Przygody
Milesa Vorkosigana
Prezenty na Święto Zimy
Lois McMaster Bujold
Lakoniczny głos strażnika przy bramie zaraportował z naręcznego komu
Gwardzisty Roica:
– Są w środku. Brama zamknięta.
–– Dobrze – odpowiedział Roic. – Opuszczam osłony domu. – Obrócił się do
dyskretnego panelu kontrolnego ochrony obok rzeźbionych podwójnych drzwi w
głównym holu Domu Vorkosiganów, przycisnął dłoń do czytnika i wbił krótki kod.
Słaby szum pola siłowego chroniącego wielki dom ucichł.
Roic z niepokojem wyglądał przez jedno z wysokich, wąskich okien
otaczających wejście, gotowy otworzyć drzwi na oścież, gdy tylko wóz naziemny
jego pana zajechał przed portyk. Z nie mniejszym niepokojem zerknął w dół na
słuszną wysokość swojego atletycznego ciała, sprawdzając swój mundur Domu:
wypolerowane jak lustra półbuty, spodnie z kantami ostrymi jak noże, połyskujące
srebrne obszycia, ciemnobrązową podszewkę z sukna.
Twarz zaczęła go palić na potworne wspomnienie mniej oczekiwanego
przybycia do właśnie tego holu także Lorda Vorkosigana w towarzystwie
szacownej kompanii – i nieszczęsny obraz, który zaskoczył jego pana, z
escobarskimi łowcami głów i lepką klęską w żukowym maśle. Roic wyglądał
wtedy na całkowitego głupca, prawie nagi z wyjątkiem solidnego okrycia lepkim
śluzem. Wciąż miał w uszach surowy, rozbawiony głos Lorda Vorkosigana, tnący
jego umysł jak brzytwa: Gwardzisto Roic, macie braki w mundurze.
Myśli, że jestem idiotą. Gorzej, inwazja Escobarczyków była wyłomem w
bezpieczeństwie i chociaż on, technicznie, nie był na służbie, – do diabła, właśnie
spał, – był obecny w domu, a więc pod ręką w razie niebezpieczeństwa. Bałagan
dosłownie pod jego nosem. Milord odesłał zdesperowanego z miejsca jedynie z
poleceniem, by wziął prysznic, jakoś bardziej dosadnie dojmującym niż
jakiekolwiek wykrzyczane upomnienie.
Roic znowu sprawdził swój mundur.
Długi srebrzysty wóz naziemny podjechał i opadł na chodnik. Przednia osłona
podniosła się nad kierowcą, starszym i przerażająco kompetentnym Gwardzistą
Pymem. Odsunął osłonę przedziału pasażerskiego i pospieszył wokół wozu, by
asystować milordowi i jego towarzyszom. Starszy Gwardzista rzucił okiem przez
wąskie okno, gdy przechodził, jego wzrok chłodno minął Roica i sprawdził hol za
nim, by się upewnić, że tym razem nie rozgrywa się w nim żaden nieprzewidziany
dramat. To byli bardzo Ważni Pozaświatowi Goście Weselni, jak oznajmił Pym
Roicowi. Co Roic sam mógł sobie wydedukować z tego, że milord osobiście udał
się do portu czółen, by ich powitać po zejściu z orbity – ale przecież Pym też trafił
na katastrof z masłowymi żukami. Od tamtego dnia jego polecenia dla Roica były
formułowane w jednosylabowych wyrazach, nie zostawiających nic przypadkowi.
Niska postać w dobrze skrojonej szarej tunice i spodniach pierwsza wyskoczyła
z wozu; Lord Vorkosigan, gestykulując szeroko w stronę wielkiej kamiennej
budowli, cały czas mówił przez ramię, uśmiechając się z dumą na powitanie. Gdy
rzeźbione drzwi otwarły się na oścież, wpuszczając uderzenie zimowego nocnego
powietrza Vorbarr Sultany i kilka połyskujących śnieżnych płatków, Roic stanął na
baczność i mentalnie porównał ludzi wyłaniających się z wozu naziemnego z listą
bezpieczeństwa, którą dostał. Wysoka kobieta trzymająca owinięte w koce dziecko;
z chudym mężczyzn u boku. To musieli być Bothari-Jesek. Madame Elena Bothari-
Jesek była córką zmarłego, legendarnego Gwardzisty Bothariego; jej prawo wejścia
do Domu Vorkosiganów, gdzie się wychowała z milordem, było absolutne, jak Pym
dał do zrozumienia Roicowi. Właściwie nie trzeba było srebrnych kręgów połączeń
nerwowych pilota skokowego na czole i skroniach, by zidentyfikować niższego
faceta w średnim wieku jak betańskiego pilota skokowego, Arde Mayhewa – czy
pilot skokowy powinien wyglądać, jakby miał chorobę skokową? Cóż, matka
milorda, Księżna Vorkosigan, też była Betanką; a mrugająca, drżąca postawa była
najmniej zagrażającą, jak Roic kiedykolwiek widział. Nie to, co ostatni gość. Oczy
Roica rozszerzyły się.
Ciężka postać wyłoniła się z wozu i rozprostowała. Pym, niemal tak wysoki jak
Roic, nie dostawał jej nawet do ramienia. Strząsnęła zamotane fałdy szarobiałego
palta wojskowego kroju i odrzuciła głowę. Światło nad głową padło na twarz i
zabłysło na… czyżby to kły sterczały z dolnej szczęki?
To był prawdopodobnie sierżant Taura, jak mu wyszło drogą eliminacji. Jeden
ze starych wojskowych towarzyszy milorda, jak Pym dał Roicowi do zrozumienia,
i nie daj się omamić randze – jeden z tych szczególnie ważnych (nawet jeśli nieco
tajemniczych, jak wszystko, co łączyło się z późniejszą karierą Lorda Milesa
Vorkosigana w Służbach Bezpieczeństwa Cesarstwa). Pym sam był byłym CesBez.
Roic nie, jak mu przypominano, och, przeciętnie trzy razy na dzień.
Poganiane przez Lorda Vorkosigana, całe towarzystwo wtłoczyło się do
głównego holu, otrząsając śnieg z ubrania, rozmawiając, śmiejąc się. Płaszcz został
zrzucony z tych wysokich ramion jak skłębiony żagiel, właściciel obrócił się
pewnie na jednej nodze, trzymając okrycie gotowe do oddania. Roic odskoczył, by
uniknąć uderzenia przez ciężki, mahoniowy warkocz, który przeleciał obok, i
pospieszył naprzód, by stanąć twarz w…– nosem w… całkowicie nieoczekiwany
dekolt. Był otoczony różowym jedwabiem wykrojonym w karo. Spojrzał wyżej.
Wysunięta szczęka była gładka i bezwłosa. Zaciekawione bladobursztynowe oczy
ze źrenicami obrysowanymi cienką czarną linią spoglądały na niego z, jak się
natychmiast obawiał, pewnym rozbawieniem. Jej otoczony kłami uśmiech był
niezwykle alarmujący.
Pym odpowiednio organizował służących i bagaż. Głos Lorda Vorkosigana
przywołał Roica do przytomności.
– Roic, czy Książę i Księżna wrócili już ze swojej umówionej kolacji?
– Około dwadzieścia minut temu, mój panie. Poszli na górę do swojego
apartamentu, by się przebrać.
Lord Vorkosigan zwrócił się do kobiety z dzieckiem, które przyciągało
gruchające służące.
– Moi rodzice obedrą mnie ze skóry, jeśli natychmiast nie zabiorę cię do nich.
Chodź. Matka jest bardzo podniecona spotkaniem ze swoją imienniczką.
Przewiduję, że mała Cordelia owinie sobie Księżnę Cordelię wokół pulchnego
paluszka w, och, trzy i pół sekundy. Góra.
Obrócił się i zaczął wspinaczkę po schodach, ciągnąc za sobą Bothari-Jeseków
i wołając przez ramię:
– Roic, pokaż Arde i Taurze ich pokoje, upewnij się, że dostali wszystko, czego
potrzebują. Picie i przekąski zostaną podane później.
Cóż, to była pani sierżant. Galaktycy tacy byli; matka milorda była kiedyś
sławną betańską panią oficer. Ale myśl o cholernie wielkiej mutanckiej lady
sierżant Roic zdusił z całą stanowczością. Takie zaściankowe uprzedzenia nie
miały miejsca w tym domu. Chociaż wyraźnie została poddana bioinżynierii,
prawda? Doszedł do siebie na tyle, by powiedzie :
– Czy mogę wziąć pani torbę, um… sierżancie?
– Och, w porządku. – Spoglądając na niego podejrzliwie, wręczyła mu sakwę,
którą miała przewieszoną przez ramię. Różowa emalia na jej paznokciach nie
całkiem kamuflowała ich kształtu szponów, ciężkich i śmiercionośnych jak u
lamparta. Torba była tak ciężka, że prawie wyrwała mu ramię ze stawu. Przybrał
desperacki uśmiech i zaczął taszczyć ją w obu rękach śladem milorda.
Najpierw ulokował wyglądającego za zmęczonego pilota. Umieszczony na
drugim piętrze pokój gościnny dla sierżant Taury należał do tych odnowionych, z
własną łazienką, za rogiem korytarza niedaleko własnego apartamentu milorda.
Rozprostowała się, wyciągając szpon ku sufitowi i uśmiechnęła się z widoczną
aprobatą na widok trzymetrowej wysokości pomieszczeń Domu Vorkosiganów.
– Więc – powiedziała, zwracając się do Roica, – czy według zwyczajów
Barrayaru ślub w Święto Zimy uważa się za szczególnie pomyślny?
– Nie są one tak częste jak w lecie. Właściwie to myślę, że odbędzie się teraz,
bo narzeczona milorda jest właśnie pomiędzy semestrami na uniwersytecie.
Uniosła grube brwi z zaskoczeniem.
– Jest studentką?
– Tak, madam. – Zapamiętał, by zwracać się do żeńskich sierżantów przez
madam. Pym by wiedział.
– Nie wiedziałam, że jest aż tak młodą damą.
– Nie, madam. Madame Vorsoisson jest wdową – ma małego synka, Nikkiego –
dziewięciolatka. On ma bzika na punkcie statków skokowych. Nie wie pani
przypadkiem – czy ten pilot lubi dzieci? – Mayhew z pewności będzie magnesem
na Nikkiego.
– Cóż, nie wiem. Nie sądzę, by sam Arde wiedział. Rzadko jakieś spotyka się
we flocie wolnych najemników.
Zatem będzie musiał uważać, by mały Nikki nie spotkał się z bolesną odprawą.
Milord i przyszła milady nie zwracali na niego zwykłej uwagi, w tych
okolicznościach.
Sierżant Taura okrążyła pokój, oglądając go, jak miał nadzieję Roic, z aprobatą
dla udogodnień, wyjrzała przez okno na ogród z tyłu, pogrążony w zimowej bieli,
ze śniegiem podświetlonym przez światła ochrony.
– Przypuszczam, że to sensowne, że w końcu musiał poślubić jedną z jego
własnego gatunku Vor. – Zmarszczyła nos. – Więc Vor to klasa społeczna, kasta
wojowników czy co? Nigdy nie udało mi się wydobyć od Milesa odpowiedniego
wyjaśnienia. Ze sposobu, w jaki o nich mówi, mógłbyś prawie wywnioskować , że
to religia. A w każdym razie jego religia.
Roic zamrugał, zmieszany.
– Cóż, nie. I tak. Wszystko powyższe. Vorowie są, cóż, Vorami.
– Czy teraz, gdy Barrayar został zmodernizowany, dziedziczna arystokracja nie
jest znienawidzona przez resztę klas?
– Ale to nasi Vorowie.
– Mówi Barrayarczyk. Hmm. Więc wy możecie ich krytykować, ale niebiosa
dopomóżcie komuś z zewnątrz, kto się ośmieli?
– Tak – powiedział zadowolony, że pojęła to mimo jego skołowaciałego języka.
– Sprawy rodziny. Rozumiem. – Jej uśmiech zbladł do grymasu, który był
jednak mniej przerażający – o wiele mniej kłów. Jej palce ściskające zasłonę
nieświadomie przebiły szponami drogi materiał; mrugając cofnęła dłoń i schowała
ją za plecami. Jej głos zniżył się. – Więc ona jest Vor, no i dobrze. Ale czy ona go
kocha?
Roic słyszał dziwną emfazę w jej głosie, ale nie był pewny, jak ją
zinterpretować.
– Jestem tego całkiem pewny, madam – oświadczył lojalnie. Grymasy przyszłej
pani, jej mroczniejący nastrój były tylko przedślubnymi nerwami spiętrzonymi
przez stres egzaminacyjny, rozpuszczonymi w jej nie tak odległej żałobie.
– Oczywiście. – Jej uśmiech zabłysł przelotnie. – Czy długo służysz Lordowi
Vorkosiganowi, Roic?
– Od zeszłej zimy, madam, kiedy w szeregach Gwardzistów Vorkosiganów
zrobiło się miejsce. Zostałem przysłany z rekomendacją z Hassadarskiej Straży
Miejskiej – dodał nieco zaczepnie, wyzywając ją, by wyśmiała jego skromne,
niewojskowe początki. – Dwudziestu gwardzistów Księcia zawsze pochodzi z jego
własnego Okręgu.
Nie zareagowała; Hassadarska Straż Miejska najwyraźniej nic dla niej nie
znaczyła. Zapytał w odpowiedzi:
– Czy pani… służy długo u niego? Tam gdzieś? – W galaktycznych światach,
gdzie milord zyskał tak egzotycznych przyjaciół.
Jej twarz zmiękła, znów pojawił się pełny kłów uśmiech.
– W pewnym sensie przez całe moje życie. W każdym razie odkąd zaczęło się
moje prawdziwe życie, dziesięć lat temu. Jest wspaniałym człowiekiem. – To
ostatnie zostało wypowiedziane z nieświadomym przekonaniem.
Cóż, był też synem wspaniałego człowieka. Książę Aral Vorkosigan był
kolosem stojącym okrakiem na ostatnim półwieczu barrayarskiej historii. Lord
Miles prowadził mniej publiczną karierę. O której nikt nie był w stanie nic
powiedzieć Roicowi, najmłodszemu Gwardziście nie będącemu byłym CesBez jak
milord, ani pozostałym Gwardzistom, ech.
Mimo to Roic lubił małego lorda. Przez te urodzeniowe uszkodzenia i tak dalej
– Roic odsunął od siebie negatywne sformułowanie mutacje – mimo szlachetnej
krwi miał przez całe życie trudności. Wystarczająco ciężkie dla niego było
uzyskanie zwykłych rzeczy, jak… jak ożenek. Mimo to milord miał mózg
wynagradzający mu skarlałe ciało. Roic pragnął, by nie uważał swojego
najnowszego Gwardzisty za głupka.
– Biblioteka jest po prawej stronie od schodów, gdy pani zejdzie na dół, przez
pierwszy pokój. – Dotknął dłoni czoła w pożegnalnym salucie, torując sobie drogę
ucieczki od odbierającej odwagę gigantki. – Dzisiejsza kolacja będzie nieoficjalna;
nie będzie pani potrzebowała sukni – dodał, gdy zerknęła z zakłopotaniem na swoje
zmięte w podróży luźne spodnie i żakiet. – To znaczy strojenia się. Wytwornie. To
co ma pani na sobie, jest odpowiednie.
– Och – odpowiedziała z widoczną ulgą. – To ma więcej sensu. Dziękuję.
***
Podczas swojego rutynowego obchodu domu Roic wrócił do przedpokoju przed
biblioteką i zastał wielką kobietę i jej towarzysza pilota oglądających zestaw
ślubnych prezentów okresowo tam wystawionych. Rosnący wybór przedmiotów
przybywał od tygodni. Każdy wręczany był Pymowi do rozpakowania i
sprawdzenia pod kątem bezpieczeństwa, pakowany z powrotem i na ile zaręczonej
parze czas pozwalał, znowu rozpakowany i wystawiony z kartką.–
– Popatrz, tu jest twój, Arde – powiedziała sierżant Taura. – A tu jest Elli.
– Och, na co się w końcu zdecydowała? – spytał pilot. – W pewnym momencie
powiedziała mi, że myśli o wysłaniu narzeczonej kolczatki dla Milesa, ale obawia
się, że mogłoby to zostać źle zinterpretowane.
– Nie… –– Taura podniosła gruby zwitek błyszczącego czarnego czegoś,
długiego jak ona sama. – Wygląda to na jakiś futrzany płaszcz. Nie, czekaj – to
koc. Piękny! Powinieneś tego dotknąć, Arde. Jest niewiarygodnie miękki. I ciepły.
– Podniosła fałd do twarzy i z jej ust wyrwał się zachwycony śmiech. – On
mruczy!
Brwi Mayhewa wspięły się w pół drogi do cofającej się linii włosów.
– Dobry Boże! Czy ona… ? To trochę przesadzone.
Taura spojrzała na niego, zakłopotana.
– Przesadzone? Czemu?
Mayhew wykonał niepewny gest.
– To żywe futro – twór genetyczny. Wygląda jak ten, który kiedyś Miles dał
Elli. Jeśli ona używa jego podarunków, to bardzo ostra wiadomość. – Zawahał się.
– Choć przypuszczam, że jeśli kupiła dla szczęśliwej pary nowy egzemplarz, to
inna wiadomość.
– Auć. – Taura przechyliła głowę i fuknęła w futro. – Moje życie jest za krótkie
na złożone gierki umysłowe, Arde. Więc która?
– Zabij mnie. W ciemności wszystkie kocie koce są… cóż, czarne, w tym
wypadku. Zastanawiam się, czy to zamierzone redakcyjnie.
– Cóż, jeśli jest, nie śmiej puścić pary do biednej panny młodej, albo
przysięgam, że przerobię twoje uszy na serwetki. – Wyciągnęła uszponione dłonie i
zatrzepotała nimi. – Ręcznie.
Sądząc po szybkim uśmiechu pilota, groźba była żartem, ale lekki ukłon ku
współpracy nie całkiem pustym gestem. Taura obserwowała właśnie Roica, pakując
żywe futro z powrotem do pudła i chowając ręce dyskretnie za plecami.
Drzwi do biblioteki otworzyły się na całą szerokość i Lord Vorkosigan
wystawił przez nie głowę.
– Ach, tu jesteście. – Wkroczył do przedpokoju. – Elena i Baz zejdą za chwilkę
– ona karmi małą Cordelię. Musisz już być bardzo głodna, Tauro. Chodź tu i
spróbuj przekąsek. Moja kucharka przeszła sam siebie.
Uśmiechnął się czule do wielkiej pani sierżant. Podczas gdy czubek głowy
Roica ledwie sięgał do jej ramienia, milord stał twarzą do jej sprzączki u paska. Dla
Roica stało się jasne, że Taura góruje nad nim samym prawie dokładnie tak samo
jak damy o przeciętnym wzroście górowały nad Lordem Vorkosiganem. Tak
właśnie damy musiały wyglądać dla milorda przez cały czas.
Och.
Milord pomachał do swych gości zza drzwi, ale zamiast za nimi pójść,
zatrzasnął drzwi i gestem przywołał Roica do siebie. Spojrzał z zamyśleniem na
swojego najwyższego Gwardzistę i zniżył głos.
– Jutro rano chcę, żebyś zawiózł sierżant Taurę na Stare Miasto. Wymusiłem na
Ciotce Alys, by przedstawiła Taurę swojej modystce i sprawiła jej garderobę
barrayarskiej damy odpowiednią na nadchodzącą imprezą. Bądź więc do jej
dyspozycji przez cały dzień.
Roic przełknął ślinę. Ciotka milorda, Lady Alys Vorpatril, była na swój sposób
o wiele bardziej przerażająca niż jakakolwiek kobieta, z którą zetknął się Roic,
niezależnie od wzrostu. Była uznanym arbitrem towarzyskim wielkich Vorów w
stolicy, ostatnim głosem w sprawie mody, gustu i etykiety, oficjalną gospodynią
samego Cesarza Gregora. A jej język mógł posiekać człowieka na paski i zawiązać
resztki w węzeł, zanim dotknęły gruntu.
– Jak u diabła udało ci się- – zaczął Roic i ugryzł się w język.
Miles zachichotał.
– Byłem bardzo przekonujący. Poza tym Ciotka Alys rozkoszuje się
wyzwaniami. Przy odrobinie szczęścia może nawet zdoła odgrodzić Taurę od tych
szokujących różów, które tak sobie upodobała. Kiedyś jakiś straszny idiota
powiedział jej, że to nie zagrażający kolor, a ona teraz używa go w najmniej
odpowiednich ubraniach – i ilości. Jest dla niej nieodpowiedni. Cóż, Ciotka Alys z
pewnością da sobie z tym radę. Gdyby ktokolwiek pytał mnie o zdanie – nie, żeby
to zrobiły – głosowałbym na to, co wybierze Alys.
Nie ośmieliłbym się zrobić inaczej, udało się Roicowi nie powiedzieć głośno.
Stał na baczność i próbował wyglądać, jakby słuchał ze zrozumieniem.
Lord Vorkosigan popukał palcem w szew spodni, jego uśmiech zbladł.
– Polegam też na tobie w kwestii dopilnowania, by Taurę nie, um, spotkała
zniewaga, albo by jej nie było niezręcznie, albo…– no wiesz. Nie żebyś mógł
powstrzymać ludzi przed gapieniem się, nie sądzę. Ale bądź jej eskortą w
miejscach publicznych i bądź w gotowości, by wyciągnąć ją z ewentualnych
kłopotów. Chciałbym mieć czas, by samemu jej służyć, ale przygotowania weselne
idą pełną parą. Na szczęście to już niedługo, dzięki Bogu.
