? – powtórzył Peter, unosząc głowę. – Była u mnie w poniedziałek rano.
– A ja widziałam ją w poniedziałek wieczorem w samochodzie leżącym w rowie – dodała Kate. – To Priorowie mieli ten wypadek, o którym wam opowiadałam. Jej matka nie doznała poważnych obrażeń, gorzej z ojcem, ma paskudną ranę na twarzy. Wszyscy zostali przewiezieni do szpitala.
– Cóż, mama i Lucy najwyraźniej są już w domu. Nie wiem, jak ojciec.
– Och, z pewnością jeszcze nie. Co dolega Lucy?
– Cały czas płacze.
– Wcale mnie to nie dziwi. – Kate w zamyśleniu pokiwała głową. – Biedne maleństwo, to musiało być straszne przeżycie. Zobaczę, co z nią. Pewnie potrzebuje po prostu dodania otuchy, ale niewykluczone, że antybiotyk nie zadziałał. Czy to naglący przypadek?
– Nie, chyba nie. Pani Prior powiedziała tylko, że nie może jej tutaj przywieźć.
– Zważywszy na to, jak wyglądał ich samochód, nie jest to wcale dziwne. Dobrze, pojadę tam. Gdybyś mogła znaleźć karty pacjentów...
Mandy położyła je przed Kąty, która uśmiechnęła się, po czym napiła się kawy.
Kempfield Hall leżało niedaleko miejsca gdzie Priorowie mieli wypadek. Mimo że wyszli z niego cało, jazda tą drogą sprawiała Kate wątpliwą przyjemność.
Będzie musiała nią jeździć od czasu do czasu, więc powinna się z tym uporać. Wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego tak źle to zniosła. Cały czas miała przed oczami obraz tego samochodu. Miała nadzieję, że jazda tą drogą nie skończy się znowu tak jak w poniedziałkową noc, którą spędziła śpiąc w jednym łóżku z Oliverem.
To był błąd. Obudziła się o trzeciej nad ranem, przytulona do niego pod kołdrą, zgrzana od ciepła jego ciała i ognia w kominku. Obejmował ją tak mocno, że nie mogła się poruszyć. Mogła tylko odrzucić kołdrę i leżeć, rozkoszując się znajomym ciężarem jego ciała, a później, kiedy przesunął się, uciekając przed ciepłem, cichutko wymknęła się do sypialni i spędziła tam kilka ostatnich godzin nocy, drżąc sama w zimnej pościeli i żałując swego cnotliwego zachowania.
Rano nie skomentował jej rejterady, po prostu przyniósł jej herbatę po drodze do łazienki. To, że w nocy nie próbował wykorzystać sytuacji, trzeba mu policzyć na plus. Nie sądziła, by umiała mu się oprzeć.
Wolno przejechała obok miejsca wypadku. Nie zobaczyła po nim już prawie żadnych śladów. W ten przyjemny, słoneczny dzień trudno w ogóle było sobie wyobrazić, że nawierzchnia mogła być śliska od lodu.
Miejsce jej pierwszej wizyty raczej trudno było przegapić. Kempfield Hall było wysokim, georgiańskim budynkiem przy końcu długiej drogi dojazdowej, widocznym z odległości kilku mil. Musi się stamtąd rozciągać cudowny widok, pomyślała Kate.
Stróżówka znajdowała się tuż obok bramy. Był to śliczny gotycki budyneczek. Kate zatrzymała samochód i podeszła do drzwi frontowych, upajając się panującym tu spokojem.
Cudownie. Mogłaby tu stać całymi godzinami, ale miała jeszcze pacjentów do zbadania w tym małą Lucy Prior. Zastukała kołatką.
– Proszę! – rozległ się słaby głos.
Otworzyła drzwi i weszła.
– Halo? Jestem lekarzem. Gdzie pani jest, pani Bailey?
– Tutaj.
Poszła korytarzem w kierunku, skąd dobiegał głos. Pani Bailey próbowała się podnieść z fotela.
– Proszę nie wstawać – zaprotestowała. – Jestem Kate i zastępuję doktora Huntera, który zachorował. Słyszałam, że po wypadku ma pani trudności z poruszaniem się. Widzę, że nawet trudno się pani podnieść.
– Och, strasznie trudno – przyznała kobieta. – Bardzo się cieszę, że pani przyjechała. Muszę zrobić kolację mężowi i córce i nie mam pojęcia, jak mi się to uda.
– A nie zadowolą się rybą z frytkami tego jednego wieczoru? – zasugerowała Kate, nieco zbulwersowana, ale pani Bailey tylko się roześmiała.
– Najbliższa frytkarnia jest w Gippingham, a poza tym moja córka nie zje ryby i frytek. Ma problemy z nadwagą.
– Ale ten jeden dzień...
– I tak nie mogę się tam dostać, więc nie ma o czym mówić.
– Dobrze, w takim razie czy nie może czegoś ugotować pani mąż albo córka, jeśli jest już na tyle duża?
– Moja córka? – Pani Bailey po raz wtóry roześmiała się nerwowym, niewesołym śmiechem. – Moja córka ma piętnaście lat, ale jest niezbyt odpowiedzialna.
– Boi się pani, że puści wszystko z dymem?
– To też się może zdarzyć, ale powód, dla którego nie mogę jej wpuścić do kuchni, jest inny: ona by po prostu wszystko zjadła. Gdybym nie zamykała spiżami na klucz, byłaby gruba jak beczka. Taka jest łakoma. A mój mąż pracuje ciężko w majątku, jest leśniczym i konserwatorem. Wraca do domu bardzo zmęczony, zwłaszcza o tej porze roku, kiedy są polowania.
Kate myślała o córce pani Bailey i jej problemie.
– Czy pani córka konsultowała się z dietetykiem? – spytała. – Wygląda na to, że jest to dla pani zmartwienie.
– Jedno z wielu. Ma też trochę problemów z zachowaniem. Jest... inna.
– Inna?
– Nie umiem tego wytłumaczyć. W szkole ma kłopoty z niektórymi przedmiotami, chociaż ma niesamowitą pamięć. Jeśli zapominamy, kiedy się coś wydarzyło, pytamy Alison. Nigdy się nie myli. A mimo to nauczyciele twierdzą, że są rzeczy, których nie jest w stanie opanować. Wiem, że mogłaby, gdyby zechciała ale w większości wypadków nie chce. Ona po prostu nie znosi przymusu.
– Czy zawsze miała taki apetyt?
– Tak, to znaczy od pierwszego albo drugiego roku życia. Wcześniej była wręcz niejadkiem. Musiałam karmić ją z butelki, bo nie chciała mleka z piersi. Mieszkaliśmy wtedy na Borneo, a tam nie ma takiej pomocy lekarskiej jak tutaj.
– Musiało być ciężko.
– Tak. Rob pracował jako przewodnik, ale potem zachorował na czerwonkę i malarię i musieliśmy wrócić do domu. To było pięć lat temu. Przeprowadzaliśmy się kilka razy, zanim mój mąż znalazł pracę. Co do jedzenia, gdybym nie uważała na jej dietę, to po prostu jadłaby wszystko, co jest w zasięgu wzroku. Nic nie jest w stanie jej powstrzymać. Tak jakby nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest już najedzona.
W głowie Kate włączyły się dzwonki alarmowe, ale nie chciała przedwcześnie wyciągać wniosków.
– Czy ma pani zalecenia ze szpitala? – spytała.
– Leżą chyba na kominku.
Kate wstała i podeszła we wskazane miejsce. Obok zdjęcia w ramkach leżała mała brązowa koperta z napisem: „Dr Crawford". Gdy ją unosiła, spojrzała na zdjęcie. Przedstawiało dziewczynkę w wieku około dziesięciu lat przytuloną do pani Bailey stojącej przy drzwiach do domu.
– Czy to pani córka? – spytała.
Kobieta skinęła głową.
– Tak. To zdjęcie z tego lata.
Kate przyjrzała się mu baczniej. Dziewczynka musiała więc mieć na nim przynajmniej czternaście lat. Nie wyglądała na swój wiek. Opóźnione dojrzewanie, niski wzrost, niewykształcony mechanizm ssania...
Przeczytała list ze szpitala, dowiadując się z niego, że pani Bailey ma proste złamanie kości łokciowej i na prześwietleniu nie widać urazu kręgosłupa.
Delikatnie dotknęła palców pani Bailey. Były ciepłe i tylko nieznacznie spuchnięte, kobieta mogła nimi poruszyć. Nie ma więc z nimi problemu, pomyślała a plecy pewnie wymagają po prostu odpoczynku i środków przeciwbólowych.
– Nie wygląda to źle – oświadczyła, puszczając palce pacjentki. – Jak to się stało, że pani spadła z roweru? Wpadła pani w poślizg? W poniedziałek wieczorem był jeszcze jeden wypadek w tej okolicy. Potrząsnęła głową.
– Nie. To było wczoraj rano, po tym, jak wyciągnęli tamten samochód z rowu. Musieli zostawić na drodze rozlany olej albo co, bo tylne koło roweru po prostu nagle spode mnie uciekło i upadłam. Wieki całe minęły, zanim ktoś nadjechał i mi pomógł. To było zaraz za zakrętem.
Kate skinęła głową.
– Wiem gdzie. Byłam tam, ten samochód mnie mijał. Pomagałam wyciągnąć z niego pasażerów.
– Czy coś im się stało? – spytała pani Bailey. – Samochód wyglądał strasznie.
– Na szczęście nie odnieśli poważnych obrażeń. Ale wróćmy do pani ręki. Wygląda dość dobrze, ale oczywiście ma pani też inne guzy i siniaki. Co panią boli? Na pewno plecy, prawda?
– Nie mogę stać, tak mnie bolą. Gdyby pani mogła mi przepisać jakieś tabletki przeciwbólowe, żebym mogła iść do kuchni i przygotować kolację...
Kate zasępiła się.
– Mogę dać pani tabletki, ale naprawdę uważam, że najlepiej by było, gdyby położyła się pani do łóżka. Czy rzeczywiście nie ma możliwości, żeby pani mąż przez kilka najbliższy eh dni wracał wcześniej z pracy i gotował?
Kobieta potrząsnęła głową.
– Dzisiaj wróci dopiero około ósmej. Przygotowuje właśnie polowanie, które odbędzie się w sobotę. Nie mogę też wpuścić Alison samej do kuchni.
Kate usiadła i zamyśliła się.
– Pani Bailey, czy ktoś kiedykolwiek sugerował, że z Alison jest coś nie tak?
Kobieta roześmiała się i pokręciła głową.
– Wszyscy to sugerują. Niektórzy mówią, że jest trochę za wolną inni że uparta. Byli i tacy, którzy sugerowali, że ma zespół Downa, ale ja wiem, że tak nie jest. Widziała pani zdjęcie. Czy tak wygląda osoba z zespołem Downa?
– Czy takie opinie wyrażają również nauczyciele?
– Niektórzy. Mówiłam już, że Alison ma problemy z niektórymi przedmiotami, chociaż w sumie jest całkiem bystra. Kucharki w stołówce szkolnej martwią się z powodu jej apetytu, a i moi znajomi, rodzice dziewczynek, z którymi chodzi do szkoły, też cały czas mają coś do powiedzenia.
– Ile ma wzrostu? – spytała Kate, przypominając sobie zdjęcie.
– Och, jest malutka, około metra pięćdziesięciu. Nie zaczęła jeszcze miesiączkować. To mnie trochę martwi. Wiem, że nie ma zespołu Downa, ale coś mnie w niej niepokoi. Rob mówi, że jestem głupią że to dlatego, że miała problem z przyjściem na świat, aleja myślę inaczej.
– Czy była z nią pani kiedykolwiek w tej sprawie u lekarza? – spytała Kate. Miała pewne podejrzenia, ale by nabrać pewności, musiałaby zbadać dziewczynkę i mieć wyniki jej badań genetycznych.
– Nie. Nigdy nie była chorą a nawet jeśli chorowała nie brała żadnych lekarstw. Mieliśmy problemy, kiedy miała jęczmień. Nie pozwoliła posmarować powieki żadną maścią. Wbiła sobie do głowy, że lekarstwa są trucizną. Usłyszała to kiedyś w telewizji i nie można jej wytłumaczyć, że jest inaczej. Czy pani też sądzi, że coś z nią nie tak?
– Sądzę, że to możliwe. Mówiąc szczerze, podejrzewam pewną chorobę wywołaną brakiem kilku genów w jednym z chromosomów. Dzieci przychodzą na świat z niskim napięciem mięśniowym, potem nie mają apetytu, a w końcu zaczynają cierpieć na chroniczne uczucie głodu. Zwykle są niskie, okres dojrzewania jest opóźniony, mogą mieć oczy w kształcie migdałów, kłopoty z zachowaniem i niski iloraz inteligencji. To bardzo rzadka choroba, więc może być nierozpoznana przez lata.
– To wszystko brzmi logicznie – zgodziła się z nią kobieta. Jej głos był nieco przytłumiony. – Jak ta choroba się nazywa?
– Zespół Pradera-Williego. Nazwa pochodzi od nazwisk lekarzy, którzy pierwsi ją opisali. Znajdę dla pani informacje o niej, ale, jak już wspominałam, nie jestem pewna, a nie chciałabym pani niepotrzebnie martwić.
– Martwić? – roześmiała się pani Bailey. – Martwię się od piętnastu lat. Czy ma pani pojęcie, co to znaczy wiedzieć, że jednak miałam rację? Że jest jakaś przyczyna, że nie popadam w szaleństwo i nie jestem złą matką, że wychowałam ją jak należy? Nie jestem zmartwiona, pani doktor. Ulżyło mi, że ktoś wreszcie mnie wysłuchał. Wróćmy jednak do dzisiejszego wieczoru.
– Cóż, to wbrew zasadom, ale podam pani kilka silnych środków przeciwbólowych, żeby pani jakoś przetrwała najbliższe kilka godzin. Musi mi pani jednak obiecać, że odpocznie pani na tyle, na ile to możliwe.
– Dobrze, kiedy już zrobię kolację. Córka po prostu usiądzie i zajmie się swoją układanką, jak co wieczór. Mówiłam pani ojej pamięci. Powinna pani zobaczyć obrazek, który układa. Jest tak skomplikowany, że nie dałabym sobie z nim rady, a dla niej to żaden problem.
Pokazała stół i Kate ujrzała na nim ogromne puzzle. Kiwnęła głową.
– Wrócę tu jutro, jeśli można. Kto jest pani lekarzem rodzinnym? Doktor Crawford?
