A
LL
I
W
ANT FOR
C
HRISTMAS IS A
V
AMPIRE
12.
- Czy istnieje na to punkt karny? - Toni maszerowała wzdłóż po śniegu, badając
dziesięciometrowy ceglany mur. Carlos domagał się, aby skontrolowali
zewnętrzną część Cienistych Dębów zanim wejdą do holu. Parking dla gości był
z przodu, dla pracowników na wschodzie, a wejście dla służby kontrolnej z tyłu.
Teraz byli na stronie zachodniej, przemierzając obszar, chwalący się sporą
ilością cienistych dębów.
Zdała sobie sprawę, że jej pytanie pozostało bez odpowiedzi więc odwróciła się
na konfrontację z Carlosem.
Nie było go.
- Carlos? - Kręciła się dookoła, a torebka zsunęła się z ramienia. - Carlos, gdzie
jesteś?
- cśśśśśś, nie tak głośno.
Poszła za głosem i dostrzegła go wysoko na dębie, leżącego na grubym konarze,
który rozciągał się nad murem. Dobry Boże, to musiało być z pięć metrów nad
ziemią. - Carlos, co robisz?
Złapała oddech, kiedy zeskoczył z drzewa i lekko wylądował na nogach. - Jak to
zrobiłeś?
- Prawdziwe pytanie to dlaczego. - podszedł do niej. - Musiałem zobaczyć przez
mur. Jest tam wewnętrzny dziedziniec. Wszystkie okoliczne budynki otwierają
się na niego. Myślę, że domy z numerami są oddziałami, gdzie przebywają
pacjenci. Inne budynki wyglądają jak stołówka, sala gimnastyczna i kryty basen.
To luksusowe miejsce.
- Możesz to wszystko powiedzieć z drzewa?
- Tak, i nawet lepiej, bo widziałem kilku pacjentów kręcących się po altance i
palących. Był z nimi jeden strażnik. - Poszedł w stronę frontowego parkingu.
- W czym to ma być pomocne? - Toni podciągnęła swoją torebkę z powrotem na
ramię i poszła za nim.
- Wszystkie informacje są pomocne. Teraz jako pierwszy zajdę do holu i go
sprawdzę. Poczekaj tutaj poza zasięgiem kamer nadzorujących.
- Ale… - Zatrzymała się, kiedy automatyczne drzwi zamknęły się za nim. -
Ś
wietnie. Będę tu po prostu czekać na mrozie.
Okrężny podjazd do wejścia był okrążony kamiennymi posągami i ośnieżonymi
ż
ywopłotami z bukszpanu. Widziała wnętrze holu przez duże płyty szklanych
okien. Wyglądało na ciepłe i przytulne ze skórzanymi kanapami i fotelami.
Carlos miał rację co do tego, ze Cieniste Dęby były luksusowym miejscem.
Wyszedł, trzymając kartkę w ręku i spotykając się z nią poza zasięgiem kamer.
Wepchał świstek do kieszeni skórzanego płaszcza.
- Co to było? - zapytała Toni.
- Podanie o pracę. A oto plan. Recepcjonistka jest za biurkiem w informacji. Po
obu stronach holu znajdują się dwoje zamkniętych drzwi, prowadzących na
wschodnie i zachodnie skrzydło. Tylna ściana holu jest ze szkła z widokiem na
dziedziniec. Są tam drzwi, ale siedzi przed nimi strażnik.
- Więc nie ma żadnego sposobu związanego z dziedzińcem? - Westchnęła. -
Chyba nie ma to znaczenia, skoro oddziały są zamknięte na klucz.
- Dziedziniec jest dostępny. Zapomniałaś o dobrej pozycji na zacienionym
dębie.
Skrzywiła się. - Nie dam rady wdrapać się na drzewo.
- Nie będziesz musiała. Ja to zrobię i mam nadzieję, że odwrócę uwagę strażnika
i recepcjonistki w holu. Wtedy sprawdzisz listę pacjentów, którą widziałem na
biurku. Kiedy znajdziesz Sabrinę, upewnij się, że masz numer ID.
