CAROLINE ANDERSON
Lekarz tylko rodzinny
Allie usłyszała za sobą odgłos kroków.
– Anna, nareszcie! – powiedziała. – Myślałam, że nigdy nie przyjdziesz. Musimy szybko przygo... – Urwała, bo ktoś zasłonił jej oczy. Odruchowo chwyciła czyjeś silne palce.
– Zgadnij, kto to? – zapytał męski głos, a ona zamarła, przywołując na pomoc wszystkie zmysły.
– Mark? – spytała z niedowierzaniem.
– Do licha, zgadłaś. – Ręce się odsunęły. Odwróciła się, nagle rozradowana.
– To naprawdę ty! – zawołała, przytulając się do niego. Przez chwilę rozkoszowała się tą bliskością, po czym zrobiła krok do tyłu i śmiejącymi się oczami spojrzała na przystojną twarz. – Ty podstępny lisie! Skąd wiedziałeś, gdzie mnie znaleźć? Od mojej mamy?
– Owszem – przyznał z uśmiechem, który rozświetlił szare oczy i ujawnił drobne zmarszczki w ich kącikach.
– Co tutaj robisz?
– Chciałem złożyć ci życzenia urodzinowe.
– I w tym celu przyjechałeś aż z Londynu?
– Prawdę mówiąc, nie. Wracam z gabinetu Andrew Barretta. Od dziś zaliczam tutaj praktykę na pediatrii.
– Serio? Więc będziemy współpracować! Och, Mark, tak się cieszę. Nie widzieliśmy się od wieków.
– Od pięciu lat.
– Aż tylu? Cóż, chyba tak. Teraz kończę dwadzieścia trzy. Mark, cudownie znów cię widzieć. Musimy gdzieś usiąść i pogadać. Zjemy razem lunch? Nie, to odpada. Umówiłam się na drinka z moimi współlokatorkami. Może się przyłączysz?
– Wolałbym cię mieć tylko dla siebie. W tłumie trudno się zwierzać. A co robisz wieczorem? Jesteś wolna?
– Tak. Beth i Lucy idą na przyjęcie, dlatego zaprosiłam je do kawiarni na urodzinowy lunch.
– Nie masz randki z jakimś przystojniakiem?
– Żadnej randki. – Zaśmiała się, trochę zakłopotana.
– Gdzie mieszkasz?
– Tuż za szpitalem, w niedużym szeregowcu. A ty?
– Na razie w takim ohydnym szpitalnym pomieszczeniu jak z akademika. Ale przynajmniej mam swój prysznic.
– Powinieneś wynająć sobie mieszkanie.
– Zamierzam kupić dom. Obiecano mi etat w tej okolicy, więc chyba warto pomieszkać na swoich śmieciach. A po wczorajszej nocy z radością przeprowadziłbym się już dziś.
– Starzejesz się – rzekła z przekornym uśmieszkiem.
– Pewnie tak. – Zerknął na zegarek i westchnął. – Muszę lecieć. Urwałem się na dziesięć minut, a już minęło piętnaście. Spotkamy się o siódmej przy tylnym wyjściu?
– Jasne. Dokąd pójdziemy?
– Nie mam pojęcia. Ty coś zaproponuj.
– Świetnie. Do zobaczenia o siódmej.
Z rozanieloną miną odprowadziła wzrokiem wysoką postać.
– Kto to był, na Boga? – spytała Anna. – Jakiś aktor?
– Stary przyjaciel. Nazywa się Mark Jarvis i praktykuje u nas na pediatrii. Wpadł złożyć mi życzenia urodzinowe.
– Dzisiaj są twoje urodziny?
– Owszem, i z tej okazji zaraz zmienię Darrenowi woreczek na kał. Pomożesz?
– Podopinguję cię okrzykami. A teraz mów, jak poznałaś tego wspaniałego faceta, ty szczęściaro!
– Zwyczajnie. Pięć lat temu mieszkał u nas, kiedy zaliczał internę u mojego ojca.
– Jest żonaty?
Czyżby Mark wpadł Annie w oko? Dziwne, ale to przypuszczenie wydało się Allie dziwnie rozstrajające.
– Nic nie wiem o jego obecnym życiu. – Mark był kiedyś ich gościem, jej matka za nim przepadała, ojciec uważał go za wspaniały materiał na lekarza, a ona... cóż, lepiej nie wspominać tamtych dni. Dzięki temu na dłużej zachowa zdrowe zmysły!
Pogwizdując, Mark szedł do izby przyjęć, świadomy faktu, że uśmiecha się do siebie. Allie Baker, dorosła i jeszcze piękniejsza niż przed laty. Kto by pomyślał.
Ciekawe, czy kogoś ma. Jej matka nic o tym nie wspomniała, a on nie chciał pytać. Lecz to, że Allie nie była na wieczór z nikim umówiona, napawało nadzieją. Skręcił za róg, pchnął dwuskrzydłowe drzwi i podszedł do znajdującego się pośrodku sali stanowiska przełożonej pielęgniarek.
– Cześć, jestem doktor Mark Jarvis. Wzywaliście mnie.
– Tak. – Młoda kobieta posłała mu szeroki uśmiech. – Mamy dziewczynkę z objawami zapalenia wyrostka robaczkowego. Może pan ją przyjąć i zawiadomić chirurgię?
– Spróbuję.
Wkrótce Mark przekonał się, że w szpitalu Audley Memoriał panuje podobny styl pracy jak w innych placówkach służby zdrowia, gdzie odbywał praktyki. Interesowała go głównie chirurgia, lecz zaliczył też kursy z innych dziedzin medycyny, by dysponować wiedzą niezbędną lekarzowi pierwszego kontaktu. Już mógłby nim być, gdyby wcześniej wybrał kierunek specjalizacji. Ale początkowo kusiła go chirurgia i dopiero po pewnym czasie stwierdził, że woli być internistą.
Obecnie cieszyła go perspektywa stabilizacji. Miał dosyć przenoszenia się z miejsca na miejsce. Marzył o tym, aby wreszcie gdzieś zapuścić korzenie.
Pielęgniarka miała rację – dziecku rzeczywiście należało usunąć wyrostek. Załatwił więc niezbędne formalności i wrócił tam, gdzie widział się z Allie, lecz tym razem jej nie spotkał. Za to jej ruda koleżanka posłała mu powłóczyste spojrzenie. Już wcześniej odniósł wrażenie, że wpadł jej w oko. Oby nie okazała się zanadto agresywna, pomyślał. Zamierzał bowiem rozwinąć znajomość z Allie. Oczywiście jeśli ona tego zechce.
– Cześć, jestem Anna Long, a pan to zapewne doktor Jarvis, prawda? – zaszczebiotała ruda, pożerając go wzrokiem. – Żadnych problemów pierwszego dnia? – dodała zalotnie.
– Na razie nie. Wszystkie praktyki są do siebie podobne, więc jakoś sobie radzę. I proszę mówić do mnie po imieniu.
– Z przyjemnością.
– Przywieziono już tę dziewczynkę z wyrostkiem?
– Zaraz tu będzie. Allie szykuje dla niej łóżko. – Ruda spojrzała na niego z ukosa. – Ty i Allie już się znacie?
– Tak. – Ciekawe, czy ruda usiłuje go wybadać. – Parę lat temu mieszkałem u jej rodziców. Od tego czasu się nie widzieliśmy. Mamy sobie masę do opowiadania.
Anna skinęła głową. Mark nie był pewien, czy przypadkiem sobie nie pochlebia, ale po jej twarzy przemknął cień rozczarowania. Wkrótce przyjął na oddział chore dziecko, porozmawiał z jego rodzicami i wypełnił kartę, a chirurg zbadał małą i oświadczył, że lada chwila zabiorą ją na operację. Mark właśnie zamierzał odejść, gdy na korytarzu mignęła mu Allie, a raczej jej długie, jasne włosy.
– Allie! – Dogonił ją i dotknął jej ramienia, a ona drgnęła i odwróciła się.
– To ty! Śmiertelnie mnie wystraszyłeś. Jak nasza mała pacjentka?
– Zaraz przygotują ją do zabiegu. Teraz muszę zajrzeć do jakiegoś dzieciaka po nacięciu okrężnicy. Chłopak nazywa się Darren... jakoś tam.
– Darren Forsey. Dasz sobie radę?
– Chyba tak – odparł ze śmiechem. – Jesteś zajęta?
– Jak zwykle. Do zobaczenia wieczorem.
Odprowadził ją wzrokiem, podziwiając łagodnie kołyszące się biodra, i poczuł przypływ dawnego, dobrze znanego pożądania. Godzina siódma wydawała się taka odległa...
Chyba całkiem zwariowała. Szkoda, że nie mogła umówić się z Markiem na lunch. Spotkania w południe nie kojarzą się z randką. Mark na pewno chce tylko pogawędzić, a ona już zarezerwowała stolik w małym bistro tuż za rogiem. I teraz zastanawiała się, czy nie palnęła głupstwa. Może Mark miał na myśli tylko drinka z orzeszkami.
Cóż, nie powinna aż tak się przejmować. Zamierzała zapłacić za siebie – przecież nigdy nie szastała pieniędzmi, więc czasem mogła pozwolić sobie na kolację poza domem. Tylko dlaczego jest aż tak podniecona? Dziabnęła się w oko szczoteczką do tuszu i syknęła, zła na siebie. Chyba rzeczywiście zwariowała. Mark nigdy się nią nie interesował, a ona już dawno przestała go wspominać. Prawda?
Po policzku słynęło kilka czarnych łez, więc je wytarła, zaczęła ratować makijaż i w końcu dała sobie z tym spokój. Na dworze już było ciemno, a w bistro panował półmrok. Mark nic nie zauważy, a gdyby nawet, to co z tego. Włożyła płaszcz i wyszła na ulicę. Pokonując w późnych godzinach trasę do szpitala, zawsze była trochę spięta. Miejscowi narkomani wiedzieli, gdzie mieszkają pielęgniarki, i czasem nagabywali je, żądając strzykawek lub leków.
Z duszą na ramieniu dotarła do bramy, minęła strażnika i podeszła do drzwi akurat wtedy, gdy stanął w nich Mark.
– Co za synchronizacja – stwierdziła radośnie, a jej serce głośno zabiło. Ciekawe, jak długo będzie tak szaleńczo reagować, gdy tylko spojrzy na Marka – przez parę dni, parę tygodni, czy jeszcze dłużej?
– Mam tu samochód – rzekł. – Jedziemy czy idziemy?
– Och, możemy się przejść, to niedaleko. Zarezerwowałam stolik w bistro, chyba że chcesz iść do pubu.
– Skądże, wolę bistro. Umieram z głodu.
Szybkim krokiem dotarli na miejsce, prawie nie rozmawiając z powodu lodowatych podmuchów wiatru. W restauracji Mark usiadł wygodnie i z uśmiechem popatrzył na Allie.
– Opowiadaj o sobie – poprosił. – Kiedy zrobiłaś dyplom?
– W zeszłym roku. A ty? Chyba już masz ze dwadzieścia siedem lat. To podeszły wiek!
– Niestety – przyznał pogodnie. – Nie widzieliśmy się kawał czasu. – Śmiejące się szare oczy błądziły po jej twarzy.
– Czego dokonałaś?
– Niewiele poza skończeniem studium i zdobyciem pielęgniarskiej specjalizacji z pediatrii.
– Więc nie wyszłaś za mąż.
– Nie. Nadal jestem sama jak palec. No, może niezupełnie. Mieszkam z koleżankami. A ty? Ożeniłeś się?
– Nie. Nadal jestem sam jak palec. Podobnie jak ty. Odetchnęła z ulgą.
– Twoja kariera rozwija się zgodnie z planem? – spytała, zmieniając temat na neutralny. – Zawsze marzyłeś o chirurgii.
– Cóż, jeśli o to chodzi...
– Dobry wieczór państwu. Mogę przyjąć zamówienie?
– Ale co wybrać? – Allie uśmiechnęła się do kelnera.
– Jakie danie poleca szef kuchni? Zazwyczaj bywa pyszne.
– Dzisiaj sugerowałbym tagliatelle carbonara. To nadzwyczajne, prawdziwa poezja. – W głosie kelnera zabrzmiała durna. – Spaghetti ze wspaniałym, kremowym sosem oraz sałatka. Proszę mi wierzyć, na pewno będą państwo zachwyceni.
– Chyba dam się skusić – stwierdziła Allie.
– A co dla pana?
– Poproszę o to samo. – Mark zamknął kartę. – A do tego butelkę wina. Może być czerwone, Allie?
– Oczywiście. – Skinęła głową.
– Co słychać u twoich rodziców? Dobrze się czują? Długo się z nimi nie kontaktowałem.
– Jakoś się trzymają. Ale praktyka lekarza rodzinnego to ciężki kawałek chleba, toteż ojciec postanowił przejść na wcześniejszą emeryturę. Wkrótce skończy pięćdziesiąt pięć lat i po Bożym Narodzeniu wycofuje się z życia zawodowego. Wciąż powtarza, że razem z mamą zafundują sobie wreszcie urlop, ale ja się o niego martwię. Mam wrażenie, że jest zestresowany albo na coś chory, tylko nie chce się do tego przyznać. Jest za młody na emeryta.
– Za młody? – Mark zaśmiał się niewesoło. – Mój ojciec zmarł, mając pięćdziesiąt osiem lat. Najpierw mówił o wcześniejszej emeryturze, a potem zmienił zamiar. Gdyby się na nią zdecydował, to może jeszcze by żył.
– Przykro mi z powodu twojego ojca. To musiało być dla was bolesne. Mama pisała mi o tym, ale nie miałam twojego adresu, więc nie mogłam się do ciebie odezwać. Zmarł nagle?
– Tak, na zawał. A myślał, że to niestrawność. Chryste, przecież był lekarzem. Powinien się zorientować.
Kelner postawił przed nimi talerze i życzył smacznego. To sprawiło, że porzucili smutny wątek. Podczas jedzenia Allie opowiadała o swojej pracy na pediatrii.
– To naprawdę porządny szpital – stwierdziła, nawijając na widelec długi pasek makaronu, i zlizała z ust trochę sosu. Mark właśnie robił to samo, ona zaś jak urzeczona wpatrywała się w czubek jego języka zbierający sos z warg. I nagle poczuła przypływ pożądania – szalonego i nieznanego.
– Spaghetti rzeczywiście jest świetne – przyznał Mark, a ona jakimś cudem zdołała złapać oddech.
– Cieszę się, że ci smakuje – mruknęła, niezdolna do prowadzenia błyskotliwej konwersacji, ponieważ jej ciało zachowywało się jak ostatni zdrajca. Z kłopotu wybawił ją brzęczyk telefonu. – Wybacz. – Wyjęła komórkę z torebki. – Halo?
– Kochanie, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – rzekła matka. – Jak ci minął dzień? Dzwoniłam do domu, ale cię nie zastałam. Dobrze się bawisz?
Allie napotkała wzrok Marka.
– Prawdę mówiąc, tak – odparła. – Właśnie siedzę w bistro z Markiem Jarvisem, któremu wypaplałaś, że mam dziś urodziny. Później do ciebie zadzwonię, bo teraz jemy. – Schowała aparat i spojrzała na Marka. – A przy okazji: ta kolacja to mój pomysł, więc płacimy po połowie.
– Wykluczone. Dobrze pamiętam, że to ja cię zaprosiłem.
– Ale ja zasugerowałam spotkanie...
– A ja spytałem, czy wieczorem jesteś wolna. Moje na wierzchu.
– Bynajmniej. Ja zarezerwowałam stolik.
– Dowodząc znakomitego gustu. Ale ja i tak stawiam. Ze śmiechem wzniosła oczy ku niebu.
– Nie mogę się zgodzić.
– Wiesz co? Jesteś przesadnie niezależna, ale nie zamierzam się tym przejmować. Mam ochotę cię porozpieszczać. Co w tym złego?
– Nic. – Westchnęła. – O ile nie dasz się ponieść.
– To zabrzmiało fascynująco – odparł tym swoim aksamitnym, seksownym głosem. – Kiedy zaczynamy?
Trzepnęła go w rękę, gdy sięgał po słony paluszek. Odłamał kawałek i włożył go jej w usta.
– Wszystkiego najlepszego, Allie – mruknął zmysłowo, a ona omal się nie zakrztusiła.
Te jego oczy!
Długo rozkoszowali się deserem w postaci czekoladowego kremu z bitą śmietaną. Później zamówili jeszcze brandy i czarną kawę oraz miętowe czekoladki.
– Wydaje mi się, że Anna poluje na faceta – zauważył, gdy zaczęli gawędzić na temat personelu. Wyjął z opakowania cieniutką jak wafel czekoladkę i zbliżył ją do warg Allie. Wzięła czekoladkę zębami i spojrzała Markowi głęboko w oczy. I znów przeszedł ją dreszcz pożądania.
– Anna? To możliwe. Pytała o ciebie.
– I co jej powiedziałaś?
– Że nic o tobie nie wiem. To niestety prawda.
– Trzeba jakoś rozwiązać ten problem – stwierdził. – Masz jeszcze na coś ochotę?
– Nie, dziękuję. Najadłam się jak chomik.
Mark gestem wezwał kelnera, uregulował rachunek, a w szatni podał Allie płaszcz i troskliwie postawił jego kołnierz. Następnie sam się ubrał i oboje wyszli na ulicę. Powietrze było czyste i rześkie, ale wiatr przycichł, więc zrobiło się cieplej.
– Odprowadzę cię. Nie możesz o tej porze wracać sama.
– A ty? Ciebie też może ktoś napaść.
– Wątpię. Ważę ze trzydzieści kilo więcej od ciebie.
– Też coś – prychnęła. – Najwyżej dwadzieścia.
– Rzecz w tym, że jestem większy, cięższy i zapewne o wiele groźniejszy niż ty, moje maleństwo.
– Dobrze, niech ci będzie. To tam.
Przed drzwiami oboje przystanęli. Allie odniosła wrażenie, że Mark jakby się zawahał.
– Dziękuję ci za miły wieczór. Było cudownie.
– To dobrze – powiedział, lecz nie ruszył się z miejsca, tylko patrzył jej w oczy. Wiedziała, że dłużej nie zniesie tej niepewności. – Nie mogę pozwolić ci odejść bez urodzinowego całusa – mruknął.
Poczuła jego ciepłe, pachnące czekoladą usta i przypomniała sobie tamten pocałunek sprzed pięciu lat. Mark pożegnał ją wówczas takim samym muśnięciem warg, a jej serce później tańczyło przez tydzień ze szczęścia. Teraz przez moment nic się nie działo, po czym Mark złożył kilka delikatnych pocałunków na jej ustach i brodzie, a Allie przeszedł słodki dreszcz. Z jej gardła wydobył się stłumiony dźwięk. Mark go usłyszał i wtedy bez namysłu przygarnął ją do siebie i pocałował zupełnie inaczej – gwałtownie i namiętnie. Trwało to całą wieczność, a gdy nieco odsunęli się od siebie, oboje byli mocno zadyszani.
– Orany! – mruknął.
– Rzeczywiście...
– Wybacz – szepnął z ustami w jej włosach. – To skutek pięciu lat nie zaspokojonej ciekawości.
– Nie rozumiem. – Spojrzała mu w oczy.
– To proste – odparł z bladym uśmiechem. – Od dnia naszego rozstania wciąż się zastanawiam, jak by to było pocałować cię naprawdę, a nie tylko cmoknąć na do widzenia.
– Nonsens. Pięć lat temu prawie mnie nie zauważałeś!
– Raczej usiłowałem cię ignorować, a to różnica. Byłaś siedemnastoletnią córeczką moich gospodarzy, zbyt niewinną na to, co chodziło mi po głowie.
– Miałam trądzik i byłam gruba.
– Skądże! – odparł ze śmiechem. – Byłaś prześliczna i smarkata, a ja nie mogłem nadużyć zaufania twoich rodziców.
– A teraz? – spytała bez wahania, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.
– Teraz, moja droga – odparł łagodnie – nic się nie zmieniło poza tym, że oboje jesteśmy dorośli i wolni. Może więc się przekonamy, co z tego wyniknie?
Zadrżała z podniecenia i straciła głos. Coś niesłychanego. Mark znów ją pocałował, tym razem lekko, i mrugnął porozumiewawczo.
– Zmykaj do środka, zanim zmienię zamiar i zapomnę, że powinienem postępować jak dżentelmen.
Kierując się nieco spóźnionym poczuciem przyzwoitości, pokonała pokusę i przekręciła klucz w zamku.
– Dobranoc, Mark. I dzięki za cudowny wieczór.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – W powietrzu posłał jej buziaka, odwrócił się i pomaszerował w stronę szpitala. Allie zamknęła za sobą drzwi, oparła się o nie plecami i westchnęła błogo.
– Cóż za czułe pożegnanie. – Z saloniku wyszła Lucy.
– Podglądałaś? – Allie poczuła, że się rumieni.
– A powinnam? Co przegapiłam?
– Coś nadzwyczajnego. – Do holu weszła Beth. – Właśnie go sobie obejrzałam, jak szedł ulicą. Gdzie go znalazłaś?
– Och, znam go od pięciu lat. Praktykował u ojca.
– I przez cały czas nie pisnęłaś ani słowa.
– Nie było o czym. Nie widziałam go aż do dziś.
– I miłość rozkwitła! Jak w powieści!
– Masz wybujałą wyobraźnię, Beth.
– I dlatego widzę twoją podrapaną zarostem wargę? Allie bezwiednie dotknęła ust dłonią, a koleżanki przyjaźnie zachichotały.
– Nie żałuj sobie, dzieciaku – z powagą mędrca poradziła Lucy. – Najwyższy czas.
Chyba tak, pomyślała Allie, idąc do swego pokoju. Była dorosłą kobietą, pracowała w ukochanym zawodzie, ale nie miała żadnych męsko-damskich doświadczeń na koncie. Nie unikała mężczyzn, ale była z natury wybredna i ostrożna. Nasłuchała się od koleżanek tyle okropnych historii, że wolała poczekać na swego księcia z bajki. Tylko że on na razie się nie pojawiał. Owszem, pięć lat temu Mark obudził w niej jakieś niejasne uczucia, lecz wkrótce stał się nieosiągalny. Kłopot w tym, że o nim nie zapomniała. Później spotykała się z kilkoma młodymi mężczyznami, lecz żaden nie podziałał na nią wystarczająco silnie, aby zdecydowała się na związek.
Wciąż pamiętała smak tamtego pożegnalnego pocałunku, któremu nie dorównał żaden następny. Podobnie jak żaden następny chłopak nie dorównywał Markowi. Wtedy marzyła o dotyku jego ręki, cieple jego ust, uścisku jego ramion.
1 najwyraźniej nadal tego pragnęła. Musnęła palcem nabrzmiałe usta i znów poczuła przypływ niemal bolesnego pragnienia. Nawet nie zdając sobie z tego sprawy, od lat chyba wciąż czekała na Marka. Czy było warto?
Niektóre jej koleżanki zmieniały mężczyzn jak rękawiczki, lecz nie były szczęśliwe. Przeciwnie, stawały się zgorzkniałe i sfrustrowane. Nie chciała tego. Gdyby miała komuś się oddać, to tylko na zawsze. Czy Mark myśli podobnie? Wolałaby nie zaplątać się w romans, który złamie jej serce.
– Och, na miłość boską! – mruknęła z irytacją, odstawiła kubek i zaczęła się rozbierać. – Chyba się zagalopowałaś, moja panno. Poszłaś na kolację do włoskiej restauracyjki i już sobie wyobrażasz nie wiadomo co.
Mark wywarł na niej wrażenie już pierwszego dnia ich znajomości. Później co wieczór siedzieli na kanapie i całymi godzinami rozmawiali dosłownie o wszystkim. O religii, polityce, muzyce, lekarskiej etyce i o tym, że Allie chce zostać pielęgniarką, chociaż ojciec widział w niej przyszłą lekarkę. Mark zawsze ją wspierał i udzielał rozsądnych rad. Powtarzał, że nie należy lekceważyć powołania i robić czegoś wbrew sobie. Dlatego zebrała się na odwagę i wyjaśniła ojcu, że mimo zadatków na lekarkę woli wybrać inny zawód. Ojciec w końcu zaakceptował wybór córki – w dużym stopniu dzięki Markowi. Stała się jego dłużniczką, ale nie przypuszczała, że kiedyś znów się spotkają.
Od pięciu lat nie była taka szczęśliwa jak tego wieczoru. Boże, spraw, żeby Mark czuł coś podobnego, myślała, kładąc się spać. Niech to będzie coś prawdziwego, a nie jednostronna fascynacja. Proszę, daj nam szansę...
Rano obudziła się świeża i wypoczęta, bo w nocy natychmiast zasnęła. Oto co się dzieje, gdy człowiek jest szczęśliwy, pomyślała, szykując się do pracy. Lub raczej gdy wypije pół butelki wina, kieliszek brandy i na dodatek wchłonie grzeszny deser podlany alkoholem. Jak na skrzydłach pomknęła na oddział, gdzie o siódmej panował spory rozgardiasz. Dzieci przed śniadaniem tłoczyły się w łazience i należało dopilnować ich porannej toalety. Allie dwoiła się więc i troiła.
Anna przyjęła raport od kończącej dyżur koleżanki i poszła do małego pokoiku, gdzie Allie zmieniała Darrenowi plastikowy woreczek na kał. Dwunastolatek trafił tu z wysoką gorączką i silnymi bólami wywołanymi przez ropień odbytu. Były to skutki beznadziejnego sposobu odżywiania i chronicznych zaparć. Po wykonaniu badań lekarze postanowili operować. Wykonano nacięcie okrężnicy powyżej ropnia i wyprowadzono koniec jelita przez powłokę brzuszną, tworząc w ten sposób przetokę okrężnico-skórną. Miało to na pewien czas odciążyć chore miejsce i pozwolić mu się zagoić. Dlatego przez kilka tygodni pacjent był skazany na noszenie przyklejonego do brzucha woreczka. Całe szczęście, że w tym przypadku to sprawa przejściowa, pomyślała Allie. Delikatnie odkleiła woreczek, zamknęła go i uśmiechnęła się do Anny.
– Serwus! – powitała koleżankę.
– Cześć. Jak się miewasz, Darren? – Anna przez chwilę gawędziła z chłopcem, po czym przysiadła na brzegu łóżka i popatrzyła na Allie. – Wieść niesie, że wczoraj byłaś na kolacji z doktorem Jarvisem, ty spryciaro.
Allie najpierw poczuła się winna, lecz skarciła się za to w duchu. Ona trafiła na Marka już pięć lat temu!
– Po prostu byliśmy w bistro – oparła, nadal niepewna, jak zakwalifikować to spotkanie. – Przecież miałam urodziny. Darren, mógłbyś podciągnąć koszulkę trochę wyżej? Dzięki.
– Przyniosłaś kremówki? – Anna nie czuła urazy z powodu sprzątnięcia jej sprzed nosa kawalera, jakiego na oddziale nie było od lat.
– Wybacz. – Allie zrobiła skruszoną minę. – Nie miałam czasu iść do cukierni. Zresztą kremówki tuczą. Prawda, Darren?
– Jasne. A mnie i tak nie wolno ich jeść.
– Wiem, ale my, dziewczyny, zawsze znajdziemy jakiś pretekst, żeby złapać parę kalorii przy kawie. – Allie wesoło mrugnęła do chłopca.
– Uwielbiam ciastka – przyznał. – Tutaj karmią okropnie. Nie mogłabyś teraz skoczyć do cukierni?
– Nie, a ty dobrze wiesz, że na razie ciastka są zakazane – z udawaną surowością oświadczyła Allie. – Twój żołądek potrzebuje paru dni odpoczynku od niezdrowego jedzonka. Poza tym już nie są moje urodziny.
– Moglibyśmy udawać.
– Wykluczone. Niedawno miałeś operację.
Darren pokazał jej język, a Allie parsknęła śmiechem i starannie przykleiła nowy woreczek.
– Poudajemy, kiedy wyzdrowiejesz. – Poklepała chłopca po ręce. – Zajrzę do ciebie później, chyba że chcesz iść na telewizję?
– Nie, może jutro.
– Dobrze. – Uścisnęła go, zabrała wózek do pokoju zabiegowego i zaczęła chować sprzęt. – Biedny Darren...
– Fakt. – Anna kiwnęła głową. – Dla dzieciaka to koszmar. Oby miejsce po tym ropniu szybko się wygoiło.
– Na szczęście bóle się zmniejszyły. Darren musi tylko inaczej jadać i na zawsze zapomnieć o ciastkach.
– A propos ciastek i urodzin, jak poszło z Jarvisem?
– To była szybka kolacyjka – skłamała. – Nic specjalnego.
– O czym mówisz?
Allie zamarła, słysząc to pytanie. Co za pech...
– O niczym.
– Wybaczcie. – Anna pośpiesznie wyszła, po drodze puszczając do Allie oko.
– Co było niczym specjalnym? – znów spytał Mark.
– Nasza wczorajsza kolacja. Powiedziałam tak, żeby Anna przestała mnie piłować.
– Naprawdę? A może rzeczywiście nudziłaś się ze mną? Zastanawiała się, czy nie skłamać, ale wystarczyło jedno spojrzenie w oczy Marka, by pojęła, że tylko prawda ma sens.
– Skądże. Po prostu chciałam spławić Annę.
– To dobrze. – Kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. – Co robiłaś?
– Właśnie zmieniłam woreczek Darrenowi Forseyowi.
– Dam głowę, że miałaś frajdę. Zaraz do chłopca zajrzę. Jak on się czuje?
– Wyje z nudów, ale poza tym jest w lepszej formie. Czeka go jeszcze parę tygodni chodzenia z woreczkiem i zakładania czopków, więc pewnie umrze ze wstydu. Ale ta twoja mała po wycięciu wyrostka już jest jak skowronek.
– Szybko się pozbierała, prawda? Te dzieciaki są niesamowite. – Nagle spoważniał, a Allie odniosła wrażenie, że czyta w jej myślach. – Jeśli wczorajsza kolacja nie była wystarczająco przebojowa, to co powiesz na dzisiaj?
– Dzisiaj? – Już wiedziała, że się zgodzi. – Nie rozumiem – odparła, udając gapę.
– Miałabyś ochotę na drinka? Moglibyśmy coś zjeść w barze. Podobno za miastem jest niezły pub.
Może powinna zagrać trudną do zdobycia i przez tydzień trzymać Marka na dystans? Nie.
– Świetny pomysł – oznajmiła. – O której?
– Znów o siódmej? Przyjadę po ciebie.
– Anna będzie się skręcać z ciekawości.
– Anna potrzebuje kochanka.
– Widziała ciebie w tej roli.
– Nic z tego – mruknął, a jego szyja nabrała ceglastego odcienia. – Muszę już iść. Gdzie leży ten Darren?
– Naprzeciw pokoju pielęgniarek. Dasz sobie radę?
– Wciąż o to pytasz. Wątpisz we mnie? Odprowadzając go wzrokiem, westchnęła z zachwytu.
Do niedawna sądziła, że idealizuje go we wspomnieniach, ale on rzeczywiście był przystojny. Spojrzała na jego lśniące włosy. Miały kolor ciemnego złota, gdzieniegdzie poprzetykanego jaśniejszymi pasemkami. Miło by było wsunąć w nie palce...
A ona straci pracę i zdrowe zmysły, jeśli zaraz nie weźmie się w garść! Dokończyła porządki, jeszcze raz umyła ręce i poszła na oddział. Już z daleka usłyszała płacz małej Amy Fulcher. Półtoraroczna dziewczynka miała trudne do zdiagnozowania bóle brzucha i przebywała na obserwacji.
Matka Amy wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza, więc Allie wzięła dziecko na ręce i łagodnym głosem zdołała je uspokoić. Biedactwo było ledwie żywe ze zmęczenia, ponieważ pochlipywało prawie całą noc. Dzisiaj czekała je operacja, bo tylko tak można było w tym przypadku ustalić przyczyny bólu. Allie właśnie przytuliła dziecko, gdy podszedł Mark i delikatnie pogłaskał je po główce.
– Biedny maluch. Wkrótce znów zrobią jej prześwietlenie. Możliwe, że ma zrosty wokół jelit.
– Czy ja wiem... – mruknęła bez przekonania. – Ewentualne zrosty ujawniają się dużo wcześniej, a Amy nie przeszła żadnego zabiegu, po którym mogłyby się pojawić. Ale objawy się zgadzają, chociaż nie są bardzo poważne. Ogólny stan jest dobry i mała nie wymiotuje.
Nie chwal dnia przed zachodem słońca, pomyślała, bo Amy zwróciła śniadanie na jej płócienny strój.
– Już dobrze, malutka, nie będziemy przejmować się takim głupstwem – rzekła do dziecka, położyła je w łóżeczku i spojrzała na zabrudzony uniform. To może poczekać, najpierw należy zająć się dziewczynką.
– Wygląda, jakby czulą się lepiej – w zamyśleniu zauważył Mark. – Te wymioty dobrze jej zrobiły.
