background image

 
 
 
 

CAROLINE ANDERSON 

 

Według wskazań lekarza 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 
Było  to  typowe  małe  angielskie  miasteczko.  Wzdłuż 

głównej  ulicy  ciągnęły  się  malownicze  domki  i  sklepy  z 
bladomiodowego  kamienia,  poprzetykane  tu  i  ówdzie 
antykwariatami  i  kawiarenkami.  Gdzieniegdzie  drewniane 
domy  z  okresu  Tudorów  wkraczały  na  chodnik,  burząc 
symetrię zabudowy. 

Cathy,  zgodnie  z  zawartymi  w  liście  wskazówkami, 

minęła  starą  kamienną  halę  targową  i  skręciła  w  prawo. 
Przejechała  przez  most  na  rzece  i  bez  kłopotów  odnalazła 
niezgrabny  kamienny  budynek  z  parkingiem  od  frontu. 
PRZYCHODNIA  LEKARSKA  W  BARTON  -  głosił  duży 
napis.  Cathy  zaparkowała  samochód  i  wyłączyła  silnik. 
Poczuła, że jest zdenerwowana. 

To  śmieszne,  uspokajała  samą  siebie.  Albo  dostaniesz  tę 

pracę,  albo  nie.  W  końcu  nie  jesteś  bezrobotna.  Nie  ma  się 
czym  przejmować.  A  jednak  było.  Jadąc  przez  Barton, 
nieodwołalnie zakochała się w tym miasteczku, a jej smutne, 
obolałe serce nagle poczuło, że jest w domu. 

Przekręciła  samochodowe  lusterko  i  zaczęła  się  w  nim 

przeglądać.  Stwierdziła,  że  jej  gęste  złotorude  włosy  nadal 
upięte  są  w  kok  na  karku,  a  delikatne  zielone  cienie  nad 
oczami jeszcze się nie rozmazały. Panujący tego dnia upał nie 
rozpuścił  też  tuszu  do  rzęs  ani  nie  sprawił,  że  zabawnie 
zadarty  nosek  zaczął  błyszczeć.  Jednak  nic  na  świecie  nie 
mogło usunąć z jej twarzy znienawidzonych piegów. 

Jej  wargi  ciągle  nosiły  ślad  delikatnej  różowej  pomadki. 

Wahała  się,  czy  powinna  zaprezentować  się  w  takim  stanie, 
czy  jeszcze  raz  umalować  twarz  ryzykując,  że  będzie 
wyglądała na przesadnie zadbaną. Zdecydowała się na szybki 
atak.  Wytarła  spocone  dłonie  w  papierową  chusteczkę  i 
wysiadła  z  samochodu,  narzucając  na  ramiona  lekki  żakiet. 
Wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę przychodni. 

background image

Pokój recepcyjny był zupełnie pusty, jeśli nie liczyć kilku 

porzuconych  zabawek.  Nacisnęła  guzik  dzwonka  i  czekając, 
aż  ktoś  się  pojawi,  odruchowo  zaczęła  je  zbierać,  żeby 
wrzucić  do  stojącej  w  rogu  skrzyni.  Oprócz  całego  naręcza 
klocków  podniosła  piszczącego  królika,  bardzo  brudnego  od 
długiego  używania, oraz rozczochraną szmacianą  lalkę, którą 
ktoś musiał kiedyś bardzo kochać. 

 - Czym mogę służyć? 
Głęboki  głos  przerwał  ciszę  tak  nieoczekiwanie,  że 

podskoczyła, naciskając królika, który przeraźliwie zapiszczał. 

 -  Przepraszam,  przestraszył  mnie  pan  -  powiedziała  bez 

tchu.  Odwróciła  się  i  znalazła  twarzą  w  twarz  z  wysokim, 
jasnowłosym  mężczyzną.  Jego  szerokie  ramiona  prawie 
zasłaniały  drzwi,  ale  to  oczy  przykuły  jej  uwagę. 
Kontrastowały  ze  złotobrunatną  opalenizną  i  były 
zadziwiająco  niebieskie.  Cathy  jeszcze  nigdy  takich  nie 
widziała. 

 -  Ja...  Jestem  doktor  Harris.  Byłam  umówiona  na 

rozmowę z doktorem Gloverem na trzecią. 

 - Max Armstrong, jego współpracownik.  - Wyciągnął do 

niej rękę. 

Przytulając zabawki do siebie, podała dłoń Armstrongowi. 

Krótki  i  pewny  uścisk  wywołał  w  niej  dreszcz.  Zaskoczona, 
rozluźniła  rękę  i  straciła  kontrolę  nad  zabawkami.  Posypały 
się z powrotem na podłogę. 

 -  Jeśli  skończyła  pani  się  bawić,  może  schowamy  je  do 

skrzyni i zajmiemy się pani spotkaniem z doktorem Gloverem 
-  powiedział  z  uśmiechem.  Uśmiech  ten  sprawił,  że 
przeistoczył  się  z  całkiem  przystojnego  w  najbardziej 
oszałamiającego  mężczyznę,  jakiego  kiedykolwiek  widziała. 
Serce  zaczęło  jej  łomotać,  ale  złożyła  to  na  karb 
zdenerwowania związanego z czekającą ją rozmową. 

background image

 - Jesteśmy dziś okropnie zaganiani - wyjaśnił, podnosząc 

klocki.  -  Byłem  na  wakacjach  i  oczywiście  narosły 
zaległości... Pozwoli pani, że pomogę. - Wyjął z jej rąk resztę 
zabawek.  Gwałtownie  wstrzymała  oddech,  gdy  jego  dłonie 
przypadkiem otarły się o jej pełne piersi. Serce Cathy znowu 
zabiło  mocno.  Spojrzała  w  jego  cudowne  błękitne  oczy  i 
dostrzegła kryjące się w nich diabelskie ogniki. 

 -  Przepraszam  -  wymamrotał,  jednak  Cathy  odniosła 

wrażenie,  że  wcale  nie  było  mu  przykro.  Starając  się  ukryć 
zakłopotanie,  schyliła  się  po  ostatnią  zabawkę  i  odniosła  na 
miejsce. 

Poprowadził  ją  do  kuchni  na  zapleczu.  Ciągle  była  pod 

wrażeniem jego oczu i niespodziewanego dotyku. Jej ciało od 
tak  dawna  skazane  było  na  samotność.  Z  ulgą  zauważyła,  że 
mężczyzna znajdujący się w kuchni jest dużo starszy, pewnie 
koło  pięćdziesiątki.  Wyglądał  sympatycznie.  Miał  lekki 
brzuszek  i  zmarszczki  wokół  oczu.  Skłonił  się  tylko, 
oszczędzając jej idiotycznych uścisków dłoni. 

 - Witamy w Barton, doktor Harris. Widzę, że poznała już 

pani  Maxa.  Przepraszam,  że  przyjmuję  panią  w  kuchni,  ale 
jesteśmy dziś bardzo spóźnieni. Będziemy tu siedzieć pewnie 
do siódmej, więc chcieliśmy coś szybko przegryźć. A pani już 
jadła? 

 -  Tak,  dziękuję.  I  proszę  się  nie  tłumaczyć,  sama  często 

jem coś w biegu. 

 -  Nie  wątpię.  W  takim  razie,  może  kawy?  Napełnił  jej 

kubek. Podziękowała i wypiła łyk, 

podczas  gdy  oni  odpakowywali  swoje  kanapki.  Jej 

podanie,  z  odciśniętym  brązowym  kawowym  kółkiem,  leżało 
na stole. Doktor Glover przesunął je w kierunku swego kolegi. 

 - Rzuć na to okiem, kiedy będziemy rozmawiać. 
 -  Uśmiechnął  się  do  Cathy.  -  Proszę  nam  o  sobie 

opowiedzieć, doktor Harris. 

background image

 -  Oczywiście.  -  Mój  Boże,  jak  ona  nienawidziła  takich 

wywiadów. Odchrząknęła i wyprostowała się. 

 -  Cóż,  dotąd  pracowałam  w  niepełnym  wymiarze  godzin 

w przychodni w centrum dużego miasta, ale ostatnio okazało 
się, że potrzebny jest ktoś na cały etat. Podjęłam się tego, ale 
zdecydowałam,  że  nie  chcę  stale  tak  pracować  i  zaczęłam 
rozglądać się za czymś bardziej odpowiednim. 

O  Boże,  co  ja  wygaduję,  pomyślała.  Przerwała,  aby 

zaczerpnąć powietrza. Doktor Armstrong podniósł głowę znad 
jej podania. Jego błękitne oczy wyrażały zdziwienie. 

 -  Masz  trzydzieści  pięć  lat?  Nie  wyglądasz  na  tyle. 

Uśmiechnęła się słodko. 

 - Po prostu farbuję siwe włosy. 
 - Zadziwiające, wyglądają tak naturalnie. - Przyglądał się 

im  przez  chwilę,  a  później  mrugnął  do  niej  przyjaźnie.  -  I 
mimo  podeszłego  wieku  -  uniósł  prowokacyjnie  brew  - 
pracowałaś tylko w niepełnym wymiarze godzin? 

 - Tak, do niedawna - przyznała. 
 - Wiesz, że tutaj czeka cię praca na pełnym etacie? 
 - Tak. Chcę mieć cały etat. 
 -  To  dlaczego  nie  zostaniesz  tam,  gdzie  jesteś?  Miałaś 

jakieś problemy osobiste? 

Nie,  dopóki  nie  spotkałam  ciebie,  chciała  odpowiedzieć, 

ale ugryzła się w język. 

 - Nie chcę pracować w dużym mieście. 
 -  Czy  to  zbyt  duże  obciążenie? -  zapytał.  Wyczuła  nagłą 

zmianę nastawienia w jego zachowaniu. 

 -  Myślę,  że  wiejskie  powietrze  i  prosty  styl  życia  będą 

lepiej  służyły  mojemu  synowi.  Właśnie  idzie  do  szkoły  i, 
mówiąc szczerze, niepokoję się o niego. Myślę, że w szkole w 
takim miasteczku jak Barton będzie czuł się lepiej. 

Atmosfera robiła się coraz chłodniejsza. 
 - Syn? 

background image

 -  Doktor  Harris  ma  pięcioletniego  syna  -  powiedział 

doktor  Glover.  -  Nazywa  się  Stephen,  prawda?  -  Uśmiechem 
starał się dodać jej otuchy. 

 - Zgadza się. 
 -  Tylko  jednego?  -  zapytał  doktor  Armstrong,  a  ona 

przytaknęła. 

 - Dlaczego więc, do diabła, chcesz pracować? - wycedził. 

-  Nie  lepiej  byłoby  siedzieć  w  domu,  drapować  firanki  i 
układać poduszki? 

Cathy z trudem się opanowała. 
 - Nie lepiej. A nawet jeśli, i tak nie mam wyboru. Muszę 

zarabiać, jeżeli chcę utrzymać jaki taki poziom życia. 

 - Ambicje? 
 -  Nie  większe  niż  u  innych  rodziców  troszczących  się  o 

swoje dzieci - powiedziała spokojnie. 

 -  Nie  sądzisz,  że  byłabyś  szczęśliwsza  pozwalając 

mężowi zająć się robieniem kariery? Czy on też chce wynieść 
się z miasta? A może i jego musisz utrzymywać? 

Dawny ból powrócił. 
 - Już nie. Michael umarł trzy lata temu. Miał stwardnienie 

rozsiane. 

Doktor  Glover  wstrzymał  oddech.  Cathy  spuściła  oczy, 

lecz  przedtem  zdążyła  dostrzec  zaskoczenie  na  twarzy 
Armstronga. 

 -  Przepraszam  bardzo  -  powiedział  cicho,  a  w  jego 

głębokim  głosie  dało  się  słyszeć  skruchę.  -  Nie  miałem 
pojęcia. Nie zdążyłem przeczytać podania. 

Podniosła  wzrok.  Nie  miała  zamiaru  zasłaniać  się  swoim 

zmarłym  mężem  przed  napastliwością,  z  jaką  doktor 
Armstrong przeprowadzał z nią wywiad. 

 - Zapomnijmy o tym. Nic się nie stało. 
 - A jednak to ważne z wielu powodów. To znaczy, że jest 

jeszcze  gorzej,  niż  gdybyś  była  zamężna  -  powiedział. 

background image

Wiedziała,  że  nie  żartuje.  Był  śmiertelnie  poważny.  -  Nie 
masz  żadnego  zaplecza,  żadnego  emocjonalnego  oparcia. 
Praca tu jest ciężka, odpowiedzialna, zajmuje dużo czasu, nie 
jest  dopasowana  do  szkolnych  wakacji,  ciągle  pojawiają  się 
jakieś nieprzewidziane problemy. 

 -  Nie  takie  znowu  nieprzewidziane  -  poprawiła  go.  - 

Możesz mi wierzyć, że zdaję sobie z tego sprawę. 

 -  A  co  będzie  z  nocnymi  dyżurami  albo  kiedy  przyjdzie 

twoja kolej dyżuru w Boże Narodzenie? Co się wtedy stanie z 
twoim synem? 

 -  Max,  jestem  pewny,  że  doktor  Harris  rozważyła  to 

wszystko,  zanim  złożyła  podanie.  W  końcu  radziła  sobie  z 
powodzeniem  w  poprzedniej  pracy.  -  Doktor  Glover  odchylił 
się  w  krześle  i  patrzył  na  swego  kolegę  zza  okularów.  - 
Osądzasz  ją  zbyt  ostro.  Ma  świetne  referencje  i  jej  koledzy 
bardzo  żałują,  że  odchodzi.  Ma  długoletnią  praktykę  i  może 
być bardzo przydatna. 

 - Nigdy nie pracowała w pełnym wymiarze godzin.  
 - Pracowałam. Przez sześć lat i przez ostatnie pół roku. 
 - Dlaczego nie kupisz sobie za pieniądze z ubezpieczenia 

ślicznego  małego  domku  i  nie  zamieszkasz  w  nim, 
zapewniając  właściwą  opiekę  swojemu  dziecku?  -  zapytał  z 
ciekawością. 

Cathy nie wytrzymała. 
 -  Jakie  znowu  pieniądze  z  ubezpieczenia?  Nie 

podejrzewałbyś  przecież,  że  sprawny  mężczyzna  koło 
trzydziestki  jest  śmiertelnie  chory.  Zamierzaliśmy  wykupić 
polisę,  kiedy  trafił  się  nam  dom  do  kupienia.  Myśleliśmy  o 
tym  także  później,  ale  właśnie  zdiagnozowano  chorobę 
Michaela. Jedną z ujemnych stron tego, że masz umrzeć, jest 
fakt, że nikt nie chce cię ubezpieczyć na życie - zakończyła z 
sarkazmem.  Odetchnęła.  Nie  powinna  dać  ponieść  się 

background image

nerwom,  bez  względu  na  to,  jak  bardzo  doktor  Armstrong 
doprowadzał ją do furii. 

Opanowała gniew i zaczęła jeszcze raz. 
 - Przepraszam, nie chciałam być nieuprzejma, ale wydaje 

mi się, że to nie ma nic wspólnego z moim podaniem. Potrafię 
zorganizować moje życie domowe tak, aby nie przeszkadzało 
mi w pracy, a powody, dla których chcę lub muszę pracować, 
są  tylko  moją  sprawą.  Powinno  was  zadowolić,  że  czuję  się 
przywiązana  do  mego  zawodu.  Może  bardziej  na  miejscu 
byłyby  pytania  dotyczące  moich  kwalifikacji  zawodowych 
albo znajomości współczesnej techniki medycznej! 

Pełne wargi doktora Armstronga zacisnęły się tak mocno, 

jakby z trudem nad sobą panował. Doktor Glover popatrzył na 
nich, podniósł palec i wymierzył go w Cathy. 

Mój Boże, pomyślała, wszystko na nic. Zaraz powie mi, że 

nie jestem odpowiednią osobą. Będę musiała zostać w Bristolu 
i posłać Stephena do tej okropnej szkoły... 

 - Co wiesz o hazardzie? - zapytał. 
 -  O  hazardzie?  -  Pytanie  było  tak  nieoczekiwane,  że 

zawahała się na chwilę, zaraz jednak wzięła głęboki oddech i 
wróciła do równowagi. - Hazard może stać się uzależnieniem, 
tak jak spożywanie alkoholu lub narkotyków. Hazardzista nie 
potrafi  przestać,  nawet  wtedy,  gdy  przegrywa.  Kłamie, 
oszukuje,  a  wszystko  to  ma  swoje  konsekwencje  finansowe  i 
wpływa destrukcyjnie na życie rodzinne. A skąd to pytanie? 

Doktor Glover uśmiechnął się. - Mamy hazardzistę wśród 

naszych  pacjentów.  Ciekaw  jestem,  jak  byś  z  nim 
postępowała. 

 -  Zanim  zrobiłabym  cokolwiek,  przede  wszystkim 

zapoznałabym się z jego kartą choroby - powiedziała, rzucając 
ostre  spojrzenie  doktorowi  Armstrongowi.  -  Nie  sądzę,  aby 
można  było  w  jednej  chwili  ocenić  sytuację.  Takie  oceny  są 
zazwyczaj mylące. 

background image

 -  Chcesz  powiedzieć,  że  nie  posługujesz  się  intuicją?  - 

zapytał  Armstrong.  Cathy  odniosła  wrażenie,  że  jest  to 
podchwytliwe pytanie. 

 -  Nie  wtedy,  gdy  istnieją  pewniejsze  metody  zbierania 

informacji.  Na  przykład  takie,  jak  czytanie  dokumentów  - 
odparła, wymownie spoglądając na swoje podanie. 

Uśmiechnął się teatralnie. 
 - Celny strzał. 
 - Tak więc, po przeczytaniu dokumentacji i stwierdzeniu, 

że  patologiczne  warunki  wpływają  destrukcyjnie  na  rodzinę, 
jak to słusznie  przedstawiłaś, jakie byłyby twoje zalecenia? - 
dopytywał się doktor Glover. 

Przez  chwilę  dyskutowali  o  psychiatrycznych  aspektach 

hazardu, o różnych podejściach do tej choroby i związanych z 
nimi  za  i  przeciw.  Następnie  poruszyli  tematy  miejscowej 
praktyki lekarskiej, ochrony zdrowia i profilaktyki medycznej. 

Nagłe  wezwanie  do  pacjenta  przerwało  im  rozmowę. 

Doktor  Armstrong  musiał  wyjechać,  a  doktor  Glover 
oprowadził  ją  po  całej  przychodni,  wprowadzając  krótko  we 
wszystko. 

 -  Będziemy  w  kontakcie,  moja  droga  -  powiedział  na 

koniec z uśmiechem, który dodał jej otuchy. 

 -  Przepraszam  za  mojego  kolegę.  Bywa  czasem  nieco 

gruboskórny.  Trudno  mu  się  pogodzić  z  tym,  że  niektóre 
kobiety muszą zarabiać na życie. 

 - Proszę się tym nie przejmować - zapewniła go. 
 - Będę czekać na wiadomość. 
Chciała już iść do samochodu, gdy na ścieżce pojawił się 

młody  człowiek  z  ręką  owiniętą  przesiąkniętym  krwią 
ręcznikiem. 

 - Martin! Co się stało? - zawołał doktor Glover. 
 - Ta cholerna piła... Obsunęła mi się ręka i ostrze dostało 

się między palce... 

background image

Zachwiał się. Cathy objęła go w pasie i podtrzymała. 
 -  Proszę  do  środka.  Zaraz  się  tym  zajmiemy.  Tylko 

spokojnie. 

Pomogła  mu  dostać  się  do  gabinetu  zabiegowego  i, 

podczas  gdy  doktor  Glover  mył  ręce,  zdjęła  ręcznik, 
zastępując go sterylną gazą. 

 -  Ciągle  jeszcze  krwawi,  ale  już  nie  tak  mocno  - 

powiedziała. 

Doktor  Glover  zdjął  gazę,  obejrzał  dokładnie  rękę  i 

uśmiechnął się do pacjenta. 

 -  Tylko  kilka  szwów  i  za  tydzień  ręka  będzie  jak  nowa. 

Masz szczęście, Martin. 

Chłopak przełknął ślinę. 
 -  Nie  czuję  się  zbyt  szczęśliwy -  powiedział,  usiłując  się 

uśmiechnąć. 

Doktor Glover zastosował miejscowe znieczulenie i zaczął 

przeglądać opakowania z nićmi chirurgicznymi. 

 -  Czy  często  zdarzają  się  tu  takie  wypadki?  -  spytała 

Cathy. 

 -  Tak,  szczególnie  kiedy  ja  jestem  na  dyżurze.  W 

piątkowy  wieczór  i  sobotni  poranek  mamy  zwykle  sporo 
cerowania - zamilkł na chwilę i odchrząknął. - Ty to zrób, a ja 
popatrzę.  Ostatnio  mój  wzrok  już  nie  jest  taki  dobry  jak 
kiedyś, a Max poszedł na wizytę domową. Możesz to dla mnie 
zrobić? 

Cathy zatrzymała się. Powinna, co prawda, już wracać, ale 

Stephen jest pod opieką babci i na pewno świetnie sobie radzą. 

 - Oczywiście - uśmiechnęła się. 
W  porównaniu  z  okaleczeniami  od  noży  lub  butelek,  z 

którymi  musiała  radzić  sobie  na  co  dzień,  opatrzenie  rany 
Martina  okazało  się  dziecinną  zabawą.  Błyskawicznie  zszyła 
rozcięcie,  zabandażowała  rękę  i  już  po  chwili  żegnała  go, 
wręczając na drogę środek przeciwbólowy. 

background image

Właśnie  wsiadała  do  samochodu,  kiedy  pod  przychodnię 

zajechał duży mercedes i wysiadł z niego Max. 

 -  Wielkie  nieba,  co  ci  się  stało?  -  zawołał.  Podążyła  za 

jego  wzrokiem  i  stwierdziła,  że  cały  przód  żakietu  jest 
pobrudzony krwią. 

 -  Ojej,  nie  zauważyłam.  Był  tu  pacjent  z  rozciętą  ręką  i 

zszyłam ją. 

 - Ty zszyłaś?! A gdzie był John? 
 -  Doktor  Glover?  Tutaj,  ale  powiedział,  że  nie  najlepiej 

widzi, a ciebie nie było... 

 -  John  nie  ma  najmniejszych  kłopotów  ze  wzrokiem  - 

powiedział stanowczo Max. - Stary chytrus! Pewno chciał cię 
zobaczyć w akcji. No i co, zdałaś? 

 - Obawiam się, że tak. 
 - Obawiasz się? - Uniósł brwi. 
 - Odniosłam wrażenie, że wolałbyś, abym oblała 
 - powiedziała niewinnie. 
Max  Armstrong  odrzucił  głowę  do  tyłu  i  wybuchnął 

gromkim śmiechem. 

 -  No  nie,  doktor  Harris.  Możliwe,  że  nie  chcę  z  tobą 

pracować,  ale  nie  ma  to  nic  wspólnego  z  twoimi 
umiejętnościami lekarskimi... 

 -  Tylko  z  twoimi  zastrzeżeniami  do  tego,  że  jestem 

kobietą - dokończyła za niego i zarumieniła się pod wpływem 
taksującego  ją  spojrzenia,  przesuwającego  się  po  jej  figurze. 
Armstrong zatrzymał wzrok na środkowym guziku jej bluzki. 

 -  Och,  nie.  Nie  zamierzam  kwestionować  twojej 

kobiecości - powiedział miękko. - Mam jedynie wątpliwości, 
jak sprawdzasz się w roli matki. 

 - Spojrzał jej prosto w oczy. - Do widzenia, doktor Harris. 
 -  Nie  sądzisz  chyba,  że  zobaczymy  się  znowu?  -  spytała 

ostro. 

background image

 -  Wiesz  dobrze,  że  nie  jestem  zachwycony  twoją 

kandydaturą,  ale  nie  mam  złudzeń.  Potrzebujemy  jeszcze 
jednego lekarza, więc, jeśli John zechce, dostaniesz ten etat. I 
zgadnij,  kto  w  końcu  będzie  musiał  pracować  za  ciebie,  gdy 
tylko będziesz miała jakieś kłopoty? 

Zasalutował, unosząc palce do skroni, minął ją i oddalił się 

w stronę przychodni. 

 -  Niech  cię  wszyscy  diabli,  doktorze  Armstrong  - 

wycedziła  przez  zęby,  ruszając  z  parkingu.  -  Arogancka 
świnia! 

Jadąc  przez  miasteczko  kipiała  jeszcze  z  wściekłości. 

Kiedy  znalazła  się  na  szosie,  zjechała  na  pobocze.  Wyjęła 
butelkę  z  napojem  pomarańczowym  i  wypiła  parę  łyków. 
Powoli się uspokajała. 

Rozejrzała  się  wkoło.  Tutejszy  krajobraz  był  naprawdę 

piękny  -  jak  okiem  sięgnąć  rozpościerały  się  przed  nią 
łagodnie falujące wzgórza i szachownica pól. Na niewielkich 
farmach  stały  kamienne  domy,  otoczone  stajniami  i  innymi 
zabudowaniami. 

Spojrzała na drugą stronę drogi. Nieco w głębi, za niskim 

kamiennym  murem,  zobaczyła cudowny  stary  dom  z  oknami 
oplecionymi różami i clematisem. Popatrzyła na niego tęsknie 
i wsiadła do samochodu. 

Byłoby  wspaniale  zapuścić  gdzieś  korzenie,  kupić  dom, 

posadzić  róże  i  patrzeć,  jak  pną  się  aż  po  dach.  Może,  jeśli 
dostanie  tę  pracę,  będzie  mogła  kupić  choć  mały  domek  z 
ogródkiem - marzyła. 

Było już po szóstej, gdy dotarła do domu swojej teściowej. 

Stephen z błyszczącymi oczami wybiegł jej na spotkanie. 

 - Popatrz, mamusiu - zawołał - upiekliśmy ciasto i babcia 

pozwoliła mi je przybrać! - Chwycił ją za rękę i poprowadził 
w stronę kuchni. 

background image

Na  wspaniałym  chińskim  talerzu  zobaczyła  kałużę  z 

czekolady pokrytą lukrowymi groszkami. 

 -  Wielkie  nieba!  -  wykrzyknęła  i  spojrzała  ponad  głową 

Stephena na swoją teściową. - Jakie cudowne ciasto! 

 - Chcesz kawałek? 
 - Oczywiście, kochanie. 
Joan  Harris  przyjrzała  się  jej  uważnie  i  postawiła  czajnik 

na kuchence. 

 -  Napijesz  się  herbaty?  Właśnie  robię.  Stephen,  może 

zaniósłbyś swoje rysunki do samochodu mamusi. 

Chłopiec  wziął  ogromny  stos  zarysowanych  kartonów  i 

wybiegł  z  kuchni,  naśladując  odgłos  wyścigowego 
samochodu. 

Cathy westchnęła. 
 - Jak tam Stephen? - zapytała. 
 - Znakomicie. A jak tobie poszło? 
 - Bóg raczy wiedzieć. - Wzruszyła ramionami. 
 - Szef jest w porządku, ale jego współpracownik to gbur, i 

na  dodatek  nie  lubi  pracujących  matek.  Sądzi,  że  powinnam 
siedzieć w domu i być na utrzymaniu męża. - Dostrzegła cień 
bólu  na  twarzy  teściowej  i  westchnęła.  -  Do  diabła,  Joan, 
przepraszam, 

 - Już dobrze, Cathy. A więc się nie dogadaliście? 
 - Dogadać się? Z nim? - roześmiała się krótko. 
 - Chyba sobie żartujesz. To kobieciarz. W kuchni pewno 

bezradny jak dziecko. Skończony macho. 

Joan stłumiła śmiech. 
 - A teraz powiedz, jak wygląda. 
 - 

Wysoki, 

przystojny, 

seksowny, 

uśmiechem 

mówiącym:  Chodź  ze  mną  do  łóżka.  Miałam  ochotę  go 
uderzyć. 

 - Dlaczego? Czy dlatego, że przy nim znowu poczułaś się 

kobietą? 

background image

Cathy  przypomniała  sobie  dotyk  jego  dłoni,  gdy 

wyjmował zabawki z jej rąk. 

 - Bzdury. Nie chciałabym czuć się kobietą tego typu. 
 - Jakiego znowu typu?! Żywą? Prawdziwą? Pełną? Cathy, 

przecież jesteś ciągle młoda. Wiem, że kochałaś Michaela, ale 
on  umarł  prawie  cztery  lata  temu.  Nie  pozwól,  aby  życie 
przeszło obok ciebie. 

 - Nie zamierzam, ale czasami myślę, że już jest za późno. 

Mam  trzydzieści  pięć  lat,  Joan,  jestem  zbyt  stara,  aby 
zaczynać od początku. 

 - Bzdury! Nigdy nie jest zbyt późno. Spójrz na mnie. 
Teściowa  owdowiała  siedem  lat  temu.  Od  niedawna 

jednak zaczęła wieczorami wychodzić do teatru z mężczyzną, 
którego  spotkała  pracując  w  towarzystwie  dobroczynnym.  W 
jesieni swego życia, jak zwykła mówić o swoim wieku, znowu 
się zakochała. Jedynym mankamentem jej sytuacji było to, że 
chciała,  aby  wszyscy  byli  równie  szczęśliwi  jak  ona.  Cathy 
wiedziała jednak, że takie szczęście nie jest dla niej. 

Zmusiła się do uśmiechu. 
 - Jesteś cudowna. Tak się cieszę, że jesteś szczęśliwa, ale 

ja  muszę  być  teraz  przede  wszystkim  ze  Stephenem.  On  jest 
wszystkim, co mam, i miłość musi odejść na dalszy plan. 

W  tym  momencie  przedmiot  jej  uczuć  wpadł  do  pokoju, 

trzymając ręce rozłożone jak skrzydła samolotu. 

 -  Bach,  bach,  bach,  bach,  jestem  bombowcem!  -  Cześć, 

kochanie. Czy bombowce jadają czekoladę? 

 - Pewnie! Czy mogę dostać bardzo duży kawałek? 
Po  tygodniu,  gdy  Cathy  już  całkiem  straciła  nadzieję, 

nadszedł list. Listonosz przyniósł go w chwili, gdy przeglądała 
medyczne czasopisma w poszukiwaniu innych ofert. Wetknęła 
list  do  torebki,  przekonana,  że  zawiera  grzeczną,  lecz 
nieodwołalną odmowę. 

background image

Otworzyła  go  w  czasie  przerwy  na  kawę  i  o  mało  nie 

krzyknęła.  Max  Armstrong  miał  rację.  John  Glover  nie 
posłuchał  go  i  zaproponował  jej  pracę.  Rzecz  w  tym,  że 
wiedząc z kim będzie musiała współpracować, wcale nie była 
pewna, czy nadal tego chce. 

Tak,  podpowiedziało  jej  serce.  To  będzie  początek 

nowego  życia,  z  dala  od  wspomnień  o  Michaelu  i  jego 
śmierci,  od  brudu  i  niebezpieczeństw  wielkiego  miasta.  Ale 
także z dala od Joan, która była dla niej tak wielką podporą w 
ciągu tych trudnych lat, oraz od wszystkich jej przyjaciół. 

Mimo  to,  tak  właśnie  powinna  postąpić!  Zadzwoniła 

szybko  do  Johna  Glovera,  jakby  obawiając  się,  że  mogłaby 
jeszcze zmienić zdanie. Powiedziała mu, że przyjmuje posadę 
i potwierdzi to w ciągu najbliższych dni na piśmie. 

 - To wspaniale! - wykrzyknął zadowolony. - Właśnie ktoś 

taki jak ty jest nam potrzebny! Świetnie, że się zdecydowałaś. 
Jeśli  potrzebujesz  jakiejś  pomocy  w  związku  z 
przeprowadzką, powiedz tylko... 

 - Szczerze mówiąc, potrzebuję - powiedziała. - Nie mam 

gdzie mieszkać. Czy możesz mi coś doradzić? 

 -  Zostaw  to  mnie  -  powiedział  z  pewnością  w  głosie.  - 

Popytam wkoło. 

Cathy  podziękowała  i  poszła  powiedzieć  swemu 

zwierzchnikowi, że odchodzi. 

 -  Dobrze  robisz  -  powiedział  otwarcie.  -  Jesteś  jak 

cieplarniana  roślina  hodowana  w  sztucznym  świetle. 
Potrzebujesz prawdziwego słońca i świeżego powietrza, żeby 
się rozwinąć. 

Uśmiechnęła się. 
 - Będzie mi was brakowało. 
 -  Nam  ciebie  też,  Cathy,  ale  to  co  robisz  jest  dobre  dla 

ciebie i dla Stephena. 

background image

To  właśnie  chciała  usłyszeć.  W  czasie  przerwy  na  lunch 

zadzwoniła  do  dyrektora  szkoły  w  Barton  i  upewniła  się,  że 
znajdzie  się  w  niej  miejsce  dla  Stephena,  kiedy  już  się 
przeniosą. 

Teraz  potrzebowała  już  tylko  opieki  do  dziecka. 

Skontaktowała  się  ze  swoją  kuzynką  w  Paryżu.  Okazało  się, 
że  córka  jej  przyjaciółki  właśnie  skończyła  szkołę  i  szuka 
pracy  w  Anglii,  aby  podciągnąć  swoją  znajomość  języka. 
Jeszcze  tego  wieczora  zadzwoniła  do  poleconej  jej 
dziewczyny. 

Angielszczyzna Delphine rzeczywiście nie była najlepsza, 

ale  zrozumiała.  Dziewczyna  robiła  zaś  wrażenie  miłej  i 
sensownej.  Utwierdzona  ostatecznie  w  swojej  decyzji,  Cathy 
zadzwoniła w końcu do teściowej, aby podzielić się nowiną. 

 -  Cudownie!  Wiedziałam,  że  dostaniesz  tę  pracę.  Teraz 

musisz tylko oczarować tego  cudownego mężczyznę, którego 
uśmiech zachęcał cię do pójścia z nim do łóżka. 

 -  Nic  nie  obiecuję  -  roześmiała  się  swobodnie,  w  głębi 

serca pełna niepokoju, jak Max będzie się do niej odnosił. Czy 
jego  uprzedzenia  mogą  uniemożliwić  współpracę?  Wzruszyła 
ramionami. Będzie musiała mu udowodnić, że był w błędzie. 
Nie wydaje się to trudne. 

Pozostał więc tylko problem mieszkania, ale i ten wkrótce 

się rozwiązał. 

Następnego  dnia  zadzwonił  do  niej  pośrednik  z  jedynej 

agencji  mieszkaniowej  w  Barton  i  powiedział, że  ma  dla  niej 
urocze  małe  mieszkanie  z  trzema  sypialniami.  Mieściło  się 
ono  w  Barton  Manor,  tym  cudownym  siedemnastowiecznym 
domu, który podziwiała przy wyjeździe z miasteczka. 

Zapowiadało  się  wspaniale,  a  czynsz  był  rozsądny. 

Umówiła się więc, że przyjedzie obejrzeć mieszkanie podczas 
weekendu. 

background image

Właściciel  był  nieobecny,  ale  pośrednik  pokazał  jej 

wszystko.  Tak  jak  się  spodziewała,  dom  był  cudowny.  Jej 
mieszkanie  znajdowało  się  z  boku,  nad  dawnymi  stajniami, 
dziś zamienionymi na garaż. Prowadziły do niego piękne stare 
schody  z  litego  żelaza.  Pnące  róże  sięgały  aż  do  drzwi 
wejściowych, okalając je ogromnymi kwiatami w morelowym 
kolorze.  

Widok  ze  szczytu  schodów  zapierał  dech  w  piersiach.  I 

jakby  to  jeszcze  nie  wystarczyło,  mieszkanie  okazało  się 
przytulne,  wygodnie  umeblowane  i  idealnie  dostosowane  do 
jej potrzeb. Sprawdziła skrupulatnie wszystkie warunki najmu 
i  poinformowała  pośrednika,  że  jest  gotowa  natychmiast 
podpisać umowę. 

Tak więc stało się! Dwa tygodnie później, a tydzień przed 

rozpoczęciem  nowej  pracy,  Cathy  ze  Stephenem  zapakowali 
wszystkie  swoje  rzeczy  do  wynajętej  furgonetki  i 
wyprowadzili się  z  Bristolu. Zamykając  drzwi swego starego 
mieszkania,  Cathy  czuła  się  tak,  jakby  zamknęła  pewien 
rozdział w życiu. 

Joan  pojechała  z  nimi,  aby  pomóc  w  rozpakowywaniu. 

Chociaż Cathy nie brała ze sobą mebli, miała niezliczoną ilość 
różnych pudełek, i była zadowolona, że nie jedzie sama. 

Wzięły  klucz  od  pośrednika,  podjechały  pod  dom  i 

zaparkowały przy schodach. 

 - Ale piękny dom - jęknęła Joan. 
 -  Prawda?  Chodź,  pokażę  ci  nasze  mieszkanie.  Będziesz 

zachwycona. Stephen, pójdziesz z nami? 

 -  Mamusiu,  czy  muszę?  Tu  jest  kaczka  i  kaczuszki! 

Rzeczywiście, 

po 

trawniku 

maszerowała 

dumnie 

wyprostowana kaczka, otoczona gromadką swoich dzieci. 

 -  Dobrze  -  zgodziła  się  Cathy.  -  Tylko  nigdzie  nie 

odchodź, nie mam zamiaru cię potem szukać. 

background image

Weszły do mieszkania. Wszystko w nim lśniło czystością, 

a w jadalni na środku stołu stał bukiet herbacianych róż. 

 - Och, Cathy, jak tu ślicznie! - wykrzyknęła Joan. - Wiem, 

że będziesz tu bardzo szczęśliwa! 

Uścisnęły się serdecznie. 
 -  Mam  nadzieję,  Joan.  Naprawdę  mam  nadzieję.  Pójdę 

poszukać  Stephena,  chcę  mu  pokazać  jego  sypialnię.  Muszę 
zapytać  właściciela,  czy  wolno  będzie  chłopcu  bawić  się  w 
jakiejś  części  ogrodu.  On  to  uwielbia.  Bardzo  źle  się  czuł  w 
Bristolu, gdzie nie było żadnego ogródka. 

Cała  jej  dusza  śpiewała,  gdy  lekko  zbiegała  z  żelaznych 

schodków.  Aż nagle  znalazła  się w silnych  i  bardzo  męskich 
ramionach. 

 - To ty?! - wykrzyknął mężczyzna. Serce Cathy zamarło, 

kiedy spojrzała w jego zadziwiająco błękitne oczy. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 
Cathy  cofnęła  się,  wzięła  głęboki  oddech  i  przywołała  na 

twarz uśmiech. 

 - Doktor Armstrong, co za niespodzianka! 
O  Boże,  zupełnie  zapomniała,  jak  bardzo  niebieskie  są 

jego  oczy.  Lśniące  niczym  szafiry,  szczególnie,  gdy  były 
pełne złości. 

 -  Czy  ten  młody  człowiek  ma  z  tobą  coś  wspólnego? 

Dopiero  teraz  Cathy  dostrzegła  Stephena  wyglądającego 
niepewnie zza Maxa. 

 - Tak. Zastanawiałam się, dokąd  zawędrował. Przyglądał 

się kaczkom... 

 -  Ja  tylko  szedłem  za  kaczuszkami  -  wymamrotał 

zdeprymowany chłopczyk. 

 -  Przecież  mówiłam  ci,  żebyś  nigdzie  nie  odchodził.  To 

nie jest nasz ogród i nie możesz chodzić, gdzie chcesz. 

Stephen  przytaknął  skruszony.  Stał  grzebiąc  w  piasku 

stopą.  Najwyraźniej  już  przedtem  został  pouczony.  Cathy 
spojrzała znowu w szafirowe oczy Armstronga. 

 - Chciałeś się ze mną widzieć? - zapytała. 
 - Wydawało mi się, że to ty mnie szukasz. - Rozejrzał się 

wokół. - Zaparkowałaś na drodze, czy przyszłaś piechotą? 

 -  Z  Bristolu?  Trudno  by  było  -  roześmiała  się.  - 

Przyjechałam furgonetką. 

Spojrzał na nią z przerażeniem. 
 - To ty jesteś tym nowym lokatorem? 
 -  Tak.  Jeszcze  nie  poznałam  właściciela.  Nie  było  go, 

kiedy oglądałam mieszkanie. Dlaczego pytasz? Znasz go? 

 -  Można  tak  powiedzieć  -  odparł  oschle  i  westchnął.  - 

Założę się, że to sprawka Johna. 

Cathy poczuła, że nie nadąża za tokiem jego myśli. 
 - Johna? 

background image

 -  Daj  spokój  i  nie  udawaj  niewiniątka.  Doskonale  wiesz, 

kto  tu  jest  właścicielem.  John  musiał  ci  powiedzieć. 
Przypuszczam,  że  powiedział  ci  nawet,  kiedy  mam  dyżur, 
abyś mogła wszystko tak urządzić, żeby obejrzeć dom, kiedy 
mnie nie ma. 

Nareszcie  zrozumiała,  co  chciał  jej  powiedzieć.  Straciła 

całą pewność siebie. 

 - To ty... To twój dom? 
 - Oczywiście. - Ukłonił się z wyraźną kpiną. - A ty jesteś 

moim nowym lokatorem. Strasznie mi przyjemnie! 

Rozglądała  się  oszołomiona.  Wszystko  tu  ociekało 

bogactwem i nie mogło przecież należeć do niego... 

 -  Nie  wiedziałam,  że  praktyka  na  prowincji  jest  taka 

intratna - wypaliła. 

 - Nie jest - odparł. - A teraz powiedz mi, że John Glover 

nie miał z tym nic wspólnego. Znam dobrze tego starego capa. 
Zawsze  się  wtrąca  -  dodał  -  ale  tym  razem  posunął  się  za 
daleko. 

 - Nie  wiedziałam, że to  twój  dom. - Cathy zaczerwieniła 

się.  -  Gdybym  wiedziała,  nigdy  bym  nie  wynajęła  tu 
mieszkania  -  powiedziała  szczerze.  -  Proszę  się  nie  martwić, 
doktorze Armstrong, nie będę sprawiać kłopotów. Nie bardziej 
pragnę  twego  towarzystwa  niż  ty  mojego.  Obiecuję,  że  nie 
będziemy ci wchodzić w drogę. Stephen, idź do domu i zostań 
z babcią. Przepraszam - powiedziała, czekając aż Max usunie 
się z drogi. 

Otworzyła tył furgonetki i wzięła jedno pudło. - Dokąd się 

z tym wybierasz? - zapytał ostro, znowu zagradzając jej drogę. 

 - Do mojego mieszkania - odparła. 
 - Nie możesz tego zrobić - rzucił z desperacją w glosie. 
Czyżby zamierzał uniemożliwić jej wprowadzenie się? Na 

chwilę straciła pewność siebie, ale przypomniała sobie spisaną 
umowę.. 

background image

 -  Obawiam  się,  że  mogę.  Mam  ważną  umowę. 

Przepraszam, przepuść mnie. 

 -  Nie.  -  Wyjął  pudło  z  jej  rąk.  -  To  zbyt  ciężkie.  Nie 

możesz sama tego nosić. 