– Jak Madame Vorsoisson się trzyma? – zapytał niepewnie Roic. Od dwóch dni
zastanawiał się, czy powinien powiedzieć komuś o napadzie płaczu, ale przyszła
milady z pewności nie zdawała sobie sprawy, że w jej zduszonym załamaniu w
bocznym korytarzu Domu Vorkosiganów uczestniczył szybko wycofujący się
świadek.
Sądząc po nagle ostrożnym wyrazie twarzy milorda, może on wiedział.
– Ona jest… obecnie wyjątkowo zestresowana. Próbowałem zdjąć jej z barków
tyle organizacji, ile to tylko możliwe. – Wzruszenie ramion nie było tak
przekonujące, jak mogłoby być, poczuł Roic.
Milord się rozpromienił.
W każdym razie chcę, by Sierżant Taura dobrze się bawiła w czasie wizyty na
Barrayarze, podczas wspaniałej pory Zimowego Święta. To prawdopodobnie
jedyna okazja, by w ogóle zobaczyła to miejsce. Chciałbym, by wspominała ten
tydzień jak… jak… cholera, chcę, żeby się czuła jak zaczarowany Kopciuszek na
balu. Bóg wie, że na to zasłużyła. Północ wybije tak diabelnie szybko.
Roic próbował uformować swój umysł wokół pomysłu Lorda Vorkosigana jako
bajkowej matki chrzestnej wielkiej kobiety.
– Więc… kto jest przystojnym księciem?
Uśmiech milorda nieco się wykrzywił; we wciąganym oddechu brzmiało coś na
kształt bólu.
– Ach. Tak. To byłby teraz główny problem. A nie powinien.
Odprawił Roica swoim zwykłym półsalutem, ogólnym machnięciem dłonią w
okolicach czoła, i dołączył do swych gości w bibliotece.
***
Roic nigdy w całej swojej karierze jako strażnik miejski w Hassadarze nie był
w sklepie z ubraniami, który by przypominał modystkę Lady Vorpatril. Nic oprócz
dyskretnej mosiężnej tabliczki, ogłaszającej po prostu ESTELLE, nie zdradzało
jego lokalizacji w bocznej uliczce Vorbarr Sultany. Za nim na wyłożonych
dywanem schodach trzeszczały ciężkie kroki Sierżant Taury, gdy ostrożnie zbliżył
się do drugich drzwi i wpadł głową do przodu do wyciszonego pomieszczenia,
który mógłby być salonem damy Vor. Nie było tu wieszaków z ubraniami ani
żadnych manekinów, tylko gruby dywan, miękkie oświetlenie, stoliki i krzesła,
wyglądające na odpowiednie do podawania najlepszej herbaty w Cesarskiej
Rezydencji. Ku jego uldze Lady Vorpartil przybyła przed nimi i stała gawędząc z
kobietą w ciemnej sukni.
Obie kobiety obróciły się, gdy Taura wychyliła głowę zza nadproża za Roikiem
i znów się wyprostowała. Roic skinął grzecznie głową na powitanie. Nie wiedział,
co milord powiedział swojej ciotce, ale jej oczy tylko się lekko rozszerzyły, gdy
spojrzała w górę na Taurę. Druga kobieta nie przestraszyła się na widok kłów,
szponów czy wzrostu, ale gdy jej spojrzenie prześlizgnęło się po różowym
wdzianku, zadrżała.
Nastąpiła krótka pauza; Lady Alys rzuciła Roicowi pytające spojrzenie i zdał
sobie sprawę, że do jego zadań należy przedstawianie, gdy wprowadzał gości do
Domu Vorkosiganów.
– Sierżant Taura, milady – powiedział głośno, po czym zamilkł, modląc się o
więcej podpowiedzi.
Po kolejnej chwili Lady Alys porzuciła nadzieję co do niego i wystąpiła
naprzód, uśmiechnięta, wyciągając dłonie.
– Sierżant Taura. Jestem ciotką Milesa Vorkosigana, Alys Vorpatril. Proszę
pozwolić, bym powitała ci na Barrayarze. Mój bratanek mówił mi o tobie.
Taura niepewnie wyciągnęła wielką dłoń, pochłaniając szczupłe palce Lady
Alys, i potrząsnęła nią ostrożnie.
– Obawiam się, że mnie niewiele o pani powiedział – powiedziała. Nieśmiałość
sprawiła, że jej głos dudnił nieprzyjemnie. – Nie znam zbyt wiele ciotek. Jakoś
sądziłam, że będzie pani starsza. I… nie taka piękna.
Lady Vorpatril uśmiechnęła się nie bez aprobaty. Tylko kilka pasemek srebra w
jej ciemnej koafiurze i lekkie rozmycie skóry zdradzały jej wiek w oczach Roica;
była wymuskana, elegancka i całkowicie opanowana, jak zawsze. Przedstawiła
drugą kobietę, Madame Somebody – nie Estelle, choć Roic natychmiast ją tak
przezwał w myślach – najwyraźniej starszą modystkę.
– Jestem naprawdę szczęśliwa, że mam szansę odwiedzić rodzinny świat
Milesa- Lorda Vorkosigana – powiedziała im Taura. – Chociaż gdy zaprosił mnie,
bym przyjechała w okresie Święta Zimy, nie byłam pewna, czy to polowanie czy
spotkanie towarzyskie i czy mam spakować broń czy suknie.
Uśmiech Lady Vorpatril się wyostrzył.
– Suknie są bronią, moja droga, w odpowiednio utalentowanych rękach.
Pozwól, że przedstawię ci resztę naszego zespołu zbrojeniowego. – Wskazała w
kierunku drzwi w odległym kącie pokoju, za którymi prawdopodobnie leżały
bardziej użytkowe warsztaty, pełne laserowych skanerów, konsol projektowych, bel
egzotycznych materiałów i doświadczonych szwaczek. Albo magicznych różdżek,
z tego co wiedział Roic.
Druga kobieta skinęła głową.
– Proszę tędy, sierżant Tauro. Mamy dziś przed sobą mnóstwo pracy, Lady Alys
powiedziała mi…
– Moja pani? – zawołał Roic z lekką paniką za ich znikającymi postaciami. –
Co ja mam robić?
– Poczekaj tu kilka minut, Gwardzisto – mruknęła przez ramię Lady Alys. –
Zaraz wracam.
Taura także obejrzała się na niego tuż przed tym, jak drzwi bezszelestnie
zamknęły się za nią, wyraz zastygły na dziwnych rysach wydawał się przez
moment błagalny – Nie zostawiaj mnie.
Czy ośmieli się usiąść na jednym z tych krzeseł? Zdecydował się tego nie robić.
Stał przez chwilę, obszedł pokój dookoła, a wreszcie przyjął pozycję gwardzistów,
którą dzięki dużej ilości praktyki ostatnio mógł utrzymywać nawet przez godzinę,
plecami do delikatnie ozdobionej ściany.
Po chwili Lady Vorpatril wróciła, przez rękę miała przerzucony stos różowej
odzieży. Podała go Roicowi.
– Zabierz to z powrotem mojemu bratankowi i powiedz, by to ukrył. Albo
jeszcze lepiej, spal to. Cokolwiek, byle pod żadnym pozorem nie wpadły znowu w
ręce tej młodej kobiety. Wróć za około, och, cztery godziny. Jesteś zdecydowanie
najbardziej dekoracyjnym Gwardzistą Milesa, ale nie ma potrzeby, żebyś czaił się i
tłoczył w poczekalni Estelle. Odmaszeruj.
Spojrzał w dół na czubek jej perfekcyjnie uczesanej głowy i zastanowił się,
czemu zawsze sprawiała, że czuł się jak pięciolatek, a przynajmniej tak, że chciał
się ukryć w wielkiej torbie. Na pocieszenie, jak zdał sobie sprawę w drodze do
drzwi, najwyraźniej wywierała ten sam efekt na swoim bratanku, który miał
trzydzieści jeden lat i już powinien się uodpornić.
Zameldował się znowu na służbie o oznaczonej porze tylko po to, by przez
następne dwadzieścia minut studzić podeszwy. Jakaś podmodystka zaproponowała
mu herbatę lub wino na czas oczekiwania, ale grzecznie odmówił. W końcu drzwi
się otwarły; przez nie doleciały głosy.
Wibrujący baryton Taury był nie do pomylenia.
– Nie jestem pewna, Lady Alys. Nigdy w życiu nie nosiłam takiej sukni.
– Poćwiczymy przez kilka minut siadanie, stanie i chodzenie. O, wrócił Roic, to
dobrze.
Lady Alys wyszła pierwsza, splotła ramiona i spojrzała, wystarczająco dziwnie,
na Roica.
Za ni postępowała ogłuszająca wizja w myśliwskiej zieleni.
Och, to była Taura, z pewnością, ale… Skóra, która przy różu była ziemista i
szara, teraz wyglądała jak pałająca kość słoniowa. Zielony żakiet był dobrze
dopasowany w talii. Powyżej jej blade ramiona i długa szyja wydawały się
pączkować z białego lnianego kołnierza; poniżej, spódnica żakietu zebrana była tuż
powyżej bioder. Wąska spódnica spadała zielonym wodospadem ku jej mocnym
łydkom. Szerokie lniane mankiety ozdobione białym oplotem sprawiały, że jej
dłonie wyglądały na, jeśli nie małe, to proporcjonalne. Różowy lakier na
paznokciach zniknął, zastąpiony ciemnym mahoniowym odcieniem. Ciężki
warkocz zwisający na jej plecach przekształcił się w tajemniczą upiętą
kompozycję, przylegającą ściśle do głowy i podkreśloną zielonym… kapeluszem?
Piórem? W każdym razie ładnym małym akcentem przypiętym z jednej strony.
Dziwny kształt jej twarzy nagle wydał się artystyczny i wyszukany raczej niż
zniekształcony.
– Ta-ak – powiedziała Lady Vorpatril. – Tak będzie dobrze.
Roic zamknął usta.
Z krzywym uśmiechem Taura ostrożnie postąpiła naprzód.
– Jestem najemnym ochroniarzem – powiedziała, najwyraźniej kontynuując
rozmowę z Lady Alys. – Jak mam kopnąć kogoś w zęby w takim stroju?
– Moja droga, kobieta nosząca taki strój znajdzie ochotników, którzy dla niej
kopną denerwującą osobę w zęby – powiedziała Lady Alys. – Czyż nie tak, Roic?
– Jeśli nie stratują się nawzajem w pośpiechu – wydusił Roic i zrobił się
czerwony.
Jeden kącik szerokich ust uniósł się; złote oczy migotały jak szampan.
Dostrzegła długie lustro na rzeźbionej podstawie stojące w kącie i podeszła, by
trochę niepewnie przyjrzeć się tej części jej, którą odbijało.
– Absolutnie porażająco – oświadczył Roic.
Zaliczył wściekłe spojrzenie ze strony Lady Alys za plecami Taury. Jej usta
uformowały: Nie, ty idioto! Skurczył się w przerażonym milczeniu.
– Och. – Kłowy uśmiech Taury ulotnił się. – Ale ja już porażam ludzi. Istoty
ludzkie są takie wrażliwe. Jeśli dobrze chwycisz, możesz im od razu urwać głowę.
Chcę przyciągać… kogokolwiek. Dla odmiany. Może jednak powinnam wybrać tę
różową suknię z kołnierzem.
Lady Alys powiedziała gładko:
– Zgodziliśmy się, że ten pomysłowy projekt jest dobry dla młodszych
dziewcząt.
– Ma pani na myśli mniejszych.
– Jest więcej niż jeden rodzaj piękna. Twój wymaga godności. Nigdy bym nie
przyodziała się w różowy kołnierz – rzuciła nieco desperacko, według Roica.
Taura zerknęła na nią, wyglądała na porażoną.
– Nie… Przypuszczam, że nie.
– Po prostu będziesz przyciągać odważniejszych mężczyzn.
– Och, wiem o tym. – Taura wzruszyła ramionami. – Ja tylko… miałam
nadzieję na większy wybór, przynajmniej raz. – Dodała pod nosem: – W każdym
razie on jest już zajęty.
Jaki on? Roic nic nie mógł poradzić na to, że się zastanawia. Brzmiało to
raczej smutno. Jakiś bardzo wysoki adorator, teraz poza zasięgiem? Większy niż
Roic? W okolicy nie było wielu mężczyzn pasujących do tego opisu.
Lady Alys spędziła popołudnie na wprowadzeniu swojej nowej protegowanej
do ekskluzywnej herbaciarni, często odwiedzanej przez matrony z rodów Wielkich
Vorów. Częściowo spowodowane było to obowiązkami patrona, a częściowo
potrzebą zaspokojenia niesamowitego metabolizmu Taury. Podczas gdy kelner
przynosił talerz za talerzem, Lady Alys serwowała rwący strumień rad co do
wszystkiego, od wdzięcznego wysiadania z wozu naziemnego przez postawę,
maniery przy stole, po zawiłości rangi towarzyskiej Vor. Mimo swojej
nadnaturalnej wielkości, Taura była naturalnie wysportowana i zręczna, wyraźnie
robiła postępy prawie na oczach Roica.
Uważający się za praktycznego gentelmana Roic odkrył, że sam musi zrobić
kilka poważnych poprawek. Początkowo czuł, że bardzo rzuca się w oczy i jest
niezgrabny, dopóki się nie zorientował, że przy Taurze równie dobrze mógłby być
niewidzialny. Jeśli przyciągali ukradkowe spojrzenia innych gości, przynajmniej
komentarze wypowiadane były półgłosem albo wystarczająco daleko, ze nie
zwracały jego uwagi; poza tym uwaga Taury w całości skupiona była na jej
mentorce. W przeciwieństwie do Roica, nigdy nie trzeba jej było powtarzać
wskazówek.
Kiedy Lady Vorpatril odeszła, by porozmawiać z naczelnym kelnerem o jakiejś
istotnej sprawie, Taura przechyliła się, by szepnąć:
– Jest w tym bardzo dobra, prawda?
– Tak. Najlepsza.
Wyprostowała się z uśmiechem satysfakcji.
– Ludzie Milesa generalnie tacy są. – Zmierzyła Roica wzrokiem oceniająco.
Obok ich stolika kelner prowadził do stolika dobrze ubraną matronę Vor
holującą dziewczynkę mniej więcej w wieku Nikkiego. Dziewczynka przystanęła i
wpatrzyła się w Taurę. Uniosła dłoń, wskazując nią z osłupieniem.
– Mamo, popatrz na tę gigantyczną-
Matka złapała ją za rękę, rzuciła na nich zaniepokojone spojrzenie i zaczęła
wyciszone kazanie dotyczące nie bycia grzeczną cały czas. Taura posłała dziecku
szeroki, przyjacielski uśmiech. Błąd…
Dziewczynka wrzasnęła i schowała twarz w spódnicy matki, zaciskając
gorączkowo dłonie. Kobieta rzuciła na Taurę wściekłe, przerażone spojrzenie i
popędziła córkę dalej, nie ku stolikowi, ale ku wyjściu. Po drugiej stronie
herbaciarni głowa Lady Alys obróciła się w ich stron.
Roic spojrzał na Taurę, a potem wolał tego nie robić. Jej twarz zastygła,
zszokowana, potem zmięła się z przejęciem; wydawało się, że wybuchnie płaczem,
ale powstrzymała się dzięki długiemu wdechowi, przytrzymanemu na moment.
Sprężony do skoku – gdzie? – Roic zamiast tego opadł bezsilnie na krześle.
Czy milord nie polecił mu zapobiegać właśnie takim rzeczom?
Przełykając, Taura odzyskała kontrolę nad oddechem. Była tak blada, jakby
właśnie została ugodzona ostrzem noża. Ale co on mógł zrobi ? Przecież nie mógł
wyciągnąć ogłuszacza i strzelić do przerażonego dzieciaka jakiejś lady Vor…
Lady Alys, zauważywszy incydent, szybko wróciła. Posyłając Roicowi
specjalny grymas, wślizgnęła się na swoje miejsce. Przeszła nad tą chwilą do
porządku dzięki jakiemuś lekkiemu komentarzowi, ale rozmowa nie odzyskała już
radosnego tonu; Taura dalej starała się skurczyć i wyglądać na mniejszą, daremne
ćwiczenie, a kiedy tylko zaczynała się uśmiechać, przestawała i próbowała trzymać
dłoń przed ustami.
Roic zapragnął wrócić do patrolowania uliczek Hassadaru.
***
Roic wrócił ze swoim oddziałem do Domu Vorkosiganów z poczuciem, jakby
przeszedł przez wyżymaczkę. Wstecz. Kilka razy. Spojrzał na stos pudeł z odzieżą,
które trzymał – reszta, jak zapewniła Taurę Madame Estelle, zostanie dostarczona –
– i postarał się nie upuścić ich przy przejściu przez rzeźbione oddrzwia. Pod
kierunkiem Lady Vorpatril wręczył pudła parze służących, które porwały je dalej.
Z przedpokoju biblioteki doszedł ich głos milorda:
– Czy to ty, Ciociu Alys? Jesteśmy tutaj.
Roic po chwili poszedł za dwoma tak różnymi kobietami akurat na czas, by
zobaczyć, jak milord przedstawia sierżant Taurę swojej narzeczonej, Madame
Ekaterin Vorsoisson. Jak wszyscy, zdawałoby się, oprócz Roica, najwyraźniej ona
została ostrzeżona zawczasu; nawet nie mrugnęła, wyciągając dłoń do wielkiej
galaktycznej kobiety i witając się z nią nieskazitelnie grzecznie. Przyszła milady
tego ranka wyglądała na zmęczoną, choć częściowo mógł być to efekt szarej
półżałoby, którą wciąż nosiła, ciemne włosy miała ściągnięte w surowy węzeł. Jej
strój pasował do szarego cywilnego garnituru, który tak upodobał sobie milord, co
dało efekt dwóch graczy z tej samej drużyny.
Milord powitał nowy zielony strój z niekłamanym entuzjazmem.
– Wspaniała robota, Ciociu Alys! Wiedziałem, że mogę na tobie polegać. Co za
ogłuszająca fryzura, Tauro. – Podniósł wzrok. – Czy medycy floty poczynili postęp
z kuracją wydłużającą? Nie widzę żadnej siwizny. Wspaniale!
Zawahała się, potem odpowiedziała:
– Nie, po prostu odpowiednio je ufarbowałam.
– Ach. – Zrobił przepraszający gest, jakby ścierał swoje poprzednie słowa. –
Cóż, wyglądają cudownie.
Z holu wejściowego rozbrzmiały nowe głosy, Gwardzista Pym wpuścił gościa.
– Nie ma potrzeby mnie anonsować, Pym.
– Zatem, sir, on już jest. Lady Alys właśnie przybyła.
– Jeszcze lepiej.
Simon Illyan (CesBez, emerytowany) wszedł po tych słowach, pochylił się, by
pocałować dłoń Lady Alys, po czym wsunął ją pod swoje ramię, gdy się prostował.
Uśmiechnęła się do niego czule, gdy przytulał ją do swojego boku. On też przyjął
przedstawienie mu górującej sierżant Taury z niewzruszonym spokojem, skłaniając
się nad jej dłoni i mówiąc:
– Tak się cieszę, że w końcu się spotkaliśmy, sierżancie. Mam nadzieję, że jak
dotychczas pani pobyt na Barrayarze jest przyjemny?
– Tak, sir – wyhuczała, najwyraźniej opanowując impuls zasalutowania temu
człowiekowi tylko dzięki temu, że wciąż trzymał jej dłoń. Roic nie winił jej; też był
wyższy od Illyana, ale straszliwy były szef Cesarskiej Służby bezpieczeństwa
wywoływał w nim potrzebę salutowania, a przecież nigdy nie był w wojsku. –
Lady Alys była cudowna. – Najwyraźniej nikt nie zamierzał wspomnieć o
nieszczęsnym incydencie w herbaciarni.
– Nie jestem zaskoczony. Och, Miles – ciągnął Illyan, – właśnie wracam z
Cesarskiej Rezydencji. Nadeszły dobre wieści, gdy się żegnałem z Gregorem. Dziś
po południu w porcie czółen Vorbarr Sultany został aresztowany Lord Vorbataille,
gdy próbował opuścić planet w przebraniu.
Milord wypuścił oddech.
– To powinno położyć kres tej brzydkiej sprawie. Dobrze. Bałem się, że będzie
się ciągnąć aż do Święta Zimy.
Illyan się uśmiechnął.
– Zastanawiałem się, czy to ma coś wspólnego z energią, z jak się do tego
zabrałeś.
– He. Powinienem oddać drogiemu Gregorowi kredyt wątpliwości i przyznać,
że nie miał na myśli żadnego osobistego terminu, kiedy mnie do tego wyznaczał.
Ten bałagan namnożył się niespodziewanie.
– Sprawa? – zapytała sierżant Taura.
– Moja nowa praca jako jednego z dziewięciu Cesarskich Audytorów Cesarza
Gregora przybrała dziwny i niespodziewany obrót jako śledztwo kryminalne jakiś
miesiąc temu – odkryliśmy, że Lord Vorbataille, który jest następcą Księcia – jak ja
– jednego z naszych południowych okręgów, wmieszał się w jacksoniański gang
przemytniczy. Albo, co możliwe, został kupiony. W każdym razie do czasu, gdy
jego przewiny wyszły na jaw, siedział po uszy w nielegalnym przemycie, piractwie
i morderstwie. Bardzo złe towarzystwo, teraz całkowicie wyeliminowane, jak z
przyjemnością donoszę. Gregor rozważa możliwość wysłania Jacksoniańczyków
do domu w pudle, odpowiednio zamrożonych; niech ich pobratymcy zdecydują,
czy są warci wydatku na ożywienie. Jeśli cokolwiek zostanie wreszcie dowiedzione
Vorbataillowi, to myślę, że dla dobra jego ojca powinni mu pozwolić popełnić
samobójstwo w celi. – Milord się skrzywił. – Jeśli nie, Rada Książąt będzie
zmuszona zatwierdzić kolejne bezpośrednie odkupienie honoru Vor. Korupcji na
tym poziomie nie wolno pozwolić rozlewać się dalej i hańbić dobrego imienia nas
wszystkich.