– Czego nie można powiedzieć o mnie.
– Pachniesz wspaniale.
– Wielkie dzięki. – Rozciągnęła usta w pseudoradosnym uśmiechu. – Nie masz pojęcia, jaka to uciecha.
– Ktoś puścił na panią pawia, siostro? – Idący o kulach chłopak z rozbawieniem popatrzył na jej bluzę.
– Maleńkiego. Jak twoje kolano?
– Super. Może dzisiaj mnie wypiszą, jeśli zdjęcie nic nie wykaże.
– Bardzo się cieszę. – Była to szczera prawda. Chłopcy ze złamanymi kończynami zawsze dawali się personelowi we znaki.
– Pani chce się mnie pozbyć – ponuro rzekł chłopiec.
– Zgadłeś, Tim.
Posłał jej swawolny uśmiech i ruszył przed siebie. Uważała, że chodzi o kulach o wiele za sprawnie...
– Mógłbym coś zasugerować? – spytał Mark. Spiorunowała go wzrokiem, zauważywszy błysk rozbawienia w szarych oczach i drgające kąciki ust.
– Żebym się przebrała?
– Właśnie. Wielkie umysły rozumują podobnie, co?
– Nie mówiąc o nosach. – Znacząco pociągnęła swoim i pomaszerowała do magazynu. Tam chyba po raz tysięczny umyła ręce, włożyła czysty strój i wróciła na oddział.
– Dużo lepiej – oświadczył Mark.
– Cóż, takie przygody to ryzyko zawodowe – odparła pogodnie. – Zajrzę teraz do Amy. Mam wyrzuty sumienia, bo wręcz wrzuciłam ją do łóżka. Wezwałeś kogoś do niej?
– Annę.
– Dzięki. – Uśmiechnęła się z wdzięcznością i pomknęła do dziecka. Anna właśnie je przewijała.
– Jej mama zaraz przyjdzie – poinformowała koleżankę. – Była w bufecie na śniadaniu. Chirurg też już idzie. Możliwe, że wkrótce wezmą małą na operację.
– Myślałam o tym. – Allie skinęła głową. – Dzieciak i tak ma pusto w brzuchu, więc obejdzie się bez dodatkowych atrakcji.
Po chwili zjawiła się pani Fulcher i Allie zostawiła ją z Anną, sama zaś poszła znaleźć sobie inne zajęcie.
Dyżur skończyła dopiero po czwartej zamiast o trzeciej. Po południu na oddział trafiło sporo pacjentów po różnych zabiegach chirurgicznych, miała więc masę nieprzewidzianych obowiązków. Zdążyła jeszcze pożegnać się z Timem i nagle stwierdziła, że zrobiło się późno. Pobiegła do domu, spakowała do worka brudne rzeczy i poszła do pralni. Czekając, aż wykotłują się w pralce i suszarce, przeczytała dwa stare czasopisma, a do domu wróciła wpół do siódmej. Musiała jeszcze stoczyć walkę z Lucy o prawo pierwszeństwa do skorzystania z prysznica i w rezultacie była spóźniona. A to oznaczało, że Lucy wpuści Marka i Bóg wie co mu naopowiada.
Ale niepotrzebnie się martwiła. Schodząc na dół, stwierdziła, że Lucy jak zwykle paple o sobie, a Mark słucha tego z uprzejmą miną, lecz chyba jednym uchem. Zabawne, przemknęło Allie przez głowę, ale chyba już potrafię czytać w jego myślach. A może trafniej byłoby powiedzieć „nadal”?
– Cześć. – Uśmiechnęła się czarująco. – Przepraszam za spóźnienie, ale musiałam iść do pralni.
– Nie ma sprawy. – Wstał i pożegnał się z Lucy. – Miło było cię poznać – mruknął bez specjalnego entuzjazmu i poprowadził Allie do drzwi.
Trochę zdziwiła się na widok samochodu Marka – zwykłego auta przeciętnej wielkości. Przypuszczała, że Mark ma... właściwie co? Czerwone ferrari? Najnowszy model mercedesa? Przecież nie jest żadnym krezusem. Dopiero kończy praktykę. To też wydawało się dziwne. Do tej pory powinien już robić specjalizację. Chyba że po studiach zajął się czymś innym. Teraz otworzył jej drzwiczki, obszedł pojazd i usiadł za kierownicą. A wnętrze nagle wydało się jakby dużo mniejsze i zdumiewająco intymne.
– Gotowa? – Posłał jej uśmiech, a ona skinęła głową.
– Dokąd jedziemy?
– Do pubu w Pulham.
Poprawiła się na wygodnym siedzeniu i kątem oka obserwowała Marka. Na ogół nie lubiła jeździć samochodem, gdy ktoś inny prowadził, lecz teraz mogła się odprężyć, ponieważ Mark okazał się znakomitym kierowcą, spokojnym i zdecydowanym. Wkrótce dotarli na miejsce. W pubie panował gwar i tłok, ale mieli szczęście, bo akurat zwolnił się stolik w rogu sali. Kupili więc w barze drinki i usiedli.
– Zjemy tutaj czy w jakiejś restauracji?
– Chyba tutaj – odparła, wziąwszy pod uwagę ceny i postanowienie, że dzisiaj płaci za siebie.
– Co wybrałaś? – spytał, gdy oboje przejrzeli kartę.
– Smażone krewetki z frytkami. I płacę za siebie.
– Spodziewałem się tego. – Ze śmiechem wziął od niej pieniądze i poszedł zamówić jedzenie. – Oto twoja reszta, ty niezależna młoda damo – oświadczył, wróciwszy do stolika.
Schowała garść bilonu, bardzo z siebie zadowolona. Nie chciała mieć wobec Marka zobowiązań. On na pewno by tego nie wykorzystał, ale kiedyś zdarzyło się, ze mężczyzna postawił jej kolację i z tego powodu uzurpował sobie prawa do jej ciała. Zdołała skutecznie go spławić, lecz niesmak pozostał.
– Grosik za twoje myśli.
– Nie ma mowy. Co wybrałeś?
– To samo co ty. – Spojrzeli sobie w oczy i Allie odwróciła wzrok, świadoma przyśpieszonego bicia serca. Boże, jak łatwo byłoby zakochać się w Marku.
– Opowiedz mi o swojej pracy – poprosiła, zdecydowana skierować rozmowę na neutralne tory. – Jakim cudem nadal odbywasz praktykę? Chyba już powinieneś być specjalistą?
– Byłbym – odparł trochę zakłopotany – ale moje plany uległy zmianie. Wiesz, że chciałem zostać chirurgiem.
– Pamiętam. Mówiłeś, że to twoje powołanie.
– Tak mi się wydawało, dopóki nie zacząłem pracować w tym zawodzie. Wtedy przestało mi się to podobać. Przyjmowałem pacjentów, którym ktoś inny już postawił diagnozę. Ja rozwiązywałem konkretny, wycinkowy problem, i więcej nie miałem do czynienia z tymi ludźmi.
– To chyba dobrze. Nie przychodzili, bo im pomogłeś.
– Możliwe, ale mnie to nie wystarczało. Szybko doszedłem do wniosku, że potrzebuję dłuższego kontaktu z pacjentami. Chcę stwierdzić, co im dolega, zalecić terapię i pilnować leczenia, gdy kontynuują je w domu.
– Na tym polega praktyka lekarza rodzinnego, a ty marzyłeś, żeby zostać chirurgiem...
– Zmieniłem plany, dlatego zaliczałem praktyki z położnictwa i ginekologii, interny, geriatrii oraz na izbie przyjęć, no i teraz z pediatrii.
– Chcesz zostać lekarzem rodzinnym?
– Tak – przyznał z uśmiechem. – Dlaczego nie?
Mogłaby wymienić z tuzin argumentów. Aż za dobrze pamiętała harówkę ojca, a także jego wspólnika, który nie wytrzymał stresu i zostawił żonę z dwójką malutkich dzieci...
– Dlaczego nie? – powtórzyła oszołomiona. – Bo to koszmarne życie! Lekarzem rodzinnym nie zostaje się ani dla satysfakcji, ani dla pieniędzy. To zajęcie stresujące, przeładowane papierkową robotą, wymagające dyspozycyjności, najbardziej niewdzięczne na świecie...
– Z tym się nie zgodzę. A dzień pracy też wygląda lepiej niż kiedyś. Prawie wszyscy lekarze rodzinni są zrzeszeni w spółdzielniach, więc dyżurują w określonych godzinach.
– Akurat – prychnęła. – Pogadaj z moim ojcem.
– Rozmawiałem z nim. Przyznał mi rację.
– Może pięć lat temu. Potem zmienił zdanie. Jak sądzisz, czemu idzie na wcześniejszą emeryturę?
– Żeby nacieszyć się życiem, póki może?
– Też coś. Ojciec to pracoholik. Ale stres go dobija.
– Ja już zdecydowałem, Allie. – W głosie Marka zabrzmiała nuta stanowczości. – Nie nadaję się do medycyny w wydaniu szpitalnym.
Milczała, kompletnie zaskoczona tym oświadczeniem. Mark miał zostać chirurgiem. Zawsze tego pragnął. Przecież to było jego powołanie! Machinalnie podniosła kieliszek do ust i upiła łyk, potem następny. Nawet nie usłyszała, że wywołano ich numerek. Mark przyniósł dwa koszyczki pełne aromatycznych krewetek z frytkami zawiniętymi w rożek z papierowej serwetki oraz dwa drewniane widelce i zestaw przypraw.
– Proszę, Allie. Cóż za zapach!
Jedzenie rzeczywiście pachniało bosko. Było też tuczące i wyjątkowo pyszne. Allie pozwoliła sobie na bezgłośne westchnienie. Ignorując wszelkie dietetyczne zalecenia, obficie posypała frytki solą i z rozkoszą schrupała pierwszy kęs. Lekarz rodzinny, pomyślała smętnie. Coś okropnego...
– Allie?
– Tak?
– Co się stało?
Czyżby miała swoje rozterki wypisane na twarzy?
– Właściwie nic. – Wzruszyła ramionami. – Tak sobie myślałam... Zawsze chciałeś być chirurgiem.
– Ale już nie chcę. – Uśmiechnął się szeroko. – Wierz mi, początkowo sam byłem oszołomiony. Jakoś się z tym pogodzisz. Jedz, te krewetki są znakomite. Masz ochotę na sos tatarski?
– Uhm. – Oderwała róg plastikowej torebeczki i wycisnęła z niej sos, po czym nabiła na widelec kolejny kęs. Jedzenie rzeczywiście zasługiwało na pochwały, skupiła więc uwagę na nim i usiłowała cieszyć się towarzystwem Marka, ale już nie była taka radosna. Miała wrażenie, że coś w niej zgasło.
Mark odwiózł ją do domu i pożegnał kolejnym gorącym pocałunkiem. Dopiero wtedy zrozumiała, czemu jest taka smutna. Jej i Marka nie czeka wspólna przyszłość. Wykluczone, by związała się z lekarzem rodzinnym. Na pewno nie wyjdzie za kogoś takiego i nie urodzi mu dzieci, wiedząc, że mogą stracić ojca. Na własne oczy widziała, jaką cenę w tej sytuacji płaci kobieta i nie chciała tego doświadczyć.
Była tak roztrzęsiona, że z pewnym opóźnieniem zdała sobie sprawę ze swej śmieszności. Znów się zagalopowała. Zaledwie dwa razy umówiła się z Markiem, a już zachowywała się tak, jakby poprosił ją o rękę. Położyła się do łóżka i zwinięta w kłębek długo nie mogła zasnąć.
Z samego rana na oddział przyjęto siedmioletnią dziewczynkę z wrodzonym zwłóknieniem torbielowatym. Aktualnie Claudia Hall przechodziła kolejną poważną infekcję dróg oddechowych i lekarz zalecił dożylne podawanie antybiotyku. AUie serdecznie przywitała małą pacjentkę i jej mamę będącą w zaawansowanej ciąży. Claudia była tu już drugi raz w ciągu kilku miesięcy. Poprzednio karmiono ją w nocy za pomocą tuby wprowadzonej przez przetokę żołądkową, ponieważ dziecko jadło o wiele za mało.
Allie wiedziała, że zwłóknienie torbielowate, inaczej zwane mukowiscydozą, jest chorobą nie tylko układu oddechowego. Często wywołuje ono również zaburzenia funkcji układu pokarmowego, upośledzając przyswajanie pożywienia i wydzielanie enzymów. Dlatego jedząc potrawy zawierające tłuszcz, Claudia musiała przyjmować tabletki zawierające enzymy, by jej organizm mógł prawidłowo trawić. Niezmiernie ważnym problemem było dla Claudii zachowanie odpowiedniej wagi ciała. Teraz z powodu infekcji dziewczynka znów schudła. Allie bardzo jej współczuła; w swoim krótkim życiu to dziecko już tak wiele przeszło.
– Gdzie będę leżeć? – spytała Claudia.
– Co powiesz na łóżeczko przy oknie?
– Wspaniale. Nie chcę być w pokoju Kubusia Puchatka.
– Tym razem nie musisz iść do izolatki, bo nie stwierdzono zakażenia bakteryjnego. Jak miewa się Prosiaczek?
– Całkiem dobrze. – Claudia podciągnęła sweter i pokazała Allie tubę zainstalowaną w przetoce żołądkowej. Zrobiono to w owym pokoju Kubusia Puchatka i dlatego tuba została nazwana Prosiaczkiem. – Zawsze w nocy podjada.
– Świetnie. Zaraz wypełnimy twoją kartę i będziesz mogła iść do pokoju zabaw.
– Katie jeszcze tu jest?
– Już nie, skarbie. Ale są inne dziewczynki.
Claudia wdrapała się na łóżko i tak się rozkasłała, że dostała torsji. Przygotowana na to Allie błyskawicznie podstawiła dziecku papierową tackę.
– Ostatnie dni były trudne – rzekła Jayne, matka dziewczynki. – Kaszel się wzmagał i doktor Barrett zalecił pobyt w szpitalu. Tym razem Claudia ma zapalenie płuc.
– Tak, dlatego ma dostawać gentamycynę. Musimy cię jakoś postawić na nogi, prawda, kotku? – Allie uśmiechnęła się do opartej o poręcz łóżka, wyraźnie zmęczonej dziewczynki.
– Ostatnio prawie nie sypia – dodała Jayne, a cienie pod oczami dowodziły, że jej też brakuje snu.
– Kiedy ma pani termin porodu?
– Dopiero za trzy tygodnie, ale nie wiem, czy wytrzymam. Naciągnęłam sobie ścięgna miednicy, co jest bardzo bolesne. Muszę nosić specjalny pas, który utrudnia chodzenie, więc lekarz może zdecyduje się na wcześniejsze wywołanie porodu.
Biedna kobieta, pomyślała Allie. Jakby miała za mało zmartwień.
– Wkrótce pani odżyje – zapewniła i odwróciła się do Claudii. – Jak tam, maleńka? Trochę lepiej?
Dziewczynka skinęła głową, ale zrobiła to tylko z grzeczności. Wyglądała jak siedem nieszczęść i Allie chętnie by ją przytuliła.
– Zaraz przyjdzie doktor Jarvis. Zbada cię i podłączy kroplówkę. Dostaniesz lekarstwo i szybko wyzdrowiejesz. – Allie wyjęła z kartonowej teczki arkusz z nalepkami, na których widniały dane pacjenta: nazwisko, adres, nazwisko najbliższego krewnego, numer w szpitalnej kartotece i tak dalej. Nalepki te należało umieścić na wszystkim, co miało jakikolwiek związek z chorym. – Dane się nie zmieniły?
– Nie, wszystko jest tak samo – zapewniła Jayne.
– Doskonale. – Allie przylepiła nalepkę na karcie zdrowia i zawiesiła ją na łóżku. Następnie zmierzyła Claudii temperaturę i ciśnienie. Szmery oddechowe usłyszała już wcześniej, gdy dziewczynka mówiła. Teraz trochę się wzmogły.
– Napije się pani herbaty? – spytała, zapisując wyniki.
– Och, z przyjemnością – odparła Jayne. – Mogę ją zaparzyć?
– Lepiej proszę tu zostać. Znajdę kogoś, kto się tym zajmie. Pije pani słabą, bez mleka i bez cukru, prawda?
– Jakim cudem pani zapamiętała? – Jayne chyba była bliska łez.
Allie domyślała się, że ta ciąża wiele kosztuje matkę Claudii. Jayne kilkakrotnie roniła i nadal wszystko mogło się zdarzyć. Ale tym razem na szczęście zbliżał się koniec dziewiątego miesiąca.
– Mam świetną pamięć do nieważnych drobiazgów. – Uśmiechnęła się i wyszła na korytarz, gdzie natknęła się na Pearl, salową z Jamajki. – Zrobiłabyś filiżankę herbaty dla Jayne Hall? Słabą, czarną, nie słodzoną.
– Spokojna głowa, skarbeńku, pamiętam Jayne. Czasem mi się wydaje, że ona tu mieszka. Zaraz dam jej herbatki. I tak miałam spytać, czy czegoś nie przynieść.
Allie nie po raz pierwszy stwierdziła, że Pearl to na oddziale prawdziwy skarb. Ta starsza kobieta była niezmiernie sympatyczna i cierpliwa. Z niepojętą łatwością umiała poskromić rozbrykane dzieciaki, które zresztą ją uwielbiały.
Amy Fulcher po wczorajszej operacji wyglądała już dużo lepiej i drzemała, podobnie jak jej mama, wygodnie usadowiona w fotelu, przysuniętym do łóżeczka małej. Obie bardzo potrzebowały trochę zdrowego snu, toteż Allie uznała, że lepiej ich nie budzić.
Spojrzała w stronę łóżka Claudii i zobaczyła gawędzącego z nią i Jayne Marka. Przysiadł obok dziewczynki i z uśmiechem próbował ją rozbawić. Dlaczego, na Boga, nie zdecydował się na zawód chirurga? Przecież tak o tym marzył...
Nadal nie pojmowała, czemu Mark zrezygnował ze swych ambitnych planów. I jednocześnie usiłowała pogodzić się z rozczarowaniem. Może umówić się z Markiem na parę randek, ewentualnie trochę z nim poromansować, ponieważ był jedynym mężczyzną, który obudził w niej pożądanie. Ale nie czeka ich wspólna przyszłość. Należy zapomnieć o trwałym związku, o szczęśliwym życiu we dwoje.
Przełknęła ślinę i znalazła sobie zajęcie na drugim końcu dużej sali, żeby być jak najdalej od Marka, jego śmiejących się oczu i tego cudownego uśmiechu, za sprawą którego zawsze pojawiało się słońce. Wkrótce jednak Mark poprosił, żeby pomogła mu podłączyć Claudii kroplówkę. Zamierzał zastosować długą kaniulę sięgającą od wejścia w zgięciu łokcia aż do klatki piersiowej.
– Takie podłączenie jest trwalsze od zwykłej kroplówki z igłą – wyjaśnił Claudii i jej matce. – A w tym przypadku planujemy terapię kilkutygodniową. Lepiej więc założyć tę rurkę, niż co trochę cię kłuć, prawda, Claudio?
Dziewczynka poważnie skinęła głową i została zawieziona do pokoju zabiegowego, ponieważ wszystkie czynności należało wykonać we względnie sterylnych warunkach. Allie była pełna szacunku dla małej pacjentki. Dzięki matce Claudia wiedziała bardzo dużo na temat swej choroby. Potrafiła imponująco nad sobą panować i tym razem prawie nie płakała. A Mark wykonał zabieg bardzo delikatnie i sprawnie, po czym Allie podała pierwszą dawkę antybiotyku.
– W porządku? – spytał Mark.
Claudia skinęła głową. Najwyraźniej była wykończona. To okropne, że ten dzieciak musi tak się męczyć, pomyślała Allie. Ale lepsze to niż zmaganie się z infekcją płuc, które i tak już nie pracowały prawidłowo.
– Mogę teraz iść się pobawić? – spytała Claudia, gdy Allie przewiozła ją z powrotem do sali.
– Oczywiście. Ale weź papierową tackę, bo może ci się zrobić niedobrze. Chcesz, żebym przedstawiła cię dzieciom?
– Nie, dam sobie radę.
– Jest taka samodzielna – z dumą stwierdziła Jayne i usiadła w wielkim fotelu obok łóżka. – Można by sądzić, że z powodu choroby będzie ciapowata, ale to zupełnie nie w jej stylu. Ona nie roztkliwia się nad sobą. Zupełnie jakby...
Urwała i zacisnęła usta, a Allie przez moment zastanawiała się, co czuje ciężarna matka dziecka chorego na mukowiscydozę. Przecież istnieje dwudziestopięcioprocentowe ryzyko, że kolejne dziecko będzie genetycznie obciążone tą chorobą. Serdecznie poklepała panią Hill po ramieniu i pomknęła do bufetu na zasłużony lunch. Właśnie piła herbatę, gdy podeszła Beth.
– On jest boski – oświadczyła bez żadnych wstępów. – Widziałam go w poradni. Co za apetyczny osobnik.
– Wiem – ponuro mruknęła Alłie. Nawet nie udawała, że nie wie, o kim Beth mówi.
– Co z tobą? – Beth zmierzyła ją uważnym spojrzeniem. – To ja powinnam chodzić z nosem na kwintę. Ten wspaniały facet interesuje się tobą; mnie nie zauważyłby, nawet gdybym miała sześć nóg!
– Głupstwa pleciesz. – Allie parsknęła śmiechem. – On zamierza zostać lekarzem rodzinnym – dodała po chwili.
– Super. Wszędzie ich brakuje.
– Ale ja nie chcę, żeby pracował w tym zawodzie. To okropnie stresujące.
– Decyzja chyba należy do niego? A poza tym czy to ważne? Przystojny facet wysyła w twoim kierunku wszystkie ważne sygnały. Musiałabyś być stuknięta, żeby to zignorować. Stuknięta, nieżywa lub kompletnie aseksualna.
Allie nie mogła się z tym nie zgodzić. W towarzystwie Marka na pewno czuła się jak stuprocentowa kobieta. Może nie stuknięta, lecz trochę szalona, a to co innego.
Dopiła herbatę i odstawiła filiżankę. Szczęśliwe zakończenia istnieją zapewne tylko w bajkach, a w życiu trzeba cieszyć się teraźniejszością. Kto powiedział, że każdy romans ma zostać uwieńczony ślubem? Posłała Beth oszałamiający uśmiech.
– Prawdziwy z ciebie skarb – oświadczyła zdumionej nieco koleżance. – Zobaczymy się później.
Radosna jak skowronek wróciła na oddział i zabrała się do pracy.
Mark na razie się z nią nie umawiał i zaczęła się zastanawiać, czy nie obiecywała sobie zbyt wiele po tym związku. Jeśli można tak określić ich znajomość. Przecież nie utrzymywali kontaktów przez pięć lat, a potem spotkali się prywatnie zaledwie dwa razy. I może tylko dlatego, że Mark nie znał w Audley nikogo oprócz niej. Co prawda z łatwością poderwałby Annę, lecz widocznie nie gustował w rudzielcach.
Allie uznała, że powinna skupić się na pracy i za wszelką cenę ignorować Marka. Ale okazało się to trudniejsze, niż sądziła. Ilekroć przebywał na oddziale, jej wewnętrzny radar natychmiast zaczynał szaleć. Wtedy przygryzała wargi i z jeszcze większym poświęceniem niż zwykłe zajmowała się pacjentami.
Dzięki antybiotykowi mała Claudia Hall czuła się coraz lepiej, choć często dokuczały jej mdłości. Podawanie leku przez cewnik wzięli na siebie rodzice dziewczynki, którzy byli tak bardzo zaangażowani w terapię córeczki, ze fachowo wykonywali te zabiegi. Jak wielu współczesnych rodziców wszechstronnie doszkolili się w związku z chorobą swego dziecka. Dzięki ich wyjaśnieniom Claudia również dobrze się orientowała, co jej dolega i jak trzeba z tym walczyć.
Była bardzo dzielna, lecz nie znosiła jednego z najprostszych zabiegów. Co trzy dni pobierano jej krew do analizy, by sprawdzić, czy osłabiony organizm radzi sobie z silnym antybiotykiem. Claudia sama wybierała rękę do nakłucia, następnie wcierała w nią „magiczny” krem służący do miejscowego znieczulenia i liczyła do trzech. Właśnie wtedy odklejano plaster, czego mała najbardziej nie lubiła. Wszyscy wiedzieli, że tylko ona ma prawo zdecydować, kiedy nastąpi ten przykry moment.
Darren Forsey także wydobrzał po operacji, lecz nadal był mocno przygaszony i z powodu woreczka nie chciał bawić się z rówieśnikami. Allie mnóstwo razy zapewniała go, że woreczek nie pachnie brzydko ani go nie widać spod luźnej bluzy, lecz chłopak był przewrażliwiony na tym punkcie. Dopiero Mark zdołał namówić Darrena do wychodzenia z pokoju. Powiedział chłopcu, że podobnemu zabiegowi musiało się poddać kilka sławnych osób – znany dziennikarz telewizyjny oraz piosenkarz i aktor.
– Niewiele by osiągnęli, gdyby nie ruszyli się z miejsca, prawda? – argumentował Mark.
Darren przemyślał sobie słowa lekarza i niewątpliwie wyciągnął stosowne wnioski. W piątkowy ranek nieoczekiwanie oświadczył Allie, że idzie do sali zabaw, aby sprawdzić, co jest w telewizji.
– Tam mają kablówkę – wyjaśnił, gdy Allie z niewinną miną spytała, czy przestał działać telewizorek w jego pokoju.
W sali zabaw właśnie skończyła się poranna lekcja. Dzieci brykały na całego i prawie nie zauważyły przybycia Darrena.
– Ten rudy to Peter – oznajmiła Allie. – Tamten z ręką na temblaku to Adam, a dziewczynka ma na imię Claudia. Chcesz, żebym cię przedstawiła?
Przecząco potrząsnął głową. Pewnie chciał dyskretnie wmieszać się w grupę. Gdy będzie gotów, sam się przedstawi, a w razie potrzeby trafi z powrotem do swego łóżka. Wychodząc na korytarz, Allie spojrzała przez ramię na Darrena – i dosłownie wpadła na Marka. Przytrzymał ją i uśmiechnął się tym przepięknym uśmiechem, a jej serce zamarło.
– Właśnie cię szukałem.
– I znalazłeś – odparła bez tchu i z tego powodu zła na siebie. Mark przez cały tydzień nie okazał jej cienia zainteresowania.
– Jesteś wieczorem zajęta?
– Dzisiaj? – Była wolna, lecz uznała, że chwila zastanowienia nie zaszkodzi. – Czemu pytasz?
– Doszedłem do wniosku, że najwyższa pora wreszcie się przewietrzyć. Przez dwie ostatnie noce pracowałem i wkuwałem, więc należy mi się wychodne. Może się przyłączysz?
– Zależy, do czego – odparła z udawanym wahaniem.
– Jeszcze nie wiem. – Lekko wzruszył ramionami. – Może być restauracja, tańce, kino, spokojny pub, telewizja – wszystko z wyjątkiem studiowania książek medycznych!
– To znacznie poszerza możliwości – rzekła ze śmiechem. – Dobrze, pomyślę, co wybrać. I spytam o radę Beth. Ona dużo lepiej zna rozrywki tego miasta. Baluje częściej niż ja.
– Moje ty biedactwo. – W oczach Marka błysnęły iskierki radości, a Allie miała ochotę kopnąć się za swoją szczerość.
– Niektórzy wcześnie chodzą do łóżka – oświadczyła z miną skromnisi, a usta Marka podejrzanie drgnęły.
– Coraz lepiej – zamruczał, ona zaś poczuła, że się rumieni po korzonki włosów.
– Wiesz, o co mi chodzi – wycedziła, a on zachichotał.
– Niestety tak – przyznał. – Znam to z doświadczenia. Wiesz co? Zastanów się, na co masz ochotę, a kiedy się zdecydujesz, wpadnij po mnie, żebym mógł się odziać stosownie do okazji. Mieszkam w pokoju numer osiemnaście i powinienem tam być już od wpół do szóstej. Zgoda?
– Niech będzie. To na razie.
Może podczas bytności w pokoju Marka znajdzie jakieś wskazówki pozwalające lepiej poznać jego osobowość. Chciała wiedzieć, jakim obecnie jest człowiekiem. Nawet gdyby mieli przeżyć tylko gorącą przygodę, Allie potrzebowała do tego czegoś więcej niż tylko przypływu hormonów. W końcu nawet para zwykłych kolegów musi umieć ze sobą rozmawiać!
– Proszę!
Otworzyła drzwi i ujrzała Marka z ręcznikiem na szyi i tylko w dżinsach. Z ich nogawek wystawały bose stopy.
– Cześć. – Posłał jej wesoły uśmiech. – Przyłapałaś mnie. Właśnie wyszedłem spod prysznica. Co robimy?
Wzruszyła ramionami, zafascynowana tym widokiem. Na skórze Marka nadal lśniły kropelki wody. Allie śledziła wzrokiem kilka z nich, gdy zygzakiem spłynęły pod pasek spodni.
– Nie... nie wiem. – Oderwała spojrzenie od jego torsu i zarumieniła się. – Nie widziałam się ani z Beth, ani z Lucy, więc nie mogłam spytać o radę.
Trzymając końce ręcznika, Mark przysiadł na brzegu okiennego parapetu i skrzyżował nogi w kostkach. Wyglądał tak seksownie, że Allie zrobiło się gorąco.
– Na co masz ochotę? – spytał, a ona oniemiała.
– Czy ja wiem... Moje koleżanki dziś wieczorem idą na imprezę, więc mógłbyś przyjść do mnie. Przygotuję kolację – wypaliła bez zastanowienia.
– Domowe pyszności? – Szare oczy rozbłysły uśmiechem. – Wspaniale. Mówisz poważnie?
– Oczywiście – odparła lekkim tonem, gorączkowo się zastanawiając, czym go nakarmi. Spiżarnia była pusta, jak zwykle zresztą. Trzeba będzie zrobić błyskawiczne zakupy i upichcić jakieś mało pracochłonne danie. – Masz ochotę na coś konkretnego? – spytała z udawanym spokojem, błagając opatrzność, aby umiała to przyrządzić. Gotowanie nie należało do jej najmocniejszych stron.
– Zjem, co dasz, z wyjątkiem podrobów i fasoli. Nie jestem wybredny.
Skinęła głową i zaczęła się wycofywać.
– Możesz przyjść koło wpół do ósmej?
Mark przytrzymał drzwi i uśmiechnął się. Stał tuż obok i było widać pulsujące miejsce pod jego uchem. Właśnie pojawiła się tam cieniutka strużka wody i Allie miała przemożną ochotę ją zlizać. Ledwie się powstrzymała.
– Jasne – odparł i lekko musnął wargami jej usta. Ogarnęła ją fala żaru i mogło z tego wyniknąć Bóg wie co. Allie uznała, że lepiej nie czekać na rozwój sytuacji. Posłała Markowi uśmiech i prawie biegiem pomknęła po korytarzu. Była bliska paniki. Zaprosiła Marka na kolację i musi spędzić z nim cały wieczór. Wątpiła, czy go przetrwa!
Kolejny raz zadzwonił do drzwi i przełożył butelkę wina z jednej ręki do drugiej, zastanawiając się, czemu nikt nie otwiera. Nagle usłyszał za sobą pośpieszne kroki. Odwrócił się i ujrzał Allie – właśnie skręciła z ulicy w alejkę przed domem. W dłoni ściskała papierową torebkę.
– Przepraszam, Mark. – Sięgnęła po klucz. – Długo czekasz? Zapomniałam o śmietanie do sosu. Wejdź.
Była zdyszana i zarumieniona od wiatru, a jej oczy lśniły jak gwiazdy. Wyglądała cudownie. Boże, pomóż mi trzymać ręce przy sobie, pomyślał, z żalem odrywając wzrok od jej falujących piersi. Wdychając apetyczne zapachy, wszedł za Allie do holu, a stamtąd do małej kuchni. Pomieszczenie było skromnie wyposażone, lecz świeżo odmalowane, zadbane i czyste jak sala operacyjna. A jedzenie pachniało bosko.
– Mógłbym ci pomóc, Allie?
– Nakryjesz do stołu? O, wino! Dzięki, zupełnie o tym zapomniałam, ale nie trzeba było...
– Dlaczego nie? Ty zadałaś sobie tyle trudu. – Gestem wskazał garnki na kuchence, a Allie uśmiechnęła się i stała jeszcze bardziej słodka.
– Dziękuję...
Jest prześliczna, pomyślał znów Mark z niepokojem.
– Gdzie są sztućce?
– Tutaj. – Otworzyła szufladę, podszedł więc do niej i oprócz apetycznego zapachu potraw poczuł jeszcze inny aromat. Mydła? Perfum? Skóry Allie? Chwycił sztućce i uciekł w bezpieczne miejsce po przeciwnej stronie stołu, by usiąść, zanim wprawi w zażenowanie ich oboje. Allie wręczyła mu korkociąg, więc z ulgą zajął się otwieraniem butelki. Napełnił dwa kieliszki i przysunął jeden w stronę Allie.