– To do niego się zarejestrowaliśmy po przyjeździe, ale ani razu jeszcze u niego nie byłam. Co innego Rob, bo ma wciąż problemy z powodu czerwonki. Ja ani razu go nie potrzebowałam, tak samo Alison.
– Dobrze. Zobaczę, może przyjdzie ze mną jutro wczesnym popołudniem i oboje obejrzymy pani córkę. Proszę jej jednak nic nie mówić.
– Dobrze, nie powiem też nic Robowi, przynajmniej na razie. Po co go niepotrzebnie martwić? Nauczył się nie myśleć o tym, tak jakby uważał, że jeśli nie będzie o tym myślał, problem sam się rozwiąże. Ale tak się nie stanie, prawda? Co z nią będzie po naszej śmierci? Nigdy nie będzie w stanie żyć samodzielnie.
– Nie wszystko naraz! – zawołała Kate, biorąc kobietę za rękę. – Na razie wezwij my doktora Crawforda, żeby rzucił okiem na Alison i zaopiniował, czy w ogóle konieczne jest przeprowadzenie badań. Jeśli to zespół Pradera-Williego, wiele rzeczy da się zrobić w szkole i miejscach, do których będziecie jeździć na terapię. Zobaczę, co mi się uda znaleźć. Czy macie państwo dostęp do Internetu?
Kobieta roześmiała się gorzko.
– Nie mamy nawet komputera. Kupiłam córce na urodziny wieżę i dwa dni później wyrzuciła ją przez okno, bo jej zdaniem nie działała. Po prostu nie wiedziała, jak ją obsługiwać, i to ją rozzłościło. Kiedy jest w dobrym nastroju, to złote dziecko, słodkie, miłe i w ogóle do rany przyłóż. Kiedy w złym, jest nieznośna. A najgorsze jest to, że nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać. Kate wstała.
– To musi być bardzo trudne. Zobaczę, co mogę zrobić, żeby pani trochę pomóc. Jeśli to faktycznie ta choroba, prawdopodobnie będzie do państwa przychodził ktoś do pomocy, więc od czasu do czasu będziecie mogli trochę odpocząć. Wrócę tu jutro z doktorem Crawfordem i większą ilością informacji, teraz naprawdę muszę już iść. Mam jeszcze jedną wizytę.
– Przepraszam, że zabrałam pani tyle czasu.
– Nie szkodzi. Od tego w końcu jestem. Tutaj ma pani tabletki – powiedziała wręczając pacjentce paracetamol z kodeiną. – Proszę wziąć dwie teraz, a dwie kolejne przed snem. Nie więcej niż osiem na dzień i proszę uważać: kodeina może wywołać zawroty głowy i problemy z trawieniem, więc proszę jeść dużo owoców i warzyw.
– To żadne poświęcenie z mojej strony. Jestem wegetarianką – odparła kobieta z uśmiechem. – Dziękuję, pani doktor. Była pani bardzo miła.
– Nie ma sprawy.
Kate przyniosła jej z kuchni szklankę wody, po czym pospieszyła do następnej pacjentki, Lucy Prior.
Po zbadaniu małej Kate uznała że nie ma się czym martwić.
– Myślę, że to następstwo wypadku – powiedziała.
Jill skinęła głową.
– Też mi się tak wydaje. Przepraszam, że zawracałam pani głowę, ale byłam trochę przestraszona...
– A pani jak się czuje?
– Dobrze. Chyba jestem jeszcze trochę w szoku. Na szczęście skończyło się tylko na tym. Nie licząc zranionej kostki, obolałego mostka i siniaka na czole. Prawdopodobnie ja i Andy zderzyliśmy się głowami, gdy samochód koziołkował, stąd jego rozwalony policzek. Zdecydowanie mogło być gorzej!
– Co z nim? – spytała Kate i ulżyło jej, gdy usłyszała, że dobrze. Po tym, jak poruszyła jego głową, by udrożnić drogi oddechowe, bała się, że mogła naruszyć kręgosłup szyjny. Nie miała jednak wyboru – mógł się udusić. Na szczęście dla wszystkich obyło się bez przykrych konsekwencji i zapewne uratowała mu życie.
– Cóż, jeśli nie jestem już potrzebna, to do widzenia. Cieszę się, że wszystko się dobrze skończyło.
– Jeszcze raz przepraszam za kłopot. Pewnie żałuje pani, że przyjechała tu na zastępstwo! – dodała Jill z uśmiechem.
– Nonsens.
W sumie nie był to wcale taki nonsens, ale nie miało to nic wspólnego z Jill, a raczej z Oliverem.
– Zespół Pradera-Williego? Jesteś pewna?
– Na tyle, na ile można być pewnym bez dokładnych badań.
Kate streściła rozmowę z panią Bailey i Oliver pokiwał wolno głową.
– Cóż, faktycznie możesz mieć rację. Mam w domu film wideo na ten temat. Możemy go obejrzeć wieczorem... o kurczę! Chciałem zobaczyć dziś Julię i jej dziecko. Cóż, obejrzymy w takim razie film po powrocie.
– My?
Wzruszył ramionami.
– Myślałem, że chciałabyś tam pojechać, zobaczyć ich, poznać młodsze dzieci, przywitać się z moją matką.
Poczuła nagły dreszcz. Niby co im powie? Cześć, postanowiliśmy znów być razem?
– To byłaby fascynująca konwersacja – powiedziała ironicznie. – Wolałabym z tego zrezygnować, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Czyżby strach cię obleciał? – zakpił.
– Wiesz, o co mi chodzi. Byłoby mi niezręcznie. A poza tym nie chcę kraść Julii przedstawienia. Chce pochwalić się dzieckiem.
– Zdążyła już to zrobić. Ma je od poniedziałku. Uwierz mi, dziecko zostało już wszystkim pokazane. Z przyjemnością się z tobą zobaczy, zawsze bardzo cię lubiła.
Czego pewnie nie można powiedzieć o twojej matce, pomyślała Kate.
– W każdym razie już powiedziałem im, że tutaj jesteś – dodał, wytrącając jej koronny argument z rąk.
Roześmiała się.
– Powinnam się była tego domyślić! Co im powiedziałeś?
– Że spotkaliśmy się przypadkiem na konferencji i że zgodziłaś się zastępować w przychodni chorego kolegę. Ani słowa o tym, czy zamierzamy do siebie wrócić, choć wiem, że wszyscy by się cieszyli.
Nie tylko oni, pomyślała Kate ze smutkiem. Niestety, nie ma na to szans.
– Więc jak, pojedziesz? Julii będzie bardzo miło.
Skinęła głową. Zawsze lubiła Julię. Chciałaby znowu ją zobaczyć i poznać jej młodsze dzieci. Co do matki Olivera, nie miała tej pewności. Starsza pani z pewnością nie mogła jej wybaczyć opuszczenia jej ukochanego syna.
Cóż, musi sobie z tym jakoś poradzić. Nie jest jedyną osobą na świecie, która przeżywa złe chwile.
– Chyba nie dajesz mi wyboru – powiedziała. – Mam tylko jedną prośbę: nie zostawiaj mnie samej ze swoją matką.
– Nie zostawię, obiecuję. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Wcale nie była tego taka pewna...
To była najbardziej wysublimowana forma tortur, jaką tylko Oliver mógł wymyślić.
Powitanie dzieci było hałaśliwe, ale kiedy w końcu okrzyki „wujek Oliver!" umilkły, zapadła cisza.
Przerwała ją Julia, kochana Julia, która zawsze była dla niej miła. To ona się z nią przywitała. Z okrzykiem radości pochwyciła Kate w ramiona i uściskała ją serdecznie.
– Naprawdę się cieszę, że cię widzę – wyszeptała Kate.
– A ja się cieszę, że widzę ciebie. Niech no ci się przyjrzę. – Julia odsunęła ją na wyciągnięcie ramion. – Wyglądasz na zmęczoną. Czy on nie każe ci za ciężko pracować?
Kate wzruszyła ramionami.
– Po prostu jestem już starsza. Ty za to wyglądasz cudownie. Pomyśleć tylko, że masz pięcioro dzieci! Jak wam się to udało?
– Uwierz mi, to było bardzo proste – włączył się Steve. – Witaj, Kate. Miło cię znowu widzieć.
Pocałował ją w policzek. Kate zastanawiała się, co myśleli o jej zniknięciu z życia Olivera, ale nie pora teraz na tego typu pytania.
– A gdzie jest wasz najmłodszy potomek? – spytała uśmiechając się, po czym ujrzała małą w ramionach Olivera.
Wpatrywał się w dziecko jak urzeczony. Potem przeniósł wzrok na Kate. Zmusiła się do uśmiechu, wiedząc, że tego właśnie się spodziewa.
Podeszła i wzięła tę malutką istotkę od mężczyzny, którego kochała. Ujrzała śliczną twarzyczkę z niebieskimi oczkami wpatrzonymi prosto w nią, malutki nosek i różane usteczka. To jest to, czego natura jej poskąpiła. Julia i Steve pięć razy doświadczyli tego wspaniałego daru, a Oliver i ona mieli być go pozbawieni.
No, przynajmniej ona. Widok dziecka przypominał jej, że nie powinna dać się oczarować Oliverowi. To by było takie proste znów z nim zamieszkać, ale musi być silna, dla jego dobra.
– Jest cudowna – stwierdziła oddając małą Steve'owi.
Odwróciła się do dzieci oblegających Olivera.
– Więc kogo my tu mamy? To chyba Ben i Loma – powiedziała, patrząc na dwoje najstarszych. – Ledwo was poznałam. A was dwóch jeszcze nie znam.
– Ja jestem Sam – wyjaśniło trzecie dziecko – a to jest Joe.
Przywitała się ze wszystkimi uroczyście, po czym odwróciła się z uśmiechem do Łomy.
– Trzech braci. Pewnie się cieszysz, że masz siostrzyczkę.
Loma skinęła głową.
– Bracia czasami są w porządku, ale nie chciałabym mieć jeszcze jednego! – oznajmiła marszcząc nos.
– Będziemy ją przebierać jak lalkę – cieszył się Sam.
– A właśnie, że nie – zaprotestował Ben, najstarszy.
– To jest dziecko, a nie lalka.
Usta Sama zadrżały.
– Chcę ją ubierać.
– Nie ma mowy, jesteś jeszcze za mały.
– Przestańcie już, chłopcy – odezwała się Julia.
– Kto ułoży te puzzle? Zakład, że wujek Oliver skończy je układać, zanim jeszcze zaczniecie?
Kate chciała już wyjść, wycofać się z tego przytulnego miejsca, ale wtedy do pokoju weszła matka Olivera.
– Kate – powiedziała i jej twarz pobladła. – Witaj, kochanie. Jak się masz?
Kate poczuła dławienie w gardle. Dlaczego to jest takie trudne? Nie powinna pozwolić Oliverowi się tu ściągnąć.
– Dziękuję, dobrze. Miło cię znowu widzieć. Przykro mi z powodu twojego męża.
Pani Crawford zmusiła się do uśmiechu.
– Dziękuję. Przynajmniej nie cierpiał. Jakoś dajemy sobie radę. Mam teraz blisko Olivera, Steve'a, Julię i dzieci, a mieszkam w małym domku w połowie drogi między nimi. Mogło być gorzej. A co u ciebie? Oliver mówił, że zostałaś internistą?
– Tak. Pediatria wydała mi się za trudna.
– Ale przecież zawsze byłaś taka zdolna.
– Mamo, moim zdaniem Kate chciała powiedzieć, że pediatria byłaby dla niej zbyt ciężka do zniesienia – włączył się Oliver.
Jednak nie z tego powodu, o którym myślisz, pomyślała Kate, nie mogąc już się doczekać chwili, kiedy wreszcie będzie mogła opuścić ten dom. Ta uprzejma pogawędka okazała się ponad jej siły.
Jakby wyczuwając jej zakłopotanie, Oliver zostawił dalsze układanie puzzli dzieciom, po czym podszedł do niej i położył jej rękę na ramieniu.
– Na nas już czas – oświadczył. – Jutro czeka nas trudny przypadek. Musimy jeszcze dzisiaj obejrzeć film na wideo, żeby się przekonać, czy nasze podejrzenia są słuszne.
– Wrócisz, prawda? – spytała Julią ściskając rękę Kate. Nie wiadomo, czy to pytanie celowo miało być dwuznaczne, czy było tylko zaproszeniem do złożenia ponownej wizyty.
– Może – wymamrotała nie wiedząc, że najgorsze ma dopiero przed sobą.
Bo oto Steve, trzymając na ręku czyste, suche dziecko, pochylił się i pocałował ją w policzek, po czym rzekł:
– Wiesz, też powinniście sobie takie sprawić. To niezła zabawą nawet jeśli wymyka ci się spod kontroli. Pasowałoby do ciebie. Wyglądasz dobrze z dzieckiem na ręku.
Kate znów przeszył ból.
– Cóż, w pracy często mam do czynienia z dziećmi – odparła i odwróciła się. – Oliverze, poczekam na ciebie na dworze. Do widzenia – powiedziała do pani Crawford. – Cieszę się, że miałyśmy okazję się spotkać.
Kiedy doszła do samochodu, oparła się o niego i westchnęła. Dlaczego pozwoliła się tu ściągnąć? Mogła się domyślić, że to będzie piekło.
Oliver sprawiał wrażenie zatroskanego.
– W porządku? Przepraszam, to musiało być dla ciebie trudne. Nie powinienem cię tu przyprowadzać.
Nawet nie podejrzewasz, jak bardzo to było trudne, pomyślała Kate.
– Nic mi nie jest – skłamała. – Chyba po prostu łapie mnie jakiś wirus.
– Mam nadzieję, że to nie grypa. Nie mogę cię stracić.
– Ty czy przychodnia? – zażartowała i otworzyła drzwi samochodu. – Chodź, wracajmy i obejrzyjmy ten film. Muszę mieć pewność, że wiem wystarczająco dużo, zanim złożę jutro wizytę pani Bailey. A jeśli się mylę i narobiłam tylko niepotrzebnego zamieszania?
– Nie sądzę – odparł, wsiadając do samochodu. Włączył silnik i ruszył. – Zresztą pożyjemy, zobaczymy. Jutro się wszystko wyjaśni.
Kate oparła głowę na fotelu i zamknęła oczy. Miała ochotę skryć się w mysiej dziurze. Tymczasem musi spędzić wieczór z Oliverem, oglądając film o złożonej chorobie genetycznej. A jeszcze do tego nic nie jedli.
