„BRONIĆ SIĘ DO OSTATKA”
„Twierdza zostaje pozostawiona samej sobie i ma bronić się do ostatka” - ten stanowczy
rozkaz Naczelnego Dowództwa Austro-Węgier, wydany 16 września 1914 roku, dotarł do
każdego żołnierza w oblężonym Przemyślu.
Do jego wykonania podporucznik Altmann przygotowywał się od ponad roku, czyli od
chwili, w której powierzono mu dowodzenie fortem numer jeden w siedliskiej grupie for-
tecznej, na wschód od Przemyśla. Fort ów zbudowano według najnowszych wzorów. Na
szczycie jego głównego bloku znajdowały się cztery szybkostrzelne armaty kalibru 80 mm,
umieszczone w pancernych obrotowych wieżach, a także pancerna kopuła obserwacyjna.
Amunicję do armat dostarczano z magazynów znajdujących się na najniższych kondygna-
cjach za pomocą mechanicznych podnośników. We wnętrzu fortu, przykrytego betonowy-
mi stropami wielometrowej grubości, oprócz pomieszczeń amunicyjnych znajdowały się
izby żołnierskie, magazyny prowiantowe, studnia i elektrownia. Główny wał forteczny
oddzielała od przedpola fosa z betonowymi pionowymi ścianami. Po obu jej stronach
znajdowały się w narożach schrony bojowe dla dział i karabinów maszynowych, które
ogniem bocznym mogły bronić dostępu do bloku głównego. Sektory ostrzału tak dobrano,
ż
e nie istniały martwe pola. Przedpola fortu chronione były zaporami ciągłymi z drutów
kolczastych, oświetlanymi nocą przy użyciu reflektorów. Wszystkie obiekty łączyły pod-
ziemne chodniki.
Podporucznik Altmann drzemał w swoim pomieszczeniu w najniższej kondygnacji for-
tu, kiedy odezwał się ostry dzwonek telefonu.
- Panie poruczniku - meldował podoficer dyżurny pełniący służbę w pancernej kopule
obserwacyjnej - Rosjanie rozbili nam reflektor. Coraz silniejszy ostrzał artyleryjski. Chyba
coś się szykuje.
Podporucznika w jednej chwili opuściła senność. Spojrzał na zegarek: trzecia rano. Na
kalendarzu przekreślił miniony dzień. Dziś mamy siódmy października, dwudziesty pierw-
szy dzień oblężenia - pomyślał.
Dowódca fortu numer jeden pobiegł znajomymi krętymi korytarzami i schodami w gó-
rę, do swego stanowiska dowodzenia. Rosyjska artyleria z minuty na minutę wzmagała
ogień, detonujące granaty niemal pokryły fort, a po pancernej kopule dzwoniły odłamki. W
błyskających płomieniach wybuchów Altmann przez szczeliny obserwacyjne ujrzał ukazu-
jące się na wale przed fosą sylwetki.
- Rosjanie! - stwierdził z przerażeniem.
- Jak oni tu dotarli?!
Kapitan Woroncew ze swoją kompanią rzeczywiście przedostał się w centralny rejon
fortu. Czołgając się Rosjanie sforsowali zapory z drutu i zlikwidowali wysunięte posterunki
austriackie. Teraz mieli przed sobą zionący ogniem fort. Kapitan popatrzył na lewo i na
prawo. Na pierwszy rzut oka stwierdził, że z półtorej setki żołnierzy, ruszających razem z
nim do szturmu, teraz towarzyszyła mu zaledwie połowa, ale i tak wykonanie zadania było
realne, mogło nastąpić niemal natychmiast. Wczoraj odczytano im podpisany przez cara
rozkaz natychmiastowego zdobycia twierdzy. I on, Woroncew, może być pierwszy. Czuł,
jak ogarnia go fala bojowego uniesienia. Wiedział, że jego żołnierze nie boją się śmierci.
- Naprzód! Z tym okrzykiem skoczył w oświetloną jedynie błyskami strzałów armatnich
i karabinów maszynowych fosę.
Porwani przykładem kapitana rzucili się w czarną czeluść jego żołnierze. Nie działali
jednak na oślep. Przed szturmem dowódcy i saperzy dokładnie zapoznali się z planami
umocnień. Był na nich każdy szczegół ważny dla nacierających: usytuowanie stanowisk
armat i karabinów maszynowych, wejścia do fortu. W wyłom w obronie, wycięty przez
ż
ołnierzy Woroncewa, rzuciły się posiłki. Spieszyli saperzy z materiałami wybuchowymi i
drewnianymi klocami do zaślepiania otworów strzelniczych.
Sukces był tuż, tuż. Telefonista, który dotarł tu ciągnąc ciężką szpulę z kablem, krzy-
czał do słuchawki: „Jesteśmy w forcie”. Meldunek pobiegł wyżej - do dowódcy 12 dywizji,
której żołnierze otrzymali zadanie zdobycia fortów siedliskich, oraz do generała Szczerba-
czewa, dowódcy 11 armii, który dostał od cara polecenie opanowania w ciągu trzech dni
przemyskiej twierdzy.
Była to już trzecia doba nieustannego szturmu najpotężniejszych umocnień, osłaniają-
cych miasto od wschodu. Rosjanie słusznie sądzili, że przerwanie pierścienia obrony w tym
miejscu oprócz powodzenia militarnego przyniesie sukces psychologiczny, wywołując
panikę wśród obrońców.
Trzy tygodnie oblężenia przyzwyczaiły podporucznika Altmanna do stałych pojedyn-
ków ogniowych i odpierania ataków piechoty, które do tej pory załamywały się w krzyżo-
wym ogniu fortecznych dział i karabinów maszynowych.
Altmann przywarł do szczeliny w pancernej kopule obserwacyjnej. Niewiele mógł jed-
nak zobaczyć oprócz błysków wystrzałów. Artyleria rosyjska przeniosła ogień w głąb
obrony, nie chcąc razić swoich. Skulony przy centralce telefonicznej dyżurny głośno prze-
kazywał meldunki:
- Sierżant Nowak mówi, że jakieś drzewo zasłoniło mu strzelnicę działa i karabinów
maszynowych w tradytorze
1
flankującym wnętrze fosy. Plutonowy Schmidt melduje, że
Rosjanie ostrzeliwują z karabinów maszynowych wejście numer trzy. Pancerne drzwi za-
mknięte, ogień z bocznych strzelnic zatrzymał szturmujących. Panie poruczniku - zwrócił
się do Altmanna - porucznik Swerlinga chce rozmawiać.
- Niedobrze jest! - krzyczał Swerlinga. - Rosjanie obsiedli nas jak wszy! Biorę honwe-
dów i spróbuję ich spędzić. Wychodzę na powierzchnię w drugim sektorze. Nie strzelajcie
w tym kierunku!
Dwuszereg węgierskich żołnierzy czekających w długim betonowym korytarzu, zakoń-
czonym stalowymi wrotami, lekko falował. Wszyscy wiedzieli, że nieprzyjaciel wdarł się
na teren fortu. Tu, głęboko pod ziemią, osłonięci wielometrową warstwą betonu, czuli się w
miarę bezpieczni. Ale co będzie za chwilę?
Głośnym echem odbiło się po korytarzu trzaśnięcie drzwi, zza których wypadł porucz-
nik Swerlinga z karabinem w ręku.
- Bagnet na broń! - wykrzyknął. - Za mną! - padła następna komenda.
Swerlinga ruszył szybkim krokiem do wyjścia. Przed drzwiami zatrzymał się, stanęli
także idący za nim żołnierze. Metalowe płyty w minimalnym stopniu tłumiły wybuchy i
kanonadę szalejącą na zewnątrz. Porucznik popatrzył na swoich łudzi. Byli już co prawda
w ogniu, ale mieli stanąć z wrogiem oko w oko.
Poczuł, że serce nagle podjeżdża mu pod gardło. Chyba się boję - przemknęło mu przez
myśl. Zakrzyknął:
- Albo my, albo oni! Fort znacie! Oczyścić go z wrogów! Odryglowano ciężkie wrota,
1
Stały artyleryjski obiekt fortyfikacyjny
za którymi panowała ciemność. - Za mną! - zawołał Swerlinga i skoczył z karabinem do
przodu. Węgrzy rzucili się za nim. W mroku dostrzegli sylwetki w obcych mundurach.
Padło kilka strzałów. Honwedzi ruszyli do walki wręcz. Forteczny dziedziniec wypełniły
przeraźliwe krzyki. Swerlingę zapiekło coś w udo, ale stwierdził, że dalej może się poru-
szać. Gestem ręki wskazał swoim żołnierzom wąskie schody, prowadzące z głębokiego
dziedzińca na wał. Pobiegli we wskazanym kierunku. Z góry powitała ich salwa karabino-
wa, trzech od razu osunęło się na ziemię. Porucznik uskoczył za filar i zawołał, by ostrze-
liwać zejście prowadzące w dół. Ogień z obu stron wzmagał się, liczba obrońców topniała
w oczach.
Swerlinga ocenił sytuację jako beznadziejną i rozkazał pozostałym wycofać się do wnę-
trza fortu. Gdy zamknęły się pancerne drzwi, porucznik zobaczył czekającego nań Alt-
manna, któremu towarzyszyło kilku żołnierzy.
- Co tam się dzieje? - zapytał Altmann. - Rosjanie są wszędzie! To piekło! - odparł
Swerlinga, opierając się ciężko o ścianę. Poczuł ból w nodze. W świetle migocącej, słabej
ż
arówki zobaczył, że po jego bucie ścieka strużka krwi.
Podbiegł sanitariusz, rozciął nogawkę spodni. Pocisk rozorał porucznikowi udo jedynie
po wierzchu, rana, choć wyglądała okropnie, nie była groźna. Kilka wprawnych ruchów i
bandaż zatamował krwawienie.
- Powinieneś iść do szpitala - powiedział Altmann.
- To może ty mnie tam zaprowadzisz? - ironicznie uśmiechnął się Swerlinga.
- Jesteśmy tu całkowicie zablokowani. Mogą nas wytłuc jak szczury w pułapce. Przez
chwilę wszyscy milczeli, wsłuchując się w dudniące wybuchy i ostre trzaski karabinowe.
Na zewnątrz jeszcze walczyła część załogi fortu.
- Jest na to rada! - wykrzyknął nagle Swerlinga. Pociągnął za sobą Altmanna do naj-
bliższego aparatu telefonicznego i zażądał połączenia z dowódcą odcinka obrony. Krótko
przedstawił mu położenie. - Możecie nam pomóc - mówił gorączkowo - kładąc na nas
ogień za wszystkich pobliskich stanowisk ogniowych.
- Pan zwariował, poruczniku! - przerwał mu przełożony.
- Niezupełnie - odparł Swerlinga. - Chodzi o to, by nasza artyleria strzelała szrapnelami.
Ich odłamki są niegroźne dla pancernej baterii, a obezwładnimy w ten sposób Rosjan. Póź-
niej powinien wyjść kontratak naszej piechoty. My go wesprzemy ogniem z wnętrza fortu.
Czas nagli, panie majorze, niedługo może być za późno.
O tym wiedział także dowódca odcinka. Po chwili zastanowienia przystał na propozycję
porucznika, nie znajdując w tym momencie lepszego rozwiązania. Powiedział tylko, że
musi uzgodnić to z komendą twierdzy.
Na północnym obrzeżu pierścienia twierdzy w podobnych opresjach znalazł się też
pancerny fort numer jedenaście - Duńkowiczki. Wściekłe, narastające jeden po drugim
ataki wojsk rosyjskich pozwoliły im zbliżyć się do zewnętrznej fosy. Prący do przodu pie-
churzy skakali w jej czeluść. Wielu z nich zginęło niemal w powietrzu od morderczego
bocznego ognia karabinów maszynowych, umieszczonych za stalowymi osłonami tradyto-
rów.
Do generała Hermana Kusmanka, komendanta oblężonej twierdzy, dochodziły coraz
bardziej niepokojące meldunki. Zdawał sobie sprawę, że wyłom dokonany w jednym cho-
ciażby ogniwie obrony może pociągnąć za sobą nie kontrolowany rozwój wydarzeń. Trze-
cia doba bezustannego szturmu wskazywała na determinację nieprzyjaciela, który mimo
ogromnych strat dążył do zwycięskiego rozstrzygnięcia.
Zastępca Kusmanka, dowódca 23 dywizji honwedów generał Arpad Tamasy, przeby-
wający razem z przełożonym w pokoju operacyjnym, rozmawiał z kimś przez telefon.
Odłożywszy słuchawkę, podszedł do wielkiej mapy leżącej na stole, popatrzył na nią chwi-
lę, a potem zwrócił się do komendanta:
- Załoga fortu numer jeden zażądała położenia na siebie ognia szrapneli, gdyż Rosjanie
wdarli się na jego teren. Do wnętrza na razie nie mogą się dostać. Proponuję spełnić ich
prośbę i jednocześnie rzucić do kontrataku dwie kompanie z siódmego pułku honwedów.
Kusmanek uznał decyzję za właściwą.
W tym czasie Altmann przebiegał korytarze i podziemne chodniki, sprawdzając ich za-
bezpieczenie, i kontrolował stanowiska bojowe. Wyjaśniał sytuację, dodawał ducha. Nie
było zresztą innego wyjścia niż trwać, czekając na odsiecz.
O dziesiątej rano lufy dział z fortów położonych obok skierowały się na sąsiadów w
forcie numer jeden. Otwarto ogień. Wybuchy rozrywających się w powietrzu granatów
przycisnęły rosyjskich żołnierzy do ziemi. Skryli się też saperzy, którzy mieli wysadzić
pancerną baterię i przez otwory wentylacyjne spowodować zniszczenia wewnątrz fortu.
Równocześnie z głębi obrony ruszył kontratak węgierskiej piechoty.
Artyleria forteczna przeniosła ogień na przedpole, uniemożliwiając podejście rosyjskim
odwodom. Gdy honwedzi dotarli do fortu, w krótkiej i morderczej walce zlikwidowali
grupę kapitana Woroncewa. Jego telefonista wzywał jeszcze przez chwilę posiłki. Skonał
przebity bagnetem, trzymając w ręku słuchawkę.
Altmann ze Swerlingą widzieli przez szczeliny kopuły obserwacyjnej, jak kilku żołnie-
rzy rosyjskich miotało się w panice po szczycie fortu. Gdy obróciła się w ich kierunku
wieża z armatnią lufą, skoczyli do fosy.
- Połamią nogi - mruknął Altmann - i będzie kłopot z zabraniem ich do szpitala. Za-
brzęczał telefon.
- Tak, tu dowódca fortu numer jeden, podporucznik Altmann. Już wszystko w porządku,
panie generale. - Zakrywając dłonią mikrofon, powiedział cicho do stojącego obok kolegi: -
Sam Tamasy troszczy się o nasze zdrowie.
Dalej meldował o stratach i sytuacji. Jego fort mógł bronić się dalej. Wszystkie działa
były sprawne. Jedno bezpośrednie trafienie w pancerną kopułę zostawiło na niej tylko nie-
zbyt głęboki ślad; dwóch kanonierów zostało ogłuszonych.
Dowódca oblegającej armii rosyjskiej na wieść o niepowodzeniu ostatniego natarcia
zwymyślał swych podwładnych za nieudolność, grożąc im sądem wojennym. Kiedy jednak
usłyszał, że niemal wszyscy uczestnicy szturmu zginęli, umilkł. Po chwili rzekł półgłosem
jakby do siebie:
- Bóg mnie widać strzegł przed powiadomieniem głównodowodzącego o przełamaniu
pierścienia obrony Przemyśla.
- Co wasza wysokość rozkaże? - stojący obok oficer nie zrozumiał, o co generałowi
chodzi.
- Nic, nic. Połóżcie znów zmasowany ogień na ten przeklęty fort numer jeden!
Generał Szczerbaczew zdał sobie sprawę, że na razie zdobycie twierdzy nie jest realne.
Odwodów gotowych iść na śmierć brakło. Kończyła się amunicja do dział. Zresztą miał
jedynie armaty o kalibrze 210 mm - jak się okazało, nie wystarczające do naruszenia for-
tecznych umocnień. Z zachodu szła kontrofensywa wojsk austriackich z zadaniem odblo-
kowania Przemyśla...
SPOJRZENIE W PRZESZŁOŚĆ
Bramą Przemyską, czyli zwężeniem doliny Sanu u jego wylotu z rejonu wzgórz pod-
karpackich przed wyżyną Roztocze, od wieków biegły trakty handlowe, łączące Bałtyk z
Morzem Czarnym oraz Kraków i Śląsk z ziemiami ruskimi. Znaczenie owego węzła komu-
nikacyjnego doceniali kolejni władcy tych ziem, wznosząc gród, z którego zbrojna załoga
mogła kontrolować ciągnące karawany kupieckie, czerpiąc z tego korzyści materialne.
Przemyśl umacniał już Bolesław Chrobry, który wzniósł pierwsze murowane palatium,
otoczone umocnieniami drewniano- ziemnymi. Kazimierz Wielki zbudował pierwszy mu-
rowany zamek, który nieraz zatrzymywał maszerujące tędy na zachód oddziały mongolskie
i tatarskie. W XVI wieku znacznie wzmocniono obronność Przemyśla przez otoczenie
miasta pierścieniem murów, do których dostęp utrudniał flankowy ogień z dziesięciu baszt.
Rozwój artylerii pociągnął za sobą modernizację zamku przemyskiego. Otrzymał on
narożne basteje ze stanowiskami dla artylerii. W podobny sposób przebudowano również
system murów miejskich. Tym sposobem powstał silny zespół fortyfikacji. W XVII wieku
zbudowano przed nim ziemne bastiony, pozwalające bateriom artylerii na skuteczniejsze
zwalczanie oblegającego przeciwnika.
Warownia przemyska wykazała się swymi walorami podczas „potopu” szwedzkiego,
gdy pod miasto podszedł generał Douglas. Załoga skutecznie odpierała szturmy przez kilka
dni, po czym wobec zagrożenia ze strony nadciągających wojsk Stefana Czarnieckiego
Szwedzi odstąpili od oblężenia, nie opanowawszy tego ważnego punktu strategicznego,
umożliwiającego sprawowanie pełnej kontroli nad południowymi szlakami komunikacyj-
nymi.
W następnych latach przez Bramę Przemyską przemaszerowały na podbój Rzeczypo-
spolitej wojska Rakoczego. W 1848 roku tędy właśnie skierowały się na Węgry wojska
carskie, wezwane przez Austriaków do pomocy w zdławieniu rewolucji, której jednym z
wodzów był generał Józef Bem.
Po pierwszym rozbiorze Polski Przemyślem zawładnęła Austria. Przez dziesięciolecia
zaborcy nie przywiązywali wagi do twierdzy jako punktu o ważnym znaczeniu militarnym.
Rozebrano nawet większość średniowiecznych umocnień, zniwelowano bastiony artyleryj-
skie, nie oszczędzono również zamku, z którego ocalały zaledwie dwie wieże i fragmenty
zabudowy.
Wielki sąsiad ze wschodu, mimo że utrzymywano z nim poprawne stosunki, zawsze
budził niepokój w wiedeńskich kręgach wojskowych. Nad Dunajem przypomniano sobie
znaczenie Bramy Przemyskiej jako ważnego strategicznego węzła komunikacyjnego, wio-
dącego ze wschodu na zachód po północnej stronie Karpat. Dostrzeżono również, jak łatwo
przekroczyć pasmo gór przełęczami właśnie od strony Przemyśla. Wnioski nasuwały się
same: miasto należy ufortyfikować. Około 1820 foku zaczęto wznosić nowe umocnienia,
przeważnie typu polowego.
W roku 1850 Centralna Komisja Fortyfikacyjna pod przewodnictwem zbrojmistrza
polnego von Hessa wyznaczyła twierdzy przemyskiej zadanie zamknięcia nieprzyjacielowi
dostępu do głównej linii operacyjnej oraz przejść w Karpatach między Duklą a Preszowem.
Przemyśl według tej komisji miał stać się po Krakowie najważniejszym punktem strate-
gicznym Galicji, nadającym się do założenia placu manewrowego dla armii po obu brze-
gach Sanu. W latach 1876- 1877 zaczęto budowę prymitywnych fortów drewnianych, które
od roku 1883 zastępowano murowanymi
Ponieważ gwintowane działa miały coraz większe kalibry, zasięg i skuteczność, ceglane
forty już nie odpowiadały wymaganiom specjalistów wojskowych. Podjęto więc decyzję
rozbudowy Przemyśla, tak by zamienić go w twierdzę, otoczoną pierścieniem nowocze-
snych fortów betonowych.
Do prac tych zaproszono najlepszych specjalistów, między innymi szwajcarskiego in-
ż
yniera Salisa Soglio, który już wcześniej zasłynął jako budowniczy twierdz górskich.
Powierzono mu zaprojektowanie i budowę siedmiu fortów w rejonie wsi Siedliska, najbar-
dziej wysuniętych na wschód i mających bronić najważniejszych dróg prowadzących od
strony Lwowa. Budowle te, odporne na wielokrotne trafienia pociskami kalibru do 270
mm, mieściły nowoczesne działa kalibru 80 mm, osłonięte pancernymi kopułami obroto-
wymi. Załogę pojedynczego fortu stanowiło około dwustu szeregowych i pięćdziesięciu
oficerów, w tym lekarz. Sektory ognia dla dział i karabinów maszynowych były tak dobra-
ne, że zapewniały obronę okrężną praktycznie bez martwych pól.
Wewnętrzny pierścień obrony liczył osiemnaście fortów. Na siedemnastu wzgórzach
otaczających Przemyśl do 1914 roku wybudowano czterdzieści dwa forty, stanowiące pier-
ś
cień zewnętrzny. Pod koniec XIX wieku rejon ten stał się priorytetową inwestycją obronną
monarchii austro-węgierskiej. Prasa, nie wdając się w szczegóły, wielkimi tytułami entu-
zjastycznie witała budowę twierdzy jako zapory przeciwko „pewnemu północnemu mocar-
stwu”.
Roboty rozwinięto na ogromną skalę. Oprócz oddziałów wojskowych przy budowie
fortyfikacji zatrudniono również tysiące specjalistów cywilnych, dla których zorganizowa-
no w Przemyślu nawet specjalną szkołę. Przy całym ogromnym rozruchu robót nie zapo-
mniano o ścisłej ochronie twierdzy przed penetracją obcych wywiadów a szczególnie ro-
syjskiego. Nawet chłopi wykonywający prymitywne prace ziemne musieli mieć swego
rodzaju świadectwo lojalności, wystawione przez miejscową placówkę policji lub żandar-
merii. Przechodząc obok budowanych obiektów nie wolno było się zatrzymywać. Jeżeli
kogoś przyłapano podczas prac z czystym nawet kawałkiem papieru i ołówkiem, mógł być
pewny wyroku skazującego go na więzienie za szpiegostwo.
W związku ze wzrastającym napięciem politycznym i militarnym w Europie rosyjski
Sztab Generalny zażądał zdobycia planów fortyfikacji Przemyśla. Afer szpiegowskich tu
nie brakowało. Dla wywiadu carskiego zdobycie jak największej liczby danych o twierdzy
stało się punktem honoru. Strona rosyjska postanowiła uruchomić swego najlepszego
agenta.