– Gregor jest bardzo zadowolony z twojej pracy nad tą sprawą – zaznaczył
Illyan.
– Założę się. Był wściekły z powodu porwania Księżniczki Olivii, na swój
stłumiony sposób. Nieuzbrojony statek, wszyscy ci biedni martwi pasażerowie –
Boże, co za koszmar.
Roic słuchał tego wszystkiego nieco tęsknie. Pomyślał, że mógł zrobić więcej
w czasie tego ostatniego miesiąca, gdy milord wpadał i wypadał w wysoko
priorytetowej sprawie, ale Pym nie wyznaczył go do służby. Racja, ktoś musiał stać
nocą na warcie w Domu Vorkosigan. Tydzień po tygodniu…
– Ale wystarczy o tych paskudnych sprawach, – milord podchwycił wdzięczne
spojrzenie Madame Vorsoisson, – wróćmy do bardziej radosnych spraw. Czemu nie
skończysz otwierania następnej paczki, kochanie?
Madame Vorsoisson wróciła do zatłoczonego stołu i zadania, które zostało
przerwane przez przybycie wszystkich.
– Tu jest kartka. Och, znowu Admirał Quinn?
Milord wziął ją z uniesionymi brwiami.
– Co, tym razem bez limeryku? Co za rozczarowanie.
– Może to ma wynagrodzi – och, rety. Tak sądzę. I to całą drogę z Ziemi! – Z
małego pudełka wyjęła krótki, potrójny rząd dopasowanych pereł i podniosła go do
szyi. – W stylu obroży… och, jaki piękny. – Na chwil pozwoliła opalizującym
kulom ułożyć się na szyi, dotykając dwoma końcamizapiąnki pleców.
– Chcesz, żebym ci je zapiął? – zaproponował jej narzeczony.
– Tylko na chwilę… –– Pochyliła głowę, a milord wspiął się i sięgnął do zamka
na jej karku. Podeszła do lustra nad wygaszonym paleniskiem, obracając się, by
podziwiać, jak wspaniała ozdoba łapie światło, i rzuciła milordowi zagadkowy
uśmiech. – Sądzę, że doskonale będą pasować do tego, co mam włożyć pojutrze.
Nie sądzisz, Lady Alys?
Lady Alys przechyliła głowę w krawieckim osądzie.
– Ach, tak, rzeczywiście.
Milord skłonił się w poparciu dla najwyższego autorytetu. Spojrzenie, jakie
wymienił z narzeczoną było mniej czytelne dla Roica, ale wydawał się bardzo
zadowolony, nawet pełen ulgi. Sierżant Taura, śledząca poboczny wątek,
zmarszczyła brwi niepewnie.
Madame Vorsoisson zdjęła sznury i odłożyła je z powrotem do wyłożonego
aksamitem pudełka, gdzie połyskiwały miękko.
– Myślę, że powinniśmy pozwolić naszym gościom odświeżyć się przed
kolacją, Miles.
– Och, tak. Ale muszę na chwil pożyczyć Simona. Wybaczysz nam? Kiedy
będziecie gotowi, w bibliotece będą czekały drinki. Ktoś da znać Arde. Gdzie jest
Arde?
– Nikki go dorwał i uprowadził – powiedziała Madame Vorsoisson. –
Powinnam chyba pójść na ratunek temu biednemu człowiekowi.
Milord i Illyan wycofali się do biblioteki. Lady Alys odeskortowała Taurę,
prawdopodobnie na ostatnie szkolenie w barrayarskiej etykiecie przed przeszkodą
w postaci formalnej kolacji z Księciem i Księżną Vorkosigan. Taura obejrzała się
na narzeczoną, wciąż ze zmarszczonymi brwiami. Roic z pewnym żalem patrzył,
jak wielka kobieta wychodzi, rozproszony przez nagłe rozważania na temat, jak by
to było patrolować alejki Hassadaru z nią.
– Milady- to znaczy, Madame Vorsoisson – zaczął Roic, gdy się obróciła.
– Już niezbyt długo. – Uśmiechnęła się, zwracając się do niego.
– Co z… to jest, ile lat na sierżant Taura? Wie pani?
– Około dwudziestu sześciu lat standardowych, jak sądzę.
Trochę młodsza od Roica. To było nie w porządku, bo galaktyczna kobieta
powinna wyglądać na o wiele bardziej… skomplikowaną. – Więc dlaczego jej
włosy siwieją? Jeśli jest bioinżynieryjna, sądziłbym, że naprawią takie detale.
Madame Vorsoisson zrobiła lekki przepraszający gest.
– Sądzę, że to jej prywatna sprawa, nie mogę więc o tym dyskutować.
– Och. – Roic ściągnął brwi z zakłopotaniem. – Skąd ona pochodzi? Gdzie
milord ją spotkał?
– Na jednej ze swoich misji pod przykrywką, jak mi powiedział. Ocalił ją z
pewnej okropnej fabryki bioinżynierii na planecie Jackson's Whole. Próbowali
stworzyć superżołnierza. Zdoławszy zbiec z niewoli, stała się nadzwyczaj
wartościowym członkiem jego zespołu operacyjnego. – Po chwili zastanowienia
dodała: – I czasem kochanką. Także nadzwyczaj cenioną, jak zrozumiałam.
Roic poczuł się nagle bardzo… wiejski. Zaściankowy. Nie na bieżąco z
wyrafinowanym, zabarwionym galaktycznie życiem Vorów w stolicy.
– Ee…– powiedział pani? I- i pani uważa, że to w porządku? – Zastanawiał się,
czy spotkanie z sierżant Taurą wstrząsnęło nią bardziej, niż to okazała.
– To było przede mną, Roic. – Jej uśmiech trochę się zmarszczył. – Właściwie
nie jestem pewna, czy to było wyznanie, czy przechwałki, ale teraz, gdy ją
zobaczyłam, myślę raczej, że się przechwalał.
– Ale- ale jak to… to znaczy, ona jest taka wysoka, a on jest, um…
Teraz jej oczy zwęziły się ze śmiechu, choć usta pozostały poważne.
– Nie podał mi aż takich szczegółów, Roic. To nie byłoby po dżentelmeńsku.
– Wobec pani? Nie, z pewności nie.
– Wobec niej.
– Och. Och. Um, tak.
– Jeśli to coś warte, słyszałam jego uwagę, że różnica wzrostu jest sprawą
drugorzędną, jeśli dwójka ludzi leży. Przyznam, że muszę się z tym zgodzić. – Z
uśmiechem, którego nie odważył się interpretować, ruszyła na poszukiwanie
Nikkiego.
***
Niezbyt długą godzinkę później Roic został zaskoczony, gdy Pym przez
naręczny kom postawił go na baczność i kazał podprowadzić naziemny wóz
milorda. Zaparkował go pod portykiem i wszedł do wyłożonego biało-czarnymi
płytkami holu, gdzie milord asystował Madame Vorsoisson w owijaniu się.
– Jesteś pewna, że nie chcesz, bym z tobą pojechał? – zapytał ją milord z
troską. – Wolałbym to zrobić, upewnić się, że dotarłaś bezpiecznie i wszystko jest
w porządku.
Madame Vorsoisson przycisnęła dłoń do czoła. Jej twarz była blada i wilgotna,
prawie zielona.
– Nie. Nie. Roic mnie zawiezie. Wracaj do swoich gości. Przyjechali z tak
daleka, a ty będziesz w stanie widzieć się z nimi przez tak krótki czas. Przykro mi,
że tak się rozlałam. Przekaż moje pokorne przeprosiny Księciu i Księżnej.
– Jeśli źle się czujesz, to źle się czujesz. Nie przepraszaj. Myślisz, że wkrótce
coś z tego wyniknie? Mógłbym ci podesłać naszego osobistego lekarza.
– Nie wiem. Mam nadzieję, że nie, nie teraz! W większości to tylko ból głowy.
– Zagryzła wargę. – Nie sądzę, bym miała gorączkę.
Sięgnął, by dotknąć jej brwi; podskoczyła.
– Nie, nie jesteś rozpalona. Ale jesteś cała spocona. – Zawahał się, po czym
zapytał ciszej: – Myślisz, że to nerwy?
Też się zawahała.
– Nie wiem.
– Wiesz, że mam całą tę ślubną logistyk pod kontrolą. Ty musisz się tylko
pojawić.
Jej uśmiech był bolesny.
– I nie upaść.
Umilkł na dłuższą chwil.
– Wiesz, jeśli zdecydujesz, że nie dasz rady przez to wszystko przejść, możesz
powiedzieć stop. W każdej chwili. Od początku do końca. Oczywiście mam
nadzieję, że tego nie zrobisz. Ale chcę, żebyś wiedziała, że możesz.
– Co, skoro przyjdą wszyscy, począwszy od Cesarzowej i Cesarza? Nie sądzę.
– Ukryję to, jeśli zajdzie potrzeba. – Przełknął ślinę. – Wiem, że mówiłaś, że
wolałabyś mały ślub, ale nie zdawałem sobie sprawy, że wolałabyś maleńki.
Przepraszam.
Wypuściła oddech z czymś w rodzaju desperacji.
– Miles, naprawdę cię kocham, ale jeśli mam zacząć wymiotować, wolałabym
najpierw dotrzeć do domu.
– Och. Tak. Roic, mogę prosić? – Wskazał na Gwardzistę.
Roic ujął Madame Vorsoisson pod ramię, które drżało.
– Poślę Nikkiego bezpiecznie do domu z jednym z Gwardzistów po deserze,
albo po tym, jak rozłoży Arde na części. Zadzwonię do twojego domu i dam znać,
że jedziesz – zawołał za nią milord.
Odmachała na znak, że usłyszała; Roic pomógł jej wsiąść do przedziału
pasażerskiego i opuścił osłonę. Jej cienista postać usiadła zgięta, z głową w
dłoniach.
Milord przeżuwał swoje knykcie i patrzył z napięciem, gdy zamknęły się przed
nim drzwi domu.
***
Nocna zmiana Roica została przerwana już o brzasku, gdy dowódca straży
Księcia wezwał go przez naręczny kom i kazał mu stawić się w stroju biegowym w
holu; jeden z gości milorda chciał wyjść na zewnątrz i poćwiczyć.
Przybył, obciągając bluzę, gdy Taura zginała się i rozciągała w pełnej wigoru
serii ćwiczeń rozgrzewających pod zdezorientowanym okiem Pyma. Modystce
Lady Alys nie udało się dobrać do stroju sportowego, jak się okazało, ponieważ
wielka kobieta nosiła prosty komplet znoszonego stroju pokładowego, choć raczej
w neutralnej szarości niż w oślepiającym różu. Materiał opinał gładkie krzywizny
smukłej muskulatury, która, choć nieprzerośnięta, dawała nieomylne wrażenie
skompresowanej siły. Warkocz na jej plecach wyglądał radośnie i sportowo w tym
wygodnym kontekście.
– Och, Gwardzista Roic, dzień dobry – powiedziała, zaczęła się uśmiechać, po
czym uniosła dłoń do ust.
– Nie musisz- – Roic powtórzył gest. – Nie musisz tego przy mnie robić. Lubię
twój uśmiech. – Zdał sobie spraw, że to nie był tylko grzeczne kłamstwo. Teraz
zaczynam się do niego przyzwyczajać.
Jej kły zalśniły.
– Mam nadzieję, że nie wywlekli ci z łóżka. Miles powiedział, że jego ludzie
zwykle używają bocznej ścieżki wokół tego bloku jako trasy biegowej, bo to około
kilometra. Nie sądzę, bym się mogła zgubić.
Roic dostrzegł Spojrzenie Pyma. Roic nie został wezwany, by zapobiec
zgubieniu się galaktycznych gości milorda; był tu, by zmierzyć się z innymi
przeszkodami, mogącymi się zdarzyć, na przykład z przerażonymi kierowcami, na
jej widok rozbijającymi na bocznej drodze swoje pojazdy albo samych siebie.
– Żaden problem – powiedział rozsądnie. – Zwykle w tak pogodę używamy sali
balowej jako sali gimnastycznej, ale już została przyozdobiona na przyjęcie. Więc
jak na ten miesiąc jestem do tyłu z moim treningiem. To będzie miła odmiana
rozprostować kości z kimś, kto nie jest o tyle starszy, um, to jest, o tyle niższy ode
mnie. – Ukradkiem zerknął na Pyma.
Lodowaty uśmiech Pyma zapowiadał odwet za tą uszczypliwość, gdy
odkodował dla nich drzwi.
– Bawcie się dobrze, dzieci.
Kąsające powietrze rozproszyło nocne zmęczenie Roica. Poprowadził Taurę na
zewnątrz obok strażnika przy głównej bramie i skręcił w prawo wzdłuż wysokiej
szarej ściany. Po kilku krokach wyforsowała się do przodu i zaczęła sadzić lekkimi
susami. Po kilku minutach Roic zaczął żałować swojego taniego zagrania z wieku
Pyma; długie nogi Taury pożerały dystans. Roic miał na oku wczesnoporanny ruch,
na szczęście wciąż niewielki, a resztę uwagi skoncentrował na nie
skompromitowaniu Domu Vorkosiganów przez przewrócenie się w sapiący stosik.
Oczy Taury lśniły coraz bardziej z ekstazy, gdy biegła, jakby jej duch rozpierał się
w ciele, podczas gdy ciało rozciągało się, by zrobić dość miejsca.
Kilka następnych skoków minęły jej jak wiatr, ale w końcu zwolniła do chodu,
może z litości dla swojego przewodnika.
– Zróbmy okrążenie przez ogród, to się ochłodzimy – wyjęczał Roic. Ogród
Madame Vorsoisson, który zajmował trzeci blok i był darem ślubnym dla milorda,
był między innymi osłonięty przez ściany i brzegi od skrzyżowania ulic.
Przeskoczyli przez barykady okresowo zabraniające publicznego dostępu aż do
ślubu.
– O rety – powiedziała Taura, gdy skręcili w wietrzną ścieżkę schodzącą
między zaokrąglonymi śniegowymi pagórkami. Chłodny strumień, którego czarne i
jedwabiste wody płynęły pomiędzy pierzastymi palcami lodu, prześlizgiwał się z
gracją z jednego krańca na drugi. Brzoskwiniowe światło wschodu połyskiwało na
lodzie na młodych drzewach i krzakach w błękitnych cieniach. – Och, to piękne.
Nie spodziewałam się, że ogród może być taki ładny w zimie. Co ci ludzie robią?
Ekipa miała nierozładowane lotopalety zastawione wysoko pudłami wszelkich
kształtów, oznaczone SZKŁO. Kolejna para chodziła dookoła z wężami z wodą,
opylając wybrane gałęzie oznaczone żółtymi kartkami, by stworzyć bardziej
delikatne, błyszczące sople. Kształty rodzimej barrayarskie roślinności stawały się
świetliste i egzotyczne w tej srebrnej poświacie.
– Rozstawiają lodowe rzeźby. Milord zamówił lodowe kwiaty i rzeźby zwierząt
i rzeczy, by zapełnić ogród, ponieważ prawdziwe rośliny są głównie pod śniegiem.
I mają świeży śnieg, by go dodać, jeśli nie będzie go dość. Żywych kwiatów nie
mogą dodać aż do ostatniej chwilki, dopiero jutro rano.
– Wielkie nieba, on będzie miał ślub w ogrodzie, na zewnątrz, przy tej
pogodzie? Czy to barrayarska tradycja, czy co?
– Um, nie. Niezupełnie. Sądzę, że początkowo milord planował to na jesień, ale
Madame Vorsoisson nie była jeszcze gotowa. Ale przypadł mu do serca pomysł
wzięcia ślubu w ogrodzie, ponieważ to jej dzieło. Więc on, do diabła, zamierza
ożenić się w ogrodzie. Pomysł polega na tym, że ludzie zbiorą się w Domu
Vorkosiganów, potem przejdą tu na czas przysięgi, potem popędzą z powrotem do
sali balowej na przyjęcie, poczęstunek, tańce i tak dalej. – I na leczenie odmrożeń i
hipotermii. – Będzie dobrze, jeśli ładna pogoda się utrzyma, jak sądzę. –
Komentarze spod schodów co do potencjalnych chorób, które pociąga za sobą ten
scenariusz, postanowił zachować dla siebie. Załoga Domu Vorkosiganów i tak
zjednoczyła się, by dla milorda wypełnić ten ekscentryczny scenariusz.
Oczy Taury zalśniły w poziomym świetle wschodu, filtrowanym teraz między
budynkami otaczającego ich miejskiego krajobrazu.
– Nie mogę się doczekać, by wypróbować suknię, którą Lady Alys
przygotowała dla mnie na ceremonię. Ubrania barrayarskich dam są takie
interesujące. Ale skomplikowane. W pewnym sensie wydają się czymś w rodzaju
munduru, ale nie wiem, czy mam się czuć jak rekrut, czy jak wrogi szpieg. Cóż,
przypuszczam, że w każdym razie prawdziwe damy mnie nie zastrzelą. Tyle się
trzeba dowiedzieć, jak się zachowywać –– choć myślę, że dla ciebie to wszystko
jest zupełnie proste. Ty wśród tego wyrosłeś.
– Nie wyrosłem wśród tego. – Roic machnął dłonią w kierunku imponującej
kamiennej bryle Domu Vorkosiganów wznoszącym się nad wysokimi, nagimi
drzewami na jego terenach. – Mój ojciec jest tylko pomocnikiem budowniczego w
Hassadarze – to stolica Okręgu Vorkosigan, po tej stronie Gór Dendariańskich,
kilkadziesiąt kilometrów stąd na południe. Tam buduje się mnóstwo budynków.
Chciał mnie posłać na czeladnika do handlu, ale ja miałem szans zostać ulicznym
strażnikiem, i złapałem ją – szczerze mównic, to był jakiś impuls. Miałem
osiemnaście lat i nie znałem wszystkiego tam i z powrotem. Z pewnością potem się
mnóstwo nauczyłem.
– Czego pilnuje strażnik uliczny? Ulic?
– Między innymi. Właściwie całego miasta. Robisz to, co musisz. Porządkujesz
ruch zanim lub po tym jak zrobi się wielki korek. Zmagasz się z problemami
zmartwionych ludzi, próbujesz ich powstrzymać przed mordowaniem krewnych
albo sprzątasz bałagan potem, jeśli nie zdołałeś. Namierzasz skradzioną własność,
jeśli masz szczęście. Odwaliłem mnóstwo pieszych nocnych patroli. Pieszo
mnóstwo uczysz się o miejscach, bezpośrednio. Nauczyłem się, jak radzić sobie z
ogłuszaczami, kijami wstrząsowymi i dużymi, wrogimi pijakami. Byłem w tym
całkiem dobry, jak sądzę, po kilku latach.
– Jak skończyłeś tutaj?
– Och… był taki mały wypadek… –– Z zażenowaniem wzruszył ramionami. –
Jakiś porąbany świr próbował postrzelać sobie autoigłowcem na Placu
Hassadarskim w godzinach szczytu. Ja, um, zabrałem mu go.
Jej brwi się uniosły.
– Za pomoc ogłuszacza?
– Nie, niestety, wtedy nie byłem na służbie. Musiałem to zrobić ręcznie.
– Trochę trudno jest zbliżyć się osobiście dość blisko do kogoś strzelającego z
granatnika igłowego.
– Tak, to był problem.
Wywinęła wargi, a przynajmniej jej śnieżnobiałe kły wydłużyły się.
– Wydawało mi się w tamtej chwili, że to idealny pomysł, choć później
zastanawiałem się, o czym ja do cholery myślałem. W każdym razie zabił tylko
pięciu, a nie pięćdziesięciu pięciu ludzi. Ludzie najwyraźniej byli przekonani, że to
coś wielkiego, ale jestem pewien, że to nic w porównaniu z tym, co widziałaś tam
daleko. – Jego spojrzenie w górę miało sugerować odległe gwiazdy, choć niebo
było teraz blednąco niebieskie.
– Hej. Mogę być wielka, ale nie jestem odporna na granaty igłowe. Nie cierpię
tego skrzekliwego dźwięku, gdy brzytwowe paski rozwijają się i świszczą dookoła,
nawet jeśli w głowie wiem, że strzał jest chybiony.
– Tak – Roic zgodził się z całego serca. – W każdym razie potem było głupie
zamieszanie, i ktoś zarekomendował mnie samemu dowódcy własnych
Gwardzistów milorda, Pymowi, i oto jestem. – Rozejrzał się po iskrzącym
baśniowo ogrodzie. – Myślę, że lepiej pasowałbym do alejek Hassadaru.
– Niee, Miles zawsze tak robił, mając spore zaplecze. Oszczędza to zmartwień
na małą skalę. Choć i tak musimy się zająć zmartwieniami na wielką skalę, gdy już
nadejdą.
Po chwili zapytał:
– Jak ochraniałaś, um, milorda?
– Jaki zabawny sposób myślenia o nim. Dla mnie zawsze był małym
admirałem. Przeważnie tylko zbliżałam się do ludzi. Jeśli musiałam, uśmiechałam
się.