 -  Mogę.  Tak  się  składa,  że  nie  mam  goryla,  który 

wykonywałby za mnie ciężkie prace. Co ty sobie myślisz, do 
diabła, jak te pudła znalazły się w furgonetce? 

Emocje  związane  z  przeprowadzką,  niepewność,  a  na 

koniec nieprzyjazne przyjęcie - to było już zbyt wiele. Poczuła 
gorące  łzy  na  policzkach.  Odwróciła  się,  aby  je  przed  nim 
ukryć. 

Zrobiła  to  jednak  zbyt  wolno.  Ujął  palcami  jej  brodę  i 

podniósł twarz ku górze. 

 -  Cii...  ciii.  Po  co  te  łzy.  Powinnaś  już  wyrosnąć  z  tych 

dziecinnych sztuczek. To na mnie nie działa... 

 -  Zostaw  mnie,  do  cholery!  -  wycedziła  przez  zaciśnięte 

zęby. Złapała go za nadgarstek i odepchnęła. - Nie potrzebuję 
nic od ciebie, a szczególnie krytyki i potępienia. To nie moja 
wina,  że  jestem  tylko  kobietą,  i  wcale  nie  muszę  stać  tutaj  i 
słuchać, jak mnie obrażasz bez żadnego powodu... 

Odwróciła  się,  wściekła  na  niego  i  na  łzy  ciągle  płynące 

po  jej  policzkach.  Zakryła  usta  dłonią,  starając  się  stłumić 
szloch  dopełniający  jej  poniżenia.  Niespodziewanie  poczuła 
na ramionach ciepły i uspokajający dotyk jego dłoni. 

 -  Przepraszam,  Catherine  -  powiedział  miękko.  -  Masz 

rację, przekroczyłem wszelkie granice. Wybacz mi. - Zaśmiał 
się  krótko,  niepewnie.  -  Ryzykuję,  że  uznasz  mnie  za 
męskiego szowinistę, ale może poszłabyś zrobić herbatę, a ja 
wniosę to wszystko na górę. 

 -  Czajnik  jest  jeszcze  w  samochodzie  -  powiedziała 

znużonym  głosem,  zbyt  zmęczona,  by  cieszyć  się  ze  swego 
małego zwycięstwa. 

background image

 -  W  twoim  mieszkaniu  też  jest  czajnik,  a  także  kawa, 

herbata i mleko. Agnes zaniosła to wszystko rano. No, idź już, 
widzę,  że  masz  wszystkiego  dosyć.  Przyniosę  dla  siebie 
filiżankę.  Jestem  pewien,  że  lepiej  sobie  z  tym  poradzisz  niż 
ja. 

 -  Protekcjonalny  potwór  -  wymamrotała  przez  zaciśnięte 

zęby. 

 -  Uparta,  twardogłowa  feministka  -  nie  pozostał  jej 

dłużny.  -  Powiedz  mi,  kto  cię  będzie  zastępował  w  pracy, 
kiedy nadwerężysz się dźwigając to wszystko na grzbiecie. 

 -  Nie  martw  się  o  mój  grzbiet  -  odparowała  z  dawną 

werwą.  -  A  poza  tym  od  pięciu  lat  nie  wzięłam  ani  jednego 
dnia zwolnienia. 

 - Jak na razie - prowokował ją. 
Zbierała  się  do  kolejnego  ataku,  kiedy  na  szczycie 

schodów pojawiła się Joan. 

 - Cathy, czy...? O, widzę, że masz towarzystwo i pomoc. 

To wspaniale! 

Zeszła ze schodów i zbliżyła się, wyraźnie zaciekawiona. 
 - Joan Harris, teściowa Cathy - przedstawiła się. 
 - Max Armstrong. 
Joan uśmiechnęła się szeroko i uścisnęła jego dłoń. 
 - Doktor Armstrong, Max. Wiele o panu słyszałam. Jak to 

miło, że przyszedł pan pomóc. Cathy miała tyle do zrobienia i 
pracowała do ostatniego dnia. Boję się, że nie zmrużyła nawet 
oka ostatniej nocy, chociaż ona nigdy nie narzeka. To miło, że 
zaoferował się pan wnieść te pudła na górę. 

 -  Cała  przyjemność  po  mojej  stronie  -  powiedział  z 

układnym uśmiechem. 

Joan rzuciła Cathy chytre spojrzenie. 
 -  Może  poszłabyś  na  górę  i  pokazała,  gdzie  ustawiać 

pudła - zaproponowała - a ja zostanę na dole i będę podawała 

background image

rzeczy  z  samochodu  we  właściwej  kolejności.  I  zrób  przy 
okazji herbatę, kiedy będziecie na górze. 

Pokonana  Cathy  wspięła  się  po  schodach  i  postawiła 

czajnik  z  wodą  na  kuchence.  Zanim  zaparzyła  herbatę, 
furgonetka  była  już  prawie  pusta,  a  trzy  sypialnie  i  mały 
salonik zapełniły się nieskończoną ilością pudeł i pakunków. 

Max  był  czarujący.  Joan,  która  mimo  zaawansowanego 

wieku uważała się za znawczynię męskich wdzięków, orzekła 
później, że jest wręcz idealny. 

 - Sama nie znalazłabym dla ciebie nic lepszego 
 -  powiedziała,  gdy  Cathy  i  Stephen  opuszczali  jej  dom 

następnego dnia. Cathy musiała oddać pożyczoną furgonetkę, 
więc spędzili wieczór z Joan w Bristolu. 

 -  To  jest  najlepsze  lekarstwo,  jakie  mógłby  przepisać  ci 

lekarz. 

 - Lekarza, który wystawiłby taką receptę, też chyba trzeba 

by leczyć - roześmiała się Cathy. 

Po  wielu  gorących  uściskach  i  pocałunkach  usiadła  w 

końcu  za  kierownicą  swego  małego  samochodu  i  wyruszyła 
do Barton. 

Zamierzała  rozpakować  się  nazajutrz.  Następnego  dnia 

Stephen  rozpoczynał  rok  szkolny.  Pracę  w  przychodni  miała 
podjąć  dopiero  za  tydzień,  postanowiła  więc  poświęcić  cały 
urlop na urządzanie domu. 

We wtorek, kiedy wszystko było już na swoich miejscach, 

przyjechała  Delphine  -  opiekunka  Stephena.  Była  uroczą 
dziewczyną. Cathy polubiła ją od pierwszego wejrzenia, a co 
ważniejsze,  polubił  ją  także  Stephen.  Ponieważ  w  nowej 
szkole  również  czuł  się  dobrze,  Cathy  z  lekkim  sercem  i  w 
optymistycznym  nastroju  przygotowywała  się  do  podjęcia 
swoich nowych obowiązków. 

Biorąc pod uwagę, jak blisko siebie mieszkali, jej kontakt 

z  Maxem  w  tym  pierwszym  tygodniu  okazał  się  bardzo 

background image

ograniczony.  Odwiedził  ją  jedynie  ogrodnik,  Stan,  i 
poinformował, że mogą swobodnie korzystać z części ogrodu 
za  stajniami.  Przyszła  także  gospodyni  Maxa,  Agnes,  z 
pytaniem,  czy  może  w  czymś  pomóc.  Cathy  pomyślała,  że 
wynajęcie tego mieszkania nie było wcale takie złe, jak się jej 
zaczęło wydawać. 

Czym innym z pewnością będzie praca z nim, ale tego się 

nie obawiała. Znajdzie się na pewnym gruncie. Tam, gdzie w 
grę wchodzą umiejętności lekarskie, nawet on nie jest w stanie 
zachwiać jej pewności siebie! 

Pierwszy  pacjent  jednak  nie  podzielał  tego  entuzjazmu. 

Był  to  elegancki,  dobrze  zbudowany  mężczyzna  po 
trzydziestce.  Wszedł  do  pokoju,  zobaczył  ją  i  zamarł  w 
drzwiach. 

 - Och! 
Zajrzała do jego karty. 
 -  Pan  Carver?  Proszę  wejść.  Jestem  doktor  Harris.  Po 

chwili  wahania  usiadł  z  wyrazem  rezygnacji  na  twarzy  i 
uśmiechnął się znacząco. 

 - Nie spodziewałem się kobiety - wyznał. 
 -  Przez  całe  lata  kobiety  wchodzące  do  gabinetu 

lekarskiego  oczekiwały,  że  zastaną  tam  mężczyznę  - 
uśmiechnęła  się  szeroko.  -  Z  jakiegoś  powodu  mężczyźni 
czują  się  nieswojo,  kiedy  sytuacja  się  odwróciła.  Proszę  się 
jednak  nie  martwić,  przede  wszystkim  jestem  lekarzem!  W 
czym mogę panu pomóc? 

Milczał.  Wreszcie  wziął  głęboki  oddech  i  spojrzał  jej  w 

oczy.  Był  wyraźnie  zdenerwowany.  Gwałtownie  potrzebował 
pomocy.  Pracowała  pierwszy  dzień  i  najłatwiej  było  zapisać 
się na wizytę do niej. 

 - Co pana niepokoi, panie Carver? - nalegała delikatnie. 
Spuścił wzrok. 
 - Boję się, że mam raka jądra. A więc o to chodziło! 

background image

 - Dlaczego pan tak uważa? 
 -  Parę  miesięcy  temu  dostałem  od  znajomej  pielęgniarki 

ulotkę  z  zaleceniami,  jak  można  samemu  kontrolować  swoje 
jądra.  Od  tego  czasu  robiłem  to  regularnie,  ilekroć  brałem 
prysznic.  Wczoraj  podczas  badania  poczułem,  że  jedno  moje 
jądro jest bardziej wrażliwe niż zazwyczaj i wyczułem coś w 
rodzaju  niewielkiego  guza.  Pomyślałem,  że  trzeba  to 
sprawdzić.  -  W  roztargnieniu  obracał  na  palcu  ślubną 
obrączkę.  -  Nie  powiedziałem  o  tym  mojej  żonie.  Nie  mamy 
dzieci,  ale  od  pewnego  czasu  nie  stosujemy  już  środków 
antykoncepcyjnych.  Boję  się,  że  jeśli  potrzebne  będzie.  .  to 
leczenie, nie będziemy mogli ich mieć, prawda? 

Cathy uśmiechnęła się do niego. 
 - Myślę, że może pan przesadzać, ale załóżmy, że znajdę 

jakiś  podejrzanie  wyglądający  guzek.  Po  pierwsze  zostanie 
pan  skierowany  do  specjalisty  w  szpitalu.  Tam  zbadają  pana 
dokładnie  i  zrobią  ultrasonografię,  aby  upewnić  się,  czy  nie 
jest  to  tylko  cysta  albo  wodniak.  O  ile  naprawdę  jest  to 
nowotwór, usuną tylko zaatakowane jądro. Jeśli badał się pan 
rzeczywiście  tak  regularnie,  choroba  została  uchwycona  w 
bardzo  wczesnym  stadium  i  niebezpieczeństwo  przerzutów 
jest  bardzo  niewielkie.  Najważniejsze,  abyśmy  działali 
szybko. 

Nie wyglądał na uspokojonego. 
 - A jakie są rokowania? - zapytał. 
 - W przypadku tak umiejscowionego raka powodzenie w 

leczeniu  osiąga  się  w  dziewięćdziesięciu  kilku  procentach 
przypadków. Oczywiście, wszystko zależy od tego, jak szybko 
choroba  została  wykryta,  i  jaki  to  dokładnie  rodzaj  raka. 
Ciągle jeszcze nie mamy dowodów, że to w ogóle jest rak. To 
może  być  zapalenie  jądra  albo  moszny  -  po  prostu  nic 
groźnego. Ten guz może istnieć tylko w pańskiej wyobraźni. 

background image

 - On istnieje naprawdę - odparł głucho. - To zaczęło mnie 

boleć już w piątek. Grałem tego dnia w tenisa, więc myślałem, 
że  naciągnąłem  sobie  jakiś  mięsień,  ale  potem  jeszcze  się 
pogorszyło. 

 -  Sądzę,  że  muszę  to  obejrzeć,  zanim  cokolwiek 

postanowimy. Proszę rozebrać się i położyć na leżance. Wrócę 
za chwilę. 

Zanotowała  wszystko,  co  pacjent  jej  powiedział.  Weszła 

za  parawan,  naciągnęła  gumowe  rękawiczki  i  zbadała  go. 
Kiedy  skończyła,  zdjęła  rękawiczki  i  zostawiła  go,  aby  mógł 
się spokojnie ubrać. 

Wyszedł  zza  parawanu  już  po  chwili.  Usiadł  na  brzegu 

krzesła i zacisnął nerwowo dłonie na kolanach. 

 - A więc? 
 -  Muszę  przyznać  panu  rację.  Ma  pan  guza.  Jest  bardzo 

niewielki, ale jest. 

 - I co dalej? - ponaglał ją. 
 -  Skieruję  pana  do  specjalisty.  Zadzwonię  do  niego  i 

umówię  pana  na  wizytę  w  najbliższych  dniach.  Gdyby 
pojawiły  się  jakieś  kłopoty,  proszę  do  mnie  zatelefonować.  I 
proszę  się  nie  martwić.  Jeśli  nawet  to  rak,  został  wykryty 
bardzo wcześnie. Operacja nie będzie skomplikowana. 

 - A co potem? 
 - To będzie zależało od tego, jaki to jest nowotwór i czy 

wystąpią  jakieś  dodatkowe  objawy.  Prawdopodobnie  po 
operacji  zostanie  pan  poddany  chemioterapii  lub  radioterapii, 
która  się  szybko  z  tym  upora.  Wpłynie  to  czasowo  na 
funkcjonowanie drugiego jądra i przez pewien czas będzie pan 
bezpłodny. Po około dwóch latach wszystko wróci do normy i 
będziecie  państwo  mogli  mieć  dzieci.  Jednak,  aby 
zabezpieczyć się przed  mało prawdopodobnym przypadkiem, 
że  zostanie  pan  na  stałe  bezpłodny,  pewnie  doradzą  panu 
złożenie nasienia w banku spermy. 

background image

 - Przed operacją? Przytaknęła. 
 -  Ale  czy  moje  nasienie  nie  będzie  zakażone?  Czy  nie 

przekażę dziecku raka? 

Pokręciła głową z przekonaniem. 
 -  To  jest  absolutnie  niemożliwe.  Setki  mężczyzn  było  w 

ten  sposób  leczonych,  a  wielu  z  nich  zostało  szczęśliwie 
ojcami zarówno przed, jak i po operacji. 

Pacjent zamilkł i zaczął się zastanawiać. Był inteligentny i 

dociekliwy.  Chciał  znać  odpowiedzi  na  wszystkie  pytania. 
Popatrzył jej szczerze w oczy. 

 -  A  co  będzie,  jeśli  usuną  mi  obydwa  jądra?  -  zapytał 

cicho. - To tak, jakbym został wykastrowany, prawda?  

 -  Jest  wysoce  nieprawdopodobne,  aby  zaistniała  taka 

potrzeba - zapewniła go. - Usunięcie jednego jądra nie będzie 
miało  żadnego  wpływu  na  pańską  potencję.  Proszę  się  nie 
obawiać  utraty  choćby  części  męskości.  Głos  i  zarost 
pozostaną nie zmienione. Kiedy wyzdrowieje pan po operacji, 
będzie  pan  mógł  prowadzić  dokładnie  takie  samo  życie,  jak 
dotychczas.  Tyle  mogę  powiedzieć  z  medycznego  punktu 
widzenia.  Jeśli  zaś  chodzi  o  kosmetykę,  może  pan  zażyczyć 
sobie  wszczepienia  silikonowej  protezy.  Wtedy  już  nikt  nie 
zauważy różnicy. 

Wstał i uśmiechnął się grzecznie. 
 -  Dziękuję,  doktor  Harris  -  powiedział  spokojnie,  ale 

Cathy widziała niepokój czający się w jego wzroku. 

 -  Panie  Carver,  przypominam,  że  jeszcze  nie  wiadomo, 

czy ma pan raka. A nawet jeżeli, rokowania są bardzo dobre. 

Zatrzymał się w drzwiach. 
 - Czy gdybym leczył się prywatnie, można by to załatwić 

szybciej? 

 -  Bardzo  wątpię.  Myślę,  że  zostanie  pan  przyjęty  przez 

specjalistę za dzień lub dwa. Dlaczego pan pyta? Czy ma pan 
dodatkowe, prywatne ubezpieczenie? 

background image

 -  Nie  -  pokręcił  głową.  -  Mam  jedynie  ubezpieczenie  na 

życie, choć myślałem, że nie będę go potrzebował. 

 -  Słusznie  -  uśmiechnęła  się  do  niego  szeroko.  -  Jest 

nadzwyczaj  mało  prawdopodobne, aby  okazało  się  potrzebne 
w ciągu wielu nadchodzących lat. 

 - Mam nadzieję, że się pani nie myli. Dziękuję za pomoc. 
Wyszedł  z  gabinetu.  Wizyty  kolejnych  pacjentów  zajęły 

jej kilka godzin. Zabrało to więcej czasu niż powinno, musiała 
bowiem  przyzwyczaić  się  do  innego  systemu  wprowadzania 
danych  do  komputera.  W  końcu  jednak  dobrnęła  do  ostatniej 
lezącej  na  jej  biurku  karty  i  z  westchnieniem  ulgi  ruszyła  w 
stronę  kuchni,  skąd  unosił  się  wspaniały  zapach  kawy.  Max 
siedział rozparty przy stole nad filiżanką. 

 - No, nareszcie skończyłaś! 
Zaczerwieniła się, słysząc w jego głosie krytyczną nutę. 
 - Przepraszam, że tak długo to trwało, ale wasz komputer 

wyraźnie mnie nie lubi. 

Wchodzący właśnie do kuchni John Glover zachichotał. 
 - No, to jest nas dwoje! Ja mam od rana ten sam problem. 

Zdaje  się,  że  tutejsze  komputery  lubią  tylko  Maxa,  który 
mógłby  zmusić  je  nawet  do  tańczenia  po  suficie.  No  i  lubią 
Andreę, naszą sekretarkę medyczną, ale to nic dziwnego, ona 
ma tyle wdzięku... 

Cathy  nie  zgodziła  się  z  ostatnim  zdaniem,  ale miała tyle 

rozsądku,  aby  nie  odzywać  się.  Tego  ranka  poznała  zimną  i 
sprawną  Andreę  i  od  razu  poczuła  do  niej  niechęć.  Andrea 
wyraźnie odwzajemniała to uczucie. 

 -  No  i  jak  poszło?  -  zapytał  doktor  Glover,  sadowiąc  się 

za stołem. Umoczył czekoladowy herbatnik w kawie. 

Odwróciła  wzrok.  Niestety,  nie  mogła  sobie  pozwolić  na 

herbatniki. Mimo że nigdy nie jadała między posiłkami, miała 
kłopoty z figurą. 

background image

 -  W  porządku.  Rano  miałam  pacjenta,  który  podejrzewał 

u siebie raka jądra i chyba się nie mylił. 

 - Zbadałaś go? 
 - Tak. Bez wątpienia ma niewielkiego guza. 
 - Kto to był? - spytał Max. - Samuel Carver... 
 -  Sam?  To  niemożliwe!  -  pochylił  się  gwałtownie, 

wylewając  nieco  kawy  na  stół.  -  W  piątek  grałem  z  nim  w 
tenisa i nic mi o tym nie wspominał. 

 - Wtedy jeszcze nie wiedział. Po grze poczuł ból, więc się 

zbadał.  Kilka  miesięcy  temu  dostał  ulotkę  z  instrukcją,  jak 
należy to robić, i badał się sam regularnie. 

 - A niech to wszyscy diabli! - wykrztusił Max i pobladł. - 

Co mu powiedziałaś? Może powinienem do niego zadzwonić i 
go uspokoić. 

 -  Zrobiłam  to.  Wie  dokładnie,  jak  przebiega  leczenie  i 

czego  może  się  spodziewać  -  poinformowała  go  zgryźliwie. 
Jak  śmiał  przypuszczać,  że  mogłaby  odesłać  pacjenta  bez 
udzielenia mu wyczerpujących informacji. 

 -  Myślę,  że  i  tak  do  niego  zadzwonię.  Czy  bardzo  jest 

przestraszony? 

 - Nie bardziej, niż ty byłbyś na jego miejscu. Zaśmiał się 

bez cienia wesołości. 

 -  Ja?  Ja  zesztywniałbym  z  przerażenia.  Wiem,  że  to 

irracjonalne,  ale  w  końcu...  rak  to  rak.  Wszyscy  się  go  boją, 
choć  my  powinniśmy  wiedzieć  lepiej,  że  zabija  dużo  mniej 
ludzi niż na przykład choroby serca... Biedny stary Sam. Czy 
mam zadzwonić do urologa? 

 -  Myślę,  że  poradzę  sobie  z  tym  sama  -  powiedziała  z 

przekąsem. - Podaj mi tylko jego nazwisko. 

 -  Oczywiście.  Weź  numer  telefonu  od  Andrei.  Facet 

nazywa  się  Hart.  -  Wstał,  przeciągając  się  leniwie  jak  wielki 
kot. - Zobaczymy się później. Teraz mam wizyty domowe. 

background image

 - Nie zwracaj na niego uwagi - powiedział cicho Glover. - 

Tak  ci  tylko  dogryza.  Twoja  poprzedniczka  nie  zostawiła  po 
sobie zbyt dobrych wspomnień i myślę, że on patrzy na ciebie 
przez pryzmat uprzedzeń. 

 -  Czułam,  że  coś  w  tym  jest.  -  Cathy  westchnęła  z 

rezygnacją.  -  A  cóż  takiego  zrobiła,  poza  tym,  że  miała 
nieszczęście urodzić się kobietą? 

 -  Paulina  pojawiła  się  u  nas  jako  samotna  kobieta  przed 

czterdziestką, związała się z przyjacielem Maxa i zaraz zaszła 
w  ciążę.  Zamiast  zachować  się  przyzwoicie  i  odejść,  miała 
czelność wziąć urlop macierzyński, a potem wrócić do pracy. 
Ile  razy  dziecko  było  przeziębione,  brała  po  prostu  wolny 
dzień,  czym  doprowadzała  Maxa  do  szału.  Myślami  była 
zawsze poza pracą, ciągle zdarzały się jej jakieś wpadki. Max 
uważał to za niewybaczalne. Kiedy powtórnie zaszła w ciążę, 
chciał odejść. Na szczęście akurat wtedy przeniosła się razem 
z  mężem  gdzie  indziej.  Nawet  ślepy  by  zauważył,  że  z  tobą 
jest całkiem inaczej, ale przekonać o tym Maxa... to nie będzie 
łatwe. Biedny Max, do końca życia sobie nie wybaczy, że ich 
ze sobą poznał. 

Cathy się roześmiała. 
 -  O  mnie  możecie  się  nie  martwić.  Okres  romantyczny 

mam  już  za  sobą.  Odkąd  z  prawdziwą  ulgą  osiągnęłam  wiek 
średni, jedyne czego pragnę to pracować i wychowywać mego 
syna. 

Odpowiedział  jej  szyderczy  śmiech.  Podniosła  wzrok  i 

natknęła się na pełne sarkazmu, błękitne oczy Maxa. 

 -  Godne  polecenia,  chociaż  mało  prawdopodobne  - 

powiedział  cierpko  -  ale  aby  pomóc  ci  w  zrealizowaniu  tych 
szczytnych zamiarów, coś ci przyniosłem. To jest mapa miasta 
i okolic. Przyda ci się podczas wizyt domowych. 

Rzucił  mapę  na  stół  i  znowu  wyszedł,  bardzo  z  siebie 

zadowolony. 

background image

Doktor Glover uniósł brwi. 
 -  Widzę,  że  ostro  się  do  ciebie  zabiera.  Jak  wam  się 

mieszka razem? Często się widujecie? 

 -  Dzięki  Bogu,  nie!  Można  by  powiedzieć,  że  się 

unikamy. 

Doktor Glover westchnął. 
 - Szkoda, że nie zbliżyliście się do siebie. Mam nadzieję, 

że  z  czasem  poznacie  się  lepiej.  Wiem,  że  Max  wygląda  na 
okropnego fanatyka, ale to w gruncie rzeczy porządny chłop. I 
obrzydliwie  bogaty.  Stare  pieniądze,  jak  to  się mówi.  Piękny 
dom. 

 - To prawda. No właśnie, chciałam cię zapytać, czy kiedy 

obiecałeś  zająć  się  sprawą  mego  mieszkania,  od  razu 
pomyślałeś o domu Maxa? 

 -  Przejrzałaś  mnie  na  wylot.  Pośrednik  jest  moim 

przyjacielem.  Poprosiłem  go,  aby  zapomniał  o  innych 
propozycjach, nawet gdybyś o nie pytała. 

 -  Ale  dlaczego?  -  zdziwiła  się  Cathy.  Wzruszył 

ramionami z lekkim zażenowaniem. 

 -  On  jest  samotny,  a  ty  jesteś  ładną  dziewczyną.  Wciąż 

gadasz  o  tym  swoim  średnim  wieku,  ale  przecież  jesteś 
jeszcze  młodą  kobietą.  Obojgu  wam  przydałby  się  mały 
romans. 

 - Nie do wiary! - zawołała. - Myślałam, że Max przesadza 

z  podejrzeniami  wobec  ciebie.  Zapewniam,  doktorze  Glover, 
że ani nie chcę, ani nie potrzebuję małego romansu. A gdyby 
nawet  tak  było,  Max  Armstrong  byłby  ostatnią  osobą,  którą 
bym do tego wybrała. 

Zerwała  się  na  równe  nogi  i  ruszyła  w  stronę  wyjścia.  W 

drzwiach wpadła prosto w objęcia Maxa. Zaczerwieniła się. 

 - Słyszałeś? 
 -  Tak,  i  to  z  prawdziwą  ulgą.  Muszę  przyznać,  że 

rozwiązuje to wiele problemów. 

background image

Uprzytomniła  sobie,  co  mówiła  na  końcu  i  powtórnie 

oblała się rumieńcem. 

 -  Nie  mówię  o  tym.  Czy  wiesz,  że  on  był  w  zmowie  z 

pośrednikiem? 

 -  Mówiłem  ci  przecież,  że  maczał  w  tym  palce. 

Zachowuje  się,  jakby  był  jakąś  cholerną  wróżką  z  bajki.  Ale 
nie  obawiaj  się,  jesteś  bezpieczna.  Nie  zamierzam  brać 
szturmem twojej twierdzy, chociaż gadanina o średnim wieku 
jest  rzeczywiście  idiotyczna.  Jesteś  nadal  bardzo  atrakcyjną 
kobietą.  Gdybyś  była  sama,  nie  powiem,  mogłoby  to  być 
kuszące... Jednak w tej sytuacji, dziękuję bardzo, ale nie mam 
ochoty. A teraz, czy mogłabyś odczepić się od mego ubrania? 
Chciałbym przejść. 

Spojrzała w dół i zauważyła ze zdziwieniem, że jej dłonie 

wczepiły się w jego miękką bawełnianą koszulę. Puściła go i 
odskoczyła jak oparzona. 

Kiedy,  zawstydzona,  oddalała  się,  była  pewna,  że  słyszy 

za sobą jego tłumiony chichot. 

Do diabła z nim! Komu potrzebna jest jego przyjaźń! 
Poszła  do  swego  gabinetu.  Po  drodze  dowiedziała  się  od 

Andrei, tego robota w ludzkiej skórze, jaki jest numer telefonu 
do  szpitala  i  zadzwoniła  do  doktora  Harta  w  sprawie  Sama 
Carvera. 

Cathy  właśnie  kończyła  sprzątać  ze  stołu  po  wieczornym 

posiłku, kiedy usłyszała kroki na schodach i walenie do drzwi. 

 -  Już  idę!  -  zawołała,  oddając  talerze  Delphine.  Za 

drzwiami stał Max, wielki i kipiący wściekłością. 

 -  Czym  mogę  służyć?  -  zapytała  z  wymuszoną 

uprzejmością. 

 -  Już  ci  mówię  -  wycedził  lodowato.  -  Czy  możesz 

powiedzieć  tej  twojej  dziewczynie,  żeby  nie  rozbierała  się  w 
ogrodzie? Przez ostatnie pół godziny musiałem wysłuchiwać, 

background image

jak  mój  ogrodnik  bębni  mi  nad uchem  o zepsuciu  dzisiejszej 
młodzieży. I nie zamierzam tego wysłuchiwać po raz drugi! 

Cathy zamrugała powiekami. - Przepraszam, ale nie mam 

pojęcia, o czym mówisz... 

 - W takim razie zapytaj ją. Stan nie mógł dziś nic zrobić 

w  ogrodzie,  bo  ta  dziewczyna  leżała  przez  cztery  godziny  na 
trawie  kompletnie  naga.  Pomijając,  że  grozi  jej  rak  skóry, 
mało nie doprowadziła Stana do zawału. 

Cathy, nie mogąc się opanować, parsknęła śmiechem, a po 

krótkiej walce ze sobą także i Max zachichotał. 

 - Bardzo mi przykro - zdołała w końcu powiedzieć. 
 - Mnie też. Powiedz jej jednak słówko. 
 - Oczywiście. I przeproś ode mnie Stana. 
 - Ryzykując, że usłyszę następne kazanie? Nie ma mowy! 

A  przy  okazji,  jak  się  tu  urządziłaś?  Chciałem  zajrzeć  do 
ciebie, ale nie miałem czasu. 

 - Świetnie.  To urocze mieszkanie. Wiem, że to wszystko 

uknuł  John,  ale  wcale  nie  żałuję.  Jesteśmy  tu  bardzo 
szczęśliwi. 

 - To dobrze. Przepraszam, że byłem taki niegościnny, ale 

John ma prawdziwą obsesję; uważa, że musi mnie ożenić. 

 -  Znam  to  -  skrzywiła  się  Cathy.  -  Moja  teściowa  ciągle 

chciała  mi  kogoś  znaleźć  i  nie  potrafiła  nigdy  przyjąć  do 
wiadomości mojej odmowy. 

Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo i przyjazna z 

natury Cathy zapomniała o ostrożności. 

 - Może wejdziesz na chwilę i napijesz się kawy? 
 -  zaproponowała.  -  Obawiam  się,  że  nie  mam  nic 

mocniejszego. 

Pokręcił przecząco głową. 
 -  Naprawdę  nie  mam  czasu.  Mam  jeszcze  zaległą 

papierkową robotę. Ale bardzo dziękuję. 

background image

 -  Trudno.  Zanim  pójdziesz,  powiedz  mi  jeszcze,  czy  te 

zamknięte drzwi prowadzą do reszty domu? 

 - Tak. Te pokoje należały niegdyś do służby. Drzwi koło 

kuchennych  schodów  prowadzą  do  głównego  holu.  Dlaczego 
pytasz? 

 - Po prostu chciałam wiedzieć. Czasami Stephen okropnie 

hałasuje,  boję  się,  czy  to  ci  nie  przeszkadza.  To  znaczy... 
zastanawiałam się, gdzie śpisz... 

 - Nie kłopocz się - wyszczerzył zęby w uśmiechu 
 -  nie  będziecie  mi  przeszkadzać.  Śpię  w  dalszej  części 

domu. 

Cathy  nagle  wyobraziła  sobie  Maxa  układającego  się  do 

snu w wielkim łożu z baldachimem i zaczerwieniła się. 

 - To dobrze. - Starała się ukryć uśmiech. 
 -  Po  co  chcesz  wiedzieć,  gdzie  śpię?  -  zapytał,  leniwym 

ruchem odgarniając za ucho kosmyk jej włosów. 

 -  Ja...  wcale  nie  chcę!  Chciałam  tylko  upewnić  się,  że  ci 

nie przeszkadzamy. 

 -  Przeszkadzasz  mi  od  chwili,  gdy  po  raz  pierwszy  cię 

zobaczyłem,  Catherine.  -  Zaśmiał  się  miękko.  -  Dobrze 
wiedzieć, że jest to wzajemne. 

Ruszyła do kontrataku. 
 - O czym ty w ogóle mówisz? - zapytała pełna oburzenia. 

-  W  najmniejszym  stopniu  nie  jestem  zainteresowana  tobą, 
doktorze Armstrong. Nie jesteś w moim typie, a nawet gdybyś 
był,  tę  część  życia  mam  już  za  sobą.  Skończyłam  z  tym! 
Muszę myśleć o Stephenie i żadne igraszki z tobą o zachodzie 
słońca nie wchodzą w grę. 

Spojrzał  za  siebie  przez  ramię  i  odwrócił  się  do  niej  z 

uśmiechem. 

 - Jaki zachód słońca? 
Słońce  znajdowało  się  ciągle  nad  horyzontem.  Cathy 

oblała się rumieńcem. 

background image

 - Wiesz, co mam na myśli... Proszę cię, Max! 
 -  Ależ  z  przyjemnością  -  powiedział,  przysuwając  się 

bliżej. 

 -  Nie  dla  mnie  -  odparowała,  desperacko  starając  się 

utrzymać go na dystans. - Wyraźnie nie chcesz zrozumieć, co 
do ciebie mówię. Nie jesteś w moim typie. Myślę, że należysz 
do tych facetów, którzy całując swoje kobiety gryzą ich wargi 
do krwi. 

Kąciki jego ust uniosły się. 
 - Mogę przedstawić licznych świadków, że jestem bardzo 

delikatnym kochankiem - odparł niezrażony. 

 - Nie jestem ciekawa - broniła się słabo. 
 - Kłamczucha - zamruczał miękko. 
Zerwał  różę  wiszącą  nad  drzwiami  i  zbliżył  ją  do  jej 

policzka. 

 -  Masz  piękną  skórę  -  wyszeptał.  -  Aksamitną  jak  płatki 

róży. Pokrytą delikatnym meszkiem jak brzoskwinia. 

Cathy jęknęła i oblała się rumieńcem. 
 -  To  nie  do  wiary.  Mówisz  jak  zwariowany  romantyk  - 

powiedziała tracąc oddech. 

 -  Czerwienisz  się  jak  dziewica  -  orzekł,  przyglądając  się 

jej policzkom. - Jak kobieta, która była mężatką, owdowiała i 
sama  wychowuje  dziecko,  może  tak  się  rumienić,  słysząc 
zwykły komplement? Może też jest zwariowaną romantyczką? 

 -  Skończ  z  tym,  Max  -  zaprotestowała  słabo.  Ich 

spojrzenia 

skrzyżowały 

się. 

Dostrzegła 

jego 

jaskrawobłękitnych oczach uczucie, którego nie miała odwagi 
nazwać. 

 -  Masz  wargi  stworzone  do  pocałunków  -  powiedział 

miękko i tak cicho, że gdyby nie była wpatrzona w jego usta, 
mogłaby tego nie usłyszeć. 

 - Max, nie! - jęknęła, kiedy pochylał się nad nią. 

background image

 -  Tak  -  wyszeptał  z  wargami  tuż  przy  jej  wargach.  I  nie 

było już nic, tylko smak jego pocałunku. Jej opór stopniał do 
końca, jakby nigdy nie istniał. 

Poddała mu się z westchnieniem. Objął ją i przygarnął jej 

miękkie ciało do swojej twardej piersi. Płonęła cała, boleśnie 
spragniona dawno zapomnianej rozkoszy. 

W  końcu  z  westchnieniem  uniósł  głowę.  Kiedy  chciała 

przyciągnąć ją znowu, przytrzymał delikatnie jej ręce. 

 -  Powiedz  teraz,  że  nie  jestem  w  twoim  typie.  Odwrócił 

się na pięcie i lekko zbiegł ze schodów. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 
Tej  nocy  Cathy  nie  mogła  zasnąć.  Jej  umysł  żeglował 

swobodnie  w  świat  dawno  zapomnianych  wrażeń,  cichych 
westchnień,  czułych  pieszczot,  rodzącego  się  pożądania  i 
poruszających  ziemię  uczuć.  Boleśnie  odczuwała  swoją 
tęsknotę i samotność. 

Zapaliła  lampkę  nocną  i  próbowała  czytać,  ale  nie 

rozumiała ani słowa. W końcu się poddała. Poszła na palcach 
do kuchni i zrobiła sobie filiżankę herbaty. 

Budził  się  dzień.  Cicho  wyszła  na  dwór  i  boso 

spacerowała po zroszonej trawie. Poranne powietrze cudownie 
chłodziło  jej  rozgrzaną  skórę.  Podniosła  twarz  ku  niebu. 
Chłonęła poranną rosę i pierwsze odgłosy przyrody. 

W końcu nogi zaniosły ją na drugą stronę domu. Znalazła 

stopnie  prowadzące  z  tarasu  w  dół,  na  skoszony  świeżo 
trawnik. 

W  dole  widziała  staw,  a  za  nim  śpiące  kaczki  z  głowami 

wtulonymi  pod  skrzydła.  Dalej,  na  polu,  dostrzegła  młode 
króliki, figlujące wesoło mimo wczesnej pory. 

W  pewnej  chwili  odebrała  jakiś  dziwny  sygnał,  który 

mówił jej, że nie jest już sama. Odwróciła głowę i spojrzała w 
obramowane  kamieniem  okna,  wyglądające  jak  budki 
strażnicze.  Zastanawiała  się,  które  z  nich  należy  do  sypialni 
Maxa. 

Przez  kilka  sekund  wpatrywała  się  w  okna,  ale  nie 

dostrzegła w nich żadnych oznak życia. Widać Max zajmował 
pokój od frontu. To głupio z jego strony, pomyślała, zwracając 
oczy na ogród i ciągnące się za nim wzgórza. Dlaczego wybrał 
widok  od  frontu,  kiedy  od  tyłu  mógłby  podziwiać  wschody 
słońca? 

Pierwsze  promienie  wystrzeliły  zza  wzgórz  i  wypełniły 

krajobraz  złocistym  blaskiem.  Od  lat  nie  miała  w  sobie  tyle 
życia  co  tego  ranka.  Jak  Śpiąca  Królewna  po  pocałunku 

background image

księcia,  pomyślała.  Jednak  w  przeciwieństwie  do  Śpiącej 
Królewny  miała  także  obowiązki.  Był  Stephen,  o  którym 
musiała myśleć przede wszystkim. 

Zesztywniała  od  chłodu.  Podniosła  się  ze  schodków  i 

ruszyła  w  stronę  domu.  Zatrzymała  się  na  chwilę,  aby  raz 
jeszcze rzucić okiem na odległe okna. Potem spuściła głowę, 
przecięła  taras i wróciła  do siebie, nieświadoma, że  skryty w 
cieniu swego pokoju mężczyzna obserwował ją cały czas. 

Popełnił  błąd,  całując  ją.  Duży  błąd,  choć  nie  pierwszy. 

Pierwszym  było  to,  że  potraktował  ją  jak  Paulinę, 
podejrzewając, że może zaniedbywać swoje obowiązki. 

Oczywiście, dopiero zaczęła pracować, ale po telefonie do 

Sama  uświadomił  sobie  swoją  pomyłkę.  Nie  tylko 
drobiazgowo  zbadała  pacjenta,  ale  także  rozwiała  jego 
niepokoje,  jednocześnie  nie  ukrywając  przed  nim  powagi 
sytuacji.  Max  wiedział,  że  należały  się  jej  przeprosiny. 
Przeprosiny, a nie taki pocałunek... Mój Boże, ten pocałunek! 

Jego  ciało  płonęło  na  samo  wspomnienie.  Jęknął  cicho, 

kiedy  podniosła  się  ze  schodków,  a  ciało  jej  obrysowały 
promienie 

wschodzącego 

słońca, 

zmieniając 

cienką 

bawełnianą  koszulę  w  mgiełkę  babiego  lata  otaczającą  jej 
bujne  kształty.  Jak  wróżka  unosiła  się  nad  skoszoną  trawą. 
Słońce tańczyło w jej włosach, czerwonozłote loki wyglądały 
jak aureola. 

Wydawało mu się, że zanim zniknęła, spojrzała prosto na 

niego.  Na  jej  twarzy  malowało  się  zdecydowanie  i  chyba 
smutek. 

Westchnął  ciężko  i  odwrócił  się  od  okna.  Do  diabła,  jak 

będzie mógł teraz zasnąć, mając przed oczyma obraz jej ciała, 
pobudzający  wszystkie  jego  zmysły.  Była  jak  marzenie 
uchwycone w pół drogi między jawą i snem. 

Był  teraz  całkowicie  rozbudzony  -  rozbudzony  i  pełen 

bolesnego niespełnienia. Szybko założył stare szorty i trampki, 

background image

cicho  gwizdnął  na  psa  i  wyszedł  z  domu.  Może  bieganie 
pozwoli osłabić palące go pragnienie, i uda mu się przetrwać 
jakoś ten dzień bez skompromitowania się. Może dzięki temu 
nie  rzuci  się  na  nią  i  nie  będzie  się  z  nią  kochał  na  oczach 
wszystkich. 

W  dzień  wszystko  okazało  się  łatwiejsze  niż  w  nocy. 

Komputer  postanowił  zachowywać  się  przyjaźnie,  pacjenci 
byli sympatyczni, a Max szczęśliwie nieobecny - przyjmował 
pacjentów w jednej z wiosek koło Barton. Jedyną chmurą na 
firmamencie  była  Andrea,  która  na  swój  chłodny  sposób 
nieustannie okazywała Cathy, że nie jest tu mile widziana. 

Cathy  ignorowała  ją,  zwracając  się  przede  wszystkim  do 

pielęgniarki,  Sarah.  John  Glover,  który  uznał  chyba,  że 
przesadził w kojarzeniu Maxa i Cathy, starał się odpokutować 
to i był dla niej wyjątkowo miły. 

Kiedy  zaczynała  popołudniowy  dyżur,  Max  zajrzał  do  jej 

gabinetu. 

 - Czy masz dla mnie chwilę czasu? - zapytał. 
 - Ale tylko chwilę. - Spojrzała na zegarek. 
 -  Nie  chcę  ci  przeszkadzać  -  powiedział  skruszonym 

tonem.  -  Jestem  ci  winny  przeprosiny  za  to,  co  stało  się 
wczoraj. Byłem wobec ciebie nie w porządku. Przepraszam. 

Była  zaskoczona.  Wielki  Max  Armstrong,  przeprasza,  że 

zaszczycił ją swoją uwagą. Fakt wart odnotowania! 

 -  Zapomnijmy  o  tym  -  odpowiedziała  lekceważąco.  -  To 

tylko pocałunek... 

 -  Pocałunek?  -  Roześmiał  się  łagodnie.  -  Źle  mnie 

zrozumiałaś,  Catherine.  Nie  za  to  cię  przepraszałem  i  wcale 
nie  mam  takiego  zamiaru.  Mówiłem  o  Samie  Carverze. 
Podejrzewałem,  że  nie  potrafiłaś  podtrzymać  go  na  duchu. 
Myliłem się. 

 - No i co cię tak nagle oświeciło? - zapytała, pokrywając 

sarkazmem zmieszanie. 

background image

 - Rozmawiałem z nim wczoraj wieczorem. Powiedział, że 

widział się z  doktorem Hartem. Ponadto  i tak wie  dokładnie, 
czego  może  się  spodziewać.  Rozwiałaś  jego  najdrobniejsze 
wątpliwości. 