Był nim pułkownik Alfred Redl, zastępca szefa biura ewidencyjnego Sztabu General-
nego Austro-Węgier (urząd ten zajmował się nadzorem nad wywiadem i kontrwywiadem),
jeden z najbardziej wpływowych oficerów w całej armii. Bezwzględny w dążeniu do osią-
gnięcia szczytów kariery wojskowej, umiejący rozmawiać z przełożonymi, wiedzący, kiedy
należy wycofać się z wcześniej zajętego na pozór twardego stanowiska, elokwentny, a
jednocześnie, zimny i opanowany, uwielbiany przez kobiety...
Redla, który jako młody oficer pełnił służbę w prowincjonalnych garnizonach galicyj-
skich, „wynalazł” pułkownik Urbański von Ostrymiecz, szef biura ewidencyjnego, polski
arystokrata, który oddał się bez reszty monarchii habsburskiej. Właśnie w Redlu zobaczył
jakby swe odbicie. Ściągnął go więc do Wiednia i przetarł ścieżki do kolejnych awansów.
Przystojny Alfred został bywalcem najlepszych salonów, zaczęto mówić o nim jako o
przyszłym ministrze wojny i głównodowodzącym. Ten świetny oficer miał jednak i drugie
ż
ycie. Przed laty, jako młody porucznik, zgrał się w karty i chcąc oddać honorowy dług,
chętnie skorzystał z finansowej pomocy znajomego. Zdarzyło się to raz, drugi i trzeci...
Gdy przyszedł termin zwrotu gotówki, a Redl miał pustki w kieszeni, usłyszał zaskakującą
propozycję współpracy z rosyjskim wywiadem. Miał zostać głęboko zakonspirowanym
agentem do specjalnych zadań. Lubiący ryzyko i pieniądze oficer wyraził zgodę. Rosyjski
wywiad dotrzymał słowa. Obserwowano szybką karierę Redla, który otrzymał kryptonim
„Opernball 13”, i systematycznie dostarczano mu pokaźne sumy, nie obarczając zbyt czę-
stymi zadaniami.
W 1912 roku przyszła pora działania. Rosjanie zażądali strategicznych planów austriac-
kiego Sztabu Generalnego, dotyczących wojny z Rosją, oraz dokumentacji twierdzy Prze-
myśl. Pułkownik Redl wykonał pierwszą część szpiegowskiego zadania. Najtajniejsze
plany fortyfikacji i ich wyposażenia przekazał drugi rosyjski agent - nadporucznik Sauer.
W grze wywiadów tak bywa, że nigdy nie wiadomo, kto jest naprawdę górą. Oprócz
Biura Ewidencyjnego sprawami kontrwywiadu i wywiadu zajmowały się w Au-
stro-Węgrzech również inne niezależne komórki. Właśnie do nich dotarła przerażająca
informacja, że Rosjanie dysponują tajnym planem działań wojennych monarchii. W tej
sytuacji strona austriacka także uruchomiła swego głęboko zakonspirowanego agenta w
carskiej armii. Ten dostarczył niezbitych dowodów, że plany przemyskich fortów zostały
odrysowane w kierownictwie ich budowy, a zamierzenia operacyjne przekazał „Opernball
13”, o którym niestety nic nie było wiadomo.
Znalezienie człowieka, który sprzedał tajemnice Przemyśla, poszło stosunkowo łatwo:
po prostu porównano charakter pisma oficerów mających dostęp do dokumentacji z notat-
kami przekazanymi Rosjanom. Gdy do nadporucznika Sauera przyszli żandarmi, ten od
razu zorientował się w sytuacji. Udając się do kuchni niby po mundur, wyciągnął z kieszeni
pistolet i strzałem w usta popełnił samobójstwo. Prowadzone śledztwo nie doprowadziło do
ustalenia jakichkolwiek kontaktów Sauera z przedstawicielami obcego wywiadu.
Redla zgubił przypadek.
Spodziewając się informacji przekazywanych dla „Opernballa” na poste restante, we
wszystkich wiedeńskich urzędach pocztowych umieszczono agentów policyjnych, którzy
czekali na przesyłkę opatrzoną takim kryptonimem, i na jej odbiorcę. Przyszły wreszcie
dwa listy z hasłem „Opernball”. Otworzono je i stwierdzono, że zawierają znaczne sumy
pieniędzy, nic poza tym. Adresat jednak nie zgłaszał się.
Po kilkumiesięcznym bezowocnym oczekiwaniu na odbiorcę czujność agentów trochę
przytępiła się, lecz posterunków nie zdjęto. Wreszcie pewnego dnia w pokoju na zapleczu
jednego z urzędów pocztowych zadźwięczał dzwonek: to urzędnik sygnalizował zgłoszenie
się adresata przesyłki. Gdy agenci wyskoczyli ze swego pomieszczenia, zdążyli jedynie
zobaczyć sylwetkę mężczyzny wsiadającego do taksówki. Świadkowie zdarzenia zapamię-
tali jednak jej numer. Odszukany kierowca niewiele mógł powiedzieć o pasażerze. Podał
tylko nazwę hotelu, przed którym wysiadł. Rutynowo przeszukano wnętrze wozu. Na pod-
łodze leżał futeralik od scyzoryka. To mógł być ślad!
W recepcji hotelu sprawdzono książkę gości. Sami kupcy i urzędnicy. Był jeszcze puł-
kownik Redl. Komisarz policji zapytał, czy ktoś nie upominał się o zgubiony futeralik.
Portier zaprzeczył, ale mimo to policjant wręczył mu małą skórzaną pochewkę z miękkiej
skóry, polecając, by każdego wchodzącego i wychodzącego pytał, czy to nie jego zguba.
Niemal w tym samym momencie do recepcji zbliża się pułkownik Redl w cywilnym garni-
turze. Agenci, znając go jako szarą eminencję kontrwywiadu, patrzą nań z szacunkiem.
Gdy jednak portier pokazuje mu futeralik, pytając, czy to nie jego własność, Redl z uśmie-
chem potakuje, dziękuje i chowa do kieszeni. I Komisarz zna swoje obowiązki. Nie bacząc
na wysokie stanowisko oficera, prosi go o udanie się za nim. Redl rozumie, że to już ko-
niec...
Zdemaskowanie rosyjskiego szpiega, noszącego mundur starszego oficera CK armii,
wywołało szok w najwyższych kołach wojskowych i rządowych. Przesłuchany przez spe-
cjalną komisję Redl przyznał się do wszystkiego. Odrzucono możliwość wytoczenia mu
procesu, który mógłby być kompromitujący dla wysoko postawionych kręgów politycz-
nych z bezpośredniego otoczenia cesarza. Zaproponowano szpiegowi „honorowe” wyjście:
samobójstwo. Zostawiono Redla w pokoju, w którym na biurku leżał nabity pistolet. Sko-
rzystał z danej mu szansy.
Do wybuchu pierwszej wojny światowej miało upłynąć niewiele miesięcy. Jak się póź-
niej okazało, zdobyte przez Rosjan plany operacyjne i dokumentacja twierdzy Przemyśl nie
miały większego wpływu na przebieg walk.
POCZĄTEK ZMAGAŃ
Dowódca 48 brygady piechoty stacjonującej w Przemyślu, pułkownik Karol Korzer, był
jednym z wielu Polaków, którzy poświęcili się służbie wojskowej w armii austriackiej.
Choć była to armia państwa zaborczego, trzeba pamiętać, iż Austria, w przeciwieństwie do
Rosji i Prus, zostawiła mieszkańcom Galicji i Lodomerii, bo tak nazywano dawne polskie
ziemie od Krakowa po Lwów, znaczne możliwości w zakresie autonomii narodowej i dla-
tego służba w armii austriackiej była dla Polaków normalną drogą do zajęcia wyższej po-
zycji społecznej lub uzyskania możliwości wpływu na bieg wydarzeń polityczno- wojsko-
wych. Wśród zawodowych wojskowych armii austriackiej byli między innymi Józef Pił-
sudski i Stanisław Haller. Pułkownik Korzer znał ich dobrze, podzielał także ich poglądy co
do szans na odzyskanie przez Polskę niepodległości - na razie przy wykorzystaniu Wiednia.
W brygadzie zdecydowaną większość stanowili Polacy. We wchodzącym w jej skład 10
pułku piechoty przeważająca część żołnierzy rekrutowała się z Przemyśla, zaś w 77 pułku
piechoty - z Sambora. Mimo że służbowym językiem był niemiecki, większość rozmów w
koszarach prowadzono po polsku. Żołnierze 48 brygady również pracowali przy budowie
twierdzy.
Na wiosnę 1914 roku szczególnie intensywnie rozbudowywano umocnienia polowe
między stałymi fortami. Oficerom wystarczało jednak czasu - poza godzinami służby - na
przygotowania wojskowe młodych mężczyzn z drużyn „Strzelca”, polskiej organizacji
paramilitarnej.
Ż
ycie w mieście-twierdzy wiązało się z licznymi niedogodnościami. Opuszczenie sta-
łego miejsca zamieszkania wymagało zgody właściwego komisariatu policji, żądano także
meldowania o wszystkich odwiedzinach i przybyszach. Po cichu mówiło się, że w Przemy-
ś
lu jest więcej konfidentów niż stałych mieszkańców. Nawet miejski patrycjat mimo
znacznych korzyści materialnych, uzyskiwanych dzięki dostawom dla wojska czy współ-
udziałowi w administrowaniu, nie był zachwycony surowością rygorów, które dotykały
wszystkich bez wyjątku.
Na drogach wylotowych z miasta, w ciągu fortyfikacyjnym wewnętrznego pierścienia
obrony, zbudowano tzw. bramy forteczne ze stałą załogą, kontrolującą ruch pieszy i koło-
wy.
Na wiosnę 1914 roku napięcie między Austro-Węgrami a Rosją stawało się widoczne.
Czyniono przygotowania do wojny: zwożono do magazynów amunicję i żywność, oficerom
często organizowano różne gry taktyczne.
28 lipca 1914 roku monarchia habsburska wypowiedziała wojnę Serbii. Jako pretekst
posłużył zamach na arcyksięcia austriackiego Franciszka Ferdynanda. W ciągu następnych
dziewięciu dni, w wyniku powiązań koalicyjnych, zawierucha wojenna ogarnęła całą nie-
mal Europę.
W chwili wybuchu wojny twierdza Przemyśl nie była w pełni gotowa jako strategiczny
punkt oporu. Po ogłoszeniu mobilizacji zintensyfikowano prace nad rozbudową fortyfikacji
polowych. Oczyszczono przedpola pierścienia zewnętrznego i wewnętrznego fortów, by
odsłonić pole ostrzału, zburzono i spalono dwadzieścia jeden miejscowości oraz wycięto
ponad tysiąc hektarów lasu. Założono pola minowe oraz ustawiono ponad milion metrów
kwadratowych zapór z drutu kolczastego.
A na razie kampania wojenna szła jak z płatka. Armia austriacka, dysponująca świetnie
wyszkolonymi oficerami, doskonałym wyposażeniem i najlepszą w Europie artylerią, po-
myślnie rozwijała ofensywę, gromiąc rosyjskie korpusy. Wspólny plan wojenny Niemiec i
Austro-Węgier zakładał, że te ostatnie wezmą na siebie większą część ciężaru walk na
froncie wschodnim do momentu ostatecznych rozstrzygnięć we Francji, kiedy to siły nie-
mieckie zostaną stamtąd przerzucone na wschód, by następnie wspólnie rozbić armię ro-
syjską. Koncentracja wojsk austro-węgierskich przebiegała bez najmniejszych zakłóceń.
Pod osłoną rozbudowanych fortyfikacji dokonano w Przemyślu odpowiednich przegrupo-
wań. Nie przeszkodziła w tym zdrada pułkownika Redla.
Oddziały austriackie wkraczały na terytorium Rosji praktycznie bez przeszkód. Generał
Iwanow, dowódca rosyjskiego frontu południowo-zachodniego, w celu uniknięcia niepo-
trzebnych strat polecił granicznym jednostkom, by, nie wikłając się w przewlekłe boje,
wycofywały się do rejonów koncentracji. Tam też przybywały pełnosprawne dywizje z
głębi kraju. Wreszcie Rosjanie ruszyli do przodu. 1 września pobita została w rejonie
Lwowa austriacka 3 armia generała Brudemana (za nieudolne dowodzenie zdjęto go ze
stanowiska), 3 września padł Lwów, pod Lublinem poniosła klęskę armia generała Dankla,
niepowodzeniami Austriaków zakończyły się bitwy pod Rawą Ruską i Magierowem.
W tym okresie siedzibą Naczelnego Dowództwa wojsk austro-węgierskich był Prze-
myśl. W twierdzy, wyposażonej w radiostację o dużej mocy, umożliwiającą utrzymywanie
łączności ze wszystkimi zakątkami imperium, przebywali ze swymi sztabami Naczelny
Dowódca, arcyksiążę Fryderyk, oraz szef Sztabu Generalnego, generał Conrad von Hötz-
endorf.
W chwili rozpoczęcia wojny na wschodnim teatrze działań bojowych wojska austriackie
liczyły 900 tysięcy żołnierzy, zaś po miesiącu walk w odwrocie pozostało ich już tylko 600
tysięcy. Ciągnęli teraz na zachód, zdemoralizowani, w panice. Przez Przemyśl przeciągnęły
bezładnie przemieszane kolumny taborów, artylerii, piechoty.
W tej sytuacji Naczelne Dowództwo przeniosło się do Nowego Sącza, a generałowi
Hermanowi Kusmankowi, komendantowi twierdzy Przemyśl, polecono podjęcie przygo-
towań do zatrzymania rosyjskiego natarcia. Stanowiska bojowe w fortyfikacjach zajęły
doborowe kompanie forteczne. Obronę polową miała zapewnić 23 dywizja węgierskiej
obrony krajowej, popularnie nazywana honwedami, wzmocniona kilkoma węgierskimi
brygadami pospolitego ruszenia. Na północy pierścienia twierdzy, w okopach, siedziały
oddziały złożone w większości z Polaków. Było również kilka batalionów Rusinów, któ-
rych jako element niepewny porozdzielano między Węgrów. Artyleria forteczna liczyła
blisko tysiąc dział różnego kalibru.
Przemyśl miał zagrodzić drogę zwycięskiej ofensywie rosyjskiej, stanowiąc najbardziej
na wschód wysunięty punkt oporu armii austro-węgierskiej, pod którego osłoną mogłaby
ona utworzyć nowy front na linii Dunajca.
16 września 1914 roku generał Kusmanek otrzymał rozkaz bronić się do ostatniego żoł-
nierza. Dzień później pod grupę fortów siedliskich podeszli Kozacy, a od 23 września
Przemyśl był już całkowicie zamknięty przez rosyjską 3 armię. 128 tysięcy oblężonych
ż
ołnierzy, osłanianych przez betonowe forty, miało zatrzymać Rosjan, ratując monarchię
Habsburgów przed klęską.
Znaczenie Przemyśla doceniał także dowódca 3 armii generał Iwanow i dlatego rozka-
zał swoim wojskom zdobyć twierdzę za wszelką cenę. Rozporządzał 300 tysiącami bitnych
ż
ołnierzy, miał też coś więcej - dokładne plany umocnień. Biorąc to wszystko pod uwagę
zdecydował się na przeprowadzenie generalnego szturmu. Szybkie zdobycie twierdzy mo-
gło przyczynić się do sforsowania przełęczy karpackich i wejścia na Nizinę Węgierską oraz
spotęgowanie uderzenia, które miało doprowadzić do opanowania Krakowa i wejścia na
Ś
ląsk.
Dziś, z perspektywy, można z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że gdyby armii ro-
syjskiej udało się przełamać zewnętrzny pierścień fortów w rejonie Siedlisk, losy I wojny
ś
wiatowej mogłyby potoczyć się inaczej. Porucznik Swerlinga i podporucznik Altmann,
spełniając swój żołnierski obowiązek, być może zadecydowali o przedłużeniu panowania
monarchii austro-węgierskiej.
Bezpośrednio dowodzący wojskami oblegającymi Przemyśl generał Radko Dimitriew,
który w wojnie turecko-rosyjskiej wsławił się zdobyciem niedostępnych bałkańskich
twierdz, rozkazał przeprowadzenie kilku ataków. Pod fort Grochowce, na trzysta metrów
przed przedni skraj obrony, podeszli żołnierze 3 brygady piechoty. W wyniku zmasowane-
go ognia fortecznych dział ponieśli jednak tak ciężkie straty, że musieli się wycofać.
7 października Rosjanie zaprzestali działań ofensywnych. Ponieważ do Przemyśla zbli-
ż
ała się z odsieczą 3 armia generała Borcewicza, wojska rosyjskie zaczęły wycofywać się
bez walki na przygotowaną uprzednio rubież obronną, zatrzymując w swoich rękach pasmo
wzgórz od Medyki do Husaków. Ustawili tam baterie artylerii dalekonośnej, z której można
było ostrzeliwać linię kolejową z Przemyśla na Węgry. Role zmieniły się; teraz żołnierze
austriaccy próbowali zdobywać umocnione pozycje rosyjskie. Po ciężkich walkach i
ogromnych stratach opanowali wzgórza, na których Rosjanie umieścili armaty. Znów
można było ewakuować rannych z twierdzy i dowozić do niej zaopatrzenie.
Trzytygodniowe oblężenie twierdzy dobitnie dowiodło jej przydatności. Schrony bojo-
we i betonowe fortyfikacje okazały się odporne na ostrzał artyleryjski pociskami kalibru
210 mm. Współdziałanie załóg poszczególnych fortów było wzorowe, a skutek ognia pro-
wadzonego z twierdzy straszliwy. Na przedpolach leżało tysiące zabitych, tworząc niekiedy
warstwy blisko dwumetrowej grubości. Rosjanie parli naprzód po ciałach kolegów. Ginęli,
po nich szli następni i także ginęli. Na drutach kolczastych, ściskając jeszcze w martwych
dłoniach karabiny, wisieli zabici. W jednej ze zbiorowych mogił w rejonie Siedlisk pocho-
wano 5000 rosyjskich żołnierzy! Ogółem straty nacierających oceniano na 40 tysięcy zabi-
tych, rannych i wziętych do niewoli.
11 października we wszystkich kościołach Przemyśla zarządzono odprawienie nabo-
ż
eństw z okazji odblokowania miasta i ku chwale jego obrońców.
Ale wojna trwała nadal.
Z pobliskiego frontu do przemyskich szpitali codziennie zwożono setki rannych, dla
których brakowało nawet podstawowych lekarstw i środków opatrunkowych. Wybuchła
epidemia cholery, nagminne były zachorowania na czerwonkę.
Tymczasem armia generała Dankla poniosła klęskę pod twierdzą dęblińską i linia frontu
zaczęła przesuwać się. W sztabie austriackim zdawano sobie sprawę z tego, iż Przemyśl po
raz drugi zostanie otoczony i będzie musiał się bronić. Znajdujących się w twierdzy ran-
nych odsyłano na tyły.
Aby podnieść morale załogi, 31 października odwiedził miasto i kilka fortów następca
tronu, arcyksiążę Karol Franciszek Józef, ale wobec trudnej sytuacji na froncie następnego
dnia pospiesznie odjechał.
Przemyśl przygotowywano do drugiego oblężenia. Starosta przemyski, Żelewski, na
polecenie komendanta twierdzy wydał zarządzenie o ewakuacji połowy ludności cywilnej.
Pozostali tylko ci, którzy mogli być przydatni w oblężonym mieście. 9 listopada Rosjanie
całkowicie okrążyli Przemyśl, przystępując do oblężenia.
Komendant twierdzy generał Kusmanek drogą radiową wysłał meldunek: „Rozpoczyna
się oblężenie. Wytrwamy jak za pierwszym razem”. Załoga fortecy wynosiła 128 tysięcy
ż
ołnierzy, którzy mieli do dyspozycji 14 500 koni. W mieście było 18 tysięcy ludności
cywilnej.
Wojskami oblegającymi Przemyśl (dziesięć dywizji piechoty i jedna kawalerii) dowo-
dził generał Seliwanow. Miał on świeżo w pamięci doświadczenia Radko Dimitriewa, który
stacił dziesiątki tysięcy żołnierzy.
Ponieważ zbliżała się zima, pora niesprzyjająca walkom w polu, Seliwanow rozkazał
swym wojskom okopać się wokół twierdzy i nękać przeciwnika tak, by czuł, że jest w sta-
nie oblężenia. Dowództwo rosyjskie, informowane przez agentów wywiadu i prorosyjsko
nastawionych przemyślan, orientowało się w sytuacji panującej w obrębie fortów. Wie-
działo też, że cofające się armie znacznie ogołociły Przemyśl z zapasów żywności.
W listopadzie 1914 roku wojska rosyjskie, walczące na przedpolach Krakowa, zostały
odparte spod dawnej stolicy Polski. Linia frontu przebiegała wówczas w odległości około
150 kilometrów na zachód od Przemyśla. Wywiad donosił, że w ciągu najbliższych mie-
sięcy nie należy spodziewać się znaczących działań austriackich. W następnych tygo-
dniach, w miarę oddalania się frontu, Rosjanie zmniejszyli liczbę oblegających twierdzę
oddziałów.
Na jednej z odpraw zapytano generała Seliwanowa, czy nie obawia się znacznego osła-
bienia stojących na przedpolach wojsk. Odpowiedział:
- Moi panowie, zamknięci w Przemyślu żołnierze skazani są na klęskę, chyba że zdarzy
się cud, a tego się nie spodziewam. Do swoich oddziałów nie będą się przedzierać, bo nie
po to ich zostawiano. Niedługo zapanuje u nich głód, a to jest najgorszy doradca dowód-
ców.
Komendant twierdzy także zdawał sobie z tego sprawę. Biorąc pod uwagę sytuację na
froncie, oceniał, że będzie musiał bronić się co najmniej dwa miesiące. Po trzech tygo-
dniach zmniejszył racje żywnościowe o połowę i polecił, by były jednakowe dla szerego-
wych i oficerów. Na początku grudnia wypadało dziennie po 350 gramów chleba na głowę.
Zakładając „aktywną obronę” dowództwo co pewien czas nakazywało wypady w celu
likwidowania pozycji podchodzących coraz bliżej wojsk rosyjskich. Walki te przynosiły
ogromne straty wśród żołnierzy węgierskich, których - jako główną siłę uderzeniową
twierdzy - posyłano do wykonywania najtrudniejszych zadań. Bitni i zdyscyplinowani szli
do przodu - i ginęli.
30 listopada dowódca 10 kompanii 2 pułku honwedów zameldował:
- Stan liczebny kompanii w wyniku zgonów, zranień i przede wszystkim zachorowań na
cholerę spadł do jednej czwartej. Żołnierze opadli z sił tak, że na wypadek ataku wroga nie
są zdolni do stawiania oporu.
Odpowiedź dowódcy pułku była natychmiastowa:
- Panie kapitanie, proszę przyjąć do wiadomości, że oddział, który nie jest zdolny do
stawiania oporu i nie broni swych pozycji do ostatniego człowieka, kwalifikuje się do
zdziesiątkowania; zaś jego dowódca powinien być oddany pod sąd wojenny A teraz rozkaz:
w wypadku natarcia rosyjskiego utrzymać się do końca, by w tym czasie na jednym ze
skrzydeł mogło nastąpić pomyślne rozstrzygnięcie.
ZNAD DUNAJU NAD SAN
W oblężonym mieście dominowały wojska węgierskie. Dowódca 23 dywizji, generał
Tamasy, był jednocześnie jednym z zastępców komendanta twierdzy. W Przemyślu dru-
kowano polową gazetę w języku węgierskim, każdej niedzieli koncertowała orkiestra hon-
wedów.
