CAROLINE ANDERSON
Według wskazań lekarza
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Było to typowe małe angielskie miasteczko. Wzdłuż
głównej ulicy ciągnęły się malownicze domki i sklepy z
bladomiodowego kamienia, poprzetykane tu i ówdzie
antykwariatami i kawiarenkami. Gdzieniegdzie drewniane
domy z okresu Tudorów wkraczały na chodnik, burząc
symetrię zabudowy.
Cathy, zgodnie z zawartymi w liście wskazówkami,
minęła starą kamienną halę targową i skręciła w prawo.
Przejechała przez most na rzece i bez kłopotów odnalazła
niezgrabny kamienny budynek z parkingiem od frontu.
PRZYCHODNIA LEKARSKA W BARTON - głosił duży
napis. Cathy zaparkowała samochód i wyłączyła silnik.
Poczuła, że jest zdenerwowana.
To śmieszne, uspokajała samą siebie. Albo dostaniesz tę
pracę, albo nie. W końcu nie jesteś bezrobotna. Nie ma się
czym przejmować. A jednak było. Jadąc przez Barton,
nieodwołalnie zakochała się w tym miasteczku, a jej smutne,
obolałe serce nagle poczuło, że jest w domu.
Przekręciła samochodowe lusterko i zaczęła się w nim
przeglądać. Stwierdziła, że jej gęste złotorude włosy nadal
upięte są w kok na karku, a delikatne zielone cienie nad
oczami jeszcze się nie rozmazały. Panujący tego dnia upał nie
rozpuścił też tuszu do rzęs ani nie sprawił, że zabawnie
zadarty nosek zaczął błyszczeć. Jednak nic na świecie nie
mogło usunąć z jej twarzy znienawidzonych piegów.
Jej wargi ciągle nosiły ślad delikatnej różowej pomadki.
Wahała się, czy powinna zaprezentować się w takim stanie,
czy jeszcze raz umalować twarz ryzykując, że będzie
wyglądała na przesadnie zadbaną. Zdecydowała się na szybki
atak. Wytarła spocone dłonie w papierową chusteczkę i
wysiadła z samochodu, narzucając na ramiona lekki żakiet.
Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę przychodni.
Pokój recepcyjny był zupełnie pusty, jeśli nie liczyć kilku
porzuconych zabawek. Nacisnęła guzik dzwonka i czekając,
aż ktoś się pojawi, odruchowo zaczęła je zbierać, żeby
wrzucić do stojącej w rogu skrzyni. Oprócz całego naręcza
klocków podniosła piszczącego królika, bardzo brudnego od
długiego używania, oraz rozczochraną szmacianą lalkę, którą
ktoś musiał kiedyś bardzo kochać.
- Czym mogę służyć?
Głęboki głos przerwał ciszę tak nieoczekiwanie, że
podskoczyła, naciskając królika, który przeraźliwie zapiszczał.
- Przepraszam, przestraszył mnie pan - powiedziała bez
tchu. Odwróciła się i znalazła twarzą w twarz z wysokim,
jasnowłosym mężczyzną. Jego szerokie ramiona prawie
zasłaniały drzwi, ale to oczy przykuły jej uwagę.
Kontrastowały ze złotobrunatną opalenizną i były
zadziwiająco niebieskie. Cathy jeszcze nigdy takich nie
widziała.
- Ja... Jestem doktor Harris. Byłam umówiona na
rozmowę z doktorem Gloverem na trzecią.
- Max Armstrong, jego współpracownik. - Wyciągnął do
niej rękę.
Przytulając zabawki do siebie, podała dłoń Armstrongowi.
Krótki i pewny uścisk wywołał w niej dreszcz. Zaskoczona,
rozluźniła rękę i straciła kontrolę nad zabawkami. Posypały
się z powrotem na podłogę.
- Jeśli skończyła pani się bawić, może schowamy je do
skrzyni i zajmiemy się pani spotkaniem z doktorem Gloverem
- powiedział z uśmiechem. Uśmiech ten sprawił, że
przeistoczył się z całkiem przystojnego w najbardziej
oszałamiającego mężczyznę, jakiego kiedykolwiek widziała.
Serce zaczęło jej łomotać, ale złożyła to na karb
zdenerwowania związanego z czekającą ją rozmową.
- Jesteśmy dziś okropnie zaganiani - wyjaśnił, podnosząc
klocki. - Byłem na wakacjach i oczywiście narosły
zaległości... Pozwoli pani, że pomogę. - Wyjął z jej rąk resztę
zabawek. Gwałtownie wstrzymała oddech, gdy jego dłonie
przypadkiem otarły się o jej pełne piersi. Serce Cathy znowu
zabiło mocno. Spojrzała w jego cudowne błękitne oczy i
dostrzegła kryjące się w nich diabelskie ogniki.
- Przepraszam - wymamrotał, jednak Cathy odniosła
wrażenie, że wcale nie było mu przykro. Starając się ukryć
zakłopotanie, schyliła się po ostatnią zabawkę i odniosła na
miejsce.
Poprowadził ją do kuchni na zapleczu. Ciągle była pod
wrażeniem jego oczu i niespodziewanego dotyku. Jej ciało od
tak dawna skazane było na samotność. Z ulgą zauważyła, że
mężczyzna znajdujący się w kuchni jest dużo starszy, pewnie
koło pięćdziesiątki. Wyglądał sympatycznie. Miał lekki
brzuszek i zmarszczki wokół oczu. Skłonił się tylko,
oszczędzając jej idiotycznych uścisków dłoni.
- Witamy w Barton, doktor Harris. Widzę, że poznała już
pani Maxa. Przepraszam, że przyjmuję panią w kuchni, ale
jesteśmy dziś bardzo spóźnieni. Będziemy tu siedzieć pewnie
do siódmej, więc chcieliśmy coś szybko przegryźć. A pani już
jadła?
- Tak, dziękuję. I proszę się nie tłumaczyć, sama często
jem coś w biegu.
- Nie wątpię. W takim razie, może kawy? Napełnił jej
kubek. Podziękowała i wypiła łyk,
podczas gdy oni odpakowywali swoje kanapki. Jej
podanie, z odciśniętym brązowym kawowym kółkiem, leżało
na stole. Doktor Glover przesunął je w kierunku swego kolegi.
- Rzuć na to okiem, kiedy będziemy rozmawiać.
- Uśmiechnął się do Cathy. - Proszę nam o sobie
opowiedzieć, doktor Harris.
- Oczywiście. - Mój Boże, jak ona nienawidziła takich
wywiadów. Odchrząknęła i wyprostowała się.
- Cóż, dotąd pracowałam w niepełnym wymiarze godzin
w przychodni w centrum dużego miasta, ale ostatnio okazało
się, że potrzebny jest ktoś na cały etat. Podjęłam się tego, ale
zdecydowałam, że nie chcę stale tak pracować i zaczęłam
rozglądać się za czymś bardziej odpowiednim.
O Boże, co ja wygaduję, pomyślała. Przerwała, aby
zaczerpnąć powietrza. Doktor Armstrong podniósł głowę znad
jej podania. Jego błękitne oczy wyrażały zdziwienie.
- Masz trzydzieści pięć lat? Nie wyglądasz na tyle.
Uśmiechnęła się słodko.
- Po prostu farbuję siwe włosy.
- Zadziwiające, wyglądają tak naturalnie. - Przyglądał się
im przez chwilę, a później mrugnął do niej przyjaźnie. - I
mimo podeszłego wieku - uniósł prowokacyjnie brew -
pracowałaś tylko w niepełnym wymiarze godzin?
- Tak, do niedawna - przyznała.
- Wiesz, że tutaj czeka cię praca na pełnym etacie?
- Tak. Chcę mieć cały etat.
- To dlaczego nie zostaniesz tam, gdzie jesteś? Miałaś
jakieś problemy osobiste?
Nie, dopóki nie spotkałam ciebie, chciała odpowiedzieć,
ale ugryzła się w język.
- Nie chcę pracować w dużym mieście.
- Czy to zbyt duże obciążenie? - zapytał. Wyczuła nagłą
zmianę nastawienia w jego zachowaniu.
- Myślę, że wiejskie powietrze i prosty styl życia będą
lepiej służyły mojemu synowi. Właśnie idzie do szkoły i,
mówiąc szczerze, niepokoję się o niego. Myślę, że w szkole w
takim miasteczku jak Barton będzie czuł się lepiej.
Atmosfera robiła się coraz chłodniejsza.
- Syn?
- Doktor Harris ma pięcioletniego syna - powiedział
doktor Glover. - Nazywa się Stephen, prawda? - Uśmiechem
starał się dodać jej otuchy.
- Zgadza się.
- Tylko jednego? - zapytał doktor Armstrong, a ona
przytaknęła.
- Dlaczego więc, do diabła, chcesz pracować? - wycedził.
- Nie lepiej byłoby siedzieć w domu, drapować firanki i
układać poduszki?
Cathy z trudem się opanowała.
- Nie lepiej. A nawet jeśli, i tak nie mam wyboru. Muszę
zarabiać, jeżeli chcę utrzymać jaki taki poziom życia.
- Ambicje?
- Nie większe niż u innych rodziców troszczących się o
swoje dzieci - powiedziała spokojnie.
- Nie sądzisz, że byłabyś szczęśliwsza pozwalając
mężowi zająć się robieniem kariery? Czy on też chce wynieść
się z miasta? A może i jego musisz utrzymywać?
Dawny ból powrócił.
- Już nie. Michael umarł trzy lata temu. Miał stwardnienie
rozsiane.
Doktor Glover wstrzymał oddech. Cathy spuściła oczy,
lecz przedtem zdążyła dostrzec zaskoczenie na twarzy
Armstronga.
- Przepraszam bardzo - powiedział cicho, a w jego
głębokim głosie dało się słyszeć skruchę. - Nie miałem
pojęcia. Nie zdążyłem przeczytać podania.
Podniosła wzrok. Nie miała zamiaru zasłaniać się swoim
zmarłym mężem przed napastliwością, z jaką doktor
Armstrong przeprowadzał z nią wywiad.
- Zapomnijmy o tym. Nic się nie stało.
- A jednak to ważne z wielu powodów. To znaczy, że jest
jeszcze gorzej, niż gdybyś była zamężna - powiedział.
Wiedziała, że nie żartuje. Był śmiertelnie poważny. - Nie
masz żadnego zaplecza, żadnego emocjonalnego oparcia.
Praca tu jest ciężka, odpowiedzialna, zajmuje dużo czasu, nie
jest dopasowana do szkolnych wakacji, ciągle pojawiają się
jakieś nieprzewidziane problemy.
- Nie takie znowu nieprzewidziane - poprawiła go. -
Możesz mi wierzyć, że zdaję sobie z tego sprawę.
- A co będzie z nocnymi dyżurami albo kiedy przyjdzie
twoja kolej dyżuru w Boże Narodzenie? Co się wtedy stanie z
twoim synem?
- Max, jestem pewny, że doktor Harris rozważyła to
wszystko, zanim złożyła podanie. W końcu radziła sobie z
powodzeniem w poprzedniej pracy. - Doktor Glover odchylił
się w krześle i patrzył na swego kolegę zza okularów. -
Osądzasz ją zbyt ostro. Ma świetne referencje i jej koledzy
bardzo żałują, że odchodzi. Ma długoletnią praktykę i może
być bardzo przydatna.
- Nigdy nie pracowała w pełnym wymiarze godzin.
- Pracowałam. Przez sześć lat i przez ostatnie pół roku.
- Dlaczego nie kupisz sobie za pieniądze z ubezpieczenia
ślicznego małego domku i nie zamieszkasz w nim,
zapewniając właściwą opiekę swojemu dziecku? - zapytał z
ciekawością.
Cathy nie wytrzymała.
- Jakie znowu pieniądze z ubezpieczenia? Nie
podejrzewałbyś przecież, że sprawny mężczyzna koło
trzydziestki jest śmiertelnie chory. Zamierzaliśmy wykupić
polisę, kiedy trafił się nam dom do kupienia. Myśleliśmy o
tym także później, ale właśnie zdiagnozowano chorobę
Michaela. Jedną z ujemnych stron tego, że masz umrzeć, jest
fakt, że nikt nie chce cię ubezpieczyć na życie - zakończyła z
sarkazmem. Odetchnęła. Nie powinna dać ponieść się
nerwom, bez względu na to, jak bardzo doktor Armstrong
doprowadzał ją do furii.
Opanowała gniew i zaczęła jeszcze raz.
- Przepraszam, nie chciałam być nieuprzejma, ale wydaje
mi się, że to nie ma nic wspólnego z moim podaniem. Potrafię
zorganizować moje życie domowe tak, aby nie przeszkadzało
mi w pracy, a powody, dla których chcę lub muszę pracować,
są tylko moją sprawą. Powinno was zadowolić, że czuję się
przywiązana do mego zawodu. Może bardziej na miejscu
byłyby pytania dotyczące moich kwalifikacji zawodowych
albo znajomości współczesnej techniki medycznej!
Pełne wargi doktora Armstronga zacisnęły się tak mocno,
jakby z trudem nad sobą panował. Doktor Glover popatrzył na
nich, podniósł palec i wymierzył go w Cathy.
Mój Boże, pomyślała, wszystko na nic. Zaraz powie mi, że
nie jestem odpowiednią osobą. Będę musiała zostać w Bristolu
i posłać Stephena do tej okropnej szkoły...
- Co wiesz o hazardzie? - zapytał.
- O hazardzie? - Pytanie było tak nieoczekiwane, że
zawahała się na chwilę, zaraz jednak wzięła głęboki oddech i
wróciła do równowagi. - Hazard może stać się uzależnieniem,
tak jak spożywanie alkoholu lub narkotyków. Hazardzista nie
potrafi przestać, nawet wtedy, gdy przegrywa. Kłamie,
oszukuje, a wszystko to ma swoje konsekwencje finansowe i
wpływa destrukcyjnie na życie rodzinne. A skąd to pytanie?
Doktor Glover uśmiechnął się. - Mamy hazardzistę wśród
naszych pacjentów. Ciekaw jestem, jak byś z nim
postępowała.
- Zanim zrobiłabym cokolwiek, przede wszystkim
zapoznałabym się z jego kartą choroby - powiedziała, rzucając
ostre spojrzenie doktorowi Armstrongowi. - Nie sądzę, aby
można było w jednej chwili ocenić sytuację. Takie oceny są
zazwyczaj mylące.
- Chcesz powiedzieć, że nie posługujesz się intuicją? -
zapytał Armstrong. Cathy odniosła wrażenie, że jest to
podchwytliwe pytanie.
- Nie wtedy, gdy istnieją pewniejsze metody zbierania
informacji. Na przykład takie, jak czytanie dokumentów -
odparła, wymownie spoglądając na swoje podanie.
Uśmiechnął się teatralnie.
- Celny strzał.
- Tak więc, po przeczytaniu dokumentacji i stwierdzeniu,
że patologiczne warunki wpływają destrukcyjnie na rodzinę,
jak to słusznie przedstawiłaś, jakie byłyby twoje zalecenia? -
dopytywał się doktor Glover.
Przez chwilę dyskutowali o psychiatrycznych aspektach
hazardu, o różnych podejściach do tej choroby i związanych z
nimi za i przeciw. Następnie poruszyli tematy miejscowej
praktyki lekarskiej, ochrony zdrowia i profilaktyki medycznej.
Nagłe wezwanie do pacjenta przerwało im rozmowę.
Doktor Armstrong musiał wyjechać, a doktor Glover
oprowadził ją po całej przychodni, wprowadzając krótko we
wszystko.
- Będziemy w kontakcie, moja droga - powiedział na
koniec z uśmiechem, który dodał jej otuchy.
- Przepraszam za mojego kolegę. Bywa czasem nieco
gruboskórny. Trudno mu się pogodzić z tym, że niektóre
kobiety muszą zarabiać na życie.
- Proszę się tym nie przejmować - zapewniła go.
- Będę czekać na wiadomość.
Chciała już iść do samochodu, gdy na ścieżce pojawił się
młody człowiek z ręką owiniętą przesiąkniętym krwią
ręcznikiem.
- Martin! Co się stało? - zawołał doktor Glover.
- Ta cholerna piła... Obsunęła mi się ręka i ostrze dostało
się między palce...
Zachwiał się. Cathy objęła go w pasie i podtrzymała.
- Proszę do środka. Zaraz się tym zajmiemy. Tylko
spokojnie.
Pomogła mu dostać się do gabinetu zabiegowego i,
podczas gdy doktor Glover mył ręce, zdjęła ręcznik,
zastępując go sterylną gazą.
- Ciągle jeszcze krwawi, ale już nie tak mocno -
powiedziała.
Doktor Glover zdjął gazę, obejrzał dokładnie rękę i
uśmiechnął się do pacjenta.
- Tylko kilka szwów i za tydzień ręka będzie jak nowa.
Masz szczęście, Martin.
Chłopak przełknął ślinę.
- Nie czuję się zbyt szczęśliwy - powiedział, usiłując się
uśmiechnąć.
Doktor Glover zastosował miejscowe znieczulenie i zaczął
przeglądać opakowania z nićmi chirurgicznymi.
- Czy często zdarzają się tu takie wypadki? - spytała
Cathy.
- Tak, szczególnie kiedy ja jestem na dyżurze. W
piątkowy wieczór i sobotni poranek mamy zwykle sporo
cerowania - zamilkł na chwilę i odchrząknął. - Ty to zrób, a ja
popatrzę. Ostatnio mój wzrok już nie jest taki dobry jak
kiedyś, a Max poszedł na wizytę domową. Możesz to dla mnie
zrobić?
Cathy zatrzymała się. Powinna, co prawda, już wracać, ale
Stephen jest pod opieką babci i na pewno świetnie sobie radzą.
- Oczywiście - uśmiechnęła się.
W porównaniu z okaleczeniami od noży lub butelek, z
którymi musiała radzić sobie na co dzień, opatrzenie rany
Martina okazało się dziecinną zabawą. Błyskawicznie zszyła
rozcięcie, zabandażowała rękę i już po chwili żegnała go,
wręczając na drogę środek przeciwbólowy.
Właśnie wsiadała do samochodu, kiedy pod przychodnię
zajechał duży mercedes i wysiadł z niego Max.
- Wielkie nieba, co ci się stało? - zawołał. Podążyła za
jego wzrokiem i stwierdziła, że cały przód żakietu jest
pobrudzony krwią.
- Ojej, nie zauważyłam. Był tu pacjent z rozciętą ręką i
zszyłam ją.
- Ty zszyłaś?! A gdzie był John?
- Doktor Glover? Tutaj, ale powiedział, że nie najlepiej
widzi, a ciebie nie było...
- John nie ma najmniejszych kłopotów ze wzrokiem -
powiedział stanowczo Max. - Stary chytrus! Pewno chciał cię
zobaczyć w akcji. No i co, zdałaś?
- Obawiam się, że tak.
- Obawiasz się? - Uniósł brwi.
- Odniosłam wrażenie, że wolałbyś, abym oblała
- powiedziała niewinnie.
Max Armstrong odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął
gromkim śmiechem.
- No nie, doktor Harris. Możliwe, że nie chcę z tobą
pracować, ale nie ma to nic wspólnego z twoimi
umiejętnościami lekarskimi...
- Tylko z twoimi zastrzeżeniami do tego, że jestem
kobietą - dokończyła za niego i zarumieniła się pod wpływem
taksującego ją spojrzenia, przesuwającego się po jej figurze.
Armstrong zatrzymał wzrok na środkowym guziku jej bluzki.
- Och, nie. Nie zamierzam kwestionować twojej
kobiecości - powiedział miękko. - Mam jedynie wątpliwości,
jak sprawdzasz się w roli matki.
- Spojrzał jej prosto w oczy. - Do widzenia, doktor Harris.
- Nie sądzisz chyba, że zobaczymy się znowu? - spytała
ostro.
- Wiesz dobrze, że nie jestem zachwycony twoją
kandydaturą, ale nie mam złudzeń. Potrzebujemy jeszcze
jednego lekarza, więc, jeśli John zechce, dostaniesz ten etat. I
zgadnij, kto w końcu będzie musiał pracować za ciebie, gdy
tylko będziesz miała jakieś kłopoty?
Zasalutował, unosząc palce do skroni, minął ją i oddalił się
w stronę przychodni.
- Niech cię wszyscy diabli, doktorze Armstrong -
wycedziła przez zęby, ruszając z parkingu. - Arogancka
świnia!
Jadąc przez miasteczko kipiała jeszcze z wściekłości.
Kiedy znalazła się na szosie, zjechała na pobocze. Wyjęła
butelkę z napojem pomarańczowym i wypiła parę łyków.
Powoli się uspokajała.
Rozejrzała się wkoło. Tutejszy krajobraz był naprawdę
piękny - jak okiem sięgnąć rozpościerały się przed nią
łagodnie falujące wzgórza i szachownica pól. Na niewielkich
farmach stały kamienne domy, otoczone stajniami i innymi
zabudowaniami.
Spojrzała na drugą stronę drogi. Nieco w głębi, za niskim
kamiennym murem, zobaczyła cudowny stary dom z oknami
oplecionymi różami i clematisem. Popatrzyła na niego tęsknie
i wsiadła do samochodu.
Byłoby wspaniale zapuścić gdzieś korzenie, kupić dom,
posadzić róże i patrzeć, jak pną się aż po dach. Może, jeśli
dostanie tę pracę, będzie mogła kupić choć mały domek z
ogródkiem - marzyła.
Było już po szóstej, gdy dotarła do domu swojej teściowej.
Stephen z błyszczącymi oczami wybiegł jej na spotkanie.
- Popatrz, mamusiu - zawołał - upiekliśmy ciasto i babcia
pozwoliła mi je przybrać! - Chwycił ją za rękę i poprowadził
w stronę kuchni.
Na wspaniałym chińskim talerzu zobaczyła kałużę z
czekolady pokrytą lukrowymi groszkami.
- Wielkie nieba! - wykrzyknęła i spojrzała ponad głową
Stephena na swoją teściową. - Jakie cudowne ciasto!
- Chcesz kawałek?
- Oczywiście, kochanie.
Joan Harris przyjrzała się jej uważnie i postawiła czajnik
na kuchence.
- Napijesz się herbaty? Właśnie robię. Stephen, może
zaniósłbyś swoje rysunki do samochodu mamusi.
Chłopiec wziął ogromny stos zarysowanych kartonów i
wybiegł z kuchni, naśladując odgłos wyścigowego
samochodu.
Cathy westchnęła.
- Jak tam Stephen? - zapytała.
- Znakomicie. A jak tobie poszło?
- Bóg raczy wiedzieć. - Wzruszyła ramionami.
- Szef jest w porządku, ale jego współpracownik to gbur, i
na dodatek nie lubi pracujących matek. Sądzi, że powinnam
siedzieć w domu i być na utrzymaniu męża. - Dostrzegła cień
bólu na twarzy teściowej i westchnęła. - Do diabła, Joan,
przepraszam,
- Już dobrze, Cathy. A więc się nie dogadaliście?
- Dogadać się? Z nim? - roześmiała się krótko.
- Chyba sobie żartujesz. To kobieciarz. W kuchni pewno
bezradny jak dziecko. Skończony macho.
Joan stłumiła śmiech.
- A teraz powiedz, jak wygląda.
-
Wysoki,
przystojny,
seksowny,
z
uśmiechem
mówiącym: Chodź ze mną do łóżka. Miałam ochotę go
uderzyć.
- Dlaczego? Czy dlatego, że przy nim znowu poczułaś się
kobietą?
Cathy przypomniała sobie dotyk jego dłoni, gdy
wyjmował zabawki z jej rąk.
- Bzdury. Nie chciałabym czuć się kobietą tego typu.
- Jakiego znowu typu?! Żywą? Prawdziwą? Pełną? Cathy,
przecież jesteś ciągle młoda. Wiem, że kochałaś Michaela, ale
on umarł prawie cztery lata temu. Nie pozwól, aby życie
przeszło obok ciebie.
- Nie zamierzam, ale czasami myślę, że już jest za późno.
Mam trzydzieści pięć lat, Joan, jestem zbyt stara, aby
zaczynać od początku.
- Bzdury! Nigdy nie jest zbyt późno. Spójrz na mnie.
Teściowa owdowiała siedem lat temu. Od niedawna
jednak zaczęła wieczorami wychodzić do teatru z mężczyzną,
którego spotkała pracując w towarzystwie dobroczynnym. W
jesieni swego życia, jak zwykła mówić o swoim wieku, znowu
się zakochała. Jedynym mankamentem jej sytuacji było to, że
chciała, aby wszyscy byli równie szczęśliwi jak ona. Cathy
wiedziała jednak, że takie szczęście nie jest dla niej.
Zmusiła się do uśmiechu.
- Jesteś cudowna. Tak się cieszę, że jesteś szczęśliwa, ale
ja muszę być teraz przede wszystkim ze Stephenem. On jest
wszystkim, co mam, i miłość musi odejść na dalszy plan.
W tym momencie przedmiot jej uczuć wpadł do pokoju,
trzymając ręce rozłożone jak skrzydła samolotu.
- Bach, bach, bach, bach, jestem bombowcem! - Cześć,
kochanie. Czy bombowce jadają czekoladę?
- Pewnie! Czy mogę dostać bardzo duży kawałek?
Po tygodniu, gdy Cathy już całkiem straciła nadzieję,
nadszedł list. Listonosz przyniósł go w chwili, gdy przeglądała
medyczne czasopisma w poszukiwaniu innych ofert. Wetknęła
list do torebki, przekonana, że zawiera grzeczną, lecz
nieodwołalną odmowę.
Otworzyła go w czasie przerwy na kawę i o mało nie
krzyknęła. Max Armstrong miał rację. John Glover nie
posłuchał go i zaproponował jej pracę. Rzecz w tym, że
wiedząc z kim będzie musiała współpracować, wcale nie była
pewna, czy nadal tego chce.
Tak, podpowiedziało jej serce. To będzie początek
nowego życia, z dala od wspomnień o Michaelu i jego
śmierci, od brudu i niebezpieczeństw wielkiego miasta. Ale
także z dala od Joan, która była dla niej tak wielką podporą w
ciągu tych trudnych lat, oraz od wszystkich jej przyjaciół.
Mimo to, tak właśnie powinna postąpić! Zadzwoniła
szybko do Johna Glovera, jakby obawiając się, że mogłaby
jeszcze zmienić zdanie. Powiedziała mu, że przyjmuje posadę
i potwierdzi to w ciągu najbliższych dni na piśmie.
- To wspaniale! - wykrzyknął zadowolony. - Właśnie ktoś
taki jak ty jest nam potrzebny! Świetnie, że się zdecydowałaś.
Jeśli potrzebujesz jakiejś pomocy w związku z
przeprowadzką, powiedz tylko...
- Szczerze mówiąc, potrzebuję - powiedziała. - Nie mam
gdzie mieszkać. Czy możesz mi coś doradzić?
- Zostaw to mnie - powiedział z pewnością w głosie. -
Popytam wkoło.
Cathy podziękowała i poszła powiedzieć swemu
zwierzchnikowi, że odchodzi.
- Dobrze robisz - powiedział otwarcie. - Jesteś jak
cieplarniana roślina hodowana w sztucznym świetle.
Potrzebujesz prawdziwego słońca i świeżego powietrza, żeby
się rozwinąć.
Uśmiechnęła się.
- Będzie mi was brakowało.
- Nam ciebie też, Cathy, ale to co robisz jest dobre dla
ciebie i dla Stephena.
To właśnie chciała usłyszeć. W czasie przerwy na lunch
zadzwoniła do dyrektora szkoły w Barton i upewniła się, że
znajdzie się w niej miejsce dla Stephena, kiedy już się
przeniosą.
Teraz potrzebowała już tylko opieki do dziecka.
Skontaktowała się ze swoją kuzynką w Paryżu. Okazało się,
że córka jej przyjaciółki właśnie skończyła szkołę i szuka
pracy w Anglii, aby podciągnąć swoją znajomość języka.
Jeszcze tego wieczora zadzwoniła do poleconej jej
dziewczyny.
Angielszczyzna Delphine rzeczywiście nie była najlepsza,
ale zrozumiała. Dziewczyna robiła zaś wrażenie miłej i
sensownej. Utwierdzona ostatecznie w swojej decyzji, Cathy
zadzwoniła w końcu do teściowej, aby podzielić się nowiną.
- Cudownie! Wiedziałam, że dostaniesz tę pracę. Teraz
musisz tylko oczarować tego cudownego mężczyznę, którego
uśmiech zachęcał cię do pójścia z nim do łóżka.
- Nic nie obiecuję - roześmiała się swobodnie, w głębi
serca pełna niepokoju, jak Max będzie się do niej odnosił. Czy
jego uprzedzenia mogą uniemożliwić współpracę? Wzruszyła
ramionami. Będzie musiała mu udowodnić, że był w błędzie.
Nie wydaje się to trudne.
Pozostał więc tylko problem mieszkania, ale i ten wkrótce
się rozwiązał.
Następnego dnia zadzwonił do niej pośrednik z jedynej
agencji mieszkaniowej w Barton i powiedział, że ma dla niej
urocze małe mieszkanie z trzema sypialniami. Mieściło się
ono w Barton Manor, tym cudownym siedemnastowiecznym
domu, który podziwiała przy wyjeździe z miasteczka.
Zapowiadało się wspaniale, a czynsz był rozsądny.
Umówiła się więc, że przyjedzie obejrzeć mieszkanie podczas
weekendu.
Właściciel był nieobecny, ale pośrednik pokazał jej
wszystko. Tak jak się spodziewała, dom był cudowny. Jej
mieszkanie znajdowało się z boku, nad dawnymi stajniami,
dziś zamienionymi na garaż. Prowadziły do niego piękne stare
schody z litego żelaza. Pnące róże sięgały aż do drzwi
wejściowych, okalając je ogromnymi kwiatami w morelowym
kolorze.
Widok ze szczytu schodów zapierał dech w piersiach. I
jakby to jeszcze nie wystarczyło, mieszkanie okazało się
przytulne, wygodnie umeblowane i idealnie dostosowane do
jej potrzeb. Sprawdziła skrupulatnie wszystkie warunki najmu
i poinformowała pośrednika, że jest gotowa natychmiast
podpisać umowę.
Tak więc stało się! Dwa tygodnie później, a tydzień przed
rozpoczęciem nowej pracy, Cathy ze Stephenem zapakowali
wszystkie swoje rzeczy do wynajętej furgonetki i
wyprowadzili się z Bristolu. Zamykając drzwi swego starego
mieszkania, Cathy czuła się tak, jakby zamknęła pewien
rozdział w życiu.
Joan pojechała z nimi, aby pomóc w rozpakowywaniu.
Chociaż Cathy nie brała ze sobą mebli, miała niezliczoną ilość
różnych pudełek, i była zadowolona, że nie jedzie sama.
Wzięły klucz od pośrednika, podjechały pod dom i
zaparkowały przy schodach.
- Ale piękny dom - jęknęła Joan.
- Prawda? Chodź, pokażę ci nasze mieszkanie. Będziesz
zachwycona. Stephen, pójdziesz z nami?
- Mamusiu, czy muszę? Tu jest kaczka i kaczuszki!
Rzeczywiście,
po
trawniku
maszerowała
dumnie
wyprostowana kaczka, otoczona gromadką swoich dzieci.
- Dobrze - zgodziła się Cathy. - Tylko nigdzie nie
odchodź, nie mam zamiaru cię potem szukać.
Weszły do mieszkania. Wszystko w nim lśniło czystością,
a w jadalni na środku stołu stał bukiet herbacianych róż.
- Och, Cathy, jak tu ślicznie! - wykrzyknęła Joan. - Wiem,
że będziesz tu bardzo szczęśliwa!
Uścisnęły się serdecznie.
- Mam nadzieję, Joan. Naprawdę mam nadzieję. Pójdę
poszukać Stephena, chcę mu pokazać jego sypialnię. Muszę
zapytać właściciela, czy wolno będzie chłopcu bawić się w
jakiejś części ogrodu. On to uwielbia. Bardzo źle się czuł w
Bristolu, gdzie nie było żadnego ogródka.
Cała jej dusza śpiewała, gdy lekko zbiegała z żelaznych
schodków. Aż nagle znalazła się w silnych i bardzo męskich
ramionach.
- To ty?! - wykrzyknął mężczyzna. Serce Cathy zamarło,
kiedy spojrzała w jego zadziwiająco błękitne oczy.
ROZDZIAŁ DRUGI
Cathy cofnęła się, wzięła głęboki oddech i przywołała na
twarz uśmiech.
- Doktor Armstrong, co za niespodzianka!
O Boże, zupełnie zapomniała, jak bardzo niebieskie są
jego oczy. Lśniące niczym szafiry, szczególnie, gdy były
pełne złości.
- Czy ten młody człowiek ma z tobą coś wspólnego?
Dopiero teraz Cathy dostrzegła Stephena wyglądającego
niepewnie zza Maxa.
- Tak. Zastanawiałam się, dokąd zawędrował. Przyglądał
się kaczkom...
- Ja tylko szedłem za kaczuszkami - wymamrotał
zdeprymowany chłopczyk.
- Przecież mówiłam ci, żebyś nigdzie nie odchodził. To
nie jest nasz ogród i nie możesz chodzić, gdzie chcesz.
Stephen przytaknął skruszony. Stał grzebiąc w piasku
stopą. Najwyraźniej już przedtem został pouczony. Cathy
spojrzała znowu w szafirowe oczy Armstronga.
- Chciałeś się ze mną widzieć? - zapytała.
- Wydawało mi się, że to ty mnie szukasz. - Rozejrzał się
wokół. - Zaparkowałaś na drodze, czy przyszłaś piechotą?
- Z Bristolu? Trudno by było - roześmiała się. -
Przyjechałam furgonetką.
Spojrzał na nią z przerażeniem.
- To ty jesteś tym nowym lokatorem?
- Tak. Jeszcze nie poznałam właściciela. Nie było go,
kiedy oglądałam mieszkanie. Dlaczego pytasz? Znasz go?
- Można tak powiedzieć - odparł oschle i westchnął. -
Założę się, że to sprawka Johna.
Cathy poczuła, że nie nadąża za tokiem jego myśli.
- Johna?
- Daj spokój i nie udawaj niewiniątka. Doskonale wiesz,
kto tu jest właścicielem. John musiał ci powiedzieć.
Przypuszczam, że powiedział ci nawet, kiedy mam dyżur,
abyś mogła wszystko tak urządzić, żeby obejrzeć dom, kiedy
mnie nie ma.
Nareszcie zrozumiała, co chciał jej powiedzieć. Straciła
całą pewność siebie.
- To ty... To twój dom?
- Oczywiście. - Ukłonił się z wyraźną kpiną. - A ty jesteś
moim nowym lokatorem. Strasznie mi przyjemnie!
Rozglądała się oszołomiona. Wszystko tu ociekało
bogactwem i nie mogło przecież należeć do niego...
- Nie wiedziałam, że praktyka na prowincji jest taka
intratna - wypaliła.
- Nie jest - odparł. - A teraz powiedz mi, że John Glover
nie miał z tym nic wspólnego. Znam dobrze tego starego capa.
Zawsze się wtrąca - dodał - ale tym razem posunął się za
daleko.
- Nie wiedziałam, że to twój dom. - Cathy zaczerwieniła
się. - Gdybym wiedziała, nigdy bym nie wynajęła tu
mieszkania - powiedziała szczerze. - Proszę się nie martwić,
doktorze Armstrong, nie będę sprawiać kłopotów. Nie bardziej
pragnę twego towarzystwa niż ty mojego. Obiecuję, że nie
będziemy ci wchodzić w drogę. Stephen, idź do domu i zostań
z babcią. Przepraszam - powiedziała, czekając aż Max usunie
się z drogi.
Otworzyła tył furgonetki i wzięła jedno pudło. - Dokąd się
z tym wybierasz? - zapytał ostro, znowu zagradzając jej drogę.
- Do mojego mieszkania - odparła.
- Nie możesz tego zrobić - rzucił z desperacją w glosie.
Czyżby zamierzał uniemożliwić jej wprowadzenie się? Na
chwilę straciła pewność siebie, ale przypomniała sobie spisaną
umowę..
- Obawiam się, że mogę. Mam ważną umowę.
Przepraszam, przepuść mnie.
- Nie. - Wyjął pudło z jej rąk. - To zbyt ciężkie. Nie
możesz sama tego nosić.
