0
Ruth Ryan
Langan
Wieczna miłość
1
Tym wszystkim, którzy szukają prawdy i miłości.
I Tomowi, mojemu sercu i duszy
RS
2
Rozdział 1
To, co teraz państwo oglądają, to efekt ostatniej rozbudowy zamku
MacLennan, ukończonej w tysiąc osiemset trzydziestym drugim roku,
chociaż prace remontowe trwają do tej pory. – Przewodnik prowadził grupkę
turystów po lśniących, drewnianych parkietach, po których nic a nic nie było
widać, że tysiące zwiedzających deptało je, odkąd zamek udostępniono dla
gości, otwierając w nim pięciogwiazdkowy hotel i restaurację. W górnej
galerii przeszli obok portretów pierwszych właścicieli z wojowniczego klanu
MacLennan.
Laurel Douglas wlokła się z tyłu, niespiesznie przyglądając się
dumnym, urodziwym obliczom mężczyzn, samych wojowników. Mimo
stopniowej zmiany strojów, od prostego pledu do bogato zdobionych kiltów, i
setek lat, które ich dzieliły, wszyscy – od pierwszego, piętnastowiecznego
właściciela do tych współczesnych – byli uderzająco do siebie podobni. Czy
zapalczywi, czy dumni, czy zwyczajnie rozbawieni, byli wyniośli i
aroganccy, a ich miny świadczyły o tym, że są świadomi swojej pozycji i
pozostają w stanie błogiego samozadowolenia.
Laurel wciąż nie mogła uwierzyć, że jest w górach Szkocji. Marzyła o
tym od dawna, odkąd babka opowiadała jej na dobranoc opowieści o
szlachetnych wojownikach i pięknych dziewicach. Chociaż babka opuściła
swoją rodzinną Szkocję jako dziecko, to nigdy nie przestała kochać stron, w
których się urodziła. Wypełniła głowę jedynej wnuczki obrazami spowitych
mgłami jezior o mrocznych wodach, w których pływały potwory, a ruiny
zamków kryły prastare tajemnice.
Zaledwie kilka dni temu, po roku przygotowań, wydawało się, że
podróż marzeń Laurel nie dojdzie do skutku. Po latach wspinania się ze
RS
3
szczebla na szczebel w nowojorskiej firmie pośredniczącej w handlu
nieruchomościami, branży zdominowanej przez mężczyzn, namówiono ją do
skorzystania z pierwszego od lat urlopu z prawdziwego zdarzenia.
Zaplanowała wyjazd ze swoją najlepszą przyjaciółką, Chloe Kerr, która
zajęła się wszystkimi rezerwacjami, od biletów lotniczych przez wynajem
samochodu po hotel.
Potem był rozpaczliwy telefon o północy i informacja o nagłej chorobie
w rodzinie.
–Laurel, moją matkę zabrano do szpitala. Mówią, że to serce.
Rozważają wszycie bajpasów, jeśli nie pomoże stent. Naprawdę bardzo mi
przykro, ale muszę zostać.
– Ależ to oczywiste. – Laurel umilkła i zaczęła okręcać pasmo włosów
wokół palca, jak to miała w zwyczaju, kiedy myślała. – Zadzwonię do linii
lotniczych i spytam, czy możemy przebukować bilety.
– Ale już masz zaplanowany urlop w tym terminie. Laurel doskonale
pamiętała, ale postanowiła o tym nie
myśleć. Spojrzała na swój terminarz. Żeby móc wyjechać na dłuższy
urlop, przeniosła spotkania z tyloma klientami. Żaden z nich nie będzie
zadowolony, jeśli poprosi o kolejną zmianę terminu.
– Słuchaj, Chloe, takie rzeczy się zdarzają. Znasz moją dewizę: Nie
istnieje coś takiego, jak przypadek. To wszystko część jakiegoś większego
zamierzenia we wszechświecie. Nic na to nie poradzimy. Wybierzemy się do
Szkocji kiedy indziej.
– Laurel, nie oszukuj samej siebie. Zajęło mi lata namówienie cię na ten
wyjazd. Wolę sobie nawet nie wyobrażać, ile czasu zajmie mi ponowne
nakłonienie cię na tę eskapadę. Nawet nie pojechałaś na szkolną wycieczkę w
ostatniej klasie.
RS
4
– Zachorowała moja babcia.
– A po latach studiów na uniwersytecie olałaś uroczystość wręczenia
dyplomów, żeby pójść do pracy.
–I tak nikt by nie wiwatował na moją cześć. – Laurel westchnęła. –
Chloe, już raz to przerabiałyśmy. Nie ma co robić takiego wielkiego
problemu.
– Ta podróż to duża sprawa. Przez cały rok przygotowywałaś się na te
dwa tygodnie. Nie daruję sobie, jeśli przeze mnie zostaniesz w domu. –
Nastąpiła chwila milczenia. – Możesz pojechać sama. – Głos przyjaciółki
zadrżał. –Wiem, że wyjazd w pojedynkę nie będzie tak fajny, jak we dwójkę,
ale przynajmniej ty zobaczysz i zrobisz wszystko, co sobie razem
zaplanowałyśmy.
– Bez ciebie to nie będzie tak samo.
– Ja też bym tak myślała. Ale będę się czuła jeszcze gorzej, jeżeli z
mojego powodu zrezygnujesz z wyjazdu. Od dawna nie rozmawiałyśmy o
niczym innym. Proszę, Laurel. Przynajmniej to rozważ.
Gdy tamta się rozłączyła, Laurel zaczęła rozmyślać. Nie miało
znaczenia to, że straci pieniądze wydane na bilety lotnicze i rezerwację
hotelu. Gorszy był nadmiar wolnego czasu w pracy. Zwariuje, jeśli nie będzie
miała co robić. Może powinna jednak pojechać, tak jak to sobie zaplanowała?
Nic się nie stanie, jeśli obejrzy Szkocję sama. Wprawdzie nie taki był plan,
ale, pomyślała, ile spraw w życiu nie przebiega tak, jak to sobie człowiek
zaplanował? Poza tym jest przyzwyczajona do samotności. Ma ogromne
doświadczenie w radzeniu sobie w pojedynkę.
Straciła rodziców, kiedy miała sześć lat, wychowywała ją babka. W
wieku osiemnastu lat przysięgła na grobie babki, że nie przyniesie jej wstydu.
I dlatego po ukończeniu studiów przez dziesięć ostatnich lat wspinała się po
RS
5
szczeblach kariery. Nie miała czasu na takie rzeczy, jak romanse, zaloty,
małżeństwo. Och, od czasu do czasu spotykała się z kolegą z pracy albo
znajomym przyjaciółki i zastanawiała się, czy to właśnie ten, który na zawsze
odmieni jej życie. Ale po jakimś czasie, jakby za obopólną zgodą, rozstawali
się i każde szło swoją drogą. Laurel nigdy się nie oglądała za siebie. I z całą
pewnością nigdy nie opłakiwała utraty czegoś, czego nigdy właściwie nie
miała. Żyła tak, jak jej to odpowiadało, i doskonale sobie radziła.
Jeśli czasami odczuwała lekki żal, że tyle rzeczy poświęciła dla kariery,
to potrafiła go stłumić. Bardzo dobrze jej się żyło; miała satysfakcjonującą
pracę, krąg przyjaciół, na których zawsze mogła liczyć, i czerpała z życia
garściami, czego zazdrościli jej wszyscy, którzy ją znali. To całkowicie
wypełniało jej czas.
Z zamyślenia wyrwał ją jeden z turystów, emerytowany prezes banku z
St. Louis.
– Co pani powie na zwiedzanie ruin zamku i starej wieży?
Laurel skinęła głową. Właśnie o czymś takim marzyła. Jej największym
pragnieniem był spacer po ruinach. Żeby móc lepiej zrozumieć tych, którzy tu
żyli i umarli. Do tej pory tylko o tym czytała, teraz chciała się wszystkiemu
przyjrzeć z bliska.
Przewodnik pokręcił głową.
– Z uwagi na stan murów i ich wiek nie organizujemy już wycieczek po
dawnym zamku i lochach, ciągnących się pod nim. Wzniósł go w piętnastym
wieku Conal MacLennan, nazywany zarówno przez przyjaciół, jak i wrogów
Conem Wielkim. Chociaż nie wolno zwiedzać ruin jego siedziby, mogę
zaprowadzić państwa do przylegającej do niej wieży. Roztacza się stamtąd
niezapomniany widok na ruiny w dole i góry wokoło. Tam też będzie można
zobaczyć dokładny plan starego zamku. Te ziemie, aż po sam horyzont,
RS
6
należały kiedyś do klanu MacLennan, najwspanialszych i najwaleczniejszych
wojowników Szkocji.
Wszyscy ruszyli dalej, a Laurel przystanęła, żeby przyjrzeć się
portretowi Conala MacLennana. Rzeczywiście wyglądał na dzielnego
wojownika. Miał gołe ramiona i tors o imponującej muskulaturze. Okrywał
go jedynie pled, przewiązany w pasie wąskim kawałkiem skóry. W dłoni
trzymał miecz o rękojeści wysadzanej drogimi kamieniami. Miał szerokie
czoło, a rysy tak idealne, że mogły być wyciosane z kamienia. Wpatrywał się
w nią z natężeniem, aż nie mogła oderwać od niego wzroku. Podziwiała
artystę, który doskonale oddał jego wygląd.
Skierowała się za innymi turystami w stronę kręconych schodów. Z
góry dobiegał głos przewodnika.
– Przez okno po lewej stronie widać ruiny starej wieży. Podobno
ukochana żona Cona wypadła z niej czy też została wypchnięta podczas
oblężenia. Nigdy nie odnaleziono jej zwłok. Conal przysiągł, że poruszy
niebo i ziemię, by ją odszukać.
Laurel usłyszała, jak jakaś kobieta zadaje pytanie, na które odpowiedź
wszyscy chcieli usłyszeć.
– Czy mu się udało?
– Krążą plotki, że nadal przemierza góry – odparł przewodnik.
Laurel przeszły ciarki. Jej uwagę przykuł stary gobelin wiszący na
klatce schodowej. Miał przynajmniej trzy i pół metra szerokości i tyle samo
długości. Przewodnik powiedział, że wszystkie gobeliny zdobiące zamek są
dziełem kobiet, które tu kiedyś mieszkały.
Ponieważ robótki ręczne były jedną z umiejętności, jakie przekazała jej
babka, Laurel zaczęła przesuwać palcem po misternych wzorach, zdumiona
cierpliwością kobiet, które stworzyły to dzieło sztuki.
RS
7
Wyobraziła je sobie, jak siedzą wieczorem wokół kominka, z
pochylonymi głowami, i wbijają igłę z nicią w wełnianą kanwę, tworząc
zawiłe desenie, podczas gdy ich mężowie ostrzyli miecze i sztylety,
rozprawiając przyciszonymi głosami o wojnie.
Jak wyglądało życie dawnych pań tego zamku, kiedy wiecznie wisiała
nad nimi groźba najazdu? Czy kobiety płakały, gdy ich mężczyźni udawali się
na wojnę? Czy też zachowywały stoicki spokój, powstrzymując łzy, póki nie
leżały same w łóżku?
Laurel pomyślała o swojej babce, karmiącej dziecięcą wyobraźnię
opowieściami, które były zarazem pasjonujące, jak i romantyczne.
Odwróciła się i wtedy na czubek jej białego, ozdobionego koralikami
sandałka spadła kropla jakiejś cieczy. Zobaczyła z obrzydzeniem, że ciemna
plama zaczęła rosnąć. Uniosła wzrok, ale z góry nic nie kapało. Pochyliła się i
dotknęła palcem ciepłej, lepkiej substancji. Zaszokowało ją, kiedy
uświadomiła sobie, co to takiego.
Krew!
Skąd się tu wzięła?
Zaintrygowana, podniosła skraj gobelinu i odsunęła. Za nim kryła się
wnęka w murze. W pierwszej chwili Laurel myślała, że stoi tam posąg,
dopóki nie dostrzegła, jak w oczach postaci odbija się jej szok i zaskoczenie.
To nie posąg, tylko człowiek. I do tego niezwykły. Ubrany tak, jak
kiedyś ubierali się mieszkańcy gór Szkocji. Ramiona i nogi miał gołe, jego
ciało okrywał tylko pled. Ale jeszcze większy lęk niż widok nieznajomego
obudził w niej bardzo duży, bardzo groźny miecz o rękojeści wysadzanej
drogimi kamieniami, który mężczyzna dzierżył w dłoni.
Wydała cichy okrzyk i się cofnęła. Ale nim zdążyła uciec, tamten
wyciągnął rękę i mocno chwycił Laurel za ramię.
RS
8
–Nie! Ja...
Okrzyk zamarł jej na ustach, kiedy napastnik złapał ją mocno i uniósł z
ziemi. Z przerażeniem patrzyła, jak gobelin się przesuwa. Ogarnęły ją
ciemności.
Porywacz bez jednego słowa podniósł ją do góry, jakby była lekka jak
piórko. Chociaż gryzła, kopała i z całych sił mu się opierała, nie była
odpowiednią przeciwniczką dla tego mężczyzny, obdarzonego niemal
nadludzką siłą. Przerzucił ją sobie przez ramię i zaczął biec mrocznym
korytarzem.
Jej krzyki i nawoływania odbijały się echem od murów.
*
Serce Laurel waliło w rytm jego kroków. Kiedy jej wzrok przyzwyczaił
się do mroku, zorientowała się, że zmierzają w głąb lochów rozciągających
się pod ruinami starego zamku.
Z tego, co wyczytała, wiedziała, że właśnie tam ukrywali się
członkowie klanu podczas oblężenia. Tunele prowadziły do pomieszczeń
wystarczająco obszernych, by pomieścić zwierzęta, zboże i całe rodziny,
które mogły się bezpiecznie schronić w obrębie murów zamku, gdy
wojownicy odpierali atak najeźdźców.
Za zakrętem mężczyzna gwałtownie się zatrzymał i zgrabnie postawił ją
na ziemi, potem bezceremonialnie pchnął ją tak, że znalazła się za nim. Laurel
wzięła oddech i szykowała się do ucieczki, kiedy usłyszała szczęk stali.
Uniosła wzrok i zobaczyła grupkę ludzi naprzeciwko jej porywacza.
Było ich kilkunastu, twarze mieli wymazane błotem, wykrzykiwali coś
w języku całkowicie dla Laurel niezrozumiałym. Ale zorientowała się, że byli
gotowi zabić zarówno jej porywacza, jak i ją samą.
RS
9
Niektórzy z nich byli okryci jedynie skórami zwierzęcymi. Obstąpili ich
i groźnie wznieśli noże oraz miecze.
Porywacz Laurel bez chwili wahania przedarł się przez krąg
wojowników, torując sobie drogę mieczem i zostawiając za sobą śmierć i
zniszczenie. Laurel, chociaż struchlała ze strachu, nie mogła ukryć podziwu
dla odwagi tego człowieka w obliczu tak licznej grupy przeciwników.
Napastnicy jeden po drugim padali od cięć jego miecza.
Kiedy wydawało się, że oboje są bezpieczni, Laurel z przerażeniem
zobaczyła, jak z mroku wyłaniają się jeszcze dwaj wojownicy.
– Za tobą!
Słysząc jej krzyk, mężczyzna odwrócił się i wbił miecz w pierś
napastnika, znajdującego się najbliżej niego.
Widząc, że drugi z nich szykuje się, by zatopić ostrze w plecach jej
porywacza, Laurel rozejrzała się za czymś, za czymkolwiek, czym mogłaby
się posłużyć. Odruchowo wyciągnęła z kieszeni telefon komórkowy i rzuciła
nim z całej siły. Trafiła wojownika w skroń. Zaskoczony, odwrócił się w jej
stronę, gotów zaatakować. Ta chwila nieuwagi wystarczyła, by jej porywacz
się z nim rozprawił. Trzymając go za szyję, wyszarpnął zza pasa mały, ale
ostry nóż i przeciągnął nim po gardle wroga.
Słysząc odgłosy pospiesznych kroków, znów osłonił ją własnym
ciałem, czekając na następny atak.
Wojownik, okryty takim samym pledem, jaki miał na sobie porywacz
Laurel, zatrzymał się gwałtownie.
– A więc wróciłeś, panie.
– Tak. I zastałem barbarzyńców we własnym domu. – W głosie
mężczyzny słychać było gniew.
RS
10
– Zaskoczyli nas, panie. Pozbawieni twojego przywództwa, baliśmy się,
że wszystko stracone, ale udało nam się ich odeprzeć. Natknąłeś się na
niedobitki wroga. Bałem się, że udało im się uciec.
– Udałoby im się to, gdyby mnie tu nie było. Pokrzyżowałem im szyki.
Zajmij się nimi.
Powiedziawszy to, porywacz Laurel zacisnął palce na jej nadgarstku i
zaczął ją ciągnąć przez pobojowisko. Szybko ruszyli mrocznym korytarzem,
a potem ruszyli schodami w górę. W końcu zwolnił kroku i przeszedł przez
drzwi, za którymi znajdowało się kilka pomieszczeń. Chociaż prymitywne,
sprawiały wrażenie zdumiewająco wygodnych. Na podłogach leżało sitowie.
Przytulny ogień płonął w wielkim, kamiennym kominku. Wokół niego stały
krzesła i ławy, przykryte skórami zwierząt.
Nieznajomy wciągnął Laurel do środka, po czym zamknął za nią drzwi.
Kiedy się odwrócił, znów ją zaskoczył, gdy przyciągnął ją do siebie i objął
mocno.
– W końcu – wyszeptał żarliwie, przybliżywszy usta do jej skroni. –
Myślałem, że już cię straciłem, najdroższa. – Musnął ustami jej policzek,
brodę. – Och, moja prześliczna Laurel. Wszędzie cię szukałem. Lęk o ciebie
sprawił, że moje biedne serce niemal przestało bić. – Nie czekając na jej
odpowiedź, nachylił się i pocałował ją długo i namiętnie.
Laurel próbowała się oswobodzić, ale nie miała żadnych szans.
Nieznajomy zdawał się zupełnie nieświadom jej wysiłków. Wprost
przeciwnie, tulił ją, obsypywał pocałunkami, aż przestała protestować.
Ogarnęły ją tak sprzeczne uczucia, że nie potrafiła się z nimi uporać.
Szok. Oburzenie. Strach. I gdzieś w najodleglejszym zakątku jej umysłu
konstatacja, że nikt nigdy w życiu tak jej nie całował. Tak zaborczo, jakby
stanowiła jego własność i miał prawo oczekiwać w zamian takiej samej
RS
11
żarliwości. Dotykał jej i trzymał ją jak ktoś, kto bardzo dobrze ją zna. Jego
pocałunek świadczył o pożądaniu, a potem, w mgnieniu oka, o szacunku,
jakby trzymał w ramionach istotę wyjątkową i idealną, którą należy traktować
jak największy skarb.
Może to była reakcja na to, przez co właśnie przeszła. Może znajdowała
się w szoku. Bez względu na przyczyny, chociaż Laurel próbowała się
opierać, jej ciało zareagowało w czysto zmysłowy sposób.
– Bez ciebie nie potrafiłem się odnaleźć, najdroższa. Byłem
zdruzgotany... – Całował ją gorącymi, wilgotnymi wargami, aż niemal
rozpalił ją do białości. Całym jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Jak mogła
logicznie myśleć, kiedy usta tego mężczyzny tak na nią działały?
Ale musi zachować rozsądek.
– Zaczekaj. Przestań.
Na te słowa uniósł głowę, ale nadal obejmował Laurel, jakby bał się ją
puścić choćby na chwilę.
– Skąd... – Z trudem odzyskała głos. – Skąd znasz moje imię?
Spojrzał na nią, żartobliwie uniósłszy brwi, a potem jeszcze mocniej ją
przytulił. Silnymi dłońmi zaczął delikatnie masować jej głowę.
– Czy to z powodu uderzenia w głowę, najdroższa? Słyszałem o takich
wypadkach. Czy cię ogłuszył?
Znów go odepchnęła i zaczerpnęła głęboki oddech. Dotyk jego czułych
palców był zbyt gorącą pieszczotą.
– Kim jesteś?
– Teraz wiem, że się ze mną przekomarzasz. – Zmrużył oczy. – Jestem
tym, którego pokochałaś, kiedy byłaś jeszcze podlotkiem. A ty jesteś jedyną
miłością mojego życia, Laurel. Tylko ciebie zawsze pragnąłem. Kiedy nie
mogłem cię odnaleźć po oblężeniu, szalałem z niepokoju. Niektórzy mówili,
RS
12
że widzieli, jak spadałaś z wieży, ale nigdzie nie było twojego ciała. Chyba
straciłem rozum z rozpaczy. Przeszukałem las wzdłuż i wszerz, zaniedbałem
swoje obowiązki, postanowiłem, że nie wrócę do zamku, póki cię nie
odnajdę. Ale teraz wreszcie jesteś w domu. – Znów ją przyciągnął do siebie i
pocałował w usta. –I tu zostaniesz. Chodź teraz do łożnicy, najdroższa –
szepnął. – Tak długo cię szukałem, że niezmiernie cię pragnę.
– Ale ja... Zaczekaj. – Jeszcze nigdy w życiu nie była taka oszołomiona,
taka zdezorientowana, zaskoczona.
Jak to możliwe? To przypominało sen. Chaotyczny i nie-
zsynchronizowany. Ale przecież nie spała, a to wszystko było aż nadto realne.
Tamci wojownicy zamierzali ją zabić i ostatecznie sami stracili życie. Na
własne oczy widziała tę rzeź. Na własne uszy słyszała ich krzyki, kiedy
konali. Brutalność tej krwawej sceny na zawsze wryła się w jej pamięć.
A ten mężczyzna, ten nieznajomy z innej epoki, też był prawdziwy.
Wojownik, który zdawał się nie bać oręża przeciwników. Wojownik, który
zwracał się do niej po imieniu, zachowywał się tak, jakby znał ją przez całe
życie, i zamierzał pójść z nią do łóżka.
Musiała położyć temu kres, zanim nieznajomy posunie się za daleko.
– Musimy porozmawiać.
– Dobrze, najdroższa. – Bez najmniejszego wysiłku wziął ją na ręce i
zaniósł na wyłożoną miękkimi skórami ławę ustawioną przed buzującym
ogniem.
Położył delikatnie Laurel, po czym wyciągnął się obok i objął ją
ramionami.
