R142 Anderson Caroline Wedlug wskazan lekarza

background image

W listopadzie proponujemy

Harleąuin
Romance

CAROLINE ANDERSON

Z

BUNTOWANA

ŻONA

Sally Wentworth

*

BURZLIWA MIŁOŚĆ

Sandra Field

*

MROCZNA SPUŚCIZNA

Emma Darcy

MĘŻCZYZNA NIE W JEJ TYPIE

Rosemary Hammond

*

O

RLE

G

NIAZDO

Candice Ransom

po

raz pierwszy w cyklu

Teen Romance

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

Caroline Anderson

Medical Romance

Harlequin

Według

wskazań lekarza

Harlequin®

Toronto • Nowy Jork • Londyn

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg

Madryt • Mediolan • Paryż • Praga • Sofia • Sydney

Sztokholm • Tokio • Warszawa

background image

Tytuł oryginału:

Just What the Doctor Ordered

Pierwsze wydanie:

1993 by Mills & Boon Limited

Przekład:
Bogna Król

Redakcja: Hanna
Chęcińska

Korekta:

Małgorzata Prorok
Ewa Popławska
Anna Żmijewska

© Caroline Anderson 1993

© for the Polish edition by Arlekin - Wydawnictwo Harlequin

Enterprises sp. z o.o., Warszawa 1993

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji
części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z
Harlequin Enterprises B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podo-
bieństwo do osób rzeczywistych - żywych czy umarłych - jest
całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin
Romance są zastrzeżone.
Skład i łamanie: ROZALIN, Warszawa
Printed in Germany by ELSNERDRUCK

ISBN 83-7070-342-9

Indeks 392073

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Było to typowe małe angielskie miasteczko.

Wzdłuż głównej ulicy ciągnęły się malownicze domki

i sklepy z bladomiodowego kamienia, poprzetykane tu

i ówdzie antykwariatami i kawiarenkami. Gdzie-

niegdzie drewniane domy z okresu Tudorów wkracza-

ły na chodnik, burząc symetrię zabudowy.

Cathy, zgodnie z zawartymi w liście wskazówkami,

minęła starą kamienną halę targową i skręciła w pra-

wo. Przejechała przez most na rzece i bez kłopotów

odnalazła niezgrabny kamienny budynek z parkingiem

od frontu. PRZYCHODNIA LEKARSKA W

BARTON - głosił duży napis. Cathy zaparkowała

samochód i wyłączyła silnik. Poczuła, że jest zdener-

wowana.

To śmieszne, uspokajała samą siebie. Albo do-

staniesz tę pracę, albo nie. W końcu nie jesteś bez-

robotna. Nie ma się czym przejmować. A jednak było.

Jadąc przez Barton, nieodwołalnie zakochała się w

tym miasteczku, a jej smutne, obolałe serce nagle

poczuło, że jest w domu.

Przekręciła samochodowe lusterko i zaczęła się w

nim przeglądać. Stwierdziła, że jej gęste złotorude

włosy nadal upięte są w kok na karku, a delikatne

zielone cienie nad oczami jeszcze się nie rozmazały.

Panujący tego dnia upał nie rozpuścił też tuszu do rzęs

ani nie sprawił, że zabawnie zadarty nosek zaczął

błyszczeć. Jednak nic na świecie nie mogło usunąć z jej

twarzy znienawidzonych piegów.

Jej wargi ciągle nosiły ślad delikatnej różowej

pomadki. Wahała się, czy powinna zaprezentować się

background image

6

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

7

w takim stanie, czy jeszcze raz umalować twarz

ryzykując, że będzie wyglądała na przesadnie zadba-

ną. Zdecydowała się na szybki atak. Wytarła spocone

dłonie w papierową chusteczkę i wysiadła z sa-

mochodu, narzucając na ramiona lekki żakiet. Wzięła

głęboki oddech i ruszyła w stronę przychodni.

Pokój recepcyjny był zupełnie pusty, jeśli nie liczyć

kilku porzuconych zabawek. Nacisnęła guzik dzwonka

i czekając, aż ktoś się pojawi, odruchowo zaczęła je

zbierać, żeby wrzucić do stojącej w rogu skrzyni.

Oprócz całego naręcza klocków podniosła piszczącego

królika, bardzo brudnego od długiego używania, oraz

rozczochraną szmacianą lalkę, którą ktoś musiał

kiedyś bardzo kochać.

- Czym mogę służyć?

Głęboki głos przerwał ciszę tak nieoczekiwanie, że

podskoczyła, naciskając królika, który przeraźliwie

zapiszczał.

-

Przepraszam, przestraszył mnie pan - powiedziała

bez tchu. Odwróciła się i znalazła twarzą w twarz z

wysokim, jasnowłosym mężczyzną. Jego szerokie

ramiona prawie zasłaniały drzwi, ale to oczy przykuły

jej uwagę. Kontrastowały ze złotobrunatną opalenizną

i były zadziwiająco niebieskie. Cathy jeszcze nigdy

takich nie widziała.

- Ja... Jestem doktor Harris. Byłam umówiona na

rozmowę z doktorem Gloverem na trzecią.

- Max Armstrong, jego współpracownik. - Wycią-

gnął do niej rękę.

Przytulając zabawki do siebie, podała dłoń Arms-

trongowi. Krótki i pewny uścisk wywołał w niej

dreszcz. Zaskoczona, rozluźniła rękę i straciła kont-

rolę nad zabawkami. Posypały się z powrotem na

podłogę.

- Jeśli skończyła pani się bawić, może schowamy

je do skrzyni i zajmiemy się pani spotkaniem z dok

torem Gloverem - powiedział z uśmiechem. Uśmiech

ten sprawił, że przeistoczył się z całkiem przystojnego

w najbardziej oszałamiającego mężczyznę, jakiego

kiedykolwiek widziała. Serce zaczęło jej łomotać, ale

złożyła to na karb zdenerwowania związanego z cze-

kającą ją rozmową.

-Jesteśmy dziś okropnie zaganiani - wyjaśnił,

podnosząc klocki. - Byłem na wakacjach i oczywiście

narosły zaległości... Pozwoli pani, że pomogę. - Wyjął

z jej rąk resztę zabawek. Gwałtownie wstrzymała

oddech, gdy jego dłonie przypadkiem otarły się o jej

pełne piersi. Serce Cathy znowu zabiło mocno. Spoj-

rzała w jego cudowne błękitne oczy i dostrzegła

kryjące się w nich diabelskie ogniki.

- Przepraszam - wymamrotał, jednak Cathy od

niosła wrażenie, że wcale nie było mu przykro. Stara

jąc się ukryć zakłopotanie, schyliła się po ostatnią

zabawkę i odniosła na miejsce.

Poprowadził ją do kuchni na zapleczu. Ciągle była

pod wrażeniem jego oczu i niespodziewanego dotyku.

Jej ciało od tak dawna skazane było na samotność. Z

ulgą zauważyła, że mężczyzna znajdujący się w

kuchni jest dużo starszy, pewnie koło pięćdziesiątki.

Wyglądał sympatycznie. Miał lekki brzuszek i

zmarszczki wokół oczu. Skłonił się tylko, oszczędzając

jej idiotycznych uścisków dłoni.

-

Witamy w Barton, doktor Harris. Widzę, że

poznała już pani Maxa. Przepraszam, że przyjmuję

panią w kuchni, ale jesteśmy dziś bardzo spóźnieni.

Będziemy tu siedzieć pewnie do siódmej, więc chcieli-

śmy coś szybko przegryźć. A pani już jadła?

- Tak, dziękuję. I proszę się nie tłumaczyć, sama

często jem coś w biegu.

- Nie wątpię. W takim razie, może kawy?

Napełnił jej kubek. Podziękowała i wypiła łyk,

podczas gdy oni odpakowywali swoje kanapki. Jej

podanie, z odciśniętym brązowym kawowym kółkiem,

leżało na stole. Doktor Glover przesunął je w kierunku

swego kolegi.

background image

8

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA

9

- Rzuć na to okiem, kiedy będziemy rozmawiać.

- Uśmiechnął się do Cathy. - Proszę nam o sobie

opowiedzieć, doktor Harris.

- Oczywiście. - Mój Boże, jak ona nienawidziła

takich wywiadów. Odchrząknęła i wyprostowała się.

- Cóż, dotąd pracowałam w niepełnym wymiarze

godzin w przychodni w centrum dużego miasta, ale

ostatnio okazało się, że potrzebny jest ktoś na cały

etat. Podjęłam się tego, ale zdecydowałam, że nie chcę

stale tak pracować i zaczęłam rozglądać się za czymś

bardziej odpowiednim.

O Boże, co ja wygaduję, pomyślała. Przerwała, aby

zaczerpnąć powietrza. Doktor Armstrong podniósł

głowę znad jej podania. Jego błękitne oczy wyrażały

zdziwienie.

- Masz trzydzieści pięć lat? Nie wyglądasz na tyle.

Uśmiechnęła się słodko.

- Po prostu farbuję siwe włosy.

- Zadziwiające, wyglądają tak naturalnie. - Przy-

glądał się im przez chwilę, a później mrugnął do niej

przyjaźnie. - I mimo podeszłego wieku - uniósł

prowokacyjnie brew - pracowałaś tylko w niepełnym

wymiarze godzin?

- Tak, do niedawna - przyznała.

- Wiesz, że tutaj czeka cię praca na pełnym etacie?

- Tak. Chcę mieć cały etat.

-To dlaczego nie zostaniesz tam, gdzie jesteś?

Miałaś jakieś problemy osobiste?

Nie, dopóki nie spotkałam ciebie, chciała odpowie-

dzieć, ale ugryzła się w język.

- Nie chcę pracować w dużym mieście.

- Czy to zbyt duże obciążenie? - zapytał. Wyczuła

nagłą zmianę nastawienia w jego zachowaniu.

- Myślę, że wiejskie powietrze i prosty styl życia

będą lepiej służyły mojemu synowi. Właśnie idzie do

szkoły i, mówiąc szczerze, niepokoję się o niego.

Myślę, że w szkole w takim miasteczku jak Barton

będzie czuł się lepiej.

Atmosfera robiła się coraz chłodniejsza.

- Syn?

- Doktor Harris ma pięcioletniego syna - powie-

dział doktor Glover. - Nazywa się Stephen, prawda?

- Uśmiechem starał się dodać jej otuchy.

- Zgadza się.

-Tylko jednego? - zapytał doktor Armstrong, a ona

przytaknęła.

-Dlaczego więc, do diabła, chcesz pracować?

- wycedził. - Nie lepiej byłoby siedzieć w domu,

drapować firanki i układać poduszki?

Cathy z trudem się opanowała.

- Nie lepiej. A nawet jeśli, i tak nie mam wyboru.

Muszę zarabiać, jeżeli chcę utrzymać jaki taki poziom

życia.

-

Ambicje?

- Nie większe niż u innych rodziców troszczących

się o swoje dzieci - powiedziała spokojnie.

- Nie sądzisz, że byłabyś szczęśliwsza pozwalając

mężowi zająć się robieniem kariery? Czy on też chce

wynieść się z miasta? A może i jego musisz

utrzymywać?

Dawny ból powrócił.

-Już nie. Michael umarł trzy lata temu. Miał

stwardnienie rozsiane.

Doktor Glover wstrzymał oddech. Cathy spuściła

oczy, lecz przedtem zdążyła dostrzec zaskoczenie na

twarzy Armstronga.

- Przepraszam bardzo - powiedział cicho, a w jego

głębokim głosie dało się słyszeć skruchę. - Nie miałem

pojęcia. Nie zdążyłem przeczytać podania.

Podniosła wzrok. Nie miała zamiaru zasłaniać się

swoim zmarłym mężem przed napastliwością, z jaką

doktor Armstrong przeprowadzał z nią wywiad.

- Zapomnijmy o tym. Nic się nie stało.

- A jednak to ważne z wielu powodów. To znaczy,

że jest jeszcze gorzej, niż gdybyś była zamężna - po-

wiedział. Wiedziała, że nie żartuje. Był śmiertelnie

background image

10

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

11

poważny. - Nie masz żadnego zaplecza, żadnego

emocjonalnego oparcia. Praca tu jest ciężka, odpo-

wiedzialna, zajmuje dużo czasu, nie jest dopasowana

do szkolnych wakacji, ciągle pojawiają się jakieś

nieprzewidziane problemy.

-Nie takie znowu nieprzewidziane - poprawiła go. -

Możesz mi wierzyć, że zdaję sobie z tego sprawę.

-A co będzie z nocnymi dyżurami albo kiedy

przyjdzie twoja kolej dyżuru w Boże Narodzenie? Co

się wtedy stanie z twoim synem?

- Max, jestem pewny, że doktor Harris rozważyła

to wszystko, zanim złożyła podanie. W końcu radziła

sobie z powodzeniem w poprzedniej pracy. - Doktor

Glover odchylił się w krześle i patrzył na swego kolegę

zza okularów. - Osądzasz ją zbyt ostro. Ma świetne

referencje i jej koledzy bardzo żałują, że odchodzi. Ma

długoletnią praktykę i może być bardzo przydatna.

- Nigdy nie pracowała w pełnym wymiarze godzin.

-Pracowałam. Przez sześć lat i przez ostatnie

pół roku.

- Dlaczego nie kupisz sobie za pieniądze z ubez

pieczenia ślicznego małego domku i nie zamieszkasz

w nim, zapewniając właściwą opiekę swojemu dziec

ku? - zapytał z ciekawością.

Cathy nie wytrzymała.

- Jakie znowu pieniądze z ubezpieczenia? Nie po

dejrzewałbyś przecież, że sprawny mężczyzna koło

trzydziestki jest śmiertelnie chory. Zamierzaliśmy wy

kupić polisę, kiedy trafił się nam dom do kupienia.

Myśleliśmy o tym także później, ale właśnie zdia-

gnozowano chorobę Michaela. Jedną z ujemnych

stron tego, że masz umrzeć, jest fakt, że nikt nie

chce cię ubezpieczyć na życie - zakończyła z sa

rkazmem. Odetchnęła. Nie powinna dać ponieść się

nerwom, bez względu na to, jak bardzo doktor

Armstrong doprowadzał ją do furii.

Opanowała gniew i zaczęła jeszcze raz.

- Przepraszam, nie chciałam być nieuprzejma, ale

wydaje mi się, że to nie ma nic wspólnego z moim

podaniem. Potrafię zorganizować moje życie domowe

tak, aby nie przeszkadzało mi w pracy, a powody,

dla których chcę lub muszę pracować, są tylko moją

sprawą. Powinno was zadowolić, że czuję się przy

wiązana do mego zawodu. Może bardziej na miejscu

byłyby pytania dotyczące moich kwalifikacji zawo

dowych albo znajomości współczesnej techniki me

dycznej!

Pełne wargi doktora Armstronga zacisnęły się tak

mocno, jakby z trudem nad sobą panował. Doktor

Glover popatrzył na nich, podniósł palec i wymierzył

go w Cathy.

Mój Boże, pomyślała, wszystko na nic. Zaraz

powie mi, że nie jestem odpowiednią osobą. Będę

musiała zostać w Bristolu i posłać Stephena do tej

okropnej szkoły...

- Co wiesz o hazardzie? - zapytał.

-

O hazardzie? - Pytanie było tak nieoczekiwane, że

zawahała się na chwilę, zaraz jednak wzięła głęboki

oddech i wróciła do równowagi. - Hazard może stać

się uzależnieniem, tak jak spożywanie alkoholu lub

narkotyków. Hazardzista nie potrafi przestać, nawet

wtedy, gdy przegrywa. Kłamie, oszukuje, a wszystko

to ma swoje konsekwencje finansowe i wpływa de-

strukcyjnie na życie rodzinne. A skąd to pytanie?

Doktor Glover uśmiechnął się. -Mamy hazardzistę

wśród naszych pacjentów. Ciekaw jestem, jak byś z

nim postępowała.

- Zanim zrobiłabym cokolwiek, przede wszystkim

zapoznałabym się z jego kartą choroby -powiedziała,

rzucając ostre spojrzenie doktorowi Armstrongowi. -

Nie sądzę, aby można było w jednej chwili ocenić

sytuację. Takie oceny są zazwyczaj mylące.

- Chcesz powiedzieć, że nie posługujesz się intui-

cją? - zapytał Armstrong. Cathy odniosła wrażenie, że

jest to podchwytliwe pytanie.

background image

12

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

13

- Nie wtedy, gdy istnieją pewniejsze metody zbie

rania informacji. Na przykład takie, jak czytanie

dokumentów - odparła, wymownie spoglądając na

swoje podanie.

Uśmiechnął się teatralnie.

- Celny strzał.

- Tak więc, po przeczytaniu dokumentacji i stwie

rdzeniu, że patologiczne warunki wpływają destru

kcyjnie na rodzinę, jak to słusznie przedstawiłaś,

jakie byłyby twoje zalecenia? - dopytywał się doktor

Glover. '

Przez chwilę dyskutowali o psychiatrycznych aspe-

ktach hazardu, o różnych podejściach do tej choroby i

związanych z nimi za i przeciw. Następnie poruszyli

tematy miejscowej praktyki lekarskiej, ochrony zdro-

wia i profilaktyki medycznej.

Nagłe wezwanie do pacjenta przerwało im roz-

mowę. Doktor Armstrong musiał wyjechać, a doktor

Glover oprowadził ją po całej przychodni, wprowa-

dzając krótko we wszystko.

- Będziemy w kontakcie, moja droga - powiedział

na koniec z uśmiechem, który dodał jej otuchy.

- Przepraszam za mojego kolegę. Bywa czasem nieco

gruboskórny. Trudno mu się pogodzić z tym, że

niektóre kobiety muszą zarabiać na życie.

- Proszę się tym nie przejmować - zapewniła go.

- Będę czekać na wiadomość.

Chciała już iść do samochodu, gdy na ścieżce

pojawił się młody człowiek z ręką owiniętą przesiąk-

niętym krwią ręcznikiem.

- Martin! Co się stało? - zawołał doktor Glover.

- Ta cholerna piła... Obsunęła mi się ręka i ostrze

dostało się między palce...

Zachwiał się. Cathy objęła go w pasie i pod-

trzymała.

- Proszę do środka. Zaraz się tym zajmiemy. Tylko

spokojnie.

Pomogła mu dostać się do gabinetu zabiegowego i,

podczas gdy doktor Glover mył ręce, zdjęła ręcznik,

zastępując go sterylną gazą.

- Ciągle jeszcze krwawi, ale już nie tak mocno

- powiedziała.

Doktor Glover zdjął gazę, obejrzał dokładnie rękę i

uśmiechnął się do pacjenta.

- Tylko kilka szwów i za tydzień ręka będzie jak

nowa. Masz szczęście, Martin.

Chłopak przełknął ślinę.

- Nie czuję się zbyt szczęśliwy - powiedział, usiłu

jąc się uśmiechnąć.

Doktor Glover zastosował miejscowe znieczulenie

i zaczął przeglądać opakowania z nićmi chirur-

gicznymi.

- Czy często zdarzają się tu takie wypadki? - spy

tała Cathy.

-Tak, szczególnie kiedy ja jestem na dyżurze. W

piątkowy wieczór i sobotni poranek mamy zwykle

sporo cerowania - zamilkł na chwilę i odchrząknął. -

Ty to zrób, a ja popatrzę. Ostatnio mój wzrok już nie

jest taki dobry jak kiedyś, a Max poszedł na wizytę

domową. Możesz to dla mnie zrobić?

Cathy zatrzymała się. Powinna, co prawda, już

wracać, ale Stephen jest pod opieką babci i na pewno

świetnie sobie radzą.

- Oczywiście - uśmiechnęła się.

W porównaniu z okaleczeniami od noży lub bute-

lek, z którymi musiała radzić sobie na co dzień,

opatrzenie rany Martina okazało się dziecinną zabawą.

Błyskawicznie zszyła rozcięcie, zabandażowała rękę i

już po chwili żegnała go, wręczając na drogę środek

przeciwbólowy.

Właśnie wsiadała do samochodu, kiedy pod przy-

chodnię zajechał duży mercedes i wysiadł z niego

Max.

background image

14

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

15

-

Wielkie nieba, co ci się stało? - zawołał. Podążyła

za jego wzrokiem i stwierdziła, że cały przód żakietu

jest pobrudzony krwią.

- Ojej, nie zauważyłam. Był tu pacjent z rozciętą

ręką i zszyłam ją.

- Ty zszyłaś?! A gdzie był John?

-Doktor Glover? Tutaj, ale powiedział, że nie

najlepiej widzi, a ciebie nie było...

-John nie ma najmniejszych kłopotów ze wzrokiem

- powiedział stanowczo Max. - Stary chytrus! Pewno

chciał cię zobaczyć w akcji. No i co, zdałaś?

- Obawiam się, że tak.

- Obawiasz się? - Uniósł brwi.

-Odniosłam wrażenie, że wolałbyś, abym oblała

- powiedziała niewinnie.

Max Armstrong odrzucił głowę do tyłu i wybuch-

nął gromkim śmiechem.

-

No nie, doktor Harris. Możliwe, że nie chcę z

tobą pracować, ale nie ma to nic wspólnego z twoimi

umiejętnościami lekarskimi...

- Tylko z twoimi zastrzeżeniami do tego, że jestem

kobietą - dokończyła za niego i zarumieniła się pod

wpływem taksującego ją spojrzenia, przesuwającego

się po jej figurze. Armstrong zatrzymał wzrok na

środkowym guziku jej bluzki.

- Och, nie. Nie zamierzam kwestionować twojej

kobiecości - powiedział miękko. - Mam jedynie

wątpliwości, jak sprawdzasz się w roli matki.

- Spojrzał jej prosto w oczy. - Do widzenia, doktor

Harris.

-Nie sądzisz chyba, że zobaczymy się znowu?

- spytała ostro.

- Wiesz dobrze, że nie jestem zachwycony twoją

kandydaturą, ale nie mam złudzeń. Potrzebujemy

jeszcze jednego lekarza, więc, jeśli John zechce, do

staniesz ten etat. I zgadnij, kto w końcu będzie musiał

pracować za ciebie, gdy tylko będziesz miała jakieś

kłopoty?

Zasalutował, unosząc palce do skroni, minął ją i

oddalił się w stronę przychodni.

- Niech cię wszyscy diabli, doktorze Armstrong

- wycedziła przez zęby, ruszając z parkingu. - Aro

gancka świnia!

Jadąc przez miasteczko kipiała jeszcze z wściekło-

ści. Kiedy znalazła się na szosie, zjechała na pobocze.

Wyjęła butelkę z napojem pomarańczowym i wypiła

parę łyków. Powoli się uspokajała.

Rozejrzała się wkoło. Tutejszy krajobraz był na-

prawdę piękny - jak okiem sięgnąć rozpościerały się

przed nią łagodnie falujące wzgórza i szachownica

pól. Na niewielkich farmach stały kamienne domy,

otoczone stajniami i innymi zabudowaniami.

Spojrzała na drugą stronę drogi. Nieco w głębi, za

niskim kamiennym murem, zobaczyła cudowny stary

dom z oknami oplecionymi różami i clemati-sem.

Popatrzyła na niego tęsknie i wsiadła do samochodu.

Byłoby wspaniale zapuścić gdzieś korzenie, kupić

dom, posadzić róże i patrzeć, jak pną się aż po dach.

Może, jeśli dostanie tę pracę, będzie mogła kupić choć

mały domek z ogródkiem - marzyła.

Było już po szóstej, gdy dotarła do domu swojej

teściowej. Stephen z błyszczącymi oczami wybiegł jej

na spotkanie.

- Popatrz, mamusiu - zawołał - upiekliśmy ciasto

i babcia pozwoliła mi je przybrać! - Chwycił ją za rękę

i poprowadził w stronę kuchni.

Na wspaniałym chińskim talerzu zobaczyła kałużę

z czekolady pokrytą lukrowymi groszkami.

- Wielkie nieba! - wykrzyknęła i spojrzała ponad

głową Stephena na swoją teściową. - Jakie cudowne

ciasto!

- Chcesz kawałek?

- Oczywiście, kochanie.

Joan Harris przyjrzała się jej uważnie i postawiła

czajnik na kuchence.

background image

16

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

17

- Napijesz się herbaty? Właśnie robię. Stephen,

może zaniósłbyś swoje rysunki do samochodu mamusi.

Chłopiec wziął ogromny stos zarysowanych karto-

nów i wybiegł z kuchni, naśladując odgłos wyścigo-

wego samochodu.

Cathy westchnęła.

- Jak tam Stephen? - zapytała.

- Znakomicie. A jak tobie poszło?

- Bóg raczy wiedzieć. - Wzruszyła ramionami.

- Szef jest w porządku, ale jego współpracownik to

gbur, i na dodatek nie lubi pracujących matek. Sądzi,

że powinnam siedzieć w domu i być na utrzymaniu

męża. - Dostrzegła cień bólu na twarzy teściowej

i westchnęła. - Do diabła, Joan, przepraszam.

- Już dobrze, Cathy. A więc się nie dogadaliście?

- Dogadać się? Z nim? - roześmiała się krótko.

- Chyba sobie żartujesz. To kobieciarz. W kuchni

pewno bezradny jak dziecko. Skończony macho.

Joan stłumiła śmiech.

- A teraz powiedz, jak wygląda.

-

Wysoki, przystojny, seksowny, z uśmiechem mó-

wiącym: Chodź ze mną do łóżka. Miałam ochotę go

uderzyć.

- Dlaczego? Czy dlatego, że przy nim znowu po-

czułaś się kobietą?

Cathy przypomniała sobie dotyk jego dłoni, gdy

wyjmował zabawki z jej rąk.

- Bzdury. Nie chciałabym czuć się kobietą tego

typu.

-

Jakiego znowu typu?! Żywą? Prawdziwą? Pełną?

Cathy, przecież jesteś ciągle młoda. Wiem, że kochałaś

Michaela, ale on umarł prawie cztery lata temu. Nie

pozwól, aby życie przeszło obok ciebie.

- Nie zamierzam, ale czasami myślę, że już jest za

późno. Mam trzydzieści pięć lat, Joan, jestem zbyt

stara, aby zaczynać od początku.

- Bzdury! Nigdy nie jest zbyt późno. Spójrz na

mnie.

Teściowa owdowiała siedem lat temu. Od niedawna

jednak zaczęła wieczorami wychodzić do teatru z

mężczyzną, którego spotkała pracując w towarzystwie

dobroczynnym. W jesieni swego życia, jak zwykła

mówić o swoim wieku, znowu się zakochała.

Jedynym mankamentem jej sytuacji było to, że chcia-

ła, aby wszyscy byli równie szczęśliwi jak ona. Cathy

wiedziała jednak, że takie szczęście nie jest dla niej.

Zmusiła się do uśmiechu.

- Jesteś cudowna. Tak się cieszę, że jesteś szczęś

liwa, ale ja muszę być teraz przede wszystkim ze

Stephenem. On jest wszystkim, co mam, i miłość musi

odejść na dalszy plan.

W tym momencie przedmiot jej uczuć wpadł do

pokoju, trzymając ręce rozłożone jak skrzydła sa-

molotu.

-

Bach, bach, bach, bach, jestem bombowcem!

-Cześć, kochanie. Czy bombowce jadają czekoladę?

- Pewnie! Czy mogę dostać bardzo duży kawałek?

Po tygodniu, gdy Cathy już całkiem straciła na-

dzieję, nadszedł list. Listonosz przyniósł go w chwili,

gdy przeglądała medyczne czasopisma w poszukiwa-

niu innych ofert. Wetknęła list do torebki, przekonana,

że zawiera grzeczną, lecz nieodwołalną odmowę.

Otworzyła go w czasie przerwy na kawę i o mało

nie krzyknęła. Max Armstrong miał rację. John Glo-

ver nie posłuchał go i zaproponował jej pracę. Rzecz

w tym, że wiedząc z kim będzie musiała współpraco-

wać, wcale nie była pewna, czy nadal tego chce.

Tak, podpowiedziało jej serce. To będzie początek

nowego życia, z dala od wspomnień o Michaelu i jego

śmierci, od brudu i niebezpieczeństw wielkiego mia-

sta. Ale także z dala od Joan, która była dla niej tak

wielką podporą w ciągu tych trudnych lat, oraz od

wszystkich jej przyjaciół.

Mimo to, tak właśnie powinna postąpić! Zadzwo-

niła szybko do Johna Glovera, jakby obawiając się,

background image

18

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

19

że mogłaby jeszcze zmienić zdanie. Powiedziała mu,

że przyjmuje posadę i potwierdzi to w ciągu najbliż-

szych dni na piśmie.

-To wspaniale! -wykrzyknął zadowolony. -Właśnie

ktoś taki jak ty jest nam potrzebny! Świetnie, że się

zdecydowałaś. Jeśli potrzebujesz jakiejś pomocy w

związku z przeprowadzką, powiedz tylko...

-

Szczerze mówiąc, potrzebuję - powiedziała. - Nie

mam gdzie mieszkać. Czy możesz mi coś doradzić?

- Zostaw to mnie - powiedział z pewnością w gło-

sie. - Popytam wkoło.

Cathy podziękowała i poszła powiedzieć swemu

zwierzchnikowi, że odchodzi.

- Dobrze robisz - powiedział otwarcie. - Jesteś jak

cieplarniana roślina hodowana w sztucznym świetle.

Potrzebujesz prawdziwego słońca i świeżego powiet

rza, żeby się rozwinąć.

Uśmiechnęła się.

- Będzie mi was brakowało.

- Nam ciebie też, Cathy, ale to co robisz jest dobre

dla ciebie i dla Stephena.

To właśnie chciała usłyszeć. W czasie przerwy na

lunch zadzwoniła do dyrektora szkoły w Barton i

upewniła się, że znajdzie się w niej miejsce dla

Stephena, kiedy już się przeniosą.

Teraz potrzebowała już tylko opieki do dziecka.

Skontaktowała się ze swoją kuzynką w Paryżu. Oka-

zało się, że córka jej przyjaciółki właśnie skończyła

szkołę i szuka pracy w Anglii, aby podciągnąć swoją

znajomość języka. Jeszcze tego wieczora zadzwoniła

do poleconej jej dziewczyny.

Angielszczyzna Delphine rzeczywiście nie była naj-

lepsza, ale zrozumiała. Dziewczyna robiła zaś wraże-

nie miłej i sensownej. Utwierdzona ostatecznie w swo-

jej decyzji, Cathy zadzwoniła w końcu do teściowej,

aby podzielić się nowiną.

- Cudownie! Wiedziałam, że dostaniesz tę pracę.

Teraz musisz tylko oczarować tego cudownego męż-

czyznę, którego uśmiech zachęcał cię do pójścia z nim

do łóżka.

- Nic nie obiecuję - roześmiała się swobodnie, w

głębi serca pełna niepokoju, jak Max będzie się do

niej odnosił. Czy jego uprzedzenia mogą

uniemożliwić współpracę? Wzruszyła ramionami.

Będzie musiała mu udowodnić, że był w błędzie. Nie

wydaje się to trudne.

Pozostał więc tylko problem mieszkania, ale i ten

wkrótce się rozwiązał.

Następnego dnia zadzwonił do niej pośrednik z je-

dynej agencji mieszkaniowej w Barton i powiedział,

że ma dla niej urocze małe mieszkanie z trzema

sypialniami. Mieściło się ono w Barton Manor, tym

cudownym siedemnastowiecznym domu, który po-

dziwiała przy wyjeździe z miasteczka.

Zapowiadało się wspaniale, a czynsz był rozsądny.

Umówiła się więc, że przyjedzie obejrzeć mieszkanie

podczas weekendu.

Właściciel był nieobecny, ale pośrednik pokazał jej

wszystko. Tak jak się spodziewała, dom był cudowny.

Jej mieszkanie znajdowało się z boku, nad dawnymi

stajniami, dziś zamienionymi na garaż. Prowadziły do

niego piękne stare schody z litego żelaza. Pnące róże

sięgały aż do drzwi wejściowych, okalając je ogrom-

nymi kwiatami w morelowym kolorze.

Widok ze szczytu schodów zapierał dech w pier-

siach. I jakby to jeszcze nie wystarczyło, mieszkanie

okazało się przytulne, wygodnie umeblowane i ideal-

nie dostosowane do jej potrzeb. Sprawdziła skrupulat-

nie wszystkie warunki najmu i poinformowała pośred-

nika, że jest gotowa natychmiast podpisać umowę.

Tak więc stało się! Dwa tygodnie później, a tydzień

przed rozpoczęciem nowej pracy, Cathy ze Stephenem

zapakowali wszystkie swoje rzeczy do wynajętej fur-

gonetki i wyprowadzili się z Bristolu. Zamykając

drzwi swego starego mieszkania, Cathy czuła się tak,

jakby zamknęła pewien rozdział w życiu.

background image

20

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

Joan pojechała z nimi, aby pomóc w rozpakowy-

waniu. Chociaż Cathy nie brała ze sobą mebli, miała

niezliczoną ilość różnych pudełek, i była zadowolona,

że nie jedzie sama.

Wzięły klucz od pośrednika, podjechały pod dom i

zaparkowały przy schodach.

- Ale piękny dom - jęknęła Joan.

-Prawda? Chodź, pokażę ci nasze mieszkanie.

Będziesz zachwycona. Stephen, pójdziesz z nami?

- Mamusiu, czy muszę? Tu jest kaczka i kaczuszki!

Rzeczywiście, po trawniku maszerowała dumnie

wyprostowana kaczka, otoczona gromadką swoich

dzieci.

- Dobrze - zgodziła się Cathy. - Tylko nigdzie nie

odchodź, nie mam zamiaru cię potem szukać.

Weszły do mieszkania. Wszystko w nim lśniło

czystością, a w jadalni na środku stołu stał bukiet

herbacianych róż.

- Och, Cathy, jak tu ślicznie! - wykrzyknęła Joan.

- Wiem, że będziesz tu bardzo szczęśliwa!

Uścisnęły się serdecznie.

- Mam nadzieję, Joan. Naprawdę mam nadzieję.

Pójdę poszukać Stephena, chcę mu pokazać jego

sypialnię. Muszę zapytać właściciela, czy wolno bę

dzie chłopcu bawić się w jakiejś części ogrodu. On to

uwielbia. Bardzo źle się czuł w Bristolu, gdzie nie było

żadnego ogródka.

Cała jej dusza śpiewała, gdy lekko zbiegała z żelaz-

nych schodków. Aż nagle znalazła się w silnych i

bardzo męskich ramionach.

-To ty?! - wykrzyknął mężczyzna. Serce Cathy

zamarło, kiedy spojrzała w jego zadziwiająco błękitne

oczy.

ROZDZIAŁ DRUGI

Cathy cofnęła się, wzięła głęboki oddech i przywo-

łała na twarz uśmiech.

- Doktor Armstrong, co za niespodzianka!

O Boże, zupełnie zapomniała, jak bardzo niebieskie

są jego oczy. Lśniące niczym szafiry, szczególnie, gdy

były pełne złości.

-

Czy ten młody człowiek ma z tobą coś wspólnego?

Dopiero teraz Cathy dostrzegła Stephena wygląda

jącego niepewnie zza Maxa.

-Tak. Zastanawiałam się, dokąd zawędrował.

Przyglądał się kaczkom...

- Ja tylko szedłem za kaczuszkami - wymamrotał

zdeprymowany chłopczyk.

-

Przecież mówiłam ci, żebyś nigdzie nie odchodził.

To nie jest nasz ogród i nie możesz chodzić, gdzie

chcesz.

Stephen przytaknął skruszony. Stał grzebiąc w pias-

ku stopą. Najwyraźniej już przedtem został pouczony.

Cathy spojrzała znowu w szafirowe oczy Armstronga.

- Chciałeś się ze mną widzieć? - zapytała.

- Wydawało mi się, że to ty mnie szukasz. - Ro-

zejrzał się wokół. - Zaparkowałaś na drodze, czy

przyszłaś piechotą?

- Z Bristolu? Trudno by było - roześmiała się. -

Przyjechałam furgonetką.

Spojrzał na nią z przerażeniem.

- To ty jesteś tym nowym lokatorem?

- Tak. Jeszcze nie poznałam właściciela. Nie było

go, kiedy oglądałam mieszkanie. Dlaczego pytasz?

Znasz go?

background image

22

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

23

-Można tak powiedzieć - odparł oschle i westchnął.

- Założę się, że to sprawka Johna.

Cathy poczuła, że nie nadąża za tokiem jego myśli.

- Johna?

- Daj spokój i nie udawaj niewiniątka. Doskonale

wiesz, kto tu jest właścicielem. John musiał ci powie-

dzieć. Przypuszczam, że powiedział ci nawet, kiedy

mam dyżur, abyś mogła wszystko tak urządzić, żeby

obejrzeć dom, kiedy mnie nie ma.

Nareszcie zrozumiała, co chciał jej powiedzieć.

Straciła całą pewność siebie.

- To ty... To twój dom?

-

Oczywiście. - Ukłonił się z wyraźną kpiną. - A ty

jesteś moim nowym lokatorem. Strasznie mi przy-

jemnie!

Rozglądała się oszołomiona. Wszystko tu ociekało

bogactwem i nie mogło przecież należeć do niego...

- Nie wiedziałam, że praktyka na prowincji jest

taka intratna - wypaliła.

