Caroline Anderson
Nie wszystko naraz
(One step at a time)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Mamo, telefon! Ze szpitala! – Stephie,
kilkunastoletnia córka Kate,
zakryła dłonią
słuchawkę. – Pewnie chcą, żebyś przyszła i
zarobiła kupę forsy. Może dostanę nową
wieżę?
– Nie licz na to! – otrze
źwiła ją Kate. –
Nie mam zamiaru ogłuchnąć na starość. A
teraz idź się myć.
– Prosz
ę chwilkę zaczekać – rzuciła
Stephie wesoło do słuchawki. – Doktor
Heywood zaraz podejdzie.
Mogę wiedzieć,
w jakiej sprawie państwo dzwonią?
Kate odebra
ła słuchawkę swojej
cudownej córce,
zanim ta zdążyła rozgadać
się na dobre – na przykład na temat
zarobków lekarzy i cen sprzętu hi-fi.
– Dobry wieczór, tu doktor Heywood. W
czym mogę pomóc?
– Czy to pani Katherine Heywood?
Pytanie to nie zosta
ło postawione
suchym, rzeczowym tonem, typowym dla
rozmów służbowych. Głos, który Kate
usłyszała w słuchawce, był łagodny i
ostrożny. Poczuła niepokój. Czyżby coś się
stało? Przecież Stephie jest przy niej, cała i
zdrowa.
– Id
ź się myć – powtórzyła córce, po
czym zaczekała, aż dziewczynka wyjdzie z
pokoju. – Tak, to ja.
– Pani Heywood, dzwoni
ę z polecenia
pani męża.
Kate uspokoi
ła się. Najwyraźniej
rozmawia z jedną z sekretarek Dominika,
który z powodu nadmiaru zajęć nie może
zabrać córki na weekend.
– Mojego by
łego męża – poprawiła
odruchowo. –
Oczywiście, rozumiem.
Nagły wypadek i konieczna operacja.
W s
łuchawce na chwilę zaległa cisza.
– Wi
ęc pani już wie?
Kate roze
śmiała się beztrosko.
– Nie, zgaduj
ę. To do niego podobne.
– Podobne? – Tym razem w g
łosie
zabrzmiało zakłopotanie. – Czy on często
ulega wypadkom?
Kate ogarn
ął niepokój.
– Chwileczk
ę, a co się właściwie stało?
– Pani m
ąż miał wypadek.
– O Bo
że! Coś poważnego?
Palce Kate zacisn
ęły się na słuchawce.
Słyszała kroki Stephie na górze, szum
wody z prysznica i bicie własnego serca.
– Na szcz
ęście nie. – Głos w słuchawce
zabrzmiał łagodniej. – Doznał obrażeń nóg
i jest ranny w głowę, ale jego życiu nie
zagraża niebezpieczeństwo. Będzie musiał
jednak zostać w szpitalu tydzień lub dwa.
Zdaje się, że córka państwa miała
przyjechać do niego na weekend...
Kate spojrza
ła odruchowo na zdjęcie
Stephie,
stojące na pianinie. Boże, jak ona
to przyjmie?
– Weekend to
żaden problem. Jak on się
czuje? –
spytała drżącym głosem, opierając
się o ścianę. – Potrzebuje czegoś?
Przyjdziemy go odwiedzić.
–
Doktor Heywood prosi
ł, żeby
przekazać, że czuje się dobrze. Nie chce
jednak niepokoić córki i wolałby, żeby
pani przyszła sama. Zabieg nastawiania
kości ma o ósmej, więc może przyjedzie
pani około wpół do trzeciej? Przydałoby
mu się parę koszulek z krótkim rękawem i
kilka par spodenek.
Proszę nie przywozić
długich
spodni
od
piżamy,
bo
prawdopodobnie będzie miał nogę na
wyciągu.
– Na wyci
ągu? Co się właściwie stało?
– Doktor Heywood ma z
łamaną kość
udową.
– Co by
ło przyczyną złamania?
– Wypadek samochodowy. Zderzenie z
pojazdem, kt
óry próbował wyprzedzić
ciężarówkę w ślepej uliczce. Doktor
Heywood jest nieco zdenerwowany. Mówi,
że jego samochód nadaje się do kasacji.
Zdaje się, że to był bardzo stary i cenny
model.
Jaguar, typ E. Duma i rado
ść Dominika.
Pewnie jest teraz trochę bardziej niż „nieco
zdenerwowany”.
Personel szpitalny musiał
mieć z nim ciężkie przejścia.
Kate zanotowa
ła adres szpitala, numer
oddziału i godziny wizyt.
– Prosz
ę mu powiedzieć, że przyjadę
jutro i na razie nie powiem nic Stephie. I
niech pani... –
Zawahała się, po czym
dodała miękko: – Niech pani go ode mnie
pozdrowi.
Od
łożyła delikatnie słuchawkę i oparła
głowę o ścianę, próbując ochłonąć.
Dominik miał wypadek. Dzięki Bogu, był
na tyle rozsądny, żeby nie martwić Stephie,
która jutro zdaje ostatni egzamin. Gdyby
wiedziała, że ojciec jest w szpitalu, żadna
siła nie byłaby w stanie wyciągnąć jej z
jego separatki.
Kate westchn
ęła, poprawiając drżącą
ręką włosy. Jej małżeństwo rozpadło się
wiele lat temu, mimo to oboje z
Dominikiem starali się utrzymywać dobre
stosunki,
głównie ze względu na Stephie.
Stephie natomiast kochała oboje rodziców,
ale, jak to zwykle córki,
była szczególnie
przywiązana do ojca. Kate wiedziała, że
utrzymanie tajemnicy przed dociekliwą i
ciekawską nastolatką będzie bardzo trudne.
Po chwili Stephie zbiegła na dół, radosna
jak skowronek.
– I co? Dostan
ę moją wieżę?
Kate przywo
łała na twarz słaby uśmiech.
–
Mo
że innym razem. To była
wiadomość od ojca. Ma jutro operację i
będzie zajęty przez cały weekend.
Stephie popatrzy
ła na nią podejrzliwie.
– Przecie
ż dzwonili ze szpitala.
Kate wyczu
ła jej niedowierzanie i prędko
zaczęła wyjaśniać:
– No tak, ojciec jest w
łaśnie w szpitalu.
To nagły przypadek. Będzie operował jutro
rano i zostanie tam pewnie cały dzień.
Przesyła całusy i obiecuje ci to jakoś
wynagrodzić.
Stephie skrzywi
ła się, otwierając
lodówkę i zaglądając do środka.
– Nie ma nic do jedzenia! – mrukn
ęła
niezadowolona. – Czy to znaczy,
że w ten
weekend w ogóle nie pojadę do kliniki
taty?
– Obawiam si
ę, że nie. Tylko mi nie
mów,
że tam lepiej karmią!
– Dobrze, nie powiem.
Wyj
ęła jogurt i zabrała się do jedzenia.
Wkrótce potem Kate wysłała ją do łóżka i
sama poszła się położyć. Długo nie mogła
jednak zasnąć. Myślała o Dominiku.
Byli rozwiedzeni od d
łuższego czasu, co
nie znaczyło wcale, że pod osłoną
uprzejmości nie kryły się jakieś cieplejsze
uczucia.
Powtarzała sobie, że Dominik jest
już tylko ojcem jej dziecka, a nie tym
energicznym,
upartym,
lecz mimo
wszystko czu
łym mężczyzną, za którego
wyszła za mąż. Sama jednak chyba w to
nie wierzyła. Tak czy owak, w jej sercu
zawsze było i będzie miejsce dla
Dominika.
Nast
ępnego dnia jak zwykle podwiozła
Stephie do przystanku autobusowego, po
czym pojechała do przychodni, w której
zastępowała jednego z lekarzy. Prośbę o
wolne popołudnie przyjęto tam ze
zrozumieniem,
mimo że wszystkich
pacjentów zapisanych do niej na wieczór
trzeba było odesłać do dwóch innych
lekarzy.
Nie mogła jednak nic na to
poradzić, a zresztą i tak był to ostatni dzień
zastępstwa.
Wymkn
ęła się w porze lunchu i
pojechała prosto do szpitala. Przed
wejściem na oddział uczesała szybko
włosy i umyła twarz i ręce w zimnej
wodzie.
W recepcji poda
ła swoje nazwisko.
– Ach, tak – powiedzia
ła dyżurna
pielęgniarka z uśmiechem. – Doktor
Heywood czeka na panią. Jest jeszcze
trochę
oszołomiony
po
środkach
znieczulających, ale chyba uda się pani z
nim porozmawiać.
Zaprowadzi
ła Kate do małej sali z
czterema
łóżkami,
znajdującej
się
naprzeciwko dyżurki pielęgniarek. Na
szczęście oprócz Dominika nie było tam
innych pacjentów.
Piel
ęgniarka wyszła i Kate została sama.
Stała w nogach łóżka i patrzyła na
leżącego przed nią mężczyznę. Był niemal
nagi, a kolor jego posiniaczonej i
poranionej skóry kontrastował z bielą
prześcieradeł. Wyglądał okropnie. Kate,
wstrząśnięta, usiadła na krześle obok
łóżka. Odetchnęła głęboko i uważniej
przyjrzała się Dominikowi.
Mia
ł opuchniętą twarz, podkrążone oczy,
a jego piękny, arystokratyczny nos szpecił
siniak.
Lewego oka prawie nie było widać,
a na szyi powyżej obojczyka biegła
głęboka szrama. Na piersi przylepione były
elektrody podłączone do kardiomonitora,
stojącego w rogu sali. Kate obserwowała
przez chwilę ekran, chcąc się upewnić, czy
praca serca przebiega bez zakłóceń, po
czym znów spojrzała na Dominika.
Nagle jego prawe oko otworzy
ło się.
– Kate? – wymamrota
ł i zmarszczył
brwi.
Jęknął i oko zamknęło się z
powrotem.
Umar
ł? Nie. Ciągle za bardzo bolało. A
więc to musi być sen. Wyobraził ją sobie,
bo tak bardzo mu jej brakowało. Zapach
perfum drażnił jego zmysły. Czuł, że Kate
uderza go delikatnie w twarz chłodną
dłonią.
Podniósł
rękę,
dotykając
posiniaczonych żeber. Ból był bardzo
dotkliwy,
zwłaszcza w nodze. Marzył o
znieczuleniu.
Z trudem otworzy
ł oko i zamrugał. Znów
ujrzał jej twarz – duże, świetliste, szare
oczy, prosty nos z kilkoma piegami,
szerokie usta jakby stworzone do
pocałunków...
– Dominik?
Nawet jej g
łos wydawał się rzeczywisty.
– Cze
ść – wyszeptał ochryple, myśląc
jednocześnie, jak głupio musi wyglądać
facet gadający sam do siebie.
– Jak si
ę czujesz?
– Pi
ć – wymamrotał. – Ta cholerna
noga...
– Chcesz zastrzyk przeciwbólowy?
Kiwn
ął głową i natychmiast tego
pożałował. Znów poczuł przeszywający
ból,
który jednak wkrótce złagodniał.
– Bo
że, Kate, jaka ty jesteś piękna.
Odnalaz
ł jej dłoń na prześcieradle i
poczuł delikatny uścisk palców. Patrzył na
jej twarz,
która wydawała się przybliżać i
oddala
ć, na ciemne kosmyki włosów,
wymykające się z gładkiego koka.
Sk
óra dłoni była gładka jak jedwab.
Mimo że minęło już tyle czasu, nadal
pamiętał jej dotyk, miękkość, ciepło...
Jęknął. Czy ten sen nie jest zbyt
rzeczywisty?
– Jak si
ę czuje pacjent?
A to kto? Chcia
ł otworzyć oczy, ale ból
w skroniach był zbyt dotkliwy.
Kate z jego snu odpar
ła:
– Jest oszo
łomiony, chyba bardzo cierpi.
Zrobiłam zastrzyk i uspokoił się trochę.
Dominik mrukn
ął coś niezadowolony.
Piękny sen został przerwany w
najciekawszym momencie.
Usłyszał
łagodny głos Kate. Była taka śliczna...
– Kocham ci
ę – szepnął, zaciskając palce
na jej dłoni.
Poczu
ł dotyk innej ręki – chłodniejszej,
bardziej stanowczej.
Pielęgniarka.
Powinien natychmiast przestać rozmawiać
sam z sobą, jeśli nie chce zostać
przeniesio
ny na oddział psychiatryczny.
– Doktorze Hey wood? Ju
ż się pan
obudził?
Zmusi
ł się do otwarcia oka i zobaczył
uśmiechniętą twarz pielęgniarki.
– Jak pan si
ę czuje?
– Okropnie – odpar
ł lakonicznie. –
Miałem bardzo przyjemny sen. Pani mnie
obudziła.
– Jest tu ze mn
ą pańska żona.
Odwr
ócił lekko głowę i jego wzrok
napotkał twarz Kate. Więc jest tu
naprawdę. Zaraz, co on takiego mówił?
–
Śniłaś mi się – wyjaśnił na wszelki
wypadek.
– Jak si
ę czujesz?
– Boli.
– Nic dziwnego. Potrzebujesz czego
ś?
Ostrożnie pokręcił głową, ale zaraz zmienił
zdanie.
– Winogron. Mog
łabyś mi przynieść
winogrona.
– Nie licz na to – odpar
ła wesoło.
Skrzywił się.
– W
łaśnie to mi się śniło.
– Chyba co
ś z tobą nie tak, kochanie.
Uśmiechnęła się, uwalniając dłoń z jego
uścisku. Irytowało go, że tak bardzo jej
potrzebuje.
– Kate?
– S
łucham.
Zastanawia
ł się, jak to powiedzieć”.
Zwykle nie miał problemów z wyrażaniem
myśli, ale tym razem trudno mu było
znaleźć odpowiednie słowa.
– Musisz mi pomóc.
– Pomóc? Ja tobie?
W tym kró
tkim pytaniu usłyszał
zdziwienie, niedowierzanie,
może nawet
pogardę? Zaczął wyjaśniać z wysiłkiem:
– Sally odchodzi.
– Sally?
– Jedna z naszych lekarek. Jej dzieci
maj
ą ospę. Potrzebuję zastępstwa na jakieś
dwa tygodnie.
Kate spojrza
ła na niego sceptycznie.
– Dlaczego zwracasz si
ę z tym akurat do
mnie?
– Bo potrzebny mi kto
ś, komu mogę ufać
–
odparł wprost.
– Naprawd
ę? A może ktoś, kogo możesz
wykorzystywać? Zacisnął usta.
– Dobrze, znajd
ę kogoś innego.
Milczeli przez chwil
ę. Znów poczuł
delikatny uścisk jej palców.
– Dominik, nie mam poj
ęcia o ośrodkach
rehabilitacyjnych. Nie wiem,
czy nadaję
się do takiej pracy – powiedziała miękko.
–
Pewnie,
że się nadajesz. Do
przeszczepów i akupunktury mogę
zaangażować na pół etatu anestezjologa.
Mnie po prostu potrzebny jest ktoś, kto
będzie wszystkiego pilnował. Zwłaszcza
teraz,
kiedy żona Jeremy’ego ma rodzić. –
Spostrzegł niepewny wyraz twarzy Kate i
dodał szybko: – Jeremy to świetny lekarz,
pomoże ci. Poza tym będziesz mogła
spędzić więcej czasu ze Stephie.
– Dobrze, pojad
ę, ale nie na dłużej, niż to
będzie konieczne. I pod warunkiem, że nie
będziesz się wtrącać.
– Obiecuj
ę.
– A na razie przywioz
ę ci trochę rzeczy.
Kto ma klucz od domu?
– Jest w recepcji. I nie mów nic Stephie.
– Kiedy
ś się musi dowiedzieć. Może
przywiozę ją jutro, jeśli będziesz się lepiej
czuł.
Poca
łowała go lekko i wyszła.
Zosta
ł po niej tylko delikatny zapach
perfum.
Lekarz prowadz
ący czekał na korytarzu.
Zaprowadził Kate do dyżurki i pokazał
zdj
ęcia rentgenowskie.
– Prosz
ę spojrzeć: największy problem to
kość udowa. Złamanie jest na szczęście
bez przemieszczenia,
co ułatwi leczenie.
Niedługo doktor Heywood będzie mógł
opuścić szpital.
– Tylko prosz
ę mu tego nie mówić, bo
będzie chciał wstać już jutro. Cierpliwość
nie jest jego najmocniejszą stroną.
Lekarz u
śmiechnął się wyrozumiale.
Ciekawe, czy „
cierpliwość” Dominika dała
mu się już we znaki.
– Doktor Heywood ma lekki wstrz
ąs
mózgu,
pękniętą kość nosową i drobne
obrażenia na całym ciele. Dziś rano
nastawiliśmy kość udową, wszystko poszło
świetnie. Będziemy go mogli wypisać za
jakieś trzy tygodnie, ale później czeka go
jeszcze fizykoterapia.
Po dwóch
miesiącach powinien całkowicie wrócić do
zdrowia.
I tak miał dużo szczęścia.
Kate popatrzy
ła na młodego chirurga z
namysłem. Dominik może i miał szczęście,
ale nie zazdrościła nikomu, kto będzie
musiał się nim zajmować w czasie
rekonwalescencji.
Pamiętała jego grypę.
Zachowywał się okropnie, rozdrażniony
własną bezczynnością. Dzięki Bogu, tym
razem
to nie ona będzie się nim
opiekować.
Zamiast tego podejmie prac
ę w ośrodku i
postara się nie zawieść jego zaufania.
Po wyj
ściu ze szpitala pojechała prosto
do szkoły. Stephie czekała przed bramą z
bardzo nieszczęśliwą miną. Oblała
egzamin,
pomyślała Kate. Biedactwo,
jeszcze tego brakowało... Otworzyła drzwi
samochodu i uśmiechnęła się ciepło.
– Cze
ść.
Stephie usiad
ła obok niej, rzucając
niedbale plecak na tylne siedzenie.
– Dlaczego nic mi nie m
ówiłaś?
– O czym?
– O wypadku taty – odpar
ła z wyrzutem.
–
Na przerwie zadzwoniłam do ośrodka,
żeby zostawić dla niego wiadomość, i pani
Harvey wszystko mi powiedziała.
Kate przekl
ęła w duchu panią Harvey.
– Mia
łam zamiar ci powiedzieć...
– Kiedy? W przysz
łym tygodniu? Nie
jestem już dzieckiem. Od razu wiedziałam,
że coś jest nie tak.
– Nie chcia
łam cię martwić przed
egzaminem.
Przed chwilą byłam u taty,
wszystko jest w porządku.
– Mo
żemy tam teraz pojechać? Chcę go
zobaczyć. Kate zawahała się.
– No, nie wiem... Mia
ł dziś rano operację
nogi,
jest trochę osłabiony.
– Ale ja chc
ę go zobaczyć – powtórzyła
Stephie z uporem.
Kate spojrzała na
zegarek.
– Mog
łybyśmy wpaść najpierw do
ośrodka i zabrać jego rzeczy, a później
zajrzeć na chwilę do szpitala.
– To jed
źmy!
Skr
ęciły najpierw na autostradę A12,
potem min
ęły nieduże miasteczko i dalej
wiejskimi drogami dotarły do bramy, nad
którą znajdował się napis „Heywood Hall –
Centrum Rehabilitacyjne”.
Nagle Kate ogarn
ęły wątpliwości. Czy
podoła nowym obowiązkom? Nie miała
pojęcia, czego od niej oczekiwano, jakie
metody leczenia stosowano i jakich
przyjmowano pacjentów.
Wiedziała tylko,
że ośrodek cieszy się dobrą opinią, a
Dominik od kilku lat poświęca mu cały
swój czas.
Mia
ł szczęście – spełniły się jego
zawodowe marzenia,
po części dlatego, że
odziedziczył tę cudowną posiadłość.
Pracował jednak bardzo ciężko i
zasługiwał na sukces.
Ona tymczasem bra
ła
głównie
zastępstwa w klinikach, starając się, by jej
praca nie kolidowała ze szkolnymi feriami
córki.
Rzadko miała więc okazję widzieć
efekty dłuższych kuracji własnych
pacjentów. Nic dziwnego,
że zazdrościła
Dominikowi.
Kate wjecha
ła na teren ośrodka.
Wysadzana starymi drzewami aleja wiodła
przez park aż do imponującego budynku,
który górował nad okolicą.
Nie zawsze jednak wszystko wygl
ądało
tak
pięknie.
Kiedy Dominik
niespodziewanie odziedziczył tę posiadłość
sześć lat temu, była zaniedbana i
zapuszczona,
a remont kosztował fortunę.
Mimo to,
dzięki oszczędności i
przemyślanym inwestycjom, udało mu się
zgromadzić potrzebne fundusze i uzyskać
pożyczkę w banku. Teraz zaś jego ośrodek
cieszył
się
uznaniem
środowiska
lekarskiego zarówno w kraju, jak i za
granicą.
Kate by
ła dumna z osiągnięć byłego
męża, nie widziała tu jednak miejsca dla
siebie.
Podobnie zresztą było przez ostatnie
dwanaście lat. Tylko z powodu Stephie
utrzymywali ze sobą kontakty. Jej Dominik
nie potrzebował.
A
ż do dziś.
Westchn
ęła. A jeżeli sobie nie poradzi?
– Zaczekaj tutaj, wezm
ę klucz – zwróciła
się do córki. Stephie jednak zdążyła już
wyskoczyć z samochodu. Biegła teraz w
podskokach alejką w stronę głównego
budynku.
Kate posz
ła za nią powolnym krokiem.
W przestronnej recepcji panował miły
chłód. Elegancka kobieta w szykownym
kostiumie witała się serdecznie z Stephie.
Po chwili spojrzała z zaciekawieniem na
Kate.
– Doktor Heywood?
– Tak, to ja. – Kate zerkn
ęła na tabliczkę
z nazwiskiem. –
Dzień dobry, pani Harvey.
Przyszłam po klucz do domu Dominika.
Chce,
żeby mu przywieźć parę rzeczy.
Tymczasem Stephie bieg
ła już w stronę
ogrodów.
– Mamo, zaraz wr
ócę! Zajrzę tylko do
kotów.
Kate zosta
ła z zakłopotaną panią Harvey.
– Powinnam p
ójść z panią, ale nie mogę
teraz opuścić recepcji. Czekam na ważny
telefon w sprawie zastępstwa. Ten
wypadek nie mógł się zdarzyć w gorszym
momencie.
– Niech si
ę pani nie martwi. Dominik
poprosił mnie już o to zastępstwo i
zgodziłam się. Zaczynam od poniedziałku.
Pani Harvey otworzy
ła szeroko oczy.
– Pani? Ale czy pani sobie poradzi? To
jest, chcia
łam powiedzieć, czy pani wie, na
czym polega ta praca?
Kate u
śmiechnęła się swobodnie, mimo
że miała takie same wątpliwości.
– Oczywi
ście, że sobie poradzę. Poza
tym Dominik chce jeszcze zatrudnić
anestezjologa na pół etatu. – Wzięła klucze
z ręki wciąż wahającej się pani Harvey. – I
proszę się nie bać, nie ukradnę sreber.
Odwr
óciła się i wyszła na słoneczny
dziedziniec.
Czuła się nie chciana i
niepotrzebna.
– Stephanie! – zawo
łała, po czym
skierowała się w stronę piętrowej willi z
czerwonej cegły, zwanej Garden Cottage.
Otaczał ją piękny ogród różany, a całość
podobała się Kate znacznie bardziej niż
imponujący główny budynek. Oboje z
Dominikiem cenili prostotę i skromność.
Nie czekaj
ąc na Stephie, weszła do
środka i bez wielkiego trudu znalazła
sypialnię. Wiedziała, że musi być gdzieś na
parterze –
córka powiedziała jej kiedyś, że
Dominik lubi sypiać przy otwartych
drzwiach wychodzących na ogród.
Rozejrza
ła się, po czym zaczęła zaglądać
do szuflad w poszukiwaniu góry od
piżamy. Nie mogła jej nigdzie znaleźć,
więc wyjęła parę koszulek z krótkim
rękawem i kilka par spodenek. Po chwili w
sypialni pojawi
ła się córka.
– Nie wiesz, gdzie ojciec trzyma pi
żamę?
– Nigdzie. Sypia bez niczego.
Kate zaczerwieni
ła się. Zawsze wkładał
piżamę – ale wtedy mieszkali z jej
rodzicami...
Czy w ogóle zdążyła dobrze
poznać Dominika? Odwróciła się do
Stephie.
– Maj
ą tu w stołówce winogrona? –
spytała niespodziewanie.
– Winogrona? Na pewno. Zaraz ci
przynios
ę. Skończyłaś już pakowanie?
– Tak. Pozamykam wszystko i spotkamy
si
ę przy samochodzie.
Kate odda
ła klucz nieufnej pani Harvey.
Na trawniku podszedł do niej zatroskany
młody mężczyzna w białym kitlu.
– Przepraszam, czy pani Heywood?
– Tak. Wyci
ągnął rękę.
– Nazywam si
ę Jeremy Leggatt. Jestem
jednym z lekarzy ośrodka.
– Mi
ło mi. Proszę mi mówić Kate.
– S
łyszałem, że pani... twój mąż poprosił
cię o zastępstwo?
– Tak. Czy stanowi to jaki
ś problem?
Roześmiał się.
– Nie,
żaden problem. Chyba że
odmówiłaś.
– Zgodzi
łam się. Jeremy odetchnął z
ulgą.
– Gdyby
ś odmówiła, Dominik sam by się
tu przyczołgał, żeby osobiście uzupełnić
braki kadrowe.
Kate nie mia
ła co do tego wątpliwości.
– Zaczynam od poniedzia
łku. Dominik
wolał chyba dać to zastępstwo komuś
znajomemu niż obcej osobie.
–
Żeby wszystko pozostało w rodzinie?
– Co
ś w tym rodzaju.
– Zdaje si
ę, że jesteście...
M
łody lekarz urwał, lekko zakłopotany.
– Rozwiedzeni? Tak, to prawda, ale
utrzymujemy dobre stosunki. Poza tym
jestem przyzwyczajona do jego
komenderowania.
Jeremy wygl
ądał na jeszcze bardziej
zmieszanego.
Kate uśmiechnęła się.
– B
ądźmy szczerzy. Dominik na pewno
nie pozwoli,
żeby ktoś inny podejmował
decyzje,
nawet jeśli leży w szpitalu. Poza
tym trudno z nim wytrzymać, gdy jest
chory.
Myślę, że przy takich warunkach
nikt inny by się na to zastępstwo nie
zgodził.
– Masz racj
ę, tak będzie lepiej dla
wszystkich.
Stephie może tu spędzić
wakacje,
a poza tym w domu nie będzie
mieszkał nikt obcy.
– W domu?
– No tak, u Dominika. Nigdzie indziej
nie ma miejsca. Willa Dominika. Dom, w
kt
órym czuło się zapach kwiatów z
ogrodu... i jego obecno
ść.
Stephie podbieg
ła
do
nich
z
winogronami w plastikowej torebce.
– Cze
ść, Jeremy.
M
łody lekarz odwrócił się z uśmiechem.
– Cze
ść, mała. Jedziesz dziś odwiedzić
tatę?
– Je
śli zdołam wyciągnąć stąd mamę.
Kate odwzajemniła uśmiech.
– Do zobaczenia, Jeremy. Przyjedziemy
jutro, jak tylko si
ę spakujemy.
Stephie patrzy
ła przez chwilę za
odchodzącym Jeremym, po czym dogoniła
Kate.
– Jak to: spakujemy si
ę?
– W o
środku brakuje lekarzy. Ojciec jest
w szpitalu, a Sal
ly Roberts wyjechała, bo
jej dzieci są chore. Potrzebują zastępstwa i
ja się zgodziłam.
Stephie a
ż przystanęła.
– Ty?! A co na to tata?
– Sam mnie poprosi
ł.
– Naprawd
ę?! – W głosie Stephie
zabrzmiało niedowierzanie.
– Mo
że nie był w stanie rozsądnie
myśleć.
– Pewnie tak...
– Ale za to b
ędziesz tu mogła spędzić
wakacje.
I ja te
ż, pomyślała Kate. Ciekawe, jak się
to wszystko ułoży?
ROZDZIAŁ DRUGI
– Jak to w
łaściwie było z tym
wypadkiem? –
spytała Stephie w drodze do
samochodu.
– Zderzenie w
ślepej uliczce.
– Tata by
ł jaguarem?
– Mhmm.
– Cholera, ale musia
ł być wściekły!
– Pewnie tak, ale nie przeklinaj.
Stephie wsiad
ła
do
samochodu.
Trzasnęła drzwiami tak głośno, że Kate aż
podskoczyła. Tyle razy powtarzała córce,
żeby zamykała je delikatniej, ale ta i tak
robiła swoje.
Droga powrotna nie zaj
ęła zbyt wiele
czasu –
późnym popołudniem ruch nie był
duży. Kate zaparkowała samochód i
poprowadziła
Stephie
na
oddział
Dominika.
Była zdenerwowana i zła na
siebie.
Przecież wszystko już jest w
porządku, powtarzała w duchu, więc
dlaczego tak się tym przejmuje? Można by
pomyśleć, że go nadal kocha.
– No, jeste
śmy na miejscu.
W recepcji powita
ła je ta sama
pielęgniarka.
– Dzie
ń dobry, pani Heywood.
– Dzie
ń dobry. Jak się czuje nasz
rajdowiec?
– Jest raczej w z
łym humorze, zapewne z
powodu bólu w nodze.
Ale jak przystało na
dobrego anestezjologa,
nie nadużywa
środków przeciwbólowych. Przez następne
kilka wieczor
ów będziemy mu dawać coś
na sen; powinien porządnie wypocząć. A
ty pewnie jesteś Stephie? – zwróciła się do
dziewczynki. –
Twój tata na pewno się
ucieszy.
– Mamy dla niego troch
ę winogron.
–
To
świetnie. Pani Heywood,
przenieśliśmy pani męża do separatki, żeby
mu było wygodniej. Proszę tędy.
Stephie wzi
ęła matkę za rękę.
– Tata mo
że nie wygląda zbyt dobrze, ale
czuje się lepiej – ostrzegła Kate córkę,
chcąc ją uspokoić.
Dominik jednak wygl
ądał gorzej niż po
południu.
Opuchlizna na twarzy
powiększyła się, a sińce na piersi były
wyraźniejsze. Nogę na wyciągu oparto na
poduszkach.
– Mamo, to okropne – szepn
ęła Stephie.
– Wszystko b
ędzie dobrze. To nic
poważnego.
– Ale on jest nieprzytomny.
– Nie, tylko
śpi. – Kate podeszła do
łóżka. – Dominik? Prawe oko otworzyło
się. Kate znów pocałowała męża w
policzek. Nie robi
ła tego od tylu lat...
– Jest tu ze mn
ą Stephie.
– Mia
łaś jej nie mówić.
– I nie powiedzia
łam. Sama się
dowiedziała. Zadzwoniła do ośrodka.
Odwr
ócił głowę, by móc lepiej widzieć
córkę.
– Cze
ść, kochanie – wymamrotał. –
Przepraszam za ten weekend.
Stephie rozp
łakała się.
– Daj spok
ój z weekendem! Pomyśl
raczej o sobie! Dominik z trudem
wyciągnął rękę i objął córkę. Stephie
przytuli
ła się do niego, pochlipując.
– Cicho, kochanie. Wszystko b
ędzie
dobrze.
Dziewczynka uspokoi
ła się, otarła łzy i
przyjrzała się ojcu uważniej.
– Wygl
ądasz strasznie – zawyrokowała
wreszcie,
pociągając nosem.
– Dzi
ęki.
U
śmiechnęli się do siebie. Kate
delikatnie ściągnęła Stephie z łóżka,
tłumacząc, że tak będzie tacie wygodniej.
Dziewczynka usiadła na krześle, nie
puszczając ręki ojca.