Kapitan Kalman z 8 pułku honwedów kwaterował na ulicy Grodzkiej w mieszkaniu
ewakuowanego wraz z rodziną urzędnika miejskiego. Gdy po ciężkich walkach w rejonie
fortu Helicha - spędził tam w okopach prawie trzy doby pod ogniem i dwa razy prowadził
do kontrataku kompanię - powrócił do swego tymczasowego domu i nie rozbierając się
zasnął na kanapie, obudził go natarczywy dzwonek u drzwi. Spojrzał w okno, było szara-
wo.
Któż tu u diabła tłucze się o tej porze - mruknął do siebie i poszedł otworzyć. W pół-
mroku dostrzegł dziewczęcą buzię pod szerokim rondem kapelusika. Gdy nieznajoma zo-
baczyła oficera, z lękiem cofnęła się pół kroku.
- Czym mogę pani służyć? - zapytał Kalman, z ciekawością lustrując niespodziewanego
gościa. Płaszczyk z ciemnym kołnierzykiem podkreślał delikatne rysy bladej twarzyczki, w
niebieskich oczach malowały się zarazem lęk i ciekawość. Niebrzydka laleczka - pomyślał i
powiedział z uśmiechem: - Jeżeli do mnie, to proszę bardzo do środka!
Dziewczyna z widocznym zakłopotaniem powiedziała, że chyba się pomyliła. Przyszła
do znajomych, miała tu kolegę Jurka, ale widocznie się wyprowadził.
Kapitan, któremu młoda dama wyraźnie wpadła w oko, podchwycił natychmiast temat
mówiąc, że Jurek wraz z rodzicami został ewakuowany, a mieszkanie powierzono jego
opiece.
- Teraz ja jestem tu gospodarzem i w imieniu Jurka zapraszam na herbatę. Przepraszam,
czy mógłbym wiedzieć, z kim mam przyjemność?
- Na imię mi Mieczysława, mieszkam tu niedaleko, obok katedry, a pracuję w szpitalu. -
Zamilkła; widać było, że nie bardzo wie, co ma dalej mówić.
- Jestem kapitan Kalman. Jeszcze raz bardzo proszę znajomą znajomych na gorącą her-
batę. Będzie do niej cukier - dodał z uśmiechem.
- Bardzo dziękuję, ale już późno - odpowiedziała. - Może jeszcze nadarzy się okazja.
Kalman był wyraźnie zawiedziony, ale nie rezygnował.
- Jutro niedziela - powiedział. - Czy moglibyśmy spotkać się na koncercie? Dziewczyna
tylko uśmiechnęła się i szybko zbiegła po schodach. Gdy pomachała mu na pożegnanie,
dostrzegł jeszcze, że ma szczupłe dłonie o wysmukłych palcach.
Kapitan, patrząc za Mieczysławą, pomyślał, że przepadł mu piękny wieczór. Z wes-
tchnieniem wrócił do pokoju, zapalił lampę naftową, wyciągnął z torby polowej mapę i
zaczął pisać raport o przebiegu ostatnich walk. Dowódca pułku kazał mu jutro oddać mel-
dunek w sztabie. Ale słowa nie chciały mu się układać w pełne zdania. Przed oczyma, za-
miast wykazu zabitych, rannych, stanu amunicji, miał niebieskie oczy pięknej nieznajomej.
Poczucie obowiązku jednak przemogło i przy migocącym płomieniu skończył swą pracę.
Gdy rano przyszedł do sztabu twierdzy i przekazał zgodnie z poleceniem swój meldu-
nek szefowi oddziału operacyjnego, ten pobieżnie przekartkował notatkę i zapytał:
- Jak pan ocenia rosyjskie oddziały, znajdujące się przed stanowiskami waszego pułku?
- Widząc pytające spojrzenie Kalmana dodał jeszcze: - No, chodzi mi o ich sposób walki,
ducha bojowego, umiejętność działania w boju.
Kapitan zastanawiał się przez chwilę.
- Wydaje mi się - powiedział - że oblegają nas pełnowartościowe jednostki. Umiejętnie
poruszają się pod ogniem, jeden drugiego wspiera, potrafią nacierać za artyleryjskim wałem
ogniowym. Widziałem kilku jeńców, nie byli bardzo przestraszeni, są dobrze ubrani, odży-
wieni. Przesłuchiwani przez tłumacza mówią, że Przemyśl niedługo się podda.
- A co pan sądzi o naszych wojskach? - padło kolejne pytanie.
- Uważam, że jesteśmy lepsi od nich. Gdyby tak jeszcze było odpowiednie wyżywie-
nie...
- No dobrze, dobrze. A jednak zdarzały się dezercje na stronę wroga.
- Nie u nas - gwałtownie zaprotestował kapitan Kalman. - Nasi honwedzi wypełniają
wszystkie zadania do końca.
Szef oddziału operacyjnego chwilę milczał, a potem podziękował za starannie opraco-
wany meldunek.
Młody oficer udał się do pobliskich koszar, gdzie trzymał w stajni swego konia. Przez
chwilę zastanawiał się, dlaczego szef oddziału operacyjnego wypytywał go o sprawy, za
które właściwie żaden z nich nie odpowiadał. Po trzech kwadransach znalazł się wśród
swoich w forcie Helicha. Podziemne kazamaty były wypełnione do ostateczności. Nic
dziwnego - było to jedyne miejsce, w którym dało się nieco odpocząć i zdrzemnąć we
względnym cieple po wielogodzinnym przebywaniu w okopach na przedpolu umocnień.
Dowódca 8 pułku podpułkownik Molnar nie przejął się wiadomością o sondowaniu na-
strojów w jego oddziale.
- Ci w sztabie nie chcą wysunąć nosa poza swoje gabinety, a wypytują, żeby móc innym
zaimponować znajomością realiów pola walki. Jak chcą poznać prawdę, niech przyjdą tu na
tydzień, zwłaszcza że do miski nie bardzo jest co włożyć.
Molnar popatrzył w papiery leżące na stole. Powiedział Kalmanowi, że ma zmienić po-
rucznika Gyoniego, który już dwie doby tkwi bez przerwy na pierwszej linii, a jest przecież
saperem i potrzebują go gdzie indziej.
Kalman służbiście wyprężył się i skierował do drzwi. Gdy był już na korytarzu, zawołał
go Molnar i wręczył butelkę mówiąc, że pewnie w nocy mu się przyda. Kapitan z uśmie-
chem podziękował. Wiedział, że do zwyczajów dowódcy należało obdarowywanie flaszką
rumu wyróżniających się oficerów.
Gdy Kalman wyszedł z bezpiecznych fortecznych podziemi, powitały go wybuchające
nieregularnie pociski rosyjskiej artylerii. Wskoczył szybko do okopu, który zakosami pro-
wadził do przedniego skraju obrony. Zwykły nękający ogień, pomyślał. Chyba dzisiaj bę-
dzie spokojnie.
W połowie drogi spotkał sanitariuszy przeciskających się z noszami, na których leżał
ż
ołnierz, przykryty zakrwawionym płaszczem. Zatrzymał się, by ich przepuścić. Widząc
pytający wzrok oficera, jeden z nich rzekł, że to plutonowy Nagy. Odłamki granatu po-
dziurawiły go jak sito. Jeszcze żyje. Poczłapali dalej.
W ziemiance dla oficerów batalionu było duszno, zimno i wilgotno. Porucznik Geza
Gyoni coś notował w zeszycie przy słabym płomyku świecy. Popatrzył na wchodzącego
kapitana jakby niewidzącym spojrzeniem, po czym znów zaczął pisać. Kalman usiadł z
boku, nie odzywając się. Ciszę przerywały tylko niezbyt odległe detonacje pocisków.
Gyoni był postacią znaną w całej oblężonej twierdzy. Do chwili wybuchu wojny pra-
cował jako dziennikarz, wydał też kilka tomików wierszy. Powołany do wojska w ramach
mobilizacji, trafił do 23 dywizji honwedów. Razem z jej żołnierzami dzielił los oblężonych
w Przemyślu. Delikatny i uczuciowy, znalazł się w samym środku walki, która cechowała
się brutalnością i bezwzględnością. Gdy zobaczył pierwszych rannych, omal nie zemdlał.
Zaobserwował to jeden ze starszych zawodowych oficerów. Brutalnie wyjaśnił Gyoniemu,
ż
e ma dwie możliwości: albo dać się zabić, albo samemu zabić wroga. Parę miesięcy walk
pozornie uodporniło poetę na straszliwy żołnierski los. W swej twórczości został jednak
wierny refleksyjnemu spojrzeniu na świat. Podczas pierwszego oblężenia, przebywając w
forcie Żurawica, napisał „Dni sądu ostatecznego”. W późniejszych wierszach błagał Boga,
ż
eby dał mu przeżyć wojnę, ubolewał, że jeśli zginie na obcej ziemi, nawet najbliżsi nie
będą mogli przyjechać na jego grób.
Koledzy z pułku i dowództwo twierdzy doceniało talent poety, nie zwalniano go jednak
z wykonywania najtrudniejszych zadań bojowych. Gdy Kalman zobaczył go z ołówkiem w
ręku, domyślił się, że powstaje nowy utwór.
Po kilku minutach Gyoni zwrócił się do kapitana:
- Przeczytać ci? Nie czekając na odpowiedź, podniósł zeszyt, popatrzył przez chwilę
przed siebie i zaczął mówić:
- Na jedną noc przynajmniej poślijcie tamtędy fałszywych bohaterów, warcholskie
przybłędy. Na jedną noc przynajmniej... Głos jego zaczął brzmieć metalicznie. W tym
czasie do ziemianki wsunęło się jeszcze dwóch oficerów.
Słysząc Gyoniego, stanęli i słuchali. A on mówił dalej:
- Na jedną noc przynajmniej poślijcie tamtędy dusigroszów kryjących lichwiarskie za-
pędy. Na jedną noc przynajmniej, kiedy w jądro wulkanu z granatów ogniste dostawszy się
mężczyzna wiruje jak listek i opada, jak widzi to wzrok przerażony, wspaniałego wojaka
szkielet osmalony...
- Lepiej byś, Geza, opisał, jak kwatermistrze nas okradają - jeden z przybyłych popsuł
podniosły nastrój. - Chleb jest z jakimiś wiórami, brukiew zatęchła, a kawałek słoniny,
który dostaliśmy za odparcie rosyjskiego ataku, obrzydliwie śmierdzi.
- Słyszałem, że kapitan Fenyo za pośrednictwem kochanki sprzedaje konserwy po czte-
ry korony i hoduje świnie, karmiąc je sucharami wojskowymi, których podobno zabrakło -
dorzucił natychmiast drugi. A ty, Geza, wierszyki sobie piszesz! - wybuchnął.
- Dość już - ostro powiedział Kalman. - Jeśli wiesz na pewno o nadużyciach, melduj
dowódcy. Na razie mówcie, co się działo przez ostatnie dni.
Porucznik Gyoni znów otworzył zeszyt i zaczął relacjonować:
- Wczoraj o dziesiątej Rosjanie zaczęli intensywnie ostrzeliwać nasze pozycje. Pięciu
zabitych i dziesięciu rannych. Na odcinku szóstym, czołgając się, podeszli pod zasieki z
drutu kolczastego, rozcięli je i zaatakowali. Poderwałem naszych na bagnety. Gdyby nie
pomoc dziesiątej kompanii, byłoby niedobrze. Dwu zabitych, dwudziestu trzech rannych.
Rosjan odparto. - Zamilkł na chwilę. - A później, już pod wieczór, było wprost piekło.
Siedem razy atakowali. Podczas ostatniego szturmu moi żołnierze nie mieli już sił, by
wyjść z okopów. Gdyby nie karabin maszynowy, który z boku postawił Schmidt, byłoby po
nas. Nasze straty to blisko setka zabitych i rannych. Część została przy zasiekach. Pewnie
już nie żyją, do tej pory nie sposób było ich ściągnąć. Kto tylko wyjdzie z okopu, jest
ostrzeliwany. Co chcesz jeszcze wiedzieć? zapytał Gyoni Kalmana.
- Jak stoimy z amunicją?
- Wystarczy, niedawno przynieśli jeszcze parę skrzynek.
- A obiad?
- Słyszałeś przed chwilą. Potrzebny ci jestem? Jeśli nie, to cześć! Gyoni zabrał jakieś
drobiazgi do torby i wyszedł z ziemianki. Pochylony, maszerował w stronę fortu. Kapitan
Kalman popatrzył za nim przez chwilę i ruszył obejrzeć wszystkie stanowiska, choć znał je
na pamięć. Poczuł dotkliwe zimno, zerwał się silny wiatr od wschodu. Wyraźnie spadała
temperatura, mróz stawał się coraz bardziej siarczysty, zaczął sypać śnieg. Część żołnierzy
pochowała się do ziemianek, a ci, którzy zostali na posterunku, przytupywali, kuląc się z
zimna. Noc przeszła spokojnie. Obie strony były wyczerpane bojem.
Gdy zaczęło świtać, Kalman swoim zwyczajem ruszył na przegląd odcinka obrony.
Pokurczeni, przemarznięci żołnierze nie wyglądali dobrze. Zapewnił ich, że już wydał
polecenie, by przyniesiono gorącą kawę. Gdy dochodził do miejsca styku z sąsiednim bata-
lionem, zobaczył samotnego żołnierza. Siedział na dnie okopu, oparty o ścianę, przypró-
szony śniegiem. Oburącz ściskał karabin. Kapitan zbliżył się do niego, ale ten ani drgnął.
Nagle Kalmanowi przyszedł do głowy dziecinny pomysł. Schylił się nad żołnierzem i
krzyknął mu do ucha:
- Alarm! Rosyjski atak! Ponieważ żołnierz wciąż trwał bez ruchu, trącił go ręką. Też
nic. Pchnął mocniej, a wtedy siedzący przewrócił się na bok. Towarzyszący kapitanowi
sierżant pochylił się nad leżącym, zaczął go tarmosić, wreszcie powiedział, że chyba za-
marzł na śmierć. Przyszło jeszcze kilku honwedów, ponuro patrzyli na martwego kolegę.
Kalman przypomniał sobie piękną dziewczynę, która przedwczoraj zastukała do jego
drzwi, i nagle bardzo zachciało mu się żyć. Spojrzał na stojących wokół.
- Czego się gapicie? Uważajcie lepiej na Rosjan. A tego zabrać i pochować razem z po-
ległymi w bitwie. Pisarz! Dołączyć go do rejestru zabitych w walce z wrogiem - polecił.
Uznał, że rodzinie będzie lżej pomyśleć, że ich bliski oddał życie za Austro-Węgry w boju,
niż gdyby dowiedzieli się, że zamarzł jak opuszczony kundel pod płotem.
Po trzech dobach spędzonych na pierwszej linii kapitan Kalman znów został wezwany
do dowództwa pułku. Zmienił go porucznik Nagy, powołany na wojnę z rezerwy. Jego zaś,
jako zawodowego doświadczonego oficera, wyznaczono do zajęcia się sprawami planowa-
nia działań bojowych i pracy w sztabie. W porównaniu z ziemiankami ponure forteczne
podziemia wydały mu się rajem. Podpułkownik Molnar zezwolił mu ponadto - o ile służba
pozwoli - na spanie we własnej kwaterze w Przemyślu.
- Ale to tylko na razie - dodał.- W razie potrzeby oczywiście wykorzystam pana na
pierwszej linii. A teraz sprawa najważniejsza. Dowództwo twierdzy zostało powiadomione
o planowaniu ofensywy naszych wojsk, której celem będzie przerwanie blokady. To może
stać się niedługo. Prosiło też o delegowanie oficera do przygotowania z naszej strony dzia-
łań wspierających wojska nacierające z zewnątrz. Kapitanie Kalman, od tej chwili jest pan
do dyspozycji generała Tamasyego.
Kalman pomyślał w tym momencie, jak łatwo jest zmienić skórę. Ileż to razy on i jego
koledzy urągali sztabowcom, a teraz sam nim ma zostać i nawet go to cieszy...
FORT NUMER TRZYNAŚCIE
Fort numer trzynaście, noszący nazwę „San Rideau”, czyli „Obrona Sanu”, był potęż-
nym wysuniętym na północ obiektem w systemie obrony Przemyśla i jednym z najlepiej
wyposażonych. Usytuowany na wzniesieniu, miał baterię dział 80 mm ukrytą pod pancer-
nymi obrotowymi kopułami. Przydzielono mu także cztery baterie polowe, w tym jedną o
kalibrze 150 mm. Do pierwszych dni grudnia załoga tego fortu właściwie nie była specjal-
nie niepokojona. Jego działa miały dokładnie wstrzelane wszystkie ważniejsze kierunki
zagrożenia, tak że w ciągu kilku minut ich obsługi mogły postawić ogień zaporowy i za-
trzymać przeciwnika.
Podstawową część kompanii fortecznej, obsługującej uzbrojenie, elektrownię, urządze-
nia wentylacyjne i sprawującej nadzór nad podziemnymi magazynami amunicyjnymi i
ż
ywnościowymi, stanowili Austriacy i Niemcy. Obok nich najliczniejszą grupą etniczną
byli Polacy ze wschodniej Galicji. Nie brakowało też Rusinów.
Mimo dobrego wyszkolenia żołnierzy ta mieszanka narodowości stanowiła ustawiczne
ź
ródło niepokoju dla dowództwa twierdzy i oczywiście austriackiego kontrwywiadu. Do-
chodziły wieści o wręcz wrogim stosunku do CK monarchii już nie jednostek, lecz grup
ż
ołnierzy. Wielu podejrzewano o kontakty z żołnierzami rosyjskimi, na razie jednak nikt
nie został na tym przyłapany. Generał Kusmanek polecił więc bardziej przemieszać pod-
oddziały, zaś element niepewny włączył do Landsturmu, gdzie przeważali Austriacy.
Najpopularniejszą postacią wśród fortecznej załogi był kapral Jan Nowicki. Pochodził z
Wiednia, ale jego ojciec, niższy funkcjonariusz kolejowy, czuł się w dalszym ciągu Pola-
kiem, zaś matka pochodziła z Ostrawy. W domu rozmawiał z ojcem po polsku, z matką po
czesku, w szkole, rzecz jasna, po niemiecku. Rodzice dbali, by dobrze opanował te języki
potrzebne w wielonarodowym państwie. Powołano go do służby wojskowej rok przed wy-
buchem wojny. Gdy kompletowano załogę garnizonu w Przemyślu, Nowickiego przysłano
tu jako doświadczonego już żołnierza do kompanii fortecznej. Był osobą pewną; syn CK
urzędnika - to nie ulegało wątpliwości - musiał być ofiarnym żołnierzem, gotowym do
największych poświęceń.
Gdy Nowicki dostał przydział do fortu trzynastego, tak się jakoś stało, że nie wyzna-
czono go na żadne stanowisko. Ponieważ w tym czasie szukał pomocnika podoficer pro-
wiantowy, który sam nie mógł podołać obowiązkom związanym z zaopatrywaniem kom-
panii fortecznej i przydzielonych dodatkowo do bezpośredniej ochrony dwóch kompanii
piechoty, zainteresował się wesołym, dowcipnym kapralem mówiącym biegle trzema języ-
kami. Z racji obowiązków Nowicki przebiegał wszystkie pomieszczenia obiektu z bańkami
kawy, a nawet i rumem wydawanym każdemu specjalną miarką, często zapędzał się też na
pierwszą linię, gdzie był szczególnie gorąco witany. Codziennie jeździł zaprzęgiem kon-
nym do magazynów w mieście po przydzielaną codziennie bardziej skąpo żywność. Wie-
lokrotnie chcieli go namówić do współpracy oficerowie kontrwywiadu, jednak zawsze
udawało mu się wykręcić zręcznie rzuconym dowcipem.
Na początku grudnia, gdy kapral Nowicki jak zwykle zjawił się przed magazynem
ż
ywnościowym, podszedł do niego nie znany mu podporucznik, rozkazując iść za sobą.
Gdy żołnierz powiedział, że nie może przecież zostawić konia z wozem, oficer odrzekł, że
pójdą tylko do sąsiedniego budynku. Tam wprowadzono go do brudnego pokoju, w którym
stał sierżant.
- No jesteś, Nowicki. Siadaj - rzekł sierżant. Przez chwilę patrzyli na niego uważnie, a
potem kapitan bez żadnych wstępów oświadczył:
- Od tej chwili jesteście współpracownikiem kontrwywiadu. Kapral uśmiechnął się
krzywo i już chciał rzucić swoim zwyczajem jakiś żart, gdy kapitan ryknął:
- Milczeć, i słuchać! A jeśli za dużo będziesz pyskować, to pomaszerujesz na Winną
Górę. Nowicki zastygł w bezruchu. Na Winnej Górze znajdowało się miejsce straceń ska-
zanych wyrokiem sądu wojskowego. Żołnierzy rozstrzeliwano, cywilów wieszano.
Nowicki znał przekazywaną wśród oblężonych na ucho opowieść o egzekucji szerego-
wego Józefa Medeckiego, skazanego za opuszczenie posterunku. Nieszczęśnik powoli
szedł na miejsce kaźni w towarzystwie księdza. Nic nie mówił, nie płakał. Po odczytaniu
wyroku pluton wymierzył broń, a następnie skazańcowi przewiązano oczy brudną szmatą. I
wtedy po cichu zbliżyli się do niego czterej żołnierze. Niemal dotykając lufami, strzelili
jednocześnie do Medeckiego na znak dany im szablą przez oficera. Nieszczęsny żołnierz
nawet nie usłyszał komendy wyprawiającej go na tamten świat. Po chwili stwierdzono, że
mimo roztrzaskanej czaszki skazaniec daje oznaki życia... Na polecenie obecnego przy
egzekucji prokuratora wystąpił jeden z żołnierzy i przykładając lufę karabinu do głowy
Medeckiego jeszcze raz wypalił.
Nowicki wzdrygnął się na przypomnienie tej relacji. Zauważyli to i kapitan, i sierżant,
którzy mu się uważnie przyglądali.
- No dobrze - spokojniej już powiedział kapitan. - Musicie, kapralu, wiedzieć, że gdzieś
w rejonie waszego fortu jest kanał przerzutowy szpiegów, donoszących Rosjanom, co się
dzieje w twierdzy. Trochę wiemy, trochę się domyślamy, ale zdrajcę trzeba złapać za rękę.
Jak tylko zauważycie coś podejrzanego, zostawcie wiadomość w tym pomieszczeniu. Tu
zawsze ktoś jest. Tylko i wyłącznie tu, gdyż nie chcemy, żeby ktoś was podejrzewał o
współpracę z nami. No, odmaszerować do wozu!
Nowicki po wyjściu głęboko odetchnął. Gdyby tak znali całą prawdę...
Oficerowie austriackiego kontrwywiadu mieli rzeczywiście poważny problem Już pod-
czas pierwszego oblężenia tak się jakoś „przypadkowo” składało, że Rosjanie natychmiast
przystosowywali się do działań podejmowanych przez żołnierzy generała Kusmanka. Ba, w
niektórych przypadkach spotkano się z ruchami uprzedzającymi! Nietrudno było dojść do
wniosku, że w Przemyślu działa siatka szpiegowska. Od czasu do czasu chwytano płotki,
które przekazywały informacje jakimś agentom, rzekomo pochodzącym z zewnątrz. Jednak
w misternie zastawiane pułapki nikt nie wpadał.