- Dobra. - Toni strzepnęła błoto i śnieg z butów. - Nie czuję się w pełni
komfortowo z tymi wszystkimi szpiegowskimi rzeczami. - I jakim cudem Carlos
był w tym taki dobry? - Więc jak zamierzasz odwrócić ich uwagę?
Ponownie za późno. Carlosa już nie było. Pobiegł za róg kompleksu budynków
kierując się bez wątpienia na jego ulubione drzewo.
- Dobry Boże. - Toni maszerowała w miejscu aby ogrzać stopy. Da mu kilka
minut aby rozpoczął to co planował. Wypuściła powietrze pozwalając rozejść
się chmurze chłodnych oparów, a następnie weszła do holu. Czas na pokaz.
Automatyczne drzwi zatrzasnęły się za nią i recepcjonistka oraz strażnik
spojrzeli na nią jednocześnie.
Było już dawno po godzinach odwiedzin, więc była sama.
- W czym mogę pomóc? - zapytała recepcjonistka, studiując ją zza okularów w
czarnej oprawie.
Toni rozejrzała się szybko. Mogła ledwo zobaczyć dziedziniec przez okno.
Altanka była słabo oświetlona, a cienie pacjentów kręciły się w około. Ich
papierosy świciły się lekko na pomarańczowo, za każdym razem jak się
zaciągali.
Recepcjonista odchrząknął.
- Ach, zastanawiałam się…- Toni podeszła do biurka z informacją i zauważyła
listę pacjentów przyciśniętą przez łokieć recepcjonistki. - Jak ktoś może dostać
się do tego szpitala. Mam koleżankę z poważnym problemem.
Recepcjonistka spojrzała na nią krzywo. - A co jest dokładnie problemem twojej
przyjaciółki?
Toni zdała sobie sprawę, że kobieta myślała, że mówi o sobie, więc grała dalej. -
Cóż, ja…to znaczy moja przyjaciółka jest uzależniona od…seksu. Mnóstwo
seksu. Cały czas. Nie może przestać.
- Rozumiem. - Recepcjonistka zacisnęła wargi. ‘’Normalnie twój psycholog by
cię tu skierował. Widziałaś się z nim, prawda? To znaczy, twoja koleżanka.
Toni uśmiechnęła się głupkowato. - Dobra masz mnie. I tak, widziałam się z
terapeutą, ale jego żona przyłapała mnie robiącą mu loda z tyłu jego Hummera,
więc…
Recepcjonistka zdjęła okulary. - miałaś stosunki seksualne ze swoim terapeutą?
- Jasne. Śpię ze wszystkimi swoimi psychologami. Doktorami, nauczycielami,
hudraulikami, facetem od gołębi na dachu. - Gdzie do cholery był Carlos? -
Wiesz, to choroba.
Krzyki nagle wybuchły z dziedzińca i strażnik zerwał się na nogi aby wyjrzeć
przez okno.
Recepcjonistka wstała. - Co się dzieje?
- Nie mogę powiedzieć. - odpowiedział strażnik - Pacjenci biegają po całym
placu.
Przerażenie i głośność krzyków wzrastały. Co do cholery robił Carlos? Toni
odskoczyła, kiedy pacjent obił się o płaską nawierzchnię szyby.
- Pomocy! - krzyknął. - Wpuść mnie!
Strażnik wystuknał coś na klawiaturze aby otworzyć drzwi.
- Nie powinieneś wpuszczać ich do holu. - ostrzegła go recepcjonistka.
Kobieta rzuciła się na szybę. - Pomocy! To mnie zaatakowało!
Strażnik otworzył drzwi i dwóch pacjentów wpadło do środka.
- Patrzcie co mi zrobił! - Kobieta pokazała kurtkę. Rękaw był rozpruty tak, że
wypadał z niego surowiec. - To potwór! Czarny potwór ze świecącymi oczami!
- Doris, zabierz ich do kilniki. - strażnik rozkazał recepcjonistce. Wyjął zza pasa
paralizator. - Nie martwcie się ludzie. Zajmę się tym…potworem. - Rzucił
rozbawione spojrzenie na Doris. Nie ulega wątpliwości, że podejrzewał
pacjentów szpitala o bycie wariatami.