- Mogę. Tak się składa, że nie mam goryla, który
wykonywałby za mnie ciężkie prace. Co ty sobie myślisz, do
diabła, jak te pudła znalazły się w furgonetce?
Emocje związane z przeprowadzką, niepewność, a na
koniec nieprzyjazne przyjęcie - to było już zbyt wiele. Poczuła
gorące łzy na policzkach. Odwróciła się, aby je przed nim
ukryć.
Zrobiła to jednak zbyt wolno. Ujął palcami jej brodę i
podniósł twarz ku górze.
- Cii... ciii. Po co te łzy. Powinnaś już wyrosnąć z tych
dziecinnych sztuczek. To na mnie nie działa...
- Zostaw mnie, do cholery! - wycedziła przez zaciśnięte
zęby. Złapała go za nadgarstek i odepchnęła. - Nie potrzebuję
nic od ciebie, a szczególnie krytyki i potępienia. To nie moja
wina, że jestem tylko kobietą, i wcale nie muszę stać tutaj i
słuchać, jak mnie obrażasz bez żadnego powodu...
Odwróciła się, wściekła na niego i na łzy ciągle płynące
po jej policzkach. Zakryła usta dłonią, starając się stłumić
szloch dopełniający jej poniżenia. Niespodziewanie poczuła
na ramionach ciepły i uspokajający dotyk jego dłoni.
- Przepraszam, Catherine - powiedział miękko. - Masz
rację, przekroczyłem wszelkie granice. Wybacz mi. - Zaśmiał
się krótko, niepewnie. - Ryzykuję, że uznasz mnie za
męskiego szowinistę, ale może poszłabyś zrobić herbatę, a ja
wniosę to wszystko na górę.
- Czajnik jest jeszcze w samochodzie - powiedziała
znużonym głosem, zbyt zmęczona, by cieszyć się ze swego
małego zwycięstwa.
- W twoim mieszkaniu też jest czajnik, a także kawa,
herbata i mleko. Agnes zaniosła to wszystko rano. No, idź już,
widzę, że masz wszystkiego dosyć. Przyniosę dla siebie
filiżankę. Jestem pewien, że lepiej sobie z tym poradzisz niż
ja.
- Protekcjonalny potwór - wymamrotała przez zaciśnięte
zęby.
- Uparta, twardogłowa feministka - nie pozostał jej
dłużny. - Powiedz mi, kto cię będzie zastępował w pracy,
kiedy nadwerężysz się dźwigając to wszystko na grzbiecie.
- Nie martw się o mój grzbiet - odparowała z dawną
werwą. - A poza tym od pięciu lat nie wzięłam ani jednego
dnia zwolnienia.
- Jak na razie - prowokował ją.
Zbierała się do kolejnego ataku, kiedy na szczycie
schodów pojawiła się Joan.
- Cathy, czy...? O, widzę, że masz towarzystwo i pomoc.
To wspaniale!
Zeszła ze schodów i zbliżyła się, wyraźnie zaciekawiona.
- Joan Harris, teściowa Cathy - przedstawiła się.
- Max Armstrong.
Joan uśmiechnęła się szeroko i uścisnęła jego dłoń.
- Doktor Armstrong, Max. Wiele o panu słyszałam. Jak to
miło, że przyszedł pan pomóc. Cathy miała tyle do zrobienia i
pracowała do ostatniego dnia. Boję się, że nie zmrużyła nawet
oka ostatniej nocy, chociaż ona nigdy nie narzeka. To miło, że
zaoferował się pan wnieść te pudła na górę.
- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział z
układnym uśmiechem.
Joan rzuciła Cathy chytre spojrzenie.
- Może poszłabyś na górę i pokazała, gdzie ustawiać
pudła - zaproponowała - a ja zostanę na dole i będę podawała
rzeczy z samochodu we właściwej kolejności. I zrób przy
okazji herbatę, kiedy będziecie na górze.
Pokonana Cathy wspięła się po schodach i postawiła
czajnik z wodą na kuchence. Zanim zaparzyła herbatę,
furgonetka była już prawie pusta, a trzy sypialnie i mały
salonik zapełniły się nieskończoną ilością pudeł i pakunków.
Max był czarujący. Joan, która mimo zaawansowanego
wieku uważała się za znawczynię męskich wdzięków, orzekła
później, że jest wręcz idealny.
- Sama nie znalazłabym dla ciebie nic lepszego
- powiedziała, gdy Cathy i Stephen opuszczali jej dom
następnego dnia. Cathy musiała oddać pożyczoną furgonetkę,
więc spędzili wieczór z Joan w Bristolu.
- To jest najlepsze lekarstwo, jakie mógłby przepisać ci
lekarz.
- Lekarza, który wystawiłby taką receptę, też chyba trzeba
by leczyć - roześmiała się Cathy.
Po wielu gorących uściskach i pocałunkach usiadła w
końcu za kierownicą swego małego samochodu i wyruszyła
do Barton.
Zamierzała rozpakować się nazajutrz. Następnego dnia
Stephen rozpoczynał rok szkolny. Pracę w przychodni miała
podjąć dopiero za tydzień, postanowiła więc poświęcić cały
urlop na urządzanie domu.
We wtorek, kiedy wszystko było już na swoich miejscach,
przyjechała Delphine - opiekunka Stephena. Była uroczą
dziewczyną. Cathy polubiła ją od pierwszego wejrzenia, a co
ważniejsze, polubił ją także Stephen. Ponieważ w nowej
szkole również czuł się dobrze, Cathy z lekkim sercem i w
optymistycznym nastroju przygotowywała się do podjęcia
swoich nowych obowiązków.
Biorąc pod uwagę, jak blisko siebie mieszkali, jej kontakt
z Maxem w tym pierwszym tygodniu okazał się bardzo
ograniczony. Odwiedził ją jedynie ogrodnik, Stan, i
poinformował, że mogą swobodnie korzystać z części ogrodu
za stajniami. Przyszła także gospodyni Maxa, Agnes, z
pytaniem, czy może w czymś pomóc. Cathy pomyślała, że
wynajęcie tego mieszkania nie było wcale takie złe, jak się jej
zaczęło wydawać.
Czym innym z pewnością będzie praca z nim, ale tego się
nie obawiała. Znajdzie się na pewnym gruncie. Tam, gdzie w
grę wchodzą umiejętności lekarskie, nawet on nie jest w stanie
zachwiać jej pewności siebie!
Pierwszy pacjent jednak nie podzielał tego entuzjazmu.
Był to elegancki, dobrze zbudowany mężczyzna po
trzydziestce. Wszedł do pokoju, zobaczył ją i zamarł w
drzwiach.
- Och!
Zajrzała do jego karty.
- Pan Carver? Proszę wejść. Jestem doktor Harris. Po
chwili wahania usiadł z wyrazem rezygnacji na twarzy i
uśmiechnął się znacząco.
- Nie spodziewałem się kobiety - wyznał.
- Przez całe lata kobiety wchodzące do gabinetu
lekarskiego oczekiwały, że zastaną tam mężczyznę -
uśmiechnęła się szeroko. - Z jakiegoś powodu mężczyźni
czują się nieswojo, kiedy sytuacja się odwróciła. Proszę się
jednak nie martwić, przede wszystkim jestem lekarzem! W
czym mogę panu pomóc?
Milczał. Wreszcie wziął głęboki oddech i spojrzał jej w
oczy. Był wyraźnie zdenerwowany. Gwałtownie potrzebował
pomocy. Pracowała pierwszy dzień i najłatwiej było zapisać
się na wizytę do niej.
- Co pana niepokoi, panie Carver? - nalegała delikatnie.
Spuścił wzrok.
- Boję się, że mam raka jądra. A więc o to chodziło!
- Dlaczego pan tak uważa?
- Parę miesięcy temu dostałem od znajomej pielęgniarki
ulotkę z zaleceniami, jak można samemu kontrolować swoje
jądra. Od tego czasu robiłem to regularnie, ilekroć brałem
prysznic. Wczoraj podczas badania poczułem, że jedno moje
jądro jest bardziej wrażliwe niż zazwyczaj i wyczułem coś w
rodzaju niewielkiego guza. Pomyślałem, że trzeba to
sprawdzić. - W roztargnieniu obracał na palcu ślubną
obrączkę. - Nie powiedziałem o tym mojej żonie. Nie mamy
dzieci, ale od pewnego czasu nie stosujemy już środków
antykoncepcyjnych. Boję się, że jeśli potrzebne będzie. . to
leczenie, nie będziemy mogli ich mieć, prawda?
Cathy uśmiechnęła się do niego.
- Myślę, że może pan przesadzać, ale załóżmy, że znajdę
jakiś podejrzanie wyglądający guzek. Po pierwsze zostanie
pan skierowany do specjalisty w szpitalu. Tam zbadają pana
dokładnie i zrobią ultrasonografię, aby upewnić się, czy nie
jest to tylko cysta albo wodniak. O ile naprawdę jest to
nowotwór, usuną tylko zaatakowane jądro. Jeśli badał się pan
rzeczywiście tak regularnie, choroba została uchwycona w
bardzo wczesnym stadium i niebezpieczeństwo przerzutów
jest bardzo niewielkie. Najważniejsze, abyśmy działali
szybko.
Nie wyglądał na uspokojonego.
- A jakie są rokowania? - zapytał.
- W przypadku tak umiejscowionego raka powodzenie w
leczeniu osiąga się w dziewięćdziesięciu kilku procentach
przypadków. Oczywiście, wszystko zależy od tego, jak szybko
choroba została wykryta, i jaki to dokładnie rodzaj raka.
Ciągle jeszcze nie mamy dowodów, że to w ogóle jest rak. To
może być zapalenie jądra albo moszny - po prostu nic
groźnego. Ten guz może istnieć tylko w pańskiej wyobraźni.
- On istnieje naprawdę - odparł głucho. - To zaczęło mnie
boleć już w piątek. Grałem tego dnia w tenisa, więc myślałem,
że naciągnąłem sobie jakiś mięsień, ale potem jeszcze się
pogorszyło.
- Sądzę, że muszę to obejrzeć, zanim cokolwiek
postanowimy. Proszę rozebrać się i położyć na leżance. Wrócę
za chwilę.
Zanotowała wszystko, co pacjent jej powiedział. Weszła
za parawan, naciągnęła gumowe rękawiczki i zbadała go.
Kiedy skończyła, zdjęła rękawiczki i zostawiła go, aby mógł
się spokojnie ubrać.
Wyszedł zza parawanu już po chwili. Usiadł na brzegu
krzesła i zacisnął nerwowo dłonie na kolanach.
- A więc?
- Muszę przyznać panu rację. Ma pan guza. Jest bardzo
niewielki, ale jest.
- I co dalej? - ponaglał ją.
- Skieruję pana do specjalisty. Zadzwonię do niego i
umówię pana na wizytę w najbliższych dniach. Gdyby
pojawiły się jakieś kłopoty, proszę do mnie zatelefonować. I
proszę się nie martwić. Jeśli nawet to rak, został wykryty
bardzo wcześnie. Operacja nie będzie skomplikowana.
- A co potem?
- To będzie zależało od tego, jaki to jest nowotwór i czy
wystąpią jakieś dodatkowe objawy. Prawdopodobnie po
operacji zostanie pan poddany chemioterapii lub radioterapii,
która się szybko z tym upora. Wpłynie to czasowo na
funkcjonowanie drugiego jądra i przez pewien czas będzie pan
bezpłodny. Po około dwóch latach wszystko wróci do normy i
będziecie państwo mogli mieć dzieci. Jednak, aby
zabezpieczyć się przed mało prawdopodobnym przypadkiem,
że zostanie pan na stałe bezpłodny, pewnie doradzą panu
złożenie nasienia w banku spermy.
- Przed operacją? Przytaknęła.
- Ale czy moje nasienie nie będzie zakażone? Czy nie
przekażę dziecku raka?
Pokręciła głową z przekonaniem.
- To jest absolutnie niemożliwe. Setki mężczyzn było w
ten sposób leczonych, a wielu z nich zostało szczęśliwie
ojcami zarówno przed, jak i po operacji.
Pacjent zamilkł i zaczął się zastanawiać. Był inteligentny i
dociekliwy. Chciał znać odpowiedzi na wszystkie pytania.
Popatrzył jej szczerze w oczy.
- A co będzie, jeśli usuną mi obydwa jądra? - zapytał
cicho. - To tak, jakbym został wykastrowany, prawda?
- Jest wysoce nieprawdopodobne, aby zaistniała taka
potrzeba - zapewniła go. - Usunięcie jednego jądra nie będzie
miało żadnego wpływu na pańską potencję. Proszę się nie
obawiać utraty choćby części męskości. Głos i zarost
pozostaną nie zmienione. Kiedy wyzdrowieje pan po operacji,
będzie pan mógł prowadzić dokładnie takie samo życie, jak
dotychczas. Tyle mogę powiedzieć z medycznego punktu
widzenia. Jeśli zaś chodzi o kosmetykę, może pan zażyczyć
sobie wszczepienia silikonowej protezy. Wtedy już nikt nie
zauważy różnicy.
Wstał i uśmiechnął się grzecznie.
- Dziękuję, doktor Harris - powiedział spokojnie, ale
Cathy widziała niepokój czający się w jego wzroku.
- Panie Carver, przypominam, że jeszcze nie wiadomo,
czy ma pan raka. A nawet jeżeli, rokowania są bardzo dobre.
Zatrzymał się w drzwiach.
- Czy gdybym leczył się prywatnie, można by to załatwić
szybciej?
- Bardzo wątpię. Myślę, że zostanie pan przyjęty przez
specjalistę za dzień lub dwa. Dlaczego pan pyta? Czy ma pan
dodatkowe, prywatne ubezpieczenie?
- Nie - pokręcił głową. - Mam jedynie ubezpieczenie na
życie, choć myślałem, że nie będę go potrzebował.
- Słusznie - uśmiechnęła się do niego szeroko. - Jest
nadzwyczaj mało prawdopodobne, aby okazało się potrzebne
w ciągu wielu nadchodzących lat.
- Mam nadzieję, że się pani nie myli. Dziękuję za pomoc.
Wyszedł z gabinetu. Wizyty kolejnych pacjentów zajęły
jej kilka godzin. Zabrało to więcej czasu niż powinno, musiała
bowiem przyzwyczaić się do innego systemu wprowadzania
danych do komputera. W końcu jednak dobrnęła do ostatniej
lezącej na jej biurku karty i z westchnieniem ulgi ruszyła w
stronę kuchni, skąd unosił się wspaniały zapach kawy. Max
siedział rozparty przy stole nad filiżanką.
- No, nareszcie skończyłaś!
Zaczerwieniła się, słysząc w jego głosie krytyczną nutę.
- Przepraszam, że tak długo to trwało, ale wasz komputer
wyraźnie mnie nie lubi.
Wchodzący właśnie do kuchni John Glover zachichotał.
- No, to jest nas dwoje! Ja mam od rana ten sam problem.
Zdaje się, że tutejsze komputery lubią tylko Maxa, który
mógłby zmusić je nawet do tańczenia po suficie. No i lubią
Andreę, naszą sekretarkę medyczną, ale to nic dziwnego, ona
ma tyle wdzięku...
Cathy nie zgodziła się z ostatnim zdaniem, ale miała tyle
rozsądku, aby nie odzywać się. Tego ranka poznała zimną i
sprawną Andreę i od razu poczuła do niej niechęć. Andrea
wyraźnie odwzajemniała to uczucie.
- No i jak poszło? - zapytał doktor Glover, sadowiąc się
za stołem. Umoczył czekoladowy herbatnik w kawie.
Odwróciła wzrok. Niestety, nie mogła sobie pozwolić na
herbatniki. Mimo że nigdy nie jadała między posiłkami, miała
kłopoty z figurą.
- W porządku. Rano miałam pacjenta, który podejrzewał
u siebie raka jądra i chyba się nie mylił.
- Zbadałaś go?
- Tak. Bez wątpienia ma niewielkiego guza.
- Kto to był? - spytał Max. - Samuel Carver...
- Sam? To niemożliwe! - pochylił się gwałtownie,
wylewając nieco kawy na stół. - W piątek grałem z nim w
tenisa i nic mi o tym nie wspominał.
- Wtedy jeszcze nie wiedział. Po grze poczuł ból, więc się
zbadał. Kilka miesięcy temu dostał ulotkę z instrukcją, jak
należy to robić, i badał się sam regularnie.
- A niech to wszyscy diabli! - wykrztusił Max i pobladł. -
Co mu powiedziałaś? Może powinienem do niego zadzwonić i
go uspokoić.
- Zrobiłam to. Wie dokładnie, jak przebiega leczenie i
czego może się spodziewać - poinformowała go zgryźliwie.
Jak śmiał przypuszczać, że mogłaby odesłać pacjenta bez
udzielenia mu wyczerpujących informacji.
- Myślę, że i tak do niego zadzwonię. Czy bardzo jest
przestraszony?
- Nie bardziej, niż ty byłbyś na jego miejscu. Zaśmiał się
bez cienia wesołości.
- Ja? Ja zesztywniałbym z przerażenia. Wiem, że to
irracjonalne, ale w końcu... rak to rak. Wszyscy się go boją,
choć my powinniśmy wiedzieć lepiej, że zabija dużo mniej
ludzi niż na przykład choroby serca... Biedny stary Sam. Czy
mam zadzwonić do urologa?
- Myślę, że poradzę sobie z tym sama - powiedziała z
przekąsem. - Podaj mi tylko jego nazwisko.
- Oczywiście. Weź numer telefonu od Andrei. Facet
nazywa się Hart. - Wstał, przeciągając się leniwie jak wielki
kot. - Zobaczymy się później. Teraz mam wizyty domowe.
- Nie zwracaj na niego uwagi - powiedział cicho Glover. -
Tak ci tylko dogryza. Twoja poprzedniczka nie zostawiła po
sobie zbyt dobrych wspomnień i myślę, że on patrzy na ciebie
przez pryzmat uprzedzeń.
- Czułam, że coś w tym jest. - Cathy westchnęła z
rezygnacją. - A cóż takiego zrobiła, poza tym, że miała
nieszczęście urodzić się kobietą?
- Paulina pojawiła się u nas jako samotna kobieta przed
czterdziestką, związała się z przyjacielem Maxa i zaraz zaszła
w ciążę. Zamiast zachować się przyzwoicie i odejść, miała
czelność wziąć urlop macierzyński, a potem wrócić do pracy.
Ile razy dziecko było przeziębione, brała po prostu wolny
dzień, czym doprowadzała Maxa do szału. Myślami była
zawsze poza pracą, ciągle zdarzały się jej jakieś wpadki. Max
uważał to za niewybaczalne. Kiedy powtórnie zaszła w ciążę,
chciał odejść. Na szczęście akurat wtedy przeniosła się razem
z mężem gdzie indziej. Nawet ślepy by zauważył, że z tobą
jest całkiem inaczej, ale przekonać o tym Maxa... to nie będzie
łatwe. Biedny Max, do końca życia sobie nie wybaczy, że ich
ze sobą poznał.
Cathy się roześmiała.
- O mnie możecie się nie martwić. Okres romantyczny
mam już za sobą. Odkąd z prawdziwą ulgą osiągnęłam wiek
średni, jedyne czego pragnę to pracować i wychowywać mego
syna.
Odpowiedział jej szyderczy śmiech. Podniosła wzrok i
natknęła się na pełne sarkazmu, błękitne oczy Maxa.
- Godne polecenia, chociaż mało prawdopodobne -
powiedział cierpko - ale aby pomóc ci w zrealizowaniu tych
szczytnych zamiarów, coś ci przyniosłem. To jest mapa miasta
i okolic. Przyda ci się podczas wizyt domowych.
Rzucił mapę na stół i znowu wyszedł, bardzo z siebie
zadowolony.
Doktor Glover uniósł brwi.
- Widzę, że ostro się do ciebie zabiera. Jak wam się
mieszka razem? Często się widujecie?
- Dzięki Bogu, nie! Można by powiedzieć, że się
unikamy.
Doktor Glover westchnął.
- Szkoda, że nie zbliżyliście się do siebie. Mam nadzieję,
że z czasem poznacie się lepiej. Wiem, że Max wygląda na
okropnego fanatyka, ale to w gruncie rzeczy porządny chłop. I
obrzydliwie bogaty. Stare pieniądze, jak to się mówi. Piękny
dom.
- To prawda. No właśnie, chciałam cię zapytać, czy kiedy
obiecałeś zająć się sprawą mego mieszkania, od razu
pomyślałeś o domu Maxa?
- Przejrzałaś mnie na wylot. Pośrednik jest moim
przyjacielem. Poprosiłem go, aby zapomniał o innych
propozycjach, nawet gdybyś o nie pytała.
- Ale dlaczego? - zdziwiła się Cathy. Wzruszył
ramionami z lekkim zażenowaniem.
- On jest samotny, a ty jesteś ładną dziewczyną. Wciąż
gadasz o tym swoim średnim wieku, ale przecież jesteś
jeszcze młodą kobietą. Obojgu wam przydałby się mały
romans.
- Nie do wiary! - zawołała. - Myślałam, że Max przesadza
z podejrzeniami wobec ciebie. Zapewniam, doktorze Glover,
że ani nie chcę, ani nie potrzebuję małego romansu. A gdyby
nawet tak było, Max Armstrong byłby ostatnią osobą, którą
bym do tego wybrała.
Zerwała się na równe nogi i ruszyła w stronę wyjścia. W
drzwiach wpadła prosto w objęcia Maxa. Zaczerwieniła się.
- Słyszałeś?
- Tak, i to z prawdziwą ulgą. Muszę przyznać, że
rozwiązuje to wiele problemów.
Uprzytomniła sobie, co mówiła na końcu i powtórnie
oblała się rumieńcem.
- Nie mówię o tym. Czy wiesz, że on był w zmowie z
pośrednikiem?
- Mówiłem ci przecież, że maczał w tym palce.
Zachowuje się, jakby był jakąś cholerną wróżką z bajki. Ale
nie obawiaj się, jesteś bezpieczna. Nie zamierzam brać
szturmem twojej twierdzy, chociaż gadanina o średnim wieku
jest rzeczywiście idiotyczna. Jesteś nadal bardzo atrakcyjną
kobietą. Gdybyś była sama, nie powiem, mogłoby to być
kuszące... Jednak w tej sytuacji, dziękuję bardzo, ale nie mam
ochoty. A teraz, czy mogłabyś odczepić się od mego ubrania?
Chciałbym przejść.
Spojrzała w dół i zauważyła ze zdziwieniem, że jej dłonie
wczepiły się w jego miękką bawełnianą koszulę. Puściła go i
odskoczyła jak oparzona.
Kiedy, zawstydzona, oddalała się, była pewna, że słyszy
za sobą jego tłumiony chichot.
Do diabła z nim! Komu potrzebna jest jego przyjaźń!
Poszła do swego gabinetu. Po drodze dowiedziała się od
Andrei, tego robota w ludzkiej skórze, jaki jest numer telefonu
do szpitala i zadzwoniła do doktora Harta w sprawie Sama
Carvera.
Cathy właśnie kończyła sprzątać ze stołu po wieczornym
posiłku, kiedy usłyszała kroki na schodach i walenie do drzwi.
- Już idę! - zawołała, oddając talerze Delphine. Za
drzwiami stał Max, wielki i kipiący wściekłością.
- Czym mogę służyć? - zapytała z wymuszoną
uprzejmością.
- Już ci mówię - wycedził lodowato. - Czy możesz
powiedzieć tej twojej dziewczynie, żeby nie rozbierała się w
ogrodzie? Przez ostatnie pół godziny musiałem wysłuchiwać,
jak mój ogrodnik bębni mi nad uchem o zepsuciu dzisiejszej
młodzieży. I nie zamierzam tego wysłuchiwać po raz drugi!
Cathy zamrugała powiekami. - Przepraszam, ale nie mam
pojęcia, o czym mówisz...
- W takim razie zapytaj ją. Stan nie mógł dziś nic zrobić
w ogrodzie, bo ta dziewczyna leżała przez cztery godziny na
trawie kompletnie naga. Pomijając, że grozi jej rak skóry,
mało nie doprowadziła Stana do zawału.
Cathy, nie mogąc się opanować, parsknęła śmiechem, a po
krótkiej walce ze sobą także i Max zachichotał.
- Bardzo mi przykro - zdołała w końcu powiedzieć.
- Mnie też. Powiedz jej jednak słówko.
- Oczywiście. I przeproś ode mnie Stana.
- Ryzykując, że usłyszę następne kazanie? Nie ma mowy!
A przy okazji, jak się tu urządziłaś? Chciałem zajrzeć do
ciebie, ale nie miałem czasu.
- Świetnie. To urocze mieszkanie. Wiem, że to wszystko
uknuł John, ale wcale nie żałuję. Jesteśmy tu bardzo
szczęśliwi.
- To dobrze. Przepraszam, że byłem taki niegościnny, ale
John ma prawdziwą obsesję; uważa, że musi mnie ożenić.
- Znam to - skrzywiła się Cathy. - Moja teściowa ciągle
chciała mi kogoś znaleźć i nie potrafiła nigdy przyjąć do
wiadomości mojej odmowy.
Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo i przyjazna z
natury Cathy zapomniała o ostrożności.
- Może wejdziesz na chwilę i napijesz się kawy?
- zaproponowała. - Obawiam się, że nie mam nic
mocniejszego.
Pokręcił przecząco głową.
- Naprawdę nie mam czasu. Mam jeszcze zaległą
papierkową robotę. Ale bardzo dziękuję.
- Trudno. Zanim pójdziesz, powiedz mi jeszcze, czy te
zamknięte drzwi prowadzą do reszty domu?
- Tak. Te pokoje należały niegdyś do służby. Drzwi koło
kuchennych schodów prowadzą do głównego holu. Dlaczego
pytasz?
- Po prostu chciałam wiedzieć. Czasami Stephen okropnie
hałasuje, boję się, czy to ci nie przeszkadza. To znaczy...
zastanawiałam się, gdzie śpisz...
- Nie kłopocz się - wyszczerzył zęby w uśmiechu
- nie będziecie mi przeszkadzać. Śpię w dalszej części
domu.
Cathy nagle wyobraziła sobie Maxa układającego się do
snu w wielkim łożu z baldachimem i zaczerwieniła się.
- To dobrze. - Starała się ukryć uśmiech.
- Po co chcesz wiedzieć, gdzie śpię? - zapytał, leniwym
ruchem odgarniając za ucho kosmyk jej włosów.
- Ja... wcale nie chcę! Chciałam tylko upewnić się, że ci
nie przeszkadzamy.
- Przeszkadzasz mi od chwili, gdy po raz pierwszy cię
zobaczyłem, Catherine. - Zaśmiał się miękko. - Dobrze
wiedzieć, że jest to wzajemne.
Ruszyła do kontrataku.
- O czym ty w ogóle mówisz? - zapytała pełna oburzenia.
- W najmniejszym stopniu nie jestem zainteresowana tobą,
doktorze Armstrong. Nie jesteś w moim typie, a nawet gdybyś
był, tę część życia mam już za sobą. Skończyłam z tym!
Muszę myśleć o Stephenie i żadne igraszki z tobą o zachodzie
słońca nie wchodzą w grę.
Spojrzał za siebie przez ramię i odwrócił się do niej z
uśmiechem.
- Jaki zachód słońca?
Słońce znajdowało się ciągle nad horyzontem. Cathy
oblała się rumieńcem.
- Wiesz, co mam na myśli... Proszę cię, Max!
- Ależ z przyjemnością - powiedział, przysuwając się
bliżej.
- Nie dla mnie - odparowała, desperacko starając się
utrzymać go na dystans. - Wyraźnie nie chcesz zrozumieć, co
do ciebie mówię. Nie jesteś w moim typie. Myślę, że należysz
do tych facetów, którzy całując swoje kobiety gryzą ich wargi
do krwi.
Kąciki jego ust uniosły się.
- Mogę przedstawić licznych świadków, że jestem bardzo
delikatnym kochankiem - odparł niezrażony.
- Nie jestem ciekawa - broniła się słabo.
- Kłamczucha - zamruczał miękko.
Zerwał różę wiszącą nad drzwiami i zbliżył ją do jej
policzka.
- Masz piękną skórę - wyszeptał. - Aksamitną jak płatki
róży. Pokrytą delikatnym meszkiem jak brzoskwinia.
Cathy jęknęła i oblała się rumieńcem.
- To nie do wiary. Mówisz jak zwariowany romantyk -
powiedziała tracąc oddech.
- Czerwienisz się jak dziewica - orzekł, przyglądając się
jej policzkom. - Jak kobieta, która była mężatką, owdowiała i
sama wychowuje dziecko, może tak się rumienić, słysząc
zwykły komplement? Może też jest zwariowaną romantyczką?
- Skończ z tym, Max - zaprotestowała słabo. Ich
spojrzenia
skrzyżowały
się.
Dostrzegła
w
jego
jaskrawobłękitnych oczach uczucie, którego nie miała odwagi
nazwać.
- Masz wargi stworzone do pocałunków - powiedział
miękko i tak cicho, że gdyby nie była wpatrzona w jego usta,
mogłaby tego nie usłyszeć.
- Max, nie! - jęknęła, kiedy pochylał się nad nią.
- Tak - wyszeptał z wargami tuż przy jej wargach. I nie
było już nic, tylko smak jego pocałunku. Jej opór stopniał do
końca, jakby nigdy nie istniał.
Poddała mu się z westchnieniem. Objął ją i przygarnął jej
miękkie ciało do swojej twardej piersi. Płonęła cała, boleśnie
spragniona dawno zapomnianej rozkoszy.
W końcu z westchnieniem uniósł głowę. Kiedy chciała
przyciągnąć ją znowu, przytrzymał delikatnie jej ręce.
- Powiedz teraz, że nie jestem w twoim typie. Odwrócił
się na pięcie i lekko zbiegł ze schodów.
ROZDZIAŁ TRZECI
Tej nocy Cathy nie mogła zasnąć. Jej umysł żeglował
swobodnie w świat dawno zapomnianych wrażeń, cichych
westchnień, czułych pieszczot, rodzącego się pożądania i
poruszających ziemię uczuć. Boleśnie odczuwała swoją
tęsknotę i samotność.
Zapaliła lampkę nocną i próbowała czytać, ale nie
rozumiała ani słowa. W końcu się poddała. Poszła na palcach
do kuchni i zrobiła sobie filiżankę herbaty.
Budził się dzień. Cicho wyszła na dwór i boso
spacerowała po zroszonej trawie. Poranne powietrze cudownie
chłodziło jej rozgrzaną skórę. Podniosła twarz ku niebu.
Chłonęła poranną rosę i pierwsze odgłosy przyrody.
W końcu nogi zaniosły ją na drugą stronę domu. Znalazła
stopnie prowadzące z tarasu w dół, na skoszony świeżo
trawnik.
W dole widziała staw, a za nim śpiące kaczki z głowami
wtulonymi pod skrzydła. Dalej, na polu, dostrzegła młode
króliki, figlujące wesoło mimo wczesnej pory.
W pewnej chwili odebrała jakiś dziwny sygnał, który
mówił jej, że nie jest już sama. Odwróciła głowę i spojrzała w
obramowane kamieniem okna, wyglądające jak budki
strażnicze. Zastanawiała się, które z nich należy do sypialni
Maxa.
Przez kilka sekund wpatrywała się w okna, ale nie
dostrzegła w nich żadnych oznak życia. Widać Max zajmował
pokój od frontu. To głupio z jego strony, pomyślała, zwracając
oczy na ogród i ciągnące się za nim wzgórza. Dlaczego wybrał
widok od frontu, kiedy od tyłu mógłby podziwiać wschody
słońca?
Pierwsze promienie wystrzeliły zza wzgórz i wypełniły
krajobraz złocistym blaskiem. Od lat nie miała w sobie tyle
życia co tego ranka. Jak Śpiąca Królewna po pocałunku
księcia, pomyślała. Jednak w przeciwieństwie do Śpiącej
Królewny miała także obowiązki. Był Stephen, o którym
musiała myśleć przede wszystkim.
Zesztywniała od chłodu. Podniosła się ze schodków i
ruszyła w stronę domu. Zatrzymała się na chwilę, aby raz
jeszcze rzucić okiem na odległe okna. Potem spuściła głowę,
przecięła taras i wróciła do siebie, nieświadoma, że skryty w
cieniu swego pokoju mężczyzna obserwował ją cały czas.
Popełnił błąd, całując ją. Duży błąd, choć nie pierwszy.
Pierwszym było to, że potraktował ją jak Paulinę,
podejrzewając, że może zaniedbywać swoje obowiązki.
Oczywiście, dopiero zaczęła pracować, ale po telefonie do
Sama uświadomił sobie swoją pomyłkę. Nie tylko
drobiazgowo zbadała pacjenta, ale także rozwiała jego
niepokoje, jednocześnie nie ukrywając przed nim powagi
sytuacji. Max wiedział, że należały się jej przeprosiny.
Przeprosiny, a nie taki pocałunek... Mój Boże, ten pocałunek!
Jego ciało płonęło na samo wspomnienie. Jęknął cicho,
kiedy podniosła się ze schodków, a ciało jej obrysowały
promienie
wschodzącego
słońca,
zmieniając
cienką
bawełnianą koszulę w mgiełkę babiego lata otaczającą jej
bujne kształty. Jak wróżka unosiła się nad skoszoną trawą.
Słońce tańczyło w jej włosach, czerwonozłote loki wyglądały
jak aureola.
Wydawało mu się, że zanim zniknęła, spojrzała prosto na
niego. Na jej twarzy malowało się zdecydowanie i chyba
smutek.
Westchnął ciężko i odwrócił się od okna. Do diabła, jak
będzie mógł teraz zasnąć, mając przed oczyma obraz jej ciała,
pobudzający wszystkie jego zmysły. Była jak marzenie
uchwycone w pół drogi między jawą i snem.
Był teraz całkowicie rozbudzony - rozbudzony i pełen
bolesnego niespełnienia. Szybko założył stare szorty i trampki,
cicho gwizdnął na psa i wyszedł z domu. Może bieganie
pozwoli osłabić palące go pragnienie, i uda mu się przetrwać
jakoś ten dzień bez skompromitowania się. Może dzięki temu
nie rzuci się na nią i nie będzie się z nią kochał na oczach
wszystkich.
W dzień wszystko okazało się łatwiejsze niż w nocy.
Komputer postanowił zachowywać się przyjaźnie, pacjenci
byli sympatyczni, a Max szczęśliwie nieobecny - przyjmował
pacjentów w jednej z wiosek koło Barton. Jedyną chmurą na
firmamencie była Andrea, która na swój chłodny sposób
nieustannie okazywała Cathy, że nie jest tu mile widziana.
Cathy ignorowała ją, zwracając się przede wszystkim do
pielęgniarki, Sarah. John Glover, który uznał chyba, że
przesadził w kojarzeniu Maxa i Cathy, starał się odpokutować
to i był dla niej wyjątkowo miły.
Kiedy zaczynała popołudniowy dyżur, Max zajrzał do jej
gabinetu.
- Czy masz dla mnie chwilę czasu? - zapytał.
- Ale tylko chwilę. - Spojrzała na zegarek.
- Nie chcę ci przeszkadzać - powiedział skruszonym
tonem. - Jestem ci winny przeprosiny za to, co stało się
wczoraj. Byłem wobec ciebie nie w porządku. Przepraszam.
Była zaskoczona. Wielki Max Armstrong, przeprasza, że
zaszczycił ją swoją uwagą. Fakt wart odnotowania!
- Zapomnijmy o tym - odpowiedziała lekceważąco. - To
tylko pocałunek...
- Pocałunek? - Roześmiał się łagodnie. - Źle mnie
zrozumiałaś, Catherine. Nie za to cię przepraszałem i wcale
nie mam takiego zamiaru. Mówiłem o Samie Carverze.
Podejrzewałem, że nie potrafiłaś podtrzymać go na duchu.
Myliłem się.
- No i co cię tak nagle oświeciło? - zapytała, pokrywając
sarkazmem zmieszanie.
- Rozmawiałem z nim wczoraj wieczorem. Powiedział, że
widział się z doktorem Hartem. Ponadto i tak wie dokładnie,
czego może się spodziewać. Rozwiałaś jego najdrobniejsze
wątpliwości.
- Starałam się. I co mu jest?