– Proszę, spróbuj.
Podziękowała uśmiechem, wypiła łyczek i znów się uśmiechnęła.
– Pyszne. Dziękuję, że pamiętałeś.
– Nie ma za co. Wypijmy za spotkania po latach. – Uniósł kieliszek. – Oraz za nas – dodał cicho.
Jest naprawdę wspaniałym kompanem, pomyślała Allie, gdy kończyli jeść. Z siebie też była zadowolona – niczego nie przypaliła i nie zepsuła, a Markowi chyba smakowało. To wszystko zakrawało na cud. Wstawiła talerze do zlewu i włączyła ekspres do kawy, po czym wypchnęła Marka z kuchni, by nie zabrał się za zmywanie. Zaprowadziła go do saloniku i popchnęła na kanapę, lecz natychmiast, złapana za rękę, wylądowała obok niego. A on otoczył ją ramieniem, musnął wargami jej usta i uśmiechnął się.
– Kolacja była wspaniała. Dzięki.
Jej serce załomotało w przyśpieszonym tempie.
– Proszę bardzo. – Odsunęła się i z podwiniętymi pod siebie nogami usadowiła się w przeciwległym rogu. Tutaj, w pewnej odległości od Marka, czuła się bezpieczniej. – Wiesz, mam poczucie dejà vu – przyznała. – Pięć lat temu siedzieliśmy tak całymi godzinami, porządkując świat.
– Pamiętam. Ale nie odnieśliśmy oszałamiającego sukcesu, prawda?
– Byłam okropna. Zabierałam ci masę czasu – mruknęła, wpatrzona w swoje dłonie. – Nie dawałam ci chwili spokoju.
– Byłaś rozkoszna. Uwielbiałem tamte dyskusje. Uśmiechnęła się, przypominając sobie, ile zrozumienia jej okazywał.
– Tak cierpliwie umiałeś słuchać mojego paplania. Uważałam cię za najwspanialszego mężczyznę na świecie.
– Dlatego na mnie leciałaś?
– O Boże, to było aż tak oczywiste? – Zaczerwieniła się. – Chyba nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to robię. Byłam takim naiwnym głupiątkiem. Wybacz.
– Nie przepraszaj. Masz pojęcie, jak bardzo miałem ochotę dać ci się skusić?
Poczuła, że znów się czerwieni, i wcisnęła się w róg kanapy.
– Nawet dobrze nie wiedziałam, co prowokuję. Gdybyś nie okazał się dżentelmenem, pewnie umarłabym ze strachu.
– O ile dobrze pamiętam, zapłaciłem za to dwoma tygodniami bezsenności. Wciąż sobie wyobrażałem, co jest pod tą skromną nocną koszulką, biłem się z myślami...
– Nie miałam pojęcia, że przeżywałeś takie katusze – rzekła skruszona. – Sądziłam, że uważasz mnie za dzieciaka. Nawet wtedy, gdy pocałowałeś mnie na pożegnanie, myślałam, że chciałeś tylko sprawić mi przyjemność.
– Tobie? Po prostu musiałem cię pocałować, ale nie wyszło mi to na dobre. Później przez całe lata torturowałem się wspomnieniami. A gdy niedawno pocałowałem cię naprawdę... Cóż, przeszło to moje najśmielsze oczekiwania.
Coś między nimi zaiskrzyło i Allie ledwie mogła oddychać. Jej serce znów wyczyniało jakieś harce, a spojrzenie Marka działało wręcz hipnotyzująco. Kiedy więc wyciągnął po nią ręce, pozwoliła się objąć i na wpół się osunęła, a na w pół padła w jego ramiona. Leżąc na plecach, patrzyła w piękne, szare oczy, lśniące jak dwa jasne kamyki na dnie przejrzystego, górskiego strumienia.
– Och, Allie. – Pochylił się i dotknął wargami jej ust. Nie było w tym pocałunku nawet cienia pośpiechu, nic alarmującego, tylko sama czułość z odrobiną wahania, łagodnie sugerującego nadchodzącą namiętność.
– Masz cudowny smak... Mogę się położyć przy tobie? Skinęła głową, więc się podniósł, zsunął buty i wyciągnął się obok niej, po czym wziął ją w ramiona.
– Trafiłem do raju – stwierdził z westchnieniem i odnalazł jej usta. Gdy silne, ciężkie udo rozsunęło jej nogi, bezwiednie jęknęła, wtulając się w szerokie ramiona Marka. Czuła się w nich zadziwiająco dobrze i bezpiecznie.
– Jesteś śliczna, Allie – powiedział z takim przekonaniem, że mu uwierzyła.
Znów zaczął ją całować i tym razem podziałało to na nią tak oszałamiająco, że całkiem się zatraciła. Stopniała w objęciach Marka, drżąca i bezradna, gotowa spełnić każdą jego prośbę. Ale on niczego nie żądał, tylko całował ją do utraty tchu, później zaś wsunął sobie jej głowę pod brodę, a zamknięta w uścisku Allie oparła skroń na piersi Marka i wsłuchała się w bicie jego serca. Oboje milczeli, dopóki tętna ich nie wyrównały się, a namiętność nie opadła.
– Wieki temu chyba parzyłaś kawę? Kawę? Ależ on jest przyziemny, pomyślała.
– Uhm. Na pewno od dawna jest gotowa.
– Pozwól, że się tym zajmę. – Cmoknął ją w policzek i zostawił na kanapie – bezwładną i zdumiewająco spokojną, mimo dręczącej ciało frustracji. Mark wrócił po kilku minutach i postawił na stoliku tacę z kawą oraz paczką cieniutkich miętowych czekoladek. Allie nagle otrzeźwiała.
– Skąd wziąłeś te rozpustne pyszności?
– Z kieszeni swojego płaszcza.
– To moje ulubione słodycze – stwierdziła niemal z pretensją w głosie.
– Wiem. – Uśmiechnął się, wyraźnie z siebie zadowolony. – W tamtym bistro wchłonęłaś ich chyba z tysiąc.
Parsknęła śmiechem.
– Utkwiło ci to w pamięci.
– Jak każdy inny szczegół o tobie – wyjaśnił lekkim tonem, lecz Allie wyczuła, że jest to prawdziwe wyznanie, i zrobiło się jej ciepło na sercu.
Przesunęła się na brzeg kanapy, wzięła z rąk Marka filiżankę, na moment zanurzyła czekoladkę w parującym napoju i ssąc ją, włożyła do ust.
– Ohyda – mruknął Mark z czułością. – Zawsze wszystko musiałaś namoczyć.
– Tak lepiej smakuje. Sam spróbuj.
– Wykluczone. Lubię zimne i kruche.
Usiadł obok, otoczył ją ramieniem i przytulił. Oparła się o niego, rozkoszując się ciepłem jego ciała i tą chwilą cudownego relaksu w jego towarzystwie. Przez parę minut oboje milczeli, chrupiąc, maczając i popijając.
– Masz chęć na jeszcze jedną kawę? – spytała, gdy zjedli ostatnią czekoladkę, a Mark odstawił pustą filiżankę.
– Nie, dziękuję. Padam na nos ze zmęczenia i muszę wcześnie iść spać. Co robisz jutro?
– Jutro? – powtórzyła niemądrze, usiłując skłonić rozum, by zapanował nad jej rozbudzonym ciałem. – Chyba nic. Idę na dyżur dopiero w niedzielę. Czemu pytasz?
– Zamierzam rozejrzeć się za jakimś domem. Agentka poleciła mi dwa w Pulham. Może chciałabyś obejrzeć je ze mną?
– Naprawdę szukasz domu? – Allie trochę się zdziwiła.
– Przez rok będę miał praktykę lekarza rodzinnego w rejonie Pulham, więc uznałem, że warto pomieszkać jak człowiek. Nigdy nie kupowałem domu, więc zapewne nieźle się ubawisz, patrząc, jak się miotam. Przyznaję, że sam nie wiem, czego szukać.
– Ukrytych wad – odparła z uśmiechem. A więc Mark zostanie i będą mogli się widywać! Zdumiewające, że tak się z tego ucieszyła. – Bardzo chętnie się z tobą wybiorę – odparła bez wahania. – Uwielbiam oglądać domy. Do niczego się nie przydam, ale z radością pomyszkuję po kątach.
– Świetnie. Wpadnę po ciebie o dziesiątej. Ubierz się w coś odpowiedniego do chodzenia. Chciałbym sprawdzić trasy spacerowe i połazić po okolicy, jeśli zdążymy.
– Włożę kalosze.
Wstał, podniósł ją i objął, kolejnym pocałunkiem znów zburzył jej kruchy spokój i znów obudził w niej kocicę, która właśnie zaczynała milutko mruczeć. Następnie odsunął się, delikatnie uszczypnął ją w nos i wyszedł, a Allie westchnęła, sfrustrowana i jednocześnie zadowolona.
To był cudowny wieczór, pomyślała, stawiając na tacy puste filiżanki i kartonik po czekoladkach. W kuchni stwierdziła, że Mark zdążył pozmywać, gdy poszedł po kawę. Wzruszona tym przejawem troskliwości poszła na górę, usiłując nie myśleć o braku perspektyw związku z Markiem. Na razie nie musiała się tym martwić. Wolała cieszyć się teraźniejszością i – zgodnie z sugestią Marka – zobaczyć, co z tego wyniknie.
A jutro znów się spotkają.
Pierwszy dom okazał się beznadziejny. Stał w zabudowie szeregowej, podobnie jak domek wynajmowany przez Allie i jej koleżanki, lecz na tym podobieństwa się kończyły. Kuchnia była ciasna i fatalnie wyposażona, sypialnie wyglądały jak więzienne cele, a w maleńkim ogródku mógł się zmieścić najwyżej pojemnik na śmieci i plastikowy fotel. Brakowało też miejsca do parkowania samochodu. Wnętrza urządzono w stylu, który zdecydowanie nie był w guście Marka.
Całe szczęście, pomyślała Allie. Jej też się tu nie podobało. Dom co prawda niedawno odnowiono, lecz nie wyszło mu to na dobre, ponieważ usunięto kominy oraz wstawiono ohydne nowoczesne okna i drzwi. Te elementy zdecydowanie kłóciły się z charakterem całości. – Właściciel musiał być kompletnym barbarzyńcą – stwierdził Mark. – Oby ten drugi dom miał jakieś zalety.
– Zobaczymy – mruknęła Allie, gdy szli do zaparkowanego dość daleko samochodu. – Jest w tej samej cenie?
– Trochę droższy, ale nie tyle, żeby mnie zniechęcić.
Mark niewątpliwie był zawiedziony. Zawarł przedwstępną umowę z bankiem udzielającym kredytu na zakup nieruchomości, a ich ceny błyskawicznie szły w górę.
– Ten paskudny domek długo czeka na nabywcę?
– Kilka miesięcy. Ale ten drugi jeszcze nie trafił na rynek.
– To napawa optymizmem. Oby jego właściciel był większym realistą. Dokąd jedziemy?
– Na ulicę Kościelną. Dom nosi nazwę „Chata przy kościele”.
– Może to dobry omen i Bóg będzie po twojej stronie? – Allie spróbowała uśmiechem dodać Markowi otuchy.
– Może – mruknął z powątpiewaniem.
Lecz gdy dotarli do położonego na końcu cichej uliczki domku częściowo ukrytego za bujnym, choć zaniedbanym ogrodem, Allie wpadła w zachwyt.
– Och, Mark, tylko spójrz! Jak tu pięknie!
– Owszem – przyznał. – Aż trudno uwierzyć.
Przez chwilę przyglądali się ścianom z wyblakłej czerwonej cegły i oryginalnym okiennym framugom, które wymagały odnowienia. Przed gankiem rósł dorodny krzak dzikiej róży. Gałązki pięły się aż na dach i nawet teraz, w październiku, były pokryte bladoróżowymi kwiatami. A lekko przekrzywione drzwi nagle się otworzyły i stanęła w nich siwowłosa staruszka. Z ciasnym koczkiem na głowie i w zapiętym pod samą szyję żakiecie wyglądała jak kierowniczka wiejskiej poczty.
– Doktor Jarvis? – spytała zdumiewająco silnym głosem.
– Tak, to ja. – Mark otworzył furtkę w płocie i z uśmiechem podszedł do staruszki. – Zapewne pani Pettitt.
– We własnej osobie. Proszę wejść, bo ciepło ucieka. Ostatnio nie lubię chłodu, a słońce grzeje trochę słabiej.
W środku Mark przedstawił Allie jako swoją koleżankę. Przez moment zastanawiała się, co poczuła – rozczarowanie czy ulgę. I zaraz doszła do wniosku, że to bez znaczenia. Rozejrzała się wokół i natychmiast zakochała w tym wnętrzu.
– Śliczne miejsce – stwierdziła cicho.
– Rzeczywiście. – Mark sprawiał wrażenie oszołomionego. – Kolosalna różnica. Tutaj jest przepięknie.
– Czy ja wiem... – rzekła skromnie kobieta, ale w jej głosie zabrzmiała nuta dumy. – Starałam się dbać o ten dom jak najlepiej, ale od śmierci Harolda zadanie trochę mnie przerasta. Już nie mogę wdrapać się na piętro, więc sypiam tutaj. Łazienka jest na dole, obok kuchni, co mi bardzo odpowiada. Proszę wejść na górę i zobaczyć pokoje. Są tylko dwie sypialnie, więc dom nie nadaje się dla licznej rodziny.
– To żaden problem – zapewnił Mark. – Jestem kawalerem.
Wchodząc na wąskie schody, trzeba było schylić głowę, by nie zawadzić o drewniane belki sklepienia. Ciekawe, jak tędy wniesiono meble, pomyślała Allie. Pewnie po kawałku!
Zatrzymali się w drzwiach większej sypialni. Z belkowanego sufitu zwisały pajęczyny, ale mimo bałaganu pokój wyglądał uroczo i Mark zakochał się w tym miejscu.
– Tu jest bosko, Allie. – Odwrócił się do niej z radosnym uśmiechem, podekscytowany jak dzieciak, który zaraz ma dostać gwiazdkowe prezenty. – Nie ma porównania z tamtym brzydactwem.
– To prawda – przyznała. – Zwłaszcza że tu jest tylko półtorej sypialni i łazienka na dole...
– Ale dom w razie potrzeby można rozbudować i jest miejsce na garaż. Strasznie mi się podoba.
– Jeszcze nie widziałeś kuchni – powiedziała, by nieco ochłodzić jego entuzjazm, ale Mark już stracił głowę. Zbiegł na dół, stwierdził, że kuchnia i łazienka są funkcjonalne, choć staromodnie wyposażone, wyjrzał przez kuchenne drzwi i pognał do pani Pettitt.
– Kupuję ten dom – oświadczył.
– Chyba nie będzie pan się targował? – z zafrasowaną miną spytała staruszka. – Muszę sobie kupić małe mieszkanie na strzeżonym osiedlu.
– Nie zamierzam kłócić się o cenę.
– Co za ulga. – Pani Pettitt się rozpromieniła. – Ale zanim pan się zdecyduje, muszę wspomnieć o jeszcze jednej sprawie. Mam nadzieję, że to pana nie zniechęci, bo chciałabym, aby właśnie pan tu zamieszkał. Tak dobrze patrzy panu z oczu, i tej młodej damie też. Mieszkam tu od ślubu z Haroldem, czyli prawie przez sześćdziesiąt lat. Ale jest pewien problem. Kot.
– Kot?
– Właśnie. Nie mogę go zabrać, bo tam, gdzie się przeniosę, nie wolno trzymać zwierząt. Minnie musi więc znaleźć nowy dom, ale jest już stara tak jak ja i potrzebuje spokoju. Dlatego powiedziałam mojemu synowi, że wyprowadzę się stąd pod dwoma warunkami: jeśli polubię przyszłych właścicieli, a oni zechcą zająć się Minnie. Minnie? Chodź tutaj. Kici, kici, kici.
Zaklekotała klapka w kuchennych drzwiach i do pokoju z dumą wkroczyło wielkie, czarnobiałe kocisko. Usiadło przy swojej pani i zmierzyło gości nieprzyjaznym spojrzeniem.
– Oto Minnie – oznajmiła pani Pettitt bez potrzeby. – Minnie, przywitaj się z doktorem Janasem i panną Baker.
Mark kucnął i wyciągnął dłoń. Minnie długo zastanawiała się, co zrobić, po czym wstała, podeszła do niego, obwąchała rękę i otarła się o nią.
– Och, polubiła pana – z zachwytem rzekła starsza pani. – Zazwyczaj parska, jeśli ktoś nie przypadnie jej do gustu.
– Szczęściarz ze mnie – mruknął Mark, drapiąc kota za uchem. Pieszczota wyraźnie wprawiła Minnie w ekstazę, bo zamruczała i wygięła grzbiet.
– Aha, byłabym zapomniała. Minnie wspaniale łapie szczury. Wiedzą państwo, one buszują w śmieciach. Ale od kiedy wzięliśmy Minnie, żaden się nie pojawił.
Kocica znudziła się Markiem, powędrowała do swojej pani i natychmiast trafiła w jej kochające ramiona.
– Doprawdy nie wiem, jak bez niej wytrzymam. – Oczy pani Pettitt wypełniły się łzami. – Mój syn uważa jednak, że powinnam przenieść się do mieszkania, i muszę przyznać mu rację. Wciąż się przewracam, coraz bardziej doskwiera mi samotność i zaczęłam robić głupstwa. Dlatego Gerald martwi się o mnie bardziej niż ja sama i wciąż suszy mi głowę.
– To zrozumiałe, że się o panią niepokoi – zauważyła Allie. – Mieszkanie jest w tej okolicy?
– Tak, i bardzo mi się podoba. Poznałam też kilku lokatorów. Raz w tygodniu grają w brydża, a Harold i ja uwielbialiśmy uciąć sobie partyjkę. No to jak będzie? – Pytająco spojrzała na Marka. – Weźmie pan dom razem z kotem?
– Jeśli Minnie mnie zaakceptuje – odparł z uśmiechem – to ja zaakceptuję ją. Musi pani tylko mi powiedzieć, który weterynarz się nią opiekuje, co Minnie jada i tak dalej. Lubię koty. U nas w domu zawsze było kilka i bardzo mi ich brakuje, nawet tych, które syczały i pluły.
– Wspaniale. – Pani Pettitt wydała westchnienie ulgi. – Cóż, chyba zadzwonię do mojego syna, prawda? Zwłaszcza że po południu jeszcze ktoś miał przyjść zobaczyć dom. Ale ja wolę sprzedać go panu.
– Wie pani, że zgodnie z przepisami stan techniczny domu i jego wartość muszą zostać fachowo oszacowane? Tego wymaga bank udzielający mi pożyczki.
– To żaden kłopot – zapewniła staruszka. – Mój syn jest dyplomowanym inspektorem. Uprzedziłby mnie, gdyby coś nie było w porządku. Instalacja elektryczna została wymieniona dwa lata temu, dach też jest nowy. Porozumiem się teraz z synem i odwołam inne wizyty. Mój syn zajmuje się też obrotem nieruchomościami. Jest pan pewien swego wyboru?
– Bardziej niż czegokolwiek innego.
– Tak się cieszę. – Pani Pettitt uroniła łezkę ze wzruszenia i wstała. – Zawiadomię Geralda. I wydaje mi się, że gdzieś mam kropelkę sherry, więc wypijemy za nasze przedsięwzięcie.
Staruszka porozmawiała z synem, a Mark dowiedział się od niego, jakie powinien załatwić formalności. Później pani Pettitt rzeczywiście znalazła butelkę sherry, wyjęła z kredensu trzy kryształowe kieliszki i przypieczętowali umowę.
Allie dyskretnie obserwowała podnieconego Marka. Zastanawiała się, czy spędzi z nim tutaj trochę czasu. W jej marzeniach Mark rezygnował z zawodu lekarza rodzinnego i oboje żyli długo i szczęśliwie w tym uroczym domku, pośród bujnej zieleni hrabstwa Suffolk, otoczeni gromadką rozbrykanych dzieci...
To nie marzenia tylko mrzonki, pomyślała, przywołując się do porządku. Musi raz na zawsze skończyć z torturowaniem się pragnieniami, które nigdy się nie spełnią.
Radość Marka okazała się zaraźliwa, toteż resztę dnia spędzili na świętowaniu. Mark zaprosił Allie na lunch do pubu w Pulham. Allie przypuszczała, że Mark w przyszłości stanie się bywalcem tego lokalu, by oszczędzić sobie gotowania. Można było go zrozumieć. W pubie panowała swojska atmosfera, właściciel traktował gości jak przyjaciół, a mieszkańcy z otwartymi ramionami przyjęli Marka do swego grona.
– Ta wiocha potrzebuje trochę nowej krwi. – Jeden z farmerów poklepał go po ramieniu. – Ale proszę uważać na zespół pantomimy. Capną pana, zanim się pan spostrzeże.
– Macie tu pantomimę? – z zainteresowaniem spytał Mark i ku zdumieniu Allie sam wprosił się do grupy.
– Mógłbym trochę podreptać w tle – mruknął, a po chwili do ich stolika podszedł jeden z gości i się przedstawił.
– Moja żona jest producentem przedstawienia. Frajer z pana, ale na wszelki wypadek powiem, że w środę o ósmej w Rookery Farm odbędą się przesłuchania kandydatów. W zespole zawsze brakuje facetów, zwłaszcza młodych. Zgłasza się dużo chłopaków i starych pierników, ale z młodymi kłopot. A może pańska urocza towarzyszka...
– Och, wykluczone. – Allie gwałtownie potrząsnęła głową. – Jestem pielęgniarką i pracuję na różne zmiany. Nie ma mowy, żebym zdołała regularnie przychodzić na próby i występy. – Uśmiechnęła się najmniej zachęcająco, jak umiała, i pozwoliła Markowi samemu pakować się w tarapaty.
On tymczasem sprawiał wrażenie uszczęśliwionego. Cóż, lekarz rodzinny nawet powinien wejść w miejscowe środowisko i dobrze poznać przyszłych pacjentów. Jej rodzice też zawsze angażowali się w sprawy wsi, chociaż Allie nie przypominała sobie, by występowali w pantomimie. Na ich szczęście chyba jej tam nie było! Wyszli z pubu późnym popołudniem, jeszcze raz przejechali obok ślicznego domku z krzakiem róży i krętymi alejkami wrócili do Audley.
– Mam czekoladowe ciasteczka. Wpadniesz na herbatę? – spytał Mark, gdy zajechali przed szpital.
Allie uznała, że chętnie rozejrzy się po pokoju Marka. Poprzednio nie zauważyła niczego poza jego nagim torsem!
– Z przyjemnością.
– Nigdy nie byliśmy na spacerze – stwierdził Mark, wpuszczając ją do pokoju. – Może jutro trochę połazimy?
– Mam dyżur od siódmej do trzeciej, a potem będzie za późno, prawda?
– Niekoniecznie, jeśli pogoda dopisze. Słońce zachodzi dopiero o szóstej. Moglibyśmy iść na małą przechadzkę.
Pomyślała o swoich biednych nogach, które podczas dnia pracy pokonują przynajmniej kilka kilometrów.
– Zależy, co uważasz za małą przechadzkę. Dla mojego ojca to dwadzieścia minut chodzenia wolnym krokiem, a dla mojej matki nawet i dwie godziny szybkiego marszu. Jak jest w twoim przypadku?
– Miałem na myśli coś pośredniego – odparł ze śmiechem. – Powiedzmy godzinkę szybkiego marszu.
– Umiesz szybko chodzić?
– Nie wiem. – Objął ją i uścisnął: – Przekonamy się. – Spojrzał jej w oczy i spoważniał, a jego twarz wyrażała czułość. – Allie... – Pocałował ją delikatnie i jakby z wahaniem, po czym westchnął i przytulił, opierając brodę na jej głowie.
Wsłuchana w rytmiczne bicie jego serca stwierdziła, że ogarnia ją spokój. Nigdzie nie miała takiego poczucia bezpieczeństwa jak w ramionach Marka. Działał na nią tak kojąco! Co prawda nie potrzebowała ukojenia, ale przy Marku było jej cudownie i to wydawało się najważniejsze. On zaś cmoknął ją w czubek głowy i się odsunął.
– Herbata? – spytał.
– Poproszę.
– Rozgość się. Zaraz wrócę. Tutaj trzeba najpierw znaleźć w kuchni kubki, a potem wykopać skądś czajnik. Reszta to pestka.
Wyszedł, a Allie po raz pierwszy rozejrzała się po jego pokoju – typowej sypialni przypominającej lokum w akademiku. Ściany były w kremowym kolorze, zasłonki miały trudny do zdefiniowania wzór, a wykończone drewnopodobną okleiną meble sprawiały wrażenie niezniszczalnych. W rogu znajdowała się kabina z prysznicem i małe WC. Allie nie interesowało wyposażenie wnętrza. Wolałaby przyjrzeć się temu, co nadawało pokojowi osobisty charakter i odzwierciedlało osobowość lokatora. Na przykład takim rzeczom jak książki ustawione w równym rzędzie na półce wiszącej nad biurkiem.
Zobaczyła głównie podręczniki medyczne, lecz stały tu również książki z innych dziedzin. Sądząc po tytułach, Mark dużo czytał na temat architektury średniowiecza, okazałych rezydencji i ogrodnictwa, nie gardził też powieściami – zarówno kryminałami, jak i klasyką. Ma eklektyczne gusty, pomyślała, przerzucając kolejno kilka z nich, po czym odstawiła je na miejsce i znów ogarnęła spojrzeniem pokój. Panował w nim porządek, co mogło wprawić w zdumienie. Większość znanych Allie młodych ludzi płci męskiej strasznie bałaganiła. Kojarzyli się oni Allie z chomikiem, którego miała w dzieciństwie. W klatce Timmy’ego wszystko walało się wszędzie – w trocinach leżały kawałki marchewki, ziarenka były schowane po kątach, a legowisko co wieczór zmieniało miejsce. W porównaniu z Timmym Mark stanowił niedościgniony wzór porządku!
Allie korciło, aby zajrzeć do kilku szuflad, ale zdołała się powstrzymać. Nie chciałaby, by Mark lub ktokolwiek inny szperał w jej rzeczach, a poza tym nie spodziewała się znaleźć niczego, co ujawniłoby jakieś sekrety. Mark był zbyt szczerym i otwartym człowiekiem, aby ukrywać mroczne tajemnice. Coś takiego po prostu nie leżało w jego naturze.
Usiadła więc na brzegu łóżka, wygodnie oparła się o poduszkę i cierpliwie czekała. Mark wrócił po kilku minutach – jakimś cudem zdołał znaleźć dwa identyczne kubki, czym nie omieszkał się pochwalić.
– To sukces na tym piętrze, ale niestety zawsze brakuje mleka, więc zrobiłem herbatę rozpuszczalną. Może być?
– Jasne. – Wzięła kubek i natychmiast zamoczyła w napoju czekoladowe ciasteczko.
– Zawsze wszystko moczysz. – W glosie Marka zabrzmiała nuta fascynacji i zarazem obrzydzenia.
– Tylko herbatniki i miętowe czekoladki. Mam swoje zasady – oświadczyła z godnością, a Mark skwitował to śmiechem i siadł obok.
Przez pewien czas w milczeniu jedli ciasteczka i pili herbatę. Allie nagle skonstatowała, że czuje się w towarzystwie Marka tak dobrze, jakby tworzyli zgrane stadło. Wydawało się to tym dziwniejsze, że nawet nie byli parą zakochanych. Zjadła trzy ciasteczka – swoim zdaniem o dwa za dużo – i Mark wyjął z jej ręki pusty kubek.
– Mógłbym cię teraz wykorzystać, kiedy tak siedzisz zwinięta w kłębuszek na moim łóżku, apetycznie usmarowana na buzi czekoladą.
Machinalnie oblizała usta i zaraz tego pożałowała, bo oczy Marka rozbłysły.
– Do licha, nie rób tego – powiedział niskim, wibrującym głosem, objął ją i pocałował. – Chyba nie masz zielonego pojęcia, jak to na mnie działa. I nie patrz na mnie w ten sposób – poprosił błagalnym tonem. – I tak jest mi trudno się pohamować, więc nie podkopuj mojej silnej woli słodkim spojrzeniem tych twoich modrych oczu.
Przełknęła rozczarowanie i z trudem usiadła. Podczas pocałunku sweter zsunął się jej z jednego ramienia, była potargana i czuła się jak rozpustnica. Przelotnie zerknęła w lustro nad komodą i jęknęła. Prawdziwa rozpustnica! Psiakość. Spróbowała przygładzić włosy palcami, lecz Mark ujął jej dłonie, położył je na jej kolanach i wziął grzebień, następnie powolutku i delikatnie ją uczesał.
– Uwielbiam twoje włosy – rzekł półgłosem. – Są jak jedwab. Czasem widzę je rozrzucone na mojej poduszce.
Spojrzenie Allie chyba musiało ją zdradzić, ponieważ Mark coś mruknął i położył ją tak, aby jej głowa znalazła się właśnie na poduszce. Następnie rozłożył na niej włosy Allie w taki sposób, że utworzyły wielki wachlarz.
– Wiesz, jak bardzo chciałbym się z tobą kochać? – spytał cicho, a ona westchnęła przyzwalająco. – Nie, skarbie – szepnął. – Nie prowokuj mnie. Nie chcę, żeby to było coś banalnego, gdy już się zdarzy.
Banalnego? Czy on zwariował? Czuła w sobie tyle wzbierającej miłości, że jej serce mogło za chwilę pęknąć, a on obawia się banału? Przygryzła wargi, by powstrzymać falę dławiących emocji, i podniosła się do pozycji siedzącej.
– To idiotyczne – mruknęła, odgarniając włosy, i sięgnęła do torebki po gumkę, by je związać. – Powinnam już iść.
– Chyba tak. Dzięki za asystę przy oglądaniu domów.
– Proszę bardzo. – Zmusiła szalejącą w niej dziką kocicę do przemiany w miłego, spokojnego kiciusia i jakimś cudem zdołała się uśmiechnąć. – To była wspaniała wycieczka. I dziękuję za lunch. Naprawdę chcesz grać w pantomimie?
– Jeszcze nie wiem – odparł ze śmiechem. – To mogłaby być świetna zabawa.
– Tak sądzisz? Masz ochotę na te wszystkie wygibasy? Chyba zwariowałeś.
– Możliwe. – Wsunął jej za ucho niesforny kosmyk. – Chodź, odprowadzę cię do domu. Nie chcę, żebyś plątała się sama po ciemnych ulicach.
– A jak, twoim zdaniem, wracam zimą z nocnych dyżurów? Taksówką? To tylko dwa kroki. Nic mi nie grozi.
Prychnięciem wyraził powątpiewanie i włożył kurtkę.
– I tak cię odprowadzę. Wychowano mnie na dżentelmena, więc musisz się z tym pogodzić.
Przyszło jej to z łatwością, ponieważ oznaczało jeszcze kilka minut w jego towarzystwie. Przed drzwiami się zawahała, niepewna, czy zaprosić go na kolację. Ale z domu dobiegły ją głosy koleżanek, więc porzuciła ten pomysł. Lucy i Beth na pewno wzięłyby Marka w obroty, wypytując o wszystko, a później wyrywałyby jej paznokcie, by dowiedzieć się jeszcze więcej. Lepiej więc pożegnać się na progu.
– Nie proponuj, żebym wszedł. – Z uśmiechem położył dłonie na jej ramionach. – Bardziej przyda mi się zimny prysznic niż przesłuchanie w wykonaniu twoich przyjaciółek.
– Właśnie doszłam do tego samego wniosku. Zobaczymy się jutro po dyżurze. Przyjść po ciebie?
– Jasne. To do jutra. – Musnął wargami jej usta, zawahał się i dał jej kolejnego całusa. Ten drugi trwał znacznie dłużej i wiele obiecywał. – Śpij słodko, Ąllie.
Odprowadziła wzrokiem wysoką sylwetkę Marka. Jego włosy lśniły w świetle ulicznych latarni jak czyste złoto. Dopiero się rozstali, a ona już za nim tęskni. Zanim skręcił za róg, spojrzał na nią przez ramię i pomachał na pożegnanie. Wykonała taki sam gest i weszła do domu.
– Oto marnotrawna córeczka – powitała ją Beth. – Gdzie się podziewałaś? Byłaś z nim?
Allie trzepnęła ją w rękę i opadła na krzesło przy kuchennym stole.
– Jest woda na herbatę?
– To zależy.
– Od czego?
– Czy wszystko opowiesz.
– Nie ma co opowiadać – odparła, lecz koleżanki tylko parsknęły śmiechem, a Beth chwyciła wiszące nad bojlerem lusterko i podetkała jej pod nos.