Doris podbiegła do pacjentów. - Chodźcie. Tędy. - Otworzyła drzwi na
zachodnie skrzydło i wprowadziła ich do środka.
Krzyki na dziedzińcu rozlegały się w dalszym ciągu i Toni zauważyła cienie
innych pacjentów biegających w koło i uderzających o drzwi innych budynków.
Cokolwiek robił Carlos, to cholernie każdego przeraził. Tymczasem hol był
pusty. Podbiegła do biurka i przejrzała listę pacjentów. Na ostatniej stronie
znajdowała się Vanderwerth Sabrina. Oddział trzeci. VS48732.
Toni nabazgrała informacje w notatniku, wyrwała stronę i wsadziła do torebki.
Wybiegła przez frontowe drzwi i kiedy była w połowie drogi do samochodu
Carlosa, poślizgnęła się na oblodzonym chodniku, tak że nakryła się nogami.
Wylądowała twardo na biodrze.
- Owww. Cholera. - Wstała na nogi i pokuśtykała do samochodu. Sprawdziła
swoją torebkę, aby upewnić się, że karteczka nadal tam była.
Po długiej, denerwującej minucie dostrzegła biegnącego w jej stronę Carlosa.
Co do cholery? Był na boso z butami w jednej dłoni i skórzanym płaszczem w
drugiej. Jego czarna koszula była rozpięta i trzepotała dziko podczas jego
sprintu.
Przełożył kurtkę na drugie ramię, a następnie wyciągnął kluczyki z kieszeni
spodni. Drzwi otworzyły się poprzez kliknięcie na pilocie.
Wrzucił buty i kurtkę na tylne siedzenie. - Zebrałaś informacje?
- Tak. - Otworzyła swoje drzwi. - Co ci się stało?
- Szybko - Wsunął się na siedzenie kierowcy. - Usłyszałem jak strażnik dzwoni
na policje.
Wspięła się do auta ze swoim obitym biodrem a następnie zapięła się pasami. -
Co zrobiłeś? Słyszałam straszny krzyk.
- Odwróciłem uwagę. - Cofnął samochodem a następnie poszusował w stronę
wyjścia.
Skupiła wzrok na jego gołej klatce piersiowej i częściowo zapiętych spodniach.
- O mój Boże. Nie mów mi, że stanąłeś w negliżu.
- Coś w tym stylu. - Wyjechał na ulicę. Syrena policyjna zawyła w oddali.
- Wrócimy jutro, jak się trochę wszystko uspokoi. Godziny odwiedzin są do
piątej po południu w niedzielę. Wyrobisz się?
- Tak myślę. - Toni zerknęła na dwa policyjne wozy mijające ich z syreną
alarmową. Spojrzała przez ramię i zobaczyła je wjeżdżające na parking należący
do szpitala. Co spowodowało, że strażnik zadzwonił na policję? Przypomniała
sobie kobietę z pociętą kurtką. I jej desperackie słowa – czarny potwór ze
ś
wiecącymi oczyma.
Ukłucie niepokoju zawiązało się w jej brzuchu. Co u licha zrobił Carlos?
…
Ian ukrył sześć fiolek leku Romana w bezpiecznym pomieszczeniu piwnicznym
w Romatechu – pokój całkowicie obłożony srebrem, tak aby wampir nie mógł
się teleportować. Srebrny pokój był wyposażony w oddzielny dopływ powietrza
i wystarczającą ilość wody, jedzenia oraz butelkowanej krwi, tak aby utrzymać
ś
miertelnika lub wampira przy życiu przez trzy miesiące.
Tymczasem Connor i Roman upewniali się, że receptura na lek została usunięta
z wszystkich komputerowych plików. Teraz były jedynie dwa źródła formuły –
CD w srebrnym pokoju i umysł Romana. Connor chciał wysłać Romana i jego
rodzinę w bezpieczne miejsce, ale sam zainteresowany nie sądził aby sytuacja
była już na tyle poważna.
Ponieważ Ian nadal miał kilka dni wakacji, Connor nie oczekiwał, że wampir
będzie się tu kręcił, więc teleportował się z powrotem do kamienicy. W biurze
na piątym piętrze podłączył się do komputera, aby wyśledzić urządzenie z
torebki Toni. Przyjrzał się jej lokalizacji. Szpital Psychiatryczny Cieniste Dęby?
