Rozdział 22 Pechowe powroty

background image


Rozdział 22

UNFORTUNATE RETURNS

PECHOWE POWROTY



Znajomość z kierowcami z Los Alamitos, ze względu na plan zdo-

bycia pełnej kontroli nad Czarną Listą, okazała się być całkowicie zbędna.
Jednak teraz, gdy Jack Lindson potrzebuje odpowiedniego miejsca do tre-
nowania, ich przychylność pozwoliła mu oraz jego przyjaciołom na sko-
rzystanie ze znajdującego się pod ich opieką opuszczonego lotniska.

Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce do ćwiczenia przejazdów

drag niż dwukilometrowy, całkowicie pusty pas lotniskowy.

- Gotowy? – zapytała Kate siedzącego na miejscu pasażera Jacka.

- Oczywiście – uśmiechnął się.

- Zobaczmy więc, co potrafi ten twój wóz – rzekła, kilkukrotnie

wciskając pedał gazu. – Dźwięk silnika już mogę ocenić pozytywnie – za-
śmiała się.

Dziewczyna odblokowała dźwignię hamulca ręcznego, naciskając

jednocześnie na hamulec znajdujący się pod nogą.

- Będziesz musiał popracować nad szybkim operowaniem tą dźwi-

gnią – poinformowała, zaciągając ją z powrotem ku górze. – I muszę cię
zmartwić, że działa ona trochę opornie – dodała.

- Eee… tak? – zdziwił się Jack.

- W porównaniu z innymi samochodami, szczególnie wyścigowy-

mi, niestety tak.

W końcu biały Milan ruszył. Sunął gładko po asfalcie, najpierw

powoli, spokojnie, dopiero z czasem nabierając jakkolwiek zauważalnej
dla wyścigowca prędkości.

- Będzie coś z tego? – gorączkował się właściciel wozu.

background image

2

- Jack, spokojnie. Jeszcze nic nie wiem – odpowiedziała Kate, sze-

roko się uśmiechając. – Umówmy się, że powiem ci, co i jak, za godzinę.

- Za godzinę? No… dobra – odrzekł, jąkając się z lekka pod wpły-

wem coraz silniejszej ekscytacji, której dostarczała mu osiągana przez
jego wóz prędkość.

Sąsiedni pas lotniska, ten nieco krótszy, również stanowił teraz

pole treningu kierowców.

Raz na jednym jego końcu, raz na drugim, na linii startowej usta-

wiały się czarna Toyota Supra i niebieski Nissan Skyline.

Brian i Chris z ogromną przyjemnością korzystali z możliwości

bezstresowego, przyjacielskiego pojedynkowania się i testowania swoich
wozów pod kątem wyścigów drag.

- Łał! – krzyknął rozentuzjazmowany Jack, gdy jadące z naprze-

ciwka samochody ze świstem przepruły obok. – Ależ oni zasuwają – dodał,
oglądając się jeszcze za siebie.

- Jack, skup się lepiej na tym, jak my zasuwamy – skarciła go deli-

katnie Kate. – Chcesz się nauczyć odpowiedniej obsługi swojego wozu czy
nie?

- No pewnie, że chcę, ale aż trudno nie zwrócić na nich uwagi.

Dobrze by było, gdyby mój Milan był tak szybki… - rozmarzył się nastola-
tek.

- Proponowałam ci szybszy samochód – przypomniała miłym to-

nem Kate.

- Tak, ale ja chcę go zdobyć sam.

- Rozumiem i jak najbardziej pochwalam. Zaimponowałeś mi tą

decyzją – przyznała dziewczyna. – I zrobię wszystko, co w mojej mocy, by
ci pomóc i nauczyć cię jak najwięcej.

- Dziękuję ci za to – uśmiechnął się nieśmiało Jack. – Powiedz mi,

czy tego mojego Milana dałoby się trochę podrasować? W sumie chciałbym
w niego zainwestować. Co prawda musi zachować homologację, bo po-
trzebuję go, żeby dojeżdżać do szkoły, ale chyba jakieś małe modyfikacje
by mu nie zaszkodziły, prawda?

Kate głośno westchnęła.

- Oczywiście, że nie zaszkodziłyby, ale widzę dwa zasadnicze

problemy.

background image

3

- Jakie?

- Po pierwsze, czy twoi rodzice… no wiesz…

- Hmm, no tak – zmartwił się Jack. – Ale z drugiej strony nigdy

nawet nie zaglądają do mojego samochodu, więc mogą się nie zoriento-
wać… - rzekł, sam nie do końca mając przekonanie do wypowiedzianych
słów.

- Trochę to ryzykowne.

- Ech… wiem. A drugi problem?

- Nie mamy mechanika. Nikki wyjechała, a niestety nikogo innego

Thomas jak do tej pory nie znalazł.

- Popraw mnie, jeśli jestem w błędzie, ale zdawało mi się, że ma-

cie w zespole dwóch mechaników.

- Tak, przez pewien czas mieliśmy też Sala, ale jak dobrze wiesz,

on mieszka w Palmont.

- Nieciekawa sytuacja – podsumował Jack. – A co, gdyby komuś

z was coś się teraz poważnie schrzaniło w samochodzie? Kto to naprawi?

- Dobre pytanie – odrzekła poważnie Kate.

- A jak radzili sobie ci wszyscy wasi kierowcy, zanim powstał ze-

spół? Gdzie jeździli w sprawie tuningu i napraw?

- No wiesz, dawniej, kiedy w Rockport pełno było wyścigowców,

mechanika można było znaleźć na co drugiej ulicy.

- No tak – przyjął do wiadomości chłopak. – W takim razie chyba

pora rozejrzeć się za kimś nowym, bo jeśli Nikki jeszcze długo się tu nie
zjawi… Swoją drogą, co się stało, że ich tak nagle z Clarencem wywiało
z Rockport?

- To dość… długa historia – odpowiedziała wymijająco Kate. –

Poza tym to drażliwa sprawa, rzekłabym nawet – mocno prywatna, dlatego
wolę o tym nie rozmawiać.

- Rozumiem.

Dziewczyna rzeczywiście nie czuła się uprawniona do mówienia

o takich rzeczach. To kwestie intymne, szczególnie mocno przeżywane
przez Clarence’a, który z pewnością wolałby, żeby wiedziało o nich jak
najmniej osób.

Dawniej właścicielka limonkowego BMW miała wobec mężczyzny

mieszane uczucia. Z jednej strony wzbudzał sympatię - zawsze można

background image

4

było liczyć na jego pomoc, podpowiedzi podczas wyścigów i poza nimi.
Przy tym był pierwszą osobą spośród Smoków, którą poznała. Gwoli ści-
słości – był tą osobą, która do Smoków w ogóle ją wciągnęła. Temu nie
dało się zaprzeczyć ani o tym zapomnieć.

Spoglądając jednak na jego osobę okiem bardziej krytycznym,

trzeba było pamiętać, że nie jest zbyt szczerzy w swoich działaniach.
Oczywiście nie tych wobec Kate, ale wobec Thomasa i Mii. Teatrzyk,
w którym odgrywał drugą główną rolę obok Nikki znacznie psuł wizerunek
jego bardzo pozytywnie postrzeganej osoby.

Później na jaw wyszło, że nie jest takim zwykłym podrywaczem,

jakiego mianem na podstawie wcześniejszych doświadczeń określali go
Mia i Thomas. Wręcz przeciwnie – skrzywdzony swoimi rodzinnymi prze-
życiami, niezwykłą uczuciowość i wrażliwość ukrył pod szczelnym skafan-
drem drania i awanturnika. Dopiero po wyjściu z więzienia postanowił go
zrzucić i wszystko wskazuje na to, że poważnie sobie tym zaszkodził.
Najpierw bowiem nie znalazł zrozumienia, a tym bardziej wzajemności,
w uczuciach do Mii, a później został wykorzystany przez Nikki. „Wykorzy-
stany w znaczeniu metaforycznym i dosłownym” – jak to podsumowała
sobie w myślach Kate.

Od czasu ich ostatniej, bardzo szczerej rozmowy, dziewczyna nie

miała już cienia wątpliwości, że chce stać po jego stronie. Może współpra-
ca z Nikki nie była chwalebna, ale błędy trzeba ludziom wybaczać. Szcze-
gólnie wtedy, gdy ich żałują i wyciągają z nich odpowiednią naukę.

Z tych i innych powodów postanowiła z nikim, absolutnie z nikim,

nie rozmawiać o tym, czego dowiedziała się podczas ich ostatniego spo-
tkania. Zresztą rolą dobrego przyjaciela-spowiednika jest słuchać, ale całą
wiedzę zatrzymywać dla siebie.

Minęła już prawie godzina, od kiedy czwórka młodych kierowców

znalazła się na lotnisku w Los Alamitos. Kate wiedziała o wozie swojego
przyjaciela już prawie wszystko. „Ma dobre przyspieszenie, ale w pojedyn-
ku na prędkość maksymalną trudno będzie cokolwiek zdziałać. Będzie
trzeba nauczyć Jacka jeździć na możliwie jak najkrótszych odcinkach”.