Allie ujrzała swoje zaróżowione usta, błyszczące oczy i promienną cerę. Odłożyła lusterko i westchnęła.
– Co robiliście? – Beth przysunęła sobie krzesło.
– Oglądaliśmy domy do kupienia.
– Kurczę, szybka z was para. Długo się znacie?
– Pięć lat? Pięć dni? I wcale nie chodziło o dom dla nas. Mark szukał czegoś dla siebie. Miał dwa adresy.
– Ach tak. – Lucy zmarkotniała.
– Znalazł coś odpowiedniego? – spytała Beth.
– Tak. Śliczny domek z ogrodem.
– No to super. Będziecie mieć swoje gniazdko.
– Mark nie po to kupuje ten dom.
– Może nie, ale chata się przyda.
– Beth, jesteś nieznośna. Nie każdy musi spędzać randki w swoim gniazdku.
– Wolicie to robić w miejscach publicznych?
– Niby co? – z niewinną miną spytała Allie.
– To, co sprawiło, że masz obrzmiałe usteczka, zaczerwienioną skórę nad wargą i rozanielone spojrzenie. – Lucy znów podsunęła jej lusterko. – Allie, nie musisz się tego wstydzić. Wolno ci poszaleć. Witaj w prawdziwym świecie.
– Kocham Marka – oświadczyła raptownie i załzawionymi oczami popatrzyła na przyjaciółki. – Czy ja zwariowałam? Ledwie go znam, a już się w nim zakochałam, choć to romans bez przyszłości.
– Bo twój doktorek chce być lekarzem rodzinnym? Allie, masz źle w głowie – z niesmakiem stwierdziła Beth. – Po raz pierwszy od lat trafia się na oddziale takie cudo, a ty kręcisz nosem, bo wymarzyłaś sobie chirurga. Czego ty szukasz? Faceta, który kroi i szyje za ciężkie pieniądze? Lecisz na forsę?
– Wcale nie! – zawołała przerażona. – Nie chodzi o dochody, tylko o samą pracę.
– Lekarz rodzinny to dobry zawód.
– Akurat. Zapominasz, że przez dwadzieścia trzy lata patrzyłam, jak ten zawód rujnuje życie moich rodziców. Nie chcę się tak męczyć jak moja mama. Nie zniosłabym tego. Nie ma sensu tak się poświęcać.
– Nawet dla Marka? – Lucy nie posiadała się ze zdumienia.
– Sama nie wiem, co robić. – Allie bezradnie wzruszyła ramionami. – Widzę, dokąd zmierza nasza znajomość, i pragnę tego, ale to wszystko tylko złamie mi serce.
– Niekoniecznie. Ja bym zaryzykowała. Na razie nie myśl o jego karierze ani przyszłości. Po prostu ciesz się teraźniejszością. Nie wiadomo, co zdarzy się jutro lub za rok. Może dojdziesz do wniosku, że nie chcesz być z Markiem, lecz najpierw musisz spróbować.
Niby racja, pomyślała, ale zaraz ogarnęły ją wątpliwości. Mark może być trudny we współżyciu, zazdrosny i zaborczy. Co będzie, jeśli zacznie ją namawiać do rezygnacji z pracy? Albo okaże się, że jest kobieciarzem? Allie westchnęła ciężko. Mark mógł również być chodzącym ideałem, ale ona nie znała go na tyle dobrze, by ocenić jego charakter. Jedno jest pewne – nie należy decydować się na gorący romans z nieznajomym.
– Ta woda wreszcie się zagotowała? – Allie zdecydowanie zmieniła temat. – Królestwo za filiżankę herbaty.
Nazajutrz rano zajrzała do sali zabaw. Zastała tam Jayne Hill z jej starszą córką Sheridan i Claudią, która mimo przykrego leczenia nie traciła dobrego humoru.
– Jeszcze nie trafiła pani na porodówkę? – zażartowała Allie, a Jayne uśmiechnęła się blado.
– Też mi się wydaje, że jestem w ciąży jakieś dwa lata. Ale nie narzekam. Po tych wszystkich problemach mam się z czego cieszyć. Wie pani, że to moje dziewiąte podejście?
– Coś takiego! – Allie ze zdumieniem pokręciła głową.
– Słyszałam, że nie mogła pani donosić, ale żeby aż tyle razy?
– Mnie samej czasem trudno w to uwierzyć. Wciąż myślę, że zaraz się obudzę i stwierdzę, że to dziecko też straciłam. Dlatego chciałabym już urodzić, a potem usłyszeć, że maleństwo nie ma mukowiscydozy. – Jayne przeniosła wzrok na córkę, która właśnie szukała elementu układanki.
– Zginął, mamusiu – żałośnie poskarżyła się dziewczynka. – A to ostatni kawałek.
– Tam leży, kochanie. Za stolikiem. Zaraz ci go podam.
– Jayne wstała i powoli ruszyła w kierunku mebla.
– Ja go podniosę. Proszę się nie schylać. – Allie zrobiła dwa kroki, ale Claudia już zauważyła poszukiwany element i dała w jego stronę susa.
– Mam! – zawołała rozradowana.
Allie nie miała pojęcia, czemu tak się stało, lecz nogi Jayne nagle jakby spod niej się usunęły. Kobieta ze zdławionym okrzykiem padła na podłogę.
– Nic się pani nie stało? – zatroszczyła się Allie. – Proszę nie wstawać, tylko głęboko oddychać. Właśnie tak, doskonale. Dziewczynki, zostańcie z mamą. Weźcie ją za ręce, a ja skoczę po kogoś do pomocy.
Dziewczynki z przejęciem wykonały polecenie.
– Anno, pomóż mi, Jayne Hill się przewróciła.
– Słyszałam ten huk i właśnie do was szłam. Coś jej się stało?
– Nie wiem. Strasznie się przeraziła.
Po chwili obie uklękły przy pobladłej kobiecie i Anna zaczęła ją uspokajać.
– Proszę się nie martwić, pani Hill, zaraz panią stąd zabierzemy. Allie, wezwij kogoś z położniczego. Kto jest pani lekarzem?
– Doktor Armitage – szepnęła Jayne. – Och, strasznie mnie boli.
– Lekarz wkrótce się tobą zajmie, mamusiu – spokojnie rzekła Claudia, nadal trzymając matkę za rękę. – Staraj się ładnie, powoli oddychać. Wszystko będzie dobrze z tobą i z dzidziusiem, zobaczysz. Nie przejmuj się, jestem przy tobie.
Allie i Anna wymieniły oszołomione spojrzenia. Jaka matka, taka córka, z podziwem pomyślała Allie. Niedawno Jayne dodawała otuchy Claudii podczas podłączania cewnika, a teraz Claudia podobnymi słowami podtrzymywała na duchu matkę. Allie poczuła, że ze wzruszenia dławi ją w gardle.
– Dziewczynki, chcecie iść z Allie? Przynieście mamusi koc i poduszkę – zaproponowała Anna, a one się zawahały.
– Chodźcie. – Allie wyciągnęła do nich ręce. – Pośpieszmy się, bo wasza mama zmarznie.
– Ja z nią zostanę – oświadczyła Claudia. – Ona mnie potrzebuje. Już dobrze, mamusiu, jestem tutaj.
Allie uznała, że nie ma się co spierać. Claudia panowała nad sytuacją i opiekowała się matką tak jak ona nią. Mogło z tego wyniknąć tylko coś dobrego. Wraz z Sheridan poszła więc wezwać lekarza, ale na korytarzu wpadła na Bena Lazaara i odetchnęła z ulgą.
– Ben, mógłbyś skoczyć do sali zabaw i spojrzeć na mamę Claudii? Przed chwilą się przewróciła.
– Już idę.
Allie przekazała Sheridan pod opiekę niezawodnej Pearl, wspomniała o kocu i poduszce, po czym wezwała doktora Armitage’a. Zjawił się prawie natychmiast, ukląkł przy Jayne i uśmiechnął się do Claudii.
– Cześć. Opiekujesz się mamusią?
Dziewczynka z powagą skinęła głową, a lekarz spojrzał na swoją pacjentkę.
– Co pani najlepszego wyprawia? Wystarczy, że się odwrócę, a pani rzuca się na podłogę.
– Czy dzidziusiowi nic się nie stało? – spytała zaniepokojona Claudia.
– Jeszcze nie wiem. Posłuchajmy. Ktoś ją badał?
– Tak. – Ben skinął głową. – Jest potłuczona. Nie zdążyłem sprawdzić pulsu dziecka.
Doktor Armitage podciągnął bluzkę Jayne, trochę zsunął jej spodnie i przyłożył do brzucha specjalną słuchawkę, po czym szeroko się uśmiechnął.
– Bije jak dzwon – oznajmił. – Ktoś chce sprawdzić?
– Ja – śmiało oświadczyła Claudia i wzięła przyrząd. Po chwili wyraźnie się rozpogodziła. – Widzisz, mamusiu? Mówiłam ci, że z dzidziusiem wszystko w porządku.
– Widzę, że ktoś tu mnie zastępował – stwierdził doktor Armitage. – Dzidziuś rzeczywiście miewa się dobrze. A co z jego mamą? Jak pani upadła?
– Na bok, ale warstwa sadełka złagodziła zderzenie z podłogą, więc nie jest tak źle. Boli mnie tylko ręka.
– Zabierzemy panią na położniczy. Tam panią zbadają od stóp do głów. Może pani wstać, czy przynieść nosze?
– Wstanę. – Z pomocą obu mężczyzn Jayne ostrożnie się podniosła, a Claudia zażądała, aby mamę posadzono na wózku.
– Ale wrócisz tu, mamusiu? – Na buzi dziewczynki odmalował się wyraz paniki, gdy lekarz popchnął wózek w stronę drzwi. – Mam iść z tobą?
– Nie, skarbie, na pewno tu wrócę – z uśmiechem zapewniła Jayne. – Ty i Sheridan pobawcie się tutaj lub ułóżcie nową układankę. Sheridan może zostać? – Jayne pytająco spojrzała na Allie.
– Oczywiście – zapewniła Allie. – Proszę się nie martwić najważniejsze, żeby zajęto się panią.
– Muszę zawiadomić George'a...
– Ja to zrobię.
Jayne skinęła głową, posłała córkom całusa i znikła na korytarzu, a Sheridan serdecznie uścisnęła siostrę. Allie zaprowadziła dziewczynki na oddział, ponieważ należało pobrać Claudii krew do analizy. Claudia jak zwykle przyjęła to z imponującym spokojem, a za rękę tym razem trzymała ją siostra. Allie była pełna podziwu dla hartu ducha małej pacjentki. A idąc do domu, aby się przebrać przed spotkaniem z Markiem, myślała o tym, jakim oparciem może być dla człowieka rodzina. Allie wciąż miała przed oczami małą, dzielną Claudię, w trudnej chwili dodającą otuchy matce.
Było to takie wzruszające i jednocześnie stanowiło lekcję pokory.
Włożywszy na siebie dżinsy, grube trzewiki i ciepłą bluzę, prawie biegiem wróciła do szpitala i niecierpliwie zastukała do drzwi pokoju Marka.
– Mark? – zawołała, nagłe spragniona jego bliskości i wciąż pod wrażeniem pełnej emocji sceny na oddziale.
Otworzył drzwi i na widok jej miny bez wahania ją objął.
– Na miłość boską, Allie, stało się coś złego?
– Chodzi o Claudię – odparła, zalewając się łzami.
Wciągnął Allie do pokoju, posadził na łóżku i pozwolił jej wypłakać się w swoich ramionach. Jednocześnie gorączkowo się zastanawiał, co zaszło w szpitalu. Claudia? Czyżby ją stracili? Ale dlaczego? Jej stan ostatnio się poprawiał.
– Co się stało? – spytał, gdy Allie przestała pochlipywać i wytarła nos.
– Jayne upadła, a Claudia zachowała się wspaniale. Trzymała matkę za rękę, zapewniała, że wszystko będzie dobrze. Ta mała ma fantastyczny charakter, jest taka... – Przygryzła wargę, znów walcząc z przypływem wzruszenia.
A więc z Claudią wszystko w porządku. Mark odetchnął z ulgą i znów przytulił Allie.
– Jak miewa się Jayne?
– Zabrali ją na położniczy. Chyba nic jej nie grozi, ale się potłukła i jest roztrzęsiona. Mark, widziałam, jak ona pada na podłogę, i nadal nie pojmuję, jak do tego doszło. Wcale się nie potknęła, po prostu wyłożyła się jak długa. Zaraz przybiegł Ben, a potem Joe Armitage i zawieźli ją na badania. Podobno ani jej, ani dziecku ten upadek nie zaszkodził, ale biedna Claudia i jej siostra strasznie się przejęły.
– Musiałaś wypełnić formularz wypadkowy? – Mark uznał, że najlepiej poruszyć przyziemny temat.
– Oczywiście! – Allie wzniosła oczy ku niebu. – Oprócz dzieci tylko ja wszystko widziałam, więc papierkowa robota spadła na mnie. Te raporty są niesamowicie szczegółowe, ale już po krzyku. – Wyprostowała się i uśmiechnęła trochę zakłopotana. – Przepraszam cię za ten wybuch emocji, ale byłam taka dumna z Claudii. Zaimponowała mi.
– Wiem, co czujesz. – Jeszcze raz ją uścisnął, lekko cmoknął w zaczerwienione powieki i kazał umyć twarz. Allie znikła w łazience, on zaś włożył sweter, buty i kurtkę.
– Lepiej? – spytał na widok Allie trochę zapuchniętej, lecz spokojniejszej. Dobrze ją rozumiał. Patrząc na Jayne, musiała czuć się bezsilna, a to zawsze bardzo frustruje.
– Jaki piękny dzień – mruknęła, gdy szli na parking. – Dopiero teraz to zauważyłam.
– Ja zorientowałem się wcześniej – odparł ze śmiechem.
– Marzyłem, żeby wyrwać się na świeże powietrze. Trochę się pouczyłem, ale po lunchu zafundowałem sobie mały spacerek i nie miałem ochoty z niego wrócić!
Uwielbiał tę porę roku – wczesną jesień, gdy liście stawały się czerwonozłote, a dni były pogodne i jeszcze ciepłe. Jadąc krętą drogą do Pulham, z przyjemnością podziwiał piękno krajobrazu. Na pastwiskach konie skubały zieloną trawę, czyste strumyki migotały w promieniach słońca, a małe domki wyglądały sielsko w otoczeniu wielkich drzew. W takich chwilach zapominało się o cuchnącym spalinami mieście i jego zakorkowanych samochodami ulicach. A towarzystwo Allie stanowiło dodatkową atrakcję.
Gdy znaleźli się w Pulham i zbliżali do „Chaty przy kościele”, Mark poczuł się tak, jakby wracał do domu. W ogrodzie ujrzał panią Pettitt z jakimś mężczyzną, zapewne jej synem, zatrzymał auto i wysiadł.
– Dzień dobry! – zawołał.
– O, doktor Jarvis. Miło mi pana widzieć. – Staruszka uśmiechnęła się radośnie. – Chyba nie rozmyślił się pan? – spytała zaniepokojona.
– Skądże – zapewnił ze śmiechem.
– Och, to dobrze. Minnie bardzo się ucieszy. Geraldzie, poznaj doktora Jarvisa, który kupuje mój dom. Rozmawialiście wczoraj z sobą. Doktorze, to mój syn Gerald.
Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i pani Pettitt zaprosiła wszystkich do środka. Mark niechętnie odmówił, wyjaśniając, że chcą przed zapadnięciem zmroku pospacerować.
– Wobec tego proszę przyjść później na podwieczorek. Mam pyszny keks i dżem malinowy. Pokazywałam panu krzaki malin?
– Nie oglądaliśmy posesji, lecz może przyjrzymy się jej po spacerze. I dziękujemy za zaproszenie. Wpadniemy.
– Za jakąś godzinkę?
– Pewnie tak, jeśli nie zabłądzimy.
– To mało prawdopodobne – stwierdził Gerald. – Ścieżki są wyraźnie oznaczone. Chwileczkę, dam państwu pian. Czasem się nam przydaje, gdy przyjeżdżamy tu z dziećmi.
Wyruszyli więc na wycieczkę, uzbrojeni w pożyczoną mapkę. Maszerowali wzdłuż szemrzącego strumienia, Allie ze śmiechem obrzucała Marka złocistymi jesiennymi liśćmi, a on całował ją pośrodku cichego lasu, myśląc o tym, jaki będzie szczęśliwy, gdy zamieszka w tej okolicy. Miał nadzieję, że nie pojawią się nieprzewidziane przeszkody i wkrótce zostanie właścicielem uroczego domku. Oczyma duszy już widział tam Allie – w skarpetkach, dżinsach i wielkim, starym swetrze krzątającą się po kuchni, podczas gdy on kopie coś w ogrodzie i odgania Minnie od karmnika dla ptaków...
– Grosik za twoje myśli.
– Waśnie sobie marzyłem o tym ślicznym domku – odparł z uśmiechem, patrząc w jej wielkie, niebieskie oczy.
– Skoro o tym mowa... – Zerknęła na zegarek. – Pani Pettitt chyba już na nas czeka. Powinniśmy wracać.
Skinął głową, lecz nie wypuszczał jej z objęć. Pocałował ją, a potem jeszcze raz, na zapas, i westchnął cicho, kołysząc ją w ramionach.
– To doprowadza mnie do szaleństwa – mruknął.
– Więc przestań – powiedziała rozbawiona.
– Nie chcę.
Zaśmiała się i wysunęła z jego uścisku.
– Wielka szkoda, bo ja marzę o herbacie i ciastku. – Pomknęła przez las. – Kto ostatni, ten gapa!
Pobiegł za nią, podziwiając jej szybkość i zręczność, dopóki Alhe nie zawadziła stopą o korzeń. Gdy się przewróciła, Mark padł obok niej i znów ją pocałował. Gdyby nie węszący w pobliżu labrador, jego właściciel chyba by ich rozdeptał. Podnieśli się z ziemi, oboje roześmiani, po czym Mark usunął liście z włosów i ubrania Allie.
Wyglądała przepięknie, trochę potargana i rozgrzana biegiem, z zaróżowionymi od pocałunków ustami i oczami lśniącymi ze szczęścia. Chciał wierzyć, że ze szczęścia, bo równie dobrze mogły tak lśnić załzawione od wiatru...
To był cudowny dzień, pomyślała Alhe. Spacer sprawił im wiele radości, domek okazał się jeszcze bardziej uroczy, niż zapamiętała, a Minnie natychmiast wskoczyła jej na kolana i przez całą wizytę już stamtąd nie zeszła. Zdaniem pani Pettitt świadczyło to o wielkiej sympatii i Allie powinna czuć się zaszczycona, lecz ona miała pewne wątpliwości. Kolano było podrapane, dżinsy wilgotne, a kocisko wycyganiło od niej kawałek ciasta, lecz chyba rzeczywiście ją polubiło!
A później Mark zabrał ją do siebie i tak długo całował, aż całkiem stopniała w jego objęciach. Jej kolana stały się takie miękkie, że wątpiła, czy jeszcze kiedykolwiek będzie chodzić. Pocałunki w lesie zapierały jej dech, ale tutaj, w ciemnym pokoju, pieszczoty Marka działały na nią obezwładniająco. On zaś w końcu przytulił ją i łagodnym kołysaniem sprawił, że nie wiadomo kiedy usnęła. Obudziła się dużo później i stwierdziła, że znajduje w łóżku Marka, w jego ramionach. Delikatnie nim potrząsnęła, wyrywając go z głębokiego snu. Zamruczał coś, znów zamknął ją w uścisku i wsuwając udo między jej nogi, przetoczył się na nią.
– Mark – szepnęła, szarpiąc go za ramię, choć najchętniej wtuliłaby się w niego i tak została. Wymacała nocną lampkę i zapaliła światło. – Mark, zbudź się.
– Co się dzieje? – zamruczał sennie.
– Mark, muszę iść do domu.
– Która godzina? – Zamrugał i wreszcie oprzytomniał.
– Prawie wpół do pierwszej.
– Świetnie. Jeszcze nie trzeba wstawać.
– Ja muszę. Powinnam wrócić do domu.
– Niekoniecznie. Mogłabyś tu przenocować...
Wiedziała, co sugerował. Było to w zgodzie z jego filozofią zawartą w słowach „zobaczymy, co z tego wyniknie”. Lecz jej ta filozofia nagle przestała się podobać. Oznaczała bowiem, że mogliby . zaangażować się w coś niezupełnie świadomie – daliby się ponieść chwili, nie myśląc o zobowiązaniach i konsekwencjach. A ona nagle zapragnęła czegoś więcej. Z westchnieniem wypuściła z płuc powietrze, a Mark uśmiechnął się żałośnie.
– Czy to oznacza „nie”?
– Przepraszam...
– Nie musisz. Prawdę mówiąc, cieszę się. Oboje idziemy rano do pracy, więc to nie najlepsza pora na nasz pierwszy raz. – Pocałował ją delikatnie i jakby trochę z żalem, po czym wstał z łóżka i wyciągnął do niej rękę. – Chodź, odprowadzę cię.
– Nie trzeba – zaprotestowała, ale potrząsnął głową.
– Idziemy – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. – I tak nie zmrużyłbym oka, gdybym puścił cię samą o tej porze.
– Ale się przejmujesz. Jesteś jak moja mama.
– Wspaniała kobieta. Jak się miewa?
– Doskonale. Wciąż się dopytuje, kiedy cię do nich przywiozę.
– Możesz to zrobić w każdej chwili. Masz fantastycznych rodziców. Z radością ich odwiedzę.
– Powtórzę to mamie. – Włożyła buty i bluzę, Mark także się ubrał i wyszli na ulicę. Noc była pogodna i zimna, toteż przy każdym oddechu z ich ust wydobywały się obłoczki pary. Maszerowali szybko, a na ganku Mark znów ją pocałował.
– Chyba zwariowałem, skoro pozwalam ci odejść – zamruczał w jej włosy i z ciężkim westchnieniem się wyprostował. – Zmykaj do środka. Zobaczymy się rano.
Ja też chyba zwariowałam, zgadzając się, żebyś pozwolił mi odejść, pomyślała, zamykając za sobą drzwi. Tej nocy długo nie mogła zasnąć. Myślała o bliskości ciepłego ciała Marka i strasznie za nim tęskniła.
– Co nowego? – spytała Anna.
– Od wczoraj? Jayne czuje się dobrze, choć nabiła sobie parę imponujących siniaków. Claudia ucieszyła się na widok mamy. Chyba się bała, że ona straci dziecko.
– Wspomniała o tym.
– Mamy też sześciolatkę, która spadła z drabiny i złamała rękę. Wczoraj trzeba było operować, bo poważnie uszkodzona została kość promieniowa oraz łokciowa. Poza tym dwa przypadki zapalenia wyrostka, dwa niemowlaki z kolką i wymiotami i dzieciak na obserwacji po urazie głowy. Czyli normalna niedziela – podsumowała Allie. – A co u Darrena?
– Coraz lepiej. Dzisiaj chyba go wypiszą na pewien czas. W domu trochę odżyje. Ja ci minęła reszta niedzieli?
– Wspaniale – odparła zgodnie z prawdą. – Najpierw spacer po lesie, a potem herbatka z keksem u przemiłej starszej pani i cichy, spokojny wieczór.
W ramionach Marka, lecz o tym Anna nie musiała wiedzieć. I tak chyba była trochę zazdrosna!
Allie zobaczyła Marka dużo później. Właśnie rozmawiał w gabinecie przez telefon, ale na jej widok gestem poprosił, by poczekała. Wymknęła się na moment i wróciła z dwoma kubkami herbaty. Siedząc z boku, słyszała, jak Mark rozmawia o formalnościach związanych z zakupem domu. Po chwili odłożył słuchawkę i odwrócił się rozpromieniony.
– Wszystko załatwione – oznajmił radośnie. – Inspekcja zostanie przeprowadzona w najbliższych dniach. Jeśli nie będzie niespodzianek, to mogę przejąć dom zaraz po wyprowadzce pani Pettitt.
– Przeniesiesz się tam od razu? – Nagle sobie uświadomiła, że Mark już wkrótce przestanie mieszkać tutaj, a ona nie będzie mogła tak po prostu do niego wpaść. Szkoda.
– Tak, ale zatrzymam pokój w szpitalu. Przyda się na nocne dyżury i na jakieś awaryjne sytuacje, jeśli na przykład niechcący wyrwę jakąś rurę i spowoduję w domu potop. A w ogóle czemu pytasz? Będziesz za mną tęsknić?
Ciekawe, jaką odpowiedź chciałby usłyszeć, pomyślała. Cóż, równie dobrze może to być prawda.
– Tak – odparła szczerze. – Będę.
Uśmiech znikł z twarzy Marka, zastąpiony wyrazem czułości i zrozumienia.
– Dzisiaj w nocy pracuję. Gdyby nie to, zaprosiłbym cię na kolację.
– Muszę unikać obfitych posiłków, bo się roztyję.
– Moglibyśmy wziąć coś na wynos i zjeść u mnie.
– To byłoby mniej tuczące? Mark parsknął śmiechem.
– Nie, ale ty nie musisz się odchudzać.
– Nie powinnam też przytyć.
– Mógłbym kupić tonę sałatek, żebyś sobie siedziała w kąciku i chrupała marchewki.
Skrzywiła się, niezbyt zachwycona taką perspektywą.
– Może lepiej ja coś ugotuję – zaproponowała. – W razie potrzeby wezwą cię przez pager.
– Nie, szkoda wychodzić w połowie posiłku. Dzisiaj się przemęczę i między wezwaniami karnie poczytam podręczniki.
– Będzie dużo gorzej, gdy zostaniesz lekarzem rodzinnym. Tutaj musisz tylko przejść przez korytarz.
– Nie przekonuj mnie, Allie. – Uśmiechnął się i wstał. – Wiem, czego chcę. – Obszedł biurko i lekko cmoknął ją w usta. – Dzięki za herbatę. Zobaczymy się później, teraz muszę iść do poradni.
Wyszedł, a ona poczuła przypływ zdumiewającego przygnębienia. Chyba nie uda się wyperswadować Markowi kariery lekarza rodzinnego. Allie nie miała złudzeń co do swej beznadziejnej sytuacji. Była na najlepszej drodze do oddania serca jedynemu mężczyźnie, którego nie wolno jej pokochać. Do licha.
Pośpiesznie otarła łzy i zerwała się z krzesła. Zachowuje się niemądrze. Zwykłe zadurzenie to jeszcze nie miłość. Należy o tym pamiętać. Wróciła na oddział akurat wtedy, gdy przywieziono kogoś po operacji. Doskonale, właśnie tego potrzebuje – dużo pracy. Troskliwie zajęła się małą pacjentką, pogawędziła z jej matką i zdołała zepchnąć myśli o Marku Jarvisie na peryferie swego umysłu.
– Jak miewa się twoja mamusia? – spytała nazajutrz rano, dezynfekując podłączenie kroplówki Claudii.
– Dobrze. Wczoraj urodziła dzidziusia w Pizza Hut.
– Co?! – Allie omal nie upuściła strzykawki. – Chyba żartujesz!
– Jasne, że żartuję. – Claudia skuliła się ze śmiechu.
– Ty mała oszustko. Powiedz, jak naprawdę się czuje.
– Normalnie. Rodzi jutro. Wczoraj razem z tatusiem zabrała nas na kolację i wtedy nam powiedziała. Aż trudno uwierzyć, że będziemy mieć dzidziusia. Poprzednio się nie udało.
– Byłaś bardzo smutna z tego powodu?
– Kiedy dzidziuś umarł? – Wielkie oczy dziewczynki popatrzyły na nią z powagą. – Tak. Mamusia też strasznie się smuciła. To było okropne. Dlatego teraz tak się martwię. Mamusia mówi, że dziecko też może mieć to zwłóknienie, ale na razie nie wiadomo. Gdyby chorowało na to co ja, to mu pomogę.
Allie wiedziała, że w tej rodzinie choroba nie zdominuje życia jej członków. Świadczyła o tym postawa Claudii. Mała zdawała sobie sprawę ze swego stanu i akceptowała zdrowotny reżim, nie robiąc z tego problemu. A w razie potrzeby była skłonna wesprzeć młodszego braciszka lub siostrzyczkę. Allie przełknęła ślinę, by ukryć wzruszenie, pośpiesznie dokończyła zabieg i wstała.
– Gotowe – oznajmiła.
– Ciekawe, co się urodzi. Chłopiec czy dziewczynka?
– Wkrótce się dowiesz, skarbie. Ale miło jest się zastanawiać, prawda?
– Będę mogła pójść jutro na położniczy?
– Oczywiście, kochanie. Sama cię tam zabiorę, bo uwielbiam maleńkie dzieci. Pójdziemy razem?
– Chętnie. – Claudia kiwnęła główką, a jej jasne loczki zatańczyły wokół buzi. – Mogę już iść na śniadanie?
– Tak. Pamiętaj o pigułkach.
– Nie zapomnę – zapewniła dziewczynka i w podskokach pobiegła do jadalni, wyglądając jak najnormalniejsza na świecie siedmiolatka.
Przecież nią jest, pomyślała Allie i poszła sprawdzić stan zapasów w pokoju zabiegowym. Zajęta robieniem porządku na półkach nie usłyszała, że ktoś do niej podszedł. Niemal podskoczyła, czując w talii czyjeś ręce. Ręce Marka. Pisnęła i odsunęła je, po czym pogroziła mu palcem.
– Znowu mnie przestraszyłeś – powiedziała karcąco.
– Wybacz. – Nie sprawiał wrażenia skruszonego, a jego usta wygięły się w leniwym, seksownym uśmiechu, który zawsze wprawiał jej serce w szalony galop.
– Tej nocy najwyraźniej się nie napracowałeś.
– Żartujesz? Nawet nie zmrużyłem oka. Ale za to mam dzisiaj wolne popołudnie. Chcesz pospać ze mną?
Jeszcze jak, odparła w duchu. Byłoby cudownie wtulić się w Marka i usnąć w jego objęciach. Ale powinna pracować oraz chronić swoje zdrowe zmysły.
– Przykro mi, ale dzisiaj pośpisz sam – oświadczyła, a wchodząca do pokoju Anna otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, przeprosiła i wyszła, zaintrygowana jak nigdy dotąd. Allie wzniosła oczy do nieba i parsknęła śmiechem. – Jak ja jej to wytłumaczę?
– A musisz? – spytał Mark, wzruszając ramionami. – A może byłoby ci wstyd, gdyby ktoś zaczął nas podejrzewać o tego rodzaju związek?
– Nie chodzi o wstyd – odparła. – Po prostu wolałabym uniknąć przesłuchania w wykonaniu Anny i moich koleżanek. Wezmą mnie na tortury, żeby się czegoś dowiedzieć. Są piekielnie ciekawskie i zdecydowane jak najszybciej mnie wyswatać. Pod tym względem przerastają moją mamę!
– I tak pewnie nie dorównują mojej. Jest okropna! Marzy, żeby zostać babcią. Takie bywają matki jedynaków.
– Ja na szczęście mam starszego brata. Już się zaręczył, więc moi staruszkowie na razie dali mi spokój.
– Ciesz się z takich drobiazgów. – Ignorując brzęczyk pagera, patrzył na nią czule. – Na pewno nie zdołam cię namówić na słodką drzemkę trochę później?
Gdyby wiedział, jak kusiła ją ta wizja, tak łatwo by nie zrezygnował. Lecz on wziął jej śmiech za odmowę i westchnąwszy, ostentacyjnie posłał na odchodnym całusa.
Anna wpłynęła do pokoju sekundę po wyjściu Marka i Allie popatrzyła na nią groźnie.
– Nawet nie pytaj – rzekła ostrzegawczym tonem.
– Mówisz mu w mojej obecności, że dzisiaj musi spać sam, i żądasz, żebym o nic nie spytała? Bezlitosna z ciebie baba.
– Nie było tak, jak ci się wydaje.
– A jak? Chcesz mi wmówić, że nie poszłaś z nim do łóżka? Więc co robiliście? Testowaliście leczenie snem?
– Daj spokój, Anno. Chyba mamy jakąś robotę?
– Żebyś wiedziała. Prawdę mówiąc, jesteś mi potrzebna. Zaraz przyślą do nas dwuletnie dziecko z gorączkowymi drgawkami po infekcji ucha. Właśnie miało napad i Marka wezwano do izby przyjęć, żeby je zbadał. Dzieciak jest na lekach uspokajających i może będzie trzeba podłączyć go do respiratora. Przygotujesz łóżko?
– Jasne. – Allie ruszyła do drzwi, w myśli układając listę niezbędnych rzeczy. – Jego mama zostanie?
– Nie wiem. Ale zainstalujmy go w jednoosobowym pokoju. Dziecku przyda się cisza i spokój, poza tym mały będzie wymagał specjalnej opieki. Zajmiesz się nim?