Poczuła nagłą ochotę na warzywa coś świeżego i chrupiącego, jak na przykład gotowana brukselką groch cukrowy albo kapusta włoska. Ostatnia rzecz, na jaką miała ochotę, to podgrzewane w kuchence mikrofalowej specjały z plastikowych paczek.
– Jesteś bardzo zmęczona?
Oderwała głowę od zagłówka i spojrzała na niego.
– Dlaczego pytasz?
– Dlatego, że umieram z głodu, a nie mam ochoty na kolejny posiłek z mikrofalówki. Oboje jesteśmy ubrani wystarczająco przyzwoicie, żeby wpuszczono nas do restauracji, a tak się składa, że za rogiem jest porządna knajpa włoska. Co ty na to?
– A czy można tam dobrze zjeść?
– Cóż, nie jest to może domowa kuchnią ale jest smacznie i tanio. Najważniejsze jednak, że nie ma żadnych mrożonek.
– To przesądza sprawę – roześmiała się. – Idziemy.
– Cieszę się.
Była przygnębiona, ale nieplanowane spotkanie z jego rodziną na każdego by tak podziałało.
Oliver przypatrywał się Kate w zamyśleniu. Julia ma rację, Kate wygląda na zmęczoną. Zupełnie jakby się nie wyspała. Omal się nie roześmiał. Wie coś o tym. Od ich piątkowego spotkania też nie może spać. To jest – zrobił pospieszne obliczenia – już pięć nocy.
Naprawdę tylko tyle? Wydawało mu się, że są razem już od tygodni. Tygodni, w których każda chwila była torturą – tak bardzo pragnął ją tulić, dotykać, kochać się z nią.
Gdy uniosła makaron do ust, kremowy sos pociekł jej po brodzie. Roześmiała się. Dobry Boże, jaka ona jest piękna. Pragnie jej. Jest chory z pożądania i niemożności wykrzyczenia jej na cały głos, że ją kocha.
Skup się, człowieku, pomyślał i w tej samej chwili zalał sosem pomidorowym cały przód koszuli. Kate wybuchnęła śmiechem. Wycelował w nią groźnie widelcem.
– Nie zaczynaj – mruknął.
– Niby jak mnie powstrzymasz?
– Nie kuś mnie – rzekł półgłosem i nagle zapanowało między nimi napięcie.
Po chwili Kate odwróciła wzrok zaczerwieniona, i ze zmieszania przewróciła pusty kieliszek. Tak!
Może odetchnąć z ulgą. Jest tak samo zakochana w nim, jak on w niej. Dobrze. Nie musi już dłużej kluczyć. Z ich małżeństwem nie dzieje się nic, czego nie udałoby się naprawić. Zamierza jej to udowodnić. Pragnie jej i będzie ją mieć – nie zamierza być uprzejmy i trzymać się na dystans.
O nie! Nie będzie już działał w białych rękawiczkach.
Film na wideo był ciekawy i potwierdził to, co Kate już wiedziała o chorobie Pradera-Williego – że dotyka różnych ludzi w różny sposób, że trudno ją wykryć, i że im wcześniej się ją zdiagnozuje, tym lepiej.
Nie robiła notatek. Nie uważała tego za konieczne, bo o wszystkim tym wiedziała. Uświadomiła sobie, że jej specjalizacja pediatryczna nie poszła na marne, mimo że nigdy nie spotkała nikogo z tym schorzeniem.
Odwróciła się do Olivera siedzącego obok niej na kanapie przed kominkiem.
– Wszystko w porządku? – spytał.
Skinęła głową.
– Po prostu zastanawiałam się, czy zetknąłeś się kiedykolwiek z tą chorobą.
– Nie. Jest naprawdę rzadka. Zdaje się, że występuje u jednej osoby na piętnaście tysięcy czy coś około tego. Nic więc dziwnego, że przypadek Alison tak długo pozostał niezauważony. Jestem zaskoczony, że wykryłaś go, mając tak mało przesłanek.
– Zastanowiła mnie dziwna zbieżność faktów. Ale przecież nie mamy jeszcze pewności. Niewykluczone, że niepotrzebnie tylko martwimy panią Bailey.
– Nie sądzę. Ale jutro się okaże. Chcesz poszperać w Internecie? Może znajdziemy tam coś przydatnego.
– Czemu nie?
Wziął ją za rękę i poprowadził do biurka stojącego po drugiej stronie pokoju.
Mój Boże, tak łatwo byłoby iść razem z nim przez całe życie. Nie mogła sobie jednak na to pozwolić.
– Usiądź, ja postoję – rzekł, po czym pochylił się nad nią, stukając w klawiaturę laptopa. – O, proszę. Jest mnóstwo stron poświęconych zespołowi Pradera-Williego.
Zmusiła się do skupienia na tym, co pojawiło się na ekranie.
– Strona brytyjskiego stowarzyszenia osób chorych na zespół Pradera-Williego... To wygląda obiecująco.
Przyniósł sobie krzesło z kuchni i usiadł obok niej, tak że ich ramiona się stykały.
Musnął ją udem. Pragnienie przeszyło jej ciało. Chciała przysunąć się do niego, chłonąć jego ciepło, rozkoszować się nim, ale się nie odważyła.
Oparł rękę na oparciu jej fotela, otoczył jej ramię i przyciągnął do siebie. Kate nie mogła się poruszyć. Nie odważyła się tego skomentować, ponieważ była pewną że uczynił to bezwiednie, a gdyby zwróciła mu na to uwagę, mógłby zrobić jedną z dwóch rzeczy: albo by się odsunął, czego nie chciała, albo daliby się oboje ponieść emocjom i zrobiliby coś naprawdę głupiego.
Powiedziała sobie, że ani jednego, ani drugiego nie pragnie, i odrobinę się od niego odsunęła, udając zainteresowanie stroną internetową.
Chociaż właściwie była nią naprawdę zainteresowana – i miała pewność, że pani Bailey również by to wszystko przeczytała, gdyby tylko miała dostęp do Internetu. Zastanawiała się, jak ta kobieta poradziła sobie z przygotowaniem posiłku, ale potem Oliver przysunął się do niej jeszcze bliżej i musiała coś z tym zrobić.
– Chyba znaleźliśmy już wszystko, czego potrzebowaliśmy – powiedziała i wstała, kierując się do kuchni.
Oliver wyłączył szybko komputer i podążył za nią.
– Napijesz się herbaty? A może masz ochotę na kieliszek czegoś mocniejszego?
– Wolę herbatę – odparła i sama nastawiła czajnik. – Nie musisz wyjść z psami na spacer, zanim pójdą spać?
Roześmiał się i wziął kurtkę, po czym poklepał się po nodze, przyzywając psy. Zjawiły się przy nim, merdając ogonami. Zapiął im smycze i wyszli.
Kate westchnęła ciężko. To niemożliwe! Jak mogła wyobrażać sobie, że może tu zostać z nim i zająć się czymś zupełnie innym! Czy Oliver naprawdę był nieświadomy tego, co robił przy komputerze?
Oczywiście, że nie. Wszystko to zostało zaplanowane, a ona dała się nabrać. Ale dosyć tego. Zrobiła sobie herbatę i weszła na górę, mając nadzieję, że zanim Oliver wróci, ona będzie już w łóżku.
Niestety, nie udało się. Kiedy wyszła w szlafroku z łazienki, ujrzała go siedzącego na skraju łóżka, wertującego jedno z czasopism.
– Chcesz coś? – spytała.
– A co proponujesz? – odparł pytaniem na pytanie i serce zabiło jej mocniej.
– Co ty, z choinki się urwałeś? – zakpiła.
Roześmiał się i wstał z łóżka.
– Nie możesz mnie winić za to, że próbuję. Po prostu czekałem na łazienkę. Zakładam, że idziesz spać?
Skinęła głową.
– To był długi dzień. Jutro czeka nas dużo pracy.
– A ty masz problemy ze snem.
– Dlaczego tak sądzisz?
Wskazał sińce pod jej oczami.
– Dlatego.
Przebiegł dłonią po jej policzku, po czym przyciągnął ją do siebie i pocałował. Jego usta były ciepłe – delikatne, lecz zachłanne, kusiły ją, doprowadzały do szaleństwa. Niemal się zapomniała. Lecz wtedy nagle w jej głowie rozległ się głos Steve'a: „Wiesz, też powinniście sobie takie sprawić. Pasowałoby do ciebie. Wyglądasz dobrze z dzieckiem na ręku".
Nie była pewna, czy to prawda. Wiedziała tylko, że z pewnością Oliver dobrze z nim wygląda. Wyraz jego twarzy, gdy trzymał niemowlę, napełnił ją bólem. Nie miała wątpliwości, że powinna to skończyć, zanim się jeszcze zaczęło.
Odsunęła się, odwracając głowę.
– Nie – wyszeptała, po czym powtórzyła to jeszcze raz, już bardziej stanowczo: – Nie, Oliverze. To sienie uda. Powiedziałam, że nie będę z tobą spała i nie będę. A teraz, proszę, pozwól mi się położyć. Jestem zmęczoną jak słusznie zauważyłeś, i muszę się porządnie wyspać.
Odsunął się od niej. Przez chwilę milczał, potem z westchnieniem odwrócił się i wyszedł, zamykając delikatnie za sobą drzwi.
Taka samotna nie czuła się od lat.
– Po prostu przekonajmy się, czy miałam rację, nie stresujmy ich niepotrzebnie – powiedziała mu Kate.
Oliver uśmiechnął się do niej uspokajająco, zanim wysiedli z samochodu.
– Wyciągnięcie problemów na światło dzienne i omówienie ich z panią Bailey może jej tylko pomóc – uznał. – Podejrzewam, że gdybyś miała dziecko, które obżerałoby się bez umiaru i miało ataki złości, ulżyłoby ci, gdybyś dowiedziała się, że wprawdzie twoje dziecko jest chore, ale nie dlatego, że jesteś złą matką.
– Sama coś takiego mówiła – zgodziła się z nim Kate. – Dobrze, chodźmy.
Wysiedli i ruszyli do stróżówki. Zanim do niej doszli, drzwi otworzyły się i ukazała się w nich gruba, jasnowłosa dziewczynka, która wyglądała na jakieś dziesięć lat.
– Alison? – spytała Kate z uśmiechem. – Poznałam cię z fotografii. Jestem doktor Kate, a to doktor Crawford.
– Mama mówiła że państwo przyjdziecie. Jest w salonie. Nie może wstać.
– Dobrze. Pójdziemy do niej. Dziękujemy.
Oliver skorzystał z okazji, by przyjrzeć się dziewczynce. Ogarnęły go poważne wątpliwości. Wyglądała na bystrą i dobrze się komunikowała z otoczeniem. Tylko niski wzrost oraz otyłość wskazywały na jakiś problem. A także fakt, że nie wyglądała na swoje piętnaście lat.
Pani Bailey zaś sprawiała wrażenie starszej, niż była w rzeczywistości i kompletnie wykończonej. Nie wiadomo, czy z powodu niedawnego wypadku, czy zachowania córki.
– Dzień dobry. Jestem Oliver Crawford – powiedział, podając jej rękę. – Chyba się jeszcze nie znamy. Słyszałem, że spadła pani z roweru.
Eve skinęła głową.
– Zgadza się. Ale już się lepiej czuję. Te pigułki są cudowne.
– Pani ręka wygląda dobrze – stwierdził Oliver, oglądając ją. – A co z ramieniem?
– Trochę rwie, ale można wytrzymać. Gorzej z plecami. Odkryłam, że jest mi lepiej, kiedy się ruszam, więc pójdę zrobić państwu herbatę, a wy porozmawiajcie sobie z Alison. Skończyła właśnie odrabiać lekcje i zajmie się teraz znowu swoją układanką.
– Widziałam ją wczoraj – powiedziała Kate. – Wygląda na bardzo trudną.
– Bo jest trudna – przyznała dziewczynka. – Lubię takie. Nie cierpię łatwych.
Oliver zajrzał Alison przez ramię.
– Faktycznie – przyznał – jest bardzo trudna. Elementy, na których jest droga, są takie same.
– Nie. Te są ciemniejsze.
Dziewczynka miała rację. Były różnice, ale trzeba było się naprawdę dokładnie przyjrzeć, by je zauważyć. Uświadomił sobie, że Kate poszła z panią Bailey do kuchni, zostawiając go samego z Alison. Patrzył, jak wybieraj eden z elementów układanki, dopasowuje go i sięga po następny. Pracowała teraz nad murem, w którym każda cegiełka wyglądała tak samo jak inne.
– Miałem kiedyś naprawdę trudne puzzle – oznajmił.
– To było dopiero coś! Trzeba było ułożyć obrazek fasoli w sosie pomidorowym.
– Też je miałam – odparła Alison. – To prawda, były trudne.
– Dałaś sobie z nimi radę?
Skinęła głową.
– W takim razie pokonałaś mnie – rzekł z uśmiechem. – Ja swoje wyrzuciłem.
Roześmiała się radośnie.
– Jestem lepsza od pana.
– Z pewnością. Nie ukrywam, że nie jestem zbyt dobry w układankach. Lubisz matematykę?
Zmarszczyła odrobinę nos.
– Nie za bardzo. Jest trudna. Lubię angielski i historię. Jestem dobra z historii i geografii, może pan sprawdzić.
– Dobrze – odparł i zamyślił się na chwilę. – Gdzie leży Piza? – spytał.
– We Włoszech. Chciałabym tam pojechać. Tam mają pizzę, spaghetti i klopsiki. Mama umie robić klopsiki. Czasami też robi spaghetti.
– Jadłem je wczoraj i poplamiłem sobie sosem koszulę – wyznał. Rozmawianie o jedzeniu jest charakterystyczne dla ludzi cierpiących na zespół Pradera-Williego, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Alison wygląda na inteligentną...
Do pokoju weszła Kate z tacą, a tuż za nią pani Bailey z talerzem ciasteczek. Zauważył, że ciasteczka były tylko cztery.
– Alison, czy mogłabyś zapalić światło? Doktor Kate musi postawić tacę.
– Mamy ciasteczka? – spytała Alison.
– Tylko po jednym dla każdego.
– Chcę dwa.
– Gdybyś zjadła teraz dwa, nie mogłabym ci dać ziemniaków na kolację. Tylko jedno, proszę.
Dziewczynka posłusznie ograniczyła się do jednego ciastka. Pani Bailey zaniosła talerz na drugi koniec pokoju. Usiadła i odetchnęła z ulgą.
– Tak lepiej. Musicie się państwo sami obsłużyć, ja już nie dam rady. Czy ktoś chce cukru?
– Ja.
– Alison, nie dostaniesz cukru, dobrze o tym wiesz. Mogę dać ci słodzik.