Oficerowie operacyjni zaś twierdzili, że wiadomości przeciekają do Rosjan z niezbyt
licznego kręgu wtajemniczonych. Na podstawie obserwacji poczynionych na ulicy nikt nie
byłby w stanie przewidzieć kierunku i niemal godziny planowanego wypadu wojsk au-
striackich. Naciskany przez komendanta twierdzy szef kontrwywiadu szalał z wściekłości.
Szeregowi żołnierze szemrali o zdrajcy spośród starszych oficerów. „Sami Redle” - powia-
dali; zapał bojowy mimo licznych apeli, wzniosłych słów i zachęt do wytrwania w sposób
zauważalny zmniejszał się z tygodnia na tydzień. Jednocześnie wzięty do niewoli podoficer
rosyjski podczas przesłuchania buńczucznie twierdził, że im prędzej oblężony Przemyśl się
podda, tym lepiej. „Rosyjskie dowództwo i tak wszystko wie - mówił. - U nas czytają na-
wet gazety wychodzące w mieście. I wiedzą na przykład, jak wygląda uzbrojenie fortu
trzynastego”. Zdziwiło przesłuchujących, skąd prosty sierżant ma takie informacje. Jeszcze
przez kilka godzin próbowano wyciągnąć z niego coś więcej, ale bez rezultatu. Albo rze-
czywiście tylko tyle wiedział, albo znakomicie się maskował. Jakiś ślad jednak był: fort
trzynasty. Stąd nacisk na kaprala Nowickiego. Oficerom wywiadu potrzebne tam były
jeszcze jedne oczy i uszy.
NIEOCZEKIWANE SPOTKANIE
Był grudzień 1914 roku, Oblężony Przemyśl spędzał sen z oczu oficerom austriackiego
Sztabu Generalnego. Jego garnizon, blokując strategiczny węzeł komunikacyjny, znacznie
utrudniał stronie rosyjskiej prowadzenie operacji w kierunku Krakowa i Śląska, jak również
w rejonie Karpat, które w kilku miejscach zostały przekroczone przez nieprzyjaciela.
Utrzymanie twierdzy było więc sprawą kluczową dla tego obszaru operacyjnego. Na połu-
dnie od oblężonego miasta w odległości nie większej niż sto kilometrów znajdowały się
pozycje 3 armii generała Borcewicza. Sztabowcy doszli do wniosku, że właśnie 3 armii
byłoby najłatwiej przebić się do generała Kusmanka. Decyzja zapadła; teraz trzeba było
przedstawić ją komendantowi twierdzy. Uznano, że najlepiej będzie wysłać drogą po-
wietrzną do Przemyśla oficera, który by przekazał dowódcy twierdzy zamysł operacyjny i
pomógł w synchronizacji działań.
Wybór padł na majora Weissa. Był to inteligentny sztabowiec, obdarzony na dodatek
fenomenalną pamięcią. Zapoznano więc go z planami i wsadzono do dwupłatowca. Gdyby
w razie zestrzelenia samolotu lub jego awarii Weiss dostał się do niewoli, stosunkowo niski
stopień wojskowy pasażera nie nasunąłby podejrzeń, iż powierzono mu tak ważną misję.
By zamaskować właściwy cel podróży, wręczono mu jedynie osobisty list od cesarza, wy-
rażający uznanie dla oblężonej załogi. Ów list major miał rzekomo osobiście wręczyć ko-
mendantowi.
Komunikacja lotnicza Wiednia z Przemyślem działała niezawodnie, oczywiście jeśli
istniały dobre warunki atmosferyczne zapewniające stosunkowo prymitywnym maszynom
latającym bezpieczeństwo. Kilka razy w tygodniu przekazywano tą drogą pocztę, co miało
niezwykle ważne znaczenie dla żołnierzy trwających w okrążonej twierdzy. Zdarzyło się
też kilka przypadków podróży przedstawicieli dowództwa twierdzy do stolicy i z powro-
tem.
Major Weiss natychmiast po przylocie wyrysował na mapie dokładną sytuację na fron-
cie, podał składy jednostek, ich uzbrojenie i kolejne etapy planowanej ofensywy, która
miała rozpocząć się 8 grudnia. Na tej podstawie generał Tamasy rozpoczął przygotowania
do wyjścia walką na spotkanie 3 armii. Główną siłę uderzeniową miały stanowić jednostki
23 dywizji. Do szczegółowego opracowania planu przegrupowań, kierunków i czasu natar-
cia pozorowanego oraz organizacji właściwego uderzenia powołano całkowicie nowy ze-
spół oficerów pod kierunkiem pułkownika Seide. W jego skład wszedł również kapitan
Kalman. Wszystkich zobowiązano do zachowania ścisłej tajemnicy nawet wobec przeło-
ż
onych i starszych stopniem.
Gdy rankiem Kalman szedł do sztabu, by dokonać kilku korekt w przygotowanych ma-
teriałach, niespodziewanie spotkał Mieczysławę. Widząc ją odczuł przyspieszone bicie
serca. Wróciły marzenia, które wielokrotnie snuł tam, w okopach. Zatrzymał się przed nią,
zasalutował.
- Dzień dobry, pani Mieczysławo. Jeśli można, będę panią nazywał Mici. Węgrowi
bardzo trudno wypowiedzieć pani imię! Zgoda? No to bardzo dziękuję!
- Och, panie kapitanie, myślałam, że pan o mnie zupełnie zapomniał. Przecież umawia-
liśmy się na spotkanie przy orkiestrze. Byłam tam z koleżankami. Śmiały się ze mnie i
mówiły, że pan sobie zakpił. Właściwie nie powinnam z panem rozmawiać!
Oczy dziewczyny wyrażały jednak zupełnie odmienne uczucia. Widać spodobał się jej
przystojny oficer.
- Mici, przecież wiesz, że jest wojna. Nagle musiałem jechać na pierwszą linię - tłuma-
czył się Kalman. - Rozkaz dowódcy jest nieraz bardziej okrutny od kata.
Przez chwilę myślał, by zaprosić dziewczynę do swojego mieszkania, ale szybko zre-
zygnował. Pośpiech mógłby ją spłoszyć. Delikatnie ujął Mici pod ramię. Nie zaprotestowa-
ła.
- W tej chwili muszę udać się do swoich przełożonych. Nie wiem, jak długo mi tam
zejdzie. Może jutro w południe spotkamy się w kawiarni?
- No dobrze, ale czy nie stanie się tak jak poprzednio?
- Będę z całą pewnością na ciebie czekał. Przez jakiś czas nigdzie z miasta nie wyjadę.
Dochodzili już do siedziby sztabu. Kapitan zasalutował i długo jeszcze patrzył za od-
chodzącą dziewczyną. Gdy wszedł do sztabu, pułkownik Seide zgryźliwie zapytał, odkąd
spódniczki odprowadzają oficerów aż pod próg dowództwa. Kilku oficerów parsknęło
ś
miechem. Seide znany był z tego, że zazdrościł innym powodzenia u kobiet. Kalman udał,
ż
e nic nie słyszał, i zabrał się do pracy.
Dokumentacja związana z przygotowaniem operacji przerwania blokady była właśnie
na ukończeniu. Sprawdzono jeszcze stan zapasów amunicji artyleryjskiej, ustalono minu-
towy harmonogram nawał ogniowych na kierunkach pozorowanych ataków. Wreszcie
wszystko zostało uzgodnione i zatwierdzone. Pozostało jedynie wpisać dzień i godzinę
rozpoczęcia operacji. Podjęcie decyzji w tej sprawie zastrzegł sobie osobiście komendant
twierdzy.
Pułkownik Seide jeszcze raz przypomniał oficerom o potrzebie zachowania tajemnicy
oraz skierowaniu ich do poszczególnych oddziałów w fazie bezpośrednich przygotowań i
walk, prowadzonych w celu przerwania blokady Przemyśla. Na zakończenie przemowy, nie
patrząc na Kalmana, jeszcze raz powiedział, żeby trzymać język za zębami, szczególnie
wobec pięknych pań, w obecności których pewni młodzi koledzy lubią się kreować na
wszechmocnych herosów.
- Stary bałwan, cnota na mózg mu uderzą - mruknął do siebie Kalman.
- Co pan kapitan powiedział? - Okazało się, że Seide miał niezły słuch.
- Jak zwykle pan pułkownik ma całkowitą rację - służbiście odpowiedział Kalman, pa-
trząc mu w oczy.
- No dobrze. Do jutra wieczorem macie czas. Po kolacji zbieramy się, panowie. Puł-
kownik wstał i wyszedł, za nim salę opuścili pozostali. Kalman w pierwszej chwili chciał
odszukać Mici, ale ponieważ był już wieczór, a ponadto czuł się zmęczony po wytężonej
pracy, postanowił iść spać.
Następnego dnia ranek wstał mroźny; południowo- wschodni wiatr zapowiadał dalszy
spadek temperatury. W domu było chłodno, mimo iż ordynans napalił w piecu węglem,
którego stosik, przemyślnie ukryty pod starymi gratami i szmatami, odnalazł w piwnicy.
Kapitan nie czuł chłodu, rozgrzewała go sama myśl o spotkaniu z piękną panną.
W jedynej czynnej w Przemyślu kawiarni znalazł się już na godzinę przed umówionym
spotkaniem. Mici przyszła punktualnie. Wstał od stolika i podszedł do drzwi, w których
zatrzymała się na moment. Większość obecnych zwróciła uwagę na przystojnego kapitana i
piękną dziewczynę.
- Nigdy nie byłam w tej kawiarni podczas wojny - powiedziała Mici.
- Można dostać tutaj tylko szklankę kawy, ale za to z kostką cukru - z uśmiechem rzekł
Kahnan. - Nawet nie wiem, co robisz w Przemyślu - rzekł, gdy siedli przy stoliku.
- Pracuję w aptece szpitalnej. Nie mówiłam ci o tym?
- Pewnie masz tam wielu adoratorów. Już jestem zazdrosny! - Mój panie kapitanie, wi-
dzimy się po raz trzeci, a w ogóle znamy się piętnaście minut, więc dlaczego od razu taka
scena? Kalman patrzył na nią z upodobaniem. W pewnej chwili ujął jej dłoń, położył na
stoliku i zaczął głaskać. Dziewczyna nie cofnęła ręki. Ten Węgier jej się podobał. Milczeli
oboje przez dłuższą chwilę.
Nagle dał się słyszeć z zewnątrz dziwny dźwięk. Przez okna widać było, że przechodnie
zatrzymują się i pokazują sobie coś w górze. Zaciekawieni goście opuścili kawiarnię i wy-
szli na ulicę. Wyszli także Kalman i Mici.
Wysoko na niebie wolno leciały trzy samoloty. Przedefilowały nad śródmieściem, za-
wróciły. W pewnej chwili oderwało się od nich kilka drobnych punkcików, które szybko
spadały. Kalman natychmiast zorientował się, o co chodzi.
- Uciekajcie szybko, to Rosjanie zrzucają bomby!
Złapał Mici za rękę i wskoczył szybko do kawiarni, kryjąc się za filarem. Niemal w tym
samym momencie dom lekko drgnął, a powietrzem targnęły wybuchy. Objął dziewczynę
ramieniem, jakby chciał osłonić ją przed niebezpieczeństwem. Przylgnęła do niego całym
ciałem.
Gdy wszystko ucichło, poszli na Grodzką, gdzie prawdopodobnie spadły bomby. Sani-
tariusze kogoś nieśli w noszach. W jednym z domów paliło się poddasze, w innym rozwa-
lony był fragment ściany frontowej. Bomby spadły obok sztabu twierdzy.
Kalman pokręcił głową.
- Ci piloci musieli dobrze znać miasto i wiedzieć, gdzie znajduje się nasze dowództwo -
powiedział. - Wojny tym nie wygrają, ale bomby są groźne.
- Cieszę się, że jestem z tobą, że los pozwolił nam się spotkać - rzekła dziewczyna. -
Przy tobie zapominam, że jest wojna.
Wskazał ruchem głowy budynek stojący naprzeciwko.
- Spędziłem tu kilka ostatnich dni i nocy. Chyba już niedługo skończy się ta bieda. Czy
chcesz zjeść ze mną obiad? Mam w domu konserwy i coś jeszcze. Spojrzała mu w oczy i
skinęła potakująco głową. Kalman pod wieczór powiedział jej, że nigdy jeszcze nie spędził
tak upojnych chwil.
OBLĘŻENIE PO RAZ DRUGI
Oblegający Przemyśl generał Seliwanow w połowie grudnia 1914 roku miał do dyspo-
zcji około sześciu dywizji piechoty i jedną kawalerii. Artyleria polowa liczyła około pół
tysiąca dział różnych kalibrów. Oblężeni mieli więc dwukrotną przewagę w uzbrojeniu.
Liczba żołnierzy, biorących udział w walkach, była mniej więcej jednakowa. Ale o tym nie
wiedziało ani Naczelne Dowództwo w Wiedniu, ani generał Kusmanek.
Rosyjskie rozpoznanie, prowadzone w rejonie Karpat, donosiło o rozpoczęciu na po-
czątku grudnia przez Austriaków przegrupowania wojsk i koncentracji, wskazującej na plan
odblokowania Przemyśla.
Stosunkowo cienki łańcuszek oddziałów okopanych przed austriackimi fortami, choć
nadawał się doskonale do nękania obrońców, łatwo było przerwać w razie zsynchronizo-
wanego uderzenia z zewnątrz i wewnątrz. A tego właśnie należało spodziewać się z chwilą,
gdy ruszy natarcie armii Borcewicza. Rosjanie musieli zatem wiedzieć, kiedy i gdzie to się
odbędzie, by ściągnąć na czas wzmocnione odwody. Na razie Seliwanow otrzymał tylko
informację o zakończeniu przygotowań do przerwania blokady, pozostałych danych było
brak. Rosyjski wywiad okazał się w tym momencie bezradny.
8 grudnia od strony Karpat ruszyło natarcie austriackie. Chociaż dowództwo rosyjskie
spodziewało się tego uderzenia, nie wiedziało, czy Austriacy będą przeć do Przemyśla od
strony Sambora, czy od Sanoka. Wiązało się z tym drugie pytanie: w którym kierunku
uderzą oddziały zamknięte w twierdzy?
Na zewnętrznym froncie Austriacy naciskali, odnosząc znaczne sukcesy, zaś załoga
Przemyśla trwała na pozycjach nie przejawiając większej aktywności. Seliwanow codzien-
nie wzywał swego szefa wywiadu, żądając informacji o kierunku i terminie uderzenia od-
działów twierdzy, ale w odpowiedzi słyszał jedynie zapewnienia, że dokłada wszelkich
starań, by takie dane uzyskać. Sztab generała Kusmanka był hermetycznie zamknięty.
Wreszcie 16 grudnia 1914 roku generał Tamasy wydał rozkaz do natarcia żołnierzom
23 dywizji i batalionom Landsturmu. Kierunek: Bircza - Sanok.
Jako pierwszy ruszył do przodu major Frey ze swymi Austriakami. Bez przygotowania
artyleryjskiego skoczyli ku zasiekom, osłaniającym rosyjskie pozycje. Kiedy doszli do
plątaniny drutów kolczastych, artyleria forteczna zgodnie z planem położyła ogień na ce-
lach w głębi obrony, usiłując obezwładnić wykryte wcześniej baterie rosyjskie.
Frey nie chował się za plecami swoich żołnierzy. Szedł w drugiej linii, która miała
wzmocnić powodzenie, jakie winna była uzyskać pierwsza fala. Gdy odezwały się milczące
dotąd rosyjskie karabiny maszynowe, major zażądał zniszczenia wykrytych punktów
ogniowych. Obserwatorzy wywołali ogień. Major podczołgał się do pierwszych szeregów.
Gdy działa przeniosły swe celowniki w głąb obrony, poderwał się.
- Za mną, żołnierze! - krzyknął i pobiegł w kierunku stanowisk wroga.
Gdy Austriacy pokonali przejścia w zasiekach, wycięte przez saperów, plunęły im
ogniem w twarze karabiny maszynowe, które do tej pory milczały, nie ujawniając swych
stanowisk: Większość nacierających nie zdążyła się ukryć w zbawczych fałdach tereno-
wych. Batalionowi groziła całkowita zagłada. Widząc to Frey dał rozkaz do powrotu na
linię wyjściową. Z trzystu pięćdziesięciu powróciła niecała setka.
46 brygadzie honwedów powiodło się lepiej. Żołnierze szybko przerwali pozycje Ro-
sjan i ruszyli w głąb ich obrony. Jej dowódca, pułkownik Letay, zażądał od generała Ta-
masyego, by wchodzące w dokonany wyłom oddziały zwijały na lewo i prawo rosyjską
obronę, on sam zaś parł do przodu. Jego żołnierze, zachęceni powodzeniem, energicznie
atakowali. Od południa szła im na pomoc wielka armia, która miała zapasy żywności, cie-
płą odzież. Tam była Ojczyzna. Więc szli, strzelali, padali, czołgali się i znów szli...
Generał Kusmanek żądał bez przerwy meldunków z pola walki. Szyfrogramy otrzyma-
ne przez radio wskazywały na powodzenie ofensywy rozwijanej przez generała Borcewi-
cza. Brak było jednak informacji, które pozwoliłyby precyzyjnie określić miejsce i czas
przerwania blokady. Tymczasem węgierskie oddziały generała Tamasyego 17 grudnia
zbliżyły się już do Birczy. Zagarnięci jeńcy zeznawali, że w szeregi rosyjskie zaczyna się
już wkradać rozprężenie i panika.
Dowódca frontu rosyjskiego rozkazał swym wojskom zatrzymać za wszelką cenę natar-
cie 3 armii, zaś generałowi Seliwanowowi - atakować Przemyśl wszelkimi dostępnymi
siłami. Generał pospiesznie przegrupował dywizję i rozpoczął szturm na północny odcinek
pierścienia austriackiej obrony 17 grudnia. Pozostawione tam w osłonie kompanie austriac-
kie Landsturmu zostały odrzucone z przedpola do samej linii fortyfikacji stałych. Pancerna
bateria fortu trzynastego otworzyła do nacierających Rosjan ogień na wprost. Lufy szybko-
strzelnych dział zaczęły parzyć, kanonierzy ogłuchli od huku armat, mimo pracujących
wentylatorów w wieżach snuł się dym prochowy, doprowadzając do mdłości żołnierzy.
Dowódca fortu meldował o niebezpiecznej sytuacji. Mówił, że przygotowuje się do walki
wręcz. Zaistniała realna groźba przerwania obrony Przemyśla, ogołoconego z odwodów
operacyjnych.
Generał Kusmanek po zapoznaniu się z sytuacją wysłał do generała Tamasyego oficera
z poleceniem, by dowódca honwedów zawrócił nacierającą dywizję w głąb umocnień, tym
bardziej że wciąż brakowało szczegółowych danych o postępie ofensywy z południa.
Rozkaz wykonano. Przygnębieni żołnierze niechętnie wracali za mury, gdzie na równi
dokuczały im głód i chłód. Jak się później okazało, wojskom austriackim do „wyrąbania”
korytarza i odblokowania Przemyśla zabrakło zaledwie 30 kilometrów. Wojska rosyjskie
straciły dwa tysiące zabitych i były znacznie osłabione. Również los rannych w szpitalach
Przemyśla w większości przypadków przedstawiał się tragicznie. Brak było środków znie-
czulających niezbędnych przy operacjach, lekarstw, opatrunków. Znieczulica ogarnęła
również wielu lekarzy. Zaczęto mówić, że wielu chorych i rannych umiera przede wszyst-
kim z powodu zakażenia krwi. Zła organizacja służby zdrowia spowodowała, że do twier-
dzy skierowano wielu dentystów i lekarzy bardzo wąskiej specjalności. Niewielu było chi-
rurgów i internistów.
W szeregach wojskowej służby zdrowia w oblężonym mieście znalazł się również dok-
tor Robert Barany, wybitny specjalista chorób narządu słuchu i równowagi. Drogą lotniczą
zawiadomiono go o przyznaniu mu Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny. Nie wywarło
to na otoczeniu specjalnego wrażenia, a nawet niektórzy oficerowie wręcz pokpiwali sobie
z naukowca. Barany nie podejmował jednak dyskusji na ten temat.
Do szpitala trafił też kapitan Kalman. Już podczas odwrotu 23 dywizji spod Birczy,
rzucony wybuchem pocisku artyleryjskiego, zwichnął sobie rękę. Po nastawieniu i założe-
niu temblaka poszedł do szpitalnej apteki, poszukać swojej Mici. Rzuciła mu się na szyję.
- Przeraźliwie się o ciebie bałam. Ty musiałeś o natarciu wiedzieć wcześniej... - Oczy-
wiście, że wiedziałem. Miałem nawet swój drobny udział w jego przygotowaniu. Szkoda,
ż
e wszystko diabli wzięli. Zaczynamy już być bardzo zmęczeni. Mici złapała kapitana za
rękę, patrzyła mu długo w oczy. W pewnej chwili wstała. Z szuflady wyciągnęła kłębek
szmat, a gdy je rozwinęła, Kalman ujrzał niewielką buteleczkę ze szlifowanym korkiem.
- To eter - powiedziała dziewczyna. - Schowałam go przypuszczając, że wkrótce coś się
będzie dziać. Ty nie wiesz, jak ranni cierpią podczas operacji. Już prawie zupełnie nie ma-
my środków znieczulających. Ten eter schowałam na wszelki wypadek dla ciebie, kocha-
ny...
Rozpłakała się, a Kalmanowi po grzbiecie przebiegł zimny dreszcz. No tak, mogli go tu
przywieźć poszarpanego.
- Przecież nie jestem na stole operacyjnym. Co ty, najdroższa, wygadujesz!
- Napatrzyłam się tu na różne rzeczy - szepnęła przez łzy. - Nigdy bym sobie nie daro-
wała, że gdyby coś... a ja nie mogłabym ci pomóc. Może ta wojna wreszcie się skończy...
- Oj, chyba nieprędko - odrzekł ze smutkiem. - Pewnie niedługo znów pójdziemy do
ataku.
Nagle na korytarzu dał się słyszeć ostry głos kobiety, która z niecierpliwością czegoś się
domagała. Drzwi gwałtownie otworzyły się, weszła sanitariuszka w męskim ubiorze. Z
całej jej postaci emanowała energia. Nie patrząc na kapitana Kalmana, zwróciła się do
Mici:
- Musisz koniecznie coś zrobić. Byłam teraz w forcie siódmym w Prałkowcach. Nie
dość że brak bandaży, to nawet skończyła się im jodyna. Nie ma czym dezynfekować ran!
Poszukaj tam u siebie jakiejś buteleczki. Obiecałam im, że poratujemy. No, popatrz, po-
patrz po tych swoich szufladach!
Mici pokręciła głową. Nic nie może dać, na to potrzebna jest zgoda komendanta szpita-
la. Ona musi rozliczać się z każdej pastylki.
Usłyszawszy to sanitariuszka wykręciła się na pięcie i bez słowa wypadła z pomiesz-
czenia, trzasnąwszy drzwiami. Widząc zdziwioną minę Kalmana, Mici wyjaśniła:
- To była siostra Marta. Jak widzisz, energii jej nie brakuje. Trochę zwariowana, ale bez
reszty oddana swej pracy. Ma za zadanie objeżdżać punkty sanitarne, zbierać zamówienia
na lekarstwa i środki opatrunkowe. Przy okazji zagląda do rannych, powie im ciepłe słowo,
czasem przywiezie któregoś do szpitala. - Podeszła do okna. - Popatrz, jednak Marta coś
wyciągnęła...