- No dobra, chyba pora, żebyśmy się przesiedli – rzekła, zbliżając

się Milanem do początku pasa, gdzie oddalone o kilkanaście metrów od
tego miejsca stało jej BMW.

background image

5

- OK – odrzekł chłopak, wysiadając z wozu.

Po chwili nastolatkowie ponownie znaleźli się w środku, zamienia-

jąc się jedynie zajmowanymi miejscami.

- To jakie wnioski? – zapytał.

- Zacząć od dobrych czy od złych wiadomości?

- Ech… niech będzie od złych.

- Tak, jak już wspomniałam, hamulec ręczny jest trochę oporny.

Opuszcza się zbyt wolno jak na tak zwany „idealny start”. Nawet jeżeli
przypilnujesz odpowiednich obrotów, stracisz nieco na tym, że ruszysz
z opóźnieniem.

- Cholera. Da się coś z tym zrobić?

- Nie za bardzo. A jeśli już, to potrzebujemy naprawdę rozgarnię-

tego mechanika.

- No dobra, więc z tym może przed moim rozpoczęciem kariery

zdążymy się jeszcze uporać – uśmiechnął się pogodnie Jack. – Co dalej?

- Będziemy musieli dobierać odpowiednio długie albo mówiąc

bardziej precyzyjnie, odpowiednio krótkie odcinki do przejazdów. Twój
wóz całkiem dobrze się rozpędza, ale tylko do pewnego momentu. Później
jest nieduża martwa strefa, a jeszcze dalej prędkość rośnie bardzo powoli.

- I tak dobrze, że nie mam tego fabrycznego ogranicznika - wy-

buchnął śmiechem chłopak.

- Wtedy to nawet nie byłoby o czym mówić.

- Jeszcze coś?

- Nadal nie do końca wyczułam zakres najlepszych obrotów.

- To też pewnie jeszcze opanujemy. A dobre wiadomości?

- W przeciwieństwie do dźwigni hamulca, drążek biegów działa

bez zarzutu. Co więcej, sprzęgło też jest ustawione idealnie jak pod dragi.
Przyczepność jest, zatem opony są w porządku. Jedyne, co mogę zapro-
ponować, choć to już na pewno wzbudziłoby zainteresowanie twoich ro-
dziców, to odciążenie samochodu, czyli na przykład – wyrzucenie kanapy
z tyłu.

- Rzeczywiście, to na pewno by ich zainteresowało. Zwykli kierow-

cy raczej nie mają powodów ku temu, by wyrzucać z samochodów fotele
albo kanapy, także o tym musimy zapomnieć.

background image

6

- W porządku. Zabierajmy się więc do roboty. Prawa ręka przygo-

towana na hamulcu. Nogi na sprzęgle i gazie…

Jack chętnie wsłuchiwał się w porady i dyrektywy wydawane przez

Kate. Niemniej jednak wciąż zdarzało mu się otrzymywać reprymendy za
brak skupienia, które wynikało z niczego innego, jak tylko z fascynacji
toczącymi się na sąsiednim pasie wyścigami.

Obaj kierowcy zdawali się traktować przejazdy z równie dużą po-

wagą. Żaden z nich nie był w stanie uciec rywalowi, choć co chwilę, to je-
den, to drugi, zdobywał nieznaczne prowadzenie.

Brian wbił piąty bieg. Jego Supra przyspieszyła, wysuwając się

przed Nissana na długość połowy auta. Po chwili przewaga zaczęła się
jeszcze powiększać, lecz drugi z kierowców szybko ją zniwelował.

Chris również wbił najwyższy bieg. Wiedział, że w ten sposób do-

goni przeciwnika, dlatego nawet szybko zbliżający się koniec pasa nie był
dla niego zmartwieniem.

Wszystko wskazywało na to, że ten pojedynek nie będzie miał

jednoznacznego rezultatu. A przynajmniej nie będzie miał go tutaj, dzisiaj,
w tym warunkach.

Zarówno Supra, jak i Skyline prezentują wyraźnie bardzo zbliżone

osiągi. Przy tym ich kierowcy wykazują się identycznymi umiejętnościami
i stylem jazdy.

Ten stan rzeczy wprawił Kate w duże zdumienie. Teraz to ona

straciła koncentrację na treningu Jacka, przenosząc ją na zjeżdżające
z lotniskowego pasa importowane wozy.

Poczuła delikatny zawód, dochodząc do wniosku, że Chris nie był

w stanie choćby minimalnie zaznaczyć swojej przewagi nad przeciwni-
kiem. Oczywiście to tylko przyjacielskie wyścigi, ale przecież nie dało się
nie zauważyć, że obaj naprawdę się starali. „Czyżby jednak Brian też miał
w sobie ten dar? Jeszcze do niedawna bał się nawet wsiąść do wyścigowe-
go wozu, a teraz… No cóż, zawsze jest pora na odkrywanie swoich talen-
tów” – podsumowała w myślach dziewczyna.

Z drugiej strony możliwe jest, że Chris robi wszystko, co w jego

mocy, jednak Nissan jest nieco słabszy od Supry. Skoro to samochód sa-
mego Sebastiena Hayesa, to trzeba się spodziewać, że jest naprawdę do-
brze stuningowany. Co prawda dawny właściciel skonfigurował go pod

background image

7

drift, jednak to nie stoi na przeszkodzie, by wóz radził sobie dobrze rów-
nież w innych wyścigowych dyscyplinach. W takim wypadku Brian nie mu-
siałby nawet szczególnie mocno naciskać na pedał gazu, a mimo to uzy-
skiwane rezultaty mogłyby być podobne czy właściwie identyczne, co w
przypadku Chrisa.

- Ech, za wolno zmieniam te biegi - wyrwał z zamyślenia dziew-

czynę Jack.

- Rzeczywiście - odpowiedziała, gdy powracając do obserwowania

jego poczynań, dostrzegła, że po wciśnięciu sprzęgła chłopak za długo
zmienia pozycję lewarka skrzyni biegów, tym samym znacznie wpływając
na obniżenie osiąganej prędkości. - Wiem, że na początku może być trud-
no, ale musisz to robić szybciej. Poza tym nie ściągaj całkowicie nogi
z gazu, kiedy wbijasz sprzęgło. Będzie ci tym sposobem łatwiej szybko go
z powrotem wcisnąć, kiedy już zmienisz bieg - poradziła przyjacielowi.

- Ale wtedy silnik trochę wyje.
- Tak, ale to tylko dlatego, że za długo to wszystko trwa. Na

szczęście to też da się wyćwiczyć. Po prostu musisz wyczuć, na jakim po-
ziomie pedał gazu już nie reaguje. Mnie się to udało, więc podejrzewam,
że tobie też pójdzie szybko. W końcu to twój samochód - uśmiechnęła się
Kate.

Z kolejnymi minutami Jack rzeczywiście coraz lepiej panował nad

maszyną, odpowiednio operując już pedałami, lewarkiem skrzyni biegów,
a nawet tym nieszczęsnym hamulcem ręcznym, który dawał się we znaki
przy każdym ruszaniu.

Mercury Milan zdecydowanie nie należał do wozów elitarnych, jeśli

chodzi o wyścigi, jednak zamiary Jacka były obliczone na dostępne środki
- chciał „ograbić” z jakiegoś wartościowego samochodu osobę, która po-
siada tenże samochód na pokaz, a którym raczej jeździć nie umie. Innymi
słowy - znaleźć rywala, który o czymś takim, jak „idealny start”, najlepszy
zakres obrotów czy odpowiedni nacisk na pedał gazu podczas zmiany
biegu nie ma najzieleńszego pojęcia. „Łatwy cel, wielki łup” - powtarzał
sobie w głowie Jack.

- O rany... - zaczęła niezadowolonym tonem Kate. - Po tym prze-

jeździe musimy się zatrzymać. Ktoś do mnie dzwoni - dodała, usiłując
wydobyć wibrujący telefon z wewnętrznej kieszeni płaszcza.

background image

8

Chłopak zastosował się do jej prośby, parkując wóz na końcu pa-

sa, niedaleko limonkowego BMW.

- To Thomas - poinformowała dziewczyna, spoglądając na wy-

świetlacz urządzenia. - Halo?

Dłuższą chwilę, milcząc, wsłuchiwała się w słowa swojego roz-

mówcy. Kolejne sekundy sprawiały, że jej brwi były coraz mocniej ścią-
gnięte, a lekko zmrużone oczy i zaciśnięta szczęka wskazywały na silną
złość, która ją ogarniała.

Jack, nieco zaniepokojony jej zachowaniem, postanowił podsłu-

chać, o czym mówi lider Smoków. Niestety wychwycenie choćby pojedyn-
czych słów przychodziło mu z wielkim trudem, jednak z tonu głosu i tem-
pa mowy wywnioskował szybko, że mężczyzna jest przygnębiony.

- Jak to się stało, do ciężkiej cholery? - zapytała ostro Kate, wciąż

patrząc w jeden tylko punkt znajdujący się gdzieś w oddali, przed przed-
nią szybą Milana.

W odpowiedzi znów nastąpił dłuższy monolog, którego treść nie

koiła zdenerwowania nastolatki, a jedynie je potęgowała. Zakrywając oczy
dłonią, ciężko westchnęła.

