Elizabeth
Bevarly
Kiedy Eryk
spotkał Jayne
Tytuł oryginału When Jayne Met Erik
Dziewczyny z ulicy
Bursztynowej
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ten dzień zaczął się fatalnie dla Jayne Pembroke.
Przede wszystkim zaspała. Przebudzenie było tym przy-
krzejsze, że miała wyjątkowo piękny sen, w którym nie była
sama, bo towarzystwa dotrzymywał jej przystojny niezna-
jomy o ciemnych oczach i włosach, którego zmysłowe
pieszczoty wprawiały ją w stan cudownej erotycznej eksta-
zy. Szczerze mówiąc, w tej materii zdana była na intuicję,
ponieważ jej doświadczenie było znikome, a właściwie
żadne. Ale miała przecież kablówkę, oglądała filmy, sporo
czytała, toteż orientowała się w tych sprawach na tyle, by
poczuć, że karesy tajemniczego bruneta z pięknego snu
wprawiły ją w stan rozkosznego oszołomienia.
Rzeczywistość była całkowitym zaprzeczeniem tamtej
wizji: ani cudowna, ani zmysłowa, ani przyjemna. Nie dość,
że Jayne zaspała, to na domiar złego była samotna.
Gdy spojrzała na budzik i zorientowała się, która go-
dzina, natychmiast wygramoliła się z łóżka, przy okazji
waląc głową w nocną szafkę, jakby chciała wymierzyć so-
bie karę za lenistwo. Potem boleśnie stłukła sobie mały pa-
lec u nogi. Gdy skakała na jednej nodze, zmierzając do ła-
zienki, spragniony zabawy Mojo -kot jej siostry Chloe, któ-
rym opiekowała się, gdy rodzeństwo wyjeżdżało na uczel-
nię - żwawym galopkiem przytuptał do sypialni
R
S
I wpadł jej pod nogi. Oczywiście upadła jak długa, ude-
rzając kolanem o twardą, drewnianą podłogę.
Od tego momentu było coraz gorzej.
Weszła pod prysznic i z konieczności umyła się w letniej
wodzie, bo gorącą zużyły mieszkające przy Bursztynowej
ranne ptaszki, które obudziły się na czas. Potem okazało się,
że jedyna czysta bluzka nie pasuje do ostatniej spódnicy
nadającej się do włożenia, a w jedynych porządnych rajsto-
pach poszło oczko. W efekcie Jayne miała na sobie top ko-
loru malinowego oraz ciemnopomarańczową spódniczkę, a
do tego zielonożółty pasek. Innego nie znalazła, bo w szafie
panował straszny bałagan.
Czy można się dziwić, że suszarka do włosów zaraz po
włączeniu odmówiła współpracy, emitując zapach spale-
nizny i wydając zgrzytliwe odgłosy? Jayne wyrwała wtycz-
kę z kontaktu i wrzuciła bubel do przepełnionego kosza, a
śmieci natychmiast wysypały się na podłogę. Zagryzła war-
gi, żeby nie wrzeszczeć ze złości, bo nie chciała wyjść, na
histeryczkę. Starannie zaplotła proste, rade i mokre włosy w
krótki warkocz. Wytarła ręcznikiem krótsze kosmyki opa-
dające na twarz. Pociągnęła usta malinową szminką. Przy-
najmniej kolor pomadki będzie pasował do jednego z ele-
mentów stroju. Musnęła powieki beżowym cieniem, pod-
kreślając fiołkowe oczy. Pobiegła do kuchni wypić kawę,
którą obowiązkowo musiała pokrzepić się z samego rana.
Na szczęście zegar wmontowany w ekspres do kawy
działał bez zarzutu. Maszyna włączyła się na czas — na
próżno, bo poprzedniego wieczoru Jayne zapomniała wsy-
pać kawy do zbiorniczka, więc rano czekał na nią dzbanek
R
S
wrzątku. Tym razem nie zdołała stłumić rozpaczliwego
krzyku. Porannej kawki nie będzie! Boleśnie zawiedziona
spojrzała w okno i ze stoickim spokojem stwierdziła, że
pada, jak zwykle na początku września. A tymczasem, co
było do przewidzenia, jedyna parasolka leżała na zapleczu
salonu jubilerskiego znanej firmy Colette, gdzie Jayne pra-
cowała jako ekspedientka.
No, no, ciekawe, co mnie jeszcze dzisiaj spotka, pomy-
ślała. Dochodzi dziewiąta, a tyle się wydarzyło.
Pospiesznie wykonywała zwykłe poranne czynności,
wmawiając sobie, że dalej wszystko pójdzie jak z płatka.
Mniejsza z tym, że odstawiając ulubiony kubek, trochę go
wyszczerbiła, że paskudnie złamała paznokieć, gdy da-
remnie szukała peleryny od deszczu, że napełniając kuwetę
rozsypała koci żwirek, który po powrocie do domu będzie
musiała zmieść, bo przed wyjściem nie było na to czasu.
Gdy zamykała na klucz drzwi opatrzone numerem 1C, z
sąsiedniego mieszkania 1A wyszła zamieszkująca w nim
właścicielka kamienicy Rose Carson, a Jayne natychmiast
się uśmiechnęła. Rose miała dobry wpływ na bliźnich, któ-
rzy w jej obecności pogodnieli i zapominali o kłopotach.
Dzięki niej Jayne znalazła pracę w salonie jubilerskim. Ktoś
znajomy powiedział Rose, że zwolnił się tam etat ekspe-
dientki. Natychmiast przekazała wiadomość lokatorce, która
tego samego dnia złożyła podanie i dostała posadę.
Krótko ostrzyżone, siwiejące włosy Rose, kurze łapki w
kącikach roześmianych oczu i dosyć korpulentna figura
sprawiały, że Jayne dała Rose pięćdziesiątkę z okładem.
R
S
Jej matka byłaby teraz w tym wieku, gdyby nie kata-
strofa lotnicza, w której przed czterema laty zginęła wraz z
mężem. Jayne mieszkała na Bursztynowej zaledwie mie-
siąc, ale odnosiła wrażenie, że od wieków zna Rose Carson,
która cieszyła się powszechną sympatią, łatwo nawiązywała
znajomości i budziła zaufanie. W kilka dni po przepro-
wadzce Jayne była z nią po imieniu i ze zdziwieniem
stwierdziła, że bez żadnych oporów zwierza jej się ze
wszystkiego, co dotyczy przeszłości i teraźniejszości. Opo-
wiedziała o utracie rodziców, o bliźniakach Chloe i Char-
liem - czternastoletnich w chwili śmierci ojca i matki - któ-
rych od tamtej pory sama wychowywała, o swoim poświę-
ceniu dla rodzeństwa i rezygnacji ze studiów, żeby oni mo-
gli kontynuować naukę.
Jayne chętnie zmieniła swoje życiowe plany, bo zawsze -
nawet w dzieciństwie - czuła się odpowiedzialna za ro-
dzeństwo. Wiedziała zresztą, że bliźnięta wcale nie uważają
jej poświęcenia za oczywistość. Umówiła się z siostrą i bra-
tem, że gdy za kilka lat oboje skończą studia, wróci do na-
uki i zrobi dyplom. Czasu jej nie zabraknie. Miała zaledwie
dwadzieścia dwa lata - i całe życie przed sobą.
Dzień dobry, Jayne - powiedziała z uśmiechem Rose.
Zamknęła drzwi swego mieszkania i podeszła do lokatorki.
- Trochę spóźniona, co?
- Zgadza się. Od rana wszystko idzie na opak - przy-
taknęła mocno zirytowana Jayne, a Rose ze zrozumieniem
pokiwała głową.
-Nie dość, że mamy poniedziałek, to jeszcze pada.
- No właśnie! - Jayne zachichotała. - A do tego zepsuty
budzik i suszarka do włosów, czystych ciuchów jak
R
S
na lekarstwo, oporny ekspres do kawy, podstępny kot o
morderczych skłonnościach i...
- Wystarczy! - Rose uniosła rękę i wybuchnęła śmie
chem. -I ja miewam takie dni, kiedy nic się nie układa.
Jayne już chciała się pożegnać, ale spostrzegła przypiętą
do kremowej bluzki Rose broszkę w kształcie serca albo
nieregularnego trójkąta, niezwykle oryginalną, bardzo pięk-
ną, inkrustowaną dziwnymi, ciemnymi kamieniami o żółta-
wym połysku. Zafascynowana odruchowo wyciągnęła dłoń,
jakby chciała dotknąć ślicznego klejnotu.
- Jaka cudna! - powiedziała głośno. - To nie są topazy,
prawda?
- Bursztyny - odparła Rose. - I szlachetne metale.
- Ktoś ci ją podarował, bo mieszkasz przy ulicy Burszty-
nowej?
- Nie, mam ją od dawna. - Rose uśmiechnęła się me-
lancholijnie. - Wiąże się z nią ciekawa historia.
- Musisz mi wszystko opowiedzieć - stwierdziła Jayne,
opuszczając rękę - kiedy nie będę w takim pędzie. - Już
miała się pożegnać, gdy Rose zatrzymała ją i rzuciła nie-
spodziewanie:
- Chwileczkę! - Sięgnęła do prześlicznej broszki. -Noś ją
dzisiaj - zaproponowała z tajemniczym błyskiem w ciem-
nych oczach. - To mój talizman. Od dawna przynosi szczę-
ście. Może tobie pomoże jakoś przetrwać ten dzień?
Rozbawiona Jayne wybuchnęła śmiechem.
- Zaczął się fatalnie, więc podejrzewam, że potem wcale
nie będzie lepiej. Mam tylko nadzieję, że pechowy dzień nie
przedłuży się w feralny miesiąc. Tego nie zniosę.
R
S
Na wszelki wypadek zatrzymaj broszkę do końca wrze-
śnia - stwierdziła Rose, przypinając klejnocik do malinowej
bluzki. Z przewrotnym uśmieszkiem dodała: -Sama bę-
dziesz wiedziała, kiedy przyjdzie pora, żeby mi ją oddać.
- Ależ nie mogę... - zaprotestowała Jayne.
- Wręcz przeciwnie - uciszyła ją Rose i pogłaskała
broszkę. - Niezbyt pasuje do twego stroju...
Rozbrojona Jayne znowu się roześmiała.
- Ale czy coś w nim współgra z resztą elementów? Istny
kalejdoskop, prawda? Koniecznie przypomnij mi o wie-
czornym praniu, jeśli mnie zobaczysz, kiedy wrócę z pracy,
dobrze?
- Jasne, skarbie.
Jayne spojrzała w głąb marmurowego holu kamienicy
przy Bursztynowej 20. Szyby wielkich okien były wilgotne.
Szary, dżdżysty dzień... Na szczęście zamiast deszczu pada-
ła teraz lekka mżawka. Jayne przymknęła oczy i błagała
niebiosa, żeby nie lunęło, kiedy będzie szła do pracy. Raz
jeszcze uśmiechnęła się serdecznie do Rose, która zawołała
na pożegnanie:
- Życzę szczęścia!
- Dzięki! Oj, bardzo by mi się dzisiaj przydało! - od-
krzyknęła Jayne.
Po przeciwnej stronie Youngsville w stanie Indiana Eryk
Randolph także obudził się przygnębiony, ale z całkiem
innego powodu. Kiedy otworzył oczy, niespodziewanie
ogarnął go osobliwy niepokój. Spał dobrze, nie miał żad-
nych snów, nie musiał spieszyć się do pracy. Rzecz
R
S
jasna, gdyby zapragnął posady, dostałby ją natychmiast.
Ojciec zarezerwował dla niego wysokie stanowisko w za-
rządzie koncernu Randolphów wyspecjalizowanego w
transporcie lądowym i morskim. Z drugiej strony jednak nie
było dla nikogo tajemnicą, że Eryk unika pracy jak ognia,
ponieważ wymaga ona systematycznego wysiłku i świado-
mości celu, a jemu etyka pracy była z gruntu obca. Forsy
miał jak lodu, więc i ta motywacja odpadała. Eryk zyskał
opinię niebieskiego ptaka, co w niczym nie umniejszało
jego magicznego uroku.
Nocował w rezydencji należącej do rodziców, gdzie spę-
dzał niewiele czasu, ograniczając synowskie wizyty do nie-
zbędnego minimum. Nie miał pojęcia, dlaczego unika ro-
dzinnego domu. Budynek był piękny, wystrój wnętrz zna-
komity. Eryk czuł się mocno związany z rodzicami i dwie-
ma młodszymi siostrami... a jednak miał wrażenie pewnego
niedosytu. Czegoś brakowało w tym domu. Między innymi
dlatego tyle podróżował, co było zresztą jego ulubionym
zajęciem.
Co się ze mną dzieje, zadał sobie pytanie, niecierpliwym
gestem odgarniając ciemne, trochę przydługie włosy. Jest
deszczowy poniedziałek - idealny dzień, żeby trochę pole-
niuchować. Pierwszy września... Eryk przypomniał sobie,
że w tym miesiącu wypadają jego urodziny i dlatego... Na-
gle zrozumiał, czemu jest zaniepokojony i trochę przygnę-
biony. Już wiedział, skąd ta osobliwa potrzeba działania. Za
dwa tygodnie skończy trzydzieści lat. Cholera jasna, tego
mu tylko brakowało. Przez całe lato włóczył się po świecie,
starając się zapomnieć, że wnet będzie trzydziestolatkiem.
Za czternaście dni.
R
S
Przemijanie nie robiło na nim większego wrażenia. Czas
od dwudziestych urodzin do dzisiaj upłynął mu bardzo
przyjemnie. Trzydziestki na karku wcale się nie obawiał,
ponieważ znajomi twierdzili, że kolejna dekada życia jest o
wiele zabawniejsza.
Cholera jasna, tylko czternaście dni.
Problem w tym, że za dwa tygodnie Eryk miał objąć
spadek po dziadku, do tej pory stanowiący rodzinny fun-
dusz powierniczy. Randolphowie byli tak bogaci, że nawet
gdyby nie przejęli pełnej kontroli nad ową schedą, ich for-
tuna pozostałaby ogromna, ale Damien Randolph, ojciec
Eryka, twierdził, że byłoby prawdziwą ujmą dla rodziny,
gdyby pieniądze dostały się dalszym spadkobiercom. Daw-
no temu poróżnił się ze swoim ojcem, który z tego powodu
pominął go w testamencie i zapisał cały majątek, czyli sto
osiemdziesiąt milionów dolarów, wnuczętom - Erykowi
oraz jego dwu siostrom. Był jednak pewien warunek, po-
nieważ dziadek obawiał się, że cała trójka zbytnio przywy-
kła do swobodnego trybu życia bez żadnych zobowiązań. Z
tego powodu dołączył klauzulę głoszącą, że młodzi Randol-
phowie dostaną po sześćdziesiąt milionów, jeżeli postawio-
ny przez niego warunek zostanie dopełniony przed trzydzie-
stymi urodzinami.
Siostry Eryka nie miały powodów do obaw. Celesta była
od niego młodsza o cztery lata, Maureen o całe osiem lat.
Starszy brat miał pójść na pierwszy ogień. Miał ze swoim
ojcem znakomity kontakt, więc był zdecydowany spełnić
warunek nie tylko dla swego dobra, lecz także aby nie
uszczuplić rodzinnej fortuny.
Miał dwa tygodnie, aby woli dziadka stało się zadość.
Ale
R
S
jak się do tego zabrać? Może zajrzeć do książki telefoni-
cznej? Czy znajdzie tam hasło: żona? Na szczęście prze-
kazanie spadku miało nastąpić już w pierwszą rocznicę ślu-
bu. Zdaniem Eryka staruszek liczył, że wnuk zasmakuje w
życiu rodzinnym i ustatkuje się na dobre. Sam był ogromnie
przywiązany do żony i w głowie mu nie postało, że może
dojść do rozwodu. Pewnie sądził, że jeśli Eryk pozna od-
powiednią kobietę, zwiąże się z nią na zawsze.
Wnuk był innego zdania. Przede wszystkim jako realista
nie wierzył w takie głupstwa jak romantyczna miłość, a
poza tym nie miał ochoty rezygnować z dotychczasowego
stylu życia. Jak przystało na znanego playboya, chciał nadal
podróżować i cieszyć się całkowitą swobodą, lecz dla dobra
rodziny gotów był wytrwać rok w małżeństwie, zwłaszcza
że nagrodą za poświęcenie będzie sześćdziesiąt milionów
dolarów.
Zadowolony z siebie wstał i przeciągnął się, układając w
myśli listę zalet, które powinna mieć jego przyszła żona.
Przede wszystkim uroda. Jasne włosy, ponieważ wolał
blondynki. Kolor oczu właściwie obojętny, ale piwne tę-
czówki bardziej mu się podobały. Od żony wymagał także
sporej inteligencji oraz umiejętności prowadzenia ciekawej
konwersacji. Szkoda czasu na jałowe rozmowy. Nie chodzi,
rzecz jasna, o uczone dywagacje na temat genetyki i budo-
wy atomu, ale Eryk chętnie pogawędziłby o najnowszych
tendencjach światowej mody. Idealna kandydatka powinna
być skromna, ale trochę zalotna, raczej spokojna i łagodna,
zdolna do wypowiadania własnych opinii i skłonna do
kompromisu. Wymagane jest także towarzyskie obycie i
znajomość zasad savoir-vivre'u, bo Eryk
R
S
bywał na wielu przyjęciach i życzył sobie, aby żona czuła
się swobodnie w jego towarzyskim kręgu. Niech ma wy-
czucie stylu, lubi dobre wino, ceni wybitne malarstwo...
Chyba powinien robić notatki. Tyle spraw, a czasu nie-
wiele.
Gdy usłyszał narastający odgłos grzmotu, pomyślał, że
przyjemniej byłoby szukać żony przy ładnej pogodzie, ale
trudno. Im trudniej, tym poważniejsze wyzwania, a Eryk je
lubił - byle nie były zbyt wielkie. Zresztą znalezienie odpo-
wiedniej kandydatki na żonę nie powinno stanowić naj-
mniejszego problemu dla Eryka Randolpha, który był jedną
z najlepszych partii w Youngsville. Sam przeczytał taką
opinię w kronice towarzyskiej miejscowej gazety. W ro-
dzinnym mieście był prawdziwą znakomitością. Każda ko-
bieta chciałaby zostać jego żoną. Posiadał mnóstwo zalet:
urodę, inteligencję, poczucie humoru, pogodne usposobie-
nie, spory majątek, ładny dom... To własność rodziców, ale
zajmował przecież kilka pokoi w rodzinnej rezydencji. Bra-
kowało tylko drobiazgu, żeby stał się idealnym narzeczo-
nym.... a mianowicie pierścionka zaręczynowego. Gdy do-
kona zakupu, żadna mu się nie oprze. W Youngsville naj-
piękniejszą biżuterię oferował salon jubilerski firmy Colet-
te. Klejnot ma być okazały, ale nie ostentacyjny, elegancki,
lecz nie przesadnie skromny.
Tak, małżeńskie safari trzeba zacząć od sklepu jubilera.
Z pewnością znajdzie tam wszystko, czego szuka.
R
S
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy Jayne stanęła w drzwiach reprezentacyjnego salonu
jubilerskiego firmy Colette, wyglądała jak dziecko ulicy w
przemokniętych łachmanach. Wychodząc z domu, miała
nadzieję, że mimo paskudnej mżawki jakoś się przemknie
pod osłoną kamienic i choć nie ma parasolki, względnie
sucha przyjdzie do pracy. Od gmachu firmy dzieliło ją zale-
dwie osiem przecznic. Gdy minęła drugą, lunęło jak z cebra.
Istny potop! Na domiar złego uciekł jej autobus, więc przez
całą drogę biegła w strugach deszczu.
Szczękając zębami, cała pokryta gęsią skórką z powodu
klimatyzacji nastawionej na maksymalne chłodzenie, rozej-
rzała się po sklepie. Zapowiadał się spory ruch, ponieważ
tego dnia pracownicy firmy mogli kupować biżuterię ze
sporym upustem i zjawiali się tłumnie, korzystając skwa-
pliwie z okazji. W salonie, zwykle pustym o tej porze, było
już sporo klientów. Wielu z nich z politowaniem i tłumio-
nym chichotem spoglądało na zmokniętą i fatalnie ubraną
ekspedientkę.
Jayne nie miała czasu, żeby się wysuszyć. Natychmiast
pomaszerowała do swego stoiska. Tu jednak czekała ją
pierwsza tego dnia przyjemna niespodzianka! Obok szkla-
nej gabloty z nowymi wzorami stało urocze trio jej kole-
żanek z pracy, a jednocześnie sąsiadek. Były suchutkie.
R
S
Oto nagroda za wczesne wstawanie i przychodzenie do
pracy na czas. Przyglądała im się, gdy rozmawiały z oży-
wieniem.
Lila Maxwell mieszkała na drugim piętrze kamienicy
przy Bursztynowej 20, a pracowała na trzeciej kondygnacji
ośmiopiętrowego biurowca jako asystentka Nicholasa Cam-
dena, wiceprezesa do spraw eksportu. Do pracy zawsze
ubiera się w elegancki kostium, jak przystało na kobietę
sukcesu. Dziś był ciemnoszary, znakomicie skrojony, pod-
kreślający świetną figurę. W halogenowym świetle długie
jasne włosy lśniły jak płynny brąz, a ciemnopiwne oczy
miały barwę słodkiej czekolady. Przyciszonym głosem
rozmawiała z Meredith Blair, główną projektantką biżuterii
firmy Colette, i z Sylwią Bennett, dyrektorką działu sprze-
daży.
Meredith jak zwykle była ubrana w rzeczy spokojne i
pozbawione wyrazu. Dziś włożyła długą beżową spódnicę i
obszerny kremowy sweter, które ukrywały jej zgrabną figu-
rę. Ładna twarz gasła przy bezbarwnym stroju, jakby Mere-
dith celowo ukrywała swoje atuty. Długie, rudawe, kędzie-
rzawe włosy zaczesała do tyłu i spięła byle jaką klamrą.
Niska samoocena i brak pewności siebie sprawiały, że naj-
chętniej stałaby się niewidzialna. Jayne znała Meredith za-
ledwie miesiąc, ale doskonale to widziała. Nawiasem mó-
wiąc, dziś marzyła o tym samym: zniknąć na resztę dnia.
Mogłaby się wysuszyć i dopasować kolorystycznie elemen-
ty stroju.
Sylwia Bennett jak zawsze sprawiała wrażenie pogodnej
i ożywionej, chociaż rozmowa najwyraźniej dotyczyła po-
ważnych spraw. Inne dziewczyny były trochę przygnę-
R
S
bione, natomiast ona wyglądała tak, jakby miała za chwilę
stoczyć bitwę. Odgarnęła do tyłu naturalne ciemne loki, jej
czarne oczy lśniły jak gwiazdy. W bordowym garniturze o
mundurowym kroju wydawała się niepokonana.
Jayne podeszła do koleżanek, starając się nie plaskać
zbyt głośno wilgotnymi butami. Wszystkie trzy były tak
zajęte rozmową, że nie zwracały na nią uwagi.
-Dzdzdzień ddddobry - zaczęła ponuro, szczękając
zębami. - Ładddny rannnek, co?
Odwróciły się w jej stronę, żeby odpowiedzieć, ale nie-
codzienny widok sprawił, że nie były w stanie wykrztusić
słowa. Zapadło kłopotliwe milczenie. Potem wszystkie za-
częły mówić jednocześnie.
Gdybyś dała znać, o której wychodzisz, zabrałabym cię
autem - oznajmiła Sylwia.
Sama ledwie zdążyłam przed tym oberwaniem chmury -
stwierdziła Meredith.
- Trzeba było wsiąść do autobusu - radziła Lila.
Jayne uciszyła je ruchem dłoni. Miały rację, ale sama
dawno wpadła na te pomysły.
- Zaspałam i autobus mi uciekł - wyjaśniła, a potem
zwróciła się do Sylwii: - Dzięki za propozycję podwiezie
nia, ale niestety dziś się rozminęłyśmy. Zresztą kiedy wy
chodziłam, trochę mżyło, więc myślałam, że jakoś się prze
mknę. Dziś od rana mam pecha i tak będzie przez cały
dzień. Czuję to w kościach. - Machinalnie uniosła dłoń,
żeby dotknąć pożyczonej broszki. - Wychodząc, spotka
łam Rose. Nalegała, żebym nosiła ten drobiazg przez kilka
dni. - Uśmiechnęła się lekko, gdy trzy przyjaciółki pochy
liły głowy, żeby przyjrzeć się lepiej niezwykłemu klejno-
R
S
cikowi. - Zapewniała, że to skuteczny talizman przeciwko
mojemu pechowi, ale nie sądzę, żeby się udało. Mówię
wam, będzie coraz gorzej. - Mówiła tak w nadziei, że jed-
nak sytuacja się polepszy, ale skarciła się w duchu z obawy,
że okazując tyle optymizmu, niepotrzebnie kusi los.
Chyba miała rację, bo przyjaciółki nagle posmutniały i
wymieniły znaczące spojrzenia. Jayne spodziewała się naj-
gorszego.
-
Co jest, dziewczyny? -spytała ze ściśniętym sercem.
- Jakieś kłopoty?
Długo milczały, jakby żadna nie chciała wypowiedzieć
na głos złej nowiny. Nagle Lila stwierdziła:
Może to plotki?
O co chodzi? - dopytywała się Jayne.
Sprawa dotyczy firmy - powiedziała Sylwia. - Zresztą
pewnie Lila ma rację. Ludzie gadają różne bzdury.
Jayne wodziła spojrzeniem po twarzach koleżanek.
Ale o co chodzi? - spytała zniecierpliwiona. - Coś się sta-
ło? Czemu macie takie miny, jakby nadchodził koniec świa-
ta?
Ktoś chce przejąć firmę i doprowadzić ją do bankructwa!
Mamy potężnych wrogów! - zawołała Meredith z ar-
tystyczną przesadą.
Co ty gadasz? Jakich wrogów? Przecież Colette jest
wspaniałym przedsiębiorstwem. Mamy życzliwe kierow-
nictwo, ludzie pracują uczciwie, żadnych kantów i afer.
Krótko mówiąc, wzór dla innych firm. Dlatego wygrywamy
z konkurencją - perorowała Jayne.
Najwyraźniej komuś to przeszkadza. Anonimowy
R
S
nabywca skupuje nasze akcje, żeby zdobyć kontrolny pa-
kiet. Nie udało się namierzyć łobuza - odparła zapalczywie
Meredith.
Ale nas to nie dotknie, prawda? - spytała z nadzieją Jay-
ne, choć wiedziała, że to naiwny optymizm.
Jeśli facet rozwali firmę albo ograniczy jej działalność,
pewnie stracimy pracę - tłumaczyła rzeczowo Sylwia. - Z
drugiej strony jednak...
No co, co? - wtrąciła niecierpliwie Jayne.
Zachowajmy spokój. Może to jednak plotki?
Nie mogę stracić pracy - denerwowała się Jayne. -I tak
jestem szczęściarą, że udało mi się znaleźć taką fajną posa-
dę. Same wiecie, że zawdzięczam ją Rose. Bez reko-
mendacji nikt by mnie nie zatrudnił na stanowisku z tak
wysoką pensją. - W jej głosie pobrzmiewała histeria. -
Muszę dużo zarabiać, żeby utrzymać studiujące rodzeństwo.
Dziewczyny, bez paniki - wtrąciła Lila. - Poczekamy,
zobaczymy. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy.
Jayne, za pół godziny otwieramy sklep dla wszystkich, a już
teraz masz sporo ludzi z firmy do obsłużenia. Ty i Amy
musicie się pospieszyć, jeśli chcecie uniknąć kolejki.
Racja - przytaknęła Jayne, obiecując sobie, że nie będzie
myśleć o wrogich zamiarach konkurencji.
Tylko częściowo udało jej się spełnić przyrzeczenie.
Chyba gorzej być nie może, pomyślała znowu, ale tym ra-
zem nie bała się kusić losu przesadnym optymizmem, bo
naprawdę miała pewność, że od tej chwili nie będzie żad-
nych katastrof. Nie ma mowy! Wszystkie kolejne zda-
R
S
rzenia okażą się lepsze od dotychczasowych. Tak będzie,
stwierdziła w duchu. Cóż, miejmy nadzieję.
Koło południa Eryk nie był już takim optymistą w kwe-
stii rychłego ślubu jak z samego rana. Trzy dziewczyny,
którym się dotąd oświadczył, dały mu kosza. Pierwszą kan-
dydatką była Marianna, najlepsza przyjaciółka jego siostry
Celesty, która właśnie przyjechała do rezydencji Randol-
phów z kilkudniową wizytą na krótko przed powrotem na
uczelnię. Eryk znał ją od wielu lat i szczerze lubił, choć
mało o niej wiedział. Zdecydował się na oświadczyny i był
niemal pewny, że zostanie przyjęty, bo wiedział od Celesty,
że Marianna niedawno się w nim zakochała.
Cóż, siostrzyczka ma chyba marne wyczucie czasu, a
owo fatalne zauroczenie nastąpiło pewnie dawno temu, bo
gdy Eryk zaproponował Mariannie szybki ślub, ku swemu
ogromnemu zaskoczeniu usłyszał, że najpierw wolałaby
skończyć studia i zrobić doktorat.
Trudno, pomyślał Eryk i ruszył na poszukiwanie kan-
dydatki numer dwa. Była nią Diana, córka pani Martin, go-
spodyni Randolphów. Znał ją od wieków i patrzył, jak dora-
stała. Odwiedzała często państwa Martin pracujących w
rezydencji, a teraz sama się tu zatrudniła i pomagała matce.
Z niewiadomych dla Eryka powodów jego oświadczyny
potraktowała jak doskonały żart i śmiała się tak serdecznie,
że łzy pociekły jej z oczu. Potem grzecznie odmówiła, po-
dziękowała za jego zaszczytną propozycję i odeszła, wy-
mawiając się nadmiarem obowiązków. Gdy oddalała się
korytarzem, słyszał, jak mamroce coś i śmieje się do rozpu-
ku.
R
S
Po raz trzeci dostał kosza od ładniutkiej kelnerki w ele-
ganckiej kawiarni „Cristal". Jako jedyna potraktowała
oświadczyny poważnie i nawet zastanawiała się, czyby ich
nie przyjąć, ale po namyśle doszła do wniosku, że lepszy
wróbel w garści niż gołąb na dachu i postanowiła dotrzy-
mać słowa danego swojemu chłopakowi, za którego miała
wyjść w przyszłym miesiącu.
Eryk nie zamierzał się poddawać. Nadal był zdecydo-
wany znaleźć dziś odpowiednią kandydatkę na żonę. Był
pewny, że mimo trzech drobnych niepowodzeń postawi na
swoim i dlatego wybierając się do salonu jubilerskiego,
włożył jeden z najlepszych garniturów z niemałej kolekcji:
ciemnoszary w nikłe prążki, firmy Hugo Boss. Jedwabny
krawat od Valentino miał drobny geometryczny deseń. Eryk
wiedział, że w takim stroju robi na paniach ogromne wraże-
nie. Pełen nadziei zbliżał się do salonu firmowego Colette.
Zabawna myśl sprawiła, że uśmiechnął się, wchodząc do
reprezentacyjnego sklepu. Odwiedzał go przecież wie-
lokrotnie, szukając błyskotek dla swych przyjaciółek, lecz o
ile dawniej skręcał od razu na lewo, do działu z uroczymi
drobiazgami, tym razem ruszył na prawo, do stoiska z akce-
soriami dla narzeczonych i nowożeńców. Podszedł do lady i
mimo woli zaczął się wsłuchiwać w głosy dwu sprzedaw-
czyń zajętych układaniem pierścionków i obrączek w prze-
szklonej gablocie. Wyraźnie zaaferowane, rozmawiały z
ożywieniem.
Wspaniale, pomyślał. Te miłe panie uzupełniają ekspo-
zycję, więc będzie w czym wybierać. Znany był ze sporych
wymagań w każdej dziedzinie. Musiał zawsze mieć
R
S
wszystko, co najlepsze, więc i przy wyborze pierścionka
zaręczynowego nie zadowoli się pierwszym lepszym wzo-
rem. Orientował się w najnowszych tendencjach mody i
zamierzał wybrać klejnot elegancki, a zarazem będący na
czasie.
Ekspedientki nadal rozmawiały po cichu, schylając gło-
wy nad gablotką. Zapewne wymieniały uwagi na temat no-
wych wzorów i dyskusja tak je pochłonęła, że nie zwracały
uwagi na stojącego przy ladzie Eryka. Już miał chrząknąć
znacząco, żeby przywołać je do porządku, bo w salonie
jubilerskim Colette nie zdarzało się dotąd, żeby personel
ignorował klientów, gdy nagle jedna z dziewczyn rzuciła
uwagę, po której zmienił zdanie i zaczął dyskretnie podsłu-
chiwać.