– Porozmawiamy – wymamrotał. Czuła na skórze jego gorący oddech. –
Daję ci moje słowo. Jak tylko powitam cię w domu tak, jak na to zasługujesz,
moja prześliczna żono.
RS
13
Rozdział 2
Żono? Naprawdę myślał, że ona jest jego żoną?
Nie widzi, że jest obcą kobietą? Nie zastanawia go jej ubiór? Jej dziwny,
obcy akcent?
Wręcz przeciwnie, ten człowiek sprawiał wrażenie, że zna ją tak dobrze,
jak ona samą siebie. Chciał jej zgotować należyte powitanie. Obsypywał
pocałunkami jej skroń, czoło, policzki. I przez cały czas czuła na sobie dotyk
jego dłoni, zrazu kojący, potem coraz bardziej zmysłowy, aż w obojgu krew
zawrzała.
Musi położyć temu kres, zanim przekroczą granicę.
– Popełniłeś straszny błąd. Nie jestem... – Starała się wypowiedzieć na
głos to, co jej podpowiadał rozsądek. – Znaczy się jestem Laurel, ale nie
twoją Laurel.
Uśmiechnął się szeroko.
– Byłaś moja na długo przed tym, nim nasze rodziny zgodziły się na
nasz ślub, najdroższa. Byłaś moja w chwili, kiedy ujrzałem cię w dzień
targowy tyle już lat temu. Ujrzałem dziewczę o twarzy anioła, którą okalała
burza ciemnych loków. Nosiłem w sercu twój obraz do dnia, kiedy osiągną-
łem odpowiedni wiek, by móc porozmawiać z twoim ojcem i moim o naszej
wspólnej przyszłości. A teraz mnie pocałuj, nim zwariuję z pragnienia.
Pocałował ją tak żarliwie, aż krew zaczęła jej pulsować w skroniach.
– A twoja... – Odetchnęła głęboko i wsparła się na łokciu, postanawiając
skierować jego uwagę na coś innego. Może brakowało jej siły fizycznej, by z
nim walczyć, ale przecież miała jeszcze rozum. Myśląc gorączkowo,
spojrzała znacząco na jego ramię. – A twoja rana?
RS
14
Dotknął dłonią rozciętego miejsca i patrzył spokojnie, jak jego palce
zabarwiły się na czerwono od krwi.
– To nic, najdroższa.
– Nic? – Ktoś inny słaniałby się z bólu. – Według mnie jest poważna.
– Od miecza barbarzyńcy. Po raz ostatni podniósł rękę na mieszkańca
gór – oświadczył. – Utrata ciebie tak mnie zaślepiła, że stałem się
lekkomyślny. Ale teraz, kiedy znów cię odzyskałem, wynagrodzę to moim
ludziom. Skupię się na bezpieczeństwie mojego klanu i jeśli najeźdźcy
powrócą, będziemy przygotowani na ich atak.
– Czego chcą?
Spojrzał na nią, jakby odebrało jej rozum.
– Tego, czego zawsze. Naszych stad. Naszych zbiorów. Naszych kobiet.
– Czemu nie postarają się o własne?
– Przeklęci barbarzyńcy wolą plądrować i kraść, niż pracą dorobić się
majątku.
– Dlaczego czekasz, aż zaatakują? Dlaczego nie poślesz wojowników,
by przegnali napastników, zanim tamci znów spustoszą twoje ziemie?
Znów uniósł brwi, a potem się uśmiechnął.
– Obiecałem swoim ludziom pokój i dostatek. Nie mamy w zwyczaju
napadać na innych. Ale prędzej zginiemy, niż ulegniemy barbarzyńcom.
Moim świętym obowiązkiem jest chronić moich ludzi, moje stada, moją
ziemię przed najeźdźcami. Zarówno ty, jak i oni nie mielibyście o mnie
dobrego mniemania, gdybym nie robił tego, co do mnie należy. A wolałbym
umrzeć, niż dopuścić, abyś źle o mnie pomyślała, moja ukochana. Teraz,
kiedy wiem, że jesteś bezpieczna, postaram się przepędzić wrogów z naszych
ziem.
RS
15
– Machinalnie zaczął pocierać ramię, dając Laurel pretekst, na który
czekała.
– Tracisz zbyt wiele krwi. Pozwól, że ci opatrzę ranę. – Wstała z ławy i
rozejrzała się po pomieszczeniu. Wypatrzywszy miskę i dzban, dała
mężczyźnie znak, żeby poszedł za nią.
Westchnął zrezygnowany, przeszedł przez pokój i włożył rękę do miski.
Laurel polała ranę wodą.
– Kobieto, nie masz serca? Wiesz, czego chcę.
– A ja chcę... – Obudzić się z tego koszmaru, dodała w myślach.
Powstrzymała się od wypowiedzenia tego na głos i upomniała samą siebie, by
uważać na każde słowo.
– ... Chcę, żebyś był silny i zdrowy.
Rzucił jej tajemniczy uśmiech, aż serce jej zabiło szybciej.
– Z największą radością pokazałbym ci, że jestem silny i zdrów, gdybyś
tylko mi pozwoliła, moja żono.
– Nie wszystko na raz. – Kawałkiem płótna osuszyła mu ramię, a potem
rozejrzała się za czymś, czym mogłaby zdezynfekować ranę.
Jakby czytając w jej myślach, Con napełnił dwa kielichy piwem. Jeden
wręczył Laurel, z drugiego wylał nieco piwa na ranę, wciągnął głośno
powietrze z bólu, po czym opróżnił kielich do dna.
Podarł kawałek płótna na pasy i nachylił się do niej.
– Proszę, najdroższa. – Musnął ustami jej policzek, sprawiając, że
przebiegły ją ciarki po plecach. – Zawsze okazywałaś mi troskę.
Wzięła od niego płócienne pasy. Och, co by dała za jakąś maść
antyseptyczną i antybiotyk, nie wspominając już o doktorze, który zszyłby
głęboką ranę. Panowały tu takie prymitywne warunki. Ale ponieważ musiała
RS
16
się zadowolić tym, co miała, postanowiła, że zatamuje krwawienie i będzie
się modliła, by nie wdało się zakażenie.
Kiedy starannie owijała pasem płótna ramię swojego wybawcy i
wiązała końce, nie mogła nie dostrzec, że stanowił on wprost ideał męskiej
urody. Mimo licznych blizn szpecących jego skórę, był najpiękniejszym
mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała. Same mięśnie i ścięgna, ale nie
jak u kulturysty. Przy tym szczupłym, wysportowanym wojowniku jej kole-
dzy z pracy prezentowaliby się bardzo kiepsko, chociaż wielu z nich co
tydzień spędzało wiele godzin w siłowni ze swoimi osobistymi trenerami,
pocąc się na ruchomych bieżniach i rowerach stacjonarnych, by utrzymać
formę.
Zebrała się na odwagę.
– Ty jesteś Con Wielki? Conal MacLennan?
– Widzę, że wraca ci pamięć. To dobry znak. A już się niepokoiłem.
Przypomniałaś sobie teraz swoje imię?
– Nigdy go nie zapomniałam. – Nie mogła się powstrzymać, żeby się
szeroko nie uśmiechnąć. – Laurel.
– Tak. Moja ukochana Laurel z klanu Douglasów. Co się z tobą stało,
najdroższa? Czy zepchnięto cię z wieży, tak jak się tego obawiałem?
– Nie... Nie wiem. – Odwróciła się, żeby uniknąć spojrzenia tych
przenikliwych oczu. Jak przekonać tego mężczyznę, że trafiła tu przez
pomyłkę? Że znalazła się w jakimś szalonym śnie, chociaż była zupełnie
przytomna? – To wszystko nie ma sensu.
Natychmiast położył dłonie na jej ramionach i przyciągnął ją do siebie.
Objął ją, położył swoje duże dłonie tuż pod jej krągłymi piersiami,
sprawiając, że poczuła w środku dziwne mrowienie. Pierwszy raz w życiu
RS
17
miała do czynienia z kimś takim silnym, a zarazem tak delikatnym, tak
opiekuńczym.
Jego słowa, szeptane jej prosto do ucha, były pełne czułości i uczucia.
– Nie przejmuj się tym, najdroższa. Powoli wszystko sobie
przypomnisz. Takie rzeczy często się zdarzają po uderzeniu w głowę.
– Nic nie rozumiesz. Nie jestem... – Odwróciła się ku niemu, chcąc
wszystko wytłumaczyć. Ale kiedy ujrzała jego wzrok, poczuła pustkę w
głowie. Żaden mężczyzna nigdy nie patrzył na nią z taką żarliwą,
niewzruszoną miłością. Nawet jeśli na nią nie zasługiwała, nawet jeśli nie
była tą, którą naprawdę kochał, była bezradna w obliczu takiej fali uczuć.
Jak to jest być tak bezgranicznie kochaną? Ile razy zadawała sobie to
pytanie? Tak łatwo byłoby chociaż przez krótki czas udać, że jest tą, której
naprawdę pragnął. Ale w głębi serca wiedziała, że nie ma prawa cieszyć się,
nawet przez jedną chwilę, miłością, którą ten mężczyzna darzył inną kobietę.
Bez względu na to, jak bardzo tego chciała.
Wzięła głęboki oddech.
– Powinieneś o czymś wiedzieć.
– Tak, najdroższa? – Przytulił ją i przycisnął usta do jej włosów.
Czuła jego ciepły oddech na policzku. I miarowe, silne uderzenia jego
serca, bijącego w takim samym rytmie, jak jej.
– Przybyłam tu z innej epoki. Z odległego miejsca.
– To by wyjaśniało twój dziwny strój. – Zmierzył ją wzrokiem od stóp
do głów. – Barbarzyńcy zabrali cię ze sobą i zmusili, żebyś przejęła ich ubiór
i zwyczaje.
– To moje ubranie. W samolocie miałam na sobie garsonkę. A kiedy tu
dotarliśmy, pomyślałam, że na wycieczkę po zamku dla większej wygody
przebiorę się w spodnie.
RS
18
Uśmiechnął się do niej, jakby plotła coś od rzeczy w nieznanym języku.
– Jak uwolniłaś się od porywaczy?
Wzięła głęboki oddech i postanowiła wszystko wytłumaczyć.
– Nie musiałam się od nich uwalniać. Nigdy nie...
– Nie. – Położył palec na jej ustach, by ją uciszyć. – Nieważne, jak tego
dokonałaś. Wystarczy, że znów jesteś tu, gdzie twoje miejsce. W moich
ramionach. Bezpieczna w moim zamku. Ale wiedz jedno. Jeśli w jakikolwiek
sposób cię skrzywdzili, najdroższa, każę im zapłacić za to tak, że będą
żałowali swego czynu nawet wtedy, kiedy już spoczną w grobach.
Pokręciła głową, bardziej zdecydowana niż kiedykolwiek.
– To nie tak, Conalu.
– Conalu. – Rzucił jej szelmowski uśmiech, aż serce Laurel mocniej
zabiło. – Poza moją matką jesteś jedyną kobietą, która ma odwagę tak się do
mnie zwracać. –Ujął ją pod podbródek, zmuszając, by spojrzała na niego. –
Wiesz, jak to na mnie działa. Ale właśnie taki był twój zamiar, prawda,
najdroższa?
– Con...
Za późno. Pocałował ją namiętnie w usta. I kiedy tak napawał się jej
smakiem, wprost ją pożerał, poczuła, jak ziemia usuwa jej się spod nóg,
musiała więc objąć go w pasie, inaczej by upadła.
– To Laurel, którą znam i kocham. – Pocałował ją w czubek nosa, a
potem uniósł się i ujął jej dłoń. – Opatrzyłaś moją ranę. Zaspokoiliśmy
pragnienie. Teraz, najdroższa, musimy nasycić dotkliwy głód, który nas
trawi.
Kiedy skierował się w stronę ławy, rozległo się natarczywe pukanie do
drzwi.
Con z irytacją odwrócił głowę.
RS
19
– Wejść.
Na progu stał młody wojownik o rudych włosach i urodziwej, gładko
ogolonej twarzy. Patrzył to na Cona, to na Laurel. Na widok kobiety w
obcisłych spodniach i białej koszuli zrobił zaskoczoną minę i aż odebrało mu
mowę. Przez długą chwilę gapił się na nią oszołomiony.
W końcu wykrztusił:
– Widzę, że ją odnalazłeś.
– Tak. Tuż za murami donżonu. Zdołała uciec swoim porywaczom i
wracała do domu. O co chodzi, Duncanie?
Ponieważ młodzieniec nadal w milczeniu wpatrywał się w Laurel,
wojownik stojący za nim przepchnął się przed niego.
– Panie, jesteś potrzebny. Nasi wojownicy pojmali jednego z
barbarzyńców.
– Świetnie. Zwiążcie go. Później się nim zajmę. Teraz... – Con spojrzał
na Laurel rozpalonym wzrokiem –... mam na głowie pilniejsze sprawy,
wymagające mojej uwagi.
Wojownik pokręcił głową.
– Panie, nie powinieneś odkładać rozmowy z pojmanym. Wyznał, że
jego przywódca wiedział, jak przełamać nasze linie obrony, zanim przypuścił
atak.
Con zmrużył oczy.
– Twierdzi, że jest wśród nas zdrajca?
Wojownik skinął głową.
– Na to wygląda, panie. Ale wiesz, że barbarzyńcy zawsze łżą.
Duncan na tyle się opanował, by odzyskać mowę.
– Pozwól mi mówić z nim sam na sam, a wyciągnę z niego prawdę, nim
poderżnę mu gardło.
RS
20
– Nie. Chcę go mieć żywego – wysyczał gniewnie Con i puścił dłoń
Laurel. – Wybacz, najdroższa. Nie mam wyjścia, muszę niezwłocznie się tym
zająć.
Laurel ucieszyła się, że zyskała trochę czasu. Ale jednocześnie
zastanowiło ją, dlaczego zrobiło jej się tak zimno, kiedy puścił jej dłoń.
Con podniósł rękę do jej policzka i spojrzał na nią tak rozkochanym
wzrokiem, tak czule, że była pewna, iż się zarumieniła.
– Przyślę Brinnę, żeby ci towarzyszyła do mojego powrotu.
– Brinnę?
– Dziewczynę z wioski. – Wziął ją za ręce. – Z czasem wszystko sobie
przypomnisz. – Wydawał się rozdarty pomiędzy obowiązkiem a pożądaniem.
– Tak długo cię szukałem.
Nie chcę się z tobą rozstawać nawet na chwilę. – Złożył pocałunek na
obu jej dłoniach, które następnie uścisnął. – Do mojego powrotu zatrzymaj to
jako dowód mojej miłości.
Odwrócił się i wymaszerował z pokoju.
Laurel stała bez ruchu, zdumiona reakcją swojego serca na samo
dotknięcie tego mężczyzny. Powinna być przerażona całą tą sytuacją.
Tymczasem prawie od samego początku temu obcemu, prymitywnemu
wojownikowi udało się ująć ją za serce.
Jaką cierpliwość okazywał kobiecie, którą uważał za swoją żonę. Jaką
troskę. Jaką głęboką, niewzruszoną miłość.
Ale nie miała teraz czasu na romantyczne rozważania. Schwytanie
jednego z napastników dało jej okazję, by stąd uciec. Nie zaprzepaści takiej
szansy. Wykorzysta ją, by zniknąć stąd przed pojawieniem się dziewczyny z
wioski.
Musi być jakiś sposób, by wrócić do jej własnego świata.
RS
21
Otworzyła drzwi i ostrożnie się rozejrzała, nim wyszła z pokoju.
Chociaż była zbyt wstrząśnięta, by zwracać uwagę na to, w jakim
kierunku podążali mrocznymi korytarzami, niemal miała pewność, że uda jej
się odnaleźć drogę powrotną. Jak wszyscy, którzy mieszkali i pracowali w
Nowym Jorku, miała doskonały zmysł orientacji.
Po pewnym czasie, kiedy zdążyła już nieraz zabłądzić w labiryncie
ciemnych korytarzy i wielokrotnie wracała tam, gdzie już była, dostrzegła
przed sobą jakieś drzwi. Chociaż nie była to wnęka za gobelinem, Laurel
miała nadzieję, że prowadzą ku przyszłości. Pchnęła ciężkie, drewniane
wrota, wyszła i rozejrzała się zdezorientowana.
Nigdzie nie było ruin. Ani zwałów gruzu. Stara twierdza i wieża
wznosiły się niczym podświetlony drogowskaz w zapadającym zmierzchu.
Nigdzie nie było widać dobudowanego później skrzydła zamku, w którym
mieścił się pięciogwiazdkowy hotel. Zniknęło jak pasma mgły nad jeziorem.
Uświadomiła sobie jeszcze coś. Wszystko spowijała osobliwa cisza.
Oprócz krzyku ptaków od czasu do czasu i brzęczenia owadów nie słychać
było żadnych innych odgłosów. Żadnych samolotów nad głową. Żadnych
samochodów ani ciężarówek. Ani śladu krętej wstęgi podjazdu, prowadzą-
cego do zamku. Żadnych ludzi kręcących się w pobliżu. Żadnych świateł,
jeśli nie liczyć migotania świec w kilku oknach wieży, a w oddali słabych
ogników tam, gdzie niechybnie znajdowała się wioska.
Cywilizacja, jaką znała Laurel, zniknęła. Teraz był tu tylko górujący
nad wszystkim zamek, a wokół niego dzikie i prymitywne pustkowie gdzieś
w samym środku gór.
Czas się nie zatrzymał; został cofnięty. Laurel nie dostrzegła niczego
znajomego ani kojącego. Chociaż wyglądała i czuła się tak samo, przeniosła
się w odległą przeszłość i nie miała pojęcia, jak się z niej wydostać.
RS
22
Rozejrzała się, by się upewnić, że to nie sen. Czuła wiaterek na twarzy.
Czuła wilgotny, cierpki zapach świeżo zaoranej ziemi i cudowną woń
piekącego się chleba dolatującą z zamku. I nadal czuła na swoich ustach
mocny, tajemniczy pocałunek Cona.
Jeśli to nie sen, jeśli wszystko dzieje się naprawdę, to nie może to być
zwykły zbieg okoliczności. Laurel była zbyt pragmatyczna, by uwierzyć w
coś takiego. Czyż nie twierdziła zawsze, że wszystko, co nas spotyka w życiu,
ma swoją przyczynę?
Jak to się stało, że przyjechała właśnie do tego zamku, żeby odkryć, że
nosi takie samo imię, jak żona dawnego właściciela?
To musi być przeznaczenie.
Ale dlaczego?
Czy wiąże się z tym jakaś tajemnica, którą należy wyjaśnić? Zagrożone
jest czyjeś życie?
Czy to, co tu zrobi, zmieni bieg historii? Albo przynajmniej dzieje rodu
MacLennanów?
Pogrążona w myślach, uświadomiwszy sobie, że nie ma dokąd uciekać,
odwróciła się i znów przekroczyła progi zamku. Tym razem bez trudu
odnalazła drogę powrotną do swoich pokoi.
Weszła do środka i zaczęła chodzić tam i z powrotem.
Nie śniła. To wszystko działo się naprawdę. Ale dlaczego? Jaka była jej
rola w tych wydarzeniach? I co zrobić, by najlepiej jak umie odegrać rolę,
którą jej przeznaczono?
Postanowiła, że na razie, póki nie odnajdzie drogi powrotnej do swojego
świata, do swoich czasów, będzie uważnie wszystko obserwowała i
nasłuchiwała w nadziei, że się dowie, czego ma tutaj dokonać.
RS
23
Już się nie bała o własne życie. Chociaż panowały tu prymitywne
warunki, czuła się bezpieczna w zamku Cona.
Cona Wielkiego.
Wprawdzie nie zagrażali jej tu barbarzyńcy, groziło jej coś innego, co
było równie niebezpieczne. Jej własne głupie serce. Bo chociaż Conal
MacLennan był przystojny i intrygujący, to przecież był mężem innej
kobiety. Oparcie się jego wyjątkowemu urokowi osobistemu może się okazać
najtrudniejszym z wyzwań.
RS
24
Rozdział 3
–Pani. – Laurel ocknęła się z zamyślenia, kiedy otworzyły się drzwi do
jej komnaty i do środka spiesznie weszła młoda kobieta, niosąc naręcze
ubrań.
– Brinna?
– Tak, pani. – Ponieważ miała zajęte ręce, kobieta pchnęła drzwi
biodrem, żeby je zamknąć, a potem ostrożnie położyła ubrania na ławie.
Kiedy się odwróciła, Laurel zobaczyła, że nieznajoma jest zasapana z
wysiłku. Była o głowę wyższa od Laurel, miała ogniste włosy i lodowato
niebieskie oczy.
Rzuciła swojej pani niepewny uśmiech.
– Nie chciałam wierzyć, kiedy pan przysłał wiadomość, że pani się
odnalazła.
– A czemuż to?
– Tak długo pani nie było... Byliśmy pewni, że poniosła pani śmierć z
rąk barbarzyńców. – Powiedziała to oskarżycielskim tonem, jakby Laurel
sama przyczyniła się do swojego porwania, a teraz jej powrót sprawił, że
wszyscy mają tylko więcej roboty.
Opamiętawszy się nieco, służąca lekko się ukłoniła.
– Witaj w domu, pani. – Ale ton szybko wypowiedzianych słów kłócił
się z ich treścią.
– Dziękuję. – Laurel spojrzała na stos ubrań. – To wszystko dla mnie?
– Tak, pani. – Dziewczyna otwarcie gapiła się na dziwny strój Laurel. –
A więc to prawda? Rzeczywiście schwytali panią najeźdźcy. Czy źle panią
traktowali?
RS
25
Laurel odwróciła wzrok.
– Wolałabym o tym nie mówić.
– Naturalnie. Proszę wybaczyć moją śmiałość. Jestem pewna, że chce
się pani pozbyć wszystkiego, co przypominałoby pani porywaczy. – Młoda
kobieta wskazała białą suknię z miękkiej, białej wełny. – Poczuje się pani
lepiej w swoich szatach.
Kiedy pomogła Laurel zdjąć spodnie i koszulę, nie kryła swojej
dezaprobaty na widok biustonosza i skąpych majteczek.
– Barbarzyńcy – prychnęła. – Dlaczego tak cię skrępowali, pani?
Laurel powstrzymała się od uśmiechu i wzruszyła ramionami.
– Chyba mają taki zwyczaj.
– Jeśli chcesz, z radością wrzucę to do ognia. Laurel złapała ją za rękę.
– Wolę je zachować.