- Nie wiem, co mam ci powiedzieć - odezwała się znów, gdy męż-

czyzna zamilkł.

Po kilkunastu sekundach obustronnej ciszy, Thomas pomamrotał

coś jeszcze, co dla Jacka było już całkowicie niesłyszalne.

- Chyba nie należy się jej dziwić, prawda? - bardziej stwierdziła,

niż zapytała zrezygnowanym tonem Kate.

Cisza. Żadna ze stron nie przerywała jej, nie mając najmniejszego

pomysłu na to, co dalej nie tyle odpowiedzieć rozmówcy po drugiej stronie
słuchawki, a raczej co zrobić z całą zaistniałą sytuacją.

Kate odpłynęła na chwilę, analizując zaistniałe wydarzenia i wizje

przyszłości, które mogą stać się rzeczywistością. „Przecież teraz wszystko
legnie w gruzach i nie ma żadnego, absolutnie żadnego, sposobu, by to
zatrzymać. Stało się. Już nieodwracalnie” - pomyślała, próbując walczyć
z przykrym uczuciem, które zapanowało nie tylko nad jej umysłem, ale
również zaatakowało ciało, ściskając gardło i paląc wnętrzności.

Tak naprawdę to nie był jej problem, a jednak wstrząsnął nią moc-

niej niż kiedyś wieść o przeprowadzce do Stanów. Znów pojawił się ten

background image

9

strach przed nieobliczalnością przeznaczenia, które traktuje człowieka
niczym kukiełkę, zupełnie nie szanując jego uczuć i pragnień. Rzuca na
głęboką wodę, stawia przed faktami dokonanymi, nie dając szansy na po-
wiedzenie „nie”.

Do kogo mieć teraz pretensje? Do Thomasa, bo zachował się nie-

odpowiedzialnie? Do siebie, bo może osobiście udałoby się jakoś temu
zaradzić? A może do Boga, który stworzył ludzi niedoskonałymi - naiwny-
mi i pełnymi niszczycielskich słabości?

- Dobrze. Skontaktujemy się jeszcze później - odrzekła dziewczy-

na, gdy Thomas przerwał wreszcie ciszę. - Powiesz mi wtedy, co planujesz
dalej zrobić.

Po tych słowach, w sposób całkowicie mimowolny, odłożyła telefon

do kieszeni, wbijając wzrok w podłogę Milana.

- Co się stało? - martwił się Jack.
- Nawet nie wiem, co ci powiedzieć. Brak słów...
- Coś nie tak z Thomasem?
- Bardzo nie tak. I nie tylko z nim... - wykrztusiła Kate z trudem,

uświadamiając sobie w tym momencie, że jest ktoś, kto w całym tym za-
mieszaniu z pewnością cierpi jeszcze mocniej niż on sam. - Bardzo cię
przepraszam, ale poćwicz dalej beze mnie - dodała, podejmując błyska-
wiczną decyzję.

Wysiadła z wozu przyjaciela, kierując się ku swojemu BMW. Jack

natychmiast ruszył jej śladem.

- Kate! - krzyknął, by ją zatrzymać. - Co się dzieje?
- Muszę coś załatwić. Powiedz chłopakom, że wypadła mi pilna

sprawa i że widzimy się jutro w szkole.

- Ale Kate?! - nie dawał za wygraną chłopak.
- Porozmawiamy jutro, dobrze? - odpowiedziała, odwracając się

jeszcze na chwilę.

- No dobrze... - rzekł cicho, patrząc na limonkowe BMW i wsiada-

jącą za jego kierownicę dziewczynę.

Po chwili samochód opuścił lotnisko, czym prędzej zmierzając

w kierunku Rockport.


background image

10

Zimowa pora, choć sympatyczna i pełna świątecznego uroku,

rzadko sprzyja kierowcom. Mrok zapada szybko, będąc często poprzedza-
ny nieprzyjemną szarówką - mglistą i wilgotną. Mieszanka pary i szybko
skraplających się w tej części kraju płatków śniegu osadza się na szybach i
drogach.

Trzeba jechać ostrożnie, a właśnie tej świadomości brakuje teraz

Kate. Kolejne ulice, samochody i krzątający się chodnikami ludzie przemy-
kają jej przed oczyma, lecz ona tego nie rejestruje.

„Jestem chyba jedyną osobą, która może ją teraz wesprzeć... Bo

nie ulega wątpliwości, że bardzo tego potrzebuje” - dryfowała w myślach.

- No szybciej! - denerwowała się, oczekując na zielone światło. -

Do diabła, jestem wyścigowcem - rzekła sama do siebie, naciskając ner-
wowo na pedał gazu. - I tak jadę samochodem, który jest poszukiwany -
zakończyła, ruszając z piskiem opon ku kolejnemu skrzyżowaniu.

Od tej chwili światła, korki i ograniczenia prędkości nie miały naj-

mniejszego znaczenia. Nastolatka gnała przed siebie zapamiętale - ni-
czym w transie. Prosiła los jedynie o to, by nie pojawił się na jej drodze
żaden radiowóz. Zdecydowanie nie miała teraz na to czasu.

- Ależ trzeba być bezczelnym... - pokręciła głową z dezaprobatą,

nie mogąc uwolnić się od ciągłego analizowania na nowo zaistniałej sytu-
acji. - Skup się na pomocy. Gniew teraz już nic tu nie zmieni - moralizo-
wała samą siebie, zbliżając się wreszcie do północno-wschodniej części
Rockport.

Ostatecznie Kate udało się przebyć całą drogę bez spotkania z po-

licją, jednak dużą pomyłką byłoby stwierdzenie, że jej sposób przemiesz-
czania się po ulicach nie wzbudził niczyjej uwagi i jednocześnie nie prze-
konał do wykonania telefonu w odpowiednie miejsce.

Jednostki patrolowe nie zareagowały jednak wystarczająco szybko

lub jeśli to zrobiły, nie były na tyle skuteczne, by przeszkodzić dziewczy-
nie w dotarciu do Ocean Hill.

Ta, spodziewając się, że po tych wszystkich wyczynach ktoś jed-

nak może za nią podążać, szybko wjechała za dom Mii, by tam ukryć swój
wóz.

Miejsce obok Mazdy było puste. Trudno się jednak spodziewać, by

Thomas był teraz w domu. Zresztą mówił Kate przez telefon o tym, że jego

background image

11

ostatnia rozmowa z narzeczoną była bardzo przykra i że po jej zakończe-
niu nie pozostało mu już nic innego, jak tylko zejść jej z oczu.

Dziewczyna bezzwłocznie opuściła ukryte w garażu BMW, ruszając

następnie ku wejściu. W drodze spojrzała w stronę domu Nikki.

- Ciekawe, czy tam jesteś, suko - rzekła cicho, dostrzegając jedy-

nie ciemność w oknach. Znów poczuła, że rozpiera ją złość.

Niebo było granatowe, a na nim pojawiły się już pierwsze gwiazdy.

Mimo to również w domu Mii panował całkowity mrok. Zatrzymując się
przed drzwiami, zapukała. Bez odpowiedzi. Zrobiła to więc raz kolejny.
Ponownie bezskutecznie.

„Czyżby nie było jej w domu?” - dumała dziewczyna. Co prawda

Mazda Mii była w garażu, ale zawsze można przecież pójść gdzieś pieszo
lub pojechać innym samochodem. W przypadku gdy nie ma się chęci na
bycie zauważonym przez policję, jest to nawet bardziej wskazane rozwią-
zanie.

- A może śpi - zastanawiała się głośno właścicielka BMW, ruszając

w stronę okna, przez które postanowiła zajrzeć do sypialni.

Tutaj również panowała ciemność, a przez zasłony, które dość

skutecznie utrudniały zobaczenie czegokolwiek wewnątrz, po dłuższej
chwili udało się Kate dostrzec, że łóżko jest zaścielone, a pomieszczenie
puste.

„Ona na pewno tam jest” - podpowiadała jej intuicja, dlatego po-

stanowiła zapukać do drzwi po raz trzeci. Niestety znów odpowiedziała jej
cisza.

Nagle na myśl przyszedł jej niezwykle prosty i jednocześnie sku-

teczny pomysł. Nacisnęła delikatnie na klamkę, licząc na to, że drzwi ustą-
pią. Udało się.

Mia siedziała przy stole, opierając brodę na dłoniach. Odwróciła

głowę w stronę wejścia, jednak jej spojrzenie było bardzo krótkie i zobo-
jętniałe. Potem szybko powróciła do swojej poprzedniej pozy, patrząc tępo
w stół, na którym spoczywały jej łokcie.

Niewątpliwie zdawała sobie sprawę z tego, że Kate już o wszyst-

kim wie. Przecież gdyby było inaczej, nastolatka nie miałaby żadnego po-
wodu, by tak niespodziewanie przyjeżdżać do Ocean Hill, a tym bardziej

background image

12

nie miałaby powodu, by teraz patrzeć na właścicielkę domu z wyrazem
twarzy wyrażającym najwyższe współczucie.