– Ale twój uśmiech jest przecież raczej ładny – zaprotestował i udało mu się nie
dodać głośno: gdy się przywyknie. Jeszcze się orientował, o co chodzi w tej całej
ogładzie.
– Och, nie. Inny uśmiech. – Zademonstrowała, jej wargi zmarszczyły się do
góry, szczęka wysunęła się do przodu. Roic musiał przyznać, to by o wiele szerszy
uśmiech. I, um, ostrzejszy. Właśnie mijali na ścieżce robotnika; sapnął i wpadł
tyłem w zaspę. Z refleksem błyskawicznym jak światło Taura sięgnęła nad Roicem
i złapała ciężką, naturalnej wielkości rzeźbę przycupniętego lisa, zanim spadła z
postumentu i roztrzaskała się na kawałki. Roic podniósł bełkoczącego mężczyznę
na nogi i otrzepał mu śnieg z kurtki, a Taura oddała mu elegancką ozdobę z
komplementem pod adresem jej artyzmu.
Roic starał się nie zakrztusić zduszonym śmiechem, gdy oboje odwrócili się od
gościa, by pobiec dalej.
– Rozumiem, co masz na myśli. Czy to kiedykolwiek nie zadziałało?
– Okazjonalnie. Następnym krokiem było złapanie opornego delikwenta za
kark. Skoro moje ramiona są nieodmiennie dłuższe od ich, majtaj się szaleńczo, ale
nie mogą mnie dosięgnąć. Bardzo frustrujące dla nich.
– A potem?
Wyszczerzyła się.
– Ogłuszacz, z wyboru.
– Ha. Tak.
Nieświadomie wpadli w łatwy krok bok przy boku, zataczając pętle wokół
ogrodowych ścieżek. Fachowa gadka, pomyślał Roic.
– Jaki ciężar podnosisz?
– Z czy bez adrenaliny?
– Och, powiedzmy, bez.
– Dwieście pięćdziesiąt kilogramów, przy dobrym uścisku i dobrym kącie.
Wydał pełen respektu gwizd.
– Jeśli kiedykolwiek dasz sobie spokój z najemnictwem, myślę, że kadra
strażacka z radości by cię powitała. Mój brat jest w takiej, w Hassadarze, choć jak
o tym pomyślę, milord jest o wiele potężniejszym odniesieniem.
– No, to jest pomysł, o którym dotąd nie pomyślałam. – Ściągnęła wydatne
wargi, a jej brwi wygięły się w zagadkowy łuk. – Ale nie. Oczekuję, że będę
najemnikiem aż do… przez resztę życia. Lubię oglądać nowe planety. Lubię
oglądać tę. Nigdy sobie tego nie wyobrażałam.
– Ile ich widziałaś?
– Myślę, że straciłam rachub. Kiedyś wiedziałam. Tuziny. A ile ty widziałeś?
– Tylko tą jedną – przyznał. – Choć jak się człowiek plącze wokół milorda, ta
jedna staje się większa, aż w głowie się zawraca. Bardziej skomplikowana. Czy to
ma sens?
Odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się.
– To cały nasz Miles. Admirał Quinn zawsze mawiała, że poszłaby za nim wpół
drogi do piekła tylko po to, by zobaczyć, co się dalej stanie.
– Czekaj- ta Quinn, o której mówisz, jest panią admirał?
– Była panią komandor, gdy się pierwszy raz spotkałyśmy. Drugi najbystrzejszy
mózg taktyczny, jaki kiedykolwiek miałam zaszczyt znać. Może sprawy idą ciężko,
gdy podążasz za Elli Quinn, ale wiesz, że nie potoczą się głupio. Nie utorowała
sobie drogi na szczyt przez spanie, a tym, którzy tak mówią, brak piątej klepki. –
Uśmiechnęła się krótko. – To był tylko bonus. Ktoś mógłby powiedzieć, jego, ale ja
myślę, że jej.
Roicowi oczy zaczęły zezować, gdy próbował to pojąć.
– Masz na myśli to, że milord był jej kochankiem, t- – Ugryzł się w język nie
całkiem na czas i zarumienił się. Wyglądało na to, że kariera milorda jako tajnego
agenta była nawet bardziej… skomplikowana niż sobie wyobrażał.
Taura przechyliła głowę i zmierzyła go zmrużonymi oczami.
– To mój ulubiony odcień różu, Roic. Jesteś wiejskim chłopakiem, prawda?
Tam życie jest niepewne. Sprawy mogą się pogorszyć, i to szybko, w każdej chwili.
Ludzie uczą się łapać, co mogą, kiedy mogą. Na pewien czas. My wszyscy po
prostu łapiemy chwilę, na własne sposoby. – Westchnęła. – Ich drogi rozeszły się,
gdy zaliczył te okropne rany, przez które wywalili go z CesBez. Nie mógł wrócić
na górę, a ona nie mogła przyjechać tutaj. Elli Quinn nikogo oprócz siebie nie wini
za swoje stracone szanse. Choć niektórzy ludzie rodzą się z większą ilością szans
do stracenia niż inni, muszę przyznać. Ja mówi, łap tę, która się zdarza, uciekaj z
nią i nie oglądaj się wstecz.
– Coś cię dogania?
– Wiem doskonale, co może mnie dogonić. – Znów błysnął jej uśmiech, tym
razem dziwnie krzywy. – W każdym razie, Quinn może i jest piękniejsza, ale ja
zawsze byłam wyższa. – Skinęła z satysfakcją głową. Patrząc na niego, dodała: –
Gwarantuję, że Milesowi podoba się twój wzrost. To jego fioł. Przynajmniej znam
oficerów trzech płci, którzy mogliby zemdleć w twoich ramionach.
Nie miał najmniejszego pojęcia, jak odpowiedzieć na tą uwagę. Miał nadzieję,
że cieszy ją ten róż.
– Milord myśli, że jestem idiotą – powiedział ponuro.
Jej brwi wystrzeliły w górę.
– Z pewności nie.
– O tak. Nie masz pojęcia, jak spieprzyłem sprawy.
– Widziałam, jak wybacza spieprzenia, które rozsmarowały jego flaki na
cholernym suficie. Dosłownie. Musisz się postarać, by to przebić. Ilu ludzi zginęło?
Jeśli patrzysz na to z tej perspektywy…
– Nikt – przyznał. – Tylko ja chciałbym umrzeć.
Wyszczerzyła zęby z sympatią.
– Ach, spieprzenie tego gatunku. No już, powiedz mi.
Zawahał się.
– Znasz te koszmary, gdy odkrywasz, że chodzisz nago po miejskim placu albo
przed swoimi nauczycielami, coś takiego?
– Moje koszmary bywaj raczej bardziej egzotyczne, ale tak?
– Więc, nie kłamię, tak mi się zdarzyło… Zeszłego lata brat milorda, Mark,
przywiózł do domu tego przeklętego escobarskiego biologa, doktora Borgosa,
którego skądś wyciągnął, i ulokował go w Domu Vorkosiganów. Projekt
inwestycyjny. Biolog robił żuki. A żuki robiły żukowe masło. Tony. Śliskie białe
coś, raczej jadalne. Odkryliśmy, że biolog ucieka przed karą na Escobarze – za
defraudację, nic nowego – kiedy pokazali się tropiciele uciekinierów, których
wysłali, by go zaaresztowali, i jakoś zdołali przedostać się do Domu Vorkosiganów.
Oczywiście wybrali chwilę, gdy prawie wszyscy wyszli. Lord Mark i siostry
Koudelka, wszyscy w tym interesie z masłowymi żukami, wdali się z nimi w
walkę, kiedy tamci próbowali zabrać Borgosa, a służba Domu obudziła mnie,
żebym rozwiązał problem. Wszystko w rozdzierającej panice – nie pozwolili mi
nawet złapać spodni od uniformu. Właśnie kładłem się spać… Martya Koudelka
twierdziła, że to był przyjacielski ogień, ale nie jestem tego taki pewny. Właśnie
miałem wypchnąć całe to towarzystwo przez frontowe drzwi, kiedy nadszedł
milord z Madame Vorsoisson i wszystkimi jej krewnymi. Właśnie się zaręczył i
chciał na nich wszystkich zrobić dobre wrażenie… Gwarantuję, że to wrażenie
było niezapomniane. Miałem na sobie slipki, buty i około pięciu kilogramów
żukowego masła, zmagałem się z tymi wszystkimi wrzeszczącymi, lepiącymi się
maniakami…
Od Taury doleciał go zduszony dźwięk. Trzymała dłoń na ustach, ale to nie
pomagało; wciąż wyciekały jej ciche kwiki. Oczy miała rozradowane.
– Przysięgam, że to nie byłoby nawet w połowie tak okropne, gdybym miał
slipki z tyłu a kaburę ogłuszacza z przodu. Wciąż słyszę głos Pyma… ––
Przedrzeźniał suchy ton starszego Gwardzisty: – Broń nosimy z prawej strony,
Gwardzisto.
Teraz już śmiała się głośno, oglądając go od stóp do głów z jakimś
niepokojącym uznaniem.
– To zadziwiający portret słowny, Roic.
Wbrew sobie uśmiechnął się lekko.
– Tak sądzę. Nie wiem, czy milord mi wybaczy, ale jestem całkiem pewny, że
Pym nigdy. – Westchnął. – Jeśli gdzieś zobaczysz jednego z tych cholernych
żygowych żuków, od razu go rozgnieć. Obrzydliwe bioinżynieryjne mutanty, trzeba
zabić wszystkie, zanim się rozmnożą.
Jej śmiech zamarł, zmrożony.
Roic powtórzył sobie ostatnie zdanie i uczynił nieprzyjemne odkrycie, że
można zrobić komuś o wiele gorsze rzeczy słowami niż wątpliwymi produktami
spożywczymi, a pewnie nawet granatem igłowym. Ledwie śmiał podnieść wzrok
na jej twarz. W końcu się zmusił.
Jej twarz była doskonale nieruchoma, doskonale blada, doskonale pusta.
Doskonale przerażająca.
Miałem na myśli te potworne żuki, nie ciebie! Udało mu się powstrzymać ten
idiotyzm między wargami, zanim umknął, by poczynić jeszcze więcej szkód, ale
ledwo, ledwo. Nie potrafił wymyślić żadnego sposobu przeproszenia, który nie
pogorszyłoby spraw.
– Ach, tak – powiedziała wreszcie. – Miles ostrzegł mnie, że Barrayarczycy
mają całkiem paskudne problemy z manipulacją genami. Zapomniałam.
A ja ci przypomniałem.
– Poprawiamy się – spróbował.
– To miło. – Odetchnęła, długi wydech. – Wracajmy. Robi mi się zimno.
Roic był zmrożony do kości.
– Um. Tak.
Wrócili do bramy w milczeniu.
***
Roic przespał dzień, próbując przymusić swoje ciało do nudnego cyklu nocnej
zmiany, która przez wykaz obowiązków była w to Święto Zimy jego losem jako
najmłodszego Gwardzisty. Było mu szkoda, że nie zobaczy, jak milord zabiera
swoich galaktycznych gości i wybranych przyszłych krewnych na wycieczkę po
Vorbarr Sultanie. Pragnął zobaczyć, jak dwie odmienne grupy dogadają się ze sobą.
Rodzina
Madame
Vorsoisson,
Vorvaynowie,
byli
typami
solidnych
prowincjonalnych Vorów w rodzaju tych, jakich Roic zawsze uważał za
normalnych dla swojej klasy, zanim podjął służbę w Domu Vorkosiganów w
otoczeniu Wielkich Vorów. Milord, cóż… milord nie mieścił się w standardzie
jakiegokolwiek standardu. Czterej bracia Vorvayne, choć obowiązkowo zadowoleni
z awansu towarzyskiego owdowiałej siostry, wyraźnie uważali milorda za zbijającą
z tropu zdobycz. Roic chciałby zobaczyć, jak poradzą sobie z Taurą. Zatopił się we
śnie z niejasnym scenariuszem przepływającym przez jego przewijający taśm mózg
z czymś wkładającym jego ciało obok jej i jakiąś niesprecyzowaną towarzyską
zniewagą. Może potem ona zrozumie, że nie miał nic złego na myśli przez swoją
okropną gafę…–
Obudził się o zachodzie słońca i zrobił wypad na dół do wielkiej kuchni Domu
Vorkosiganów. Zwykle genialna kucharka milorda, Mama Kosti, zostawiała pyszne
niespodzianki w lodówce obsługi i zawsze czekała na dobrą plotkę, ale tego
wieczoru były tylko resztki, a osobistej uwagi brakowało. Cała kuchnia pogrążyła
się w ostatecznych przygotowaniach do jutrzejszego wielkiego wydarzenia, a
Mama Kosti, poganiająca udręczonych pomocników, jasno dała do zrozumienia, że
każdy w randze poniżej Księcia, a może Cesarza, w tej chwili po prostu
przeszkadza. Roic napchał się i wycofał.
Przynajmniej kuchnia dodatkowo nie musiała zajmować się uroczystą kolacją.
Milord, Książę, Księżna i wszyscy goście udali się do Cesarskiej Rezydencji na Bal
Święta Zimy i ogniska o północy, centralne wydarzenie uroczystości znaczące
przesilenie i zmianę pór roku. Kiedy wszyscy odjechali z Domu Vorkosiganów,
Roic miał cały opuszczony dom tylko dla siebie, oprócz łomotania dochodzącego z
kuchni i służących biegających, by uzupełnić w ostatniej chwili dekoracje i ozdoby
w publicznych pomieszczeniach, wielkiej jadalni i z rzadka używanej sali balowej.
Z tego powodu był zaskoczony, gdy około godziny przed północą strażnik
bramy zadzwonił do niego, by odkodował frontowe drzwi. Jeszcze bardziej był
zaskoczony, gdy mały pojazd z oznaczeniami rządowymi podjechał pod portyk i
wysiedli z niego milord i sierżant Taura. Wóz odjechał, a jego pasażerowie weszli
do holu, strząsając chłodne powietrze z wierzchniej odzieży i wręczając je
Roicowi.
Milord odziany był w najbardziej wyszukaną wersję brązowo-srebrnego
uniformu Domu Vorkosiganów, odpowiedni dla dziedzica Księcia na audiencję u
Cesarza, z dopasowanymi wypolerowanymi butami jeździeckimi do kolan. Taura
miała na sobie przylegający, haftowany żakiet, wysoko pod szyją ukazujący
skrawek koronki, i dopasowaną spódnicę, opadającą do kostek, obutych w buty z
miękkiej, rdzawej skóry. Wdzięczny bukiecik storczyków w kolorze kremu i rdzy
przypięto do jej upiętych wysoko włosów. Roic chciałby zobaczyć jej wejście na
Cesarski Bal Zimowy i usłyszeć, co powiedzą po jej spotkaniu Cesarz i
Cesarzowa…
– Nie, nic mi nie jest – mówiła Taura do milorda. – Zobaczyłam Pałac i bal –
były wspaniałe – ale mam dość. Po prostu wstałam o świcie i mówiąc szczerze,
myśl, że wciąż choruję troszkę z powodu skoków. Idź do swojej narzeczonej.
Wciąż jest chora?
– Chciałbym wiedzieć. – Milord zatrzymał się na schodzie, trzecim od góry, i
przechylił się przez poręcz, by stanąć twarzą w twarz z Taurą, która obserwowała
go z przejęciem. – Nawet w zeszłym tygodniu nie była pewna, czy przyjdzie na
cesarskie ognisko dziś wieczorem, choć sądziłem, że to mogłaby być ważna
rozrywka. Upierała się, że nic jej nie jest, kiedy wcześniej z nią rozmawiałem. Ale
jej ciotka Helen mówi, że jest w rozsypce, ukrywa się w swoim pokoju i płacze. To
po prostu do niej niepodobne. Myślałem, że jest twarda jak mało kto. Och, Boże,
Taura. Myśl, że straszliwie spieprzyłem całą tą sprawę z weselem… Poganiałem ją,
a teraz wszystko się sypie. Nie wyobrażam sobie, jak straszny musi to być stres, by
wywołać u niej fizyczną chorobę.
– Zwolnij, do diabła, Miles. Pomyśl. Mówiłeś, że jej pierwsze małżeństwo było
katastrofą, tak?
– Nie w sposób szram i podbitego oka, nie. Może w kierunku wysysania
twojego ducha kropla po kropli przez lata. Wydziałem tylko jego koniec. Wtedy
było to najokropniejsze.
– Słowa mogą ranić gorzej niż nóż. A rany także dłużej się goją.
Nie patrzyła na Roica. Roic się nie obejrzał.
– To prawda – powiedział milord, który także nie patrzył na nich. – Cholera!
Powinienem tam jechać czy nie? Mówi, że widzenie się z panną młodą przed
ślubem przynosi pecha. A może dotyczyło to ślubnej sukni? Nie pamiętam.
Taura się skrzywiła.
– A ty oskarżasz ją o przedślubne ciarki! Miles, słuchaj. Wiesz, jaki rekruci
mieli przedbojowy stres, zanim poszli na misję po raz pierwszy?
– O tak.
– Właśnie. Pamiętasz, jaki rekruci mieli przedbojowy stres, zanim poszli na
wielki zrzut po raz drugi?
Po długiej przerwie milord powiedział:
– Och. – Kolejne milczenie. – Nie myślałem tak o tym. Myślałem, że to przeze
mnie.
– Ponieważ jesteś egoistą. Spotkałam się z tą kobietą jedynie na godzinę, ale
nawet ja dostrzegłam, że jesteś radością jej oczu. Przynajmniej rozważ, przez pięć
kolejnych sekund, możliwość, że to może przez niego. Zmarłego Vorsoissona,
kimkolwiek był.
– Och, kimś był, racja. Przekląłem go wcześniej za blizny, jakie zostawił na jej
duszy.
– Nie sądzę, żebyś musiał coś więcej mówić. Po prostu tam bądź. I nie bądź
nim.
Milord zabębnił palcami o poręcz.
– Tak. Może. Boże. Módlmy się. Cholera… –– Spojrzał przez Roica na wskroś,
jakby ten był umeblowaniem Domu Vorkosiganów, wieszakiem do trzymania
płaszczy. Manekinem. – Roic, wygrzeb jakiś wóz; spotkajmy się tu za kilka minut.
Chcę, żebyś zawiózł mnie do domu wujostwa Ekaterin. Chcę pobiec i zmienić
najpierw tą zbroję. – Przesunął palcami po wyszukanym srebrnym hafcie na
rękawie. Odwrócił się i jego buty załomotały na schodach.
To było zbyt niepokojące.
– Co do licha się dzieje? – Roic ośmielił się spytać Taury.
– Zadzwoniła do niego ciotka Ekaterin. Rozumiem, że Ekaterin u nich mieszka-
– Z Lordem Audytorem i Profesorową Vorthys, tak. Stamtąd chodzi na
Uniwersytet.
– W każdym razie narzeczona miała jakieś okropne załamanie nerwowe czy coś
w tym stylu. – Zmarszczyła brwi. – Czy coś w tym stylu… Miles nie jest pewny,
czy powinien do niej jechać i siedzieć z nią czy nie. Myśl, że powinien.
To nie brzmiało dobrze. Właściwie brzmiało tak niedobrze, jak to tylko
możliwe.
– Roic… –– Taura ściągnęła brwi. – Nie wiesz przypadkiem, gdzie w Vorbarr
Sultana mogłabym znaleźć jakieś komercyjne laboratorium farmaceutyczne,
otwarte o tej porze nocy?
– Laboratoria farmaceutyczne? – powtórzył pusto Roic. – Dlaczego, też się źle
czujesz? Mogę zadzwonić po osobistego lekarza Vorkosiganów, albo po jednego z
medtechników, którzy hordą podążają za Księciem i Księżną… –– Może
potrzebowała jakiegoś pozaświatowego specjalisty? Nieważne, nazwisko
Vorkosigan zapewniało dostęp do każdego, był tego pewien. Nawet w Noc Ognisk.
– Nie, nie. Czuję się dobrze. Tylko się zastanawiałam.
– Niewiele miejsc jest dziś otwartych. są świta. Wszyscy są na przyjęciach,
ogniskach i pokazach fajerwerków. Jutro też. Tutaj to pierwszy dzień nowego roku,
według barrayarskiego kalendarza.
Uśmiechnęła się lekko.
– Tak powinno być. Wszędzie nowy początek; założę się, że on lubi ten
symbolizm.
– Przypuszczam, że szpitalne laboratoria są otwarte przez całą noc. Oni
pomogą w razie nagłych wypadków. Będą też zapracowani jak diabli. W
Hassadarze w Noc Ognisk przywoziliśmy im wszelkie możliwe przypadki.
– Szpitale, tak, oczywiście! Powinnam od razu o nich pomyśleć.
– Czemu ich potrzebujesz? – zapytał znowu.
Zawahała się.
– Nie jestem pewna, co zrobić. Po prostu wcześniej tego wieczora miałam ciąg
myślowy, kiedy lady ciotka zadzwoniła do Milesa. Nie jestem pewna, czy podoba
mi się jego kierunek, choć … – Obróciła się i pomknęła po schodach, przeskakując
po dwa na raz bez wysiłku. Roic zmarszczył brwi, po czym zszedł na dół, by
wykombinować pojazd spośród tego, co pozostało w podziemnym garażu. Przy
tylu wyznaczonych do transportu domowników i ich gości, mogło to wymagać
szybkiej improwizacji.
Ale Taura z nim rozmawiała, prawie normalnie. Może… może jest coś takiego
jak druga szansa. Jeśli się jest dość odważnym, by ją przyjąć.