Nie wiem, co zrobię, jeśli firma naprawdę zostanie prze-
jęta przez konkurencję - skarżyła się rudowłosa eks-
pedientka stojąca bliżej Eryka. - Jeśli do tego dojdzie, pew-
nie zostanę bez pracy, a w takim wypadku nie będę w stanie
zapłacić za studia Chloe i Charliego ani ich utrzymać.
Jayne, nie przeczę, że sytuacja jest paskudna, ale nie
wiemy jeszcze nic pewnego. Dochodzą do nas. tylko plotki,
więc nie. martw się na zapas - pocieszała ją ciemnowłosa
koleżanka.
Jestem zaniepokojona i nic na to nie poradzę, Amy - od-
parła spokojnie i rzeczowo dziewczyna imieniem Jayne.
- Naprawdę nie wiem, co będzie z moim rodzeństwem. ..
no i ze mną, jeśli zostanę na lodzie. I tak ledwie wiążę ko-
niec z końcem.
Nie myślałaś, żeby wystąpić w teleturnieju „Milio-
R
S
nerzy"? Sporo wiesz, może się uda. Albo rozejrzyj się za
prawdziwym milionerem i wyjdź za niego za mąż.
- Doskonały pomysł! - przytaknęła rudowłosa sprze-
dawczyni i zachichotała. - Wspaniałe rozwiązanie
wszystkich moich trudności. Tak, jeszcze dziś wyruszę na
łowy i znajdę sobie multimilionera chętnego do żeniaczki.
Nie musi wiązać się ze mną na całe życie. Nawet gdybyśmy
się rozwiedli, pewnie dostałabym mały kapitalik i ko-
sztowne prezenty na otarcie łez. - Jayne wybuchnęła
śmiechem.
Eryk w ostatniej chwili powstrzymał radosny okrzyk.
Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności! Chętnie wsłuchiwał
się w dźwięczny śmiech rudowłosej panny; ten miły dźwięk
sprawił, że zrobiło mu się ciepło na sercu. Jego reakcja była
niecodzienna, ale bardzo przyjemna.
Gdy Jayne podniosła głowę i spojrzała na niego, odkrył
ponadto, że ma śliczne rumieńce. Proszę, proszę, ten ponury
dzień stopniowo nabierał barw i stawał się całkiem udany.
- Dzień dobry - zaczęła pogodnie rudowłosa Jayne. - W
czym mogę pomóc?
Eryk uśmiechnął się do niej. Gdyby tylko wiedziała, o co
chodzi. Momencik, jakie zalety miała posiadać jego przy-
szła żona? Próbował je sobie przypomnieć, obrzucając Jay-
ne roztargnionym spojrzeniem. Aha, przede wszystkim mia-
ła być piękna. Uważnie przyjrzał się stojącej za ladą ekspe-
dientce! duże oczy, jasna cera, trochę piegów, niezwykły
strój... chyba wilgotny. Ogólnie rzecz biorąc, raczej nie-
brzydka, choć mokra jak bezdomny kociak, ubrana w rze-
czy kompletnie do siebie nie pasujące i z wyglądu strasznie
nonszalancka.
R
S
- Tak się składa, panno... - zawiesił głos.
- Pembroke - odparła uprzejmie i po raz wtóry zadała
istotne dla niego pytanie. - W czym mogę pomóc?
Eryk stropił się nieco, gdy przypomniał sobie, że kan-
dydatka na żonę miała być blondynką z piwnymi oczyma.
Przyjrzał się ponownie włosom rudej Jayne. Właściwie
można uznać, że to blond z wiśniowym połyskiem, więc nie
ma się czym przejmować. Tęczówki miały wprawdzie nie-
zwykły, lawendowy odcień, ale Eryk uznał, że nie warto
upierać się przy piwnych. Kto powiedział, że brąz jest ład-
niejszy od lawendy? On w każdym razie nie lansował nigdy
takiego poglądu.
Rano określił tylko swoje preferencje, ale nie zamierzał
trwać przy nich do upadłego. Różne rzeczy mówiono o
Eryku Randolphie, ale trudno nazwać go uparciuchem i
posądzać o niechęć do kompromisu. Oczy koloru lawendy
są w porządku.
- Tak się składa, że bardzo liczę na pani pomoc -
oznajmił. - Szukam czegoś wyjątkowego.
Uśmiechnęła się do niego. Z zadowoleniem stwierdził,
że rozpromieniona wygląda ślicznie, co dobrze wróżyło na
nadchodzący rok.
- W takim razie trafił pan do odpowiedniego sklepu - od-
parła.
- Ani przez chwilę w to nie wątpiłem - zapewnił, przy-
pominając sobie trzeci punkt na jego liście: kandydatka na
żonę powinna być inteligentna i ładnie się wysławiać. Eks-
pedientka nie była zbyt rozmowna, ale sprawiała wrażenie
osóbki, która bez wysiłku formułuje zdania.
Chciał także, aby przyszła pani Randolph znała się na
R
S
modzie i nadążała za najnowszymi tendencjami. Z ocią-
ganiem po raz wtóry przyjrzał się osobliwemu bez wątpie-
nia strojowi dziewczyny. Z drugiej strony jednak nie można
wykluczyć, że jej wiedza o modzie jest znacznie większa
niż orientacja Eryka. Kto wie? A jeśli za miesiąc wszystkie
bogate elegantki z Youngsville będą śmiało zestawiać ciu-
chy w kolorze ciemnej pomarańczy i dojrzałej maliny oraz
zielonożółte dodatki? To całkiem prawdopodobne. Kilka
sezonów wcześniej w kolekcji Armaniego pojawiły się
wszak pomarańczowe garnitury z amarantowymi bluzkami.
Dokonał w myśli szybkiego przeglądu reszty pożąda-
nych cech. Ekspedientka z pewnością miała przyjemne
usposobienie, którego wymagał od przyszłej żony. Jeśli
chodzi o samodzielność myślenia, strój był najlepszym do-
wodem, że stoi przed nim dziewczyna z charakterem. A
dobre maniery i umiejętność znalezienia się w towarzy-
stwie? Chyba nie jest z tym źle, a zresztą zasad savoir-viv-
re'u można się nauczyć, podobnie jak wiedzy o sztuce.
Jak słusznie mówią, nikt nie jest doskonały, powtarzał
sobie Eryk. Miał przeżyć okrągły rok u boku tej panny,
więc dobrze z góry wiedzieć, że wspólna nauka pomoże im
miło spędzić czas. Tak czy inaczej, ekspedientka imieniem
Jayne najwyraźniej posiadała większość cech, których Eryk
wymagał od swojej przyszłej żony.
Doskonale się składało, bo właśnie uznał, że stoi przed
nim idealna kandydatka. Poszukiwania dobiegły końca.
Jayne jasno i wyraźnie stwierdziła, że małżeństwo dla pie-
niędzy - rzecz jasna tymczasowe - stanowi rozwiązanie jej
trudności. Eryk także miałby problem z głowy, gdyby
R
S
otworzył przed nią swój portfel, oczywiście tylko w ogra-
niczonym zakresie i na ściśle określony czas. Tego popo-
łudnia opatrzność zetknęła ich ze sobą. Sam los wmieszał
się w tę sprawę. Taka była ich karma. Do głosu doszło
przeznaczenie.
Lepiej być nie może.
Eryk z uśmiechem rozważał ten szczęśliwy zbieg oko-
liczności. Najwyraźniej byli sobie przeznaczeni. Teraz po-
zostaje tylko przekonać tę Jayne... Jak brzmi jej nazwisko?
Mniejsza z tym.
- Przepraszam, że musiał pan czekać - zaczęła, prze-
rywając zbyt długie milczenie. - Mam nadzieję, że nie po-
czuł się pan urażony. Po prostu nie słyszałam pańskich kro-
ków.
- Och, drobiazg - zapewnił. - Szczerze mówiąc, z cie-
kawością przysłuchiwałem się rozmowie.
- Ale... - zaczęła niepewnie i zaniepokojona szeroko
otworzyła oczy. - Miał pan na myśli doniesienia o wyku-
pywaniu akcji naszej firmy? Te pogłoski niewątpliwie są
fałszywe.
- Pewnie - wtrąciła jej koleżanka, stanowczo kiwając
głową. - Plotki wyssane z palca. Tak sobie tylko gdyba-
łyśmy.
Jayne potwierdziła jej słowa energicznym skinieniem.
Dlaczego ktoś miałby żywić wrogie zamiary wobec Co-
lette? To nie do pomyślenia!
- Wykupywanie akcji waszego przedsiębiorstwa w ogóle
mnie nie obchodzi - zapewnił szczerze i otwarcie Eryk.
-Zmagania spółek akcyjnych to nie moja sprawa. Ale inny
fragment rozmowy pań wyjątkowo mnie zainte-
R
S
resował. - Ekspedientki wymieniły porozumiewawcze spoj-
rzenia. Jayne uważnie mu się przyglądała. Spojrzał wy-
mownie na jej czarnowłosą koleżankę i dodał: - Jeśli pani
nie ma nic przeciwko temu, chciałbym, żeby mnie obsłużyła
panna...
- Pembroke - podpowiedziała rudowłosa Jayne.
- Tak, panna Pembroke z pewnością da sobie radę -
ciągnął Eryk.
Brunetka omal nie prychnęła, zirytowana dość bezcere-
monialną uwagą klienta, ale skinęła głową i przeszła do
odległej gablotki z biżuterią. Eryk spostrzegł jednak, że nie
spuszcza oka z Jayne, co zresztą uznał za całkiem zrozumia-
łe. Przecież wiadomo, że w każdej chwili jakiś dziwak mo-
że tu wejść prosto z ulicy, aby wystąpić z osobliwą propo-
zycją, zupełnie nie do przyjęcia.
Odwrócił się i znowu spojrzał na Jayne. Pembroke,
Pembroke, powtórzył kilkakrotnie, żeby utrwalić sobie w
pamięci, jak się nazywa Jayne. Nie wypada przecież zapo-
mnieć panieńskiego nazwiska przyszłej żony. Pembroke,
Pembroke, Pembroke...
Przywołał na twarz najpiękniejszy ze swoich uśmiechów
i ruszył do ataku.
- W rozmowie pań nie los firmy, tylko uwagi na temat
ślubu z milionerem wydały mi się najciekawsze.
Jayne słuchała go z uprzejmą miną, ale leciutko uniosła
brwi. Nie potrafił nic wyczytać z jej twarzy.
- Ach, tak - powiedziała. Nic więcej. Tylko te dwa sło-
wa. Eryk brnął dalej.
- Proszę sobie wyobrazić, że jestem milionerem -
stwierdził rzeczowo.
R
S
- Ach, tak - powtórzyła z kamienną twarzą, ale nadal słu-
chała uprzejmie, co Eryk uznał za dobry znak.
- A raczej będę nim, jeśli się ożenię - tłumaczył. Po mi-
nie poznał, że Jayne Pembroke poczuła... ulgę, więc spo-
dziewał się, że teraz sprawa pójdzie gładko.
- I przyszedł pan kupić pierścionek zaręczynowy dla
swojej wybranki.
- Właśnie - przytaknął uradowany. - W tym rzecz. Pier-
ścionek. Narzeczona... przyszła żona spodziewa się takiego
upominku, prawda? Zamierzam kupić od razu pierścionek
zaręczynowy i obrączki. Cena nie gra roli, chociaż planuję
wytrwać w małżeńskim stanie tylko rok.
- Tylko rok? - powtórzyła wyraźnie rozczarowana Jayne.
Przyjazny uśmiech zniknął z jej twarzy, ustępując miejsca
jawnemu zdziwieniu.
- Trudno oczekiwać, żebym tkwił w takim związku dłu-
żej niż to naprawę konieczne, prawda? - żachnął się Eryk.
Też coś! Dopiero wspomniał o ślubie, a ona już miała do
niego pretensje. - Proszę zrozumieć, są też inne zobowiąza-
nia - dodał. Jayne otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale
nie dopuścił jej do głosu i uśmiechnął się jeszcze promien-
niej. - Moja przyszła żona nie ma powodów do obaw. Nie
ulega chyba wątpliwości, że otrzyma. .. - znacząco uniósł
brwi - .. .cenne prezenty na otarcie łez.
Od razu spostrzegł, że Jayne przygląda mu się nieufnie,
jakby uciekł z domu wariatów. Chyba nie wyraził się do-
statecznie jasno.
Wyprostowany jak struna spojrzał na nią z wysokości
swego metra osiemdziesięciu centymetrów, przechylił gło-
R
S
wę na bok, co zdaniem innych pań znakomicie podkreślało
jego chłopięcy wdzięk, odgarnął ciemne włosy opadające na
czoło i powiedział z łobuzerskim uśmiechem:
- Zaraz się wyjaśni, co próbuję dać pani do zrozumienia.
Czy zechce pani mnie poślubić?
R
S
ROZDZIAŁ TRZECI
Jayne nieufnie popatrzyła na mężczyznę stojącego po
drugiej stronie lady i przez całe piętnaście sekund zasta-
nawiała się, czy nacisnąć stopą guzik alarmu, zmyślnie
umieszczony pod szklaną gablotą z kosztownościami.
Dziwny klient nie wyglądał jednak na psychopatę, szaleńca,
maniaka oraz seryjnego mordercę. Gdy przyjrzała się uro-
czo potarganej, ciemnej czuprynie i popatrzyła w ładne
oczy koloru gorzkiej czekolady, po namyśle doszła do
wniosku, że facet sprawia całkiem miłe wrażenie. Ale w
dzisiejszych czasach powierzchowność o niczym nie świad-
czy. W końcu jednak wrodzona życzliwość dla ludzi zwy-
ciężyła i Jayne postanowiła zinterpretować swoje wąt-
pliwości na jego korzyść.
- Hmmmm - mruknęła, aby zyskać na czasie. – To zna-
czy... - Odchrząknęła głośno i zaczęła inaczej: - Dzięki za
uroczą propozycję, panie...
Domniemany psychopata, szaleniec, maniak oraz seryjny
morderca, który sprawiał całkiem miłe wrażenie, szczerze
zawstydzony przymknął oczy, dotknął palcami skroni,
cmoknął cicho i popatrzył na nią z jawną skruchą.
- Proszę wybaczyć. Nie przedstawiłem się, prawda?
Wolę nie wiedzieć, co pani sobie o mnie pomyślała, kiedy
się oświadczyłem, nie mówiąc, kim jestem. - Uniósł po-
R
S
wieki i wyciągnął do niej rękę: - Eryk Randolph - przed-
stawił się krótko.
To wiele wyjaśnia, uznała Jayne i odetchnęła z ulgą. Po-
chodził z rodziny miejscowych znakomitości - niesłychanie
bogatej i uchodzącej za jedną z najbardziej ekscentrycznych
w całym stanie. Informacje o Randolphach często pojawiały
się w miejscowej gazecie. Zachowanie Eryka potwierdzało,
że słusznie uchodzą za wielkich oryginałów, lecz z praso-
wych doniesień wynikało, że nie ma powodu do obaw, po-
nieważ są nieszkodliwi. Byli również filantropami i chętnie
pomagali bliźnim w potrzebie.
Mimo to Jayne postanowiła zachować ostrożność. Z wa-
haniem uścisnęła podaną dłoń. Eryk oddał uścisk z miłym
uśmiechem, który w żadnym wypadku nie wskazywał na
psychopatyczne skłonności, więc trochę się uspokoiła.
Witam, panie Randolph - powiedziała, zdejmując stopę z
guzika alarmu. - Miło mi pana poznać - dodała, niepewna,
co mówić w tej niezręcznej sytuacji. Jak dać mu do zrozu-
mienia, że musi odrzucić oświadczyny? Po chwili zastano-
wienia oznajmiła: - Wiele o panu słyszałam.
Mam nadzieję, że były to wyłącznie pozytywne in-
formacje - odparł z miłym uśmiechem. Nie wydawał się
zaskoczony jej uwagą.
O, tak - zapewniła. - Wszyscy twierdzą, że jest pan uro-
czym człowiekiem. - A także podrywaczem oraz za-
twardziałym kawalerem, pomyślała.
W takim razie moja sytuacja jest znacznie trudniejsza -
oznajmił, nadal czarując ją promiennym uśmiechem.
R
S
- Niewiele o pani wiem, lecz jedno nie ulega wątpliwo-
ści: rozmawiam z przemiłą dziewczyną. Wiadomo mi rów-
nież, że szuka pani bogatego męża. - Chciała zaprzeczyć,
ale nie dopuścił jej do głosu. - Doskonale się składa, bo
nie dość, że jestem bogaty, to jeszcze potrzebuję żony.
O Boże, pomyślała Jayne, ten znów swoje.
- Życzę panu szczęścia w tych poszukiwaniach i z ra-
dością pomogę w wyborze odpowiedniego pierścionka dla
przyszłej narzeczonej - powiedziała ostrożnie. - Niestety,
z przykrością stwierdzam, że nie mogę za pana wyjść.
- Uśmiechnęła się, mając nadzieję, że uprzejma odmowa
nie wzbudzi w nim morderczych skłonności. — Wiele
o panu słyszałam, ale się nie znamy. Dlatego ta propozycja
jest dla mnie nie do przyjęcia. Oczywiście bardzo mi
pochlebia - dodała pospiesznie. - Zajmijmy się więc pier-
ścionkiem i obrączkami - zmieniła temat. - Muszę przy
znać, że najbardziej podobają mi się brylanty szlifowane
w kwadrat i oprawione w białe złoto, ponieważ...
- Nie, nie, nie - przerwał łagodnie Eryk, który niełatwo
się zniechęcał. - Zaszło nieporozumienie. Zapewniam, że
nie ma potrzeby, aby przyszła żona dobrze mnie znała.
Zdumiona Jayne uniosła brwi i doszła do wniosku, że
Eryk Randolph wcale nie jest ekscentrykiem. Należałoby go
raczej nazwać bałamutem.
Czyżby? - rzuciła z powątpiewaniem.
- Proponuję małżeństwo na niby, jedynie dla pozoru
- tłumaczył cierpliwie. - Rzecz jasna, powinniśmy mieszkać
pod jednym dachem, żeby spełnić warunki kontraktu, ale to
żaden problem.
R
S
- Naprawdę? - powiedziała Jayne, zastanawiając się,
czemu ciągnie tę dyskusję.
- Naturalnie.
Iście po męsku, pomyślała. Dla faceta sprawa jest prosta
- zwłaszcza dla takiego psychola... to znaczy ekscentryka
jak Eryk Randolph. Postanowiła jednak zachować dla siebie
tę opinię, jak najszybciej zamknąć kwestię oświadczyn i
zająć się wyborem pierścionka.
- Jestem pewna, że znajdzie pan właściwą kandydatkę.
Proszę spojrzeć, mamy tu duży wybór kwadratowych bry-
lantów w prostej, eleganckiej oprawie, więc zapewne jeden
z nich będzie panu...
- Jestem przekonany, że trafiłem już na odpowiednią
dziewczynę. - Zamiast popatrzeć na gablotkę z kosztow-
nościami, znów jej przerwał.
Jayne była innego zdania. Napotkała ponownie jego
spojrzenie. Nie widziała dotąd równie pięknych oczu. Były
tak ciemne, że nie potrafiła dostrzec, gdzie kończą się tę-
czówki, a zaczynają źrenice i... i... Straciła wątek. Zastana-
wiała się bezradnie, o czym przed chwilą rozmawiali. Aha,
poprosił ją, żeby za niego wyszła, a następnie próbowała
wyjaśnić, czemu nie może tego zrobić.
- Proszę zrozumieć, że pochlebia mi pańskie zaintere-
sowanie - tłumaczyła cierpliwie - ale nie mogę pana po-
ślubić. To wykluczone. Dawno temu postanowiłam, że
nim zdecyduję się na ślub, muszę dobrze poznać mego
przyszłego męża. Ważne jest ponadto, żebym go kochała.
Niemniej jednak bardzo panu dziękuję. A co do pierścionka,
który chce pan kupić dla swojej wybranki...
R
S
Eryk Randolph ani myślał spojrzeć na gablotkę, tylko
przyglądał się Jayne z wyraźnym zainteresowaniem.
- Sądzi pani, że nie mówiłem poważnie, co?
- Dziwi się pan? - odparła, choć podejrzewała, że wcale
jej nie nabiera.
Myślę, że to całkiem sensowny wniosek - przyznał.
- Zapewne nieczęsto zdarza' się, żeby obcy ludzie przy
chodzili tu z ulicy i oświadczali się pani, zgadłem?
- Śmiało mogę stwierdzić, że po raz pierwszy spotkała
mnie taka niespodzianka.
Eryk uśmiechnął się chełpliwie i tajemniczo.
- Zapewniam panią, że mówiłem serio. Naprawdę
chciałbym, żebyśmy się pobrali.
- Zakochał się pan we mnie od pierwszego wejrzenia?
- spytała żartobliwie!
- Co za bzdura! Przecież nic o pani nie wiem.
- Ach, tak.
- Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Ogólnie
rzecz biorąc, sądzę, że to uczucie jest wymysłem roman-
tycznych wierszokletów. - Nie dopuścił Jayne do głosu
(zresztą nie miała pojęcia, jak skomentować jego uwagę),
tylko wyjaśniał dalej. - Jak wspomniałem, proponuję mał-
żeństwo na niby, inaczej mówiąc, swego rodzaju ślubny
kontrakt. Wkrótce skończę trzydzieści lat. Mój dziadek,
kochany stary drań, uznał, że przed trzydziestką powinie-
nem być żonaty. Szczerze mówiąc, posunął się w tej kwestii
do szantażu.
- Proszę mu wyperswadować takie metody. Trzeba go
przekonać, że nie chce się pan żenić.
- To niemożliwe - odparł Eryk.
R
S
- Dlaczego?
- Tak się składa, że dziadek nie żyje.
- Och, bardzo mi przykro.
- Mnie również. - Eryk naprawdę posmutniał. - Kochany
staruszek, choć stary łobuz. Jestem pewny, że chciał tylko
mego dobra.
- A co nim jest, zdaniem pańskiego dziadka?
- Miłość dobrej i mądrej kobiety - odparł natychmiast
Eryk.
- Aha - mruknęła Jayne i uśmiechnęła się, chociaż oko-
liczności były osobliwe. - Jakie to urocze.
- A ponadto trzecia część majątku szacowanego na sto
osiemdziesiąt milionów dolarów - dodał rzeczowo. Kiedy
Jayne zrozumiała, w czym rzecz, machinalnie otworzyła
usta i wstrzymała oddech. - Chodzi o sześćdziesiąt milio-
nów - dodał tym samym tonem na wypadek, gdyby miała
trudności z arytmetyką lub nie była w stanie ogarnąć myślą
takiej sumy.
- O kurczę - szepnęła w końcu. - Rany boskie! Mnóstwo
pieniędzy - dodała ostrożnie.
Eryk obojętnie kiwnął głową, jakby zakładał milcząco,
że każdy ma fajnego dziadka, który zostawia wnukom do
podziału grube miliony.
- Niestety, dziadunio postawił jeden warunek, który mu-
szę spełnić, nim obejmę spadek: przed trzydziestką muszę
być żonaty.
- A pańskie trzydzieste urodziny wypadają już wkrótce -
Jayne przypomniała jego słowa.
- Niedługo. Konkretnie za dwa tygodnie.
- Tym razem Jayne otworzyła usta trochę szerzej i nieco
dłużej wstrzymywała oddech.
R
S
- Za dwa tygodnie? - powtórzyła słabym głosem, a Eryk
znowu kiwnął głową. - Liczy pan, że znajdzie się kobieta
gotowa w ciągu dwóch tygodni zostać pana żoną?
- Pani zadaniem to nierealne? - odparł, spoglądając na
nią z nieukrywaną troską.
Jayne nie wierzyła własnym uszom. Ten bałamut na-
prawdę sądził, że jeśli przyjdzie wprost z ulicy i oświadczy
się, dodając, że odziedziczy fortunę wartą sześćdziesiąt mi-
lionów dolarów, natychmiast zostanie przyjęty. Po chwili
jednak przyznała w duchu, że sporo jest pań, dla których
taki majątek stanowiłby decydujący argument.
Na dodatek Spadkobierca Eryk Randolph znakomicie się
prezentował w świetnie skrojonym, markowym garniturze.
Ciemne, jedwabiste włosy, łagodne ciemne oczy, pełne
wargi, jakby stworzone do pocałunków i... No tak, wiele
kobiet natychmiast zgodziłoby się wyjść za niego. Ale nie
Jayne Pembroke.
- Proszę zrozumieć - zaczęła, starając się taktownie
dać mu do zrozumienia, że plecie bzdury. - Czuję się
zaszczycona, że zaproponował mi pan małżeństwo. Życzę
powodzenia w dalszych poszukiwaniach i mam nadzieję,
że będzie pan mógł do woli korzystać ze swoich... - prze-
łknęła ślinę, jakby te słowa nie mogły jej przejść
przez gardło - ze swoich sześćdziesięciu milionów. Za-
pewniam jednak, że nie jestem kobietą, o którą panu
chodzi.
- Obrzucił ją bystrym spojrzeniem, ale nie odpowiedział.
- Czy zgodzi się pani przynajmniej zjeść ze mną kolację
dziś wieczorem?
- Raczej nie. Dziękuję bardzo. - Pokręciła głową, choć
R
S
ze zdumieniem stwierdziła, że chętnie przyjęłaby zapro-
szenie.
- Bardzo proszę. Kiedy wszystko dokładnie wyjaśnię,
chyba zmieni pani zdanie. Poza tym mielibyśmy parę go-
dzin, żeby się poznać.
- To nie jest dobry pomysł - mruknęła, czując, że jej opór
słabnie.
Eryk natychmiast to wyczuł i uśmiechnął się jeszcze ser-
deczniej.
- Kiedy więcej opowiem o sobie, uzna mnie pani za
czarującego mężczyznę, a mój nieodparty urok oraz pew-
ność, że jestem bardzo dobrą partią, bez wątpienia zrobią
swoje.
Jayne nie miała pojęcia, skąd u niej nagła ochota, by
przyjąć propozycję Eryka Randolpha. Rzecz jasna, nie
chodziło o jego oświadczyny, tylko o zaproszenie na ko-
lację. Przyjemnie byłoby spędzić trochę czasu w towarzy-
stwie przystojnego mężczyzny. Eryk kuł żelazo, póki go-
rące.
- Jeśli ma pani wątpliwości co do moich intencji, proszę
nie zdradzać, gdzie pani mieszka. Spotkamy się w umówio-
nym miejscu.
- Och, sama nie wiem.
- Zgadzam się, żeby pani wybrała restaurację.
- Ale...
- I godzinę spotkania.
- Problem w tym.
- Błagam, niech się pani zgodzi - nalegał. - Jest pani mo-
ją ostatnią nadzieją. Kiedy wyjaśnię wszystkie szczegóły,
być może zechce pani przyjąć moją propozycję.
R
S
Nie była pewna, jak ma rozumieć jego uwagę dotyczącą
ostatniej nadziei. Zresztą mniejsza z tym. Nie ulega wąt-
pliwości, że jego słowa dotyczące zmiany jej nastawienia
grzeszą nadmiernym optymizmem. Nie było mowy, żeby
się zgodziła na ślub, choćby doskonale rozumiała jego trud-
ne położenie. Ale nic się przecież nie stanie, jeśli zjedzą
razem kolację. Chwileczkę, miała jakieś plany na dzisiejszy
wieczór? Ach tak, wielkie pranie. Kolacja z Erykiem zapo-
wiadała się o wiele przyjemniej.
Popatrzyła mu w oczy i omal nie zatraciła się w ich
ciemnych głębinach. Chciał, żeby wybrała lokal i porę spo-
tkania. Najwyraźniej zależało mu, aby czuła się pewnie.
Miał wprawdzie opinię ekscentryka, ale to jeszcze nie po-
wód, żeby odrzucić zaproszenie, tłumaczyła sobie. Zalet mu
nie brakuje: był czarujący, wytrwały, przystojny.
Gdyby taki mężczyzna w innych okolicznościach po-
prosił ją o spotkanie, zapewne szybko by się zgodziła. Boże,
jaki on śliczny...
- Mam pomysł - odezwał się znowu Eryk, widząc jej wa-
hanie. - Za rogiem jest dobra hinduska knajpka. Nazywa się
„Delhi". O której pani kończy pracę?
- O piątej - odparła machinalnie Jayne.
Eryk uśmiechnął się pogodnie.
- Przyjdę do „Delhi" o siódmej. Jeśli zechce pani do mnie
dołączyć, będę w siódmym niebie. W przeciwnym razie...
- zawiesił głos. Jayne ze zdziwieniem stwierdziła, że nagle
posmutniał. Usłyszała ciężkie westchnienie. -Gdyby pani
nie przyszła, jakoś to przeżyję. - Uśmiechnęła się do niego,
ale wciąż nie była w stanie podjąć decyzji. Eryk dodał:
- Jeśli pani się zjawi, czeka nas bardzo miły wieczór.
R
S
Rozmowa będzie ciekawa. Czekam od siódmej - przypo-
mniał. - Restauracja „Delhi". Mam nadzieję, że przyjmie
pani zaproszenie.
Eryk Randolph - oryginał, przystojniak i potencjalny mi-
lioner - odwrócił się na pięcie i opuścił salon jubilerski fir-
my Colette, nie oglądając się ani razu, a zbita z tropu Jayne
tylko pokiwała głową, niepewna, co się z nią dzieje.
Wróciła do domu kilka minut po pół do szóstej. Jak
zwykle wpadła na Mojo, bo podstępny kocur ułożył się tak,
żeby musiała się o niego potknąć, wchodząc do mieszkania.
Od razu spostrzegła migającą czerwoną lampkę automa-
tycznej sekretarki. Miała dwie wiadomości. Przeczuwała, że
pech jej nie opuszcza. Kiedy wreszcie przestanie wygłaszać
optymistyczne uwagi, za które los potem karze ją bez miło-
sierdzia? Po wysłuchaniu pierwszej informacji upewniła się,
że ma rację. Słowa i ton dzwoniącego brzmiały złowiesz-
czo:
- Jayne, odezwij się do mnie. Musimy pilnie omówić
pewną sprawę - powiedział jej doradca finansowy.
Nie od razu wysłuchała drugiej wiadomości, bo musiała
najpierw odpowiedzieć na to naglące wezwanie. Gdy kilka
minut później odłożyła słuchawkę, miała wrażenie, że mi-
nęło kilka godzin.
Jedna ze stuprocentowo pewnych lokat wcale nie była
tak dobrą inwestycją, jak się z pozoru wydawało. Doradca
finansowy zapewnił, że Jayne nie straciła swoich pieniędzy,
ale spodziewane zyski przyjdą dopiero za rok, może dwa...
najdalej za trzy lata. W tym czasie jednak trudno
R
S
mówić o płynności finansowej, więc powinna natychmiast
ograniczyć wydatki.
Jayne omal nie wybuchnęła histerycznym śmiechem, gdy
o tym wspomniał, ponieważ i tak ledwie wiązała koniec z
końcem. Opanowała się i poprosiła o szczegóły. Z wyja-
śnień finansisty wynikało, że do roku 2004 nie będzie miała
dość forsy, aby opłacić rodzeństwu studia.
Poważna sprawa. Za bieżący semestr uiściła przed mie-
siącem pełną opłatę, ale gdy przyjdzie wiosna... Nie będzie
też fajnych prezentów na Gwiazdkę. Co gorsza, dzieciaki
mimo dobrego sprawowania dostaną od starszej siostry...
tylko rózgę, bo usłyszą, że ze studiów nici. Jak im powie-
dzieć, że z braku pieniędzy nie mogą się uczyć i muszą
przerwać studia po pierwszym semestrze?
Wciąż miała przed oczyma rozradowane twarze Chloe i
Charliego. We trójkę robili plany na przyszłość przed ich
wyjazdem na uniwersytet. Od tamtego dnia minął zaledwie
tydzień. Poszli wtedy razem do knajpki, zamówili pizzę i
czekoladowe ciasteczka. Jayne gotowa była na wszystko,
byle tylko bliźnięta urzeczywistniły swoje zamysły i nadal
cieszyły się studiami. Jak daleko jest w stanie się posunąć,
żeby spełnić ich marzenia?
Westchnęła, spoglądając ponuro na aparat telefoniczny.
Czy zwiąże jakoś koniec z końcem? Postanowiła sobie w
duchu, że musi uporać się z tą sytuacją. Chloe i Charlie z
pewnością nie usłyszą od niej, że trzeba rzucić studia. Pora-
dzi sobie. Jak zwykle.
Przez ostatnie cztery lata zajmowała się przede wszyst-
kim rozwiązywaniem rodzinnych problemów. Jayne -
specjalistka od spraw trudnych i beznadziejnych. Po
R
S
śmierci rodziców starała się ze wszystkich sił przemóc roz-
pacz i żal, nie tylko bliźniąt. Cokolwiek się działo, zawsze
pomagała dzieciakom, ilekroć była im potrzebna. Oboje
mogli przyjść do niej z każdym problemem. Rzucała swoje
sprawy, biegła na pomoc i starała się w miarę możliwości
usunąć każdą trudność. Czasami wystarczyło nakleić pla-
ster, podać aspirynę, pomóc w odrabianiu pracy domowej
albo tak sprytnie podzielić hamburgera, żeby starczyło na
obiad dla trzech osób. Ale tym razem...