 - Starałam się. I co mu jest? 
 - Miałaś rację. Prawdopodobnie jest to rak jądra. Jutro mu 

je  usuną,  ale  Hart  jest  przekonany,  że  to  bardzo  wczesne 
stadium. 

 -  O  mój  Boże  -  westchnęła.  -  To  przyjemnie  mieć  rację, 

ale wolałabym się mylić. W jakim on jest nastroju? 

 -  Spokojny  i  zrezygnowany.  Powiedział  o  wszystkim 

żonie,  a  ona  przyjęła  to  bez  paniki.  Jedna  dobra  wiadomość: 
zdaje się, że ona jest w ciąży. Myślę, że niedługo zgłosi się do 
ciebie. 

 -  Miejmy  nadzieję,  że  sobie  z  tym  poradzi.  -  Zadrżała.  - 

Ciąża i wyrok śmierci, to nie najlepsze połączenie. 

Max przysiadł na rogu jej biurka. 
 -  Ty  też  byłaś  w  ciąży,  kiedy  dowiedziałaś  się,  co  jest  z 

twoim mężem? 

Przytaknęła. 
 -  Wyniki  badań  przyszły  w  tym  samym  tygodniu. 

Oczywiście  nawet  przez  myśl  nam  nie  przeszło,  że  Michael 
może umrzeć w ciągu dwóch lat. Większość przypadków SM 
przebiega dużo wolniej, ale ten był niezwykle gwałtowny. W 
ogóle nie nastąpił okres remisji, tylko stale się pogarszało. 

 - To musiało być piekło. 
 -  Chyba  tak.  Z  trudem  to  sobie  przypominam. 

Pracowałam,  a  Joan  zajmowała  się  Stephenem  i  Michaelem. 
W końcu musiałyśmy umieścić go w hospicjum. - Wzruszyła 
ramionami. - Wydaje się, że to było tak dawno. 

 - Trzy lata? 
 -  Prawie  cztery.  Umarł  w  sierpniu.  Napotkała  jego 

uważne spojrzenie i spuściła wzrok. 

background image

 -  Zjedz  dzisiaj  ze  mną  kolację  -  zaproponował. 

Zaproszenie  było  tak  niespodziewane,  że  z  trudem  mogła 
znaleźć wymówkę. 

 - Nie... Dziś nie mogę. Delphine ma wolny wieczór. 
 - Możemy zjeść w domu, jak już położysz Stephena spać. 

Otworzymy  drzwi  między  naszymi  mieszkaniami,  tak  żebyś 
mogła go słyszeć. 

Opierała  się  nadal.  Tęskniła  za  towarzystwem,  ale  od  lat 

nauczyła się rezygnować ze swych pragnień. 

 -  Nie  przyjmuję  odmowy  -  nalegał  dalej.  -  Musisz  coś 

zjeść. Przygotuję coś prostego, jakąś sałatkę... 

Wciąż była niezdecydowana. 
 - To  takie  łatwe. Otwórz  usta  i  powiedz:  Dziękuję, Max, 

będzie wspaniale. Liczę do trzech. Raz, dwa... 

Spojrzała w jego roześmiane oczy. 
 -  Dziękuję,  Max,  będzie  wspaniale  -  powiedziała 

pośpiesznie. 

Wyprostował się i rzucił jej leniwy uśmiech. 
 - Dobra dziewczynka. Czekam na ciebie o ósmej. A przy 

okazji  -  zatrzymał  się  w  drzwiach  -  to  nie  był  zwyczajny 
pocałunek, i wiesz o tym dobrze... 

Jej twarz oblała się gorącym rumieńcem. Ledwo udało się 

jej ochłonąć, zanim weszła pierwsza pacjentka. 

 - Przepraszam, że pani czekała, musieliśmy omówić nagły 

przypadek  -  powiedziała  i  pomyślała  sobie,  że  to  prawie 
prawda.  W  końcu  mówili  o  Samie  Carverze.  Stłumiła 
uśmiech. - Słucham panią? 

Dwie  minuty  przed  ósmą  wyszła  ze  swego  mieszkania, 

zbiegła  ze  schodów  i  poszła  w  stronę  ciężkich  frontowych 
drzwi. Jej  serce biło szybko, a skóra płonęła. Upięła włosy z 
tyłu  w  kok,  starając  się  upodobnić  do  kobiety  interesu,  nie 
mogła  jednak  nic  zrobić  z  rumieńcem  na  twarzy  i  ognikami 
tańczącymi  w  jej  oczach.  Wychodzi  z  domu!  Zaproszona 

background image

przez mężczyznę, po raz pierwszy od czasu, kiedy dziewięć lat 
temu  zaczęła  spotykać  się  z  Michaelem.  Dawno  zapomniane 
podniecenie  przypomniało  jej  czasy  młodości  i  napawało 
lękiem przed tym, co miało nastąpić. 

To  śmieszne!  Czegóż  mógłby  chcieć  mężczyzna,  taki  jak 

Max,  od  trzydziestopięcioletniej  wdowy,  która  dawno  już 
straciła  figurę?  Nagle  poczuła  się  okropnie  przygnębiona. 
Była prawie gotowa uciec, ale Max zamachał do niej z okna. 

 - Drzwi są otwarte! - zawołał. - Wejdź. 
Były  lekko  uchylone.  Pchnęła  je  i  weszła  do  środka. 

Natychmiast  została  zaatakowana  przez  kłąb  futra  i  różowy, 
wilgotny język. 

 -  Penny!  -  wrzasnął  Max  i  futro  razem  z  językiem 

przysiadło  na  podłodze,  przybierając  postać  czarno  -  białego 
spaniela. 

Cathy śmiejąc się poprawiła ubranie. 
 -  Przepraszam.  -  Popatrzył  na  nią  zakłopotany.  -  Ona 

bywa  nazbyt  entuzjastyczna.  Proszę,  wejdź.  Penny,  na 
miejsce! 

Zaprowadził ją do ogromnej kuchni. Penny deptała mu po 

piętach,  jak  prawdziwy  niewolnik.  W  końcu  zwinęła  się  na 
swoim  legowisku  i  obserwowała  każdy  jego  ruch,  kiedy 
kończył przygotowywać kolację. 

 -  Prawie  gotowe.  Czego  się  napijesz?  Gin  z  tonikiem? 

Białe wino? 

 - Kiedy ja... 
 - Daj spokój, przecież nie prowadzisz. Uśmiechnęła się. 
 - Gin z tonikiem będzie znakomity. Dziękuję. 
Nalał  alkohol  do  dwóch  wysokich  szklanek,  napełnił  je 

lodem, dodał cytrynę i w końcu wlał tonik. 

 - Twoje zdrowie! 
Stuknęli się szklankami. Napotkała jego spojrzenie i nagle 

oprzytomniała. 

background image

 -  Co  z  drzwiami?  Musimy  je  otworzyć  na  wypadek, 

gdyby  Stephen  mnie  potrzebował  -  powiedziała,  jasno  dając 
mu do zrozumienia, co jest dla niej najważniejsze. 

 - Już to robię. 
Otworzył  drzwi  po  drugiej  stronie  kuchni  i  zniknął  na 

schodach.  Korzystając  z  tego,  że  została  sama,  rozejrzała  się 
wkoło.  Belkowany,  pobielany  sufit  łączył  tradycję  z 
nowoczesnością.  Wyłożona  białymi  kafelkami  podłoga 
odbijała  światło,  dzięki  czemu  kuchnia  nie  wydawała  się 
ciemna. Gdyby jeszcze u sufitu powiesić zioła i suche kwiaty, 
a na półkach postawić miedziane rondle i... 

Brakuje tu tylko kobiecej ręki, pomyślała Cathy i poczuła 

nagły  niepokój.  Co  ona  tu  robi  i  dlaczego  pozwala  sobie  na 
marzenia, jak upiększyć to miejsce? 

 - Cathenne Harris - wyszeptała do siebie - tracisz... 
 - Co tracisz? Podskoczyła gwałtownie. 
 -  Rozsądek.  Czy  musisz  się  tak  skradać?  -  natarła  na 

niego. 

Zachichotał. 
 - Stephen zaraz zaśnie. Chodź, wyjdziemy do ogrodu. 
Korytarzem  biegnącym  od  drzwi  frontowych  na  drugą 

stronę domu poprowadził ją do wyjścia na taras. Zeszli w dół 
po  schodkach,  na  których  siedziała  dziś  rano,  aż  do  małej 
altanki, gdzie rozkosznie pięły się róże jerychońskie. 

 - Co ze Stephenem? - dopytywała się. 
 -  Wszystko  w  porządku,  możesz  przestać  się  nim 

przejmować.  Uspokój  się,  Cathenne.  Nie  zamierzam  rzucać 
się  na  ciebie.  W  przeciwieństwie  do  tego,  co  sobie  o  mnie 
myślisz, nie jestem nadpobudliwym seksualnie nastolatkiem. 

 - Nigdy tego nie powiedziałam! 
 - Nie musiałaś, masz to wypisane na twarzy. Westchnęła. 

Chyba  się  nie  mylił.  Miała  taki  zamęt  w  głowie,  że  tylko 

background image

cudem mogłaby nie dać nic po sobie poznać. Nerwowo mięła 
w palcach brzeg spódnicy. 

 - Czego ty ode mnie chcesz, Max? 
 -  Dziś  wieczorem?  Fantastycznego  towarzystwa  i 

wspólnej kolacji. 

Spojrzała  na  niego  i  szybko  odwróciła  wzrok,  zdziwiona 

prostotą jego słów i intensywnością, z jaką się jej przyglądał. 

 - Nie chcę siedzieć do późna. Nie spałam zbyt dobrze tej 

nocy - powiedziała planując już, jak się wycofać. 

 - Wiem, widziałem cię. - Co?! 
 - Dziś rano, na schodkach. Byłaś oblana słońcem, a twoje 

włosy  złociły  się  jak  aureola.  Wyglądałaś  jak  wróżka,  gdy 
bose stopy unosiły cię nad mokrą trawą. 

 - Nie widziałam cię. 
 - Stałem w cieniu. 
 -  Myślałam,  że  śpisz  w  sypialni  od  frontu.  Zasłony  nie 

były... 

 - Nigdy ich nie zasłaniam. 
Podniósł ręce i wyjął spinki z jej włosów. Poczuła na szyi 

ciepło jego palców. 

 - Co robisz? - zapytała bez tchu. 
Zanurzył palce w gęstwinie jej włosów, a potem zsunął je 

na  ramiona.  Ich  spojrzenia  wyrażały  wzajemne  pożądanie  i 
zdawały  się  łączyć  utajone  pragnienia.  Nagle  Max  odwrócił 
wzrok. 

 - Powinniśmy coś zjeść - powiedział gardłowym głosem. 
 - Tak. 
 - W środku czy w ogrodzie? 
 - Co? 
 - Gdzie chcesz zjeść? 
Czuła,  że  nie  jest  w  stanie  nic  przełknąć.  Może  świeże 

powietrze  jej  pomoże.  Tu  na  pewno  będzie  lepiej,  niż  gdyby 

background image

dała  się  zwabić  do  środka.  Sami,  w  tak  intymnej  sytuacji, 
mogliby przekroczyć granice... 

 - W ogrodzie - powiedziała niepewnie. 
 -  Dobrze.  Usiądziemy  na  tarasie.  Zaraz  wszystko 

przyniosę. 

 - Pójdę sprawdzić, co ze Stephenem. Obydwoje wiedzieli, 

że nie jest to potrzebne, ale Max nie zatrzymywał jej, patrząc 
na nią z pełnym wyrozumiałości uśmiechem. 

Zanim  wróciła  na  dół,  ponownie  upięła  włosy.  Zauważył 

to,  ale  nic  nie  powiedział,  jakby  zrozumiał,  że  przy 
najmniejszym  nawet  nacisku  z  jego  strony  Cathy  może 
umknąć. Z niezwykłą kurtuazją posadził ją za stołem, zadbał, 
żeby niczego jej nie zabrakło, a potem zabawiał, opowiadając 
śmieszne  anegdotki  i  parodiując  pacjentów,  których  już 
zdążyła poznać. 

Powoli przestawała być skrępowana. Coraz lepiej czuła się 

w jego towarzystwie. 

Przyniósł  na  taras  kawę.  Z  filiżankami  w  rękach  poszli 

obejrzeć ogród. Max pokazywał jej  różne rośliny. Wiedział o 
nich  bardzo  dużo,  ale  nie  onieśmielał  jej  swoją  wiedzą, 
przeciwnie,  dzielił  się  entuzjazmem  i  opowiadał  różne 
ciekawe historie o starych gatunkach róż. 

Kiedy  ostatnie  promienie  słońca  zniknęły  za  horyzontem, 

zatrzymał się, zerwał kwiat róży i włożył jej za ucho. 

 -  Piękna  -  powiedział  miękko.  -  To  jest  prawdopodobnie 

najstarszy  znany  gatunek  róż.  Myślę,  że  od  setek  lat 
kochankowie  zrywali  te  róże  w  ciepłe  letnie  noce,  aby 
obdarowywać się nimi. 

Widziała  jego  oczy  w  promieniach  zachodzącego  słońca. 

Płonęły żarem, który przyprawiał ją o drżenie. 

Max, dlaczego ja? - zapytała łamiącym się głosem. 
 - Co ty we mnie zobaczyłeś? Jestem od ciebie starsza... 

background image

 -  Tylko  o  rok.  Zresztą  wiek  jest  bez  znaczenia. 

Najważniejsze, jak czujesz się w środku. 

 - No właśnie. Czuję się jak stuletnia staruszka, a ty nagle 

pojawiasz  się  i  otwierasz  wszystkie  drzwi,  które,  jak  mi  się 
wydawało,  zatrzasnęłam  na  zawsze.  Wprowadzasz  znowu 
zamęt w moje życie. Dlaczego to robisz? Co ja mam takiego 
w sobie? - załkała cicho. 

 - Zostaw mnie, Max! Nie igraj ze mną. 
 -  Ciii...  -  Wziął  ją  delikatnie  w  ramiona  i  przygarnął  do 

piersi. - Nie chcę niczego, czego nie chciałabyś mi ofiarować. 

Pomyślała  o  swoim  ciele.  Dawno  temu,  kiedy  Michael 

zakochał się w niej, była pewna siebie, szczupła i młoda. Czy 
Max  nadal  pragnąłby  jej,  gdyby  je  zobaczył?  Na  pewno  nie. 
Straciła  figurę  i  bała  się,  że  nigdy  już  nie  odzyska  dawnej 
wagi. 

 -  Nie  pragnąłbyś  mnie,  gdybyś  mnie  zobaczył  - 

wyszeptała, ukryta w jego ramionach. 

 - Nie bądź głupia - powiedział ochrypłym głosem, prawie 

wściekły.  -  Czy  ty  masz  pojęcie,  jaka  jesteś  cudowna? 
Poruszasz  się  z  gracją  i  masz  ten  rodzaj  urody,  który 
doprowadza  mężczyzn  do  szaleństwa.  I  zupełnie  nie  zdajesz 
sobie  z  tego  sprawy.  Z  zaprzeczania  własnym  potrzebom 
stworzyłaś  życiową  filozofię  i  nie  potrafisz  sobie  nawet 
wyobrazić,  dlaczego  ktoś  mógłby  cię  pragnąć.  Dlaczego  tak 
bardzo siebie nienawidzisz? 

 - To nieprawda - powiedziała drżącym głosem. 
 -  To  dlaczego  nie  pozwolisz  sobie  na  trochę 

przyjemności? Dlaczego samobiczujesz się ciągle? To prawda, 
Catherine,  Michael  nie  żyje,  ale  dawno  minęły  czasy,  kiedy 
wdowy palono na stosie pogrzebowym męża. Masz prawo być 
szczęśliwa... 

 - I myślisz, że to właśnie masz mi do zaproponowania? - 

wybuchnęła, dotknięta do żywego jego prawdziwym, ale jakże 

background image

bolesnym osądem. - Myślisz, że jeśli pójdę z tobą na siano, to 
przywróci mi to radość życia? Cóż za zarozumiałość! 

Chciała  wyrwać  się  z  jego  ramion,  ale  chwycił  ją  za 

nadgarstki i przyciągnął z powrotem do siebie tak, że od stóp 
do  głów  przebiegł  ją  dreszcz.  Pochylił  głowę.  Jego  gorące, 
głodne wargi domagały się odpowiedzi. 

Poczuła  falę  gorąca  i  przestała  się  opierać.  Przywarła 

wargami do jego warg, a on pogłębił pocałunek, przytulając ją 
jeszcze  mocniej  do  siebie.  Zniknęły  ostatnie  wątpliwości. 
Przylgnęła  do  jego  ciała,  tak  jakby  chciała  usunąć  wszelkie 
dzielące ich bariery. Nagle, bez ostrzeżenia, uniósł głowę. 

 -  Tylko  pamiętaj,  że  ty  też  mnie  pragniesz  -  powiedział 

cicho, głosem drżącym z pożądania. 

Poczuła,  że  kręci  się  jej  w  głowie.  Co  ja  wyrabiam?  - 

pomyślała  w  panice.  Wyrwała  się  z  jego  objęć,  a  on  tym 
razem nie zatrzymywał jej. Patrzył, jak biegnie przez trawnik 
w stronę domu, zdecydowana uciec jak najdalej od niego. 

W  pewnym  momencie  potknęła  się  i  upadła,  ocierając 

sobie naskórek. Była to kropla, która przelała kielich goryczy. 
Pokonana usiadła na schodkach i rozszlochała się. 

Przyjazne  dłonie  podniosły  ją  i  utuliły  w  ciepłych 

bezpiecznych ramionach. Łzy powoli obeschły. 

 - Przepraszam - wyszeptała. 
 - Nie, to ja przepraszam. Byłem zbyt natarczywy. Wybacz 

mi. 

Straciła ochotę do walki. Oparła się na jego ramieniu. 
 - Nic złego nie zrobiłeś. 
 -  Nie  powinienem  był  mówić  tego  wszystkiego.  Ani 

traktować  cię  w  taki  sposób.  Otarłaś  sobie  nogę  -  dodał.  - 
Zaraz to zdezynfekuję. - Wziął ją delikatnie na ręce i zaniósł 
na  sofę  stojącą  w  kuchni.  Penny  z  niepokojem  obserwowała 
ich  ze  swego  legowiska.  Przyniósł  watę  i  środek 

background image

antyseptyczny.  Położył  jej  nogę  na  swoich  udach,  delikatnie 
przemył ranę i nasmarował maścią. 

 - Przepraszam za kłopot - powiedziała cicho. 
 -  Przestań,  Catherine  -  odparł  z  wyrzutem.  -  Znowu 

zaczynasz. 

 -  Nie  pragnę  przelotnego  romansu  -  wyrzuciła  z  siebie 

łamiącym  się  głosem.  -  Już  dosyć  w  życiu  wycierpiałam. 
Zostaw mnie i pozwól żyć własnym życiem. 

Pogładził ją po wilgotnym policzku. 
 - Nie chciałem cię skrzywdzić. 
 -  Mógłbyś  to  zrobić,  gdybyś  kochał  się  ze  mną.  Zbyt 

łatwo mnie zranić, Max, i dlatego nie mogę pozwolić, aby to 
się zdarzyło. 

 -  W  takim  razie  lepiej  idź  już,  dopóki  jeszcze  jestem 

gotów  ci  na  to  pozwolić.  Im  dłużej  tu  siedzisz,  z  oczami 
pełnymi łez, tym trudniej mi nad sobą zapanować. 

Mówiąc to podniósł się i pomógł jej wstać. 
 - Jak tam twoja noga? 
 - Wszystko będzie dobrze. Przepraszam, że tak się mażę. 
Uśmiechnął się z taką czułością, że łzy znów napłynęły jej 

do oczu. 

 - Myślę, że nie dość często pozwalasz sobie na ten luksus. 

A teraz idź już. I na wszelki wypadek zamknij dobrze drzwi za 
sobą. 

Wspięła się na palce i musnęła wargami jego policzek. 
 - Dziękuję za kolację. 
 - Zawsze do usług. 
Zrobił  krok  w  tył,  wkładając  ręce  do  kieszeni,  tak  jakby 

musiał ich nieustannie pilnować. Cathy wzięła głęboki oddech 
i  pomknęła  do  siebie,  nie  zważając  na  ból  nogi.  Dopiero  w 
domu,  kiedy  zamknęła  za  sobą  drzwi,  znowu  zaczerpnęła 
powietrza. 

background image

Następny  dzień  okazał  się  bardzo  pracowity.  Wbrew 

swoim przewidywaniom, Cathy spała jak zabita. Obudziła się 
wypoczęta i gotowa do działania. 

Kiedy  pojawiła  się  w  przychodni,  Max  powitał  ją  z 

uśmiechem.  Beztrosko  odpowiedziała  mu  tym  samym,  mimo 
niepokojącego  charakteru  ich  wczorajszego  spotkania.  Poszła 
prosto  do  swojego  gabinetu,  a  Max,  ku  jej  zaskoczeniu, 
podążył za nią. 

 - Jak twoja noga? 
 -  W  porządku.  Trochę  sztywna,  ale  to  nic  groźnego. 

Dziękuję. 

 - Czy możesz mieć dziś wieczorem dyżur? 
 - Tak. Delphine zastąpi mnie w domu. Dlaczego pytasz? 
 -  Po  prostu  chciałem  wiedzieć.  -  Wzruszył  ramionami.  - 

Zobaczymy się później. 

Zamknął za sobą drzwi i zostawił ją z własnymi myślami. 

Zastanawiała  się,  gdzie  też  zniknął  ten  ostry  i  zasadniczy 
doktor  Armstrong.  Zniknął,  czy  może  istniał  tylko  w  jej 
wyobraźni? 

Jedna z pacjentek, pani Bickers, początkowo zachowywała 

się tak, jakby przyszła tylko ją sprawdzić. Cathy zauważyła to 
już  wcześniej  u  innych  pacjentów.  Wystarczyło  zaserwować 
im  kilka  miłych  słów  i  odchodzili  zadowoleni,  że  nowa 
lekarka jest w porządku. 

Coś jednak zaniepokoiło ją w pani Bickers. Uskarżała się 

na ból gardła, ale nie było widać ani śladu infekcji. 

 - Może nadwerężyła pani gardło? To zdarza się czasem. 
 -  Może...  -  Kobieta  przerwała,  jakby  nie  była  pewna,  co 

ma powiedzieć. 

Cathy zmarszczyła brwi. Coś było nie tak. Chodziło o coś 

znacznie poważniejszego niż ból gardła. 

 -  Pani  Bickers,  czy  chce  pani  ze  mną  o  czymś 

porozmawiać? - zapytała. 

background image

Twarz  kobiety  ściągnęła  się.  Zakryła  dłonią  usta, 

powstrzymując łzy. 

 - Och, moja droga - powiedziała Cathy i wzięła ją za rękę, 

starając się dodać jej otuchy. Po kilku chwilach kobieta wzięła 
głęboki oddech i podniosła z godnością głowę. 

 - Przepraszam. Ja... mam takie kłopoty w domu.. 
 - Proszę mi opowiedzieć. 
 - Czy ma pani dość czasu? 
Cathy spojrzała na karty leżące na biurku. 
 -  Czy  mogłaby  pani  poczekać  dwadzieścia  minut?  Mam 

jeszcze  trzy  osoby,  a  potem  będziemy  sobie  mogły 
porozmawiać. Znajdę miejsce, gdzie mogłaby pani posiedzieć 
i postaram się o filiżankę kawy. No jak, jesteśmy umówione? 

Kobieta  skinęła  głową.  Cathy  poczuła  ulgę.  Nie  chciała 

wypuszczać jej w tym stanie. Znalazła Andreę w jej biurze. 

 - Zaprowadziłam panią Bickers do gabinetu zabiegowego. 

Jest nieco zdenerwowana, więc obiecałam porozmawiać z nią, 
jak  tylko  skończę  przyjmować  pacjentów.  Czy  mogłabyś 
zrobić jej filiżankę kawy? 

Andrea spojrzała na nią zimno. 
 - Teraz jestem zajęta. 
 -  Ja  też.  Ale  staram  się  zdążyć. Daj  jej  kawę z  mlekiem, 

ale bez cukru. Dziękuję. 

 - Obawiam się, że mnie nie zrozumiałaś - odparła chłodno 

sekretarka. - Nie mam czasu. Podawanie pacjentom kawy nie 
należy  do  moich  obowiązków  służbowych.  Do  twoich 
również. A poza tym to, co ona ma do powiedzenia, nadaje się 
dla  księdza  lub  pracownika  opieki  społecznej  i  nie  ma 
potrzeby, aby zajmował się tym lekarz. 

Cathy wpadła w furię. 
 -  Jak  śmiesz  pouczać  mnie,  co  należy  do  moich 

obowiązków! Nie rozmawiałaś z nią. Nie masz pojęcia, co jej 
jest  i  jakiego  leczenia  wymaga.  Dopóki  z  nią  nie 

background image

porozmawiam, też tego nie będę wiedziała. A teraz zrób to, o 
co prosiłam, i zanieś jej filiżankę kawy, a ja wrócę do moich 
pacjentów! 

Wypadła z pokoju prosto na Maxa. 
 -  Przepraszam  -  wymamrotała,  minęła  go  i  wróciła  do 

gabinetu, ciągle trzęsąc się z wściekłości. Jak ona śmiała? 

Ostatni  trzej  pacjenci  nie  zajęli  jej  na  szczęście  dużo 

czasu. Kiedy jednak weszła do gabinetu zabiegowego, zastała 
tam  jedynie  pustą  filiżankę  po  kawie.  Poszła  do  pokoju 
Andrei. 

 - Gdzie jest pani Bickers? 
Sekretarka  spojrzała  na  nią  znad  komputera.  -  Wyszła. 

Powiedziała,  że  nie  ma  czasu  dłużej  czekać.  Max  chce  się  z 
tobą  zobaczyć.  Jest  u  siebie  -  powiedziała  z  dziwnym 
uśmieszkiem. 

Cathy  zapukała  do  jego  drzwi,  a  on  warknął  coś  w 

odpowiedzi.  Uniosła  brwi,  ale  po  chwili  wahania  weszła  do 
środka. 

 -  Andrea  mówiła,  że  chcesz  się  ze  mną  zobaczyć.  -  Tak. 

W sprawie pani Bickers czy kogokolwiek innego. W żadnym 
wypadku  nie  wolno  ci  nikogo  wpuszczać  do  gabinetu 
zabiegowego. Są tam igły, strzykawki i wiele innych narzędzi, 
które mogą być ukradzione bądź użyte w niewłaściwym celu. 
Jeśli  potrzebujesz  więcej  czasu  na  rozmowę  z  pacjentem, 
umów  go  na  kolejną  wizytę  albo  zaprowadź  do  poczekalni, 
żeby tam na ciebie zaczekał. 

 - Ale ona płakała! Martwiła się czymś, była w depresji... 

Jestem pewna, że potrzebowała pomocy. 

 -  Wyraźnie  nie  tak  bardzo,  skoro  sobie  poszła.  A  poza 

tym  to  jest  przychodnia  lekarska,  a  nie  centrum  pomocy  dla 
znudzonych gospodyń domowych! 

 -  Max,  przekręcasz  fakty!  Moim  zdaniem  stało  się  coś 

bardzo złego, o czym chciała porozmawiać... 

background image

 - Oczywiście, że się stało. Jej mąż jest hazardzistą. To on 

jest chory, nie ona. 

 - O Boże, dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? 
 - jęknęła. 
 -  Nie  wiedziałem,  że  się  do  ciebie  zgłosi,  a  poza  tym  to 

bez znaczenia. 

 - Nie  masz racji. Ona też jest chora z tego powodu... Do 

diabła, Max, ja ją widziałam... 

 -  Ja  też.  Wyglądała  całkiem  dobrze.  Powinnaś  być 

bardziej  twarda.  Życie  jest  ciężkie,  ale  ludzie  jakoś  sobie  z 
nim radzą. Nie masz czasu, aby robić to za nich. 

Cathy osłupiała. Była przerażona. 
 -  Mam  być  twardsza?  Jak  śmiesz!  Siedzisz  tu  w  swoim 

drogim  garniturze,  mieszkasz  w  tym  wspaniałym  domu, 
jeździsz nowym mercedesem i ośmielasz się tłumaczyć mi, że 
życie  jest  ciężkie.  Co  ty,  do  diabła,  możesz  wiedzieć  o 
ubóstwie,  o  lęku  spowodowanym  długami,  strachu,  że  twoje 
dzieci  będą  chodziły  głodne,  że  odbiorą  ci  twój  dom? 
Możliwe, że wszystko zaczęło się od jego choroby, ale uwierz 
mi na słowo, ona też jest chora i bez pomocy pójdzie na dno! 
Na  litość  boską,  Max,  zapomnij  o  swojej  uprzywilejowanej 
pozycji i zejdź na ziemię! 

Spojrzał na nią chłodno. 
 - Skończyłaś już? 
 - Na razie tak. 
 - To dobrze. Jest jeszcze jedna sprawa. Dowiedziałem się, 

że poleciłaś Andrei, żeby jej podała kawę. 

 - Poprosiłam ją... 
 - Catherine, słyszałem jak kazałaś to zrobić. To nie należy 

do jej obowiązków. 

 -  Do  moich  też  nie,  ale  gdybym  tylko  miała  czas, 

zrobiłabym  to.  Nic  się  nie  stanie  tej  nadętej  pannicy,  jeśli 
czasem okaże komuś nieco zrozumienia. 

background image

Max zacisnął gniewnie wargi. 
 -  Chcę,  żebyś  wiedziała,  że  Andrea  jest  wysoko 

wykwalifikowanym  i  bardzo  wydajnym  pracownikiem,  a  jej 
udział w naszej pracy jest nieoceniony! 

 - Być może. Dla mnie jest robotem bez serca. Nie dziwię 

się,  że  tak  dobrze  radzi  sobie  z  komputerem.  Mają  ze  sobą 
bardzo wiele wspólnego! 

Obróciła  się  na  pięcie  i  wybiegła  z  jego  pokoju.  Pod 

drzwiami  zderzyła  się  z  Andreą,  która  stała  tam  z  plikiem 
korespondencji  w  ręku.  Wyglądała  jak  uosobienie 
skrzywdzonej niewinności. 

 - Wypchaj się - wymamrotała pod nosem i minęła ją. 
Wyjęła  z  kartoteki  kartę  pani  Bickers  i  dołączyła  jako 

ostatnią do zaplanowanych na dzisiaj wizyt domowych. 

 - O, doktor Harris, dzień dobry - powiedziała pani Bickers 

cicho,  jakby  w  obawie,  że  ktoś  może  podsłuchiwać.  -  Nie 
spodziewałam  się  pani.  Przepraszam  za  bałagan  -  dodała 
nerwowo. 

 - Proszę  się  uspokoić. Jestem tu, żeby pani  pomóc, a  nie 

osądzać. 

 -  Proszę  do  środka  -  zaprosiła  ją  kobieta  i  zamknęła 

dokładnie drzwi. 

W  prawdopodobnie  przyjemnej  kiedyś  kuchni  panował 

okropny  bałagan.  Widać  było,  że  kobieta  goni  resztkami  sił. 
Cathy  posadziła  ją  i  wydobyła  z  niej  w  końcu  długą  listę 
żalów. Wszystko przedstawiało się tak, jak to sobie z grubsza 
wyobrażała. 

Jej  mąż  był  księgowym.  Często  przynosił  do  domu 

wieczorem jakąś robotę, ale dopiero potem dowiedziała się, że 
brał prace zlecone z prywatnych firm. Przez lata okłamywał ją 
i ukrywał swoje prawdziwe zarobki, zaś wszystkie dodatkowe 
pieniądze,  setki  funtów  miesięcznie,  wydawał  na  wszelkiego 
rodzaju gry i zakłady. 

background image

Rok  temu,  przypadkiem,  dowiedziała  się  o  wszystkim. 

Mąż obiecał jej, że zerwie z nałogiem i nigdy już do niego nie 
wróci.  Przez  pewien  czas  wszystko  układało  się  dobrze,  ale 
ostatnio znowu zaczął kręcić i podejrzanie się zachowywać. 

 -  Boję  się,  że  wrócił  do  hazardu.  Nie  wiem,  co  mam 

zrobić - szlochała pani Bickers. - Parę dni temu przyszedł jakiś 
list. Myślę, że to były pogróżki od jakiegoś lichwiarza. Ciągle 
przychodzą  listy  w  sprawie  domu,  ale  on  nigdy  mi  ich  nie 
pokazuje! 

 - Czy wychodzicie gdzieś czasem? 
 -  Nie.  On  nigdy  nie  chce.  Myślę,  że  boi  się,  że  ludzie 

wszystko  o  nim  wiedzą  i  wstydzi  się.  A  ja  nie  chcę  go 
namawiać na coś, co może kosztować. I tak z trudem wiążemy 
koniec z końcem. 

Cathy westchnęła. 
 - Niezły bigos! Czy rozmawiacie o tym ze sobą? 
 - On nie chce o tym rozmawiać. Mówi, że zerwał z tym, 

tak  jak  mi  obiecywał,  ale  nie  patrzy  mi  przy  tym  w  oczy. 
Nasze  współżycie  seksualne  właściwie  się  skończyło.  Jak 
można  kochać  się  z  kimś,  komu  przestało  się  ufać?  Czasem 
nawet wykrada pieniądze z mojej portmonetki. Chowam przed 
nim każdy grosz na dom, ale potrafi wszystko znaleźć. Kiedy 
potrzebne mu są pieniądze, wygrzebie je nawet spod ziemi, no 
i ma jeszcze swoją pensję. 

 -  Czy  nie  mogliby  wypłacać  jej  bezpośrednio  pani? 

Zaśmiała się histerycznie. 

 - On nawet nie chce o tym słyszeć. 
 - Może się zgodzić, kiedy będzie miał wszystkiego dosyć. 
Pani Bickers przytaknęła i przygryzła wargę. 
 -  Przepraszam,  że  miała  pani  przeze  mnie  kłopoty. 

Słyszałam,  jak  pokłóciła  się  pani  z  tą  dziewczyną,  Andreą. 
Mieszka tu niedaleko. Niesympatyczna osoba. 

background image

 -  Jest  nieocenionym  pracownikiem.  -  Cathy  odruchowo 

zaczęła jej bronić. 

 -  Powiem  pani  coś.  To  doktor  Armstrong  przyniósł  mi 

kawę,  ona  nie  miała  czasu.  Zupełnie  nie  wiem,  co  on  w  niej 
widzi.  Przypuszczam, że  ona  nie  może znieść, że  mieszkacie 
razem. 

Cathy zaczerwieniła się. 
 -  Trudno  powiedzieć,  że  mieszkamy  razem.  Wynajmuję 

od  niego  mieszkanie  i  proszę  mi  wierzyć,  że  mam  dobre 
przyzwoitki. Mieszkam z synkiem i dziewczyną do dziecka. 

Pani Bicker rzuciła jej krzywe spojrzenie. 
 - Jest pani rozwiedziona? 
 - Jestem wdową. 
 - Przepraszam, przykro mi. 
 - Mnie też. To był dobry człowiek. 
 - Mówi się, że dobrzy ludzie umierają młodo. 
Spojrzały  na  siebie  ze  zrozumieniem.  Choć  żyły  w 

odmiennych warunkach, obie wiedziały, czym jest smutek. 

Cathy położyła rękę na jej ramieniu. 
 - Muszę wracać do przychodni. Proszę dać mi znać, jeśli 

będę mogła w czymś pomóc. 

Zamyślona wróciła do pracy. A więc pani Bickers uważa, 

że Andrea nie  lubi  Cathy, ponieważ  ta  mieszka w rezydencji 
Maxa.  I  nie  wie,  co  Max  widzi w  Andrei.  Czy to  znaczy,  że 
coś jest między nimi? A jeśli tak, gdzie jest miejsce dla niej? 

 -  Powinnaś  pozostać  sama,  tak  jak  tego  chciałaś  - 

powiedziała do siebie, ale nie zabrzmiało to przekonująco. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 
Reszta dnia minęła jej zwyczajnie. Kiedy jednak o siódmej 

wróciła do domu, nie znalazła tam ani Stephena, ani Delphine. 
Przeszukała całą swoją cześć ogrodu, ale nikogo tam nie było. 
Pomyślała więc, że pewno poszli na spacer. W tym momencie 
pojawiła się Delphine. Sama. 

 - Gdzie jest Stephen? - zapytała zdenerwowana Cathy. 
 -  Z  panem  dokthorem.  Bawią  się  w  ogrhodzie.  Och, 

Cathy, ale on ma oczy. Fantastique! 

Była tak zła na Maxa, że mogłaby spokojnie wydrapać mu 

oczy.  Przemilczała  to  jednak,  skupiając  się  na  fakcie 
zaniedbania opieki nad Stephenem. 

 -  Delphine,  powinnaś  być  przy  nim.  To  nie  w  porządku 

zostawiać go z doktorem Armstrongiem. Wolałabym, abyś go 
o to nie prosiła. Gdzie byłaś? 

Dziewczyna wyglądała na zawstydzoną. 
 -  Ja  chciałam  wysłać  list  do  mamon.  Stephen  i  doktorh 

barhdzo  szczęśliwi  rhazem.  Doktorh  uczy  go  grhać  w 
krhykieta. Przeprhaszam barhdzo. Nie wiedziałam... 

 - Delphine, nie rób tego więcej. Wolałabym w przyszłości 

trzymać się z daleka od doktora Armstronga. 

Jej śliczna twarz posmutniała jeszcze bardziej. 
 -  Rhaz  miałam  kłopot  z  ubrhaniem.  Terhaz  to.  Jesteś 

barhdzo zła? 

Wyglądała  tak  nieszczęśliwie,  że  Cathy  dała  jej 

przyjacielskiego kuksańca w bok. 

 - Nie  martw się - powiedziała. - Dobrze sobie  radzisz ze 

Stephenem  i  jestem  z  ciebie  zadowolona.  A  teraz  pójdę  go 
poszukać. 

Zostawiła dziewczynę i poszła do ogrodu za domem. 
Najpierw nie mogła nigdzie ich znaleźć, potem zauważyła 

jakiś ruch w końcu ogrodu. Serce jej zamarło. 

background image

Stephen leżał na ziemi, rzucając się, jakby miał drgawki, a 

Max,  pochylony  nad  nim,  gwałtownie  coś  mówił.  Co  się 
mogło stać? Czy uderzyła go piłka? 

Lęk  dodał  jej  skrzydeł  i  pomknęła  jak  błyskawica.  Kiedy 

dobiegła  bliżej,  zobaczyła,  że  dłonie  Maxa  obejmują  klatkę 
piersiową chłopca. Ale dlaczego? 

 - Co to jest? Co się stało?! - krzyknęła. 
Max  się  odwrócił.  Kiedy  zauważył  jej  panikę,  uśmiech 

zniknął z jego twarzy. 

 - Hej! Wszystko w porządku. 
 - Ale dlaczego on leży na ziemi? Stephen uśmiechnął się 

do niej. 

 - Cześć mamo! Max mnie łaskocze. 
Poczuła ogromną ulgę. Sama nie wiedziała, czy ma śmiać 

się, czy płakać. 

 - O Boże, a ja myślałam, że coś mu się stało - powiedziała 

wściekła. 

Max puścił Stephena. 
 - Znajdź swój kij - polecił - i pokażemy mamie, czego cię 

nauczyłem. 

Kiedy chłopiec odbiegł, podniósł się i spojrzał na nią spod 

zmarszczonych brwi. 

 -  Trzęsiesz  się  jak  osika.  Dlaczego  sądziłaś,  że  coś  się 

stało? 

 - Nie wiem. - Bezradnie wzruszyła ramionami. 
 - Przepraszam, chyba reaguję zbyt gwałtownie. 
 - To zrozumiałe. W porządku. Stephen, jesteś gotowy? 
Max  ruszył  wielkimi  susami  w  jego  kierunku.  Zdawało 

się,  jakby  ziemia  umykała  mu  spod  nóg.  W  końcu  leniwie 
rzucił piłkę. 

Stephen odbił ją z wielkim entuzjazmem. Zatoczyła wielki 

łuk w powietrzu, przeleciała nad murem i wylądowała w polu. 
Penny natychmiast pognała za nią. 

background image

 -  Chłopie!  Sześć  punktów!  -  wrzeszczał  Max.  Stephen 

zaczął radośnie wymachiwać kijem nad 

głową. Po chwili go odrzucił, pokonał mur i zeskoczył na 

pole. Penny, machając ogonem, węszyła w trawie. 

 -  Trochę  dalej!  -  krzyknął  Max  i  znowu  zwrócił  się  do 

Cathy. - Jeśli chodzi o dzisiejszy poranek, to wiem, że Andrea 
potrafi być trudna, ale przygotowywanie kawy dla pacjentów 
naprawdę nie należy do jej obowiązków. 

 -  Jeśli  to  mają  być  przeprosiny,  to  nie  wypadły  zbyt 

dobrze - powiedziała Cathy zgryźliwie. 

 - Nie mają. Nie uważam, abym miał za co przepraszać. 
 -  Hmm.  A  co  powiesz,  na  początek,  o  kwestionowaniu 

moich  umiejętności  zawodowych?  Wiedziałam  od  razu,  że  z 
panią Bickers jest coś nie tak. 

 -  Wydawało  mi  się,  że  w  czasie  wstępnej  rozmowy 

poinformowałaś nas, że nie masz zwyczaju polegać na intuicji. 

 - Nie mam, jeżeli są jakieś lepsze sposoby - odparła ostro. 

- W tym wypadku było to jednak usprawiedliwione. Byłam u 
niej po południu. Tam dzieje się coś złego. Jej mąż wrócił do 
hazardu,  a  ona  boi  się,  że  dostał  się  w  szpony  jakiegoś 
lichwiarza. 

 -  O,  mój  Boże,  biedna  kobieta.  Cathy  rzuciła  mu 

miażdżące spojrzenie. 

 -  Wszystko  w  porządku.  Zycie  jest  twarde,  poradzi 

sobie... Stephen, chodź do mnie, proszę. 

 - Muszę znaleźć piłkę! 
 - Cathy, nie chciałem być przykry. 
 -  W  takim  razie  powinieneś  wziąć  parę  lekcji 

angielskiego.  Widać  nie  zdajesz  sobie  sprawy  z  tego,  jak 
ograniczone masz słownictwo. Stephen, już idziemy. 

 - Ale mamo... 

background image

 - Stephen, zrób to, o co prosi cię mama. Ja znajdę piłkę - 

powiedział Max, przeskakując lekko przez mur i zbliżając się 
do chłopca. - Lepiej już idź, synku. 

 -  Czas  do  wanny  -  Stephen  westchnął  z  obrzydzeniem. 

Max roześmiał się i potargał mu włosy. 

 -  Obawiam  się,  że  tak.  Pobawimy  się  innym  razem.  - 

Naprawdę?  -  Chłopiec  podniósł  na  niego  zachwycone  oczy  i 
twarz mu się wypogodziła. 