Rzeczywiście sanitariuszka w spodniach wkładała na dwukółkę jakąś sporą paczkę.
Zręcznie wskoczyła na pojazd, na ruch lejcami niewielki konik ruszył do przodu. Kalman
ś
ledził odjeżdżającą przez pewien czas, później zaś zwrócił się do Mici:
- Herod baba. Dawno się znacie?
- Chyba od września. Muszę ci powiedzieć, że jest bardzo kochana. Nie przejdzie obo-
jętnie wobec żołnierskiego nieszczęścia. A że nie boi się kul i pierwszej linii, wojsko ją
uwielbia. Jeśli coś mi się trafi poza rozdzielnikiem, oddaję Marcie.
- To znaczy, że masz jakieś możliwości. Tak jak z tym eterem dla mnie. Mici spoważ-
niała. - Rannym i chorym nic nie zabieramy - powiedziała. - Natomiast jest taki magazynek
zastrzeżony dla
dowództwa twierdzy. Tam niczego nie brakuje. O środek znieczulający dla mojego ofi-
cera poprosiłam szefa służby zdrowia. Oto cała tajemnica... Kalman nie pozwolił jej nic
więcej powiedzieć, zamykając usta pocałunkiem.
TAJNY FRONT
Na kilku odcinkach między wojskami oblegającymi a obrońcami rozciągał się pas ziemi
niczyjej. Jego szerokość miejscami dochodziła do dwóch kilometrów. Na tym terenie w
ziemnych norach zaryli się mieszkańcy kilku osiedli, którzy mimo nakazów nie opuścili
swoich siedzib. Wprawdzie budynki gospodarskie były zniszczone i spalone, ale ludzie,
pozostawieni sami sobie, mimo braku żywności i elementarnej pomocy lekarskiej, nie-
ustannie narażeni na śmierć, uparcie trwali. Ten dziwny stan rzeczy z niewytłumaczalnych
powodów zaakceptowały obie strony.
Owymi terenami interesowały się natomiast wywiady: tak austriacki, jak i rosyjski. Au-
striacy sądzili, że tędy właśnie prowadzą główne szlaki agentów działających na rzecz
Rosjan na terenie Przemyśla. Za wszelką cenę starali się uchwycić nić prowadzącą do - jak
sądzono - rezydenta rosyjskiej siatki wywiadowczej. Dowodów na jej istnienie było aż
nadto. Bez żadnej wątpliwości stwierdzono, że przed ostatnim natarciem honwedów do-
wództwo rosyjskie uprzedziło mieszkańców okolicznych miejscowości o możliwości za-
grożenia.
Na „ziemi niczyjej” w piwnicy zburzonego domu wraz z rodziną wegetowała Anna
Czernyk. Ponieważ część jej najbliższych mieszkała w wiosce położonej wewnątrz pier-
ś
cienia obronnego twierdzy, Anna za cichą zgodą frontowych dowódców odbywała trudną
drogę pod ostrzałem najpierw do pierwszej linii obrony Przemyśla, później, też niebez-
pieczną, do rodziny.
Każdym, kto przychodził, z „tamtej” strony, interesował się austriacki kontrwywiad.
Wzięto też pod długotrwałą obserwację Annę Czernyk, śledzono każdy jej krok i obser-
wowano wszystkie kontakty. Podejrzewano, że jest kurierem rosyjskim. Małomówna, za-
biedzona wiejska kobiecina nie dawała jednak najmniejszych powodów do takich podej-
rzeń. W końcu przyzwyczajono się do jej wędrówek i tylko czasem któryś z dyżurujących
na pierwszej linii podoficerów przestrzegł ją, że takie spacery są niebezpieczne. Anna wte-
dy odpowiadała, że będzie jak Bóg da.
Owym skrawkiem ziemi interesował się również kapitan Pawłow. W chłopskim prze-
braniu przedzierał się od czasu do czasu do nędznych ziemianek zamieszkanych przez
ludzi, pilnujących resztek swego dobytku. Wyprawy odbywał w ścisłej tajemnicy. Gdy
jeden z dowódców kompanii, na odcinku której Pawłow przechodził w stronę pozycji au-
striackich, zbyt natarczywie wypytywał go o cel niebezpiecznych wypraw, już na drugi
dzień został przeniesiony na północny odcinek frontu, oddalony o kilkaset kilometrów od
Przemyśla.
Celem wędrówek Pawiowa była ziemianka Anny Czernyk, która okazała się świetnym
łącznikiem. Przez długi czas chodziła do oblężonej twierdzy nie otrzymując żadnych zadań
i nie mając żadnych kontaktów - tak by wszystkich przyzwyczaić do swojej obecności, co
się jej w pełni udało - a po trzech miesiącach była już jednym z najcenniejszych kurierów.
Anna przekazywała rejestry rannych i chorych żołnierzy, informacje o nastrojach, o za-
opatrzeniu w żywność oblężonego miasta, niekiedy wiadomości o koncentracji oddziałów.
Dane takie przychodziły regularnie, stanowiąc dla generała Seliwanowa cenną pomoc.
Podobne wiadomości docierały do Rosjan również od austriackich dezerterów, których
z każdym tygodniem było coraz więcej. W głównej mierze byli to Rusini. Nie brakło też
Polaków, szczególnie spośród kręgów powiązanych emocjonalnie z Rosją i Ukrainą.
Głównym powodem ucieczek z CK armii były złe stosunki, panujące między żołnierzami
różnych narodowości.
Naczelny wódz armii rosyjskiej, wielki książę Mikołaj Mikołajewicz, wiedział, że ob-
lężony Przemyśl tkwi jak cierń w operacyjnych ugrupowaniach frontu karpackiego. Zajęcie
twierdzy znacznie ułatwiłoby działania na tym ważnym kierunku strategicznym. Pomny
jednak złych doświadczeń z pierwszego oblężenia, jedynie przypominał od czasu do czasu
dowódcy armii, by ten znalazł jakiś sposób na chociażby osłabienie obrony twierdzy.
24 grudnia 1914 roku, jeszcze przed świtem, rosyjscy artylerzyści z 5 baterii 10 brygady
armat podczołgali się pod zasieki chroniące linie austriackie i przymocowali do nich list-
odezwę napisaną wielkimi literami. Oto jego treść:
„Niemcy, Węgrzy, Słowacy, Polacy, Włosi, żołnierze wszystkich narodowości należą-
cych do obrony twierdzy, wierzcie nam, że nie jesteśmy waszymi nieprzyjaciółmi. Przy-
znajemy wam, że jesteście dzielnymi żołnierzami. Życzymy wam wesołych świąt z zapew-
nieniem, że ani jednym strzałem nie zakłócimy wam w tym czasie spokoju”.
Gdy się rozwidniło, spostrzeżono tę płachtę papieru z okopów austriackich i przez lor-
netę odczytano treść. Zanim zawołano oficera, by przekazać mu ów świąteczny „prezent”,
w okopach aż szumiało od dyskusji. W pewnym momencie jeden z żołnierzy wykrzyknął,
ż
e sprawdzi, czy Rosjanie napisali prawdę. Wyskoczył z ukrycia i wyprostowany, pewnym
krokiem ruszył do wiszącej odezwy. Wszyscy zamarli, w nagłej ciszy słychać było tylko
chrzęst butów na śniegu. Żołnierz przyniósł papier do okopu.
Po chwili obserwator zameldował, że w dali widać powiewającą białą flagę i dwie syl-
wetki. Dowódca odcinka, kapitan, popatrzył na stojącego przed nim na baczność sierżanta,
oczekującego na rozkaz, i powiedział, że ponieważ na froncie panuje cisza, on idzie odpo-
cząć. Jest bardzo zmęczony i prosi, by mu nie przeszkadzać. Następnie poszedł do zie-
mianki, udając, że nic nie widział.
Rosjanie z białą flagą podeszli pod samą linię austriackich zapór z drutu kolczastego.
Dopiero teraz dało się dostrzec, że ciągnęli za sobą ciężki kosz. Zaczęli wołać i gestami
zapraszać do podejścia. Kiedy wyszli im naprzeciw dwaj podoficerowie, okazało się, że
Rosjanie przynieśli świąteczne podarunki. W koszu był tytoń, cygara, biały chleb i słody-
cze.
Wieść o prezencie rozeszła się wśród oblężonych lotem błyskawicy. Okazało się, że
podobne spotkania miały miejsce również na innych odcinkach. Meldunki o tych wydarze-
niach dotarły do dowództwa twierdzy. Generał Kusmanek wydał polecenie, by sprawą zajął
się szef sztabu. Ten zwołał naradę oficerów kontrwywiadu, prokuratorów i wyższych do-
wódców. Uznano, że postawienie przed sądem żołnierzy, którzy skorzystali z rosyjskich
prezentów, mogłoby odbić się niekorzystnie na autorytecie dowództwa. Żołnierzy tych było
zbyt wielu, a Rosjanie niczego przecież nie żądali. Sprawa właściwie rozmyła się, a w
austriackich szeregach narodził się cień sympatii dla przeciwnika.
Po spokojnych świętach Bożego Narodzenia 27 grudnia rozpoczęło się kolejne natarcie
honwedów w kierunku Birczy i Sanoka. Poszły one tą samą drogą, co przed dziesięcioma
dniami. Poderwał je radiogram z austriackiego Naczelnego Dowództwa, informujący o
podjęciu kolejnej ofensywy w celu odblokowania Przemyśla. Całodzienne ciężkie walki
przyniosły Węgrom jedynie duże straty. Jak się później okazało, w ostatniej chwili odwo-
łano natarcie, nie powiadamiając o tym generała Kusmanka.
Dobrze orientujące się na ogół w zamiarach oblężonego nieprzyjaciela dowództwo ro-
syjskie było zaskoczone niespodziewanym działaniem załogi twierdzy. Tym razem system
ostrzegawczy zawiódł. Czyżby agenci przespali sprawę?
Kapitan Pawłow podjął więc ryzykowną decyzję: postanowił osobiście sprawdzić, jakie
możliwości mają jego wywiadowcy. Miał w zapasie dwie karty atutowe, po które jeszcze
nie sięgnął. W mundurze austriackiego podoficera prześliznął się w ślad za Anną Czernyk
między uprzednio rozpoznanymi posterunkami, a później, już razem z kobietą, pomasze-
rował na punkt kontaktowy w chałupie na przedmieściu Przemyśla. Oczywiście miał ze
sobą autentyczne meldunki wojskowe, a dobra znajomość języka niemieckiego znacznie
zmniejszała ryzyko wpadki. Gdy zapadł zmrok, pojedynczo zaczęły się pojawiać jakieś
postacie. W izbie, gdzie się gromadzono, nie zapalano światła.
Pawłow rozpoczął:
- Właściwie nie powinniśmy spotykać się w takiej grupie, ale tym razem sytuacja jest
wyjątkowa. Musimy dostawać pełniejsze informacje o zamierzeniach załogi twierdzy. Im
więcej ich będzie, tym szybciej skończy się bitwa o Przemyśl. Od dziś uruchamiamy do-
datkowy kanał przerzutowy przez fort numer trzynaście. Naszym łącznikiem jest tam ka-
pral Nowicki, podoficer prowiantowy. Codziennie kręci się przy magazynach żywnościo-
wych. Nie zna jednak nikogo z naszych ludzi. Hasłem wywoławczym dla niego jest pyta-
nie: „Czy nie widzieliśmy się przypadkiem w ubiegłym roku w Krakowie?”. Gdy Nowicki
nie będzie miał wątpliwości, odpowie: „Nigdy tam nie byłem, znam tylko Wiedeń”. Mel-
dunki można mu przekazać tylko przy magazynie prowiantowym. Odbierze je wyłącznie
od kobiety.
Na chwilę zapadło milczenie.
- Przyszedłem na to spotkanie z wami także dlatego - podjął Pawłów - by udowodnić
naszą sprawność organizacyjną i umiejętność zachowania pełnej konspiracji. Jak dotąd z
mojej siatki nikt nie wpadł. Działajcie więc odważnie, ale i rozważnie. Chciałem jeszcze
dodać, że obecnie wszystkie nagrody będą wypłacane w podwójnej wysokości.
Powiedział także, iż nie ma potrzeby używania szyfrów. Zalecił jeszcze raz ostrożność
w pracy i prosił o szybsze przekazywanie danych. Na zakończenie powiedział, że chce na
osobności porozmawiać z Maszą i Hermanem. Reszta niech opuści pojedynczo dom.
Gdy zostali tylko we trójkę, Pawłow wyszedł z mężczyzną do innego pomieszczenia.
- Kapitanie Wolf - powiedział - znów przyszedł czas działania. Po wpadce pułkownika
Redla zostawiliśmy pana w spokoju, ale teraz chcemy wiedzieć jak najwięcej o sztabie
Kusmanka. Sprawdziliśmy też stan pana konta w banku wiedeńskim i w Szwajcarii. Nie-
wiele tam zostało. Jest szansa znacznego ich zasilenia.
Wolf pokiwał głową.
- Nie spodziewałem się, że mnie tu znajdziecie.
- Jesteśmy w kontakcie z wypróbowanymi przyjaciółmi - z uśmiechem odparł Pawłow.
- A ponieważ teraz potrzebujemy pomocy, pozwoliliśmy sobie pana niepokoić. Zdaje sobie
pan kapitan sprawę, że Przemyśl padnie wcześniej czy później. Ze względu na sytuację na
froncie zależy nam na każdym dniu. Od pana chcielibyśmy otrzymywać informacje o ter-
minie i kierunku przewidywanych kontrataków załogi twierdzy. Wiadomości proszę prze-
kazywać przez siostrę Martę. Jak wiem, jest całkowicie poza podejrzeniami. Ona przekaże
wszystko dalej. No to do widzenia. Z panem spotkamy się już chyba po wojnie...
Pawłow wrócił do izby, gdzie siedziała drobna kobieca postać w chuście na głowie. -
Masza, czas wreszcie i na ciebie. Dotąd byłaś w odwodzie, ale musisz zacząć działać. Jakie
masz kontakty? Zaczęła wymieniać nazwiska oficerów, określając przy tym ich stanowiska
i zakres działania. Pawłow w pewnej chwili przerwał:
- Czy jest wśród nich taki, który dla ciebie całkowicie stracił głowę i da się zwerbować
do współpracy z nami?
- Chyba nie - pokręciła głową. - Mam wprawdzie zakochanego po uszy kapitana Kal-
mana, który z ramienia jednostek węgierskich bierze udział w planowaniu operacji zwią-
zanych z obroną twierdzy, ale jest bardzo uczciwy i mimo iż niezbyt kocha swe dowódz-
two, na współpracę z nami nie pójdzie.
- Musisz coś wymyślić. Nasi generałowie cały czas przypominają nam o tym cholernym
Przemyślu. Jak sądzisz, czy w tej chwili bezpośredni szturm mógłby psychicznie załamać
ż
ołnierzy?
- Na pewno nie. Słucham wielu rozmów w szpitalu między rannymi a odwiedzającymi.
Klną na życie, bałagan, dowódców, korupcję i złodziejstwo kwatermistrzów. To zastana-
wiające, ale przy tym wszystkim, są dumni z obrony swej fortecy.
Umilkli obydwoje, cisza trwała dosyć długo. Pawłow wreszcie rzekł:
- Spróbuj pociągnąć za język swego kapitana. Zakochany oficer to idiota. Wygada się
ze wszystkim, co mą na sercu i w głowie. Kontakt w dalszym ciągu przez Martę. W razie
czego przez Nowickiego. Wyjdziesz stąd kilka minut po mnie.
Wstał i nie odwracając się opuścił chatę, przed którą czekała na niego Anna Czernyk.
POCZĄTEK KOŃCA
1 stycznia 1915 roku był dniem świątecznym tylko w kalendarzu. Mieszkańcy Przemy-
ś
la od wielu tygodni otrzymywali głodowe porcje żywnościowe. Wprowadzono system
kartkowy, ale nie wszyscy zostali nim objęci. Przydział miesięczny na osobę wynosił pięć
kilogramów mąki, ćwierć kilograma cukru i kilogram sucharów. Nawet te skąpe racje na
ogół pozostawały tylko na papierze. Zgłaszający się po odbiór produktów przeważnie do-
wiadywali się, iż magazyny są puste.
Jednocześnie świetnie prosperował czarny rynek. Tam ceny żywności kilkudziesięcio-
krotnie przewyższały oficjalne. Towar w zasadzie odstępowano za protekcją, po znajomo-
ś
ci. Głodni mieszkańcy wyzbywali się rodzinnych precjozów w zamian za szansę przeżycia
jeszcze jednego tygodnia. Schowany niegdyś i zapomniany woreczek kaszy czy grochu
stawał się nagle największym skarbem.
Elitę w oblężonym mieście tworzyła teraz dość liczna grupa oficerów prowiantowych i
współpracujących z nimi kierowników magazynów i składnic. Mając w pamięci narastające
problemy z wyżywieniem w okresie pierwszego oblężenia, prowadzili oni podwójną ewi-
dencję, pozwalającą im swobodnie dysponować zapasami twierdzy. Dbali jednocześnie, by
generałowie, najwyżsi dowódcy, żandarmeria oraz aparat prokuratury i sędziowie nie od-
czuwali żadnych braków. Znaczną część żywności rozprowadzali pomiędzy cywilną lud-
nością po paskarskich cenach poprzez podstawione osoby.
Wśród młodych oficerów coraz głośniej wymieniano nazwisko majora Rauba, który
upłynniając zagarnięte towary za pośrednictwem kochanki zgromadził olbrzymi majątek.
Sprawa stała się tak głośna, że został wezwany do prokuratury, gdzie poinformowano go o
zarzutach. Jednocześnie nakazano przeprowadzenie kontroli nadzorowanej przez niego
składnicy. Major Raub, zdając sobie sprawę z beznadziejności sytuacji - sąd mógłby wydać
na niego tylko jeden wyrok - sięgnął po rewolwer i popełnił samobójstwo.
Dobrze zorganizowany gang przestępczy, złożony z wojskowych i cywilów, na tajne
magazyny żywności wybrał... cmentarze. Organizowano fałszywe pogrzeby, w których
brali udział jedynie zaufani ludzie. W trumnach zamiast zwłok przenoszono żywność, ty-
toń, alkohole. Grobowce okazały się znakomitymi skrytkami. Interes rozwijał się doskona-
le, rosły fortuny przestępców, ale wreszcie zgubiła ich nadmierna zachłanność.
Złe wyżywienie spowodowało znaczne obniżenie kondycji fizycznej żołnierzy i ludno-
ś
ci cywilnej, zwiększyło podatność na choroby. Pomoc lekarska praktycznie ograniczała się
do oględzin i dobrych rad. Chorzy przebywali w zimnych pomieszczeniach, karmieni gło-
dowymi porcjami. Rarytasem była codzienna ciepła, choć rzadka zupka z buraków pa-
stewnych.
Brak było również paszy dla koni. Zwierzęta padały. Znaczną ich część zabijano na
mięso i konserwy. Doszło do tego, że wozy z trumnami poległych ciągnęli koledzy - żoł-
nierze.
Dotkliwie dawał się obrońcom twierdzy we znaki brak ciepłej odzieży i obuwia. Żoł-
nierze wkładali pod mundury warstwy gazet i papieru, zabrali też wszystkie pasy transmi-
syjne z fabryk, by pociąć je na zelówki do zdartych butów. Nierzadko widywano żołnierzy
w drewniakach.
Twierdza miała duże zapasy wina, ale na skutek złego przechowywania większa jego
część skwaśniała i trzeba było je wylać. Przy okazji okazało się, że zepsuciu uległa też
wielka ilość szynki.
Na Woli Rusini otworzyli sklep. Był nieźle zaopatrzony, choć sprzedawano w nim to-
wary po wygórowanych cenach. Podobno prawie wszystkie artykuły pochodziły zza linii
frontu. Nikt jednak nie pytał, jaką drogą dostały się na ladę...
W styczniu niemal całkowicie zamarły walki, tylko od czasu do czasu dochodziło do
sporadycznej wymiany ognia. W tych warunkach wygasały emocje i wrogość do przeciw-
nika. W wielu miejscach na przedpolu żołnierze prowadzili handel wymienny. Oblężeni
szczególnie cenili sobie pszenne białe bułeczki. Był to rarytas nie do osiągnięcia w twier-
dzy. Wielokrotnie przy okazji owych transakcji zapewniano się wzajemnie, że i obrońcy, i
oblegający uznają się za walczące strony, a nie za wrogów.
W styczniu 1915 roku w Karpatach spadło wiele śniegu; jego warstwa wynosiła prze-
ciętnie od jednego do półtora metra. Utrudniało to ruch oddziałów austro-węgierskich,
które po raz kolejny otrzymały zadanie odblokowania Przemyśla i mimo przeszkód natury
atmosferycznej powstrzymały na południe od Przełęczy Dukielskiej ofensywę oddziałów
rosyjskich. Po ciężkich bojach odzyskały Przełęcz Użocką, ale mimo wielu wysiłków i
ofiar nie udało się przełamać pozycji rosyjskich, ryglujących dostęp do Przemyśla.
Austriacki Sztab Generalny opracował więc kolejny plan przyjścia z pomocą oblężo-
nemu Kusmankowi. Dowodzenie utworzoną do tego celu grupą operacyjną powierzono
generałowi kawalerii Tersanszkyemu.
Gdy wreszcie 27 lutego ruszył on z natarciem, trwała odwilż. Południowy wiatr bły-
skawicznie topił masy śniegu. Rowy strzeleckie niemal po brzegi wypełniły się wodą. Na-
gły skok temperatury i wilgoć spowodowały wielką liczbę zachorowań. Tysiące żołnierzy
było niezdolnych do walki. Szwankowało zaopatrzenie w żywność i amunicję, gdyż służby
kwatermistrzowskie zostały daleko za linią frontu. Brak jasno postawionych zadań oraz
współdziałania spowodowały, że piechota nacierała bez wsparcia artylerii, która posuwała
się dolinami, a tymczasem niemal wszystkie wzgórza na drodze działania korpusów Ter-
sanszkyego obsadzone były przez rosyjskie baterie dziesiątkujące szturmującą piechotę.
Znowu przyszedł mróz. Zmęczone, głodne, wyczerpane oddziały biwakowały w pustym
polu. Chociaż do budowy baraków i schronów drzewa nie brakowało, nie dostarczono
narzędzi do ich budowy, a także gwoździ, klamer i papy.
Wielu dowódców wykazało się nieudolnością. Na przykład 28 pułk piechoty poszedł do
przodu, nie przeprowadziwszy uprzednio rozpoznania. Po długim, męczącym marszu żoł-
nierzy niespodziewanie zatrzymał morderczy ogień karabinów maszynowych i artylerii.
Zalegli więc w płytkich dołkach, nie mogąc podnieść głów. Większość z nich była całko-
wicie wyczerpana fizycznie. Czego nie dokonały pociski, tego dokończył mróz. Pochowano
później setki sztywnych, nawet nie draśniętych zwłok...
Opanowanie Baligrodu powierzono 27 dywizji. Źle wybrano miejsce i czas uderzenia.