Znowu westchnęła. Straciła dużą sumę, więc załatanie
dziury w budżecie nie będzie łatwe, chyba że wygra milion
w totolotka, nie była jednak taka głupia, żeby łudzić się
nadzieją wielkiej fortuny. Trudno również liczyć, że trafi się
bezpański kapitalik albo hojny darczyńca gotowy bezintere-
sownie podzielić się z nią swoim majątkiem.
Nagle przypomniała sobie wyznania Eryka Randolpha,
który twierdził, że jest milionerem, a raczej będzie nim,
jeżeli wkrótce się ożeni. O rany, pomyślała Jayne, tego mi
tylko brakowało, żebym zaczęła się poważnie zastanawiać
nad oświadczynami tego psychola. Z pewnością nie jest to
dobre wyjście z sytuacji. Ale ślub miał być tylko na niby...
Nieważne. Sprawa jest śliska i nic dobrego z niej chyba
nie wyniknie. Jayne nie potrzebowała dodatkowych kło-
potów. Owszem, gotowa była zrobić wszystko, aby umoż-
liwić rodzeństwu studiowanie, lecz są przecież granice, któ-
rych przekraczać nie wolno. Jakże mogłaby wyjść za obce-
go człowieka!
Po chwili doszła jednak do wniosku, że sporo o nim
R
S
wie, chociaż są to informacje z drugiej ręki. Poza tym chęt-
nie rozmawiała z nim dziś rano, mimo że konwersacja była
dość błaha. Małżeństwo z Erykiem Randolphem, rzecz ja-
sna, nie wchodziło w grę. Wspomniał przecież o zamiesz-
kaniu pod jednym dachem, koniecznym do spełnienia wa-
runków ślubnego kontraktu. Ta i wiele innych przyczyn
sprawiały, że propozycja była nie do przyjęcia. Z drugiej
strony małżeństwo miało trwać tylko rok. Były jednak inne
przeciwwskazania, a mianowicie...
Migotanie czerwonej lampki automatycznej sekretarki
znów przyciągnęło uwagę Jayne. Z ulgą przerwała swoje
dywagacje na temat Eryka oraz jego propozycji. Nie wyj-
dzie za niego i koniec, stwierdziła pospiesznie. Po prostu
rozważała teoretycznie ofertę, która okazała się nie do przy-
jęcia.
Śmiało, zachęcała się w duchu, masując czoło u nasady
nosa, bo nagle rozbolała ją głowa, wysłuchaj drugiej in-
formacji. Trzeba to mieć za sobą. Nacisnęła guzik, usłyszała
głos siostry i już wiedziała, że to dobra wiadomość. Uwiel-
biała opowieści rodzeństwa o zajęciach i studenckim życiu.
Cześć, Jayne - szczebiotała Chloe. Głos Charliego był
trochę przytłumiony, jakby dobiegał z głębi pomieszczenia.
Cześć, siostro, co u ciebie?
Uśmiechnięta Jayne przywitała się z nimi, choć nie mo-
gli jej usłyszeć.
-
Dzwonimy towarzysko, a poza tym chcemy ci prze
czytać wiersz, który napisaliśmy na twoją cześć podczas
zajęć ze stylistyki praktycznej. - Chloe odchrząknęła,
R
S
a Charlie udawał śpiewaka operowego, dźwięcznym głosem
powtarzając: mi-mi-mi.
Jayne wybuchnęła śmiechem. Po chwili bliźnięta zgod-
nie wyrecytowały swój panegiryk:
- J - bo naszej siostrze Jayne jest na imię. A- bo z altru-
izmu w całym mieście słynie.
Oboje zaczęli chichotać, a Charlie mruknął:
- A nie mówiłem, że te rymy są do kitu?
Wkrótce znów recytowali zgodnie:
Yyyy- . ..bo z tej wdzięczności nas zamurowało. N -
najdroższej wierszyk dać to ciut za mało. Eeee... nie dla
nagrody hołubi nas stale. Jayne, ta supersiostra -jest na dwa
medale!
- Wiem, że tu i ówdzie rytm się łamie, zwłaszcza na koń-
cu - dodała pospiesznie Chloe. - Rymy też są dyskusyjne,
ale to nasz pierwszy wiersz. Mały prezencik dla ciebie.
- Zamilkła, a po chwili bliźnięta oznajmiły z przejęciem:
- Kochamy cię, Jayne.
- Naprawdę doceniamy twoje poświęcenie. Tu jest fan-
tastycznie - dodał Charlie.
Po prostu super! - wpadła mu w słowo Chloe. - Za-
dzwoń, jak będziesz mogła. Ucałuj ode mnie Mojo. Wkrót-
ce się odezwiemy.
Rozległ się trzask słuchawki i cichy pisk sygnału. Jayne
miała łzy w oczach. Postanowiła sobie w duchu, że ro-
dzeństwo nie przerwie studiów, choćby nawet przyszło jej
R
S
poślubić tego oryginała Eryka Randolpha. Uznała, że spotka
się z nim dziś wieczorem i wysłucha uważnie argumentacji.
Nie mam co na siebie włożyć, uświadomiła sobie nagle z
przerażeniem. Kosz na brudne rzeczy był przepełniony, a
szafa świeciła pustkami. Chwyciła słuchawkę, jakby to była
ostatnia deska ratunku, i wykręciła numer Liii, sąsiadki z
góry. Może uda się pożyczyć tę śliczną żółtą sukienkę, któ-
rą Lila miała na sobie podczas firmowego pikniku w ubie-
głym miesiącu.
R
S
ROZDZIAŁ CZWARTY
Nie przyjdzie...
Ta myśl raz po raz powracała do czekającego już dość
długo Eryka, który po raz kolejny przestawiał umieszczone
na stole słoiczki z przyprawami. Jayne nie obiecała mu
wprawdzie, że spotka się z nim w restauracji, lecz mimo to
ogarnęło go zaskoczenie, gdy uświadomił sobie, że raczej
się nie zjawi. Do tej chwili był niemal pewny, że wieczorem
znów ją zobaczy. Wydawało mu się, że chętnie by przyjęła
zaproszenie, choć tegc^ nie powiedziała. Było już dwadzie-
ścia po siódmej. Erykowi nie przychodził do głowy żaden
powód, który mógłby spowodować takie spóźnienie na za-
ręczynową randkę. Bardzo się zdziwił, bo kiedy doszedł do
takiego wniosku, niespodziewanie zmar-kotniał.
Nie przyjdzie, pomyślał znowu. Zdawał sobie sprawę, że
propozycja, którą złożył Jayne Pembroke wczesnym popo-
łudniem, była dość niezwykła, ale miał pewność, że wieczo-
rem tak przedstawi swoje racje, by oferta zyskała na atrak-
cyjności. Ale dziewczyna nie przyjdzie...
Czemu był taki ponury i przygnębiony? Dziwna sprawa,
ponieważ do tej pory rzadko poddawał się smutkowi,
zwłaszcza gdy chodziło o kobietę. Z natury był optymistą,
miał pozytywne nastawienie do życia i z wdzięcznością
R
S
przyjmował wszystko, co miało do zaoferowania. Nie zda-
rzało się dotąd, żeby myśl o jakiejś ślicznotce spędzała mu
sen z powiek, choć niektóre dziewczyny interesowały go na
tyle, że umawiał się z nimi przez pewien czas, nie dłużej
jednak niż przez dwa miesiące. Za żadną z nich nie tęsknił,
kiedy znikała mu z oczu, tymczasem wystarczyła krótka
rozmowa z Jayne, żeby tego wieczoru boleśnie odczuł jej
nieobecność. Dziwne...
Westchnął ciężko i już miał wstać, bo uznał, że nie warto
dłużej siedzieć w restauracji; to strata czasu. Nagle jasno-
żółta plama u wejścia przyciągnęła jego uwagę. Popatrzył
na drzwi, a serce zabiło mu szybciej. Po chwili znowu po-
smutniał i tętno się uspokoiło, bo dziewczyna wchodząca do
restauracji nie była jego miłym gościem. Zwróciła się do
recepcjonistki, a ta wskazała jej stolik Eryka. Gdy kobieta w
żółtej sukience odwróciła się w jego stronę, wstrzymał od-
dech i jego serce na moment przestało bić, ponieważ była to
Jayne Pembroke. Był zaskoczony, że mogła tak się zmienić.
Spostrzegła go, uśmiechnęła się nieśmiało i ruszyła w
stronę wybranego przez niego stolika stojącego w głębi sali,
w samym kącie, na uboczu, gdzie mogli zachować poczucie
prywatności. Restauracja była zresztą prawie pusta. Docho-
dziło pół do ósmej, a o tej porze dzielnica biurowców pu-
stoszała.
Eryk przyglądał się idącej ku niemu Jayne; W prostej
żółtej sukience i jasnoniebieskim sweterku nie powinna
wyróżniać się z otoczenia, a jednak cechowała ją niemal
królewska dystynkcja. Niespodziewanie zdał sobie sprawę,
że martwi się, czy zrobi na niej dobre wrażenie. Za-
R
S
dawał sobie pytanie, czy podoba jej się choć w połowie tak
bardzo, jak ona jemu,
- Dobry wieczór - powiedziała cicho, zatrzymując się
przed nim.
Jej włosy, w ciągu dnia gładko zaczesane, teraz były mi-
sternie upięte na czubku głowy, a pojedyncze kosmyki ota-
czały twarz. Fiołkowy kolor oczu wydawał się ciemniejszy,
a drobne piegi na nosku i policzkach zachwyciły Eryka.
Makijaż był oszczędny; jasnoróżowa szminka dopasowana
idealnie do barwy lakieru na paznokciach rąk, które ściskały
kurczowo małą torebkę z jasnoniebieskiej satyny.
Szczególnie ładna i oryginalna była jej broszka przypięta
do swetra. Można by pomyśleć, że upodabnia się barwą do
koloru sukienki. Eryk - prawdziwy ekspert w dziedzinie
biżuterii, domyślił się, źe to bursztyn, ale nie miał pojęcia,
kto ze słynnych projektantów stworzył to cudo. Z zadowo-
leniem stwierdził, że Jayne doskonale wie, od czego zależy
szykowny wygląd, a także podziela jego zainteresowanie
modą. Wyglądała teraz jak dziewczyna z okładki miesięcz-
nika dla eleganckich pań i budziła w nim tęsknoty, o które
się dotąd nie podejrzewał. Całkiem miłe uczucie... Spo-
strzegł, że Jayne jest zdenerwowana, i poczuł ulgę, bo w
takim razie podczas tego spotkania oboje będą mieli równe
szanse.
- Dobry wieczór - odpowiedział na powitanie.
Miał pustkę w głowie, więc nie dodał nic więcej. Był
dobrze wychowanym młodym mężczyzną, toteż mimo za-
kłopotania machinalnie wstał i odsunął jej krzesło.
Uśmiechnęła się do niego i usiadła, czym jeszcze bardziej
go ujęła. Był zwolennikiem równych praw dla obu płci, ale
wszystko
R
S
się w nim gotowało, ilekroć dziewczyna, której okazywał
zwyczajną uprzejmość, krytykowała takie gesty oraz pe-
rorowała na temat wyzwolenia kobiet.
Usiadł naprzeciwko Jayne, wypatrzył kelnera i skinął na
niego bez słowa. Zamówili aperitif i przystawki, ale
wstrzymali się na razie z głównym, daniem.
Bałem się, że nie przyjdziesz - wyznał Eryk, odruchowo
przechodząc na ty.
- Przepraszam za spóźnienie - odparła. - Niestety...
-Umilkła, ponieważ całkiem wyleciało jej z głowy, co
chciała powiedzieć. Wzruszyła ramionami. - Mam fatalny
dzień - dodała po chwili.
Eryk oparł podbródek na dłoni i przyglądał się jej z jaw-
nym uznaniem.
Tak bywa - powiedział z uśmiechem. Nagle uświadomił
sobie, że od chwili powitania rozmowa dryfuje bez celu, a
to oznaczało, że zaniedbuje swoje obowiązki, bo jego rze-
czą było zabawiać Jayne lekką towarzyską konwersacją.
- Jak długo pracujesz w salonie Colette? Nie widziałem
cię, kiedy tam wcześniej zaglądałem.
- Mam rozumieć, że jesteś stałym klientem? - spytała,
wyraźnie zaciekawiona.
Eryk zreflektował się natychmiast. Przyszła żona, nawet
tymczasowa, nie powinna sądzić, że bywał w jej miejscu
pracy, żeby kupować prezenty dla innych kobiet.
- Zaglądam czasami do waszego salonu. Przychodzę z
siostrą albo z matką - dodał po chwili wahania. Uniósł rękę,
odsłaniając nadgarstek. - Ostatnio reperowałem zegarek.
R
S
Jayne kiwnęła głową. Sprawiała wrażenie, że z ulgą
przyjęła zmianę tematu, bo wyjaśniła pogodnie:
- U jubilera pracuję zaledwie miesiąc, ale w Youngsville
mieszkam od urodzenia. Ostatnio przeprowadziłam się do
nowego mieszkania.
- Co cię skłoniło do przeprowadzki? - wypytywał coraz
bardziej zaciekawiony. - Postanowiłaś uciec spod kurateli
rodziców? - Przemknęło mu przez myśl, że to świetny po-
mysł, ale Jayne pokręciła głową.
- Moi rodzice odeszli, gdy miałam osiemnaście lat.
- Co za nietakt, skarcił się Eryk. Trudne tematy z pew-
nością nie pomogą mu naprowadzić rozmowy na właściwe
tory.
- Bardzo mi przykro - zapewnił. Jayne skinęła głową.
- Mnie również. Minęły już cztery lata. Jakoś sobie ra-
dzę. - Westchnęła cicho i ciągnęła swoją opowieść: -Mam
siostrę i brata, których wychowywałam po śmierci rodzi-
ców. W tym roku zaczęli studia. To bliźnięta. Zostałam tu
sama, więc uznałam, że pora coś zmienić.
- Jak dobrze mieć własne mieszkanko, prawda? - odparł
uprzejmie, szukając bezpiecznego tematu, który jej nie za-
smuci.
- Och, cudownie! - odparła radośnie. - Z drugiej strony
jednak brakuje mi Chloe i Charliego. Na szczęście studiują
w Bloomington, czyli dość blisko, więc będziemy się regu-
larnie odwiedzać.
Przez kilkanaście minut rozmawiali z ożywieniem, a po-
tem jedli przystawki i pili wino przyniesione przez kelnera,
który przyjął również zamówienie na główne dania .
R
S
Wrócili do miłej pogawędki sprawiającej Erykowi ogromną
radość. Zwykle nudziła go lekka towarzyska konwersacja.
Traktował ją niczym środek do celu, którym w przypadku
randki była wspólna noc.
Tego wieczoru zwyczajna rozmowa zyskała dla niego
nowy sens. Wprawdzie podtrzymywał ją w określonym
celu, nie chodziło mu jednak o to, żeby Jayne Pembroke
zaprosiła go do swego łóżka. Pragnął tylko jak najwięcej się
o niej dowiedzieć. Rzecz jasna, gdyby chciała się z nim
przespać, z pewnością by nie odmówił, ale teraz zależało
mu głównie na lepszym poznaniu tej uroczej dziewczyny.
Zresztą był niemal pewny, że Jayne nie zaproponuje upojnej
nocy. Jeszcze nie teraz. Wcale nie był tym rozczarowany,
bo ciekawiła go nie tylko jako kobieta, lecz także jako
człowiek.
Prawdziwa niespodzianka!
Sporo z niej wyciągnął podczas tej randki. Wspomniała o
wielkich trudnościach, z którymi musiała się borykać, gdy
przyszło jej samotnie wychowywać dwoje rodzeństwa. Na
jej miejscu bałby się wziąć na siebie odpowiedzialność za
innego człowieka... za dwoje młodych ludzi. Jayne była
taka młodziutka, a jednak zrobiła to bez namysłu. Odłożyła
nawet własne studia, póki siostra i brat nie zakończą eduka-
cji. Ta ostania informacja bardzo zaciekawiła Eryka.
- Nauka sporo kosztuje. Z czego płacisz czesne? - za-
pytał, patrząc, jak miesza kawę z mlekiem, którą zamówili
po zjedzeniu głównego dania. - Czy pensja ekspedientki w
salonie jubilerskim starcza na takie wydatki?
Jayne znieruchomiała na moment, a potem jej ręka
R
S
trzymająca łyżeczkę zadrżała lekko. Po chwili usłyszał wy-
mijającą odpowiedź.
- Muszę przyznać, że... Szczerze mówiąc... - Westchnęła
głęboko i oznajmiła w końcu, unikając jego wzroku: - Na-
prawdę dobrze zarabiam.
- Och, nie wątpię, że jesteś świetna w swoim fachu, ale...
- znacząco zawiesił głos, a Jayne nisko pochyliła głowę,
jakby obawiała się spojrzeć mu w oczy.
- Do niedawna jakoś wiązałam koniec z końcem - od-
parła.
-Aha, interesująca wiadomość, pomyślał Eryk.
- Kiedy to się zmieniło? - spytał.
- Dzisiaj - mruknęła ze wzrokiem utkwionym w blacie
stołu.
Eryk uznał, że robi się coraz ciekawiej.
- Przed naszą rozmową w salonie jubilerskim czy po
niej?
- Po niej.
- Aha.
- Do niedawna sądziłam, że pieniądze ze sprzedaży do-
bytku rodziców oraz z ich polisy na życie zostały bardzo
korzystnie ulokowane.
- Ale już tak nie uważasz?
Jayne odłożyła łyżeczkę i upiła łyk kawy. Najwyraźniej
chciała zyskać na czasie, co uznał za bardzo obiecujące.
- Tak. Otrzymałam dziś złe nowiny.- wyznała. Eryk
ucieszył się w duchu. Ta informacja dobrze wróżyła na
przyszłość. - Wyjątkowo dla mnie niepomyślne. Okazało
się, że lokaty nie są wcale takie korzystne, jak można by
sądzić.
R
S
- Ach, tak!
- W tej sytuacji wpłata czesnego za studia bliźniąt będzie
dla mnie trudnym problemem. Szczerze mówiąc, to właści-
wie niemożliwe.
Eryk uznał, że czas przejść do ataku i przypomnieć o ko-
rzystnej propozycji.
- Wygląda na to, że mogę coś na to poradzić. Wspólnie
znajdziemy wyjście z sytuacji. Ja pomogę tobie, a ty mnie.
- Jeszcze nie powiedziałam, że za ciebie wyjdę - za-
strzegła się natychmiast.
- Rozumiem.
- Ale gotowa jestem rozważyć twoje argumenty.
- Uczciwie stawiasz sprawę - zapewnił przekonany, że
gdy wyłoży wszystkie karty na stół, Jayne zmieni zdanie.
Przede wszystkim trzeba ją przekonać, że potrzebują siebie
nawzajem. Bez pośpiechu, ze szczegółami przedstawił ko-
rzyści wynikające z jego oferty.
Uważnie słuchała długiego monologu. Eryk obiecał, że
jeśli przyjmie oświadczyny, poślubi go i zamieszka z nim
bez żadnych małżeńskich zobowiązań, w zamian za przy-
sługę gotów jest z uzyskanego dzięki ślubowi majątku opła-
cić studia Chloe i Charliego. Zapewnił, że będzie łożył na
ich wykształcenie aż do uzyskania dyplomów magister-
skich, czyli przez najbliższe pięć lub nawet sześć lat. Oferta
była hojna, ale Jayne nadal wzdragała się przed zamążpój-
ściem dla pieniędzy.
Z drugiej strony jednak trudna sytuacja życiowa uspra-
wiedliwiała taki krok. Zawarliby przecież małżeństwo na
niby, a ich związek byłby czysto platoniczny. Żyliby obok
siebie, choć pod jednym dachem. Jayne pomyślała nawet
R
S
o zmianie nazwiska. Z drugiej strony jednak trzeba się za-
stanowić, czy rzecz jest warta zachodu, skoro po roku i tak
wróciłaby do panieńskiego.
- Gdybym się zdecydowała wyjść za ciebie - zaczęła
ostrożnie, kiedy przedstawił jej swój plan - a wcale nie jest
powiedziane, że się na to zgodzę - dodała pospiesznie, wi-
dząc uśmiech na jego twarzy - stawiam jeden warunek.
- Zgadzam się na wszystko.
- Nie chcę, żeby moje rodzeństwo wiedziało, że po-
ślubiłam cię dla pieniędzy.
- Zgoda - odparł po chwili namysłu. - Mogę spytać, cze-
mu tak ci na tym zależy?
- Po prostu nie powinni wiedzieć, co mnie skłoniło do
takiej decyzji - odparła wykrętnie. - Niech bliźnięta myślą,
że pobraliśmy się z wielkiej miłości.
- Nie sądzisz, że za rok trudno nam będzie uzasadnić,
dlaczego musimy się rozstać? - zapytał, przyglądając się jej
uważnie.
- Mamy sporo czasu na znalezienie wiarygodnego wy-
jaśnienia. Postaramy się, by rzadko cię widywali, bo inaczej
mogliby się do ciebie przywiązać i tęsknić, gdy odejdziesz.
- Och, Jayne, ranisz mi serce - odparł z żartobliwym wy-
rzutem. - Sądziłem, że wystarczy jedno spotkanie i nie spo-
sób o mnie zapomnieć.
Uśmiechnęła się i w duchu przyznała mu rację. Jakiś
wewnętrzny głos podpowiadał jej, że za pół wieku z roz-
rzewnieniem będzie wspominała dzisiejszą kolację z Ery-
kiem Randolphem.
- Na wszelki wypadek, również ze względu na Chloe
R
S
i Charliego, którzy nie powinni znać całej prawdy - ciągnęła
Jayne - także moje sąsiadki z domu przy Bursztynowej
dwadzieścia powinny uznać, że pobraliśmy się z miłości.
Nie chcę ryzykować, że którejś z nich przy bliźniętach wy-
mknie się podejrzane słówko. Eryk długo się zastanawiał, a
potem spytał:
- Jak zamierzasz je przekonać, że jesteśmy zakochaną
parą?
Jayne miała złudną nadzieję, że nie będzie taki docie-
kliwy. Długo milczała, przyglądając mu się w zamyśleniu.
W końcu lekko wzruszyła ramionami.
- W obecności innych ludzi powinniśmy wyglądać jak
zakochani. Będziemy trzymać się za ręce, wymieniać czułe
uśmiechy, używać zdrobnień.
- Nie najgorzej. Chyba podołam wyzwaniu. Zaufaj mi, w
tych sprawach potrafię być bardzo przekonujący - odparł
Eryk. Jayne nie miała pewności, czy to dla niej powód do
obaw. - Zastrzegam się jednak, że nie zamierzam nazywać
cię pączusiem, więc jeśli liczyłaś na to czułe miano, na-
tychmiast wybij to sobie z głowy.
- Szczerze mówiąc, takie określenie raczej do mnie nie
pasuje. - Jayne zachichotała. - Wolę inne, takie jak: ko-
chanie, najdroższa, żoneczko. - Nagle przypomniała sobie o
jednym z jego warunków. - Wspomniałeś, że mamy razem
zamieszkać. Ale gdzie? Polubiłam kamienicę na Bur-
sztynowej i nie chciałabym się stamtąd wyprowadzać. Rose
wynajęłaby lokal komuś innemu i po roku musiałabym szu-
kać innego lokum.
- W takim razie będziemy mieszkać na Bursztynowej
dwadzieścia - zgodził się Eryk.
R
S
Jayne w milczeniu uniosła brwi, ponieważ spodziewała
się, że będzie protestował. Najwyraźniej nie miał nic prze-
ciwko temu, żeby cały rok spędzić w niedużym mieszkanku
z dwiema sypialniami. Zdecydowała się na nie ze względu
na rodzeństwo. W salonie była rozkładana kanapa, więc
gdyby dzieciaki ją odwiedziły, każde ż nich miałoby wy-
godne miejsce do spania. Teraz dwie sypialnie będą słu-
żyć... białemu małżeństwu. Kiedy Chloe i Charlie przyjadą
w odwiedziny, Eryk, rzecz jasna, będzie musiał wynieść się
na kilka dni, a że uchodził za wielkiego miłośnika dalekich
podróży, łatwo znajdą wiarygodne usprawiedliwienie jego
nieobecności.
O Boże, pomyślała Jayne, chyba zaczynam poważnie
traktować tę propozycję. Zdziwiła się, bo nie przeraziła jej
owa myśl. Chyba już się z nią oswoiła, a minusy nieco-
dziennego rozwiązania życiowych problemów po starannej
analizie okazały się mniej dokuczliwe, niż można by sądzić.
Pozostała jedna trudność: trzeba uprzedzić Eryka, że czeka
go spotkanie z wrednym kotem Chloe. Facet może zmienić
zdanie, kiedy usłyszy o wyczynach Mojo. Wcale nie miała-
by do niego pretensji, gdyby po spotkaniu z tym potworem
w kociej skórze uprzejmie podziękował za współpracę i
zniknął bez śladu. Postanowiła, że jeśli Eryk stanie z Mojo
oko w oko i podtrzyma swoją ofertę, chyba dobiją targu.
Po namyśle uznała, że byłoby to idealne rozwiązanie.
Znali się tylko jeden dzień, ale dobrze się czuła w jego to-
warzystwie. Miał poczucie humoru i potrafił ją rozśmie-
szyć. Był przystojny, miły, szarmancki. Wygląda na to, że
będzie fajnym współlokatorem. Z drugiej strony jednak
R
S
pomysł, żeby przez rok udawać małżeństwo, był dość zwa-
riowany. Skoro jednak nie była w stanie opłacić rodzeństwu
studiów, musiała podjąć śmiałą decyzję. Jedyny sposób,
żeby pomóc Chloe i Charliemu, to udawać przez rok żonę
Eryka Randolpha.
- Dobrze, zgadzam się - oznajmiła pospiesznie.
Odetchnął z ulgą i dopiero teraz uświadomił sobie, jak
bardzo lękał się odmowy.
- Nie pożałujesz - zapewnił, ale Jayne ze zdziwieniem
stwierdziła, że już teraz ma wątpliwości, choć wcześniej
próbowała dostrzegać same plusy tej decyzji. Obawiała
się, że wcale nie będzie tak łatwo, jak przedtem uważała.
Natychmiast odsunęła od siebie tę myśl. Wszystko bę-
dzie dobrze, wmawiała sobie. Nie może być inaczej.
Ukradkiem westchnęła głęboko, żeby odzyskać spokój, i
uśmiechnęła się najpiękniej, jak potrafiła.
Zadowolony Eryk od razu się rozpromienił.
- A więc pozostała tylko jedna rzecz, nim ustalimy datę
ślubu.
- To znaczy? - Jayne popatrzyła na niego z ciekawością.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął niewielkie pu-
dełeczko. Od razu rozpoznała to etui. Tak były pakowane
kosztowności z salonu jubilerskiego Colette... a konkretnie
pierścionki. Eryk zapamiętał jej wskazówki: białe złoto i
brylant szlifowany w kwadrat.
Nagle posmutniała zamiast się cieszyć z pięknego upo-
minku. Powinien dać go jej mężczyzna, z którym po-
stanowiła się związać na całe życie. Dla niej pierścionek
zaręczynowy był symbolem dozgonnej miłości ofiarowa-
R
S
nym wyśnionej ukochanej. Małżeństwo z Erykiem to fałsz,
więc zamiast kosztownego pierścionka powinna nosić od-
pustową błyskotkę. Gdy chciał wsunąć jej na palec piękny
klejnot, cofnęła dłoń, zwinęła ją w pięść i położyła na kola-
nach.
Nie mogę przyjąć twego pierścionka. Zachowaj go dla
prawdziwej narzeczonej, dla przyszłej żony.
- Wcale nie zamierzam się ożenić - odparł natychmiast. -
Nigdy w życiu.
- Skąd ta pewność? - spytała, mocna zdziwiona jego ka-
tegorycznym tonem.
- Niedbale wzruszył ramionami i wyjaśnił stanowczo,
bez odrobiny goryczy:
- Po prostu nie nadaję się do małżeństwa. Nie potrafił-
bym związać się na całe życie. Za bardzo lubię kobiety.
- Ach, tak.
Zrobiło jej się ciężko na sercu, gdy usłyszała to rzeczowe
stwierdzenie. Nie mógł jaśniej dać jej do zrozumienia, że
jest nałogowym podrywaczem. Czy to oznacza, że będzie ją
zdradzać podczas ich małżeństwa? Natychmiast się zreflek-
towała. Właściwie trudno mówić o zdradzie, skoro małżon-
kowie się nie kochają. Mimo wszystko czułaby się podle,
gdyby po ślubie nadal spotykał się z innymi kobietami.
- Czemu nagle spochmurniałaś? - zapytał.
- Zastanawiałam się nad twoim stwierdzeniem, że nie po-
trafisz dochować wierności jednej kobiecie.
- Jesteś zazdrosna? Już teraz? - spytał z uśmiechem.
- Nie - zaprzeczyła, choć w pewnym sensie mijała się z
prawdą. - Chciałabym tylko wiedzieć, czy podczas naszego
fikcyjnego małżeństwa będziesz mnie zdradzać.
R
S
- Czy w takiej sytuacji można w ogóle mówić o zdra-
dzie?
- Moim zdaniem tak - odparła z przekonaniem.
- W takim razie przez najbliższy rok nie będę widywał
żadnej prócz ciebie.
- Naprawdę? - spytała zdziwiona. - Gotów jesteś na takie
poświęcenie? Możesz obywać się bez... - Urwała w pół
zdania, a ciemne rumieńce na policzkach świadczyły, że
pojęła, w jakim kierunku zmierza ich rozmowa.
Eryk zachichotał.
- Tak, potrafię być wstrzemięźliwy - odparł dyplo-
matycznie.
- Przez cały rok?
- Jasne. Ty również wiele dla mnie poświęcasz. Mał-
żeństwo powinno być wspólnotą praw i obowiązków, więc
podzielimy się nimi równo.
Jayne zawsze była tego samego zdania i cieszyła się, że
Eryk myśli podobnie. Rzecz jasna, mówili o całkiem od-
miennych kwestiach. Jayne miała na myśli uczuciową wza-
jemność, jemu chodziło raczej o wzajemne korzyści. Nie
warto o tym dyskutować. Najważniejsze, że mąż będzie jej
wierny, chociaż nie zamierzał się z nią kochać. Z jakiegoś
powodu uczciwość małżeńska stała się nagle dla niej bardzo
ważna.
- Tak czy inaczej, kiedy nasz wspólny rok dobiegnie
końca i przeprowadzimy rozwód, na zawsze będę mieć
z głowy małżeństwo. Sama widzisz, że to dla mnie jedyna
okazja, żeby ofiarować dziewczynie pierścionek zaręczy
nowy. Powinien należeć do ciebie.
Wiedziała, jak rozumieć jego słowa. Dał jej pierścio-
R
S
nek, który nic dla niego nie znaczył... podobnie jak ich ślub.
Z drugiej strony jednak sama też nie przywiązywała do nie-
go większego znaczenia. A zatem oboje byli siebie warci.
- Czemu tak lekceważąco wyrażasz się o małżeństwie?
- Mam po prostu rzeczowe podejście do sprawy i nie je-
stem jego entuzjastą. Mówię teraz o prawdziwym związku -
tłumaczył. Jayne kiwnęła głową. Wyjaśnienia Eryka jeszcze
bardziej ją przygnębiły. - Mam nadzieję, że teraz zgodzisz
się przyjąć ten pierścionek, Uznaj, że to pierwszy z niezli-
czonych prezentów na otarcie łez.
Z ociąganiem podała mu dłoń, pozwoliła, by ujął ją deli-
katnie i włożył jej na palec cenny brylant. Ze zdumieniem
stwierdziła, że rozmiar jest idealny. Doszła do wniosku, że
to dobry znak, chociaż w głębi ducha nadal miała sporo
wątpliwości. Pomyślała o rodzeństwie. Robiła to dla nich.
Trzeba nieustannie pamiętać o tej najważniejszej sprawie.
Powtarzała to sobie raz po raz, ale nie potrafiła uwierzyć, że
tak naprawdę jest.
R
S
ROZDZIAŁ PIĄTY
Jayne wróciła do domu po dziesiątej. Odmówiła sta-
nowczo, gdy Eryk zaproponował, że odwiezie ją swoim
autem. Był to sportowy model znanej europejskiej marki.
Wyjaśniła mu, że chce zostać sama, żeby przemyśleć na-
stępstwa podjętej właśnie decyzji, i dlatego postanowiła
wrócić do domu piechotą.
Wieczór był pogodny, aw dzielnicy biurowców strze-
żonych przez firmy ochroniarskie samotna młodą kobieta
mogła się czuć bezpieczna. Jayne miała nadzieję, że krótki
spacer ją uspokoi. Daremne nadzieje. Gdy dotarła na Bur-
sztynową, poczucie niepewności i zagubienia było silniejsze
niż przedtem. Spojrzała na fasadę kamienicy, do której
wkrótce miał się wprowadzić Eryk, i westchnęła ciężko.