 - Naprawdę. Obiecuję ci. 
 - To wspaniale! 
Przelazł  z  powrotem  przez  mur,  podbiegł  do  Cathy  i 

chwycił ją za rękę. 

 - Słyszałaś, mamo? 
 - Słyszałam. Powiedz: dziękuję. 
Powtórzył za nią, a Max uśmiechnął się krzywo. 
 - Proszę bardzo. 
Przez  najbliższe  pół  godziny  Stephen  doprowadzał  ją  do 

szaleństwa, rozprawiając nieustannie o Maksie. Max to, Max 
tamto - prawdziwy kult bohatera. Serce jej się ściskało, kiedy 
tego słuchała. Była już prawie gotowa utopić go w wannie! 

 -  Chodź,  poczytasz  mi  i  opowiesz,  jak  było  w  szkole  - 

rozpaczliwie starała się zmienić temat. 

 -  W  szkole  graliśmy  w  krykieta.  Właśnie  dlatego  Max 

mnie  uczył.  Grał  kiedyś  w  reprezentacji  hrabstwa,  a  teraz 
czasami  występuje  w  drużynie  Barton.  Będzie  grał  w 
najbliższą niedzielę. Czy możemy pójść go zobaczyć? 

Cathy jęknęła, ale w końcu się poddała. 
 - Myślę, że tak, chyba że będę miała dyżur. 
 -  Nie  będziesz.  Max  powiedział,  że  w  tym  tygodniu 

dyżuruje doktor Glover, tak że będziesz mogła mnie zabrać. 

Zaczaj wiercić się na jej kolanach i przyglądać badawczo. 
 - Czy ty go lubisz? - zapytał. 
 - Potrafi być bardzo miły. 

background image

 -  Według  mnie  jest  wspaniały.  Naprawdę  nie  ma  nic 

przeciwko temu, żeby ze mną grać. Powiedział, że możemy to 
robić  często.  Gdybym  miał  tatusia,  chciałbym  żeby  był  taki 
jak Max. Czy mój tatuś był taki? 

Cathy  poczuła  się  zakłopotana.  Michael  traktował 

Stephena  dosyć  obojętnie.  Nie  wiedziała  jednak,  czy 
zachowywał się tak z powodu choroby, czy też nie potrafił być 
ojcem.  

 -  Jestem  pewna,  że  byłby  taki,  gdybyś  był  dosyć  duży, 

żeby  mógł  z  tobą  grać  -  znalazła  kompromisową  odpowiedź. 
Wzięła  jego  książeczkę  i  zaczęli  razem  czytać.  Po  chwili 
jednak  Stephen  zamknął  oczy.  Ułożyła  go  w  łóżku  i 
pocałowała w policzek. Zamyślona wyszła przed dom, usiadła 
na  schodach  i  niewidzącymi  oczami  wpatrywała  się  w 
przestrzeń. 

Wielokrotnie  zastanawiała  się,  jak  wyglądałoby  jej  życie, 

gdyby  Michael  nie  umarł.  Najprawdopodobniej  zupełnie 
inaczej.  Nigdy  nie  była  pewna,  czy  on  naprawdę  chce  mieć 
dzieci.  Może  nie  byłby  dobrym  ojcem?  Był  dobrym  mężem, 
dopóki  wszystko  układało  się  dobrze,  ale  kiedy  zachorował, 
czasem trudno było z nim wytrzymać. 

Dopiero  pod  koniec  się  zmienił.  Krótko  przed  śmiercią 

pogodził  się  ze  swym  losem  i  resztę  sił  poświęcił  Cathy  i 
Stephenowi.  Zachęcał,  aby  mówiła  o  swoich  uczuciach  i 
dzieliła z nim lęk o przyszłość. Przez pierwsze dwa lata ciągle 
czuła  przy  sobie  jego  obecność,  tak  jakby  ustawił  znaki, 
prowadzące ją przez manowce życia. 

Uświadomiła  sobie,  że  teraz  już  go  nie  ma.  Widać  uznał, 

że  dalej  poradzi  sobie  sama.  Mówiąc  szczerze,  prawie  już  o 
nim  zapomniała.  Może  stąd  brało  się  dręczące  ją  uczucie 
samotności,  bezsenność  i  dziwne  obrazy  nawiedzające  ją  w 
snach. 

background image

Owiał ją zapach róż, przywodząc na pamięć mocny uścisk 

ramion Maxa i zapach jego ciała. 

Mój Boże, prawie go nie zna, a opanował jej umysł tak, że 

prawie  traciła  zdrowy  rozsądek.  Prawie.  Co  by  się  stało, 
gdyby  nie  uciekła  ostatniej  nocy?  Czy  kochaliby  się,  prawie 
sobie obcy, lecz porwani tą naturalną fizyczną siłą? 

Dźwięk telefonu przywołał ją do rzeczywistości. Dzwoniła 

Elaine Bickers. 

 - Przepraszam, że przeszkadzam - powiedziała przez łzy. - 

Błagam, niech pani przyjedzie! Pokłóciliśmy się strasznie i on 
zamknął  się  w  sypialni.  Boję  się,  że  zrobi  jakieś  głupstwo... 
Proszę mi pomóc. 

 -  Nie  denerwuj  się,  Elaine.  Usiądź  pod  drzwiami  i  staraj 

się cały czas z nim rozmawiać. Będę u ciebie za minutę. 

Obok niej pojawiła się Delphine. 
 - Ty wychodzisz? 
 - Tak. Mogę, prawda? Będziesz tutaj? 
 - Tak, mais oui. Ale ty nie jadłaś kolacji. - Trudno, zjem 

później. - Cathy uśmiechnęła się. 

Jak  mogła  najszybciej  pojechała  do  domu  Bickersów. 

Drzwi  otworzyły  się  przed  nią  natychmiast.  Pani  Bickers 
chwyciła ją za ramię. 

 - Proszę się pośpieszyć. Boję się, że on chce sobie zrobić 

coś złego! - błagała histerycznie. 

 -  Powiedz  mi  najpierw,  co  się  właściwie  stało  -  zaczęła 

spokojnie Cathy. 

 - 

Opowiedziałam 

mu 

naszej 

rozmowie. 

Zaproponowałam,  żeby  jego  pieniądze  wpływały  na  moje 
konto  i  żebym  to  ja  zajmowała  się  rachunkami.  Wściekł  się. 
Powiedział, że mu nie ufam... Wtedy zapytałam go o te listy... 

 - A on cię uderzył? - Cathy dotknęła świeżego siniaka na 

jej policzku. 

background image

 - Powiedziałam mu, że nasze małżeństwo rozpadło się, a 

on odparł, tak jak się mogłam spodziewać, że to przeze mnie, 
bo nie chcę z nim sypiać... O, Boże. 

 - Dobrze się czujesz? 
Skinęła głową i otarła łzy z policzków. 
 - Nie chcę, żeby Tom się zabił. Cokolwiek do niego czuję 

i  cokolwiek  jeszcze  się  wydarzy,  nie  warto  z  tego  powodu 
umierać. 

 - Może poszłabyś do kuchni i zrobiła herbatę, a ja z nim 

porozmawiam - zaproponowała łagodnie Cathy. 

Pani  Bickers  zgodziła  się  na  to  niechętnie.  W  końcu 

pokazała jej pokój, w którym zamknął się mąż i, niespokojnie 
oglądając się za siebie, odeszła. 

Cathy stała przez chwilę pod drzwiami nasłuchując, potem 

zapukała delikatnie. 

 -  Panie  Bickers?  To  ja,  doktor  Harris.  Czy  może  pan 

otworzyć drzwi? Chciałabym z panem porozmawiać, tak żeby 
nie budzić dzieci - mówiła spokojnie. 

Cisza. Zapukała znowu. 
 -  Panie  Bickers,  wiem,  że  pan  tam  jest.  Proszę  otworzyć 

drzwi. 

 - Niech pani stąd idzie. Zostawcie mnie samego. Nie chcę 

z nikim rozmawiać. 

 -  Proszę  pozwolić  sobie  pomóc.  Może  moglibyśmy 

porozmawiać?  Jestem  pewna,  że  można  wiele  zrobić,  aby 
pomóc panu i pańskiej rodzinie. 

 -  Nie  można  nic  zrobić.  Nikt  mi  nie  może  pomóc. 

Zostawcie mnie. Pozwólcie mi umrzeć. 

Cathy zamknęła oczy. Jak sobie z nim poradzić? 
 -  Nie  mogę  tego  zrobić,  panie  Bickers.  Jestem  lekarzem. 

Moim obowiązkiem jest panu pomóc. Jak mam to zrobić, jeśli 
nie chce pan ze mną rozmawiać? 

background image

 - Nie warto przejmować się mną - powiedział chrapliwym 

głosem. 

 - Warto czy nie, ja się przejmuję - nalegała. - Żona też się 

o pana martwi, a i dzieciom nie jest obojętne, co się z panem 
stanie. 

 - Będzie im lepiej beze mnie - wymamrotał. - Co mogę im 

dać? Nigdzie ich nie mogę zabrać i nigdy nie będę mógł. Jeśli 
wie pani o moich długach... 

W  tym  momencie  wróciła  pani  Bickers.  Cathy  położyła 

palec na ustach. 

 - A może mi o tym opowiesz - zaproponowała. Po chwili 

ciszy skrzypnęło łóżko, tak jakby na nim usiadł. 

 - Jest taki facet, lichwiarz... 
 - Jesteś mu winny pieniądze? 
 - Dużo  pieniędzy, prawie dwadzieścia  tysięcy. Nie  wiem 

dokładnie.  Jeśli  doliczyć  procenty,  może  być  więcej.  On  mi 
grozi. Nie mogę o tym powiedzieć Elaine. Ona nie zasługuje 
na  to,  żeby  tak  ją  martwić.  Nie  wiem,  jak  mam  sobie  z  tym 
sam poradzić. 

 - Nie jesteś sam - zapewniła go Cathy. - Jest wiele osób, 

które mogłyby ci pomóc, gdybyś się do nich zwrócił. 

 -  Nie  mogę  -  wyszeptał.  Cathy  ledwie  go  słyszała.  -  Za 

bardzo  się  wstydzę.  Myślałem,  że  sam  się  z  tego  wygrzebię, 
ale  nie  potrafię.  To  jest  taki  rodzaj  głodu,  ciągle  potrzebuję 
więcej i więcej... Wtedy zaczynam kłamać i kraść... Na litość 
boską,  ja  nie  chcę  umierać,  ale  nie  mogę  tego  dłużej 
wytrzymać. - Zaniósł się szlochem. 

 - Otwórz drzwi, Tom - powiedziała zdecydowanie Cathy. 

- Nie musisz martwić się o to sam. 

Po  kilku  pełnych  napięcia  sekundach  usłyszała  szczęk 

zamka i drzwi się otworzyły. 

background image

Był  wysokim,  przygarbionym  pod  ciężarem  trosk 

mężczyzną.  Spojrzał  na  siniec  na  twarzy  swojej  żony  i 
zaczerwienił się. 

 - O mój Boże, co ja ci zrobiłem - wyszeptał ze wstydem. 

Wyciągnął ramiona, przytulił ją do siebie i oparł głowę na jej 
ramieniu. 

Cathy minęła ich i weszła do sypialni. Nie zwracali na nią 

uwagi.  Stali  przytuleni  do  siebie  i  płakali.  Przeszukała  cały 
pokój  w  poszukiwaniu  tabletek,  które  mógł  wziąć.  Znalazła 
niewielkie, prawie puste opakowanie po środkach nasennych i 
nic więcej. 

Położyła mu dłoń na ramieniu. 
 - Tom? Czy ty coś połknąłeś? Skinął głową. 
 - Parę tabletek valium. Na pewno nie dosyć. Zabrakło mi 

odwagi. Nawet tego nie potrafiłem zrobić porządnie. 

 - Myślę, że zrozumiałeś, że to nie jest żadne rozwiązanie - 

powiedziała, a on smutno wzruszył ramionami. 

Wzięła go pod rękę. 
 - Chodź, zawiozę cię do szpitala. Porozmawiamy później, 

kiedy już będziesz bezpieczny. 

Kiedy  sanitariusze  pomagali  panu  Bickersowi  wsiąść  do 

karetki, Cathy odciągnęła panią Bickers na bok. 

 -  Przyjdź  do  mnie,  póki  on  będzie  w  szpitalu.  Postaram 

się zorganizować ci jakąś pomoc. Myślę, że bardzo by się tu 
przydał  psychiatryczny  opiekun  społeczny.  Spróbuję  to 
załatwić jutro rano, po rozmowie z lekarzem twego męża. 

O drugiej w nocy, wyczerpana, wróciła do domu i rzuciła 

się na łóżko. Po godzinie znów zadzwonił telefon. Wzywano 
ją do starszego mężczyzny z bólami w klatce piersiowej. 

Pojechała do niego, a potem natychmiast wróciła do łóżka, 

po  to  tylko,  żeby  za  dwie  godziny  zerwać  się  znowu,  tym 
razem do dziecka, które dostało biegunki. 

background image

Kiedy  przyjechała  do  domu,  Stephen  i  Delphine  właśnie 

jedli  śniadanie.  Dołączyła  do  nich  zastanawiając  się,  jak 
przetrzyma nadchodzący dzień. 

 - Wyglądasz na wykończoną. 
 -  Dziękuję,  Max,  od  razu  mi  lepiej.  Uśmiechną}  się  i 

usiadł naprzeciwko niej. 

 - Kawy? 
 - Dziękuję. - Podsunęła mu kubek i westchnęła ciężko. 
 - Miałaś złą noc? Słyszałem kilka razy twój samochód. 
 -  Tak.  Tom  Bickers  próbował  skończyć  ze  sobą.  Ręka 

Maxa zamarła w trakcie nalewania kawy. 

 - Naprawdę chciał to zrobić? 
 - Myślisz, że kłamię? - spytała oschle. Pokręcił głową. 
 - Nie miałem pojęcia, że jest aż tak źle. No i co zrobiłaś? 
 -  Najpierw  namówiłam  go,  żeby  wyszedł  z  sypialni  i 

przekonałam,  że  musi  pojechać  do  szpitala  na  płukanie 
żołądka  i  na  konsultację  psychiatryczną.  Jest  w  okropnej 
depresji.  Szczerze  mówiąc,  ja  też  byłabym  na  jego  miejscu. 
Oni są w koszmarnych kłopotach. 

 - Długi? 
 -  Można  to  tak  nazwać.  Szantażuje  go  jakiś  okropny 

lichwiarz, któremu jest winien dwadzieścia tysięcy. 

Max zacisnął wargi i spojrzał na nią skruszony. 
 -  Wygląda  na  to,  że  powinienem  cię  przeprosić. 

Zachowałem  się  nieładnie.  Nie  myślałem,  że  sprawy  zaszły 
tak daleko. Jak myślisz, czy ona z nim zostanie? 

Wzruszyła ramionami. 
 -  Kto  wie.  Ostatniej  nocy  kłócili  się  ze  sobą  i  on  ją 

uderzył, zanim zabarykadował się w sypialni. 

 -  Czy  nic  się  jej  nie  stało?  -  Max  patrzył  na  Cathy  z 

niepokojem. 

 - Trudno powiedzieć. Na pewno nie wpłynie to dobrze na 

ich wzajemne stosunki. 

background image

 -  Wyobrażam  sobie!  -  Dopił  kawę  i  wstał.  -  Zobaczymy 

się później, mam jeszcze kilku pacjentów. 

 - Ja też. 
Cathy  wróciła  do  gabinetu  i  stwierdziła,  że  jako  ostatnia 

jest zapisana Elaine Bickers. 

Siniec  na  jej  twarzy  przybrał  wszystkie  kolory  tęczy,  a 

jedno oko było mocno  opuchnięte. Uśmiechnęła się  do niej i 
wskazała krzesło. 

 - Proszę siadać. Co się dzieje? 
 -  Zrobili  mu  płukanie  żołądka,  dali  węgiel  i  położyli  do 

łóżka.  Byłam  tam  rano.  Jest  mu  bardzo  przykro.  Przepraszał 
mnie i tak dalej... Ale to niczego nie zmienia, prawda? 

 -  To  zależy.  Jeśli  mówił  szczerze...  Załatwię  mu 

skierowanie  do  psychiatry  i  może  coś  z  tego  będzie.  Ale 
dopóki  on sam nie zdecyduje się  przestać, nic  się nie  zmieni. 
Może tym razem ma już naprawdę dosyć. 

Pani Bickers wzruszyła ramionami. 
 -  Bóg  jeden  raczy  wiedzieć.  Ale  jeśli  on  nie  przestanie, 

nie wiem, ile ja jeszcze potrafię wytrzymać. 

Cathy przyjrzała się uważnie jej twarzy. 
 - Naprawdę mocno podbił to oko. Jak się pani czuje? 
 -  Żyję.  Przyszłam  w  innej  sprawie.  Chciałam  zapytać  o 

pigułki.  Słyszałam,  że  są  takie,  które  bierze  się  następnego 
dnia rano... 

Cathy przytaknęła. 
 - Czy to jest skuteczne? 
 - Jeśli weźmie się je w ciągu trzech dni i nie było się już 

w  ciąży  w  trakcie  stosunku,  wtedy  zwykle  działają  bardzo 
dobrze. 

 - To w porządku. 
 - Dlaczego pani pyta? 
 - No bo wczoraj wieczorem... Kiedy mu powiedziałam, że 

nasze małżeństwo rozpada się, on powiedział, że to dawno już 

background image

się  stało...  Ale  potem...  Nie  mogłam  go  po  prostu 
powstrzymać. Nie chciał mnie słuchać. - Bezradnie wzruszyła 
ramionami.  -  Nie  mogę  znieść  myśli,  że  znowu  mogłabym 
zajść  w  ciążę.  Nie  w  tej  sytuacji.  I  bez  tego  mam  dosyć 
kłopotów.  Chyba  chciałabym  się  zabezpieczyć.  Nie 
zrobiłabym sobie  skrobanki, ale nie jestem pewna, jak  działa 
ten środek. 

 -  Jeśli  dojdzie  do  zapłodnienia,  nie  dopuszcza  do 

implementacji.  Ale  jeśli  obawia  się  pani,  że  to  może 
powtarzać  się  częściej,  trzeba  pomyśleć  o  stałych  formach 
antykoncepcji,  takich  jak  pigułki  antykoncepcyjne  albo 
wkładka domaciczna. 

 - Spirala? 
 - Tak. Zawsze jest na miejscu: nie musi się o tym myśleć i 

bać  się  stosunku  bez  zabezpieczenia.  Na  przyszłość  to  może 
być najlepsze. 

 -  Nie  wiem,  czy  mamy  jeszcze  jakąś  przyszłość.  Cathy 

współczuła  jej  z  całego  serca.  Co  to  za  życie,  w  pułapce 
lojalności i świętości małżeńskich ślubów, z mężczyzną, który 
stacza  się  i  ciągnie  za  sobą  całą  rodzinę.  Sytuacja  jest  bez 
wyjścia.  Jeśli  odejdzie  od  niego,  a  on  się  zabije,  jak  będzie 
potem z tym żyła? Czują się jak w klatce, bez szans choćby na 
to,  że  ktoś  pomoże  mu  w  przezwyciężeniu  niszczącego 
nałogu, bo i tak na wszystko jest już za późno. 

Cathy  przepisała  pani  Bickers  kurację  z  pigułek  PC4. 

Pierwsze dwie miała przyjąć jak najszybciej, zaś następne po 
dwunastu godzinach. Poinformowała ją też, że spiralę można 
założyć  wyłącznie  podczas  miesiączki  i,  jeśli  się  zdecyduje, 
powinna do niej przyjść w odpowiednim czasie. 

 -  Po  tych  pigułkach  może  pani  poczuć  się  trochę 

niedobrze  -  ostrzegła  ją.  -  Jeśli  okres  spóźniałby  się,  trzeba 
zrobić  próbę  ciążową,  żeby  uniknąć  niepotrzebnego 

background image

zdenerwowania.  Jestem  jednak  pewna,  że  wszystko  będzie 
dobrze. 

Odprowadziła  pacjentkę  do  drzwi.  Poczuła  ulgę,  że 

zrzuciła  z  ramion  ten  ciężar.  Poszła  do  domu  i  natychmiast 
położyła się do łóżka. 

Obudził  ją  wracający  ze  szkoły,  pełen  wigoru  Stephen.  Z 

trudem,  prawie  przez  sen,  powiedziała  mu:  Cześć,  a  on 
natychmiast wybiegł znowu, mamrocząc coś o Maksie. 

 -  Max,  Max  i  Max  -  utyskiwała,  przewracając  się  na 

poduszce  i  wzdychając.  Powinna  powstrzymać  syna  od 
narzucania  się  mu.  Ale  tak  bardzo  zależało  Stephenowi  na 
tych spotkaniach... 

Uznała, że Max jest dostatecznie dorosły i nieznośny, aby 

obronić  się  przed  sześciolatkiem,  jeśli  naprawdę  będzie  tego 
chciał.  Odwróciła  się  na  bok  i  zasnęła.  Kiedy  po  godzinie 
otworzyła oczy, czułą się już znacznie lepiej. 

Wzięła prysznic i poszła poszukać ich w ogrodzie, ale nie 

znalazła.  Obeszła  dom  i  ruszyła  w  stronę  frontowych  drzwi. 
Kiedy mijała kuchenne okno, wychylił się z niego Max. 

 - Chodź! - zawołał. - Drzwi są otwarte. Popchnęła ciężkie 

dębowe drzwi i znalazła drogę do kuchni. 

Stephen  siedział  przy  stole  ze  szklanką  jakiegoś  mętnego 

napoju i ogromną kromką czarnego chleba w ręce. 

 - Cześć, mamuś - zaszczebiotał. 
 - Cześć, kochanie. Jesteś pewien, że nie masz już dosyć? 
 - Zostaw chłopaka w spokoju - zachichotał Max. - Rośnie. 

Chcesz szklankę lemoniady? Jest fantastyczna. Agnes sama ją 
przygotowała. 

Zawahała  się.  Stał  tylko  kilka  kroków  od  niej,  ubrany  w 

skąpe szorty, i pokazywał całemu światu swój opalony płaski 
brzuch, porośnięty delikatnymi, złotymi  loczkami, niknącymi 
kusząco  w  nie  zapiętych  na  górny  guzik  spodenkach.  Jego 
długie,  szczupłe  nogi  też  pokrywały  miękkie,  wijące  się 

background image

włosy.  Był  boso.  Z  zakłopotaniem  dostrzegła,  że  na  dużych 
palcach u nóg także ma kępki zarostu. Wziął szklankę zimnej 
lemoniady  i  obracając  dotykał  nią  swego  brzucha.  Cathy  się 
zaczerwieniła. 

 - O, jak błogo - westchnął, a potem wręczył jej szklankę. - 

Spróbuj. 

Wypiła łyk lodowatego napoju. Nie mogła opędzić się od 

myśli o tym, w jaki sposób dotykał szklanką brzucha. Uniosła 
brodę i  w podobny sposób przytknęła zimne szkło  do swojej 
szyi. Westchnęła cicho. 

 - To miłe, prawda? - powiedział. 
 - Cudowne. - Spojrzała mu w oczy. - Tak dziś gorąco. 
 - Wyglądasz jak chłodny górski strumień. - W jego głosie 

czuła  pożądanie.  Sięgnął  po  jej  szklankę  i,  nie  spuszczając  z 
niej wzroku, wypił zimny napój do dna. 

 -  Mamusiu,  powiedziałem  Maxowi,  że  pójdziemy  w 

niedzielę  popatrzeć,  jak  gra  w  krykieta  -  powiedział  nagle 
Stephen, rozładowując napięcie. 

 - Dobrze - odparła bezmyślnie i zaczęła otrzepywać go z 

nie  istniejących  okruszków,  aby  pokryć  czymś  niezręczną 
ciszę. 

 -  Ricky  też  tam  będzie.  Jego  tata  także  gra  w  zespole. 

Powiedział, że potem dostaniemy herbatę i coś pysznego. 

 -  Potrafisz  myśleć  tylko  o  swoim  brzuchu  -  powiedziała 

zrzędliwie, a Max się roześmiał. 

 - To dobrze. To zdrowy apetyt, prawda synku? - pogładził 

chłopca po głowie. 

Cathy  odwróciła  wzrok,  zaskoczona  zażyłością,  którą 

dostrzegła  między  nimi.  Czy  to  rozsądne  pozwolić 
Stephenowi zbliżyć się tak do Maxa? Powinna chyba z nim o 
tym porozmawiać i ostrzec, jak łatwo dzieci się przywiązują. 
Stephen  może  poczuć  się  bardzo  zraniony,  gdy  Maxowi 

background image

znudzi  się  już  ta  zabawa  i  dziecięcy  idol  rozpłynie  się  we 
mgle. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 
Niedziela  też  była  upalna.  Słońce  prażyło  mocno  i 

niektórzy  kibice  schowali  się  w  cieniu  okalających  pole 
ogromnych  dębów.  Tam  trawa  była  wyższa,  a  powietrze 
wypełniała woń kwitnących kwiatów. Słychać było odbijanie 
piłki  i  aplauz  przyglądających  się,  kiedy  któryś  z  graczy 
zdobył punkty.  

Cathy  położyła  się  w  słodko  pachnącej  koniczynie  i 

pozwoliła,  aby  wszystkie  te  dźwięki  przepływały  obok  niej. 
Co lulka minut podnosiła głowę i sprawdzała, gdzie znajduje 
się  Stephen  i  jego  przyjaciel  Ricky.  Czasem  to  oni  do  niej 
podbiegali, aby opowiedzieć, co dzieje się na boisku i jaki jest 
aktualny  wynik.  Nie  pojmowała  zasad  gry,  więc  zazwyczaj 
kwitowała  te  rewelacje  uśmiechem  albo  niezobowiązującą 
uwagą: Ach, to świetnie! 

Było bardzo spokojnie, dopóki do akcji nie wkroczył Max. 

Nagle  jej  uwagę  przykuła  biała  koszulka  opinająca  jego 
muskularne  ramiona,  a  potem  niesłychana  eksplozja  energii, 
kiedy  uderzył  piłkę  i  pobiegł  do  bazy,  wyciągając  swoje 
długie nogi. Na jego twarzy malowało się zadowolenie. Sześć 
punktów! 

Sama  nie  wiedziała,  kiedy  zaczęła  krzyczeć  wraz  z 

innymi.  Klęczała  na  trawie  i  klaskała  jak  szalona.  Kiedy 
skończył,  z  zapartym  oddechem  patrzyła,  jak  biegnie  w  jej 
kierunku i rzuca się obok niej w chłodnym cieniu, uśmiecha i 
oddycha z ulgą. 

 - Na miłość boską, ale tam jest gorąco. Strzeliłbym sobie 

zimne piwko. 

 - A może być sok jabłkowy? - Uśmiechnęła się. - Chyba 

jest jeszcze zimny. 

 - Ratujesz mi życie! 
Wyciągnął rękę po karton. Ich palce spotkały się. Poczuła 

nagle zapach potu z jego ciała i szybko odwróciła głowę. 

background image

 -  Powinieneś  wziąć  prysznic  -  powiedziała  bez 

zastanowienia. 

Zachichotał. 
 - Przepraszam, okropnie pachnę? Zaczerwieniła się. 
 - O, Boże - jęknęła. - Nie to miałam na myśli. Po prostu 

gdybym  była  na  twoim  miejscu,  marzyłabym  o  zimnym 
prysznicu. 

 - Wspólnym? 
Ich oczy spotkały się. Zakłopotana odwróciła wzrok. Max 

sięgnął ręką do jej włosów i wyjął z nich źdźbło trawy. 

 - Leżałaś - wyszeptał. Uśmiechnęła się przepraszająco. 
 - Starałam się śledzić grę, ale mówiąc szczerze nic z niej 

nie  rozumiem.  Wystarczająco  namęczyłam  się,  żeby 
zrozumieć hokej. 

 - Gra w hokeja grozi śmiercią. Krykiet jest dużo bardziej 

cywilizowany. - Wyciągnął się na chłodnej trawie i westchnął. 
-  Rozkosznie!  Połóż  się  też  -  wymruczał.  -  Gra  zaraz  się 
skończy i będziemy mogli pójść na kanapki z ogórkiem, a ty 
porozmawiasz sobie z żoną wikarego. 

 -  Och,  czy  naprawdę  muszę?  -  jęknęła  teatralnie,  a  on 

roześmiał się. 

 -  Nie,  jeśli  nie  masz  ochoty.  Wiesz,  że  Carverowie  są 

tutaj. Sam wyszedł już ze szpitala i wygląda naprawdę dobrze. 

 - Jak poszła operacja? 
 -  W  porządku.  -  Przysunął  się  w  jej  stronę  i  podparł 

głowę. - Co myślisz o moich wynikach w grze? 

 -  Nie  wiem.  Czy  mam  cię  rozczarować  i  powiedzieć,  że 

nie  zauważyłam?  -  zakpiła.  -  Czy  jeszcze  bardziej  rozdąć 
twoją  pychę  mówiąc,  że  byłeś  cudowny?  A  może  podkopać 
twoją  pewność  siebie,  stwierdzeniem,  że  widziałam  lepszych 
graczy? Roześmiał się swobodnie. 

 - Zapomnij, że cię pytałem. 

background image

Przyglądał  się  jej  wargom,  a  ona  miała  wielką  ochotę  je 

oblizać.  Tak  jakby  to  przeczuł,  sam  prowokacyjnie  zwilżył 
usta  językiem.  Przekręcił  się  na  brzuch  i  pochylił  nad  nią. 
Wziął źdźbło trawy i połaskotał ją po szyi, a potem niżej, tam, 
gdzie zaczynało się miękkie zagłębienie między piersiami. 

Zaczęła szybciej oddychać. 
 - Przestań. Ludzie zobaczą. 
 - Co zobaczą? 
 -  Ciebie.  Jak  prawie  na  mnie  leżysz  i  wpatrujesz  się  we 

mnie jak kot w myszkę. 

Spojrzał  na  miękki  zarys  jej  piersi  wyłaniających  się  z 

opalacza. 

 -  Jesteś  taka  kobieca:  miękka  i  wyzywająca  zarazem. 

Możesz doprowadzić mężczyznę do utraty zmysłów. 

 - Max, przestań - upominała go. 
 -  Chcę  ciebie  -  ciągnął  dalej,  głosem  łamiącym  się  z 

pożądania.  -  Doprowadzasz  mnie  do  szaleństwa.  Nie  mogę 
spać,  nie  potrafię  myśleć  o  niczym,  tylko  o  twoim  głosie  i  o 
tym, jak się poruszasz. Boże, Catherine, jeszcze zacznę przez 
ciebie pić. 

Usiadła i rozejrzała się. 
 - Muszę znaleźć Stephena. 
 -  Nie  chowaj  się  nieustannie  za  dzieckiem  -  powiedział 

spokojnym i poważnym tonem. - Jest coś między nami i pora, 
abyś przestała udawać, że tego nie widzisz. 

Zamyślona przyglądała mu się dłuższą chwilę. 
 - Widzę, Max, ale postanowiłam z tego zrezygnować. Nie 

ma  miejsca  w  moim  życiu  ani  dla  ciebie,  ani  dla  innego 
mężczyzny. Teraz moje życie należy do Stephena. 

 - A co z tobą? 
 -  Ze  mną?  -  westchnęła  rozgoryczona.  -  Ja  jestem 

zadowolona z tego, co mam.  

background image

 -  Doprawdy?  -  Uniósł  brwi.  -  Czy  dlatego  nie  możesz 

sypiać  w  nocy?  Słyszę,  jak  o  trzeciej  nad  ranem  wstajesz, 
idziesz do kuchni i przygotowujesz sobie coś do picia. Uwierz 
mi, to nie pomoże ci zapomnieć. 

Głośne oklaski i okrzyki widzów wdarły się między nich i 

uratowały Cathy przed koniecznością udzielenia odpowiedzi. 

 - Wygląda na to, że skończyli. 
Zerwała  się  na  równe  nogi,  otrzepała  spódnicę  z  trawy  i 

nachyliła,  aby  pozbierać  swoje  rzeczy.  Obejrzała  się  i 
przyłapała  Maxa,  jak  wpatruje  się  w  jej  opięte  cienką 
spódniczką  pośladki.  Poczuła  występujące  na  twarzy 
rumieńce.  Unikając  jego  spojrzenia  szybko  podniosła  resztę 
rzeczy i ruszyła w kierunku niewielkiego pawilonu. 

Stephen  podbiegł  do  niej  i  pytlował  z  wielkim 

ożywieniem, jak to Barton na pewno wygra, a wszystko dzięki 
Maxowi, i czy nie był on fantastyczny. Na koniec zapytał, czy 
może pójść na herbatę z Rickym. 

 -  Nie  wolałbyś  napić  się  herbaty  ze  mną?  -  spytała  z 

nadzieją  w  głosie,  licząc  że  jego  obecność  stanie  się  tarczą 
między nią a Maxem. Zastanawiał się dłuższą chwilę, w końcu 
jednak  wybrał  towarzystwo  Ricky'ego  i  na  nieszczęście 
opuścił ją. 

Wiedziała,  że  Max  podąża  za  nią  krok  w  krok.  Schroniła 

się  w  damskiej  toalecie.  Bez  skutku.  Kiedy  stamtąd  wyszła, 
zobaczyła go stojącego pod drzewem. 

 -  Idziemy  na  herbatę  z  Carverami  -  powiedział 

podchodząc do niej. Uśmiechnął się porozumiewawczo, objął 
ją  ramieniem  i  poprowadził  w  kierunku  grupki  ludzi. 
Próbowała  wytłumaczyć  mu,  że  Sam,  zważywszy  na  rodzaj 
operacji, na pewno nie chce jej widzieć. 

 -  Bzdury.  -  Puścił  ją,  ale  było  już  za  późno,  żeby  się 

wycofać.  Przedstawił  jej  żonę  Sama,  Megan  i  Fryów,  młode 

background image

małżeństwo z  kręcącym się  niemowlakiem, któremu właśnie, 
wyraźnie wbrew jego woli, zmieniano pieluszkę. 

Sam zaczął przepraszać, że nie wstaje na jej powitanie. 
 - Niektóre ruchy sprawiają mi jeszcze kłopot - wyjaśnił z 

nieśmiałym uśmiechem. 

 -  Jestem  śmiertelnie  obrażona  -  odparła  ze  śmiechem  i 

usiadła na kolorowym pledzie, jak najdalej od Maxa. 

W ten sposób znalazła się tuż koło Megan Carver. 
 -  Zdaje  się,  że  mogę  wam  pogratulować  -  powiedziała 

cicho,  korzystając  z  tego,  że  krzyk  protestującego  dziecka 
zagłuszał ich rozmowę. 

 - Tak. Wybierałam się  nawet  do przychodni, ale ostatnio 

byłam taka załatana. Pobyt Sama w szpitalu, i to wszystko... 

 -  Mogę  sobie  wyobrazić.  Zresztą  nie  ma  pośpiechu, 

dopóki nic cię nie niepokoi. 

Megan cicho wytarła nos. 
 - Mówiąc szczerze, nie miałam czasu, żeby o tym myśleć 

-  wyznała.  -  Odkąd  Sam  wrócił  od  ciebie  z  tą  diagnozą, 
wszystkie siły i myśli poświęcałam jemu. 

Spojrzały w jego kierunku. Odrzucił głowę do tyłu i śmiał 

się z jakiejś opowieści Maxa. 

 -  Wygląda  całkiem  nieźle.  Jak  zniósł  to  wszystko?  - 

zapytała Cathy. 

 -  Dobrze.  Był  dziwnie  cichy  we  wtorek,  po  wizycie  u 

doktora Harta, ale kiedy powiedziałam mu, że jestem w ciąży, 
oszalał  z  radości.  Aż  się  popłakał.  Pewno  nie  powinnam  ci 
tego  mówić,  ale  tyle  przeżyłam  w  ciągu  ostatniego  tygodnia, 
że teraz czuję się jak balon, z którego uszło powietrze. 

Cathy uśmiechnęła się do niej z sympatią. 
 - Wpadnij do mnie do poradni, jak będziesz miała czas. I 

tak  musisz  przyjść  na  badania  kontrolne.  Wtedy  będziesz 
mogła  wyrzucić  wszystko  z  siebie  w  bardziej  kameralnych 
warunkach. 

background image

Megan posłała jej pełen wdzięczności uśmiech. 
 - Dziękuję, przyjdę. 
Znów spojrzały w stronę mężczyzn. Dziecko, nareszcie w 

nowej pieluszce, raczkowało w stronę Maxa. Postawił je sobie 
na  kolanach  i  podrzucał  delikatnie,  a  ono  zanosiło  się  od 
śmiechu. 

 -  Dobrze  by  było,  gdyby  Max  się  ożenił.  Byłby  takim 

dobrym ojcem - powiedziała Megan, patrząc na nią znacząco. 
-  Słyszałam,  że  wynajmujesz  u  niego  mieszkanie.  Podoba  ci 
się dom? 

 -  Piękny,  sądząc  z  tego,  co  widziałam.  Byłam  tylko  w 

kuchni i w korytarzu. 

 -  On  jest  okropnie  bogaty,  wiesz  o  tym?  -  Megan 

spojrzała na nią z namysłem. 

 -  Wiem.  Zastanawiam  się,  dlaczego  wszyscy  mi  to 

mówią.  Czy  on  ma  jakąś  okropną  skazę,  którą  mogą 
zrekompensować tylko pieniądze? 

 -  Nie  zamierzam  wpychać  cię  w  jego  ramiona  -  zaczęła 

usprawiedliwiać  się  Megan.  -  Ale  on  potrzebuje  kogoś 
ciepłego  i  czułego,  a  nie  tej  okropnej  dziewczyny  z  pracy,  z 
którą spotykał się ostatnio. Jak ona ma na imię? Anthea? 

 - Andrea. 
 -  No  właśnie.  Zaprosił  ją  parę  tygodni  temu  do  klubu 

tenisowego.  Od  razu  mi  się  nie  spodobała.  Ona  przypomina 
komputer.  Zaraz  zaprogramowałaby  mu  życie.  Ty  jesteś 
znacznie lepsza. A on jest taki samotny. 

 - Przepraszam, ale chyba nie mogę w niczym pomóc. Nie 

startuję w tej konkurencji. 

Megan rzuciła Cathy badawcze spojrzenie. 
 -  Przepraszam.  Wydawało  mi  się...  Właśnie  w  tym 

momencie pojawił się Stephen. 

 - Mój syn - przedstawiła go Cathy. 

background image

 -  O,  Boże!  Nie  wiedziałam,  że  jesteś  zamężna. 

Przepraszam... 

 - Nie szkodzi. Jestem wdową. Ale to niczego nie zmienia. 
Megan była wyraźnie zakłopotana. 
 - To wszystko wina Maxa. Mówi o tobie w taki sposób... 
 - Myślisz, że to moja wina? 
 - Nie, myślę, że sam się tak urządził - roześmiała się. 
Popatrzyły  na  Maxa.  Stephen  przysiadł  obok,  a  on 

przyjaznym gestem rozwichrzył mu włosy. 

 - Dobrze sobie razem radzą - powiedziała Megan, patrząc 

z ukosa na Cathy. 

 - To prawda. 
 - Martwisz się tym? 
 - Jesteś bardzo spostrzegawcza. 
 - Nie bardzo, ale ciebie łatwo rozszyfrować. 
 -  Max  tego  nie  potrafi.  Ciągle  mówię  mu,  że  mnie  nie 

interesuje, a on mimo to się nie poddaje. 

 -  Może  właśnie  dlatego, że  umie  cię  rozszyfrować  i  wie, 

że jesteś zainteresowana... 

 - Nie jestem. Nie tym, co on mi ma do zaoferowania. .. 
 -  Nie  jestem  pewna,  czy  Max  sam  wie,  co  chciałby  ci 

zaproponować - powiedziała Megan enigmatycznie. - Spróbuj, 
a będziesz sama zdziwiona. 

 - Nie tak, jak Max - roześmiała się. 
Musiał usłyszeć swoje imię, bo odwrócił głowę i poszukał 

jej wzrokiem. 

 - Co z tą herbatą? - zapytał. 
 -  Dobry  pomysł.  -  Tony  Fry  wyciągnął  się  na  kocu  i 

westchnął. 

Żona szturchnęła go lekko. 
 - Wstawaj. Pomóż Maxowi przynieść herbatę. To zadanie 

mężczyzn, zdobywać pożywienie. 

background image

Obaj  podnieśli  się  z  trudem  i  narzekając  dobrodusznie 

ruszyli w stronę pawilonu. Stephen pobiegł za nimi. 

 - Śliczny chłopiec - powiedziała Sue Fry. - Musisz być z 

niego dumna. 

 - Jestem - przyznała Cathy. 
 - Dobrze sobie radzą z Maxem. Długo go znasz? 
No  i  znowu  to  samo,  pomyślała.  Ciekawe,  czy  zaraz 

usłyszy, że jest okropnie bogaty... 

Kilka  dni  później  Megan  zjawiła  się  w  przychodni. 

Najpierw  pielęgniarka  wypytała  ją  o  różne  dane,  zmierzyła  i 
zważyła, a potem Cathy poprosiła ją do gabinetu. 

 - No i jak tam? 
Megan wzruszyła ramionami. 
 -  Sam  był  na  badaniach  i  nie  wykazały  one  żadnych 

przerzutów. Ten guz to był nasieniak, chociaż nie wiem, co to 
oznacza. 

 -  To  taki  typ  raka.  Jedne  poddają  się  radioterapii,  a  inne 

chemioterapii. Czyli wszystko w porządku? 

 - Chyba tak. 
Wyglądała jednak na załamaną. 
 -  To  przypomina  ci,  że  wszyscy  jesteśmy  śmiertelni  - 

powiedziała Cathy łagodnie. 

 - Często leżę w nocy i patrzę na Sama. Zastanawiam się, 

ile  nam  jeszcze  zostało  czasu  i  co  będzie,  jeśli  ja  umrę 
pierwsza. Czy to jest jakaś choroba? 

 -  Nie.  -  Cathy  pokręciła  głową.  -  To  zupełnie  naturalne. 

Pewno  twój  mąż  robi  to  samo.  Powinnaś  z  nim  o  tym 
porozmawiać. Może on nie chce cię martwić, tak jak i ty jego, 
ale wszystko jest łatwiejsze, kiedy ludzie są razem. 

Megan badawczo na nią spojrzała. 
 - Zdaje się, że świetnie wiesz, o czym mówisz. 
 - Powiedzmy, że sama też przez to przeszłam. 

background image

 -  No  tak,  przecież  straciłaś  męża!  Przepraszam, 

zapomniałam. Czy on umarł na raka? 

 -  Nie.  Na  stwardnienie  rozsiane.  Miał  trzydzieści  dwa 

lata. Byłam w ciąży, kiedy dowiedziałam się, że zachorował. 

 -  To  straszne.  Jak  dawałaś  sobie  radę  będąc  w  ciąży  i 

wiedząc, że twój mąż nie będzie żył dość długo, aby zobaczyć, 
jak dorasta wasze dziecko? 

