Edmund Husserl
KRYZYS NAUK EUROPEJSKICH
I FENOMENOLOGIA
TRANSCENDENTALNA
Przełożyła
Sławomira Walczewska
Wydawnictwo Rolewski
Toruń 1999 r.
Podstawa wydania
Edmund Husserl
Die Krisis der europäischen Wissenschaften und die transzendentale Phänomenologie,
«Philosophia», Belgrad 1936
Wydane z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej
ze środków Republiki Federalnej Niemiec
Verlegt mit finanzieller Unterstützung der Stiftung für deutsch-polnische
Zusammenarbeit aus Mitteln der Bundesrepublik Deutschland
Redakcja naukowa
Jarosław Rolewski
Projekt okładki
Studio Grafiki Komputerowej „ARTPRESS"
© Copyright for polish Edition by Wydawnictwo Rolewski 1999
© Copyright for Translation by Sławomira Walczewska 1999
ISBN-83-87479-10-1
© Wydawnictwo Rolewski
87-100 Toruń, ul. Wąska 8/4, tel./fax 056 6623028
Tel. kom. 0-604/888253
Przygotowanie do druku:
Studio Grafiki Komputerowej „ARTPRESS"
88-100 Inowrocław, ul. Poznańska 281, tel./fax 353-74-92, tel. 353-75-25
Druk i oprawa:
Zakład Poligraficzno-Wydawniczy „POZKAL"
88-100 Inowrocław, ul. Cegielna 10/12, tel./fax 357-50-41, 357-62-19
I. KRYZYS NAUK JAKO WYRAZ RADYKALNEGO
KRYZYSU ŻYCIOWEGO LUDZKOŚCI
EUROPEJSKIEJ
§ 1. Czy wobec stałych sukcesów nauk rzeczywiście
ma miejsce ich kryzys?
Muszę być przygotowany na to, że w miejscu poświęconym na
ukom sprzeciw wzbudzi już tytuł tych wykładów: „Kryzys nauk
europejskich i psychologia”
1
. Kryzys naszych nauk — czyż można
o tym mówić poważnie? Czy opinia ta, tak często słyszana w obec
nych czasach, nie brzmi nieco przesadnie? Kryzys nauki nie zna
czy przecież nic innego jak tylko to, że problematyczna stała się jej
autentyczna istota, cały jej sposób stawiania sobie zadań i wypra
cowywania odpowiedniej do nich metody. Odnosić się to może do
filozofii, której w naszych czasach zagraża sceptycyzm, irracjona
lizm czy mistycyzm. To samo odnosić się może także do psycholo
gii, jeśli nie chce być ona jedną spośród nauk pozytywnych i rości
sobie pretensje do filozofii. Lecz jak można mówić wprost i całkiem
poważnie o kryzysie nauk w ogóle, a więc także i nauk pozytyw
nych, w tym czystej matematyki i matematycznego przyrodoznaw
stwa, których nie możemy przecież przestać podziwiać jako przy
kładów ścisłej i w najwyższym stopniu efektywnej naukowości?
Niewątpliwie ukazują się one jako zmienne w ogólnym stylu swe
go systematycznego postępowania teoretycznego i metodycznego.
Ostatnio przełamały grożące im pod tym względem skostnienie
zwane fizyką klasyczną, grożące jako rzekome klasyczne dopełnie
nie ich stylu potwierdzonego przez stulecia. Lecz czy zwycięska
1
Tak brzmiał początkowo tytuł cyklu wykładów praskich.
5
walka z ideałem klasycznej fizyki, a także trwający jeszcze spór o od
powiednio do jej sensu autentyczną formę strukturalną czystej
matematyki znaczy, że wcześniejsza fizyka i matematyka nie były
jeszcze naukowe, czy też że jeśli były, to jako obarczone pewnymi
niejasnościami lub ograniczeniami nie osiągnęły w obszarze swych
badań oczywistych wglądów? Czyż nie są to wglądy narzucające
się także i nam, którzy uwolniliśmy się od tych ograniczeń? Czy
przyjmując postawę fizyków klasycznych nie rozumiemy stąd
całkowicie, jak doszły w niej do skutku wszystkie wielkie i na za
wsze ważne odkrycia, a oprócz nich całe mnóstwo wynalazków
technicznych, które słusznie podziwiane były przez wcześniejsze
pokolenia? Fizyka reprezentowana przez Newtona czy Plancka,
Einsteina czy jeszcze kogoś innego w przyszłości zawsze była i po
zostanie nauką ścisłą. Pozostanie ona nią nawet jeśli rację mają ci,
którzy sądzą, że nie można oczekiwać jakiegoś absolutnie ostatecz
nego kształtu stylu strukturalnego jej całościowego postępowania
teoretycznego, że nie da się go osiągnąć.
Podobna kwestia pojawia się oczywiście także w wypadku in
nej dużej grupy nauk, które zaliczamy zwykle do nauk pozytyw
nych, mianowicie w wypadku konkretnych nauk humanistycznych.
Jakkolwiek by się rzecz miała z ustawicznie prowokującym spory
zwracaniem się ich w stronę ideału ścisłości właściwej naukom przy
rodniczym, pozostaje pewna problematyczność, która zresztą do
tyczy także stosunku dyscyplin biofizycznych („konkretnych” nauk
przyrodniczych) do nauk przyrodniczych o ścisłości matematycz
nej. Ścisłość naukowości wszystkich tych dyscyplin, oczywistość ich
teoretycznych dokonań i ich ciągłe, oszałamiające sukcesy nie ule
gają wątpliwości. Jedynie w wypadku psychologii nie będziemy być
może tego tak pewni, bez względu na to, jak bardzo pretenduje
ona do tego, aby być abstrakcyjną, w sposób ostateczny wyjaśnia
jącą nauką podstawową. Zgodzimy się jednak na dość powszech
ny pogląd, że i ona ma ważność, gdy ocenimy wyraźną różnicę w jej
metodzie i osiągnięciach jako różnicę rozwoju zgodnie ze swą na
turą wolniejszego. W każdym razie kontrast pomiędzy naukowo
ścią tej grupy nauk a „nienaukowością” filozofii jest bezsprzeczny.
Zgodnie z tym przyznajemy wstępnie rację pierwszemu odrucho-
6
wi protestu, jaki u naukowców pewnych swej metody wzbudzi ty
tuł tych wykładów.
§ 2. Pozytywistyczna redukcja idei nauki do nauki o samych faktach.
„Kryzys” nauki jako utrata jej doniosłości dla życia
Być może jednak przy innym sposobie rozważań, mianowicie
wychodząc od powszechnego narzekania na kryzys naszej kultury
i od przypisywanej naukom roli w nim, ukażą się nam motywy
poddania naukowości wszystkich nauk p o w a ż n e j i a b s o l u t
n i e k o n i e c z n e j k r y t y c e , bez porzucania przy tym począt
kowego sensu ich naukowości, nienaruszalnego ze względu na słusz
ność ich metodycznych dokonań.
Przedstawioną właśnie zmianę całego kierunku rozważań rze
czywiście chcemy zrealizować. Przeprowadzając ją zauważymy za
raz, że problematyczności, na jaką choruje psychologia, i to nie je
dynie w naszych czasach, lecz już od stuleci, przysługuje kluczowe
znaczenie dla ujawnienia się zagadkowych, nierozwiązywalnych nie-
zrozumiałości współczesnych nauk, nawet i matematycznych, i w
związku z tym dla pojawienia się pewnego rodzaju zagadek świata,
które były obce wcześniejszym epokom. Wszystkie one sprowadza
ją się do z a g a d k i s u b i e k t y w n o ś c i i przez to wiążą się nie
rozerwalnie z z a g a d k ą t e m a t y k i i m e t o d y p s y c h o l o
gii. Tyle tylko tytułem wprowadzenia w głębszy sens celu tych
wykładów.
Naszym punktem wyjścia będzie zmiana ogólnej oceny nauk, jaka
zaczęła się dokonywać na przełomie zeszłego stulecia. Dotyczyła ona
nie tyle ich naukowości, ile raczej tego, co nauka w ogóle znaczy
i znaczyć może dla ludzkiego istnienia. Wyłączność, z jaką cały świa
topogląd wykształconego człowieka drugiej połowy XIX wieku da
wał się określać przez nauki pozytywne, i fakt, że zaślepiała tego czło
wieka zawdzięczana im prosperity, znaczyły obojętne odwrócenie się
od pytań, które dla autentycznej ludzkości są pytaniami rozstrzygają
cymi. Nauki o samych tylko faktach sprowadzają człowieka do same
go tylko faktu. Zmiana powszechnej oceny nauki była nieunikniona
7
szczególnie po wojnie i, jak wiemy, wśród młodszego pokolenia prze
rodziła się z czasem wręcz we wrogość. Pośród trudów i potrzeb
naszego życia — słyszymy — nauka nie ma nam nic do powiedzenia.
Wyklucza zasadniczo te właśnie pytania, które dla ludzi, poddanych
w naszych nieszczęsnych czasach brzemiennym w skutki przewro
tom, są pytaniami palącymi, pytaniami o sens lub bezsens całego ludz
kiego życia. Czy w swej ogólności i konieczności dla wszystkich ludzi
nie wymagają one także ogólnego namysłu i odpowiedzi dokona
nych na podstawie rozumnego wglądu? Dotyczą one ostatecznie
człowieka jako decydującego w sposób wolny o swoim zachowaniu
wobec otaczającego go ludzkiego i pozaludzkiego świata, jako wol
nego w swych możliwościach rozumnego kształtowania siebie i swe
go otoczenia. Co o rozumie i nierozumie (Unvernunft), co o nas, lu
dziach, jako podmiotach tej wolności ma do powiedzenia nauka?
Nauka dotycząca jedynie przedmiotów materialnych oczywiście nic,
unika ona przecież wszelkiego subiektywizowania. Jeśli zaś chodzi
o nauki humanistyczne, które jak wiadomo we wszystkich swych dys
cyplinach ogólnych i szczegółowych rozpatrują człowieka w jego
duchowym istnieniu, a więc w horyzoncie jego historyczności, to
mówi się, że ich ścisła naukowość wymaga, aby badacz wykluczył
dokładnie wszelkie wartościujące zajmowanie stanowiska, wszelkie
pytania dotyczące rozumu i nierozumności badanej przez siebie ludz
kości oraz wytworów jej kultury. Naukowa, obiektywna prawda jest
wyłącznie stwierdzeniem tego, czym faktycznie świat jest, zarówno
świat fizyczny, jak i duchowy. Czy jednakże świat i ludzkie istnienie
mogą w sobie naprawdę posiadać jakiś sens jeśli nauka dopuszcza
jako prawdziwe tylko to, co daje się w taki sposób obiektywnie stwier
dzić, jeśli od historii nie można nauczyć się niczego innego jak tylko
tego, że wszystkie postaci świata duchowego, wszystkie dostarczają
ce jakiegoś oparcia więzi życiowe, ideały, normy, jak przepływające
fale powstają i giną, że zawsze tak było i zawsze będzie, że ciągle
rozum musi przeobrażać się w bezsens, a dobrodziejstwo w zło? Czy
możemy na tym poprzestać, czy możemy żyć w takim świecie,
w którym wydarzenia historyczne nie są niczym innym jak tylko ja
kimś nieustannym splotem iluzorycznych wzlotów i gorzkich roz
czarowań?
8
§ 3. Uzasadnienie autonomii ludzkości europejskiej przez nową koncepcję
idei filozofii w epoce Odrodzenia
Nie zawsze było tak, że nauka rozumiała swe żądanie ściśle uza
sadnionej prawdy w sensie wymogu obiektywności tego rodzaju,
która opanowuje metodycznie nasze nauki pozytywne oraz, oddzia-
ływując daleko poza nie, zapewnia oparcie filozoficznemu i świato
poglądowemu pozytywizmowi i przyczynia się do jego rozpowszech
nienia. Specyficzne pytania dotyczące istoty człowieka nie zawsze
były rugowane poza królestwo nauki i nie zawsze nie uwzględniane
były ich wewnętrzne związki ze wszystkimi naukami, nawet z tymi,
w których człowiek nie jest tematem (np. w naukach przyrodniczych).
Dopóki rzecz miała się inaczej, nauka mogła aspirować do pewnego
znaczenia dla ludzkości europejskiej, w Odrodzeniu zupełnie prze
kształconej, a nawet do przewodniego znaczenia dla tego przekszta
łcenia. Dlaczego utraciła ona owo przewodnie znaczenie, dlaczego
doszło do istotnej zmiany, do pozytywistycznego zawężenia idei na
uki — zrozumienie tego z uwagi na g ł ę b s z e m o t y w y jest waż
ne ze względu na cel tych wykładów.
W Odrodzeniu ludzkość europejska przeprowadza w sobie, jak
wiadomo, rewolucyjny zwrot. Zwraca się ona przeciw swemu do
tychczasowemu, średniowiecznemu sposobowi istnienia, odmawia
mu wartości, pragnie się w wolności ukształtować na nowo. Podzi
wiany przez siebie wzór znajduje w ludziach antyku. Chce odtwo
rzyć w sobie ten sposób istnienia.
Co ujmuje ona jako istotne w ludziach antyku? Po pewnych wa
haniach nic innego jak tylko „filozoficzną” formę istnienia: swobod
ne podporządkowanie siebie, całego swojego życia jego regułom,
wywiedzionym z czystego rozumu, z filozofii. Filozofia teoretyczna
jest tym co pierwsze. Osiągnięte powinno zostać wyższe widzenie
świata, wolne od więzów mitów i w ogóle tradycji, absolutnie bez-
założeniowa, uniwersalna wiedza dotycząca świata i człowieka, roz
poznająca tkwiący w samym świecie rozum i teologię oraz najwyż
szą zasadę świata — Boga. Filozofia jako teoria czyni wolnym, a nie
jedynie badaczem, każdego, kto jest filozoficznie wykształcony. Au
tonomia teoretyczna pociąga za sobą autonomię praktyczną. Prze-
9
wodnim ideałem jest w renesansie człowiek antyczny, który rozum
nie kształtuje siebie opierając się na wolnym rozumie. W odniesie
niu do odnowionego „platonizmu” polega to na tym, że chodzi o to,
by na nowo ukształtować etycznie nie tylko siebie samego, lecz tak
że cały ludzki świat, polityczne i społeczne istnienie człowieka,
a wszystko to wychodząc od wolnego rozumu, od odkryć (Einsich-
ten
) uniwersalnej filozofii.
Zgodnie z tym antycznym wzorem, znajdującym początkowo
uznanie tylko w małych, odosobnionych kręgach, filozofia teore
tyczna ma zaistnieć na nowo nie jako ślepo przejęta od tradycji, lecz
jako odrodzona dzięki samodzielnym badaniom i krytyce.
Trzeba położyć tu nacisk na to, że idea filozofii przejęta od staro
żytnych nie jest dla nas jakimś oklepanym, szkolnym pojęciem, któ
re obejmuje jedynie pewną grupę dyscyplin: zmienia się ona wpraw
dzie w sposób nie pozbawiony znaczenia wkrótce po przejęciu jej,
formalnie zachowuje jednak w pierwszych wiekach nowożytności
sens n a u k i w s z e c h o b e j m u j ą c e j , nauki o całości tego, co
istnieje. Nauki w liczbie mnogiej są jedynie niesamodzielnymi od
gałęzieniami Jednej Filozofii, zarówno te wszystkie, które wymaga
ją uzasadnienia, jak i te, które już funkcjonują. W odważnym, a na
wet nadmiernym podkreślaniu sensu tej uniwersalności, które na
stępuje już u Kartezjusza, nowa filozofia dąży tylko do tego, aby w
sposób ściśle naukowy ogarnąć w j e d n o ś ć s y s t e m u t e o r e
t y c z n e g o w ogóle wszystkie sensowne pytania w apodyktycz
nie intuicyjnej (einsichtige) metodzie i w nie skończonym, lecz racjo
nalnie uporządkowanym postępie badań. Jedna jedyna budowla roz
strzygających, teoretycznie wiążących prawd z pokolenia na
pokolenie rosnąca w nieskończoność miała zatem odpowiadać na
wszystkie możliwe pytania, pytania dotyczące faktów i rozumu, do
czesności i wieczności.
Współczesne pozytywistyczne pojęcie nauki jest zatem, ujmu
jąc rzecz historycznie, p o j ę c i e m s z c z ą t k o w y m . Porzuca ono
wszystkie te pytania, które zaliczane były raz do węższego, raz do
szerszego pojęcia metafizyki, wśród nich owe nazwane niejasno „py
taniami najwyższymi i ostatecznymi”. Gdy je dokładnie rozpatrzyć
okazuje się, że tak, jak wszystkie wyłączone pytania, posiadają one
10
swą nierozerwalną jedność w tym, że zawierają one w sobie (wprost
lub w sposób implikowany przez swój sens) z a g a d n i e n i a r o
z u m u , rozumu w jego wszystkich szczegółowych postaciach.
W sposób wyraźny są one tematem w dyscyplinach dotyczących
poznania (poznania prawdziwego i rzetelnego, poznania rozumo
wego), prawdziwego i rzetelnego wartościowania (autentyczne war
tości jako wartości rozumu), etycznego działania (prawdziwie do
bre działanie, działanie na podstawie praktycznego rozumu); ro
zum przy tym jest podstawą dla „absolutnych”, „wiecznych”,
„ponadczasowych”, „koniecznie” ważnych idei i ideałów. Jeśli czło
wiek staje się zagadnieniem „metafizycznym”, zagadnieniem spe
cyficznie filozoficznym, wówczas ulega problematyzacji on jako istota
rozumna oraz jego historia, wówczas chodzi o „sens”, o rozum w hi
storii. Problem Boga zawiera w sobie oczywiście problem „absolut
nego” rozumu jako teologicznego źródła wszelkiego rozumu w świe
cie, jako „sensu” świata. Pytanie o nieśmiertelność jest oczywiście
także pytaniem rozumu w nie mniejszym stopniu niż pytanie o wol
ność. Wszystkie te w szerokim sensie „metafizyczne” pytania, pyta
nia w potocznym rozumieniu specyficznie filozoficzne wykraczają
poza świat rozumiany jako uniwersum samych tylko faktów. Wy
kraczają jako pytania mające na uwadze ideę rozumu a wobec py
tań dotyczących faktów, które także w porządku pytania leżą poni
żej nich, aspirują do większej doniosłości. Pozytywizm, że tak po
wiem, ucina głowę filozofii. Już w starożytnej idei filozofii, która
swą jedność opiera na nierozerwalnej jedności wszelkiego bytu,
współdomniemany był sensowny porządek bytu, a stąd i jego za
gadnień. Stosownie do tego przyznano metafizyce, nauce dotyczą
cej pytań najwyższych i ostatecznych, godność królowej nauk, któ
rej duch wyznaczał dopiero ostateczny sens wszystkim innym na
ukom, wszystkim rodzajom poznania. Odnawiająca się filozofia
przejęła także i to, wierzyła nawet, że odkryła prawdziwą, uniwer
salną metodę, poprzez którą musi się dać zbudować taka systema
tyczna i kulminująca w metafizyce filozofia, i to jako prawdziwa
philosophia perennis.
Rozumiemy stąd rozmach jaki ożywiał wszystkie naukowe
przedsięwzięcia, także te niższego rzędu, z zakresu nauk o samych
11
tylko faktach, jaki w XVIII stuleciu, które samo siebie zwało filozo
ficznym, napełniał coraz szersze kręgi entuzjazmem do filozofii
i wszystkich nauk szczegółowych jako jej odgałęzień. Stąd ten gorą
cy pęd ku kształceniu, ten zapał do filozoficznej reformy wychowa
nia oraz całościowych społecznych i politycznych form istnienia ludz
kości, który tę wielokrotnie krytykowaną epokę czyni tak godną
szacunku. Nieprzemijające świadectwo tego ducha mamy we wspa
niałym hymnie Schillera i Beethovena „Do radości”. Dziś możemy
słuchać go jedynie z uczuciem bólu. Nie można sobie wyobrazić
większego kontrastu niż kontrast między wyrażonym w hymnie
duchem epoki a naszą współczesną sytuacją.
§ 4. Fiasko początkowo dobrze rozwijającej się nowej nauki
i jego niewyjaśniony motyw
Nowa ludzkość, uszczęśliwiona i ożywiona owym wzniosłym
duchem, nie wytrwała, a stać się to mogło tylko dlatego, że utraciła
ową pobudzającą wiarę w uniwersalną filozofię nowego typu i w
doniosłość nowej metody. I tak rzeczywiście było. Okazało się, że ta
metoda mogła owocować niepodważalnymi sukcesami jedynie
w naukach pozytywnych. Inaczej w metafizyce wzgl. w zakresie
problemów w szczególnym sensie filozoficznych, aczkolwiek także
i tutaj nie brakowało pełnych nadziei, na pozór dobrze zapowiada
jących się prób. Uniwersalna filozofia, w której te problemy — w
sposób dość niejasny — powiązane były z naukami o faktach, przy
jęła postać filozofii systemowych, które co prawda robiły wrażenie,
lecz niestety nie dawały się między sobą uzgodnić i jedynie nastę
powały jedna po drugiej. Jeśli jeszcze w XVIII wieku można było
mieć przekonanie, że dojdzie się do ich uzgodnienia, do budowli
nie dającej się zachwiać przez żadną krytykę, rosnącej jako teoria
z pokolenia na pokolenie, tak jak to się wśród powszechnego podzi
wu działo w wypadku nauk pozytywnych — na dłuższą metę prze
konanie to jednak nie mogło się utrzymać. Wiara w kierujący prze
mianami od początku nowożytności ideał filozofii oraz w metodę
uległa zachwianiu. Lecz nie jedynie pod wpływem tego oto ze-
12
wnętrznego motywu, że pogłębiał się ogromnie kontrast pomiędzy
ustawicznymi niepowodzeniami metafizyki a nieprzerwanym i co
raz potężniejszym wzrostem teoretycznych i praktycznych osiągnięć
nauk pozytywnych. Działało to podobnie zarówno na ludzi nie zaj
mujących się nauką, jak i na naukowców, którzy wobec specjalizacji
nauk szczegółowych przekształcali się coraz bardziej w fachowców
nie zajmujących się filozofią. Lecz także w badaczach całkowicie
wypełnionych duchem filozoficznym i stąd zainteresowanych głów
nie najważniejszymi pytaniami metafizycznymi, powstawało stale
rosnące poczucie fiaska, pochodzące u nich z najgłębszych, choć
całkiem n i e j a s n y c h m o t y w ó w , które budziły coraz głośniej
szy protest przeciw mocno zakorzenionym pozornym oczywisto
ściom (Selbstverständlichkeiten) panującego ideału filozofii. Nadcho
dzi teraz długi, trwający od Hume’a i Kanta aż po dzień dzisiejszy,
okres gwałtownych zmagań, by dotrzeć do jasnego zrozumienia
prawdziwego podłoża tych trwających stulecia niepowodzeń filo
zofii. Naturalnie zmagań, które rozgrywały się wśród bardzo nie
licznych wybranych i powołanych, podczas gdy rzesze pozostałych
szybko znajdywały i nadal znajdują formuły, którymi uspokajają
siebie i swoich czytelników.
§ 5. Ideał uniwersalnej filozofii i proces jego
wewnętrznego rozkładu
Koniecznym następstwem tego była pewna szczególna zmiana
w całym myśleniu. Filozofia sama dla siebie stała się zagadnieniem,
ze zrozumiałych względów początkowo w formie możliwości me
tafizyki, przez co, zgodnie z tym, co zostało wcześniej powiedziane,
dotknięto implicite sensu i możliwości całej problematyki rozumu.
Co się tyczy nauk pozytywnych, pozostawały one początkowo nie
naruszone. Lecz przecież problem możliwej metafizyki obejmuje
eo ipso
także i problem możliwości nauk o faktach, które przecież
właśnie w niepodzielnej jedności filozofii mają swój sens odniesie-
niowy, swój sens jako prawdy dla poszczególnych obszarów tego,
c o istnieje. C z y m o ż n a o d d z i e l i ć r o z u m i t o , c o i s t -
13
n i e j e , g d y r o z u m p o z n a j ą c y o k r e ś l a , c z y m j e s t
t o , co i s t n i e j e ? Pytanie to wystarczy, aby z góry uczynić zro
zumiałą uwagę, że całościowy proces historyczny ma bardzo szcze
gólną postać, która wychodzi na jaw dopiero przez wyłożenie ukry
tych, najbardziej wewnętrznych motywów a nie postać gładkiego
rozwoju ani ciągłego przyrostu utrzymującej się spuścizny ducho
wej, ani też jakiejś zmiany duchowych tworów, teorii, systemów,
które wyjaśniałoby się z perspektywy przypadkowych sytuacji hi
storycznych. Zmianę zapoczątkował o k r e ś l o n y i d e a ł u n i
w e r s a l n e j f i l o z o f i i i należącej do niej metody, to, by tak rzecz
p r a u s t a n o w i e n i e f i l o z o f i c z n e j n o w o ż y t n o ś c i
i wszystkich jej ciągów rozwojowych. Lecz ideał ten, zamiast fak
tycznie oddziałać, uległ wewnętrznemu rozkładowi. Ów proces roz
kładu, obok prób rozwinięcia tego ideału czy ustalenia go na nowo,
motywował także nowe, rewolucyjne przekształcenia, mniej lub
bardziej radykalne. W ten sposób właściwie problem autentyczne
go ideału uniwersalnej filozofii i jej autentycznej metody stał się
najbardziej wewnętrzną siłą napędową wszystkich historycznych
ruchów filozoficznych. Znaczy to jednak, że ostatecznie wszystkie
nauki nowożytne ze względu na swój sens, według którego po
wstały one jako gałęzie filozofii i który stale w sobie nosiły, popadły
w swoisty kryzys, doświadczany coraz silniej jako zagadkowy. Jest
to kryzys, który nie podważa teoretycznych i praktycznych osią
gnięć nauk pozytywnych, a jednak przenika na wskroś cały ich sens
prawdziwościowy. Nie chodzi przy tym o sprawę jakiejś szczegól
nej formy kulturowej: „nauka” czy „filozofia” jako jednego pośród
innych wytworów ludzkości europejskiej. Praustanowienie nowej
filozofii jest bowiem, według tego, co zostało wcześniej wywiedzio
ne, praustanowieniem nowożytnej ludzkości europejskiej, miano
wicie jako ludzkości, która wobec dotychczasowej ludzkości średnio
wiecznej i antycznej chce się radykalnie odnowić przez swą filozo
fię i jedynie przez nią. Zgodnie z tym kryzys filozofii oznacza kryzys
wszystkich nowożytnych nauk jako członów filozoficznej uniwer
salności — początkowo utajony, potem jednak coraz jawniej wystę
pujący kryzys samej ludzkości europejskiej, dotyczący ogólnej sen
sowności jej życia kulturalnego, dotyczący całej jej „egzystencji”.
14
Sceptycyzm dotyczący możliwości metafizyki, upadek wiary
w uniwersalną filozofię jako siłę przewodnią nowego człowieka
oznacza upadek wiary w „rozum” pojęty zgodnie z tym, jak staro
żytni przeciwstawiali episteme i doxa. Rozum jest tym, co wszystkie
mu, co istnieje (Seienden), wszystkim rzeczom, wartościom, celom
nadaje ostatecznie sens, a mianowicie normatywne odniesienie ich
do tego, co od początków filozofii oznacza słowo prawda, prawda
w sobie, i odpowiednio słowo: to, co istnieje. Przez to upada także
wiara w „a b s o 1 u t n y” rozum, z którego świat ma swój sens, wia
ra w sens historii, sens ludzkości, w jej wolność jako zdolność czło
wieka do dostarczenia rozumnego sensu swemu indywidualnemu
istnieniu i w ogóle istnieniu ludzkiemu.
Jeśli człowiek traci tę wiarę, nie oznacza to nic innego, jak tylko
to, że traci on wiarę „w siebie samego”, we właściwe mu prawdziwe
istnienie (Sein), którego nie posiada przecież stale, wraz z oczywi
stością „ja jestem”, lecz ma i mieć może tylko w postaci zmagań
o swą prawdę, o to, by siebie samego uczynić prawdziwym. W s z ę
d z i e prawdziwe istnienie jest idealnym celem, zadaniem episteme,
„rozumu”, przeciwstawionym istnieniu, które jest jedynie mniema
ne i bez pytania zrozumiałe jako „oczywiste” w doxa. W zasadzie
każdy zna tę różnicę odniesioną do jego prawdziwego i autentycz
nego człowieczeństwa, podobnie jak już w życiu codziennym nie
jest mu obca prawda jako cel, jako zadanie, aczkolwiek tu jedynie
jako prawda ujednostkowioną i względna. Filozofia przekracza tę
jej wstępną postać, w swym początkowym, źródłowym praustano-
wieniu filozofia starożytna, która ujmuje w niej nieprzebraną ideę
poznania uniwersalnego, odniesionego do uniwersum tego, co ist
nieje i czyni ją swym zadaniem. Jednakże właśnie przy próbie wy
konania tego zadania to, co w nim brane naiwnie jako samo przez
się zrozumiałe, przekształca się w niezrozumiałość, która daje się
odczuć już w przeciwieństwach systemów starożytnych. Historia
filozofii widziana od wewnątrz nabiera coraz bardziej charakteru
walki o byt (Dasein), mianowicie jako walki filozofii po prostu żyją
cej w spełnianiu swego zadania, w naiwnej wierze w rozum, z ne
gującym ją lub empirycznie dewaluującym sceptycyzmem. Scepty
cyzm ten stale nadaje nadmiernie wysoką rangę faktycznie przeży-
15
wanemu światu, światu rzeczywistego doświadczenia, jak gdyby
nie można było w nim znaleźć niczego, co pochodzi z rozumu i z
jego idei. Rozum sam i jego „przedmiot” (ihr Seiendes) staje się coraz
bardziej zagadkowy czy inaczej: rozum jako z siebie samego nada
jący sens istniejącemu światu, a z drugiej strony świat jako istnieją
cy na mocy rozumu, stał się problemem świata, problemem istoto-
wego powiązania rozumu i tego, co w ogóle istnieje, problemem,
który się wreszcie w sposób świadomy ujawnił. Ta z a g a d k a
w s z y s t k i c h z a g a d e k musiała stać się wreszcie właściwym
tematem badań.
Zajmiemy się tu jedynie filozoficzną nowożytnością. Nie jest
ona jednak tylko jakimś fragmentem opisanego właśnie najwięk
szego fenomenu historycznego: ludzkości walczącej o zrozumie
nie samej siebie (gdyż w tym wyrażeniu wszystko się zawiera).
Jako ustanowienie na nowo filozofii mającej nowe, uniwersalne
zadanie i jednocześnie mającej znaczenie odrodzenia filozofii sta
rożytnej jest ona raczej powtórzeniem a zarazem także i uniwer
salną przemianą sensu. Uważa się ona za powołaną do tego, by
zapoczątkować nową epokę, całkowicie pewną swej idei filozofii
i prawdziwej metody oraz tego, że przez swój radykalizm nowego
początku przezwycięży wszelką dotychczasową naiwność i wszel
ki sceptycyzm. Ponieważ jednak niepostrzeżenie obciążyła się wła
sną naiwnością, przeznaczeniem jej będzie dopiero poszukiwanie
rozstrzygającej idei filozofii, jej prawdziwego tematu i prawdzi
wej metody na drodze stopniowego samoodsłaniania motywowa
nego w ciągle nowych walkach oraz odkrywanie autentycznej
zagadki.
My, ludzie współcześni, ukształtowani w tym procesie, czujemy,
że jesteśmy w największym niebezpieczeństwie pogrążenia się w za
lewie sceptycyzmu i przez to utraty naszej własnej prawdy. Gdy
zastanawiamy się nad naszą trudną sytuację, spojrzenie nasze zwraca
się na historię współczesnej ludzkości. Zrozumienie samych siebie
i przez to oparcie duchowe możemy uzyskać tylko wyjaśniając sens
jej jedności, który od początku jest jej wrodzony wraz z ustalonym
na nowo zadaniem, które jako siła napędowa motywuje filozoficz
ne próby.
16
§ 6. Dzieje filozofii nowożytnej jako walka o sens człowieka
Jeśli zastanawiamy się nad oddziaływaniem rozwoju idei filozo
ficznych na całą społeczność ludzką, nie jedynie na tych, którzy zaj
mują się badaniami filozoficznymi, wówczas musimy stwierdzić:
Wewnętrzne zrozumienie jednolitego, przy swych wszystkich
przeciwieństwach, wstrząsu w filozofii nowożytnej od Kartezjusza
po współczesność umożliwia dopiero zrozumienie samej współcze
sności. Prawdziwe, jedynie znaczące walki naszych czasów są wal
kami między ludzkością już upadłą a tą, która jeszcze stoi na pew
nym gruncie, lecz walczy o ten grunt lub o zdobycie nowego. Wła
ściwe walki duchowe ludzkości europejskiej jako takie rozgrywają
się jako w a l k i f i l o z o f i i , mianowicie filozofii sceptycznych —
albo raczej nie-filozofii, które zachowały jedynie nazwę, lecz nie za
danie — z filozofiami rzeczywistymi, nadal żywymi. Ich żywotność
polega na tym, że walczą one o swój autentyczny i prawdziwy sens,
a przez to także i o sens autentycznej ludzkości. Doprowadzenie uta
jonego rozumu do zrozumienia przez niego swych możliwości i przez
to uczynienie uchwytywalną we wglądzie możliwość metafizyki
prawdziwą możliwością — jest to jedyna droga doprowadzenia w
toku intensywnej pracy do urzeczywistnienia metafizyki względnie
uniwersalnej filozofii. Jedynie przez to rozstrzygnie się, czy wraz z na
rodzinami filozofii greckiej wrodzony ludzkości europejskiej cel, by
chcieć istnieć jako ludzkość określona przez rozum filozoficzny (aus
philosophischer Vernunft)
i móc istnieć jedynie jako taka, mianowicie
w nieskończonym ruchu od rozumu utajonego do jawnego i w nie
skończonym usiłowaniu normowania siebie samej przez swą praw
dę i autentyczność człowieczeństwa, oraz czy telos ten jest jedynie
historyczno-faktycznym szaleństwem, przypadkowym dziedzic
twem przypadkowej społeczności spośród innych społeczności i cią
gów dziejowych, czy nie jest raczej tak, że u ludzkości greckiej po
raz pierwszy objawiło się to, co w ludzkości jako takiej zawarte jest
z jej istoty jako entelechia. Ludzkość w ogóle jest zgodnie ze swą isto
tą byciem człowiekiem w pokoleniowo (generativ) i społecznie po
wiązanych ze sobą społecznościach, i o ile człowiek jest istotą rozum
ną (animal rationale) jest nią tylko o tyle, o ile cała jego społeczność
17
2-KRYZYS...