- Miałaś rację. Prawdopodobnie jest to rak jądra. Jutro mu
je usuną, ale Hart jest przekonany, że to bardzo wczesne
stadium.
- O mój Boże - westchnęła. - To przyjemnie mieć rację,
ale wolałabym się mylić. W jakim on jest nastroju?
- Spokojny i zrezygnowany. Powiedział o wszystkim
żonie, a ona przyjęła to bez paniki. Jedna dobra wiadomość:
zdaje się, że ona jest w ciąży. Myślę, że niedługo zgłosi się do
ciebie.
- Miejmy nadzieję, że sobie z tym poradzi. - Zadrżała. -
Ciąża i wyrok śmierci, to nie najlepsze połączenie.
Max przysiadł na rogu jej biurka.
- Ty też byłaś w ciąży, kiedy dowiedziałaś się, co jest z
twoim mężem?
Przytaknęła.
- Wyniki badań przyszły w tym samym tygodniu.
Oczywiście nawet przez myśl nam nie przeszło, że Michael
może umrzeć w ciągu dwóch lat. Większość przypadków SM
przebiega dużo wolniej, ale ten był niezwykle gwałtowny. W
ogóle nie nastąpił okres remisji, tylko stale się pogarszało.
- To musiało być piekło.
- Chyba tak. Z trudem to sobie przypominam.
Pracowałam, a Joan zajmowała się Stephenem i Michaelem.
W końcu musiałyśmy umieścić go w hospicjum. - Wzruszyła
ramionami. - Wydaje się, że to było tak dawno.
- Trzy lata?
- Prawie cztery. Umarł w sierpniu. Napotkała jego
uważne spojrzenie i spuściła wzrok.
- Zjedz dzisiaj ze mną kolację - zaproponował.
Zaproszenie było tak niespodziewane, że z trudem mogła
znaleźć wymówkę.
- Nie... Dziś nie mogę. Delphine ma wolny wieczór.
- Możemy zjeść w domu, jak już położysz Stephena spać.
Otworzymy drzwi między naszymi mieszkaniami, tak żebyś
mogła go słyszeć.
Opierała się nadal. Tęskniła za towarzystwem, ale od lat
nauczyła się rezygnować ze swych pragnień.
- Nie przyjmuję odmowy - nalegał dalej. - Musisz coś
zjeść. Przygotuję coś prostego, jakąś sałatkę...
Wciąż była niezdecydowana.
- To takie łatwe. Otwórz usta i powiedz: Dziękuję, Max,
będzie wspaniale. Liczę do trzech. Raz, dwa...
Spojrzała w jego roześmiane oczy.
- Dziękuję, Max, będzie wspaniale - powiedziała
pośpiesznie.
Wyprostował się i rzucił jej leniwy uśmiech.
- Dobra dziewczynka. Czekam na ciebie o ósmej. A przy
okazji - zatrzymał się w drzwiach - to nie był zwyczajny
pocałunek, i wiesz o tym dobrze...
Jej twarz oblała się gorącym rumieńcem. Ledwo udało się
jej ochłonąć, zanim weszła pierwsza pacjentka.
- Przepraszam, że pani czekała, musieliśmy omówić nagły
przypadek - powiedziała i pomyślała sobie, że to prawie
prawda. W końcu mówili o Samie Carverze. Stłumiła
uśmiech. - Słucham panią?
Dwie minuty przed ósmą wyszła ze swego mieszkania,
zbiegła ze schodów i poszła w stronę ciężkich frontowych
drzwi. Jej serce biło szybko, a skóra płonęła. Upięła włosy z
tyłu w kok, starając się upodobnić do kobiety interesu, nie
mogła jednak nic zrobić z rumieńcem na twarzy i ognikami
tańczącymi w jej oczach. Wychodzi z domu! Zaproszona
przez mężczyznę, po raz pierwszy od czasu, kiedy dziewięć lat
temu zaczęła spotykać się z Michaelem. Dawno zapomniane
podniecenie przypomniało jej czasy młodości i napawało
lękiem przed tym, co miało nastąpić.
To śmieszne! Czegóż mógłby chcieć mężczyzna, taki jak
Max, od trzydziestopięcioletniej wdowy, która dawno już
straciła figurę? Nagle poczuła się okropnie przygnębiona.
Była prawie gotowa uciec, ale Max zamachał do niej z okna.
- Drzwi są otwarte! - zawołał. - Wejdź.
Były lekko uchylone. Pchnęła je i weszła do środka.
Natychmiast została zaatakowana przez kłąb futra i różowy,
wilgotny język.
- Penny! - wrzasnął Max i futro razem z językiem
przysiadło na podłodze, przybierając postać czarno - białego
spaniela.
Cathy śmiejąc się poprawiła ubranie.
- Przepraszam. - Popatrzył na nią zakłopotany. - Ona
bywa nazbyt entuzjastyczna. Proszę, wejdź. Penny, na
miejsce!
Zaprowadził ją do ogromnej kuchni. Penny deptała mu po
piętach, jak prawdziwy niewolnik. W końcu zwinęła się na
swoim legowisku i obserwowała każdy jego ruch, kiedy
kończył przygotowywać kolację.
- Prawie gotowe. Czego się napijesz? Gin z tonikiem?
Białe wino?
- Kiedy ja...
- Daj spokój, przecież nie prowadzisz. Uśmiechnęła się.
- Gin z tonikiem będzie znakomity. Dziękuję.
Nalał alkohol do dwóch wysokich szklanek, napełnił je
lodem, dodał cytrynę i w końcu wlał tonik.
- Twoje zdrowie!
Stuknęli się szklankami. Napotkała jego spojrzenie i nagle
oprzytomniała.
- Co z drzwiami? Musimy je otworzyć na wypadek,
gdyby Stephen mnie potrzebował - powiedziała, jasno dając
mu do zrozumienia, co jest dla niej najważniejsze.
- Już to robię.
Otworzył drzwi po drugiej stronie kuchni i zniknął na
schodach. Korzystając z tego, że została sama, rozejrzała się
wkoło. Belkowany, pobielany sufit łączył tradycję z
nowoczesnością. Wyłożona białymi kafelkami podłoga
odbijała światło, dzięki czemu kuchnia nie wydawała się
ciemna. Gdyby jeszcze u sufitu powiesić zioła i suche kwiaty,
a na półkach postawić miedziane rondle i...
Brakuje tu tylko kobiecej ręki, pomyślała Cathy i poczuła
nagły niepokój. Co ona tu robi i dlaczego pozwala sobie na
marzenia, jak upiększyć to miejsce?
- Cathenne Harris - wyszeptała do siebie - tracisz...
- Co tracisz? Podskoczyła gwałtownie.
- Rozsądek. Czy musisz się tak skradać? - natarła na
niego.
Zachichotał.
- Stephen zaraz zaśnie. Chodź, wyjdziemy do ogrodu.
Korytarzem biegnącym od drzwi frontowych na drugą
stronę domu poprowadził ją do wyjścia na taras. Zeszli w dół
po schodkach, na których siedziała dziś rano, aż do małej
altanki, gdzie rozkosznie pięły się róże jerychońskie.
- Co ze Stephenem? - dopytywała się.
- Wszystko w porządku, możesz przestać się nim
przejmować. Uspokój się, Cathenne. Nie zamierzam rzucać
się na ciebie. W przeciwieństwie do tego, co sobie o mnie
myślisz, nie jestem nadpobudliwym seksualnie nastolatkiem.
- Nigdy tego nie powiedziałam!
- Nie musiałaś, masz to wypisane na twarzy. Westchnęła.
Chyba się nie mylił. Miała taki zamęt w głowie, że tylko
cudem mogłaby nie dać nic po sobie poznać. Nerwowo mięła
w palcach brzeg spódnicy.
- Czego ty ode mnie chcesz, Max?
- Dziś wieczorem? Fantastycznego towarzystwa i
wspólnej kolacji.
Spojrzała na niego i szybko odwróciła wzrok, zdziwiona
prostotą jego słów i intensywnością, z jaką się jej przyglądał.
- Nie chcę siedzieć do późna. Nie spałam zbyt dobrze tej
nocy - powiedziała planując już, jak się wycofać.
- Wiem, widziałem cię. - Co?!
- Dziś rano, na schodkach. Byłaś oblana słońcem, a twoje
włosy złociły się jak aureola. Wyglądałaś jak wróżka, gdy
bose stopy unosiły cię nad mokrą trawą.
- Nie widziałam cię.
- Stałem w cieniu.
- Myślałam, że śpisz w sypialni od frontu. Zasłony nie
były...
- Nigdy ich nie zasłaniam.
Podniósł ręce i wyjął spinki z jej włosów. Poczuła na szyi
ciepło jego palców.
- Co robisz? - zapytała bez tchu.
Zanurzył palce w gęstwinie jej włosów, a potem zsunął je
na ramiona. Ich spojrzenia wyrażały wzajemne pożądanie i
zdawały się łączyć utajone pragnienia. Nagle Max odwrócił
wzrok.
- Powinniśmy coś zjeść - powiedział gardłowym głosem.
- Tak.
- W środku czy w ogrodzie?
- Co?
- Gdzie chcesz zjeść?
Czuła, że nie jest w stanie nic przełknąć. Może świeże
powietrze jej pomoże. Tu na pewno będzie lepiej, niż gdyby
dała się zwabić do środka. Sami, w tak intymnej sytuacji,
mogliby przekroczyć granice...
- W ogrodzie - powiedziała niepewnie.
- Dobrze. Usiądziemy na tarasie. Zaraz wszystko
przyniosę.
- Pójdę sprawdzić, co ze Stephenem. Obydwoje wiedzieli,
że nie jest to potrzebne, ale Max nie zatrzymywał jej, patrząc
na nią z pełnym wyrozumiałości uśmiechem.
Zanim wróciła na dół, ponownie upięła włosy. Zauważył
to, ale nic nie powiedział, jakby zrozumiał, że przy
najmniejszym nawet nacisku z jego strony Cathy może
umknąć. Z niezwykłą kurtuazją posadził ją za stołem, zadbał,
żeby niczego jej nie zabrakło, a potem zabawiał, opowiadając
śmieszne anegdotki i parodiując pacjentów, których już
zdążyła poznać.
Powoli przestawała być skrępowana. Coraz lepiej czuła się
w jego towarzystwie.
Przyniósł na taras kawę. Z filiżankami w rękach poszli
obejrzeć ogród. Max pokazywał jej różne rośliny. Wiedział o
nich bardzo dużo, ale nie onieśmielał jej swoją wiedzą,
przeciwnie, dzielił się entuzjazmem i opowiadał różne
ciekawe historie o starych gatunkach róż.
Kiedy ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem,
zatrzymał się, zerwał kwiat róży i włożył jej za ucho.
- Piękna - powiedział miękko. - To jest prawdopodobnie
najstarszy znany gatunek róż. Myślę, że od setek lat
kochankowie zrywali te róże w ciepłe letnie noce, aby
obdarowywać się nimi.
Widziała jego oczy w promieniach zachodzącego słońca.
Płonęły żarem, który przyprawiał ją o drżenie.
Max, dlaczego ja? - zapytała łamiącym się głosem.
- Co ty we mnie zobaczyłeś? Jestem od ciebie starsza...
- Tylko o rok. Zresztą wiek jest bez znaczenia.
Najważniejsze, jak czujesz się w środku.
- No właśnie. Czuję się jak stuletnia staruszka, a ty nagle
pojawiasz się i otwierasz wszystkie drzwi, które, jak mi się
wydawało, zatrzasnęłam na zawsze. Wprowadzasz znowu
zamęt w moje życie. Dlaczego to robisz? Co ja mam takiego
w sobie? - załkała cicho.
- Zostaw mnie, Max! Nie igraj ze mną.
- Ciii... - Wziął ją delikatnie w ramiona i przygarnął do
piersi. - Nie chcę niczego, czego nie chciałabyś mi ofiarować.
Pomyślała o swoim ciele. Dawno temu, kiedy Michael
zakochał się w niej, była pewna siebie, szczupła i młoda. Czy
Max nadal pragnąłby jej, gdyby je zobaczył? Na pewno nie.
Straciła figurę i bała się, że nigdy już nie odzyska dawnej
wagi.
- Nie pragnąłbyś mnie, gdybyś mnie zobaczył -
wyszeptała, ukryta w jego ramionach.
- Nie bądź głupia - powiedział ochrypłym głosem, prawie
wściekły. - Czy ty masz pojęcie, jaka jesteś cudowna?
Poruszasz się z gracją i masz ten rodzaj urody, który
doprowadza mężczyzn do szaleństwa. I zupełnie nie zdajesz
sobie z tego sprawy. Z zaprzeczania własnym potrzebom
stworzyłaś życiową filozofię i nie potrafisz sobie nawet
wyobrazić, dlaczego ktoś mógłby cię pragnąć. Dlaczego tak
bardzo siebie nienawidzisz?
- To nieprawda - powiedziała drżącym głosem.
- To dlaczego nie pozwolisz sobie na trochę
przyjemności? Dlaczego samobiczujesz się ciągle? To prawda,
Catherine, Michael nie żyje, ale dawno minęły czasy, kiedy
wdowy palono na stosie pogrzebowym męża. Masz prawo być
szczęśliwa...
- I myślisz, że to właśnie masz mi do zaproponowania? -
wybuchnęła, dotknięta do żywego jego prawdziwym, ale jakże
bolesnym osądem. - Myślisz, że jeśli pójdę z tobą na siano, to
przywróci mi to radość życia? Cóż za zarozumiałość!
Chciała wyrwać się z jego ramion, ale chwycił ją za
nadgarstki i przyciągnął z powrotem do siebie tak, że od stóp
do głów przebiegł ją dreszcz. Pochylił głowę. Jego gorące,
głodne wargi domagały się odpowiedzi.
Poczuła falę gorąca i przestała się opierać. Przywarła
wargami do jego warg, a on pogłębił pocałunek, przytulając ją
jeszcze mocniej do siebie. Zniknęły ostatnie wątpliwości.
Przylgnęła do jego ciała, tak jakby chciała usunąć wszelkie
dzielące ich bariery. Nagle, bez ostrzeżenia, uniósł głowę.
- Tylko pamiętaj, że ty też mnie pragniesz - powiedział
cicho, głosem drżącym z pożądania.
Poczuła, że kręci się jej w głowie. Co ja wyrabiam? -
pomyślała w panice. Wyrwała się z jego objęć, a on tym
razem nie zatrzymywał jej. Patrzył, jak biegnie przez trawnik
w stronę domu, zdecydowana uciec jak najdalej od niego.
W pewnym momencie potknęła się i upadła, ocierając
sobie naskórek. Była to kropla, która przelała kielich goryczy.
Pokonana usiadła na schodkach i rozszlochała się.
Przyjazne dłonie podniosły ją i utuliły w ciepłych
bezpiecznych ramionach. Łzy powoli obeschły.
- Przepraszam - wyszeptała.
- Nie, to ja przepraszam. Byłem zbyt natarczywy. Wybacz
mi.
Straciła ochotę do walki. Oparła się na jego ramieniu.
- Nic złego nie zrobiłeś.
- Nie powinienem był mówić tego wszystkiego. Ani
traktować cię w taki sposób. Otarłaś sobie nogę - dodał. -
Zaraz to zdezynfekuję. - Wziął ją delikatnie na ręce i zaniósł
na sofę stojącą w kuchni. Penny z niepokojem obserwowała
ich ze swego legowiska. Przyniósł watę i środek
antyseptyczny. Położył jej nogę na swoich udach, delikatnie
przemył ranę i nasmarował maścią.
- Przepraszam za kłopot - powiedziała cicho.
- Przestań, Catherine - odparł z wyrzutem. - Znowu
zaczynasz.
- Nie pragnę przelotnego romansu - wyrzuciła z siebie
łamiącym się głosem. - Już dosyć w życiu wycierpiałam.
Zostaw mnie i pozwól żyć własnym życiem.
Pogładził ją po wilgotnym policzku.
- Nie chciałem cię skrzywdzić.
- Mógłbyś to zrobić, gdybyś kochał się ze mną. Zbyt
łatwo mnie zranić, Max, i dlatego nie mogę pozwolić, aby to
się zdarzyło.
- W takim razie lepiej idź już, dopóki jeszcze jestem
gotów ci na to pozwolić. Im dłużej tu siedzisz, z oczami
pełnymi łez, tym trudniej mi nad sobą zapanować.
Mówiąc to podniósł się i pomógł jej wstać.
- Jak tam twoja noga?
- Wszystko będzie dobrze. Przepraszam, że tak się mażę.
Uśmiechnął się z taką czułością, że łzy znów napłynęły jej
do oczu.
- Myślę, że nie dość często pozwalasz sobie na ten luksus.
A teraz idź już. I na wszelki wypadek zamknij dobrze drzwi za
sobą.
Wspięła się na palce i musnęła wargami jego policzek.
- Dziękuję za kolację.
- Zawsze do usług.
Zrobił krok w tył, wkładając ręce do kieszeni, tak jakby
musiał ich nieustannie pilnować. Cathy wzięła głęboki oddech
i pomknęła do siebie, nie zważając na ból nogi. Dopiero w
domu, kiedy zamknęła za sobą drzwi, znowu zaczerpnęła
powietrza.
Następny dzień okazał się bardzo pracowity. Wbrew
swoim przewidywaniom, Cathy spała jak zabita. Obudziła się
wypoczęta i gotowa do działania.
Kiedy pojawiła się w przychodni, Max powitał ją z
uśmiechem. Beztrosko odpowiedziała mu tym samym, mimo
niepokojącego charakteru ich wczorajszego spotkania. Poszła
prosto do swojego gabinetu, a Max, ku jej zaskoczeniu,
podążył za nią.
- Jak twoja noga?
- W porządku. Trochę sztywna, ale to nic groźnego.
Dziękuję.
- Czy możesz mieć dziś wieczorem dyżur?
- Tak. Delphine zastąpi mnie w domu. Dlaczego pytasz?
- Po prostu chciałem wiedzieć. - Wzruszył ramionami. -
Zobaczymy się później.
Zamknął za sobą drzwi i zostawił ją z własnymi myślami.
Zastanawiała się, gdzie też zniknął ten ostry i zasadniczy
doktor Armstrong. Zniknął, czy może istniał tylko w jej
wyobraźni?
Jedna z pacjentek, pani Bickers, początkowo zachowywała
się tak, jakby przyszła tylko ją sprawdzić. Cathy zauważyła to
już wcześniej u innych pacjentów. Wystarczyło zaserwować
im kilka miłych słów i odchodzili zadowoleni, że nowa
lekarka jest w porządku.
Coś jednak zaniepokoiło ją w pani Bickers. Uskarżała się
na ból gardła, ale nie było widać ani śladu infekcji.
- Może nadwerężyła pani gardło? To zdarza się czasem.
- Może... - Kobieta przerwała, jakby nie była pewna, co
ma powiedzieć.
Cathy zmarszczyła brwi. Coś było nie tak. Chodziło o coś
znacznie poważniejszego niż ból gardła.
- Pani Bickers, czy chce pani ze mną o czymś
porozmawiać? - zapytała.
Twarz kobiety ściągnęła się. Zakryła dłonią usta,
powstrzymując łzy.
- Och, moja droga - powiedziała Cathy i wzięła ją za rękę,
starając się dodać jej otuchy. Po kilku chwilach kobieta wzięła
głęboki oddech i podniosła z godnością głowę.
- Przepraszam. Ja... mam takie kłopoty w domu..
- Proszę mi opowiedzieć.
- Czy ma pani dość czasu?
Cathy spojrzała na karty leżące na biurku.
- Czy mogłaby pani poczekać dwadzieścia minut? Mam
jeszcze trzy osoby, a potem będziemy sobie mogły
porozmawiać. Znajdę miejsce, gdzie mogłaby pani posiedzieć
i postaram się o filiżankę kawy. No jak, jesteśmy umówione?
Kobieta skinęła głową. Cathy poczuła ulgę. Nie chciała
wypuszczać jej w tym stanie. Znalazła Andreę w jej biurze.
- Zaprowadziłam panią Bickers do gabinetu zabiegowego.
Jest nieco zdenerwowana, więc obiecałam porozmawiać z nią,
jak tylko skończę przyjmować pacjentów. Czy mogłabyś
zrobić jej filiżankę kawy?
Andrea spojrzała na nią zimno.
- Teraz jestem zajęta.
- Ja też. Ale staram się zdążyć. Daj jej kawę z mlekiem,
ale bez cukru. Dziękuję.
- Obawiam się, że mnie nie zrozumiałaś - odparła chłodno
sekretarka. - Nie mam czasu. Podawanie pacjentom kawy nie
należy do moich obowiązków służbowych. Do twoich
również. A poza tym to, co ona ma do powiedzenia, nadaje się
dla księdza lub pracownika opieki społecznej i nie ma
potrzeby, aby zajmował się tym lekarz.
Cathy wpadła w furię.
- Jak śmiesz pouczać mnie, co należy do moich
obowiązków! Nie rozmawiałaś z nią. Nie masz pojęcia, co jej
jest i jakiego leczenia wymaga. Dopóki z nią nie
porozmawiam, też tego nie będę wiedziała. A teraz zrób to, o
co prosiłam, i zanieś jej filiżankę kawy, a ja wrócę do moich
pacjentów!
Wypadła z pokoju prosto na Maxa.
- Przepraszam - wymamrotała, minęła go i wróciła do
gabinetu, ciągle trzęsąc się z wściekłości. Jak ona śmiała?
Ostatni trzej pacjenci nie zajęli jej na szczęście dużo
czasu. Kiedy jednak weszła do gabinetu zabiegowego, zastała
tam jedynie pustą filiżankę po kawie. Poszła do pokoju
Andrei.
- Gdzie jest pani Bickers?
Sekretarka spojrzała na nią znad komputera. - Wyszła.
Powiedziała, że nie ma czasu dłużej czekać. Max chce się z
tobą zobaczyć. Jest u siebie - powiedziała z dziwnym
uśmieszkiem.
Cathy zapukała do jego drzwi, a on warknął coś w
odpowiedzi. Uniosła brwi, ale po chwili wahania weszła do
środka.
- Andrea mówiła, że chcesz się ze mną zobaczyć. - Tak.
W sprawie pani Bickers czy kogokolwiek innego. W żadnym
wypadku nie wolno ci nikogo wpuszczać do gabinetu
zabiegowego. Są tam igły, strzykawki i wiele innych narzędzi,
które mogą być ukradzione bądź użyte w niewłaściwym celu.
Jeśli potrzebujesz więcej czasu na rozmowę z pacjentem,
umów go na kolejną wizytę albo zaprowadź do poczekalni,
żeby tam na ciebie zaczekał.
- Ale ona płakała! Martwiła się czymś, była w depresji...
Jestem pewna, że potrzebowała pomocy.
- Wyraźnie nie tak bardzo, skoro sobie poszła. A poza
tym to jest przychodnia lekarska, a nie centrum pomocy dla
znudzonych gospodyń domowych!
- Max, przekręcasz fakty! Moim zdaniem stało się coś
bardzo złego, o czym chciała porozmawiać...
- Oczywiście, że się stało. Jej mąż jest hazardzistą. To on
jest chory, nie ona.
- O Boże, dlaczego nikt mi o tym nie powiedział?
- jęknęła.
- Nie wiedziałem, że się do ciebie zgłosi, a poza tym to
bez znaczenia.
- Nie masz racji. Ona też jest chora z tego powodu... Do
diabła, Max, ja ją widziałam...
- Ja też. Wyglądała całkiem dobrze. Powinnaś być
bardziej twarda. Życie jest ciężkie, ale ludzie jakoś sobie z
nim radzą. Nie masz czasu, aby robić to za nich.
Cathy osłupiała. Była przerażona.
- Mam być twardsza? Jak śmiesz! Siedzisz tu w swoim
drogim garniturze, mieszkasz w tym wspaniałym domu,
jeździsz nowym mercedesem i ośmielasz się tłumaczyć mi, że
życie jest ciężkie. Co ty, do diabła, możesz wiedzieć o
ubóstwie, o lęku spowodowanym długami, strachu, że twoje
dzieci będą chodziły głodne, że odbiorą ci twój dom?
Możliwe, że wszystko zaczęło się od jego choroby, ale uwierz
mi na słowo, ona też jest chora i bez pomocy pójdzie na dno!
Na litość boską, Max, zapomnij o swojej uprzywilejowanej
pozycji i zejdź na ziemię!
Spojrzał na nią chłodno.
- Skończyłaś już?
- Na razie tak.
- To dobrze. Jest jeszcze jedna sprawa. Dowiedziałem się,
że poleciłaś Andrei, żeby jej podała kawę.
- Poprosiłam ją...
- Catherine, słyszałem jak kazałaś to zrobić. To nie należy
do jej obowiązków.
- Do moich też nie, ale gdybym tylko miała czas,
zrobiłabym to. Nic się nie stanie tej nadętej pannicy, jeśli
czasem okaże komuś nieco zrozumienia.
Max zacisnął gniewnie wargi.
- Chcę, żebyś wiedziała, że Andrea jest wysoko
wykwalifikowanym i bardzo wydajnym pracownikiem, a jej
udział w naszej pracy jest nieoceniony!
- Być może. Dla mnie jest robotem bez serca. Nie dziwię
się, że tak dobrze radzi sobie z komputerem. Mają ze sobą
bardzo wiele wspólnego!
Obróciła się na pięcie i wybiegła z jego pokoju. Pod
drzwiami zderzyła się z Andreą, która stała tam z plikiem
korespondencji w ręku. Wyglądała jak uosobienie
skrzywdzonej niewinności.
- Wypchaj się - wymamrotała pod nosem i minęła ją.
Wyjęła z kartoteki kartę pani Bickers i dołączyła jako
ostatnią do zaplanowanych na dzisiaj wizyt domowych.
- O, doktor Harris, dzień dobry - powiedziała pani Bickers
cicho, jakby w obawie, że ktoś może podsłuchiwać. - Nie
spodziewałam się pani. Przepraszam za bałagan - dodała
nerwowo.
- Proszę się uspokoić. Jestem tu, żeby pani pomóc, a nie
osądzać.
- Proszę do środka - zaprosiła ją kobieta i zamknęła
dokładnie drzwi.
W prawdopodobnie przyjemnej kiedyś kuchni panował
okropny bałagan. Widać było, że kobieta goni resztkami sił.
Cathy posadziła ją i wydobyła z niej w końcu długą listę
żalów. Wszystko przedstawiało się tak, jak to sobie z grubsza
wyobrażała.
Jej mąż był księgowym. Często przynosił do domu
wieczorem jakąś robotę, ale dopiero potem dowiedziała się, że
brał prace zlecone z prywatnych firm. Przez lata okłamywał ją
i ukrywał swoje prawdziwe zarobki, zaś wszystkie dodatkowe
pieniądze, setki funtów miesięcznie, wydawał na wszelkiego
rodzaju gry i zakłady.
Rok temu, przypadkiem, dowiedziała się o wszystkim.
Mąż obiecał jej, że zerwie z nałogiem i nigdy już do niego nie
wróci. Przez pewien czas wszystko układało się dobrze, ale
ostatnio znowu zaczął kręcić i podejrzanie się zachowywać.
- Boję się, że wrócił do hazardu. Nie wiem, co mam
zrobić - szlochała pani Bickers. - Parę dni temu przyszedł jakiś
list. Myślę, że to były pogróżki od jakiegoś lichwiarza. Ciągle
przychodzą listy w sprawie domu, ale on nigdy mi ich nie
pokazuje!
- Czy wychodzicie gdzieś czasem?
- Nie. On nigdy nie chce. Myślę, że boi się, że ludzie
wszystko o nim wiedzą i wstydzi się. A ja nie chcę go
namawiać na coś, co może kosztować. I tak z trudem wiążemy
koniec z końcem.
Cathy westchnęła.
- Niezły bigos! Czy rozmawiacie o tym ze sobą?
- On nie chce o tym rozmawiać. Mówi, że zerwał z tym,
tak jak mi obiecywał, ale nie patrzy mi przy tym w oczy.
Nasze współżycie seksualne właściwie się skończyło. Jak
można kochać się z kimś, komu przestało się ufać? Czasem
nawet wykrada pieniądze z mojej portmonetki. Chowam przed
nim każdy grosz na dom, ale potrafi wszystko znaleźć. Kiedy
potrzebne mu są pieniądze, wygrzebie je nawet spod ziemi, no
i ma jeszcze swoją pensję.
- Czy nie mogliby wypłacać jej bezpośrednio pani?
Zaśmiała się histerycznie.
- On nawet nie chce o tym słyszeć.
- Może się zgodzić, kiedy będzie miał wszystkiego dosyć.
Pani Bickers przytaknęła i przygryzła wargę.
- Przepraszam, że miała pani przeze mnie kłopoty.
Słyszałam, jak pokłóciła się pani z tą dziewczyną, Andreą.
Mieszka tu niedaleko. Niesympatyczna osoba.
- Jest nieocenionym pracownikiem. - Cathy odruchowo
zaczęła jej bronić.
- Powiem pani coś. To doktor Armstrong przyniósł mi
kawę, ona nie miała czasu. Zupełnie nie wiem, co on w niej
widzi. Przypuszczam, że ona nie może znieść, że mieszkacie
razem.
Cathy zaczerwieniła się.
- Trudno powiedzieć, że mieszkamy razem. Wynajmuję
od niego mieszkanie i proszę mi wierzyć, że mam dobre
przyzwoitki. Mieszkam z synkiem i dziewczyną do dziecka.
Pani Bicker rzuciła jej krzywe spojrzenie.
- Jest pani rozwiedziona?
- Jestem wdową.
- Przepraszam, przykro mi.
- Mnie też. To był dobry człowiek.
- Mówi się, że dobrzy ludzie umierają młodo.
Spojrzały na siebie ze zrozumieniem. Choć żyły w
odmiennych warunkach, obie wiedziały, czym jest smutek.
Cathy położyła rękę na jej ramieniu.
- Muszę wracać do przychodni. Proszę dać mi znać, jeśli
będę mogła w czymś pomóc.
Zamyślona wróciła do pracy. A więc pani Bickers uważa,
że Andrea nie lubi Cathy, ponieważ ta mieszka w rezydencji
Maxa. I nie wie, co Max widzi w Andrei. Czy to znaczy, że
coś jest między nimi? A jeśli tak, gdzie jest miejsce dla niej?
- Powinnaś pozostać sama, tak jak tego chciałaś -
powiedziała do siebie, ale nie zabrzmiało to przekonująco.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Reszta dnia minęła jej zwyczajnie. Kiedy jednak o siódmej
wróciła do domu, nie znalazła tam ani Stephena, ani Delphine.
Przeszukała całą swoją cześć ogrodu, ale nikogo tam nie było.
Pomyślała więc, że pewno poszli na spacer. W tym momencie
pojawiła się Delphine. Sama.
- Gdzie jest Stephen? - zapytała zdenerwowana Cathy.
- Z panem dokthorem. Bawią się w ogrhodzie. Och,
Cathy, ale on ma oczy. Fantastique!
Była tak zła na Maxa, że mogłaby spokojnie wydrapać mu
oczy. Przemilczała to jednak, skupiając się na fakcie
zaniedbania opieki nad Stephenem.
- Delphine, powinnaś być przy nim. To nie w porządku
zostawiać go z doktorem Armstrongiem. Wolałabym, abyś go
o to nie prosiła. Gdzie byłaś?
Dziewczyna wyglądała na zawstydzoną.
- Ja chciałam wysłać list do mamon. Stephen i doktorh
barhdzo szczęśliwi rhazem. Doktorh uczy go grhać w
krhykieta. Przeprhaszam barhdzo. Nie wiedziałam...
- Delphine, nie rób tego więcej. Wolałabym w przyszłości
trzymać się z daleka od doktora Armstronga.
Jej śliczna twarz posmutniała jeszcze bardziej.
- Rhaz miałam kłopot z ubrhaniem. Terhaz to. Jesteś
barhdzo zła?
Wyglądała tak nieszczęśliwie, że Cathy dała jej
przyjacielskiego kuksańca w bok.
- Nie martw się - powiedziała. - Dobrze sobie radzisz ze
Stephenem i jestem z ciebie zadowolona. A teraz pójdę go
poszukać.
Zostawiła dziewczynę i poszła do ogrodu za domem.
Najpierw nie mogła nigdzie ich znaleźć, potem zauważyła
jakiś ruch w końcu ogrodu. Serce jej zamarło.
Stephen leżał na ziemi, rzucając się, jakby miał drgawki, a
Max, pochylony nad nim, gwałtownie coś mówił. Co się
mogło stać? Czy uderzyła go piłka?
Lęk dodał jej skrzydeł i pomknęła jak błyskawica. Kiedy
dobiegła bliżej, zobaczyła, że dłonie Maxa obejmują klatkę
piersiową chłopca. Ale dlaczego?
- Co to jest? Co się stało?! - krzyknęła.
Max się odwrócił. Kiedy zauważył jej panikę, uśmiech
zniknął z jego twarzy.
- Hej! Wszystko w porządku.
- Ale dlaczego on leży na ziemi? Stephen uśmiechnął się
do niej.
- Cześć mamo! Max mnie łaskocze.
Poczuła ogromną ulgę. Sama nie wiedziała, czy ma śmiać
się, czy płakać.
- O Boże, a ja myślałam, że coś mu się stało - powiedziała
wściekła.
Max puścił Stephena.
- Znajdź swój kij - polecił - i pokażemy mamie, czego cię
nauczyłem.
Kiedy chłopiec odbiegł, podniósł się i spojrzał na nią spod
zmarszczonych brwi.
- Trzęsiesz się jak osika. Dlaczego sądziłaś, że coś się
stało?
- Nie wiem. - Bezradnie wzruszyła ramionami.
- Przepraszam, chyba reaguję zbyt gwałtownie.
- To zrozumiałe. W porządku. Stephen, jesteś gotowy?
Max ruszył wielkimi susami w jego kierunku. Zdawało
się, jakby ziemia umykała mu spod nóg. W końcu leniwie
rzucił piłkę.
Stephen odbił ją z wielkim entuzjazmem. Zatoczyła wielki
łuk w powietrzu, przeleciała nad murem i wylądowała w polu.
Penny natychmiast pognała za nią.
- Chłopie! Sześć punktów! - wrzeszczał Max. Stephen
zaczął radośnie wymachiwać kijem nad
głową. Po chwili go odrzucił, pokonał mur i zeskoczył na
pole. Penny, machając ogonem, węszyła w trawie.
- Trochę dalej! - krzyknął Max i znowu zwrócił się do
Cathy. - Jeśli chodzi o dzisiejszy poranek, to wiem, że Andrea
potrafi być trudna, ale przygotowywanie kawy dla pacjentów
naprawdę nie należy do jej obowiązków.
- Jeśli to mają być przeprosiny, to nie wypadły zbyt
dobrze - powiedziała Cathy zgryźliwie.
- Nie mają. Nie uważam, abym miał za co przepraszać.
- Hmm. A co powiesz, na początek, o kwestionowaniu
moich umiejętności zawodowych? Wiedziałam od razu, że z
panią Bickers jest coś nie tak.
- Wydawało mi się, że w czasie wstępnej rozmowy
poinformowałaś nas, że nie masz zwyczaju polegać na intuicji.
- Nie mam, jeżeli są jakieś lepsze sposoby - odparła ostro.
- W tym wypadku było to jednak usprawiedliwione. Byłam u
niej po południu. Tam dzieje się coś złego. Jej mąż wrócił do
hazardu, a ona boi się, że dostał się w szpony jakiegoś
lichwiarza.
- O, mój Boże, biedna kobieta. Cathy rzuciła mu
miażdżące spojrzenie.
- Wszystko w porządku. Zycie jest twarde, poradzi
sobie... Stephen, chodź do mnie, proszę.
- Muszę znaleźć piłkę!
- Cathy, nie chciałem być przykry.
- W takim razie powinieneś wziąć parę lekcji
angielskiego. Widać nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak
ograniczone masz słownictwo. Stephen, już idziemy.
- Ale mamo...
- Stephen, zrób to, o co prosi cię mama. Ja znajdę piłkę -
powiedział Max, przeskakując lekko przez mur i zbliżając się
do chłopca. - Lepiej już idź, synku.
- Czas do wanny - Stephen westchnął z obrzydzeniem.
Max roześmiał się i potargał mu włosy.