– Rozumiem, pani Laurel. Żeby wciąż czuć gniew na tych, którzy
potraktowali cię tak haniebnie. Nie dziwię się. – Dziewczyna ze wstrętem
rzuciła poplamione krwią ubrania na podłogę, a potem pomogła Laurel
włożyć świeżą bieliznę. Miękką, delikatną koszulę, zawiązywaną z przodu na
troczki. Wełniane rajtuzy. A na koniec suknię z surowej wełny z głębokim,
okrągłym dekoltem i długimi, wąskimi rękawami, których wydłużony rąbek
zachodził na dłonie.
Następnie Brinna zaprowadziła Laurel w stronę taboretu.
– Proszę usiąść, to cię uczeszę, pani.
Ponieważ w komnacie nie było lustra, Laurel nie miała pojęcia, jak
wyglądały jej włosy ani co dziewczyna z nimi zrobi. Ale to nie miało
znaczenia. Laurel potrzebowała informacji. Czegoś, co umożliwi jej
zrozumienie, jak się tu znalazła i jak wrócić do domu. Ale dziewczyna
RS
26
wydawała się taka poważna, tak zdystansowana, że Laurel nie wiedziała, od
czego zacząć.
– Brinno, czy w okolicy są jeszcze inne zamki?
– Nie, pani. Ta ziemia, jak sięgnąć okiem, należy do klanu
MacLennanów.
Laurel stłumiła uczucie lekkiego rozczarowania. Miała nadzieję, że w
pobliżu jest jakiś inny zamek, z którego mogłabym wrócić do domu. Może
jest tam pomieszczenie, przypominające klatkę schodową w wieży, skąd
przeniosła się w ten wymiar.
– Brinno, jak długo służysz panu tego zamku? Dziewczyna na chwilę
znieruchomiała.
– Pani, znasz mnie, odkąd przyszłam na świat.
– Naturalnie. Ale nie mogę sobie przypomnieć...
– Ach, tak. – Dziewczyna zasłoniła usta dłonią. – Pan mnie uprzedził, że
cierpi pani na zaniki pamięci.
– Może pomogłabyś mi odzyskać pamięć, Brinno. Opowiedz mi o
twojej... O naszej wiosce.
– Nasza wioska jest bogata. Za czasów mojego dziadka ludzie
przemierzali góry, by unikać spotkań z najeźdźcami, gdyż nie chcieli osiąść w
jednym miejscu. Pan nakłonił nas, byśmy pobudowali tu nasze chaty, bo
ziemia jest żyzna, a granie i wzgórza sprawiają, że nie grożą nam najazdy.
Dzięki opiece naszego pana zbieramy znaczące plony, hodujemy wielkie
stada owiec. Ale teraz barbarzyńcy znów sobie o nas przypomnieli i
wieśniacy zaczęli przebąkiwać, by opuścić to miejsce i poszukać szczęścia
gdzie indziej.
–I dokąd byście się udali?
Brinna pokręciła głową.
RS
27
– Nie wiem.
– Nie wierzą swemu panu, że ich obroni?
W głosie dziewczyny dało się dosłyszeć złość.
– Kiedy pani zniknęła, zachowywał się tak, jakby serce przestało bić mu
w piersi. Jedyne, o czym myślał, to o odszukaniu ciebie, pani. Zupełnie
przestał się troszczyć o swoich ludzi. Zanim udał się na poszukiwania, do
czasu powrotu pieczę nad zamkiem, wioską, a nawet waszym synem powie-
rzył swojemu przyrodniemu bratu. Laurel gwałtownie odwróciła głowę.
– Mam... ? – Umilkła, by starannie dobrać słowa. – Mój syn? Czy jest na
zamku?
– Tak, pani. W komnatach Fergusa, przyrodniego brata naszego pana, i
jego żony, Dulcie.
– Kiedy go zobaczę?
– Jaśnie pani Dulcie nalega, by najpierw chłopca wykąpać.
Laurel wstała.
– Nie musi być czysty. Chcę go natychmiast zobaczyć.
– Wkrótce go zobaczysz, pani. – Brinna niezbyt delikatnie zmusiła
Laurel, by ponownie usiadła na taborecie. – Podczas ataku Donovan razem ze
swoim wujem i wojownikami popędził na koniu. Spędzili wiele dni w lesie.
Po powrocie chłopak bardziej przypomina barbarzyńcę niż mieszkańca tych
stron.
– Udał się razem z wojownikami? Ile lat ma Donovan?
Brinna znów znieruchomiała.
– Liczy sobie dwanaście wiosen, pani.
Dwanaście lat. Spodziewała się usłyszeć, że dwa, trzy latka.
RS
28
Laurel wyczuła dezaprobatę dziewczyny spowodowaną tym, że Laurel
nie pamięta nawet własnego dziecka. Żeby ukryć zmieszanie, zaczęła
zasypywać Brinnę pytaniami.
– Czy Fergus i Dulcie mają dzieci?
– Niestety, Bóg nie pobłogosławił ich własnymi dziećmi, ale bardzo
kochają twojego syna.
– Czy Fergus jest równie dobrym wojownikiem, jak nasz pan?
W głosie Brinny dało się słyszeć dumę.
– Żaden wojownik nie może się równać z Conem Wielkim. Nawet
wierny druh naszego pana, Duncan, chociaż są starymi, dobrymi
przyjaciółmi. – Dziewczyna urwała. – Nie, żebyśmy mieli pretensje do pana
Fergusa o to, że brak mu umiejętności rycerskich. Nie dane mu było dorastać
na wojownika pod okiem swego ojca, tak jak nasz pan. Nie jest również jego
winą, że barbarzyńcy obrali sobie właśnie taką porę, by nas zaatakować. Nie
mogli wiedzieć, że nasz wódz szuka zaginionej żony. Ale podczas nieobecno-
ści Cona najeźdźcom udało się sprawić wiele cierpień i zabić sporo naszych,
zanim udało się przepędzić wroga. Cała wieś się cieszy z powrotu pana, bo z
całą pewnością jego obecność sprawiła, że barbarzyńcy uciekli.
Jej słowa skłoniły umysł Laurel do wytężonego wysiłku. Wojownik,
który przyszedł z Duncanem, powiedział Conowi, że wśród nich może być
zdrajca. To by oznaczało, że nieprzypadkowo zaatakowano zamek pod
nieobecność Conala.
Czy możliwe, że kryło się za tym coś więcej? Czy ktoś rozmyślnie
zepchnął żonę Conala z wieży i ukrył gdzieś jej ciało, w nadziei że ten wielki
wojownik pogrąży się w rozpaczy, a jego ludzie, pozbawieni przywódcy, z
łatwością dadzą się pokonać? Jeśli powszechnie wiedziano, jak bardzo Con
miłuje swoją małżonkę, wielu mogło przewidzieć, jak zareaguje na jej utratę.
RS
29
A może ostatnio za dużo naoglądała się w telewizji filmów
kryminalnych? Inteligentni detektywi zawsze odgadywali ukryte zamiary
drobnych oszustów i złodziei, wykorzystujących uczciwych i bezbronnych
obywateli. Ale, tłumaczyła sobie Laurel, zło pozostaje złem, w piętnastym
czy też w dwudziestym pierwszym wieku. I większość przestępstw
popełniano z prostych powodów. Chciwości. Miłości. Zazdrości.
Czy ktoś zazdrościł Conowi? Może jego pozycji pana zamku? Czy ktoś
pożądał jego żony? Mało prawdopodobne, bo wykorzystali jej zniknięcie, by
odwrócić jego uwagę od obowiązków, które na nim ciążyły. Nie można
wykluczyć, że sprzyjała komuś, kto pragnął odebrać mu władzę. Ale Laurel
nie potrafiła sobie wyobrazić, by mężczyzna, który kochał tak żarliwie, jak
Con Wielki, sam nie był darzony równie głębokim uczuciem. Trudno było jej
uwierzyć, by Laurel, którą tak ubóstwiał, mogła go zdradzić.
Jeśli nie żona, to ktoś z jego najbliższego otoczenia. Ktoś, komu ufał,
kto mógł się porozumieć z barbarzyńcami bez obaw, że zostanie
zdemaskowany.
Co takiego miał Con, czego mógł pragnąć ktoś inny? Jak zdążyła się
zorientować Laurel, dzielił się swoim bogactwem ze wszystkimi członkami
klanu, a jego zamek stał otworem przed mieszkańcami wioski. W czasie
oblężenia był ich schronieniem. Dzielili się zbiorami i stadami.
Jeśli nie chodziło o pieniądze, to może o władzę? Może ktoś inny miał
nadzieję, że zostanie panem zamku? Ponieważ to wola ludu decydowała, kto
będzie przywódcą, może ktoś próbował nastawić członków klanu przeciwko
Conalowi.
Niektórzy z ludzi mogli odebrać jego wyjazd w poszukiwaniu żony jako
porzucenie tych, którzy zawierzyli mu swoje bezpieczeństwo. Czy to
wystarczający powód, by zwrócili się przeciwko niemu?
RS
30
Laurel postanowiła bliżej się tym zająć i przekonać, dokąd ją ten wątek
zaprowadzi.
– Czy są takie miejsca w wiosce, gdzie lubię chodzić? Dziewczyna
zastanowiła się chwilę.
– Lubisz oglądać stragany w dzień targowy. Szczególnie te, gdzie
sprzedają wstążki i koronki.
– Conal wspomniał, że poznaliśmy się na jarmarku. Odnoszę wrażenie,
że to przyjemne wydarzenie.
– To prawda, pani. Na targ schodzi się cała wioska, nawet wojownicy i
młodzież.
– Więc towarzyszą mi Conal i Donovan?
– Tak. Nawet by im przez myśl nie przeszło, by sobie odmówić tej
przyjemności. I chociaż pani tego nie pochwala, pan i młody Donovan zawsze
znajdą trochę pieniędzy na kupno słodyczy.
Laurel zaczęła się uspokajać. Pomimo różnicy czasów najwyraźniej
ludzie teraz byli tacy sami, jak w dwudziestym pierwszym wieku. Pracowali,
bawili się, martwili o zdrowie tych, których kochali.
– Gdzie jeszcze często bywam?
– W chatach wieśniaków, kiedy przyjdzie na świat kolejne maleństwo.
Kobiety nie mogą się nachwalić pani wyrobów. Wysoko sobie cenią
czepeczki, odzienie i koce, które wyszły spod twojej ręki, pani Laurel.
– Potrafię szyć?
Brinna przyjrzała jej się uważniej.
– Tak, pani. I pięknie haftować.
Laurel przypomniała sobie gobelin. Czy to miało jakieś znaczenie?
Czyż nie podziwiała talentu kobiet, które go wykonały, kiedy odkryła, że
RS
31
ukrywa się za nim Con? Czy jego Laurel była jedną z kobiet, które stworzyły
to arcydzieło?
Brinna odłożyła grzebień.
– Tyle razy cię czesałam, pani, ale zawsze z przyjemnością patrzę, jak
ślicznie ci się układają włosy wokół twarzy.
Laurel umilkła. To jeszcze jedna cecha, którą dzieliła z żoną Cona. Ani
Con, ani Brinna nie zorientowali się, że jest wśród nich oszustka.
A może wcale nią nie była?
Co naprawdę wiedziała o reinkarnacji? Od dawna ją to fascynowało.
Idea powrotu i ponownego przeżycia własnego życia, szansa naprawienia
przynajmniej części wyrządzonego zła – Laurel często się nad tymi rzeczami
zastanawiała. Ale zawsze były to tylko fantazje. Nigdy nie traktowała swoich
rozważań poważnie.
Czy nie odczuwała zawsze dziwnej więzi z dawną Szkocją, szczególnie
górami i tym zamkiem? Ale jej miłość do tego miejsca była wynikiem
historii, które opowiadała jej babka. Po prostu zainspirowały one wyobraźnię
małej dziewczynki.
A może kryje się za tym coś więcej?
Od najmłodszych lat słuchając opowieści o Szkocji, nie wiedziała, co
było pierwsze – jej miłość do wszystkiego, co szkockie, czy fascynujące
historie babki, które tylko rozbudzały jej fantazję.
Czy naprawdę mogła być zaginioną żoną Cona Wielkiego? Czy kiedyś
żyła w tej odległej wiosce?
Jak inaczej wytłumaczyć wszystko to, co się stało? Z całą pewnością nie
wyobraziła sobie tego, że życie, jakie znała, zniknęło w mgnieniu oka.
RS
32
Uniosła ręce, żeby pomasować skronie, bo poczuła w nich ćmiący ból.
W głowie jej się kręciło od nadmiaru teorii i zbyt wielu możliwości. A
wszystkie one były wielce niepokojące.
Jej umysł zawsze ogarniał każdą stronę zagadnienia, zawsze gotów
przeanalizować wszelkie możliwe rozwiązania trudnej kwestii. To dzięki
temu tak wysoko zaszła w firmie. Ale czasami było to przekleństwem, a nie
pomocą.
– Widzę, że cierpisz, pani, na jeden z tych swoich ataków.
– Ataków? – Laurel gwałtownie uniosła głowę.
– Tych ciężkich bólów głowy. Dręczyły panią od dziecka. Dlatego
wielu mieszkańców wioski podejrzewa, że jest pani wiedźmą.
– Naprawdę?
Odwróciła się i zobaczyła w oczach dziewczyny coś, co ją zastanowiło.
Ale nie tyle była to obawa, ile znużenie. Znów przycisnęła palce do skroni.
– Wiesz, że nie jestem wiedźmą, Brinno.
– Proszę. – Brinna ujęła jej ręce i położyła na kolanach, po czym zaczęła
delikatnie masować skronie Laurel.
Laurel rozsiadła się wygodnie, a z jej ust wydobyło się westchnienie
ulgi.
– Och, czuję się jak w niebie.
– Zawsze to robię, żeby ci ulżyć, pani.
Laurel siedziała z zamkniętymi oczami, próbując odzyskać jasność
myślenia. Ale wciąż prześladowały ją myśli o podobieństwach między nią a
żoną pana tego zamku.
Czy to możliwe, że kiedyś była Laurel z klanu Douglasów, żoną Cona
Wielkiego, wodza klanu MacLennanów?
RS
33
Czy stało się coś, co sprawiło, że znalazła się w swego rodzaju stanie
zawieszenia pomiędzy piętnastym wiekiem a współczesnością?
Jeśli tak, to dlaczego tu trafiła? Czy niebawem wydarzy się tu coś
ważnego, co wymaga jej obecności?
Może będzie miała okazję zrobić coś dobrego? Coś szlachetnego?
Może to wcale nie chodziło o nią, tylko raczej o Conala. Czy to ona
miała nakłonić przywódcę klanu do wkroczenia na drogę, na którą wcześniej
wcale nie zamierzał wejść? Drogę, która mogła na zawsze odmienić jego
życie i bieg dziejów?
Czy też... Ta myśl nie dawała jej spokoju... Po prostu straciła rozum?
RS
34
Rozdział 4
Słysząc głośne pukanie do drzwi, Laurel i Brinna uniosły wzrok.
Po chwili do pokoju wpadł nastoletni chłopiec, rozradowany i bardzo
przejęty. Przemknął szybko jak błyskawica i rzucił się Laurel w ramiona.
– Matko! Nie mogłem uwierzyć, kiedy się o tym dowiedziałem. Tak się
niepokoiliśmy z ojcem! Co się stało? Gdzie byłaś? Szukaliśmy...
– Donovanie. – Jakaś kobieta przystanęła na progu, przyglądając mu się
z miną pełną dezaprobaty. W jej głosie dźwięczała lodowata nuta. – Mówiłam
ci, żebyś nie zadawał tyle pytań. Pamiętaj, co powiedział ojciec. Twoja matka
doznała urazu głowy i niezbyt dobrze się czuje.
– Przepraszam. – Chłopiec się wyprostował.
Zanim zdążył się cofnąć, Laurel złapała go za ręce i przygarnęła do
siebie.
– Bzdury. Nic mi nie jest. Tylko nie wszystko pamiętam. Pozwól, że ci
się przyjrzę.
Był bardzo podobny do ojca, wysoki i prosty jak młode drzewko.
Ciemne, kręcone włosy opadały mu na ramiona. Oczy też miał ojca. Ciemne i
przenikliwe, płonęły w nich żartobliwe ogniki. Okrywał go pled, spod
którego widać było chude nogi i ręce jeszcze słabo umięśnione. Każda matka,
pomyślała Laurel, byłaby dumna z takiego urodziwego syna.
– Och, jak wspaniale się prezentujesz.
Jej słowa sprawiły, że znów się uśmiechnął, aż jej się uradowało serce.
Skupiła uwagę na kobiecie stojącej w drzwiach. Była młoda, krągła jak
dojrzała brzoskwinia, jasne, kręcone włosy sięgały jej poniżej pasa. Oczy
miała trochę zbyt duże, i patrzyła na Laurel nieco podejrzliwe, jakby ujrzała
RS
35
zjawę. Miała na sobie jasną, wełnianą suknię, luźno przewiązaną pasem, za
który wsunęła sztylet. Czy od najazdu wszystkie mieszkanki donżonu nosiły
przy sobie broń? Czy też chciała uchodzić za wojowniczkę? Była zbyt blada,
zbyt delikatna, by walczyć.
– Ty musisz być Dulcie.
Kobieta podeszła bliżej, zaciskając z dezaprobatą usta.
– Pamiętasz mnie?
Laurel szybko pokręciła głową.
– Właściwie nie. Ale Brinna mi powiedziała, że razem z Fergusem
opiekowaliście się Donovanem, za co jestem wam ogromnie wdzięczna.
Kobieta lekceważąco machnęła ręką.
– Dlaczego mielibyśmy się nim nie zaopiekować? Ostatecznie jesteśmy
rodziną. Nie moglibyśmy bardziej kochać Donovana, nawet gdyby był
naszym własnym synem.
Laurel uścisnęła dłoń chłopca.
– Rozumiem, dlaczego.
Dulcie krytycznie przyglądała się Laurel.
– Jakim cudem udało ci się uciec barbarzyńcom, kiedy tylu innych
zginęło z ich okrutnych rąk?
– Sama chciałabym to wiedzieć. – Laurel przycisnęła palce do skroni,
czując lekki ból.
Na ten widok Dulcie cofnęła się o krok.
–Widzę, że jeszcze niezupełnie doszłaś do siebie. Pójdziemy już.
Kiedy zaczęła się odwracać, Laurel położyła dłoń na ramieniu chłopca.
– Zostań chwilkę, Donovanie. Chcę usłyszeć wszystko o... – Zawahała
się, a potem dokończyła: –... wszystko o tym, co robiłeś podczas mojej
nieobecności.
RS
36
– Powinnaś odpocząć – ostrym tonem oświadczyła Dulcie. – Con
wpadnie w gniew, kiedy się dowie, że chłopiec zbyt długo u ciebie zabawił i
cię zmęczył.
Laurel jednak przemówiła równie zdecydowanym głosem, chociaż
starała się nie zdradzić swojego zniecierpliwienia. Nie życzyła sobie kłótni z
kobietą, która mogła się okazać cennym sprzymierzeńcem.
– Zapewniam cię, że nic bardziej nie ukoi moich nerwów, jak
odwiedziny syna. – Zaakcentowała ostatnie słowa, nie pozostawiając cienia
wątpliwości, że nie zamierza puścić chłopca.
– Pamiętaj, żeby nie zamęczać matki. – Dulcie rzuciła mu ostrzegawcze
spojrzenie, zanim wyszła.
Brinna najwyraźniej zamierzała zostać, póki Laurel nie powiedziała, że
chciałaby pogawędzić z synem sam na sam.
Młoda służąca zawahała się na progu.
– Czy mam przynieść pani i Donovanowi coś do jedzenia?
– Świetny pomysł. Chętnie coś zjemy.
Kiedy dziewczyna wyszła, Laurel zwróciła się do chłopca.
– Nareszcie. Teraz, kiedy nikt nam nie przeszkadza, możemy sobie
swobodnie porozmawiać. Chcę się wszystkiego o tobie dowiedzieć.
Opowiedz mi wszystko. – Widząc jego pytające spojrzenie, zreflektowała się.
– Opowiedz, co robiłeś, kiedy zniknęłam.
Chłopak usiadł u jej stóp i spojrzał na nią poważnie.
– Razem z ojcem bardzo się niepokoiliśmy, kiedy nie mogliśmy cię
znaleźć. Błagałem go, żeby wziął mnie ze sobą na poszukiwania, ale rozkazał
mi zostać z wujem.
RS
37
– Chodziło mu wyłącznie o twoje bezpieczeństwo, Donovanie. Było mu
wystarczająco ciężko, kiedy mnie stracił. Pomyśl, jak by cierpiał, gdyby
zginął również jego syn.
– Właśnie to mi powiedział ojciec. Ale nie mogłem znieść myśli, że
będę czekać tutaj, kiedy ty błąkasz się gdzieś po lesie albo wpadłaś w ręce
tych nikczemnych barbarzyńców. Pragnąłem jedynie bycz tobą. Żeby cię
pocieszyć. Żeby cię chronić. Gdybym tam był, walczyłbym z nimi tak, jak
mnie nauczył ojciec, wybiłbym ich co do jednego, by ci nie wyrządzili
krzywdy.
Słysząc jego żarliwe słowa, Laurel poczuła, że serce topnieje jej jak
wosk. Czy jakakolwiek matka mogłaby chcieć czegoś więcej?
– Nie myśl już o tym. Wróciłam do domu. – Dotknęła jego włosów. –
Gdzie byłeś, kiedy barbarzyńcy zaatakowali zamek?
Spojrzał na nią oczami błyszczącymi z przejęcia.
– Spałem w komnatach wuja. Obudziły mnie okrzyki, że wróg
przypuścił szturm. W pierwszej chwili myślałem, że mi się to przyśniło.
Żadni barbarzyńcy nie odważyliby się zaatakować siedziby Cona Wielkiego.
Ale potem okrzyki przybrały na sile, dołączyły do nich odgłosy walki. –
Zniżył głos. – Gdyby wieśniacy nie schronili się w donżonie, kiedy ojciec cię
szukał, wszyscy byśmy zginęli. Napastnikom jakoś się udało przemknąć obok
strażników i już się zdążyli rozbiec po korytarzach. Jakaś kobieta, którą w
nocy obudził płacz niemowlęcia, zauważyła wroga i podniosła alarm.
Nadbiegli mężczyźni, wywiązała się zażarta i krwawa bitwa. Kiedy ich
przepędziliśmy, wuj Fergus pozwolił, żebym wraz z nimi ścigał wrogów w
lesie, w nadziei, że uda nam się schwytać kilku jeńców.