 -  Mówiąc  szczerze  -  Cathy  zaśmiała  się  smutno  -  nie 

miałam czasu, żeby o tym myśleć. Nie przywiązywałam zbyt 
wielkiej  wagi  do  tego, że jestem  w  ciąży, aż  kiedyś  poszłam 
odwiedzić  Michaela  w  szpitalu.  Siedziałam  na  jego  łóżku  i 
rozcierałam  sobie  plecy,  bo  mnie  bolały.  Wtedy  przyszła 
pielęgniarka i powiedziała, żebym poszła na porodówkę, jeśli 
nie chcę urodzić tutaj. I rzeczywiście - zachichotała - Stephen 
urodził się dwie godziny później. 

 -  Michael  musiał  być  tym  niesłychanie  przejęty.  Tak 

naprawdę,  był  zbyt  chory,  by  okazać  swemu  synowi  coś 
więcej  niż  przelotne  zainteresowanie.  Poczuła  przypływ 
smutku, a jednocześnie złość na samą siebie, że mimo upływu 
czasu jest to dla niej tak samo bolesne, jak wówczas. 

 - Tak, był zachwycony - skłamała i wróciła do rozmowy o 

Megan i jej dziecku. 

Pół  godziny  później  skończyła  udzielanie  porad  i 

zgarnąwszy dokumentację pacjentów wyszła z gabinetu, nadal 
czując  rozdrażnienie.  Weszła  do  rejestracji,  w  której  zastała 
jedynie Andreę. Po kilku chwilach wyczuła emanującą z niej 
wrogość.  Odwróciła  się  i  tak  bardzo  zdumiała  na  widok 
nienawiści wypisanej na jej twarzy, że aż się cofnęła. 

 -  Dlaczego  nie  zostawisz  go  w  spokoju?  -  powiedziała 

Andrea  z  irytacją.  -  Dotąd  myślałam,  że  mówienie  o 
seksualnie  wygłodzonych  wdowach  jest  bzdurą,  ale  teraz 
widzę, że nie. Chcesz go, bo jest dobry w łóżku, ale on szybko 
znudzi  się  tobą  i  twoim  synem.  Potrzebuje  młodej  kobiety  i 

background image

kocha  mnie,  wiem  to.  Znajdź  sobie  kogoś  innego,  przy  kim 
będziesz lizać swoje rany, a Maxa zostaw mnie! 

Cathy była oszołomiona tak nieoczekiwanym atakiem. 
Czym  sobie  na  to  zasłużyła?  Stawała  na  głowie,  żeby 

pozbyć się Maxa, a wszyscy w Barton - z wyjątkiem Andrei - 
wbrew  jej  woli,  próbowali  ich  ze  sobą  skojarzyć.  A  teraz  ta 
komputerowa  jędza  oskarża  ją  o  to,  że  wykorzystuje  go  do 
rozładowania  seksualnych  frustracji!  Nagle  ogarnęła  ją 
wściekłość. 

Wyprostowała się i spojrzała Andrei w oczy. 
 -  Jak  śmiesz?!  Z  Maxem  łączą  mnie  czysto  zawodowe 

stosunki  i  jeśli  słyszałaś  coś  innego,  są  to  po  prostu  czcze 
wymysły.  Tym  niemniej  mogłabyś  zastanowić  się  -  ciągnęła 
jadowicie  -  dlaczego  kochając  cię  tak  bardzo,  przez  ostatnie 
dwa tygodnie starał się wciągnąć do swego łóżka mnie! 

I odwróciwszy się na pięcie wymaszerowała z godnością - 

prosto na wchodzącego Maxa. 

 - O co chodziło? - spytał unosząc brwi. 
 -  Ją  zapytaj  -  warknęła  Cathy  i,  zabrawszy  torebkę  oraz 

żakiet z szatni, poszła do swego samochodu. 

Pełna gniewu przyjechała do domu. Tu dowiedziała się, że 

zachorowała  matka  Delphine  i  dziewczyna  musi  wracać  do 
Francji. Nie polepszyło to jej nastroju. 

Resztę  wieczoru  spędziła  przy  telefonie,  rezerwując  bilet 

na samolot i zamawiając taksówkę, która zawiozłaby Delphine 
na  lotnisko  Heathrow.  Zanim  Max  wrócił  z  przychodni, 
zdążyła  wpaść  w  rozpacz.  Zostawiła  mu  na  drzwiach 
wiadomość, że musi z nim pilnie porozmawiać. 

W  chwili  gdy  układała  Stephena  do  snu,  usłyszała  kroki 

Maxa na żelaznych schodkach i pukanie do drzwi. Otworzyła 
je  z  impetem.  Wszedł  do  środka,  rozglądając  się  za  śladami 
katastrofy. 

 - O co chodzi? Co się stało? 

background image

 - Delphine... - zaczęła. 
 - Delphine? - Był zaskoczony, ale spokojny. - Myślałem, 

że chodzi o Stephena. Co jej się stało? 

 - Nic. Jej matka zachorowała i musi wrócić do domu. 
 -  To  wszystko?  Z  twojej  notatki  wywnioskowałem,  że 

wydarzyło się coś strasznego. 

 -  Przecież  to  jest  straszne!  -  wybuchnęła  Cathy.  -  Jak 

mogę  pracować,  kiedy  nie  mam  nikogo  do  opieki  nad 
Stephenem?  Nie  będę  mogła  pracować,  a  ty  będziesz  miał 
rację, że ze mną są tylko kłopoty i wszystko spadnie na twoje 
barki...  A  mnie  tak  bardzo  zależało,  żeby  wszystko  dobrze 
szło... a na dodatek, ta podła suka nazwała mnie wygłodniałą 
seksualnie wdową! 

 - Delphine? - zmarszczył brwi. 
 -  Nie.  Andrea!  Nienawidzi  mnie,  choć  nic  jej  nie 

zrobiłam,  i  to  twoja  wina.  A  teraz  ty  jeszcze  powiesz:  A  nie 
mówiłem  i  będziesz  miał  świętą  rację.  Nie  wytrzymam  tego 
już  dłużej!  -  Opadła  na  kanapę,  objęła  głowę  dłońmi  i, 
zgiąwszy się wpół, zalała się łzami. 

Po  sekundzie  martwej  ciszy  kanapa  ugięła  się  pod 

ciężarem  Maxa.  Jego  mocne,  ciepłe  ramiona  objęły  Cathy  i 
pocieszająco przytuliły do piersi. 

 -  Och,  kochanie  -  powiedział  miękko  -  chyba 

rzeczywiście masz kłopoty. 

Tego było już za wiele. Znów pomyślała o tym, jak wielką 

niesprawiedliwością  jest,  że  od  tak  dawna  musi  radzić  sobie 
sama,  i  cały  żal,  jaki  dusiła  w  sobie  od  lat,  wypłakała  w 
koszulę Maxa. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 
Po  paru  minutach  Cathy  się  uspokoiła.  Z  trudem 

wyprostowała  plecy  i  sięgnęła  do  kieszeni.  Wyjęła  dużą 
śnieżnobiałą  chustkę  i  energicznie  wydmuchała  w  nią  nos,  a 
potem otarła łzy z policzków. 

 -  Przepraszam,  nie  wiem,  co  mi  się  stało  -  powiedziała 

niepewnym  głosem  i  niezgrabnie  podniosła  się  z  kanapy. 
Podeszła  do  okna  i  krzyżując  ramiona  zastygła  w  bezruchu. 
Czuła się upokorzona. 

Max  stanął  za  nią,  położył  duże,  ciepłe  dłonie  na  jej 

ramionach, po czym delikatnie obrócił ją ku sobie. 

 - Chcesz o tym porozmawiać? 
Zaprzeczyła  ruchem  głowy.  Cóż  jeszcze  było  do 

powiedzenia? Jasne, że nie daje sobie rady. 

 - Jadłaś coś? 
 - Nie, nie mogłam... 
 -  Nonsens.  Chodź  do  mnie.  Agnes  przygotowała  coś  dla 

mnie.  Z  pewnością  wystarczy  dla  nas  obojga.  Ona  mnie 
zawsze przekarmia. 

 - A co ze Stephenem? 
 -  Zostawimy  otwarte  drzwi.  -  Skierował  się  ku  wyjściu. 

Cathy, kompletnie oszołomiona, podążyła za nim. 

Penny  powitała  ich  z  ogromną  radością.  Życzliwy, 

bezinteresowny  entuzjazm  psa  polepszył  jej  samopoczucie. 
Nie wszyscy w końcu jej nienawidzili! 

 -  Stek?  -  rozległ  się  z  głębi  lodówki  głos  Maxa.  Cathy 

wzruszyła ramionami. 

 - Naprawdę, Max, nie jestem głodna. 
Ale  była,  a  kiedy błyskawicznie usmażył  stek  z cebulką  i 

wymieszał sałatkę, zaburczało jej w żołądku. 

 - Nadal nie chcesz jeść? - mrugnął porozumiewawczo. 
Zaśmiała się rozbrojona. 
 - Dobra, wygrałeś, ale nie nakładaj mi dużo. 

background image

W  rzeczywistości  okazało  się,  że  jest  niewiarygodnie 

głodna  i  szybko  pochłonęła  wszystko,  co  było  na  talerzu,  a 
nawet znalazła miejsce na kawałek ciasta z truskawkami. 

Po  zjedzeniu  kolacji  Max  napełnił  kieliszki  winem  i 

przenieśli się na kanapę. Usiadł w rogu, na wpół zwrócony do 
Cathy, i przyglądał się jej uważnie znad swego kieliszka. 

 - Dobrze, miejmy to już za sobą. Chodzi o coś więcej niż 

Delphine, prawda? O Andreę? 

 - Nie... Ona uprzykrza mi życie, ale to nie o nią chodzi. 
 - Więc o kogo? 
Obracała w dłoni kieliszek, przygryzając wargę. 
 -  O  Michaela  -  odpowiedziała  w  końcu.  W  bezbronnym 

geście  uniosła  ramiona.  -  Rozmawiałam  z  Megan  Carver, 
kiedy przyszła na pierwszą wizytę kontrolną i przyłapałam się 
na  tym,  że  opowiadam  jej,  jak  sama  będąc  w  ciąży 
dowiedziałam się, razem z Michaelem, o jego chorobie. 

 - Przeżywałaś wszystko na nowo? - zapytał łagodnie. 
 -  W  pewnym  sensie.  -  Westchnęła.  -  Wiesz,  to 

przedziwne, co pozostaje w pamięci. Gdyby mnie ktoś zapytał 
o  nasze  małżeństwo,  odpowiedziałabym,  że  było  dobre,  ale 
kiedy  Megan  powiedziała,  że  Michael  musiał  być  bardzo 
dumny  ze  Stephena,  przypomniałam  sobie  jedynie  jego 
pytanie:  A  co  ze  mną?  Od  pierwszej  chwili,  kiedy  wiadomo 
było  już,  że  jestem  w  ciąży,  był  zazdrosny  o  uwagę,  jaką 
poświęcałam  Stephenowi.  Megan  powiedziała,  że  Sam  na 
wiadomość o dziecku zapłakał z radości. Michael powiedział, 
że ostatnie czego nam trzeba to... nie mogę nawet powtórzyć 
jego  słów;  to  było  straszne.  Gdyby  nie  Joan,  chybabym  tego 
nie wytrzymała, a przecież zanim wykryto u niego SM, był tak 
szczęśliwy, życzliwy i pogodny. 

Przerwała  i  z  zadumą  wpatrywała  się  w  wino.  Po  chwili 

pokręciła głową. 

 - Nienawidził swojej choroby - powiedziała cicho. 

background image

 -  Czasami  był  dla  mnie  okropny,  a  potem  przepraszał. 

Zapomniałam już, jakie to było trudne. 

 - Tak więc twój idol spadł z piedestału. 
 -  O,  nie.  Nigdy  nie  idealizowałam  Michaela,  ale  chyba 

zbyt wiele usprawiedliwiałam jego chorobą, gdy w istocie nie 
dawało  się  to  niczym  usprawiedliwić.  Nie,  dziś  właśnie 
pomyślałam,  że  jestem  na  niego  wściekła,  że  zostawił  mnie 
samą  i  sama  muszę  sobie  radzić  ze  wszystkim.  To  były 
ostatnie  słowa,  jakie  skierował  do  mnie  na  chwilę  przed 
śmiercią.  Radź  sobie,  powiedział.  Miał  trudności  z 
mówieniem i wszyscy przekonywali mnie, że chciał mi dodać 
otuchy mówiąc, że poradzę sobie, ale dla mnie zabrzmiało to 
jak rozkaz. 

 - I starałaś się go wypełniać. 
 -  Tak.  -  Uśmiechnęła  się  smutno.  -  Wydawało  mi  się 

nawet, że potrafię, ale nie miałam racji, prawda? 

 - Catherine, świetnie sobie radzisz. 
 -  Nieprawda!  -  rzuciła  ostro.  -  Spójrz  tylko  na  moją 

sytuację...  Jak  mogę  pracować,  nie  mając  Delphine?  Bóg 
jeden  wie,  kogo  znajdę  na  jej  miejsce,  a  jeśli  nawet  znajdę 
kogoś na dzień, to co z nocami, kiedy będę miała dyżur? A co 
z  weekendami...  w  dodatku  niedługo  zaczną  się  wakacje.  Co 
będzie wtedy? 

 - dokończyła. 
 - To żaden problem - odparł Max. - Agnes może odbierać 

Stephena  ze  szkoły,  a  noce  też  nie  stanowią  problemu. 
Możemy po prostu zostawiać otwarte drzwi. 

 - A wakacje? 
 -  Do  tego  czasu  znajdziesz  już  kogoś.  Poproszę  Agnes, 

żeby  się  rozejrzała.  Może  nawet  wie  już  o  kimś.  Catherine, 
uspokój się, wszystko będzie w porządku. 

 -  Ale  nie  jest!  Nie  jest  w  porządku!  Powinnam  zrobić  to 

sama, nie prosząc nikogo o pomoc. 

background image

 -  Nie  przypominam  sobie,  żebyś  prosiła.  A  poza  tym 

człowiek  nie  jest  samotną  wyspą.  Od  czasu  do  czasu  każdy 
potrzebuje wsparcia. 

Spojrzała mu w oczy ze szczerym niedowierzaniem. 
 -  Ale  dlaczego  ty?  Po  wszystkim,  co  mi  powiedziałeś, 

dlaczego to cię obchodzi? 

 - A dlaczego nie? To miły dzieciak. Lubię go. W końcu, 

prędzej czy później, musiało do tego dojść. 

 -  Ale  nie  powinno!  Dlaczego  to  robisz?  Twierdziłeś,  że 

będziesz musiał za mnie pracować i właśnie to robisz, bo nie 
udało  mi  się  zorganizować  opieki  nad  dzieckiem.  Nie  jestem 
w  porządku  wobec  ciebie,  Max,  i  gdybyś  był  szczery, 
powiedziałbyś mi, że nie powinnam podejmować się tej pracy. 
-  Spojrzała  na  niego  z  niepokojem.  -  Czekam  po  prostu,  aż 
powiesz: A nie mówiłem. 

Zachichotał.  
 -  Daj  mi  trochę  czasu.  Pożyjemy,  zobaczymy... Czy  jeśli 

teraz podam ci wino, to wypijesz je, czy też wylejesz na mnie? 
- zapytał z uśmiechem, który rozwiał jej obawy. 

Wyciągnęła dłoń po kieliszek. 
 - Byłam przekonana, że będziesz wściekły - przyznała się. 

- Dlatego tak się broniłam. Przepraszam. 

 - To ja przepraszam. Miałaś wszelkie podstawy sądzić, że 

będę  cholernie  trudny  we  współżyciu.  Jesteś  bardzo  dobra  w 
pracy i robisz więcej, niż do ciebie należy. Sarah mówiła mi, 
jaka  jesteś  świetna  i  jak  bardzo  pacjenci  cię  cenią,  a  Sam 
Carver  uważa  cię  za  największy  wynalazek  od  czasu 
penicyliny.  Krótko  mówiąc,  jesteś  wielkim  dobrodziejstwem 
dla  naszego  zespołu  i  nie  możemy  sobie  pozwolić  na  twoje 
odejście.  Dlatego  jestem  gotów  ci  pomóc.  -  Oparł  się 
wygodnie  o  kanapę  i  podniósł  kieliszek.  -  Twoje  zdrowie, 
doktor  Harris,  nadzwyczajny  lekarzu,  superkobieto  lat 
dziewięćdziesiątych. 

background image

 -  Dziękuję  -  wymamrotała,  lekko  zarumieniona.  Ten 

komplement  sprawił  jej  dużą  przyjemność.  -  Cieszę  się,  że 
jesteś zadowolony z mojej pracy, ale to nie zmienia faktu, że 
zawiodłam jako matka. 

Zmarszczył brwi. 
 - Jak to zawiodłaś? 
 - Cóż - wzruszyła ramionami - gdybym nie pracowała... 
 -  Chwileczkę.  To,  że  musisz  pracować,  nie  oznacza,  że 

nie jesteś dobrą matką. 

 -  Proszę,  proszę,  śpiewasz  zupełnie  inaczej  -  zdobyła  się 

na ironię. - Sądziłam, że nie pochwalasz pracujących matek? 

 -  Nie  -  sprostował.  ~  Nie  popieram  kobiet,  które  pracują 

tylko  dlatego,  żeby  pracować,  albo  mają  dzieci,  nie  mając 
zamiaru  zajmować  się  nimi.  Kiedy  zdecydowaliście  się  z 
Michaelem  na  dzieci,  prawdopodobnie  zgodziłaś  się 
zrezygnować z pracy, przynajmniej dopóki będą małe? 

Pokręciła głową. 
 -  Niczego  nie  uzgadnialiśmy...  nie  myśleliśmy  o  tym. 

Stephen  to  przypadek.  Brałam  pigułkę  i  miałam  mdłości. 
Zaraz potem dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Jeśli chodzi 
o zrezygnowanie  z  pracy, to  nie wiem, ale  przypuszczam, że 
chciałabym pracować choćby na pół lub ćwierć etatu. 

 - Naprawdę? - Uniósł brew. 
 - Naprawdę. Nie rób ze mnie kogoś, kim nie jestem, Max. 

Lubię  moją  pracę  i  jest  dla  mnie  ważna.  Potrzebuję  jej  jak 
ryba wody. Wiem o tym. 

 - Nie ma nic złego w zadowoleniu z pracy. To, że musisz 

pracować  nie  oznacza,  że  nie  możesz  czerpać  z  niej 
przyjemności. 

 - Ale czuję się z tego powodu winna. To znaczy, i tak nie 

mam wyboru, ale wiem, że gdybym cały czas miała siedzieć w 
domu,  drapować  firanki  i  poprawiać  poduszki,  tobym 
zwariowała!  I  ciekawa  jestem,  czy  tak  bardzo  starałabym  się 

background image

być  jak  najwięcej  razem  ze  Stephenem,  gdyby  nie  cieszyła 
mnie  praca.  On  jednak  potrzebuje  pełnej  i  ciągłej  opieki,  a 
pracując nie mogę mu jej zapewnić. 

 - Bzdura. Kto opiekował się nim w Bristolu? 
 - Kiedy nie był w szkole ani na innych zorganizowanych 

zajęciach, Joan. 

I  ty.  Zawsze  troszcząca  się,  upewniająca,  że  wszystko  w 

jego  świecie  jest  w  porządku.  Catherine,  Stephen  jest 
szczęśliwy,  dobrze  przystosowany,  idealnie  zadbany,  i  taki 
będzie  nadal.  Poradzi  sobie  ze  zmianą  opiekunek,  o  ile 
będziesz z nim wtedy, kiedy będziesz mogła. 

 - A kiedy nie będę mogła? 
 -  Wtedy  ja  z  nim  będę,  przynajmniej  do  czasu,  aż 

zaangażujesz kogoś na stałe. 

 - Max, nie mogę cię o to prosić. Nie masz pojęcia, jakim 

obowiązkiem  jest  małe  dziecko!  Co  będzie,  jeśli  zechcesz 
pograć w krykieta, tenisa albo po prostu wyjść? 

 -  Stephen  pójdzie  ze  mną  i  popatrzy.  Poza  tym  chodzi 

tylko  o  dwie  noce  w  tygodniu  i  co  trzeci  weekend.  To  chyba 
nie jest katorga? 

 - Nie, dla mnie nie, bo to jest mój syn, ale nie wiem, jak 

ty to przeżyjesz. Pamiętaj, że znasz go tylko od dobrej strony. 
Co  zrobisz,  kiedy  wpadnie  w  złość  i  nie  da  się  do  czegoś 
przekonać? 

Max się roześmiał. 
 - Jestem pewny, że bez trudu potrafię uporać się z małym 

chłopcem. 

 - Ach, tak? - Cathy uniosła brew. - Zobaczymy. I tak nie 

potrwa  to  długo.  Muszę  znaleźć  kogoś  szybko,  bo  za  dwa 
tygodnie zaczynają się wakacje. 

 -  W  porządku.  Zapytam  o  to  Agnes  jutro  rano  - 

powiedział lekko. - A więc to już załatwione. A teraz powiedz 
mi, co to za sprawa z Andreą? 

background image

 - O, Boże, jeszcze i to. 
 - Przecież napadłaś na nią, nieprawda? 
 - Ja?! To dobre! Nienawidzi mnie, i to przez ciebie. 
 -  Co  takiego?  -  W  jego  głosie  dźwięczało  narastające 

niedowierzanie. - A co ja mam z tym wspólnego? 

Cathy wsunęła się głębiej na kanapę i podkuliła stopy. 
 - Ona wydaje się sądzić, że jesteś w niej zakochany. 
 -  Brednie.  Nigdy  nie  dałem  jej  najmniejszych  dowodów 

mojego zainteresowania, tym bardziej zaś zakochania. 

 - Spałeś z nią? 
Spuścił głowę z zażenowaniem, 
 - Oczywiście, że nie. 
 - Chcesz powiedzieć, że nie sypiasz...? 
 - Do cholery, nie, nie to chciałem powiedzieć! 
 -  Powiedziała,  że  jesteś  dobry  w  łóżku.  Zarumienił  się 

pod jej badawczym wzrokiem. 

 -  Ma  wybujałą  wyobraźnię.  Mogę  cię  zapewnić,  że  nie 

kochałem  się  z  nią.  Pocałowałem  ją  jeden  raz.  To  był  błąd. 
Okazała trochę... entuzjazmu. 

 -  Ludzie  są  omylni.  -  Cathy  starała  się  powstrzymać 

śmiech. 

 -  Taak,  no  cóż...  -  Był  wyraźnie  zakłopotany.  -  Nigdy 

więcej. Tak czy owak, co to ma wspólnego z tobą? 

 -  To  -  westchnęła  ciężko  -  że  podobnie  jak  wszyscy  w 

tym mieście uważa, że mamy ze sobą upojny romans. 

 - Chciałbym mieć to szczęście. Zaczerwieniła się. 
 -  Max,  proszę  cię.  To  naprawdę  staje  się  trudne  i 

kłopotliwe.  Wszyscy  rzucają  dwuznaczne  uwagi  o  moim 
mieszkaniu  albo  robią  aluzje  do  twojej  samotności...  a  jeśli 
jeszcze raz usłyszę o tym, jaki to jesteś nieprzyzwoicie bogaty, 
to zwymiotuję. 

Max spochmurniał. 

background image

 -  Nie  miałem  pojęcia,  że  tyle  się  o  mnie  mówi...  i  nie 

jestem aż tak ohydnie bogaty! 

 -  Och,  nie.  Oczywiście,  że  nie.  Do  jakiej  szkoły 

chodziłeś? Eton? Harrow? 

Chrząknął. 
 - Winchester. Pokiwała głową. 
 -  Powiedz  mi,  Max,  czy  twoja  matka  kiedykolwiek 

pracowała? 

 - Matka? - Robił wrażenie lekko zszokowanego. - Dobry 

Boże,  nie.  To  znaczy  pracowała  w  stowarzyszeniach 
dobroczynnych i... 

 -  W  stowarzyszeniach  dobroczynnych?  Masz  na  myśli 

organizowanie  balu  na  cele  charytatywne  raz  w  roku,  dla 
uspokojenia sumienia? 

 - Coś w tym rodzaju. - Zachichotał. - Wkrótce przyjedzie 

tu na weekend... Chciałbym, żebyś ją poznała. 

 - Nie mogę się doczekać - powiedziała Cathy sucho. 
 - O co chodzi? - Roześmiał się znowu. - Boisz się, że cię 

zje? 

Cathy  nie  wątpiła  w  to,  ale  nie  widziała  sensu  w 

roztrząsaniu  tematu.  W  odpowiednim  czasie  spróbuje 
wykręcić się od tego. Teraz miała inne, ważniejsze problemy, 
jak  na  przykład  sposób,  w  jaki  Max  patrzył  na  nią  znad 
krawędzi kieliszka... 

Wstała i odstawiła nie dopite wino na stół. 
 - Muszę iść. Dziękuję za kolację i pomoc w kłopotach. 
Podniósł się również i z powagą popatrzył jej w oczy. 
 - Zostań ze mną. 
Zabrzmiało  to  jednoznacznie.  Na  sekundę  jej  serce 

przestało  bić  i  zatrzymał  się  oddech.  Ogarnęła  ją  pokusa. 
Zaraz jednak wrócił rozsądek. Cofnęła się, kręcąc głową. 

 - Nie. Max, nie, proszę... 

background image

Przykuł  ją  spojrzeniem,  uwięził  w  pułapce  swych 

szafirowych oczu. Miała wrażenie, że ten wzrok dociera do jej 
wnętrza.  Gdyby  ją  dotknął,  byłaby  zgubiona,  lecz  on 
uśmiechnął  się  cierpko  i  zamknął  oczy,  uwalniając  ją  z 
niewidzialnych więzów. 

 - Idź więc, jeśli musisz. 
Odwróciła  się  bez  słowa  i  wyszła.  Wbiegła  po  schodach, 

zamknęła  za  sobą  drzwi  i  z  ulgą  oparła  się  o  nie.  Drżały  jej 
kolana,  serce  waliło,  a  nieznana  namiętność  rozlewała  się 
powoli  w  jej  wnętrzu,  wyraźnie  przypominając  o  swoim 
istnieniu. 

I tylko patrzył na nią! Bóg wie, co by się stało, gdyby jej 

dotknął,  pomyślała  wstrząśnięta  i  bezwiednie  jęknęła  z 
pragnienia.  Igrał  z  nią.  Bardzo  łatwo  mógł  skłonić  ją  do 
zostania; wystarczyłoby jedno dotknięcie. 

A co potem? 
 -  Niech  cię  diabli  wezmą,  Maksie  Armstrongu  - 

wyszeptała. - Za to, żeś sprawił, iż chcę tego, czego mieć nie 
mogę... 

Następnego  dnia,  podczas  wizyt  domowych,  odwiedziła 

Toma  Bickersa,  który  wrócił  do  domu  z  oddziału 
psychiatrycznego  na  parodniową  przepustkę.  Był  znacznie 
spokojniejszy, ale nadal w jawnej depresji. 

 -  Elaine  ma  zamiar  przejąć  kontrolę  nad  naszymi 

pieniędzmi. Rozumiem, że to konieczne - powiedział ciężko i 
było jasne, że mocno to przeżywa. 

Nie  było  jednak  wyboru.  Oznaczało  to  krok  we 

właściwym  kierunku,  o  ile  ich  małżeństwo  przetrzyma  taką 
zamianę  ról.  Cathy  wątpiła  w  to,  ale  obiecała  im  obojgu 
poparcie i pomoc, gdy tylko będą jej potrzebowali. 

Wychodząc  od  nich,  przypomniała  odprowadzającej  ją 

Elaine, aby przyszła na założenie spirali, kiedy zacznie się jej 
okres. Elaine skinęła głową. 

background image

 - Nie wyobrażam sobie, żebym pozwoliła mu się dotknąć 

-  wyznała.  -  Przyjdę  jednak  po  wkładkę,  bo  nigdy  nie 
wiadomo, co może się stać. 

Jakie to smutne, pomyślała Cathy, uruchamiając silnik, że 

mimo  takich  uczuć  Elaine  uważa,  że  jej  obowiązkiem  jest 
zostać z mężem. 

Po  powrocie  do  przychodni  zastała  w  swoim  gabinecie 

Maxa. 

 - Chodź ze mną do baru coś przegryźć - zaproponował. 
 -  Nie,  muszę  zadzwonić  do  paru  agencji,  żeby  znaleźć 

kogoś... 

 - Teraz jednak odwieś słuchawkę, bo Agnes być może już 

kogoś  ci  znalazła.  Córkę  jej  przyjaciółki,  która  ma  małe 
dziecko. Jest niezamężna, ale zdaniem Agnes, która nieźle zna 
się  na  ludziach, to  bardzo  miła  dziewczyna.  Jest  ponoć  moją 
pacjentką,  ale  jakoś  nie  przypominam  jej  sobie.  Na  razie 
pracuje  w  barze,  ale  musi  zrezygnować  z  tej  pracy,  bo  jej 
matka,  która  opiekuje  się  dzieckiem,  uważa  to  za  zbyt 
męczące zajęcie. 

W gabinecie było gorąco i parno. Bluzka Cathy przylepiła 

się  do  jej  pleców,  ona  sama  zaś  umierała  z  pragnienia,  a 
ponadto ta dziewczyna mogła się nadawać... 

Po  krótkim  spacerze  do  baru  znaleźli  stolik  w  cieniu 

wierzby.  Pulchna,  ładna  dziewczyna,  mniej  więcej 
dwudziestoletnia,  podeszła  do  nich,  by  przyjąć  zamówienie  i 
uśmiechnęła się. 

 - Dzień dobry, doktorze Armstrong - powiedziała wesoło. 
Zmarszczył brwi. 
 - Jesteś Judy, prawda? 
 - Tak. Że też pan pamięta. 
 - Jak dziecko? Dziewczynka, mam rację? 
 - Och, jest cudowna. Kochane maleństwo. Wyciągnął się 

na krześle i uśmiechnął. 

background image

 - Musi dobrze się chować. Nie widziałem cię od wieków. 
 -  O,  tak,  zdrowa  jak  rydz.  Oczywiście  czasami  ogląda  ją 

pielęgniarka  w  przychodni,  ale  pana  doktora  chyba  nie 
potrzebujemy! 

Roześmieli się i Judy zwróciła się do Cathy. 
 - Pani jest pewnie doktor Harris. Jak się tu pani mieszka? 
 -  Czy  wszyscy  mnie  tu  znają?  -  Zdziwiona  Cathy 

zamrugała powiekami. 

 - To małe miasto, doktor Harris. Wszyscy tu się znają. A 

jeszcze  państwo  jesteście  razem...  -  Zawiesiła  głos, 
zakłopotana. Max, tłumiąc śmiech, zmienił temat. 

 -  Poproszę  o  sałatkę  z  krabów,  Judy,  i  niskoprocentowe 

piwo, najlepiej lagera. A na co ty masz ochotę, Catherine? 

 - Och... to samo, proszę. 
Po  odejściu  Judy  Cathy  spojrzała  groźnie  na  Maxa.  - 

Widzisz?  Wszędzie  to  samo.  Gdzie  tylko  się  ruszę,  zaraz 
słyszę komentarze na nasz temat! 

 - Nie przyszło ci do głowy, że ona po prostu dodała dwa 

do  dwóch  i  uznała  cię  za  moją  koleżankę  z  pracy?  - 
Uśmiechnął się do niej leniwie. 

 - Nie bądź śmieszny! Dlaczego była zakłopotana? 
 -  Być  może  jest  nieśmiała.  -  Wzruszył  ramionami.  -  A 

zakładając, że ma rację? Czy to ma jakieś znaczenie? Czy tak 
ci psuję opinię? 

 - Tak. Szczerze mówiąc, tak. Moja opinia zawodowa jest 

ściśle  związana  z  tym,  co  ludzie  myślą  o  moim  życiu 
prywatnym  i  towarzyskim;  i  jeśli  myślą,  że  mam  moralność 
ulicznej kotki... 

 -  Auu!  Nie  jestem  pewny,  czy  chciałbym  mieć  opinię 

wiejskiego kocura! 

 - Zapewne na nią zasługujesz - odparła. 
 - Ha! Mówisz, że ludzie wyciągają błędne wnioski, a ty? 

Powinnaś  wiedzieć,  że  w  życiu  prywatnym  zachowuję 

background image

najwyższą  ostrożność!  A  poza  tym,  nie  mają  mi  tego  za  złe. 
Chyba uważają to za dość romantyczne. 

 - Słabo cię znają! - parsknęła. 
 -  To  obraza.  Jestem  bardzo  romantyczny.  Kim  była 

ostatnia  osoba,  która  powiedziała  ci,  że  twoja  skóra  jest  jak 
płatek róży? 

 -  Idiota  -  skarciła  go,  a  potem  roześmiała  się  wbrew 

własnej woli. 

 - Tak lepiej. A więc, co myślisz o Judy? Nadaje się? 
 - To ona? Na pierwszy rzut oka bardzo miła. Może nieco 

plotkarska. 

 -  Nie  sądzę.  Uważam,  że  jest  po  prostu  bardzo  otwarta  i 

naturalna. Poza tym, jak mi to wciąż przypominasz, nie mamy 
nic do ukrycia. 

 -  Na  razie  -  powiedziała  impulsywnie  i  ugryzła  się  w 

język. 

Max  podniósł  głowę  i  spojrzał  badawczo  w  jej  oczy,  a 

jego twarz powoli rozjaśnił uśmiech. 

 - No, no - powiedział miękko. - Postęp... 
Ta  rozmowa  jeszcze  bardziej  uświadomiła  jej,  że  jest 

wciągana  w  pułapkę.  Gdy  tylko  podnosiła  oczy,  napotykała 
jego  przenikliwe  spojrzenie,  jakby  czytał  w  jej  myślach.  A 
kiedy  odwracała  wzrok,  by  po  chwili,  nie  mogąc  się 
powstrzymać,  spojrzeć  ponownie,  dostrzegała  w  jego  oczach 
radosne błyski. 

Stephen  dobrze  przyjął  wiadomość,  że  będzie  odbierany 

ze  szkoły  przez  Agnes  i  cieszył  się  perspektywą  spędzenia 
weekendu pod opieką Maxa. 

Cathy była tym znacznie mniej zachwycona. Stale myślała 

o  tym,  że  drzwi  dzielące  ich  mieszkania,  symboliczny 
zwodzony  most,  będą  otwarte  przez  całą  noc.  Świadomość 
tego faktu bardzo ją niepokoiła. 

background image

Max  miał  w  piątek  nocny  dyżur,  a  w  sobotę  rano 

przyjmował  w  gabinecie,  więc  Cathy  mogła  spędzić  trochę 
czasu  na  zabawie  ze  Stephenem  w  ogrodzie.  Kiedy  wrócił  z 
pracy w południe, wręczył jej telefon komórkowy. 

 - Jesteś tego pewny? - spytała niespokojnie po raz setny. 
Wzniósł oczy do nieba i westchnął. 
 - Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze. 
Zabrała  Stephena  na  lunch  i  ledwo  skończyli  jeść,  gdy 

zadzwonił telefon. 

Znalazła  Maxa  w  ogrodzie;  ubrany  jedynie  w  szorty 

wyciągnął  się  na  leżaku  i  ze  swobodą  prezentował  swe 
wspaniałe  ciało.  Podniósł  głowę  i  spojrzał  na  nią,  osłaniając 
dłonią oczy przed słońcem. 

 - Wezwanie? 
 - Przepraszam, ale... 
 -  W  porządku.  Idź,  damy  sobie  radę,  synku,  no  nie? 

Stephen z zapałem potwierdził. 

 - Czy moglibyśmy zagrać w krykieta? - zapytał. 
 - Stephen nie może być długo na słońcu, ma jasną skórę. 

Jeśli  ma  wyjść  na  dłużej,  trzeba  mu  dać  kapelusz.  Aha, 
położyłam  na  jego  łóżku  zapasowe  ubranie,  gdyby  było 
potrzebne i... 

 -  Czy  mogłabyś  odprężyć  się  i  spokojnie  pójść  do 

pacjenta? Damy sobie radę. 

Przez  ułamek  sekundy  wahała  się.  Po  chwili  szybko 

ucałowała syna, pobiegła do samochodu i odjechała. 

Została  wezwana  przez  kobietę,  która  obawiała  się,  że 

bóle w klatce piersiowej u jej męża mogą oznaczać zawał. Po 
zbadaniu  go  była  prawie  pewna,  że  to  niestrawność,  ale 
ponieważ  miał  dopiero  czterdzieści  lat,  zadzwoniła  do 
szpitala, żeby przyjęto go na badania kontrolne. Poczekała na 
przyjazd  ambulansu.  Jechała  już  do  domu,  kiedy  zadzwonił 
telefon. 

background image

Tym  razem  jej  pacjentką  była  dziewczynka  z  atakiem 

astmy. Po podaniu jej ventolinu poradziła matce, by trzymała 
dziecko w domu i zamknęła okna. 

 - Dziś jest bardzo dużo pyłków w powietrzu, a to zwykle 

nie pomaga - wyjaśniła. 

Prawie  dojeżdżała  do  domu,  kiedy  telefon  zadzwonił 

znowu. Ktoś, kogo od dwóch tygodni  bolało  gardło, uznał w 
końcu, że ma zapalenie migdałków i żądał natychmiastowego 
leczenia.  Przekonując  siebie,  że  mogło  być  gorzej  -  mógłby 
być środek nocy! - wypisała receptę, wygłosiła cierpką uwagę 
o normalnych godzinach przyjęć i pojechała do domu. 

W ogrodzie nie znalazła nikogo. Na drzwiach mieszkania 

wisiała  kartka  z  informacją:  Poszliśmy  na  ryby.  Skorzystała 
więc z wolnego czasu i przygotowała rzeczy do prania. 

Jeszcze raz pojechała na wezwanie, tym razem do starszej 

kobiety,  która  upadła  w  ogrodzie.  Zdążyła  wrócić  od 
pacjentki, a ich nadal nie było. 

W  końcu,  o  szóstej,  kiedy  już  prawie  chciała  dzwonić  na 

policję,  usłyszała  zbliżające  się  głosy.  Podeszła  do  drzwi  i 
zobaczyła Maxa ze Stephenem, idących przez trawnik z mokrą 
i zabłoconą Penny przy nogach. Byli pochłonięci rozmową. 

 - ... a te z kolcami nazywają się cierniki. 
 - Dobrze. Teraz będziesz już wiedział? 
 - Chyba tak. - Stephen pokiwał głową. - Ale mamusia nie 

będzie  wiedziała.  Ona  nie  lubi  łowienia  ryb  ani  mokrych 
psów... Ale nie musi przecież, prawda? Ona jest dziewczyną. 

Max  dostrzegł  ją  i  uchwyciwszy  jej  spojrzenie  mrugnął 

porozumiewawczo.  Starała  się  ukryć  radosne  bicie  serca. 
Uśmiechnęła się swobodnie. 

 - Przynieśliście kolację? - spytała. 
Stephen i Max wymienili wymowne spojrzenia. 
 -  Cierników  i  piskorzy  nie  je  się,  mamusiu  -  wyjaśnił 

Stephen - ale złowiliśmy ich mnóstwo, no nie, Max? 

background image

 - Złowiliśmy. 
 - Gdzie one są? 
 -  Trzeba  było  wypuścić  je  z  powrotem  do  wody  - 

wyjaśnił, litując się nad jej ignorancją. - Inaczej byłoby nie w 
porządku, przecież to tylko zabawa. Co jest na kolację? 

 - Nic, dopóki się nie umyjesz i nie przygotujesz do spania. 

Podziękuj Maxowi, proszę. 

Chłopiec  podziękował  ze  szczerym  zapałem.  Max 

uśmiechnął się ciepło. 

 - To była przyjemność. Może będziemy mogli zrobić coś 

innego jutro, jeśli mama się zgodzi. 

 - Bomba! 
 - Zobaczymy - powiedziała szybko, zanim Stephen zdążył 

doprowadzić  do  przeobrażenia  lekko  rzuconej  propozycji  w 
poważne zobowiązanie. Zaprowadziła go do domu. 

Wieczór  minął  zadziwiająco  spokojnie,  więc  kiedy  przed 

samą  dziesiątą  zadzwonił  telefon,  prawie  się  przestraszyła. 
Natychmiast  też  rozległo  się  pukanie  do  drzwi  łączących  ich 
mieszkania, a gdy je otworzyła, zobaczyła Maxa w dżinsach i 
podkoszulku. 

 - Kolejne wezwanie? - spytał cicho. 
 - Tak. Muszę wyjść. 
 - W porządku. Czy Stephen śpi? 
 - Jak kamień. Chyba go dziś wykończyłeś. Roześmiał się. 
 -  Zaspokajanie  pragnień  jest  naszym  celem.  Będę  go 

pilnował. I nie martw się o drzwi. Zostaw je po prostu otwarte; 
wchodź i wychodź, kiedy potrzebujesz. 

 - Dzięki. Jestem ci naprawdę bardzo wdzięczna, Max. 
 - Nie ma za co, bawi mnie to. Nie tak znów często mogę 

być wujkiem. 

Wróciła  o  jedenastej  do  cichego  domu.  W  kuchni  i  na 

podeście schodów paliło się przyćmione światło, ale Max nie 
pojawił się, a Stephen spał oddychając miarowo. 

background image

Wzięła  prysznic  i  właśnie  szykowała  się  do  łóżka,  kiedy 

zadzwonił telefon. 

Ta wizyta trwała dłużej. Starszy pacjent z zapaleniem płuc 

odmawiał  zgody  na  przewiezienie  do  szpitala.  Dopiero 
nasilające  się  trudności  z  oddychaniem  przestraszyły  go  do 
tego stopnia, że zaniechał oporu. 

Dotarła  do  domu  prawie  o  pierwszej  i  szybko  poszła  do 

swego pokoju, gotowa natychmiast zasnąć. Trzeba sprawdzić, 
co  ze  Stephenem,  pomyślała  sennie.  Cicho,  na  palcach 
wsunęła  się  do  ciemnego  wnętrza.  Nasłuchiwała  oddechu 
dziecka, lecz w pokoju panowała nienaturalna cisza. 

 - Stephen? 
Zbliżyła  się  do  łóżka  i  serce  podeszło  jej  do  gardła. 

Próbowała  wmówić  sobie,  że  zwariowała,  że  Stephen  po 
prostu schował się pod kołdrą. Nigdzie go jednak nie było. 

 -  To  dziwne  -  wymamrotała.  Sprawdziła  w  swojej 

sypialni,  zajrzała  do  pustego  pokoju,  potem  do  salonu, 
łazienki, a nawet do kuchni. Ani śladu dziecka. 

Musi być u Maxa, powiedziała sobie i szybko pokonawszy 

schody znalazła na końcu domu pokój z otwartymi drzwiami. 

W  dochodzącym  z  podestu  świetle  zobaczyła  Maxa 

leżącego  na  plecach  w  ogromnym  łóżku,  chyba  dla  czterech 
osób  -  samego.  Jakby  wyczuwając  jej  obecność,  otworzył 
oczy. 