- Nie jest - odparł. - A teraz powiedz mi, że John

Glover nie miał z tym nic wspólnego. Znam dobrze

tego starego capa. Zawsze się wtrąca - dodał - ale tym

razem posunął się za daleko.

- Nie wiedziałam, że to twój dom. - Cathy zaczer-

wieniła się. - Gdybym wiedziała, nigdy bym nie

wynajęła tu mieszkania - powiedziała szczerze. - Pro-

szę się nie martwić, doktorze Armstrong, nie będę

sprawiać kłopotów. Nie bardziej pragnę twego towa-

rzystwa niż ty mojego. Obiecuję, że nie będziemy ci

wchodzić w drogę. Stephen, idź do domu i zostań z

babcią. Przepraszam -powiedziała, czekając aż Max

usunie się z drogi.

Otworzyła tył furgonetki i wzięła jedno pudło. -Dokąd

się z tym wybierasz? - zapytał ostro, znowu

zagradzając jej drogę.

- Do mojego mieszkania - odparła.

-Nie możesz tego zrobić - rzucił z desperacją w

glosie.

Czyżby zamierzał uniemożliwić jej wprowadzenie

się? Na chwilę straciła pewność siebie, ale przypo-

mniała sobie spisaną umowę.

- Obawiam się, że mogę. Mam ważną umowę.

Przepraszam, przepuść mnie.

- Nie. - Wyjął pudło z jej rąk. - To zbyt ciężkie.

Nie możesz sama tego nosić.

- Mogę. Tak się składa, że nie mam goryla, który

wykonywałby za mnie ciężkie prace. Co ty sobie

myślisz, do diabła, jak te pudła znalazły się w fur-

gonetce?

Emocje związane z przeprowadzką, niepewność, a

na koniec nieprzyjazne przyjęcie - to było już zbyt

wiele. Poczuła gorące łzy na policzkach. Odwróciła

się, aby je przed nim ukryć.

Zrobiła to jednak zbyt wolno. Ujął palcami jej

brodę i podniósł twarz ku górze.

- Cii... ciii. Po co te łzy. Powinnaś już wyrosnąć z

tych dziecinnych sztuczek. To na mnie nie działa...

-

Zostaw mnie, do cholery! - wycedziła przez

zaciśnięte zęby. Złapała go za nadgarstek i odepchnę-

ła. - Nie potrzebuję nic od ciebie, a szczególnie

krytyki i potępienia. To nie moja wina, że jestem tylko

kobietą, i wcale nie muszę stać tutaj i słuchać, jak

mnie obrażasz bez żadnego powodu...

Odwróciła się, wściekła na niego i na łzy ciągle

płynące po jej policzkach. Zakryła usta dłonią, starając

się stłumić szloch dopełniający jej poniżenia. Nie-

spodziewanie poczuła na ramionach ciepły i uspoka-

jający dotyk jego dłoni.

-Przepraszam, Catherine - powiedział miękko.

-Masz rację, przekroczyłem wszelkie granice. Wybacz

mi. - Zaśmiał się krótko, niepewnie. - Ryzykuję, że

uznasz mnie za męskiego szowinistę, ale może poszła-

byś zrobić herbatę, a ja wniosę to wszystko na górę.

- Czajnik jest jeszcze w samochodzie - powiedziała

znużonym głosem, zbyt zmęczona, by cieszyć się ze

swego małego zwycięstwa.

background image

24

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

25

-W twoim mieszkaniu też jest czajnik, a także

kawa, herbata i mleko. Agnes zaniosła to wszystko

rano. No, idź już, widzę, że masz wszystkiego dosyć.

Przyniosę dla siebie filiżankę. Jestem pewien, że lepiej

sobie z tym poradzisz niż ja.

-Protekcjonalny potwór - wymamrotała przez

zaciśnięte zęby.

-

Uparta, twardogłowa feministka - nie pozostał jej

dłużny. - Powiedz mi, kto cię będzie zastępował w

pracy, kiedy nadwerężysz się dźwigając to wszystko na

grzbiecie.

- Nie martw się o mój grzbiet - odparowała z daw-

ną werwą. - A poza tym od pięciu lat nie wzięłam ani

jednego dnia zwolnienia.

- Jak na razie - prowokował ją.

Zbierała się do kolejnego ataku, kiedy na szczycie

schodów pojawiła się Joan.

-Cathy, czy...? O, widzę, że masz towarzystwo i

pomoc. To wspaniale!

Zeszła ze schodów i zbliżyła się, wyraźnie za-

ciekawiona.

- Joan Harris, teściowa Cathy - przedstawiła się.

- Max Armstrong.

Joan uśmiechnęła się szeroko i uścisnęła jego dłoń.

- Doktor Armstrong, Max. Wiele o panu słyszałam.

Jak to miło, że przyszedł pan pomóc. Cathy miała tyle

do zrobienia i pracowała do ostatniego dnia. Boję się,

że nie zmrużyła nawet oka ostatniej nocy, chociaż ona

nigdy nie narzeka. To miło, że zaoferował się pan

wnieść te pudła na górę.

- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział z

układnym uśmiechem.

Joan rzuciła Cathy chytre spojrzenie.

- Może poszłabyś na górę i pokazała, gdzie usta

wiać pudła - zaproponowała - a ja zostanę na dole

i będę podawała rzeczy z samochodu we właściwej

kolejności. I zrób przy okazji herbatę, kiedy będziecie

na górze.

Pokonana Cathy wspięła się po schodach i poiła

czajnik z wodą na kuchence. Zanim zaparzyła herbatę,

furgonetka była już prawie pusta, a trzy alnie i mały

salonik zapełniły się nieskończoną ilością pudeł i

pakunków.

Max był czarujący. Joan, która mimo zaawan-

sowanego wieku uważała się za znawczynię męskich

wdzięków, orzekła później, że jest wręcz idealny.

- Sama nie znalazłabym dla ciebie nic lepszego

-

powiedziała, gdy Cathy i Stephen opuszczali jej dom

następnego dnia. Cathy musiała oddać pożyczoną

furgonetkę, więc spędzili wieczór z Joan w Bristolu.

- To jest najlepsze lekarstwo, jakie mógłby przepisać

ci lekarz.

- Lekarza, który wystawiłby taką receptę, też chy

ba trzeba by leczyć - roześmiała się Cathy.

Po wielu gorących uściskach i pocałunkach usiadła

w końcu za kierownicą swego małego samochodu i

wyruszyła do Barton.

Zamierzała rozpakować się nazajutrz. Następnego

dnia Stephen rozpoczynał rok szkolny. Pracę w przy-

chodni miała podjąć dopiero za tydzień, postanowiła

więc poświęcić cały urlop na urządzanie domu.

We wtorek, kiedy wszystko było już na swoich

miejscach, przyjechała Delphine - opiekunka Stephe-

na. Była uroczą dziewczyną. Cathy polubiła ją od

pierwszego wejrzenia, a co ważniejsze, polubił ją także

Stephen. Ponieważ w nowej szkole również czuł się

dobrze, Cathy z lekkim sercem i w optymistycznym

nastroju przygotowywała się do podjęcia swoich no-

wych obowiązków.

Biorąc pod uwagę, jak blisko siebie mieszkali, jej

kontakt z Maxem w tym pierwszym tygodniu okazał

się bardzo ograniczony. Odwiedził ją jedynie ogrod-

nik, Stan, i poinformował, że mogą swobodnie korzy-

stać z części ogrodu za stajniami. Przyszła także

gospodyni Maxa, Agnes, z pytaniem, czy może w

czymś pomóc. Cathy pomyślała, że wynajęcie tego

background image

26

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

mieszkania nie było wcale takie złe, jak się jej zaczęło

wydawać.

Czym innym z pewnością będzie praca z nim, ale

tego się nie obawiała. Znajdzie się na pewnym grun-

cie. Tam, gdzie w grę wchodzą umiejętności lekarskie,

nawet on nie jest w stanie zachwiać jej pewności siebie!

Pierwszy pacjent jednak nie podzielał tego entuz-

jazmu. Był to elegancki, dobrze zbudowany mężczyz-

na po trzydziestce. Wszedł do pokoju, zobaczył ją i

zamarł w drzwiach.

-Och!

Zajrzała do jego karty.

- Pan Carver? Proszę wejść. Jestem doktor Harris.

Po chwili wahania usiadł z wyrazem rezygnacji na

twarzy i uśmiechnął się znacząco.

- Nie spodziewałem się kobiety - wyznał.

- Przez całe lata kobiety wchodzące do gabinetu

lekarskiego oczekiwały, że zastaną tam mężczyznę

- uśmiechnęła się szeroko. - Z jakiegoś powodu

mężczyźni czują się nieswojo, kiedy sytuacja się od

wróciła. Proszę się jednak nie martwić, przede wszys

tkim jestem lekarzem! W czym mogę panu pomóc?

Milczał. Wreszcie wziął głęboki oddech i spojrzał

jej w oczy. Był wyraźnie zdenerwowany. Gwałtownie

potrzebował pomocy. Pracowała pierwszy dzień i naj-

łatwiej było zapisać się na wizytę do niej.

- Co pana niepokoi, panie Carver? - nalegała

delikatnie.

Spuścił wzrok.

- Boję się, że mam raka jądra.

A więc o to chodziło!

- Dlaczego pan tak uważa?

- Parę miesięcy temu dostałem od znajomej pielęg

niarki ulotkę z zaleceniami, jak można samemu kon

trolować swoje jądra. Od tego czasu robiłem to

regularnie, ilekroć brałem prysznic. Wczoraj podczas

badania poczułem, że jedno moje jądro jest bardziej

wrażliwe niż zazwyczaj i wyczułem coś w rodzaju

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

27

niewielkiego guza. Pomyślałem, że trzeba to spraw-

dzić. - W roztargnieniu obracał na palcu ślubną

obrączkę. - Nie powiedziałem o tym mojej żonie. Nie

mamy dzieci, ale od pewnego czasu nie stosujemy już

środków antykoncepcyjnych. Boję się, że jeśli po-

trzebne będzie... to leczenie, nie będziemy mogli ich

mieć, prawda?

Cathy uśmiechnęła się do niego.

- Myślę, że może pan przesadzać, ale załóżmy, że

znajdę jakiś podejrzanie wyglądający guzek. Po pierw

sze zostanie pan skierowany do specjalisty w szpitalu.

Tam zbadają pana dokładnie i zrobią ultrasonografię,

aby upewnić się, czy nie jest to tylko cysta albo

wodniak. O ile naprawdę jest to nowotwór, usuną

tylko zaatakowane jądro. Jeśli badał się pan rzeczywi

ście tak regularnie, choroba została uchwycona w bar

dzo wczesnym stadium i niebezpieczeństwo przerzu

tów jest bardzo niewielkie. Najważniejsze, abyśmy

działali szybko.

Nie wyglądał na uspokojonego.

- A jakie są rokowania? - zapytał.

-

W przypadku tak umiejscowionego raka powo-

dzenie w leczeniu osiąga się w dziewięćdziesięciu kilku

procentach przypadków. Oczywiście, wszystko zależy

od tego, jak szybko choroba została wykryta, i jaki to

dokładnie rodzaj raka. Ciągle jeszcze nie mamy

dowodów, że to w ogóle jest rak. To może być

zapalenie jądra albo moszny - po prostu nic groźnego.

Ten guz może istnieć tylko w pańskiej wyobraźni.

-On istnieje naprawdę - odparł głucho. - To zaczęło

mnie boleć już w piątek. Grałem tego dnia w tenisa,

więc myślałem, że naciągnąłem sobie jakiś mięsień,

ale potem jeszcze się pogorszyło.

- Sądzę, że muszę to obejrzeć, zanim cokolwiek

postanowimy. Proszę rozebrać się i położyć na leżan

ce. Wrócę za chwilę.

Zanotowała wszystko, co pacjent jej powiedział.

Weszła za parawan, naciągnęła gumowe rękawiczki

background image

28

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

29

i zbadała go. Kiedy skończyła, zdjęła rękawiczki i

zostawiła go, aby mógł się spokojnie ubrać.

Wyszedł zza parawanu już po chwili. Usiadł na

brzegu krzesła i zacisnął nerwowo dłonie na kolanach.

- A więc?

- Muszę przyznać panu raq"ę. Ma pan guza. Jest

bardzo niewielki, ale jest.

- I co dalej? - ponaglał ją.

- Skieruję pana do specjalisty. Zadzwonię do niego

i umówię pana na wizytę w najbliższych dniach.

Gdyby pojawiły się jakieś kłopoty, proszę do mnie

zatelefonować. I proszę się nie martwić. Jeśli nawet to

rak, został wykryty bardzo wcześnie. Operacja nie

będzie skomplikowana.

- A co potem?

-

To będzie zależało od tego, jaki to jest nowotwór

i czy wystąpią jakieś dodatkowe objawy. Prawdopo-

dobnie po operacji zostanie pan poddany chemiote-

rapii lub radioterapii, która się szybko z tym upora.

Wpłynie to czasowo na funkcjonowanie drugiego

jądra i przez pewien czas będzie pan bezpłodny. Po

około dwóch latach wszystko wróci do normy i bę-

dziecie państwo mogli mieć dzieci. Jednak, aby zabez-

pieczyć się przed mało prawdopodobnym przypad-

kiem, że zostanie pan na stałe bezpłodny, pewnie

doradzą panu złożenie nasienia w banku spermy.

- Przed operacją?

Przytaknęła.

- Ale czy moje nasienie nie będzie zakażone? Czy

nie przekażę dziecku raka?

Pokręciła głową z przekonaniem.

- To jest absolutnie niemożliwe. Setki mężczyzn

było w ten sposób leczonych, a wielu z nich zostało

szczęśliwie ojcami zarówno przed, jak i po operacji.

Pacjent zamilkł i zaczął się zastanawiać. Był in-

teligentny i dociekliwy. Chciał znać odpowiedzi na

wszystkie pytania. Popatrzył jej szczerze w oczy.

- A co będzie, jeśli usuną mi obydwa jądra? - za

pytał cicho. - To tak, jakbym został wykastrowany,

prawda?

-Jest wysoce nieprawdopodobne, aby zaistniała taka

potrzeba - zapewniła go. - Usunięcie jednego jądra nie

będzie miało żadnego wpływu na pańską potencję.

Proszę się nie obawiać utraty choćby części męskości.

Głos i zarost pozostaną nie zmienione. Kiedy

wyzdrowieje pan po operacji, będzie pan mógł

prowadzić dokładnie takie samo życie, jak dotychczas.

Tyle mogę powiedzieć z medycznego punktu

widzenia. Jeśli zaś chodzi o kosmetykę, może pan

zażyczyć sobie wszczepienia silikonowej protezy. Wte-

dy już nikt nie zauważy różnicy.

Wstał i uśmiechnął się grzecznie.

- Dziękuję, doktor Harris - powiedział spokojnie,

ale Cathy widziała niepokój czający się w jego

wzroku.

- Panie Carver, przypominam, że jeszcze nie wia-

domo, czy ma pan raka. A nawet jeżeli, rokowania są

bardzo dobre.

Zatrzymał się w drzwiach.

- Czy gdybym leczył się prywatnie, można by to

załatwić szybciej?

-

Bardzo wątpię. Myślę, że zostanie pan przyjęty

przez specjalistę za dzień lub dwa. Dlaczego pan pyta?

Czy ma pan dodatkowe, prywatne ubezpieczenie?

- Nie - pokręcił głową. - Mam jedynie ubezpiecze-

nie na życie, choć myślałem, że nie będę go po-

trzebował.

- Słusznie - uśmiechnęła się do niego szeroko. -

Jest nadzwyczaj mało prawdopodobne, aby okazało

się potrzebne w ciągu wielu nadchodzących lat.

-Mam nadzieję, że się pani nie myli. Dziękuję za

pomoc.

Wyszedł z gabinetu. Wizyty kolejnych pacjentów

zajęły jej kilka godzin. Zabrało to więcej czasu niż

powinno, musiała bowiem przyzwyczaić się do innego

background image

30

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

31

systemu wprowadzania danych do komputera. W

końcu jednak dobrnęła do ostatniej lezącej na jej

biurku karty i z westchnieniem ulgi ruszyła w stronę

kuchni, skąd unosił się wspaniały zapach kawy. Max

siedział rozparty przy stole nad filiżanką.

- No, nareszcie skończyłaś!

Zaczerwieniła się, słysząc w jego głosie krytyczną

nutę.

- Przepraszam, że tak długo to trwało, ale wasz

komputer wyraźnie mnie nie lubi.

Wchodzący właśnie do kuchni John Glover za-

chichotał.

- No, to jest nas dwoje! Ja mam od rana ten sam

problem. Zdaje się, że tutejsze komputery lubią

tylko Maxa, który mógłby zmusić je nawet do tań

czenia po suficie. No i lubią Andreę, naszą sekretar

kę medyczną, ale to nic dziwnego, ona ma tyle

wdzięku...

Cathy nie zgodziła się z ostatnim zdaniem, ale

miała tyle rozsądku, aby nie odzywać się. Tego ranka

poznała zimną i sprawną Andreę i od razu poczuła do

niej niechęć. Andrea wyraźnie odwzajemniała to

uczucie.

- No i jak poszło? - zapytał doktor Glover, sado

wiąc się za stołem. Umoczył czekoladowy herbatnik

w kawie.

Odwróciła wzrok. Niestety, nie mogła sobie po-

zwolić na herbatniki. Mimo że nigdy nie jadała

między posiłkami, miała kłopoty z figurą.

- W porządku. Rano miałam pacjenta, który po-

dejrzewał u siebie raka jądra i chyba się nie mylił.

- Zbadałaś go?

- Tak. Bez wątpienia ma niewielkiego guza.

- Kto to był? - spytał Max.

-Samuel Carver...

- Sam? To niemożliwe! - pochylił się gwałtownie,

wylewając nieco kawy na stół. - W piątek grałem

z nim w tenisa i nic mi o tym nie wspominał.

- Wtedy jeszcze nie wiedział. Po grze poczuł ból,

więc się zbadał. Kilka miesięcy temu dostał ulotkę z

instrukcją, jak należy to robić, i badał się sam

regularnie.

- A niech to wszyscy diabli! - wykrztusił Max i

pobladł. - Co mu powiedziałaś? Może powinienem do

niego zadzwonić i go uspokoić.

- Zrobiłam to. Wie dokładnie, jak przebiega le-

czenie i czego może się spodziewać - poinformowała

go zgryźliwie. Jak śmiał przypuszczać, że mogłaby

odesłać pacjenta bez udzielenia mu wyczerpujących

informacji.

- Myślę, że i tak do niego zadzwonię. Czy bardzo

jest przestraszony?

- Nie bardziej, niż ty byłbyś na jego miejscu.

Zaśmiał się bez cienia wesołości.

-Ja? Ja zesztywniałbym z przerażenia. Wiem, że to

irracjonalne, ale w końcu... rak to rak. Wszyscy się go

boją, choć my powinniśmy wiedzieć lepiej, że zabija

dużo mniej ludzi niż na przykład choroby serca...

Biedny stary Sam. Czy mam zadzwonić do urologa?

- Myślę, że poradzę sobie z tym sama - powiedzia-

ła z przekąsem. - Podaj mi tylko jego nazwisko.

- Oczywiście. Weź numer telefonu od Andrei. Fa-

cet nazywa się Hart. - Wstał, przeciągając się leniwie

jak wielki kot. - Zobaczymy się później. Teraz mam

wizyty domowe.

-

Nie zwracaj na niego uwagi - powiedział cicho

Glover. - Tak ci tylko dogryza. Twoja poprzedniczka

nie zostawiła po sobie zbyt dobrych wspomnień i myś-

lę, że on patrzy na ciebie przez pryzmat uprzedzeń.

- Czułam, że coś w tym jest. - Cathy westchnęła z

rezygnacją. - A cóż takiego zrobiła, poza tym, że miała

nieszczęście urodzić się kobietą?

- Paulina pojawiła się u nas jako samotna kobieta

przed czterdziestką związała się z przyjacielem Maxa i

zaraz zaszła w ciążę. Zamiast zachować się

background image

32

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA

33

przyzwoicie i odejść, miała czelność wziąć urlop ma-

cierzyński, a potem wrócić do pracy. Ile razy dziecko

było przeziębione, brała po prostu wolny dzień, czym

doprowadzała Maxa do szału. Myślami była zawsze

poza pracą, ciągle zdarzały się jej jakieś wpadki. Max

uważał to za niewybaczalne. Kiedy powtórnie zaszła

w ciążę, chciał odejść. Na szczęście akurat wtedy

przeniosła się razem z mężem gdzie indziej. Nawet

ślepy by zauważył, że z tobą jest całkiem inaczej, ale

przekonać o tym Maxa... to nie będzie łatwe. Biedny

Max, do końca życia sobie nie wybaczy, że ich ze sobą

poznał.

Cathy się roześmiała.

- O mnie możecie się nie martwić. Okres roman

tyczny mam już za sobą. Odkąd z prawdziwą ulgą

osiągnęłam wiek średni, jedyne czego pragnę to praco

wać i wychowywać mego syna.

Odpowiedział jej szyderczy śmiech. Podniosła

wzrok i natknęła się na pełne sarkazmu, błękitne oczy

Maxa.

- Godne polecenia, chociaż mało prawdopodobne

- powiedział cierpko - ale aby pomóc ci w zrealizo

waniu tych szczytnych zamiarów, coś ci przyniosłem.

To jest mapa miasta i okolic. Przyda ci się podczas

wizyt domowych.

Rzucił mapę na stół i znowu wyszedł, bardzo z

siebie zadowolony.

Doktor Glover uniósł brwi.

- Widzę, że ostro się do ciebie zabiera. Jak wam

się mieszka razem? Często się widujecie?

- Dzięki Bogu, nie! Można by powiedzieć, że się

unikamy.

Doktor Glover westchnął.

- Szkoda, że nie zbliżyliście się do siebie. Mam

nadzieję, że z czasem poznacie się lepiej. Wiem, że

Max wygląda na okropnego fanatyka, ale to w grun

cie rzeczy porządny chłop. I obrzydliwie bogaty. Stare

pieniądze, jak to się mówi. Piękny dom.

-To prawda. No właśnie, chciałam cię zapytać, czy

kiedy obiecałeś zająć się sprawą mego mieszkania, od

razu pomyślałeś o domu Maxa?

- Przejrzałaś mnie na wylot. Pośrednik jest moim

przyjacielem. Poprosiłem go, aby zapomniał o innych

propozycjach, nawet gdybyś o nie pytała.

- Ale dlaczego? - zdziwiła się Cathy.

Wzruszył ramionami z lekkim zażenowaniem.

- On jest samotny, a ty jesteś ładną dziewczyną.

Wciąż gadasz o tym swoim średnim wieku, ale prze-

cież jesteś jeszcze młodą kobietą. Obojgu wam przy-

dałby się mały romans.

- Nie do wiary! - zawołała. - Myślałam, że Max

przesadza z podejrzeniami wobec ciebie. Zapewniam,

doktorze Glover, że ani nie chcę, ani nie potrzebuję

małego romansu. A gdyby nawet tak było, Max

Armstrong byłby ostatnią osobą, którą bym do tego

wybrała.

Zerwała się na równe nogi i ruszyła w stronę

wyjścia. W drzwiach wpadła prosto w objęcia Maxa.

Zaczerwieniła się.

- Słyszałeś?

- Tak, i to z prawdziwą ulgą. Muszę przyznać, że

rozwiązuje to wiele problemów.

Uprzytomniła sobie, co mówiła na końcu i powtór-

nie oblała się rumieńcem.

- Nie mówię o tym. Czy wiesz, że on był w zmowie

z pośrednikiem?

-Mówiłem ci przecież, że maczał w tym palce.

Zachowuje się, jakby był jakąś cholerną wróżką z baj-

ki. Ale nie obawiaj się, jesteś bezpieczna. Nie zamie-

rzam brać szturmem twojej twierdzy, chociaż gadani-

na o średnim wieku jest rzeczywiście idiotyczna. Jesteś

nadal bardzo atrakcyjną kobietą. Gdybyś była sama,

nie powiem, mogłoby to być kuszące... Jednak w tej

sytuacji, dziękuję bardzo, ale nie mam ochoty. A te-

raz, czy mogłabyś odczepić się od mego ubrania?

Chciałbym przejść.

background image

34

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

35

Spojrzała w dół i zauważyła ze zdziwieniem, że jej

dłonie wczepiły się w jego miękką bawełnianą koszulę.

Puściła go i odskoczyła jak oparzona.

Kiedy, zawstydzona, oddalała się, była pewna, że

słyszy za sobą jego tłumiony chichot.

Do diabła z nim! Komu potrzebna jest jego

przyjaźń!

Poszła do swego gabinetu. Po drodze dowiedziała

się od Andrei, tego robota w ludzkiej skórze, jaki jest

numer telefonu do szpitala i zadzwoniła do doktora

Harta w sprawie Sama Carvera.

Cathy właśnie kończyła sprzątać ze stołu po wie-

czornym posiłku, kiedy usłyszała kroki na schodach i

walenie do drzwi.

-

Już idę! - zawołała, oddając talerze Delphine.

Za drzwiami stał Max, wielki i kipiący wście

kłością.

-Czym mogę służyć? - zapytała z wymuszoną

uprzejmością.

- Już ci mówię - wycedził lodowato. - Czy możesz

powiedzieć tej twojej dziewczynie, żeby nie rozbierała

się w ogrodzie? Przez ostatnie pół godziny musiałem

wysłuchiwać, jak mój ogrodnik bębni mi nad uchem

o zepsuciu dzisiejszej młodzieży. I nie zamierzam tego

wysłuchiwać po raz drugi!

Cathy zamrugała powiekami. -Przepraszam, ale nie

mam pojęcia, o czym mówisz...

- W takim razie zapytaj ją. Stan nie mógł dziś nic

zrobić w ogrodzie, bo ta dziewczyna leżała przez

cztery godziny na trawie kompletnie naga. Pomijając,

że grozi jej rak skóry, mało nie doprowadziła Stana

do zawału.

Cathy, nie mogąc się opanować, parsknęła śmie-

chem, a po krótkiej walce ze sobą także i Max

zachichotał.

- Bardzo mi przykro - zdołała w końcu powiedzieć.

- Mnie też. Powiedz jej jednak słówko.

- Oczywiście. I przeproś ode mnie Stana.

- Ryzykując, że usłyszę następne kazanie? Nie ma

mowy! A przy okazji, jak się tu urządziłaś? Chciałem

zajrzeć do ciebie, ale nie miałem czasu.

- Świetnie. To urocze mieszkanie. Wiem, że to

wszystko uknuł John, ale wcale nie żałuję. Jesteśmy tu

bardzo szczęśliwi.

-

To dobrze. Przepraszam, że byłem taki niegoś-

cinny, ale John ma prawdziwą obsesję; uważa, że musi

mnie ożenić.

- Znam to - skrzywiła się Cathy. - Moja teściowa

ciągle chciała mi kogoś znaleźć i nie potrafiła nigdy

przyjąć do wiadomości mojej odmowy.

Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo i

przyjazna z natury Cathy zapomniała o ostrożności.

- Może wejdziesz na chwilę i napijesz się kawy?

- zaproponowała. - Obawiam się, że nie mam nic

mocniejszego.

Pokręcił przecząco głową.

- Naprawdę nie mam czasu. Mam jeszcze zaległą

papierkową robotę. Ale bardzo dziękuję.

- Trudno. Zanim pójdziesz, powiedz mi jeszcze,

czy te zamknięte drzwi prowadzą do reszty domu?

-Tak. Te pokoje należały niegdyś do służby. Drzwi

koło kuchennych schodów prowadzą do głównego

holu. Dlaczego pytasz?

- Po prostu chciałam wiedzieć. Czasami Stephen

okropnie hałasuje, boję się, czy to ci nie przeszkadza.

To znaczy... zastanawiałam się, gdzie śpisz...

- Nie kłopocz się - wyszczerzył zęby w uśmiechu

- nie będziecie mi przeszkadzać. Śpię w dalszej

części domu.

Cathy nagle wyobraziła sobie Maxa układającego

się do snu w wielkim łożu z baldachimem i zaczer-

wieniła się.

- To dobrze. - Starała się ukryć uśmiech.

background image

36

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

37

- Po co chcesz wiedzieć, gdzie śpię? - zapytał,

leniwym ruchem odgarniając za ucho kosmyk jej

włosów.

-

Ja... wcale nie chcę! Chciałam tylko upewnić się,

że ci nie przeszkadzamy.

- Przeszkadzasz mi od chwili, gdy po raz pierwszy

cię zobaczyłem, Catherine. - Zaśmiał się miękko. -

Dobrze wiedzieć, że jest to wzajemne.

Ruszyła do kontrataku.

- O czym ty w ogóle mówisz? - zapytała pełna

oburzenia. - W najmniejszym stopniu nie jestem

zainteresowana tobą, doktorze Armstrong. Nie jesteś

w moim typie, a nawet gdybyś był, tę część życia mam

już za sobą. Skończyłam z tym! Muszę myśleć o Ste

phenie i żadne igraszki z tobą o zachodzie słońca nie

wchodzą w grę.

Spojrzał za siebie przez ramię i odwrócił się do niej

z uśmiechem.

- Jaki zachód słońca?

Słońce znajdowało się ciągle nad horyzontem. Ca-

thy oblała się rumieńcem.

- Wiesz, co mam na myśli... Proszę cię, Max!

- Ależ z przyjemnością - powiedział, przysuwając

się bliżej.

-Nie dla mnie - odparowała, desperacko starając się

utrzymać go na dystans. - Wyraźnie nie chcesz

zrozumieć, co do ciebie mówię. Nie jesteś w moim

typie. Myślę, że należysz do tych facetów, którzy

całując swoje kobiety gryzą ich wargi do krwi.

Kąciki jego ust uniosły się.

- Mogę przedstawić licznych świadków, że jestem

bardzo delikatnym kochankiem - odparł niezrażony.

- Nie jestem ciekawa - broniła się słabo.

- Kłamczucha - zamruczał miękko.

Zerwał różę wiszącą nad drzwiami i zbliżył ją do

jej policzka.

- Masz piękną skórę - wyszeptał. - Aksamitną jak

płatki róży. Pokrytą delikatnym meszkiem jak brzos

kwinia.

Cathy jęknęła i oblała się rumieńcem.

- To nie do wiary. Mówisz jak zwariowany roman-

tyk - powiedziała tracąc oddech.

-

Czerwienisz się jak dziewica - orzekł, przygląda-

jąc się jej policzkom. - Jak kobieta, która była

mężatką, owdowiała i sama wychowuje dziecko, może

tak się rumienić, słysząc zwykły komplement? Może

też jest zwariowaną romantyczką?

- Skończ z tym, Max - zaprotestowała słabo.

Ich spojrzenia skrzyżowały się. Dostrzegła w jego

jaskrawoblękitnych oczach uczucie, którego nie miała

odwagi nazwać.

- Masz wargi stworzone do pocałunków - powie-

dział miękko i tak cicho, że gdyby nie była wpatrzona

w jego usta, mogłaby tego nie usłyszeć.

- Max, nie! - jęknęła, kiedy pochylał się nad nią.

- Tak - wyszeptał z wargami tuż przy jej wargach. I

nie było już nic, tylko smak jego pocałunku. Jej opór

stopniał do końca, jakby nigdy nie istniał.

Poddała mu się z westchnieniem. Objął ją i przy-

garnął jej miękkie ciało do swojej twardej piersi.

Płonęła cała, boleśnie spragniona dawno zapomnianej

rozkoszy.

W końcu z westchnieniem uniósł głowę. Kiedy

chciała przyciągnąć ją znowu, przytrzymał delikatnie

jej ręce.

- Powiedz teraz, że nie jestem w twoim typie.

Odwrócił się na pięcie i lekko zbiegł ze schodów.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Tej nocy Cathy nie mogła zasnąć. Jej umysł żeg-

lował swobodnie w świat dawno zapomnianych wra-

żeń, cichych westchnień, czułych pieszczot, rodzącego

się pożądania i poruszających ziemię uczuć. Boleśnie

odczuwała swoją tęsknotę i samotność.

Zapaliła lampkę nocną i próbowała czytać, ale nie

rozumiała ani słowa. W końcu się poddała. Poszła na

palcach do kuchni i zrobiła sobie filiżankę herbaty.

Budził się dzień. Cicho wyszła na dwór i boso

spacerowała po zroszonej trawie. Poranne powietrze

cudownie chłodziło jej rozgrzaną skórę. Podniosła

twarz ku niebu. Chłonęła poranną rosę i pierwsze

odgłosy przyrody.

W końcu nogi zaniosły ją na drugą stronę domu.

Znalazła stopnie prowadzące z tarasu w dół, na

skoszony świeżo trawnik.

W dole widziała staw, a za nim śpiące kaczki z

głowami wtulonymi pod skrzydła. Dalej, na polu,

dostrzegła młode króliki, figlujące wesoło mimo

wczesnej pory.

W pewnej chwili odebrała jakiś dziwny sygnał,

który mówił jej, że nie jest już sama. Odwróciła

głowę i spojrzała w obramowane kamieniem okna,

wyglądające jak budki strażnicze. Zastanawiała się,

które z nich należy do sypialni Maxa.

Przez kilka sekund wpatrywała się w okna, ale nie

dostrzegła w nich żadnych oznak życia. Widać Max

zajmował pokój od frontu. To głupio z jego strony,

pomyślała, zwracając oczy na ogród i ciągnące się za

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

39

nim wzgórza. Dlaczego wybrał widok od frontu, kiedy

od tyłu mógłby podziwiać wschody słońca?

Pierwsze promienie wystrzeliły zza wzgórz i wypeł-

niły krajobraz złocistym blaskiem. Od lat nie miała w

sobie tyle życia co tego ranka. Jak Śpiąca Królewna

po pocałunku księcia, pomyślała. Jednak w przeci-

wieństwie do Śpiącej Królewny miała także obowiąz-

ki. Był Stephen, o którym musiała myśleć przede

wszystkim.

Zesztywniała od chłodu. Podniosła się ze schodków

i ruszyła w stronę domu. Zatrzymała się na chwilę,

aby raz jeszcze rzucić okiem na odległe okna. Potem

spuściła głowę, przecięła taras i wróciła do siebie,

nieświadoma, że skryty w cieniu swego pokoju

mężczyzna obserwował ją cały czas.

Popełnił błąd, całując ją. Duży błąd, choć nie

pierwszy. Pierwszym było to, że potraktował ją jak

Paulinę, podejrzewając, że może zaniedbywać swoje

obowiązki.

Oczywiście, dopiero zaczęła pracować, ale po tele-

fonie do Sama uświadomił sobie swoją pomyłkę. Nie

tylko drobiazgowo zbadała pacjenta, ale także roz-

wiała jego niepokoje, jednocześnie nie ukrywając

przed nim powagi sytuacji. Max wiedział, że należały

się jej przeprosiny. Przeprosiny, a nie taki pocałunek...

Mój Boże, ten pocałunek!

Jego ciało płonęło na samo wspomnienie. Jęknął

cicho, kiedy podniosła się ze schodków, a ciało jej

obrysowały promienie wschodzącego słońca,

zmieniając cienką bawełnianą koszulę w mgiełkę

babiego lata otaczającą jej bujne kształty. Jak wróżka

unosiła się nad skoszoną trawą. Słońce tańczyło w jej

włosach, czerwonozłote loki wyglądały jak aureola.

Wydawało mu się, że zanim zniknęła, spojrzała

prosto na niego. Na jej twarzy malowało się zdecy-

dowanie i chyba smutek.

background image

40

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

41

Westchnął ciężko i odwrócił się od okna. Do

diabła, jak będzie mógł teraz zasnąć, mając przed

oczyma obraz jej ciała, pobudzający wszystkie jego

zmysły. Była jak marzenie uchwycone w pół drogi

między jawą i snem.

Był teraz całkowicie rozbudzony - rozbudzony

i pełen bolesnego niespełnienia. Szybko założył stare

szorty i trampki, cicho gwizdnął na psa i wyszedł

z domu. Może bieganie pozwoli osłabić palące go

pragnienie, i uda mu się przetrwać jakoś ten dzień bez

skompromitowania się. Może dzięki temu nie rzuci

się na nią i nie będzie się z nią kochał na oczach

wszystkich.

W dzień wszystko okazało się łatwiejsze niż w

nocy. Komputer postanowił zachowywać się

przyjaźnie, pacjenci byli sympatyczni, a Max szczęś-

liwie nieobecny - przyjmował pacjentów w jednej

z wiosek koło Barton. Jedyną chmurą na firmamen-

cie była Andrea, która na swój chłodny sposób

nieustannie okazywała Cathy, że nie jest tu mile

widziana.

Cathy ignorowała ją, zwracając się przede wszy-

stkim do pielęgniarki, Sarah. John Glover, który

uznał chyba, że przesadził w kojarzeniu Maxa i Cathy,

starał się odpokutować to i był dla niej wyjątkowo

miły.

Kiedy zaczynała popołudniowy dyżur, Max zajrzał

do jej gabinetu.

- Czy masz dla mnie chwilę czasu? - zapytał.

- Ale tylko chwilę. - Spojrzała na zegarek.

-

Nie chcę ci przeszkadzać - powiedział skruszo-

nym tonem. - Jestem ci winny przeprosiny za to, co

stało się wczoraj. Byłem wobec ciebie nie w porządku.

Przepraszam.