Kate ruszyła w głąb salonu, powoli zbliżając się do milczącej ko-

biety. Dopiero teraz, na własne oczy widząc jej rezygnację i ból, jeszcze
wyraźniej zrozumiała, jak beznadziejna jest sytuacja, w której się znalazła.
Położyła dłoń na jej ramieniu, a po chwili, czując, że ten gest jest absolut-
nie niewystarczający, objęła ją ramieniem i przytuliła policzek do głowy.

Mia wciąż trwała nieruchomo, walcząc z kolejnym już pewnie ata-

kiem łez, które usiłowały wydostać się z jej oczu. Minęło jeszcze kilka
długich sekund, nim zdecydowała się w końcu wtulić twarz w czarny
płaszcz Kate.


***


Ucieczka rzadko bywa skutecznym rozwiązaniem problemu. Ma

jednak pewną zaletę - pozwala złapać dystans, spojrzeć na coś mniej
emocjonalnie, a bardziej zdroworozsądkowo.

Tak było również w przypadku Clarence’a. Czas spędzony w No-

wym Jorku skłonił go do podjęcia bardzo poważnej decyzji. Mężczyzna
miał tylko nadzieję, że jego zamiary będą mogły stać się rzeczywistością.

Będąc już z powrotem na obszarze zachodniego wybrzeża, wsia-

dał do taksówki, która oczekiwała na niego przed wejściem do głównego
gmachu lotniska w Los Angeles.

- Dzień dobry - przywitał się z kierowcą. - Bardzo proszę do ho-

telu The Varden na Pacific Avenue w Rockport.

- Dzień dobry panu. Już ruszamy.
Droga do „miasta Czarnej Listy” zdawała się ciągnąć w nieskoń-

czoność. Korki i inne utrudnienia drogowe spowodowane nieprzyjaznymi
warunkami atmosferycznymi znacznie wydłużały czas podróży. Clarence
wykorzystał go jednak do maksimum.

Wciąż nie miał odwagi i chęci na rozmowę z Toru lub Ronniem,

jednak zdawał sobie sprawę z tego, że będzie zmuszony spotkać się
z nimi, chociażby ze względu na potrzebę odebrania swojego wozu z ga-

background image

13

rażu przynależącego do ich mieszkania. Z tego właśnie powodu wysłał do
nich wiadomości tekstowe informujące o powrocie do miasta. Odpisał też
na najnowszego sms’a odebranego od Thomasa.

Cześć. Jestem już w drodze z Los Angeles do Rockport. Kiedy

najbliższe spotkanie zespołu?


Później zadzwonił do Joe. Mężczyzna uczestniczył właśnie w wy-

ścigach odbywających się w Los Alamitos, jednak telefon od przyjaciela
ucieszył go tak bardzo, że zapominając zupełnie o tym, czym aktualnie się
zajmował, kolejne prawie trzydzieści minut spędził z aparatem przytulo-
nym do ucha.

- Mówię ci, gościu, wszystko idzie w jak najlepszym kierunku.

Sporo się działo, kiedy cię nie było - opowiadał z ekscytacją. - Ale musisz
się teraz szybko wziąć do roboty, bo ludzie czyhają na twoje miejsce na
stanowej liście.

- Obiecuję, że tak będzie - odpowiedział Clarence z uśmiechem

na twarzy. - A jak sprawy u ciebie?

- Ścigam się tu i tam... - rzekł z zadowoleniem w głosie Joe. -

A poza tym gram: na wszystkich urządzanych przez nas zlotach, w na-
szym klubie, gdy jest zjazd, a i w Los Alamitos nawet ostatnio mnie najęli.

- To dobrze. Bardzo się cieszę. A jeśli już mowa o naszych zlo-

tach, to kiedy jakieś najbliższe spotkanie? Wysłałem już wiadomość do
Thomasa, ale jak na razie mi nie odpisał. Coś wiesz?

- Nie. I nie wiem też, z jakiego powodu odwołał dzisiejsze spotka-

nie. Słuchaj, a może wpadniesz do nas, do Los Alamitos? Jeśli oczywiście
czujesz się na siłach.

- W sumie... chyba nie mam nic do stracenia, prawda? - zaśmiał

się Clarence. - Odstawię tylko walizki, pójdę do chłopaków po Mustanga
i jadę do ciebie.

- OK.
- Gdzie cię szukać? U naszych małych potworków

1

?

- Tak jest. Od razu wbijaj na tor, bez uprzedzenia.

1

Chodzi oczywiście o członków zespołu The Monsters, wobec których w oryginalnej

wersji Clarence również zastosował zdrobnienie -

„our little monsters”.

background image

14

- No dobra. To do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Kończąc rozmowę, wyścigowiec zorientował się, że jest już prawie

u celu. Mijał właśnie rockporckie lotnisko, przesuwając się dalej na połu-
dnie.

Niestety warunki pogodowe nie ulegały zmianie. Dodatkowo

zmrok zapadł już na dobre, co jeszcze spotęgowało problemy komunika-
cyjne generujące się na ulicach. Kierowcy trąbili na siebie, tracąc już cier-
pliwość.

Clarence, również oczekując na szybkie wydostanie się z korka,

powrócił do kontemplacji rozpoczętych jeszcze przed opuszczeniem lotni-
ska. Przede wszystkim zastanawiał się, jak wrócić do normalnego funkcjo-
nowania pośród Smoków - z kim trzymać się blisko, na kogo uważać,
komu ufać, co począć w sprawie Ronniego i Toru, jak rozmawiać z Mią i -
co najważniejsze - jak zachowywać się wobec Nikki.

W przypadku tej ostatniej miał co prawda pewien pomysł, ale życie

bardzo niechętnie uwzględnia ludzkie plany, dlatego trzeba być przygoto-
wanym na wszelkie możliwości.

Sama myśl o spotkaniu z nią wprawia go w zakłopotanie i niemoc.

Z jednej strony nie może się doczekać, ale z drugiej jeszcze mocniej się
tego boi. Mimo wszystko chce dać jej szansę. Wciąż wierzy, że ich związek
ma możliwość zaistnieć, a później trwać. Trzeba się tylko trochę postarać.

I właśnie to chciałby powiedzieć Nikki. Dać jej do zrozumienia, że

tak łatwo nie da za wygraną, że jest w stanie przełknąć i zapomnieć o tym,
jak zachowała się ostatniego dnia przed jego wyjazdem z Rockport.
Wszystko to, ponieważ szczerze ją kocha i nie potrafi już wyobrazić sobie
swojego życia w żaden inny sposób, jak tylko u jej boku.

„A może by tak powiedzieć o tym Ronniemu i Toru?” - zastanawiał

się. - „Tak wprost, bez żadnych ogródek. W końcu mieli do mnie pretensje
o Mię, a teraz, gdy powiem im o Nikki, pewnie się uspokoją”.

Oczywiście to nie zmieniało faktu, że Clarence bardzo zawiódł się

na swoich kumplach. Powinni wspierać go niezależnie od tego, co plano-
wał, ale nie chciał mieć ich już dłużej za wrogów, dlatego postanowił wciąż
na nich uważać i raczej ograniczać zaufanie, jednak zaprzestać wreszcie
unikania i milczenia.

background image

15

Dopiero po dwudziestu minutach od momentu znalezienia się na

obrzeżu Rockport, taksówka trafiła na Pacific Avenue. Po uregulowaniu
rachunku jej pasażer ruszył ku wejściu do hotelu.

Wewnątrz połyskiwał na złoto ogromny żyrandol, którego blask

rozświetlał główny hol. W sąsiedztwie schodów, znajdujących się po pra-
wej stronie pomieszczenia, umiejscowiona była recepcja.

Mężczyzna ruszył szybko w jej kierunku, ciągnąc za sobą dwie

walizki na kółkach.

- Dobry wieczór - rzekł miłym tonem, ściągając z dłoni czarne,

skórzane rękawiczki. - Chciałbym się zameldować. Pokój 27.

- Witam pana serdecznie w naszym hotelu - odpowiedziała młoda

recepcjonistka. - Bardzo proszę się tu podpisać - poprosiła, podsuwając
Clarence’owi grubą księgę obitą brązową skórą. - Pobyt został opłacony
z góry, zatem już teraz życzę miłego pobytu i mam nadzieję, że będzie
pan zadowolony z naszych usług - mówiła dalej kobieta, gdy nowy gość
hotelu złożył już podpis. - A to klucz do pańskiego pokoju - dodała, uro-
czo się uśmiechając.

- Dziękuję - odrzekł, chwytając go w zmarzniętą dłoń. - Do zoba-

czenia - zakończył równie sympatycznym uśmiechem, udając się w stronę
windy.

Wewnątrz grała piosenka, której słowa Clarence znał prawie na

pamięć, dlatego chętnie w czasie swojej podróży na górę przyjął rolę dru-
giego jej wykonawcy, śpiewając z rozbawieniem:

You have my heart
And we'll never be worlds apart
Maybe in magazines
But you'll still be my star
Baby, ‘cause in the dark
You can't see shiny cars
And that's when you need me there
With you I'll always share
Because
When the sun shines, we shine together
Told you I'll be here forever

background image

16

Said I'll always be a friend
Took an oath, I'm a stick it out till the end
Now that it's raining more than ever
Know that we'll still have each other
You can stand under my umbrella
You can stand under my umbrella
Ella, ella, eh, eh, eh...