***
Dom Lorda Audytora i Profesorowej Vorthys był wysoki, stary, z barwną
wykafelkowaną strukturą niedaleko dystryktu Uniwersytetu. Ulica była cicha,
kiedy Roic zajeżdżał od frontu wozem – wypożyczonym ostatecznie, bez
zawiadamiania, od jednego z Gwardzistów, który wyszedł z Księciem do
Rezydencji. Z pewnej odległości, głównie od strony uniwersytetu, dolatywały ostre
trzaski fajerwerków, harmonijne śpiewanie i rozlazłe podśpiewywanie pijaków.
Bogaty, uderzający do głowy zapach palonego drewna i czarny popiół przenikały
mroźne zimowe powietrze.
Światło na ganku się paliło. Profesorowa, wiekowa, uśmiechnięta, schludna
dama Vor, która przerażała Roica tylko odrobinę mniej niż Lady Alys, osobiście ich
wpuściła. Jej miękka okrągła twarz była napięta ze zmartwienia.
– Powiedziała jej pani, że jadę? – spytał milord przyciszonym głosem, gdy
ściągał płaszcz. Spojrzał z troską ku schodom wiodącym z wąskiego, wyłożonego
drewnem holu.
– Nie ośmieliłabym się.
– Helen… co powinienem zrobić? – Milord nagle stał się mniejszy i
przerażony, i młodszy, i starszy jednocześnie.
– Po prostu idź na górę, jak myślę. To nie ma nic wspólnego z mówieniem,
słowami czy powodami. Przeszłam przez to wszystko.
Zapiął, a potem rozpiął szarą tunikę, którą narzucił na starą białą koszulę,
obciągnął rękawy, wziął głęboki oddech, wspiął się na schody i zniknął z pola
widzenia. Po minucie albo dwóch Profesorowa przestała skubać nerwowo dłonie,
wskazała Roicowi proste krzesło obok małego stolika, zasypanego książkami, i
podreptała na palcach za nim.
Roic usiadł w holu i słuchał skrzypienia starego domu. W salonie, widocznym
przez jeden z łuków, blask z paleniska wyzłacał powietrze. Łuk przejścia z drugiej
strony, gdzie znajdowała się pracownia Profesorowej, otoczony był książkami;
światło z holu wydobywało w ciemności przypadkowe lśnienie złoconych liter na
starożytnych grzbietach. Roic nie przepadał za książkami, ale lubił wygodny
akademicki zapach tego miejsca. Jasne stało się dla niego, że kiedy był strażnikiem
miejskim w Hassadarze, ani razu nie musiał sprzątać po strasznych wydarzeniach,
nie widział krwi na ścianach czy złego zapachu w powietrzu w domu, gdzie były
takie książki.
Po długim czasie Profesorowa wróciła do holu.
Roic przechylił głowę z szacunkiem.
– Czy ona jest chora, madam?
Wyglądająca na zmęczoną kobieta ściągnęła wargi i wypuściła powietrze.
– Była faktycznie zeszłej nocy. Okropny ból głowy, że aż krzyczała i prawie
wymiotowała. Ale dziś rano uważała, że czuje się o wiele lepiej. Przynajmniej tak
mówiła. Chciała czuć się lepiej. Może za bardzo się starała.
Roic zerknął z troską w stronę schodów.
– Zobaczyła się z nim?
Napięcie na jej twarzy trochę zelżało.
– Tak.
– I wszystko będzie w porządku?
– Teraz tak sądzę. – Jej wargi spróbowały uśmiechu. – W każdym razie Miles
powiedział, żebyś wracał do domu. Że raczej tu na trochę zostanie i że zadzwoni,
jeśli czegoś będzie potrzebował.
– Tak, madam. – Podniósł się, posłał jej coś w rodzaju ogólnikowego salutu
skopiowanego ze stylu milorda i pozwolił sobie odejść.
***
Strażnik na nocnej zmianie w budce przy bramie zameldował, że nie było
żadnych wejść, gdy Roic wyjechał. Uroczystości w Cesarskiej Rezydencji miały
potrwać do świtu, choć Roic nie oczekiwał, że uczestnicy z domu Vorkosiganów
wytrzymają tak długo, nie przy wielkim przyjęciu planowanym tutaj na jutrzejsze
popołudnie i wieczór. Odstawił pożyczony wóz do podziemnego garażu
zadowolony, że nie było żadnych trudnych do wyjaśnienia wypadków w drodze
powrotnej przez hałaśliwe tłumy między tym miejscem a uniwersytetem.
Cicho przemierzał coraz bardziej ciemniejący wielki dom. Wszystko teraz było
ciche. Załoga kuchni wreszcie wyszła przed jutrzejszym atakiem. Służące i służący
wyszli tylnym wejściem. Mimo iż narzekał na utratę dziennych rozrywek, Roic
zwykle lubił te ciche nocne godziny, kiedy cały świat zdawał się być jego prywatną
własnością. Nagrodzenie się, na trzy godziny przed świtem, kawa będzie potrzebą
nieco tylko mniej pilną niż tlen. Ale na dwie godziny przed świtem życie zaczynało
znów się przesączać, gdy ci z wczesnymi obowiązkami wstawali i człapali na dół,
by zacząć pracę. Sprawdził monitory bezpieczeństwa w piwnicach Kwatery
Głównej i zaczął swój fizyczny obchód. Piętro po piętrze, okno i drzwi, nigdy w tej
samej kolejności czy o dokładnie tej samej godzinie.
Gdy przecinał wielki hol wejściowy, z na wpół oświetlonego przedpokoju
biblioteki zabrzmiał trzask i brzęk. Zatrzymał się na moment, marszcząc brwi, i
uniósł się na palcach, poruszając stopami po marmurowej posadzce tak delikatnie
jak to możliwe, oddychając przez otwarte usta dla zachowania ciszy. Jego cień
falował, gubiąc się na odległej ścianie komnaty. Upewnił się, że nie zostanie
rzucony przed nim, zanim przekroczył łukowe przejście. Zatrzymał się przy
framudze drzwi, wpatrzył się w półmrok.
Taura stała tyłem do niego, przeglądając podarunki wyłożone na długim stole
pod najdalszą ścianą. Pochyliła głowę nad czymś, co trzymała w rękach. Strząsnęła
serwetkę i postawiła prosto małe pudełko. Elegancki potrójny rząd pereł wyślizgnął
się z aksamitnego futerału na serwetę, którą owinęła wokół nich. Zatrzasnęła
pudełko, odstawiła je na stół i wsunęła zawiniątko do bocznej kieszeni rdzawego
żakietu.
Szok na dłuższą chwil sparaliżował Roica. Honorowy gość milorda plądrujący
prezenty?
Ale ja ją lubię. Naprawdę ją lubię. Tylko teraz, w tej chwili straszliwego
odkrycia, zdał sobie sprawę, jak bardzo zbliżył się do… do podziwiania jej w ich
przelotnym czasie razem. Przelotnym, ale nie tak cholernie niezręcznym. Była
naprawdę piękna na własny unikalny sposób, jeśli tylko odpowiednio na nią
patrzyłeś. Przez chwil zdawało się, że odległe słońca i dziwne przygody kiwały do
niego z jej złotych oczu; ledwo możliwe, bardziej osobiste i egzotyczne przygody
niż nieśmiały zaściankowy chłopak z Hassadaru śmiał sobie wyobrażać. Gdyby
tylko był odważniejszy. Przystojnym księciem. Nie głupcem. Ale Kopciuszek była
złodziejką, a bajka nagle stała się gorzka.
Chore obrzydzenie przepłynęło przez niego, gdy wyobraził sobie kłótnię,
wstyd, zranioną przyjaźń i strzaskane zaufanie, które musiały nastąpić po tym
odkryciu – prawie zawrócił. Nie znał wartości tych pereł, ale nawet gdyby były
warte całego miasta, był pewny, że milord o okamgnieniu przehandlowałby je za
uśmierzenie ducha starych towarzyszy broni.
To niedobrze. W każdym przypadku będą pierwszą rzeczą, która zaginęła.
Wciągnął oddech i dotknął przycisku światła.
Taura podskoczyła jak wielki kot na rozbłysk świateł nad głową. Po chwili
wypuściła oddech z sapnięciem, widocznie się rozluźniając.
– Och. To ty. Zaskoczyłeś mnie.
Roic zwilżył usta. Czy mógłby naprawić strzaskaną fantazję?
– Odłóż je, Tauro. Proszę.
Stała nieruchomo, oglądając się na niego szeroko otwartymi płowymi oczami;
grymas wykrzywił jej dziwne rysy. Wydawała się sprężona, napięcie znów
przepływało przez jej wysokie ciało.
– Odłóż je teraz – spróbował znów Roic, – to nic nie powiem. – Trzymał dłoń
na ogłuszaczu. Czy zdąży wyjąć go na czas? Zobaczymy, jak szybko się porusza…
– Nie mogę.
Wpatrywał się w nią bez zrozumienia.
– Nie ośmielę się. – Jej głos stał się ostry. – Proszę, Roic. Pozwól mi teraz iść, a
ja obiecuję, że zwrócę jej jutro.
Hę? Co?
– Ja… nie mogę. Wszystkie dary muszą przejść przez kontrolę bezpieczeństwa.
– To przeszło? – Jej dłoń zacisnęła się na kieszeni pełnej łupu.
– Tak, dokładnie.
– Jaka kontrola? Na co to sprawdzaliście?
– Wszystko jest skanowane pod kątem urządzeń i materiałów wybuchowych.
Cała żywność i napoje są testowane pod kątem chemikaliów i czynników
biologicznych.
– Tylko żywność i napoje? – Wyprostowała się, jej oczy zalśniły w nagłym
namyśle. – W każdym razie nie kradłam tego.
Może to trening w tajnych akcjach pozwalał jej stać tam z kompletnie pustą
twarzą… co? Zaprzeczać oczywistym faktom? Komplikować sprawy?
– Cóż… To co w takim razie robisz?
I znowu coś jakby zmrożona żałość usztywniła jej rysy. Spojrzała w dół, w bok,
w przestrzeń.
– Pożyczam – powiedziała szorstkim głosem. Spojrzała wprost na niego, jakby
sprawdzając jego reakcję na to kiepskie tłumaczenie.
Ale Taura nie była kiepska, według żadnej definicji. Czuł to w głębi serca,
szukając mocnej podstawy i nie znajdując jej. Ośmielił się podejść bliżej i
wyciągnął dłoń.
– Daj mi je.
– Nie wolno ci ich dotykać! – Jej głos stał się gorączkowy. – Nikomu nie wolno
ich dotykać.
Kłamstwa i zdrada? Zaufanie i prawda? Co on tutaj widział? Nagle nie był
pewny. Wsparcie, strażniku.
– Czemu nie?
Wpatrywała się w niego zmrużonymi oczami, jakby próbując prześwietlić tył
jego głowy.
– Zależy ci na Milesie? Czy też jest tylko twoim pracodawcą?
Roic zamrugał w rosnącym zakłopotaniu. Rozważył przysięgę Gwardzisty, jej
wielki honor i wagę.
– Gwardzista Vorkosiganów to nie tylko to, czym jestem; to kim jestem. Nie
jest wcale moim pracodawcą. Jest moim wasalnym panem.
Zrobiła zniecierpliwiony gest.
– Gdybyś znał sekret mogący zranić jego serce – zatrzymałbyś, mógłbyś
zatrzymać go w tajemnicy, nawet gdyby cię zapytał?
Jaki sekret? To? Że jego była kochanka jest złodziejem? Nie wydawało się, że o
tym właśnie mówi. Myśl, człowieku.
– Ja… nie potrafię osądzić bez wiedzy. – Wiedza. Co ona wiedziała, czego on
nie wiedział? Miliony rzeczy, był pewny. Dostrzegł niektóre oszałamiające widoki.
Ale ona go nie znała, prawda? Nie w sposób, w jaki najwyraźniej znała,
powiedzmy, milorda. Dla niej był niewiadomą w brązowo-srebrnym uniformie. Z
wypolerowanymi jak lustra butami wepchniętymi do ust, ech. Zawahał się, po
czym odparował: – Milord może zażądać mojego życia za słowo. Dałem mu to
prawo moim imieniem i oddechem. Zaufasz mi, że chowam jego dobro w swym
sercu?
Spojrzenie napotkało spojrzenie, i żadne nie zamrugało.
– Zaufanie za zaufanie – odetchnął wreszcie Roic. – Wymiana, Tauro.
Powoli, nie opuszczając intensywnego, badawczego spojrzenia z jego strony,
wyciągnęła zawiniątko z kieszeni. Potrząsnęła nim delikatnie, wysypując perły z
powrotem do ich aksamitnego pudełka. Odsłoniła je.
– Co widzisz?
Roic zmarszczył brwi.
– Perły. Piękne. Białe i lśniące.
Potrząsnęła głową.
– Mam mnóstwo genetycznych modyfikacji. Ohydny bioinżynieryjny mutant
czy nie-
Drgnął, otworzył usta i je zatrzasnął.
– -poza wszystkim innym widzę trochę więcej w ultrafiolecie, i całkiem sporo
w podczerwieni w stosunku do normalnego człowieka. Widzę brudne perły.
Dziwnie brudne perły. A nie to zwykle widzę, gdy patrzę na perły. A potem
narzeczona Milesa ich dotknęła, a godzinę później była tak chora, że ledwo mogła
ustać.
Nieprzyjemne drżenie przebiegło w dół ciała Roica. Dlaczego u diabła nie
zauważył tego toku zdarzeń?
– Tak. Więc to tak. Muszą zostać sprawdzone.
– Może się mylę. Mogę się mylić. Może jestem po prostu okropna i
paranoiczna i – i zazdrosna. Jeśli okażą się czyste, to położy temu kres. Ale Roic –
Quinn. Nie masz pojęcia, jak bardzo on kochał Quinn. I vice versa. Cały wieczór
byłam na wpół oszalała, od kiedy to wszystko zaskoczyło, zastanawiając się, czy
Quinn rzeczywiście je wysłała. To mogłoby go oszukać, jeśli tak było.
– To nie jego to coś miało oszukać. – Wyglądało na to, że życie miłosne jego
wasalnego pana było zwodniczo skomplikowane jak jego inteligencja, oba
zakamuflowane przez uszkodzone ciało. Albo przez założenia, jakie poczynili
ludzie na podstawie jego uszkodzonego ciała. Roic rozważył dwoiste przesłanie,
jakie Arde Mayhew niewątpliwie widział w kocu z żywego futra. Miał tą Quinn,
Quinn był kochanką – a ile ich jeszcze może się pojawić w trakcie wesela? I w
jakim stanie ducha? Ile ich było właściwie? I co do diabła ten mały facet robił,
żeby dostać więcej, niż mu się właściwie należało, podczas gdy Roic nie miał
nawet- Uciął zakręconą dygresję. – Albo – czy ten naszyjnik jest śmiercionośny,
czy nie? Czy to tylko paskudny praktyczny podarek, który miał pannę młodą
przyprawić o chorobę w noc poślubną?
– Ekaterin ledwie ich dotknęła. Nie wiem, jak okropne to paskudztwo miało
być, ale nie położyłabym tych pereł na mojej skórze za betańskie dolary. –
Skrzywiła twarz. – Chcę, żeby to nie była prawda. Albo chcę, żeby to nie była
Quinn!
Jej rozpacz, jak Roic coraz bardziej się przekonywał, był niekłamany, lament
prosto z serca.
– Taura, pomyśl. Ty znasz tą Quinn. Ja nie. Ale mówisz, że jest mądra. Myślisz,
że może być tak głupia, by podpisywać się własnym nazwiskiem pod
morderstwem?
Taura wyglądała na zaskoczoną, ale potem potrząsnęła głową z nowym
zwątpieniem.
– Może. Gdyby to było pod wpływem furii czy chęci zemsty, może.
– A co, jeśli jej nazwisko zostało ukradzione przez kogoś innego? Jeśli ona ich
nie wysłała, zasługuje na oczyszczenie. A jeśli zrobiła… nie zasługuje na nic.
Co Taura zamierza zrobić? Przynajmniej nie miał wątpliwości, że mogłaby
zabić go jedną szponiastą dłoni, zanim by wygrzebał swój ogłuszacz. Pudełko
wciąż ściskała mocno w wielkiej dłoni. Jej ciało emanowało napięciem tak, jak
ognisko świąteczne wydziela ciepło.
– To wydaje się prawie niewyobrażalne – powiedziała. – Prawie. Ale ludzie
szaleni z miłości robią najdziksze rzeczy. Czasem coś, czego potem na zawsze
żałują. To dlatego chciałam wykraść perły i sprawdzić je w tajemnicy. Modliłam
się, by się okazało, że się mylę. – Teraz w jej oczach stały łzy.
Roic przełknął ślinę i stanął prosto.
– Słuchaj, mogę wezwać CesBez. Mogą to wziąć – cokolwiek to jest – do
najlepszego laboratorium badawczego na planecie w przeciągu pół godziny. Mogą
sprawdzić opakowania, sprawdzić źródło – wszystko. Jeśli inna osoba skradła
nazwisko twojej przyjaciółki Quinn, by ukryć swoją zbrodni… – Wzdrygnął się,
gdy wyobraźnia naszkicowała mu to przestępstwo w zawiłych i groteskowych
szczegółach: milady umierającą u stóp milorda w śniegu, podczas gdy jej przysięga
zmrożona wciąż wisi w powietrzu; wstrząs milorda, niedowierzanie, skowyczący
cierpienie- – to powinni być wytropieni bez litości. CesBez też może to zrobić.
Wciąż stała gotowa w wątpliwościach, przestępując z nogi na nogę.
– Mogą ją wytropić z podobną… bez-litością. Co jeśli się pomylą, zrobią błąd?
– CesBez jest kompetentne.
– Roic, ja jestem pracownikiem CesBez. Mogę ci absolutnie zagwarantować,
nie są nieomylni.
Przesunął spojrzeniem po zatłoczonym stole.
– Spójrz. Tu jest kolejny ślubny prezent. – Wskazał zwoje połyskującego
czarnego koca, wciąż spiętrzonego w pudełku. Pokój był tak cichy, że słyszał
łagodne mruczenie żywego futra. – Czemu miałaby przysyłać dwa? Koc przyszedł
z okropnym limerykiem, ręcznie wypisanym na karcie. – Obecnie nie
wystawionym, prawda. – Madame Vorsoisson głośno się śmiała, gdy milord jej go
czytał.
Niechętny uśmiech na chwilę wykrzywił usta Taury.
– Och, to Quinn, to prawda.
– Jeśli to naprawdę jest Quinn, zatem to – wskazał na perły, – nie może być.
Prawda? Zaufaj mi. Zaufaj własnemu osądowi.
Powoli, z najgłębszym napięciem w dziwnych złotych oczach, Taura owinęła
szkatułkę w serwetkę i wręczyła mu.
***
Później Roic odkrył, że stoi całkiem sam przed zadaniem odesłania tego do
kwatery głównej CesBez w środku nocy. Prawie chciał zaczekać na powrót Pyma.
Ale był Gwardzistą Vorkosiganów: starszy gwardzista na służbie, nawet jeśli tylko
dzięki temu, że jedyny Gwardzista obecny. To był jego obowiązek, to było jego
prawo, a czas był esencją, choćby tylko z powodu możliwie błyskawicznego
ulżenia skłopotanemu umysłowi Taury. Odmaszerowała, posępna i zmartwiona,
gdy przełykał ze zdenerwowania i odpalał zabezpieczoną komkonsolę w pobliskiej
bibliotece.
Poważnie wyglądający kapitan CesBez zameldował się we frontowym holu w
mniej niż trzydzieści minut. Zapisywał wszystko, włączając w to ustny raport
Roica, opis Taury, jak dla niej wyglądają perły, obserwacje ich obu dotyczące
widzianych symptomów Madame Vorsoisson i kopię rekordów z oryginalnej
kontroli bezpieczeństwa Pyma. Roic próbował być otwarty, taki, jak często pragnął,
by byli świadkowie w Hassadarze, choć w tej wersji napięta konfrontacja w
przedsionku przerodziła się w zwierzenie o podejrzeniach sierżant Taury. Cóż, to
była prawda.
Dla dobra Taury Roic upewnił się, że wspomni o możliwości, że perły w ogóle
nie zostały wysłane przez Quinn, i wskazał inny prezent z pewnością znany jako
pochodzący od niej. Kapitan skrzywił się i zapakował także żywe futro, i patrzył
tak, jakby chciał zapakować również Taurę. Wyniósł perły, wciąż mruczący koc i
wszystkie pakunki związane z nimi w serii zapiąeczętowanych i oznaczonych
plastikowych toreb. Cała ta chłodna wydajność zajęła ledwie pół godziny.
– Chcesz wrócić do łóżka? – spytał Roic Taurę, kiedy za kapitanem CesBez
zamknęły się drzwi. Wyglądała na tak zmęczoną. – Ja i tak muszę zostać na
nogach. Mogę zadzwonić do twojego pokoju, gdy będą jakieś wieści. Jeśli będą
jakieś wieści.
Potrząsnęła głową.
– Nie mogłabym zasnąć. Może wkrótce coś będą mieli.
– Nie było o tym mowy, ale ja też mam tak nadzieję.
Usadowili się by poczekać razem na wyglądającej na twardą sofie w
przedpokoju naprzeciwko wystawy prezentów. Dźwięki nocy – dziwne skrzypienia
domu opierającemu się chłodowi zimy, słaby warkot czy brzęczenie odległej
automatycznej maszynerii – w tej nieruchomości były bardzo zauważalne. Taura
rozciągnęła spięte, jak przypuszczał Roic, ramiona, i chwilę zastanawiał się nad
zaoferowaniem jej masażu pleców, ale nie był pewny, jak ona to przyjmie. Impuls
roztopiło tchórzostwo.