–
Przynios
łyśmy ci winogrona –
powiedziała Kate, chcąc przerwać
niezręczną ciszę.
– Winogrona?
– No tak, prosi
łeś o nie. Chcesz trochę?
Przez chwil
ę Kate wydawało się, że
rozpoznaje ten błysk w oku. Podobne
spojrzenie pamiętała z czasów małżeństwa.
Natychmiast jednak pomyślała, że
Dominikowi nie w głowie teraz pieszczoty.
– Daj.
Drgn
ęła, gdy poczuła na palcu dotyk
jego warg.
Oderwała następny owoc...
– Stephie, twoja kolej.
Po
łożyła torebkę z winogronami na
kolanach córki.
Dziewczynka będzie
przynajmniej miała jakieś zajęcie, a ona
sama przestanie myśleć o ustach
Dominika.
Obserwowa
ł ją; z jego spojrzenia można
było wiele wyczytać. Doskonale wiedział,
co czuje.
Jak mógł z nią igrać, zwłaszcza w
tym stanie?
– Co s
łychać w ośrodku? – spytał po
chwili.
– Wszystko dobrze.
Nawet gdyby centrum leg
ło w gruzach,
nie powiedziałaby mu tego. Wolała, żeby
został w szpitalu, niż wtrącał się do
wszystkiego na miejscu. Mia
ła nadzieję, że
poradzi sobie sama.
– Pozna
łam już Jeremy’ego Leggatta.
Jest bardzo miły.
– Powie ci wszystko co trzeba o tej
pracy. Oko Dominika zamkn
ęło się.
Położył rękę na pompie infuzyjnej,
dostarczaj
ącej organizmowi kolejne dawki
środka znieczulającego, i nacisnął guzik.
Stephie spojrza
ła z niepokojem na matkę.
Kate pogłaskała ją uspokajająco po
ramieniu.
– Boli? Dominik j
ęknął.
– Jakby przesz
ło po mnie stado słoni. To
musiał być jakiś’ wariat. Policja prowadzi
dochodzenie, ale samochodu i tak nie
odzyskam.
Kate pr
óbowała powstrzymać się od
uśmiechu, widząc jego rozdrażnioną minę.
– Co w tym zabawnego? Pog
łaskała go
po ręku.
– Nic. Przykro mi z powodu samochodu.
Ale ty sam mia
łeś dużo szczęścia, że z tego
wyszedłeś.
– Czyja wiem...
Palec Dominika ponownie nacisn
ął guzik
pompy.
Kate położyła rękę na ramieniu
Stephie.
– Chod
źmy już, kochanie, tata musi
odpocząć. Jutro przyjdziemy znowu.
Stephie kiwn
ęła głową, odkładając
winogrona.
– A buziaka na po
żegnanie?
Pr
óbował się uśmiechnąć. Dziewczynka
ucałowała go, powstrzymując chlipanie.
Pogłaskał ją lekko, po czym opuchnięte
oko zamknęło się. Kate chciała dotknąć
ustami jego policzka, on jednak w ostatniej
chwili odwr
ócił głowę i ich usta się
spotkały. Poczuła, że robi jej się gorąco.
Spojrzała na niego uważnie.
– Wszystko w porz
ądku? – spytała
miękko.
–
Mniej wi
ęcej. Dzięki, Kate.
Uśmiechnęła się z trudem.
– Nie ma za co. Dopisz
ę do rachunku.
To mia
ł być żart, ale Dominik
zmarszczył brwi i odwrócił głowę. Chciała
wyjaśnić, o co jej chodziło... Tylko po co?
Jeżeli myśli, że jej zależy wyłącznie na
pieniądzach, to jego sprawa.
Wyprostowa
ła się i obie ze Stephie
wyszły z separatki. Dziewczynka wciąż
pochlipywała, a Kate również miała ochotę
płakać. Przed chwilą wszyscy razem
wyglądali jak szczęśliwa rodzina... Co za
ironia losu!
Dzi
ęki Bogu, przez jakiś czas nie będzie
go w ośrodku. Najwyraźniej uczucia z
czasów małżeńskich wcale nie wygasły.
Mimo sińców i zadrapań Dominik wciąż
był atrakcyjny – prawdopodobnie nigdy
już
nie
spotka
nikogo
bardziej
interesującego. Piękne ciało, ale paskudny
charakter,
powtarzała w duchu. Powinna
trzymać się od niego z daleka, inaczej
zupełnie straci głowę.
– Masz ochot
ę na małą wycieczkę z
przewodnikiem? –
zaproponował Jeremy.
Kate u
śmiechnęła się z wdzięcznością.
–
Świetny pomysł. Może w ten sposób
lepiej wszystko zapamiętam.
Stali w holu o
środka. Po prawej stronie
znajdowała się recepcja, po lewej duży
kominek,
wokół którego stały fotele i
kanapy. Wysokie sufity ozdobione by
ły
misternymi stiukami,
a na wyłożonych
drewnem ścianach wisiały znakomicie
dobrane obrazy.
Czyste powietrze,
cisza i spokój
sprawiały, że ośrodek był idealnym
miejscem do rekonwalescencji.
Tu
mogłaby zapomnieć o przeszłości... gdyby
tylko potrafiła.
– A gdzie Stephie? – spyta
ł Jeremy.
– W stajniach. Zdaje si
ę, że spędza tam
większość czasu.
– To fakt. Pewnie b
ędą z Kirsty jeździć
cały dzień. Kate wolała o tym nie myśleć.
Stephie zawsze twierdziła, że jej matka jest
zbyt opiekuńcza. I zapewne miała rację.
– Recepcj
ę już obejrzałam. Poznałam też
panią Harvey i sekretarkę, Mary Whittaker.
– Reszta pracuje z nami na p
ół etatu. Tu,
w starym budynku, jest jeszcze jadalnia,
sala telewizyjna,
salonik,
biblioteka,
kuchnia i pralnia.
No i większość sypialni
pacjentów,
głównie na parterze. Poza tym
mamy tu jeszcze cztery sale szpitalne dla
pacjentów z porażeniem dolnych kończyn.
Wszystkie pokoje są z łazienkami, ale
zamiast wanien zainstalowano
wygodniejsze prysznice.
Sypialnie urz
ądzone były gustownie i
praktycznie,
żeby umożliwić swobodne
poruszanie się pacjentom na wózkach
inwalidzkich.
Było ich w sumie dwanaście,
a wszystkie wyglądały przytulnie.
– Niekt
órzy muszą zostać tu na dłużej –
ciągnął Jeremy. – Czasem w weekendy
odwiedzają ich mężowie lub żony, dlatego
w niektórych sypialniach są podwójne
łóżka. Prysznice są tak zaprojektowane, że
można do nich wjechać nawet wózkiem.
Zwykle nie jest to jednak konieczne, bo
zainstalowano tam specjalne windy i
poręcze.
Na Kate wywar
ło to duże wrażenie.
Robiono tu wszystko,
żeby zapewnić
niepełnosprawnym pacjentom poczucie
niezależności.
Pomieszczenia przeznaczone do u
żytku
ogólnego urządzone były luksusowo, ale
mimo to udało się tu stworzyć domową
atmosferę. Kate mogła sobie z łatwością
wyobrazić siebie siedzącą w jednym z tych
pokoi,
z książką na kolanach i psem u
nóg...
I Dominika wyciągniętego na
podłodze
przed
kominkiem,
odpoczywającego po męczącym dniu.
G
łos Jeremy’ego wyrwał ją z
zamyślenia. Była zła na siebie: przecież
przyjechała tu pracować, a nie marzyć!
– Teraz przejdziemy do gabinetów
zabiegowych. Wyszli na korytarz, który
prowadził przez wschodnie skrzydło aż do
oranżerii i budynków, które przerobiono ze
stajni.
–
Tu przeprowadzamy badania
pacjentów:
wstępne zaraz po przyjeździe i
kontrolne w czasie ich pobytu –
wyjaśniał
Jeremy. – Ty zajmiesz pokój Dominika.
Pod oknem sta
ło stare, mahoniowe
biurko,
zarzucone papierami.
Kate
spojrzała z ciekawością na stojące na nim
zdjęcia.
Wszystkie
przedstawiały
roześmianą Stephie – oprócz jednego.
Przyglądała mu się chwilę zaskoczona, po
czym odstawiła ramkę na miejsce i
zwróciła się do Jeremy’ego:
– S
ądzę, że się nadaje – uznała z
uśmiechem. – Macie tu komputer?
– Pewnie. Dominik jest nowoczesny.
Jeden ma w swoim domu, a drugi tu, za
drzwiami. Najpierw chcia
ł go ustawić
bokiem na końcu tego olbrzymiego biurka,
ale czegoś takiego nie pochwalałby żaden
specjalista medycyny środowiskowej.
Dominik daje wi
ęc dobry przykład i ma
komputer na specjalnym stoliku.
Kate roze
śmiała się. To było w jego
stylu.
– Chod
źmy dalej – powiedziała wesoło.
Wysz
ła z pokoju za Jeremym, nie
oglądając się na stojące na biurku zdjęcie.
Zna
ła je doskonale. Takie samo nosiła w
portfelu. Stare i podniszczone, ale bardzo
cenne. Nie przypu
szczała jednak, że miało
ono jakąś wartość dla Dominika. Przecież
to on ją zostawił. Więc dlaczego po
dwunastu latach wciąż trzyma na biurku
ich ślubne zdjęcie? Może tylko po to, żeby
robić dobre wrażenie na pacjentach...
Kate doskonale pami
ętała plotki, jakie
krążyły w szpitalu po ich rozstaniu.
Podobno romansował z kim się dało – a na
pewno nie brakowało kandydatek. Wciąż
nie potrafiła myśleć o tym bez bólu i
zazdrości. Tak bardzo go kochała. .. iw
swej naiwności sądziła, że namiętność
Dominika to także dowód miłości. A
tymczasem był to tylko objaw przesadnie
aktywnego libido.
Zajrzeli z Jeremym do pokoju
fizjoterapeutycznego. Angela, jedna z
lekarek,
ćwiczyła z pacjentką przy
ustawionych równolegle przed lustrami
poręczach.
– Jak ci idzie, Susie? – spyta
ł Jeremy.
Pacjentka uśmiechnęła się.
– Zam
ęczycie mnie!
– Po to tu jeste
śmy.
Kate i Jeremy poszli dalej korytarzem.
– To by
ła Susie Elmswell. Jest
sparaliżowana po wypadku, ale stopniowo
wraca jej czucie.
Dlatego Angela stara się
ćwiczyć z nią jak najczęściej. Zresztą Susie
ma mnóstwo samozaparcia. We wrze
śniu
wychodzi za mąż i uparła się, że pójdzie do
ołtarza bez niczyjej pomocy. Chyba jej się
uda.
Nie weszli do nast
ępnego pokoju, bo
pracujący tam terapeuta prosił wcześniej,
by mu nie przeszkadzano.
– Chcemy,
żeby pacjenci czuli się u nas
swobodnie –
ciągnął Jeremy. – Po
wypadku ciężko im walczyć z bólem i
rozgoryczeniem,
więc zdarza się, że
podczas leczenia zachowują się dość
gwałtownie. Teraz właśnie mamy taki
przypadek.
– Widzia
łam podobne reakcje. Pacjenci z
amputowanymi kończynami są tak
zrozpaczeni,
że nie potrafią myśleć o
niczym innym.
– I dlatego staramy si
ę, żeby czuli się tu
bezpiecznie i sami mogli dojść do ładu z
własnymi uczuciami. Czasem pozwalamy
im się wypłakać w samotności i
zaczynamy rozmawiać dopiero wtedy,
kiedy się trochę uspokoją. To trudne dla
nas wszystkich, ale daje efekty.
– Co
ś w rodzaju katharsis?
– W
łaśnie. Starają się rozluźnić, nawet
jeśli są przygnębieni. Obecność innych
ludzi raczej im przeszkadza.
Jeremy wiedzia
ł o ośrodku wszystko.
Dane o pacjentach,
poszczególnych
kuracjach i postępach w leczeniu znał na
pamięć. Dominik miał szczęście, że udało
mu się znaleźć kogoś takiego. Kate szybko
się zorientowała, że będzie mogła na nim
polegać.
Podczas zwiedzania kolejnych sal
zauwa
żyła, jak wiele różnych rodzajów
terapii przeprowadzano tu pod jednym
dachem.
W dodatku wszystkie były ze
sobą ściśle powiązane, co wymagało
bardzo sprawnej pracy zespołowej.
– Kto decyduje o rodzaju terapii dla
danego pacjenta?
– Dominik. Zbieramy si
ę na naradę,
zapoznajemy z histori
ą choroby i
wymieniamy poglądy. Dominik analizuje
to wszystko i ustala plan leczenia.
– A reszta si
ę z nim zgadza. Jeremy
uśmiechnął się lekko.
– Nie ma sensu polemizowa
ć z
Dominikiem. To jego klinika.
Jeśli chcesz
tu zostać, musisz współpracować. Zresztą,
Dominik zawsze ma rację.
– Zawsze?
– No, prawie. W ka
żdym razie ktoś musi
podejmować decyzje. Jeśli rezultaty nie
spełniają oczekiwań, zmieniamy plan
kuracji.
Zwykle jednak efekty są
zadowalające.
„
Zadowalające” to raczej skromnie
powiedziane,
pomyślała Kate, a głośno
zapytała:
– Czy przyjmujecie pacjent
ów według
jakichś kryteriów?
– Nie. Mamy sporo osób po amputacji –
mogą u nas korzystać z fizykoterapii,
hydroterapii i terapii zajęciowej. Ośrodek
dysponuje też oddzielnymi małymi
apartamentami,
które dają poczucie
niezależności. Tacy pacjenci zostają u nas
zwykle dłużej. Ćwiczą i uczą się radzić
sobie w życiu codziennym.
– Jak d
ługo?
– To zale
ży, ale mężowie i żony mogą
ich odwiedzać w weekendy. Czasem jest to
ich pierwsze sam na sam po operacji.
Chcemy,
żeby po powrocie do domu nasi
pacjenci byli samodzielni,
choć nie zawsze
się to udaje.
–
To normalne.
We
źmy choćby
przypadki amputacji obu kończyn...
– Dzi
ś właśnie przyjechał taki pacjent.
John Whitelaw,
trzydzieści dwa lata,
żonaty. Trzy miesiące temu stracił obie
nogi w wypadku samochodowym i będzie
u nas na rehabilitacji. Jest m
łody, ale nie
wiadomo,
czy uda mu się przyzwyczaić do
protez.
Niektórzy po prostu rezygnują i
wol
ą spędzić resztę życia na wózku
inwalidzkim.
– Czemu przyjecha
ł właśnie w sobotę?
– To pomys
ł Dominika. Dzięki temu
pacjenci mają trochę czasu, żeby się u nas
zaaklimatyzować.
Badanie
wstępne
przeprowadza się od razu, a leczenie
zaczynamy od poniedziałku.
– Kto si
ę nim teraz zajmuje?
– Na razie nikt. Piel
ęgniarka spisuje
historię choroby. Porozmawiamy z nim po
lunchu.
Pomyślałem, że będziesz chciała
się przyłączyć.
Weszli do kolejnego pomieszczenia.
– To oran
żeria. Można tu odpocząć po
pływaniu, hydroterapii czy ćwiczeniach w
siłowni. Mamy w ośrodku klub sportowy, z
którego korzystają również ludzie z
zewnątrz, jeśli wykupią karty wstępu.
Takie wspólne ćwiczenie bardzo pomaga
naszym pacjentom.
W oran
żerii powietrze było ciepłe i lekko
wilgotne.
Kolumny podpierały sufit o
łukowym sklepieniu, a wśród wysokich
palm i tropikalnych roślin ustawiono
wiklinowe fotele.
– Pi
ęknie tu, prawda? Dominik sporo się
napracował. Wszystko zgodnie z zasadami
bezpieczeństwa i higieny. Poza tym
budynek jest zabytkowy,
więc całą
renowację musiał przeprowadzić pod
okiem konserwatora.
Z oran
żerii przeszli najpierw do
wielkiego pawilonu z basenami,
a później
do siłowni, która, sądząc po liczbie
ćwiczących, przynosiła spore dochody.
– Zawsze tu taki t
łok? – spytała Kate.
– Cz
ęsto, zwłaszcza w weekendy.
Najlepiej przyjść wcześnie albo pod koniec
dnia, jak Dominik. Zwykle wpada najpierw
o wpół do siódmej rano, a potem około
dziewiątej wieczorem. Pracuje cały dzień,
ale trudno mu się dziwić. Ma na głowie
wszystko.
Obejrzawszy si
łownię, wyszli do
otoczonego murem ogrodu.
Na
powierzchni
niemal
pół
hektara
znajdowały się szklarnie, fontanna i mały
ogród warzywny,
a wysadzana różami
alejka prowadziła do domu Dominika.
–
Pacjenci mog
ą tu spacerować,
niektórzy nawet hodu
ją własne warzywa.
Ogród zamykamy o szóstej,
żeby Dominik
miał trochę prywatności. Zamknięta furtka
nie zniechęca jednak kotów.
Kate roze
śmiała się.
– Dominik nie lubi kotów?
– Tylko wtedy, kiedy rodz
ą w jego
łóżku, jak Kicia w zeszłym roku. Mamy tu
jeszcze Włóczykija, który chodzi zwykle
własnymi drogami. Kicia jest zawsze w
pobliżu, zresztą o wilku mowa.
Jeremy pochyli
ł się, żeby pogłaskać
małego, szarego kota. Kicia zaczęła
mruczeć.
– W kuchni j
ą rozpieszczają. Nie
wpuszczamy kotów do budynku, ale
czasem uda im się wśliznąć.
– Cze
ść, Kiciu – rzekła Kate.
Kotka odwr
óciła się na grzbiet, ufnie
odsłaniając brzuszek do głaskania.
– Chod
źmy na lunch – zaproponował
Jeremy. – Potem czeka nas rozmowa z
Johnem Whitelawem.
Myślę, że spodoba ci
si
ę ta praca.
Kate mia
ła taką nadzieję. Po obejrzeniu
posiadłości zdała sobie sprawę, ile pracy i
talentu
organizacyjnego
wymagało
utrzymanie wszystkiego w tak doskona
łym
stanie.
Nagle zapragnęła, żeby Dominik
wrócił jak najszybciej ze szpitala.
Tylko po co? Je
śli wróci, natychmiast
zacznie we wszystko wtykać nos, a ona
znowu straci spokój.
Dlaczego właściwie
dala się namówić na to zastępstwo?
Westchnęła i podążyła za Jeremym w
stronę głównego budynku.
ROZDZIAŁ TRZECI
Jeremy najpierw przedstawi
ł pacjentowi
siebie i Kate,
a później zapoznał się z
historią jego choroby. Z powodu licznych
obrażeń wewnętrznych i złamania
miednicy proces rekonwalescencji
przebiegał znacznie wolniej niż po zwykłej
amputacji.
Jeremy wyja
śnił pacjentowi, że ze
względu na brak ruchu nastąpił zanik
mięśni i ogólne obniżenie sprawności.
–
Przede wszystkim musimy si
ę
zorientować, czy twoje nogi są na tyle
mocne,
żeby rozpocząć trening siłowy. Pod
okiem instruktora popracujesz też nad
mięśniami górnej części ciała. Ćwiczyłeś
już kiedyś w siłowni?
John kiwn
ął głową.
– Tak, w pracy, w klubie sportowym.
Cz
ęsto tam chodzę, a raczej chodziłem... –
poprawił z rozgoryczeniem.
– Teraz b
ędziesz się tam pojawiał jeszcze
częściej.
– Je
śli mnie nie zwolnią.
– To jest praca biurowa?
– W
łaściwie tak, ale trzeba się dużo
nachodzić.
Zebrania,
spotkania z
klientami...
Poza tym muszę też jeździć
samochodem.
– Nie ma problemu, zn
ów będziesz mógł
to wszystko robić. Nawet prowadzić. I nie
trzeba będzie wcale przerabiać samochodu.
Kate dostrzeg
ła w oczach Johna iskierkę
nadziei,
która jednak szybko zgasła.
–
Żona się pewnie ucieszy – dodał
Jeremy.
– Je
śli zostanie ze mną – odparł John
cicho.
Kate i Jeremy wymienili spojrzenia nad
pochylon
ą głową pacjenta.
– A s
ądzisz, że nie zostanie? John
wzruszył ramionami.
– Jak d
ługo jesteście małżeństwem? –
zapytała spokojnie Kate.
– Prawie rok.
– Dobrym?
– Zawsze my
ślałem, że tak.
– A teraz?
– Nie mam poj
ęcia. Prawie z sobą nie
rozmawiamy.
Jeremy usiadł wygodniej.
– A czy twoja
żona mówi coś o
wypadku? Albo o twoich nogach?
– Nie. Ale to ona wtedy prowadzi
ła.
W tym kr
ótkim zdaniu zawarte było
wszystko: jego rozgoryczenie, jej poczucie
winy, rozpacz z powodu tego, co stracili...
– Czy rozmawia
ła z psychologiem? –
spytał Jeremy rzeczowo.
– Kto, Andrea? Chyba
żartujesz. To nic
nie pomoże. A zresztą ja straciłem nogi, a
nie życie.
– W pewnym sensie straci
łeś też życie.
Przynajmniej tę jego część, którą zawsze
przyjmowałeś
jako
coś
zupełnie
naturalnego: bieganie, granie w
piłkę...
Twoja żona też powinna o tym pomyśleć.
Teraz jesteś innym człowiekiem, a ona
czuje si
ę winna. Musicie znów zacząć
rozmawiać. Psycholog może wam w tym
pomóc.
John spojrza
ł
na
niego
z
niedowierzaniem.
– To nie ma sensu – powiedzia
ł. –
Niepotrzebny mi lekarz dla wariatów.
– Psycholog nie zajmuje si
ę chorobami
umysłowymi. Jest tu po to, żeby pomóc
pacjentom pogodzić się z wydarzeniami,
które zmieniają ich całe życie, i
przystosować się do nowej sytuacji.
John nie wygl
ądał na przekonanego.
– E tam! I tak pewnie gada bzdury.
– Nie Martin Gray. Polubisz go. To
rozs
ądny facet, a w dodatku ma poczucie
humoru.
I b
ędzie się musiał sporo napracować,
pomyślała Kate. Nastawienie Johna było
bardzo negatywne.
– Jak si
ę dowiedziałeś o istnieniu tego
ośrodka? – spytała.
– Te
ść mi o nim powiedział. To on mnie
na to namówił. Płacąc za moje leczenie
chce wynagrodzić to, co zrobiła córeczka.
– John, spr
óbuj myśleć pozytywnie –
powiedział łagodnie Jeremy. – I tak masz
szczęście, że możesz tu odbyć kurację.
Intensywna terapia na pewno da efekty, a
my wszyscy postaramy się ci pomóc.
John u
śmiechnął się sarkastycznie. Kate
zrozumiała, jak trudno będzie nie
angażować się emocjonalnie w leczenie
tutejszych pacjentów.
Zbyt wiele mają
jeszcze do stracenia – ale ró
wnie dużo
mogli zyskać.
– Wi
ęc jakie jest to cudowne lekarstwo?
–
spytał John, nie próbując nawet ukryć
rozgoryczenia.
– Ci
ężka praca – odparł krótko Jeremy. –
Po pierwsze,
musisz si
ę rozluźnić.
Zapomnij o szpitalnym łóżku. Przez resztę
weekendu możesz pływać, ćwiczyć w
siłowni, siedzieć w ogrodzie i opalać się,
chodzić na spacery... Pielęgniarka pokaże
ci cały teren.
– Ogród jest bardzo stary, prawda?
– Tak. Je
śli interesuje cię historia,
poczytaj o tym w książce Humphreya
Reptona. Jest w recepcji. Poza tym Linda,
nasz główny ogrodnik, może cię po nim
oprowadzić. Jeżeli w trakcie tego spaceru
poczujesz się zmęczony, zawołaj kogoś z
obsługi.
– ...
żeby dostarczył mnie z powrotem.
– To
żaden wstyd.
– Kiedy
ś byłem sprawny.
– Wi
ęc wiesz, jak ćwiczyć. I masz trochę
wyrobione mięśnie. To pomoże ci wrócić
do formy.
– A co z tym cudownym lekarstwem?
– B
ędziemy cię męczyć – odparł Jeremy
z uśmiechem. – W poniedziałek zaczniesz
sesję z fizykoterapeutką. Popracuje nad
twoimi mięśniami, żebyśmy cię mogli
postawi
ć z powrotem na nogi.
– Jakie nogi? – przerwa
ł John gorzko.
– Fizykoterapeutk
ą i technik ortopeda
zrobią je dla ciebie. Poza tym osteopata
zajmie się twoimi plecami, bo ciągłe
leżenie i siedzenie nie jest zbyt korzystne
dla kręgosłupa. Terapeuta zajęciowy
będzie ćwiczył z tobą jeżdżenie na wózku i
wykonywanie przeróżnych codziennych
czynności. Na pewno nie zabraknie ci
zajęć. Teraz zbadamy cię i poślemy krew i
mocz do analizy.
Jeśli wszystko będzie w
porządku, pielęgniarka zabierze cię na
wycieczkę po ośrodku. Potem możesz
wziąć masaż i przespać się trochę przed
kolacją.
Kate obserwowa
ła pacjenta podczas
badania.
Poddawał się wszystkiemu
obojętnie. Był przystojny i żona na pewno
uwa
żała go za atrakcyjnego. Co o nim
myśli teraz? Wszystko jedno – i tak
poczucie winy nie pozwoli jej się do niego
Ł zbliżyć.
Lewa noga Johna zosta
ła amputowana w
połowie uda – stawu kolanowego nie udało
się uratować. Z prawej usunięto stopę i
część łydki. Oba kikuty goiły się
znakomicie, bez
i obrzęków, i Jeremy był
pewien,
że pacjent będzie mógł chodzić –
na odpowiednich protezach.
– Ile masz wzrostu?
– Mia
łem metr osiemdziesiąt – odparł
John. – Czy to
ważne?
– Oczywi
ście. Twoje nowe nogi muszą
być odpowiedniej długości, inaczej trzeba
będzie skracać wszystkie spodnie.
John u
śmiechnął się – szeroko i szczerze.
Jeremy tymcza
sem zwrócił się do Kate:
– Mog
łabyś pobrać krew? Ja w tym
czasie zadam Johnowi F jeszcze parę
pytań.
Wkr
ótce pacjent został zabrany na objazd
ośrodka przez Samsona, który słynął z
opowiadania nieprzyzwoitych dowcipów.
Kate z westchnieniem opad
ła na krzesło.
– Jest za
łamany.
– Martin mu pomo
że.
– A co z jego
żoną?
– Z ni
ą też sobie poradzi. To świetny
psycholog.
– Jaki b
ędzie plan leczenia? Jeremy
zajrzał do notatek.
– Fizykoterapia, p
ływanie, hydroterapia,
żeby zmusić mięśnie nóg do pracy i
uniknąć przykurczów mięśniowych. Poza
tym ćwiczenie górnej części ciała w
siłowni: ramiona muszą być wystarczająco
silne,
żeby mógł sobie radzić z prysznicem
i tak dalej.
Zobaczymy też, jak pójdzie
aromaterapia.
– Czeka go ci
ężka praca.
– Niestety. Po kilku dniach znienawidzi
fizykoterapeutk
ę, ale potem zrobi postępy i
polubi ją znowu.
– Biedak. Naprawd
ę ma pecha.
– Zw
łaszcza jeśli żona go opuści.
Małżeństwa często nie potrafią sobie
poradzić w takich przypadkach. Myślą, że
rozwód stanowi najlepsze rozwiązanie, a
tymczasem jest to coś w rodzaju kolejnej
amputacji. Dlatego mamy tu do pomocy
Martina. Zwykle najpierw rozmawia z
partnerami pacjentów.
Wyjaśnia im ich
rolę w leczeniu, stara się poznać ich
odczucia i opinie.
Często pomagają w
leczeniu,
sami o tym nie wiedząc.
Kate spojrza
ła na Jeremy’ego z
namysłem.
– A czy ty sam anga
żujesz się
emocjonalnie w kuracje?
– Pewnie,
że nie.
– Nie k
łamiesz przypadkiem? Jeremy
uśmiechnął się.
– Utrzymanie dystansu jest praktycznie
niemo
żliwe. Staramy się być obiektywni,
ale i tak prędzej czy później tworzy się
więź między lekarzami a pacjentami.
Jesteśmy zgranym zespołem, czymś w
rodzaju wielkiej rodziny. Po opuszczeniu
ośrodka pacjenci często przysyłają nam
pocztówki z wakacji i życzenia na Boże
Narodzenie. Wielu z nich wraca,
żeby
poprawić formę.
Kate zdecydowa
ła się zadać pytanie,
które intrygowało ją od dłuższej chwili.
– Jak cz
ęsto kuracje kończą się
niepowodzeniem?
– Raczej rzadko. Czasem pacjenci
trafiaj
ą do nas, gdy jest już za późno.
Zwykle są to ludzie starsi albo zbyt
załamani i już zupełnie zrezygnowani. Ale
jeśli nawet nie nauczą się chodzić, i tak
wracają do domu w lepszej formie – i
zwykle w lepszym nastroju.
Staramy się
rozwijać w nich samoakceptację, nawet
kiedy
całkowita
rehabilitacja
jest
niemożliwa.
– A co s
ądzisz o Johnie?
– Poradzi sobie.
– A jego
żona?
Jeremy wzruszy
ł ramionami.
– Kto wie? Rozmawia
łem z nią dziś
rano,
kiedy go przywiozła. Wyglądała,
jakby chcia
ła zniknąć stąd jak najszybciej.
Chyba zupełnie nie wie, co robić. Czeka ją
jeszcze w sądzie sprawa o nieumyślne
spowodowanie wypadku. Martin zobaczy
się z Johnem w poniedziałek. Zadzwonię
do niej i poproszę, żeby przyjechała na to
spotkanie. – Jeremy spoj
rzał na zegarek. –
Masz zamiar dzisiaj odwiedzić Dominika?
– W
łaściwie nie – odparła zaskoczona.
– Pytam, bo prosi
ł, żeby mu przesłać
olejki i igły do akupunktury.
Kate zagryz
ła wargi.
– Mog
łabym pojechać, ale co zrobimy ze
Stephie? Właściwie nie mam pojęcia, gdzie
ona jest.
– Nie przejmuj si
ę. Tutaj zawsze sama
się sobą zajmuje.
– Zechce pewnie zobaczy
ć ojca.
– Niech poczeka. Dominik chyba nie
czuje si
ę jeszcze zbyt dobrze.
Kate wsta
ła.
– Wobec tego pojad
ę sama. Możesz
przygotować to, co mam zabrać?
– Zostawi
ę wszystko w recepcji.
Kate posz
ła do domu Dominika.
Najpierw napisała wiadomość dla Stephie,
potem pobiegła na górę do małej sypialni i
przyjrzała się sobie krytycznie. Miała na
sobie bawełnianą spódnicę w kwiaty i białą
bluzkę bez rękawów – strój wygodny, ale
niezbyt porywający.
Odwr
óciła się od lustra, wzięła torebkę i
kluczyki do samochodu,
po czym zbiegła
na dół. Po drodze powtarzała sobie, że
Dominikowi potrzebne są igły do
akupunktury,
a nie flirt z byłą żoną. Ich
małżeństwo to już historia.
Wzi
ęła paczkę z recepcji, zostawiła
jeszcze jedną wiadomość dla córki i
pojechała do szpitala. Była akurat pora
sobotnich wizyt,
wreszcie znalazła jednak
miejsce na parkingu.
Do separatki Dominika trafi
ła bez trudu.
–
Cze
ść – powiedział cicho. –
P
rzywiozłaś?
– Tak. Mam wszystko, o co prosi
łeś –
odparła, myśląc jednocześnie, że Dominik
wygląda teraz lepiej.
Posiniaczon
ą skórę zakrywała koszulka,
poza tym mógł już otwierać drugie oko.