Była zaskoczona. Wielki Max Armstrong, przepra-

sza, że zaszczycił ją swoją uwagą. Fakt wart od-

notowania!

-

Zapomnijmy o tym - odpowiedziała lekceważą-

co. - To tylko pocałunek...

-

Pocałunek? - Roześmiał się łagodnie. - Źle mnie

zrozumiałaś, Catherine. Nie za to cię przepraszałem

i wcale nie mam takiego zamiaru. Mówiłem o Samie

Carverze. Podejrzewałem, że nie potrafiłaś podtrzy-

mać go na duchu. Myliłem się.

-

No i co cię tak nagle oświeciło? - zapytała,

pokrywając sarkazmem zmieszanie.

-

Rozmawiałem z nim wczoraj wieczorem. Powie-

dział, że widział się z doktorem Hartem. Ponadto i tak

wie dokładnie, czego może się spodziewać. Rozwiałaś

jego najdrobniejsze wątpliwości.

- Starałam się. I co mu jest?

-

Miałaś rację. Prawdopodobnie jest to rak jądra.

Jutro mu je usuną, ale Hart jest przekonany, że to

bardzo wczesne stadium.

-

O mój Boże - westchnęła. - To przyjemnie mieć

rację, ale wolałabym się mylić. W jakim on jest

nastroju?

-

Spokojny i zrezygnowany. Powiedział o wszyst-

kim żonie, a ona przyjęła to bez paniki. Jedna dobra

wiadomość: zdaje się, że ona jest w ciąży. Myślę, że

niedługo zgłosi się do ciebie.

-

Miejmy nadzieję, że sobie z tym poradzi. - Za-

drżała. - Ciąża i wyrok śmierci, to nie najlepsze

połączenie.

Max przysiadł na rogu jej biurka.

- Ty też byłaś w ciąży, kiedy dowiedziałaś się, co

jest z twoim mężem?

Przytaknęła.

-

Wyniki badań przyszły w tym samym tygodniu.

Oczywiście nawet przez myśl nam nie przeszło, że

Michael może umrzeć w ciągu dwóch lat. Większość

przypadków SM przebiega dużo wolniej, ale ten był

niezwykle gwałtowny. W ogóle nie nastąpił okres

remisji, tylko stale się pogarszało.

- To musiało być piekło.

background image

42

WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

43

-Chyba tak. Z trudem to sobie przypominam.

Pracowałam, a Joan zajmowała się Stephenem i Mi-

chaelem. W końcu musiałyśmy umieścić go w hospic-

jum. - Wzruszyła ramionami. - Wydaje się, że to było

tak dawno.

- Trzy lata?

- Prawie cztery. Umarł w sierpniu. Napotkała jego

uważne spojrzenie i spuściła

wzrok.

- Zjedz dzisiaj ze mną kolację - zaproponował.

Zaproszenie było tak niespodziewane, że z trudem

mogła znaleźć wymówkę.

-Nie... Dziś nie mogę. Delphine ma wolny wieczór.

- Możemy zjeść w domu, jak już położysz Stephe

na spać. Otworzymy drzwi między naszymi mieszka

niami, tak żebyś mogła go słyszeć.

Opierała się nadal. Tęskniła za towarzystwem, ale

od lat nauczyła się rezygnować ze swych pragnień.

- Nie przyjmuję odmowy - nalegał dalej. - Musisz

coś zjeść. Przygotuję coś prostego, jakąś sałatkę...

Wciąż była niezdecydowana.

- To takie łatwe. Otwórz usta i powiedz: Dziękuję,

Max, będzie wspaniale. Liczę do trzech. Raz, dwa...

Spojrzała w jego roześmiane oczy.

- Dziękuję, Max, będzie wspaniale - powiedziała

pośpiesznie.

Wyprostował się i rzucił jej leniwy uśmiech.

- Dobra dziewczynka. Czekam na ciebie o ósmej.

A przy okazji - zatrzymał się w drzwiach - to nie był

zwyczajny pocałunek, i wiesz o tym dobrze...

Jej twarz oblała się gorącym rumieńcem. Ledwo

udało się jej ochłonąć, zanim weszła pierwsza pa-

cjentka.

- Przepraszam, że pani czekała, musieliśmy omó

wić nagły przypadek - powiedziała i pomyślała sobie,

że to prawie prawda. W końcu mówili o Samie

Carverze. Stłumiła uśmiech. - Słucham panią?

Dwie minuty przed ósmą wyszła ze swego mieszka-

nia, zbiegła ze schodów i poszła w stronę ciężkich

frontowych drzwi. Jej serce biło szybko, a skóra

płonęła. Upięła włosy z tyłu w kok, starając się

upodobnić do kobiety interesu, nie mogła jednak nic

zrobić z rumieńcem na twarzy i ognikami tańczącymi

w jej oczach. Wychodzi z domu! Zaproszona przez

mężczyznę, po raz pierwszy od czasu, kiedy dziewięć

lat temu zaczęła spotykać się z Michaelem. Dawno

zapomniane podniecenie przypomniało jej czasy mło-

dości i napawało lękiem przed tym, co miało nastąpić.

To śmieszne! Czegóż mógłby chcieć mężczyzna,

taki jak Max, od trzydziestopięcioletniej wdowy, która

dawno już straciła figurę? Nagle poczuła się okropnie

przygnębiona. Była prawie gotowa uciec, ale Max

zamachał do niej z okna.

- Drzwi są otwarte! - zawołał. - Wejdź.

Były lekko uchylone. Pchnęła je i weszła do środka.

Natychmiast została zaatakowana przez kłąb futra i

różowy, wilgotny język.

- Penny! - wrzasnął Max i futro razem z językiem

przysiadło na podłodze, przybierając postać czar

no-białego spaniela.

Cathy śmiejąc się poprawiła ubranie.

- Przepraszam. - Popatrzył na nią zakłopotany.

- Ona bywa nazbyt entuzjastyczna. Proszę, wejdź.

Penny, na miejsce!

Zaprowadził ją do ogromnej kuchni. Penny deptała

mu po piętach, jak prawdziwy niewolnik. W końcu

zwinęła się na swoim legowisku i obserwowała każdy

jego ruch, kiedy kończył przygotowywać kolację.

- Prawie gotowe. Czego się napijesz? Gin z to-

nikiem? Białe wino?

-Kiedy ja...

- Daj spokój, przecież nie prowadzisz.

Uśmiechnęła się.

- Gin z tomkiem będzie znakomity. Dziękuję.

background image

44

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

45

Nalał alkohol do dwóch wysokich szklanek, napeł-

nił je lodem, dodał cytrynę i w końcu wlał tonik.

- Twoje zdrowie!

Stuknęli się szklankami. Napotkała jego spojrzenie

i nagle oprzytomniała.

- Co z drzwiami? Musimy je otworzyć na wypa-

dek, gdyby Stephen mnie potrzebował - powiedziała,

jasno dając mu do zrozumienia, co jest dla niej

najważniejsze.

- Już to robię.

Otworzył drzwi po drugiej stronie kuchni i zniknął

na schodach. Korzystając z tego, że została sama,

rozejrzała się wkoło. Belkowany, pobielany sufit łą-

czył tradycję z nowoczesnością. Wyłożona białymi

kafelkami podłoga odbijała światło, dzięki czemu

kuchnia nie wydawała się ciemna. Gdyby jeszcze u

sufitu powiesić zioła i suche kwiaty, a na półkach

postawić miedziane rondle i...

Brakuje tu tylko kobiecej ręki, pomyślała Cathy i

poczuła nagły niepokój. Co ona tu robi i dlaczego

pozwala sobie na marzenia, jak upiększyć to miejsce?

- Catherine Harris - wyszeptała do siebie - tra

cisz. ..

- Co tracisz?

Podskoczyła gwałtownie.

- Rozsądek. Czy musisz się tak skradać? - natarła

na niego.

Zachichotał.

- Stephen zaraz zaśnie. Chodź, wyjdziemy do

ogrodu.

Korytarzem biegnącym od drzwi frontowych na

drugą stronę domu poprowadził ją do wyjścia na taras.

Zeszli w dół po schodkach, na których siedziała dziś

rano, aż do małej altanki, gdzie rozkosznie pięły się

róże jerychońskie.

- Co ze Stephenem? - dopytywała się.

- Wszystko w porządku, możesz przestać się nim

przejmować. Uspokój się, Catherine. Nie zamierzam

rzucać się na ciebie. W przeciwieństwie do tego, co

sobie o mnie myślisz, nie jestem nadpobudliwym

seksualnie nastolatkiem.

- Nigdy tego nie powiedziałam!

- Nie musiałaś, masz to wypisane na twarzy.

Westchnęła. Chyba się nie mylił. Miała taki zamęt

w głowie, że tylko cudem mogłaby nie dać nic po sobie

poznać. Nerwowo mięła w palcach brzeg spódnicy.

- Czego ty ode mnie chcesz, Max?

- Dziś wieczorem? Fantastycznego towarzystwa

i wspólnej kolacji.

Spojrzała na niego i szybko odwróciła wzrok,

zdziwiona prostotą jego słów i intensywnością, z jaką

się jej przyglądał.

- Nie chcę siedzieć do późna. Nie spałam zbyt

dobrze tej nocy - powiedziała planując już, jak się

wycofać.

- Wiem, widziałem cię.

- Co?!

- Dziś rano, na schodkach. Byłaś oblana słońcem, a

twoje włosy złociły się jak aureola. Wyglądałaś jak

wróżka, gdy bose stopy unosiły cię nad mokrą trawą.

- Nie widziałam cię.

- Stałem w cieniu.

- Myślałam, że śpisz w sypialni od frontu. Zasłony

nie były...

- Nigdy ich nie zasłaniam.

Podniósł ręce i wyjął spinki z jej włosów. Poczuła

na szyi ciepło jego palców.

- Co robisz? - zapytała bez tchu.

Zanurzył palce w gęstwinie jej włosów, a potem

zsunął je na ramiona. Ich spojrzenia wyrażały wza-

jemne pożądanie i zdawały się łączyć utajone pragnie-

nia. Nagle Max odwrócił wzrok.

- Powinniśmy coś zjeść - powiedział gardłowym

głosem.

-Tak.

- W środku czy w ogrodzie?

background image

46

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

47

-Co?

- Gdzie chcesz zjeść?

Czuła, że nie jest w stanie nic przełknąć. Może

świeże powietrze jej pomoże. Tu na pewno będzie

lepiej, niż gdyby dała się zwabić do środka. Sami, w

tak intymnej sytuacji, mogliby przekroczyć granice...

- W ogrodzie - powiedziała niepewnie.

- Dobrze. Usiądziemy na tarasie. Zaraz wszystko

przyniosę.

- Pójdę sprawdzić, co ze Stephenem.

Obydwoje wiedzieli, że nie jest to potrzebne, ale

Max nie zatrzymywał jej, patrząc na nią z pełnym

wyrozumiałości uśmiechem.

Zanim wróciła na dół, ponownie upięła włosy.

Zauważył to, ale nic nie powiedział, jakby zrozumiał,

że przy najmniejszym nawet nacisku z jego strony

Cathy może umknąć. Z niezwykłą kurtuazją posadził

ją za stołem, zadbał, żeby niczego jej nie zabrakło, a

potem zabawiał, opowiadając śmieszne anegdotki i

parodiując pacjentów, których już zdążyła poznać.

Powoli przestawała być skrępowana. Coraz lepiej

czuła się w jego towarzystwie.

Przyniósł na taras kawę. Z filiżankami w rękach

poszli obejrzeć ogród. Max pokazywał jej różne roś-

liny. Wiedział o nich bardzo dużo, ale nie onieśmielał

jej swoją wiedzą, przeciwnie, dzielił się entuzjazmem i

opowiadał różne ciekawe historie o starych gatunkach

róż.

Kiedy ostatnie promienie słońca zniknęły za hory-

zontem, zatrzymał się, zerwał kwiat róży i włożył jej

za ucho.

-Piękna - powiedział miękko. - To jest praw-

dopodobnie najstarszy znany gatunek róż. Myślę, że

od setek lat kochankowie zrywali te róże w ciepłe

letnie noce, aby obdarowywać się nimi.

Widziała jego oczy w promieniach zachodzącego

słońca. Płonęły żarem, który przyprawiał ją o drżenie.

- Max, dlaczego ja? - zapytała łamiącym się głosem.

- Co ty we mnie zobaczyłeś? Jestem od ciebie starsza...

- Tylko o rok. Zresztą wiek jest bez znaczenia.

Najważniejsze, jak czujesz się w środku.

-

No właśnie. Czuję się jak stuletnia staruszka, a ty

nagle pojawiasz się i otwierasz wszystkie drzwi, które,

jak mi się wydawało, zatrzasnęłam na zawsze. Wpro-

wadzasz znowu zamęt w moje życie. Dlaczego to

robisz? Co ja mam takiego w sobie? - załkała cicho.

- Zostaw mnie, Max! Nie igraj ze mną.

- Ciii... - Wziął ją delikatnie w ramiona i przygar

nął do piersi. - Nie chcę niczego, czego nie chciałabyś

mi ofiarować.

Pomyślała o swoim ciele. Dawno temu, kiedy

Michael zakochał się w niej, była pewna siebie, szczu-

pła i młoda. Czy Max nadal pragnąłby jej, gdyby je

zobaczył? Na pewno nie. Straciła figurę i bała się, że

nigdy już nie odzyska dawnej wagi.

- Nie pragnąłbyś mnie, gdybyś mnie zobaczył

- wyszeptała, ukryta w jego ramionach.

- Nie bądź głupia - powiedział ochrypłym głosem,

prawie wściekły. - Czy ty masz pojęcie, jaka jesteś

cudowna? Poruszasz się z gracją i masz ten rodzaj

urody, który doprowadza mężczyzn do szaleństwa. I

zupełnie nie zdajesz sobie z tego sprawy. Z zaprze-

czania własnym potrzebom stworzyłaś życiową filo-

zofię i nie potrafisz sobie nawet wyobrazić, dlaczego

ktoś mógłby cię pragnąć. Dlaczego tak bardzo siebie

nienawidzisz?

- To nieprawda - powiedziała drżącym głosem.

- To dlaczego nie pozwolisz sobie na trochę przy-

jemności? Dlaczego samobiczujesz się ciągle? To

prawda, Catherine, Michael nie żyje, ale dawno mi-

nęły czasy, kiedy wdowy palono na stosie pogrze-

bowym męża. Masz prawo być szczęśliwa...

- I myślisz, że to właśnie masz mi do zapropono-

wania? - wybuchnęła, dotknięta do żywego jego

prawdziwym, ale jakże bolesnym osądem. - Myślisz,

background image

48

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

49

że jeśli pójdę z tobą na siano, to przywróci mi to radość

życia? Cóż za zarozumiałość!

Chciała wyrwać się z jego ramion, ale chwycił ją za

nadgarstki i przyciągnął z powrotem do siebie tak, że

od stóp do głów przebiegł ją dreszcz. Pochylił głowę.

Jego gorące, głodne wargi domagały się odpowiedzi.

Poczuła falę gorąca i przestała się opierać. Przywar-

ła wargami do jego warg, a on pogłębił pocałunek,

przytulając ją jeszcze mocniej do siebie. Zniknęły ostat-

nie wątpliwości. Przylgnęła do jego ciała, tak jakby

chciała usunąć wszelkie dzielące ich bariery. Nagle, bez

ostrzeżenia, uniósł głowę.

- Tylko pamiętaj, że ty też mnie pragniesz - powie

dział cicho, głosem drżącym z pożądania.

Poczuła, że kręci się jej w głowie. Co ja wyrabiam?

- pomyślała w panice. Wyrwała się z jego objęć, a on

tym razem nie zatrzymywał jej. Patrzył, jak biegnie

przez trawnik w stronę domu, zdecydowana uciec jak

najdalej od niego.

W pewnym momencie potknęła się i upadła, ocie-

rając sobie naskórek. Była to kropla, która przelała

kielich goryczy. Pokonana usiadła na schodkach i roz-

szlochała się.

Przyjazne dłonie podniosły ją i utuliły w ciepłych

bezpiecznych ramionach. Łzy powoli obeschły.

- Przepraszam - wyszeptała.

- Nie, to ja przepraszam. Byłem zbyt natarczywy.

Wybacz mi.

Straciła ochotę do walki. Oparła się na jego ra-

mieniu.

- Nic złego nie zrobiłeś.

-

Nie powinienem był mówić tego wszystkiego. Ani

traktować cię w taki sposób. Otarłaś sobie nogę - do-

dał. - Zaraz to zdezynfekuję. - Wziął ją delikatnie na

ręce i zaniósł na sofę stojącą w kuchni. Penny z niepo-

kojem obserwowała ich ze swego legowiska. Przyniósł

watę i środek antyseptyczny. Położył jej nogę na swoich

udach, delikatnie przemył ranę i nasmarował maścią.

- Przepraszam za kłopot - powiedziała cicho.

- Przestań, Catherine - odparł z wyrzutem. - Zno-

wu zaczynasz.

-

Nie pragnę przelotnego romansu - wyrzuciła z sie-

bie łamiącym się głosem. - Już dosyć w życiu wycier-

piałam. Zostaw mnie i pozwól żyć własnym życiem.

Pogładził ją po wilgotnym policzku.

- Nie chciałem cię skrzywdzić.

- Mógłbyś to zrobić, gdybyś kochał się ze mną.

Zbyt łatwo mnie zranić, Max, i dlatego nie mogę

pozwolić, aby to się zdarzyło.

-

W takim razie lepiej idź już, dopóki jeszcze jestem

gotów ci na to pozwolić. Im dłużej tu siedzisz, z oczami

pełnymi łez, tym trudniej mi nad sobą zapanować.

Mówiąc to podniósł się i pomógł jej wstać.

- Jak tam twoja noga?

-Wszystko będzie dobrze. Przepraszam, że tak się

mażę.

Uśmiechnął się z taką czułością, że łzy znów na-

płynęły jej do oczu.

- Myślę, że nie dość często pozwalasz sobie na ten

luksus. A teraz idź już. I na wszelki wypadek zamknij

dobrze drzwi za sobą.

Wspięła się na palce i musnęła wargami jego po-

liczek.

- Dziękuję za kolację.

- Zawsze do usług.

Zrobił krok w tył, wkładając ręce do kieszeni, tak

jakby musiał ich nieustannie pilnować. Cathy wzięła

głęboki oddech i pomknęła do siebie, nie zważając na

ból nogi. Dopiero w domu, kiedy zamknęła za sobą

drzwi, znowu zaczerpnęła powietrza.

Następny dzień okazał się bardzo pracowity.

Wbrew swoim przewidywaniom, Cathy spała jak zabi-

ta. Obudziła się wypoczęta i gotowa do działania.

Kiedy pojawiła się w przychodni, Max powitał ją z

uśmiechem. Beztrosko odpowiedziała mu tym

background image

50

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

51

samym, mimo niepokojącego charakteru ich wczoraj-

szego spotkania. Poszła prosto do swojego gabinetu, a

Max, ku jej zaskoczeniu, podążył za nią.

- Jak twoja noga?

- W porządku. Trochę sztywna, ale to nic groź-

nego. Dziękuję.

- Czy możesz mieć dziś wieczorem dyżur?

- Tak. Delphine zastąpi mnie w domu. Dlaczego

pytasz?

- Po prostu chciałem wiedzieć. - Wzruszył ramio-

nami. - Zobaczymy się później.

Zamknął za sobą drzwi i zostawił ją z własnymi

myślami. Zastanawiała się, gdzie też zniknął ten ostry

i zasadniczy doktor Armstrong. Zniknął, czy może

istniał tylko w jej wyobraźni?

Jedna z pacjentek, pani Bickers, początkowo za-

chowywała się tak, jakby przyszła tylko ją sprawdzić.

Cathy zauważyła to już wcześniej u innych pacjentów.

Wystarczyło zaserwować im kilka miłych słów i od-

chodzili zadowoleni, że nowa lekarka jest w porządku.

Coś jednak zaniepokoiło ją w pani Bickers. Uskar-

żała się na ból gardła, ale nie było widać ani śladu

infekcji.

-Może nadwerężyła pani gardło? To zdarza się

czasem.

-Może... - Kobieta przerwała, jakby nie była

pewna, co ma powiedzieć.

Cathy zmarszczyła brwi. Coś było nie tak. Chodzi-

ło o coś znacznie poważniejszego niż ból gardła.

-Pani Bickers, czy chce pani ze mną o czymś

porozmawiać? - zapytała.

Twarz kobiety ściągnęła się. Zakryła dłonią usta,

powstrzymując łzy.

- Och, moja droga - powiedziała Cathy i wzięła

ją za rękę, starając się dodać jej otuchy. Po kilku

chwilach kobieta wzięła głęboki oddech i podniosła

z godnością głowę.

- Przepraszam. Ja... mam takie kłopoty w domu..

- Proszę mi opowiedzieć.

- Czy ma pani dość czasu?

Cathy spojrzała na karty leżące na biurku.

- Czy mogłaby pani poczekać dwadzieścia minut?

Mam jeszcze trzy osoby, a potem będziemy sobie

mogły porozmawiać. Znajdę miejsce, gdzie mogłaby

pani posiedzieć i postaram się o filiżankę kawy. No

jak, jesteśmy umówione?

Kobieta skinęła głową. Cathy poczuła ulgę. Nie chciała

wypuszczać jej w tym stanie. Znalazła Andreę w jej

biurze.

- Zaprowadziłam panią Bickers do gabinetu zabie

gowego. Jest nieco zdenerwowana, więc obiecałam

porozmawiać z nią, jak tylko skończę przyjmować

pacjentów. Czy mogłabyś zrobić jej filiżankę kawy?

Andrea spojrzała na nią zimno.

- Teraz jestem zajęta.

-Ja też. Ale staram się zdążyć. Daj jej kawę z

mlekiem, ale bez cukru. Dziękuję.

- Obawiam się, że mnie nie zrozumiałaś - odparła

chłodno sekretarka. - Nie mam czasu. Podawanie

pacjentom kawy nie należy do moich obowiązków

służbowych. Do twoich również. A poza tym to, co

ona ma do powiedzenia, nadaje się dla księdza lub

pracownika opieki społecznej i nie ma potrzeby, aby

zajmował się tym lekarz.

Cathy wpadła w furię.

- Jak śmiesz pouczać mnie, co należy do moich

obowiązków! Nie rozmawiałaś z nią. Nie masz poję

cia, co jej jest i jakiego leczenia wymaga. Dopóki z nią

nie porozmawiam, też tego nie będę wiedziała. A teraz

zrób to, o co prosiłam, i zanieś jej filiżankę kawy, a ja

wrócę do moich pacjentów!

Wypadła z pokoju prosto na Maxa.

- Przepraszam - wymamrotała, minęła go i wróciła

do gabinetu, ciągle trzęsąc się z wściekłości. Jak ona

śmiała?

background image

52

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

53

Ostatni trzej pacjenci nie zajęli jej na szczęście dużo

czasu. Kiedy jednak weszła do gabinetu zabiegowego,

zastała tam jedynie pustą filiżankę po kawie. Poszła

do pokoju Andrei.

- Gdzie jest pani Bickers?

Sekretarka spojrzała na nią znad komputera. -Wyszła.

Powiedziała, że nie ma czasu dłużej czekać. Max chce

się z tobą zobaczyć. Jest u siebie

- powiedziała z dziwnym uśmieszkiem.

Cathy zapukała do jego drzwi, a on warknął coś w

odpowiedzi. Uniosła brwi, ale po chwili wahania

weszła do środka.

- Andrea mówiła, że chcesz się ze mną zobaczyć.

-Tak. W sprawie pani Bickers czy kogokolwiek

innego. W żadnym wypadku nie wolno ci nikogo

wpuszczać do gabinetu zabiegowego. Są tam igły,

strzykawki i wiele innych narzędzi, które mogą być

ukradzione bądź użyte w niewłaściwym celu. Jeśli

potrzebujesz więcej czasu na rozmowę z pacjentem,

umów go na kolejną wizytę albo zaprowadź do

poczekalni, żeby tam na ciebie zaczekał.

- Ale ona płakała! Martwiła się czymś, była w de

presji... Jestem pewna, że potrzebowała pomocy.

-Wyraźnie nie tak bardzo, skoro sobie poszła. A

poza tym to jest przychodnia lekarska, a nie centrum

pomocy dla znudzonych gospodyń domowych!

- Max, przekręcasz fakty! Moim zdaniem stało się

coś bardzo złego, o czym chciała porozmawiać...

-

Oczywiście, że się stało. Jej mąż jest hazardzistą.

To on jest chory, nie ona.

- O Boże, dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?

- jęknęła.

- Nie wiedziałem, że się do ciebie zgłosi, a poza

tym to bez znaczenia.

- Nie masz racji. Ona też jest chora z tego powo-

du... Do diabła, Max, ja ją widziałam...

- Ja też. Wyglądała całkiem dobrze. Powinnaś być

bardziej twarda. Życie jest ciężkie, ale ludzie jakoś

sobie z nim radzą. Nie masz czasu, aby robić to za

nich.

Cathy osłupiała. Była przerażona.

- Mam być twardsza? Jak śmiesz! Siedzisz tu

w swoim drogim garniturze, mieszkasz w tym wspa

niałym domu, jeździsz nowym mercedesem i ośmielasz

się tłumaczyć mi, że życie jest ciężkie. Co ty, do diabła,

możesz wiedzieć o ubóstwie, o lęku spowodowanym

długami, strachu, że twoje dzieci będą chodziły głod

ne, że odbiorą ci twój dom? Możliwe, że wszystko

zaczęło się od jego choroby, ale uwierz mi na słowo,

ona też jest chora i bez pomocy pójdzie na dno! Na

litość boską, Max, zapomnij o swojej uprzywilejowa

nej pozycji i zejdź na ziemię!

Spojrzał na nią chłodno.

- Skończyłaś już?

- Na razie tak.

- To dobrze. Jest jeszcze jedna sprawa. Dowiedzia-

łem się, że poleciłaś Andrei, żeby jej podała kawę.

- Poprosiłam ją...

- Catherine, słyszałem jak kazałaś to zrobić. To nie

należy do jej obowiązków.

- Do moich też nie, ale gdybym tylko miała czas,

zrobiłabym to. Nic się nie stanie tej nadętej pannicy,

jeśli czasem okaże komuś nieco zrozumienia.

Max zacisnął gniewnie wargi.

- Chcę, żebyś wiedziała, że Andrea jest wysoko

wykwalifikowanym i bardzo wydajnym pracowni-

kiem, a jej udział w naszej pracy jest nieoceniony!

- Być może. Dla mnie jest robotem bez serca. Nie

dziwię się, że tak dobrze radzi sobie z komputerem.

Mają ze sobą bardzo wiele wspólnego!

Obróciła się na pięcie i wybiegła z jego pokoju. Pod

drzwiami zderzyła się z Andrea, która stała tam z

plikiem korespondencji w ręku. Wyglądała jak

uosobienie skrzywdzonej niewinności.

- Wypchaj się - wymamrotała pod nosem i minęła

background image

54

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

Wyjęła z kartoteki kartę pani Bickers i dołączyła

jako ostatnią do zaplanowanych na dzisiaj wizyt

domowych.

0

- O, doktor Harris, dzień dobry - powiedziała pani

Bickers cicho, jakby w obawie, że ktoś może pod-

słuchiwać. - Nie spodziewałam się pani. Przepraszam

za bałagan - dodała nerwowo.

- Proszę się uspokoić. Jestem tu, żeby pani pomóc,

a nie osądzać.

- Proszę do środka - zaprosiła ją kobieta i zamknęła

dokładnie drzwi.

W prawdopodobnie przyjemnej kiedyś kuchni pa-

nował okropny bałagan. Widać było, że kobieta goni

resztkami sił. Cathy posadziła ją i wydobyła z niej w

końcu długą listę żalów. Wszystko przedstawiało się

tak, jak to sobie z grubsza wyobrażała.

Jej mąż był księgowym. Często przynosił do domu

wieczorem jakąś robotę, ale dopiero potem dowiedzia-

ła się, że brał prace zlecone z prywatnych firm. Przez

lata okłamywał ją i ukrywał swoje prawdziwe zarobki,

zaś wszystkie dodatkowe pieniądze, setki funtów mie-

sięcznie, wydawał na wszelkiego rodzaju gry i zakłady.

Rok temu, przypadkiem, dowiedziała się o wszyst-

kim. Mąż obiecał jej, że zerwie z nałogiem i nigdy już

do niego nie wróci. Przez pewien czas wszystko

układało się dobrze, ale ostatnio znowu zaczął kręcić i

podejrzanie się zachowywać.

-

Boję się, że wrócił do hazardu. Nie wiem, co mam

zrobić - szlochała pani Bickers. - Parę dni temu

przyszedł jakiś list. Myślę, że to były pogróżki od

jakiegoś lichwiarza. Ciągle przychodzą listy w sprawie

domu, ale on nigdy mi ich nie pokazuje!

- Czy wychodzicie gdzieś czasem?

- Nie. On nigdy nie chce. Myślę, że boi się, że

ludzie wszystko o nim wiedzą i wstydzi się. A ja nie

chcę go namawiać na coś, co może kosztować. I tak z

trudem wiążemy koniec z końcem.

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

55

Cathy westchnęła.

- Niezły bigos! Czy rozmawiacie o tym ze sobą?

-

On nie chce o tym rozmawiać. Mówi, że zerwał z

tym, tak jak mi obiecywał, ale nie patrzy mi przy tym

w oczy. Nasze współżycie seksualne właściwie się

skończyło. Jak można kochać się z kimś, komu

przestało się ufać? Czasem nawet wykrada pieniądze z

mojej portmonetki. Chowam przed nim każdy grosz

na dom, ale potrafi wszystko znaleźć. Kiedy potrzebne

mu są pieniądze, wygrzebie je nawet spod ziemi, no i

ma jeszcze swoją pensję.

-

Czy nie mogliby wypłacać jej bezpośrednio pani?

Zaśmiała się histerycznie.

- On nawet nie chce o tym słyszeć.

- Może się zgodzić, kiedy będzie miał wszystkiego

dosyć.

Pani Bickers przytaknęła i przygryzła wargę.

- Przepraszam, że miała pani przeze mnie kłopoty.

Słyszałam, jak pokłóciła się pani z tą dziewczyną,

Andreą. Mieszka tu niedaleko. Niesympatyczna oso

ba.

-Jest nieocenionym pracownikiem. - Cathy od-

ruchowo zaczęła jej bronić.

- Powiem pani coś. To doktor Armstrong przy

niósł mi kawę, ona nie miała czasu. Zupełnie nie

wiem, co on w niej widzi. Przypuszczam, że ona nie

może znieść, że mieszkacie razem.

Cathy zaczerwieniła się.

-Trudno powiedzieć, że mieszkamy razem. Wy-

najmuję od niego mieszkanie i proszę mi wierzyć, że

mam dobre przyzwoitki. Mieszkam z synkiem i dziew-

czyną do dziecka.

Pani Bicker rzuciła jej krzywe spojrzenie.

- Jest pani rozwiedziona?

- Jestem wdową.

- Przepraszam, przykro mi.

- Mnie też. To był dobry człowiek.

- Mówi się, że dobrzy ludzie umierają młodo.

background image

56

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

Spojrzały na siebie ze zrozumieniem. Choć żyły w

odmiennych warunkach, obie wiedziały, czym jest

smutek.

Cathy położyła rękę na jej ramieniu.

-Muszę wracać do przychodni. Proszę dać mi znać,

jeśli będę mogła w czymś pomóc.

Zamyślona wróciła do pracy. A więc pani Bickers

uważa, że Andrea nie lubi Cathy, ponieważ ta mieszka

w rezydencji Maxa. I nie wie, co Max widzi w Andrei.

Czy to znaczy, że coś jest między nimi? A jeśli tak,

gdzie jest miejsce dla niej?

- Powinnaś pozostać sama, tak jak tego chciałaś

-powiedziała do siebie, ale nie zabrzmiało to przeko-

nująco.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Reszta dnia minęła jej zwyczajnie. Kiedy jednak o

siódmej wróciła do domu, nie znalazła tam ani

Stephena, ani Delphine. Przeszukała całą swoją cześć

ogrodu, ale nikogo tam nie było. Pomyślała więc, że

pewno poszli na spacer. W tym momencie pojawiła

się Delphine. Sama.

- Gdzie jest Stephen? - zapytała zdenerwowana

Cathy.

-

Z panem doktorhem. Bawią się w ogrodzie. Och,

Cathy, ale on ma oczy. Fantastique!

Była tak zła na Maxa, że mogłaby spokojnie

wydrapać mu oczy. Przemilczała to jednak, skupiając

się na fakcie zaniedbania opieki nad Stephenem.

- Delphine, powinnaś być przy nim. To nie w po

rządku zostawiać go z doktorem Armstrongiem. Wo

lałabym, abyś go o to nie prosiła. Gdzie byłaś?

Dziewczyna wyglądała na zawstydzoną.

- Ja chciałam wysłać list do maman. Stephen i dok

tor bardzo szczęśliwi razem. Doktor uczy go

grać w krykieta. Przepraszam bardzo. Nie wie

działam...

-Delphine, nie rób tego więcej. Wolałabym w

przyszłości trzymać się z daleka od doktora Arm-

stronga.

Jej śliczna twarz posmutniała jeszcze bardziej.

- Raz miałam kłopot z ubraniem. Teraz ta.

Jesteś bardzo zła?

Wyglądała tak nieszczęśliwie, że Cathy dała jej

przyjacielskiego kuksańca w bok.

background image

58

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

- Nie martw się - powiedziała. - Dobrze sobie

radzisz ze Stephenem i jestem z ciebie zadowolona.

A teraz pójdę go poszukać.

Zostawiła dziewczynę i poszła do ogrodu za domem.

Najpierw nie mogła nigdzie ich znaleźć, potem

zauważyła jakiś ruch w końcu ogrodu. Serce jej

zamarło.

Stephen leżał na ziemi, rzucając się, jakby miał

drgawki, a Max, pochylony nad nim, gwałtownie coś

mówił. Co się mogło stać? Czy uderzyła go piłka?

Lęk dodał jej skrzydeł i pomknęła jak błyskawica.

Kiedy dobiegła bliżej, zobaczyła, że dłonie Maxa

obejmują klatkę piersiową chłopca. Ale dlaczego?

- Co to jest? Co się stało?! - krzyknęła.

Max się odwrócił. Kiedy zauważył jej panikę,

uśmiech zniknął z jego twarzy.

- Hej! Wszystko w porządku.

- Ale dlaczego on leży na ziemi?

Stephen uśmiechnął się do niej.

- Cześć mamo! Max mnie łaskocze.

Poczuła ogromną ulgę. Sama nie wiedziała, czy ma

śmiać się, czy płakać.

-O Boże, a ja myślałam, że coś mu się stało

- powiedziała wściekła.

Max puścił Stephena.

- Znajdź swój kij - polecił - i pokażemy mamie,

czego cię nauczyłem.

Kiedy chłopiec odbiegł, podniósł się i spojrzał na

nią spod zmarszczonych brwi.

- Trzęsiesz się jak osika. Dlaczego sądziłaś, że coś

się stało?

-Nie wiem. - Bezradnie wzruszyła ramionami.

- Przepraszam, chyba reaguję zbyt gwałtownie.

-To zrozumiałe. W porządku. Stephen, jesteś

gotowy?

Max ruszył wielkimi susami w jego kierunku.

Zdawało się, jakby ziemia umykała mu spod nóg. W

końcu leniwie rzucił piłkę.

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

59

Stephen odbił ją z wielkim entuzjazmem. Zatoczyła

wielki łuk w powietrzu, przeleciała nad murem i wy-

lądowała w polu. Penny natychmiast pognała za nią.

- Chłopie! Sześć punktów! - wrzeszczał Max.

Stephen zaczął radośnie wymachiwać kijem nad

głową. Po chwili go odrzucił, pokonał mur i ze-

skoczył na pole. Penny, machając ogonem, węszyła w

trawie.

- Trochę dalej! - krzyknął Max i znowu zwrócił się

do Cathy. - Jeśli chodzi o dzisiejszy poranek, to

wiem,

że Andrea potrafi być trudna, ale przygotowywanie

kawy dla pacjentów naprawdę nie należy do jej

obowiązków.

-Jeśli to mają być przeprosiny, to nie wypadły zbyt

dobrze - powiedziała Cathy zgryźliwie.

- Nie mają. Nie uważam, abym miał za co prze-

praszać.

-

Hmm. A co powiesz, na początek, o kwestiono-

waniu moich umiejętności zawodowych? Wiedziałam

od razu, że z panią Bickers jest coś nie tak.

- Wydawało mi się, że w czasie wstępnej rozmowy

poinformowałaś nas, że nie masz zwyczaju polegać

na intuicji.

- Nie mam, jeżeli są jakieś lepsze sposoby - odpar-

ła ostro. -W tym wypadku było to jednak usprawied-

liwione. Byłam u niej po południu. Tam dzieje się coś

złego. Jej mąż wrócił do hazardu, a ona boi się, że

dostał się w szpony jakiegoś lichwiarza.

- O, mój Boże, biedna kobieta.

Cathy rzuciła mu miażdżące spojrzenie.

- Wszystko w porządku. Zycie jest twarde, poradzi

sobie... Stephen, chodź do mnie, proszę.

- Muszę znaleźć piłkę!

- Cathy, nie chciałem być przykry.