– Czy ojciec pochwalałby to, że wuj naraził cię na niebezpieczeństwo?
Chłopak tylko się roześmiał.
RS
38
– Ty i ojciec jesteście zbyt opiekuńczy. Jak zauważył wuj Fergus, jestem
już bardziej mężczyzną niż chłopcem. Jeśli mam kiedyś zostać wielkim
wojownikiem, muszę opuścić bezpieczne mury zamku i walczyć u boku
mężczyzn.
Laurel dostrzegła bijącą od niego dumę i nagle ogarnął ją niepokój.
Mimo grożących mu niebezpieczeństw nie okazywał strachu. Tylko młodzi
wierzą, że są niepokonani. Nie zastanawiał się, co mu mogło grozić, gdyby
znalazł się twarzą w twarz z uzbrojonymi w miecze najeźdźcami. Dostrzegał
tylko przygodę i szczycił się tym, że brał udział w obronie zamku ojca.
Za kilka lat, kiedy będzie miał na swoim koncie udział w kilku
krwawych bitwach, niewątpliwie te słowa nie będą mu dawać spokoju.
Chociaż nie był jej synem, nic nie mogła poradzić na to, że bała się, co
los przygotował dla tego chłopca i dla wszystkich innych chłopaków z
wioski. Dzieje Szkocji były krwawe. Barbarzyńcy zza mórz, Brytowie tuż u
granic. A w kraju też nie brakowało wrogów. Jedne klany występowały
przeciwko drugim. Ale jak mogła ostrzec Donovana przed zagrożeniami,
które dopiero nadejdą? W żaden sposób nie zdołałaby wytłumaczyć temu
chłopcu, skąd tyle wie o przyszłości. I chociaż dużo ją kosztowało
zachowanie milczenia, postanowiła zmienić temat.
– Dobrze ci się mieszkało z wujem i ciotką? Skinął głową.
– Na ogół tak. Chyba, że ciotka źle mówiła o ojcu. Laurel natychmiast to
zaintrygowało.
– Czemu go krytykowała?
– Nie jest w tym odosobniona. Podobno wielu mieszkańców wioski
uważa, że ojciec nie wywiązał się z obowiązków i zostawił swoich ludzi, gdy
groziło im niebezpieczeństwo. Ale zwróciłem jej uwagę, że ojciec nie mógł
RS
39
wiedzieć, kiedy wrogowie nas zaatakują ani czy w ogóle szykują się do na-
padu. Wiedział jedynie, że bez ciebie, matko, jego życie straciłoby sens.
Laurel głośno wypuściła powietrze z płuc.
– To powinno być dla nich oczywiste. Nikt nie ma prawa krytykować
Conana za to, co zrobił!
Widząc jej święte oburzenie, chłopiec zachichotał. –Powinienem
wiedzieć, jaka będzie twoja reakcja. Zawsze byłaś najzagorzalszą
sojuszniczką ojca. Laurel się zarumieniła.
– Naprawdę?
– Tak. Wszyscy was podziwiają. Jestem dumny, kiedy słyszę, jak
wieśniacy mówią o tobie i o ojcu oraz o waszej ogromnej miłości.
Ich spojrzenia się spotkały.
– Wiesz, że ciebie darzymy równie wielką miłością. Uśmiechnął się
promiennie.
– Tak, matko. Bo ty i ojciec tego nie ukrywacie. Wprost przeciwnie.
– Co wiesz o stosunkach pomiędzy Fergusem i ojcem? Brinna mi
powiedziała, że Fergus w młodości nie nauczył się sztuki wałki od swego
ojca.
– To prawda. Ojciec i wuj mieli jednego ojca, ale różne matki.
– Jak to się stało, że Fergus tu zamieszkał?
– Kiedy ojciec dowiedział się o śmierci matki swego przyrodniego
brata, zaproponował mu, żeby zamieszkał w zamku.
– Ile lat miał wtedy Fergus?
– Trzynaście. Wuj często powtarza, że był jedynym opiekunem swej
matki aż do jej śmierci. Kiedy przeniósł się do zamku, nie potrzebował
niczyjej pomocy. Ale jest wdzięczny ojcu za to, że przyjął go do swojej
RS
40
rodziny i klanu. Kiedy mieszkał tylko z matką, bardzo doskwierała mu sa-
motność.
Laurel znów zaczęła intensywnie myśleć. Wyglądało to na klasyczny
przykład rywalizacji między braćmi. Odnoszący sukcesy brat, uwielbiany
zarówno przez matkę, jak i przez ojca. I wyrzutek, spragniony ojcowskiej
miłości, do dziś wciąż boleśnie odczuwa tamte lata braku zainteresowania
jego osobą, chociaż korzysta z hojności brata.
– Czy nie wydaje ci się, że Fergus nadal cierpi, wspominając te
wszystkie lata, kiedy musiał troszczyć się o matkę, i był pozbawiony ojca?
– Nie wiem. Rzadko opowiada o tamtych czasach. Słysząc głośne
pukanie do drzwi, obydwoje unieśli wzrok.
W progu stanął wojownik.
Donovan natychmiast zerwał się na nogi.
– Witaj, wuju.
Zaintrygowana Laurel, przyglądała się uważnie mężczyźnie, który na
jej widok stanął jak zamurowany.
– Nie uwierzyłbym, gdybym tego nie zobaczył na własne oczy. – Gapił
się na nią, nie ukrywając zdumienia.
Fergus absolutnie nie był podobny do swojego przyrodniego brata.
Podczas gdy Con był wysoki i ciemnowłosy, Fergus w porównaniu z nim
wydawał się blady, jasne włosy opadały mu na ramiona, a oczy miał koloru
zachmurzonego nieba. Nie dorównywał także wzrostem Conowi, ale był
szeroki w barach, a ręce miał muskularne.
Laurel z łatwością sobie wyobraziła, jak te silne ręce unoszą sztylet lub
miecz z precyzją niosącą śmierć.
RS
41
– Fergusie, przyłączysz się do nas? – Wyciągnęła rękę, ale nadal stał w
progu komnaty; na jego twarzy nie malowała się radość na widok Laurel.
Przyglądał jej się wielce podejrzliwie, wcale się z tym nie kryjąc.
– Pani. – Ukłonił się lekko. – Twój małżonek powiedział, że jeszcze nie
doszłaś do siebie po tej ciężkiej próbie.
– Jak widzisz, nic mi nie jest.
– Barbarzyńcy zazwyczaj uniemożliwiają swoim jeńcom ucieczkę; albo
lamią im nogi, albo w inny sposób zadają tyle bólu, że pojmani muszą u nich
zostać.
– W takim razie miałam wiele szczęścia, że tutaj jestem.
Szybko się opanował i zwrócił do chłopca:
– Ojciec chce, żebyś przyszedł do stajni. Czeka tam na ciebie.
Chłopiec się ożywił.
– Czy to oznacza, że wznowimy nasze poszukiwania barbarzyńców?
– Wiem tyle, co ty. Byłem w wiosce, kiedy kazano mi wrócić do zamku.
Chodź, chłopcze. Lepiej nie każmy twojemu ojcu czekać.
Donovan cmoknął Laurel w policzek.
– Wybacz, matko. Muszę iść.
– Naturalnie, że musisz. – Ujęła jego rękę w obie dłonie. – Bardzo mnie
ucieszyła twoja wizyta, Donovanie. Obiecaj, że znów do mnie przyjdziesz.
– Obiecuję. Chociaż nie wiem, kiedy. Muszę wykonywać polecenia
ojca. – Rzucił jej promienny uśmiech i wyszedł razem ze swoim wujem.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, Laurel odchyliła głowę do tyłu,
zamknęła oczy i zaczęła się zastanawiać.
Wśród osób, które poznała do tej pory, były tylko dwie, którym mogła
bezgranicznie zaufać. Con i Donovan. Ojciec i syn. Obaj rozpaczliwie
RS
42
pragnęli odszukać zaginioną Laurel. I obaj nie posiadali się z radości, kiedy
się odnalazła.
Niemożliwością jest udawać taką miłość. Mężczyzna i chłopiec
bezgranicznie kochali Laurel.
Czego nie można powiedzieć o innych. Brinna, Dulcie i Fergus nie
tylko byli zaskoczeni jej niespodziewanym powrotem, ale również w pewien
sposób skonsternowani. Co według niej świadczyło, że któreś z nich lub
wszyscy troje mieli coś wspólnego z jej zniknięciem.
Ale mogła też się mylić. Może zwyczajnie byli zbyt wstrząśnięci, by
okazać swoje prawdziwe uczucia. Co oznaczałoby, że ktoś inny też mógł się
przyczynić do zniknięcia Laurel.
Póki nie pozna lepiej ludzi z otoczenia Conala i Donovana, Laurel
postanowiła nie ufać nikomu. Będzie obserwowała i słuchała. I spróbuje się
zorientować, jakie tajemnice ukrywają w głębi swoich serc mieszkańcy
zamku.
Była coraz mocniej przekonana, że nie przypadkiem została
przeniesiona w czasie. Znalazła się tu z jakiegoś powodu. Może po to, by
pomóc Conowi ustalić, kto z ich grona był zdrajcą. A może miała
wykorzystać swoją wiedzę o przyszłości, by nauczyć tych ludzi czegoś, czego
nie znali.
Bez względu na to, dlaczego się tu znalazła, nie wątpiła, że w swoim
czasie wszystkiego się dowie.
Na razie musi zachować jak najdalej posuniętą ostrożność. I z uwagą
wsłuchiwać się w to, co będą mówili ludzie. A także w to, co przemilczą.
Starała się nie zwracać uwagi na niepokój, który wkradł się do jej serca.
Ktoś nie szczędził starań, by pozbyć się żony pana tego zamku. Może
pierwsza Laurel spoczywa już gdzieś martwa w płytkim grobie. Jeśli tak jest,
RS
43
póki ona będzie się podszywała pod tę kobietę, jej życiu także grozi
niebezpieczeństwo.
Nie miała wątpliwości, że ci, którzy zabili raz, nie zawahają się zabić
ponownie, jeśli tylko nadarzy się sprzyjająca okazja.
Dlatego będzie obserwowała i przysłuchiwała się, i zrobi wszystko, co
w jej mocy, by chronić siebie, póki ten sen, ten koszmar, ta... szalona podróż
w czasie się nie zakończą.
RS
44
Rozdział 5
–Pani. – Brinna rozejrzała się wokół, wyraźnie zdziwiona. – Czy
chłopiec już wyszedł?
– Niestety tak. Ojciec kazał mu się stawić w stajni. Służąca postawiła
tacę na ławie.
– Kucharka upiekła ulubione babeczki Donovana.
– Jestem pewna, że je z radością zje po powrocie. Brinna się
wyprostowała.
– Kucharka powiedziała, że razem z całą służbą planują wydanie
uroczystego przyjęcia dziś wieczorem dla uczczenia twojego powrotu do
domu, pani.
– Podziękuj wszystkim w moim imieniu i powiedz, że już się nie mogę
doczekać wieczoru.
Dziewczyna zrozumiała, że nie jest potrzebna Laurel.
– Dobrze, pani. Czy chcesz teraz odpocząć?
Laurel skinęła głową i udała, że ziewa. Lecz jak tylko została sama,
zaczęła obchodzić komnaty w nadziei, że dowie się czegoś o kobiecie, która
ostatnio je zamieszkiwała.
Na małej komodzie znalazła igły i motek przędzy. W szufladzie były
szczotki i pojemniczki zawierające różne barwniki roślinne. Zdaje się, że jej
imienniczka była również artystką. Laurel przypomniała sobie gobelin i
prześliczne scenki, przedstawiające codzienne życie na zamku. Była święcie
przekonana, że część z nich wyszła spod ręki żony Cona.
Zaintrygowana, otworzyła skrzynię i przyjrzała się bogatej garderobie,
strojom dziennym i nocnej bieliźnie. Były tu też szale, czepiec, a także
RS
45
wstążki, mogące służyć jako kolorowe pasy. Przyłożywszy suknie do siebie,
Laurel stwierdziła, że nosi dokładnie ten sam rozmiar, co żona pana zamku.
Nie powinno jej to zdziwić, ponieważ wszyscy, którzy ją widzieli do tej pory,
brali ją za zaginioną kobietę. Ale i tak teraz, kiedy dotykała strojów tamtej, z
całą siłą przypomniało jej się, że to nie jakaś niewinna gra. Podczas gdy ona
jest tu bezpieczna i rozpieszczana, żonę pana na zamku przetrzymywano
gdzieś wbrew jej woli. Albo, co gorsza, już nie żyła – a jej porywacze żyli
sobie spokojnie, pewni, że ofiara nigdy nie ujawni ich nikczemnego czynu.
Tyle tylko, że wróciła i była wśród nich.
Obojętne, czy wierzyli w duchy, czy też dali się nabrać na jej rzekomy
zanik pamięci spowodowany uderzeniem w głowę, prędzej czy później
uznają, że muszą się jej pozbyć, by ukryć to, co zrobili.
Conal i Donovan, ucieszeni jej powrotem, może przestaną być tacy
czujni. Ona nie pozwoli sobie na taki luksus. Nie wolno jej ani na chwilę
zapomnieć, że stale grozi jej niebezpieczeństwo. A bodajże równie wielkie,
pomyślała wzdychając, groziło jej ze strony samego wodza, który koniecznie
chciał ją zaciągnąć do swojej łożnicy. Gdyby nie to, że Laurel była osobą
niezwykle etyczną, przynajmniej w tym mogłaby znaleźć jakąś satysfakcję.
Ale napawała ją odrazą sama myśl, że mogłaby dzielić loże z mężczyzną,
którego żonie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo. A ponieważ nie udało jej
się przekonać Cona, że nie jest jego ukochaną Laurel, ta groźba wydawała się
najbardziej realna.
Uniosła wzrok, kiedy drzwi otworzyły się gwałtownie i do pokoju
wszedł mężczyzna, o którym właśnie rozmyślała.
Był zasępiony, zmrużył oczy, zacisnął usta.
– O co chodzi, Conalu? Czego się dowiedziałeś od jeńca?
RS
46
– Mniej, niż chciałbym. Kiedy przyłożyłem mu miecz do gardła,
przyznał, że wiedział wcześniej, jak ominąć straże i dostać się do środka oraz
którymi korytarzami pójść, żeby dotrzeć do pomieszczeń zajmowanych przez
wieśniaków, by móc ich uciszyć, zanim podniosą alarm. Ale zapewniał, że
nie zna imienia tego, kto przekazał te informacje, utrzymując, iż wie to
jedynie ich przywódca. – Con odrzucił miecz i sztylet, nalał piwa do pucharu
i wypił je łapczywie.
– Wierzysz mu?
Wzruszył ramionami.
– Kiedy człowieka czeka rychła śmierć, nie ma powodu, by kłamać.
– Gdzie jest teraz jeniec? – Wstrzymała oddech, zastanawiając się, czy
krew na mieczu Cona należała do tamtego nieszczęśnika.
– Zostawiłem go z Fergusem i Duncanem. Fergus jest pewien, że uda
mu się wydobyć z barbarzyńcy to, co jeszcze ukrywa.
Laurel poczuła dreszcz na myśl, co będzie musiał wycierpieć jeniec.
– A jeśli mówi prawdę i rzeczywiście nie zna imienia zdrajcy?
Conal znów wzruszył swoimi potężnymi ramionami.
– Wtedy z radością powita śmierć. Laurel nagle ogarnął lęk.
– A co z Donovanem? Wielkie nieba, nie zostawiłeś go chyba tam, żeby
był świadkiem takiego okrucieństwa?
Con się uśmiechnął.
– Zawsze groźna niedźwiedzica, kiedy rzecz dotyczy naszego syna. Nie
obawiaj się, najdroższa. Posłałem Donovana do wioski, żeby sprowadził
medyka.
– Żeby obejrzał twoją ranę? – Odruchowo dotknęła dłonią czystego
płótna, którym miał obwiązane ramię.
Położył rękę na jej dłoni.
RS
47
– Nie, najdroższa. Chodzi o ciebie.
– O mnie? – Próbowała się odsunąć, ale przytrzymał ją mocno. –
Niepotrzebne mi żadne lekarstwo.
– Chcę, żeby medyk obejrzał ślad po uderzeniu w głowę. Brinna mi
powiedziała, że nawet nie pamiętałaś naszego syna.
– To był... – Laurel myślała gorączkowo. – To był chwilowy zanik
pamięci. Nic więcej. Jestem trochę oszołomiona. Ale z całą pewnością nie
trzeba, by ktokolwiek oglądał moją głowę.
– W takim razie zgódź się na to przez wzgląd na mnie. – Przytulił ją
mocno i przycisnął usta do włosów na jej skroni. – Nie mogę znieść myśli, że
ci barbarzyńcy wyrządzili ci jakąś krzywdę, najdroższa.
Próbowała nie zwracać uwagi na falę ciepła, która nagle ją zalała, ale
okazało się to niewykonalne. Chociaż nie miała prawa do miłości tego
mężczyzny, coraz wyraźniej czuła żar jego płomiennego uczucia. Wcześniej
czy później spłonie od niego.
Cóż za śmierć.
Zaśmiała się w duchu. Objęła Conala w pasie i postanowiła przestać się
opierać, tylko rozkoszować się tym, co ją spotkało. Nie zważając na poczucie
winy, które wciąż starało się dojść do głosu, nadstawiła twarz do pocałunku.
– Nazwałem cię niedźwiedzicą? – Musnął wargami jej usta. –
Powinienem powiedzieć „lisica".
Już miała mu żartobliwie odpowiedzieć, kiedy Conal westchnął głośno,
a potem objął ją z całych sił i pocałował z takim żarem, że nie miała wyboru,
musiała mu ulec.
Kompletnie straciła głowę.
Straciła głowę, owładnięta uczuciami, jakich nigdy wcześniej nie
doświadczyła. Jak usta mężczyzny mogą sprawić taką rozkosz? Całował ją
RS
48
jednocześnie namiętnie i z uwielbieniem. Jakby była najbardziej ponętną
boginią, jaka kiedykolwiek istniała. Obsypywał pocałunkami jej twarz i szyję,
obiecując niezwykłe doznania. A jego dłonie... Tymi dużymi dłońmi
wojownika, którymi z taką wprawą potrafił władać mieczem, teraz pieścił ją
tak delikatnie, jakby była z kruchego szkła. Przesuwał palcami po jej ciele z
niezachwianą pewnością, że każda jej cząstka należy do niego.
Tak się zapamiętali, że minęła chwila, nim się zorientowali, że
otworzyły się drzwi.
Jednocześnie unieśli głowy. Obydwoje z trudem chwytali powietrze.
Na progu stał Duncan, wcale niespeszony tym, że tak bezceremonialnie
wtargnął do komnaty pana zamku i jego żony.
– Panie. – Szybko skłonił głowę, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z
Laurel. – Twoja obecność jest niezbędna w wielkiej sali.
–Nie, mój przyjacielu. Powiedz kucharce, że Laurel i ja zjemy sami w
naszych komnatach. Jeszcze nie przywitałem się ze swoją żoną jak należy. –
Con nie przestał obejmować Laurel, a kiedy próbowała się odsunąć,
przytrzymał ją.
Widząc, że dowódca chce go odprawić, młody wojownik odchrząknął.
– Służba i mieszkańcy wioski zaplanowali ucztę, by uczcić powrót pani.
Chociaż Con nie powiedział tego na głos, Laurel wyczuła bijącą od
niego bezsilną złość.
– Czy nie ma sposobu, by ją przełożyć? Duncan pokręcił głową.
– W sali już zebrali się wieśniacy i czekają na ucztę. Odebraliby to jako
zniewagę, gdyby teraz kazano im wrócić do domów.
– Masz rację. – Con z ociąganiem puścił Laurel i uśmiechnął się
gniewnie. – Chodź, najdroższa. – Wziął ją za rękę i poprowadził jakimś
korytarzem. Kiedy szli, nachylił się ku niej i szepnął: – Nie mam odwagi
RS
49
przeklinać losu, który nie pozwala nam nacieszyć się sobą, ponieważ ten sam
los sprawił, że bezpiecznie wróciłaś do domu, żono. Zresztą wcześniej czy
później wszyscy pójdą na spoczynek. Kiedy ta chwila nastąpi, okażę ci całą
miłość, jaką zachowałem tylko dla ciebie.
Laurel poczuła dreszcz. Ciekawa była, czy wywołał go lęk czy
perspektywa rozkoszy.
*
Gdy dotarli do wielkiej sali, ujrzeli rozpromienionego Donovana, który
naśladując ojca, podał matce ramię.
– Ojcze, jest tu medyk.
– Na razie niech usiądzie z ucztującymi. Później go wezwiemy.
Słysząc słowa Cona, Laurel się uspokoiła. Zyskała trochę czasu.
Kiedy przekroczyła próg wielkiej sali, uświadomiła sobie, że nie była
przygotowana na tak wielką fetę. W kominkach po obu stronach
pomieszczenia
płonął
ogień,
zalewając
wszystko
migotliwym,
pomarańczowoczerwonym blaskiem. Mężczyźni i kobiety, siedzieli za
długimi stołami, dziewki służebne uwijały się, napełniając kielichy. Słychać
były okrzyki i salwy rechotliwego śmiechu. Ale kiedy zauważono Laurel
stojącą między mężem i synem, salę wypełnił ryk przypominający grzmot tak
potężny, że zadrżały belki powały.
– Witaj, pani!
– Oto i ona. Witaj w domu, pani Laurel!
– Za naszą panią!
Wzniesiono kielichy. Kiedy Laurel wolno ruszyła przez tłum gości,
mężczyźni w hołdzie wyciągnęli w górę miecze, a wiele kobiet ocierało łzy
radości.
– Widzisz, jak cię kochają? – szepnął jej Con prosto do ucha.
RS
50
Starała się nie zwracać uwagi na falę ciepła, jaka ją zalała, kiedy od jego
oddechu poruszyły się włosy na jej skroni.
– Sądząc po głosach, powiedziałabym, że już od jakiegoś czasu piwo
leje się tutaj strumieniami.
Con zachichotał.
– Czemu nie? Niepokoili się i cierpieli razem ze swoim panem. Teraz
przyszła pora świętowania szczęśliwego zakończenia twoich przygód.
Podbiegła jakaś mała dziewczynka i wcisnęła jej w ręce bukiet polnych
kwiatów. Wzruszona Laurel przyklękła, przytuliła małą i pocałowała ją w
policzek.