2

Dośpiewał jeszcze sam:

Under my umbrella,
ella, ella, eh, eh, eh,

gdy wysiadał już na drugim piętrze budynku.

- Numer 27. Jest - rzekł cicho, zatrzymując się przed drugimi ze

sprawdzanych drzwi. Delikatnie włożył klucz do zamka, przekręcił go i po
chwili znalazł się w niedużym, przytulnym przedpokoju.

Po prawej stronie, na ścianie, zawieszone było duże, prostokątne,

obite w drewniane ramy lustro. Obok niego wejście do eleganckiej łazienki.
Dalej, na końcu korytarza, znajdowało się przejście do znacznie większego
pomieszczenia - pokoju podzielonego na dwa, gdzie jedna z części sta-
nowić miała sypialnio-przebieralnię, a druga salon z elementami kuchni.

Clarence z radością wymalowaną na twarzy rzucił się na obszerne

łóżko, całkowicie zapominając o ciągniętych za sobą dotychczas waliz-
kach. Te pozostały na środku pokoju, podobnie zresztą jak gruby płaszcz,
który mężczyzna zdjął z siebie jeszcze w windzie.

Wkrótce stanął ponownie na nogi, po czym zbliżył się do okna,

spoglądając na rozciągające się przed jego oczyma Downtown. Przypo-
mniał sobie szybko o tym, że musi odwiedzić Ronniego i Toru.

Wybór hotelu, w którym na dłuższy czas postanowił się zatrzymać,

nie był przypadkowy. Wyścigowiec chciał przebywać blisko mieszkania
swoich kumpli. Nie dlatego jednak, że planował często ich odwiedzać,
a raczej z powodu umiejscowienia należącego do nich garażu, w którym
ukryty był również jego wóz.

2

Słowa pochodzą z piosenki wykonywanej przez Rihannę i Jay-Z’ego pod tytułem

„Umbrella” wydanej w 2007 roku.

background image

17

Pomimo chłodnych w ostatnim czasie relacji, panowie, a ściślej

mówiąc, Ronnie będący właścicielem mieszkania i garażu, mocno sugero-
wał Clarence’owi, by nadal przetrzymywał samochód pod jego opieką.

Choć na ową opiekę nie umawiali się na czas pobytu w Nowym

Jorku, bo do wyjazdu doszło nagle i bez jakiegokolwiek uprzedzenia, to
wyścigowiec był absolutnie pewien, że pod okiem Ronniego jego Mustan-
gowi nie ma prawa stać się nic złego. Teraz jednak nadeszła najwyższa
pora, by zgłosić się po swoją własność.

Mężczyzna ponownie ubrał płaszcz, a chwilę później był już na

korytarzu, ponownie przekręcając klucz w zamku drzwi. Tym razem nie
korzystając z windy, zbiegł na dół po schodach, prawie od razu trafiając
pod wyjście z hotelu. Zrobił jeszcze kilka kroków, przepuścił wchodzącą
właśnie do środka grupkę ludzi i sam znalazł się wreszcie na ulicy.

Zakładając jeszcze rękawiczki, a następnie wkładając dłonie do

kieszeni płaszcza, ruszył w stronę apartamentowca, w którym mieszkali
jego kumple.

Droga nie była długa. Wystarczyło pokonać dwa skrzyżowania,

przejść na drugą stronę jezdni i już można było znaleźć się przy wejściu
do mało okazałego, jednak schludnego budynku, wybudowanego na wyso-
kich fundamentach.

Clarence udał się na drugie piętro i po krótkiej chwili niepewności,

zapukał do jasnobrązowych drzwi. Prawie od razu usłyszeć się dało dźwięk
wskazujący na to, że ktoś się zbliża.

- To ty?! - ucieszył się na jego widok Toru. - Kumplu, gdzieś ty

był? Dlaczego miałeś wyłączony telefon? - pytał Japończyk, ciągnąc go za
rękaw w głąb mieszkania.

Słysząc tę wrzawę, najwyraźniej również obecny na miejscu

Ronnie wyłonił się szybko z kuchni.

- Clarence, co się z tobą działo? Ja rozumiem, że może byłeś na

nas trochę zły, ale bez przesady. Nie mogłeś nam powiedzieć, że wyjeż-
dżasz?

- Przepraszam, byłem wtedy trochę skołowany. Poza tym potrze-

bowałem na jakiś czas oderwać się od wszystkiego i odpocząć - tłumaczył
Clarence, uśmiechając się przyjaźnie.

background image

18

- Słuchaj, napędziłeś nam stracha - mówił groźnym tonem Ronnie,

choć jego złość była zauważalnie pozorowana. - Wszyscy myśleliśmy, że
pojechaliście gdzieś razem z Nikki, ale ona już wczoraj wróciła, a po tobie
dalej nie było śladu. O co tu chodzi?

„Nikki wczoraj wróciła? Skąd?” - zastanawiał się wyścigowiec, nie

mając pojęcia, o czym mówi jego kumpel.

- Byłem w Nowym Jorku. Sam - odpowiedział w końcu.

Toru i Ronnie spojrzeli na niego z niemałym zdziwieniem.

- Co robiła w tym czasie Nikki, nie mam pojęcia - tłumaczył dalej

mężczyzna. - Ja pojechałem do rodziny. Nawet jeżeli nie lubię tego moje-
go, pożal się Boże, ojca, to mamę i siostrę chyba pasuje od czasu do czasu
odwiedzić.

- No pewnie... - odpowiedział Ronnie, nadal będąc jednak pod

wpływem silnego szoku.

- Przechodząc do rzeczy, przyszedłem pożyczyć klucz do bramy

garażu.

- Zaraz, zaraz, bez pośpiechu - przemówił Toru. - Może najpierw

pogadamy. Bo widzisz... - opuścił głowę. - trochę nie najlepiej to wszystko
się potoczyło między naszą trójką. Zawiedliśmy cię z Ronniem. Powinni-
śmy stanąć po twojej stronie...

- Bardzo dobrze, że tego nie zrobiliście - przerwał mu Clarence. -

Mieliście rację.

- Co? - zdziwił się Ronnie.

- Mieliście rację - powtórzył właściciel Mustanga. - Mia i Thomas

to świetna para. Trzeba być skończonym draniem, żeby próbować ich roz-
dzielić. Poza tym, chłopaki, od samego początku, może tylko podświado-
mie, ale czuliście, jaka jest prawda. To ja byłem głupi i tego nie zauważa-
łem. Owszem, zależy mi na Mii, ale w ostatnim czasie zrozumiałem, że to
nie jest ten typ miłości, w jaki wierzyłem. Zawsze stanę w jej obronie, zaw-
sze jej pomogę i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by była szczęśliwa, ale
dlatego, że jest dla mnie jak najlepsza przyjaciółka albo nawet siostra.

- Przepraszam, że to powiem - zaczął Toru. - ale tak właśnie mi

się wydawało - że wyznaczyłeś sobie cel, taki punkt honoru - zdobyć Mię.
Nie udało ci się tego zrobić kiedyś, więc teraz wróciło to do ciebie ze
wzmożoną siłą, choć niestety - tak naprawdę wcale jej nie kochasz.

background image

19

- Masz rację - potwierdził Clarence. - tak właśnie było. Na szczę-

ście ta prawda wreszcie do mnie dotarła. Jest też druga część tej historii,
z której, podobnie jak w przypadku Mii, zdaliście sobie sprawę na długo
przede mną.

- Nikki - rzekł poważnie Ronnie. - Co planujesz w jej sprawie?

- To będzie bardzo trudne - westchnął Clarence. - ale chciałbym

z nią być. Rzecz polega jednak na tym, że ona nawet nie bierze takiej opcji
pod uwagę. Wydaje mi się, że Thomas jest jedyną, absolutnie jedyną oso-
bą, z którą ona chciałaby kiedykolwiek na stałe się związać.

- To chyba ma dziewczyna problem - podsumował z ironicznym

uśmiechem właściciel mieszkania.

- Przepraszam, że nie mogę teraz zostać dłużej, ale Joe dzwonił

do mnie, żebym przyjechał do Los Alamitos. Obiecałem mu, że niedługo
się zjawię.

- Jedziemy z tobą - oświadczył szybko Toru.

- Zapraszam serdecznie - odpowiedział Clarence z niekrytą rado-

ścią.

***



Mia wciąż pozostawała przy salonowym stole. Nie miała siły ani

ochoty czegokolwiek zmieniać, mimo tego że od momentu, kiedy przy nim
zasiadła, a było to w chwilę po tym, gdy Thomas opuścił dom, minęły już
ponad trzy godziny.

W parze z brakiem jakiegokolwiek ruchu szło milczenie. Właściwie

jedyną oznaką tego, że dziewczyna wciąż żyła, było to, że od czasu do
czasu zamykała i otwierała powieki.