- W takim razie powinieneś wziąć parę lekcji an-

gielskiego. Widać nie zdajesz sobie sprawy z tego,

jak ograniczone masz słownictwo. Stephen, już

idziemy.

-Ale mamo...

background image

60

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

61

- Stephen, zrób to, o co prosi cię mama. Ja znajdę

piłkę - powiedział Max, przeskakując lekko przez

mur i zbliżając się do chłopca. - Lepiej już idź, synku.

-Czas do wanny - Stephen westchnął z obrzy-

dzeniem. Max roześmiał się i potargał mu włosy.

-

Obawiam się, że tak. Pobawimy się innym razem.

-Naprawdę? - Chłopiec podniósł na niego za

chwycone oczy i twarz mu się wypogodziła.

- Naprawdę. Obiecuję ci.

- To wspaniale!

Przelazł z powrotem przez mur, podbiegł do Cathy

i chwycił ją za rękę.

- Słyszałaś, mamo?

- Słyszałam. Powiedz: dziękuję.

Powtórzył za nią, a Max uśmiechnął się krzywo.

- Proszę bardzo.

Przez najbliższe pół godziny Stephen doprowadzał

ją do szaleństwa, rozprawiając nieustannie o Maksie.

Max to, Max tamto - prawdziwy kult bohatera. Serce

jej się ściskało, kiedy tego słuchała. Była już prawie

gotowa utopić go w wannie!

-

Chodź, poczytasz mi i opowiesz, jak było w szko-

le - rozpaczliwie starała się zmienić temat.

-

W szkole graliśmy w krykieta. Właśnie dlatego

Max mnie uczył. Grał kiedyś w reprezentacji hrab-

stwa, a teraz czasami występuje w drużynie Barton.

Będzie grał w najbliższą niedzielę. Czy możemy pójść

go zobaczyć?

Cathy jęknęła, ale w końcu się poddała.

- Myślę, że tak, chyba że będę miała dyżur.

-

Nie będziesz. Max powiedział, że w tym tygodniu

dyżuruje doktor Glover, tak że będziesz mogła mnie

zabrać.

Zaczął wiercić się na jej kolanach i przyglądać

badawczo.

- Czy ty go lubisz? - zapytał.

- Potrafi być bardzo miły.

- Według mnie jest wspaniały. Naprawdę nie ma

nic przeciwko temu, żeby ze mną grać. Powiedział, że

możemy to robić często. Gdybym miał tatusia, chciał

bym żeby był taki jak Max. Czy mój tatuś był taki?

Cathy poczuła się zakłopotana. Michael traktował

Stephena dosyć obojętnie. Nie wiedziała jednak, czy

zachowywał się tak z powodu choroby, czy też nie

potrafił być ojcem.

- Jestem pewna, że byłby taki, gdybyś był dosyć

duży, żeby mógł z tobą grać - znalazła kompromiso

wą odpowiedź. Wzięła jego książeczkę i zaczęli razem

czytać. Po chwili jednak Stephen zamknął oczy. Uło

żyła go w łóżku i pocałowała w policzek. Zamyślona

wyszła przed dom, usiadła na schodach i niewidzący-

mi oczami wpatrywała się w przestrzeń.

Wielokrotnie zastanawiała się, jak wyglądałoby jej

życie, gdyby Michael nie umarł. Najprawdopodobniej

zupełnie inaczej. Nigdy nie była pewna, czy on na-

prawdę chce mieć dzieci. Może nie byłby dobrym

ojcem? Był dobrym mężem, dopóki wszystko układa-

ło się dobrze, ale kiedy zachorował, czasem trudno

było z nim wytrzymać.

Dopiero pod koniec się zmienił. Krótko przed

śmiercią pogodził się ze swym losem i resztę sił

poświęcił Cathy i Stephenowi. Zachęcał, aby mówiła

o swoich uczuciach i dzieliła z nim lęk o przyszłość.

Przez pierwsze dwa lata ciągle czuła przy sobie jego

obecność, tak jakby ustawił znaki, prowadzące ją

przez manowce życia.

Uświadomiła sobie, że teraz już go nie ma. Widać

uznał, że dalej poradzi sobie sama. Mówiąc szczerze,

prawie już o nim zapomniała. Może stąd brało się

dręczące ją uczucie samotności, bezsenność i dziwne

obrazy nawiedzające ją w snach.

Owiał ją zapach róż, przywodząc na pamięć mocny

uścisk ramion Maxa i zapach jego ciała.

Mój Boże, prawie go nie zna, a opanował jej umysł

tak, że prawie traciła zdrowy rozsądek. Prawie. Co by

background image

62

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

się stało, gdyby nie uciekła ostatniej nocy? Czy

kochaliby się, prawie sobie obcy, lecz porwani tą

naturalną fizyczną siłą?

Dźwięk telefonu przywołał ją do rzeczywistości.

Dzwoniła Elaine Bickers.

- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedziała

przez łzy. - Błagam, niech pani przyjedzie! Pokłócili-

śmy się strasznie i on zamknął się w sypialni. Boję się,

że zrobi jakieś głupstwo... Proszę mi pomóc.

- Nie denerwuj się, Elaine. Usiądź pod drzwiami i

staraj się cały czas z nim rozmawiać. Będę u ciebie za

minutę.

Obok niej pojawiła się Delphine.

- Ty wychodzisz?

- Tak. Mogę, prawda? Będziesz tutaj?

-

Tak, mais oui. Ale ty nie jadłaś kolacji. -Trudno,

zjem później. - Cathy uśmiechnęła

się.

Jak mogła najszybciej pojechała do domu Bicker-

sów. Drzwi otworzyły się przed nią natychmiast. Pani

Bickers chwyciła ją za ramię.

- Proszę się pośpieszyć. Boję się, że on chce sobie

zrobić coś złego! - błagała histerycznie.

-Powiedz mi najpierw, co się właściwie stało -

zaczęła spokojnie Cathy.

- Opowiedziałam mu o naszej rozmowie. Zapro

ponowałam, żeby jego pieniądze wpływały na moje

konto i żebym to ja zajmowała się rachunkami.

Wściekł się. Powiedział, że mu nie ufam... Wtedy

zapytałam go o te listy...

-A on cię uderzył? - Cathy dotknęła świeżego

siniaka na jej policzku.

-Powiedziałam mu, że nasze małżeństwo rozpadło

się, a on odparł, tak jak się mogłam spodziewać, że to

przeze mnie, bo nie chcę z nim sypiać... O, Boże.

- Dobrze się czujesz?

Skinęła głową i otarła łzy z policzków.

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

63

-

Nie chcę, żeby Tom się zabił. Cokolwiek do

niego czuję i cokolwiek jeszcze się wydarzy, nie warto

z tego powodu umierać.

- Może poszłabyś do kuchni i zrobiła herbatę, a ja

z nim porozmawiam - zaproponowała łagodnie Cathy.

Pani Bickers zgodziła się na to niechętnie. W koń-

cu pokazała jej pokój, w którym zamknął się mąż i,

niespokojnie oglądając się za siebie, odeszła.

Cathy stała przez chwilę pod drzwiami nasłuchu-

jąc, potem zapukała delikatnie.

- Panie Bickers? To ja, doktor Harris. Czy może

pan otworzyć drzwi? Chciałabym z panem poroz

mawiać, tak żeby nie budzić dzieci - mówiła spo

kojnie.

Cisza. Zapukała

znowu.

- Panie Bickers, wiem, że pan tam jest. Proszę

otworzyć drzwi.

- Niech pani stąd idzie. Zostawcie mnie samego.

Nie chcę z nikim rozmawiać.

- Proszę pozwolić sobie pomóc. Może moglibyśmy

porozmawiać? Jestem pewna, że można wiele zrobić,

aby pomóc panu i pańskiej rodzinie.

- Nie można nic zrobić. Nikt mi nie może pomóc.

Zostawcie mnie. Pozwólcie mi umrzeć.

Cathy zamknęła oczy. Jak sobie z nim poradzić?

- Nie mogę tego zrobić, panie Bickers. Jestem

lekarzem. Moim obowiązkiem jest panu pomóc. Jak

mam to zrobić, jeśli nie chce pan ze mną rozmawiać?

- Nie warto przejmować się mną - powiedział

chrapliwym głosem.

-Warto czy nie, ja się przejmuję - nalegała. - Żona

też się o pana martwi, a i dzieciom nie jest obojętne,

co się z panem stanie.

- Będzie im lepiej beze mnie - wymamrotał. - Co

mogę im dać? Nigdzie ich nie mogę zabrać i nigdy

nie będę mógł. Jeśli wie pani o moich długach...

background image

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

W tym momencie wróciła pani Bickers. Cathy

położyła palec na ustach.

- A może mi o tym opowiesz - zaproponowała.

Po chwili ciszy skrzypnęło łóżko, tak jakby na nim

usiadł.

-Jest taki facet, lichwiarz...

- Jesteś mu winny pieniądze?

-Dużo pieniędzy, prawie dwadzieścia tysięcy. Nie

wiem dokładnie. Jeśli doliczyć procenty, może być

więcej. On mi grozi. Nie mogę o tym powiedzieć

Elaine. Ona nie zasługuje na to, żeby tak ją martwić.

Nie wiem, jak mam sobie z tym sam poradzić.

- Nie jesteś sam - zapewniła go Cathy. - Jest wiele

osób, które mogłyby ci pomóc, gdybyś się do nich

zwrócił.

- Nie mogę - wyszeptał. Cathy ledwie go słyszała.

- Za bardzo się wstydzę. Myślałem, że sam się z tego

wygrzebię, ale nie potrafię. To jest taki rodzaj głodu,

ciągle potrzebuję więcej i więcej... Wtedy zaczynam

kłamać i kraść... Na litość boską, ja nie chcę umierać,

ale nie mogę tego dłużej wytrzymać. - Zaniósł się

szlochem.

- Otwórz drzwi, Tom - powiedziała zdecydowanie

Cathy. - Nie musisz martwić się o to sam.

Po kilku pełnych napięcia sekundach usłyszała

szczęk zamka i drzwi się otworzyły.

Był wysokim, przygarbionym pod ciężarem trosk

mężczyzną. Spojrzał na siniec na twarzy swojej żony i

zaczerwienił się.

- O mój Boże, co ja ci zrobiłem - wyszeptał ze

wstydem. Wyciągnął ramiona, przytulił ją do siebie

i oparł głowę na jej ramieniu.

Cathy minęła ich i weszła do sypialni. Nie zwracali

na nią uwagi. Stali przytuleni do siebie i płakali.

Przeszukała cały pokój w poszukiwaniu tabletek, które

mógł wziąć. Znalazła niewielkie, prawie puste

opakowanie po środkach nasennych i nic więcej.

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

65

Położyła mu dłoń na ramieniu.

- Tom? Czy ty coś połknąłeś?

Skinął głową.

- Parę tabletek valium. Na pewno nie dosyć. Za-

brakło mi odwagi. Nawet tego nie potrafiłem zrobić

porządnie.

- Myślę, że zrozumiałeś, że to nie jest żadne roz-

wiązanie - powiedziała, a on smutno wzruszył ra-

mionami.

Wzięła go pod rękę.

- Chodź, zawiozę cię do szpitala. Porozmawiamy

później, kiedy już będziesz bezpieczny.

Kiedy sanitariusze pomagali panu Bickersowi

wsiąść do karetki, Cathy odciągnęła panią Bickers na

bok.

- Przyjdź do mnie, póki on będzie w szpitalu.

Postaram się zorganizować ci jakąś pomoc. Myślę, że

bardzo by się tu przydał psychiatryczny opiekun

społeczny. Spróbuję to załatwić jutro rano, po roz

mowie z lekarzem twego męża.

O drugiej w nocy, wyczerpana, wróciła do domu i

rzuciła się na łóżko. Po godzinie znów zadzwonił

telefon. Wzywano ją do starszego mężczyzny z bólami

w klatce piersiowej.

Pojechała do niego, a potem natychmiast wróciła

do łóżka, po to tylko, żeby za dwie godziny zerwać się

znowu, tym razem do dziecka, które dostało biegunki.

Kiedy przyjechała do domu, Stephen i Delphine

właśnie jedli śniadanie. Dołączyła do nich zastanawia-

jąc się, jak przetrzyma nadchodzący dzień.

- Wyglądasz na wykończoną.

- Dziękuję, Max, od razu mi lepiej.

Uśmiechnął się i usiadł naprzeciwko niej.

- Kawy?

- Dziękuję. - Podsunęła mu kubek i westchnęła

ciężko.

64

background image

66

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

67

-Miałaś złą noc? Słyszałem kilka razy twój sa-

mochód.

- Tak. Tom Bickers próbował skończyć ze sobą.

Ręka Maxa zamarła w trakcie nalewania kawy.

- Naprawdę chciał to zrobić?

- Myślisz, że kłamię? - spytała oschle.

Pokręcił głową.

- Nie miałem pojęcia, że jest aż tak źle. No i co

zrobiłaś?

- Najpierw namówiłam go, żeby wyszedł z sypialni

i przekonałam, że musi pojechać do szpitala na

płukanie żołądka i na konsultację psychiatryczną. Jest

w okropnej depresji. Szczerze mówiąc, ja też byłabym

na jego miejscu. Oni są w koszmarnych kłopotach.

- Długi?

- Można to tak nazwać. Szantażuje go jakiś ok-

ropny lichwiarz, któremu jest winien dwadzieścia

tysięcy.

Max zacisnął wargi i spojrzał na nią skruszony.

-Wygląda na to, że powinienem cię przeprosić.

Zachowałem się nieładnie. Nie myślałem, że sprawy

zaszły tak daleko. Jak myślisz, czy ona z nim zostanie?

Wzruszyła ramionami.

- Kto wie. Ostatniej nocy kłócili się ze sobą i on ją

uderzył, zanim zabarykadował się w sypialni.

- Czy nic się jej nie stało? - Max patrzył na Cathy z

niepokojem.

-Trudno powiedzieć. Na pewno nie wpłynie to

dobrze na ich wzajemne stosunki.

-

Wyobrażam sobie! - Dopił kawę i wstał. - Zo-

baczymy się później, mam jeszcze kilku pacjentów.

- Ja też.

Cathy wróciła do gabinetu i stwierdziła, że jako

ostatnia jest zapisana Elaine Bickers.

Siniec na jej twarzy przybrał wszystkie kolory

tęczy, a jedno oko było mocno opuchnięte. Uśmiech-

nęła się do niej i wskazała krzesło.

- Proszę siadać. Co się dzieje?

- Zrobili mu płukanie żołądka, dali węgiel i poło

żyli do łóżka. Byłam tam rano. Jest mu bardzo

przykro. Przepraszał mnie i tak dalej... Ale to niczego

nie zmienia, prawda?

-To zależy. Jeśli mówił szczerze... Załatwię mu

skierowanie do psychiatry i może coś z tego będzie.

Ale dopóki on sam nie zdecyduje się przestać, nic się

nie zmieni. Może tym razem ma już naprawdę dosyć.

Pani Bickers wzruszyła ramionami.

- Bóg jeden raczy wiedzieć. Ale jeśli on nie prze

stanie, nie wiem, ile ja jeszcze potrafię wytrzymać.

Cathy przyjrzała się uważnie jej twarzy.

- Naprawdę mocno podbił to oko. Jak się pani

czuje?

-

Żyję. Przyszłam w innej sprawie. Chciałam zapy-

tać o pigułki. Słyszałam, że są takie, które bierze się

następnego dnia rano...

Cathy przytaknęła.

- Czy to jest skuteczne?

- Jeśli weźmie się je w ciągu trzech dni i nie było

się już w ciąży w trakcie stosunku, wtedy zwykle

działają bardzo dobrze.

- To w porządku.

- Dlaczego pani pyta?

-

No bo wczoraj wieczorem... Kiedy mu powiedzia-

łam, że nasze małżeństwo rozpada się, on powiedział,

że to dawno już się stało... Ale potem... Nie mogłam

go po prostu powstrzymać. Nie chciał mnie słuchać. -

Bezradnie wzruszyła ramionami. - Nie mogę znieść

myśli, że znowu mogłabym zajść w ciążę. Nie w tej

sytuacji. I bez tego mam dosyć kłopotów. Chyba

chciałabym się zabezpieczyć. Nie zrobiłabym sobie

skrobanki, ale nie jestem pewna, jak działa ten środek.

- Jeśli dojdzie do zapłodnienia, nie dopuszcza do

inplementacji. Ale jeśli obawia się pani, że to może

powtarzać się częściej, trzeba pomyśleć o stałych

formach antykoncepcji, takich jak pigułki antykon-

cepcyjne albo wkładka domaciczna.

background image

68

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

- Spirala?

- Tak. Zawsze jest na miejscu: nie musi się o tym

myśleć i bać się stosunku bez zabezpieczenia. Na

przyszłość to może być najlepsze.

- Nie wiem, czy mamy jeszcze jakąś przyszłość.

Cathy współczuła jej z całego serca. Co to za

życie, w pułapce lojalności i świętości małżeńskich

ślubów, z mężczyzną, który stacza się i ciągnie za

sobą całą rodzinę. Sytuacja jest bez wyjścia. Jeśli

odejdzie od niego, a on się zabije, jak będzie potem z

tym żyła? Czują się jak w klatce, bez szans choćby na

to, że ktoś pomoże mu w przezwyciężeniu niszczącego

nałogu, bo i tak na wszystko jest już za późno.

Cathy przepisała pani Bickers kurację z pigułek

PC4. Pierwsze dwie miała przyjąć jak najszybciej, zaś

następne po dwunastu godzinach. Poinformowała ją

też, że spiralę można założyć wyłącznie podczas mie-

siączki i, jeśli się zdecyduje, powinna do niej przyjść

w odpowiednim czasie.

- Po tych pigułkach może pani poczuć się trochę

niedobrze - ostrzegła ją. - Jeśli okres spóźniałby się,

trzeba zrobić próbę ciążową, żeby uniknąć niepo

trzebnego zdenerwowania. Jestem jednak pewna, że

wszystko będzie dobrze.

Odprowadziła pacjentkę do drzwi. Poczuła ulgę, że

zrzuciła z ramion ten ciężar. Poszła do domu i natych-

miast położyła się do łóżka.

Obudził ją wracający ze szkoły, pełen wigoru Ste-

phen. Z trudem, prawie przez sen, powiedziała mu:

Cześć, a on natychmiast wybiegł znowu, mamrocząc

coś o Maksie.

- Max, Max i Max - utyskiwała, przewracając się

na poduszce i wzdychając. Powinna powstrzymać

syna od narzucania się mu. Ale tak bardzo zależało

Stephenowi na tych spotkaniach...

Uznała, że Max jest dostatecznie dorosły i nieznoś-

ny, aby obronić się przed sześciolatkiem, jeśli napraw-

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

dę będzie tego chciał. Odwróciła się na bok i zasnęła.

Kiedy po godzinie otworzyła oczy, czułą się już

znacznie lepiej.

Wzięła prysznic i poszła poszukać ich w ogrodzie,

ale nie znalazła. Obeszła dom i ruszyła w stronę

frontowych drzwi. Kiedy mijała kuchenne okno, wy-

chylił się z niego Max.

- Chodź! - zawołał. - Drzwi są otwarte.

Popchnęła ciężkie dębowe drzwi i znalazła drogę

do kuchni.

Stephen siedział przy stole ze szklanką jakiegoś

mętnego napoju i ogromną kromką czarnego chleba w

ręce.

- Cześć, mamuś - zaszczebiotał.

- Cześć, kochanie. Jesteś pewien, że nie masz już

dosyć?

- Zostaw chłopaka w spokoju - zachichotał Max. -

Rośnie. Chcesz szklankę lemoniady? Jest fantastycz-

na. Agnes sama ją przygotowała.

Zawahała się. Stał tylko kilka kroków od niej,

ubrany w skąpe szorty, i pokazywał całemu światu

swój opalony płaski brzuch, porośnięty delikatnymi,

złotymi loczkami, niknącymi kusząco w nie zapiętych

na górny guzik spodenkach. Jego długie, szczupłe

nogi też pokrywały miękkie, wijące się włosy. Był

boso. Z zakłopotaniem dostrzegła, że na dużych

palcach u nóg także ma kępki zarostu. Wziął szklankę

zimnej lemoniady i obracając dotykał nią swego

brzucha. Cathy się zaczerwieniła.

- O, jak błogo - westchnął, a potem wręczył jej

szklankę. - Spróbuj.

Wypiła łyk lodowatego napoju. Nie mogła opędzić

się od myśli o tym, w jaki sposób dotykał szklanką

brzucha. Uniosła brodę i w podobny sposób przy-

tknęła zimne szkło do swojej szyi. Westchnęła cicho.

- To miłe, prawda? - powiedział.

- Cudowne. - Spojrzała mu w oczy. - Tak dziś

gorąco.

69

background image

70

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

-

Wyglądasz jak chłodny górski strumień. - W jego

głosie czuła pożądanie. Sięgnął po jej szklankę i, nie

spuszczając z niej wzroku, wypił zimny napój do dna.

-

Mamusiu, powiedziałem Maxowi, że pójdziemy

w niedzielę popatrzeć, jak gra w krykieta - powiedział

nagle Stephen, rozładowując napięcie.

-

Dobrze - odparła bezmyślnie i zaczęła otrzepy-

wać go z nie istniejących okruszków, aby pokryć

czymś niezręczną ciszę.

-

Ricky też tam będzie. Jego tata także gra w ze-

spole. Powiedział, że potem dostaniemy herbatę i coś

pysznego.

-

Potrafisz myśleć tylko o swoim brzuchu - powie-

działa zrzędliwie, a Max się roześmiał.

-To dobrze. To zdrowy apetyt, prawda synku? -

pogładził chłopca po głowie.

Cathy odwróciła wzrok, zaskoczona zażyłością,

którą dostrzegła między nimi. Czy to rozsądne po-

zwolić Stephenowi zbliżyć się tak do Maxa? Powinna

chyba z nim o tym porozmawiać i ostrzec, jak łatwo

dzieci się przywiązują. Stephen może poczuć się bar-

dzo zraniony, gdy Maxowi znudzi się już ta zabawa

i dziecięcy idol rozpłynie się we mgle.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Niedziela też była upalna. Słońce prażyło mocno

i niektórzy kibice schowali się w cieniu okalających

pole ogromnych dębów. Tam trawa była wyższa,

a powietrze wypełniała woń kwitnących kwiatów.

Słychać było odbijanie piłki i aplauz przyglądających

się, kiedy któryś z graczy zdobył punkty.

Cathy położyła się w słodko pachnącej koniczynie

i pozwoliła, aby wszystkie te dźwięki przepływały

obok niej. Co kilka minut podnosiła głowę i spraw-

dzała, gdzie znajduje się Stephen i jego przyjaciel

Ricky. Czasem to oni do niej podbiegali, aby opowie-

dzieć, co dzieje się na boisku i jaki jest aktualny

wynik. Nie pojmowała zasad gry, więc zazwyczaj

kwitowała te rewelacje uśmiechem albo niezobowią-

zującą uwagą: Ach, to świetnie!

Było bardzo spokojnie, dopóki do akcji nie wkro-

czył Max. Nagle jej uwagę przykuła biała koszulka

opinająca jego muskularne ramiona, a potem nie-

słychana eksplozja energii, kiedy uderzył piłkę i po-

biegł do bazy, wyciągając swoje długie nogi. Na jego

twarzy malowało się zadowolenie. Sześć punktów!

Sama nie wiedziała, kiedy zaczęła krzyczeć wraz

z innymi. Klęczała na trawie i klaskała jak szalona.

Kiedy skończył, z zapartym oddechem patrzyła, jak

biegnie w jej kierunku i rzuca się obok niej w chłod-

nym cieniu, uśmiecha i oddycha z ulgą.

-

Na miłość boską, ale tam jest gorąco. Strzeliłbym

sobie zimne piwko.

- A może być sok jabłkowy? - Uśmiechnęła się.

- Chyba jest jeszcze zimny.

background image

72

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

73

- Ratujesz mi życie!

Wyciągnął rękę po karton. Ich palce spotkały się.

Poczuła nagle zapach potu z jego ciała i szybko

odwróciła głowę.

-Powinieneś wziąć prysznic - powiedziała bez

zastanowienia.

Zachichotał.

- Przepraszam, okropnie pachnę?

Zaczerwieniła się.

- O, Boże -jęknęła. - Nie to miałam na myśli. Po

prostu gdybym była na twoim miejscu, marzyłabym o

zimnym prysznicu.

- Wspólnym?

Ich oczy spotkały się. Zakłopotana odwróciła

wzrok. Max sięgnął ręką do jej włosów i wyjął z nich

źdźbło trawy.

- Leżałaś - wyszeptał.

Uśmiechnęła się przepraszająco.

- Starałam się śledzić grę, ale mówiąc szczerze nic

z niej nie rozumiem. Wystarczająco namęczyłam się,

żeby zrozumieć hokej.

- Gra w hokeja grozi śmiercią. Krykiet jest dużo

bardziej cywilizowany. - Wyciągnął się na chłodnej

trawie i westchnął. - Rozkosznie! Połóż się też - wy-

mruczał. - Gra zaraz się skończy i będziemy mogli

pójść na kanapki z ogórkiem, a ty porozmawiasz sobie

z żoną wikarego.

- Och, czy naprawdę muszę? - jęknęła teatralnie, a

on roześmiał się.

- Nie, jeśli nie masz ochoty. Wiesz, że Carverowie

są tutaj. Sam wyszedł już ze szpitala i wygląda

naprawdę dobrze.

- Jak poszła operacja?

- W porządku. - Przysunął się w jej stronę i pod-

parł głowę. - Co myślisz o moich wynikach w grze?

- Nie wiem. Czy mam cię rozczarować i powie-

dzieć, że nie zauważyłam? - zakpiła. - Czy jeszcze

bardziej rozdąć twoją pychę mówiąc, że byłeś cudow-

ny? A może podkopać twoją pewność siebie, stwier-

dzeniem, że widziałam lepszych graczy? Roześmiał

się swobodnie.

- Zapomnij, że cię pytałem.

Przyglądał się jej wargom, a ona miała wielką

ochotę je oblizać. Tak jakby to przeczuł, sam prowo-

kacyjnie zwilżył usta językiem. Przekręcił się na

brzuch i pochylił nad nią. Wziął źdźbło trawy i połas-

kotał ją po szyi, a potem niżej, tam, gdzie zaczynało

się miękkie zagłębienie między piersiami.

Zaczęła szybciej oddychać.

- Przestań. Ludzie zobaczą.

- Co zobaczą?

- Ciebie. Jak prawie na mnie leżysz i wpatrujesz

się we mnie jak kot w myszkę.

Spojrzał na miękki zarys jej piersi wyłaniających

się z opalacza.

- Jesteś taka kobieca: miękka i wyzywająca za-

razem. Możesz doprowadzić mężczyznę do utraty

zmysłów.

- Max, przestań - upominała go.

- Chcę ciebie - ciągnął dalej, głosem łamiącym się

z pożądania. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Nie

mogę spać, nie potrafię myśleć o niczym, tylko o

twoim głosie i o tym, jak się poruszasz. Boże,

Catherine, jeszcze zacznę przez ciebie pić.

Usiadła i rozejrzała się.

- Muszę znaleźć Stephena.

- Nie chowaj się nieustannie za dzieckiem - powie-

dział spokojnym i poważnym tonem. - Jest coś między

nami i pora, abyś przestała udawać, że tego nie

widzisz.

Zamyślona przyglądała mu się dłuższą chwilę.

-

Widzę, Max, ale postanowiłam z tego zrezyg-

nować. Nie ma miejsca w moim życiu ani dla ciebie,

ani dla innego mężczyzny. Teraz moje życie należy do

Stephena.

- A co z tobą?

background image

74

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

- Ze mną? - westchnęła rozgoryczona. - Ja jestem

zadowolona z tego, co mam.

-Doprawdy? - Uniósł brwi. - Czy dlatego nie

możesz sypiać w nocy? Słyszę, jak o trzeciej nad ranem

wstajesz, idziesz do kuchni i przygotowujesz sobie coś

do picia. Uwierz mi, to nie pomoże ci zapomnieć.

Głośne oklaski i okrzyki widzów wdarły się między

nich i uratowały Cathy przed koniecznością udzielenia

odpowiedzi.

- Wygląda na to, że skończyli.

Zerwała się na równe nogi, otrzepała spódnicę z

trawy i nachyliła, aby pozbierać swoje rzeczy.

Obejrzała się i przyłapała Maxa, jak wpatruje się w jej

opięte cienką spódniczką pośladki. Poczuła występu-

jące na twarzy rumieńce. Unikając jego spojrzenia

szybko podniosła resztę rzeczy i ruszyła w kierunku

niewielkiego pawilonu.

Stephen podbiegł do niej i pytlował z wielkim

ożywieniem, jak to Barton na pewno wygra, a wszyst-

ko dzięki Maxowi, i czy nie był on fantastyczny. Na

koniec zapytał, czy może pójść na herbatę z Rickym.

- Nie wolałbyś napić się herbaty ze mną? - spytała

z nadzieją w głosie, Ucząc że jego obecność stanie się

tarczą między nią a Maxem. Zastanawiał się dłuższą

chwilę, w końcu jednak wybrał towarzystwo Ri-

cky'ego i na nieszczęście opuścił ją.

Wiedziała, że Max podąża za nią krok w krok.

Schroniła się w damskiej toalecie. Bez skutku. Kiedy

stamtąd wyszła, zobaczyła go stojącego pod drzewem.

-Idziemy na herbatę z Carverami - powiedział

podchodząc do niej. Uśmiechnął się porozumiewaw-

czo, objął ją ramieniem i poprowadził w kierunku

grupki ludzi. Próbowała wytłumaczyć mu, że Sam,

zważywszy na rodzaj operacji, na pewno nie chce jej

widzieć.

- Bzdury. - Puścił ją, ale było już za późno, żeby

się wycofać. Przedstawił jej żonę Sama, Megan i Fry-

ów, młode małżeństwo z kręcącym się niemowlakiem,

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

75

któremu właśnie, wyraźnie wbrew jego woli, zmienia-

no pieluszkę.

Sam zaczął przepraszać, że nie wstaje na jej po-

witanie.

-

Niektóre ruchy sprawiają mi jeszcze kłopot - wy-

jaśnił z nieśmiałym uśmiechem.

- Jestem śmiertelnie obrażona - odparła ze śmie-

chem i usiadła na kolorowym pledzie, jak najdalej od

Maxa.

W ten sposób znalazła się tuż koło Megan Carvęr.

- Zdaje się, że mogę wam pogratulować - powie

działa cicho, korzystając z tego, że krzyk protes

tującego dziecka zagłuszał ich rozmowę.

-Tak. Wybierałam się nawet do przychodni, ale

ostatnio byłam taka zalatana. Pobyt Sama w szpitalu, i

to wszystko...

- Mogę sobie wyobrazić. Zresztą nie ma pośpie

chu, dopóki nic cię nie niepokoi.

Megan cicho wytarła nos.

- Mówiąc szczerze, nie miałam czasu, żeby o tym

myśleć - wyznała. - Odkąd Sam wrócił od ciebie z tą

diagnozą, wszystkie siły i myśli poświęcałam jemu.

Spojrzały w jego kierunku. Odrzucił głowę do tyłu

i śmiał się z jakiejś opowieści Maxa.

- Wygląda całkiem nieźle. Jak zniósł to wszystko?

- zapytała Cathy.

-

Dobrze. Był dziwnie cichy we wtorek, po wizycie

u doktora Harta, ale kiedy powiedziałam mu, że

jestem w ciąży, oszalał z radości. Aż się popłakał.

Pewno nie powinnam ci tego mówić, ale tyle przeży-

łam w ciągu ostatniego tygodnia, że teraz czuję się jak

balon, z którego uszło powietrze.

Cathy uśmiechnęła się do niej z sympatią.

- Wpadnij do mnie do poradni, jak będziesz miała

czas. I tak musisz przyjść na badania kontrolne.

Wtedy będziesz mogła wyrzucić wszystko z siebie

w bardziej kameralnych warunkach.

Megan posłała jej pełen wdzięczności uśmiech.

background image

76

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

77

- Dziękuję, przyjdę.

Znów spojrzały w stronę mężczyzn. Dziecko, na-

reszcie w nowej pieluszce, raczkowało w stronę Maxa.

Postawił je sobie na kolanach i podrzucał delikatnie, a

ono zanosiło się od śmiechu.

-Dobrze by było, gdyby Max się ożenił. Byłby

takim dobrym ojcem - powiedziała Megan, patrząc na

nią znacząco. - Słyszałam, że wynajmujesz u niego

mieszkanie. Podoba ci się dom?

-

Piękny, sądząc z tego, co widziałam. Byłam tylko

w kuchni i w korytarzu.

- On jest okropnie bogaty, wiesz o tym? - Megan

spojrzała na nią z namysłem.

-

Wiem. Zastanawiam się, dlaczego wszyscy mi to

mówią. Czy on ma jakąś okropną skazę, którą mogą

zrekompensować tylko pieniądze?

- Nie zamierzam wpychać cię w jego ramiona -

zaczęła usprawiedliwiać się Megan. - Ale on po-

trzebuje kogoś ciepłego i czułego, a nie tej okropnej

dziewczyny z pracy, z którą spotykał się ostatnio. Jak

ona ma na imię? Anthea?

- Andrea.

-No właśnie. Zaprosił ją parę tygodni temu do

klubu tenisowego. Od razu mi się nie spodobała. Ona

przypomina komputer. Zaraz zaprogramowałaby mu

życie. Ty jesteś znacznie lepsza. A on jest taki

samotny.

- Przepraszam, ale chyba nie mogę w niczym

pomóc. Nie startuję w tej konkurencji.

Megan rzuciła Cathy badawcze spojrzenie.

- Przepraszam. Wydawało mi się... Właśnie w tym

momencie pojawił się Stephen.

- Mój syn - przedstawiła go Cathy.

-O, Boże! Nie wiedziałam, że jesteś zamężna.

Przepraszam...

- Nie szkodzi. Jestem wdową. Ale to niczego nie

zmienia.

Megan była wyraźnie zakłopotana.

- To wszystko wina Maxa. Mówi o tobie w taki

sposób...

- Myślisz, że to moja wina?
- Nie, myślę, że sam się tak urządził - roześmiała

się.

Popatrzyły na Maxa. Stephen przysiadł obok, a on

przyjaznym gestem rozwichrzył mu włosy.

- Dobrze sobie razem radzą - powiedziała Megan,

patrząc z ukosa na Cathy.

- To prawda.

- Martwisz się tym?

- Jesteś bardzo spostrzegawcza.

- Nie bardzo, ale ciebie łatwo rozszyfrować.

- Max tego nie potrafi. Ciągle mówię mu, że mnie

nie interesuje, a on mimo to się nie poddaje.

- Może właśnie dlatego, że umie cię rozszyfrować i

wie, że jesteś zainteresowana...

- Nie jestem. Nie tym, co on mi ma do zaofe-

rowania.

- Nie jestem pewna, czy Max sam wie, co chciałby

ci zaproponować - powiedziała Megan enigmatycznie.

- Spróbuj, a będziesz sama zdziwiona.

- Nie tak, jak Max - roześmiała się.

Musiał usłyszeć swoje imię, bo odwrócił głowę i

poszukał jej wzrokiem.

- Co z tą herbatą? - zapytał.

- Dobry pomysł. - Tony Fry wyciągnął się na kocu

i westchnął.

Żona szturchnęła go lekko.

- Wstawaj. Pomóż Maxowi przynieść herbatę. To

zadanie mężczyzn, zdobywać pożywienie.

Obaj podnieśli się z trudem i narzekając dob-

rodusznie ruszyli w stronę pawilonu. Stephen pobiegł

za nimi.

- Śliczny chłopiec - powiedziała Sue Fry. - Musisz

być z niego dumna.

- Jestem ~ przyznała Cathy.

- Dobrze sobie radzą z Maxem. Długo go znasz?

background image

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

No i znowu to samo, pomyślała. Ciekawe, czy

zaraz usłyszy, że jest okropnie bogaty...

Kilka dni później Megan zjawiła się w przychodni.

Najpierw pielęgniarka wypytała ją o różne dane,

zmierzyła i zważyła, a potem Cathy poprosiła ją do

gabinetu.

- No i jak tam?

Megan wzruszyła ramionami.

- Sam był na badaniach i nie wykazały one żadnych

przerzutów. Ten guz to był nasieniak, chociaż nie

wiem, co to oznacza.

- To taki typ raka. Jedne poddają się radioterapii, a

inne chemioterapii. Czyli wszystko w porządku?

- Chyba tak.

Wyglądała jednak na załamaną.

-

To przypomina ci, że wszyscy jesteśmy śmiertelni

- powiedziała Cathy łagodnie.

- Często leżę w nocy i patrzę na Sama. Za-

stanawiam się, ile nam jeszcze zostało czasu i co

będzie, jeśli ja umrę pierwsza. Czy to jest jakaś

choroba?

- Nie. - Cathy pokręciła głową. - To zupełnie

naturalne. Pewno twój mąż robi to samo. Powinnaś z

nim o tym porozmawiać. Może on nie chce cię

martwić, tak jak i ty jego, ale wszystko jest łatwiejsze,

kiedy ludzie są razem.

Megan badawczo na nią spojrzała.