Kiedy się wyprostowała, zobaczyła, że rodzice dziewczynki nie
ukrywają łez.
Cóż takiego zrobiła żona Cona, że zaskarbiła sobie aż taką miłość tych
ludzi? Laurel przypomniała sobie słowa Brinny. Zdaje się, że chociaż wiodła
zwyczajne życie, odwiedzała sąsiadów w dzień targowy, szyła kaftaniki i
czapeczki dla noworodków, Laurel znalazła sposób, by podbić serca
wieśniaków.
Czy jest w tym jakaś nauczka dla niej? Czy kiedykolwiek naprawdę
przejmowała się sprawami swoich przyjaciół, czy też całą energię poświęciła
na robienie kariery? Czy w jej życiu był ktoś gotów rzucić wszystko, by udać
się na jej poszukiwanie? Czy jej przyjaciele płakaliby z radości, gdyby
wróciła po tajemniczym zniknięciu?
Nie było teraz czasu na takie rozważania. Con i Donovan prowadzili ją
przez tłum zebranych do stołu ustawionego na drewnianym podium po to,
żeby wszyscy goście dobrze go widzieli. Weszli po kilku stopniach, Con
odsunął dla niej krzesło, a potem sam zajął miejsce u szczytu stołu, mając ją
po swojej prawej ręce, a Donovana – po lewej.
RS
51
Dał znak Fergusowi i Dulcie, żeby do nich dołączyli. Z zadowolonymi
minami wstali ze swoich miejsc, weszli na podwyższenie i usiedli obok
Laurel. Con w podobny sposób zaprosił również Duncana, który podszedł
razem z wysoką, szczupłą młodą kobietą. Kobieta lekko się ukłoniła, a młody
wojownik przedstawił ją jako swoją narzeczoną, Mary. Zanim Laurel zdążyła
cokolwiek powiedzieć, Mary złapała ją za obie ręce i uniosła je do ust.
– Niebiosom niech będą dzięki za to, że bezpiecznie do nas wróciłaś,
pani. Czułam się tak, jakbym straciła rodzoną siostrę. Teraz, kiedy ponownie
jesteś z nami, mamy powód, by znów się cieszyć.
– Dziękuję ci, Mary. – Laurel ze wzruszenia aż ścisnęło się gardło.
Siedzący obok niej Fergus przyglądał jej się badawczo.
– Jesteś blada, pani. Czy jeszcze nie doszłaś zupełnie do siebie?
– Może to wzruszenie. – Podniosła kielich do ust, mając nadzieję, że
piwo ukoi jej nerwy.
Siedząc między Conem a jego przyrodnim bratem, Laurel po raz
pierwszy miała okazję przyjrzeć się im obu z bliska. Służący wolno krążyli po
sali, częstując obecnych pieczonymi kuropatwami, grubymi plastrami
baraniny i jaskrawoczerwonymi łososiami, dopiero co wyłowionymi z po-
bliskiej rzeki. Obaj mężczyźni rozmawiali poważnymi, przyciszonymi
głosami.
Fergus spojrzał na swojego brata.
– Barbarzyńca skonał, nie powiedziawszy nic więcej. Con skinął głową.
– Tego się obawiałem. Gdyby jeszcze coś wiedział, wyznałby to, by
uniknąć śmierci.
– Jeszcze niezupełnie z nim skończyłem, ale Duncan miał dosyć i
skrócił jego męki, nim zdołałem wyciągnąć z wroga odpowiedź na moje
RS
52
pytania. – Fergus przyjrzał się badawczo swojemu przyrodniemu bratu. –
Poprowadzisz wojowników przeciw najeźdźcom?
Con spojrzał na obecnych na sali.
– Nie mam serca prosić tych ludzi, żeby ponownie zostawili swoje
rodziny. Przecież dopiero co wrócili z boju.
Fergus zmarszczył brwi.
– A może to ty nie chcesz zostawić swojej rodziny teraz, kiedy
odzyskałeś tę, którą ci odebrano?
Laurel się odwróciła, by spojrzeć na Cona, ale on, zamiast poczuć się
urażony słowami Fergusa, tylko się uśmiechnął i dotknął dłonią jej policzka.
– A czy ty chciałbyś zostawić kogoś takiego, bracie? – Rozległ się
gniewny syk jego żony. Fergus rzucił jej spojrzenie, a potem powiedział:
– W takim razie może pozwolisz mi poprowadzić armię przeciwko
barbarzyńcom, kiedy sam będziesz... Oddawał się innym przyjemnościom?
Con zmrużył oczy.
– Dziś wieczorem nie będziemy rozmawiali o wojnie. Zapomniałeś, z
jakiej okazji się tu zebraliśmy?
– Niczego nie zapomniałem.
Fergus spojrzał przez ramię na dziewkę służebną, trzymającą kosz
gorącego chleba prosto z pieca i babeczek polanych miodem. Wziął kilka
kawałków dla siebie i swojej żony, odwrócił się tyłem do Laurel i pochylił ku
Dulcie. Zaczęli rozmawiać przyciszonymi głosami. Laurel nie słyszała, co
mówili, ale odniosła wrażenie, że ich słowa są pełne złości.
Podczas posiłku wciąż na nowo napełniano kielichy. Im biesiadnicy
byli bardziej pijani, tym głośniej się śmiali. Wieśniacy stawali się coraz
śmielsi; jeden po drugim wstawali, by śpiewać pieśni pochwalne na cześć
pani Laurel i pić za jej zdrowie.
RS
53
W pewnej chwili Con dał znak Brinnie, żeby podeszła.
Coś jej szepnął, a ona dotknęła ramienia Donovana.
– Zabiorę cię do twojej izdebki.
Chłopiec zwrócił się w stronę ojca.
– Czy muszę już iść?
– Tak. Młody wojownik musi dużo spać.
– Ale ominą mnie pozostałe toasty.
Con się roześmiał.
– Kiedy usłyszysz jeden, synu, to tak, jakbyś słyszał je wszystkie. Na
ciebie już pora.
Chłopiec posłusznie skinął głową, a potem nachylił się, by pocałować
matkę w policzek.
– Dobranoc, matko. Jutro do ciebie przyjdę.
Laurel patrzyła, jak szedł za dziewczyną, i poczuła, jak ogarnia ją
dziwna błogość. Chociaż nie był jej synem, patrząc na niego, odczuwała
dumę.
– Dochowaliśmy się wspaniałego syna. – W głosie Cona przebijała
duma.
Chociaż wiedziała, że nie dla niej były przeznaczone pochwały tego
mężczyzny, znów zalała ją fala ciepła.
Za namową Dulcie Fergus w końcu podniósł się niezgrabnie z miejsca.
W sali natychmiast zapadła cisza.
Fergus zwrócił się w stronę brata i siedzącej obok niego Laurel.
Początkowo mówił niepewnie i było oczywiste, że czuje się skrępowany,
przemawiając do gości.
– Wypijmy za pana na zamku, który był niepocieszony po utracie
ukochanej żony.
RS
54
Wszyscy zerwali się z miejsc, krzycząc i opróżniając kielichy, podczas
gdy służba biegała, napełniając je ponownie.
–I wypijmy za lady Laurel, która wróciła na swe prawowite miejsce u
boku męża, dzięki czemu pan tego zamku znów jest szczęśliwy.
Znów rozległy się okrzyki i opróżniono kielichy.
Con nachylił się, by uścisnąć dłoń Fergusa.
– Dziękuję ci, bracie. Cieszę się, że radujesz się pospołu ze mną.
Ale Fergus miał ponurą minę.
– To pomysł Dulcie. Ja nie mogę się w pełni radować, wiedząc, że
najeźdźcy odeszli wolno, kiedy my tu ucztujemy.
– Jeszcze będzie dość czasu na prowadzenie wojen, mój bracie. – Con
objął dłoń Fergusa, zaciśniętą w pięść. – Jutro porozmawiamy. Ale dziś
wieczorem... – Wstał, a tłum się uciszył. Ujął za rękę Laurel i pociągnął ją
lekko, by stanęła obok niego. – Dziękuję bogom, którzy zwrócili mi serce.
Moja żona i ja jesteśmy wdzięczni za waszą miłość i lojalność. Teraz udamy
się do naszych komnat.
Rozległ się śmiech, niektórzy rzucali znaczące spojrzenia.
Con uniósł rękę, prosząc o ciszę.
– A wy ucztujcie dalej.
Zebrani głośno wyrazili swoją zgodę na taką propozycję. Przy wtórze
oklasków i tupotu nóg Con sprowadził Laurel po stopniach i przeszedł z nią
przez wielką salę. Kiedy zamknęły się za nimi masywne drzwi, zgiełk
przemienił się w cichy gwar.
Razem udali się na górę. Kiedy przekroczyli próg i zamknęli za sobą
drzwi, Laurel niemal drżała z emocji.
RS
55
Najbardziej gnębiło ją to, że największym jej pragnieniem jest
zapomnieć o wszystkim i móc się cieszyć tym, co zamierzał uczynić ten
mężczyzna.
Mężczyzna, będący mężem innej.
Ta myśl nie dawała jej spokoju, mimo że Conal pociągał ją silniej niż
jakikolwiek mężczyzna, którego kiedykolwiek spotkała w tym świecie.
Czy w świecie, który pozostawiła daleko stąd.
RS
56
Rozdział 6
Jedyne źródło światła w pokoju stanowił ogień, buzujący w kominku.
Rzucał pełgające cienie na ściany i sufit. W powietrzu unosił się zapach
jodłowych i świerkowych gałęzi i dymu.
Con ujął Laurel za rękę i poprowadził przez komnaty do zamkniętych
drzwi, za którymi było jeszcze jedno pomieszczenie. Na posłaniu przykrytym
skórami zwierząt leżał Donovan.
Patrząc na śpiącego chłopca, Con uścisnął jej dłoń.
– Za każdym razem, kiedy widzę owoc naszej miłości, najdroższa, moje
serce przepełnia miłość. Czyż nie jest wspaniały?
Zbyt wzruszona, by coś powiedzieć, Laurel tylko skinęła głową. Ile razy
oczami duszy widziała taką scenkę? Jak stoi z ukochanym mężczyzną,
trzymają się za ręce i spoglądają na twarz ich śpiącego dziecka. Ile razy się
zastanawiała, jakie to uczucie być matką? Mieć kogoś wyjątkowego, kto
darzyłby ją bezwarunkową miłością? Widok Donovana ze zmierzwionymi
włosami i anielską buzią, ujął ją za serce tak, jak jeszcze nigdy niczemu się to
nie udało.
– Biedny Donovan cierpiał tak samo jak ja, kiedy cię zabrakło. Ale
byłem zbyt pogrążony we własnym smutku, by go pocieszyć, tak jak na to
zasługiwał.
Laurel położyła palec na ustach Cona, by go uciszyć.
– Nie oceniaj siebie zbyt surowo, Conalu. Ten chłopiec tak bardzo cię
kocha, że jedyne, czego pragnie, to być podobnym do ciebie pod każdym
względem.
Zaskoczył ją, ujmując jej dłonie i unosząc je do swych ust.
RS
57
– To niemożliwe, ponieważ w równym stopniu ukształtowałaś go ty,
najdroższa. I dzięki tobie będzie znacznie lepszym człowiekiem ode mnie.
Łagodniejszym. Mądrzejszym. Silniejszym.
Laurel wzruszyła się niemal do łez. Jak to możliwe, że słowa tego
mężczyzny i sam dotyk jego warg na skórze mogły wywołać taki efekt?
Widząc, jak wielkie emocje obudził w niej widok chłopca, Con
wyprowadził ją z komnaty i zamknął drzwi. Posadził Laurel koło kominka
promieniującego ciepłem.
W ich sypialni, widocznej przez otwarte drzwi, zsunięto na bok miękkie
skóry zwierzęce, odsłaniając śnieżnobiałe posłanie pod nimi.
Na ławie stała karafka z winem i dwa kryształowe kielichy.
Con napełnił kieliszki i przeszedł przez pokój, by wręczyć jeden Laurel.
Chociaż już trochę jej się kręciło w głowie od piwa, które wypiła podczas
uczty, wzięła od niego kielich, a dotyk jego dłoni spowodował, że ponownie
przeszła ją fala gorąca.
– Wieśniacy pili twoje zdrowie, najdroższa. Teraz ja wypiję za nas.
– Za nas – powtórzyła za nim jak echo i wypiła, po czym odstawiła
kieliszek i wyciągnęła ręce. – Conalu, jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.
– Tak, najdroższa. Ja również muszę ci coś wyznać. – Idąc za jej
przykładem też odstawił swój kielich. – Ale to może zaczekać. A moje
uczucia do ciebie nie.
Kiedy wyciągnął do niej ręce, położyła mu dłoń na piersiach.
– Musisz mnie wysłuchać.
–I wysłucham. Ale najpierw muszę cię pocałować, inaczej moje biedne
serce z pewnością przestanie bić. – Przyciągnął ją do siebie i dotknął ustami
jej warg.
RS
58
Czuła bicie jego serca. Czuła jego zniecierpliwienie, kiedy całował ją
coraz żarliwiej. Czuła jego pożądanie, kiedy pieścił ją, nie pozwalając jej
mówić ani nawet myśleć.
Ten pocałunek był inny od pozostałych. Wcześniej Con całował ją
czule, delikatnie. Teraz jego pocałunek świadczył o głębokiej miłości i
mrocznym pożądaniu. Pożądaniu, które długo w sobie tłumił.
W głowie jej się kręciło. Od piwa? A może od pocałunków? Chciała
zachować rozsądek. Musiała. Bo musiała mu wyznać prawdę o sobie teraz,
póki nie jest za późno.
Ale szybko traciła kontrolę nad sytuacją.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jakie myśli mnie dręczyły, kiedy
przeczesywałem las w poszukiwaniu ciebie, najdroższa. – Odsunął ją nieco
od siebie, by móc spojrzeć jej głęboko w oczy, żeby to zrozumiała.
Ból, jaki w nich ujrzała, oszołomił ją i przyprawił o zawrót głowy,
poruszając jakąś strunę głęboko w jej sercu.
– Och, najdroższa. – Przytulił ją i zaczął całować w policzek i w ucho. –
Wielkie nieba – szepnął – oczami duszy widziałem cię w rękach tych
barbarzyńców. Widziałem, jak cierpisz ból i poniżenie, by w końcu umrzeć.
– Przestań, Conalu. Nie wolno ci się zadręczać takimi...
Zaczął ją lekko całować w szyję.
– Nie masz pojęcia, jakie obrazy stawały mi przed oczami.
Wywoływały większe cierpienia niż wszystkie rany, jakie poniosłem w
bitwach. Wolę zginąć z rąk wrogów, niż jeszcze raz przeżywać utratę ciebie.
Laurel z trudem chwytała powietrze. Wbrew woli jej palce wczepiły się
w tkaninę, osłaniającą pierś Conala, i przyciągnęły go bliżej. Tak bardzo
pragnęła przytulić się do niego całym ciałem. Ale wiedziała, że nie wolno jej
RS
59
tego zrobić. Z pewnością doprowadziłoby to ich oboje do szaleństwa, bo
igrała z ogniem. Namiętność Cona podsycała jej namiętność i pożądanie.
Jęknęła, kiedy jego pocałunek stał się jeszcze gorętszy. Krew pulsowała
w żyłach Laurel, kiedy Con przesuwał dłońmi po jej skórze, gładząc ją i
podniecając. Przeszedł ją dreszcz, gdy pochylił głowę niżej, ku jej piersiom.
Chociaż miała na sobie wełnianą suknię, czuła jego gorące usta, gdy zaczął ją
pieścić wargami.
Wiedziała, że pozwoliła mu przekroczyć granicę, ale nie miała sił dłużej
się opierać. Zmęczyły ją próby powstrzymywania go. Zmęczyła ją walka z
nim i ze swoim własnym pożądaniem. Bo, prawdę mówiąc, chciała tego
samego, co ten mężczyzna. Wydawało się czymś najbardziej naturalnym pod
słońcem ulec i pójść za głosem serca.
Kiedy jęknęła z rozkoszy, drgnął i pocałował ją długo, wolno,
namiętnie.
– Rana, zadana mojemu sercu – szeptał – była znacznie gorsza od
wszelkich ran, zadanych przez miecz czy sztylet wroga. Wiedziałem, że jeśli
szybko cię nie odnajdę, moje życie też wkrótce się skończy. Nie chciałem żyć
bez ciebie, Laurel.
– Musimy porozmawiać. Musisz mnie wysłuchać. – Wciągnęła
powietrze w płuca i położyła dłonie na piersi Cona, mając nadzieję, że zdoła
powiedzieć mu całą prawdę o sobie, nim będzie za późno.
Ale nie chciał słuchać. Owładnęło nim pożądanie, które teraz pragnęło
się uwolnić.
– Nie pora na rozmowy, najdroższa. – Przycisnął ją do ściany i zaczął
całować tak żarliwie, że oboje stracili dech.
RS
60
Była rozpalona. Paliła ją skóra w miejscu, gdzie położył palce. Jej krew
przemieniła się w płynną lawę. Pragnęła, by Con uwolnił ją od ciężkich
ubrań, które tylko potęgowały uczucie gorąca.
Jakby czytając w jej myślach, puścił ją, obiema dłońmi złapał jej suknię
i rozdarł całą, a następnie pozwolił, by tkanina osunęła się na podłogę. Szmer
rozdartego materiału zagłuszył uderzenia ich serc.
– Och, Laurel. Moja piękna, cudowna Laurel. Każę wieśniaczkom
uszyć dla ciebie kilka nowych sukien, by zastąpiły tę. Ale teraz muszę cię
mieć.
Z jękiem objęła jego głowę i go pocałowała. Pocałunek wyrażał jej
tęsknotę, pożądanie i rozpaczliwą chęć zapomnienia o wszystkim poza tą
chwilą. Nigdy nie spotkała mężczyzny, który samym swym dotykiem
potrafiłby rozpalić w niej takie emocje.
Przez głowę przemykały jej dziesiątki myśli. Była oszustką, nie miała
do niego prawa. A co z jego prawami? Z prawem do poznania prawdy o niej i
o tym, skąd się tu wzięła? Z prawem do podjęcia świadomej decyzji,
dotyczącej kobiety, którą tulił w ramionach? Czy rano ją znienawidzi, jeśli
nie skorzysta z tej okazji?
Obawa przed tym powstrzymała na chwilę Laurel. Lecz gdy jego
pocałunek stał się jeszcze bardziej żarliwy, odsunęła na bok tę ostatnią myśl.
Teraz, w tej chwili, nic nie miało znaczenia poza tym mężczyzną, tym
pocałunkiem, i tym ogromnym, nieodpartym pragnieniem, które odebrało jej
resztki rozsądku.
Con delikatnie muskał wargami skórę na jej ramieniu, a potem niżej, na
jej krągłej piersi. Tym razem złapał ustami nabrzmiały sutek.
RS
61
Kolana się pod nią ugięły i osunęłaby się bezwładnie, gdyby jej nie
obejmował. Przesuwał dłońmi po jej ciele z wprawą kochanka, który zna ją na
wylot, tak, jak zna samego siebie.
– Jesteś taka piękna, Laurel. Moja żono. Moje życie. I jesteś moja. Cała
moja.
Oszołomiona, przywarła do niego, kiedy ją odnalazł, gorącą i wilgotną,
i doprowadził do orgazmu.
– Ubóstwiam cię obserwować. W blasku ognia wyglądasz jak jakaś
bogini. Moja bogini miłości. – Obsypywał ją pocałunkami, sprawiając, że
cała drżała z podniecenia.
Pragnęła pieścić go tak, jak on pieścił ją. Wyciągnęła rękę, by zdjąć z
niego pled. Opadł na podłogę obok jej sukni.
– Conalu – powiedziała z trudem, bo na jego widok zaschło jej w gardle.
Zabrakło jej tchu, kiedy patrzyła na szczupłe, umięśnione ciało tego
mężczyzny. Ale jej uwagę przykuły przede wszystkim jego oczy. Ciemne i
niebezpieczne, którymi zdawał się widzieć ją na wylot, obnażać jej duszę tak,
jak obnażył jej ciało.
Wyraz tych oczu podniecił ją nie mniej niż dotyk jego rąk.
Drżąc cała, nadstawiła usta do pocałunku. Gwałtowność, z jaką się w
nie wpił, zaskoczyła ich oboje. A potem zatracili się w sobie bez reszty.
Przestał się liczyć cały świat. Później zajmą się siejącymi spustoszenia
wrogami i zdrajcą, który ułatwił im zadanie. Zapomnieli o biesiadnikach w
wielkiej sali, pijących na umór i jedzących bez ograniczeń. Słychać było, jak
ucztujący od czasu do czasu wznosili okrzyki. Świat Laurel zniknął tak samo,
jak ten, w którym się znalazła, kiedy oboje dali się porwać najwyższemu
uniesieniu.
RS
62
Żaden mężczyzna nigdy jej tak nie pieścił. Chwilami tak delikatnie, że
miała ochotę płakać, a potem tak namiętnie, że krew zaczynała szybciej
krążyć w żyłach, a oddech wiązł w gardle. Porywał ją coraz wyżej, coraz
szybciej, coraz dalej. Aż zaczęła się poruszać w jego ramionach, zanurzona w
rozkoszy, pragnąc dawać tyle samo, ile brała.
Każdy dotyk jego dłoni, każdy pocałunek sprawiał, że ogarniało ich
coraz większe szaleństwo.
Chociaż posłanie znajdowało się zaledwie kilka kroków dalej,
wydawało im się, że dzieli ich od niego odległość nie do pokonania. Wreszcie
Con chwycił ją za ręce i pociągnął za sobą na podłogę, gdzie ich jedynym
posłaniem były ubrania i zwierzęce skóry.
Czuła, jak bardzo miał napięte wszystkie mięśnie. Tak samo, jak ona.
Spragniona pełnego zaspokojenia, przysunęła się do Conala, objęła go
ramionami i wtuliła się w niego.
– Weź mnie, Conalu. Skończ tę nieznośną mękę. – Kiedy zwróciła
twarz w jego stronę, wolno przesunął po niej wzrokiem.
– Tak, najdroższa. Ja też nie mogę dłużej znosić tych męczarni. –
Spojrzał na nią swoimi niezgłębionymi oczami.
– Spójrz na mnie, Laurel. Chcę ci się przyglądać, kiedy się kochamy.
Chcę, żebyś ty też mi się przyglądała. I wiedz jedno. Zawsze będę cię kochał.
Nie do śmierci, tylko wiecznie.