Dlaczego Carlos miałby ją tam zabierać? Światełko zaczęło migać. Byli w
ruchu.
Jego komórka zadzwoniła i wyjął ją ze swojego sporranu. - Halo?
- Ian, tu Vanda. - szepnęła - Chcę abyś przyszedł do klubu, ale nie przez wejście
i nie do pokoju głównego. Teleportuj się prosto za moim głosem.
- Co się stało?
- Chodź tu po prostu! - syknęła.
- Dobra. - Skupił się na jej głosie. Kilka sekund później przybył do ciemnego
pokoju obok Vandy.
Rozejrzał się dookoła. Wszędzie na podłodze były porozrzucane niskie stoły,
poduszki z frędzlami w odcieniach czerwieni, fioletu i jedwabnego złota. Ściany
były pokryte czerwono – zlotymi zasłonami. Na blatach stołów migotały świece
włożone do szklanych pojemników z mozaiki, rzucając snopy światła na całe
pomieszczenie. Muzyka i jeszcze więcej światła wychodziły przez rzeźbione,
drewniane parawany, które pokrywały jedną część pokoju.
- Co to za miejsce? - wyszeptał.
- To pokój dla VIP-ów. - odpowiedziała Vanda. - Ponieważ należałyśmy do
haremu, to pomyślałayśmy, że fajnie byłoby urządzić ten pokój właśnie w takim
stylu. Parawany składają się, tak że klienci VIP mogą wyglądać poprzez poręcz
na akcję poniżej. Ale jeśli chcą prywatności, zamykamy parawany.
Ian wyjrzał przez dziurę w owym przedmiocie. I rzeczywiście, klub nocny
Horny Devils był poniżej. Przed sceną wampirzyce wesoło podskakiwały w
rytm muzyki, podczas gdy tancerz kręcił się wokół w czarnej, falującej,
wampirzej pelerynie. Pod peleryną był nagi z wyjątkiem czarnej muszki i
błyszczącego, czerwonego dołu od bikini.
Ian skrzywił się. Dracula przewracałby się teraz w grobie.
- Przy okazji, te wszystkie dziewczyny z dołu pytały o ciebie. - powiedziała
Vanda. - Chcą się z tobą spotkać.
- Dlaczego? Więc chcą się ze mnie pośmiać?
Vanda parsknęła. - Tak właściwie, to wszytskie chcą dostąpić tego honoru i
odebrać ci dziewictwo.
- Cholera jasna. - mruknął - Powiedziałaś im, że spóźniły się około pięćset lat?
- Próbowałam, ale one wolą wersję Corky. Podejrzewam, że według nich, jeśli
będą twoją pierwszą, to staną się w sławne i da to im trochę czasy antenowego
w programie Corky.
- Och. Więc to sława, a nie ja je przyciągam. Jest jakiś ważny powód dla
którego mnie wezwałaś?
- Obawiam się, ze tak. - Vanda wyjrzała przez parawan. ‘’Spójrz na bar.
Jego wzrok przesunął się na Corę Lee, której blond głowa znajdowała się obok
krępego wampira. Żołądek Iana zakręcił się, kiedy go rozpoznał. - Cholera
jasna.
Vanda spojrzała na niego niespokojnie. - Więc wiesz kim on jest?
- Aye. Jędrek Janow. - Ian po raz ostatni widział morderczego Malkontenta na
Ukrainie w noc, kiedy razem z Jean-Lucem i innymi pojechali uratować Angusa
i Emmę. Jędrek był tam z Casimirem, ale kiedy Malkontenci zaczęli przegrywać
bitwę, obaj przenieśli się dalej, pozostawiając swoich rosyjskich kolegów za
sobą na pewną śmierć.
Ojciec Shanny i jego oddział ‘’Trumna’’ z CIA prowadzili stały nadzór nad
rosyjsko-amerykańskimi wampirami i informowali Connora, kiedy udawało im
się założyć podsłuch w złowrogiej siedzibie. Niestety pluskwy zostały
zniszczone kilka nocy temu. Jędrek był dokładny.
