W listopadzie proponujemy
Harleąuin
Romance
CAROLINE ANDERSON
Z
BUNTOWANA
ŻONA
Sally Wentworth
*
BURZLIWA MIŁOŚĆ
Sandra Field
*
MROCZNA SPUŚCIZNA
Emma Darcy
MĘŻCZYZNA NIE W JEJ TYPIE
Rosemary Hammond
*
O
RLE
G
NIAZDO
Candice Ransom
po
raz pierwszy w cyklu
Teen Romance
•
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
Caroline Anderson
Medical Romance
Harlequin
Według
wskazań lekarza
Harlequin®
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
Tytuł oryginału:
Just What the Doctor Ordered
Pierwsze wydanie:
1993 by Mills & Boon Limited
Przekład:
Bogna Król
Redakcja: Hanna
Chęcińska
Korekta:
Małgorzata Prorok
Ewa Popławska
Anna Żmijewska
© Caroline Anderson 1993
© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin
Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1993
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z
Harlequin Enterprises B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podo-
bieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest
całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin
Romance są zastrzeżone.
Skład i łamanie: ROZALIN, Warszawa
Printed in Germany by ELSNERDRUCK
ISBN 83-7070-342-9
Indeks 392073
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Było to typowe małe angielskie miasteczko.
Wzdłuż głównej ulicy ciągnęły się malownicze domki
i sklepy z bladomiodowego kamienia, poprzetykane tu
i ówdzie antykwariatami i kawiarenkami. Gdzie-
niegdzie drewniane domy z okresu Tudorów wkracza-
ły na chodnik, burząc symetrię zabudowy.
Cathy, zgodnie z zawartymi w liście wskazówkami,
minęła starą kamienną halę targową i skręciła w pra-
wo. Przejechała przez most na rzece i bez kłopotów
odnalazła niezgrabny kamienny budynek z parkingiem
od frontu. PRZYCHODNIA LEKARSKA W
BARTON - głosił duży napis. Cathy zaparkowała
samochód i wyłączyła silnik. Poczuła, że jest zdener-
wowana.
To śmieszne, uspokajała samą siebie. Albo do-
staniesz tę pracę, albo nie. W końcu nie jesteś bez-
robotna. Nie ma się czym przejmować. A jednak było.
Jadąc przez Barton, nieodwołalnie zakochała się w
tym miasteczku, a jej smutne, obolałe serce nagle
poczuło, że jest w domu.
Przekręciła samochodowe lusterko i zaczęła się w
nim przeglądać. Stwierdziła, że jej gęste złotorude
włosy nadal upięte są w kok na karku, a delikatne
zielone cienie nad oczami jeszcze się nie rozmazały.
Panujący tego dnia upał nie rozpuścił też tuszu do rzęs
ani nie sprawił, że zabawnie zadarty nosek zaczął
błyszczeć. Jednak nic na świecie nie mogło usunąć z jej
twarzy znienawidzonych piegów.
Jej wargi ciągle nosiły ślad delikatnej różowej
pomadki. Wahała się, czy powinna zaprezentować się
6
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
7
w takim stanie, czy jeszcze raz umalować twarz
ryzykując, że będzie wyglądała na przesadnie zadba-
ną. Zdecydowała się na szybki atak. Wytarła spocone
dłonie w papierową chusteczkę i wysiadła z sa-
mochodu, narzucając na ramiona lekki żakiet. Wzięła
głęboki oddech i ruszyła w stronę przychodni.
Pokój recepcyjny był zupełnie pusty, jeśli nie liczyć
kilku porzuconych zabawek. Nacisnęła guzik dzwonka
i czekając, aż ktoś się pojawi, odruchowo zaczęła je
zbierać, żeby wrzucić do stojącej w rogu skrzyni.
Oprócz całego naręcza klocków podniosła piszczącego
królika, bardzo brudnego od długiego używania, oraz
rozczochraną szmacianą lalkę, którą ktoś musiał
kiedyś bardzo kochać.
- Czym mogę służyć?
Głęboki głos przerwał ciszę tak nieoczekiwanie, że
podskoczyła, naciskając królika, który przeraźliwie
zapiszczał.
-
Przepraszam, przestraszył mnie pan - powiedziała
bez tchu. Odwróciła się i znalazła twarzą w twarz z
wysokim, jasnowłosym mężczyzną. Jego szerokie
ramiona prawie zasłaniały drzwi, ale to oczy przykuły
jej uwagę. Kontrastowały ze złotobrunatną opalenizną
i były zadziwiająco niebieskie. Cathy jeszcze nigdy
takich nie widziała.
- Ja... Jestem doktor Harris. Byłam umówiona na
rozmowę z doktorem Gloverem na trzecią.
- Max Armstrong, jego współpracownik. - Wycią-
gnął do niej rękę.
Przytulając zabawki do siebie, podała dłoń Arms-
trongowi. Krótki i pewny uścisk wywołał w niej
dreszcz. Zaskoczona, rozluźniła rękę i straciła kont-
rolę nad zabawkami. Posypały się z powrotem na
podłogę.
- Jeśli skończyła pani się bawić, może schowamy
je do skrzyni i zajmiemy się pani spotkaniem z dok
torem Gloverem - powiedział z uśmiechem. Uśmiech
ten sprawił, że przeistoczył się z całkiem przystojnego
w najbardziej oszałamiającego mężczyznę, jakiego
kiedykolwiek widziała. Serce zaczęło jej łomotać, ale
złożyła to na karb zdenerwowania związanego z cze-
kającą ją rozmową.
-Jesteśmy dziś okropnie zaganiani - wyjaśnił,
podnosząc klocki. - Byłem na wakacjach i oczywiście
narosły zaległości... Pozwoli pani, że pomogę. - Wyjął
z jej rąk resztę zabawek. Gwałtownie wstrzymała
oddech, gdy jego dłonie przypadkiem otarły się o jej
pełne piersi. Serce Cathy znowu zabiło mocno. Spoj-
rzała w jego cudowne błękitne oczy i dostrzegła
kryjące się w nich diabelskie ogniki.
- Przepraszam - wymamrotał, jednak Cathy od
niosła wrażenie, że wcale nie było mu przykro. Stara
jąc się ukryć zakłopotanie, schyliła się po ostatnią
zabawkę i odniosła na miejsce.
Poprowadził ją do kuchni na zapleczu. Ciągle była
pod wrażeniem jego oczu i niespodziewanego dotyku.
Jej ciało od tak dawna skazane było na samotność. Z
ulgą zauważyła, że mężczyzna znajdujący się w
kuchni jest dużo starszy, pewnie koło pięćdziesiątki.
Wyglądał sympatycznie. Miał lekki brzuszek i
zmarszczki wokół oczu. Skłonił się tylko, oszczędzając
jej idiotycznych uścisków dłoni.
-
Witamy w Barton, doktor Harris. Widzę, że
poznała już pani Maxa. Przepraszam, że przyjmuję
panią w kuchni, ale jesteśmy dziś bardzo spóźnieni.
Będziemy tu siedzieć pewnie do siódmej, więc chcieli-
śmy coś szybko przegryźć. A pani już jadła?
- Tak, dziękuję. I proszę się nie tłumaczyć, sama
często jem coś w biegu.
- Nie wątpię. W takim razie, może kawy?
Napełnił jej kubek. Podziękowała i wypiła łyk,
podczas gdy oni odpakowywali swoje kanapki. Jej
podanie, z odciśniętym brązowym kawowym kółkiem,
leżało na stole. Doktor Glover przesunął je w kierunku
swego kolegi.
8
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
9
- Rzuć na to okiem, kiedy będziemy rozmawiać.
- Uśmiechnął się do Cathy. - Proszę nam o sobie
opowiedzieć, doktor Harris.
- Oczywiście. - Mój Boże, jak ona nienawidziła
takich wywiadów. Odchrząknęła i wyprostowała się.
- Cóż, dotąd pracowałam w niepełnym wymiarze
godzin w przychodni w centrum dużego miasta, ale
ostatnio okazało się, że potrzebny jest ktoś na cały
etat. Podjęłam się tego, ale zdecydowałam, że nie chcę
stale tak pracować i zaczęłam rozglądać się za czymś
bardziej odpowiednim.
O Boże, co ja wygaduję, pomyślała. Przerwała, aby
zaczerpnąć powietrza. Doktor Armstrong podniósł
głowę znad jej podania. Jego błękitne oczy wyrażały
zdziwienie.
- Masz trzydzieści pięć lat? Nie wyglądasz na tyle.
Uśmiechnęła się słodko.
- Po prostu farbuję siwe włosy.
- Zadziwiające, wyglądają tak naturalnie. - Przy-
glądał się im przez chwilę, a później mrugnął do niej
przyjaźnie. - I mimo podeszłego wieku - uniósł
prowokacyjnie brew - pracowałaś tylko w niepełnym
wymiarze godzin?
- Tak, do niedawna - przyznała.
- Wiesz, że tutaj czeka cię praca na pełnym etacie?
- Tak. Chcę mieć cały etat.
-To dlaczego nie zostaniesz tam, gdzie jesteś?
Miałaś jakieś problemy osobiste?
Nie, dopóki nie spotkałam ciebie, chciała odpowie-
dzieć, ale ugryzła się w język.
- Nie chcę pracować w dużym mieście.
- Czy to zbyt duże obciążenie? - zapytał. Wyczuła
nagłą zmianę nastawienia w jego zachowaniu.
- Myślę, że wiejskie powietrze i prosty styl życia
będą lepiej służyły mojemu synowi. Właśnie idzie do
szkoły i, mówiąc szczerze, niepokoję się o niego.
Myślę, że w szkole w takim miasteczku jak Barton
będzie czuł się lepiej.
Atmosfera robiła się coraz chłodniejsza.
- Syn?
- Doktor Harris ma pięcioletniego syna - powie-
dział doktor Glover. - Nazywa się Stephen, prawda?
- Uśmiechem starał się dodać jej otuchy.
- Zgadza się.
-Tylko jednego? - zapytał doktor Armstrong, a ona
przytaknęła.
-Dlaczego więc, do diabła, chcesz pracować?
- wycedził. - Nie lepiej byłoby siedzieć w domu,
drapować firanki i układać poduszki?
Cathy z trudem się opanowała.
- Nie lepiej. A nawet jeśli, i tak nie mam wyboru.
Muszę zarabiać, jeżeli chcę utrzymać jaki taki poziom
życia.
-
Ambicje?
- Nie większe niż u innych rodziców troszczących
się o swoje dzieci - powiedziała spokojnie.
- Nie sądzisz, że byłabyś szczęśliwsza pozwalając
mężowi zająć się robieniem kariery? Czy on też chce
wynieść się z miasta? A może i jego musisz
utrzymywać?
Dawny ból powrócił.
-Już nie. Michael umarł trzy lata temu. Miał
stwardnienie rozsiane.
Doktor Glover wstrzymał oddech. Cathy spuściła
oczy, lecz przedtem zdążyła dostrzec zaskoczenie na
twarzy Armstronga.
- Przepraszam bardzo - powiedział cicho, a w jego
głębokim głosie dało się słyszeć skruchę. - Nie miałem
pojęcia. Nie zdążyłem przeczytać podania.
Podniosła wzrok. Nie miała zamiaru zasłaniać się
swoim zmarłym mężem przed napastliwością, z jaką
doktor Armstrong przeprowadzał z nią wywiad.
- Zapomnijmy o tym. Nic się nie stało.
- A jednak to ważne z wielu powodów. To znaczy,
że jest jeszcze gorzej, niż gdybyś była zamężna - po-
wiedział. Wiedziała, że nie żartuje. Był śmiertelnie
10
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
11
poważny. - Nie masz żadnego zaplecza, żadnego
emocjonalnego oparcia. Praca tu jest ciężka, odpo-
wiedzialna, zajmuje dużo czasu, nie jest dopasowana
do szkolnych wakacji, ciągle pojawiają się jakieś
nieprzewidziane problemy.
-Nie takie znowu nieprzewidziane - poprawiła go. -
Możesz mi wierzyć, że zdaję sobie z tego sprawę.
-A co będzie z nocnymi dyżurami albo kiedy
przyjdzie twoja kolej dyżuru w Boże Narodzenie? Co
się wtedy stanie z twoim synem?
- Max, jestem pewny, że doktor Harris rozważyła
to wszystko, zanim złożyła podanie. W końcu radziła
sobie z powodzeniem w poprzedniej pracy. - Doktor
Glover odchylił się w krześle i patrzył na swego kolegę
zza okularów. - Osądzasz ją zbyt ostro. Ma świetne
referencje i jej koledzy bardzo żałują, że odchodzi. Ma
długoletnią praktykę i może być bardzo przydatna.
- Nigdy nie pracowała w pełnym wymiarze godzin.
-Pracowałam. Przez sześć lat i przez ostatnie
pół roku.
- Dlaczego nie kupisz sobie za pieniądze z ubez
pieczenia ślicznego małego domku i nie zamieszkasz
w nim, zapewniając właściwą opiekę swojemu dziec
ku? - zapytał z ciekawością.
Cathy nie wytrzymała.
- Jakie znowu pieniądze z ubezpieczenia? Nie po
dejrzewałbyś przecież, że sprawny mężczyzna koło
trzydziestki jest śmiertelnie chory. Zamierzaliśmy wy
kupić polisę, kiedy trafił się nam dom do kupienia.
Myśleliśmy o tym także później, ale właśnie zdia-
gnozowano chorobę Michaela. Jedną z ujemnych
stron tego, że masz umrzeć, jest fakt, że nikt nie
chce cię ubezpieczyć na życie - zakończyła z sa
rkazmem. Odetchnęła. Nie powinna dać ponieść się
nerwom, bez względu na to, jak bardzo doktor
Armstrong doprowadzał ją do furii.
Opanowała gniew i zaczęła jeszcze raz.
- Przepraszam, nie chciałam być nieuprzejma, ale
wydaje mi się, że to nie ma nic wspólnego z moim
podaniem. Potrafię zorganizować moje życie domowe
tak, aby nie przeszkadzało mi w pracy, a powody,
dla których chcę lub muszę pracować, są tylko moją
sprawą. Powinno was zadowolić, że czuję się przy
wiązana do mego zawodu. Może bardziej na miejscu
byłyby pytania dotyczące moich kwalifikacji zawo
dowych albo znajomości współczesnej techniki me
dycznej!
Pełne wargi doktora Armstronga zacisnęły się tak
mocno, jakby z trudem nad sobą panował. Doktor
Glover popatrzył na nich, podniósł palec i wymierzył
go w Cathy.
Mój Boże, pomyślała, wszystko na nic. Zaraz
powie mi, że nie jestem odpowiednią osobą. Będę
musiała zostać w Bristolu i posłać Stephena do tej
okropnej szkoły...
- Co wiesz o hazardzie? - zapytał.
-
O hazardzie? - Pytanie było tak nieoczekiwane, że
zawahała się na chwilę, zaraz jednak wzięła głęboki
oddech i wróciła do równowagi. - Hazard może stać
się uzależnieniem, tak jak spożywanie alkoholu lub
narkotyków. Hazardzista nie potrafi przestać, nawet
wtedy, gdy przegrywa. Kłamie, oszukuje, a wszystko
to ma swoje konsekwencje finansowe i wpływa de-
strukcyjnie na życie rodzinne. A skąd to pytanie?
Doktor Glover uśmiechnął się. -Mamy hazardzistę
wśród naszych pacjentów. Ciekaw jestem, jak byś z
nim postępowała.
- Zanim zrobiłabym cokolwiek, przede wszystkim
zapoznałabym się z jego kartą choroby -powiedziała,
rzucając ostre spojrzenie doktorowi Armstrongowi. -
Nie sądzę, aby można było w jednej chwili ocenić
sytuację. Takie oceny są zazwyczaj mylące.
- Chcesz powiedzieć, że nie posługujesz się intui-
cją? - zapytał Armstrong. Cathy odniosła wrażenie, że
jest to podchwytliwe pytanie.
12
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
13
- Nie wtedy, gdy istnieją pewniejsze metody zbie
rania informacji. Na przykład takie, jak czytanie
dokumentów - odparła, wymownie spoglądając na
swoje podanie.
Uśmiechnął się teatralnie.
- Celny strzał.
- Tak więc, po przeczytaniu dokumentacji i stwie
rdzeniu, że patologiczne warunki wpływają destru
kcyjnie na rodzinę, jak to słusznie przedstawiłaś,
jakie byłyby twoje zalecenia? - dopytywał się doktor
Glover. '
Przez chwilę dyskutowali o psychiatrycznych aspe-
ktach hazardu, o różnych podejściach do tej choroby i
związanych z nimi za i przeciw. Następnie poruszyli
tematy miejscowej praktyki lekarskiej, ochrony zdro-
wia i profilaktyki medycznej.
Nagłe wezwanie do pacjenta przerwało im roz-
mowę. Doktor Armstrong musiał wyjechać, a doktor
Glover oprowadził ją po całej przychodni, wprowa-
dzając krótko we wszystko.
- Będziemy w kontakcie, moja droga - powiedział
na koniec z uśmiechem, który dodał jej otuchy.
- Przepraszam za mojego kolegę. Bywa czasem nieco
gruboskórny. Trudno mu się pogodzić z tym, że
niektóre kobiety muszą zarabiać na życie.
- Proszę się tym nie przejmować - zapewniła go.
- Będę czekać na wiadomość.
Chciała już iść do samochodu, gdy na ścieżce
pojawił się młody człowiek z ręką owiniętą przesiąk-
niętym krwią ręcznikiem.
- Martin! Co się stało? - zawołał doktor Glover.
- Ta cholerna piła... Obsunęła mi się ręka i ostrze
dostało się między palce...
Zachwiał się. Cathy objęła go w pasie i pod-
trzymała.
- Proszę do środka. Zaraz się tym zajmiemy. Tylko
spokojnie.
Pomogła mu dostać się do gabinetu zabiegowego i,
podczas gdy doktor Glover mył ręce, zdjęła ręcznik,
zastępując go sterylną gazą.
- Ciągle jeszcze krwawi, ale już nie tak mocno
- powiedziała.
Doktor Glover zdjął gazę, obejrzał dokładnie rękę i
uśmiechnął się do pacjenta.
- Tylko kilka szwów i za tydzień ręka będzie jak
nowa. Masz szczęście, Martin.
Chłopak przełknął ślinę.
- Nie czuję się zbyt szczęśliwy - powiedział, usiłu
jąc się uśmiechnąć.
Doktor Glover zastosował miejscowe znieczulenie
i zaczął przeglądać opakowania z nićmi chirur-
gicznymi.
- Czy często zdarzają się tu takie wypadki? - spy
tała Cathy.
-Tak, szczególnie kiedy ja jestem na dyżurze. W
piątkowy wieczór i sobotni poranek mamy zwykle
sporo cerowania - zamilkł na chwilę i odchrząknął. -
Ty to zrób, a ja popatrzę. Ostatnio mój wzrok już nie
jest taki dobry jak kiedyś, a Max poszedł na wizytę
domową. Możesz to dla mnie zrobić?
Cathy zatrzymała się. Powinna, co prawda, już
wracać, ale Stephen jest pod opieką babci i na pewno
świetnie sobie radzą.
- Oczywiście - uśmiechnęła się.
W porównaniu z okaleczeniami od noży lub bute-
lek, z którymi musiała radzić sobie na co dzień,
opatrzenie rany Martina okazało się dziecinną zabawą.
Błyskawicznie zszyła rozcięcie, zabandażowała rękę i
już po chwili żegnała go, wręczając na drogę środek
przeciwbólowy.
Właśnie wsiadała do samochodu, kiedy pod przy-
chodnię zajechał duży mercedes i wysiadł z niego
Max.
14
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
15
-
Wielkie nieba, co ci się stało? - zawołał. Podążyła
za jego wzrokiem i stwierdziła, że cały przód żakietu
jest pobrudzony krwią.
- Ojej, nie zauważyłam. Był tu pacjent z rozciętą
ręką i zszyłam ją.
- Ty zszyłaś?! A gdzie był John?
-Doktor Glover? Tutaj, ale powiedział, że nie
najlepiej widzi, a ciebie nie było...
-John nie ma najmniejszych kłopotów ze wzrokiem
- powiedział stanowczo Max. - Stary chytrus! Pewno
chciał cię zobaczyć w akcji. No i co, zdałaś?
- Obawiam się, że tak.
- Obawiasz się? - Uniósł brwi.
-Odniosłam wrażenie, że wolałbyś, abym oblała
- powiedziała niewinnie.
Max Armstrong odrzucił głowę do tyłu i wybuch-
nął gromkim śmiechem.
-
No nie, doktor Harris. Możliwe, że nie chcę z
tobą pracować, ale nie ma to nic wspólnego z twoimi
umiejętnościami lekarskimi...
- Tylko z twoimi zastrzeżeniami do tego, że jestem
kobietą - dokończyła za niego i zarumieniła się pod
wpływem taksującego ją spojrzenia, przesuwającego
się po jej figurze. Armstrong zatrzymał wzrok na
środkowym guziku jej bluzki.
- Och, nie. Nie zamierzam kwestionować twojej
kobiecości - powiedział miękko. - Mam jedynie
wątpliwości, jak sprawdzasz się w roli matki.
- Spojrzał jej prosto w oczy. - Do widzenia, doktor
Harris.
-Nie sądzisz chyba, że zobaczymy się znowu?
- spytała ostro.
- Wiesz dobrze, że nie jestem zachwycony twoją
kandydaturą, ale nie mam złudzeń. Potrzebujemy
jeszcze jednego lekarza, więc, jeśli John zechce, do
staniesz ten etat. I zgadnij, kto w końcu będzie musiał
pracować za ciebie, gdy tylko będziesz miała jakieś
kłopoty?
Zasalutował, unosząc palce do skroni, minął ją i
oddalił się w stronę przychodni.
- Niech cię wszyscy diabli, doktorze Armstrong
- wycedziła przez zęby, ruszając z parkingu. - Aro
gancka świnia!
Jadąc przez miasteczko kipiała jeszcze z wściekło-
ści. Kiedy znalazła się na szosie, zjechała na pobocze.
Wyjęła butelkę z napojem pomarańczowym i wypiła
parę łyków. Powoli się uspokajała.
Rozejrzała się wkoło. Tutejszy krajobraz był na-
prawdę piękny - jak okiem sięgnąć rozpościerały się
przed nią łagodnie falujące wzgórza i szachownica
pól. Na niewielkich farmach stały kamienne domy,
otoczone stajniami i innymi zabudowaniami.
Spojrzała na drugą stronę drogi. Nieco w głębi, za
niskim kamiennym murem, zobaczyła cudowny stary
dom z oknami oplecionymi różami i clemati-sem.
Popatrzyła na niego tęsknie i wsiadła do samochodu.
Byłoby wspaniale zapuścić gdzieś korzenie, kupić
dom, posadzić róże i patrzeć, jak pną się aż po dach.
Może, jeśli dostanie tę pracę, będzie mogła kupić choć
mały domek z ogródkiem - marzyła.
Było już po szóstej, gdy dotarła do domu swojej
teściowej. Stephen z błyszczącymi oczami wybiegł jej
na spotkanie.
- Popatrz, mamusiu - zawołał - upiekliśmy ciasto
i babcia pozwoliła mi je przybrać! - Chwycił ją za rękę
i poprowadził w stronę kuchni.
Na wspaniałym chińskim talerzu zobaczyła kałużę
z czekolady pokrytą lukrowymi groszkami.
- Wielkie nieba! - wykrzyknęła i spojrzała ponad
głową Stephena na swoją teściową. - Jakie cudowne
ciasto!
- Chcesz kawałek?
- Oczywiście, kochanie.
Joan Harris przyjrzała się jej uważnie i postawiła
czajnik na kuchence.
16
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
17
- Napijesz się herbaty? Właśnie robię. Stephen,
może zaniósłbyś swoje rysunki do samochodu mamusi.
Chłopiec wziął ogromny stos zarysowanych karto-
nów i wybiegł z kuchni, naśladując odgłos wyścigo-
wego samochodu.
Cathy westchnęła.
- Jak tam Stephen? - zapytała.
- Znakomicie. A jak tobie poszło?
- Bóg raczy wiedzieć. - Wzruszyła ramionami.
- Szef jest w porządku, ale jego współpracownik to
gbur, i na dodatek nie lubi pracujących matek. Sądzi,
że powinnam siedzieć w domu i być na utrzymaniu
męża. - Dostrzegła cień bólu na twarzy teściowej
i westchnęła. - Do diabła, Joan, przepraszam.
- Już dobrze, Cathy. A więc się nie dogadaliście?
- Dogadać się? Z nim? - roześmiała się krótko.
- Chyba sobie żartujesz. To kobieciarz. W kuchni
pewno bezradny jak dziecko. Skończony macho.
Joan stłumiła śmiech.
- A teraz powiedz, jak wygląda.
-
Wysoki, przystojny, seksowny, z uśmiechem mó-
wiącym: Chodź ze mną do łóżka. Miałam ochotę go
uderzyć.
- Dlaczego? Czy dlatego, że przy nim znowu po-
czułaś się kobietą?
Cathy przypomniała sobie dotyk jego dłoni, gdy
wyjmował zabawki z jej rąk.
- Bzdury. Nie chciałabym czuć się kobietą tego
typu.
-
Jakiego znowu typu?! Żywą? Prawdziwą? Pełną?
Cathy, przecież jesteś ciągle młoda. Wiem, że kochałaś
Michaela, ale on umarł prawie cztery lata temu. Nie
pozwól, aby życie przeszło obok ciebie.
- Nie zamierzam, ale czasami myślę, że już jest za
późno. Mam trzydzieści pięć lat, Joan, jestem zbyt
stara, aby zaczynać od początku.
- Bzdury! Nigdy nie jest zbyt późno. Spójrz na
mnie.
Teściowa owdowiała siedem lat temu. Od niedawna
jednak zaczęła wieczorami wychodzić do teatru z
mężczyzną, którego spotkała pracując w towarzystwie
dobroczynnym. W jesieni swego życia, jak zwykła
mówić o swoim wieku, znowu się zakochała.
Jedynym mankamentem jej sytuacji było to, że chcia-
ła, aby wszyscy byli równie szczęśliwi jak ona. Cathy
wiedziała jednak, że takie szczęście nie jest dla niej.
Zmusiła się do uśmiechu.
- Jesteś cudowna. Tak się cieszę, że jesteś szczęś
liwa, ale ja muszę być teraz przede wszystkim ze
Stephenem. On jest wszystkim, co mam, i miłość musi
odejść na dalszy plan.
W tym momencie przedmiot jej uczuć wpadł do
pokoju, trzymając ręce rozłożone jak skrzydła sa-
molotu.
-
Bach, bach, bach, bach, jestem bombowcem!
-Cześć, kochanie. Czy bombowce jadają czekoladę?
- Pewnie! Czy mogę dostać bardzo duży kawałek?
Po tygodniu, gdy Cathy już całkiem straciła na-
dzieję, nadszedł list. Listonosz przyniósł go w chwili,
gdy przeglądała medyczne czasopisma w poszukiwa-
niu innych ofert. Wetknęła list do torebki, przekonana,
że zawiera grzeczną, lecz nieodwołalną odmowę.
Otworzyła go w czasie przerwy na kawę i o mało
nie krzyknęła. Max Armstrong miał rację. John Glo-
ver nie posłuchał go i zaproponował jej pracę. Rzecz
w tym, że wiedząc z kim będzie musiała współpraco-
wać, wcale nie była pewna, czy nadal tego chce.
Tak, podpowiedziało jej serce. To będzie początek
nowego życia, z dala od wspomnień o Michaelu i jego
śmierci, od brudu i niebezpieczeństw wielkiego mia-
sta. Ale także z dala od Joan, która była dla niej tak
wielką podporą w ciągu tych trudnych lat, oraz od
wszystkich jej przyjaciół.
Mimo to, tak właśnie powinna postąpić! Zadzwo-
niła szybko do Johna Glovera, jakby obawiając się,
18
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
19
że mogłaby jeszcze zmienić zdanie. Powiedziała mu,
że przyjmuje posadę i potwierdzi to w ciągu najbliż-
szych dni na piśmie.
-To wspaniale! -wykrzyknął zadowolony. -Właśnie
ktoś taki jak ty jest nam potrzebny! Świetnie, że się
zdecydowałaś. Jeśli potrzebujesz jakiejś pomocy w
związku z przeprowadzką, powiedz tylko...
-
Szczerze mówiąc, potrzebuję - powiedziała. - Nie
mam gdzie mieszkać. Czy możesz mi coś doradzić?
- Zostaw to mnie - powiedział z pewnością w gło-
sie. - Popytam wkoło.
Cathy podziękowała i poszła powiedzieć swemu
zwierzchnikowi, że odchodzi.
- Dobrze robisz - powiedział otwarcie. - Jesteś jak
cieplarniana roślina hodowana w sztucznym świetle.
Potrzebujesz prawdziwego słońca i świeżego powiet
rza, żeby się rozwinąć.
Uśmiechnęła się.
- Będzie mi was brakowało.
- Nam ciebie też, Cathy, ale to co robisz jest dobre
dla ciebie i dla Stephena.
To właśnie chciała usłyszeć. W czasie przerwy na
lunch zadzwoniła do dyrektora szkoły w Barton i
upewniła się, że znajdzie się w niej miejsce dla
Stephena, kiedy już się przeniosą.
Teraz potrzebowała już tylko opieki do dziecka.
Skontaktowała się ze swoją kuzynką w Paryżu. Oka-
zało się, że córka jej przyjaciółki właśnie skończyła
szkołę i szuka pracy w Anglii, aby podciągnąć swoją
znajomość języka. Jeszcze tego wieczora zadzwoniła
do poleconej jej dziewczyny.
Angielszczyzna Delphine rzeczywiście nie była naj-
lepsza, ale zrozumiała. Dziewczyna robiła zaś wraże-
nie miłej i sensownej. Utwierdzona ostatecznie w swo-
jej decyzji, Cathy zadzwoniła w końcu do teściowej,
aby podzielić się nowiną.
- Cudownie! Wiedziałam, że dostaniesz tę pracę.
Teraz musisz tylko oczarować tego cudownego męż-
czyznę, którego uśmiech zachęcał cię do pójścia z nim
do łóżka.
- Nic nie obiecuję - roześmiała się swobodnie, w
głębi serca pełna niepokoju, jak Max będzie się do
niej odnosił. Czy jego uprzedzenia mogą
uniemożliwić współpracę? Wzruszyła ramionami.
Będzie musiała mu udowodnić, że był w błędzie. Nie
wydaje się to trudne.
Pozostał więc tylko problem mieszkania, ale i ten
wkrótce się rozwiązał.
Następnego dnia zadzwonił do niej pośrednik z je-
dynej agencji mieszkaniowej w Barton i powiedział,
że ma dla niej urocze małe mieszkanie z trzema
sypialniami. Mieściło się ono w Barton Manor, tym
cudownym siedemnastowiecznym domu, który po-
dziwiała przy wyjeździe z miasteczka.
Zapowiadało się wspaniale, a czynsz był rozsądny.
Umówiła się więc, że przyjedzie obejrzeć mieszkanie
podczas weekendu.
Właściciel był nieobecny, ale pośrednik pokazał jej
wszystko. Tak jak się spodziewała, dom był cudowny.
Jej mieszkanie znajdowało się z boku, nad dawnymi
stajniami, dziś zamienionymi na garaż. Prowadziły do
niego piękne stare schody z litego żelaza. Pnące róże
sięgały aż do drzwi wejściowych, okalając je ogrom-
nymi kwiatami w morelowym kolorze.
Widok ze szczytu schodów zapierał dech w pier-
siach. I jakby to jeszcze nie wystarczyło, mieszkanie
okazało się przytulne, wygodnie umeblowane i ideal-
nie dostosowane do jej potrzeb. Sprawdziła skrupulat-
nie wszystkie warunki najmu i poinformowała pośred-
nika, że jest gotowa natychmiast podpisać umowę.
Tak więc stało się! Dwa tygodnie później, a tydzień
przed rozpoczęciem nowej pracy, Cathy ze Stephenem
zapakowali wszystkie swoje rzeczy do wynajętej fur-
gonetki i wyprowadzili się z Bristolu. Zamykając
drzwi swego starego mieszkania, Cathy czuła się tak,
jakby zamknęła pewien rozdział w życiu.
20
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
Joan pojechała z nimi, aby pomóc w rozpakowy-
waniu. Chociaż Cathy nie brała ze sobą mebli, miała
niezliczoną ilość różnych pudełek, i była zadowolona,
że nie jedzie sama.
Wzięły klucz od pośrednika, podjechały pod dom i
zaparkowały przy schodach.
- Ale piękny dom - jęknęła Joan.
-Prawda? Chodź, pokażę ci nasze mieszkanie.
Będziesz zachwycona. Stephen, pójdziesz z nami?
- Mamusiu, czy muszę? Tu jest kaczka i kaczuszki!
Rzeczywiście, po trawniku maszerowała dumnie
wyprostowana kaczka, otoczona gromadką swoich
dzieci.
- Dobrze - zgodziła się Cathy. - Tylko nigdzie nie
odchodź, nie mam zamiaru cię potem szukać.
Weszły do mieszkania. Wszystko w nim lśniło
czystością, a w jadalni na środku stołu stał bukiet
herbacianych róż.
- Och, Cathy, jak tu ślicznie! - wykrzyknęła Joan.
- Wiem, że będziesz tu bardzo szczęśliwa!
Uścisnęły się serdecznie.
- Mam nadzieję, Joan. Naprawdę mam nadzieję.
Pójdę poszukać Stephena, chcę mu pokazać jego
sypialnię. Muszę zapytać właściciela, czy wolno bę
dzie chłopcu bawić się w jakiejś części ogrodu. On to
uwielbia. Bardzo źle się czuł w Bristolu, gdzie nie było
żadnego ogródka.
Cała jej dusza śpiewała, gdy lekko zbiegała z żelaz-
nych schodków. Aż nagle znalazła się w silnych i
bardzo męskich ramionach.
-To ty?! - wykrzyknął mężczyzna. Serce Cathy
zamarło, kiedy spojrzała w jego zadziwiająco błękitne
oczy.
ROZDZIAŁ DRUGI
Cathy cofnęła się, wzięła głęboki oddech i przywo-
łała na twarz uśmiech.
- Doktor Armstrong, co za niespodzianka!
O Boże, zupełnie zapomniała, jak bardzo niebieskie
są jego oczy. Lśniące niczym szafiry, szczególnie, gdy
były pełne złości.
-
Czy ten młody człowiek ma z tobą coś wspólnego?
Dopiero teraz Cathy dostrzegła Stephena wygląda
jącego niepewnie zza Maxa.
-Tak. Zastanawiałam się, dokąd zawędrował.
Przyglądał się kaczkom...
- Ja tylko szedłem za kaczuszkami - wymamrotał
zdeprymowany chłopczyk.
-
Przecież mówiłam ci, żebyś nigdzie nie odchodził.
To nie jest nasz ogród i nie możesz chodzić, gdzie
chcesz.
Stephen przytaknął skruszony. Stał grzebiąc w pias-
ku stopą. Najwyraźniej już przedtem został pouczony.
Cathy spojrzała znowu w szafirowe oczy Armstronga.
- Chciałeś się ze mną widzieć? - zapytała.
- Wydawało mi się, że to ty mnie szukasz. - Ro-
zejrzał się wokół. - Zaparkowałaś na drodze, czy
przyszłaś piechotą?
- Z Bristolu? Trudno by było - roześmiała się. -
Przyjechałam furgonetką.
Spojrzał na nią z przerażeniem.
- To ty jesteś tym nowym lokatorem?
- Tak. Jeszcze nie poznałam właściciela. Nie było
go, kiedy oglądałam mieszkanie. Dlaczego pytasz?
Znasz go?
22
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
23
-Można tak powiedzieć - odparł oschle i westchnął.
- Założę się, że to sprawka Johna.
Cathy poczuła, że nie nadąża za tokiem jego myśli.
- Johna?
- Daj spokój i nie udawaj niewiniątka. Doskonale
wiesz, kto tu jest właścicielem. John musiał ci powie-
dzieć. Przypuszczam, że powiedział ci nawet, kiedy
mam dyżur, abyś mogła wszystko tak urządzić, żeby
obejrzeć dom, kiedy mnie nie ma.
Nareszcie zrozumiała, co chciał jej powiedzieć.
Straciła całą pewność siebie.
- To ty... To twój dom?
-
Oczywiście. - Ukłonił się z wyraźną kpiną. - A ty
jesteś moim nowym lokatorem. Strasznie mi przy-
jemnie!
Rozglądała się oszołomiona. Wszystko tu ociekało
bogactwem i nie mogło przecież należeć do niego...
- Nie wiedziałam, że praktyka na prowincji jest
taka intratna - wypaliła.
- Nie jest - odparł. - A teraz powiedz mi, że John
Glover nie miał z tym nic wspólnego. Znam dobrze
tego starego capa. Zawsze się wtrąca - dodał - ale tym
razem posunął się za daleko.