- Zdaje się, że świetnie wiesz, o czym mówisz.

- Powiedzmy, że sama też przez to przeszłam.

- No tak, przecież straciłaś męża! Przepraszam,

zapomniałam. Czy on umarł na raka?

- Nie. Na stwardnienie rozsiane. Miał trzydzieści

dwa lata. Byłam w ciąży, kiedy dowiedziałam się, że

zachorował.

- To straszne. Jak dawałaś sobie radę będąc w cią-

ży i wiedząc, że twój mąż nie będzie żył dość długo,

aby zobaczyć, jak dorasta wasze dziecko?

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

79

- Mówiąc szczerze - Cathy zaśmiała się smutno

- nie miałam czasu, żeby o tym myśleć. Nie przywią

zywałam zbyt wielkiej wagi do tego, że jestem w ciąży,

aż kiedyś poszłam odwiedzić Michaela w szpitalu.

Siedziałam na jego łóżku i rozcierałam sobie plecy,bo

mnie bolały. Wtedy przyszła pielęgniarka i powiedzia

ła, żebym poszła na porodówkę, jeśli nie chcę urodzić

tutaj. I rzeczywiście - zachichotała - Stephen urodził

się dwie godziny później.

- Michael musiał być tym niesłychanie przejęty.

Tak naprawdę, był zbyt chory, by okazać swemu

synowi coś więcej niż przelotne zainteresowanie. Po-

czuła przypływ smutku, a jednocześnie złość na samą

siebie, że mimo upływu czasu jest to dla niej tak samo

bolesne, jak wówczas.

-Tak, był zachwycony - skłamała i wróciła do

rozmowy o Megan i jej dziecku.

Pół godziny później skończyła udzielanie porad i

zgarnąwszy dokumentację pacjentów wyszła z gabi-

netu, nadal czując rozdrażnienie. Weszła do rejest-

racji, w której zastała jedynie Andreę. Po kilku chwi-

lach wyczuła emanującą z niej wrogość. Odwróciła się

i tak bardzo zdumiała na widok nienawiści wypisanej

na jej twarzy, że aż się cofnęła.

- Dlaczego nie zostawisz go w spokoju? - powie

działa Andrea z irytacją. - Dotąd myślałam, że mó

wienie o seksualnie wygłodzonych wdowach jest

bzdurą, ale teraz widzę, że nie. Chcesz go, bo jest

dobry w łóżku, ale on szybko znudzi się tobą i twoim

synem. Potrzebuje młodej kobiety i kocha mnie, wiem

to. Znajdź sobie kogoś innego, przy kim będziesz lizać

swoje rany, a Maxa zostaw mnie!

Cathy była oszołomiona tak nieoczekiwanym

atakiem.

Czym sobie na to zasłużyła? Stawała na głowie,

żeby pozbyć się Maxa, a wszyscy w Barton - z wyjąt-

kiem Andrei - wbrew jej woli, próbowali ich ze sobą

skojarzyć. A teraz ta komputerowa jędza oskarża ją

78

background image

80

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

81

o to, że wykorzystuje go do rozładowania seksualnych

frustracji! Nagle ogarnęła ją wściekłość.

Wyprostowała się i spojrzała Andrei w oczy.

- Jak śmiesz?! Z Maxem łączą mnie czysto zawo

dowe stosunki i jeśli słyszałaś coś innego, są to po

prostu czcze wymysły. Tym niemniej mogłabyś za

stanowić się - ciągnęła jadowicie - dlaczego kochając

cię tak bardzo, przez ostatnie dwa tygodnie starał się

wciągnąć do swego łóżka mnie!

I odwróciwszy się na pięcie wymaszerowała z god-

nością - prosto na wchodzącego Maxa.

- O co chodziło? - spytał unosząc brwi.

- Ją zapytaj - warknęła Cathy i, zabrawszy torebkę

oraz żakiet z szatni, poszła do swego samochodu.

Pełna gniewu przyjechała do domu. Tu dowiedziała

się, że zachorowała matka Delphine i dziewczyna

musi wracać do Francji. Nie polepszyło to jej nastroju.

Resztę wieczoru spędziła przy telefonie, rezerwując

bilet na samolot i zamawiając taksówkę, która zawio-

złaby Delphine na lotnisko Heathrow. Zanim Max

wrócił z przychodni, zdążyła wpaść w rozpacz. Zo-

stawiła mu na drzwiach wiadomość, że musi z nim

pilnie porozmawiać.

W chwili gdy układała Stephena do snu, usłyszała

kroki Maxa na żelaznych schodkach i pukanie do

drzwi. Otworzyła je z impetem. Wszedł do środka,

rozglądając się za śladami katastrofy.

- O co chodzi? Co się stało?

- Delphine... - zaczęła.

- Delphine? - Był zaskoczony, ale spokojny. - My-

ślałem, że chodzi o Stephena. Co jej się stało?

- Nic. Jej matka zachorowała i musi wrócić do

domu.

- To wszystko? Z twojej notatki wywnioskowałem,

że wydarzyło się coś strasznego.

- Przecież to jest straszne! - wybuchnęła Cathy. -

Jak mogę pracować, kiedy nie mam nikogo do

opieki nad Stephenem? Nie będę mogła pracować, a ty

będziesz miał rację, że ze mną są tylko kłopoty i

wszystko spadnie na twoje barki... A mnie tak bardzo

zależało, żeby wszystko dobrze szło... a na dodatek, ta

podła suka nazwała mnie wygłodniałą seksualnie

wdową!

- Delphine? - zmarszczył brwi.

- Nie. Andrea! Nienawidzi mnie, choć nic jej nie

zrobiłam, i to twoja wina. A teraz ty jeszcze powiesz:

A nie mówiłem i będziesz miał świętą rację. Nie

wytrzymam tego już dłużej! - Opadła na kanapę,

objęła głowę dłońmi i, zgiąwszy się wpół, zalała się

łzami.

Po sekundzie martwej ciszy kanapa ugięła się pod

ciężarem Maxa. Jego mocne, ciepłe ramiona objęły

Cathy i pocieszająco przytuliły do piersi.

- Och, kochanie - powiedział miękko - chyba

rzeczywiście masz kłopoty.

Tego było już za wiele. Znów pomyślała o tym, jak

wielką niesprawiedliwością jest, że od tak dawna musi

radzić sobie sama, i cały żal, jaki dusiła w sobie od lat,

wypłakała w koszulę Maxa.

background image

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

83

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Po paru minutach Cathy się uspokoiła. Z trudem

wyprostowała plecy i sięgnęła do kieszeni. Wyjęła

dużą śnieżnobiałą chustkę i energicznie wydmuchała

w nią nos, a potem otarła łzy z policzków.

- Przepraszam, nie wiem, co mi się stało - powie

działa niepewnym głosem i niezgrabnie podniosła się

z kanapy. Podeszła do okna i krzyżując ramiona

zastygła w bezruchu. Czuła się upokorzona.

Max stanął za nią, położył duże, ciepłe dłonie na jej

ramionach, po czym delikatnie obrócił ją ku sobie.

- Chcesz o tym porozmawiać?

Zaprzeczyła ruchem głowy. Cóż jeszcze było do

powiedzenia? Jasne, że nie daje sobie rady.

- Jadłaś coś?

- Nie, nie mogłam...

- Nonsens. Chodź do mnie. Agnes przygotowała

coś dla mnie. Z pewnością wystarczy dla nas obojga.

Ona mnie zawsze przekarmia.

- A co ze Stephenem?

-Zostawimy otwarte drzwi. - Skierował się ku

wyjściu. Cathy, kompletnie oszołomiona, podążyła za

nim.

Penny powitała ich z ogromną radością. Życzliwy,

bezinteresowny entuzjazm psa polepszył jej samopo-

czucie. Nie wszyscy w końcu jej nienawidzili!

- Stek? - rozległ się z głębi lodówki głos Maxa.

Cathy wzruszyła ramionami.

- Naprawdę, Max, nie jestem głodna.

Ale była, a kiedy błyskawicznie usmażył stek z ce-

bulką i wymieszał sałatkę, zaburczało jej w żołądku.

- Nadal nie chcesz jeść? - mrugnął porozumie

wawczo.

Zaśmiała się rozbrojona.

- Dobra, wygrałeś, ale nie nakładaj mi dużo.

W rzeczywistości okazało się, że jest niewiarygod-

nie głodna i szybko pochłonęła wszystko, co było na

talerzu, a nawet znalazła miejsce na kawałek ciasta z

truskawkami.

Po zjedzeniu kolacji Max napełnił kieliszki winem

i przenieśli się na kanapę. Usiadł w rogu, na wpół

zwrócony do Cathy, i przyglądał się jej uważnie znad

swego kieliszka.

- Dobrze, miejmy to już za sobą. Chodzi o coś

więcej niż Delphine, prawda? O Andreę?

- Nie... Ona uprzykrza mi życie, ale to nie o nią

chodzi.

- Więc o kogo?

Obracała w dłoni kieliszek, przygryzając wargę.

- O Michaela - odpowiedziała w końcu. W bez

bronnym geście uniosła ramiona. - Rozmawiałam

z Megan Carver, kiedy przyszła na pierwszą wizytę

kontrolną i przyłapałam się na tym, że opowiadam

jej, jak sama będąc w ciąży dowiedziałam się, razem

z Michaelem, o jego chorobie.

-Przeżywałaś wszystko na nowo? - zapytał ła-

godnie.

-W pewnym sensie. - Westchnęła. - Wiesz, to

przedziwne, co pozostaje w pamięci. Gdyby mnie ktoś

zapytał o nasze małżeństwo, odpowiedziałabym, że

było dobre, ale kiedy Megan powiedziała, że Michael

musiał być bardzo dumny ze Stephena, przypomnia-

łam sobie jedynie jego pytanie: A co ze mną? Od

pierwszej chwili, kiedy wiadomo było już, że jestem w

ciąży, był zazdrosny o uwagę, jaką poświęcałam

Stephenowi. Megan powiedziała, że Sam na wiado-

mość o dziecku zapłakał z radości. Michael powie-

dział, że ostatnie czego nam trzeba to... nie mogę

nawet powtórzyć jego słów; to było straszne. Gdyby

background image

84

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

85

nie Joan, chybabym tego nie wytrzymała, a przecież

zanim wykryto u niego SM, był tak szczęśliwy, życz-

liwy i pogodny.

Przerwała i z zadumą wpatrywała się w wino. Po

chwili pokręciła głową.

- Nienawidził swojej choroby - powiedziała cicho.

- Czasami był dla mnie okropny, a potem przepraszał.

Zapomniałam już, jakie to było trudne.

- Tak więc twój idol spadł z piedestału.

-O, nie. Nigdy nie idealizowałam Michaela, ale

chyba zbyt wiele usprawiedliwiałam jego chorobą, gdy

w istocie nie dawało się to niczym usprawiedliwić. Nie,

dziś właśnie pomyślałam, że jestem na niego wściekła,

że zostawił mnie samą i sama muszę sobie radzić ze

wszystkim. To były ostatnie słowa, jakie skierował do

mnie na chwilę przed śmiercią. Radź sobie, powie-

dział. Miał trudności z mówieniem i wszyscy przeko-

nywali mnie, że chciał mi dodać otuchy mówiąc, że

poradzę sobie, ale dla mnie zabrzmiało to jak rozkaz.

- I starałaś się go wypełniać.

- Tak. - Uśmiechnęła się smutno. - Wydawało mi

się nawet, że potrafię, ale nie miałam racji, prawda?

- Catherine, świetnie sobie radzisz.

- Nieprawda! - rzuciła ostro. - Spójrz tylko na moją

sytuację... Jak mogę pracować, nie mając Del-phine?

Bóg jeden wie, kogo znajdę na jej miejsce, a jeśli

nawet znajdę kogoś na dzień, to co z nocami, kiedy

będę miała dyżur? A co z weekendami... w dodatku

niedługo zaczną się wakacje. Co będzie wtedy?

- dokończyła.

-To żaden problem - odparł Max. - Agnes może

odbierać Stephena ze szkoły, a noce też nie stanowią

problemu. Możemy po prostu zostawiać otwarte

drzwi.

- A wakacje?

-

Do tego czasu znajdziesz już kogoś. Poproszę

Agnes, żeby się rozejrzała. Może nawet wie już o kimś.

Catherine, uspokój się, wszystko będzie w porządku.

- Ale nie jest! Nie jest w porządku! Powinnam

zrobić to sama, nie prosząc nikogo o pomoc.

- Nie przypominam sobie, żebyś prosiła. A poza

tym człowiek nie jest samotną wyspą. Od czasu do

czasu każdy potrzebuje wsparcia.

Spojrzała mu w oczy ze szczerym niedowierzaniem.

-

Ale dlaczego ty? Po wszystkim, co mi powiedzia-

łeś, dlaczego to cię obchodzi?

- A dlaczego nie? To miły dzieciak. Lubię go. W

końcu, prędzej czy później, musiało do tego dojść.

-Ale nie powinno! Dlaczego to robisz? Twierdziłeś,

że będziesz musiał za mnie pracować i właśnie to

robisz, bo nie udało mi się zorganizować opieki nad

dzieckiem. Nie jestem w porządku wobec ciebie, Max,

i gdybyś był szczery, powiedziałbyś mi, że nie powin-

nam podejmować się tej pracy. - Spojrzała na niego z

niepokojem. - Czekam po prostu, aż powiesz: A nie

mówiłem.

Zachichotał.

-Daj mi trochę czasu. Pożyjemy, zobaczymy... Czy

jeśli teraz podam ci wino, to wypijesz je, czy też

wylejesz na mnie? - zapytał z uśmiechem, który

rozwiał jej obawy.

Wyciągnęła dłoń po kieliszek.

- Byłam przekonana, że będziesz wściekły - przy

znała się. - Dlatego tak się broniłam. Przepraszam.

-To ja przepraszam. Miałaś wszelkie podstawy

sądzić, że będę cholernie trudny we współżyciu. Jesteś

bardzo dobra w pracy i robisz więcej, niż do ciebie

należy. Sarah mówiła mi, jaka jesteś świetna i jak

bardzo pacjenci cię cenią, a Sam Carver uważa cię za

największy wynalazek od czasu penicyliny. Krótko

mówiąc, jesteś wielkim dobrodziejstwem dla naszego

zespołu i nie możemy sobie pozwolić na twoje odej-

ście. Dlatego jestem gotów ci pomóc. - Oparł się

wygodnie o kanapę i podniósł kieliszek. - Twoje

zdrowie, doktor Harris, nadzwyczajny lekarzu, super-

kobieto lat dziewięćdziesiątych.

background image

86

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

87

- Dziękuję - wymamrotała, lekko zarumieniona.

Ten komplement sprawił jej dużą przyjemność. - Cie

szę się, że jesteś zadowolony z mojej pracy, ale to nie

zmienia faktu, że zawiodłam jako matka.

Zmarszczył brwi.

- Jak to zawiodłaś?

- Cóż - wzruszyła ramionami - gdybym nie pra-

cowała...

- Chwileczkę. To, że musisz pracować, nie ozna-

cza, że nie jesteś dobrą matką.

- Proszę, proszę, śpiewasz zupełnie inaczej - zdo-

była się na ironię. - Sądziłam, że nie pochwalasz

pracujących matek?

- Nie - sprostował. - Nie popieram kobiet, które

pracują tylko dlatego, żeby pracować, albo mają

dzieci, nie mając zamiaru zajmować się nimi. Kiedy

zdecydowaliście się z Michaelem na dzieci, praw-

dopodobnie zgodziłaś się zrezygować z pracy, przy-

najmniej dopóki będą małe?

Pokręciła głową.

-Niczego nie uzgadnialiśmy... nie myśleliśmy o

tym. Stephen to przypadek. Brałam pigułkę i miałam

mdłości. Zaraz potem dowiedziałam się, że jestem w

ciąży. Jeśli chodzi o zrezygnowanie z pracy, to nie

wiem, ale przypuszczam, że chciałabym pracować

choćby na pół lub ćwierć etatu.

- Naprawdę? - Uniósł brew.

-Naprawdę. Nie rób ze mnie kogoś, kim nie jestem,

Max. Lubię moją pracę i jest dla mnie ważna.

Potrzebuję jej jak ryba wody. Wiem o tym.

- Nie ma nic złego w zadowoleniu z pracy. To, że

musisz pracować nie oznacza, że nie możesz czerpać z

niej przyjemności.

- Ale czuję się z tego powodu winna. To znaczy, i

tak nie mam wyboru, ale wiem, że gdybym cały czas

miała siedzieć w domu, drapować firanki i poprawiać

poduszki, tobym zwariowała! I ciekawa jestem, czy

tak bardzo starałabym się być jak najwięcej razem ze

Stephenem, gdyby nie cieszyła mnie praca. On jednak

potrzebuje pełnej i ciągłej opieki, a pracując nie mogę

mu jej zapewnić.

- Bzdura. Kto opiekował się nim w Bristolu?

- Kiedy nie był w szkole ani na innych zorganizo-

wanych zajęciach, Joan.

I ty. Zawsze troszcząca się, upewniająca, że

wszystko w jego świecie jest w porządku. Catherine,

Stephen jest szczęśliwy, dobrze przystosowany, ideal-

nie zadbany, i taki będzie nadal. Poradzi sobie ze

zmianą opiekunek, o ile będziesz z nim wtedy, kiedy

będziesz mogła.

- A kiedy nie będę mogła?

- Wtedy ja z nim będę, przynajmniej do czasu, aż

zaangażujesz kogoś na stałe.

- Max, nie mogę cię o to prosić. Nie masz pojęcia,

jakim obowiązkiem jest małe dziecko! Co będzie, jeśli

zechcesz pograć w krykieta, tenisa albo po prostu

wyjść?

- Stephen pójdzie ze mną i popatrzy. Poza tym

chodzi tylko o dwie noce w tygodniu i co trzeci

weekend. To chyba nie jest katorga?

-

Nie, dla mnie nie, bo to jest mój syn, ale nie

wiem, jak ty to przeżyjesz. Pamiętaj, że znasz go tylko

od dobrej strony. Co zrobisz, kiedy wpadnie w złość i

nie da się do czegoś przekonać?

Max się roześmiał.

- Jestem pewny, że bez trudu potrafię uporać się z

małym chłopcem.

- Ach, tak? - Cathy uniosła brew. - Zobaczymy. I

tak nie potrwa to długo. Muszę znaleźć kogoś szybko,

bo za dwa tygodnie zaczynają się wakacje.

-

W porządku. Zapytam o to Agnes jutro rano -

powiedział lekko. - A więc to już załatwione. A teraz

powiedz mi, co to za sprawa z Andreą?

- O, Boże, jeszcze i to.

- Przecież napadłaś na nią, nieprawda?

- Ja?! To dobre! Nienawidzi mnie, i to przez ciebie.

background image

88

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

89

- Co takiego? - W jego głosie dźwięczało narasta

jące niedowierzanie. - A co ja mam z tym wspólnego?

Cathy wsunęła się głębiej na kanapę i podkuliła

stopy.

- Ona wydaje się sądzić, że jesteś w niej zakochany.

- Brednie. Nigdy nie dałem jej najmniejszych do-

wodów mojego zainteresowania, tym bardziej zaś

zakochania.

- Spałeś z nią?

Spuścił głowę z zażenowaniem.

- Oczywiście, że nie.

- Chcesz powiedzieć, że nie sypiasz...?

- Do cholery, nie, nie to chciałem powiedzieć!

- Powiedziała, że jesteś dobry w łóżku.

Zarumienił się pod jej badawczym wzrokiem.

- Ma wybujałą wyobraźnię. Mogę cię zapewnić, że

nie kochałem się z nią. Pocałowałem ją jeden raz. To

był błąd. Okazała trochę... entuzjazmu.

- Ludzie są omylni. - Cathy starała się powstrzy-

mać śmiech.

-Taak, no cóż... - Był wyraźnie zakłopotany. -

Nigdy więcej. Tak czy owak, co to ma wspólnego z

tobą?

- To - westchnęła ciężko - że podobnie jak wszyscy

w tym mieście uważa, że mamy ze sobą upojny romans.

- Chciałbym mieć to szczęście.

Zaczerwieniła się.

-Max, proszę cię. To naprawdę staje się trudne i

kłopotliwe. Wszyscy rzucają dwuznaczne uwagi o

moim mieszkaniu albo robią aluzje do twojej samo-

tności... a jeśli jeszcze raz usłyszę o tym, jaki to jesteś

nieprzyzwoicie bogaty, to zwymiotuję.

Max spochmurniał.

- Nie miałem pojęcia, że tyle się o mnie mówi... i

nie jestem aż tak ohydnie bogaty!

- Och, nie. Oczywiście, że nie. Do jakiej szkoły

chodziłeś? Eton? Harrow?

Chrząknął.

- Winchester.

Pokiwała głową.

- Powiedz mi, Max, czy twoja matka kiedykolwiek

pracowała?

- Matka? - Robił wrażenie lekko zszokowanego. -

Dobry Boże, nie. To znaczy pracowała w stowarzy-

szeniach dobroczynnych i...

- W stowarzyszeniach dobroczynnych? Masz na

myśli organizowanie balu na cele charytatywne raz w

roku, dla uspokojenia sumienia?

- Coś w tym rodzaju. - Zachichotał. - Wkrótce

przyjedzie tu na weekend... Chciałbym, żebyś ją

poznała.

- Nie mogę się doczekać - powiedziała Cathy

sucho.

- O co chodzi? - Roześmiał się znowu. - Boisz się,

że cię zje?

Cathy nie wątpiła w to, ale nie widziała sensu w

roztrząsaniu tematu. W odpowiednim czasie spróbuje

wykręcić się od tego. Teraz miała inne, ważniejsze

problemy, jak na przykład sposób, w jaki Max patrzył

na nią znad krawędzi kieliszka...

Wstała i odstawiła nie dopite wino na stół.

- Muszę iść. Dziękuję za kolację i pomoc w kło

potach.

Podniósł się również i z powagą popatrzył jej w

oczy.

- Zostań ze mną.

Zabrzmiało to jednoznacznie. Na sekundę jej serce

przestało bić i zatrzymał się oddech. Ogarnęła ją

pokusa. Zaraz jednak wrócił rozsądek. Cofnęła się,

kręcąc głową.

- Nie. Max, nie, proszę...

Przykuł ją spojrzeniem, uwięził w pułapce swych

szafirowych oczu. Miała wrażenie, że ten wzrok do-

ciera do jej wnętrza. Gdyby ją dotknął, byłaby zgubio-

na, lecz on uśmiechnął się cierpko i zamknął oczy,

uwalniając ją z niewidzialnych więzów.

background image

90

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

91

- Idź więc, jeśli musisz.

Odwróciła się bez słowa i wyszła. Wbiegła po

schodach, zamknęła za sobą drzwi i z ulgą oparła się o

nie. Drżały jej kolana, serce waliło, a nieznana

namiętność rozlewała się powoli w jej wnętrzu, wyraź-

nie przypominając o swoim istnieniu.

I tylko patrzył na nią! Bóg wie, co by się stało, gdyby

jej dotkną}, pomyślała wstrząśnięta i bezwiednie jęk-

nęła z pragnienia. Igrał z nią. Bardzo łatwo mógł

skłonić ją do zostania; wystarczyłoby jedno dotknięcie.

A co potem?

- Niech cię diabli wezmą, Maksie Armstrongu - wy

szeptała. - Za to, żeś sprawił, iż chcę tego, czego mieć

nie mogę...

Następnego dnia, podczas wizyt domowych, od-

wiedziła Toma Bickersa, który wrócił do domu z od-

działu psychiatrycznego na parodniową przepustkę.

Był znacznie spokojniejszy, ale nadal w jawnej depresji.

- Elaine ma zamiar przejąć kontrolę nad naszymi

pieniędzmi. Rozumiem, że to konieczne - powiedział

ciężko i było jasne, że mocno to przeżywa.

Nie było jednak wyboru. Oznaczało to krok we

właściwym kierunku, o ile ich małżeństwo przetrzyma

taką zamianę ról. Cathy wątpiła w to, ale obiecała im

obojgu poparcie i pomoc, gdy tylko będą jej po-

trzebowali.

Wychodząc od nich, przypomniała odprowadzają-

cej ją Elaine, aby przyszła na założenie spirali, kiedy

zacznie się jej okres. Elaine skinęła głową.

- Nie wyobrażam sobie, żebym pozwoliła mu się

dotknąć - wyznała. - Przyjdę jednak po wkładkę, bo

nigdy nie wiadomo, co może się stać.

Jakie to smutne, pomyślała Cathy, uruchamiając

silnik, że mimo takich uczuć Elaine uważa, że jej

obowiązkiem jest zostać z mężem.

Po powrocie do przychodni zastała w swoim gabi-

necie Maxa.

- Chodź ze mną do baru coś przegryźć - zapro-

ponował.

- Nie, muszę zadzwonić do paru agencji, żeby

znaleźć kogoś...

-

Teraz jednak odwieś słuchawkę, bo Agnes być

może już kogoś ci znalazła. Córkę jej przyjaciółki, która

ma małe dziecko. Jest niezamężna, ale zdaniem Agnes,

która nieźle zna się na ludziach, to bardzo miła

dziewczyna. Jest ponoć moją pacjentką, ale jakoś nie

przypominam jej sobie. Na razie pracuje w barze, ale

musi zrezygnować z tej pracy, bo jej matka, która

opiekuje się dzieckiem, uważa to za zbyt męczące zajęcie.

W gabinecie było gorąco i parno. Bluzka Cathy

przylepiła się do jej pleców, ona sama zaś umierała z

pragnienia, a ponadto ta dziewczyna mogła się

nadawać...

Po krótkim spacerze do baru znaleźli stolik w cieniu

wierzby. Pulchna, ładna dziewczyna, mniej więcej dwu-

dziestoletnia, podeszła do nich, by przyjąć zamówienie

i uśmiechnęła się.

- Dzień dobry, doktorze Armstrong - powiedziała

wesoło.

Zmarszczył brwi.

- Jesteś Judy, prawda?

- Tak. Że też pan pamięta.

- Jak dziecko? Dziewczynka, mam rację?

- Och, jest cudowna. Kochane maleństwo.

Wyciągnął się na krześle i uśmiechnął.

-Musi dobrze się chować. Nie widziałem cię od

wieków.

- O, tak, zdrowa jak rydz. Oczywiście czasami

ogląda ją pielęgniarka w przychodni, ale pana doktora

chyba nie potrzebujemy!

Roześmieli się i Judy zwróciła się do Cathy.

- Pani jest pewnie doktor Harris. Jak się tu pani

mieszka?

- Czy wszyscy mnie tu znają? - Zdziwiona Cathy

zamrugała powiekami.

background image

92

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

93

-To małe miasto, doktor Harris. Wszyscy tu się

znają. A jeszcze państwo jesteście razem... - Zawiesiła

głos, zakłopotana. Max, tłumiąc śmiech, zmienił

temat.

-Poproszę o sałatkę z krabów, Judy, i nisko-

procentowe piwo, najlepiej lagera. A na co ty masz

ochotę, Catherine?

- Och... to samo, proszę.

Po odejściu Judy Cathy spojrzała groźnie na Maxa.

-Widzisz? Wszędzie to samo. Gdzie tylko się ruszę,

zaraz słyszę komentarze na nasz temat!

- Nie przyszło ci do głowy, że ona po prostu dodała

dwa do dwóch i uznała cię za moją koleżankę z pracy?

- Uśmiechnął się do niej leniwie.

- Nie bądź śmieszny! Dlaczego była zakłopotana?

- Być może jest nieśmiała. - Wzruszył ramionami. -

A zakładając, że ma rację? Czy to ma jakieś

znaczenie? Czy tak ci psuję opinię?

-

Tak. Szczerze mówiąc, tak. Moja opinia zawo-

dowa jest ściśle związana z tym, co ludzie myślą o

moim życiu prywatnym i towarzyskim; i jeśli myślą, że

mam moralność ulicznej kotki...

-Auu! Nie jestem pewny, czy chciałbym mieć

opinię wiejskiego kocura!

- Zapewne na nią zasługujesz - odparła.

-

Ha! Mówisz, że ludzie wyciągają błędne wnioski,

a ty? Powinnaś wiedzieć, że w życiu prywatnym

zachowuję najwyższą ostrożność! A poza tym, nie mają

mi tego za złe. Chyba uważają to za dość romantyczne.

- Słabo cię znają! - parsknęła.

-To obraza. Jestem bardzo romantyczny. Kim była

ostatnia osoba, która powiedziała ci, że twoja skóra

jest jak płatek róży?

-Idiota - skarciła go, a potem roześmiała się wbrew

własnej woli.

- Tak lepiej. A więc, co myślisz o Judy? Nadaje się?

- To ona? Na pierwszy rzut oka bardzo miła. Może

nieco plotkarska.

- Nie sądzę. Uważam, że jest po prostu bardzo

otwarta i naturalna. Poza tym, jak mi to wciąż

przypominasz, nie mamy nic do ukrycia.

- Na razie - powiedziała impulsywnie i ugryzła się

w język.

Max podniósł głowę i spojrzał badawczo w jej oczy,

a jego twarz powoli rozjaśnił uśmiech.

- No, no - powiedział miękko. - Postęp...

Ta rozmowa jeszcze bardziej uświadomiła jej, że

jest wciągana w pułapkę. Gdy tylko podnosiła oczy,

napotykała jego przenikliwe spojrzenie, jakby czytał w

jej myślach. A kiedy odwracała wzrok, by po chwili,

nie mogąc się powstrzymać, spojrzeć ponownie, do-

strzegała w jego oczach radosne błyski.

Stephen dobrze przyjął wiadomość, że będzie od-

bierany ze szkoły przez Agnes i cieszył się perspektywą

spędzenia weekendu pod opieką Maxa.

Cathy była tym znacznie mniej zachwycona. Stale

myślała o tym, że drzwi dzielące ich mieszkania,

symboliczny zwodzony most, będą otwarte przez całą

noc. Świadomość tego faktu bardzo ją niepokoiła.

Max miał w piątek nocny dyżur, a w sobotę rano

przyjmował w gabinecie, więc Cathy mogła spędzić

trochę czasu na zabawie ze Stephenem w ogrodzie.

Kiedy wrócił z pracy w południe, wręczył jej telefon

komórkowy.

-Jesteś tego pewny? - spytała niespokojnie po raz

setny.

Wzniósł oczy do nieba i westchnął.

- Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze.

Zabrała Stephena na lunch i ledwo skończyli jeść,

gdy zadzwonił telefon.

Znalazła Maxa w ogrodzie; ubrany jedynie w szorty

wyciągnął się na leżaku i ze swobodą prezentował swe

wspaniałe ciało. Podniósł głowę i spojrzał na nią,

osłaniając dłonią oczy przed słońcem.

- Wezwanie?

background image

94

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

95

- Przepraszam, ale...

-

W porządku. Idź, damy sobie radę, synku, no nie?

Stephen z zapałem potwierdził.

- Czy moglibyśmy zagrać w krykieta? - zapytał.

- Stephen nie może być długo na słońcu, ma jasną

skórę. Jeśli ma wyjść na dłużej, trzeba mu dać kape-

lusz. Aha, położyłam na jego łóżku zapasowe ubranie,

gdyby było potrzebne i...

- Czy mogłabyś odprężyć się i spokojnie pójść do

pacjenta? Damy sobie radę.

Przez ułamek sekundy wahała się. Po chwili szybko

ucałowała syna, pobiegła do samochodu i odjechała.

Została wezwana przez kobietę, która obawiała się,

że bóle w klatce piersiowej u jej męża mogą oznaczać

zawał. Po zbadaniu go była prawie pewna, że to

niestrawność, ale ponieważ miał dopiero czterdzieści

lat, zadzwoniła do szpitala, żeby przyjęto go na

badania kontrolne. Poczekała na przyjazd ambulansu.

Jechała już do domu, kiedy zadzwonił telefon.

Tym razem jej pacjentką była dziewczynka z ata-

kiem astmy. Po podaniu jej ventolinu poradziła matce,

by trzymała dziecko w domu i zamknęła okna.

- Dziś jest bardzo dużo pyłków w powietrzu, a to

zwykle nie pomaga - wyjaśniła.

Prawie dojeżdżała do domu, kiedy telefon zadzwo-

nił znowu. Ktoś, kogo od dwóch tygodni bolało

gardło, uznał w końcu, że ma zapalenie migdałków i

żądał natychmiastowego leczenia. Przekonując siebie,

że mogło być gorzej - mógłby być środek nocy! -

wypisała receptę, wygłosiła cierpką uwagę o normal-

nych godzinach przyjęć i pojechała do domu.

W ogrodzie nie znalazła nikogo. Na drzwiach

mieszkania wisiała kartka z informacją: Poszliśmy na

ryby. Skorzystała więc z wolnego czasu i przygotowała

rzeczy do prania.

Jeszcze raz pojechała na wezwanie, tym razem do

starszej kobiety, która upadła w ogrodzie. Zdążyła

wrócić od pacjentki, a ich nadal nie było.

W końcu, o szóstej, kiedy już prawie chciała

dzwonić na policję, usłyszała zbliżające się głosy.

Podeszła do drzwi i zobaczyła Maxa ze Stephenem,

idących przez trawnik z mokrą i zabłoconą Penny przy

nogach. Byli pochłonięci rozmową.

- ... a te z kolcami nazywają się cierniki.

- Dobrze. Teraz będziesz już wiedział?

- Chyba tak. - Stephen pokiwał głową. - Ale

mamusia nie będzie wiedziała. Ona nie lubi łowienia

ryb ani mokrych psów... Ale nie musi przecież,

prawda? Ona jest dziewczyną.

Max dostrzegł ją i uchwyciwszy jej spojrzenie

mrugnął porozumiewawczo. Starała się ukryć radosne

bicie serca. Uśmiechnęła się swobodnie.

- Przynieśliście kolację? - spytała.

Stephen i Max wymienili wymowne spojrzenia.

- Cierników i piskorzy nie je się, mamusiu - wy-

jaśnił Stephen - ale złowiliśmy ich mnóstwo, no nie,

Max?

- Złowiliśmy.

- Gdzie one są?

- Trzeba było wypuścić je z powrotem do wody -

wyjaśnił, litując się nad jej ignorancją. - Inaczej

byłoby nie w porządku, przecież to tylko zabawa. Co

jest na kolację?

- Nic, dopóki się nie umyjesz i nie przygotujesz do

spania. Podziękuj Maxowi, proszę.

Chłopiec podziękował ze szczerym zapałem. Max

uśmiechnął się ciepło.

-To była przyjemność. Może będziemy mogli

zrobić coś innego jutro, jeśli mama się zgodzi.

- Bomba!

- Zobaczymy - powiedziała szybko, zanim Stephen

zdążył doprowadzić do przeobrażenia lekko rzuconej

propozycji w poważne zobowiązanie. Zaprowadziła go

do domu.

Wieczór minął zadziwiająco spokojnie, więc kiedy

przed samą dziesiątą zadzwonił telefon, prawie się

background image

96

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

97

przestraszyła. Natychmiast też rozległo się pukanie do

drzwi łączących ich mieszkania, a gdy je otworzyła,

zobaczyła Maxa w dżinsach i podkoszulku.

- Kolejne wezwanie? - spytał cicho.

- Tak. Muszę wyjść.

- W porządku. Czy Stephen śpi?

- Jak kamień. Chyba go dziś wykończyłeś.

Roześmiał się.

- Zaspokajanie pragnień jest naszym celem. Będę

go pilnował. I nie martw się o drzwi. Zostaw je

po prostu otwarte; wchodź i wychodź, kiedy po

trzebujesz.

-Dzięki. Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna,

Max.

- Nie ma za co, bawi mnie to. Nie tak znów często

mogę być wujkiem.

Wróciła o jedenastej do cichego domu. W kuchni i

na podeście schodów paliło się przyćmione światło,

ale Max nie pojawił się, a Stephen spał oddychając

miarowo.

Wzięła prysznic i właśnie szykowała się do łóżka,

kiedy zadzwonił telefon.

Ta wizyta trwała dłużej. Starszy pacjent z za-

paleniem płuc odmawiał zgody na przewiezienie do

szpitala. Dopiero nasilające się trudności z oddy-

chaniem przestraszyły go do tego stopnia, że zaniechał

oporu.

Dotarła do domu prawie o pierwszej i szybko

poszła do swego pokoju, gotowa natychmiast zasnąć.

Trzeba sprawdzić, co ze Stephenem, pomyślała sen-

nie. Cicho, na palcach wsunęła się do ciemnego

wnętrza. Nasłuchiwała oddechu dziecka, lecz w po-

koju panowała nienaturalna cisza.

- Stephen?

Zbliżyła się do łóżka i serce podeszło jej do gardła.

Próbowała wmówić sobie, że zwariowała, że Stephen

po prostu schował się pod kołdrą. Nigdzie go jednak

nie było.

- To dziwne - wymamrotała. Sprawdziła w swojej

sypialni, zajrzała do pustego pokoju, potem do sa

lonu, łazienki, a nawet do kuchni. Ani śladu dziecka.

Musi być u Maxa, powiedziała sobie i szybko

pokonawszy schody znalazła na końcu domu pokój z

otwartymi drzwiami.

W dochodzącym z podestu świetle zobaczyła Maxa

leżącego na plecach w ogromnym łóżku, chyba dla

czterech osób - samego. Jakby wyczuwając jej obec-

ność, otworzył oczy.