- Obawiam się, że tak. Pobawimy się innym razem. -
Naprawdę? - Chłopiec podniósł na niego zachwycone oczy i
twarz mu się wypogodziła.
- Naprawdę. Obiecuję ci.
- To wspaniale!
Przelazł z powrotem przez mur, podbiegł do Cathy i
chwycił ją za rękę.
- Słyszałaś, mamo?
- Słyszałam. Powiedz: dziękuję.
Powtórzył za nią, a Max uśmiechnął się krzywo.
- Proszę bardzo.
Przez najbliższe pół godziny Stephen doprowadzał ją do
szaleństwa, rozprawiając nieustannie o Maksie. Max to, Max
tamto - prawdziwy kult bohatera. Serce jej się ściskało, kiedy
tego słuchała. Była już prawie gotowa utopić go w wannie!
- Chodź, poczytasz mi i opowiesz, jak było w szkole -
rozpaczliwie starała się zmienić temat.
- W szkole graliśmy w krykieta. Właśnie dlatego Max
mnie uczył. Grał kiedyś w reprezentacji hrabstwa, a teraz
czasami występuje w drużynie Barton. Będzie grał w
najbliższą niedzielę. Czy możemy pójść go zobaczyć?
Cathy jęknęła, ale w końcu się poddała.
- Myślę, że tak, chyba że będę miała dyżur.
- Nie będziesz. Max powiedział, że w tym tygodniu
dyżuruje doktor Glover, tak że będziesz mogła mnie zabrać.
Zaczaj wiercić się na jej kolanach i przyglądać badawczo.
- Czy ty go lubisz? - zapytał.
- Potrafi być bardzo miły.
- Według mnie jest wspaniały. Naprawdę nie ma nic
przeciwko temu, żeby ze mną grać. Powiedział, że możemy to
robić często. Gdybym miał tatusia, chciałbym żeby był taki
jak Max. Czy mój tatuś był taki?
Cathy poczuła się zakłopotana. Michael traktował
Stephena dosyć obojętnie. Nie wiedziała jednak, czy
zachowywał się tak z powodu choroby, czy też nie potrafił być
ojcem.
- Jestem pewna, że byłby taki, gdybyś był dosyć duży,
żeby mógł z tobą grać - znalazła kompromisową odpowiedź.
Wzięła jego książeczkę i zaczęli razem czytać. Po chwili
jednak Stephen zamknął oczy. Ułożyła go w łóżku i
pocałowała w policzek. Zamyślona wyszła przed dom, usiadła
na schodach i niewidzącymi oczami wpatrywała się w
przestrzeń.
Wielokrotnie zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie,
gdyby Michael nie umarł. Najprawdopodobniej zupełnie
inaczej. Nigdy nie była pewna, czy on naprawdę chce mieć
dzieci. Może nie byłby dobrym ojcem? Był dobrym mężem,
dopóki wszystko układało się dobrze, ale kiedy zachorował,
czasem trudno było z nim wytrzymać.
Dopiero pod koniec się zmienił. Krótko przed śmiercią
pogodził się ze swym losem i resztę sił poświęcił Cathy i
Stephenowi. Zachęcał, aby mówiła o swoich uczuciach i
dzieliła z nim lęk o przyszłość. Przez pierwsze dwa lata ciągle
czuła przy sobie jego obecność, tak jakby ustawił znaki,
prowadzące ją przez manowce życia.
Uświadomiła sobie, że teraz już go nie ma. Widać uznał,
że dalej poradzi sobie sama. Mówiąc szczerze, prawie już o
nim zapomniała. Może stąd brało się dręczące ją uczucie
samotności, bezsenność i dziwne obrazy nawiedzające ją w
snach.
Owiał ją zapach róż, przywodząc na pamięć mocny uścisk
ramion Maxa i zapach jego ciała.
Mój Boże, prawie go nie zna, a opanował jej umysł tak, że
prawie traciła zdrowy rozsądek. Prawie. Co by się stało,
gdyby nie uciekła ostatniej nocy? Czy kochaliby się, prawie
sobie obcy, lecz porwani tą naturalną fizyczną siłą?
Dźwięk telefonu przywołał ją do rzeczywistości. Dzwoniła
Elaine Bickers.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedziała przez łzy. -
Błagam, niech pani przyjedzie! Pokłóciliśmy się strasznie i on
zamknął się w sypialni. Boję się, że zrobi jakieś głupstwo...
Proszę mi pomóc.
- Nie denerwuj się, Elaine. Usiądź pod drzwiami i staraj
się cały czas z nim rozmawiać. Będę u ciebie za minutę.
Obok niej pojawiła się Delphine.
- Ty wychodzisz?
- Tak. Mogę, prawda? Będziesz tutaj?
- Tak, mais oui. Ale ty nie jadłaś kolacji. - Trudno, zjem
później. - Cathy uśmiechnęła się.
Jak mogła najszybciej pojechała do domu Bickersów.
Drzwi otworzyły się przed nią natychmiast. Pani Bickers
chwyciła ją za ramię.
- Proszę się pośpieszyć. Boję się, że on chce sobie zrobić
coś złego! - błagała histerycznie.
- Powiedz mi najpierw, co się właściwie stało - zaczęła
spokojnie Cathy.
-
Opowiedziałam
mu
o
naszej
rozmowie.
Zaproponowałam, żeby jego pieniądze wpływały na moje
konto i żebym to ja zajmowała się rachunkami. Wściekł się.
Powiedział, że mu nie ufam... Wtedy zapytałam go o te listy...
- A on cię uderzył? - Cathy dotknęła świeżego siniaka na
jej policzku.
- Powiedziałam mu, że nasze małżeństwo rozpadło się, a
on odparł, tak jak się mogłam spodziewać, że to przeze mnie,
bo nie chcę z nim sypiać... O, Boże.
- Dobrze się czujesz?
Skinęła głową i otarła łzy z policzków.
- Nie chcę, żeby Tom się zabił. Cokolwiek do niego czuję
i cokolwiek jeszcze się wydarzy, nie warto z tego powodu
umierać.
- Może poszłabyś do kuchni i zrobiła herbatę, a ja z nim
porozmawiam - zaproponowała łagodnie Cathy.
Pani Bickers zgodziła się na to niechętnie. W końcu
pokazała jej pokój, w którym zamknął się mąż i, niespokojnie
oglądając się za siebie, odeszła.
Cathy stała przez chwilę pod drzwiami nasłuchując, potem
zapukała delikatnie.
- Panie Bickers? To ja, doktor Harris. Czy może pan
otworzyć drzwi? Chciałabym z panem porozmawiać, tak żeby
nie budzić dzieci - mówiła spokojnie.
Cisza. Zapukała znowu.
- Panie Bickers, wiem, że pan tam jest. Proszę otworzyć
drzwi.
- Niech pani stąd idzie. Zostawcie mnie samego. Nie chcę
z nikim rozmawiać.
- Proszę pozwolić sobie pomóc. Może moglibyśmy
porozmawiać? Jestem pewna, że można wiele zrobić, aby
pomóc panu i pańskiej rodzinie.
- Nie można nic zrobić. Nikt mi nie może pomóc.
Zostawcie mnie. Pozwólcie mi umrzeć.
Cathy zamknęła oczy. Jak sobie z nim poradzić?
- Nie mogę tego zrobić, panie Bickers. Jestem lekarzem.
Moim obowiązkiem jest panu pomóc. Jak mam to zrobić, jeśli
nie chce pan ze mną rozmawiać?
- Nie warto przejmować się mną - powiedział chrapliwym
głosem.
- Warto czy nie, ja się przejmuję - nalegała. - Żona też się
o pana martwi, a i dzieciom nie jest obojętne, co się z panem
stanie.
- Będzie im lepiej beze mnie - wymamrotał. - Co mogę im
dać? Nigdzie ich nie mogę zabrać i nigdy nie będę mógł. Jeśli
wie pani o moich długach...
W tym momencie wróciła pani Bickers. Cathy położyła
palec na ustach.
- A może mi o tym opowiesz - zaproponowała. Po chwili
ciszy skrzypnęło łóżko, tak jakby na nim usiadł.
- Jest taki facet, lichwiarz...
- Jesteś mu winny pieniądze?
- Dużo pieniędzy, prawie dwadzieścia tysięcy. Nie wiem
dokładnie. Jeśli doliczyć procenty, może być więcej. On mi
grozi. Nie mogę o tym powiedzieć Elaine. Ona nie zasługuje
na to, żeby tak ją martwić. Nie wiem, jak mam sobie z tym
sam poradzić.
- Nie jesteś sam - zapewniła go Cathy. - Jest wiele osób,
które mogłyby ci pomóc, gdybyś się do nich zwrócił.
- Nie mogę - wyszeptał. Cathy ledwie go słyszała. - Za
bardzo się wstydzę. Myślałem, że sam się z tego wygrzebię,
ale nie potrafię. To jest taki rodzaj głodu, ciągle potrzebuję
więcej i więcej... Wtedy zaczynam kłamać i kraść... Na litość
boską, ja nie chcę umierać, ale nie mogę tego dłużej
wytrzymać. - Zaniósł się szlochem.
- Otwórz drzwi, Tom - powiedziała zdecydowanie Cathy.
- Nie musisz martwić się o to sam.
Po kilku pełnych napięcia sekundach usłyszała szczęk
zamka i drzwi się otworzyły.
Był wysokim, przygarbionym pod ciężarem trosk
mężczyzną. Spojrzał na siniec na twarzy swojej żony i
zaczerwienił się.
- O mój Boże, co ja ci zrobiłem - wyszeptał ze wstydem.
Wyciągnął ramiona, przytulił ją do siebie i oparł głowę na jej
ramieniu.
Cathy minęła ich i weszła do sypialni. Nie zwracali na nią
uwagi. Stali przytuleni do siebie i płakali. Przeszukała cały
pokój w poszukiwaniu tabletek, które mógł wziąć. Znalazła
niewielkie, prawie puste opakowanie po środkach nasennych i
nic więcej.
Położyła mu dłoń na ramieniu.
- Tom? Czy ty coś połknąłeś? Skinął głową.
- Parę tabletek valium. Na pewno nie dosyć. Zabrakło mi
odwagi. Nawet tego nie potrafiłem zrobić porządnie.
- Myślę, że zrozumiałeś, że to nie jest żadne rozwiązanie -
powiedziała, a on smutno wzruszył ramionami.
Wzięła go pod rękę.
- Chodź, zawiozę cię do szpitala. Porozmawiamy później,
kiedy już będziesz bezpieczny.
Kiedy sanitariusze pomagali panu Bickersowi wsiąść do
karetki, Cathy odciągnęła panią Bickers na bok.
- Przyjdź do mnie, póki on będzie w szpitalu. Postaram
się zorganizować ci jakąś pomoc. Myślę, że bardzo by się tu
przydał psychiatryczny opiekun społeczny. Spróbuję to
załatwić jutro rano, po rozmowie z lekarzem twego męża.
O drugiej w nocy, wyczerpana, wróciła do domu i rzuciła
się na łóżko. Po godzinie znów zadzwonił telefon. Wzywano
ją do starszego mężczyzny z bólami w klatce piersiowej.
Pojechała do niego, a potem natychmiast wróciła do łóżka,
po to tylko, żeby za dwie godziny zerwać się znowu, tym
razem do dziecka, które dostało biegunki.
Kiedy przyjechała do domu, Stephen i Delphine właśnie
jedli śniadanie. Dołączyła do nich zastanawiając się, jak
przetrzyma nadchodzący dzień.
- Wyglądasz na wykończoną.
- Dziękuję, Max, od razu mi lepiej. Uśmiechną} się i
usiadł naprzeciwko niej.
- Kawy?
- Dziękuję. - Podsunęła mu kubek i westchnęła ciężko.
- Miałaś złą noc? Słyszałem kilka razy twój samochód.
- Tak. Tom Bickers próbował skończyć ze sobą. Ręka
Maxa zamarła w trakcie nalewania kawy.
- Naprawdę chciał to zrobić?
- Myślisz, że kłamię? - spytała oschle. Pokręcił głową.
- Nie miałem pojęcia, że jest aż tak źle. No i co zrobiłaś?
- Najpierw namówiłam go, żeby wyszedł z sypialni i
przekonałam, że musi pojechać do szpitala na płukanie
żołądka i na konsultację psychiatryczną. Jest w okropnej
depresji. Szczerze mówiąc, ja też byłabym na jego miejscu.
Oni są w koszmarnych kłopotach.
- Długi?
- Można to tak nazwać. Szantażuje go jakiś okropny
lichwiarz, któremu jest winien dwadzieścia tysięcy.
Max zacisnął wargi i spojrzał na nią skruszony.
- Wygląda na to, że powinienem cię przeprosić.
Zachowałem się nieładnie. Nie myślałem, że sprawy zaszły
tak daleko. Jak myślisz, czy ona z nim zostanie?
Wzruszyła ramionami.
- Kto wie. Ostatniej nocy kłócili się ze sobą i on ją
uderzył, zanim zabarykadował się w sypialni.
- Czy nic się jej nie stało? - Max patrzył na Cathy z
niepokojem.
- Trudno powiedzieć. Na pewno nie wpłynie to dobrze na
ich wzajemne stosunki.
- Wyobrażam sobie! - Dopił kawę i wstał. - Zobaczymy
się później, mam jeszcze kilku pacjentów.
- Ja też.
Cathy wróciła do gabinetu i stwierdziła, że jako ostatnia
jest zapisana Elaine Bickers.
Siniec na jej twarzy przybrał wszystkie kolory tęczy, a
jedno oko było mocno opuchnięte. Uśmiechnęła się do niej i
wskazała krzesło.
- Proszę siadać. Co się dzieje?
- Zrobili mu płukanie żołądka, dali węgiel i położyli do
łóżka. Byłam tam rano. Jest mu bardzo przykro. Przepraszał
mnie i tak dalej... Ale to niczego nie zmienia, prawda?
- To zależy. Jeśli mówił szczerze... Załatwię mu
skierowanie do psychiatry i może coś z tego będzie. Ale
dopóki on sam nie zdecyduje się przestać, nic się nie zmieni.
Może tym razem ma już naprawdę dosyć.
Pani Bickers wzruszyła ramionami.
- Bóg jeden raczy wiedzieć. Ale jeśli on nie przestanie,
nie wiem, ile ja jeszcze potrafię wytrzymać.
Cathy przyjrzała się uważnie jej twarzy.
- Naprawdę mocno podbił to oko. Jak się pani czuje?
- Żyję. Przyszłam w innej sprawie. Chciałam zapytać o
pigułki. Słyszałam, że są takie, które bierze się następnego
dnia rano...
Cathy przytaknęła.
- Czy to jest skuteczne?
- Jeśli weźmie się je w ciągu trzech dni i nie było się już
w ciąży w trakcie stosunku, wtedy zwykle działają bardzo
dobrze.
- To w porządku.
- Dlaczego pani pyta?
- No bo wczoraj wieczorem... Kiedy mu powiedziałam, że
nasze małżeństwo rozpada się, on powiedział, że to dawno już
się stało... Ale potem... Nie mogłam go po prostu
powstrzymać. Nie chciał mnie słuchać. - Bezradnie wzruszyła
ramionami. - Nie mogę znieść myśli, że znowu mogłabym
zajść w ciążę. Nie w tej sytuacji. I bez tego mam dosyć
kłopotów. Chyba chciałabym się zabezpieczyć. Nie
zrobiłabym sobie skrobanki, ale nie jestem pewna, jak działa
ten środek.
- Jeśli dojdzie do zapłodnienia, nie dopuszcza do
implementacji. Ale jeśli obawia się pani, że to może
powtarzać się częściej, trzeba pomyśleć o stałych formach
antykoncepcji, takich jak pigułki antykoncepcyjne albo
wkładka domaciczna.
- Spirala?
- Tak. Zawsze jest na miejscu: nie musi się o tym myśleć i
bać się stosunku bez zabezpieczenia. Na przyszłość to może
być najlepsze.
- Nie wiem, czy mamy jeszcze jakąś przyszłość. Cathy
współczuła jej z całego serca. Co to za życie, w pułapce
lojalności i świętości małżeńskich ślubów, z mężczyzną, który
stacza się i ciągnie za sobą całą rodzinę. Sytuacja jest bez
wyjścia. Jeśli odejdzie od niego, a on się zabije, jak będzie
potem z tym żyła? Czują się jak w klatce, bez szans choćby na
to, że ktoś pomoże mu w przezwyciężeniu niszczącego
nałogu, bo i tak na wszystko jest już za późno.
Cathy przepisała pani Bickers kurację z pigułek PC4.
Pierwsze dwie miała przyjąć jak najszybciej, zaś następne po
dwunastu godzinach. Poinformowała ją też, że spiralę można
założyć wyłącznie podczas miesiączki i, jeśli się zdecyduje,
powinna do niej przyjść w odpowiednim czasie.
- Po tych pigułkach może pani poczuć się trochę
niedobrze - ostrzegła ją. - Jeśli okres spóźniałby się, trzeba
zrobić próbę ciążową, żeby uniknąć niepotrzebnego
zdenerwowania. Jestem jednak pewna, że wszystko będzie
dobrze.
Odprowadziła pacjentkę do drzwi. Poczuła ulgę, że
zrzuciła z ramion ten ciężar. Poszła do domu i natychmiast
położyła się do łóżka.
Obudził ją wracający ze szkoły, pełen wigoru Stephen. Z
trudem, prawie przez sen, powiedziała mu: Cześć, a on
natychmiast wybiegł znowu, mamrocząc coś o Maksie.
- Max, Max i Max - utyskiwała, przewracając się na
poduszce i wzdychając. Powinna powstrzymać syna od
narzucania się mu. Ale tak bardzo zależało Stephenowi na
tych spotkaniach...
Uznała, że Max jest dostatecznie dorosły i nieznośny, aby
obronić się przed sześciolatkiem, jeśli naprawdę będzie tego
chciał. Odwróciła się na bok i zasnęła. Kiedy po godzinie
otworzyła oczy, czułą się już znacznie lepiej.
Wzięła prysznic i poszła poszukać ich w ogrodzie, ale nie
znalazła. Obeszła dom i ruszyła w stronę frontowych drzwi.
Kiedy mijała kuchenne okno, wychylił się z niego Max.
- Chodź! - zawołał. - Drzwi są otwarte. Popchnęła ciężkie
dębowe drzwi i znalazła drogę do kuchni.
Stephen siedział przy stole ze szklanką jakiegoś mętnego
napoju i ogromną kromką czarnego chleba w ręce.
- Cześć, mamuś - zaszczebiotał.
- Cześć, kochanie. Jesteś pewien, że nie masz już dosyć?
- Zostaw chłopaka w spokoju - zachichotał Max. - Rośnie.
Chcesz szklankę lemoniady? Jest fantastyczna. Agnes sama ją
przygotowała.
Zawahała się. Stał tylko kilka kroków od niej, ubrany w
skąpe szorty, i pokazywał całemu światu swój opalony płaski
brzuch, porośnięty delikatnymi, złotymi loczkami, niknącymi
kusząco w nie zapiętych na górny guzik spodenkach. Jego
długie, szczupłe nogi też pokrywały miękkie, wijące się
włosy. Był boso. Z zakłopotaniem dostrzegła, że na dużych
palcach u nóg także ma kępki zarostu. Wziął szklankę zimnej
lemoniady i obracając dotykał nią swego brzucha. Cathy się
zaczerwieniła.
- O, jak błogo - westchnął, a potem wręczył jej szklankę. -
Spróbuj.
Wypiła łyk lodowatego napoju. Nie mogła opędzić się od
myśli o tym, w jaki sposób dotykał szklanką brzucha. Uniosła
brodę i w podobny sposób przytknęła zimne szkło do swojej
szyi. Westchnęła cicho.
- To miłe, prawda? - powiedział.
- Cudowne. - Spojrzała mu w oczy. - Tak dziś gorąco.
- Wyglądasz jak chłodny górski strumień. - W jego głosie
czuła pożądanie. Sięgnął po jej szklankę i, nie spuszczając z
niej wzroku, wypił zimny napój do dna.
- Mamusiu, powiedziałem Maxowi, że pójdziemy w
niedzielę popatrzeć, jak gra w krykieta - powiedział nagle
Stephen, rozładowując napięcie.
- Dobrze - odparła bezmyślnie i zaczęła otrzepywać go z
nie istniejących okruszków, aby pokryć czymś niezręczną
ciszę.
- Ricky też tam będzie. Jego tata także gra w zespole.
Powiedział, że potem dostaniemy herbatę i coś pysznego.
- Potrafisz myśleć tylko o swoim brzuchu - powiedziała
zrzędliwie, a Max się roześmiał.
- To dobrze. To zdrowy apetyt, prawda synku? - pogładził
chłopca po głowie.
Cathy odwróciła wzrok, zaskoczona zażyłością, którą
dostrzegła między nimi. Czy to rozsądne pozwolić
Stephenowi zbliżyć się tak do Maxa? Powinna chyba z nim o
tym porozmawiać i ostrzec, jak łatwo dzieci się przywiązują.
Stephen może poczuć się bardzo zraniony, gdy Maxowi
znudzi się już ta zabawa i dziecięcy idol rozpłynie się we
mgle.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Niedziela też była upalna. Słońce prażyło mocno i
niektórzy kibice schowali się w cieniu okalających pole
ogromnych dębów. Tam trawa była wyższa, a powietrze
wypełniała woń kwitnących kwiatów. Słychać było odbijanie
piłki i aplauz przyglądających się, kiedy któryś z graczy
zdobył punkty.
Cathy położyła się w słodko pachnącej koniczynie i
pozwoliła, aby wszystkie te dźwięki przepływały obok niej.
Co lulka minut podnosiła głowę i sprawdzała, gdzie znajduje
się Stephen i jego przyjaciel Ricky. Czasem to oni do niej
podbiegali, aby opowiedzieć, co dzieje się na boisku i jaki jest
aktualny wynik. Nie pojmowała zasad gry, więc zazwyczaj
kwitowała te rewelacje uśmiechem albo niezobowiązującą
uwagą: Ach, to świetnie!
Było bardzo spokojnie, dopóki do akcji nie wkroczył Max.
Nagle jej uwagę przykuła biała koszulka opinająca jego
muskularne ramiona, a potem niesłychana eksplozja energii,
kiedy uderzył piłkę i pobiegł do bazy, wyciągając swoje
długie nogi. Na jego twarzy malowało się zadowolenie. Sześć
punktów!
Sama nie wiedziała, kiedy zaczęła krzyczeć wraz z
innymi. Klęczała na trawie i klaskała jak szalona. Kiedy
skończył, z zapartym oddechem patrzyła, jak biegnie w jej
kierunku i rzuca się obok niej w chłodnym cieniu, uśmiecha i
oddycha z ulgą.
- Na miłość boską, ale tam jest gorąco. Strzeliłbym sobie
zimne piwko.
- A może być sok jabłkowy? - Uśmiechnęła się. - Chyba
jest jeszcze zimny.
- Ratujesz mi życie!
Wyciągnął rękę po karton. Ich palce spotkały się. Poczuła
nagle zapach potu z jego ciała i szybko odwróciła głowę.
- Powinieneś wziąć prysznic - powiedziała bez
zastanowienia.
Zachichotał.
- Przepraszam, okropnie pachnę? Zaczerwieniła się.
- O, Boże - jęknęła. - Nie to miałam na myśli. Po prostu
gdybym była na twoim miejscu, marzyłabym o zimnym
prysznicu.
- Wspólnym?
Ich oczy spotkały się. Zakłopotana odwróciła wzrok. Max
sięgnął ręką do jej włosów i wyjął z nich źdźbło trawy.
- Leżałaś - wyszeptał. Uśmiechnęła się przepraszająco.
- Starałam się śledzić grę, ale mówiąc szczerze nic z niej
nie rozumiem. Wystarczająco namęczyłam się, żeby
zrozumieć hokej.
- Gra w hokeja grozi śmiercią. Krykiet jest dużo bardziej
cywilizowany. - Wyciągnął się na chłodnej trawie i westchnął.
- Rozkosznie! Połóż się też - wymruczał. - Gra zaraz się
skończy i będziemy mogli pójść na kanapki z ogórkiem, a ty
porozmawiasz sobie z żoną wikarego.
- Och, czy naprawdę muszę? - jęknęła teatralnie, a on
roześmiał się.
- Nie, jeśli nie masz ochoty. Wiesz, że Carverowie są
tutaj. Sam wyszedł już ze szpitala i wygląda naprawdę dobrze.
- Jak poszła operacja?
- W porządku. - Przysunął się w jej stronę i podparł
głowę. - Co myślisz o moich wynikach w grze?
- Nie wiem. Czy mam cię rozczarować i powiedzieć, że
nie zauważyłam? - zakpiła. - Czy jeszcze bardziej rozdąć
twoją pychę mówiąc, że byłeś cudowny? A może podkopać
twoją pewność siebie, stwierdzeniem, że widziałam lepszych
graczy? Roześmiał się swobodnie.
- Zapomnij, że cię pytałem.
Przyglądał się jej wargom, a ona miała wielką ochotę je
oblizać. Tak jakby to przeczuł, sam prowokacyjnie zwilżył
usta językiem. Przekręcił się na brzuch i pochylił nad nią.
Wziął źdźbło trawy i połaskotał ją po szyi, a potem niżej, tam,
gdzie zaczynało się miękkie zagłębienie między piersiami.
Zaczęła szybciej oddychać.
- Przestań. Ludzie zobaczą.
- Co zobaczą?
- Ciebie. Jak prawie na mnie leżysz i wpatrujesz się we
mnie jak kot w myszkę.
Spojrzał na miękki zarys jej piersi wyłaniających się z
opalacza.
- Jesteś taka kobieca: miękka i wyzywająca zarazem.
Możesz doprowadzić mężczyznę do utraty zmysłów.
- Max, przestań - upominała go.
- Chcę ciebie - ciągnął dalej, głosem łamiącym się z
pożądania. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Nie mogę
spać, nie potrafię myśleć o niczym, tylko o twoim głosie i o
tym, jak się poruszasz. Boże, Catherine, jeszcze zacznę przez
ciebie pić.
Usiadła i rozejrzała się.
- Muszę znaleźć Stephena.
- Nie chowaj się nieustannie za dzieckiem - powiedział
spokojnym i poważnym tonem. - Jest coś między nami i pora,
abyś przestała udawać, że tego nie widzisz.
Zamyślona przyglądała mu się dłuższą chwilę.
- Widzę, Max, ale postanowiłam z tego zrezygnować. Nie
ma miejsca w moim życiu ani dla ciebie, ani dla innego
mężczyzny. Teraz moje życie należy do Stephena.
- A co z tobą?
- Ze mną? - westchnęła rozgoryczona. - Ja jestem
zadowolona z tego, co mam.
- Doprawdy? - Uniósł brwi. - Czy dlatego nie możesz
sypiać w nocy? Słyszę, jak o trzeciej nad ranem wstajesz,
idziesz do kuchni i przygotowujesz sobie coś do picia. Uwierz
mi, to nie pomoże ci zapomnieć.
Głośne oklaski i okrzyki widzów wdarły się między nich i
uratowały Cathy przed koniecznością udzielenia odpowiedzi.
- Wygląda na to, że skończyli.
Zerwała się na równe nogi, otrzepała spódnicę z trawy i
nachyliła, aby pozbierać swoje rzeczy. Obejrzała się i
przyłapała Maxa, jak wpatruje się w jej opięte cienką
spódniczką pośladki. Poczuła występujące na twarzy
rumieńce. Unikając jego spojrzenia szybko podniosła resztę
rzeczy i ruszyła w kierunku niewielkiego pawilonu.
Stephen podbiegł do niej i pytlował z wielkim
ożywieniem, jak to Barton na pewno wygra, a wszystko dzięki
Maxowi, i czy nie był on fantastyczny. Na koniec zapytał, czy
może pójść na herbatę z Rickym.
- Nie wolałbyś napić się herbaty ze mną? - spytała z
nadzieją w głosie, licząc że jego obecność stanie się tarczą
między nią a Maxem. Zastanawiał się dłuższą chwilę, w końcu
jednak wybrał towarzystwo Ricky'ego i na nieszczęście
opuścił ją.
Wiedziała, że Max podąża za nią krok w krok. Schroniła
się w damskiej toalecie. Bez skutku. Kiedy stamtąd wyszła,
zobaczyła go stojącego pod drzewem.
- Idziemy na herbatę z Carverami - powiedział
podchodząc do niej. Uśmiechnął się porozumiewawczo, objął
ją ramieniem i poprowadził w kierunku grupki ludzi.
Próbowała wytłumaczyć mu, że Sam, zważywszy na rodzaj
operacji, na pewno nie chce jej widzieć.
- Bzdury. - Puścił ją, ale było już za późno, żeby się
wycofać. Przedstawił jej żonę Sama, Megan i Fryów, młode
małżeństwo z kręcącym się niemowlakiem, któremu właśnie,
wyraźnie wbrew jego woli, zmieniano pieluszkę.
Sam zaczął przepraszać, że nie wstaje na jej powitanie.
- Niektóre ruchy sprawiają mi jeszcze kłopot - wyjaśnił z
nieśmiałym uśmiechem.
- Jestem śmiertelnie obrażona - odparła ze śmiechem i
usiadła na kolorowym pledzie, jak najdalej od Maxa.
W ten sposób znalazła się tuż koło Megan Carver.
- Zdaje się, że mogę wam pogratulować - powiedziała
cicho, korzystając z tego, że krzyk protestującego dziecka
zagłuszał ich rozmowę.
- Tak. Wybierałam się nawet do przychodni, ale ostatnio
byłam taka załatana. Pobyt Sama w szpitalu, i to wszystko...
- Mogę sobie wyobrazić. Zresztą nie ma pośpiechu,
dopóki nic cię nie niepokoi.
Megan cicho wytarła nos.
- Mówiąc szczerze, nie miałam czasu, żeby o tym myśleć
- wyznała. - Odkąd Sam wrócił od ciebie z tą diagnozą,
wszystkie siły i myśli poświęcałam jemu.
Spojrzały w jego kierunku. Odrzucił głowę do tyłu i śmiał
się z jakiejś opowieści Maxa.
- Wygląda całkiem nieźle. Jak zniósł to wszystko? -
zapytała Cathy.
- Dobrze. Był dziwnie cichy we wtorek, po wizycie u
doktora Harta, ale kiedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży,
oszalał z radości. Aż się popłakał. Pewno nie powinnam ci
tego mówić, ale tyle przeżyłam w ciągu ostatniego tygodnia,
że teraz czuję się jak balon, z którego uszło powietrze.
Cathy uśmiechnęła się do niej z sympatią.
- Wpadnij do mnie do poradni, jak będziesz miała czas. I
tak musisz przyjść na badania kontrolne. Wtedy będziesz
mogła wyrzucić wszystko z siebie w bardziej kameralnych
warunkach.
Megan posłała jej pełen wdzięczności uśmiech.
- Dziękuję, przyjdę.
Znów spojrzały w stronę mężczyzn. Dziecko, nareszcie w
nowej pieluszce, raczkowało w stronę Maxa. Postawił je sobie
na kolanach i podrzucał delikatnie, a ono zanosiło się od
śmiechu.
- Dobrze by było, gdyby Max się ożenił. Byłby takim
dobrym ojcem - powiedziała Megan, patrząc na nią znacząco.
- Słyszałam, że wynajmujesz u niego mieszkanie. Podoba ci
się dom?
- Piękny, sądząc z tego, co widziałam. Byłam tylko w
kuchni i w korytarzu.
- On jest okropnie bogaty, wiesz o tym? - Megan
spojrzała na nią z namysłem.
- Wiem. Zastanawiam się, dlaczego wszyscy mi to
mówią. Czy on ma jakąś okropną skazę, którą mogą
zrekompensować tylko pieniądze?
- Nie zamierzam wpychać cię w jego ramiona - zaczęła
usprawiedliwiać się Megan. - Ale on potrzebuje kogoś
ciepłego i czułego, a nie tej okropnej dziewczyny z pracy, z
którą spotykał się ostatnio. Jak ona ma na imię? Anthea?
- Andrea.
- No właśnie. Zaprosił ją parę tygodni temu do klubu
tenisowego. Od razu mi się nie spodobała. Ona przypomina
komputer. Zaraz zaprogramowałaby mu życie. Ty jesteś
znacznie lepsza. A on jest taki samotny.
- Przepraszam, ale chyba nie mogę w niczym pomóc. Nie
startuję w tej konkurencji.
Megan rzuciła Cathy badawcze spojrzenie.
- Przepraszam. Wydawało mi się... Właśnie w tym
momencie pojawił się Stephen.
- Mój syn - przedstawiła go Cathy.
- O, Boże! Nie wiedziałam, że jesteś zamężna.
Przepraszam...
- Nie szkodzi. Jestem wdową. Ale to niczego nie zmienia.
Megan była wyraźnie zakłopotana.
- To wszystko wina Maxa. Mówi o tobie w taki sposób...
- Myślisz, że to moja wina?
- Nie, myślę, że sam się tak urządził - roześmiała się.
Popatrzyły na Maxa. Stephen przysiadł obok, a on
przyjaznym gestem rozwichrzył mu włosy.
- Dobrze sobie razem radzą - powiedziała Megan, patrząc
z ukosa na Cathy.
- To prawda.
- Martwisz się tym?
- Jesteś bardzo spostrzegawcza.
- Nie bardzo, ale ciebie łatwo rozszyfrować.
- Max tego nie potrafi. Ciągle mówię mu, że mnie nie
interesuje, a on mimo to się nie poddaje.
- Może właśnie dlatego, że umie cię rozszyfrować i wie,
że jesteś zainteresowana...
- Nie jestem. Nie tym, co on mi ma do zaoferowania. ..
- Nie jestem pewna, czy Max sam wie, co chciałby ci
zaproponować - powiedziała Megan enigmatycznie. - Spróbuj,
a będziesz sama zdziwiona.
- Nie tak, jak Max - roześmiała się.
Musiał usłyszeć swoje imię, bo odwrócił głowę i poszukał
jej wzrokiem.
- Co z tą herbatą? - zapytał.
- Dobry pomysł. - Tony Fry wyciągnął się na kocu i
westchnął.
Żona szturchnęła go lekko.
- Wstawaj. Pomóż Maxowi przynieść herbatę. To zadanie
mężczyzn, zdobywać pożywienie.
Obaj podnieśli się z trudem i narzekając dobrodusznie
ruszyli w stronę pawilonu. Stephen pobiegł za nimi.
- Śliczny chłopiec - powiedziała Sue Fry. - Musisz być z
niego dumna.
- Jestem - przyznała Cathy.
- Dobrze sobie radzą z Maxem. Długo go znasz?
No i znowu to samo, pomyślała. Ciekawe, czy zaraz
usłyszy, że jest okropnie bogaty...
Kilka dni później Megan zjawiła się w przychodni.
Najpierw pielęgniarka wypytała ją o różne dane, zmierzyła i
zważyła, a potem Cathy poprosiła ją do gabinetu.
- No i jak tam?
Megan wzruszyła ramionami.
- Sam był na badaniach i nie wykazały one żadnych
przerzutów. Ten guz to był nasieniak, chociaż nie wiem, co to
oznacza.
- To taki typ raka. Jedne poddają się radioterapii, a inne
chemioterapii. Czyli wszystko w porządku?
- Chyba tak.
Wyglądała jednak na załamaną.
- To przypomina ci, że wszyscy jesteśmy śmiertelni -
powiedziała Cathy łagodnie.
- Często leżę w nocy i patrzę na Sama. Zastanawiam się,
ile nam jeszcze zostało czasu i co będzie, jeśli ja umrę
pierwsza. Czy to jest jakaś choroba?
- Nie. - Cathy pokręciła głową. - To zupełnie naturalne.
Pewno twój mąż robi to samo. Powinnaś z nim o tym
porozmawiać. Może on nie chce cię martwić, tak jak i ty jego,
ale wszystko jest łatwiejsze, kiedy ludzie są razem.
Megan badawczo na nią spojrzała.
- Zdaje się, że świetnie wiesz, o czym mówisz.
- Powiedzmy, że sama też przez to przeszłam.
- No tak, przecież straciłaś męża! Przepraszam,
zapomniałam. Czy on umarł na raka?
- Nie. Na stwardnienie rozsiane. Miał trzydzieści dwa
lata. Byłam w ciąży, kiedy dowiedziałam się, że zachorował.