Allie skinęła głową i poszła do małej salki dla pacjentów, którym towarzyszy ktoś z rodziny. Pamiętając o napadach drgawek, rozłożyła dla dziecka większe łóżeczko z odpowiednimi poręczami. Następnie sprawdziła respirator i aparaturę monitorującą funkcje życiowe. Po chwili przywieziono malca. Był już pod działaniem leków i drgawki ustały, a towarzyszący dziecku Mark przyciszonym głosem wydał instrukcje. Chłopczykowi podano tlen i założono elektrody podłączone do monitorów.
– Dostaje przez kroplówkę antybiotyk zwalczający infekcję ucha i gorączkę – doda! Mark. – Na razie trzeba przecierać ciało wilgotną gąbką, dopóki temperatura nie spadnie. Będzie pod twoją opieką, Allie? – Potwierdziła skinieniem głowy. – To dobrze. – Mark lekko się uśmiechnął. – Jego mama chyba zostanie przy nim, prawda, Carol?
– A mogę? – Kobieta była bliska paniki.
– Oczywiście. Łóżko już czeka, choć niestety dosyć krótkie. Ale pani jest średniego wzrostu, prawda?
– Och, łóżko dla mnie to żaden problem. Martwię się o Toby’ego. Już nic mu nie grozi?, – Chyba nie – odparł Mark. – Teraz musimy dać mu trochę czasu. Później znów go zbadamy. Przypuszczam, że jutro rano już będzie wesoło z panią gawędził.
Słysząc to, matka chłopczyka omal nie wybuchnęła z radości płaczem. Pociągnęła nosem i serdecznie podziękowała lekarzowi, który uśmiechnął się do niej i wychodząc, porozumiewawczo mrugnął do Allie. Wygląda na strasznie zmęczonego, pomyślała. Czy aby odpowiednio się odżywia? Nie był za chudy, ale na pewno powinien porządnie się wyspać. Najchętniej wzięłaby go pod swe opiekuńcze skrzydełka i trochę mu pomatkowała.
Po jego wyjściu sprawdziła pracę aparatury, wypełniła kartę i poszła zrobić Carol herbatę. Kobieta wciąż była roztrzęsiona, a co gorsza, nie mogła skontaktować się z mężem.
Po powrocie Allie przyłapała ją na używaniu telefonu komórkowego. Wyjaśniła, że może to zakłócić funkcjonowanie elektronicznego sprzętu, i wysłała Carol na parking.
W ciągu kilku następnych godzin parę razy obmyła rączki i nóżki dziecka gąbką zwilżoną w letniej wodzie i z satysfakcją stwierdziła, że temperatura spadła do trzydziestu dziewięciu stopni. Z powodu działania środka uspokajającego ciało dziecka było bezwładne, co trochę utrudniało proces oddychania pod respiratorem, ale z tym należało się pogodzić. Po południu przyjechał ojciec Toby’ego i Allie zostawiła dziecko pod opieką rodziców.
– Jak tam nasz maluch? – spytała Anna, gdy Allie weszła do pokoju pielęgniarek.
– Drgawki ustały, temperatura się obniża i dzieciak wygląda dużo lepiej. Był blady i trochę siny, a teraz nabrał kolorków.
– To świetnie. Przypisałam cię na jutro do niego, ale miejmy nadzieję, że go wypiszą i będziesz mogła mi pomóc. Jest sporo roboty. Aha, Mark powiedział, że idzie do siebie i chciałby, żebyś do niego wpadła po dyżurze.
– Pewnie będzie spał jak suseł – odparła, choć jej serce radośnie podskoczyło.
– Zamierzał na ciebie poczekać.
Może i zamierzał, pomyślała kilka godzin później, ale i tak zasnął. Zapukała jeszcze raz – bez rezultatu. Wyjęła z torebki kawałek papieru, napisała parę słów i właśnie wsuwała notatkę pod drzwi, gdy się otworzyły i stanął w nich Mark – zaspany, w rozpiętej koszuli i bosy.
– Przyszłaś – stwierdził z westchnieniem.
– Nie chciałam cię budzić, ale Anna wspomniała...
– Myślałem, że znów wybierzemy się na spacer, ale jestem wykończony i wracam do łóżka. Masz ochotę się przyłączyć?
– Nie – skłamała – a ty już powinieneś spać, zamiast udawać przytomnego. – Stanęła na palcach i pocałowała go. – Idź spać. Zobaczymy się jutro. Pracuję od dwunastej do dziewiątej.
– To na razie. Uważaj na siebie.
Odchodząc, czuła na sobie jego spojrzenie. Odwróciła się, zanim skręciła za róg, a Mark jej pomachał. Niewiele to pomogło. Miała bowiem przemożną ochotę zawrócić i paść w jego ramiona...
Nazajutrz po południu Jayne urodziła, a mały Toby odzyskał wigor i rozrabiał. Przebadano go, nie stwierdzono żadnych skutków ubocznych leczenia, a po infekcji ucha nie zostało ani śladu, więc malucha wypisano.
Allie znalazła więc czas, aby wraz z mężem Jayne, Claudią i Sheridan iść na położniczy zobaczyć noworodka. Claudia była przejęta i jednocześnie pełna obaw. Allie ze wzruszeniem zauważyła, że mała tym razem zachowuje się jak dziecko. Jej dorosłość czasem wydawała się trochę niepokojąca, lecz dziś Claudia była po prostu siedmioletnią dziewczynką, która ma pierwszy raz ujrzeć maleńkiego braciszka. A potem dał znać o sobie stres skumulowany w ciągu minionych tygodni. Claudia popatrzyła na leżące obok matki maleństwo i spytała z niedowierzaniem:
– On na pewno jest nasz?
– Na pewno – uspokoiła ją matka, a Allie stwierdziła, ze Jayne jest prawie tak samo oszołomiona jak jej córeczka.
– Jak ma na imię?
– Kieran – odparła Jayne. – Na cześć tego piłkarza drużyny z Audley. Oby w dzisiejszym meczu strzelił gola. Byłoby wspaniale, prawda, słoneczko? – szepnęła do niemowlęcia.
Maleństwo ją zignorowało, odsypiając męczące przyjście na świat. Dziewczynki odwinęły kocyk, policzyły wszystkie paluszki i zaczęły się podśmiewać z chudziutkich nóżek.
– Spisała się pani na medal, mamusiu. – Allie wesoło mrugnęła do Jayne. – Jak samopoczucie?
– Całkiem dobrze, choć nadal trudno mi uwierzyć, że go mamy. Na razie wszystko wydaje się takie cudowne.
Na razie, w myślach powtórzyła Allie. Dziecku należało pobrać krew do analizy, a po kilku tygodniach przeprowadzić test stwierdzający stężenie elektrolitów. Jeśli ich poziom nie przekroczy normy, będzie to oznaczało, że dziecko nie ma mukowiscydozy. Zerknęła na zegarek i na męża Jayne.
– Muszę już iść. Mógłby pan później odprowadzić Claudię czy mam kogoś po nią przysłać?
– Przyprowadzę – obiecał George. – I dziękuję, że pani przyszła.
– Nie odmówiłabym sobie takiej przyjemności – odparła z uśmiechem. Niechętnie oderwała wzrok od niemowlęcia i pośpiesznie wróciła na oddział. Tuż za drzwiami spotkała wychodzącego Marka.
– Byłaś na położniczym? Jak tam nowy lokator?
– Jest rozkoszny – stwierdziła z rozmarzeniem w głosie. – Noworodki wydają się takie idealne. Są niby delikatne, lecz jednocześnie imponująco silne. To niesamowite.
– Coś mi się wydaje, że lubisz te maleństwa.
– Uwielbiam. Moja matka już teraz współczuje mojemu przyszłemu mężowi, bo pewnie będę, mieć z dziesięcioro dzieci.
– Już sobie wyobrażam ciebie otoczoną gromadką blondasków w różnym wieku, pracowicie rysujących, malujących lub przylepiających ohydne kawałki klusek na kolorowym papierze. Może powinnaś była zostać nauczycielką w podstawówce?
– Nigdy w życiu. Kocham swoją pracę. Chętnie będę przylepiać kluski z własnymi dziećmi, ale cudze wolę leczyć i zdrowe odsyłać do domu.
Mark roześmiał się i otworzył drzwi.
– Muszę lecieć do poradni. O której dzisiaj kończysz?
– O dziewiątej, ale potem muszę zrobić pranie, a jutro zaczynam o siódmej.
– To niewesoło. Zamierzałem cię gdzieś porwać, ale chyba przełożymy to na kiedy indziej.
– Myślałam, że dzisiaj masz w Pulham próbę pantomimy? – spytała z niewinną minką.
– Do licha, na śmierć o tym zapomniałem. – Trzepnął się ręką w czoło. – Ale skoro ty jesteś dziś nieosiągalna, to chyba pojadę na tę próbę. Może zagram księcia z bajki?
– Raczej jedną z brzydkich sióstr Kopciuszka.
– Obraziłem się – oświadczył z udawaną powagą, pomachał na pożegnanie i cicho pogwizdując, wyszedł.
Allie odprowadziła go wzrokiem, żałując, że nie umówili się na wieczór. Lecz zaraz wytłumaczyła sobie, że tak jest lepiej. Jeśli nie chciała się zaangażować emocjonalnie, to nie powinna zbyt często się z nim spotykać. Chyba że tylko od czasu do czasu...
Przez kilka dni aż nadto skutecznie trzymała Marka na dystans, a poza tym oboje mieli dyżury o różnych porach, więc do końca tygodnia prawie się nie widywali.
W piątek do szpitala przyszło kilku piłkarzy z zespołu Audley. Często tu wpadali, by poprawić małym pacjentom humor. Dzieci ich uwielbiały, zwłaszcza chłopcy, którzy leżeli na wyciągach i od dawna nie mieli okazji zobaczyć swoich bohaterów w akcji. Claudia zarumieniła się po korzonki włosów, gdy jeden ze sportowców ją zagadnął, ale zebrała się na odwagę i powiedziała, że jej dwudniowy braciszek ma na imię Kieran. Piłkarze natychmiast poszli wraz z nią zobaczyć malucha nazwanego tak na cześć ich kolegi.
– Oni są bombowi! – oświadczyła po powrocie zachwycona. – Zrobiono nam zdjęcia i będziemy w gazecie!
Allie uścisnęła rozpromienioną dziewczynkę i kolejny raz odniosła wrażenie, że Claudia schudła.
– Skarbie, chyba trzeba będzie włączać Prosiaczka także i w dzień. Nie wydaje ci się, że troszkę zeszczuplałaś?
– Może. Ostatnio nie miałam apetytu.
– Zaraz cię zważę i porozmawiam z lekarzem. Jeśli uzna, że musimy cię podkarmić, codziennie podłączymy Prosiaczka na godzinę lub dwie, dobrze?
Zostawiła dziewczynkę opowiadającą dzieciom o sesji fotograficznej z piłkarzami i wezwała Marka. Po sprawdzeniu rejestru wagi Claudii zdecydował, że należy dokarmiać Claudię przez dwie godziny dziennie. Claudia przyjęła tę decyzję ze zrozumieniem. Mogła swobodnie poruszać się po oddziale, popychając wózek z pompką. Wiedziała też, że organizm dziecka chorego na mukowiscydozę potrzebuje ogromnej ilości kalorii, a po pewnym czasie jedzenie nawet pysznych rzeczy przestaje być atrakcją.
Potem Allie poszła do pokoju pielęgniarek. Zastała tam Marka, który właśnie skończył rozmawiać przez telefon. Na jej widok teatralnym gestem przycisnął dłoń do piersi.
– Nareszcie sami! – zawołał, a Allie pokręciła głową.
– Widzę, że wchodzisz w rolę.
– Jestem sir Prancelotem – oznajmił z dumą. – Gramy jakąś komediową wersję „Króla Artura” z mnóstwem aluzji. Mnie piękna dziewczyna niestety przechodzi koło nosa.
– Aaaaaaaach – westchnęła zabawnie Allie, a Mark się roześmiał.
– Nie naigrawaj się ze mnie. Taka wielka rola nie trafia się co dzień. Mógłbym do końca życia żałować, że ją odrzuciłem.
– Wiedziałam, że dasz się wrobić.
– Tak, ale to będzie dobra okazja, żeby wejść w nowe środowisko i poznać tutejszych mieszkańców.
– Owszem, i wszyscy pomyślą, że frajer z ciebie – odrzekła nieco kwaśnym tonem. – Coś nowego w sprawie domu?
– Jest już po przeglądzie technicznym, który ujawnił parę słabych punktów. Mam obowiązek dokonać napraw w ciągu sześciu miesięcy, ale z tym nie powinno być problemu, więc mogę się wprowadzić w przyszłym tygodniu.
– Tak szybko?
– Sam jestem zdumiony, ale pani Pettitt już się przeniosła do nowego mieszkania i sprawia wrażenie bardzo zadowolonej. Jej syn pytał, czy chciałbym zachować łóżko – pewnie są kłopoty z jego wyniesieniem. Podobno wyrzucili stary materac, ale mebel może zostać.
– Warto go zatrzymać? – spytała z powątpiewaniem.
– Czy ja wiem? Może. To wielkie, małżeńskie łoże z litego drewna. Podobno wciągnięto je na górę przez otwór okienny, po wyjęciu okna z framug. Zgodziłem się na zostawienie tego grata. Nie muszę za niego nic płacić, a w razie czego zawsze mogę pociąć na kawałki i spalić.
A więc moje przypuszczenie, że meble wnoszono po kawałku, było bliskie prawdy, pomyślała Allie.
– Jak ono wygląda? Jakoś nie utkwiło mi w pamięci.
– Mnie też nie. Ale wkrótce się przekonam. Prawdę mówiąc, nie pamiętam mnóstwa szczegółów. Oby ten dom znów mi się spodobał, gdy go zobaczę!
– Nie ma obawy, był śliczny. A jeśli zmienisz zdanie, to możemy się zamienić. Ja się tam przeprowadzę i będę nadal regulować swój czynsz, a ty zaczniesz spłacać raty za dom i zamieszkasz z moimi koleżankami.
– Rany boskie! Sądzisz, że bym to przeżył?
– Wątpię – odparła ze śmiechem, wyobrażając sobie, jakim zagrożeniem dla tego wcielenia seksu byłyby jej przyjaciółki. – Ale umarłbyś szczęśliwy. Nie przypuszczam jednak, żeby do tego doszło. Na pewno będziesz wolał swoją uroczą chatkę.
– Może powinienem się zastanowić? Gdy pomyślę o Lucy i Beth... – Znacząco zawiesił głos i dostał od Allie klapsa.
– Uciekaj stąd – poleciła z udawaną surowością. – I zajmij się czymś pożytecznym zamiast plątać mi się pod nogami.
– Tak jest. – Zasalutował z powagą i przystanął. – Przypadkiem nie wybierasz się w ten weekend do rodziców? Z radością bym ich odwiedził i porozmawiał z twoim ojcem. Chciałbym go o coś spytać, gdyby nie miał nic przeciwko temu.
– Och, z pewnością byłby zachwycony. Może wpadniesz na niedzielny lunch? Będzie też mój brat z narzeczoną, ale muszą wyjechać wczesnym popołudniem, więc później mógłbyś pogawędzić z tatą, gdy ja z mamą zajmiemy się zmywaniem. Albo wy dwaj pozmywacie, a my spokojnie wypijemy herbatkę.
– To bardziej prawdopodobna wizja.
– Powiedzieć im, że się zjawisz?
– Jeśli możesz. Co robisz dziś wieczorem?
– Pracuję – odparła, krzywiąc się. – Jutro rano też. Ale za to mam wolną niedzielę, poniedziałek po południu i wtorkowy ranek.
– Z góry cię rezerwuję. Chociaż... o, do licha. W poniedziałek wieczorem muszę być pod telefonem. Spotkamy się jutro wieczorem?
– Już będę u rodziców. Zostanę tam do niedzieli.
– No cóż... To do zobaczenia u nich na lunchu. Daj mi znać, czy to im odpowiada, dobrze? Nie chciałbym się narzucać.
Pomachał jej ręką na pożegnanie i wyszedł, a ona przez chwilę była gotowa pobiec za nim i powiedzieć, że przełoży rodzinną wizytę, bo pragnie się z nim umówić na jutro. Na szczęście w porę oprzytomniała i zapanowała nad impulsem. Powinna pamiętać, że chce ochłodzić swoje stosunki z Markiem, a nie dodatkowo je podgrzać. Podczas kolejnych spotkań we dwoje stawali się coraz bardziej namiętni i nie wiadomo kiedy sytuacja mogła wymknąć się spod kontroli. A tego za wszelką cenę należało uniknąć. Westchnęła ciężko. Jej serce popychało ją w ramiona Marka, lecz zdrowy rozsądek nakazywał trzymać się od niego z daleka. Przecież za nic w świecie nie chciała się związać z lekarzem rodzinnym.
– Psiakość – zamruczała, z hukiem zamykając szufladę. Zerwała się z krzesła i pomaszerowała na oddział. – Dlaczego on musi być taki cholernie pociągający?
– Chyba nie mówisz o naszym słodkim doktorku Jarvisie? – spytała Anna, bezszelestnie ją doganiając.
– Czy wy wreszcie przestaniecie mnie straszyć? – z gniewem spytała Allie, lecz oczy jej się śmiały. – A co do twojego pytania, to tak, miałam na myśli właśnie jego.
– Więc oddaj go mnie – zaproponowała Anna pół żartem, pół serio. – Postaram się z nim wytrzymać.
– Nie ma potrzeby. – Głos Allie zabrzmiał cierpko. – Jakoś dam sobie radę. – Ciekawe, czy mi się to uda, dodała w myślach. Może tym razem przeceniła swoje siły.
Niedzielny lunch był jak zwykle nieco chaotycznym rodzinnym spotkaniem zdominowanym przez gotowanie i paplaninę. Przez całe przedpołudnie cała rodzina obierała i siekała w kuchni warzywa, co chwilę pożądliwie zerkając na drzwiczki piekarnika. Wydobywał się z niego apetyczny aromat tradycyjnego niedzielnego dania, czyli pieczeni.
Tym razem państwo Baker gościli również narzeczoną syna, Rosie. Dziewczyna okazała się urocza i sympatyczna, toteż wszyscy natychmiast ją pokochali. Poprzedniego wieczoru rozmawiali o jej ślubie z Danielem. Miał się odbyć tutaj, ponieważ rodzice Rosie mieszkali w Kanadzie. Matka Allie była zachwycona perspektywą urządzenia wesela. Dzisiaj wrócili do tego tematu. Właśnie omawiali różne wersje przyjęcia, gdy zabrzęczał dzwonek. Oba psy natychmiast się rozszczekały i popędziły do holu, a Allie za nimi.
– Bruno, Oscar, uspokójcie się! Siad!
Psy grzecznie wykonały polecenie i zaczęły merdać ogonami, a Allie otworzyła drzwi i wpuściła Marka.
– Cześć – rzekła z bijącym sercem.
– Cześć. – Przytulił ją na powitanie. – Wszystko w normie?
– Uhm. Trafiłeś bez trudu?
– Wiesz, że znam drogę do tego domu. Daj mi całusa na dzień dobry – zażądał cicho.
Stanęła na palcach i właśnie przycisnęła usta do jego warg, gdy do holu wszedł jej ojciec.
– O, Mark. Wspaniale znów cię widzieć. – Pan Baker serdecznie uścisnął mu dłoń. – Chodź do kuchni. Właśnie dyskutujemy na temat wesela Daniela, a lunch się szykuje.
Na widok Marka matka Allie wytarła ręce w ściereczkę, zdjęła fartuch i chwyciła gościa w objęcia.
– Jak się miewasz? – Odsunęła go na odległość ramienia. – Wyglądasz naprawdę dobrze. Wręcz kwitnąco. Chyba nie miałeś okazji poznać Daniela? Kiedy u nas mieszkałeś, on cieszył się dziekańskim urlopem i zwiedzał Indie.
– Daj spokój, mamo, to było wieki temu. – Daniel podszedł się przywitać. – Miło mi pana poznać.
Pani Baker posadziła Marka za stołem i zabrała się za siekanie, jednocześnie rozmawiając, co zawsze szło jej świetnie.
– Jak ci się podoba w Audley, Mark? – spytała.
– Cóż, szpital jest taki jak wszędzie, ale praktyka na oddziale nie ma porównania z pracą lekarza rodzinnego.
– Tak, to zupełnie co innego – przyznał ojciec Allie. – Napijesz się sherry?
– Nie, dziękuję. Przyjechałem samochodem.
– Może kawy?
– Ja zaparzę – zaproponowała Allie.
Pani Baker wkrótce oznajmiła, że lunch jest gotowy.
– Kiedy konkretnie chcielibyście wziąć ślub? – spytała, gdy wszyscy siadali do stołu. – Może w Wielkanoc?
Daniel i Rosie wymienili znaczące spojrzenia i Daniel odchrząknął.
– Prawdę mówiąc, myśleliśmy o wcześniejszym terminie – odparł. – Tak się bowiem składa, że... Rosie jest w ciąży. Dziecko urodzi się pod koniec maja.
Przy stole najpierw zapanowało milczenie, po czym rozpętał się nieopisany harmider. Przyszli rodzice zostali wyściskani, a pani Baker uroniła kilka łez radości.
– Jakim cudem udało ci się tego dokonać? – mruknęła do brata Allie.
– Eee... – Daniel poczerwieniał. – No, w klasyczny sposób – rzekł z miną niewiniątka.
– To było zaplanowane – wtrąciła Rosie. – Naprawdę chcemy mieć dziecko. Uznaliśmy, że to skłoni nas do małżeństwa.
– Kolejność zazwyczaj bywa odwrotna – ciepłym tonem przypomniał dziewczynie przyszły teść. – Ale na szczęście się pobieracie. I uczynisz mnie dziadkiem. Przyznam, że cieszy mnie ta perspektywa.
– A ja zostanę ciocią – stwierdziła oszołomiona Allie.
– Mój brat tatusiem! Niesamowite.
– Pomyśl o jasnych stronach tej sytuacji, Alison – rzekła matka. – Ilekroć odwiedzisz rodzinę, będziesz mogła do woli poprzytulać maleństwo.
– Musimy je do czegoś przykuć, żeby go nie porwała – poinformował Rosie Daniel. – Allie ma fioła na punkcie niemowląt.
Napotkała wzrok Marka i mrugnęła do niego porozumiewawczo.
– Widzisz? – szepnęła. – Zawsze ze mnie podkpiwają. Gdy ich nogi zderzyły się pod stołem, Mark ją przeprosił, ona zaś zsunęła but, znalazła stopę Marka i powędrowała palcami pod nogawkę spodni, zadowolona ze zdumienia, jakie odmalowało się na jego twarzy. Nikt nic nie zauważył. Rodzina z ożywieniem podjęła temat rychłego ślubu, natomiast oni oboje dyskretnie zabawiali się pod stołem, usiłując zachować przy tym poważne miny. Gdy po chwili matka poprosiła o pomoc przy sprzątaniu ze stołu, Allie musiała szybko odnaleźć pantofel. Zerwała się, unikając spojrzenia Marka, i z trudem powstrzymując się od śmiechu. Zebrała talerze, a na widok deseru jęknęła z zachwytu.
– Czekoladowy budyń mamy to najbardziej zdradziecka rzecz pod słońcem – ostrzegła Marka. – Pewnie nie będzie ci smakował, więc lepiej zjem za ciebie.
– Zaryzykuję w interesie twojej figury – odparł, a później uznał, że warto zaryzykować drugi raz. – Nikt nie gotuje tak jak pani – oświadczył, z westchnieniem odsuwając talerzyk. – To było coś pysznego.
– Dziękuję. – Matka Allie lekko się zarumieniła. – Zawsze lubiłam cię karmić. Jesteś wdzięcznym konsumentem.
– Mark umie też zmywać – oznajmiła Allie. – Może zabierze się za to z tatą, a my sobie poplotkujemy.
Lecz doktor Baker z żalem zerknął na zegarek i wstał.
– Wybaczcie, ale muszę was opuścić. Pacjent...
– Zrobiłbyś wszystko, byle tylko wymigać się od zmywania – zażartowała Allie. Żałowała, że ojciec wychodzi, ponieważ miała nadzieję, że kto jak kto, ale on na pewno wyperswaduje Markowi zamiar zostania lekarzem rodzinnym.
Po chwili usłyszała, źe żegnając się z Markiem, zaprosił go na pogawędkę w ciągu tygodnia. Może więc nie wszystko stracone.
– Do kogo tata poszedł? – spytała matkę.
– Do pana Sykesa, który kiedyś pracował na poczcie. Ostatnio przebywał w hospicjum, ale wrócił do domu i jest w ciężkim stanie. Zdaniem ojca może nie przeżyć nocy. Ojciec już był dziś u niego z samego rana, zanim wstaliście.
No tak, pomyślała kwaśno. Ojciec zawsze znajdzie czas dla pacjentów, chociaż nie jest na dyżurze, a za opiekę nad chorymi bierze pieniądze inny lekarz.
Po wyjeździe brata z narzeczoną pozmywała na spółkę z Markiem. Matka uporządkowała kuchnię i wypytywała go o to, co porabiał w ciągu minionych pięciu lat. Później wypili herbatę i rozmawiali o jego nowym domu. Było już po piątej, gdy Mark zerknął na zegarek, a potem na Allie.
– Masz jakieś plany na wieczór?
– Nie. Posiedzę jeszcze z mamą, i wracam do Audley.
– Zdołam cię namówić na drinka w pubie?
– W towarzystwie twoich nowych przyjaciół? Ta pantomima może mnie wessać.
– Niewykluczone. W zespole brakuje młodych piękności. Wypytywano mnie o ciebie.
– Serio? Powiedz im, że cierpię na zaniki pamięci, więc nie nauczę się nawet najkrótszej rólki. Powiedz cokolwiek, byle nie to, że jestem do wzięcia!
– Ale zgadzasz się na drinka czy nie?
– No dobrze. – Podniosła się z fotela. – Lecz jeśli wrobisz mnie w tę pantomimę, to w życiu się do ciebie nie odezwę!
– Może to nie byłoby takie złe – mruknął.
– Tylko żartowałeś.
– Owszem – przyznał, a ona dostrzegła w jego oczach błysk, którego przyczyn wolała nie analizować.
Wyszli na podjazd i wsiedli do swoich samochodów. Matka Allie zatrzymała się przy aucie córki.
– Zawsze uważałam, że Mark to chłopak dla ciebie – rzekła z uśmiechem. – Cieszę się, że znów się spotkaliście.
Mama rzeczywiście ma zmysł obserwacyjny, pomyślała Allie. Pomachała jej na pożegnanie i pojechała za Markiem.
– To właściwie bez sensu – stwierdziła, gdy oboje wchodzili do pubu. – Żadne z nas i tak nie może pić.
– Nie musimy pić – odparł Mark.
Oczywiście miał rację. Nawet bez kropli alkoholu świetnie bawili się w swoim towarzystwie, a gdyby tak nie było, to inni goście nie pozwoliliby im się nudzić. Natychmiast rozpoznali nowego członka teatralnego zespołu i przygarnęli ich pod swoje skrzydła. Najpierw z pasją grali w rzutki – dość beznadziejnie – a potem w bilard, odrobinę lepiej. Wyszli o wpół do jedenastej, gdy zamykano lokal.
Allie wsiadła do swojego samochodu i opuściła szybę, a Mark oparł ręce o krawędź drzwiczek.
– Wpadniesz do mnie na kawę? – spytał, a ona wyczytała z jego spojrzenia, że kawa to ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę. Nie miała nic przeciwko temu.
– Zgoda – odparła. – Zaparkuję u siebie i przyjdę.
– Nie, poczekam na ciebie przed wejściem. – Pochylił się i musnął wargami jej usta.
Zatrzymała auto przed domem, zgasiła silnik i raptownie drgnęła, gdy ktoś otworzył drzwiczki na oścież.
– Ale mnie przestraszyłeś – zawołała ze śmiechem, a Mark objął ją i pocałował, po czym niechętnie puścił.
– Idziemy – oznajmił. – Zaparzymy tę kawę.
Lecz w pokoju natychmiast o niej zapomnieli. Mark wziął Allie w ramiona, ona zarzuciła mu ręce na szyję i całowali się do utraty tchu. Na skórze czuła ciepły oddech, a jej nogi powoli stawały się miękkie, jakby zaraz miały się pod nią ugiąć. Gdy Mark włożył dłonie pod jej sweterek, bezwiednie się wyprężyła, a Mark rozpiął maleńką klamerkę.
– To mnie doprowadza do szaleństwa. – Popatrzył na nią z żarem w oczach. – Zostań, Allie. Kochaj się ze mną.
Przez moment czuła się całkiem wyzwolona. Mogła zostać. Mogła zlekceważyć swoje zasady, zapomnieć o wątpliwej wartości swego dziewictwa i oddać się Markowi. Mogła też odejść i dzięki temu jutro bez wstydu spojrzeć sobie w oczy, ponieważ nie pozwoliła sobie na igranie z uczuciami Marka – oraz swoimi. Ale byłoby to nie fair, ponieważ nie będą razem.
– Za siedem godzin muszę być w pracy – powiedziała cicho, wzywając na pomoc swój cały zdrowy rozsądek.
Mark z westchnieniem pocałował jej piersi, zapiął stanik i obciągnął sweterek.
– Odprowadzę cię do domu – powiedział cierpkim tonem. – I nie kłóć się.
Zrozumiała, że jest na nią zły. Miała ochotę się rozpłakać, ponieważ niczego bardziej nie pragnęła, jak z nim zostać, lecz wiedziała, że byłby to błąd. Szli w milczeniu, a przed jej drzwiami Mark bez słowa chwycił ją w ramiona i pocałował delikatnie, po czym cofnął się o krok.
– Dobranoc, Allie. Dzięki za dzisiejszy dzień – mruknął ponuro, odwrócił się i odszedł.
Najchętniej pobiegłaby za nim, aby go zatrzymać i powiedzieć, że z nim wróci i będzie się z nim kochać, ale nie ruszyła się z miejsca. Nie była pewna, dlaczego jest rozgniewany, więc tylko patrzyła, gdy maszerował tak szybko, jakby asfalt płonął mu pod stopami. Tej nocy prawie nie zmrużyła oka, pogrążona w żalu.
Poniedziałek jak zwykle okazał się wyjątkowo pracowity, lecz Allie to odpowiadało. Wczoraj Mark rozstał się z nią w ponurym nastroju, ona zaś nie była pewna, na kogo jest zły – na nią czy na siebie. Spróbowałaby to wyjaśnić, gdyby mogli spokojnie porozmawiać, lecz na to nie pozwalały obowiązki. Dlatego nawet nie starała się rozpamiętywać wydarzeń minionego wieczoru i rzuciła się w wir pracy.
Na oddział wrócił Darren Forsey. Zdążył całkiem wydobrzeć i teraz czekał go zabieg zamknięcia przetoki.
– Darren wygląda doskonale – zauważyła Allie, a Anna skinęła głową.
– Tak. Oby ta operacja się udała.
Właśnie, pomyślała Allie. Nie zawsze wszystko układa się zgodnie z życzeniami. Zwłaszcza ostatnio, stwierdziła posępnie. Ale przynajmniej jedna rodzina cieszyła się ze szczęśliwego zakończenia. Claudię odłączono od kroplówki i dziewczynkę wypisano jednocześnie z jej mamą i maleńkim Kieranem. Ich zdjęcia ukazały się w niedzielnej gazecie, drużyna piłkarska wygrała mecz, Claudia czuła się dużo lepiej, niemowlęciu nic nie dolegało – czy można było żądać od losu więcej?
– Będzie mi brakowało Claudii – przyznała Allie. – To imponująco dzielny dzieciak.
– Jak wiele innych, które do nas trafiają – rzekła w zamyśleniu Anna. – Patrząc na nie, człowiek uczy się pokory. Czasem się zastanawiam, skąd te maluchy czerpią tyle siły. Ich rodzice też na ogół potrafią zmierzyć się z tragedią. Chyba nie ma nic straszniejszego, niż być świadkiem śmierci własnego dziecka. Ja chyba wyłabym z rozpaczy.
– Ja też – mruknęła Allie. Na samą myśl o tym, że mogłaby stracić dziecko Marka, poczuła dotkliwy ból. Oczywiście nie oczekiwała jego dziecka, lecz gdyby kiedykolwiek była w ciąży, to tylko z nim. W jej życiu nie było innego mężczyzny. I zapewne już tak zostanie. Zamrugała, by pozbyć się spod powiek nieoczekiwanych łez, i poszła zmienić pościel na łóżku zwolnionym przez Claudię.
– Dobrze się czujesz? – spytała Anna, pomagając koleżance podwinąć prześcieradło.
– Doskonale. – Allie posłała jej promienny uśmiech. – Tylko trochę się rozkleiłam, myśląc o tych chorych dzieciach.
– Mnie też czasem dławi wzruszenie. Niby wciąż marzę o własnej rodzinie, lecz gdy zdarzy się tutaj coś złego, jestem zadowolona, że nie mam dzieci. – Anna spojrzała na Allie.