(Menschheit) jest społecznością rozumną — w sposób ukryty nakie
rowaną na rozum lub w sposób otwarty nakierowaną na entelechię,
która dochodzi do siebie samej, sama dla siebie staje się jawna i świa
domie kieruje istotową koniecznością ludzkiego stawania się. Filo
zofia, nauka, byłaby zatem historycznym ruchem ujawniania uni
wersalnego rozumu „wrodzonego” ludzkości jako takiej.
Tak rzeczywiście by było, gdyby ten do dziś jeszcze nie zakoń
czony ruch okazał się entelechią, wchodzącą w sposób właściwy i au
tentyczny na drogę czystego urzeczywistniania się, albo gdyby ro
zum faktycznie w sposób jawny stał się w pełni świadomy samego
siebie we właściwej dla swej istoty formie, tzn. w sposób jawny w for
mie uniwersalnej filozofii, która rozwija się w konsekwentnym,
apodyktycznym względzie i normuje siebie samą w metodzie apo
dyktycznej. Jedynie w ten sposób zostałoby rozstrzygnięte, czy ludz
kość europejska niesie w sobie absolutną ideę i czy nie jest jedynie
empirycznym typem antropologicznym jak „Chiny” czy „Indie”,
a także czy dramat europeizowania wszystkich obcych ludów po
twierdza w sobie władanie absolutnego sensu należącego do sensu
świata, a nie do jakiegoś jego historycznego bezsensu.
Jesteśmy współcześnie pewni tego, że racjonalizm XVIII wieku,
sposób, w jaki pragnął on uzyskać mocną podstawę (Bodenständig-
keit
) dla ludzkości europejskiej, był n a i w n o ś c i ą . Czy mamy jed
nak wraz z tym racjonalizmem naiwnym, a jeśli go konsekwentnie
przemyśleć, nawet i sprzecznym, porzucić a u t e n t y c z n y sens ra
cjonalizmu? A jak ma się sprawa z poważnym wyjaśnieniem owej
naiwności, owej sprzeczności, z racjonalnością irracjonalizmu, który
się wielbi i którego się od nas domaga? Czyż nie musi on nas przeko
nać, jeśli mamy go słuchać, nas jako rozważających i uzasadniają
cych rozumnie? Czy jego irracjonalność nie jest w końcu znów jakąś
małostkową i złą racjonalnością, gorszą niż owa racjonalność daw
nego racjonalizmu? Czy nie jest to wręcz racjonalność „leniwego ro
zumu”, który u n i k a zmagań o rozjaśnienie pierwotnych, ostatecz
nych danych oraz opartych o nie ostatecznie i prawdziwie racjonal
nie zarysowanych dróg i celów?
Dość jednak na tym, wyprzedziłem tu swe rozważania, aby uwy
puklić nieporównywalne z niczym znacznie, jakie przysługuje roz-
18
jaśnieniu najgłębszych motywów kryzysu, w który już bardzo wcze
śnie popadła filozofia i nauka i który ogromnie narastając ogarnia
także dzisiejsze czasy.
§
7. Cel rozważań w tej pracy
Lecz teraz gdy chodzi o nas samych, o filozofów współczesności:
co mogą, co muszą d l a n a s znaczyć rozważania przeprowadzo
nego właśnie typu? Czy chcemy tu usłyszeć jedynie akademicką prze
mowę? Czyż możemy po prostu powrócić do naszej przerwanej pracy
zawodowej nad naszymi „problemami filozoficznymi”, a więc kon
tynuować naszą własną filozofię? Czy naprawdę możemy to uczy
nić mając pewną perspektywę tego, że nasza filozofia, tak jak filozo
fie wszystkich innych filozofów teraźniejszych i przeszłych, będzie
miała jedynie swój krótki żywot wśród flory rozmaitych filozofii sta
le na nowo powstających i ginących?
Przecież na tym właśnie polega nasze własne trudne położenie,
nas wszystkich, którzy nie jesteśmy filozofami-literatami, lecz wy
chowani przez autentycznych, wielkich filozofów przeszłości żyje
my dla prawdy i tylko tak żyjąc istniejemy w naszej własnej praw
dzie, i w niej istnieć chcemy. Jako filozofowie współczesności popa
dliśmy jednak w bolesny k o n f l i k t e g z y s t e n c j a l n y . N i e
p o t r a f i m y porzucić wiary w możliwość filozofii jako zadania,
a więc wiary w możliwość uniwersalnego poznania. Wiemy, że jako
poważni filozofowie jesteśmy do tego zadania p o w o ł a n i . Jednak
że jak utrzymać tę wiarę, która ma sens jedynie w odniesieniu do
jednego, jedynego, wspólnego nam wszystkim celu, do owej j e d -
n e j (die) filozofii?
Uświadomiliśmy już także sobie w sposób najbardziej ogólny,
że ludzkie filozofowanie i jego efekty dla ogólnoludzkiego istnienia
nie mają bynajmniej znaczenia prywatnych lub jakoś inaczej ogra
niczonych celów kulturowych. Jesteśmy zatem w naszym filozofo
waniu — jakże moglibyśmy na to nie zważać — f u n k c j o n a r i u
s z a m i l u d z k o ś c i . Całkiem osobista odpowiedzialność za na
sze własne prawdziwe istnienie jako filozofów w naszym własnym,
19
wewnętrznym, osobistym powołaniu niesie w sobie jednocześnie
odpowiedzialność za prawdziwe istnienie ludzkości, które jako ta
kie zawsze nakierowane jest ku telos i może dojść do urzeczywi
stnienia, o i l e w o g ó l e m o ż e , jedynie przez filozofię, poprzez
n a s , o i l e poważnie jesteśmy filozofami. Czy w tym egzystencjal
nym „o ile” tkwi jakiś wykręt? Jeśli jednak nie, co mamy uczynić,
aby m ó c uwierzyć, my, którzy w i e r z y m y ? My, którzy nie po
trafimy poważnie kontynuować naszego filozofowania, które każe
nam spodziewać się w nim jednej z wielu filozofii.
Nasze początkowe rozważania historyczne nie tylko ukazały nam
nasze faktyczne obecne położenie i jego uciążliwość jako nagi fakt,
lecz przypomniały nam one także o tym, że jako filozofowie ze wzglę
du na ustalenie celu, który zapowiada słowo „filozofia”, ze względu
na pojęcia, problemy i metody jesteśmy spadkobiercami przeszłości.
Rzeczą jasną jest (i zresztą nader tu pomocną), że potrzebny jest
wnikliwy historyczny i krytyczny namysł nad przeszłością, aby
przed wszelkimi rozstrzygnięciami zadbać o radykalne samozro-
zumienie: przez pytanie o to, czego zawsze i źródłowo chciano w fi
lozofii oraz czego pragnęły stale wszystkie filozofie i wszyscy komu
nikujący się ze sobą w historii filozofowie. Wszystko to przy k r y
t y c z n y m rozważeniu tego, co w metodzie i ustaleniu celu wykazuje
tę ostateczną, źródłową autentyczność, która, raz ujrzana, w sposób
apodyktyczny zniewala.
Początkowo pozostaje niejasnym, co faktycznie trzeba zrealizo
wać i co ostatecznie ma znaczyć apodyktyczność rozstrzygająca o na
szym egzystencjalnym istnieniu (existenzielles Sein) jako filozofów.
Dalej będę chciał poprowadzić czytelnika drogami, które sam prze
szedłem i których możliwość przejścia i pewność wypróbowałem
w przeciągu dziesiątków lat. Pójdziemy zatem od tej chwili wspól
nie, uzbrojeni w nadzwyczaj sceptyczną, lecz przecież nie negującą
z góry postawę duchową. Spróbujemy przebić się przez powłokę po
wierzchniowych „faktów historycznych” z historii filozofii, proble-
matyzując, wypróbowując i wykazując ich sens wewnętrzny, ich
ukrytą teleologię. Na tej drodze pojawiają się stopniowo, początko
wo ledwie zauważalne, lecz coraz bardziej dochodzące do głosu,
możliwości całkiem nowego zwrócenia spojrzenia, wskazujące na
20
nowe perspektywy. Budzą się nigdy nie zadane pytania, ujawniają
się obszary badań, na które nikt nigdy nie wstąpił, zależności, które
nigdy nie zostały radykalnie ujęte i zrozumiane. Zmuszają one wresz
cie do tego, by gruntownie przekształcić cały sens filozofii, który przez
wszystkie jej historyczne postaci był sensem obowiązującym w spo
sób samo przez się zrozumiały. Wraz z nowym zadaniem i jego uni
wersalną, apodyktyczną podstawą ukaże się p r a k t y c z n a możli
wość nowej filozofii: poprzez czyn. Okaże się jednak także, że cała
filozofia przeszłości, choć nie uświadamiała sobie tego, nakierowana
była wewnętrznie na ten nowy sens filozofii. Z tego względu w szcze
gólności stanie się zrozumiałe i wyjaśnione tragiczne fiasko nowo
żytnej p s y c h o l o g i i , zrozumiałe stanie się jej historyczne istnie
nie w sprzeczności takiej, że musiała ona (w swym historycznie
ukształtowanym sensie) rościć sobie pretensje do tego, by być pod
stawową nauką filozoficzną, co jednocześnie doprowadziło do jaw
nie niedorzecznych konsekwencji zwanych „psychologizmem”.
Spróbuję poprowadzić, a nie pouczać, wskazywać jedynie i opi
sywać to, co widzę. Pragnę tylko tego, by wolno mi było według naj
lepszej mej wiedzy i zgodnie z sumieniem mówić w pierwszym rzę
dzie wobec siebie samego i stosownie do tego także przed innymi —
mówić jako ten, kto przeznaczenie istnienia filozoficznego przeżył
w całej jego powadze.
21
II. WYJAŚNIENIE ŹRÓDŁA NOWOŻYTNEGO
PRZECIWIEŃSTWA POMIĘDZY
FIZYKALISTYCZNYM OBIEKTYWIZMEM
A TRANSCENDENTALNYM SUBIEKTYWIZMEM
§ 8. Przekształcenie matematyki jako źródło
nowej idei uniwersalności nauki
Chodzi teraz po pierwsze o to, aby zrozumieć istotną przemianę
idei i zadania uniwersalnej filozofii, która dokonała się u początków
nowożytności przy przejmowaniu idei starożytnej. Począwszy od
K a r t e z j u s z a całym tokiem rozwoju poszczególnych ruchów fi
lozoficznych zaczyna rządzić nowa idea i staje się ona wewnętrzną
przyczyną wszystkich obecnych w nich napięć.
Przekształcenie następuje początkowo w naukach szczegółowych
będących cennym dziedzictwem starożytności: w geometrii eukli
desowej oraz w pozostałych działach matematyki Greków, a w dal
szej kolejności także i w ich przyrodoznawstwie. Z naszego punktu
widzenia są to zaledwie fragmenty, początki naszych rozwiniętych
nauk. Nie wolno jednak przy tym przeoczyć ogromnej przemiany
sensu, w której najpierw matematyce (jako geometrii i formalno-abs
trakcyjnej nauce o liczbach i wielkościach) postawione zostały zada
nia uniwersalne, zadania zasadniczo nowego typu, obcego starożyt
nym. Prowadzeni przez platońską naukę o ideach dokonali oni
wprawdzie idealizacji empirycznych liczb, wielkości pomiarowych,
empirycznych figur przestrzennych, punktów, prostych, płaszczyzn,
brył, przez co jednocześnie przekształcili twierdzenia i dowody geo
metrii w twierdzenia i dowody idealnej geometrii. Uczynili oni na
wet więcej. Wraz z geometrią euklidesową powstała godna najwyż
szego podziwu idea budowanej w sposób systematyczny, jednolitej
teorii dedukcyjnej, nakierowanej na odległy, idealny cel, teorii opie-
22
rającej się na „aksjomatach”, pojęciach podstawowych i podstawo
wych twierdzeniach, rozwijającej się na drodze apodyktycznych
wnioskowań, stanowiącej całość wywiedzioną z czystej racjonalno
ści, całość bezpośrednio i pośrednio naocznych, nieuwarunkowa-
nych, czystych prawd, zrozumiałą w swej nieuwarunkowanej praw
dzie. Geometria euklidesowa i w ogóle starożytna matematyka zna
ła jednak tylko skończone zadania, tylko skończenie zamknięte
apriori. Należało do niego także apriori sylogistyki arystotelesowskiej
jako apriori podporządkowujące sobie wszystkie inne. Dotąd doszła
starożytność. Nie zdołała ona jednak ująć możliwości nieskończone
go zadania, które dla nas w sposób oczywisty wiąże się z pojęciem
przestrzeni geometrycznej i z pojęciem geometrii jako odnoszącej
się do niej nauki. Do idealnej przestrzeni odnosi się bowiem uniwer
salne, systematycznie jednolite apriori, nieskończona i pomimo swej
nieskończoności zamknięta w sobie, jednolita, systematyczna teoria,
która wyrastając z akcjornatycznych pojęć i twierdzeń pozwala kon
struować w dedukcyjnej jednoznaczności każdy dający się pomy
śleć kształt wpisany w przestrzeń. Nie rozstrzyga się przy tym z góry,
co w sposób idealny „istnieje” w przestrzeni geometrycznej, okre
ślone jednoznacznie we wszystkich swych własnościach. Nasze apo
dyktyczne myślenie, posługując się pojęciami, twierdzeniami, wnio
skami i dowodami „odkrywa” stopniowo postępując w nieskończo
ność to, co jest już z góry w sobie prawdziwe.
Koncepcja idei racjonalnego, nieskończonego wszechbytu wraz
z systematycznie opanowującą go racjonalną nauką jest czymś ab
solutnie nowym. Nieskończony świat, świat przedmiotów idealnych
(Idealitäten) jest myślany jako taki, którego obiekty dostępne są na
szemu poznaniu, nie jako każdy z osobna i w sposób niepełny, lecz
jako świat, który racjonalna, systematycznie jednolita metoda osiąga
w nieskończonym postępie — w najdalszej perspektywie osiąga ona
więc k a ż d y obiekt w jego pełnym bycie-w-sobie.
Odnosi się to nie tylko do idealnej przestrzeni. Jeszcze bardziej
odległa była dla starożytnych koncepcja idei podobnej, choć bardziej
ogólnej (jako pochodzącej z formalizującego abstrahowania), idei
matematyki formalnej. Właściwie dopiero w początkach nowożyt-
ności następuje odkrywanie i zdobywanie nieskończonego horyzon-
23
tu matematycznego. Powstają początki algebry, matematyki konti
nuów, geometrii analitycznej. Zapowiadają one wkrótce wywiedzio
ny z nich z odwagą i oryginalnością właściwą nowożytnej ludzkości
wielki ideał nauki wszechobejmującej, w nowym sensie racjonalnej,
względnie ideę taką, że nieskończony wszechświat tego, co w ogóle
istnieje, jest w sobie racjonalną wszechjednią, którą można opano
wać bez reszty przez odpowiednią, uniwersalną naukę. Dużo wcze
śniej, zanim idea ta dojrzała, obecna była jako niejasne przeczucie
określające rozwój nauki. W każdym razie nie skończyło się na no
wożytnej matematyce. Wkrótce jej racjonalizm rozszerzył się na przy
rodoznawstwo i stworzył dla niego całkiem nową ideę przyrodo
znawstwa matematycznego: galilejską, jak ją przez długi czas słusz
nie nazywano. Gdy tylko nauka ta weszła na drogę pomyślnej
realizacji, zmieniła się idea filozofii jako takiej (jako nauki o całości
świata, o całości tego, co istnieje).
§ 9. Galileusza matematyzacja przyrody
Dla platonizmu to, co realne miało mniej lub bardziej pełne me-
thexis
w tym, co idealne. Starożytnej geometrii dawało to możliwość
pewnego ograniczonego zastosowania do rzeczywistości. W Galile
usza m a t e m a t y z a c j i p r z y r o d y dokonuje się natomiast kie
rowana przez nową matematykę idealizacja samej tej przyrody, ona
sama staje się, wyrażając się współcześnie, rozmaitością matema
tyczną.
C o j e s t s e n s e m m a t e m a t y z a c j i p r z y r o d y , jak od
tworzyć drogę myślową, która do niej doprowadziła?
W codziennym doświadczeniu zmysłowym świat jest przednau-
kowo dany w sposób subiektywno-relatywny. Każdy z nas posiada
swoje pole zjawisk i dla każdego obowiązuje ono jako to, co rzeczy
wiście istnieje. Rozbieżności co do tego, czego istnienie mamy przy
jąć za obowiązujące, uświadomiliśmy sobie już dawno, wzajemnie
się ze sobą komunikując. Mimo to nie uważamy, że istnieje wiele
światów. W sposób konieczny wierzymy w jeden świat wraz z za
wsze tymi samymi rzeczami, które nam się jedynie rozmaicie przeja-
24
wiają. Czyż to, czym wtedy dysponujemy nie jest jedynie pustą, ko
nieczną ideą rzeczy w sobie obiektywnie istniejących? Czy w samych
zjawiskach nie ma treści, które musimy przypisać prawdziwej przy
rodzie? Należy do nich przecież wszystko — opisuję tu jedynie, bez
zajmowania stanowiska, przekonania same przez się zrozumiałe,
które kierowały myśleniem Galileusza — czego w oczywistości ab
solutnego, powszechnego obowiązywania uczy czysta geometria i w
ogóle matematyka czystej formy czasoprzestrzennej ze względu na
dające się w niej skonstruować czyste kształty.
Dokładnego wyjaśnienia wymaga, na czym u G a l i l e u s z a
polegała owa „zrozumiałość sama przez się” i jakie inne przekonania
same przez się zrozumiałe dołączyły się do niej motywując ideę ma
tematycznego poznania przyrody w nowym, wyznaczonym przez
niego sensie. Zwróćmy uwagę na to, że Galileusz, filozof przyrody
i pionier w fizyce, nie był jeszcze w pełni fizykiem w dzisiejszym
sensie, że jego myślenie nie poruszało się jeszcze w sferze symboliki
odległej od naoczności, jak to się dzieje w wypadku naszych mate
matyków i fizyków teoretycznych, oraz że nie wolno mu przypisy
wać naszych własnych przekonań samo przez się zrozumiałych, które
powstały dzięki niemu i na skutek dalszego rozwoju historycznego.
a) „Czysta geometria”
Rozważmy najpierw „czystą geometrię”, czystą matematykę
kształtów czasoprzestrzennych zastaną przez Galileusza jako żywo
rozwijająca się tradycja przejęta ze starożytności, a zatem rozważmy
matematykę, jaka z uwagi na to, co ogólne, dla nas samych jeszcze
jest obecna z jednej strony jako nauka o „czystych przedmiotach ide
alnych”, a z drugiej — w swym stałym, praktycznym zastosowaniu
do świata doświadczenia zmysłowego. Przechodzenie apriorycznej
teorii do empirii i na odwrót jest na co dzień czymś tak normalnym,
że zazwyczaj nie odróżniamy przestrzeni i kształtów przestrzennych,
o których mówi geometria, od przestrzeni i kształtów przestrzen
nych rzeczywistości doświadczeniowej, jak gdyby były one tym sa
mym. Jeśli jednak geometria ma być rozumiana jako fundament sensu
ścisłej fizyki, musimy tu i wszędzie być bardzo dokładni. W związku
z tym by wyjaśnić drogę myślową Galileusza, będziemy musieli od-
25
tworzyć nie tylko to, co go świadomie motywowało. O wiele bar
dziej pouczające będzie rozjaśnienie tego, co w jego modelu mate
matyki było implicite zawarte, choć z racji kierunku jego zaintereso
wań pozostawało dla niego zakryte. Jako ukryte założenie dotyczą
ce sensu musiało się oczywiście przedostać do jego fizyki.
W postrzeganym naocznie otaczającym nas świecie doświadcza
my, w abstrakcyjnym zwróceniu spojrzenia na same kształty czaso
przestrzenne, „ciał” — nie idealnych ciał geometrycznych, lecz tych
właśnie, których rzeczywiście doświadczamy i z tą treścią, która rze
czywiście jest treścią doświadczenia. Niezależnie od tego, jakbyśmy
dowolnie przekształcali je w fantazji, swobodne, w pewnym sensie
„idealne” możliwości, które w ten sposób otrzymamy, nie są niczym
innym jak tylko idealnymi możliwościami geometrycznymi, a nie
geometrycznie „czystymi” kształtami do wpisania w idealną prze
strzeń — „czystymi” ciałami, „czystymi” prostymi, „czystymi” płasz
czyznami, innymi „czystymi” figurami oraz odkształceniami i rucha
mi dokonującymi się pośród „czystych” figur. Przestrzeń geometrycz
na nie stanowi zatem czegoś w rodzaju wyfantazjowanej przestrzeni,
a ogólnie — przestrzeni pewnego dającego się w jakiś sposób wy-
fantazjować (wymyśleć) świata w ogóle. Fantazja może zamieniać
kształty zmysłowe tylko na kształty zmysłowe, a kształty podobne,
czy to w rzeczywistości, czy w fantazji, dają się jako takie pomyśleć
jedynie przez stopniowalność tego, co mniej lub bardziej proste, pła
skie, kuliste itp.
Rzeczy ze spostrzeganego naocznie świata ulegają w ogóle i we
wszystkich swych własnościach ciągłym zmianom w obrębie tego co
typowe: ich tożsamość z sobą samym, ich bycie równymi sobie sa
mym i trwanie jakiś czas w tej równości jest czymś jedynie przybli
żonym, tak jak i ich podobieństwo do innych rzeczy. Ma to miejsce
we wszystkich ich przemianach, we wszelkiej możliwej ich zmianie
i równości. Podobnie rzecz ma się w wypadku abstrakcyjnie ujętych
form empirycznie naocznych ciał i ich relacji. Ich stopniowanie określa
się jako stopniowanie mniejszej lub większej doskonałości. W życiu
praktycznym istnieje zawsze pewna zupełność w tym sensie, że
w pełni zaspokaja ona konkretne, praktyczne potrzeby. To prawda,
że w ciągłej zmianie potrzeb to, co jednego zaspokaja całkowicie i w
26
pełni, nie jest takie dla drugiego, i że ustalona jest granica dla zwy
kłych, technicznych możliwości doskonalenia, np. dla możliwości
uczynienia prostej jeszcze prostszą, a płaszczyzny bardziej płaską.
Wraz ze społecznością ludzką rozwija się jednak technika, a także
potrzeba tego co technicznie coraz bardziej wyrafinowane: w ten
sposób ideał doskonałości ciągle przesuwa się dalej. Uzyskujemy
przez to także stale otwarty horyzont d a j ą c e g o s i ę p o m y
ś l e ć ulepszenia, które można stale posuwać naprzód.
Nie wchodząc tu głębiej w zależności istotowe (co w sposób sys
tematyczny nigdy nie zostało przeprowadzone i w żadnym razie nie
jest łatwe) rozumiemy już, że przy wyjściu od praktyki doskonale
nia w swobodnym wnikaniu w horyzonty „ciągle na nowo” d a j ą
c e g o s i ę p o m y ś l e ć doskonalenia wszędzie zarysowują się
k s z t a ł t y g r a n i c z n e , do których jako do niezmiennych i nie
dających się nigdy osiągnąć biegunów zdąża ciąg udoskonaleń. In
teresując się tymi idealnymi kształtami i zajmując się nimi konse
kwentnie po to, aby je określić i aby, wychodząc z już określonych,
skonstruować nowe, jesteśmy „matematykami” („Geometer”). Tak
samo i dla szerszego obszaru, który obejmuje także wymiar czasu,
jesteśmy matematykami „czystych” kształtów, których uniwersalna
forma sama uległa wraz z nimi idealizacji jako forma czasoprzestrze
ni. Zamiast realnej praxis — czy byłaby to praktyka działania, czy
rozważania empirycznych możliwości, która ma do czynienia z rze
czywistymi oraz realnie możliwymi bytami empirycznymi — mamy
teraz idealną praxis „czystego myślenia”, które obraca się wyłącznie
w świecie czystych kształtów granicznych. Przez utworzoną histo
rycznie metodę idealizowania i konstruowania, wymagającą dosko
nalenia w intersubiektywnym uwspólnoceniu, stały się one habitu-
alnym zasobem, którym się dysponuje i w oparciu o który można
ciągle wypracowywać coś nowego: stały się nieskończonym, a rów
nocześnie zamkniętym w sobie światem idealnych przedmiotów jako
polem pracy. Tak, jak wszystkie zasoby kultury mające swe źródło
w wytworach ludzkiej pracy, trwają one jako pozwalające dyspono
wać sobą i jako obiektywnie poznawalne, także bez konieczności sta
łego odnawiania explicite konstrukcji ich sensu: są one wprost aper-
ceptywnie ujmowane i wykorzystywane na podstawie ich zmysło-
27
wych ucieleśnień, np. przez język i pismo. W podobny sposób dzia
łają zmysłowe „modele”, do których należą w szczególności stale uży
wane podczas pracy znaki na papierze, wydrukowane w podręczni
ku znaki służące do uczenia się przez czytanie itp. Podobnie jest, gdy
rozumiejąc inne przedmioty kulturowe (obcęgi, wiertło) po prostu
„widzimy” je w ich specyficznych własnościach kulturowych bez
potrzeby unaoczniania sobie w każdym przypadku tego, co tym wła
snościom nadaje właściwy im sens. W postaci od dawna zrozumia
łych zasobów znaczenia, że tak powiem, zsedymentowane w swych
ucieleśnieniach służą matematykom w ich praktyce metodycznej.
W ten sposób umożliwiają one duchową penetrację geometryczne
go świata przedmiotów idealnych (geometria reprezentuje tu dla nas
całą matematykę czasoprzestrzeni).
W praktyce matematycznej osiągamy to, co nie jest dla nas do
stępne w praktyce empirycznej: „ś c i s ł o ś ć”, gdyż dla tworów ide
alnych istnieje możliwość określenia ich w ich absolutnej tożsamo
ści, poznania ich jako substratów własności absolutnie identycznych
i dających się metodycznie określić w sposób jednoznaczny. Doko
nuje się tego nie tylko szczegółowo i według powszechnej, jednoli
tej metody, która zajmując się dowolnie wybranymi naocznymi,
zmysłowymi kształtami mogłaby wszędzie osiągnąć odpowiadające
im czyste przedmioty idealne w ich obiektywnych i jednoznacznych
określeniach. Z tego względu w y r ó ż n i o n e są kształty szczegó
łowe, jak np. proste, trójkąty, koła. Możliwe jest jednak — i było to
odkrycie, które stworzyło g e o m e t r i ę — coś jeszcze: nie tylko
konstruowanie za pomocą owych kształtów elementarnych, wyróż
nionych z góry jako ogólnie dostępne, kształtów nowych za pomocą
operacji dających się ogólnie na nich przeprowadzać, nie tylko kon
struowanie ich jako kształtów, które na mocy wytwarzającej je me
tody są określone intersubiektywnie w sposób jednoznaczny. Oto
bowiem wreszcie otwarła się możliwość wytarzania w sposób kon
strukcyjnie jednoznaczny w ogóle wszystkich dających się pomy
śleć idealnych kształtów w apriorycznej, wszechogarniającej, syste
matycznej metodzie.
Geometryczna metoda operacyjnego określenia niektórych,
a wreszcie i wszystkich kształtów idealnych, w y c h o d z ą c a od
28
kształtów podstawowych jako elementarnych środków określania
wskazuje poza siebie na o t a c z a j ą c y ś w i a t d o ś w i a d c z a n y
n a o c z n i e i w s p o s ó b p r z e d n a u k o w y oraz na m e t o d ę
o k r e ś l a n i a o d m i e r z a j ą c e g o i w o g ó l e m i e r z ą c e
go, z początku prymitywną, a później uprawianą według wyrafino
wanych prawideł. Stosowanie tego sposobu określania ma swe prze
konywujące źródło w formie istotowej tego świata. Kształty, które
w nim dają się zmysłowo doświadczyć i zmysłowo-naocznie przed
stawić, oraz dające się przedstawić typy każdego stopnia ogólności
w sposób ciągły przechodzą w siebie nawzajem. W tej ciągłości wy
pełniają one (zmysłowo-naoczną) czasoprzestrzeń jako swą formę.
Żaden kształt w tej otwartej nieskończoności, także i wtedy, gdy w rze
czywistości nieskończoność ta dana jest naocznie jako fakt, nie po
siada jednak „obiektywności”, nie jest on intersubiektywnie określa
ny dla wszystkich — dla każdego Innego, który go faktycznie, rów
nocześnie nie widzi — nie można poinformować o jego własnościach.
Uzyskaniu „obiektywności” służy oczywiście umiejętność mierzenia.
Chodzi w niej o wiele spraw, wśród których właściwy pomiar jest
jedynie etapem końcowym: z jednej strony chodzi o to, aby dla kszta
łtów ciał materialnych w rodzaju rzek, gór, budowli etc, które z regu
ły muszą być pozbawione określających je w sposób trwały nazw
i pojęć, pojęcia takie stworzyć: początkowo dla ich „formy” (w obrę
bie zewnętrznego podobieństwa), potem dla formy wymiarów i sto
sunków pomiędzy nimi, a wreszcie dla określenia położenia przez
pomiar odległości i kątów odniesionych do znanych miejsc i kierun
ków, które zostały założone jako nieruchome. Umiejętność mierzenia
odkrywa praktyczne możliwości wyboru jako m i a r pewnych pod
stawowych kształtów empirycznych ustalonych konkretnie na cia
łach faktycznie powszechnie dostępnych i empirycznie sztywnych
oraz, przy pomocy istniejących (wzgl. wymagających odkrycia) rela
cji pomiędzy tymi ciałami a innymi kształtami ciał, możliwość okre
ślenia tych ostatnich intersubiektywnie i dla potrzeb praktycznych
w sposób jednoznaczny — początkowo w węższym zakresie (np.
u m i e j ę t n o ś ć m i e r z e n i a pól), później także i dla innych
obszarów kształtów. W ten sposób staje się zrozumiałe, że w następ
stwie budzącego się dążenia do poznania „filozoficznego”, poznania
29
określającego „prawdziwe”, obiektywne istnienie świata, dokonano
idealizacji empirycznej sztuki mierzenia i jej empiryczno-praktycz
nych funkcji obiektywizowania, zmieniając zainteresowanie praktycz
ne na czysto teoretyczne i dokonując w ten sposób przejścia do czy
sto geometrycznego postępowania myślowego. Sztuka mierzenia
przygotowała zatem drogę uniwersalnej geometrii i jej „światu” czy
stych kształtów granicznych.
b) Podstawowa myśl fizyki Galileusza: przyroda
jako uniwersum matematyczne
Względnie rozwinięta geometria, która znana już była Galile
uszowi w swych szerokich zastosowaniach nie tylko w naukach
o ziemi, lecz i w astronomii, była zatem dla niego przejętym z tra
dycji wprowadzeniem do jego myślenia, które odnosiło to, co em
piryczne do matematycznych idei granicznych. Oczywiście nie była
mu także obca tradycja sztuki mierzenia, która tymczasem ze swej
strony sama została współokreślona przez geometrię, ukierunko
wując się na stale wzrastającą dokładność pomiaru, a przez to na
dokładność obiektywnego określenia samych przedmiotów. Jeśli
empiryczne i bardzo ograniczone stawianie zadań w obrębie pra-
xis
techniki było pierwotnie motywowane stawianiem zadań w o-
brębie czystej geometrii, dawno już stała się geometria także czymś
odwrotnym: jako geometria „stosowana” stała się ona n a r z ę
d z i e m t e c h n i k i , kierowała jej koncepcją i realizowaniem jej
zadania wypracowania w sposób systematyczny metody pomiaru
obiektywnych określeń kształtów, przy ciągłym postępie będącym
„przybliżaniem się” do geometrycznych wzorców, do kształtów
granicznych.
Nie było to zatem obce Galileuszowi, choć oczywiście nie odczu
wał on jasno uświadomionej potrzeby wniknięcia w sposób, w jaki
źródłowe powstawały idealizujące dokonania (mianowicie jak wy
rastały one na podłożu przedgeometrycznego świata zmysłowego
i jego praktycznych umiejętności), oraz nie zagłębiał się on w źródła
apodyktycznej oczywistości matematycznej. W postawie matematy
ka brakuje potrzeby takiego zagłębiania się: studiował on przecież
geometrię, „rozumie” pojęcia geometryczne i twierdzenia, jest obe-
30
znany z metodami postępowania jako sposobami obchodzenia się
z tworami zdefiniowanymi w określony sposób oraz ze sposobami
czynienia odpowiedniego użytku z figur nakreślonych na papierze
(z modeli). To, że dla geometrii jako gałęzi uniwersalnego poznania
tego, co istnieje (gałęzi filozofii), problematyzacja oczywistości geo
metrycznej, owego „jak” jej źródeł, mogłaby stać się kiedyś czymś
bardzo znaczącym czy wręcz czymś o podstawowym znaczeniu, dla
Galileusza było sprawą bardzo odległą. W toku naszych historycz
nych rozważań wychodzących od Galileusza głównym przedmio
tem naszego zainteresowania stanie się wkrótce to, w jaki sposób
musiał się nagle dokonać zwrot kierunku spojrzenia i jak „źródło”
poznania musiało się stać głównym zagadnieniem.
Przyjrzyjmy się tu sposobowi, w jaki geometria, przejęta w na
iwności apriorycznej oczywistości (która zapewnia normalny tok
pracy w geometrii) określa myślenie Galileusza i nakierowuje je na
ideę fizyki, która w dziele jego życia po raz pierwszy dochodzi do
głosu. Wychodząc zatem od praktycznie rozumianego sposobu,
w jaki geometria pomaga w jednoznacznym określeniu tradycyjnej
(altüberlieferten) sfery otaczającego świata zmysłowego, powiedział
sobie Galileusz: gdziekolwiek utworzona została taka metoda, tam
jednocześnie przezwyciężyliśmy dzięki niej względność subiektyw
nych ujęć, przynależną z istoty empirycznemu światu naocznemu,
ponieważ tym sposobem uzyskujemy jedną, tożsamą, nierelatyw-
ną prawdę pozwalającą przekonać każdego, kto potrafi zrozumieć
i zastosować tę metodę. Poznajemy w niej zatem samo to, co na
prawdę istnieje, choć tylko w formie przybliżenia, które ma stale
rosnąć na gruncie tego, co empirycznie dane, przybliżenia do geo
metrycznego kształtu idealnego, który funkcjonuje jako biegun prze
wodni.