– Ja chcę cukier.
– Nie.
Nagle stali się świadkami przemiany pogodnej, elokwentnej dziewczynki w małego tyrana.
– Chcę cukier! – krzyknęła, po czym złapała cukierniczkę, wsypała jej zawartość do kieszeni, cisnęła naczynie na ziemię i uciekła trzaskając drzwiami i krzycząc przez całą drogę na piętro.
Oliver i Kate siedzieli w milczeniu, będąc w lekkim szoku. Pani Bailey westchnęła i podniosła się, usiłując pozbierać potłuczone szkło.
– Przepraszam państwa – powiedziała.
– Nie szkodzi. Po to właśnie tu przyszliśmy – odparł Oliver i wstał.
Pomógł kobiecie usiąść z powrotem, po czym wziął się za zbieranie kawałków porcelany.
– Czy to jest dla niej typowe? To znaczy, walka o jedzenie i wpadanie we wściekłość, kiedy go nie dostaje? – spytał łagodnie.
Kobieta skinęła głową.
– Tak. Zdecydowanie tak. Naciska i naciska, a kiedy się powie „nie", wścieka się. Wścieka się także o inne rzeczy. Kiedy w ostatnie święta pożyczyłam od niej bluzę, pocięła wszystkie swoje ubrania. Ma silnie rozwinięte poczucie własności, ale potrafi też być hojna.
Oliver pokiwał głową.
– Cóż, myślę, że Kate miała rację. Jej opóźnione dojrzewanie, nieopanowany apetyt i zmienne nastroje są oznakami zespołu Pradera-Williego. Poza tym jest blondynką o jasnej skórze i niebieskich oczach. Wszystko to daje nam kliniczny obraz. Nie zgadza się tylko to, że jest taka bystrą możemy się więc mylić. Myślę, że trzeba przeprowadzić badania. Potrzebujemy do nich próbek krwi was wszystkich.
– Wszystkich? – powtórzyła zmieszana.
– Tak. Zespół Pradera-Williego to zaburzenie chromosomu 15. Musimy porównać jej chromosomy z chromosomami pani i męża. To dosyć skomplikowane i czasochłonne badanie. Na razie proponuję obejrzenie filmu wideo poświęconego tej chorobie. Może pani też przeczytać stronę internetową.
– A jeśli to faktycznie zespół Pradera-Williego?
– Wówczas otrzyma pani pomoc. Wiem, że córka jest naprawdę bardzo bystrą ale niektóre rzeczy przychodzą jej ciężko i potrzebuje pomocy. Jedno jest pewne: miała pani rację, że z córką jest coś nie tak, najwyższy czas poważnie się tym zająć. To urocza dziewczynka. Zasługuje na to, żeby dać jej szansę na szczęśliwe i bezpieczne życie.
– Czy rozmawiała już pani o tym z mężem? – spytała Kate.
– Nie, nie wiedziałam, jak zacząć.
– Może my to zrobimy? – zaproponował Oliver. – Musimy mieć jego próbkę krwi.
– Nie możemy poczekać do czasu, aż się po prostu zatnie przy goleniu? – zasugerowała ze śmiechem pani Bailey.
Oliver roześmiał się również i pokręcił głową.
– Przykro mi, ale nie. Zostawię pani kasetę wideo, może mu ją pani pokaże? Będzie łatwiej.
Skinęła głową, po czym spojrzała na Kate.
– Co mam powiedzieć Alison? – spytała. – Myśli, że jest normalna. Nie ma o niczym pojęcia.
Oliver współczuł jej.
– Na razie proszę jej nic nie mówić. Dam wam skierowanie do kliniki pediatrycznej. Zmierzają tam, zrobią badanie krwi i wszystko wyjaśnią. Są tam specjaliści, którzy widzieli już niejeden taki przypadek, a ja muszę przyznać, że działam trochę po omacku, podobnie jak Kate.
– Czy to długo potrwa?
– Nie powinno trwać zbyt długo. Zrobię co będę mógł, żeby wszystko przyspieszyć. Najważniejsze, żeby diagnoza była postawi ona jak najwcześniej i dziewczynka mogła jak najszybciej otrzymać pomoc. Proszę się nie martwić, pani Bailey. Uzyska pani odpowiedzi na wszystkie pytania. Mogą się pani nie spodobać, ale podejrzewam, że niepewnością również nie jest pani zachwycona.
Zostawili jej kasetę i skierowali się do Gippingham.
– No i? – spytała Kate. – Co powiesz?
– Powiem, że miałaś rację. Początkowo w to wątpiłem. Wygląda całkowicie normalnie, oprócz tego, że jest gruba i niska, ale jest mnóstwo grubych i niskich dzieci. Myślę, że po prostu musimy przekazać ją pediatrom i pozwolić im się tym zająć. Muszę przyznać, że wykonałaś kawał dobrej roboty.
– Tylko dlatego, że zanim ją zobaczyłam, jej matka opowiedziała mi o jej apetycie. Myślę, że gryzła się tym od lat. Udało się. Znalazłam się po prostu we właściwym czasie we właściwym miejscu, to wszystko.
Uśmiechnął się do niej.
– Skoro tak mówisz... Osobiście uważam, że ma to raczej związek z dobrymi umiejętnościami diagnostycznymi.
– Nie zapominaj, że miałam zostać pediatrą.
– Nie protestuj, wiesz przecież, że nie jestem skory do prawienia komplementów. Zbyt wiele pochwał nie wychodzi na dobre.
Kate nieznacznie się zaczerwieniła. Boże, jest urocza, kiedy się czerwieni. Przypomniał sobie początki ich związku, kiedy wszystko szło tak dobrze.
Zabawne. To było tak dawno temu, a on wciąż nie ma pojęcia, dlaczego go zostawiła.
Te wspomnienia nie dawały mu spokoju. Pamiętał szok, odrętwienie, a potem ból, gdy odrętwienie minęło, a on pozostał sam. Czy to ma się wydarzyć po raz drugi? Drugi raz by tego nie przeżył.
Musi mieć pewność, że to nie nastąpi. Nie wiedział tylko, co zrobić, by tę pewność zyskać.
– Każdy kij ma dwa końce – powiedział Oliver.
Kate spojrzała na niego z zaciekawieniem.
– O czym mówisz?
– O posiadaniu dzieci – odparł. – Widziałem się dzisiaj z Baileyami. Po naszej wczorajszej wizycie przyszli zapytać, czy nie da się przyśpieszyć badań. Pomyślałem, że jeśli czekali piętnaście lat, mogą poczekać i kilka miesięcy, ale nie miałem serca im tego powiedzieć. Przeszli przez piekło, a to jeszcze nie koniec.
– To stąd ten kij o dwóch końcach...
– Właśnie. Umówiłem ich na badania krwi. Wytłumaczą małej, że robimy je po to, żeby dowiedzieć się, dlaczego jest ciągle głodna. W sumie więc nie skłamią.
Kate skinęła głową.
– To trudne. Też im współczuję, chociaż jestem pewną że gdybyś ich zapytał, czy wiedząc o tym wszystkim, zdecydowaliby się na dziecko, odpowiedzieliby „tak".
– Bo ja wiem... Nie jestem pewien, czy on by tak odpowiedział. Mężczyźni w takich sprawach są o wiele bardziej praktyczni niż kobiety.
Kate popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Ze wszystkich ludzi on był ostatnim, o którym mogłaby coś takiego powiedzieć. Może cały czas myli się co do niego? A jeśli tak, jeśli jest bardziej pragmatyczny w kwestii posiadania rodziny, niż sobie wyobrażała, czy to znaczy, że postąpiła źle, zostawiając go?
A może zmienił się, dojrzał z biegiem czasu? Czy mogłaby mieć w takim razie nadzieję, że czeka ich jeszcze wspólna przyszłość?
– Co się dzieje?
– Zespół Pradera-Williego przypomniał mi, że muszę zrobić zakupy – skłamała. – Pójdę teraz do supermarketu. Wieczorem coś ugotuję.
Dał się na to nabrać – i uśmiechnął do niej.
– Byłoby cudownie. Mam już dosyć tych plastikowych tacek z czymś niezidentyfikowanym i ryżem.
– Domyślam się – odrzekła z uśmiechem. – Nie mam już pacjentów, więc idę na zakupy. Zaniosę je do domu, a potem wrócę do przychodni. Na razie.
Wyszła, oddychając z ulgą.
W supermarkecie kupiła świeże warzywa: groch, marchewkę, fasolę i ziemniaki.
Co do tego? Ryba? Kurczak? Nie przepadała za czerwonym mięsem, Oliver nie lubił ryb, a ona miała dosyć drobiu. Jedyne, co im pozostawało, to posiłek wegetariański. Wrzuciła do koszyka cebulę, paprykę, cukinie, bakłażany i brokuły, dołożyła kilka gatunków sera i poszła po świeżą śmietanę.
Deser.
Zamyśliła się. Nie ma czasu, by zrobić Pavlovą. A może ma? Nie powinno to być zbyt pracochłonne.
Wzięła jajka, bitą śmietanę i świeże owoce do przybrania, po chwili zastanowienia dodała butelkę winą po czym skierowała się do kasy.
– Więc co to będzie? – spytał Oliver z nadzieją.
– Pieczeń? Coś duszonego? Stek? – Pojawił się przy niej, ledwo wróciła do przychodni.
– Niespodzianka – odparła i zaczęła się zastanawiać, czy nie powinna po drodze do domu wstąpić do sklepu mięsnego.
Nie. Nie ma czasu, a poza tym wieczór bez mięsa dobrze mu zrobi. Z tą myślą wróciła do przyjmowania pacjentów.
Ku jej zaskoczeniu jedną z jej pacjentek okazała się Faith Hunter. Wyglądała na zmęczoną i zmartwioną. Kate zastanawiała się, jak sobie radzi, mając cały dom na głowie, zajmując się dwojgiem małych dzieci i odwiedzając męża w szpitalu.
– Proszę, wejdź – powiedziała wstając, by się z nią przywitać. – Jak się czuje David?
– Znacznie lepiej. Może wyjdzie do domu już na początku przyszłego tygodnia więc będzie mi trochę lżej.
– Jestem pewna, że to będzie dla ciebie wielka ulga – rzekła Kate ze współczuciem. – Cieszę się, że wraca do zdrowia. – Przechyliła głowę. – Co cię do mnie sprowadza? Jesteś pacjentką Annę, prawda?
– Tak. Czy mogę liczyć na twoją dyskrecję? Naprawdę nie chciałabym, żeby David się o tym dowiedział.
Mój Boże, zaraz mi powie coś strasznego, pomyślała z przerażeniem Kate. Pewnie zaszła w ciążę z innym albo coś takiego. Z drugiej strony Faith nie wyglądała jej na tego typu kobietę.
– To zostanie między nami – zapewniła ją.
– Powinnam powiedzieć o tym Davidowi, ale nie chcę go teraz martwić. Mam guza.
Serce podeszło Kate do gardła. A więc nie dziecko innego mężczyzny, tylko guz. Czyżby piersi? O nie, pomyślała. Tylko nie to.
– Gdzie? – spytała cicho i ulżyło jej, kiedy Faith pochyliła głowę i odgarnęła włosy.
– Tutaj, na karku. Moja fryzjerka niedawno go zauważyła. Nie mówiłam nic Davidowi, bo był już, jak myśleliśmy, chory na grypę, a kiedy poszedł do szpitala z zapaleniem płuc, nie wydawało mi się to takie ważne, ale od tygodnia jestem chora ze zmartwienia. Nie chcę panikować, ale to nie wygląda dobrze.
– Niech zobaczę – powiedziała Kate.
Z tyłu szyi Faith, trochę na lewo od kręgosłupa, pod skórą był twardy guz. Kate dobrze go wyczuwała.
– Czy boli cię, kiedy dotykam? – spytała naciskając lekko, ale Faith pokręciła głową.
– Nie, w ogóle go nie czuj ę. On mnie tylko przeraża.
– Cóż, nie wydaje mi się, żebyś miała powody do przerażenia – orzekła, uśmiechając się z ulgą. – Myślę, że jest to zupełnie niegroźny guz włóknisty. Zwykle występuje w mięśniach przedniej ściany brzucha kobiet, które mają dzieci, prawdopodobnie z powodu naciągnięcia tkanki mięśniowej podczas ciąży, ale może się pojawić także w innych częściach ciała tam, gdzie był jakiś uraz. Czy miałaś jakiś uraz mięśni szyjnych?
Faith pokręciła wolno głową.
– Nie, w każdym razie nie ostatnio. Jakiś rok temu.
– A skąd wiesz, że ten guz jest nowy? To znaczy, czy jest możliwość, że masz go od dłuższego czasu, nie będąc tego świadoma? Przecież go nie czujesz, a masz długie włosy, więc można go było też nie zauważyć...
– Nie mam pojęcia – odparła Faith. – Wydawało mi się, że jest nowy, bo go nie zauważałam. Przewróciłam się rok temu, z dzieckiem na ręku. Uderzyłam się w tył głowy i miałam bardzo posiniaczoną szyję, ale zlekceważyliśmy to, bo martwiliśmy się o dziecko. Myślisz, że to od tego upadku?
– Prawdopodobnie – powiedziała Kate. – Wiem jedno: możesz się pozbyć obaw. Nie masz raka. To tylko guz.
Faith odetchnęła z ulgą.
– Dzięki Bogu. Jesteś pewna?
– Całkowicie. Jeśli chcesz, możemy zrobić biopsję, ale uważam to za niepotrzebne. Mięsaki są naprawdę bardzo rzadkie. Zwykle zdarzają się we wczesnym dzieciństwie lub w podeszłym wieku i najczęściej dotykają mięśni ręki lub nogi. Po tym, co mi opowiedziałaś, nie mam wątpliwości, że to guz włóknisty. Jednak żeby cię do reszty uspokoić, zmierzę go dzisiaj, a za dwa tygodnie ponownie.
– Będziesz tu jeszcze za dwa tygodnie?
Kate zawahała się. Uzmysłowiła sobie, że zanadto wczuła się w swą rolę i że za dwa tygodnie faktycznie może jej tu już nie być.
Annę wróci z Australii zaraz po świętach, czyli za dziesięć dni, a David też nie będzie chory bez końca.
– Nie wiem – przyznała – na wszelki wypadek zapiszę wyniki pomiarów w twój ej karcie, albo dam je tobie i później pokażesz je Davidowi, żeby je porównał. To naprawdę nic groźnego. Jestem całkowicie pewną ale możesz oczywiście zasięgnąć jeszcze porady kogoś innego.