– Cicho tu w nocy – powiedziała po chwili.
Znowu z nim rozmawiała. Proszę, nie przestawaj.
– Tak. Ale raczej to lubię.
– Och, ty też? Nocna zmiana jest filozoficznym czasem. To własny świat. Nic
się tam nie porusza, choć może ludzie się rodzą czy ludzie umierają, oczywiście, i
jesteśmy my.
– Ech, i źli nocni ludzie, których posyłamy do aresztu.
Spojrzała przez łuk przejścia do wielkiego holu i dalej.
– Najwyraźniej. Co za podstępna sztuczka… –– Zmusiła się do grymasu.
– Ta Quinn, znasz ją od dawna?
– Była w najemnikach Dendarii w czasie, gdy dołączyłam do floty – oryginalne
wyposażenie, jak powiedziała. Dobry dowódca, przyjaciel w wielu dzielonych
katastrofach. Dziesięć lat dodaje pewnego ciężaru, nawet jeśli nie patrzysz.
Zwłaszcza jeśli nie patrzysz, jak sądzę.
Poszedł zarówno za myślą wypowiedzianą przez jej spojrzenie, jak i za
słowami.
– Och, tak. Boże zachowaj mnie przed stawaniem wobec takich łamigłówek. To
byłoby równie złe jak sytuacja, w której twój Książę wznieca rewoltę przeciw
Cesarzowi, jak sądzę. Albo jak odkrycie, że milord uczestniczy w jakimś szalonym
spisku morderstwa Cesarzowej Laisy. Nie powinienem się dziwić, że w głowie
biegasz w kółko.
– W coraz ciaśniejszych kręgach, tak. Nie mogłam cieszyć się cesarskim
przyjęciem od momentu, gdy o tym pomyślałam, a wiem, że Miles tak tego chciał.
A ja nie mogłam mu powiedzieć dlaczego – obawiałam się, że pomyśli, że czuję się
nie na miejscu. Cóż, byłam, ale to właściwie nie problem. Zwykle jestem nie na
miejscu. – Zamrugała pociemniałymi płowymi oczami, wielkimi w półmroku. – Co
byś zrobił? Gdybyś odkrył lub podejrzewał taki koszmar?
Ściągnął usta.
– Trudne pytanie. Większy honor musi być podstawą nas, jak mawia Książę.
Nie możemy być bezmyślnie posłuszni.
– Hm. Miles też tak mówi. Czy to stąd to wziął, od swojego ojca?
– Nie zaskakuje mnie to. Brat milorda, Mark, mówi, że integralność jest
chorobą, a ty możesz złapać ją tylko od kogoś, kto ją ma.
W jej gardle zabrzmiał cichy śmieszek.
– To brzmi jak Mark, w porządku.
Rozważał jej pytanie z powagą, na jak zasługiwało.
– Musiałbym go zdjąć, jak sądzę. W każdym razie mam nadzieję, że miałbym
odwagę. W rezultacie nikt by nic nie zyskał. A najmniej ja.
– O tak. To rozumiem.
Jej dłoń leżała na materiale sofy między nimi, postukując szponiastymi
palcami. Chciał ją ująć i ścisnąć dla przyjemności – jej czy jego? Ale się nie
ośmielił. Cholera, spróbuj, nie możesz?
Jego kłótnię z samym sobą przerwał dźwięk jego naręcznego komu. Strażnik
przy bramie meldował o powrocie grupy Domu Vorkosiganów z Cesarskiej
Rezydencji. Roic rozkodował osłony domu i stał z boku, gdy tłum wysypywał się z
małej floty pojazdów naziemnych. Pym był w pobliżu Księżnej, uśmiechając się z
czegoś, co powiedziała do niego przez ramię. Goście, różnorodnie roześmiani,
senni czy pijani, przepływali obok gawędząc i śmiejąc się.
– Coś do zameldowania? – zapytał Pym przelotnie. Przyjrzał się z ciekawością
Roicowi i Taurze, wyłaniającej się nad jego ramieniem.
– Tak, sir. Proszę się ze mną spotkać na osobności tak szybko, jak to możliwe.
Życzliwy, senny wyraz wyparował z twarzy Pyma.
– Och? – Obejrzał się na tłum, teraz pozbywających się okryć i kierujący się ku
schodom. – W porządku.
Mimo zniżonego głosu Roica, Księżna wyłowiła tę wymianę zdań.
Machnięciem palca odprawiła Pyma.
– Chociaż, gdy nastąpi odpowiednia chwila, Pym, chciałabym wysłuchać
raportu przed położeniem się do łóżka.
– Tak, milady.
Roic wskazał głową ku przedsionkowi biblioteki i Pym podążył za nim i Taurą
ku przejściu. W chwili gdy goście opróżniali drugi pokój, Roic odcedził krótki
wyciąg nocnych przygód, splagiatowanej z tej, którą poczęstował kapitana
śledczego CesBez. Pomijając, znowu, część o próbie kradzieży Taury. Miał tylko
cholerną nadzieję, że potem nie okaże się to okropnie trafne. Osądowi milorda
może przedstawić pełne sprawozdanie, zdecydował. Kiedy u diabła milord ma
zamiar wrócić?
Pym zrobił się skostniały, gdy przyjął raport.
– Sam sprawdzałem naszyjnik, Roic. Został dokładnie zeskanowany
urządzeniami – chemiczny wąchacz nie wyłapał niczego.
– Dotykał pan go? – spytała Taura.
Pym zmrużył oczy w przypomnieniu.
– Głównie trzymałem go przez zacisk. Cóż… CesBez przepuści go przez
wyżymaczkę. Milord zawsze twierdzi, że przyda im się praktyka. To nie boli.
Zareagowałeś prawidłowo, Gwardzisto Roic. Teraz możesz wrócić do swoich
obowiązków. Ja zajmę się CesBez.
Z tą letnią pochwałą wyszedł, marszcząc brwi.
– To wszystko, co dostaniemy? – szepnęła Taura, gdy odgłos oddalających się
kroków Pyma ucichł na krętym korytarzu.
Roic zerknął na chrono.
– Tak, dopóki nie przyjdzie raport CesBez. To zależy od tego, jak trudno tę
rzecz, którą widziałaś – nie chciał ją obrażać frazą jak twierdziłaś widziałaś –
zidentyfikować.
Potarła zmęczone oczy wierzchem dłoni.
– Czy mogę, uch, czy mogę zostać z tobą, aż zadzwoni?
– Pewnie.
W chwili prawdziwej inspiracji poprowadził ją na dół do kuchni i zapoznał z
lodówką obsługi. Miał rację; jej nadzwyczajny metabolizm znowu potrzebował
paliwa. Nieubłaganie opróżnił wszystkie półki i wyłożył całość przed nią. Załoga z
wczesnego ranka może upichcić coś sobie sama. Żadnym wstydem było
zaoferować jedzenie służby gościowi; z kuchni Mamy Kosti wszyscy jedli dobrze.
Nastawił kawę dla siebie i herbatę dla niej, i przysiedli oboje na krzesłach przy
ladzie kuchennej.
Pym znalazł ich, gdy kończyli jeść. Twarz starszego Gwardzisty była tak
opróżniona z krwi, że niemal zielona.
– Dobra robota, Roic, sierżant Taura – zaczął sztywnym głosem. – Bardzo
dobra robota. Właśnie miałem rozmowę z kwaterą główną CesBez. Perły zostały
podreperowane zaprojektowaną neurotoksyną. CesBez sądzi, że źródło jest
jacksoniańskie, ale wciąż jeszcze to sprawdzają. Dawka była zapiąeczętowana pod
chemicznie neutralnym przezroczystym lakierem, który utleniał się pod wpływem
ciepłoty ciała. Przypadkowe dotknięcie by go nie aktywowało, ale gdyby ktoś
włożył naszyjnik i nosił go przez jakiś czas… na przykład przez pół godziny…
– Wystarczy, by kogoś zabić? – Ton Taury był napięty.
– Wystarczyłoby, by zabić cholernego słonia, jak powiedzieli chłopcy z
laboratorium. – Pym zwilżył suche wargi. – A ja to sam sprawdzałem. I cholera to
przepuściłem. – Zacisnął zęby. – Zamierzała je włożyć- Milord chyba by- –
Zadławiło go i przesunął ręką po twarzy, mocno.
– Czy CesBez wie, kto naprawdę go wysłał? – spytała Taura.
– Jeszcze nie. Ale dojdą do tego, może mi pani wierzyć.
Wizja śmiertelnie bladych kul leżących na gorącym gardle przyszłej milady
błysnęła w pamięci Roica.
– Madame Vorsoisson dotykała tych pereł zeszłej nocy – teraz to noc
przedwczorajsza – powiedział nagląco. – Miała je na sobie przez przynajmniej pięć
minut. Czy nic jej nie będzie?
– CesBez wysłało lekarza do Lorda Audytora Vorthysa, by ją przebadali –
jednego z ekspertów od toksyn. Gdyby przyjęła dawkę wystarczającą, by ją zabić,
już by nie żyła, więc to się na pewno nie stanie, ale nie wiem, co więcej… Muszę
teraz pójść i zadzwonić do milorda, i uprzedzić go o nieoczekiwanym gościu. I- i
powiedzieć mu dlaczego. Dobra robota, Roic. Powiedziałem, że dobra robota?
Dobra robota. – Pym wciągnął drżący, nieszczęśliwy oddech i wycofał się.
Taura, złożywszy podbródek na dłoni nad swoim talerzem, spojrzała na niego
wilkiem.
– Jacksoniańska neurotoksyna, co? To wiele nie dowodzi. Jacksonianie
sprzedadzą wszystko wszystkim. Miles narobił sobie tam wystarczająco dużo
wrogów w naszych starych wypadach – gdyby wymyślili to dla niego, pewnie
zaproponowaliby większy upust.
– Tak, wiesz, że śledzenie źródła powinno zająć trochę więcej czasu. Nawet
CesBez. – Zawahał się. – Chociaż, czy nie znali go na Jackson's Whole tylko pod
jego starą tajną przykrywką? Jako twojego małego Admirała?
– Powiedział mi, że ta przykrywka jest już porządnie spalona od dobrych kilku
lat. Częściowo na skutek bałaganu, jaki powstał po jego ostatniej misji, częściowo
z powodu innych spraw. Ponad moją głową. – Ziewnęła potężnie. To było…
imponujące. Była na nogach od świtu, przypomniał sobie Roic, i nie spała po
południu jak on. Porzucona w miejscu, które musiało się jej wydawać obce,
zmagając się ze straszliwym strachem. Wszystko sama. Po raz pierwszy zastanowił
się, czy jest samotna. Jedyna z rodzaju, ostatnia ze swojego rodzaju, jeśli dobrze
zrozumiał, bez domu, rodziny, oprócz ryzykownej, wędrownej floty najemniczej. A
potem zastanowił się, czemu nie zauważył jej esencjonalnego osamotnienia
wcześniej. Gwardziści powinni być spostrzegawczy. Prawda?
– Jeśli obiecam przyjść i powiedzieć ci, gdy dostanę jakieś wiadomości,
myślisz że mogłabyś się trochę przespać?
Potarła tył szyi.
– Mógłbyś? No to mogę. Spróbować, rzecz jasna.
Odprowadził ją do jej drzwi, obok ciemnego i pustego apartamentu milorda.
Kiedy uścisnął jej dłoń przelotnie, ona oddała uścisk. Przełknął ślinę dla odwagi.
– Brudne perły, co? – powiedział, wciąż ściskając jej dłoń. – Wiesz… nie mogę
się wypowiadać za innych Barrayarczyków… ale ja uważam, że twoje modyfikacje
genetyczne są piękne.
Jej wargi podwinęły się, miał nadzieję, że nie całkowicie ponuro.
– Coraz lepiej ci idzie.
Kiedy puściła jego rękę i odwróciła się, szpon przesunął się lekko po skórze
jego dłoni i sprawił, że jego ciało zadrżało w niechcianym, zmysłowym
zaskoczeniu. Patrzył na zamykające się drzwi i przełknął doskonale idiotyczną
potrzebę wywołania jej z powrotem. Albo podążenia za nią… Był wciąż na służbie,
przypomniał sobie. Następna kontrola monitorów była spóźniona. Zmusił się by
zawrócić.
***
Niebo na zewnątrz zmieniło barwę z bursztynu nocy w mieście do chłodnego
błękitu wschodu, kiedy strażnik bramy zadzwonił do Roica, by rozkodował osłony
domu na powrót milorda. Jako że Gwardzista, który został wyznaczony na szofera
wielkiego wozu, pojechał odstawić go na miejsce, Roic otworzył drzwi, by wpuścić
zgarbioną, skrzywioną postać. Milord podniósł wzrok i rozpoznał Roica, po czym
raczej upiorny uśmiech rozjaśnił jego pomarszczone rysy.
Roic widywał już milorda spiętego, ale nigdy tak alarmująco jak dziś, nawet po
naprawdę paskudnych atakach czy kiedy miał taki spektakularny ból głowy po
tragicznym bankiecie z masłowymi żukami. Jego oczy spozierały z szarych kręgów
jak dzikie zwierzęta z nor. Skóra była blada, a troski znaczyły zmarszczki napięcia
na jego twarzy. Jego ruchy były jednocześnie zmęczone i sztywne, i szarpane, i
nerwowe, nakręcone wyczerpanie, które nie mogło znaleźć sobie miejsca
spoczynku.
–– Roic. Dziękuję ci. Niech ci Bóg błogosławi – zaczął milord głosem
brzmiącym, jakby dochodzi z dna studni.
– Czy milady nic nie będzie? – zapytał Roic z pewną obawą.
Milord przytaknął.
– Nic. Wreszcie zasnęła w moich ramionach, po tym jak lekarz CesBez
wyszedł. Boże, Roic! Nie wierz, że przegapiłem sygnały. Otrucie! A ja zapiąłem tą
śmierć wokół jej szyi własnymi rękami! To cholerna metafora całej tej sytuacji,
naprawdę. Ona myślała, że to jej sprawa. Ja myślałem, że to tylko jej sprawa. Tak
mało wiary– w siebie, mojej w nią, że uznałem umieranie od trucizny za umieranie
ze zwątpienia?
– Ona nie umiera, prawda? – zapytał Roic raz jeszcze, dla pewności. W tym
zalewie dramatycznej obawy trochę trudno było mówić. – Przez tą odrobinę
wystawienia na wpływ trucizny nie będzie miała żadnych trwałych uszczerbków na
zdrowiu, prawda?
Milord zaczął przechadzać się w kółko wokół holu, a Roic podążał za nim
bezradnie, próbując zabrać jego płaszcz.
– Lekarz powiedział, że nie, nie gdy tylko bóle głowy min, co chyba właśnie
się stało. Tak jej ulżyło, gdy się dowiedziała, że wybuchnęła płaczem. Trudno to
sobie wyobrazić, co?
– Tak, tylko że- – zaczął Roic i ugryzł się w język. Tyle że wybuch płaczu,
którego nieumyślnie doświadczył, zdarzył się na długo przed otruciem.
– Co?
– Nic, milordzie.
Lord Vorkosigan zatrzymał się przy wejściu do przedpokoju.
– CesBez. Musimy zadzwonić do CesBez, by zabrali te wszystkie prezenty i
sprawdzili je na…
– Już byli i zabrali je, milordzie – uspokoił go Roic, a przynajmniej próbował. –
Godzinę temu. Powiedzieli, że postarają się sprawdzić i oddać tyle, ile to tylko
możliwe, zanim po południu przybędą goście weselni.
– Och. Dobrze. – Milord stał przez chwil, wpatrując się w nicość, a Roicowi
wreszcie udało się z niego ściągnąć płaszcz.
– Milordzie… nie wierzy pan, że to Admirał Quinn wysłała ten naszyjnik,
prawda?
– Och, dobre nieba, nie. Oczywiście że nie. – Milord odrzucił tą obawę
zaskakująco nieformalnym machnięciem dłoni. – To w ogóle nie w jej stylu. Gdyby
kiedykolwiek była na mnie wściekła, osobiście skopałaby mnie ze schodów.
Wspaniała kobieta, Quinn.
– Sierżant Taura się martwiła. Sądzę, że myślała, że ta Quinn mogłaby być,
um, zazdrosna.
Milord zamrugał.
– Dlaczego? To znaczy, tak, już prawie dokładnie rok minął, od kiedy drogi
moje i Elli się rozeszły, ale Ekaterin nie ma z tym nic wspólnego. Nawet jej wtedy
nie znałem, stało się to dopiero kilka miesięcy później. Czysty zbieg czasowy,
możesz ją o tym zapewnić. Tak, więc Elli odrzuciła zaproszenie na ślub – ma
zobowiązania. W końcu ma flotę. – Wymknęło mu się leciutkie westchnienie.
Wargi udaremniły dalszą myśl. – Z pewności chciałbym wiedzieć, kto miał tyle
wiedzy, by pożyczyć sobie nazwisko Quinn i przeszmuglować tu ten diabelski
pakunek. To prawdziwa łamigłówka. Quinn jest powiązana z Admirałem
Naismithem, nie z Lordem Vorkosiganem. Co było od początku kością niezgody,
ale nieważne. Chcę, żeby CesBez włożyło wszystkie swoje możliwe zasoby w
rozbieranie tego na części.
– Sądzę, że już to robi, milordzie.
– Och. To dobrze. – Podniósł wzrok i jego twarz stała się, jeśli to możliwe,
jeszcze bardziej poważna. – Wiesz, zeszłej nocy ocaliłeś mój Dom. Jedenaście
pokoleń Vorkosiganów zeszło do dławiącego punktu mnie, tego pokolenia, tego
małżeństwa. Jestem ostatni, ale do tej szansy – nie, nie szansy – tego momentu
bystrej obserwacji.
Roic pomachał zakłopotany dłoni.
– To nie ja to wskazałem, milordzie. To była sierżant Taura. To ona wcześniej
by o tym zameldowała, gdyby nie była została oszukana przez to, że źli ludzie użyli
jako kamuflażu nazwiska pańskiej, um, przyjaciółki Admirał Quinn.
Milord podjął swój napiętą orbitę wokół holu.
– Zatem Boże błogosław Taurę. Kobieta bezcenna. Co już wcześniej
wiedziałem, ale mimo to. Mógłbym całować jej stopy, na Boga. Mógłbym całować
ją całą!
Roic zaczął myśleć, że ta kwestia o obroży kolczatce nie była wcale żartem.
Całe to frenetyczne napięcie, jeśli nie dokładnie zaraźliwe, zaczynało grać na tym,
co zostało z jego nerwów. Zaznaczył sucho, w stylu Pyma:
– Dano mi do zrozumienia, że już pan to zrobił, milordzie.
Milord znowu zatrzymał się gwałtownie.
– Kto ci to powiedział?
W tych okolicznościach Roic zdecydował się nie wspominać o Madame
Vorsoisson.
– Taura.
– Ech, może to jakiś kobiecy tajny kod. Choć nie znam klucza. Jesteś teraz
samodzielny, chłopcze. – Zachichotał troszkę histerycznie. – Ale jeśli kiedykolwiek
uda ci się dostać od niej zaproszenie, strzeż się – to jak bycie napadniętym w
ciemnej uliczce przez boginię. Potem nie będziesz już tym samym mężczyzną. Nie
wspominając o krytycznych żeńskich częściach ciała na skalę, którą już odkryłeś, a
co do kłów, nie ma dreszczu całkiem jak-
– Miles – przerwał mu rozbawiony głos nad głową. Roic podniósł wzrok, by
ujrzeć Księżnę, otuloną szlafrokiem, przechyloną nad barierką balkonu i
obserwującą syna. Jak długo tam stała? Była Betanką; może ostatnie uwagi milorda
nie wprawiły ją w zakłopotanie tak bardzo jak Roica. Właściwie, pomyślał, na
pewno nie.
– Dzień dobry, Matko – powiedział milord. – Jakiś bękart próbował otruć
Ekaterin, słyszałaś? Kiedy go złapią, przysięgam, sprawię, że Rozczłonkowanie
Szalonego Cesarza Yuriego będzie wyglądało jak prywatka-
– Tak, CesBez trzymał twojego ojca i mnie w pełni powiadomionych przez całą
noc, a ja właśnie rozmawiałam z Helen. Na razie wszystko jest najwyraźniej pod
kontrolą, oprócz perswadowania Pymowi, by nie rzucił się z Mostu Gwiazdy w
ramach ekspiacji. Jest bardzo rozstrojony przez ten poślizg. Na miłość Boską, idź
na górę, weź środek nasenny i połóż się na chwilę.
– Nie chcę pigułki. Muszę sprawdzić ogród. Muszę sprawdzić wszystko-
– Ogród jest w porządku. Wszystko jest w porządku. Jak to odkryłeś z tym tu
Gwardzistą Roikiem, twoja służba jest bardziej niż kompetentna. – Zaczęła
schodzić ze schodów, w oczach miała wyraźnie stalowe spojrzenie. – Masz do
wyboru środek nasenny lub młot dwuręczny, synu. Nie przekażę cię twojej Bogu
ducha winnej pannie młodej w stanie, w jakim jesteś, albo gorszym, jeśli nie
prześpisz się choć trochę przed wieczorem. To było by nie w porządku wobec niej.
– Nic w związku z tym małżeństwem nie jest w porządku wobec niej –
wymruczał ponury milord. – Obawiała się, że znowu powtórzy się koszmar jej
starego małżeństwa. Nie! To będzie całkowicie odmienny koszmar – znacznie
gorszy. Jak mam ją prosić, by wstąpiła na moją linię ognia, jeśli-
– Jak sobie przypominam, to ona ci się oświadczyła. Byłam tam, pamiętasz?