- Nie wiedziałam, że to twój dom. - Cathy zaczer-
wieniła się. - Gdybym wiedziała, nigdy bym nie
wynajęła tu mieszkania - powiedziała szczerze. - Pro-
szę się nie martwić, doktorze Armstrong, nie będę
sprawiać kłopotów. Nie bardziej pragnę twego towa-
rzystwa niż ty mojego. Obiecuję, że nie będziemy ci
wchodzić w drogę. Stephen, idź do domu i zostań z
babcią. Przepraszam -powiedziała, czekając aż Max
usunie się z drogi.
Otworzyła tył furgonetki i wzięła jedno pudło. -Dokąd
się z tym wybierasz? - zapytał ostro, znowu
zagradzając jej drogę.
- Do mojego mieszkania - odparła.
-Nie możesz tego zrobić - rzucił z desperacją w
glosie.
Czyżby zamierzał uniemożliwić jej wprowadzenie
się? Na chwilę straciła pewność siebie, ale przypo-
mniała sobie spisaną umowę.
- Obawiam się, że mogę. Mam ważną umowę.
Przepraszam, przepuść mnie.
- Nie. - Wyjął pudło z jej rąk. - To zbyt ciężkie.
Nie możesz sama tego nosić.
- Mogę. Tak się składa, że nie mam goryla, który
wykonywałby za mnie ciężkie prace. Co ty sobie
myślisz, do diabła, jak te pudła znalazły się w fur-
gonetce?
Emocje związane z przeprowadzką, niepewność, a
na koniec nieprzyjazne przyjęcie - to było już zbyt
wiele. Poczuła gorące łzy na policzkach. Odwróciła
się, aby je przed nim ukryć.
Zrobiła to jednak zbyt wolno. Ujął palcami jej
brodę i podniósł twarz ku górze.
- Cii... ciii. Po co te łzy. Powinnaś już wyrosnąć z
tych dziecinnych sztuczek. To na mnie nie działa...
-
Zostaw mnie, do cholery! - wycedziła przez
zaciśnięte zęby. Złapała go za nadgarstek i odepchnę-
ła. - Nie potrzebuję nic od ciebie, a szczególnie
krytyki i potępienia. To nie moja wina, że jestem tylko
kobietą, i wcale nie muszę stać tutaj i słuchać, jak
mnie obrażasz bez żadnego powodu...
Odwróciła się, wściekła na niego i na łzy ciągle
płynące po jej policzkach. Zakryła usta dłonią, starając
się stłumić szloch dopełniający jej poniżenia. Nie-
spodziewanie poczuła na ramionach ciepły i uspoka-
jający dotyk jego dłoni.
-Przepraszam, Catherine - powiedział miękko.
-Masz rację, przekroczyłem wszelkie granice. Wybacz
mi. - Zaśmiał się krótko, niepewnie. - Ryzykuję, że
uznasz mnie za męskiego szowinistę, ale może poszła-
byś zrobić herbatę, a ja wniosę to wszystko na górę.
- Czajnik jest jeszcze w samochodzie - powiedziała
znużonym głosem, zbyt zmęczona, by cieszyć się ze
swego małego zwycięstwa.
24
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
25
-W twoim mieszkaniu też jest czajnik, a także
kawa, herbata i mleko. Agnes zaniosła to wszystko
rano. No, idź już, widzę, że masz wszystkiego dosyć.
Przyniosę dla siebie filiżankę. Jestem pewien, że lepiej
sobie z tym poradzisz niż ja.
-Protekcjonalny potwór - wymamrotała przez
zaciśnięte zęby.
-
Uparta, twardogłowa feministka - nie pozostał jej
dłużny. - Powiedz mi, kto cię będzie zastępował w
pracy, kiedy nadwerężysz się dźwigając to wszystko na
grzbiecie.
- Nie martw się o mój grzbiet - odparowała z daw-
ną werwą. - A poza tym od pięciu lat nie wzięłam ani
jednego dnia zwolnienia.
- Jak na razie - prowokował ją.
Zbierała się do kolejnego ataku, kiedy na szczycie
schodów pojawiła się Joan.
-Cathy, czy...? O, widzę, że masz towarzystwo i
pomoc. To wspaniale!
Zeszła ze schodów i zbliżyła się, wyraźnie za-
ciekawiona.
- Joan Harris, teściowa Cathy - przedstawiła się.
- Max Armstrong.
Joan uśmiechnęła się szeroko i uścisnęła jego dłoń.
- Doktor Armstrong, Max. Wiele o panu słyszałam.
Jak to miło, że przyszedł pan pomóc. Cathy miała tyle
do zrobienia i pracowała do ostatniego dnia. Boję się,
że nie zmrużyła nawet oka ostatniej nocy, chociaż ona
nigdy nie narzeka. To miło, że zaoferował się pan
wnieść te pudła na górę.
- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział z
układnym uśmiechem.
Joan rzuciła Cathy chytre spojrzenie.
- Może poszłabyś na górę i pokazała, gdzie usta
wiać pudła - zaproponowała - a ja zostanę na dole
i będę podawała rzeczy z samochodu we właściwej
kolejności. I zrób przy okazji herbatę, kiedy będziecie
na górze.
Pokonana Cathy wspięła się po schodach i poiła
czajnik z wodą na kuchence. Zanim zaparzyła herbatę,
furgonetka była już prawie pusta, a trzy alnie i mały
salonik zapełniły się nieskończoną ilością pudeł i
pakunków.
Max był czarujący. Joan, która mimo zaawan-
sowanego wieku uważała się za znawczynię męskich
wdzięków, orzekła później, że jest wręcz idealny.
- Sama nie znalazłabym dla ciebie nic lepszego
-
powiedziała, gdy Cathy i Stephen opuszczali jej dom
następnego dnia. Cathy musiała oddać pożyczoną
furgonetkę, więc spędzili wieczór z Joan w Bristolu.
- To jest najlepsze lekarstwo, jakie mógłby przepisać
ci lekarz.
- Lekarza, który wystawiłby taką receptę, też chy
ba trzeba by leczyć - roześmiała się Cathy.
Po wielu gorących uściskach i pocałunkach usiadła
w końcu za kierownicą swego małego samochodu i
wyruszyła do Barton.
Zamierzała rozpakować się nazajutrz. Następnego
dnia Stephen rozpoczynał rok szkolny. Pracę w przy-
chodni miała podjąć dopiero za tydzień, postanowiła
więc poświęcić cały urlop na urządzanie domu.
We wtorek, kiedy wszystko było już na swoich
miejscach, przyjechała Delphine - opiekunka Stephe-
na. Była uroczą dziewczyną. Cathy polubiła ją od
pierwszego wejrzenia, a co ważniejsze, polubił ją także
Stephen. Ponieważ w nowej szkole również czuł się
dobrze, Cathy z lekkim sercem i w optymistycznym
nastroju przygotowywała się do podjęcia swoich no-
wych obowiązków.
Biorąc pod uwagę, jak blisko siebie mieszkali, jej
kontakt z Maxem w tym pierwszym tygodniu okazał
się bardzo ograniczony. Odwiedził ją jedynie ogrod-
nik, Stan, i poinformował, że mogą swobodnie korzy-
stać z części ogrodu za stajniami. Przyszła także
gospodyni Maxa, Agnes, z pytaniem, czy może w
czymś pomóc. Cathy pomyślała, że wynajęcie tego
26
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
mieszkania nie było wcale takie złe, jak się jej zaczęło
wydawać.
Czym innym z pewnością będzie praca z nim, ale
tego się nie obawiała. Znajdzie się na pewnym grun-
cie. Tam, gdzie w grę wchodzą umiejętności lekarskie,
nawet on nie jest w stanie zachwiać jej pewności siebie!
Pierwszy pacjent jednak nie podzielał tego entuz-
jazmu. Był to elegancki, dobrze zbudowany mężczyz-
na po trzydziestce. Wszedł do pokoju, zobaczył ją i
zamarł w drzwiach.
-Och!
Zajrzała do jego karty.
- Pan Carver? Proszę wejść. Jestem doktor Harris.
Po chwili wahania usiadł z wyrazem rezygnacji na
twarzy i uśmiechnął się znacząco.
- Nie spodziewałem się kobiety - wyznał.
- Przez całe lata kobiety wchodzące do gabinetu
lekarskiego oczekiwały, że zastaną tam mężczyznę
- uśmiechnęła się szeroko. - Z jakiegoś powodu
mężczyźni czują się nieswojo, kiedy sytuacja się od
wróciła. Proszę się jednak nie martwić, przede wszys
tkim jestem lekarzem! W czym mogę panu pomóc?
Milczał. Wreszcie wziął głęboki oddech i spojrzał
jej w oczy. Był wyraźnie zdenerwowany. Gwałtownie
potrzebował pomocy. Pracowała pierwszy dzień i naj-
łatwiej było zapisać się na wizytę do niej.
- Co pana niepokoi, panie Carver? - nalegała
delikatnie.
Spuścił wzrok.
- Boję się, że mam raka jądra.
A więc o to chodziło!
- Dlaczego pan tak uważa?
- Parę miesięcy temu dostałem od znajomej pielęg
niarki ulotkę z zaleceniami, jak można samemu kon
trolować swoje jądra. Od tego czasu robiłem to
regularnie, ilekroć brałem prysznic. Wczoraj podczas
badania poczułem, że jedno moje jądro jest bardziej
wrażliwe niż zazwyczaj i wyczułem coś w rodzaju
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
27
niewielkiego guza. Pomyślałem, że trzeba to spraw-
dzić. - W roztargnieniu obracał na palcu ślubną
obrączkę. - Nie powiedziałem o tym mojej żonie. Nie
mamy dzieci, ale od pewnego czasu nie stosujemy już
środków antykoncepcyjnych. Boję się, że jeśli po-
trzebne będzie... to leczenie, nie będziemy mogli ich
mieć, prawda?
Cathy uśmiechnęła się do niego.
- Myślę, że może pan przesadzać, ale załóżmy, że
znajdę jakiś podejrzanie wyglądający guzek. Po pierw
sze zostanie pan skierowany do specjalisty w szpitalu.
Tam zbadają pana dokładnie i zrobią ultrasonografię,
aby upewnić się, czy nie jest to tylko cysta albo
wodniak. O ile naprawdę jest to nowotwór, usuną
tylko zaatakowane jądro. Jeśli badał się pan rzeczywi
ście tak regularnie, choroba została uchwycona w bar
dzo wczesnym stadium i niebezpieczeństwo przerzu
tów jest bardzo niewielkie. Najważniejsze, abyśmy
działali szybko.
Nie wyglądał na uspokojonego.
- A jakie są rokowania? - zapytał.
-
W przypadku tak umiejscowionego raka powo-
dzenie w leczeniu osiąga się w dziewięćdziesięciu kilku
procentach przypadków. Oczywiście, wszystko zależy
od tego, jak szybko choroba została wykryta, i jaki to
dokładnie rodzaj raka. Ciągle jeszcze nie mamy
dowodów, że to w ogóle jest rak. To może być
zapalenie jądra albo moszny - po prostu nic groźnego.
Ten guz może istnieć tylko w pańskiej wyobraźni.
-On istnieje naprawdę - odparł głucho. - To zaczęło
mnie boleć już w piątek. Grałem tego dnia w tenisa,
więc myślałem, że naciągnąłem sobie jakiś mięsień,
ale potem jeszcze się pogorszyło.
- Sądzę, że muszę to obejrzeć, zanim cokolwiek
postanowimy. Proszę rozebrać się i położyć na leżan
ce. Wrócę za chwilę.
Zanotowała wszystko, co pacjent jej powiedział.
Weszła za parawan, naciągnęła gumowe rękawiczki
28
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
29
i zbadała go. Kiedy skończyła, zdjęła rękawiczki i
zostawiła go, aby mógł się spokojnie ubrać.
Wyszedł zza parawanu już po chwili. Usiadł na
brzegu krzesła i zacisnął nerwowo dłonie na kolanach.
- A więc?
- Muszę przyznać panu raq"ę. Ma pan guza. Jest
bardzo niewielki, ale jest.
- I co dalej? - ponaglał ją.
- Skieruję pana do specjalisty. Zadzwonię do niego
i umówię pana na wizytę w najbliższych dniach.
Gdyby pojawiły się jakieś kłopoty, proszę do mnie
zatelefonować. I proszę się nie martwić. Jeśli nawet to
rak, został wykryty bardzo wcześnie. Operacja nie
będzie skomplikowana.
- A co potem?
-
To będzie zależało od tego, jaki to jest nowotwór
i czy wystąpią jakieś dodatkowe objawy. Prawdopo-
dobnie po operacji zostanie pan poddany chemiote-
rapii lub radioterapii, która się szybko z tym upora.
Wpłynie to czasowo na funkcjonowanie drugiego
jądra i przez pewien czas będzie pan bezpłodny. Po
około dwóch latach wszystko wróci do normy i bę-
dziecie państwo mogli mieć dzieci. Jednak, aby zabez-
pieczyć się przed mało prawdopodobnym przypad-
kiem, że zostanie pan na stałe bezpłodny, pewnie
doradzą panu złożenie nasienia w banku spermy.
- Przed operacją?
Przytaknęła.
- Ale czy moje nasienie nie będzie zakażone? Czy
nie przekażę dziecku raka?
Pokręciła głową z przekonaniem.
- To jest absolutnie niemożliwe. Setki mężczyzn
było w ten sposób leczonych, a wielu z nich zostało
szczęśliwie ojcami zarówno przed, jak i po operacji.
Pacjent zamilkł i zaczął się zastanawiać. Był in-
teligentny i dociekliwy. Chciał znać odpowiedzi na
wszystkie pytania. Popatrzył jej szczerze w oczy.
- A co będzie, jeśli usuną mi obydwa jądra? - za
pytał cicho. - To tak, jakbym został wykastrowany,
prawda?
-Jest wysoce nieprawdopodobne, aby zaistniała taka
potrzeba - zapewniła go. - Usunięcie jednego jądra nie
będzie miało żadnego wpływu na pańską potencję.
Proszę się nie obawiać utraty choćby części męskości.
Głos i zarost pozostaną nie zmienione. Kiedy
wyzdrowieje pan po operacji, będzie pan mógł
prowadzić dokładnie takie samo życie, jak dotychczas.
Tyle mogę powiedzieć z medycznego punktu
widzenia. Jeśli zaś chodzi o kosmetykę, może pan
zażyczyć sobie wszczepienia silikonowej protezy. Wte-
dy już nikt nie zauważy różnicy.
Wstał i uśmiechnął się grzecznie.
- Dziękuję, doktor Harris - powiedział spokojnie,
ale Cathy widziała niepokój czający się w jego
wzroku.
- Panie Carver, przypominam, że jeszcze nie wia-
domo, czy ma pan raka. A nawet jeżeli, rokowania są
bardzo dobre.
Zatrzymał się w drzwiach.
- Czy gdybym leczył się prywatnie, można by to
załatwić szybciej?
-
Bardzo wątpię. Myślę, że zostanie pan przyjęty
przez specjalistę za dzień lub dwa. Dlaczego pan pyta?
Czy ma pan dodatkowe, prywatne ubezpieczenie?
- Nie - pokręcił głową. - Mam jedynie ubezpiecze-
nie na życie, choć myślałem, że nie będę go po-
trzebował.
- Słusznie - uśmiechnęła się do niego szeroko. -
Jest nadzwyczaj mało prawdopodobne, aby okazało
się potrzebne w ciągu wielu nadchodzących lat.
-Mam nadzieję, że się pani nie myli. Dziękuję za
pomoc.
Wyszedł z gabinetu. Wizyty kolejnych pacjentów
zajęły jej kilka godzin. Zabrało to więcej czasu niż
powinno, musiała bowiem przyzwyczaić się do innego
30
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
31
systemu wprowadzania danych do komputera. W
końcu jednak dobrnęła do ostatniej lezącej na jej
biurku karty i z westchnieniem ulgi ruszyła w stronę
kuchni, skąd unosił się wspaniały zapach kawy. Max
siedział rozparty przy stole nad filiżanką.
- No, nareszcie skończyłaś!
Zaczerwieniła się, słysząc w jego głosie krytyczną
nutę.
- Przepraszam, że tak długo to trwało, ale wasz
komputer wyraźnie mnie nie lubi.
Wchodzący właśnie do kuchni John Glover za-
chichotał.
- No, to jest nas dwoje! Ja mam od rana ten sam
problem. Zdaje się, że tutejsze komputery lubią
tylko Maxa, który mógłby zmusić je nawet do tań
czenia po suficie. No i lubią Andreę, naszą sekretar
kę medyczną, ale to nic dziwnego, ona ma tyle
wdzięku...
Cathy nie zgodziła się z ostatnim zdaniem, ale
miała tyle rozsądku, aby nie odzywać się. Tego ranka
poznała zimną i sprawną Andreę i od razu poczuła do
niej niechęć. Andrea wyraźnie odwzajemniała to
uczucie.
- No i jak poszło? - zapytał doktor Glover, sado
wiąc się za stołem. Umoczył czekoladowy herbatnik
w kawie.
Odwróciła wzrok. Niestety, nie mogła sobie po-
zwolić na herbatniki. Mimo że nigdy nie jadała
między posiłkami, miała kłopoty z figurą.
- W porządku. Rano miałam pacjenta, który po-
dejrzewał u siebie raka jądra i chyba się nie mylił.
- Zbadałaś go?
- Tak. Bez wątpienia ma niewielkiego guza.
- Kto to był? - spytał Max.
-Samuel Carver...
- Sam? To niemożliwe! - pochylił się gwałtownie,
wylewając nieco kawy na stół. - W piątek grałem
z nim w tenisa i nic mi o tym nie wspominał.
- Wtedy jeszcze nie wiedział. Po grze poczuł ból,
więc się zbadał. Kilka miesięcy temu dostał ulotkę z
instrukcją, jak należy to robić, i badał się sam
regularnie.
- A niech to wszyscy diabli! - wykrztusił Max i
pobladł. - Co mu powiedziałaś? Może powinienem do
niego zadzwonić i go uspokoić.
- Zrobiłam to. Wie dokładnie, jak przebiega le-
czenie i czego może się spodziewać - poinformowała
go zgryźliwie. Jak śmiał przypuszczać, że mogłaby
odesłać pacjenta bez udzielenia mu wyczerpujących
informacji.
- Myślę, że i tak do niego zadzwonię. Czy bardzo
jest przestraszony?
- Nie bardziej, niż ty byłbyś na jego miejscu.
Zaśmiał się bez cienia wesołości.
-Ja? Ja zesztywniałbym z przerażenia. Wiem, że to
irracjonalne, ale w końcu... rak to rak. Wszyscy się go
boją, choć my powinniśmy wiedzieć lepiej, że zabija
dużo mniej ludzi niż na przykład choroby serca...
Biedny stary Sam. Czy mam zadzwonić do urologa?
- Myślę, że poradzę sobie z tym sama - powiedzia-
ła z przekąsem. - Podaj mi tylko jego nazwisko.
- Oczywiście. Weź numer telefonu od Andrei. Fa-
cet nazywa się Hart. - Wstał, przeciągając się leniwie
jak wielki kot. - Zobaczymy się później. Teraz mam
wizyty domowe.
-
Nie zwracaj na niego uwagi - powiedział cicho
Glover. - Tak ci tylko dogryza. Twoja poprzedniczka
nie zostawiła po sobie zbyt dobrych wspomnień i myś-
lę, że on patrzy na ciebie przez pryzmat uprzedzeń.
- Czułam, że coś w tym jest. - Cathy westchnęła z
rezygnacją. - A cóż takiego zrobiła, poza tym, że miała
nieszczęście urodzić się kobietą?
- Paulina pojawiła się u nas jako samotna kobieta
przed czterdziestką związała się z przyjacielem Maxa i
zaraz zaszła w ciążę. Zamiast zachować się
32
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
33
przyzwoicie i odejść, miała czelność wziąć urlop ma-
cierzyński, a potem wrócić do pracy. Ile razy dziecko
było przeziębione, brała po prostu wolny dzień, czym
doprowadzała Maxa do szału. Myślami była zawsze
poza pracą, ciągle zdarzały się jej jakieś wpadki. Max
uważał to za niewybaczalne. Kiedy powtórnie zaszła
w ciążę, chciał odejść. Na szczęście akurat wtedy
przeniosła się razem z mężem gdzie indziej. Nawet
ślepy by zauważył, że z tobą jest całkiem inaczej, ale
przekonać o tym Maxa... to nie będzie łatwe. Biedny
Max, do końca życia sobie nie wybaczy, że ich ze sobą
poznał.
Cathy się roześmiała.
- O mnie możecie się nie martwić. Okres roman
tyczny mam już za sobą. Odkąd z prawdziwą ulgą
osiągnęłam wiek średni, jedyne czego pragnę to praco
wać i wychowywać mego syna.
Odpowiedział jej szyderczy śmiech. Podniosła
wzrok i natknęła się na pełne sarkazmu, błękitne oczy
Maxa.
- Godne polecenia, chociaż mało prawdopodobne
- powiedział cierpko - ale aby pomóc ci w zrealizo
waniu tych szczytnych zamiarów, coś ci przyniosłem.
To jest mapa miasta i okolic. Przyda ci się podczas
wizyt domowych.
Rzucił mapę na stół i znowu wyszedł, bardzo z
siebie zadowolony.
Doktor Glover uniósł brwi.
- Widzę, że ostro się do ciebie zabiera. Jak wam
się mieszka razem? Często się widujecie?
- Dzięki Bogu, nie! Można by powiedzieć, że się
unikamy.
Doktor Glover westchnął.
- Szkoda, że nie zbliżyliście się do siebie. Mam
nadzieję, że z czasem poznacie się lepiej. Wiem, że
Max wygląda na okropnego fanatyka, ale to w grun
cie rzeczy porządny chłop. I obrzydliwie bogaty. Stare
pieniądze, jak to się mówi. Piękny dom.
-To prawda. No właśnie, chciałam cię zapytać, czy
kiedy obiecałeś zająć się sprawą mego mieszkania, od
razu pomyślałeś o domu Maxa?
- Przejrzałaś mnie na wylot. Pośrednik jest moim
przyjacielem. Poprosiłem go, aby zapomniał o innych
propozycjach, nawet gdybyś o nie pytała.
- Ale dlaczego? - zdziwiła się Cathy.
Wzruszył ramionami z lekkim zażenowaniem.
- On jest samotny, a ty jesteś ładną dziewczyną.
Wciąż gadasz o tym swoim średnim wieku, ale prze-
cież jesteś jeszcze młodą kobietą. Obojgu wam przy-
dałby się mały romans.
- Nie do wiary! - zawołała. - Myślałam, że Max
przesadza z podejrzeniami wobec ciebie. Zapewniam,
doktorze Glover, że ani nie chcę, ani nie potrzebuję
małego romansu. A gdyby nawet tak było, Max
Armstrong byłby ostatnią osobą, którą bym do tego
wybrała.
Zerwała się na równe nogi i ruszyła w stronę
wyjścia. W drzwiach wpadła prosto w objęcia Maxa.
Zaczerwieniła się.
- Słyszałeś?
- Tak, i to z prawdziwą ulgą. Muszę przyznać, że
rozwiązuje to wiele problemów.
Uprzytomniła sobie, co mówiła na końcu i powtór-
nie oblała się rumieńcem.
- Nie mówię o tym. Czy wiesz, że on był w zmowie
z pośrednikiem?
-Mówiłem ci przecież, że maczał w tym palce.
Zachowuje się, jakby był jakąś cholerną wróżką z baj-
ki. Ale nie obawiaj się, jesteś bezpieczna. Nie zamie-
rzam brać szturmem twojej twierdzy, chociaż gadani-
na o średnim wieku jest rzeczywiście idiotyczna. Jesteś
nadal bardzo atrakcyjną kobietą. Gdybyś była sama,
nie powiem, mogłoby to być kuszące... Jednak w tej
sytuacji, dziękuję bardzo, ale nie mam ochoty. A te-
raz, czy mogłabyś odczepić się od mego ubrania?
Chciałbym przejść.
34
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
35
Spojrzała w dół i zauważyła ze zdziwieniem, że jej
dłonie wczepiły się w jego miękką bawełnianą koszulę.
Puściła go i odskoczyła jak oparzona.
Kiedy, zawstydzona, oddalała się, była pewna, że
słyszy za sobą jego tłumiony chichot.
Do diabła z nim! Komu potrzebna jest jego
przyjaźń!
Poszła do swego gabinetu. Po drodze dowiedziała
się od Andrei, tego robota w ludzkiej skórze, jaki jest
numer telefonu do szpitala i zadzwoniła do doktora
Harta w sprawie Sama Carvera.
Cathy właśnie kończyła sprzątać ze stołu po wie-
czornym posiłku, kiedy usłyszała kroki na schodach i
walenie do drzwi.
-
Już idę! - zawołała, oddając talerze Delphine.
Za drzwiami stał Max, wielki i kipiący wście
kłością.
-Czym mogę służyć? - zapytała z wymuszoną
uprzejmością.
- Już ci mówię - wycedził lodowato. - Czy możesz
powiedzieć tej twojej dziewczynie, żeby nie rozbierała
się w ogrodzie? Przez ostatnie pół godziny musiałem
wysłuchiwać, jak mój ogrodnik bębni mi nad uchem
o zepsuciu dzisiejszej młodzieży. I nie zamierzam tego
wysłuchiwać po raz drugi!
Cathy zamrugała powiekami. -Przepraszam, ale nie
mam pojęcia, o czym mówisz...
- W takim razie zapytaj ją. Stan nie mógł dziś nic
zrobić w ogrodzie, bo ta dziewczyna leżała przez
cztery godziny na trawie kompletnie naga. Pomijając,
że grozi jej rak skóry, mało nie doprowadziła Stana
do zawału.
Cathy, nie mogąc się opanować, parsknęła śmie-
chem, a po krótkiej walce ze sobą także i Max
zachichotał.
- Bardzo mi przykro - zdołała w końcu powiedzieć.
- Mnie też. Powiedz jej jednak słówko.
- Oczywiście. I przeproś ode mnie Stana.
- Ryzykując, że usłyszę następne kazanie? Nie ma
mowy! A przy okazji, jak się tu urządziłaś? Chciałem
zajrzeć do ciebie, ale nie miałem czasu.
- Świetnie. To urocze mieszkanie. Wiem, że to
wszystko uknuł John, ale wcale nie żałuję. Jesteśmy tu
bardzo szczęśliwi.
-
To dobrze. Przepraszam, że byłem taki niegoś-
cinny, ale John ma prawdziwą obsesję; uważa, że musi
mnie ożenić.
- Znam to - skrzywiła się Cathy. - Moja teściowa
ciągle chciała mi kogoś znaleźć i nie potrafiła nigdy
przyjąć do wiadomości mojej odmowy.
Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo i
przyjazna z natury Cathy zapomniała o ostrożności.
- Może wejdziesz na chwilę i napijesz się kawy?
- zaproponowała. - Obawiam się, że nie mam nic
mocniejszego.
Pokręcił przecząco głową.
- Naprawdę nie mam czasu. Mam jeszcze zaległą
papierkową robotę. Ale bardzo dziękuję.
- Trudno. Zanim pójdziesz, powiedz mi jeszcze,
czy te zamknięte drzwi prowadzą do reszty domu?
-Tak. Te pokoje należały niegdyś do służby. Drzwi
koło kuchennych schodów prowadzą do głównego
holu. Dlaczego pytasz?
- Po prostu chciałam wiedzieć. Czasami Stephen
okropnie hałasuje, boję się, czy to ci nie przeszkadza.
To znaczy... zastanawiałam się, gdzie śpisz...
- Nie kłopocz się - wyszczerzył zęby w uśmiechu
- nie będziecie mi przeszkadzać. Śpię w dalszej
części domu.
Cathy nagle wyobraziła sobie Maxa układającego
się do snu w wielkim łożu z baldachimem i zaczer-
wieniła się.
- To dobrze. - Starała się ukryć uśmiech.
36
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
37
- Po co chcesz wiedzieć, gdzie śpię? - zapytał,
leniwym ruchem odgarniając za ucho kosmyk jej
włosów.
-
Ja... wcale nie chcę! Chciałam tylko upewnić się,
że ci nie przeszkadzamy.
- Przeszkadzasz mi od chwili, gdy po raz pierwszy
cię zobaczyłem, Catherine. - Zaśmiał się miękko. -
Dobrze wiedzieć, że jest to wzajemne.
Ruszyła do kontrataku.
- O czym ty w ogóle mówisz? - zapytała pełna
oburzenia. - W najmniejszym stopniu nie jestem
zainteresowana tobą, doktorze Armstrong. Nie jesteś
w moim typie, a nawet gdybyś był, tę część życia mam
już za sobą. Skończyłam z tym! Muszę myśleć o Ste
phenie i żadne igraszki z tobą o zachodzie słońca nie
wchodzą w grę.
Spojrzał za siebie przez ramię i odwrócił się do niej
z uśmiechem.
- Jaki zachód słońca?
Słońce znajdowało się ciągle nad horyzontem. Ca-
thy oblała się rumieńcem.
- Wiesz, co mam na myśli... Proszę cię, Max!
- Ależ z przyjemnością - powiedział, przysuwając
się bliżej.
-Nie dla mnie - odparowała, desperacko starając się
utrzymać go na dystans. - Wyraźnie nie chcesz
zrozumieć, co do ciebie mówię. Nie jesteś w moim
typie. Myślę, że należysz do tych facetów, którzy
całując swoje kobiety gryzą ich wargi do krwi.
Kąciki jego ust uniosły się.
- Mogę przedstawić licznych świadków, że jestem
bardzo delikatnym kochankiem - odparł niezrażony.
- Nie jestem ciekawa - broniła się słabo.
- Kłamczucha - zamruczał miękko.
Zerwał różę wiszącą nad drzwiami i zbliżył ją do
jej policzka.
- Masz piękną skórę - wyszeptał. - Aksamitną jak
płatki róży. Pokrytą delikatnym meszkiem jak brzos
kwinia.
Cathy jęknęła i oblała się rumieńcem.
- To nie do wiary. Mówisz jak zwariowany roman-
tyk - powiedziała tracąc oddech.
-
Czerwienisz się jak dziewica - orzekł, przygląda-
jąc się jej policzkom. - Jak kobieta, która była
mężatką, owdowiała i sama wychowuje dziecko, może
tak się rumienić, słysząc zwykły komplement? Może
też jest zwariowaną romantyczką?
- Skończ z tym, Max - zaprotestowała słabo.
Ich spojrzenia skrzyżowały się. Dostrzegła w jego
jaskrawoblękitnych oczach uczucie, którego nie miała
odwagi nazwać.
- Masz wargi stworzone do pocałunków - powie-
dział miękko i tak cicho, że gdyby nie była wpatrzona
w jego usta, mogłaby tego nie usłyszeć.
- Max, nie! - jęknęła, kiedy pochylał się nad nią.
- Tak - wyszeptał z wargami tuż przy jej wargach. I
nie było już nic, tylko smak jego pocałunku. Jej opór
stopniał do końca, jakby nigdy nie istniał.
Poddała mu się z westchnieniem. Objął ją i przy-
garnął jej miękkie ciało do swojej twardej piersi.
Płonęła cała, boleśnie spragniona dawno zapomnianej
rozkoszy.
W końcu z westchnieniem uniósł głowę. Kiedy
chciała przyciągnąć ją znowu, przytrzymał delikatnie
jej ręce.
- Powiedz teraz, że nie jestem w twoim typie.
Odwrócił się na pięcie i lekko zbiegł ze schodów.
ROZDZIAŁ TRZECI
Tej nocy Cathy nie mogła zasnąć. Jej umysł żeg-
lował swobodnie w świat dawno zapomnianych wra-
żeń, cichych westchnień, czułych pieszczot, rodzącego
się pożądania i poruszających ziemię uczuć. Boleśnie
odczuwała swoją tęsknotę i samotność.
Zapaliła lampkę nocną i próbowała czytać, ale nie
rozumiała ani słowa. W końcu się poddała. Poszła na
palcach do kuchni i zrobiła sobie filiżankę herbaty.
Budził się dzień. Cicho wyszła na dwór i boso
spacerowała po zroszonej trawie. Poranne powietrze
cudownie chłodziło jej rozgrzaną skórę. Podniosła
twarz ku niebu. Chłonęła poranną rosę i pierwsze
odgłosy przyrody.
W końcu nogi zaniosły ją na drugą stronę domu.
Znalazła stopnie prowadzące z tarasu w dół, na
skoszony świeżo trawnik.
W dole widziała staw, a za nim śpiące kaczki z
głowami wtulonymi pod skrzydła. Dalej, na polu,
dostrzegła młode króliki, figlujące wesoło mimo
wczesnej pory.
W pewnej chwili odebrała jakiś dziwny sygnał,
który mówił jej, że nie jest już sama. Odwróciła
głowę i spojrzała w obramowane kamieniem okna,
wyglądające jak budki strażnicze. Zastanawiała się,
które z nich należy do sypialni Maxa.
Przez kilka sekund wpatrywała się w okna, ale nie
dostrzegła w nich żadnych oznak życia. Widać Max
zajmował pokój od frontu. To głupio z jego strony,
pomyślała, zwracając oczy na ogród i ciągnące się za
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
39
nim wzgórza. Dlaczego wybrał widok od frontu, kiedy
od tyłu mógłby podziwiać wschody słońca?
Pierwsze promienie wystrzeliły zza wzgórz i wypeł-
niły krajobraz złocistym blaskiem. Od lat nie miała w
sobie tyle życia co tego ranka. Jak Śpiąca Królewna
po pocałunku księcia, pomyślała. Jednak w przeci-
wieństwie do Śpiącej Królewny miała także obowiąz-
ki. Był Stephen, o którym musiała myśleć przede
wszystkim.
Zesztywniała od chłodu. Podniosła się ze schodków
i ruszyła w stronę domu. Zatrzymała się na chwilę,
aby raz jeszcze rzucić okiem na odległe okna. Potem
spuściła głowę, przecięła taras i wróciła do siebie,
nieświadoma, że skryty w cieniu swego pokoju
mężczyzna obserwował ją cały czas.
Popełnił błąd, całując ją. Duży błąd, choć nie
pierwszy. Pierwszym było to, że potraktował ją jak
Paulinę, podejrzewając, że może zaniedbywać swoje
obowiązki.
Oczywiście, dopiero zaczęła pracować, ale po tele-
fonie do Sama uświadomił sobie swoją pomyłkę. Nie
tylko drobiazgowo zbadała pacjenta, ale także roz-
wiała jego niepokoje, jednocześnie nie ukrywając
przed nim powagi sytuacji. Max wiedział, że należały
się jej przeprosiny. Przeprosiny, a nie taki pocałunek...
Mój Boże, ten pocałunek!
Jego ciało płonęło na samo wspomnienie. Jęknął
cicho, kiedy podniosła się ze schodków, a ciało jej
obrysowały promienie wschodzącego słońca,
zmieniając cienką bawełnianą koszulę w mgiełkę
babiego lata otaczającą jej bujne kształty. Jak wróżka
unosiła się nad skoszoną trawą. Słońce tańczyło w jej
włosach, czerwonozłote loki wyglądały jak aureola.
Wydawało mu się, że zanim zniknęła, spojrzała
prosto na niego. Na jej twarzy malowało się zdecy-
dowanie i chyba smutek.
40
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
41
Westchnął ciężko i odwrócił się od okna. Do
diabła, jak będzie mógł teraz zasnąć, mając przed
oczyma obraz jej ciała, pobudzający wszystkie jego
zmysły. Była jak marzenie uchwycone w pół drogi
między jawą i snem.
Był teraz całkowicie rozbudzony - rozbudzony
i pełen bolesnego niespełnienia. Szybko założył stare
szorty i trampki, cicho gwizdnął na psa i wyszedł
z domu. Może bieganie pozwoli osłabić palące go
pragnienie, i uda mu się przetrwać jakoś ten dzień bez
skompromitowania się. Może dzięki temu nie rzuci
się na nią i nie będzie się z nią kochał na oczach
wszystkich.
W dzień wszystko okazało się łatwiejsze niż w
nocy. Komputer postanowił zachowywać się
przyjaźnie, pacjenci byli sympatyczni, a Max szczęś-
liwie nieobecny - przyjmował pacjentów w jednej
z wiosek koło Barton. Jedyną chmurą na firmamen-
cie była Andrea, która na swój chłodny sposób
nieustannie okazywała Cathy, że nie jest tu mile
widziana.
Cathy ignorowała ją, zwracając się przede wszy-
stkim do pielęgniarki, Sarah. John Glover, który
uznał chyba, że przesadził w kojarzeniu Maxa i Cathy,
starał się odpokutować to i był dla niej wyjątkowo
miły.
Kiedy zaczynała popołudniowy dyżur, Max zajrzał
do jej gabinetu.
- Czy masz dla mnie chwilę czasu? - zapytał.
- Ale tylko chwilę. - Spojrzała na zegarek.
-
Nie chcę ci przeszkadzać - powiedział skruszo-
nym tonem. - Jestem ci winny przeprosiny za to, co
stało się wczoraj. Byłem wobec ciebie nie w porządku.
Przepraszam.