 - Catherine? 
 - Max, nie mogę znaleźć Stephena. Zniknął. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 
Max odrzucił przykrycie i zsunął nogi z łóżka. Jedną ręką 

sięgnął po dżinsy, a drugą zapalił światło. 

 - Gdzie go szukałaś? 
 - Wszędzie. W sypialniach, salonie, kuchni, łazience... 
Zakłopotana odwróciła wzrok, gdy wstał i naciągał dżinsy 

na nagie biodra; zamek zasuwał już w drodze do drzwi. 

 - Sprawdziłaś wszystko dokładnie? 
 - Tak. Myślałam, że jest u ciebie. 
 -  Nie.  Nic  nie  słyszałem.  Sprawdźmy  razem  jeszcze  raz. 

Mogłaś czegoś nie zauważyć. 

Wiedziała,  że  niczego  nie  przeoczyła.  Mieszkanie  było 

puste. 

 -  Lepiej  zadzwońmy  na  policję  -  zasugerowała  ze 

ściśniętym gardłem. 

 - Chodź, sprawdzimy najpierw w domu - zaproponował. 
Obrócił  się  na  pięcie  i  zbiegł  szybko  po  schodach  do 

kuchni.  Nagle  zahamował  i  Cathy  wpadła  na  jego  plecy. 
Obrócił się do niej z ulgą wypisaną na twarzy. 

 -  Jest  tutaj,  z  Penny.  Śpią  -  powiedział  miękko. 

Zaglądając mu przez ramię, dojrzała przytulonego 

do psa Stephena, zwiniętego na starej sofie w rogu kuchni. 

Penny otworzyła oczy i zamachała ogonem na powitanie. 

Delikatnie,  żeby  go  nie  zbudzić,  Max  zdjął  Penny  na 

podłogę, a potem wziął dziecko w ramiona. Chłopiec przytulił 
się do jego piersi. Cathy o mało się nie rozpłakała. Westchnęła 
z ulgą. 

 - Jak ja się martwiłam! - wyszeptała. 
 - Ty się martwiłaś? - parsknął cicho Max. - To ja miałem 

się nim opiekować. 

Zaniósł  Stephena  do  sypialni  i  ostrożnie  ułożył  w  łóżku. 

Potem zamknęli drzwi jego pokoju i wyszli na podest. 

 - Czujesz się dobrze? - Max przyglądał się jej uważnie. 

background image

 -  Teraz  już  tak.  -  Uśmiechnęła  się  słabo.  -  Przepraszam, 

że  cię  obudziłam.  Wiedząc  jak  Stephen  przepada  za  Penny 
powinnam była pomyśleć o kuchni. 

 - Drobiazg. Po prostu cieszę się, żeśmy go znaleźli. 
 - Ja też. Och, Max, ja naprawdę myślałam... 
 -  Wiem.  Czy  chcesz  się  czegoś  napić?  Brandy  czy  coś 

innego? 

 -  Nie,  nadal  mam  jeszcze  dyżur,  a  poza  tym  jest  późno. 

Lepiej wróć już do łóżka. 

Spojrzał  na  nią.  W  kobaltowej  głębi  jego  oczu  zobaczyła 

płonące  pożądanie.  Wpatrując  się  w  niego,  poczuła 
przyspieszone  bicie  serca  i  pulsowanie  krwi  w  żyłach. 
Wyciągnął do niej rękę, ale nie zrobił ani kroku. 

Wstrzymując oddech, uniosła dłoń i sięgnęła do jego ręki. 

Nie dotknęła jej jednak, a on nadal czekał bez ruchu, jedynie o 
parę centymetrów od niej. 

Usta miała suche i wydawało się, że traci oddech. Wahała 

się  przez  całe  wieki,  a  potem,  nadal  więziona  jego 
spojrzeniem, dotknęła jego dłoni. 

Ich palce splotły się. Bez  słowa zaprowadził ją  do swojej 

sypialni  i  przyciągnął  do  siebie.  Zsunął  z  jej  głowy  opaskę  i 
przeczesawszy palcami włosy rozrzucił je na ramionach. 

 - Tak jest lepiej - wyszeptał i zaraz jego ręce znalazły się 

z przodu jej bluzki, zatrzymując przy górnym guziczku. 

Co  ja  robię,  pytała  siebie  oszołomiona,  czując  słodką 

torturę  jego  palców  odpinających  kolejne  guziki.  Kiedy 
skończył,  chciał  zsunąć  bluzkę  z  jej  ramion,  lecz  Cathy 
nerwowo  naciągnęła  ją  znowu  do  przodu.  Może  jej  nie 
zechce? Może, gdy ją zobaczy, zmieni zdanie? A jej bielizna - 
mój  Boże,  pomyślała,  wiekowy,  niegdyś  biały  biustonosz  i 
bawełniane długie majtki - była zupełnie nie przygotowana do 
wielkiej  romantycznej  sceny.  W  chwili  gdy  to  zobaczy, 

background image

przestanie  jej  pożądać  i  nie  będzie  pożądał  jej  już  nigdy 
więcej! Z udręki cicho jęknęła. 

 - O co chodzi? - zapytał czule. 
 - Zgaś światło, Max - poprosiła błagalnym tonem. 
 - Nie. Chcę cię widzieć, gdy będę cię kochał. 
 - Och, Max, nie... - Och, Max, tak... 
Nie zmienił zdania. Delikatnie, ale zdecydowanie odsunął 

jej dłonie. W chwilę później jej bluzka opadła na podłogę. W 
mgnieniu  oka  znalazła  się  tam  również  spódnica.  Potem 
rozpiął biustonosz  i  jęknął cicho, gdy ujął w dłonie  jej  pełne 
piersi. 

 - Piękne... tak miękkie - oddychał nierówno i objąwszy ją 

przyciągnął do siebie. 

Jak  to  się  dzieje,  zdziwiła  się  nieprzytomnie,  że  ktoś  tak 

zdecydowanie męski  i  silny może być również tak delikatny, 
że każde jego dotknięcie jest pieszczotą? 

Palcami dotykała skóry, która była niczym gorący atłas, a 

kiedy  lekko  ocierał  się  o  nią  swym  ciałem,  jego  gęste 
kędzierzawe  włosy  na  klatce  piersiowej  były  miękkie  jak 
łabędzi  puch.  Wyczuwała  w  nim  napięcie;  drżał  lekko  pod 
dotykiem jej palców i to dodało jej odwagi. 

Przesunęła  dłońmi  wzdłuż  jego  pleców,  rozkoszując  się 

twardością mięśni napiętych pod skórą, wygięciem kręgosłupa 
oraz  sposobem,  w  jaki  wciągnął  powietrze,  kiedy  zatoczyła 
palcami  łuk  wokół  talii  i  wsunęła  je  powoli  pod  pasek  jego 
dżinsów. 

Wyjęczał jej imię i stała się śmielsza, a zgrzyt rozpinanego 

zamka  podrażnił  ich  nerwy,  powiększając  napięcie. 
Zafascynowana  obserwowała,  jak  gwałtownie  wyswobadza 
się z dżinsów. Niecierpliwie odsunął je nogą na bok, otulił ją 
na powrót ramionami i mruknął ochryple. 

 -  O,  Boże,  jesteś  tak  miękka.  Miękka  i  gładka  jak 

jedwab... Catherine, pragnę cię... 

background image

 -  Och,  Max,  tak...  -  westchnęła.  Podniósłszy  ją  i 

ułożywszy delikatnie na łóżku, położył się przy niej. Uniosła 
dłoń, by dotknąć jego twarzy i ze zdziwieniem zauważyła, że 
nie potrafi powstrzymać drżenia palców. A przecież zaledwie 
jej dotknął! 

Pochylił  głowę  i  przesuwał  wargami  po  jej  ustach,  aż 

jęknęła z narastającego pożądania. 

 - Mamy czas, kochanie - wyszeptał i zamknął swą gorącą 

i ciężką dłoń wokół jej piersi. Przesunął głowę i otulił ustami 
sztywniejący sutek, drażniąc go delikatnie. Potem objął go w 
głębokim  pocałunku,  jednocześnie  pieszcząc  kciukiem  sutek 
drugiej piersi. 

Przeszyło  ją  uczucie  rozkoszy  i  z  cichym  okrzykiem 

zaskoczenia  wygięła  się  w  łuk,  zaciskając  palce  na  jego 
ramieniu. 

Powrócił  zachłannymi  już  teraz  wargami  do  jej  ust, 

domagając  się  odzewu.  Zsunąwszy  rękę  niżej,  delikatnie  i 
powoli  przedostawał  się  przez  miękki  wzgórek  włosów  do 
wilgotnej istoty jej płci. 

Oddychała nierówno i drżała cała, kiedy zdejmował z niej 

resztę  bielizny.  Uspokajając  ją  czułymi  słowami  i 
pieszczotami, wszedł w nią. 

Poczuła  nieubłagane  narastanie  napięcia  i  wybuch,  po 

którym  rozpłynęła  się  w  pustce.  Z  lekkim  okrzykiem  trwogi 
wtuliła  twarz  w  jego  ramię,  a  kiedy  porwały  ją  kolejne  fale 
doznań, słaba i bezbronna przywarła do niego. 

Jak  przez  sen  dotarł  do  niej  jego  krzyk  ulgi,  dreszcze 

rozkoszy wstrząsające jego ciałem i wyszeptane słowa: Jestem 
za  ciężki,  po  których  przewrócił  się  na  bok,  pociągając  ją  ze 
sobą. Trzymał ją w silnym uścisku, dopóki nie wyrównał mu 
się oddech i nie uspokoił rytm serca. Przez cały czas głaskał ją 
powoli, pieszczotliwie i uspokajająco, jakby koił lęk dzikiego 
zwierzątka. 

background image

Minęły  wieki,  nim  jego  dłonie  zastygły.  Westchnął  i 

delikatnie ją uścisnął. 

 - Dobrze się czujesz? 
 - Tak - skłamała i zmusiła się do leżenia w jego objęciach 

nieruchomo aż do chwili, gdy miarowy oddech upewnił ją, że 
zasnął. 

Wtedy  pojawiły  się  łzy,  gorące palące łzy,  spływające  po 

skroniach w jej włosy. 

Dobry  Boże,  co  ja  zrobiłam,  pytała  samą  siebie 

wstrząśnięta. 

Kochała go, i nigdy już nic nie będzie takie jak dawniej. 
Jeszcze  nie  spała,  gdy  zadzwonił  telefon.  Wysunęła  się  z 

ramion  Maxa  i  lekko  pobiegła  po  schodach  do  swego 
mieszkania. 

Kiedy  odkładała  słuchawkę,  poczuła,  że  stoi  za  nią. 

Otoczył ją ciepłymi i mocnymi ramionami i przytulił się do jej 
pleców. 

 - Musisz wyjść? 
Skinęła głową. Czuła zamęt. Nie była w stanie mówić ani 

spojrzeć mu w twarz. 

 -  Przyniosłem  twoje  ubranie.  Wracaj  szybko,  mamy  coś 

do zrobienia - powiedział czule. Przesunął ręce na jej biodra i 
przycisnął ją mocno do siebie. 

 - Max, przestań, Stephen może się obudzić. - Broniła się 

rozpaczliwie.  Cicho  śmiejąc  się,  pocałował  ją  w  ramię  i 
odszedł do swego pokoju, obudziwszy w niej pragnienia, które 
z trudem starała się stłumić. 

Pacjentem  okazał  się  chłopiec  z  zapaleniem  wyrostka 

robaczkowego.  Skierowała  go  do  szpitala  i  wkrótce  już 
wracała  do  domu,  powoli,  nie  mając  odwagi  spotkać  się  z 
Maxem. 

Była prawie czwarta rano i zaczynało się przejaśniać. Czy 

jeszcze na nią czeka? 

background image

Weszła  na  palcach  do  mieszkania,  zrobiła  sobie  drinka  i 

wymknęła się do ogrodu. Usiadłszy, jak kiedyś, na schodkach, 
przyglądała  się  wschodzącemu  nad  horyzontem  słońcu. 
Wiedziała,  że  robi  to  z  tchórzostwa,  ale  wolała  je  nazwać 
instynktem samozachowawczym. 

Ostatnio taki widok wniósł do jej serca spokój, tym razem 

jednak w zamęcie myśli nie znalazło się dla niego miejsca. To 
sprawka  Maxa;  jego  delikatnych  rąk  i  czułych  słów,  które 
obezwładniły ją do tego stopnia, że nie mogła już uciec przed 
sobą. 

Nigdy  przedtem  nie  przeżyła  tak  wstrząsających  doznań. 

Nawet nie wiedziała, że istnieją, dopóki nie doświadczyła ich 
sama w ramionach Maxa ostatniej nocy. 

A  teraz  go  kocha.  To  prawda,  chciała  go  już  wcześniej, 

czuła jakąś siłę, która pchała ich do siebie, ale skoro jej obrona 
się załamała, nie było powrotu. 

Nie  wiedziała  jednak,  czego  on  od  niej  oczekiwał,  a 

musiała  przecież  pamiętać  o  dziecku.  Czy  miała  prawo 
narażać  Stephena  na  emocjonalne  wstrząsy,  gdyby  sprawy  z 
Maxem źle się ułożyły? Nie miała złudzeń. Po tym co zaszło, 
Max nie pogodzi się z jej „nie". Odejście Delphine, w istocie, 
było  mu  tak  bardzo  na  rękę,  że  na  moment  przyszła  jej  do 
głowy myśl, że on sam to zorganizował. 

Znowu  zadzwonił  telefon,  przerywając  bezowocne 

rozważania. 

Dzwoniła  pani  Hooper  w  sprawie  Clair,  dziewczynki  z 

atakiem  astmy,  którą  Cathy  odwiedziła  po  południu.  Tym 
razem  atak  był  poważniejszy.  Cathy  pospiesznie  udzieliła 
instrukcji matce i przed wyjazdem z domu wezwała karetkę. 

Po  przyjeździe  na  miejsce  zastała  Clair  owładniętą 

panicznym  strachem.  Matka  nie  mogła  jej  pomóc. 
Zastosowanie  środka  w  aerozolu,  rozszerzającego  oskrzela, 

background image

było  niemożliwe,  gdyż  dziecko  nie  było  w  stanie  oddychać 
wystarczająco mocno. 

Cathy spojrzała na przerażoną dziewczynkę i zdecydowała 

się  na  dożylną  iniekcję  aminofiliny  i  valium.  Szczęśliwie 
zastrzyk  zadziałał  i  po  kilku  chwilach  dziecko  zaczęło  się 
uspokajać, sinica ustępowała. 

 - Od jak dawna Clair ma astmę? - spytała Cathy. 
 - Dopiero od paru miesięcy. Lekarka, która pracowała tu 

przed  panią,  powiedziała,  że  być  może  potrzebna  będzie 
konsultacja specjalistyczna, ale Clair czuła się przez jakiś czas 
dobrze, więc nic się w tej sprawie nie robiło. 

 - Cóż, trzeba będzie zająć się tym, by poznać przyczynę. 

Czy podejrzewa pani, co mogło wywołać ten atak? 

 -  Tak  -  potwierdziła  kobieta.  -  W  łazience  było  bardzo 

gorąco i mąż otworzył tam okno, a późnym wieczorem sąsiad 
kosił  trawnik.  To  musiało  wzniecić  pyłki,  które  po  prostu 
dostały  się  do  jej  pokoju  -  wyjaśniła.  -  Zastanawialiśmy  się 
nad zainstalowaniem klimatyzacji. Czy to pomoże? 

 -  Nie  wiem.  Być  może,  ale  ona  nie  może  cały  czas 

siedzieć w domu - argumentowała Cathy. - Zobaczę, czy uda 
się  przeprowadzić  parę  testów,  aby  dowiedzieć  się,  co 
konkretnie  wywołuje  atak, i  wtedy będzie  można  zastosować 
właściwe  leczenie.  Zawieźmy  ją  teraz  do  szpitala.  Proszę 
przyjść z nią do mnie w przyszłym tygodniu, wtedy omówimy 
to dokładniej. 

Poinstruowała  kierowcę  karetki,  pomachała  im  na 

pożegnanie i wsiadła do swego samochodu. 

Była  już prawie szósta, a  ona  nie  zmrużyła oka. Nie  była 

w  stanie  przejmować  się  czymkolwiek,  nawet  Maxem. 
Wyczerpana  dotarła  do  swego  mieszkania,  zrzuciła  ubranie  i 
wczołgała się do łóżka. Zasnęła natychmiast. 

Obudziła się w ciszy, tej szczególnej ciszy, jaka może być 

tylko  w  pustym  mieszkaniu.  Spojrzała  na  zegarek  i  nie 

background image

wierzyła  własnym  oczom,  że  już  jest  po  pierwszej.  O,  Boże, 
Stephen, jęknęła i zmusiła się, by usiąść. 

Na  nocnym  stoliku  spostrzegła  piękną  czerwoną  różę,  a 

obok niej kartkę: 

„Jesteśmy w ogrodzie. Przyjdź do nas, kiedy się obudzisz. 

Max." 

Zanurzyła nos w płatkach róży. Zastanawiała się, czy Max 

stał  i  obserwował  ją  podczas  snu,  tak  jak  ona  jego  podczas 
ostatniej  nocy,  po  tym  jak  się  kochali.  Opuściła  głowę  z 
powrotem na poduszkę i przez sekundę upajała się myślą, że 
nie musi się martwić. 

Czuła  się  nieco  odrętwiała  i  obolała,  ale  zrelaksowana  w 

sposób, jakiego nie zaznała od lat. Zaspokojona, nasycona. 

Kochana.  
Odrzuciła  przykrycie  i  poszła  do  łazienki  wziąć  prysznic. 

To naturalne, że wszystko musi się dobrze ułożyć. Co prawda 
nie powiedział jej, że ją kocha, ale mówiły to jego oczy, dotyk 
jego dłoni i czułość, z jaką ją pieścił. 

Szybko ubrała się i zbiegła po schodach do ogrodu. 
Powietrze  przesycone  było  zapachem  róż  i  kapryfolium. 

Stephen i Penny gonili się wokół trawnika, a Max wyciągnięty 
wygodnie na jednym z ogrodowych foteli oparł stopy o stół i 
czytał gazetę. 

Podniósł głowę, spojrzał na nią ciepło i powoli wstał. 
 - Witaj, śpiochu. Gotowa na śniadanie? 
Po wydarzeniach ostatniej nocy była onieśmielona. 
 - Napiję się tylko kawy. 
 -  Usiądź, ja  ją  podam.  -  Podsunął  jej  krzesło. Bardzo  się 

przydało, gdyż jego obecność sprawiała, że uginały się pod nią 
nogi. 

Zaspokojona!  Też  pomysł,  pomyślała  sarkastycznie. 

Wystarczy, że na niego spojrzę! 

background image

W  parę  chwil  później  wrócił  z  pełnym  dzbankiem  i 

czystymi  kubkami.  Nalał  jej  kawy,  potem  sobie  i  usiadł  na 
fotelu,  wyciągając  nogi  pod  stołem.  Miał  na  sobie  te  same 
dżinsy  co  w  nocy,  na  wspomnienie  której  jej  serce  żywiej 
zabiło. 

Przyjęła  kawę  z  wdzięcznością  i  wypiła  duży  łyk,  by 

odzyskać spokój. 

 - Wszystko w porządku? Miałaś w nocy urwanie głowy. 
 - Nie wspominaj. Zmęczenie zwaliło mnie z nóg. 
 -  Zauważyłem.  -  Zaśmiał  się,  patrząc  na  nią  tak 

przenikliwie, że oblała się rumieńcem. - Nie wróciłaś. 

 - Naprawdę nie było już czasu. 
Oczy  Maxa  rozjarzyły  się  szatańskim  błyskiem.  -  Nie 

przypominam sobie, by któremuś z nas zajęło to wiele czasu. 

Zaczerwieniła się znowu, a on zachichotał. 
 - Uwielbiam, kiedy się rumienisz. 
 -  Nie  jestem  przyzwyczajona  do  pogawędek  nazajutrz  - 

broniła się. 

 - Hmm. Dobrze, że o tym mówisz. 
 - O czym? - Zdumiona zmarszczyła brwi. 
 -  O  nazajutrz.  W  chwili...  nazwijmy  to,  uniesienia,  nie 

pomyślałem o antykoncepcji. Nie  przypuszczam, żebyś miała 
spiralę lub coś równie czarodziejskiego? 

Wpatrywała się w niego zaskoczona. 
 -  Mój  Boże...  Nie  przyszło  mi  to  do  głowy!  Całe  to 

zamieszanie ze Stephenem, i naprawdę nie miałam zamiaru... - 
urwała zakłopotana. 

 - To jak, miałaś coś? 
 -  Nie...  Oczywiście,  że  nie.  Nie  było  to  mi  potrzebne. 

Ostatni  raz  kochałam  się,  kiedy  jeszcze  nie  wiedziałam  o 
swojej ciąży. 

Przebiegł ją lekki dreszczyk nadziei. Nie myślała dotąd, że 

mogłaby mieć drugie dziecko, ale teraz... 

background image

 -  No,  dobrze,  nic  złego  się  nie.  stało.  Mam  w  swojej 

torbie  PC4,  przyniosę  ci  je.  -  Wstał  i  poszedł  do  domu,  a 
Cathy w osłupieniu śledziła go wzrokiem. Wrócił po chwili i 
podał jej małe opakowanie tabletek. 

Siedziała nieruchomo. 
 - Proszę, weź je. 
 - Nie. 
 - Słucham? 
Podniosła głowę i spojrzała mu w oczy z wyzwaniem. 
 - Nie. Nawet o tym nie porozmawialiśmy... 
 - A o czym tu  rozmawiać? Kochaliśmy się impulsywnie, 

pod wpływem chwili i zapomnieliśmy o antykoncepcji. Oto i 
odpowiedź. To proste. 

Wzięła głęboki oddech. 
 - Max, ja ich nie zażyję. 
Westchnął rozdrażniony i przeciągnął palcami po włosach. 
 - Catherine, bądź rozsądna... Mogłaś zajść w ciążę! 
 - Tak. 
 - Oszalałaś? - Patrzył na nią zdumiony. - Nasz związek w 

najmniejszym  stopniu  nie  jest  podstawą  do  posiadania 
dziecka! 

 -  Zapomniałeś  o  czymś,  Max.  -  Spojrzała  na  Stephena, 

bawiącego  się  w  ogrodzie  z  Penny.  -  Nasz  związek  już 
obejmuje dziecko. A może nie liczysz mojego syna? 

 - Nie liczę... w takim sensie, o jaki mi chodzi. Stephen nie 

jest  moim  dzieckiem  i  nie  mam  wobec  niego  zobowiązań. 
Przypuszczam, że będę bardzo zaangażowany w wychowanie 
swego dziecka i oczekuję, że jego matka również. 

 -  Chcesz  powiedzieć,  że  nie  wypełniam  swoich 

obowiązków wobec Stephena? 

 - Przecież pracujesz. 
Energicznie odstawiła kubek z kawą na stół. 

background image

 - Do cholery, Max, parę dni temu twierdziłeś, że Stephen 

jest  zadbany  i  dobrze  wychowany,  że  świetnie  sobie  radzę,  a 
teraz mówisz coś zupełnie odwrotnego! 

 -  Catherine,  sama  powiedziałaś,  że  czujesz  się  winna  i 

jesteś przekonana, że mogłabyś być lepszą matką... 

 - Nie to powiedziałam. 
 - Ale do tego to się sprowadzało! Tak czy inaczej, kiedy 

będę miał dziecko, jego matka będzie w domu i zapewni mu 
odpowiednią  opiekę.  Nie  będzie  zostawiała  dzieciaka  z 
żadnym  Tomem,  Dickiem  czy  Harrym,  a  sama  przebywała 
godzinami poza domem, dniem i nocą. Powiedz mi, Catherine, 
gdybym się nie zaofiarował do opieki nad Stephenem, co byś 
zrobiła?  Przez  chwilę  przyglądała  mu  się  w  milczeniu,  a 
potem odparła: 

 - A więc tak to wygląda. Wiedziałam, że nie był to dobry 

pomysł... 

 - Po prostu odpowiedz na pytanie. 
 -  Dobrze.  Zadzwoniłabym  do  agencji  w  sprawie 

opiekunki  na  stałe,  w  innej  agencji  znalazłabym  na  razie 
kogoś  na  przychodne,  i  zapłaciłabym  komuś,  żeby  w 
międzyczasie  pracował  za  mnie  wieczorami  w  przychodni  i 
podczas  nocnych  dyżurów.  Gdyby  doszło  do  najgorszego, 
zawiozłabym  Stephena  do  Joan,  do  Bristolu,  aż  by  się  coś 
wyklarowało... 

 - Wszystko to wysoce niezadowalające. 
 - Max, wiem o tym, ale nie mam wyboru! 
 -  Gdybyś  miała,  też  byś  wybrała  niewłaściwie!  Sama  to 

powiedziałaś! 

 -  Wiedziałam,  że  rozmowa  z  tobą  jest  błędem...  Nie 

powinnam  ci  była  zaufać.  Wiedziałam,  że  w  końcu 
wykorzystasz to przeciwko mnie! 

Wstała trzęsąc się, lecz on przechylił się w jej stronę, ujął 

jej dłoń i pociągnął, by usiadła z powrotem. 

background image

 -  Catherine,  nie  bądź  niemądra.  Ta  rozmowa  zaczyna 

wymykać się spod kontroli. 

 -  Tak  myślisz?  A  ja  sądzę,  że  w  końcu  docieramy  do 

sedna. 

Usiadła  jednak,  czując,  że  nogi  ma  jak  z  waty.  Czy  to 

naprawdę  był  ten  Max,  który  podtrzymywał  ją  na  duchu  i 
przekonywał,  jak  świetnie  sobie  radzi,  który  ostatniej  nocy 
wziął  ją  w  ramiona  i  zawiódł  do  raju?  Mężczyzna,  którego 
kochała całym sercem? 

 - Catherine, nie rób nam tego. Po prostu zażyj te cholerne 

pigułki i bądź rozsądna - powiedział zmęczony. 

 - Ja mam być rozsądna?! - wybuchła. - A to niezłe! Tylko 

dlatego,  że  nie  zgadzam  się  z  tobą!  A  może  chcę  drugiego 
dziecka?  Nie  przyszło  ci  to  na  myśl?  Nie  byłbyś  pierwszym, 
kogo wykorzystano jako ogiera! 

Wzdrygnął się, jakby go uderzyła. 
 -  Nie  mów  tak.  Nie  to  wydarzyło  się  między  nami 

ostatniej nocy i wiesz o tym. 

 - Tak? Myślałam, że wiem, co stało się między nami, ale 

teraz  nie  jestem  pewna.  Myślałam,  że  było  to  coś 
prawdziwego,  autentycznego  i  podniosłego,  co  mogłoby 
trwać, ale teraz widzę, że nie chcesz dziecka, bo nie jesteś w 
stanie wziąć na siebie odpowiedzialności! 

Z wściekłością wypuścił z siebie powietrze. 
 - Nie powiedziałem, że nie chcę dziecka. 
 -  Tylko  to,  że  się  do  niego  nie  przywiążesz.  Cóż,  skoro 

nie  będziesz  związany  ze  swoim  własnym  dzieckiem,  jest 
bardzo  nikła  szansa  na  to,  byś  przywiązał  się  do  dziecka 
innego mężczyzny, a jeśli nie możesz mieć zobowiązań wobec 
Stephena,  to  z  tego  wynika,  że  również  wobec  mnie.  A  tego 
nie chcę, Max. Potrzebuję zaangażowania, a jeśli nie  możesz 
go  z  siebie  dać,  to  trudno.  Poradzimy  sobie  bez  ciebie. 

background image

Zapominasz,  że  ja  mam  już  dziecko  i  jeśli  będę  chciała 
drugiego, to będę je miała. 

 - To jest także moje dziecko i to daje mi prawo! 
 -  Nie  masz  żadnych  praw.  Jedyną  osobą,  która  ma  tutaj 

prawa, jest dziecko. Zrezygnowałeś ze swoich praw, kiedy nie 
podjąłeś środków zapobiegawczych. 

 -  Nie  bądź  brutalna!  Ktoś  jeszcze  mógłby  pomyśleć,  że 

proszę cię o zrobienie skrobanki! 

 -  Prosisz?  -  parsknęła.  -  Mam  wrażenie,  że  diablo  mało 

było  tutaj  proszenia.  Kazałeś  mi  zażyć  pigułki.  Jestem 
zdziwiona,  że  nie  kazałeś  mi  po  prostu  wyjść  za  ciebie  i 
zrezygnować z pracy. 

 - Całkowicie straciłaś rozsądek! 
 -  Nie!  Jesteś  dorosły,  Max.  Znasz  konsekwencje 

niezabezpieczenia Się przed stosunkiem. Jeśli tak ci cholernie 
zależy,  żeby  nie  mieć  dzieci,  dlaczego  nie  zrobisz  sobie 
wasektomii, żeby mieć z tym spokój? Mógłbyś wtedy sypiać z 
kim chcesz i kiedy chcesz, i nie miałbyś żadnych zobowiązań! 
Spojrzał na nią z niesmakiem. 

 -  Nigdy  nie  mówiłem,  że  wcale  nie  chcę  mieć  dzieci. 

Kiedy,  jeśli  w  ogóle,  nadejdzie  odpowiednia  pora,  to 
oczywiście  ożenię  się  i  będę  miał  dzieci,  ale  w  tej  właśnie 
kolejności; z właściwych powodów i z właściwą osobą. 

 - A ja nią  nie jestem? Skąd jesteś taki  pewny, że ja  bym 

cię  chciała?  -  powiedziała  z  goryczą.  -  Jesteś  uparty, 
zacietrzewiony,  nad  miarę  uprzywilejowany...  Mam  ciebie 
dość!  I  pomyśleć,  że  naprawdę  sądziłam,  że  mogłabym  cię 
kochać! 

Gwałtownie wstała i pobiegła do ogrodu, do Stephena. 
 -  Chodź  już  kochanie,  wracamy  do  domu.  Chłopiec 

spojrzał na nią z rozczarowaniem. 

 -  Naprawdę  musimy?  Max  powiedział,  że  po  południu 

pójdziemy znów na ryby... 

background image

 - Max jest zajęty. 
 - Nieprawda! Powiedział, że nie jest! Chwyciła go mocno 

za nadgarstek i pociągnęła za sobą. 

 - Coś się stało. Chodź ze mną, proszę - powiedziała tonem 

bliskim  łez.  Wreszcie  za  nią  ruszył.  Po  paru  krokach 
zauważyła zbliżającego się do nich Maxa. - Powiedz dziękuję 
- podpowiedziała Stephenowi, unikając wzroku Maxa. 

 -  To  dla  mnie  przyjemność,  synku.  Wybierzemy  się  na 

ryby innym razem. 

 - Po moim trupie - wycedziła pod nosem. - I nie nazywaj 

go  synkiem!  -  Mocno  trzymając  rękę  Stephena,  zaprowadziła 
go  po  schodach  do  mieszkania.  Chłopiec  wpadł  do  sypialni  i 
zatrzasnął  za  sobą  drzwi,  a  Cathy  poszła  do  swego  pokoju  i 
usiadła  ciężko  na  łóżku.  Syn,  a  jakże!  Zazgrzytała  zębami  i 
wziąwszy z nocnego stolika różę połamała ją w dłoniach. 

W  chwilę  później  zadzwonił  telefon.  Znowu  musiała 

pojechać na wezwanie. U dołu schodów spotkali Maxa. 

 - Zostaw go ze mną. 
 - Zabieram go. Zaczeka w samochodzie. 
 - Catherine... 
Spojrzała na palce zaciśnięte na jej przedramieniu. 
 - Nie dotykaj mnie. 
Po  dłuższej  chwili  westchnął  i  uwolnił  jej  ramię. 

Wepchnęła  Stephena  na  tylne  siedzenie  samochodu  i  zapięła 
mu pasy. Max poszedł za nią do drzwi samochodu. 

 - Catherine, proszę cię... 
 - Max, ja chcę wsiąść. 
 - Musimy porozmawiać. 
Spojrzała  mu  prosto  w  oczy.  Czuła  złość  i  gorycz  z 

powodu jego zdrady. 

 - Nie mam ci nic, absolutnie nic do powiedzenia. Na jego 

twarzy pojawił się chłód. Cofnął się. 

 - Niech tak będzie. 

background image

Wsiadła do samochodu, trzasnęła drzwiami i nie oglądając 

się odjechała. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 
Praca z Maxem stała się niezwykle trudna. Publicznie byli 

wobec  siebie  lodowato  uprzejmi,  ale  w  samotności  Cathy 
często gorzko płakała. 

Kłótnia  z  nim  nie  pomogła  w  rozwiązaniu  problemu 

opieki  nad  Stephenem.  Porozumiała  się  z  Judy,  która  z 
przyjemnością zgodziła się podjąć tego zadania po zwolnieniu 
z baru, ale do tego czasu, a także na noce, nie miała nikogo. 

Niedzielna noc szczęśliwie okazała się spokojna, ale jeden 

raz  Cathy  musiała  wyjechać,  więc  wyciągnęła  Stephena  z 
łóżka  i  śpiącego  zaniosła  do  samochodu.  Była  w  pełni 
świadoma, że Max ma jej to za złe. 

 -  Co  ty  wyrabiasz,  do  jasnej  cholery?  -  spytał  z 

wściekłością po jej powrocie. 

Zignorowała  go  i  wyminąwszy  weszła  ze  śpiącym 

dzieckiem po schodach do swego  mieszkania, zamykając mu 
drzwi przed nosem. 

Nie  mogła  jednak  wciąż  go  ze  sobą  zabierać.  Gdyby 

powtórzyła  się  taka  noc  jak  sobotnia,  Stephen  byłby 
wyczerpany.  Nie  mogła  również  poprosić  o  pomoc  Maxa,  a 
nie  wypadało  prosić  Agnes  jeszcze  i  o  to.  W  końcu 
zadzwoniła do Joan, która zgodziła się przyjechać i zostać ze 
Stephenem podczas kolejnego nocnego dyżuru. 

I wtedy, we wtorek, zaczął się jej okres. Znikła przyczyna 

ich kłótni, a także jej nadziei i marzeń. 

W  pewnym  sensie  odczuła  ulgę,  ale  jednocześnie  coś  w 

niej  umarło.  Tak  bardzo  chciała  drugiego  dziecka,  choć  nie 
pozwalała  sobie  żywić  nadziei.  Teraz  ta  nadzieja  okazała  się 
próżna. 

Tego  samego  ranka  zjawiła  się  u  niej  pani  Bickers,  z 

wyrazem ulgi na rozpromienionej twarzy. Zaczął się jej okres 
i chciała, by założyć jej spiralę. 

background image

 -  Pamiętam,  co  pani  mówiłam,  ale  kocham  go  na  swój 

sposób i wiele razem przeżyliśmy. Być może, z czasem, będę 
czuła do niego coś innego, ale jestem pewna, że nie chcę mieć 
więcej  dzieci.  Wdzięczna  jestem  za  pigułki,  które  mi  pani 
dała.  

Cathy odpowiedziała coś wymijająco i przy pomocy Sarah 

zręcznie  założyła  spiralę,  zapewniając  pani  Bickers  poczucie 
bezpieczeństwa przynajmniej w tej jednej dziedzinie. 

 - A jak sprawy finansowe? - spytała. 
 -  Rozmawialiśmy  już  o  oficjalnym  rozłożeniu  spłat  i 

właśnie  staram  się  znaleźć  jakąś  dzienną  pracę,  choć  trudno 
dostać  taką,  która  nie  kolidowałaby  z  przerwami  w  szkole,  a 
nie  odważę  się  pracować  wieczorami,  bo  nie  wiadomo,  co 
wpadnie  Tomowi  do  głowy,  jeśli  nie  będę  go  cały  czas 
pilnować. 

 -  Nadal  nie  może  mu  pani  zaufać?  -  zapytała  łagodnie 

Cathy. 

 - A pani by ufała? - parsknęła pani Bickers. 
 - Chyba nie. - Cathy pokręciła głową. 
 - To niemożliwe. Wie pani, można przeżyć razem z kimś 

wiele  lat  myśląc,  że  zna  się  go,  a  potem  okazuje  się,  że  to 
nieprawda,  że  cały  czas  żyło  się  w  kłamstwie,  ale  wszyscy 
nadal oczekują, że zostanie się z nim i wyciągnie z więzienia, 
jeśli  tam  trafi...  och,  nie  musi  pani  wysłuchiwać  tego 
wszystkiego. 

Wstała i uśmiechnęła się wyraźnie znużona. 
 - Dziękuję za wszystko, co pani dla mnie zrobiła. 
 -  Nie  ma  za  co.  Proszę  przyjść,  kiedy  będzie  mnie  pani 

potrzebować. 

Po  jej  wyjściu  Cathy  siedziała  przez  chwilę  w  zadumie, 

wpatrując  się  w  drzwi.  Elaine  Bickers  miała  rację:  to 
złudzenie, że zna  się  drugiego  człowieka.  Pozwoliła  Maxowi 

background image

na  czułość,  która  przesłoniła  jego  szorstkość  z  początków 
znajomości. Szokiem stało się 

odkrycie,  że  w  rzeczywistości  obie  te  cechy  były  w  nim 

nierozdzielne.  Ponoć  trzeba  umieć  pogodzić  się  z 
przeciwnościami losu! 

Westchnęła. No, cóż, to  chyba  lepiej,  że  nie  jest w ciąży. 

Zapewne byłby despotą, jeśli chodzi o jego prawa. 

Powstrzymując  zbierające  się  łzy,  nacisnęła  przycisk 

wzywający kolejnego pacjenta. 

Wieczorem Max przyparł ją do muru. 
 -  Catherine,  musimy  porozmawiać  -  powiedział 

zdecydowanie,  blokując  jej  przejście,  kiedy  chciała  wejść  po 
schodach do swego mieszkania. 

 - Nie mam nic do powiedzenia - powiedziała co najmniej 

tak samo zdecydowanie. 

 -  Ale  ja  mam.  Twoja  postawa  jest  śmieszna.  Jak,  do 

diabła,  mamy  razem  pracować,  jeśli  nie  możemy  o  niczym 
porozmawiać? 

Zatrzymała się i zmusiła do spojrzenia mu w oczy. 
 - Chcesz porozmawiać o pracy? 
Opuścił wzrok na swoje ręce, potem znowu podniósł go na 

nią. 

 - Nie. Chcę porozmawiać o nas. 
 - Jakich nas, Max. Jesteś ty oraz ja i mój syn. 
 - I dziecko, które możemy mieć, bo uparłaś się bez sensu, 

żeby nie ... 

 -  Co  zrobiłam?  A  co  powiesz  o  swoim  braku  rozwagi. 

Czy  to  się  nie  liczy?  Chociaż  powinnam  być  ci  za  to 
wdzięczna,  bo  inaczej  mogłabym  nigdy  nie  dowiedzieć  się, 
jakim jesteś bezwzględnym łajdakiem! 

Mocno  wciągnął  powietrze,  z  trudem  próbując  się 

opanować. 

background image

 - Bez względu na twoje osobiste uczucia wobec mnie, nie 

mogę pozwolić, byś wzięła na siebie całą odpowiedzialność za 
dziecko. 

 - O, doprawdy? No, no. Wyrzuty sumienia... a może masz 

zamiar zaproponować mi krztynę twoich pieniędzy? 

Zacisnął wargi w wąską linię, bliski wybuchu. 
 -  Do  diabła,  to  jest  wystarczająco  trudne  bez  twoich 

wrednych  uwag  na  temat  mojej  uprzywilejowanej  pozycji!  - 
warknął. - Będziemy o tym rozmawiać czy nie? 

Zrezygnowała. Poza tym, nie było już o co walczyć. 
 - Nie ma o czym rozmawiać, Max... 
 -  Jak  to  nie  ma  o  czym?  Kto  będzie  opiekował  się 

dzieckiem,  kiedy  będziesz  w  pracy?  Czy  będzie  cię  stać  na 
odpowiednią opiekunkę? Będziesz musiała mieć więcej czasu; 
jest mnóstwo spraw do omówienia... 

 - O co chodzi, Max? - spytała cierpko. - Boisz się, że się 

przepracujesz, kiedy pójdę na urlop macierzyński? 

 -  Do  licha,  Catherine,  bądź  poważna.  Po  prostu  nie 

możemy bez końca unikać siebie i sprawy... 

 -  Nie  ma  o  czym  mówić,  Max  -  przerwała  łagodnie  -  bo 

nie ma dziecka. 

 - Co takiego? - Patrzył na nią nieprzytomnie. 
 - Nie jestem w ciąży, Max. Wymknąłeś się z pułapki. 
 -  Och.  -  Przesunął  wzrokiem,  nadal  oszołomiony,  i 

mogłaby  przysiąc,  że  przez  chwilę  widziała  w  jego  oczach 
rozczarowanie. - Więc tak to wygląda. 

 - Tak. 
Opuścił  lekko  ramiona,  odwrócił  się  na  pięcie  i  powoli 

wyszedł. 

Następnego  dnia  Joan  zjawiła  się  w  samą  porę,  by  Cathy 

zdążyła  na  swoje  popołudniowe  godziny  przyjęć  w 
przychodni.  Zanim  rozpoczęła  pracę,  wpadła  jeszcze  do 
kuchni po filiżankę herbaty i zastała tam Maxa. W pierwszym 

background image

odruchu chciała wyjść, ale kiedy spojrzał na nią i uśmiechnął 
się z przymusem, zmieniła zdanie. 

 -  Nie  wychodź  z  mego  powodu.  Prawdę  mówiąc, 

chciałem cię zobaczyć. Zaopiekuję się Stephenem wieczorem, 
więc nie musisz brać go z sobą. Nie ma sensu, żeby cierpiał z 
powodu naszej sprzeczki... 

 - Sprzeczki? Nazwałabym to znacznie mocniej, Max. A w 

ogóle,  to  skąd  to  nagłe  zainteresowanie?  Nie  powiesz  mi 
chyba, że rzeczywiście ci na nim zależy? 

 -  Nie  mów  głupstw,  oczywiście,  że  mi  zależy  - 

odparował. - Jeśli upierasz się, żeby zabierać go ze sobą, kiedy 
z  łatwością  mogę  mieć  na  niego  oko,  to  uważam  to  za 
małostkowe i śmieszne. 

 - Mimo że organizowanie opieki nad moim dzieckiem jest 

wyłącznie moją sprawą - powiedziała chłodno - to powiem ci, 
że przyjechała moja teściowa i zostanie na noc. 

 -  Na  litość  boską!  Nie  musiała  wcale  przyjeżdżać. 

Powiedziałem,  że  zanim  nie  znajdziesz  opiekunki,  będę 
opiekował  się  Stephenem  podczas  twoich  dyżurów. 
Dotrzymuję swoich zobowiązań, Catherine. 

 -  Och,  jestem  tego  pewna  -  odparła  słodkim  głosem.  - 

Trudność  polega  na  skłonieniu  cię  do  ich  podjęcia.  A  teraz, 
wybacz mi, ale pacjenci na mnie czekają. 