Przestań bełkotać. – Księżna chwyciła jego ramię i zaczęła mniej lub bardziej
ciągnąć go po schodach. Roic zrobił w duchu notatkę co do jej techniki dla
przyszłego wykorzystania. Obejrzała się przez ramię i posłała Roicowi
uspokajające, acz raczej nieoczekiwane mrugnięcie.
Krótka resztka najbardziej pamiętnej nocnej zmiany w jego karierze minęła, ku
uldze Roica, bez kolejnych incydentów. Unikał podekscytowanych służących
śpieszących się do zadań wielkiego dnia i wspiął się po schodach do swojej
maleńkiej sypialni na czwarte piętro rozmyślając nad tym, że milord nie jest jedyną
osobą, która powinna się przespać przed bardziej publicznymi zadaniami po
południu. Ostatni, zdecydowanie luźno rzucony komentarz milorda przez pewien
czas nie dawał mu zasnąć, mamiąc go wizją cokolwiek wstrząsającego czaru.
Takiego, o którym nawet nie śnił w Hassadarze. Zasnął z wargami ściągniętymi.
***
Kilka minut przed tym, jak jego budzik zadzwonił, Roic został obudzony przez
Gwardzistę Jankowskiego, pukającego do drzwi sypialni.
– Pym mówi, żebyś natychmiast zameldował się do apartamentu milorda. Jakaś
odprawa – nie musisz być jeszcze w uniformie.
– Dobrze.
Uniform polowy, jak wspomniał Jankowski, choć Jankowski był już idealny w
swoim własnym. Roic wślizgnął się w ubranie z zeszłego wieczora i przesunął
grzebieniem po włosach, krzywiąc się w frustracji na cień brody – prawdopodobnie
oznaczało to natychmiast – i pospieszył na dół.
Roic znalazł milorda w salonie jego apartamentu, na wpół ubranego w
jedwabną koszulę, brązowe spodnie ze srebrnymi lampasami i pasującymi do
całości srebrem haftowanymi podwiązkami oraz w kapciach. Towarzyszył mu jego
kuzyn, Ivan Vorpatril, olśniewający w uniformie własnego Domu w kolorach
błękitu i złota. Jako Dubler milorda i główny świadek w niedalekiej ceremonii,
Lord Ivan grał także ordynansa narzeczonego i głównego stronnika.
Jednym z ulubionych tajemnych wspomnień Roica sprzed kilku tygodni było
bycie świadkiem, w roli pomijanego zupełnie wieszaka na ubrania, jak wielki
Vicekról Książę Vorkosigan osobiście wziął swojego przystojnego siostrzeńca na
bok i obiecał, głosem zniżonym niemal do szeptu, że sprawi mu skórę na bęben,
jeśli dopuści swoje spaczone wyczucie zabawy do zrobienia czegokolwiek, co w
jakikolwiek sposób zepsuje tok ceremonii milorda. Ivan chodził przez tydzień
skwaszony jak sędzia; pod schodami robiono ciche zakłady, jak długo to potrwa.
Mając w pamięci ten głęboko złowrogi głos, Roic wybrał najdłuższy termin w puli
– prawdopodobnie dzięki temu wygra.
Taura, także w spódnicy i koronkowej bluzce z zeszłego wieczoru, spoczywała
na jednej z małych sof pod wykuszowym oknem, najwyraźniej dając odświeżające
rady. Milord bez wątpienia wziął środek nasenny, bo wyglądał o wiele lepiej:
czysty, ogolony, z przejrzystymi oczami i bardzo dokładnie spokojny.
– Ekaterin tu jest – powiedział Roikowi trwożnym tonem dowódcy oblężonego
garnizonu opisującego niespodziewanie idący z odsieczą oddział. – Towarzystwo
panny młodej używa apartamentu mojej matki, jako garderoby scenicznej. Matka
za moment zamierza sprowadzić ją na dół. Ona musi przy tym być.
Przy czym być? Odpowiedziano Roikowi, zanim zdążył wyartykułować
pytanie, przez wejście szefa CesBez, samego generała Allegre, w mundurze,
eskortowanego przez Księcia, także już w najlepszym uniformie Domu. Allegre tak
czy inaczej był gościem weselnym, ale najwyraźniej to nie ze względów
towarzyskich przybył dziś godzinę wcześniej.
Księżna i Ekaterin podążały za nimi, Księżna pełna gracji w czymś
błyszczącym i zielonym, przyszła milady wciąż w szarej sukni, ale z włosami już
upiętymi i ściśle przeplecionymi maleńkimi różyczkami i innymi przepięknymi
pachnącymi kwiatuszkami, których Roic nie potrafił nazwać. Obie kobiety
wyglądały poważnie, ale uśmiech jak zbiegły blask z raju rozświetlił oczy Ekaterin,
gdy napotkała wzrok milorda. Roic odkrył, że odwraca wzrok od tej przelotnej
intensywności, czując się jak niezdarny intruz. Dlatego zaskoczył go wyraz twarzy
Taury: mądrze aprobujący, ale bardziej niż trochę tęskny.
Ivan przystawił dwa dodatkowe krzesła i wszyscy rozsiedli się wokół małego
stołu przy oknie. Madame Vorsoisson zajęła miejsce przy milordzie, obyczajnie, ale
bez zbędnych centymetrów pomiędzy. Uścisnął jej dłoń. Roic przesunął wzrok
dalej, na Taurę; uśmiechnęła się do niego. Te pokoje niegdyś należały do zmarłego
wielkiego Generała Piotra Vorkosigana, zanim przejął je jego wnuk, obiecujący
młody Lord Audytor. To miejsce, a nie wielkie publiczne pomieszczenia na dole,
było centrum większej ilości woskowych, politycznych i tajnych konferencji
historycznie ważnych dla Barrayaru, niż Roic mógł sobie czytelnie wyobrazić.
– Wpadłem wcześnie by wręczyć wam ostatni raport CesBez osobiście, Miles,
Madame Vorsoisson, Książę, Księżno. – Allegre, wsparty na wpół na poręczy sofy,
skinął głową wokół. Sięgnął do swojej tuniki i wyciągnął plastikową torebkę,
zawierającą coś białego, jarzącego się i lśniącego. – I zwrócić to. Moi śledczy
oczyścili je po zebraniu i zewidencjonowaniu dowodu. Teraz są już bezpieczne.
Ostrożnie milord wziął perły z jego ręki i wysypał je na stół.
– A wiesz już, komu mam posłać podziękowania za ten prezent? Mam nadzieję
osobiście je dostarczyć. – Źle ukryta groźba wibrowała pod jego lekkim tonem.
– To akurat pękło o wiele szybciej niż oczekiwałem – powiedział Allegre. – To
było bardzo ładne fałszerstwo na dacie stempla z Escobaru przy zewnętrznym
pakowaniu. Ale wewnętrzne dekoracyjne opakowanie po analizie okazało się
rdzennie barrayarskie. Skoro już wiedzieliśmy, na którą planetę patrzeć, przedmiot
stał się dostatecznie unikalny – naszyjnik oryginalnie pochodzi z Ziemi, przy okazji
– byliśmy w stanie wyśledzić go przezzapiąsy importowe jubilera prawie
natychmiast. Został nabyty w Vorbarr Sultanie dwa tygodnie temu za wielką kwotę
w gotówce, a vidy ochrony sklepu za ostatni miesiąc nie zostały wykasowane. Mój
agent pozytywnie zidentyfikował Lorda Vorbatailla.
Milord syknął przez zęby.
– Był na mojej krótkiej liście, tak. Nic dziwnego, że tak bardzo starał się uciec
z planety.
– Siedział po uszy w tym planie, ale nie był jego pomysłodawcą. Pamiętasz, jak
powiedziałeś mi trzy tygodnie temu, że skoro musiały za tą operacją tkwić jakieś
mózgi, przysiągłbyś, że to nie ten w głowie Vorbatailla?
– Tak – powiedział milord. – Uważałem go za figuranta, najętego ze względu
na powiązania. I jego jacht, oczywiście.
– Miałeś rację. Trzy godziny temu ujęli jego jacksoniańskiego konsultanta.
– Macie go!
– Mamy go. Właśnie jest zatrzymywany. – Allegre posłał milordowi ponure
skinienie. – Chociaż miał dość rozumu, by nie przyciągać do siebie uwagi przez
próbę wydostania się z planety, jeden z moich analityków, który zeszłej nocy
przyszedł przejrzeć nowe dowody, które pojawiły się z naszyjnikiem, był w stanie
prześledzić ślad wsteczny i połączenia krosowe, i tak go zidentyfikował. Cóż,
właściwie to wskazał trzech podejrzanych, ale fast-penta oczyściła dwóch z nich.
Źródłem toksyny był gość nazywający się Luca Tarpan.
Milord przeżuwał sylaby; jego twarz się wykrzywiła.
– Cholera. Jesteś pewien? Nigdy o nim nie słyszałem.
– Całkiem pewny. Najwyraźniej miał powiązania z syndykatem Bharaputra na
Jackson's Whole.
– Cóż, to daje mu dostęp do mnóstwa cokolwiek przestarzałych dwuletnich
informacji o mnie i Quinn, tak. Obu postaci, właściwie. I liczy się jako najwyższej
klasy fałszerstwo. Ale dlaczego tak haniebny atak? Chyba bardziej będzie mnie
męczy– myślenie, że jakiś kompletnie obcy człowiek mógłby- Czy kiedykolwiek
się spotkaliśmy?
Allegre wzruszył ramionami.
– Najwyraźniej nie. Wstępne przesłuchanie sugeruje, że to były całkiem
profesjonalne sztuczki – chociaż wyraźnie cię nie kocha od czasu, gdy byłeś mniej
więcej w połowie rozpruwania tej sprawy. Twój talent do robienia sobie nowych
interesujących wrogów najwyraźniej cię nie opuszcza. Plan zakładał stworzenie
mylącego chaosu w twoim śledztwie tuż po tym, jak grupa by się wycofała –
najwyraźniej Vorbataille został wybrany na kozła ofiarnego, rzuconego nam – ale
zamknęliśmy ich około osiem dni za wcześnie. Naszyjnik tylko się obślizgnął w
zapisach firmy wysyłkowej i został wysłany w tym momencie.
Milord zacisnął zęby.
– Macie Vorbatailla w rękach od dwóch dni. I fast-penta nic tu nie wyjaśniła?
Allegre się skrzywił.
– Tylko przejrzałem transkrypcje, zanim mnie tu przywieziono. Były
powierzchowne. Ale by dostać odpowiedz, nawet – zwłaszcza – przy fast-pencie,
tak użytecznym narkotyku prawdy, musisz najpierw wiedzieć dość, by zadać
pytanie. Moi śledczy skoncentrowali się na Księżniczce Olivii. Przy okazji, to był
jacht Vorbatailla, którego użyli do przerzucenia pirackiej załogi.
– Wiedziałem, że tak musiało być – warknął milord.
– Wyłapalibyśmy tę intrygę z naszyjnikiem sami w przeciągu kilku dni, jak
sądzę – powiedział Allegre.
Milord spojrzał na swoje chrono i powiedział raczej grubo:
– Wyłapiesz ją w przeciągu godziny. Sam.
Allegre przechylił głowę w szczerym potwierdzeniu.
– Tak, niestety. Madame Vorsoisson – dotknął brwi w zauważalnie bardziej
formalnym geście niż zwykły salut CesBez, – w imieniu własnym i mojej
organizacji, chciałbym zaoferować pani moje najgłębsze przeprosiny. Mój Lordzie
Audytorze. Książę. Księżno. – Spojrzał na Roica i Taurę, siedzących obok siebie na
sofie naprzeciwko. – Na szczęście CesBez nie jest waszą ostatnią linią obrony.
– Rzeczywiście – burknął Książę, który usadowił się na prostym krześle
obróconym tyłem do przodu, z ramionami wygodnie skrzyżowanymi na jego
oparciu, słuchający w skupieniu, ale dotychczas bez komentarzy. Księżna
Vorkosigan stała przy jego boku; jej dłoń dotknęła jego ramienia, a on złapał ją w
swoją wielką rękę.
Allegre powiedział:
– Illyan powiedział mi kiedyś, że połowa sekretu wybitności Domu
Vorkosiganów w barrayarskiej historii polega na jakości ludzi wciągniętych do
niego na służbę. Ciesz się, że to nadal jest prawda. Gwardzisto Roic, sierżant Tauro
– CesBez salutuje wam z większą wdzięcznością, niż potrafi tu wyrazić. – Tak
zrobił, w trzeźwym geście mimo wszystko wolnym od sporadycznej ironii.
Roic zamrugał, przechylił głowę, by odwzajemnić salut, ale nie był pewny, czy
powinien to zrobić. Zastanawiał się, czy powinien cokolwiek mówić. Miał cholerną
nadzieję, że nikt nie zmusi go do wygłoszenia przemowy, jak po tym incydencie w
Hassadarze. To było bardziej przerażające niż ogień z igłowca. Podniósł wzrok i
odkrył, że Taura spogląda na niego jasnymi oczami. Chciał ją zapytać- chciał ją
zapytać o tysiąc rzeczy, ale nie tutaj. Czy będą jeszcze mieli szansę na prywatną
chwilę razem? Nie przez następne siedem godzin, to pewne.
– Cóż, kochanie – milord wypuścił z płuc powietrze, wpatrując się w
plastykową torbę, – myślę, że to ostateczne ostrzeżenie dla ciebie. Podróż ze mną
oznacza podróż w niebezpieczeństwa. Nie chcę, by tak było. Ale pewnie będzie tak
dalej, tak długo jak służę… czemu służę.
Przyszła milady zerknęła na Księżnę, której uśmiech w odpowiedzi był
zdecydowanie krzywy.
– Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będzie inaczej w przypadku Lady
Vorkosigan.
– Zniszcz je – powiedział milord, sięgając po perły.
– Nie – powiedziała przyszła milady, mrużąc oczy. – Czekaj.
Zatrzymał się, podnosząc brwi.
– Przysłano je mnie. To mój prezent. Powinnam je zatrzymać. Będę je nosić
jako dar od twojego przyjaciela. – Sięgnęła przez niego i zabrała torbę, podrzuciła
ją i złapała znów w powietrzu, jej długie palce zwarły się mocno na niej. Jej ostry
uśmiech zaskoczył Roica. – Będę je teraz nosić jako wyzwanie naszych wrogów.
Oczy milorda pałały, gdy na nią patrzył.
Księżna wykorzystała chwilę – prawdopodobnie, pomyślał Roic, by uciąć
dalsze głupoty swojego syna – i popukała w chrono.
– Mówiąc o noszeniu rzeczy, czas się ubierać.
Milord odrobinę zbladł.
– Tak, oczywiście. – Ucałował dłoń przyszłej milady, gdy się podniosła,
wyglądając przy tym, jakby chciał nigdy nie wypuszczać jej z rąk. Księżna
Vorkosigan popędziła wszystkich oprócz milorda i jego kuzyna do holu, stanowczo
zatrzaskując za sobą drzwi apartamentu.
– Wygląda teraz o wiele lepiej – powiedział do niej Roic, oglądając się za
siebie. – Myślę, że potrzebował właśnie środków nasennych.
– Tak, plus trankwilizerów, które miałam, a które dał mu Aral, kiedy poszedł go
obudzić chwilę temu. Podwójna dawka była akurat w sam raz. – Zerknęła przez
ramię na męża.
– Wciąż myślę, że powinna być potrójna – mruknął.
– No, no. Spokój, nie śpiączka jest wymagany dla naszego pana młodego. –
Odprowadziła Madame Vorsoisson ku schodom; Książę wyszedł z Allegre,
wykorzystując okazję, by podyskutować o szczegółach, a może się napić, na
osobności.
Taura spoglądała za nimi, uśmiechając się krzywo.
– Wiesz, nie byłam początkowo pewna, czy to jest kobieta dla Milesa, ale
myślę, że bardzo dobrze do niego pasuje. Ta cała sprawa z Vor zawsze zbijała Elli z
tropu. Ekaterin ma to we krwi tak jak on. Niech Bóg pomoże im obojgu.
Roic już miał zamiar powiedzieć, że według niego przyszła milady bardziej niż
milord na to zasłużyła, ale ostatnia uwaga Taury przywołała go do porządku.
– Ha. Tak. Ona z pewności jest Vor, racja. To nie jest łatwe.
Taura ruszyła korytarzem, ale zatrzymała się na rogu i na wpół obrócona
spytała:
– Więc co robisz po przyjęciu?
– Mam nocną zmianę. – Cały cholerny tydzień, jak zdał sobie sprawę z odrazą.
A Taura już za dziesięć dni opuszczała planetę.
– Ach.
Umknęła; Roic spojrzał na swoje chrono i przełknął głośno. Większość czasu
przeznaczona na ubranie i zameldowanie się na weselnej służbie prawie minęła.
Popędził po schodach.
***
Goście zaczęli przybywać, rozlewając się od holu wejściowego przez ciąg
udekorowanych kwiatami pokoi publicznych, gdy Roic zbiegł szybko po schodach,
by zająć przeznaczone mu miejsce jako zaplecze Gwardzisty Pyma, z kolei
wspierającego Księcia i Księżnę Vorkosigan. Niektórzy miejscowi goście już byli
na miejscach: Lady Alys Vorpatril, jako asystująca gospodyni i główny poganiacz, i
jej dobrowolna asysta w postaci nieobecnego myślami Simona Illyana; Bothari-
Jesekowie; Mayhew, z najwyraźniej stałym ogonem w osobie Nikkiego; komplet
Vorvaynów, którzy napłynęli z wypakowanego domu Lorda Audytora Vorthysa do
gościnnych pokoi Domu Vorkosiganów. Przyjaciel milorda, komandor Galeni, szef
Spraw Komarrańskich CesBez i jego żona przybyli wcześnie, wraz ze specjalnymi
kolegami milorda z Partii Postępowej, Vorbrettenami i Vorrutyerami.
Komandor Koudelka i jego małżonka, znani powszechnie jako Kou i Drou,
przyjechali z córką Martyą. Martya miała stanąć jak Dublerka Madame Vorsoisson
w miejsce najbliższej przyjaciółki przyszłej milady – kolejnej córki Koudelków,
Kareen, wciąż w szkole na Kolonii Beta. Bardzo brakowało Kareen i brata milorda,
Lorda Marka (aczkolwiek, przez pamięć o masłowych żukach, nie Roicowi), ale
czas wymagany na międzygwiezdną podróż okazał się zbyt długi dla ich rozkładów
zajęć. Ale prezentem ślubnym Lorda Marka był podarunkowy certyfikat dla młodej
pary na tydzień pobytu w ekskluzywnym i bardzo drogim betańskim kurorcie, więc
prawdopodobnie milord i jego pani odwiedzą jego brata i przyjaciółkę, nie
wspominając o betańskich krewnych milorda. Gdy dar nadszedł, miał przynajmniej
tą zaletę, że posiadał zabezpieczenie pozwalające na wykorzystanie go w
późniejszym terminie.
Martya została popędzona na górę przez służącą przysłaną właśnie w tym celu.
Towarzysz Martyi i partner biznesowy Lorda Marka, doktor Borgos, został cicho
odprowadzony na bok przez Pyma na nieplanowane poszukiwanie jakiś
niespodziewanych żuczych prezentów, które mógł wnieść, ale tym razem
naukowiec okazał się czysty. Martya wróciła niespodziewanie szybko, brwi miała
zmarszczone w zamyśleniu, i odebrała go, by przejść w poszukiwaniu drinków i
towarzystwa.
Lord Audytor i Profesorowa Vorthys przybyli z resztą Vorvaynów, całkiem
znaczne towarzystwo: czterech braci, trzy żony, dziesięcioro dzieci, ojciec i
macocha przyszłej milady jako dodatek do ukochanych wuja i ciotki. Roic
dostrzegł Nikkiego wciągającego Mayhewa w tłum zachwyconych młodych
kuzynów Vorvayne, naciskających na pilota skokowego, by opowiadał opowieści z
wojen galaktycznych swojej oczarowanej widowni. Najwyraźniej Nikki nie musiał,
jak zauważył Roic, naciskać zbyt mocno. Betański pilot rósł wręcz ekspansywnie w
ciepłym blasku tej atencji.
Strona Vorvaynów dzielnie stawiała czoła błyszczącemu towarzystwu, które
było normą Domu Vorkosiganów – cóż, Lord Audytor Vorthys był notorycznie
nieświadomy jakiegokolwiek statusu nie wspieranego dowiedzioną ekspertyzą
inżynieryjną. Ale nawet najbardziej pogodny starszy brat stał się powściągliwy, gdy
zaanonsowano Księcia Gregora i Księżnę Laisę Vorbarra. Cesarz i Cesarzowa
postanowili uczestniczyć w przypuszczalnie nieformalnym popołudniowym
wydarzeniu jako towarzysko równi Vorkosiganom, co zaoszczędziło mnóstwa
protokolarnych zawirowań wszystkim, nie tylko im samym. W niczym innym jak
we własnym książęcym mundurze Cesarz mógł publicznie objąć swojego
przyszywanego brata Milesa, który zbiegł ze schodów, by go powitać, ani być tak
serdecznie obejmowanym nawzajem.
Właściwie „mały” ślub milorda obejmował stu dwudziestu gości. Dom
Vorkosiganów pomieścił wszystkich.