– Jak ci się układa z Markiem? Odniosłam wrażenie, że dzisiaj jest trochę nie w sosie. Pokłóciliście się?
Allie przypomniała sobie wczorajszy pocałunek w pokoju Marka. No, może było to coś więcej niż pocałunek i wystarczyło, by pozbawić ją snu na resztę nocy.
– Skądże – zaprzeczyła zgodnie z prawdą. – Mark pewnie jest zmęczony – dodała. – I wcale nie ja go wymęczyłam – parsknęła na widok znaczącego uśmieszku Anny.
Koleżanka nie zdążyła zrewanżować się ripostą, ponieważ właśnie rozdzwonił się telefon i musiała go odebrać.
– To był Mark – oznajmiła po powrocie. – Właśnie przyjmują chłopca skarżącego się na różne bóle i ogólnie złe samopoczucie. Chłopiec jest wyczerpany i najprawdopodobniej ma zapalenie mózgu oraz rdzenia.
– Tylko nie to! – jęknęła Allie. – Od dawna?
– Nie wiadomo. Ma poleżeć na obserwacji i musi mieć absolutny spokój. Gdzie go umieścimy?
– Może w pokoju Darrena?
– Też przyszło mi to do głowy. Darren czuje się całkiem dobrze i można by go przenieść na salę.
– Ja to załatwię. – Allie poszła porozmawiać z Darrenem. Właśnie oglądał telewizję. Wyglądał kwitnąco.
– Darren, wyświadczysz mi przysługę?
– Jaką?
– Chciałybyśmy zainstalować cię na sali, a tutaj położyć bardzo chorego chłopca. Co ty na to?
Darren otworzył usta i zrobił taką minę, jakby zamierzał się kłócić, ale zaraz się zmitygował.
– Dobra – odparł, wzruszając ramionami. – Gdzie mam spadać?
– Może na miejsce Claudii? Przestawię twoje łóżko i szafkę, żebyś nie musiał przenosić rzeczy. Jeśli się zgadzasz, to zaraz się tym zajmę. – Stopą zwolniła hamulce łóżka, otworzyła i zablokowała drzwi, po czym przewiozła sprzęty. – W porządku, Darren? Wiem, że niestety będziesz tutaj musiał zrezygnować z telewizji, jeśli zacznie komuś przeszkadzać.
– Nie ma sprawy – mruknął. – Mogę teraz skoczyć do sali zabaw i sprawdzić, czy są jacyś znajomi?
– Jasne. – Allie zawiesiła na poręczy łóżka nową kartę, postawiła na szafce dzbanek z wodą oraz szklankę i pomknęła do kuchni, żeby czegoś się napić.
– Allie?
Odwróciła się i ujrzała Marka.
– Cześć. – Uśmiechnęła się do niego blado. Przez chwilę patrzył na nią poważnie, po czym westchnął.
– Przepraszam cię za moje wczorajsze zachowanie. Nie miałem prawa odgrywać się na tobie za swoją...
– Frustrację?
– Coś w tym stylu. Wybacz.
– Nie ma sprawy – zapewniła. – Czułam to samo co ty.
– Wieczorem muszę być pod telefonem – powiedział ze znużeniem w głosie. – Jestem wykończony. Prawie wcale nie spałem, bo myślałem o tobie. Może weźmiemy coś na wynos i zjemy u mnie? A jeśli mnie wezwą na oddział, to trudno.
– A jeśli cię nie wezwą?
– To pytanie już zawiera odpowiedź – odparł z błyskiem w oczach, a ona omal się nie poddała.
– Chyba będzie bezpieczniej spotkać się w stołówce.
– Pewnie tak. – Podszedł i delikatnie ją uścisnął. – O szóstej?
– Nie wcześniej. Mamy dzisiaj prawdziwe urwanie głowy.
– Wiem coś o tym – mruknął, sięgając po pager, który właśnie zaczął brzęczeć.
Tego wieczoru Allie byłaby całkiem bezpieczna w pokoju Marka, ponieważ podczas kolacji najpierw wezwano go do izby przyjęć, a później na oddział do Nicka Cottle’a, chłopca z zapaleniem mózgu i rdzenia. Chłopiec był niespokojny, płakał, miał bóle mięśni i szereg innych objawów grypowych z wyjątkiem gorączki. Badania w takich przypadkach nie wykazywały nic szczególnego poza podwyższonym poziomem leukocytów. Świadczyło to o walce organizmu z jakąś infekcją.
Oczywiście mogło się okazać, że Nick jest chory na coś innego niż zapalenie mózgu i rdzenia, lecz Mark uważał tę ewentualność za mało prawdopodobną. W czasach szkolnych miał kolegę cierpiącego na to schorzenie. Tamten chłopiec też skarżył się na podobne dolegliwości, a lekarze przez trzy lata nie byli w stanie wykryć prawdziwej przyczyny.
Nick był bezustannie zmęczony i sfrustrowany swoim stanem, co Mark doskonale rozumiał. Dwunastoletni wysportowany chłopak nagle zmienił się niemal w inwalidę – całkiem opadł z sił i ledwie powłóczył nogami.
– Ostatni specjalista stwierdził, że ta choroba ma podłoże psychologiczne. – Nawet mówienie sprawiało Nickowi trudność. – Wysłał mnie na zajęcia terapeutyczne, ale widziałem w telewizji, jak one wyglądają, i od razu się zorientowałem, że to mi nie pomoże. Ja naprawdę nie kłamię, że się źle czuję.
Mark mu wierzył. Jego dawny kolega był zapalonym sportowcem i straciwszy kondycję, całkiem się załamał. Jego depresja była stanem wtórnym, a nie przyczyną problemów.
Mark podał Nickowi środek przeciwbólowy, pogawędził z nim i w zamyśleniu obserwował usypiającego chłopca. Ten dzieciak powinien być w domu, z rodzicami i pod opieką rozsądnego lekarza rodzinnego, a nie w szpitalu. Mark westchnął ciężko. Już nie mógł się doczekać dnia, kiedy wreszcie sam zacznie praktykować. Co prawda lubił dzieci, lecz na dłuższą metę praca tutaj nie mogła go uszczęśliwić.
A skoro mowa o szczęściu... Na pewno znalazłby je u boku Allie, gdyby tylko się przemógł i skłonił ją do wykonania decydującego kroku. Powlókł się z powrotem do stołówki i stwierdził, że Allie śpi w fotelu, trzymając w dłoni kubek.
Biedulka, pomyślał z czułością. Sprawiała wrażenie wykończonej, jakby w nocy nie zmrużyła oka. Wyjął kubek z jej zaciśniętych palców, delikatnie ją obudził i odprowadził do domu.
– Wyśpij się porządnie – szepnął.
– Ja na pewno się położę. – Ciepłą, miękką dłonią pogłaskała go po policzku. – A ty musisz wracać na oddział.
– Też mogę iść do łóżka, ale muszę spać w ubraniu – odparł żartobliwie. – Jakoś to przeżyję. – Pocałował wnętrze głaszczącej go dłoni. – Nie martw się o mnie.
– Nie martwię się, tylko mi ciebie żal. Może wejdziesz na kawę?
Nie zdążył odpowiedzieć, bo zrobił to za niego brzęczący w kieszeni pager. Mark skwitował to łagodnym przekleństwem.
– Zobaczymy się jutro. Spij słodko, Allie. – Pocałował ją tak niewinnie, że natychmiast zapragnął dużo więcej, ale na razie nie wchodziło to w grę. Odwrócił się więc i pomaszerował do szpitala.
Allie doszła do wniosku, że szalony poniedziałek wyznaczył rytm dla pozostałych dni tygodnia. Niby nie działo się nic szczególnego, ale wciąż przybywało dzieci z objawami grypy i zaburzeniami żołądkowo-jelitowymi. Wymagało to odizolowania Nicka, aby nie złapał żadnej infekcji. Chłopiec był strasznie zmęczony, bezustannie skarżył się na ból i prawie nie był w stanie o siebie zadbać. Lekarze chcieli się upewnić, że nie cierpi na żadną inną chorobę poza zapaleniem mózgu i rdzenia, należało więc przeprowadzić analizy krwi, moczu i kału oraz wykonać szereg rozmazów z gardła.
– Strasznie mi przykro, że ciągle muszę tak cię męczyć.
– W porządku – ze znużeniem w głosie mruknął Nick. – I tak nigdzie się nie wybieram.
– Chyba nie. – Allie z uśmiechem przysiadła na brzegu łóżka. – Wyobrażam sobie, jak musi cię frustrować fakt, że tak opadłeś z sił. – Zręcznie wbiła igłę, pobrała krew i powtórzyła zabieg, aby wziąć drugą próbkę. – Opowiedz mi, jak to się stało. Zachorowałeś na tę chorobę całkiem nagle?
– Tak jakby. – Nick skinął głową. – Najpierw miałem grypę i nie mogłem się pozbierać. Potem poczułem się lepiej, ale bez przerwy byłem zmęczony.
– Nigdy przedtem nie zdarzyło ci się coś takiego?
– Nie. Zawsze rozpierała mnie energia. Mama zaczęła się martwić, gdy po dwóch tygodniach nadal leżałem w łóżku.
– Na pewno bardzo się przejęła.
– Jeszcze jak. Lekarz myślał, że leniuchuję, ale mama mnie o to nie podejrzewała. Później znów zacząłem chodzić do szkoły, ale podczas gry w piłkę dosłownie padłem i musieli mnie znieść z boiska.
– Coś takiego. – Allie zdjęła z jego ramienia opaskę uciskową, wyjęła igłę i na chwilę przycisnęła do nakłutego miejsca sterylny wacik. – Kiedy to było?
– Zeszłej wiosny. W drugim półroczu byłem prawie cały czas na zwolnieniu, a kiedy po wakacjach dalej nie miałem na nic siły, lekarz kazał zrobić te wszystkie analizy, i nic nie wykrył. Powiedział, że po prostu chcę zwrócić na siebie uwagę, mam depresję i potrzebuję specjalisty od świrów.
Allie spojrzała na bladą chłopięcą buzię z podkrążonymi oczami i uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
– A ty jak myślisz? Potrzebujesz?
– Jasne, że nie. Jestem chory, a nie stuknięty. Wszystko mnie boli, ręce i nogi mi drętwieją, nie mogę się skupić, nie mogę stać, ledwie łażę, a nikt mi nie wierzy... – Urwał i oczy wypełniły mu się łzami. Allie mocno go przytuliła, pozwalając mu pochlipać na swoim ramieniu.
– Już dobrze, Nick – zamruczała uspokajająco. – My ci wierzymy. Teraz zrobimy te analizy, a potem lekarze zastosują odpowiednią terapię.
Nick pociągnął nosem i wytarł go w rękaw, więc Allie wyjęła z szafki paczkę chusteczek.
– W porządku? – Pieszczotliwie zmierzwiła włosy chłopca, a on skinął głową.
– Jestem wykończony – mruknął, opierając się o poduszki. – Nawet gadanie mnie męczy.
– Zdrzemnij się. Zamknę żaluzje.
Przekręciła je tak, by w pokoju zrobiło się ciemniej, zebrała używane drobiazgi i wyszła. Wkrótce potem spotkała Marka i powtórzyła mu przebieg rozmowy z Nickiem.
– Mnie mówił to samo. Jestem pewien, że cierpi na to zapalenie. Znałem kogoś, kto je miał. Nie martw się, wierzę temu chłopcu, podobnie jak Andrew Barrett. On właściwie jest przekonany, że dolegliwości Nicka mają podłoże fizyczne i że wkrótce zostanie wynaleziony lek na to zapalenie. Ale na razie musimy improwizować. Rodzice Nicka chcą zastosować środki homeopatyczne lub zioła. Uważam, że to nie zaszkodzi.
– Wierzysz w skuteczność homeopatii?
– Jestem otwarty na różne sugestie. Zobaczymy, jakie będą wyniki analiz.
Ale testy nie wykazały niczego szczególnego poza nieznacznie podwyższonym poziomem białych ciałek. Potwierdzało to wcześniejsze podejrzenia, że organizm walczy z infekcją. Pod koniec tygodnia przyszedł spojrzeć na Nicka Andrew Barrett. Porównał wyniki badań, przejrzał zapiski w karcie pacjenta i polecił go wypisać, ponieważ dalszy pobyt w szpitalu wydawał się bezcelowy. Nie sposób było pomóc Nickowi, a pobyt na hałaśliwym i ruchliwym oddziale źle wpływał na samopoczucie chłopca.
– Biedny dzieciak – mruknął Mark, odprowadzając go wzrokiem. – Ciekawe, jak potoczą się jego losy.
– Któż to wie.
– Nie drażni cię to, że nigdy się nie dowiesz? Pomyślała o tysiącach dzieci rokrocznie przewijających się po pediatrii i uśmiechnęła się blado.
– Nie. Wykonuję zabiegi delikatnie, żeby nie było to przykre, staram się ulżyć cierpieniom i wykazać zrozumienie. Robię wszystko, żeby dzieci się nie bały.
– Ale potem one wracają do domu, a ty nie masz pojęcia, co się z nimi dzieje.
– Cóż, większość zapewne jest zdrowa i przestajemy być im potrzebni. Dlatego nie martwię się brakiem informacji o nich. Zresztą o wielu dzieciach nie zapominamy, bo do nas wracają. Na przykład Claudia.
Nick i jego rodzice już dawno wyszli, lecz Mark nadal patrzył w stronę drzwi. Potem westchnął głęboko i odwrócił się w stronę Allie.
– Wczoraj widziałem się z twoim ojcem – powiedział ni z tego, ni z owego.
– Jak się miewa?
– Dobrze. Ucięliśmy sobie długą pogawędkę. To wspaniały facet.
– Uwielbiam go, ale chyba nie jestem obiektywna. W końcu to mój tata. Masz nowe wieści na temat swojego domku?
– Owszem. – Twarz i oczy Marka rozświetlił uśmiech, dzięki czemu Allie natychmiast poweselała. – Po dwunastej muszę zadzwonić do agencji, żeby się dowiedzieć, czy formalności zostały zakończone. Jeśli tak, to podczas przerwy na lunch skoczę odebrać klucze, a wieczorem sprawdzę, czy chatka nadal mi się podoba! Wybierzesz się ze mną?
– Bardzo chętnie. Chociaż bez mebli i bibelotów pani Pettitt będzie tam chyba trochę ponuro, ale przynajmniej się zorientujesz, co należy kupić. Jestem pewna, że wciąż będziesz zachwycony.
– Optymistka z ciebie. Obyś miała rację.
– Na pewno mam.
– O której kończysz?
– O trzeciej.
– Szczęściara. Ja będę tu uwiązany przynajmniej do szóstej. Później możemy zjeść kolację w pubie, jeśli chcesz, bo w domu nie ma zapasów ani na czym usiąść. Co robisz w weekend?
– Kupuję meble? – zasugerowała, a Mark parsknął śmiechem.
– Na wszelki wypadek zarezerwuj sobie czas. Jeśli dom wymaga odnawiania, to z meblami trzeba będzie poczekać. Zobaczymy. Dam ci znać, czy chałupka już jest moja.
– Koniecznie.
Rozejrzał się, ujrzał Annę i porozumiewawczo mrugnął do Allie.
– Uważaj się za pocałowaną. – Posłał jej uśmiech i odszedł, a ona została z rozanieloną miną i przeświadczeniem, że nie zdoła ukryć radości przed sokolim wzrokiem przełożonej.
– Wyglądasz na strasznie zadowoloną z siebie – stwierdziła Anna. – Jak się rozwija romans stulecia?
– Przesadzasz, Anno. Nie ma żadnego romansu. Mark dzisiaj odbiera klucze od swojego domu, więc wpadniemy tam, żeby się rozejrzeć. To wszystko.
– Uwielbiam takie okazje: kupowanie nowego lokum, przeprowadzki, urządzanie. Coś wspaniałego. Zamieszkasz z Markiem?
– Słucham?
– A co w tym dziwnego? Przecież cię nie pytam, czy się wprowadzasz do markiza de Sade. Mark chyba nie ma skłonności do sadyzmu?
– Oczywiście, że nie, ale mnie i Marka nic nie łączy.
– Nie? – Anna popatrzyła na nią jak na wariatkę. – Cóż za marnotrawstwo! – oświadczyła bez ogródek. – No, idę na kawę. Rzuć z łaski swojej okiem na kroplówkę Tanyi, dobrze? Chyba należałoby podłączyć ją w innym miejscu. Aha, dzwonili z magazynu. Kończą się cewniki, a nowa dostawa będzie dopiero jutro po południu. Pytali, czy mogłybyśmy chwilowo ograniczyć zużycie. Powiedziałam, że pozwolimy dzieciakom siusiać w łóżko. W razie czego musisz załagodzić sprawę, jeśli ci z magazynu znów się odezwą.
– Fantastycznie – jęknęła Allie. – Zmykasz na kawę, a ja mam radzić sobie z twoimi problemami.
Anna skwitowała to śmiechem i rzuciła jej klucze.
Dzwonek zabrzęczał tuż przed siódmą. Allie otworzyła drzwi i za progiem ujrzała Marka – w dżinsach i swetrze.
– Mam – oznajmił z radosnym uśmiechem, poruszając palcem, na którym zadyndały klucze. – Dzisiaj zostałem dumnym właścicielem „Chaty przy kościele”.
– Gratuluję! Kiedy tam pojedziemy?
– Zaraz.
Chwyciła kurtkę, okrzykiem pożegnała współlokatorki i wsuwając ręce w rękawy, pobiegła za Markiem. Do Pulham dojechali około siódmej trzydzieści.
– Teraz musimy tylko trafić do wejścia i pozapalać światła – stwierdził, gdy zaparkowali przed ciemną posesją. – Oby nie odłączono elektryczności, bo nie mam latarki!
– To było do przewidzenia – pogodnie stwierdziła Allie. – Ja mam taką malutką przy breloczku do kluczy.
– Miejmy nadzieję, że nie okaże się potrzebna. – Mark otworzył furtkę i podszedł do drzwi. Nagle cały ogród zalało jasne światło. – Świetnie. Działa nawet wykrywacz ruchu automatycznie włączający latarnię na ganku.
Wsunął klucz, przekręcił go i wszedł do środka, zapalając górne światła. Allie uważnie go obserwowała, gdy się wokół rozglądał. Dopiero gdy westchnął z oczywistą ulgą, zdała sobie sprawę, ze wstrzymywała oddech.
– Co za szczęście! Ten dom nadal mi się podoba – oświadczył.
– A nie mówiłam?
– Mam tu czajnik, dwa kubki, łyżeczkę, kawę i mleko. Chodźmy obejrzeć kuchnię.
Wyglądała prawie identycznie jak poprzednio, ale była czysta, ponieważ ktoś wyszorował ją od podłogi aż po sufit. Tym niemniej wymagała odnowienia i wymiany sprzętów. Łazienka była w lepszym stanie – chyba niedawno ją odmalowano, a żeliwna wanna i zbiornik na wodę umieszczony wysoko nad sedesem były elementami pasującymi do staroświeckiej całości.
Nastawili czajnik i poszli na górę, trochę niepewni, co tam zastaną.
– O rany! – mruknęła Allie na widok łóżka, któremu pierwszy raz miała okazję się przyjrzeć. Było mahoniowe i bogato rzeźbione, z krótkimi, spiralnymi kolumienkami w rogach i sprawiało wrażenie antyku pokrytego patyną czasu. – Jak mogliśmy przedtem nie zwrócić na nie uwagi?
– Podobno było przykryte, żeby te zdobienia się nie kurzyły. Gerald wspomniał, że stolarz je wypolerował.
– Piękne. – Allie czubkami palców delikatnie musnęła ozdobną krawędź. – Byłoby boskie z puchowym materacem.
– Istny raj dla alergika.
– Jesteś okropny – jęknęła, głaszcząc drewno.
– Wcale nie. To dzięki tym puchowym materacom z dołem pośrodku ludzie dawniej mieli tyle dzieci.
– Mieli tyle dzieci, bo nie było telewizji i wieczorem się nudzili – odparowała z uśmiechem. – Natomiast obecnie wszyscy tkwimy przed ekranami i oglądamy głupawe seriale.
– To dobrze czy źle?
– Zależy dla kogo.
– A dla ciebie?
– Sprawdzasz mnie?
– Mogę to zrobić... – Przesunął znaczącym spojrzeniem po jej sylwetce.
Allie na moment zaparło dech, więc odwróciła siei ruszyła w stronę schodów.
– Chciałbyś! – zawołała ze śmiechem.
– Owszem. Najwyższa pora, żeby dopisało mi szczęście. Co sądzisz o tej podłodze z dębowych desek? Śliczna, prawda? Chyba dam sobie spokój z dywanem. Byłoby szkoda ją zasłonić.
Przystanęła na stopniu i spojrzała na podest. Drewno miało przepiękny, jasnobrązowy odcień i błyszczało jak lustro. Taki efekt dawało tylko pracowite pastowanie i froterowanie. Ktoś musiał uwielbiać ten dom.
– Święta racja – przyznała, zadowolona ze zmiany tematu. Poprzedni był zbyt niebezpieczny!
Wrócili do kuchni i przygotowali kawę. Popijali ją, siedząc na przypiecku i podziwiając układ sufitowych belek oraz obudowę pieca.
– Ładnie tu, prawda? Dobrze, że kupiłem ten dom.
– Tak, to była dobra decyzja. – Usiłowała zignorować fakt, że Mark ją przytulił, że jego udo przylega do jej nogi. Najchętniej zapomniałaby też o dotyku dłoni na swoim barku i o widoku szerokiego torsu pod miękkim, grubym swetrem. Jakże łatwo dałaby się skusić na coś cudownego, pełnego ciepła i słodyczy. Ale popełniłaby wielki błąd.
Niemal cały weekend miała wolny, toteż Mark bezceremonialnie porwał ją na poszukiwanie mebli. Objechali mnóstwo sklepów z używanymi gratami i do sobotniego popołudnia zgromadzili imponującą kolekcję. Później wynajęli furgonetkę i odwieźli wszystko do domu. Potem Mark pojechał oddać pojazd, a Allie zabrała się za czyszczenie i woskowanie mebli. Do powrotu Marka zdążyła wypolerować stół i krzesła oraz częściowo komodę, która miała trafić do sypialni, gdyby udało się wnieść ją po schodach.
– Super – stwierdził Mark, cofając się o parę kroków, by z pewnej odległości ocenić efekt. – Dzięki. Ale zanim bardziej się namęczysz nad tym rupieciem, może najpierw spróbujmy wepchnąć go na piętro?
– Chyba nie ma szans, żeby sam się wdrapał, więc do roboty – odparła ze śmiechem.
Wyjęli szuflady, Allie chwyciła blat z przodu, a Mark – z tylu i zaczęli wnosić komodę. Napocili się przy tym, parę razy przygnietli sobie palce i zaklęli, ustawiali się pod różnymi kątami, po czym nagle mebel jakimś cudem trafił na ostatni podest, a stamtąd już bez kłopotu do sypialni.
– Niewiarygodne, że się udało – stwierdził Mark.
– Jestem bardziej zdumiona niż ty. Przez ostatnie pół godziny przed twoim powrotem usiłowałam wymyślić sposób wniesienia tej komody.
Mark siadł na brzegu łóżka, a właściwie na metalowej ramie, i posadził sobie Allie na kolanach.
– Dzięki za pomoc. Jesteś kochana.
– Zawsze do usług. – Spojrzała ponad jego ramieniem na wystające sprężyny. – Potrzebujesz materaca.
– Fakt. Wiesz co? Jedźmy go kupić.
– W takim stanie? – Allie spojrzała po sobie. – Wyglądam okropnie. Jestem cała wymazana woskiem.
– Umyj ręce. Ubranie masz czyste, a zresztą i tak nikt nie zwróci na ciebie uwagi.
– Zwróci, jeśli usmolę nowiutki materac. Poza tym nie potrzebujesz mojej pomocy.
– Jasne, że potrzebuję. Marzę o tym, żeby się wprowadzić, a nie mogę spać na gołych sprężynach. Chodź, zmierzymy ramę i jedziemy.
– Ten mi się podoba – oświadczył. – No dalej, kładź się i wypróbuj go.
– Chyba żartujesz.
– Oboje państwo powinni sprawdzić, czy materac jest wygodny – wtrącił sprzedawca. – Proszę się nie krępować, wszyscy klienci to robią.
Otworzyła usta, by zaprotestować, lecz Mark nie dał jej dojść do słowa.
– Właśnie, oboje musimy przetestować ten materac – przyznał z błyskiem w oku. – Kładź się, Allie.
Z wahaniem spojrzała na łóżko, lecz Mark już się na nim wyciągnął i podłożył ręce pod głowę. Uznała, że nie ma sensu się z nim spierać ani tym bardziej niczego wyjaśniać sprzedawcy. I jedno, i drugie byłoby zbyt krępujące, więc ostrożnie położyła się na brzegu materaca.
– Tak lepiej. – Sprzedawca uśmiechnął się do nich zachęcająco. – Wrócę do państwa za kilka minut, a w tym czasie proszę wypróbować inne łóżka oraz różne pozycje. Człowiek nie zawsze lubi leżeć na wznak.
Mark wydał taki dźwięk, jakby się dławił. Allie spiorunowała go spojrzeniem, on zaś przewrócił się na bok i roześmiał.
– Mój dawny współlokator miał nadzwyczaj interesującą książkę. Były w niej rysunki przedstawiające wszystkie możliwe pozycje – mruknął, a Allie poczuła, że się rumieni.
– Cicho! – Wbrew własnej woli zachichotała. – Jesteś niepoprawnym rozpustnikiem.
– Skądże. To ty masz kosmate myśli. Ja tylko chcę się przekonać, czy oboje stoczymy się na środek tego materaca i zmajstrujemy sobie mnóstwo dzieci.
– Niedoczekanie! – prychnęła, zrywając się z łóżka. – A ten materac jest za miękki.
– Co powiesz o tym? – Podprowadził ją do innego, położył się na nim bez cienia zakłopotania i poklepał miejsce obok siebie. – „Może się do mnie przytulisz?”, powiedział pająk do muszki – zamruczał kusząco.
– Chyba musisz sobie zbadać głowę – oświadczyła i śmiało zrobiła to, do czego ją namawiał. I westchnęła z zachwytu. – O rany, ten jest boski.
– Odwróć się na bok, twarzą do mnie.
– To jakiś podstęp? – spytała podejrzliwie.
– Skądże. Chodzi o to, że masz takie urocze krągłości i ten materac może źle działać na twój kręgosłup.
– I co z tego? To twoje łóżko.
– Koniecznie mam ci wszystko wyjaśniać właśnie tutaj? – Pochylił się i lekko ją pocałował. – Wygodnie ci na boku?
Skinęła głową, wpatrzona w jego szare oczy. Były jak kamyki na dnie migotliwego strumienia, pełne światła i cienia, takie zmienne w kolorze, że skupiła uwagę na nich i nie bardzo wiedziała, co Mark jej mówi. Ale była niemal pewna, że nie chce tego wiedzieć, a zwłaszcza słuchać tutaj, w sklepie, z tym sprzedawcą z piekła rodem.
– Jak się państwu podoba? – zahuczał radośnie.
– Wezmę ten – oświadczył Mark.
Allie z trudem usiłowała zebrać myśli i zapanować nad uczuciami. Jej kontakty z Markiem stają się coraz bardziej intymne i należy położyć temu kres. Oczywiście nie miała pewności, czy dla Marka ten romans nie jest tylko zabawą. To nawet dość prawdopodobne. Jeśli mężczyzna wierzy w małżeństwo, to w wieku dwudziestu siedmiu lat od dawna jest żonaty.
– Ten model jest w naszym magazynie – stwierdził pracownik, sprawdziwszy listę towarów. – Możemy dostarczyć zakup już jutro rano.
– Doskonale. Przez cały tydzień pracuję.
– Jak większość ludzi, dlatego oferujemy transport podczas weekendu. Zechce pan tu podpisać? Dziękuję. Proszę spodziewać się materaca jutro po dziewiątej rano. Mam nadzieję, że będzie naprawdę wygodny i spędzą państwo na nim wiele szczęśliwych godzin.
Allie obdarzyła Marka morderczym spojrzeniem, a on mruknął coś niewyraźnie i tuż za drzwiami wybuchnął gromkim śmiechem.
– Powinieneś mu powiedzieć! – zawołała oburzona. – Ale nie, ty wolałeś, żeby wziął mnie za twoją żonę albo dziewczynę!
– Przecież jesteś moją dziewczyną. – Spojrzał na nią uważnie. – Prawda?
– Chyba tak – odparła, wzruszając ramionami. – Zresztą wszystko zależy od definicji. Ale ten sprzedawca najwyraźniej uznał, że coś nas łączy.
Mark oparł skrzyżowane ramiona o dach samochodu i posłał jej spojrzenie, z którego nie zdołała nic wyczytać.
– Sama mogłaś mu wyjaśnić, jak jest.
Owszem, mogła, ale nie wiedziała jak. Natomiast teraz zaczęła się zastanawiać, czemu Mark tak nalegał, żeby sprawdziła materac. Głowiła się nad tym w drodze powrotnej, ale nic nie wymyśliła, więc dała sobie spokój. W Pulham kupili rybę z frytkami i zjedli posiłek w domu. Była dopiero ósma wieczorem, toteż dokończyli polerowanie komody i przez chwilę podziwiali swe dzieło.
– Wygląda fantastycznie – stwierdził Mark. – Dzięki, Allie. Jestem twoim dłużnikiem.
– Na pewno wymyślę rewanż. Teraz marzę o gorącej kąpieli, herbacie i łóżku.
– Wielka szkoda, ale nie ma łóżka i wystarczająco dużo gorącej wody. Zaparzyć herbatę?
– Nie, jestem wykończona. Jutro zaczynam o dwunastej, a muszę jeszcze zrobić porządki. Powinnam iść wcześnie spać.
Odwiózł ją więc do domu. Nazajutrz wstała dosyć późno, posprzątała pokój, następnie tak samo energicznie zaatakowała łazienkę i kuchnię. W szpitalu od razu odczuła brak Marka.
Dzisiaj nie pracował i bez niego było dziwnie pusto mimo wyjątkowo dużej ilości pacjentów. Większość z nich w niedzielę trafiała tu z ostrego dyżuru, ponieważ w weekend zawsze zdarzało się więcej wypadków. Może dlatego, że w wolne dni dzieciaki bardziej rozrabiały, a rodzice byli w stanie natychmiast zauważyć, że coś się stało. Personel już w piątek przygotowywał się do weekendowego chaosu. Wypisywano jak najwięcej dzieci, a na sobotę i niedzielę nie wyznaczano zabiegów chirurgicznych. Dzięki temu było łatwiej zapanować nad dopływem pacjentów z najróżniejszymi urazami.
Oczywiście zdarzały się również przypadki całkiem nietypowe. Przywieziono na przykład chłopca z parku – był pobity, bez dokumentów, a na dodatek cierpiał na amnezję. Zatrzymano go na obserwacji i wezwano policję.
– Musimy się dowiedzieć, kim jest. Jego rodzice pewnie się zamartwiają. – Dave, rozmawiający z Allie policjant, był sympatycznym człowiekiem, któremu dobro ludzi zawsze leżało na sercu. Allie znała go od dawna, ufała mu i bardzo szanowała za jego postawę.
Ale chłopak nie był taki ufny.
– Nie wiem, kim jestem – oświadczył. Mówił z wyraźnym szkockim akcentem. – Obudziłem się w parku z bólem głowy.
– Pamiętasz, jak tam trafiłeś? – spytał policjant.
– Przykro mi, ale nie.
Chłopiec wyglądał jak siedem nieszczęść, toteż po chwili indagowania go Allie wyprosiła Dave'a na korytarz.
– Pacjent potrzebuje wypoczynku – oznajmiła. – Proszę tu poczekać, a jeśli będzie pan miły dla naszej Pearl, to na pewno zrobi panu herbatkę.
– Zawsze jestem miły dla Pearl. – Dave uśmiechnął się szeroko, a Allie wróciła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
– Dobrze się teraz czujesz? – spytała po chwili.
– Tak.
Nie jest rozmowny, pomyślała. Chłopiec sprawiał takie wrażenie, jakby czegoś się obawiał. Prawie się nie odzywał, lecz Allie nie dawała za wygraną. Krzątała się, komentując jego obrażenia i mówiąc o niezbędnych w tym przypadku zabiegach. Przez cały czas dyskretnie obserwowała go, starając się, by tego nie zauważył. I spostrzegła, że chwilami chyba był bliski łez.
– Tak się zastanawiam... – zaczęła, odkładając kartę – czy ci, którzy cię pobili, przypadkiem nie będą cię szukać?
– Raczej nie... To znaczy... wcale nie wiem, kto mnie tak urządził, ale pewnie już da mi spokój.
– Znasz tych napastników?
– Eee... chyba nie. Zresztą, nie pamiętam.