Nie pocałowała go jednak na powitanie.
– Jak si
ę czujesz? – spytała, wręczając
mu pakunek i siadając na krześle.
– Kiepsko, ale nie u
żywam już pompy.
Są tu igły?
– Tak. Co na to twój lekarz?
– Nic mnie to nie obchodzi. Akupunktura
jest nieszkodliwa i u
śmierza ból. Zamknij
drzwi.
Niech
ętnie zrobiła, o co prosił.
– Chyba powinien si
ę tym zająć
anestezjolog.
– Wyjecha
ł na weekend, więc nie mam
wyboru.
– No dobrze.
Kate usiad
ła z powrotem na krześle.
Ostatecznie Dominik wie, co robi. Jest
przecież specjalistą.
Ig
ły z nierdzewnej stali były długie i
cienkie. Odrzu
cił kołdrę i zaczął je wbijać
w udo,
zręcznie manewrując palcami.
– Znajd
ź krawędź kości piszczelowej,
poniżej kolana – poprosił. – Teraz połóż
palec jakieś pięć centymetrów wyżej.
Pomasuj,
a potem wbij igłę – poprosił.
– Ja? Nie, nie mog
ę!
– Dlaczego?
– B
ędzie bolało.
– Na pewno nie bardziej, ni
ż gdybym
miał to robić sam. Nie sięgnę. Po prostu
wbij koniec igły, trzymając ją między
środkowym palcem a kciukiem, a potem
naciśnij
lekko
czubek
palcem
wskazującym.
Kate wzi
ęła igłę i znalazła wskazane
miejsce.
– Tutaj?
– Tak. Naci
śnij. Mocniej. Dobrze, a teraz
obróć ją w palcach i popchnij jeszcze
trochę. Znakomicie. – Odetchnął głęboko.
– Co za ulga.
Czy Lindsay przysłała jakieś
olejki?
Kate wyci
ągnęła małą buteleczkę i
przeczytała na głos napis na etykietce:
– Olejek migda
łowy z dodatkiem
lawendy, geranium i rumianku.
–
Świetnie. Daj, zaraz się posmaruję.
– Mog
ę to zrobić.
– Naprawd
ę? – Patrzył na nią przez
chwilę w zamyśleniu, po czym ściągnął
koszulkę przez głowę.
– Wygl
ądasz fantastycznie – oznajmiła z
uśmiechem. – Szczególnie podoba mi się
to połączenie zieleni z fioletem.
– Bez dowcipów, dobrze? Smaruj.
– Smaruj, prosz
ę – poprawiła go Kate.
Pochyli
ła głowę. Chciała go tylko
rozweselić. Dlaczego jest wobec niej taki
nieuprzejmy?
–
Przepraszam
–
powiedzia
ł. –
Zachowuję się okropnie, ale wszystko
mnie boli.
Zacz
ęła rozcierać olejek na jego
posiniaczonej piersi.
Westchnął i zamknął
oczy.
Jego skóra była gładka i miła w
dotyku,
a mięśnie dobrze wyćwiczone.
– Dzi
ęki, Kate.
Tym razem jego g
łos był miękki.
Uśmiechnęła się.
– A co z ig
łami?
– Mo
żesz je już powyciągać.
By
ło to dużo łatwiejsze niż wbijanie. . –
Mogłabyś wetrzeć trochę olejku w nogę?
– Oczywi
ście.
Udo wci
ąż było opuchnięte, ale sińce
zaczynały schodzić. Dzięki zastosowaniu
nowoczesnych metod leczenia zabieg
nastawiania kości przeprowadzony został
bezinwazyjnie.
Nie było widać żadnych
blizn.
Wcieraj
ąc olejek, czuła naprężone
mięśnie dookoła miejsca złamania. Kiedy
przesuwała rękę w górę po wewnętrznej
stronie uda,
Dominik jęknął cicho.
– Boli?
– Niezupe
łnie – odparł zachrypniętym
głosem. – Ale nie przestawaj. Niech mam
trochę przyjemności, póki mogę. Inaczej
cię do tego nie skłonię.
Zmiesza
ła się. A więc nadal jej dotyk
sprawia mu przyjemność? Podniosła głowę
i spojrzała mu w oczy.
– Dominik? – szepn
ęła.
– Do diab
ła, Kate, lepiej jednak przestań.
Podni
ósł jej dłoń, pocałował, a potem
położył delikatnie na łóżku. Przykrył nogę
kołdrą i zamknął oczy. Kate usiadła na
krześle i wytarła chusteczką lepkie od
olejku ręce.
Jego reakcj
ę łatwo można było przypisać
libido.
Lubił seks, co było źródłem
przyjemności w czasach małżeńskich – i
upokorzenia po zerwaniu.
Ale co się dzieje
z nią samą? Zawsze uważała, że jest
atrakcyjny,
starając się jednak nie
zapominać o jego wadach. Był przecież
kobieciarzem,
któremu trafiła się okazja
zarobienia dużych pieniędzy na własnym
ośrodku rehabilitacyjnym.
Teraz jednak zrozumia
ła, że błędnie go
oceniła. Owszem, zarabiał pieniądze, lecz
był przy tym zdolnym, całkowicie
oddanym pracy lekarzem.
A jednak to on j
ą zostawił, więc czemu
nagle miałby chcieć, żeby wróciła?
Popatrzy
ła na niego. Spał, oddychając
spokojnie.
Zrobiło jej się wstyd, że
posądzała go o cyniczny materializm. Jego
ośrodek nie był właściwie uzdrowiskiem
dla sławnych i bogatych. I na pewno nie
przynosił wielkich dochodów, biorąc pod
uwagę dużą liczbę personelu, którego
część mieszkała na miejscu. Przebudowa i
renowacja też musiały kosztować fortunę.
Dominik nie jest ju
ż tym mężczyzną,
którego kiedyś znała. Uświadomiła sobie,
jak bardzo się zmienił. Takiego człowieka
mogłaby pokochać, ale i tak jest już za
późno.
A mo
że nie? Dlaczego chciał, żeby go
dotykała? Czy naprawdę mu na tym
zależało, czy może nie był zupełnie sobą
po wypadku i tych wszystkich środkach
przeciwbólowych?
Najwyra
źniej jednak wciąż się nią
interesował. Tylko jaki to ma sens? Jedną
szansę z tym mężczyzną już straciła –
przez brak doświadczenia, czasu, przez
nadmiar stresów związanych ze studiami i
wczesnym macierzyństwem.
Czy
żby los zamierzał jej dać kolejną? A
jeśli tak, to czy będzie umiała ją
wykorzystać?
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nie mog
ła zasnąć. Wszystko było inne,
obce: łóżko, pokój, dźwięki. Czytała przez
chwilę, po czym wyłączyła światło i leżała
w ciemnościach.
Zamiast szumu silników
przejeżdżających samochodów, który ją
uspokajał, słyszała pohukiwanie sowy,
szmer poruszających się w trawie nocnych
zwierzątek i szelest liści na wietrze. A gdy
jej się zdawało, że wreszcie zapada w sen,
usłyszała inny dźwięk – coś jakby pac-pac.
Usiad
ła na łóżku. Włamywacz? Ktoś, kto
wie,
że Dominik jest w szpitalu i nie zdaje
sobie sprawy z jej obecności? Nie mogła
włączyć alarmu, bo nie znała kodu.
Dlaczego nie zapytała o niego wcześniej?!
S
łuchała z natężeniem – tym razem
dźwięk przypominał skrobanie.
Kto
ś manipuluje przy zamku? O Boże! A
Stephie? Jej nie może stać się krzywda.
Kate zapomniała o rozsądku. Bez wahania
narzuciła szlafrok na cienką koszulkę
nocną i wzięła do ręki but na wysokim
obcasie.
Tak uzbrojona zesz
ła cicho na dół.
Zn
ów usłyszała skrobanie – dochodziło
chyba z kuchni.
Czyżby zapomniała
zamknąć okno? Nagle pełną napięcia ciszę
przerwało miauknięcie. Odetchnęła z ulgą.
– Kici, kici! – zawo
łała.
Otworzy
ła drzwi do kuchni i zapaliła
światło. Na krawędzi stołu siedział duży
kot,
który patrzył na nią przyjaźnie. Kate
odłożyła but i opadła na kuchenne krzesło.
– Jak si
ę tu dostałeś? – spytała, po czym
zauważyła specjalny otwór w dolnej części
drzwi kuchennych. No tak.
Jak mogła tego
wcześniej nie dostrzec? – Mieszkasz z
Dominikiem?
Kot miaukn
ął, zeskoczył na podłogę i
zaczął ocierać się o jej nogi. Na szyi miał
obróżkę z blaszką, na której przeczytała:
„
Włóczykij, Heywood Hall”.
– Wi
ęc to ty jesteś Włóczykij. Mogłam
się domyślić. Bardzo odpowiednie imię. W
każdym
razie
śmiertelnie
mnie
przestra
szyłeś, łobuzie.
Kot tymczasem usiad
ł przed jedną z
szafek,
drapiąc łapą drzwiczki. Sprytne
stworzenie,
pomyślała, otwierając szafkę.
Kocie jedzenie.
Oczywiście.
– G
łodny jesteś?
W
łóczykij usiłował wśliznąć się do
środka, ale nie pozwoliła mu. Znalazła
spodeczek,
wyłożyła na niego połowę
zawartości puszki i postawiła na podłodze.
Kot rzucił się na jedzenie.
– Lubisz
łososia z krewetkami, co?
Rozpieszczony zwierzak.
Kate, ca
łkiem już rozbudzona, zrobiła
sobie herbatę. Właśnie miała usiąść z nią
przy stole,
gdy kocur nagle opuścił kuchnię
z wysoko podniesionym ogonem i zniknął
na końcu korytarza.
– Zaraz, zaraz! Gdzie ty si
ę wybierasz?
Posz
ła za nim, martwiąc się o meble i
dywany.
Włóczykij zatrzymał się przed
drzwiami sypialni Dominika i miauknął
rozk
azująco.
– Tutaj?
Otworzy
ła drzwi. Kot wskoczył na łóżko
w poszukiwaniu swego pana.
Nie
znalazłszy go, usadowił się na samym
środku i zaczął się myć. Kate usiadła obok.
– No dobrze, ale twojego pana nie ma –
zacz
ęła mu tłumaczyć. – Nie możesz tu
spać. Nie będzie ci miał kto otworzyć
okna,
kiedy będziesz chciał wyjść w nocy.
Musimy wrócić do kuchni.
W
łóczykij
pomruczał
chwilę
z
zadowoleniem,
po czym zwinął się w
kłębek i zasnął.
Kate w zadumie s
ączyła herbatę. Co ma
zrobić z tym kotem? Jeśli zamknie go w
kuchni,
będzie drapał o drzwi i nie da jej
zasnąć. Z drugiej strony nie chciała go brać
do swojej sypialni.
Popatrzy
ła na łóżko Dominika. Jest
wystarczająco duże i dla niej, i dla kota. I
w dodatku pościelone – więc dlaczego nie?
Dokończyła herbatę, zdjęła szlafrok i
weszła pod kołdrę.
To by
ł błąd.
Poczu
ła zapach, którego nie zapomniała
przez dwanaście samotnych lat. Osaczyły
ją
wspomnienia.
Pamiętała
nocne
przebudzenia,
szepty,
westchnienia,
pieszczoty i cudowne spełnienia, po
których leżeli bez tchu.
Na pocz
ątku było tak co noc. Potem
wracali z pracy coraz bardziej zmęczeni i
śpiący... Wreszcie przestali się kochać. I
przestali rozmawiać.
Gdzie pope
łnili błąd? Może to przez
wspólne mieszkanie z rodzicami? Czy ich
małżeństwo od początku skazane było na
niepowodzenie, czy te
ż zawinił nadmiar
pracy i wymagań z nią związanych?
A mo
że po prostu byli za młodzi?
Oboje mieli dziewi
ętnaście lat, kiedy
spotkali się i zakochali w sobie bez
pamięci. Po pięciu miesiącach wzięli ślub.
Kate była w czwartym miesiącu ciąży, a
Dominik na dodatek nie spodobał się jej
rodzicom.
Uwa
żali, że to on wpędził ją w kłopoty i
mieli mu za złe, że oczarował ich słodką,
niewinną córeczkę gładkimi słówkami i
zaciągnął do łóżka. A teraz dzięki nim miał
dom,
gosposię i opiekunkę do dziecka.
Ojciec Kate wr
ęcz go nie znosił. I wtedy,
i teraz.
Kate do dziś zastanawiała się, w
jakim stopniu wpłynęło to na jej własne
zachowanie.
Matka z kolei mimo wszystko mia
ła do
niego słabość, ale ze względu na ojca nie
okazywała tego otwarcie. Gotowała jego
ulubione potrawy,
prasowała mu koszule, a
przede
wszystkim
zajmowała
się
dzieckiem,
by mieli więcej czasu na studia.
Stephie urodzi
ła się w sierpniu, a w
październiku Kate była już z powrotem na
uniwersytecie,
nie straciwszy żadnego
semestru,
gotowa zacząć trzeci rok studiów
razem z mężem.
Trzy lata p
óźniej zaczęli staż. Dominik
pracował
i
mieszkał
pięćdziesiąt
kilometrów od domu, podczas gdy Kate
udało się znaleźć pracę w sąsiedztwie. Ich
godziny przyjęć i dyżurów były zupełnie
różne, a małżeństwo zaczęło się rozpadać.
Po czterech miesi
ącach, w pewien
niedzielny poranek,
gdy Kate wstawała do
pracy po czterech godzinach snu, Dominik
oświadczył, że nie ma sensu dalej się
męczyć.
– Tu nie ma miejsca dla mnie –
powiedzia
ł wtedy. – Ty jesteś ciągle poza
domem. Jest wprawdzie Stephie, ale ona
mnie nawet nie poznaje. Nie potrzebujecie
mnie.
Kate by
ła zaszokowana i zraniona.
– Wi
ęc odejdź – odparła bez namysłu. –
Ja muszę jechać do pracy. Jeśli
rzeczywiście nie chcesz być z nami, nie
będę cię zatrzymywać.
Odszed
ł. Tak po prostu, bez słowa. Na
początku myślała, że wyjechał tylko na
weekend,
ale gdy wróciła z pracy, jego
rzeczy już nie było.
Ojciec stara
ł się ją pocieszyć, że
Dominikowi nigdy tak naprawdę na niej
nie zależało. Lepiej, że odszedł teraz, niż
gdyby miał ją zostawić po drugim dziecku.
Kate wiedzia
ła, że Dominik miał
przepracować w tamtym szpitalu jeszcze
dwa miesiące, a potem przenieść się na
praktykę chirurgiczną na jej oddział. Była
więc pewna, że wróci. I wrócił – tylko nie
do niej.
Regularnie widywał córkę i płacił
za jej utrzymanie. Po dwóch latach
uzyskali rozwód za obopólną zgodą.
Od tamtej pory utrzymywali kontakt
jedynie ze wzgl
ędu na Stephie. Ostatnio
Kate prawie nie widywała Dominika, który
zabierał córkę do siebie co drugi weekend
prosto spod szkoły, i odwoził ją tam z
powrotem w poniedziałki. Gdy mieli
jechać na wakacje, przyjeżdżał po nią do
domu.
Kate czekała na te chwile z
dziwnym niepokojem – Dominik jednak
nigdy nie wszedł do środka.
A mimo to nadal pami
ętała jego zapach.
Poci
ągnęła nosem. Policzki miała mokre
od łez. Wtuliła głowę w poduszkę, chcąc
zagłuszyć łkanie.
Dlaczego jej to zrobi
ł? Potrzebował
jedynie zastępstwa w ośrodku i kogoś, kto
opiekowałby się Stephie. A gdyby
przypadkiem mog
ła również zaspokoić
jego potrzeby seksualne,
był gotów to
wykorzystać. Może i stał się wybitnym
specjalistą i filantropem, ale jeśli chodzi o
hormony,
to na pewno się nie zmienił.
W jej
życiu od czasu rozwodu było
jeszcze dwóch innych mężczyzn. Obaj
bardzo przyzwoici i dosko
nale nadający się
na mężów. Każda kobieta byłaby z nimi
szczęśliwa, ale nie Kate. Nie po związku z
Dominikiem.
Teraz le
żała w jego pościeli, tęskniąc za
jego dotykiem,
ciepłem jego ciała i
rozkoszą, którą tylko on potrafił jej dać.
Łzy ciekły jej strumieniami po policzkach.
Tak niewiele potrzebne jej było do życia –
jedzenie, picie, sen... i Dominik.
Wyci
ągnęła rękę i pogłaskała kota, który
zaczął mruczeć z zadowoleniem. Przytuliła
go i zasnęła, zasłuchana w to mruczenie.
W
łóczykij obudził ją o świcie, miaucząc
przy drzwiach do ogrodu.
Kate wypuściła
go,
posłała łóżko i, wziąwszy kubek po
herbacie,
poszła do kuchni. Przez okno
widziała, jak kot skrada się w ogrodzie,
usiłując
złowić
jakieś
zwierzątko.
Przypominał Dominika. On też ją złowił
szesnaście lat temu. Była wtedy
niedoświadczona i naiwna. Postanowiła
więcej o nim nie myśleć. Śnił jej się przez
całą noc.
Dosy
ć tego.
Posz
ła na górę i zajrzała do pokoju
Stephie.
Dziewczynka spała głęboko,
rozciągnięta na plecach. Jej potargane,
jasne włosy rozsypały się na poduszce.
Była taka bezbronna... Boże, pomyślała
Kate, nie pozwól,
żeby spotkała takiego
mężczyznę jak jej ojciec.
Zamkn
ęła cicho drzwi. Ze swojego
pokoju zabrała koszulkę, szorty, kostium
kąpielowy i ręcznik. Zostawiła wiadomość
dla Stephie i po
szła przez ogród w stronę
siłowni.
By
ła już otwarta. Powitał ją chłopak w
koszulce polo z napisem „Fitness Club
Heywood Hall”.
Wyglądał na instruktora.
– Dzie
ń dobry. W czym mogę pomóc?
– Jestem Kate Heywood, zast
ępuję
Dominika.
Chciałabym trochę poćwiczyć.
Można?
– Oczywi
ście. Ale najpierw muszę panią
zważyć i zmierzyć. – Wyciągnął rękę,
uśmiechając się szeroko. – Mam na imię
Jason.
Zaprowadzi
ł ją do sali z rowerem
stacjonarnym.
Zadał kilka pytań, zważył,
zmierzył wzrost i puls. Następnie poprosił,
by poćwiczyła trochę na rowerze, i znów
zbadał puls. Za pomocą specjalnych
wykresów obliczył zalecaną intensywność
ćwiczeń i z zadowoleniem stwierdził, że
jest dość sprawna, by zacząć od razu.
Zaprowadził ją z powrotem do głównej sali
gimnastycznej i zapre
zentował działanie
wszystkich przyrządów.
Po dwudziestu minutach Kate by
ła
spocona,
ale czuła się dużo lepiej. Poszła
się przebrać, wzięła prysznic i zanurkowała
w krystalicznie czystej wodzie basenu.
Przepłynęła dwadzieścia długości, a potem
dla relaksu
pozwoliła sobie na dziesięć
minut masażu wodnego. Wyszedłszy z
przyjemnie gorącej wody wskoczyła znów
do chłodnej, i przepłynąwszy basen
zobaczyła Johna Whitelawa. Siedział na
wózku i rozmawiał z Jasonem.
Usiad
ła na brzegu basenu, przeczesując
palcami mok
re włosy.
– Cze
ść, John. Popływasz? Jason
podszedł do niej.
– Powinien by
ć z nim ktoś z personelu, a
ja mam na głowie siłownię.
– Nie ma sprawy, zajm
ę się nim. Jason
wrócił z powrotem do Johna.
– Pani Heywood zostanie tu z panem,
je
śli chce pan popływać.
John popatrzy
ł na nią.
– Nie chc
ę sprawiać kłopotu.
– To
żaden kłopot. Jason pomoże ci się
przebrać. Umiesz pływać?
– A czy ptaki umiej
ą latać? – Jego
uśmiech był znowu gorzki. – Pływałem
zupełnie nieźle, kiedy miałem czym.
Kate popatrzy
ła znacząco na jego
ramiona.
– Czy
żby jakiś nagły paraliż? John
roześmiał się.
– Wci
ąż zapominam o rękach. Chyba nie
powinienem tego robić.
– Jasne,
że nie. Pomyśl, o ile więcej
można zdziałać rękami niż nogami. Ale
pospiesz się, bo zaczynam być głodna.
Podobno podają tu znakomite śniadania.
– B
ędę gotów za dwie minuty.
Sprawnie odwr
ócił wózek i odjechał w
stronę przebieralni. Wkrótce wrócił w
spodenkach,
a Jason pomógł mu usadowić
się na podnośniku, który opuszczał się do
poziomu wody.
– Prosz
ę bardzo. Zostawimy go na tej
wysokości. Jeśli będzie pan chciał wyjść z
basenu,
wystarczy nacisnąć guzik.
John nieufnie przygl
ądał się powierzchni
wody.
Bał się niepowodzenia, lecz było
oczywiste,
że
potrzebuje
jakiegoś
dowartościowania. Kate miała nadzieję, że
jej pomysł się sprawdzi.
– Co by
ś” powiedział na mały wyścig?
Do końca basenu, używając tylko ramion?
Oczy Johna zab
łysły. Zanurzył się w
wodzie i zaczął płynąć. Ruszyła za nim,
zmuszając się, żeby nie używać nóg.
Dotarła do brzegu parę sekund po nim.
– Nie
źle. Następnym razem będę musiała
oszukiwać, żeby wygrać.
Roze
śmiał się.
– To by
ło naprawdę przyjemne.
– A mo
że zrobimy prawdziwy wyścig? –
zaproponowała. – Powiedzmy, za tydzień.
Ty będziesz w lepszej formie po
ćwiczeniach, a ja wykończona po pracy.
– A mo
że teraz?
– Teraz? Bez rozgrzewki?
– No to za pi
ęć minut. Zawahała się.
– Co jest? Boisz si
ę, że cię pokonam czy
tego,
że to ty będziesz szybsza?
John wpatrywa
ł się w nią z uporem.
Zrozumiała nagle, jakie to dla niego
ważne. Nie jest co prawda przygotowany
do forsownych ćwiczeń, ale przecież nic
mu się nie stanie. Sam chciał.
– Wiec dobrze, za pi
ęć minut.
P
ływał najpierw kraulem, potem na
plecach,
a potem zniknął pod wodą. Kate
już zaczęła się niepokoić, gdy wypłynął z
powrotem na powierzchnię.
– Gotowa?
– Tak. A ty?
– Te
ż. Jedna długość basenu. I możesz
używać nóg, jesteś w końcu tylko słabą
kobietą. Raz, dwa, trzy!
Wystartowali. Czy powinna da
ć mu
wygrać? Nie, wtedy nie byłoby to żadne
wyzwanie,
a tego Johnowi najwyraźniej
brakowało. Liczyły się nawet takie małe i
banalne osiągnięcia. W ostatnie metry
włożyła maksimum wysiłku. John był przy
brzegu sekundę po niej.
– Ale ja pani jeszcze poka
żę, pani
Heywood.
Roześmiała się.
– Nie w
ątpię.
– Te
ż nie jesteś w najlepszej formie.
Strasznie dyszysz.
–
Ćwiczyłam już pół godziny, zanim
przyszedłeś.
– To co? Popracujemy troch
ę, i zrobimy
rewanż?
– Dobrze. A teraz chod
źmy na śniadanie.
John usiad
ł na krześle i nacisnął guzik.
Jason pomógł mu przesiąść się na wózek i
zabrał go do przebieralni.
Kate by
ła zadowolona z Johna. Podjął
wyzwanie, a jego upór i determinacja
powinny mu pomóc także w fizykoterapii.
Ten dzień miał jeszcze wolny, ale od jutra
zaczyna ciężką pracę. Miała nadzieję, że
sobie z nią poradzi.
W klinice byli oczywi
ście jeszcze inni
pac
jenci i Kate spędziła niedzielę,
spotykając się z nimi osobiście lub
studiując ich historie choroby.
Rano usiad
ła wygodnie w gabinecie
Dominika i rozłożyła papiery na wielkim
biurku.
Na jednej z książek leżały okulary
w czarnej, drucianej oprawce. Podnios
ła je
i spojrzała przez szkła. Nie wiedziała, że
używał okularów do czytania.
W
łaściwie niewiele o nim wie...
Zag
łębiła się w notatkach.
Brian Pooley,
dekarz,
spad
ł z
rusztowania i uszkodził kręgosłup rok
temu.
Za pobyt w ośrodku płaci jego firma.
Przeszed
ł operację kręgosłupa, lecz wciąż
dokuczał mu dotkliwy, przewlekły ból w
nodze.
Jedynym
wyjściem
było
wszczepienie stymulatora sznura
grzbietowego.
Było
to urządzenie
wysyłające impulsy elektryczne, które
powodowały dysfunkcję nerwów na
zasadzie bramki.
Jeśli mogła ona zostać
zamknięta
w
miejscu
połączenia
nerwowego poprzez leki lub impuls
elektryczny,
sygnały bólowe nie docierały
do mózgu.
Takie stymulatory nie sprawdza
ły się
jednak we wszystkich przypadkach,
Brianowi wszczepiono więc na próbę
elektrod
ę. Było to w zeszły poniedziałek,
przed wypadkiem Dominika. Jeremy,
nadzorujący
przebieg
testu,
był
zadowolony z efektów, a wszczepienie
stałego implantu planowano na piątek.
Niestety,
tylko Dominik m
ógł
przeprowadzić tę operację, firma Briana
miała więc do wyboru albo zostawić
pacjenta w ośrodku do powrotu Dominika,
co pociągało za sobą duże koszty, albo
przenieść go do innej kliniki. W końcu
postanowiono go nie przenosić.
Zreszt
ą sam Brian nalegał, by operację
przeprowadził Dominik. Kate zastanawiała
si
ę, czy Brian zdaje sobie sprawę, że
będzie musiał poczekać około pięciu
tygodni.
Może myśli, że to nie jest
poważne złamanie? Czy powinna mu o
tym powiedzieć? Po namyśle zdecydowała,
że nie. Na pewno znajdą jakiegoś
anestezjologa, który przeprowadzi zabieg
zamiast Dominika i Brian w koiicu na to
przystanie.
Susie Elmswell, kt
órą już poznała, miała
dwadzieścia pięć lat, zamierzała wyjść za
mąż i od nowa uczyła się chodzić. Kate
rozmawiała z nią po śniadaniu – była
wesoła, uparta i zadowolona ze swych
postępów. Richard Price, jej narzeczony,
który przyjechał po południu, także robił
dobre wrażenie.
Opieku
ńczy,
dowcipny,
bardzo
zaangażowany, dokładnie taki, jakiego
Susie potrzebowała. Gdyby tylko żona
Johna White
lawa była do niego podobna...
W o
środku przebywało jeszcze kilku
innych pacjentów. Niektórzy przechodzili
okres rekonwalescencji po operacji
wymiany stawów.
Jeden z mężczyzn po
przeszczepie żylnym pracował nad
rozwinięciem sprawności fizycznej, innego
od niedawna rehabilitowano po
odgięciowym urazie kręgosłupa szyjnego,
jeszcze inny po amputacji cierpiał na
cukrzycę.
Przypadki bywa
ły różne, ale wszyscy
potrzebowali tego,
co oferował ośrodek
Dominika,
a czego nie znaleźliby w
państwowych szpitalach.
Kate pomy
ślała, że to niesprawiedliwe,
że niektóre formy leczenia nie są ogólnie
dostępne. Z drugiej strony pociągałoby to
za sobą olbrzymie koszty. Powszechnie
wiadomo,
że za cenę jednej długotrwałej
rehabilitacji można zająć się sześcioma
innymi,
mniej poważnymi przypadkami.
Z pocz
ątku Kate dziwił fakt, że ośrodek
Dominika jest popierany przez tyle firm
ubezpieczeniowych.
Rezultaty kuracji
jednak mówiły same za siebie. Bardziej
opłacało się ponosić koszty rehabilitacji
niż nie kończących się urlopów
zdrowotnych.
St
ąd obecność Briana Pooleya i Susie
Elmswell.
Kate mia
ła wielką ochotę pojechać
jeszcze raz do Dominika i przedyskutować
sprawy związane z ośrodkiem, po namyśle
jednak odrzuciła tę myśl. Nie chciała
przecież absolutnie żadnych dodatkowych
komplikacji.
Wieczorem nakarmiła kota i
wypuściła go na dwór, szczelnie
zamykając otwór w drzwiach, po czym
zdecydowanym krokiem poszła do własnej
sypialni.
W poniedzia
łek rano podwiozła Stephie
na przystanek autobusowy, po czym
wróciła do ośrodka na odprawę, która
odbywała się codziennie o ósmej.
Przedstawiono jej psychologa, Martina
Graya.
Był niskim mężczyzną koło
pięćdziesiątki, miał ciemne, kręcone włosy
i błyszczące oczy. Sprawiał wrażenie
energicznego,
serdecznego i najwyraźniej
miał duże poczucie humoru. Kate była
pewna,
że będzie umiał pomóc Johnowi.
Jako ostatnia zjawi
ła się fizykoterapeutka
Angela wraz z Eddie’em Saville’em,
technikiem ortopedą. Jeremy rozpoczął
naradę.
Jako pierwszy mieli omawia
ć przypadek
Johna Whitelawa. Jeremy w skrócie
przedstawił historię choroby i przebieg
fizykoterapii przeprowadzonej w szpitalu.
– Jest w depresji, kt
órą pogłębia
całkowity brak porozumienia z żoną.
Prowadziła samochód, gdy zdarzył się
wypadek.
Teraz czuje się winna i nie
potrafi mu pomóc, John z kolei ma do niej
pretensje.
Czeka ją sprawa w sądzie; zdaje
się, że została formalnie obciążona winą za
ten wypadek. Martin,
będziesz miał sporo
pracy.
Psycholog skin
ął głową.
– Mog
ę porozmawiać z nią już dzisiaj.
Jest teraz w o
środku?
– Zadzwoni
ę do niej. Uprzedzono ją, że
powinna przyjechać.
– Co John robi, odk
ąd jest u nas?
– Wczoraj troch
ę z nim pływałam –
odparła Kate. – Zaproponowałam wyścig, i
wygrał. Drugi raz płynęłam, używając nóg,
i byłam szybsza o sekundy. Obiecałam mu
rewanż w przyszłym tygodniu.
– Jak zareagowa
ł na przegraną?
– Pozytywnie. By
ł trochę zły, ale to
uparty facet.
Gdyby nie był żonaty, szybko
by sobie z tym wszystkim poradził.
– Ale jest.
– I chyba w
ątpi w to, że żona z nim
zostanie –
wtrącił Jeremy.
Martin westchn
ął.
– O rany. Dobrze, spotkam si
ę z nią dziś
i zobaczę, co można zrobić. Jaki jest plan
leczenia?
Przedyskutowali program fizykoterapii.
Kate dopiero teraz dowiedzia
ła się, jak
ciężka praca czeka Johna.
– Chc
ę go postawić na nogi jak
najszybciej.
Trzy miesiące leżenia i
siedzenia to stanowczo za długo –
stwi
erdziła Angelą. – Najpierw poćwiczy
stanie i patrzenie na nas z góry, potem
zaczniemy naukę chodzenia. Jeśli dziś
zrobimy odlewy,
John może dostać
pierwsze protezy pod koniec tygodnia.
Wszystko to jest trudne i bolesne.
Będzie
potrzebował duchowego wsparcia.
– Zajm
ę się tym – zapewnił Martin. – Co
z aromaterapią?
– Mo
że się przydać – odparł Jeremy. –
Jason i Angelą opracowują program
ćwiczeń siłowych, żeby wzmocnić górną
część ciała. Jeśli lubi pływać, nie ma
przeciwwskazań. I tak planujemy sporo
hydroterapii. Martin,
ustalicie z Angelą
jego rozkład zajęć?