Budynek przy Bursztynowej 20 powstał przed stu laty
jako elegancka rezydencja i zachował dawny pałacowy
urok. Jayne dowiedziała się od Rose, że na początku lat
siedemdziesiątych został poddany gruntownej przebudowie,
w czasie której wydzielono kilkanaście mieszkań z jedną
lub dwiema sypialniami. Do wysokości pierwszego piętra
zachowała się zabytkowa, wyjątkowo piękna klatka scho-
dowa wykładana marmurem. W wielu mieszkaniach pozo-
stała oryginalna stolarka, zdobienia ścian i sufitów, drew-
niane
R
S
podłogi, staromodne oświetlenie i łukowate przejścia.
Gdy szła korytarzem do swojego mieszkania, zza drzwi
Rose dobiegły radosne wybuchy śmiechu. Przystanęła od
razu i zaczęła nasłuchiwać. Rozpoznała głosy koleżanek z
pracy: Liii, Sylwii i Meredith oraz właścicielki domu Rose
Carson. Pewnie grają w pokera, chrupią ciasteczka i piją
herbatę. Jak zwykle.
Z uśmiechem zawróciła i ruszyła w stronę wesołego
mieszkanka. Gdy przeprowadziła się na Bursztynową i za-
częła pracować w firmie Colette, jednogłośnie została przy-
jęta do grona koleżanek, a zarazem sąsiadek. Nasz jubilerski
kwartecik, pomyślała uradowana. Rose miała zwyczaj raz w
miesiącu zapraszać ulubione lokatorki na kolację, ale do
wrześniowego spotkania pozostało jeszcze parę tygodni,
więc pewnie tego wieczora dziewczyny wpadły na krótko i
trochę się zasiedziały. Chętnie i często urządzały takie bab-
skie wieczorki.
Jayne bez zdziwienia złapała się na tym, że ma wielką
ochotę na kilka miłych chwil w damskim towarzystwie,
więc śmiało zapukała trzy razy. Drzwi otworzyły się na-
tychmiast i stanęła w nich Rose. Rozpromieniła się na wi-
dok czwartej ślicznotki ze swego kwartetu. Miała na sobie
luźne i wygodne ciuchy, odpowiednie na. niezobowiązujące
wieczorne spotkanie: obszerne beżowe spodnie i jasnonie-
bieską koszulę z cienkiej bawełny.
- Cześć, Jayne. Co tak wcześnie? Dziewczyny mówiły,
że poszłaś na randkę. Twierdziły, że będzie gorąco. Sądzi-
łyśmy, że wrócisz dużo później.
Jayne spojrzała w głąb holu łączącego się z salonem,
R
S
gdzie na kanapie i w ogromnych fotelach siedziały trzy
przyjaciółki. Spoglądały ku drzwiom z identycznymi mi-
nami wyrażającymi nieposkromioną ciekawość. Ubawiona
Jayne omal nie parsknęła śmiechem, bo wyglądały komicz-
nie.
- Jayne? Nie za wcześnie? - zapytała Sylwia z udawaną
słodyczą.
- Kiecka zrobiła wrażenie? - wtrąciła Lila. Znacząco po-
patrzyła na zegarek i spojrzała znowu na Jayne. - Oj, chyba
nie powinnam o to pytać.
- Strasznie jesteście dowcipne - zrzędziła dobrodusznie
Jayne.
Minęła Rose, która odsunęła się, żeby ją przepuścić. We-
szła do holu i ruszyła dalej w stronę salonu, jak zwykłe dzi-
wiąc się nieco, że Rose tak nowocześnie urządziła swoje
mieszkanie. Pod wieloma względami była zagorzałą konser-
watystką, ale jeśli chodzi o wystrój wnętrz, hołdowała naj-
nowszym tendencjom: śnieżnobiałe ściany, mnóstwo kolo-
rowych obrazów i rzeźb współczesnych artystów.
Jayne westchnęła cicho, zatrzymała się przy niskim sto-
liku i powiedziała do przyjaciółek:
- Skoro musicie wiedzieć...
- To chyba oczywiste - wpadła jej w słowo Lila.
- Randka była naprawdę udana - odparła Jayne w sposób
wykrętny i zawoalowany. Niech interpretują tę uwagę, jak
im się żywnie podoba.
- Siadaj - poleciła Sylwia i pociągnęła ją za rękę.
-Domagamy się szczegółów. Od wieków żadna z nas nie
była na randce. Przełamałaś złą passę, więc teraz będziemy
pasożytować na twoich doświadczeniach.
R
S
- Beze mnie - zastrzegła się Meredith. - Randki nie są mi
potrzebne do szczęścia.
- No, no, no, poczekaj, aż zjawi się odpowiedni męż-
czyzna. Wtedy inaczej zaśpiewasz - mruknęła Lila.
Meredith otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale Rose
nie dopuściła jej do słowa.
- Cicho, dziewczęta - skarciła młode przyjaciółki. -
Może Jayne nie ma ochoty zwierzać się i zdradzać nam
szczegółów dzisiejszego „sam na sam". Jasna sprawa: po
znała jakiegoś młodego człowieka, więc przez pewien czas
chce go mieć tylko dla siebie.
Jayne spojrzała na nią z wdzięcznością. Domyślała się,
że w życiu Rose była wielka miłość, lecz mimo ogromnej
ciekawości o nic nie pytała, ponieważ nie chciała być
wścibska. Odruchowo dotknęła bursztynowej broszki, którą
Rose pożyczyła jej tego ranka, mówiąc, że łączy się z nią
ciekawa opowieść. Jayne była niemal pewna, że to miłosna
historia Rose i jej ukochanego. Miała nadzieję, że kiedyś
dowie się wszystkiego. Nagle usłyszała głośny pisk Lili,
która zerwała się na równe nogi.
- Co ci jest? - zawołała wystraszona.
- Nic - odparła Lila i wskazała rękę spoczywającą na
broszce. Jayne zorientowała się, w czym rzecz. Na ser-
decznym palcu miała przecież zaręczynowy pierścionek.
Natychmiast ukryła dłonie za plecami, ale było już za póź-
no.
- Masz pierścionek - oznajmiła Lila. - Prawdziwe cudo.
Brylant czystej wody. Nie było go na palcu; kiedy ubierałaś
się wieczorem. Dostałaś go później. O co chodzi, Jayne?
Moim zdaniem, to pierścionek zaręczynowy.
R
S
Jayne jęknęła bezgłośnie. Nie zamierzała od razu mówić
przyjaciółkom, że wychodzi za mąż. Potrzebowała kilku
dni, żeby się oswoić z tą myślą. Rzecz jasna, nie mogła z
tym zwlekać, bo ślub powinien się odbyć w ciągu dwóch
tygodni, przed urodzinami Eryka.
- Tak - odparła zdawkowo.
- Piękny klejnot - wtrąciła Meredith. - Kolekcja dla na-
rzeczonych i nowożeńców. Wszędzie poznałabym ten wzór,
bo sama go zaprojektowałam.
- Jest wyjątkowo piękny - podchwyciła Jayne, próbując
zmienić temat, co się oczywiście nie udało.
- Jayne, masz nam coś do zakomunikowania? - spytała
uśmiechnięta Sylwia. - Wygląda na to, że wdałaś się w go-
rący romans, co skrzętnie przed nami ukrywasz. Odezwał
się ukochany z liceum? A może to świeża zdobycz? Tak czy
inaczej, kochanie, musisz nam wszystko opowiedzieć o
swoim najdroższym.
- Nawet jeśli znacie się od przedszkola, prosimy o szcze-
góły - wtrąciła Lila. - Opowiadaj, Jayne.
- Jak mogłaś ukrywać przed nami takie nowiny! -dodała
Meredith, która dotąd tylko energicznie potakiwała.
Jayne miała do siebie pretensje, że nie przewidziała tej
sytuacji. Powinna była zastanowić się, jakie będą następ-
stwa pospiesznych zaręczyn z Erykiem Randolphem. Wy-
gląda na to, że w jej życiu zapanował kompletny zamęt.
- Tak, tak - mruknęła bez związku. Żaden pomysł nie
przychodził jej do głowy, choć należało na poczekaniu
zmyślić jakąś historyjkę.
- Facet musi być w tobie zakochany do szaleństwa,
R
S
skoro kupił taki cudny pierścionek - dodała rozmarzona
Sylwia,
- Powiesz nam wreszcie, co jest grane? - niecierpliwiła
się Meredith.
Przyjaciółki zasypały Jayne gradem pytań.
- Kim on jest?
- Jak się nazywa?
- Jak wygląda?
- Gdzie mieszka?
- Czym się zajmuje?
- Gdzie się poznaliście?
- Jak długo go znasz?
- Dlaczego nie pisnęłaś o nim ani słówka?
- Umówiłaś się na kolejną randkę?
- Jesteś w ciąży?
- Przestańcie! - krzyknęła Jayne. Umilkły natychmiast,
więc odparła urażona: - Nie jestem w ciąży. Wybijcie to
sobie z głowy. Eryk i ja dziś postanowiliśmy się pobrać, to
wszystko. - Po chwili wahania dodała, świadoma, że jej
słowa mogą tylko wzmocnić podejrzenie, jakoby spodzie-
wała się dziecka: - Szczerze mówiąc, chcemy jak najszyb-
ciej wziąć ślub.
- Eryk? - upewniła się rozpromieniona Lila. - Dziew-
czyny, nareszcie wiemy, jak ma na imię tajemniczy wiel-
biciel Jayne.
- Można prosić o dodatkowe informacje? - wtrąciła Syl-
wia.
Umysł Jayne pracował gorączkowo.
- Poznałam go latem w... w hinduskiej restauracji koło
sklepu. - To proste skojarzenie sprawiło, że doznała
R
S
olśnienia i gładko opowiadała zmyśloną historyjkę.- Spo-
tykaliśmy się w czasie przerwy obiadowej. - To by tłuma-
czyło, czemu po pracy codziennie wracała prosto do domu
zamiast widywać się z ukochanym.
- Z tego wniosek, że jednego możemy być pewne: facet
nie jest wampirem - stwierdziła żartobliwie Lila. - Czym się
zajmuje?
Jayne wahała się, co odpowiedzieć, bo nie miała pojęcia,
z czego utrzymuje się Eryk. Wiedziała tylko, że jest bogaty.
- Ma własną firmę - odparła, wykrętnie.
- Jaką?
- Jest... handlowcem. - Pochwaliła się w duchu za świet-
ny wykręt. Odpowiedź brzmiała wiarygodnie, choć ogólni-
kowo.
- A zatem dopadła was miłość od pierwszego wejrzenia,
tak? - podsumowała Meredith, a Jayne kiwnęła głową.
- Od pierwszej chwili było jasne, że łączy nas wyjątkowe
uczucie. Dziś wieczorem postanowiliśmy, że chcemy być
razem. - Poczuła ucisk w gardle i z trudem przełknęła ślinę.
- Na zawsze. Wkrótce się pobierzemy.
- Wam, niewinnym panienkom, strasznie pilno do ślubu -
wtrąciła pobłażliwie Lila.
- Słysząc jej uwagę, Sylwia zachichotała, Meredith spło-
nęła rumieńcem, a Jayne zaniemówiła.
- Opowiedz o nim... o Eryku - wtrąciła Meredith, jakby
chciała zmienić temat, za co Jayne była jej bardzo wdzięcz-
na.
- Obiecuję, że poznacie wszystkie szczegóły... jutro
R
S
- zapowiedziała, chcąc zyskać na czasie. Najpierw musiała
ułożyć sobie w głowie romantyczną opowieść.
- Dopiero jutro?
- Co ty?
- Ale przecież...
- Jutro - powtórzyła stanowczym tonem, a potem dodała
zgodnie z prawdą: - Jestem okropnie zmęczona. Nasze za-
ręczyny były niespodziewane. Eryk zaskoczył mnie, gdy
wyjął pierścionek. Wszystko działo się tak szybko. Nadal
jestem oszołomiona. Nie mogę przywyknąć do myśli, że
wkrótce będę mężatką. - Jak łatwo jest mówić prawdę.
- Dajcie jej spokój - łagodnie wstawiła się za nią Rose,
gdy dziewczyny zgodnie protestowały. - Obiecała, że jutro
wszystko nam opowie, i na pewno dotrzyma słowa.
- Po chwili dodała przyciszonym głosem, zwracając się
do Jayne: - Doskonale cię rozumiem, kochanie. Czasami
sprawy tak przyspieszają biegu, że umysł nie jest w stanie
za nimi nadążyć. - Uśmiechnęła się smutno. - Ale to cu-
downe odnaleźć swoją drugą połówkę. Gratulacje.
Niespodziewanie pochyliła się i pocałowała w policzek
Jayne, którą ten matczyny gest wprawił w rozrzewnienie.
Co więcej, uprzytomniła sobie, że podświadomie uważa
zaręczyny z Erykiem za wydarzenie ogromnej wagi. Jedno-
cześnie pomyślała, że nie ma teraz w jej życiu nikogo, ko-
mu mogłaby się zwierzyć całkiem szczerze. W obecnej sy-
tuacji ze względu na Chloe i Charliego nawet cztery najlep-
sze przyjaciółki, a zarazem sąsiadki, nie wchodziły w grę.
Kiedy dały za wygraną i szczerze zachwycały się pierścion-
kiem, uświadomiła sobie, że nigdy
R
S
w życiu nie czuła się taka opuszczona. Ciekawe, jak będzie
wyglądać jej wspólne życie z Erykiem Randolphem, skoro
przed ślubem ma poczucie osamotnienia.
Pobrali się w następny piątek. Do urodzin Eryka pozostał
zaledwie tydzień. Stosownie do okoliczności nowożeńcy
zadowolili się skromną ceremonią w miejskim ratuszu. Ślu-
bu udzielił im urzędnik, który od lat przyjaźnił się z Ery-
kiem. Randolphowie cieszyli się, że ich chłopak zmienił
zdanie i znalazł sobie żonę, choć trochę się dziwili, że
wszystko przebiega tak szybko. Kiedy poznali Jayne, byli
zachwyceni, przyjęli ją z otwartymi ramionami i uwierzyli,
że Eryk jest w niej zakochany. Zapomnieli o wszelkich po-
dejrzeniach i wątpliwościach, a ojciec wziął nawet Eryka na
stronę i pogratulował mu trafnego wyboru.
- Kto by pomyślał, synu, że masz taki dobry gust - po-
wiedział cicho.
Eryk uznał, że szczera radość najbliższych i zachwyty
nad jego narzeczoną wynikają przede wszystkim z poczucia
ulgi, że majątek dziadka Randolpha zostanie w rodzinie.
Trochę zmarkotniał, gdy okazało się, że Jayne nie zawia-
domiła bliźniąt o zaręczynach i nie zaprosiła ich na ślub, ale
tłumaczył sobie owo niedopatrzenie ogromnym zdenerwo-
waniem. To przecież wykluczone, żeby wstydziła się narze-
czonego. W głębi serca jednak czuł się urażony, że nie ży-
czyła sobie obecności rodzeństwa w tak ważnym dla niej
dniu. Wychodziła przecież za Eryka Randolpha.
Z niepokojem popatrzył na zegarek. Gdzie się podziewa
R
S
śliczna narzeczona? Na szczęście zaprosiła na ich ślub kilka
przyjaciółek, które siedziały teraz rządkiem na krzesłach
ustawionych pod ścianą razem z właścicielką domu przy
Bursztynowej, którą Eryk poznał kilka dni wcześniej, gdy
przywiózł do mieszkania Jayne trochę swoich rzeczy. Przy-
najmniej znajomym nie wstydziła się go przedstawić.
Największy problem w tym, że do rozpoczęcia ceremonii
ślubnej pozostały dwie minuty, a panna młoda jeszcze się
nie zjawiła, pomyślał. Kiedy to sobie uświadomił, ogarnęła
go panika, ale uznał, że Jayne na pewno go nie zawiedzie,
Obiecała za niego wyjść, podpisali też umowę przedmał-
żeńską. Poza tym była przecież godna zaufania. Nie miał
pojęcia, skąd czerpie tę pewność, ale tak właśnie uważał.
Dała słowo, więc go dotrzyma. Wkrótce tu będzie. Bez
wątpienia nie zawiedzie.
Kiedy powtarzał w myśli to zdanie, Jayne Pembroke sta-
nęła na progu sali. Miała na sobie cudownie skromny ko-
stium z kremowej tkaniny. Wąska spódnica sięgała do po-
łowy łydki, a kokieteryjne rozcięcie kończyło się nad kola-
nem. Klapy dopasowanego żakietu o wydłużonej linii la-
mowane były satyną, którą obciągnięto również dwa guziki.
Całość uzupełniała kamizelka z grubej koronki. Rudawe
włosy upięte zostały nad karkiem w mały kok. Zamiast we-
lonu wybrała toczek z kremową woalką zasłaniającą pół
twarzy.
Jaka ona śliczna, pomyślał Eryk, podziwiając lśniące
oczy koloru lawendy, zaróżowione policzki i czerwone usta.
Naturalna uroda przebija najstaranniejszy makijaż. Nawet
kosmetyki z markowego sklepu są w tej konkurencji bez
szans. Zachwycony zmierzył przyszłą żonę taksującym
R
S
spojrzeniem i uznał, że chętnie pomógłby jej zdjąć urocze
fatałaszki. Stropił się trochę, gdy uświadomił sobie, o czym
myśli.
- Przepraszam za spóźnienie - usprawiedliwiała się, lek-
ko zdyszana. - Nie umiem powiedzieć, co robiłam przez
cały ranek. Czas przeciekł mi przez palce.
- Najważniejsze, że jesteś - odparł z uśmiechem. -Mam
dla ciebie upominek.
- Dla mnie? Co to jest? - spytała zaskoczona i urado-
wana.
Odwrócił się i sięgnął po białe pudełko leżące na krześle
od chwili, gdy przybył do ratusza. Otworzył je, wyjął bukiet
białych róż ozdobiony gałązkami bluszczu i podał go Jayne.
- Eryku, jakie piękne kwiaty... A ja nie pomyślałam o
bukiecie - powiedziała z łagodnym uśmiechem, który spra-
wił, że jeszcze bardziej wypiękniała. Obserwował ją, gdy
opuszkami palców głaskała białe płatki, a potem uniosła
bukiet, wdychając cudowną, odurzającą woń róż. Uznał, że
ich piękno gaśnie w porównaniu z urodą Jayne. Miał nawet
wyrzuty sumienia, że zaproponował jej ślub tylko na niby.
- Zaczynam sobie uświadamiać, że wielu spraw nie
przemyśleliśmy zawczasu - odparł przyciszonym głosem.
- Żałujesz swojej decyzji? - zapytała, spoglądając na nie-
go ponad bukietem szeroko otwartymi, zdziwionymi oczy-
ma.
- Czyżbym słyszał nadzieję w twoim głosie? - odparł za-
intrygowany.
Natychmiast pokręciła głową.
R
S
- Nie w tym rzecz. Jeśli... istotnie zmieniłeś zdanie, mów
śmiało, na pewno zrozumiem i nie będę nalegać, żebyś do-
trzymał umowy.
- Nie mam żadnych wątpliwości - stwierdził katego-
rycznie. Przyjęła jego słowa z kamienną twarzą, więc nie
miał pojęcia, co jej chodzi po głowie. - W każdym razie nie
w kwestii naszego ślubu - dodał. Jayne milczała. Poprawił
raz jeszcze białą różę w klapie popielatego garnituru har-
monizującego z barwą kremowego kostiumu, bez słowa
podał jej rarnię i czekał, aż położy na nim dłoń.
Znajomy urzędnik ostatecznie przerwał ich dziwną roz-
mowę. Zniecierpliwiony głośno zachęcał wszystkich, aby
zajęli wyznaczone miejsca. W chwilę później nieco oszo-
łomiony Eryk wsunął obrączkę na palec Jayne, oznajmił
głośno, że bierze ją za żonę, i czekał niecierpliwie, aż usły-
szy od niej małżeńską przysięgę. Spojrzała w czarne oczy i
z nieśmiałym uśmiechem nałożyła mu obrączkę, powtarza-
jąc ustaloną formułę. Dopiero teraz uświadomił sobie, że
przez cały czas dręczył go lęk przed odmową. Przecież w
ostatniej chwili mogła zmienić zdanie. Teraz wiedział, jak
bardzo mu zależało, by dotrzymała słowa - nie tylko dlate-
go, że jej zgoda warta była dla niego sześćdziesiąt milionów
dolarów.
Po złożeniu małżeńskiej przysięgi znów popatrzyli sobie
w oczy niepewni, co mają dalej robić. Urzędnik ogłosił ich
mężem i żoną, następnie pozwolił Erykowi pocałować pan-
nę młodą, a ten ujął jej dłonie, pochylił głowę i ujrzał w
lawendowych oczach wyraz paniki, więc tylko czule i deli-
katnie musnął wargami różowe usta. Niechętnie uniósł gło-
wę, bo nagle zapragnął czegoś więcej. Opamiętał
R
S
się, słysząc radosne okrzyki i śmiech gości, którzy rzucili
się do nowożeńców, by składać życzenia i rozdzielili ich
natychmiast, co zirytowało Eryka.
Gdy dostrzegł wreszcie Jayne otoczoną roześmianymi
ludźmi, równie nerwowo szukała go wzrokiem. Od razu
poczuł się lepiej. Ze zdumieniem stwierdził, że ich związek
przestał być dla niego korzystną transakcją handlową, która
wymaga rocznego celibatu, co jest warunkiem uciążliwym,
lecz wykonalnym. Obiecał, że będzie wierny Jayne, i do-
trzyma słowa, ale gdyby oboje zechcieli...
Wszystko się może zdarzyć. Najbliższy rok zapowiadał
się bardzo ciekawie.
R
S
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jayne zamierzała dyskretnie opuścić ratusz ze swym no-
wo poślubionym mężem, gdy trzy pozostałe uczestniczki
jubilerskiego kwartetu złapały ich przy wyjściu i oznajmiły,
że mają prezent dla nowożeńców, o którym muszą natych-
miast porozmawiać z panną młodą na osobności. Chętnie by
się od tego wymigała, ponieważ miała dość udawania, fał-
szywej radości i zachwytów. Moment składania życzeń był
dla niej trudną próbą. Niestety, musiała robić dobrą minę do
złej gry. Dziewczyny poprosiły jej męża, żeby na chwilę
zostawił je same, na co zgodził się dość niechętnie.
Dokąd się teraz wybierasz ze swoim Erykiem? - zapytała
Lila głosem tak niewinnym i słodkim, że Jayne od razu po-
stanowiła mieć się na baczności.
Amy jest kochana, zgodziła się mnie zastąpić - po-
wiedziała ostrożnie. - Mam wolne popołudnie i cały week-
end. Pojedziemy razem na Bursztynową i... zaczniemy
wspólne życie.
Nic z tego - oznajmiła Sylwia.
Czemu? - spytała rzeczowo Jayne.
Bursztynowa to miła ulica, ale nie warto tam spędzać
miodowego miesiąca.
Szczerze mówiąc, tyle było zachodu z szybkim ślu-
R
S
bem, że postanowiliśmy odłożyć wyjazd - tłumaczyła
uprzejmie Jayne. Była przekonana, że taka eskapada nastąpi
dużo później, na pewno za rok, po rozwodzie. Każde z dzi-
siejszych nowożeńców wyjedzie osobno.
- Jayne, wyszłaś za mąż - przypomniała niepotrzebnie
Lila. - To wyjątkowy dzień. Nie możesz po prostu wrócić
do domu.
- Naprawdę?
- Jasne - przytaknęła Sylwia.
- W takim razie dokąd powinnam jechać? - Pożałowała
tego pytania w chwili, kiedy je wypowiedziała, bo natych-
miast się domyśliła, jaka będzie odpowiedź przyjaciółek.
- Wybierz romantyczne miejsce - poradziła Meredith.
- Ale... ale... - jąkała się Jayne. Nie potrafiła wykrztusić
słowa.
- Wkrótce ty i Eryk znajdziecie się w niezwykle urok-
liwej scenerii - perorowała Lila. - Zrobiłyśmy zrzutkę w
firmie na fajny prezent dla was. Załatwiłyśmy wszystko.
Będzie miodowy miesiąc... a raczej weekend.
- O co wam chodzi? - zapytała Jayne słabym głosem.
- Musicie zmienić plany - oświadczyła Sylwia z taje-
mniczym uśmiechem, który zdecydowanie nie podobał się
Jayne.
- To prezent dla młodej pary od pracowników naszego
salonu - dodała pogodnie Meredith. - Romantyczny week-
end w pensjonacie „Słoneczny Brzeg".
- Ach tak, pomyślała bezradnie Jayne. Wiele słyszała o
tym miejscu, które uchodziło za najbardziej urokliwy, ci-
chy, romantyczny zakątek w promieniu stu pięćdziesię-
R
S
ciu kilometrów od Youngsville. Położona nad rzeką, nie-
daleko miasta, dawna wiktoriańska rezydencja została wy-
remontowana kilka lat temu i stanowiła idealny azyl dla
nowożeńców.
- Powóz zajechał, wielmożna pani - wtrąciła Sylwia.
- Słucham? - zapytała z niedowierzaniem Jayne, z każdą
chwilą coraz bardziej nieufnie nastawiona do osobliwego
prezentu.
- Przed ratuszem czeka limuzyna - wyjaśniła rzeczowo
Meredith, a Lila kiwnęła głową.
- Kierowca zawiezie was na miejsce i zjawi się ponownie
w niedzielne popołudnie. Zabierzecie się z nim na Burszty-
nową.
- Ale... ale... ale... Teraz nie mogę jechać! A bagaż?
Co za ulga! To załatwi sprawę.
- Spakowałyśmy niezbędne rzeczy dla was obojga -
zapewniła Sylwia. - W torbach jest wszystko, czego mogą
potrzebować nowożeńcy w czasie krótkiego miodowego
miesiąca.
- Wystarczy parę drobiazgów - wtrąciła Lila.
Panika ogarnęła Jayne, która znalazła się w sytuacji bez
wyjścia. Musiała przyjąć upominek przyjaciółek i znajo-
mych. Dla każdej młodej pary była to nie lada gratka, a
Eryk i ona musieli zachować pozory. Chyba jakoś prze-
trwają ten weekend w uroczym pensjonacie...
- Właściwie... - Jayne westchnęła głęboko i zamilkła.
Nie ma sensu dyskutować. Trzeba nadrabiać miną. - Dzię
ki - powiedziała z udawaną radością. - Świetny pomysł.
Jesteście cudowne. - Zdobyła się na wymuszony uśmiech.
Rzeczywiście spisały się na piątkę z plusem. To nie ich
R
S
wina, że pozory mylą, a jej małżeństwo jest tylko na niby.
- Serdecznie dziękuję. Eryk będzie zachwycony.
Trafiła w dziesiątkę. Naprawdę rozpromienił się, słysząc,
w czym rzecz. Kiedy zamknęli za sobą drzwi pokoju w pen-
sjonacie „Słoneczny Brzeg", z uśmiechem rozejrzał się po
pokoju. Jak na jej gust, za bardzo się cieszył z niefortunnej
wyprawy. I te jego chytre uśmieszki... Ciekawe, co knuje.
Po chwili uznała, że ponosi ją wyobraźnia. Zapewne
podświadomie uległa czarowi romantycznego wnętrza i
dlatego przychodzą jej do głowy dziwne myśli. Okropnie
się denerwowała, ponieważ sytuacja niespodziewanie wy-
mknęła się spod kontroli. Obawiała się, że w chwili słabości
mogłaby złamać solenne postanowienia i zapomnieć o nie-
złomnych zasadach. Popatrzyła ukradkiem na Eryka. Ciem-
na jedwabista czupryna, czarne oczy i spojrzenie, które
sprawiało, że kobieta czuła się najbardziej pożądaną istotą
na świecie; to działało na zmysły. Niewinna dziewczyna
taka jak Jayne nie potrafi się oprzeć zwodniczemu urokowi.
A pokój jest taki śliczny: idealne gniazdko dla zakochanych
par.
Mimo woli popatrzyła na łóżko z baldachimem podpar-
tym czterema kolumnami. Na oko dziewiętnastowieczny
zabytek. Dla jednej osoby nieco za duże, dla dwu... trochę
za małe, chyba że śpią mocno przytulone, a to oznacza...
serdeczną zażyłość. Przypomniała sobie chytry uśmieszek
Eryka i uznała, że woli spać na samym brzegu posłania,
ryzykując, że w nocy spadnie, niż tulić się do niego we śnie.
Zresztą za słabo go znała, żeby pozwolić sobie na taką...
poufałość.
R
S
- Prześliczny pokój. - Zachwycony głos Eryka wyrwał ją
z zadumy. Chętnie oderwała się na chwilę od niespokojnych
myśli. - Twoje przyjaciółki z pewnością mają dla ciebie
mnóstwo życzliwości, skoro tak hojnie cię obdarowały.
Jayne kiwnęła głową.
- Dlatego właśnie mam poczucie winy, bo je okłamałam
i pozwoliłam im myśleć, że pobraliśmy się z miłości.
Eryk podszedł bliżej i łagodnym ruchem położył dłonie
na jej ramionach.
- Nie zapominaj, że to był twój pomysł - odparł cicho.
- Domagałaś się, żebyśmy udawali zakochanych.
- Wiem i nadal to podtrzymuję, choć nie sądziłam, że tak
trudno będzie nam grać te role.
- Może powinniśmy szukać sposobów, żeby to sobie uła-
twić - odparł z niepewnym uśmiechem. Popatrzyła na niego,
szczerze zaciekawiona. Bez przekonania wzruszył ramio-
nami. - Mamy cały rok, żeby się nad tym zastanawiać. A
teraz przed nami dwa wolne dni. Możemy poeksperymen-
tować.
Jayne spojrzała na niego z ukosa. Nie miała ochoty na
żadne eksperymenty. Z obawą myślała o chwili, gdy otwo-
rzą torby zapakowane przez dziewczyny i od rana czekające
na nich w tym pokoju. Miny trzech kochanych wariatek nie
wróżyły nic dobrego. No tak, ale Erykowi ich szalone po-
mysły na razie bardzo się podobały. Tym gorzej dla Jayne!
- Zajrzymy do naszych bagaży? - spytał nagle, jakby
czytał w jej myślach. Bez słowa wskazała dwie małe - nie-
pokojąco małe - torby stojące na łóżku. Obrzucił je
R
S
badawczym spojrzeniem. - Domyślam się, że płócienna z
kwiatowym wzorem jest dla ciebie, a skórzana dla mnie.
Niechętnie zajrzała do środka. Wystarczył rzut oka, by
potwierdziły się jej najgorsze przeczucia. Skromna zawar-
tość odpowiadałaby zapewne rozpalonej młodej mężatce,
ale była nie do przyjęcia dla ubogiej dziewczyny, która
przez wzgląd na przyszłość rodzeństwa przez rok musiała
udawać żonę milionera.
Szczęśliwa panna młoda, która wyszła za mąż z miłości i
pali się do nocy poślubnej, ucieszyłaby się na widok butelki
markowego szampana, eleganckich kieliszków, dwu wy-
smukłych świec i tyluż srebrnych lichtarzy, skąpego gorsetu
z czarnej koronki i czerwonej koszuli nocnej na cieniutkich
ramiączkach, prawie bez pleców, uszytej z cieniutkiego,
niemal przezroczystego jedwabiu, która miała tylko jedną
zaletę, a mianowicie... sięgała do kostek.
Pełna obaw Jayne popatrzyła na rzeczy znajdujące się w
torbie Eryka, najwyraźniej obdarzonego podobnym gustem,
co jej przyjaciółki. Z jawnym zadowoleniem oglądał skąpy
przyodziewek, który dla niego przygotowały.
- Twoje znajome wiedzą, czego facetowi potrzeba -
stwierdził, uśmiechając się tajemniczo. - Cóż za przezor-
ność!
O kurczę, pomyślała Jayne, w co ja się wpakowałam...
Próbowała śmiechem pokryć zakłopotanie, ale w głowie
jej się mąciło, bo wyobrażała sobie Eryka w bokserkach
albo elastycznych slipach. Miała nadzieję, że nie podglądał,
kiedy wyjmowała ze swojej torby czarny gor-
R
S
set i półprzezroczystą koszulę nocną. Gdyby oboje zaczęli
fantazjować.. . Lepiej nie myśleć, jak by się to skończyło.
Ciekawe, jak wygląda Eryk bez garnituru i koszuli, po-
myślała z roztargnieniem. Z pewnością różni się na korzyść
od przeciętnych facetów. Natychmiast skarciła się za bez-
sensowne rozważania. Po pierwsze, nie powinna się w ogó-
le interesować posturą, budową i muskulaturą Eryka Ran-
dolpha. Po drugie, lepiej, żeby darowała sobie wszelkie
porównania, skoro jej wiedza na temat męskich ciał jest
raczej znikoma, prawie żadna.