- To straszne. Jak dawałaś sobie radę będąc w ciąży i
wiedząc, że twój mąż nie będzie żył dość długo, aby zobaczyć,
jak dorasta wasze dziecko?
- Mówiąc szczerze - Cathy zaśmiała się smutno - nie
miałam czasu, żeby o tym myśleć. Nie przywiązywałam zbyt
wielkiej wagi do tego, że jestem w ciąży, aż kiedyś poszłam
odwiedzić Michaela w szpitalu. Siedziałam na jego łóżku i
rozcierałam sobie plecy, bo mnie bolały. Wtedy przyszła
pielęgniarka i powiedziała, żebym poszła na porodówkę, jeśli
nie chcę urodzić tutaj. I rzeczywiście - zachichotała - Stephen
urodził się dwie godziny później.
- Michael musiał być tym niesłychanie przejęty. Tak
naprawdę, był zbyt chory, by okazać swemu synowi coś
więcej niż przelotne zainteresowanie. Poczuła przypływ
smutku, a jednocześnie złość na samą siebie, że mimo upływu
czasu jest to dla niej tak samo bolesne, jak wówczas.
- Tak, był zachwycony - skłamała i wróciła do rozmowy o
Megan i jej dziecku.
Pół godziny później skończyła udzielanie porad i
zgarnąwszy dokumentację pacjentów wyszła z gabinetu, nadal
czując rozdrażnienie. Weszła do rejestracji, w której zastała
jedynie Andreę. Po kilku chwilach wyczuła emanującą z niej
wrogość. Odwróciła się i tak bardzo zdumiała na widok
nienawiści wypisanej na jej twarzy, że aż się cofnęła.
- Dlaczego nie zostawisz go w spokoju? - powiedziała
Andrea z irytacją. - Dotąd myślałam, że mówienie o
seksualnie wygłodzonych wdowach jest bzdurą, ale teraz
widzę, że nie. Chcesz go, bo jest dobry w łóżku, ale on szybko
znudzi się tobą i twoim synem. Potrzebuje młodej kobiety i
kocha mnie, wiem to. Znajdź sobie kogoś innego, przy kim
będziesz lizać swoje rany, a Maxa zostaw mnie!
Cathy była oszołomiona tak nieoczekiwanym atakiem.
Czym sobie na to zasłużyła? Stawała na głowie, żeby
pozbyć się Maxa, a wszyscy w Barton - z wyjątkiem Andrei -
wbrew jej woli, próbowali ich ze sobą skojarzyć. A teraz ta
komputerowa jędza oskarża ją o to, że wykorzystuje go do
rozładowania seksualnych frustracji! Nagle ogarnęła ją
wściekłość.
Wyprostowała się i spojrzała Andrei w oczy.
- Jak śmiesz?! Z Maxem łączą mnie czysto zawodowe
stosunki i jeśli słyszałaś coś innego, są to po prostu czcze
wymysły. Tym niemniej mogłabyś zastanowić się - ciągnęła
jadowicie - dlaczego kochając cię tak bardzo, przez ostatnie
dwa tygodnie starał się wciągnąć do swego łóżka mnie!
I odwróciwszy się na pięcie wymaszerowała z godnością -
prosto na wchodzącego Maxa.
- O co chodziło? - spytał unosząc brwi.
- Ją zapytaj - warknęła Cathy i, zabrawszy torebkę oraz
żakiet z szatni, poszła do swego samochodu.
Pełna gniewu przyjechała do domu. Tu dowiedziała się, że
zachorowała matka Delphine i dziewczyna musi wracać do
Francji. Nie polepszyło to jej nastroju.
Resztę wieczoru spędziła przy telefonie, rezerwując bilet
na samolot i zamawiając taksówkę, która zawiozłaby Delphine
na lotnisko Heathrow. Zanim Max wrócił z przychodni,
zdążyła wpaść w rozpacz. Zostawiła mu na drzwiach
wiadomość, że musi z nim pilnie porozmawiać.
W chwili gdy układała Stephena do snu, usłyszała kroki
Maxa na żelaznych schodkach i pukanie do drzwi. Otworzyła
je z impetem. Wszedł do środka, rozglądając się za śladami
katastrofy.
- O co chodzi? Co się stało?
- Delphine... - zaczęła.
- Delphine? - Był zaskoczony, ale spokojny. - Myślałem,
że chodzi o Stephena. Co jej się stało?
- Nic. Jej matka zachorowała i musi wrócić do domu.
- To wszystko? Z twojej notatki wywnioskowałem, że
wydarzyło się coś strasznego.
- Przecież to jest straszne! - wybuchnęła Cathy. - Jak
mogę pracować, kiedy nie mam nikogo do opieki nad
Stephenem? Nie będę mogła pracować, a ty będziesz miał
rację, że ze mną są tylko kłopoty i wszystko spadnie na twoje
barki... A mnie tak bardzo zależało, żeby wszystko dobrze
szło... a na dodatek, ta podła suka nazwała mnie wygłodniałą
seksualnie wdową!
- Delphine? - zmarszczył brwi.
- Nie. Andrea! Nienawidzi mnie, choć nic jej nie
zrobiłam, i to twoja wina. A teraz ty jeszcze powiesz: A nie
mówiłem i będziesz miał świętą rację. Nie wytrzymam tego
już dłużej! - Opadła na kanapę, objęła głowę dłońmi i,
zgiąwszy się wpół, zalała się łzami.
Po sekundzie martwej ciszy kanapa ugięła się pod
ciężarem Maxa. Jego mocne, ciepłe ramiona objęły Cathy i
pocieszająco przytuliły do piersi.
- Och, kochanie - powiedział miękko - chyba
rzeczywiście masz kłopoty.
Tego było już za wiele. Znów pomyślała o tym, jak wielką
niesprawiedliwością jest, że od tak dawna musi radzić sobie
sama, i cały żal, jaki dusiła w sobie od lat, wypłakała w
koszulę Maxa.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Po paru minutach Cathy się uspokoiła. Z trudem
wyprostowała plecy i sięgnęła do kieszeni. Wyjęła dużą
śnieżnobiałą chustkę i energicznie wydmuchała w nią nos, a
potem otarła łzy z policzków.
- Przepraszam, nie wiem, co mi się stało - powiedziała
niepewnym głosem i niezgrabnie podniosła się z kanapy.
Podeszła do okna i krzyżując ramiona zastygła w bezruchu.
Czuła się upokorzona.
Max stanął za nią, położył duże, ciepłe dłonie na jej
ramionach, po czym delikatnie obrócił ją ku sobie.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Zaprzeczyła ruchem głowy. Cóż jeszcze było do
powiedzenia? Jasne, że nie daje sobie rady.
- Jadłaś coś?
- Nie, nie mogłam...
- Nonsens. Chodź do mnie. Agnes przygotowała coś dla
mnie. Z pewnością wystarczy dla nas obojga. Ona mnie
zawsze przekarmia.
- A co ze Stephenem?
- Zostawimy otwarte drzwi. - Skierował się ku wyjściu.
Cathy, kompletnie oszołomiona, podążyła za nim.
Penny powitała ich z ogromną radością. Życzliwy,
bezinteresowny entuzjazm psa polepszył jej samopoczucie.
Nie wszyscy w końcu jej nienawidzili!
- Stek? - rozległ się z głębi lodówki głos Maxa. Cathy
wzruszyła ramionami.
- Naprawdę, Max, nie jestem głodna.
Ale była, a kiedy błyskawicznie usmażył stek z cebulką i
wymieszał sałatkę, zaburczało jej w żołądku.
- Nadal nie chcesz jeść? - mrugnął porozumiewawczo.
Zaśmiała się rozbrojona.
- Dobra, wygrałeś, ale nie nakładaj mi dużo.
W rzeczywistości okazało się, że jest niewiarygodnie
głodna i szybko pochłonęła wszystko, co było na talerzu, a
nawet znalazła miejsce na kawałek ciasta z truskawkami.
Po zjedzeniu kolacji Max napełnił kieliszki winem i
przenieśli się na kanapę. Usiadł w rogu, na wpół zwrócony do
Cathy, i przyglądał się jej uważnie znad swego kieliszka.
- Dobrze, miejmy to już za sobą. Chodzi o coś więcej niż
Delphine, prawda? O Andreę?
- Nie... Ona uprzykrza mi życie, ale to nie o nią chodzi.
- Więc o kogo?
Obracała w dłoni kieliszek, przygryzając wargę.
- O Michaela - odpowiedziała w końcu. W bezbronnym
geście uniosła ramiona. - Rozmawiałam z Megan Carver,
kiedy przyszła na pierwszą wizytę kontrolną i przyłapałam się
na tym, że opowiadam jej, jak sama będąc w ciąży
dowiedziałam się, razem z Michaelem, o jego chorobie.
- Przeżywałaś wszystko na nowo? - zapytał łagodnie.
- W pewnym sensie. - Westchnęła. - Wiesz, to
przedziwne, co pozostaje w pamięci. Gdyby mnie ktoś zapytał
o nasze małżeństwo, odpowiedziałabym, że było dobre, ale
kiedy Megan powiedziała, że Michael musiał być bardzo
dumny ze Stephena, przypomniałam sobie jedynie jego
pytanie: A co ze mną? Od pierwszej chwili, kiedy wiadomo
było już, że jestem w ciąży, był zazdrosny o uwagę, jaką
poświęcałam Stephenowi. Megan powiedziała, że Sam na
wiadomość o dziecku zapłakał z radości. Michael powiedział,
że ostatnie czego nam trzeba to... nie mogę nawet powtórzyć
jego słów; to było straszne. Gdyby nie Joan, chybabym tego
nie wytrzymała, a przecież zanim wykryto u niego SM, był tak
szczęśliwy, życzliwy i pogodny.
Przerwała i z zadumą wpatrywała się w wino. Po chwili
pokręciła głową.
- Nienawidził swojej choroby - powiedziała cicho.
- Czasami był dla mnie okropny, a potem przepraszał.
Zapomniałam już, jakie to było trudne.
- Tak więc twój idol spadł z piedestału.
- O, nie. Nigdy nie idealizowałam Michaela, ale chyba
zbyt wiele usprawiedliwiałam jego chorobą, gdy w istocie nie
dawało się to niczym usprawiedliwić. Nie, dziś właśnie
pomyślałam, że jestem na niego wściekła, że zostawił mnie
samą i sama muszę sobie radzić ze wszystkim. To były
ostatnie słowa, jakie skierował do mnie na chwilę przed
śmiercią. Radź sobie, powiedział. Miał trudności z
mówieniem i wszyscy przekonywali mnie, że chciał mi dodać
otuchy mówiąc, że poradzę sobie, ale dla mnie zabrzmiało to
jak rozkaz.
- I starałaś się go wypełniać.
- Tak. - Uśmiechnęła się smutno. - Wydawało mi się
nawet, że potrafię, ale nie miałam racji, prawda?
- Catherine, świetnie sobie radzisz.
- Nieprawda! - rzuciła ostro. - Spójrz tylko na moją
sytuację... Jak mogę pracować, nie mając Delphine? Bóg
jeden wie, kogo znajdę na jej miejsce, a jeśli nawet znajdę
kogoś na dzień, to co z nocami, kiedy będę miała dyżur? A co
z weekendami... w dodatku niedługo zaczną się wakacje. Co
będzie wtedy?
- dokończyła.
- To żaden problem - odparł Max. - Agnes może odbierać
Stephena ze szkoły, a noce też nie stanowią problemu.
Możemy po prostu zostawiać otwarte drzwi.
- A wakacje?
- Do tego czasu znajdziesz już kogoś. Poproszę Agnes,
żeby się rozejrzała. Może nawet wie już o kimś. Catherine,
uspokój się, wszystko będzie w porządku.
- Ale nie jest! Nie jest w porządku! Powinnam zrobić to
sama, nie prosząc nikogo o pomoc.
- Nie przypominam sobie, żebyś prosiła. A poza tym
człowiek nie jest samotną wyspą. Od czasu do czasu każdy
potrzebuje wsparcia.
Spojrzała mu w oczy ze szczerym niedowierzaniem.
- Ale dlaczego ty? Po wszystkim, co mi powiedziałeś,
dlaczego to cię obchodzi?
- A dlaczego nie? To miły dzieciak. Lubię go. W końcu,
prędzej czy później, musiało do tego dojść.
- Ale nie powinno! Dlaczego to robisz? Twierdziłeś, że
będziesz musiał za mnie pracować i właśnie to robisz, bo nie
udało mi się zorganizować opieki nad dzieckiem. Nie jestem
w porządku wobec ciebie, Max, i gdybyś był szczery,
powiedziałbyś mi, że nie powinnam podejmować się tej pracy.
- Spojrzała na niego z niepokojem. - Czekam po prostu, aż
powiesz: A nie mówiłem.
Zachichotał.
- Daj mi trochę czasu. Pożyjemy, zobaczymy... Czy jeśli
teraz podam ci wino, to wypijesz je, czy też wylejesz na mnie?
- zapytał z uśmiechem, który rozwiał jej obawy.
Wyciągnęła dłoń po kieliszek.
- Byłam przekonana, że będziesz wściekły - przyznała się.
- Dlatego tak się broniłam. Przepraszam.
- To ja przepraszam. Miałaś wszelkie podstawy sądzić, że
będę cholernie trudny we współżyciu. Jesteś bardzo dobra w
pracy i robisz więcej, niż do ciebie należy. Sarah mówiła mi,
jaka jesteś świetna i jak bardzo pacjenci cię cenią, a Sam
Carver uważa cię za największy wynalazek od czasu
penicyliny. Krótko mówiąc, jesteś wielkim dobrodziejstwem
dla naszego zespołu i nie możemy sobie pozwolić na twoje
odejście. Dlatego jestem gotów ci pomóc. - Oparł się
wygodnie o kanapę i podniósł kieliszek. - Twoje zdrowie,
doktor Harris, nadzwyczajny lekarzu, superkobieto lat
dziewięćdziesiątych.
- Dziękuję - wymamrotała, lekko zarumieniona. Ten
komplement sprawił jej dużą przyjemność. - Cieszę się, że
jesteś zadowolony z mojej pracy, ale to nie zmienia faktu, że
zawiodłam jako matka.
Zmarszczył brwi.
- Jak to zawiodłaś?
- Cóż - wzruszyła ramionami - gdybym nie pracowała...
- Chwileczkę. To, że musisz pracować, nie oznacza, że
nie jesteś dobrą matką.
- Proszę, proszę, śpiewasz zupełnie inaczej - zdobyła się
na ironię. - Sądziłam, że nie pochwalasz pracujących matek?
- Nie - sprostował. ~ Nie popieram kobiet, które pracują
tylko dlatego, żeby pracować, albo mają dzieci, nie mając
zamiaru zajmować się nimi. Kiedy zdecydowaliście się z
Michaelem na dzieci, prawdopodobnie zgodziłaś się
zrezygnować z pracy, przynajmniej dopóki będą małe?
Pokręciła głową.
- Niczego nie uzgadnialiśmy... nie myśleliśmy o tym.
Stephen to przypadek. Brałam pigułkę i miałam mdłości.
Zaraz potem dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Jeśli chodzi
o zrezygnowanie z pracy, to nie wiem, ale przypuszczam, że
chciałabym pracować choćby na pół lub ćwierć etatu.
- Naprawdę? - Uniósł brew.
- Naprawdę. Nie rób ze mnie kogoś, kim nie jestem, Max.
Lubię moją pracę i jest dla mnie ważna. Potrzebuję jej jak
ryba wody. Wiem o tym.
- Nie ma nic złego w zadowoleniu z pracy. To, że musisz
pracować nie oznacza, że nie możesz czerpać z niej
przyjemności.
- Ale czuję się z tego powodu winna. To znaczy, i tak nie
mam wyboru, ale wiem, że gdybym cały czas miała siedzieć w
domu, drapować firanki i poprawiać poduszki, tobym
zwariowała! I ciekawa jestem, czy tak bardzo starałabym się
być jak najwięcej razem ze Stephenem, gdyby nie cieszyła
mnie praca. On jednak potrzebuje pełnej i ciągłej opieki, a
pracując nie mogę mu jej zapewnić.
- Bzdura. Kto opiekował się nim w Bristolu?
- Kiedy nie był w szkole ani na innych zorganizowanych
zajęciach, Joan.
I ty. Zawsze troszcząca się, upewniająca, że wszystko w
jego świecie jest w porządku. Catherine, Stephen jest
szczęśliwy, dobrze przystosowany, idealnie zadbany, i taki
będzie nadal. Poradzi sobie ze zmianą opiekunek, o ile
będziesz z nim wtedy, kiedy będziesz mogła.
- A kiedy nie będę mogła?
- Wtedy ja z nim będę, przynajmniej do czasu, aż
zaangażujesz kogoś na stałe.
- Max, nie mogę cię o to prosić. Nie masz pojęcia, jakim
obowiązkiem jest małe dziecko! Co będzie, jeśli zechcesz
pograć w krykieta, tenisa albo po prostu wyjść?
- Stephen pójdzie ze mną i popatrzy. Poza tym chodzi
tylko o dwie noce w tygodniu i co trzeci weekend. To chyba
nie jest katorga?
- Nie, dla mnie nie, bo to jest mój syn, ale nie wiem, jak
ty to przeżyjesz. Pamiętaj, że znasz go tylko od dobrej strony.
Co zrobisz, kiedy wpadnie w złość i nie da się do czegoś
przekonać?
Max się roześmiał.
- Jestem pewny, że bez trudu potrafię uporać się z małym
chłopcem.
- Ach, tak? - Cathy uniosła brew. - Zobaczymy. I tak nie
potrwa to długo. Muszę znaleźć kogoś szybko, bo za dwa
tygodnie zaczynają się wakacje.
- W porządku. Zapytam o to Agnes jutro rano -
powiedział lekko. - A więc to już załatwione. A teraz powiedz
mi, co to za sprawa z Andreą?
- O, Boże, jeszcze i to.
- Przecież napadłaś na nią, nieprawda?
- Ja?! To dobre! Nienawidzi mnie, i to przez ciebie.
- Co takiego? - W jego głosie dźwięczało narastające
niedowierzanie. - A co ja mam z tym wspólnego?
Cathy wsunęła się głębiej na kanapę i podkuliła stopy.
- Ona wydaje się sądzić, że jesteś w niej zakochany.
- Brednie. Nigdy nie dałem jej najmniejszych dowodów
mojego zainteresowania, tym bardziej zaś zakochania.
- Spałeś z nią?
Spuścił głowę z zażenowaniem,
- Oczywiście, że nie.
- Chcesz powiedzieć, że nie sypiasz...?
- Do cholery, nie, nie to chciałem powiedzieć!
- Powiedziała, że jesteś dobry w łóżku. Zarumienił się
pod jej badawczym wzrokiem.
- Ma wybujałą wyobraźnię. Mogę cię zapewnić, że nie
kochałem się z nią. Pocałowałem ją jeden raz. To był błąd.
Okazała trochę... entuzjazmu.
- Ludzie są omylni. - Cathy starała się powstrzymać
śmiech.
- Taak, no cóż... - Był wyraźnie zakłopotany. - Nigdy
więcej. Tak czy owak, co to ma wspólnego z tobą?
- To - westchnęła ciężko - że podobnie jak wszyscy w
tym mieście uważa, że mamy ze sobą upojny romans.
- Chciałbym mieć to szczęście. Zaczerwieniła się.
- Max, proszę cię. To naprawdę staje się trudne i
kłopotliwe. Wszyscy rzucają dwuznaczne uwagi o moim
mieszkaniu albo robią aluzje do twojej samotności... a jeśli
jeszcze raz usłyszę o tym, jaki to jesteś nieprzyzwoicie bogaty,
to zwymiotuję.
Max spochmurniał.
- Nie miałem pojęcia, że tyle się o mnie mówi... i nie
jestem aż tak ohydnie bogaty!
- Och, nie. Oczywiście, że nie. Do jakiej szkoły
chodziłeś? Eton? Harrow?
Chrząknął.
- Winchester. Pokiwała głową.
- Powiedz mi, Max, czy twoja matka kiedykolwiek
pracowała?
- Matka? - Robił wrażenie lekko zszokowanego. - Dobry
Boże, nie. To znaczy pracowała w stowarzyszeniach
dobroczynnych i...
- W stowarzyszeniach dobroczynnych? Masz na myśli
organizowanie balu na cele charytatywne raz w roku, dla
uspokojenia sumienia?
- Coś w tym rodzaju. - Zachichotał. - Wkrótce przyjedzie
tu na weekend... Chciałbym, żebyś ją poznała.
- Nie mogę się doczekać - powiedziała Cathy sucho.
- O co chodzi? - Roześmiał się znowu. - Boisz się, że cię
zje?
Cathy nie wątpiła w to, ale nie widziała sensu w
roztrząsaniu tematu. W odpowiednim czasie spróbuje
wykręcić się od tego. Teraz miała inne, ważniejsze problemy,
jak na przykład sposób, w jaki Max patrzył na nią znad
krawędzi kieliszka...
Wstała i odstawiła nie dopite wino na stół.
- Muszę iść. Dziękuję za kolację i pomoc w kłopotach.
Podniósł się również i z powagą popatrzył jej w oczy.
- Zostań ze mną.
Zabrzmiało to jednoznacznie. Na sekundę jej serce
przestało bić i zatrzymał się oddech. Ogarnęła ją pokusa.
Zaraz jednak wrócił rozsądek. Cofnęła się, kręcąc głową.
- Nie. Max, nie, proszę...
Przykuł ją spojrzeniem, uwięził w pułapce swych
szafirowych oczu. Miała wrażenie, że ten wzrok dociera do jej
wnętrza. Gdyby ją dotknął, byłaby zgubiona, lecz on
uśmiechnął się cierpko i zamknął oczy, uwalniając ją z
niewidzialnych więzów.
- Idź więc, jeśli musisz.
Odwróciła się bez słowa i wyszła. Wbiegła po schodach,
zamknęła za sobą drzwi i z ulgą oparła się o nie. Drżały jej
kolana, serce waliło, a nieznana namiętność rozlewała się
powoli w jej wnętrzu, wyraźnie przypominając o swoim
istnieniu.
I tylko patrzył na nią! Bóg wie, co by się stało, gdyby jej
dotknął, pomyślała wstrząśnięta i bezwiednie jęknęła z
pragnienia. Igrał z nią. Bardzo łatwo mógł skłonić ją do
zostania; wystarczyłoby jedno dotknięcie.
A co potem?
- Niech cię diabli wezmą, Maksie Armstrongu -
wyszeptała. - Za to, żeś sprawił, iż chcę tego, czego mieć nie
mogę...
Następnego dnia, podczas wizyt domowych, odwiedziła
Toma Bickersa, który wrócił do domu z oddziału
psychiatrycznego na parodniową przepustkę. Był znacznie
spokojniejszy, ale nadal w jawnej depresji.
- Elaine ma zamiar przejąć kontrolę nad naszymi
pieniędzmi. Rozumiem, że to konieczne - powiedział ciężko i
było jasne, że mocno to przeżywa.
Nie było jednak wyboru. Oznaczało to krok we
właściwym kierunku, o ile ich małżeństwo przetrzyma taką
zamianę ról. Cathy wątpiła w to, ale obiecała im obojgu
poparcie i pomoc, gdy tylko będą jej potrzebowali.
Wychodząc od nich, przypomniała odprowadzającej ją
Elaine, aby przyszła na założenie spirali, kiedy zacznie się jej
okres. Elaine skinęła głową.
- Nie wyobrażam sobie, żebym pozwoliła mu się dotknąć
- wyznała. - Przyjdę jednak po wkładkę, bo nigdy nie
wiadomo, co może się stać.
Jakie to smutne, pomyślała Cathy, uruchamiając silnik, że
mimo takich uczuć Elaine uważa, że jej obowiązkiem jest
zostać z mężem.
Po powrocie do przychodni zastała w swoim gabinecie
Maxa.
- Chodź ze mną do baru coś przegryźć - zaproponował.
- Nie, muszę zadzwonić do paru agencji, żeby znaleźć
kogoś...
- Teraz jednak odwieś słuchawkę, bo Agnes być może już
kogoś ci znalazła. Córkę jej przyjaciółki, która ma małe
dziecko. Jest niezamężna, ale zdaniem Agnes, która nieźle zna
się na ludziach, to bardzo miła dziewczyna. Jest ponoć moją
pacjentką, ale jakoś nie przypominam jej sobie. Na razie
pracuje w barze, ale musi zrezygnować z tej pracy, bo jej
matka, która opiekuje się dzieckiem, uważa to za zbyt
męczące zajęcie.
W gabinecie było gorąco i parno. Bluzka Cathy przylepiła
się do jej pleców, ona sama zaś umierała z pragnienia, a
ponadto ta dziewczyna mogła się nadawać...
Po krótkim spacerze do baru znaleźli stolik w cieniu
wierzby. Pulchna, ładna dziewczyna, mniej więcej
dwudziestoletnia, podeszła do nich, by przyjąć zamówienie i
uśmiechnęła się.
- Dzień dobry, doktorze Armstrong - powiedziała wesoło.
Zmarszczył brwi.
- Jesteś Judy, prawda?
- Tak. Że też pan pamięta.
- Jak dziecko? Dziewczynka, mam rację?
- Och, jest cudowna. Kochane maleństwo. Wyciągnął się
na krześle i uśmiechnął.
- Musi dobrze się chować. Nie widziałem cię od wieków.
- O, tak, zdrowa jak rydz. Oczywiście czasami ogląda ją
pielęgniarka w przychodni, ale pana doktora chyba nie
potrzebujemy!
Roześmieli się i Judy zwróciła się do Cathy.
- Pani jest pewnie doktor Harris. Jak się tu pani mieszka?
- Czy wszyscy mnie tu znają? - Zdziwiona Cathy
zamrugała powiekami.
- To małe miasto, doktor Harris. Wszyscy tu się znają. A
jeszcze państwo jesteście razem... - Zawiesiła głos,
zakłopotana. Max, tłumiąc śmiech, zmienił temat.
- Poproszę o sałatkę z krabów, Judy, i niskoprocentowe
piwo, najlepiej lagera. A na co ty masz ochotę, Catherine?
- Och... to samo, proszę.
Po odejściu Judy Cathy spojrzała groźnie na Maxa. -
Widzisz? Wszędzie to samo. Gdzie tylko się ruszę, zaraz
słyszę komentarze na nasz temat!
- Nie przyszło ci do głowy, że ona po prostu dodała dwa
do dwóch i uznała cię za moją koleżankę z pracy? -
Uśmiechnął się do niej leniwie.
- Nie bądź śmieszny! Dlaczego była zakłopotana?
- Być może jest nieśmiała. - Wzruszył ramionami. - A
zakładając, że ma rację? Czy to ma jakieś znaczenie? Czy tak
ci psuję opinię?
- Tak. Szczerze mówiąc, tak. Moja opinia zawodowa jest
ściśle związana z tym, co ludzie myślą o moim życiu
prywatnym i towarzyskim; i jeśli myślą, że mam moralność
ulicznej kotki...
- Auu! Nie jestem pewny, czy chciałbym mieć opinię
wiejskiego kocura!
- Zapewne na nią zasługujesz - odparła.
- Ha! Mówisz, że ludzie wyciągają błędne wnioski, a ty?
Powinnaś wiedzieć, że w życiu prywatnym zachowuję
najwyższą ostrożność! A poza tym, nie mają mi tego za złe.
Chyba uważają to za dość romantyczne.
- Słabo cię znają! - parsknęła.
- To obraza. Jestem bardzo romantyczny. Kim była
ostatnia osoba, która powiedziała ci, że twoja skóra jest jak
płatek róży?
- Idiota - skarciła go, a potem roześmiała się wbrew
własnej woli.
- Tak lepiej. A więc, co myślisz o Judy? Nadaje się?
- To ona? Na pierwszy rzut oka bardzo miła. Może nieco
plotkarska.
- Nie sądzę. Uważam, że jest po prostu bardzo otwarta i
naturalna. Poza tym, jak mi to wciąż przypominasz, nie mamy
nic do ukrycia.
- Na razie - powiedziała impulsywnie i ugryzła się w
język.
Max podniósł głowę i spojrzał badawczo w jej oczy, a
jego twarz powoli rozjaśnił uśmiech.
- No, no - powiedział miękko. - Postęp...
Ta rozmowa jeszcze bardziej uświadomiła jej, że jest
wciągana w pułapkę. Gdy tylko podnosiła oczy, napotykała
jego przenikliwe spojrzenie, jakby czytał w jej myślach. A
kiedy odwracała wzrok, by po chwili, nie mogąc się
powstrzymać, spojrzeć ponownie, dostrzegała w jego oczach
radosne błyski.
Stephen dobrze przyjął wiadomość, że będzie odbierany
ze szkoły przez Agnes i cieszył się perspektywą spędzenia
weekendu pod opieką Maxa.
Cathy była tym znacznie mniej zachwycona. Stale myślała
o tym, że drzwi dzielące ich mieszkania, symboliczny
zwodzony most, będą otwarte przez całą noc. Świadomość
tego faktu bardzo ją niepokoiła.
Max miał w piątek nocny dyżur, a w sobotę rano
przyjmował w gabinecie, więc Cathy mogła spędzić trochę
czasu na zabawie ze Stephenem w ogrodzie. Kiedy wrócił z
pracy w południe, wręczył jej telefon komórkowy.
- Jesteś tego pewny? - spytała niespokojnie po raz setny.
Wzniósł oczy do nieba i westchnął.
- Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze.
Zabrała Stephena na lunch i ledwo skończyli jeść, gdy
zadzwonił telefon.
Znalazła Maxa w ogrodzie; ubrany jedynie w szorty
wyciągnął się na leżaku i ze swobodą prezentował swe
wspaniałe ciało. Podniósł głowę i spojrzał na nią, osłaniając
dłonią oczy przed słońcem.
- Wezwanie?
- Przepraszam, ale...
- W porządku. Idź, damy sobie radę, synku, no nie?
Stephen z zapałem potwierdził.
- Czy moglibyśmy zagrać w krykieta? - zapytał.
- Stephen nie może być długo na słońcu, ma jasną skórę.
Jeśli ma wyjść na dłużej, trzeba mu dać kapelusz. Aha,
położyłam na jego łóżku zapasowe ubranie, gdyby było
potrzebne i...
- Czy mogłabyś odprężyć się i spokojnie pójść do
pacjenta? Damy sobie radę.
Przez ułamek sekundy wahała się. Po chwili szybko
ucałowała syna, pobiegła do samochodu i odjechała.
Została wezwana przez kobietę, która obawiała się, że
bóle w klatce piersiowej u jej męża mogą oznaczać zawał. Po
zbadaniu go była prawie pewna, że to niestrawność, ale
ponieważ miał dopiero czterdzieści lat, zadzwoniła do
szpitala, żeby przyjęto go na badania kontrolne. Poczekała na
przyjazd ambulansu. Jechała już do domu, kiedy zadzwonił
telefon.
Tym razem jej pacjentką była dziewczynka z atakiem
astmy. Po podaniu jej ventolinu poradziła matce, by trzymała
dziecko w domu i zamknęła okna.
- Dziś jest bardzo dużo pyłków w powietrzu, a to zwykle
nie pomaga - wyjaśniła.
Prawie dojeżdżała do domu, kiedy telefon zadzwonił
znowu. Ktoś, kogo od dwóch tygodni bolało gardło, uznał w
końcu, że ma zapalenie migdałków i żądał natychmiastowego
leczenia. Przekonując siebie, że mogło być gorzej - mógłby
być środek nocy! - wypisała receptę, wygłosiła cierpką uwagę
o normalnych godzinach przyjęć i pojechała do domu.
W ogrodzie nie znalazła nikogo. Na drzwiach mieszkania
wisiała kartka z informacją: Poszliśmy na ryby. Skorzystała
więc z wolnego czasu i przygotowała rzeczy do prania.
Jeszcze raz pojechała na wezwanie, tym razem do starszej
kobiety, która upadła w ogrodzie. Zdążyła wrócić od
pacjentki, a ich nadal nie było.
W końcu, o szóstej, kiedy już prawie chciała dzwonić na
policję, usłyszała zbliżające się głosy. Podeszła do drzwi i
zobaczyła Maxa ze Stephenem, idących przez trawnik z mokrą
i zabłoconą Penny przy nogach. Byli pochłonięci rozmową.
- ... a te z kolcami nazywają się cierniki.
- Dobrze. Teraz będziesz już wiedział?
- Chyba tak. - Stephen pokiwał głową. - Ale mamusia nie
będzie wiedziała. Ona nie lubi łowienia ryb ani mokrych
psów... Ale nie musi przecież, prawda? Ona jest dziewczyną.
Max dostrzegł ją i uchwyciwszy jej spojrzenie mrugnął
porozumiewawczo. Starała się ukryć radosne bicie serca.
Uśmiechnęła się swobodnie.
- Przynieśliście kolację? - spytała.
Stephen i Max wymienili wymowne spojrzenia.
- Cierników i piskorzy nie je się, mamusiu - wyjaśnił
Stephen - ale złowiliśmy ich mnóstwo, no nie, Max?
- Złowiliśmy.
- Gdzie one są?
- Trzeba było wypuścić je z powrotem do wody -
wyjaśnił, litując się nad jej ignorancją. - Inaczej byłoby nie w
porządku, przecież to tylko zabawa. Co jest na kolację?
- Nic, dopóki się nie umyjesz i nie przygotujesz do spania.
Podziękuj Maxowi, proszę.
Chłopiec podziękował ze szczerym zapałem. Max
uśmiechnął się ciepło.
- To była przyjemność. Może będziemy mogli zrobić coś
innego jutro, jeśli mama się zgodzi.
- Bomba!
- Zobaczymy - powiedziała szybko, zanim Stephen zdążył
doprowadzić do przeobrażenia lekko rzuconej propozycji w
poważne zobowiązanie. Zaprowadziła go do domu.
Wieczór minął zadziwiająco spokojnie, więc kiedy przed
samą dziesiątą zadzwonił telefon, prawie się przestraszyła.
Natychmiast też rozległo się pukanie do drzwi łączących ich
mieszkania, a gdy je otworzyła, zobaczyła Maxa w dżinsach i
podkoszulku.
- Kolejne wezwanie? - spytał cicho.
- Tak. Muszę wyjść.
- W porządku. Czy Stephen śpi?
- Jak kamień. Chyba go dziś wykończyłeś. Roześmiał się.
- Zaspokajanie pragnień jest naszym celem. Będę go
pilnował. I nie martw się o drzwi. Zostaw je po prostu otwarte;
wchodź i wychodź, kiedy potrzebujesz.
- Dzięki. Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna, Max.
- Nie ma za co, bawi mnie to. Nie tak znów często mogę
być wujkiem.
Wróciła o jedenastej do cichego domu. W kuchni i na
podeście schodów paliło się przyćmione światło, ale Max nie
pojawił się, a Stephen spał oddychając miarowo.
Wzięła prysznic i właśnie szykowała się do łóżka, kiedy
zadzwonił telefon.
Ta wizyta trwała dłużej. Starszy pacjent z zapaleniem płuc
odmawiał zgody na przewiezienie do szpitala. Dopiero
nasilające się trudności z oddychaniem przestraszyły go do
tego stopnia, że zaniechał oporu.
Dotarła do domu prawie o pierwszej i szybko poszła do
swego pokoju, gotowa natychmiast zasnąć. Trzeba sprawdzić,
co ze Stephenem, pomyślała sennie. Cicho, na palcach
wsunęła się do ciemnego wnętrza. Nasłuchiwała oddechu
dziecka, lecz w pokoju panowała nienaturalna cisza.
- Stephen?
Zbliżyła się do łóżka i serce podeszło jej do gardła.
Próbowała wmówić sobie, że zwariowała, że Stephen po
prostu schował się pod kołdrą. Nigdzie go jednak nie było.
- To dziwne - wymamrotała. Sprawdziła w swojej
sypialni, zajrzała do pustego pokoju, potem do salonu,
łazienki, a nawet do kuchni. Ani śladu dziecka.
Musi być u Maxa, powiedziała sobie i szybko pokonawszy
schody znalazła na końcu domu pokój z otwartymi drzwiami.
W dochodzącym z podestu świetle zobaczyła Maxa
leżącego na plecach w ogromnym łóżku, chyba dla czterech
osób - samego. Jakby wyczuwając jej obecność, otworzył
oczy.