Cała ta c z y s t a matematyka ma do czynienia z ciałami i świa
tem ciał materialnych w czystej abstrakcji, mianowicie z abstrakcyj
nymi kształtami w czasoprzestrzeni, a do tego z nimi jako z czysto
„idealnymi” kształtami granicznymi. K o n k r e t n i e są nam jednak
dane najpierw w empirycznej, zmysłowej naoczności rzeczywiste
i możliwe kształty empiryczne jako „formy” pewnej „materii”, pew
nej z m y s ł o w e j p e ł n i a zatem wraz z tym, co prezentuje się
31
w tzw. „specyficznych” jakościach zmysłowych
2
, jak dźwięk, barwa,
zapach itp. oraz w ich stopniowaniu.
Do konkretnej całości zmysłowo naocznych ciał, do ich istnienia
w rzeczywistym i możliwym doświadczeniu należy także i to, że we
właściwej im z istoty zmienności pozostają one p o w i ą z a n e . Zmia
ny dotyczące ich położenia w czasoprzestrzeni lub zmiany ich jako
ści treściowych czy formalnych nie są przypadkowe i dowolne, lecz
są od siebie zależne w sposób zmysłowo-typowy. Takie wzajemne
związki dokonujących się w ciałach zdarzeń s a m e są m o m e n
t a m i d o ś w i a d c z a j ą c e j n a c o d z i e ń n a o c z n o ś c i ; s ą
one doświadczane jako to, co ciałom współistniejącym symultanicz
nie i sukcesywnie nadaje współprzynależność do siebie nawzajem,
lub jako to, co wiąże ze sobą ich istnienie i ich określenia (ihr Sein und
Sosein
). Wielokrotnie, choć nie zawsze napotykamy owe powiązania
realno-przyczynowe, owe określone przez nie w doświadczeniu ogni
wa łączące. Gdzie jednak nie zachodzi ten przypadek i zdarza się coś
nowego, nieprzewidzianego, tam także pytamy zaraz o przyczynę
i poszukujemy jej w okolicznościach czasoprzestrzennych. Rzeczy
danego naocznie otoczenia (brane zawsze tak, jak są one dla nas na-
2
Złym dziedzictwem tradycji psychologicznej od czasów Locke’a jest to, że jako-
ściom zmysłowym ciał rzeczywiście doświadczanych w naocznie spostrzeganym na
co dzień otaczającym nas świecie — barwom, jakościom smakowym, zapachom,
temu, co ciepłe, co ciężkie itp., co spostrzegane jest na samych ciałach, właśnie jako
ich własności — przypisywane są „daty zmysłowe”, „daty wrażeniowe”, które nie
zostają wyodrębnione i również zwane są jakościami zmysłowymi, tak i przynaj
mniej na ogół zupełnie nie są od nich odróżniane. Tam, gdzie jakąś różnicę odczuwa
się (zamiast rzetelnie ją opisać w jej własnościach, co jest w najwyższym stopniu
konieczne), ważną rolę odgrywa z gruntu fałszywe przeświadczenie, że „daty
wrażeniowe” są bezpośrednimi danymi. Wtedy zazwyczaj to co matematyczno-
fizyczne — a czego źródła sensu właśnie poszukujemy — przypisywane jest
natychmiast temu, co odpowiada owym bezpośrednim danym na samych ciałach.
Wyrażając dokładnie to, co dane w rzeczywistym doświadczeniu, tu i wszędzie
mówić będziemy o jakościach, o własnościach ciał rzeczywiście spostrzeganych z tymi
własnościami. I jeśli własności te opisujemy jako wypełnienie kształtów, to uznajemy
także i te kształty za „jakości” samych ciał, i to także za jakości zmysłowe, z tym że
jako aistheta coina nie mają one odniesienia do organów zmysłowych, które byłyby
związany wyłącznie z nimi, jak to się dzieje w wypadku aistheta aideia.
32
ocznie obecne w codzienności naszego życia i sposób, w jaki mają
one dla nas ważność jako przedmioty rzeczywiste) mają, że tak po
wiem, swe „zwyczaje” zachowywania się podobnie w okolicznościach
podobnych w obrębie danego typu. Jeśli weźmiemy naoczny świat
w całości, w płynącej każdorazowości, w której jest on dla nas po
prostu obecny, wówczas także i on jako całość ma swój „zwyczaj”,
mianowicie zwyczaj toczenia się dalej, tak jak dotąd, w sposób pod
legający zwyczajowi. I tak nasz empirycznie naoczny, otaczający nas
świat ma pewien całościowy styl empiryczny. Jakkolwiek byśmy
pomyśleli sobie ten świat, przekształcając go w fantazji, jakkolwiek
przedstawilibyśmy sobie niewiadome jego dalszego biegu oraz to,
„jakim mógłby on być” w swych możliwościach, w sposób koniecz
ny przedstawimy go sobie w takim stylu, w jakim już mamy ten świat
i w jakim go dotąd mieliśmy. Możemy to sobie wyraźnie uświado
mić w refleksji i w swobodnym uzmiennianiu tych możliwości.
Możemy przez to uczynić zagadnieniem ogólny, niezmienny styl,
w którym ten naoczny świat trwa w przepływie całościowego do
świadczenia. Właśnie dzięki temu widzimy, że wszędzie rzeczy i do
tyczące ich zdarzenia nie występują i nie przebiegają dowolnie, lecz
są „a priori” powiązane przez ten styl, przez niezmienną formę na
ocznego świata, że mówiąc innymi słowy, przez powszechne upo
rządkowanie przyczynowe wszystko razem, co istnieje w świecie,
posiada powszechną, pośrednią lub bezpośrednią współprzynależ-
ność, przez którą świat nie jest jedynie wszechświatem, lecz wszech-
jednią, którą świat nie jest jedynie wszechświatem, lecz wszechjed-
nią, pewną (nieskończoną wprawdzie) c a ł o ś c i ą . Jest a priori oczy
wiste, jak niewiele się faktycznie doświadcza z poszczególnych
powiązań przyczynowych, jak nieliczne spośród nich znane są
z wcześniejszych doświadczeń, jak nieliczne wytyczają przyszłe do
świadczenia.
Ten powszechny styl przyczynowy naocznego świata umożliwia
stawianie w nim hipotez, indukcję, przewidywanie niewiadomych
w teraźniejszości, przeszłości i przyszłości. Lecz w życiu poznającym
w sposób przednaukowy tkwimy mimo wszystko w tym, co przybli
żone, co typowe. Jak ma być możliwa „filozofia”, naukowe pozna
nie świata, jeśli miałoby się poprzestać na takiej niejasnej świado-
33
3-KRYZYS...
mości całości, w której świat jest współuświadamiany jako horyzont
chwilowych, stale zmieniających się zainteresowań i przedmiotów
poznania? W każdym razie możemy także, jak to wcześniej zostało
pokazane, tematem refleksji uczynić ową całość świata i uchwycić
jej styl przyczynowy W ten sposób uzyskujemy jednak tylko oczy
wistość pustej ogólności, oczywistość tego, że wszystko, co się zda
rza i czego można doświadczyć, jest w każdym miejscu i czasie przy
czynowo określone. Jak rzecz ma się jednakże z każdorazowo okre
śloną przyczynowością w świecie jako każdorazowo określonym
splotem powiązań przyczynowych, który ukonkretnia wszystkie re
alne zdarzenia we wszystkich czasach? „Filozoficzne”, prawdziwie
naukowe poznanie świata będzie możliwe i mieć będzie sens jedy
nie wtedy, gdy da się wynaleźć metodę systematycznego konstru
owania świata jak gdyby z góry, konstruowania nieskończoności jego
powiązań przyczynowych przy wyjściu od niewielkiego zasobu tego,
co w bezpośrednim doświadczeniu daje się stwierdzić jedynie rela
tywnie, oraz gdy da się — pomimo jej nieskończoności — potwier
dzić tę konstrukcję w sposób nie budzący wątpliwości. Jak w ogóle
można metodę taką pomyśleć?
W tym miejscu jako nasza nauczycielka wystąpić może matema
tyka. W odniesieniu do kształtów czasoprzestrzennych utorowała
ona już drogę, i to w podwójnym sensie. Po pierwsze, przez doko
nanie idealizacji świata materialnego ze względu na jego czasoprze
strzenne ukształtowanie, stworzyła ona idealne przedmioty obiek
tywne. Z niewyraźnie ogólnej formy czasu i przestrzeni świata życia
codziennego z wielością wstawianych w tę formę empirycznie na
ocznych kształtów jako pierwsza utworzyła ona obiektywny świat
we właściwym sensie, mianowicie nieskończoną całość przedmio
tów idealnych, pozwalających się każdemu jednoznacznie określić
w sposób metodyczny i ogólny Po raz pierwszy pokazała ona przez
to, że nieskończoność przedmiotów subiektywno-relatywnych, my
ślanych jedynie w niejasnym przedstawieniu ogólnym można okre
ślić obiektywnie w ujmującej wszystko a priori metodzie i jako w so
bie określoną rzeczywiście pomyśleć, a mówiąc dokładniej — jako
nieskończoność określoną w sobie ze względu na wszystkie jej przed
mioty, wszystkie własności i relacje, jako nieskończoność z góry usta-
34
loną (entschiedene). Można ją pomyśleć, jak powiedziałem, a miano
wicie pomyśleć przez to właśnie, że daje się ona ex datis skonstru
ować w swym obiektywnie prawdziwym istnieniu w sobie za po
mocą metody, która nie jest jedynie metodą postulowaną, lecz rze
czywiście uzyskaną, przekonywującą w sposób apodyktyczny.
Po drugie: pojawiając się w związku ze sztuką mierzenia, a obec
nie przewodząc jej, matematyka pokazała, zstępując przez to ze świa
ta przedmiotów idealnych z powrotem do świata empirycznie na
ocznego, że w odniesieniu do wszystkich rzeczy naocznie-rzeczy-
wistego świata, przy tym wyłącznie od strony interesującej
matematykę formalną (a stronę tę z konieczności posiadają wszyst
kie rzeczy), może ona uzyskać obiektywnie realne poznanie całkiem
nowego rodzaju, mianowicie poznanie aproksymacyjnie odniesio
ne do jej własnych przedmiotów idealnych. Wszystkie rzeczy empi
rycznie naocznego świata mają materialność, zgodnie ze stylem obec
nym w świecie są „res extensae”, są doświadczane w zmiennych kol-
lokacjach, które mają zawsze, gdy je rozważać jako całość, swą
całościową kollokację, a pojedyncze ciała maja w niej swe względne
umiejscowienia itd. Wychodząc od czystej matematyki i praktycznej
sztuki mierzenia można dla wszystkiego, co w podobny sposób eks-
tensjonalne, stworzyć w świecie materialnym indukcyjny sposób
przewidywania całkiem nowego rodzaju: wychodząc mianowicie
od każdorazowo danych i zmierzonych zdarzeń dotyczących kształ
tu, można ze zniewalającą koniecznością „wyliczyć” zdarzenia, któ
re były nieznane i niedostępne bezpośrednim pomiarom. W ten spo
sób wyobcowana ze świata idealna geometria stała się geometrią
„stosowaną”, a przy tym stała się powszechną metodą poznania
przedmiotów realnych w pewnym ich aspekcie.
Czy jednak już tego rodzaju obiektywizacja, której można doko
nać na owej w sposób abstrakcyjny wyodrębnionej stronie świata,
nie nasuwa pewnych przypuszczeń oraz pytania:
Czy coś podobnego nie powinno być możliwe dla konkretnego
świata w ogóle? Jeśli jest się już, jak Galileusz, na mocy nowożytne
go zwrotu ku filozofii starożytnej niezłomnie przekonanym o możli
wości filozofii, możliwości episteme owocującej obiektywną nauką i je
śli, jak zostało właśnie pokazane, czysta matematyka zastosowana
35
do przyrody doskonale spełnia postulat epistemè w zakresie kszta-
łtów, czyż nie musiała się Galileuszowi pojawić idea przyrody w po
dobny sposób pozwalającej się konstrukcyjnie określić także w od
niesieniu do wszystkich innych swych stron?
Czy można to jednak zrealizować inaczej niż tylko przez rozsze
rzenie metody mierzenia posługującej się aproksymacjami i określe
niami konstrukcyjnymi na wszystkie własności realne i realno-
przyczynowe związki w obrębie świata naocznego, na wszystko, co
kiedykolwiek daje się doświadczyć w poszczególnych doświadcze
niach? Jak jednak zadośćuczynić temu ogólnemu przypuszczeniu i w
jaki sposób mogłoby ono stać się dającą się stosować metodą kon
kretnego poznania przyrody?
Trudność leży tu w tym, że materialnych wypełnień, które kon
kretnie dopełniają przestrzennoczasowe momenty kształtów świata
materialnego w ich własnej stopniowalności, owych „specyficznych”
jakości zmysłowych, nie można bezpośrednio potraktować tak, jak
same te kształty. Jednak przecież także i te jakości, wszystko, co stano
wi konkretną całość zmysłowo naocznego świata, musi mieć ważność
jako przejaw „obiektywnego” świata. Lub raczej — musi stale pozo
stawać ważne, ponieważ (taki jest sposób myślenia, który motywuje
ideę nowej fizyki) poprzez wszelkie zmiany ujęć subiektywnych roz
ciąga się nieprzerwanie wiążąca dla nas wszystkich pewność jednego
i tego samego świata, pewność istniejącej w sobie rzeczywistości;
wszystkie momenty doświadczającej ją naoczności coś z niej odsła
niają. Będzie ona osiągalna dla naszego obiektywnego poznania, gdy
te momenty, od których się abstrahuje jak od jakości zmysłowych
w czystej matematyce formy czasoprzestrzennej i jej możliwych szcze
gółowych kształtów, a które są matematyzowalne nie same, nie bez
pośrednio, staną się takimi właśnie w sposób pośredni.
c) Problem matematyzowalności „wypełnień”
Pojawia się teraz pytanie, co ma znaczyć owa matematyzacja po
średnia. Rozważmy najpierw głębszy powód, który zasadniczo unie
możliwia matematyzację bezpośrednią (czy analogon konstrukcji
aproksymacyjnej) po stronie specyficznie zmysłowych jakości ciele
snych.
36
Także i te jakości występują w stopniowaniu i w pewien sposób
one także są mierzalne, jak wszystko, co stopniowalne, np. „szacuje
się” „wielkość” zimna i ciepła, szorstkości i gładkości, jasności i ciem
ności itp. Lecz nie ma tutaj ścisłego pomiaru, nie ma wzrostu precy
zji i metod mierzenia. Tam, gdzie dziś mówimy po prostu o pomia
rze, o miarach, o metodach pomiaru i wielkościach, z reguły mamy
je już zawsze na myśli jako „ścisłe”, odniesione do przedmiotów ide
alnych. Nam także będzie trudno przeprowadzić bardzo tu potrzeb
ne, abstrakcyjne wyizolowanie wypełnień, mianowicie w uniwersal
nym abstrahowaniu przeciwnym do tego, jakie daje w efekcie uni
wersalny świat kształtów. Będziemy chcieli, że tak powiem, na próbę
potraktować świat materialny wyłącznie od „strony” własności okre
ślanych jako „specyficzne jakości zmysłowe”.
Co z a p e w n i a „ ś c i s ł o ś ć ” ? Naturalnie nic innego jak tylko
to, co wyłożyliśmy powyżej: pomiar empiryczny dokonujący się ze
wzrastającą dokładnością, lecz kierowany przez świat przedmiotów
idealnych, już z góry zobiektywizowany jest przez idealizację i kon
strukcję, względnie przez pewne szczególne twory idealne wyma
gające przyporządkowania danej skali pomiarowej. Teraz możemy
w jednym słowie uczynić jasnym kontrast: mamy n i e d w i e l e c z
t y l k o j e d n ą u n i w e r s a l n ą f o r m ę ś w i a t a , nie dwie lecz
tylko j e d n ą g e o m e t r i ę , mianowicie geometrię kształtów, i żad
nej drugiej — geometrii wypełnień. Ciała empirycznie naocznego
świata stosownie do należących do nich a priori struktur świata mają
to do siebie, że każde ciało, mówiąc w sposób abstrakcyjny, zawsze
ma swą własną rozciągłość i że wszystkie te rozciągłości są postacia
mi jednej, totalnej, nieskończonej rozciągłości świata. Jako świat, jako
uniwersalna konfiguracja wszystkich ciał, ma on zatem całościową
formę ogarniającą wszystkie formy i formę tę można w zanalizo
wany właśnie sposób zidealizować oraz zapanować nad nią przez
postępowanie konstrukcyjne.
Do struktury świata należy jednakże i to, że wszystkie ciała mają
swe specyficzne jakości zmysłowe. Ufundowane na nich samych
konfiguracje jakościowe nie stanowią jednak analogów do kszta
łtów czasoprzestrzennych, nie są włączone w jakąś właściwą im for
mę świata. Postaci graniczne tych jakości nie dają się zidealizować
37
w analogicznym sensie, nie można ich pomiarów („szacowań”) od
nieść do odpowiednich przedmiotów idealnych dającego się skon
struować świata, świata doprowadzonego do obiektywności świata
idealnego (in Idealität objektivierte). W związku z tym także pojęcie
„aproksymacji” nie ma tu podobnego sensu, jak w dającej się mate-
matyzować sferze kształtów: sensu dokonania obiektywizującego.
To, czego dotyczy „pośrednia” matematyzacja tej strony świata,
która sama w sobie nie posiada dającej się zmatematyzować formy,
można pomyśleć tylko w tym sensie, że specyficzne jakości zmysło
we („wypełnienia”) doświadczane na naocznych ciałach są w całkiem
szczególny, uporządkowany sposób spokrewnione z należącymi do
nich kształtami. Jeśli pytamy, co jest a priori wstępnie określone przez
uniwersalną formę świata wraz z jej uniwersalną przyczynowością,
pytamy wówczas o ogólny, niezmienny styl istnienia, którego na
oczny świat przestrzega w swych ustawicznych zmianach. W ten
sposób z jednej strony określona jest wstępnie forma czasoprze
strzenna jako dotycząca wszystkich ciał ze względu na kształt oraz
to, co do formy tej a priori (przez idealizację) należy. Następnie okre
ślone jest wstępnie także to, że w wypadku danego ciała realnego
jego faktyczny kształt domaga się faktycznych wypełnień i odwrot
nie; że zachodzi ten rodzaj powszechnej przyczynowości, która łą
czy momenty konkretu dające się rozdzielić nie realnie, lecz tylko
abstrakcyjnie. Dalej, ujmując rzecz całościowo: istnieje powszechna,
konkretna przyczynowość. W niej jest w sposób konieczny antycy
powane to, że naoczny świat może być dany naocznie tylko jako świat
w otwartym, bezkresnym horyzoncie, a zatem że nieskończona roz
maitość szczegółowych przypadków przyczynowości nie może być
dana osobno, lecz jedynie jako antycypowana w owym horyzoncie.
Jesteśmy zatem w każdym przypadku pewni a priori nie tylko tego,
że cała strona kształtów świata materialnego domaga się strony wy
pełnień, przenikających na wskroś wszystkie kształty, lecz także tego,
że każda przemiana, niezależnie od tego, czy dotyczy momentów
kształtu czy wypełnienia, przebiega według jakichś pośrednich lub
bezpośrednich przyczyn, które domagają się tych właśnie momen
tów. Dotąd sięga ta, jak powiedziałem, w sposób nieokreślony ogól
na antycypacja aprioryczna.
38
Nie znaczy to jednak, że wszelka przemiana w jakościach wy-
pełnieniowych przy zmianach i przy ich braku zachodzi do tego stop
nia według reguł przyczynowych, że cała ta abstrakcyjnie wyodręb
niona strona świata jest w sposób jednolity zależna od tego, co przy
czynowo zachodzi po stronie świata kształtów. Mówiąc innymi słowy:
nie da się a priori zrozumieć naocznie tego, żeby każda pozwalająca
się doświadczyć, pomyśleć w rzeczywistym i możliwym doświad
czeniu zmiana specyficznych jakości naocznie danego ciała była przy
czynowo zdana na zmiany zachodzące w abstrakcyjnej warstwie
kształtów, żeby miała ona, by tak rzec, swój odpowiednik w świecie
kształtów, odpowiednik tego rodzaju, że każdorazowa całościowa
zmiana całościowego wypełnienia miałaby swój przyczynowy od
powiednik w sferze kształtów.
Myśl ta, w ten sposób przedstawiona, mogłaby wyglądać wręcz
dziwacznie. Jednakże weźmy tu od dawna znaną i od tysiącleci sto
sowaną (w szerokim zakresie, choć w żadnym razie nie w sposób
wyczerpujący (idealizację formy czasoprzestrzennej ze wszystki
mi jej kształtami, a także wraz z dotyczącymi ich przemianami i po
staciami tych przemian. Zawierała się w niej, jak wiemy, idealizacja
sztuki mierzenia nie tylko jako umiejętności przeprowadzania po
miarów, lecz jako umiejętności empirycznie przyczynowego kon
struowania (przy czym oczywiście, jak w każdej umiejętności
(Kunst),
pomagały wnioski dedukcyjne). Nastawienie teoretyczne
oraz tematyzacja czystych przedmiotów idealnych i konstrukcji
doprowadziła do czystej geometrii (która ma tutaj obejmować tak
że czystą matematykę kształtów). Później, w zwrocie, który stał się
już dla nas całkowicie zrozumiały; wyłoniła się, jak pamiętamy, geo
metria stosowana: geometria przedmiotów idealnych i praktycz
nej sztuki mierzenia, kierowanej przez konstrukcje wykonane
w sposób idealny za pomocą tych przedmiotów, a zatem obiekty
wizacja konkretnego, przyczynowego świata materialnego, doko
nana w odpowiednich, ograniczonych obszarach. Gdy powtórnie
sobie to wszystko uzmysławiamy, myśl dopiero co rozpoczęta i ro
biąca z początku wrażenie wręcz dziwacznej, traci tę dziwaczność
i nabiera dla nas — na mocy naszej wcześniejszej edukacji szkolnej
— charakteru samo przez się zrozumiałej. To, co w życiu przed-
39
naukowym doświadczamy na samych ciałach jako barwy, dźwięki,
ciepło, ciężar, a przyczynowo np. jako promieniowanie cieplne cia
ła, które ogrzewa ciała je otaczające — wszystko to wskazuje oczy
wiście „fizykalnie” na drgania akustyczne, fale cieplne itp., a zatem
na czyste zdarzenia ze świata kształtów. Wskazywanie to trakto
wane jest dzisiaj powszechnie jako coś bez wątpienia samo przez
się zrozumiałego. Jeśli jednak chodzi o G a l i l e u s z a , to dla niego
jako twórcy koncepcji, która dopiero umożliwiła w ogóle fizykę,
nie mogło być zrozumiałe samo przez się to, co dopiero za jego spra
wą takim się stało. Dla niego sama przez się zrozumiała była tylko
czysta matematyka i znany starożytnym sposób jej stosowania.
Jeśli zatrzymamy się teraz jedynie na motywacji Galileusza ta
kiej, jaką ona dla nowego rodzaju idei fizyki faktycznie pierwotnie
była, wówczas musimy uświadomić sobie tę o s o b l i w o ś ć , która
w ówczesnej sytuacji leżała u podstaw jego myśli — do tego miano
wicie, że wszystko, co w swych specyficznych jakościach zmysło
wych ukazuje się jako realne, musi posiadać swój wskaźnik mate
matyczny w zdarzeniach ze sfery kształtów, o której myśli się już
oczywiście jako o zidealizowanej, oraz do tego, że musi stąd wyłonić
możliwość pośredniej matematyzacji także w sensie zupełnym i że
przez to musi stać się możliwe (chociaż pośrednio i w-szczególnego
rodzaju metodzie indukcyjnej) skonstruowanie ex datis wszystkich
zdarzeń po stronie wypełnień i przez to obiektywne ich określenie.
Cała nieskończona przyroda jako konkretne uniwersum przyczy-
nowości — to bowiem tkwiło w owej osobliwej koncepcji Galileusza
— stała się szczególnego rodzaju matematyką stosowaną.
Odpowiedzmy jednak najpierw na pytanie, co w danym wstęp
nie świecie, który już w starożytności był matematyzowany w pew
nym ograniczonym zakresie, mogło podsunąć Galileuszowi jego
podstawowe idee.
d) Motywy, które doprowadziły Galileusza do jego koncepcji przyrody
Nadarzały się od dawna okazje, oczywiście bardzo skąpe, do roz
maitych lecz pozbawionych związku doświadczeń w obrębie cało
ściowego doświadczenia przednaukowego, które podsuwały coś ta
kiego, jak możliwość pośredniego kwantyfikowania pewnych jako-
40
ści zmysłowych, a przez to możliwość oznaczania ich za pomocą wiel
kości i miar. Już starożytnych pitagorejczyków poruszyło spostrze
żenie funkcjonalnej zależności wysokości dźwięku od długości stru
ny wprawionej w drgania. Oczywiście znano powszechnie wiele in
nych zależności przyczynowych podobnego rodzaju. W zasadzie we
wszystkich konkretnych, naocznych zdarzeniach z naszego zwykłe
go otoczenia tkwi łatwe do zaobserwowania osadzenie zdarzeń do
tyczących wypełnień na zdarzeniach ze sfery kształtów. Jednak ogól
nie rzecz biorąc brakowało powodu do tego, aby nastawić się na ana
lizę splotów tych zależności przyczynowych. W swej niejasnej
nieokreśloności nie mogły one wzbudzić zainteresowania. Inaczej
było tam, gdzie przyjęły one charakter pewnej określoności, który
uczynił je nadającymi się do określającej je indukcji — prowadzi nas
to znów do mierzenia wypełnień. Nie wszystko, co wraz z wypeł
nieniami zmieniało się wyraźnie po stronie kształtów, dawało się
mierzyć metodami pomiaru wypracowanymi przez starożytnych.
W dodatku od takich doświadczeń daleka była jeszcze droga do uni
wersalnej idei i hipotezy, że wszystkie zdarzenia specyficznie jako
ściowe odsyłają jako wskaźniki do przynależnych im w sposób okre
ślony układów kształtów i zdarzeń. Nie była to droga zbyt daleka
dla ludzi renesansu, którzy w ogóle byli skłonni do odważnego uogól
nienia i u których odpowiednio śmiałe hipotezy natychmiast znaj
dywały chłonną publiczność. Matematyka jako królestwo rzetelne
go, obiektywnego poznania (oraz techniki, którą rządziła) była dla
Galileusza, a także już przed nim, centralnym punktem rozbudzo
nego w „nowoczesnym” człowieku zainteresowania filozoficznym
poznawaniem świata i racjonalną praktyką. Muszą istnieć metody
pomiaru wszystkiego, co obejmuje geometria i matematyka kształ
tów w ich idealności i aprioryczności. Cały konkretny świat musi się
okazać matematyzowalny i obiektywny, jeżeli będziemy posuwać się
śladem owych poszczególnych doświadczeń i jeśli rzeczywiście
wszystko w nich będziemy mierzyć zgodnie z założeniami geome
trii stosowanej dotyczącej tego, co jest jej podporządkowane, a za
tem gdy utworzymy odpowiednie metody mierzenia. Jeśli to uczy
nimy, strona zdarzeń specyficznie jakościowych musi się współzma-
tematyzować pośrednio.
41
Wykładając samą przez się zrozumiałą u Galileusza uniwersalną
stosowalność czystej matematyki trzeba zauważyć co następuje:
w każdym zastosowaniu do naocznie danej przyrody musi się czy
sta matematyka wyzbyć swego abstrahowania od naocznie danych
wypełnień, przy czym to, co zidealizowane w kształtach (w kszta
łtach przestrzennych, w trwaniu, ruchach i zniekształceniach), po
zostawia ona nietknięte. Przez to dokonuje się pod pewnym wzglę
dem współidealizacji przynależnych tym kształtom zmysłowych wy
pełnień. Nieskończoność ekstensywna i intensywna, która przez
idealizację była podstawą całego bogactwa naoczności zmysłowej,
wykraczając nawet poza rzeczywistą naoczność zmysłową — nie
skończoność jako podzielność in infinitum wraz z tym wszystkim, co
należy do kontinuum matematycznego — stanowi podstawę nieskoń
czoności dla jakości wypełnieniowych, które wraz z owymi przeja
wami zmysłowymi uzyskują eo ipso swą podstawę. Cały świat mate
rialny staje się więc obarczony nieskończonościami nie tylko kszta
łtu, lecz także i wypełnienia. Trzeba tu jednak zwrócić uwagę, że przez
to nie uzyskuje się jeszcze owej „pośredniej matematyzowamości”,
która stanowi o specyfice Galileusza koncepcji fizyki.
Jak dotąd uzyskaliśmy na razie ogólną ideę, a mówiąc dokładniej
ogólną hipotezę, że światem naocznym rządzi powszechna induk-
cyjność zaznaczająca się w owych codziennych doświadczeniach,
lecz skrywająca się w ich nieskończoności.
Oczywiście Galileusz nie rozumiał jej jako hipotezy. Fizyka stała
się dla niego wkrótce tak pewna, jak dotychczasowa matematyka
czysta i stosowana. Zarysowała mu ona także metodyczną drogę re
alizacji (powodzenie tej realizacji ma z naszej perspektywy w spo
sób znaczenie udowadniania hipotezy, która ze względu na niedo
stępność faktycznych struktur konkretnego świata nie była bynaj
mniej sama przez się zrozumiała). Początkowo zależało mu na tym,
aby uzyskać metody sięgające coraz dalej i pozwalające się doskona
lić, aby rzeczywiście rozwinąć wszystkie metody mierzenia poza fak
tycznie dotąd rozwijanymi, metody zarysowane jako idealne możli
wości w idealności czystej matematyki (np. pomiary prędkości, przy
spieszenia). Lecz także sama czysta matematyka kształtów wymagała
pełniejszego rozwinięcia w zakresie konstrukcyjnej kwantyfikacji, co
42
doprowadziło później do geometrii analitycznej. Przez takie środki
pomocnicze trzeba było zatem ujmować systematycznie uniwersal
na przyczynowość lub, jak możemy powiedzieć, swoistą, powszech
ną indukcyjność świata doświadczenia, która była założona w po
wyższej hipotezie. Należy zwrócić uwagę, że wraz z nowego rodza
ju idealizacją świata (konkretną, a zatem dotyczącą jego dwóch
stron), która obecna była w hipotezie Galileusza, dana była także oczy
wistość uniwersalnej, ścisłej przyczynowości, której naturalnie nie
uzyskuje się dopiero przez indukcję z przejawów pojedynczych przy
padków przyczynowości — wyprzedza ona raczej wszelką indukcję
poszczególnych przypadków i prowadzi ją. Ma to miejsce już w przy
padkach przyczynowości danych naocznie w sposób konkretnie ogól
ny, które stanowią samą konkretnie naoczną formę świata w przeci
wieństwie do poszczególnych, pojedynczych przypadków przyczy
nowości doświadczanych w otaczającym nas świecie życia
codziennego.
Ta uniwersalna, zidealizowana przyczynowość obejmuje wszyst
kie faktyczne kształty i wypełnienia w ich zidealizowanej nieskoń
czoności. Oczywiście gdy pomiary, które trzeba przeprowadzić w za
kresie kształtów, mają przynosić rzeczywiście obiektywne określe
nia, w grę muszą wchodzić w sposób metodyczny także zdarzenia
po stronie wypełnień. W zasięg metody wchodzić muszą dane, w peł
ni konkretne rzeczy i zdarzenia, względnie sposoby, w jakie faktycz
ne wypełnienia i kształty mieszczą się w obszarze przyczynowości.
Zastosowanie matematyki do realnie danych wypełnień kształtu już
ze względu na ich konkretną całość czyni założenia przyczynowe,
które wymagają dopiero dokładnego określenia. Jak trzeba teraz wła
ściwie postępować? Jak metodycznie uporządkować pracę, którą trze
ba wykonać w obrębie naocznego świata? Jak w świecie tym, do któ
rego hipotetyczna idealizacją wniosła ponadto nieznane nieskończo
ności, faktycznie ujmowalne dane dotyczące ciał uzyskują swe prawa
przyczynowe ze względu na obie swe strony i w jaki sposób, wycho
dząc od tych danych, można odsłonić owe ukryte nieskończoności,
posługując się stale metodami mierzenia? Jak się przy tym we wzra
stających aproksymacjach w zakresie kształtów wyłaniają coraz do
skonalsze wskaźniki dla jakościowej pełni zidealizowanych ciał? Jak
43
sama ta pełnia, jako konkretna, podlega stopniowemu i dokonujące
mu się w przybliżeniach określeniu ze względu na wszystkie swe
w sposób idealny możliwe zdarzenia? — wszystko to stało się spra
wą fizyki odkrywającej. Innymi słowy mówiąc, była to sprawa pe
łnej pasji praktyki badawczej, a nie jedynie poprzedzającego ją sys
tematycznego namysłu dotyczącego podstawowych możliwości,
zgodnych z istotą założeń obiektywizacji matematycznej, która fak
tycznie powinna móc określać to, co konkretnie realne w splocie po
wszechnej, konkretnej przyczynowości.
Odkrywanie to mieszanina instynktu i metody. Trzeba się wpraw
dzie zapytać, czy taka mieszanina może być filozofią, w ścisłym sen
sie, nauką, czy w znaczeniu ostatecznym i jedynym, który mógłby
służyć zrozumieniu nas samych i świata, może ona być poznawa
niem świata. G a l i l e u s z jako odkrywca zmierzał bezpośrednio do
tego, aby zrealizować swą ideę udoskonalenia metod pomiaru naj
bliższych danych powszechnego doświadczenia. Rzeczywiste do
świadczenie (oczywiście w swej nie do końca uświadomionej meto
dzie) pokazywało, czego w danym wypadku wymagała antycypacja
dokonana w oparciu o hipotezę Galileusza: znalazł on rzeczywiste
zależności przyczynowe, które pozwalały się w sposób matematycz
ny wyrazić w „formułach”.
W faktycznych, aktualnych pomiarach naocznych danych do-
świadczeniowych tym, co uzyskujemy, są oczywiście tylko empirycz
ne, nieścisłe wielkości i odnoszące się do nich liczby. Lecz sztuka mie
rzenia jest jednocześnie sztuką doprowadzania „dokładności” po
miaru do coraz większej doskonałości. Jest ona sztuką, nie gotową
metodą doprowadzania czegoś do końca, a jednocześnie jest to me
toda ciągłego ulepszania swej metody przez wynajdywanie stale
nowych środków (np. środków instrumentalnych). Na mocy odnie
sienia świata jako pola zastosowań czystej matematyki do niej samej
owo „ciągle” uzyskuje sens matematyczny pewnego „in infinitum”
i tak samo każdy pomiar uzyskuje sens pewnego przybliżenia do toż
samego w sposób idealny bieguna (nieosiągalnego wprawdzie), przy
bliżenia do określonych biegunów o charakterze matematycznych
przedmiotów idealnych względnie do należących do nich tworów
liczbowych.