Była zaskoczona. Wielki Max Armstrong, przepra-
sza, że zaszczycił ją swoją uwagą. Fakt wart od-
notowania!
-
Zapomnijmy o tym - odpowiedziała lekceważą-
co. - To tylko pocałunek...
-
Pocałunek? - Roześmiał się łagodnie. - Źle mnie
zrozumiałaś, Catherine. Nie za to cię przepraszałem
i wcale nie mam takiego zamiaru. Mówiłem o Samie
Carverze. Podejrzewałem, że nie potrafiłaś podtrzy-
mać go na duchu. Myliłem się.
-
No i co cię tak nagle oświeciło? - zapytała,
pokrywając sarkazmem zmieszanie.
-
Rozmawiałem z nim wczoraj wieczorem. Powie-
dział, że widział się z doktorem Hartem. Ponadto i tak
wie dokładnie, czego może się spodziewać. Rozwiałaś
jego najdrobniejsze wątpliwości.
- Starałam się. I co mu jest?
-
Miałaś rację. Prawdopodobnie jest to rak jądra.
Jutro mu je usuną, ale Hart jest przekonany, że to
bardzo wczesne stadium.
-
O mój Boże - westchnęła. - To przyjemnie mieć
rację, ale wolałabym się mylić. W jakim on jest
nastroju?
-
Spokojny i zrezygnowany. Powiedział o wszyst-
kim żonie, a ona przyjęła to bez paniki. Jedna dobra
wiadomość: zdaje się, że ona jest w ciąży. Myślę, że
niedługo zgłosi się do ciebie.
-
Miejmy nadzieję, że sobie z tym poradzi. - Za-
drżała. - Ciąża i wyrok śmierci, to nie najlepsze
połączenie.
Max przysiadł na rogu jej biurka.
- Ty też byłaś w ciąży, kiedy dowiedziałaś się, co
jest z twoim mężem?
Przytaknęła.
-
Wyniki badań przyszły w tym samym tygodniu.
Oczywiście nawet przez myśl nam nie przeszło, że
Michael może umrzeć w ciągu dwóch lat. Większość
przypadków SM przebiega dużo wolniej, ale ten był
niezwykle gwałtowny. W ogóle nie nastąpił okres
remisji, tylko stale się pogarszało.
- To musiało być piekło.
42
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
43
-Chyba tak. Z trudem to sobie przypominam.
Pracowałam, a Joan zajmowała się Stephenem i Mi-
chaelem. W końcu musiałyśmy umieścić go w hospic-
jum. - Wzruszyła ramionami. - Wydaje się, że to było
tak dawno.
- Trzy lata?
- Prawie cztery. Umarł w sierpniu. Napotkała jego
uważne spojrzenie i spuściła
wzrok.
- Zjedz dzisiaj ze mną kolację - zaproponował.
Zaproszenie było tak niespodziewane, że z trudem
mogła znaleźć wymówkę.
-Nie... Dziś nie mogę. Delphine ma wolny wieczór.
- Możemy zjeść w domu, jak już położysz Stephe
na spać. Otworzymy drzwi między naszymi mieszka
niami, tak żebyś mogła go słyszeć.
Opierała się nadal. Tęskniła za towarzystwem, ale
od lat nauczyła się rezygnować ze swych pragnień.
- Nie przyjmuję odmowy - nalegał dalej. - Musisz
coś zjeść. Przygotuję coś prostego, jakąś sałatkę...
Wciąż była niezdecydowana.
- To takie łatwe. Otwórz usta i powiedz: Dziękuję,
Max, będzie wspaniale. Liczę do trzech. Raz, dwa...
Spojrzała w jego roześmiane oczy.
- Dziękuję, Max, będzie wspaniale - powiedziała
pośpiesznie.
Wyprostował się i rzucił jej leniwy uśmiech.
- Dobra dziewczynka. Czekam na ciebie o ósmej.
A przy okazji - zatrzymał się w drzwiach - to nie był
zwyczajny pocałunek, i wiesz o tym dobrze...
Jej twarz oblała się gorącym rumieńcem. Ledwo
udało się jej ochłonąć, zanim weszła pierwsza pa-
cjentka.
- Przepraszam, że pani czekała, musieliśmy omó
wić nagły przypadek - powiedziała i pomyślała sobie,
że to prawie prawda. W końcu mówili o Samie
Carverze. Stłumiła uśmiech. - Słucham panią?
Dwie minuty przed ósmą wyszła ze swego mieszka-
nia, zbiegła ze schodów i poszła w stronę ciężkich
frontowych drzwi. Jej serce biło szybko, a skóra
płonęła. Upięła włosy z tyłu w kok, starając się
upodobnić do kobiety interesu, nie mogła jednak nic
zrobić z rumieńcem na twarzy i ognikami tańczącymi
w jej oczach. Wychodzi z domu! Zaproszona przez
mężczyznę, po raz pierwszy od czasu, kiedy dziewięć
lat temu zaczęła spotykać się z Michaelem. Dawno
zapomniane podniecenie przypomniało jej czasy mło-
dości i napawało lękiem przed tym, co miało nastąpić.
To śmieszne! Czegóż mógłby chcieć mężczyzna,
taki jak Max, od trzydziestopięcioletniej wdowy, która
dawno już straciła figurę? Nagle poczuła się okropnie
przygnębiona. Była prawie gotowa uciec, ale Max
zamachał do niej z okna.
- Drzwi są otwarte! - zawołał. - Wejdź.
Były lekko uchylone. Pchnęła je i weszła do środka.
Natychmiast została zaatakowana przez kłąb futra i
różowy, wilgotny język.
- Penny! - wrzasnął Max i futro razem z językiem
przysiadło na podłodze, przybierając postać czar
no-białego spaniela.
Cathy śmiejąc się poprawiła ubranie.
- Przepraszam. - Popatrzył na nią zakłopotany.
- Ona bywa nazbyt entuzjastyczna. Proszę, wejdź.
Penny, na miejsce!
Zaprowadził ją do ogromnej kuchni. Penny deptała
mu po piętach, jak prawdziwy niewolnik. W końcu
zwinęła się na swoim legowisku i obserwowała każdy
jego ruch, kiedy kończył przygotowywać kolację.
- Prawie gotowe. Czego się napijesz? Gin z to-
nikiem? Białe wino?
-Kiedy ja...
- Daj spokój, przecież nie prowadzisz.
Uśmiechnęła się.
- Gin z tomkiem będzie znakomity. Dziękuję.
44
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
45
Nalał alkohol do dwóch wysokich szklanek, napeł-
nił je lodem, dodał cytrynę i w końcu wlał tonik.
- Twoje zdrowie!
Stuknęli się szklankami. Napotkała jego spojrzenie
i nagle oprzytomniała.
- Co z drzwiami? Musimy je otworzyć na wypa-
dek, gdyby Stephen mnie potrzebował - powiedziała,
jasno dając mu do zrozumienia, co jest dla niej
najważniejsze.
- Już to robię.
Otworzył drzwi po drugiej stronie kuchni i zniknął
na schodach. Korzystając z tego, że została sama,
rozejrzała się wkoło. Belkowany, pobielany sufit łą-
czył tradycję z nowoczesnością. Wyłożona białymi
kafelkami podłoga odbijała światło, dzięki czemu
kuchnia nie wydawała się ciemna. Gdyby jeszcze u
sufitu powiesić zioła i suche kwiaty, a na półkach
postawić miedziane rondle i...
Brakuje tu tylko kobiecej ręki, pomyślała Cathy i
poczuła nagły niepokój. Co ona tu robi i dlaczego
pozwala sobie na marzenia, jak upiększyć to miejsce?
- Catherine Harris - wyszeptała do siebie - tra
cisz. ..
- Co tracisz?
Podskoczyła gwałtownie.
- Rozsądek. Czy musisz się tak skradać? - natarła
na niego.
Zachichotał.
- Stephen zaraz zaśnie. Chodź, wyjdziemy do
ogrodu.
Korytarzem biegnącym od drzwi frontowych na
drugą stronę domu poprowadził ją do wyjścia na taras.
Zeszli w dół po schodkach, na których siedziała dziś
rano, aż do małej altanki, gdzie rozkosznie pięły się
róże jerychońskie.
- Co ze Stephenem? - dopytywała się.
- Wszystko w porządku, możesz przestać się nim
przejmować. Uspokój się, Catherine. Nie zamierzam
rzucać się na ciebie. W przeciwieństwie do tego, co
sobie o mnie myślisz, nie jestem nadpobudliwym
seksualnie nastolatkiem.
- Nigdy tego nie powiedziałam!
- Nie musiałaś, masz to wypisane na twarzy.
Westchnęła. Chyba się nie mylił. Miała taki zamęt
w głowie, że tylko cudem mogłaby nie dać nic po sobie
poznać. Nerwowo mięła w palcach brzeg spódnicy.
- Czego ty ode mnie chcesz, Max?
- Dziś wieczorem? Fantastycznego towarzystwa
i wspólnej kolacji.
Spojrzała na niego i szybko odwróciła wzrok,
zdziwiona prostotą jego słów i intensywnością, z jaką
się jej przyglądał.
- Nie chcę siedzieć do późna. Nie spałam zbyt
dobrze tej nocy - powiedziała planując już, jak się
wycofać.
- Wiem, widziałem cię.
- Co?!
- Dziś rano, na schodkach. Byłaś oblana słońcem, a
twoje włosy złociły się jak aureola. Wyglądałaś jak
wróżka, gdy bose stopy unosiły cię nad mokrą trawą.
- Nie widziałam cię.
- Stałem w cieniu.
- Myślałam, że śpisz w sypialni od frontu. Zasłony
nie były...
- Nigdy ich nie zasłaniam.
Podniósł ręce i wyjął spinki z jej włosów. Poczuła
na szyi ciepło jego palców.
- Co robisz? - zapytała bez tchu.
Zanurzył palce w gęstwinie jej włosów, a potem
zsunął je na ramiona. Ich spojrzenia wyrażały wza-
jemne pożądanie i zdawały się łączyć utajone pragnie-
nia. Nagle Max odwrócił wzrok.
- Powinniśmy coś zjeść - powiedział gardłowym
głosem.
-Tak.
- W środku czy w ogrodzie?
46
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
47
-Co?
- Gdzie chcesz zjeść?
Czuła, że nie jest w stanie nic przełknąć. Może
świeże powietrze jej pomoże. Tu na pewno będzie
lepiej, niż gdyby dała się zwabić do środka. Sami, w
tak intymnej sytuacji, mogliby przekroczyć granice...
- W ogrodzie - powiedziała niepewnie.
- Dobrze. Usiądziemy na tarasie. Zaraz wszystko
przyniosę.
- Pójdę sprawdzić, co ze Stephenem.
Obydwoje wiedzieli, że nie jest to potrzebne, ale
Max nie zatrzymywał jej, patrząc na nią z pełnym
wyrozumiałości uśmiechem.
Zanim wróciła na dół, ponownie upięła włosy.
Zauważył to, ale nic nie powiedział, jakby zrozumiał,
że przy najmniejszym nawet nacisku z jego strony
Cathy może umknąć. Z niezwykłą kurtuazją posadził
ją za stołem, zadbał, żeby niczego jej nie zabrakło, a
potem zabawiał, opowiadając śmieszne anegdotki i
parodiując pacjentów, których już zdążyła poznać.
Powoli przestawała być skrępowana. Coraz lepiej
czuła się w jego towarzystwie.
Przyniósł na taras kawę. Z filiżankami w rękach
poszli obejrzeć ogród. Max pokazywał jej różne roś-
liny. Wiedział o nich bardzo dużo, ale nie onieśmielał
jej swoją wiedzą, przeciwnie, dzielił się entuzjazmem i
opowiadał różne ciekawe historie o starych gatunkach
róż.
Kiedy ostatnie promienie słońca zniknęły za hory-
zontem, zatrzymał się, zerwał kwiat róży i włożył jej
za ucho.
-Piękna - powiedział miękko. - To jest praw-
dopodobnie najstarszy znany gatunek róż. Myślę, że
od setek lat kochankowie zrywali te róże w ciepłe
letnie noce, aby obdarowywać się nimi.
Widziała jego oczy w promieniach zachodzącego
słońca. Płonęły żarem, który przyprawiał ją o drżenie.
- Max, dlaczego ja? - zapytała łamiącym się głosem.
- Co ty we mnie zobaczyłeś? Jestem od ciebie starsza...
- Tylko o rok. Zresztą wiek jest bez znaczenia.
Najważniejsze, jak czujesz się w środku.
-
No właśnie. Czuję się jak stuletnia staruszka, a ty
nagle pojawiasz się i otwierasz wszystkie drzwi, które,
jak mi się wydawało, zatrzasnęłam na zawsze. Wpro-
wadzasz znowu zamęt w moje życie. Dlaczego to
robisz? Co ja mam takiego w sobie? - załkała cicho.
- Zostaw mnie, Max! Nie igraj ze mną.
- Ciii... - Wziął ją delikatnie w ramiona i przygar
nął do piersi. - Nie chcę niczego, czego nie chciałabyś
mi ofiarować.
Pomyślała o swoim ciele. Dawno temu, kiedy
Michael zakochał się w niej, była pewna siebie, szczu-
pła i młoda. Czy Max nadal pragnąłby jej, gdyby je
zobaczył? Na pewno nie. Straciła figurę i bała się, że
nigdy już nie odzyska dawnej wagi.
- Nie pragnąłbyś mnie, gdybyś mnie zobaczył
- wyszeptała, ukryta w jego ramionach.
- Nie bądź głupia - powiedział ochrypłym głosem,
prawie wściekły. - Czy ty masz pojęcie, jaka jesteś
cudowna? Poruszasz się z gracją i masz ten rodzaj
urody, który doprowadza mężczyzn do szaleństwa. I
zupełnie nie zdajesz sobie z tego sprawy. Z zaprze-
czania własnym potrzebom stworzyłaś życiową filo-
zofię i nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, dlaczego
ktoś mógłby cię pragnąć. Dlaczego tak bardzo siebie
nienawidzisz?
- To nieprawda - powiedziała drżącym głosem.
- To dlaczego nie pozwolisz sobie na trochę przy-
jemności? Dlaczego samobiczujesz się ciągle? To
prawda, Catherine, Michael nie żyje, ale dawno mi-
nęły czasy, kiedy wdowy palono na stosie pogrze-
bowym męża. Masz prawo być szczęśliwa...
- I myślisz, że to właśnie masz mi do zapropono-
wania? - wybuchnęła, dotknięta do żywego jego
prawdziwym, ale jakże bolesnym osądem. - Myślisz,
48
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
49
że jeśli pójdę z tobą na siano, to przywróci mi to radość
życia? Cóż za zarozumiałość!
Chciała wyrwać się z jego ramion, ale chwycił ją za
nadgarstki i przyciągnął z powrotem do siebie tak, że
od stóp do głów przebiegł ją dreszcz. Pochylił głowę.
Jego gorące, głodne wargi domagały się odpowiedzi.
Poczuła falę gorąca i przestała się opierać. Przywar-
ła wargami do jego warg, a on pogłębił pocałunek,
przytulając ją jeszcze mocniej do siebie. Zniknęły ostat-
nie wątpliwości. Przylgnęła do jego ciała, tak jakby
chciała usunąć wszelkie dzielące ich bariery. Nagle, bez
ostrzeżenia, uniósł głowę.
- Tylko pamiętaj, że ty też mnie pragniesz - powie
dział cicho, głosem drżącym z pożądania.
Poczuła, że kręci się jej w głowie. Co ja wyrabiam?
- pomyślała w panice. Wyrwała się z jego objęć, a on
tym razem nie zatrzymywał jej. Patrzył, jak biegnie
przez trawnik w stronę domu, zdecydowana uciec jak
najdalej od niego.
W pewnym momencie potknęła się i upadła, ocie-
rając sobie naskórek. Była to kropla, która przelała
kielich goryczy. Pokonana usiadła na schodkach i roz-
szlochała się.
Przyjazne dłonie podniosły ją i utuliły w ciepłych
bezpiecznych ramionach. Łzy powoli obeschły.
- Przepraszam - wyszeptała.
- Nie, to ja przepraszam. Byłem zbyt natarczywy.
Wybacz mi.
Straciła ochotę do walki. Oparła się na jego ra-
mieniu.
- Nic złego nie zrobiłeś.
-
Nie powinienem był mówić tego wszystkiego. Ani
traktować cię w taki sposób. Otarłaś sobie nogę - do-
dał. - Zaraz to zdezynfekuję. - Wziął ją delikatnie na
ręce i zaniósł na sofę stojącą w kuchni. Penny z niepo-
kojem obserwowała ich ze swego legowiska. Przyniósł
watę i środek antyseptyczny. Położył jej nogę na swoich
udach, delikatnie przemył ranę i nasmarował maścią.
- Przepraszam za kłopot - powiedziała cicho.
- Przestań, Catherine - odparł z wyrzutem. - Zno-
wu zaczynasz.
-
Nie pragnę przelotnego romansu - wyrzuciła z sie-
bie łamiącym się głosem. - Już dosyć w życiu wycier-
piałam. Zostaw mnie i pozwól żyć własnym życiem.
Pogładził ją po wilgotnym policzku.
- Nie chciałem cię skrzywdzić.
- Mógłbyś to zrobić, gdybyś kochał się ze mną.
Zbyt łatwo mnie zranić, Max, i dlatego nie mogę
pozwolić, aby to się zdarzyło.
-
W takim razie lepiej idź już, dopóki jeszcze jestem
gotów ci na to pozwolić. Im dłużej tu siedzisz, z oczami
pełnymi łez, tym trudniej mi nad sobą zapanować.
Mówiąc to podniósł się i pomógł jej wstać.
- Jak tam twoja noga?
-Wszystko będzie dobrze. Przepraszam, że tak się
mażę.
Uśmiechnął się z taką czułością, że łzy znów na-
płynęły jej do oczu.
- Myślę, że nie dość często pozwalasz sobie na ten
luksus. A teraz idź już. I na wszelki wypadek zamknij
dobrze drzwi za sobą.
Wspięła się na palce i musnęła wargami jego po-
liczek.
- Dziękuję za kolację.
- Zawsze do usług.
Zrobił krok w tył, wkładając ręce do kieszeni, tak
jakby musiał ich nieustannie pilnować. Cathy wzięła
głęboki oddech i pomknęła do siebie, nie zważając na
ból nogi. Dopiero w domu, kiedy zamknęła za sobą
drzwi, znowu zaczerpnęła powietrza.
Następny dzień okazał się bardzo pracowity.
Wbrew swoim przewidywaniom, Cathy spała jak zabi-
ta. Obudziła się wypoczęta i gotowa do działania.
Kiedy pojawiła się w przychodni, Max powitał ją z
uśmiechem. Beztrosko odpowiedziała mu tym
50
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
51
samym, mimo niepokojącego charakteru ich wczoraj-
szego spotkania. Poszła prosto do swojego gabinetu, a
Max, ku jej zaskoczeniu, podążył za nią.
- Jak twoja noga?
- W porządku. Trochę sztywna, ale to nic groź-
nego. Dziękuję.
- Czy możesz mieć dziś wieczorem dyżur?
- Tak. Delphine zastąpi mnie w domu. Dlaczego
pytasz?
- Po prostu chciałem wiedzieć. - Wzruszył ramio-
nami. - Zobaczymy się później.
Zamknął za sobą drzwi i zostawił ją z własnymi
myślami. Zastanawiała się, gdzie też zniknął ten ostry
i zasadniczy doktor Armstrong. Zniknął, czy może
istniał tylko w jej wyobraźni?
Jedna z pacjentek, pani Bickers, początkowo za-
chowywała się tak, jakby przyszła tylko ją sprawdzić.
Cathy zauważyła to już wcześniej u innych pacjentów.
Wystarczyło zaserwować im kilka miłych słów i od-
chodzili zadowoleni, że nowa lekarka jest w porządku.
Coś jednak zaniepokoiło ją w pani Bickers. Uskar-
żała się na ból gardła, ale nie było widać ani śladu
infekcji.
-Może nadwerężyła pani gardło? To zdarza się
czasem.
-Może... - Kobieta przerwała, jakby nie była
pewna, co ma powiedzieć.
Cathy zmarszczyła brwi. Coś było nie tak. Chodzi-
ło o coś znacznie poważniejszego niż ból gardła.
-Pani Bickers, czy chce pani ze mną o czymś
porozmawiać? - zapytała.
Twarz kobiety ściągnęła się. Zakryła dłonią usta,
powstrzymując łzy.
- Och, moja droga - powiedziała Cathy i wzięła
ją za rękę, starając się dodać jej otuchy. Po kilku
chwilach kobieta wzięła głęboki oddech i podniosła
z godnością głowę.
- Przepraszam. Ja... mam takie kłopoty w domu..
- Proszę mi opowiedzieć.
- Czy ma pani dość czasu?
Cathy spojrzała na karty leżące na biurku.
- Czy mogłaby pani poczekać dwadzieścia minut?
Mam jeszcze trzy osoby, a potem będziemy sobie
mogły porozmawiać. Znajdę miejsce, gdzie mogłaby
pani posiedzieć i postaram się o filiżankę kawy. No
jak, jesteśmy umówione?
Kobieta skinęła głową. Cathy poczuła ulgę. Nie chciała
wypuszczać jej w tym stanie. Znalazła Andreę w jej
biurze.
- Zaprowadziłam panią Bickers do gabinetu zabie
gowego. Jest nieco zdenerwowana, więc obiecałam
porozmawiać z nią, jak tylko skończę przyjmować
pacjentów. Czy mogłabyś zrobić jej filiżankę kawy?
Andrea spojrzała na nią zimno.
- Teraz jestem zajęta.
-Ja też. Ale staram się zdążyć. Daj jej kawę z
mlekiem, ale bez cukru. Dziękuję.
- Obawiam się, że mnie nie zrozumiałaś - odparła
chłodno sekretarka. - Nie mam czasu. Podawanie
pacjentom kawy nie należy do moich obowiązków
służbowych. Do twoich również. A poza tym to, co
ona ma do powiedzenia, nadaje się dla księdza lub
pracownika opieki społecznej i nie ma potrzeby, aby
zajmował się tym lekarz.
Cathy wpadła w furię.
- Jak śmiesz pouczać mnie, co należy do moich
obowiązków! Nie rozmawiałaś z nią. Nie masz poję
cia, co jej jest i jakiego leczenia wymaga. Dopóki z nią
nie porozmawiam, też tego nie będę wiedziała. A teraz
zrób to, o co prosiłam, i zanieś jej filiżankę kawy, a ja
wrócę do moich pacjentów!
Wypadła z pokoju prosto na Maxa.
- Przepraszam - wymamrotała, minęła go i wróciła
do gabinetu, ciągle trzęsąc się z wściekłości. Jak ona
śmiała?
52
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
53
Ostatni trzej pacjenci nie zajęli jej na szczęście dużo
czasu. Kiedy jednak weszła do gabinetu zabiegowego,
zastała tam jedynie pustą filiżankę po kawie. Poszła
do pokoju Andrei.
- Gdzie jest pani Bickers?
Sekretarka spojrzała na nią znad komputera. -Wyszła.
Powiedziała, że nie ma czasu dłużej czekać. Max chce
się z tobą zobaczyć. Jest u siebie
- powiedziała z dziwnym uśmieszkiem.
Cathy zapukała do jego drzwi, a on warknął coś w
odpowiedzi. Uniosła brwi, ale po chwili wahania
weszła do środka.
- Andrea mówiła, że chcesz się ze mną zobaczyć.
-Tak. W sprawie pani Bickers czy kogokolwiek
innego. W żadnym wypadku nie wolno ci nikogo
wpuszczać do gabinetu zabiegowego. Są tam igły,
strzykawki i wiele innych narzędzi, które mogą być
ukradzione bądź użyte w niewłaściwym celu. Jeśli
potrzebujesz więcej czasu na rozmowę z pacjentem,
umów go na kolejną wizytę albo zaprowadź do
poczekalni, żeby tam na ciebie zaczekał.
- Ale ona płakała! Martwiła się czymś, była w de
presji... Jestem pewna, że potrzebowała pomocy.
-Wyraźnie nie tak bardzo, skoro sobie poszła. A
poza tym to jest przychodnia lekarska, a nie centrum
pomocy dla znudzonych gospodyń domowych!
- Max, przekręcasz fakty! Moim zdaniem stało się
coś bardzo złego, o czym chciała porozmawiać...
-
Oczywiście, że się stało. Jej mąż jest hazardzistą.
To on jest chory, nie ona.
- O Boże, dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?
- jęknęła.
- Nie wiedziałem, że się do ciebie zgłosi, a poza
tym to bez znaczenia.
- Nie masz racji. Ona też jest chora z tego powo-
du... Do diabła, Max, ja ją widziałam...
- Ja też. Wyglądała całkiem dobrze. Powinnaś być
bardziej twarda. Życie jest ciężkie, ale ludzie jakoś
sobie z nim radzą. Nie masz czasu, aby robić to za
nich.
Cathy osłupiała. Była przerażona.
- Mam być twardsza? Jak śmiesz! Siedzisz tu
w swoim drogim garniturze, mieszkasz w tym wspa
niałym domu, jeździsz nowym mercedesem i ośmielasz
się tłumaczyć mi, że życie jest ciężkie. Co ty, do diabła,
możesz wiedzieć o ubóstwie, o lęku spowodowanym
długami, strachu, że twoje dzieci będą chodziły głod
ne, że odbiorą ci twój dom? Możliwe, że wszystko
zaczęło się od jego choroby, ale uwierz mi na słowo,
ona też jest chora i bez pomocy pójdzie na dno! Na
litość boską, Max, zapomnij o swojej uprzywilejowa
nej pozycji i zejdź na ziemię!
Spojrzał na nią chłodno.
- Skończyłaś już?
- Na razie tak.
- To dobrze. Jest jeszcze jedna sprawa. Dowiedzia-
łem się, że poleciłaś Andrei, żeby jej podała kawę.
- Poprosiłam ją...
- Catherine, słyszałem jak kazałaś to zrobić. To nie
należy do jej obowiązków.
- Do moich też nie, ale gdybym tylko miała czas,
zrobiłabym to. Nic się nie stanie tej nadętej pannicy,
jeśli czasem okaże komuś nieco zrozumienia.
Max zacisnął gniewnie wargi.
- Chcę, żebyś wiedziała, że Andrea jest wysoko
wykwalifikowanym i bardzo wydajnym pracowni-
kiem, a jej udział w naszej pracy jest nieoceniony!
- Być może. Dla mnie jest robotem bez serca. Nie
dziwię się, że tak dobrze radzi sobie z komputerem.
Mają ze sobą bardzo wiele wspólnego!
Obróciła się na pięcie i wybiegła z jego pokoju. Pod
drzwiami zderzyła się z Andrea, która stała tam z
plikiem korespondencji w ręku. Wyglądała jak
uosobienie skrzywdzonej niewinności.
- Wypchaj się - wymamrotała pod nosem i minęła
54
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
Wyjęła z kartoteki kartę pani Bickers i dołączyła
jako ostatnią do zaplanowanych na dzisiaj wizyt
domowych.
0
- O, doktor Harris, dzień dobry - powiedziała pani
Bickers cicho, jakby w obawie, że ktoś może pod-
słuchiwać. - Nie spodziewałam się pani. Przepraszam
za bałagan - dodała nerwowo.
- Proszę się uspokoić. Jestem tu, żeby pani pomóc,
a nie osądzać.
- Proszę do środka - zaprosiła ją kobieta i zamknęła
dokładnie drzwi.
W prawdopodobnie przyjemnej kiedyś kuchni pa-
nował okropny bałagan. Widać było, że kobieta goni
resztkami sił. Cathy posadziła ją i wydobyła z niej w
końcu długą listę żalów. Wszystko przedstawiało się
tak, jak to sobie z grubsza wyobrażała.
Jej mąż był księgowym. Często przynosił do domu
wieczorem jakąś robotę, ale dopiero potem dowiedzia-
ła się, że brał prace zlecone z prywatnych firm. Przez
lata okłamywał ją i ukrywał swoje prawdziwe zarobki,
zaś wszystkie dodatkowe pieniądze, setki funtów mie-
sięcznie, wydawał na wszelkiego rodzaju gry i zakłady.
Rok temu, przypadkiem, dowiedziała się o wszyst-
kim. Mąż obiecał jej, że zerwie z nałogiem i nigdy już
do niego nie wróci. Przez pewien czas wszystko
układało się dobrze, ale ostatnio znowu zaczął kręcić i
podejrzanie się zachowywać.
-
Boję się, że wrócił do hazardu. Nie wiem, co mam
zrobić - szlochała pani Bickers. - Parę dni temu
przyszedł jakiś list. Myślę, że to były pogróżki od
jakiegoś lichwiarza. Ciągle przychodzą listy w sprawie
domu, ale on nigdy mi ich nie pokazuje!
- Czy wychodzicie gdzieś czasem?
- Nie. On nigdy nie chce. Myślę, że boi się, że
ludzie wszystko o nim wiedzą i wstydzi się. A ja nie
chcę go namawiać na coś, co może kosztować. I tak z
trudem wiążemy koniec z końcem.
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
55
Cathy westchnęła.
- Niezły bigos! Czy rozmawiacie o tym ze sobą?
-
On nie chce o tym rozmawiać. Mówi, że zerwał z
tym, tak jak mi obiecywał, ale nie patrzy mi przy tym
w oczy. Nasze współżycie seksualne właściwie się
skończyło. Jak można kochać się z kimś, komu
przestało się ufać? Czasem nawet wykrada pieniądze z
mojej portmonetki. Chowam przed nim każdy grosz
na dom, ale potrafi wszystko znaleźć. Kiedy potrzebne
mu są pieniądze, wygrzebie je nawet spod ziemi, no i
ma jeszcze swoją pensję.
-
Czy nie mogliby wypłacać jej bezpośrednio pani?
Zaśmiała się histerycznie.
- On nawet nie chce o tym słyszeć.
- Może się zgodzić, kiedy będzie miał wszystkiego
dosyć.
Pani Bickers przytaknęła i przygryzła wargę.
- Przepraszam, że miała pani przeze mnie kłopoty.
Słyszałam, jak pokłóciła się pani z tą dziewczyną,
Andreą. Mieszka tu niedaleko. Niesympatyczna oso
ba.
-Jest nieocenionym pracownikiem. - Cathy od-
ruchowo zaczęła jej bronić.
- Powiem pani coś. To doktor Armstrong przy
niósł mi kawę, ona nie miała czasu. Zupełnie nie
wiem, co on w niej widzi. Przypuszczam, że ona nie
może znieść, że mieszkacie razem.
Cathy zaczerwieniła się.
-Trudno powiedzieć, że mieszkamy razem. Wy-
najmuję od niego mieszkanie i proszę mi wierzyć, że
mam dobre przyzwoitki. Mieszkam z synkiem i dziew-
czyną do dziecka.
Pani Bicker rzuciła jej krzywe spojrzenie.
- Jest pani rozwiedziona?
- Jestem wdową.
- Przepraszam, przykro mi.
- Mnie też. To był dobry człowiek.
- Mówi się, że dobrzy ludzie umierają młodo.
56
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
Spojrzały na siebie ze zrozumieniem. Choć żyły w
odmiennych warunkach, obie wiedziały, czym jest
smutek.
Cathy położyła rękę na jej ramieniu.
-Muszę wracać do przychodni. Proszę dać mi znać,
jeśli będę mogła w czymś pomóc.
Zamyślona wróciła do pracy. A więc pani Bickers
uważa, że Andrea nie lubi Cathy, ponieważ ta mieszka
w rezydencji Maxa. I nie wie, co Max widzi w Andrei.
Czy to znaczy, że coś jest między nimi? A jeśli tak,
gdzie jest miejsce dla niej?
- Powinnaś pozostać sama, tak jak tego chciałaś
-powiedziała do siebie, ale nie zabrzmiało to przeko-
nująco.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Reszta dnia minęła jej zwyczajnie. Kiedy jednak o
siódmej wróciła do domu, nie znalazła tam ani
Stephena, ani Delphine. Przeszukała całą swoją cześć
ogrodu, ale nikogo tam nie było. Pomyślała więc, że
pewno poszli na spacer. W tym momencie pojawiła
się Delphine. Sama.
- Gdzie jest Stephen? - zapytała zdenerwowana
Cathy.
-
Z panem doktorhem. Bawią się w ogrodzie. Och,
Cathy, ale on ma oczy. Fantastique!
Była tak zła na Maxa, że mogłaby spokojnie
wydrapać mu oczy. Przemilczała to jednak, skupiając
się na fakcie zaniedbania opieki nad Stephenem.
- Delphine, powinnaś być przy nim. To nie w po
rządku zostawiać go z doktorem Armstrongiem. Wo
lałabym, abyś go o to nie prosiła. Gdzie byłaś?
Dziewczyna wyglądała na zawstydzoną.
- Ja chciałam wysłać list do maman. Stephen i dok
tor bardzo szczęśliwi razem. Doktor uczy go
grać w krykieta. Przepraszam bardzo. Nie wie
działam...
-Delphine, nie rób tego więcej. Wolałabym w
przyszłości trzymać się z daleka od doktora Arm-
stronga.
Jej śliczna twarz posmutniała jeszcze bardziej.
- Raz miałam kłopot z ubraniem. Teraz ta.
Jesteś bardzo zła?
Wyglądała tak nieszczęśliwie, że Cathy dała jej
przyjacielskiego kuksańca w bok.
58
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
- Nie martw się - powiedziała. - Dobrze sobie
radzisz ze Stephenem i jestem z ciebie zadowolona.
A teraz pójdę go poszukać.
Zostawiła dziewczynę i poszła do ogrodu za domem.
Najpierw nie mogła nigdzie ich znaleźć, potem
zauważyła jakiś ruch w końcu ogrodu. Serce jej
zamarło.
Stephen leżał na ziemi, rzucając się, jakby miał
drgawki, a Max, pochylony nad nim, gwałtownie coś
mówił. Co się mogło stać? Czy uderzyła go piłka?
Lęk dodał jej skrzydeł i pomknęła jak błyskawica.
Kiedy dobiegła bliżej, zobaczyła, że dłonie Maxa
obejmują klatkę piersiową chłopca. Ale dlaczego?
- Co to jest? Co się stało?! - krzyknęła.
Max się odwrócił. Kiedy zauważył jej panikę,
uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Hej! Wszystko w porządku.
- Ale dlaczego on leży na ziemi?
Stephen uśmiechnął się do niej.
- Cześć mamo! Max mnie łaskocze.
Poczuła ogromną ulgę. Sama nie wiedziała, czy ma
śmiać się, czy płakać.
-O Boże, a ja myślałam, że coś mu się stało
- powiedziała wściekła.
Max puścił Stephena.
- Znajdź swój kij - polecił - i pokażemy mamie,
czego cię nauczyłem.
Kiedy chłopiec odbiegł, podniósł się i spojrzał na
nią spod zmarszczonych brwi.
- Trzęsiesz się jak osika. Dlaczego sądziłaś, że coś
się stało?
-Nie wiem. - Bezradnie wzruszyła ramionami.
- Przepraszam, chyba reaguję zbyt gwałtownie.
-To zrozumiałe. W porządku. Stephen, jesteś
gotowy?
Max ruszył wielkimi susami w jego kierunku.
Zdawało się, jakby ziemia umykała mu spod nóg. W
końcu leniwie rzucił piłkę.
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
59
Stephen odbił ją z wielkim entuzjazmem. Zatoczyła
wielki łuk w powietrzu, przeleciała nad murem i wy-
lądowała w polu. Penny natychmiast pognała za nią.
- Chłopie! Sześć punktów! - wrzeszczał Max.
Stephen zaczął radośnie wymachiwać kijem nad
głową. Po chwili go odrzucił, pokonał mur i ze-
skoczył na pole. Penny, machając ogonem, węszyła w
trawie.
- Trochę dalej! - krzyknął Max i znowu zwrócił się
do Cathy. - Jeśli chodzi o dzisiejszy poranek, to
wiem,
że Andrea potrafi być trudna, ale przygotowywanie
kawy dla pacjentów naprawdę nie należy do jej
obowiązków.
-Jeśli to mają być przeprosiny, to nie wypadły zbyt
dobrze - powiedziała Cathy zgryźliwie.
- Nie mają. Nie uważam, abym miał za co prze-
praszać.
-
Hmm. A co powiesz, na początek, o kwestiono-
waniu moich umiejętności zawodowych? Wiedziałam
od razu, że z panią Bickers jest coś nie tak.
- Wydawało mi się, że w czasie wstępnej rozmowy
poinformowałaś nas, że nie masz zwyczaju polegać
na intuicji.
- Nie mam, jeżeli są jakieś lepsze sposoby - odpar-
ła ostro. -W tym wypadku było to jednak usprawied-
liwione. Byłam u niej po południu. Tam dzieje się coś
złego. Jej mąż wrócił do hazardu, a ona boi się, że
dostał się w szpony jakiegoś lichwiarza.
- O, mój Boże, biedna kobieta.
Cathy rzuciła mu miażdżące spojrzenie.