Czemu jakoś mu nie wierzę, pomyślała. Czy dlatego, że wciąż umykał spojrzeniem w bok i nerwowo zaciskał palce na pościeli?
– A co z twoimi rodzicami? – spytała oględnie. Tak, na pewno się nie myli. Jej pytanie wywołało błysk strachu w oczach chłopca. Boże, chyba to nie oni tak go pobili?
– Nie wiem, kim są. Ani kim ja jestem. Nic nie pamiętam – powtórzył z uporem. Wtulił głowę w poduszkę, jakby usiłował w niej utonąć.
– Rozumiem. – Allie powiesiła kartę w nogach łóżka. – Nie martw się, z pewnością sobie przypomnisz. Odpoczywaj. Powiem policjantowi, żeby został na korytarzu i ci nie przeszkadzał, dobrze?
– On jeszcze tu jest?
– Tak. – Celowo zignorowała nutę strachu w głosie chłopca. – Czeka, aż sobie coś przypomnisz. Ale może minąć nawet kilka dni, zanim odzyskasz pamięć. Chcesz, żebym kazała mu odejść? Obiecam, że go zawiadomimy, gdy minie amnezja.
Chłopiec wyraźnie się odprężył, co nie umknęło uwagi Allie. O co chodzi? Czyżby się ukrywał?
– To byłoby super – odparł tak niepewnie, jakby obawiał się uwierzyć w cud.
Allie wyszła na korytarz.
– Chyba nie ma sensu, żeby pan tu siedział. Dzieciak jest wystraszony, a pańska obecność dodatkowo go rozstraja. Wydaje mi się, że przez parę dni trzeba dać mu święty spokój. Zadzwonię do pana, jeśli powie coś interesującego. A pan może przejrzy zdjęcia zaginionych dzieci, tak na wszelki wypadek.
– Wolałbym, żeby ten smarkacz nie zwiał.
– To wykluczone. Ma pęknięte żebra i na razie nigdzie się stąd nie ruszy.
– Proszę go pilnować. Wrócę tu później, a na razie sprawdzę w kartotece zaginięcia. Do widzenia.
Odprowadziła policjanta wzrokiem i weszła do pokoju.
– Już poszedł – oznajmiła. – Mógłbyś mi coś obiecać? Muszę wziąć się do roboty, więc niczego nie próbuj, dobrze?
– Jasne – odparł chłopak, nie patrząc jej w oczy. Przysiadła na brzegu łóżka i delikatnie położyła rękę na szczupłej stopie pod kocem.
– Słuchaj, policja tylko chce złapać tych, którzy cię pobili, i stwierdzić, kim jesteś, żeby odwieźć cię do rodziców.
– Mówiąc ostatnie słowo, wyraźnie poczuła drgnięcie nogi chłopca. Co to może znaczyć? – Zgodzisz się, żebyśmy tutaj jakoś cię nazywali? Jakie imię ci się podoba?
– Może być Jimmy.
– Tak masz na imię?
– Nie, ale przecież wy tak nazywacie wszystkich Szkotów. I już pani mówiłem, że nie pamiętam, jak się nazywam.
– Wiem, Jimmy. Zostawię cię teraz, żebyś sobie pospał. W razie potrzeby możesz kogoś wezwać, naciskając ten przycisk. – Lekko uścisnęła stopę chłopca i wstała.
– Siostro?
– Tak?
– Dzięki.
– Proszę bardzo – rzekła z uśmiechem. – I mam na imię Allie. Możesz tak do mnie mówić. Tylko błagam, zostań tu.
Znów dostrzegła błysk strachu, po czym chłopak skinął głową i zamknął oczy. Biedny chłopiec, pomyślała. Co, na miłość boską, go spotkało? Co taki kilkunastoletni Szkot robi we wschodniej Anglii? Jego akcent od razu go zdradził, co mogłoby ułatwić poszukiwania rodziny, lecz instynkt podpowiadał Allie, by na razie nie mówić zbyt wiele policji. Najpierw należy wybadać Jimmy’ego i odkryć, czego się boi.
Chłopiec przespał całe popołudnie i zbudził się dopiero o piątej, gdy Allie do niego zajrzała.
– Cześć, Jimmy.
– Cześć.
– Jak się czujesz?
– Lepiej, dzięki. Te tabletki przeciwbólowe chyba podziałały. I fajnie, jak jest ciepło.
Ciepło? W umyśle Allie zapaliło się ostrzegawcze światełko. Nie mogła tego zlekceważyć. Przypomniała sobie, w jakim stanie przywieziono Jimmy’ego. Jego odzież była strasznie brudna, a ciało – nie kąpane chyba od wieków. Allie trochę chłopca umyła, sprawdzając jego obrażenia, które wymagały natychmiastowej uwagi, i teraz Jimmy już tak nie cuchnął, lecz nadal potrzebował kąpieli. Może jutro.
Allie westchnęła. Teraz powinna ustalić, dlaczego tak bardzo ucieszy! się z ciepła. Odpowiedź nasuwała się sama.
Jimmy to uciekinier.
– Jimmy, czemu się ukrywasz? – Allie usiadła na brzegu łóżka i wzięła chłopca za rękę. – Co cię tak przestraszyło, że musiałeś uciec?
– Nie wiem, o czym mówisz. – Oczy chłopca dziko zatańczyły po ścianach.
– Mnie nie musisz oszukiwać. Nie zamierzam nic wygadać policji. Miałeś problemy w domu?
– Nie. – Gwałtownie zamrugał powiekami.
– Płaczesz, bo tęsknisz za rodziną? Milczenie.
– W domu ktoś cię krzywdził? Dlatego się boisz?
– Nic nie powiedziałem.
– Ojciec cię bił?
– On nie żyje.
To już jakiś postęp, pomyślała.
– Więc może ojczym?
Trafiła w dziesiątkę. Nagle jakby pękła tama powstrzymująca rozpacz Jimmy’ego.
– On bije moją matkę. Gwałci ją. A ona mu na to pozwala. – Chłopiec szybko wyrzucał z siebie słowa. – On ciągle to robi. Próbowałem go powstrzymać, ale mnie pobił i zrzucił ze schodów. Złamałem nogę.
– Zauważyłam, że była złamana. Nie poszedłeś na policję?
– Tak, ale on powiedział, że to był wypadek, że pokłóciłem się z matką, i usiłował mnie powstrzymać, kiedy ją uderzyłem. Zeznał, że tylko wypchnął mnie z pokoju, a ja spadłem ze schodów. Moja matka potwierdziła, że tak było, więc uwierzyli jemu. Uznali, że jestem rozwydrzonym szczeniakiem, który chce poróżnić rodziców. Odesłali mnie do domu i ojczym zbił mnie do nieprzytomności. Kiedy się ocknąłem, dałem drapaka.
Allie musiała wziąć głęboki oddech, żeby zapanować nad przypływem gniewu.
– A co z twoją nogą?
– Była w gipsie, ale dałem sobie radę. Mieszkaliśmy w Glasgow, więc tam się ukryłem, ale policja mnie znalazła. Nikt nie chciał mnie słuchać i znów wylądowałem w domu. Ojczym spuścił mi potężne lanie, a mama tylko stała i patrzyła. Chryste, moja własna matka nawet nie kiwnęła palcem, a ten typ przerabiał mnie na miazgę...
Głos mu się łamał, więc Allie delikatnie go objęła i huśtając go w ramionach, pozwoliła mu się wypłakać. Po chwili usłyszała skrzypnięcie otwieranych i zamykanych drzwi. Oby nie policjant, pomyślała. Na szczęście była to inna pielęgniarka, która chciała wziąć z magazynu leki.
– Jimmy, muszę teraz coś zrobić, ale zaraz do ciebie wrócę i porozmawiamy, dobrze?
– Nic nie mów policji – poprosił z takim strachem w głosie, że Allie choćby z tego powodu zachowałaby dyskrecję.
Mogła przyjść do Jimmy'ego dopiero za godzinę i tylko na parę minut. Później znów zajrzał policjant, aby z nią porozmawiać.
– Nie podał mi swojego nazwiska – powiedziała. – I nie czuje się dobrze. Wolałabym, żeby pan na razie go nie męczył.
– Zamienię z nim tylko dwa słowa.
Weszła za Dave’em do pokoju, a Jimmy popatrzył na nią oskarży cielsko.
– Przecież obiecałaś.
– Nie mogłam go powstrzymać, Jimmy. To jego praca.
– Jimmy? – pytająco powtórzył Dave, rzucając Allie podejrzliwe spojrzenie.
– Postanowiliśmy chwilowo tak go nazywać – wyjaśniła bez wahania. – To lepsze niż „Hej, ty”.
– Rozumiem. Słuchaj, Jimmy, może chciałbyś mi coś powiedzieć?
– Rozmawiałaś z nim? – Jimmy przeszywał Allie wzrokiem.
– Ona nic mi nie mówiła, synu – zapewnił go Dave. – Tylko się zastanawiam, czy sobie czegoś nie przypomniałeś.
– Nie.
– No dobrze. Gdybyś chciał ze mną pogadać, to będę na zewnątrz. A może podałbyś mi adres lub numer telefonu rodziców, żebyśmy mogli ich zawiadomić? Na pewno się o ciebie martwią.
– Przykro mi, ale niczego nie pamiętam.
– Cóż... – Dave skinął głową. – Jeśli zmienisz zdanie, to jestem w pobliżu.
Po wyjściu policjanta Jimmy spojrzał na Allie z wyrzutem.
– Co mu wygadałaś?
– Nic. Prosiłam go, żeby tu nie wchodził, ale się uparł.
– On coś podejrzewa.
– To zrozumiałe. Znaleziono cię pobitego, brudnego, bez dokumentów. Twierdzisz, że nic nie pamiętasz i nie chcesz rozmawiać z policją. Normalnie człowiek w tych okolicznościach błagałby o pomoc, więc wiadomo, że coś jest nie tak. Nie trzeba geniusza, żeby dojść do tego wniosku.
– Przepraszam.
Zabrzmiało to burkliwie, lecz Allie i tak się ucieszyła. Odzyskała zaufanie Jimmy’ego, a to oznaczało, że może będzie w stanie mu pomóc.
– W porządku, Jimmy. Zamierzam teraz przysłać do ciebie dobrego pediatrę. Zbada cię. Jak dawno uciekłeś?
– Prawie rok temu.
– Brałeś narkotyki?
– Nie jestem głupi.
– Czym się żywiłeś?
– Różnie. – Odwrócił wzrok. – Grzebałem w śmietnikach, kradłem. Czasem udawało mi się znaleźć coś na wysypisku i sprzedać. Kiedyś trafił się stolik, za który w sklepie z używanymi meblami dostałem sto funtów.
– A co z seksem?
Jimmy wyraźnie się zmieszał.
– Raz, z facetem. W lecie. Byłem strasznie głodny, a on obiecał, że da mi jeść, jeśli do niego pójdę. – Zasępił się i umilkł na długą chwilę. – Dostałem nauczkę.
Allie ze smutkiem potrząsnęła głową.
– Sprowadzę Marka, żeby cię obejrzał. Mogę mu powtórzyć twoją historię?
– Po co?
– Bo jeśli ma ci pomóc, to musi znać całą prawdę.
– Możesz mu zaufać?
– Całkowicie. To przyjaciel.
– No dobra – zgodził się. – Ale tylko jemu.
– Obiecuję.
Wyszła na korytarz, wzruszeniem ramion odpowiedziała na nieme pytanie Dave’a i poszła zadzwonić do gabinetu Marka. Podniósł słuchawkę po drugim sygnale.
– Tu Allie. Możesz wpaść na oddział?
– Jasne. Daj mi pięć minut.
Zjawił się od razu, więc odprowadziła go na bok i szybko przekazała wszystkie informacje na temat Jimmy’ego. Mark słuchał jej z rosnącym przejęciem.
– Biedny chłopak. Gdzie leży?
– Tam. Mark, zrób to z wyczuciem. On jest strasznie czujny.
– Dam sobie radę. Wejdziesz ze mną?
– Chcesz, żebym była obecna?
– Przynajmniej na początku. Potem zobaczymy. Została w pokoju przez parę minut, dopóki Jimmy trochę się nie odprężył. Potem poszła zadzwonić do zatrudnionej na pediatrii opiekunki społecznej. Kobieta chciała natychmiast do nich przyjść, lecz w końcu niechętnie zgodziła się zająć przypadkiem Jimmy'ego dopiero nazajutrz.
Minęły całe wieki, zanim Mark wyszedł od chłopca. Znalazł Allie w pokoju pielęgniarek.
– Jak go oceniasz? – spytała.
– Nie ma powodów do obaw. Chłopak oczywiście jest wychudzony i niedożywiony, ale poza tym nie wygląda źle.
Nie stwierdziłem też żadnych widocznych oznak świadczących o wykorzystywaniu seksualnym. Jimmy raczej nie zaraził się wirusem HIV od tamtego faceta w Blackpool. Mówi, że zwiał, zanim doszło do najgorszego.
– Całe szczęście. Co on robił w Blackpool?
– Któż to wie? – Wzruszył ramionami. – Tułał się po Bristolu, Edynburgu, Leeds, Blackpool, Londynie i Bóg wie gdzie jeszcze. Jest w zdumiewająco dobrym stanie, ale ma przekrwienie w jednym płucu, dlatego przepiszę antybiotyk. Trzeba też wykonać masę dodatkowych badań i analiz oraz przeprowadzić ocenę psychologiczną. Może wymyślisz jeszcze coś? Każdy sposób jest dobry, żeby został tu jak najdłużej i nabrał sił. A policja ma na razie trzymać się od niego z daleka, bo jest poważnie rozstrojony.
– Zechcesz powiedzieć to Dave’owi? – Ruchem głowy wskazała siedzącego przy drzwiach funkcjonariusza.
– Jasne. – Mark długo rozmawiał z policjantem, który w końcu wstał, zamienił z Jimmym parę słów i opuścił oddział.
– Co mu powiedziałeś?
– Tylko tyle, że powinniśmy współpracować, lecz na razie jego obecność źle działa na pacjenta i utrudnia rekonwalescencję.
– Poszedł sobie na dobre?
– Wróci. Skończyłaś na dziś? Zerknęła na zegar; dochodziła dziewiąta.
– Chyba tak. Muszę tylko przekazać wszystko siostrze przełożonej z nocnego dyżuru. Powinna zaraz tu być. O, już idzie. Czemu pytałeś?
– Wpadnij do mnie na kawę.
– Dobrze. – Podała dyżurnej pielęgniarce podstawowe informacje o Jimmym, zwięźle przedstawiła sytuację na oddziale i pomknęła do pokoju Marka. Nogą zamknęła za sobą drzwi, padła w jego ramiona i rozpłakała się.
– Już dobrze, kochanie – szepnął uspokajająco.
– To nie fair – stwierdziła po chwili, gdy przestała pochlipywać. – Z jednej strony mamy takie dzieci jak Claudia, których rodzice są pełni poświęcenia, a z drugiej strony nie brak biedaków w rodzaju Jimmy'ego, którego katuje ojczym, a matka bierze jego stronę, zamiast bronić syna! Jak ona może? I co z innymi dziećmi? Czy Jimmy ma siostry lub braci?
– Jimmy jest najmłodszy. Jego rodzeństwo już się wyprowadziło.
– Całe szczęście. – Wysunęła się z objęć Marka, poszła do łazienki i wytarła nos w papier toaletowy. – Przepraszam – powiedziała po powrocie i bezsilnie opadła na łóżko. – Kiepskie ze mnie towarzystwo.
– Wytrzymam. Nie trzeba bez przerwy mnie zabawiać wyrafinowaną konwersacją. Przyjaciół poznaje się w biedzie.
– Dzięki. Przydałoby się, żeby ktoś mnie przytulił. Usiadł obok niej, objął ją i mocno pocałował.
– Lepiej?
– Dużo.
– To świetnie. – Wyciągnął się na łóżku i poklepał miejsce obok siebie. – Zwiń się tutaj w kłębuszek.
Nie zdołała się oprzeć temu zaproszeniu.
– Ten materac ma straszny dół i pcha ludzi ku sobie.
– Wiem. Wykorzystajmy to jak najlepiej. – Odwrócił ją twarzą ku sobie i czule pocałował. Gdy się odsunął, zaprotestowała nieartykułowanym pomrukiem. – Rozpustnica!
– To twoja wina – odparła. – Za dobrze całujesz.
– Na pochlebstwach daleko zajedziesz, lizusko. – Pocałował ją jeszcze raz, podniósł z łóżka i odprowadził do domu.
– Jimmy'ego już nie spotka nic złego? – spytała, gdy zatrzymali się przed jej drzwiami. – Policja nie odeśle go do tych koszmarnych rodziców?
– Pogadaj jutro z opiekunką społeczną. Oby nie okazała się bezduszna. Chłopak nie powinien do nich wrócić. – Objął ją, a ona wsparła się o niego z przyjemnością, rozkoszując się ciepłem promieniującym z jego ciała. – Wchodź do środka, ledwie żyjesz ze zmęczenia. – Cmoknął ją na pożegnanie w czubek głowy i odszedł.
Tego wieczoru długo nie mogła zasnąć. Myślała o takich dzieciach jak Jimmy – biednych uciekinierach skulonych nocą w ciemnym zaułku lub pod mostem, brudnych i głodnych, padających ofiarą różnych mętów i zboczeńców, wykorzystujących strach i niewinność dziecka.
I takie życie jest lepsze niż rodzinny dom?
Nazajutrz rano Jimmy wyglądał znacznie lepiej, był wypoczęty i chyba mniej się bał. Powitał Allie uśmiechem i powiedział opiekunce społecznej o swoim ojczymie, lecz nadal odmawiał podania nazwiska i adresu rodziców.
– A gdybym ci dała słowo, że nie odeślemy cię do nich, porozmawiałbyś z policją? – spytała kobieta.
– Najwyżej o tym, kto mnie pobił w parku. Ale nie znam tych typów. Już to mówiłem.
– Mógłbyś złożyć zeznanie? Chłopiec zrobił udręczoną minę.
– Może jeszcze trochę z tym poczekamy – zasugerowała Allie pojednawczym tonem.
– Oczywiście – zgodziła się opiekunka. – Zresztą twoje zeznanie i tak niewiele wniosłoby do sprawy. Rozumiem, że zostaniesz w szpitalu, dopóki twój stan się nie poprawi?
– Tak – potwierdziła Allie.
– Gdybyś chociaż podał mi swoje nazwisko, to mogłabym skontaktować się z opieką społeczną w Glasgow i porozmawiać z twoimi rodzicami.
– Kto coś mówił o Glasgow? – spytał ostro Jimmy.
– Nikt, ale zdradza cię twój akcent, chłopcze.
Mimo nalegań Jimmy odmówił ujawnienia swojej tożsamości i opiekunka w końcu przestała go naciskać.
– Jako małoletni będziesz musiał trafić pod opiekę sądu.
– Niby dlaczego? Mogę mieć szesnaście lat.
– A masz tyle?
– Nie wiem.
– Cóż, może to i lepiej, że na razie nic nie mówisz. Dzięki temu będzie nam łatwiej cię chronić.
Jimmy odprowadził ją zamyślonym spojrzeniem, ubrał się i poszedł do sali zabaw oglądać telewizję. Później w szpitalu zjawił się inny policjant, bardziej stanowczy niż Dave, i z miejsca zaczął się popisywać swą fachowością. Najpierw wziął w obroty Allie, ale w tym przypadku kosa trafiła na kamień.
– Nie mogę panu powiedzieć tego, czego nie wiem – oświadczyła. – I nie wolno mi zdradzić niczego, co usłyszałam w sekrecie, bo obowiązuje mnie tajemnica zawodowa.
– A gdyby chłopakowi coś groziło?
– Tutaj jest bezpieczny.
– Nie wiadomo. Ci, którzy go pobili, nadal są na wolności. Chłopiec w tym wieku powinien wrócić do rodziców.
– Chyba że go krzywdzą – odrzekła ostro. – Przykro mi, ale nie mam nic więcej do dodania. Proszę nie denerwować naszego pacjenta, bo musi wypocząć. Jest wyczerpany.
– Potrzebuje opieki.
– Mają właśnie u nas.
– Zwieje.
– Na pewno nie. Obiecał mi, że tego nie zrobi, a ja obiecałam go chronić.
Policjant był wyraźnie rozjątrzony.
– Na miłość boską, ja chcę mu pomóc!
– Więc na pewien czas zostawcie go w spokoju, żeby poczuł się bezpiecznie. Proszę dać mu trochę czasu.
– Zgoda, ale tylko dwadzieścia cztery godziny.
– Dzięki. – Allie westchnęła z ulgą i poszła sprawdzić, co z Jimmym. Nadal gapił się w telewizor.
– Czego chciał ten gliniarz? – spytał z czujną miną.
– Pogadać z tobą. Spławiłam go, chociaż właściwie nie powinnam była tego zrobić. Jimmy, on pragnie ci pomóc.
– Akurat.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Po skończeniu dyżuru jakoś nie była w stanie przestać myśleć o Jimmym. Nazajutrz okazało się, że jej niepokój był uzasadniony.
Jimmy zniknął.
Przez cały tydzień martwiła się o niego. Pojawia się w jej snach, zaprzątał myśli, lecz w końcu pogodziła się z faktem, że ten biedak na zawsze zniknął z jej życia. Mark podtrzymywał ją na duchu i wsparł swoim autorytetem, gdy policja usiłowała obciążyć ją winą za ucieczkę chłopca.
– Nigdy nie podał mi nazwiska – oświadczyła podczas przesłuchania. – Nie dysponowałam informacjami, które mogłyby wam się przydać. A zachowanie dyskrecji to mój obowiązek.
Policjanci niechętnie przyznali jej rację i zajęli się wypełnianiem stosu formularzy, lecz Allie to nie obchodziło. Dużo bardziej przejmowała się losem Jimmy’ego. W sobotę rano zadzwonił Mark i oznajmił, że wprowadza się do swego domu.
– Mam już wszystko co niezbędne: kuchenkę, czajnik, ciepłą wodę i wspaniałe łóżko, a skoro codziennie muszę jeździć karmić kota, to równie dobrze mogę tam zamieszkać.
– A zasłony?
– Kupiłem gotowe, w kremowym kolorze. Na razie wystarczą. Wpadnij zobaczyć.
Pojechała i natychmiast się zachwyciła. Zwłaszcza sypialnia wyglądała przytulnie – na drewnianym karniszu wisiały proste, gładkie zasłony, a rzeźbione łóżko z nowym, wysokim materacem miało staroświecki wdzięk. Na jego środku wylegiwała się wyraźnie uszczęśliwiona Minnie.
– Jak ci się podoba?
– Aż trudno poznać ten pokój. Masz pościel?
– Tak, całkiem nową. Uprałem ją, żeby straciła sztywność. Pomożesz mi posłać łóżko?
Pościel także okazała się kremowa. Była ozdobiona haftem angielskim i idealnie pasowała do stylu wnętrza. Usunęli protestujące kocisko, założyli na materac ochraniacz i prześcieradło z gumką, a na koniec włożyli nowiutką puchową kołdrę w poszwę, wygładzili ją i spojrzeli na siebie.
– Mogłabyś je ze mną ochrzcić – rzekł Mark cicho. Milczała, świadoma głośnego bicia swego serca.
– Dzisiaj wieczorem. – Patrzył jej prosto w oczy. – Przyjdź do mnie na kolację. Wróć teraz do domu i się przygotuj, a ja zrobię zakupy i coś dla nas ugotuję. Później zostań ze mną, Allie. Pozwól mi się z tobą kochać.
Wzięła jeden głęboki oddech, potem drugi.
– Dobrze. – Jej głos wibrował napięciem. – O której mam przyjść?
– O siódmej? Wpół do ósmej?
Jak zaczarowana skinęła głową, po czym wzięła się w garść i ruszyła do drzwi. Mark zatrzymał ją i pocałował w usta. Zauważyła, że drżą mu ręce.
– Do zobaczenia. – Zbiegła po schodach, chwyciła torebkę i zerknęła na zegarek. Miała całe popołudnie, żeby zrobić się na bóstwo, i zamierzała tego dokonać. W domu natychmiast pognała do łazienki, wyjęła nigdy nie używane olejki i wlała je do wanny. Długo leżała w cudownie odprężającej, ciepłej wodzie, potem opłukała się pod prysznicem, umyła włosy i polakierowała paznokcie. Podśpiewując radośnie, otworzyła szafę i aż zaklęła z rozpaczy.
– Co się stało? – Do pokoju zajrzała Beth.
– Idę na kolację do Marka. Już mieszka u siebie.
– Naprawdę? To dlaczego przeklinasz?
– Nie mam pojęcia, w co się ubrać.
Beth przesunęła kolejno wszystkie wieszaki, westchnęła tragicznie i pociągnęła ją na korytarz.
– U siebie znajdę coś lepszego niż te twoje ciuchy. Musisz częściej wychodzić.
Allie odrzuciła kilka propozycji, lecz na widok szafirowej sukienki z miękkiego dżerseju oczy jej rozbłysły. Była śliczna – długa, zapinana z przodu na maleńkie guziczki, ze sporym dekoltem. Był to ulubiony strój Beth.
– Pożyczę ci ją – rzekła z westchnieniem przyjaciółka. – Obyś tylko zasmakowała w życiu towarzyskim, ty odludku.
Beth cmoknęła ją w policzek, a oszołomiona tym Allie poszła do sypialni się ubrać.
– Do licha, wyglądasz w niej sto razy lepiej niż ja – stwierdziła Beth. – Weź ją sobie.
– Ale to twoja ukochana sukienka!
– Już się jej nanosiłam. Bierz ją. Po tym, jak cię w niej zobaczyłam, i tak nigdy bym jej nie włożyła.
– Dzięki. – Allie zrobiła piruet przed lustrem, uśmiechnęła się do siebie i narzuciła na ramiona sweterek.
– Teraz wyglądasz jeszcze lepiej – pochwaliła Beth. – Bardziej domowo. Napijesz się herbaty?
– Nie, już prawie wpół do siódmej. Muszę lecieć. – Nagle ogarnęło ją zdenerwowanie. – Aha, nie czekajcie na mnie.
Beth na moment oniemiała.
– Aaa... Dobrze. Do zobaczenia, kiedy wrócisz.
– Nie usłyszę żadnego wymądrzania?
– Nie. Uważaj na siebie. Zachowaj trochę rozsądku. – Beth wyszła, a po chwili wręczyła Allie małe pudełeczko. – I weź to, na wypadek, gdyby on zapomniał.
Allie spojrzała na pakiecik i się zarumieniła.
– Dzięki. – Wrzuciła go do torebki, zapięła suwak i uśmiechnęła się do Beth. – Jesteś kochana.
– Wyglądasz bosko. Idź i rzuć tego chłopa na kolana. Na kolana? Łatwo powiedzieć. Po drodze trzęsła się ze strachu, a na dodatek przyjechała na miejsce o wiele za wcześnie. Przez chwilę rozważała czekanie w samochodzie, lecz po namyśle uznała ten pomysł za idiotyczny. Lepiej wejść i pomóc Markowi gotować. Zapukała i zaraz usłyszała odgłos kroków. Mark otworzył drzwi i wciągnął ją do środka.
– Przyszłaś trochę wcześniej.
– Wiem, przepraszam. Chciałam poczekać, ale...
– Nie pleć głupstw. – Zdjął z niej płaszcz i westchnął z wrażenia. – Ależ jesteś piękna.
Zaśmiała się, by pokryć zmieszanie. Mark też wyglądał trochę inaczej niż zwykle. Zamiast dżinsów miał na sobie wełniane spodnie i rozpiętą pod szyją koszulę z miękkiej, jedwabistej tkaniny, która aż się prosiła, by ją dotknąć.
– Kolacja będzie za kilka minut. Napijesz się czegoś?
– Chętnie.
– Mam białe wino. Chodźmy do kuchni.
– Jak tu apetycznie pachnie!
– Zapiekanka z kurczaka. Tylko tyle umiem upichcić.
Spojrzeli sobie w oczy i Allie pomyślała, że zdenerwowanie zaraz ją zabije.
– Jesteś bardzo głodna?
– Nie.
– Obiecywałem sobie, że tego nie zrobię. Chciałem najpierw cię nakarmić, pogadać, zachować się jak człowiek cywilizowany, ale nic z tego. Pragnę cię, Allie, i nie mogę już dłużej czekać.
Przymknęła powieki, świadoma zalewającej ją fali pożądania. Oddychała szybko i płytko i była niemal pewna, że zaraz zemdleje.
– Chodź do łóżka...
Otworzyła oczy i napotkała jego płonące spojrzenie.
– Dobrze. – Mark wziął ją za rękę i poprowadził na piętro, lecz kazał jej poczekać przed drzwiami. Usłyszała syk zapalanej zapałki i pstryknięcie gaszonego światła.
– Możesz wejść.
Oniemiała. Na nocnej szafce stał wielki bukiet kremowych róż, a na gzymsie kominka paliło się kilka grubych, białych świec. Skąpana w ich łagodnym blasku sypialnia sprawiała wrażenie komnaty rodem z bajki.
– Jak tu pięknie – szepnęła wzruszona. – Dziękuję. Mark przyjął jej słowa z uśmiechem.
– Teraz ten pokój jest godny ciebie. – Podszedł, zsunął z jej ramion sweterek i upuścił go na podłogę. Następnie zaczął powoli rozpinać guziczki sukienki, przez cały czas nie dotykając Allie. Było to niesamowicie podniecające. Po chwili sukienka spoczęła obok sweterka.
– Allie... – Mark przesunął po niej zachwyconym spojrzeniem, a ją ogarnął żar. – Jesteś cudowna.
– Teraz moja kolej. – Sięgnęła do klamerki jego paska.
– Ja to zrobię. – Pośpiesznie pozbył się odzieży, a ściągnięta przez głowę koszula wzburzyła mu włosy. – Powiedz mi, czego pragniesz, Allie – odezwał się przytłumionym z emocji głosem. – Co lubisz? Jak mam cię kochać?
– Nie wiem. – Bezwiednie wzruszyła ramionami, nerwy miała napięte do ostatnich granic. – Musimy improwizować, bo ja... jeszcze nigdy tego nie robiłam.
Mark zamarł, a jej przemknęło przez głowę, że on zrezygnuje. Lecz gdy znów na siebie spojrzeli, ujrzała w jego oczach płomień uczucia, które całkiem ją oszołomiło.
– Boże drogi, Allie – szepnął Mark. – Nigdy? Potwierdziła, a on przełknął ślinę i odwrócił wzrok.
– Proszę cię, nie przestawaj...
– Nie bój się, ale daj mi chwilę. – Miał taką minę, jakby sam ze sobą walczył. W końcu przejechał dłonią po twarzy i wziął Allie w ramiona. – Wiesz, jaki teraz jestem zdenerwowany?
– Dlaczego? Przecież ty na pewno nie debiutujesz.
– Ale ty tak. I jeśli coś mi nie wyjdzie...
– Daj spokój. Nie chcę, żebyś się popisywał – rzekła łagodnie. – Po prostu mnie przytul.
Mark zadrżał, ona zaś nagle nabrała przeświadczenia, że i tak robi wszystko tak jak trzeba. Przecież natura zawsze mądrze nami kieruje, pomyślała i przyciągnęła do siebie głowę Marka.
– Kochaj się ze mną – szepnęła. – Weź mnie do łóżka, obejmij i dotykaj, aż będziemy najbliżej jak tylko można.
Chwycił ją na ręce i położył na pachnącej świeżością pościeli. Allie westchnęła, gdy znów ją objął i pocałował. Była niemal pewna, że umrze, jeśli Mark każe jej czekać jeszcze dłużej.
– Mark, proszę... – szepnęła.
– Jeszcze moment. – Sięgnął do górnej szuflady komody, którą Allie z takim uczuciem wypolerowała. – Do licha, ręce strasznie mi się trzęsą. – Ostrożnie ułożył się obok niej i spojrzał jej w oczy.
Pomyślała, że jest taki silny i męski. Tylko on budził w niej te nowe, cudowne pragnienia i uczucia, które do tej pory bała się nazwać po imieniu, z których może nie do końca zdawała sobie sprawę. Lecz teraz z całą jasnością zrozumiała, że go kocha. Całym sercem.
– Mark...
– Jesteś pewna?
– Najzupełniej – zapewniła i po jakimś czasie poczuła, jak on powoli i cudownie wypełnia ją sobą.
– O, tak... – szepnęła. – Tak, Mark...
Sprawiał jej niewysłowioną rozkosz, która stopniowo narastała, aż nagle ciałem Allie wstrząsnęły fale cudownego, pulsującego spełnienia. Powtarzając imię Marka, poczuła, że nagle się wyprężył i potem jeszcze raz w niej zatonął, zabierając ją ze sobą na szczyt ekstazy. Potem długo leżeli spleceni uściskiem, a gdy Mark się uniósł, Allie dostrzegła na jego rzęsach lśnienie łez.
– Kocham cię – powiedział cicho, a ona pomyślała, że pierwszy raz w życiu jest w pełni szczęśliwa...