Wyszła z herbatą do swego gabinetu. 
 - Niech go diabli porwą! - zaklęła. Wiedziała, że była dla 

niego  niesprawiedliwa,  ale  nie  dbała  o  to.  Gdyby  tylko  nie 
czuła  się  tak  bardzo  zmęczona!  Najbardziej  potrzebowała 
dobrze przespanej nocy, ale za każdym razem gdy się kładła, 
wracała myślami do Maxa, a to nie sprzyjało odprężeniu. 

Po  zakończeniu  przyjęć  w  gabinecie,  zanim  wróciła  do 

domu, odbyła jeszcze dwie wizyty. Joan rzuciła na nią okiem i 
natychmiast wysłała do łóżka. 

background image

 -  Prześpij  się  trochę,  póki  możesz.  Obudzę  cię,  jak  będę 

kładła Stephena, żebyś mogła coś przegryźć i powiedzieć mu 
dobranoc. 

Joan  obudziła  ją  o  ósmej.  Cathy  ucałowała  Stephena  na 

dobranoc  i  poszła  do  kuchni.  Prawie  automatycznie 
pochłonęła przygotowaną przez teściową sałatkę z kurczaka i 
sok z grapefruita. Potem przeszły do salonu i zamknęły drzwi. 
Usiadły naprzeciwko siebie. 

 -  Teraz  powiedz  mi,  co  się  stało  -  poprosiła  Joan.  Cathy 

uśmiechnęła się blado. 

 - Tak bardzo to po mnie widać? 
 - Tak. Max? 
 -  Max.  -  Cathy  westchnęła.  -  Byłam  głupia,  Joan. 

Pozwoliłam sobie uwierzyć w to, że mnie pokocha i że polubi 
Stephena, co okazało się prawdą, ale nie do tego stopnia, żeby 
chciał podjąć się jakichś zobowiązań. 

 - Wobec Stephena czy wobec ciebie? 
 - To przecież jedno i to samo, nie sądzisz? Jeśli nie chce 

zobowiązań wobec Stephena, to cóż z tego wynika dla mnie? 

 -  Mogłabyś  mieć  z  nim  romans.  Cathy  poczuła  pod 

powiekami łzy. 

 -  Nie  sądzę.  Za  bardzo  cierpię  po  jednej  tylko  wspólnej 

nocy, by ryzykować, że wejdzie mi to w nałóg. 

 - Och, kochanie. - Joan pochyliła się i delikatnie ścisnęła 

jej dłoń. - Zapewne stało się to niespodziewanie? 

 -  Można  to  tak  nazwać.  Nie  wiem,  co  mam  robić.  Za 

każdym  razem  kiedy  go  widzę  albo  słyszę  jego  głos,  serce 
przestaje mi bić. Jestem na niego wściekła, ale tak bardzo go 
kocham... 

Przycisnęła zwiniętą w pięść dłoń do ust, by powstrzymać 

szloch.  Joan  objęła  ją  matczynym  gestem,  przytuliła  i 
pocałowała. 

 - Och, czuję się jak ostatnia idiotka - westchnęła Cathy. 

background image

 -  Naprawdę  uważasz,  że  nie  ma  żadnej  nadziei?  Cathy 

opowiedziała jej o ich porannej kłótni w niedzielę. 

 -  Wiesz,  chyba  jestem  w  stanie  zrozumieć,  że  nie  chce 

zaczynać od posiadania dziecka... - powiedziała Joan. 

 - Ale przecież wie, że ja mam dziecko! Wiedział o tym od 

początku,  więc  jest  trochę  za  późno,  by  używać  takiego 
wykrętu.  Nie,  on  po  prostu  chciał  mieć  romans  i  jak  tylko 
okazało  się,  że  może  chodzić  o  coś  więcej,  postanowił  się 
wycofać.  Powinnam  zdać  sobie  z  tego  sprawę  wcześniej. 
Żaden  normalny,  zdrowy  i  przystojny  mężczyzna  nie  żyje 
samotnie mając trzydzieści cztery lata, jeśli nie chce tak żyć. 
Zwłaszcza taki, który ma mnóstwo pieniędzy! 

 - Chyba że po prostu nie spotkał kobiety, na którą czekał.  
Cathy parsknęła nerwowo. 
 -  Uwierz  mi  na  słowo,  ja  nią  nie  jestem.  Chce  miłej, 

dobrze  wychowanej  pierwszej  naiwnej,  z  mentalnością 
domatorki, by chowała mu spadkobierców według jego zasad, 
a  nie  podstarzałej  i  pomarszczonej  rudej  wiedźmy  z  cudzym 
dzieckiem! 

 -  Jesteś  pewna,  że  tylko  on  stawia  przeszkody?  -  Joan 

wpatrywała  się  w  nią  ze  zdumieniem.  -  Zabrzmiało  to  tak, 
jakbyś  miała  uraz  na  tle  jego  pieniędzy,  choć,  skoro  je 
odziedziczył,  trudno  go  za  to  winić.  A  jeśli  chodzi  o 
podstarzałą  rudą  wiedźmę,  to  nie  wydaje  się,  by  go  to 
odstraszało. Czy nie powinnaś kupić sobie nowego lustra? 

 -  Joan,  nie  wygłupiaj  się.  Nie  musisz  podnosić  mnie  na 

duchu  frazesami  o  moim  świetnym  wyglądzie.  Wiem,  jak 
wyglądam  i  kim  jestem.  Pragnę  jedynie  być  sama  i  żyć  w 
spokoju.  Nie  chciałam  zakochać  się  w  Maksie,  ale  stało  się, 
lecz on mnie nie chce i... 

 - Powiedział ci to? Dałaś mu szansę powiedzieć, co czuje 

naprawdę? 

background image

 -  Och,  nie  martw  się  -  prychnęła  Cathy.  -  Bardzo  jasno 

przedstawił  swoje  uczucia.  Ma  wspaniały  dar  wymowy. 
Kończył ekskluzywne szkoły. 

 -  Catherine,  ty  gorzkniejesz,  naprawdę.  Od  śmierci 

Michaela  cały  czas  martwiłam  się  o  ciebie,  ale  miałam 
nadzieję,  że  w  końcu  spotkasz  odpowiedniego  mężczyznę  i 
wrócisz do życia. Zamiast tego widzę, jak litujesz się nad sobą 
i zatruwa cię gorycz. 

 -  Och,  Joan.  -  Cathy  utkwiła  w  niej  przerażony  wzrok.  - 

Czy  takie  właśnie  robię  wrażenie?  Przykro  mi,  po  prostu 
niezbyt dobrze znoszę, kiedy ktoś mnie odtrąca. 

 -  Wiem.  I  dlatego  robisz  wszystko,  żeby  nikt  cię  nie 

pożądał.  Wmawiasz  sobie,  że  nikt  cię  nie  zechce,  bo  to  ci 
oszczędza  wysiłku  zmagania  się  z  realnym  światem  i 
znalezienia  sobie  partnera.  Kłopot  w  tym,  że  kiedy  po  raz 
pierwszy od wieków zainteresował  się  tobą jakiś mężczyzna, 
nie  wiesz,  jak  postąpić,  wielka  szkoda,  bo  dobrze  by  ci  to 
zrobiło. 

Cathy zachichotała cicho. 
 -  Max  by  się  ucieszył,  gdyby  cię  usłyszał.  Mówi  mi  to 

samo od tygodni. 

 - Ha! I nie przyszło ci na myśl, że coś w tym jest? Może 

powinnaś  wziąć  jego  ofertę  za  dobrą  monetę  i  cieszyć  się  z 
życia przez jakiś czas? 

 -  Gdybym  tylko  mogła.  Ale  romans  dla  przyjemności  to 

nie dla mnie. Przyszłoby mi zapłacić za to zbyt wysoką cenę. 
Za bardzo się angażuję i potrzebuję tego, czego on mi dać nie 
może  albo  nie  chce...  Poza  tym,  nie  byłoby  to  w  porządku 
wobec  Stephena.  Nie  zdawałam  sobie  dotąd  sprawy,  jak  on 
bardzo  potrzebuje  ojca,  a  teraz  widzę, że coraz  bardziej  liczy 
się  z  Maxem  i  wiem,  że  będzie  mu  ciężko.  -  Westchnęła  ze 
smutkiem.  -  Chciałabym,  by  Michael  żył.  Nim  zachorował, 

background image

byliśmy szczęśliwi. Jestem przekonana, że bylibyśmy udanym 
małżeństwem. 

 - Nie możesz zmienić przeszłości, Cathy. 
 - Cóż, nie wydaje się, bym miała więcej szczęścia obecnie 

czy  w  przyszłości!  Joan,  ja  po  prostu  nie  wiem,  co  robić. 
Wiem  tylko,  że  udręką  jest  patrzeć  na  niego  codziennie 
wiedząc, że mnie nie kocha... 

Podeszła do okna i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się 

w ogród. 

 - Nie wiem, jak długo to wytrzymam. Gdybym z nim nie 

spała,  stłumiłabym  swoje  uczucia  i  nie  zwracała  na  niego 
uwagi,  ale  teraz...  Był  tak  delikatny  i  czuły,  jakby  naprawdę 
chodziło mu o moje uczucia. Czułam się tak bardzo kochana, 
pożądana  i  potrzebna.  A  następnego  ranka...  och,  to  było 
straszne! Nie chciałam wierzyć własnym uszom! 

Joan podeszła do niej i współczująco położyła dłoń na jej 

ramieniu. 

 -  Cathy,  jeśli  sytuacja  będzie  nie  do  zniesienia,  jeśli 

będziesz  czuła,  że  musisz  stąd  odejść,  to  u  mnie  zawsze  jest 
miejsce  dla  ciebie.  Nie  obawiaj  się  przyznać  do  pomyłki  i 
wracaj do domu. 

Dopiero  w  tym  momencie  Cathy  zdała  sobie  sprawę,  jak 

bardzo Barton stało się jej domem. Gdziekolwiek się znalazła, 
wszyscy  ją  rozpoznawali  i  pozdrawiali.  Była  bliska 
zaprzyjaźnienia  się  z  Megan  Carver,  a  i  Sarah  zapraszała  ją 
usilnie  na  kolację.  Stephen  znalazł  w  Rickym  przyjaciela  i 
często  bawili  się  razem  po  szkole.  Wiedziała  też,  że  jest  do 
kupienia mały domek nad rzeką i miała nawet zamiar pójść do 
pośrednika, by spytać o cenę, ale teraz... O, tak, zrobiła błąd, 
zapuszczając  korzenie.  Porzucenie  tego  miejsca  mogłoby 
złamać jej serce, ale czy pozostanie tu byłoby mniej bolesne? 

 - Teraz tu jest mój dom - powiedziała cicho. - Kocham to 

miejsce  i  zaczynam  zawierać  przyjaźnie.  Chciałabym  tylko, 

background image

żebyś była bliżej, żebym mogła wpadać do ciebie na kawę, jak 
dawniej. Brakuje mi tego. Ty zawsze wiesz, o czym mówię i 
nie muszę przed tobą udawać. Wiem już, co powinnam zrobić: 
wyprowadzić się z tego mieszkania, znaleźć nową opiekunkę i 
po prostu zachować w stosunku do niego dystans. Kiedy będę 
miała  własne  grono  przyjaciół,  nie  będzie  tak  źle.  Jestem 
pewna,  że  znalazłam  się  w  jego  łóżku  w  dużej  mierze  z 
samotności. 

 - Hmm - mruknęła z rezerwą Joan. Cathy uśmiechnęła się 

blado. 

 - Nie zgadzasz się z tym? 
 -  Nie.  Wywarł  na  tobie  ogromne  wrażenie  już  podczas 

pierwszego  spotkania.  Tłumaczenie  się  samotnością  to 
chowanie  głowy  w  piasek.  Kochasz  go,  Catherine,  i  jeśli 
sądzisz, że rzucając się w wir zajęć przezwyciężysz tę miłość, 
to oszukujesz samą siebie. Dzwonek telefonu przerwał dalszą 
rozmowę,  która  z  każdą  chwilą  stawała  się  dla  Cathy  coraz 
trudniejsza. 

 -  Dzięki  Bogu,  że  przyjechałaś,  bo  nie  mogłabym 

wyciągać Stephena tyle razy z łóżka - powiedziała rankiem do 
Joan, kiedy wstała zmęczona. 

 -  To  nic  takiego.  Pamiętaj,  że  kiedy  tylko  będziesz  tego 

potrzebowała, moje drzwi są zawsze dla ciebie otwarte. 

Cathy podziękowała ze ściśniętym gardłem i pożegnawszy 

ją  pojechała  do  przychodni,  odwożąc  po  drodze  Stephena  do 
szkoły. 

Max wszedł za nią do gabinetu. 
 - Mogę zamienić z tobą słowo? 
 - Czy to ważna sprawa? - Westchnęła. 
 - Nie wiem, ale postaram się nie marnować twego czasu - 

powiedział z sarkazmem. - Chodzi o Clair Hooper. 

 - A co z nią? Jest astmatyczką. 

background image

 -  Wiem,  jest  jedną  z  moich  pacjentek,  ale  ma  przyjść  tu 

dziś  rano  i  jej  matka  prosiła  o  wizytę  u  ciebie.  Zastanawiam 
się, czy stało się coś, o czym powinienem wiedzieć. 

Wzruszyła ramionami. 
 -  Nic  szczególnego,  oprócz  tego,  że  Paulina  nie  wysłała 

jej  na  konsultację  specjalistyczną  parę  miesięcy  temu,  kiedy 
pojawił się problem. Powiedziałam jej matce, że potrzebne są 
testy i obserwacja, aby poznać przyczynę, choć może być ich 
więcej  niż  jedna,  i  pewnie  dlatego  chce  przyjść  do  mnie. 
Ostatni  atak  dziewczynka  miała  w  sobotę,  kiedy  strzyżono 
wokół trawniki. Być może jest uczulona na trawę. 

 -  Ale  zaczęła  chorować  w  lutym,  więc  nie  może  to  być 

wyłącznie trawa. - Przysiadł na brzegu biurka. 

 -  Nie,  też  o  tym  myślałam.  Spytam  ją,  czy  nie  kojarzy 

jakiegoś wydarzenia z pierwszym atakiem w lutym. 

 -  Niedawno  się  przeprowadzali.  Jeśli  to  było  w  lutym, 

warto by pomyśleć o dywanach. 

 - Dywanach? 
 -  Stwierdzono,  że  alergeny  zawarte  w  kurzu  znacznie 

łatwiej  uwalniają  się  z  dywanów  wełnianych  niż 
syntetycznych. Niedawno było coś o tym w „Lancet". 

Wstał i położył na biurku dokumentację lekarską Clair. 
 - Poszukam tego artykułu. Powinienem go jeszcze gdzieś 

mieć. 

Poczuła nagle, że zachowała się niegrzecznie. 
 - Max? 
Zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił. 
 - Dziękuję. 
 - Nie ma za co. - Przelotny uśmiech przemknął mu przez 

twarz.  Otworzył  drzwi,  lecz  nie  wyszedł.  -  Co  z  piątkową 
nocą? 

 - Słucham??? 

background image

 -  Masz  dyżur.  Czy  znów  przyjedzie  Joan?  Cathy 

westchnęła. 

 -  Niestety,  nie  może,  ma  dyżur  w  swojej  organizacji 

dobroczynnej. 

 - Co zrobisz ze Stephenem? 
 -  Poproszę  matkę  Ricky'ego,  żeby  wzięła  go  na  noc  do 

siebie. 

 - Och... w porządku. Gdyby nie mógł  tam zostać, daj mi 

znać. Moja oferta jest nadal aktualna. 

 -  Max  -  powiedziała  bardzo  zakłopotana  -  naprawdę  nie 

myślę, by w tych okolicznościach... 

 - Do diabła z okolicznościami — przerwał. - Nie możesz 

co chwilę wyciągać biednego dziecka z łóżka. Jeśli nie uda ci 
się czegoś zorganizować, z przyjemnością zaopiekuję się nim. 
W porządku? 

Z wysiłkiem podniosła na niego wzrok. 
 - Dobrze. I dziękuję. 
Chrząknął i wyszedł. 
No i co miała o tym myśleć? Czy naprawdę troszczył się o 

Stephena,  czy  tylko  honor  nie  pozwalał  mu  wycofać  się  z 
danego słowa? 

Pani Hooper pamiętała, że pierwszy atak wystąpił u Clair 

parę dni po przeprowadzce. Przyznała, że dywany w salonie i 
sypialniach  mają  domieszkę  wełny,  zaś  w  poprzednim  domu 
wszystkie  były  z  polipropylenu  bądź  antronu.  Skoro  przed 
pierwszym atakiem Clair pomagała w pracach domowych po 
przeprowadzce,  zaś  objawy  podczas  ostatniego  ataku  nasiliły 
się po zamknięciu okien, to znaczy, że mogła być uczulona na 
roztocza  żyjące  w  kurzu,  zaś  wełniane  dywany  sprzyjały 
wystąpieniu ataku. 

Clair  miała  zgłaszać  się  do  przychodni  przyszpitalnej  na 

kolejne badania testowe, a w międzyczasie dwa razy dziennie 

background image

brać  inhalacje  kortykosterydowe  i  nie  przebywać  długo  w 
pokojach z wełnianymi dywanami. 

 -  Proszę  dać  znać,  gdyby  nie  było  poprawy,  ale  chyba 

odkryliśmy  już  przyczynę,  a  w  każdym  razie  jej  część  - 
poinformowała Cathy matkę dziewczynki. 

W  piątek  rano  znalazła  na  swoim  biurku  artykuł  z 

dopiskiem Maxa: Mam nadzieję, że się przyda. M. 

Spotkała go później i opowiedziała mu, czego dowiedziała 

się od pani Hooper. 

 -  W  zasadzie  wszystko  zgadza  się  z  treścią  artykułu  - 

podsumowała. 

 -  Na  to  wygląda  -  potwierdził.  -  Jakie  masz  plany  na 

dzisiaj? - spytał, zmieniając nagle temat. 

 -  Nie  skontaktowałam  się  jeszcze  z  matką  Ricky'ego  - 

odpowiedziała wymijająco, choć była to nieprawda. 

 -  No  cóż,  wiesz,  gdzie  mnie  znaleźć  -  oznajmił  krótko  i 

wyszedł. 

Wieczorem  musiała  jednak  przyznać  się  do  porażki  i 

poprosić go, by zwrócił uwagę na Stephena. 

 -  Nie  martw  się  o  niego  -  uspokoił  ją.  Chłopiec  był 

uszczęśliwiony takim rozwiązaniem. 

Znowu 

miała 

wyczerpującą  noc.  Rankiem,  po 

przebudzeniu,  znalazła  kartkę  od  Maxa,  tym  razem  nie  w 
sypialni. 

„Agnes źle się czuje, więc zabrałem Stephena ze sobą do 

miasta.  Do  zobaczenia  po  twoim  powrocie  z  przychodni. 
Max." 

Przed wyjściem do pracy nie miała czasu zdenerwować się 

na niego za samowolne rozszerzenie oferty usług, ale jak tylko 
wyszedł ostatni pacjent, zaczęła narastać w niej złość. 

Zastała ich w ogrodzie. 

background image

 - Powinieneś mnie obudzić i powiedzieć, a nie zostawiać 

kartkę! To moje dziecko i ja mam wobec niego obowiązki, a 
nie ty! - krzyczała rozdrażniona. 

 -  O,  Boże,  powinienem  był  się  domyślić,  że  źle  robię  - 

powiedział  zmęczonym  głosem.  -  Nie  można  cię  zadowolić. 
Albo nie jestem odpowiedzialny, albo aż za bardzo. Musisz się 
zdecydować. 

 - Ja? To niezłe. Kto tu ma problemy ze zobowiązaniami? 
Westchnął i potrząsnął głową. 
 - 

Catherine, 

nie 

mam 

żadnych  problemów  ze 

zobowiązaniami... 

 - Nie masz, bo ich unikasz! 
Stephen  jak  zwykle  bawił  się  z  psem  na  trawniku. 

Zawołała  go.  Przybiegł  razem  z  Penny,  tryskając  radością  i 
entuzjazmem. 

 -  Cześć,  mamusiu.  Zrobiliśmy  na  lunch  różne  sałatki  i 

Max  kupił  taką  dziwną  różową  rybę,  całkiem  przezroczystą, 
która okropnie pachnie, ale jest wspaniała. .. Max, jak ona się 
nazywa? 

 - Wędzony łosoś. 
 - Nie było mowy o lunchu. - Czuła, że jest manipulowana. 
Max wzruszył ramionami. 
 -  Wszyscy  musimy  coś  zjeść,  więc  wydawało  się 

sensowne,  żebyśmy  zjedli  razem.  Ponadto,  przygotowania 
zajęły nam cały ranek, no nie, kolego? 

Stephen z zapałem pokiwał głową. 
 - Max, naprawdę, nie powinieneś... - urwała. 
 - Chciałem porozmawiać z tobą - powiedział niepewnie i 

wzruszył  znów  ramionami  -  spokojnie,  bez  przeszkód. 
Pomyślałem, że gdybyśmy zjedli razem lunch, a potem poszli 
ze Stephenem i Penny na spacer nad rzeką, mielibyśmy trochę 
czasu, by wspólnie coś ustalić. 

 - Max, nie ma nic do ustalania... 

background image

 - Później  -  przerwał  jej miękkim tonem.  -  Stephen, co ty 

na to, by mi pomóc przynieść wszystko tutaj? Możesz zacząć 
od przyniesienia mamie czegoś do picia. 

Po  kilku  chwilach  pojawili  się  z  powrotem.  Stephen  z 

wysoką  szklanką,  z  której  rozlewał  coś  przezroczystego  i 
musującego,  co  okazało  się  dżinem  z  tonikiem,  a  Max  z 
ogromną tacą apetycznie wyglądających malutkich kanapek. Z 
głębokim ukłonem postawił ją na stole. 

 - Voila, madame. Podano lunch. 
Westchnęła 

i  zrezygnowana  usiadła.  Wymruczała 

mechanicznie  dziękuję  i  próbowała  skoncentrować  się  na 
jedzeniu.  Było  pyszne,  ale  nie  mogła  powstrzymać  się  od 
rzucania ukradkowych spojrzeń w kierunku Maxa. Jak zwykle 
wyglądał świetnie. 

Nic  dziwnego,  że  mu  uległam,  pomyślała  z  rozpaczą.* 

Względy  takiego  mężczyzny  schlebiają  próżności  każdej 
kobiety. 

Ich spojrzenia nagle się spotkały. Cathy przeżyła wstrząs. 

Dostrzegła  w  jego  oczach  pożądanie.  Zaczęła  besztać 
Stephena za karmienie Penny pod stołem. 

 - Wiecie co, a  może byśmy wzięli teraz  psa na spacer? - 

spytał  Max,  a  Penny  natychmiast  przybiegła  do  niego  z 
błyszczącymi  oczami  i  wywieszonym  językiem.  -  Ktoś 
mógłby pomyśleć, że wiesz co znaczy spacer - zwrócił się do 
psa,  który  tańczył  wokół  jego  nóg,  szaleńczo  wymachując 
ogonem. 

Max popatrzył na Cathy. 
 - Chodźmy w dół ogrodu, wzdłuż muru - zaproponował. 
Ruszyli.  Stephen  i  Penny  pobiegli  przodem.  Cathy 

czekała,  aż  Max  zacznie  rozmowę.  Nie  wyglądało  jednak  na 
to, by było mu śpieszno, a ona za żadne skarby nie chciała jej 
sprowokować. Ta konfrontacja zapowiadała się nieprzyjemnie 
dla nich obojga. 

background image

Pomógł  jej  przejść  przez  mur  i  poprowadził  polami  na 

skraj  doliny,  w  miejsce,  gdzie  rzeka  leniwie  skręcała  w 
kierunku miasta. Penny była już w wodzie, a Stephen siedział 
na brzegu i zdejmował buty i skarpetki. 

 -  Mamusiu,  weź  moje  buty!  -  wrzasnął  i  zaczął 

przedzierać się przez wodę za psem. 

 -  Tu  jest  mielizna,  nic  mu  nie  będzie  -  zapewnił  Max, 

widząc jej zaniepokojenie. Podniósł buty Stephena. - Siądźmy 
tutaj - powiedział, wskazując leżący w poprzek ścieżki pień. 

Usiedli na jego gładkiej powierzchni; buty Stephena leżały 

pomiędzy nimi. Max spojrzał na nie i parsknął z goryczą. 

 - Symboliczne, nie sądzisz? 
 - Max, to nie przez Stephena. 
 -  Nie.  -  Spojrzał  na  chłopca,  chlapiącego  się  radośnie  w 

rzece.  -  Masz  rację,  nie.  -  Westchnął  głęboko  i  popatrzył  na 
nią. - Nadal cię pragnę, wiesz o tym. Nocami prześladuje mnie 
wspomnienie  twego  ciepłego,  miękkiego  ciała  i  namiętnych 
okrzyków, które... 

 -  Max,  przestań!  -  Zakryła  uszy  dłońmi.  Jej  policzki 

płonęły.  Z  zapamiętaniem  próbowała  odsunąć  obrazy,  które 
wywołał w jej pamięci. 

 - Catherine, na miłość boską, czy nie możemy znaleźć dla 

nas jakiegoś rozwiązania? To, że  nie oświadczyłem ci się  po 
jednej nocy nie oznacza, że nie zależy mi na tobie. 

 - Och, wiem, że ci zależy. Mnie także. - Odwróciła się ku 

niemu  i  z  wysiłkiem  zatrzymała  wzrok  na  jego  twarzy.  -  Jak 
tylko uświadomiłam sobie, jak bardzo, zrozumiałam, że to był 
błąd.  To  dlatego  wtedy  nie  wróciłam.  Potrzebowałam  czasu, 
by  dojść  do  siebie  po  tym, co  zrobiłam.  Byłam  pewna, że to 
bez sensu, ale wtedy zostawiłeś mi tę różę i pomyślałam, że, 
kto wie, może nam się uda. Ale nie miałam racji, prawda? Nie 
chcesz  stałego  związku,  a  ja  dla  dobra  Stephena,  a  także  ze 

background image

względu na siebie nie potrafię żyć inaczej. Tak więc jesteśmy 
w sytuacji bez wyjścia. 

 -  To  szaleństwo  -  powiedział  miękko.  -  Przecież  nadal 

mnie pragniesz... Wiem, widzę to w twoich oczach. Było nam 
razem tak dobrze. Catherine, daj nam szansę. 

 -  Szansę  na  co?  Na  zaspokojenie  twoich  egoistycznych 

kaprysów? 

 - Jesteś niesprawiedliwa - obruszył się. - To było dalekie 

od  egoizmu  i  nie  pamiętam,  żebyś  wyszła  wówczas 
niezaspokojona. 

Spłonęła rumieńcem i odwróciła głowę. 
 - To prawda, ale gdyby było inaczej, czyż nie uraziłoby to 

twej dumy? Poza tym, i tak nie o to chodzi. Nie będę miała z 
tobą romansu, Max, i jeśli mamy razem pracować, musisz to 
zaakceptować. Jest w mieście dom do kupienia, któremu chcę 
się  przyjrzeć,  bo  te  przyjemne  lunche  i  śniadanka  muszą  się 
skończyć. Masz za bliski kontakt ze Stephenem, który zaczyna 
zbyt lubić twoje towarzystwo, a ponadto nie dam sobie rady, 
jeśli  cały  czas  będziesz  namawiał  mnie  na  pójście  z  tobą  do 
łóżka. To po prostu nie fair. Jeśli nie będziesz trzymał się ode 
mnie z daleka, będę musiała stąd wyjechać. 

 -  Wyjechać?  -  powtórzył  zaskoczony.  -  Catherine,  nie 

możesz tego zrobić! 

 - Mogę, Max. I jeśli będę musiała, zrobię to. Ostrzegałam 

cię  od  samego  początku,  że  nie  chcę  romansu,  ale  ty  nie 
chciałeś  uwierzyć,  że  mówię  prawdę.  Cóż,  to  twoja  ostatnia 
szansa. 

Wstał. 
 -  Dobrze.  Jeśli  tak  być  musi,  to  niech  będzie.  Nie  mogę 

pozwolić,  byś  wyrwała  Stephena  z  Barton,  gdzie  tak  dobrze 
zapuszcza  korzenie.  Sama  też  wiesz,  jak  bardzo  potrzebna 
jesteś w pracy, więc oszczędzę ci w przyszłości narażania się 
na moje egoistyczne kaprysy. 

background image

Ze sztucznym ukłonem okręcił się  na  pięcie,  gwizdnął  na 

psa i poszedł przez pola, zostawiając ją ze Stephenem. 

 - Dokąd poszedł Max? - spytał chłopiec. 
 -  Musiał  już  pójść,  jest  dziś  bardzo  zajęty.  Słuchaj,  a 

może byś pokazał mi te ryby, które razem łowiliście? 

Zdjęła  buty  i  weszła  za  nim  do  wody.  Trzymając  się  za 

ręce stali w rzece i wypatrywali piskorzy. 

Żaden  ból  nie  trwa  wiecznie,  przekonywała  siebie. 

Przecież przeżyła już stratę Michaela. Chyba nic już nie może 
być gorsze od tego? Nawet utrata Maxa. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 
Przez  parę  dni  Cathy  była  pełna  optymizmu.  Max 

zachowywał  się  uprzejmie,  ale  chłodno;  nie  podejmował 
żadnej próby namówienia jej na kontynuowanie ich związku i 
schodził jej z drogi. Gdy była na dyżurze, pilnował Stephena. 

Nie  było  to  jednak  dobre  rozwiązanie  i  Cathy  zdwoiła 

wysiłki, by znaleźć opiekunkę przed końcem roku szkolnego. 

Poszła  też  do  pośrednika  w  handlu  nieruchomościami. 

Okazało  się,  że  domek  nad  rzeką  jest  droższy,  niż 
przypuszczała,  ale  pod  każdym  innym  względem  spełnia  jej 
oczekiwania. I, co najważniejsze, nikt w nim już nie mieszkał, 
a  pośrednik  twierdził,  że  być  może  na  czas  załatwiania 
formalności kupna właściciele zgodzą się go wynająć. 

Obejrzała  dom  razem  ze  Stephenem,  złożyła  ofertę  i 

czekała na wynik. W pracy się nie nudziła, bo właśnie zaczął 
się sezon kataru siennego i pacjentów było więcej niż zwykle. 

W czwartek w jej gabinecie zjawił się Max. 
 -  Znalazłaś  kogoś  do  opieki  nad  Stephenem  podczas 

wakacji? 

 - Jeszcze nie. Pytałam w szkole. Jedna z matek potrzebuje 

gotówki  i  mogłaby  zaopiekować  się  nim  do  czasu,  gdy  Judy 
zakończy pracę w barze. 

Czoło Maxa przecięła zmarszczka. 
 - Czy uważasz to za dobre rozwiązanie? 
 - Nie  mam wyboru, Max. Stephen  ją  zna,  a  Judy wydaje 

się  dość  miłą  dziewczyną.  Ale  i  tak  mam  zamiar  próbować 
dalej  i  znaleźć  opiekunkę  na  stałe...  och,  i  chyba  znalazłam 
dom dla nas. 

 - Wiem, Sam mi powiedział. - Sam? 
 - Sam Carver. Jest wspólnikiem tego pośrednika. 
 - Małe miasto. 
 -  Tak.  -  Uśmiechnął  się  sztucznie.  -  Zastanawiał  się, 

dlaczego wyprowadzasz się ode mnie. 

background image

Cathy popatrzyła na swoje palce. Zacisnęła je tak mocno, 

że kostki całkiem zbielały. Wzięła głęboki oddech i rozluźniła 
się. 

 - Powiedziałeś mu prawdę? 
 - To, że jestem bezdusznym łajdakiem i zaprotestowałem 

przeciwko przyjściu na świat nie chcianego dziecka? 

 - Mów za siebie! - Wyprostowała dumnie głowę. - Ja go 

chciałam! 

 -  Tak,  jasno  wyraziłaś  swój  pogląd.  -  Odwrócił  głowę, 

zaciskając  szczęki.  -  Powiedziałem  mu,  że  chcesz  po  prostu 
mieszkać u siebie i poradziłem, żeby pilnował własnego nosa. 

 - Dziękuję - uspokoiła się. - Jak on się czuje? 
 -  Czuje  się  rozdrażniony  i  ogólnie  wyczerpany,  ale 

onkolog  jest  bardzo  zadowolony  z  efektów  radioterapii. 
Uważa,  że  nie  było  jeszcze  przerzutów  guza  i  sądzi,  że 
prognoza jest wspaniała. Przy okazji, Megan wybiera się dziś 
do ciebie. Ma straszliwe wymioty poranne. 

 -  Chyba  dręczy  się  Samem.  Też  miałam  wymioty. 

Spróbuję dać jej jakieś leki. 

Kiedy Megan pojawiła się w gabinecie, było oczywiste, że 

jest w bardzo złym stanie. 

 - Zwracam nawet  wodę  - przyznała. -  Czuję  się zupełnie 

wyczerpana. 

Cathy zebrała w fałdę skórę na wierzchu jej dłoni i puściła 

ją. Fałda pozostała, nieznacznie tylko spłaszczona. 

 -  Megan,  jesteś  bardzo  odwodniona.  Jeśli  to  się  nasili, 

będziesz musiała pójść do szpitala na kroplówkę. 

 -  Ale  ja  nie  mogę!  -  krzyknęła  z  przerażeniem.  -  Sam 

mnie potrzebuje. 

 -  Tak,  ale  zdrowej  i  silnej.  Tak  samo  jak  twoje  dziecko. 

Co sądzisz o wzięciu leków? 

 -  Och,  nie,  nie  mogłabym.  Gdyby  z  dzieckiem  było  coś 

nie w porządku, czułabym się winna do końca życia. 

background image

 -  Dobrze.  A  więc  musimy  zabrać  się  do  tego  inaczej. 

Próbowałaś ssać kostki lodu? 

 - Kostki lodu? 
 - Tak. Spróbuj też gazowanej wody: mineralnej, sodowej 

czy innej tego typu. Może też być nieklarowany sok z jabłek. 
Kiedy  organizm  zatrzyma  wodę,  może  poprawi  ci  się 
samopoczucie  i  będziesz  w  stanie  jeść:  plasterki  obranego 
zimnego jabłka, ryż gotowany na wodzie. Nie gotuj dla Sama i 
nie  pozwól  mu  gotować  intensywnie  pachnących  potraw. 
Powiedz mu, żeby robił sobie sałatki i jadł je w ogrodzie. 

 -  Wyobrażam  sobie,  co  on  na  to  powie!  -  Zachichotała, 

mimo zmęczenia. 

 -  Megan,  mówię  poważnie.  Jesteś  na  granicy  tego,  co 

nazywa  się  hyperemesis  gravidarium,  z  grubsza  tłumacząc, 
wymioty  niepowściągliwe.  Mogą  zagrażać  utrzymaniu  ciąży. 
Jeśli  nie  będzie  poprawy  w  ciągu  czterdziestu  ośmiu  godzin, 
będziesz  musiała  pójść  do  szpitala,  czy  tego  chcesz,  czy  nie. 
W którym jesteś tygodniu? 

 - W dziesiątym. 
 -  Właśnie.  Masz  przed  sobą  jeszcze  dwa,  może  cztery 

tygodnie, podczas których te objawy będą stopniowo zanikać. 
Najlepsze  w  ciąży  jest  to  -  uśmiechnęła  się  Cathy  -  że,  z 
definicji, jest to stan przejściowy! 

 -  Dzięki  Bogu!  -  Megan  roześmiała  się.  -  Cóż, 

przynajmniej  wiem  teraz,  jak  czuje  się  Sam  podczas 
radioterapii. 

 -  Osobiście  uważam,  że  jest  odwrotnie  -  odparła 

współczująco. - Cieszę się, że Sam ma dobre prognozy. 

 - Odpukać. 
Cathy spojrzała jej badawczo w oczy. 
 - Nadal się niepokoisz, prawda? 
 -  Sama  nie  wiem...  Stale  słyszy  się  o  ludziach 

umierających na raka. 

background image

 -  Megan,  Sam  ma  znacznie  większe  szanse,  niż 

przypuszczasz. Z tego co mówił Max wynika, że onkolog jest 
zadowolony i przekonany, że guz został zlikwidowany. 

 -  Och,  mam  nadzieję,  że  to  prawda.  -  Megan  przełknęła 

ślinę  i  rozejrzała  się  w  panice.  -  Cathy,  przepraszam  cię...  - 
Rzuciła się do zlewu i przez kilka chwil stała tam bezradnie, 
ulegając nudnościom, a potem opadła z powrotem na krzesło. 
Cała drżała. 

 - O Boże, chcę wrócić do domu. 
 - Jak tu dotarłaś? - spytała Cathy. 
 - Przyjechałam. 
 -  Czy  mam  zadzwonić  do  Sama,  żeby  zabrał  cię  do 

domu? 

 - A mogłabyś? 
 - Tak, naturalnie. - Podniosła słuchawkę, wybrała podany 

przez Megan numer i przekazała wiadomość. 

 - Będzie tu za parę minut. Czy jesteś w stanie zaczekać w 

poczekalni? Mam jeszcze kilku pacjentów. 

Kobieta kiwnęła głową i trzęsąc się wstała. 
 - Dziękuję, Cathy. 
 -  Drobiazg.  Wpadnę  później  do  ciebie,  żeby  sprawdzić, 

jak się czujesz. 

Obserwowała wychodzącą Megan. Zauważyła, jak bardzo 

jest  wychudzona.  Biedna  kobieta.  Rozdarta  między  Samem  i 
dzieckiem. 

Parę chwil potem zadzwonił telefon. 
 - Słucham? 
 -  Wziąłem  Megan  Carver  do  pokoju  zabiegowego,  żeby 

się  położyła.  Co  ty  sobie,  u  licha,  wyobrażasz,  każąc  jej 
czekać w poczekalni? 

Cathy  odsunęła  słuchawkę  od  ucha,  patrząc  na  nią  z 

niedowierzaniem.  Powinna  chyba  zawiązać  mu  supeł  na 
krawacie, żeby pamiętał, co mówi. 

background image

 - Myślałam, że takie tu są zasady - powiedziała z jadowitą 

słodyczą. 

 - Och, do cholery, nie udawaj głupiej! Oczekuję od ciebie 

elastyczności. 

 -  Sądziłam,  że  wykazałam  się  nią  ostatnim  razem!  - 

warknęła i rzuciła słuchawkę na widełki. 

Jakiś czas potem wpadła na niego w kuchni i natychmiast 

rzuciła się do ataku. 

 -  Jak  śmiałeś?!  -  zawołała  z  furią.  -  Nasze  stosunki  są 

wystarczająco trudne bez zmieniania reguł co pół minuty! 

 -  Też  cię  witam.  -  Bawił  się  kubkiem.  -  Kawy?  -  spytał 

łagodnie. 

 -  Nie  kuś  mnie.  Mogłabym  wylać  ją  na  ciebie  - 

odparowała  i  wymaszerowała  z  godnością.  Niech  go  cholera 
weźmie! 

Po  zakończeniu  przyjęć  w  poradni  dla  kobiet,  odbyciu 

kilku  wizyt,  podpisaniu  recept  na  powtórzenie  leków  dla 
przewlekle  chorych  i  popołudniowym  dyżurze  w  gabinecie 
była wykończona. 

Na podjeździe do domu spotkała Agnes i Stephena. 
 -  Muszę  pójść  do  pani  Carver  -  poinformowała  syna.  - 

Weź ze sobą coś, czym mógłbyś pobawić się w samochodzie, 
kiedy wpadnę do niej na rozmowę. 

 - Och, mamo, czy muszę? - jęknął. 
 -  Tak,  kochanie,  proszę,  pośpiesz  się.  A  w  drodze 

powrotnej możemy wpaść na frytki i rybę. 

 - Chcę do McDonalda. Westchnęła. 
 - W Barton nie ma McDonalda, Stephenie. 
 - To dlaczego nie pojedziemy gdzie indziej? - upierał się. 
 - Bo nie mam na to czasu, siły ani chęci! A teraz chodźmy 

już... 

 - Nie! Nie chcę! Chcę zostać tutaj! 

background image

 -  Niestety,  nie  możesz.  Wsiadaj  do  samochodu,  proszę,  i 

przestań mi zawracać głowę. 

Chłopiec wydaj wargi i kopał nogą żwir. 
 -  Chcę  zostać  z  Maxem  -  powiedział  nadąsany,  rzucając 

spojrzenie  na  samochód,  który  właśnie  zatrzymał  się  przed 
domem. 

 - To niemożliwe. On jest zajęty. A teraz wsiadaj... 
 -  Zawsze  mówisz,  że  on  jest  zajęty,  a  to  nieprawda!  Po 

prostu  nie  chcesz,  żebyśmy  się  przyjaźnili!  Po  prostu  go  nie 
lubisz,  a  to  nie  znaczy,  że  on  jest  zajęty!  -  argumentował  z 
bezsporną logiką. 

Cathy  nie  była  w  nastroju  do  wysłuchiwania  logicznych 

argumentów. 

 -  Stephen,  przestań  kopać  żwir  w  szkolnych  butach  i 

wejdź do samochodu, proszę. Już! 

 - Jakieś problemy?  - Max zbliżał  się  do nich z rękami w 

kieszeniach. 

 - Poradzę sobie. 
 -  Mama  nie  chce  pójść  ze  mną  do  McDonalda,  bo  jest 

zajęta  i  nie  pozwala  mi  zostać  z  tobą,  bo  cię  już  nie  lubi,  i 
nienawidzę  jej!  -  Chłopiec,  ku  zdziwieniu  Maxa,  wybuchnął 
płaczem. 

 -  Stephen,  uspokój  się  i  wsiadaj  do  samochodu!  - 

wrzasnęła Cathy. 

 - Hej, hej, nie krzycz na niego. - Max położył rękę na jej 

ramieniu  i  lekko  pokręcił  głową.  -  Mam  wrażenie,  że  chyba 
chodzi mu o coś innego. Musisz wyjść? 

 -  Tak,  muszę.  Obiecałam  Megan  Carver,  że  wpadnę  do 

niej, ale ten nieznośny bachor robi mi na złość... 

Westchnął. 
 -  Zostaw  go  ze  mną.  Idź  do  Megan,  a  ja  postaram  się 

dociec, co się za tym kryje. 

background image

Spojrzała  na  ściągnięte  ramiona  syna  i  jego  skuloną 

postać,  zwracającą  się  w  stronę  Maxa.  Ogarnęło  ją 
przygnębienie. 

 - Zostań z Maxem. 
Wzruszając  ramionami,  wsiadła  do  samochodu  i 

odjechała.  We  wstecznym  lusterku  zauważyła  jeszcze,  jak 
obaj przykucnęli i rozmawiali z przejęciem. No, trudno, w tej 
chwili nie może się tym przejmować. 

Dom  Carverów  był  podobny  stylem  do  domu  Maxa,  lecz 

mniejszy  i  bez  bocznych  skrzydeł.  Sam  otworzył  jej  drzwi  i 
zaprowadził  do  salonu.  Megan  leżała  na  kanapie.  Wyglądała 
blado,  ale  nie  tak  mizernie  jak  wcześniej.  Przed  nią  stała 
czarka z kostkami lodu. 

