Radosław Lemański
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.
1
Wêdrówka
2012
2
3
Rados³aw Lemañski
4
Redakcja: Rados³aw Lemañski
Korekta, sk³ad i projekt ok³adki:
Assembly
ul. Jesionowa 31
33-300 Nowy S¹cz
Copyright© by „Drzewo Laurowe”, Zielona Góra 2010
Wszelkie prawa zastrze¿one. Zabronione jest powielanie
i rozpowszechnianie za pomoc¹ dowolnych œrodków, w tym
kopiowanie, reprodukcja czy odczyt jakiegokolwiek fragmentu
tej ksi¹¿ki na wszelkich polach eksploatacji bez pisemnej zgody
posiadaczy praw autorskich.
All rights reserved, including the right of reproduction in whole
or part in any form.
Printed in Poland
e-Book Wydanie I
Zielona Góra 2010
ISBN: 978-83-930440-8-5
Wydawnictwo „Drzewo Laurowe”
Zielona Góra
Ksiêgarnia Internetowa „Skryby”
e–mail: redakcja@skryby.pl
www.skryby.pl
5
Przyjacielowi Bartkowi Jankowskiemu,
za wiarę w moje pisanie
i niestrudzonemu wędrowcowi,
Michałowi Banasiowi
6
7
R O Z D Z I A £ P I E R W S Z Y
Poczatek zdarzen
8
I
Polska, Zielona Góra
Godzina zero zdarzeñ
D
o tego czasu pi¹³em siê w górê i w dó³, wszerz i wzd³u¿,
na boki, w pionie i poziomie. Œlimaczy³em siê za¿y³¹ co-
dziennoœci¹ dni pochmurnych i bezmiarem szczeroœci obcej
wszelkim s³owom prawdy, pierwszego œlimaka na drodze.
Codzienn¹ wêdrówk¹ po mchem pokrytych posadzkach
zmarzniêtego bruku i weso³ych odbiciach skoœnookich zna-
ków drogowych. W wêdrówce tej zaznaczy³em swoj¹ obec-
noœæ, w myœlach gorzkich i szcze¿ujowatych, spychanych ra-
dosn¹ pogoni¹ za nieznanym wschodem nowego krajobrazu.
Plącza zmyślnych suitów i sprytnych, wciąż zamkniętych
klamek, zna³y mnie równie dobrze, jak nag³e promyki o¿yw-
czych strumieni przeplatanej nadziei. Jeszcze g³osy nie umil-
k³y od rozsiewanych przez media poklasków i nieustaj¹cych
klekoc¹cych wywiadów, jeszcze p³ynê³y potoki natchnieñ
dla opisuj¹cych sumê zdarzeñ pisarzy i bazgraczy.
Z dnia na dzieñ jednak wszystko zostawa³o zmienione,
rozdrobnione i prze³kniête przez w¹skie gard³a histeryków,
rozk³adaj¹cych ka¿dy kês na czynniki pierwszego zaczynu.
Obraz zaczyna³ siê zamazywaæ, zdarzenia uzwyczajniaæ, tra-
wiæ, by zaznaczyæ swoj¹ obecnoœæ w karnym szeregu niezli-
czonej iloœci encyklopedycznych tomów w ka¿dej szanuj¹cej
9
się księgarni, potem bibliotece, później kiosku, aż wszystko
to znalaz³o swoje miejsce na jednej z niezliczonych pó³ek,
rosn¹cych jak grzyby po deszczu hiperextrabig marketów,
le¿¹c jako ogólnie dostêpne wœród pachn¹cych myde³ek
i kolorowych do ty³ka papierów, by s³u¿yæ za naturalnie
lekkie antidotum na codzienne wzdêcia.
Dawna prawda nie by³a ju¿ dawna, za to pospolita
i zwyczajna, jak niezwyczajne sta³o siê noszenie kalesonów
w ciemn¹ i zimn¹ wieczorow¹ porê. Niektórzy mówili, ¿e
ju¿ po mojej twarzy mo¿na siê by³o domyœliæ, ¿e by³em po-
et¹. Inni domyœlali siê tego po moich dziwacznych wynu-
rzeniach. W ka¿dym razie, jak ca³a rzesza innych pocz¹t-
kuj¹cych bazgraczy, skroba³em coœ od czasu do czasu, ale
nie przynosi³o mi to jednak spe³nienia. Zbyt czêsto smutek
mnie ogarnia³. Chwilowy jednak, bo wiedzia³em, ¿e taka jest
rzeczy kolej i spirala przeznaczenia kieruje mnie ku nowym
pocz¹tkom wci¹¿ tych samych, p¹czkuj¹cych nieustannie
zdarzeñ i odkryæ. Co bardziej wtajemniczeni w zawi³oœci
mej prywatnoœci wiedzieli, ¿e radoœæ upatrujê w zajmowa-
niu siê sprawami daleko bardziej ulotnymi i pokrêconymi, co
skróciæ mo¿na do modnego obecnie „rozwoju duchowego”.