- Catherine?

- Max, nie mogę znaleźć Stephena. Zniknął.

background image

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

99

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Max odrzucił przykrycie i zsunął nogi z łóżka.

Jedną ręką sięgnął po dżinsy, a drugą zapalił światło.

- Gdzie go szukałaś?

-Wszędzie. W sypialniach, salonie, kuchni, ła-

zience...

Zakłopotana odwróciła wzrok, gdy wstał i naciągał

dżinsy na nagie biodra; zamek zasuwał już w drodze

do drzwi.

- Sprawdziłaś wszystko dokładnie?

- Tak. Myślałam, że jest u ciebie.

-

Nie. Nic nie słyszałem. Sprawdźmy razem jeszcze

raz. Mogłaś czegoś nie zauważyć.

Wiedziała, że niczego nie przeoczyła. Mieszkanie

było puste.

-

Lepiej zadzwońmy na policję - zasugerowała ze

ściśniętym gardłem.

-

Chodź, sprawdzimy najpierw w domu - zapro-

ponował.

Obrócił się na pięcie i zbiegł szybko po schodach

do kuchni. Nagle zahamował i Cathy wpadła na jego

plecy. Obrócił się do niej z ulgą wypisaną na twarzy.

- Jest tutaj, z Penny. Śpią - powiedział miękko.

Zaglądając mu przez ramię, dojrzała przytulonego

do psa Stephena, zwiniętego na starej sofie w rogu

kuchni. Penny otworzyła oczy i zamachała ogonem

na powitanie.

Delikatnie, żeby go nie zbudzić, Max zdjął Penny

na podłogę, a potem wziął dziecko w ramiona. Chło-

piec przytulił się do jego piersi. Cathy o mało się nie

rozpłakała. Westchnęła z ulgą.

- Jak ja się martwiłam! - wyszeptała.

-

Ty się martwiłaś? - parsknął cicho Max. - To ja

miałem się nim opiekować.

Zaniósł Stephena do sypialni i ostrożnie ułożył

w łóżku. Potem zamknęli drzwi jego pokoju i wyszli

na podest.

-Czujesz się dobrze? - Max przyglądał się jej

uważnie.

-

Teraz już tak. - Uśmiechnęła się słabo. - Prze-

praszam, że cię obudziłam. Wiedząc jak Stephen

przepada za Penny powinnam była pomyśleć o kuch-

ni.

- Drobiazg. Po prostu cieszę się, żeśmy go znaleźli.

- Ja też. Och, Max, ja naprawdę myślałam...

-

Wiem. Czy chcesz się czegoś napić? Brandy czy

coś innego?

-

Nie, nadal mam jeszcze dyżur, a poza tym jest

późno. Lepiej wróć już do łóżka.

Spojrzał na nią. W kobaltowej głębi jego oczu

zobaczyła płonące pożądanie. Wpatrując się w niego,

poczuła przyspieszone bicie serca i pulsowanie krwi

w żyłach. Wyciągnął do niej rękę, ale nie zrobił

ani kroku.

Wstrzymując oddech, uniosła dłoń i sięgnęła do

jego ręki. Nie dotknęła jej jednak, a on nadal czekał

bez ruchu, jedynie o parę centymetrów od niej.

Usta miała suche i wydawało się, że traci oddech.

Wahała się przez całe wieki, a potem, nadal więziona

jego spojrzeniem, dotknęła jego dłoni.

Ich palce splotły się. Bez słowa zaprowadził ją do

swojej sypialni i przyciągnął do siebie. Zsunął z jej

głowy opaskę i przeczesawszy palcami włosy rozrzucił

je na ramionach.

-Tak jest lepiej - wyszeptał i zaraz jego ręce

znalazły się z przodu jej bluzki, zatrzymując przy

górnym guziczku.

Co ja robię, pytała siebie oszołomiona, czując

słodką torturę jego palców odpinających kolejne

background image

100

WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

101

guziki. Kiedy skończył, chciał zsunąć bluzkę z jej

ramion, lecz Cathy nerwowo naciągnęła ją znowu do

przodu. Może jej nie zechce? Może, gdy ją zobaczy,

zmieni zdanie? A jej bielizna - mój Boże, pomyślała,

wiekowy, niegdyś biały biustonosz i bawełniane długie

majtki - była zupełnie nie przygotowana do wielkiej

romantycznej sceny. W chwili gdy to zobaczy, prze-

stanie jej pożądać i nie będzie pożądał jej już nigdy

więcej! Z udręki cicho jęknęła.

- O co chodzi? - zapytał czule.

- Zgaś światło, Max - poprosiła błagalnym tonem.

- Nie. Chcę cię widzieć, gdy będę cię kochał.

-Och, Max, nie...

-Och, Max, tak...

Nie zmienił zdania. Delikatnie, ale zdecydowanie

odsunął jej dłonie. W chwilę później jej bluzka opadła

na podłogę. W mgnieniu oka znalazła się tam również

spódnica. Potem rozpiął biustonosz i jęknął cicho, gdy

ujął w dłonie jej pełne piersi.

- Piękne... tak miękkie - oddychał nierówno i ob

jąwszy ją przyciągnął do siebie.

Jak to się dzieje, zdziwiła się nieprzytomnie, że ktoś

tak zdecydowanie męski i silny może być również tak

delikatny, że każde jego dotknięcie jest pieszczotą?

Palcami dotykała skóry, która była niczym gorący

atłas, a kiedy lekko ocierał się o nią swym ciałem, jego

gęste kędzierzawe włosy na klatce piersiowej były

miękkie jak łabędzi puch. Wyczuwała w nim napięcie;

drżał lekko pod dotykiem jej palców i to dodało jej

odwagi.

Przesunęła dłońmi wzdłuż jego pleców, rozkoszu-

jąc się twardością mięśni napiętych pod skórą, wygię-

ciem kręgosłupa oraz sposobem, w jaki wciągnął

powietrze, kiedy zatoczyła palcami łuk wokół talii i

wsunęła je powoli pod pasek jego dżinsów.

Wyjęczał jej imię i stała się śmielsza, a zgrzyt

rozpinanego zamka podrażnił ich nerwy, powiększając

napięcie. Zafascynowana obserwowała, jak gwał-

townie wyswobadza się z dżinsów. Niecierpliwie od-

sunął je nogą na bok, otulił ją na powrót ramionami i

mruknął ochryple.

- O, Boże, jesteś tak miękka. Miękka i gładka jak

jedwab... Catherine, pragnę cię...

- Och, Max, tak... - westchnęła.

Podniósłszy ją i ułożywszy delikatnie na łóżku,

położył się przy niej. Uniosła dłoń, by dotknąć jego

twarzy i ze zdziwieniem zauważyła, że nie potrafi

powstrzymać drżenia palców. A przecież zaledwie jej

dotknął!

Pochylił głowę i przesuwał wargami po jej ustach,

aż jęknęła z narastającego pożądania.

- Mamy czas, kochanie - wyszeptał i zamknął swą

gorącą i ciężką dłoń wokół jej piersi. Przesunął głowę

i otulił ustami sztywniejący sutek, drażniąc go delikat

nie. Potem objął go w głębokim pocałunku, jedno

cześnie pieszcząc kciukiem sutek drugiej piersi.

Przeszyło ją uczucie rozkoszy i z cichym okrzykiem

zaskoczenia wygięła się w łuk, zaciskając palce na jego

ramieniu.

Powrócił zachłannymi już teraz wargami do jej ust,

domagając się odzewu. Zsunąwszy rękę niżej, delikat-

nie i powoli przedostawał się przez miękki wzgórek

włosów do wilgotnej istoty jej płci.

Oddychała nierówno i drżała cała, kiedy zdejmował

z niej resztę bielizny. Uspokajając ją czułymi słowami

i pieszczotami, wszedł w nią.

Poczuła nieubłagane narastanie napięcia i wybuch,

po którym rozpłynęła się w pustce. Z lekkim okrzy-

kiem trwogi wtuliła twarz w jego ramię, a kiedy

porwały ją kolejne fale doznań, słaba i bezbronna

przywarła do niego.

Jak przez sen dotarł do niej jego krzyk ulgi,

dreszcze rozkoszy wstrząsające jego ciałem i wyszep-

tane słowa: Jestem za ciężki, po których przewrócił się

na bok, pociągając ją ze sobą. Trzymał ją w silnym

uścisku, dopóki nie wyrównał mu się oddech i nie

background image

102

WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

103

uspokoił rytm serca. Przez cały czas głaskał ją powoli,

pieszczotliwie i uspokajająco, jakby koił lęk dzikiego

zwierzątka.

Minęły wieki, nim jego dłonie zastygły. Westchnął

i delikatnie ją uścisnął.

- Dobrze się czujesz?

- Tak - skłamała i zmusiła się do leżenia w jego

objęciach nieruchomo aż do chwili, gdy miarowy

oddech upewnił ją, że zasnął.

Wtedy pojawiły się łzy, gorące palące łzy, spływają-

ce po skroniach w jej włosy.

Dobry Boże, co ja zrobiłam, pytała samą siebie

wstrząśnięta.

Kochała go, i nigdy już nic nie będzie takie jak

dawniej.

Jeszcze nie spała, gdy zadzwonił telefon. Wysunęła

się z ramion Maxa i lekko pobiegła po schodach do

swego mieszkania.

Kiedy odkładała słuchawkę, poczuła, że stoi za nią.

Otoczył ją ciepłymi i mocnymi ramionami i przytulił

się do jej pleców.

- Musisz wyjść?

Skinęła głową. Czuła zamęt. Nie była w stanie

mówić ani spojrzeć mu w twarz.

-

Przyniosłem twoje ubranie. Wracaj szybko, ma-

my coś do zrobienia - powiedział czule. Przesunął ręce

na jej biodra i przycisnął ją mocno do siebie.

-

Max, przestań, Stephen może się obudzić. - Bro-

niła się rozpaczliwie. Cicho śmiejąc się, pocałował ją

w ramię i odszedł do swego pokoju, obudziwszy w niej

pragnienia, które z trudem starała się stłumić.

Pacjentem okazał się chłopiec z zapaleniem wyro-

stka robaczkowego. Skierowała go do szpitala i

wkrótce już wracała do domu, powoli, nie mając

odwagi spotkać się z Maxem.

Była prawie czwarta rano i zaczynało się przejaś-

niać. Czy jeszcze na nią czeka?

Weszła na palcach do mieszkania, zrobiła sobie

drinka i wymknęła się do ogrodu. Usiadłszy, jak

kiedyś, na schodkach, przyglądała się wschodzącemu

nad horyzontem słońcu. Wiedziała, że robi to z tchó-

rzostwa, ale wolała je nazwać instynktem samoza-

chowawczym.

Ostatnio taki widok wniósł do jej serca spokój, tym

razem jednak w zamęcie myśli nie znalazło się dla

niego miejsca. To sprawka Maxa; jego delikatnych rąk

i czułych słów, które obezwładniły ją do tego stopnia,

że nie mogła już uciec przed sobą.

Nigdy przedtem nie przeżyła tak wstrząsających

doznań. Nawet nie wiedziała, że istnieją, dopóki nie

doświadczyła ich sama w ramionach Maxa ostatniej

nocy.

A teraz go kocha. To prawda, chciała go już

wcześniej, czuła jakąś siłę, która pchała ich do siebie,

ale skoro jej obrona się załamała, nie było powrotu.

Nie wiedziała jednak, czego on od niej oczekiwał, a

musiała przecież pamiętać o dziecku. Czy miała prawo

narażać Stephena na emocjonalne wstrząsy, gdyby

sprawy z Maxem źle się ułożyły? Nie miała złudzeń.

Po tym co zaszło, Max nie pogodzi się z jej „nie".

Odejście Delphine, w istocie, było mu tak bardzo na

rękę, że na moment przyszła jej do głowy myśl, że on

sam to zorganizował.

Znowu zadzwonił telefon, przerywając bezowocne

rozważania.

Dzwoniła pani Hooper w sprawie Clair, dziew-

czynki z atakiem astmy, którą Cathy odwiedziła po

południu. Tym razem atak był poważniejszy. Cathy

pospiesznie udzieliła instrukcji matce i przed wyjaz-

dem z domu wezwała karetkę.

Po przyjeździe na miejsce zastała Clair owładniętą

panicznym strachem. Matka nie mogła jej pomóc.

Zastosowanie środka w aerozolu, rozszerzającego

oskrzela, było niemożliwe, gdyż dziecko nie było w

stanie oddychać wystarczająco mocno.

background image

104

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

105

Cathy spojrzała na przerażoną dziewczynkę i zde-

cydowała się na dożylną iniekcję aminofiliny i valium.

Szczęśliwie zastrzyk zadziałał i po kilku chwilach

dziecko zaczęło się uspokajać, sinica ustępowała.

- Od jak dawna Clair ma astmę? - spytała Cathy.

- Dopiero od paru miesięcy. Lekarka, która praco-

wała tu przed panią, powiedziała, że być może po-

trzebna będzie konsultacja specjalistyczna, ale Clair

czuła się przez jakiś czas dobrze, więc nic się w tej

sprawie nie robiło.

- Cóż, trzeba będzie zająć się tym, by poznać

przyczynę. Czy podejrzewa pani, co mogło wywołać

ten atak?

- Tak - potwierdziła kobieta. - W łazience było

bardzo gorąco i mąż otworzył tam okno, a późnym

wieczorem sąsiad kosił trawnik. To musiało wzniecić

pyłki, które po prostu dostały się do jej pokoju -

wyjaśniła. - Zastanawialiśmy się nad zainstalowaniem

klimatyzacji. Czy to pomoże?

- Nie wiem. Być może, ale ona nie może cały czas

siedzieć w domu - argumentowała Cathy. - Zobaczę,

czy uda się przeprowadzić parę testów, aby dowie-

dzieć się, co konkretnie wywołuje atak, i wtedy będzie

można zastosować właściwe leczenie. Zawieźmy ją

teraz do szpitala. Proszę przyjść z nią do mnie w przy-

szłym tygodniu, wtedy omówimy to dokładniej.

Poinstruowała kierowcę karetki, pomachała im na

pożegnanie i wsiadła do swego samochodu.

Była już prawie szósta, a ona nie zmrużyła oka. Nie

była w stanie przejmować się czymkolwiek, nawet

Maxem. Wyczerpana dotarła do swego mieszkania,

zrzuciła ubranie i wczołgała się do łóżka. Zasnęła

natychmiast.

Obudziła się w ciszy, tej szczególnej ciszy, jaka może

być tylko w pustym mieszkaniu. Spojrzała na zegarek

i nie wierzyła własnym oczom, że już jest po pierwszej.

O, Boże, Stephen, jęknęła i zmusiła się, by usiąść.

Na nocnym stoliku spostrzegła piękną czerwoną

różę, a obok niej kartkę:

„Jesteśmy w ogrodzie. Przyjdź do nas, kiedy się

obudzisz. Max."

Zanurzyła nos w płatkach róży. Zastanawiała się,

czy Max stał i obserwował ją podczas snu, tak jak ona

jego podczas ostatniej nocy, po tym jak się kochali.

Opuściła głowę z powrotem na poduszkę i przez

sekundę upajała się myślą, że nie musi się martwić.

Czuła się nieco odrętwiała i obolała, ale zrelak-

sowana w sposób, jakiego nie zaznała od lat. Za-

spokojona, nasycona.

Kochana.

Odrzuciła przykrycie i poszła do łazienki wziąć

prysznic. To naturalne, że wszystko musi się dobrze

ułożyć. Co prawda nie powiedział jej, że ją kocha, ale

mówiły to jego oczy, dotyk jego dłoni i czułość, z jaką

ją pieścił.

Szybko ubrała się i zbiegła po schodach do ogrodu.

Powietrze przesycone było zapachem róż i kap-

ryfolium. Stephen i Penny gonili się wokół trawnika, a

Max wyciągnięty wygodnie na jednym z ogrodowych

foteli oparł stopy o stół i czytał gazetę.

Podniósł głowę, spojrzał na nią ciepło i powoli

wstał.

- Witaj, śpiochu. Gotowa na śniadanie?

Po wydarzeniach ostatniej nocy była onieśmielona.

- Napiję się tylko kawy.

- Usiądź, ja ją podam. - Podsunął jej krzesło.

Bardzo się przydało, gdyż jego obecność sprawiała, że

uginały się pod nią nogi.

Zaspokojona! Też pomysł, pomyślała sarkastycz-

nie. Wystarczy, że na niego spojrzę!

W parę chwil później wrócił z pełnym dzbankiem i

czystymi kubkami. Nalał jej kawy, potem sobie i

usiadł na fotelu, wyciągając nogi pod stołem. Miał na

sobie te same dżinsy co w nocy, na wspomnienie

której jej serce żywiej zabiło.

background image

106

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

107

Przyjęła kawę z wdzięcznością i wypiła duży łyk,

by odzyskać spokój.

, - Wszystko w porządku? Miałaś w nocy urwanie

głowy.

- Nie wspominaj. Zmęczenie zwaliło mnie z nóg.

- Zauważyłem. - Zaśmiał się, patrząc na nią tak

przenikliwie, że oblała się rumieńcem. - Nie wróciłaś.

- Naprawdę nie było już czasu.

Oczy Maxa rozjarzyły się szatańskim błyskiem. -Nie

przypominam sobie, by któremuś z nas zajęło to wiele

czasu.

Zaczerwieniła się znowu, a on zachichotał.

- Uwielbiam, kiedy się rumienisz.

- Nie jestem przyzwyczajona do pogawędek naza-

jutrz - broniła się.

- Hmm. Dobrze, że o tym mówisz.

- O czym? - Zdumiona zmarszczyła brwi.

- O nazajutrz. W chwili... nazwijmy to, uniesienia,

nie pomyślałem o antykoncepcji. Nie przypuszczam,

żebyś miała spiralę lub coś równie czarodziejskiego?

Wpatrywała się w niego zaskoczona.

-Mój Boże... Nie przyszło mi to do głowy! Całe to

zamieszanie ze Stephenem, i naprawdę nie miałam

zamiaru... - urwała zakłopotana.

- To jak, miałaś coś?

- Nie... Oczywiście, że nie. Nie było to mi potrzeb-

ne. Ostatni raz kochałam się, kiedy jeszcze nie wie-

działam o swojej ciąży.

Przebiegł ją lekki dreszczyk nadziei. Nie myślała

dotąd, że mogłaby mieć drugie dziecko, ale teraz...

- No, dobrze, nic złego się nie. stało. Mam w swojej

torbie PC4, przyniosę ci je. - Wstał i poszedł do domu,

a Cathy w osłupieniu śledziła go wzrokiem. Wrócił po

chwili i podał jej małe opakowanie tabletek.

Siedziała nieruchomo.

- Proszę, weź je.

-Nie.

- Słucham?

Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy z wy-

zwaniem.

- Nie. Nawet o tym nie porozmawialiśmy...

-

A o czym tu rozmawiać? Kochaliśmy się impul-

sywnie, pod wpływem chwili i zapomnieliśmy o anty-

koncepcji. Oto i odpowiedź. To proste.

Wzięła głęboki oddech.

- Max, ja ich nie zażyję.

Westchnął rozdrażniony i przeciągnął palcami po

włosach.

- Catherine, bądź rozsądna... Mogłaś zajść w cią

żę!

-Tak.

- Oszalałaś? - Patrzył na nią zdumiony. - Nasz

związek w najmniejszym stopniu nie jest podstawą do

posiadania dziecka!

- Zapomniałeś o czymś, Max. - Spojrzała na Ste-

phena, bawiącego się w ogrodzie z Penny. - Nasz

związek już obejmuje dziecko. A może nie liczysz

mojego syna?

-Nie liczę... w takim sensie, o jaki mi chodzi.

Stephen nie jest moim dzieckiem i nie mam wobec

niego zobowiązań. Przypuszczam, że będę bardzo

zaangażowany w wychowanie swego dziecka i ocze-

kuję, że jego matka również.

- Chcesz powiedzieć, że nie wypełniam swoich

obowiązków wobec Stephena?

- Przecież pracujesz.

Energicznie odstawiła kubek z kawą na stół.

-

Do cholery, Max, parę dni temu twierdziłeś, że

Stephen jest zadbany i dobrze wychowany, że świetnie

sobie radzę, a teraz mówisz coś zupełnie odwrotnego!

-

Catherine, sama powiedziałaś, że czujesz się win-

na i jesteś przekonana, że mogłabyś być lepszą mat-

ką...

- Nie to powiedziałam.

- Ale do tego to się sprowadzało! Tak czy inaczej,

kiedy będę miał dziecko, jego matka będzie w domu

background image

108

WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA

109

i zapewni mu odpowiednią opiekę. Nie będzie zo-

stawiała dzieciaka z żadnym Tomem, Dickiem czy

Harrym, a sama przebywała godzinami poza domem,

dniem i nocą. Powiedz mi, Catherine, gdybym się nie

zaofiarował do opieki nad Stephenem, co byś zrobiła?

Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, a potem

odparła:

- A więc tak to wygląda. Wiedziałam, że nie był to

dobry pomysł...

- Po prostu odpowiedz na pytanie.

- Dobrze. Zadzwoniłabym do agencji w sprawie

opiekunki na stałe, w innej agencji znalazłabym na

razie kogoś na przychodne, i zapłaciłabym komuś,

żeby w międzyczasie pracował za mnie wieczorami w

przychodni i podczas nocnych dyżurów. Gdyby doszło

do najgorszego, zawiozłabym Stephena do Joan, do

Bristolu, aż by się coś wyklarowało...

- Wszystko to wysoce niezadowalające.

- Max, wiem o tym, ale nie mam wyboru!

- Gdybyś miała, też byś wybrała niewłaściwie!

Sama to powiedziałaś!

- Wiedziałam, że rozmowa z tobą jest błędem...

Nie powinnam ci była zaufać. Wiedziałam, że w koń-

cu wykorzystasz to przeciwko mnie!

Wstała trzęsąc się, lecz on przechylił się w jej stronę,

ujął jej dłoń i pociągnął, by usiadła z powrotem.

- Catherine, nie bądź niemądra. Ta rozmowa za-

czyna wymykać się spod kontroli.

- Tak myślisz? A ja sądzę, że w końcu docieramy

do sedna.

Usiadła jednak, czując, że nogi ma jak z waty. Czy

to naprawdę był ten Max, który podtrzymywał ją na

duchu i przekonywał, jak świetnie sobie radzi, który

ostatniej nocy wziął ją w ramiona i zawiódł do raju?

Mężczyzna, którego kochała całym sercem?

-Catherine, nie rób nam tego. Po prostu zażyj te

cholerne pigułki i bądź rozsądna - powiedział

zmęczony.

- Ja mam być rozsądna?! - wybuchła. - A to niezłe!

Tylko dlatego, że nie zgadzam się z tobą! A może chcę

drugiego dziecka? Nie przyszło ci to na myśl? Nie

byłbyś pierwszym, kogo wykorzystano jako ogiera!

Wzdrygnął się, jakby go uderzyła.

- Nie mów tak. Nie to wydarzyło się między nami

ostatniej nocy i wiesz o tym.

-Tak? Myślałam, że wiem, co stało się między

nami, ale teraz nie jestem pewna. Myślałam, że było

to coś prawdziwego, autentycznego i podniosłego, co

mogłoby trwać, ale teraz widzę, że nie chcesz dziecka,

bo nie jesteś w stanie wziąć na siebie

odpowiedzialności!

Z wściekłością wypuścił z siebie powietrze.

- Nie powiedziałem, że nie chcę dziecka.

-

Tylko to, że się do niego nie przywiążesz. Cóż,

skoro nie będziesz związany ze swoim własnym dziec-

kiem, jest bardzo nikła szansa na to, byś przywiązał się

do dziecka innego mężczyzny, a jeśli nie możesz mieć

zobowiązań wobec Stephena, to z tego wynika, że

również wobec mnie. A tego nie chcę, Max.

Potrzebuję zaangażowania, a jeśli nie możesz go z

siebie dać, to trudno. Poradzimy sobie bez ciebie.

Zapominasz, że ja mam już dziecko i jeśli będę chciała

drugiego, to będę je miała.

- To jest także moje dziecko i to daje mi prawo!

- Nie masz żadnych praw. Jedyną osobą, która ma

tutaj prawa, jest dziecko. Zrezygnowałeś ze swoich

praw, kiedy nie podjąłeś środków zapobiegawczych.

- Nie bądź brutalna! Ktoś jeszcze mógłby pomyś-

leć, że proszę cię o zrobienie skrobanki!

- Prosisz? - parsknęła. - Mam wrażenie, że diablo

mało było tutaj proszenia. Kazałeś mi zażyć pigułki.

Jestem zdziwiona, że nie kazałeś mi po prostu wyjść za

ciebie i zrezygnować z pracy.

- Całkowicie straciłaś rozsądek!

- Nie! Jesteś dorosły, Max. Znasz konsekwencje

niezabezpieczenia się przed stosunkiem. Jeśli tak ci

background image

110

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

cholernie zależy, żeby nie mieć dzieci, dlaczego nie

zrobisz sobie wasektomii, żeby mieć z tym spokój?

Mógłbyś wtedy sypiać z kim chcesz i kiedy chcesz, i

nie miałbyś żadnych zobowiązań! Spojrzał na nią z

niesmakiem.

-

Nigdy nie mówiłem, że wcale nie chcę mieć dzieci.

Kiedy, jeśli w ogóle, nadejdzie odpowiednia pora, to

oczywiście ożenię się i będę miał dzieci, ale w tej właśnie

kolejności; z właściwych powodów i z właściwą osobą.

- A ja nią nie jestem? Skąd jesteś taki pewny, że ja

bym cię chciała? - powiedziała z goryczą. - Jesteś

uparty, zacietrzewiony, nad miarę uprzywilejowany...

Mam ciebie dość! I pomyśleć, że naprawdę sądziłam,

że mogłabym cię kochać!

Gwałtownie wstała i pobiegła do ogrodu, do

Stephena.

- Chodź już kochanie, wracamy do domu.

Chłopiec spojrzał na nią z rozczarowaniem.

- Naprawdę musimy? Max powiedział, że po połu-

dniu pójdziemy znów na ryby...

- Max jest zajęty.

- Nieprawda! Powiedział, że nie jest!

Chwyciła go mocno za nadgarstek i pociągnęła

za sobą.

- Coś się stało. Chodź ze mną, proszę - powiedzia-

ła tonem bliskim łez. Wreszcie za nią ruszył. Po paru

krokach zauważyła zbliżającego się do nich Maxa. -

Powiedz dziękuję - podpowiedziała Stephenowi,

unikając wzroku Maxa.

-

To dla mnie przyjemność, synku. Wybierzemy się

na ryby innym razem.

- Po moim trupie - wycedziła pod nosem. - I nie

nazywaj go synkiem! -Mocno trzymając rękę Stephe-

na, zaprowadziła go po schodach do mieszkania.

Chłopiec wpadł do sypialni i zatrzasnął za sobą drzwi,

a Cathy poszła do swego pokoju i usiadła ciężko na

łóżku. Syn, a jakże! Zazgrzytała zębami i wziąwszy z

nocnego stolika różę połamała ją w dłoniach.

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

111

W chwilę później zadzwonił telefon. Znowu mu-

siała pojechać na wezwanie. U dołu schodów spotkali

Maxa.

- Zostaw go ze mną.

- Zabieram go. Zaczeka w samochodzie.

- Catherine...

Spojrzała na palce zaciśnięte na jej przedramieniu.

- Nie dotykaj mnie.

Po dłuższej chwili westchnął i uwolnił jej ramię.

Wepchnęła Stephena na tylne siedzenie samochodu i

zapięła mu pasy. Max poszedł za nią do drzwi

samochodu.

- Catherine, proszę cię...

- Max, ja chcę wsiąść.

- Musimy porozmawiać.

Spojrzała mu prosto w oczy. Czuła złość i gorycz z

powodu jego zdrady.

- Nie mam ci nic, absolutnie nic do powiedzenia.

Na jego twarzy pojawił się chłód. Cofnął się.

- Niech tak będzie.

Wsiadła do samochodu, trzasnęła drzwiami i nie

oglądając się odjechała.

background image

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

113

ROZDZIAŁ ÓSMY

Praca z Maxem stała się niezwykle trudna. Publicz-

nie byli wobec siebie lodowato uprzejmi, ale w samo-

tności Cathy często gorzko płakała.

Kłótnia z nim nie pomogła w rozwiązaniu prob-

lemu opieki nad Stephenem. Porozumiała się z Judy,

która z przyjemnością zgodziła się podjąć tego zada-

nia po zwolnieniu z baru, ale do tego czasu, a także

na noce, nie miała nikogo.

Niedzielna noc szczęśliwie okazała się spokojna,

ale jeden raz Cathy musiała wyjechać, więc wyciągnę-

ła Stephena z łóżka i śpiącego zaniosła do samochodu.

Była w pełni świadoma, że Max ma jej to za złe.

-Co ty wyrabiasz, do jasnej cholery? - spytał z

wściekłością po jej powrocie.

Zignorowała go i wyminąwszy weszła ze śpiącym

dzieckiem po schodach do swego mieszkania, zamy-

kając mu drzwi przed nosem.

Nie mogła jednak wciąż go ze sobą zabierać.

Gdyby powtórzyła się taka noc jak sobotnia, Stephen

byłby wyczerpany. Nie mogła również poprosić o po-

moc Maxa, a nie wypadało prosić Agnes jeszcze i o to.

W końcu zadzwoniła do Joan, która zgodziła się

przyjechać i zostać ze Stephenem podczas kolejnego

nocnego dyżuru.

I wtedy, we wtorek, zaczął się jej okres. Znikła

przyczyna ich kłótni, a także jej nadziei i marzeń.

W pewnym sensie odczuła ulgę, ale jednocześnie

coś w niej umarło. Tak bardzo chciała drugiego

dziecka, choć nie pozwalała sobie żywić nadziei. Teraz

ta nadzieja okazała się próżna.

Tego samego ranka zjawiła się u niej pani Bickers,

z wyrazem ulgi na rozpromienionej twarzy. Zaczął się

jej okres i chciała, by założyć jej spiralę.

- Pamiętam, co pani mówiłam, ale kocham go na

swój sposób i wiele razem przeżyliśmy. Być może,

z czasem, będę czuła do niego coś innego, ale jestem

pewna, że nie chcę mieć więcej dzieci. Wdzięczna

jestem za pigułki, które mi pani dała.

Cathy odpowiedziała coś wymijająco i przy pomo-

cy Sarah zręcznie założyła spiralę, zapewniając pani

Bickers poczucie bezpieczeństwa przynajmniej w tej

jednej dziedzinie.

- A jak sprawy finansowe? - spytała.

-

Rozmawialiśmy już o oficjalnym rozłożeniu spłat

i właśnie staram się znaleźć jakąś dzienną pracę, choć

trudno dostać taką, która nie kolidowałaby z prze-

rwami w szkole, a nie odważę się pracować wieczora-

mi, bo nie wiadomo, co wpadnie Tomowi do głowy,

jeśli nie będę go cały czas pilnować.

-

Nadal nie może mu pani zaufać? - zapytała

łagodnie Cathy.

- A pani by ufała? - parsknęła pani Bickers.

- Chyba nie. - Cathy pokręciła głową.

-

To niemożliwe. Wie pani, można przeżyć razem

z kimś wiele lat myśląc, że zna się go, a potem okazuje

się, że to nieprawda, że cały czas żyło się w kłamstwie,

ale wszyscy nadal oczekują, że zostanie się z nim i

wyciągnie z więzienia, jeśli tam trafi... och, nie musi

pani wysłuchiwać tego wszystkiego.

Wstała i uśmiechnęła się wyraźnie znużona.

- Dziękuję za wszystko, co pani dla mnie zrobiła.

-

Nie ma za co. Proszę przyjść, kiedy będzie mnie

pani potrzebować.

Po jej wyjściu Cathy siedziała przez chwilę w za-

dumie, wpatrując się w drzwi. Elaine Bickers miała

rację: to złudzenie, że zna się drugiego człowieka.

Pozwoliła Maxowi na czułość, która przesłoniła jego

szorstkość z początków znajomości. Szokiem stało się

background image

114

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

115

odkrycie, że w rzeczywistości obie te cechy były w nim

nierozdzielne. Ponoć trzeba umieć pogodzić się z prze-

ciwnościami losu!

Westchnęła. No, cóż, to chyba lepiej, że nie jest w

ciąży. Zapewne byłby despotą, jeśli chodzi o jego

prawa.

Powstrzymując zbierające się łzy, nacisnęła przy-

cisk wzywający kolejnego pacjenta.

Wieczorem Max przyparł ją do muru.

- Catherine, musimy porozmawiać - powiedział

zdecydowanie, blokując jej przejście, kiedy chciała

wejść po schodach do swego mieszkania.

- Nie mam nic do powiedzenia - powiedziała co

najmniej tak samo zdecydowanie.

- Ale ja mam. Twoja postawa jest śmieszna. Jak,

do diabła, mamy razem pracować, jeśli nie możemy o

niczym porozmawiać?

Zatrzymała się i zmusiła do spojrzenia mu w oczy.

- Chcesz porozmawiać o pracy?

Opuścił wzrok na swoje ręce, potem znowu pod-

niósł go na nią.

- Nie. Chcę porozmawiać o nas.

- Jakich nas, Max. Jesteś ty oraz ja i mój syn.

- I dziecko, które możemy mieć, bo uparłaś się bez

sensu, żeby nie ...

- Co zrobiłam? A co powiesz o swoim braku

rozwagi. Czy to się nie liczy? Chociaż powinnam być

ci za to wdzięczna, bo inaczej mogłabym nigdy nie

dowiedzieć się, jakim jesteś bezwzględnym łajdakiem!

Mocno wciągnął powietrze, z trudem próbując się

opanować.

-Bez względu na twoje osobiste uczucia wobec

mnie, nie mogę pozwolić, byś wzięła na siebie całą

odpowiedzialność za dziecko.

-O, doprawdy? No, no. Wyrzuty sumienia... a może

masz zamiar zaproponować mi krztynę twoich

pieniędzy?

Zacisnął wargi w wąską linię, bliski wybuchu.

- Do diabła, to jest wystarczająco trudne bez

twoich wrednych uwag na temat mojej uprzywilejo

wanej pozycji! - warknął. - Będziemy o tym roz

mawiać czy nie?

Zrezygnowała. Poza tym, nie było już o co walczyć.

- Nie ma o czym rozmawiać, Max...

-

Jak to nie ma o czym? Kto będzie opiekował się

dzieckiem, kiedy będziesz w pracy? Czy będzie cię stać

na odpowiednią opiekunkę? Będziesz musiała mieć

więcej czasu; jest mnóstwo spraw do omówienia...

- O co chodzi, Max? - spytała cierpko. - Boisz się,

że się przepracujesz, kiedy pójdę na urlop ma-

cierzyński?

- Do licha, Catherine, bądź poważna. Po prostu nie

możemy bez końca unikać siebie i sprawy...

- Nie ma o czym mówić, Max - przerwała łagodnie

- bo nie ma dziecka.

- Co takiego? - Patrzył na nią nieprzytomnie.

- Nie jestem w ciąży, Max. Wymknąłeś się z pu-

łapki.

- Och. - Przesunął wzrokiem, nadal oszołomiony, i

mogłaby przysiąc, że przez chwilę widziała w jego

oczach rozczarowanie. - Więc tak to wygląda.

-Tak.

Opuścił lekko ramiona, odwrócił się na pięcie i

powoli wyszedł.

Następnego dnia Joan zjawiła się w samą porę, by

Cathy zdążyła na swoje popołudniowe godziny przy-

jęć w przychodni. Zanim rozpoczęła pracę, wpadła

jeszcze do kuchni po filiżankę herbaty i zastała tam

Maxa. W pierwszym odruchu chciała wyjść, ale kiedy

spojrzał na nią i uśmiechnął się z przymusem, zmieniła

zdanie.

- Nie wychodź z mego powodu. Prawdę mówiąc,

chciałem cię zobaczyć. Zaopiekuję się Stephenem

wieczorem, więc nie musisz brać go z sobą. Nie ma

sensu, żeby cierpiał z powodu naszej sprzeczki...

background image

116

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

117

-

Sprzeczki? Nazwałabym to znacznie mocniej,

Max. A w ogóle, to skąd to nagłe zainteresowanie?

Nie powiesz mi chyba, że rzeczywiście ci na nim

zależy?

-

Nie mów głupstw, oczywiście, że mi zależy - od-

parował. - Jeśli upierasz się, żeby zabierać go ze sobą,

kiedy z łatwością mogę mieć na niego oko, to uważam

to za małostkowe i śmieszne.

- Mimo że organizowanie opieki nad moim dziec-

kiem jest wyłącznie moją sprawą - powiedziała chłod-

no - to powiem ci, że przyjechała moja teściowa i

zostanie na noc.

- Na litość boską! Nie musiała wcale przyjeżdżać.

Powiedziałem, że zanim nie znajdziesz opiekunki,

będę opiekował się Stephenem podczas twoich dyżu-

rów. Dotrzymuję swoich zobowiązań, Catherine.

- Och, jestem tego pewna - odparła słodkim gło-

sem. - Trudność polega na skłonieniu cię do ich

podjęcia. A teraz, wybacz mi, ale pacjenci na mnie

czekają.

Wyszła z herbatą do swego gabinetu.