- Catherine?
- Max, nie mogę znaleźć Stephena. Zniknął.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Max odrzucił przykrycie i zsunął nogi z łóżka. Jedną ręką
sięgnął po dżinsy, a drugą zapalił światło.
- Gdzie go szukałaś?
- Wszędzie. W sypialniach, salonie, kuchni, łazience...
Zakłopotana odwróciła wzrok, gdy wstał i naciągał dżinsy
na nagie biodra; zamek zasuwał już w drodze do drzwi.
- Sprawdziłaś wszystko dokładnie?
- Tak. Myślałam, że jest u ciebie.
- Nie. Nic nie słyszałem. Sprawdźmy razem jeszcze raz.
Mogłaś czegoś nie zauważyć.
Wiedziała, że niczego nie przeoczyła. Mieszkanie było
puste.
- Lepiej zadzwońmy na policję - zasugerowała ze
ściśniętym gardłem.
- Chodź, sprawdzimy najpierw w domu - zaproponował.
Obrócił się na pięcie i zbiegł szybko po schodach do
kuchni. Nagle zahamował i Cathy wpadła na jego plecy.
Obrócił się do niej z ulgą wypisaną na twarzy.
- Jest tutaj, z Penny. Śpią - powiedział miękko.
Zaglądając mu przez ramię, dojrzała przytulonego
do psa Stephena, zwiniętego na starej sofie w rogu kuchni.
Penny otworzyła oczy i zamachała ogonem na powitanie.
Delikatnie, żeby go nie zbudzić, Max zdjął Penny na
podłogę, a potem wziął dziecko w ramiona. Chłopiec przytulił
się do jego piersi. Cathy o mało się nie rozpłakała. Westchnęła
z ulgą.
- Jak ja się martwiłam! - wyszeptała.
- Ty się martwiłaś? - parsknął cicho Max. - To ja miałem
się nim opiekować.
Zaniósł Stephena do sypialni i ostrożnie ułożył w łóżku.
Potem zamknęli drzwi jego pokoju i wyszli na podest.
- Czujesz się dobrze? - Max przyglądał się jej uważnie.
- Teraz już tak. - Uśmiechnęła się słabo. - Przepraszam,
że cię obudziłam. Wiedząc jak Stephen przepada za Penny
powinnam była pomyśleć o kuchni.
- Drobiazg. Po prostu cieszę się, żeśmy go znaleźli.
- Ja też. Och, Max, ja naprawdę myślałam...
- Wiem. Czy chcesz się czegoś napić? Brandy czy coś
innego?
- Nie, nadal mam jeszcze dyżur, a poza tym jest późno.
Lepiej wróć już do łóżka.
Spojrzał na nią. W kobaltowej głębi jego oczu zobaczyła
płonące pożądanie. Wpatrując się w niego, poczuła
przyspieszone bicie serca i pulsowanie krwi w żyłach.
Wyciągnął do niej rękę, ale nie zrobił ani kroku.
Wstrzymując oddech, uniosła dłoń i sięgnęła do jego ręki.
Nie dotknęła jej jednak, a on nadal czekał bez ruchu, jedynie o
parę centymetrów od niej.
Usta miała suche i wydawało się, że traci oddech. Wahała
się przez całe wieki, a potem, nadal więziona jego
spojrzeniem, dotknęła jego dłoni.
Ich palce splotły się. Bez słowa zaprowadził ją do swojej
sypialni i przyciągnął do siebie. Zsunął z jej głowy opaskę i
przeczesawszy palcami włosy rozrzucił je na ramionach.
- Tak jest lepiej - wyszeptał i zaraz jego ręce znalazły się
z przodu jej bluzki, zatrzymując przy górnym guziczku.
Co ja robię, pytała siebie oszołomiona, czując słodką
torturę jego palców odpinających kolejne guziki. Kiedy
skończył, chciał zsunąć bluzkę z jej ramion, lecz Cathy
nerwowo naciągnęła ją znowu do przodu. Może jej nie
zechce? Może, gdy ją zobaczy, zmieni zdanie? A jej bielizna -
mój Boże, pomyślała, wiekowy, niegdyś biały biustonosz i
bawełniane długie majtki - była zupełnie nie przygotowana do
wielkiej romantycznej sceny. W chwili gdy to zobaczy,
przestanie jej pożądać i nie będzie pożądał jej już nigdy
więcej! Z udręki cicho jęknęła.
- O co chodzi? - zapytał czule.
- Zgaś światło, Max - poprosiła błagalnym tonem.
- Nie. Chcę cię widzieć, gdy będę cię kochał.
- Och, Max, nie... - Och, Max, tak...
Nie zmienił zdania. Delikatnie, ale zdecydowanie odsunął
jej dłonie. W chwilę później jej bluzka opadła na podłogę. W
mgnieniu oka znalazła się tam również spódnica. Potem
rozpiął biustonosz i jęknął cicho, gdy ujął w dłonie jej pełne
piersi.
- Piękne... tak miękkie - oddychał nierówno i objąwszy ją
przyciągnął do siebie.
Jak to się dzieje, zdziwiła się nieprzytomnie, że ktoś tak
zdecydowanie męski i silny może być również tak delikatny,
że każde jego dotknięcie jest pieszczotą?
Palcami dotykała skóry, która była niczym gorący atłas, a
kiedy lekko ocierał się o nią swym ciałem, jego gęste
kędzierzawe włosy na klatce piersiowej były miękkie jak
łabędzi puch. Wyczuwała w nim napięcie; drżał lekko pod
dotykiem jej palców i to dodało jej odwagi.
Przesunęła dłońmi wzdłuż jego pleców, rozkoszując się
twardością mięśni napiętych pod skórą, wygięciem kręgosłupa
oraz sposobem, w jaki wciągnął powietrze, kiedy zatoczyła
palcami łuk wokół talii i wsunęła je powoli pod pasek jego
dżinsów.
Wyjęczał jej imię i stała się śmielsza, a zgrzyt rozpinanego
zamka podrażnił ich nerwy, powiększając napięcie.
Zafascynowana obserwowała, jak gwałtownie wyswobadza
się z dżinsów. Niecierpliwie odsunął je nogą na bok, otulił ją
na powrót ramionami i mruknął ochryple.
- O, Boże, jesteś tak miękka. Miękka i gładka jak
jedwab... Catherine, pragnę cię...
- Och, Max, tak... - westchnęła. Podniósłszy ją i
ułożywszy delikatnie na łóżku, położył się przy niej. Uniosła
dłoń, by dotknąć jego twarzy i ze zdziwieniem zauważyła, że
nie potrafi powstrzymać drżenia palców. A przecież zaledwie
jej dotknął!
Pochylił głowę i przesuwał wargami po jej ustach, aż
jęknęła z narastającego pożądania.
- Mamy czas, kochanie - wyszeptał i zamknął swą gorącą
i ciężką dłoń wokół jej piersi. Przesunął głowę i otulił ustami
sztywniejący sutek, drażniąc go delikatnie. Potem objął go w
głębokim pocałunku, jednocześnie pieszcząc kciukiem sutek
drugiej piersi.
Przeszyło ją uczucie rozkoszy i z cichym okrzykiem
zaskoczenia wygięła się w łuk, zaciskając palce na jego
ramieniu.
Powrócił zachłannymi już teraz wargami do jej ust,
domagając się odzewu. Zsunąwszy rękę niżej, delikatnie i
powoli przedostawał się przez miękki wzgórek włosów do
wilgotnej istoty jej płci.
Oddychała nierówno i drżała cała, kiedy zdejmował z niej
resztę bielizny. Uspokajając ją czułymi słowami i
pieszczotami, wszedł w nią.
Poczuła nieubłagane narastanie napięcia i wybuch, po
którym rozpłynęła się w pustce. Z lekkim okrzykiem trwogi
wtuliła twarz w jego ramię, a kiedy porwały ją kolejne fale
doznań, słaba i bezbronna przywarła do niego.
Jak przez sen dotarł do niej jego krzyk ulgi, dreszcze
rozkoszy wstrząsające jego ciałem i wyszeptane słowa: Jestem
za ciężki, po których przewrócił się na bok, pociągając ją ze
sobą. Trzymał ją w silnym uścisku, dopóki nie wyrównał mu
się oddech i nie uspokoił rytm serca. Przez cały czas głaskał ją
powoli, pieszczotliwie i uspokajająco, jakby koił lęk dzikiego
zwierzątka.
Minęły wieki, nim jego dłonie zastygły. Westchnął i
delikatnie ją uścisnął.
- Dobrze się czujesz?
- Tak - skłamała i zmusiła się do leżenia w jego objęciach
nieruchomo aż do chwili, gdy miarowy oddech upewnił ją, że
zasnął.
Wtedy pojawiły się łzy, gorące palące łzy, spływające po
skroniach w jej włosy.
Dobry Boże, co ja zrobiłam, pytała samą siebie
wstrząśnięta.
Kochała go, i nigdy już nic nie będzie takie jak dawniej.
Jeszcze nie spała, gdy zadzwonił telefon. Wysunęła się z
ramion Maxa i lekko pobiegła po schodach do swego
mieszkania.
Kiedy odkładała słuchawkę, poczuła, że stoi za nią.
Otoczył ją ciepłymi i mocnymi ramionami i przytulił się do jej
pleców.
- Musisz wyjść?
Skinęła głową. Czuła zamęt. Nie była w stanie mówić ani
spojrzeć mu w twarz.
- Przyniosłem twoje ubranie. Wracaj szybko, mamy coś
do zrobienia - powiedział czule. Przesunął ręce na jej biodra i
przycisnął ją mocno do siebie.
- Max, przestań, Stephen może się obudzić. - Broniła się
rozpaczliwie. Cicho śmiejąc się, pocałował ją w ramię i
odszedł do swego pokoju, obudziwszy w niej pragnienia, które
z trudem starała się stłumić.
Pacjentem okazał się chłopiec z zapaleniem wyrostka
robaczkowego. Skierowała go do szpitala i wkrótce już
wracała do domu, powoli, nie mając odwagi spotkać się z
Maxem.
Była prawie czwarta rano i zaczynało się przejaśniać. Czy
jeszcze na nią czeka?
Weszła na palcach do mieszkania, zrobiła sobie drinka i
wymknęła się do ogrodu. Usiadłszy, jak kiedyś, na schodkach,
przyglądała się wschodzącemu nad horyzontem słońcu.
Wiedziała, że robi to z tchórzostwa, ale wolała je nazwać
instynktem samozachowawczym.
Ostatnio taki widok wniósł do jej serca spokój, tym razem
jednak w zamęcie myśli nie znalazło się dla niego miejsca. To
sprawka Maxa; jego delikatnych rąk i czułych słów, które
obezwładniły ją do tego stopnia, że nie mogła już uciec przed
sobą.
Nigdy przedtem nie przeżyła tak wstrząsających doznań.
Nawet nie wiedziała, że istnieją, dopóki nie doświadczyła ich
sama w ramionach Maxa ostatniej nocy.
A teraz go kocha. To prawda, chciała go już wcześniej,
czuła jakąś siłę, która pchała ich do siebie, ale skoro jej obrona
się załamała, nie było powrotu.
Nie wiedziała jednak, czego on od niej oczekiwał, a
musiała przecież pamiętać o dziecku. Czy miała prawo
narażać Stephena na emocjonalne wstrząsy, gdyby sprawy z
Maxem źle się ułożyły? Nie miała złudzeń. Po tym co zaszło,
Max nie pogodzi się z jej „nie". Odejście Delphine, w istocie,
było mu tak bardzo na rękę, że na moment przyszła jej do
głowy myśl, że on sam to zorganizował.
Znowu zadzwonił telefon, przerywając bezowocne
rozważania.
Dzwoniła pani Hooper w sprawie Clair, dziewczynki z
atakiem astmy, którą Cathy odwiedziła po południu. Tym
razem atak był poważniejszy. Cathy pospiesznie udzieliła
instrukcji matce i przed wyjazdem z domu wezwała karetkę.
Po przyjeździe na miejsce zastała Clair owładniętą
panicznym strachem. Matka nie mogła jej pomóc.
Zastosowanie środka w aerozolu, rozszerzającego oskrzela,
było niemożliwe, gdyż dziecko nie było w stanie oddychać
wystarczająco mocno.
Cathy spojrzała na przerażoną dziewczynkę i zdecydowała
się na dożylną iniekcję aminofiliny i valium. Szczęśliwie
zastrzyk zadziałał i po kilku chwilach dziecko zaczęło się
uspokajać, sinica ustępowała.
- Od jak dawna Clair ma astmę? - spytała Cathy.
- Dopiero od paru miesięcy. Lekarka, która pracowała tu
przed panią, powiedziała, że być może potrzebna będzie
konsultacja specjalistyczna, ale Clair czuła się przez jakiś czas
dobrze, więc nic się w tej sprawie nie robiło.
- Cóż, trzeba będzie zająć się tym, by poznać przyczynę.
Czy podejrzewa pani, co mogło wywołać ten atak?
- Tak - potwierdziła kobieta. - W łazience było bardzo
gorąco i mąż otworzył tam okno, a późnym wieczorem sąsiad
kosił trawnik. To musiało wzniecić pyłki, które po prostu
dostały się do jej pokoju - wyjaśniła. - Zastanawialiśmy się
nad zainstalowaniem klimatyzacji. Czy to pomoże?
- Nie wiem. Być może, ale ona nie może cały czas
siedzieć w domu - argumentowała Cathy. - Zobaczę, czy uda
się przeprowadzić parę testów, aby dowiedzieć się, co
konkretnie wywołuje atak, i wtedy będzie można zastosować
właściwe leczenie. Zawieźmy ją teraz do szpitala. Proszę
przyjść z nią do mnie w przyszłym tygodniu, wtedy omówimy
to dokładniej.
Poinstruowała kierowcę karetki, pomachała im na
pożegnanie i wsiadła do swego samochodu.
Była już prawie szósta, a ona nie zmrużyła oka. Nie była
w stanie przejmować się czymkolwiek, nawet Maxem.
Wyczerpana dotarła do swego mieszkania, zrzuciła ubranie i
wczołgała się do łóżka. Zasnęła natychmiast.
Obudziła się w ciszy, tej szczególnej ciszy, jaka może być
tylko w pustym mieszkaniu. Spojrzała na zegarek i nie
wierzyła własnym oczom, że już jest po pierwszej. O, Boże,
Stephen, jęknęła i zmusiła się, by usiąść.
Na nocnym stoliku spostrzegła piękną czerwoną różę, a
obok niej kartkę:
„Jesteśmy w ogrodzie. Przyjdź do nas, kiedy się obudzisz.
Max."
Zanurzyła nos w płatkach róży. Zastanawiała się, czy Max
stał i obserwował ją podczas snu, tak jak ona jego podczas
ostatniej nocy, po tym jak się kochali. Opuściła głowę z
powrotem na poduszkę i przez sekundę upajała się myślą, że
nie musi się martwić.
Czuła się nieco odrętwiała i obolała, ale zrelaksowana w
sposób, jakiego nie zaznała od lat. Zaspokojona, nasycona.
Kochana.
Odrzuciła przykrycie i poszła do łazienki wziąć prysznic.
To naturalne, że wszystko musi się dobrze ułożyć. Co prawda
nie powiedział jej, że ją kocha, ale mówiły to jego oczy, dotyk
jego dłoni i czułość, z jaką ją pieścił.
Szybko ubrała się i zbiegła po schodach do ogrodu.
Powietrze przesycone było zapachem róż i kapryfolium.
Stephen i Penny gonili się wokół trawnika, a Max wyciągnięty
wygodnie na jednym z ogrodowych foteli oparł stopy o stół i
czytał gazetę.
Podniósł głowę, spojrzał na nią ciepło i powoli wstał.
- Witaj, śpiochu. Gotowa na śniadanie?
Po wydarzeniach ostatniej nocy była onieśmielona.
- Napiję się tylko kawy.
- Usiądź, ja ją podam. - Podsunął jej krzesło. Bardzo się
przydało, gdyż jego obecność sprawiała, że uginały się pod nią
nogi.
Zaspokojona! Też pomysł, pomyślała sarkastycznie.
Wystarczy, że na niego spojrzę!
W parę chwil później wrócił z pełnym dzbankiem i
czystymi kubkami. Nalał jej kawy, potem sobie i usiadł na
fotelu, wyciągając nogi pod stołem. Miał na sobie te same
dżinsy co w nocy, na wspomnienie której jej serce żywiej
zabiło.
Przyjęła kawę z wdzięcznością i wypiła duży łyk, by
odzyskać spokój.
- Wszystko w porządku? Miałaś w nocy urwanie głowy.
- Nie wspominaj. Zmęczenie zwaliło mnie z nóg.
- Zauważyłem. - Zaśmiał się, patrząc na nią tak
przenikliwie, że oblała się rumieńcem. - Nie wróciłaś.
- Naprawdę nie było już czasu.
Oczy Maxa rozjarzyły się szatańskim błyskiem. - Nie
przypominam sobie, by któremuś z nas zajęło to wiele czasu.
Zaczerwieniła się znowu, a on zachichotał.
- Uwielbiam, kiedy się rumienisz.
- Nie jestem przyzwyczajona do pogawędek nazajutrz -
broniła się.
- Hmm. Dobrze, że o tym mówisz.
- O czym? - Zdumiona zmarszczyła brwi.
- O nazajutrz. W chwili... nazwijmy to, uniesienia, nie
pomyślałem o antykoncepcji. Nie przypuszczam, żebyś miała
spiralę lub coś równie czarodziejskiego?
Wpatrywała się w niego zaskoczona.
- Mój Boże... Nie przyszło mi to do głowy! Całe to
zamieszanie ze Stephenem, i naprawdę nie miałam zamiaru... -
urwała zakłopotana.
- To jak, miałaś coś?
- Nie... Oczywiście, że nie. Nie było to mi potrzebne.
Ostatni raz kochałam się, kiedy jeszcze nie wiedziałam o
swojej ciąży.
Przebiegł ją lekki dreszczyk nadziei. Nie myślała dotąd, że
mogłaby mieć drugie dziecko, ale teraz...
- No, dobrze, nic złego się nie. stało. Mam w swojej
torbie PC4, przyniosę ci je. - Wstał i poszedł do domu, a
Cathy w osłupieniu śledziła go wzrokiem. Wrócił po chwili i
podał jej małe opakowanie tabletek.
Siedziała nieruchomo.
- Proszę, weź je.
- Nie.
- Słucham?
Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy z wyzwaniem.
- Nie. Nawet o tym nie porozmawialiśmy...
- A o czym tu rozmawiać? Kochaliśmy się impulsywnie,
pod wpływem chwili i zapomnieliśmy o antykoncepcji. Oto i
odpowiedź. To proste.
Wzięła głęboki oddech.
- Max, ja ich nie zażyję.
Westchnął rozdrażniony i przeciągnął palcami po włosach.
- Catherine, bądź rozsądna... Mogłaś zajść w ciążę!
- Tak.
- Oszalałaś? - Patrzył na nią zdumiony. - Nasz związek w
najmniejszym stopniu nie jest podstawą do posiadania
dziecka!
- Zapomniałeś o czymś, Max. - Spojrzała na Stephena,
bawiącego się w ogrodzie z Penny. - Nasz związek już
obejmuje dziecko. A może nie liczysz mojego syna?
- Nie liczę... w takim sensie, o jaki mi chodzi. Stephen nie
jest moim dzieckiem i nie mam wobec niego zobowiązań.
Przypuszczam, że będę bardzo zaangażowany w wychowanie
swego dziecka i oczekuję, że jego matka również.
- Chcesz powiedzieć, że nie wypełniam swoich
obowiązków wobec Stephena?
- Przecież pracujesz.
Energicznie odstawiła kubek z kawą na stół.
- Do cholery, Max, parę dni temu twierdziłeś, że Stephen
jest zadbany i dobrze wychowany, że świetnie sobie radzę, a
teraz mówisz coś zupełnie odwrotnego!
- Catherine, sama powiedziałaś, że czujesz się winna i
jesteś przekonana, że mogłabyś być lepszą matką...
- Nie to powiedziałam.
- Ale do tego to się sprowadzało! Tak czy inaczej, kiedy
będę miał dziecko, jego matka będzie w domu i zapewni mu
odpowiednią opiekę. Nie będzie zostawiała dzieciaka z
żadnym Tomem, Dickiem czy Harrym, a sama przebywała
godzinami poza domem, dniem i nocą. Powiedz mi, Catherine,
gdybym się nie zaofiarował do opieki nad Stephenem, co byś
zrobiła? Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, a
potem odparła:
- A więc tak to wygląda. Wiedziałam, że nie był to dobry
pomysł...
- Po prostu odpowiedz na pytanie.
- Dobrze. Zadzwoniłabym do agencji w sprawie
opiekunki na stałe, w innej agencji znalazłabym na razie
kogoś na przychodne, i zapłaciłabym komuś, żeby w
międzyczasie pracował za mnie wieczorami w przychodni i
podczas nocnych dyżurów. Gdyby doszło do najgorszego,
zawiozłabym Stephena do Joan, do Bristolu, aż by się coś
wyklarowało...
- Wszystko to wysoce niezadowalające.
- Max, wiem o tym, ale nie mam wyboru!
- Gdybyś miała, też byś wybrała niewłaściwie! Sama to
powiedziałaś!
- Wiedziałam, że rozmowa z tobą jest błędem... Nie
powinnam ci była zaufać. Wiedziałam, że w końcu
wykorzystasz to przeciwko mnie!
Wstała trzęsąc się, lecz on przechylił się w jej stronę, ujął
jej dłoń i pociągnął, by usiadła z powrotem.
- Catherine, nie bądź niemądra. Ta rozmowa zaczyna
wymykać się spod kontroli.
- Tak myślisz? A ja sądzę, że w końcu docieramy do
sedna.
Usiadła jednak, czując, że nogi ma jak z waty. Czy to
naprawdę był ten Max, który podtrzymywał ją na duchu i
przekonywał, jak świetnie sobie radzi, który ostatniej nocy
wziął ją w ramiona i zawiódł do raju? Mężczyzna, którego
kochała całym sercem?
- Catherine, nie rób nam tego. Po prostu zażyj te cholerne
pigułki i bądź rozsądna - powiedział zmęczony.
- Ja mam być rozsądna?! - wybuchła. - A to niezłe! Tylko
dlatego, że nie zgadzam się z tobą! A może chcę drugiego
dziecka? Nie przyszło ci to na myśl? Nie byłbyś pierwszym,
kogo wykorzystano jako ogiera!
Wzdrygnął się, jakby go uderzyła.
- Nie mów tak. Nie to wydarzyło się między nami
ostatniej nocy i wiesz o tym.
- Tak? Myślałam, że wiem, co stało się między nami, ale
teraz nie jestem pewna. Myślałam, że było to coś
prawdziwego, autentycznego i podniosłego, co mogłoby
trwać, ale teraz widzę, że nie chcesz dziecka, bo nie jesteś w
stanie wziąć na siebie odpowiedzialności!
Z wściekłością wypuścił z siebie powietrze.
- Nie powiedziałem, że nie chcę dziecka.
- Tylko to, że się do niego nie przywiążesz. Cóż, skoro
nie będziesz związany ze swoim własnym dzieckiem, jest
bardzo nikła szansa na to, byś przywiązał się do dziecka
innego mężczyzny, a jeśli nie możesz mieć zobowiązań wobec
Stephena, to z tego wynika, że również wobec mnie. A tego
nie chcę, Max. Potrzebuję zaangażowania, a jeśli nie możesz
go z siebie dać, to trudno. Poradzimy sobie bez ciebie.
Zapominasz, że ja mam już dziecko i jeśli będę chciała
drugiego, to będę je miała.
- To jest także moje dziecko i to daje mi prawo!
- Nie masz żadnych praw. Jedyną osobą, która ma tutaj
prawa, jest dziecko. Zrezygnowałeś ze swoich praw, kiedy nie
podjąłeś środków zapobiegawczych.
- Nie bądź brutalna! Ktoś jeszcze mógłby pomyśleć, że
proszę cię o zrobienie skrobanki!
- Prosisz? - parsknęła. - Mam wrażenie, że diablo mało
było tutaj proszenia. Kazałeś mi zażyć pigułki. Jestem
zdziwiona, że nie kazałeś mi po prostu wyjść za ciebie i
zrezygnować z pracy.
- Całkowicie straciłaś rozsądek!
- Nie! Jesteś dorosły, Max. Znasz konsekwencje
niezabezpieczenia Się przed stosunkiem. Jeśli tak ci cholernie
zależy, żeby nie mieć dzieci, dlaczego nie zrobisz sobie
wasektomii, żeby mieć z tym spokój? Mógłbyś wtedy sypiać z
kim chcesz i kiedy chcesz, i nie miałbyś żadnych zobowiązań!
Spojrzał na nią z niesmakiem.
- Nigdy nie mówiłem, że wcale nie chcę mieć dzieci.
Kiedy, jeśli w ogóle, nadejdzie odpowiednia pora, to
oczywiście ożenię się i będę miał dzieci, ale w tej właśnie
kolejności; z właściwych powodów i z właściwą osobą.
- A ja nią nie jestem? Skąd jesteś taki pewny, że ja bym
cię chciała? - powiedziała z goryczą. - Jesteś uparty,
zacietrzewiony, nad miarę uprzywilejowany... Mam ciebie
dość! I pomyśleć, że naprawdę sądziłam, że mogłabym cię
kochać!
Gwałtownie wstała i pobiegła do ogrodu, do Stephena.
- Chodź już kochanie, wracamy do domu. Chłopiec
spojrzał na nią z rozczarowaniem.
- Naprawdę musimy? Max powiedział, że po południu
pójdziemy znów na ryby...
- Max jest zajęty.
- Nieprawda! Powiedział, że nie jest! Chwyciła go mocno
za nadgarstek i pociągnęła za sobą.
- Coś się stało. Chodź ze mną, proszę - powiedziała tonem
bliskim łez. Wreszcie za nią ruszył. Po paru krokach
zauważyła zbliżającego się do nich Maxa. - Powiedz dziękuję
- podpowiedziała Stephenowi, unikając wzroku Maxa.
- To dla mnie przyjemność, synku. Wybierzemy się na
ryby innym razem.
- Po moim trupie - wycedziła pod nosem. - I nie nazywaj
go synkiem! - Mocno trzymając rękę Stephena, zaprowadziła
go po schodach do mieszkania. Chłopiec wpadł do sypialni i
zatrzasnął za sobą drzwi, a Cathy poszła do swego pokoju i
usiadła ciężko na łóżku. Syn, a jakże! Zazgrzytała zębami i
wziąwszy z nocnego stolika różę połamała ją w dłoniach.
W chwilę później zadzwonił telefon. Znowu musiała
pojechać na wezwanie. U dołu schodów spotkali Maxa.
- Zostaw go ze mną.
- Zabieram go. Zaczeka w samochodzie.
- Catherine...
Spojrzała na palce zaciśnięte na jej przedramieniu.
- Nie dotykaj mnie.
Po dłuższej chwili westchnął i uwolnił jej ramię.
Wepchnęła Stephena na tylne siedzenie samochodu i zapięła
mu pasy. Max poszedł za nią do drzwi samochodu.
- Catherine, proszę cię...
- Max, ja chcę wsiąść.
- Musimy porozmawiać.
Spojrzała mu prosto w oczy. Czuła złość i gorycz z
powodu jego zdrady.
- Nie mam ci nic, absolutnie nic do powiedzenia. Na jego
twarzy pojawił się chłód. Cofnął się.
- Niech tak będzie.
Wsiadła do samochodu, trzasnęła drzwiami i nie oglądając
się odjechała.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Praca z Maxem stała się niezwykle trudna. Publicznie byli
wobec siebie lodowato uprzejmi, ale w samotności Cathy
często gorzko płakała.
Kłótnia z nim nie pomogła w rozwiązaniu problemu
opieki nad Stephenem. Porozumiała się z Judy, która z
przyjemnością zgodziła się podjąć tego zadania po zwolnieniu
z baru, ale do tego czasu, a także na noce, nie miała nikogo.
Niedzielna noc szczęśliwie okazała się spokojna, ale jeden
raz Cathy musiała wyjechać, więc wyciągnęła Stephena z
łóżka i śpiącego zaniosła do samochodu. Była w pełni
świadoma, że Max ma jej to za złe.
- Co ty wyrabiasz, do jasnej cholery? - spytał z
wściekłością po jej powrocie.
Zignorowała go i wyminąwszy weszła ze śpiącym
dzieckiem po schodach do swego mieszkania, zamykając mu
drzwi przed nosem.
Nie mogła jednak wciąż go ze sobą zabierać. Gdyby
powtórzyła się taka noc jak sobotnia, Stephen byłby
wyczerpany. Nie mogła również poprosić o pomoc Maxa, a
nie wypadało prosić Agnes jeszcze i o to. W końcu
zadzwoniła do Joan, która zgodziła się przyjechać i zostać ze
Stephenem podczas kolejnego nocnego dyżuru.
I wtedy, we wtorek, zaczął się jej okres. Znikła przyczyna
ich kłótni, a także jej nadziei i marzeń.
W pewnym sensie odczuła ulgę, ale jednocześnie coś w
niej umarło. Tak bardzo chciała drugiego dziecka, choć nie
pozwalała sobie żywić nadziei. Teraz ta nadzieja okazała się
próżna.
Tego samego ranka zjawiła się u niej pani Bickers, z
wyrazem ulgi na rozpromienionej twarzy. Zaczął się jej okres
i chciała, by założyć jej spiralę.
- Pamiętam, co pani mówiłam, ale kocham go na swój
sposób i wiele razem przeżyliśmy. Być może, z czasem, będę
czuła do niego coś innego, ale jestem pewna, że nie chcę mieć
więcej dzieci. Wdzięczna jestem za pigułki, które mi pani
dała.
Cathy odpowiedziała coś wymijająco i przy pomocy Sarah
zręcznie założyła spiralę, zapewniając pani Bickers poczucie
bezpieczeństwa przynajmniej w tej jednej dziedzinie.
- A jak sprawy finansowe? - spytała.
- Rozmawialiśmy już o oficjalnym rozłożeniu spłat i
właśnie staram się znaleźć jakąś dzienną pracę, choć trudno
dostać taką, która nie kolidowałaby z przerwami w szkole, a
nie odważę się pracować wieczorami, bo nie wiadomo, co
wpadnie Tomowi do głowy, jeśli nie będę go cały czas
pilnować.
- Nadal nie może mu pani zaufać? - zapytała łagodnie
Cathy.
- A pani by ufała? - parsknęła pani Bickers.
- Chyba nie. - Cathy pokręciła głową.
- To niemożliwe. Wie pani, można przeżyć razem z kimś
wiele lat myśląc, że zna się go, a potem okazuje się, że to
nieprawda, że cały czas żyło się w kłamstwie, ale wszyscy
nadal oczekują, że zostanie się z nim i wyciągnie z więzienia,
jeśli tam trafi... och, nie musi pani wysłuchiwać tego
wszystkiego.
Wstała i uśmiechnęła się wyraźnie znużona.
- Dziękuję za wszystko, co pani dla mnie zrobiła.
- Nie ma za co. Proszę przyjść, kiedy będzie mnie pani
potrzebować.
Po jej wyjściu Cathy siedziała przez chwilę w zadumie,
wpatrując się w drzwi. Elaine Bickers miała rację: to
złudzenie, że zna się drugiego człowieka. Pozwoliła Maxowi
na czułość, która przesłoniła jego szorstkość z początków
znajomości. Szokiem stało się
odkrycie, że w rzeczywistości obie te cechy były w nim
nierozdzielne. Ponoć trzeba umieć pogodzić się z
przeciwnościami losu!
Westchnęła. No, cóż, to chyba lepiej, że nie jest w ciąży.
Zapewne byłby despotą, jeśli chodzi o jego prawa.
Powstrzymując zbierające się łzy, nacisnęła przycisk
wzywający kolejnego pacjenta.
Wieczorem Max przyparł ją do muru.
- Catherine, musimy porozmawiać - powiedział
zdecydowanie, blokując jej przejście, kiedy chciała wejść po
schodach do swego mieszkania.
- Nie mam nic do powiedzenia - powiedziała co najmniej
tak samo zdecydowanie.
- Ale ja mam. Twoja postawa jest śmieszna. Jak, do
diabła, mamy razem pracować, jeśli nie możemy o niczym
porozmawiać?
Zatrzymała się i zmusiła do spojrzenia mu w oczy.
- Chcesz porozmawiać o pracy?
Opuścił wzrok na swoje ręce, potem znowu podniósł go na
nią.
- Nie. Chcę porozmawiać o nas.
- Jakich nas, Max. Jesteś ty oraz ja i mój syn.
- I dziecko, które możemy mieć, bo uparłaś się bez sensu,
żeby nie ...
- Co zrobiłam? A co powiesz o swoim braku rozwagi.
Czy to się nie liczy? Chociaż powinnam być ci za to
wdzięczna, bo inaczej mogłabym nigdy nie dowiedzieć się,
jakim jesteś bezwzględnym łajdakiem!
Mocno wciągnął powietrze, z trudem próbując się
opanować.
- Bez względu na twoje osobiste uczucia wobec mnie, nie
mogę pozwolić, byś wzięła na siebie całą odpowiedzialność za
dziecko.
- O, doprawdy? No, no. Wyrzuty sumienia... a może masz
zamiar zaproponować mi krztynę twoich pieniędzy?
Zacisnął wargi w wąską linię, bliski wybuchu.
- Do diabła, to jest wystarczająco trudne bez twoich
wrednych uwag na temat mojej uprzywilejowanej pozycji! -
warknął. - Będziemy o tym rozmawiać czy nie?
Zrezygnowała. Poza tym, nie było już o co walczyć.
- Nie ma o czym rozmawiać, Max...
- Jak to nie ma o czym? Kto będzie opiekował się
dzieckiem, kiedy będziesz w pracy? Czy będzie cię stać na
odpowiednią opiekunkę? Będziesz musiała mieć więcej czasu;
jest mnóstwo spraw do omówienia...
- O co chodzi, Max? - spytała cierpko. - Boisz się, że się
przepracujesz, kiedy pójdę na urlop macierzyński?
- Do licha, Catherine, bądź poważna. Po prostu nie
możemy bez końca unikać siebie i sprawy...
- Nie ma o czym mówić, Max - przerwała łagodnie - bo
nie ma dziecka.
- Co takiego? - Patrzył na nią nieprzytomnie.
- Nie jestem w ciąży, Max. Wymknąłeś się z pułapki.
- Och. - Przesunął wzrokiem, nadal oszołomiony, i
mogłaby przysiąc, że przez chwilę widziała w jego oczach
rozczarowanie. - Więc tak to wygląda.
- Tak.
Opuścił lekko ramiona, odwrócił się na pięcie i powoli
wyszedł.
Następnego dnia Joan zjawiła się w samą porę, by Cathy
zdążyła na swoje popołudniowe godziny przyjęć w
przychodni. Zanim rozpoczęła pracę, wpadła jeszcze do
kuchni po filiżankę herbaty i zastała tam Maxa. W pierwszym
odruchu chciała wyjść, ale kiedy spojrzał na nią i uśmiechnął
się z przymusem, zmieniła zdanie.
- Nie wychodź z mego powodu. Prawdę mówiąc,
chciałem cię zobaczyć. Zaopiekuję się Stephenem wieczorem,
więc nie musisz brać go z sobą. Nie ma sensu, żeby cierpiał z
powodu naszej sprzeczki...
- Sprzeczki? Nazwałabym to znacznie mocniej, Max. A w
ogóle, to skąd to nagłe zainteresowanie? Nie powiesz mi
chyba, że rzeczywiście ci na nim zależy?
- Nie mów głupstw, oczywiście, że mi zależy -
odparował. - Jeśli upierasz się, żeby zabierać go ze sobą, kiedy
z łatwością mogę mieć na niego oko, to uważam to za
małostkowe i śmieszne.
- Mimo że organizowanie opieki nad moim dzieckiem jest
wyłącznie moją sprawą - powiedziała chłodno - to powiem ci,
że przyjechała moja teściowa i zostanie na noc.
- Na litość boską! Nie musiała wcale przyjeżdżać.
Powiedziałem, że zanim nie znajdziesz opiekunki, będę
opiekował się Stephenem podczas twoich dyżurów.
Dotrzymuję swoich zobowiązań, Catherine.