Wreszcie nadszedł ten moment; hol i przedpokoje stały się przelotnie
zatłoczonym chaosem, gdy rozdawano okrycia i wszyscy goście wypłynęli za bram
i dookoła do ogrodu. Powietrze było chłodne, ale nie ostre, i na szczęście było
bezwietrznie, niebo miało głęboką barwę błękitu, chylące się popołudniowe słońce
wciąż było płynnym złotem. Zamieniło zimowy ogród w połyskliwe, migoczące,
spektakularne i całkowicie unikalne miejsce akcji, jakie tylko mogło sobie
zażyczyć serce milorda. Kwiaty i wstążki zebrane były wokół centralnego miejsca,
gdzie złożone zostaną przysięgi, kompletnie dzikiej wspaniałości lodu, śniegu i
światła.
Chociaż Roic był całkiem pewny, że dwa realistycznie oddane lodowe króliki
pieprzące się pod dyskretnym krzakiem nie były części dekoracji, które zamówił
milord. Nie przeszły niezauważone, jako że pierwsza osoba, która je dostrzegła,
natychmiast pokazała je następnym gościom w zasięgu słuchu. Ivan Vorpatril
odwrócił wzrok od radośnie obscenicznej rzeźby – króliki się szczerzyły – z
wyrazem niewinności na twarzy. Groźne spojrzenie Księcia w jego kierunku
zostało niestety ucięte przez wymykający się chichot, który stał się rubasznym
śmiechem, gdy Księżna szepnęła mu coś do ucha.
Towarzystwo pana młodego zajęło swoje miejsca. W środku ogrodu ścieżki,
oczyszczone ze śniegu, spotykały się w wielkim kręgu kostki nawierzchni, z
herbem Vorkosiganów – górą i liśćmi klonu – ułożonym z kontrastującej cegły. W
tym najoczywistszym punkcie na ziemi leżał mały krąg dla składającej przysięgi
pary, usypany z kolorowej kaszki, otoczony wieloramienną gwiazdą dla głównych
świadków. Kolejny krąg kaszki wybrzuszał się na okresowych ścieżkach,
wysypanych korą szeroko wokół pierwszych dwóch pierścieni, zapewniając reszcie
gości suche stopy.
Roic, który po raz pierwszy od czasu, gdy złożył swoją przysięgę wasalną,
nosił miecz, zajął miejsce w formalnej linii Gwardzistów tworząc przejście po obu
stronach głównej alejki. Rozejrzał się z troską, bo Taura nie górowała nad gośćmi,
teraz ustawiającymi się w zewnętrznym kręgu. Milord, z dłonią zaciśniętą na
błękitnym rękawie kuzyna Ivana, wpatrywał się w wejście w niemal bolesnym
oczekiwaniu. Milordowi wyperswadowano, choć z trudem, pomysł sprowadzenia
do miasta jego konia, by przywieźć narzeczoną z domu w starym vorowskim stylu,
choć osobiście Roic uważał, że spokojny, starszawy rumak okazałby się o wiele
mniej nerwowy i trudny do opanowania niż jego pan. Tak więc towarzystwo
Vorvaynów wkroczyło piechotą.
Lady Alys, jako Trener, torowała sobie drogę, jakby niosła jedwabną
chorągiew. Za nią postępowała panna młoda, wsparta na ramieniu mrugającego
ojca, błyszcząca w żakiecie i spódnicy z beżowego aksamitu haftowanego lśniącym
srebrem, obute stopy kroczyły naprzód bez strachu, oczy szukały tej jedynej twarzy
w tłumie. Potrójny rząd pereł otaczający jej szyję połyskiwał swoją tajemną
brawurową wiadomością tylko kilku osobom tutaj. Kilku nadzwyczajnym osobom.
Sądząc po zwężonych oczach i kpiąco zaciśniętych wargach, Cesarz Gregor był
jedną z nich.
Być może Roic jako jedyny nie zatrzymał wzroku na pannie młodej, za którą
kroczyła jej macocha, bo w miejscu – nie, jako – Dubler panny młodej szła sierżant
Taura. Roic przesunął oczy, choć jego postawa pozostała sztywna – tak, Martya
Koudelka stała z doktorem Borgosem w zewnętrznym kręgu, najwyraźniej
zdegradowana do statusu zwykłego gościa, ale nie wyglądająca bynajmniej na
wkurzoną. Właściwie wyglądało na to, że przypatruje się Taurze z pełną
zadowolenia aprobatą. Suknia Taury była taka, jak obiecywała Lady Alys. Aksamit
koloru szampana pasował dokładnie do koloru jej oczu, dzięki czemu zdawały się
podkreślać wspaniałość jej twarzy. Rękawy żakietu, jak i długa powiewna spódnica
ozdobione zostały na obszyciach czarnym sznurkiem w kształcie krętych wzorów.
Orchidee w kolorze szampana wsunięte były w jej upięte z tyłu włosy. Roic
pomyślał, że w życiu nie widział czegoś tak ogłuszająco wyrafinowanego.
Wszyscy zajęli miejsca. Milord i przyszła milady wkroczyli w wewnętrzny
krąg, dłonie ściskały dłonie jak tonący kochankowie. Panna młoda wyglądała nie
tyle promiennie co płomiennie; pan młody wyglądał na oniemiałego. Lord Ivan i
Taura otrzymali dwie torebki z kaszką, by zamknąć krąg, po czym stanęli z
powrotem w swoich ramionach gwiazdy między Księciem i Księżną Vorkosigan a
Vorvaynem i jego żoną. Lady Alys odczytała przysięgi, a milord i przy- milady
powtórzyli odpowiedzi, ona czystym głosem, on raz załamanym. Pocałunek został
wykonany z wyraźną gracją, milady jakoś ugięła kolana w dygającym ruchu, więc
milord nie musiał się wyciągać przesadnie. To sugerowało przemyślenia i praktykę.
Mnóstwo praktyki.
Ze wspaniałym szykiem Lord Ivan otworzył szeroko krąg z kaszki nogą,
triumfalnie odbierając od panny młodej pocałunek, gdy wychodziła. Lord i Lady
Vorkosigan przeszli przez olśniewający lodowy ogród między liniami Gwardzistów
Vorkosiganów; miecze, wyciągnięte i opuszczone do stóp, uniosły się w salucie,
kiedy przechodzili. Kiedy Pym poprowadził okrzyk Gwardzistów, dźwięk
dwudziestu entuzjastycznych męskich głosów popłynął i odbił się echem od murów
ogrodu i uderzył w niebo. Milord wyszczerzył się przez ramię i zarumienił z
radości na to ogłuszające poparcie.
Jako Dublerzy, Taura podążała za nimi pod rękę z Lordem Ivanem, pochylając
głowę i słuchając czegoś, co mówił, ze śmiechem. Rząd Gwardzistów utrzymał
ścisłą dyscyplinę, aż wszyscy zwierzchnicy przepłynęli obok nich, po czym
przegrupowali się i odmaszerowali rozsądnie za nimi z powrotem dookoła i do
Domu Vorkosiganów, za nimi podążali goście. Wszystko poszło doskonale. Pym
wyglądał, jakby chciał umrzeć tu i teraz z czystej ulgi.
***
Główna jadalnia Domu Vorkosiganów szczyciła się miejscami siedzącymi dla
dziewięćdziesięciu sześciu osób, gdy oba stoły rozciągnięto równolegle; napływ
ludzi przemieszczał się od razu do pomieszczenia dalej, przez szerokie wejście,
więc całe towarzystwo mogło zasiąść od razu zasadniczo razem. Tego wieczoru
podawanie do stołu nie należało do obowiązków Roica, ale w roli arbitra od
sytuacji alarmowych i głównego asystenta do spraw gości potrzebujących
czegokolwiek cały czas był na nogach i w ruchu. Taura zasiadała przy głównym
stole z zwierzchnikami i najbardziej honorowymi gośćmi – innymi najbardziej
honorowym gośćmi. Między wysokim, ciemnowłosym, przystojnym Lordem
Ivanem i wysokim, ciemnowłosym, szczupłym Cesarzem Gregorem wyglądała na
naprawdę szczęśliwą. Roic nie mógł sobie życzyć niczego innego, ale w myślach
wymazywał Ivana i zastępował go samym sobą… choć Ivan i Cesarz byli
modelami rubasznego humoru. Rozśmieszali Taurę, kły lśniły bez zahamowań.
Roic prawdopodobnie tylko by tam siedział w nieartykułowanym milczeniu i gapił
się na nią…
Martya Koudelka przeszła przez wejście, obok którego okresowo przyjął
postawę strażnika, i uśmiechnęła się do niego radośnie.
– Cześć, Roic.
Skinął głową.
– Panno Martyu.
Podżyła za jego spojrzeniem w stron głównego stołu.
– Taura wygląda wspaniale, prawda?
– Rzeczywiście. – Zawahał się. – Jak to się stało, że ciebie tam nie ma?
Zniżyła głos.
– Słyszałam od Ekaterin opowieść o zeszłej nocy. Spytała mnie, czy nie będę
miała nic przeciwko zamianie. Powiedziałam, Boże, nie. Pozwoliło mi to uciec od
siedzenia tam i wdawania się w pogaduszki z Ivanem, to po pierwsze. –
Zmarszczyła nos.
– To było dobrze pomyślane ze strony milady.
Wzruszyła jednym ramieniem.
– To był jedyny zaszczyt, który całkowicie jej się należał. Vorkosiganowie są
zadziwiający, ale musisz przyznać, że cię pożerają. Choć w zamian dają ci
szaleńczą jazdę. – Stanęła na palcach i wycisnęła nieoczekiwany całus na policzku
Roica.
Dotknął tego miejsca z zaskoczeniem.
– A to za co?
– Za twoją część zeszłej nocy. Za ocalenie nas wszystkich przed życiem z
naprawdę szalonym Milesem Vorkosiganem. Jak długo by to wytrzymał. –
Przelotne drżenie wstrząsnęło jej nonszalanckim głosem. Odrzuciła blond włosy i
popędziła dalej.
Toasty wznoszono najlepszymi winami Księcia, włączając w to kilka
historycznych butelek, zarezerwowanych dla głównego stołu, które zostały złożone
w piwniczce przed końcem Czasu Izolacji. Później przyjęcie przeniosło się do
wspaniałej sali balowej, wyglądającej jak kolejny ogród, pełnego uderzającego do
głowy zapachu nagłej wiosny. Lord i Lady Vorkosigan rozpoczęli tańce. Ci, którzy
wciąż mogli się poruszać po kolacji, ruszyli za nimi po wypolerowanej
markietażowej posadzce.
Roic nagle odkrył, o wiele za późno, że przechodzi koło Taury, która
obserwowała kołysanie się i obroty tancerzy.
– Tańczysz, Roic? – spytała go.
– Nie mogę. Jestem na służbie. A ty?
– Obawiam się, że nie znam tych tańców. Chociaż przypuszczam, że Miles
podsunąłby mi instruktora, gdyby o tym pomyślał.
– Właściwie – przyznał zniżonym głosem, – też nie wiem, jak się tańczy.
Jej wargi się zwinęły.
– Cóż, nie pozwól, by Miles się dowiedział, jeśli chcesz, żeby tak zostało.
Zaraz by cię wrobił, zanim się połapiesz, co ci trafiło.
Próbował nie parsknąć śmiechem. Nie bardzo wiedział, co na to odpowiedzieć,
ale jego pożegnalny półsalut nie oznaczał niezgody.
W szóstej turze milady tańczyła obok Roica ze swoim najstarszym bratem
Hugo.
– Wspaniały naszyjnik, Kat. Czy to od twojego małżonka?
– Właściwie nie. Od jednego z jego… partnerów biznesowych.
– Kosztowny!
– Tak. – Słaby uśmiech milady sprawił, że Roicowi zjeżyły się włosy na
przedramionach. – Myślę, że kosztował go wszystko, co posiadał.
Odwirowali dalej.
Taura wyłapała to. Zrobiła to dla milorda, w porządku. I niech Bóg pomoże ich
wrogom.
Ściśle według rozkładu podstawiono wóz powietrzny na ucieczkę młodej pary.
Noc wciąż była jeszcze młoda, ale do Vorkosigan Surleau było ponad godzina lotu,
a to właśnie posiadłość nad jeziorem stała się kryjówką na miesiąc miodowy.
Miejsce to było o tej porze roku ciche, otulone śniegiem i spokojem. Roic nie
wyobrażał sobie dwojga ludzi bardziej teraz potrzebujących spokoju.
Goście w Rezydencji zostawieni byli pod opieką Księcia i Księżny na kilka dni,
choć galaktyczni goście udadzą się później nad jezioro. Między innymi, jak dano
Roicowi do zrozumienia, Madame Bothari-Jesek pragnęła odwiedzić grób swego
ojca z mężem i maleńką córeczką i spalić ofiary.
Roic myślał, że Pym poleci, ale ku jego zaskoczeniu to Gwardzista Jankowski
przejął stery, gdy nowożeńcy uciekali przed ochrypłym atakiem rodziny i
przyjaciół i wsiedli do przedziału pasażerskiego.
– Poprzesuwałem pewne przydziały – mruknął Pym do Roica, gdy obaj stali
uśmiechnięci pod portykiem, obserwując i salutując. Milord i milady najwyraźniej
zatopili się w swoich ramionach w równej mieszaninie miłości i wyczerpania, gdy
posrebrzana osłona wreszcie się nad nimi zamknęła. – Wezmę nocną zmianę w
Domu Vorkosiganów przez następny tydzień. Masz wolny tydzień z podwójną
płacą wakacyjną. Z własnymi podziękowaniami milady.
– Och – powiedział Roic. Zamrugał. Pym był strasznie sfrustrowany faktem, że
nikt, od Księcia w dół, nie chciał krytykować go za potknięcie z naszyjnikiem.
Mógł się tylko domyślać, że Pym się poddał i zdecydował sam sobie wymierzyć
karę. Cóż, jeśli starszy Gwardzista wyglądałby, jakby miał się posunąć za daleko,
można było polegać na Księżnej, że wkroczy. – Dzięki!
– Możesz sobą dowolnie rozporządzać, gdy tylko Książę i Księżna Vorbarra
wyjdą. – Pym skinął głową i cofnął się, gdy tylko wóz powietrzny wyjechał z
podwieszenia, po czym zaczął wzbijać się w zimne nocne powietrze, jakby
uskrzydlony przez okrzyki i życzenia życzliwych osób.
Wspaniały i przedłużony pokaz fajerwerków uczynił z wybuchów coś pięknego
i cieszącego barrayarskie serca. Taura także klaskała i pohukiwała, i z Arde
Mayhewem dołączyli do drużyny Nikkiego na jakieś dodatkowe nieplanowane
petardy i sztuczne ognie w bocznym ogrodzie. Swąd palonego prochu przesycił
powietrze chmurami, gdy dzieci biegały wokół Taury, ponaglając ją, by rzucała
światła wyżej. Ochrona i zespół matek mogły zdusić grę, mimo faktu, że wielka
torba najbardziej wymyślnych łatwopalnych rzeczy została Nikkiemu wciśnięta
przez Księcia Vorkosigana.
***
Przyjęcie miało się ku końcowi. Senne, protestujące dzieci zaniesiono obok
Roica do pojazdów i łóżek. Cesarz i Cesarzowa zostali serdecznie odprowadzeni do
drzwi przez Księcia i Księżną; wkrótce po ich odjeździe pewna ilość nienatrętnych,
sprawnych służących, wypożyczonych od CesBez, znikła cicho i bez fanfar.
Pozostali energiczni młodzi ludzie okupowali salę balową, tańcząc w takt muzyki
bardziej trafiającej w ich gusta. Ich zmęczeni rodzice zapadła cicho po kątach w
ciągu publicznych pokojów, gdzie konwersowano i degustowano najlepsze wina
Księcia.
Roic znalazł Taurę siedzącą samotnie w jednej z bocznych salek na twardej
sofie w stylu, który lubiła najbardziej, z zadumą przedzierając się przez tacę
przekąsek Mamy Kosti, ustawioną na niskim stoliku przed nią. Wyglądała na senną
i zadowoloną, choć trochę jakby oddaloną. Jakby była gościem w swoim własnym
życiu…
Roic posłał jej uśmiech, skinienie, półsalut. Żałował, że nie pomyślał o
zaopatrzeniu się w róże czy coś w tym stylu. Co człowiek mógł dać takiej
kobiecie? Najlepsze czekoladki, może, tak, chociaż to było niepotrzebne w tej
chwili. Jutro na pewno.
– Um… dobrze się bawiłaś?
– Och, tak. Cudownie.
Oparła się i uśmiechnęła niemal dokładnie w górę ku niemu – niezwykły kąt
widzenia. Z tej perspektywy też dobrze wyglądała. Przez jego pamięć dryfował
komentarz milorda o różnicach wzrostu w pozycji horyzontalnej. Poklepała sofę
obok siebie; Roic rozejrzał się, pokonał nawyki postawy strażnika i usiadł. Zdał
sobie sprawę, że bolą go nogi.
Cisza, która zapadła, była towarzyska, nie napięta, ale po chwili ją złamał.
– A więc lubisz Barrayar?
– To wspaniała wizyta. Lepsza niż w najśmielszych marzeniach.
Jeszcze dziesięć dni. Dziesięć dni to mgnienie oka. Dziesięć dni nie wystarczy,
by powiedział to, co chciał powiedzieć, dać, zrobić. Na początek mogłoby być
dziesięć lat.
– Ty, uch, czy kiedykolwiek myślałaś o pozostaniu? Tutaj? Dałoby się to
zrobić, wiesz. Znaleźć miejsce, gdzie byś pasowała. Albo je stworzyć. – Milord by
wymyślił, jeśli nikt inny. Z wielką odwagą pozwolił, by jego dłoń stoczyła się ku
jej na siedzeniu pomiędzy nimi.
Uniosła brwi.
– Już mam miejsce, gdzie pasuję.
– Tak, ale… na zawsze? Twoi najemnicy brzmią dla mnie raczej ryzykownie.
Nie mają pod nogami solidnego gruntu. A nic nie trwa wiecznie, nawet organizacje.
– Nikt nie żyje dość długo, by dostać wszystkie wybory. – Przez chwilę była
cicha, po czym dodała: – Ludzie, którzy bioinżynierowali mnie na super żołnierza
nie uważali, by długa linia życia była koniecznością. Miles miał co do tego kilka
ostrych uwag, ale cóż. Medycy floty dają mi około roku.
– Och. – Minut zajęło mu przetrawienie tego; jego żołądek nagle zrobił się
ściśnięty i zimny. Kilka niejasnych uwag z ostatnich kilku dni wskoczyły na swoje
miejsce. Wolałby, by tak nie było. Nie, och, nie.
– Hej, nie patrz taki ogłuszony. – Jej dłoń posunęła się, by klepnąć jego w
odpowiedzi. – Te bękarty dawały mi rok, a minęło już pięć lat. Widziałam, jak inni
żołnierze kończyli kariery i umierali, podczas gdy medycy mnie pouczali.
Przestałam się tym martwić.
Nie miał pojęcia, co na to odpowiedzieć. Wrzask byłby odpowiedni. Zamiast
tego przysunął się do niej bliżej.
Spojrzała na niego z zamyśleniem.
– Niektórzy goście, gdy im to mówiłam, wystraszyli się i zmienili kierunek. To
nie jest zaraźliwe.
Roic przełknął z trudem.
– Ja nie uciekam.
– Widzę. – Wolną ręką potarła kark; płatek orchidei wypadł z jej włosów i
opadł na odziane w aksamit ramię. – Część mnie pragnie, by wreszcie to ustalili.
Część mnie mówi, do diabła z tym. Każdy dzień jest darem. Moim, ja rozrywam
opakowanie i pałaszuję na miejscu.
Patrzył na nią z zastanowieniem. Jego uścisk wzmocnił się, jakby mogła zostać
odepchnięta od niego tak jak siedzieli, zaraz, gdyby nie trzymał wystarczająco
mocno. Pochylił się, sięgnął i ujął wrażliwy płatek, dotknął go wargami. Wziął
głęboki, przerażony oddech.
– Możesz mnie nauczyć, jak to zrobić?
Jej fantastyczne złote oczy rozszerzyły się.
– Och, Roic! Myślę, że to najdelikatniej wyrażona propozycja, jak
kiedykolwiek otrzymałam. Taka piękna. – Niepewna przerwa. – Um, to była
propozycja, prawda? Nie zawsze jestem pewna, kiedy stawiana jest po barrayarsku.
Teraz desperacko przerażony, wypalił w czymś, co uważał za gwarę
najemników:
– Madam, tak, madam!
Zasłużył na wspaniały uśmiech z kłami – nie w wersji, jak wcześniej widział.
To sprawiło, że zapragnął także opaść w tył, choć niekoniecznie w zaspę. Rozejrzał
się. Miękko oświetlony pokój był zastawiony porzuconymi talerzami i kieliszkami
po winie, szczątki przyjemności i dobrego towarzystwa. Niskie głosy pogadywały
nieuważnie w pokoju obok. Gdzieś w dalszym pokoju, zmiękczone odległością,
zegar wybijał godzinę. Roic nie chciał liczyć uderzeń.
Unosili się w bąblu upływającego czasu, żyjąc ciepłem w sercu w kąsającej
zimie. Pochylił się, uniósł twarz, wsunął dłoń na jej gorącą szyję, pociągnął jej
twarz w dół. To nie było trudne. Ich wargi się otarły, zamknęły.
Kilka minut później trzęsącym się, ochrypłym głosem szepnął:
– Och.
Kilka minut potem poszli na gór ręka w rękę.
Koniec
To jedna z nowel z antologii wielu autorów, Niepowstrzymane Oddziały
(Irresistible Forces), pod red. Catherine Asaro.