Psycholog zn
ów skinął głową.
– Wobec tego mog
ę zobaczyć się z jego
żoną, gdy będzie ćwiczył z Angelą i
Eddie’m.
Później porozmawiam z nim
samym.
Nast
ępnie przedyskutowali postępy Susie
Elmswell.
Martin był z niej bardzo
zadowolony.
– Doskonale sobie radzi, a Richard jest
dla niej wielk
ą pomocą.
– Pozna
łam go wczoraj – wtrąciła Kate.
–
Odnoszę wrażenie, że właśnie takiego
mężczyzny Susie potrzeba.
– Gdyby tak wszyscy partnerzy naszych
pacjentów byli tacy... Jak jej idzie
fizykoterapia?
– Powoli – odpar
ła Angela. – Pracuje
bardzo ciężko, ale nie można przyspieszyć
regeneracji nerwów.
Postawiła sobie
trudne zadanie.
– Chodzi ju
ż o kulach?
– Jeszcze nie. Chc
ę, żeby najpierw
poćwiczyła na poręczach i nauczyła się
zachować równowagę. Później dopiero
zacznie używać balkonika. Kule są dobre
przy złamaniach, ale nie w takich
przypadkach. A propos,
co słychać u
Dominika?
– By
łem u niego wczoraj wieczorem –
odparł Jeremy. – Ciągle go boli. Zdaje się,
że ma dosyć szpitala i chce się już
wypisać.
Roze
śmieli się wszyscy – oprócz Kate.
To niemożliwe, nie tak wcześnie. Miał
wypadek w czwartek,
a dziś jest dopiero
poniedziałek! Chyba nie będzie aż tak
głupi?
– Kate, moim zdaniem on tylko
żartował
–
uspokajał ją Jeremy.
– Jeste
ś pewien? Spoważniał.
– Chyba nie s
ądzisz, że chce naprawdę
wyjść ze szpitala?
– Nie mam poj
ęcia. Nigdy nie potrafiłam
przewidzieć, co zrobi. Jest uparty jak osioł
i jak coś postanowi, to lepiej mu nie
przeszkadzać.
Pokiwali g
łowami.
– Pojad
ę do niego dziś wieczorem –
dodała – i powiem, jak świetnie sobie
radzimy.
Zabiorę z sobą tyle igieł, żeby go
znieczulić całkowicie.
Postanowi
ła, że porozmawia z Lindsay,
aromaterapeut
ką. Może poprosi ją o jakieś
olejki
o
intensywnym
działaniu
uspokajającym, dzięki którym Dominik
wytrzyma w szpitalu jeszcze choć tydzień.
Przedwczesne wyjście może okazać się
fatalne dla jego zdrowia, a Kate, w
przeciwieństwie do innych, w pełni
zdawała sobie sprawę, do czego jej były
mąż jest zdolny.
Lindsay by
ła rozbawiona – jak wszyscy.
– Ten facet to specjalny przypadek.
Przygotuj
ę
mieszankę
bergamoty,
rumianku i lawendy,
i dodam więcej
geranium.
To powinno go wyciszyć.
Rozsmaruj to po skórze, a potem masuj
delikatnie w kierunku serca.
I zrób to tuż
przed wyjściem, bo taki masaż jest
usypiający.
Kate zabra
ła Stephie ze szkoły i
pojechały na krótką wizytę do szpitala.
Dominik wyglądał zadziwiająco dobrze – i
był bardzo zniecierpliwiony.
– Wr
ócę później, to pogadamy o klinice
–
obiecała. – Nie możemy teraz dłużej
zostać, bo Stephie ma dużo lekcji do
odrobienia.
To ostatni tydzień szkoły.
– A w przysz
łym roku egzaminy... Jak
ten czas leci.
Kiedy patrzę na ciebie, nie
wiem,
co się stało z moim życiem.
Dominik przeni
ósł wzrok na Kate.
Wydawało jej się, że dostrzegła w jego
oczach smutek.
Może jednak żałował ich
rozstania? Nie znalazł sobie nikogo
innego...
Czy próbował? Stephie nigdy nie
wspominała o żadnej kobiecie w związku
ze swoim ojcem.
Czyżby nareszcie nauczył
się dyskrecji?
A mo
że nie było nikogo innego? Może
dlatego pozwalał kotu spad we własnym
łóżku, bo czuł się samotny?
Tak jak ona.
Postanowi
ła, że zrobi wszystko, żeby jak
najdłużej utrzymać Dominika z dala od
ośrodka. Potrzebują czasu do namysłu,
jeśli mają znów być razem – tym razem na
całe życie.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kate przebra
ła się przed wyjściem. Może
było to trochę niemądre, ale z drugiej
strony po upalnym dniu miała ochotę
włożyć coś świeżego.
Czy to jedyny pow
ód? Możliwe... W
każdym razie sukienka była bardzo
kobieca i przyjemnie chłodna w dotyku.
Cóż z tego, że miała głęboki dekolt, a
bladoróżowa bawełna podkreślała lekką
opaleniznę? W końcu to początek lata!
Poza tym długość spódnicy do pół łydki
jest zupełnie przyzwoita.
Obejrza
ła się dokładnie w lustrze,
strofując się w duchu za próżność. Przecież
wybiera się tylko do szpitala, żeby zawieźć
Dominikowi olejki, po których spokojnie
zaśnie. Jej wygląd to ostatnia rzecz, o
której pomyśli.
Wyjrza
ła przez okno. John Whitelaw
siedział na wózku w cieniu ogrodowego
bzu i patrzył przed siebie, zapominając o
leżącej na kolanach książce.
Kate po
żegnała zajętą odrabianiem lekcji
Stephie,
wyszła na dwór i podeszła do
niego.
– Cze
ść. Jak ci minął dzień? Uśmiechnął
się sceptycznie.
– Jestem wyko
ńczony – odparł, jak
zwykle bez ogródek. – Ta baba to
wiedźma.
– Angela?
– Zupe
łnie jak poganiacz niewolników.
– Uda
ło ci się stanąć?
– Co
ś w tym rodzaju, ale zaraz potem
leżałem jak długi. Dwa razy. I pomyśleć,
że kiedyś traktowałem chodzenie jako coś
zup
ełnie naturalnego. Teraz nie potrafię
nawet stać – powiedział z goryczą.
– Nauczysz si
ę. Masz czas.
– Owszem, tego mi nie brakuje.
– Mo
że pójdziesz na masaż wieczorem?
–
Nie mog
ę, muszę czytać. Ta
fizykoterapeutka z piekła rodem dała mi
książkę o biomechanice chodzenia. –
Podniósł książkę, po czym rzucił ją z
powrotem na kolana. –
Do diabła z
biomechaniką! O wiele lepiej stosować to
w praktyce,
niż o tym czytać.
Po
łożyła mu rękę na ramieniu.
– Poradzisz sobie, John. Cierpliwo
ści. I
nie pozwól
się za bardzo zmęczyć. Mamy
wyścig pod koniec tygodnia.
–
Łatwo ci mówić. Muszę robić
wszystko,
co mi każe. Boję się jej.
– Dzieciak.
– Mam tyle do zrobienia... Wiem,
że ona
mi pomoże, ale to wszystko jest takie
trudne! Jestem okropnie zmęczony.
– Wi
ęc może powinieneś się położyć?
– Mam do
ść leżenia. Spędziłem w łóżku
parę miesięcy.
– Ale dzi
ś miałeś ciężki dzień i sporo
pracowałeś. Na początek wystarczy.
– Chyba masz racj
ę. – Westchnął, kładąc
dłonie na kołach wózka. – Wrócę chyba do
środka. Może jest coś ciekawego w
telewizji.
– Mam ci
ę zawieźć?
Zawaha
ł się, po czym potrząsnął głową.
– Sam pojad
ę. Muszę ćwiczyć górną
część ciała. Odprowadziła go jednak, idąc
obok wózka,
i pożegnała przy drzwiach
pokoju.
W drodze do samochodu
pomy
ślała, że cuda zdarzają się w
medycynie bardzo rzadko. Jedyne, co
mogą
zaoferować
pacjentom,
to
profesjonalna pomoc i możliwość
działania. Organizm musi sam radzić sobie
z rehabilitacją. Johna czekała długa i
trudna droga,
a każdy krok będzie musiał
wykonać samodzielnie.
Kiedy parkowa
ła przed szpitalem,
zastanawiała się, czy uda jej się nakłonić
Dominika do cierpliwości i rozsądku.
Czasem stawiał poprzeczkę zbyt wysoko i
w drodze do celu robił różne głupstwa.
Jej przypuszczenia spe
łniły się co do
joty. Dominika n
ie było w separatce.
– Pojecha
ł wózkiem na spacer –
wyjaśniła siostra przełożona. – Ma już
wszystkiego dosyć.
– Jak si
ę zachowuje?
– Okropnie. Jest znudzony. Ledwie
zmusi
łam go do wzięcia wózka, bo miał
zamiar pójść pieszo.
– Pieszo?! Przecie
ż jeszcze długo nie
będzie mógł chodzić! Jak lekarz może
robić takie rzeczy?!
–
Niech pani mu to spróbuje
wytłumaczyć. Wstawał już wcześniej i
próbował spacerować. Musiałam go
postraszyć lewatywą.
Kate roze
śmiała się.
– Na pewno podzia
łało.
– Akurat. Ale o wilku mowa...
Dominik podjecha
ł do nich, szeroko
uśmiechnięty.
– Cze
ść. Zrobiłem sobie przejażdżkę po
korytarzu.
– Nie powiniene
ś. Za wcześnie.
– Kate, jestem znudzony. Znudzony –
powt
órzył, przeciągając sylaby. – Chodź,
opowiesz mi o ośrodku. Co słychać u
Johna Whitelawa?
– Jako
ś sobie radzi.
Wprowadzi
ła wózek do separatki,
pomogła Dominikowi położyć się i podała
mu szklankę soku, opowiadając o Johnie.
–
Pomy
śl, ile miałeś szczęścia.
Powinieneś leżeć spokojnie i naprawdę być
wdzięczny losowi, zamiast utrudniać życie
pielęgniarkom.
Popatrzy
ł w sufit.
– I ty, Brutusie, przeciwko mnie? Czy
doczekam si
ę wreszcie, że ktoś będzie dla
mnie miły?
– Pewnie nie. A tak w ogóle,
to jak się
czujesz, poza tym,
że ci się nudzi?
– Noga wci
ąż mnie boli, chociaż nie tak
bardzo jak w sobotę. Gorzej z nosem –
zapomniałem, że jest złamany, i
próbowałem go wytrzeć.
– Biedactwo. Napij si
ę soku. Dominik
wypił mały łyk i skrzywił się.
– Okropno
ść. Nie mogłabyś przemycić
butelki wina? Albo drinka w puszce? Nie
s
ą może najlepsze, ale za to mocne.
Kate roze
śmiała się.
– Nie ma mowy. Co najmniej przez
najbli
ższy tydzień. Wypił kolejnego łyka.
– A jak sobie radzi Susie?
– Och, zupe
łnie dobrze. Ten jej Richard
to bardzo miły chłopak.
–
Jest nauczycielem,
zajmuje si
ę
niedorozwiniętymi dziećmi. Sądzę, że jest
stworzony do tej pracy. A z Susie dobrali
się jak w korcu maku. To facet, na którym
można polegać.
– Taki powinien by
ć w każdym domu...
Popatrzyli na siebie. Kate znowu
dostrzeg
ła żal w oczach Dominika.
– My niewiele pomagali
śmy sobie,
prawda? –
powiedział cicho. – Za dużo
czasu poświęcaliśmy pracy.
– Byli
śmy za młodzi. Nie mieliśmy
pojęcia o życiu i obowiązkach związanych
z małżeństwem i dziećmi.
U
śmiechnął się.
– Chyba do dzi
ś nie dorosłem do tych
obow
iązków. Denerwuje mnie sama myśl,
że Stephie może poderwać jakiś chłopak.
–
Jest bardzo niedo
świadczona...
Dominik ścisnął jej dłoń.
– Ty te
ż byłaś niedoświadczona, kiedy
cię poznałem. Słodka i niewinna. To
wszystko moja wina...
– Wcale nie – zaprotestowa
ła i
zaczerwieniła się. Zignorował jej protesty.
– Doskonale wiedzia
łem, co robię. Ty
nie.
Powinienem był cię chronić. Ale nie
potrafiłem, to było silniejsze ode mnie.
Wystarczyło, żebyś mnie dotknęła, a ja już
chciałem cię mieć.
G
łaskał palcem wgłębienie jej dłoni.
– I nic si
ę nie zmieniło – dodał po
namyśle. – Wciąż cię pragnę.
– Dominik, przesta
ń.
– Z tob
ą jest tak samo?
Odwr
óciła wzrok, usiłując się uspokoić.
– Popatrz na mnie.
– Nie.
– Kate, spójrz na mnie.
Pos
łuchała. W błyszczących, błękitnych
oczac
h Dominika łatwo można było
wyczytać, co czuł.
– Ta fascynacja tob
ą nigdy mi nie
przeszła. Z nikim innym nie było tak
dobrze.
Wyrwa
ła dłoń z jego uścisku.
– Ale stara
łeś się, jak mogłeś. Westchnął
ciężko.
– Kate, to by
ły tylko plotki.
– I mam w to uwierzy
ć?
– A tobie jak si
ę wiodło? – zmienił
temat. –
Miałaś kochanków? Stephie nigdy
nic nie mówiła.
Zarumieni
ła się, spuszczając oczy.
– Kate, odpowiedz – nalega
ł.
– Dwóch. –
Spostrzegła, jak pięść
Dominika zaciska się na prześcieradle. –
Obaj bardzo mili.
– I co?
– Jako
ś nie wyszło.
– Ze mn
ą zawsze ci wychodziło. Jego
głos był miękki, kuszący.
– Tak. Ale ty mnie zostawi
łeś. Przez
chwilę leżał bez ruchu.
– To ty kaza
łaś mi odejść.
– Powiedzia
łam ci tylko, że jeśli chcesz
odejść, to nie będę cię zatrzymywać.
Zapad
ła cisza.
– A wola
łaś, żebym został? – spytał
wreszcie.
– Oczywi
ście! Przecież cię kochałam.
– Wiec czemu mi tego nie powiedzia
łaś?
– Bo nie pyta
łeś. – Westchnęła. –
Sądziłam, że masz mnie dosyć.
Powiedziałeś, że nic cię tam nie trzymało.
–
Chcia
łem usłyszeć, że mnie
potrzebujesz.
Si
ęgnął po jej lewą rękę i bawił się przez
chwilę obrączką.
– Wci
ąż ją nosisz. Wzruszyła ramionami.
–
Mam dziecko.
Nie chcia
łam
niepotrzebnych pytań.
– A poza tym chroni
ło cię to przed
podrywaczami.
Więc się domyślił, ale
swoją obrączkę zdjął dawno. Miała dość
tej rozmowy.
Sięgnęła po torebkę.
– Lindsay przysy
ła ci następny olejek.
– Jeszcze troch
ę zostało.
– Ale ten jest inny.
– Pewnie z bergamoty? Powiedzieli
ście
jej, jak
i jestem nieznośny, i postanowiła
mnie unieszkodliwić?
Kate u
śmiechnęła się, stawiając butelkę
na stoliku.
– Musz
ę już iść.
– Mam racj
ę? – nalegał.
– Tak, to mieszanka z dodatkiem
bergamoty. Poprosi
łam, żeby przysłała ci
coś, co ci pomoże zasnąć.
– Wetrzesz mi go? Prosz
ę. Wszystko
mnie boli.
Naprawdę przyda mi się masaż,
a sam go sobie nie zrobię.
– Nie, nie mog
ę – odparła szybko. – Nie
umiem robić masaży. Ale może poproszę
pielęgniarkę...
– Bzdura. Po prostu smaruj, to nic
trudnego. Prosz
ę, Kate. Nie potrafiła
odmówić.
– Dobrze – westchn
ęła – ale tylko
dzisiaj.
– Zamknij drzwi.
– PO CO?
– Och, Kate, nic ci przecie
ż nie zrobię.
Mam złamaną nogę.
Pos
łuchała jego prośby. Dominik zdjął
koszulkę i położył się na brzuchu. Wylała
trochę olejku na dłoń i zaczęła masować
kręgosłup.
Potem
obiema
rękami
rozprowadziła olejek na ramionach i
plecach.
Czuła, jak mięśnie rozluźniają się,
posłuszne jej dotykowi.
– Dominik, po
łóż się na plecach.
Podniósł głowę i popatrzył na nią.
– Mam erekcj
ę – wyznał bez żenady.
Serce zabiło jej mocnej.
– Jako
ś sobie z tym poradzę.
– Powa
żnie? Zaczerwieniła się.
– Nie to mia
łam na myśli.
– Po prostu chcia
łem cię ostrzec. Wylała
na dłoń więcej olejku.
– Nie mam ju
ż dziewiętnastu lat. Nie
zemdleję z wrażenia.
– Skoro tak...
Odwr
ócił się. Kate starała się
skoncentrować
wyłącznie
na
jego
ramionach i klatce piersiowej.
Jej
rumieniec przeczył temu, co mówiła.
– Si
ńce już ci schodzą.
– Mhmm.
Zmusi
ła się, żeby spojrzeć mu w twarz.
Miał zamknięte oczy i lekko zarumienione
policzki.
Czy
żby był zakłopotany? Dominik? To
coś nowego, pomyślała, kończąc delikatny
masaż.
– Lepiej?
Skin
ął głową.
– O wiele. Jeszcze tylko noga.
– Akupunktura?
– Nie, bo olejek jest na skórze. Po prostu
rozmasuj te miejsca,
w które wbijałaś igły.
O tak,
świetnie.
Odetchn
ął głęboko. Kiedy skończyła i
podniosła się, otworzył oczy. Myjąc ręce,
czuła, jak jej się przygląda.
– Kate?
Odwr
óciła się, wyrzucając papierowy
ręcznik do kosza. Z ulgą spostrzegła, że
Dominik przykrył się prześcieradłem.
– Tak?
– Dzi
ęki. Przepraszam, że wprawiłem cię
w zakłopotanie. – Wyciągnął do niej rękę.
Podeszła do łóżka. – Jeśli czujesz się
nieswojo,
nie musisz mnie odwiedzać.
Otworzy
ła szeroko oczy.
– Nie chcesz,
żebym przychodziła?
Przyciągnął ją do siebie. Usiadła na brzegu
łóżka.
– Pewnie,
że chcę. Popatrzyła na ich
splecione palce.
– Tak naprawd
ę to nie wiem, czego ty
chcesz.
– Mo
że jeszcze jednej szansy, żeby cię
lepiej poznać?
– A mo
że przelotnego flirtu? Nie,
Dominik.
Już raz cię straciłam. Nie chcę
ryzykować.
– Kto tu mówi o flircie? Oboje
powinniśmy dać sobie trochę czasu i
zastanowić się, czy jest jeszcze między
nami coś, co warto uratować.
– No nie wiem...
– Ja te
ż nie. Ale przez dwanaście lat ani
ty,
ani ja nie znaleźliśmy nikogo innego.
– Mo
że po prostu jesteśmy zbyt
wybredni.
– Albo dla siebie stworzeni. Zdaje si
ę, że
jest tylko jeden sposób,
żeby się o tym
przekonać.
Kate wsta
ła, wysuwając dłoń z jego
uścisku.
– Nie wiem... Boj
ę się. Najchętniej bym
uciekła od ciebie jak najdalej.
– Kate, prosz
ę. – Głos Dominika brzmiał
dziwnie. –
Zmieniliśmy się oboje. Musimy
się poznać od nowa. Daj nam szansę.
Cofn
ęła się.
– Pomy
ślę o tym. Porozmawiamy
później, teraz powinnam już iść. Stephie...
– Kate, nie b
ój się. Nie będę cię do
niczego zmuszał.
– Zdaje si
ę, że ten olejek miał cię uśpić!
–
powiedziała gwałtownie.
U
śmiechnął się przekornie.
– Po takim masa
żu? Nic z tego.
– To by
ł ostatni raz. Następnym razem
poprosisz pielęgniarkę.
– Umrze z zak
łopotania...
Kate zaczerwieni
ła się. Dominik zaczął
się śmiać, ale szybko spoważniał i
popatrzył na nią ze smutkiem.
– Och, Kate... Co z nami b
ędzie?
– Nie wiem. – Mia
ła łzy w oczach. – Nie
chcę, żeby powtórzyło się to samo. Pójdę
już. Wpadnę jutro albo pojutrze.
–
Tchórz
–
powiedział miękko.
Odwróc
iła się w progu.
– Nieprawda. Nie masz poj
ęcia, jak
trudno mi stąd wyjść. Najchętniej
siedziałabym tu cały czas, trzymając cię za
rękę i powtarzając, że wszystko będzie
dobrze.
Ale to byłoby kłamstwo. Tak
naprawdę wcale cię nie znam. I dopóki nie
poznam,
nie będę wiedziała, czy mogę ci
ufać.
– Mo
żesz.
– Jeste
ś pewien? A czy ty możesz mi
zaufać”?
– Tak, je
śli mi uwierzysz.
Zawaha
ła się, po czym potrząsnęła lekko
głową i wyszła z separatki, nie oglądając
się za siebie.
Co mia
ł znaczyć ten gest? Odmowę?
Brak pewności? Dominik leżał i patrzył w
sufit.
Dlaczego ją wtedy zostawił? Mogli
być tacy szczęśliwi... A wszystko przez
głupie
nieporozumienie.
Dlaczego
najpierw nie porozmawiali? Czemu poddał
się tak łatwo?
Tak wiele straci
ł! Nie było go przy córce,
gdy
dorastała. Bardzo ją kochał. Była do
niego podobna,
choć pod wieloma
względami przypominała Kate. Powinni
byli mieć więcej dzieci. Może chłopca, z
którym grałby w piłkę i wspinał się po
drzewach...
Albo
jeszcze
jedną
dziewczynkę – z kucykami i wiecznie
obtartymi kolanami.
Uśmiechnął się do
siebie z żalem. Do licha, zmarnował tyle
czasu.
Bardzo chcia
ł, żeby tym razem się udało.
Gdyby tylko Kate zechciała spróbować...
– Dominik?
Zamruga
ł powiekami i odwrócił głowę.
Stała tam w tej swojej pięknej różowej
sukience.
– My
ślałem, że już poszłaś. Potrząsnęła
głową.
– Nie mog
łam.
– Podejd
ź tu – szepnął.
– Flirt nie wchodzi w gr
ę – zastrzegła,
wciąż stojąc przy drzwiach. – I na razie nie
mówmy nic Stephie. Nie wiem,
może
rzeczywiście powinniśmy spróbować...
Wzi
ął ją za rękę i przyciągnął do siebie.
Czuł, jak drży.
– Nie zawiod
ę cię. Jeśli znów będziemy
razem, to na zawsze.
Możesz być pewna.
– Poczekaj, wcale nie powiedzia
łam, że
się zgodzę.
– Wiem. Prosz
ę tylko o trochę czasu.
Sam na sam,
żebyśmy mogli porozmawiać.
I poznać się bliżej.
Kiwn
ęła głową.
– Musz
ę już iść, robi się późno. Czy
olejek z bergamoty dalej nie działa?
U
śmiechnął się ciepło.
– Kiedy tak stoisz przy mnie w tej
ślicznej sukience? Nie ma mowy.
Odruchowo zakry
ła ręką dekolt.
– Poca
łuj mnie na dobranoc – szepnął.
Zawaha
ła się, po czym delikatnie
dotknęła ustami jego warg. Zrobiło mu się
gorąco.
–
Śpij dobrze.
Odesz
ła,
zostawiając
po
sobie
wspomnienie pocałunku i dotyku, które
znów będzie go męczyło przez całą noc...
– Brian Pooley prosi
ł o dodatkowe
elektrostymulacje –
oznajmił Michael.
Pracował w ośrodku jako fizjoterapeuta i
dekarz był jednym z jego pacjentów.
– Przeprowadzamy tego typu zabiegi? –
zdziwi
ła się Kate.
– Nie oficjalnie – wyja
śnił Jeremy. –
Dominik uważa, że czasem to pomaga, a
czasem nie.
Zresztą, jak większość terapii.
Konkretnych i pewnych dowodów na
skuteczność brakuje, więc generalnie
takich stymulacji nie prowadzimy.
Dostępne są jednak na życzenie pacjenta.
– Kto j
ą przeprowadza?
– Lindsay Reeves.
– Aromaterapeutka?
– Tak. Po
ślę ją dzisiaj do niego. Michael,
jaka jest twoja ogólna ocena Briana?
– M
ęczy go czekanie na operację. Zdaje
się, że liczy na cud. Nie rozumie, że
podstawą naszej pracy jest pomoc w
dawaniu sobie rady z bólem, a nie
całkowite jego uśmierzanie. Leki, masaże,
akupunktura,
elektryczna stymulacja
nerwów i fizykoterapia pomagają, ale nie
do końca. Znów wracamy do teorii bramki:
znalezienie sposobu na
jej zamknięcie
bywa bardzo trudne.
– Kate, wiesz, co w przypadkach z
łamań
robili Indianie północnoamerykańscy? –
spytał Jeremy. – Uderzali kończynę
pokrzywami.
Prowadziło to do dysfunkcji
nerwów i w konsekwencji do zamknięcia
połączeń, co powodowało znieczulenie.
– Mo
że powinniśmy obłożyć Briana
pokrzywami? –
zażartowała.
Roze
śmieli się.
– Ju
ż widzę te nagłówki w gazetach! –
rozmarzył się Michael. – Wiodący ośrodek
rehabilitacyjny przetrzepuje pacjentom
skórę pokrzywami. Co za reklama!
Dominikowi chy
baby się to nie spodobało.
– A ja my
ślałam, że to dobry pomysł.
Kate próbowa
ła zrobić rozczarowaną minę.
– W
ątpię, czy pacjenci byliby tego
samego zdania –
odparł Jeremy. – A więc z
Brianem wszystko ustalone? Prowadzisz
dalej fizykoterapi
ę, a Paddy lub Jason
ćwiczą z nim w siłowni?
– Lepiej niech
ćwiczy Tara. Mają
podobne poczuci
e humoru i dobrze się
rozumieją.
Jeremy u
śmiechnął się i skinął głową.
– W porz
ądku. Zdaje się, że Richard
zabiera Susie na cały dzień, więc nie
będzie jej do jutra. Angela, zajmiesz się nią
w dalszym ciągu?
– Nie ma problemu.
– I jeszcze John Whitelaw. Martin Gray
spotka
ł się wczoraj z jego żoną. Chyba
trudno się z nią porozumieć. Jest
zamknięta w sobie i twierdzi, że nie może
zrozumieć Johna, bo wcale z nią nie
rozmawia.
Nie odpowiedziała jednak na
pytanie,
czy sama próbowała poruszyć
temat wypadku. Jo
hn z kolei był wczoraj
bardzo zmęczony, więc Martin postanowił
porozmawiać
z
nim
dzisiaj
po
fizykoterapii.
Nie wykończ go, Angela.
Fizykoterapeutka roze
śmiała się miękko.
– Obiecuj
ę. On chyba mnie nie lubi.
– Wczoraj powiedzia
ł, że jesteś z piekła
rodem –
wyznała Kate z uśmiechem. – Nie
odnosi się do programu rehabilitacji ze
zbytnim entuzjazmem.
Angela potrz
ąsnęła głową.
– Jest raczej niezadowolony z w
łasnego
braku formy i zniechęcony trudnościami.
– Nie nabra
ł trochę pewności siebie po
tym,
jak udało mu się stanąć?
– Owszem, dop
óki nie upadł. Próbował
przejść parę kroków, ale nie przyzwyczaił
się jeszcze do protez.
– I jak zareagowa
ł?
– By
ł załamany. To się często zdarza.
Zostawiłam go na chwilę samego, a potem
zmusiłam do dalszej pracy.
– I znowu si
ę przewrócił? – wtrąciła
Kate.
– Potkn
ął się, ale w porę złapał się
poręczy. Tym razem było trochę lepiej,
mimo to i tak nie widzę w nim entuzjazmu.
Sądzę jednak, że mu się uda. Spróbujemy
znów jutro, potem pojutrze... Na to
potrzeba czasu,
zwłaszcza że musi sobie
radzić z dwiema protezami. Poza tym John
lubi wyzwania i jest trochę podobny do
Susie.
– Wi
ęc powinni się poznać. Może Susie
podniesie go na duchu.
– Za
łożę się, że zaczęliby ćwiczyć na
wyścigi. Kate zamyśliła się.
– A przynios
łoby to jakąś szkodę?
– Tylko temu, kto przegra – odpar
ł
Jeremy. –
Na tym właśnie polega cały
problem
ze
współzawodnictwem.
Wyzwanie jest potrzebne, ale zawsze jest
tylko jeden zwycięzca. I dlatego cele, jakie
stawiamy pacjentom,
są
starannie
przemyślane. A propos wyzwania, dziś
przyjeżdża Karen Lloyd. Trzydzieści sześć
lat,
doznała obrażeń w wypadku
samochodowym cztery lata temu. Uraz
kręgosłupa szyjnego powoduje uciążliwe
bóle głowy, pleców i ramion. Na
popołudnie
zamówiła
tomografię
komputerową.
– Robicie j
ą tutaj? – zdziwiła się Kate.
Jeremy pokręcił głową.
– Nie. Mamy zamiar kupi
ć aparaturę, ale
na razie brakuje pieniędzy. Wysyłamy
pacjentów na prywatną tomografię
szesnaście kilometrów stąd. Samson
zabiera ich ambulansem. Od wyniku
przeglądu będzie zależał program leczenia.
Prawdopodobnie
będą
to
masaże,
fizykoterapia i hydroterapia. Ergonomista i
terapeuta zaj
ęciowy ocenią jej możliwości.
Spróbujemy też zastosować zabieg
leczenia prądami interferencyjnymi, jak
również ultradźwiękami. Działają na
zasadzie pokrzywy –
dodał.
Wszyscy si
ę roześmieli. Jeremy odczekał
chwilę, po czym mówił dalej:
– Na razie Karen przyjmuje ogromne
ilo
ści środków przeciwbólowych. Musimy
z tym skończyć, bo występują już pierwsze
objawy zaburzeń pracy nerek i wątroby.
– Zastosujecie leki homeopatyczne? –
spyta
ła Kate.
– Mo
żliwe. Mamy tu dochodzącego
homeopatę. Zobaczymy, jakie rezultaty
przyniesie terapia. Czy mamy jeszcze
jakieś sprawy do omówienia?
Rozeszli si
ę po kilku minutach. Kate
podeszła do Jeremy’ego.
– Masz dla mnie jakie
ś zadania na
dzisiaj?
–
Mo
żesz przeprowadzić badania
kontrolne, które robimy co kilka dni.
Oceniamy przebieg rehabilitacji i postępy,
sprawdzamy też, czy nie występują jakieś
nieprawidłowości. Pomoże ci jedna z
pielęgniarek.
Kiwn
ęła głową.
– Gdzie mog
ę zacząć badania?
– Mo
że w gabinecie Dominika? Jest tam
wszystko, co potrzebne. Zbadaj mocz i
pobierz krew od chorych na cukrzycę.
Zmiany intensywności ćwiczeń mają duży
wpływ na organizm, więc trzeba ciągle
opracowywać odpowiednie diety. Jeden z
cukrzyków
to Laurence Carter,
sześćdziesiąt osiem lat, po amputacji. Miły
staruszek,
choć trochę powolny. Ćwiczenia
są dla niego bardzo trudne, być może nigdy
już nie będzie chodził.
–
Przecie
ż waszą ambicją jest
postawienie wszystkich na nogi?
Jeremy pokr
ęcił głową.
– Chcemy,
żeby pacjent osiągnął tyle, ile
to tylko możliwe. Jesteśmy realistami.