Faith popatrzyła jej w oczy, po czym uśmiechnęła się.
– To nie będzie potrzebne. Mam do ciebie zaufanie. Mimo to chciałabym, żebyś go zmierzyła i jeśli poczuję, że rośnie, poproszę Davida, żeby go porównał z twoimi pomiarami.
Kate chciała ją uściskać. Zamiast tego zmierzyła guz, zapisała jego rozmiar w karcie Faith i pożegnała się z pacjentką, na której twarzy malowała się ulga.
Chciałaby tak działać na wszystkich swoich pacjentów, ale, niestety, nie mogła powiedzieć nic pocieszającego państwu Bailey. Mogła im tylko pomóc oswoić się z chorobą córki. Chociaż nawet to nie. Uświadomiła sobie z żalem, że nie będzie jej tu, by pomóc im, gdy przyjdą wyniki badań.
Chyba że tu zostanie. Czy Oliver naprawdę myśli to, co powiedział o dzieciach? Jeśli tak, czy to znaczy, że nie zmartwi się za bardzo faktem, że nie mogą ich mieć?
Ale jak się o tym przekonać? A poza tym nie zmienia to w niczym faktu, że przez ostatni rok małżeństwa prawie bez przerwy się kłócili. Mogło to być, oczywiście, spowodowane jej brakiem równowagi hormonalnej, ale z drugiej strony, może po prostu do siebie nie pasują?
Potrząsnęła głową. Nie. Kochali się – i wciąż się kochają. Pasują do siebie. Teraz, gdy jej hormony się uspokoiły, jest im ze sobą dobrze.
Z wyjątkiem, oczywiście, problemu przedwczesnej menopauzy. By Oliver wyraził swój pogląd na tę sprawę, musi się uciec do podstępu. Może udać, że chodzi o jakąś jej byłą pacjentkę.
Tak, właśnie tak zrobi. Jedna z ich wieczornych pogawędek przy kominku będzie dobrą okazją – może dzisiaj, po kilku kieliszkach wina i dobrym jedzeniu. Ale jeśli szybko nie wróci do domu, nie zdąży przygotować kolacji i mężczyzna jej życia znów będzie zmuszony zaspokoić głód jakimś paskudztwem z paczki!
– To było coś wspaniałego.
– Nie było steku – powiedziała.
– Zauważyłem. Nie mam nic przeciwko jedzeniu warzyw. Ten sos był cudowny.
– A Pavlova?
– Widzę, że domagasz się komplementów – odrzekł z uśmiechem i wstał. – Chodź, zostawmy sprzątanie na później. Zrobię to jutro.
To miło z twojej strony, pomyślała, wzięła kieliszek i poszła za nim do salonu. Paliło się w kominku, psy położyły się blisko ognia. Usiadła w rogu sofy i zapragnęła by tak było zawsze.
Oliver dolał jej wina, po czym zajął miejsce na drugim końcu kanapy. Był zrelaksowany i wyglądał bardzo seksownie. Nie. Nie może o tym myśleć, przypomniała sobie. To jest jednak takie trudne...
– Co się dzieje? – spytał.
Potrząsnęła głową.
– Nic. Byłam daleko stąd, myślałam o pacjentce.
– Pochlebia mi to – zauważył sarkastycznie i poczuła się winna, że go okłamała. A jednak powinna zrealizować swój plan, ponieważ jest to jedyna szansa, by mogła go powiadomić o swojej bezpłodności.
– Przepraszam. Po prostu jestem pochłonięta sprawą Bailey ów i przypomniała mi się przy tej okazji inna para, którą spotkałam w Norfolk. Nie mogli mieć dzieci z jej winy...
– Winy?
– No wiesz, o co mi chodzi. To ona miała problem.
– Cóż, wydaje mi się, że bezpłodność to problem obojga partnerów.
To prawda, pomyślała smutno.
– Wszystko jedno. W każdym razie on był załamany i nie chciał słyszeć o adopcji. Kiedy sprawa wyszła na światło dzienne, zaczął jej grozić rozwodem. To było takie smutne.
– Zdarza się – powiedział cicho. – Nie możemy wyleczyć wszystkiego, Kate.
– Wiem. Zastanawiam się jednak, jak to jest, gdy nagle partner ci mówi, że nie może mieć dzieci.
Oliver wzruszył ramionami.
– Wydaje mi się, że wszystko zależy od tego, jak bardzo chcesz mieć dzieci i dlaczego.
Przyjrzała mu się z uwagą.
– A jak ty byś zareagował w takiej sytuacji?
– Ja? – Roześmiał się. – W tej chwili wygląda na to, że nie mam żony, więc takie rozważania są bezcelowe.
Dopił wino i odstawił kieliszek, po czym odwrócił się do niej i wpatrzył się w nią intensywnie.
– Nie idzie nam chyba najlepiej sprawdzanie, czy coś jeszcze zostało z naszego związku – przyznał cicho. – Po prostu pracujemy razem i rozmawiamy o pacjentach, przychodni, problemach innych ludzi, o wszystkim z wyjątkiem nas i naszych problemów.
Mało wiesz, pomyślała Kate ze smutkiem. Właśnie, że mówimy o nas.
– Wiemy, że możemy razem pracować – kontynuował. – Wiemy, że możemy razem mieszkać jak współlokatorzy, bo oboje jesteśmy ludźmi cywilizowanymi. Ale odkąd jesteś tutaj, ani razu nie dałaś się ponieść emocjom, ani razu nie zrobiłaś niczego, co sprawia, że małżeństwo jest udane.
– To nieprawda... – zaczęła, ale potem zastanowiła się. Czy Oliver nie ma przypadkiem racji? Kiedy ostatni raz śmiali się razem, przytulali do siebie, bawili się i kochali?
– Potrzebuję cię, Kate – wyszeptał. – Potrzebuję cię, a nie mogę się do ciebie zbliżyć. Powiedziałaś, że nie będziesz ze mną spać, i to mi przeszkadza. Nie możemy być spontaniczni, bo ciągle o tym myślimy.
– Seks to nie wszystko – zauważyła.
– Oczywiście, że nie! Ale po pięciu latach bez seksu – nie liczę tego jednego razu przed tygodniem – potrzeba kochania się z tobą przybrała niebotyczne rozmiary.
Pięć lat? Odszukała jego wzrok, chcąc dowiedzieć się, czy to prawda. Poczuła, że jej ciało zaczyna drżeć.
– Jeśli wytrzymałeś pięć lat, wytrzymasz i dwa tygodnie – powiedziała z trudem.
– To co innego. Przez te pięć lat cię nie było. Teraz jesteś i pragnę cię. Pragnę cię obejmować, dotykać, kochać się z tobą... – Wyciągnął rękę. – Chodź ze mną do łóżka, Katie. Pozwól się kochać.
Jej oczy wypełniły się łzami.
– Nienawidzę cię – wyszeptała. – Wiesz, że nie mogę ci odmówić.
– Nie nienawidź mnie – odrzekł – tylko mnie kochaj.
Kocham, pomyślała. Nie odważyła się wypowiedzieć tych słów na głos. W milczeniu poszła z nim do sypialni.
Oliver wziął ją bez słów w ramiona. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w jej twarz, po czym dotknął jej ust. Nie było w tym nic z niecierpliwości ich ostatniego zbliżenia. Ten pocałunek jest wyrazem miłości, uświadomiła sobie i znowu poczuła że jej oczy są pełne łez. Oliver rozpiął jej sweter, a potem zaczął pieścić jej piersi.
Muskał oddechem jej włosy, całował ją w policzki, brodę i szyję. Delikatny dotyk jego ust sprawił, że przez jej ciało przebiegł dreszcz. Pochylił głowę, by popatrzeć jej w oczy. Uśmiechnął się, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka, w którym kochali się tyle razy w przeszłości.
– Zostań tutaj – wyszeptał, po czym wolno zdjął ubranie i ułożył je na stole stojącym w rogu pokoju.
Patrzyła na niego, upajając się widokiem jego ciała. Była gotowa na jego przyjęcie.
Podszedł do niej i dotknął delikatnie jej policzka.
– Jesteś piękna – wyszeptał i zauważyła, że ręka mu drży.
Usiadł przy niej na łóżku, po czym rozebrał ją, nie odrywając wzroku od jej twarzy. A potem zaczął pieścić całe jej ciało. Ich usta się spotkały i w końcu wziął ją w ramiona. Zamknął na chwilę oczy, przytulił ją mocniej i oboje dali się porwać fali rozkoszy.
– Kocham cię – wyszeptał, gdy później odpoczywali w swoich ramionach. – O Boże, Katie, jak ja cię kocham.
Nie mogła mówić. Czułą że z oczu płyną jej łzy. Ja też cię kocham, powiedziała w duchu. Zawsze cię kochałam. I nie przestanę cię kochać. A potem poczuła dotyk jego ust na swojej szyi i jego ciałem wstrząsnął dreszcz.
O Boże, pomyślała. On płacze. Przytuliła go do piersi i rozpaczała wraz z nim z powodu czasu, który stracili i miłości, którą zaprzepaścili.
I tego, że mogą ją zaprzepaścić po raz kolejny. Tym razem na zawsze.
Kate obudziły rano odgłosy dobiegające z kuchni. To Oliver sprzątał po wczorajszej kolacji.
Ziewnęła i przeciągnęła się. Bolały ją trochę mięśnie odzwyczajone od takich doświadczeń. Potem leżała, wpatrując się w otwarte drzwi i zastanawiając, co powie Oliverowi, kiedy wróci na górę. Oprócz dziękuję.
Roześmiała się. Jest mu to winna za tę noc. Sprawił, że wyzbyła się wszelkich zahamowań, poczuła się bardziej żywa niż w całym swoim życiu.
Nie miała pojęcia, że jest zdolna do takich uniesień, mimo że ich życie seksualne w przeszłości zawsze było udane.
Usłyszała, jak Oliver każe psom zostać, potem rozległy się jego kroki na schodach i pojawił się w sypialni.
– Dzień dobry, kochanie – mruknął. Postawił tacę na komodzie, po czym pochylił się i pocałował ją w koniuszek nosa. – Zamawiała pani śniadanie do łóżka?
Odrzuciła kołdrę i chwyciła szlafrok.
– Zaraz wracam.
Poszła do łazienki. Umyła zęby, po czym popatrzyła na swoje odbicie, zastanawiając się, jak może czuć się tak inaczej, a mimo to wyglądać tak samo.
– Chodź już tu, herbata stygnie! – zawołał Oliver.
– Już idę – odparła, otwierając drzwi i wpadając prosto w jego ramiona.
Pocałował ją, po czym z westchnieniem się od niej oderwał.
– Śniadanie – oznajmił, ale patrząc mu w oczy wyczuła, że będzie też deser.
Weekend minął im na zabawie.
Poszli z psami na długi spacer i wtedy dowiedziała się, że są to psy jego ojca, ale matka nie mogła ich zatrzymać ze względu na swój artretyzm i fakt, że zajmuje się wnukami. Więc Oliver się nimi zaopiekował.
Poszli po zakupy, a po powrocie usmażyli racuchy. Potem Kate leżała na kanapie z głową na kolanach Olivera i oglądała telewizję, podczas gdy on głaskał ją i karmił czekoladkami.
A w nocy znów się kochali i zasnęli przytuleni do siebie jak łyżeczki. Wstali wcześnie rano, by wyjść z psami, a potem odwiedzili jego brata. Skończyło się na tym, że znów trzymała w objęciach dziecko, ale tym razem nie sprawiło jej to tak dużego bólu jak ostatnio, i ukołysała je do snu, a potem pomyślała, że rola cioci nie jest jednak taka nieprzyjemna.
Matka Olivera się nie pojawiła i może dlatego było inaczej, ale też Julia na nią nie naciskała, a Steve do końca już zaakceptował jej obecność, więc Kate nie czuła się jak na rozprawie sądowej i mogła odetchnąć.
Musieli wrócić ze względu na psy, a wieczór spędzili w dokładnie taki sam sposób jak poprzedni, leżąc na kanapie, bezwstydnie podjadając czekoladki i sącząc wino.
Nie miałaby nic przeciwko temu, by tak właśnie wyglądała reszta jej życia. Ale czy to możliwe? Czy ich związek przetrzyma to, co chce powiedzieć Oliverowi? Czy w ogóle się na to odważy?
– Czas do łóżka? – zapytał, wyłączając telewizor.
– Czas do łóżka – zgodziła się z uśmiechem i zapomniała o smutkach.
We wtorek Oliver poszedł do Davida, by zobaczyć go po wypisaniu ze szpitala. Jego kolega był blady i wyglądał na zmęczonego, ale zarazem cieszył się, że jest w domu.
– Podobno Kate świetnie sobie radzi – zauważył, patrząc na Olivera w zamyśleniu. – Faith zdążyła ją polubić. Ma dobry stosunek do pacjentów. Zresztą nie tylko do pacjentów, jak zapewne zauważyłeś.
Oliver poczuł, że czerwienieje.
– Nie twój interes.
David uśmiechnął się.
– Wyglądasz na zmęczonego, ale szczęśliwego. Czy Kate zostaje?
– Mówiąc szczerze, nie wiem. Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy. Jest nam ze sobą świetnie, ale cały czas czuję, że coś przede mną ukrywa i nie mam pojęcia co.
– Zapytaj.
– Zbywa mnie ogólnikami. Nie chcę za bardzo naciskać. W końcu mi powie, jeśli to ważne.
– A jeśli nie powie?
– W takim razie albo to nie ma znaczenia, albo zapytam ją znowu. Ale wystarczy już o nas. Przyszedłem tu, żeby zobaczyć, czy z tobą wszystko w porządku.
– Chyba tak. Znasz wyrażenie „słaby jak kociak"? Nigdy nie wiedziałem, co naprawdę oznacza. W życiu nie chorowałem, nie licząc sporadycznych przeziębień, i nagle to. Cóż, przeżyłem szok.
– Kate twierdzi, że wiedziałeś, że to nie grypa.
Wzruszył ramionami.
– Sam przed sobą nie chciałem się do tego przyznać. Właściwie poczułem ulgę, kiedy wysłała mnie do szpitala. Czułem, że jestem tak chory, że mogę umrzeć. Byłem potrzebny Faith i dzieciom, a w wieku trzydziestu lat miało mnie wykończyć byle przeziębienie!
– No, raczej nie przeziębienie – sprostował Oliver, ale David wzruszył tylko ramionami.
– Wiesz, co mam na myśli. Można umrzeć na raka, niewydolność wątroby albo od wylewu, ale nie na zapalenie płuc. I wiesz co? To mi uzmysłowiło, jak kruche jest nasze życie.