Kiedy w nią wniknął, nie zacisnęła powiek, chociaż nie widziała go
wyraźnie, bo do oczu napłynęły jej łzy.
–Ja ciebie też...
Otworzyła usta i bezgłośnie wypowiedziała te słowa, przylgnąwszy do
niego całym ciałem, pragnąc poruszać się w tym samym rytmie.
RS
63
Oboje unieśli się tam, gdzie nie liczyły się słowa ani myśli, poza jej
świat i jego.
Rozżarzony węgielek w palenisku rozpadł się na miliony malutkich
drobinek światła, tak jak pękły dwa serca i dusze, a gdy dosięgły nieba,
rozpadły się na miliony małych gwiazdek, które następnie wolno opadły na
ziemię.
Była to najbardziej niezwykła podróż w ich życiu.
*
– Wybacz mi. Byłem zbyt stęskniony. – Con całował łzy, spływające z
kącika jej oka.
– To nie dlatego płaczę, Conalu. – Wyciągnęła rękę, żeby dotknąć
palcem zmarszczki między jego brwiami.
– Tak mnie wzruszyło twoje wyznanie miłości. Bo widzisz, nie
zasługuję na nie.
– Miłość nie jest czymś, na co trzeba zasłużyć. Po prostu jest.
Pokochałem cię, kiedy byłem w wieku Donovana. I będę cię kochał, póki te
góry nie znikną z powierzchni ziemi. Nie rozumiesz tego? Moja miłość do
ciebie jest nieskończona, Laurel. – Uśmiechnął się. – Mój ojciec z pewnością
by się ze mną zgodził. Kiedy ujrzał cię po raz pierwszy, powiedział, że dusza
dziewczyny, która skradła mi serce, już bardzo długo krąży po tym świecie.
Laurel usiadła i spojrzała mu głęboko w oczy.
– Naprawdę tak powiedział?
–Tak. – Zapewnił ją z uśmiechem. – Dlaczego tak cię to zdziwiło?
– Ponieważ moja babka często tak mówiła. Wiele razy powtarzała mi,
że mam starą duszę. Nigdy nie rozumiałam, co to właściwie znaczy.
– Ja też nie wiem. – Con przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. –
Ale lubię sobie myśleć, że nasze dusze są połączone od początku świata. –
RS
64
Spojrzał na jej twarz. – Dali ci bardzo trafne imię, najdroższa. W twoich
oczach tańczy światło, mogłabyś być naszym górskim laurem, świeżo
zerwanym na stoku. Kocham cię, mój górski laurze. Teraz i zawsze,
najdroższa.
Laurel wzięła oddech, zastanawiając się, co zostanie z tych wszystkich
wyznań miłosnych, gdy Con pozna prawdę.
Ale jeszcze nie teraz. Nie dzisiejszej nocy. To, co przed chwilą razem
przeżyli, było tak wyjątkowe, niepowtarzalne. Nie może tego zniszczyć.
Nadal była oszołomiona tym, do czego między nimi doszło w blasku ognia i
nie chciała ryzykować, wystawiając ten cud na ostre światło rzeczywistości.
Więc tylko mocniej się przytuliła do Conala, chcąc jeszcze trochę
rozkoszować się swymi niezwykłymi przeżyciami.
Kiedy westchnęła, objął ją mocno i przytulił, a potem całował jej
wilgotne włosy na skroni.
– Tutaj jest twoje miejsce, najdroższa. Tu jesteś bezpieczna. Twoje
serce bije równym rytmem z moim.
– Och, Conalu. – Wtuliła twarz w jego szeroką klatkę piersiową,
wdychając jego zapach. – Gdyby tak mogło być zawsze.
– Zaufaj mi, najdroższa. – Odsunął się nieco, by móc ją pocałować. –
Póki mamy naszą miłość, nic nigdy nas nie rozdzieli – wyszeptał.
RS
65
Rozdział 7
– Najdroższa. – Niski, zaspany głos Cona tuż przy jej uchu sprawił, że
Laurel wynurzyła się ze stanu absolutnej szczęśliwości.
– Słucham?
– Muszę cię opuścić. Duncan ostrzegł mnie, że barbarzyńcy gromadzą
się u naszych granic.
– Kolejny atak? – Usiadła, odgarnęła włosy z twarzy i zobaczyła, jak
Con wsuwa sztylet za cholewę buta, a potem bierze miecz. – Zaczekaj,
Conalu. Ostatniej nocy nie mieliśmy czasu, żeby...
Wiedziała, że to nieprawda. Mieli masę czasu, bo całą noc spędzili
razem. Ale nie miała ochoty zepsuć tych cudownych chwil bliskości
ujawnieniem tego, o czym powinien wiedzieć. Był taki czuły, zaspokajał
każde jej pragnienie. Tej jednej wyjątkowej nocy czuła się jak rozpieszczana,
wielbiona bogini.
Teraz uznała, że nie może dłużej zwlekać. Będzie musiała podzielić się
z nim swoimi obawami i modlić się, by nie pozostał na nie głuchy.
– Muszę cię ostrzec.
– Czynisz to za każdym razem, kiedy wybieram się na wojnę. –
Zachichotał. – Będę uważał, najdroższa.
– Nie. – Złapała go za ramię. – To coś więcej niż zwykłe ostrzeżenie.
Uważam, że moja obecność tutaj ma głębszy sens.
– Po nocy, którą wspólnie spędziliśmy, byłbym głupcem, gdybym się z
tym nie zgodził. – Dostrzegła żartobliwe iskierki w jego oczach i uświadomiła
sobie, że Con nic nie rozumie.
RS
66
– Conalu, musisz mnie wysłuchać. Uważam, że przysłano mnie tu,
żebym cię uratowała przed tymi, którzy pragną twojej śmierci.
– Przysłano cię? Zrobili to ci, którzy cię schwytali?
– Nie wiem, kto mnie przysłał, i jak to się stało, że się tutaj znalazłam.
Możesz to nazwać Opatrznością. Ale wiem coś, czego ty nie wiesz. Chcę ci
zapewnić bezpieczeństwo.
– Chcesz powiedzieć, że będziesz jechała u mego boku podczas bitwy z
barbarzyńcami, żeby nic złego mnie nie spotkało?
– Zrobiłabym to, gdybym umiała walczyć. – Uświadomiła sobie z
całkowitą jasnością, że to prawda. Chociaż nie miała prawa do jego miłości,
ten mężczyzna stał się dla niej tak ważny, że z radością uczestniczyłaby w
bitwie, by uchronić go przed niebezpieczeństwem. – Nie o to mi chodziło. Nie
tylko najeźdźcy pragną twojej śmierci. – Dostrzegła jakiś ruch koło drzwi. To
Duncan z trudem ukrywał zniecierpliwienie, że jeszcze nie wyruszyli.
Zaczęła mówić szybciej.
– Pomyśl tylko, Conalu. Jeniec napomknął, że na zamku jest zdrajca,
który pomaga barbarzyńcom. Ktoś z twojego otoczenia pragnie twojej
śmierci. – Wzięła głęboki oddech i postanowiła zaryzykować, bez względu na
konsekwencje. – Uważam, że tym zdrajcą jest twój przyrodni brat.
Con wzdrygnął się, jakby go spoliczkowała. Potem głęboko odetchnął,
żeby się opanować, i dotknął dłonią jej policzka.
– Wiem, że już wcześniej nie zgadzaliście się ze sobą, gdy chodziło o
Donovana, bo ty chciałabyś, żeby nasz syn całe życie pozostał twoim
dzieckiem, a Fergus pragnie wychować go na wojownika. Ale zastanów się
nad tym, najdroższa.
Fergus chce z niego uczynić wojownika dlatego, że pragnie dla chłopca
tego, co najlepsze. Nie zapominaj o tym, Laurel. Chociaż Fergus i ja mieliśmy
RS
67
różne matki, w żyłach mojego brata i moich płynie ta sama krew.
Zawierzyłbym mu nie tylko własne życie, ale również życie tych, którzy są
mi najdrożsi. – Zniżył głos do szeptu. – Powinnaś się teraz przespać,
najdroższa. Ostatniej nocy nie pozwoliłem ci odpocząć. Kiedy rozgromimy
najeźdźców, wrócę, by ci udowodnić, jak bardzo cię kocham. I nie będę się
wtedy tak spieszył.
– Proszę, wysłuchaj mnie, Conalu.
Od strony drzwi dobiegi zniecierpliwiony głos.
– Musimy już iść, panie.
– Tak, Duncanie. Powiadomisz pozostałych?
– Dobrze, panie.
Conal uwolnił się z objęć Laurel i poszedł za Duncanem, zamknąwszy
za sobą drzwi.
Laurel nasłuchiwała echa ich kroków w korytarzu. Zbyt poruszona,
żeby spać, podbiegła do okna i patrzyła, jak wojownicy kręcili się po
dziedzińcu, póki nie ujrzeli swojego pana. W ciągu kilku minut dosiedli koni i
jeden za drugim wyjechali przez bramę, stopniowo niknąc w oparach poran-
nej mgły, która spowijała jeziora i wzgórza.
Laurel ze skrzyżowanymi ramionami krążyła po pokoju, myśląc
gorączkowo. Zawsze uważała się za mądrą kobietę. Umiała nakłonić
pewnych siebie wykształconych mężczyzn, przeświadczonych, że wiedzą
wszystko o wszystkim, by wysłuchali jej argumentów i zgodzili się z nimi.
Ale nie udało jej się przekonać najważniejszego człowieka w jej życiu, by
wysłuchał tego, co mu miała do powiedzenia.
Najważniejszego człowieka w jej życiu.
Ta myśl ją zaskoczyła. Kiedy to się stało? Jak z wyrafinowanej
mieszkanki Nowego Jorku przemieniła się w kobietę z epoki średniowiecza,
RS
68
bezgranicznie zakochaną i pochłoniętą sprawami swego ukochanego? I
dlaczego?
Na to drugie pytanie odpowiedź była stosunkowo prosta. Conal
MacLennan. Con Wielki. Stanowił ucieleśnienie ideału mężczyzny – i to
obowiązującego w każdej epoce. Silny. Odważny. Delikatny. Pełen
współczucia. Urodzony przywódca, a zarazem na tyle skromny, by troszczyć
się o wszystkich, za których bezpieczeństwo odpowiadał. Wystarczyło, żeby
się do niej uśmiechnął, a stawała się słabą kobietką. To nie była jakaś
wakacyjna przygoda. To było coś poważnego. Sprawy wojny i jej krwawego
żniwa. Życia i śmierci.
Nie bez powodu wyrwano ją z wygodnego życia i przeniesiono w
piętnasty wiek. Wydawało się rzeczą rozsądną przypuszczać, że miała czegoś
nauczyć ludzi, którzy stali się tacy ważni w jej życiu. I nauczy ich, nawet jeśli
nie będą chcieli słuchać.
Żeby tego dokonać, musi na początek być uczciwa wobec siebie samej.
Dlatego zdjęła nocną koszulę Laurel i włożyła swoje ubranie – koronkowy
stanik i figi, białą, męską koszulę i najmodniejsze spodnie, a na nogi wsunęła
seksowne sandałki, na których wciąż była krew Cona.
Podeszła do drzwi i wyjrzała. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w
pobliżu, ruszyła korytarzem, aż znalazła schody prowadzące na wieżę.
Postanowiła udać się na miejsce zbrodni, mając nadzieję, że znajdzie
dość obciążających dowodów, by jasno udowodnić Conalowi i wszystkim,
którzy zechcą tego wysłuchać, że jej podejrzenia są słuszne.
Weszła po schodach i zatrzymała się, opierając dłoń na drzwiach. Były
lekko uchylone. Ze środka sączyło się słabe, migotliwe światło, ale nie
wiedziała, czy to płomyk świecy czy pierwszego brzasku. Przekonana, że
RS
69
izba jest pusta, już zamierzała wejść do środka, kiedy zza drzwi dobiegły
jakieś szepty.
Laurel znieruchomiała i nadstawiła uszu.
Rozmawiały dwie osoby. Mężczyzna i kobieta, obydwoje bardzo
poruszeni.
Najpierw usłyszała głos kobiety.
– Jesteś tego pewien?
– Wiem, co widziałem. Nie żyła, kiedy wrzuciliśmy jej ciało do dołu.
Ale nawet gdyby się ocknęła, nie udałoby jej się wygrzebać spod warstwy
ziemi, którą przysypaliśmy ją w grobie. Był zbyt głęboki.
– W takim razie ta kobieta to oszustka.
– Albo duch Laurel, który powrócił, żeby pomścić jej śmierć.
Nastąpiła chwila ciszy, jakby tamci dwoje rozważali taką możliwość.
– Jeśli tak jest rzeczywiście, to dlaczego od razu nas nie oskarżyła?
– Może najpierw chce nas podręczyć. Albo czeka, żebyśmy popełnili
jakiś błąd.
– A może straciła pamięć po tym uderzeniu w głowę?
– Możliwe. Tak czy inaczej, trzeba ją powstrzymać, bez względu na to
czy jest duchem, czy oszustką.
–Jak?
– Tak samo, jak poprzednio.
– Wiedząc, co się stało, ta kobieta nigdy nie wejdzie ponownie na
wieżę.
– Nie będzie miała wyboru.
–Ale jak... ?
– Zostaw to mnie – syknęła pogardliwie kobieta. – Wiem, że jest coś,
czemu nie potrafi się oprzeć. A teraz idź. I pamiętaj, żeby zrobić to, co ci
RS
70
powiedziałam, jak tylko znajdziecie się wystarczająco daleko od zamku, żeby
nikt was nie widział.
Słysząc zbliżające się kroki, Laurel rozejrzała się za jakimś miejscem,
gdzie mogłaby się ukryć. Ale drzwi gwałtownie się otworzyły i znalazła się
między ciężkimi, drewnianymi skrzydłami i zimną, twardą ścianą.
Serce waliło jej jak oszalałe. Usłyszała, jak służący woła:
– Czy przynieść jedzenie?
Kiedy schodzili w dół, Laurel słyszała ich głosy, chociaż nie widziała
twarzy zabójców.
– Ja zjem w swoich komnatach.
– A ja nie mam czasu. Muszę pośpieszyć do naszego pana, który
zdecydował się wyruszyć na barbarzyńców.
– Tak jest, panie.
Kiedy zniknęli z pola widzenia, Laurel zastanawiała się, czy jej biedne
serce kiedykolwiek przestanie bić tak szybko. Odetchnęła głęboko, a potem
ostrożnie weszła do izby w wieży, zostawiając otwarte drzwi, by w razie
potrzeby móc stąd szybko uciec.
Jedynymi sprzętami w środku były drewniany stół i krzesło. Cienka
świeczka płonęła w lichtarzu przymocowanym do ściany, jej migotliwe
światło rozpraszało mrok. Od kamiennych murów wiało chłodem, podobnie
jak od wąskich okien wychodzących na góry. Nie było w nich szyb, więc
wiatr w wieży posępnie gwizdał.
Mimo panującego zimna w pomieszczeniu unosił się ciężki zapach.
Odór śmierci, pomyślała Laurel, i wzdrygnęła się gwałtownie. Przyjrzała się
uważnie kamiennemu progowi i ciemnej plamie na podłodze.
Krew. Była tego pewna.
RS
71
Samo przebywanie tutaj sprawiło, że zacisnął jej się żołądek. Objęła się
rękami, przeszła przez izbę i stanęła przy oknie. Ciemna chmura przesłoniła
słońce i zrobiło się jeszcze chłodniej. Laurel poczuła, jak jeżą jej się włoski na
karku i ciarki przechodzą po plecach.
Czy była już tu kiedyś? Czy w tej wieży spotkał ją okrutny los? Czy to
właśnie dlatego tak silnie reagowała na to miejsce? Czy też było to normalne,
jeśli uwzględnić posępne grube mury i przejmujące do szpiku kości zimno?
Głupio postąpiła, wchodząc do tej izby. Teraz, kiedy zabójcy opuścili
miejsce zbrodni, ona musi zrobić to samo. I już nigdy tu nie wracać.
Jakby kpiąc sobie z jej decyzji, drzwi zamknęły się z głośnym
trzaskiem. Laurel tak się przestraszyła, że aż krzyknęła i zesztywniała ze
strachu.
Kiedy w końcu się opanowała, ostrożnie podeszła do drzwi. Ciężka
zapadka zablokowała zasuwę i chociaż Laurel szarpała się z zamkiem, drzwi
ani drgnęły.
Czy któreś ze spiskowców powróciło i ją tu zastało? Wystarczyło
zatrzasnąć drzwi i je zaryglować, by ją tu uwięzić.
Kiedy pomyślała, że tak ułatwiła zadanie złoczyńcom, zacisnęła zęby w
poczuciu bezsilności. Idiotka, gromiła siebie. Skończona idiotka.
Ale postanowiła wziąć się w garść.
– Nie ujdzie wam to na sucho.
Całym ciężarem ciała szarpnęła drzwi i poczuła, że drgnęły. Chociaż
ręce jej się trzęsły, jakoś udało się przekręcić gałkę i otworzyć ciężkie wrota.
Okazało się, że to wiatr je zatrzasnął.
Laurel zbiegła po schodach i przystanęła dopiero wtedy, kiedy znalazła
się w komnatach pana zamku.
RS
72
Gdy weszła do środka, doznała takiej ulgi, że aż jej się zakręciło w
głowie.
– Pani. – Słysząc głos Brinny, drgnęła i odwróciwszy się, zobaczyła, że
służąca stawia na stole tacę z mięsem, chlebem i kielichem wina.
Przez otwarte drzwi zobaczyła, że Donovan w swojej izdebce
przerzucał przez ramię koniec pledu niemal identycznie, jak tego ranka zrobił
to jego ojciec.
Brinna przyjrzała się uważnie swojej pani, krzywiąc się na widok
znienawidzonego stroju barbarzyńców, i natychmiast dostrzegła, że Laurel
jest bardzo blada.
Zmarszczyła czoło.
– Co się stało, pani?
–Nic. Ja tylko... – Laurel podniosła kielich i napiła się wina, żeby
zyskać na czasie. Jak wygląda w oczach tej prostej, wiejskiej dziewczyny,
mając na sobie strój z innego stulecia!
Kiedy odstawiała kielich, uświadomiła sobie, że nie musi niczego
tłumaczyć. Była żoną pana tego zamku.
– Zjemy z Donovanem posiłek na balkonie. – Wzięła tacę, przeszła
przez pokój i wyszła na balkon, a chłopiec podążył za nią.
Brinna stanęła na progu, kompletnie zdezorientowana.
– Czy jeszcze czegoś sobie życzysz, pani?
– Nie, Brinno. Dziękuję.
Zaczekała, aż zamknęły się drzwi za służącą, i odezwała się do chłopca:
– Czy Brinna ci powiedziała, że barbarzyńcy wrócili?
– Tak, matko. – Zaczął skubać mięso i chleb. – Powiedziała również, że
ojciec i wuj wyruszyli w góry, żeby walczyć z wrogami. Powinnaś była mnie
RS
73
obudzić. Wiesz, że moim największym marzeniem jest towarzyszyć ojcu i
wujowi.
Laurel wzięła głęboki oddech.
–I będziesz im towarzyszył.
Donovan zrobił wielkie oczy.
– Pozwolisz mi wyruszyć na wojnę?
Skinęła głową.
–I zamierzam jechać z tobą.
Chłopiec był wyraźnie zaszokowany jej słowami.
– Słucham? Ojciec nigdy nie pozwoli, żebyś się narażała na
niebezpieczeństwo.
– Wiem coś, co muszę wyjawić twojemu ojcu.
– Powiesz mu to, kiedy wróci. Laurel pokręciła głową.
– Boję się, że nigdy nie wróci, jeśli się nie dowie tego, co wiem.
Dotarło to do niej, kiedy schodziła z wieży. Ostatnie słowa,
wypowiedziane przez kobietę, brzmiały złowieszczo. Zabójcy pragnęli
śmierci Conala i jego żony. Czy istnieje lepszy sposób, niż gdyby zabił go
jeden z zaufanych ludzi w taki sposób, żeby wyglądało to na śmierć z ręki
barbarzyńców?
– W takim razie powiedz to mnie, a ja powtórzę twoje słowa ojcu.
Laurel się uśmiechnęła. Jest taki sam jak Conal, mądry i zdecydowany.
Ale ona była uparta. Tym razem nikt jej nie odwiedzie od tego, co sobie
zaplanowała.
Zdjęła miecz i nóż znad kominka, miecz wręczyła Donovanowi, a nóż
wsunęła do kieszeni spodni.
Chłopiec gapił się na trzymany miecz.
– Należał do ojca, kiedy był w moim wieku. A przedtem do dziadka.
RS
74
–Teraz jest twój. Wiem, że go nie zhańbisz. – Wzięła oddech. – Biegnij
do stajni i każ osiodłać dwa konie, Donovanie. Razem pojedziemy do twojego
ojca.
Patrzyła, jak wybiegł tanecznym krokiem. Potem odwróciła się i zaczęła
szykować rzeczy, które mogłyby jej się przydać na polu bitwy. Napełniła
owczy pęcherz piwem, by wykorzystać je jako środek dezynfekujący.
Starannie złożyła czyste płótno na opatrunki.
Znów pomyślała o medycznych cudach dostępnych w jej świecie i
zdumiewających umiejętnościach chirurgów w dwudziestym pierwszym
wieku.
Ale nie było czasu na pobożne życzenia. Zebrała swoje mizerne środki,
spakowała w węzełek i wybiegła z komnaty, by dołączyć do Donovana.
Jeśli naprawdę zastawiono pułapkę na Conala, musi zrobić wszystko, co
w jej mocy, by go ostrzec.
RS
75
Rozdział 8
Laurel zbiegła po schodach, a następnie skierowała się w stronę stajni,
zadowolona, że zdjęła niewygodną suknię i ma na sobie swoje normalne
ubranie. Chociaż w strojach tamtej Laurel czuła się elegancko, niemal jak
królowa, to jeśli chodzi o swobodę ruchów, nie ma nic lepszego od
współczesnych spodni i koszuli.
Koło drzwi do stajni zobaczyła dwa konie skubiące trawę. Co ten
Donovan sobie myśli? Już powinny być osiodłane i gotowe do drogi.
Może był przyzwyczajony, że wszystko robili słudzy, niewątpliwie
towarzyszący wojownikom.
Odłożyła tobołek i weszła do stajni, gotowa do pomocy.
– Donovanie? Co ty tu jeszcze robisz?