Nawet jeśli pan Carter nie przyzwyczai się
do protez,
będzie musiał nauczyć się
używać wózka. Kiedy mamy do czynienia
z młodym pacjentem, robimy wszystko,
żeby zmusić go do chodzenia. Pan Carter
jednak nie czuje się dobrze, cierpi na
zaawansowaną chorobę tętniczą i, szczerze
mówiąc, zostało mu już niewiele czasu.
Chcemy jednak pomóc mu osiągnąć
maksymalną niezależność.
Przerwa
ł na chwilę i zagryzł usta.
– Jest jeszcze jedna sprawa. Moja
żona
ma już niedługo rodzić. Myślisz, że
poradzisz sobie sama?
– Nawet je
śli będę robić wszystko trochę
wolniej,
to nic się przecież nie stanie.
– A co z podejmowaniem decyzji?
– O programie leczenia? My
ślę, że każdy
z terapeutów doskonale zna swoje
obowiązki. Poradzimy sobie. Zresztą,
twoja nieobecność pewnie nie potrwa
długo.
Jeremy kiwn
ął głową.
– Charlie Keller mo
że ci pomóc. To nasz
osteopata, pracuje z Dominikiem od
samego początku.
Na sam d
źwięk imienia byłego męża
serc
e nagle zabiło jej mocniej.
Posz
ła do gabinetu. W sprawie badań
kontrolnych zadzwoniła do Barbary Jay,
przełożonej pielęgniarek, po czym usiadła
wygodnie za biurkiem i rozejrzała się
wokół.
Pok
ój był cichy i przytulny, z pięknym
widokiem na ogród. Próbow
ała wyobrazić
sobie pracującego tu Dominika, ale bez
powodzenia.
Oczyma wyobraźni widziała
go w szpitalnym łóżku. Nie potrafiła
przestać o tym myśleć.
Przez okno dostrzeg
ła nadjeżdżający
ambulans.
Rozpoznała
symbol
miejscowego szpitala.
Któż
mógł
przyjech
ać stamtąd do ośrodka o
dziewiątej rano? Zadzwoniła do recepcji.
–
Przyjecha
ła jakaś karetka. Czy
oczekujemy dziś kogoś poza Karen Lloyd?
– Nie, prosz
ę pani – odparła pani
Harvey. –
Czy mam pójść i dowiedzieć się,
o co chodzi?
– Sama to zrobi
ę.
Wysz
ła z gabinetu i podążyła w stronę
recepcji.
Ambulans właśnie zatrzymał się
przed wejściem. Kierowca wyskoczył z
szoferki.
– Dajcie jaki
ś wózek! – zawołał z
szerokim uśmiechem. – Przywiozłem wam
pacjenta.
– Jakiego pacjenta? – spyta
ła Kate,
schodząc po schodach. Kierowca jednak
zniknął w środku karetki. Słyszała tylko
jego g
łos.
– Wszystko w porz
ądku, doktorze?
Zaciekawiona Jenny Harvey zepchn
ęła
wózek ze specjalnego podjazdu i
zatrzymała go przy tylnych drzwiach
ambulansu.
Kate widziała jej zdumioną
minę, ale nie mogła się ruszyć.
Powiedziała „doktorze”? Nie, to przecież
nie może być... Nie tak wcześnie!
Opar
ła się o filar i obserwowała, jak
sanitariusz i kierowca przenoszą „pacjenta”
na wózek.
Jenny Harvey spojrzała
bezradnie na Kate, ona jednak tego nie
dostrzegła. Próbowała się uspokoić.
Sprawdziły się jej najgorsze podejrzenia.
– Co ty tu, do diabla, robisz? – spyta
ła,
patrząc na niego ze złością.
Dominik,
w samej koszulce i
spodenkach, u
śmiechnął się od ucha do
ucha.
– Nudzi
ło mi się, więc pomyślałem, że
wrócę do domu.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Dominik, nie wolno ci tego robi
ć!
– Wolno, Kate. To jest m
ój ośrodek, mój
dom i mój organizm.
Chciałem wrócić i
wróciłem.
– Ale nie powiniene
ś...
– Dlaczego?
– Bo to g
łupie i nierozsądne! Potrzebna
ci opieka medyczna!
– Owszem, a ty przecie
ż jesteś lekarzem.
Potrzebna
mi
też
fizykoterapia,
hydroterapia, leki i wypoczynek. Wszystko
mam tu na miejscu. Do licha, Kate, w
końcu to ośrodek rehabilitacyjny! A poza
tym to także mój dom. Chcę być tutaj.
– Jeste
ś taki uparty!
– Powinna
ś się do tego przyzwyczaić –
odparł. – Zawsze taki byłem. I dlatego ten
ośrodek funkcjonuje.
– Wobec tego nie my
śl sobie, że będę się
tobą zajmować. Nie mam czasu.
– A czy ja ci
ę o to proszę?
Odwr
óciła się i wyjrzała przez okno.
Świeciło słońce, a drzewa szumiały cicho.
Była zirytowana.
– Wiedzia
łam, że wypiszesz się ze
szpitala za wcześnie – powiedziała przez
zaciśnięte zęby.
– To ma by
ć za wcześnie?
– Nawet nie zdj
ęli ci szwów! Minęło
tylko pięć dni!
– Pi
ęć długich dni i nocy. Nie mogłem
tam już dłużej wytrzymać.
– Szkoda.
Twarz pociemnia
ła mu z gniewu.
– To mój dom i moja decyzja –
powiedział jednak spokojnie. – Jeśli nie
chcesz się mną zajmować, nie ma sprawy.
Jeremy może nadzorować moją kurację. A
ciebie zwalniam.
– Zwalniasz? O czym ty mówisz? A kto
się będzie opiekować pacjentami, kiedy
jego żona będzie rodzić?
– Ja.
– Ale
ż to niemożliwe.
– Zobaczymy. Pami
ętaj, Kate, że jesteś
moją byłą żoną. Nie masz wpływu na moje
decyzje,
jeśli nie dotyczą Stephie.
D
ługo patrzyli na siebie w milczeniu.
Wreszcie Kate odwróciła głowę.
– W porz
ądku. Przynajmniej sytuacja jest
jasna.
Czy po jej g
łosie można było poznać, jak
bardzo ją to zabolało? A jeśli nawet...
Znowu miała ochotę uciec od niego jak
najdalej i tym razem już nigdy nie wracać.
Wysz
ła z pokoju, przebiegła przez
dziedziniec i trawnik,
i dotarła do
kuchennych drzwi domu.
Niech go licho. Jak on mo
że? Po tym
całym gadaniu o potrzebie bliższego
poznania się... potrafili się tylko pokłócić.
A wszystko przez to,
że tak bardzo się o
niego martwiła.
Otar
ła łzy i pobiegła na górę.
Wyrzuciwszy swoje rzeczy na łóżko,
usiadła na stercie ubrań, żeby się
wypłakać.
Świadomość
straty
i
rozczarowania była bardzo bolesna. Czy
naprawdę sądziła, że mogą się pogodzić?
Czy wierzyła, że tym razem nie zmarnują
szansy?
Je
śli tak, to musiała być szalona.
Us
łyszała swoje imię. To on, woła ją.
Wyciągnęła walizkę spod łóżka i zaczęła
wrzucać do niej swoje rzeczy. Do diabła z
nim.
Wyjeżdża.
– Kate? Chc
ę z tobą porozmawiać!
– Trudno – mrukn
ęła.
Przypomnia
ła sobie o suszącej się w
łazience garderobie i poszła, żeby ją
zabrać. Aha, i jeszcze brudne rzeczy z
kosza.
Także te należące do Stephie. Czy
ich córka powinna tu zostać? Zawahała się,
po czym podjęła decyzję.
Wyjad
ą razem, a dziewczynka zostanie
w domu do czasu,
aż Dominik poczuje się
lepiej.
Przynajmniej przestał krzyczeć.
Może sobie poszedł...
Niestety.
Wyszed
łszy z łazienki,
zobaczyła go tuż przed sobą. Jakoś zdołał
wdrapać się na schody, a teraz chwiał się,
trzymając kurczowo poręczy.
– Co ty wyprawiasz? – Podtrzyma
ła go.
–
Spadniesz i skręcisz kark...
Rozp
łakała się, nie mogąc dłużej
powstrzymać łez. Jego ramiona były silne i
czułe. Przytulił jej głowę do piersi i oparł
się o ścianę.
– Kate, przepraszam – powiedzia
ł cicho,
głaszcząc jej włosy. – Nie płacz, kochanie.
S
łyszała przyspieszone bicie jego serca.
To wejście na schody musiało go
wyczerpać...
– Tak bardzo si
ę o ciebie martwię –
wykrztusiła. – Jak mogłeś być taki głupi?
Powinieneś leżeć...
Westchn
ął.
– Jakie to uczucie, kiedy si
ę ma zawsze
rację? Spojrzała na niego przez łzy.
– Nie mam poj
ęcia.
U
śmiechnął się słabo.
– Musz
ę się położyć. Mogłabyś mi
pomóc? Chyba rzeczywiście trochę
przeholowałem.
Wysun
ęła się z jego objęć.
– Oprzyj si
ę na mnie.
Powoli doszli do jej sypialni. Zrzuci
ła z
łóżka ubrania i walizkę i pomogła mu się
ułożyć.
– Idiota – szepn
ęła łagodnie, odgarniając
mu wilgotne włosy z czoła. – Jesteś blady
jak śmierć.
– Nic mi nie b
ędzie – mruknął. – Chodź,
połóż się, chcę cię przytulić.
– Nie wiem, czy to dobry pomys
ł.
– Prosz
ę. Mam dosyć ludzi patrzących na
mnie z góry.
Po
łożyła się ostrożnie, uważając, żeby
nie dotknąć złamanej nogi. Objął ją, a ona
oparła głowę na jego ramieniu. Wróciło
naraz tyle wspomnień. Kiedyś często leżeli
tak razem. Przez
charakterystyczną woń
szpitala przebijał zapach jego skóry. Czuła
ciepło ciała.... Było jak dawniej.
– Czujesz si
ę już lepiej? – spytała cicho.
– Tak. Wszystko przez t
ę wspinaczkę.
– Wi
ęc dlaczego... ?
– Chcia
łem z tobą porozmawiać.
– Trzeba by
ło poprosić, żebym zeszła na
dół.
– I zesz
łabyś?
Westchnęła.
– Pewnie nie. S
łyszałam, jak mnie
wołałeś.
– No widzisz. Wi
ęc musiałem tu wejść.
Rzeczywiście, całkiem logiczne.
– Dlaczego chcia
łeś ze mną rozmawiać?
– Chc
ę cię prosić, żebyś nie wyjeżdżała.
Podnios
ła głowę i popatrzyła mu w oczy.
–
Ale dlaczego? Przecie
ż sam
powiedziałeś, że mnie nie potrzebujesz.
– Przepraszam. To by
ło głupie. Chciałem
być przy tobie i to był jeden z powodów,
dla których wróciłem. A tymczasem
pierwsze,
co zrobiłem, to kazałem ci
odejść.
Serce zabi
ło jej mocniej. Chciał być przy
niej...
– Mimo wszystko my
ślę, że opuszczenie
szpitala było bardzo nierozsądne.
Westchn
ął.
– Wiem, ale tu te
ż będę miał opiekę.
Mogę jeździć na wózku i pomagać przy
opracowywaniu programu leczenia.
Roze
śmiała się. Dokładnie o tym samym
myślała w sobotę. Taki układ rozwiązałby
wszystkie problemy w czasie nieobecności
Jeremy’ego.
Jeśli tylko Dominik nie
przesadzi.
– Przyjecha
łeś, żeby się wtrącać, a
obiecałeś, że nie będziesz tego robić –
przypomniała mu.
– I nie b
ędę, jeśli mnie o to nie
poprosisz.
Ale żona Jeremy’ego ma
niedługo rodzić i nie chciałem, żebyś sama
miała na głowie cały ośrodek.
– Wi
ęc z tych wszystkich szlachetnych
pobudek najpierw zwolniłeś się ze szpitala,
a potem wdrapałeś tu na górę?
– Nie wdrapa
łem się – poprawił sucho. –
Wczołgałem.
– A jak zamierzasz zej
ść na dół?
Roześmiał się.
– Nie wiem. Pewnie trzeba mi b
ędzie
zaaplikować garść leków i akupunkturę.
– Albo przetrzepa
ć ci skórę pokrzywami.
To nasza najnowsza metoda leczenia.
Chcesz spróbować?
– Sadystka – mrukn
ął i pocałował ją.
Czu
ła miękki dotyk języka na wargach.
Przytuliła się mocniej i odwzajemniła
pocałunek. Po chwili odsunął się lekko i
zaczął całować jej szyję.
– Dominik – szepn
ęła, obejmując go
mocniej i czując znajomy dotyk ciepłej,
miękkiej skóry.
Westchn
ęła z rozkoszy, gdy zaczął
pieścić jej piersi. Przysunęła się jeszcze
bliżej, gdy nagle syknął z bólu i odwrócił
się gwałtownie na plecy.
Z
łamana noga. O Boże, jak mogła
zapomnie
ć? Podniosła się na łokciu i
popatrzyła na niego.
– Kochanie, przepraszam. Otworzy
ł
oczy.
– To nic takiego. Tylko troch
ę zabolało.
No,
może więcej niż trochę. W każdym
razie jest równie skuteczne jak
antykoncepcja.
Kate odsun
ęła się od niego i usiadła.
Czuła się, jakby ktoś oblał ją zimną wodą.
Do czego zmierzali? Poczuła jego rękę na
ramieniu.
–
Kate,
przysi
ęgam, nie miałem
zamiaru...
Po prostu byłaś tak blisko.
Straciłem głowę.
Odwr
óciła wzrok. Tak łatwo można było
uwierzyć tym błękitnym oczom.
– Wi
ęcej tego nie rób – ostrzegła. – Nie
chcę zaczynać od pójścia do łóżka. To by
wszystko utrudniło.
– Ale wci
ąż mnie pragniesz, prawda? –
Jego głos był łagodny. – Pamiętasz nasze
noce?
– Oczywi
ście.
– Zawsze po p
ółnocy, kiedy twoi rodzice
zasypiali i nikt nie mógł nas słyszeć.
Pamiętasz, jak się dotykaliśmy, jak
narastało w nas pożądanie? Gryzłaś mnie
w ramię, żeby nie krzyczeć. Zawsze
miałem w tym miejscu siniaka. – Ujął jej
rękę. – Byłaś taka piękna, słodka i szalona.
P
amiętasz?
– Tak. Pami
ętam też, jak się kłóciliśmy.
Chciała wstać, ale zdążył ją przytrzymać.
– Mieli
śmy dobre i złe chwile.
– Za ma
ło tych dobrych.
– Byli
śmy dzieciakami.
– Ale teraz jeste
śmy dorośli. I mamy
sporo pracy.
Pomogę ci zejść na dół i
zawołam pielęgniarkę.
Westchn
ął i usiadł, powoli przesuwając
złamaną nogę na krawędź łóżka. Jego
twarz wykrzywił grymas bólu. Objął
ramieniem jej szyję i wstał ostrożnie.
Kiedy dotarli do podestu, jego twarz by
ła
szara.
–
Czasem bywasz taki g
łupi –
powiedzia
ła miękko.
– Wiem.
Powoli zacz
ęli pokonywać stopnie. Gdy
dotarli wreszcie na dół, Dominik był
wyczerpany.
Zaprowadziła wózek do
sypialni i pomogła mu ułożyć się na łóżku.
Upewniła się, czy jest mu wygodnie,
przykryła go i wyszła. Nie mogła się
jednak pow
strzymać, żeby przedtem
delikatnie go nie pocałować.
A wi
ęc wrócił do domu. Być może
rzeczywiście chciał wykorzystać tę szansę.
Zagryzła wargi. Czy uda im się być znów
razem? Jako kochankowie – na pewno. Z
tym nigdy nie było problemu. Ale czy jako
przyjaciele?
Czas poka
że.
Nast
ępne dni były dla Kate bardzo
trudne.
Jeśli sądziła, że zdoła namówić
Dominika na leżenie w łóżku, to się grubo
myliła.
Pierwszego dnia rzeczywi
ście
odpoczywał, wyczerpany po porannej
wspinaczce po schodach.
W środę jednak
krążył już po ośrodku swoim wózkiem,
wtrącając
się
do
wszystkiego
i
przeszkadzając. Tak przynajmniej uważała
Kate.
O
ósmej był na odprawie, zapoznając się
z postępami czynionymi przez pacjentów.
Operację Briana Pooleya wyznaczył na
następny dzień.
– Przecie
ż nie możesz operować! –
protestowała Kate. – Chyba oszalałeś!
Spojrza
ł na nią ostro.
– Zrobi
ę, co do mnie należy. To krótki
zabieg.
Mogę go wykonać, i to jutro rano.
– Jeste
ś diablo uparty...
– Owszem, ale dzi
ęki temu wypełniam
swoje obowiązki. Co z Karen Lloyd?
– Ma bardzo napi
ęte mięśnie – odparła
Lucie, jej fizykoterapeutka. –
Zrobiłyśmy
wczoraj kilka lekkich ćwiczeń ramion i
pleców.
Przeprowadziłam też zabieg z
ultradźwiękami. Sądzę jednak, że czeka
nas sporo pracy nad tkanką mięśniową.
Potrzebna będzie akupunktura.
Dominik skin
ął głową.
– Zaraz si
ę tym zajmę.
– Dominik!
Wystarczy
ło jedno jego spojrzenie, by
Kate posłusznie umilkła. Już raz próbował
ją zwolnić. Lepiej będzie, jeśli postara się
być cicho i pracować jak najwięcej,
dyskretnie przejmuj
ąc większość jego
obowiązków. Zresztą, miała jeszcze asa w
rękawie.
– To wszystko? – spyta
ł Dominik, gdy
omówili już ostatni przypadek.
– O nie, jest jeszcze jeden pacjent –
odpar
ła spokojnie. Zmarszczył brwi.
– Kto?
– Ty sam.
– Ja?
– Tak. Musz
ę cię porządnie zbadać, a
potem opracować program fizykoterapii.
Masaż też się pewnie przyda. Kark wciąż
cię boli?
– Sk
ąd wiesz?
– Bo nie mo
żesz normalnie kręcić głową,
to widać. W końcu uderzyłeś w kierownicę
wystarczająco mocno, żeby złamać nos.
Wprawdzie hydroterapia nie wchodzi w
grę, póki nie zdejmą ci szwów, ale
mógłbyś trochę poćwiczyć mięśnie górnej
części ciała w siłowni.
U
śmiechnęła się słodko. Dominik
obruszył się, ale nie zaczął dyskusji. Sam
przecież twierdził, że w ośrodku ma
wszystko,
czego potrzebuje do
rehabilitacji.
– Moim zdaniem Kate ma racj
ę – wtrącił
Jeremy. –
A ponieważ Lucie ma akurat
najmniej pacjentów,
może się zająć tobą.
Tara jej pomoże. Poproszę też Lindsay,
żeby zrobiła ci porządny masaż i
zaaplikowała jakieś olejki przeciw stanom
zapalnym.
Kate nie patrzy
ła na Dominika.
Przypomniał jej się masaż, który wczoraj
robiła, i wiedziała, że on myśli o tym
samym.
– No dobrze. – Lucie wsta
ła energicznie.
–
Chodź, Dominik. Zaczniemy od ciebie.
By
ła filigranową kobietką, ale Kate
słyszała, że potrafiła być bezlitosna i
osiągała wspaniałe efekty. Dominik patrzył
na nią z nie ukrywaną niechęcią.
– Czy to ja ci
ę zatrudniłem?
– Owszem.
Wydawa
ła się nieporuszona. Pacjenci
zazwyczaj nie byli zbyt skorzy do
współpracy.
Uśmiechnęła
się
i
wyprowa
dziła wózek z pokoju.
Kate napotka
ła wzrok Jeremy’ego.
– Biedaczek. Chyba nie zrobi mu
krzywdy?
– Raczej nie, ale z ni
ą nie wygra. Czy
mogłabyś znów zająć się badaniami
kontrolnymi?
– Oczywi
ście. Nie spotkałam się wczoraj
ze wszystkimi,
a poza tym chciałabym
jeszcze raz zobaczyć pana Cartera. Kikut
amputowanej nogi wydaje się krótszy i
Eddie nie jest pewien, czy jest to skutek
obrzęku, czy straty na wadze. Zamierzam
sprawdzić poziom insuliny i cukru we krwi
i zważyć go. Może po prostu trzeba
zmienić dietę, zwłaszcza że ćwiczy teraz
trochę intensywniej. Mam zrobić coś
jeszcze?
– Tak. Odpocznij troch
ę. Wyglądasz na
zmęczoną.
– Bo jestem. Ci
ągłe martwienie się o
Dominika trochę mnie wykańcza.
– Nic mu nie b
ędzie, zobaczysz.
Zostawiam was na razie,
muszę zawieźć
żonę na badania. Być może zatrzymają ją
w szpitalu.
Jeśli tak, to zadzwonię.
Poradzicie tu sobie?
– Pewnie! – Kate parskn
ęła śmiechem. –
Przecież wrócił Dominik. Sam może
wszystko zrobić.
U
śmiechnęli się do siebie i rozeszli do
swoich zajęć.
Kate poprosi
ła Elaine Toft, dyżurną
pielęgniarkę, o pomoc w badaniach
kontrolnych.
Pierwszy na liście był
Laurence Carter.
Mięśnie
kikuta
amputowanej
nogi
rzeczywiście
zwiotczały. Potwierdził, że musiał trochę
schudnąć, bo spodnie wydawały się
luźniejsze.
– Zaraz wszystko sprawdzimy. Jak idzie
fizykoterapia? – spyta
ła Kate, osłuchując
pacjenta.
– Chyba nie
źle, choć bardzo trudno mi
utrzymać równowagę. Mówiąc szczerze,
pani doktor, to nie wiem,
czy chcę znów
chodzić.
Usiad
ła i wzięła go za rękę.
– Lepiej by
łoby, gdyby pan dalej
próbował. Jeżeli jednak uważa pan, że
sobie z tym nie radzi,
będziemy ćwiczyć
używanie wózka. Być może wtedy trzeba
będzie wprowadzić kilka zmian w pańskim
domu.
–
Mieszkam w ma
łym domku.
Rzeczywiście, umywalka w łazience i stoły
mog
ą być trochę za wysokie, ale wstać to
jeszcze potrafię.
– Wobec tego spróbujmy na razie
kontynuować ćwiczenia w chodzeniu.
Jednocześnie popracujemy nad mięśniami
górnej części ciała, żeby przygotować je do
używania wózka. Jak pan sobie radzi w
siłowni?
– Zajmuj
ę się mną bardzo ładna młoda
osóbka.
Jakże ona ma na imię, Lara?
– Tara.
– W
łaśnie. Opowiedziała mi wczoraj
słony dowcip. Kate uśmiechnęła się.
– Wi
ęc lepiej niech pan go nie powtarza
żonie.
– Ju
ż jej powtórzyłem, bardzo się
podobał. Jak to było? Młody marynarz żeni
się z dziewczyną...
Kate wys
łuchała dowcipu. Ten człowiek
przynajmniej nadal potrafił się śmiać.
Stratę nóg odczuł prawdopodobnie mniej
boleśnie niż John Whitelaw, choć z drugiej
strony znacznie mniej oczekiwał już od
życia...
Kate zrobi
ło się smutno. Trzeba
dostrzegać także dobre strony, powtarzała
w duchu.
Nie należy przesadzać ze
współczuciem – w przeciwnym razie
pacjenci zaczną się nad sobą litować. A to
bynajmniej nie zmobilizuje ich do pracy.
Nic dziwnego,
że fizykoterapeuci budzili
sprzeczne uczucia.
Ich praca należała do
niezwykle trudnych,
choć
często
przynosiła wspaniałe efekty. Nawet wtedy
gdy postępy były powolne.
Kate skontrolowa
ła pracę serca starszego
pana.
Migotanie przedsionków starano się
zreduko
wać digoksyną.
– Pobierzemy dzi
ś trochę krwi do analizy
–
powiedziała. – Jeśli zamierza pan skłonić
serce do większego wysiłku, to musimy się
upewnić, że będzie pracowało jak
najlepiej.
Pobra
ła próbkę i wysłała ją do
laboratorium. Po otrzymaniu wyników b
yć
może trzeba będzie zmienić dawkę
digoksyny.
Na razie poziom cukru
wydawał się zbyt niski.
– Musi pan wi
ęcej jeść. Dodatkowe
ćwiczenia powodują spalanie większej
ilości kalorii. Porozmawiam z dietetykiem.
Nie możemy przecież pozwolić, żeby nasz
pacjent
był niedożywiony.
U
śmiechnął się.
– Na wszelki wypadek zawsze nosz
ę
przy sobie tabletki z glukozą.
– Bardzo s
łusznie. A teraz zapraszam na
fizykoterapię.
Elaine wyprowadzi
ła wózek z pokoju, a
Kate poszła poszukać Susie Elmswell.
Pacjentka właśnie kończyła ćwiczenia pod
okiem Angeli,
więc Kate usiadła na brzegu
kanapy w sali i czekała.
W tym samym pomieszczeniu Lucie
prowadzi
ła terapię z Dominikiem. Kate
starała się o tym nie myśleć, choć słyszała,
jak stękał z bólu przy kolejnych
ćwiczeniach.
– Jak tam ramiona? – spyta
ła Lucie,
zaczynając energiczny masaż.
– Aa! – j
ęknął.
Kate st
łumiła uśmiech i zaczęła
przyglądać się pracy Angeli.
Susie zrobi
ła właśnie jeden chwiejny
krok,
po czym znów złapała się poręczy.
Angela,
która czujnie stała tuż obok,
gotowa w każdej chwili podtrzymać
pacjentkę, uściskała ją serdecznie.
– Dobra robota – pochwali
ła Lucie.
Dominik podniósł głowę.
– Czy co
ś przegapiłem?
– Zrobi
łam cały jeden krok! Zupełnie
sama! –
Susie uśmiechała się zwycięsko.
Dominik nie ukrywa
ł podziwu.
– Nale
ży ci się medal. Susie oparła się o
Angelę.
– Ale ju
ż więcej nie mogę. Nogi
strasznie mnie bolą.
– Oczywi
ście, dosyć na dzisiaj. Angela
pomogła jej usiąść na wózku.
– Susie, chcesz,
żebym ci zrobił
akupunkturę na plecach? Może ból
złagodnieje – zaproponował Dominik.
– Ale
ż pan nie może! Pan przecież jest
chory! Dominik westchnął ciężko.
– Kiedy wreszcie wszyscy przestan
ą mi
mówić, co mogę robić, a czego nie? I tak
robię dziś akupunkturę komu innemu.
Bardzo cię boli?
Kiwn
ęła głową.
– Im wi
ęcej ćwiczę, tym jest gorzej.
– To naturalne. A wi
ęc za godzinę?
– U pana w gabinecie?
– Tak.
Lucie poklepa
ła go po ramieniu.
– Mo
żemy kontynuować?
Odwr
ócił z powrotem głowę, mamrocząc
coś o znęcających się nad nim
czarownicach.
Susie skierowała wózek w
stronę drzwi.
– Masz chwilk
ę czasu? – spytała ją Kate.
–
Chciałabym omówić z tobą przebieg
kuracji.
– Oczywi
ście.
–
Wi
ęc może porozmawiamy w
oranżerii? Napijemy się przy okazji soku.
–
Świetny pomysł.
Po drodze Kate stwierdzi
ła z podziwem:
– Doskonale sobie radzisz.
– Naprawd
ę? Czasem myślę, że mi się
nie uda.
Kate otworzy
ła drzwi do oranżerii,
przepuszczając Susie.
– Usi
ądźmy przy wodospadzie, dobrze?
To moje ulubione miejsce.
Szum wody sp
ływającej do wyłożonego
kamieniami baseniku działał uspokajająco.
Mgiełka pary wodnej chłodziła powietrze.
– B
ędzie mi tego brakować, gdy wyjadę
–
westchnęła cicho Susie.
Kate u
śmiechnęła się ze zrozumieniem.
Sama pewnie będzie tęskniła... chyba że tu
zostanie.
Serce zabiło jej mocniej. Jak się
to wszyst
ko ułoży?
– Przynios
ę coś do picia. Na co masz
ochotę? Może woda mineralna z sokiem
pomarańczowym?
–
Świetnie, dziękuję.
Kate posz
ła do baru w klubie
sportowym,
zamówiła napoje i wróciła.
Susie opierała głowę o filar. Wyglądała na
zmęczoną. Ból i ciężka praca najwyraźniej
dawały jej się we znaki.
– Prosz
ę, twój sok. Otworzyła oczy.
– Och, dzi
ękuję.
Kate usadowi
ła się w wiklinowym fotelu.
Sączyła przez chwilę napój, po czym
spojrzała na Susie.
– Jeste
ś zadowolona z terapii?
– Raczej tak. Przecie
ż cudów nie ma.
– To prawda. Ale czy o
środek zapewnia
ci to,
czego oczekiwałaś?
– W pewnym sensie nawet wi
ęcej. Nie
przypuszczałam tylko, że czeka mnie tak
ciężka praca. No i męczy mnie ten ciągły
ból.
– Dominik spr
óbuje coś z tym zrobić.
– Ale czy czuje si
ę na tyle dobrze, żeby
wykonywać zabiegi?
Kate u
śmiechnęła się.
– Zawsze robi to, co sam uwa
ża za
stosowne.
I na pewno pomoże zmniejszyć
ten ból.
Susie odetchn
ęła z ulgą. Kate
postanowiła zmienić temat.
– Jak tam przygotowania do
ślubu?
– Mama chce go od
łożyć. Oboje z ojcem
uważają, że za bardzo się staram i zbyt
wiele wymagam.
Ale gdybym nie miała
żadnego konkretnego terminu, nie
pracowałabym tak ciężko. To jedyny
sposób.
– Co o tym s
ądzi Richard?
– Najch
ętniej ożeniłby się ze mną już
jutro.
Mieszka
liśmy
razem
przed
wypadkiem i teraz bardzo za sobą
tęsknimy.
Noce wydaj
ą się takie długie... Leżę i
myślę tylko o tym, jak mnie boli.
Chciałabym, żeby Richard był tu ze mną.
– Na pewno mogliby
ście spędzić razem
weekend.
Susie spojrzała na nią ze
zdumieniem.
– Ale przecie
ż tu jest szpital, a my nie
jesteśmy małżeństwem.
–
Nie szpital,
tylko o
środek
rehabilitacyjny,
a częścią rehabilitacji jest
utrzymywanie kontaktu z partnerem. Oboje
musicie przystosować się do nowej
sytuacji.
Nieważne, czy już jesteście po
ślubie, czy jeszcze nie. Potrzebujecie się
nawzajem.
Twarz Susie rozja
śniła się.
– Och, prosz
ę pani... Rozpłakała się
nagle.
Kate domy
ślała się, co ta młoda kobieta
czuje.
Gdyby ktoś powiedział jej samej, że
znów będzie mogła być z Dominikiem i
dzielić z nim dni i noce, też nie potrafiłaby
się powstrzymać od łez.
Obj
ęła Susie ramieniem.
– G
łuptas. No, wytrzyj oczy. Czemu nic
nie mówiłaś wcześniej?
– My
ślałam, że nie wypada. Kate
roześmiała się.
– Przecie
ż pobierzecie się za parę
miesięcy. Nie ma w tym nic złego, skoro
jego obecność w weekendy ma ci pomóc
przygotować się na cały tydzień ciężkiej
pracy.
W końcu chcemy, żebyś poszła do
ołtarza o własnych siłach, prawda?
– Rodzicom si
ę to nie spodoba.
– A mo
że właśnie będą zadowoleni?
Może martwili się o wasz związek?
– Musz
ę przyznać, że ja też się
martwiłam.