44
Cała metoda ma z góry sens ogólny, niezależnie od tego, jak
wiele ma się w danym wypadku do czynienia bez przerwy z tym,
co indywidualnie faktyczne. Np. z początku nie ma się na uwadze
dowolnego przypadku tego właśnie ciała, lecz raczej to, co indywi
dualnie faktyczne, jest przykładem z góry współzawartym w kon
kretnej typowości całej naocznej przyrody w jej empirycznie znanej
niezmienności. Przenosi się to oczywiście na idealizująco-matema-
tyzujące nastawienie Galileusza. Pośrednia matematyzacja świata,
która się tu rozgrywa jako metodyczna obiektywizacja świata na
ocznego, przynosi ogólne formuły liczbowe, które raz znalezione
mogą zgodnie ze swym przeznaczeniem posłużyć do przeprowa
dzenia faktycznej obiektywizacji wymagających podbudowy przy
padków jednostkowych. Oczywiście formuły te wyrażają ogólne
zależności przyczynowe, „prawa przyrodnicze”, prawa realnej za
leżności w formie „funkcjonalnej” zależności liczb. Ich właściwy sens
leży zatem nie w czystych związkach liczb (jak gdyby były one for
mułami w sensie czysto arytmetycznym), lecz w tym, co Galileusza
ideę uniwersalnej fizyki wraz z jej, jak pokazano, w najwyższym
stopniu skomplikowaną zawartością sensu wyznaczyło jako zada
nie postawione całej społeczności naukowej oraz co przyniosło pro
ces wypełniania tej idei w obfitującej w sukcesy fizyce jako proces
doskonalenia poszczególnych metod i ukutych przez nie formuł ma
tematycznych i „teorii”.
e) Charakter potwierdzania fundamentalnej hipotezy
przyrodoznaws twa
Po naszych uwagach, które wprawdzie przekraczały sam pro
blem rozjaśnienia motywacji Galileusza oraz wyrosłej z niej idei i za
dania fizyki, widać, że idea Galileusza jest pewną hipotezą i to hi
potezą w najwyższym stopniu osobliwą: aktualne przyrodoznaw
stwo w ciągu stuleci potwierdzania jej jest pewnym szczególnego
rodzaju potwierdzaniem. Szczególnego, gdyż hipoteza ta pomimo
potwierdzania jej jest nadal hipotezą i zawsze nią pozostanie. Po
twierdzanie (jedyne, jakie można dla niej pomyśleć) jest nieskoń
czonym ciągiem uzasadnień. Własną istotą przyrodoznawstwa,
a priori
jego sposobem istnienia, jest bycie w nieskończoność jej po-
45
twierdzaniem. Przy tym dowodzenie to nie tylko, tak jak w całym
czynnym życiu, podlega możliwości błędu i domaga się od czasu do
czasu poprawek. W każdej fazie rozwoju przyrodoznawstwa jest
pewna w pełni poprawna metoda i teoria, w której „błąd” uchodzi
za wykluczony. Newton, wzór ścisłego badacza przyrody, mówił:
„hypotheses non fingo” i w tym zawiera się także to, że nie pomylił się
on w rachunkach i nie zrobił błędów metodycznych. Tak, jak we
wszystkim, co jednostkowe, we wszystkich pojęciach, twierdzeniach,
metodach, które wyrażają „ścisłość” i idealność, także i w całościo
wej idei nauki ścisłej, zarówno w idei czystej matematyki, jak i w
całościowej idei fizyki, tkwi owo „in infinitum” jako stała forma szcze
gólnej indukcyjności, którą światu historycznemu przyniosła po raz
pierwszy geometria. W nieskończonym postępie poprawnych, po
jedynczych teorii zebranych pod hasłem: „przyrodoznawstwo da
nej epoki” mamy postęp hipotez, które są zarazem hipotezami, jak
i potwierdzeniami. W postępie tkwi, całościowo rzecz biorąc, ciągłe
doskonalenie całego przyrodoznawstwa przez to, że stale bardziej
dochodzi ono do siebie samego, do swego „rozstrzygającego”, praw
dziwego istnienia, że daje ono coraz lepsze „wyobrażenie” o tym,
czym jest „prawdziwa przyroda”. Lecz prawdziwa przyroda nie leży
w nieskończoności niczym jakaś czysta linia prosta, jest ona bowiem
także, jako nieskończenie odległy „biegun”, nieskończonością teo
rii i daje się pomyśleć tylko jako ciągłe uzasadnianie, a zatem tylko
przez odniesienie jej do nieskończonego, historycznego procesu
przybliżeń. Myślenie filozoficzne mogłoby się tym zająć, lecz odsy
łałoby to do pytań, których tu jeszcze nie da się rozważać, które nie
należą do kręgu tych pytań, które winny nas teraz zająć w pierw
szej kolejności. Chodzi nam przecież o to, żeby uzyskać pełną ja
sność w odniesieniu do określającej źródłowo filozofię nowożytną
idei i zadania Galileuszowej fizyki tak, jak wyglądała ona w moty
wacjach Galileusza; chodzi także o to, by uzyskać jasność co do tego,
które spośród przejętych z tradycji przekonań zrozumiałych same
przez się wpłynęły na te motywacje i zaczęły pełnić rolę nierozja-
śnionego założenia dotyczącego sensu lub dołączyły się później,
zmieniając przez swą rzekomą zrozumiałość samą przez się właści
wy jej sens.
46
Z tego względu nie jest tu także niezbędne bardziej konkretne
wniknięcie w same początki powstawania fizyki Galileusza i kształ
towania się jej metody.
f) Problem sensu „formuł” w przyrodoznawstwie
Jedno ma tu jeszcze duże znaczenie dla naszych wyjaśnień. De
cydującym osiągnięciem, które zgodnie z całościowym sensem me
tody przyrodoznawstwa umożliwiło określone przewidywania wy
kraczające poza sferę bezpośrednio doświadczających naoczności
i możliwego doświadczeniowego poznania przednaukowego świa
ta przeżywanego w systematycznym porządku i bez dalszych uwa
runkowań, jest rzeczywiste zaszeregowanie matematycznych przed
miotów idealnych, które już z góry w swej nieokreślonej ogólności
stanowią hipotetyczną podstawę, lecz które dopiero należy wyka
zać w ich określoności. Jeśli ma się je żywo przed oczami, i to ze wzglę
du na ich sens źródłowy, wówczas wystarczy samo tematyczne zwró
cenie spojrzenia na ten sens, aby ująć rosnące szeregi naoczności
(uważane obecnie za aproksymacje), wykazywane przez wskaźniki
ilościowe zależności funkcjonalnych (krótko mówiąc, przez formu
ły), względnie aby idąc śladem przejawów uobecnić sobie te szeregi
w sposób żywy. Tak samo jest w odniesieniu do samych tych zależ
ności, które wyrażają się w formułach funkcyjnych i według których
można projektować empiryczne regularności, których można się
spodziewać w praktycznym świecie przeżywanym. Innymi słowy:
jeśli się zna te formuły, wówczas już z góry posiada się przez to po
żądaną w życiu praktycznym antycypację tego, czego z empiryczną
pewnością należy oczekiwać w naocznym świecie konkretnego, rze
czywistego życia, świecie, w którym to, co matematyczne, jest jedy
nie szczególnym rodzajem praktyki. Zasadniczym dla tego życia
dokonaniem jest zatem matematyzacja uzyskanych przez nie formuł.
Na podstawie tych rozważań staje się zrozumiałe, że wraz z po
czątkową koncepcją i wprowadzeniem metody zainteresowanie ba
daczy przyrody skierowało się natychmiast z całą pasją na ten decy
dujący, podstawowy fragment opisanych tu całościowych dokonań,
a zatem na formuły, oraz, pod hasłem „metody przyrodoznawstwa”,
„metody prawdziwego poznania przyrody”, na zgodną z zasadami
47
metodę uzyskiwania tych formuł i uzasadniania ich w sposób lo
giczny, przekonywujący każdego. Jest też zrozumiałe, że skłaniali się
oni do poglądu, iż w formułach tych i w ich sensie ujmują prawdzi
wy byt samej przyrody.
Ten „sens formuł” wymaga teraz bliższego wyjaśnienia, miano
wicie ze względu na spłycenie sensu, które pojawia się w sposób
nieunikniony wraz ze zgodnym z zasadami kształtowaniem i do
skonaleniem metody. Pomiary przynoszą liczby pomiarowe, a ogól
nie — twierdzenia o funkcjonalnych zależnościach wielkości pomia
rowych, zamiast określonych liczb dają one liczby w ogólności,
wypowiedziane w ogólnych twierdzeniach, które wyrażają prawa
zależności funkcjonalnych. Trzeba teraz uwzględnić tu potężne,
w pewnym kierunku pożądane, a w innym zgubne oddziaływanie
algebraicznego oznaczania i sposobów myślenia, które rozpowszech
niły się w nowożytności od czasów Viety, a zatem jeszcze przed Ga
lileuszem. Początkowo znaczyły one ogromne rozszerzenie możli
wości tradycyjnego myślenia arytmetycznego, przekazywanego
w starych, prymitywnych formach. Staje się ono teraz swobodnym,
systematycznym myśleniem apriorycznym o liczbach w ogóle, o sto
sunkach i prawach liczbowych, myśleniem całkowicie oderwanym
od wszelkiej naocznej rzeczywistości. Wkrótce znajduje ono zasto
sowanie we wszystkich swych rozszerzeniach, w geometrii, w całej
czystej matematyce kształtów czasoprzestrzennych, które zostają
teraz całkowicie sformalizowane algebraicznie w zamiarze uspraw
nienia metody. W ten sposób następuje „arytmetyzacja geometrii”,
arytmetyzacja całego królestwa czystych kształtów (idealnych pro
stych, kół, trójkątów, ruchów, stosunków położenia itp.). Ze ścisło
ścią właściwą temu, co idealne (idealiter exakt) myśli się o tych kształ
tach jako o mierzalnych, z tym, że także idealne jednostki miary mają
sens wielkości czasoprzestrzennych.
Arytmetyzacja geometrii jakby z niej samej prowadzi w pewien
sposób do opróżnienia jej sensu. Rzeczywiście czasoprzestrzenne
przedmioty idealne, takie jak przedstawiają się źródłowo w myśle
niu geometrycznym pod nazwą „czystych naoczności”, zmieniają się,
że tak powiem, w czyste postaci liczbowe, w twory algebraiczne.
W obliczeniach algebraicznych pozwalamy sobie sami na odstąpie-
48
nie od znaczenia geometrycznego, nawet na całkowite porzucenie
go: dokonujemy obliczeń przypominając sobie dopiero na końcu, że
liczby miały znaczyć wielkości. Wprawdzie wykonujemy obliczenia
nie „mechanicznie”, jak w zwykłych rachunkach liczbowych: myśli
my, wynajdujemy, ewentualnie dokonujemy wielkich odkryć, lecz
z niepostrzeżenie przesuniętym sensem „symbolicznym”. Później
wyniknie z tego w pełni uświadomione przesunięcie metodyczne —
metodyczne przejście np. od geometrii do czystej analizy traktowa
nej jako osobna nauka i do stosowania osiągniętych w niej wyników
do geometrii. Wkrótce będziemy musieli bardziej się w to zagłębić.
Ten proces przemiany metody dokonujący się instynktownie i be
zrefleksyjnie w praktyce teoretycznej zaczyna się już w czasach Ga
lileusza i doprowadza w nieustannym ruchu ciągłego rozwoju do
pewnego najwyższego szczebla, a zarazem do kroczenia „arytmety-
zacji”: do całkowitej, powszechnej formalizacji. Następuje ona wła
śnie przez rozwijanie i poszerzanie algebraicznej nauki o liczbach
i wielkościach do uniwersalnej, a przy tym c z y s t o f o r m a l n e
„ a n a l i z y ” , „ n a u k i o r o z m a i t o ś c i a c h ” , „logistyki” — sło
wa te trzeba rozumieć raz w szerszym, raz w węższym znaczeniu,
jako że niestety do dziś brakuje jednoznacznego określenia tego, co
faktycznie i w sposób praktycznie zrozumiały w pracy matematycz
nej jest jednolitym polem matematyki. L e i b n i z jako pierwszy,
oczywiście wyprzedzając znacznie swą epokę, dostrzegł ogólną, zam
kniętą w sobie ideę najpełniejszego myślenia algebraicznego, „ma-
thesis universalis”,
jak ją nazywał, oraz uznał ją za zadanie przyszło
ści, przy czym dopiero w naszych czasach zbliżyliśmy się zaledwie
do systematycznego rozbudowywania jej. Ze względu na swój pe
łny, całościowy sens nie jest ona niczym innym, jak tylko wszech
stronnie zrealizowaną logika formalną (względnie wymagającą re
alizacji w nieskończoność ze względu na totalność właściwą jej isto
cie), jest nauką dotyczącą postaci sensu „czegoś w ogóle”, dających
się konstruować w czystym myśleniu oraz w pustej, formalnej ogól
ności, a na tej podstawie nauką dotyczącą „rozmaitości”, które mają
być systematycznie konstruowane według formalnych praw elemen
tarnych niesprzeczności jako w sobie niesprzeczne, wreszcie jest ona
nauką dotyczącą uniwersum dających się w ten sposób pomyśleć
49
4-KRYZYS...
„rozmaitości” w ogóle. „Rozmaitości” są to zatem w sobie spójne (kom-
possible
) światy przedmiotów w ogóle, które można pomyśleć jedy
nie w pustej, formalnej ogólności jako „jakieś”, mianowicie jako zde
finiowane przez określone modalności „czegoś” w ogóle. Wśród nich
wyróżnia się tzw. rozmaitości „zdeterminowane” („definiten”), któ
rych definicja, poprzez „zupełny system aksjomatyczny”, zawartym
w nich formalnym przedmiotom-substratom we wszystkich ich okre
śleniach dedukcyjnych nadaje szczególnego rodzaju totalność, przez
którą zostaje skonstruowana, jak można by powiedzieć, formalno-
logiczna idea „świata w ogóle”. „Nauka o rozmaitościach” w wyróż
nionym sensie jest uniwersalną nauką o rozmaitościach zdetermi
nowanych
3
.
g) Opróżnienie matematycznego przyrodoznawstwa
z jego sensu przez
„technicyzację”
To nadzwyczajne poszerzenie aprioryczności arytmetyki algebra
icznej — już formalne, choć o ograniczonym zakresie — znalazło
natychmiast zastosowanie w całej konkretnej, treściowej matematy
ce „czystych naoczności”, a przez to w zmatematyzowanej przyro
dzie. Miało ono także zastosowanie do niej samej, do poprzedniej
arytmetyki algebraicznej, a po poszerzeniu jej do wszystkich właści
wych jej formalnych rozmaitości — w ten sposób odniosła się ona
zatem sama do siebie. Konstruując swą metodę zgodnie z zasadami
zostaje ona przy tym, jak to się stało z arytmetyką, sama z siebie wcią
gnięta w przemianę, w wyniku której staje się ona po prostu umie
jętnością, mianowicie umiejętnością samego tylko uzyskiwania
wyników przy posługiwaniu się techniką rachunkową zgodnie z re
gułami technicznymi, wyników, których rzeczywisty sens prawdzi
wościowy uzyskać można jedynie w rzeczowym, wglądowym
myśleniu rzeczywiście uprawianym w odniesieniu do danych za-
3
Dokładnie o pojęciu rozmaitości zdeterminowanej por. E. Husserl: Idee
czystej fenomenologii i fenomenologii filozofii,
przeł. D. Gierulanka. PWN
1967, str. 227n. Co do idei „mathesis universalis” por. tenże: Logische
Untersuchungen,
t. I, 1900, w drugim opracowaniu 1913, a przede wszyst
kim Formalne und transcendentale Logik. Niemeyer, Halle 1930.
50
gadnień. Działają wówczas jedynie takie sposoby myślenia i oczywi
stości, które w pewnej technice jako takiej są niezbędne. Operuje się
literami, znakami połączeń i relacji (+, =, x, itd.) oraz rządzącymi
nimi regułami gry faktycznie w istocie nie inaczej niż jak w grze
w karty czy w szachy. Myślenie źródłowe, które temu właśnie tech
nicznemu postępowaniu nadaje sens, a zgodnym z regułami wyni
kom prawdę (może to być także właściwa dla formalnej mathesis unwersalis
„prawda formalna”), zostaje tu wyłączone. W ten sposób wyłączone
zostaje ono także w samej formalnej nauce o rozmaitościach, tak jak
poprzednio w algebraicznej nauce o liczbach i wielkościach, a potem
we wszystkich pozostałych zastosowaniach tego, co w sposób tech
niczny zostało wypracowane, bez powrotu do właściwego, nauko
wego sensu; wśród nich także w zastosowaniu do geometrii, do
czystej matematyki kształtów czasoprzestrzennych.
To przechodzenie od matematyki treściowej do jej formalnej lo-
gicyzacji i usamodzielnienie poszerzonej logiki formalnej jako czy
stej analizy lub nauki o rozmaitościach, samo w sobie jest czymś w peł
ni uprawnionym, wręcz koniecznym, podobnie jak i technicyzacja
z jej tymczasowym zagubieniem się w samym myśleniu technicz
nym. Wszystko to jednak może i musi być metodą zrozumiałą i upra
wianą w sposób w pełni świadomy. Będzie nią zaś tylko wtedy, gdy
zachowamy troskę o to, aby unikać niebezpiecznych przesunięć sen
su. Możemy uczynić to dzięki temu, że zawsze jest aktualne i pozo
staje do dyspozycji źródłowe nadanie sensu tej metodzie, z którego
ma ona sens dokonania służącego poznaniu świata a nawet więcej:
dzięki temu, że uwalnia się ona od wszystkiego, co bez pytania prze
jęte z tradycji, która już u początków odkrycia nowej idei i metody
sprawiła, że w jej sensie znalazły się momenty niejasności.
Oczywiście zainteresowanie badaczy odkrywających przyrodę
kieruje się, jak pokazaliśmy, przeważnie na formuły — zarówno te,
które już uzyskano, jak i te, które trzeba dopiero uzyskać. Im dalej
dochodzi fizyka w procesie rzeczywistej matematyzacji naocznej
przyrody, danej wstępnie jako otaczający nas świat, im większą ilo
ścią zmatematyzowanych twierdzeń rozporządza ona w naukach
przyrodniczych i zarazem im bardziej rozbudowane jest właściwe
jej narzędzie — „mathesis unwersalis” — tym większy jest obszar wnio-
51
skowań dedukcyjnych odnoszących się do nowych faktów skwan-
tyfikowanej przyrody, a przez to i obszar weryfikacji wymagających
odpowiedniego przeprowadzenia. Są one zadaniem zarówno fizy
ków eksperymentalnych, jak i całej pracy wznoszenia się od naocz
nego świata otaczającego oraz od eksperymentów i pomiarów, które
się w nim przeprowadza, do idealnych biegunów. Natomiast fizycy
matematyczni, tkwiący w arytmetycznej sferze czasu i przestrzeni,
czy jednocześnie w formalizującej mathesis universalis, traktują do
starczane im formuły matematyczno-fizykalne jak szczególnego ro
dzaju twory formalnej mathesis — oczywiście twory, które utrzymu
ją się w nich niezmiennie jako stałe występujące w prawach funk
cjonalnych faktycznej przyrody. Biorąc pod uwagę wszystkie „prawa
przyrody już udowodnione lub funkcjonujące jako hipotezy”, na
podstawie całego stojącego do ich dyspozycji formalnego systemu
praw rządzących mathesis wyciągają oni logiczne konsekwencje, któ
rych wyniki mogą podjąć fizycy eksperymentalni. Dokonują oni także
uformowania dostępnych w danym czasie możliwości logicznych dla
nowych hipotez, które muszą być przecież zgodne z całością hipotez
uznanych w danym czasie za obowiązujące. Zabiegają oni zatem
o przygotowanie na razie zaledwie dopuszczalnych form hipotez jako
hipotetycznych możliwości interpretacji prawidłowości przyczyno
wych, wymagających empirycznego stwierdzenia przez obserwację
i eksperyment, odnosząc je do przynależnych im idealnych biegu
nów tzn. do ścisłych praw. Lecz także fizycy eksperymentalni są prze
cież stale w swej pracy zwróceni na idealne bieguny, na wielkości
liczbowe i ogólne formuły. Zatem bieguny te we wszystkich bada
niach nauk przyrodniczych stoją w centrum zainteresowania. Wszyst
kie odkrycia tak dawnej, jak i nowej fizyki są odkryciami w tym, by
tak rzec, przyporządkowanym przyrodzie świecie formuł.
Sens tych formuł tkwi w przedmiotach idealnych, przy czym cały
mozolny wysiłek skierowany na nie nabiera charakteru zwykłej drogi
prowadzącej do celu. Tu właśnie trzeba wziąć pod uwagę wpływ scha
rakteryzowanej wcześniej technicyzacji formalno-matematycznej
pracy myślowej: przemiana myślenia doświadczającego, odkrywa
jącego, tworzącego konstrukcyjne teorie ew. myślenia o najwyższej
genialności w myślenie za pomocą pojęć przeobrażonych, „symbo-
52
licznych”. Przez to opróżnia się zarówno myślenie czysto geometrycz
ne, jak i myślenie przyrodnicze w jego zastosowaniu do faktycznej
przyrody. Technicyzacja obejmuje ponadto wszystkie metody wła
ściwe naukom przyrodniczym. Nie tylko dlatego, że metody te ule
gają „zmechanizowaniu”. Do istoty wszystkich metod należy ta ten
dencja, że wraz z technicyzacja ulegają one spłyceniu. W ten sposób
dokonuje się zatem w przyrodoznawstwie wieloraka przemiana sen
su i przesłonięcie go. Owo współdziałanie pomiędzy fizyką ekspery
mentalną a matematyczną i ogromna, faktycznie kontynuowana pra
ca myślowa przebiega w zmienionym horyzoncie sensu. Wprawdzie
w pewnej mierze nadal uświadamiana jest różnica pomiędzy technè
a
nauką, lecz zwrócony wstecz namysł nad właściwym sensem, któ
ry ma zostać uzyskany w odniesieniu do przyrody dzięki metodzie
zgodnej z zasadami, zatrzymuje się zbyt wcześnie. Nie starcza go na
tyle, by doprowadzić do punktu, w którym w twórczych medyta
cjach Galileusza została zarysowana idea matematyzacji przyrody,
do tego, co Galileusz i jego następcy chcieli przez tę ideę osiągnąć
i co nadawało sens ich ogromnej pracy.
h) Świat życia codziennego jako zapomniana podstawa
sensu nauk przyrodniczych
Trzeba teraz wziąć pod uwagę jako w najwyższym stopniu waż
ne dokonujące się już u Galileusza podstawienie matematycznie
podbudowanego świata przedmiotów idealnych za jedynie rzeczy
wisty świat, rzeczywiście dany doświadczalnie, zawsze doświadcza
ny i dający się doświadczać — nasz zwykły świat życia codziennego.
Podstawienie to przeszło wkrótce na jego następców, na fizyków ca
łego następnego stulecia.
Galileusz sam odziedziczył pewną postać czystej geometrii. Prze
jęta przez niego geometria oraz sposób „naocznego” obmyślania,
wykazywania i „naocznego” konstruowania nie był już źródłową
geometrią, sam był już w tej „naoczności” opróżniony z sensu. W ten
sposób także geometria antyczna była już technè odległą od praźró-
deł rzeczywiście bezpośredniej naoczności i źródłowo naocznego
myślenia, od źródeł, z których dopiero czerpała swój sens tzw. geo
metryczna naoczność, tzn. naoczność operująca przedmiotami ide-
53
alnymi. Geometrię przedmiotów idealnych poprzedzała praktyczna
umiejętność mierzenia pól, która nic nie wiedziała o przedmiotach
idealnych. Te przedgeometryczne dokonania stanowiły jednak dla
geometrii podstawę sensu, podstawę wielkiego wynalazku idealiza-
cji oraz towarzyszącego mu wynalazku idealnego świata geometrii,
względnie metody obiektywizującego określania przedmiotów ide
alnych przez konstrukcje tworzące „istnienie matematyczne”. Fatal
nym przeoczeniem było, że Galileusz nie zwrócił się wstecz i nie za
pytał o dokonania źródłowo nadające sens, które zachodząc jako ide-
alizacja na prapodłożu całego życia teoretycznego i praktycznego,
na bezpośrednio naocznym świecie (a szczególnie na empirycznie
naocznym świecie materialnym), przynoszą geometryczne twory
idealne. Nie rozważał on bliżej tego, w jaki sposób swobodne prze
kształcenie w wyobraźni tego świata i jego kształtów przynosi zale
dwie postaci empiryczno-naoczne, a nie ścisłe; nie rozważał też, ja
kiej motywacji i jakich nowych dokonań wymagała właściwa ideali-
zacja geometryczna. Dla przejętej metody geometrycznej dokonania
te nie były już dokonaniami zachodzącymi czynnie, a tym bardziej
nie były one refleksyjnie podniesione do rangi świadomości teore
tycznej jako metody realizujące wewnętrznie sens ścisłości. Mogło
się więc wydawać, że geometria w swym własnym, bezpośrednio
oczywistym „patrzeniu” apriorycznym i w zajmującym się nim my
śleniu osiąga samodzielną, absolutną prawdę, która jako taka może
być dalej bez zastrzeżeń stosowana, co było wówczas samo przez się
zrozumiałe. To, że zrozumiałość ta była pozorem — jak to wyżej
uwidoczniliśmy w zarysach, podążając w wykładzie myśli Galile
usza za ich rozwojem — że także sens stosowania geometrii ma swe
skomplikowane źródła sensu, wszystko to pozostało zakryte dla Ga
lileusza i dla późniejszych czasów. Wraz z Galileuszem zaczyna się
zatem podstawienie przyrody zidealizowanej za przyrodę przednau-
kowej naoczności.
Tak więc każdy przypadkowy (także i „filozoficzny”) namysł,
przechodząc od pracy zgodnej z zasadami do właściwego jej sensu,
zatrzymuje się zawsze na zidealizowanej przyrodzie, nie dochodząc
w sposób radykalny do ostatecznego celu, któremu nowe przyrodo
znawstwo wraz z nieodłączną od niego geometrią, przyrodoznaw-
54
stwo wyrosłe z życia przednaukowego i z otaczającego je świata, od
początku miało służyć — nie dochodząc zatem do celu, który prze
cież musiał tkwić w samym tym życiu i odniesiony musiał być do
świata życia codziennego. Człowiek żyjący w tym świecie, także ba
dacz przyrody, wszystkie swe praktyczne i teoretyczne pytania mógł
stawiać tylko w stosunku do n i e g o , tylko do n i e g o w jego otwar
tym, nieskończonym horyzoncie tego, co nieznane, mógł się odnieść
w sposób teoretyczny. Wszelkie poznanie praw mogło być jedynie
poznaniem dających się ująć w prawa przewidywań przebiegów rze
czywistych i możliwych fenomenów doświadczeniowych, które za
rysowują mu się wraz z rozszerzeniem doświadczenia przez obser
wacje i eksperymenty, systematycznie penetrujące nieznane hory
zonty i udowadniające się na drodze indukcji. Ze zwykłej indukcji
powstała więc oczywiście indukcja zgodna z metodą naukową, lecz
to nic nie zmienia w istotnym sensie danego wstępnie świata jako
horyzontu wszelkich sensownych indukcji. Świat ten znajdujemy
jako świat wszelkich, znanych i nieznanych, przedmiotów realnych.
Do niego, do świata rzeczywiście doświadczających przeżyć naocz
nych, należy forma czasoprzestrzeni wraz z wszystkimi przyporząd
kowanymi jej kształtami ciał, w niej my sami żyjemy zgodnie z na
szym cielesno-osobowym sposobem istnienia. Lecz nie znajdujemy
w nim nic z geometrycznych przedmiotów idealnych, nie znajduje
my ani przestrzeni geometrycznej, ani matematycznego czasu ze
wszystkimi wypełniającymi je kształtami.
Tu pewna ważna, choć tak trywialna uwaga: nauka ścisła, i to
począwszy już od starożytnej geometrii, utraciła jednak tę trywial
ność, właśnie przez owo podstawienie metodycznie idealizujących
dokonań w miejsce tego, co jako rzeczywistość założona przy wszel
kim idealizowaniu dane jest bezpośrednio w uzasadnieniu na swój
sposób nieprześcignionym. Ten rzeczywiście naoczny, rzeczywiście
doświadczany lub pozwalający się doświadczyć świat, w którym roz
grywa się całe nasze praktyczne życie, pozostaje jako taki niezmien
ny w swej w ł a s n e j strukturze istotowej, w swym własnym, kon
kretnym charakterze przyczynowym, niezależnie od tego, co byśmy
robili, w sposób umiejętny lub nie. Nie zmieni się on także przez to,
że wynajdziemy szczególnego rodzaju umiejętność, np. geometrię
55
lub umiejętność uprawianą przez Galileusza, która zwie się fizyką.
Co faktycznie przez to osiągamy? — właśnie pewne rozszerzone
w nieskończoność przewidywanie. Na przewidywaniu, można na
to powiedzieć, na indukcji opiera się wszystko w życiu. W najprost
szy, najpierwotniejszy sposób indukcja dokonuje się w pewności ist
nienia każdego prostego doświadczenia. Rzeczy „widziane” są za
wsze czymś więcej niż tylko tym, co z nich „właściwie i rzeczywi
ście” widzimy. Widzenie, spostrzeganie, jest z istoty posiadaniem
samej rzeczy (Selbsthaben), a zarazem wstępnym posiadaniem jej (Vor-
haben
) i wstępnym sądzeniem czegoś o niej (Vor-meinen). Wszelka
praktyka z jej wstępnym posiadaniem (Vorhaben) pociąga za sobą in
dukcje z tym, że zwykłe poznania indukcyjne, nie wymagające umie
jętności, a także poznania indukcyjne wyraźnie sformułowane i „udo
wodnione” (tzn. przewidywania) przeciwstawione są wymagającym
umiejętności indukcjom „metodycznym”, które w metodzie fizyki
Galileusza mogą wzrastać w nieskończoność w swej zdolności uzy
skiwania wyników.
W matematyzacji geometrycznej i przyrodniczej światu życia
codziennego — światu danemu nam stale jako rzeczywisty w na
szym konkretnym życiu w świecie — w otwartej nieskończoności
możliwych doświadczeń przymierzamy zatem dobrze dopasowaną
szatę idei, szatę tzw. obiektywnie naukowych prawd, tzn. w meto
dzie dającej się (jak sądzimy) przeprowadzić rzeczywiście i szczegó
łowo oraz ciągle się potwierdzającej konstruujemy początkowo okre
ślone wskaźniki liczbowe dla rzeczywistych i możliwych wypełnień
zmysłowych konkretnych, naocznych kształtów świata życia codzien
nego i przez to właśnie uzyskujemy możliwości przewidywania zda
rzeń ze świata, mianowicie naocznych zdarzeń świata życia codzien
nego, które już lub jeszcze nie są dane jako rzeczywiste; uzyskujemy
możliwość przewidywań, które nieskończenie przewyższają efekty
zwykłego przewidywania.
W szatę idei zwaną matematyką i przyrodoznawstwem mate
matycznym lub też w s z a t ę s y m b o l i , teorii symboliczno-mate
matycznych, ubiera się wszystko, co zarówno dla naukowców, jak
i w ogóle dla ludzi wykształconych zastępuje jako przyroda „obiek
tywnie rzeczywista i prawdziwa” świat życia codziennego, co jest
56
jego przebraniem. Szata idei sprawia, że za prawdziwe i s t n i e -
n i e bierzemy to, co jest jedynie metodą — metodą służącą do tego,
aby w obrębie tego, co w świecie życia codziennego rzeczywiście
doświadczane i dające się doświadczyć, źródłowo jedynie możliwe
przewidywania potoczne ulepszać w nieskończonym postępie przez
przewidywania „naukowe”. Przebranie w idee sprawia, że właści
wy sens metody, formuł i „teorii” p o z o s t a ł n i e z r o z u m i a ł y
i wobec naiwności obecnej przy powstawaniu metody n i g d y go
nie rozumiano.
Nigdy też nie uświadomiono sobie w sposób r a d y k a l n y
p r o b 1 e m u, jak taka naiwność była faktycznie możliwa jako żywy,
historyczny fakt i jak może dalej taką pozostawać; jak metoda,
która rzeczywiście nakierowana była na pewien cel, na systema
tyczne rozwiązywanie nieskończonego zadania naukowego i któ
ra ciągle owocowała niepowątpiewalnymi wynikami, mogła w o-
góle powstać i jak zdołała później funkcjonować przez całe wieki
będąc stale użyteczną, mimo, że nikt tak naprawdę nie rozumiał
właściwego jej sensu i wewnętrznej konieczności jej dokonań. Bra
kowało i ciągle jeszcze brakuje rzeczywistej oczywistości, w której
ten, kto poznaje i osiąga wyniki, może zdać sobie sprawę nie tylko
z tego, co robi on nowego i czym się zajmuje, lecz także z wszyst
kich implikacji sensu, zakrytych przez zsedymentowanie wzgl.
przez tradycję, a zatem zdać sobie sprawę z trwałych założeń leżą
cych u podstaw jego tworów, pojęć, twierdzeń, teorii. Czyż nauka
i jej metoda nie są podobne do niezawodnej maszyny produkują
cej rzeczy oczywiście bardzo potrzebne, do maszyny, którą każdy
może się nauczyć prawidłowo obsługiwać, w najmniejszym stop
niu nie rozumiejąc wewnętrznej możliwości i konieczności pro
duktów jej pracy? Lecz czy geometria, czy nauka mogła zostać
z góry zaprojektowana jak maszyna, przy wyjściu od rozumienia
naukowego i w analogicznym sensie całkowitego? Czy nie prowa
dziłoby to do „regressus in infinitum”?
Czy nie jest to wreszcie problem, który staje w jednym rzędzie
z problemem instynktów w zwykłym sensie? Czy nie jest to pro
blem ukrytego rozumu, który dopiero stając się jawnym dowiadu
je się o sobie samym jako o rozumie?
57
Galileusz, odkrywca, czy raczej — oddając sprawiedliwość jego
poprzednikom — ten, kto dopełnił dzieła odkrycia fizyki wzgl. przy
rody fizykalnej, jest geniuszem zarazem odkrywającym jak i zakry
wającym. Odkrywa on matematyczną przyrodę, ideę metody, prze
ciera szlaki nieskończonej ilości odkrywców i odkryć w fizyce. Ze
względu na powszechną przyczynowość naocznego świata (jako jego
niezmienną formę) odkrywa on to, co odtąd nazywa się po prostu
prawem przyczynowym, „aprioryczną formą” „ p r a w d z i w e g o ”
(zidealizowanego i zmatematyzowanego) ś w i a t a , „prawo podle
gania ścisłym prawom”, według którego każde zdarzenie w przyro
dzie (w przyrodzie zidealizowanej) musi podlegać ścisłym prawom.