Nie usłyszała odpowiedzi.
Laurel rozejrzała się wkoło. Potem, dostrzegłszy otwarty boks, zajrzała
do środka. Serce jej zamarło. Na słomie leżał miecz chłopaka.
Z taką dumą go niósł. Tak pragnął znaleźć się wśród wojowników,
szykujących się do bitwy z wrogiem. Wykluczone, by z własnej woli rzucił
beztrosko broń na ziemię.
Z własnej woli.
Te słowa sprawiły, że przeszedł ją zimny dreszcz. Czyżby ktoś odważył
się napaść na syna pana zamku? I czemu miałby to zrobić?
Tamtych dwoje w wieży spiskowało przeciwko niej i Conalowi. Nigdy
ani przez myśl jej nie przeszło, że chłopcu też może grozić
niebezpieczeństwo.
RS
76
Laurel krzyknęła, obróciła się na pięcie i ruszyła z powrotem do zamku.
Wbiegła na górę, pokonując po dwa stopnie na raz, aż znów znalazła się w
pokojach Conala.
– Donovanie. – Zajrzała do izdebki chłopca. W pokoju nie było nikogo.
Ale zobaczyła arkusz pergaminu, przyszpilony nożem do posłania
chłopca.
Wyciągnęła nóż i złapała kartę. To, co zobaczyła, zmroziło jej krew w
żyłach.
Mamy twojego syna. Przyjdź do wieży, inaczej zginie.
Zdrajcy nie dali jej czasu na zwrócenie się o pomoc do Conala. Ani na
zastanowienie się, jak ratować chłopca. Wykorzystali najazd barbarzyńców,
by odwrócić uwagę wodza, kiedy sami dokonają zbrodni.
Dopadli niewinne dziecko i mogli je zabić. Laurel nie miała
wątpliwości, jaki los czeka Donovana, jeśli ona nie zrobi tego, co jej każą.
Kiedy ruszyła korytarzem prowadzącym do schodów na wieżę, czuła,
jak dostaje gęsiej skórki na samą myśl, że znów musi udać się do tego
znienawidzonego miejsca. Wszystko, co się z nim wiązało, budziło w niej
gwałtowny sprzeciw. Teraz wiedziała dlaczego.
Snuła wielkie plany, jak podzielić się z ludźmi tym, co wiedziała, gdy
tymczasem wszystko sprowadzało się do jednej najprostszej rzeczy.
Dziś musi umrzeć tak, jak już raz umarła, w tym samym miejscu. Takie
było jej przeznaczenie.
Bo nie miała cienia wątpliwości, że dobrowolnie odda własne życie za
życie chłopca.
– Donovanie! – wykrzyknęła Laurel, pchnąwszy drzwi wieży. Powitał
ją wstrząsający widok.
RS
77
Chłopak siedział na krześle, ręce i nogi miał związane. Z rany na czole
ciekła mu krew. Oko miał podpuchnięte, powieki już przybierały
sinoniebieski kolor.
Zdaje się, że chłopiec walczył dzielnie. Ale kobieta, która stała za nim,
nie wyglądała na kogoś, kto uczestniczył w bójce. Niewątpliwie wyręczyła
się wspólnikiem, by obezwładnić Donovana.
Kiedy Laurel zaczęła iść w stronę chłopca, Dulcie przyłożyła ostrze
noża do jego szyi.
– Nie zbliżaj się, bo poderżnę mu gardło jak jagnięciu prowadzonemu
na rzeź.
– Jest twoim bratankiem, Dulcie. Powiedziałaś, że kochasz go jak
własne dziecko. Jak możesz patrzeć na jego cierpienia?
– To wszystko przez ciebie – wycedziła kobieta przez zaciśnięte zęby. –
Gdybyś nie wróciła, chłopiec nadal mógłby spokojnie żyć. Ale ty to
uniemożliwiłaś.
Laurel starała się, by jej głos brzmiał rozsądnie.
– Nie musisz tego robić, Dulcie. Pozwól Donovanowi stąd wyjść, a ze
mną możesz zrobić, co zechcesz.
– Och, mam zamiar cię zabić. – Kobieta zmrużyła oczy. – Ale teraz
chłopak też musi zginąć. Zbyt dużo wie, by móc dalej żyć. To wszystko twoja
wina. Gdybyś tylko pozostała martwa...
Donovan gwałtownie odwrócił głowę.
– Matko, co ona chce przez to powiedzieć?
Laurel widziała, jak Dulcie mocno przyciska nóż do szyi chłopca. Musi
jakoś odwrócić uwagę tej kobiety, by nie spełniła swojej groźby, i
jednocześnie obmyślić jakiś sposób uwolnienia Donovana.
– Spytaj Dulcie.
RS
78
Chłopak z trudem przełknął ślinę i poczuł, jak nóż wpija mu się w skórę.
– Myślałaś, że moja matka nie żyje?
–Ten, który ją zabił, zapewniał mnie o jej śmierci. – Gniewnie spojrzała
na Laurel. – Jak się wydostałaś z grobu?
Laurel ostrożnie zrobiła krok w jej stronę.
– Może jestem duchem, który powraca, żeby się zemścić. Pomyślałaś o
tym, Dulcie?
Zabójczyni cofnęła się instynktownie, lecz natychmiast stanęła przy
chłopcu.
– Bez względu na to, czy jesteś duchem czy nie, zabiję go, jeśli
podejdziesz bliżej.
–I co ci z tego przyjdzie? Naprawdę wierzysz, że Conal pogodzi się ze
śmiercią swojego syna i nie będzie szukał winnych?
– Conal dziś zginie. Już nie wróci na zamek.
Słowa Dulcie cięły tak samo jak nóż, który trzymała w ręku.
Laurel ujrzała rozpacz w oczach Donovana i zastanawiała się, czy na jej
twarzy też widać przerażenie.
– Skąd możesz mieć pewność, że barbarzyńcy wygrają?
Młoda kobieta się roześmiała.
– Widzę, że wcale nie jesteś taka bystra, jak twierdzisz. Widząc
zdziwioną minę Laurel, Dulcie szerzej się uśmiechnęła.
– Wojna z pewnością stanowi idealną okazję, by zakończyć życie
niewygodnego wodza. Ale przypuśćmy, że nie ma wojny. Co wtedy? Mądry
człowiek ją wymyśla, żeby ukryć swój czyn.
– Właśnie tego się obawiałam. Barbarzyńcy wcale nie najechali kraju,
prawda? – Widząc lekkie skinienie głową, Laurel wstrzymała oddech. –
RS
79
Conal wkrótce zakończy bezowocny pościg i rozkaże swoim ludziom, by
wracali do zamku.
Dulcie uśmiechnęła się, zadowolona z siebie.
– Czasami, żeby zdobyć władzę, trzeba najpierw zdobyć zaufanie tego,
kto ją sprawuje. – Przestała się uśmiechać, jej głos stał się ostrzejszy. – A
żeby kobieta mogła zdobyć władzę, musi omamić mężczyznę, żeby zrobił to,
czego ona chce.
– To wszystko twój pomysł? – Laurel uważnie przyjrzała się młodej
kobiecie.
Kiedy zobaczyła ją pierwszy raz, blada i do pewnego stopnia bezbarwna
szwagierka Cona wydała jej się co najwyżej opryskliwa, ale z całą pewnością
nie niebezpieczna. Teraz ujawniła, że jest zarówno sprytna, jak i przebiegła. I
na wskroś zła.
– Los mnie pokarał mężem, który zadowala się byle czym,
wystarczyłaby mu żona i gromada dzieciaków. – Wyrzuciła te słowa, jakby
budziły w niej obrzydzenie.
– Ale przecież ty i Fergus nie macie dzieci?
Dulcie tylko się uśmiechnęła.
– Istnieją sposoby, by nie stać się brzemienną. W mojej wiosce są
kobiety, które wiedzą, jakie należy w tym celu zażywać zioła.
– A więc nie chciałaś urodzić mężowi dziecka, by zmusić go do
spełnienia twojej woli?
Młoda kobieta odrzuciła głowę do tyłu i się roześmiała.
– Znowu dowiodłaś, że nic nie wiesz i nic nie rozumiesz.
Nim Laurel zdołała cokolwiek odpowiedzieć, Dulcie rzuciła jej
triumfujące spojrzenie.
RS
80
– Jestem przy nadziei. I teraz mój mąż zrobi wszystko, by mi dogodzić,
jeśli... Będzie chciał widzieć, jak jego syn zdrowo rośnie – dodała
przesłodzonym tonem.
Laurel zrobiło się słabo. Ta izba była wypełniona złem. Już sama nie
wiedziała, czy uosabia je wieża czy stojąca przed nią kobieta. Obie mogły
pozbawić ją resztki sił, jakie jej pozostały. Ale przez wzgląd na Donovana
musiała być twarda.
Zaskoczona i zdezorientowana, przypomniała sobie o nożu w kieszeni.
Ale co jej z niego przyjdzie, jeśli będzie kosztowało to życie chłopca?
Musiała znaleźć sposób, by odwrócić uwagę tej kobiety.
Dulcie uniosła nóż i wskazała nim okno w drugim końcu izby.
– Wiesz, co masz zrobić. No, dalej.
Kiedy Laurel się zawahała, tamta jednym szybkim ruchem przesunęła
ostrzem po szyi chłopca. Krzyknął z bólu, a Laurel patrzyła z przerażeniem,
jak z rany zaczyna się sączyć cienka strużka krwi.
– Jeśli znów mnie nie posłuchasz, następnym razem go zabiję. Podejdź
do okna.
Laurel zmusiła się do ruszenia z miejsca, chociaż nogi miała jak z waty i
bała się, że w każdej chwili może upaść na ziemię.
Musi znaleźć się bliżej Donovana i Dulcie, a nie dalej od nich. Lecz jeśli
nie posłucha tej kobiety, chłopiec zginie.
Przy każdym kolejnym kroku w głowie Laurel rodziły się nowe
pomysły.
Gdyby udało jej się w jakiś sposób skłonić Dulcie do odsunięcia się od
chłopca. To ich ostatnia szansa.
Miała tylko jedno wyjście. Była gotowa walczyć z tą kobietą na śmierć i
życie, jeśli zajdzie taka potrzeba, byleby ocalić chłopca.
RS
81
*
Con ściągnął wodze swojego wierzchowca.
– Ilu ich widziałeś, Duncanie?
– Ze dwudziestu, panie.
– Dokąd mogli uciec?
– Pewnie ukryli się w zaroślach. – Duncan popędził konia, odgarniając
mieczem nisko wiszące gałęzie drzew, sięgające ziemi.
Fergus, podążający przodem z kilkoma wojownikami, pokonywał
strumień, rozbryzgując wodę. Na drugim brzegu przystanął, spojrzał na brata
i pokręcił głową.
Poranne słońce wypaliło ostatnie pasma mgły, które wisiały nad
jeziorem, i ukazało się błękitne, bezchmurne niebo.
Duncan spojrzał w górę, osłaniając oczy przed słońcem.
– Piękny dzień na potyczkę.
– Albo na igraszki z ukochaną. – Con przypomniał sobie noc spędzoną
w ramionach Laurel. Chciał spędzić z nią poranek, obudzić ją pocałunkami, a
potem może spędziliby razem jeszcze z godzinkę, nim będzie musiał wstać.
Tymczasem jest tutaj i robi to samo, co robił w dniu, kiedy zniknęła,
kiedy ją utracił – jak mu się wydawało – na całą wieczność.
Jak długo jej nie było? Stracił rachubę czasu. Po dniu następowała noc,
każda z nich ciągnęła się bez końca, wypełniona pełnymi trwogi
rozmyślaniami nad tym, czy jeszcze kiedykolwiek dane mu będzie trzymać
ukochaną w ramionach.
Kiedy jego towarzysz skończył przeszukiwać fragment lasu przed nimi,
Con przywołał go do siebie.
– Duncanie, chciałbym się z tobą naradzić.
– Tak, panie?
RS
82
– Nie natknęliśmy się na żaden ślad barbarzyńców. Pora wracać do
zamku.
– Zostańmy tu jeszcze, panie. Czuję, że są gdzieś w pobliżu.
Con ufał doświadczeniu Duncana, który był doskonałym wojownikiem,
a zarazem oddanym druhem.
– Fergusie! – zawołał, przytknąwszy ręce do ust.
Jego przyrodni brat odwrócił się, a potem spiął wierzchowca i
przygalopował do miejsca, gdzie byli Conal i Duncan.
– Tak, Conie? Czego sobie życzysz?
– Widziałeś jakieś ślady wrogów?
– Nie. – Fergus pokręcił głową. – Chyba że poruszają się pieszo, bo nie
ma świeżych końskich odchodów.
Con skinął głową.
– Zgadzam się. Duncan chce kontynuować poszukiwania. A co ty
radzisz?
Fergus wzruszył ramionami.
– Jeśli każesz, mogę wziąć kilku ludzi i szukać dalej.
Duncan uśmiechnął się zachęcająco.
– Tak. Szkoda tracić dzień.
– A więc niech tak będzie. – Con klepnął brata po ramieniu, a potem
zwrócił się do Duncana: – Pojedziesz z nimi?
Lecz ten bez chwili wahania oświadczył:
– Będę towarzyszył tobie, panie.
– Zawsze mnie strzeżesz, prawda? – Uśmiechnięty Con zawrócił konia
w stronę zamku.
Duncan pozostał z tyłu, dopóki reszta oddziału nie zniknęła w lesie, i
dopiero wtedy zawrócił wierzchowca.
RS
83
Jadący daleko przed nim Con pogrążył się w myślach. Nagle dostrzegł
świeże ślady na ziemi. Zsunął się z siodła i przyklęknął, by im się przyjrzeć.
Jeleń, pomyślał rozczarowany. Nie konie.
W tej samej chwili tuż koło jego głowy świsnęła strzała i wbiła się w
pień drzewa. Gdyby siedział w siodle, z pewnością śmiertelnie by go raniła.
Ukrył się za koniem i rozejrzał. Na drodze nikogo nie było. Ucieszył się.
Ten, który strzelił, wpadnie w pułapkę, bo gdzieś za nim jest Duncan.
Wskoczył na siodło i szybko zawrócił, ale nie natknął się na wroga.
Zobaczył Duncana, klęczącego na ziemi. Zaniepokojony, natychmiast
zeskoczył z siodła i pospieszył do swego druha.
– Do ciebie też strzelali? Jesteś ranny?
– Tak. – Duncan powoli wstał z klęczek, trzymając się za ramię.
Chociaż leśny dukt był pogrążony w cieniu, jakiś promień światła
przedostał się przez listowie i padł na coś, co tamten trzymał w dłoni.
Zaskoczony Con nie zdążył wystarczająco szybko zablokować ręką
pchnięcia nożem. Ostrze utkwiło głęboko w jego piersi. Ostry ból sprawił, że
ranny osunął się na kolana.
Kiedy Duncan stał nad nim, patrząc, jak krew tryska z rany, Con uderzył
go pięścią w krocze.
Sycząc z bólu, zabójca opadł na kolano. Con natychmiast rzucił się na
niego. Duncanowi z trudem udało się wstać, ale Con wciąż mocno trzymał go
za gardło. Duncan zrozumiał, że chociaż jego przywódca jest śmiertelnie
ranny, będzie walczył do końca.
– Dlaczego? – Con już ściskał nóż w dłoni; przyłożył go do szyi zdrajcy.
– To wszystko część planu.
– Jakiego planu?
– Ty umrzesz tutaj, a twoja żona i syn zostaną uśmierceni w zamku.
RS
84
–Nie!
Con nawet nie zdawał sobie sprawy, kiedy ostrze jego noża ugodziło
Duncana. Nie widział, jak bezwładne ciało osunęło się na ziemię, bo sam
odwrócił się i z trudem dosiadł konia. Wściekłość i strach przesłoniły mu
oczy, nie widział nic poza niewyraźnymi cieniami, gdy popędzał wierz-
chowca, galopując do majaczącego w oddali zamku.
Zapomniał o bólu, krwi i ranie. Myślał tylko o jednym: że musi wrócić
na czas, by uratować tych, których kochał, w przeciwnym razie jego życie
straci sens.
RS
85
Rozdział 9
Con dotarł do zamku, zsunął się z siodła i potykając się wszedł do
środka. Nogi miał zbyt odrętwiałe, z wysiłkiem pokonał schody, prowadzące
do jego komnat. Kiedy nikogo w nich nie zastał, zdesperowany rozejrzał się
wkoło. Jego wzrok padł na pergamin.
Podniósł go, przeczytał, a potem zmiął w dłoni. Zaklął, wyciągnął
miecz i ruszył do wieży, modląc się, by nie przybył za późno.
Słysząc czyjeś kroki, Dulcie spojrzała wyczekująco w stronę drzwi.
– Już zaczęłam sobie myśleć, że... – Kiedy ujrzała na progu Cona, oczy
zrobiły jej się wielkie ze zdumienia. – Ty żyjesz!
– Tak. A zdrajca, który wykorzystał zaufanie, jakim go darzyłem, leży
martwy zamiast mnie.
Kobieta zbladła, ale nie straciła głowy i dalej trzymała nóż na gardle
chłopca.
Con zobaczył sączącą się z przeciętej skóry krew, która poplamiła pled
jego syna. Z groźną miną uniósł miecz.
– Natychmiast puść Donovana.
– Nie zbliżaj się do mnie, bo poderżnę chłopakowi gardło, zanim
zdołasz mnie przebić mieczem.
Con czuł, jak opuszczają go siły. Musiał działać szybko, inaczej
wszystko przepadnie. Stracił wiele krwi i wkrótce nawet tak wątła kobieta,
jak Dulcie, zdoła go pokonać.
Wspierając się ciężko na mieczu, starał się stać mocno na nogach.
– Dlaczego, Dulcie? Czego chcesz?
Uśmiechnęła się.
RS
86
– Widzę, że mój szwagier jest mi równie posłuszny, jak jego żona.
Zrobisz to, co ci każę, żeby nie patrzeć na śmierć swojego syna.
Con znów wycedził przez zaciśnięte zęby:
– Pytam jeszcze raz, niewiasto. Czego chcesz?
– Tego, czego chciałam zawsze. Władzy.
–I sądzisz, że ją zdobędziesz, zabijając mnie i moich? A co z
wieśniakami? Myślisz, że poprą niewiastę, która pozbawiła życia ich pana?
– Nikt się nie dowie, że zginąłeś z mojej ręki. Twoja śmierć zostanie
przypisana barbarzyńcom.
– A ich? – Wskazał Laurel i Donovana. – Czy ich śmierć też zostanie
przypisana barbarzyńcom?
– Będzie to tak wyglądało, jakby jednemu z nich udało się wślizgnąć do
zamku. Może będę musiała uśmiercić jeszcze kilka osób oprócz tych dwojga,
żeby wyglądało to na prawdziwy atak. Myślę, że Brinnę. – Mówiła teraz do
siebie, jakby zapomniała, że nie jest sama na wieży. –I kucharkę. Nigdy nie
zapomniała, że byłam córką sprzedajnej dziewki, zanim zamieszkałam w
zamku.
– Oszalałaś.
– Czyżby? Sam pomyśl. Kiedy minie okres żałoby, wieśniacy wybiorą
nowego pana.
– Ten, którego sobie upatrzyłaś na mojego następcę, leży teraz martwy
w lesie.
– Jeśli się spodziewasz, że będę rozpaczała po śmierci Duncana, to
grubo się mylisz. Tylko go wykorzystałam, by osiągnąć swój cel.
– Duncan był moim przyjacielem. Jak go nakłoniłaś, aby cię posłuchał?
Kiedy nic nie odpowiedziała, zwrócił się ku Laurel.
– Możesz mi to wyjaśnić?
RS
87
Laurel spojrzała na Dulcie.
– Wie, jak dać mężczyźnie to, czego ten najbardziej pragnie.
Con uniósł brwi.
– A cóż to takiego?
– Dziecko.
Zdumiony Con zwrócił się w stronę bratowej.
– Jesteś brzemienna? Nosisz dziecko Duncana?
Dulcie uśmiechnęła się zarozumiale jak kobieta, która ma swoją
tajemnicę.
Jego wzrok stał się lodowaty.
– Zapomniałaś, że nadal jesteś poślubiona mojemu bratu? Czy Fergus o
tym wie?
Laurel podeszła do Conala, wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i
przycisnęła ją do rany na jego piersi, by zatamować krwawienie.
– Nie rozumiesz, Conalu? Ona i twój brat uknuli spisek. Położył dłoń na
jej ręce.
– Nie, najdroższa. Mogę cię zapewnić z ręką na sercu, że Fergus o
niczym nie wie.
Westchnęła ze zniecierpliwieniem.
– Nie ma teraz czasu, żeby się o to spierać, Conalu. Jesteś ranny.
– To nic wielkiego.
Przyjrzała się zakrwawionej chusteczce, a potem popatrzyła na Cona.
Jego skóra przybrała szary odcień, co nie wróżyło nic dobrego.
Ściszyła głos.
– Poprzednio też tak mówiłeś. Ale tym razem widzę, że rana jest groźna.
Con odetchnął głęboko i zwrócił się do Dulcie.
RS
88
– Kiedy twój mąż się dowie, co zrobiłaś, dopilnuje, byś poniosła karę.
Może nawet sam ci ją wymierzy swoim mieczem.
Dulcie znów uśmiechnęła się z dumą.
– Fergus, tak samo jak Duncan, zrobi to, co mu każę – oświadczyła.
– Skąd ta pewność?
– Bo tak, jak powiedziałeś, nadal jestem żoną twojego brata. Jest
najbardziej prawdopodobnym kandydatem na twoje miejsce. Uwierzy, że to
jego dziecko, i nikt nie wyprowadzi go z błędu. Od dawna pragnął mieć
potomka. Nie skrzywdzi jego matki.
Laurel zobaczyła jakiś cień w drzwiach i wiedziała, że musi działać
szybko, żeby odwrócić uwagę Dulcie. Zrobiła krok w jej stronę.
– Wiesz, jak Conal i ja kochamy Donovana. Puść go, a zrobimy
wszystko, o co poprosisz.
– Uważasz mnie za głupią? Nie podchodź bliżej. – Dulcie wciąż
dotykała nożem szyi Donovana.
Laurel zrobiła jeszcze jeden krok, starając się, by morderczyni całą
uwagę skupiła na niej i nie spojrzała w kierunku drzwi.
– Sprawia ci przyjemność to poczucie siły, prawda?