- Wszystko w porządku. Zycie jest twarde, poradzi
sobie... Stephen, chodź do mnie, proszę.
- Muszę znaleźć piłkę!
- Cathy, nie chciałem być przykry.
- W takim razie powinieneś wziąć parę lekcji an-
gielskiego. Widać nie zdajesz sobie sprawy z tego,
jak ograniczone masz słownictwo. Stephen, już
idziemy.
-Ale mamo...
60
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
61
- Stephen, zrób to, o co prosi cię mama. Ja znajdę
piłkę - powiedział Max, przeskakując lekko przez
mur i zbliżając się do chłopca. - Lepiej już idź, synku.
-Czas do wanny - Stephen westchnął z obrzy-
dzeniem. Max roześmiał się i potargał mu włosy.
-
Obawiam się, że tak. Pobawimy się innym razem.
-Naprawdę? - Chłopiec podniósł na niego za
chwycone oczy i twarz mu się wypogodziła.
- Naprawdę. Obiecuję ci.
- To wspaniale!
Przelazł z powrotem przez mur, podbiegł do Cathy
i chwycił ją za rękę.
- Słyszałaś, mamo?
- Słyszałam. Powiedz: dziękuję.
Powtórzył za nią, a Max uśmiechnął się krzywo.
- Proszę bardzo.
Przez najbliższe pół godziny Stephen doprowadzał
ją do szaleństwa, rozprawiając nieustannie o Maksie.
Max to, Max tamto - prawdziwy kult bohatera. Serce
jej się ściskało, kiedy tego słuchała. Była już prawie
gotowa utopić go w wannie!
-
Chodź, poczytasz mi i opowiesz, jak było w szko-
le - rozpaczliwie starała się zmienić temat.
-
W szkole graliśmy w krykieta. Właśnie dlatego
Max mnie uczył. Grał kiedyś w reprezentacji hrab-
stwa, a teraz czasami występuje w drużynie Barton.
Będzie grał w najbliższą niedzielę. Czy możemy pójść
go zobaczyć?
Cathy jęknęła, ale w końcu się poddała.
- Myślę, że tak, chyba że będę miała dyżur.
-
Nie będziesz. Max powiedział, że w tym tygodniu
dyżuruje doktor Glover, tak że będziesz mogła mnie
zabrać.
Zaczął wiercić się na jej kolanach i przyglądać
badawczo.
- Czy ty go lubisz? - zapytał.
- Potrafi być bardzo miły.
- Według mnie jest wspaniały. Naprawdę nie ma
nic przeciwko temu, żeby ze mną grać. Powiedział, że
możemy to robić często. Gdybym miał tatusia, chciał
bym żeby był taki jak Max. Czy mój tatuś był taki?
Cathy poczuła się zakłopotana. Michael traktował
Stephena dosyć obojętnie. Nie wiedziała jednak, czy
zachowywał się tak z powodu choroby, czy też nie
potrafił być ojcem.
- Jestem pewna, że byłby taki, gdybyś był dosyć
duży, żeby mógł z tobą grać - znalazła kompromiso
wą odpowiedź. Wzięła jego książeczkę i zaczęli razem
czytać. Po chwili jednak Stephen zamknął oczy. Uło
żyła go w łóżku i pocałowała w policzek. Zamyślona
wyszła przed dom, usiadła na schodach i niewidzący-
mi oczami wpatrywała się w przestrzeń.
Wielokrotnie zastanawiała się, jak wyglądałoby jej
życie, gdyby Michael nie umarł. Najprawdopodobniej
zupełnie inaczej. Nigdy nie była pewna, czy on na-
prawdę chce mieć dzieci. Może nie byłby dobrym
ojcem? Był dobrym mężem, dopóki wszystko układa-
ło się dobrze, ale kiedy zachorował, czasem trudno
było z nim wytrzymać.
Dopiero pod koniec się zmienił. Krótko przed
śmiercią pogodził się ze swym losem i resztę sił
poświęcił Cathy i Stephenowi. Zachęcał, aby mówiła
o swoich uczuciach i dzieliła z nim lęk o przyszłość.
Przez pierwsze dwa lata ciągle czuła przy sobie jego
obecność, tak jakby ustawił znaki, prowadzące ją
przez manowce życia.
Uświadomiła sobie, że teraz już go nie ma. Widać
uznał, że dalej poradzi sobie sama. Mówiąc szczerze,
prawie już o nim zapomniała. Może stąd brało się
dręczące ją uczucie samotności, bezsenność i dziwne
obrazy nawiedzające ją w snach.
Owiał ją zapach róż, przywodząc na pamięć mocny
uścisk ramion Maxa i zapach jego ciała.
Mój Boże, prawie go nie zna, a opanował jej umysł
tak, że prawie traciła zdrowy rozsądek. Prawie. Co by
62
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
się stało, gdyby nie uciekła ostatniej nocy? Czy
kochaliby się, prawie sobie obcy, lecz porwani tą
naturalną fizyczną siłą?
Dźwięk telefonu przywołał ją do rzeczywistości.
Dzwoniła Elaine Bickers.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedziała
przez łzy. - Błagam, niech pani przyjedzie! Pokłócili-
śmy się strasznie i on zamknął się w sypialni. Boję się,
że zrobi jakieś głupstwo... Proszę mi pomóc.
- Nie denerwuj się, Elaine. Usiądź pod drzwiami i
staraj się cały czas z nim rozmawiać. Będę u ciebie za
minutę.
Obok niej pojawiła się Delphine.
- Ty wychodzisz?
- Tak. Mogę, prawda? Będziesz tutaj?
-
Tak, mais oui. Ale ty nie jadłaś kolacji. -Trudno,
zjem później. - Cathy uśmiechnęła
się.
Jak mogła najszybciej pojechała do domu Bicker-
sów. Drzwi otworzyły się przed nią natychmiast. Pani
Bickers chwyciła ją za ramię.
- Proszę się pośpieszyć. Boję się, że on chce sobie
zrobić coś złego! - błagała histerycznie.
-Powiedz mi najpierw, co się właściwie stało -
zaczęła spokojnie Cathy.
- Opowiedziałam mu o naszej rozmowie. Zapro
ponowałam, żeby jego pieniądze wpływały na moje
konto i żebym to ja zajmowała się rachunkami.
Wściekł się. Powiedział, że mu nie ufam... Wtedy
zapytałam go o te listy...
-A on cię uderzył? - Cathy dotknęła świeżego
siniaka na jej policzku.
-Powiedziałam mu, że nasze małżeństwo rozpadło
się, a on odparł, tak jak się mogłam spodziewać, że to
przeze mnie, bo nie chcę z nim sypiać... O, Boże.
- Dobrze się czujesz?
Skinęła głową i otarła łzy z policzków.
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
63
-
Nie chcę, żeby Tom się zabił. Cokolwiek do
niego czuję i cokolwiek jeszcze się wydarzy, nie warto
z tego powodu umierać.
- Może poszłabyś do kuchni i zrobiła herbatę, a ja
z nim porozmawiam - zaproponowała łagodnie Cathy.
Pani Bickers zgodziła się na to niechętnie. W koń-
cu pokazała jej pokój, w którym zamknął się mąż i,
niespokojnie oglądając się za siebie, odeszła.
Cathy stała przez chwilę pod drzwiami nasłuchu-
jąc, potem zapukała delikatnie.
- Panie Bickers? To ja, doktor Harris. Czy może
pan otworzyć drzwi? Chciałabym z panem poroz
mawiać, tak żeby nie budzić dzieci - mówiła spo
kojnie.
Cisza. Zapukała
znowu.
- Panie Bickers, wiem, że pan tam jest. Proszę
otworzyć drzwi.
- Niech pani stąd idzie. Zostawcie mnie samego.
Nie chcę z nikim rozmawiać.
- Proszę pozwolić sobie pomóc. Może moglibyśmy
porozmawiać? Jestem pewna, że można wiele zrobić,
aby pomóc panu i pańskiej rodzinie.
- Nie można nic zrobić. Nikt mi nie może pomóc.
Zostawcie mnie. Pozwólcie mi umrzeć.
Cathy zamknęła oczy. Jak sobie z nim poradzić?
- Nie mogę tego zrobić, panie Bickers. Jestem
lekarzem. Moim obowiązkiem jest panu pomóc. Jak
mam to zrobić, jeśli nie chce pan ze mną rozmawiać?
- Nie warto przejmować się mną - powiedział
chrapliwym głosem.
-Warto czy nie, ja się przejmuję - nalegała. - Żona
też się o pana martwi, a i dzieciom nie jest obojętne,
co się z panem stanie.
- Będzie im lepiej beze mnie - wymamrotał. - Co
mogę im dać? Nigdzie ich nie mogę zabrać i nigdy
nie będę mógł. Jeśli wie pani o moich długach...
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
W tym momencie wróciła pani Bickers. Cathy
położyła palec na ustach.
- A może mi o tym opowiesz - zaproponowała.
Po chwili ciszy skrzypnęło łóżko, tak jakby na nim
usiadł.
-Jest taki facet, lichwiarz...
- Jesteś mu winny pieniądze?
-Dużo pieniędzy, prawie dwadzieścia tysięcy. Nie
wiem dokładnie. Jeśli doliczyć procenty, może być
więcej. On mi grozi. Nie mogę o tym powiedzieć
Elaine. Ona nie zasługuje na to, żeby tak ją martwić.
Nie wiem, jak mam sobie z tym sam poradzić.
- Nie jesteś sam - zapewniła go Cathy. - Jest wiele
osób, które mogłyby ci pomóc, gdybyś się do nich
zwrócił.
- Nie mogę - wyszeptał. Cathy ledwie go słyszała.
- Za bardzo się wstydzę. Myślałem, że sam się z tego
wygrzebię, ale nie potrafię. To jest taki rodzaj głodu,
ciągle potrzebuję więcej i więcej... Wtedy zaczynam
kłamać i kraść... Na litość boską, ja nie chcę umierać,
ale nie mogę tego dłużej wytrzymać. - Zaniósł się
szlochem.
- Otwórz drzwi, Tom - powiedziała zdecydowanie
Cathy. - Nie musisz martwić się o to sam.
Po kilku pełnych napięcia sekundach usłyszała
szczęk zamka i drzwi się otworzyły.
Był wysokim, przygarbionym pod ciężarem trosk
mężczyzną. Spojrzał na siniec na twarzy swojej żony i
zaczerwienił się.
- O mój Boże, co ja ci zrobiłem - wyszeptał ze
wstydem. Wyciągnął ramiona, przytulił ją do siebie
i oparł głowę na jej ramieniu.
Cathy minęła ich i weszła do sypialni. Nie zwracali
na nią uwagi. Stali przytuleni do siebie i płakali.
Przeszukała cały pokój w poszukiwaniu tabletek, które
mógł wziąć. Znalazła niewielkie, prawie puste
opakowanie po środkach nasennych i nic więcej.
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
65
Położyła mu dłoń na ramieniu.
- Tom? Czy ty coś połknąłeś?
Skinął głową.
- Parę tabletek valium. Na pewno nie dosyć. Za-
brakło mi odwagi. Nawet tego nie potrafiłem zrobić
porządnie.
- Myślę, że zrozumiałeś, że to nie jest żadne roz-
wiązanie - powiedziała, a on smutno wzruszył ra-
mionami.
Wzięła go pod rękę.
- Chodź, zawiozę cię do szpitala. Porozmawiamy
później, kiedy już będziesz bezpieczny.
Kiedy sanitariusze pomagali panu Bickersowi
wsiąść do karetki, Cathy odciągnęła panią Bickers na
bok.
- Przyjdź do mnie, póki on będzie w szpitalu.
Postaram się zorganizować ci jakąś pomoc. Myślę, że
bardzo by się tu przydał psychiatryczny opiekun
społeczny. Spróbuję to załatwić jutro rano, po roz
mowie z lekarzem twego męża.
O drugiej w nocy, wyczerpana, wróciła do domu i
rzuciła się na łóżko. Po godzinie znów zadzwonił
telefon. Wzywano ją do starszego mężczyzny z bólami
w klatce piersiowej.
Pojechała do niego, a potem natychmiast wróciła
do łóżka, po to tylko, żeby za dwie godziny zerwać się
znowu, tym razem do dziecka, które dostało biegunki.
Kiedy przyjechała do domu, Stephen i Delphine
właśnie jedli śniadanie. Dołączyła do nich zastanawia-
jąc się, jak przetrzyma nadchodzący dzień.
- Wyglądasz na wykończoną.
- Dziękuję, Max, od razu mi lepiej.
Uśmiechnął się i usiadł naprzeciwko niej.
- Kawy?
- Dziękuję. - Podsunęła mu kubek i westchnęła
ciężko.
64
66
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
67
-Miałaś złą noc? Słyszałem kilka razy twój sa-
mochód.
- Tak. Tom Bickers próbował skończyć ze sobą.
Ręka Maxa zamarła w trakcie nalewania kawy.
- Naprawdę chciał to zrobić?
- Myślisz, że kłamię? - spytała oschle.
Pokręcił głową.
- Nie miałem pojęcia, że jest aż tak źle. No i co
zrobiłaś?
- Najpierw namówiłam go, żeby wyszedł z sypialni
i przekonałam, że musi pojechać do szpitala na
płukanie żołądka i na konsultację psychiatryczną. Jest
w okropnej depresji. Szczerze mówiąc, ja też byłabym
na jego miejscu. Oni są w koszmarnych kłopotach.
- Długi?
- Można to tak nazwać. Szantażuje go jakiś ok-
ropny lichwiarz, któremu jest winien dwadzieścia
tysięcy.
Max zacisnął wargi i spojrzał na nią skruszony.
-Wygląda na to, że powinienem cię przeprosić.
Zachowałem się nieładnie. Nie myślałem, że sprawy
zaszły tak daleko. Jak myślisz, czy ona z nim zostanie?
Wzruszyła ramionami.
- Kto wie. Ostatniej nocy kłócili się ze sobą i on ją
uderzył, zanim zabarykadował się w sypialni.
- Czy nic się jej nie stało? - Max patrzył na Cathy z
niepokojem.
-Trudno powiedzieć. Na pewno nie wpłynie to
dobrze na ich wzajemne stosunki.
-
Wyobrażam sobie! - Dopił kawę i wstał. - Zo-
baczymy się później, mam jeszcze kilku pacjentów.
- Ja też.
Cathy wróciła do gabinetu i stwierdziła, że jako
ostatnia jest zapisana Elaine Bickers.
Siniec na jej twarzy przybrał wszystkie kolory
tęczy, a jedno oko było mocno opuchnięte. Uśmiech-
nęła się do niej i wskazała krzesło.
- Proszę siadać. Co się dzieje?
- Zrobili mu płukanie żołądka, dali węgiel i poło
żyli do łóżka. Byłam tam rano. Jest mu bardzo
przykro. Przepraszał mnie i tak dalej... Ale to niczego
nie zmienia, prawda?
-To zależy. Jeśli mówił szczerze... Załatwię mu
skierowanie do psychiatry i może coś z tego będzie.
Ale dopóki on sam nie zdecyduje się przestać, nic się
nie zmieni. Może tym razem ma już naprawdę dosyć.
Pani Bickers wzruszyła ramionami.
- Bóg jeden raczy wiedzieć. Ale jeśli on nie prze
stanie, nie wiem, ile ja jeszcze potrafię wytrzymać.
Cathy przyjrzała się uważnie jej twarzy.
- Naprawdę mocno podbił to oko. Jak się pani
czuje?
-
Żyję. Przyszłam w innej sprawie. Chciałam zapy-
tać o pigułki. Słyszałam, że są takie, które bierze się
następnego dnia rano...
Cathy przytaknęła.
- Czy to jest skuteczne?
- Jeśli weźmie się je w ciągu trzech dni i nie było
się już w ciąży w trakcie stosunku, wtedy zwykle
działają bardzo dobrze.
- To w porządku.
- Dlaczego pani pyta?
-
No bo wczoraj wieczorem... Kiedy mu powiedzia-
łam, że nasze małżeństwo rozpada się, on powiedział,
że to dawno już się stało... Ale potem... Nie mogłam
go po prostu powstrzymać. Nie chciał mnie słuchać. -
Bezradnie wzruszyła ramionami. - Nie mogę znieść
myśli, że znowu mogłabym zajść w ciążę. Nie w tej
sytuacji. I bez tego mam dosyć kłopotów. Chyba
chciałabym się zabezpieczyć. Nie zrobiłabym sobie
skrobanki, ale nie jestem pewna, jak działa ten środek.
- Jeśli dojdzie do zapłodnienia, nie dopuszcza do
inplementacji. Ale jeśli obawia się pani, że to może
powtarzać się częściej, trzeba pomyśleć o stałych
formach antykoncepcji, takich jak pigułki antykon-
cepcyjne albo wkładka domaciczna.
68
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
- Spirala?
- Tak. Zawsze jest na miejscu: nie musi się o tym
myśleć i bać się stosunku bez zabezpieczenia. Na
przyszłość to może być najlepsze.
- Nie wiem, czy mamy jeszcze jakąś przyszłość.
Cathy współczuła jej z całego serca. Co to za
życie, w pułapce lojalności i świętości małżeńskich
ślubów, z mężczyzną, który stacza się i ciągnie za
sobą całą rodzinę. Sytuacja jest bez wyjścia. Jeśli
odejdzie od niego, a on się zabije, jak będzie potem z
tym żyła? Czują się jak w klatce, bez szans choćby na
to, że ktoś pomoże mu w przezwyciężeniu niszczącego
nałogu, bo i tak na wszystko jest już za późno.
Cathy przepisała pani Bickers kurację z pigułek
PC4. Pierwsze dwie miała przyjąć jak najszybciej, zaś
następne po dwunastu godzinach. Poinformowała ją
też, że spiralę można założyć wyłącznie podczas mie-
siączki i, jeśli się zdecyduje, powinna do niej przyjść
w odpowiednim czasie.
- Po tych pigułkach może pani poczuć się trochę
niedobrze - ostrzegła ją. - Jeśli okres spóźniałby się,
trzeba zrobić próbę ciążową, żeby uniknąć niepo
trzebnego zdenerwowania. Jestem jednak pewna, że
wszystko będzie dobrze.
Odprowadziła pacjentkę do drzwi. Poczuła ulgę, że
zrzuciła z ramion ten ciężar. Poszła do domu i natych-
miast położyła się do łóżka.
Obudził ją wracający ze szkoły, pełen wigoru Ste-
phen. Z trudem, prawie przez sen, powiedziała mu:
Cześć, a on natychmiast wybiegł znowu, mamrocząc
coś o Maksie.
- Max, Max i Max - utyskiwała, przewracając się
na poduszce i wzdychając. Powinna powstrzymać
syna od narzucania się mu. Ale tak bardzo zależało
Stephenowi na tych spotkaniach...
Uznała, że Max jest dostatecznie dorosły i nieznoś-
ny, aby obronić się przed sześciolatkiem, jeśli napraw-
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
dę będzie tego chciał. Odwróciła się na bok i zasnęła.
Kiedy po godzinie otworzyła oczy, czułą się już
znacznie lepiej.
Wzięła prysznic i poszła poszukać ich w ogrodzie,
ale nie znalazła. Obeszła dom i ruszyła w stronę
frontowych drzwi. Kiedy mijała kuchenne okno, wy-
chylił się z niego Max.
- Chodź! - zawołał. - Drzwi są otwarte.
Popchnęła ciężkie dębowe drzwi i znalazła drogę
do kuchni.
Stephen siedział przy stole ze szklanką jakiegoś
mętnego napoju i ogromną kromką czarnego chleba w
ręce.
- Cześć, mamuś - zaszczebiotał.
- Cześć, kochanie. Jesteś pewien, że nie masz już
dosyć?
- Zostaw chłopaka w spokoju - zachichotał Max. -
Rośnie. Chcesz szklankę lemoniady? Jest fantastycz-
na. Agnes sama ją przygotowała.
Zawahała się. Stał tylko kilka kroków od niej,
ubrany w skąpe szorty, i pokazywał całemu światu
swój opalony płaski brzuch, porośnięty delikatnymi,
złotymi loczkami, niknącymi kusząco w nie zapiętych
na górny guzik spodenkach. Jego długie, szczupłe
nogi też pokrywały miękkie, wijące się włosy. Był
boso. Z zakłopotaniem dostrzegła, że na dużych
palcach u nóg także ma kępki zarostu. Wziął szklankę
zimnej lemoniady i obracając dotykał nią swego
brzucha. Cathy się zaczerwieniła.
- O, jak błogo - westchnął, a potem wręczył jej
szklankę. - Spróbuj.
Wypiła łyk lodowatego napoju. Nie mogła opędzić
się od myśli o tym, w jaki sposób dotykał szklanką
brzucha. Uniosła brodę i w podobny sposób przy-
tknęła zimne szkło do swojej szyi. Westchnęła cicho.
- To miłe, prawda? - powiedział.
- Cudowne. - Spojrzała mu w oczy. - Tak dziś
gorąco.
69
70
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
-
Wyglądasz jak chłodny górski strumień. - W jego
głosie czuła pożądanie. Sięgnął po jej szklankę i, nie
spuszczając z niej wzroku, wypił zimny napój do dna.
-
Mamusiu, powiedziałem Maxowi, że pójdziemy
w niedzielę popatrzeć, jak gra w krykieta - powiedział
nagle Stephen, rozładowując napięcie.
-
Dobrze - odparła bezmyślnie i zaczęła otrzepy-
wać go z nie istniejących okruszków, aby pokryć
czymś niezręczną ciszę.
-
Ricky też tam będzie. Jego tata także gra w ze-
spole. Powiedział, że potem dostaniemy herbatę i coś
pysznego.
-
Potrafisz myśleć tylko o swoim brzuchu - powie-
działa zrzędliwie, a Max się roześmiał.
-To dobrze. To zdrowy apetyt, prawda synku? -
pogładził chłopca po głowie.
Cathy odwróciła wzrok, zaskoczona zażyłością,
którą dostrzegła między nimi. Czy to rozsądne po-
zwolić Stephenowi zbliżyć się tak do Maxa? Powinna
chyba z nim o tym porozmawiać i ostrzec, jak łatwo
dzieci się przywiązują. Stephen może poczuć się bar-
dzo zraniony, gdy Maxowi znudzi się już ta zabawa
i dziecięcy idol rozpłynie się we mgle.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Niedziela też była upalna. Słońce prażyło mocno
i niektórzy kibice schowali się w cieniu okalających
pole ogromnych dębów. Tam trawa była wyższa,
a powietrze wypełniała woń kwitnących kwiatów.
Słychać było odbijanie piłki i aplauz przyglądających
się, kiedy któryś z graczy zdobył punkty.
Cathy położyła się w słodko pachnącej koniczynie
i pozwoliła, aby wszystkie te dźwięki przepływały
obok niej. Co kilka minut podnosiła głowę i spraw-
dzała, gdzie znajduje się Stephen i jego przyjaciel
Ricky. Czasem to oni do niej podbiegali, aby opowie-
dzieć, co dzieje się na boisku i jaki jest aktualny
wynik. Nie pojmowała zasad gry, więc zazwyczaj
kwitowała te rewelacje uśmiechem albo niezobowią-
zującą uwagą: Ach, to świetnie!
Było bardzo spokojnie, dopóki do akcji nie wkro-
czył Max. Nagle jej uwagę przykuła biała koszulka
opinająca jego muskularne ramiona, a potem nie-
słychana eksplozja energii, kiedy uderzył piłkę i po-
biegł do bazy, wyciągając swoje długie nogi. Na jego
twarzy malowało się zadowolenie. Sześć punktów!
Sama nie wiedziała, kiedy zaczęła krzyczeć wraz
z innymi. Klęczała na trawie i klaskała jak szalona.
Kiedy skończył, z zapartym oddechem patrzyła, jak
biegnie w jej kierunku i rzuca się obok niej w chłod-
nym cieniu, uśmiecha i oddycha z ulgą.
-
Na miłość boską, ale tam jest gorąco. Strzeliłbym
sobie zimne piwko.
- A może być sok jabłkowy? - Uśmiechnęła się.
- Chyba jest jeszcze zimny.
72
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
73
- Ratujesz mi życie!
Wyciągnął rękę po karton. Ich palce spotkały się.
Poczuła nagle zapach potu z jego ciała i szybko
odwróciła głowę.
-Powinieneś wziąć prysznic - powiedziała bez
zastanowienia.
Zachichotał.
- Przepraszam, okropnie pachnę?
Zaczerwieniła się.
- O, Boże -jęknęła. - Nie to miałam na myśli. Po
prostu gdybym była na twoim miejscu, marzyłabym o
zimnym prysznicu.
- Wspólnym?
Ich oczy spotkały się. Zakłopotana odwróciła
wzrok. Max sięgnął ręką do jej włosów i wyjął z nich
źdźbło trawy.
- Leżałaś - wyszeptał.
Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Starałam się śledzić grę, ale mówiąc szczerze nic
z niej nie rozumiem. Wystarczająco namęczyłam się,
żeby zrozumieć hokej.
- Gra w hokeja grozi śmiercią. Krykiet jest dużo
bardziej cywilizowany. - Wyciągnął się na chłodnej
trawie i westchnął. - Rozkosznie! Połóż się też - wy-
mruczał. - Gra zaraz się skończy i będziemy mogli
pójść na kanapki z ogórkiem, a ty porozmawiasz sobie
z żoną wikarego.
- Och, czy naprawdę muszę? - jęknęła teatralnie, a
on roześmiał się.
- Nie, jeśli nie masz ochoty. Wiesz, że Carverowie
są tutaj. Sam wyszedł już ze szpitala i wygląda
naprawdę dobrze.
- Jak poszła operacja?
- W porządku. - Przysunął się w jej stronę i pod-
parł głowę. - Co myślisz o moich wynikach w grze?
- Nie wiem. Czy mam cię rozczarować i powie-
dzieć, że nie zauważyłam? - zakpiła. - Czy jeszcze
bardziej rozdąć twoją pychę mówiąc, że byłeś cudow-
ny? A może podkopać twoją pewność siebie, stwier-
dzeniem, że widziałam lepszych graczy? Roześmiał
się swobodnie.
- Zapomnij, że cię pytałem.
Przyglądał się jej wargom, a ona miała wielką
ochotę je oblizać. Tak jakby to przeczuł, sam prowo-
kacyjnie zwilżył usta językiem. Przekręcił się na
brzuch i pochylił nad nią. Wziął źdźbło trawy i połas-
kotał ją po szyi, a potem niżej, tam, gdzie zaczynało
się miękkie zagłębienie między piersiami.
Zaczęła szybciej oddychać.
- Przestań. Ludzie zobaczą.
- Co zobaczą?
- Ciebie. Jak prawie na mnie leżysz i wpatrujesz
się we mnie jak kot w myszkę.
Spojrzał na miękki zarys jej piersi wyłaniających
się z opalacza.
- Jesteś taka kobieca: miękka i wyzywająca za-
razem. Możesz doprowadzić mężczyznę do utraty
zmysłów.
- Max, przestań - upominała go.
- Chcę ciebie - ciągnął dalej, głosem łamiącym się
z pożądania. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Nie
mogę spać, nie potrafię myśleć o niczym, tylko o
twoim głosie i o tym, jak się poruszasz. Boże,
Catherine, jeszcze zacznę przez ciebie pić.
Usiadła i rozejrzała się.
- Muszę znaleźć Stephena.
- Nie chowaj się nieustannie za dzieckiem - powie-
dział spokojnym i poważnym tonem. - Jest coś między
nami i pora, abyś przestała udawać, że tego nie
widzisz.
Zamyślona przyglądała mu się dłuższą chwilę.
-
Widzę, Max, ale postanowiłam z tego zrezyg-
nować. Nie ma miejsca w moim życiu ani dla ciebie,
ani dla innego mężczyzny. Teraz moje życie należy do
Stephena.
- A co z tobą?
74
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
- Ze mną? - westchnęła rozgoryczona. - Ja jestem
zadowolona z tego, co mam.
-Doprawdy? - Uniósł brwi. - Czy dlatego nie
możesz sypiać w nocy? Słyszę, jak o trzeciej nad ranem
wstajesz, idziesz do kuchni i przygotowujesz sobie coś
do picia. Uwierz mi, to nie pomoże ci zapomnieć.
Głośne oklaski i okrzyki widzów wdarły się między
nich i uratowały Cathy przed koniecznością udzielenia
odpowiedzi.
- Wygląda na to, że skończyli.
Zerwała się na równe nogi, otrzepała spódnicę z
trawy i nachyliła, aby pozbierać swoje rzeczy.
Obejrzała się i przyłapała Maxa, jak wpatruje się w jej
opięte cienką spódniczką pośladki. Poczuła występu-
jące na twarzy rumieńce. Unikając jego spojrzenia
szybko podniosła resztę rzeczy i ruszyła w kierunku
niewielkiego pawilonu.
Stephen podbiegł do niej i pytlował z wielkim
ożywieniem, jak to Barton na pewno wygra, a wszyst-
ko dzięki Maxowi, i czy nie był on fantastyczny. Na
koniec zapytał, czy może pójść na herbatę z Rickym.
- Nie wolałbyś napić się herbaty ze mną? - spytała
z nadzieją w głosie, Ucząc że jego obecność stanie się
tarczą między nią a Maxem. Zastanawiał się dłuższą
chwilę, w końcu jednak wybrał towarzystwo Ri-
cky'ego i na nieszczęście opuścił ją.
Wiedziała, że Max podąża za nią krok w krok.
Schroniła się w damskiej toalecie. Bez skutku. Kiedy
stamtąd wyszła, zobaczyła go stojącego pod drzewem.
-Idziemy na herbatę z Carverami - powiedział
podchodząc do niej. Uśmiechnął się porozumiewaw-
czo, objął ją ramieniem i poprowadził w kierunku
grupki ludzi. Próbowała wytłumaczyć mu, że Sam,
zważywszy na rodzaj operacji, na pewno nie chce jej
widzieć.
- Bzdury. - Puścił ją, ale było już za późno, żeby
się wycofać. Przedstawił jej żonę Sama, Megan i Fry-
ów, młode małżeństwo z kręcącym się niemowlakiem,
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
75
któremu właśnie, wyraźnie wbrew jego woli, zmienia-
no pieluszkę.
Sam zaczął przepraszać, że nie wstaje na jej po-
witanie.
-
Niektóre ruchy sprawiają mi jeszcze kłopot - wy-
jaśnił z nieśmiałym uśmiechem.
- Jestem śmiertelnie obrażona - odparła ze śmie-
chem i usiadła na kolorowym pledzie, jak najdalej od
Maxa.
W ten sposób znalazła się tuż koło Megan Carvęr.
- Zdaje się, że mogę wam pogratulować - powie
działa cicho, korzystając z tego, że krzyk protes
tującego dziecka zagłuszał ich rozmowę.
-Tak. Wybierałam się nawet do przychodni, ale
ostatnio byłam taka zalatana. Pobyt Sama w szpitalu, i
to wszystko...
- Mogę sobie wyobrazić. Zresztą nie ma pośpie
chu, dopóki nic cię nie niepokoi.
Megan cicho wytarła nos.
- Mówiąc szczerze, nie miałam czasu, żeby o tym
myśleć - wyznała. - Odkąd Sam wrócił od ciebie z tą
diagnozą, wszystkie siły i myśli poświęcałam jemu.
Spojrzały w jego kierunku. Odrzucił głowę do tyłu
i śmiał się z jakiejś opowieści Maxa.
- Wygląda całkiem nieźle. Jak zniósł to wszystko?
- zapytała Cathy.
-
Dobrze. Był dziwnie cichy we wtorek, po wizycie
u doktora Harta, ale kiedy powiedziałam mu, że
jestem w ciąży, oszalał z radości. Aż się popłakał.
Pewno nie powinnam ci tego mówić, ale tyle przeży-
łam w ciągu ostatniego tygodnia, że teraz czuję się jak
balon, z którego uszło powietrze.
Cathy uśmiechnęła się do niej z sympatią.
- Wpadnij do mnie do poradni, jak będziesz miała
czas. I tak musisz przyjść na badania kontrolne.
Wtedy będziesz mogła wyrzucić wszystko z siebie
w bardziej kameralnych warunkach.
Megan posłała jej pełen wdzięczności uśmiech.
76
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
77
- Dziękuję, przyjdę.
Znów spojrzały w stronę mężczyzn. Dziecko, na-
reszcie w nowej pieluszce, raczkowało w stronę Maxa.
Postawił je sobie na kolanach i podrzucał delikatnie, a
ono zanosiło się od śmiechu.
-Dobrze by było, gdyby Max się ożenił. Byłby
takim dobrym ojcem - powiedziała Megan, patrząc na
nią znacząco. - Słyszałam, że wynajmujesz u niego
mieszkanie. Podoba ci się dom?
-
Piękny, sądząc z tego, co widziałam. Byłam tylko
w kuchni i w korytarzu.
- On jest okropnie bogaty, wiesz o tym? - Megan
spojrzała na nią z namysłem.
-
Wiem. Zastanawiam się, dlaczego wszyscy mi to
mówią. Czy on ma jakąś okropną skazę, którą mogą
zrekompensować tylko pieniądze?
- Nie zamierzam wpychać cię w jego ramiona -
zaczęła usprawiedliwiać się Megan. - Ale on po-
trzebuje kogoś ciepłego i czułego, a nie tej okropnej
dziewczyny z pracy, z którą spotykał się ostatnio. Jak
ona ma na imię? Anthea?
- Andrea.
-No właśnie. Zaprosił ją parę tygodni temu do
klubu tenisowego. Od razu mi się nie spodobała. Ona
przypomina komputer. Zaraz zaprogramowałaby mu
życie. Ty jesteś znacznie lepsza. A on jest taki
samotny.
- Przepraszam, ale chyba nie mogę w niczym
pomóc. Nie startuję w tej konkurencji.
Megan rzuciła Cathy badawcze spojrzenie.
- Przepraszam. Wydawało mi się... Właśnie w tym
momencie pojawił się Stephen.
- Mój syn - przedstawiła go Cathy.
-O, Boże! Nie wiedziałam, że jesteś zamężna.
Przepraszam...
- Nie szkodzi. Jestem wdową. Ale to niczego nie
zmienia.
Megan była wyraźnie zakłopotana.
- To wszystko wina Maxa. Mówi o tobie w taki
sposób...
- Myślisz, że to moja wina?
- Nie, myślę, że sam się tak urządził - roześmiała
się.
Popatrzyły na Maxa. Stephen przysiadł obok, a on
przyjaznym gestem rozwichrzył mu włosy.
- Dobrze sobie razem radzą - powiedziała Megan,
patrząc z ukosa na Cathy.
- To prawda.
- Martwisz się tym?
- Jesteś bardzo spostrzegawcza.
- Nie bardzo, ale ciebie łatwo rozszyfrować.
- Max tego nie potrafi. Ciągle mówię mu, że mnie
nie interesuje, a on mimo to się nie poddaje.
- Może właśnie dlatego, że umie cię rozszyfrować i
wie, że jesteś zainteresowana...
- Nie jestem. Nie tym, co on mi ma do zaofe-
rowania.
- Nie jestem pewna, czy Max sam wie, co chciałby
ci zaproponować - powiedziała Megan enigmatycznie.
- Spróbuj, a będziesz sama zdziwiona.
- Nie tak, jak Max - roześmiała się.
Musiał usłyszeć swoje imię, bo odwrócił głowę i
poszukał jej wzrokiem.
- Co z tą herbatą? - zapytał.
- Dobry pomysł. - Tony Fry wyciągnął się na kocu
i westchnął.
Żona szturchnęła go lekko.
- Wstawaj. Pomóż Maxowi przynieść herbatę. To
zadanie mężczyzn, zdobywać pożywienie.
Obaj podnieśli się z trudem i narzekając dob-
rodusznie ruszyli w stronę pawilonu. Stephen pobiegł
za nimi.
- Śliczny chłopiec - powiedziała Sue Fry. - Musisz
być z niego dumna.
- Jestem ~ przyznała Cathy.
- Dobrze sobie radzą z Maxem. Długo go znasz?
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
No i znowu to samo, pomyślała. Ciekawe, czy
zaraz usłyszy, że jest okropnie bogaty...
Kilka dni później Megan zjawiła się w przychodni.
Najpierw pielęgniarka wypytała ją o różne dane,
zmierzyła i zważyła, a potem Cathy poprosiła ją do
gabinetu.
- No i jak tam?
Megan wzruszyła ramionami.
- Sam był na badaniach i nie wykazały one żadnych
przerzutów. Ten guz to był nasieniak, chociaż nie
wiem, co to oznacza.
- To taki typ raka. Jedne poddają się radioterapii, a
inne chemioterapii. Czyli wszystko w porządku?
- Chyba tak.
Wyglądała jednak na załamaną.
-
To przypomina ci, że wszyscy jesteśmy śmiertelni
- powiedziała Cathy łagodnie.
- Często leżę w nocy i patrzę na Sama. Za-
stanawiam się, ile nam jeszcze zostało czasu i co
będzie, jeśli ja umrę pierwsza. Czy to jest jakaś
choroba?