- Och, jestem tego pewna - odparła słodkim głosem. -
Trudność polega na skłonieniu cię do ich podjęcia. A teraz,
wybacz mi, ale pacjenci na mnie czekają.
Wyszła z herbatą do swego gabinetu.
- Niech go diabli porwą! - zaklęła. Wiedziała, że była dla
niego niesprawiedliwa, ale nie dbała o to. Gdyby tylko nie
czuła się tak bardzo zmęczona! Najbardziej potrzebowała
dobrze przespanej nocy, ale za każdym razem gdy się kładła,
wracała myślami do Maxa, a to nie sprzyjało odprężeniu.
Po zakończeniu przyjęć w gabinecie, zanim wróciła do
domu, odbyła jeszcze dwie wizyty. Joan rzuciła na nią okiem i
natychmiast wysłała do łóżka.
- Prześpij się trochę, póki możesz. Obudzę cię, jak będę
kładła Stephena, żebyś mogła coś przegryźć i powiedzieć mu
dobranoc.
Joan obudziła ją o ósmej. Cathy ucałowała Stephena na
dobranoc i poszła do kuchni. Prawie automatycznie
pochłonęła przygotowaną przez teściową sałatkę z kurczaka i
sok z grapefruita. Potem przeszły do salonu i zamknęły drzwi.
Usiadły naprzeciwko siebie.
- Teraz powiedz mi, co się stało - poprosiła Joan. Cathy
uśmiechnęła się blado.
- Tak bardzo to po mnie widać?
- Tak. Max?
- Max. - Cathy westchnęła. - Byłam głupia, Joan.
Pozwoliłam sobie uwierzyć w to, że mnie pokocha i że polubi
Stephena, co okazało się prawdą, ale nie do tego stopnia, żeby
chciał podjąć się jakichś zobowiązań.
- Wobec Stephena czy wobec ciebie?
- To przecież jedno i to samo, nie sądzisz? Jeśli nie chce
zobowiązań wobec Stephena, to cóż z tego wynika dla mnie?
- Mogłabyś mieć z nim romans. Cathy poczuła pod
powiekami łzy.
- Nie sądzę. Za bardzo cierpię po jednej tylko wspólnej
nocy, by ryzykować, że wejdzie mi to w nałóg.
- Och, kochanie. - Joan pochyliła się i delikatnie ścisnęła
jej dłoń. - Zapewne stało się to niespodziewanie?
- Można to tak nazwać. Nie wiem, co mam robić. Za
każdym razem kiedy go widzę albo słyszę jego głos, serce
przestaje mi bić. Jestem na niego wściekła, ale tak bardzo go
kocham...
Przycisnęła zwiniętą w pięść dłoń do ust, by powstrzymać
szloch. Joan objęła ją matczynym gestem, przytuliła i
pocałowała.
- Och, czuję się jak ostatnia idiotka - westchnęła Cathy.
- Naprawdę uważasz, że nie ma żadnej nadziei? Cathy
opowiedziała jej o ich porannej kłótni w niedzielę.
- Wiesz, chyba jestem w stanie zrozumieć, że nie chce
zaczynać od posiadania dziecka... - powiedziała Joan.
- Ale przecież wie, że ja mam dziecko! Wiedział o tym od
początku, więc jest trochę za późno, by używać takiego
wykrętu. Nie, on po prostu chciał mieć romans i jak tylko
okazało się, że może chodzić o coś więcej, postanowił się
wycofać. Powinnam zdać sobie z tego sprawę wcześniej.
Żaden normalny, zdrowy i przystojny mężczyzna nie żyje
samotnie mając trzydzieści cztery lata, jeśli nie chce tak żyć.
Zwłaszcza taki, który ma mnóstwo pieniędzy!
- Chyba że po prostu nie spotkał kobiety, na którą czekał.
Cathy parsknęła nerwowo.
- Uwierz mi na słowo, ja nią nie jestem. Chce miłej,
dobrze wychowanej pierwszej naiwnej, z mentalnością
domatorki, by chowała mu spadkobierców według jego zasad,
a nie podstarzałej i pomarszczonej rudej wiedźmy z cudzym
dzieckiem!
- Jesteś pewna, że tylko on stawia przeszkody? - Joan
wpatrywała się w nią ze zdumieniem. - Zabrzmiało to tak,
jakbyś miała uraz na tle jego pieniędzy, choć, skoro je
odziedziczył, trudno go za to winić. A jeśli chodzi o
podstarzałą rudą wiedźmę, to nie wydaje się, by go to
odstraszało. Czy nie powinnaś kupić sobie nowego lustra?
- Joan, nie wygłupiaj się. Nie musisz podnosić mnie na
duchu frazesami o moim świetnym wyglądzie. Wiem, jak
wyglądam i kim jestem. Pragnę jedynie być sama i żyć w
spokoju. Nie chciałam zakochać się w Maksie, ale stało się,
lecz on mnie nie chce i...
- Powiedział ci to? Dałaś mu szansę powiedzieć, co czuje
naprawdę?
- Och, nie martw się - prychnęła Cathy. - Bardzo jasno
przedstawił swoje uczucia. Ma wspaniały dar wymowy.
Kończył ekskluzywne szkoły.
- Catherine, ty gorzkniejesz, naprawdę. Od śmierci
Michaela cały czas martwiłam się o ciebie, ale miałam
nadzieję, że w końcu spotkasz odpowiedniego mężczyznę i
wrócisz do życia. Zamiast tego widzę, jak litujesz się nad sobą
i zatruwa cię gorycz.
- Och, Joan. - Cathy utkwiła w niej przerażony wzrok. -
Czy takie właśnie robię wrażenie? Przykro mi, po prostu
niezbyt dobrze znoszę, kiedy ktoś mnie odtrąca.
- Wiem. I dlatego robisz wszystko, żeby nikt cię nie
pożądał. Wmawiasz sobie, że nikt cię nie zechce, bo to ci
oszczędza wysiłku zmagania się z realnym światem i
znalezienia sobie partnera. Kłopot w tym, że kiedy po raz
pierwszy od wieków zainteresował się tobą jakiś mężczyzna,
nie wiesz, jak postąpić, wielka szkoda, bo dobrze by ci to
zrobiło.
Cathy zachichotała cicho.
- Max by się ucieszył, gdyby cię usłyszał. Mówi mi to
samo od tygodni.
- Ha! I nie przyszło ci na myśl, że coś w tym jest? Może
powinnaś wziąć jego ofertę za dobrą monetę i cieszyć się z
życia przez jakiś czas?
- Gdybym tylko mogła. Ale romans dla przyjemności to
nie dla mnie. Przyszłoby mi zapłacić za to zbyt wysoką cenę.
Za bardzo się angażuję i potrzebuję tego, czego on mi dać nie
może albo nie chce... Poza tym, nie byłoby to w porządku
wobec Stephena. Nie zdawałam sobie dotąd sprawy, jak on
bardzo potrzebuje ojca, a teraz widzę, że coraz bardziej liczy
się z Maxem i wiem, że będzie mu ciężko. - Westchnęła ze
smutkiem. - Chciałabym, by Michael żył. Nim zachorował,
byliśmy szczęśliwi. Jestem przekonana, że bylibyśmy udanym
małżeństwem.
- Nie możesz zmienić przeszłości, Cathy.
- Cóż, nie wydaje się, bym miała więcej szczęścia obecnie
czy w przyszłości! Joan, ja po prostu nie wiem, co robić.
Wiem tylko, że udręką jest patrzeć na niego codziennie
wiedząc, że mnie nie kocha...
Podeszła do okna i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się
w ogród.
- Nie wiem, jak długo to wytrzymam. Gdybym z nim nie
spała, stłumiłabym swoje uczucia i nie zwracała na niego
uwagi, ale teraz... Był tak delikatny i czuły, jakby naprawdę
chodziło mu o moje uczucia. Czułam się tak bardzo kochana,
pożądana i potrzebna. A następnego ranka... och, to było
straszne! Nie chciałam wierzyć własnym uszom!
Joan podeszła do niej i współczująco położyła dłoń na jej
ramieniu.
- Cathy, jeśli sytuacja będzie nie do zniesienia, jeśli
będziesz czuła, że musisz stąd odejść, to u mnie zawsze jest
miejsce dla ciebie. Nie obawiaj się przyznać do pomyłki i
wracaj do domu.
Dopiero w tym momencie Cathy zdała sobie sprawę, jak
bardzo Barton stało się jej domem. Gdziekolwiek się znalazła,
wszyscy ją rozpoznawali i pozdrawiali. Była bliska
zaprzyjaźnienia się z Megan Carver, a i Sarah zapraszała ją
usilnie na kolację. Stephen znalazł w Rickym przyjaciela i
często bawili się razem po szkole. Wiedziała też, że jest do
kupienia mały domek nad rzeką i miała nawet zamiar pójść do
pośrednika, by spytać o cenę, ale teraz... O, tak, zrobiła błąd,
zapuszczając korzenie. Porzucenie tego miejsca mogłoby
złamać jej serce, ale czy pozostanie tu byłoby mniej bolesne?
- Teraz tu jest mój dom - powiedziała cicho. - Kocham to
miejsce i zaczynam zawierać przyjaźnie. Chciałabym tylko,
żebyś była bliżej, żebym mogła wpadać do ciebie na kawę, jak
dawniej. Brakuje mi tego. Ty zawsze wiesz, o czym mówię i
nie muszę przed tobą udawać. Wiem już, co powinnam zrobić:
wyprowadzić się z tego mieszkania, znaleźć nową opiekunkę i
po prostu zachować w stosunku do niego dystans. Kiedy będę
miała własne grono przyjaciół, nie będzie tak źle. Jestem
pewna, że znalazłam się w jego łóżku w dużej mierze z
samotności.
- Hmm - mruknęła z rezerwą Joan. Cathy uśmiechnęła się
blado.
- Nie zgadzasz się z tym?
- Nie. Wywarł na tobie ogromne wrażenie już podczas
pierwszego spotkania. Tłumaczenie się samotnością to
chowanie głowy w piasek. Kochasz go, Catherine, i jeśli
sądzisz, że rzucając się w wir zajęć przezwyciężysz tę miłość,
to oszukujesz samą siebie. Dzwonek telefonu przerwał dalszą
rozmowę, która z każdą chwilą stawała się dla Cathy coraz
trudniejsza.
- Dzięki Bogu, że przyjechałaś, bo nie mogłabym
wyciągać Stephena tyle razy z łóżka - powiedziała rankiem do
Joan, kiedy wstała zmęczona.
- To nic takiego. Pamiętaj, że kiedy tylko będziesz tego
potrzebowała, moje drzwi są zawsze dla ciebie otwarte.
Cathy podziękowała ze ściśniętym gardłem i pożegnawszy
ją pojechała do przychodni, odwożąc po drodze Stephena do
szkoły.
Max wszedł za nią do gabinetu.
- Mogę zamienić z tobą słowo?
- Czy to ważna sprawa? - Westchnęła.
- Nie wiem, ale postaram się nie marnować twego czasu -
powiedział z sarkazmem. - Chodzi o Clair Hooper.
- A co z nią? Jest astmatyczką.
- Wiem, jest jedną z moich pacjentek, ale ma przyjść tu
dziś rano i jej matka prosiła o wizytę u ciebie. Zastanawiam
się, czy stało się coś, o czym powinienem wiedzieć.
Wzruszyła ramionami.
- Nic szczególnego, oprócz tego, że Paulina nie wysłała
jej na konsultację specjalistyczną parę miesięcy temu, kiedy
pojawił się problem. Powiedziałam jej matce, że potrzebne są
testy i obserwacja, aby poznać przyczynę, choć może być ich
więcej niż jedna, i pewnie dlatego chce przyjść do mnie.
Ostatni atak dziewczynka miała w sobotę, kiedy strzyżono
wokół trawniki. Być może jest uczulona na trawę.
- Ale zaczęła chorować w lutym, więc nie może to być
wyłącznie trawa. - Przysiadł na brzegu biurka.
- Nie, też o tym myślałam. Spytam ją, czy nie kojarzy
jakiegoś wydarzenia z pierwszym atakiem w lutym.
- Niedawno się przeprowadzali. Jeśli to było w lutym,
warto by pomyśleć o dywanach.
- Dywanach?
- Stwierdzono, że alergeny zawarte w kurzu znacznie
łatwiej uwalniają się z dywanów wełnianych niż
syntetycznych. Niedawno było coś o tym w „Lancet".
Wstał i położył na biurku dokumentację lekarską Clair.
- Poszukam tego artykułu. Powinienem go jeszcze gdzieś
mieć.
Poczuła nagle, że zachowała się niegrzecznie.
- Max?
Zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. - Przelotny uśmiech przemknął mu przez
twarz. Otworzył drzwi, lecz nie wyszedł. - Co z piątkową
nocą?
- Słucham???
- Masz dyżur. Czy znów przyjedzie Joan? Cathy
westchnęła.
- Niestety, nie może, ma dyżur w swojej organizacji
dobroczynnej.
- Co zrobisz ze Stephenem?
- Poproszę matkę Ricky'ego, żeby wzięła go na noc do
siebie.
- Och... w porządku. Gdyby nie mógł tam zostać, daj mi
znać. Moja oferta jest nadal aktualna.
- Max - powiedziała bardzo zakłopotana - naprawdę nie
myślę, by w tych okolicznościach...
- Do diabła z okolicznościami — przerwał. - Nie możesz
co chwilę wyciągać biednego dziecka z łóżka. Jeśli nie uda ci
się czegoś zorganizować, z przyjemnością zaopiekuję się nim.
W porządku?
Z wysiłkiem podniosła na niego wzrok.
- Dobrze. I dziękuję.
Chrząknął i wyszedł.
No i co miała o tym myśleć? Czy naprawdę troszczył się o
Stephena, czy tylko honor nie pozwalał mu wycofać się z
danego słowa?
Pani Hooper pamiętała, że pierwszy atak wystąpił u Clair
parę dni po przeprowadzce. Przyznała, że dywany w salonie i
sypialniach mają domieszkę wełny, zaś w poprzednim domu
wszystkie były z polipropylenu bądź antronu. Skoro przed
pierwszym atakiem Clair pomagała w pracach domowych po
przeprowadzce, zaś objawy podczas ostatniego ataku nasiliły
się po zamknięciu okien, to znaczy, że mogła być uczulona na
roztocza żyjące w kurzu, zaś wełniane dywany sprzyjały
wystąpieniu ataku.
Clair miała zgłaszać się do przychodni przyszpitalnej na
kolejne badania testowe, a w międzyczasie dwa razy dziennie
brać inhalacje kortykosterydowe i nie przebywać długo w
pokojach z wełnianymi dywanami.
- Proszę dać znać, gdyby nie było poprawy, ale chyba
odkryliśmy już przyczynę, a w każdym razie jej część -
poinformowała Cathy matkę dziewczynki.
W piątek rano znalazła na swoim biurku artykuł z
dopiskiem Maxa: Mam nadzieję, że się przyda. M.
Spotkała go później i opowiedziała mu, czego dowiedziała
się od pani Hooper.
- W zasadzie wszystko zgadza się z treścią artykułu -
podsumowała.
- Na to wygląda - potwierdził. - Jakie masz plany na
dzisiaj? - spytał, zmieniając nagle temat.
- Nie skontaktowałam się jeszcze z matką Ricky'ego -
odpowiedziała wymijająco, choć była to nieprawda.
- No cóż, wiesz, gdzie mnie znaleźć - oznajmił krótko i
wyszedł.
Wieczorem musiała jednak przyznać się do porażki i
poprosić go, by zwrócił uwagę na Stephena.
- Nie martw się o niego - uspokoił ją. Chłopiec był
uszczęśliwiony takim rozwiązaniem.
Znowu
miała
wyczerpującą noc. Rankiem, po
przebudzeniu, znalazła kartkę od Maxa, tym razem nie w
sypialni.
„Agnes źle się czuje, więc zabrałem Stephena ze sobą do
miasta. Do zobaczenia po twoim powrocie z przychodni.
Max."
Przed wyjściem do pracy nie miała czasu zdenerwować się
na niego za samowolne rozszerzenie oferty usług, ale jak tylko
wyszedł ostatni pacjent, zaczęła narastać w niej złość.
Zastała ich w ogrodzie.
- Powinieneś mnie obudzić i powiedzieć, a nie zostawiać
kartkę! To moje dziecko i ja mam wobec niego obowiązki, a
nie ty! - krzyczała rozdrażniona.
- O, Boże, powinienem był się domyślić, że źle robię -
powiedział zmęczonym głosem. - Nie można cię zadowolić.
Albo nie jestem odpowiedzialny, albo aż za bardzo. Musisz się
zdecydować.
- Ja? To niezłe. Kto tu ma problemy ze zobowiązaniami?
Westchnął i potrząsnął głową.
-
Catherine,
nie
mam
żadnych problemów ze
zobowiązaniami...
- Nie masz, bo ich unikasz!
Stephen jak zwykle bawił się z psem na trawniku.
Zawołała go. Przybiegł razem z Penny, tryskając radością i
entuzjazmem.
- Cześć, mamusiu. Zrobiliśmy na lunch różne sałatki i
Max kupił taką dziwną różową rybę, całkiem przezroczystą,
która okropnie pachnie, ale jest wspaniała. .. Max, jak ona się
nazywa?
- Wędzony łosoś.
- Nie było mowy o lunchu. - Czuła, że jest manipulowana.
Max wzruszył ramionami.
- Wszyscy musimy coś zjeść, więc wydawało się
sensowne, żebyśmy zjedli razem. Ponadto, przygotowania
zajęły nam cały ranek, no nie, kolego?
Stephen z zapałem pokiwał głową.
- Max, naprawdę, nie powinieneś... - urwała.
- Chciałem porozmawiać z tobą - powiedział niepewnie i
wzruszył znów ramionami - spokojnie, bez przeszkód.
Pomyślałem, że gdybyśmy zjedli razem lunch, a potem poszli
ze Stephenem i Penny na spacer nad rzeką, mielibyśmy trochę
czasu, by wspólnie coś ustalić.
- Max, nie ma nic do ustalania...
- Później - przerwał jej miękkim tonem. - Stephen, co ty
na to, by mi pomóc przynieść wszystko tutaj? Możesz zacząć
od przyniesienia mamie czegoś do picia.
Po kilku chwilach pojawili się z powrotem. Stephen z
wysoką szklanką, z której rozlewał coś przezroczystego i
musującego, co okazało się dżinem z tonikiem, a Max z
ogromną tacą apetycznie wyglądających malutkich kanapek. Z
głębokim ukłonem postawił ją na stole.
- Voila, madame. Podano lunch.
Westchnęła
i zrezygnowana usiadła. Wymruczała
mechanicznie dziękuję i próbowała skoncentrować się na
jedzeniu. Było pyszne, ale nie mogła powstrzymać się od
rzucania ukradkowych spojrzeń w kierunku Maxa. Jak zwykle
wyglądał świetnie.
Nic dziwnego, że mu uległam, pomyślała z rozpaczą.*
Względy takiego mężczyzny schlebiają próżności każdej
kobiety.
Ich spojrzenia nagle się spotkały. Cathy przeżyła wstrząs.
Dostrzegła w jego oczach pożądanie. Zaczęła besztać
Stephena za karmienie Penny pod stołem.
- Wiecie co, a może byśmy wzięli teraz psa na spacer? -
spytał Max, a Penny natychmiast przybiegła do niego z
błyszczącymi oczami i wywieszonym językiem. - Ktoś
mógłby pomyśleć, że wiesz co znaczy spacer - zwrócił się do
psa, który tańczył wokół jego nóg, szaleńczo wymachując
ogonem.
Max popatrzył na Cathy.
- Chodźmy w dół ogrodu, wzdłuż muru - zaproponował.
Ruszyli. Stephen i Penny pobiegli przodem. Cathy
czekała, aż Max zacznie rozmowę. Nie wyglądało jednak na
to, by było mu śpieszno, a ona za żadne skarby nie chciała jej
sprowokować. Ta konfrontacja zapowiadała się nieprzyjemnie
dla nich obojga.
Pomógł jej przejść przez mur i poprowadził polami na
skraj doliny, w miejsce, gdzie rzeka leniwie skręcała w
kierunku miasta. Penny była już w wodzie, a Stephen siedział
na brzegu i zdejmował buty i skarpetki.
- Mamusiu, weź moje buty! - wrzasnął i zaczął
przedzierać się przez wodę za psem.
- Tu jest mielizna, nic mu nie będzie - zapewnił Max,
widząc jej zaniepokojenie. Podniósł buty Stephena. - Siądźmy
tutaj - powiedział, wskazując leżący w poprzek ścieżki pień.
Usiedli na jego gładkiej powierzchni; buty Stephena leżały
pomiędzy nimi. Max spojrzał na nie i parsknął z goryczą.
- Symboliczne, nie sądzisz?
- Max, to nie przez Stephena.
- Nie. - Spojrzał na chłopca, chlapiącego się radośnie w
rzece. - Masz rację, nie. - Westchnął głęboko i popatrzył na
nią. - Nadal cię pragnę, wiesz o tym. Nocami prześladuje mnie
wspomnienie twego ciepłego, miękkiego ciała i namiętnych
okrzyków, które...
- Max, przestań! - Zakryła uszy dłońmi. Jej policzki
płonęły. Z zapamiętaniem próbowała odsunąć obrazy, które
wywołał w jej pamięci.
- Catherine, na miłość boską, czy nie możemy znaleźć dla
nas jakiegoś rozwiązania? To, że nie oświadczyłem ci się po
jednej nocy nie oznacza, że nie zależy mi na tobie.
- Och, wiem, że ci zależy. Mnie także. - Odwróciła się ku
niemu i z wysiłkiem zatrzymała wzrok na jego twarzy. - Jak
tylko uświadomiłam sobie, jak bardzo, zrozumiałam, że to był
błąd. To dlatego wtedy nie wróciłam. Potrzebowałam czasu,
by dojść do siebie po tym, co zrobiłam. Byłam pewna, że to
bez sensu, ale wtedy zostawiłeś mi tę różę i pomyślałam, że,
kto wie, może nam się uda. Ale nie miałam racji, prawda? Nie
chcesz stałego związku, a ja dla dobra Stephena, a także ze
względu na siebie nie potrafię żyć inaczej. Tak więc jesteśmy
w sytuacji bez wyjścia.
- To szaleństwo - powiedział miękko. - Przecież nadal
mnie pragniesz... Wiem, widzę to w twoich oczach. Było nam
razem tak dobrze. Catherine, daj nam szansę.
- Szansę na co? Na zaspokojenie twoich egoistycznych
kaprysów?
- Jesteś niesprawiedliwa - obruszył się. - To było dalekie
od egoizmu i nie pamiętam, żebyś wyszła wówczas
niezaspokojona.
Spłonęła rumieńcem i odwróciła głowę.
- To prawda, ale gdyby było inaczej, czyż nie uraziłoby to
twej dumy? Poza tym, i tak nie o to chodzi. Nie będę miała z
tobą romansu, Max, i jeśli mamy razem pracować, musisz to
zaakceptować. Jest w mieście dom do kupienia, któremu chcę
się przyjrzeć, bo te przyjemne lunche i śniadanka muszą się
skończyć. Masz za bliski kontakt ze Stephenem, który zaczyna
zbyt lubić twoje towarzystwo, a ponadto nie dam sobie rady,
jeśli cały czas będziesz namawiał mnie na pójście z tobą do
łóżka. To po prostu nie fair. Jeśli nie będziesz trzymał się ode
mnie z daleka, będę musiała stąd wyjechać.
- Wyjechać? - powtórzył zaskoczony. - Catherine, nie
możesz tego zrobić!
- Mogę, Max. I jeśli będę musiała, zrobię to. Ostrzegałam
cię od samego początku, że nie chcę romansu, ale ty nie
chciałeś uwierzyć, że mówię prawdę. Cóż, to twoja ostatnia
szansa.
Wstał.
- Dobrze. Jeśli tak być musi, to niech będzie. Nie mogę
pozwolić, byś wyrwała Stephena z Barton, gdzie tak dobrze
zapuszcza korzenie. Sama też wiesz, jak bardzo potrzebna
jesteś w pracy, więc oszczędzę ci w przyszłości narażania się
na moje egoistyczne kaprysy.
Ze sztucznym ukłonem okręcił się na pięcie, gwizdnął na
psa i poszedł przez pola, zostawiając ją ze Stephenem.
- Dokąd poszedł Max? - spytał chłopiec.
- Musiał już pójść, jest dziś bardzo zajęty. Słuchaj, a
może byś pokazał mi te ryby, które razem łowiliście?
Zdjęła buty i weszła za nim do wody. Trzymając się za
ręce stali w rzece i wypatrywali piskorzy.
Żaden ból nie trwa wiecznie, przekonywała siebie.
Przecież przeżyła już stratę Michaela. Chyba nic już nie może
być gorsze od tego? Nawet utrata Maxa.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przez parę dni Cathy była pełna optymizmu. Max
zachowywał się uprzejmie, ale chłodno; nie podejmował
żadnej próby namówienia jej na kontynuowanie ich związku i
schodził jej z drogi. Gdy była na dyżurze, pilnował Stephena.
Nie było to jednak dobre rozwiązanie i Cathy zdwoiła
wysiłki, by znaleźć opiekunkę przed końcem roku szkolnego.
Poszła też do pośrednika w handlu nieruchomościami.
Okazało się, że domek nad rzeką jest droższy, niż
przypuszczała, ale pod każdym innym względem spełnia jej
oczekiwania. I, co najważniejsze, nikt w nim już nie mieszkał,
a pośrednik twierdził, że być może na czas załatwiania
formalności kupna właściciele zgodzą się go wynająć.
Obejrzała dom razem ze Stephenem, złożyła ofertę i
czekała na wynik. W pracy się nie nudziła, bo właśnie zaczął
się sezon kataru siennego i pacjentów było więcej niż zwykle.
W czwartek w jej gabinecie zjawił się Max.
- Znalazłaś kogoś do opieki nad Stephenem podczas
wakacji?
- Jeszcze nie. Pytałam w szkole. Jedna z matek potrzebuje
gotówki i mogłaby zaopiekować się nim do czasu, gdy Judy
zakończy pracę w barze.
Czoło Maxa przecięła zmarszczka.
- Czy uważasz to za dobre rozwiązanie?
- Nie mam wyboru, Max. Stephen ją zna, a Judy wydaje
się dość miłą dziewczyną. Ale i tak mam zamiar próbować
dalej i znaleźć opiekunkę na stałe... och, i chyba znalazłam
dom dla nas.
- Wiem, Sam mi powiedział. - Sam?
- Sam Carver. Jest wspólnikiem tego pośrednika.
- Małe miasto.
- Tak. - Uśmiechnął się sztucznie. - Zastanawiał się,
dlaczego wyprowadzasz się ode mnie.
Cathy popatrzyła na swoje palce. Zacisnęła je tak mocno,
że kostki całkiem zbielały. Wzięła głęboki oddech i rozluźniła
się.
- Powiedziałeś mu prawdę?
- To, że jestem bezdusznym łajdakiem i zaprotestowałem
przeciwko przyjściu na świat nie chcianego dziecka?
- Mów za siebie! - Wyprostowała dumnie głowę. - Ja go
chciałam!
- Tak, jasno wyraziłaś swój pogląd. - Odwrócił głowę,
zaciskając szczęki. - Powiedziałem mu, że chcesz po prostu
mieszkać u siebie i poradziłem, żeby pilnował własnego nosa.
- Dziękuję - uspokoiła się. - Jak on się czuje?
- Czuje się rozdrażniony i ogólnie wyczerpany, ale
onkolog jest bardzo zadowolony z efektów radioterapii.
Uważa, że nie było jeszcze przerzutów guza i sądzi, że
prognoza jest wspaniała. Przy okazji, Megan wybiera się dziś
do ciebie. Ma straszliwe wymioty poranne.
- Chyba dręczy się Samem. Też miałam wymioty.
Spróbuję dać jej jakieś leki.
Kiedy Megan pojawiła się w gabinecie, było oczywiste, że
jest w bardzo złym stanie.
- Zwracam nawet wodę - przyznała. - Czuję się zupełnie
wyczerpana.
Cathy zebrała w fałdę skórę na wierzchu jej dłoni i puściła
ją. Fałda pozostała, nieznacznie tylko spłaszczona.
- Megan, jesteś bardzo odwodniona. Jeśli to się nasili,
będziesz musiała pójść do szpitala na kroplówkę.
- Ale ja nie mogę! - krzyknęła z przerażeniem. - Sam
mnie potrzebuje.
- Tak, ale zdrowej i silnej. Tak samo jak twoje dziecko.
Co sądzisz o wzięciu leków?
- Och, nie, nie mogłabym. Gdyby z dzieckiem było coś
nie w porządku, czułabym się winna do końca życia.
- Dobrze. A więc musimy zabrać się do tego inaczej.
Próbowałaś ssać kostki lodu?
- Kostki lodu?
- Tak. Spróbuj też gazowanej wody: mineralnej, sodowej
czy innej tego typu. Może też być nieklarowany sok z jabłek.
Kiedy organizm zatrzyma wodę, może poprawi ci się
samopoczucie i będziesz w stanie jeść: plasterki obranego
zimnego jabłka, ryż gotowany na wodzie. Nie gotuj dla Sama i
nie pozwól mu gotować intensywnie pachnących potraw.
Powiedz mu, żeby robił sobie sałatki i jadł je w ogrodzie.
- Wyobrażam sobie, co on na to powie! - Zachichotała,
mimo zmęczenia.
- Megan, mówię poważnie. Jesteś na granicy tego, co
nazywa się hyperemesis gravidarium, z grubsza tłumacząc,
wymioty niepowściągliwe. Mogą zagrażać utrzymaniu ciąży.
Jeśli nie będzie poprawy w ciągu czterdziestu ośmiu godzin,
będziesz musiała pójść do szpitala, czy tego chcesz, czy nie.
W którym jesteś tygodniu?
- W dziesiątym.
- Właśnie. Masz przed sobą jeszcze dwa, może cztery
tygodnie, podczas których te objawy będą stopniowo zanikać.
Najlepsze w ciąży jest to - uśmiechnęła się Cathy - że, z
definicji, jest to stan przejściowy!
- Dzięki Bogu! - Megan roześmiała się. - Cóż,
przynajmniej wiem teraz, jak czuje się Sam podczas
radioterapii.
- Osobiście uważam, że jest odwrotnie - odparła
współczująco. - Cieszę się, że Sam ma dobre prognozy.
- Odpukać.
Cathy spojrzała jej badawczo w oczy.
- Nadal się niepokoisz, prawda?
- Sama nie wiem... Stale słyszy się o ludziach
umierających na raka.
- Megan, Sam ma znacznie większe szanse, niż
przypuszczasz. Z tego co mówił Max wynika, że onkolog jest
zadowolony i przekonany, że guz został zlikwidowany.
- Och, mam nadzieję, że to prawda. - Megan przełknęła
ślinę i rozejrzała się w panice. - Cathy, przepraszam cię... -
Rzuciła się do zlewu i przez kilka chwil stała tam bezradnie,
ulegając nudnościom, a potem opadła z powrotem na krzesło.
Cała drżała.
- O Boże, chcę wrócić do domu.
- Jak tu dotarłaś? - spytała Cathy.
- Przyjechałam.
- Czy mam zadzwonić do Sama, żeby zabrał cię do
domu?
- A mogłabyś?
- Tak, naturalnie. - Podniosła słuchawkę, wybrała podany
przez Megan numer i przekazała wiadomość.
- Będzie tu za parę minut. Czy jesteś w stanie zaczekać w
poczekalni? Mam jeszcze kilku pacjentów.
Kobieta kiwnęła głową i trzęsąc się wstała.
- Dziękuję, Cathy.
- Drobiazg. Wpadnę później do ciebie, żeby sprawdzić,
jak się czujesz.
Obserwowała wychodzącą Megan. Zauważyła, jak bardzo
jest wychudzona. Biedna kobieta. Rozdarta między Samem i
dzieckiem.
Parę chwil potem zadzwonił telefon.
- Słucham?
- Wziąłem Megan Carver do pokoju zabiegowego, żeby
się położyła. Co ty sobie, u licha, wyobrażasz, każąc jej
czekać w poczekalni?
Cathy odsunęła słuchawkę od ucha, patrząc na nią z
niedowierzaniem. Powinna chyba zawiązać mu supeł na
krawacie, żeby pamiętał, co mówi.
- Myślałam, że takie tu są zasady - powiedziała z jadowitą
słodyczą.
- Och, do cholery, nie udawaj głupiej! Oczekuję od ciebie
elastyczności.
- Sądziłam, że wykazałam się nią ostatnim razem! -
warknęła i rzuciła słuchawkę na widełki.
Jakiś czas potem wpadła na niego w kuchni i natychmiast
rzuciła się do ataku.
- Jak śmiałeś?! - zawołała z furią. - Nasze stosunki są
wystarczająco trudne bez zmieniania reguł co pół minuty!
- Też cię witam. - Bawił się kubkiem. - Kawy? - spytał
łagodnie.
- Nie kuś mnie. Mogłabym wylać ją na ciebie -
odparowała i wymaszerowała z godnością. Niech go cholera
weźmie!
Po zakończeniu przyjęć w poradni dla kobiet, odbyciu
kilku wizyt, podpisaniu recept na powtórzenie leków dla
przewlekle chorych i popołudniowym dyżurze w gabinecie
była wykończona.
Na podjeździe do domu spotkała Agnes i Stephena.
- Muszę pójść do pani Carver - poinformowała syna. -
Weź ze sobą coś, czym mógłbyś pobawić się w samochodzie,
kiedy wpadnę do niej na rozmowę.
- Och, mamo, czy muszę? - jęknął.
- Tak, kochanie, proszę, pośpiesz się. A w drodze
powrotnej możemy wpaść na frytki i rybę.
- Chcę do McDonalda. Westchnęła.
- W Barton nie ma McDonalda, Stephenie.
- To dlaczego nie pojedziemy gdzie indziej? - upierał się.
- Bo nie mam na to czasu, siły ani chęci! A teraz chodźmy
już...
- Nie! Nie chcę! Chcę zostać tutaj!
- Niestety, nie możesz. Wsiadaj do samochodu, proszę, i
przestań mi zawracać głowę.
Chłopiec wydaj wargi i kopał nogą żwir.
- Chcę zostać z Maxem - powiedział nadąsany, rzucając
spojrzenie na samochód, który właśnie zatrzymał się przed
domem.
- To niemożliwe. On jest zajęty. A teraz wsiadaj...
- Zawsze mówisz, że on jest zajęty, a to nieprawda! Po
prostu nie chcesz, żebyśmy się przyjaźnili! Po prostu go nie
lubisz, a to nie znaczy, że on jest zajęty! - argumentował z
bezsporną logiką.
Cathy nie była w nastroju do wysłuchiwania logicznych
argumentów.
- Stephen, przestań kopać żwir w szkolnych butach i
wejdź do samochodu, proszę. Już!
- Jakieś problemy? - Max zbliżał się do nich z rękami w
kieszeniach.
- Poradzę sobie.
- Mama nie chce pójść ze mną do McDonalda, bo jest
zajęta i nie pozwala mi zostać z tobą, bo cię już nie lubi, i
nienawidzę jej! - Chłopiec, ku zdziwieniu Maxa, wybuchnął
płaczem.
- Stephen, uspokój się i wsiadaj do samochodu! -
wrzasnęła Cathy.
- Hej, hej, nie krzycz na niego. - Max położył rękę na jej
ramieniu i lekko pokręcił głową. - Mam wrażenie, że chyba
chodzi mu o coś innego. Musisz wyjść?
- Tak, muszę. Obiecałam Megan Carver, że wpadnę do
niej, ale ten nieznośny bachor robi mi na złość...
Westchnął.
- Zostaw go ze mną. Idź do Megan, a ja postaram się
dociec, co się za tym kryje.
Spojrzała na ściągnięte ramiona syna i jego skuloną
postać, zwracającą się w stronę Maxa. Ogarnęło ją
przygnębienie.
- Zostań z Maxem.
Wzruszając ramionami, wsiadła do samochodu i
odjechała. We wstecznym lusterku zauważyła jeszcze, jak
obaj przykucnęli i rozmawiali z przejęciem. No, trudno, w tej
chwili nie może się tym przejmować.