– Tak. Wiedziałam, że dla ratowania syna ty i Conal zrobicie, co wam
powiem, póki cenne życie waszego syna jest zagrożone.
– Czy nie zachowałabyś się tak samo? – Musiała zrobić wszystko, żeby
ta szalona kobieta nie przestała mówić. Musi znaleźć jakiś sposób, by odebrać
jej nóż.
– Tylko głupiec godzi się na to, by ktoś miał nad nim władzę. Dla mnie
najważniejsze jest moje własne życie.
– A nie dziecka, które nosisz?
RS
89
– Będę je nosiła tylko dopóty, dopóki będzie to służyło moim planom. –
Dulcie roześmiała się ironicznie.
– Mówiłam ci, że w mojej wiosce są kobiety, które wiedzą, jakie pić
zioła, żeby zajść w ciążę. Lecz są też rośliny, które zabijają płód. Znam je
wszystkie. Ale do rzeczy. – Ton jej głosu uległ zmianie. Stał się stanowczy. –
Zrobimy to, po co tu przyszliśmy.
Laurel nie odrywała wzroku od morderczyni.
– To znaczy zrobisz to samo, co zrobiłaś poprzednim razem, kiedy
zniknęłam? Kiedy kazałaś mnie wyrzucić z okna wieży?
Dulcie zaśmiała się nieprzyjemnie.
– Tak. Tylko tym razem, kiedy skończę z waszą dwójką, zejdę na dół i
osobiście przebiję ci serce mieczem Conala, żeby mieć pewność, że już nigdy
nie wrócisz.
Rozkoszując się swoim poczuciem władzy, teatralnym gestem wskazała
nożem okno.
– No, dalej! Pora, żebyś nas zostawiła samych.
Con wykorzystał tę chwilę, by odepchnąć od Dulcie krzesło, na którym
siedział jego syn. W tym samym momencie Fergus, który słuchał i przyglądał
się temu, stojąc w otwartych drzwiach, z podniesionym mieczem wpadł do
izby.
Laurel, pewna, że Fergus chce zabić Cona, rzuciła się na niego z nożem,
pragnąc bronić rannego męża nawet z narażeniem własnego życia.
Widząc, co zamierzała zrobić, Con wyrwał jej nóż z ręki w tym samym
momencie, kiedy Fergus wbił miecz w pierś żony.
Oszołomiona Dulcie przez chwilę wpatrywała się w niego ze
zdumieniem, po czym osunęła się na kolana. Fergus stanął nad nią.
RS
90
– Wiedziałem, że mnie nie kochałaś, kiedy przystałaś na nasze
zaręczyny. Wiedziałem w głębi serca, że gdybym nie był spokrewniony z
panem zamku, nawet byś na mnie nie spojrzała. – Zacisnął rękę w pięść,
patrząc, jak krew tworzy coraz większą, czerwoną plamę na staniku jej sukni i
spływa na posadzkę. – Ale doskwierała mi samotność. Przez całe życie byłem
sam. I patrząc na miłość między moim bratem i jego żoną, głupio uwierzyłem,
że jeśli będę cię kochał, nie prosząc o nic w zamian, to wystarczy. – Opuścił
głowę zawstydzony i zniesmaczony. – Teraz wiem, że nie jesteś zdolna do
uczucia, ponieważ zaślepia cię ambicja.
– Głupcze! – wykrzyknęła. – Zabiłeś nie tylko mnie, ale również swoje
dziecko!
– Dość tych kłamstw, niewiasto. Stałem na progu i wszystko słyszałem.
To nie moje dziecko. I nawet nie pozwoliłabyś mu żyć.
Wydając ostatnie tchnienie, Dulcie splunęła na niego.
– Byłabym lepszą panią tego zamku niż ty czy ten twój... – Nie
dokończyła.
Fergus dotknął palcem jej szyi, żeby sprawdzić tętno. Kiedy go nie
wyczul, odwrócił się, nawet nie spojrzawszy na Dulcie.
Con i Laurel wspólnie odwiązali Donovana i tulili go, płacząc ze
szczęścia oraz ulgi.
Wciąż zapłakana Laurel podeszła do Fergusa i wzięła jego rękę w obie
dłonie.
– Wybacz, Fergusie, że w ciebie zwątpiłam.
– Wiedząc o Dulcie to, czego się przed chwilą dowiedziałem, miałaś
prawo myśleć o mnie jak najgorzej.
– Matko!
RS
91
Słysząc okrzyk Donovana, Laurel odwróciła się i zobaczyła, że Con
osunął się na ziemię. Przyciskał rękę do piersi, a spomiędzy palców tryskała
mu krew.
– Och, najdroższy. – Laurel patrzyła z przerażeniem na krew, sączącą
się z rany. Całe mnóstwo krwi.
Fergus padł na kolana obok brata.
– Co mogę zrobić?
– Obiecaj mi, że będziesz kochał Donovana tak, jakby był twoim
synem.
– Przysięgam. Wyrośnie na mężczyznę, z którego będziesz dumny.
– O nic więcej nie mam prawa prosić.
Uścisnęli sobie ręce. Kiedy Fergus wyprostował się i pociągnął
Donovana za sobą, Laurel ujęła dłonie Cona.
– Conalu, muszę ci coś powiedzieć. Próbowałam to zrobić wiele razy,
ale teraz to nie może dłużej czekać.
– Dobrze, najdroższa. – Jego oczy stały się szkliste, skóra straciła cały
swój kolor.
– Nazywam się Laurel Douglas, ale nie jestem twoją Laurel. Przybyłam
z innego świata, z dwudziestego pierwszego wieku. Coś się stało, nie wiem
co, ale w jakiś sposób znalazłam się tutaj. Myślałam, że przysłano mnie,
żebym was nauczyła tego wszystkiego, co poznaliśmy w ciągu kolejnych
stuleci. Myślałam, że uda mi się zmienić bieg wydarzeń. Nie chciałam... –
Urwała, szukając odpowiednich słów. – Nie miałam prawa do twojej miłości.
A teraz, jeśli umrzesz, to wszystko będzie na próżno. Och, nie rozumiesz?
Jeśli umrzesz, to wszystko nie będzie miało sensu.
Mimo bólu zdobył się na słaby uśmiech.
RS
92
– Nie obchodzi mnie, skąd przybyłaś, najdroższa. Jesteś moją Laurel.
Moją jedyną, prawdziwą miłością.
–Ale ja...
Chociaż dużo go to kosztowało, przysunął jej rękę do swojego policzka.
– Nieważne, gdzie byłaś ani jak długo byliśmy rozdzieleni. Należymy
do siebie. A co się tyczy tego wszystkiego, czego mogłabyś mnie nauczyć,
pomyśl tylko: może przysłano cię tutaj, żebyś sama się czegoś nauczyła?
– Czego? – Z trudem powstrzymywała łzy. Czuła, jak ją dławią, starając
się uwolnić. Dzielnie je przełknęła.
– Może zapomniałaś, co to znaczy być naprawdę kochaną. Może
cofnęłaś się w czasie nie żeby uczyć innych, tylko żeby sama się czegoś
nauczyć.
Otworzyła szeroko oczy, starając się pojąć prawdę zawartą w jego
słowach.
– Ale jeśli tak jest i rzeczywiście mnie kochasz, to nie możesz umrzeć.
Nie możesz mnie zostawić teraz, kiedy zyskałam twoją miłość.
– Moja rana jest śmiertelna. Ale wiedz jedno. – Spojrzał Laurel prosto w
oczy, starając się przekazać jej swoją siłę. – Taka miłość, jak nasza, nigdy się
nie kończy, nawet po śmierci. Trwa wiecznie.
Nie udało jej się dłużej powstrzymywać łez. Trysnęły jej z oczu,
popłynęły po policzkach, zmoczyły koszulę.
– Conalu, nie zniosę utraty ciebie właśnie teraz, kiedy dopiero co cię
odnalazłam.
– Nigdy cię nie zostawię, najdroższa. Wierzysz mi?
Otarła łzy i ścisnęła jego dłonie.
–Przecież umierasz. Jak możesz być ze mną, jeśli... ?
RS
93
– To słowo nie mogło przejść jej przez gardło. Udało jej się wyszeptać: –
Spróbuję uwierzyć, Conalu.
– Musisz w to uwierzyć. Będę z tobą zawsze, najdroższa. Do końca
świata. I jeszcze dłużej.
Poczuła, jak jego dłonie stały się bezwładne. I chociaż oczy nadal miał
otwarte, to zgasło w nich światło.
Zdruzgotana Laurel dalej klęczała obok niego, z całych sił ściskając
jego dłonie, a jej łzy mieszały się z jego krwią.
Niewyraźnie poczuła, że ktoś dotknął jej ramienia. Uniosła głowę i
zobaczyła Fergusa, trzymającego rękę na ramieniu Donovana.
– Razem z chłopcem sprowadzimy kobiety z wioski, żeby przygotowały
ciało do pogrzebu. – I dodał łagodnie:
– Zostaną z tobą, pani, bo nie możesz teraz być sama.
– Dziękuję ci, Fergusie. – Laurel ujęła rękę Donovana i ją uścisnęła.
Chłopiec uniósł jej dłoń do ust, a potem wyszedł z izby za swoim
wujem.
Kiedy została sama, pocałowała Conala w usta. Już były chłodne.
Niesłychanie znużona ułożyła się obok niego, pogrążona w rozpaczy.
RS
94
Rozdział 10
Laurel obudziła się z głębokiego snu i spojrzała wokół, wbrew
wszystkiemu mając nadzieję, że to, co ją spotkało, było tylko snem. Dlatego
nie kryła rozczarowania, kiedy zobaczyła, że jest w zamkowej komnacie na
posłaniu, które dzieliła z Conalem.
Conal. Ból wywołany jego stratą był wprost nie do zniesienia.
W sąsiednim pokoju Donovan przyciszonym głosem rozmawiał z
wujem.
Zaczęła sobie przypominać urywki tego, co się wydarzyło poprzedniego
dnia. Przypominało to koszmar. Na pogrzeb Cona Wielkiego stawili się
członkowie klanu z najdalszych zakątków gór, by okazać wodzowi
uszanowanie. Kobiety proponowały jej jedzenie i piwo, próbowały ją
pocieszać. Przekazywano sobie po kątach wiadomości o Dulcie i hańbie, jaką
okryła swego męża, którego poślubiła tylko dlatego, że był krewnym Conala.
Laurel przypomniała sobie, jak zapewniała Fergusa, że mimo swych
poprzednich wątpliwości, teraz całkowicie mu ufa. W kółko mu powtarzała,
jak bardzo kochał go brat. Fergus ze swojej strony powtarzał jej raz za razem,
że chciałby uczcić pamięć brata, pomagając wychować Donovana na
dzielnego i honorowego wojownika.
Kiedy mieszkańcy wioski wybrali Fergusa na swojego nowego
naczelnika, oświadczył, że pozostanie nim tylko do czasu, aż Donovan
osiągnie odpowiedni wiek, by móc sprawować tę funkcję. I poprosił, żeby
Laurel nadal uważano za panią zamku. Chociaż czuła się zaszczycona i była
wzruszona jego słowami, odmówiła, tłumacząc, że pewnego dnia Fergus
RS
95
spotka niewiastę, która będzie go warta, i podejmie się wykonywania swoich
obowiązków, jak to zrobi Donovan, kiedy wkroczy w dorosłość.
Leżąc bez ruchu, Laurel znów pomyślała o tym, co jej powiedział Con
przed śmiercią. Jaka była głupia, sądząc, że została tu przysłana, by uczyć
biednych ignorantów wszystkich tych wspaniałych rzeczy, jakie wynaleziono
w ciągu kolejnych stuleci. To ona miała uczestniczyć w lekcji o wartościach
podstawowych – życiu i śmierci, honorze, prawości, a przede wszystkim –
miłości. Prawdziwej, nieprzemijającej miłości, a nie takiej, jaką pokazują na
filmach.
– Obudziłaś się, matko. – Donovan podbiegł i ukląkł koło niej, kiedy
usiadła, odrzucając nakrycie.
Zdziwiła się, gdy zobaczyła, że wciąż ma na sobie to, co wczoraj.
Dlaczego z takim uporem nosiła swój mundurek z dwudziestego pierwszego
wieku? Póki tutaj przebywa, dlaczego nie zrezygnuje ze spodni na rzecz
strojów noszonych przez inne kobiety?
– Jak długo spałam?
– Niedługo. – Fergus podszedł i stanął obok swojego bratanka. –
Uparłaś się, żeby pozostać z innymi żałobnikami, opłakującymi śmierć
Conala. Dopiero po naszych naleganiach, zgodziłaś się położyć, kompletnie
wyczerpana.
– Uśmiechnął się do niej łagodnie. – Powinnaś się trochę przespać, pani.
– Może później. – Wstała i podała rękę Fergusowi.
– Dziękuję ci za miłość i lojalność oraz za wszystko, co zrobiłeś dla
Donovana.
– Solennie ci obiecuję, tak jak obiecałem swojemu umierającemu bratu,
że zrobię wszystko, by służyć tobie i chłopcu. I uczynię wszystko, co w mojej
RS
96
mocy, żeby sprawić, by Donovan stał się wodzem, godnym miłości członków
swojego klanu, bo go kocham jak własnego syna.
–Wiem o tym. I dlatego mogę być spokojna. – Objęła Donovana i go
pocałowała. – Twój ojciec umarł ze świadomością, że będziesz żył tak, żeby
nie przynieść mu wstydu.
– Tak, matko. Ty i ojciec będziecie ze mnie dumni.
– Już jestem z ciebie dumna. Nie mogłabym być bardziej dumna. –
Skierowała się ku drzwiom, ale zatrzymała się i odwróciła. – Muszę iść na
grób Conala. Sama.
– Rozumiem, pani. – Fergus położył rękę na ramieniu chłopca.
Laurel przyjrzała się im i poczuła ulgę, że Donovan ma tak wspaniałego
opiekuna, który pomoże mu przetrwać przygniatający smutek i poczucie
straty.
Ruszyła samotnie korytarzem i wyszła z zamku. Grób Conala
znajdował się zaledwie kilka kroków dalej.
Kiedy uklękła przy świeżym kopcu ziemi, uzmysłowiła sobie, że
pewnego dnia właśnie na tym miejscu zostanie wzniesiony nowy zamek.
Wydało jej się to właściwym hołdem dla człowieka, który nauczył ją, czym
jest prawdziwa miłość.
Przypomniała sobie, co jej powiedział tamtej nocy, kiedy się kochali.
„Póki mamy naszą miłość, nic nigdy nie jest w stanie nas rozdzielić".
I nagle uświadomiła sobie, że chociaż często jej mówił, jak bardzo ją
kocha, ona nigdy mu tego nie powiedziała. Początkowo nie zdawała sobie
sprawy, jak dużo dla niej znaczył. A kiedy zrozumiała, jak głęboko go kocha,
po prostu nie starczyło na to czasu.
– Conalu. – W pierwszej chwili nawet do niej nie dotarło, że mówi na
głos. Po prostu musiała powiedzieć wszystko to, co jej leżało na sercu. – Nie
RS
97
wiem, kiedy ani jak się to stało. Ale wiem, że straciłam dla ciebie głowę.
Starałam się do tego nie dopuścić. Nie czułam się ciebie warta. Lecz twoja
miłość była taka czysta, taka prawdziwa i taka gorąca, że w żaden sposób nie
mogłam z niej zrezygnować. Po prostu zakochałam się w tobie bez pamięci.
Twoje życie i twoja śmierć wywarły na mnie tak wielki wpływ, że nie wiem,
czy kiedykolwiek dojdę do siebie. Kocham cię, Conalu. Do końca życia
będzie mi ciebie brakowało...
Słowa zamarły jej na ustach, kiedy gwałtowny podmuch wiatru zwiał jej
włosy na twarz. Jakiś ciemny kształt przesłonił słońce. Wszystko spowił mrok
i Laurel zerwała się na równe nogi, drżąc ze strachu.
Bała się, dopóki nie zobaczyła jasnego światła, zbliżającego się w jej
stronę.
Na jego widok ogarnął ją dziwny spokój, a zarazem świadomość, że za
chwilę coś się wydarzy. Jakby to światło było symbolem życia. Nadziei. Tego
wszystkiego, za czym tęskniła.
Kiedy światło się przybliżyło, zmrużyła oczy, takie było jaskrawe. W
pierwszej chwili myślała, że to pochodnia, ale nie migotało jak płomień.
Latarka, uświadomiła sobie Laurel. Mocna latarka.
Rozejrzała się, oszołomiona i zdezorientowana, i zobaczyła, że stary
zamek już nie góruje nad okolicą. Prawdę mówiąc nigdzie nie było go widać.
Znajdowała się w pięciogwiazdkowym hotelu, wzniesionym na
miejscu, gdzie pochowano Conala. Znów stała przed gobelinem.
Głosy przewodnika i uczestników wycieczki stopniowo niknęły w
oddali. Ciszę zakłócały jedynie czyjeś kroki na wypolerowanej, drewnianej
podłodze.
Przed Laurel pojawił się mężczyzna spowity aureolą światła. Kiedy
uniosła rękę, żeby osłonić oczy, przestał świecić jej latarką prosto w twarz.
RS
98
– Przepraszam. – Miał niski głos, mówił z leciutkim szkockim
akcentem. – Mieliśmy awarię prądu, ale najwyraźniej tylko w tym skrzydle.
Elektryk już usuwa usterkę. Zdaje się, że oddzieliła się pani od swojej grupy.
Wszystkich zaprowadzono do jadalni w innym skrzydle zamku. Na szczęście
postanowiłem się upewnić, czy nikt nie zabłądził w ciemnościach.
Nie widział, że płakała? Nie intrygowały go plamy krwi na jej ubraniu?
Spojrzała na siebie i przekonała się, że wygląda tak samo, jak wtedy,
kiedy zaczęła się ta przygoda. Spodnie i koszula były czyściutkie, jakby
dopiero co je włożyła.
Chociaż niezupełnie.
Mężczyzna skierował snop światła na jej sandałek.
– Czy to krew? Skaleczyła się pani?
– Ta plama... – Zastanawiała się, jak mogłaby mu wyjaśnić to, co się
stało, skoro sama nic nie rozumiała. – Powstała już jakiś czas temu.
– Jest pani pewna? Proszę mi wierzyć, jeśli w jakikolwiek sposób pani
ucierpiała, zrekompensuję to pani. Moim obowiązkiem jako obecnego
właściciela zamku MacLennan jest dbać, by nic nie zakłóciło wypoczynku
naszych gości.
Spojrzała na niego w niewyraźnym świetle.
– Jest pan właścicielem na zamku?
W jego głosie zabrzmiało rozbawienie.
– Kiedyś nazywano by mnie panem na zamku. Teraz jestem jedynie
ósmym hrabią Heath i naczelnikiem klanu MacLennanów. Innymi słowy,
właścicielem hotelu. Conor MacLennan, do usług. A pani?
– Laurel Douglas.
– Laurel. – Zwrócił światło latarki na jej twarz. – Dla naszego klanu to
wyjątkowe imię. Ale wcale się nie zdziwiłem. Te ogniki, świecące w pani
RS
99
oczach, sprawiają, że mogłaby pani być naszym górskim świeżo zerwanym
laurem. Mamy w herbie. – Wskazał na szpilkę w klapie w kształcie liścia
lauru.
Jego słowa, tak przypominające tamte wypowiedziane przez innego
mężczyznę, sprawiły, że zakręciło jej się w głowie. Żeby się uspokoić, Laurel
wyciągnęła rękę i dotknęła muru.
A potem przypomniała sobie słowa umierającego Conala: „Zawsze
będę z tobą, najdroższa. Do końca świata. I dłużej".
– Och, Conalu. Dotrzymałeś słowa.
– Przepraszam, coś pani do mnie mówiła?
Laurel przyjrzała się swemu towarzyszowi; mężczyzna miał na sobie
granatową marynarkę, szare spodnie i białą koszulę, rozpiętą pod szyją.
– Tylko myślałam na głos. Spodziewałam się, że pan zamku chodzi w
kilcie.
– Owszem, ale wkładam go tylko na oficjalne okazje. – Urwał. –
Ponieważ ominęła panią kolacja z grupą, może zje pani coś w moim
apartamencie?
– Naprawdę pan tu mieszka?
– Moja rodzina od setek lat uważa ten zamek za swój dom. – Podał jej
ramię i chociaż Laurel kręciło się w głowie od nadmiaru wrażeń, uznała za
coś najzwyklejszego pod słońcem oprzeć się na jego ramieniu i ruszyć u jego
boku.
Po kilku minutach przeszli przez galerię portretów i znaleźli się w części
zamku niedostępnej dla zwiedzających.
Kiedy minęli zakręt, zamrugali powiekami, oślepieni ostrym światłem
kinkietów.
RS
100
– No, już w porządku. Elektrykowi udało się przywrócić prąd w całym
zamku.
Laurel spojrzała na mężczyznę, który jej towarzyszył.
– Czy ma pan w zwyczaju zapraszać gości na kolację do swojego
apartamentu?
– Prawdę mówiąc jest pani pierwsza. – Uśmiechnął się do niej i w
jasnym świetle żarówek ujrzała oczy Conala i jego uśmiech. Serce mocniej
zabiło jej w piersi i dziwiła się, że nadal może oddychać.
– Bardzo dziwne. – Conor zatrzymał się przed drzwiami do swoich
pokoi i ujął Laurel pod brodę. Spojrzał jej głęboko w oczy. – Czuję się,
jakbym przez całe życie czekał na panią.
Laurel zdziwiła się, dlaczego zrobiło jej się tak lekko na sercu.
Nigdy się nie dowie, czy to wszystko, czego doświadczyła w wieży,
wydarzyło się naprawdę, czy też był to wynik jakiegoś szoku, którego
doznała, kiedy zgasło światło i została sama w ciemnościach, z dala od
pozostałych zwiedzających. Ale jedno wiedziała na pewno. Dzięki temu, że
poznała Conala MacLennana i temu, co przeżyli razem, stała się inną kobietą
niż ta, która tu przyjechała. Con Wielki, prawdziwy czy też wytwór jej
wyobraźni, nauczył ją wiary w miłość.
Teraz odpowiedziała uśmiechem na uśmiech Conora.
– Właśnie myślałam sobie to samo.
– W takim razie... – Zamiast się odsunąć, pozostał na miejscu, patrząc,
jak ogniki w jej oczach stają się coraz wyraźniejsze. Rzucił jej olśniewające
spojrzenie. – Już się nie mogę doczekać, kiedy należycie panią powitam.
RS