Kate postanowiła jej nie przeszkadzać. Bywa, że nie rozmowa,

a wspólne zachowanie ciszy jest najlepszym wyrazem wsparcia. Nie zada-
wała więc żadnych pytań, nie próbowała pocieszać ani tłumaczyć, że to nie
jej wina. Puste gadanie i tak nie mogło już nic zmienić, również w samo-
poczuciu Mii.

background image

20

Z czasem jednak kobieta poczuła, że nie chce dłużej dusić w sobie

tego wszystkiego, co teraz ją dręczy.

Wprawdzie na początku, gdy Kate zjawiła się w jej domu, nie była

przekonana, czy chce wyjawić jej choć jedno słowo z tego, co się stało.
W chwilę później uświadomiła sobie jednak, że dziewczyna na pewno zna
całą sytuację i pomimo tego, że jest oddaną przyjaciółką Thomasa, teraz
zdecydowała stanąć po jej stronie. Biorąc zresztą pod uwagę, jak bardzo
jest uczulona na punkcie nienagannej moralności, narzeczony Mii musi się
jej teraz jawić w tragicznym świetle.

- Kiedy weszłam do domu, siedział na kanapie - opowiadała wła-

ścicielka domu, w czasie gdy Kate wracała do stołu z przygotowanymi dla
nich obojga filiżankami z herbatą. - Spoglądając na jego twarz, od razu
wiedziałam, że stało się coś okropnego i jednocześnie coś, za co jest mu
strasznie wstyd - mówiła, wyciągając drżącą dłoń w stronę tacki. - Nie był
nawet w stanie spojrzeć mi w oczy.

- Nie rozumiem, co go podpuściło, żeby do niej leźć. Przecież nie

od wczoraj wiadomo, że to wprawna kombinatorka - pasjonowała się Kate.
- Uwierz mi, Mia, jestem tak wściekła na tę sukę, że gdybym tylko miała
pewność, że teraz tam u siebie siedzi, to poszłabym ją zatłuc na śmierć.
I żebyś sobie nie myślała, nie próbuję wybielać czynów Thomasa. Jemu też
należałoby się przetrzepanie skóry. Tak na oprzytomnienie. Dobrali się,
psia jego mać... manipulantka i naiwniak.

- Wiesz, że po alkoholu ludzie tracą zdolność do myślenia. Bar-

dziej trzeba mieć do niego pretensje o to, że dał się jej upić. Tym bardziej,
że osoby, które nie piją, po jednej takiej akcji są zazwyczaj całkowicie
rozbrojone.

- No ale jak dał się upić? Przecież chyba nie mógł za dużo wypić,

a wtedy, prawdopodobnie oczywiście, jakieś resztki rozumu człowiekowi
pozostają. To co, zapomniał sobie nagle o twoim istnieniu?

- Nie mam pojęcia - odrzekła Mia, wzruszając ramionami.

Kate splotła palce dłoni, opierając następnie na nich czoło. Pokrę-

ciła głową, wciąż nie mogąc pogodzić się z faktami. Nie sądziła, że kiedy-
kolwiek tak bardzo się na kimś zawiedzie. Thomas był dotychczas przy-
kładem uczciwości i wzorem dla wszystkich mężczyzn będących w związ-
kach. Zdawało się, że już nic nie będzie w stanie stanąć na jego i Mii dro-

background image

21

dze. Nawet Clarence zmienił swoje plany. Tymczasem przy swoich dotych-
czasowych zamiarach pozostała Nikki i to, jak widać, wystarczyło, by
w końcu wszystko zniszczyć. Najwyraźniej, co ma zawisnąć, nigdy nie
utonie.

Dochodząc do tego wniosku, Kate pomyślała, że może koniec

końców dobrze się stało. Przecież lepiej, żeby Thomas i Mia rozstali się
teraz, niż po ślubie. Tak, zdecydowanie to byłoby lepsze rozwiązanie,
gdyby nie jeden bardzo znaczący szczegół.

- Co planujesz teraz zrobić? - zapytała dziewczyna.

- Nie mam najzieleńszego pojęcia - odpowiedziała gorzko Mia.

- Wiem, że to nie będzie łatwa ani przyjemna decyzja, bo bardzo

ugodzi w twoją godność, ale chyba ten jeden raz będziesz musiała mu
wybaczyć. Takich rzeczy absolutnie nie powinno się odpuszczać, ale
w waszym wypadku jest to chyba konieczne.

Mia spojrzała na Kate z zaskoczeniem.

- Skąd wiesz, że jestem w ciąży? - zapytała, będąc przekonana, że

właśnie o to chodzi dziewczynie.

- Tak podpowiada mi intuicja. Poza tym, bez urazy - uśmiechnęła

się życzliwie nastolatka. - ale już odrobinę to widać.

- No tak, trudno temu zaprzeczyć - uśmiechnęła się również Mia,

spoglądając na swój brzuch. - Szkoda tylko, że nie zdążyłam mu o tym
powiedzieć.

W tej chwili to Kate spojrzała powiększony oczami na swoją roz-

mówczynię.

- A może właśnie nie szkoda... - dodała szybko Mia.

- To on nic o tym nie wie? - zapytała żywiołowo zszokowana na-

stolatka.

- Sama upewniłam się w swoich podejrzeniach dopiero niedawno.

Planowałam powiedzieć mu za kilkanaście dni, kiedy będzie miał urodziny.

- Miałby przepiękny prezent... - stwierdziła Kate, wpadając w za-

dumę. - Oczywiście gdyby potrafił docenić prawdziwą miłość, możliwość
zostania twoim mężem i ojcem dla twojego dziecka - sprostowała szybko.

- Chciałabym móc powiedzieć mu, że teraz, po tym, co zrobił, nie

znaczy dla mnie już nic. Musiałabym jednak kłamać, bo doskonale wiem,
że już nigdy nie dam rady uwolnić się ani zapomnieć o tym, co do niego

background image

22

czuję

3

- oświadczyła Mia, ponownie spoglądając na swój brzuch. - Czło-

wiek jest bardzo naiwną istotą - zaczęła znów. - Zewsząd słyszy o nie-
udanych związkach, rozwodach i zdradach, ale wciąż marzy i wierzy, że te
wszystkie tragedie nigdy nie będą dotyczyć jego samego. Zatapia się
w swoim szczęściu, zupełnie zapominając o krytycznym myśleniu. Prze-
staje widzieć oczywiste rzeczy, ignoruje je, bo przecież mnie, w moim
idealnym związku nie może spotkać nic złego. Ale wszystkie dobre rzeczy
kiedyś się kończą

4

. Widocznie teraz nadeszła pora, abym i ja wróciła na

ziemię.

- Wiem, że to kiepskie pocieszenie, ale ja też pod koniec stycznia

mam urodziny i informacja, że jesteś w ciąży jest dla mnie fantastycznym
prezentem. Co prawda przedwczesnym, ale to nie ma znaczenia. Cieszę
się z tego bardzo mocno i chcę ci powiedzieć, że niezależnie od tego, jaką
podejmiesz decyzję, będę cię w niej wspierać.

***



Deszcz, śnieg i lód nie są rzeczami, które mogłyby sprawić jaki-

kolwiek problem kierowcom pojedynkującym się na torze w Los Alamitos.
„Rozciągnięcie” dachu to zaledwie kilkanaście minut pracy. Jest to zresztą
czynność, którą wykonują za każdym razem, gdy się tu zjawiają.

Joe i jego tutejsi znajomi znów katowali swoje, odpowiednio skon-

struowane do tego typu wyścigów, hot rody. Za mistrza uznawano tego,
kto przez kilka okrążeń potrafił nie wychodzić z kontrolowanego poślizgu,

3

Może to być jedynie nadmierna gorliwość ze strony tłumacza, jednak ta wypowiedź

Mii zdaje się być parafrazą wersów:

You don't mean nothing at all to me oraz But

you got what it takes to set me free pochodzących z piosenki Nelly Furtado - „Say It
Right” wydanej w 2006 roku. Szczególnie wyraźnie widać to w tekście w wersji ory-
ginalnej.

4

To zdanie kojarzy się natomiast z wersem

Why do all good things come to an end?

pochodzącym z utworu „

All Good Things”, kolejnego utworu autorstwa Nelly Furta-

do (2007).

background image

23

radując tym niesamowitym manewrem oczy obserwatorów i zasypując
falami piachu tych, którzy znaleźli się zbyt blisko toru.

- Eh, dalej niczego się nie nauczyłem - westchnął Clarence, stając

się ofiarą takowej właśnie fali. - Już raz popełniłem ten błąd. Tu nie trzeba
podchodzić - tłumaczył swoim kumplom, również porządnie oprószonym
piachem.

- Wy pewnie do Joego - stwierdził szybko jeden z nieścigających

się obecnie kierowców, należących zapewne do Monsters.

- Tak, ale niech sobie nie przeszkadza. Nigdzie się nie spieszymy

- odpowiedział właściciel czarnego Mustanga.

- I tak zaraz kończy przejazd. Powiem mu, że czekacie na widow-

ni, bo tu zdecydowanie lepiej tego nie robić - rzekł nieznany Clarence’owi
mężczyzna, przyglądając się z dyskretnym uśmiechem, jak ten wciąż
otrzepuje z siebie przylegający do ubrania piasek.

- OK, dzięki.