To dało Oliverowi do myślenia. Zastanawiał się nad słowami przyjaciela przez resztę dnia, w czasie wizyt u pacjentów i popołudniowego dyżuru. Kiedy wrócił do domu, Kate krzątała się w kuchni, a psy patrzyły na nią z nadzieją, że im coś rzuci.
Mogła zginąć w tym wypadku samochodowym, uświadomił sobie, i ta myśl go zmroziła. Każdy dzień może być naszym dniem ostatnim. Może już nie być żadnej przyszłości. Tak wiele rzeczy uznaje się za pewnik, a...
– Co się stało?
– Nic. Chodź do mnie.
Objął ją.
– Byłem dziś u Davida – wyznał.
– Jak się czuje?
– Dobrze, jest tylko trochę zmęczony. Faith przekazała wiadomość dla ciebie. Powiedziała: „bez zmian".
Skinęła głową.
– Nie powiesz mi, o co chodzi?
Wróciła do marchewek w zlewie.
– Nic, czym należałoby się martwić. Rozmawiałyśmy o czymś i uspokoiłam ją.
Oliver skinął głową. Mógł zajrzeć do karty Faith, ale wierzył w kwalifikacje swojej żony.
– Co gotujesz, ślicznotko? – spytał, patrząc wygłodniałym wzrokiem i zastanawiając się, czy będzie czas, by...
– W piekarniku jest pasztet. Masz tylko czas na szybki prysznic.
– Dobrze – powiedział, skrywając rozczarowanie.
Kiedy zszedł do kuchni wykąpany i ubrany w dżinsy i wygodny stary sweter, Kate właśnie przecedzała marchewkę.
– Jesteś w samą porę. Otwórz wino.
– Czyżbyśmy coś świętowali? – spytał, ale ona w odpowiedzi tylko się uśmiechnęła.
– Nie, tylko pomyślałam, że byłoby miło.
– Pewnie chcesz mnie upić i wykorzystać – wymruczał, przyciskając ją do zlewu.
Roześmiała się i odepchnęła go.
– Ta marchewka zaraz wyląduje na twojej głowie. Chodź, za chwilę podaję.
– Jędza – mruknął, ale tak naprawdę było to miłe – jak za starych, dobrych czasów.
Zalała go fala nostalgii i strach. A jeśli Kate pod koniec tygodnia odejdzie?
– David czuje się lepiej, ale wróci do pracy dopiero za jakiś czas – powiedział, gdy jedli. – Czy nie myślałaś o tym, żeby tu zostać trochę dłużej?
– Na zastępstwie? I tak za tydzień święta – przypomniała mu. – Zaraz po nich, dwudziestego ósmego, wraca Annę, prawda? A w same święta i tak macie tylko dyżury. David do tego czasu może się już czuć o wiele lepiej. Naprawdę potrzebujecie jeszcze mojej pomocy?
– Jestem pewien, że moglibyśmy znaleźć ci jakieś zajęcie. – Pasztet nagle przestał mu smakować. – Jakie masz plany na święta? – spytał.
– Zamierzam spędzić je u mojego brata w Yorkshire. Rodzice pojadą tam pojutrze, a ja dołączę do nich w weekend. Potem spędzę kilka dni u rodziców.
– Czy zamierzasz tu wrócić? – zapytał cicho.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
– Może... Nie wiem – powiedziała.
Odsunął talerz.
– Przepraszam, chyba nie byłem głodny. Muszę wpaść jeszcze na chwilę do przychodni. Nie wrócę późno.
Wyszedł, ignorując błagalne spojrzenia psów. Zamknął za sobą bramę, wciągnął głęboko w płuca świeże powietrze i wpatrzył się w ciemność.
Dobry Boże. Po tym wszystkim, co wydarzyło się pomiędzy nimi w weekend, ona wciąż nie jest pewna. Do lichą co byłoby w stanie ją przekonać? Nie pali, nie nadużywa alkoholu, nie uprawia hazardu ani nie szasta pieniędzmi, co wcale nie znaczy też, że ma węża w kieszeni. Płaci w terminie rachunki, pomaga staruszkom przejść przez jezdnię, kocha – naprawdę kocha – dzieci i chyba nie jest najgorszy w łóżku.
Co musiałby jeszcze zrobić?
Około godziny włóczył się bez celu, mając poczucie winy, że nie wziął ze sobą psów. W końcu wrócił do domu, nie doszedłszy do żadnych wniosków.
Kate spała zwinięta w kłębek na kanapie przy kominku. Muffin i Jet leżały na podłodze obok niej. Gdy wszedł, Jet uniosła głowę i spojrzała na niego z wyrzutem.
Poklepał ją, pogłaskał Muffin i ukucnął przy Kate.
– Kochanie?
Zamrugała, po czym jęknęła cicho i przeciągnęła się.
– Musiałam zasnąć – zauważyła. – Przepraszam. Która godzina?
– Pora spać – oświadczył, po czym wypuścił na chwilę psy do ogrodu, a potem zamknął drzwi i wrócił, ale ona już poszła na górę.
Czekała na niego w łóżku. Tej nocy kochali się cicho i nieco rozpaczliwie. Po wszystkim przytulił ją, całując jej włosy.
– Kocham cię, Kate – powiedział łamiącym się głosem. – Zostań ze mną, proszę. Nie opuszczaj mnie znowu.
Ona jednak już spała i jego słowa pozostały bez odpowiedzi.
Indyk myślał o niedzieli, sarkastycznie stwierdziła Kate w czwartek, oglądając prognozę pogody. Opady śniegu w Górach Pennińskich miały przenieść się w sobotę po południu nad Yorkshire.
No cóż, pomyślała, wyłączając telewizor i patrząc na zegarek. Może jednak nie będzie tak źle. W przeszłości tyle razy się mylili. Miała pół godziny do rozpoczęcia popołudniowego dyżuru w przychodni, a chciała jeszcze po drodze zajrzeć do sklepu ze starociami. Musi kupić coś bratu na Gwiazdkę.
Zastanawiała się nad prezentem dla Olivera, ale nie mogła się zdecydować, co mu podarować. Zwłaszcza że nie wiedziała jeszcze, czy tu wróci.
Chociaż była prawie pewna, że tak. We wtorek wieczorem była bliska wyznania mu całej prawdy, ale w ostatniej chwili stchórzyła. Specjalnie piła wtedy wino – dla dodania sobie odwagi – ale potem zapytał, czy zostanie, i zanim mogła rozwinąć swoją odpowiedź, wyszedł.
Może gdyby nie wyjeżdżała na święta do Yorkshire, spędziłaby je razem z nim i opowiedziała mu o wszystkim. Był już najwyższy czas, by wyznać mu prawdę, ale bała się tego. Nie mogła znieść myśli, że zniszczy jego marzenia – ale w sumie i tak to robi.
Kretynka, czemu pozwoliła mu się na to wszystko namówić? Powinna się trzymać od niego z daleka. No dobrze, a jeśli Oliver się faktycznie zmienił? Jeśli posiadanie rodziny nie jest już dla niego tak ważne jak kiedyś?
Snuła się bez celu po sklepach ze starociami, nie poświęcając niczemu większej uwagi, a potem wróciła do przychodni. Oliver i Peter siedzieli przy wielkim stole wśród sterty papierów. Obaj podnieśli głowy, gdy weszła, i uśmiechnęli się do niej.
– Cześć. Nalej sobie kawy i przyłącz się do nas. Właśnie dyskutujemy nad kącikiem zabaw – oznajmił Peter. – Może będziesz miała jakieś pomysły. Bez przerwy jest demolowany, a zabawki mają dziwny zwyczaj z niego znikać.
– Może chowają się przed złymi dziećmi, które się nimi bawią? – zasugerowała i usiadła naprzeciwko Olivera.
Roześmiał się i serce podeszło jej do gardła. Jego twarz była tak droga jej sercu, tak jej bliska...
– Więc co proponujesz? – spytał. – Zakazać wstępu złym dzieciom?
– Świetny pomysł – włączyła się Mandy, przechodząca obok. – Doprowadzają mnie do szału.
– Mnie też – przyznał Oliver – ale to przychodnia rodzinna. Obawiam się, że nie możemy się ich pozbyć. Pozostaje tylko znalezienie sposobu na zajęcie ich czymś, co utrzyma je z daleka od stada pełnych dezaprobaty staruszek, które siedzą w poczekalni i marudzą, ilekroć dostaną zabawką.
Kate roześmiała się.
– Co powiecie na ogrodzenie? – zasugerowała.
– Najlepiej pod napięciem – rozmarzył się Oliver. – Matka Judy ma takie w zagrodzie dla kur. Świetny pomysł.
Dobry Boże! Czyżby mówił poważnie?
– Kate? Ja tylko żartowałem – wyjaśnił i uświadomiła sobie, że od dłuższej chwili wpatruje się w niego z przerażeniem.
– Przepraszam. Zamyśliłam się. Kiedyś w jakiejś przychodni widziałam kącik zabaw ogrodzony plastikowym płotkiem z miniaturową bramą. W środku był domek Wendy i zabawki. Dzięki temu panował porządek, a dzieci miały zajęcie i nie przychodziły im do głów głupie pomysły.
– To mi się podoba. Gdzie to było?
– Nie pamiętam... Zaraz, już wiem. Zadzwonię tam i poproszę ich o namiary producenta. Nie sądzę jednak, żeby to było tanie.
– Sprawy sądowe, które w końcu zaczną nam wytaczać te staruszki, też nie będą należały do najtańszych – zauważył Peter ponuro.
– Chyba masz zły dzień – stwierdziła, śmiejąc się.
– Dobrze, idę zrobić porządek ze swoimi papierami.
– David będzie mógł wrócić dopiero po Nowym Roku – oznajmił Peter. – Czy jest jakaś możliwość, żebyś jednak została?
Zawahała się, przenosząc wzrok z Petera na Olivera. Obaj zrobili niewinne miny, a Oliver wzruszył ramionami, jakby dawał do zrozumienia że nie ma z tym nic wspólnego.
Czy mogła mu wierzyć? Chyba nie.
– Czy mogę dać odpowiedź później? Wyjeżdżam na święta do Yorkshire. Nie wiem, jak długo tam zabawię.
– Jasne. W każdym razie i tak nie zamierzamy nikogo innego zatrudniać, więc rób, jak uważasz. Nie chcemy wywierać na ciebie presji – dodał Peter z cierpkim uśmiechem.
– Tak, wiem. – Poszła do swojego gabinetu.
Czy to Oliver namówił na to Petera? Na to wygląda.
Powinna mu o wszystkim powiedzieć.
Zrobi to jutro, zdecydowała. W piątek wieczorem. Albo w sobotę rano. Przed wyjazdem do Yorkshire. Będzie miał całe święta na przemyślenie sprawy.
Uspokojona wezwała pierwszego pacjenta.
Niestety, wyglądało na to, że los sprzysiągł się przeciwko niej. Cały piątek zbierała się, by porozmawiać z Oliverem, ale miał przedświąteczny dyżur, który trwał od dwudziestej do północy, a ona skończyła około dziewiętnastej, więc nie zdążyła tego zrobić.
Wmawiała sobie, że wcale jej nie ulżyło, ale była to nieprawda.
W sobotę rano zadzwoniła do przychodni w Ipswich w sprawie mebelków do kącika zabaw. Przekazała informację Mandy.
– Powiedziałabym o tym Peterowi, ale jest w gabinecie – stwierdziła recepcjonistka. – Miał już trzech pacjentów tego ranka, a dopiero dziesięć po ósmej.
– Oliver wrócił do domu przed pierwszą – odparła Kate. – Chciałam mu dać pospać, ale Peter zadzwonił i powiedział, że jest straszliwy ruch i spytał, czy moglibyśmy przyjść. Niedługo się zjawi.
– To dlatego, że to ostatni dyżur przed świętami – wyjaśniła Mandy. – Ludzie wiedzą, że od jutra do środy rano dyżurują tylko szpitale. Poza tym chcą zawczasu zaopatrzyć się w lekarstwa na niestrawność.
Kate roześmiała się i poszła do swojego gabinetu. Pora się wziąć do roboty. O dziesiątej trzydzieści przyjęła ostatniego pacjenta. Zbierała się już do wyjścia kiedy do gabinetu wszedł młody mężczyzna i usiadł na krześle.
Wyglądał na zdenerwowanego. Miała złe przeczucia.
– Och, myślałam, że już skończyłam. Obawiam się, że nie mam pana karty. Zadzwonię po nią – powiedziała.
– Nie trzeba. Nie mam karty, jestem tu przejazdem.
Potrzebuję metadonu. – Rozglądał się po całym gabinecie.
– Przejazdem? – powtórzyła zastanawiając się, jak się go bezpiecznie pozbyć. – Obawiam się, że w takim wypadku nie mogę przepisać panu metadonu.
– A właśnie, że pani może. Może pani przepisać mi, cokolwiek pani zechce. – Jego głos nagle stał się groźny. – Diamorfinę, temazepam, wszystko.
O Boże. Sięgnął ręką do kieszeni i tylko czekała, aż wyciągnie z niej nóż. Uśmiechnęła się nieprzekonująco.
– Może znajdę jakiś sposób. Muszę sprawdzić w komputerze...
– Nie. Niech pani wypisze receptę ręcznie.
– Ale nie mam bloczków. Recepty wypisuję na komputerze – oznajmiła, próbując go uspokoić.
Wcisnęła „Ctrl" i „P", a potem jeszcze kilka innych klawiszy dla zyskania na czasie, zastanawiając się, gdzie się podziewa Oliver, gdy jest jej tak potrzebny. Naprawdę pojawił się jednak prawie natychmiast.
– Dobrą Jarvis, co ty, u diabła tu robisz?
Młody człowiek zaklął, po czym rzucił się na Olivera, zamierzając się na niego. Ten był jednak szybszy. Złapał go za nadgarstek i przygniótł do ściany, zanim zjawili się pozostali pracownicy przychodni.
– O nie, to znowu ty. Przecież masz zakaz – westchnął Peter. – Mandy, dzwoń na policję. Niech go stąd zabiorą.
– Już ich powiadomiłam. Widziałam, jak się zakradał. O, chyba jadą.
Na dworze rozległ się dźwięk syreny, potem zamilkł i kilka chwil później Jarvis był już na zewnątrz.
– Twój prywatny alarm działa – powiedziała z niepewnym uśmiechem i Oliver przytulił ją do siebie.
– Ten facet jest niebezpieczny. Nic ci nie jest?