O północy głód wygnał ich do kuchni, gdzie zjedli zapiekankę, a później znów się kochali – tym razem przed kominkiem, na puszystym futrzaku, który cudownie łaskotał nagą skórę. Później Mark zaniósł Allie do łóżka, zgasił prawie wypalone świece i wsunął się obok niej pod kołdrę.
Rano obudził ją dźwięk kościelnych dzwonów. Otworzyła oczy i stwierdziła, że leży wtulona w Marka, z głową na jego ramieniu i ręką przerzuconą przez jego pierś.
– Twoje nowe łóżko ma na środku dół – oznajmiła, gdy się zbudził, a on parsknął śmiechem.
– Nie wierzę w te doły i masę dzieci z ich powodu. To raczej skutek upodobania użytkowników. – Przeciągnął się leniwie jak wielki kot, silny i pełen wdzięku. – Jak się miewasz? – spytał.
– Wspaniale.
– To dobrze. Co ze śniadaniem?
– Pytasz, czy mam na nie ochotę, czy sugerujesz, żebym je zrobiła?
– Jest szansa na to drugie?
– Nie.
– Tak myślałem. – Odrzucił kołdrę, wstał i znów się przeciągnął. Allie przewróciła się na brzuch i z podziwem przesunęła wzrokiem po jego wspaniałym ciele. Mark z rozbawionym uśmiechem cmoknął ją w nos i nazwał bezczelną. – Narzuć coś na siebie. Zjemy śniadanie w kąpieli.
– W kąpieli?!
– Czemu nie?
– Niby racja. – Wstała i pośpiesznie włożyła szlafrok.
– Napuść wody i wejdź do wanny – polecił. – Zaraz przyniosę jedzenie.
Wanna okazała się nadzwyczaj obszerna. Rzeczywiście zmieścili się w niej oboje.
– Wygodnie?
Allie skinęła głową. Ciekawe, co by było, gdybym niechcący upuściła grzankę do wody, pomyślała, rozkoszując się dotykiem owłosionych nóg Marka na swojej gładkiej skórze. A po chwili poczuła się jeszcze przyjemniej, gdy zaczął powoli mydlić jej ciało...
Ubrali się, Mark rozniecił ogień na kominku i oboje usiedli na kanapie. Wpatrzeni w tańczące płomienie popijali świeżo zaparzoną kawę, spokojni i rozleniwieni.
– Mogłabym ta zostać na zawsze – mruknęła.
– Naprawdę? – Odstawił kubek i odwrócił się do niej. Na jego twarzy nagle odmalowało się napięcie.
– Och, to tylko takie powiedzenie...
– A chciałabyś zostać? Na zawsze? – Z miłością spojrzał jej w oczy i wziął za rękę. – Wyjdziesz za mnie, Allie? Będziesz matką moich dzieci, zestarzejesz się ze mną?
Wpatrywała się w niego, oszołomiona faktem, że wszystko tak nagle wymknęło się spod kontroli. Jakim cudem nie zorientowała się wcześniej, co Mark czuje i do czego zmierza? Ogarnęło ją poczucie winy, a także żal, ponieważ nagle skonstatowała, że najbardziej na świecie pragnie właśnie tego, co Mark jej oferuje.
– Nie... nie mogę – wybąkała.
– Nie możesz? Dlaczego? Nie mów mi, że mnie nie kochasz, bo po tej nocy po prostu ci nie uwierzę.
– Nie twierdzę, że cię nie kocham – jęknęła. – Ale nie mogę zostać twoją żoną. Chyba to rozumiesz.
– Nie – odparł cicho. – Nie mam pojęcia, o co ci chodzi, zwłaszcza po tej nocy. Niby co tu jest do zrozumienia?
Jego słowa dręczyły ją na równi z jej poczuciem winy.
– Przepraszam. Nie zdawałam sobie sprawy z twoich uczuć. Nie chciałam cię zranić, Mark, ani siebie. Po prostu uznałam, że możemy sobie pozwolić na przygodę, trochę się zabawić...
– Zabawić? I właśnie to twoim zdaniem robiliśmy tej nocy?! Allie, kochając się z tobą oddałem ci swoją duszę! Czyżbyś tego nawet nie zauważyła?
Przygryzła wargi, żeby głośno nie zaszlochać.
– Przepraszam – powtórzyła, całkiem zdruzgotana. – Nie przypuszczałam, że...
– Na miłość boską, kobieto, powiedz mi, dlaczego?!
– Już ci mówiłam. – Wzięła się w garść i spojrzała na jego wykrzywioną bólem twarz. – Wiele razy, ale mnie nie słuchałeś. Rzecz w tym, że chcesz zostać lekarzem rodzinnym.
– I dlatego za mnie nie wyjdziesz? Z powodu mojego zawodu? Wybacz, nie sądziłem, że poślubienie internisty to taki mezalians! – stwierdził z goryczą.
– A pamiętasz Roberta? – spytała z udręką w głosie. – Pamiętasz, jak cierpiała jego żona i pozbawione ojca dzieci? Nie on jeden nie wytrzymał stresu! Wiesz, ilu lekarzy rodzinnych popełnia samobójstwo? Nie chcę zostać wdową, Mark, nie chcę czekać na dzień, w którym się dowiem, że wziąłeś zabójczą dawkę czegoś lub zatrułeś się spalinami w samochodzie! Nie mogłabym tak żyć i nie będę. Przykro mi, Mark.
– Ty naprawdę mówisz poważnie – stwierdził z ciężkim sercem. – Mój Boże. A ja myślałem, że mamy wszystko, czego trzeba do szczęścia. Miłość, róże na ganku i długie, wspaniałe życie przed sobą. A okazało się, że tylko róże są prawdziwe.
– Miłość też – odparła głucho. – Wiesz, że cię kocham.
– Ale będę tylko lekarzem rodzinnym, a to dla ciebie za mało. Allie, przecież nie ukrywałem, kim chcę zostać. Wybrałem zawód, do którego mam największe predyspozycje, o którym marzę. Tak jak ty zawsze marzyłaś o pielęgniarstwie. Nie mogę się oszukiwać i postępować wbrew sobie, nawet gdybym przez to miał stracić ciebie. Jeśli przestanę być uczciwy wobec siebie samego, będę nikim...
Wstał i podszedł do okna, żeby zapanować nad wzruszeniem. Ludzie już dawno wyszli z kościoła i mała uliczka była pusta.
– Twoi rodzice są szczęśliwi – dodał, sięgając po ostatni argument. – A przecież twój ojciec też...
– Tak, i haruje na okrągło, narzeka na przemęczenie, musi być ekspertem od wszystkiego, bo na tym polega jego praca. I to fatalnie odbija się na jego życiu prywatnym. Moi rodzice nie jadają razem kolacji, nigdzie nie chodzą, bo ojciec przez całą dobę jest pod telefonem. Nigdy nie wiadomo, kiedy zostanie wezwany...
– Ale on sam to wybrał, Allie.
– A moja matka tego nienawidzi. Poświęciła się dla niego, ale ich małżeństwo wielokrotnie się chwiało. Ja nie chcę czegoś takiego, Mark. Nawet mnie nie proś.
– Może ona uznała, ze jej poświęcenie ma sens.
– Mozę. To była jej decyzja. Moja jest inna. Naprawdę cię kocham, ale nie zostanę twoją żoną i jeśli definitywnie się rozstajemy, to trudno.
Odwrócił się, a ona wstała. Na twarzy Marka nie malowały się żadne uczucia, lecz w jego oczach dostrzegła cierpienie, którego już nigdy wolałaby nie widzieć.
– Rozumiem – odparł cicho. – Weź swoje rzeczy i wychodząc, zatrzaśnij drzwi.
W holu chwycił kurtkę, przerzucił ją sobie przez ramię, schował klucze do kieszeni i niemal wybiegł na dwór, zostawiając drzwi otwarte. Allie wiedziała, że tylko godność pozwoliła mu zachować twarz. Tymczasem jej serce rozsypało się na kawałki. Jak automat spakowała torbę, zaniosła ją do samochodu, po czym wróciła do środka i popatrzyła na wszystko suchymi, piekącymi oczami. Kochała to miejsce. Kochała Marka. Aż do dziś nie miała pojęcia, że coś może tak straszliwie boleć.
Zatrzaskując drzwi, czuła się tak, jakby na zawsze zamykała swoje serce.
Dlaczego zawsze, gdy człowiek chce się rozweselić, wszystkie stacje nadają ckliwe, miłosne piosenki? Mark ze złością wyłączył radio w samochodzie i ciężko westchnął. Miał za sobą chyba najgorszą noc w życiu. Najpierw długo nie mógł usnąć, potem obudził się o czwartej, słysząc głuchy szloch, którego źródła nie zdołał odkryć, a potem ze zdumieniem stwierdził, że ma mokre policzki.
Zszedł do kuchni, zrobił sobie herbatę i nagle ujrzał kieliszek ze smugą szminki. Chwycił go i cisnął nim o ścianę, ale to wcale nie pomogło. Podobnie jak szklanka whisky, aspiryna i gorąca kąpiel, które sobie zaaplikował przed pójściem spać. Pocieszał się, że czas leczy wszystkie rany. Uleczy więc i jego. Za jakieś sto lat.
Wrócił do łóżka, ale pościel była przepojona zapachem Allie. Prawie go to zabiło. W końcu zasnął, ale śniły mu się koszmary, więc zerwał się już o szóstej i tak długo biegał po lesie, aż zawadził nogą o niewidoczną w mroku kłodę i omal się nie zabił. Teraz miał szramę na czole i humor o smaku niedojrzałej cytryny. Czuł się półżywy, nieszczęśliwy i totalnie wypalony.
W szpitalu od razu wpadł na Annę. Spojrzała na niego badawczo i wepchnęła do gabinetu.
– Co ci się, u diabła, stało? – spytała jak zwykle bez ogródek, a on przełknął ślinę i odwrócił wzrok.
– Nie pytaj, nie bądź dla mnie miła i odzywaj się do mnie tylko w sprawach zawodowych. – Wziął jeden głęboki oddech, potem drugi. – Gdzie Allie?
– Ma wolne. Pokłóciliście się?
– Powiedzmy, że tak – wycedził przez zęby. – Nie chcę o tym rozmawiać.
– Dobrze. – Napisała coś na małej karteczce i wcisnęła mu ją do kieszeni. – To mój numer, tak na wszelki wypadek, gdybyś chciał się wypłakać. Potrafię słuchać.
Wyszła, oszczędzając mu wyrazów współczucia, za co był jej niezmiernie wdzięczny. Musiał wziąć się do pracy i nie zamierzał pozwalać sobie na chwile słabości. Ale wiedział, że spokój będzie go wiele kosztować.
Nie miała pojęcia, jak przetrwa najbliższe dni. Marka spotkała we wtorek rano i niemal się załamała, ponieważ spojrzał na nią z wyrzutem i odwrócił się. Pięć minut później Anna znalazła ją szlochającą nad zlewem w pokoju zabiegowym i delikatnie przytuliła. Podziałało to niesłychanie kojąco. Allie nagle poczuła się bezradna jak trzyletni berbeć – z całym jego trzyletnim rozumkiem.
– Nie wiedziałam, że to może tak strasznie boleć – wyjęczała. – Myślałam, że dam sobie radę, ale on popatrzył na mnie tak, jakbym była jakąś zabójczynią...
– Masz. – Anna podała jej chusteczkę. – Umyj twarz i pomóż mi sprawdzić stan leków.
Dopilnowała, by Allie doprowadziła się do porządku, a później przez cały dzień wynajdywała jej coraz to nowe zajęcia, żeby tylko utrzymać ją z dala od Marka i uniemożliwić myślenie o nim. Lecz w domu Allie znów się rozkleiła. A na dodatek przyjaciółki uznały ją za wariatkę.
– Jak mogłaś? – zawołała Beth. – To wspaniały facet, kochacie się. Dlaczego to zrobiłaś?
Bo śmiertelnie się boję, że go stracę, więc lepiej pocierpieć teraz niż później, gdy będziemy mieć troje dzieci, niespłaconą pożyczkę i dom pełen podsycających poczucie winy drobiazgów wykonanych przez Marka, podczas gdy on sam będzie leżał w grobie. Przemilczała to wszystko, bo Beth i Lucy i tak by jej nie zrozumiały. Zjadła kolację, którą postawiły jej przed nosem, pogapiła się w telewizor, nie bardzo wiedząc, na co patrzy, i wcześnie poszła do łóżka, żeby w spokoju popłakać.
W pracy nie nadawała się do wykonywania ambitnych zadań, więc Anna zlecała jej najprostsze prace. Po paru dniach Allie trochę wzięła się w garść, a trochę przywykła do cierpienia. Czasem, gdy Mark był w pobliżu, dyskretnie go obserwowała, karcąc się w myśli za ten masochizm. Kiedyś zauważyła, jak rozmawiał z kończącą dyżur Anną. A gdy uśmiechnął się do niej, poczuła w sercu bolesne ukłucie. Tak strasznie brakowało jej tego ciepłego uśmiechu.
Wkrótce po wyjściu Anny Mark także zniknął, a dla Allie jakby zaszło słońce. Jak zwykle usiłowała pocieszyć się myślą, że zrobiła to, co powinna, i ze zdwojonym wysiłkiem rzuciła się w wir obowiązków. Tego dnia pracowała na drugą zmianę, toteż o dziewiątej wieczorem była wykończona.
Po powrocie do domu zaczęła się dręczyć przykrymi rozważaniami. Dlaczego Mark tak długo gawędził z Anną? Dlaczego uśmiechał się do niej tak serdecznie? I dlaczego wyszedł zaraz po niej?
Odpowiedzi na te pytania uzyskała nazajutrz rano. Skręcając na parking, ujrzała samochód Marka. Właśnie wysiadały z niego dwie osoby – Mark i Anna. Oboje wyglądali tak, jakby od wczoraj nie zmrużyli oka. Nasuwał się tylko jeden wniosek. Spędzili tę noc we dwoje.
Teraz razem podeszli do dwuskrzydłowych drzwi i zanim je otworzyli, Mark uścisnął Annę, a ona go pocałowała. Allie patrzyła na to wstrząśnięta do głębi, czując, że robi się jej niedobrze. Przycisnęła dłoń do ust i zalewając się łzami, pobiegła do domu, gdzie zwróciła śniadanie, umyła twarz i poprawiła włosy.
– Musisz iść do pracy – rzekła stanowczym tonem do swego odbicia w lustrze. – I masz stawić czoło sytuacji. Sama zrezygnowałaś z Marka, więc nie masz do niego żadnych praw. Nie zachowuj się jak pies ogrodnika.
Wróciła do szpitala, posłała Annie promienny uśmiech i wzięła się do roboty. A tej nie brakowało. Na oddziale leżało sporo dzieci po operacjach, kilkoro czekało na różne zabiegi, byli też szalenie kłopotliwi pacjenci w gipsie i na wyciągach. Opiekunka społeczna właśnie wypełniała dokumenty małego dziecka z sierocińca i przy okazji spytała o Jimmy’ego.
– Nie widziałam go od czasu ucieczki. – Allie ogarnął wstyd, bo zapomniała o biednym chłopcu.
– Cóż, tak to bywa. Strasznie mi żal tych bezdomnych dzieciaków. Śpią na dworze, a przecież już prawie listopad.
– Ludzie powinni zdawać egzamin, zanim pozwoli się im mieć dzieci. – Allie pomyślała o Jimmym, którego z domu wygnał strach przed rodzicami.
– Święta racja – z uśmiechem przyznała opiekunka. – Łatwo urodzić dziecko, ale dużo trudniej je wychować. Właśnie mam u was na położniczym taki przypadek, piętnastoletnią matkę. Miłość już chyba wywietrzała jej z głowy.
Na pewno, ze zgrozą pomyślała Allie. Piętnastoletnia matka. Straszne. Odwróciła się raptownie i wpadła na kogoś potężnie zbudowanego. Mark przytrzymał ją za ramiona, a ona na jedną cudowną sekundę oparła się o jego pierś i odetchnęła znajomym zapachem jego ciała. Zaraz jednak się odsunęła.
– Przepraszam, zamyśliłam się.
– Nie ma za co. Chciałbym z tobą porozmawiać.
– Nie mamy o czym. – Jakiś cudem zdołała spojrzeć mu w twarz. Zauważyła oznaki zmęczenia, zapewne z braku snu. – Przepuść mnie.
Przez chwilę stał nieruchomo, po czym w jego oczach chyba błysnął gniew. Bez słowa się odsunął, a Allie szybko go ominęła i wyszła z oddziału. Była taka zła na niego, że dzień przeleciał jej prawie niepostrzeżenie. Ciekawe, co wspaniały doktor Jarvis chciał jej powiedzieć? „Pogratuluj mi, skarbie, bo od dzisiaj jestem z Anną”? Wypchaj się, frajerze!
W domu przebrała się w dżinsy i gruby sweter, po czym wzięła się za sprzątanie. Przestała się znęcać nad kuchnią dopiero wtedy, gdy prawie zdarła emalię ze zlewozmywaka. Zaparzyła sobie herbatę, zajrzała do lodówki i zatrzasnęła drzwiczki, zdegustowana widokiem jej wnętrza.
Nie było tam dosłownie nic, więc narzuciła kurtkę i pomknęła do sklepiku na rogu. Miała ochotę zjeść coś porządnego, a nie to co zwykle, czyli grzanki z dżemem i herbatniki. Zrobiła wielkie zakupy i z pełną torbą pomaszerowała z powrotem ciemną uliczką.
Niech szlag trafi Marka i Annę! Mogą sobie robić, co chcą! Wyobraziła sobie ich splecione miłosnym uściskiem ciała i natychmiast skarciła się w duchu. Powinna raz na zawsze skończyć z torturowaniem się takimi myślami! Skracając sobie drogę, ścięła róg parkingu i w mroku zauważyła trzy sylwetki. Normalnie ominęłaby takich chłopaków szerokim łukiem, ale teraz była zanadto rozjuszona, by się bać.
– Przepraszam – warknęła, a oni lekko ją szturchnęli, by pokazać, że nie żartują.
– Pani da nam te zakupy – powiedział jeden. – Nic pani nie zrobimy.
Dziwne, ale w ogóle się nie przestraszyła. Przeciwnie, jeszcze bardziej się wściekła. Niewiele myśląc, zamachnęła się ciężką torbą i zdzieliła nią jednego z chłopaków.
– Nie! – krzyknęła. – Zjeżdżaj!
Ale oni już ją otoczyli, w ich rękach błysnęły noże. Wykonała więc szybki obrót, z całej siły waląc napastników torbą. Jeden z nich upadł, drugi zaklął, a trzeci chwycił ją od tyłu za szyję, odcinając dopływ powietrza.
– Puść ją!
Ten okrzyk dobiegł z ciemności i duszący Allie chłopak zawahał się. To jej wystarczyło. Uderzyła go łokciem w żebro, uścisk zelżał, a ona zdołała wrzasnąć ile sił w płucach. Ktoś wyrwał jej zakupy i tak silnie popchnął, że upadła na ziemię. Usłyszała odgłos uderzenia, czyjś jęk i oddalający się tupot nóg. Otworzyła oczy i niedaleko ujrzała drobną sylwetkę kogoś leżącego.
– Co ci jest? – spytała drżącym głosem.
– To ja, Jimmy. Nic mi się nie stało, a tobie?
– Nic, tylko się przewróciłam. – Zaczęła się podnosić i nagle usłyszała czyjeś szybkie kroki. Wracają?
– Allie? – Silne ręce Marka zacisnęły się na jej ramionach. – Na miłość boską, powiedz, że jesteś cała.
– Jestem. – Strząsnęła z siebie jego dłonie i wstała. – Odejdź, nie potrzebuję cię.
Usłyszała, że wciągnął powietrze i się odsunął.
– Właśnie szedłem z tobą porozmawiać...
– Już ci mówiłam, że nie mamy o czym. Idź pogadaj sobie z Anną.
– Już to zrobiłem. Dlatego...
– Przestań. – Zatkała uszy rękami. – Nie chcę nic wiedzieć. Zejdź mi z drogi, bo muszę zająć się Jimmym. – Odepchnęła Marka i kucnęła przy chłopcu. – Możesz wstać?
– Nie wiem. Ręka mnie boli. Mieli noże?
– Tak. – Spojrzała na Marka. – Pomóż mi zabrać go na izbę przyjęć.
– Nie! Nie wrócę tam! – W głosie chłopca zabrzmiała panika. – Policja...
– Co on tu robi, do cholery? Podobno nie wiedziałaś, gdzie się podziewa?
– Nie wiedziałam! – warknęła – ale przed chwilą uratował mi życie, więc się rusz albo wezwij kogoś, kto mu pomoże.
Po sekundzie wahania Mark podniósł chłopca, poprowadził go w krąg światła i posadził na murku otaczającym parking. Następnie schylił się i obejrzał jego ręce.
– Niedobrze – stwierdził. – To wymaga szycia. Przykro mi, ale musisz iść do szpitala.
– Nie!
– Zawiozę go do mojego taty – oświadczyła Allie.
– Wykluczone, żebyś prowadziła w tym stanie – zaprotestował Mark. – Zostałaś napadnięta. Musisz iść na policję.
– Tylko dlatego, że jakieś głodne dzieciaki ukradły mi jedzenie? Bardziej martwi mnie Jimmy. – Przykucnęła obok chłopca. – Zgadzasz się, żeby mój ojciec zobaczył twoje ręce? Jest lekarzem i nikomu o tobie nie powie.
– Dobrze.
– Ja was zawiozę, jeśli się upierasz...
Mark przyprowadził auto, założył Jimmy'emu prowizoryczny opatrunek i we troje pojechali do państwa Baker. Na miejscu Allie przedstawiła rodzicom sytuację i opowiedziała historię Jimmy’ego. Doktor Baker natychmiast zaprowadził go do małego pokoiku, gdzie czasem przyjmował pacjentów.
– Mark, jesteśmy ci bardzo wdzięczni. – Pani Baker obdarzyła go ciepłym uśmiechem.
– To Jimmy mnie uratował – wyprowadziła ją z błędu córka. – Mark zjawił się później.
– Ach tak. Wobec tego dziękuję, Mark, że ich przywiozłeś. Co słychać? Jak tam nowy dom?
– Dom?... dobrze. Chyba już pojadę. Allie?
– Dzięki za podwiezienie.
– Zawsze do usług. – Uśmiechnął się z goryczą. – Powiem Annie, że jutro nie przyjdziesz.
– Koniecznie – wycedziła.
Matka spojrzała na nią dziwnie i położyła dłoń na ramieniu Marka.
– Nie zostaniesz na kolacji?
– Nie – odpowiedzieli chórem i spuścili wzrok.
– Muszę już lecieć. Do zobaczenia.
Po wyjściu Marka pani Baker odwróciła się do córki i obrzuciła ją zdziwionym spojrzeniem.
– Co się dzieje, Allie? Myślałam, że dobrze się ze sobą czujecie?
To wystarczyło, by Allie zalała się łzami i opowiedziała matce o odrzuconych oświadczynach Marka.
– Nic z tego nie rozumiem. Mówiłaś, że go kochasz.
– Kocham – jęknęła żałośnie. •
– Więc czemu za niego nie wyjdziesz?
– Och, mamo, ty mnie w ogóle nie słuchałaś! On chce być lekarzem rodzinnym!
– I co z tego?
– Jak to co? Tylko pomyśl o Robercie, który się zabił, o tacie tyrającym od rana do nocy, o swoim okropnym życiu, podporządkowanym jego pracy...
– Kochanie, chyba nie wiesz, co mówisz. Twój ojciec kocha swoją pracę, a ja kocham jego. Owszem, ma stresujące obowiązki, ale je uwielbia. Byłby nieszczęśliwy, robiąc coś innego. To okropne, jeśli mężczyzna wraca do domu z pracy, której nienawidzi, a na dodatek gdyby poświęcał się dla mnie. Nigdy nie poprosiłabym go o coś takiego.
Allie słuchała oszołomiona. To okropne, jeśli mężczyzna wraca do domu z pracy, której nienawidzi, a na dodatek gdyby poświęcał się dla mnie...
O Boże. Wzięła głęboki oddech i podniosła głowę.
– Mamo, martwię się o Jimmy’ego. Przez rok był bezdomny i nie jest bezpieczny. Nie chcę, żeby wrócił na ulicę.
– Opieka społeczna o nim wie?
– Tak. Czemu pytasz?
– Wiesz przecież, że w przeszłości mieszkały u nas takie dzieciaki jak on, czekające na orzeczenie sądu. Może i teraz udałoby się załatwić, żeby na razie został u nas, dopóki sytuacja się nie wyjaśni. Albo nawet i potem, na dłużej.
– Kiedyś wspomniał, że chciałby być lekarzem. Nie mam pojęcia, czy to realne.
– Cóż, dowiemy się. Nie martw się o niego, nakarmimy go, położymy spać, a jutro chłopak będzie w lepszej formie i porozmawiamy. Przyznam, że dom jest strasznie pusty bez dzieci. Byłoby miło kogoś poniańczyć. Oczywiście muszę spytać o zdanie ojca, lecz skoro nie idzie na emeryturę...
– Nadal będzie pracował?
– Tak, zmienił zamiar. Spodziewałam się tego. Był trochę przemęczony, więc przejdzie na trzy czwarte etatu. Nie mógłby całkiem rzucić pracy. Zanadto ją kocha.
Allie znów powtórzyła słowa matki. „To okropne, jeśli mężczyzna wraca do domu z pracy, której nienawidzi... „
Czy właśnie nie tego zażądała od Marka? Żeby dla niej poświęcił ukochaną pracę? Jak mogła postawić mu takie ultimatum? Naprawdę chciała, aby stał się nieszczęśliwy, robiąc to, co nie sprawia mu radości i satysfakcji?
– A Robert? – spytała. – Nie cierpiał tego zawodu.
– Robert powinien był zostać prawnikiem. O tym marzył, lecz ojciec zmusił go do pójścia na medycynę.
– Tata też chciał mnie tam widzieć.
– Bo sądził, że tego pragniesz. Ale pozwolił ci iść własną drogą. Ojciec Roberta powiedział mu, że opłaci tylko studia medyczne. Poniekąd sam popchnął go do samobójstwa.
– A ja myślałam, że się zabił, bo nie wytrzymał presji.
– I dlatego nie chcesz wyjść za Marka? Pamiętaj, że zawód lekarza zawsze jest trudny, niezależnie od wybranej specjalizacji. To praca tylko dla ludzi z określonym powołaniem. A Mark chyba je ma.
– Tę noc spędził z Anną.
– Och, kochanie, tak mi przykro. – Matka poklepała ją po ręce. – Ale jesteś pewna, że coś zaszło? A gdyby nawet, to czy ma to jakieś znaczenie? Może tylko próbował się pocieszyć?
– Wiem tylko to, że go kocham. Co ja bez niego zrobię?
– Może zaraz pojedź do niego i mu to powiedz?
– Niby czym? Hulajnogą? – Zaśmiała się ponuro.
– Podrzucę cię do Audley, a ojciec niech sobie utnie pogawędkę z Jimmym.
– Załatwione. – Do saloniku wszedł doktor Baker, a za nim Jimmy, czyściutki i pozszywany. – Pozwólcie, że wam kogoś przedstawię. Oto Alastair Munro. Pomieszka u nas przez pewien czas.
– Twój tata wszystko ze mnie wydusił. – Chłopiec posłał Allie wstydliwy uśmiech.
– Poważnie? Tata umie wziąć na spytki. Mama też. Postaraj się być dla nich dobry. I żadnego uciekania, jasne?
– Nie ma mowy. Twój tata mówi, że policja stąd mnie nie zabierze, bo mogę zostać oficjalnie. Przynajmniej na trochę.
Jej rodzice wymienili ciepłe uśmiechy, a Allie nagle zrozumiała, jak bardzo się kochają. Ona tak samo kochała Marka. Czy będzie miała szansę udowadniać mu to przez resztę życia? A może już ją zmarnowała?
– A ty, młoda damo? – spytał ojciec. – Dobrze się czujesz?
– Nie wiem – odparła żałośnie. – Najpierw muszę porozmawiać z Markiem. Zgodzisz się, żeby mama mnie podwiozła?
– Weź jej samochód. Na razie go nie potrzebuje.
Allie chwyciła kluczyki, ucałowała rodziców i uścisnęła Jimmy’ego.
– Dzięki za uratowanie mi życia – szepnęła ze wzruszeniem.
– Ja prawie nic nie zrobiłem – odparł zażenowany.
– Nieprawda. Dzięki tobie się wyswobodziłam. – Cmoknęła go w czoło. – Muszę lecieć. Zadzwonię później.
– Powodzenia – mruknęła matka, a ojciec spojrzał na nią pytająco.
Allie uznała, że matka wszystko mu wyjaśni. Ona zaś powinna wiele wyjaśnić Markowi, jeśli zdoła go skłonić do słuchania.
Podjechała pod szpital, ale na parkingu nie było auta Marka. Czyżby pojechał do Anny? Tam nie chciała go szukać. A może jest u siebie? Z ulgą stwierdziła, że w domu Marka pali się światło. Idąc ścieżką, miała serce w gardle i co chwilę wycierała spocone dłonie. Na moment przystanęła, zbierając się na odwagę. W końcu podeszła do drzwi i zapukała.
Mark otworzył prawie natychmiast i patrzył na nią w milczeniu. Jego twarz była całkiem bez wyrazu.
– Przeszkadzam ci? Muszę z tobą porozmawiać, Mark. Wiem, że po tym, co ci powiedziałam, ty pewnie nie zechcesz rozmawiać ze mną, ale... Nie obchodzi mnie, że spędziłeś noc z Anną. To bez znaczenia. Najważniejsza jest przyszłość, a ja... nie mogę bez ciebie żyć.
Przez chwilę sądziła, że zamknie jej drzwi przed nosem, ale tak się nie stało.
– Moja kochana – szepnął, tuląc ją do siebie. – Tak strasznie się bałem, że cię straciłem. Zobaczyłem tych uciekających chłopaków i myślałem, że nie żyjesz, a przecież chciałem oznajmić ci coś ważnego... Posłuchaj... – Odsunął się i włożył ręce do kieszeni, jak zawsze wtedy, gdy coś go trapiło. – W izbie przyjęć jest wolny etat, a ja mam kwalifikacje. Mogą mnie zatrudnić w każdej chwili.
– Co? Przecież chcesz być lekarzem rodzinnym.
– Jeszcze bardziej chcę być twoim mężem i spędzić z tobą resztę życia.
– Ale byłbyś strasznie nieszczęśliwy!
– Allie, jestem nieszczęśliwy bez ciebie. Tylko ty się dla mnie liczysz.
– A gdybyś mógł być lekarzem rodzinnym i jednocześnie mieć mnie?
– Przecież się nie zgodzisz – rzekł zdziwiony.
– Byłam głupia – przyznała szczerze. – Dzisiaj porozmawiałam od serca z mamą. To, co od niej usłyszałam, otworzyło mi oczy. Powiedziała mi, że nie wolno nikogo zmuszać, aby postępował wbrew sobie i pracował w zawodzie, którego nie lubi. Mówiła o swojej miłości do mojego ojca i o tym, że nie mogłaby wymagać od niego takiego poświęcenia, bo gdyby się zgodził, to nie byłby sobą. Ja też nie poproszę cię o zmianę zawodu, bo to już nie byłbyś ty, a ja kocham właśnie ciebie.
– Nadal?
– Nadał.
– A co do Anny...
– Nie chcę nic wiedzieć, Mark.
– Owszem, chcesz. Wysiadł jej samochód, więc odwiozłem ją do domu i zostałem na kolacji, a później przegadaliśmy parę godzin. Gdy przysnąłem, Anna przykryła mnie kocem i sobie poszła. To wszystko, Allie. Uwierz mi.
– Wierzę – odparła, patrząc w szare oczy, z których bez trudu czytała prawdę. – Lecz nawet gdyby do czegoś między wami doszło, to i tak pragnęłabym cię odzyskać, bo wiem, że kochasz mnie, a nie ją...
– Nigdy bym ci tego nie zrobił. I nigdy nie zrobię, przysięgam. Chcę cię mieć tutaj, u swego boku, wieść z tobą spokojne, szczęśliwe życie, wychowywać nasze dzieci, w weekendy pielić ogród, rozbudowywać dom...
– Widzę, że potrzebujesz służącej – zażartowała.
– Potrzebuję żony. – Ujął jej dłonie i palcami głaskał jej nadgarstki. – Potrzebuję ciebie. Wyjdziesz za mnie, Allie? Nawet jeśli będę tylko lekarzem rodzinnym? Zechcesz dzielić ze mną każdy kolejny dzień naszej przyszłości, aby się przekonać, dokąd nas zaprowadzi?
– Tak – powiedziała, a on chwycił ją w ramiona i mocno ucałował. – Tak – powtórzyła. – Pójdziemy tą drogą razem, bo cię kocham.