Wszystko to jest odkryciem i jednocześnie zakryciem, a my do dziś
uważamy to za zwyczajną prawdę. Nic się przecież zasadniczo nie
zmieniło przez rzekomo druzgocącą filozoficznie krytykę „klasycz
nej zasady przyczynowości”, dokonaną ze strony nowej fizyki ją
drowej. Wobec wszystkiego, co nowe, pozostaje bowiem jak sądzę,
to co zasadniczo istotne: przyroda w sobie matematyczna, dana
w formułach, którą z formuł tych można dopiero wyinterpretować.
Oczywiście dalej z całą powagą nazywam Galileusza stojącym
na czele wielkich odkrywców czasów nowożytnych oraz z całą po
wagą podziwiam wielkich odkrywców klasycznej i nieklasycznej fi
zyki i dokonania ich myśli, wprawdzie tylko mechaniczne, lecz mimo
to budzące faktycznie najwyższy podziw. Nie zostaną one odrzuco
ne przez wyjaśnienie ich jako technè i przez zasadniczą krytykę, któ
ra pokaże, że właściwy, źródłowy, autentyczny sens tych teorii dla
fizyków, także dla tych wielkich i największych, pozostawał ukryty
i musiał takim pozostać. Nie chodzi o sens, który byłby włożoną w nie
jakąś metafizyczną tajemnicą, który byłby wyspekulowany, lecz
o sens, który w zniewalającej oczywistości jest dla nich bardziej wła
ściwy i rzeczywisty od sensu metod, które swą własną zrozumiałość
znajdują w operowaniu formułami oraz w sferze swego praktycz
nego zastosowania — w technice.
Na ile to, co dotąd zostało powiedziane, jest jeszcze jednostron
ne i nie czyni zadość prowadzącym w nowy wymiar horyzontom
problemowym, otwieranym dopiero przez namysł nad światem ży
cia codziennego i człowiekiem jako jego podmiotem będzie można
58
dopiero wtedy ukazać, gdy będziemy dużo bardziej zaawansowani
w wyjaśnianiu rozwoju historycznego ze względu na jego najbar
dziej wewnętrzne siły napędowe.
i) Zgubne nieporozumienia jako konsekwencje niejasności
dotyczącej sensu matematyzacji
Wraz z dokonaną przez Galileusza nową, matematyzującą inter
pretacją przyrody ustaliły się w stosunku do przyrody daleko idące,
przełomowe konsekwencje, które tak silnie się nasuwały, że zdołały
aż po dzień dzisiejszy opanować cały późniejszy rozwój rozważań
nad światem. Mam na myśli słynną naukę Galileusza o subiektyw
nym jedynie charakterze jakości specyficznie zmysłowych, która
wkrótce została konsekwentnie podjęta przez Hobbesa jako nauka
o subiektywnym jedynie charakterze wszystkich konkretnych feno
menów zmysłowo naocznej przyrody i w ogóle świata. Fenomeny
są jedynie w podmiotach, są one w nich jako przyczynowe konse
kwencje zachodzących w prawdziwej przyrodzie procesów, które
istnieją ze swej strony tylko jako własności matematyczne. Jeśli na
oczny świat naszego życia jest jedynie subiektywny, wówczas po
zbawione zostają wartości prawdy życia przed- i pozanaukowego,
które dotyczą jego faktycznego istnienia. O tyle nie są one pozba
wione znaczenia, że choć są fałszywe, to wyjawiają w sposób nieja
sny leżący poza światem możliwego doświadczenia jego transcen
dentny „byt w sobie”.
W związku z tym przybliżmy sobie jeszcze jedną konsekwencję
nowego kształtowania sensu: wyrosłą z niej jako „samą przez się zro
zumiałą” samointerpretację fizyków, która do niedawna wszechwład
nie panowała.
Przyroda w swym „prawdziwym bycie w sobie” jest matematycz
na. Czysta matematyka czasoprzestrzeni wychodząc od tego „w so
bie” poznaje w apodyktycznej oczywistości warstwę praw jako
powszechnie obowiązującą w sposób nieuwarunkowany, tzn. bez
pośrednio — aksjomatyczne prawa elementarne konstrukcji aprio
rycznych a w nieskończonej pośredniości — pozostałe prawa. Ze
względu na formę czasoprzestrzenną przyrody posiadamy „wrodzo
ną” nam, jak to później nazwano, zdolność poznawania prawdzi-
59
wego bytu w sobie jako bytu określonego w matematycznej idealno-
ści (prze wszelkim rzeczywistym doświadczeniem). Implicite wrodzo
na jest nam zatem sama ta forma.
Inaczej rzecz ma się z bardziej konkretnym powszechnym pod
leganiem prawom przyrody, choć także i ono ma charakter na wskroś
matematyczny. Jest ono „a posteriori”, dostępnie indukcyjnie, przy
wyjściu od faktycznych danych doświadczenia. Rzekomo w sposób
w pełni zrozumiały są od siebie ostro odróżnione: aprioryczna mate
matyka kształtów czasoprzestrzennych i przyrodoznawstwo induk
cyjne, aczkolwiek stosujące czystą matematykę. Inaczej: ostro odróż
nia się czysto matematyczny stosunek przyczyny i skutku od sto
sunku pomiędzy realną przyczyną i realnym skutkiem, a zatem od
przyczynowości przyrodniczej.
Stopniowo narasta jednak nieprzyjemne uczucie niejasności
dotyczącej stosunku pomiędzy matematyką przyrody i należącą
przecież do niej matematyką czasoprzestrzeni, pomiędzy matema
tyką „wrodzoną”, i tą, która nie jest wrodzona. Wobec poznania
absolutnego, które przypisujemy Bogu-Stwórcy, poznanie czysto ma
tematyczne ma tylko ten jeden brak, jak się powiada, że wprawdzie
jest ono także poznaniem absolutnie oczywistym, lecz wymaga sys
tematycznego procesu, aby zrealizować poznawczo wszystko, co ist
nieje w kształtach obecnych w formie czasoprzestrzeni, a zatem wy
maga matematyki w jawnej postaci. Natomiast w odniesieniu do
tego, co konkretnie istnieje w przyrodzie, nie mamy niczego z aprio
rycznej oczywistości: całą matematykę przyrody dotyczącą form cza
soprzestrzennych musimy wyprowadzić przez indukcję z faktów
uzyskanych w doświadczeniu. Lecz czy przyroda w sobie nie jest
na wskroś matematyczna? Czy nie trzeba jej myśleć jako jednolite
go systemu matematycznego, a więc rzeczywiście dającego się
przedstawić w jednolitej matematyce przyrody, tej właśnie, której
ciągle szuka przyrodoznawstwo, szuka jako ujętej w system praw
— aksjomatyczny w swej formie — którego aksjomatyka ciągle jest
tylko hipotezą, a więc nie da się nigdy rzeczywiście osiągnąć? Dla
czego właściwie się nie da, dlaczego nie mamy żadnych perspek
tyw na odkrycie właściwego przyrodzie systemu aksjomatycznego
jako systemu aksjomatów autentycznych, apodyktycznie oczywi-
60
stych? Czy dlatego, że faktycznie brakuje nam wrodzonych po temu
zdolności?
W powierzchownej, bardziej lub mniej stechnicyzowanej już
postaci sensu fizyki i jej metody owa problematyczna różnica obec
na była w sposób „całkiem jasny”: różnica pomiędzy matematyką
„czystą” (aprioryczną) a „stosowaną”, pomiędzy „istnieniem mate
matycznym” (w sensie czystej matematyki) a istnieniem matematycz
nie ukształtowanego tego, co realne (gdzie zatem kształt matema
tyczny jest składnikiem o charakterze realnej własności). Nawet prze
cież geniusz tak wielki jak Leibniz zmagał się długo z problemem
polegającym na tym, aby jedno i drugie istnienie — a więc ogólnie
istnienie formy czasoprzestrzennej jako formy czysto geometrycz
nej oraz istnienie uniwersalnej przyrody matematycznej z jej fak
tyczną, realną formą — ująć w ich autentycznym sensie i aby zrozu
mieć ich właściwy stosunek do siebie nawzajem.
Jaką rolę odgrywały te niejasności dla Kanta problematyki sądów
syntetycznych a priori i jego rozgraniczenie pomiędzy sądami synte
tycznymi czystej matematyki i sądami syntetycznymi przyrodoznaw
stwa — kwestią tą będziemy się musieli później zająć w sposób bar
dziej wnikliwy.
Niejasność powiększała się jeszcze i przeobrażała w późniejszych
czasach wraz z doskonaleniem i stałym metodycznym stosowaniem
czystej matematyki formalnej. Mieszała się „przestrzeń” z czysto for
malnie zdefiniowaną „rozmaitością euklidesową”, rzeczywisty ak
sjomat (w starożytnym rozumieniu tego słowa) jako idealna norma
nieuwarunkowanego obowiązywania ujęta w oczywistości myśle
nia czysto geometrycznego, czy też arytmetycznego, czysto logicz
nego mieszał się z „aksjomatem” niewłaściwym — słowo to w na
uce o rozmaitościach nie oznacza sądów („twierdzeń”), lecz formy
sądów jako części składowe definicji „rozmaitości”, którą trzeba skon
struować formalnie z wewnętrzną niesprzecznością.
j) Podstawowe znaczenie problemu źródła przyrodoznawstwa
matematycznego
Niejasności te, jak i wszystkie wcześniej wskazane, są następ
stwem przemiany żywego, źródłowego kształtowania sensu wzgl.
61
żywej źródłowej świadomości zadania, z której powstaje metoda,
metoda w danym konkretnym swym sensie. Metoda ta, postępujące
stale wypełnianie zadania, jest zatem jako metoda umiejętności (tech-
nè), która powiela
samą siebie lecz nie powiela automatycznie swe
go rzeczywistego sensu. Właśnie dlatego zadanie teoretyczne i wy
niki przyrodoznawstwa (i w ogóle nauki o świecie), które nieskoń
czoność swej problematyki ogarnąć mogą tylko w nieskończoności
wyników metody, a te z kolei — jedynie przez opróżnione z sensu
techniczne myślenie i postępowanie, mogą istnieć wzgl. trwać w rze
czywistości i jako pełne źródłowego sensu jedynie wtedy, jeśli na
ukowiec wykształci w sobie gotowość zapytywania o źródłowy sens
wszystkich swych tworów sensownych i metod, zapytywania o hi
storyczny sens praustanowienia, a zwłaszcza o sens całego bez na
mysłu w nich przejętego i w ogóle o sens całego późniejszego dzie
dzictwa sensu.
Matematyk, przyrodoznawca, w najlepszym wypadku genialny
technik metody, której zawdzięcza on pożądane przez siebie odkry
cia, jest jednak zazwyczaj zupełnie nie przygotowany do przepro
wadzenia takiego namysłu. W zakresie swych rzeczywistych badań
i odkryć nie wie on zupełnie, że wszystko, co namysł ten powinien
wyjaśnić, gwałtownie domaga się wyjaśnienia, mianowicie ze wzglę
du na zasadnicze korzyści dla filozofii i nauki, dla rzeczywistego
poznania prawdziwego świata, prawdziwej przyrody. To właśnie
zagubiła (jeśli było to w ogóle jasno określone przy jej praustano-
wieniu) przejęta z tradycji nauka, która stała się technè. Każda wy
chodząca z pozamatematycznych i pozaprzyrodniczych kręgów
badaczy próba doprowadzenie do takiego namysłu była odrzucana
jako „metafizyka”. Fachowiec, który poświęcił tym naukom swe ży
cie, musi przecież sam wiedzieć najlepiej — wydawało mu się to zu
pełnie jasne — co w swej pracy zamierza i co osiąga. Z powodów
historycznych, które trzeba będzie jeszcze wyjaśnić, także w bada
czu tym budziły się potrzeby filozoficzne („filozoficzno-matematycz
ne”, „filozoficzno-przyrodoznawcze”), które on sam zaspokajał w so
bie w dostatecznym stopniu, jednakże w taki sposób, że w ogóle nie
widział, a więc i zupełnie nie badał całego wymiaru, który trzeba
zgłębić.
62
k) Charakterystyka metody naszego wykładu
Na koniec trzeba powiedzieć tu jeszcze parę słów o metodzie,
która prowadziła nas w wielowątkowych rozważaniach poprzednie
go paragrafu służąc naszemu ogólnemu celowi. Rozważania histo
ryczne, w które się wdaliśmy, aby w naszej sytuacji filozoficznej dojść
do tak bardzo potrzebnego zrozumienia siebie samych, żądały ja
sności co do źródeł ducha nowożytnego, a przez to, z racji nie dają
cego się przecenić znaczenia matematyki i matematycznego przyro
doznawstwa — co do źródeł tych nauk. Inaczej mówiąc, żądały ja
sności co do źródłowej motywacji i co do ruchu myśli, prowadzących
do koncepcji idei przyrody i stąd do procesu jej realizacji w aktual
nym rozwoju samego przyrodoznawstwa. U Galileusza ta niejasna
idea występuje po raz pierwszy w swej, że tak powiem, gotowej
postaci, z jego imieniem zatem powiązałem wszystkie rozważania
(upraszczając więc i pewien sposób idealizując faktyczny stan rze
czy), choć dokładniejsza analiza historyczna musiałaby oddać spra
wiedliwość temu, co spośród swych myśli zawdzięczał on poprzed
nikom (z dobrze uzasadnionych względów podobnie będę postępo
wał dalej). Z uwagi na sytuację, którą zastał, oraz ze względu na to,
jak musiała ona motywować i motywowała jego znane dążenia,
można już chyba coś stwierdzić i przez to zrozumieć początek całe
go nadawania sensu przyrodoznawstwu. Lecz już przy tym natra
fiamy na przesunięcie sensu i przesłonięcie go, które dokonało się
w czasach dawnych i najdawniejszych. My, którzy przeprowadza
my te rozważania, pozostajemy jednakże sami w mocy tych czasów
(a mogę przypuszczać, że także i moi czytelnicy). Tkwiąc w nich nie
mamy początkowo pojęcia o owym przesunięciu sensu: my, którzy
sądzimy, że przecież tak dobrze wiemy, czym „jest” matematyka
i przyrodoznawstwo i co osiąga. Któż dzisiaj nie wie tego ze szkoły?
Lecz już wstępne rozjaśnienie źródłowego sensu nowożytnego przy
rodoznawstwa i nowego rodzaju jego stylu pozwala coś odczuć z póź
niejszych przesunięć sensu. Oczywiście wpływają one na analizę
motywacji Galileusza, co najmniej utrudniając ją.
Znajdujemy się więc w pewnego rodzaju błędnym kole. Zrozu
mienie początków można w pełni uzyskać wychodząc od nauki da-
63
nej w jej dzisiejszej postaci i rzucając spojrzenie wstecz, na jej roz
wój. Lecz bez zrozumienia początków rozwój ten jako r o z w ó j
s e n s u pozostaje niemy. Nie mamy więc innego wyjścia jak tylko
to, że musimy „zygzakiem” wybiegać w przód i cofać się, że w tej
przemiennej grze jedno musi pomagać drugiemu. Względne wyja
śnienie po jednej stronie przynosi pewne rozjaśnienie po stronie dru
giej, która znów ze swej strony promieniuje z powrotem w stronę
przeciwną. W ten sposób więc musimy stale robić historyczne prze
skoki od rozważań dotyczących dziejów i od krytyki dziejów, która
wychodząc od Galileusza (a wkrótce potem od Kartezjusza) musi
postępować wzdłuż biegu dziejów, przeskoki, które nie są dygresja
mi, lecz koniecznością. Koniecznością gdy, jak powiedziano, weźmie
my na siebie zadanie namysłu nad sobą, które wyrasta z widocznej
w naszych czasach sytuacji „upadku” wraz z „załamaniem się” w nich
nawet samej „nauki”. W pierwszym rzędzie zadanie to dotyczy jed
nak namysłu nad źródłowym sensem nowożytnych nauk, a przede
wszystkim ścisłego przyrodoznawstwa, gdyż (co musimy poniżej
jeszcze rozwinąć) od samego początku, a także i później, było ono
i jest nadal, przy wszystkich swych przesunięciach sensu i mylnych
samointerpretacjach, zadaniem o rozstrzygającym znaczeniu dla sta
wania się i istnienia nowożytnych nauk pozytywnych, jak również
nowożytnej filozofii, a nawet w ogóle ducha nowożytnej ludzkości
europejskiej.
Do metody należy także i to, że czytelnik, szczególnie przyrodo-
znawca, odczuje, iż nie uczyniono żadnego użytku z naukowego
sposobu mówienia, co uzna on być może wręcz za dyletantyzm. Po
minięto go świadomie. Należy do wielkich trudności takiego sposo
bu myślenia, które poszukuje wszędzie „źródłowej naoczności” i stara
się uczynić ją obowiązującą, poszukuje zatem przed- i pozanauko
wego świata życia codziennego, który obejmuje sobą całe aktualne
życie, także naukowe życie myślowe, i żywi je jako źródło tworów
sensownych powstałych w praktycznych umiejętnościach różnego
rodzaju — do trudności tych należy zatem, powiedziałbym, to, że
trzeba wybrać naiwny sposób mówienia, właściwy życiu codzienne
mu, a jednocześnie obchodzić się z nim odpowiednio, jak tego wy
maga oczywistość uzasadnień.
64
Stopniowo będzie się rozjaśniać, a w końcu rozjaśni się w pełni
to, że właściwy powrót do naiwności życia, dokonany jednakże we
wznoszącej się ponad nią refleksji, jest jedyną możliwą drogą do prze
zwyciężenia filozoficznej naiwności tkwiącej w „naukowości” trady
cyjnej filozofii obiektywistycznej. Otwarty zostanie przez to dostęp
do kilkakrotnie już zapowiadanego nowego wymiaru.
Trzeba tu jeszcze dodać, że wszystkie nasze wywody zgodnie ze
swym sensem mają pomagać rozumieniu jedynie z naszego, względ
nego punktu widzenia, że wyjawienie pobudzających nas wątpliwo
ści w dopełniającej je krytyce (wątpliwości, których my jako aktual
nie prowadzący namysł wcale nie taimy) spełnia pewną funkcję me
todyczną i że ma ono przygotować pomysły i metody, które stopniowo
uzyskują w nas postać wyników namysłu i które mają służyć uwal
nianiu nas z naiwności. Wszelki namysł z powodów „egzystencjal
nych” jest oczywiście krytyczny. Nie omieszkamy jednak później
zasadniczego sensu toku naszych rozmyślań i szczególnego rodzaju
naszej krytyki doprowadzić do postaci poznania refleksyjnego.
§ 10. Źródło dualizmu w panującym wzorcu przyrodoznawstwa.
Racjonalność świata
„more geometrico”
Zasadniczą część nowego rodzaju rozważań dotyczących przy
rody trzeba będzie jednak dopiero podjąć. Galileusz, patrząc na świat
z perspektywy geometrii oraz tego, co ukazuje się zmysłowo i jest
matematyzowalne, abstrahuje od podmiotów jako osób prowadzą
cych życie osobowe, od wszystkiego, co w szerokim sensie ducho
we, od wszelkich własności kulturowych, w które obrastają rzeczy
w ludzkiej praktyce. Wynikiem tego abstrahowania są same rzeczy
materialne, które jednakże bierze się za konkretne przedmioty real
ne, a ich całość tematyzuje się jako świat. Można chyba powiedzieć,
że dopiero za sprawą Galileusza pojawia się idea przyrody jako w so
bie realnie zamkniętego świata materialnego. Wraz z matematyza-
cją, która zbyt szybko stała się sama przez się zrozumiała, przynosi
to jako swą konsekwencje zamkniętą w sobie przyczynowość przy
rodniczą, która z góry i jednoznacznie determinuje wszystko, co się
65
5-KRYZYS...
zdarza. Oczywiście przez to także został przygotowany dualizm,
który wkrótce wystąpił u Kartezjusza.
Musimy sobie teraz uświadomić ogólny fakt, że ujęcie nowej idei
„przyrody” jako zapieczętowanego, realnie i teoretycznie zamknię
tego w sobie świata materialnego pociąga wkrótce za sobą całkowitą
przemianę idei świata w ogóle. Ulega on, że tak powiem rozszcze
pieniu na dwa światy: przyrodę i świat duchowy, przy czym ten ostat
ni ze względu na sposób swego odniesienia do przyrody nie osiąga
samodzielnej istoty. Starożytni dysponowali fragmentarycznymi ba
daniami i teoriami dotyczącymi ciał materialnych, lecz zamknięty
świat materialny nie stanowił dla nich tematu uniwersalnego przy
rodoznawstwa. Dysponowali oni badaniami duszy ludzkiej i zwie
rzęcej, lecz nie mogli mieć psychologii w sensie nowożytnym, psy
chologii, która potrafiła dążyć do pewnej powszechności, mianowi
cie powszechności na pewnym należącym do niej polu, również
zamkniętym w sobie, dążyć jednak dopiero dzięki temu, że miała
ona przed sobą ideę uniwersalnej przyrody i przyrodoznawstwa.
Rozszczepienie i przekształcenie sensu świata było zrozumiałym
następstwem wzorca metody nauk przyrodniczych, który w począt
kach nowożytności był faktycznie zupełnie nie do uniknięcia, czy
też, inaczej mówiąc, był on następstwem racjonalności właściwej
przyrodoznastwu. W matematyzacji przyrody, tak jak się ją rozu
miało jako ideę i zadanie, tkwiło to, że współistnienie nieskończonej
całości ciał materialnych w czasoprzestrzeni zakładano jako współ
istnienie w sobie racjonalne na sposób matematyczny — z tym tylko,
że przyrodoznawstwo jako indukcyjne mogło mieć tylko indukcyj
ny dostęp do zależności w sobie matematycznych. W każdym razie
było ono w najwyższym stopniu racjonalne jako nauka dochodząca
przez indukcję do tego, co matematyczne, i jako nauka kierowana
przez czystą matematykę. Czyż nauka ta nie musiała stać się wzo
rem wszelkiego autentycznego poznania, czyż aby osiągnąć status
autentycznej nauki wykraczającej poza przyrodę nie musiała ona iść
za wzorem przyrodoznawstwa, wzgl. jeszcze lepiej — za wzorem
czystej matematyki, jeśli tylko mielibyśmy „wrodzoną” zdolność uzy
skiwania apodyktycznej oczywistości w aksjomatach i dedukcjach
także i w przypadku innych sfer poznania? Nic więc dziwnego, że
66
już u Kartezjusza znajdujemy ideę powszechnej matematyki. Oczy
wiście w tym względzie szczególnie odziałały ustalające się natych
miast wraz z Galileuszem wyniki teoretyczne i praktyczne. Zgodnie
z nimi odpowiednio świat i filozofia uzyskują całkiem nowe oblicze.
Świat musi być w sobie światem racjonalnym w nowym sensie ra
cjonalności, którą wzięto z matematyki wzgl. zmatematyzowanej
przyrody; stosownie do tego trzeba było zbudować filozofię jako
uniwersalną naukę o świecie, filozofię jako jednolicie racjonalną teo
rię „more geometrico”.
§11. Dualizm jako przyczyna niemożności ujęcia problemów rozumu,
jako przesłanka specjalizacji nauk, jako podstawa psychologii
naturalistycznej
W każdym razie gdy wydawało się oczywiste w danej sytuacji
historycznej, że racjonalna przyroda nauk przyrodniczych jest świa
tem istniejących w sobie ciał materialnych, wówczas świat w sobie
musiał być [w sensie wcześniej nieznanym] światem w szczególny
sposób rozszczepionym, rozszczepionym na przyrodę w sobie i pe
wien odróżniony od niej rodzaj bytu — byt psychiczny. Początkowo
musiało to przynieść poważne trudności już choćby ze względu na
ideę Boga, która brała się z religii i w żadnym razie nie została porzu
cona. Czy Bóg był niezbędny jako zasada racjonalności? Czy racjo
nalny byt w pierwszym rzędzie jako przyroda, nie zakłada, by moż
na go było w ogóle pomyśleć, racjonalnej teorii tworzącej go (leisten-
de
) subiektywności? Czy przyroda i w ogóle świat w sobie nie
zakładają zatem Boga jako absolutnie istniejącego rozumu? Czyż nie
zostaje przez to wyróżniony byt psychiczny jako subiektywność ist
niejąca czysto dla siebie w swym bycie-w-sobie? Bez względu na to,
czy boska, czy ludzka, jest to jednak przecież subiektywność.
Oddzielenie tego, co psychiczne, sprawiało coraz większe trud
ności wszędzie, gdzie zaczęto odczuwać problemy rozumu. Natu
ralnie dopiero później stały się one na tyle palące, że w postaci ob
szernych badań dotyczących ludzkiego rozumu, w „krytykach ro
zumu” nabrały charakteru centralnego zagadnienia filozofii. Siła
67
motywu racjonalistycznego była jeszcze jednak niezłomna i wszę
dzie z pełnym zaufaniem rozwijano we wszystkich kierunkach filo
zofię racjonalistyczną. Nie bez sukcesów w postaci niewątpliwie
wartościowych wyników poznawczych, które, choć „jeszcze” nie od
powiadały ideałowi, można było przynajmniej interpretować jako
wyniki poznawcze niższego stopnia. Eo ipso każdym ustaleniem się
pewnej nauki szczegółowej kierowała idea odpowiadającej jej racjo
nalnej teorii wzgl. ideą obszaru w sobie racjonalnego. Rozczłonko
wanie filozofii na nauki szczegółowe miało sens głębszy i wiążący
się wyłącznie z postawą nowożytną. Rozczłonkowanie badań u sta
rożytnych badaczy nie mogło dać nauk szczegółowych w naszym
sensie. Przyrodoznawstwo Galileusza nie było rezultatem specjali
zacji. Z drugiej strony dopiero nauki nowożytne, które pojawiły się
później, dokonały rozczłonkowania idei racjonalnej filozofii, idei
motywowanej przez nowożytne przyrodoznawstwo, a także uzy
skały od niej właściwy im rozmach w postępie i opanowywaniu no
wych obszarów: racjonalnych, zamkniętych dziedzin szczegółowych
w obrębie racjonalnej całości uniwersum.
Oczywiście zaraz po tym, jak Kartezjusz ogłosił ideę filozofii ra
cjonalnej oraz rozdzielenia ducha i przyrody, występuje Hobbes,
współczesny Kartezjuszowi, jako ten, który pierwszy domaga się
nowej psychologii. Jak już powiedzieliśmy, była ona psychologią
w stylu całkiem obcym czasom wcześniejszym, psychologią zapro
jektowaną konkretnie jako antropologia psychofizyczna w duchu ra
cjonalistycznym.
Nie może nas zwieść zwykłe przeciwstawienie empiryzmu i ra
cjonalizmu. Naturalizm Hobbesa chce być fizykalizmem i jak wszel
ki fizykalizm ma za wzór racjonalność fizykalistyczną
4
.
Dotyczy to także pozostałych nauk nowożytnych, nauk biolo
gicznych itd. Dualistyczne rozszczepienie, następstwo fizykalistycz-
4
Gdy tu i dalej używam wyrażenia „fizykalizm”, dzieje się to wyłącznie w sensie
ogólnym, zrozumiałym na podstawie samego toku naszych badań, mianowicie
dla określenia błędów filozoficznych, które pochodzą z błędnego rozumienia
prawdziwego sensu nowożytnej fizyki. Słowo to nie wskazuje tu zatem na „ruch
fizykalistyczny” („Koło Wiedeńskie”, „logicyzujący empiryzm”).
68
nej koncepcji przyrody, powoduje w nich wytworzenie formy dys
cyplin rozszczepionych. Nauki biofizyczne, nastawiające się począt
kowo czysto jednostronnie na to, co cielesne, są wręcz zmuszone
najpierw opisowo ująć konkretne całości, by je naocznie rozczłonko-
wywać i klasyfikować. Fizykalistyczny pogląd na przyrodę uczynił
jednakże samo przez się zrozumiałym to, że rozwój fizyki „wyjaśni”
w końcu w sposób fizykalno-racjonalny wszystkie te konkretne ca
łości. W ten sposób najbardziej rozwinięte nauki biofizyczno-opiso-
we, zwłaszcza ze względu na wykorzystywanie przez nie czasami
fizykalnych wyników poznawczych, uchodzą za osiągnięcie meto
dy przyrodoznawczej, interpretowanej stale fizykalistycznie.
Z drugiej strony jeśli chodzi o to, co duchowe, co pozostaje po
wyłączeniu ciał ludzkich i zwierzęcych, należących do zamkniętej
dziedzinowo przyrody, wzorzec fizykalistycznego ujęcia przyrody
i metody nauk przyrodniczych już od czasów Hobbesa w sposób zro
zumiały oddziaływuje w tym kierunku, aby duszy przypisać zasad
niczo podobny sposób istnienie jak przyrodzie, a psychologii —
podobny jak biofizyce postęp w opisach teoretycznych aż do osta
tecznego, teoretycznego „wyjaśnienia”. Wszystko to jednak z pomi
nięciem Kartezjańskiej nauki o substancjach cielesnej i duchowej,
rozdzielonych przez z gruntu różne atrybuty. Ta naturalizacja tego,
co psychiczne, udziela się przez Johna Locke’a całej nowożytności
aż po czasy dzisiejsze. Charakterystyczny jest Locke’a obrazowy spo
sób mówienia o white paper, o tabula rasa, na której w sposób uporząd
kowany, jak w przyrodzie procesy w ciałach materialnych, pojawiają
się i znikają daty psychiczne. Ten fizykalistycznie zorientowany na
turalizm nowego rodzaju nie został jeszcze u Locke’a konsekwent
nie rozwinięty wzgl. przemyślany do końca jako pozytywistyczny
sensualizm. Wkrótce jednak zaczął on oddziaływać, i to w sposób
bardzo znaczący dla historycznego rozwoju całej filozofii. W każ
dym razie nowa psychologia naturalistyczna od początku nie była
pustą obietnicą, lecz oddziałała bardzo silnie, występując na pierw
szy plan w szeregu wielkich rozpraw, które dążyły do trwałego ugrun
towania jednej, uniwersalnej nauki.
Wydawało się, że wszystkie nauki nowożytne z metafizyką na
czele unoszone tym samym duchem rozwijają się pomyślnie. Gdzie
69
racjonalizmu fizykalistycznego nie dało się poważnie przeprowadzić,
jak właśnie w metafizyce, tam pomagano sobie niejasnymi uprosz
czeniami wykorzystując pewne odmiany pojęć scholastycznych.
Przeważnie zresztą wiodący sens nowej racjonalności nie był pre
cyzyjnie przemyślany, tak głęboko był on zakorzeniony jako motor
przemian. Jego dokładna eksplikacja była aż do Leibniza i Christiana
Wolffa tylko częścią tego, co w obrębie tej filozofii było myślane. Ety
ka
Spinozy jest klasycznym przykładem tego, jak nowy racjonalizm
naturalistyczny wierzył, że zdoła stworzyć systematyczną filozofię
„ordine geometrico” metafizykę, naukę o kwestiach najwyższych i osta
tecznych, o kwestiach rozumu, lecz zarazem i naukę o faktach.
Trzeba jednak w sposób właściwy zrozumieć kontekst historycz
ny filozofii Spinozy. Zupełnym nieporozumieniem jest interpreto
wanie go ze względu na cechy zewnętrzne jego „geometrycznej”
metody dowodzenia. Rozpoczynając jako zwolennik kartezjanizmu
był on początkowo całkowicie przekonany, że nie tylko przyroda,
lecz w ogóle całość bytu musi być jednolitym systemem racjonalnym.
Było to dla niego z góry samo przez się zrozumiałe. Matematyczny
system przyrody musi się zawierać w całości systemu, lecz jednocze
śnie jako jego część nie może być samodzielny. Nie można zatem
fizykom pozostawić fizyki, jak gdyby była ona rzeczywiście pełnym
systemem, a z kolei specjalistom od psychologii powierzyć ukszta
łtowania racjonalnego systemu właściwego przeciwnemu, psycho
logicznemu członowi dualistycznego podziału. Do jedności całego
systemu racjonalnego musiał przecież także należeć jako zagadnie
nie teoretyczne Bóg, substancja absolutna. Spinoza stał wobec zada
nia odkrycia postulowanego systemu racjonalnego ogarniającego to,
co istnieje, oraz odkrycia najpierw warunków możliwości jednolite
go pomyślenia go, a później — systematycznego zrealizowania i rze
czywistego skonstruowania. Dopiero w ten sposób, czynem, została
udowodniona rzeczywista możliwość pomyślenia racjonalnej cało
ści bytu. Mimo oczywistości, która przy tej postawie tkwiła we wzor
cu przyrodoznawstwa, owa możliwość pomyślenia racjonalnej całości
bytu była wcześniej zaledwie postulatem, a możliwość pomyślenia
go dla dualizmu „substancji” z gruntu różnych oraz substancji po
nad nimi, absolutnej i najbardziej podstawowej, była całkiem nieja-
70
sna. Oczywiście u Spinozy chodziło o to jedynie, co w sposób syste
matyczny ogólne — jego Etyka jest pierwszą uniwersalną antologią.
Poprzez nią, jak sądził, można osiągnąć rzeczywisty sens systemu
zarówno dla aktualnego przyrodoznawstwa, jak i dla psychologii,
którą trzeba zbudować podobnie, jako paralelę przyrodoznawstwa,
tak, by żadna z tych nauk nie pozostawała obciążona niezrozumia-
łością.
§
22. Ogólna charakterystyka nowożytnego racjonalizmu
fizykalistycznego
Filozofia u swych antycznych źródeł chciała być „nauką”, uni
wersalnym poznaniem całości tego, co istnieje, nie jakimś względ
nym i niejasnym poznaniem potocznym — doxa — lecz poznaniem
racjonalnym — episthemè. Starożytna filozofia nie osiągnęła jednak
prawdziwej idei racjonalności i w związku z tym prawdziwej idei
uniwersalnej nauki — takie było przekonanie prekursorów nowo-
żytności. Nowy wzorzec racjonalności umożliwiła dopiero ukszta
łtowana na nowo matematyka i przyrodoznawstwo. Wykazał on
swoje możliwości urzeczywistniając się w oszałamiającym tempie.