 - Jak się czujesz? - spytała miękko Cathy. 
 - Trochę lepiej, odpukać. Te kostki lodu chyba pomagają. 
 -  Świetnie.  Wyglądasz  już  lepiej.  Odpoczywaj  jak 

najwięcej i pozwól mężowi krzątać się wokół ciebie. 

Sam roześmiał się szeroko. 
 - Nie zachęcaj jej! I tak jest wymagająca. 
 - Jestem pewna, że sobie poradzisz. - Uśmiechnęła się do 

niego. - Ty też dziś lepiej wyglądasz. 

 -  Tak,  dzisiaj  czuję  się  dobrze,  ale  jutro  mam  znowu 

naświetlania i to mi niewątpliwie zepsuje weekend. 

 - Ale przynajmniej masz je na miejscu. 
 - Uhm. - Pokiwał głową w zadumie. Po chwili się ożywił. 

- Aha, przypomniałem sobie, twoja oferta kupna domu została 
przyjęta  i  chętnie  wynajmą  ci  dom  na  czas  załatwiania 
formalności, ale dopiero po podpisaniu umowy. Nie pozwolą 
ci wprowadzić się tam wcześniej, bo gdyby umowa nie doszła 
do  skutku,  nie  mogliby  zmusić  cię  do  wyprowadzki.  To 
oznacza  jeszcze  parę  tygodni  mieszkania  u  Maxa,  ale  nie 
przypuszczam,  żeby  konieczność  zamieszkiwania  w  Barton 
Manor była wielkim nieszczęściem! 

background image

Nie  dla  każdego,  pomyślała  ponuro.  Odpowiedziała  coś 

niezobowiązującego,  pożegnała  się  i  ruszyła  do  uroczego, 
pełnego konfliktów Barton Manor, by dowiedzieć się, czy jej 
syn  postawił  na  swoim.  Byłoby  dziwne,  gdyby  Max  nie 
wsadził  go  w  mercedesa  i  nie  zawiózł  do  McDonalda  w 
Cheltenham! 

Zastała ich na tarasie. Właśnie układali na grillu kotlety z 

wołowiny. 

 - Domowy Big Mac - zaśmiał się szeroko Max. 
 -  A  może  nazwiemy  to  Big  Max?  -  zaproponował 

Stephen. 

 - Słuchaj, masz za dużo energii. Przebiegnij się do kuchni 

i przynieś z lodówki ketchup i masło. 

Patrzyli  na  niego,  gdy  odchodził,  a  potem  Cathy  obróciła 

się do Maxa. - I jak? 

 -  Nie  chce  się  przeprowadzić.  Powiedział,  że  nie  cierpi 

nowego domu, bo tam jest malutki ogródek i nie będzie mógł 
bawić  się  z  Penny,  a  w  końcu...  -  przerwał.  Był  wyraźnie 
skrępowany. 

 - Tak? 
 - Powiedział, że będzie za mną tęsknił. Cathy usiadła przy 

stole i objęła głowę dłońmi. 

 -  Wiedziałam.  Po  prostu  wiedziałam,  że  będą  z  tym 

problemy. Przylgnął do ciebie, bo zabrakło mu babci, a teraz 
zabieram  go  również  od  ciebie,  jak  ostatnia  megiera.  Stracił 
ojca, babkę, Delphine, ciebie, a na dodatek będzie opiekowała 
się  nim Judy zamiast Agnes.  Kiedy to  się  skończy? - spytała 
ze smutkiem. 

Max usiadł obok i przykrył jej dłoń swoją ręką. 
 -  Czy  teraz  rozumiesz,  dlaczego  nie  podoba  mi  się  idea 

pracujących matek? 

Zdecydowanym ruchem cofnęła dłoń. 

background image

 -  Ale  ja  nie  mam  wyboru!  Co  jeszcze  mogę  zrobić? 

Wzruszył ramionami. 

 - Praca na pół etatu? Zastępstwa na czas roku szkolnego? 

Musi być jakieś wyjście. 

 -  Myślałam,  że  kiedy  pójdzie  do  szkoły,  będzie  łatwiej. 

Naprawdę wierzyłam w to, że życie w małym mieście będzie 
dla  nas  lepsze.  Może  jednak  powinnam  zostać  w  Bristolu, 
pracować na pół etatu i nie porywać się jeszcze na kupowanie 
domu. Zapewne jestem zachłanna, ale tak bardzo chciałam dać 
mu wszystko, co mają inne dzieci. 

Na chwilę zapadła cisza, którą przerwał Max. 
 -  A  może  najważniejsze,  co  możesz  mu  dać,  a  co  mają 

inne dzieci, to jego matkę - powiedział cicho. 

Pełnym udręki wzrokiem wpatrywała się długo w niego, a 

potem kiwnęła głową. 

 -  Chyba  masz  rację. Zabiorę  go  z  powrotem  do  Bristolu, 

do  Joan.  Porozmawiam  z  Johnem  Gloverem.  Muszę 
zrezygnować  z  posady  i...  jest  jeszcze  umowa  najmu 
mieszkania... 

 - Do diabła z tym wszystkim. Jeśli rzeczywiście uważasz, 

że  tak  będzie  najlepiej,  John  pozwoli  ci  odejść  w  każdej 
chwili,  a  mieszkaniem  się  nie  przejmuj.  Porwę  umowę. 
Zgodziłem się je wynająć, bo było mi wstyd, że stoi puste, a 
tylu ludzi nie ma gdzie mieszkać. 

Poczuła  gromadzące  się  pod  powiekami  łzy  i  zamrugała 

oczami, by je powstrzymać. 

 -  Jutro  kończy  się  rok  szkolny.  Chciałabym  zabrać 

Stephena  do  Bristolu  na  weekend.  Czy  zdołasz  znaleźć 
jakiegoś lekarza na zastępstwo w tak krótkim czasie? 

 -  Jest  tutaj  w  mieście  jeden  emerytowany,  bardzo  dobry 

lekarz,  który  zwykle  bierze  u  nas  zastępstwa.  Jestem 
przekonany,  że  się  zgodzi.  -  Spojrzał  na  nią  ze  szczerym 

background image

smutkiem i nakrył jej dłonie swoimi. - Wielka szkoda. Będzie 
mi ciebie brakowało. 

 - Och, Max, nie... 
Przegrała  walkę  ze  łzami,  które  spłynęły  z  policzków  i 

stoczyły się na ręce Maxa. 

 -  Czy  mama  płacze,  bo  przypaliłeś  kotlety?  Pociągnęła 

nosem i otarła łzy z policzków. 

 -  Nie,  kochanie,  jestem  tylko  trochę  zmęczona.  Stephen, 

chciałbyś pojechać do domu, do babci? 

 - Z tobą? - Spojrzał na nią podejrzliwie. 
 - Oczywiście, że ze mną. - Zmierzwiła mu włosy. 
 - A będziemy chodzić do parku, do McDonalda i w inne 

takie miejsca? 

 - Jasne. 
 -  To  wspaniale.  -  Twarz  mu  się  rozpogodziła.  -  Max  też 

pojedzie? 

Wymienili znaczące spojrzenia. 
 -  Nie,  kochanie.  Max  musi  tu  zostać  i  opiekować  się 

pacjentami. I Penny też go potrzebuje. 

 -  Na  jak  długo  wyjedziemy?  Cathy  wzięła  głęboki 

oddech. 

 - Na zawsze. Będziemy tam mieszkać. 
Stephen  przeniósł  wzrok  z  Cathy  na  Maxa  i  podszedł  do 

swego bohatera. 

 - A co z Maxem? - spytał. 
 -  Będę  cię  czasami  odwiedzał,  jeśli  chcesz  - 

zaproponował Max, obejmując go ramieniem. 

 -  A  przywieziesz  Penny?  -  Chłopiec  znów  miał 

wątpliwości. 

 - Jeśli będziesz tego chciał. 
 -  Będę  tęsknił  za  tobą.  -  Usta  drżały  mu  niebezpiecznie, 

był bliski płaczu. 

Max z trudem przełknął ślinę. 

background image

 -  Nie.  Nie  będziesz  miał  na  to  czasu.  Pomyśl,  ile  przed 

tobą wycieczek do parku i ile Big Maców kupi ci mama. 

 - Będę - powtórzył cicho. 
 -  Też  będę  za  tobą  tęsknił,  synku  -  powiedział  Max 

niskim głosem i otoczywszy ramionami chłopca, przycisnął go 
mocno  do  siebie.  Potem  uwolnił  go  z  objęć,  wstał  i, 
chrząknąwszy,  niespodziewanie  zmienił  temat:  -  Dobra,  co  z 
tymi kotletami? 

Następnego  dnia  w  pracy  Cathy  widziała  Maxa  jedynie 

przelotnie.  Z  rozmowy  z  doktorem  Johnem  Gloverem 
wynikało, że już go uprzedził. John bardzo jej współczuł i nie 
robił  żadnych  trudności.  Przekonywał,  żeby  wyjechała,  jak 
tylko będzie gotowa. 

 -  Przykro  mi  was  zostawiać.  Bardzo  podobała  mi  się 

praca  tutaj  i  ludzie  też  mnie  miło  przyjęli.  -  Z  wyjątkiem 
Andrei, pomyślała, ale zachowała to dla siebie. 

Pokiwał głową. 
 -  Wszyscy  bardzo  wysoko  cię  tu  cenią.  Niefortunnie  się 

złożyło.  -  Westchnął  ciężko.  -  Przypuszczam,  że  w  pewnym 
sensie Max miał rację. Gdybyś miała oparcie w mężu, dyżury 
nocne  nie  byłyby  problemem.  Do  końca  pracy  nie  spotkała 
Maxa. John przyszedł do niej, by się pożegnać. 

 -  Dopilnuj,  żeby  Elaine  i  Tom  Brickersowie  mieli  jakieś 

oparcie,  dobrze?  -  powiedziała  tonem  pełnym  niepokoju.  - 
Tom bardzo się stara, ale Elaine jest u granic wytrzymałości. 

 -  Nie  martw  się  o  nich,  będziemy  się  nimi  opiekować. 

Życzę ci powodzenia. 

Andrea  pożegnała  ją,  nie  próbując  nawet  zmusić  się  do 

uśmiechu. Sarah nie pracowała w piątki, więc Cathy zostawiła 
jej  pożegnalną  kartkę.  Potem  odebrała  Stephena  ze  szkoły  i, 
zanim zaczęła pakowanie, poszła z nim na ostatni spacer nad 
rzekę. Max się nie pokazał. 

background image

Rano  nie  zobaczyła  jego  samochodu  przed  domem.  Nie 

była pewna, czy w ogóle pojawił się tu w nocy. Kiedy zniosła 
rzeczy do samochodu, znalazła na siedzeniu piękną, cudownie 
pachnącą czerwoną  różę  oraz kartkę:  „Nienawidzę pożegnań. 
Mam  nadzieję,  że  wam  obojgu  powiedzie  się.  Będę  w 
kontakcie. Max." 

Położyła  różę  nad  tablicą  rozdzielczą,  żeby  ją  dobrze 

widzieć,  i  zapakowała  bagażnik  pociągając  nosem.  Potem, 
rzuciwszy  po  raz  ostatni  okiem  na  dom,  włączyła  silnik  i 
odjechała. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 
Była  to  ulubiona  pora  dnia  Cathy.  Zwróciwszy  twarz  ku 

promieniom  zachodzącego  słońca  siedziała  w  małym 
miejskim ogródku i próbowała zignorować odgłosy ulicznego 
ruchu.  Nawet  tutaj,  w  typowo  willowej  dzielnicy,  miała 
nieustanne wrażenie hałasu. 

Westchnęła.  Zycie  w  Barton  było  tak  spokojne,  że 

pomimo  uczuciowego  zamętu,  jaki  tam  przeżywała,  była  to 
dla niej oaza. Tęskniła za nim, jakby to był jedyny dom, jaki 
miała. Powrót do Bristolu okazał się najtrudniejszą decyzją w 
jej życiu. 

Nawet  Stephen,  przepadający  za  McDonaldem,  pizzami, 

wycieczkami do parku i basenem, powiedział jej dzisiaj, że nie 
lubi już Bristolu. 

Oczywiście  Max  się  nie  odezwał.  Stephen  mówił  o  nim 

niemal bez przerwy, codziennie pytał, kiedy przyjedzie. Było 
jej trudno ciągle tłumaczyć, że jest zbyt zajęty, kiedy prawda 
była  prosta:  nie  zależało  mu  na  nich  dostatecznie,  by  robić 
sobie kłopot. 

Boże, dlaczego to nadal tak bardzo boli? Wstała i obeszła 

cały  ogród.  Szkoda,  że  Joan  wyjechała.  Na  niej  naprawdę 
można  było  polegać.  Potrafiła  zachować  dobry  humor, 
opiekując  się  zarówno  Cathy,  gdy  ta  miała  chandrę,  jak  i 
Stephenem, zwłaszcza gdy Cathy zaczęła brać zastępstwa. 

Joan  dała  jej  cenny  czas  na  odbudowanie  dobrych 

stosunków  ze  Stephenem  i  chłodną  analizę  uczuć  wobec 
Maxa,  choć  te  nie  poddały  się  jej  tak  łatwo.  Uświadomiła 
sobie, że nadal go kocha. Wydawało się to takie proste, ale w 
rzeczywistości było bardzo trudne. 

Spojrzała  na  okna  z  tyłu  domu.  Powinna  pójść  do 

Stephena i sprawdzić, jak się czuje. Skarżył się na ból głowy i 
złe  samopoczucie,  wiec  położyła  go  wcześniej  do  łóżka. 
Wiedziała,  że  to  prawdopodobnie  efekt  zbyt  długiego 

background image

przebywania  na  słońcu.  Spędziła  z  nim  dzień  na  plaży  w 
Weston  -  Super  -  Mare,  tuż  przy  ujściu  rzeki  i  choć  bardzo 
starała się tego pilnować, nie zawsze miał na głowie kapelusz. 

Och,  trudno, jutro  poczuje  się  lepiej  i  może  to  go  nauczy 

większej  ostrożności  na  przyszłość.  Weszła  do  domu  i  lekko 
wbiegła po schodach do jego sypialni. 

W  momencie  otwierania  drzwi  wiedziała  już,  że  coś  jest 

nie  w  porządku.  Dobiegł  ją  cichy  płacz,  przerywany  jękiem 
ciężko chorego dziecka. 

 - Och, kochanie... 
Podniosła  go  delikatnie  i  zaniosła  do  swego  pokoju, 

stwierdzając, że jego ciało płonie z gorączki. Jęczał i tulił do 
niej  głowę,  a  kiedy  położyła  go  na  łóżku,  podniósł  ręce  i 
zasłonił nimi oczy. 

 - Za jasno - zaszlochał. 
Zaciągnęła  zasłony  i  wróciła  do  niego  ze  ściśniętym 

gardłem.  Nudności,  wymioty,  gorączka,  ból  głowy, 
światłowstręt... 

 -  O  Boże,  nie, nie  zapalenie  opon  mózgowych,  błagam  - 

wyszeptała. 

Zdjęła  z  niego  zabrudzoną  wymiotami  bluzę  piżamy  i 

zobaczyła  rozprzestrzeniającą  się  błyskawicznie  wysypkę. 
Posadziła go ostrożnie. 

 -  Czy  mógłbyś  opuścić  brodę  na  klatkę  piersiową?  - 

poprosiła. - Zrób to dla mnie, synku. 

Z bijącym szybko sercem patrzyła, jak próbuje zgiąć kark. 

Nie udało mu się i z jękiem bólu ostrożnie położył głowę na 
poduszce, odwracając twarz od światła. 

 - Mamusiu, głowa mnie boli - zaszlochał. - Chcę Mara. 
Przygładziła mu włosy i ucałowała w rozpalony policzek. 
 - Poleż tu chwilkę, kochanie. Pójdę po lekarstwo, które ci 

pomoże. 

background image

Zbiegła  szybko  na  dół,  wzięła  swoją  torbę  lekarską  i 

pobiegła z powrotem. 

Wyjęła  penicylinę  i  dwukrotnie  sprawdziła  dawkowanie. 

Powinna podać mu dożylnie trzysta miligramów. Spojrzała na 
syna.  Zauważyła,  że  ma  wilgotną,  bladoszarą  skórę,  cicho 
pojękuje  i  mamrocze  coś  nieartykułowanego.  Nie  miała 
wątpliwości. To było klasyczne zapalenie opon mózgowych. 

Serce  biło  jej  jak  oszalałe,  ale  wzięła  głęboki  oddech, 

unieruchomiła  mu  rękę  w  nadgarstku,  założyła  wenflon  i 
wprowadziła  antybiotyk.  Cały  czas  przemawiała  do  niego 
spokojnie, widząc jednocześnie, jak powoli traci przytomność. 

Z  ogromnym  wysiłkiem  starała  się  zachować  spokój. 

Przeszła  do  sypialni  Joan,  podniosła  słuchawkę  i  zadzwoniła 
do szpitala, podając swoją diagnozę. Usłyszała, że przyjmą go 
natychmiast  i  wysyłają  karetkę.  Szybko  podyktowała  adres  i 
wróciła  do  Stephena.  Chłopiec  kolejny  raz  wymiotował. 
Wydawało się, że czekanie na pomoc trwa całe wieki, choć w 
rzeczywistości było to tylko parę minut. 

Po  przyjeździe  do  szpitala  zostali  natychmiast  skierowani 

na  oddział  intensywnej  terapii  dla  dzieci,  gdzie  czekały  już 
pielęgniarki w fartuchach i maskach, gotowe do działania. 

Za  chwilę  pojawił  się  lekarz.  Szybko  przeprowadził 

wywiad i zdecydował się wykonać nakłucie lędźwiowe. 

 - Zapewne ma pani całkowitą rację - przyznał spokojnie - 

ale dla pewności musimy to zrobić. Przykro mi. 

W  czasie  gdy  pielęgniarki  przygotowywały  Stephena  do 

punkcji,  Cathy  opisywała  lekarzowi  okoliczności  nagłego 
początku choroby. 

 - Wszystko się zgadza - powiedział, myjąc ręce. - Dzięki 

Bogu,  że  dała  mu  pani  natychmiast  penicylinę.  W  porządku, 
czy możemy zaczynać? 

Pielęgniarki  skinęły  głowami,  a  lekarz  zwrócił  się  do 

Cathy: 

background image

 -  Wychodzi  pani  czy  zostaje?  To  będzie  dla  niego 

nieprzyjemne. 

 -  Wiem.  -  Przełknęła  z  trudem  ślinę.  -  Zostaję,  będzie 

mnie potrzebował. 

Usiadła  na  brzegu  łóżka  i  ujęła  Stephena  za  rękę. 

Tymczasem  pielęgniarka  wsunęła  jedną  rękę  pod  kolana 
chłopca, a drugą pod plecy i wygięła go w pałąk, nie zważając 
na cichy jęk bólu. 

Cathy  musiała  przyznać,  że  lekarz  zrobił  punkcję  tak 

szybko, jak to tylko było możliwe, ale zanim wyciągnął igłę i 
zostawił  bezwładnego  Stephena  w  spokoju,  o  mało  nie 
zemdlała. 

Próbowała pogłaskać syna po głowie, ale jęknął i odwrócił 

się.  Siedziała  przy  nim,  trzymając  jego  rękę  i  zagryzając 
wargi. W międzyczasie, za pomocą wenflonu, podłączono go 
do kroplówki. 

Doktor uścisnął uspokajająco jej ramię i zakomunikował: 
 -  Już  po  wszystkim.  Podajemy  mu  antybiotyk,  ale  zaraz 

wyciągnę  laboranta  z  łóżka,  żeby  zrobił  badanie 
bakterioskopowe  płynu  mózgowo  -  rdzeniowego  metodą 
Gramma  i  zidentyfikował  drobnoustroje.  Jeśli  chodzi  o 
Stephena,  to  krytyczne  będzie  najbliższe  czterdzieści  osiom 
godzin  i  musi  być  pod  ciągłą  obserwacją.  Cały  czas  będzie  z 
nim  pielęgniarka,  a  kiedy  pani  zechce  coś  zjeść  albo  wypić, 
proszę  tylko  powiedzieć,  personel  zajmie  się  tym.  Zapiszę 
pani  profilaktycznie  antybiotyk.  Może  rifampicinę,  dobrze? 
Niedługo wrócę z wynikami badań. 

Skinęła  głową  w  odrętwieniu,  z  oczyma  utkwionymi  w 

szarej  twarzyczce  zlanej  potem.  Wydało  się  jej  nierealne,  że 
widząc, jak gorączka coraz bardziej trawi jej syna, siedzi przy 
nim  całkowicie  bezsilna.  Siostry  wchodziły  i  wychodziły, 
nierozpoznawalne w swoich fartuchach i maskach, ale zawsze 
przynajmniej jedna była na miejscu. 

background image

Stephen mówił coś niespokojnie przez sen, często pytał o 

Maxa, aż w pewnej chwili zapadł w śpiączkę. Z największym 
pośpiechem sprowadzono lekarza. 

 - Czy on umrze? - spytała Cathy, starając się opanować. 
 -  Mam  nadzieję,  że  nie  -  odparł  spokojnie  lekarz.  -  To 

klasyczne  zapalenie  opon,  tak  jak  myśleliśmy.  Zna  pani 
ryzyko równie dobrze jak ja. Zareagowała pani szybko, ale w 
tej  chwili  nie  wiadomo,  jak  to  się  skończy.  Proszę  po  prostu 
spokojnie  coś  mówić  do  niego,  żeby  wiedział,  że  pani  jest 
tutaj. Jeśli coś może pomóc, to tylko to. Kim jest ten Max, o 
którego wciąż pyta? 

No właśnie, kim? 
 - Przyjacielem... byłym kolegą z pracy - odpowiedziała po 

chwili. 

 - Czy może pani ściągnąć go tutaj? 
 - Teraz? W środku nocy? Lekarz wzruszył ramionami. 
 -  To  mogłoby  pomóc.  Nie  tylko  Stephenowi.  Pani  też 

przydałoby  się  trochę  moralnego  wsparcia.  Proszę  korzystać 
swobodnie z telefonu w pokoju siostry przełożonej. 

Podziękowała  mu  obojętnym  tonem  i  odwróciła  się  do 

syna.  Właśnie  odzyskiwał  świadomość  i  od  razu  zapytał  o 
Maxa. 

 - Chcę Maxa, mamusiu - mamrotał. - Gdzie on jest? 
 - Śpi, kochanie, jest noc. 
 - A przyjdzie rano? 
 - Może. - Zagryzła wargi. 
Dziecko  znów  odpłynęło  w  nieświadomość.  Cathy 

sztywno  wstała  i  podeszła  do  okna.  Przejaśniało  się,  wkrótce 
będzie świtać. Czy powinna do niego zadzwonić? Może trochę 
później. Gdyby tylko mogła porozmawiać z Joan, ale ta była z 
przyjaciółką  na  Krecie  i  Cathy  nie  miała  z  nią  żadnego 
kontaktu. 

background image

O  wpół  do  szóstej  zdecydowała  się  zadzwonić  do  Maxa. 

Walczyła  z  sobą,  ale  Stephen  za  każdym  razem,  gdy 
odzyskiwał  na  chwilę  świadomość,  mamrotał  jego  imię  i  nie 
mogła już dłużej tego znieść. 

Doczekała do szóstej, potem wślizgnęła się do pokoju dla 

pielęgniarek i po wybraniu numeru czekała w nieskończoność, 
ale nikt nie podnosił słuchawki. 

O  siódmej  zadzwoniła  powtórnie,  na  wypadek  gdyby 

wrócił spod prysznica czy rannego biegania, potem jeszcze o 
ósmej, a o wpół do dziewiątej zadzwoniła do przychodni. 

 - Wyjechał na urlop - powiedziała szorstko Andrea, która 

odebrała telefon, i natychmiast przerwała połączenie. 

Zadzwoniła  raz  jeszcze,  tym  razem  do  Johna  Glovera  i 

spytała, czy ma jakiś kontakt z Maxem. 

 - O ile wiem, jest w domu. Czy mam mu przekazać, żeby 

do ciebie zadzwonił? 

 -  Nie  ma  go  tam  -  powiedziała  zmęczonym  głosem  i 

odłożyła  słuchawkę.  Boże,  dopomóż  mi,  modliła  się,  już 
dłużej nie potrafię dać sobie sama rady! Gdzie jesteś, Max? 

Wolnym  krokiem  wróciła  do  małego  pokoju  i  przez  łzy 

dostrzegła  wysokiego  mężczyznę  pochylonego  nad  łóżkiem 
jej dziecka. Trzymał Stephena za rękę. Miał na sobie fartuch, 
maskę,  a  na  głowie  czepek.  Na  jej  widok  wyprostował  się 
gwałtownie.  Zobaczyła  nad  maską  nieprawdopodobnie 
niebieskie  oczy  i  znalazła  się  w  objęciach  silnych  i  czułych 
ramion. Przytuliła się do znajomej twardej piersi. 

 - Max? - wyszeptała z niedowierzaniem. 
 - Cii, wszystko w porządku. Jestem tutaj, przy tobie. 
 -  Próbowałam  dzwonić...  dzwoniłam  godzinami  - 

szlochała. 

 -  Ciicho,  kochanie,  już  wszystko  jest  dobrze.  Chodź, 

usiądź. - Zaprowadził ją do fotela, a sam przysiadł na poręczy 
i objął ją mocno ramieniem. 

background image

 - Skąd wiedziałeś, gdzie nas znaleźć? - spytała zdumiona. 
 -  Nie  wiedziałem.  Obudziłem  się  w  nocy  i  nie  mogłem 

zasnąć.  Miałem  potworne  uczucie,  że  stało  się  coś  złego  i 
nawet  dzwoniłem  do  ciebie  o  wpół  do  szóstej,  ale  nikt  nie 
odpowiadał. Mogłaś, co prawda, być na przykład w pracy, ale 
wydawało  mi  się  to  mało  prawdopodobne.  Miałem  wolny 
dzień,  więc  zdecydowałem  się  tu  przyjechać  i  odnaleźć  cię. 
Dojechałem  tutaj  parę  minut  po  siódmej  i  zobaczyłem  twój 
samochód  przed  domem,  pootwierane  okna,  ale  nikt  nie 
otwierał  drzwi. - Zaśmiał  się  cierpko. ~ Twoi  sąsiedzi  wzięli 
mnie chyba za włamywacza, bo wszedłem na dach werandy, a 
stamtąd  przez  okno  do  sypialni.  Rzut  okiem  wystarczył,  by 
domyślić  się,  że  Stephen  zachorował,  więc  obdzwoniłem 
wszystkie szpitale i w końcu cię znalazłem. 

 - I oto jesteś. - Sięgnęła dłonią do jego twarzy, nie mogąc 

nadal uwierzyć, że Max jest przy niej naprawdę, a on ujął jej 
dłoń w swoją i pocałował. 

 - Oto jestem, jak mówisz. 
 - Dzięki Bogu. - Odetchnęła z ulgą. 
 - Więc jak to wygląda? 
 -  Wciąż  pyta  o  ciebie.  Powiedziałam  mu,  że  śpisz,  ale 

kiedy  od  szóstej  nie  mogłam  skontaktować  się  z  tobą,  nie 
wiedziałam  co  mu  powiedzieć,  kiedy  znów  zapyta.  Ale  od 
tego  czasu  nie  odzyskał  przytomności...  -  przerwała  pełna 
lęku, walcząc ze łzami. 

Wszedł  lekarz,  ten  sam,  który  miał  dyżur  w  nocy,  i 

sprawdził wykres temperatury Stephena. 

 - Domyślam się, że jest pan Maxem - powiedział z lekkim 

uśmiechem.  -  Był  tu  duży  popyt  na  pana.  Cieszę  się,  że  pan 
dotarł. - Obrócił się do Cathy. - Wygląda na to, doktor Harris, 
że  Stephen  nie  poddaje  się,  ale  jeszcze  za  wcześnie  na 
rokowania.  Będziemy  wiedzieli  więcej  jutro  wieczorem.  - 
Spojrzał  na  nią  z  niepokojem,  -  Dlaczego  nie  spróbuje  pani 

background image

przespać  się  trochę?  Sąsiedni  pokój  jest  specjalnie  do  tego 
celu. Obudzimy panią, gdyby coś się zmieniło. 

 -  Nie  -  pokręciła  głową.  -  Nie  mogę  go  zostawić.  Proszę 

mnie nie zmuszać! 

Max ścisnął ją za ramię. 
 - Nikt nie ma zamiaru cię zmuszać do czegokolwiek. Ale 

gdybym przyniósł ci koc i poduszkę, to czy nie zdrzemnęłabyś 
się  w  tym  fotelu  przez  parę  minut?  Popilnuję  Stephena  za 
ciebie. 

Była  zbyt  zmęczona,  by  zaprotestować.  Max  wsunął  pod 

jej głowę poduszkę i, kiedy podciągnęła nogi na fotel, okrył ją 
pieczołowicie miękkim białym kocem. 

 -  Zbudzisz  mnie,  dobrze?  -  spytała  niewyraźnie,  ale  nie 

zdążyła usłyszeć odpowiedzi. 

Spała  prawie  dwie  godziny,  podczas  których  Max 

obserwował ich oboje w skupieniu, ze ściągniętymi brwiami. 
Stephen  wydawał  się  gasnąć  na  jego  oczach,  a  Catherine  - 
Boże,  Catherine  praktycznie  wychudła  w  ciągu  tych  pięciu 
tygodni,  kiedy  jej  nie  widział.  Zniknęły  jej  miękkie  kształty, 
została tylko skóra i kości oraz wymizerowana, blada twarz. 

Spojrzał  na  nią  i  twarz  mu  złagodniała.  Boże,  jakim  był 

głupcem.  Całe  to  jego  gadanie  o  poślubieniu  właściwej 
kobiety, podczas gdy ona cały czas była obok, w zasięgu ręki. 
Na myśl o tym, że mogła zajść z nim w ciążę wpadł w panikę. 
Był  co  prawda  oszołomiony,  ale  wyrządził  szkodę  ich 
stosunkom.  Potem,  kiedy  powiedziała,  że  nie  spodziewa  się 
dziecka,  odczuł  bolesne  rozczarowanie,  i  żadne  jego 
wymyślne zabiegi nie były w stanie przekonać jej, by chciała 
być z nim nadal. 

Pomyśleć tylko, że bał się zobowiązań! Do diabła, już po 

tej  nocy  powinien  wiedzieć,  że  i  tak  jest  z  nią  związany.  Na 
samo  wspomnienie  zrobiło  mu  się  gorąco.  Tyle  miłości,  tyle 
czułości...  Nigdy  przedtem  nie  odczuwał  tego  tak  mocno, 

background image

nigdy  nie  miał  wrażenia,  że  jego  jedynym  celem  jest  danie 
przyjemności drugiej osobie. 

Nagle usłyszał jęk dobiegający z łóżka Stephena. Podszedł 

bliżej i pochyliwszy się, zaczął łagodnie go uspokajać. 

 - Max? - Chłopiec podniósł ciężkie powieki. 
 -  Cześć,  synku  -  odpowiedział  półgłosem.  Czuł,  że 

przepełniająca go miłość za chwilę go rozsadzi. 

 - Jak się czujesz? 
 - Głowa mnie boli - wyszeptał Stephen słabo. 
 - Nie odchodź. 
 - Nie odejdę. Nie martw się. Zostanę tu z tobą i mamą. 
Z  jękiem  zadowolenia  Stephen  osunął  się  na  powrót  w 

półświadomą krainę snu. Max stał  przy nim, a z  jego twarzy 
można było wyczytać gorące uczucia. 

 - Wyzdrowiej, do licha - wycedził z pasją. - Nie odchodź 

właśnie  teraz,  kiedy  wreszcie  wiem,  jak  bardzo  cię  kocham. 
Wracaj do nas, synku, słyszysz mnie? 

Pielęgniarka przyniosła filiżankę kawy. Pił ją machinalnie, 

nie  spuszczając  wzroku  z  chłopca.  Dopiero  przebudzenie  się 
Catherine wyrwało go z zadumy. Podał jej resztkę kawy. 

 - Jak Stephen? 
 - Obudził się i poznał mnie. Nie pogorszyło mu się. 
Rozluźniła  z  ulgą  ramiona,  ale  po  chwili  ściągnęła  je 

znowu. 

 - Jeszcze nie ma pewności, czy... 
 - Ale oznaki są dobre. 
Wpatrzona  w  Stephena,  lekko  skinęła  głową.  Ma  -  xowi 

ścisnęło  się  serce,  kiedy  zobaczył,  ile  uczucia  wyraża  jej 
spojrzenie. Jak tylko to się skończy, zrobi wszystko co w jego 
mocy,  by  zdobyć  jej  miłość.  Wiedział  już,  że  życie  bez  niej 
nie ma żadnego sensu. 

Nie  kończąca  się  procesja  lekarzy,  pielęgniarek  i 

techników przeciągała przed  nimi  przez cały ten długi dzień. 

background image

Jednych Cathy rozpoznawała, innych nie, ale wszyscy byli dla 
nich  bardzo  uprzejmi  i  mili,  a  oprócz  tego  był  Max,  silny  i 
twardy  jak  skała,  na  której  można  się  oprzeć.  Ale  na  jak 
długo? Czy odważy się na to w przyszłości? Teraz pozwalała 
sobie na ten luksus, bo za bardzo go potrzebowała, by z nim 
walczyć, ale później... 

Zniknął  na  chwilę.  Wrócił  z  kawą  i  kanapkami,  które 

wmusił  w  nią,  a  potem  wyjął  czekoladę  i  zjedli  ją  wspólnie. 
Zażyła  rifampicinę,  po  czym  skuliła  się  znowu  w  fotelu  i 
zasnęła. 

Ani  w  nocy,  ani  następnego  ranka  stan  Stephena  nie 

zmienił  się,  ale  około  południa  był  już  spokojniejszy,  zaś 
około  czwartej  po  raz  pierwszy  zupełnie  się  obudził.  Cathy 
chciało  się  płakać  z  radości,  a  lekarze  wyrażali  ostrożny 
optymizm. 

O  szóstej,  kiedy  Stephen  poprosił  o  picie  śmiesznym 

chrapliwym głosikiem, było już jasne, że nastąpiło przesilenie. 
Ból  głowy  powoli  się  zmniejszał,  a  organizm  nie  odrzucił 
wypitego płynu, co Cathy przyjęła z ulgą. 

O  dziewiątej  chłopiec  po  raz  pierwszy  zapadł  w  głęboki, 

normalny sen. Lekarz uśmiechał się z zadowoleniem. 

 - Myślę, że z tego wyjdzie - powiedział pewnym głosem. 

- Może pani spokojnie pójść do domu, wykąpać się, zjeść coś, 
przespać parę godzin w normalnym łóżku i wrócić tutaj rano. 
Prawdopodobnie  będzie  spał  przez  całą  noc,  a  jeśli  nie,  to 
zawsze możemy zadzwonić, a pani natychmiast przyjedzie. 

Miała  zamiar  odmówić,  ale  Max  zgodził  się  z  lekarzem  i 

nim  zdążyła  zaprotestować  siedziała  już  w  samochodzie 
jadącym do domu. 

Po  kąpieli  stwierdziła,  że  Max  usunął  ślady  choroby 

Stephena z jego sypialni, a także z jej pokoju, i nałożył świeżą 
pościel. 

background image

 -  Nie  wiem,  skąd  w  tobie  tyle  energii  -  powiedziała  po 

tym,  jak  wyciągnął  ją  z  wanny,  wytarł  i  ułożył  w  łóżku, 
narzekając,  że  jest  za  chuda.  Podał  jej  kubek  zupy,  który 
posłusznie wypiła. Nim usnęła, przez kilka chwil wsłuchiwała 
się w odgłosy krzątaniny Maxa w sąsiednim pokoju. 

Obudziła się w środku nocy i cichutko poszła do telefonu, 

by  zadzwonić  do  szpitala,  ale  zastała  tam  już  Maxa 
odkładającego słuchawkę. Uśmiechnął się do niej łagodnie. 

 -  Wszystko  dobrze.  Nadal 

śpi  bardzo  mocno. 

Przepraszam, czy obudziłem cię? 

 -  Nie  sądzę.  Niczego  nie  słyszałam.  -  Zaśmiała  się  z 

zażenowaniem.  -  Czasami  myślę,  że  porozumiewamy  się  bez 
słów. 

 -  Bo  tak  jest.  -  Objął  jej  dłonie  swoimi.  -  Poprzedniej 

nocy  wiedziałem,  że  stało  się  coś  złego.  Próbowałem  to 
zignorować, ale bez skutku. To było tak, jakbyś mnie wołała. 

 - Potrzebowałam cię - powiedziała zdławionym głosem. - 

Nie chciałam tego, ale... nie potrafiłam walczyć. 

 -  Nie  ma  potrzeby  z  tym  walczyć,  jestem  przy  tobie  - 

wyszeptał. 

 - Tak, teraz jesteś... ale na jak długo? 
Ich  spojrzenia  się  spotkały.  W  jego  oczach  płonęło 

uczucie, w które nie śmiała uwierzyć. 

 -  Na  ile  mnie  zechcesz.  Mam  nadzieję,  że  na  zawsze. 

Potrzebuję  cię,  Catherine.  Tęskniłem  za  tobą  tak  bardzo,  że 
życie  straciło  dla  mnie  wszelki  urok  i  sens.  Dopiero  kiedy 
wyjechałaś ze Stephenem, zdałem sobie sprawę, jak puste jest 
moje życie. Kocham cię. Kocham was oboje. Catherine, wróć 
do mnie. Nie mogę żyć bez ciebie. 

Odsunęła  się,  skrępowana  i  nieufna,  obawiając  się  zbyt 

szybko mu uwierzyć. 

 - Max, ja chcę stałego związku, wiesz o tym. 

background image

 -  Proponuję  ci  związek.  Jestem  gotów  podać  ci  moją 

głowę  na  srebrnej  tacy,  jeśli  tego  chcesz,  ale  wolałbym  coś 
bardziej typowego. Małżeństwo. 

Powoli zwróciła ku niemu twarz pełną niedowierzania. 
 - Małżeństwo? - powtórzyła bezdźwięcznie. 
 -  Małżeństwo.  Jeśli  mnie  chcesz.  Nie  wszystko  jednak 

było jasne. 

 - A moja praca? Wzruszył ramionami. 
 - Nie  wiem.  Nie  mamy jeszcze nikogo  na twoje  miejsce, 

ale  nadal  nie  jestem  pewny,  czego  naprawdę  chcesz.  Czy 
gdybyś  miała  wystarczająco  dużo  pieniędzy,  by  kupić 
Stephenowi  wszystko,  czego  potrzebuje,  nadal  chciałabyś 
pracować? 

Przez  chwilę  zastanawiała  się,  a  potem  kiwnęła  głową 

świadoma,  że  niweczy  swe  szanse  na  szczęście.  Nie  była 
jednak w stanie zaprzeć się samej siebie. 

 - Tak, chciałabym. Może nie na całym etacie, dopóki jest 

jeszcze mały, ale tak, chciałabym. 

 - A gdybyś miała drugie dziecko? 
 - Drugie dziecko? - Otworzyła szerzej oczy. - Myślałam, 

że nie chcesz dziecka? 

Uśmiechnął się smutno. 
 - Też tak myślałem. Aż do czasu, gdy powiedziałaś mi, że 

nie jesteś w ciąży i poczułem się jak trafiony piorunem. 

 -  Bardzo  bym  chciała  mieć  drugie  dziecko.  A  może 

dwoje? - Nie zdawała sobie sprawy, ile tęsknoty słychać w jej 
głosie.  -  Stephen  szalałby  z  radości.  Zawsze  marzył  o 
rodzeństwie. 

 - I chciałabyś pracować? 
Przypomniała  sobie  o  chwilach,  kiedy  musiała  zostawiać 

Stephena, o wszystkim za czym wówczas tęskniła i o czasie, 
który nigdy dla nich dwojga nie wróci. Pokręciła głową. 

background image

 - Nie. Gdyby to nie było konieczne, nie, ani przez chwilę. 

-  Spojrzała  na  niego  badawczo.  -  Max,  dlaczego  jest  to  dla 
ciebie takie ważne? 

 -  Mojej  matki  nigdy  nie  było  w  domu,  kiedy  jej 

potrzebowałem.  Zawsze  w  pogoni  za  funduszami,  w 
poszukiwaniu 

sponsorów, 

na 

jakichś 

obiadkach 

charytatywnych,  na  bardzo  ważnych  porannych  kawach  albo 
gdzie indziej. - Mówił ponuro, z takim smutkiem w głosie, że 
Cathy ściskało się serce. 

 - Byłem wychowywany przez kolejne nianie i od czasu do 

czasu  zmuszany  do  popisywania  się,  aby  podtrzymać  dobry 
obraz rodziny. Zawsze przysięgałem sobie, że jeśli będę miał 
dzieci, to wychowa je matka, która nie tylko je kocha, ale i jest 
dla nich. 

 -  Biedny  Max.  -  Cathy  podniosła  ręce  i  ująwszy  jego 

twarz,  wspięła  się  na  palce,  by  złożyć  pocałunek  na  jego 
wargach. 

 - Catherine, odpowiedz wreszcie na moje pytanie 
 - poprosił. 
 -  Zrobiłam  to  już  -  powiedziała  zdziwiona.  -  Nie,  nie 

sądzę, bym chciała pracować, gdybym nie musiała... 

 -  Nie  na  to  pytanie.  Na  inne  -  jęknął.  -  Wyjdziesz  za 

mnie? 

 - Ach, na to... - Uśmiechnęła się łobuzersko. 
 - Cóż, niech pomyślę... Czy będzie pan w stanie zapewnić 

mi styl życia, do jakiego przywykłam? Proszę mi powiedzieć, 
doktorze Armstrong, jakie są pana widoki na...? Och! 

Chwycił  ją  pod  ramiona  i  uniósł  do  góry,  opierając  o 

swoją pierś. 

 - W tej chwili - zaburczał - moje widoki na wylądowanie 

w więzieniu za morderstwo są bardzo duże. A teraz, wyjdziesz 
za mnie czy nie, ty nieznośna dziewucho? 

background image

 -  Och...  -  Zatrzepotała  rzęsami.  -  No,  dobrze,  skoro 

prosisz o to z takim wdziękiem. Jak mogłabym się oprzeć? 

Powoli opuścił ją, osuwając po sobie i wziął w ramiona. Z 

pociemniałymi  nagle  oczyma  pochylił  głowę  i  namiętnym 
pocałunkiem  sprawił,  że  ugięły  się  pod  nią  kolana,  a  serce 
przyspieszyło swój rytm. 

 - To po to, żeby przełamać resztki oporów - powiedział z 

leniwym uśmiechem. 

 -  Nie  ma  we  mnie  oporu.  Nie  sądzę,  żeby  kiedykolwiek 

był. Kocham cię, Max - wyszeptała z czułością. - Joan miała 
rację. Jesteś dla mnie najlepszym lekarstwem.