- Zazwyczaj przesiaduje w Europie Wschodniej. - wyjaśnił Ian. - Ale niedawno
został wprowadzony jako zarządca rosyjsko-amerykańskiego klanu w
Brooklynie.
- Ale on jest Polakiem. - zaprotestowała Vanda.
- W połowie Polakiem, a w połowie Rosjaninem oraz prawą ręką Casimira. - Ian
uznał, że Vanda jest tego ciekawa. - Skąd go znasz?
Aluzja bólu zamigotała przez jej twarz. - Powiedzmy, że trzymał naprawdę
dobrze z nazistami. Jest okrutnym zabójcą i lubi to.
- Jest przykrywką Malkontenckiego chłopaka. - Ian wyjrzał przez parawan. -
Pije Bleera aby zmylić Corę Lee aby myślała, że jest normalnym wampirem.
- Niestety, nie tak trudno jest ją oszukać.
Ian wytężył słuch, ale nie mógł usłyszeć cichego głosu Jędrka znad huku głośnej
muzyki i pisków kobiet. - Muszę wiedzieć co mówi.
Vanda zmarszczyła brwi, rozmyślając. - Jeśli tam zejdę rozpozna mnie i…och,
wiem. Na moim biurku jest intercom, który łączy się z barem. Używam go,
kiedy muszę porozmawiać z Corą Lee. Tędy.
Podeszła do drzwi częściowo ukrytych za przejrzystą, czerwoną zasłoną. Ian
podążył za nią w dół schodów do jej biura.
- To jest to? - Dotarł do intercomu na biurku.
- Czekaj. To jest podwójne połączenie. - ostrzegła go - Musimy być idealnie
cicho.
Pokiwał głową i nacisnął przycisk palcem.
- Więc znasz Iana? - zapytała Cora Lee.
- Jasne. - Jędrek odpowiedział fałszywym Brooklyn’skim akcentem. - Nie mogę
dojść do siebie po tym jak zobaczyłem jak on wygląda.
- Wiem! Na początku nawet go nie poznałam. - wyznała Cora Lee. - Nie mogę
uwierzyć, że tak się postarzał.
- I mówisz, że to się stało w Teksasie? - zapytał Jędrek.
- Tak powiedział mi Ian.
- Kochanie, możesz podać mi kolejnego Bleera? Ten napój jest fantastyczny.
Roman jest geniuszem.
- Na pewno. Znasz go również?
- A kto nie zna? Facet jest sławny. - Jędrek skomentował mimochodem. - Ale
wiesz co? On również wygląda nieco starzej.
- Tak, nagle posiawiał lekko na skroniach.
- Ale on nie podróżował do Teksasu, prawda?
- Nie, był tutaj, kiedy to się stało. Dobry Boże, nie mogę sobie wyobrazić,
dlaczego ktoś chciałby wyglądać starzej.
- Chcieliby, gdyby krył się za tym jakaś naprawdę ważny, tajemniczy zamiar. -
powiedział Jędrek.
Vanda wciągnęła powietrze, a Ian potrząsnął głową, przypominając jej, aby
zachowywała się cicho. Bez wątpienia zrozumiała powagę sytuacji. Jeśli
Malkontenci zdobędą leki pozwalające nie spać w ciągu dnia, wymordują
Wampiry, które będą bezradne w ciągu ich śmiertelnego snu.
Telefon na biurku Vandy zadzwonił i Ian szybko podniósł palec z przycisku na
intercomie, aby przerwać połączenie. Vanda skrzywiła się i odebrała telefon.
Ian ruszył z powrotem na schody do pokoju dla VIP-ów i wyjrzał przez
parawan. Cora Lee musiała usłyszeć sygnał, bo odebrała telefon. Ze
zdezorientowanym wyglądem odłożyła słuchawkę. Tymczasem Jędrek
skanował otoczenie, oczy miał zmrużone. Nie ulegało wątpliwości, że coś
podejrzewał.
Ian rozważał teleportację w dół aby rzucić mu wyzwanie, ale zanim rozważył
plusy i minusy, Jędrek zniknął.
- Co się dzieje? - Vanda wpadła do pokoju.
- Zniknął.