– Na pocz
ątku pewnie będzie wam
trudno.
Później wszystko się ułoży.
Susie u
śmiechnęła się.
– Oby pani mia
ła rację.
– Sama si
ę przekonasz.
Kate mia
ła nadzieję, że nie składa
obietnic bez pokrycia.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
– Zdaje si
ę, że pozwoliłaś Susie
Elmswell zaprosić Richarda na weekend? –
spytał Dominik podczas lunchu.
Kate spojrza
ła na niego przez szerokość
stołu. Czyżby był niezadowolony? Nie
mogła popatrzeć mu w oczy, bo pochylał
głowę nad talerzem z sałatką.
– Tak. T
ęsknią do siebie. Mieszkali
razem przed wypadkiem.
Sądzę, że
wspólnie spędzony weekend dobrze im
zrobi.
– I masz racj
ę. – Oderwał kawałek
chleba i zaczął smarować go masłem. –
Dobry pomysł.
– Tobie to nie przeszkadza? Spojrza
ł na
nią ze zdumieniem.
–
Przeszkadza? Dlaczego? Kate
wzruszy
ła ramionami.
– Nie s
ą małżeństwem.
– To wy
łącznie ich sprawa.
Odsun
ął talerz i usiadł wygodniej na
wózku.
Nie dokończył jedzenia. Kate
popatrzyła na jego zmęczoną twarz.
– Powiniene
ś odpocząć – powiedziała
ostrożnie. – Chcesz robić za dużo rzeczy
naraz.
– A sk
ąd! – obruszył się. – Czuję się
świetnie.
– Nieprawda. Zreszt
ą, to zalecenie
lekarza.
Westchną] ciężko.
– Jest tyle do zrobienia...
– A ja tu jestem od tego,
żeby pomóc.
– Ale nie zrobisz akupunktury. Poza tym
jeszcze ta operacja Pooleya... I mnóstwo
innych zabiegów,
które powinienem
wykonać. A ja co? Jestem słaby i wszystko
mnie boli.
To takie denerwujące.
– Dominik, id
ź i połóż się natychmiast.
Za godzinę przyjdę cię obudzić.
Popatrzy
ł na nią uważnie.
– Nie mog
ę spokojnie spać w moim
łóżku. Pachnie twoimi perfumami.
Zarumieni
ła się lekko i odwróciła wzrok.
– To przez kota. Nie chcia
ł się stamtąd
ruszyć.
– Wi
ęc spałaś u mnie?
– Tak, ale krótko.
Dziś wieczorem
zmienię pościel.
– Nie r
ób sobie kłopotu. Całkiem mi się
to podobało. Chyba jednak pójdę
odpocząć.
Odepchn
ął wózek od stołu i wyprowadził
go z jadalni,
zatrzymując się po drodze,
żeby zamienić kilka słów z pacjentami.
Kate obserwowa
ła go. Zmęczony i
osłabiony, a jednak wciąż znajdował dla
nich czas.
Tak samo było ze Stephie –
zawsze był gotów jej wysłuchać. Tylko dla
Kate brakowało mu cierpliwości.
Dominik wci
ąż za dużo pracował.
Wykonywał zabiegi, sprawdzał rezerwacje,
konsultował się z domowymi lekarzami
pacjentów,
nadzorował programy terapii i
sam si
ę jej poddawał.
Jeremy’ego nie by
ło w ośrodku. Jego
żonę zatrzymano w szpitalu i ponieważ
poród opóźniał się, chciała go mieć w
pobliżu. Dominik oczywiście pozwolił mu
wziąć urlop.
W tej sytuacji to Kate musia
ła asystować
przy operacji wszczepienia stymulatora
Brianowi Pooleyowi.
Dominik
przeprowadził ją w czwartek, mając do
pomocy miejscowego anestezjologa i
przełożoną pielęgniarek.
–
Urz
ądzenie wysyłające impulsy
elektryczne jest wiel
kości cienkiego
pudełka od zapałek – wyjaśniał. – Musimy
zastąpić
podłączone
do
elektrody
przewody tymczasowe stałymi, które będą
biegły pod skórą od pleców do bioder i
brzucha.
– Wprowadzisz je tak, jak przy
operacjach wszczepiania rozrusznika? –
spyta
ła Kate.
Dominik skin
ął głową.
– Zrobimy co
ś w rodzaju kieszeni pod
skórą i umieścimy tam stymulator. To
prosty zabieg,
potrwa najwyżej godzinę.
Rzeczywi
ście,
operacja
przebiegła
pomyślnie. Wprawdzie Dominik nie czuł
się najlepiej, ale wykonał wszystko
be
zbłędnie. Kate z pomocą Barbary Jay
dokończyła zszywanie. Brian Pooley został
odwieziony do swojego pokoju,
znajdującego się na oddziale intensywnej
terapii.
Kate ucieszy
ła się, że jest już po
wszystkim.
Po raz pierwszy asystowała
przy takim zabiegu.
Poza tym nie mogła
patrzeć, z jakim trudem Dominik panował
nad własnym bólem. Następnego dnia czuł
się jeszcze gorzej. Na szczęście do pracy
wrócił Jeremy – dumny jak paw i
roześmiany od ucha do ucha. Jego żona
urodziła syna.
– Wyt
łumacz Dominikowi, że nie może
się tak przemęczać – prosiła Kate.
Jeremy przeprowadzi
ł badanie kontrolne.
Po godzinie Dominik by
ł już w łóżku i spał
mocno po zażyciu dawki antybiotyków.
– Lekka infekcja –
wyjaśnił Jeremy. – To
wprawdzie nic poważnego, ale jak tak
dalej pójdzie,
nabawi się zapalenia szpiku
kostnego.
Dałem mu penicylinę i kazałem
leżeć przez trzy dni. I dużo pić. Może
kontynuować fizykoterapię i pojechać na
krótki spacer,
ale niech uważa. Ostrzegłem
go,
że jeśli nie posłucha, to wyląduje z
powrotem w szpitalu.
– I tak nie da si
ę tam zawieźć. Jeremy
uśmiechnął się.
–
Mo
że nie mieć wyboru, jeśli
zlekceważy infekcję. Jest uparty, ale nie
głupi.
Gdy Kate wr
óciła do domu, odebrawszy
Stephie z przystanku szkolnego autobusu,
Dominik już się obudził.
– Chc
ę coś robić. Nie mogę tak leżeć.
– Musisz le
żeć – oznajmiła i usiadła na
brzegu łóżka. – Może trochę poczytasz?
– Nie mam okularów.
– Przynios
ę ci.
– Nie chc
ę czytać. Poza tym od okularów
boli mnie nos.
Kate westchnęła i pokręciła
głową.
– Wi
ęc może pojedziesz na spacer do
parku?
– Z kim?
– Samson ci pomo
że.
– Jest zaj
ęty.
–
Ja mog
ę z tobą pojechać –
zaproponowała Stephie. – Poradzę sobie z
wózkiem,
jeśli nie trzeba go pchać pod
górę.
– Jestem bardzo ci
ężki.
– Wcale nie. No, zg
ódź się, będzie fajnie.
Ciekawe, ja
k szybko można takim czymś
jechać.
– Nie mam zamiaru si
ę ścigać i
wylądować na drzewie, kochanie.
Stephie zachichota
ła.
– Dobrze,
żadnych wyścigów. Tylko
mały spacer. Chodź, jest piękna pogoda, a
ty od wypadku nie miałeś prawie czasu,
żeby ze mną porozmawiać.
Kate wiedzia
ła, że Dominik nie odmówi.
– Stephie, we
ź butelkę wody mineralnej i
jakieś herbatniki. Będziecie mogli
zatrzymać się gdzieś w cieniu i odpocząć.
Przyjdę po was i zabiorę tatę z powrotem.
– Tylko si
ę przebiorę! Stephie pobiegła
na górę.
– Z czego ona si
ę tak cieszy?
– Zacz
ęły się wakacje – wyjaśniła Kate.
–
Co chcesz włożyć?
– Spodenki. Le
żą na krześle. I może
jakąś inną koszulkę. Pomogła mu się
przebrać.
– Poka
ż mi przy okazji tę infekcję.
Na poziomie g
órnej krawędzi kości
ud
owej skóra była mocno zaczerwieniona
–
właśnie w miejscu, gdzie goiło się
nacięcie. Jeremy miał rację. Zakażenie jest
ostatnią rzeczą, jakiej Dominik potrzebuje.
– Przyda
łby się okład z olejku z liści
herbaty –
powiedział. – Czy Lindsay jest
gdzieś w pobliżu?
– Przed chwil
ą szła do siłowni robić
masaż. Mam ją poprosić, żeby później
zajrzała do ciebie?
– Gdyby
ś mogła... Stephie, jesteś
gotowa?
– Ju
ż idę!
Zbieg
ła po schodach i wpadła do pokoju.
Wyglądała ślicznie – młoda i radosna.
– Jeszcze tylko skocz
ę po wodę.
–
Energia j
ą rozpiera. – Kate
uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Jest taka
śliczna. Chłopaki niech lepiej
uważają, nie pozwolę jej skrzywdzić.
– Stephie to rozs
ądna dziewczyna.
– I o wiele za
ładna. Przypomina mi
ciebie.
Nie chcę, żeby trafiła na takiego
drania jak ja.
– Dominik, wcale nie by
łeś draniem.
– Tw
ój ojciec tak o mnie myślał.
– Myli
ł się.
– Chyba nie. – Popatrzy
ł jej w oczy. –
Potraktowałem cię okropnie. Najpierw cię
uwiodłem, a potem zaszłaś przeze mnie w
ciążę.
Potrz
ąsnęła głową.
– To nie by
ło tak. Przecież mnie
kochałeś.
– Nie wiem, mo
że cię tylko pożądałem...
Może miłość przyszła później, ale to i tak
nie wystarczyło. Zawiodłem cię i wcale się
nie dziwię, że mnie wyrzuciłaś.
– Ja po prostu zwr
óciłam ci wolność.
– Nie chcia
łem być wolny. Ani wtedy,
ani teraz.
– Och, Dominik...
Stephie zatrzasn
ęła szafkę w kuchni,
zawołała kota i przybiegła z powrotem do
sypialni ojca.
– Gotowy? Dominik skin
ął głową.
Wi
ęc nie chce być sam... Kate patrzyła,
jak Stephie wypycha wózek do ogrodu, a
potem wprowadza na ścieżkę. Włóczykij
plątał jej się pod nogami.
Kate zrozumia
ła nagle, jak wiele znaczą
dla niej córka i Dominik. Tylko czy uda im
się wspólne życie? Przez ostatnie kilka dni
dowiedzia
ła się wielu nowych rzeczy o
swoim byłym mężu. Stał się całkowicie
oddanym pracy, sumiennym i doskonale
zorganizowanym człowiekiem.
Bywa
ł jednak nieznośny, uparty i bardzo
wymagający. Dzięki temu zresztą jego
ośrodek tak dobrze funkcjonuje... Dominik
nadzorował tu wszystko – nawet myszka
nie ośmieliłaby się przemknąć po ogrodzie
bez jego wiedzy.
Jeśli jednak nie zwolni
tempa,
jego stan szybko się pogorszy.
Kate wiedzia
ła, że będzie się oszczędzał
tylko przez kilka dni, dopóki nie zniknie
infekcja.
Później nic go nie powstrzyma
przed nadrabianiem zaległości w pracy.
Zapomni o wypadku,
po którym doznał
przecież lekkiego wstrząsu mózgu, i o
złamanej nodze.
Zwykle pracowa
ł od szóstej rano do
dziewiątej wieczorem. A co z życiem
rodzinnym? Nie starczy na nie czasu,
chyba że pracowaliby razem. Ale czy on
się na to zgodzi? Czy Heywood Hall to
właściwe miejsce dla niej? I czy zdoła
przyzwyczaić się do faktu, że to Dominik
jest tu szefem? Dotychczasowa praca
zawodowa dawała Kate sporo swobody.
Jeśli jednak nie będzie pracować z
Dominikiem,
nie będzie go również
w
idywać. To właśnie stało się już raz
przyczyną ich rozstania.
Westchn
ęła i zamknęła drzwi do ogrodu,
po czym wróciła do ośrodka. W siłowni
znalazła Lindsay i poprosiła o okłady dla
Dominika.
Później przeszła do gabinetu,
gdzie czekało ją trochę papierkowej
roboty.
Chciała być sama, żeby móc się
skoncentrować.
Jej uwag
ę znów przyciągnęło ich ślubne
zdjęcie, stojące na biurku. Przyjrzała mu
się uważnie. Wyglądała kwitnąco w
pierwszych miesiącach ciąży, a Dominik
patrzył na nią dumny, szczęśliwy i bardzo
zakochany.
A teraz wini
ł siebie za poczęcie Stephie.
Czy rzeczywiście było w tym coś złego?
Dziecko dało im przecież tyle szczęścia...
Odstawi
ła fotografię i wstała zza biurka.
Nie była w stanie się skupić. Postanowiła
poszukać Stephie i Dominika, żeby
sprawdzić, jak dziewczynka sobie daje
radę z wózkiem. Chociaż z drugiej strony
może powinna ich zostawić samych?
Zamy
ślona i niespokojna, zabrała z domu
kostium kąpielowy i poszła do siłowni.
Zastała tam Johna Whitelawa, ćwiczącego
pod okiem Jasona.
Podeszła do nich.
– Cze
ść, co słychać?
– Angela to nic w porównaniu z Jasonem
–
burknął John.
Jason roze
śmiał się. Przypominał jej
trochę młodego Dominika – dobrze
zbudowany,
opalony,
z
wesołymi
niebieskimi oczami.
Kate odwzajemniła
jego uśmiech.
– Jak to, wi
ęc torturujesz pacjentów?
– Zawsze tak robi
ę. Tego akurat to nie
bawi.
– Czy rzeczywi
ście jest aż tak źle?
– Gorzej ni
ż źle – odparł John. – To
koniec na dzisiaj?
Jason skinął głową.
– Mo
że weźmie pan gorącą kąpiel w
basenie? Zaraz się tym zajmę.
– Nie r
óbcie sobie kłopotu, jestem zbyt
zmęczony.
Nie zabrzmia
ło to zbyt uprzejmie. Kate
zauważyła, że John nie lubił być zależny
od innych.
Nawet od personelu ośrodka.
– A jak twoje p
ływanie? – spytała. –
Jesteś już gotowy do wyścigu?
– Oczywi
ście. Może jutro?
–
Świetnie. Twoja żona przyjeżdża na
weekend? John wyraźnie starał się ukryć
zmieszanie.
– Pewnie wpadnie na chwil
ę.
– Wiesz,
że może zostać dłużej? Zacisnął
usta.
– Tak. Wi
ęc o której ten wyścig? O
piątej?
Kate skin
ęła głową, starając się nie
okazać współczucia. Mógłby pomyśleć, że
się nad nim lituje.
– W porz
ądku.
– Kate, niech pani lepiej przedtem troch
ę
potrenuje –
wtrącił Jason. – Pan Whitelaw
ćwiczył bardzo intensywnie.
– Pewnie b
ędzie szybszy o parę długości.
– Postaram si
ę – obiecał John.
– Ja te
ż. W końcu o to przecież chodzi.
Uśmiechnęli się do siebie, po czym Jason
zabrał pacjenta, a Kate poszła się przebrać.
P
ływała pół godziny, starając się
zapomnieć o kłopotach, po czym wróciła z
powrotem do domu.
Idąc przez trawnik,
usłyszała rozmowę Stephie i Dominika.
Siedzieli na kocu pod drzewem.
– Chcia
łabym, żebyście znów byli razem
–
mówiła Stephie. – Mogłabym spędzać z
tobą więcej czasu... I mama też. Ona jest
chyba bardzo samotna.
– Tak samo jak ja. Ale to,
że oboje
jesteśmy samotni, wcale nie znaczy, że uda
nam się być razem. Już raz się nie
powiodło.
– Trzeba zn
ów spróbować. Dominik
milczał przez chwilę.
– Mo
że mama wcale nie chce...
– A ty?
Zn
ów zapadła cisza. Zerwał źdźbło trawy
i zaczął się nim bawić.
– Sam nie wiem.
– Ale przecie
ż ją kochasz.
– A jak ty my
ślisz?
–
Że tak. I ona ciebie też. Oboje jesteście
tylko zbyt uparci,
żeby się do tego
przyznać.
Dominik roze
śmiał się i położył na
trawie,
opierając głowę na łokciu.
– Bawisz si
ę w psychologa?
– Przecie
ż dobrze was znam.
– A mo
że po prostu pragniesz happy
endu.
– Co w tym z
łego? Dominik westchnął.
– Nic. Ale to ma
ło prawdopodobne.
Odwr
ócił głowę i napotkał wzrok Kate.
Zmusiła się do uśmiechu i podeszła do
nich.
– No jak? Dobrze si
ę bawicie?
– Tata wa
ży chyba z tonę – poskarżyła
się Stephie. – Nie mogłam już dalej go
pchać,
więc
wróciliśmy
tutaj.
Zastanawialiśmy się, gdzie jesteś.
– By
łam na basenie. – Kate usiadła przy
córce. –
Jedliście już kolację?
– Czekali
śmy na ciebie, ale możemy już
iść do jadalni. Dominik skrzywił się
wymownie.
– Ja wol
ę zostać tutaj. Noga okropnie
mnie boli. Kate,
rozmawiałaś z Lindsay?
– Tak. Przygotowa
ła kompresy, są w jej
pokoju.
Przynieść?
– Ja przynios
ę. – Stephie zerwała się na
nogi. –
Będę z powrotem za sekundę.
– Czy Jason jest w si
łowni? – spytał
Dominik,
patrząc za biegnącą przez
trawnik córką.
– Tak, czemu pytasz?
– On jej si
ę podoba.
– A sk
ąd. Jest dużo starszy.
– Ma dziewi
ętnaście lat, a Stephie w
przyszłym miesiącu skończy piętnaście.
Kate popatrzy
ła na niego uważnie.
– Dominik, ty chyba
żartujesz.
– Wcale nie. Nie wiem tylko, czy Jason
j
ą w ogóle zauważa. Jeśli nie, to chyba jest
ślepy.
– O Bo
że, więc już się zaczyna...
Dominik u
śmiechnął się, kładąc się na
brzuchu.
– Jaka matka, taka córka. Owieczka
rzucona na pastwę wilków.
– Daj spokój,
nie byłam żadną owieczką.
– Czy
żby? Zaciągnąłem cię do łóżka już
po trzech tygodniach.
– Ale w ci
ągu tych trzech tygodni
byliśmy bez przerwy razem.
– I ja umiera
łem z niecierpliwości.
– Ja te
ż. Nie byłam wprawdzie pewna, na
co tak czekam,
ale chciałam się dowiedzieć
jak najszybciej.
Jego niebieskie oczy b
łyszczały.
– Historia lubi si
ę powtarzać.
– Nie, Dominik. Jeszcze nie teraz.
Upewnijmy si
ę najpierw, czy na pewno
tego chcemy.
– No dobrze.
– A teraz przynios
ę ci z kuchni coś do
jedzenia.
Masz jakieś specjalne życzenia?
– Nie. Byle nie ostrygi – odpar
ł
znacząco. – I tak mam już dość kłopotów z
libido.
–
Pami
ętam, jak kiedyś zjadłeś
dwanaście, ale zadziałało tylko sześć –
powiedziała Kate z sarkazmem w głosie.
Chwyci
ł ją za kostkę i zaczął powoli
głaskać ciepłą skórę.
– To by
ła twoja wina. A raczej twojego
braku kondycji.
– Ale teraz i tak wszystko si
ę zmieniło –
odparła szybko.
– Jeste
śmy starsi. Zabrakłoby kondycji
nam obojgu.
– Za to mamy wi
ęcej doświadczenia i
samodyscypliny. Ciekawe,
czy byłoby
zupełnie inaczej?
– Chcesz zrobi
ć eksperyment? Nic z
tego. –
Odsunęła się.
– Id
ę po kolację, a ty myśl o zimnym
prysznicu i okładach z pokrzyw.
– Z
łośnica.
Odesz
ła w stronę głównego budynku,
wciąż lekko się uśmiechając.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Nast
ępnego dnia przy stajniach, w
których Stephie spędzała większość czasu,
miał się odbyć pokaz jazdy konnej.
– Mogliby
ście z tatą przyjechać i
obejrzeć – zaproponowała Stephie jedzącej
śniadanie matce. – Wózek zmieści się w
samochodzie.
– Tylko
że potem trzeba będzie go pchać
po piasku.
– Wcale nie! Mamo, na pewno wam si
ę
spodoba.
Proszę, przyjedźcie.
– Mo
że wpadniemy w porze lunchu.
– Fajnie. To czekam!
Stephie zerwa
ła się od stołu, wstawiła
talerz do zlewu i już jej nie było.
Chwil
ę później do kuchni wjechał
Dominik.
– Wszystko w porz
ądku?
– Niezupe
łnie. Stephie chce, żebym cię
zawiozła na pokaz jazdy konnej.
–
Do diab
ła, zupełnie o tym
zapomniałem – jęknął. – Obiecałem
Julie-Anne,
że w razie czego ośrodek
zapewni opiekę medyczną.
– Za
łatwię to. Ale chyba nic się nie
powinno stać?
– Nigdy nie wiadomo. Mieli
śmy już
całkiem sporo pacjentów z porażeniem nóg
po upadku z konia.
– A mimo to pozwalasz je
ździć Stephie.
– Z ni
ą jest inaczej. Nie ma własnego
konia i nie pociąga ją ani szybkość, ani
niebezpieczne skoki.
W przeciwieństwie
do Kirsty,
która zaczęła jeździć prawie
wyczynowo.
Cieszę się, że nie jest moją
córką.
– Ja te
ż. To co, jedziemy tam jako
pierwsza pomoc czy zostajemy w domu
pod telefonem?
– Ta druga mo
żliwość jest bardzo
kusząca. I tak będą tam mieli kogoś z
Czerwonego Krzyża.
Kate kiwn
ęła głową. Czekała ją zaległa
papierkowa robota.
Poza tym wolała, żeby
Dominik trochę odpoczął, zwłaszcza że na
weekend miał zaplanowaną jedynie
akupunkturę Karen Lloyd i Susie
Elmsweli.
Chociaż Susie będzie pewnie
miała coś lepszego do roboty...
Richard przyjecha
ł
poprzedniego
wieczoru.
Zniknęli oboje w pokoju Susie i
od tej pory nikt ich nie widział. Kate
ucieszył taki obrót sprawy. Terapia Susie
była bardzo męcząca i należało się
dziewczynie trochę relaksu.
Kiedy Kate przegl
ądała dokumenty,
Dominik przespał się chwilę, po czym
pojechał na zabieg Karen Lloyd. Kuracja,
którą zastosowali, zaczęła przynosić efekty
–
mięśnie pleców rozluźniały się powoli.
Osłabiło to jednak ochronę bardzo
wrażliwego karku, który należało teraz
zabezpieczyć kołnierzem.
Po zabiegu Dominik zjawi
ł się w
gabinecie.
Usadowiwszy się na kozetce
poczekał, aż Kate skończy pracę, po czym
zaczął rozmowę o kuracji Karen.
– Zdaje si
ę, że miałeś odpoczywać –
przypomniała mu. Dominik uśmiechnął się
przekornie.
– To co z tym pokazem?
– Chyba powinni
śmy go zobaczyć. Jazda
samochodem nie będzie dla ciebie zbyt
męcząca?
– Mam nadziej
ę, że nie. Nie możemy
przecież brać karetki.
– No to chod
źmy.
Przebra
ła się w dżinsy, zabrała Dominika
do samochodu i pomogła usadowić się w
środku. Wózek zmieścił się z tyłu.
– Modele kombi to dobry pomys
ł.
– Ja by
łem do niedawna całkiem
zadowolony z modeli sportowych.
– Biedactwo.
– Nigdy nie podoba
ł ci się mój
samochód,
prawda? Potrząsnęła głową.
– Szczerze m
ówiąc, nie. Nie wiem, co ty
w nim widziałeś.
– To by
ł klasyczny model.
– W takim razie dostaniesz sporo forsy z
ubezpieczenia. Radzi
łabym wtedy kupić
coś
porządniejszego.
Z po
duszką
powietrzną.
J
ęknął, usiłując zmienić nieco pozycję.
– Albo lepiej co
ś większego, gdzie jest
miejsce na nogi.
– Nie wszyscy maj
ą ponad metr
osiemdziesiąt – przypomniała łagodnie. –
Możesz odsunąć siedzenie.
– Ju
ż to zrobiłem. Popatrzyła na jego
d
ługie nogi.
– Wi
ęc jesteś po prostu za duży.
Dominik nie podj
ął
tematu,
zauważywszy Richarda i Susie, którzy
wybierali się na spacer. Pomachał im
przyjaźnie ręką.
– Zatrzymaj si
ę na chwilę, chcę z nimi
porozmawiać. Otworzył okno.
– Cze
ść. Wszystko w porządku?
U
śmiechnęli się oboje, a Susie
zaczerwieniła się lekko.
– W jak najlepszym.
–
B
ędziesz
dziś
potrzebowała
akupunktury? Jedziemy teraz na pokaz
jazdy konnej,
ale niedługo wrócimy, więc
jeśli chcesz mieć zabieg, zostaw mi
wiadomość w recepcji.
– Dobrze. Dzi
ękuję bardzo.
Odje
żdżając, Kate zerknęła w lusterko
wsteczne.
– Wygl
ądają na szczęśliwych.
W odpowiedzi Dominik burkn
ął coś
niewyraźnie. Spojrzała na niego.
– S
łucham?
– Och, nic takiego. Mo
że po prostu
jestem zazdrosny.
– O Susie?
– O nich oboje. Zazdroszcz
ę im
wspólnego weekendu.
– Czy
żbyś znów zjadł za dużo ostryg?
– Kate, ja m
ówię poważnie – westchnął.
– Chodzi o to,
żeby mieć kogoś, z kim
można porozmawiać o problemach i
trudnościach... Wcale nie tak łatwo być tu
szefem,
a ja nie mam z kim omówić
dręczących mnie wątpliwości. Czuję się
przez to trochę odizolowany.
– Mo
żesz rozmawiać ze mną.
– Naprawd
ę? A czy ciebie nie nudzą
sprawy związane z ośrodkiem i
pacjentami?
– Oczywi
ście, że nie. – Zaparkowała
samochód
niedaleko parkuru i wyłączyła
silnik. –
Postępy twoich pacjentów bardzo
mnie obchodzą. Minął zaledwie tydzień, a
ja już zaangażowałam się w ich leczenie. A
propos,
jak się czuje Brian Pooley? Zdaje
się, że badałeś go rano.
– Nie
źle. Stymulator robi swoje. Brian
prawie nie czuje już bólu, a rana
pooperacyjna goi się znakomicie.
– Ciesz
ę się. Jeśli jeszcze rozwiążemy
kłopoty małżeńskie Johna Whitelawa,
wszystko będzie w porządku.
– To nie takie proste. Martin w ogóle nie
może się dogadać z tą żoną.
Prawdopodobnie pierwszy raz w historii
nie uda mu się terapia.
Kate posmutnia
ła. John był taki miły i
tak bardzo się starał. Gdyby nie dręczące ją
poczucie winy,
być może Andrea
przystosowałaby się do nowej sytuacji.
Tymczasem Johna czekała ciężka praca i
potrz
ebował wsparcia żony. Jeśli nie
będzie miał perspektyw, nie uda się go
nakłonić do żmudnych ćwiczeń z
protezami.
Kate wyj
ęła wózek z bagażnika.
Dominik usadowił się na nim i wyruszyli
na poszukiwanie Stephie.
Znaleźli ją przy
ogrodzeniu parkuru.
– Zaraz b
ędzie skakać Kirsty na
Szarlatanie. Jazda jest na czas, i na razie
każdy strącił jakąś poprzeczkę. Kirsty jest
ostatnia,
więc jeśli pojedzie bezbłędnie, to
wygra.
Na parkur wbieg
ł piękny, kary koń,
witany brawami przez miejscowych.
Stephie aż podskakiwała z podniecenia.
Kate również była ciekawa, kto wygra.
Przeszkody wyglądały na bardzo wysokie.
– Stephie, mam nadziej
ę, że ty nie
próbujesz przez nie skakać?
– Pewnie,
że nie. To dla mnie za trudne.
Szarlatan pojecha
ł bezbłędnie i został
nagrodzony
owacjami przez publiczność.
Kirsty otrzymała nagrodę i właśnie gorąco
ją oklaskiwano, gdy nagle koń przestraszył
się huku przebitego balonu. Stanął dęba,
zrzucając dziewczynkę, która ciężko
upadła na ziemię.
– O Bo
że!
Kate prze
śliznęła się pod liną ogrodzenia
i podbiegła do leżącej bez ruchu Kirsty
jednocześnie
z
pielęgniarkami
z
Czerwonego Krzyża. Obejrzała ją szybko.
Na szczęście oddech dziewczynki był
wyrównany.
– Kirsty, s
łyszysz mnie? Dziewczynka
zamrugała powiekami.
– Moja r
ęka – jęknęła. – Głupi koń. Czy
ktoś go złapał?
– Tak. Nic ci si
ę nie stało? – spytał jakiś
głos zza pleców Kate.
– Nie wiem, mamo. Strasznie mnie boli
nadgarstek.
– I nic wi
ęcej? – spytała Kate.
– Nie specjalnie. Co to by
ł za hałas?
Usiad
ła z trudem, a zgromadzeni dookoła
widzowie odetchnęli z ulgą.
– Mo
żesz stanąć? Musimy prześwietlić
twoją rękę. Czy ktoś zajmie się koniem,
kiedy zabierzemy cię do ośrodka?
– Julie-Anne si
ę nim zaopiekuje. –
Matka Kirsty popatrzyła na Kate. – Czy
Stephie to pani córka?
– Tak. Chc
ę zabrać Kirsty do ośrodka
mojego byłego męża. On sam pewnie
umiera z niecierpliwości. Nie może do nas
podejść, bo miał wypadek i porusza się na
wózku.
Kate podprowadzi
ła Kirsty do Dominika
i wyjaśniła całą sytuację.
– Mo
żemy zrobić rentgen w ośrodku?
– Oczywi
ście. Przykro mi z powodu
upadku,
ale pojechałaś wspaniale.
Dziewczyna u
śmiechnęła się.
– Dzi
ękuję. Nie mam pojęcia, jak
mogłam tak zlecieć? Podbiegła do nich
niska, zaniepokojona kobieta o ciemnych
włosach.
– Wszystko w porz
ądku?
– Mniej wi
ęcej. Gdzie Szarlatan?
– W boksie. Nie martw si
ę, Sarah i
Hannah się nim zajmują. Jedziesz teraz do
szpitala?
– Zabierzemy j
ą na rentgen do ośrodka,
Julie-Anne –
wyjaśnił Dominik.
Kobieta kiwn
ęła głową.
– Rozumiem. A tak przy okazji, Kirsty,
spisa
łaś się świetnie i zasłużyłaś na
nagrodę.
– Dzi
ęki.
G
łos dziewczynki zaczął lekko drżeć.
Najwyraźniej szok pourazowy dawał o
sobie znać.
Kate usadowi
ła ją na tylnym siedzeniu
samochodu.
Dominik zajął miejsce z
przodu i ruszyli do ośrodka. Tuż za nimi
jechał samochód matki Kirsty.
Dominik zrobi
ł zdjęcia rentgenowskie, a
Kate pomogła je wywołać. Przyjrzeli się
im wspólnie.
– To nic powa
żnego. Siniak, ewentualnie
skręcenie. Miała szczęście.
Kirsty wygl
ądała coraz lepiej – szok
mijał.
– Zabanda
żuję ci nadgarstek – wyjaśniła
Kate. –
Rób zimne okłady co godzinę i
pilnuj,
żeby opatrunek przylegał ściśle do
ręki. Trzymaj ją na temblaku.