– Przeżyję – odparła zastanawiając się, jak blisko była niebezpieczeństwa. Gdyby była sama...
Wyswobodziła się z jego objęć.
– Muszę iść na świąteczne zakupy – powiedziała.
– Mam na nie tylko to popołudnie. Jutro rano jadę do Yorkshire.
– Nie pojedziesz, dopóki nie zmieni się pogoda – zaprotestował. – Wszystkie drogi są nieprzejezdne, Yorkshire jest odcięte od świata.
– A niech to! – wykrzyknęła, wyobrażając sobie samotne święta przed telewizorem.
– Zostań ze mną – poprosił. – Idę do Steve'a i Julii. Ucieszą się, jeśli ty również przyjdziesz.
Zastanawiała się chwilę i potrząsnęła głową.
– Nie. To nie w porządku. Mogą sobie nie życzyć mojej obecności...
– Nie opowiadaj głupstw. Już mnie o to pytali, ale powiedziałem im, że masz inne plany. Ucieszyliby się, a jeszcze jeden gość nie robi różnicy. Mamai Julia i tak przygotują tyle jedzenia jakby gotowały dla pułku wojska. Powiem im, że przyjdziesz.
Pochylił się i pocałował ją w usta.
– Muszę wyłączyć komputer. Zostań tu i nie wdawaj się już w żadne awantury. Zaraz pójdziemy po świąteczne zakupy.
To był piękny dzień. W niedzielny wieczór spadł śnieg. Akurat tyle, by przemienić krajobraz w kartkę świąteczną.
Jezdnie zostały posypane piaskiem i nie mieli problemu z dojechaniem do Steve'a. Oliver odmówił wręczenia Kate prezentu rano. Powiedział, że zrobi to później. Leżał pod ich małą choinką – jeszcze jedna rzecz, której się obawiała.
Oprócz tego obawiała się jego matki, Julii, Steve'a i dzieci. Zwłaszcza dzieci.
Steve'a i dzieci zastali w ogrodzie przed budynkiem. Właśnie lepili bałwana. Powitali ich okrzykami radości i życzeniami świątecznymi.
– Za mało śniegu! – narzekał Ben. – Chciałem ulepić naprawdę dużego bałwana! O, takiego! – Rozłożył ręce, pokazując jego wielkość.
– No, na takiego to faktycznie musiało zabraknąć śniegu – roześmiał się Oliver i popatrzył na Kate. – Jeśli chcesz, możesz iść do domu. Ja im trochę pomogę.
– Jak dziecko – powiedziała kręcąc głową.
Weszła do domu, głośno powiadamiając o swoim przybyciu. W drzwiach kuchni pojawiła się Julia z dzieckiem na rękach.
– Wesołych świąt! – wykrzyknęła ze szczerym uczuciem i podała jej małą. – Proszę, zabaw trochę swoją siostrzenicę. Jestem zajęta.
– Nie potrzebujesz pomocy? – spytała Kate.
– Nie, pomaga mi Elizabeth – rzuciła przez ramię, wracając do kuchni. – Przyszli Oliver i Kate – ogłosiła i Kate napotkała wzrok teściowej.
– Witaj, kochanie – rzekła Elizabeth. – Wesołych świąt.
– Dziękuję, nawzajem. Czy mogę w czymś pomóc?
– Tak, możesz potrzymać dziecko i powiedzieć nam, o czym zapomniałyśmy – odparła Julia ze śmiechem. – Siadaj.
Kate usiadła na krześle przy blacie zastawionym olbrzymimi ilościami jedzenia.
– Naprawdę nie wydaje mi się, żebyście o czymś zapomniały – stwierdziła.
– Och, nigdy nic nie wiadomo – orzekła Elizabeth Crawford.
Zredukowana do roli niańki Kate przeniosła całą swoją uwagę na dziecko.
– Witaj, moja słodka – wyszeptała. – Masz już imię?
– Wciąż się o nie spieramy – wyznała Julia ze śmiechem, a potem dodała poważniej: – Właściwie nie o samo imię, tylko o to, czy możemy je jej nadać.
– A jakie to imię? – spytała Kate.
– Katharine – odparła Julia i Kate przeniosła wzrok na dziecko, by ukryć wzruszenie. – Uwielbiam to imię – ciągnęła Julia – zawsze je lubiłam, a teraz na dodatek wróciłaś... Dobrze się składa, prawda? Co o tym myślisz?
Co miała odpowiedzieć? Zaczekaj, bo jeszcze nie wiadomo, czy będziemy razem, kiedy powiem Oliverowi, że nie możemy mieć dzieci?
– To zależy tylko od ciebie – powiedziała. – To w końcu twoje dziecko. – Mała złapała ją za palec. Nie mogła się nadziwić, ile siły jest w tej malutkiej istotce!
– Wydaje mi się, że to imię jest jednak niestosowne – stwierdziła Elizabeth i nagle atmosfera stała się nieprzyjemna.
– Och, Elizabeth, nie teraz, proszę! – westchnęła Julia.
Matka Olivera odłożyła nóż.
– A kiedy będzie lepsza sposobność? Tylko teraz nie ma z nami mężczyzn. Co ty wyprawiasz z moim synem, Kate? Znowu się bawisz jego uczuciami? Przeszedł przez ciebie prawdziwe piekło. Nie rób mu tego znowu.
Kate usiłowała powstrzymać łzy. Julia przytuliła ją.
– Nie zwracaj na nią uwagi – powiedziała łagodnie.
– Rób to, co uważasz za najlepsze dla was obojga.
– Ale ja nie wiem, co jest dla nas najlepsze – wyszeptała Kate, szlochając.
Oddała dziecko Julii i wybiegła z kuchni. Znalazła schronienie w łazience. Kretynko, pomyślała. Są święta. Nie zepsuj ich.
– Kate? – dobiegł ją głos Olivera.
Westchnęła ciężko.
– Tak?
– Dobrze się czujesz, kochanie?
Powiedział „kochanie". O Boże.
– Nic mi nie jest. Zaraz wyjdę.
– Dobrze.
Usłyszała dziecięce głosy i tupot nóg na schodach – prawdopodobnie dzieci biegły do łazienki. Umyła twarz i popatrzyła z rozpaczą na swoje odbicie. Żałując, że nie ma przy sobie okularów przeciwsłonecznych, wyjęła z torebki kosmetyki i zaczęła poprawiać makijaż.
Dwie minuty później poddała się. Zrobiła wszystko, co w jej mocy, by nie było widać, że płakała.
Gdy wyszła, ujrzała Olivera stojącego pod ścianą z rękami założonymi na piersi. Przypatrzył się jej twarzy.
– Wszystko w porządku? – spytał. – Wiem od Julii, co zrobiła mama. Powiedziałem jej już, co o tym myślę.
Potrząsnęła głową.
– Daj spokój. Ona cię kocha.
– Trudno! To nie jej sprawa. Idź do niej. Teraz mama płacze w kuchni.
– Kate, tak mi przykro – powiedziała Elizabeth, patrząc na nią znad stołu. Jej twarz była mokra od łez.
– Niepotrzebnie. Ty go po prostu kochasz. Tak jak ja.
– Czemu mi tego nie powiedziałaś? – włączył się Oliver.
Odwróciła się i przytuliła do niego.
– Przecież wiesz.
Przycisnął ją mocniej do piersi.
– Tak, wiem – odrzekł po chwili, po czym dodał:
– Zacznijmy już te święta. Jeśli zaraz nie usiądziemy do stołu, nie uporamy się z tymi tonami jedzenia do następnych świąt.
Kate uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Ale jego uśmiech był tak samo napięty jak jej, a jego spojrzenie nieufne. Mój kochany, pomyślała ze smutkiem. Co z nami będzie?
Potem do kuchni wpadły dzieci, śmiejąc się i pytając wujka o prezenty. Julia udzieliła im reprymendy, że to nieładnie, i całe towarzystwo przeniosło się do salonu.
Po obiedzie, kiedy wszyscy ledwie się ruszali z przejedzenia Oliver ulokował się na kanapie z dziećmi, a Kate usiadła w fotelu z najmłodszym dzieckiem na kolanach. Julia poszła na górę odpocząć.
Elizabeth krzątała się w kuchni, a Steve sprzątał w jadalni. Chwilowo więc zostali sami – o ile ktoś może być sam z piątką dzieci! Jakoś w to wątpiła.
Przez chwilę oglądali w telewizji końcówkę jakiegoś filmu. Kate cały czas była świadoma, że Oliver się jej przypatruje, sprawdzając, czy faktycznie wszystko w porządku. Gdyby tylko wiedział, pomyślała.
Potem dzieci wciągnęły go do zabawy ich zabawkami – chociaż to on, oczywiście, był ich najlepszą zabawką, gdy turlał się z nimi po podłodze i udawał konia.
Chodził na czworakach po całym pokoju z trójką dzieci na plecach, sprawiając wrażenie szczęśliwego. Poczuła się rozdarta. Powinien mieć rodzinę, wielką rodzinę. Był wprost do tego stworzony. Cóż za okrutna igraszka losu.
Dziecko zwinęło się w jej objęciach, jego różane usteczka zacisnęły się i wyciągnęły do ssania. Po chwili zaczęło płakać.
W drzwiach pojawił się Steve z zatroskaną miną i wziął córeczkę na ręce, by zanieść ją do mamy.
– Wszystko w porządku? – spytał Oliver, patrząc na Kate.
Skinęła głową.
– Co z psami?
– Nic im nie będzie. Przywiózłbym je tutaj, ale ten dom nie pomieściłby czwórki dokazujących dzieci, dwóch psów i gór jedzenia.
Kate skrzywiła się, a on uśmiechnął.
– Za chwilę będzie herbata. Muszą tylko skończyć zmywanie. Julia zaraz zejdzie.
Faktycznie, Julia niedługo potem się pojawiła. Usiadła na kanapie i zaczęła karmić dziecko. Kate odwróciła wzrok, ale i tak słyszała odgłosy ssania, przypominające jej, że jej piersi nigdy nie będą pełne pokarmu.
– Herbata – oznajmiła Elizabeth, podając Kate kubek. Jej uśmiech był nieśmiały i przepraszający.
– Dziękuję – odparła Kate, dotykając ręki starszej kobiety w geście pojednania.
Elizabeth uścisnęła dłoń Kate, po czym wyszła do kuchni po następne kubki i, nie do wiary, jeszcze więcej jedzenia.
Jakoś zdołali się uporać z babeczkami świątecznymi i ciastem z bakaliami. Potem Oliver popatrzył na zegarek i wyplątał się spomiędzy dzieci.
– Czas na nas – oświadczył.
Ignorując protesty dzieci, pomógł Kate wstać, podał jej kurtkę i pociągnął ją w stronę drzwi.
– Bardzo dziękujemy – powiedziała do Julii i oczy jej szwagierki napełniły się łzami.
– Daj spokój – odparła. – To była prawdziwa przyjemność gościć cię. Przepraszam za Elizabeth, powinnam ją zabić.
– Nie. Zostaw ją w spokoju. Ma rację.
Przez chwilę Julia nic nie mówiła, po czym uściskała Kate ze wszystkich sił.
– Zostań – wyszeptała. – Nie odchodź znowu. Jesteście dla siebie stworzeni.
Kate bez słowa oddała jej uścisk, a potem, pożegnawszy się uprzednio ze Steve'em i Elizabeth, wyszli.
– Jak tu miło i cicho – powiedział Oliver ze śmiechem, gdy wsiedli do samochodu, ale Kate wiedziała że zabawa z dziećmi sprawiła mu ogromną przyjemność.
Droga do domu minęła im bez przygód. Gdy przybyli na miejsce, Oliver wyszedł z psami, a Kate nastawiła wodę.
– Chcesz jeść? – spytała, kiedy wrócił.
Roześmiał się i pokręcił głową.
– Chcę ciebie. Chcę cię zanieść do łóżka i się z tobą kochać. Najpierw jednak musisz otworzyć swój prezent.
– Zrobiłam herbatę.
– Świetnie.
Usiadł na podłodze przed choinką. Kate kucnęła obok. Wzięła z jego rąk paczuszkę i otworzyła ją. To była bransoletka – delikatna i prosta, z białego złotą wysadzana brylancikami. Przepiękna.
Nie zasługuję na nią pomyślała ze smutkiem.
– Miałem ci ją dać na Gwiazdkę pięć lat temu – wyznał – ale odeszłaś ode mnie w listopadzie.
– Jest śliczna. Och, Oliverze... – powiedziała połykając łzy.
– Ciii... – Wziął ją w ramiona i pocałował.
A potem zaniósł ją na górę i długo się kochali.
– To był udany dzień, prawda? – spytał, gdy leżeli potem obok siebie.
Kate serce ścisnęło się z żalu.
– Wyglądałeś na takiego radosnego, gdy bawiłeś się z dziećmi – powiedziała.
– Wiesz, też możemy to wszystko mieć – odparł. – Dzieci, rodzinę. Prawdziwą rodzinę. Po prostu odstawisz pigułki i może za rok o tej samej porze spędzimy Gwiazdkę już we trójkę.
Nie wiedziała, jak zareagować. Jak mogła zniszczyć jego marzenia?
– Pomyśl o tym – wyszeptał. – Zawsze chcieliśmy mieć dzieci, a zegar tyka nieuchronnie. Nie stajemy się coraz młodsi.
Nie, pomyślała z rozpaczą. Jej zegar akurat stanął, tak jak niedawno zegar na dole. Różnica polega na tym, że on ma dwieście lat, a ona trzydzieści jeden.
Oliver przyłożył palec do jej ust.
– Nic nie mów. Ale przemyśl to. A teraz śpijmy.
Leżała w ciemnościach z szeroko otwartymi oczami. W którą stronę iść? Co powiedzieć? I jak?
Rano wszystko stało się jasne. Pocałowała Olivera, gdy wychodził na świąteczny dyżur, a potem wstała, umyła się i ubrała. Zapakowała ubrania i inne swoje rzeczy do samochodu i wyszła z psami.
Było rześko i słonecznie, ale jej to nie cieszyło. Jej serce przepełnione było smutkiem.
Napisała list i zostawiła go w kuchni razem z bransoletką, a potem zamknęła za sobą drzwi, wrzuciła klucze do skrzynki na listy, wsiadła do samochodu i odjechała.
Oliver wjechał na podjazd i przetarł oczy ze zdumienia. Gdzie jest auto Kate? Potem wzruszył ramionami. Najwidoczniej pojechała na wyprzedaże. Zawsze rozpoczynały się w drugi dzień świąt.