- Przeklęty telefon. - mruknęła. - To był tancerz, którego zwolniłam w
czwartkową noc. Usłyszał, że Corky planuje mnie pozwać, więc zdecydował, że
zrobi to samo. Sukinsyn.
- Zdobędę nazwisko adwokata Angusa. - zaoferował Ian. - Jest najlepszy w
wampirzym świecie. I narobi kłopotów Corky. Zapłacę za twoje postępowanie.
Nie możesz ponosić konsekwencji z mojego powodu.
- Ale to ja jestem tą, która ją zaatakowała. - Vanda przeciągnęła dłonią przez
swoje sterczące włosy. - I teraz mamy jeszcze ten bałagan z Jędrkiem Janow.
Nie zaprzestanie, póki nie dowie się, co spowodowało, że tak urosłeś. I jęli
dostanie lek w swoje ręce…
- Wiem. Pozabija nas we śnie.
Vanda przycisnęła rękę do czoła. - To wszystko moja wina. Sprawiłam, że stałeś
się zbyt sławny i teraz stawia cię to w niebezpieczeństwie. Jędrek będzie na
ciebie polował. On…on…
- Będę cały.
- Ale ja to totalnie schrzaniłam. - zapłakała. - Jesteś dla mnie jak jeden z moich
młodszych braci. A straciłam ich wszystkich. Nie zniosę również twojej straty,
nie kiedy to wszystko jest z mojej winy.’’
- cśśśśś - Wciągnął ją w ramiona i poklepał po plecach. - Nie obwiniam cię,
Vanda. Kierowałaś się głosem serca. Ale byłbym wdzięczny, gdybyś przekazała
Corze Lee i Lady Pameli, aby trzymały swoje cholerne buzie na kłódkę.
- Powiem, powiem. - Vanda cofnęła się i pociągnęła nosem. - I będę próbowała
znaleźć ci idealną partnerkę. Zrobię listę wszystkich dziewczyn, które chcą się z
tobą spotkać i porozmawiam z nimi osobiście, aby wykluczyć te, które chcą być
jedynie sławne.
Ian zorientował się, że była ich masa, ale nie chciał bagatelizować oferty Vandy.
- Byłoby super. Dzięki.
Zacisnęła swoje powieki. - Chcę abyś był szczęśliwy Ian. I bezpieczny. - Kiedy
otworzyła swoje oczy błyszczał w nich gniew. - Boże dopomóż mi, jeśli ten
Jędrek skrzywdzi…
- Vanda obiecaj mi, że nic nie zorbisz w sprawie Jędrka Janowa. Zostaw to mi i
Connorowi.
Odetchnęła. - Dobrze, ale obiecaj, że będziesz ostrożny. Będzie chciał
odpowiedzi, a ty jesteś jedynym, który je posiada.
- Wiem. - Ian zdał sobie sprawę, że Jędrek mógł na niego właśnie teraz polować.
I pierwszym miejscem, które by przeszukał jest kamienica Romana. ‘’Muszę
skorzystać z twojego komputera.
Popędził po schodach do biura Vandy i aktywował dostęp do urządzenia
samonamierzającego w torebce Toni. Była z powrotem w kamienicy. Całkiem
sama.
Ż
ołądek Iana przewrócił się. Toni, pomyślał, tuż przed tym jak się
przeteleportował.
Tłumaczenie by Kattyg
Nazwa pliku:
All I Want for Christmas is a Vampire rozdział 12 PL
Katalog:
C:\Documents and Settings\Komputer\Moje dokumenty
Szablon:
C:\Documents and Settings\Komputer\Dane
aplikacji\Microsoft\Szablony\Normal.dotm
Tytuł:
Temat:
Autor:
Komputer
Słowa kluczowe:
Komentarze:
Data utworzenia:
2010-10-07 17:18:00
Numer edycji:
2
Ostatnio zapisany:
2010-10-07 17:18:00
Ostatnio zapisany przez:
Komputer
Całkowity czas edycji: 0 minut
Ostatnio drukowany:
2010-10-08 12:27:00
Po ostatnim całkowitym wydruku
Liczba stron:
11
Liczba wyrazów:
2 602 (około)
Liczba znaków:
15 618 (około)