Po tej krótkiej rozmowie panowie ruszyli ku najbliższemu rzędowi

krzesełek, z radością stwierdzając, że ta odległość dzieląca ich od toru
będzie wystarczająca, aby uniknąć kolejnej nieprzyjemnej niespodzianki.

Oczekiwanie na Joego rzeczywiście było bardzo krótkie. Po przeje-

chaniu jeszcze kilku okrążeń mężczyzna opuścił tor, parkując swój zielony
pojazd pośród innych maszyn znajdujących się nieopodal części trybuny,
na której przebywali wyścigowcy z Rockport.

- No nareszcie, dobrze cię widzieć - rzekł z szerokim uśmiechem

kierowca hot roda, znajdując się już obok swoich kumpli. Najpierw podał
dłoń Clarence’owi, a później uściskał go najmocniej, jak tylko potrafił.

- Cześć, chłopaki - Poprzez podanie ręki przywitał się również

z nimi. - Widzę, że wy też trochę się dzisiaj nudzicie.

- Ja jestem jedynie znudzony długą podróżą - oświadczył

Clarence. - ale wiem, co masz na myśli. Zadzwonię do Thomasa i zapytam
go, dlaczego nie ma dzisiaj spotkania. Przy okazji dam mu znać, że jestem
już w Rockport.

Próby skontaktowania się z liderem zespołu nie przyniosły jednak

żadnego skutku. Mężczyzna miał wprawdzie włączony telefon, lecz nie
odpowiadał.

background image

24

- Nic z tego - poddał się po kolejnym już podejściu Clarence. -

Zadzwonię w takim razie do Kate. Może ona coś wie.

Na liście kontaktów w aparacie wyścigowca znajdowała się oczywi-

ście również Mia, która jako niezaprzeczalnie najbliższa Thomasowi oso-
ba, na pewno zna odpowiedź na nurtujące dzisiaj wszystkich pytanie.
Dzwonienie do niej jest jednak w przypadku Clarence'a nieco... kłopotliwe.

Wybrał więc Kate, czego absolutnie nie żałował, bowiem możli-

wość ponownego jej usłyszenia napawała go ogromną radością. Poza tym
to prawdopodobnie jedyna osoba, z której strony nie grożą mu pytania
dotyczące jego nagłego wyjazdu z Rockport.

- Halo, cześć, Kate - przywitał się ciepłym tonem, gdy ta odebrała

już połączenie.

- Cześć - odpowiedziała arcyponurym tonem. - Co u ciebie?

- Wróciłem już do Rockport. Coś się stało? Twój głos nie wskazuje

na zbyt dobry humor.

Dziewczyna westchnęła ciężko, po czym zamilkła, jakby nie mając

pomysłu na stosowną odpowiedź. Należy podejrzewać, że w rzeczywisto-
ści tak właśnie było.

- Widzisz, Clarence, obawiam się, że nie mam dla ciebie dobrych

wieści - przemówiła w końcu. - Następnego dnia po tym, jak wyjechałeś,
zniknęła też Nikki. Wczoraj jednak wróciła i od razu narobiła takiego bała-
ganu, że chyba będzie dumna z siebie do końca życia - relacjonowała
Kate. - Ech, pechowe są te wasze powroty. Ona rozrabia, a ty jesteś jedną
z tych osób, które będą musiały sobie z tym jakoś poradzić - podsumowa-
ła smętnie.

- Przyznam szczerze, że bardzo mnie zaskoczyłaś. Czy możesz...

czy możesz powiedzieć coś więcej? - zapytał mężczyzna, mając wrażenie,
że Kate nie ma możliwości w tej chwili rozmawiać lub, ze względu na
miejsce, w którym się znajduje, nie ma możliwości rozmawiać teraz o tej
konkretnej sprawie.

- Chwilowo jestem u Mii, ale jeśli masz czas, to spotkam się

z tobą jeszcze dzisiaj i wytłumaczę ci, o co chodzi.

Clarence nie zdążył odpowiedzieć, nie zdążył się nawet zastano-

wić, gdy dziewczyna rzekła znów:

- Czekaj, Mia sugeruje, żebyśmy spotkali się w trójkę u niej.

background image

25

Mężczyzna milczał, analizując myśli, które pojawiły się teraz

w jego głowie. „Kate jest zdołowana, prawdopodobnie czymś dotyczącym
Mii. Thomas nie odbiera telefonu, co może mieć z tą sprawą jakiś związek.
Ja też, według Kate, nie będę zadowolony, gdy już dowiem się, o co cho-
dzi, a wszystkiemu winna jest Nikki...” - próbował poskładać w całość
wszystkie wiadomości. - „O nie, tylko nie to...” - przeraził się wnioskami. -
„Ale przecież to niemożliwe. Nie, to nie może być to. Nadmiernie panikuję”
- próbował się uspokoić.

- W porządku. To kiedy mam się zjawić? - zapytał w końcu.

- Właściwie możesz w każdej chwili.

- Będę za pół godziny.

- Czekamy. Do zobaczenia - rzekła Kate, rozłączając się.

- Co tam? - zapytał beztrosko Ronnie, nie zdając sobie sprawy

z tego, że zakończona przed chwilą rozmowa telefoniczna nie należała
raczej do przyjemnych.

- Na razie nic się nie dowiedziałem, ale jadę właśnie spotkać się

z Kate i Mią. Dam wam znać, co i jak, kiedy już z nimi porozmawiam.

- Już nas opuszczasz? - zdziwił się Joe.

- Przepraszam. Zależy im na tym, żebym się z nimi spotkał. Zdaje

się, że to jakaś poważniejsza sprawa - tłumaczył właściciel czarnego mu-
scle cara, starając się jednocześnie nie zdradzać zbyt wiele.

- Coś się stało Thomasowi? - zmartwił się Toru.

- Nie mam pojęcia. Miejmy nadzieję, że nie. Dobra, lecę - rzekł

Clarence, chcąc już uciec przed kolejnymi pytaniami. - Zadzwonię do was
później! - dodał głośniej, znajdując się już przy przejściu z toru do klubu.

„Co się stało, do cholery?” - rozmyślał nerwowo, będąc w drodze

do swojego Mustanga pozostawionego pośród innych wozów na parkingu
wewnątrz budynku kryjącego hot rody należące do Monsters.

To pytanie nie opuszczało go przez kolejne dwadzieścia kilka

minut, które spędził za kierownicą, chcąc jak najszybciej znaleźć się
w Ocean Hill.

Podobnie jak wcześniej Kate, tak teraz i on gnał drogami zapamię-

tale, martwiąc się i bojąc o to, że stało się coś naprawdę strasznego. Jeśli
to ból, który według nastolatki, ma dotyczyć zarówno Mii, jak i jego,
a przyczyną tego wszystkiego ma być zachowanie Nikki i prawdopodobnie

background image

26

w jakimś stopniu również zachowanie Thomasa, to to może być tylko jed-
no.

„Ale dlaczego tak nagle? Z jakiego powodu Thomas zmienił zda-

nie?” - zadawał sobie pytania zaniepokojony kierowca.

W końcu znalazł się na miejscu. Nim wysiadł z wozu, odruchowo

odwrócił głowę, by spojrzeć w stronę domu Nikki. W oknach panowała
ciemność.

- No tak, przecież na pewno już jej tutaj nie ma - podsumował

sobie cicho. - Pytanie tylko, gdzie w takim razie jest? - dodał, ruszając
chodnikiem w stronę drzwi Mii. Wtedy zapukał delikatnie, czekając na
odpowiedź.

Przy wejściu prawie natychmiast ukazała się Kate.

- Cześć - rzekła poważnym tonem, ściskając mocno dłoń Claren-

ce’a, a następnie odsuwając się na bok, by pozwolić mu na swobodne
przejście do środka.

Jego spojrzenie natychmiast spotkało się ze wzrokiem Mii. Kobieta

wciąż siedziała przy salonowym stole. Jej wyraz twarzy, wskazujący na
rozpacz i zmęczenie godzinami płaczu, sprawił, że Clarence jeszcze w tej
samej chwili musiał postawić opór własnym oczom, aby samemu nie uro-
nić łez.

Usiadł szybko na sąsiednim krześle, pytając łamiącym się głosem:

- Co się stało, Mia? Dlaczego jesteś taka smutna?

Nim otrzymał odpowiedź, Kate również zasiadła przy stole.

- Przepraszam, że się wtrącę - rzekła. - ale będzie chyba łatwiej,

jeśli najpierw powiesz Mii o tym, co działo się przed twoim wyjazdem.
Prosiłeś mnie, żebym z nikim o tym nie rozmawiała, więc dotrzymałam
słowa - poinformowała dziewczyna, dając jednocześnie Clarence’owi do
zrozumienia, że Mia nie została jeszcze wtajemniczona we wspomniane
wydarzenia.

- Uważasz, że ta sprawa ma teraz znaczenie? - zapytał mężczy-

zna.

- Ogromne - odrzekła Kate.

Mia spoglądała na dyskutującą obecnie dwójkę, czując zaciekawie-

nie ich wspólną tajemnicą, która najwyraźniej dotyczyła również jej samej.

background image

27

Mimo to nie odnalazła w sobie sił, aby zapytać, czego owa tajemnica kon-
kretnie dotyczy.