Po chwili uznała, że trzeba spojrzeć prawdzie w oczy i
przyznać otwarcie, że Eryk bardzo się jej podoba. Miała do
niego niebezpieczną słabość. Szczerze mówiąc, pragnęła
go. Byłaby idiotką, gdyby próbowała temu zaprzeczyć. Ale
pożądanie to nie miłość, a przecież dawno temu postanowi-
ła, że gdy przyjdzie dla niej pora na ten pierwszy raz, odda
się mężczyźnie, którego będzie kochała. Obiecała sobie, że
nie pójdzie do łóżka z facetem tylko dlatego, że jest przy-
stojny, ładnie się uśmiecha i potrafi mówić czułe słówka.
Taki właśnie był Eryk. Miał w tej dziedzinie ogromne
doświadczenie, uległo mu wiele kobiet. Każdej potrafił
wmówić, że jest najatrakcyjniejszą mieszkanką tej planety, i
przez jakiś czas utrzymywać ją w tym złudnym przeko-
naniu.
Jayne nie miała zamiaru poddawać się jego urokowi.
Spojrzała w czarne oczy... i nagle zrozumiała, że na nic się
zdadzą wszelkie jej postanowienia. Patrzył na nią z uśmie-
chem, którego nie widziała dotąd na jego twarzy:
R
S
namiętnym, tęsknym i czułym. Zrozumiała nagle, że jest
pod jego urokiem. W ciągu ostatniego tygodnia stopniowo
ulegała temu czarowi, ale dopiero teraz ukryte pragnienia
wyszły na jaw.
Jej serce zaczęło kołatać niespokojnie, kiedy to sobie
uświadomiła, a puls przyspieszył nagle tak bardzo, że po-
czuła zawroty głowy. Odetchnęła głęboko i powoli wypu-
ściła powietrze, próbując nad sobą zapanować.
Eryk z rezygnacją przyglądał się męskiej bieliźnie roz-
rzuconej bezładnie na posłaniu.
- Te ciuszki są zabawne, ale najlepiej będzie, jeśli
włożę bokserki.
I nic więcej? Tylko bokserki? Jayne pomyślała nieufnie,
że to nie jest odpowiedni strój dla młodego mężczyzny,
który dzieli pokój z niewinną dziewczyną. Podejrzewała, że
czeka ją niezwykły weekend.
- Najchętniej chodzę w szortach - usłyszała znowu po-
godny głos. Spojrzała na Eryka, który obdarzył ją promien-
nym uśmiechem. Znowu miała zamęt w głowie. Po co
wspomniał o szortach? Takie uwagi miały fatalny wpływ na
wyobraźnię. Interesujące wizje przesuwały się jej przed
oczyma, jakby śniła na jawie. Eryk w szortach. Co za wi-
dok!
- Bardzo mi się podoba strój, który sąsiadki wybrały dla
ciebie - dodał Eryk.
Nagle uświadomiła sobie, że wciąż trzyma w rękach
nocną koszulę z jedwabiu. Zdradziecka wyobraźnia pod-
sunęła jej kilka nowych obrazków.
Eryk w krótkich zielonych szortach, Jayne spowita czer-
wonym jedwabiem; oboje mocno przytuleni, rozpaleni
R
S
pożądaniem, w namiętnym uścisku kochają się na wąskim
łóżku.
- Tamten czarny gorsecik, który przed chwilą oglądałaś,
także jest prześliczny - ciągnął Eryk, nie bacząc na jej zmie-
szanie. - Po prostu uroczy drobiazg.
Litości, jęknęła bezgłośnie Jayne, niepewna, jak przetrwa
ten niezwykły i długi weekend.
R
S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Te same myśli wróciły do Jayne po kilku godzinach, gdy
wyszła z niewielkiej łazienki przylegającej do ich pokoju,
otoczona kłębami pary i spowita czerwonym, pół-
przezroczystym jedwabiem nocnej koszuli. Eryk rzeczy-
wiście włożył seledynowe bokserki i narzucił szlafrok tego
samego koloru, ale nie zawiązał paska. Cóż, dobre i to, ale
Jayne była trochę zakłopotana.
Z drugiej strony jednak trochę go rozumiała. Noc była
wyjątkowo ciepła, a przynajmniej tak jej się wydawało. Po
chwili uświadomiła sobie, że w pensjonacie „Słoneczny
Brzeg" wszystkie pokoje są klimatyzowane. Spojrzała na
wewnętrzny termometr. W pokoju było ciepło, lecz nie go-
rąco. Agregat filtrujący powietrze szumiał cicho. Popatrzyła
na półnagi tors Eryka i z roztargnieniem próbowała sobie
przypomnieć, co przed chwilą zajmowało jej myśli. Aha,
było jej okropnie gorąco. Po chwili doszła do wniosku, że
rozgrzała się w kąpieli. Dlatego dostała rumieńców i krew
tak szybko pulsowała jej w żyłach. Dobre wytłumaczenie.
Powinna się go trzymać.
Westchnęła głęboko i próbowała odwrócić wzrok, żeby
nie patrzeć na Eryka. Bardzo się starała, ale wysiłki były
daremne. Nadal podziwiała jego muskulaturę i regularne
rysy. Nie powinna się na niego gapić, bo to jej nie wyjdzie
R
S
na dobre, ale była tak zafascynowana, że odruchowo wo-
dziła za nim oczyma.
Żałowała teraz, że zdjęła biały kostium. Skrzyżowała
ramiona na piersi, żeby się nieco zasłonić, bo cienki jedwab
niewiele ukrywał. Z drugiej strony jednak nie miała innego
wyjścia. Gdyby przez dwa dni stale nosiła ślubny strój, w
niedzielne popołudnie byłby tak zmięty i nieświeży, że
wstydziłaby się jechać w nim do miasta. Eryk był w iden-
tycznej sytuacji. A zatem z braku odpowiedniego ubrania
przez najbliższe dwa dni nie będą mogli wyjść z pokoju, są
więc skazani na swoje towarzystwo. Oboje mieli nadzieję,
że w „Słonecznym Brzegu" można zamawiać posiłki do
pokoju.
- Napijesz się szampana? - zapytał Eryk, napełniając kie-
liszek. Z zapałem pokiwała głową.
- Bardzo chętnie - powiedziała cicho. Spodziewała się,
że dobre wino ukoi stargane nerwy i pomoże jej zasnąć.
- Twoje przyjaciółki wybrały świetną markę - oznajmił,
nalewając szampana do drugiego kieliszka.
- Myślę, że w każdej sytuacji potrafią bez trudu roz-
poznać wszystko, co dobre - przytaknęła Jayne.
- A jak oceniły... mnie? - spytał cicho Eryk po chwili
wahania.
Zaskoczył ją tymi słowami. Jego ciekawość była zro-
zumiała, ale niezwykły wydał się ton niepewności i szcze-
rego zaciekawienia słyszalny w jego głosie. Kto by pomy-
ślał, że Eryk Randolph interesuje się tym, jak go oceniły
Lila, Sylwia i Meredith. Nie należały przecież do jego towa-
rzyskiego kręgu. Jayne nie sądziła również, by przez cały
nadchodzący rok często się z nimi widywał. Po roz-
R
S
wodzie, nie będzie żadnej okazji do spotkań. Zdawał sobie z
tego sprawę, a jednak interesowało go ich zdanie na jego
temat.
- Polubiły cię - zapewniła Jayne. - Oczywiście były za-
skoczone, kiedy im powiedziałam, że słynny Eryk Randol-
ph chce mnie poślubić...
- Słynny Eryk Randolph... - wtrącił, chichocąc radośnie.
- Mów tak dalej, bo dla moich uszu to najpiękniejsza muzy-
ka.
- Kiedy cię poznały, naprawdę nie musiałam ich już
przekonywać, że zakochałam się w tobie od pierwszego
wejrzenia i pragnęłam wyjść za ciebie za mąż. Oczywiście
wszystko zmyśliłam - dodała pospiesznie - ale opowieść
była wiarygodna, bo wspaniały z ciebie mężczyzna, więc
zasługiwałeś na taką opinię.
- Nadal tak uważasz? - spytał z uśmiechem. Jayne na-
tychmiast pożałowała swojej szczerości. Eryk znowu miał
taką dziwną minę. Po chwili milczenia dodał, zmieniając
temat: - Moja rodzina także od razu cię polubiła. Przed two-
ją wizytą podejrzewali, że oświadczyłem się pierwszej na-
potkanej dziewczynie, byle tylko jak najszybciej wziąć
ślub...
- Chyba rzeczywiście tak było - wpadła mu w słowo.
- Ależ nie - odparł urażony. - Tobie oświadczyłem się ja-
ko czwartej.
- Proszę? - Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
Nie wiedzieć czemu nagle poczuła się dotknięta jego uwa-
gą. - Przypadło mi w udziale czwarte miejsce? Gdyby to
były zawody, nie dostałabym nawet brązowego medalu!
- Przecież nie znałem cię, kiedy proponowałem mał-
R
S
żeństwo twoim poprzedniczkom - odparł nonszalancko.
- Gdyby los wcześniej zetknął nas ze sobą, zapewne byłabyś
pierwszą i jedyną kandydatką.
- Zapewne! - pisnęła z oburzeniem.
- Niewątpliwie - poprawił się natychmiast i znów ob-
darzył ją uśmiechem powodującym zawrót głowy.
Też coś! -prychnęła, udając, że jest wściekła. Skrzy-
żowała ramiona na piersiach, odwróciła się bokiem, dumnie
podniosła głowę i przymknęła oczy, żeby nie widzieć jego
pogodnej twarzy. - Też coś! - powtórzyła. - Na pewno mó-
wisz to wszystkim dziewczynom, które w twoich rankin-
gach lokują się poza najwyższym podium.
Podszedł do niej bez pośpiechu. Słyszała cichy szelest
jedwabnego szlafroka, kiedy się zbliżał. Stanął tuż obok, a
jego bark musnął jej ramię. Poczuła świeżą, korzenną woń
jego wody po goleniu. Eryk pierwszy wziął prysznic. Potem
Jayne zamknęła się w łazience, aby przygotować kąpiel.
Rozpoznała teraz zapach drzewa sandałowego i cytrusów,
unoszący się w niewielkim pomieszczeniu, gdzie stały ko-
smetyki przygotowane dla niego przez jej przyjaciółki.
Tamta cudowna woń sprawiła, że zanurzona w ciepłej wo-
dzie Jayne oczyma wyobraźni nieustannie widziała przy-
stojnego męża. Teraz, kiedy do niej podszedł, miała wraże-
nie, że mimo wszelkich obaw i uprzedzeń lada chwila za-
cznie mruczeć jak kotka z zadowolenia wywołanego samą
jego obecnością. Ostrożnie uniosła powieki, odwróciła
twarz w jego stronę i popatrzyła z wahaniem w czarne oczy.
- Czwarte miejsce - powtórzyła z żartobliwym nie-
zadowoleniem.
R
S
Uśmiechnął się i podał jej kieliszek szampana;
- Och, daj spokój, Jayne - zaczął pojednawczym tonem. -
Przestań marudzić. W noc poślubną nie warto się sprzeczać.
Czemu jesteś taka najeżona?
Po chwili wahania stanęła z nim twarzą w twarz, opu-
ściła ramiona i sięgnęła po kieliszek, ostrożnie ujmując pal-
cami cienką nóżkę.
- Mam powody, żeby okazywać niezadowolenie. Każda
dziewczyna tak by się najeżyła, gdyby usłyszała, że nie jest
tą jedyną.
- Zastanawiam się, jak by cię... ugłaskać - odparł z prze-
wrotnym uśmiechem.
Litości, jęknęła bezgłośnie. Czyżby jej rozum odjęło?
Przed chwilą jawnie flirtowała z Erykiem Randolphem,
mając na sobie tylko frywolną koszulę nocną. Co też jej
przyszło do głowy? Czy marzyła o upojnej nocy w roman-
tycznej scenerii? Chciała go uwieść? Z drugiej strony jed-
nak byli małżeństwem, więc teoretycznie miała prawo...
Dość, przerwała stanowczo ryzykowne dywagacje. Ani
dzisiejszej nocy, ani później nie będzie żadnych erotycz-
nych ekscesów. Po pierwsze, brakowało jej doświadczenia
w podrywaniu mężczyzn, więc nie powinna brać się do rze-
czy, o której nie ma pojęcia. Po drugie, lepiej nie igrać z
ogniem, bo Eryk to znany uwodziciel, więc jeśli nie będzie
miała się na baczności, lada chwila zaciągnie ją do...
Dość, nakazała sobie jeszcze bardziej zdecydowanie.
Starania Eryka spełzną na niczym, jeśli będzie pamiętała,,
że ich związek to transakcja handlowa. Koniec dyskusji.
A może jednak...
R
S
- Ciągle się zastanawiam, jak mógłbym ugłaskać swoją
uroczą żonę - powiedział cichym, łagodnym głosem.
Uniósł dłoń i delikatnie przesunął palcem wskazującym
po jej ramieniu. Pod wpływem tego dotknięcia mąciło jej
się w głowie, co jest bardzo łagodnym określeniem stanu,
w który niespodziewanie popadła, czując jego bliskość.
Zrobiło jej się gorąco, jakby cała zanurzyła się w ogni-
stej rzece. Płomienne fale rozgrzewały ciało od stóp do
głów. Co się ze mną dzieje, pomyślała zdumiona. Do tej
pory nie znała takich odczuć. W ubiegłym tygodniu bywało,
że rumieniła się, czując na sobie badawcze spojrzenie Ery-
ka, ale żeby aż tak...
Zakłopotana gwałtownym ruchem podniosła kieliszek do
ust i żeby ochłonąć, upiła łyk wina, nieostrożnie wylewając
trochę na dłoń. Westchnęła zirytowana i przełożyła kieli-
szek do drugiej ręki, ale nim wymyśliła, w co wytrzeć tę
mokrą, Eryk przejął kontrolę nad sytuacją.
- Pozwól - szepnął.
Nim zorientowała się, o co mu chodzi, zaczął powoli zli-
zywać szampan z jej palca wskazującego. Pieszczota cie-
płego języka wywoływała odczucia, których nie można opi-
sać słowami. W połączeniu z żarem ogarniającym całe jej
ciało tworzyły niezwykłą kombinację. Eryk z tajemniczym,
niemal kocim uśmiechem wylizał do czysta jej dłoń.
- Co... ty robisz? - wyjąkała bez tchu.
- Próbuję cię ugłaskać - odparł pogodnie. Spojrzał jej w
oczy i przesunął kciukiem po wewnętrznej stronie ramienia,
kreśląc na gładkiej skórze małe kółka. - Udało mi się?
R
S
Oj, jeszcze jak, pomyślała zachwycona i poczuła, że
mięknie z minuty na minutę.
- Owszem - szepnęła rozmarzona. - Naprawdę.
- Doskonale - mruknął, a jego usta sunęły ku górze w
ślad za kciukiem.
Jayne stanowczo powtarzała sobie, że trzeba mu tego za-
bronić. Niech przestanie natychmiast, bo została już cał-
kiem ugłaskana, więc lepiej byłoby pograć w „Mafię" albo
„Monopol". Niestety, wargi nie słuchały rozumu, a ze ści-
śniętego gardła nie wydobyło się ani jedno słowo. Z każdą
chwilą była coraz bardziej oszołomiona i z trudem panowa-
ła nad pożądaniem. Eryk uniósł jej ramię, wolniutko prze-
suwając usta ku barkowi. Jemu mówienie przychodziło bez
trudu.
- Twoja skóra ma smak lepszy od wina. Wiedziałaś o
tym?
- Eryku... - mruknęła niepewnie. Żar stawał się nie do
zniesienia.
- Jest również bardziej odurzający - dodał, zsuwając cie-
niutkie ramiączko i całując obnażony dekolt.
Wyjął kieliszek z jej słabnących palców i postawił go na
komodzie, a potem odwrócił ją tak, że stanęli twarzą w
twarz. Po jego minie poznała, o co mu chodzi. Uparcie
wmawiała sobie, że nie jest przygotowana na taką ewen-
tualność i wcale nie ma ochoty na takie szaleństwa. Była
niemal pewna, że zdoła mu się oprzeć, ale zapomniała o
swoich postanowieniach, gdy usłyszała jego cichy szept:
- Chcę się z tobą kochać, Jayne.
Milczała, bijąc się z myślami. Nie była dotąd z męż-
czyzną. Jako nastolatka postanowiła, że ulegnie tylko uko-
R
S
chanemu, ale do tej pory nikomu nie oddała serca. Eryk
zmienił jej nastawienie. Siła odczuć doznawanych w jego
obecności sprawiła, że Jayne zaczęła doceniać namiętność i
nie bez oporów skłaniała się do tego, by uznać zmysłowe
przyjemności za dostateczny powód do przeżycia szalonej
nocy.
Poza tym ona i Eryk byli przecież małżeństwem, więc
mieli prawo się kochać. Wprawdzie już postanowili, że za
rok się rozwiodą, lecz na razie wobec ludzi i prawa łączyły
ich trwałe więzy, wśród których istotne miejsce zajmowała
wspólnota łoża.
Wciąż nie mogła podjąć decyzji i zmagała się z wątpli-
wościami, ale Eryk uznał milczenie za oznakę zgody, po-
chylił głowę i dotknął wargami jej ust. Nie był to czuły i
niewinny całus jak tamten pierwszy, zaraz po ślubie. Ten
pocałunek stał się natychmiast zachłanny, namiętny, prze-
konujący. Eryk całował Jayne z pasją, jakby była darem
niebios zamkniętym w jego ramionach. Zagarniał ją całą,
pochłaniał, łączył się z nią w cudowną jedność. Pragnęła go
ze wszystkich sił, więc uległa tej niezwykłej potrzebie i
oddała pocałunek.
Ośmielona i oszołomiona przesuwała dłońmi po jego ob-
nażonej piersi, zachwycając się wspaniałą muskulaturą.
Nabrała odwagi i gdy Eryk objął ją, przesuwając dłońmi po
ramionach i plecach, zsunęła szlafrok z jego barków. Zwin-
nym ruchem uwolnił ręce tkwiące w rękawach i znowu gła-
skał ją czule. Uradowana, śmielej pieściła obnażoną skórę,
rozkoszując się pocałunkami. Oboje zatracali się coraz bar-
dziej, szukając wrażliwych miejsc. Spragnieni rozkoszy
zapominali o uprzedzeniach.
R
S
Jayne odkrywała nowy świat, w którym liczyła się tylko
przyjemność i cudowny dreszcz podniecenia. Eryk szeptał
jej do ucha zmysłowe obietnice, a jego dłonie wypełniały je
natychmiast. Śmiał się cicho, radośnie, gdy wzdychała
szczęśliwa i zaspokojona.
Wziął ją na ręce, zaniósł do łóżka i położył na posłaniu.
Spoczywając obok niej, wolno zsuwał cienki czerwony je-
dwab, wpatrzony w kształtną postać wydaną na pastwę jego
zachłannych spojrzeń. Pieścił odsłonięte piersi i brzuch.
Rozpalona tuliła się do niego. Poczuła nagle, że odsuwa się
od niej, więc jęknęła rozpaczliwie. Uśmiechnął się znowu, a
Jayne natychmiast gotowa była uwierzyć we wszystko, co
od niego usłyszy, zgodzić się na każdą jego sugestię. Tęsk-
nota zaćmiła jej wzrok i zmąciła umysł. Nie miała pojęcia,
kiedy całkiem się rozebrał, ale patrzyła z zachwytem na
obnażone ciało. Był cudownie piękny i należał do niej...
przynajmniej tej nocy.
- Nie martw się - powiedział cicho, gdy wystraszyła
się, że ją opuszcza.
Zdziwiona Jayne pojęła nagle, że nie odczuwa lęku. Ufa-
ła Erykowi, wiedziała, z kim ma do czynienia, i... bardzo jej
na nim zależało. Nie miała wątpliwości, że czeka ich cu-
downe przeżycie, i cieszyła się, że on będzie jej pierwszym
mężczyzną, bo miał dla niej tyle czułości. Z pewnością nie
będzie się spieszył i zdobędzie się na delikatność.
- To jeszcze nie koniec, skarbie - obiecał żartobliwie,
jakby czytał w jej myślach. - Muszę tylko... zadbać o nasze
bezpieczeństwo. Twoje przyjaciółki pomyślały o wszyst-
kim.
R
S
Jayne w pierwszej chwili nie miała pojęcia, o co mu
chodzi. Chciała tylko, żeby wrócił do łóżka, dotykał jej tak
samo jak przedtem, spełnił wszystkie rozkoszne obietnice.
Obserwowała go, kiedy podchodził do swojej torby. Wrócił
z garścią kwadratowych pakiecikow. Jayne była wdzięczna
losowi, że inni okazali się przezorniejsi od niej. Nie miała
pojęcia, że sprawy ułożą się w ten sposób.
- Pospiesz się - mruknęła zniecierpliwiona.
Eryk był dżentelmenem, więc życzenie damy stało się
dla niego rozkazem. Już po chwili leżał obok niej w pełnej
gotowości. Znów ją pocałował. Tulili się, zwróceni twa-
rzami ku sobie. Przetoczył się tak, by leżeć na plecach. Te-
raz Jayne była na górze. Bez słów dał jej znak, żeby usiadła
mu na biodrach.
- Dlaczego? - spytała urywanym głosem, ale nie była w
stanie wykrztusić nic więcej.
- Chcę, żebyś za pierwszym razem decydowała, jak bę-
dziemy się kochać - powiedział. - Śmiało, jestem twój. Weź
mnie - zachęcał.
Przez chwilę eksperymentowała, drżąc z niecierpliwości.
Gdy już miała go w sobie, poczuła ból, krzyknęła, a z oczu
popłynęły jej łzy. Eryk ułożył ją na plecach i odsunął się
natychmiast.
- Nie! - krzyknęła rozczarowana, objęła go w pasie i
przyciągnęła do siebie.
- Tak - odparł łagodnie i zarazem stanowczo, ale przy-
lgnął do niej biodrami i znieruchomiał. - Dlaczego mi nie
powiedziałaś, że to twój pierwszy raz? - zapytał cicho.
- Powinienem wiedzieć.
- Nie sądziłam... Wydawało mi się... Skąd miałam
R
S
wiedzieć... - Nie potrafiła dokończyć zdania, a myśli jej się
plątały.
- Wierz mi, Jayne, nie chciałem sprawić ci bólu. Prze-
praszam.
- Wszystko w porządku. Eryku, przytul mnie, kochaj się
ze mną.
- Ale to cię boli...
- Tylko trochę - zapewniła, spoglądając mu w oczy.
- Teraz będzie łatwiej, prawda?
Uśmiechnął się, ale minę miał dziwną... jakby czegoś ża-
łował. Postanowiła nie zwracać na to uwagi. Potem będzie
czas na rozmowy i analizowanie sytuacji. Mieli na to cały
rok.
- Nie mam pojęcia - odparł szczerze. - Do tej pory sypia-
łem wyłącznie z doświadczonymi kobietami.
- A zatem i dla ciebie to w pewnym sensie pierwszy raz -
odparła z nieśmiałym uśmiechem.
- Chyba tak. - Rozchmurzył się nieco, ale twarz miał
nieprzeniknioną, więc Jayne coraz bardziej traciła pewność
siebie. Mimo to poprosiła:
- Kochaj się ze mną. Spraw, żebyśmy oboje przeżyli wy-
jątkowe chwile.
Długo patrzył na nią bez słowa, a potem zasypał jej
twarz gradem namiętnych pocałunków. Był czuły i deli-
katny, zwodził ją i odwlekał upragnioną chwilę. Szeptała
błagalnie, zachęcając go, żeby w nią wszedł. Spełnił tę
prośbę i wkrótce świat wokół nich roztopił się w bezmiarze
niezwykłych doznań. Jayne poznała całkiem nową rzeczy-
wistość, której istnienia dotąd nie podejrzewała.
Gdy potem leżeli przytuleni, nie była w stanie wykrztu-
R
S
sić słowa. Eryk także milczał, choć nie sądziła, by z wra-
żenia odebrało mu mowę. Czuła delikatną pieszczotę jego
palców gładzących jej ramię. Wsłuchiwała siew jego ury-
wany oddech, który powoli się uspokajał. W końcu uznała,
że zasnął. Upewniła się, gdy spojrzała na jego twarz. Nawet
we śnie lekko marszczył brwi, jakby się martwił. Co gorsza,
Jayne także była przygnębiona, choć nie umiała powiedzieć,
co jej leży na sercu.
Wkrótce i ona zapadła w sen, który przyniósł ulgę. Nie
zaplanowała prawdziwej nocy poślubnej i dlatego niepo-
koiła się, jak ten zaskakujący początek małżeństwa wpłynie
na dalszy ciąg ich wspólnego życia.
R
S
ROZDZIAŁ ÓSMY
Eryk wydobywał się powoli z cudownego snu, który
wprawił go w nadzwyczaj przyjemny nastrój. Umyślnie
odwlekał moment przebudzenia i nie chciał całkiem od-
zyskiwać świadomości, żeby jak najdłużej korzystać z uro-
ków sennej krainy marzeń. Różowe światło świtu wpadało
do pokoju przez okna. Niejasno zdawał sobie sprawę, że nie
śpi w swoim łóżku, ponieważ to było mniejsze, ą materac
znacznie bardziej miękki niż w jego sypialni, gdzie...
Aha, nie był sam.
Nadal zawieszony między jawą i snem uświadomił so-
bie, że tuli się do niego zgrabna kobietka, ale nie mógł sobie
przypomnieć jej imienia. Zastanawiał się, kim ona jest.
Nadal był półprzytomny. Próbował sobie przypomnieć nie-
zwykłe sny, które miał tej nocy. Wiedział, że były cudowne,
ale szczegóły mu umykały. Czyżby w jego umyśle złuda
mieszała się z rzeczywistością? Nie miał pewności, co się z
nim wczoraj działo i gdzie się teraz znajdował. Wszystko
nadal zasnute było mgłą. Jak poznał tę śliczną dziewczynę?
Może to debiutantka spotkana na wczorajszym przyjęciu?
Albo młoda malarka, z którą po wernisażu wyszedł ze zna-
nej galerii sztuki? Tancerka z teatru muzycznego? Ekspe-
dientka zatrudniona w sklepie z modną konfekcją dla
R
S
panów? Jakaś kelnerka albo barmanka? Może nawet.
Żona! Przecież wziął ślub!
Całkiem rozbudzony otworzył oczy i wszystko sobie
przypomniał. Od wczoraj był żonaty. Po ceremonii wyje-
chał z nią na krótki miesiąc miodowy do pensjonatu pod
miastem. Małżeństwo zawarte na niby niespodziewanie
przekształciło się w realny związek, a noc poślubna nie była
żadnym oszustwem.
Eryk był zbity z tropu, bo sytuacja wymknęła się spod
kontroli. Trudna sprawa, która może mieć poważne kon-
sekwencje. Nie sądził, żeby po takiej nocy był w stanie za-
chować wstrzemięźliwość i unikać zbliżeń. Poza tym
uświadomił sobie, że przed kilkoma godzinami śliczna Jay-
ne straciła niewinność w jego ramionach. Wyobraźnia pod-
suwała mu szalone wizje minionej nocy.
I co dalej?
Trudna sprawa z tymi dziewicami. Są przesadnie eg-
zaltowane. Dla nich łóżko i zmysłowe rozkosze to bardzo
poważna sprawa. Mają paskudny zwyczaj kochać całym
sercem facetów, którym oddają się pierwszy raz. Eryk oba-
wiał się, że Jayne zacznie teraz uważać małżeństwo na niby
za trwały związek i uzna, że ich dwoje łączy jakieś wyima-
ginowane pokrewieństwo dusz.
Źle się stało, bardzo źle. Eryk unikał takich niewiniątek
jak diabeł święconej wody, chociaż miał wiele kobiet. Gdy-
by wiedział, że Jayne nie posiada w tych sprawach żadnego
doświadczenia, z pewnością by jej nie wykorzystał - ani
ostatniej nocy, ani później. Uśmiechnął się chełpliwie, gdy
przypomniał sobie, że dziewczyna była przecież
R
S
chętna i wcale go nie odpychała. Całkiem się rozchmurzył,
kiedy przyszło mu na myśl, że przedtem w ogóle nie brali
pod uwagę takiego obrotu sprawy. Namiętność wybuchła
nagle i rozpaliła ich błyskawicznie. Dla obojga ta zabawa z
ogniem okazała się bardzo przyjemna... zwłaszcza gdy w
środku nocy obudzili się mocno przytuleni i po raz drugi
ulegli przemożnej sile pożądania.
Dwukrotnie stracili głowę i popełnili głupstwo. Jak moż-
na było do tego dopuścić?
W innych okolicznościach Eryk nie miałby nic prze-
ciwko skonsumowaniu małżeństwa. Przyjemnie byłoby co
noc trzymać w ramionach śliczną żonę. To znacznie bar-
dziej interesujące niż roczny celibat. Ale teraz wszystko się
zmieniło. Na skutek fatalnego zbiegu okoliczności wprowa-
dził niewinną Jayne w świat zmysłowych rozkoszy. Niektó-
rzy z uporem mitologizują swój pierwszy raz. Zdarza się to
i dziewczynom, i chłopcom. Eryk był tu najlepszym przy-
kładem, bo z tęsknotą wracał do tamtego wspomnienia.
Kobiety są pod tym względem znacznie gorsze. Uwiel-
biają takie powroty do przeszłości. Jayne Pembroke była
łagodna i wrażliwa, a to oznacza, że swój pierwszy raz bę-
dzie traktować jako niezwykle istotne wydarzenie, jako ży-
ciową cezurę. Zacznie idealizować wspólną noc, nada jej
szczególne znaczenie, a tymczasem dla Eryka była to...
Zreflektował się nagle i zadał sobie pytanie, co naprawdę
myśli o tym przeżyciu. Trudno mówić o życiowej cezurze,
ale zdarzenie było... znaczące. Skłamałby, twierdząc, że to
błahostka... lub przełom. Z pewnością nie
R
S
posunąłby się do krańcowych ocen. Po namyśle doszedł do
wniosku, że Jayne ma dość rozsądku, żeby podzielić jego
opinię.
Poruszyła się i mruknęła rozkosznie, jak przystało na ko-
bietę, która budzi się rano w ramionach swego mężczyzny.
Eryk był trochę zbity z tropu, ponieważ odczuwał dumę, a
zarazem lekki niepokój, i nie wiedział, które odczucie
przeważy. Na pocieszenie raz po raz powtarzał sobie, że
dzięki niemu będzie miło wspominała swój pierwszy raz.
Gdyby na jego miejscu był jakiś niecierpliwy brutal...
O, nie! Przerażony Eryk zdał sobie sprawę, że na samą
myśl o innym mężczyźnie kochającym się z jego żoną zaci-
ska pięści z wściekłości. Do tej pory nie wiedział, co to za-
zdrość, a teraz obudził się w nim jaskiniowiec. Potem ogar-
nął go smutek... Jayne z innym. Nie rozumiał, skąd u niego
taka zmienność nastrojów.
Randolph, weź się w garść, strofował się w duchu, cze-
kając, aż Jayne się obudzi. Była wprawdzie urocza i śliczna,
ale to stuprocentowa kobieta. One wszystkie są takie same.
Żadnych wyjątków. Nie ma powodu, żeby się nad nią roz-
czulać.
Obserwował ją, gdy z krainy snu powoli wracała do rze-
czywistości. Otworzyła zaspane oczy koloru lawendy i
uśmiechnęła się do niego. Zapragnął nagle wziąć ją znowu
w ramiona. A potem jeszcze raz.
Co za dużo, to niezdrowo. Mężczyzna powinien uczyć
się na swoich błędach.
- Dzień dobry - szepnęła, przeciągając się rozkosznie i
zaciskając dłonie na wspornikach wezgłowia!
R
S
- Dzień dobry - odparł przyciszonym głosem. - Jak się
czujesz?
Znakomicie. - Westchnęła głęboko i powoli wypuściła
powietrze. - Tu i ówdzie trochę boli, ale….
Zaczerwieniła się, a Eryk próbował sobie przypomnieć,
czy na policzkach którejś ze swych licznych kochanek wi-
dział kiedykolwiek wstydliwy rumieniec. Tamte stawiały
żądania i mruczały z zadowolenia, gdy je spełniał. Był
szczerze zdziwiony, że rumieniec nagiej i trochę zawsty-
dzonej Jayne jest dla niego znacznie ważniejszy od tamtych
pochwał.
- Nie ma się czym przejmować. Jak mówią, matka natura
ma swoje sposoby. Wkrótce się o tym przekonasz i znów
będziesz chciała... spróbować - odparł, uśmiechając się zna-
cząco. Zachichotała cichutko, ale widział, że nadrabia miną.
Oboje byli trochę zakłopotani.
Jayne, dlaczego ostatniej nocy nie powiedziałaś mi, że
dotąd nie byłaś z mężczyzną?