Gdy więc przemyśleć rzecz do końca, czymże innym jest uniwersal
na nauka według nowego wzorca, jeśli nie wszechwiedzą? Jest ona
zatem dla filozofów rzeczywiście celem, leżącym wprawdzie w nie
skończoności lecz przecież dającym się realizować — nie przez poje
dynczych badaczy i nie przez działające w pewnym skończonym
okresie czasu ich wspólnoty, lecz w nieskończonym ciągu pokoleń
i w postępie ich systematycznych badań. Świat w sobie jest, jak się
sądzi w oparciu o wgląd apodyktyczny, systematyczną, racjonalną
jednością, w której wszystkie szczegóły, aż po najdrobniejsze, mu
szą być zdeterminowane racjonalnie. Jego formę systemową (jego
uniwersalną strukturę istotową), z góry już dla nas obecną i znaną,
osiągnąć można tylko wtedy, gdy jest ona czysto matematyczna.
Określać ją można tylko wychodząc od szczegółów, to zaś możliwe
jest niestety jedynie na drodze indukcji. Taka jest — jak widać nie
skończona — droga do wszechwiedzy. W czasach nowożytnych żyło
71
się zatem w uszczęśliwiającej pewności drogi biegnącej od tego, co
blisko, w dal, od tego, co mniej lub bardziej znane, do tego, co nie
znane — drogi niezawodnej metody poszerzania poznania, w której
rzeczywiście wszystko, całość tego, co istnieje, musiała zostać poznana
w swym pełnym „bycie-w-sobie”, w nieskończonym postępie. Nale
żał stale do niego także innego rodzaju postęp: postęp przybliżania
tego, co w świecie życia codziennego naocznie dane, do ideału ma
tematycznego, mianowicie przez doskonalenie (zawsze tylko przy
bliżonego) „podporządkowywania” danych empirycznych odpowia
dającym im pojęciom idealnym, doskonalenie przez użycie odpo
wiedniej metody, precyzację pomiarów, wzrost sprawności urządzeń
pomiarowych itp.
Wraz ze wzrastającym, coraz pełniejszym panowaniem ludzkie
go poznania nad światem człowiek uzyskiwał także coraz pełniejsze
panowanie nad praktycznym, otaczającym go światem, panowanie
rozszerzające się w nieskończonym postępie. Zawierało się w tym
także panowanie człowieka nad społecznością należącą do jego real
nego otoczenia, a zatem panowanie nad sobą samym i innymi, two
rzącymi wraz z nim społeczność, oraz coraz większa władza nad
swym losem i przez to coraz pełniejsza „szczęśliwość”, taka, jaką mogą
sobie ludzie w ogóle racjonalnie pomyśleć. Także bowiem w odnie
sieniu do wartości i dóbr można było poznać to, co w sobie prawdzi
we. Wszystko to leżało w zasięgu owego racjonalizmu jako konse
kwencja sama przez się dla niego zrozumiała. Człowiek był tu rze
czywiście obrazem Boga. W analogicznym sensie, w jakim
matematyka mówi o nieskończenie odległych punktach, prostych itd.,
można obrazowo powiedzieć, że Bóg był „nieskończenie odległym
człowiekiem”. Filozof, odpowiednio do matematyzacji świata i filo
zofii, w pewien sposób idealizował matematycznie również siebie,
a zarazem i Boga.
Nowy wzorzec uniwersalności i racjonalności poznania bez wąt
pienia oznaczał potężny postęp w obrębie tych nauk, z których się
narodził: w matematyce i fizyce (założywszy oczywiście, ż nasze
wcześniejsze analizy doprowadziły do właściwego zrozumienia go
i że pozostaje on wolny od wszelkich zmian swego sensu). Czy
w dziejach świata jest przedmiot bardziej godny dumy filozofów niż
72
odkrycie nieskończonej totalności prawd osiąganych w nieskończo
nym postępie w sposób czysty (jak w czystej matematyce) lub przez
aproksymacje (jak w posługującym się indukcją przyrodoznawstwie)
i czy to, co było rzeczywistym efektem pracy i narastało stopniowo,
nie było cudem prawie? Cudem są przecież efekty czysto teoretycz-
no-technicznej pracy, jeśli rozpatrywać je tylko z perspektywy prze
miany sensu nauki. Inaczej rzecz ma się z pytaniem, jak dalece moż
na było rozszerzyć wzorzec nauki i czy wtedy rozważania filozoficz
ne nie były w ogóle niewystarczające, rozważania, którym
zawdzięczano nową koncepcję świata i nauk o świecie.
Jak bardzo niewystarczające były one w odniesieniu do przyro
dy, ujawnił (choć dopiero w ostatnim czasie) fakt, że zrozumiałe samo
przez się przekonanie, iż całe przyrodoznawstwo jest w ostatecznym
rozrachunku fizyką — że tak biologiczne, jak i wszystkie konkretne
nauki przyrodnicze muszą się w postępie badań coraz bardziej „roz
pływać” w fizyce — uległa zachwianiu, i to w takim stopniu, że na
uki zostały zmuszone do reform swych metod. Reformy te nie doko
nały się naturalnie na podstawie jakiejś zasadniczej rewizji idei, któ
re leżały u podstaw nowożytnego przyrodoznawstwa i które przez
poddanie go rygorom metody uległy opróżnieniu ze swego pierwot
nego sensu.
§ 13. Pierwsze trudności naturalizmu fizykalistycznego w psychologii:
niemożność ujęcia dokonującej subiektywności
Dużo wcześniej jednak problematyczność matematyzacji świa
ta, wzgl. kopiującej ją w sposób dość niejasny racjonalizacji go —
filozofii ordine geometrico — zaznaczyła się w nowej psycho
logii naturalistycznej. Do jej zakresu należała przecież także reali
zowana przez filozofów, matematyków, przyrodników itd. racjonal
na działalność poznawcza i poznanie, w którym powstawały nowe
teorie jako twory ich ducha oraz jako takie twory, które niosły w so
bie ostateczny sens prawdziwościowy świata. Spowodowało to ta
kie trudności, że już wraz z Berkeleyem i Hume’em pojawiła się pa
radoksalna, odczuwana wręcz jako sprzeczność, choć nie dająca się
73
właściwie ująć wątpliwość, która zwracała się wprost przeciw wzo
rom racjonalności, przeciw matematyce i fizyce. I próbowała ich pod
stawowe pojęcia, a nawet sens ich dziedzin (przestrzeń matematycz
na, przyroda materialna), zdeprecjonować jako fikcje psychologicz
ne. Począwszy od Hume’a pojawiała się ona aż do końca, aż do
wykorzenienia całego ideału filozofii, całego charakteru naukowości
nowożytnych nauk. Dotyczyła, co jest niezwykle ważne, nie tylko
filozoficznego ideału nowożytności, lecz całej filozofii przeszłości,
całego sposobu stawiania zadań w filozofii jako uniwersalnej, obiek
tywnej nauce. Cóż za paradoksalna sytuacja! W najwyższym stop
niu efektywne i pomnażane z dnia na dzień dokonania co najmniej
większości nauk nowożytnych były jasno widoczne. Ten, kto w nich
pracował lub pieczołowicie odtwarzał myślowo uzyskane w nich
wyniki, przeżywał oczywistość, której musiał ulec zarówno on, jak
i inni. A przecież wszystkie te dokonania i ich oczywistość stały się
zupełnie niezrozumiałe w pewnej nowej perspektywie i przy wyj
ściu od psychologii, której zakres badań obejmuje dokonujące po
stępowanie. Nawet więcej: dotyczyło to nie tylko nowożytnych nauk
i ich racjonalnie zinterpretowanego świata, lecz także potocznej świa
domości świata i życia w świecie, przednaukowego świata w sensie
potocznym, świata, w którego istnieniu obowiązującym w sposób
samo przez się zrozumiały spełniają się czyny i działania ludzi pozo
stających ponad nauką, a w końcu także i naukowców, i to nie tylko
wtedy, gdy powracają do swej powszedniej praktyki.
Najbardziej radykalne, wczesne wątpienie nie skierowało swego
ostrza przeciw temu światu, lecz tylko dowodziło jego względności
w celu zanegowania episthemè i mającego w niej swą filozoficzną pod
stawę świata w sobie. Na tym polegał agnostycyzm tego wątpienia.
W ten sposób na pierwszy plan występują teraz zagadki świata
w stylu wcześniej nawet nie przeczuwanym i stanowią podstawę cał
kiem nowego sposobu filozofowania, a wkrótce także i systematycz
nych filozofii o całkiem nowym sposobie stawiania celów i o nowej
metodzie. Tę największą ze wszystkich rewolucji określa się jako prze
mianę obiektywizmu naukowego — nowożytnego, lecz także obiek
tywizmu występujących na przestrzeni tysiącleci wszystkich wcze
śniejszych filozofii — w subiektywizm transcendentalny.
74
§ 14. Wstępna charakterystyka obiektywizmu i transcendentalizmu.
Walka obu tych idei jako sens nowożytnych dziejów ducha
Dla obiektywizmu charakterystyczne jest to, że porusza się on
na gruncie świata danego wstępnie w doświadczeniu w sposób zro
zumiały sam przez się i że pyta o „obiektywną prawdę” tego świata,
o to, co dla niego nieuwarunkowane, obowiązujące dla każdej istoty
rozumnej, o to, czym on jest sam w sobie. Uniwersalne wykazanie
tego jest żądaniem epistemè, ratio, wzgl. filozofii. Tak osiągnie się to,
co istnieje w sposób ostateczny — nie miałoby rozumnego sensu kie
rować pytanie wstecz, poza to.
Transcendentalizm natomiast głosi, że sens istnienia danego
wstępnie świata przeżywanego jest tworem subiektywnym, że jest
dokonaniem doświadczającego, przednaukowego życia. W życiu
tym buduje się sens i obowiązywanie istnienia i świata, i to tego
świata, który jest rzeczywiście obowiązujący dla tego, kto go aktu
alnie doświadcza. Jeśli zaś chodzi o „obiektywnie prawdziwy” świat
nauki, jest on tworem wyższego rzędu zbudowanym na podsta
wie przednaukowego doświadczania i myślenia, wzgl. dotyczący
obowiązywania dokonań tego myślenia. Jedynie radykalne zapy
tywanie skierowane wstecz, ku subiektywności, ku tej subiektyw
ności mianowicie, która ostatecznie realizuje wszelkie uznanie obo
wiązywania świata wraz z jego zawartością i we wszystkich na
ukowych i przednaukowych postaciach, jak również ku „co” i „jak”
dokonań rozumu, może uczynić zrozumiałą prawdę obiektywną
i osiągnąć ostateczny sens istnienia świata. Zatem nie istnienie świa
ta w swej nie budzącej pytań zrozumiałości samej przez się jest tym,
co w sobie pierwsze; nie chodzi też o pytanie, co obiektywnie do
niego należy, bowiem tym, co w sobie pierwsze, jest subiektyw
ność, mianowicie taka, która w sposób naiwny stwierdza wstępnie
istnienie świata, a później racjonalizuje go lub, co jest równoważ
ne, obiektywizuje.
Zagraża tutaj jednak od razu pewna niedorzeczność, gdyż po
czątkowo wydaje się oczywiste, że subiektywnością tą jest człowiek,
a więc subiektywność psychologiczna. Dojrzały transcendentalizm
sprzeciwia się jednak idealizmowi psychologicznemu i kwestionu-
75
jąc uznawanie obiektywnej nauki za filozofię dąży do tego, by uto
rować drogę naukowości całkiem nowego rodzaju, naukowości
transcendentalnej. Dawna filozofia nie znała subiektywizmu tego
typu — subiektywizmu transcendentalnego. Brakowało skutecznie
działających motywów dla odpowiedniej zmiany nastawienia, choć
wychodząc od sceptycyzmu starożytnych, a dokładniej od ich rela
tywizmu antropologicznego można go było uczynić tematem my
ślenia.
Cała historia filozofii, począwszy od pojawienia się „teorii po
znania” i poważnych prób zrealizowania filozofii transcendental
nej, jest historią potężnych napięć pomiędzy filozofią obiektywi-
styczną a transcendentalną, historią ciągłych prób utrzymania obiek
tywizmu i nadania mu nowej postaci, a ze strony transcendentalizmu
— prób opanowania trudności, które pociąga za sobą idea subiek
tywności transcendentalnej i postulowana przez tę ideę metoda.
Wyjaśnienie źródła tego wewnętrznego rozłamu w rozwoju filozofii
i analiza ostatecznych motywów owej najbardziej radykalnej prze
miany idei filozofii jest zadaniem o największym znaczeniu. Dopie
ro ono da wgląd w najgłębszą sensowność, która jednoczy całe dzieje
filozoficznego stawania się nowożytności w jedność wiążących całe
pokolenia filozofów ich działań celowych, a w niej w pewne nakie
rowanie wszystkich dążeń zarówno jednostkowych, subiektywnych,
jak i dążeń szkół filozoficznych. Jak spróbuję wykazać, jest to nakie
rowanie na ostateczną postać filozofii transcendentalnej — jako fe
nomenologii — w której tkwi jako moment zniesiony ostateczna
postać psychologii i która odbiera nowożytnej psychologii jej natu-
ralistyczny sens.
§ 15. Uwagi a temat metody naszego sposobu prowadzenia
rozważań historycznych
Zamierzone tu rozważania, których charakter został już określo
ny przez postać uwag wprowadzających, nie są rozważaniami hi
storycznymi w zwykłym sensie. Chodzi nam o to, aby uczynić zro
zumiałą t e o l o g i ę historycznego stawania się filozofii, szczegól-
76
nie filozofii nowożytnej, a zarazem o uzyskanie jasności co do siebie
samych jako jej nosicieli, spełniających ją wspólnie w naszych dzia
łaniach celowych. Spróbujemy zrozumieć jedność, która rządzi wszel
kim historycznym wytyczaniem celów, ich wzajemnym przeciwsta
wianiem się sobie i współdziałaniem, a także będziemy próbować
w nieustannej krytyce, która ciągle ma na uwadze c a ł o ś ć związ
ków historycznych jako związek osobowy, zobaczyć w końcu owo
historyczne zadanie, jedyne, które możemy uznać za nasze własne,
osobiste. Zobaczyć nie z zewnątrz, od strony faktów i w taki sposób,
jak gdyby czasowe stawanie się, w którym my sami się staliśmy, było
jedynie zewnętrznym, przyczynowym następowaniem po sobie, lecz
zobaczyć od wewnątrz. My, którzy nie tylko posiadamy duchowe
dziedzictwo, lecz także sami powstaliśmy w procesie historyczno-
duchowym, jedynie w ten sposób osiągniemy nasze prawdziwe,
własne zadanie. Uzyskamy je nie przez krytykę jakiegoś systemu
współczesnego lub przekazanego przez tradycję, jakiegoś „świato
poglądu” naukowego lub przednaukowego (czy jeszcze jakiegoś in
nego), lecz tylko przez krytyczne zrozumienie całościowej jedności
historii — n a s z e j historii. Ową jedność duchową ma ona dzięki
jedności i sile nośnej zadania, które chce w historycznym procesie —
w myśleniu filozofujących dla siebie nawzajem a przy tym zawsze
filozofujących wspólnie — dojść poprzez różne stopnie niejasności
do zadowalającej jasności. Przedstawia się ono wówczas nie tylko
jako rzeczowa konieczność, lecz także jako z a d a n i e dla nas, współ
czesnych filozofów. Jesteśmy nimi jako funkcjonariusze nowożytnej,
filozoficznej społeczności ludzkiej, jako spadkobiercy i współnosi-
ciele przenikającego ją na wskroś ukierunkowania wysiłków woli,
jesteśmy nimi na gruncie pewnego praustanowienia, które jest zara
zem kontynuacją i odejściem od swego greckiego praustanowienia;
w tym ostatnim tkwi teologiczny początek, prawdziwe narodziny
europejskiego ducha w ogóle.
Taki sposób wyjaśniania dziejów przez pytanie o praustanowie-
nie celów, które spajają w łańcuch kolejne pokolenia, o ile w pokole
niach tych cele owe dalej żyją w postaci zsedymentowanej, lecz któ
re zawsze można ożywić i rozważać krytycznie w ich nowym życiu,
sposób pytania o to, jak ciągle żywe cele pociągają za sobą ustawicz-
77
nie podejmowane na nowo próby osiągnięcia ich oraz, ze względu
na ciągły brak satysfakcji, przymus wyjaśniania, poprawiania, bar
dziej lub mniej radykalnego przekształcania tych prób — wszystko
to, twierdzę, nie jest niczym innym jak tylko autentycznym namy
słem filozofa nad sobą samy, nad tym, dokąd on właściwie dąży, co
jest w nim wolą pochodzącą z woli jego duchowych przodków i wy
stępującym jako ich wola. Trzeba ożywić utajony sens historyczny
pojęć, które jako same przez się zrozumiałe są podstawą prywatnej
i ahistorycznej pracy filozofa. Trzeba w namyśle nad samym sobą po
prowadzić jednocześnie dalej autorefleksję przodków i w ten spo
sób nie tylko ożywić łańcuch myślicieli, ich społeczność myślową,
ich uwspólnocenie w myśleniu oraz przemienić w żywą dla nas te
raźniejszość, lecz także na podstawie uprzytomnianej sobie całościo
wej jedności uprawiać odpowiedzialną krytykę, krytykę szczegól
nego rodzaju, która swą podstawę ma w historycznych, osobowych
wyborach celów, względnym spełnianiu ich i w zmieniających się
krytykach, a nie w prywatnych, zrozumiałych samo przez się prze
konaniach filozofów współczesnych. Bycie samodzielnym myślicie
lem, autonomicznym filozofem wypełnionym wola uwolnienia się
od wszystkich przesądów (Vorurteile) wymaga od niego zrozumie
nia, że wszystko, co u niego zrozumiałe samo przez się to przesądy
(Vorurteile), że wszystkie przesądy są zsedymentowanymi niejasno
ściami pochodzącymi z tradycji (a nie jedynie sądy niepewne co do
swej prawdy) i że dotyczy to także tego wielkiego zadania, tej idei,
która zwie się „filozofią”. Do niej odniesione są wszystkie sądy mają
ce ważność sądów filozoficznych.
Namysł historyczny omawianego właśnie typu jest zatem rze
czywiście najgłębszym namysłem nad samym sobą skierowanym na
zrozumienie u siebie tego, do czego się właściwie dąży będąc tym,
kim się jest, będąc istotą historyczną. Namysł nad samym sobą służy
rozstrzygnięciu, które tu oczywiście jest zarazem kontynuacją naj
bardziej własnego zadania, zadania, które zostało zrozumiane i wy
jaśnione dzięki owemu namysłowi historycznemu nad sobą, będą
cemu obecnie naszym wspólnym zadaniem.
Do praustanowienia należy jednak z istoty pewne zwieńcze
nie, które jest zadaniem procesu historycznego. Spełnione ono
78
zostaje, gdy zadanie dochodzi do całkowitej jasności i przez to do
apodyktycznej metody, która w każdym kroku osiągającym coś
jest ciągłym przechodzeniem do następnego kroku, który ma cha
rakter kroku będącego absolutnym osiągnięciem, tzn. kroku apo
dyktycznego. Filozofia jako nieskończone zadanie mogłaby przez
to dojść do swego apodyktycznego początku, do horyzontu swej
apodyktycznej kontynuacji (przypisywanie ukazanemu właśnie
najbardziej zasadniczemu sensowi tego, co apodyktyczne, sensu
zwykłego, przejętego z tradycyjnej matematyki byłoby oczywiście
zupełnie chybione).
Trzeba jednak ostrzec przed pewnym nieporozumieniem. Każ
dy filozof na przestrzeni dziejów przeprowadza namysł nad sobą,
prowadzi polemiki z filozofami swej teraźniejszości i przeszłości.
Wypowiada się o tym wszystkim, w swym konfrontowaniu się z in
nymi ustala własne stanowisko, osiąga w ten sposób zrozumienie
własnego postępowania, zrozumienie tego, jak głoszone przez nie
go teorie wyrastały w jego świadomości oraz tego, że właśnie do
nich dążył.
Lecz choćbyśmy byli nie wiem jak dokładnie poinformowani
o tych „interpretacjach samych siebie” (i choćby nawet dotyczyło to
całego szeregu filozofów), niczego się jeszcze nie dowiemy przez to
o tym, do czego ostatecznie „dążyło się” u wszystkich filozofów w u-
krytej jedności intencjonalnych głębi, które wydobywa dopiero jed
ność historii. Wychodzi ona na jaw dopiero w zwieńczeniu dziejów,
jedynie z tej perspektywy może ukazać się jednolite ukierunkowa
nie wszystkich filozofii i filozofów, jedynie ono może rzucić światło,
w którym rozumie się dawnych myślicieli tak, jak oni sami nigdy nie
zdołaliby siebie zrozumieć.
Tłumaczy to fakt, że swoista prawda takich „teleologicznych roz
ważań historycznych” nie może nigdy zostać rozstrzygająco obalo
na przez powoływanie się na dokumenty, w których wcześniejsi fi
lozofowie sami świadczą o sobie, ujawnia się ona bowiem jedynie
w oczywistości krytycznego spojrzenia całościowego, które pozwa
la rozbłysnąć sensownej, celowościowej harmonii skrytej za „fakta
mi historycznymi” spisanych poglądów historycznych, ich pozor
nych zmagań ze sobą i ich współistnienia.
79
§ 16. Kartezjusz jako twórca zarówno nowożytnej idei
obiektywistycznego racjonalizmu jak i rozsadzającego go
motywu transcendentalnego
Przejdziemy teraz do rzeczywistego wyjaśnienia sensu jedności
nowożytnych prądów filozoficznych, w obrębie których zaznaczy
się wkrótce szczególna rola, jaką wyznaczono rozwojowi nowożyt
nej psychologii. W tym celu musimy zwrócić się ku geniuszowi, któ
ry dał początek całej filozofii nowożytnej: ku Kartezjuszowi. Po Ga
lileuszu, który przeprowadził niewiele wcześniej praustanowienie
nowożytnego przyrodoznawstwa, nastąpił Kartezjusz, który wymy
ślił nowożytną ideę uniwersalnej filozofii i natychmiast zaczął ją
systematycznie wprowadzać w czyn: filozofię mającą sens racjona
lizmu matematycznego lub lepiej, fizykalistycznego, filozofię jako
„uniwersalną matematykę”. Uzyskała ona natychmiast potężny re
zonans.
Nie znaczy to jednak (zgodnie z tym, co zostało wcześniej wy
wiedzione), że z góry przemyślał on tę ideę w sposób systematyczny
i pełny, a tym bardziej nie widzieli jej w wyeksplikowanej postaci
jego współcześni i następcy, których naukom idea ta stale przewo
dziła. Byłoby przecież do tego potrzebne owo wyższe, systematycz
ne rozwinięcie czystej matematyki w duchu nowej idei uniwersal
ności, która po raz pierwszy, jako względnie dojrzała, wystąpiła u
Leibniza (jako „mathesis universalis”), a w dojrzalszej postaci do tej
pory jest badana jako matematyka rozmaitości zdeterminowanych.
Jak wszystkie idee historyczne, wywierające wpływ na wielkie pro
cesy rozwojowe, idee nowożytnej matematyki, nowożytnego przy
rodoznawstwa i filozofii żyją w świadomości osobowości, które funk
cjonują jako nośniki rozwoju tych idei i to w bardzo różnych modi
neotycznych: czasem prąc do przodu jak instynkt, bez możliwości
zdania sobie przez dana osobę sprawy z jej „dokąd”, a czasem funk
cjonują jako wynik mniej lub bardziej jasnej świadomości, jako źle
lub właściwie ujęte cele, które się później ewentualnie przeobrażają
w cele ujęte bardziej precyzyjnie przez ponowne rozważania. Z dru
giej strony także mamy modi ich spłycania, pozbawiania jasności przy
przejmowaniu idei, które zostały już gdzie indziej sprecyzowane,
80
a potem przyjmują inne rodzaje niejasności: rzeczy tego typu na
uczyliśmy się już rozumieć jak idee opróżnione, zaciemnione, spro
wadzone do samych pojęć słownych lub przy próbach wyjaśniania
obciążone fałszywymi interpretacjami itp. Przy tym wszystkim są one
jednak siłą napędową rozwoju. Interesujące nas tu idee działają w ten
sposób także i na tych, którzy nie są wyćwiczeni w myśleniu mate
matycznym. Trzeba na to zwrócić uwagę, gdy o sile nowej idei filo
zofii oddziaływującej na cała epokę nowożytności, przez wszystkie
nauki i całą kulturę, mówi się jako o idei uchwyconej dopiero przez
Kartezjusza i stosunkowo mocno przez niego ujętej.
Lecz nie tylko przez wprowadzenie tej idei Kartezjusz jest ojcem
nowożytności. Rzeczą w najwyższym stopniu godną uwagi jest jed
nocześnie to, że w swych „medytacjach” był on tym, kto właśnie z za
miarem dania radykalnej podstawy nowemu racjonalizmowi, a za
tem eo ipso dualizmowi, przeprowadził praustanowienie myśli, któ
re w swej własnej konsekwencji historycznej (jako rozwijające się
według ukrytej teleologii historii) przeznaczone były do tego, aby
ten właśnie racjonalizm rozsadzić przez ujawnienie ukrytej w nim
sprzeczności: myśli, które ów racjonalizm miały uzasadnić jako aeterna
veritas,
niosły w sobie głęboko ukryty sens, który wychodząc na jaw,
racjonalizm ten całkowicie pozbawił podstaw.
§ 17. Kartezjusza zwrot ku
„ego cogito”.
Wykładnia sensu Kartezjańskiej epochè
Rozważmy przebieg pierwszych dwóch medytacji Kartezjańskich
w perspektywie, która uwydatni jego ogólną strukturę — drogę do
ego cogito,
do ego posiadającego cogitationes danych cogitata. Niech
zatem naszym zagadnieniem będzie to ulubione pytanie egzamina
cyjne zadawane filozoficznej dziatwie. W rzeczywistości w tych
pierwszych medytacjach tkwi głębia, która jest tak trudna do wydo
bycia, że nawet Kartezjusz nie zdołał tego uczynić — uczynił to w tak
niewielkim stopniu, że pozwolił, by mu umknęło wielkie odkrycie,
które już prawie miał w ręku. Wydaje mi się, że jeszcze dzisiaj — a
być może dopiero dzisiaj — każdy samodzielny myśliciel powinien
81
6-KRYZYS...
studiować te pierwsze medytacje możliwie najgłębiej w nie wcho
dząc, nie pozwalając się odstraszyć przez pozorną ich prymitywność,
przez dobrze znane wykorzystanie nowych myśli dla paradoksalne
go i całkiem błędnego dowodu na istnienie Boga oraz przez liczne
niejasności i wieloznaczności, a także studiować nie przerywając ich
zbyt pospiesznie własnymi kontrargumentami. Będzie dobrze, gdy
pozwolę sobie w tym miejscu na próbę własnej starannej wykładni,
która nie będzie powtarzać tego, co mówi Kartezjusz, lecz wydobę
dzie to, co rzeczywiście tkwi w jego myśli: oddzieli jednak to, czego
był on świadomy od tego, co pewne, bardzo wprawdzie narzucają
ce się, przekonania zrozumiałe same przez się przesłoniły mu wzgl.
podsunęły jego myśleniu. Nie są to jedynie pozostałości tradycji scho-
lastycznej ani przypadkowe przesądy jego czasów, lecz przekonania
zrozumiałe same przez się w przeciągu całych tysiącleci, których
przezwyciężenie będzie możliwe dopiero przez wyjaśnienie i prze
myślenie do końca tego, co oryginalne w jego myśli.
Według Kartezjusza poznanie filozoficzne jest poznaniem a b
s o l u t n i e u z a s a d n i o n y m : musi ono spoczywać na gruncie
bezpośredniego i apodyktycznego poznania, które w swej oczywi
stości wyklucza wszelką dającą się pomyśleć wątpliwość. Każdy krok
poznania pośredniego musi móc dosięgać takie właśnie oczywisto
ści. Rzut oka na dotychczasowe przekonania, zdobyte i przejęte, po
kazał Kartezjuszowi, że wszędzie pojawiają się wątpliwości lub moż
liwości wątpienia. W tej sytuacji dla niego i dla każdego, kto chce
być poważnym filozofem, rzeczą nieuniknioną jest rozpoczęcie od
pewnego rodzaju radykalnej, wątpiącej epoche, która stawia pod
znakiem zapytania uniwersum wszystkich jego dotychczasowych
przekonań, zabrania wydawania z góry sądów o nich, problematy-
zuje każde zajęcie stanowiska co do ich obowiązywania lub braku
obowiązywania. Każdy filozof musi raz w życiu tak postąpić, a jeśli
nie uczynił tego dotąd, musi tak postąpić nawet wtedy, gdy ma on
już „swoją filozofię”. Wobec epochè trzeba ją wówczas potraktować
tak, jak każdy inny przesąd. Ta „ k a r t e z j a ń s k a e p o c h è ” jest
rzeczywiście epochè o niesłychanym dotąd radykalizmie, gdyż obej
muje wyraźnie nie tylko ważność wszelkich dotychczasowych nauk
(nie pomijając nawet matematyki, pretendującej do apodyktycznej
82
oczywistości), lecz także ważność przed- i pozanaukowego świata
przeżywanego, a zatem świata doświadczenia zmysłowego i całego
karmiącego się nim życia myśli, przednaukowego a wreszcie także
i naukowego — świata, który pierwotnie dany jest stale jako samo
przez się zrozumiały, w sposób nie budzący wątpliwości. Możemy
powiedzieć, że po raz pierwszy w „krytyce poznania” postawiono
pod znakiem zapytania najniższy stopień wszelkiego poznania obiek
tywnego, podstawy poznawczej wszystkich dotychczasowych nauk,
wszystkich nauk dotyczących „tego” świata, a mianowicie doświad
czenie w zwykłym sensie, „zmysłowe” doświadczenie i odpowied
nio do niego sam świat jako świat, który ma dla nas w doświadcze
niu tym i z niego swój sens i istnienie, i taki, jakim go stale w pozba
wionej wątpienia pewności bierzemy za wprost obecny, z tą a tą
zawartością poszczególnych przedmiotów realnych, a który tylko cza
sem, w swych szczegółach, traci obowiązywanie stając się czymś
wątpliwym lub wręcz błahym pozorem. Z tego powodu jednak wraz
z owymi szczegółami zostają sproblematyzowane wszystkie wytwory
sensu i ważności, które są ufundowane na doświadczeniu. Rzeczy
wiście tkwi w tym, jak już wspomnieliśmy, historyczny początek „kry
tyki poznania”, mianowicie jako radykalnej krytyki poznania obiek
tywnego.
Trzeba tu znów przypomnieć, że starożytny sceptycyzm zapo
czątkowany przez Protagorasa i Gorgiasza problematyzuje epistemè
tzn. naukowe poznanie tego, co istnieje w sobie, i zaprzecza mu,
że
jednak sceptycyzm ten nie wychodzi poza agnostycyzm, poza wy
parcie się racjonalnej podbudowy filozofii, która wraz ze swymi do
mniemanymi prawdami-w-sobie przyjmuje racjonalne istnienie w-
sobie i wierzy, że zdoła do niego dotrzeć. Według starożytnych scep
tyków „ten” świat nie jest racjonalnie poznawalny, ludzkie poznanie
nie może sięgnąć poza subiektywne, relatywne przejawy. Przy ta
kim punkcie wyjścia istniała znakomita możliwość (tak np. wycho
dząc od dwuznacznej tezy Gorgiasza: „Nic nie istnieje” („Es gibt
nichts
”) poprowadzenia tego radykalnego sposobu myślenia dalej,
lecz w rzeczywistości nigdy do tego nie doszło. Sceptycyzmowi na
stawionemu negatywistycznie w sferze praktyczno-etycznej (poli
tycznej) także w późniejszych czasach brakowało oryginalnego
83
motywu Kartezjańskiego: przedrzeć się przez piekło nie dającej się
już bardziej pogłębić quasi-wątpiącej epochè, by dojść do bram nieba
absolutnie racjonalnej filozofii i samą tę filozofię systematycznie bu
dować.
Lecz jak trzeba przeprowadzić tę epochè? W jaki sposób właśnie
poprzez nią, która za jednym zamachem wyłącza z gry całe pozna
nie świata we wszystkich jego postaciach, także w postaci prostego
doświadczenia świata, i przez to wypuszcza z rąk istnienie świata,
można jeszcze wskazać jakąś prapodstawę bezpośrednich i apodyk
tycznych oczywistości? Odpowiedź brzmi: jeśli wyłączę wszelkie
zajmowanie stanowiska co do istnienia lub nieistnienia świata, jeśli
powstrzymam się od uznania każdego obowiązywania istnienia
w odniesieniu do świata, wówczas w obrębie tej epochè nie jest mi
przecież wzbronione wszelkie uznanie obowiązywania istnienia. Ja,
który przeprowadzam tę epochè, nie jestem zamknięty w jej obszarze
przedmiotowym, lecz raczej, jeśli przeprowadzam ją rzeczywiście
powszechnie i radykalnie, jestem z niej zasadniczo wyłączony. Je
stem konieczny jako ten, kto ją przeprowadza. Właśnie tu znajduję
poszukiwaną apodyktyczną podstawę, która absolutnie wyklucza
wszelkie możliwe wątpienie, i nawet jeśli spróbuję sobie pomyśleć,
że wszystko jest wątpliwe lub że naprawdę nic nie ma, jest absolut
nie oczywiste, że jestem przecież ja sam jako ten wątpiący, negujący
wszystko. Wszechogarniające wątpienie znosi samo siebie. Zatem
podczas powszechnej epochè ma do dyspozycji absolutnie apodyk-
tyczną oczywistość „ja jestem”. W tej oczywistości zawierają się jed
nak także bardzo różnorodne sprawy. Sum cogitans — wypowiedze
nie tej oczywistości brzmi bardziej konkretnie: ego-cogito-cogitata-qua-
-cogitata.
Obejmuje to wszystkie cogitationes, tak pojedyncze, jak ich
płynące syntezy, aż po uniwersalną jedność jednej cogitatum — z tym,
że jako filozofującemu nie wolno mi teraz tego uznania ważności po
prostu i w naturalny sposób spełniać i wykorzystywać poznawczo.
W mojej sytuacji tego, kto dokonał epochè w odniesieniu do wszyst-
kich cogitationes nie wolno mi go
współspełniać. Całe moje doświad
czające, myślące, wartościujące i inne życie aktowe pozostaje mi i to
czy się dalej, z tym, że to, co w nim miałem przed oczami jako „ten”
świat, jako świat istniejący dla mnie i obowiązujący mnie, stało się
84
jedynie „fenomenem”, i to ze względu na wszystkie określenia należą
ce do tego świata. Wszystkie one i sam ten świat przemieniły się
w moje „ideae”, stały się w epochè nie dającymi się oddzielić zasobami
moich cogitationes jako ich cogitata właśnie. Mielibyśmy tu zatem sfe
rę istnienia absolutnie apodyktycznego współzawartą w temacie
„ego
”, a nie tylko jedno aksjomatyczne twierdzenie „ego cogito” lub
„sum cogitans”.