Nacierających pod górę żołnierzy powitał gwałtowny ogień. Rosjanie otworzyli go z za-
skoczenia, z odległości niecałych dwustu metrów, prosto w twarze atakujących. W ciągu
godziny zginęło ponad tysiąc żołnierzy. Walczący na południowy zachód od Przemyśla w
okolicach wsi Smolnik 4 batalion 82 pułku w ciągu godziny stracił 450 spośród 600 żoł-
nierzy...
Nadeszła kolejna fala opadów śniegu, która sparaliżowała i tak fatalnie działające za-
opatrzenie. Mimo to naczelny dowódca wojsk austro-węgierskich nakazywał nie przerywać
natarcia. Wykonując rozkaz oficerowie słali do przodu niedożywionych i nędznie ubranych
ż
ołnierzy. Ci jednak nie byli w stanie zbliżyć się do wzgórz utrzymywanych przez rosyjską
armię, a przecież ich zajęcie stanowiło podstawowy warunek powodzenia dalszych etapów
operacji. Do niewoli dostała się jedna czwarta stanu osobowego całkowicie wyczerpanej 27
dywizji, a pozostali z powodu odmrożeń i chorób byli niezdolni do walki. Ranni zamarzali
na miejscu.
W tych tragicznych warunkach żołnierze bardziej obawiali się ran niż śmierci. Generał
Tersanszky meldował, że siły natury okazały się silniejsze od wroga.
O pogarszającej się sytuacji w oblężonym Przemyślu meldowano dowództwu systema-
tycznie. W twierdzy odbierano co prawda informacje o powodzeniu wojsk niemieckich na
innych odcinkach frontu, o postępach wojsk idących z odsieczą, ale zdawano sobie sprawę,
ż
e o jej losach zdecyduje ostatecznie nie bitność obrońców i nowoczesność fortyfikacji, ale
zasobność magazynów. Pod koniec lutego obliczono, że załogę można żywić do 7 marca.
Po zabiciu znacznej liczby koni i konfiskatach wszelkiej znalezionej żywności oraz
zmniejszeniu i tak głodowych racji przyjęto ostateczny termin 24 marca. Do tego czasu
trzeba przerwać blokadę albo skapitulować. „Generał głód” stał się głównym tematem
rozmów sztabowych.
Mimo licznych niepowodzeń cały czas rozważano następne warianty odblokowania
Przemyśla. Szef sztabu wojsk austriackich, generał von Hötzendorf, podjął kolejną próbę
dotarcia do oblężonych. Najbliższe pozycje wojsk austriackich znajdowały się przecież
zaledwie 60 kilometrów na południowy zachód od miasta! Szyfrówką poinformowano o
tym generała Kusmanka. Dowódca twierdzy zwołał naradę wyższych oficerów. Najpierw
zabrał głos szef służby zdrowia, generał Kanik:
- Połowa wszystkich żołnierzy praktycznie nie jest zdolna do walki. Ci, którzy pozostają
w linii, są bardzo osłabieni. Jestem przekonany, że nie będzie ich stać na większy wysiłek.
Po dwóch, trzech godzinach walki mogą po prostu paść ze zmęczenia.
- Moi żołnierze wykonają każde postawione zadanie, byle tylko polepszyło się wyży-
wienie - powiedział generał Kaltnecker, patrząc przy tym znacząco na kwatermistrza. Ten
jednak milczał. Zapadła cisza, obecni zaczęli niby to pilnie studiować rozłożone mapy i
zaglądać do notatek.
Odezwał się szef sztabu, generał Hubert:
- A gdyby tak jeszcze raz skoncentrować nasze oddziały i przerwać pierścień wojsk ro-
syjskich, ale nie w kierunku Sanoka? Tam jest najbliżej do idących z odsieczą i dlatego
Rosjanie spodziewają się nas właśnie na tym odcinku. Należy ich zaskoczyć.
Generał Kusmanek podniósł głowę.
- A co pan generał proponuje? - spytał zaciekawiony.
- Niedawno wydałem polecenie zebrania informacji o stanie jednostek rosyjskich na
wschód i południowy wschód od Przemyśla. Z dwóch niezależnych od siebie źródeł otrzy-
małem wiadomość, że właśnie tam wojska rosyjskie najsłabiej obsadziły pozycje. W rejo-
nie Mościsk są ponadto potężne magazyny żywnościowe, których zawartość mogłaby po-
stawić na nogi naszych żołnierzy. Ale najważniejszy jest czynnik zaskoczenia. Rosjanie nie
przypuszczają, że uderzymy właśnie w tamtym kierunku. Do naszych pozycji w rejonie
Sambora jest ponadto niewiele dalej niż do pozycji na kierunku Sanoka.
- A co pan proponuje zrobić z twierdzą? - dalej pytał Kusmanek.
- Gdy opuści ją dwadzieścia tysięcy żołnierzy, dla pozostałych będzie więcej żywności.
Może potem uda się dostarczyć tu coś z rosyjskich magazynów w Mościskach. Amunicji
mamy pod dostatkiem. Forteczna artyleria i broń maszynowa nie dopuści Rosjan bliżej niż
dotychczas.
- Czy uważa pan generał, że nas jest tu za dużo? - ironicznie zapytał generał Tamasy.
- O tym pan wie tak samo dobrze jak i ja. A jeśli pan zapomniał, to przypomnę, że plany
operacyjne przewidywały załogę składającą się z osiemdziesięciu pięciu tysięcy ludzi i
trzech tysięcy siedmiuset koni. W chwili rozpoczęcia oblężenia było nas sto dwadzieścia
osiem tysięcy i dwadzieścia tysięcy koni. Takie są fakty.
- Faktem jest również, że moi żołnierze są skrajnie wyczerpani i trzeba coś postanowić.
Jeszcze tydzień i przestanę dowodzić wojskiem. Będzie to kupa słaniających się cieni w
łachmanach - wtrącił dowódca 108 brygady pułkownik Martinek.
- Panie pułkowniku, to defetyzm - rzekł surowo generał Kusmanek. - Cesarz liczy na
nas. Arcyksiążę Ferdynand zapewnia, że pomoc niebawem przyjdzie. Ojczyzna patrzy na
nas jak na bohaterów.
- A tymczasem my jesteśmy gotowi z głodu zjeść własne buty - dość głośno burknął
Martinek. Zebrani oficerowie nie podjęli tematu, przez chwilę milczał również Kusmanek,
nie chcąc wywołać
gorszącego sporu z odważnym dowódcą, który był jednym z filarów obrony.
Szef sztabu zaczął dalej snuć swój wywód:
- Moim zdaniem mamy tę właśnie jedną jedyną szansę wyjścia z trudnej sytuacji. Zima
jest tak samo sroga dla Rosjan, jak i dla nas. Uważam, iż w niedługim czasie należy doko-
nać pozorowanego uderzenia w kierunku Birczy i Sanoka, a po dwunastu godzinach ruszyć
na Mościska i Sambor.
- A jeśli ten plan się nie powiedzie? - zapytał podpułkownik Hartlein.
- Niech pan sobie sam odpowie na to pytanie - cierpko odparował generał Hubert.
- Chciałbym zwrócić uwagę, że w Przemyślu stale działa rosyjska siatka szpiegowska -
odezwał się szef kontrwywiadu. - Wprawdzie zanotowaliśmy znaczne osiągnięcia w likwi-
dacji poszczególnych jej agentów, ale mam podstawy do twierdzenia, że jeden z nich jest
informowany o naszych planach operacyjnych.
Ucichły półszeptem prowadzone rozmowy. Wszyscy siedzący przy stole zwrócili głowy
ku mówiącemu.
- Nie chcę nikogo podejrzewać, ale ktoś ma zbyt długi język. Nie wierzę, by wróg miał
możliwość wglądu do naszych sejfów. Prosiłbym wszystkich, aby zalecili podwładnym
szczególną ostrożność.
Generał Kusmanek wstał i zwrócił się do zebranych:
- Rozkazuję przystąpić do realizacji planu generała Huberta. Przygotować jednostki do
przełamania. O terminie rozpoczęcia naszych działań podejmę decyzję później. Dziękuję
panom.
Obecnych na naradzie oficerów szczególnie poruszyło wystąpienie szefa kontrwywiadu.
Czy to oznacza, że zdrajca jest wśród nas? - zadawano sobie pytanie. Ktoś przypomniał
aferę pułkownika Redla. Część oficerów pesymistycznie odniosła się do możliwości prze-
bicia się do Mościsk, ale większość uznała, że pomysł generała Huberta dawał im ostatnią
szansę.
Rozpoczęto więc prace przygotowawcze. Przystąpił do nich ten sam zespół oficerów,
który opracował plany poprzednich prób wydostania się z twierdzy. Uznano, że tworzą go
najbardziej pewni ludzie. Wśród nich znalazł się również kapitan Kalman.
Na wszelki wypadek kontrwywiad jeszcze raz zaczął sprawdzać wszystkie kontakty
oficerów sztabu. Między innymi wezwano na rozmowę także kapitana Kalmana, który
chętnie i szczegółowo mówił o swoich kontaktach towarzyskich i charakterze rozmów. Nie
zapomniał również o Mici. Porucznik z kontrwywiadu uśmiechnął się:
- O tę pańską piękną blondynkę jest zazdrosna połowa oficerów twierdzy...
- Przynajmniej mam w tych trudnych czasach krótkie chwile radości i uśmiechu - odparł
spokojnie Kalman.
- Czy pan przynajmniej wie, skąd ona pochodzi i w jaki sposób znalazła się w oblężo-
nym mieście?
Widząc pytające spojrzenie Kalmana, porucznik powiedział, że Mieczysława Zejbel,
czyli Mici, pochodzi z dobrej lwowskiej rodziny kupieckiej, że studiowała farmację w
Wiedniu i gdy jechała do domu, wojna zaskoczyła ją tu, w Przemyślu. Zgłosiła się do pracy
w szpitalnej aptece, gdzie ją przyjęto, choć do ukończenia studiów brakowało jej jeszczej
roku. Na zakończenie rozmowy- przesłuchania porucznik raz jeszcze prosił o zachowanie
ś
cisłej tajemnicy przygotowań do operacji.
Szkoda, że austriacki kontrwywiad nie zainteresował się bliżej tą śliczną dziewczyną.
Wszystkie dane zgadzały się, tylko osoba nie była ta. Rzeczywiście Mieczysława Zejbel
wracała do domu, ale w wyniku szybkiej operacji rosyjskiej wraz z grupą podróżnych zo-
stała zagarnięta przez jeden z oddziałów. Zupełnie przypadkiem znalazł się tam kapitan
Pawłow z wywiadu. Gdy zobaczył Mieczysławę, stwierdził, że jest łudząco podobna do
jego stałej współpracowniczki Maszy, która też studiowała i nawet ukończyła farmację, ale
na uniwersytecie w Dorpacie. Natychmiast wpadł na pomysł zamiany dziewczyn. Telegra-
ficznie sprowadzona Masza z dokumentami Mieczysławy znalazła się na powrót po stronie
austriackiej. Delegowano ją do Przemyśla ot tak, na wszelki wypadek. Jako głęboko za-
konspirowany agent miała podjąć pracę wywiadowczą dopiero na wyraźne polecenie. Na
razie świetnie zaaklimatyzowała się w środowisku garnizonowym. Nawiązała kontakty z
dziesiątkami ludzi. Szukała najważniejszych.
W rosyjskiej siatce szpiegowskiej doszło do wpadki. Poza granicami miasta próbowano
w nocy zatrzymać jakiegoś człowieka. Ten zaczął uciekać. Żołnierze patrolu otworzyli
ogień, ale uciekający zniknął. Zameldowano o tym placówce kontrwywiadu. Gdy jego
przedstawiciele przybyli rano na miejsce zdarzenia, stwierdzili, że ścigany osobnik praw-
dopodobnie został ranny. Nikłe ślady krwi zaprowadziły ich do chaty, w której zatrzymała
się Anna Czernyk. Zastali tam mężczyznę z raną postrzałową i Annę. Podczas rewizji zna-
leziono u kobiety wykazy rannych i chorych żołnierzy. Mężczyzna miał w kieszeni notatki
dotyczące liczby koni przeznaczonych do rzeźni na ubój oraz szkic polowych umocnień
przy forcie ósmym. Żandarmi zamknęli się razem z zatrzymanymi i czekali. Pod wieczór
swą bryczką przyjechała siostra Marta, która miała przy sobie informacje o zapasach żyw-
ności. Dowody winy były bezsporne.
Podczas przesłuchania siostra Marta i ranny mężczyzna stanowczo twierdzili, że tylko
oni pracowali dla wywiadu rosyjskiego i nie znają nikogo więcej w Przemyślu. Anna
Czernyk nie chciała nic mówić. Wszystkich skazano na karę śmierci. Wyrok przez powie-
szenie wykonano na stokach Winnej Góry.
Wieść o zdradzie popularnej wśród żołnierzy siostry Marty rozniosła się natychmiast.
Gdy o tej wpadce dowiedziała się Mici, w pierwszym momencie chciała zniknąć, jednak
chwila zastanowienia pozwoliła jej dojść do wniosku, że Marta wszystkie tajemnice zabrała
do grobu. Inaczej już by po nią przyszli. Marta przecież wiedziała o jej zadaniach. Poczucie
zagrożenia minęło.
Tymczasem kapitan Kalman zaczął intensywnie pracować nad planem przedarcia się do
Mościsk i następnie Sambora. Gdy już wszystko było gotowe, dowódcy otrzymali rozkazy
z zadaniami bojowymi i kierunkami natarcia oraz polecenia dotyczące następnych działań.
Na dokumentach brakowało jedynie daty rozpoczęcia natarcia. Część oficerów 23 dywizji
stwierdziła, że należałoby w kasynie przy Grodzkiej urządzić pożegnalny wieczór. Żeby
było mniej smutno, postanowiono zaprosić również panie.
Gdy wszedł Kalman z Mici, podpułkownik Molnar skinął na nich ręką.
- Chodźcie, będziemy się weselić razem - zaprosił oboje.
- A czy mamy choć jeden powód do radości? - zapytała Mici.
- Po pierwsze, że jesteś z nami, śliczna panno, a po drugie, że tak czy inaczej niebawem
skończą się nasze nieszczęścia.
- Nie rozumiem pana, panie pułkowniku.
- Nic nie musi pani rozumieć. Lepiej wypijmy za pomyślność nas wszystkich!
Molnar wyciągnął z torby dwie butelki rumu, nalał do kieliszków. Potoczyła się roz-
mowa o sprawach błahych, kto, z kim i dlaczego, wspominano sprawy i sprawki sprzed
wojny. Do stolika podszedł porucznik Gyoni. Dyskusja zeszła na sprawy poezji. Zastana-
wiano się, czy może ona sławić okrucieństwo wojny. Kolejne butelki pojawiały się na stole
jak spod ziemi. Widać wszyscy sięgnęli do zapasów schowanych na czarną godzinę. Na-
strój zebranych poprawiał się z każdą chwilą. W pewnym momencie do Molnara podszedł
porucznik Letay i poprosił, by zagrał na fortepianie kilka czardaszów. Ten, rozgrzany al-
koholem, nie dał się dwa razy prosić. Zdjął kurtkę mundurową, powiesił ją na poręczy
krzesła i zasiadł do instrumentu, który stał na podwyższeniu w kącie sali.
Mici spojrzała na pozostawioną tuż obok kurtkę Molnara i zauważyła w bocznej kie-
szeni kopertę ze złamaną pieczęcią lakową. To mogła być szansa, ta jedna jedyna, niepo-
wtarzalna. Udając, że jest zasłuchana, zdjęła z ramion szeroki szal i zarzuciła go na mun-
dur. Po pewnej chwili powiedziała, że musi na chwilę opuścić towarzystwo, sięgnęła po
szal, a pod nim po kopertę.
W toalecie stwierdziła, że w kopercie były plany działania 8 pułku. Zaznaczono w nich
stanowisko dowodzenia 23 dywizji, które mieściło się w forcie numer jeden. Strzałki wy-
raźnie wskazywały kierunki natarcia z rejonu fortów siedliskich w kierunku Mościsk, a
następnie dalej na Sambor. Przejrzała dokładnie wszystko. Niestety, nie było daty rozpo-
częcia działań bojowych.
A zatem w taki sposób miały się skończyć nieszczęścia! Dziewczyna wsunęła plany do
koperty i powróciła na salę trzymając w ręku szal. Powolnym ruchem położyła go znów na
kurtce, koperta znalazła się z powrotem w kieszeni.
A Molnar grał naprawdę nieźle...
Następnego dnia Mici osobiście wybrała się po leki do magazynów. Oczywiście odpra-
wiono ją z niczym, ale podobnie jak inni zaczęła kręcić się koło budynku, gdzie wydawano
ż
ywność. Sierżant co pewien czas wywoływał podoficerów, którzy następnie wynosili
przydzielone im produkty. Wreszcie usłyszała nazwisko kaprala Nowickiego. Gdy ten po
chwili wyszedł z jakimś workiem i rzucił go na wóz, podeszła.
- Czy nie widzieliśmy się w ubiegłym roku w Krakowie? - zapytała. Nowicki spojrzał
na nią uważnie, po czym zgodnie z ustalonym hasłem odparł przecząco. Mici otworzyła
wówczas dłoń spoczywającą na krawędzi wozu i upuściła do wnętrza zwiniętą kulkę pa-
pieru.
- Tak mi się wydawało - powiedziała i podeszła następnie do znajomego oficera, który
powitał ją entuzjastycznie. Kątem oka popatrzyła na kaprala: nie oglądając się, odjechał.
Odetchnęła z ulgą. Ten kanał pracował bez zarzutu.
Nowicki po przyjeździe do fortu udał się jak zwykle w swą wędrówkę z kawą do sta-
nowisk ogniowych. Gdy szarzało, zjawił się na pierwszej linii. Na przedpolu w odległości
kilkuset metrów stało złamane drzewo. W nim znajdowała się skrytka. Kapral przez chwilę
zastanawiał się, jak tam podejść, by nie wzbudzić podejrzeń. Meldunek miał w pogiętej
puszce po konserwach. Nagle błysnęła mu myśl.
- Panie poruczniku - zwrócił się do oficera dowodzącego odcinkiem obrony. - Może
poszedłbym zobaczyć, co dzieje się u Rosjan? Nie strzelają, czyżby uciekli? - Głupi jesteś,
Nowicki - odparł porucznik Mościcki, Polak zmobilizowany tuż przed wybuchem wojny.
- Chce ci się łba dla wygłupu nadstawiać?
- Jeśli pan mi da dwóch chłopaków, którzy będą mnie z tyłu osłaniać, to pójdę.
Zebrała się grupka żołnierzy. Zaczęli z niego żartować; ot, znalazł się bohater od kawy i
zupy! Nowicki z tym większą energią zaczął przekonywać dowódcę, by się zgodził. Ten w
końcu machnął ręką. Zapytał tylko, który z żołnierzy będzie osłaniał Nowickiego. Zgłosiło
się trzech.
Czołgając się dotarł kapral do drzewa. Widział, że z rosyjskich okopów zaczynają mu
się przyglądać. Popatrzyli jeszcze z kolegami w tamtą stronę i ruszyli z powrotem. Nowicki
na końcu. Udało mu się niepostrzeżenie zostawić puszkę z meldunkiem.
- Rosjanie są na miejscu, nic się nie dzieje - służbiście zameldował po powrocie. - Jeśli
jesteś taki dzielny, to możesz pójść z nami na pierwszy zwiad, jak tylko nadejdzie rozkaz -
obiecał mu oficer.
Przekazana informacja zaskoczyła sztab generała Seliwanowa. Rzeczywiście Rosjanie
spodziewali się kolejnego natarcia w kierunku Sanoka, gdzie do pozycji austriackich oblę-
ż
eni mieli najbliżej. Otrzymanej wiadomości nie zlekceważono. Nieoczekiwane uderzenie
zdeterminowanej dywizji w wąskim pasie, wzmocnionej innymi oddziałami, mogło prze-
rwać pierścień okrążenia. A Seliwanow miał tym czasie nawet mniej żołnierzy niż Kusma-
nek, i to rozciągniętych na znacznie większej przestrzeni...
18 marca Austriacy rozpoczęli intensywny ostrzał artyleryjski rosyjskich pozycji z fortu
VIII - Łętowni, IX - Bruner i X - Orzechowce, a następnie podjęli przygotowania do rze-
komego ataku w kierunku Sanoka. W tym czasie w podziemiach fortecznych grupy siedli-
skiej i jaksmanickiej od dwóch dni czekało na sygnał tysiące żołnierzy 23 dywizji.
Tego samego dnia generał Kusmanek wydał także rozkaz do rozpoczęcia ostatniej już
próby przerwania blokady. Miało to nastąpić tego samego dnia o godzinie 10 wieczorem.
Kapitan Wolf dowiedział się o tym po południu. Ponieważ na przekazanie informacji zna-
nymi kanałami nie było czasu, postanowił działać inaczej. Konno pojechał do Jaksmanic.
Oddał swego wierzchowca w ręce biwakujących tam kawalerzystów, mówiąc, że nieba-
wem go odbierze. Stamtąd było już niedaleko do fortu numer dwa. Wolf znał dobrze ten
teren z czasów pierwszego oblężenia. Pamiętał, że na przedpolu znajdowała się rozbita
stodoła. Gdy zapadł zmierzch, pomaszerował w jej kierunku.
Na trzy godziny przed natarciem szykujący się do szturmu żołnierze zobaczyli bucha-
jące w niebo płomienie. Kapitan Wolf, podpalając stodołę, spodziewał się, że taki niespo-
dziewany pożar na przedpolu zaalarmuje Rosjan, tym bardziej że na tym odcinku zupełnie
umilkły pojedynki artyleryjskie. Miał słuszność, ale równocześnie zaalarmowani zostali
honwedzi z 8 pułku. Wysłany patrol napotkał kapitana Wolfa. Przyprowadzony do fortu,
nie umiał sensownie wytłumaczyć swej obecności w tym rejonie. Przekazano go w ręce
kontrwywiadu.
Pożar wywołał liczne komentarze. Wzburzone wojsko zaczęło głośno mówić o zdra-
dzie. Oficerowie odczytali żołnierzom specjalny apel komendanta twierdzy, w którym
stwierdzono, że zapasy żywności zostały już wyczerpane, a honor żołnierski zabrania kapi-
tulacji po tak długiej i bohaterskiej obronie. Ostatni raz żądano od nich największego po-
ś
więcenia.
O godzinie 22 artyleria forteczna i polowa położyła nawałę ogniową na wąskim odcinku
przełamania. Posłuszne rozkazom dowództwa wychodziły z okopów kompania za kompa-
nią. Szły w ciemność, rozświetlaną jedynie rozbłyskami detonujących granatów. Przy ro-
syjskich zasiekach powitał je ogień karabinów maszynowych. Piechota zaległa. Do przodu
wyszli saperzy, by nożycami wyciąć przejścia w plątaninie kolczastych drutów. Z najwyż-
szym wysiłkiem telefoniści podciągnęli szpule z kablami.
Generałowi Tamasyemu, który przebywał na stanowisku dowodzenia w forcie pierw-
szym, zameldowano, że pododdziały zaległy pod rosyjskim ogniem. Rozkazał podejść do
przodu odwodom.