Dom Carverów był podobny stylem do domu Maxa, lecz
mniejszy i bez bocznych skrzydeł. Sam otworzył jej drzwi i
zaprowadził do salonu. Megan leżała na kanapie. Wyglądała
blado, ale nie tak mizernie jak wcześniej. Przed nią stała
czarka z kostkami lodu.
- Jak się czujesz? - spytała miękko Cathy.
- Trochę lepiej, odpukać. Te kostki lodu chyba pomagają.
- Świetnie. Wyglądasz już lepiej. Odpoczywaj jak
najwięcej i pozwól mężowi krzątać się wokół ciebie.
Sam roześmiał się szeroko.
- Nie zachęcaj jej! I tak jest wymagająca.
- Jestem pewna, że sobie poradzisz. - Uśmiechnęła się do
niego. - Ty też dziś lepiej wyglądasz.
- Tak, dzisiaj czuję się dobrze, ale jutro mam znowu
naświetlania i to mi niewątpliwie zepsuje weekend.
- Ale przynajmniej masz je na miejscu.
- Uhm. - Pokiwał głową w zadumie. Po chwili się ożywił.
- Aha, przypomniałem sobie, twoja oferta kupna domu została
przyjęta i chętnie wynajmą ci dom na czas załatwiania
formalności, ale dopiero po podpisaniu umowy. Nie pozwolą
ci wprowadzić się tam wcześniej, bo gdyby umowa nie doszła
do skutku, nie mogliby zmusić cię do wyprowadzki. To
oznacza jeszcze parę tygodni mieszkania u Maxa, ale nie
przypuszczam, żeby konieczność zamieszkiwania w Barton
Manor była wielkim nieszczęściem!
Nie dla każdego, pomyślała ponuro. Odpowiedziała coś
niezobowiązującego, pożegnała się i ruszyła do uroczego,
pełnego konfliktów Barton Manor, by dowiedzieć się, czy jej
syn postawił na swoim. Byłoby dziwne, gdyby Max nie
wsadził go w mercedesa i nie zawiózł do McDonalda w
Cheltenham!
Zastała ich na tarasie. Właśnie układali na grillu kotlety z
wołowiny.
- Domowy Big Mac - zaśmiał się szeroko Max.
- A może nazwiemy to Big Max? - zaproponował
Stephen.
- Słuchaj, masz za dużo energii. Przebiegnij się do kuchni
i przynieś z lodówki ketchup i masło.
Patrzyli na niego, gdy odchodził, a potem Cathy obróciła
się do Maxa. - I jak?
- Nie chce się przeprowadzić. Powiedział, że nie cierpi
nowego domu, bo tam jest malutki ogródek i nie będzie mógł
bawić się z Penny, a w końcu... - przerwał. Był wyraźnie
skrępowany.
- Tak?
- Powiedział, że będzie za mną tęsknił. Cathy usiadła przy
stole i objęła głowę dłońmi.
- Wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że będą z tym
problemy. Przylgnął do ciebie, bo zabrakło mu babci, a teraz
zabieram go również od ciebie, jak ostatnia megiera. Stracił
ojca, babkę, Delphine, ciebie, a na dodatek będzie opiekowała
się nim Judy zamiast Agnes. Kiedy to się skończy? - spytała
ze smutkiem.
Max usiadł obok i przykrył jej dłoń swoją ręką.
- Czy teraz rozumiesz, dlaczego nie podoba mi się idea
pracujących matek?
Zdecydowanym ruchem cofnęła dłoń.
- Ale ja nie mam wyboru! Co jeszcze mogę zrobić?
Wzruszył ramionami.
- Praca na pół etatu? Zastępstwa na czas roku szkolnego?
Musi być jakieś wyjście.
- Myślałam, że kiedy pójdzie do szkoły, będzie łatwiej.
Naprawdę wierzyłam w to, że życie w małym mieście będzie
dla nas lepsze. Może jednak powinnam zostać w Bristolu,
pracować na pół etatu i nie porywać się jeszcze na kupowanie
domu. Zapewne jestem zachłanna, ale tak bardzo chciałam dać
mu wszystko, co mają inne dzieci.
Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał Max.
- A może najważniejsze, co możesz mu dać, a co mają
inne dzieci, to jego matkę - powiedział cicho.
Pełnym udręki wzrokiem wpatrywała się długo w niego, a
potem kiwnęła głową.
- Chyba masz rację. Zabiorę go z powrotem do Bristolu,
do Joan. Porozmawiam z Johnem Gloverem. Muszę
zrezygnować z posady i... jest jeszcze umowa najmu
mieszkania...
- Do diabła z tym wszystkim. Jeśli rzeczywiście uważasz,
że tak będzie najlepiej, John pozwoli ci odejść w każdej
chwili, a mieszkaniem się nie przejmuj. Porwę umowę.
Zgodziłem się je wynająć, bo było mi wstyd, że stoi puste, a
tylu ludzi nie ma gdzie mieszkać.
Poczuła gromadzące się pod powiekami łzy i zamrugała
oczami, by je powstrzymać.
- Jutro kończy się rok szkolny. Chciałabym zabrać
Stephena do Bristolu na weekend. Czy zdołasz znaleźć
jakiegoś lekarza na zastępstwo w tak krótkim czasie?
- Jest tutaj w mieście jeden emerytowany, bardzo dobry
lekarz, który zwykle bierze u nas zastępstwa. Jestem
przekonany, że się zgodzi. - Spojrzał na nią ze szczerym
smutkiem i nakrył jej dłonie swoimi. - Wielka szkoda. Będzie
mi ciebie brakowało.
- Och, Max, nie...
Przegrała walkę ze łzami, które spłynęły z policzków i
stoczyły się na ręce Maxa.
- Czy mama płacze, bo przypaliłeś kotlety? Pociągnęła
nosem i otarła łzy z policzków.
- Nie, kochanie, jestem tylko trochę zmęczona. Stephen,
chciałbyś pojechać do domu, do babci?
- Z tobą? - Spojrzał na nią podejrzliwie.
- Oczywiście, że ze mną. - Zmierzwiła mu włosy.
- A będziemy chodzić do parku, do McDonalda i w inne
takie miejsca?
- Jasne.
- To wspaniale. - Twarz mu się rozpogodziła. - Max też
pojedzie?
Wymienili znaczące spojrzenia.
- Nie, kochanie. Max musi tu zostać i opiekować się
pacjentami. I Penny też go potrzebuje.
- Na jak długo wyjedziemy? Cathy wzięła głęboki
oddech.
- Na zawsze. Będziemy tam mieszkać.
Stephen przeniósł wzrok z Cathy na Maxa i podszedł do
swego bohatera.
- A co z Maxem? - spytał.
- Będę cię czasami odwiedzał, jeśli chcesz -
zaproponował Max, obejmując go ramieniem.
- A przywieziesz Penny? - Chłopiec znów miał
wątpliwości.
- Jeśli będziesz tego chciał.
- Będę tęsknił za tobą. - Usta drżały mu niebezpiecznie,
był bliski płaczu.
Max z trudem przełknął ślinę.
- Nie. Nie będziesz miał na to czasu. Pomyśl, ile przed
tobą wycieczek do parku i ile Big Maców kupi ci mama.
- Będę - powtórzył cicho.
- Też będę za tobą tęsknił, synku - powiedział Max
niskim głosem i otoczywszy ramionami chłopca, przycisnął go
mocno do siebie. Potem uwolnił go z objęć, wstał i,
chrząknąwszy, niespodziewanie zmienił temat: - Dobra, co z
tymi kotletami?
Następnego dnia w pracy Cathy widziała Maxa jedynie
przelotnie. Z rozmowy z doktorem Johnem Gloverem
wynikało, że już go uprzedził. John bardzo jej współczuł i nie
robił żadnych trudności. Przekonywał, żeby wyjechała, jak
tylko będzie gotowa.
- Przykro mi was zostawiać. Bardzo podobała mi się
praca tutaj i ludzie też mnie miło przyjęli. - Z wyjątkiem
Andrei, pomyślała, ale zachowała to dla siebie.
Pokiwał głową.
- Wszyscy bardzo wysoko cię tu cenią. Niefortunnie się
złożyło. - Westchnął ciężko. - Przypuszczam, że w pewnym
sensie Max miał rację. Gdybyś miała oparcie w mężu, dyżury
nocne nie byłyby problemem. Do końca pracy nie spotkała
Maxa. John przyszedł do niej, by się pożegnać.
- Dopilnuj, żeby Elaine i Tom Brickersowie mieli jakieś
oparcie, dobrze? - powiedziała tonem pełnym niepokoju. -
Tom bardzo się stara, ale Elaine jest u granic wytrzymałości.
- Nie martw się o nich, będziemy się nimi opiekować.
Życzę ci powodzenia.
Andrea pożegnała ją, nie próbując nawet zmusić się do
uśmiechu. Sarah nie pracowała w piątki, więc Cathy zostawiła
jej pożegnalną kartkę. Potem odebrała Stephena ze szkoły i,
zanim zaczęła pakowanie, poszła z nim na ostatni spacer nad
rzekę. Max się nie pokazał.
Rano nie zobaczyła jego samochodu przed domem. Nie
była pewna, czy w ogóle pojawił się tu w nocy. Kiedy zniosła
rzeczy do samochodu, znalazła na siedzeniu piękną, cudownie
pachnącą czerwoną różę oraz kartkę: „Nienawidzę pożegnań.
Mam nadzieję, że wam obojgu powiedzie się. Będę w
kontakcie. Max."
Położyła różę nad tablicą rozdzielczą, żeby ją dobrze
widzieć, i zapakowała bagażnik pociągając nosem. Potem,
rzuciwszy po raz ostatni okiem na dom, włączyła silnik i
odjechała.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Była to ulubiona pora dnia Cathy. Zwróciwszy twarz ku
promieniom zachodzącego słońca siedziała w małym
miejskim ogródku i próbowała zignorować odgłosy ulicznego
ruchu. Nawet tutaj, w typowo willowej dzielnicy, miała
nieustanne wrażenie hałasu.
Westchnęła. Zycie w Barton było tak spokojne, że
pomimo uczuciowego zamętu, jaki tam przeżywała, była to
dla niej oaza. Tęskniła za nim, jakby to był jedyny dom, jaki
miała. Powrót do Bristolu okazał się najtrudniejszą decyzją w
jej życiu.
Nawet Stephen, przepadający za McDonaldem, pizzami,
wycieczkami do parku i basenem, powiedział jej dzisiaj, że nie
lubi już Bristolu.
Oczywiście Max się nie odezwał. Stephen mówił o nim
niemal bez przerwy, codziennie pytał, kiedy przyjedzie. Było
jej trudno ciągle tłumaczyć, że jest zbyt zajęty, kiedy prawda
była prosta: nie zależało mu na nich dostatecznie, by robić
sobie kłopot.
Boże, dlaczego to nadal tak bardzo boli? Wstała i obeszła
cały ogród. Szkoda, że Joan wyjechała. Na niej naprawdę
można było polegać. Potrafiła zachować dobry humor,
opiekując się zarówno Cathy, gdy ta miała chandrę, jak i
Stephenem, zwłaszcza gdy Cathy zaczęła brać zastępstwa.
Joan dała jej cenny czas na odbudowanie dobrych
stosunków ze Stephenem i chłodną analizę uczuć wobec
Maxa, choć te nie poddały się jej tak łatwo. Uświadomiła
sobie, że nadal go kocha. Wydawało się to takie proste, ale w
rzeczywistości było bardzo trudne.
Spojrzała na okna z tyłu domu. Powinna pójść do
Stephena i sprawdzić, jak się czuje. Skarżył się na ból głowy i
złe samopoczucie, wiec położyła go wcześniej do łóżka.
Wiedziała, że to prawdopodobnie efekt zbyt długiego
przebywania na słońcu. Spędziła z nim dzień na plaży w
Weston - Super - Mare, tuż przy ujściu rzeki i choć bardzo
starała się tego pilnować, nie zawsze miał na głowie kapelusz.
Och, trudno, jutro poczuje się lepiej i może to go nauczy
większej ostrożności na przyszłość. Weszła do domu i lekko
wbiegła po schodach do jego sypialni.
W momencie otwierania drzwi wiedziała już, że coś jest
nie w porządku. Dobiegł ją cichy płacz, przerywany jękiem
ciężko chorego dziecka.
- Och, kochanie...
Podniosła go delikatnie i zaniosła do swego pokoju,
stwierdzając, że jego ciało płonie z gorączki. Jęczał i tulił do
niej głowę, a kiedy położyła go na łóżku, podniósł ręce i
zasłonił nimi oczy.
- Za jasno - zaszlochał.
Zaciągnęła zasłony i wróciła do niego ze ściśniętym
gardłem. Nudności, wymioty, gorączka, ból głowy,
światłowstręt...
- O Boże, nie, nie zapalenie opon mózgowych, błagam -
wyszeptała.
Zdjęła z niego zabrudzoną wymiotami bluzę piżamy i
zobaczyła rozprzestrzeniającą się błyskawicznie wysypkę.
Posadziła go ostrożnie.
- Czy mógłbyś opuścić brodę na klatkę piersiową? -
poprosiła. - Zrób to dla mnie, synku.
Z bijącym szybko sercem patrzyła, jak próbuje zgiąć kark.
Nie udało mu się i z jękiem bólu ostrożnie położył głowę na
poduszce, odwracając twarz od światła.
- Mamusiu, głowa mnie boli - zaszlochał. - Chcę Mara.
Przygładziła mu włosy i ucałowała w rozpalony policzek.
- Poleż tu chwilkę, kochanie. Pójdę po lekarstwo, które ci
pomoże.
Zbiegła szybko na dół, wzięła swoją torbę lekarską i
pobiegła z powrotem.
Wyjęła penicylinę i dwukrotnie sprawdziła dawkowanie.
Powinna podać mu dożylnie trzysta miligramów. Spojrzała na
syna. Zauważyła, że ma wilgotną, bladoszarą skórę, cicho
pojękuje i mamrocze coś nieartykułowanego. Nie miała
wątpliwości. To było klasyczne zapalenie opon mózgowych.
Serce biło jej jak oszalałe, ale wzięła głęboki oddech,
unieruchomiła mu rękę w nadgarstku, założyła wenflon i
wprowadziła antybiotyk. Cały czas przemawiała do niego
spokojnie, widząc jednocześnie, jak powoli traci przytomność.
Z ogromnym wysiłkiem starała się zachować spokój.
Przeszła do sypialni Joan, podniosła słuchawkę i zadzwoniła
do szpitala, podając swoją diagnozę. Usłyszała, że przyjmą go
natychmiast i wysyłają karetkę. Szybko podyktowała adres i
wróciła do Stephena. Chłopiec kolejny raz wymiotował.
Wydawało się, że czekanie na pomoc trwa całe wieki, choć w
rzeczywistości było to tylko parę minut.
Po przyjeździe do szpitala zostali natychmiast skierowani
na oddział intensywnej terapii dla dzieci, gdzie czekały już
pielęgniarki w fartuchach i maskach, gotowe do działania.
Za chwilę pojawił się lekarz. Szybko przeprowadził
wywiad i zdecydował się wykonać nakłucie lędźwiowe.
- Zapewne ma pani całkowitą rację - przyznał spokojnie -
ale dla pewności musimy to zrobić. Przykro mi.
W czasie gdy pielęgniarki przygotowywały Stephena do
punkcji, Cathy opisywała lekarzowi okoliczności nagłego
początku choroby.
- Wszystko się zgadza - powiedział, myjąc ręce. - Dzięki
Bogu, że dała mu pani natychmiast penicylinę. W porządku,
czy możemy zaczynać?
Pielęgniarki skinęły głowami, a lekarz zwrócił się do
Cathy:
- Wychodzi pani czy zostaje? To będzie dla niego
nieprzyjemne.
- Wiem. - Przełknęła z trudem ślinę. - Zostaję, będzie
mnie potrzebował.
Usiadła na brzegu łóżka i ujęła Stephena za rękę.
Tymczasem pielęgniarka wsunęła jedną rękę pod kolana
chłopca, a drugą pod plecy i wygięła go w pałąk, nie zważając
na cichy jęk bólu.
Cathy musiała przyznać, że lekarz zrobił punkcję tak
szybko, jak to tylko było możliwe, ale zanim wyciągnął igłę i
zostawił bezwładnego Stephena w spokoju, o mało nie
zemdlała.
Próbowała pogłaskać syna po głowie, ale jęknął i odwrócił
się. Siedziała przy nim, trzymając jego rękę i zagryzając
wargi. W międzyczasie, za pomocą wenflonu, podłączono go
do kroplówki.
Doktor uścisnął uspokajająco jej ramię i zakomunikował:
- Już po wszystkim. Podajemy mu antybiotyk, ale zaraz
wyciągnę laboranta z łóżka, żeby zrobił badanie
bakterioskopowe płynu mózgowo - rdzeniowego metodą
Gramma i zidentyfikował drobnoustroje. Jeśli chodzi o
Stephena, to krytyczne będzie najbliższe czterdzieści osiom
godzin i musi być pod ciągłą obserwacją. Cały czas będzie z
nim pielęgniarka, a kiedy pani zechce coś zjeść albo wypić,
proszę tylko powiedzieć, personel zajmie się tym. Zapiszę
pani profilaktycznie antybiotyk. Może rifampicinę, dobrze?
Niedługo wrócę z wynikami badań.
Skinęła głową w odrętwieniu, z oczyma utkwionymi w
szarej twarzyczce zlanej potem. Wydało się jej nierealne, że
widząc, jak gorączka coraz bardziej trawi jej syna, siedzi przy
nim całkowicie bezsilna. Siostry wchodziły i wychodziły,
nierozpoznawalne w swoich fartuchach i maskach, ale zawsze
przynajmniej jedna była na miejscu.
Stephen mówił coś niespokojnie przez sen, często pytał o
Maxa, aż w pewnej chwili zapadł w śpiączkę. Z największym
pośpiechem sprowadzono lekarza.
- Czy on umrze? - spytała Cathy, starając się opanować.
- Mam nadzieję, że nie - odparł spokojnie lekarz. - To
klasyczne zapalenie opon, tak jak myśleliśmy. Zna pani
ryzyko równie dobrze jak ja. Zareagowała pani szybko, ale w
tej chwili nie wiadomo, jak to się skończy. Proszę po prostu
spokojnie coś mówić do niego, żeby wiedział, że pani jest
tutaj. Jeśli coś może pomóc, to tylko to. Kim jest ten Max, o
którego wciąż pyta?
No właśnie, kim?
- Przyjacielem... byłym kolegą z pracy - odpowiedziała po
chwili.
- Czy może pani ściągnąć go tutaj?
- Teraz? W środku nocy? Lekarz wzruszył ramionami.
- To mogłoby pomóc. Nie tylko Stephenowi. Pani też
przydałoby się trochę moralnego wsparcia. Proszę korzystać
swobodnie z telefonu w pokoju siostry przełożonej.
Podziękowała mu obojętnym tonem i odwróciła się do
syna. Właśnie odzyskiwał świadomość i od razu zapytał o
Maxa.
- Chcę Maxa, mamusiu - mamrotał. - Gdzie on jest?
- Śpi, kochanie, jest noc.
- A przyjdzie rano?
- Może. - Zagryzła wargi.
Dziecko znów odpłynęło w nieświadomość. Cathy
sztywno wstała i podeszła do okna. Przejaśniało się, wkrótce
będzie świtać. Czy powinna do niego zadzwonić? Może trochę
później. Gdyby tylko mogła porozmawiać z Joan, ale ta była z
przyjaciółką na Krecie i Cathy nie miała z nią żadnego
kontaktu.
O wpół do szóstej zdecydowała się zadzwonić do Maxa.
Walczyła z sobą, ale Stephen za każdym razem, gdy
odzyskiwał na chwilę świadomość, mamrotał jego imię i nie
mogła już dłużej tego znieść.
Doczekała do szóstej, potem wślizgnęła się do pokoju dla
pielęgniarek i po wybraniu numeru czekała w nieskończoność,
ale nikt nie podnosił słuchawki.
O siódmej zadzwoniła powtórnie, na wypadek gdyby
wrócił spod prysznica czy rannego biegania, potem jeszcze o
ósmej, a o wpół do dziewiątej zadzwoniła do przychodni.
- Wyjechał na urlop - powiedziała szorstko Andrea, która
odebrała telefon, i natychmiast przerwała połączenie.
Zadzwoniła raz jeszcze, tym razem do Johna Glovera i
spytała, czy ma jakiś kontakt z Maxem.
- O ile wiem, jest w domu. Czy mam mu przekazać, żeby
do ciebie zadzwonił?
- Nie ma go tam - powiedziała zmęczonym głosem i
odłożyła słuchawkę. Boże, dopomóż mi, modliła się, już
dłużej nie potrafię dać sobie sama rady! Gdzie jesteś, Max?
Wolnym krokiem wróciła do małego pokoju i przez łzy
dostrzegła wysokiego mężczyznę pochylonego nad łóżkiem
jej dziecka. Trzymał Stephena za rękę. Miał na sobie fartuch,
maskę, a na głowie czepek. Na jej widok wyprostował się
gwałtownie. Zobaczyła nad maską nieprawdopodobnie
niebieskie oczy i znalazła się w objęciach silnych i czułych
ramion. Przytuliła się do znajomej twardej piersi.
- Max? - wyszeptała z niedowierzaniem.
- Cii, wszystko w porządku. Jestem tutaj, przy tobie.
- Próbowałam dzwonić... dzwoniłam godzinami -
szlochała.
- Ciicho, kochanie, już wszystko jest dobrze. Chodź,
usiądź. - Zaprowadził ją do fotela, a sam przysiadł na poręczy
i objął ją mocno ramieniem.
- Skąd wiedziałeś, gdzie nas znaleźć? - spytała zdumiona.
- Nie wiedziałem. Obudziłem się w nocy i nie mogłem
zasnąć. Miałem potworne uczucie, że stało się coś złego i
nawet dzwoniłem do ciebie o wpół do szóstej, ale nikt nie
odpowiadał. Mogłaś, co prawda, być na przykład w pracy, ale
wydawało mi się to mało prawdopodobne. Miałem wolny
dzień, więc zdecydowałem się tu przyjechać i odnaleźć cię.
Dojechałem tutaj parę minut po siódmej i zobaczyłem twój
samochód przed domem, pootwierane okna, ale nikt nie
otwierał drzwi. - Zaśmiał się cierpko. ~ Twoi sąsiedzi wzięli
mnie chyba za włamywacza, bo wszedłem na dach werandy, a
stamtąd przez okno do sypialni. Rzut okiem wystarczył, by
domyślić się, że Stephen zachorował, więc obdzwoniłem
wszystkie szpitale i w końcu cię znalazłem.
- I oto jesteś. - Sięgnęła dłonią do jego twarzy, nie mogąc
nadal uwierzyć, że Max jest przy niej naprawdę, a on ujął jej
dłoń w swoją i pocałował.
- Oto jestem, jak mówisz.
- Dzięki Bogu. - Odetchnęła z ulgą.
- Więc jak to wygląda?
- Wciąż pyta o ciebie. Powiedziałam mu, że śpisz, ale
kiedy od szóstej nie mogłam skontaktować się z tobą, nie
wiedziałam co mu powiedzieć, kiedy znów zapyta. Ale od
tego czasu nie odzyskał przytomności... - przerwała pełna
lęku, walcząc ze łzami.
Wszedł lekarz, ten sam, który miał dyżur w nocy, i
sprawdził wykres temperatury Stephena.
- Domyślam się, że jest pan Maxem - powiedział z lekkim
uśmiechem. - Był tu duży popyt na pana. Cieszę się, że pan
dotarł. - Obrócił się do Cathy. - Wygląda na to, doktor Harris,
że Stephen nie poddaje się, ale jeszcze za wcześnie na
rokowania. Będziemy wiedzieli więcej jutro wieczorem. -
Spojrzał na nią z niepokojem, - Dlaczego nie spróbuje pani
przespać się trochę? Sąsiedni pokój jest specjalnie do tego
celu. Obudzimy panią, gdyby coś się zmieniło.
- Nie - pokręciła głową. - Nie mogę go zostawić. Proszę
mnie nie zmuszać!
Max ścisnął ją za ramię.
- Nikt nie ma zamiaru cię zmuszać do czegokolwiek. Ale
gdybym przyniósł ci koc i poduszkę, to czy nie zdrzemnęłabyś
się w tym fotelu przez parę minut? Popilnuję Stephena za
ciebie.
Była zbyt zmęczona, by zaprotestować. Max wsunął pod
jej głowę poduszkę i, kiedy podciągnęła nogi na fotel, okrył ją
pieczołowicie miękkim białym kocem.
- Zbudzisz mnie, dobrze? - spytała niewyraźnie, ale nie
zdążyła usłyszeć odpowiedzi.
Spała prawie dwie godziny, podczas których Max
obserwował ich oboje w skupieniu, ze ściągniętymi brwiami.
Stephen wydawał się gasnąć na jego oczach, a Catherine -
Boże, Catherine praktycznie wychudła w ciągu tych pięciu
tygodni, kiedy jej nie widział. Zniknęły jej miękkie kształty,
została tylko skóra i kości oraz wymizerowana, blada twarz.
Spojrzał na nią i twarz mu złagodniała. Boże, jakim był
głupcem. Całe to jego gadanie o poślubieniu właściwej
kobiety, podczas gdy ona cały czas była obok, w zasięgu ręki.
Na myśl o tym, że mogła zajść z nim w ciążę wpadł w panikę.
Był co prawda oszołomiony, ale wyrządził szkodę ich
stosunkom. Potem, kiedy powiedziała, że nie spodziewa się
dziecka, odczuł bolesne rozczarowanie, i żadne jego
wymyślne zabiegi nie były w stanie przekonać jej, by chciała
być z nim nadal.
Pomyśleć tylko, że bał się zobowiązań! Do diabła, już po
tej nocy powinien wiedzieć, że i tak jest z nią związany. Na
samo wspomnienie zrobiło mu się gorąco. Tyle miłości, tyle
czułości... Nigdy przedtem nie odczuwał tego tak mocno,
nigdy nie miał wrażenia, że jego jedynym celem jest danie
przyjemności drugiej osobie.
Nagle usłyszał jęk dobiegający z łóżka Stephena. Podszedł
bliżej i pochyliwszy się, zaczął łagodnie go uspokajać.
- Max? - Chłopiec podniósł ciężkie powieki.
- Cześć, synku - odpowiedział półgłosem. Czuł, że
przepełniająca go miłość za chwilę go rozsadzi.
- Jak się czujesz?
- Głowa mnie boli - wyszeptał Stephen słabo.
- Nie odchodź.
- Nie odejdę. Nie martw się. Zostanę tu z tobą i mamą.
Z jękiem zadowolenia Stephen osunął się na powrót w
półświadomą krainę snu. Max stał przy nim, a z jego twarzy
można było wyczytać gorące uczucia.
- Wyzdrowiej, do licha - wycedził z pasją. - Nie odchodź
właśnie teraz, kiedy wreszcie wiem, jak bardzo cię kocham.
Wracaj do nas, synku, słyszysz mnie?
Pielęgniarka przyniosła filiżankę kawy. Pił ją machinalnie,
nie spuszczając wzroku z chłopca. Dopiero przebudzenie się
Catherine wyrwało go z zadumy. Podał jej resztkę kawy.
- Jak Stephen?
- Obudził się i poznał mnie. Nie pogorszyło mu się.
Rozluźniła z ulgą ramiona, ale po chwili ściągnęła je
znowu.
- Jeszcze nie ma pewności, czy...
- Ale oznaki są dobre.
Wpatrzona w Stephena, lekko skinęła głową. Ma - xowi
ścisnęło się serce, kiedy zobaczył, ile uczucia wyraża jej
spojrzenie. Jak tylko to się skończy, zrobi wszystko co w jego
mocy, by zdobyć jej miłość. Wiedział już, że życie bez niej
nie ma żadnego sensu.
Nie kończąca się procesja lekarzy, pielęgniarek i
techników przeciągała przed nimi przez cały ten długi dzień.
Jednych Cathy rozpoznawała, innych nie, ale wszyscy byli dla
nich bardzo uprzejmi i mili, a oprócz tego był Max, silny i
twardy jak skała, na której można się oprzeć. Ale na jak
długo? Czy odważy się na to w przyszłości? Teraz pozwalała
sobie na ten luksus, bo za bardzo go potrzebowała, by z nim
walczyć, ale później...
Zniknął na chwilę. Wrócił z kawą i kanapkami, które
wmusił w nią, a potem wyjął czekoladę i zjedli ją wspólnie.
Zażyła rifampicinę, po czym skuliła się znowu w fotelu i
zasnęła.
Ani w nocy, ani następnego ranka stan Stephena nie
zmienił się, ale około południa był już spokojniejszy, zaś
około czwartej po raz pierwszy zupełnie się obudził. Cathy
chciało się płakać z radości, a lekarze wyrażali ostrożny
optymizm.
O szóstej, kiedy Stephen poprosił o picie śmiesznym
chrapliwym głosikiem, było już jasne, że nastąpiło przesilenie.
Ból głowy powoli się zmniejszał, a organizm nie odrzucił
wypitego płynu, co Cathy przyjęła z ulgą.
O dziewiątej chłopiec po raz pierwszy zapadł w głęboki,
normalny sen. Lekarz uśmiechał się z zadowoleniem.
- Myślę, że z tego wyjdzie - powiedział pewnym głosem.
- Może pani spokojnie pójść do domu, wykąpać się, zjeść coś,
przespać parę godzin w normalnym łóżku i wrócić tutaj rano.
Prawdopodobnie będzie spał przez całą noc, a jeśli nie, to
zawsze możemy zadzwonić, a pani natychmiast przyjedzie.
Miała zamiar odmówić, ale Max zgodził się z lekarzem i
nim zdążyła zaprotestować siedziała już w samochodzie
jadącym do domu.
Po kąpieli stwierdziła, że Max usunął ślady choroby
Stephena z jego sypialni, a także z jej pokoju, i nałożył świeżą
pościel.
- Nie wiem, skąd w tobie tyle energii - powiedziała po
tym, jak wyciągnął ją z wanny, wytarł i ułożył w łóżku,
narzekając, że jest za chuda. Podał jej kubek zupy, który
posłusznie wypiła. Nim usnęła, przez kilka chwil wsłuchiwała
się w odgłosy krzątaniny Maxa w sąsiednim pokoju.
Obudziła się w środku nocy i cichutko poszła do telefonu,
by zadzwonić do szpitala, ale zastała tam już Maxa
odkładającego słuchawkę. Uśmiechnął się do niej łagodnie.
- Wszystko dobrze. Nadal
śpi bardzo mocno.
Przepraszam, czy obudziłem cię?
- Nie sądzę. Niczego nie słyszałam. - Zaśmiała się z
zażenowaniem. - Czasami myślę, że porozumiewamy się bez
słów.
- Bo tak jest. - Objął jej dłonie swoimi. - Poprzedniej
nocy wiedziałem, że stało się coś złego. Próbowałem to
zignorować, ale bez skutku. To było tak, jakbyś mnie wołała.
- Potrzebowałam cię - powiedziała zdławionym głosem. -
Nie chciałam tego, ale... nie potrafiłam walczyć.
- Nie ma potrzeby z tym walczyć, jestem przy tobie -
wyszeptał.
- Tak, teraz jesteś... ale na jak długo?
Ich spojrzenia się spotkały. W jego oczach płonęło
uczucie, w które nie śmiała uwierzyć.
- Na ile mnie zechcesz. Mam nadzieję, że na zawsze.
Potrzebuję cię, Catherine. Tęskniłem za tobą tak bardzo, że
życie straciło dla mnie wszelki urok i sens. Dopiero kiedy
wyjechałaś ze Stephenem, zdałem sobie sprawę, jak puste jest
moje życie. Kocham cię. Kocham was oboje. Catherine, wróć
do mnie. Nie mogę żyć bez ciebie.
Odsunęła się, skrępowana i nieufna, obawiając się zbyt
szybko mu uwierzyć.
- Max, ja chcę stałego związku, wiesz o tym.
- Proponuję ci związek. Jestem gotów podać ci moją
głowę na srebrnej tacy, jeśli tego chcesz, ale wolałbym coś
bardziej typowego. Małżeństwo.
Powoli zwróciła ku niemu twarz pełną niedowierzania.
- Małżeństwo? - powtórzyła bezdźwięcznie.
- Małżeństwo. Jeśli mnie chcesz. Nie wszystko jednak
było jasne.
- A moja praca? Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Nie mamy jeszcze nikogo na twoje miejsce,
ale nadal nie jestem pewny, czego naprawdę chcesz. Czy
gdybyś miała wystarczająco dużo pieniędzy, by kupić
Stephenowi wszystko, czego potrzebuje, nadal chciałabyś
pracować?
Przez chwilę zastanawiała się, a potem kiwnęła głową
świadoma, że niweczy swe szanse na szczęście. Nie była
jednak w stanie zaprzeć się samej siebie.
- Tak, chciałabym. Może nie na całym etacie, dopóki jest
jeszcze mały, ale tak, chciałabym.
- A gdybyś miała drugie dziecko?
- Drugie dziecko? - Otworzyła szerzej oczy. - Myślałam,
że nie chcesz dziecka?
Uśmiechnął się smutno.
- Też tak myślałem. Aż do czasu, gdy powiedziałaś mi, że
nie jesteś w ciąży i poczułem się jak trafiony piorunem.
- Bardzo bym chciała mieć drugie dziecko. A może
dwoje? - Nie zdawała sobie sprawy, ile tęsknoty słychać w jej
głosie. - Stephen szalałby z radości. Zawsze marzył o
rodzeństwie.
- I chciałabyś pracować?
Przypomniała sobie o chwilach, kiedy musiała zostawiać
Stephena, o wszystkim za czym wówczas tęskniła i o czasie,
który nigdy dla nich dwojga nie wróci. Pokręciła głową.
- Nie. Gdyby to nie było konieczne, nie, ani przez chwilę.
- Spojrzała na niego badawczo. - Max, dlaczego jest to dla
ciebie takie ważne?
- Mojej matki nigdy nie było w domu, kiedy jej
potrzebowałem. Zawsze w pogoni za funduszami, w
poszukiwaniu
sponsorów,
na
jakichś
obiadkach
charytatywnych, na bardzo ważnych porannych kawach albo
gdzie indziej. - Mówił ponuro, z takim smutkiem w głosie, że
Cathy ściskało się serce.
- Byłem wychowywany przez kolejne nianie i od czasu do
czasu zmuszany do popisywania się, aby podtrzymać dobry
obraz rodziny. Zawsze przysięgałem sobie, że jeśli będę miał
dzieci, to wychowa je matka, która nie tylko je kocha, ale i jest
dla nich.
- Biedny Max. - Cathy podniosła ręce i ująwszy jego
twarz, wspięła się na palce, by złożyć pocałunek na jego
wargach.
- Catherine, odpowiedz wreszcie na moje pytanie
- poprosił.
- Zrobiłam to już - powiedziała zdziwiona. - Nie, nie
sądzę, bym chciała pracować, gdybym nie musiała...
- Nie na to pytanie. Na inne - jęknął. - Wyjdziesz za
mnie?
- Ach, na to... - Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Cóż, niech pomyślę... Czy będzie pan w stanie zapewnić
mi styl życia, do jakiego przywykłam? Proszę mi powiedzieć,
doktorze Armstrong, jakie są pana widoki na...? Och!
Chwycił ją pod ramiona i uniósł do góry, opierając o
swoją pierś.
- W tej chwili - zaburczał - moje widoki na wylądowanie
w więzieniu za morderstwo są bardzo duże. A teraz, wyjdziesz
za mnie czy nie, ty nieznośna dziewucho?
- Och... - Zatrzepotała rzęsami. - No, dobrze, skoro
prosisz o to z takim wdziękiem. Jak mogłabym się oprzeć?
Powoli opuścił ją, osuwając po sobie i wziął w ramiona. Z
pociemniałymi nagle oczyma pochylił głowę i namiętnym
pocałunkiem sprawił, że ugięły się pod nią kolana, a serce
przyspieszyło swój rytm.
- To po to, żeby przełamać resztki oporów - powiedział z
leniwym uśmiechem.
- Nie ma we mnie oporu. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek
był. Kocham cię, Max - wyszeptała z czułością. - Joan miała
rację. Jesteś dla mnie najlepszym lekarstwem.