Gdy wszedł do kuchni, natychmiast zauważył list oraz pudełko z bransoletką.
– Boże, nie. Tylko nie to.
Drżącymi rękami chwycił list.
Oliverze, nie mogą. Przepraszam. Kocham Cię, Kate
Zmiął wolno kartkę, czekając na ból. Początkowo jednak nie czuł nic oprócz niedowierzania. Potem zaś przyszło odrętwienie.
Zrozumiał, że na ból będzie jeszcze czas.
– Kretynka – powiedział.
Chwycił telefon i wybrał numer jej komórki, ale zgłosiła się poczta głosowa.
– Do diabła.
Wykręcił numer jej matki, ale nie podnosiła słuchawki. Przypomniał sobie, że starsza pani jest w Yorkshire, u brata Kate. Nie znał jego adresu ani numeru telefonu.
Sięgnął jeszcze raz po list. Zrzucił przy tym pudełko z bransoletką na podłogę. Wypadła z pudełka, brylanciki zabłysły w słońcu. Popatrzył na nią. Niech cię szlag, Kate, pomyślał, jak mogłaś mi to zrobić? I jak mogłaś napisać, że mnie kochasz?
Ukląkł, by podnieść bransoletkę. Ręce mu się trzęsły, lecz odrętwienie mijało. Wypierał je ból o wiele większy, niż mógł sobie wyobrazić.
Nagle poczuł łagodny dotyk. To Muffin. Objął psa, trzymając się go kurczowo, ponieważ wiedział, że tym razem Kate odeszła na zawsze.
– Mamy już całkowitą pewność. Państwa córka cierpi na zespół Pradera-Williego. Dobra wiadomość to ta, że otrzymacie państwo wszelką możliwą pomoc.
Państwo Bailey skinęli głowami. Wyglądali na odrętwiałych. Oliver doskonale to rozumiał. Nie licząc przychodzących i odchodzących fal bólu, cały czas czuł podobne odrętwienie.
– Wiedziałam. – Pani Bailey pokiwała głową. – Po prostu wiedziałam. Miałam nadzieję, że zobaczę się z doktor Kate. Chciałam jej podziękować, ale zdaje się, że wyjechała, prawda?
Zebrał się w sobie i skinął głową.
– Tak. Była tu tylko na zastępstwie.
– Czy mógłby pan w takim razie przekazać jej nasze podziękowanie?
– Oczywiście – zapewnił ją.
Po wyjściu państwa Bailey westchnął i przebiegł ręką po włosach. Nie miał możliwości przekazania tych podziękowań Kate. Jej matka skutecznie blokowała wszelkie próby kontaktu. W końcu się poddał.
Był piątkowy wieczór, od odejścia Kate minęły prawie trzy tygodnie. Ponieważ David doszedł już do siebie, a Annę wróciła z Australii, Oliver miał wolny weekend. Mógł iść do domu i zająć się pakowaniem.
Postanowił sprzedać dom. Nie mógł w nim dłużej zostać – budził w nim zbyt wiele wspomnień.
Wracał do domu w ciemnościach, prowadziło go jedynie światło lamp ulicznych. Wszedł do kuchni, poklepał psy. Wypuścił je i nastawił wodę w czajniku.
Nagle rozległo się pukanie.
– Oliver? Czy mogę wejść?
– Wygląda na to, że już weszłaś – zauważył z przekąsem.
Judy uśmiechnęła się.
– Przepraszam. Przyzwyczajenie. Jakieś wieści od Kate?
– Nie. Nawet się ich nie spodziewam. Napijesz się herbaty?
– Nie, dziękuję. Wiem, że to nie moja sprawą ale mamie wyglądasz. Straciłeś nawadze, masz podkrążone oczy i sprawiasz wrażenie, jakby cię już tu nie było.
To dlatego, że moja dusza umarła, chciał powiedzieć.
– Co zamierzasz z tym zrobić? – spytał. – Nakarmić mnie? Nie chce mi się jeść.
– Nakłonić cię, żebyś ją odnalazł.
– Gdzie? – wybuchnął. – Jak? – Jego głos złagodniał. – Przepraszam, ale to niemożliwe. Nie wiem nawet, gdzie zacząć szukać. – Westchnął i przejechał dłońmi po włosach.
– A nie kontaktowałeś się z wydziałem zdrowia?
– Wyprzedziła mnie. Zastrzegła swój adres i numer telefonu.
– W takim razie zostaje jeszcze jej matka.
– Nawet by mnie nie wpuściła do domu.
– Próbowałeś?
Faktycznie nie próbował. Dzwonił do niej tylko. Potrząsnął głową.
– Jedź. Każdego, kto na ciebie spojrzy, ogarnie współczucie. Nie jesteś potworem. Nie skrzywdziłeś Kate.
– Sam nie wiem, co ja jej takiego zrobiłem – przyznał.
– Nie zaszkodzi spróbować. Popilnuję twoich psów. Od razu je wezmę. A ty jedź.
Nie czekając na odpowiedź, zabrała karmę dla psów i poszła do drzwi.
– Zaraz wracam.
Do czasu, gdy wróciła, zdążył wyłączyć ogrzewanie i zamknąć dom. Czekał przy bramie z psami.
– Nie sądzę, żeby to coś dało, ale masz rację. Powinienem spróbować, ostatni raz.
Pochylił się i pocałował ją w policzek, a ona uściskała go serdecznie.
– Jedź. Tylko ostrożnie. I zadzwoń do mnie.
Przy wieczornym piątkowym ruchu na drogach dotarcie do Peterborough zajęło mu dwie godziny. Zatrzymał się przy domu rodziców Kate dokładnie w chwili, gdy kończyli jeść kolację.
– Oliver. – Ojciec Kate przyjrzał mu się uważnie, po czym pokręcił głową. – Dobry Boże, wyglądasz okropnie. Wejdź. Alexandra! – zawołał żonę.
Kiedy matka Kate go ujrzała, jej oczy wypełniły się łzami.
– Och, Oliverze, tak mi przykro.
– Gdzie ona jest? – spytał i nagle poczuł łzy w oczach. – Potrzebuję jej, Al ex. Nie mogę bez niej żyć...
Potrząsnęła głową.
– Zaklinała mnie na wszystkie świętości, żebym ci nie mówiła ale żal mi na ciebie patrzeć, biedaku. To nie w porządku. Musisz do niej jechać i sprawić, żeby tym razem powiedziała ci prawdę. Obiecaj mi, że nie dasz się zbyć.
– Obiecuję – odparł.
Nagle straszliwe podejrzenie zagościło w jego głowie i spytał:
– Czy ona umiera?
– Nie, choć wygląda, jakby tak było. Jedź do niej. Hugh, mógłbyś napisać mu adres?
Ojciec Kate podał mu kartkę z adresem i numerem telefonu.
– Powinieneś ją zastać. Nie wychodzi za często, a zanim tam dojedziesz, będzie już po dziesiątej.
Oliver skinął głową, wziął kartkę i popatrzył na nią.
– To tutaj. – Ojciec Kate pokazał mu na mapie miejscowość, w której zatrzymała się Kate. – Jedź.
Oliver wsiadł do samochodu.
Kate uniosła głowę i zaczęła nasłuchiwać. Znów to usłyszała – dzwonek do drzwi. Potem pukanie i czyjś głos.
Oliver.
Ogarnęła ją panika, ale nie miała dokąd uciec. Nagle odzyskała spokój. Nadszedł czas.
Wstała z łóżka i zeszła powoli na dół, zapalając po drodze światło. Otworzyła drzwi w momencie, kiedy Oliver uniósł rękę, by zapukać. Opuścił ją wolno.
Wyglądał okropnie.
– Wejdź – powiedziała.
Poszedł za nią do kuchni.
– Kawa czy herbata? – spytała.
– Na miłość boską, Kate, co to wszystko ma znaczyć?
Usiadła na krześle.
– Usiądź.
– Naprawdę muszę?
– Wyglądasz, jakbyś miał za chwilę upaść, więc lepiej będzie, jeśli to zrobisz.
Posłuchał.
– Powiedz mi – poprosił. – Teraz.
Skinęła głową.
– Dobrze. – Otworzyła usta ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Zabawne, mówiła mu o tym w myślach tyle razy, a jak przyszło co do czego, nie umiała zacząć.
Oliver stracił cierpliwość. Jeśli dalej będzie to przeciągać, dostanie ataku serca.
– Kate, wykrztuś to wreszcie z siebie.
Wzruszyła ramionami.
– Cierpię na przedwczesną menopauzę – wyznała w końcu. – Dowiedziałam się o tym na tydzień przed tym, jak odeszłam. Dlatego właśnie to zrobiłam. Wiedziałam, jak bardzo chcesz mieć rodzinę, a ze mną nie mogłeś jej stworzyć. I dalej nie możesz.
Patrzył na nią pustym wzrokiem.
– I dlatego właśnie mnie opuściłaś? Tak po prostu? Bez ani jednego słowa?
Poczuł wzbierający gniew. Zerwał się na równe nogi.
– Tak po prostu zadecydowałaś, że nie będziemy małżeństwem? – Przybliżył się do niej. – To nasze małżeństwo, Kate, twoje i moje. Nie tylko twoje. Nie możesz podejmować tego rodzaju decyzji beze mnie.
– Ale ja wcale jej nie podjęłam – zaprotestowała słabo. – Ty to zrobiłeś.
– Co takiego?
– Miałeś pacjentkę. Rozpoznano u niej przedwczesną menopauzę. Wróciłeś na weekend i ubolewałeś, że jest wciąż samotna i zestarzeje się przedwcześnie. „Biedna dziewczyna", powiedziałeś. „Kto ją teraz zechce?" Ona była młodsza ode mnie. Poczuł, że blednie.
– Kate, było mi jej żal.
– Wiem. Aleja nie chciałam twojej litości.
Potrząsnął głową.
– Miałabyś moje współczucie, ale też i moją miłość. Czy to mało? Czy to tak mało znaczyło dla ciebie, że odeszłaś?
– Nie zniosłabym tego, gdybyś był ze mną z litości. Biedna Kate, myślałbyś. Nie jest nawet prawdziwą kobietą.
– Och, na miłość boską, nie próbuj sobie tego wmówić. Oczywiście, że nią jesteś.
– Nieprawda. Jestem pustą skorupą, starą i wytartą. Nie mam ci nic do zaoferowania.
Oliver popatrzył na nią przerażony. Ona naprawdę w to uwierzyła. Naprawdę uwierzyła w te bzdury.
– Katie, nie rób nam tego – poprosił. – Kocham cię. Zawsze będę cię kochał. Nie mogę bez ciebie żyć.
– Ale chcesz mieć dzieci. Mógłbyś je mieć z jakąś inną kobietą...
– Nie chcę dzieci innej kobiety! – wykrzyknął. – Chcę twoich dzieci, naszych dzieci. A skoro nie możemy ich mieć, to trudno. Jakoś się z tym pogodzę. Potrzebuję ciebie, Kate. Bez ciebie moje życie nie ma sensu.
– W końcu o mnie zapomnisz. Mógłbyś poślubić Judy...
– Przestań. Nie chcę poślubić Judy! Poślubiłem ciebie, i ciebie kocham. Nie chcę nikogo innego i nikogo innego nie będę miał. Nigdy. Chcę ciebie. To dlatego prosiłem cię, żebyś została. Nie tylko na świętą ale na zawsze. Kiedy wróciłem do domu, a ciebie w nim nie było... I kiedy znalazłem ten list...
Głos mu się załamał. Potrząsnął głową, na jego twarzy malowało się cierpienie. Zamknął oczy, nie mając już siły na nią patrzeć. I wtedy poczuł na sobie jej ręce.
– Oliverze?
– Och, Katie...
Objął ją, tuląc do piersi.
– Chciałabym ci wierzyć – wyszeptała. – Spędziłam pięć lat, wmawiając sobie, że podjęłam właściwą decyzję. Ale cały czas za tobą tęskniłam.
Przytulił ją mocniej.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? – spytał.
– Dlatego, że cię znam. Myślałam, że będziesz chciał ze mną zostać z poczucia obowiązku, a po latach mnie znienawidzisz.
– Z poczucia obowiązku? – Roześmiał się i wpatrzył w nią oczami mokrymi od łez. – Czy to wygląda na poczucie obowiązku? Kate, ja cię potrzebuję.
– A ja potrzebuję ciebie, rozpaczliwie, ale myślałam, że jeśli pozwolę ci odejść...
– Za dużo myślisz. Obiecaj mi coś. Nigdy nie podejmuj za mnie decyzji. Pięć lat, Kate. Pięć lat byliśmy osobno, samotni i zrozpaczeni. Jak mogłaś nam to zafundować?
– Przepraszam, nie masz pojęcia, jak mi przykro.
– Nie płacz. Już nigdy więcej nie płacz. Po prostu jedź ze mną do domu i zacznijmy wszystko od początku.
– Jutro – obiecała. – Nie teraz. Nie tej nocy. Tej nocy chcę, żebyś mnie tulił. Jutro może pozwolę ci zawieźć się do domu.
Pochylił głowę i uśmiechnął się przez łzy.
– Może zostaniemy tutaj?
Roześmiała się i położyła głowę na jego piersi.
– Weź mnie do łóżka.
– Z przyjemnością – odparł.
– Oliverze?
– Mhm...
Kate uśmiechnęła się z pobłażaniem. Jest zmęczony. Nic dziwnego. Spędził przecież całą noc na przekonywaniu jej, że jest prawdziwą kobietą. W końcu mu uwierzyła.
Popatrzyła za okno. Był słoneczny, mroźny dzień. Usiadła na łóżku i odrzuciła kołdrę.
– Hej, leniuszku.
– Mhm...
– Wstawaj, dzień jest taki cudowny!
Oliver bez pośpiechu otworzył oczy, spojrzał na nią i uśmiechnął się.
– Oczywiście, że jest cudowny, w końcu jesteśmy znów razem. I to na dobre, mam nadzieję?
Uśmiechnęła się, rozpraszając natychmiast jego wątpliwości.
– Spokojna głowa, już się mnie nie pozbędziesz.
– To dobrze. Wracaj do łóżka.
– Nie. Nie chcę cię już bardziej męczyć, musi mi ciebie starczyć do końca życia. Poza tym mamy coś do zrobienia. Musimy wszystkich zawiadomić. Twoją rodzinę, moją...
– I Judy. Pilnuje psów. Musisz jej podziękować, to ona mnie tu wysłała.
Kate poczuła, że jej serce jest przepełnione miłością do całego świata.
– Zrobię to – powiedziała z uśmiechem – gdy tylko wrócimy do domu.