- Nie. - Cathy pokręciła głową. - To zupełnie
naturalne. Pewno twój mąż robi to samo. Powinnaś z
nim o tym porozmawiać. Może on nie chce cię
martwić, tak jak i ty jego, ale wszystko jest łatwiejsze,
kiedy ludzie są razem.
Megan badawczo na nią spojrzała.
- Zdaje się, że świetnie wiesz, o czym mówisz.
- Powiedzmy, że sama też przez to przeszłam.
- No tak, przecież straciłaś męża! Przepraszam,
zapomniałam. Czy on umarł na raka?
- Nie. Na stwardnienie rozsiane. Miał trzydzieści
dwa lata. Byłam w ciąży, kiedy dowiedziałam się, że
zachorował.
- To straszne. Jak dawałaś sobie radę będąc w cią-
ży i wiedząc, że twój mąż nie będzie żył dość długo,
aby zobaczyć, jak dorasta wasze dziecko?
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
79
- Mówiąc szczerze - Cathy zaśmiała się smutno
- nie miałam czasu, żeby o tym myśleć. Nie przywią
zywałam zbyt wielkiej wagi do tego, że jestem w ciąży,
aż kiedyś poszłam odwiedzić Michaela w szpitalu.
Siedziałam na jego łóżku i rozcierałam sobie plecy,bo
mnie bolały. Wtedy przyszła pielęgniarka i powiedzia
ła, żebym poszła na porodówkę, jeśli nie chcę urodzić
tutaj. I rzeczywiście - zachichotała - Stephen urodził
się dwie godziny później.
- Michael musiał być tym niesłychanie przejęty.
Tak naprawdę, był zbyt chory, by okazać swemu
synowi coś więcej niż przelotne zainteresowanie. Po-
czuła przypływ smutku, a jednocześnie złość na samą
siebie, że mimo upływu czasu jest to dla niej tak samo
bolesne, jak wówczas.
-Tak, był zachwycony - skłamała i wróciła do
rozmowy o Megan i jej dziecku.
Pół godziny później skończyła udzielanie porad i
zgarnąwszy dokumentację pacjentów wyszła z gabi-
netu, nadal czując rozdrażnienie. Weszła do rejest-
racji, w której zastała jedynie Andreę. Po kilku chwi-
lach wyczuła emanującą z niej wrogość. Odwróciła się
i tak bardzo zdumiała na widok nienawiści wypisanej
na jej twarzy, że aż się cofnęła.
- Dlaczego nie zostawisz go w spokoju? - powie
działa Andrea z irytacją. - Dotąd myślałam, że mó
wienie o seksualnie wygłodzonych wdowach jest
bzdurą, ale teraz widzę, że nie. Chcesz go, bo jest
dobry w łóżku, ale on szybko znudzi się tobą i twoim
synem. Potrzebuje młodej kobiety i kocha mnie, wiem
to. Znajdź sobie kogoś innego, przy kim będziesz lizać
swoje rany, a Maxa zostaw mnie!
Cathy była oszołomiona tak nieoczekiwanym
atakiem.
Czym sobie na to zasłużyła? Stawała na głowie,
żeby pozbyć się Maxa, a wszyscy w Barton - z wyjąt-
kiem Andrei - wbrew jej woli, próbowali ich ze sobą
skojarzyć. A teraz ta komputerowa jędza oskarża ją
78
80
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
81
o to, że wykorzystuje go do rozładowania seksualnych
frustracji! Nagle ogarnęła ją wściekłość.
Wyprostowała się i spojrzała Andrei w oczy.
- Jak śmiesz?! Z Maxem łączą mnie czysto zawo
dowe stosunki i jeśli słyszałaś coś innego, są to po
prostu czcze wymysły. Tym niemniej mogłabyś za
stanowić się - ciągnęła jadowicie - dlaczego kochając
cię tak bardzo, przez ostatnie dwa tygodnie starał się
wciągnąć do swego łóżka mnie!
I odwróciwszy się na pięcie wymaszerowała z god-
nością - prosto na wchodzącego Maxa.
- O co chodziło? - spytał unosząc brwi.
- Ją zapytaj - warknęła Cathy i, zabrawszy torebkę
oraz żakiet z szatni, poszła do swego samochodu.
Pełna gniewu przyjechała do domu. Tu dowiedziała
się, że zachorowała matka Delphine i dziewczyna
musi wracać do Francji. Nie polepszyło to jej nastroju.
Resztę wieczoru spędziła przy telefonie, rezerwując
bilet na samolot i zamawiając taksówkę, która zawio-
złaby Delphine na lotnisko Heathrow. Zanim Max
wrócił z przychodni, zdążyła wpaść w rozpacz. Zo-
stawiła mu na drzwiach wiadomość, że musi z nim
pilnie porozmawiać.
W chwili gdy układała Stephena do snu, usłyszała
kroki Maxa na żelaznych schodkach i pukanie do
drzwi. Otworzyła je z impetem. Wszedł do środka,
rozglądając się za śladami katastrofy.
- O co chodzi? Co się stało?
- Delphine... - zaczęła.
- Delphine? - Był zaskoczony, ale spokojny. - My-
ślałem, że chodzi o Stephena. Co jej się stało?
- Nic. Jej matka zachorowała i musi wrócić do
domu.
- To wszystko? Z twojej notatki wywnioskowałem,
że wydarzyło się coś strasznego.
- Przecież to jest straszne! - wybuchnęła Cathy. -
Jak mogę pracować, kiedy nie mam nikogo do
opieki nad Stephenem? Nie będę mogła pracować, a ty
będziesz miał rację, że ze mną są tylko kłopoty i
wszystko spadnie na twoje barki... A mnie tak bardzo
zależało, żeby wszystko dobrze szło... a na dodatek, ta
podła suka nazwała mnie wygłodniałą seksualnie
wdową!
- Delphine? - zmarszczył brwi.
- Nie. Andrea! Nienawidzi mnie, choć nic jej nie
zrobiłam, i to twoja wina. A teraz ty jeszcze powiesz:
A nie mówiłem i będziesz miał świętą rację. Nie
wytrzymam tego już dłużej! - Opadła na kanapę,
objęła głowę dłońmi i, zgiąwszy się wpół, zalała się
łzami.
Po sekundzie martwej ciszy kanapa ugięła się pod
ciężarem Maxa. Jego mocne, ciepłe ramiona objęły
Cathy i pocieszająco przytuliły do piersi.
- Och, kochanie - powiedział miękko - chyba
rzeczywiście masz kłopoty.
Tego było już za wiele. Znów pomyślała o tym, jak
wielką niesprawiedliwością jest, że od tak dawna musi
radzić sobie sama, i cały żal, jaki dusiła w sobie od lat,
wypłakała w koszulę Maxa.
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
83
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Po paru minutach Cathy się uspokoiła. Z trudem
wyprostowała plecy i sięgnęła do kieszeni. Wyjęła
dużą śnieżnobiałą chustkę i energicznie wydmuchała
w nią nos, a potem otarła łzy z policzków.
- Przepraszam, nie wiem, co mi się stało - powie
działa niepewnym głosem i niezgrabnie podniosła się
z kanapy. Podeszła do okna i krzyżując ramiona
zastygła w bezruchu. Czuła się upokorzona.
Max stanął za nią, położył duże, ciepłe dłonie na jej
ramionach, po czym delikatnie obrócił ją ku sobie.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Cóż jeszcze było do
powiedzenia? Jasne, że nie daje sobie rady.
- Jadłaś coś?
- Nie, nie mogłam...
- Nonsens. Chodź do mnie. Agnes przygotowała
coś dla mnie. Z pewnością wystarczy dla nas obojga.
Ona mnie zawsze przekarmia.
- A co ze Stephenem?
-Zostawimy otwarte drzwi. - Skierował się ku
wyjściu. Cathy, kompletnie oszołomiona, podążyła za
nim.
Penny powitała ich z ogromną radością. Życzliwy,
bezinteresowny entuzjazm psa polepszył jej samopo-
czucie. Nie wszyscy w końcu jej nienawidzili!
- Stek? - rozległ się z głębi lodówki głos Maxa.
Cathy wzruszyła ramionami.
- Naprawdę, Max, nie jestem głodna.
Ale była, a kiedy błyskawicznie usmażył stek z ce-
bulką i wymieszał sałatkę, zaburczało jej w żołądku.
- Nadal nie chcesz jeść? - mrugnął porozumie
wawczo.
Zaśmiała się rozbrojona.
- Dobra, wygrałeś, ale nie nakładaj mi dużo.
W rzeczywistości okazało się, że jest niewiarygod-
nie głodna i szybko pochłonęła wszystko, co było na
talerzu, a nawet znalazła miejsce na kawałek ciasta z
truskawkami.
Po zjedzeniu kolacji Max napełnił kieliszki winem
i przenieśli się na kanapę. Usiadł w rogu, na wpół
zwrócony do Cathy, i przyglądał się jej uważnie znad
swego kieliszka.
- Dobrze, miejmy to już za sobą. Chodzi o coś
więcej niż Delphine, prawda? O Andreę?
- Nie... Ona uprzykrza mi życie, ale to nie o nią
chodzi.
- Więc o kogo?
Obracała w dłoni kieliszek, przygryzając wargę.
- O Michaela - odpowiedziała w końcu. W bez
bronnym geście uniosła ramiona. - Rozmawiałam
z Megan Carver, kiedy przyszła na pierwszą wizytę
kontrolną i przyłapałam się na tym, że opowiadam
jej, jak sama będąc w ciąży dowiedziałam się, razem
z Michaelem, o jego chorobie.
-Przeżywałaś wszystko na nowo? - zapytał ła-
godnie.
-W pewnym sensie. - Westchnęła. - Wiesz, to
przedziwne, co pozostaje w pamięci. Gdyby mnie ktoś
zapytał o nasze małżeństwo, odpowiedziałabym, że
było dobre, ale kiedy Megan powiedziała, że Michael
musiał być bardzo dumny ze Stephena, przypomnia-
łam sobie jedynie jego pytanie: A co ze mną? Od
pierwszej chwili, kiedy wiadomo było już, że jestem w
ciąży, był zazdrosny o uwagę, jaką poświęcałam
Stephenowi. Megan powiedziała, że Sam na wiado-
mość o dziecku zapłakał z radości. Michael powie-
dział, że ostatnie czego nam trzeba to... nie mogę
nawet powtórzyć jego słów; to było straszne. Gdyby
84
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
85
nie Joan, chybabym tego nie wytrzymała, a przecież
zanim wykryto u niego SM, był tak szczęśliwy, życz-
liwy i pogodny.
Przerwała i z zadumą wpatrywała się w wino. Po
chwili pokręciła głową.
- Nienawidził swojej choroby - powiedziała cicho.
- Czasami był dla mnie okropny, a potem przepraszał.
Zapomniałam już, jakie to było trudne.
- Tak więc twój idol spadł z piedestału.
-O, nie. Nigdy nie idealizowałam Michaela, ale
chyba zbyt wiele usprawiedliwiałam jego chorobą, gdy
w istocie nie dawało się to niczym usprawiedliwić. Nie,
dziś właśnie pomyślałam, że jestem na niego wściekła,
że zostawił mnie samą i sama muszę sobie radzić ze
wszystkim. To były ostatnie słowa, jakie skierował do
mnie na chwilę przed śmiercią. Radź sobie, powie-
dział. Miał trudności z mówieniem i wszyscy przeko-
nywali mnie, że chciał mi dodać otuchy mówiąc, że
poradzę sobie, ale dla mnie zabrzmiało to jak rozkaz.
- I starałaś się go wypełniać.
- Tak. - Uśmiechnęła się smutno. - Wydawało mi
się nawet, że potrafię, ale nie miałam racji, prawda?
- Catherine, świetnie sobie radzisz.
- Nieprawda! - rzuciła ostro. - Spójrz tylko na moją
sytuację... Jak mogę pracować, nie mając Del-phine?
Bóg jeden wie, kogo znajdę na jej miejsce, a jeśli
nawet znajdę kogoś na dzień, to co z nocami, kiedy
będę miała dyżur? A co z weekendami... w dodatku
niedługo zaczną się wakacje. Co będzie wtedy?
- dokończyła.
-To żaden problem - odparł Max. - Agnes może
odbierać Stephena ze szkoły, a noce też nie stanowią
problemu. Możemy po prostu zostawiać otwarte
drzwi.
- A wakacje?
-
Do tego czasu znajdziesz już kogoś. Poproszę
Agnes, żeby się rozejrzała. Może nawet wie już o kimś.
Catherine, uspokój się, wszystko będzie w porządku.
- Ale nie jest! Nie jest w porządku! Powinnam
zrobić to sama, nie prosząc nikogo o pomoc.
- Nie przypominam sobie, żebyś prosiła. A poza
tym człowiek nie jest samotną wyspą. Od czasu do
czasu każdy potrzebuje wsparcia.
Spojrzała mu w oczy ze szczerym niedowierzaniem.
-
Ale dlaczego ty? Po wszystkim, co mi powiedzia-
łeś, dlaczego to cię obchodzi?
- A dlaczego nie? To miły dzieciak. Lubię go. W
końcu, prędzej czy później, musiało do tego dojść.
-Ale nie powinno! Dlaczego to robisz? Twierdziłeś,
że będziesz musiał za mnie pracować i właśnie to
robisz, bo nie udało mi się zorganizować opieki nad
dzieckiem. Nie jestem w porządku wobec ciebie, Max,
i gdybyś był szczery, powiedziałbyś mi, że nie powin-
nam podejmować się tej pracy. - Spojrzała na niego z
niepokojem. - Czekam po prostu, aż powiesz: A nie
mówiłem.
Zachichotał.
-Daj mi trochę czasu. Pożyjemy, zobaczymy... Czy
jeśli teraz podam ci wino, to wypijesz je, czy też
wylejesz na mnie? - zapytał z uśmiechem, który
rozwiał jej obawy.
Wyciągnęła dłoń po kieliszek.
- Byłam przekonana, że będziesz wściekły - przy
znała się. - Dlatego tak się broniłam. Przepraszam.
-To ja przepraszam. Miałaś wszelkie podstawy
sądzić, że będę cholernie trudny we współżyciu. Jesteś
bardzo dobra w pracy i robisz więcej, niż do ciebie
należy. Sarah mówiła mi, jaka jesteś świetna i jak
bardzo pacjenci cię cenią, a Sam Carver uważa cię za
największy wynalazek od czasu penicyliny. Krótko
mówiąc, jesteś wielkim dobrodziejstwem dla naszego
zespołu i nie możemy sobie pozwolić na twoje odej-
ście. Dlatego jestem gotów ci pomóc. - Oparł się
wygodnie o kanapę i podniósł kieliszek. - Twoje
zdrowie, doktor Harris, nadzwyczajny lekarzu, super-
kobieto lat dziewięćdziesiątych.
86
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
87
- Dziękuję - wymamrotała, lekko zarumieniona.
Ten komplement sprawił jej dużą przyjemność. - Cie
szę się, że jesteś zadowolony z mojej pracy, ale to nie
zmienia faktu, że zawiodłam jako matka.
Zmarszczył brwi.
- Jak to zawiodłaś?
- Cóż - wzruszyła ramionami - gdybym nie pra-
cowała...
- Chwileczkę. To, że musisz pracować, nie ozna-
cza, że nie jesteś dobrą matką.
- Proszę, proszę, śpiewasz zupełnie inaczej - zdo-
była się na ironię. - Sądziłam, że nie pochwalasz
pracujących matek?
- Nie - sprostował. - Nie popieram kobiet, które
pracują tylko dlatego, żeby pracować, albo mają
dzieci, nie mając zamiaru zajmować się nimi. Kiedy
zdecydowaliście się z Michaelem na dzieci, praw-
dopodobnie zgodziłaś się zrezygować z pracy, przy-
najmniej dopóki będą małe?
Pokręciła głową.
-Niczego nie uzgadnialiśmy... nie myśleliśmy o
tym. Stephen to przypadek. Brałam pigułkę i miałam
mdłości. Zaraz potem dowiedziałam się, że jestem w
ciąży. Jeśli chodzi o zrezygnowanie z pracy, to nie
wiem, ale przypuszczam, że chciałabym pracować
choćby na pół lub ćwierć etatu.
- Naprawdę? - Uniósł brew.
-Naprawdę. Nie rób ze mnie kogoś, kim nie jestem,
Max. Lubię moją pracę i jest dla mnie ważna.
Potrzebuję jej jak ryba wody. Wiem o tym.
- Nie ma nic złego w zadowoleniu z pracy. To, że
musisz pracować nie oznacza, że nie możesz czerpać z
niej przyjemności.
- Ale czuję się z tego powodu winna. To znaczy, i
tak nie mam wyboru, ale wiem, że gdybym cały czas
miała siedzieć w domu, drapować firanki i poprawiać
poduszki, tobym zwariowała! I ciekawa jestem, czy
tak bardzo starałabym się być jak najwięcej razem ze
Stephenem, gdyby nie cieszyła mnie praca. On jednak
potrzebuje pełnej i ciągłej opieki, a pracując nie mogę
mu jej zapewnić.
- Bzdura. Kto opiekował się nim w Bristolu?
- Kiedy nie był w szkole ani na innych zorganizo-
wanych zajęciach, Joan.
I ty. Zawsze troszcząca się, upewniająca, że
wszystko w jego świecie jest w porządku. Catherine,
Stephen jest szczęśliwy, dobrze przystosowany, ideal-
nie zadbany, i taki będzie nadal. Poradzi sobie ze
zmianą opiekunek, o ile będziesz z nim wtedy, kiedy
będziesz mogła.
- A kiedy nie będę mogła?
- Wtedy ja z nim będę, przynajmniej do czasu, aż
zaangażujesz kogoś na stałe.
- Max, nie mogę cię o to prosić. Nie masz pojęcia,
jakim obowiązkiem jest małe dziecko! Co będzie, jeśli
zechcesz pograć w krykieta, tenisa albo po prostu
wyjść?
- Stephen pójdzie ze mną i popatrzy. Poza tym
chodzi tylko o dwie noce w tygodniu i co trzeci
weekend. To chyba nie jest katorga?
-
Nie, dla mnie nie, bo to jest mój syn, ale nie
wiem, jak ty to przeżyjesz. Pamiętaj, że znasz go tylko
od dobrej strony. Co zrobisz, kiedy wpadnie w złość i
nie da się do czegoś przekonać?
Max się roześmiał.
- Jestem pewny, że bez trudu potrafię uporać się z
małym chłopcem.
- Ach, tak? - Cathy uniosła brew. - Zobaczymy. I
tak nie potrwa to długo. Muszę znaleźć kogoś szybko,
bo za dwa tygodnie zaczynają się wakacje.
-
W porządku. Zapytam o to Agnes jutro rano -
powiedział lekko. - A więc to już załatwione. A teraz
powiedz mi, co to za sprawa z Andreą?
- O, Boże, jeszcze i to.
- Przecież napadłaś na nią, nieprawda?
- Ja?! To dobre! Nienawidzi mnie, i to przez ciebie.
88
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
89
- Co takiego? - W jego głosie dźwięczało narasta
jące niedowierzanie. - A co ja mam z tym wspólnego?
Cathy wsunęła się głębiej na kanapę i podkuliła
stopy.
- Ona wydaje się sądzić, że jesteś w niej zakochany.
- Brednie. Nigdy nie dałem jej najmniejszych do-
wodów mojego zainteresowania, tym bardziej zaś
zakochania.
- Spałeś z nią?
Spuścił głowę z zażenowaniem.
- Oczywiście, że nie.
- Chcesz powiedzieć, że nie sypiasz...?
- Do cholery, nie, nie to chciałem powiedzieć!
- Powiedziała, że jesteś dobry w łóżku.
Zarumienił się pod jej badawczym wzrokiem.
- Ma wybujałą wyobraźnię. Mogę cię zapewnić, że
nie kochałem się z nią. Pocałowałem ją jeden raz. To
był błąd. Okazała trochę... entuzjazmu.
- Ludzie są omylni. - Cathy starała się powstrzy-
mać śmiech.
-Taak, no cóż... - Był wyraźnie zakłopotany. -
Nigdy więcej. Tak czy owak, co to ma wspólnego z
tobą?
- To - westchnęła ciężko - że podobnie jak wszyscy
w tym mieście uważa, że mamy ze sobą upojny romans.
- Chciałbym mieć to szczęście.
Zaczerwieniła się.
-Max, proszę cię. To naprawdę staje się trudne i
kłopotliwe. Wszyscy rzucają dwuznaczne uwagi o
moim mieszkaniu albo robią aluzje do twojej samo-
tności... a jeśli jeszcze raz usłyszę o tym, jaki to jesteś
nieprzyzwoicie bogaty, to zwymiotuję.
Max spochmurniał.
- Nie miałem pojęcia, że tyle się o mnie mówi... i
nie jestem aż tak ohydnie bogaty!
- Och, nie. Oczywiście, że nie. Do jakiej szkoły
chodziłeś? Eton? Harrow?
Chrząknął.
- Winchester.
Pokiwała głową.
- Powiedz mi, Max, czy twoja matka kiedykolwiek
pracowała?
- Matka? - Robił wrażenie lekko zszokowanego. -
Dobry Boże, nie. To znaczy pracowała w stowarzy-
szeniach dobroczynnych i...
- W stowarzyszeniach dobroczynnych? Masz na
myśli organizowanie balu na cele charytatywne raz w
roku, dla uspokojenia sumienia?
- Coś w tym rodzaju. - Zachichotał. - Wkrótce
przyjedzie tu na weekend... Chciałbym, żebyś ją
poznała.
- Nie mogę się doczekać - powiedziała Cathy
sucho.
- O co chodzi? - Roześmiał się znowu. - Boisz się,
że cię zje?
Cathy nie wątpiła w to, ale nie widziała sensu w
roztrząsaniu tematu. W odpowiednim czasie spróbuje
wykręcić się od tego. Teraz miała inne, ważniejsze
problemy, jak na przykład sposób, w jaki Max patrzył
na nią znad krawędzi kieliszka...
Wstała i odstawiła nie dopite wino na stół.
- Muszę iść. Dziękuję za kolację i pomoc w kło
potach.
Podniósł się również i z powagą popatrzył jej w
oczy.
- Zostań ze mną.
Zabrzmiało to jednoznacznie. Na sekundę jej serce
przestało bić i zatrzymał się oddech. Ogarnęła ją
pokusa. Zaraz jednak wrócił rozsądek. Cofnęła się,
kręcąc głową.
- Nie. Max, nie, proszę...
Przykuł ją spojrzeniem, uwięził w pułapce swych
szafirowych oczu. Miała wrażenie, że ten wzrok do-
ciera do jej wnętrza. Gdyby ją dotknął, byłaby zgubio-
na, lecz on uśmiechnął się cierpko i zamknął oczy,
uwalniając ją z niewidzialnych więzów.
90
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
91
- Idź więc, jeśli musisz.
Odwróciła się bez słowa i wyszła. Wbiegła po
schodach, zamknęła za sobą drzwi i z ulgą oparła się o
nie. Drżały jej kolana, serce waliło, a nieznana
namiętność rozlewała się powoli w jej wnętrzu, wyraź-
nie przypominając o swoim istnieniu.
I tylko patrzył na nią! Bóg wie, co by się stało, gdyby
jej dotkną}, pomyślała wstrząśnięta i bezwiednie jęk-
nęła z pragnienia. Igrał z nią. Bardzo łatwo mógł
skłonić ją do zostania; wystarczyłoby jedno dotknięcie.
A co potem?
- Niech cię diabli wezmą, Maksie Armstrongu - wy
szeptała. - Za to, żeś sprawił, iż chcę tego, czego mieć
nie mogę...
Następnego dnia, podczas wizyt domowych, od-
wiedziła Toma Bickersa, który wrócił do domu z od-
działu psychiatrycznego na parodniową przepustkę.
Był znacznie spokojniejszy, ale nadal w jawnej depresji.
- Elaine ma zamiar przejąć kontrolę nad naszymi
pieniędzmi. Rozumiem, że to konieczne - powiedział
ciężko i było jasne, że mocno to przeżywa.
Nie było jednak wyboru. Oznaczało to krok we
właściwym kierunku, o ile ich małżeństwo przetrzyma
taką zamianę ról. Cathy wątpiła w to, ale obiecała im
obojgu poparcie i pomoc, gdy tylko będą jej po-
trzebowali.
Wychodząc od nich, przypomniała odprowadzają-
cej ją Elaine, aby przyszła na założenie spirali, kiedy
zacznie się jej okres. Elaine skinęła głową.
- Nie wyobrażam sobie, żebym pozwoliła mu się
dotknąć - wyznała. - Przyjdę jednak po wkładkę, bo
nigdy nie wiadomo, co może się stać.
Jakie to smutne, pomyślała Cathy, uruchamiając
silnik, że mimo takich uczuć Elaine uważa, że jej
obowiązkiem jest zostać z mężem.
Po powrocie do przychodni zastała w swoim gabi-
necie Maxa.
- Chodź ze mną do baru coś przegryźć - zapro-
ponował.
- Nie, muszę zadzwonić do paru agencji, żeby
znaleźć kogoś...
-
Teraz jednak odwieś słuchawkę, bo Agnes być
może już kogoś ci znalazła. Córkę jej przyjaciółki, która
ma małe dziecko. Jest niezamężna, ale zdaniem Agnes,
która nieźle zna się na ludziach, to bardzo miła
dziewczyna. Jest ponoć moją pacjentką, ale jakoś nie
przypominam jej sobie. Na razie pracuje w barze, ale
musi zrezygnować z tej pracy, bo jej matka, która
opiekuje się dzieckiem, uważa to za zbyt męczące zajęcie.
W gabinecie było gorąco i parno. Bluzka Cathy
przylepiła się do jej pleców, ona sama zaś umierała z
pragnienia, a ponadto ta dziewczyna mogła się
nadawać...
Po krótkim spacerze do baru znaleźli stolik w cieniu
wierzby. Pulchna, ładna dziewczyna, mniej więcej dwu-
dziestoletnia, podeszła do nich, by przyjąć zamówienie
i uśmiechnęła się.
- Dzień dobry, doktorze Armstrong - powiedziała
wesoło.
Zmarszczył brwi.
- Jesteś Judy, prawda?
- Tak. Że też pan pamięta.
- Jak dziecko? Dziewczynka, mam rację?
- Och, jest cudowna. Kochane maleństwo.
Wyciągnął się na krześle i uśmiechnął.
-Musi dobrze się chować. Nie widziałem cię od
wieków.
- O, tak, zdrowa jak rydz. Oczywiście czasami
ogląda ją pielęgniarka w przychodni, ale pana doktora
chyba nie potrzebujemy!
Roześmieli się i Judy zwróciła się do Cathy.
- Pani jest pewnie doktor Harris. Jak się tu pani
mieszka?
- Czy wszyscy mnie tu znają? - Zdziwiona Cathy
zamrugała powiekami.
92
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
93
-To małe miasto, doktor Harris. Wszyscy tu się
znają. A jeszcze państwo jesteście razem... - Zawiesiła
głos, zakłopotana. Max, tłumiąc śmiech, zmienił
temat.
-Poproszę o sałatkę z krabów, Judy, i nisko-
procentowe piwo, najlepiej lagera. A na co ty masz
ochotę, Catherine?
- Och... to samo, proszę.
Po odejściu Judy Cathy spojrzała groźnie na Maxa.
-Widzisz? Wszędzie to samo. Gdzie tylko się ruszę,
zaraz słyszę komentarze na nasz temat!
- Nie przyszło ci do głowy, że ona po prostu dodała
dwa do dwóch i uznała cię za moją koleżankę z pracy?
- Uśmiechnął się do niej leniwie.
- Nie bądź śmieszny! Dlaczego była zakłopotana?
- Być może jest nieśmiała. - Wzruszył ramionami. -
A zakładając, że ma rację? Czy to ma jakieś
znaczenie? Czy tak ci psuję opinię?
-
Tak. Szczerze mówiąc, tak. Moja opinia zawo-
dowa jest ściśle związana z tym, co ludzie myślą o
moim życiu prywatnym i towarzyskim; i jeśli myślą, że
mam moralność ulicznej kotki...
-Auu! Nie jestem pewny, czy chciałbym mieć
opinię wiejskiego kocura!
- Zapewne na nią zasługujesz - odparła.
-
Ha! Mówisz, że ludzie wyciągają błędne wnioski,
a ty? Powinnaś wiedzieć, że w życiu prywatnym
zachowuję najwyższą ostrożność! A poza tym, nie mają
mi tego za złe. Chyba uważają to za dość romantyczne.
- Słabo cię znają! - parsknęła.
-To obraza. Jestem bardzo romantyczny. Kim była
ostatnia osoba, która powiedziała ci, że twoja skóra
jest jak płatek róży?
-Idiota - skarciła go, a potem roześmiała się wbrew
własnej woli.
- Tak lepiej. A więc, co myślisz o Judy? Nadaje się?
- To ona? Na pierwszy rzut oka bardzo miła. Może
nieco plotkarska.
- Nie sądzę. Uważam, że jest po prostu bardzo
otwarta i naturalna. Poza tym, jak mi to wciąż
przypominasz, nie mamy nic do ukrycia.
- Na razie - powiedziała impulsywnie i ugryzła się
w język.
Max podniósł głowę i spojrzał badawczo w jej oczy,
a jego twarz powoli rozjaśnił uśmiech.
- No, no - powiedział miękko. - Postęp...
Ta rozmowa jeszcze bardziej uświadomiła jej, że
jest wciągana w pułapkę. Gdy tylko podnosiła oczy,
napotykała jego przenikliwe spojrzenie, jakby czytał w
jej myślach. A kiedy odwracała wzrok, by po chwili,
nie mogąc się powstrzymać, spojrzeć ponownie, do-
strzegała w jego oczach radosne błyski.
Stephen dobrze przyjął wiadomość, że będzie od-
bierany ze szkoły przez Agnes i cieszył się perspektywą
spędzenia weekendu pod opieką Maxa.
Cathy była tym znacznie mniej zachwycona. Stale
myślała o tym, że drzwi dzielące ich mieszkania,
symboliczny zwodzony most, będą otwarte przez całą
noc. Świadomość tego faktu bardzo ją niepokoiła.
Max miał w piątek nocny dyżur, a w sobotę rano
przyjmował w gabinecie, więc Cathy mogła spędzić
trochę czasu na zabawie ze Stephenem w ogrodzie.
Kiedy wrócił z pracy w południe, wręczył jej telefon
komórkowy.
-Jesteś tego pewny? - spytała niespokojnie po raz
setny.
Wzniósł oczy do nieba i westchnął.
- Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze.
Zabrała Stephena na lunch i ledwo skończyli jeść,
gdy zadzwonił telefon.
Znalazła Maxa w ogrodzie; ubrany jedynie w szorty
wyciągnął się na leżaku i ze swobodą prezentował swe
wspaniałe ciało. Podniósł głowę i spojrzał na nią,
osłaniając dłonią oczy przed słońcem.
- Wezwanie?
94
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
95
- Przepraszam, ale...
-
W porządku. Idź, damy sobie radę, synku, no nie?
Stephen z zapałem potwierdził.
- Czy moglibyśmy zagrać w krykieta? - zapytał.
- Stephen nie może być długo na słońcu, ma jasną
skórę. Jeśli ma wyjść na dłużej, trzeba mu dać kape-
lusz. Aha, położyłam na jego łóżku zapasowe ubranie,
gdyby było potrzebne i...
- Czy mogłabyś odprężyć się i spokojnie pójść do
pacjenta? Damy sobie radę.
Przez ułamek sekundy wahała się. Po chwili szybko
ucałowała syna, pobiegła do samochodu i odjechała.
Została wezwana przez kobietę, która obawiała się,
że bóle w klatce piersiowej u jej męża mogą oznaczać
zawał. Po zbadaniu go była prawie pewna, że to
niestrawność, ale ponieważ miał dopiero czterdzieści
lat, zadzwoniła do szpitala, żeby przyjęto go na
badania kontrolne. Poczekała na przyjazd ambulansu.
Jechała już do domu, kiedy zadzwonił telefon.
Tym razem jej pacjentką była dziewczynka z ata-
kiem astmy. Po podaniu jej ventolinu poradziła matce,
by trzymała dziecko w domu i zamknęła okna.
- Dziś jest bardzo dużo pyłków w powietrzu, a to
zwykle nie pomaga - wyjaśniła.
Prawie dojeżdżała do domu, kiedy telefon zadzwo-
nił znowu. Ktoś, kogo od dwóch tygodni bolało
gardło, uznał w końcu, że ma zapalenie migdałków i
żądał natychmiastowego leczenia. Przekonując siebie,
że mogło być gorzej - mógłby być środek nocy! -
wypisała receptę, wygłosiła cierpką uwagę o normal-
nych godzinach przyjęć i pojechała do domu.
W ogrodzie nie znalazła nikogo. Na drzwiach
mieszkania wisiała kartka z informacją: Poszliśmy na
ryby. Skorzystała więc z wolnego czasu i przygotowała
rzeczy do prania.
Jeszcze raz pojechała na wezwanie, tym razem do
starszej kobiety, która upadła w ogrodzie. Zdążyła
wrócić od pacjentki, a ich nadal nie było.
W końcu, o szóstej, kiedy już prawie chciała
dzwonić na policję, usłyszała zbliżające się głosy.
Podeszła do drzwi i zobaczyła Maxa ze Stephenem,
idących przez trawnik z mokrą i zabłoconą Penny przy
nogach. Byli pochłonięci rozmową.
- ... a te z kolcami nazywają się cierniki.
- Dobrze. Teraz będziesz już wiedział?
- Chyba tak. - Stephen pokiwał głową. - Ale
mamusia nie będzie wiedziała. Ona nie lubi łowienia
ryb ani mokrych psów... Ale nie musi przecież,
prawda? Ona jest dziewczyną.
Max dostrzegł ją i uchwyciwszy jej spojrzenie
mrugnął porozumiewawczo. Starała się ukryć radosne
bicie serca. Uśmiechnęła się swobodnie.
- Przynieśliście kolację? - spytała.
Stephen i Max wymienili wymowne spojrzenia.
- Cierników i piskorzy nie je się, mamusiu - wy-
jaśnił Stephen - ale złowiliśmy ich mnóstwo, no nie,
Max?
- Złowiliśmy.
- Gdzie one są?
- Trzeba było wypuścić je z powrotem do wody -
wyjaśnił, litując się nad jej ignorancją. - Inaczej
byłoby nie w porządku, przecież to tylko zabawa. Co
jest na kolację?
- Nic, dopóki się nie umyjesz i nie przygotujesz do
spania. Podziękuj Maxowi, proszę.
Chłopiec podziękował ze szczerym zapałem. Max
uśmiechnął się ciepło.
-To była przyjemność. Może będziemy mogli
zrobić coś innego jutro, jeśli mama się zgodzi.
- Bomba!
- Zobaczymy - powiedziała szybko, zanim Stephen
zdążył doprowadzić do przeobrażenia lekko rzuconej
propozycji w poważne zobowiązanie. Zaprowadziła go
do domu.
Wieczór minął zadziwiająco spokojnie, więc kiedy
przed samą dziesiątą zadzwonił telefon, prawie się
96
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
97
przestraszyła. Natychmiast też rozległo się pukanie do
drzwi łączących ich mieszkania, a gdy je otworzyła,
zobaczyła Maxa w dżinsach i podkoszulku.
- Kolejne wezwanie? - spytał cicho.
- Tak. Muszę wyjść.
- W porządku. Czy Stephen śpi?
- Jak kamień. Chyba go dziś wykończyłeś.
Roześmiał się.
- Zaspokajanie pragnień jest naszym celem. Będę
go pilnował. I nie martw się o drzwi. Zostaw je
po prostu otwarte; wchodź i wychodź, kiedy po
trzebujesz.
-Dzięki. Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna,
Max.
- Nie ma za co, bawi mnie to. Nie tak znów często
mogę być wujkiem.
Wróciła o jedenastej do cichego domu. W kuchni i
na podeście schodów paliło się przyćmione światło,
ale Max nie pojawił się, a Stephen spał oddychając
miarowo.
Wzięła prysznic i właśnie szykowała się do łóżka,
kiedy zadzwonił telefon.
Ta wizyta trwała dłużej. Starszy pacjent z za-
paleniem płuc odmawiał zgody na przewiezienie do
szpitala. Dopiero nasilające się trudności z oddy-
chaniem przestraszyły go do tego stopnia, że zaniechał
oporu.
Dotarła do domu prawie o pierwszej i szybko
poszła do swego pokoju, gotowa natychmiast zasnąć.
Trzeba sprawdzić, co ze Stephenem, pomyślała sen-
nie. Cicho, na palcach wsunęła się do ciemnego
wnętrza. Nasłuchiwała oddechu dziecka, lecz w po-
koju panowała nienaturalna cisza.
- Stephen?
Zbliżyła się do łóżka i serce podeszło jej do gardła.
Próbowała wmówić sobie, że zwariowała, że Stephen
po prostu schował się pod kołdrą. Nigdzie go jednak
nie było.
- To dziwne - wymamrotała. Sprawdziła w swojej
sypialni, zajrzała do pustego pokoju, potem do sa
lonu, łazienki, a nawet do kuchni. Ani śladu dziecka.