Trzeba tu jednak jeszcze dodać coś, co jest szczególnie godne
uwagi. Przez epochè dotarłem do takiej sfery istnienia, która zasadni
czo poprzedza wszystko, co da się pomyśleć, wszystko, co dla mnie
istnieje wraz ze sferami swego istnienia, poprzedza jako ich abso
lutne, apodyktyczne założenie. Lub też, co dla Kartezjusza jest rów
noważne: ja jako dokonujący epochè jestem tym, co jedyne, absolut-
nie
niepowątpiewalne, zasadniczo wykluczające wszelką możliwość
wątpienia. To co poza tym występuje jako apodyktyczne, np. aksjo
maty matematyczne, poddaje się świetnie możliwościom wątpienia,
a więc także możliwości pomyślenia jego fałszywości, i zostaje po
czątkowo wyłączone, a jego pretensje do apodyktyczności zostaną
usprawiedliwione wtedy, gdy powiedzie się pośrednie i absolutnie
apodyktyczne uzasadnienie go, które sprowadzi go do owej jedynie
absolutnej praoczywistości, do której trzeba sprowadzić wszelkie
poznanie naukowe, jeśli filozofia ma być możliwa.
§ 18. Kartezjusza błędne zinterpretowanie siebie samego:
psychologiczne zafałszowanie czystego
ego
uzyskanego w epochè
Musimy tu
powiedzieć o czymś, co w dotychczasowej wykładni
celowo przemilczeliśmy. W ten sposób wyjdzie na jaw u k r y t a
d w u z n a c z n o ś ć Kartezjańskiej myśli: pokażą się dwie możliwo
ści ujęcia jej, rozwijania i stawiania zadań naukowych, z których tyl
ko jedna była dla Kartezjusza z góry sama przez się zrozumiała. Przez
to sens jego opisów (jako jego właśnie) jest faktycznie jednoznaczny,
lecz jednoznaczność ta pochodzi niestety stąd, że w rzeczywistości
nie doprowadził on do końca oryginalnego, radykalnego toku swych
85
myśli, że w rzeczywistości nie poddał epochè (nie wziął „w nawias”)
wszystkich wstępnych mniemań, całego świata, że w drodze do celu
nie wydobył on tego właśnie, co najbardziej znaczące, co uzyskałby
w „ego” dzięki epochè, aby w nim rozwijać w sposób czysty filozoficz
ne d a u m a z e i n . W porównaniu z tym, co mogło, i to bardzo szyb
ko, dać takie rozwinięcie, wszystko co rzeczywiście nowego wydo
był on na światło dzienne — a jest to bardzo oryginalne i inspirujące
— było w pewnym sensie powierzchowne, a w dodatku pozbawio
ne wartości przez jego własną interpretację. Mianowicie Kartezjusz
dziwiąc się t e m u odkrytemu właśnie w epochè ego pyta sam siebie:
c ó ż to j e s t za Ja? Czy to Ja jest człowiekiem, zmysłowo naocz
nym człowiekiem w zwyczajnym życiu? Skoro wyłączył on ciało —
tak jak cały świat zmysłowy podpada ono pod epochè — określił więc
ego
jako mens sive animus, sive intellectus.
Tu jednak mielibyśmy kilka pytań. Czy epochè nie odnosi się do
całości moich (tego, kto filozofuje) wstępnych danych, a zatem do
całego świata ze wszystkimi ludźmi, i to nie jedynie ze względu na
same ich ciała? A także do mnie samego jako do całego człowieka,
jako do tego, kto ma dla mnie stale ważność mnie samego w natural
nym stosunku do świata? Czy Kartezjusz nie jest już z góry opano
wany przez Galileusza pewność uniwersalnego i absolutnie proste
go świata ciał materialnych wraz z obecną w nim różnicą pomiędzy
tym, co daje się doświadczać tylko zmysłowo, i tym, co jako matema
tyczne jest sprawą czystego myślenia? Czy nie jest już dla niego samo
przez się zrozumiałe, że zmysłowość wskazuje na to, co istnieje samo
w sobie, z tym, że może ona łudzić i że musi istnieć racjonalna droga
rozstrzygnięcia i poznania w sensie racjonalizmu typu matematycz
nego tego, co istnieje samo w sobie? Lecz czy nie jest to wszystko
jednocześnie wzięte w nawias przez epochè, i to nawet jako możli
wość? Jasne jest, że Kartezjusz pomimo radykalizmu bezzałożenio-
wości miał z góry ustalony pewien cel, do którego dążył, cel, dla
którego dotarcie do ego miało być jedynie ś r o d k i e m . Nie widział
on, że porzucił swój radykalizm już wraz z przekonaniem o możli
wości osiągnięcia tego celu i prowadzącego do niego środka. Nie zo
stał on osiągnięty przez samą decyzję przeprowadzenia epochè, rady-
kalnego powstrzymania
się od wstępnych danych, od wszelkiego
86
wstępnego uznawania obowiązywania tego, co obecne w świecie:
epochè trzeba
poważnie p r z e p r o w a d z i ć i z a c h o w a ć . Ego nie
jest residuum świata, lecz jego absolutnie apodyktycznym osadzeniem
(Setzung), które staje się możliwe, i to możliwe jako jedyne takie osa
dzenie tylko poprzez epochè, tylko przez „wzięcie w nawias” obowią
zywania c a ł e g o świata. D u s z a j e s t residuum d o k o n a
n e j w c z e ś n i e j a b s t r a k c j i z samego ciała i przynajmniej z po
zoru zgodnie z tą abstrakcją jest ona częścią dopełniającą ciało. Nie
można jednak pominąć tego, że abstrakcja ta nie dokonuje się w ob
rębie epochè, lecz w sposobie rozważań właściwym przyrodnikowi
lub psychologowi — na gruncie naturalnym danego wstępnie świa
ta, istniejącego w sposób samo przez się zrozumiały. Będziemy mu
sieli jeszcze nieco szerzej powiedzieć o tej abstrakcji i o pozorze jej
zrozumiałości samej przez się. Tu wystarczy jedynie uświadomić so
bie, że w dążących do samych podstaw rozważaniach naszych me
dytacji, rozważaniach, które, wprowadziły epochè i jej ego, pojawił się
wyłom w ich konsekwencji przez utożsamienie ego z czystą duszą.
Całe wielkie osiągnięcie, jakim było odkrycie ego, pozbawione zosta
ło wartości przez niedorzeczne podstawienie: czysta dusza nie ma
w epochè żadnego zupełnie sensu, tak jak ciało pozostaje ona bowiem
w „nawiasie” jako „dusza” tzn. jako fenomen jedynie. Nie należy
przeoczyć tu n o w e g o pojęcia „fenomenu”, które po raz pierwszy
pojawia się wraz z Kartezjańską epochè. Widać, jak trudno jest zacho
wać i wykorzystać tak niebywałą zmianę nastawienia, jaką jest rady
kalna i powszechna epochè.
Natychmiast pojawia
się skądś „ n a t u r a l n y z d r o w y r o z
s ą d e k ” , który jest czymś z naiwnego uznawania obowiązywania
świata i wypacza on nowego rodzaju myślenie umożliwione i postu
lowane przez epochè (stąd także naiwne zarzuty prawie wszystkich
współczesnych mi filozofów wobec mojego „kartezjanizmu” wzgl.
wobec „redukcji fenomenologicznej”, do której przygotowałem przez
przedstawienie kartezjańskiej epochè). Ta wręcz nie dająca się wytę
pić naiwność sprawia także, że w przeciągu stuleci prawie nikogo
nie zainspirowała „zrozumiałość sama przez się” możliwości wnio
sków prowadzących z ego i jego życia myślowego „na zewnątrz” i wła
ściwie nikt nie zadał sobie pytania, czy ze względu na sferę egolo-
87
gicznego istnienia może w ogóle mieć sens jakieś „zewnątrz”, co rze
czywiście c z y n i ego p a r a d o k s e m , z a g a d k ą n a j w i ę k
szą ze w s z y s t k i c h . Być może jednak dużo — a dla filozofii
wszystko — zależy od rozwiązania tej zagadki i być może wstrząs,
jakiego doświadczył sam Kartezjusz odkrywającego, jest i dla nasze
go, nie tak wielkiego umysłu znaczący jako wskazanie na fakt, że to
co prawdziwie ważne i najważniejsze zapowiedziało się w tym, co
poprzez wszelkie pomyłki i błędy musiało kiedyś wyjść na światło
dzienne jako „punkt archimedesowy” każdej autentycznej filozofii.
Gdy tylko pojawił się w dziejach nowy motyw powrotu do ego,
ujawnił swą moc wewnętrzną w tym, że pomimo swych zafałszo-
wań i niejasności zaprowadził nową epokę w filozofii i zaszczepił jej
nowy cel.
§ 19. Usilne zainteresowanie obiektywizmem u Kartezjusza
jako powód jego błędnego zinterpretowania siebie
Medytacje wywarły
wpływ za czasów Kartezjusza i oddziaływują
w historii aż po dzień dzisiejszy w formie fatalnego podstawienia
własnego duchowego Ja za ego, immanencji psychologicznej za ego-
logiczną, oczywistości psychicznego „spostrzeżenia wewnętrznego”
lub „spostrzeżenia samego siebie” za egologiczne spostrzeganie sa
mego siebie. Sam Kartezjusz rzeczywiście wierzył, że na drodze wnio
skowań odnoszących się do tego, co transcendentne wobec własnej
duszy, zdoła wykazać dualizm substancji skończonych (zapośredni-
czany przez pierwszy wniosek o transcendencji Boga). Sądził on rów
nież, że rozwiązał znaczący dla swego sprzecznego nastawienia pro
blem, który w zmienionej formie powróci później u Kanta: jak twory
umysłu powstałe w moim własnym umyśle (moje własne „clarae et
distinctae perceptiones
”), twory matematyki i matematycznego przyro
doznawstwa, mogą rościć sobie prawo do obiektywnie „prawdziwe
go”, metafizycznie transcendentnego obowiązywania. To co nowo-
żytność nazywa teorią intelektu lub rozumu, a w ścisłym sensie kry
tyką rozumu, problematyką transcendentalną, korzenie swego sensu
ma w Kartezjańskich medytacjach. Starożytność nie znała czegoś po-
88
dobnego, gdyż była jej obca Kartezjańska epochè i jego ego. W ten
sposób wraz z Kartezjuszem
rozpoczęło się faktycznie f i l o z o f o
w a n i e c a ł k i e m n o w e g o r o d z a j u , które swych ostatecz
nych uzasadnień szuka w tym, co subiektywne. To, że Kartezjusz
pogrążony był jednak całkowicie w obiektywizmie (pomimo subiek
tywnego ugruntowania go), było możliwe tylko dlatego, że mens, który
pojawił się dla niego w epochè i funkcjonował jako a b s o l u t n a
p o d s t a w a p o z n a w c z a służąca ugruntowaniu obiektywnych
nauk (mówiąc ogólnie — filozofii), wydawał się jednocześnie wspó-
ługruntowawny w n i c h s a m y c h jako właściwe im zagadnie
nie, mianowicie zagadnienie psychologii. Kartezjusz nie uświadamiał
sobie, że ego, j e g o p o z b a w i o n e ś w i a t a p r z e z e p o
chè J a, Ja
działających cogitationes, w których świat ma cały sens
swego istnienia, gdyż może go mieć zawsze tylko dla Ja, że więc to Ja
n i e m o ż e p o j a w i ć s i ę w ś w i e c i e jako temat, gdyż
w s z y s t k o , co n a l e ż y do ś w i a t a , a zatem także własne,
psychiczne istnienie — Ja w zwykłym sensie — czerpie swój sens
właśnie z t y c h f u n k c j i . Tym bardziej nie wziął on oczywiście
pod uwagę tego, że takie ego, jakie zostało odkryte w epochè jako ist-
niejące samo dla siebie, nie jest jeszcze wcale „jednym” Ja, które może
mieć na zewnątrz inne Ja lub wiele współ-Ja. Pozostało dla niego za
kryte to, że wszelkie takie rozróżnienia, jak Ja i Ty, wewnątrz i ze
wnątrz, „konstytuują się” dopiero w absolutnym ego. W ten sposób
staje się zrozumiałe, dlaczego Kartezjusz w swym pośpiechu, by uza
sadnić obiektywizm i nauki ścisłe jako zapewniające poznanie meta
fizycznie absolutne, nie postawił sobie z a d a n i a, by pozostając kon
sekwentnie w ramach epochè, p r z e b a d a ć systematycznie c z y
ste ego z e w z g l ę d u n a t o , c o n a l e ż y d o n i e g o
w a k t a c h i z d o l n o ś c i a c h i co r e a l i z u j e się w n i c h
j a k o i n t e n c j o n a l n e d o k o n a n i e . Ponieważ nie zatrzymał
się przy tym, nie mógł się przed nim odsłonić cały ów ogromny ob
szar problemowy: wychodząc od świata jako „fenomenu” w ego i zwra
cając się wstecz pytać systematycznie, w jakich rzeczywiście pozwa
lających się wskazać immanentnych dokonaniach ego świat uzyskuje
sens swego istnienia. Analityka ego jako mens była oczywiście dla
Kartezjusza sprawą przyszłej psychologii obiektywnej.
89
§ 20. „Intencjonalność” u Kartezjusza
Dlatego więc pierwsze medytacje stanowiące podstawy myśli
Kartezjusza były właściwie częścią psychologii, w której trzeba jesz
cze wyraźnie podkreślić pewien moment jako w najwyższym stop
niu znaczący, choć zupełnie nie rozwinięty: i n t e n c j o n a l n o ś ć ,
która stanowi istotę życia egologicznego. Innym słowem na to jest
„cogitatio”,
np. w sposób doświadczający, myślący, czujący, chcący itp.
c o ś s o b i e u ś w i a d a m i a ć , gdyż każda cogitatio ma swoje cogi-
tatum.
Każda jest domniemaniem w najszerszym sensie i do każdej
należy jakiś modus pewności — prosta pewność, przypuszczenie,
przyjmowanie za prawdopodobne, wątpienie itd. W związku z nimi
pozostają rozróżnienia na potwierdzanie i zaprzeczanie (Bewährung
und Entwährung
) względnie na prawdziwe i fałszywe. Widać już, że
zespół zagadnień intencjonalności zawiera w sobie nieodłącznie za
gadnienia intelektu i rozumu. Naturalnie nie ma u Kartezjusza mowy
o faktycznym postawieniu i opracowaniu zagadnienia intencjonal
ności. Z drugiej strony jednak owo domniemane ufundowanie całej
filozofii nowożytnej na ego trzeba określić jako pewną „teorię pozna
nia” tzn. teorię tego, jak ego w intencjonalności swego rozumu (przez
akty rozumu) realizuje poznanie o b i e k t y w n e . U Kartezjusza zna
czy to: poznanie m e t a f i z y c z n i e t r a n s c e n d e n t u j ą c e ego.
§ 21. Kartezjusz jako punkt wyjścia dwóch linii rozwojowych:
racjonalizmu i empiryzmu
Jeśli prześledzimy linie rozwojowe wychodzące od Kartezjusza,
okaże się, że jedna, „racjonalistyczna”, prowadzi przez Malebran-
che’a, Spinozę, Leibniza i szkołę Wolffa aż do Kanta, który stanowi
punkt zwrotny. W niej działa z rozmachem i rozwija się w wielkich
systemach duch racjonalizmu nowego rodzaju, taki jakiego zaszcze
pił mu Kartezjusz. Panuje tu przekonanie, że w metodzie „mos geo-
metricus
” można urzeczywistnić absolutnie uzasadnione, uniwersal
ne poznanie świata pomyślanego jako transcendentny świat-w-so-
bie. Na takie właśnie przekonanie, na taką koncepcję zakresu
90
nowożytnej nauki jako sięgającej po to, co „transcendentne”, a wresz
cie na samą tę „transcendencję” zareagował empiryzm angielski, bę
dący jednakże również pod silnym wpływem myśli Kartezjusza. Był
on reakcją podobnego typu, jak reakcja starożytnego sceptycyzmu
na ówczesne systemy filozofii racjonalnej. Nowożytny empiryzm
sceptyczny pojawia się już u Hobbesa. Dla nas jednak ze względu na
ogromne oddziaływanie na psychologię i teorię poznania najbardziej
interesującą będzie Locke’a krytyka intelektu i jej kontynuacja u Ber
keleya i Hume’a. Ta linia rozwojowa jest dlatego szczególnie znaczą
ca, że stanowi istotny fragment historyczny drogi, na której zafałszo
wany psychologicznie transcendentalizm Kartezjusza (jeśli wolno
nam już teraz nazwać tak jego oryginalny zwrot ku ego) usiłuje przez
rozwinięcie swych konsekwencji dojść do świadomości niemożno
ści utrzymania się, a stąd — do transcendentalizmu bardziej auten
tycznego i świadomego swego prawdziwego sensu. Historycznie
najważniejszy i podstawowy był tu przypadek psychologizmu em-
pirystycznego (o charakterze sensualistyczno-naturalistycznym), któ
ry odsłonił się samemu sobie w postaci nie dającej się utrzymać
sprzeczności.
§ 22. Naturalistyczno-teoriopoznawcza psychologia Locke’a
Nowożytna psychologia, której jako korelatu wymagało rozsz
czepienie wcześniejszego przyrodoznawstwa została, jak wiemy, po
raz pierwszy konkretnie zrealizowana w trakcie rozwoju empiryzmu.
Zajmowała się ona badaniami psychologicznymi w odniesieniu do
duszy branej w oderwaniu od cielesności, jak również wyjaśnienia
mi fizjologicznymi i psychofizycznymi. Z drugiej strony psycholo
gia ta służyła teorii poznania całkiem nowej w stosunku do Karte-
zjańskiej i bardzo różnorodnie ukształtowanej. W wielkim dziele
Locke’a wiąże się ona właściwie z góry z pewnym pominięciem.
Wydaje się, że jest ona nową próbą osiągnięcia tego, co zamierzały
osiągnąć „medytacje” Kartezjusza: teoriopoznawczym uzasadnie
niem obiektywności nauk obiektywnych. Sceptyczne działanie tego
pominięcia widać od początku w pytaniach np. o zasięg ważności i
91
92
stopnie pewności ludzkiego poznania. Locke jednakże niczego nie
pojął z głębi Kartezjańskiej epochè i z redukcji do ego. Przejął on ego
po prostu jako duszę, która w oczywistości doświadczenia samego
siebie poznaje swe wewnętrzne stany, akty i zdolności. W sposób
bezpośredni i oczywisty dane jest tylko to, co ukazuje wewnętrzne
doświadczenie samego siebie, tylko nasze własne „idee”, natomiast
wszystko, co należy do świata zewnętrznego, zostaje wywiedzione
przez wnioskowanie.
Dokonywana tu wyłącznie na gruncie doświadczenia wewnętrz
nego analiza psychologiczna jest zatem tym, co pierwsze, przy czym
jednak w sposób zupełnie naiwny czyni się użytek z doświadczeń
innych ludzi i z ujęcia doświadczenia siebie samego jako doświad
czenia m o j e g o , doświadczenia c z ł o w i e k a żyjącego wśród lu
dzi; a zatem korzysta się z obiektywnej ważności wniosków doty
czących tego, co inne. Jakkolwiek by wobec tego przebiegały bada
nia obiektywno-psychologiczne, choćby nawet odwoływały się do
tego, co fizjologiczne, to przecież ta właśnie obiektywność stoi pod
znakiem zapytania.
Właściwe zagadnienie Kartezjusza, problem transcendencji ego-
logicznego (zinterpretowanego jako psychologiczne) obowiązywania,
w tym wszystkich rodzajów wnioskowania dotyczącego świata ze
wnętrznego, pytanie, jak przeżycia te mogłyby uzasadnić istnienie nie
należące do duszy, gdy są one przecież same cogitationes w zamkniętej
w sobie duszy — wszystkiego tego Locke nie bierze pod uwagę lub
zastępuje zagadnieniem genezy psychologicznej realnych przeżyć
obowiązywania i należących do nich zdolności. Nie jest dla niego pro
blemem, lecz jest samo przez się zrozumiałe, że dane zmysłowe, jako
że nie można ich swobodnie wytwarzać, są pobudzeniami z zewnątrz,
informują o ciałach należących do świata zewnętrznego.
Dla przyszłej psychologii i teorii poznania szczególnie fatalne było
to, że Locke nie uczynił żadnego użytku z pojawiającego się u Karte
zjusza wprowadzenia cogitatio jako cogitatio pewnych cogitata, a zatem
z intencjonalności, że nie rozpoznał jej jako zagadnienia (najistotniej
szego przecież dla badań szukających podstaw). Zupełnie nie widział
on tego rozróżnienia. Dusza jest dla siebie zamkniętym przedmiotem
realnym, tak jak i ciało; w naiwnym naturalizmie duszę jako taką uj-
muje się podobnie jak przestrzeń: w jego słynnym porównaniu — jak
tablicę, na której dane duszy pojawiają się i znikają. Ten sensualizm
wrażeniowy wraz z nauką o zmyśle wewnętrznym i zewnętrznym
opanował psychologię i teorię poznania na całe stulecia, aż po dzień
dzisiejszy, nie zmieniając swego zasadniczego sensu mimo ciągłego
zwalczania „atomizmu psychicznego”. Oczywiście w sposób nieunik
niony mówi się w języku Locke’a: percepcje, spostrzeżenia, przedsta
wienia „czegoś”, pewnych rzeczy, lub: wiara „w-coś”, pragnienie „cze
goś” itp. Jednocześnie jednak nie uwzględnia się tego, że w percep
cjach, w p r z e ż y c i a c h ś w i a d o m o ś c i to, co w nich
uświadomione, tkwi j a k o t a k i e , a percepcje te są s a m e w s o
b i e percepcjami c z e g o ś , „tego oto drzewa”.
W jaki sposób można zatem poważnie badać życie duszy, które
jest w całości życiem świadomości, intencjonalnym życiem Ja, które
posiada przedmioty jako takie, jakie sobie uświadomiło, które zaj
muje się nimi rozpoznając je, wartościując itd.; jak można, przeoczyw
szy intencjonalność, poważnie badać problemy rozumu, jak można
je w ogóle podejmować? I czy w ogóle można je podejmować jako
problemy psychologiczne? Czy w końcu poza problemami psycho-
logiczno-teoriopoznawczymi nie tkwią poruszone przez Kartezju-
sza, choć nie ujęte wyraźnie problemy „ego” owej epochè Kartezjań-
skiej? Nie są to chyba pytania pozbawione wagi i z góry ukierunko
wują one czytelnika myślącego samodzielnie. W każdym razie
wskazują one wstępnie na to, co w dalszych częściach tej pracy sta
nie się poważnym problemem względnie będzie miało służyć jako
droga do filozofii, którą trzeba będzie zrealizować w sposób rzeczy
wiście „bezzałożeniowy”, filozofii wychodzącej od najbardziej rady
kalnego uzasadniania jeśli chodzi o stawianie zagadnień, metodę czy
wymagającą systematyczności pracę.
Ciekawe jest też, ze sceptycyzm Locke’a dotyczący racjonalnego
ideału nauki i ograniczenie przez niego zasięgu nowożytnych nauk
(które powinny zachować należną im zasadność) prowadził do agno-
stycyzmu nowego rodzaju. Nie przeczył on, jak sceptycyzm staro
żytny, samej możliwości nauki, choć jednak przyjmował niepozna
walne rzeczy-w-sobie. Nasza ludzka nauka zdana jest wyłącznie na
nasze przedstawienia i twory pojęciowe, za pomocą których może-
93
my przeprowadzić wnioskowania co do tego, co transcendentne, przy
czym jednak zasadniczo nie możemy uzyskać właściwych przedsta
wień rzeczy-samych-w sobie, przedstawień, które wyrażałyby ade
kwatnie ich własną istotę. Adekwatne przedstawienia i poznania
mamy jedynie w odniesieniu do naszej własnej duszy.
§
23. Berkeley. Psychologia Davida Hume’a jako teoria poznania
poruszająca się w sferze fikcji: „bankructwo” filozofii i nauki
Naiwności i niekonsekwencje Locke’a doprowadziły do szybkie
go rozwoju jego empiryzmu, który na dalszą metę doprowadził do
paradoksalnego idealizmu, a wreszcie do całkowitej sprzeczności.
Fundamentem pozostał sensualizm i z pozoru zrozumiałe samo przez
się przekonanie, że jedyną, niepowątpiewalną podstawą wszelkie
go poznania jest doświadczenie samego siebie i obszar jego imma-
nentnych danych. Wychodząc od tego Berkeley zredukował ukazu
jące się w naturalnym doświadczeniu rzeczy materialne do samych
kompleksów dat zmysłowych, w których się one ukazują. Nie moż
na według Berkeleya pomyśleć żadnego wnioskowania, które wy
chodząc od dat zmysłowych może doprowadzić do czegoś, co nie
byłoby takimi datami. Wnioskowanie może być tylko indukcyjne tzn.
pochodzące z asocjacji idei. Materia istniejąca w sobie — Locke’a „je
ne sais quoi
” — jest filozoficznym wymysłem. Znaczące jest także, ze
sprowadza on przy tym sposób tworzenia pojęć racjonalnego przy
rodoznawstwa do sensualistycznej krytyki poznania.
Idąc w tym kierunku Hume dochodzi konsekwentnie aż do koń
ca. Fikcją są wszystkie kategorie obiektywności, kategorie naukowe,
w których życie naukowe myśli obiektywny świat istniejący poza
duszą oraz kategorie przednaukowe, w których świat myślany jest
w ten sposób przez życie powszednie. Najpierw matematyczne po
jęcia liczby, wielkości, kontinuum, figur geometrycznych itd. Są one,
jak byśmy my powiedzieli, metodycznie koniecznymi idealizacjami
tego, co naocznie dane. W sensie Hume’a są one jednak fikcjami,
a zatem w konsekwencji także i cała rzekomo apodyktyczna mate
matyka. Źródło tych fikcji daje się bardzo łatwo wyjaśnnić psycholo-
94
gicznie (sc. na gruncie sensualizmu immanentnego), mianowicie
w oparciu o immanentne reguły asocjacji i relacji pomiędzy ideami.
Lecz niczym innym jak tylko fikcjami są także kategorie świata przed-
naukowego, wprost naocznego, świata cielesności (mianowicie toż
samość ciał trwających w czasie tkwiąca rzekomo w bezpośrednio
doświadczającej naoczności), tak jaki rzekomo doświadczana tożsa
mość osoby. Mówimy: „to” drzewo tam i odróżniamy od niego jego
zmieniające się sposoby przejawiania się. Lecz immanentne duszy
są tylko te „sposoby przejawiania się”. Są to kompleksy dat, coraz to
inne, uporządkowane oczywiście między sobą przez asocjację, „po
wiązane”, co ma wyjaśniać złudzenie doświadczania czegoś tożsa
mego. Podobnie w odniesieniu do osoby: tożsame „Ja” nie jest datą,
lecz zmieniającym się nieustannie mnóstwem dat. Tożsamość jest psy
chologiczną fikcją. Także przyczyność, konieczne następowanie po
sobie, należy do fikcji tego typu. Doświadczenie immanentne poka
zuje tylko post hoc. Propter hoc, konieczność następstwa, jest opartym
na fikcji podstawieniem. W ten sposób w Treatise Hume’a w fikcję
przemienia się cały świat, przyroda, uniwersum tożsamych ciał, świat
tożsamych osób, a w związku z tym także i obiektywna nauka, która
poznaje ten świat w jego obiektywnej prawdzie. Konsekwetnie mu
simy powiedzieć, że rozum, poznanie, również poznanie prawdzi
wych wartości, czystych ideałów każdego typu, także i etycznych —
że wszystko to jest fikcją.
Jest to zatem w rzeczywistości b a n k r u c t w o p o z n a n i a
o b i e k t y w n e g o . Hume w zasadzie dochodzi do solipsyzmu. W ja
ki bowiem sposób wnioskowania wychodzące od dat i do dat do
chodzące mają przekroczyć sferę immanentną? Oczywiście Hume
nie postawił pytania, a w każdym razie nie powiedział ani słowa na
temat tego, jak rzecz się ma zatem z rozumem, rozumem u samego
Hume’a, który uzasadniał tę teorię jako prawdę, przeprowadzał ana
lizy duszy, udowadniał prawa asocjacji. W jaki w ogóle sposób regu
ły porządku asocjacyjnego „łączą”? Nawet gdybyśmy wiedzieli o nich,
czy sama ta wiedza nie byłaby znów pewną datą na tablicy?
Jak każdy sceptycyzm i irracjonalizm, także i sceptycyzm Hume’a
znosi sam siebie. Choć zadziwiający jest geniusz Hume’a, to ubole
wania godne jest, że nie idzie z nim w parze odpowiednio wielki
95
etos filozoficzny. Uwidacznia to fakt, że Hume starał się w całym
swym dziele delikatnie „przebrać” swe sprzeczne wyniki i nadać im
znaczenie nieszkodliwych, choć jednocześnie odmalowuje (w koń
cowym rozdziale pierwszego tomu Treatise) ogromne trudności, w ja
kie popada konsekwentny filozof teoretyczny. Zamiast podjąć wal
kę ze sprzecznością, zamiast zdemaskować przekonania pozornie
same przez się zrozumiałe, na których opiera się sensualizm i w ogó
le psychologizm, i starać się dojść do zgodności z samym sobą i do
autentycznej teorii poznania, poprzestał on na wygodnej i efektow
nej roli akademickiego sceptyka. Tak postępując stał się on ojcem nie
udolnego, choć ciągle jeszcze oddziałującego pozytywizmu, który
uchodzi przed filozoficznymi otchłaniami lub raczej przesłania je
z wierzchu, zadowalając się sukcesami nauk pozytywnych i psycho-
logistycznym ich wyjaśnieniem.
§ 24. Rzeczywisty motyw filozoficzny zachwiania się obiektywizmu
ukryty w sprzeczności sceptycyzmu Hume’a
Zatrzymajmy się na chwilę. Dlaczego Treatise Hume’a, w porów
naniu z którym Badania dotyczące rozumu ludzkiego są znacznie złago
dzone, jest tak wielkim wydarzeniem historycznym? Co się w nim
dokonało? Radykalizm Kartezjańskiej bezzałożeniowości, mający za
cel doprowadzenie autentycznego poznania naukowego do ostatecz
nych źródeł jego ważności i absolutne uzasadnienie go w oparciu
o te źródła, wymagał rozważań zorientowanych subiektywnie, wy
magał zwrotu do poznającego Ja w jego immanencji. Bez względu
na to, jak nisko chciałoby się cenić Kartezjusza teoriopoznawczy tok
myśli, nie można było uchylić się przed koniecznościowym charak
terem jego wymagań. Lecz czy po atakach sceptycyzmu osiągalne
było jeszcze poprawienie toku postępowania Kartezjusza, czy osią
galny był jego cel absolutnego uzasadnienia nowożytnego racjonali
zmu filozoficznego? Przemawiał za tym ogromny napór szybko po
sobie następujących odkryć w matematyce i przyrodoznawstwie.
W ten sposób wszyscy, którzy sami uczestniczyli w tych naukach
przez badania lub studia, byli już z góry przekonani o tym, że ich
96
prawda, ich metoda, ma na sobie pieczęć ostatecznej ważności i wzor
cowego charakteru. Empiryczny sceptycyzm wynosi teraz na świa
tło dzienne to, co już w podstawowych rozważaniach Kartezjusza
tkwiło w postaci nierozwiniętej, to mianowicie, że c a ł e p o z n a
n i e ś w i a t a , tak naukowe jak i przednaukowe, jest o g r o m n ą
z a g a d k ą . Z łatwością postępowało się za Kartezjuszem przy jego
zwrocie do apodyktycznego ego intepretując je jako duszę, ujmując
pierwotną oczywistość jako oczywistość „spostrzeżenia wewnętrz
nego”. Cóż zatem bardziej przekonywującego niż sposób, w jaki
Locke zilustrował przez „white paper” realność oddzielonej duszy
i przebiegającej w niej wewnętrznie dziejowości, wewnątrzducho-
wej genezy, a zatem sposób, w jaki znaturalizował on tę realność?
Czy można było wobec tego uniknąć „idealizmu” Berkeleya i Hume’a,
a wreszcie i sceptycyzmu z całą jego sprzecznością? Cóż za paradoks!
Nic nie mogło sparaliżować własnej siły nauk ścisłych ani ich wiary
w swą prawdę, nauk, które się szybko rozwijały i nie pozwalały pod
ważać własnych dokonań. I przecież, choć brano pod uwagę, że są
to dokonania świadomości poznającego podmiotu, ich jasność i oczy
wistość przemieniła się w niezrozumiałą sprzeczność. Bez echa prze
szło to, że według Kartezjusza immanentna zmysłowość wytwarza
obrazy świata. U Berkeleya wytwarza ona już s a m ś w i a t m a
t e r i a l n y , a u Hume’a — całą duszę wraz z jej „impresjami” i „ide
ami”, wraz z należącymi do niej siłami rozumianymi analogicznie
do fizycznych, prawa asocjacji (jako paralelne do praw grawitacji!),
cały świat, ś w i a t s a m , a nie jedynie jego obraz. Oczywiście wy
twór ten był jedynie fikcją, przedstawieniem skonstruowanym w wy
obraźni i właściwie całkowicie niejasnym. Dotyczyło to zarówno
świata nauk racjonalnych, jak i świata experientia vaga.
Czyż pomimo sprzeczności, które mogły tkwić w szczegółach za
łożeń, nie odczuwało się tu niezaprzeczalnej, choć ukrytej prawdy?
Czyż nie zapowiadał się tu z u p e ł n i e n o w y s p o s ó b osądza
nia obiektywności świata i sensu całego jego istnienia oraz odpowied
nio sensu istnienia obiektywnych nauk, sposób, który nie atakuje swo
istej słuszności tego sensu, lecz raczej jego filozoficzne i metafizyczne
pretensje do absolutnej prawdziwości? Można i trzeba było uświado
mić sobie wreszcie — co w naukach pozostało zupełnie niezauważo-
7 - KRYZYS.
97
ne — że życie świadomości jest życiem działającym, t w o r z ą c y m
(leistendes) w jakiś sposób sens istnienia. Jest takim już jako życie zmy
słowo naoczne, a także jako życie naukowe. Kartezjusz nie zagłębiał
się w to, że tak jak świat zmysłowy, świat dnia powszedniego, stanowi
cogitatum
zmysłowych cogitationes, tak i świat naukowy jest cogitatum
n a u k o w y c h cogitationes, oraz nie zauważył, że tkwi w błędnym
kole, gdy w dowodzie na istnienie Boga zakłada m o ż l i w o ś ć wnio
sków transcendującychego, podczas gdy przecież możliwość taka miała
dopiero zostać uzasadniona przez ten dowód. Obca mu była myśl, że
cały świat mógłby być jedynie cogitatum pochodzących z uniwersalnej
syntezy różnorodnych, płynących ciągle cogitationes i że na wyższym
poziomie dokonania rozumowe nadbudowanych nad nimi nauko
wych cogitationes mogłyby być konstytutywne dla świata naukowego.