Sama nie wiem - odparła, wzruszając ramionami. -
Chciałam uchodzić za kobietę doświadczoną. Bałam się, że
w przeciwnym razie nie zechcesz się ze mną kochać.
Jak mogłaś... - zaczął i umilkł. Wmawiał sobie wpraw-
dzie, że miała rację, ale w głębi duszy wcale w to nie wie-
rzył. Świadomość, że jest pierwszym kochankiem Jayne, że
przedtem nie miał jej żaden mężczyzna, napełniła go oso-
bliwą dumą... i wzbudziła paniczny strach. Postanowił, że
powie jej całą prawdę.
Muszę przyznać, że kochałbym się z tobą nawet wów-
czas, gdybym wiedział... jak z tobą jest.
Jayne skwitowała te słowa nieśmiałym uśmiechem
R
S
i bez słowa mocniej przytuliła się do niego. Eryk nie pro-
testował, bo mu to pochlebiło, chociaż nadal bał się myśleć
o konsekwencjach ich wzajemnego zauroczenia. Objął ją
mocniej. Nie lubił tych porannych przytulanek. Zwykle
wychodził dyskretnie o świcie. Żadnych pożegnań i pre-
tensji. Ale dziś rano...
- Eryku? - powiedziała niepewnie cieniutkim głosikiem.
- Tak? - odparł z roztargnieniem.
- Moim zdaniem to się nie może powtórzyć.
W pierwszej chwili nie zrozumiał, o co jej chodzi.
- Co? - spytał niezbyt przytomnie.
- Nie powinniśmy więcej tego robić. Raczej nie bę-
dziemy się kochać.
Co za pomysł! Przecież było wspaniale.
- Dlaczego? - spytał zirytowany.
- Nie będziemy się kochać i już - powtórzyła z uporem.
Wbrew swemu oświadczeniu przytuliła się do niego jeszcze
mocniej.
- Czemu? - wypytywał, próbując zignorować dziwny lęk,
który ścisnął go za gardło. - Nie było ci ze mną dobrze?
- Przeciwnie, czułam się cudownie. Nie w tym rzecz.
- W takim razie gdzie tkwi problem?
- Nasze małżeństwo miało być korzystną umową – przy-
pomniała.
Moim zdaniem to nadzwyczaj korzystny układ, gdy
dwoje ludzi odczuwa wzajemny pociąg i czerpie z tego wie-
le przyjemności.
- Ale zdarzają się wpadki - odparła. - Mogę zajść w cią-
żę.
- Byłem ostrożny - przypomniał.
R
S
- Mimo to istnieje pewne ryzyko - upierała się Jayne.
- Żadna metoda oprócz całkowitej wstrzemięźliwości nie
jest stuprocentowo pewna. Za rok czeka nas rozwód. W ta-
kiej sytuacji nie mogę ryzykować nieplanowanej ciąży.
Zniecierpliwiony Eryk westchnął ciężko.
- Gdyby do tego doszło... - Umilkł na chwilę i dodał po-
spiesznie: - Nic się na pewno nie zdarzy, ale na wszelki
wypadek obiecuję zapewnić godziwe utrzymanie tobie i
małemu. Niczego wam nie zabraknie.
- Naprawdę? - Wybuchnęła urywanym śmiechem. Eryk
dał się zwieść i uznał, że chodzi jej głównie o wysokość
ewentualnych alimentów.
- Oczywiście. Będziecie mieć wszystko, co można kupić
za pieniądze.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem, jakby nie wie-
rzyła, że mówił serio.
- A więc twoim zdaniem sprawa jest prosta.
- No pewnie.
- A co z rzeczami, których nie da się kupić za forsę?
Teraz z kolei Eryk nie miał pojęcia, co jest grane.
- O czym ty mówisz? Wszystko można kupić. To jedynie
kwestia ceny - odparł urażony.
Jayne przyglądała mu się, jakby miała przed sobą osob-
liwość natury: kobietę z brodą albo faceta z dwiema gło-
wami.
- Powiedzmy, że po rozwodzie urodzę dziecko. Czy
wpadniesz o drugiej w nocy, żeby nakarmić małą i zmienić
jej pieluchę? Będziesz na nią czekał, gdy przyjdzie ze
szkoły i pochwali się, że na plastyce zrobiła walentynkę
dla tatusia?
R
S
Eryk wyobraził sobie te rodzinne scenki i uśmiechnął się
niespodziewanie dla samego siebie. Na pewno nie będzie
miał córki, która zrobi dla niego laurkę. Dawno temu posta-
nowił, że nie założy rodziny, ale ze zdziwieniem stwierdził,
że przykro mu na myśl, że nie będzie mieć dzieci. Wcze-
snym rankiem dziwne myśli lęgną się człowiekowi w gło-
wie. Odsunął je i dodał cierpliwie:
Jayne, chyba trochę się zagalopowałaś.
-Potrafisz być prawdziwym ojcem? - nie dawała za wy-
graną.
- Nic się nie wydarzy - odparł stanowczo.
- A jeśli wpadniemy?
- Dobra - mruknął gotowy na wszystko, byle tylko prze-
rwać tę dziwną dyskusję. Na razie trzeba ustąpić. Wrócą do
rozmowy, kiedy oboje trochę ochłoną po dzisiejszej nocy i
odzyskają wewnętrzną równowagę. - Nie będziemy się wię-
cej kochać - skłamał. - Jesteś zadowolona? Od dziś każde z
nas śpi po swojej stronie łóżka.
- O, nie! Będziemy spać w osobnych pokojach, jak
wcześniej planowaliśmy.
- Proszę? - Eryk nie mógł uwierzyć, że po doznaniach
ubiegłej nocy słyszy od niej taką bzdurę.
- Taka była umowa. Gdy wrócimy na Bursztynową,
nadal będę zajmować swoją sypialnię, a ty zamieszkasz w
pokoju gościnnym.
- Co teraz? - zapytał, rzucając jej badawcze spojrzenie.
Poczuł się urażony. Nie zdarzyło się dotąd, aby kobieta wy-
rzuciła go ze swego łóżka. Co gorsza, Jayne kazała mu się
wynosić z ich wspólnego łoża. - Jak spędzimy resztę week-
endu? Chyba zauważyłaś, że to mały pokój. Nie ma-
R
S
my ubrań na zmianę ani samochodu. Oczywiście możemy
wezwać taksówkę i Wrócić na Bursztynową dzień wcześ-
niej, ale wówczas twoje przyjaciółki zaczną się zastana-
wiać, czemu skróciliśmy pobyt w romantycznym pensjo-
nacie, i dojdą po nitce do kłębka. Wygląda na to, że utknęli-
śmy tu na dobre.
Jayne wierciła się niespokojnie. Kołdra zsunęła się, od-
słaniając kształtne piersi. Eryk zacisnął powieki i z żalem
myślał o wspaniałej nagrodzie, która została mu odebrana.
- Jesteś większy ode mnie, więc zostawię ci łóżko i prze-
śpię się na szezlongu - odparła pospiesznie. - Pokojówki są
bardzo miłe. Na pewno chętnie przyniosą nam kilka do-
brych książek. W reklamowym folderze pensjonatu jest
napisane, że można wypożyczyć gry planszowe. Co po-
wiesz na lotto? Strasznie dawno w to nie grałam.
Jayne zamknęła się w łazience, odkręciła kran, spraw-
dziła temperaturę wody, wrzuciła do wanny garść pachnącej
soli przygotowanej dla gości pensjonatu... a potem usiadła
na desce klozetowej i zaczęła płakać. .
Jak mogła tak się zapomnieć ubiegłej nocy? Nie po raz
pierwszy zadawała sobie to pytanie. Obudziła się przed go-
dziną, ale padło już wielokrotnie. O czym myślała, de-
cydując się na takie szaleństwo? Na tym właśnie polegała
trudność, że zamiast słuchać rozumu, zdała się na uczucia.
Niespodziewanie odkryła w sobie całkiem nowe ich ro-
dzaje. Kto by pomyślał, że jest do nich zdolna? Nigdy siebie
o to nie podejrzewała. Jej reakcje na bliskość Eryka były tak
silne i nieoczekiwane, że nie potrafiła nad nimi
R
S
zapanować. Ukryte pragnienia doszły do głosu i wzięły górę
nad rozsądkiem, a następstwa tej samowoli przeszły naj-
śmielsze oczekiwania. Po prostu straciła głowę. A teraz...
Tamta noc zmieniła ją pod każdym względem. Fizycznej
przemianie towarzyszył duchowy przełom. Jayne dotąd nie
zdawała sobie sprawy, jak niezwykłe bywają relacje między
kobietą i mężczyzną. Skąd miała wiedzieć, na czym polega
całkowite oddanie drugiemu człowiekowi i jednoczesne
zagarnięcie go bez reszty dla siebie? Minionej nocy takie
odczucia dzieliła z Erykiem. Nie przypuszczała, że tych
kilka godzin tak bardzo umocni powstałą między nimi więź.
Chciała zaspokoić ciekawość i pożądanie, ale po niedaw-
nych doświadczeniach stały się one jeszcze silniejsze. Jedna
noc z Erykiem pozostawiła głębokie piętno, a jego obraz
wyrył się w pamięci Jayne tak mocno, że nie potrafiła go
stamtąd usunąć.
Właśnie dlatego zapowiedziała mu, że nie będą się wię-
cej kochać. Obawa przed nieplanowaną ciążą była istotna,
lecz nie miała decydującego znaczenia. Najważniejszy był
strach, że istniejące już więzy będą się pogłębiały z każdym
namiętnym pocałunkiem i zmysłową pieszczotą. Nie mogła
bezkarnie kochać się z Erykiem, bo z każdą chwilą coraz
bardziej traciła dla niego głowę. Miłość podstępnie wkrada-
ła się do jej serca, które truchlało z obawy przed rozstaniem.
Mieli być razem tylko rok, a wówczas...
Wolała nie kończyć zdania, więc powróciła do poprzed-
nich myśli. Czyżby naprawdę groziło jej, że jeszcze bardziej
zakocha się w Eryku? Zresztą kto mówi o miłości? Nie ko-
chała go przecież, więc jak można twierdzić, że
R
S
coraz bardziej traci dla niego głowę? Po chwili zreflekto-
wała się i uznała, że trzeba spojrzeć prawdzie w oczy.
Czyżby naprawdę się w nim zadurzyła? Może ostatnia noc
stanowi dowód, że oddała mu serce? Zawsze twierdziła, że
będzie się kochać tylko z ukochanym. Czy to oznacza, że
Eryk...
Nie, wykluczone, uznała stanowczo. Tak niedawno go
spotkała, więc miała za mało czasu, żeby go dobrze poznać
i zakochać się naprawdę. Z drugiej strony jednak...
Ależ skąd! Tylko dlatego, że Eryk jest przystojny, uro-
czy, dowcipny, miły, że jego towarzystwo sprawia jej przy-
jemność, że przy nim czuje się wspaniale, że rozgrzewa ją
do czerwoności, nie można wnioskować, że się zakochała.
A gdyby było inaczej?
Wanna prawie się napełniła, więc Jayne zakręciła kran,
sięgnęła po ręcznik i ukryła w nim twarz. Nie chciała, żeby
Eryk słyszał jej łkanie i szloch. Pomyślałby, że przez niego
płacze. Mógłby również uznać, że wylewa łzy, bo pamięta
jego stwierdzenie, iż nie chce wiązać się na stałe, a do mał-
żeństwa zmusił go zapis w testamencie dziadka; w przeciw-
nym razie nie stanąłby nigdy na ślubnym kobiercu. Trzeba
uważać, bo usłyszy jej płacz i dojdzie do wniosku, że żal jej
mężczyzny, którego straciła, nim zdołała go sobie zjednać.
Nie chciała przez niego płakać. Miała dość rozumu, żeby
nie zakochać się w człowieku, który rozwiedzie się z nią po
roku. Nie miał w tej kwestii żadnych wątpliwości, kazał
umieścić taki zapis w ślubnym kontrakcie i potwierdził go
własnym podpisem. Nie ukrywał, że małżeństwo
R
S
go nie interesuje. Zdecydował się na nie z konieczności, ale
nie zamierzał wiązać się na cale życie.
Szkoda łez. Jayne postanowiła, że nie będzie płakać z
powodu takiego drania. W takim razie czemu szlocha? No
cóż, po nocy poślubnej trzeba się wypłakać. Zmieniła się i
to jest dostateczny powód. Wczoraj przestała być niewinną
panienką.
Zresztą czy to ważne, czemu płacze? Czuła się przegra-
na, więc miała prawo łkać rozpaczliwie. Łudziła się na-
dzieją, że ten rok nie upłynie jej pod znakiem nieustannej
depresji. Nie wolno też rozmyślać o Eryku, bo każde
wspomnienie przypomina jej o niezwykłej bliskości, która
tej nocy stała się ich udziałem. Jayne dobrowolnie się jej
wyrzekła i przez dwanaście miesięcy będzie ponosić konse-
kwencje niedawnych chwil zapomnienia.
Zaniosła się płaczem i znowu ukryła twarz w ręczniku.
Miała wiele powodów, żeby wylewać łzy.
R
S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Powiedziała, że woli się położyć na szezlongu, pomyślał
z goryczą Eryk, gdy w niedzielne przedpołudnie opuszczali
pensjonat „Słoneczny Brzeg". Czy mógłby spać spokojnie
(niezbyt fortunne określenie, jeśli wziąć pod uwagę stan
jego nerwów) na miękkim posłaniu, podczas gdy Jayne
gnieździłaby się na wąskiej leżance? Sobota minęła im na
bezsensownych pogaduszkach. Grali w lotto, bierki i „Mo-
nopol". Wieczorem odstąpił jej łoże z baldachimem i umo-
ścił sobie niezbyt wygodne posłanie na szezlongu.
W drodze powrotnej uznał, że dobiega końca najradoś-
niejszy, a zarazem najbardziej irytujący weekend w jego
dotychczasowym życiu. Posmutniał, kiedy uświadomił so-
bie, że tak samo zapowiada się rok ich małżeństwa. Na-
stępne dni i miesiące na pewno będą mu się bardzo dłużyć.
Gdy dotarli na Bursztynową i zamknęli się w swoich po-
kojach, po namyśle uznał, że zasłużył na porządną burę.
Chyba przesadził, oczekując, że obok zobowiązań i ko-
rzyści wymienionych w kontrakcie czeka go jeszcze na-
groda w postaci upojnych nocy z tymczasową żoną.
Szczerze mówiąc, tego właśnie pragnął. Wprawdzie
przed ślubem wszystko starannie zaplanowali, lecz wkrótce
okazało się, że nic nie idzie zgodnie z harmonogramem.
R
S
Zdążył się już do tego przyzwyczaić i ze stoickim spoko-
jem oczekiwał kolejnych niespodzianek, w miarę możli-
wości przyjemnych.
A poza tym nieustannie myślał o Jayne. Zwłaszcza o
tym, jak bardzo jej pragnie. Wybij to sobie z głowy, Ran-
dolph, daremnie powtarzał raz po raz. Jasno i wyraźnie dała
ci przecież do zrozumienia, że tamten incydent więcej się
nie powtórzy.
Przez cały tydzień nic się nie działo. W poniedziałek ra-
no Jayne wcześnie wstała i poszła do pracy, a Eryk został
sam ze straszliwym potworem imieniem Mojo, który ucho-
dził za kota, ale jego zdaniem był półkrwi panterą. Włóczył
się za nim przez cały dzień, jakby tylko czekał na fałszywy
krok intruza. Gdyby potencjalna ofiara doznała urazu i stra-
ciła przytomność, niewątpliwie pożarłby ją żywcem.
We wtorek po południu znudzony Eryk uznał, że naj-
wyższy czas przyjąć propozycję ojca i podjąć pracę w ro-
dzinnej firmie. Do tej pory opierał się skutecznie, bo po-
dzielał zdanie najbliższych, że ciężka harówka do niego nie
pasuje. Sytuacja zmieniła się z wielu powodów,- a jednym z
najistotniejszych była obawa przed krwiożerczym i pod-
stępnym Mojo. Poza tym niespodziewanie zapragnął udo-
wodnić, że wiele potrafi, jest zdolny do systematycznego
wysiłku i ma poczucie życiowego celu. Chciał wypełnić
obowiązek mężczyzny i łożyć na dom. Taka jest wszak po-
winność męża. Trzeba sprawdzić, czy pod tym względem
potrafi stanąć na wysokości zadania.
We środę rano zjawił się w firmie ojca, objął wakujące
stanowisko wiceprezesa i zaczął się wdrażać do nowych
zajęć. Około piątku doznał olśnienia i odkrył, że praca
R
S
sprawia mu radość, nadaje sens działaniu, wzmacnia po-
czucie własnej wartości. A poza tym miał wreszcie temat do
wieczornych rozmów z Jayne. W pierwszym tygodniu
wspólnego życia unikali się nawzajem, przesiadywali w
swoich sypialniach, porozumiewali się monosylabami. Go-
rączka nocy poślubnej w romantycznym pensjonacie poszła
w niepamięć.
Eryk uznał wreszcie, że tak dłużej być nie może. Miał
dość uników Jayne. Rano wychodziła, zanim się obudził. W
pracy brała wszystkie zastępstwa i nadgodziny. Wracała tak
zmęczona, że natychmiast znikała w swoim pokoju i kładła
się spać. Jeśli przychodziła wcześniej, uciekała na improwi-
zowane wieczorki z sąsiadkami.
Eryk klął i tęsknił. Gotów był przyznać otwarcie, że chce
znów popatrzeć na jej śliczną twarz, wsunąć palce w jedwa-
biste włosy, czuć przyprawiający o zawrót głowy zapach jej
perfum. Brakowało mu jej głosu, min, śmiechu. Nawet w
ten cholerny „Monopol" chętnie by z nią zagrał. Tęsknił
okropnie, cierpiał męki i nie potrafił nic na to poradzić. Pra-
gnął ją odzyskać i zgadzał się z góry na wszelkie warunki.
Niech będą osobne sypialnie, jeśli tak jej na tym zależy, ale
życie obok siebie jest nie do przyjęcia. Każdy dzień z dala
od niej to koszmar.
Nie mógł się nadziwić, że tak mu zależy na jej obecno-
ści. Do tej pory żadna kobieta nie wzbudzała w nim po-
dobnych uczuć. Kto by przypuszczał, że chciałby przesia-
dywać z nią w salonie, gawędzić o wszystkim i o niczym.
Jej towarzystwo i rozmowa z nią były dla niego bardzo
ważne, ale pragnął też czegoś więcej i postanowił, że tego
wieczoru postawi na swoim.
R
S
Miał podstawy, aby sądzić, że Jayne również za nim tę-
skni. Kilka razy przyłapał ją na tym, że przyglądała mu się,
kiedy sądziła, że na nią nie patrzy. Miała taką minę, jakby
chciała go schrupać. Rzecz jasna, były to krótkie, ukradko-
we spojrzenia. Odwracała wzrok, ledwie na nią popatrzył,
miał jednak pewność, że się nie myli. To znaczące, że tak
badawczo mu się przygląda.
- Jayne! - zawołał, gdy po szóstej wrócił do domu.
Wcale się nie zdziwił, że w mieszkaniu panuje zupełna
cisza. Zwykle przychodził tam przed nią.
Mojo jak czarna błyskawica przeciął hol i rzucił mu się
pod nogi. Eryk wykonał unik i zręcznie go ominął. Mojo
nie przejął się drobnym niepowodzeniem i z miną świad-
czącą, że tak zaplanował sobie powitanie, wrócił do salonu,
wskoczył na kanapę i przystąpił do wieczornej toalety.
Eryk odwrócił się, żeby zamknąć drzwi, i w tej samej
chwili Jayne pchnęła je z drugiej strony. Było jej bardzo do
twarzy w błękitach i beżach. Nosiła też oryginalną broszkę
z metalu i bursztynu, która tak go zachwyciła.
- Cześć - rzuciła, przemknęła obok niego i weszła do
środka. Po chwili dodała z nerwowym pośpiechem: - Wy
bacz, że tak długo mnie nie było. Nawiasem mówiąc, zaraz
wychodzę. Umówiłam się z sąsiadkami na kolację. Rano
przygotowałam kanapki. Są w lodówce. Jeśli nie będą ci
smakowały, zamów pizzę.
- Nie ma mowy - odparł pogodnie.
Te słowa zbiły ją z tropu.
- Aha - mruknęła zakłopotana. - W zamrażalniku jest
kurczak. I kotlety wieprzowe. Mógłbyś...
R
S
- Nie. Moja kolacja nie ma tu nic do rzeczy - odparł
Eryk.
- Ach, tak?
- Owszem.
- W takim razie o co chodzi? - Zdziwiona uniosła brwi.
- Nigdzie nie pójdziesz.
- Ach, tak - powtórzyła i westchnęła ciężko.
- Od tygodnia mnie unikasz, Jayne.
Energicznie pokręciła głową i skłamała bez mrugnięcia
okiem.
- Nieprawda! Wcale cię nie unikam. Jestem tylko strasz-
nie zajęta. Spadło na mnie mnóstwo obowiązków. No
wiesz, kobieta pracująca...
- Unikasz mnie - powtórzył z naciskiem Eryk - ale od
dziś będzie inaczej.
Popatrzyła na niego z obawą i odchrząknęła zanie-
pokojona. Najchętniej rzuciłaby mu się na szyję i całowała
go do utraty tchu. Z każdym dniem coraz trudniej było jej
zachować dystans i tłumić tajemne pragnienia. Z obawą
myślała, że przed nią jeszcze pięćdziesiąt jeden podobnych
tygodni. Nie wiedziała, jak przeżyje ten rok.
Eryk stał przed nią z rękoma na biodrach. Przestąpił z
nogi na nogę i otworzył usta. Sądziła, że lada chwila usły-
szy polecenie wydane tonem nie znoszącym sprzeciwu, ale
nim się odezwał, dobiegło ich głośne pukanie do drzwi. Ku
jej ogromnemu zdziwieniu całkiem je zlekceważył i nadal
wpatrywał się w nią karcącym wzrokiem.
- Nie otworzysz? - zapytała.
R
S
- Ależ skąd! - oznajmił szczerze.
- Dlaczego?
- Mam inne plany na wieczór. Goście nie są tu dzisiaj
mile widziani.
- O kurczę, pomyślała Jayne. Natręt zapukał ponownie,
więc znaczącym gestem wskazała drzwi.
- Obawiam się, że nasz gość nie da za wygraną.
Eryk nie zmienił pozy i nadal uważnie się jej przyglądał. Po
jego minie poznała, co zaplanował.
- Jeśli będziemy udawać, że nie słyszymy, w końcu sobie
pójdzie i zostawi nas w spokoju - powiedział cicho.
- Pukanie rozległo się po raz trzeci.
- Chyba nie masz racji - odparła z naciskiem. Jęknął ci-
cho, odwrócił się... lecz nie ku drzwiom.
- Sama otwórz - burknął i poszedł do swego pokoju.
Znowu usłyszała pukanie, a potem natarczywy dzwonek.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że najchętniej zlekceważyłaby
natręta i pobiegła za Erykiem. Zapytałaby, co w niego
wstąpiło. Może to zaraźliwe? Tak bardzo za nim tęskniła...
Nagle zza drzwi dobiegł głos Chloe. Wystraszona, że siostra
odejdzie, natychmiast otworzyła drzwi i wydała radosny
pisk, bo w korytarzu stało jej rodzeństwo.
- Niespodzianka! - krzyknęli jednocześnie Chloe i Char-
lie.
Jayne z rozrzewnieniem patrzyła na bliźnięta. Oboje
mieli jasne włosy i niebieskie oczy. Chloe nosiła koński
ogon, z którego wymykały się niesforne kosmyki. Charlie
miał proste, dość długie, trochę potargane włosy. Oboje
ubrani byli w dżinsy i uniwersyteckie koszulki. Wyglądali
R
S
świetnie, twarze mieli pogodne. Jayne pomyślała, że dobry
humor też im pewnie dopisuje.
Czemu nagle postanowili ją odwiedzić? Odsunęła na bok
niespokojne myśli i cieszyła się ich obecnością. Była szcze-
rze uradowana tymi odwiedzinami, chociaż zjawili się tro-
chę nie w porę.
- Przyjechaliśmy, żeby z tobą świętować - oznajmiła
Chloe, jakby czytała w jej myślach.
- Jak to świętować? - powtórzyła słabnącym głosem. -
Co masz na myśli?
Chloe przewróciła oczyma w sposób typowy dla znu-
dzonej głupotą dorosłych osiemnastolatki.
- Twoje zamążpójście - odparła z naciskiem - o którym
zresztą całkiem zapomniałaś wspomnieć, więc drogo nam
za to zapłacisz.
- Nieprędko ci przebaczymy, że poleciałaś na jakiegoś
faceta i wyszłaś za niego bez namysłu - dodał Charlie, a
siostra bliźniaczka z zapałem pokiwała głową.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam, że kogoś masz? Jak
mogłaś, Jayne?
O matko, jęknęła bezgłośnie. Trzeba im to jakoś wytłu-
maczyć.
- Skąd wiecie o ślubie? - wykrztusiła, szukając sposobu,
żeby zyskać na czasie.
Naprawdę zamierzała powiedzieć Chloe i Charliemu o
swoich planach małżeńskich. Początkowo chciała nawet
zaprosić ich na ślub, lecz ilekroć podnosiła słuchawkę, żeby
ich zawiadomić, coś ją powstrzymywało. Nie miała pojęcia,
jak ich przekonać, że wychodzi za Eryka z miłości. Wszy-
scy troje byli sobie ogromnie bliscy i doskonale
R
S
się rozumieli, więc rodzeństwo natychmiast złapałoby ją na
kłamstwie. Mimo wszystko powinna teraz coś wymyślić,
żeby nie wzbudzać ich podejrzeń.
- Dzwoniłam do ciebie w ubiegłym tygodniu - powie-
działa Chloe. - Telefon odebrała twoja przyjaciółka Lila.
Zapytałam ją, kiedy wrócisz, a ona na to, że karmi Mojo, bo
wyjechałaś. Chciałam wiedzieć, gdzie się podziewasz, a ona
zapytała, czy ja nic nie wiem. Spytałam, o co jej chodzi,
więc powiedziała, że wyjechałaś w podróż poślubną. Mowę
mi odjęło, ale coś tam wykrztusiłam i w końcu dowiedzia-
łam się, że w piątek wyszłaś za mąż. Ja pytam za kogo, a
ona, że za Eryka Randolpha. No to zdębiałam, a Lila pyta,
jak to możliwe, że nie wiem o twoim ślubie z przystojnym
milionerem. Nie miałam pojęcia, więc...
- Dosyć! - przerwała Jayne i uniosła rękę, jakby chciała
w ten sposób powstrzymać potok słów. Znała Chloe jak zły
szeląg. Gdy mała zaczynała perorować, nie znała umiaru i
milkła dopiero wtedy, gdy zatkała sobie usta sporym ka-
wałkiem pizzy.
- Co jest grane, Jayne? - zapytał Charlie. - Naprawdę je-
steś mężatką?
- Gdzie twój przystojny milioner? - dodała Chloe.
- Tutaj - Jayne usłyszała dobiegający z tyłu znajomy
głos.
No pięknie! A już myślała, że gorzej być nie może. Nie
dość, że trzeba będzie na poczekaniu zmyślić jakąś histo-
ryjkę, to jeszcze musi wziąć się w garść, żeby nie zemdleć z
wrażenia na widok zabójczo przystojnego faceta, którego
niedawno poślubiła.
Z roztargnieniem obserwowała twarz Chloe, na której
R
S
początkowo malowała się ciekawość, potem niedowierza-
nie, a w końcu podziw. Jayne pomyślała z obawą, że jeśli
sama wyglądała choć w połowie tak idiotycznie, kiedy
przed chwilą gapiła się na Eryka... Cóż, lepiej nie mówić.
Uśmiechnął się serdecznie do bliźniąt i przelotnie spojrzał
jej w oczy. Mocno zmieszana próbowała sobie przy-
pomnieć, o czym rozmawiali, nim zjawiło się tu rodzeń-
stwo. Aha, zapowiedział, że tego wieczoru nie będzie mogła
stosować wobec niego żadnych uników, a potem zabronił
jej wyjść z domu. Jak to dobrze, że dzieciaki postanowiły ją
dzisiaj odwiedzić.
- Cześć - powiedział niskim, ujmującym barytonem. - Ty
jesteś Chloe, prawda?
- Chyba tak - odparła dziewczyna, wpatrując się w niego
z cielęcym zachwytem, jakby nie mogła uwierzyć, że przy-
stojny milioner Eryk Randolph raczył wstąpić w progi
skromnego mieszkanka jej siostry. Po chwili ochłonęła i
dodała przytomniej: - Oczywiście, tak mam na imię. Jestem
Chloe Pembroke. - Chwyciła jego dłoń i mocno nią potrzą-
snęła.
- A to Charlie - wtrąciła Jayne.
Eryk sprawiedliwie obdzielił uśmiechami młodziutkich
powinowatych.
- Cześć - powiedział chłopak, wysuwając się do przodu.
Jego młodsza siostra natychmiast zapomniała o niepokojach
spowodowanych ślubem Jayne, ale on pozostał nieufny.
Mimo to wyciągnął rękę. Eryk uwolnił dłoń nadal trzymaną
kurczowo przez Chloe i wymienił z chłopcem mocny
uścisk.
- Eryk Randolph - przedstawił się z powagą.
R
S
- Wiemy. - Chloe westchnęła rozmarzona.
Jayne zanotowała sobie w pamięci, że musi odbyć z nią
bardzo poważną rozmowę. Mała wyglądała strasznie głupio
z wyrazem cielęcego zachwytu na buzi. Poza tym nie wy-
pada tak się gapić na ludzi... zwłaszcza na mężczyzn. Nie
warto im tak pochlebiać. Nawiasem mówiąc, jej samej rów-
nież należała się bura, bo czasami patrzyła na Eryka tak,
jakby chciała go zjeść. Oczywiście, robiła to ukradkiem,
lecz mimo wszystko czuła się winna.
- Wejdźcie - powiedziała do bliźniąt i cofnęła się, prze-
puszczając rodzeństwo w drzwiach.- Gdy oboje znaleźli się
w holu, z przerażeniem stwierdziła, że mają ze sobą torby
podróżne. Czyżby zamierzali tu zostać na weekend? Co za
pech!
- No tak - powiedziała, idąc z nimi do salonu. Torby rzu-
cili przy drzwiach. Charlie natychmiast rozparł się na kana-
pie. To zadziwiające, ile miejsca zajmuje szczupły, choć
wysoki nastolatek. Chloe rzuciła się na mały fotel, zosta-
wiając nieco większy, teoretycznie dwuosobowy, dla star-
szej siostry i Eryka.
- No tak - powtórzyła niepewnie Jayne. Usiadła na sa-
mym brzeżku, jak najbliżej lewego oparcia, zostawiając mu
sporo miejsca. W tym momencie nie obchodziło jej zupeł-
nie, że bliźnięta będą zdziwione jej zachowaniem. - Macie
ze sobą bagaż - mruknęła w końcu.
- Tak. Skoro pobraliście się przed tygodniem i zaliczy-
liście już podróż poślubną, doszliśmy do wniosku, że nie
będziecie mieli nic przeciwko weekendowi w rodzinnym
gronie - odparł Charlie i spojrzał znacząco na Eryka. -
R
S
- Chyba nie przeszkadzamy, co? Chcieliśmy cię poznać,
bo przecież nic o tobie nie wiemy.
Jayne westchnęła. Proszę bardzo, mały Charlie gra rolę
podejrzliwego braciszka. Tego jej tylko brakowało! Cie-
kawe, jak przekona podejrzliwego smarkacza, że nie ma
powodu do obaw, jeśli sama coraz bardziej wątpi w sens
tego małżeństwa na niby. Nim zdążyła odpowiedzieć, Eryk
przejął inicjatywę.
- Bardzo się cieszę, że wpadliście. To żaden kłopot.
Wszyscy należymy teraz do rodziny. Doskonale rozumiem,
że nasz pospieszny ślub wydał się wam trochę dziwny i
dlatego niepokoiliście się o siostrę. Zapewniam uroczyście,
że nie macie powodu do obaw.
Jayne energicznie pokiwała głową.
- Wiem, że jesteście zaskoczeni. Kiedy Eryk i ja po-
stanowiliśmy się pobrać, zadziwiliśmy samych siebie tą
nagłą decyzją. - Miała nadzieję, że Bóg jej nie ukarze za te
wszystkie kłamstwa. - Od pewnego czasu wydawało nam
się, że byłoby wspaniale...
- Jak się poznaliście? - wpadła jej w słowo Chloe.
- Jayne i Eryk niemal godzinę kłamali jak z nut, opowia-
dając zaciekawionym bliźniętom zmyślone szczegóły swe-
go narzeczeństwa. Starali się ich przekonać, że kochają się
do szaleństwa, a uczucie spadło na nich jak grom z jasnego
nieba, że postanowili zachować je w tajemnicy oraz że bar-
dzo chętnie spędzą weekend w rodzinnym gronie. Jest prze-
cież pokój gościnny...