Zrozumia³e wiêc, ¿e wzlatuj¹c coraz bardziej w sprawach
ducha, coraz mocniej pcha³a mnie znowu rzeka zdarzeñ ku
wirom, do podœwiadomoœci, by w nowym œwietle ujrzeæ
i prze¿yæ wci¹¿ to samo znajdowanie i tracenie. Jak g³osz¹
m¹dre ksiêgi œwiata tego, nale¿a³o wylaæ stare i oczyœciæ
sadzawkê, by znów us³yszeæ œpiew œwiat³a. Ale doœæ ksiêgi.
Ja po prostu wiedzia³em to. Przy ca³ej pokrêconoœci mej
psyche, czu³em, ¿e nast¹pi. Tak samo czu³em, jak wówczas,
w tych momentach w³aœnie, które kaza³y mi siê uwa¿niej
przygl¹daæ rzeczywistoœci, jakbym za chwilê mia³ ujrzeæ
znak niezwyczajny, zapraszaj¹cy do nowej wêdrówki. Jak
10
zwykle wiedzia³em, ¿e bêdziemy wêdrowaæ razem, w grupie
i ¿e grup takich bêdzie bardzo, bardzo wiele. Miejsca œwiête
i zupe³nie pospolite kioski z piwem, szkolne ³awy i przepast-
ne okopy dêbowych biurek – wszystko to nagle rozpada³o
siê na drobny mak i pojawia³a siê Rêka. Zaprasza³a. Mru¿y-
³eœ oczy. Mlaska³eœ. Dosta³eœ po ³bie. Modli³eœ siê. Lewito-
wa³eœ. Gotowa³aœ obiad. P³aka³aœ. Kochaliœcie siê. Patrzy³eœ
z góry na ziemiê. W³aœnie przychodzi³eœ na œwiat. Krad³eœ.
Odprawiałeś mszę. Nie martw się. Nie smuć się. Zaufaj. Idź.
Wêdrówka by³a nieunikniona. Zwyczajna i œwiêta. B³ogo-
s³awiona i zaklêta. Rzuca³eœ wszystko lub zostawa³eœ. Sia³eœ
i zbiera³eœ. Niezliczone t³umy i samotni w pochodzie. Nagle
ze zdumieniem mog³eœ stwierdziæ, ¿e nigdy nie by³eœ sam,
¿e tylko sam mo¿esz wyruszyæ na t¹ Wêdrówkê. I wówczas,
gdy ju¿ pora by³a przywdziaæ – oddaæ podró¿niczy p³aszcz,
twoja Wêdrówka stawa³a siê uœwiêcona, jedyna. To by³a Ta
Wêdrówka. Dobrze pamiêtam jej pocz¹tek. Nagle nie by³o
ciebie. Rozpada³o siê cia³o i by³ tylko cel: Œwiêta Ziemia.
B³ogos³awione miejsce na Wschodzie, do którego wêdro-
waliśmy przez długie lata, by później wędrować na Zachód,
Pó³noc i Po³udnie. Tak, ka¿dy duchowy Wêdrowiec, gdzieœ
w głębi swej duszy podejrzewa, że prędzej czy później, przyj-
dzie mu odkryæ i przywdziaæ swój p³aszcz i wzi¹æ do rêki
wêdrowny kostur. Ka¿demu pisana jest Wêdrówka. Poszuki-
wanie i odkrywanie samego siebie.