- Niech go diabli porwą! - zaklęła. Wiedziała, że

była dla niego niesprawiedliwa, ale nie dbała o to.

Gdyby tylko nie czuła się tak bardzo zmęczona!

Najbardziej potrzebowała dobrze przespanej nocy, ale

za każdym razem gdy się kładła, wracała myślami do

Maxa, a to nie sprzyjało odprężeniu.

Po zakończeniu przyjęć w gabinecie, zanim wróciła

do domu, odbyła jeszcze dwie wizyty. Joan rzuciła na

nią okiem i natychmiast wysłała do łóżka.

- Prześpij się trochę, póki możesz. Obudzę cię, jak

będę kładła Stephena, żebyś mogła coś przegryźć

i powiedzieć mu dobranoc.

Joan obudziła ją o ósmej. Cathy ucałowała Stephe-

na na dobranoc i poszła do kuchni. Prawie automa-

tycznie pochłonęła przygotowaną przez teściową sa-

łatkę z kurczaka i sok z grapefruita. Potem przeszły do

salonu i zamknęły drzwi. Usiadły naprzeciwko siebie.

- Teraz powiedz mi, co się stało - poprosiła Joan.

Cathy uśmiechnęła się blado.

- Tak bardzo to po mnie widać?

- Tak. Max?

- Max. - Cathy westchnęła. - Byłam głupia, Joan.

Pozwoliłam sobie uwierzyć w to, że mnie pokocha i że

polubi Stephena, co okazało się prawdą, ale nie do

tego stopnia, żeby chciał podjąć się jakichś

zobowiązań.

- Wobec Stephena czy wobec ciebie?

- To przecież jedno i to samo, nie sądzisz? Jeśli nie

chce zobowiązań wobec Stephena, to cóż z tego

wynika dla mnie?

- Mogłabyś mieć z nim romans.

Cathy poczuła pod powiekami łzy.

- Nie sądzę. Za bardzo cierpię po jednej tylko

wspólnej nocy, by ryzykować, że wejdzie mi to w

nałóg.

- Och, kochanie. - Joan pochyliła się i delikatnie

ścisnęła jej dłoń. - Zapewne stało się to niespo-

dziewanie?

- Można to tak nazwać. Nie wiem, co mam robić.

Za każdym razem kiedy go widzę albo słyszę jego

głos, serce przestaje mi bić. Jestem na niego wściekła,

ale tak bardzo go kocham...

Przycisnęła zwiniętą w pięść dłoń do ust, by po-

wstrzymać szloch. Joan objęła ją matczynym gestem,

przytuliła i pocałowała.

- Och, czuję się jak ostatnia idiotka - westchnęła

Cathy.

-

Naprawdę uważasz, że nie ma żadnej nadziei?

Cathy opowiedziała jej o ich porannej kłótni w nie

dzielę.

-Wiesz, chyba jestem w stanie zrozumieć, że nie

chce zaczynać od posiadania dziecka... - powiedziała

Joan.

- Ale przecież wie, że ja mam dziecko! Wiedział

o tym od początku, więc jest trochę za późno, by

background image

118

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

119

używać takiego wykrętu. Nie, on po prostu chciał

mieć romans i jak tylko okazało się, że może chodzić

o coś więcej, postanowił się wycofać. Powinnam zdać

sobie z tego sprawę wcześniej. Żaden normalny, zdro-

wy i przystojny mężczyzna nie żyje samotnie mając

trzydzieści cztery lata, jeśli nie chce tak żyć. Zwłaszcza

taki, który ma mnóstwo pieniędzy!

- Chyba że po prostu nie spotkał kobiety, na którą

czekał.

Cathy parsknęła nerwowo.

- Uwierz mi na słowo, ja nią nie jestem. Chce miłej,

dobrze wychowanej pierwszej naiwnej, z mentalnością

domatorki, by chowała mu spadkobierców według

jego zasad, a nie podstarzałej i pomarszczonej rudej

wiedźmy z cudzym dzieckiem!

-Jesteś pewna, że tylko on stawia przeszkody?

- Joan wpatrywała się w nią ze zdumieniem. - Za-

brzmiało to tak, jakbyś miała uraz na tle jego pienię-

dzy, choć, skoro je odziedziczył, trudno go za to winić.

A jeśli chodzi o podstarzałą rudą wiedźmę, to nie

wydaje się, by go to odstraszało. Czy nie powinnaś

kupić sobie nowego lustra?

-Joan, nie wygłupiaj się. Nie musisz podnosić

mnie na duchu frazesami o moim świetnym wy-

glądzie. Wiem, jak wyglądam i kim jestem. Pragnę

jedynie być sama i żyć w spokoju. Nie chciałam

zakochać się w Maksie, ale stało się, lecz on mnie

nie chce i...

-

Powiedział ci to? Dałaś mu szansę powiedzieć, co

czuje naprawdę?

-

Och, nie martw się - prychnęła Cathy. - Bardzo

jasno przedstawił swoje uczucia. Ma wspaniały dar

wymowy. Kończył ekskluzywne szkoły.

-

Catherine, ty gorzkniejesz, naprawdę. Od śmierci

Michaela cały czas martwiłam się o ciebie, ale miałam

nadzieję, że w końcu spotkasz odpowiedniego męż-

czyznę i wrócisz do życia. Zamiast tego widzę, jak

litujesz się nad sobą i zatruwa cię gorycz.

-

Och, Joan. - Cathy utkwiła w niej przerażony

wzrok. - Czy takie właśnie robię wrażenie? Przykro

mi, po prostu niezbyt dobrze znoszę, kiedy ktoś mnie

odtrąca.

-

Wiem. I dlatego robisz wszystko, żeby nikt cię

nie pożądał. Wmawiasz sobie, że nikt cię nie zechce,

bo to ci oszczędza wysiłku zmagania się z realnym

światem i znalezienia sobie partnera. Kłopot w tym,

że kiedy po raz pierwszy od wieków zainteresował się

tobą jakiś mężczyzna, nie wiesz, jak postąpić, wielka

szkoda, bo dobrze by ci to zrobiło.

Cathy zachichotała cicho.

-

Max by się ucieszył, gdyby cię usłyszał. Mówi mi

to samo od tygodni.

-

Ha! I nie przyszło ci na myśl, że coś w tym jest?

Może powinnaś wziąć jego ofertę za dobrą monetę

i cieszyć się z życia przez jakiś czas?

-

Gdybym tylko mogła. Ale romans dla przyjem-

ności to nie dla mnie. Przyszłoby mi zapłacić za to

zbyt wysoką cenę. Za bardzo się angażuję i potrzebuję

tego, czego on mi dać nie może albo nie chce... Poza

tym, nie byłoby to w porządku wobec Stephena. Nie

zdawałam sobie dotąd sprawy, jak on bardzo po-

trzebuje ojca, a teraz widzę, że coraz bardziej liczy się

z Maxem i wiem, że będzie mu ciężko. - Westchnęła

ze smutkiem. - Chciałabym, by Michael żył. Nim

zachorował, byliśmy szczęśliwi. Jestem przekonana,

że bylibyśmy udanym małżeństwem.

- Nie możesz zmienić przeszłości, Cathy.

-

Cóż, nie wydaje się, bym miała więcej szczęścia

obecnie czy w przyszłości! Joan, ja po prostu nie

wiem, co robić. Wiem tylko, że udręką jest patrzeć na

niego codziennie wiedząc, że mnie nie kocha...

Podeszła do okna i niewidzącym wzrokiem wpat-

rywała się w ogród.

- Nie wiem, jak długo to wytrzymam. Gdybym

z nim nie spala, stłumiłabym swoje uczucia i nie

zwracała na niego uwagi, ale teraz... Był tak delikatny

background image

120

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA

121

i czuły, jakby naprawdę chodziło mu o moje uczucia.

Czułam się tak bardzo kochana, pożądana i potrzebna.

A następnego ranka... och, to było straszne! Nie

chciałam wierzyć własnym uszom!

Joan podeszła do niej i współczująco położyła dłoń

na jej ramieniu.

- Cathy, jeśli sytuacja będzie nie do zniesienia, jeśli

będziesz czuła, że musisz stąd odejść, to u mnie zawsze

jest miejsce dla ciebie. Nie obawiaj się przyznać do

pomyłki i wracaj do domu.

Dopiero w tym momencie Cathy zdała sobie spra-

wę, jak bardzo Barton stało się jej domem. Gdziekol-

wiek się znalazła, wszyscy ją rozpoznawali i pozdra-

wiali. Była bliska zaprzyjaźnienia się z Megan Carver,

a i Sarah zapraszała ją usilnie na kolację. Stephen

znalazł w Rickym przyjaciela i często bawili się razem

po szkole. Wiedziała też, że jest do kupienia mały

domek nad rzeką i miała nawet zamiar pójść do

pośrednika, by spytać o cenę, ale teraz... O, tak,

zrobiła błąd, zapuszczając korzenie. Porzucenie tego

miejsca mogłoby złamać jej serce, ale czy pozostanie

tu byłoby mniej bolesne?

-Teraz tu jest mój dom - powiedziała cicho. -

Kocham to miejsce i zaczynam zawierać przyjaźnie.

Chciałabym tylko, żebyś była bliżej, żebym mogła

wpadać do ciebie na kawę, jak dawniej. Brakuje mi

tego. Ty zawsze wiesz, o czym mówię i nie muszę

przed tobą udawać. Wiem już, co powinnam zrobić:

wyprowadzić się z tego mieszkania, znaleźć nową

opiekunkę i po prostu zachować w stosunku do niego

dystans. Kiedy będę miała własne grono przyjaciół,

nie będzie tak źle. Jestem pewna, że znalazłam się w

jego łóżku w dużej mierze z samotności.

- Hmm - mruknęła z rezerwą Joan. Cathy

uśmiechnęła się blado.

- Nie zgadzasz się z tym?

-Nie. Wywarł na tobie ogromne wrażenie już

podczas pierwszego spotkania. Tłumaczenie się samo-

tnością to chowanie głowy w piasek. Kochasz go,

Catherine, i jeśli sądzisz, że rzucając się w wir zajęć

przezwyciężysz tę miłość, to oszukujesz samą siebie.

Dzwonek telefonu przerwał dalszą rozmowę, która z

każdą chwilą stawała się dla Cathy coraz trudniejsza.

- Dzięki Bogu, że przyjechałaś, bo nie mogłabym

wyciągać Stephena tyle razy z łóżka - powiedziała

rankiem do Joan, kiedy wstała zmęczona.

- To nic takiego. Pamiętaj, że kiedy tylko będziesz

tego potrzebowała, moje drzwi są zawsze dla ciebie

otwarte.

Cathy podziękowała ze ściśniętym gardłem i pożeg-

nawszy ją pojechała do przychodni, odwożąc po

drodze Stephena do szkoły.

Max wszedł za nią do gabinetu.

- Mogę zamienić z tobą słowo?

- Czy to ważna sprawa? - Westchnęła.

- Nie wiem, ale postaram się nie marnować twego

czasu - powiedział z sarkazmem. - Chodzi o Clair

Hooper.

- A co z nią? Jest astmatyczką.

- Wiem, jest jedną z moich pacjentek, ale ma

przyjść tu dziś rano i jej matka prosiła o wizytę u

ciebie. Zastanawiam się, czy stało się coś, o czym

powinienem wiedzieć.

Wzruszyła ramionami.

- Nic szczególnego, oprócz tego, że Paulina nie

wysłała jej na konsultację specjalistyczną parę miesię-

cy temu, kiedy pojawił się problem. Powiedziałam jej

matce, że potrzebne są testy i obserwacja, aby poznać

przyczynę, choć może być ich więcej niż jedna, i pew-

nie dlatego chce przyjść do mnie. Ostatni atak dziew-

czynka miała w sobotę, kiedy strzyżono wokół traw-

niki. Być może jest uczulona na trawę.

- Ale zaczęła chorować w lutym, więc nie może to

być wyłącznie trawa. - Przysiadł na brzegu biurka.

background image

122

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

123

- Nie, też o tym myślałam. Spytam ją, czy nie

kojarzy jakiegoś wydarzenia z pierwszym atakiem w

lutym.

- Niedawno się przeprowadzali. Jeśli to było w lu-

tym, warto by pomyśleć o dywanach.

- Dywanach?

- Stwierdzono, że alergeny zawarte w kurzu znacz-

nie łatwiej uwalniają się z dywanów wełnianych niż

syntetycznych. Niedawno było coś o tym w „Lancet".

Wstał i położył na biurku dokumentację lekarską

Clair.

- Poszukam tego artykułu. Powinienem go jeszcze

gdzieś mieć.

Poczuła nagle, że zachowała się niegrzecznie.

-Max?

Zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. - Przelotny uśmiech przemknął mu

przez twarz. Otworzył drzwi, lecz nie wyszedł. - Co z

piątkową nocą?

- Słucham???

- Masz dyżur. Czy znów przyjedzie Joan?

Cathy westchnęła.

- Niestety, nie może, ma dyżur w swojej organiza-

cji dobroczynnej.

- Co zrobisz ze Stephenem?

-Poproszę matkę Ricky'ego, żeby wzięła go na noc

do siebie.

- Och... w porządku. Gdyby nie mógł tam zostać,

daj mi znać. Moja oferta jest nadal aktualna.

-Max - powiedziała bardzo zakłopotana - naprawdę

nie myślę, by w tych okolicznościach...

- Do diabła z okolicznościami - przerwał. - Nie

możesz co chwilę wyciągać biednego dziecka z łóżka.

Jeśli nie uda ci się czegoś zorganizować, z przyjemno

ścią zaopiekuję się nim. W porządku?

Z wysiłkiem podniosła na niego wzrok.

- Dobrze. I dziękuję.

Chrząknął i wyszedł.

No i co miała o tym myśleć? Czy naprawdę

troszczył się o Stephena, czy tylko honor nie pozwalał

mu wycofać się z danego słowa?

Pani Hooper pamiętała, że pierwszy atak wystąpił u

Clair parę dni po przeprowadzce. Przyznała, że

dywany w salonie i sypialniach mają domieszkę weł-

ny, zaś w poprzednim domu wszystkie były z poli-

propylenu bądź antronu. Skoro przed pierwszym

atakiem Clair pomagała w pracach domowych po

przeprowadzce, zaś objawy podczas ostatniego ataku

nasiliły się po zamknięciu okien, to znaczy, że mogła

być uczulona na roztocza żyjące w kurzu, zaś wełnia-

ne dywany sprzyjały wystąpieniu ataku.

Clair miała zgłaszać się do przychodni przyszpital-

nej na kolejne badania testowe, a w międzyczasie dwa

razy dziennie brać inhalacje kortykosterydowe i nie

przebywać długo w pokojach z wełnianymi dywanami.

- Proszę dać znać, gdyby nie było poprawy, ale

chyba odkryliśmy już przyczynę, a w każdym razie jej

część - poinformowała Cathy matkę dziewczynki.

W piątek rano znalazła na swoim biurku artykuł z

dopiskiem Maxa: Mam nadzieję, że się przyda. M.

Spotkała go później i opowiedziała mu, czego

dowiedziała się od pani Hooper.

-

W zasadzie wszystko zgadza się z treścią artykułu

- podsumowała.

- Na to wygląda - potwierdził. - Jakie masz plany

na dzisiaj? - spytał, zmieniając nagle temat.

- Nie skontaktowałam się jeszcze z matką Ri-

cky'ego - odpowiedziała wymijająco, choć była to

nieprawda.

- No cóż, wiesz, gdzie mnie znaleźć - oznajmił

krótko i wyszedł.

Wieczorem musiała jednak przyznać się do porażki

i poprosić go, by zwrócił uwagę na Stephena.

- Nie martw się o niego - uspokoił ją.

Chłopiec był uszczęśliwiony takim rozwiązaniem.

background image

124

WEDŁUG WSKAZAŃ
LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

125

Znowu miała wyczerpującą noc. Rankiem, po

przebudzeniu, znalazła kartkę od Maxa, tym razem nie

w sypialni.

„Agnes źle się czuje, więc zabrałem Stephena ze

sobą do miasta. Do zobaczenia po twoim powrocie z

przychodni. Max."

Przed wyjściem do pracy nie miała czasu zdener-

wować się na niego za samowolne rozszerzenie oferty

usług, ale jak tylko wyszedł ostatni pacjent, zaczęła

narastać w niej złość.

Zastała ich w ogrodzie.

- Powinieneś mnie obudzić i powiedzieć, a nie

zostawiać kartkę! To moje dziecko i ja mam wobec

niego obowiązki, a nie ty! - krzyczała rozdrażniona.

- O, Boże, powinienem był się domyślić, że źle

robię - powiedział zmęczonym głosem. - Nie można

cię zadowolić. Albo nie jestem odpowiedzialny, albo

aż za bardzo. Musisz się zdecydować.

-Ja? To niezłe. Kto tu ma problemy ze zobo-

wiązaniami?

Westchnął i potrząsnął głową.

- Catherine, nie mam żadnych problemów ze zo-

bowiązaniami...

- Nie masz, bo ich unikasz!

Stephen jak zwykle bawił się z psem na trawniku.

Zawołała go. Przybiegł razem z Penny, tryskając

radością i entuzjazmem.

- Cześć, mamusiu. Zrobiliśmy na lunch różne sa-

łatki i Max kupił taką dziwną różową rybę, całkiem

przezroczystą, która okropnie pachnie, ale jest wspa-

niała. .. Max, jak ona się nazywa?

- Wędzony łosoś.

- Nie było mowy o lunchu. - Czuła, że jest mani-

pulowana.

Max wzruszył ramionami.

-Wszyscy musimy coś zjeść, więc wydawało się

sensowne, żebyśmy zjedli razem. Ponadto, przygoto-

wania zajęły nam cały ranek, no nie, kolego?

Stephen z zapałem pokiwał głową.

- Max, naprawdę, nie powinieneś... - urwała.

- Chciałem porozmawiać z tobą - powiedział nie-

pewnie i wzruszył znów ramionami - spokojnie, bez

przeszkód. Pomyślałem, że gdybyśmy zjedli razem

lunch, a potem poszli ze Stephenem i Penny na spacer

nad rzeką, mielibyśmy trochę czasu, by wspólnie coś

ustalić.

- Max, nie ma nic do ustalania...

- Później - przerwał jej miękkim tonem. - Stephen,

co ty na to, by mi pomóc przynieść wszystko tutaj?

Możesz zacząć od przyniesienia mamie czegoś do

picia.

Po kilku chwilach pojawili się z powrotem. Stephen

z wysoką szklanką, z której rozlewał coś przezroczy-

stego i musującego, co okazało się dżinem z tonikiem,

a Max z ogromną tacą apetycznie wyglądających

malutkich kanapek. Z głębokim ukłonem postawił ją

na stole.

- Voila, madame. Podano lunch.

Westchnęła i zrezygnowana usiadła. Wymruczała

mechanicznie dziękuję i próbowała skoncentrować się

na jedzeniu. Było pyszne, ale nie mogła powstrzymać

się od rzucania ukradkowych spojrzeń w kierunku

Maxa. Jak zwykle wyglądał świetnie.

Nic dziwnego, że mu uległam, pomyślała z rozpa-

czą.* Względy takiego mężczyzny schlebiają próżności

każdej kobiety.

Ich spojrzenia nagle się spotkały. Cathy przeżyła

wstrząs. Dostrzegła w jego oczach pożądanie. Zaczęła

besztać Stephena za karmienie Penny pod stołem.

- Wiecie co, a może byśmy wzięli teraz psa na

spacer? - spytał Max, a Penny natychmiast przybiegła

do niego z błyszczącymi oczami i wywieszonym języ

kiem. - Ktoś mógłby pomyśleć, że wiesz co znaczy

spacer - zwrócił się do psa, który tańczył wokół jego

nóg, szaleńczo wymachując ogonem.

Max popatrzył na Cathy.

background image

126

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

127

- Chodźmy w dół ogrodu, wzdłuż muru - za

proponował.

Ruszyli. Stephen i Penny pobiegli przodem. Cathy

czekała, aż Max zacznie rozmowę. Nie wyglądało

jednak na to, by było mu śpieszno, a ona za żadne

skarby nie chciała jej sprowokować. Ta konfrontacja

zapowiadała się nieprzyjemnie dla nich obojga.

Pomógł jej przejść przez mur i poprowadził polami

na skraj doliny, w miejsce, gdzie rzeka leniwie skręcała

w kierunku miasta. Penny była już w wodzie, a Ste-

phen siedział na brzegu i zdejmował buty i skarpetki.

-Mamusiu, weź moje buty! - wrzasnął i zaczął

przedzierać się przez wodę za psem.

- Tu jest mielizna, nic mu nie będzie - zapewnił

Max, widząc jej zaniepokojenie. Podniósł buty Ste

phena. - Siądźmy tutaj - powiedział, wskazując leżący

w poprzek ścieżki pień.

Usiedli na jego gładkiej powierzchni; buty Stephe-

na leżały pomiędzy nimi. Max spojrzał na nie i pars-

knął z goryczą.

- Symboliczne, nie sądzisz?

- Max, to nie przez Stephena.

- Nie. - Spojrzał na chłopca, chlapiącego się radoś-

nie w rzece. - Masz rację, nie. - Westchnął głęboko i

popatrzył na nią. - Nadal cię pragnę, wiesz o tym.

Nocami prześladuje mnie wspomnienie twego ciep-

łego, miękkiego ciała i namiętnych okrzyków, które...

- Max, przestań! - Zakryła uszy dłońmi. Jej poli-

czki płonęły. Z zapamiętaniem próbowała odsunąć

obrazy, które wywołał w jej pamięci.

-

Catherine, na miłość boską, czy nie możemy

znaleźć dla nas jakiegoś rozwiązania? To, że nie

oświadczyłem ci się po jednej nocy nie oznacza, że nie

zależy mi na tobie.

-

Och, wiem, że ci zależy. Mnie także. - Odwróciła

się ku niemu i z wysiłkiem zatrzymała wzrok na jego

twarzy. - Jak tylko uświadomiłam sobie, jak bardzo,

zrozumiałam, że to był błąd. To dlatego wtedy nie

wróciłam. Potrzebowałam czasu, by dojść do siebie po

tym, co zrobiłam. Byłam pewna, że to bez sensu, ale

wtedy zostawiłeś mi tę różę i pomyślałam, że, kto wie,

może nam się uda. Ale nie miałam racji, prawda? Nie

chcesz stałego związku, a ja dla dobra Stephena, a

także ze względu na siebie nie potrafię żyć inaczej.

Tak więc jesteśmy w sytuacji bez wyjścia.

- To szaleństwo - powiedział miękko. - Przecież

nadal mnie pragniesz... Wiem, widzę to w twoich

oczach. Było nam razem tak dobrze. Catherine, daj

nam szansę.

- Szansę na co? Na zaspokojenie twoich egoistycz-

nych kaprysów?

- Jesteś niesprawiedliwa - obruszył się. - To było

dalekie od egoizmu i nie pamiętam, żebyś wyszła

wówczas niezaspokojona.

Spłonęła rumieńcem i odwróciła głowę.

-To prawda, ale gdyby było inaczej, czyż nie

uraziłoby to twej dumy? Poza tym, i tak nie o to

chodzi. Nie będę miała z tobą romansu, Max, i jeśli

mamy razem pracować, musisz to zaakceptować. Jest

w mieście dom do kupienia, któremu chcę się przyj-

rzeć, bo te przyjemne lunche i śniadanka muszą się

skończyć. Masz za bliski kontakt ze Stephenem, który

zaczyna zbyt lubić twoje towarzystwo, a ponadto nie

dam sobie rady, jeśli cały czas będziesz namawiał mnie

na pójście z tobą do łóżka. To po prostu nie fair. Jeśli

nie będziesz trzymał się ode mnie z daleka, będę

musiała stąd wyjechać.

- Wyjechać? - powtórzył zaskoczony. - Catherine,

nie możesz tego zrobić!

-Mogę, Max. I jeśli będę musiała, zrobię to.

Ostrzegałam cię od samego początku, że nie chcę

romansu, ale ty nie chciałeś uwierzyć, że mówię

prawdę. Cóż, to twoja ostatnia szansa.

Wstał.

- Dobrze. Jeśli tak być musi, to niech będzie. Nie

mogę pozwolić, byś wyrwała Stephena z Barton, gdzie

background image

128

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

tak dobrze zapuszcza korzenie. Sama też wiesz, jak

bardzo potrzebna jesteś w pracy, więc oszczędzę ci w

przyszłości narażania się na moje egoistyczne

kaprysy.

Ze sztucznym ukłonem okręcił się na pięcie, gwiz-

dnął na psa i poszedł przez pola, zostawiając ją ze

Stephenem.

- Dokąd poszedł Max? - spytał chłopiec.

-

Musiał już pójść, jest dziś bardzo zajęty. Słuchaj,

a może byś pokazał mi te ryby, które razem łowiliście?

Zdjęła buty i weszła za nim do wody. Trzymając

się za ręce stali w rzece i wypatrywali piskorzy.

Żaden ból nie trwa wiecznie, przekonywała siebie.

Przecież przeżyła już stratę Michaela. Chyba nic już

nie może być gorsze od tego? Nawet utrata Maxa.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Przez parę dni Cathy była pełna optymizmu. Max

zachowywał się uprzejmie, ale chłodno; nie podej-

mował żadnej próby namówienia jej na kontynuowa-

nie ich związku i schodził jej z drogi. Gdy była na

dyżurze, pilnował Stephena.

Nie było to jednak dobre rozwiązanie i Cathy

zdwoiła wysiłki, by znaleźć opiekunkę przed końcem

roku szkolnego.

Poszła też do pośrednika w handlu nieruchomo-

ściami. Okazało się, że domek nad rzeką jest droższy,

niż przypuszczała, ale pod każdym innym względem

spełnia jej oczekiwania. I, co najważniejsze, nikt w

nim już nie mieszkał, a pośrednik twierdził, że być

może na czas załatwiania formalności kupna właś-

ciciele zgodzą się go wynająć.

Obejrzała dom razem ze Stephenem, złożyła ofertę

i czekała na wynik. W pracy się nie nudziła, bo właśnie

zaczął się sezon kataru siennego i pacjentów było

więcej niż zwykle.

W czwartek w jej gabinecie zjawił się Max.

- Znalazłaś kogoś do opieki nad Stephenem pod

czas wakacji?

-Jeszcze nie. Pytałam w szkole. Jedna z matek

potrzebuje gotówki i mogłaby zaopiekować się nim

do czasu, gdy Judy zakończy pracę w barze.

Czoło Maxa przecięła zmarszczka.

- Czy uważasz to za dobre rozwiązanie?

- Nie mam wyboru, Max. Stephen ją zna, a Judy

wydaje się dość miłą dziewczyną. Ale i tak mam

background image

130

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

131

zamiar próbować dalej i znaleźć opiekunkę na stałe...

och, i chyba znalazłam dom dla nas.

- Wiem, Sam mi powiedział.

-Sam?

- Sam Carver. Jest wspólnikiem tego pośrednika.

- Małe miasto.

- Tak. - Uśmiechnął się sztucznie. - Zastanawiał

się, dlaczego wyprowadzasz się ode mnie.

Cathy popatrzyła na swoje palce. Zacisnęła je tak

mocno, że kostki całkiem zbielały. Wzięła głęboki

oddech i rozluźniła się.

- Powiedziałeś mu prawdę?

- To, że jestem bezdusznym łajdakiem i zaprotes-

towałem przeciwko przyjściu na świat nie chcianego

dziecka?

- Mów za siebie! - Wyprostowała dumnie głowę. -

Ja go chciałam!

-Tak, jasno wyraziłaś swój pogląd. - Odwrócił

głowę, zaciskając szczęki. - Powiedziałem mu, że

chcesz po prostu mieszkać u siebie i poradziłem, żeby

pilnował własnego nosa.

- Dziękuję - uspokoiła się. - Jak on się czuje?

- Czuje się rozdrażniony i ogólnie wyczerpany, ale

onkolog jest bardzo zadowolony z efektów radio-

terapii. Uważa, że nie było jeszcze przerzutów guza i

sądzi, że prognoza jest wspaniała. Przy okazji, Megan

wybiera się dziś do ciebie. Ma straszliwe wymioty

poranne.

- Chyba dręczy się Samem. Też miałam wymioty.

Spróbuję dać jej jakieś leki.

Kiedy Megan pojawiła się w gabinecie, było oczy-

wiste, że jest w bardzo złym stanie.

- Zwracam nawet wodę - przyznała. - Czuję się

zupełnie wyczerpana.

Cathy zebrała w fałdę skórę na wierzchu jej dłoni i

puściła ją. Fałda pozostała, nieznacznie tylko spła-

szczona.

- Megan, jesteś bardzo odwodniona. Jeśli to się

nasili, będziesz musiała pójść do szpitala na kroplówkę.

-Ale ja nie mogę! - krzyknęła z przerażeniem. -

Sam mnie potrzebuje.

- Tak, ale zdrowej i silnej. Tak samo jak twoje

dziecko. Co sądzisz o wzięciu leków?

- Och, nie, nie mogłabym. Gdyby z dzieckiem było

coś nie w porządku, czułabym się winna do końca

życia.

- Dobrze. A więc musimy zabrać się do tego

inaczej. Próbowałaś ssać kostki lodu?

- Kostki lodu?

-Tak. Spróbuj też gazowanej wody: mineralnej,

sodowej czy innej tego typu. Może też być nieklaro-

wany sok z jabłek. Kiedy organizm zatrzyma wodę,

może poprawi ci się samopoczucie i będziesz w stanie

jeść: plasterki obranego zimnego jabłka, ryż gotowany

na wodzie. Nie gotuj dla Sama i nie pozwól mu

gotować intensywnie pachnących potraw. Powiedz

mu, żeby robił sobie sałatki i jadł je w ogrodzie.

-Wyobrażam sobie, co on na to powie! - Za-

chichotała, mimo zmęczenia.

- Megan, mówię poważnie. Jesteś na granicy tego,

co nazywa się hyperemesis gravidarium, z grubsza

tłumacząc, wymioty niepowściągliwe. Mogą zagrażać

utrzymaniu ciąży. Jeśli nie będzie poprawy w ciągu

czterdziestu ośmiu godzin, będziesz musiała pójść do

szpitala, czy tego chcesz, czy nie. W którym jesteś

tygodniu?

- W dziesiątym.

-

Właśnie. Masz przed sobą jeszcze dwa, może

cztery tygodnie, podczas których te objawy będą

stopniowo zanikać. Najlepsze w ciąży jest to -uśmiech-

nęła się Cathy - że, z definicji, jest to stan przejściowy!

-Dzięki Bogu! - Megan roześmiała się. - Cóż,

przynajmniej wiem teraz, jak czuje się Sam podczas

radioterapii.

background image

132

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

133

-

Osobiście uważam, że jest odwrotnie - odparła

współczująco. - Cieszę się, że Sam ma dobre prognozy.

- Odpukać.

Cathy spojrzała jej badawczo w oczy.

- Nadal się niepokoisz, prawda?

-Sama nie wiem... Stale słyszy się o ludziach

umierających na raka.

-Megan, Sam ma znacznie większe szanse, niż

przypuszczasz. Z tego co mówił Max wynika, że

onkolog jest zadowolony i przekonany, że guz został

zlikwidowany.

- Och, mam nadzieję, że to prawda. - Megan

przełknęła ślinę i rozejrzała się w panice. - Cathy,

przepraszam cię... - Rzuciła się do zlewu i przez kilka

chwil stała tam bezradnie, ulegając nudnościom, a po

tem opadła z powrotem na krzesło. Cała drżała.

- O Boże, chcę wrócić do domu.

- Jak tu dotarłaś? - spytała Cathy.

- Przyjechałam.

- Czy mam zadzwonić do Sama, żeby zabrał cię do

domu?

- A mogłabyś?

- Tak, naturalnie. - Podniosła słuchawkę, wybrała

podany przez Megan numer i przekazała wiadomość.

- Będzie tu za parę minut. Czy jesteś w stanie zaczekać

w poczekalni? Mam jeszcze kilku pacjentów.

Kobieta kiwnęła głową i trzęsąc się wstała.

- Dziękuję, Cathy.

- Drobiazg. Wpadnę później do ciebie, żeby spra-

wdzić, jak się czujesz.

Obserwowała wychodzącą Megan. Zauważyła, jak

bardzo jest wychudzona. Biedna kobieta. Rozdarta

między Samem i dzieckiem.

Parę chwil potem zadzwonił telefon.

- Słucham?

- Wziąłem Megan Carver do pokoju zabiegowego,

żeby się położyła. Co ty sobie, u licha, wyobrażasz,

każąc jej czekać w poczekalni?

Cathy odsunęła słuchawkę od ucha, patrząc na nią z

niedowierzaniem. Powinna chyba zawiązać mu supeł

na krawacie, żeby pamiętał, co mówi.

- Myślałam, że takie tu są zasady - powiedziała z

jadowitą słodyczą.

-

Och, do cholery, nie udawaj głupiej! Oczekuję od

ciebie elastyczności.

- Sądziłam, że wykazałam się nią ostatnim razem!

- warknęła i rzuciła słuchawkę na widełki.

Jakiś czas potem wpadła na niego w kuchni i na-

tychmiast rzuciła się do ataku.

- Jak śmiałeś?! - zawołała z furią. - Nasze stosunki

są wystarczająco trudne bez zmieniania reguł co pół

minuty!

- Też cię witam. - Bawił się kubkiem. - Kawy?

- spytał łagodnie.

- Nie kuś mnie. Mogłabym wylać ją na ciebie

- odparowała i wymaszerowała z godnością. Niech go

cholera weźmie!

Po zakończeniu przyjęć w poradni dla kobiet,

odbyciu kilku wizyt, podpisaniu recept na powtórzenie

leków dla przewlekle chorych i popołudniowym

dyżurze w gabinecie była wykończona.

Na podjeździe do domu spotkała Agnes i Stephena.

- Muszę pójść do pani Carver - poinformowała

syna. - Weź ze sobą coś, czym mógłbyś pobawić się w

samochodzie, kiedy wpadnę do niej na rozmowę.

- Och, mamo, czy muszę? - jęknął.

- Tak, kochanie, proszę, pośpiesz się. A w drodze

powrotnej możemy wpaść na frytki i rybę.

- Chcę do McDonalda.

Westchnęła.

- W Barton nie ma McDonalda, Stephenie.

-

To dlaczego nie pojedziemy gdzie indziej? - upie-

rał się.

- Bo nie mam na to czasu, siły ani chęci! A teraz

chodźmy już...

background image

134

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

- Nie! Nie chcę! Chcę zostać tutaj!

- Niestety, nie możesz. Wsiadaj do samochodu,

proszę, i przestań mi zawracać głowę.

Chłopiec wydaj wargi i kopał nogą żwir.

-Chcę zostać z Maxem - powiedział nadąsany,

rzucając spojrzenie na samochód, który właśnie za-

trzymał się przed domem.

- To niemożliwe. On jest zajęty. A teraz wsiadaj...

-

Zawsze mówisz, że on jest zajęty, a to nieprawda!

Po prostu nie chcesz, żebyśmy się przyjaźnili! Po

prostu go nie lubisz, a to nie znaczy, że on jest zajęty!

- argumentował z bezsporną logiką.

Cathy nie była w nastroju do wysłuchiwania logicz-

nych argumentów.

- Stephen, przestań kopać żwir w szkolnych bu

tach i wejdź do samochodu, proszę. Już!

-Jakieś problemy? - Max zbliżał się do nich z

rękami w kieszeniach.

- Poradzę sobie.

- Mama nie chce pójść ze mną do McDonalda, bo

jest zajęta i nie pozwala mi zostać z tobą, bo cię już

nie lubi, i nienawidzę jej! - Chłopiec, ku zdziwieniu

Maxa, wybuchnął płaczem.

- Stephen, uspokój się i wsiadaj do samochodu!

- wrzasnęła Cathy.

-Hej, hej, nie krzycz na niego. - Max położył rękę

na jej ramieniu i lekko pokręcił głową. - Mam

wrażenie, że chyba chodzi mu o coś innego. Musisz

wyjść?

- Tak, muszę. Obiecałam Megan Carver, że wpad

nę do niej, ale ten nieznośny bachor robi mi na złość...

Westchnął.

- Zostaw go ze mną. Idź do Megan, a ja postaram

się dociec, co się za tym kryje.

Spojrzała na ściągnięte ramiona syna i jego skuloną

postać, zwracającą się w stronę Maxa. Ogarnęło ją

przygnębienie.

- Zostań z Maxem.

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

135

Wzruszając ramionami, wsiadła do samochodu i

odjechała. We wstecznym lusterku zauważyła jeszcze,

jak obaj przykucnęli i rozmawiali z przejęciem. No,

trudno, w tej chwili nie może się tym przejmować.

Dom Carverów był podobny stylem do domu

Maxa, lecz mniejszy i bez bocznych skrzydeł. Sam

otworzył jej drzwi i zaprowadził do salonu. Megan

leżała na kanapie. Wyglądała blado, ale nie tak

mizernie jak wcześniej. Przed nią stała czarka z ko-

stkami lodu.

- Jak się czujesz? - spytała miękko Cathy.

- Trochę lepiej, odpukać. Te kostki lodu chyba

pomagają.

- Świetnie. Wyglądasz już lepiej. Odpoczywaj jak

najwięcej i pozwól mężowi krzątać się wokół ciebie.