- A w nim rzeczy Eryka, uświadomiła sobie nagle Jayne.
Och, nie! Jak zabrać je stamtąd, żeby dzieciaki nie zorien-
towały się, co jest grane? Gdyby zobaczyły, że sypiają
R
S
osobno, wyjdzie na jaw cała prawda o fikcyjnym małżeń-
stwie, bo dociekliwa parka zacznie zadawać kłopotliwe py-
tania. Jayne nie potrafiła szczerze wyznać im, że dla pienię-
dzy poślubiła obcego mężczyznę. Gdyby się na to nie od-
ważyła, wkrótce usłyszeliby od niej, że nie mogą dłużej
studiować, że od tej pory będą musieli sami zarabiać na
swoje utrzymanie, i choć grzeczne z nich dzieciaki, zabawa
w naukę skończona i trzeba odtąd borykać się z życiem.
Wolała im tego oszczędzić. Chloe i Charlie wobec prawa
byli już dorośli, ale Jayne zdawała sobie sprawę, że pod
wieloma względami są jeszcze bardzo niedojrzali. Zapewne
staraliby się zrozumieć jej motywy działania, ale mogliby
poczuć się winni, że siostra wszelkimi sposobami chce im
zapewnić wykształcenie, natomiast oni poza nauką nie mają
żadnych obowiązków.
Chociaż los ich nie oszczędzał, a utrata rodziców była
strasznym ciosem, dzięki troskliwej opiece Jayne zachowali
wiarę w ludzi i zdrowy optymizm. Nie chciała, żeby teraz
się wyzbyli tych cech. Gdyby poznali całą prawdę, mogliby
dojść do wniosku, że świat jest zły, a starsza siostra nie
umie ich przed nim obronić. Mimo wszystko potrafiła, cho-
ciaż wymagało to od niej wielkich wyrzeczeń. Na razie jed-
nak lepiej, żeby nie wiedzieli, na czym one polegają. Trzeba
za wszelką cenę ukryć przed nimi, że jej małżeństwo to
jedynie układ korzystny dla obu stron.
- Eryku, może zaprosisz Chloe i Charliego do cukierni na
lody? - powiedziała nagle.
Wszyscy troje popatrzyli na nią, unosząc brwi.
R
S
- Do cukierni na lody? - obruszył się Charlie. - Jayne, nie
jesteśmy małymi dziećmi.
- Ale lubicie słodycze i chcecie poznać Eryka, więc
wspólna wyprawa na lody to znakomita sposobność. Na
Bursztynowej jest fajna cukiernia.
- A ty? Pójdziesz z nami? - zapytała Chloe.
- Nie. - Natychmiast pokręciła głową. - Zostanę. Mam tu
mnóstwo pracy. Muszę sprzątnąć pokój gościnny - dodała,
spoglądając znacząco na Eryka.
- Chętnie ci pomogę - odparła Chloe, zrywając się z fote-
la.
- Nie! - zawołała Jayne.
Pozostali znów wpatrywali się w nią ze zdziwieniem. Na
szczęście Eryk zrozumiał w końcu, o co jej chodziło, i
oznajmił wesoło:
- Moim zdaniem wyprawa na lody to znakomity pomysł.
Idziemy, dzieciaki. Ja stawiam!
Jayne westchnęła z irytacją, bo zachowywał się teraz jak
dobroduszny wujaszek z rodzinnego serialu. I co dalej? Za-
raz nabije fajkę, włoży sweter ze skórzanymi łatami na łok-
ciach i zacznie prawić dzieciakom morały.
- Zastanawiam się, czy... - powiedziała niepewnie Chloe.
- Mają tam lody czekoladowe z mnóstwem orzechów
- kusiła Jayne, która doskonale wiedziała, co młodsza sio-
stra lubi najbardziej.
- Dobra, idziemy. - Chloe natychmiast zaniechała oporu.
- Charlie, ty również znajdziesz tam coś dla siebie
- dodała Jayne. - Bawcie się dobrze. Jestem pewna, że spę-
dzicie miłą godzinkę.
Charlie nadal był nieufny, ale podniósł się z kanapy i po-
R
S
szedł za Chloe i Erykiem.
- Niedługo wrócimy - powiedział do starszej siostry.
Jayne pomyślała, że to chyba pierwsze prawdziwe zdanie
wypowiedziane tego popołudnia w jej mieszkaniu.
R
S
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Było dobrze po północy, gdy Jayne zmusiła się w końcu,
żeby pójść do łóżka. Znalazła mnóstwo wymówek, by
opóźnić ten moment. Długo rozmawiała z Chloe i Char-
liem, wypytując ich szczegółowo o studia i życie studenc-
kie. Dopiero gdy oznajmili stanowczo, że wygląda na zmę-
czoną, więc ich zdaniem powinna się natychmiast położyć,
z ociąganiem poszła do swojej sypialni, którą przez cały
weekend miała dzielić z Erykiem.
Urządziła ten pokój w bardzo kobiecym, romantycznym
stylu, ale gdy zamknęła za sobą drzwi, od razu poczuła, że
koronki, falbanki i kwiatowe wzory nie zdominowały mę-
skiej aury, która otaczała go, gdziekolwiek się pojawił. Le-
żał już w łóżku, wyciągnięty na ozdobnej kapie, wsparty na
poduszkach. Czytał magazyn poświęcony ekonomii i zarzą-
dzaniu. Miał na sobie tylko spodnie od piżamy z czekola-
dowego jedwabiu. Nie wiedzieć czemu Jayne nie mogła
oderwać wzroku od jego bosych stóp, które strasznie jej się
podobały. Uśmiechnęła się nerwowo.
Eryk podniósł głowę, popatrzył na nią i położył czaso-
pismo na kolanach. Rzucił jej zachęcające spojrzenie i po-
klepał lekko posłanie obok siebie.
- Widzę, że nareszcie postanowiłaś iść do łóżka, kocha-
nie? - spytał żartobliwie.
R
S
Jayne pogratulowała sobie w duchu, że przebrała się w
grubą piżamę z wzorzystej flaneli z nadrukiem przed-
stawiającym rozmaite śniadaniowe przysmaki. Zdecydo-
wała się na to, choć na dworze było tak ciepło, że musieli
włączyć klimatyzację. Trzeba jednak pamiętać, że wrześ-
niowe noce bywają chłodne, więc powinna uważać, żeby się
nie przeziębić. A zatem piżama się przyda ze względu na
temperaturę... oraz z wielu innych powodów.
- Tak, tak - mruknęła z ożywieniem, ale nie potrafiła
wykrztusić nic więcej.
- Chodź do łóżka, Jayne - zachęcał łagodnie Eryk.
Z trudem przełknęła ślinę.
- Zaraz, zaraz. Jeszcze moment. - Gorączkowo szuka
ła wyjścia z trudnej sytuacji, chociaż zdawała sobie spra
wę, że jedyna możliwość to zwiać do salonu i drzemać
w dużym fotelu, wzbudzając podejrzenia Chloe i Charlie-
go. Oboje strasznie by się niepokoili, gdyby okazało się,
że woli spać osobno. - Tak, zaraz się położę. Chwileczkę,
już idę.
Eryk z uśmiechem znowu poklepał materac, jakby za-
chęcał, żeby dotrzymała mu towarzystwa.
- Doskonały pomysł. Mam nadzieję, że dotrzymasz sło-
wa - powiedział.
Z ociąganiem ruszyła ku niemu. Szła coraz wolniej, sta-
wiając coraz mniejsze kroki. W końcu zatrzymała się po
swojej stronie łóżka. Nie ma ratunku. Żadnej drogi ewaku-
acyjnej. Usiadła na brzegu posłania. Teraz powinna się po-
łożyć. Niedaleko Eryka. Który był półnagi. I miał takie
cudne stopy.
Starała się o nim nie myśleć. Opadła powoli na materac,
R
S
uniosła jedną nogę, potem drugą. Wsunęła obie pod kołdrę.
Balansowała na samym skraju i obawiała się, że lada chwila
spadnie na podłogę. Leżała nieruchoma i cicha, ze wzro-
kiem utkwionym w suficie. Następny ruch należał do Eryka.
Ciekawe, jak on się zachowa.
Rzucił czasopismo na podłogę, wślizgnął się pod kołdrę i
przesunął na sam środek łóżka, zdecydowanie dalej, niż
powinien. Serce Jayne biło coraz szybciej, wystukując ner-
wowy rytm. Kątem oka obserwowała, jak układa się na bo-
ku, wysuwa ramię ponad jej głowę i wsparty lekko na ręku
uważnie się jej przygląda. Z trudem zwalczyła pokusę, żeby
podciągnąć wysoko kołdrę i całkiem zniknąć mu z oczu.
Zamiast uciekać, śmiało popatrzyła na niego. Szczerze mó-
wiąc, nie miała innego wyjścia, ponieważ była jak zahipno-
tyzowana.
- Na pościeli jest kocia sierść - powiedział cichutko.
Zaskoczył ją zupełnie. Nie spodziewała się takich słów.
Głęboko urażona, że wytyka jej takie głupstwa, odparła z
godnością:
- Mnie to nie przeszkadza. Lubię koty... z wyjątkiem
Mojo. Ale to jego wina - dodała napastliwym tonem. -Ten
drań mnie nie toleruje. Sam zaczął tę wojnę.
- Nie spałem dotąd w łóżku, gdzie wcześniej wylegiwał
się kot - powiedział Eryk i uśmiechnął się pobłażliwie. Lek-
ko ubawiony zerknął na jej nocny strój, ledwie widoczny
spod kołdry, którą podciągnęła wysoko pod brodę. - Po raz
pierwszy mam okazję widzieć kobietę w barchanach.
- W takim razie powinieneś sobie uświadomić, że bardzo
lubimy nosić takie piżamy, jeżeli śpimy same, u siebie
R
S
w domu. Nie miałeś dotąd okazji widzieć takiego stroju, bo
twoje przyjaciółki zapraszały cię nie po to, żeby spać... tyl-
ko wręcz przeciwnie - dodała zakłopotana, słysząc hi-
steryczny ton w swoim głosie. - Takie jest moje zdanie.
- Nie próbuj mi wmówić, że ani przez moment nie my-
ślałaś o tej... bezsenności - odciął się z kpiącym i nie-
wątpliwie zmysłowym uśmiechem.
Jayne spłonęła rumieńcem. Miał rację, lecz nie do końca.
W jego obecności zawsze przychodziły jej do głowy głupie
myśli, lecz tym razem powzięła stanowcze postanowienie,
że uczyni wszystko, aby oprzeć się pokusie. Czeka ją trudna
batalia, ponieważ zdawała sobie sprawę, że jej opór wzma-
ga tylko jego apetyty.
- Polubiłem Chloe i Charliego - oznajmił niespodzie-
wanie. - To dobre dzieciaki.
Jayne odetchnęła z ulgą, gdy zmienił temat. Może Eryk
po namyśle postanowił się jej nie narzucać? Zapewne czuł
się równie niezręcznie jak Ona. Chyba doszedł do wniosku,
że ich położenie jest wystarczająco trudne, więc nie należy
go pogarszać.
- Racja - przytaknęła z zapałem. - Mają wiele zalet.
- Teraz rozumiem, czemu tak się dla nich poświęcasz.
- Zasługują na dobre życie - odparła.
- Mają je dzięki tobie - powiedział z łagodnym uśmie-
chem.
Kiedy tak na nią patrzył, czuła, że kruszy się mur, któ-
rym była otoczona, i topnieje lód skuwający jej serce. W
jego wzroku nie było pożądliwego błysku, tylko czułość i
zachwyt. Od razu stała się nieufna i powiedziała sobie, że
tym bardziej powinna mieć się na baczności. Była
R
S
pewna - a raczej prawie pewna - że potrafi się oprzeć zmy-
słowej pokusie, lecz obawiała się ciepłych uczuć, wobec
których stawała się zupełnie bezbronna.
Eryk pochylił się nad nią i niewinnie musnął wargami jej
usta, a następnie przesunął się na swoją stronę łóżka i zgasił
nocną lampkę. W ciemności ledwie widziała zarys jego
postaci. Ostrożnie przysunął się do niej, wracając na to sa-
mo miejsce, gdzie leżał przed chwilą, ale teraz zamiast sze-
rokim łukiem położyć ramię nad jej głową i oprzeć się na
ręku, śmiało objął ją w talii. Unikając przesadnej bliskości,
położyła się na boku, odwrócona do niego plecami. Nim
zdążyła zaprotestować, położył dłoń na jej brzuchu, przy-
ciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
Och, jak przyjemnie, westchnęła ukradkiem. Bardzo
przyjemnie. Uznała, że nie będzie protestować, przynaj-
mniej na razie.
- Mam pomysł - odezwał się przyciszonym głosem.
- Skoro Chloe i Charlie przyjechali do miasta, w niedzielę
można by zorganizować spotkanie z moją rodziną. Mam
przecież urodziny, a poza tym nasi bliscy muszą się poznać.
Moi rodzice i siostry na pewno chcieliby znowu się z tobą
zobaczyć.
- To naprawdę bardzo ciekawe, uznała Jayne po chwili
zastanowienia. Nie rozumiała, czemu najbliższym Eryka
miałoby zależeć na kolejnym spotkaniu z nią. Po co orga-
nizować rodzinne przyjęcia, skoro z góry wiadomo, że ona i
Eryk rozwiodą się za niespełna rok? Właśnie miała go zapy-
tać, czy naprawdę uważa, że to dobry pomysł, ale odezwał
się znowu, nie dopuszczając jej do głosu--
- Zadzwonię jutro do matki i wszystko z nią ustalę.
R
S
Powinniśmy umówić się na wczesny obiad. Pierwsza by-
łaby idealna. Chloe i Charlie będą mieli dość czasu, żeby
przed zmrokiem wrócić do Bloomington i odrobić pracę
domową.
Jayne uśmiechnęła się lekko, bo pomyślała, że Eryk
mówi jak troskliwy ojciec, któremu zależy, by jego pocie-
chy dobrze wypadły na zajęciach.
- Doskonale - powiedziała. Trudno jej było pojąć, czemu
bez żadnych 'protestów zgodziła się na to spotkanie. Odnio-
sła wrażenie, że jakiś wewnętrzny głos zachęca ją do przy-
jęcia propozycji Eryka. W głębi serca ukrywała wątłą na-
dzieję, o której nie śmiała nawet myśleć. - Zaproponuj spo-
tkanie, skoro jesteś pewny, że to dobry pomysł.
- Najzupełniej - zapewnił. Po chwili wahania dodał:
- Mam jeszcze jedną sugestię. Chciałbym, żebyś się za-
stanowiła i powiedziała szczerze, co o niej myślisz.
- Tak? - odparła zaniepokojona tym zawiłym wstępem.
Bała się pomyśleć, co mu teraz przyszło do głowy.
Wtulił twarz w jej włosy. Ledwie się poruszył, a ogar-
nęło ją cudowne uczucie błogości.
- Cały czas zastanawiam się nad tym, jak ci powiedzieć,
że bardzo chciałbym znów się z tobą kochać.
Od początku podejrzewała, że właśnie o taką sugestię mu
chodzi. Miał to wypisane na twarzy. Powinna była przed
chwilą skończyć rozmowę i nie dopuścić, żeby powiedział
na głos, czego mu się zachciewa. Popełniła błąd, pozwala-
jąc, żeby mówił dalej, bo kiedy usłyszała tamte słowa wy-
powiedziane głosem cichym, pewnym, uwodzicielskim,
zdała sobie sprawę, że ma identyczne pragnienia.
R
S
Mimo wszystko postanowiła być stanowcza i nie ulegać
pokusie, więc przypomniała:
- Eryku, przecież ustaliliśmy...
- Wymogłaś na mnie tę obietnicę - przerwał, delikatnie
całując ją w szyję tuż nad kołnierzykiem grubej flanelowej
piżamy. - Moim zdaniem powinniśmy raz jeszcze przedys-
kutować tę sprawę.
Najwyraźniej doszedł jednak do wniosku, że działanie
przyniesie lepszy skutek od negocjacji, bo zamiast rozma-
wiać, śmiało wsunął dłoń pod bluzę od piżamy i dotknął
ciepłej skóry na wysokości splotu słonecznego i głaskał ją
lekko opuszkami palców.
Jayne natychmiast poczuła, że robi jej się gorąco. Języki
ognia ogarnęły ciało, serce i rozum. Płonęła od stóp do
głów. Eryk jednym zmysłowym gestem wzbudził w niej
pożądanie. Po chwili doszła do wniosku, że trochę mija się
z prawdą. Nawet gdyby jej nie dotknął, i tak by go pragnęła,
bo podświadomie sama chciała znów się z nim kochać.
Przez cały tydzień próbowała to sobie wyperswadować, lecz
daremnie walczyła z ukrywaną żądzą. Nadszedł czas, aby
uświadomić sobie, że walka jest daremna i z góry skazana
na niepowodzenie. Do tej pory Jayne wygrywała codzienne
bitwy z własnym pożądaniem, bo wieczorami była tak zmę-
czona, że padała na łóżko i natychmiast zasypiała, lecz wy-
starczyła chwila wytchnienia, by hydra namiętności podnio-
sła głowę.
Eryk uznał jej milczenie za zgodę i przeniósł rękę wyżej,
przesuwając palcami po bokach i ostrożnie dotykając biustu
zamkniętego w łuku dłoni łączącym kciuk i palec wskazują-
cy. Jayne, westchnęła niecierpliwie i poczuła, że
R
S
ogarnia go podniecenie. Mocno przytulony do jej pleców
nie mógł i zapewne nie chciał tego ukryć. Doskonale wie-
działa, że powinna go odepchnąć i domagać się, żeby prze-
stał, ale nie mogła wykrztusić słowa.
Szczerze mówiąc, wcale nie miała ochoty protestować.
Znowu doszedł do wniosku, że milczenie oznacza zgodę.
Po chwili wahania zaborczym gestem objął jej pierś i kciu-
kiem pogłaskał twardy sutek. Przymknęła oczy i z cichym
westchnieniem poddała się łagodnej pieszczocie. Odrucho-
wo cofnęła się nieco i mocniej przylgnęła do Eryka. Oboje
byli rozgrzani i podnieceni. Chcieli zapomnieć o wątpliwo-
ściach i solennych obietnicach sprzed paru chwil oraz kilku
dni.
Usłyszała cichy śmiech Eryka, który delikatnie położył
ją na plecach. Nim zdążyła się odezwać, zamknął jej usta
zachłannym pocałunkiem. Niewiele myśląc, zarzuciła mu
ręce na szyję, wsunęła palce w ciemne włosy i przyciągnęła
go do siebie, zachęcając bez słów, żeby całował ją śmielej.
Długo leżeli spleceni ciasnym uściskiem. Jayne czuła
ciężar jego ciała, rozkoszowała się zmysłowymi pocałun-
kami i pieszczotą niecierpliwych dłoni sunących w górę ku
piersiom i w dół, za gumkę spodni od piżamy z grubej, mię-
sistej flaneli. Oszołomiona cudownymi doznaniami poczuła,
że Eryk rozpina obszerną bluzę. W głowie zabrzmiał jej
sygnał alarmowy, który jednak z każdą sekundą rozlegał się
słabiej, aż całkiem ucichł. Oderwała usta od jego warg, bo
zabrakło jej tchu. Słyszała tylko niespokojnie bicie swego
serca. Dopiero gdy Eryk uporał się z ostatnim guzikiem i
rozsunął poły flanelowej bluzy, udało jej się nareszcie wy-
dobyć głos.
R
S
- To bez sensu - powiedziała z trudem, ale protestowała
bez przekonania, jakby liczyła, że jej nie posłucha. Jedno-
cześnie głębiej wsunęła palce w ciemną czuprynę i jeszcze
mocniej przyciągnęła go do siebie.
- Przeciwnie - odparł. - Pomysł jest znakomity. - Pochylił
głowę i całował jej piersi, przesuwając czubkiem języka po
twardych sutkach. - Jayne, bardzo cię pragnę... - szepnął.
Jego pieszczoty stawały się coraz śmielsze, usta bardziej
zachłanne i natarczywe. Jayne traciła głowę, pochłonięta
cudownymi wrażeniami.
- Eryku - westchnęła. - Proszę...
- O co? - zapytał, tuląc głowę do jej piersi. - Żebym
nadal cię całował? Mam cię dalej pieścić? Chcesz się ze
mną kochać?
Jayne bezwiednie kręciła głową, gdy całował drugą
pierś, ale nie była w stanie go odepchnąć ani powiedzieć, że
ma tego dość... chociaż powinna.
- Proszę...-powtórzyła niecierpliwie.
Oprzytomniała trochę, gdy zdała sobie sprawę, że oboje
są nadzy. Eryk rozebrał ją i siebie, nie przerywając na-
miętnych pieszczot i pocałunków.
- A Chloe i Charlie? - zreflektowała się nagle.
Oddychała z trudem. Zdawała sobie sprawę, że protesty są
daremne i mogą jedynie odwlec to, co nieuchronne. Oboje
bardzo tego pragnęli, a zatem nic ich nie powstrzyma. Mi-
mo wszystko czuła, że należy spróbować, i uległa tej po-
trzebie.
- Jeśli będziemy zachowywać się cicho, w ogóle nas nie
usłyszą - zapewnił Eryk. - A zresztą gdyby nawet
R
S
dotarły do nich jakieś odgłosy - dodał - powiedzą sobie, że
jesteśmy świeżo po ślubie, więc mamy prawo do miłosnych
uniesień. W naszej sytuacji to całkiem normalne, że nie
potrafimy się od siebie oderwać i jesteśmy niecierpliwi. -
Ułożył się wygodnie na boku i przylgnął do niej całym cia-
łem.
- Poza tym utwierdzą się w przekonaniu, które zresztą od
początku chciałaś im wpoić. Uznają mianowicie, że jeste-
śmy szaleńczo zakochani.
Ten argument otrzeźwił ją trochę, lecz nie na tyle, by
wysunęła się z objęć Eryka, który zamilkł, bo znał lepszy
sposób, żeby ją przekonać. Zasypywał pocałunkami jej
piersi, brzuch, pępek... całe ciało. Zamroczona rozkoszą
poddawała się śmiałym i wymyślnym pieszczotom.
Skupiła się na własnych odczuciach, świadoma, że pło-
nie żywym ogniem i sama jest źródłem płomienia. Eryk
całował ją tak zachłannie, jakby nie mógł się nią nasycić.
Zacisnęła dłonie na prętach wezgłowia i poddała mu się
całkowicie. Przykrył ją własnym ciałem, wszedł w nią i
zaczął poruszać się rytmicznie, więc podążała za nim w
zmysłowym tańcu. Gdy spełnienie przyszło i minęło, zgod-
nym ruchem przylgnęli do siebie jeszcze mocniej. Objęła go
ramionami, a on przytulił głowę do jej szyi. Oboje z trudem
chwytali powietrze i nie byli w stanie nic powiedzieć. Dłu-
go milczeli, cierpliwie czekając, aż minie uczucie gorąca,
serca przestaną kołatać jak oszalałe i ogarnie ich przyjemne
zmęczenie.
Kiedy nadeszła ta chwila, żadne nie potrafiło znaleźć
właściwych słów. Jayne zbyt późno uświadomiła sobie, że
w pewnych sprawach okazali rozsądek, zachowując nale-
żytą ostrożność, lecz jej serce pozostało bez ochrony.
R
S
Przed tygodniem ogarnęło ją straszne podejrzenie, ale
zabroniła sobie o tym myśleć. Teraz nabrała absolutnej
pewności, że trafiła w sedno.
Zakochała się w swoim mężu i nie miała pojęcia, jak bę-
dzie dalej żyć z tą świadomością.
Jayne, Eryk i bliźnięta spędzili razem sobotę jak typowa
rodzina. Czas minął im na zwykłych weekendowych zaję-
ciach. Śniadanie zjedli w pobliskiej kafeterii, potem Eryk
żeglował z nimi po jeziorze Michigan. Bardzo smakował
wszystkim obiad w hinduskiej restauracji, gdzie odbyły się
zaręczyny Jayne. Wieczorem poszli do parku, aby posłu-
chać koncertu na świeżym powietrzu. Chloe i, Charlie byli
zachwyceni Erykiem. Dla Jayne ten cudowny dzień był
sprawdzianem i potwierdzeniem jej uczuć.
Nadeszło niedzielne przedpołudnie,. Urodzinowe przy-
jęcie zorganizowane przez matkę Eryka w rezydencji Ran-
dolphów przeszło najśmielsze oczekiwania Jayne i było
nadzwyczaj przyjemnym wydarzeniem towarzyskim. Ba-
wili się znakomicie w rodzinnym gronie. Pani Randolph - a
właściwie Lidia, ponieważ nalegała, żeby synowa i jej ro-
dzeństwo mówili jej po imieniu - stanęła na wysokości za-
dania i okazała się wspaniałą panią domu. Stół był za-
stawiony najlepszą porcelaną i srebrami. Środek zajmowała
misterna kompozycja z ciętych kwiatów. Przy każdym na-
kryciu leżała urocza wizytówka. Małe wytworne kanapki
pocięte były w idealne trójkąty. Podano również świeże
owoce i znakomite sery, a potem kawę i pyszny deser. Jay-
ne po raz pierwszy w życiu uczestniczyła w tak wytwornym
bankiecie.
R
S
Nie czuła się intruzem w eleganckiej rezydencji. Rodzice
Eryka oraz jego siostry przywitali Chloe, Charliego i ją z
otwartymi ramionami - w dosłownym znaczeniu tych wyra-
zów. Serdecznym uściskom nie było końca. Panny Randol-
ph i Chloe od razu przypadły sobie do serca. Jayne z przy-
jemnością obserwowała trzy roześmiane dziewczyny, które
rozmawiały z wielkim ożywieniem. Eryk przez cały week-
end dokładał starań, aby zjednać sobie Charliego, który w
sobotę wieczorem zapomniał o nieufności. Gawędzili obaj i
wybuchali śmiechem jak najlepsi kumple z podstawówki.
Jayne była zbita z tropu, kiedy się temu przyglądała.
Przez kilka ostatnich lat osierocone rodzeństwo Pembro-
ke'ów trzymało się razem, stawiając czoło nieprzyjaznemu
światu. Teraz sytuacja nagle się zmieniła, bo zostali spon-
tanicznie przyjęci do rodziny i zaakceptowani bez zastrze-
żeń. Wystarczyło, że Jayne poślubiła jednego z Randol-
phów, a jej rekomendacja sprawiła, że bliźnięta także zo-
stały przyjęte z otwartymi ramionami.
Idealna sytuacja. Wszyscy powinni się cieszyć.
A jednak Jayne pogrążyła się w czarnej rozpaczy, bo nie
panowała nad sytuacją. Jak dotąd, nic się nie układało
zgodnie z jej przewidywaniami. Kto by przypuszczał, że
pokocha Eryka, że Chloe i Charlie tak łatwo poddadzą się
jego urokowi, że cała ich trójka dozna tyle serdeczności od
Randolphów, którzy okazali się ciepłymi, życzliwymi,
wspaniałymi ludźmi. Bliźnięta miały podobne zalety, więc
trudno się dziwić, że oczarowały nowych powinowatych.
Rzecz jasna, należało oczekiwać, że obie rodziny na-
R
S
tychmiast się polubią, tłumaczyła sobie Jayne. Pembro-
ke'owie i Randolphowie byli do siebie podobni.
Pozostała tylko jedna trudność: w gruncie rzeczy nic ich
nie łączyło.
Jedynie z pozoru zadzierzgnęły się między nimi silne
więzy. Nikt prócz Jayne i Eryka nie wiedział, że taka sytu-
acja będzie trwała tylko rok. Kiedy dobiegnie końca, roz-
wiodą się i przestaną być mężem i żoną.
Czy skończą się wówczas i rodzinne przyjaźnie? - za-
stanawiała się Jayne. Nie uszło jej uwagi, że Chloe i młod-
sza siostra Eryka od razu znalazły wspólny język. Szybko
wymieniły telefony oraz adresy poczty elektronicznej i
obiecały sobie, że będą się regularnie spotykać. Obie intere-
sowała twórczość Marcela Prousta i literatura francuska.
Jayne była pewna, że ta znajomość może przetrwać próbę
czasu.
Chloe nie miała w dzieciństwie serdecznej przyjaciółki, a
po utracie rodziców trzymała się z dala od innych dziew-
cząt. Jayne martwiła się też o Charliego, ponieważ śmierć
ojca pozbawiła go męskiego wzoru do naśladowania; teraz
patrzył z zachwytem na Eryka i traktował go niczym star-
szego brata.
Jeśli sprawy nadal będą się układać tak dobrze - a prze-
cież nie było powodu, żeby w to wątpić - jeśli obie rodziny
zechcą się nadal spotykać, rozwód Jayne i Eryka będzie dla
bliźniąt prawdziwą katastrofą, ponieważ uznają, że lojal-
ność wobec ukochanej siostry wymaga zerwania kontaktów
z rodziną jej byłego męża. Nawet gdyby małżonkowie roz-
stali się po przyjacielsku, Chloe i Charlie staną murem za
Jayne, bo uznają, że trzeba ją wspierać, i od rzucą Randol-
phów ,
R
S
choćby dlatego, że nie poznali się na niej.
Mamy rok, pomyślała Jayne. To dość, żeby nowe zna-
jomości okrzepły. Gdy ich czas dobiegnie końca, zrywanie
więzów z nową rodziną może się okazać bolesne.
Co robić? - zastanawiała się nerwowo. Jak temu zara-
dzić? Stała w łukowatym przejściu łączącym jadalnię i sa-
lon, dokąd goście i gospodarze przenieśli się, żeby wypić
kawę i chrupać słodycze. Nie mogła przecież krzyknąć na
nich i nakazać, żeby przestali się zaprzyjaźniać, bo za rok
przyjdzie im wybierać, za kim się opowiedzą podczas spra-
wy rozwodowej. Dawne więzy będą słabły, aż całkiem za-
nikną.
Jayne była świadoma, że Chloe i Charlie wiele już utra-
cili. Oboje stali na progu dorosłego życia i decydowali o
swojej przyszłości. Nie chciała, żeby w tak ważnym mo-
mencie spotkało ich kolejne rozczarowanie. Byłoby dla nich
fatalnie, gdyby przywiązali się do Randolphów, a potem
musieli zerwać kontakty.
Poza tym nie mogła sobie pozwolić na to, żeby jeszcze
mocniej pokochać Eryka i cierpieć męki po rozstaniu.
- Fajne przyjęcie, co?
Odwróciła się natychmiast i ujrzała Eryka stojącego tuż
za nią, jakby przywołała go swoimi myślami. Uśmiechał się
łobuzersko, szczerze zadowolony, że ją zaskoczył i wyrwał
z zamyślenia. Było mu do twarzy w bordowej koszulce polo
i spodniach koloru khaki. Włosy miał potargane, jakby
przed chwilą odgarnął je palcami. Jayne włożyła dziś bluz-
kę bez rękawów i spódnicę koloru lilaróż. Ten odcień har-
moni
R
S
zował dyskretnie z barwami jego ubrania. Przed wyjściem
pod wpływem nagłego impulsu przypięła pożyczoną od
Rose Carson broszkę z bursztynem. Odruchowo wyciągnęła
rękę i pogłaskała ją delikatnie, czerpiąc zagadkową pocie-
chę z jej posiadania. W ciągu paru tygodni bardzo polubiła
niewielki klejnocik. Musi zanotować sobie w pamięci, że
trzeba go oddać Rose. która zapewne chciałaby odzyskać
swoją własność, pomyślała.
Eryk obrzucił Jayne badawczym spojrzeniem, a jego
oczy rozjaśnił dziwny blask. Nie śmiała zgadywać, o cc mu
chodzi. Tak samo patrzył na nią, kiedy w sobotni i niedziel-
ny poranek obudziła się w jego ramionach. Zrobiło jej się
ciepło na sercu, gdy wspomniała dwie ostatnie noce.
Z zachwytem popatrzyła na Eryka. Był taki przystojny,
czuły, ostrożny i delikatny. Uwielbiała z nim przebywać,
Co stoi na przeszkodzie, żeby zakochał się w niej tak, jak
ona go pokochała? Kto wie, może w jego sercu rodzi się
uczucie? Dlaczego po roku miałby nalegać, żeby się roz-
wiedli?
To proste: bo nie ma szans, żeby ją pokochał. Nie po-
winna robić sobie złudnych nadziei. Bez wątpienia zależało
mu na niej, ale na początku jasno i wyraźnie dał jej do zro-
zumienia, że wielka miłość i związek na całe życie go nie
interesują. Postanowił się ożenić, bo nie ma innegc wyjścia.
Gdy oboje załatwią swoje sprawy, powinni uścisnąć so-
bie ręce i rozstać się w przyjaźni, bez zobowiązań, które
były jedynie tymczasowe.
Gdyby Jayne mogła się tymczasowo zakochać, także by-
łaby pogodna i zadowolona z życia.