Musi być u Maxa, powiedziała sobie i szybko
pokonawszy schody znalazła na końcu domu pokój z
otwartymi drzwiami.
W dochodzącym z podestu świetle zobaczyła Maxa
leżącego na plecach w ogromnym łóżku, chyba dla
czterech osób - samego. Jakby wyczuwając jej obec-
ność, otworzył oczy.
- Catherine?
- Max, nie mogę znaleźć Stephena. Zniknął.
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
99
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Max odrzucił przykrycie i zsunął nogi z łóżka.
Jedną ręką sięgnął po dżinsy, a drugą zapalił światło.
- Gdzie go szukałaś?
-Wszędzie. W sypialniach, salonie, kuchni, ła-
zience...
Zakłopotana odwróciła wzrok, gdy wstał i naciągał
dżinsy na nagie biodra; zamek zasuwał już w drodze
do drzwi.
- Sprawdziłaś wszystko dokładnie?
- Tak. Myślałam, że jest u ciebie.
-
Nie. Nic nie słyszałem. Sprawdźmy razem jeszcze
raz. Mogłaś czegoś nie zauważyć.
Wiedziała, że niczego nie przeoczyła. Mieszkanie
było puste.
-
Lepiej zadzwońmy na policję - zasugerowała ze
ściśniętym gardłem.
-
Chodź, sprawdzimy najpierw w domu - zapro-
ponował.
Obrócił się na pięcie i zbiegł szybko po schodach
do kuchni. Nagle zahamował i Cathy wpadła na jego
plecy. Obrócił się do niej z ulgą wypisaną na twarzy.
- Jest tutaj, z Penny. Śpią - powiedział miękko.
Zaglądając mu przez ramię, dojrzała przytulonego
do psa Stephena, zwiniętego na starej sofie w rogu
kuchni. Penny otworzyła oczy i zamachała ogonem
na powitanie.
Delikatnie, żeby go nie zbudzić, Max zdjął Penny
na podłogę, a potem wziął dziecko w ramiona. Chło-
piec przytulił się do jego piersi. Cathy o mało się nie
rozpłakała. Westchnęła z ulgą.
- Jak ja się martwiłam! - wyszeptała.
-
Ty się martwiłaś? - parsknął cicho Max. - To ja
miałem się nim opiekować.
Zaniósł Stephena do sypialni i ostrożnie ułożył
w łóżku. Potem zamknęli drzwi jego pokoju i wyszli
na podest.
-Czujesz się dobrze? - Max przyglądał się jej
uważnie.
-
Teraz już tak. - Uśmiechnęła się słabo. - Prze-
praszam, że cię obudziłam. Wiedząc jak Stephen
przepada za Penny powinnam była pomyśleć o kuch-
ni.
- Drobiazg. Po prostu cieszę się, żeśmy go znaleźli.
- Ja też. Och, Max, ja naprawdę myślałam...
-
Wiem. Czy chcesz się czegoś napić? Brandy czy
coś innego?
-
Nie, nadal mam jeszcze dyżur, a poza tym jest
późno. Lepiej wróć już do łóżka.
Spojrzał na nią. W kobaltowej głębi jego oczu
zobaczyła płonące pożądanie. Wpatrując się w niego,
poczuła przyspieszone bicie serca i pulsowanie krwi
w żyłach. Wyciągnął do niej rękę, ale nie zrobił
ani kroku.
Wstrzymując oddech, uniosła dłoń i sięgnęła do
jego ręki. Nie dotknęła jej jednak, a on nadal czekał
bez ruchu, jedynie o parę centymetrów od niej.
Usta miała suche i wydawało się, że traci oddech.
Wahała się przez całe wieki, a potem, nadal więziona
jego spojrzeniem, dotknęła jego dłoni.
Ich palce splotły się. Bez słowa zaprowadził ją do
swojej sypialni i przyciągnął do siebie. Zsunął z jej
głowy opaskę i przeczesawszy palcami włosy rozrzucił
je na ramionach.
-Tak jest lepiej - wyszeptał i zaraz jego ręce
znalazły się z przodu jej bluzki, zatrzymując przy
górnym guziczku.
Co ja robię, pytała siebie oszołomiona, czując
słodką torturę jego palców odpinających kolejne
100
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
101
guziki. Kiedy skończył, chciał zsunąć bluzkę z jej
ramion, lecz Cathy nerwowo naciągnęła ją znowu do
przodu. Może jej nie zechce? Może, gdy ją zobaczy,
zmieni zdanie? A jej bielizna - mój Boże, pomyślała,
wiekowy, niegdyś biały biustonosz i bawełniane długie
majtki - była zupełnie nie przygotowana do wielkiej
romantycznej sceny. W chwili gdy to zobaczy, prze-
stanie jej pożądać i nie będzie pożądał jej już nigdy
więcej! Z udręki cicho jęknęła.
- O co chodzi? - zapytał czule.
- Zgaś światło, Max - poprosiła błagalnym tonem.
- Nie. Chcę cię widzieć, gdy będę cię kochał.
-Och, Max, nie...
-Och, Max, tak...
Nie zmienił zdania. Delikatnie, ale zdecydowanie
odsunął jej dłonie. W chwilę później jej bluzka opadła
na podłogę. W mgnieniu oka znalazła się tam również
spódnica. Potem rozpiął biustonosz i jęknął cicho, gdy
ujął w dłonie jej pełne piersi.
- Piękne... tak miękkie - oddychał nierówno i ob
jąwszy ją przyciągnął do siebie.
Jak to się dzieje, zdziwiła się nieprzytomnie, że ktoś
tak zdecydowanie męski i silny może być również tak
delikatny, że każde jego dotknięcie jest pieszczotą?
Palcami dotykała skóry, która była niczym gorący
atłas, a kiedy lekko ocierał się o nią swym ciałem, jego
gęste kędzierzawe włosy na klatce piersiowej były
miękkie jak łabędzi puch. Wyczuwała w nim napięcie;
drżał lekko pod dotykiem jej palców i to dodało jej
odwagi.
Przesunęła dłońmi wzdłuż jego pleców, rozkoszu-
jąc się twardością mięśni napiętych pod skórą, wygię-
ciem kręgosłupa oraz sposobem, w jaki wciągnął
powietrze, kiedy zatoczyła palcami łuk wokół talii i
wsunęła je powoli pod pasek jego dżinsów.
Wyjęczał jej imię i stała się śmielsza, a zgrzyt
rozpinanego zamka podrażnił ich nerwy, powiększając
napięcie. Zafascynowana obserwowała, jak gwał-
townie wyswobadza się z dżinsów. Niecierpliwie od-
sunął je nogą na bok, otulił ją na powrót ramionami i
mruknął ochryple.
- O, Boże, jesteś tak miękka. Miękka i gładka jak
jedwab... Catherine, pragnę cię...
- Och, Max, tak... - westchnęła.
Podniósłszy ją i ułożywszy delikatnie na łóżku,
położył się przy niej. Uniosła dłoń, by dotknąć jego
twarzy i ze zdziwieniem zauważyła, że nie potrafi
powstrzymać drżenia palców. A przecież zaledwie jej
dotknął!
Pochylił głowę i przesuwał wargami po jej ustach,
aż jęknęła z narastającego pożądania.
- Mamy czas, kochanie - wyszeptał i zamknął swą
gorącą i ciężką dłoń wokół jej piersi. Przesunął głowę
i otulił ustami sztywniejący sutek, drażniąc go delikat
nie. Potem objął go w głębokim pocałunku, jedno
cześnie pieszcząc kciukiem sutek drugiej piersi.
Przeszyło ją uczucie rozkoszy i z cichym okrzykiem
zaskoczenia wygięła się w łuk, zaciskając palce na jego
ramieniu.
Powrócił zachłannymi już teraz wargami do jej ust,
domagając się odzewu. Zsunąwszy rękę niżej, delikat-
nie i powoli przedostawał się przez miękki wzgórek
włosów do wilgotnej istoty jej płci.
Oddychała nierówno i drżała cała, kiedy zdejmował
z niej resztę bielizny. Uspokajając ją czułymi słowami
i pieszczotami, wszedł w nią.
Poczuła nieubłagane narastanie napięcia i wybuch,
po którym rozpłynęła się w pustce. Z lekkim okrzy-
kiem trwogi wtuliła twarz w jego ramię, a kiedy
porwały ją kolejne fale doznań, słaba i bezbronna
przywarła do niego.
Jak przez sen dotarł do niej jego krzyk ulgi,
dreszcze rozkoszy wstrząsające jego ciałem i wyszep-
tane słowa: Jestem za ciężki, po których przewrócił się
na bok, pociągając ją ze sobą. Trzymał ją w silnym
uścisku, dopóki nie wyrównał mu się oddech i nie
102
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
103
uspokoił rytm serca. Przez cały czas głaskał ją powoli,
pieszczotliwie i uspokajająco, jakby koił lęk dzikiego
zwierzątka.
Minęły wieki, nim jego dłonie zastygły. Westchnął
i delikatnie ją uścisnął.
- Dobrze się czujesz?
- Tak - skłamała i zmusiła się do leżenia w jego
objęciach nieruchomo aż do chwili, gdy miarowy
oddech upewnił ją, że zasnął.
Wtedy pojawiły się łzy, gorące palące łzy, spływają-
ce po skroniach w jej włosy.
Dobry Boże, co ja zrobiłam, pytała samą siebie
wstrząśnięta.
Kochała go, i nigdy już nic nie będzie takie jak
dawniej.
Jeszcze nie spała, gdy zadzwonił telefon. Wysunęła
się z ramion Maxa i lekko pobiegła po schodach do
swego mieszkania.
Kiedy odkładała słuchawkę, poczuła, że stoi za nią.
Otoczył ją ciepłymi i mocnymi ramionami i przytulił
się do jej pleców.
- Musisz wyjść?
Skinęła głową. Czuła zamęt. Nie była w stanie
mówić ani spojrzeć mu w twarz.
-
Przyniosłem twoje ubranie. Wracaj szybko, ma-
my coś do zrobienia - powiedział czule. Przesunął ręce
na jej biodra i przycisnął ją mocno do siebie.
-
Max, przestań, Stephen może się obudzić. - Bro-
niła się rozpaczliwie. Cicho śmiejąc się, pocałował ją
w ramię i odszedł do swego pokoju, obudziwszy w niej
pragnienia, które z trudem starała się stłumić.
Pacjentem okazał się chłopiec z zapaleniem wyro-
stka robaczkowego. Skierowała go do szpitala i
wkrótce już wracała do domu, powoli, nie mając
odwagi spotkać się z Maxem.
Była prawie czwarta rano i zaczynało się przejaś-
niać. Czy jeszcze na nią czeka?
Weszła na palcach do mieszkania, zrobiła sobie
drinka i wymknęła się do ogrodu. Usiadłszy, jak
kiedyś, na schodkach, przyglądała się wschodzącemu
nad horyzontem słońcu. Wiedziała, że robi to z tchó-
rzostwa, ale wolała je nazwać instynktem samoza-
chowawczym.
Ostatnio taki widok wniósł do jej serca spokój, tym
razem jednak w zamęcie myśli nie znalazło się dla
niego miejsca. To sprawka Maxa; jego delikatnych rąk
i czułych słów, które obezwładniły ją do tego stopnia,
że nie mogła już uciec przed sobą.
Nigdy przedtem nie przeżyła tak wstrząsających
doznań. Nawet nie wiedziała, że istnieją, dopóki nie
doświadczyła ich sama w ramionach Maxa ostatniej
nocy.
A teraz go kocha. To prawda, chciała go już
wcześniej, czuła jakąś siłę, która pchała ich do siebie,
ale skoro jej obrona się załamała, nie było powrotu.
Nie wiedziała jednak, czego on od niej oczekiwał, a
musiała przecież pamiętać o dziecku. Czy miała prawo
narażać Stephena na emocjonalne wstrząsy, gdyby
sprawy z Maxem źle się ułożyły? Nie miała złudzeń.
Po tym co zaszło, Max nie pogodzi się z jej „nie".
Odejście Delphine, w istocie, było mu tak bardzo na
rękę, że na moment przyszła jej do głowy myśl, że on
sam to zorganizował.
Znowu zadzwonił telefon, przerywając bezowocne
rozważania.
Dzwoniła pani Hooper w sprawie Clair, dziew-
czynki z atakiem astmy, którą Cathy odwiedziła po
południu. Tym razem atak był poważniejszy. Cathy
pospiesznie udzieliła instrukcji matce i przed wyjaz-
dem z domu wezwała karetkę.
Po przyjeździe na miejsce zastała Clair owładniętą
panicznym strachem. Matka nie mogła jej pomóc.
Zastosowanie środka w aerozolu, rozszerzającego
oskrzela, było niemożliwe, gdyż dziecko nie było w
stanie oddychać wystarczająco mocno.
104
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
105
Cathy spojrzała na przerażoną dziewczynkę i zde-
cydowała się na dożylną iniekcję aminofiliny i valium.
Szczęśliwie zastrzyk zadziałał i po kilku chwilach
dziecko zaczęło się uspokajać, sinica ustępowała.
- Od jak dawna Clair ma astmę? - spytała Cathy.
- Dopiero od paru miesięcy. Lekarka, która praco-
wała tu przed panią, powiedziała, że być może po-
trzebna będzie konsultacja specjalistyczna, ale Clair
czuła się przez jakiś czas dobrze, więc nic się w tej
sprawie nie robiło.
- Cóż, trzeba będzie zająć się tym, by poznać
przyczynę. Czy podejrzewa pani, co mogło wywołać
ten atak?
- Tak - potwierdziła kobieta. - W łazience było
bardzo gorąco i mąż otworzył tam okno, a późnym
wieczorem sąsiad kosił trawnik. To musiało wzniecić
pyłki, które po prostu dostały się do jej pokoju -
wyjaśniła. - Zastanawialiśmy się nad zainstalowaniem
klimatyzacji. Czy to pomoże?
- Nie wiem. Być może, ale ona nie może cały czas
siedzieć w domu - argumentowała Cathy. - Zobaczę,
czy uda się przeprowadzić parę testów, aby dowie-
dzieć się, co konkretnie wywołuje atak, i wtedy będzie
można zastosować właściwe leczenie. Zawieźmy ją
teraz do szpitala. Proszę przyjść z nią do mnie w przy-
szłym tygodniu, wtedy omówimy to dokładniej.
Poinstruowała kierowcę karetki, pomachała im na
pożegnanie i wsiadła do swego samochodu.
Była już prawie szósta, a ona nie zmrużyła oka. Nie
była w stanie przejmować się czymkolwiek, nawet
Maxem. Wyczerpana dotarła do swego mieszkania,
zrzuciła ubranie i wczołgała się do łóżka. Zasnęła
natychmiast.
Obudziła się w ciszy, tej szczególnej ciszy, jaka może
być tylko w pustym mieszkaniu. Spojrzała na zegarek
i nie wierzyła własnym oczom, że już jest po pierwszej.
O, Boże, Stephen, jęknęła i zmusiła się, by usiąść.
Na nocnym stoliku spostrzegła piękną czerwoną
różę, a obok niej kartkę:
„Jesteśmy w ogrodzie. Przyjdź do nas, kiedy się
obudzisz. Max."
Zanurzyła nos w płatkach róży. Zastanawiała się,
czy Max stał i obserwował ją podczas snu, tak jak ona
jego podczas ostatniej nocy, po tym jak się kochali.
Opuściła głowę z powrotem na poduszkę i przez
sekundę upajała się myślą, że nie musi się martwić.
Czuła się nieco odrętwiała i obolała, ale zrelak-
sowana w sposób, jakiego nie zaznała od lat. Za-
spokojona, nasycona.
Kochana.
Odrzuciła przykrycie i poszła do łazienki wziąć
prysznic. To naturalne, że wszystko musi się dobrze
ułożyć. Co prawda nie powiedział jej, że ją kocha, ale
mówiły to jego oczy, dotyk jego dłoni i czułość, z jaką
ją pieścił.
Szybko ubrała się i zbiegła po schodach do ogrodu.
Powietrze przesycone było zapachem róż i kap-
ryfolium. Stephen i Penny gonili się wokół trawnika, a
Max wyciągnięty wygodnie na jednym z ogrodowych
foteli oparł stopy o stół i czytał gazetę.
Podniósł głowę, spojrzał na nią ciepło i powoli
wstał.
- Witaj, śpiochu. Gotowa na śniadanie?
Po wydarzeniach ostatniej nocy była onieśmielona.
- Napiję się tylko kawy.
- Usiądź, ja ją podam. - Podsunął jej krzesło.
Bardzo się przydało, gdyż jego obecność sprawiała, że
uginały się pod nią nogi.
Zaspokojona! Też pomysł, pomyślała sarkastycz-
nie. Wystarczy, że na niego spojrzę!
W parę chwil później wrócił z pełnym dzbankiem i
czystymi kubkami. Nalał jej kawy, potem sobie i
usiadł na fotelu, wyciągając nogi pod stołem. Miał na
sobie te same dżinsy co w nocy, na wspomnienie
której jej serce żywiej zabiło.
106
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
107
Przyjęła kawę z wdzięcznością i wypiła duży łyk,
by odzyskać spokój.
, - Wszystko w porządku? Miałaś w nocy urwanie
głowy.
- Nie wspominaj. Zmęczenie zwaliło mnie z nóg.
- Zauważyłem. - Zaśmiał się, patrząc na nią tak
przenikliwie, że oblała się rumieńcem. - Nie wróciłaś.
- Naprawdę nie było już czasu.
Oczy Maxa rozjarzyły się szatańskim błyskiem. -Nie
przypominam sobie, by któremuś z nas zajęło to wiele
czasu.
Zaczerwieniła się znowu, a on zachichotał.
- Uwielbiam, kiedy się rumienisz.
- Nie jestem przyzwyczajona do pogawędek naza-
jutrz - broniła się.
- Hmm. Dobrze, że o tym mówisz.
- O czym? - Zdumiona zmarszczyła brwi.
- O nazajutrz. W chwili... nazwijmy to, uniesienia,
nie pomyślałem o antykoncepcji. Nie przypuszczam,
żebyś miała spiralę lub coś równie czarodziejskiego?
Wpatrywała się w niego zaskoczona.
-Mój Boże... Nie przyszło mi to do głowy! Całe to
zamieszanie ze Stephenem, i naprawdę nie miałam
zamiaru... - urwała zakłopotana.
- To jak, miałaś coś?
- Nie... Oczywiście, że nie. Nie było to mi potrzeb-
ne. Ostatni raz kochałam się, kiedy jeszcze nie wie-
działam o swojej ciąży.
Przebiegł ją lekki dreszczyk nadziei. Nie myślała
dotąd, że mogłaby mieć drugie dziecko, ale teraz...
- No, dobrze, nic złego się nie. stało. Mam w swojej
torbie PC4, przyniosę ci je. - Wstał i poszedł do domu,
a Cathy w osłupieniu śledziła go wzrokiem. Wrócił po
chwili i podał jej małe opakowanie tabletek.
Siedziała nieruchomo.
- Proszę, weź je.
-Nie.
- Słucham?
Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy z wy-
zwaniem.
- Nie. Nawet o tym nie porozmawialiśmy...
-
A o czym tu rozmawiać? Kochaliśmy się impul-
sywnie, pod wpływem chwili i zapomnieliśmy o anty-
koncepcji. Oto i odpowiedź. To proste.
Wzięła głęboki oddech.
- Max, ja ich nie zażyję.
Westchnął rozdrażniony i przeciągnął palcami po
włosach.
- Catherine, bądź rozsądna... Mogłaś zajść w cią
żę!
-Tak.
- Oszalałaś? - Patrzył na nią zdumiony. - Nasz
związek w najmniejszym stopniu nie jest podstawą do
posiadania dziecka!
- Zapomniałeś o czymś, Max. - Spojrzała na Ste-
phena, bawiącego się w ogrodzie z Penny. - Nasz
związek już obejmuje dziecko. A może nie liczysz
mojego syna?
-Nie liczę... w takim sensie, o jaki mi chodzi.
Stephen nie jest moim dzieckiem i nie mam wobec
niego zobowiązań. Przypuszczam, że będę bardzo
zaangażowany w wychowanie swego dziecka i ocze-
kuję, że jego matka również.
- Chcesz powiedzieć, że nie wypełniam swoich
obowiązków wobec Stephena?
- Przecież pracujesz.
Energicznie odstawiła kubek z kawą na stół.
-
Do cholery, Max, parę dni temu twierdziłeś, że
Stephen jest zadbany i dobrze wychowany, że świetnie
sobie radzę, a teraz mówisz coś zupełnie odwrotnego!
-
Catherine, sama powiedziałaś, że czujesz się win-
na i jesteś przekonana, że mogłabyś być lepszą mat-
ką...
- Nie to powiedziałam.
- Ale do tego to się sprowadzało! Tak czy inaczej,
kiedy będę miał dziecko, jego matka będzie w domu
108
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
109
i zapewni mu odpowiednią opiekę. Nie będzie zo-
stawiała dzieciaka z żadnym Tomem, Dickiem czy
Harrym, a sama przebywała godzinami poza domem,
dniem i nocą. Powiedz mi, Catherine, gdybym się nie
zaofiarował do opieki nad Stephenem, co byś zrobiła?
Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, a potem
odparła:
- A więc tak to wygląda. Wiedziałam, że nie był to
dobry pomysł...
- Po prostu odpowiedz na pytanie.
- Dobrze. Zadzwoniłabym do agencji w sprawie
opiekunki na stałe, w innej agencji znalazłabym na
razie kogoś na przychodne, i zapłaciłabym komuś,
żeby w międzyczasie pracował za mnie wieczorami w
przychodni i podczas nocnych dyżurów. Gdyby doszło
do najgorszego, zawiozłabym Stephena do Joan, do
Bristolu, aż by się coś wyklarowało...
- Wszystko to wysoce niezadowalające.
- Max, wiem o tym, ale nie mam wyboru!
- Gdybyś miała, też byś wybrała niewłaściwie!
Sama to powiedziałaś!
- Wiedziałam, że rozmowa z tobą jest błędem...
Nie powinnam ci była zaufać. Wiedziałam, że w koń-
cu wykorzystasz to przeciwko mnie!
Wstała trzęsąc się, lecz on przechylił się w jej stronę,
ujął jej dłoń i pociągnął, by usiadła z powrotem.
- Catherine, nie bądź niemądra. Ta rozmowa za-
czyna wymykać się spod kontroli.
- Tak myślisz? A ja sądzę, że w końcu docieramy
do sedna.
Usiadła jednak, czując, że nogi ma jak z waty. Czy
to naprawdę był ten Max, który podtrzymywał ją na
duchu i przekonywał, jak świetnie sobie radzi, który
ostatniej nocy wziął ją w ramiona i zawiódł do raju?
Mężczyzna, którego kochała całym sercem?
-Catherine, nie rób nam tego. Po prostu zażyj te
cholerne pigułki i bądź rozsądna - powiedział
zmęczony.
- Ja mam być rozsądna?! - wybuchła. - A to niezłe!
Tylko dlatego, że nie zgadzam się z tobą! A może chcę
drugiego dziecka? Nie przyszło ci to na myśl? Nie
byłbyś pierwszym, kogo wykorzystano jako ogiera!
Wzdrygnął się, jakby go uderzyła.
- Nie mów tak. Nie to wydarzyło się między nami
ostatniej nocy i wiesz o tym.
-Tak? Myślałam, że wiem, co stało się między
nami, ale teraz nie jestem pewna. Myślałam, że było
to coś prawdziwego, autentycznego i podniosłego, co
mogłoby trwać, ale teraz widzę, że nie chcesz dziecka,
bo nie jesteś w stanie wziąć na siebie
odpowiedzialności!
Z wściekłością wypuścił z siebie powietrze.
- Nie powiedziałem, że nie chcę dziecka.
-
Tylko to, że się do niego nie przywiążesz. Cóż,
skoro nie będziesz związany ze swoim własnym dziec-
kiem, jest bardzo nikła szansa na to, byś przywiązał się
do dziecka innego mężczyzny, a jeśli nie możesz mieć
zobowiązań wobec Stephena, to z tego wynika, że
również wobec mnie. A tego nie chcę, Max.
Potrzebuję zaangażowania, a jeśli nie możesz go z
siebie dać, to trudno. Poradzimy sobie bez ciebie.
Zapominasz, że ja mam już dziecko i jeśli będę chciała
drugiego, to będę je miała.
- To jest także moje dziecko i to daje mi prawo!
- Nie masz żadnych praw. Jedyną osobą, która ma
tutaj prawa, jest dziecko. Zrezygnowałeś ze swoich
praw, kiedy nie podjąłeś środków zapobiegawczych.
- Nie bądź brutalna! Ktoś jeszcze mógłby pomyś-
leć, że proszę cię o zrobienie skrobanki!
- Prosisz? - parsknęła. - Mam wrażenie, że diablo
mało było tutaj proszenia. Kazałeś mi zażyć pigułki.
Jestem zdziwiona, że nie kazałeś mi po prostu wyjść za
ciebie i zrezygnować z pracy.
- Całkowicie straciłaś rozsądek!
- Nie! Jesteś dorosły, Max. Znasz konsekwencje
niezabezpieczenia się przed stosunkiem. Jeśli tak ci
110
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
cholernie zależy, żeby nie mieć dzieci, dlaczego nie
zrobisz sobie wasektomii, żeby mieć z tym spokój?
Mógłbyś wtedy sypiać z kim chcesz i kiedy chcesz, i
nie miałbyś żadnych zobowiązań! Spojrzał na nią z
niesmakiem.
-
Nigdy nie mówiłem, że wcale nie chcę mieć dzieci.
Kiedy, jeśli w ogóle, nadejdzie odpowiednia pora, to
oczywiście ożenię się i będę miał dzieci, ale w tej właśnie
kolejności; z właściwych powodów i z właściwą osobą.
- A ja nią nie jestem? Skąd jesteś taki pewny, że ja
bym cię chciała? - powiedziała z goryczą. - Jesteś
uparty, zacietrzewiony, nad miarę uprzywilejowany...
Mam ciebie dość! I pomyśleć, że naprawdę sądziłam,
że mogłabym cię kochać!
Gwałtownie wstała i pobiegła do ogrodu, do
Stephena.
- Chodź już kochanie, wracamy do domu.
Chłopiec spojrzał na nią z rozczarowaniem.
- Naprawdę musimy? Max powiedział, że po połu-
dniu pójdziemy znów na ryby...
- Max jest zajęty.
- Nieprawda! Powiedział, że nie jest!
Chwyciła go mocno za nadgarstek i pociągnęła
za sobą.
- Coś się stało. Chodź ze mną, proszę - powiedzia-
ła tonem bliskim łez. Wreszcie za nią ruszył. Po paru
krokach zauważyła zbliżającego się do nich Maxa. -
Powiedz dziękuję - podpowiedziała Stephenowi,
unikając wzroku Maxa.
-
To dla mnie przyjemność, synku. Wybierzemy się
na ryby innym razem.
- Po moim trupie - wycedziła pod nosem. - I nie
nazywaj go synkiem! -Mocno trzymając rękę Stephe-
na, zaprowadziła go po schodach do mieszkania.
Chłopiec wpadł do sypialni i zatrzasnął za sobą drzwi,
a Cathy poszła do swego pokoju i usiadła ciężko na
łóżku. Syn, a jakże! Zazgrzytała zębami i wziąwszy z
nocnego stolika różę połamała ją w dłoniach.
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
111
W chwilę później zadzwonił telefon. Znowu mu-
siała pojechać na wezwanie. U dołu schodów spotkali
Maxa.
- Zostaw go ze mną.
- Zabieram go. Zaczeka w samochodzie.
- Catherine...
Spojrzała na palce zaciśnięte na jej przedramieniu.
- Nie dotykaj mnie.
Po dłuższej chwili westchnął i uwolnił jej ramię.
Wepchnęła Stephena na tylne siedzenie samochodu i
zapięła mu pasy. Max poszedł za nią do drzwi
samochodu.
- Catherine, proszę cię...
- Max, ja chcę wsiąść.
- Musimy porozmawiać.
Spojrzała mu prosto w oczy. Czuła złość i gorycz z
powodu jego zdrady.
- Nie mam ci nic, absolutnie nic do powiedzenia.
Na jego twarzy pojawił się chłód. Cofnął się.
- Niech tak będzie.
Wsiadła do samochodu, trzasnęła drzwiami i nie
oglądając się odjechała.
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
113
ROZDZIAŁ ÓSMY
Praca z Maxem stała się niezwykle trudna. Publicz-
nie byli wobec siebie lodowato uprzejmi, ale w samo-
tności Cathy często gorzko płakała.
Kłótnia z nim nie pomogła w rozwiązaniu prob-
lemu opieki nad Stephenem. Porozumiała się z Judy,
która z przyjemnością zgodziła się podjąć tego zada-
nia po zwolnieniu z baru, ale do tego czasu, a także
na noce, nie miała nikogo.
Niedzielna noc szczęśliwie okazała się spokojna,
ale jeden raz Cathy musiała wyjechać, więc wyciągnę-
ła Stephena z łóżka i śpiącego zaniosła do samochodu.
Była w pełni świadoma, że Max ma jej to za złe.
-Co ty wyrabiasz, do jasnej cholery? - spytał z
wściekłością po jej powrocie.
Zignorowała go i wyminąwszy weszła ze śpiącym
dzieckiem po schodach do swego mieszkania, zamy-
kając mu drzwi przed nosem.
Nie mogła jednak wciąż go ze sobą zabierać.
Gdyby powtórzyła się taka noc jak sobotnia, Stephen
byłby wyczerpany. Nie mogła również poprosić o po-
moc Maxa, a nie wypadało prosić Agnes jeszcze i o to.
W końcu zadzwoniła do Joan, która zgodziła się
przyjechać i zostać ze Stephenem podczas kolejnego
nocnego dyżuru.
I wtedy, we wtorek, zaczął się jej okres. Znikła
przyczyna ich kłótni, a także jej nadziei i marzeń.
W pewnym sensie odczuła ulgę, ale jednocześnie
coś w niej umarło. Tak bardzo chciała drugiego
dziecka, choć nie pozwalała sobie żywić nadziei. Teraz
ta nadzieja okazała się próżna.
Tego samego ranka zjawiła się u niej pani Bickers,
z wyrazem ulgi na rozpromienionej twarzy. Zaczął się
jej okres i chciała, by założyć jej spiralę.
- Pamiętam, co pani mówiłam, ale kocham go na
swój sposób i wiele razem przeżyliśmy. Być może,
z czasem, będę czuła do niego coś innego, ale jestem
pewna, że nie chcę mieć więcej dzieci. Wdzięczna
jestem za pigułki, które mi pani dała.
Cathy odpowiedziała coś wymijająco i przy pomo-
cy Sarah zręcznie założyła spiralę, zapewniając pani
Bickers poczucie bezpieczeństwa przynajmniej w tej
jednej dziedzinie.
- A jak sprawy finansowe? - spytała.
-
Rozmawialiśmy już o oficjalnym rozłożeniu spłat
i właśnie staram się znaleźć jakąś dzienną pracę, choć
trudno dostać taką, która nie kolidowałaby z prze-
rwami w szkole, a nie odważę się pracować wieczora-
mi, bo nie wiadomo, co wpadnie Tomowi do głowy,
jeśli nie będę go cały czas pilnować.
-
Nadal nie może mu pani zaufać? - zapytała
łagodnie Cathy.
- A pani by ufała? - parsknęła pani Bickers.
- Chyba nie. - Cathy pokręciła głową.
-
To niemożliwe. Wie pani, można przeżyć razem
z kimś wiele lat myśląc, że zna się go, a potem okazuje
się, że to nieprawda, że cały czas żyło się w kłamstwie,
ale wszyscy nadal oczekują, że zostanie się z nim i
wyciągnie z więzienia, jeśli tam trafi... och, nie musi
pani wysłuchiwać tego wszystkiego.
Wstała i uśmiechnęła się wyraźnie znużona.
- Dziękuję za wszystko, co pani dla mnie zrobiła.
-
Nie ma za co. Proszę przyjść, kiedy będzie mnie
pani potrzebować.
Po jej wyjściu Cathy siedziała przez chwilę w za-
dumie, wpatrując się w drzwi. Elaine Bickers miała
rację: to złudzenie, że zna się drugiego człowieka.
Pozwoliła Maxowi na czułość, która przesłoniła jego
szorstkość z początków znajomości. Szokiem stało się
114
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
115
odkrycie, że w rzeczywistości obie te cechy były w nim
nierozdzielne. Ponoć trzeba umieć pogodzić się z prze-
ciwnościami losu!
Westchnęła. No, cóż, to chyba lepiej, że nie jest w
ciąży. Zapewne byłby despotą, jeśli chodzi o jego
prawa.
Powstrzymując zbierające się łzy, nacisnęła przy-
cisk wzywający kolejnego pacjenta.
Wieczorem Max przyparł ją do muru.
- Catherine, musimy porozmawiać - powiedział
zdecydowanie, blokując jej przejście, kiedy chciała
wejść po schodach do swego mieszkania.
- Nie mam nic do powiedzenia - powiedziała co
najmniej tak samo zdecydowanie.
- Ale ja mam. Twoja postawa jest śmieszna. Jak,
do diabła, mamy razem pracować, jeśli nie możemy o
niczym porozmawiać?
Zatrzymała się i zmusiła do spojrzenia mu w oczy.
- Chcesz porozmawiać o pracy?
Opuścił wzrok na swoje ręce, potem znowu pod-
niósł go na nią.
- Nie. Chcę porozmawiać o nas.
- Jakich nas, Max. Jesteś ty oraz ja i mój syn.
- I dziecko, które możemy mieć, bo uparłaś się bez
sensu, żeby nie ...
- Co zrobiłam? A co powiesz o swoim braku
rozwagi. Czy to się nie liczy? Chociaż powinnam być
ci za to wdzięczna, bo inaczej mogłabym nigdy nie
dowiedzieć się, jakim jesteś bezwzględnym łajdakiem!
Mocno wciągnął powietrze, z trudem próbując się
opanować.
-Bez względu na twoje osobiste uczucia wobec
mnie, nie mogę pozwolić, byś wzięła na siebie całą
odpowiedzialność za dziecko.
-O, doprawdy? No, no. Wyrzuty sumienia... a może
masz zamiar zaproponować mi krztynę twoich
pieniędzy?
Zacisnął wargi w wąską linię, bliski wybuchu.
- Do diabła, to jest wystarczająco trudne bez
twoich wrednych uwag na temat mojej uprzywilejo
wanej pozycji! - warknął. - Będziemy o tym roz
mawiać czy nie?
Zrezygnowała. Poza tym, nie było już o co walczyć.
- Nie ma o czym rozmawiać, Max...
-
Jak to nie ma o czym? Kto będzie opiekował się
dzieckiem, kiedy będziesz w pracy? Czy będzie cię stać
na odpowiednią opiekunkę? Będziesz musiała mieć
więcej czasu; jest mnóstwo spraw do omówienia...
- O co chodzi, Max? - spytała cierpko. - Boisz się,
że się przepracujesz, kiedy pójdę na urlop ma-
cierzyński?
- Do licha, Catherine, bądź poważna. Po prostu nie
możemy bez końca unikać siebie i sprawy...
- Nie ma o czym mówić, Max - przerwała łagodnie
- bo nie ma dziecka.
- Co takiego? - Patrzył na nią nieprzytomnie.
- Nie jestem w ciąży, Max. Wymknąłeś się z pu-
łapki.
- Och. - Przesunął wzrokiem, nadal oszołomiony, i
mogłaby przysiąc, że przez chwilę widziała w jego
oczach rozczarowanie. - Więc tak to wygląda.
-Tak.
Opuścił lekko ramiona, odwrócił się na pięcie i
powoli wyszedł.
Następnego dnia Joan zjawiła się w samą porę, by
Cathy zdążyła na swoje popołudniowe godziny przy-
jęć w przychodni. Zanim rozpoczęła pracę, wpadła
jeszcze do kuchni po filiżankę herbaty i zastała tam
Maxa. W pierwszym odruchu chciała wyjść, ale kiedy
spojrzał na nią i uśmiechnął się z przymusem, zmieniła
zdanie.
- Nie wychodź z mego powodu. Prawdę mówiąc,
chciałem cię zobaczyć. Zaopiekuję się Stephenem
wieczorem, więc nie musisz brać go z sobą. Nie ma
sensu, żeby cierpiał z powodu naszej sprzeczki...
116
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
117
-
Sprzeczki? Nazwałabym to znacznie mocniej,
Max. A w ogóle, to skąd to nagłe zainteresowanie?
Nie powiesz mi chyba, że rzeczywiście ci na nim
zależy?
-
Nie mów głupstw, oczywiście, że mi zależy - od-
parował. - Jeśli upierasz się, żeby zabierać go ze sobą,
kiedy z łatwością mogę mieć na niego oko, to uważam
to za małostkowe i śmieszne.
- Mimo że organizowanie opieki nad moim dziec-
kiem jest wyłącznie moją sprawą - powiedziała chłod-
no - to powiem ci, że przyjechała moja teściowa i
zostanie na noc.