Lecz czy myśli tej nie podsunęli Berkeley i Hume, przy założeniu, że
sprzeczność ich empiryzmu polegała na pewnym r z e k o m o s a m o
p r z e z s i ę z r o z u m i a ł y m p r z e k o n a n i u , które z góry prze
kreśliło immanencję rozumu? Przez ożywienie i radykalizację funda
mentalnych zagadnień Kartezjusza, patrząc z perspektywy naszego
krytycznego opisu, Berkeley i Hume zachwiali do głębi „dogmatycz
nym” obiektywizmem, nie tylko o b i e k t y w i z m e m m a t e m a -
t y z u j ą c y m , który zachwyca współczesnych i który właściwie wręcz
przypisał światu pewne matematyczno-racjonalne „samo-w-sobie”
(które my, by tak rzecz, odtwarzamy w naszych mniej lub bardziej
doskonałych teoriach), lecz o b i e k t y w i z m w o g ó l e , który pa
nował przez całe tysiąclecia.
§ 25. Motyw „transcendentalny” w racjonalizmie:
Kanta koncepcja filozofii transcendentalnej
Hume jak wiadomo zajmuje szczególnie miejsce w rozwoju my
śli Kanta. W wielokrotnie cytowanych słowach Kant sam mówi, że
Hume zbudził go z drzemki dogmatycznej i nadał inny kierunek
jego badaniom na polu filozofii spekulatywnej. Czy zatem histo
ryczną misją Kanta było doświadczenie owego zachwiania się obiek
tywizmu, o którym właśnie mówiłem, i przedsięwzięcie w swej filo-
98
zofii transcendentalnej rozwiązania zadania, któremu nie podołał
Hume? Odpowiedź musi być p r z e c z ą c a . Wraz z Kantem poja
wia się nowego rodzaju subiektywizm transcendentalny, który przy
biera nowe postaci w systemach idealizmu niemieckiego. Kant nie
należy do linii rozwojowej oddziaływującej w sposób ciągły od
Kartezjusza poprzez Locke’a, nie jest on następcą Hume’a. Jego in
terpretacja sceptycyzmu Humea i sposób, w jaki na niego zareago
wał, uwarunkowany jest przez to, że wywodził się on ze szkoły
Wolffa. „Rewolucja w sposobie myślenia”, której dał impuls Hume,
nie zwróciła się przeciw empiryzmowi, lecz przeciw sposobowi
myślenia racjonalizmu pokartezjańskiego, który dopełnił wielki
Leibniz i który przez Chr. Wolffa uzyskał swój systematyczny, pod
ręcznikowy wykład i swą najsilniej oddziaływującą i wielce przeko
nywującą postać.
Co znaczy, ujmując z początku rzecz całkiem ogólnie, zwalcza
ny przez Kanta „dogmatyzm”? Choć Medytacje silnie oddziałały na
filozofię pokartezjańską, to jednak pełen pasji radykalizm, który jest
ich motorem, nie przeniósł się na następców Kartezjusza. Już wkrótce
gotowi byli oni uznać to, co Kartezjusz dopiero chciał uzasadnić,
pytając o ostateczne źródło wszelkiego poznania i — co uważał za
tak trudne do uzasadnienia — o absolutną, metafizyczną zasadność
nauk obiektywnych a ujmując rzecz całościowo: o zasadność filozo
fii jako jednej, obiektywnej, uniwersalnej nauki czy też, co jest temu
równoważne, o prawo poznającego ego do uznania tworów swego
rozumu na mocy rozgrywających się w „mens” oczywistości za obo
wiązujące jako przyroda wraz z jej sensem transcendującym to ego.
Nowa koncepcja świata materialnego wyodrębnionego jako przy
roda i odniesione do niego nauki przyrodnicze oraz korektywna
koncepcja wyodrębnionej duszy i odniesione do niej zadanie no
wożytnej psychologii o racjonalnej metodzie według wzorca mate
matycznego — wszystko to nabrało teraz znaczenia. Racjonalna fi
lozofia pracowała w każdym kierunku, interesowała się odkrycia
mi, teoriami, ścisłością ich wnioskowania, a stosownie do tego tym,
co ogólne w metodzie i doskonaleniem jej. Dlatego też mówiło się
dużo o poznaniu, także w aspekcie naukowej ogólności. Owa re
fleksja dotycząca poznania nie była jednak transcendentalna, lecz
99
p o z n a w c z o - p r a k t y c z n a , a zatem podobna do tej, jaką w każ
dej innej sferze zainteresowań praktycznych uprawia ten, kto dzia
ła, i która wyraża się w ogólnych twierdzeniach nauki dotyczącej
pewnej umiejętności. Chodziło więc o to, co zwykliśmy nazywać
logiką, choć w jej tradycyjnym, bardzo wąskim zakresie. Możemy
zatem powiedzieć zupełnie poprawnie (rozszerzając jej sens), że cho
dziło o logikę jako naukę o normach i umiejętnościach w jej naj
pełniejszej ogólności, o logikę, jaka miała gwarantować racjonalną
filozofię.
Kierunek badań był zatem podwójny: z jednej strony do syste
matycznego uniwersum „twierdzeń logicznych”, do teoretycznej
całości prawd, powołanych do tego, by funkcjonować jako normy
dla wszystkich sądów; te zaś mają być obiektywnie prawdziwe. Obok
starożytnej logiki formalnej należała tu jeszcze arytmetyka, cała czy
sta matematyka analityczna, a zatem Leibniza „mathesis unwersalis”,
w ogóle całe czyste apriori.
Z drugiej strony zainteresowania zmierzały w kierunku ogólnych
rozważań na temat wydającego sądy jako tego, kto dąży do obiek
tywnej prawdy: w jaki sposób ten, kto wydaje sądy ma czynić nor
matywny użytek z owych praw tak, żeby mogła się pojawić oczywi
stość, która poświadcza obiektywną ważność sądu (to samo dotyczy
nieudanych prób uzyskania oczywistości itp.).
We wszystkich zasadach w szerokim sensie „logicznych”, począw
szy od zasady sprzeczności, eso ipso zawarta była p r a w d a m e t a
f i z y c z n a . Jej systematycznie wyprowadzona teoria miała znacze
nie o g ó l n e j o n t o l o g i i . Wydarzeniem naukowym było tu, że
czysty umysł pracował operując wyłącznie pojęciami wrodzonymi
duszy przeprowadzającej poznanie. To, że te pojęcia, zasady logicz
ne i w ogóle czyste prawidłowości rozumowe są metafizycznie obiek
tywnie prawdziwe było „ s a m o p r z e z s i ę z r o z u m i a ł e ” .
Czasem, pamiętając o Kartezjuszu, powoływano się także na Boga
jako gwaranta, niewiele się troszcząc o to, że istnienie Boga ma wy
kazać dopiero racjonalna metafizyka.
Wobec możności myślenia czysto apriorycznego, władzy czyste
go rozumu, istniała też władza zmysłowości, możność doświadcze
nia wewnętrznego i zewnętrznego. Pobudzony z „zewnątrz” w do-
100
świadczeniu zewnętrznym podmiot staje się dzięki temu pewny
pobudzających go przedmiotów, lecz by poznać je w ich prawdzie,
potrzebuje on czystego rozumu tzn. systemu norm, w których praw
da ta zostaje wyłożona, norm jako „logiki” wszelkiego prawdziwego
poznania obiektywnego świata. Takie jest to ujęcie.
Jeśli zaś chodzi o Kanta, który już doznał wpływu psychologii
empirycznej, dzięki Hume’owi odczuł on, że pomiędzy czystymi
prawdami rozumowymi a metafizyczną obiektywnością istnieje prze
paść innej jeszcze niezrozumiałości, tej mianowicie, w jaki sposób
prawdy rozumowe rzeczywiście mogą odpowiadać za poznanie rze
czy. Nawet wzorcowa racjonalność matematycznego przyrodoznaw
stwa stała się zagadką. Pewne było, że swą faktycznie niepowątpie-
walną racjonalność, swą metodę zatem zawdzięcza ono normatyw
nemu apriori czystego rozumu logiczno-matematycznego, że w swych
poszczególnych dyscyplinach wykazało ono nie dającą się podwa
żyć czystą racjonalność. Nie jest ono oczywiście czysto racjonalne,
o ile potrzebuje doświadczenia zewnętrznego, zmysłowości; wszyst
ko jednak, co w nim jest racjonalne, zawdzięcza ono czystemu rozu
mowi i jego czynnościom normowania — tylko dzięki nim może ist
nieć zracjonalizowane doświadczenie. Jeśli natomiast chodzi o zmy
słowość, to przyjęto powszechnie, że przynosi ona jedynie zmysłowe
daty wrażeniowe, właśnie jako rezultat pobudzenia z zewnątrz. Po
stępowało się więc tak, jak gdyby świat ludzkiego doświadczenia
przednaukowego — nie zlogicyzowany jeszcze przez matematykę
— był światem wstępnie danym jedynie przez zmysłowość.
Hume pokazał, że światu temu w sposób naiwny przypisujemy
przyczynowość sądząc, że w naoczności ujmujemy konieczne na
stępstwo. To samo dotyczy wszystkiego, co ciała zwykłego, otaczają
cego nas świata czyni tożsamymi rzeczami o tożsamych własnościach,
relacjach itd. (jak to rzeczywiście Hume szeroko wywodził w Treati-
se,
który dla Kanta pozostał nieznany). Daty i kompleksy dat przy
chodzą i odchodzą, rzekomo jedynie w sposób zmysłowy doświad
czana rzecz nie jest czymś zmysłowym, co pomimo zmian trwa. Sen-
sualista taką rzecz uważa za fikcję.
My zaś powiemy, że w miejsce spostrzeżenia, które nam przecież
stawia przed oczami rzeczy (codzienne, zwyczajne rzeczy), podsta-
101
wia on same tylko daty zmysłowe. Mówiąc innymi słowy, przeoczą
on to, że sama zmysłowość, odniesiona tylko do dat wrażeniowych,
nie może odpowiadać za przedmioty doświadczenia. Przeoczą on
zatem, że przedmioty doświadczenia odsyłają do ukrytej sprawczo-
ści duchowej i do pytania, co to może być za sprawczość. Musi ona
być przecież z góry taka, aby umożliwić doświadczeniu przednau-
kowemu obiektywnie ważne poznanie przez matematykę, logikę
i matematyczne przyrodoznawstwo, tzn. poznawanie z konieczno
ścią wiążącą każdego i przez każdego uznawaną.
Kant natomiast powiedział sobie: bez wątpienia przejawiają się
rzeczy, lecz tylko dzięki temu, że daty zmysłowe jeszcze jakoś zakry
te, są już w pewien sposób zbierane przez formy aprioryczne i logi-
cyzowane w swej przemianie bez odwoływania się do rozumu, któ
ry ujawnia się jako logika i matematyka, oraz bez docierania do funkcji
normatywnych. Czy teraz owo quasi-logiczne nie jest czymś przy
padkowym, psychologicznym? Czy jeśli będziemy abstrahować od
niego, matematyka i logika będą w ogóle mieć możliwość poznania
przedmiotów przez same tylko daty zmysłowe?
Takie są idee będące u Kanta wewnętrznym motorem myślenia,
jeśli je właściwie widzę. W swym postępowaniu regresyjnym Kant
chce teraz w gruncie rzeczy pokazać: jeśli zwykłe doświadczenie ma
być rzeczywiście doświadczenie przedmiotów należących do przy
rody, przedmiotów, które powinny móc być poznawalne w swej
obiektywnej prawdzie, a zatem naukowo, co do ich istnienia lub nie
istnienia, co do takiego lub innego uposażenia, wówczas świat uka
zujący się naocznie musi już być tworem takich władz, jak „czysta
naoczność” i „czysty rozum”, tych samych władz, które jako myśle
nie wyeksplikowane wyrażają się w matematyce i logice.
Inaczej mówiąc rozum może funkcjonować i ujawniać się w dwo
jaki sposób. Jednym sposobem jest systematyczne interpretowanie
przez niego samego siebie i odsłanianie się w swobodnym, czystym
matematyzowaniu, w postępowaniu czystych nauk matematycz
nych. Zakłada on przy tym należącą jeszcze do zmysłowości formu
jącą czynność „czystej naoczności”. Obiektywnym efektem działa
nia obu władz jest czysta matematyka jako teoria. Drugim sposo
bem jest stałe, ukryte funkcjonowanie rozumu, który ciągle
102
racjonalizuje daty zmysłowe i zawsze posiada je już jako zracjonali
zowane. Jego obiektywnym efektem jest zmysłowo-naoczny świat
przedmiotowy będący empirycznym założeniem wszelkiego myśle
nia przyrodoznawczego jako myślenia świadomie normującego em-
pirię otaczającego świata przez jawny rozum matematyczny. Tak jak
naoczny świat materialny, tak i cały świat przyrodoznawstwa (a więc
także wymagający poznania naukowego świat dualistyczny) jest su
biektywnym tworem naszego intelektu, z tym, że materiał dat zmy
słowych pochodzi z transcendentnych pobudzeń, od „rzeczy samych
w sobie”. Są one zasadniczo niedostępne (obiektywnie naukowemu)
poznaniu. Zgodnie zatem z tą teorią ludzka nauka jako dokonanie
uwarunkowane współdziałaniem subiektywnych władz zmysłowo
ści i rozumu (czy, jak mówi Kant, „intelektu”) nie może wyjaśnić źró
dła, „przyczyny” faktycznej różnorodności dat zmysłowych. Osta
tecznych założeń możliwości i rzeczywistości poznania obiektywne
go nie można obiektywnie poznać.
Jeśli przyrodoznawstwo podawało się za gałąź filozofii, ostatecz
nej nauki o tym, co istnieje, i jeśli z właściwą sobie racjonalnością
wierzyło, że pomimo subiektywnego charakteru władz poznawczych
zdoła poznać to, co istnieje samo w sobie, dla Kanta teraz ulega
oddzieleniu nauka obiektywna jako dokonanie pozostające w su
biektywności od jego filozoficznej teorii, która jako teoria dokonań
zachodzących z koniecznością w subiektywności i przez to jako teo
ria możliwości i zasięgu obiektywnego poznania odsłania naiwność
rzekomo racjonalnej filozofii przyrody jako przyrody samej-w-
sobie.
Wiadomo, że ta krytyka jest jednak dla Kanta zaledwie począt
kiem filozofii w starym stylu odnoszącej się do uniwersum tego, co
istnieje, a zatem także sięgającej po racjonalnie niepoznawalne samo-
-w-sobie, wiadomo, że w Krytyce praktycznego rozumu i Krytyce władzy
sądzenia
Kant nie tylko ogranicza roszczenia filozofii, lecz także wie
rzy, że zdołał umożliwić dostęp do niepoznawalnego samego-w-so-
bie. Nie musimy się w to dalej zagłębiać. Tym, co nas teraz interesuje,
jest, mówiąc w sposób formalno-ogólny to, że Kant w swej reakcji
wobec Hume’a pozytywizmu dat wrażeniowych — tak jak go zro
zumiał — zaprojektował filozofię wielką, zbudowaną w sposób sys-
103
tematyczny i w nowy sposób naukową, w której Kartezjański zwrot
ku subiektywności świadomości wywiera wpływ na formę subiek
tywizmu transcendentalnego.
Jakkolwiek by się rzecz miała z prawdą Kantowskiej filozofii (cze
go nie musimy tu osądzać), nie wolno nam pominąć tego, że Hume
taki, jakim go rozumiał Kant, nie jest rzeczywistym Hume’em.
Kant mówi o „problemie Hume’a”. Lecz co naprawdę poruszało
myśl samego Hume’a? Odnajdziemy to, jeśli sceptyczną teorię Hu
me’a, całość jego twierdzeń, przekształcimy z powrotem w jego pro
blem, rozszerzając go na konsekwencje, które w jego teorii nie znala
zły pełnego wyrazu, choć jednocześnie trudno przypuszczać, że ge
niusz duchowy tej miary co Hume nie dostrzegał tych konsekwencji,
nawet jeśli nie zostały one przez niego wyraźnie wyprowadzone
i opracowane. Jeśli tak uczynimy, natrafimy na taki oto uniwersalny
problem:
Jak można uczynić zrozumiałą naiwną oczywistość (Selbstver-
ständlichkeit
) pewności świata, w którym żyjemy, a mianowicie oczy
wistość zarówno pewności świata codziennego, jak i pewności uczo
nych konstrukcji teoretycznych zbudowanych w oparciu o ten co
dzienny świat?
Czym jest ze względu na swój sens i obowiązywanie „świat
obiektywny”, istnienie obiektywne i prawdziwe, również obiektyw
na prawda nauki, skoro począwszy od Hume’a (a jeśli chodzi o przy
rodę już od Berkeley’a) powszechnie wiadomo, że „świat” jest obo
wiązywaniem, które ma swe źródło w podmiotowości, wraz z jego
całą zawartością, z którą każdorazowo ma dla mnie ważność, dla
mnie jako dla danej osoby filozofującej?
Skoro tylko uczynimy życie głównym punktem naszej uwagi,
nie będzie oczywiście dłużej możliwa naiwność mówienia o „obiek
tywności”, którą subiektywność doświadczająca, poznając i rzeczy
wiście konkretnie działając pozostawia poza zasięgiem pytania, na
iwność naukowca badającego przyrodę i w ogóle cały świat, który
nie widzi tego, że wszystkie prawdy, które uzyskuje on jako obiek
tywne, i sam obiektywny świat, który jest podłożem dla jego formuł
(zarówno jako świat codziennego doświadczenia, jak i świat wyższe
go stopnia, świat poznania pojęciowego), jest tworem jego własne-
104
go życia, który się w nim samym dokonał. Czyż nie jest tak, że udzia
łem tego, kto się poważnie zagłębił w Treatise i po odsłonięciu natu-
ralistycznych założeń Hume’a uświadomił sobie siłę jego motywacji,
musi stać się uwolnienie od tej naiwności?
Lecz jak ująć ten najbardziej radykalny subiektywizm, który su-
biektywizuje cały świat? Zagadka świata w sensie najgłębszym i osta
tecznym, zagadka świata, którego istnienie jest istnieniem biorącym
się z subiektywnego dokonania, istnieniem przeżywanym w takiej
oczywistości, że w ogóle nie da się pomyśleć żadnej innej — to i tyl
ko to stanowi problem Hume’a.
Kant jednak, jak łatwo zauważyć, miał tak dużo założeń obowią
zujących w sposób „samo przez się zrozumiały”, które włączone były
w zagadkę świata w sensie Hume’a, że do samej tej zagadki nigdy
się nie zbliżył. Jego problematyka spoczywała całkowicie na gruncie
racjonalizmu, który wywodził się od Kartezjusza i był kontynuowa
ny przez Leibniza i Wolffa.
Spróbujemy zatem trudny do zinterpretowania stosunek Kanta
do jego kontekstu historycznego przybliżyć sobie w odniesieniu do
problemu racjonalnego przyrodoznawstwa, który prowadził i okre
ślał myśl Kanta. Tym, co nas teraz będzie szczególnie interesować,
jest fakt, że — mówiąc najpierw w sposób formalno-ogólny — w
reakcji na Hume’a pozytywizm wrażeniowy, który w swym fikcjo-
nalizmie rezygnuje z filozofii jako nauki, po raz pierwszy od czasów
Kartezjusza pojawia się wielka i w sposób systematyczny zbudowa
na filozofia naukowa, którą można uważać za subiektywizm trans
cendentalny.
§ 26. Wstępne omówienie przewodniego dla nas
pojęcia tego co „transcendentalne”
Chciałbym tu od razu zauważyć, że słowo „filozofia transcen
dentalna” weszło w użycie od czasów Kanta, a także jako ogólna
nazwa dla uniwersalnych filozofii, których pojęcia zorientowane są
na pojęcia typu Kantowskich. Ja sam używam słowa „transcenden
talny” w sensie najszerszym w odniesieniu do wyczerpująco omó-
105
wionego przez nas powyżej oryginalnego motywu, który począw
szy od Kartezjusza nadaje sens wszystkim filozofiom nowożytnym,
dąży w nich do tego, by, że tak powiem, dojść do siebie samego, uzy
skać autentyczną i czystą postać zadania oraz oddziaływać w sposób
systematyczny. Jest to motyw pytania o ostateczne źródło powsta
wania wszelkiego poznania, motyw namysłu tego, kto poznaje, nad
samym sobą i swym życiem poznawczym, w którym dokonują się
w sposób celowy wszystkie dotyczące go twory nauki; twory te prze
chowywane są jako dziedzictwo, którym było lub będzie można swo
bodnie dysponować. Jeśli motyw ten oddziaływuje w sposób rady
kalny, jest on wówczas motywem uniwersalnej filozofii uzasadnio
nej czysto źródłowo, a zatem uzasadnionej ostatecznie. Źródło to
nazywa się Ja-sam wraz z całym moim rzeczywistym i możliwym
życiem poznawczym, a wreszcie z całym moim konkretnym życiem.
Cała problematyka transcendentalna obraca się wokół stosunku tego
mojego Ja, „ego”, do tego, co początkowo jako samo przez się zrozu
miałe zostało za to Ja podstawione: do mojej duszy, a dalej — wokół
stosunku owego Ja i mojego życia świadomości do świata, którego
jestem świadomy i którego prawdziwe istnienie poznaję w tworach
mego własnego poznania.
Oczywiście to najogólniejsze pojęcie tego, co „transcendentalne”,
nie jest pojęciem, które można uzyskać na podstawie dowodów; nie
można go uzyskać przez immanentne wyłożenie pojedynczych sys
temów i porównanie ich. Jest ono raczej pojęciem uzyskanym przez
wgłębienie się w jednolitą dziejowość całej filozoficznej nowożytno-
ści; jest pojęciem jej zadania, pozwalającego się tylko w ten sposób
wykazać, zadania tkwiącego w niej jako siła napędowa jej rozwoju,
zadania zmierzającego od nieokreślonej dynamis do swej energeia.
Jest to jedynie wstępne objaśnienie, w pewnym stopniu przygo
towane już przez nasze dotychczasowe analizy historyczne, choć
dopiero szersze przedstawienie uzasadnia nasz sposób „teologicz
nych” rozważań historycznych i ich funkcję metodyczną służącą osta
tecznemu zbudowaniu filozofii transcendentalnej, która by zadość
uczyniła swemu najbardziej własnemu sensowi. To wstępne wska
zanie na radykalny subiektywizm transcendentalny wzbudzi
zapewne zdziwienie i powątpiewanie. Jest to przeze mnie mile wi-
106
dziane, jeśli tylko wątpienie to nie będzie z góry oznaczać stanow
czego odrzucenia, lecz swobodne powstrzymanie się od wydawania
sądów.
§ 27. Filozofia Kanta i jego następców w perspektywie
naszego przewodniego pojęcia tego co „transcendentalne”.
Zadanie zajęcia krytycznego stanowiska
Wróćmy znów do Kanta. Możemy bardzo dobrze opisać jego sys
tem także w tym zdefiniowanym wyżej ogólnym sensie jako system
„transcendentalno-filozoficzny”, choć jest mu daleko do tego, by rze
czywiście osiągnąć radykalne ugruntowanie filozofii, całości wszyst
kich nauk. Kant nie zapuścił się nigdy w głębie Kartezjańskich rozwa
żań fundamentalnych, a jego własna problematyka także nie dopro
wadziła go do szukania w tych głębiach ostatecznych uzasadnień
i rozstrzygnięć. Jeśli miałoby mi się udać, na co liczę, przekonać przez
poniższe rozważania, że filozofia transcendentalna jest tym bardziej
autentyczna, tym bardziej spełnia swe zadanie jako filozofia, im bar
dziej jest radykalna, i że dopiero wtedy dochodzi ona do swego rze
czywistego i prawdziwego początku, gdy filozof utorował sobie dro
gę do jasnego zrozumienia siebie samego jako praźródłowo funk
cjonującej subiektywności, to jednak będziemy musieli przecież
uznać, że filozofia Kanta znajduje się na tej drodze, że odpowiada
ona formalno-ogólnemu sensowi filozofii transcendentalnej według
naszej definicji. Jest ona filozofią, która wobec obiektywizmu przed-
naukowego, a także i naukowego zwraca się do poznającej subiek
tywności jako pierwotnego miejsca wszelkiego tworzenia obiektyw
nego sensu i wszelkiego obowiązywania obiektywnego istnienia oraz
zamierza zrozumieć istniejący świat jako twór sensu i obowiązywa
nia i w ten sposób toruje drogę z istoty nowemu rodzajowi nauko
wości i filozofii. Faktycznie, system Kanta, jeśli nie liczyć negatyw-
no-sceptycznej filozofii Hume’a, jest pierwszą prawdziwie poważną,
naukową próbą rzeczywiście powszechnej filozofii transcendentalnej
rozumianej jako ścisła nauka, próbą teraz dopiero odkrytego i jedy
nie słusznego sensu ścisłej naukowości.
107
Wyprzedzając nieco nasze wywody musimy powiedzieć, że od
nosi się to także do wielkich kontynuacji i przekształceń Kantow-
skiego transcendentalizmu w wielkie systemy idealizmu niemiec
kiego. Podstawowym, wspólnym im wszystkim przeświadczeniem
jest, że obiektywne nauki, niezależnie od tego, jak bardzo uważały
by się one — w szczególności nauki ścisłe, na mocy swych oczywi
stych dokonań teoretycznych i praktycznych — za właściwe miej
sce jedynie prawdziwej metody i za skarbnicę prawd ostatecznych,
w ogóle nie są jeszcze w sposób poważny naukami, nie są pozna
niem wywiedzionym z ostatecznego uzasadnienia tzn. z ostatecz
nej, teoretycznej samoodpowiedzialności, nie są zatem poznaniem
tego, co jest ostateczną prawdą. Osiąga to jedynie metoda transcen-
dentalno-subiektywna i filozofia transcendentalna zrealizowana jako
system. Podobnie jak to już było u Kanta, nie sądzi się, że oczywi
stość metody nauk pozytywnych jest złudzeniem, a jej osiągnięcia
są jedynie osiągnięciami pozornymi, lecz że oczywistość ta sama
stanowi problem, że metoda nauk obiektywnych spoczywa na głę
boko ukrytym podłożu subiektywnym, o które nigdy nie pytano,
którego filozoficzne oświetlenie wyznaczałoby dopiero prawdziwy
sens osiągnięć nauk pozytywnych i, odpowiednio, prawdziwy sens
istnienia obiektywnego świata — właśnie jako sens transcendental-
no-subiektywny.
Aby teraz móc zrozumieć stanowisko Kanta i wychodzących od
niego systemów idealizmu transcendentalnego w teleologicznej jed
ności sensu filozofii nowożytnej, a przez to posunąć się dalej w na
szym własnym rozumieniu siebie samych, konieczne jest krytyczne
przybliżenie sobie stylu naukowości Kanta, a przez to wyjaśnienie
zwalczanego przez nas w jego filozofii braku radykalizmu. Przy Kan
cie jako znaczącym punkcie zwrotnym w dziejach nowożytności
zatrzymujemy się z dobrze uzasadnionych względów. Przeprowa
dzona na nim krytyka promieniując wstecz oświetli całe wcześniej
sze dzieje filozofii, mianowicie ze względu na ogólny sens nauko
wości, do urzeczywistnienia którego znajdował się w ich duchowym
horyzoncie i który w ogóle mógł się w nim znajdować. Dzięki niemu
pojawi się głębsze i najważniejsze ze wszystkich pojęcie „obiekty
wizmu” (ważniejsze jeszcze od tego, które zdefiniowaliśmy wcze-
108
śniej), a przez to także właściwie pojęty radykalny sens przeciwień
stwa obiektywizmu i transcendentalizmu.
Tego jednak dotyczyć będą konkretne analizy krytyczne kszta
łtowania się myślowego zwrotu Kantowskiego i skontrastowanie go
ze zwrotem Kartezjańskim, co nastąpi w formie naszego własnego
współmyślenia, które stopniowo, jakby samo z siebie, doprowadzi
nas do ostatecznego zwrotu i do ostatecznych rozstrzygnięć. Sami
zostaniemy wciągnięci w wewnętrzną przemianę, w której dojdzie
do bezpośredniego doświadczenia od dawna już odczuwanego, choć
przecież stale zakrytego wymiaru tego, co „transcendentalne”, i w
której rzeczywiście wymiar ten będziemy mieli przed oczami. Od
słonięta w swej nieskończoności podstawa doświadczenia stanie się
wkrótce polem uprawnym filozofii metodycznej pracy, i to w oczy
wistości tego, że w oparciu o tę podstawę można stawiać i rozstrzy
gać wszystkie dające się pomyśleć filozoficzne i naukowe zagadnie
nia przeszłości.
SŁOWNIK WAŻNIEJSZYCH TERMINÓW
Anschauung
Bewusstseinsleben
Daten
Evidenz
Füllen
Gebilde
Gegebenheiłen
Geltung
Gestalt
Idealisierung
Körper
Körperwelt
Lebenswelt
Lebensumwelt
Leistung
Mannigfältigkeit
Menschentum
Menschheit
Menschsein
Objektivierung
Sein
Seinssinn
selbstverständlich
Selbstverständlichkeit
Sinn
Sinnesdaten
Subjektwität
Ursprung
Urstiftung
Vernunft
Vorgegebenheiłen
Vorurteil
naoczność
życie świadomości
daty
oczywistość
wypełnienia
twór
dane
ważność, obowiązywanie
kształt
idealizacja
ciało materialne
świat materialny
świat życia codziennego
otaczający nas świat życia codziennego
dokonanie
rozmaitość
ludzkość
społeczność
istnienie ludzkie
obiektywizacja
istnienie (też: byt)
sens istnienia
samo przez się zrozumiałe
przekonanie zrozumiałe samo przez się
sens
daty zmysłowe
subiektywność, podmiotowość
źródło
praustanowienie
rozum
wstępne dane
presąd (też: przesąd)
110
SPIS TREŚCI
Kryzys nauk jako wyraz radykalnego kryzysu życiowego ludzkości
europejskiej 5
§ 1. Czy wobec stałych sukcesów nauk rzeczywiście ma miejsce ich kryzys? .. 5
§ 2. Pozytywistyczna redukcja idei nauki do nauki o samych faktach. „Kryzys”
nauki jako utrata jej doniosłości dla życia 7
§ 3. Uzasadnienie autonomii ludzkości europejskiej przez nową koncepcję idei
filozofii w epoce Odrodzenia 9
§ 4. Fiasko początkowo dobrze rozwijającej się nowej nauki i jego
niewyjaśniony motyw 12
§ 5. Ideał uniwersalnej filozofii i proces jego wewnętrznego rozkładu 13
§ 6. Dzieje filozofii nowożytnej jako walka o sens człowieka 17
§ 7. Cel rozważań tej pracy 19
Wyjaśnienie źródła nowożytnego przeciwieństwa pomiędzy fizykalistycznym
obiektywizmem a transcendentalnym subiektywizmem 22
§ 8. Przekształcenie matematyki jako źródło nowej idei uniwersalności nauki . . . . 22
§ 9. Galileusza matematyzacja przyrody 24
a) „Czysta geometria” 25
b) Podstawowa myśl fizyki Galileusza: przyroda jako uniwersum
matematyczne 30
c) Problem matematyzowalności „wypełnień” 36
d) Motywy, które doprowadziły Galileusza do jego koncepcji
przyrody 40
e) Charakter potwierdzania fundamentalnej hipotezy
przyrodoznawstwa 45
f) Problem sensu „formuł” w przyrodoznawstwie 47
g) Opróżnienie matematycznego przyrodoznawstwa z jego sensu
przez „technicyzację” 50
h) Świat życia codziennego jako zapomniana podstawa sensu nauk
przyrodniczych 53
i) Zgubne nieporozumienia jako konsekwencje niejasności dotyczącej
sensu matematyzacji 59
111
j) Podstawowe znaczenie problemu źródła przyrodoznawstwa
matematycznego 61
k) Charakterystyka metody naszego wykładu 63
§ 10. Źródło dualizmu w panującym wzorcu przyrodoznawstwa.
Racjonalność świata „more geometrico” 65
§ 11. Dualizm jako przyczyna niemożności ujęcia problemów rozumu, jako
przesłanka specjalizacji nauk, jako podstawa psychologii
naturalistycznej 67
§ 12. Ogólna charakterystyka nowożytnego racjonalizmu
fizykalistycznego 71
§ 13. Pierwsze trudności naturalizmu fizykalistycznego w psychologii:
niemożność ujęcia dokonującej subiektywności 73
§ 14. Wstępna charakterystyka obiektywizmu i transcendentalizmu. Walka
obu tych idei jako sens nowożytnych dziejów ducha 75
§15.
Uwagi na temat metody naszego sposobu prowadzenia rozważań
historycznych 76
§ 16. Kartezjusz jako twórca zarówno nowożytnej idei obiektywistycznego
racjonalizmu, jak i rozsadzającego go motywu transcendentalnego . . . 80
§ 17. Kartezjusza zwrot ku ego cogito. Wykładnia sensu kartezjańskiej
epochè 81
§ 18. Kartezjusza
błędne zinterpretowanie siebie samego: psychologistyczne
zafałszowanie czystego ego uzyskanego w epochè 85
§ 19. Usilne zainteresowanie obiektywizmu u Kartezjusza jako powód jego
błędnego zinterpretowania siebie 88
§ 20. „Intencjonalność” u Kartezjusza 90
§ 21. Kartezjusz jako punkt wyjścia dwóch linii rozwojowych: racjonalizmu
i empiryzmu 90
§ 22. Naturalistyczno-teriopoznawcza psychologia Locke’a 91
§ 23. Berkeley. Psychologia Davida Hume’a jako teoria poznania
poruszająca się w sferze fikcji: „bankructwo” filozofii i nauki 94
§ 24. Rzeczywisty motyw filozoficzny zachwiania się obiektywizmu ukryty
w sprzeczności sceptycyzmu Hume’a 96
§ 25. Motyw „transcendentalny” w racjonalizmie: Kanta koncepcja filozofii
transcendentalnej 98
§ 26. Wstępne omówienie przewodniego dla nas pojęcia tego co
„transcendentalne” 105
§ 27. Filozofia Kanta i jego następców w perspektywie naszego
przewodniego pojęcia tego, co „transcendentalne”. Zadanie zajęcia
krytycznego stanowiska 107
Słownik ważniejszych terminów 110
112