Matka dziewczynki zwr
óciła się do
Dominika:
– Ile jestem winna za zabieg? Machn
ął
ręką.
– Nic. Zreszt
ą, wypadek zdarzył się na
tereni
e ośrodka.
– Ale...
–
Żadne „ale”. Kirsty jest koleżanką
Stephie.
Podziękowała im więc serdecznie
za pomoc i wszyscy czworo wyszli do
holu, gdzie czeka
ła wysoka blondynka w
stroju do konnej jazdy.
– I co?
– Cze
ść, Debbie. W porządku.
–
Żadnego złamania? A już miałam
wysyłać ci kartkę z życzeniami szybkiego
powrotu do zdrowia!
Kirsty u
śmiechnęła się.
– I tak mo
żesz wysłać.
–
Nie ma mowy.
Przez ciebie
przegapi
łam moją lekcję jazdy. Jeśli ręka
nie jest złamana, nie zasługujesz na kartkę.
– Debbie u
ściskała przyjaciółkę ostrożnie.
–
Cieszę się, że nic ci się nie stało.
Pojechałaś dziś wspaniale.
– Dzi
ęki. Czy ktoś wziął moją nagrodę?
– Ja.
– Wi
ęc nie masz gipsu? – wtrącił nagle
młodszy brat Kirsty, który nagle pojawił
się w holu. – Chciałem ci się podpisać!
– Trudno. Za to wygra
łam konkurs
debiutantów! Kirsty pokazała bratu język.
Najwyraźniej zapomniała już o wypadku.
Kate westchn
ęła ciężko. Czy nic nie
ostudzi zapału nastolatków?
Cala grupa wraz z Stephie ruszy
ła z
powrotem w kierunku stajni. Kate i
Dominik zostali sami.
– Dzi
ęki Bogu, że Stephie tylko kibicuje
tym wyczynom.
– Te
ż tak uważam. Trzeba kupić jej
rower,
to dużo bezpieczniejsze. Masz
ochotę na piwo? Moglibyśmy posiedzieć
sobie na kocu w ogrodzie.
– Tylko przypomnij mi przed pi
ątą, że
muszę iść na basen. Umówiłam się na mały
wyścig z Johnem Whitelawem.
– Masz zamiar da
ć mu wygrać?
– Nie musz
ę, on świetnie pływa. Jest
przy tym bardzo silny. Na pewno nie
będzie miał kłopotów z ćwiczeniem mięśni
górnych części ciała.
– A wi
ęc poniesiesz sromotną klęskę.
– Pewnie tak. Chcesz popatrze
ć?
Zawahał się, po czym potrząsnął głową.
– Pozwol
ę ci przeżywać porażkę w
samotności.
– Dzi
ęki za słowa otuchy.
– John te
ż pewnie żadnych nie usłyszy.
– Masz racj
ę. To takie niesprawiedliwe...
– Trudno, Kate – powiedzia
ł miękko. –
Robimy dla niego,
co możemy.
U
śmiechnęli się do siebie.
John Whitelaw z
łatwością wygrał
wyścig.
– To niesamowite! Przyznaj si
ę, jak
długo ćwiczyłeś?
– Z tego, co wida
ć, wystarczająco długo.
Mówiłem ci, że kiedyś byłem w tym
dobry.
Zmarszczy
ła brwi.
– Jak dobry?
John uda
ł zakłopotanie.
– Jako junior p
ływałem w reprezentacji
narodowej.
– Mog
łam się domyślić... Spoważniał,
kładąc jej rękę na ramieniu.
– Kate, dzi
ękuję za uświadomienie mi, że
coś jeszcze potrafię.
– Potrafisz bardzo du
żo.
– Na przyk
ład co?
– Wszystko, przy czym nie trzeba biega
ć.
Jak sobie radzisz na ćwiczeniach w
chodzeniu?
Usadowi
ł się na podnośniku, podjechał
na brzeg basenu i zręcznie przeniósł się na
wózek.
Kate wyszła z wody i wytarła twarz
ręcznikiem, czekając na odpowiedź.
– Powoli robi
ę postępy – przyznał
wreszcie – ale bardzo powoli.
Głównie
dlatego,
że muszę ćwiczyć z dwiema
protezami naraz.
Nawet ich zakładanie i
zdejmowanie to koszmar.
Z tą poniżej
kolana radzę sobie nieźle, ale drugą
zakładają Angela i Eddie. To trochę
upokarzające... I jeszcze te ciągłe upadki.
– B
ędzie coraz lepiej.
– Przyda
łby mi się ktoś do pocieszania.
Żeby trzymał za mnie kciuki, jak Richard
Price za Susie.
– Wszyscy trzymamy za ciebie kciuki.
U
śmiechnął się smutno.
– Wiem, Kate. I nie my
śl, że jestem
niewdzięczny, ale to nie to samo. Brakuje
mi Andrei. –
Spuścił wzrok, lecz Kate
zdążyła dostrzec łzy w jego oczach. –
Widziałaś Susie z Richardem? Wyglądają,
jakby spędzali miesiąc miodowy. Andrea
też mogłaby być tu ze mną, pomóc mi
walczyć ze stresem i pogodzić się ze
skutkami wypadku. Ale nie chce. Nie
wiem, czy to poczucie winy,
czy może
odraza.
Moje nogi rzeczywiście nie
wyglądają zbyt pięknie.
Kate pokr
ęciła głową.
– Wci
ąż jesteś atrakcyjnym mężczyzną.
Czy Andrea widziała twoje nogi po
amputacji?
– Nie. Zreszt
ą, nie chciałem ich pokazać.
Nie byłem pewien jej reakcji.
– Wiec mo
że ona po prostu boi się tego,
co zobaczy?
– Bardzo mo
żliwe – przyznał z
westchnieniem.
– Chcesz,
żebym z nią porozmawiała?
Wiem,
że Martin już próbował, ale on jest
psychologiem i może właśnie dlatego nie
wyszło.
– Chyba masz racj
ę. Andrea jest skryta.
Zwykle udawało mi się do niej dotrzeć, ale
nie tym razem.
– Mo
że boisz się tego, co możesz od niej
usłyszeć? Skinął głową.
– Wi
ęc z nią porozmawiam. Kiedy
przyjeżdża?
– Chyba jutro.
– Popro
ś wtedy w recepcji, żeby mnie
poszukali.
A teraz muszę już iść dać córce
obiad i upewnić się, czy Dominik
odpoczywa jak należy.
John popatrzy
ł na nią uważnie.
– Mog
ę cię jeszcze o coś zapytać?
Jesteście z Dominikiem w separacji?
–
Nie,
jeste
śmy po rozwodzie.
Przyjechałam tu po wypadku, żeby mu
trochę pomóc.
– Wi
ęc nie pracujesz tu stale?
– Nie.
– To musi by
ć dla ciebie trudne.
– Wcale nie – odpar
ła po namyśle. – Ta
praca daje mi więcej satysfakcji, niż
myślałam. Teraz już wiem, dlaczego
Dominik poświęca ośrodkowi cały swój
czas.
– Wszyscy go podziwiaj
ą.
– Powt
órzę mu to, na pewno się ucieszy.
A na razie do zobaczenia jutro.
Może
zorganizujemy następny wyścig? Tym
razem będziesz mógł używać tylko jednej
ręki!
John roze
śmiał się, machając jej na
pożegnanie.
Przebieraj
ąc się, Kate myślała o tym, co
John powiedział o Dominiku. Więc
wszyscy go podziwiają... No tak. Sama jest
pod wrażeniem jego osiągnięć.
Czy b
ędą dalej pracować i zamieszkają
razem? Może pobiorą się ponownie i będą
mieli jeszcze jedno dziecko? W końcu ma
dopiero trzydzieści pięć lat. A jeśli tak, to
czy Dominik zgodzi się, by dalej
pracowała zawodowo? Mogliby zatrudnić
opiekunkę do dziecka. Chociaż przez
nadmiar zajęć właściwie przegapiła
dzieciństwo Stephie...
Tak czy owak, chcia
ła dalej pracować w
ośrodku i pomagać Dominikowi. Sam
mówił, że potrzebny mu ktoś, z kim
mógłby dzielić się problemami.
Najwy
ższy czas, żeby o tym poważnie
porozmawiać. Najlepiej od razu, póki
Stephie jest jeszcze zajęta w stajniach.
Kiedy wr
óciła do domu, Dominik spał,
wyciągnięty na kocu w ogrodzie. Usiadła
obok.
O mały włos nie straciła go w tym
wypadku.
Gdyby doszło do zmiażdżenia
klatki piersiowej lub pęknięcia aorty...
Lepiej o tym nie my
śleć. Patrząc na niego
uświadomiła sobie, jak bardzo go kocha.
Lecz czy uda im się znowu być razem?
Pomy
ślała też o Johnie Whitelawie. Na
pewno nigdy nie przypuszczał, że straci
obie nogi.
Musi przekonać Andreę, żeby z
nim porozmawiała Musi pomóc jej
przełamać opory...
U
śmiechnęła się do siebie. Chce być
ekspertem od porad małżeńskich, a
przecież jej własny związek rozpadł się
przez brak wzajemnego zrozumienia.
Lekarzu,
ulecz się sam.
Gdyby tylko nie by
ło to takie trudne...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Andrea Whitelaw nie zosta
ła na weekend
–
wpadła tylko na krótko, zostawiła
Johnowi czyste ubrania i natychmiast
wyjechała. Kate nie miała okazji z nią
porozmawiać.
John kontynuowa
ł więc fizykoterapię bez
jej wsparcia.
Cały zespół ośrodka próbował
dodać mu otuchy i zachęcić do wysiłku.
Już w drugim tygodniu pobytu zaczął
chodzić, wprawdzie chwiejnie i niepewnie,
ale już nie musiał trzymać się poręczy.
Susie również robiła postępy, a
akupunktura robiona przez Dominika
pomagała zmniejszyć ból w nogach.
Kate przygl
ądała się ćwiczeniom Johna,
gdy Susie wjechała do sali. Obie były
świadkiem jego pierwszych kroków.
– Znakomicie! To trzeba uczci
ć. Może
zrobimy przyjęcie? Czy to jest możliwe?
Kate u
śmiechnęła się do niej.
– Dlaczego nie?
Świetny pomysł.
– Mo
żecie urządzić je w klubie. Wielu
naszych pacjentów tak robiło – wtrąciła
Angela.
– Wi
ęc może jutro wieczorem? –
zaproponowała
Susie.
–
Andrea
przyjedzie?
Twarz Johna spos
ępniała.
– Nie wiem. W
ątpię, czy zechce.
– Zapro
ś ją na weekend.
Kate zauwa
żyła, że poczuł się bardzo
niezręcznie. Susie też musiała się
zorientować, bo podjechała do niego na
wózku i wzięła za rękę.
– Spróbuj, John.
Kiedyś musisz. Co
zrobisz,
kiedy trzeba będzie wracać do
domu? Ja też się bałam weekendu z
Richardem,
ale było wspaniale.
John nie podnosi
ł wzroku.
– Ona nie przyjedzie.
– Popro
ś ją o to.
– Mo
że poproszę...
– Obiecujesz?
– No dobrze, ale i tak w
ątpię, czy się
zgodzi.
Andrea jednak przyjechała.
– Chc
ę z nią porozmawiać – powiedziała
Kate,
gdy oboje z Dominikiem zauważyli
jej samochód.
– Ale b
ądź ostrożna.
– Nie martw si
ę. Poradzisz sobie sam z
tymi kulami?
– S
ądzę, że tak – odparł sucho.
Andrea wygl
ądała na zdenerwowaną.
Kate podeszła do niej, wyciągając rękę.
– Cze
ść. Nazywam się Kate Heywood i
pracuję w ośrodku. Pani jest żoną Johna,
prawda?
– Tak.
Andrea niech
ętnie uścisnęła wyciągniętą
dłoń. Kate czuła, że jest spięta.
– John na pewno si
ę ucieszy z pani
przyjazdu.
Mogę mówić pani po imieniu?
Skin
ęła głową.
– Radzi sobie
świetnie z ćwiczeniami –
mówiła dalej Kate – ale pracuje bardzo
ciężko i potrzebuje kontaktu z bliskimi.
Twój przyjazd wiele dla niego znaczy.
Andrea najwyra
źniej
czuła
się
niezręcznie. Kate zerwała liść bluszczu
pnącego się po ścianie budynku i
nieświadomie zaczęła go miąć. Zazwyczaj
nie lubi
ła mówić o sprawach osobistych,
ale teraz czuła, że powinna.
– Wiesz, czasami to dziwne, jak los z
nami si
ę bawi – rzekła jak gdyby od
niechcenia. –
Na przykład ja i mój mąż
kilkanaście lat temu zdecydowaliśmy się
na rozwód,
ponieważ nie potrafiliśmy się
dogadać. Ja byłam przekonana, że on chce
odejść,
a
on
tymczasem
chciał
zapewnienia,
że jest mi potrzebny, że ma
zostać. Powiedziałam mu, że decyzja
zależy wyłącznie od niego, no więc
odszedł. To był największy błąd w moim
życiu. A wszystko przez to, że nie
umieliśmy wyrazić naszych prawdziwych
uczuć.
Kate popatrzy
ła w zadumie na Andreę i
dodała:
– Nie chc
ę, żebyś zrobiła to samo. Jesteś
potrzebna Johnowi.
On tylko boi się o tym
mówić, żeby nie wywierać na ciebie presji.
Andrea odwr
óciła wzrok. Miała łzy w
oczach.
– Do niczego nie jestem mu potrzebna.
Przecie
ż to moja wina, że trafił do tego
ośrodka.
– Nie o to chodzi...
– W
łaśnie o to!
– Nie. Niewa
żne, dlaczego tu jest.
Ważne, że cię potrzebuje. Czujesz się
winna za to,
co się stało, tak? I co? I z tego
powodu chcesz zostawić go samego akurat
teraz,
kiedy najbardziej cię potrzebuje?
Chcesz,
żeby się do końca załamał?
Andrea zacisn
ęła palce.
– Nie potrafi
ę mu pomóc! Nie wiem, co
mam mówić! Nie mam pojęcia, co mam
robić. Rozpłaczę się albo zrobię coś równie
głupiego... To bez sensu.
– Niewa
żne. Prawdę powiedziawszy,
płacz dobrze by zrobił wam obojgu. John
może jeszcze wiele ci dać, ale czuje się
porzucony. To tak,
jakby ktoś usunął go na
margines życia. Musisz sprawić, żeby
znów poczuł się kochany i akceptowany.
Inaczej nigdy nie wyleczymy go z depresji.
Andrea w ko
ńcu popatrzyła Kate prosto
w oczy.
– A je
śli sobie nie poradzę? Jeśli zrobi
mi się niedobrze na widok jego nóg? Czy
to mu pomoże?
– Nie zrobi ci si
ę niedobrze, bo wcale tak
źle nie wyglądają. Nasze wyobrażenia są
zazwyczaj gorsze niż rzeczywistość.
Andrea przy
łożyła dłonie do skroni.
– Boj
ę się – powiedziała cicho.
– John te
ż. – Kate zebrała się na odwagę.
– Andrea,
czy możesz zostać z nim na noc?
– Teraz? Dzi
ś?
Otworzy
ła szeroko oczy i patrzyła na
Kate,
jakby nie rozumiejąc.
– Tak. Mogliby
ście spokojnie sobie
wszystko wyjaśnić. Nikt wam nie będzie
przeszkadzał.
– Pomy
ślę o tym.
Kate obj
ęła ją i uścisnęła serdecznie.
– A teraz chod
źmy na przyjęcie.
John siedzia
ł przy barze na wysokim
stołku. Pomachał im ręką na powitanie.
Podwinięte rękawy koszuli odsłaniały
opalone,
mocne ręce. Wyglądał doskonale
w ciemnych spodniach.
Trudno się było
zorientować, że nosi protezy.
Andrea odetchn
ęła głęboko.
–
Wygl
ąda zupełnie normalnie –
szepnęła.
– On jest zupe
łnie normalny. Przeszedł
tylko operację, to wszystko.
Andrea u
śmiechnęła się nerwowo i
podeszła do męża.
– Cze
ść, John – powiedziała nieśmiało.
Kate zostawi
ła ich samych i poszła
szukać Dominika. Stał po drugiej stronie
baru, oparty na kulach,
i rozmawiał z
Jaso
nem i Angelą.
– Uda
ło ci się coś z niej wyciągnąć? –
spytał, gdy podeszła.
– Tak. Mo
że zostanie na noc.
– Co
ś podobnego! Jak tego dokonałaś?
– Nie powiem.
– Prosz
ę...
– No dobrze. Powiedzia
łam jej, że nasz
związek się rozpadł, bo przestaliśmy z
sobą rozmawiać, a ja pozwoliłam ci odejść.
– I?
Zmusi
ła się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– I doda
łam, że był to największy błąd w
moim życiu. Przyjrzał się jej uważnie.
– Naprawd
ę?
– Tak. Gdyby
śmy wtedy wylali nasze
żale i zaczęli wszystko od nowa, to może
by nam się udało. Ale my nawet nie
spróbowaliśmy...
– Wi
ęc może zrobimy to teraz?
– Na razie oboje jeste
śmy zbyt zajęci,
żeby spokojnie porozmawiać.
Dominik rozejrza
ł się po gwarnej,
wypełnionej gośćmi sali.
– Teraz te
ż nie jest na to odpowiednia
pora.
– A w domu
śpi Stephie.
– Wi
ęc co zrobimy?
– Nie wiem. Mo
że powinniśmy poczekać
jeszcze trochę...
– B
ędę miał coraz mniej czasu, Kate.
Zwykle pracuję od rana do wieczora.
Czasem także w nocy.
– Dlatego,
że musisz, czy z powodu
braku innych zajęć? Może dlatego, że nie
masz do kogo wracać?
– Masz racj
ę. Ale nie wyszukuję sobie
nowych zajęć. Ktoś to wszystko musi
robić.
– To zrezygnuj z czego
ś. Już raz nam nie
wyszło tylko dlatego, że nie mieliśmy
czasu.
Wolę być sama, niż czuć się
samotna,
mając ciebie w pobliżu.
– Wi
ęc co proponujesz?
– Zatrudnij jeszcze jednego lekarza i
podziel si
ę z nim obowiązkami.
–
Łatwo powiedzieć. Do tej pracy nie
każdy się nadaje. Tutaj każdy lekarz
angażuje
się
emocjonalnie.
To
nieuniknione, a nie wszystkim odpowiada.
– Mnie tak.
– M
ówisz poważnie? Skinęła głową.
– Chcia
łabym tu zostać. Czuję się
potrzebna,
a ty dzięki temu miałbyś trochę
mniej zajęć. Tylko czy chciałbyś ze mną
pracować?
– Jako
ś wytrzymałem ostatnie dwa
tygodnie.
– Wi
ęc może spróbujemy dalej razem
pracować? Zobaczymy przy okazji, czy
potrafimy rozmawiać na inne tematy niż
tylko ośrodek i pacjenci. Jeśli nie, to
trudno.
– A je
śli się okaże, że potrafimy?
Uśmiechnęła się.
– To b
ędzie znaczyło, że mamy szansę.
Kto
ś zmienił płytę i z odtwarzacza
popłynęła łagodna, romantyczna muzyka.
Dominik odłożył kule i wyciągnął ręce.
– Zata
ńczy pani ze mną, doktor
Heywood?
– Nie powiniene
ś obciążać nogi.
– Opr
ę się o ciebie.
Wyci
ągnął ręce i objął ją, kołysząc się
lekko w rytm muzyki.
Kate oparła głowę
na jego piersi i położyła mu ręce na szyi.
Przytulił ją mocniej.
– Dominik, daj spokój, wszyscy na nas
patrzą – powiedziała cicho.
– Nikt nie patrzy. Albo ta
ńczą, albo
rozmawiają.
Odwr
óciła głowę. John i Andrea stali
objęci i także kołysali się w rytm muzyki.
Czy uda im się nawiązać bliższy kontakt?
Może wspólnie spędzona noc pomogłaby
zarówno im, jak i jej i Dominikowi? Kate
poczuła przyspieszone bicie serca, gdy
ujrzała Susie i Richarda. Wyglądali na
szczęśliwych, uśmiechali się i patrzyli
sobie w oczy.
– Pasuj
ą do siebie – powiedział Dominik.
– Mhmm.
–
My te
ż kiedyś nieźle razem
wyglądaliśmy.
Mia
ł rację. Kate przypomniała sobie ich
zdjęcie ślubne, a potem noc poślubną.
Cudowną, mimo że była w ciąży.
– Potrzebuj
ę cię, Kate – szepnął jej do
ucha. –
Zostań dziś ze mną.
Odsun
ęła się lekko i popatrzyła na niego.
– Przecie
ż ustaliliśmy...
– Wiem.
–
Nie mo
żemy cofnąć czasu –
westchnęła.
– Wi
ęc przesuńmy wskazówki zegara do
przodu.
Kate pomy
ślała, że jeśli się zgodzi, to
będzie to z jej strony bardzo nierozsądne.
Ale czy ma ochotę być zawsze rozsądną?
– Dobrze – szepn
ęła.
– S
łucham?
– Powiedzia
łam, że się zgadzam. Zostanę
dziś z tobą. Oczy mu pociemniały.
– W takim razie lepiej usi
ądźmy. Muszę
oszczędzać siły. Prawie zapomniała o jego
chorej nodze.
Pomogła mu usadowić się na
wózku.
Przyj
ęcie powoli dobiegało końca.
Wszyscy wznieśli sokiem toast za Susie i
Johna,
po czym lekarze i pacjenci zaczęli
wracać do swoich pokojów.
Kate odnalaz
ła wzrokiem Johna i
Andreę. Siedzieli razem i rozmawiali.
Ciekawe,
które z nich zdobędzie się na
odwagę, żeby zaproponować wspólną noc?
– S
ądzisz, że zostanie? – spytał Dominik.
– Nie mam poj
ęcia.
– Zostanie. Zobacz, kiwa g
łową.
John wygl
ądał na zdenerwowanego.
Andrea pomogła mu się podnieść i podała
kule.
– Dojdzie sam do pokoju?
– Powinien. To niedaleko – uspokoi
ł ją.
Oko
ło wpół do jedenastej Kate i
Dominik pożegnali ostatnich gości i
wrócili do domu.
Kate zajrzała do pokoju
Stephie.
Dziewczynka spała mocno, a jej
ubrania rozrzucone były po całym pokoju.
Później zeszła do kuchni, gdzie Dominik
karmił kota.
– Co powiesz na kieliszek wina i
jacuzzi? – spyta
ł.
Serce zabi
ło jej szybciej, gdy
przypomniała
sobie
o
wielkiej,
wpuszczonej w podłogę wannie z masażem
wodnym w łazience obok sypialni
Dominika.
W tej samej chwili uświadomiła
sobie,
że słyszy szum napełniającej wannę
wody.
– Dobry pomys
ł – odparła.
Jej g
łos zadrżał jednak lekko i Dominik
to usłyszał.
– Chod
ź tutaj.
Obj
ął ją mocno. Słyszała przyspieszone
bicie jego serca.
A więc nie tylko ona jest
zdenerwowana.
– Nie musimy si
ę dziś kochać, jeśli nie
chcesz.
– Oczywi
ście, że chcę. Martwię się tylko
o twoją nogę.
– Jako
ś sobie poradzę.
Delikatnie dotkn
ął ustami jej ust, po
czym pocałował ją mocniej.
– Mo
że zrezygnujemy z tego wina i
jacuzzi? Czekałem dwanaście lat i nie mam
zamiaru tracić ani chwili więcej.
– Dobrze – odpar
ła. – Pójdę zakręcić
wodę.
Nagle cisz
ę przerwało energiczne
stukanie do drzwi.
Na progu stał Richard
Price, ubrany tylko w spodnie. W
pośpiechu nie zasznurował nawet butów.
– Wejd
ź, proszę. Co się stało? – spytała
Kate.
– Chodzi o Johna i Andre
ę. Pokłócili się.
Chociaż nie, to za mało powiedziane. W
ich pokoju aż huczy. Krzyczą na siebie tak
głośno, że może trzeba coś z tym zrobić?
– Ja p
ójdę. – Dominik stanął tuż za Kate.
Na jego twarzy nie było już czułości,
jedynie zawodowy niepokój. –
Niedługo
wrócę, poczekaj na mnie – zwrócił się do
Kate.
Patrzy
ła, jak Dominik i Richard
odchodzą i zastanawiała się, czy
przypadkie
m nie rozpętała czegoś
gorszego.
Może nie powinna była się
wtrącać? Może powinna była zostawić to
wszystko psychologowi? Nie mogła jednak
patrzeć na cierpienia Johna... które teraz
tylko się pogłębią. Kolejne odrzucenie. Co
ona najlepszego zrobiła?
Zamkn
ęła drzwi i poszła do łazienki,
żeby zakręcić kran. Wanna była już prawie
pełna, więc rozebrała się i zanurzyła w
gor
ącej wodzie, uruchamiając urządzenie
do masażu. W rogu wanny zauważyła
olejki z lawendy i geranium. Apteczka
pracoholika,
pomyślała
z
lekkim
rozbawieniem.
Wlała kilka kropli każdego
z nich do wody i położyła się wygodnie,
starając się rozluźnić.
Nie potrafi
ła jednak przestać myśleć o
Johnie, Andrei i Dominiku.
Westchnęła i
usiadła z powrotem. Może powinna tam
pójść?
– Mamo, co si
ę dzieje? Zdaje się, że ktoś
walił do drzwi. Na progu łazienki stała
Stephie.
– Ma
ły problem z pacjentami. Tata już
się tym zajął. Dziewczynka zmarszczyła
brwi.
– W
środku nocy? A co ty robisz w jego
łazience? Kate nie czuła się na siłach, żeby
przedstawi
ć prawdziwą wersję wydarzeń.
– Tata napu
ścił wody, ale zaraz musiał
wyjść. Nie chciałam, żeby kąpiel się
zmarnowała.
– Aha. Masz mo
że ochotę na herbatę?
Mnie okropnie chce się pić.
–
Świetny pomysł. Przyniesiesz mi ją
tutaj?
– Pewnie.
Dziewczynka wysz
ła z łazienki i Kate
położyła się z powrotem. Nie była to
jednak najlepsza pora na odpoczynek.
Zresztą, zaraz powinien wrócić Dominik.
Wyszła więc z wanny, owinęła się jego
szlafrokiem i poszła do kuchni.
– Co to za problem z pacjentami? –
spyta
ła Stephie.
– Nie mog
ę powiedzieć.
Stephie nie pyta
ła więcej. Najwyraźniej
myślała o czymś innym.
– W przysz
łą sobotę Kirsty i jej paczka
planują wycieczkę łódką. Potem będzie
ognisko.
Mnie też zaprosili. Będę mogła
zostać tam na noc?
– Dobrze.
Mo
że będą mieli z Dominikiem trochę
czasu dla siebie? Stephie ucałowała matkę
i pobiegła z powrotem na górę. Po chwili
w kuchni pojawił się Dominik.
– I jak posz
ło?
– Troch
ę się uspokoili. Nie zrobili sobie
krzywdy,
stłukli tylko wazon. Andrea
wyszła z pokoju, a ponieważ John nie mógł
iść za nią, rzucił nim w ścianę.
– O Bo
że. A co teraz robią?
– Siedz
ą na kanapie i rozmawiają.
Andrea płacze, a John ją pociesza.
– Czy to znaczy,
że jest jakiś postęp?
– Mam nadziej
ę. Powiedziałem im, że
jutro porozmawiamy.
Pomożesz mi?
– Ja? Przecie
ż to wszystko przeze mnie...
Uśmiechnął się.
– Nie jest tak
źle, jakoś sobie poradzą.
Mnie tymczasem strasznie boli noga. –
Popatrzył na nią uważniej. – Czemu masz
na sobie mój szlafrok?
– Wzi
ęłam kąpiel. Aha, powinnam ci też
powiedzieć, że Stephie się obudziła. Była
tu przed chwilą.
– Wi
ęc nici z naszych planów... Przykro
mi, Kate.
Chyba lepiej będzie, jeśli wezmę
aspirynę i pójdę spać. – Pogłaskał ją po
policzku. –
Ale może jutro?
Mo
że tak, a może nie. Miał absolutną
rację, kiedy mówił, że praca pochłania go
bez reszty.
Kate leżała w swoim łóżku
sama,
wciąż
otulona
szlafrokiem
Dominika.
Tęskniła za nim...
Nast
ępnego ranka John i Andrea
wyglądali na bardzo zmęczonych – ale
przynajmniej zaczęli ze sobą rozmawiać.
Dominik spotka
ł się z każdym z nich
osobno.
Namówił też Andreę na rozmowę
z Martinem Grayem.
Kate nie brała w tym
udziału, czując, że narobiła już dość
zamieszania.
Poza tym musiała zająć się
Laurencem Carterem,
który skarżył się na
ból w piersi i miał problemy z
oddychaniem.
– S
ądzę, że powinniśmy go przewieźć do
szpitala –
powiedziała Dominikowi po
skończeniu badania. – Nie czuje się
najlepiej.
– Serce?
– Tak s
ądzę. Zresztą, popatrz na wynik
ekg.
Zapis wskazywa
ł na lekki zawał serca.
Dominik powiedział o tym pacjentowi,
któ
ry wcale nie był zaskoczony.
– Czu
łem, że coś jest nie tak. Trudno,
wola boska.
Przewieziono go karetk
ą do szpitala.
Wieczorem zawiadomiono ośrodek, że po
południu
miał
drugi,
znacznie
poważniejszy zawał, po którym zmarł.
–
Żal mi go – powiedział Dominik cicho.
–
Prawdziwy dżentelmen starej daty.
Kate posmutnia
ła. Ale może tak jest dla
niego lepiej?
Atmosfera w klinice r
ównież nie była
najweselsza. Zarówno lekarze, jak i
pacjenci chodzili przygaszeni.
Kate
zrozumiała, że naprawdę stanowili tu
rodzinę, która właśnie straciła jednego z
członków.
Wydarzenia ostatnich dni mia
ły jednak i
swoje dobre strony –
połączyły przyjaźnią
dwoje innych pacjentów.
Peggy
Donaldson,
która była po operacji
wszczepienia protezy stawu biodrowego, i
Anthony Walker, któremu wymieniono
staw kolanowy, do tej pory jedynie
uśmiechali się do siebie uprzejmie na
korytarzu.
P
óźniej
jednak
zaczęli
rozmawiać, jedli razem lunch i oglądali
telewizję. Kate spotkała ich też na
spacerze.
Zastanawiała się, czy między tą
parą owdowiałych ludzi nie zrodzą się
jakieś cieplejsze uczucia.
Gdy powiedzia
ła o tym Dominikowi, ten
skinął głową.
– Te
ż to zauważyłem. Życzę im jak
najlepiej,
zwłaszcza że mają wiele
wspólnych cech,
a poza tym oboje są
samotni.
Kate u
śmiechnęła się ze znużeniem.
–
Łatwo nam rozwiązywać problemy
innych, prawda? Szkoda,
że nie radzimy
sobie z własnymi.
– Bo nie mamy ani chwili dla siebie.
Zawsze nam kto
ś przeszkadza.
– Stephie wyje
żdża na całą niedzielę.
Możesz poprosić Jeremy’ego, żeby cię
zastąpił?
– Pewnie tak.
– Wobec tego pojed
źmy do mnie.
Dominik otworzył szeroko oczy.
– A twoi s
ąsiedzi?
– Masz racj
ę. Więc może spędzimy
weekend w jakimś hotelu?
Potrz
ąsnął głową.
– Zostaniemy tutaj. Powiesz wszystkim,
że się źle czuję, jestem zmęczony i
potrzebuję odpoczynku.
– My
ślisz, że mi uwierzą?
– No to trzeba b
ędzie powiedzieć im
prawdę.
– Nie. Powiemy,
że bierzemy wolny
dzień i wyjeżdżamy, żeby odpocząć.