- Na litość boską! Nie musiała wcale przyjeżdżać.
Powiedziałem, że zanim nie znajdziesz opiekunki,
będę opiekował się Stephenem podczas twoich dyżu-
rów. Dotrzymuję swoich zobowiązań, Catherine.
- Och, jestem tego pewna - odparła słodkim gło-
sem. - Trudność polega na skłonieniu cię do ich
podjęcia. A teraz, wybacz mi, ale pacjenci na mnie
czekają.
Wyszła z herbatą do swego gabinetu.
- Niech go diabli porwą! - zaklęła. Wiedziała, że
była dla niego niesprawiedliwa, ale nie dbała o to.
Gdyby tylko nie czuła się tak bardzo zmęczona!
Najbardziej potrzebowała dobrze przespanej nocy, ale
za każdym razem gdy się kładła, wracała myślami do
Maxa, a to nie sprzyjało odprężeniu.
Po zakończeniu przyjęć w gabinecie, zanim wróciła
do domu, odbyła jeszcze dwie wizyty. Joan rzuciła na
nią okiem i natychmiast wysłała do łóżka.
- Prześpij się trochę, póki możesz. Obudzę cię, jak
będę kładła Stephena, żebyś mogła coś przegryźć
i powiedzieć mu dobranoc.
Joan obudziła ją o ósmej. Cathy ucałowała Stephe-
na na dobranoc i poszła do kuchni. Prawie automa-
tycznie pochłonęła przygotowaną przez teściową sa-
łatkę z kurczaka i sok z grapefruita. Potem przeszły do
salonu i zamknęły drzwi. Usiadły naprzeciwko siebie.
- Teraz powiedz mi, co się stało - poprosiła Joan.
Cathy uśmiechnęła się blado.
- Tak bardzo to po mnie widać?
- Tak. Max?
- Max. - Cathy westchnęła. - Byłam głupia, Joan.
Pozwoliłam sobie uwierzyć w to, że mnie pokocha i że
polubi Stephena, co okazało się prawdą, ale nie do
tego stopnia, żeby chciał podjąć się jakichś
zobowiązań.
- Wobec Stephena czy wobec ciebie?
- To przecież jedno i to samo, nie sądzisz? Jeśli nie
chce zobowiązań wobec Stephena, to cóż z tego
wynika dla mnie?
- Mogłabyś mieć z nim romans.
Cathy poczuła pod powiekami łzy.
- Nie sądzę. Za bardzo cierpię po jednej tylko
wspólnej nocy, by ryzykować, że wejdzie mi to w
nałóg.
- Och, kochanie. - Joan pochyliła się i delikatnie
ścisnęła jej dłoń. - Zapewne stało się to niespo-
dziewanie?
- Można to tak nazwać. Nie wiem, co mam robić.
Za każdym razem kiedy go widzę albo słyszę jego
głos, serce przestaje mi bić. Jestem na niego wściekła,
ale tak bardzo go kocham...
Przycisnęła zwiniętą w pięść dłoń do ust, by po-
wstrzymać szloch. Joan objęła ją matczynym gestem,
przytuliła i pocałowała.
- Och, czuję się jak ostatnia idiotka - westchnęła
Cathy.
-
Naprawdę uważasz, że nie ma żadnej nadziei?
Cathy opowiedziała jej o ich porannej kłótni w nie
dzielę.
-Wiesz, chyba jestem w stanie zrozumieć, że nie
chce zaczynać od posiadania dziecka... - powiedziała
Joan.
- Ale przecież wie, że ja mam dziecko! Wiedział
o tym od początku, więc jest trochę za późno, by
118
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
119
używać takiego wykrętu. Nie, on po prostu chciał
mieć romans i jak tylko okazało się, że może chodzić
o coś więcej, postanowił się wycofać. Powinnam zdać
sobie z tego sprawę wcześniej. Żaden normalny, zdro-
wy i przystojny mężczyzna nie żyje samotnie mając
trzydzieści cztery lata, jeśli nie chce tak żyć. Zwłaszcza
taki, który ma mnóstwo pieniędzy!
- Chyba że po prostu nie spotkał kobiety, na którą
czekał.
Cathy parsknęła nerwowo.
- Uwierz mi na słowo, ja nią nie jestem. Chce miłej,
dobrze wychowanej pierwszej naiwnej, z mentalnością
domatorki, by chowała mu spadkobierców według
jego zasad, a nie podstarzałej i pomarszczonej rudej
wiedźmy z cudzym dzieckiem!
-Jesteś pewna, że tylko on stawia przeszkody?
- Joan wpatrywała się w nią ze zdumieniem. - Za-
brzmiało to tak, jakbyś miała uraz na tle jego pienię-
dzy, choć, skoro je odziedziczył, trudno go za to winić.
A jeśli chodzi o podstarzałą rudą wiedźmę, to nie
wydaje się, by go to odstraszało. Czy nie powinnaś
kupić sobie nowego lustra?
-Joan, nie wygłupiaj się. Nie musisz podnosić
mnie na duchu frazesami o moim świetnym wy-
glądzie. Wiem, jak wyglądam i kim jestem. Pragnę
jedynie być sama i żyć w spokoju. Nie chciałam
zakochać się w Maksie, ale stało się, lecz on mnie
nie chce i...
-
Powiedział ci to? Dałaś mu szansę powiedzieć, co
czuje naprawdę?
-
Och, nie martw się - prychnęła Cathy. - Bardzo
jasno przedstawił swoje uczucia. Ma wspaniały dar
wymowy. Kończył ekskluzywne szkoły.
-
Catherine, ty gorzkniejesz, naprawdę. Od śmierci
Michaela cały czas martwiłam się o ciebie, ale miałam
nadzieję, że w końcu spotkasz odpowiedniego męż-
czyznę i wrócisz do życia. Zamiast tego widzę, jak
litujesz się nad sobą i zatruwa cię gorycz.
-
Och, Joan. - Cathy utkwiła w niej przerażony
wzrok. - Czy takie właśnie robię wrażenie? Przykro
mi, po prostu niezbyt dobrze znoszę, kiedy ktoś mnie
odtrąca.
-
Wiem. I dlatego robisz wszystko, żeby nikt cię
nie pożądał. Wmawiasz sobie, że nikt cię nie zechce,
bo to ci oszczędza wysiłku zmagania się z realnym
światem i znalezienia sobie partnera. Kłopot w tym,
że kiedy po raz pierwszy od wieków zainteresował się
tobą jakiś mężczyzna, nie wiesz, jak postąpić, wielka
szkoda, bo dobrze by ci to zrobiło.
Cathy zachichotała cicho.
-
Max by się ucieszył, gdyby cię usłyszał. Mówi mi
to samo od tygodni.
-
Ha! I nie przyszło ci na myśl, że coś w tym jest?
Może powinnaś wziąć jego ofertę za dobrą monetę
i cieszyć się z życia przez jakiś czas?
-
Gdybym tylko mogła. Ale romans dla przyjem-
ności to nie dla mnie. Przyszłoby mi zapłacić za to
zbyt wysoką cenę. Za bardzo się angażuję i potrzebuję
tego, czego on mi dać nie może albo nie chce... Poza
tym, nie byłoby to w porządku wobec Stephena. Nie
zdawałam sobie dotąd sprawy, jak on bardzo po-
trzebuje ojca, a teraz widzę, że coraz bardziej liczy się
z Maxem i wiem, że będzie mu ciężko. - Westchnęła
ze smutkiem. - Chciałabym, by Michael żył. Nim
zachorował, byliśmy szczęśliwi. Jestem przekonana,
że bylibyśmy udanym małżeństwem.
- Nie możesz zmienić przeszłości, Cathy.
-
Cóż, nie wydaje się, bym miała więcej szczęścia
obecnie czy w przyszłości! Joan, ja po prostu nie
wiem, co robić. Wiem tylko, że udręką jest patrzeć na
niego codziennie wiedząc, że mnie nie kocha...
Podeszła do okna i niewidzącym wzrokiem wpat-
rywała się w ogród.
- Nie wiem, jak długo to wytrzymam. Gdybym
z nim nie spala, stłumiłabym swoje uczucia i nie
zwracała na niego uwagi, ale teraz... Był tak delikatny
120
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
121
i czuły, jakby naprawdę chodziło mu o moje uczucia.
Czułam się tak bardzo kochana, pożądana i potrzebna.
A następnego ranka... och, to było straszne! Nie
chciałam wierzyć własnym uszom!
Joan podeszła do niej i współczująco położyła dłoń
na jej ramieniu.
- Cathy, jeśli sytuacja będzie nie do zniesienia, jeśli
będziesz czuła, że musisz stąd odejść, to u mnie zawsze
jest miejsce dla ciebie. Nie obawiaj się przyznać do
pomyłki i wracaj do domu.
Dopiero w tym momencie Cathy zdała sobie spra-
wę, jak bardzo Barton stało się jej domem. Gdziekol-
wiek się znalazła, wszyscy ją rozpoznawali i pozdra-
wiali. Była bliska zaprzyjaźnienia się z Megan Carver,
a i Sarah zapraszała ją usilnie na kolację. Stephen
znalazł w Rickym przyjaciela i często bawili się razem
po szkole. Wiedziała też, że jest do kupienia mały
domek nad rzeką i miała nawet zamiar pójść do
pośrednika, by spytać o cenę, ale teraz... O, tak,
zrobiła błąd, zapuszczając korzenie. Porzucenie tego
miejsca mogłoby złamać jej serce, ale czy pozostanie
tu byłoby mniej bolesne?
-Teraz tu jest mój dom - powiedziała cicho. -
Kocham to miejsce i zaczynam zawierać przyjaźnie.
Chciałabym tylko, żebyś była bliżej, żebym mogła
wpadać do ciebie na kawę, jak dawniej. Brakuje mi
tego. Ty zawsze wiesz, o czym mówię i nie muszę
przed tobą udawać. Wiem już, co powinnam zrobić:
wyprowadzić się z tego mieszkania, znaleźć nową
opiekunkę i po prostu zachować w stosunku do niego
dystans. Kiedy będę miała własne grono przyjaciół,
nie będzie tak źle. Jestem pewna, że znalazłam się w
jego łóżku w dużej mierze z samotności.
- Hmm - mruknęła z rezerwą Joan. Cathy
uśmiechnęła się blado.
- Nie zgadzasz się z tym?
-Nie. Wywarł na tobie ogromne wrażenie już
podczas pierwszego spotkania. Tłumaczenie się samo-
tnością to chowanie głowy w piasek. Kochasz go,
Catherine, i jeśli sądzisz, że rzucając się w wir zajęć
przezwyciężysz tę miłość, to oszukujesz samą siebie.
Dzwonek telefonu przerwał dalszą rozmowę, która z
każdą chwilą stawała się dla Cathy coraz trudniejsza.
- Dzięki Bogu, że przyjechałaś, bo nie mogłabym
wyciągać Stephena tyle razy z łóżka - powiedziała
rankiem do Joan, kiedy wstała zmęczona.
- To nic takiego. Pamiętaj, że kiedy tylko będziesz
tego potrzebowała, moje drzwi są zawsze dla ciebie
otwarte.
Cathy podziękowała ze ściśniętym gardłem i pożeg-
nawszy ją pojechała do przychodni, odwożąc po
drodze Stephena do szkoły.
Max wszedł za nią do gabinetu.
- Mogę zamienić z tobą słowo?
- Czy to ważna sprawa? - Westchnęła.
- Nie wiem, ale postaram się nie marnować twego
czasu - powiedział z sarkazmem. - Chodzi o Clair
Hooper.
- A co z nią? Jest astmatyczką.
- Wiem, jest jedną z moich pacjentek, ale ma
przyjść tu dziś rano i jej matka prosiła o wizytę u
ciebie. Zastanawiam się, czy stało się coś, o czym
powinienem wiedzieć.
Wzruszyła ramionami.
- Nic szczególnego, oprócz tego, że Paulina nie
wysłała jej na konsultację specjalistyczną parę miesię-
cy temu, kiedy pojawił się problem. Powiedziałam jej
matce, że potrzebne są testy i obserwacja, aby poznać
przyczynę, choć może być ich więcej niż jedna, i pew-
nie dlatego chce przyjść do mnie. Ostatni atak dziew-
czynka miała w sobotę, kiedy strzyżono wokół traw-
niki. Być może jest uczulona na trawę.
- Ale zaczęła chorować w lutym, więc nie może to
być wyłącznie trawa. - Przysiadł na brzegu biurka.
122
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
123
- Nie, też o tym myślałam. Spytam ją, czy nie
kojarzy jakiegoś wydarzenia z pierwszym atakiem w
lutym.
- Niedawno się przeprowadzali. Jeśli to było w lu-
tym, warto by pomyśleć o dywanach.
- Dywanach?
- Stwierdzono, że alergeny zawarte w kurzu znacz-
nie łatwiej uwalniają się z dywanów wełnianych niż
syntetycznych. Niedawno było coś o tym w „Lancet".
Wstał i położył na biurku dokumentację lekarską
Clair.
- Poszukam tego artykułu. Powinienem go jeszcze
gdzieś mieć.
Poczuła nagle, że zachowała się niegrzecznie.
-Max?
Zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. - Przelotny uśmiech przemknął mu
przez twarz. Otworzył drzwi, lecz nie wyszedł. - Co z
piątkową nocą?
- Słucham???
- Masz dyżur. Czy znów przyjedzie Joan?
Cathy westchnęła.
- Niestety, nie może, ma dyżur w swojej organiza-
cji dobroczynnej.
- Co zrobisz ze Stephenem?
-Poproszę matkę Ricky'ego, żeby wzięła go na noc
do siebie.
- Och... w porządku. Gdyby nie mógł tam zostać,
daj mi znać. Moja oferta jest nadal aktualna.
-Max - powiedziała bardzo zakłopotana - naprawdę
nie myślę, by w tych okolicznościach...
- Do diabła z okolicznościami - przerwał. - Nie
możesz co chwilę wyciągać biednego dziecka z łóżka.
Jeśli nie uda ci się czegoś zorganizować, z przyjemno
ścią zaopiekuję się nim. W porządku?
Z wysiłkiem podniosła na niego wzrok.
- Dobrze. I dziękuję.
Chrząknął i wyszedł.
No i co miała o tym myśleć? Czy naprawdę
troszczył się o Stephena, czy tylko honor nie pozwalał
mu wycofać się z danego słowa?
Pani Hooper pamiętała, że pierwszy atak wystąpił u
Clair parę dni po przeprowadzce. Przyznała, że
dywany w salonie i sypialniach mają domieszkę weł-
ny, zaś w poprzednim domu wszystkie były z poli-
propylenu bądź antronu. Skoro przed pierwszym
atakiem Clair pomagała w pracach domowych po
przeprowadzce, zaś objawy podczas ostatniego ataku
nasiliły się po zamknięciu okien, to znaczy, że mogła
być uczulona na roztocza żyjące w kurzu, zaś wełnia-
ne dywany sprzyjały wystąpieniu ataku.
Clair miała zgłaszać się do przychodni przyszpital-
nej na kolejne badania testowe, a w międzyczasie dwa
razy dziennie brać inhalacje kortykosterydowe i nie
przebywać długo w pokojach z wełnianymi dywanami.
- Proszę dać znać, gdyby nie było poprawy, ale
chyba odkryliśmy już przyczynę, a w każdym razie jej
część - poinformowała Cathy matkę dziewczynki.
W piątek rano znalazła na swoim biurku artykuł z
dopiskiem Maxa: Mam nadzieję, że się przyda. M.
Spotkała go później i opowiedziała mu, czego
dowiedziała się od pani Hooper.
-
W zasadzie wszystko zgadza się z treścią artykułu
- podsumowała.
- Na to wygląda - potwierdził. - Jakie masz plany
na dzisiaj? - spytał, zmieniając nagle temat.
- Nie skontaktowałam się jeszcze z matką Ri-
cky'ego - odpowiedziała wymijająco, choć była to
nieprawda.
- No cóż, wiesz, gdzie mnie znaleźć - oznajmił
krótko i wyszedł.
Wieczorem musiała jednak przyznać się do porażki
i poprosić go, by zwrócił uwagę na Stephena.
- Nie martw się o niego - uspokoił ją.
Chłopiec był uszczęśliwiony takim rozwiązaniem.
124
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
125
Znowu miała wyczerpującą noc. Rankiem, po
przebudzeniu, znalazła kartkę od Maxa, tym razem nie
w sypialni.
„Agnes źle się czuje, więc zabrałem Stephena ze
sobą do miasta. Do zobaczenia po twoim powrocie z
przychodni. Max."
Przed wyjściem do pracy nie miała czasu zdener-
wować się na niego za samowolne rozszerzenie oferty
usług, ale jak tylko wyszedł ostatni pacjent, zaczęła
narastać w niej złość.
Zastała ich w ogrodzie.
- Powinieneś mnie obudzić i powiedzieć, a nie
zostawiać kartkę! To moje dziecko i ja mam wobec
niego obowiązki, a nie ty! - krzyczała rozdrażniona.
- O, Boże, powinienem był się domyślić, że źle
robię - powiedział zmęczonym głosem. - Nie można
cię zadowolić. Albo nie jestem odpowiedzialny, albo
aż za bardzo. Musisz się zdecydować.
-Ja? To niezłe. Kto tu ma problemy ze zobo-
wiązaniami?
Westchnął i potrząsnął głową.
- Catherine, nie mam żadnych problemów ze zo-
bowiązaniami...
- Nie masz, bo ich unikasz!
Stephen jak zwykle bawił się z psem na trawniku.
Zawołała go. Przybiegł razem z Penny, tryskając
radością i entuzjazmem.
- Cześć, mamusiu. Zrobiliśmy na lunch różne sa-
łatki i Max kupił taką dziwną różową rybę, całkiem
przezroczystą, która okropnie pachnie, ale jest wspa-
niała. .. Max, jak ona się nazywa?
- Wędzony łosoś.
- Nie było mowy o lunchu. - Czuła, że jest mani-
pulowana.
Max wzruszył ramionami.
-Wszyscy musimy coś zjeść, więc wydawało się
sensowne, żebyśmy zjedli razem. Ponadto, przygoto-
wania zajęły nam cały ranek, no nie, kolego?
Stephen z zapałem pokiwał głową.
- Max, naprawdę, nie powinieneś... - urwała.
- Chciałem porozmawiać z tobą - powiedział nie-
pewnie i wzruszył znów ramionami - spokojnie, bez
przeszkód. Pomyślałem, że gdybyśmy zjedli razem
lunch, a potem poszli ze Stephenem i Penny na spacer
nad rzeką, mielibyśmy trochę czasu, by wspólnie coś
ustalić.
- Max, nie ma nic do ustalania...
- Później - przerwał jej miękkim tonem. - Stephen,
co ty na to, by mi pomóc przynieść wszystko tutaj?
Możesz zacząć od przyniesienia mamie czegoś do
picia.
Po kilku chwilach pojawili się z powrotem. Stephen
z wysoką szklanką, z której rozlewał coś przezroczy-
stego i musującego, co okazało się dżinem z tonikiem,
a Max z ogromną tacą apetycznie wyglądających
malutkich kanapek. Z głębokim ukłonem postawił ją
na stole.
- Voila, madame. Podano lunch.
Westchnęła i zrezygnowana usiadła. Wymruczała
mechanicznie dziękuję i próbowała skoncentrować się
na jedzeniu. Było pyszne, ale nie mogła powstrzymać
się od rzucania ukradkowych spojrzeń w kierunku
Maxa. Jak zwykle wyglądał świetnie.
Nic dziwnego, że mu uległam, pomyślała z rozpa-
czą.* Względy takiego mężczyzny schlebiają próżności
każdej kobiety.
Ich spojrzenia nagle się spotkały. Cathy przeżyła
wstrząs. Dostrzegła w jego oczach pożądanie. Zaczęła
besztać Stephena za karmienie Penny pod stołem.
- Wiecie co, a może byśmy wzięli teraz psa na
spacer? - spytał Max, a Penny natychmiast przybiegła
do niego z błyszczącymi oczami i wywieszonym języ
kiem. - Ktoś mógłby pomyśleć, że wiesz co znaczy
spacer - zwrócił się do psa, który tańczył wokół jego
nóg, szaleńczo wymachując ogonem.
Max popatrzył na Cathy.
126
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
127
- Chodźmy w dół ogrodu, wzdłuż muru - za
proponował.
Ruszyli. Stephen i Penny pobiegli przodem. Cathy
czekała, aż Max zacznie rozmowę. Nie wyglądało
jednak na to, by było mu śpieszno, a ona za żadne
skarby nie chciała jej sprowokować. Ta konfrontacja
zapowiadała się nieprzyjemnie dla nich obojga.
Pomógł jej przejść przez mur i poprowadził polami
na skraj doliny, w miejsce, gdzie rzeka leniwie skręcała
w kierunku miasta. Penny była już w wodzie, a Ste-
phen siedział na brzegu i zdejmował buty i skarpetki.
-Mamusiu, weź moje buty! - wrzasnął i zaczął
przedzierać się przez wodę za psem.
- Tu jest mielizna, nic mu nie będzie - zapewnił
Max, widząc jej zaniepokojenie. Podniósł buty Ste
phena. - Siądźmy tutaj - powiedział, wskazując leżący
w poprzek ścieżki pień.
Usiedli na jego gładkiej powierzchni; buty Stephe-
na leżały pomiędzy nimi. Max spojrzał na nie i pars-
knął z goryczą.
- Symboliczne, nie sądzisz?
- Max, to nie przez Stephena.
- Nie. - Spojrzał na chłopca, chlapiącego się radoś-
nie w rzece. - Masz rację, nie. - Westchnął głęboko i
popatrzył na nią. - Nadal cię pragnę, wiesz o tym.
Nocami prześladuje mnie wspomnienie twego ciep-
łego, miękkiego ciała i namiętnych okrzyków, które...
- Max, przestań! - Zakryła uszy dłońmi. Jej poli-
czki płonęły. Z zapamiętaniem próbowała odsunąć
obrazy, które wywołał w jej pamięci.
-
Catherine, na miłość boską, czy nie możemy
znaleźć dla nas jakiegoś rozwiązania? To, że nie
oświadczyłem ci się po jednej nocy nie oznacza, że nie
zależy mi na tobie.
-
Och, wiem, że ci zależy. Mnie także. - Odwróciła
się ku niemu i z wysiłkiem zatrzymała wzrok na jego
twarzy. - Jak tylko uświadomiłam sobie, jak bardzo,
zrozumiałam, że to był błąd. To dlatego wtedy nie
wróciłam. Potrzebowałam czasu, by dojść do siebie po
tym, co zrobiłam. Byłam pewna, że to bez sensu, ale
wtedy zostawiłeś mi tę różę i pomyślałam, że, kto wie,
może nam się uda. Ale nie miałam racji, prawda? Nie
chcesz stałego związku, a ja dla dobra Stephena, a
także ze względu na siebie nie potrafię żyć inaczej.
Tak więc jesteśmy w sytuacji bez wyjścia.
- To szaleństwo - powiedział miękko. - Przecież
nadal mnie pragniesz... Wiem, widzę to w twoich
oczach. Było nam razem tak dobrze. Catherine, daj
nam szansę.
- Szansę na co? Na zaspokojenie twoich egoistycz-
nych kaprysów?
- Jesteś niesprawiedliwa - obruszył się. - To było
dalekie od egoizmu i nie pamiętam, żebyś wyszła
wówczas niezaspokojona.
Spłonęła rumieńcem i odwróciła głowę.
-To prawda, ale gdyby było inaczej, czyż nie
uraziłoby to twej dumy? Poza tym, i tak nie o to
chodzi. Nie będę miała z tobą romansu, Max, i jeśli
mamy razem pracować, musisz to zaakceptować. Jest
w mieście dom do kupienia, któremu chcę się przyj-
rzeć, bo te przyjemne lunche i śniadanka muszą się
skończyć. Masz za bliski kontakt ze Stephenem, który
zaczyna zbyt lubić twoje towarzystwo, a ponadto nie
dam sobie rady, jeśli cały czas będziesz namawiał mnie
na pójście z tobą do łóżka. To po prostu nie fair. Jeśli
nie będziesz trzymał się ode mnie z daleka, będę
musiała stąd wyjechać.
- Wyjechać? - powtórzył zaskoczony. - Catherine,
nie możesz tego zrobić!
-Mogę, Max. I jeśli będę musiała, zrobię to.
Ostrzegałam cię od samego początku, że nie chcę
romansu, ale ty nie chciałeś uwierzyć, że mówię
prawdę. Cóż, to twoja ostatnia szansa.
Wstał.
- Dobrze. Jeśli tak być musi, to niech będzie. Nie
mogę pozwolić, byś wyrwała Stephena z Barton, gdzie
128
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
tak dobrze zapuszcza korzenie. Sama też wiesz, jak
bardzo potrzebna jesteś w pracy, więc oszczędzę ci w
przyszłości narażania się na moje egoistyczne
kaprysy.
Ze sztucznym ukłonem okręcił się na pięcie, gwiz-
dnął na psa i poszedł przez pola, zostawiając ją ze
Stephenem.
- Dokąd poszedł Max? - spytał chłopiec.
-
Musiał już pójść, jest dziś bardzo zajęty. Słuchaj,
a może byś pokazał mi te ryby, które razem łowiliście?
Zdjęła buty i weszła za nim do wody. Trzymając
się za ręce stali w rzece i wypatrywali piskorzy.
Żaden ból nie trwa wiecznie, przekonywała siebie.
Przecież przeżyła już stratę Michaela. Chyba nic już
nie może być gorsze od tego? Nawet utrata Maxa.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przez parę dni Cathy była pełna optymizmu. Max
zachowywał się uprzejmie, ale chłodno; nie podej-
mował żadnej próby namówienia jej na kontynuowa-
nie ich związku i schodził jej z drogi. Gdy była na
dyżurze, pilnował Stephena.
Nie było to jednak dobre rozwiązanie i Cathy
zdwoiła wysiłki, by znaleźć opiekunkę przed końcem
roku szkolnego.
Poszła też do pośrednika w handlu nieruchomo-
ściami. Okazało się, że domek nad rzeką jest droższy,
niż przypuszczała, ale pod każdym innym względem
spełnia jej oczekiwania. I, co najważniejsze, nikt w
nim już nie mieszkał, a pośrednik twierdził, że być
może na czas załatwiania formalności kupna właś-
ciciele zgodzą się go wynająć.
Obejrzała dom razem ze Stephenem, złożyła ofertę
i czekała na wynik. W pracy się nie nudziła, bo właśnie
zaczął się sezon kataru siennego i pacjentów było
więcej niż zwykle.
W czwartek w jej gabinecie zjawił się Max.
- Znalazłaś kogoś do opieki nad Stephenem pod
czas wakacji?
-Jeszcze nie. Pytałam w szkole. Jedna z matek
potrzebuje gotówki i mogłaby zaopiekować się nim
do czasu, gdy Judy zakończy pracę w barze.
Czoło Maxa przecięła zmarszczka.
- Czy uważasz to za dobre rozwiązanie?
- Nie mam wyboru, Max. Stephen ją zna, a Judy
wydaje się dość miłą dziewczyną. Ale i tak mam
130
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
131
zamiar próbować dalej i znaleźć opiekunkę na stałe...
och, i chyba znalazłam dom dla nas.
- Wiem, Sam mi powiedział.
-Sam?
- Sam Carver. Jest wspólnikiem tego pośrednika.
- Małe miasto.
- Tak. - Uśmiechnął się sztucznie. - Zastanawiał
się, dlaczego wyprowadzasz się ode mnie.
Cathy popatrzyła na swoje palce. Zacisnęła je tak
mocno, że kostki całkiem zbielały. Wzięła głęboki
oddech i rozluźniła się.
- Powiedziałeś mu prawdę?
- To, że jestem bezdusznym łajdakiem i zaprotes-
towałem przeciwko przyjściu na świat nie chcianego
dziecka?
- Mów za siebie! - Wyprostowała dumnie głowę. -
Ja go chciałam!
-Tak, jasno wyraziłaś swój pogląd. - Odwrócił
głowę, zaciskając szczęki. - Powiedziałem mu, że
chcesz po prostu mieszkać u siebie i poradziłem, żeby
pilnował własnego nosa.
- Dziękuję - uspokoiła się. - Jak on się czuje?
- Czuje się rozdrażniony i ogólnie wyczerpany, ale
onkolog jest bardzo zadowolony z efektów radio-
terapii. Uważa, że nie było jeszcze przerzutów guza i
sądzi, że prognoza jest wspaniała. Przy okazji, Megan
wybiera się dziś do ciebie. Ma straszliwe wymioty
poranne.
- Chyba dręczy się Samem. Też miałam wymioty.
Spróbuję dać jej jakieś leki.
Kiedy Megan pojawiła się w gabinecie, było oczy-
wiste, że jest w bardzo złym stanie.
- Zwracam nawet wodę - przyznała. - Czuję się
zupełnie wyczerpana.
Cathy zebrała w fałdę skórę na wierzchu jej dłoni i
puściła ją. Fałda pozostała, nieznacznie tylko spła-
szczona.
- Megan, jesteś bardzo odwodniona. Jeśli to się
nasili, będziesz musiała pójść do szpitala na kroplówkę.
-Ale ja nie mogę! - krzyknęła z przerażeniem. -
Sam mnie potrzebuje.
- Tak, ale zdrowej i silnej. Tak samo jak twoje
dziecko. Co sądzisz o wzięciu leków?
- Och, nie, nie mogłabym. Gdyby z dzieckiem było
coś nie w porządku, czułabym się winna do końca
życia.
- Dobrze. A więc musimy zabrać się do tego
inaczej. Próbowałaś ssać kostki lodu?
- Kostki lodu?
-Tak. Spróbuj też gazowanej wody: mineralnej,
sodowej czy innej tego typu. Może też być nieklaro-
wany sok z jabłek. Kiedy organizm zatrzyma wodę,
może poprawi ci się samopoczucie i będziesz w stanie
jeść: plasterki obranego zimnego jabłka, ryż gotowany
na wodzie. Nie gotuj dla Sama i nie pozwól mu
gotować intensywnie pachnących potraw. Powiedz
mu, żeby robił sobie sałatki i jadł je w ogrodzie.
-Wyobrażam sobie, co on na to powie! - Za-
chichotała, mimo zmęczenia.
- Megan, mówię poważnie. Jesteś na granicy tego,
co nazywa się hyperemesis gravidarium, z grubsza
tłumacząc, wymioty niepowściągliwe. Mogą zagrażać
utrzymaniu ciąży. Jeśli nie będzie poprawy w ciągu
czterdziestu ośmiu godzin, będziesz musiała pójść do
szpitala, czy tego chcesz, czy nie. W którym jesteś
tygodniu?
- W dziesiątym.
-
Właśnie. Masz przed sobą jeszcze dwa, może
cztery tygodnie, podczas których te objawy będą
stopniowo zanikać. Najlepsze w ciąży jest to -uśmiech-
nęła się Cathy - że, z definicji, jest to stan przejściowy!
-Dzięki Bogu! - Megan roześmiała się. - Cóż,
przynajmniej wiem teraz, jak czuje się Sam podczas
radioterapii.
132
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
133
-
Osobiście uważam, że jest odwrotnie - odparła
współczująco. - Cieszę się, że Sam ma dobre prognozy.
- Odpukać.
Cathy spojrzała jej badawczo w oczy.
- Nadal się niepokoisz, prawda?
-Sama nie wiem... Stale słyszy się o ludziach
umierających na raka.
-Megan, Sam ma znacznie większe szanse, niż
przypuszczasz. Z tego co mówił Max wynika, że
onkolog jest zadowolony i przekonany, że guz został
zlikwidowany.
- Och, mam nadzieję, że to prawda. - Megan
przełknęła ślinę i rozejrzała się w panice. - Cathy,
przepraszam cię... - Rzuciła się do zlewu i przez kilka
chwil stała tam bezradnie, ulegając nudnościom, a po
tem opadła z powrotem na krzesło. Cała drżała.
- O Boże, chcę wrócić do domu.
- Jak tu dotarłaś? - spytała Cathy.
- Przyjechałam.
- Czy mam zadzwonić do Sama, żeby zabrał cię do
domu?
- A mogłabyś?
- Tak, naturalnie. - Podniosła słuchawkę, wybrała
podany przez Megan numer i przekazała wiadomość.
- Będzie tu za parę minut. Czy jesteś w stanie zaczekać
w poczekalni? Mam jeszcze kilku pacjentów.
Kobieta kiwnęła głową i trzęsąc się wstała.
- Dziękuję, Cathy.
- Drobiazg. Wpadnę później do ciebie, żeby spra-
wdzić, jak się czujesz.
Obserwowała wychodzącą Megan. Zauważyła, jak
bardzo jest wychudzona. Biedna kobieta. Rozdarta
między Samem i dzieckiem.
Parę chwil potem zadzwonił telefon.
- Słucham?
- Wziąłem Megan Carver do pokoju zabiegowego,
żeby się położyła. Co ty sobie, u licha, wyobrażasz,
każąc jej czekać w poczekalni?
Cathy odsunęła słuchawkę od ucha, patrząc na nią z
niedowierzaniem. Powinna chyba zawiązać mu supeł
na krawacie, żeby pamiętał, co mówi.
- Myślałam, że takie tu są zasady - powiedziała z
jadowitą słodyczą.
-
Och, do cholery, nie udawaj głupiej! Oczekuję od
ciebie elastyczności.
- Sądziłam, że wykazałam się nią ostatnim razem!
- warknęła i rzuciła słuchawkę na widełki.
Jakiś czas potem wpadła na niego w kuchni i na-
tychmiast rzuciła się do ataku.
- Jak śmiałeś?! - zawołała z furią. - Nasze stosunki
są wystarczająco trudne bez zmieniania reguł co pół
minuty!
- Też cię witam. - Bawił się kubkiem. - Kawy?
- spytał łagodnie.
- Nie kuś mnie. Mogłabym wylać ją na ciebie
- odparowała i wymaszerowała z godnością. Niech go
cholera weźmie!
Po zakończeniu przyjęć w poradni dla kobiet,
odbyciu kilku wizyt, podpisaniu recept na powtórzenie
leków dla przewlekle chorych i popołudniowym
dyżurze w gabinecie była wykończona.
Na podjeździe do domu spotkała Agnes i Stephena.
- Muszę pójść do pani Carver - poinformowała
syna. - Weź ze sobą coś, czym mógłbyś pobawić się w
samochodzie, kiedy wpadnę do niej na rozmowę.
- Och, mamo, czy muszę? - jęknął.
- Tak, kochanie, proszę, pośpiesz się. A w drodze
powrotnej możemy wpaść na frytki i rybę.
- Chcę do McDonalda.
Westchnęła.
- W Barton nie ma McDonalda, Stephenie.
-
To dlaczego nie pojedziemy gdzie indziej? - upie-
rał się.
- Bo nie mam na to czasu, siły ani chęci! A teraz
chodźmy już...
134
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
- Nie! Nie chcę! Chcę zostać tutaj!
- Niestety, nie możesz. Wsiadaj do samochodu,
proszę, i przestań mi zawracać głowę.
Chłopiec wydaj wargi i kopał nogą żwir.
-Chcę zostać z Maxem - powiedział nadąsany,
rzucając spojrzenie na samochód, który właśnie za-
trzymał się przed domem.
- To niemożliwe. On jest zajęty. A teraz wsiadaj...
-
Zawsze mówisz, że on jest zajęty, a to nieprawda!
Po prostu nie chcesz, żebyśmy się przyjaźnili! Po
prostu go nie lubisz, a to nie znaczy, że on jest zajęty!
- argumentował z bezsporną logiką.
Cathy nie była w nastroju do wysłuchiwania logicz-
nych argumentów.
- Stephen, przestań kopać żwir w szkolnych bu
tach i wejdź do samochodu, proszę. Już!
-Jakieś problemy? - Max zbliżał się do nich z
rękami w kieszeniach.
- Poradzę sobie.
- Mama nie chce pójść ze mną do McDonalda, bo
jest zajęta i nie pozwala mi zostać z tobą, bo cię już
nie lubi, i nienawidzę jej! - Chłopiec, ku zdziwieniu
Maxa, wybuchnął płaczem.
- Stephen, uspokój się i wsiadaj do samochodu!
- wrzasnęła Cathy.
-Hej, hej, nie krzycz na niego. - Max położył rękę
na jej ramieniu i lekko pokręcił głową. - Mam
wrażenie, że chyba chodzi mu o coś innego. Musisz
wyjść?
- Tak, muszę. Obiecałam Megan Carver, że wpad
nę do niej, ale ten nieznośny bachor robi mi na złość...
Westchnął.
- Zostaw go ze mną. Idź do Megan, a ja postaram
się dociec, co się za tym kryje.
Spojrzała na ściągnięte ramiona syna i jego skuloną
postać, zwracającą się w stronę Maxa. Ogarnęło ją
przygnębienie.
- Zostań z Maxem.