11
=
Nikt nigdy nie wie, kiedy siê zacznie. Mo¿na przewidywaæ
na wiele sposobów, wci¹¿ wyczekiwaæ i odkrywaæ w prze-
powiedniach, ale to i tak zawsze jest zaskoczenie. Zwyczajny,
choæ uœwiêcony pocz¹tek. Jak wówczas. Po prostu sta³em
i patrzy³em. Galeria by³a wielka, ogromna i jak wiêkszoœæ
galerii obecnych czasów, by³o tu wszystko, oprócz przed-
miotów związanych ze sztuką, rzeźb czy obrazów. Ale mogę
siê myliæ, bo jeœli za dzie³o uznaæ manekiny, to tego nie bra-
kowa³o. We wszelkich pozach i odmianach. Z g³ow¹ i bez
niej, z jedn¹ i dwoma rêkami, z nogami i bez nich, skacz¹ce
i pokracznie niby – siedz¹ce. Zachwala³y przewa¿nie sklepy
z ciuchami, zrêcznie przez specjalistów kreowanymi na zna-
ne marki. Poza nimi by³y nawet w obowi¹zkowej w takich
miejscach kawiarni, z tradycyjn¹ ju¿ kaw¹ z ekspresu, skle-
piku z markowymi, czyli beznadziejnie drogimi winami, jak
i w kilku punktach z nikomu niepotrzebnymi, kupowanymi
na prezent dla szefów, bibelotami. Ogólnie sklepy zajmowa³y
dwa piêtra, a pozosta³e dwa czy trzy, przypada³y na par-
kingi. To one mia³y byæ g³ównym przedmiotem dzia³alnoœci
tego budynku. Wielokrotnie poskrêcana jednak rzeczywi-
stoœæ sprawi³a, ¿e podobnie jak wiele innych dzia³alnoœci
gospodarczych w tym piêknym kraju, równie¿ i w Galerii,
prawdziwym źródłem mamony stał się wielki, snobistycz-
ny market z szeregiem charakterystycznych, szeroko œmie-
j¹cych siê, nie wiadomo czemu, manekinów. Mo¿e mniejszy,
ni¿ wielki marketo-pa³ac, w którym od czasu do czasu ku-
puje swoje bibeloty Jackson, ale wystarczaj¹co du¿y jak na
to miasto, z pn¹cymi siê gdzieniegdzie fortunkami œwie¿ych
dorobkiewiczów.
Sta³em i patrzy³em, w t³umie wielu bardziej i mniej ga-
12
powatych gapiów. Pi¹tka ch³opaków tañczy³a break-dance.
Byli nieźli. Swojscy. Znałem ich z widzenia i wiedziałem,
¿e ten taniec to ich pasja. Spotykali siê kilka razy w tygo-
dniu, by trenowaæ, gdzie siê da. Z pocz¹tku w starych piw-
nicach, potem gdzieœ na salach. By³o widaæ, ¿e lata æwiczeñ
nie posz³y na marne. T³um zacz¹³ klaskaæ w rytm muzyki,
do której wyginali cia³a. Niemiecka, ostra kapela. Wywijasy,
salta i przewrotki. Z pocz¹tku wychodzili na œrodek poje-
dynczo, przez chwilê krêc¹c siê i samotnie próbuj¹c z zim-
nym marmurem. Potem po dwóch, a¿ przyszed³ moment,
gdy wszystkich ogarn¹³ trans. Skok i muzyka. Krokodylek
i kankan. Rytm wystukiwany oklaskami t³umu. Okrêcanie
na g³owie. Muzyka. Rytm. Salta i pó³obroty. Okrêcanie na
g³owie. Muzyka. Okrêcanie na g³owie. Jeszcze tak niedawno,
jeden z nich o przezwisku Cichy, krêci³ siê na g³owie dla
Papie¿a. Zaraz po tym przedstawieniu najpierw z innymi,
potem jako jedyny z grupy na d³u¿szy czas znikn¹³ w prze-
pastnych gabinetach Watykanu. Gdy wyszli, jeszcze raz da³
pokaz swoich mo¿liwoœci. Znowu sta³ na g³owie, niczym jed-
na z postaci kart tarota. Wiedzia³em jednak, ¿e nie by³ ju¿
tym samym cz³owiekiem. Us³ysza³ w³aœciwe s³owo w odpo-
wiednim czasie. Zobaczy³ Œcie¿kê.
Ka¿da wêdrówka niesie ze sob¹ mo¿liwoœæ ujrzenia w³a-
snego ¿ycia z innej perspektywy. Ka¿da wêdrówka wywraca
¿ycie do góry nogami. Myœla³em o tym nie wiedz¹c, ¿e sam
by³em niczym zbli¿aj¹ca siê wskazówka zegara do dwuna-
stej – zerowej. Lada chwila mia³ siê rozpocz¹æ mój powol-
ny obrót na skali zdarzeñ. Po pokazie wszed³em do zat³o-
czonej kawiarenki. Zapach ciastka, które ktoœ gdzieœ kiedyœ
mo¿e i jad³, migawka zaokiennego krajobrazu, podobnego
mniej lub bardziej, ten sam odcieñ fragmentu brwi u kogoœ
w odpowiednim nastrojowo momencie. Wszystko to punkt
13
zapalny, punkty styczne na sinusoidzie zdarzeñ, niczym roz-
rusznik dla katalizatora wspomnieñ. Sygna³ dla podœwiado-
moœci, ¿e mo¿e ju¿ zaczynaæ podró¿ pe³n¹ wspomnieñ i nie-
przebytej magii. Nadœwiadomoœæ przygotowuje swój system
przez d³ugie lata. Ciu³a wzruszenia, etyki etykiety i œwiat³o
wielu modlitw, by w koñcu zape³niæ stawik, jeziorko, morze,
ca³y ocean wypracowanego pogl¹du na coœ, co wymyka siê
œwiadomoœci. Bardzo nale¿y ceniæ te chwile, gdy pr¹ce do
góry ego spotyka siê ze zrozumieniem na górze. Umys³ tu
niepotrzebny. Umys³ œpi w najlepsze, delektuj¹c siê smakiem
ciasteczka, fragmentem krajobrazu, dreszczem i deszczem.