Odpowiedź miała jednak nadejść bardzo szybko.

- Otóż widzisz, Mia - zaczął wyścigowiec. - na krótko przed wy-

jazdem doszedłem do bardzo ważnego wniosku. Zanim przejdę dalej,
muszę cię przeprosić, bo tkwiłem w straszliwym błędzie. Jestem zakocha-
ny w Nikki. Ciebie również kocham, ale to coś zupełnie innego. Byłbym
przeszczęśliwy, gdybym miał taką siostrę jak ty. Dlatego... - zamilkł na
chwilę. - jeszcze raz, bardzo, bardzo serdecznie cię przepraszam - konty-
nuował, przykładając dłoń do serca.

Mia pokiwała głową ze zrozumieniem. Tylko na tyle mogła się

teraz zdobyć.

- Jest mi za siebie wstyd - mówił dalej Clarence. - ale mam na-

dzieję, że będę mógł się jakoś wobec ciebie zrewanżować. A wracając do
Nikki - rzekł, spoglądając przelotnie na Kate. - tak, jak powiedziałem,
zależy mi na niej i chciałbym się z nią na stałe związać. Problem jednak
polega na tym, że ona mnie nie chce. Wciąż trzyma się swojego planu, jeśli
rozumiesz, co mam na myśli.

- Tak. Aż za dobrze - przemówiła w końcu Mia, lecz jej ton wciąż

wskazywał na całkowitą apatię.

- Obiecałem Nikki, że zachowamy w tajemnicy przed Thomasem

pewną... dotyczącą nas obojga kwestię - opowiadał dalej kierowca Mu-
stanga. - Ale wtedy moje zaufanie do niej nie było jeszcze tak nadszarp-
nięte i mimo wszystko miałem nadzieję, że pewnego dnia zdecyduje się
odpuścić i związać ze mną. Jednak kolejnego dnia po tamtej rozmowie, no
cóż... - westchnął mężczyzna. - nazwijmy to delikatnie - „znów odpowie-
działa na głos natury”.

- Ciekawostka - wtrąciła Kate, zwracając się do Mii. - odbyło się to

z tym tajniakiem, który podczas zlotu robił zdjęcia między innymi twoje-
mu wozowi.

W odpowiedzi kobieta uśmiechnęła się z lekka, aczkolwiek z za-

uważalną drwiną.

- Miałem nikomu o tym nie mówić, bo jakby nie było, to czyjeś

prywatne sprawy - ciągnął swoją opowieść Clarence. - ale w obecnej sytu-
acji widzę, że jest to chyba konieczne. Jeśli więc Thomasowi, nie daj Boże,

background image

28

przyszedł do głowy taki pomysł, aby dać Nikki drugą szansę, to chyba
powinien najpierw usłyszeć i wziąć pod uwagę wszystkie fakty, które mogę
mu przedstawić.

- Za późno - stwierdziła Mia, zdobywając się wreszcie na bardziej

energiczną reakcję. - Thomas dopisał się już do jej listy.

Clarence ściągnął brwi, patrząc na swoją rozmówczynię z niedo-

wierzaniem.

- Co ty mówisz? - szepnął.

- Jeszcze trzydzieści minut temu nie uwierzyłabym, ale teraz ro-

zumiem, co Kate miała na myśli, mówiąc, że ty też będziesz cierpiał, kiedy
już się dowiesz. Przykro mi, Clarence. Chciałabym, żebyś chociaż ty mógł
się od tego uwolnić.

- Mój Boże... - rzekł, zakrywając twarz rękoma, które następnie

oparł ciężko na blacie stołu. - Ja myślałem... myślałem, że w najgorszym
wypadku, w najbardziej śmiałych myślach, po prostu zdecydowali się wró-
cić do siebie i wyjechali razem do Palmont - kontynuował, z trudnością
łapiąc powietrze. - Wtedy wszystko dałoby się jeszcze odwrócić, zatrzy-
mać, a teraz...

- A teraz niech już idą razem do diabła - dokończyła Mia, pokle-

pując Clarence’a po ramieniu.

- Ale jak to jest możliwe? Dlaczego? - pytał przez łzy, nie mogąc

pogodzić się z tym, co się stało.

- Upiła go - wyjaśniła właścicielka domu. - Albo oboje się upili.

Mniejsza o to, jak było...

- Niezawodna technika - dodała z ironią Kate.

- I co my mamy teraz zrobić, Mia? - zapytał wyścigowiec, przecie-

rając twarz rękawem płaszcza.

- Nie wiem, Clarence. Naprawdę nie wiem - odpowiedziała, spo-

glądając posępnie w stronę okna.

- To niby nie jest jeszcze koniec świata - zaczął ponownie. - ale

jak tu żyć z takim człowiekiem, który już raz cię zdradził? Bojąc się, że
kiedyś znowu może to zrobić? Tak się nie da...

- Masz całkowitą rację - zgodziła się z nim kobieta, ponownie

kładąc dłoń na jego ramieniu.

background image

29

- Poza tym to uwłaczające godności i, przynajmniej według mnie,

obrzydliwe żyć z takimi osobami. A mieć jakikolwiek bliższy kontakt
z Nikki to jest jeszcze po tysiąckroć gorsza obrzydliwość - oświadczyła
Kate. - Bez urazy, Clarence - dodała, przypominając sobie, że on już nie-
stety takowy kontakt miał.

Ten odpowiedział jedynie beznamiętnym machnięciem ręki, po

czym odchylił się na krześle z rezygnacją.

Kolejne kilkadziesiąt sekund cała trójka spędziła w milczeniu. Nie

pozostało już prawdopodobnie nic, co można by w tej chwili dopowie-
dzieć.

- Cieszę się, że przynajmniej sytuacja między nami wreszcie się

wyjaśniła - przerwała przeciągającą się ciszę Mia, zwracając się do właści-
ciela Mustanga. - Ja też chcę ci powiedzieć, że byłabym bardzo zadowolo-
na, gdybym miała takiego brata jak ty. Oczywiście mojemu Mike’owi ni-
czego nie brakuje i bardzo go kocham, ale przecież zawsze można kochać
dwóch braci, prawda? - uśmiechnęła się nieznacznie.

- Pewnie, że tak - odpowiedział Clarence, nie kryjąc radości, którą

wywołała w nim usłyszana właśnie deklaracja.

- Wiem, że to nie najlepsza pora na takie tematy - zaczęła Kate. -

ale chcę wam tylko zasugerować, że pomimo zaistniałych wydarzeń, nie
powinniśmy rezygnować ze wspólnego udziału w wyścigach. Ja przynajm-
niej mam zamiar nadal ścigać się na Czarnych Listach i jeśli mielibyście
oczywiście takie życzenie, to prawdopodobnie po paru zmianach nasz
zespół nadal mógłby trzymać się razem. W końcu odpadałyby w ten spo-
sób tylko dwie osoby...

- Sam kiedyś Mii o tym wspomniałem. To jak najbardziej da się

zrobić - potwierdził wyścigowiec. - I masz rację - to nie jest rozmowa na
teraz. Myślę, że potrzebujemy odrobiny czasu, żeby chociaż trochę się
otrząsnąć. Wtedy zastanowimy się, co dalej z zespołem. Tymczasem nie
będę ci już dłużej przeszkadzał - zwrócił się teraz do swojej towarzyszki
w niedoli. - Mimo że rzeczywiście jest to nasze wspólne nieszczęście, to
uważam, że każde z nas musi sobie jakoś z tym poradzić samodzielnie.
Dlatego żegnam się z wami, dziewczyny - mówił, podnosząc się powoli
z krzesła. - i do zobaczenia. Mam nadzieję, jak najszybszego.

background image

30

Mia poszła w ślad za nim, również zdobywając się wreszcie na

podniesienie od stołu, przy którym niemal nieruchomo spędziła kilka po-
przednich godzin.

- Do zobaczenia, Clarence. Trzymaj się jakoś - rzekła, przytulając

się do niego. - i pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Niezależnie od sytu-
acji.

- Ty na mnie również - odpowiedział, opierając podbródek na jej

ramieniu. - Dobrze jest wiedzieć, że oprócz miłości istnieje jeszcze przy-
jaźń. Zresztą zaczynam odnosić wrażenie, że jest to uczucie nawet cen-
niejsze.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
08 Rozdział 22
06 Rozdzial 22 23
Opieka w położnictwie i ginekologii, rozdział 22 HIV, ROZDZIAŁ 4
Linux Programming Professional, r-22-01, PLP_Rozdział_22
Rozdział 22, Dni Mroku 1 - Nocny wędrowiec
Bestia zachowuje sie źle shelly Laurenston Rozdział 22
Rozdział 22, Midnight Sun
23 Rozdziae 22 id 30122 Nieznany (2)
Rozdział 22
Rozdział 22 Regalia Śmierci
Rozdział 22,23,24
Rozdział 22
Wings of the wicked rozdział 22
08 Rozdział 22
2 Pretty Little Liars Flawless Rozdział 22
Rozdział 22 część II(1)

więcej podobnych podstron