Sam roześmiał się szeroko.

- Nie zachęcaj jej! I tak jest wymagająca.

- Jestem pewna, że sobie poradzisz. - Uśmiechnęła

się do niego. - Ty też dziś lepiej wyglądasz.

-

Tak, dzisiaj czuję się dobrze, ale jutro mam znowu

naświetlania i to mi niewątpliwie zepsuje weekend.

- Ale przynajmniej masz je na miejscu.

- Uhm. - Pokiwał głową w zadumie. Po chwili się

ożywił. - Aha, przypomniałem sobie, twoja oferta

kupna domu została przyjęta i chętnie wynajmą ci

dom na czas załatwiania formalności, ale dopiero po

podpisaniu umowy. Nie pozwolą ci wprowadzić się

tam wcześniej, bo gdyby umowa nie doszła do skutku,

nie mogliby zmusić cię do wyprowadzki. To oznacza

jeszcze parę tygodni mieszkania u Maxa, ale nie

przypuszczam, żeby konieczność zamieszkiwania w

Barton Manor była wielkim nieszczęściem!

Nie dla każdego, pomyślała ponuro. Odpowiedziała

coś niezobowiązującego, pożegnała się i ruszyła do

uroczego, pełnego konfliktów Barton Manor, by do-

wiedzieć się, czy jej syn postawił na swoim. Byłoby

dziwne, gdyby Max nie wsadził go w mercedesa i nie

zawiózł do McDonalda w Cheltenham!

background image

136

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

137

Zastała ich na tarasie. Właśnie układali na grillu

kotlety z wołowiny.

- Domowy Big Mac - zaśmiał się szeroko Max.

- A może nazwiemy to Big Max? - zaproponował

Stephen.

- Słuchaj, masz za dużo energii. Przebiegnij się do

kuchni i przynieś z lodówki ketchup i masło.

Patrzyli na niego, gdy odchodził, a potem Cathy

obróciła się do Maxa. - I jak?

- Nie chce się przeprowadzić. Powiedział, że nie

cierpi nowego domu, bo tam jest malutki ogródek

i nie będzie mógł bawić się z Penny, a w końcu...

- przerwał. Był wyraźnie skrępowany.

-Tak?

- Powiedział, że będzie za mną tęsknił.

Cathy usiadła przy stole i objęła głowę dłońmi.

- Wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że będą z tym

problemy. Przylgnął do ciebie, bo zabrakło mu babci,

a teraz zabieram go również od ciebie, jak ostatnia

megiera. Stracił ojca, babkę, Delphine, ciebie, a na

dodatek będzie opiekowała się nim Judy zamiast

Agnes. Kiedy to się skończy? - spytała ze smutkiem.

Max usiadł obok i przykrył jej dłoń swoją ręką.

- Czy teraz rozumiesz, dlaczego nie podoba mi się

idea pracujących matek?

Zdecydowanym ruchem cofnęła dłoń.

- Ale ja nie mam wyboru! Co jeszcze mogę zrobić?

Wzruszył ramionami.

-Praca na pół etatu? Zastępstwa na czas roku

szkolnego? Musi być jakieś wyjście.

-Myślałam, że kiedy pójdzie do szkoły, będzie

łatwiej. Naprawdę wierzyłam w to, że życie w małym

mieście będzie dla nas lepsze. Może jednak powinnam

zostać w Bristolu, pracować na pół etatu i nie porywać

się jeszcze na kupowanie domu. Zapewne jestem

zachłanna, ale tak bardzo chciałam dać mu wszystko,

co mają inne dzieci.

Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał Max.

- A może najważniejsze, co możesz mu dać, a co

mają inne dzieci, to jego matkę - powiedział cicho.

Pełnym udręki wzrokiem wpatrywała się długo w

niego, a potem kiwnęła głową.

- Chyba masz rację. Zabiorę go z powrotem do

Bristolu, do Joan. Porozmawiam z Johnem Glove-rem.

Muszę zrezygnować z posady i... jest jeszcze umowa

najmu mieszkania...

-

Do diabła z tym wszystkim. Jeśli rzeczywiście

uważasz, że tak będzie najlepiej, John pozwoli ci

odejść w każdej chwili, a mieszkaniem się nie przejmuj.

Porwę umowę. Zgodziłem się je wynająć, bo było mi

wstyd, że stoi puste, a tylu ludzi nie ma gdzie mieszkać.

Poczuła gromadzące się pod powiekami łzy i za-

mrugała oczami, by je powstrzymać.

-

Jutro kończy się rok szkolny. Chciałabym zabrać

Stephena do Bristolu na weekend. Czy zdołasz znaleźć

jakiegoś lekarza na zastępstwo w tak krótkim czasie?

-

Jest tutaj w mieście jeden emerytowany, bardzo

dobry lekarz, który zwykle bierze u nas zastępstwa.

Jestem przekonany, że się zgodzi. - Spojrzał na nią ze

szczerym smutkiem i nakrył jej dłonie swoimi. - Wiel-

ka szkoda. Będzie mi ciebie brakowało.

- Och, Max, nie...

Przegrała walkę ze łzami, które spłynęły z poli-

czków i stoczyły się na ręce Maxa.

- Czy mama płacze, bo przypaliłeś kotlety?

Pociągnęła nosem i otarła łzy z policzków.

- Nie, kochanie, jestem tylko trochę zmęczona.

Stephen, chciałbyś pojechać do domu, do babci?

- Z tobą? - Spojrzał na nią podejrzliwie.

- Oczywiście, że ze mną. - Zmierzwiła mu włosy.

- A będziemy chodzić do parku, do McDonalda i w

inne takie miejsca?

- Jasne.

-To wspaniale. - Twarz mu się rozpogodziła. - Max

też pojedzie?

background image

138

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

139

Wymienili znaczące spojrzenia.

- Nie, kochanie. Max musi tu zostać i opiekować

się pacjentami. I Penny też go potrzebuje.

- Na jak długo wyjedziemy?

Cathy wzięła głęboki oddech.

- Na zawsze. Będziemy tam mieszkać.

Stephen przeniósł wrok z Cathy na Maxa i pod-

szedł do swego bohatera.

- A co z Maxem? - spytał.

- Będę cię czasami odwiedzał, jeśli chcesz - za

proponował Max, obejmując go ramieniem.

-A przywieziesz Penny? - Chłopiec znów miał

wątpliwości.

- Jeśli będziesz tego chciał.

- Będę tęsknił za tobą. - Usta drżały mu niebez-

piecznie, był bliski płaczu.

Max z trudem przełknął ślinę.

- Nie. Nie będziesz miał na to czasu. Pomyśl, ile

przed tobą wycieczek do parku i ile Big Maców kupi

ci mama.

- Będę - powtórzył cicho.

-

Też będę za tobą tęsknił, synku - powiedział Max

niskim głosem i otoczywszy ramionami chłopca, przy-

cisnął go mocno do siebie. Potem uwolnił go z objęć,

wstał i, chrząknąwszy, niespodziewanie zmienił temat:

- Dobra, co z tymi kotletami?

Następnego dnia w pracy Cathy widziała Maxa

jedynie przelotnie. Z rozmowy z doktorem Johnem

Gloverem wynikało, że już go uprzedził. John bardzo

jej współczuł i nie robił żadnych trudności. Przekony-

wał, żeby wyjechała, jak tylko będzie gotowa.

- Przykro mi was zostawiać. Bardzo podobała mi

się praca tutaj i ludzie też mnie miło przyjęli. - Z wyją

tkiem Andrei, pomyślała, ale zachowała to dla siebie.

Pokiwał głową.

- Wszyscy bardzo wysoko cię tu cenią. Niefortun

nie się złożyło. - Westchnął ciężko. - Przypuszczam,

że w pewnym sensie Max miał rację. Gdybyś miała

oparcie w mężu, dyżury nocne nie byłyby problemem.

Do końca pracy nie spotkała Maxa. John przyszedł do

niej, by się pożegnać.

- Dopilnuj, żeby Elaine i Tom Brickersowie mieli

jakieś oparcie, dobrze? - powiedziała tonem pełnym

niepokoju. - Tom bardzo się stara, ale Elaine jest u

granic wytrzymałości.

- Nie martw się o nich, będziemy się nimi opieko-

wać. Życzę ci powodzenia.

Andrea pożegnała ją, nie próbując nawet zmusić się

do uśmiechu. Sarah nie pracowała w piątki, więc

Cathy zostawiła jej pożegnalną kartkę. Potem odebrała

Stephena ze szkoły i, zanim zaczęła pakowanie, poszła

z nim na ostatni spacer nad rzekę. Max się nie

pokazał.

Rano nie zobaczyła jego samochodu przed domem.

Nie była pewna, czy w ogóle pojawił się tu w nocy.

Kiedy zniosła rzeczy do samochodu, znalazła na

siedzeniu piękną, cudownie pachnącą czerwoną różę

oraz kartkę: „Nienawidzę pożegnań. Mam nadzieję, że

wam obojgu powiedzie się. Będę w kontakcie. Max."

Położyła różę nad tablicą rozdzielczą, żeby ją

dobrze widzieć, i zapakowała bagażnik pociągając

nosem. Potem, rzuciwszy po raz ostatni okiem na

dom, włączyła silnik i odjechała.

background image

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

141

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Była to ulubiona pora dnia Cathy. Zwróciwszy

twarz ku promieniom zachodzącego słońca siedziała

w małym miejskim ogródku i próbowała zignorować

odgłosy ulicznego ruchu. Nawet tutaj, w typowo

willowej dzielnicy, miała nieustanne wrażenie hałasu.

Westchnęła. Zycie w Barton było tak spokojne, że

pomimo uczuciowego zamętu, jaki tam przeżywała,

była to dla niej oaza. Tęskniła za nim, jakby to był

jedyny dom, jaki miała. Powrót do Bristolu okazał się

najtrudniejszą decyzją w jej życiu.

Nawet Stephen, przepadający za McDonaldem,

pizzami, wycieczkami do parku i basenem, powiedział

jej dzisiaj, że nie lubi już Bristolu.

Oczywiście Max się nie odezwał. Stephen mówił o

nim niemal bez przerwy, codziennie pytał, kiedy

przyjedzie. Było jej trudno ciągle tłumaczyć, że jest

zbyt zajęty, kiedy prawda była prosta: nie zależało mu

na nich dostatecznie, by robić sobie kłopot.

Boże, dlaczego to nadal tak bardzo boli? Wstała i

obeszła cały ogród. Szkoda, że Joan wyjechała. Na

niej naprawdę można było polegać. Potrafiła zacho-

wać dobry humor, opiekując się zarówno Cathy, gdy

ta miała chandrę, jak i Stephenem, zwłaszcza gdy

Cathy zaczęła brać zastępstwa.

Joan dała jej cenny czas na odbudowanie dobrych

stosunków ze Stephenem i chłodną analizę uczuć

wobec Maxa, choć te nie poddały się jej tak łatwo.

Uświadomiła sobie, że nadal go kocha. Wydawało się

to takie proste, ale w rzeczywistości było bardzo

trudne.

Spojrzała na okna z tyłu domu. Powinna pójść do

Stephena i sprawdzić, jak się czuje. Skarżył się na ból

głowy i złe samopoczucie, więc położyła go wcześniej

do łóżka. Wiedziała, że to prawdopodobnie efekt zbyt

długiego przebywania na słońcu. Spędziła z nim dzień

na plaży w Weston-Super-Mare, tuż przy ujściu rzeki i

choć bardzo starała się tego pilnować, nie zawsze miał

na głowie kapelusz.

Och, trudno, jutro poczuje się lepiej i może to go

nauczy większej ostrożności na przyszłość. Weszła do

domu i lekko wbiegła po schodach do jego sypialni.

W momencie otwierania drzwi wiedziała już, że coś

jest nie w porządku. Dobiegł ją cichy płacz, przerywa-

ny jękiem ciężko chorego dziecka.

- Och, kochanie...

Podniosła go delikatnie i zaniosła do swego pokoju,

stwierdzając, że jego ciało płonie z gorączki. Jęczał i

tulił do niej głowę, a kiedy położyła go na łóżku,

podniósł ręce i zasłonił nimi oczy.

- Za jasno - zaszlochał.

Zaciągnęła zasłony i wróciła do niego ze ściśniętym

gardłem. Nudności, wymioty, gorączka, ból głowy,

światłowstręt...

- O Boże, nie, nie zapalenie opon mózgowych,

błagam - wyszeptała.

Zdjęła z niego zabrudzoną wymiotami bluzę piża-

my i zobaczyła rozprzestrzeniającą się błyskawicznie

wysypkę. Posadziła go ostrożnie.

- Czy mógłbyś opuścić brodę na klatkę piersiową?

- poprosiła. - Zrób to dla mnie, synku.

Z bijącym szybko sercem patrzyła, jak próbuje

zgiąć kark. Nie udało mu się i z jękiem bólu ostrożnie

położył głowę na poduszce, odwracając twarz od

światła.

- Mamusiu, głowa mnie boli - zaszlochał. - Chcę

Maxa.

Przygładziła mu włosy i ucałowała w rozpalony

policzek.

background image

142

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

- Poleż tu chwilkę, kochanie. Pójdę po lekarstwo,

które ci pomoże.

Zbiegła szybko na dół, wzięła swoją torbę lekarską

i pobiegła z powrotem.

Wyjęła penicylinę i dwukrotnie sprawdziła daw-

kowanie. Powinna podać mu dożylnie trzysta mili-

gramów. Spojrzała na syna. Zauważyła, że ma wilgot-

ną, bladoszarą skórę, cicho pojękuje i mamrocze coś

nieartykułowanego. Nie miała wątpliwości. To było

klasyczne zapalenie opon mózgowych.

Serce biło jej jak oszalałe, ale wzięła głęboki od-

dech, unieruchomiła mu rękę w nadgarstku, założyła

wenflon i wprowadziła antybiotyk. Cały czas przema-

wiała do niego spokojnie, widząc jednocześnie, jak

powoli traci przytomność.

Z ogromnym wysiłkiem starała się zachować spo-

kój. Przeszła do sypialni Joan, podniosła słuchawkę i

zadzwoniła do szpitala, podając swoją diagnozę.

Usłyszała, że przyjmą go natychmiast i wysyłają

karetkę. Szybko podyktowała adres i wróciła do

Stephena. Chłopiec kolejny raz wymiotował. Wyda-

wało się, że czekanie na pomoc trwa całe wieki, choć

w rzeczywistości było to tylko parę minut.

Po przyjeździe do szpitala zostali natychmiast skie-

rowani na oddział intensywnej terapii dla dzieci, gdzie

czekały już pielęgniarki w fartuchach i maskach,

gotowe do działania.

Za chwilę pojawił się lekarz. Szybko przeprowadził

wywiad i zdecydował się wykonać nakłucie lędźwiowe.

-Zapewne ma pani całkowitą rację - przyznał

spokojnie - ale dla pewności musimy to zrobić.

Przykro mi.

W czasie gdy pielęgniarki przygotowywały Stephe-

na do punkcji, Cathy opisywała lekarzowi okoliczno-

ści nagłego początku choroby.

- Wszystko się zgadza - powiedział, myjąc ręce.

- Dzięki Bogu, że dała mu pani natychmiast penicyli

nę. W porządku, czy możemy zaczynać?

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

143

Pielęgniarki skinęły głowami, a lekarz zwrócił się

do Cathy:

- Wychodzi pani czy zostaje? To będzie dla niego

nieprzyjemne.

- Wiem. - Przełknęła z trudem ślinę. - Zostaję,

będzie mnie potrzebował.

Usiadła na brzegu łóżka i ujęła Stephena za rękę.

Tymczasem pielęgniarka wsunęła jedną rękę pod ko-

lana chłopca, a drugą pod plecy i wygięła go w pałąk,

nie zważając na cichy jęk bólu.

Cathy musiała przyznać, że lekarz zrobił punkcję

tak szybko, jak to tylko było możliwe, ale zanim

wyciągnął igłę i zostawił bezwładnego Stephena w

spokoju, o mało nie zemdlała.

Próbowała pogłaskać syna po głowie, ale jęknął i

odwrócił się. Siedziała przy nim, trzymając jego rękę i

zagryzając wargi. W międzyczasie, za pomocą wen-

flonu, podłączono go do kroplówki.

Doktor uścisnął uspokajająco jej ramię i zakomu-

nikował:

- Już po wszystkim. Podajemy mu antybiotyk, ale

zaraz wyciągnę laboranta z łóżka, żeby zrobił badanie

bakterioskopowe płynu mózgowo-rdzeniowego meto

dą Gramma i zidentyfikował drobnoustroje. Jeśli

chodzi o Stephena, to krytyczne będzie najbliższe

czterdzieści osiom godzin i musi być pod ciągłą ob

serwacją. Cały czas będzie z nim pielęgniarka, a kiedy

pani zechce coś zjeść albo wypić, proszę tylko powie

dzieć, personel zajmie się tym. Zapiszę pani profilak

tycznie antybiotyk. Może rifampicinę, dobrze? Nie

długo wrócę z wynikami badań.

Skinęła głową w odrętwieniu, z oczyma utkwio-

nymi w szarej twarzyczce zlanej potem. Wydało się jej

nierealne, że widząc, jak gorączka coraz bardziej trawi

jej syna, siedzi przy nim całkowicie bezsilna. Siostry

wchodziły i wychodziły, nierozpoznawalne w swoich

fartuchach i maskach, ale zawsze przynajmniej jedna

była na miejscu.

background image

144

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

145

Stephen mówił coś niespokojnie przez sen, często

pytał o Maxa, aż w pewnej chwili zapadł w śpiączkę.

Z największym pośpiechem sprowadzono lekarza.

- Czy on umrze? - spytała Cathy, starając się

opanować.

- Mam nadzieję, że nie - odparł spokojnie lekarz.

-To klasyczne zapalenie opon, tak jak myśleliśmy.

Zna pani ryzyko równie dobrze jak ja. Zareagowała

pani szybko, ale w tej chwili nie wiadomo, jak to się

skończy. Proszę po prostu spokojnie coś mówić do

niego, żeby wiedział, że pani jest tutaj. Jeśli coś może

pomóc, to tylko to. Kim jest ten Max, o którego wciąż

pyta?

No właśnie, kim?

-Przyjacielem... byłym kolegą z pracy - odpo-

wiedziała po chwili.

- Czy może pani ściągnąć go tutaj?

- Teraz? W środku nocy?

Lekarz wzruszył ramionami.

- To mogłoby pomóc. Nie tylko Stephenowi. Pani

też przydałoby się trochę moralnego wsparcia. Pro

szę korzystać swobodnie z telefonu w pokoju siostry

przełożonej.

Podziękowała mu obojętnym tonem i odwróciła się

do syna. Właśnie odzyskiwał świadomość i od razu

zapytał o Maxa.

- Chcę Maxa, mamusiu - mamrotał. - Gdzie on

jest?

- Śpi, kochanie, jest noc.

- A przyjdzie rano?

- Może. - Zagryzła wargi.

Dziecko znów odpłynęło w nieświadomość. Cathy

sztywno wstała i podeszła do okna. Przejaśniało się,

wkrótce będzie świtać. Czy powinna do niego za-

dzwonić? Może trochę później. Gdyby tylko mogła

porozmawiać z Joan, ale ta była z przyjaciółką na

Krecie i Cathy nie miała z nią żadnego kontaktu.

O wpół do szóstej zdecydowała się zadzwonić do

Maxa. Walczyła z sobą, ale Stephen za każdym razem,

gdy odzyskiwał na chwilę świadomość, mamrotał jego

imię i nie mogła już dłużej tego znieść.

Doczekała do szóstej, potem wślizgnęła się do

pokoju dla pielęgniarek i po wybraniu numeru czekała

w nieskończoność, ale nikt nie podnosił słuchawki.

O siódmej zadzwoniła powtórnie, na wypadek

gdyby wrócił spod prysznica czy rannego biegania,

potem jeszcze o ósmej, a o wpół do dziewiątej

zadzwoniła do przychodni.

- Wyjechał na urlop - powiedziała szorstko An-

drea, która odebrała telefon, i natychmiast przerwała

połączenie.

Zadzwoniła raz jeszcze, tym razem do Johna

Glovera i spytała, czy ma jakiś kontakt z Maxem.

- O ile wiem, jest w domu. Czy mam mu przeka-

zać, żeby do ciebie zadzwonił?

- Nie ma go tam - powiedziała zmęczonym głosem

i odłożyła słuchawkę. Boże, dopomóż mi, modliła się,

już dłużej nie potrafię dać sobie sama rady! Gdzie

jesteś, Max?

Wolnym krokiem wróciła do małego pokoju i przez

łzy dostrzegła wysokiego mężczyznę pochylonego nad

łóżkiem jej dziecka. Trzymał Stephena za rękę. Miał

na sobie fartuch, maskę, a na głowie czepek. Na jej

widok wyprostował się gwałtownie. Zobaczyła nad

maską nieprawdopodobnie niebieskie oczy i znalazła

się w objęciach silnych i czułych ramion. Przytuliła

się do znajomej twardej piersi.

- Max? - wyszeptała z niedowierzaniem.

- Cii, wszystko w porządku. Jestem tutaj, przy

tobie.

-Próbowałam dzwonić... dzwoniłam godzinami -

szlochała.

- Ciicho, kochanie, już wszystko jest dobrze.

Chodź, usiądź. - Zaprowadził ją do fotela, a sam

przysiadł na poręczy i objął ją mocno ramieniem.

background image

146

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

147

- Skąd wiedziałeś, gdzie nas znaleźć? - spytała

zdumiona.

- Nie wiedziałem. Obudziłem się w nocy i nie

mogłem zasnąć. Miałem potworne uczucie, że stało się

coś złego i nawet dzwoniłem do ciebie o wpół do

szóstej, ale nikt nie odpowiadał. Mogłaś, co prawda,

być na przykład w pracy, ale wydawało mi się to mało

prawdopodobne. Miałem wolny dzień, więc

zdecydowałem się tu przyjechać i odnaleźć cię.

Dojechałem tutaj parę minut po siódmej i zobaczyłem

twój samochód przed domem, pootwierane okna, ale

nikt nie otwierał drzwi. - Zaśmiał się cierpko. - Twoi

sąsiedzi wzięli mnie chyba za włamywacza, bo

wszedłem na dach werandy, a stamtąd przez okno do

sypialni. Rzut okiem wystarczył, by domyślić się, że

Stephen zachorował, więc obdzwoniłem wszystkie

szpitale i w końcu cię znalazłem.

- I oto jesteś. - Sięgnęła dłonią do jego twarzy, nie

mogąc nadal uwierzyć, że Max jest przy niej

naprawdę, a on ujął jej dłoń w swoją i pocałował.

- Oto jestem, jak mówisz.

- Dzięki Bogu. - Odetchnęła z ulgą.

- Więc jak to wygląda?

- Wciąż pyta o ciebie. Powiedziałam mu, że śpisz,

ale kiedy od szóstej nie mogłam skontaktować się z

tobą, nie wiedziałam co mu powiedzieć, kiedy znów

zapyta. Ale od tego czasu nie odzyskał przytomności...

- przerwała pełna lęku, walcząc ze łzami.

Wszedł lekarz, ten sam, który miał dyżur w nocy, i

sprawdził wykres temperatury Stephena.

- Domyślam się, że jest pan Maxem - powiedział

z lekkim uśmiechem. - Był tu duży popyt na pana.

Cieszę się, że pan dotarł. - Obrócił się do Cathy.

- Wygląda na to, doktor Harris, że Stephen nie

poddaje się, ale jeszcze za wcześnie na rokowania.

Będziemy wiedzieli więcej jutro wieczorem. - Spoj-

rzał na nią z niepokojem, - Dlaczego nie spróbuje pani

przespać się trochę? Sąsiedni pokój jest specjalnie do

tego celu. Obudzimy panią, gdyby coś się zmieniło.

- Nie - pokręciła głową. - Nie mogę go zostawić.

Proszę mnie nie zmuszać!

Max ścisnął ją za ramię.

- Nikt nie ma zamiaru cię zmuszać do czegokol

wiek. Ale gdybym przyniósł ci koc i poduszkę, to czy

nie zdrzemnęłabyś się w tym fotelu przez parę minut?

Popilnuję Stephena za ciebie.

Była zbyt zmęczona, by zaprotestować. Max wsu-

nął pod jej głowę poduszkę i, kiedy podciągnęła nogi

na fotel, okrył ją pieczołowicie miękkim białym

kocem.

- Zbudzisz mnie, dobrze? - spytała niewyraźnie,

ale nie zdążyła usłyszeć odpowiedzi.

Spała prawie dwie godziny, podczas których Max

obserwował ich oboje w skupieniu, ze ściągniętymi

brwiami. Stephen wydawał się gasnąć na jego oczach,

a Catherine - Boże, Catherine praktycznie wychudła w

ciągu tych pięciu tygodni, kiedy jej nie widział.

Zniknęły jej miękkie kształty, została tylko skóra i

kości oraz wymizerowana, blada twarz.

Spojrzał na nią i twarz mu złagodniała. Boże, jakim

był głupcem. Całe to jego gadanie o poślubieniu

właściwej kobiety, podczas gdy ona cały czas była

obok, w zasięgu ręki. Na myśl o tym, że mogła zajść z

nim w ciążę wpadł w panikę. Był co prawda

oszołomiony, ale wyrządził szkodę ich stosunkom.

Potem, kiedy powiedziała, że nie spodziewa się

dziecka, odczuł bolesne rozczarowanie, i żadne jego

wymyślne zabiegi nie były w stanie przekonać jej, by

chciała być z nim nadal.

Pomyśleć tylko, że bał się zobowiązań! Do diabła,

już po tej nocy powinien wiedzieć, że i tak jest z nią

związany. Na samo wspomnienie zrobiło mu się

background image

148

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

149

gorąco. Tyle miłości, tyle czułości... Nigdy przedtem

nie odczuwał tego tak mocno, nigdy nie miał wraże-

nia, że jego jedynym celem jest danie przyjemności

drugiej osobie.

Nagle usłyszał jęk dobiegający z łóżka Stephena.

Podszedł bliżej i pochyliwszy się, zaczął łagodnie go

uspokajać.

- Max? - Chłopiec podniósł ciężkie powieki.

- Cześć, synku - odpowiedział półgłosem. Czuł, że

przepełniająca go miłość za chwilę go rozsadzi.

- Jak się czujesz?

- Głowa mnie boli - wyszeptał Stephen słabo.

- Nie odchodź.

- Nie odejdę. Nie martw się. Zostanę tu z tobą

i mamą.

Z jękiem zadowolenia Stephen osunął się na po-

wrót w półświadomą krainę snu. Max stał przy nim, a

z jego twarzy można było wyczytać gorące uczucia.

- Wyzdrowiej, do licha - wycedził z pasją. - Nie

odchodź właśnie teraz, kiedy wreszcie wiem, jak

bardzo cię kocham. Wracaj do nas, synku, słyszysz

mnie?

Pielęgniarka przyniosła filiżankę kawy. Pił ją ma-

chinalnie, nie spuszczając wzroku z chłopca. Dopiero

przebudzenie się Catherine wyrwało go z zadumy.

Podał jej resztkę kawy.

- Jak Stephen?

- Obudził się i poznał mnie. Nie pogorszyło mu się.

Rozluźniła z ulgą ramiona, ale po chwili ściągnęła

je znowu.

- Jeszcze nie ma pewności, czy...

- Ale oznaki są dobre.

Wpatrzona w Stephena, lekko skinęła głową. Ma-

xowi ścisnęło się serce, kiedy zobaczył, ile uczucia

wyraża jej spojrzenie. Jak tylko to się skończy, zrobi

wszystko co w jego mocy, by zdobyć jej miłość.

Wiedział już, że życie bez niej nie ma żadnego sensu.

Nie kończąca się procesja lekarzy, pielęgniarek i

techników przeciągała przed nimi przez cały ten długi

dzień. Jednych Cathy rozpoznawała, innych nie, ale

wszyscy byli dla nich bardzo uprzejmi i mili, a oprócz

tego był Max, silny i twardy jak skała, na której

można się oprzeć. Ale na jak długo? Czy odważy się

na to w przyszłości? Teraz pozwalała sobie na ten

luksus, bo za bardzo go potrzebowała, by z nim

walczyć, ale później...

Zniknął na chwilę. Wrócił z kawą i kanapkami,

które wmusił w nią, a potem wyjął czekoladę i zjedli

ją wspólnie. Zażyła rifampicinę, po czym skuliła się

znowu w fotelu i zasnęła.

Ani w nocy, ani następnego ranka stan Stephena nie

zmienił się, ale około południa był już spokojniejszy,

zaś około czwartej po raz pierwszy zupełnie się

obudził. Cathy chciało się płakać z radości, a lekarze

wyrażali ostrożny optymizm.

O szóstej, kiedy Stephen poprosił o picie śmiesz-

nym chrapliwym głosikiem, było już jasne, że na-

stąpiło przesilenie. Ból głowy powoli się zmniejszał, a

organizm nie odrzucił wypitego płynu, co Cathy

przyjęła z ulgą.

O dziewiątej chłopiec po raz pierwszy zapadł w

głęboki, normalny sen. Lekarz uśmiechał się z za-

dowoleniem.

- Myślę, że z tego wyjdzie - powiedział pewnym

głosem. - Może pani spokojnie pójść do domu,

wykąpać się, zjeść coś, przespać parę godzin w nor-

malnym łóżku i wrócić tutaj rano. Prawdopodobnie

będzie spał przez całą noc, a jeśli nie, to zawsze

możemy zadzwonić, a pani natychmiast przyjedzie.

Miała zamiar odmówić, ale Max zgodził się z le-

karzem i nim zdążyła zaprotestować siedziała już w

samochodzie jadącym do domu.

Po kąpieli stwierdziła, że Max usunął ślady choro-

by Stephena z jego sypialni, a także z jej pokoju, i

nałożył świeżą pościel.

background image

150 .

WEDŁUG WSKAZAŃ LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

151

- Nie wiem, skąd w tobie tyle energii - powiedzia

ła po tym, jak wyciągnął ją z wanny, wytarł i ułożył

w łóżku, narzekając, że jest za chuda. Podał jej kubek

zupy, który posłusznie wypiła. Nim usnęła, przez

kilka chwil wsłuchiwała się w odgłosy krzątaniny

Maxa w sąsiednim pokoju.

Obudziła się w środku nocy i cichutko poszła do

telefonu, by zadzwonić do szpitala, ale zastała tam już

Maxa odkładającego słuchawkę. Uśmiechnął się do

niej łagodnie.

- Wszystko dobrze. Nadal śpi bardzo mocno.

Przepraszam, czy obudziłem cię?

- Nie sądzę. Niczego nie słyszałam. - Zaśmiała się

z zażenowaniem. - Czasami myślę, że porozumiewa-

my się bez słów.

- Bo tak jest. -Objął jej dłonie swoimi. - Poprzed-

niej nocy wiedziałem, że stało się coś złego. Próbo-

wałem to zignorować, ale bez skutku. To było tak,

jakbyś mnie wołała.

- Potrzebowałam cię - powiedziała zdławionym

głosem. - Nie chciałam tego, ale... nie potrafiłam

walczyć.

- Nie ma potrzeby z tym walczyć, jestem przy tobie

- wyszeptał.

- Tak, teraz jesteś... ale na jak długo?

Ich spojrzenia się spotkały. W jego oczach płonęło

uczucie, w które nie śmiała uwierzyć.

- Na ile mnie zechcesz. Mam nadzieję, że na

zawsze. Potrzebuję cię, Catherine. Tęskniłem za tobą

tak bardzo, że życie straciło dla mnie wszelki urok

i sens. Dopiero kiedy wyjechałaś ze Stephenem,

zdałem sobie sprawę, jak puste jest moje życie.

Kocham cię. Kocham was oboje. Catherine, wróć do

mnie. Nie mogę żyć bez ciebie.

Odsunęła się, skrępowana i nieufna, obawiając się

zbyt szybko mu uwierzyć.

- Max, ja chcę stałego związku, wiesz o tym.

- Proponuję ci związek. Jestem gotów podać ci

moją głowę na srebrnej tacy, jeśli tego chcesz, ale

wolałbym coś bardziej typowego. Małżeństwo.

Powoli zwróciła ku niemu twarz pełną niedowie-

rzania.

- Małżeństwo? - powtórzyła bezdźwięcznie.

- Małżeństwo. Jeśli mnie chcesz.

Nie wszystko jednak było jasne.

- A moja praca?

Wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Nie mamy jeszcze nikogo na twoje

miejsce, ale nadal nie jestem pewny, czego naprawdę

chcesz. Czy gdybyś miała wystarczająco dużo pienię

dzy, by kupić Stephenowi wszystko, czego potrzebu

je, nadal chciałabyś pracować?

Przez chwilę zastanawiała się, a potem kiwnęła

głową świadoma, że niweczy swe szanse na szczęście.

Nie była jednak w stanie zaprzeć się samej siebie.

-Tak, chciałabym. Może nie na całym etacie,

dopóki jest jeszcze mały, ale tak, chciałabym.

- A gdybyś miała drugie dziecko?

- Drugie dziecko? - Otworzyła szerzej oczy. - My-

ślałam, że nie chcesz dziecka?

Uśmiechnął się smutno.

-

Też tak myślałem. Aż do czasu, gdy powiedziałaś

mi, że nie jesteś w ciąży i poczułem się jak trafiony

piorunem.

- Bardzo bym chciała mieć drugie dziecko. A może

dwoje? - Nie zdawała sobie sprawy, ile tęsknoty

słychać w jej głosie. - Stephen szalałby z radości.

Zawsze marzył o rodzeństwie.

- I chciałabyś pracować?

Przypomniała sobie o chwilach, kiedy musiała

zostawiać Stephena, o wszystkim za czym wówczas

tęskniła i o czasie, który nigdy dla nich dwojga nie

wróci. Pokręciła głową.

background image

152

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

WEDŁUG WSKAZAŃ

LEKARZA

153

- Nie. Gdyby to nie było konieczne, nie, ani przez

chwilę. - Spojrzała na niego badawczo. - Max,

dlaczego jest to dla ciebie takie ważne?

- Mojej matki nigdy nie było w domu, kiedy jej

potrzebowałem. Zawsze w pogoni za funduszami, w

poszukiwaniu sponsorów, na jakichś obiadkach

charytatywnych, na bardzo ważnych porannych ka-

wach albo gdzie indziej. - Mówił ponuro, z takim

smutkiem w głosie, że Cathy ściskało się serce.

- Byłem wychowywany przez kolejne nianie i od

czasu do czasu zmuszany do popisywania się, aby

podtrzymać dobry obraz rodziny. Zawsze przysięga

łem sobie, że jeśli będę miał dzieci, to wychowa je

matka, która nie tylko je kocha, ale i jest dla nich.

- Biedny Max. - Cathy podniosła ręce i ująwszy

jego twarz, wspięła się na palce, by złożyć pocałunek

na jego wargach.

- Catherine, odpowiedz wreszcie na moje pytanie

- poprosił.

- Zrobiłam to już - powiedziała zdziwiona. - Nie,

nie sądzę, bym chciała pracować, gdybym nie

musiała...

- Nie na to pytanie. Na inne -jęknął. - Wyjdziesz za

mnie?

-Ach, na to... - Uśmiechnęła się łobuzersko.

- Cóż, niech pomyślę... Czy będzie pan w stanie

zapewnić mi styl życia, do jakiego przywykłam?

Proszę mi powiedzieć, doktorze Armstrong, jakie są

pana widoki na...? Och!

Chwycił ją pod ramiona i uniósł do góry, opierając

o swoją pierś.

-W tej chwili - zaburczał - moje widoki na

wylądowanie w więzieniu za morderstwo są bardzo

duże. A teraz, wyjdziesz za mnie czy nie, ty nieznośna

dziewucho?

-Och...- Zatrzepotała rzęsami. - No, dobrze, skoro

prosisz o to z takim wdziękiem. Jak mogłabym się

oprzeć?

Powoli opuścił ją, osuwając po sobie i wziął w

ramiona. Z pociemniałymi nagle oczyma pochylił

głowę i namiętnym pocałunkiem sprawił, że ugięły się

pod nią kolana, a serce przyspieszyło swój rytm.

- To po to, żeby przełamać resztki oporów - po-

wiedział z leniwym uśmiechem.

- Nie ma we mnie oporu. Nie sądzę, żeby kiedy-

kolwiek był. Kocham cię, Max - wyszeptała z czuło-

ścią. - Joan miała rację. Jesteś dla mnie najlepszym

lekarstwem.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
142 Anderson Caroline Według wskazań lekarza
Anderson Caroline Wedlug wskazan lekarza
Anderson Caroline Lekarz tylko rodzinny
Anderson Caroline Lekarz tylko rodzinny
Anderson Caroline Trudny wybor
Anderson Caroline Moze, czy na pewno
Anderson Caroline Romans na planie
Anderson Caroline Milosc bez granic
Anderson Caroline Premia od losu
Anderson Caroline Nie wszystko naraz
Anderson Caroline Przygoda nad jeziorem
024 Anderson Caroline Nic nie mogę ci ofiarować
Anderson Caroline Premia od losu
Anderson Caroline Przygoda nad jeziorem
484 Anderson Caroline Cudotwórca
Anderson Caroline Nic nie mogę ci ofiarować Medical Romance 24
Anderson Caroline Pokonać czas

więcej podobnych podstron