D³ug¹ wêdrówkê przeszed³ Freud, nim to zrozumia³. Patrz¹c
na to wszystko z nieziemskiej perspektywy, pewnie wci¹¿
nie móg³ uwierzyæ, ¿e i bezpoœrednio do cz³owieka da siê
odnieœæ symboliczna trójka. Pora ju¿ by³a najwy¿sza na to
odkrycie. Lada moment cz³owiek odnajdzie komputery, ko-
mórki i dietetyczne sałatki z niemodyikowanej żywności,
a co za tym idzie przywdzieje sobie d³ugi ogonek kolejki do
urzêdów pracy. Produkcja psychologów, psychoanalityków,
psychiatrów, psychosomatyka, psychika, psyche, psychamo-
wa³a i odsunê³a na pewien czas dowody na istnienie wie-
lu innych liczb w cz³owieku. Gdzieœ tam w ciszy wracano
do czterech koñczyn, piêciu niczym gwiazda, a zaraz potem
i siedmiu przestrzeni, ³¹czonych przez system siedmiu cza-
kramów…
Wêdrówka zaczyna³a siê na dobre. Zjad³em ciasteczko.
Wypi³em kawê z ekspresu. I wtedy zobaczy³em go po raz
kolejny. Wygl¹da³ normalnie, niepozornie, w niczym nie
przypominaj¹c natchnionego badacza zamierzch³ych kultur,
zaproszonego na wczorajszy wyk³ad przez miejscowy uni-
wersytet. To dopiero by³a sensacja. Odkrycia miêdzynaro-
dowej grupy archeologów, z udzia³em polskich badaczy, nie
14
by³y jeszcze znane w tym kraju, jednak wieœci o niezwyk³ym
znalezisku zd¹¿y³y zelektryzowaæ uczonych i pasjonatów na
tyle mocno, ¿e postanowili zrobiæ wyk³ad, którego by³ g³ów-
nym bohaterem. Jego s³owa da³y po¿ywkê moim przeczu-
ciom. Obudzi³y we mnie coœ nieokreœlonego, jakieœ mgliste
wspomnienie dziwnie znajomych zdarzeñ. Jeszcze wczoraj
próbowa³em je zbadaæ, uzewnêtrzniæ metod¹ autohipnozy,
ale po raz kolejny natraiłem na dziwny opór. Blokadę tak
siln¹, ¿e nie pomog³y wszelkie próby jej obejœcia. Dziwne
by³o równie¿ to, ¿e nawet mój duchowy Opiekun, który po-
maga³ mi otwieraæ drzwi do najdawniejszych wcieleñ, tym
razem sam broni³ mi do nich dostêpu: Kilka razy tylko po-
wtórzy³, ¿e „Jeszcze nie czas”. Jedynie gdzieœ jakby za mg³¹,
widzia³em symboliczne wyobra¿enia mitologicznych ptaków
i zarys ludzkiej postaci. Jego postaci. To by³ na pewno On.
Teraz to wiedzia³em ju¿ na pewno. Przeczuwa³em, obserwu-
j¹c jego wyk³ad, a teraz by³em o tym przekonany. Nie uda³o
mi siê z nim porozmawiaæ po wyk³adzie, k³ami¹c sam sie-
bie, ¿e to tylko iluzja, z³udzenie umys³u, któremu nie nale¿y
siê poddawaæ. Jeszcze rano postanowi³em o wszystkim za-
pomnieæ. Normalnie wyjœæ na ulicê i poza³atwiaæ kilka urzê-
dowych spraw. Na chwilê tylko postanowi³em wejœæ do Ga-
lerii, obejrza³em wystêp, wszed³em tu na kawê. A teraz On
stoi przede mn¹. Wysoki facet, w œrednim wieku. Ciemny,
schludnie ubrany. Wiedzia³em, ¿e ma niebieskie oczy, g³owê
pe³n¹ niecodziennych planów. Czeka³ na swoj¹ kolejkê przy
kontuarze i lustrowa³ wnêtrze kawiarenki. To on! Na pewno.
Zobaczy³em to trzecim, czy mo¿e siódmym okiem. Niewa¿-
ne, po prostu wiedzia³em. Jeœli przeczucie mnie nie myli-
³o, to on te¿ coœ wiedzia³. Nasze spojrzenia siê spotka³y.
Przypomnia³em sobie. W nag³ym przeb³ysku olœnie-
nia, które dzieje siê wówczas, gdy w grê wchodzi przezna-
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji
.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z
.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki
.