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
135
Wzruszając ramionami, wsiadła do samochodu i
odjechała. We wstecznym lusterku zauważyła jeszcze,
jak obaj przykucnęli i rozmawiali z przejęciem. No,
trudno, w tej chwili nie może się tym przejmować.
Dom Carverów był podobny stylem do domu
Maxa, lecz mniejszy i bez bocznych skrzydeł. Sam
otworzył jej drzwi i zaprowadził do salonu. Megan
leżała na kanapie. Wyglądała blado, ale nie tak
mizernie jak wcześniej. Przed nią stała czarka z ko-
stkami lodu.
- Jak się czujesz? - spytała miękko Cathy.
- Trochę lepiej, odpukać. Te kostki lodu chyba
pomagają.
- Świetnie. Wyglądasz już lepiej. Odpoczywaj jak
najwięcej i pozwól mężowi krzątać się wokół ciebie.
Sam roześmiał się szeroko.
- Nie zachęcaj jej! I tak jest wymagająca.
- Jestem pewna, że sobie poradzisz. - Uśmiechnęła
się do niego. - Ty też dziś lepiej wyglądasz.
-
Tak, dzisiaj czuję się dobrze, ale jutro mam znowu
naświetlania i to mi niewątpliwie zepsuje weekend.
- Ale przynajmniej masz je na miejscu.
- Uhm. - Pokiwał głową w zadumie. Po chwili się
ożywił. - Aha, przypomniałem sobie, twoja oferta
kupna domu została przyjęta i chętnie wynajmą ci
dom na czas załatwiania formalności, ale dopiero po
podpisaniu umowy. Nie pozwolą ci wprowadzić się
tam wcześniej, bo gdyby umowa nie doszła do skutku,
nie mogliby zmusić cię do wyprowadzki. To oznacza
jeszcze parę tygodni mieszkania u Maxa, ale nie
przypuszczam, żeby konieczność zamieszkiwania w
Barton Manor była wielkim nieszczęściem!
Nie dla każdego, pomyślała ponuro. Odpowiedziała
coś niezobowiązującego, pożegnała się i ruszyła do
uroczego, pełnego konfliktów Barton Manor, by do-
wiedzieć się, czy jej syn postawił na swoim. Byłoby
dziwne, gdyby Max nie wsadził go w mercedesa i nie
zawiózł do McDonalda w Cheltenham!
136
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
137
Zastała ich na tarasie. Właśnie układali na grillu
kotlety z wołowiny.
- Domowy Big Mac - zaśmiał się szeroko Max.
- A może nazwiemy to Big Max? - zaproponował
Stephen.
- Słuchaj, masz za dużo energii. Przebiegnij się do
kuchni i przynieś z lodówki ketchup i masło.
Patrzyli na niego, gdy odchodził, a potem Cathy
obróciła się do Maxa. - I jak?
- Nie chce się przeprowadzić. Powiedział, że nie
cierpi nowego domu, bo tam jest malutki ogródek
i nie będzie mógł bawić się z Penny, a w końcu...
- przerwał. Był wyraźnie skrępowany.
-Tak?
- Powiedział, że będzie za mną tęsknił.
Cathy usiadła przy stole i objęła głowę dłońmi.
- Wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że będą z tym
problemy. Przylgnął do ciebie, bo zabrakło mu babci,
a teraz zabieram go również od ciebie, jak ostatnia
megiera. Stracił ojca, babkę, Delphine, ciebie, a na
dodatek będzie opiekowała się nim Judy zamiast
Agnes. Kiedy to się skończy? - spytała ze smutkiem.
Max usiadł obok i przykrył jej dłoń swoją ręką.
- Czy teraz rozumiesz, dlaczego nie podoba mi się
idea pracujących matek?
Zdecydowanym ruchem cofnęła dłoń.
- Ale ja nie mam wyboru! Co jeszcze mogę zrobić?
Wzruszył ramionami.
-Praca na pół etatu? Zastępstwa na czas roku
szkolnego? Musi być jakieś wyjście.
-Myślałam, że kiedy pójdzie do szkoły, będzie
łatwiej. Naprawdę wierzyłam w to, że życie w małym
mieście będzie dla nas lepsze. Może jednak powinnam
zostać w Bristolu, pracować na pół etatu i nie porywać
się jeszcze na kupowanie domu. Zapewne jestem
zachłanna, ale tak bardzo chciałam dać mu wszystko,
co mają inne dzieci.
Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał Max.
- A może najważniejsze, co możesz mu dać, a co
mają inne dzieci, to jego matkę - powiedział cicho.
Pełnym udręki wzrokiem wpatrywała się długo w
niego, a potem kiwnęła głową.
- Chyba masz rację. Zabiorę go z powrotem do
Bristolu, do Joan. Porozmawiam z Johnem Glove-rem.
Muszę zrezygnować z posady i... jest jeszcze umowa
najmu mieszkania...
-
Do diabła z tym wszystkim. Jeśli rzeczywiście
uważasz, że tak będzie najlepiej, John pozwoli ci
odejść w każdej chwili, a mieszkaniem się nie przejmuj.
Porwę umowę. Zgodziłem się je wynająć, bo było mi
wstyd, że stoi puste, a tylu ludzi nie ma gdzie mieszkać.
Poczuła gromadzące się pod powiekami łzy i za-
mrugała oczami, by je powstrzymać.
-
Jutro kończy się rok szkolny. Chciałabym zabrać
Stephena do Bristolu na weekend. Czy zdołasz znaleźć
jakiegoś lekarza na zastępstwo w tak krótkim czasie?
-
Jest tutaj w mieście jeden emerytowany, bardzo
dobry lekarz, który zwykle bierze u nas zastępstwa.
Jestem przekonany, że się zgodzi. - Spojrzał na nią ze
szczerym smutkiem i nakrył jej dłonie swoimi. - Wiel-
ka szkoda. Będzie mi ciebie brakowało.
- Och, Max, nie...
Przegrała walkę ze łzami, które spłynęły z poli-
czków i stoczyły się na ręce Maxa.
- Czy mama płacze, bo przypaliłeś kotlety?
Pociągnęła nosem i otarła łzy z policzków.
- Nie, kochanie, jestem tylko trochę zmęczona.
Stephen, chciałbyś pojechać do domu, do babci?
- Z tobą? - Spojrzał na nią podejrzliwie.
- Oczywiście, że ze mną. - Zmierzwiła mu włosy.
- A będziemy chodzić do parku, do McDonalda i w
inne takie miejsca?
- Jasne.
-To wspaniale. - Twarz mu się rozpogodziła. - Max
też pojedzie?
138
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
139
Wymienili znaczące spojrzenia.
- Nie, kochanie. Max musi tu zostać i opiekować
się pacjentami. I Penny też go potrzebuje.
- Na jak długo wyjedziemy?
Cathy wzięła głęboki oddech.
- Na zawsze. Będziemy tam mieszkać.
Stephen przeniósł wrok z Cathy na Maxa i pod-
szedł do swego bohatera.
- A co z Maxem? - spytał.
- Będę cię czasami odwiedzał, jeśli chcesz - za
proponował Max, obejmując go ramieniem.
-A przywieziesz Penny? - Chłopiec znów miał
wątpliwości.
- Jeśli będziesz tego chciał.
- Będę tęsknił za tobą. - Usta drżały mu niebez-
piecznie, był bliski płaczu.
Max z trudem przełknął ślinę.
- Nie. Nie będziesz miał na to czasu. Pomyśl, ile
przed tobą wycieczek do parku i ile Big Maców kupi
ci mama.
- Będę - powtórzył cicho.
-
Też będę za tobą tęsknił, synku - powiedział Max
niskim głosem i otoczywszy ramionami chłopca, przy-
cisnął go mocno do siebie. Potem uwolnił go z objęć,
wstał i, chrząknąwszy, niespodziewanie zmienił temat:
- Dobra, co z tymi kotletami?
Następnego dnia w pracy Cathy widziała Maxa
jedynie przelotnie. Z rozmowy z doktorem Johnem
Gloverem wynikało, że już go uprzedził. John bardzo
jej współczuł i nie robił żadnych trudności. Przekony-
wał, żeby wyjechała, jak tylko będzie gotowa.
- Przykro mi was zostawiać. Bardzo podobała mi
się praca tutaj i ludzie też mnie miło przyjęli. - Z wyją
tkiem Andrei, pomyślała, ale zachowała to dla siebie.
Pokiwał głową.
- Wszyscy bardzo wysoko cię tu cenią. Niefortun
nie się złożyło. - Westchnął ciężko. - Przypuszczam,
że w pewnym sensie Max miał rację. Gdybyś miała
oparcie w mężu, dyżury nocne nie byłyby problemem.
Do końca pracy nie spotkała Maxa. John przyszedł do
niej, by się pożegnać.
- Dopilnuj, żeby Elaine i Tom Brickersowie mieli
jakieś oparcie, dobrze? - powiedziała tonem pełnym
niepokoju. - Tom bardzo się stara, ale Elaine jest u
granic wytrzymałości.
- Nie martw się o nich, będziemy się nimi opieko-
wać. Życzę ci powodzenia.
Andrea pożegnała ją, nie próbując nawet zmusić się
do uśmiechu. Sarah nie pracowała w piątki, więc
Cathy zostawiła jej pożegnalną kartkę. Potem odebrała
Stephena ze szkoły i, zanim zaczęła pakowanie, poszła
z nim na ostatni spacer nad rzekę. Max się nie
pokazał.
Rano nie zobaczyła jego samochodu przed domem.
Nie była pewna, czy w ogóle pojawił się tu w nocy.
Kiedy zniosła rzeczy do samochodu, znalazła na
siedzeniu piękną, cudownie pachnącą czerwoną różę
oraz kartkę: „Nienawidzę pożegnań. Mam nadzieję, że
wam obojgu powiedzie się. Będę w kontakcie. Max."
Położyła różę nad tablicą rozdzielczą, żeby ją
dobrze widzieć, i zapakowała bagażnik pociągając
nosem. Potem, rzuciwszy po raz ostatni okiem na
dom, włączyła silnik i odjechała.
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
141
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Była to ulubiona pora dnia Cathy. Zwróciwszy
twarz ku promieniom zachodzącego słońca siedziała
w małym miejskim ogródku i próbowała zignorować
odgłosy ulicznego ruchu. Nawet tutaj, w typowo
willowej dzielnicy, miała nieustanne wrażenie hałasu.
Westchnęła. Zycie w Barton było tak spokojne, że
pomimo uczuciowego zamętu, jaki tam przeżywała,
była to dla niej oaza. Tęskniła za nim, jakby to był
jedyny dom, jaki miała. Powrót do Bristolu okazał się
najtrudniejszą decyzją w jej życiu.
Nawet Stephen, przepadający za McDonaldem,
pizzami, wycieczkami do parku i basenem, powiedział
jej dzisiaj, że nie lubi już Bristolu.
Oczywiście Max się nie odezwał. Stephen mówił o
nim niemal bez przerwy, codziennie pytał, kiedy
przyjedzie. Było jej trudno ciągle tłumaczyć, że jest
zbyt zajęty, kiedy prawda była prosta: nie zależało mu
na nich dostatecznie, by robić sobie kłopot.
Boże, dlaczego to nadal tak bardzo boli? Wstała i
obeszła cały ogród. Szkoda, że Joan wyjechała. Na
niej naprawdę można było polegać. Potrafiła zacho-
wać dobry humor, opiekując się zarówno Cathy, gdy
ta miała chandrę, jak i Stephenem, zwłaszcza gdy
Cathy zaczęła brać zastępstwa.
Joan dała jej cenny czas na odbudowanie dobrych
stosunków ze Stephenem i chłodną analizę uczuć
wobec Maxa, choć te nie poddały się jej tak łatwo.
Uświadomiła sobie, że nadal go kocha. Wydawało się
to takie proste, ale w rzeczywistości było bardzo
trudne.
Spojrzała na okna z tyłu domu. Powinna pójść do
Stephena i sprawdzić, jak się czuje. Skarżył się na ból
głowy i złe samopoczucie, więc położyła go wcześniej
do łóżka. Wiedziała, że to prawdopodobnie efekt zbyt
długiego przebywania na słońcu. Spędziła z nim dzień
na plaży w Weston-Super-Mare, tuż przy ujściu rzeki i
choć bardzo starała się tego pilnować, nie zawsze miał
na głowie kapelusz.
Och, trudno, jutro poczuje się lepiej i może to go
nauczy większej ostrożności na przyszłość. Weszła do
domu i lekko wbiegła po schodach do jego sypialni.
W momencie otwierania drzwi wiedziała już, że coś
jest nie w porządku. Dobiegł ją cichy płacz, przerywa-
ny jękiem ciężko chorego dziecka.
- Och, kochanie...
Podniosła go delikatnie i zaniosła do swego pokoju,
stwierdzając, że jego ciało płonie z gorączki. Jęczał i
tulił do niej głowę, a kiedy położyła go na łóżku,
podniósł ręce i zasłonił nimi oczy.
- Za jasno - zaszlochał.
Zaciągnęła zasłony i wróciła do niego ze ściśniętym
gardłem. Nudności, wymioty, gorączka, ból głowy,
światłowstręt...
- O Boże, nie, nie zapalenie opon mózgowych,
błagam - wyszeptała.
Zdjęła z niego zabrudzoną wymiotami bluzę piża-
my i zobaczyła rozprzestrzeniającą się błyskawicznie
wysypkę. Posadziła go ostrożnie.
- Czy mógłbyś opuścić brodę na klatkę piersiową?
- poprosiła. - Zrób to dla mnie, synku.
Z bijącym szybko sercem patrzyła, jak próbuje
zgiąć kark. Nie udało mu się i z jękiem bólu ostrożnie
położył głowę na poduszce, odwracając twarz od
światła.
- Mamusiu, głowa mnie boli - zaszlochał. - Chcę
Maxa.
Przygładziła mu włosy i ucałowała w rozpalony
policzek.
142
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
- Poleż tu chwilkę, kochanie. Pójdę po lekarstwo,
które ci pomoże.
Zbiegła szybko na dół, wzięła swoją torbę lekarską
i pobiegła z powrotem.
Wyjęła penicylinę i dwukrotnie sprawdziła daw-
kowanie. Powinna podać mu dożylnie trzysta mili-
gramów. Spojrzała na syna. Zauważyła, że ma wilgot-
ną, bladoszarą skórę, cicho pojękuje i mamrocze coś
nieartykułowanego. Nie miała wątpliwości. To było
klasyczne zapalenie opon mózgowych.
Serce biło jej jak oszalałe, ale wzięła głęboki od-
dech, unieruchomiła mu rękę w nadgarstku, założyła
wenflon i wprowadziła antybiotyk. Cały czas przema-
wiała do niego spokojnie, widząc jednocześnie, jak
powoli traci przytomność.
Z ogromnym wysiłkiem starała się zachować spo-
kój. Przeszła do sypialni Joan, podniosła słuchawkę i
zadzwoniła do szpitala, podając swoją diagnozę.
Usłyszała, że przyjmą go natychmiast i wysyłają
karetkę. Szybko podyktowała adres i wróciła do
Stephena. Chłopiec kolejny raz wymiotował. Wyda-
wało się, że czekanie na pomoc trwa całe wieki, choć
w rzeczywistości było to tylko parę minut.
Po przyjeździe do szpitala zostali natychmiast skie-
rowani na oddział intensywnej terapii dla dzieci, gdzie
czekały już pielęgniarki w fartuchach i maskach,
gotowe do działania.
Za chwilę pojawił się lekarz. Szybko przeprowadził
wywiad i zdecydował się wykonać nakłucie lędźwiowe.
-Zapewne ma pani całkowitą rację - przyznał
spokojnie - ale dla pewności musimy to zrobić.
Przykro mi.
W czasie gdy pielęgniarki przygotowywały Stephe-
na do punkcji, Cathy opisywała lekarzowi okoliczno-
ści nagłego początku choroby.
- Wszystko się zgadza - powiedział, myjąc ręce.
- Dzięki Bogu, że dała mu pani natychmiast penicyli
nę. W porządku, czy możemy zaczynać?
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
143
Pielęgniarki skinęły głowami, a lekarz zwrócił się
do Cathy:
- Wychodzi pani czy zostaje? To będzie dla niego
nieprzyjemne.
- Wiem. - Przełknęła z trudem ślinę. - Zostaję,
będzie mnie potrzebował.
Usiadła na brzegu łóżka i ujęła Stephena za rękę.
Tymczasem pielęgniarka wsunęła jedną rękę pod ko-
lana chłopca, a drugą pod plecy i wygięła go w pałąk,
nie zważając na cichy jęk bólu.
Cathy musiała przyznać, że lekarz zrobił punkcję
tak szybko, jak to tylko było możliwe, ale zanim
wyciągnął igłę i zostawił bezwładnego Stephena w
spokoju, o mało nie zemdlała.
Próbowała pogłaskać syna po głowie, ale jęknął i
odwrócił się. Siedziała przy nim, trzymając jego rękę i
zagryzając wargi. W międzyczasie, za pomocą wen-
flonu, podłączono go do kroplówki.
Doktor uścisnął uspokajająco jej ramię i zakomu-
nikował:
- Już po wszystkim. Podajemy mu antybiotyk, ale
zaraz wyciągnę laboranta z łóżka, żeby zrobił badanie
bakterioskopowe płynu mózgowo-rdzeniowego meto
dą Gramma i zidentyfikował drobnoustroje. Jeśli
chodzi o Stephena, to krytyczne będzie najbliższe
czterdzieści osiom godzin i musi być pod ciągłą ob
serwacją. Cały czas będzie z nim pielęgniarka, a kiedy
pani zechce coś zjeść albo wypić, proszę tylko powie
dzieć, personel zajmie się tym. Zapiszę pani profilak
tycznie antybiotyk. Może rifampicinę, dobrze? Nie
długo wrócę z wynikami badań.
Skinęła głową w odrętwieniu, z oczyma utkwio-
nymi w szarej twarzyczce zlanej potem. Wydało się jej
nierealne, że widząc, jak gorączka coraz bardziej trawi
jej syna, siedzi przy nim całkowicie bezsilna. Siostry
wchodziły i wychodziły, nierozpoznawalne w swoich
fartuchach i maskach, ale zawsze przynajmniej jedna
była na miejscu.
144
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
145
Stephen mówił coś niespokojnie przez sen, często
pytał o Maxa, aż w pewnej chwili zapadł w śpiączkę.
Z największym pośpiechem sprowadzono lekarza.
- Czy on umrze? - spytała Cathy, starając się
opanować.
- Mam nadzieję, że nie - odparł spokojnie lekarz.
-To klasyczne zapalenie opon, tak jak myśleliśmy.
Zna pani ryzyko równie dobrze jak ja. Zareagowała
pani szybko, ale w tej chwili nie wiadomo, jak to się
skończy. Proszę po prostu spokojnie coś mówić do
niego, żeby wiedział, że pani jest tutaj. Jeśli coś może
pomóc, to tylko to. Kim jest ten Max, o którego wciąż
pyta?
No właśnie, kim?
-Przyjacielem... byłym kolegą z pracy - odpo-
wiedziała po chwili.
- Czy może pani ściągnąć go tutaj?
- Teraz? W środku nocy?
Lekarz wzruszył ramionami.
- To mogłoby pomóc. Nie tylko Stephenowi. Pani
też przydałoby się trochę moralnego wsparcia. Pro
szę korzystać swobodnie z telefonu w pokoju siostry
przełożonej.
Podziękowała mu obojętnym tonem i odwróciła się
do syna. Właśnie odzyskiwał świadomość i od razu
zapytał o Maxa.
- Chcę Maxa, mamusiu - mamrotał. - Gdzie on
jest?
- Śpi, kochanie, jest noc.
- A przyjdzie rano?
- Może. - Zagryzła wargi.
Dziecko znów odpłynęło w nieświadomość. Cathy
sztywno wstała i podeszła do okna. Przejaśniało się,
wkrótce będzie świtać. Czy powinna do niego za-
dzwonić? Może trochę później. Gdyby tylko mogła
porozmawiać z Joan, ale ta była z przyjaciółką na
Krecie i Cathy nie miała z nią żadnego kontaktu.
O wpół do szóstej zdecydowała się zadzwonić do
Maxa. Walczyła z sobą, ale Stephen za każdym razem,
gdy odzyskiwał na chwilę świadomość, mamrotał jego
imię i nie mogła już dłużej tego znieść.
Doczekała do szóstej, potem wślizgnęła się do
pokoju dla pielęgniarek i po wybraniu numeru czekała
w nieskończoność, ale nikt nie podnosił słuchawki.
O siódmej zadzwoniła powtórnie, na wypadek
gdyby wrócił spod prysznica czy rannego biegania,
potem jeszcze o ósmej, a o wpół do dziewiątej
zadzwoniła do przychodni.
- Wyjechał na urlop - powiedziała szorstko An-
drea, która odebrała telefon, i natychmiast przerwała
połączenie.
Zadzwoniła raz jeszcze, tym razem do Johna
Glovera i spytała, czy ma jakiś kontakt z Maxem.
- O ile wiem, jest w domu. Czy mam mu przeka-
zać, żeby do ciebie zadzwonił?
- Nie ma go tam - powiedziała zmęczonym głosem
i odłożyła słuchawkę. Boże, dopomóż mi, modliła się,
już dłużej nie potrafię dać sobie sama rady! Gdzie
jesteś, Max?
Wolnym krokiem wróciła do małego pokoju i przez
łzy dostrzegła wysokiego mężczyznę pochylonego nad
łóżkiem jej dziecka. Trzymał Stephena za rękę. Miał
na sobie fartuch, maskę, a na głowie czepek. Na jej
widok wyprostował się gwałtownie. Zobaczyła nad
maską nieprawdopodobnie niebieskie oczy i znalazła
się w objęciach silnych i czułych ramion. Przytuliła
się do znajomej twardej piersi.
- Max? - wyszeptała z niedowierzaniem.
- Cii, wszystko w porządku. Jestem tutaj, przy
tobie.
-Próbowałam dzwonić... dzwoniłam godzinami -
szlochała.
- Ciicho, kochanie, już wszystko jest dobrze.
Chodź, usiądź. - Zaprowadził ją do fotela, a sam
przysiadł na poręczy i objął ją mocno ramieniem.
146
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
147
- Skąd wiedziałeś, gdzie nas znaleźć? - spytała
zdumiona.
- Nie wiedziałem. Obudziłem się w nocy i nie
mogłem zasnąć. Miałem potworne uczucie, że stało się
coś złego i nawet dzwoniłem do ciebie o wpół do
szóstej, ale nikt nie odpowiadał. Mogłaś, co prawda,
być na przykład w pracy, ale wydawało mi się to mało
prawdopodobne. Miałem wolny dzień, więc
zdecydowałem się tu przyjechać i odnaleźć cię.
Dojechałem tutaj parę minut po siódmej i zobaczyłem
twój samochód przed domem, pootwierane okna, ale
nikt nie otwierał drzwi. - Zaśmiał się cierpko. - Twoi
sąsiedzi wzięli mnie chyba za włamywacza, bo
wszedłem na dach werandy, a stamtąd przez okno do
sypialni. Rzut okiem wystarczył, by domyślić się, że
Stephen zachorował, więc obdzwoniłem wszystkie
szpitale i w końcu cię znalazłem.
- I oto jesteś. - Sięgnęła dłonią do jego twarzy, nie
mogąc nadal uwierzyć, że Max jest przy niej
naprawdę, a on ujął jej dłoń w swoją i pocałował.
- Oto jestem, jak mówisz.
- Dzięki Bogu. - Odetchnęła z ulgą.
- Więc jak to wygląda?
- Wciąż pyta o ciebie. Powiedziałam mu, że śpisz,
ale kiedy od szóstej nie mogłam skontaktować się z
tobą, nie wiedziałam co mu powiedzieć, kiedy znów
zapyta. Ale od tego czasu nie odzyskał przytomności...
- przerwała pełna lęku, walcząc ze łzami.
Wszedł lekarz, ten sam, który miał dyżur w nocy, i
sprawdził wykres temperatury Stephena.
- Domyślam się, że jest pan Maxem - powiedział
z lekkim uśmiechem. - Był tu duży popyt na pana.
Cieszę się, że pan dotarł. - Obrócił się do Cathy.
- Wygląda na to, doktor Harris, że Stephen nie
poddaje się, ale jeszcze za wcześnie na rokowania.
Będziemy wiedzieli więcej jutro wieczorem. - Spoj-
rzał na nią z niepokojem, - Dlaczego nie spróbuje pani
przespać się trochę? Sąsiedni pokój jest specjalnie do
tego celu. Obudzimy panią, gdyby coś się zmieniło.
- Nie - pokręciła głową. - Nie mogę go zostawić.
Proszę mnie nie zmuszać!
Max ścisnął ją za ramię.
- Nikt nie ma zamiaru cię zmuszać do czegokol
wiek. Ale gdybym przyniósł ci koc i poduszkę, to czy
nie zdrzemnęłabyś się w tym fotelu przez parę minut?
Popilnuję Stephena za ciebie.
Była zbyt zmęczona, by zaprotestować. Max wsu-
nął pod jej głowę poduszkę i, kiedy podciągnęła nogi
na fotel, okrył ją pieczołowicie miękkim białym
kocem.
- Zbudzisz mnie, dobrze? - spytała niewyraźnie,
ale nie zdążyła usłyszeć odpowiedzi.
Spała prawie dwie godziny, podczas których Max
obserwował ich oboje w skupieniu, ze ściągniętymi
brwiami. Stephen wydawał się gasnąć na jego oczach,
a Catherine - Boże, Catherine praktycznie wychudła w
ciągu tych pięciu tygodni, kiedy jej nie widział.
Zniknęły jej miękkie kształty, została tylko skóra i
kości oraz wymizerowana, blada twarz.
Spojrzał na nią i twarz mu złagodniała. Boże, jakim
był głupcem. Całe to jego gadanie o poślubieniu
właściwej kobiety, podczas gdy ona cały czas była
obok, w zasięgu ręki. Na myśl o tym, że mogła zajść z
nim w ciążę wpadł w panikę. Był co prawda
oszołomiony, ale wyrządził szkodę ich stosunkom.
Potem, kiedy powiedziała, że nie spodziewa się
dziecka, odczuł bolesne rozczarowanie, i żadne jego
wymyślne zabiegi nie były w stanie przekonać jej, by
chciała być z nim nadal.
Pomyśleć tylko, że bał się zobowiązań! Do diabła,
już po tej nocy powinien wiedzieć, że i tak jest z nią
związany. Na samo wspomnienie zrobiło mu się
148
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
149
gorąco. Tyle miłości, tyle czułości... Nigdy przedtem
nie odczuwał tego tak mocno, nigdy nie miał wraże-
nia, że jego jedynym celem jest danie przyjemności
drugiej osobie.
Nagle usłyszał jęk dobiegający z łóżka Stephena.
Podszedł bliżej i pochyliwszy się, zaczął łagodnie go
uspokajać.
- Max? - Chłopiec podniósł ciężkie powieki.
- Cześć, synku - odpowiedział półgłosem. Czuł, że
przepełniająca go miłość za chwilę go rozsadzi.
- Jak się czujesz?
- Głowa mnie boli - wyszeptał Stephen słabo.
- Nie odchodź.
- Nie odejdę. Nie martw się. Zostanę tu z tobą
i mamą.
Z jękiem zadowolenia Stephen osunął się na po-
wrót w półświadomą krainę snu. Max stał przy nim, a
z jego twarzy można było wyczytać gorące uczucia.
- Wyzdrowiej, do licha - wycedził z pasją. - Nie
odchodź właśnie teraz, kiedy wreszcie wiem, jak
bardzo cię kocham. Wracaj do nas, synku, słyszysz
mnie?
Pielęgniarka przyniosła filiżankę kawy. Pił ją ma-
chinalnie, nie spuszczając wzroku z chłopca. Dopiero
przebudzenie się Catherine wyrwało go z zadumy.
Podał jej resztkę kawy.
- Jak Stephen?
- Obudził się i poznał mnie. Nie pogorszyło mu się.
Rozluźniła z ulgą ramiona, ale po chwili ściągnęła
je znowu.
- Jeszcze nie ma pewności, czy...
- Ale oznaki są dobre.
Wpatrzona w Stephena, lekko skinęła głową. Ma-
xowi ścisnęło się serce, kiedy zobaczył, ile uczucia
wyraża jej spojrzenie. Jak tylko to się skończy, zrobi
wszystko co w jego mocy, by zdobyć jej miłość.
Wiedział już, że życie bez niej nie ma żadnego sensu.
Nie kończąca się procesja lekarzy, pielęgniarek i
techników przeciągała przed nimi przez cały ten długi
dzień. Jednych Cathy rozpoznawała, innych nie, ale
wszyscy byli dla nich bardzo uprzejmi i mili, a oprócz
tego był Max, silny i twardy jak skała, na której
można się oprzeć. Ale na jak długo? Czy odważy się
na to w przyszłości? Teraz pozwalała sobie na ten
luksus, bo za bardzo go potrzebowała, by z nim
walczyć, ale później...
Zniknął na chwilę. Wrócił z kawą i kanapkami,
które wmusił w nią, a potem wyjął czekoladę i zjedli
ją wspólnie. Zażyła rifampicinę, po czym skuliła się
znowu w fotelu i zasnęła.
Ani w nocy, ani następnego ranka stan Stephena nie
zmienił się, ale około południa był już spokojniejszy,
zaś około czwartej po raz pierwszy zupełnie się
obudził. Cathy chciało się płakać z radości, a lekarze
wyrażali ostrożny optymizm.
O szóstej, kiedy Stephen poprosił o picie śmiesz-
nym chrapliwym głosikiem, było już jasne, że na-
stąpiło przesilenie. Ból głowy powoli się zmniejszał, a
organizm nie odrzucił wypitego płynu, co Cathy
przyjęła z ulgą.
O dziewiątej chłopiec po raz pierwszy zapadł w
głęboki, normalny sen. Lekarz uśmiechał się z za-
dowoleniem.
- Myślę, że z tego wyjdzie - powiedział pewnym
głosem. - Może pani spokojnie pójść do domu,
wykąpać się, zjeść coś, przespać parę godzin w nor-
malnym łóżku i wrócić tutaj rano. Prawdopodobnie
będzie spał przez całą noc, a jeśli nie, to zawsze
możemy zadzwonić, a pani natychmiast przyjedzie.
Miała zamiar odmówić, ale Max zgodził się z le-
karzem i nim zdążyła zaprotestować siedziała już w
samochodzie jadącym do domu.
Po kąpieli stwierdziła, że Max usunął ślady choro-
by Stephena z jego sypialni, a także z jej pokoju, i
nałożył świeżą pościel.
150 .
WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
151
- Nie wiem, skąd w tobie tyle energii - powiedzia
ła po tym, jak wyciągnął ją z wanny, wytarł i ułożył
w łóżku, narzekając, że jest za chuda. Podał jej kubek
zupy, który posłusznie wypiła. Nim usnęła, przez
kilka chwil wsłuchiwała się w odgłosy krzątaniny
Maxa w sąsiednim pokoju.
Obudziła się w środku nocy i cichutko poszła do
telefonu, by zadzwonić do szpitala, ale zastała tam już
Maxa odkładającego słuchawkę. Uśmiechnął się do
niej łagodnie.
- Wszystko dobrze. Nadal śpi bardzo mocno.
Przepraszam, czy obudziłem cię?
- Nie sądzę. Niczego nie słyszałam. - Zaśmiała się
z zażenowaniem. - Czasami myślę, że porozumiewa-
my się bez słów.
- Bo tak jest. -Objął jej dłonie swoimi. - Poprzed-
niej nocy wiedziałem, że stało się coś złego. Próbo-
wałem to zignorować, ale bez skutku. To było tak,
jakbyś mnie wołała.
- Potrzebowałam cię - powiedziała zdławionym
głosem. - Nie chciałam tego, ale... nie potrafiłam
walczyć.
- Nie ma potrzeby z tym walczyć, jestem przy tobie
- wyszeptał.
- Tak, teraz jesteś... ale na jak długo?
Ich spojrzenia się spotkały. W jego oczach płonęło
uczucie, w które nie śmiała uwierzyć.
- Na ile mnie zechcesz. Mam nadzieję, że na
zawsze. Potrzebuję cię, Catherine. Tęskniłem za tobą
tak bardzo, że życie straciło dla mnie wszelki urok
i sens. Dopiero kiedy wyjechałaś ze Stephenem,
zdałem sobie sprawę, jak puste jest moje życie.
Kocham cię. Kocham was oboje. Catherine, wróć do
mnie. Nie mogę żyć bez ciebie.
Odsunęła się, skrępowana i nieufna, obawiając się
zbyt szybko mu uwierzyć.
- Max, ja chcę stałego związku, wiesz o tym.
- Proponuję ci związek. Jestem gotów podać ci
moją głowę na srebrnej tacy, jeśli tego chcesz, ale
wolałbym coś bardziej typowego. Małżeństwo.
Powoli zwróciła ku niemu twarz pełną niedowie-
rzania.
- Małżeństwo? - powtórzyła bezdźwięcznie.
- Małżeństwo. Jeśli mnie chcesz.
Nie wszystko jednak było jasne.
- A moja praca?
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Nie mamy jeszcze nikogo na twoje
miejsce, ale nadal nie jestem pewny, czego naprawdę
chcesz. Czy gdybyś miała wystarczająco dużo pienię
dzy, by kupić Stephenowi wszystko, czego potrzebu
je, nadal chciałabyś pracować?
Przez chwilę zastanawiała się, a potem kiwnęła
głową świadoma, że niweczy swe szanse na szczęście.
Nie była jednak w stanie zaprzeć się samej siebie.
-Tak, chciałabym. Może nie na całym etacie,
dopóki jest jeszcze mały, ale tak, chciałabym.
- A gdybyś miała drugie dziecko?
- Drugie dziecko? - Otworzyła szerzej oczy. - My-
ślałam, że nie chcesz dziecka?
Uśmiechnął się smutno.
-
Też tak myślałem. Aż do czasu, gdy powiedziałaś
mi, że nie jesteś w ciąży i poczułem się jak trafiony
piorunem.
- Bardzo bym chciała mieć drugie dziecko. A może
dwoje? - Nie zdawała sobie sprawy, ile tęsknoty
słychać w jej głosie. - Stephen szalałby z radości.
Zawsze marzył o rodzeństwie.
- I chciałabyś pracować?
Przypomniała sobie o chwilach, kiedy musiała
zostawiać Stephena, o wszystkim za czym wówczas
tęskniła i o czasie, który nigdy dla nich dwojga nie
wróci. Pokręciła głową.
152
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA
153
- Nie. Gdyby to nie było konieczne, nie, ani przez
chwilę. - Spojrzała na niego badawczo. - Max,
dlaczego jest to dla ciebie takie ważne?
- Mojej matki nigdy nie było w domu, kiedy jej
potrzebowałem. Zawsze w pogoni za funduszami, w
poszukiwaniu sponsorów, na jakichś obiadkach
charytatywnych, na bardzo ważnych porannych ka-
wach albo gdzie indziej. - Mówił ponuro, z takim
smutkiem w głosie, że Cathy ściskało się serce.
- Byłem wychowywany przez kolejne nianie i od
czasu do czasu zmuszany do popisywania się, aby
podtrzymać dobry obraz rodziny. Zawsze przysięga
łem sobie, że jeśli będę miał dzieci, to wychowa je
matka, która nie tylko je kocha, ale i jest dla nich.
- Biedny Max. - Cathy podniosła ręce i ująwszy
jego twarz, wspięła się na palce, by złożyć pocałunek
na jego wargach.
- Catherine, odpowiedz wreszcie na moje pytanie
- poprosił.
- Zrobiłam to już - powiedziała zdziwiona. - Nie,
nie sądzę, bym chciała pracować, gdybym nie
musiała...
- Nie na to pytanie. Na inne -jęknął. - Wyjdziesz za
mnie?
-Ach, na to... - Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Cóż, niech pomyślę... Czy będzie pan w stanie
zapewnić mi styl życia, do jakiego przywykłam?
Proszę mi powiedzieć, doktorze Armstrong, jakie są
pana widoki na...? Och!
Chwycił ją pod ramiona i uniósł do góry, opierając
o swoją pierś.
-W tej chwili - zaburczał - moje widoki na
wylądowanie w więzieniu za morderstwo są bardzo
duże. A teraz, wyjdziesz za mnie czy nie, ty nieznośna
dziewucho?
-Och...- Zatrzepotała rzęsami. - No, dobrze, skoro
prosisz o to z takim wdziękiem. Jak mogłabym się
oprzeć?
Powoli opuścił ją, osuwając po sobie i wziął w
ramiona. Z pociemniałymi nagle oczyma pochylił
głowę i namiętnym pocałunkiem sprawił, że ugięły się
pod nią kolana, a serce przyspieszyło swój rytm.
- To po to, żeby przełamać resztki oporów - po-
wiedział z leniwym uśmiechem.
- Nie ma we mnie oporu. Nie sądzę, żeby kiedy-
kolwiek był. Kocham cię, Max - wyszeptała z czuło-
ścią. - Joan miała rację. Jesteś dla mnie najlepszym
lekarstwem.