R
S
Tak. Urocze przyjęcie - odpowiedziała wreszcie na jego
pytanie. - Twoja matka jest wspaniałą panią domu. Miło z
jej strony, że przygotowała to wszystko, chociaż miała nie-
wiele czasu.
- Myślę, że wszyscy doskonale się bawią. - Eryk ro-
zejrzał się wokół.
- Tak. Masz rację.
Popatrzył na nią i od razu spoważniał.
- Ty jesteś wyjątkiem. Skąd ta smutna mina, Jayne?
Spojrzała mu prosto w oczy, zamyślona i melancholij
na. W tej samej chwili podjęła ważną decyzję.
- Eryku, możemy porozmawiać? - zapytała.
Wzruszył ramionami, ale ten gest nie wydał jej się lekcewa-
żący.
- Jasne. O czym?
- Wolałabym na osobności.
- Jayne, co się stało? - Rzucił jej badawcze spojrzenie,
jakby zaniepokoiła go ta prośba.
- Po prostu mam ci coś do powiedzenia - oznajmiła po
raz wtóry. - Jeśli można, w cztery oczy.
- Chodźmy do gabinetu ojca. - Wskazał drzwi do są-
siedniego pokoju.
Idąc za nim, powtarzała bezgłośnie swoją kwestię. Mu-
siała działać natychmiast. Za rok będzie za późno i nigdy
się z tego nie otrząśnie.
- Nie mogę tak dalej - stwierdziła zagadkowo, gdy tylko
weszli do gabinetu.
- Proszę? - spytał zdziwiony.
- Nie jestem w stanie dopełnić warunków umowy. -Po
jego minie poznała, że nadal jej nie rozumie. - Chodzi
R
S
o nasze małżeństwo. Ta sytuacja jest dla mnie nie do przy-
jęcia. Daruj, ale nic z tego nie będzie.
- Co ty mówisz? Świetnie nam idzie. Rzeczywistość
przeszła moje najśmielsze oczekiwania - wyjąkał zasko-
czony.
- Jasne, dla niego idealny układ: spełnił warunek posta-
wiony przez dziadka, więc dostanie swoją forsę, a na doda-
tek nie musi przestrzegać celibatu, choć nie kocha żony. To
ona straciła dla niego głowę, więc zgadza się na wszystko.
- Eryku, co do mnie czujesz?
- Proszę? - Znów nie rozumiał, w czym rzecz.
- Pytałam, co do mnie czujesz - powtórzyła. Strapiony
wzruszył ramionami.
- Polubiłem cię. Moim zdaniem jesteś urocza.
- I to wszystko?
- Ależ skąd!
- Co jeszcze?
- Masz poczucie humoru, jesteś miła. Podziwiam twoje
poświęcenie dla rodzeństwa. Chętnie z tobą przebywam.
- Nic więcej? - wypytywała słabnącym głosem.
- A co chciałabyś usłyszeć? - burknął zniecierpliwiony.
- To mi wystarczy. - Westchnęła głęboko. - Eryku, to już
koniec. Nie mogę być z tobą przez cały rok.
- Ale... - zaczął niepewnie. - Przecież obiecałaś. Podpisa-
łaś kontrakt. Zawarliśmy układ.
- Nie ma powodu do obaw - odparła chłodno. - Dopiero
za rok wniosę o rozwód. Mniejsza o kontrakt. Dałam słowo
i dotrzymam go, ale... - Głos jej się załamał. - Nie chcę dłu-
żej z tobą mieszkać. Bardzo proszę, nie wracaj dziś na
Bursztynową.
R
S
Zabierz swoje rzeczy jutro, kiedy pójdę do pracy. Klucz
zostaw u Rose.
- Ale... dlaczego? Tak dobrze nam się układało. My-
ślałem... - Przerwał, wyraźnie zirytowany. - Sądziłem, że...
ci na mnie zależy.
- Owszem. Bardziej, niż sądzisz.
- No widzisz! - ucieszył się.
- Popełniłam błąd, nalegając, żebyśmy udawali zako-
chaną parę. Ale to wcale nie było najgorsze.
- A co cię najbardziej zniechęciło do naszego małżeń-
stwa i wspólnego życia? - zapytał lodowatym tonem.
Długo milczała, zbierając siły. Wpatrywała się w jego
twarz, jakby uczyła się jej na pamięć. W końcu wyznała
cicho:
- Zakochałam się w tobie, Eryku. To był mój największy
błąd.
Odwróciła się i wybiegła z gabinetu. Nie obchodziło jej,
co pomyśli wesołe towarzystwo zebrane w salonie. Randol-
phowie na pewno troskliwie się zaopiekują bliźniakami.
Po raz pierwszy w życiu zdobyła się na odrobinę zdro-
wego egoizmu i myślała tylko o sobie... i o bezsensownym
życiu bez Eryka, które właśnie się dla niej zaczynało.
R
S
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Comiesięcznym kolacjom u Rose Carson towarzyszyły
zwykle wybuchy śmiechu i ożywione rozmowy. Jayne, Lila,
Meredith i Sylwia uwielbiały te spotkania. Wcześniej z za-
pałem opowiadały właścicielce kamienicy przy Bur-
sztynowej o wszystkim, co się im zdarzyło w pracy i w ży-
ciu osobistym, lecz podczas wrześniowej kolacyjki wszyst-
kie były melancholijnie usposobione. Jayne, rzecz jasna,
dochodziła do siebie po bolesnej rozmowie z Erykiem. Pró-
bowała uporządkować swoje uczucia i zebrać siły, by dalej
żyć normalnie, ale obawiała się, że miłosna rekonwalescen-
cja nieprędko się zakończy.
Na razie oznajmiła rodzeństwu i sąsiadkom, że pokłóciła
się z Erykiem i dlatego w niedzielę uciekła z domu Randol-
phów do swego mieszkania. Jego wersja przedstawiona
rodzinie była chyba podobna; udawał rozgniewanego i od
niedzieli ani razu nie pojawił się na Bursztynowej. Jayne nie
chciała z nim rozmawiać, więc zostawiła mu tylko w pracy
wiadomość, że dziś wieczorem może zabrać swoje rzeczy,
bo jest zaproszona na kolację do Rose. Miała nadzieję, że
Eryk skorzysta z tej wskazówki, bo nie miała ochoty spoty-
kać się z nim ponownie twarzą w twarz.
R
S
Po namyśle doszła do wniosku, że słusznie postąpiła,
opowiadając rodzeństwu o rzekomej kłótni z Erykiem.
Przez kilka miesięcy będzie mogła ich zwodzić, że mimo
starań nie mogą dojść do porozumienia. Te zmyślne wysił-
ki, rzecz jasna, nie przyniosą żadnych rezultatów, i w końcu
oboje uznają, że nazbyt pochopnie zdecydowali się na ślub,
bo z powodu dramatycznej różnicy poglądów i charakterów
nie potrafią zdobyć się na kompromis niezbędny w małżeń-
skim pożyciu. Jayne miała nadzieję, że w ten sposób krok
po kroku oswoi Chloe i Charliego z myślą, że musi na do-
bre rozstać się z Erykiem. Oby szybko przyjęli ten fakt do
wiadomości.
Podczas wrześniowej kolacji Jayne nieustannie myślała o
ukochanym, a jej ponury nastrój udzielił się sąsiadkom
zmartwionym plotkami o rychłym przejęciu firmy Colette
przez nieuczciwą konkurencję. Potwierdziły się pogłoski, że
ktoś skupuje akcje, stosując wredne metody giełdowej wal-
ki. Co gorsza, nie udało się ustalić, kto za tym stoi i dlacze-
go tak mu zależy na przejęciu słynnego jubilerskiego przed-
siębiorstwa.
Wśród pracowników zapanował niepokój. Wszyscy
zdawali sobie sprawę, że sytuacja jest niebezpieczna i źle
wróży na przyszłość. Dlatego Lila, Sylwia i Meredith były
tego wieczoru równie ponure, choć z innych powodów niż
Jayne.
- Chciałabym, żeby nareszcie wyszło na jaw, komu zale-
ży na rozwaleniu naszej firmy - irytowała się Sylwia, która
siedziała przy stole naprzeciwko Jayne. Podobnie jak więk-
szość sąsiadek przyszła na kolację do Rose
R
S
w luźnym domowym stroju. Miała na sobie spodnie koloru
khaki i sweterek z żółtawej dzianiny.
- Naprawdę nic jeszcze nie wiadomo? - spytała Rose.
Bardzo się interesowała ekonomiczną sytuacją firmy, czym
zadziwiła Jayne. Z drugiej strony jednak afera rzeczywiście
była interesująca: po prostu gotowy scenariusz odcinka se-
rialu obyczajowego z życia wielkiej finansjery.
- Wszyscy nabrali wody w usta - odparła ponuro Jayne.
- Wiadomo, że ktoś chce nas kupić, ale nie wiadomo, co to
za jeden i czemu tak się uparł.
- W takiej sytuacji każda informacja jest na wagę złota
- wtrąciła Meredith. Jak zwykle miała na sobie bezbarw
ne, workowate ciuchy. - Wygląda na to, że istotnie nikt
nic nie wie, więc błądzimy po omacku.
Jayne niedbale strzepnęła okruchy z rękawa białej ko-
szuli. Spadły na niebieskie dżinsy, więc znów musiała się
otrzepać.
- Lila, co o tym myślisz? - zwróciła się do przyjaciółki w
kremowej bluzce i eleganckim beżowym kostiumie, która
przybiegła do Rose prosto z pracy. - Z nas wszystkich ty
zaszłaś najwyżej. Czy twój szef ma jakieś podejrzenia?
Nicholas? - spytała rozmarzonym głosem, chociaż temat
rozmowy nie był wcale romantyczny.
- Nie! Święty Mikołaj! - zirytowała się Sylwia. - Jasne,
że Nicholas. Twój szef nazywa się Nicholas Camden, praw-
da? Ten zabójczo przystojny japiszon, któremu podsuwasz
codziennie dokumenty do podpisu.
- Naprawdę uważasz, że tak dobrze się prezentuje?
- Meredith zachichotała.
R
S
- Jest super - przytaknęła Jayne, trochę rozbawiona, choć
nadal była w ponurym nastroju.
Wybuchnęły śmiechem. Tylko Lila nie dołączyła do
zgodnego chóru i nagle zaczęła się dziwnie zachowywać.
Najpierw rozlała wino, niezdarnie podnosząc się z krzesła.
Następnie zrzuciła swój talerz na podłogę. Cud, że się nie
stłukł. Sąsiadki obserwowały ją z niedowierzaniem, gdy
nerwowo próbowała naprawić szkody. Wymieniły poro-
zumiewawcze spojrzenia.
- Lila, co się z tobą dzieje? - Sylwia zrobiła chytrą min-
kę, domyślając się, w czym rzecz. - Czy powiedziałyśmy
coś niewłaściwego? Sama nie wiem... Rozmawiałyśmy
chyba... Ach, wiem! O urodzie Nicholasa Camdena? Jest
taki przystojny!
Gdy Lila usłyszała te słowa, właśnie stawiała na stole
przewrócony kieliszek. Wypadł z drżących palców i poto-
czył się po stole w stronę Meredith, która chwyciła go i
pewnym ruchem ustawiła, jak należy.
- Proszę, proszę - zaczęła pogodnie i kpiąco. - Wygląda
na to, że nasza kochana Lila jest zdenerwowana, ilekroć w
jej obecności mówi się o szefie. Czemu tak się dzieje, ko-
chanie? Chcesz o tym porozmawiać?
Lila odgarnęła włosy. Jayne spostrzegła, że drży jej ręka.
Wcale... Wcale się nie denerwuję, kiedy... o nim mówi-
cie.
Kogo masz na myśli? - wypytywała Sylwia z przewrotną
miną. Odczekała, aż Lila położy swój talerz na stole, i doda-
ła: - Oczywiście Nicholasa Camdena, prawda?
R
S
Talerz z głośnym brzękiem wylądował znów na podło-
dze. Lila schyliła się po niego, mamrocąc ze złości.
- Och, dajcie jej spokój - Jayne wstawiła się za przy-
jaciółką, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że z uczu-
ciami nie ma żartów, zwłaszcza jeśli pozostają nieodwza-
jemnione. - Przestańcie jej dokuczać z powodu tego Ni-
cholasa Camdena.
Bum! Tym razem Lila uderzyła głową o blat stołu, gdy
próbowała się podnieść.
Przepraszam - usprawiedliwiała się szczerze zmartwiona
Jayne. - Nie chciałam mówić... no, wiesz o kim.
O Nicholasie Camdenie? - wtrąciła Meredith.
Na szczęście Lila zdołała już nad sobą zapanować i tylko
leciutkie skrzywienie twarzy świadczyło o wrażeniu, jakie
zrobiło na niej usłyszane po raz kolejny nazwisko.
Nasza Lila ma słabość do szefa - oznajmiła głośno Syl-
wia. - Prawda, kochanie? Zadurzyłaś się w Nicholasie Ca-
mdenie, co?
Ależ skąd! - odparła Lila. - Nic mnie nie obchodzi... no
wiesz kto.
Jayne obrzuciła przyjaciółkę badawczym spojrzeniem.
Po namyśle uznała, że nie można jej wierzyć. To niemal
pewne, że kocha się w swoim szefie. O kurczę, ten miesiąc
jest pełen niespodzianek. Firmie zagraża nieuczciwa kon-
kurencja, serce Liii jest w niebezpieczeństwie, co oznacza,
że do końca roku wiele się może zdarzyć zarówno w salonie
jubilerskim, jak i na Bursztynowej.
Rose zamierzała coś dodać, ale nie zdążyła, bo rozległo
się energiczne pukanie do drzwi. Przeprosiła gości i poszła
R
S
otworzyć, a tymczasem dziewczyny nadal kpiły dobro-
dusznie z Liii i jej przystojnego dyrektora, którego nazwi-
sko skrzętnie pomijały. Wkrótce Rose powróciła do jadalni
z tajemniczym uśmiechem na ustach.
- Ktoś do ciebie, Jayne - powiedziała cicho.
- Do mnie? - spytała zdziwiona. Rose kiwnęła głową.
- Przyszedł twój mąż.
Zdziwiona Jayne uniosła brwi. Wspomniała przyjaciół-
kom o rzekomej kłótni. Usłyszały od niej tę samą histo-
ryjkę, co Chloe i Charlie. Uprzedziła je, że trudno będzie
doprowadzić do zgody, więc chyba dojdzie do separacji, bo
poprosiła Eryka, żeby wyniósł się z jej mieszkania. Zdawała
sobie sprawę, że musi popracować nad tą opowieścią i tro-
chę ją ubarwić, żeby nabrała pozorów prawdopodobieństwa.
- Moim zdaniem przyszedł, żeby cię przeprosić - dodała
Rose. - Chyba ma dość kłótni.
- Ale przecież... - wymamrotała zakłopotana Jayne. Nie
potrafiła ułożyć sensownego zdania, bo zastanawiała się
gorączkowo, o co mu chodzi. W głowie miała kompletny
zamęt.
Niewątpliwie wygląda na bardzo skruszonego - stwier-
dziła Rose z promiennym uśmiechem.
- Ale...
- Myślę, że powinnaś z nim porozmawiać, kochanie.
- Przecież...
- Jest... bardzo zakłopotany.
Jayne daremnie próbowała wymyślić sensowną wymów-
kę, która pozwoliłaby jej uniknąć kolejnej nie-
R
S
przyjemnej rozmowy z Erykiem. Czuła na sobie wycze-
kujące spojrzenia czterech sąsiadek, więc mruknęła nie-
pewnie:
- Przepraszam na chwilę.
Poszła zobaczyć się z mężem. Jaki mąż, pomyślała z iry-
tacją. Śmiechu warte! Mimo tych sarkastycznych uwag
wcale nie była rozbawiona. Z ponurą miną podeszła do
drzwi.
Kiedy zza nich wyjrzała, w głębi korytarza zobaczyła
Eryka. Rzeczywiście sprawiał wrażenie mocno zdener-
wowanego. Ręce wcisnął w kieszenie ciemnobrązowych
spodni, a biała koszula była krzywo zapięta, jakby ubierał
się z roztargnieniem, prawie nie zważając, co robi. Krawat
też zawiązał niedbale. Jayne nie widziała dotąd Eryka w
takim stanie. Przedtem strój miał zawsze nienaganny i wy-
glądał elegancko, jakby przed chwilą pozował do zdjęć dla
markowego czasopisma lansującego męską konfekcję.
- Witaj - powiedział cicho, kiedy ją zobaczył.
Zamknęła za sobą drzwi mieszkania Rose i podeszła bliżej.
Zatrzymała się tuż obok niego; dzielił ich zaledwie jeden
krok. Kiedy przyjrzała mu się z uwagą, spostrzegła kolejne
symptomy ogólnego zaniedbania. Świadczyło o nim nie
tylko ubranie Eryka. Ciemne plamy zarostu na policzkach
dowodziły, że ogolił się rano byle jak, bez typowej dla nie-
go staranności. Oczy miał podkrążone, jakby cierpiał na
bezsenność. Ogólnie rzecz biorąc, wyglądał na człowieka,
który ma poważne zmartwienia i nie może sobie z nimi po-
radzić.
- Cześć - powiedziała przyciszonym głosem.
R
S
-
Ja tylko... Dostałem twoją wiadomość - powiedział
z ociąganiem.
Kiwnęła głową i obronnym gestem skrzyżowała ramiona
na piersiach. Milczał uparcie, więc dodała po chwili:
- Dobrze. Chciałam tylko... Zabierz swoje rzeczy. Ja
tu poczekam, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
Przez kilka chwil przyglądał się jej badawczym wzro-
kiem.
- Jayne, musimy porozmawiać...
- Sądzę, że wczoraj omówiliśmy wszystko - stwierdziła z
ponurą miną.
- O, nie! Tak ci się tylko wydaje - zaprotestował.
-Dotknęliśmy zaledwie wierzchołka góry lodowej.
- O czym mamy rozmawiać?
Popatrzył w głąb korytarza, ku drzwiom, zza których do-
biegał śmiech jej rozbawionych przyjaciółek.
- Możemy wejść do środka?
- Do mojego mieszkania?
- Teraz jest nasze - poprawił zirytowany.
- Już nie - odparła z naciskiem.
Nie odpowiedział, tylko wpatrywał się w nią tak za-
chłannie, że bała się pomyśleć, czemu tak bacznie ją obser-
wuje.
- Może jednak wejdziemy do środka - zaproponował
raz jeszcze.
Kiwnęła głową i ruszyła ku swoim drzwiom. Nim wy-
macała klucz schowany w kieszeni, Eryk znalazł swój i
wsunął go do zamka. Szybko otworzył drzwi i odsunął się
na bok, przepuszczając ją w drzwiach. Przez kilka
R
S
chwil rozglądała się, szukając wzrokiem Mojo, żeby jej nie
zaskoczył. Poczułaby się straszliwie upokorzona, gdyby na
oczach Eryka przewróciła się, bo ten wredny kocur zbiłby ją
z nóg. Znalazłaby się wtedy w bardzo trudnej sytuacji...
No właśnie, co tu się dzieje? Czego chce od niej Eryk? O
czym musi z nią porozmawiać? Czyżby postanowił omówić
z nią szczegółowo separację i rozwód, tak samo jak przed-
tem planowali życie pod jednym dachem? Może chciał się
upewnić, że Jayne przed upływem roku nie zażąda rozwo-
du? Zapewne chce jej ponownie uświadomić, że gdyby się
zbytnio pospieszyła, on straci sześćdziesiąt milionów, a ona
pieniądze na studia dla swego rodzeństwa. Wcale nie musiał
jej przypominać. Sama doskonale zdawała sobie z tego
sprawę. Rozstanie z nim było niezwykle bolesne, ale jesz-
cze gorsza okazała się świadomość, że na razie muszą pozo-
stać małżeństwem. Dopiero za rok rozstaną się na dobre.
Eryk wszedł za nią do mieszkania i zamknął za sobą
drzwi. Oboje ruszyli do salonu. Jayne celowo usiadła w
obszernym fotelu, bo miała nadzieję, że Eryk wybierze ka-
napę. Zaskoczył ją całkowicie, zajmując miejsce tuż obok
niej. Dzieliło ich parę centymetrów. Oburzona zamierzała
wstać i przenieść się na kanapę, ale Eryk łagodnym ruchem
ujął jej rękę i powiedział cicho karcącym tonem:
- Jayne, co ty wyprawiasz? To nie do pomyślenia, żeby
wyznać facetowi miłość, a potem zwiać. Tak się wczoraj
zachowałaś.
Popatrzyła na złączone dłonie i luźno splecione palce.
R
S
Pewnie zrobił to odruchowo, z przyzwyczajenia. Lubił
trzymać ją za rękę, więc taki gest wydał mu się naturalny.
- Co w tym nagannego? - spytała cicho.
Milczał przez chwilę, czekając, aż Jayne podniesie głowę
i popatrzy mu w oczy.
- Zwiałaś, więc nie miałem szansy, żeby ci odpowiedzieć
- odparł cicho.
Czarne oczy rozjaśnił nagle dziwny blask, a Jayne po-
czuła, że znów ogarnia ją cudowny ogień rozgrzewający
ciało, serce i duszę. Bała się obudzić w sobie nadzieję, nie
śmiała zadać pytania, które było dla niej ogromnie ważne.
- A jak byś odpowiedział? - odparła zduszonym głosem,
który nawet w jej uszach brzmiał obco. Uznała, że wszyst-
kiemu winien płytki oddech, a także lekkie oszołomienie,
gonitwa myśli i poczucie nierealności tej dziwnej sytuacji.
Może to sen na jawie? Czy warto się budzić?
Eryk z trudem przełknął ślinę, odchrząknął, mocniej
splótł palce i zaczaj niepewnie:
- Początkowo sam nie wiedziałem, jak zareagować na
twoje wyznanie, ale po samotnej nocy bez ciebie, po całym
dniu bez szansy na spotkanie wyobraziłem sobie te wszyst-
kie tygodnie i miesiące z dala od ciebie. Ta wizja sprawiła,
że teraz... - zawahał się na moment.
- Co teraz? - zachęciła go łagodnie.
- Teraz wiem, że nie mogę bez ciebie żyć.
Jayne wstrzymała oddech, spojrzała mu w oczy i starała
się trzymać na wodzy szaloną nadzieję. Przecież nie powie-
dział jeszcze tych najważniejszych, upragnionych słów. Nie
padło wyznanie, które powinna usłyszeć.
R
S
Wszystko przemyślałem - ciągnął. - Już wiem, jak mam
odpowiedzieć. - Zamilkł nagle i popatrzył jej w oczy, jakby
nie mógł uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
- W takim razie odpowiedz mi - szepnęła błagalnie.
-Mów, proszę.
Uśmiechnął się, słysząc w jej głosie niecierpliwy ton.
- Kocham cię, Jayne - wyznał szczerze. - Nie zdawałem
sobie sprawy, jak głębokie jest moje uczucie, dopóki mi nie
powiedziałaś, że nasze małżeństwo to już przeszłość, że nie
możemy być razem, bo taki układ jest dla ciebie nie do
przyjęcia. Nagle pojąłem, że mogę cię stracić. Te ostatnie
tygodnie to najpiękniejszy czas w moim życiu. Żadna ko-
bieta nie była mi dotąd taka bliska jak ty.
- Eryku...
- Nie wiedziałem, że można odczuwać taką... radość ży-
cia. Wewnętrzne zadowolenie. Świadomość, że wszystko
jest tak, jak powinno. Podoba mi się moje nowe życie i cie-
szę się, że ty stale będziesz w nim obecna.
- Eryku...
- Przyznaję, że ożeniłem się z tobą dla zysku - dodał ci-
cho, ujmując jej dłoń obiema rękami. - Ale teraz mam inny,
znacznie ważniejszy powód, żeby z tobą być. Chciałbym,
żebyś ze mną została, ponieważ cię kocham. Zawsze bę-
dziemy razem. To moje największe pragnienie.
- Eryku...
- Nic więcej od ciebie nie usłyszę? Będziesz raz po raz
powtarzać moje imię? - dodał, wybuchając, śmiechem.
- Eryku... - szepnęła przekornie i także się roześmiała.
R
S
- Powiedz mi to jeszcze raz - poprosił. - Powiedz mi... no
wiesz.
- Że cię kocham?
- Tak. - Pokiwał głową. - O to mi chodziło.
- Kocham cię - oznajmiła.
- Na zawsze?
- No pewnie!
- I nie odejdziesz?
- Nie. Ani mi się śni. Jesteś na mnie skazany.
- Zostaniesz ze mną, kiedy minie rok? - upewnił się.
- Na sto procent.
- Nawet gdy Chloe i Charlie skończą studia? - wypy-
tywał podejrzliwie.
- Ależ tak!
-Popatrzył na nią z uśmiechem, a twarz mu się wypogo-
dziła i złagodniała. Puścił jej dłoń, sięgnął do kieszeni
spodni i wyjął niewielkie pudełeczko.
- Tamten pierścionek jest piękny, ale dopiero dziś za-
ręczyliśmy się naprawdę, więc kupiłem ci drugi, prawdzi-
wy. Tamten był prezentem na otarcie łez, a to jest... skrom-
ny dowód mojej miłości. - Wsunął jej na palec maleńki,
śliczny klejnocik, zacisnął mocno dłoń Jayne i dodał, szcze-
rze wzruszony: - Kocham cię, Jayne.
- Mogłabym bezustannie słuchać tego wyznania — od-
parła uradowana.
-Mam nadzieję, że równie chętnie będziesz mnie za-
pewniać o swojej miłości.
- Kocham cię, Eryku - zapewniła uśmiechnięta.
- jak to pięknie brzmi - zachwycał się z pogodną miną.
Pochylił głowę i pocałował ją w usta czule, łagodnie,
R
S
z prawdziwym uwielbieniem, jakby chciał jej dać do zro-
zumienia, że to nie jest czas namiętności, tylko uroczystych
obietnic. Zresztą i tak wiedziała, że później obudzi się w
nich pożądanie. Może za godzinę? Raczej za kwadrans, jeśli
nadal będą siedzieć tak blisko i całować się do utraty tchu.
Na razie jednak chciała wyznać Erykowi wszystko, co jej
leżało na sercu. Słowem i gestem pragnęła dać mu do zro-
zumienia, że bardzo go kocha, że go potrzebuje i pragnie.
Marzyła, by te same wyznania usłyszeć od niego.
Długo siedzieli w ogromnym fotelu, trzymając się za rę-
ce. Wymieniali pieszczoty i pocałunki, szeptali czułe słowa
i ważne obietnice. W końcu Eryk puścił jej dłoń i przesunął
opuszkami palców po obnażonym ramieniu i dekolcie i da-
lej, ku piersiom. Dotknął też pożyczonej od Rose przed
miesiącem bursztynowej broszki, którą Jayne tak chętnie
nosiła. W tej samej chwili przypomniała sobie, że postano-
wiła oddać ją dzisiaj prawowitej właścicielce. Była tak za-
absorbowana, że całkiem o tym zapomniała. Potem będzie
jeszcze gorzej, więc trzeba od razu wypełnić tamto posta-
nowienie. Zerwała się z fotela i drżącymi palcami usiłowała
odpiąć broszkę.
- Co robisz? - zirytował się Eryk. - Chodź do mnie. Tak
nam dobrze szło.
- Muszę coś teraz zrobić, bo całkiem o tym zapomnę -
odparła z uśmiechem.
Udobruchany Eryk z chełpliwą miną poklepał miękkie
poduszki fotela, na którym przed chwilą siedziała.
- Już ja się o to postaram. Wystarczy mi kilka minut.
- Tego się właśnie obawiam - mruknęła zaaferowana.
R
S
- Muszę natychmiast pobiec i oddać jej broszkę, nim zro-
bisz mi wodę z mózgu. - Odpięła klejnocik i zamknęła go w
dłoni. - Taki masz plan, zgadłam? Chcesz, żebym przy tobie
zapomniała o całym świecie i zdała się na twoją łaskę i nie-
łaskę.
- Tak, skarbie. Masz to jak w banku.
- W takim razie lecę i zaraz wracam - odparła z uśmie-
chem.
- Trzymam cię za słowo.
Roześmiał się na cały głos, a ten uwodzicielski dźwięk
sprawił, że błyskawicznie pokonała odległość dzielącą oba
mieszkania. Trzy razy zapukała głośno do drzwi Rose, która
natychmiast otworzyła.
- Wybacz, chciałam wcześniej zwrócić ci broszkę, ale
całkiem o tym zapomniałam. - Pospiesznie wyciągnęła
dłoń, na której leżało bursztynowe cacko. - Przepraszam,
że tak długo zwlekałam.
Rose z uśmiechem wzięła od niej broszkę i ostrożnie
umieściła w zagłębieniu swojej dłoni. Czubkiem palca
ostrożnie pogłaskała bursztyn, jakby to był najcenniejszy ze
wszystkich klejnotów na tym świecie. Jayne zrozumiała
nagle, że w pewnym sensie tak właśnie jest - przynajmniej
dla Rose Carson.
- Nie szkodzi, kochanie. Przecież ci powiedziałam, że
masz ją nosić, dopóki będzie potrzebna. Liczyłam, że doda
ci otuchy i poprawi nastrój.
- I rzeczywiście tak się stało - przyznała z uśmiechem
Jayne. Obejrzała się i zobaczyła Eryka, który stał w
drzwiach, jakby bał się spuścić ją z oka. - Myślę, że dzięki
niej zyskałam dużo więcej.
R
S
Podejrzewała, że Rose będzie zdziwiona jej wyznaniem,
ale ona tylko uśmiechnęła się tajemniczo, jakby doskonale
wiedziała, o co chodzi.
- Powinnam chyba pożyczyć tę broszkę naszej Liii - po-
wiedziała zamyślona. - Strasznie jej dzisiaj dokuczałyście,
żartując z Nicholasa Camdena. Trzeba biedaczce dodać
otuchy. - W niebieskich oczach pojawił się dziwny błysk.
-Szczerze mówiąc, zasługuje na więcej.
- Serdeczne dzięki, Rose. Za broszkę i za cierpliwość.
Myślę, że teraz sama sobie poradzę.
Rose wodziła spojrzeniem od niej do Eryka.
- Moim zdaniem we dwoje ze wszystkim dacie sobie ra-
dę.
- Dziękuję, Rose. Za wszystko.
Ja także - dodał niepewnie Eryk - chociaż nie mam poję-
cia, o czym mówicie.
Rose popatrzyła na bursztyn, skinęła im ręką na pożeg-
nanie i zamknęła za sobą drzwi. Pogodzeni małżonkowie
zostali sami w pustym korytarzu. Wrócili do swego mie-
szkania.
- Mam pomysł. - Jayne odezwała się pierwsza. - Skoro
zaczynamy wszystko od początku, należy nam się również
kolejna podróż poślubna i prawdziwy miodowy miesiąc, nie
sądzisz?
Eryk z zapałem pokiwał głową.
- Zgoda, ale tym razem wszystko będzie, jak należy.
- Jak to? - Trochę zaintrygowana uniosła brwi. -Przecież
za pierwszym razem wszystko poszło całkiem nieźle.
- Tym razem będzie znacznie lepiej.
R
S
- bMam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy - powiedziała
z uśmiechem.
Rozpromieniony Eryk niespodziewanie wziął ją na ręce.
Zaskoczona i zachwycona objęła go mocno za szyję i zaczę-
ła się śmiać.
- Poprzednio nie przeniosłem cię przez próg - oznajmił z
udawaną powagą.
- To prawda. Całkiem o tym zapomniałeś.
- Teraz naprawię swój błąd.
- Ale weszliśmy już do mieszkania - przypomniała cał-
kiem niepotrzebnie.
- Zamierzam cię stąd zabrać.
- Dlaczego? Nie podoba ci się moje mieszkanie?
- Przeciwnie, bardzo je lubię, ale jest tyle miejsc, które
chciałbym z tobą odwiedzić, tylu wspaniałych ludzi, któ-
rych musimy poznać. Przed nami kawał życia. We dwoje
potrafimy dobrze wykorzystać ten czas.
Po chwili namysłu uznała, że to wspaniały pomysł. Nie
mogła się doczekać, kiedy razem zaczną urzeczywistniać
plan Eryka.
- Masz rację. Od czego zaczniemy?
- Od początku! Wyjdziesz za mnie po raz wtóry? Tym
razem będzie wspaniały ślub i huczne wesele. No i pobie-
rzemy się z miłości.
- Jasne! Tak! Chciałam powiedzieć, że zostanę twoją żo-
ną - odparła dość chaotycznie.
- A ja będę twoim mężem. Weźmiemy ślub, ale najpierw
czeka nas cudowna wyprawa.
- Dokąd mnie zabierasz?
- A bo ja wiem? - odparł z beztroskim uśmiechem.
R
S
- Jedno mogę ci obiecać: czeka nas mnóstwo niezwy-
kłych przeżyć.
- Wierzę ci na słowo.
Pocałował ją w usta i przeniósł przez próg, wychodząc z
mieszkania przy Bursztynowej dwadzieścia. Tak rozpoczęli
nowe życie.
R
S