Wśród szalejącej śnieżycy pomaszerowali w ciemną otchłań piechurzy pułkownika
Kozmy i majora Zala. Mimo ciężkich strat udało się obrońcom twierdzy rozbić pierwsze
rosyjskie punkty oporu i podejść do Nowosiółek. I w tym momencie na austriackie skrzy-
dło spadło kontruderzenie rosyjskiej 58 dywizji. W strasznym nocnym boju, gdy niemal w
każdym miejscu dochodziło do walk na bagnety, wymęczeni, niedożywieni honwedzi i
piechurzy z Landsturmu nie dotrzymali pola Rosjanom. Dziesiątkowani dobrze przygoto-
wanym zmasowanym ogniem, wycofywali się powoli na pozycje wyjściowe pod zbawczą
osłonę artylerii fortecznej.
Nadchodzący ranek pozwolił podsumować straty. Z 2 pułku piechoty na pozycje wyj-
ś
ciowe wróciło zaledwie kilkuset żołnierzy. 23 dywizja straciła w tym ostatnim wypadzie
70 procent swego stanu osobowego. Podobnie przedstawiała się sytuacja w innych jed-
nostkach, które brały udział w tej ostatniej próbie.
Przed sądem wojskowym postawiono jednego z honwedów oskarżonego o dezercję.
Ż
andarmi znaleźli go schowanego pod szmatami w ziemiance: nie wyszedł razem z kom-
panią do natarcia. Powiadomiono o tym dowództwo 8 pułku, z którego ów żołnierz pocho-
dził. Zgnębieni ostatnimi ogromnymi stratami oficerowie stwierdzili, że byłaby to jeszcze
jedna śmierć, tym razem w majestacie prawa. Zaczęli więc studiować wszystkie przepisy
prawa wojennego. Znaleziono punkt, który umożliwiał zastosowanie prawa łaski, ale mógł
z niego skorzystać tylko cesarz. Był wieczór; wyrok przez rozstrzelanie miał być wykonany
nazajutrz. Zaczęto więc jeszcze raz wertować kodeks. Znaleziono paragraf, który w wyjąt-
kowych okolicznościach takie prawo cedował na dowódcę sprawującego władzę.
Grupa oficerów z dowódcą pułku udała się więc do generała Tamasyego, który wielo-
krotnie podejmował decyzje w imieniu komendanta twierdzy. Generał początkowo nie
chciał nawet słyszeć o darowaniu życia żołnierzowi, ale gdy popatrzył na zdecydowane
twarze oficerów, zrozumiał, czego od niego oczekują, poprosił o kodeks i po chwili czyta-
nia udzielił aktu łaski. Zebrani oficerowie krzyknęli: „Niech żyje”.
OSTATNI ATAK
Wobec krytycznej sytuacji oblężonych generał Kusmanek 19 marca zwrócił się do Na-
czelnego Dowódcy z prośbą o zezwolenie na poddanie twierdzy. Rosjanie zdobyli część
wzgórz koło Przemyśla i rozpoczęli intensywny ostrzał miasta. Rozkazy i polecenia wyda-
wane przez poszczególne sztaby i służby pozostawały w sprzeczności; zapanowała niemal
całkowita dezorganizacja. Część magazynów otwarto. Żołnierze i cywile rozgrabili
wszystko w ciągu kilkudziesięciu minut. Dla rannych zabrakło miejsc w szpitalach; ukła-
dano ich w bramach i na chodnikach. Wszyscy pragnęli kapitulacji.
Austriacki Sztab Generalny dopiero 21 marca wyraził zgodę na poddanie Przemyśla,
polecając jednocześnie zniszczenie urządzeń fortecznych i uzbrojenia. Tego samego dnia
generał Kusmanek zwołał odprawę, na której wszyscy dowódcy wypowiedzieli się za ko-
niecznością kapitulacji - głównie ze względu na brak żywności, której wystarczało już tylko
na dwie porcje na każdego żołnierza, nie mówiąc o mieszkańcach cywilnych miasta. Ter-
min kapitulacji ustalono na 22 marca na godzinę 6 rano.
Podjęto decyzję o spaleniu wszystkich banknotów po uprzednim spisaniu ich numerów:
Było tego 6 milionów 700 tysięcy koron. Srebrne monety rozdano oficerom.
W sztabach wrzucano do ognia wszystkie dokumenty, mapy, wykazy, archiwa. Do-
wódcy mieli dopilnować, by rozbijano karabiny, zaś zamki wrzucono do rzeki lub wdepta-
no w ziemię. W Sanie topiono również amunicję karabinową. Według rozkazu komendanta
twierdzy w każdej kompanii miało zostać tylko sześciu żołnierzy z bronią.
Najważniejszym zadaniem przed poddaniein się było zniszczenie urządzeń fortecznych,
które miały zostać wysadzone m godzinę przed terminem kapitulacji.
Saperzy zgodnie z planem opracowanym jeszcze przed wybuchem wojny - jednocześnie
z budową fortyfikacji przewiduje się również metody ich niszczenia - rozpoczęli przygo-
towywanie ładunków wybuchowych. Przenieśli pociski z komór amunicyjnych pod pan-
cerne kopuły, chroniące forteczną artylerię. Do specjalnych komór minerskich przy strzel-
nicach i wyjściach ładowano melinit i granaty. Podoficerowie rozciągnęli sieć lontów.
Porucznik Gyoni zgodnie z poleceniem przygotował do zniszczenia forty w rejonie Łu-
czyc. W przeddzień przejrzał jeszcze swe notatki i wybrał trzy wiersze, wśród nich „Mo-
dlitwę na polskim wzgórzu”, które przez pilotów przesłał do budapeszteńskiego czasopisma
„EST”. Ostatnie samoloty miały wystartować z Przemyśla tuż przed wysadzeniem fortów.
Gyoniemu przypadło w udziale likwidowanie fortecznej sieci łączności. Razem z minerami
powkładał ładunki wybuchowe w urządzenia central telefonicznych, a następnie wraz z
saperami rozbijał w podziemiach aparaty telefoniczne i przerywał sieć. Pozostawiono
łączność tylko z jednym punktem - stanowiskiem obserwacyjnym dowódcy fortu.
Gdy kapitan Kalman dowiedział się o decyzji kapitulacji, pobiegł natychmiast do szpi-
tala odszukać Mici. Znalazł ją dopiero po kilkunastu minutach w piwnicy, gdzie z grupą
lekarzy i pielęgniarek wyciągała medykamenty z tajnego magazynku, pozostającego w
dyspozycji szefa służby zdrowia twierdzy, by rozdzielić je wśród najbardziej potrzebują-
cych.
- Idź do mnie na górę, za kilka minut przyjdę - powiedziała. W pomieszczeniu zwanym
szumnie szpitalną apteką pozostały jedynie puste szafy. Na taborecie w kącie stała nie-
wielka walizeczka. Przez nie domknięte wieko widać było damskie szmatki. Weszła Mici.
- Wybierasz się w podróż? zapytał Kalman.
- Dziwne pytanie. A czy ty przypadkiem również nie będziesz się wybierał w daleką
drogę?
- Rzeczywiście. Jutro zmieni się nasz los.
Mici pomyślała, że stanie się tak na pewno, ale zupełnie inaczej ta zmiana losu będzie
wyglądała dla niej, a inaczej dla tego oficera. Miał smutną twarz, więc dziewczyną pode-
szła i pocałowała go.
- To na pożegnanie.
- Kiedy się spotkamy? Mici niecierpliwie powiedziała:
- Zobaczymy. Już idź, bo mam jeszcze dużo zajęć. Kalman czuł się jak zbity pies. Nie
spodziewał się takiego pożegnania. Jutro przecież pójdzie do niewoli. Czy zobaczy jeszcze
tę piękną dziewczynę? Jak mogła się z nim tak oschle pożegnać?
Gdybyż zakochany kapitan znał prawdę! Jeden z głównych agentów rosyjskiego wy-
wiadu, Masza, w nowym wcieleniu: Mieczysława Zejbel, czekała z niecierpliwością na
wkroczenie wojsk rosyjskich. Gra z Kalmanem skończyła się. Trochę jej było żal przystoj-
nego oficera, ale w jej zawodzie sentymenty nie wchodziły w rachubę. Dowiedziała się
natomiast o zatrzymaniu kapitana Wolfa, podejrzanego o szpiegostwo na rzecz Rosjan.
Obawiając się, czy nie zacznie on zbyt dużo mówić, na wszelki wypadek opuściła szpital,
przenosząc się do jednego z domów w starej części miasta, gdzie na poddaszu znajdowała
się przygotowana wcześniej kryjówka.
Podczas przesłuchania kapitan Wolf nie wydał nikogo, odmawiając jakichkolwiek ze-
znań. Ponieważ znaleźli się świadkowie, którzy pamiętali jego częste rozmowy z siostrą
Martą, nie zastanawiano się długo. Rozstrzelano go z wyroku sądu piętnaście godzin przed
kapitulacją.
Na polach Hurka odbyła się innego rodzaju egzekucja. Spędzono tam niemal wszystkie
konie, znajdujące się jeszcze na terenie twierdzy. Wystrzelała je wyznaczona kompania.
Tysiące biednych, wygłodzonych zwierząt znalazło tu kres swej trudnej wojennej służby...
Dowództwo rosyjskie dowiedziało się o zamierzonej kapitulacji załogi twierdzy, która
miała nastąpić 22 marca. Gdy jednak wieczorem 21 marca artyleria forteczna otworzyła
gwałtowny ogień, zasypując gradem pocisków pozycje nieprzyjaciela, po stronie rosyjskiej
uznano, że jest to być może kolejna próba przerwania blokady. Zarządzono więc pełną
gotowość oddziałów. Intensywność ognia austriackiego nie zmniejszyła się także i w nocy -
po prostu artylerzyści pozbywali się w ten sposób zapasów amunicji...
O godzinie 5 rano wszystkie działa nagle umilkły. Obserwatorzy starannie przetarli
szkła swych lornetek, na przedpole wysłano czujki w celu rozpoznania zamiarów przeciw-
nika, ale tam nic się nie działo.
Gdy przerwano ogień z dział fortecznych, wszyscy kanonierzy w pośpiechu opuścili
działobitnie. Umieszczone w newralgicznych punktach fortów sterty pocisków i materiałów
wybuchowych dobitnie wskazywały na zbliżający się koniec walki. Minerzy systematycz-
nie przechodzili od pomieszczenia do pomieszczenia, wkładając detonatory do melinitu i
sprawdzając sieci ogniowe. Mieli na to trzy kwadranse. Zapalono lonty. Ich długość tak
dobrano, by we wszystkich fortach wybuch nastąpił jednocześnie o szóstej rano. Wcześniej
polecono ludności cywilnej opuścić swe domy i pozostawić otwarte drzwi i okna: wysa-
dzanie urządzeń fortecznych, których wewnętrzny pierścień znajdował się w obrębie mia-
sta, mogło spowodować nawet zawalenie się budynków.
O godzinie 5.45 twierdza Przemyśl była już bezbronna. W pustych fortach minerzy za-
palali lonty, a potem biegiem opuszczali podziemne kazamaty, chodniki, pancerne baterie i
tradytory. Kilkaset metrów od martwych już obiektów schronili się w okopach.
Gdy podpalano lonty, kapral Nowicki nagle przypomniał sobie, że obok jego magazyn-
ku żywnościowego, na najniższej kondygnacji fortu numer trzynaście, pozostało dwóch
oficerów rosyjskich. Wzięto ich do niewoli poprzedniego dnia, gdy podczas rozpoznania
zanadto zbliżyli się do pozycji austriackich. Może zdążę, pomyślał, i pobiegł w kierunku
wejścia do głównego korpusu fortecznego. Wołano za nim. Na próżno. Jednak źle obliczył
czas...
Gdy Nowicki już zniknął w podziemiach, rozpoczęło się przerażające widowisko. Naj-
pierw drgnęła ziemia, a za moment niemal jednocześnie uniósł się cały pierścień fortów.
Siła detonacji rozcięła potężne betonowe bloki, wzbiły się w niebo ciężkie fragmenty tego,
co jeszcze przed chwilą składało się na potężne forty. Leciały do góry pancerne kopuły,
fragmenty budowanych przez lata z wielkim trudem schronów bojowych. W ciągu kilku
minut przestało istnieć to, co kiedyś nazywało się „Twierdza Przemyśl”.
Wybuchy były tak potężne, że w mieście wylatywały szyby z okien, spadały kawałki
gzymsów, zarysowały się ściany wielu domów, odpadał tynk. Za chwilę zaczęły płonąć
magazyny; nad Przemyślem i okolicą rozsnuł się czarny, ciężki dym.
Generał Kusmanek zwołał w sztabie ostatnią odprawę.
- Panowie - powiedział - mimo ogromnego poświęcenia i bohaterstwa wszystkich na-
szych żołnierzy przypadła nam gorycz kapitulacji. Oto treść naszej ostatniej depeszy do
Naczelnego Dowództwa: „Forty, działa, składy, amunicja i inne, dworce, przewody telefo-
niczne i telegraficzne, broń i reszta wszelkiego materiału wojennego została zniszczona.
Klucz szyfrowy Beta z deszyfrantem 1 i 2 - zniszczony. Do armii oblężniczej udali się
parlamentariusze w celu przeprowadzenia rokowań. Ciężko odczuwając swój los, życzymy
armiom polowym sławy i zwycięstwa” - przerwał na moment i popatrzył po zebranych. -
Czy panowie mają coś do dodania? - zapytał.
Odpowiedziało mu głuche milczenie.
- Generał Hubert wraz z pułkownikiem Martinkiem niech już jadą do wojsk rosyjskich.
Po wysłaniu depeszy radiostacje wysadzić w powietrze. Teraz pozostaje czekać na to, co
przyniesie nam los.
Dowódca 11 armii generał Seliwanow przyjął wprawdzie przedstawicieli kapitulującej
twierdzy, ale nie chciał nawet słyszeć o żadnych rokowaniach. Zażądał bezwarunkowego
zdania się na łaskę zwycięzców.
Powiadomiony telegraficznie o upadku Przemyśla car Mikołaj II, uradowany sukcesem,
polecił honorowe traktowanie wszystkich jeńców, a oficerom zezwolił na pozostawienie
szabel. Do niewoli oddało się 9 generałów, 2500 oficerów i niecałe 100 tysięcy szerego-
wych, w tym 28 tysięcy rannych i chorych. Rosjanie szybko rozstawili kuchnie polowe,
bezpłatnie wydając obfite posiłki wygłodzonym żołnierzom i ludności cywilnej.
Jak zwykle w takich sytuacjach, gdy zabrakło organów władzy, część ludności i żołnie-
rzy ruszyła na rabunek magazynów wojskowych, gdyż nie wszystko udało się zniszczyć i
spalić. Okazało się, że istniały znaczne zapasy mąki, ryżu, kaszy, cukru, słoniny, konserw i
kawy. Rozgrabiono je błyskawicznie. Można sądzić, że „podwójna buchalteria”, prowa-
dzona przez kwatermistrzostwo twierdzy, przyczyniła się do szybszego upadku Przemyśla.
Dowództwo rosyjskie wydało polecenie, by wszystkie jednostki austriackie kwatero-
wały na razie w swoich miejscach postoju pod komendą własnych oficerów, którzy otrzy-
mali prawo swobodnego poruszania się po mieście.
Upadek twierdzy przemyskiej odbił się szerokim echem w świecie. Przez cały okres
oblężenia Przemyśl niemal nie schodził z tytułowych stron gazet austriackich, niemieckich,
rosyjskich, a nawet angielskich i francuskich.
Był to wszak zespół urządzeń fortecznych trzeci co do wielkości i potęgi obronnej spo-
ś
ród blisko dwustu twierdz całej Europy. Również specjaliści wojskowi pilnie śledzili
przebieg walk i analizowali ich wyniki.
Władze carskie przywiązywały dużą wagę do utrzymania praworządności i spokoju w
Przemyślu. Zgodnie z zarządzeniem prohibicyjnym obowiązującym na terenie Rosji znisz-
czyli wszystkie zapasy wódek i win. Zorganizowali dostawy żywności. Za rabunek roz-
strzeliwali natychmiast, na miejscu przestępstwa, nie oszczędzając i własnych żołnierzy.
Już po kapitulacji, korzystając z możliwości swobodnego poruszania się po mieście, ka-
pitan Kalman uporczywie poszukiwał Mici. W pewnym momencie zniknęła i nikt z perso-
nelu szpitalnego ani z Czerwonego Krzyża nie potrafił wyjaśnić, co się z nią stało. Jej dal-
sze losy znał natomiast kapitan Pawłow, który z pozostałymi przy życiu agentami omawiał
ich dalsze zadania. Okazało się jednak, że dziewczyna po zakończeniu niebezpiecznej gry z
pewnym sentymentem wspominała przystojnego kapitana. Poprosiła nawet Pawłowa, by
umożliwił jej spotkanie z byłym kochankiem. Rosyjski oficer wywiadu zgodził się jedynie
na półgodzinną rozmowę na dworcu przed wyruszeniem transportu jenieckiego na wschód.
Mici poszła tam w ubiorze siostry Czerwonego Krzyża.
Przed budynkiem dworca i na peronie grupowali się oficerowie, dyskutując zawzięcie.
Niektórzy stali bez ruchu, wpatrując się w widniejącą w oddali panoramę wzgórz.
Mici pilnie przypatrywała się twarzom mijanych oficerów, którzy, choć schludnie ubra-
ni, byli wyraźnie przygnębieni. W pewnym momencie napotkała wzrok Kalmana. Patrzył
na nią, ale nie podchodził. Podbiegła, zarzucając mu ręce na szyję. Nie oddał uścisku.
- Co się z tobą działo? - zapytała.
- To ja chciałbym cię o to zapytać. Uciekłaś przede mną?
- Chyba żartujesz. Mówiłam ci przecież, że jest dużo pracy przy rannych i chorych;
część ich trzeba było odwieźć do Lwowa. Byłam tam razem z transportem.
- Sprawdzałem wszystko, przy ewakuacji rannych ciebie nie było.
- Złych miałeś informatorów. Jak mogłam przed tobą uciekać, skoro specjalnie ciebie
znalazłam, choć w ostatniej chwili. Teraz mi wierzysz?
Kalman ciężko westchnął i zamknął jej drobną dłoń w swoich rękach. Patrzyli na siebie
nic nie mówiąc. Usłyszeli trzykrotny gwizd parowozu.
- No cóż, na mnie już czas. Mici objęła go jeszcze raz za szyję, ich usta spotkały się.
- Znajdę cię, kochany - szepnęła.
Pociąg ruszył. Kalman, wychylony przez okno, patrzył na malejącą drobną sylwetkę. W
pewnym momencie zrozumiał, że w jego życiu zamknął się bardzo ważny rozdział.
I ZNOWU PRZEMYŚL
Kapitulacja Przemyśla znacznie poprawiła sytuację operacyjną wojsk rosyjskich na
froncie galicyjskokarpackim. Teraz można było skierować na pole walki blisko sto tysięcy
ż
ołnierzy zaangażowanych przy blokadzie twierdzy. W rękach Rosjan znalazł się ważny
węzeł komunikacyjny, a przede wszystkim linia kolejowa, którą można było zaopatrywać
oddziały frontowe. Upadek twierdzy miał dla wojska i społeczeństwa rosyjskiego również
poważne znaczenie psychologiczne: wcześniej uważano ją za obiekt nie do zdobycia.
Wagę tego sukcesu militarnego miała zaakcentować podróż cara Mikołaja do Przemy-
ś
la. Gdy przybył 2 kwietnia, odprawiono na jego cześć nabożeństwo, a potem z orszakiem
generałów udał się na zwiedzanie zespołów fortów siedliskich. Wysoko oceniono ich potę-
gę. Stwierdzono również, że mimo znacznych zniszczeń można je w dalszym ciągu z po-
wodzeniem wykorzystywać do obrony. Fortyfikacje przemyskie wywarły tak duże wraże-
nie na dowództwie rosyjskim, że każdy żołnierz uczestniczący w oblężeniu otrzymał w
nagrodę pięć rubli, a podczas przyjęcia z udziałem cara wydanego w dawnym kasynie au-
striackim na ulicy Grodzkiej wielu oficerów udekorowano orderami.
Rosjanie natychmiast przystąpili do remontu i odbudowy zniszczonych umocnień.
Wprawdzie na razie nie można było zainstalować pancernych baterii, ale większość schro-
nów bojowych nadawała się do wykorzystania.
Po otrząśnięciu się z szoku spowodowanego nieudanymi próbami przerwania blokady
Przemyśla, a następnie jego upadkiem, Sztaby Generalne Austro-Węgier i Niemiec zaczęły
przygotowywać się do realizacji zamierzeń operacyjnych, mających na celu rozbicie wojsk
rosyjskich w rejonie Karpat i na północ od nich. Szło o zlikwidowanie zagrożenia Niziny
Węgierskiej. Zastanawiano się nad wyborem głównego kierunku uderzenia. Generał von
Hötzendorf zaproponował ofensywę w kierunku Krosna i Przemyśla, na skrzydło rosyj-
skiego frontu, dowodzonego przez generała Iwanowa. Na 3 maja 1915 roku generał ów
wyznaczył termin rozpoczęcia szeroko zakrojonej ofensywy, której finałem miało być
zdobycie Budapesztu.
Mimo ogromnych możliwości ludzkich rosyjska armia nie mogła prowadzić długo-
trwałych, wyczerpujących walk. Słabo rozwinięty przemysł zbrojeniowy mógł pokryć jej
dzienne zapotrzebowanie na pociski artyleryjskie zaledwie w jednej trzeciej. Brakowało
nawet broni strzeleckiej dla zmobilizowanych na zapleczu dywizji. Jednostki frontowe były
jednak bitne i nieźle uzbrojone.
Tymczasem przestawione na produkcję wojenną ogromne zakłady w Niemczech i Au-
strii produkowały coraz więcej nowoczesnej broni i amunicji. Ponieważ front zachodni
zatrzymał się, a żołnierze na terenie Francji i Belgii zaryli się głęboko w ziemię, do obrony
posiadanych pozycji wystarczała tylko część ześrodkowanych tam sił. Niemcy zaczęli więc
pośpiesznie przerzucać doborowe dywizje na wschód, by tam doprowadzić do ostatecznego
rozstrzygnięcia. W rejonie Nowego Sącza państwa centralne zaczęły grupować oddziały w
potężną pięść, która miała rozbić rosyjską obronę i tym samym zademonstrować potęgę
Niemiec i Austro-Węgier. Utworzono wspólną 11 armię, liczącą blisko 200 tysięcy żołnie-
rzy, których miało wspierać 2000 dział. Na miejsce przerwania rosyjskiej obrony wybrano
rejon Gorlic. 2 maja rozpoczęło się przygotowanie artyleryjskie. W ciągu czterech godzin
na niespełna trzydziestokilometrowym odcinku na pozycje rosyjskie spadło 70 tysięcy
pocisków artyleryjskich. Choć wydawało się, że w rejonach ześrodkowania ognia po stro-
nie rosyjskiej wybuchy wprost przemieszały ziemię, atakującą piechotę powitał zaciekły
ogień. Rosjanie bronili się uparcie.
Dowódca 11 armii, niemiecki generał August von Mackensen, rozkazał szturmować
wzgórza pod Gorlicami, umożliwiające panowanie nad miastem. Ruszyli do ataku żołnierze
6 korpusu generała Arza i bawarska dywizja generała Kneusela. Początkowo zalegli pod
silnym ogniem rosyjskim, ale poderwali się ponownie do przodu i po krwawych walkach
wyparli Rosjan z pierwszej linii. Nieprzyjaciel jednak nie uległ panice, lecz stawiał zacięty
opór na drugiej pozycji.