Nie musieli jednak nic m
ówić. Pod
koniec tygodnia Jeremy oświadczył prosto
z mostu,
że oboje wyglądają jak z krzyża
zdjęci.
– Powinni
ście mieć trochę czasu dla
siebie.
Trzeba być ślepym, żeby nie
zauważyć, co się z wami dzieje. Sam
kocham żonę, więc potrafię rozpoznać
symptomy.
I widzę, jak na siebie patrzycie.
Kate zaczerwieni
ła się.
– Ca
ła sytuacja jest trochę bardziej
skomplikowana –
powiedział Dominik.
– Zawsze tak si
ę mówi, ale sami musicie
ją rozwiązać, i dlatego zastąpię was w
czasie weekendu.
W ośrodku nie ma
żadnych pilnych spraw, a poza tym,
Dominik,
zdaje się, że nie chodziłeś zbyt
często na fizykoterapię.
– To prawda – przyzna
ła Kate. – Był
zbyt zajęty, żeby znaleźć na to czas.
Dominik westchn
ął i chciał coś
powiedzieć, ale Jeremy przerwał mu
stanowczo:
– Wiesz, na czym polega twój problem?
Uważasz, że jesteś niezastąpiony. Jesteś
świetnym lekarzem, ale my też co nieco
potrafimy.
Musisz zacząć dzielić się
swoimi obowiązkami i mieć czas nie tylko
dla pacjentów, ale i dla rodziny.
– Mo
że i masz rację – powiedział
Dominik cicho. –
Dzięki za propozycję.
Weźmiemy wolny weekend.
Kate odetchn
ęła. Nareszcie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W pi
ątek Kate zaczęła wątpić, czy uda
im się spędzić razem weekend. Karen
Lloyd,
pacjentka z urazem kręgosłupa
szyjnego,
potrzebowała częstych zabiegów
akupunktury i fizykoterapii. Dominik
długo zastanawiał się nad programem jej
kuracji,
odłożywszy inne obowiązki na
później. Tymczasem Kate przeniosła się z
jego gabinetu do pokoju Sally Roberts.
Lekarka wciąż była nieobecna – zaraziła
się ospą od swoich dzieci.
Dominik w dalszym ci
ągu intensywnie
pracował. Kate nie wiedziała, ile środków
przeciwbólowych przyjmował w ciągu
dnia,
i wolała o to nie pytać. Na pewno za
dużo. Dyskusja z nim nie miałaby jednak
sensu –
i tak zawsze robił to, co uważał za
stosowne.
Rano przeprowadzi
ła badanie kontrolne
Peggy Donaldson,
pacjentki z protezą
stawu biodrowego,
której przyjaźń z
An
thonym
Walkerem
kwitła.
Ból
najwyraźniej złagodniał, a proteza
funkcjonowała znakomicie. Kate była
zadowolona z przebiegu kuracji.
–
Odstawimy na razie
środki
przeciwbólowe.
Jeśli ból się nasili, proszę
wziąć jedną tabletkę. Nie musi już pani
przyjmować ich regularnie.
Pani Donaldson kiwn
ęła głową.
– Czuj
ę się świetnie.
– A jak pani idzie fizykoterapia?
– Nie
źle. Terapeutka jest zadowolona z
moich postępów. Chce, żebym zaczęła
pływać, ale nie robiłam tego od lat.
– Poradzi sobie pani. A je
śli czuje się
pani niepewnie w wodzie,
proszę zaprosić
kogoś do towarzystwa. Czy pan Walker
umie pływać?
Pani Donaldson zaczerwieni
ła się lekko.
– Nie wiem. Zapytam go.
– Je
śli nie, to John Whitelaw jest
świetnym pływakiem. Na pewno pani
pomoże.
– Przecie
ż on nie ma nóg!
– Wcale mu to nie przeszkadza.
Wygrywa ze mn
ą wyścigi, a ja nieźle
pływam.
– Wobec tego spytam go, czy mog
ę mu
towarzyszyć, zanim porozmawiam z
Anthonym.
Wolę
najpierw
trochę
poćwiczyć, żeby nie wyjść na łamagę.
Kate u
śmiechnęła się. Zakochane kobiety
zawsze zachowują się tak samo. Wiek nie
odgrywa żadnej roli.
Podczas popo
łudniowych badań miała
okazję porozmawiać również z Anthonym
Walkerem.
–
Czy zaproponowano ju
ż panu
pływanie? – spytała, uważnie oglądając
blizny na kolanie.
– M
ój fizykoterapeuta wspominał o tym.
Kate sprawdzi
ła następnie, czy rana
pooperacyjna goi się prawidłowo.
– Wi
ęc czemu pan nie spróbuje?
– Od lat nie p
ływałem. Pewnie bym się
utopił. Kate roześmiała się.
– Niedawno us
łyszałam to samo od pani
Donaldson.
–
Od Peggy?
–
Wygl
ądał na
zaciekawionego. –
Naprawdę?
– I zdaje si
ę, że ma zamiar spróbować.
– Je
śli tak, to ja też mogę.
– Na pewno pan sobie poradzi. Bierze
pan dalej
środki przeciwbólowe?
– Ju
ż ich nie potrzebuję. Przestałem je
brać kilka dni temu. Pielęgniarka
powiedziała, że zostawi mi trochę na
wszelki wypadek.
Na początku to kolano
bolało mnie okropnie. Uszkodziłem je w
wieku osiemnastu lat,
spadając z motoru, i
całe życie miałem z nim problemy. Ale
nigdy nie czułem się tak dobrze jak teraz.
A wi
ęc kolejny sukces.
O pi
ątej Kate poszła do gabinetu
Dominika i zastała go pochylonego nad
stosem dokumentów.
– Jak si
ę masz?
– Tak sobie. Musz
ę popracować nad
tymi papierzyskami jeszcze jakieś cztery
godziny. A co u ciebie?
– Sko
ńczyłam na dzisiaj. Pójdę teraz
sprawdzić, czy Stephie ma wszystko, co
potrzebne na wycieczkę. Potem wrócę tu
na kolację. Masz zamiar w ogóle coś jeść
dziś wieczorem?
– Co mówisz?
Nie s
łuchał. Jego głowa znów pochylała
się nad biurkiem. Kate z ciężkim sercem
wyszła z gabinetu.
Pok
ój Stephie wyglądał jak po trzęsieniu
ziemi.
Kate skonfiskowała walkmana i
czasopismo,
po czym zapowiedziała córce,
że nigdzie nie pojedzie, jeśli nie
uporządkuje tego bałaganu. Doskonale
zdawała sobie sprawę, że córka
pojechałaby na wycieczkę nawet wtedy,
gdyby nie kiwnęła palcem, ale Stephie na
szczęście nie miała o tym pojęcia.
Sprz
ątanie zajęło jej godzinę. Kiedy Kate
sprawdziła efekty, spytała:
– Czemu twój pokój zawsze tak nie
wygląda?
– Bo wtedy nie mog
łabym niczego
znaleźć. Logika typowa dla nastolatki.
Kate westchnęła.
– Spakuj teraz to, co ci b
ędzie potrzebne,
i nie wyrzuć przy okazji znowu
wszystkiego z szuflad. Potem pójdziemy
na kolację.
W sto
łówce nie było Dominika i, jak
poinformowano Kate, dotychczas w ogóle
się tam nie pojawił. Kate wzięła więc talerz
z sałatką i poszła do gabinetu.
– Jedz.
Postawi
ła talerz na szczycie sterty
papierów.
Dominik podniósł głowę,
spoglądając na nią znad okularów.
– To ju
ż pora na kolację?
– Tak. – Kate przysiad
ła na brzegu
biurka i ledwo powstrzymała się, żeby nie
przeczesać rękoma jego rozwichrzonej
czupryny. – Nad czym pracujesz?
Zdj
ął okulary.
– Sprawy administracyjne – odpar
ł
ziewając.
– Ale mam nadziej
ę, że nie będziesz ich
załatwiał jutro? Popatrzył jej w oczy.
– Nie. Jutro jest tylko dla nas.
Znowu spojrza
ła
na
zasłane
dokumentami biurko.
– Na pewno?
– Tak – odpar
ł cicho, zaczynając jeść
sałatkę. Wróciwszy do domu, Kate zastała
Stephie ubraną w kostium kąpielowy.
– Jest okropnie gor
ąco, idę popływać.
Pójdziesz za mną?
– Ch
ętnie.
Na p
ływalni zastały kilku członków
klubu sportowego –
większość stanowili
jednak pacjenci ośrodka. Był oczywiście
John Whitelaw, kt
óry spędzał w wodzie
niemal cały wolny czas. Tego dnia udzielał
Peggy Donaldson lekcji pływania.
Kate posz
ła do przebieralni, a w drodze
powrotnej spotkała Anthony’ego Walkera.
–
Dobry wieczór.
Zamierza pan
posłuchać rady fizykoterapeuty?
– Postanowi
łem spróbować. O, jest i
Peggy.
Gdybym wiedział, wcale bym się
nie pokazał. Wyjdę na ostatniego łamagę.
Kate u
śmiechnęła się porozumiewawczo.
– Ona te
ż by nie przyszła. A przecież
wcale nie musicie od razu zaczynać
poważnego treningu. Zresztą, basen nie
jest głęboki. Można w nim spacerować.
Anthony Walker od
łożył ręcznik na
ławkę i podszedł do brzegu. Peggy
zauważyła go od razu.
– Anthony! To bardzo
łatwe, spróbuj!
Zszed
ł po schodkach do wody, zanurzył
się ostrożnie i zaczął płynąć bez wysiłku.
John
uśmiechnął
się
do
Kate
porozumiewawczo i podpłynął do niej.
– Pani doktor dzi
ś nie pływa?
– P
ływa. Ale żadnych wyścigów, przed
chwilą jadłam kolację.
– Ja te
ż. Chciałem się tylko trochę
ochłodzić i odpocząć... Andrea przyjeżdża
na weekend. Nie wiem, co z tego wyjdzie.
Ostatni
wypadł
koszmarnie,
ale
przynajmniej zaczęliśmy rozmawiać. Mam
nadzieję, że tym razem nie rozbijemy całej
zastawy stołowej.
Kate usiad
ła na brzegu basenu i
zanurzyła stopy w wodzie.
– O kt
órej przyjeżdża?
– Chyba ko
ło ósmej. – Spojrzał na zegar,
który wskazywa
ł siódmą. – Postanowiłem,
że tym razem Andrea zobaczy moje nogi.
I...
bardzo się tego boję. Może pomyśli, że
jestem odrażający.
– Co ty m
ówisz! Moim zdaniem ona się
martwi tylko tym,
czy właściwie zareaguje.
To wszystko.
– I tak trzeba kiedy
ś przez to przejść. Nie
mam zamiaru przez resztę życia ubierać się
i rozbierać przy zgaszonym świetle. I tak
jest to bardzo trudne – sama lewa noga
zajmuje mi dziesięć minut. Ale z prawą
jest dużo łatwiej.
– A jak twoje
ćwiczenia w chodzeniu?
– Chyba nie
źle, ale ciągle muszę
sprawdzać w lustrze, czy mam właściwą
postawę.
– Dzieci bardzo d
ługo uczą się chodzić.
Z tobą będzie podobnie.
John westchn
ął ciężko.
– Wiem.
Żeby tylko wszystko się ułożyło
z Andreą... Bardzo mi jej brakuje. –
Podniósł głowę i spojrzał na Kate oczami
błyszczącymi od łez. – Czasem wydaje mi
się, że straciłem dużo więcej niż tylko
nogi.
– Musisz pr
óbować dalej. Dotąd nie
brakowało ci silnej woli.
– Ale tu nie chodzi o mnie, tylko o
Andre
ę. Nie wiem, czy poradzi sobie
psychicznie z moim kalectwem.
– Wi
ęc ty musisz mieć odwagę za dwoje.
– Czy to pomo
że? Tak czy inaczej,
muszę już iść założyć protezy. Dzięki za
dobre słowa.
Wdrapa
ł się na wózek, zwolnił blokadę
hamulców i nagle zbladł. Kate odwróciła
głowę. Na drugim końcu basenu stała
Andrea.
Kate odniosła przelotne wrażenie,
że zaraz ucieknie, ale zamiast tego
podeszła wolno do męża. Przez chwilę
patrzyli na siebie bez s
łowa, po czym
Andrea uśmiechnęła się nieśmiało.
– Cze
ść – rzekła półgłosem.
– Cze
ść. – Głos Johna był ochrypły z
emocji. –
Wcześnie przyjechałaś. Właśnie
miałem się przebrać.
– Wobec tego... hmm... poczekam. –
wyj
ąkała. – Może w barze?
Waha
ł się przez chwilę, po czym
zaryzykował.
– Przebior
ę się w pokoju. Pójdziesz ze
mną?
Nie czeka
ł na odpowiedz. Okrążył
wózkiem basen i skierował się do wyjścia.
Andrea bez słowa podążyła za nim.
A wi
ęc ten weekend miał przynieść
odpowiedź na wiele pytań... Kate
westchnęła. Oby tylko udało się odciągnąć
Dominika od pracy.
Stephie p
ływała z Jasonem, który
właśnie skończył zajęcia.
– Idziesz do domu? – spyta
ła ją Kate.
Dziewczynka potrząsnęła głową.
– Zostan
ę jeszcze trochę.
Kate zawaha
ła się, po czym zostawiła ich
samych.
Jason jest rozsądnym chłopcem.
Zresztą Dominik już z nim rozmawiał o
Stephie.
Jason stwierdził, że Jest
sympatyczna, ale to jeszcze dzieciak”.
Dominik surowo przykazał mu o tym nie
zapominać.
Kate wr
óciła więc do domu sama i
przygotowała rzeczy do prania. Stephie
wróciła około wpół do dziewiątej i,
odzyskawszy swojego walkmana,
poszła
do siebie.
Kate poczekała jeszcze dwie
godziny,
po czym sama położyła się spać.
Domin
ik się nie pojawił. Może chciał
skończyć przeglądanie dokumentów przed
weekendem?
Nie s
łyszała, kiedy wrócił. Gdy o
siódmej zeszła do kuchni, żeby
przygotować śniadanie dla Stephie, po
którą o ósmej mieli przyjechać znajomi,
drzwi sypialni Dominika były zamknięte.
Wyprawiła córkę na wycieczkę i
postanowiła zajrzeć do niego. Spał
rozciągnięty na plecach – w tej samej
pozycji sypiała Stephie.
Kate wysz
ła do ogrodu. Wprawdzie
wolałaby z nim zostać, ale i tak nie
rozwiązałoby to problemów, z którymi
muszą się uporać. Powinni najpierw
szczerze porozmawiać. Czy Dominik
rzeczywiście chce, żeby z nim została, czy
może po prostu znudziła mu się samotność
i potrzebuje towarzystwa?
Wyrwa
ła kilka chwastów spomiędzy
kwitnących bylin i rozwiesiła pranie.
Kiedy wróciła do kuchni, Dominik pił
właśnie herbatę. Odstawiła pusty kosz.
– Dzie
ń dobry.
W odpowiedzi mrukn
ął coś niewyraźnie.
Kate nalała sobie herbaty i usiadła przy
stole.
– O kt
órej się wczoraj położyłeś?
– Oko
ło piątej. Miałem trochę roboty.
– Nie mog
ła poczekać?
– Nie.
– Wi
ęc będziemy mieli weekend tylko
dla siebie?
– Je
śli nie nastąpi trzęsienie ziemi...
Wezmę prysznic, przebiorę się i możemy
jechać.
– Dok
ąd?
Wsta
ł i sięgnął po kule.
– Na przeja
żdżkę po posiadłości. Chcę,
żebyś ją dokładnie obejrzała, zanim
podejmiesz jakąś decyzję. Z ośrodkiem jest
związanych mnóstwo ludzi w okolicy – nie
tylko lekarze, ale te
ż dzierżawcy i
pracownicy stadniny.
Wszyscy w jakiś
sposób są ode mnie zależni. Nie mogę ich
zawieść. Chcę, żebyś to sobie wyraźnie
uświadomiła. Potem zdecydujesz, czy
zostaniesz czy nie.
Stali na parkowym wzgórzu,
patrząc na
rozciągające się przed nimi pola. W oddali
widać było jeźdźca na koniu – słyszeli
nawet niewyraźny tętent kopyt. Na brzegu
lasu pasł się jeleń.
Kate by
ła zachwycona.
– Tu wszystko jest takie pi
ękne: dom,
park, farmy, pola...
– To studnia bez dna. Wczoraj
przegl
ądałem rachunki i zdaje się, że w
tym roku po raz pierwszy wyjdziemy na
czysto.
Może nawet dostanę pensję.
Popatrzy
ła na niego ze zdumieniem.
– Nie dostawa
łeś dotąd pensji?
– Nie.
– Przecie
ż co miesiąc przysyłałeś mi
pieniądze.
– Oczywi
ście. Mam zobowiązania wobec
Stephie.
One są najważniejsze.
Kate westchn
ęła.
– Gdybym tylko wiedzia
ła, postarałabym
się bardziej oszczędzać. Może byłoby ci
łatwiej.
– Nie o to chodzi. – U
śmiechnął się
smętnie. – Pieniądze na utrzymanie Stephie
to nic w porównaniu z wydatkami na
ośrodek. Sam dom kosztuje mnie co roku
parę tysięcy.
– Wi
ęc ośrodek nie zarabia na siebie?
– Starcza tylko na bie
żące wydatki.
Ostatnio unowocześniliśmy siłownię. Poza
tym musiałem sprzedać dwie farmy i kilka
domków,
żeby spłacić hipotekę. Wciąż
trzeba pokrywa
ć dachy, naprawiać
kanalizację i płoty, dbać o trawniki,
żywopłoty, lasy. Oczywiście są jeszcze
pacjenci,
których nie mogę zawieść, i
lekarze potrzebujący moich rad. I tak bez
końca. – Popatrzył jej w oczy. – Prosiłaś
mnie o trochę czasu. Nie mam go. Nie
jestem w stanie całkowicie oderwać się od
pracy.
Mogę znaleźć w ciągu dnia godzinę
lub dwie,
ale nie więcej.
– Kto
ś powinien ci pomóc.
– To kosztuje. A poza tym i tak musz
ę
sam podejmować decyzje.
– Mo
żesz zatrudnić zarządcę.
– Ju
ż jest. I to przepracowany.
– Wi
ęc znajdź mu pomocnika. Nie
powinieneś tracić czasu na papierkową
robotę.
Zmieni
ł temat.
– Mam jeszcze jedno zmartwienie.
Potrzebuj
ę lekarza, bo Sally Roberts chce
zrezygnować.
– Przyj
ęłabym tę posadę, gdybym
wiedziała, że mamy przed sobą jakąś
przyszłość.
Popatrzy
ł na nią uważnie.
– Czy ty na pewno wiesz, co mówisz,
Kate? Ta praca wymaga ogromnego
zaangażowania. Pacjenci mogą zadzwonić
do ciebie o każdej porze dnia i nocy.
Spacerują po ogrodzie, co ogranicza twoją
prywatność. Czasem nawet nie mogę zjeść
lunchu,
bo ktoś ma do mnie jakąś sprawę. I
tak osiem dni w tygodniu,
przez całą dobę.
Potrafisz to wytrzymać?
– A dostan
ę szansę, żeby spróbować?
– Nie wiem, Kate. Nawet nie masz
poj
ęcia, jak bardzo już raz mnie zraniłaś.
– Wcale tego nie chcia
łam. Myślałam, że
tylko czekasz na to,
żeby pozwolić ci
odejść.
Popatrzyli sobie w oczy.
– P
óźniej miałem nadzieję, że jeśli
zacznę pracować w tym samym szpitalu,
może zmienisz zdanie i pozwolisz mi
wrócić.
– A te twoje flirty z piel
ęgniarkami?
– Wcale nie by
ło ich tak dużo. Poza tym
chciałem, żebyś była zazdrosna.
– I my
ślałeś, że cię przyjmę? Dominik, ja
nie czułam się zazdrosna, tylko
upokorzona.
Nienawidziłam cię za to. –
Urwała, po czym dodała łagodnie: – Mimo
że jednocześnie wciąż cię kochałam.
Otar
ł łzę płynącą po jej policzku.
–
Nie okazywa
łaś tego. Kiedy
wchodziłem do pokoju, ty wychodziłaś.
Kiedy przyjeżdżałem po Stephie, ledwie
mnie zauważałaś. Jak mogłem się
zorientować, że wciąż mnie kochasz?
– Chcia
łam wtedy uciec – odparła
drżącym głosem. – I zrobiłabym to, gdyby
nie Stephie.
– Kate, gdzie pope
łniliśmy błąd? Objął ją
mocno.
–
Sama nie wiem.
Prawie nie
odzywali
śmy się do siebie. Ile razy można
powtarzać, że nie mieliśmy dla siebie
czasu?
– Ale nie powinni
śmy byli się tak łatwo
poddawać. Podniosła głowę i spojrzała mu
w oczy.
– A jak b
ędzie teraz? Masz jeszcze
więcej pracy, poza tym przyzwyczaiłeś się
do samotności. Nie jestem pewna, czy
znajdzie się tu miejsce dla mnie i Stephie.
Chyba że zmienisz tryb życia.
– Nie mog
ę. Myślałem, że to zrozumiesz.
Odsunęła się od niego.
– Wi
ęc znów będzie tak samo? Pięć
minut dla siebie po ciężkim dniu pracy? I
kiedy ten dzień będzie się kończył? O
piątej nad ranem, jak wczoraj?
Przeczesa
ł palcami włosy.
– Kate, ja tylko chcia
łem ci pokazać, jak
wygląda sytuacja w ośrodku.
– Co to ma do rzeczy?
– Bardzo wiele. Z medycznego punktu
widzenia odnie
śliśmy sukces, ale sytuacja
finansowa nie jest najlepsza.
Uważam, że
powinnaś o tym wiedzieć.
– Dlaczego? My
ślisz, że przestanę cię
kochać, bo nie jesteś bogaty?
– Nie mog
ę ci zapewnić bezpieczeństwa
i dostatku.
– A szesna
ście lat temu mogłeś?
Dominik,
pieniądze nie mają z tym nic
wspólnego.
– Dla mnie maj
ą – powtórzył z uporem.
–
Chciałem, żeby ośrodek zaczął przynosić
dochód,
zanim wrócę do ciebie i...
– I?
Waha
ł się przez chwilę.
– Mia
łem zamiar poprosić, żebyś do
mnie wróciła, ale nie po to, żeby tu
pracować, tylko żeby ze mną mieszkać.
Masz własną pracę.
– Zast
ępstwa w klinikach.
– Chocia
żby.
– A czy poprosi
łbyś mnie o pomoc,
gdyby nie ten wypadek?
– Nie.
– Wi
ęc nie chciałeś, żebym z tobą
pracowała?
– Prosi
ć cię o to nie byłoby fair. Ta praca
wymaga zbyt dużego zaangażowania.
– Niekoniecznie.
– Ale dzi
ęki temu odnosimy sukcesy.
Kate potrząsnęła głową.
– Odnosicie sukcesy dzi
ęki dobrej pracy
zespołowej. Ludzie wejdą ci na głowę, jeśli
im na to pozwolisz.
Musisz mieć trochę
prywatności.
– Nie mog
ę zawieść pacjentów.
– Za to zawiod
łeś mnie. A teraz znów
chcesz
to zrobić.
– Nie o to chodzi. Ju
ż raz nasz związek
się rozpadł i nie wiem, czy starczy mi
odwagi,
żeby spróbować od nowa. Nie
potrafię się zmienić. Ten ośrodek to moje
życie. Nie mogę jednak oczekiwać, że
stanie się również twoim.
– Mog
ę spróbować. Problem w tym, czy
mi na to pozwolisz,
czy podzielisz się ze
mną obowiązkami? Mogę zrobić kurs z
akupunktury i zastępować cię przy
zabiegach.
Mogę też odświeżyć moją
wiedzę anestezjologiczną, żebyś nie musiał
zatrudniać dodatkowej osoby. Ale czy się
na to zgodzisz?
Dominik opar
ł się o maskę samochodu i
przyjrzał się Kate uważnie.
– Czemu mia
łabyś to robić?
– Bo ci
ę kocham – odparła wprost. – Bo
przez te wszystkie lata nie m
ogłam
zapomnieć, jak cudownie jest być kochaną
przez ciebie.
Tęskniłam za tobą. Wiem, jak
bardzo jesteś oddany pracy, rozumiem to i
chcę z tobą pracować. Muszę tylko mieć
pewność, że znajdziemy też czas dla siebie.
– Nie wiem, nie wiem... Ja te
ż cię
potrz
ebuję, Kate. Nie było dnia, żebym o
tobie nie myślał, ale wolę pozwolić ci
odejść, niż patrzeć, jak się tu
zaharowujesz.
Wzi
ęła go za ręce.
– Ja ju
ż raz pozwoliłam ci odejść i
popatrz,
co z tego wynikło. Wolę zostać
przykuta kajdanami do recepcji,
niż stąd
wyjechać.
– Naprawd
ę?
– Tak.
Przyci
ągnął ją do siebie, objął dłońmi jej
twarz i zaczął ją całować. Kiedy wreszcie
podniósł głowę, Kate poczuła, że nogi się
pod nią uginają.
– Chod
ź – powiedział miękko. – Chcę
cię zabrać do miasta.
– Po co?
Kr
ęciło jej się w głowie. Wolałaby
położyć się na trawie i przytulić do niego
mocno.
– Zobaczysz.
Znowu narzekaj
ąc na brak miejsca,
Dominik usadowił się na przednim
siedzeniu.
Kate starała się skupić na
prowadzeniu samochodu. Zgodnie ze
wskazówkami
dotarła
do
małego
miasteczka i zaparkowała na rynku.
Dominik poprowadził ją przez ulicę do
niewielkiego budynku,
pamiętającego
czasy Tudorów.
Mieściły się tam
kawiarenka i sklep z antykami.
– Idziemy na herbat
ę? – spytała Kate ze
zdziwieniem.
– Za chwil
ę.
Weszli do sklepu. Stoj
ąca za ladą kobieta
powitała ich z uśmiechem:
– Doktor Heywood! Mi
ło znów pana
widzieć. Jak się pan czuje?
–
Ju
ż lepiej, dziękuję. Szukam
pierścionka dla Kate. Ma pani coś
odpowiedniego?
– Pier
ścionka? – powtórzyła zdumiona
Kate. – Pr
zecież mam obrączkę.
–
Ale nie masz pier
ścionka
zaręczynowego.
– To prawda. Nie by
ło na to czasu. Nasze
zaręczyny trwały tylko dwa tygodnie.
– Wi
ęc dostaniesz go teraz. Tym razem
wszystko musi być jak należy.
W
łaścicielka sklepu uśmiechnęła się
szerzej.
– Panie Heywood, zdaje si
ę, że
powinnam złożyć panu gratulacje?
Dominik w
łaśnie miał coś odpowiedzieć,
ale Kate była szybsza.
– Nie jestem pewna. Jeszcze mi si
ę nie
oświadczył. Odwrócił się i spojrzał na nią
błyszczącymi oczami.
– Kate, wyjdziesz za mnie?
– My
ślę, że tak.
–
Świetnie, a teraz pierścionek. Najlepiej
z diamentami.
Może ten?
– Czemu z diamentami? – spyta
ła Kate
zaciekawiona.
– Bo s
ą symbolem trwałości – odparł. –
A tego nam właśnie potrzeba.
Łzy wzruszenia napłynęły jej do oczu.
Pier
ścionek był nieduży, ale bardzo
piękny. Prosty rząd kamieni w stylu
wiktoriańskim. Kate miała nadzieję, że
jego zakup nie doprowadzi ośrodka do
bankructwa.
Dominik wsun
ął go jej na palec.
Wyglądał doskonale. Dominik wypisał
czek i poszli do kawiarni.
– Jak mi
ło, że wpadliście! – powitała ich
wesoło właścicielka. – Pani jest pewnie
Kate.
Stephie dużo mi o pani opowiadała.
Co podać?
– Herbat
ę i szarlotkę, Jacquie.
– Jak zwykle. Co kupowali
ście w sklepie
z antykami? Coś do domu?
Dominik u
śmiechnął się do Kate.
– Nie, pier
ścionek zaręczynowy. Jacquie
omal nie upuściła imbryka.
– Co prosz
ę?
– To, co s
łyszysz. Mamy zamiar jak
najszybciej się pobrać. Jacquie ucałowała
Dominika i uściskała serdecznie Kate.
– Dbaj o niego. Wszyscy go tu bardzo
lubimy, to wspania
ły człowiek.
– Obiecuj
ę.
Najwyra
źniej Dominik cieszył się w
okolicy ogólną sympatią.
Kate sta
ła w otwartych drzwiach, patrząc
na oświetlony blaskiem księżyca ogród.
Noc była spokojna, wiał lekki wietrzyk,
który ch
łodził jej nagie ciało.
– Kate, wszystko w porz
ądku? – dobiegł
ją głos Dominika z głębi sypialni.
W porz
ądku? Czuła się wspaniale. Tak
wspaniale się z nią kochał! Potem oboje
zasnęli, a ją obudził Włóczykij. Zabrała go
więc do kuchni i dała coś do jedzenia.
– Tak – odpowiedzia
ła Dominikowi. –
Kot mnie obudził.
– B
ędzie się musiał przyzwyczaić do
twojej obecności. Podszedł do niej,
utykając lekko, i przytulił do siebie. Jego
ramiona by
ły mocne i ciepłe. Pragnął jej.
Poczuła dreszcz pożądania.
– Dominik – szepn
ęła – wszystko będzie
dobrze,
prawda? Oparł brodę na jej czole.
– Na pewno. Tym razem ci
ę nie zawiodę.
Nigdy ju
ż nie pozwoli mu odejść.
Wspięła się na palcach i pocałowała go.
– Kocham ci
ę.
– Ja ciebie te
ż. Zawsze cię kochałem i
nigdy nie przestanę. Szkoda tylko, że
potrzeba mi było dwunastu lat, żeby to
zrozumieć.
– A zosta
ło nam jeszcze jakieś
czterdzieści. Nie możemy ich zmarnować.
– Nie zmarnujemy. Mam wobec ciebie
konkretne plany, kochanie. Zacznijmy od
zaraz.
Przytuli
ł ją mocniej, pocałował i Kate
zrozumiała, że wróciła do domu...
EPILOG
Panna m
łoda wyglądała pięknie. Szła do
ołtarza wyprostowana, nieznacznie tylko
opierając się na ramieniu ojca. Kate
spojrzała na Dominika ze wzruszeniem.
– Uda
ło jej się – powiedziała miękko.
– Zawsze wiedzia
łem, że sobie poradzi.
Richard, dumny i szcz
ęśliwy, wziął Susie
za rękę. Stanęli razem przy ołtarzu.
Obok Kate sta
ł wyprostowany John
Whitelaw.
Stanowili teraz z Andreą
nierozłączną parę. Kate także odnalazła
swoje sz
częście. Popatrzyła z uśmiechem
na Dominika.
– Kocham ci
ę, pani Heywood – szepnął.
– Ja ciebie te
ż.
W torebce mia
ła prezent ślubny od niego
– posrebrzane kajdanki.
– Je
śli poczujesz, że mamy dla siebie za
mało czasu, skuj nas i zmuś do rozmowy.
Na razie ich nie potrzebowa
ła. Pracowali
razem i kiedy chcieli, zawsze znajdowali
dla siebie wolną chwilę.
Przysz
łość ośrodka nadal była niepewna.
Wymagała ciężkiej pracy – ale teraz mogli
dzielić się obowiązkami i wspólnie witać
każdy nowy dzień.
Na pewno b
ędą musieli walczyć z
wieloma problemami – jak Richard z Susie
i John z Andre
ą. Kochali się jednak i Kate
wierzyła, że dzięki temu, krok po kroku,
zdołają osiągnąć to, co sobie zaplanowali.
Nie wszystko naraz...