Mimo przygniatającej przewagi w artylerii i dwukrotnej jeśli idzie o liczbę żołnierzy,
generał Mackensen miał trudności w posuwaniu się naprzód. Dowódca wojsk rosyjskich,
generał Radko Dimitriew, wykorzystywał każdą możliwość, by opóźniać ofensywę. Wie-
dział, że trwają rozmowy dyplomatyczne na temat wypowiedzenia wojny Austrii i Niem-
com przez Włochy. Ich finał mógł mieć znaczny wpływ na sytuację na froncie wschodnim.
Wiedział o tym i Berlin, dlatego dążył do radykalnych rozstrzygnięć, póki był jeszcze czas.
Pod jednoczesnym naciskiem austriackiej armii i dywizji niemieckich front rosyjski za-
łamał się. Rosjanie postanowili bronić linii Sanu. Ponieważ w tych planach twierdza Prze-
myśl miała odegrać swą rolę, na początku maja podjęto w niej z wielkim rozmachem prace,
mające na celu przystosowanie tak zachowanych, jak i zniszczonych urządzeń fortecznych
do długotrwałej obrony. Prace koncentrowały się jedynie przy obiektach położonych od
strony południowej i zachodniej, gdyż dowództwo rosyjskie nie zakładało przyjęcia oblę-
ż
enia. Do robót stanęło około 50 tysięcy żołnierzy i cywilów. Sprowadzono nowe działa z
głębi Rosji.
Pierwsze pojedynki przemyskie forty rozpoczęły 13 maja od wymiany ognia między 10
przemyskim korpusem pod dowództwem generała Martiniego i fortem w Prałkowcach.
Chociaż częściowo zniszczona, twierdza Przemyśl nadał wzbudzała szacunek wśród jej
twórców. Podciągnąwszy posiłki, zaatakowali oni umocnienia na północy i południu od
Przemyśla. Podchodzące wojska zaczęły okopywać się na przedpolu.
Pod Prałkowce zbliżała się 48 brygada, która przed wybuchem wojny stacjonowała w
Przemyślu. W dalszym ciągu dowodził nią pułkownik Karol Korzer. Żołnierze tej brygady,
którzy po opuszczeniu na początku wojny twierdzy przeszli trudny szlak bojowy i zaznali
goryczy odwrotu, teraz znów znaleźli się w pobliżu swego macierzystego miasta garnizo-
nowego. Wielu oficerów i podoficerów zostawiło tam swe rodziny i bliskich. Prowadzili
więc długie rozmowy, obawiając się o dalszy los Przemyśla. Wiedzieli, że przyjdzie im
zdobywać umocnienia, które przed niecałym rokiem sami intensywnie rozbudowali. Wiele
fortów znali na pamięć, ale jakże inaczej wyglądały one teraz w oczach nacierających...
Generał Mackensen, który rzecz jasna doskonale znał umocnienia przemyskie, zalecił
podciągnąć pod forteczny pierścień najcięższe działa o kalibrze 305 mm oraz moździerze
425 mm, których pociski o masie około 800 kg niszczyły wszystkie istniejące dotychczas
betonowe stropy i ściany. Do zdobycia twierdzy dodatkowo skierowano 24 i 25 dywizje
obrony krajowej i bawarską dywizję generała Kneusela. Oprócz nich przybyło pod Prze-
myśl wiele jednostek specjalnych.
Jak już wspomniano, dowództwo rosyjskie nie przewidywało możliwości obrony Prze-
myśla w okrążeniu, kładąc główny nacisk na utrzymanie frontu na linii brzegowej Sanu.
Jako pierwsze dostępu do miasta miały bronić forty zachodniej części pierścienia twierdzy.
Generał Brusiłow chciał utrzymać w swych rękach Przemyśl jako bazę do przygotowania
ewentualnego przeciwuderzenia. Obie armie stały więc naprzeciw siebie, sporadycznie
podejmując pojedynki ogniowe. Dochodziło także do potyczek patroli rozpoznawczych.
Ciężkie walki toczono natomiast o zdobycie ufortyfikowanych przedmości w Radymnie i
Sieniawie.
Wreszcie dowództwo austro-niemieckie podjęło decyzję rozpoczęcia 31 maja 1915 roku
generalnego szturmu Przemyśla. Piechocie miały utorować drogę najcięższe działa, miaż-
dżąc forteczne umocnienia, stanowiące oparcie dla Rosjan.
Rozkaz dotarł także do 45 pułku piechoty dowodzonego przez podpułkownika Klingera,
Polaka. Pułk ten, składający się niemal wyłącznie z Polaków z Galicji, zajmował stanowi-
ska bojowe przed fortem Prałkowce wspólnie z brygadą pułkownika Korzera.
Przed natarciem Klinger zwołał odprawę. Uczestniczący w niej oficerowie zapropono-
wali, by w przeddzień planowanego uderzenia, jeszcze przed świtem, zaskoczyć i zlikwi-
dować posterunki rosyjskie i opanować nagłym atakiem fort, który przecież wszyscy znali
wyśmienicie. Dowódca wyraził zgodę. Wyznaczył dwie kompanie i saperów pod dowódz-
twem podporucznika Prusa- Czarneckiego. Saperzy dotarli do zasieków i utorowali w nich
przejście, a następnie już razem z piechurami posuwali się ku fosie, likwidując bagnetami
kilku wartowników. Teraz śmiałkowie mieli przed sobą siedmiometrowej szerokości fosę o
czterometrowych pionowych ścianach. Saperzy już wcześniej przygotowali sznurowe dra-
binki, po których wszyscy opuścili się na dno. Gdy spostrzegli ich Rosjanie, było za późno.
Nie zaryglowane wejścia do schronów bojowych pozwoliły atakującym przeniknąć do
podziemi. Dalej poszło stosunkowo łatwo. Sierżant Czernec zaskoczył na stanowisku do-
wodzenia dwóch oficerów, których wzięto do niewoli. W tym czasie plutonowy Antoni
Nowak z grupką żołnierzy zlikwidował obronę na głównym grzbiecie wału.
Podpułkownik Klinger podesłał odważnym żołnierzom wsparcie. Dołączyły też kompa-
nie z 9 pułku i brygady Korzera. Podciągnięto kabel, a łącznościowcy uruchomili część
wewnętrznych aparatów telefonicznych. Po dwóch godzinach jeden z najpotężniejszych
fortów artyleryjskich zewnętrznego pierścienia, oznaczony numerem ósmym, został całko-
wicie opanowany przez Polaków. Sukces ten okupiono minimalnymi stratami - zginął jeden
oficer i dwudziestu szeregowych. Za tę cenę dokonano wyłomu w rosyjskiej obronie.
Generał Brusiłow rozkazał wyprzeć przeciwnika z zajętych umocnień. Na Prałkowce
położono huraganowy ogień ze wszystkich dział, które miały w swym zasięgu ten fort.
Ponieważ czoła wszystkich schronów bojowych i fortyfikacji były skierowane na zewnątrz,
nieosłonięci od tyłu żołnierze ponosili duże straty. Armaty ogniem na wprost likwidowały
prowizoryczne stanowiska obrońców. Część ich weszła do podziemi, które na skutek
ostrzału zawaliły się i uwięziły żołnierzy. Poległo ich kilkuset z 48 brygady i 45 pułku...
Rosjanie usiłowali opanować umocnienia, ale uwięzieni w forcie Polacy otworzyli do
nich ogień przez otwory strzeleckie. Również baterie austriackie położyły salwy na Prał-
kowce, aby odciąć do niego drogę kontratakującym wojskom Brusiłowa.
Ostatecznie fort pozostał nieobsadzony i znalazł się między pozycjami austriackimi i
rosyjskimi.
W podziemiach trwało jednakże kilkudziesięciu Polaków, wśród nich podporucznik
Prus- Czarnecki i plutonowy Antoni Nowak. Wyjść na powierzchnię nie mogli, gdyż wy-
buchy pocisków pozawalały korytarze, zaś strzelnice były za ciasne. Dziwnym trafem oca-
lała natomiast linia telefoniczna, którą łącznościowcy dociągnęli do fortu. Jeden z aparatów
zainstalowano w kaponierze. Korzystając z niego Polacy zameldowali o swoim położeniu.
Dowództwo brygady zapewniło, że nie zapomni o nich. Mają tylko informować, gdyby coś
się wydarzyło. Żołnierze przebiegali znajome podziemia. Znaleźli jedną szczelinę, przez
którą - po rozbiciu łomami kawałka betonu - można było przecisnąć się na zewnątrz. Przez
otwory strzelnicze obserwowali intensywny ostrzał fortu. Rosjan na zewnątrz nie dostrze-
gli. Echa wybuchów niosły się po korytarzach. Czekali na oswobodzenie.
Wiadomość o szybkim zajęciu fortu Prałkowce i następna o wycofaniu się z niego od-
działów X korpusu szybko dotarła do dowódcy 11 armii. Mimo niepowodzenia ocenił on
sytuację jako pomyślną i rozkazał artylerii torować drogę szturmującym oddziałom.
Moździerz o kalibrze 425 mm to olbrzymia machina. Przewożono je w częściach, a do
zamontowania potrzebny był potężny dźwig. Aby dostarczyć pociski, wkładane do lufy za
pomocą specjalnego podnośnika, należało zbudować kolejkę na szynach. Po załadowaniu i
zaryglowaniu zamka ustawiano lufę pod odpowiednim kątem i we wskazanym kierunku.
Po tych przygotowaniach obsługa licząca około 200 kanonierów oddalała się do specjalnie
wykonanych schronów, po czym następowało odpalenie. Cały cykl oddania strzału trwał
minimum 15 minut; przy długotrwałym prowadzeniu ognia wydłużał się do pół godziny z
uwagi na znaczne rozgrzewanie się lufy.
Taka właśnie potężna artyleria miała otworzyć drogę do Przemyśla austro-niemieckim
oddziałom. Moździerze ustawiano przed frontami fortów: IX - Bruner, X - Orzechowce i
XI - Duńkowiczki. 31 maja rano otworzyły ogień.
Patrząc wzdłuż linii strzału, pocisk o kalibrze 425 mm można dostrzec w czasie jego
lotu zarówno od strony działa, jak i celu, gdyż jego prędkość była stosunkowo niewielka.
Ów błyskawiczny, rosnący w oczach punkt, stromo spadający na ziemię, eksplodując wy-
rywał w niej lej o głębokości kilku metrów i kilkunastometrowej średnicy. Detonacja kru-
szyła wszystkie zbudowane dotychczas betonowe umocnienia.
Obserwatorzy artyleryjscy beznamiętnie korygowali ogień, likwidując wykryte uprzed-
nio punkty oporu. Na nic się zdała odwaga rosyjskich żołnierzy. Ginęli, zanim zdążyli
pomyśleć o śmierci.
Generał Mackensen polecił również ostrzeliwać miasto z dalekonośnych armat oraz za-
rządził bombardowanie lotnicze. Kilka eskadr rozpoczęło systematyczne ataki na Przemyśl,
co spowodowało znaczne straty, szczególnie wśród ludności cywilnej.
Wojska generała Brusiłowa, zmuszone do odstąpienia, cofając się broniły uparcie każ-
dego skrawka ziemi. Przewaga strony przeciwnej była jednakże przygniatająca; Rosjanom
zaczęło zagrażać okrążenie. Wobec nieprzygotowania garnizonu - wcześniej nie planowano
takiej formy operacji - oraz braku odpowiednich środków technicznych rosyjska 8 armia
wycofała się z miasta, opuszczając fortyfikacje.
3 czerwca z trzech stron wkroczyły do Przemyśla oddziały austriackie i niemieckie. 6
czerwca odbyła się uroczystość z okazji odzyskania Przemyśla z udziałem austriackiego
następcy tronu, arcyksięcia Karola, i naczelnego dowódcy wojsk austro-węgierskich. Wła-
dzę w mieście, mimo iż znajdowało się na terytorium monarchii habsburskiej, objęli jednak
Niemcy, sojusznik pokazał, kto ma rzeczywistą władzę...
Rozpoczęły się rządy twardej ręki, kary śmierci dla niepewnych i podejrzanych, rekwi-
zycje i konfiskaty. Wobec deficytu metali kolorowych, potrzebnych dla przemysłu zbroje-
niowego, bez skrupułów zabierano wszystkie przedmioty miedziane i mosiężne, nawet z
gospodarstw domowych. Nie przepuszczano również kościelnym dzwonom. Rozpoczął się
pruski terror.
Tymczasem kilka armii austriackich, wspomaganych przez niemieckie dywizje, dotarło
aż do rzeki Zbrucz, gdzie linia frontu ustabilizowała się i przetrwała niemal do połowy
1916 roku. Później nastąpiła kolejna ofensywa wojsk rosyjskich, które ponownie zajęły
znaczną część wschodniej Galicji. Nie dotarły one jednak do Przemyśla.
Wywiad rosyjski zostawił w twierdzy swoich dawnych, wypróbowanych agentów, któ-
rych przezornie w okresie sprawowania tu rządów przez armię carską nie zdekonspirowa-
no. Rosjanie w dalszym ciągu liczyli na dopływ ważnych informacji z zaplecza wojsk au-
striackich. Bieg wydarzeń nie pozwolił jednak agentom rosyjskim na odniesienie więk-
szych sukcesów. Twierdza Przemyśl już do końca I wojny światowej trwała w zapomnie-
niu, gdyż znalazła się daleko od głównych kierunków strategicznych.
Wśród znawców tematu panuje zgodna opinia, że przemyskie fortyfikacje w pełni speł-
niły funkcje, które im wcześniej wyznaczono. Co prawda rozwój artylerii, a zwłaszcza
ogromny wzrost siły rażenia sprawił, że nawet wielometrowej grubości warstwa lanego
betonu nie wytrzymała uderzenia i detonacji wielkokalibrowego pocisku, jakie zostały po
raz pierwszy zastosowane na początku 1915 roku, ale zdał egzamin sposób budowy umoc-
nień (kilka kondygnacji w głąb ziemi) i osłony w pancernych, obrotowych i podnoszonych
kopułach. Przemyśl był jedną z dziesięciu europejskich twierdz - spośród około dwóch
setek istniejących - o które w latach 1914- 1918 toczyły się bezpośrednie walki i, przypo-
mnijmy to jeszcze raz, trzecią pod względem potęgi możliwości obronnych (po Antwerpii i
Verdun).
DZIEJE NAJNOWSZE
W okresie międzywojennym najnowsze forty w części wykorzystywano jako składy
amunicji stacjonujących tu jednostek 22 dywizji piechoty górskiej, podlegającej X Do-
wództwu Okręgu Korpusu, który tu również miał swą siedzibę. Zniszczonego pierścienia
fortów w doktrynie wojennej II Rzeczypospolitej nie brano pod uwagę jako punktu oporu.
We wrześniu 1939 roku, podczas odwrotu polskich wojsk, w Przemyślu, a konkretnie w
podziemiach fortów siedliskich, usytuowano przejściowo sztab armii „Małopolska”, którą
dowodził generał Kazimierz Fabrycy. Linia Sanu miała być następną rubieżą obronną, a
stare forty - oparciem dla koncentracji polskich jednostek w kolejnym planie działań ofen-
sywnych.
W Przemyślu pracował też przejściowo sztab generała Kazimierza Sosnkowskiego,
który 10 września objął stanowisko dowódcy grupy armii Frontu Południowego. Generał
postanowił skupić tu rozproszone jednostki, aby ruszyć do obrony zagrożonego już przez
Niemców Lwowa. Osłonę tego zamierzenia miała zapewnić załoga Przemyśla pod do-
wództwem podpułkownika Jana Matuszka.
Wieczorem 13 września pod miasto podeszły oddziały niemieckie, ale nie próbowały
nacierać z marszu, pamiętając o walorach obronnych twierdzy w okresie I wojny świato-
wej. Nazajutrz na Przemyśl ruszył XVII korpus generała Kienitza, by po zaciętych walkach
opanować zachodni pierścień fortów i dojść do Sanu. Po silnym przygotowaniu artyleryj-
skim wróg sforsował rzekę i zajął południową część miasta. Obrońcy zatrzymali kolejne
uderzenie ku centrum, ale wieczorem podpułkownik Matuszek otrzymał od generała Sosn-
kowskiego rozkaz wycofania się z Przemyśla.
22 czerwca 1941 roku, wykorzystując moment zaskoczenia, doborowe jednostki nie-
mieckie sforsowały San w rejonie Przemyśla, lecz na jednym zaledwie odcinku. Kontratak
wojsk radzieckich odrzucił jednak desant za rzekę, by bronić jej brzegów jeszcze przez
sześć dni.
W 1944 roku Przemyśl stanowił silny węzeł oporu, zagradzający drogę nacierającym
oddziałom radzieckim. W fortach urządzili Niemcy stanowiska ogniowe dla dział i piecho-
ty; 25 sierpnia jednostki radzieckich 1 i 2 armii pancernych usiłowały z marszu przełamać
obronę niemiecką. W silnym ogniu, prowadzonym z zamaskowanych i osłoniętych starymi
umocnieniami stanowisk dział przeciwpancernych, radzieckie natarcie załamało się. Do-
piero po podciągnięciu odwodów i artylerii w nocy z 26 na 27 lipca ponowiono atak. Czoł-
gi radzieckie przerwały pierścień obrony i złamały opór garnizonu niemieckiego.
O tamtych pełnych dramatycznych wydarzeń czasach można i dziś podumać, zwiedza-
jąc niektóre dostępne forty.
Jadąc ku przejściu granicznemu w Medyce warto zboczyć do Siedlisk, gdzie leży fort
numer jeden „Salis Soglio”. Mimo upływu lat znaczna część pomieszczeń jest w dobrym
stanie. Obejrzeć można sale żołnierskie, komory amunicyjne z kanałami pionowymi, w
których niegdyś znajdowały się podnośniki dosyłające naboje do armat umieszczonych w
pancernych kopułach. Interesująco przedstawia się wejście do podziemi i wewnętrzny
dziedziniec, o który w 1914 roku stoczył dramatyczną walkę porucznik Swerlinga.
Wewnętrzny pierścień urządzeń obronnych przypomina usytuowana w samym mieście
brama forteczna, w której znajduje się Muzeum Pamiątek I Wojny Światowej z licznymi
fotografiami, dokumentującymi budowę twierdzy i okres walk 1914- 1915.
Do ruin fortu numer trzynaście, „San Rideau” w Bolestraszycach, prowadzi szlak tury-
styczny. Obiekt do dziś imponuje ogromem. Można obejrzeć jego cztery kondygnacje, a
także przejść długim podziemnym chodnikiem. Podziw budzą wysadzane przed kapitulacją
granitowe podstawy pancernych wież obrotowych. W 1926 roku czasopismo „Naokoło
ś
wiata” opublikowało sensacyjny artykuł o wydarzeniach dotyczących właśnie fortu trzy-
naście. Otóż na początku lat dwudziestych dokonano systematycznej rozbiórki przemyskich
fortów, wyciągając z nich wszystkie elementy metalowe, przeznaczone do hut jako złom.
Prace prowadziły przedsiębiorstwa cywilne. Aby ułatwić sobie pracę, stosowano przy tym
materiały wybuchowe.
I oto po jednej z detonacji odsłoniło się wejście do podziemia. Powietrze było zatęchłe,
dominowała woń amoniaku i odchodów.
Robotnicy, którzy tam zeszli, w świetle latarni ujrzeli pomieszczenie. Stało tam mnó-
stwo pootwieranych puszek po konserwach i worki spleśniałych sucharów, wśród których
uganiały się szczury wielkości kotów. Gdy robotnicy weszli dalej, w świetle drgającego
płomienia, wśród beczek, skrzyń i śmieci, spostrzegli wychudzone, niemal nagie widmo,
obrośnięte masą siwych, splątanych włosów. Stanęli przerażeni. Gdy z sąsiedniej sali dał
się słyszeć krzyk innych, że znaleziono ludzki szkielet, stojąca dotąd nieruchomo postać
drgnęła, podniosła ręce do uszu i zaczęła rytmicznie kiwać się w lewo i prawo, wydając
przy tym chrapliwe dźwięki.
Na ten widok robotnicy rzucili się do panicznej ucieczki. Zawiadomili o dziwnym zna-
lezisku policję, której towarzyszył sędzia śledczy. Gdy wyciągnięto na powierzchnię owo
przerażające widmo, okazało się ono żywym człowiekiem - tak słabym, że ledwo trzyma-
jącym się na nogach. Ów człowiek nie potrafił odpowiedzieć na stawiane mu pytania; wy-
dawał tylko stłumione, śpiewne dźwięki i jakieś szmery. Odwieziono go do szpitala, gdzie
wkrótce zmarł.
W wyniku dochodzenia policyjnego ustalono, że w momencie wysadzania fortu 22
marca 1915 roku znajdowali się tam dwaj ludzie. Wybuch zablokował jedyne wyjście,
przez które mogli opuścić podziemie. Dzięki zapasom żywności i studni z wodą jeden z
nich przeżył osiem lat...
Przeglądając skrupulatnie pomieszczenie, w którym dokonano makabrycznego odkry-
cia, znaleziono książkę prowiantową austriackiego podoficera z zapiskami w języku rosyj-
skim. Był to rodzaj pamiętnika, który prowadził uwięziony. Wynikało z niego, że w pod-
ziemiu przebywali dwaj oficerowie rosyjscy, którzy tuż przed kapitulacją dostali się do
niewoli, podchodząc podczas zwiadu zbyt blisko fortu. Jeden z nich miał stopień sztabska-
pitana i nazywał się Nowikow. W gorączce przygotowań do poddania twierdzy i wysadza-
nia umocnień zapomniano o nich. Gdy wybuchy odcięły im wyjście, próbowali uwolnić się,
ale szybko stwierdzili, że bez odpowiednich narzędzi nie mają szans na wydostanie się na
powierzchnię. Czekali więc na pomoc, ta jednak nie nadeszła. Po dwóch latach Nowikow
popełnił samobójstwo, a drugi trwał w półobłędzie.
O tym, iż wydarzenie to miało miejsce naprawdę, świadczą relacje świadków, obecnych
podczas wydobywania uwięzionego na powierzchnię. Sprawa ta w swoim czasie odbiła się
szerokim echem na łamach prasy. Pod koniec lat dwudziestych przybyło podobno do
Przemyśla kilku oficerów, którzy brali udział w oblężeniu, i chcieli zidentyfikować kole-
gów. Niestety, pochowano ich - jak to było wówczas w zwyczaju - za płotem cmentarnym,
nie oznaczając miejsca wiecznego spoczynku.
W roku 1931 podczas zwiedzania fortów siedliskich grupa polskich oficerów odkryła
szkielety austriackich żołnierzy, którzy zginęli przygnieceni wysadzoną forteczną ścianą.
Do dziś krążą legendy, że niekiedy w starych fortach można spotkać cienie żołnierzy au-
striackich w pełnym umundurowaniu i z bronią, pilnujących swych poległych kolegów...
W Przemyślu i okolicy znajdują się resztki cmentarzy wojennych z okresu I wojny.
Wśród pogrzebanych tam żołnierzy w mundurach austriackich, rosyjskich i niemieckich
było także bardzo wielu Polaków, zmobilizowanych przez państwa zaborcze i walczących
w obronie ich interesów.