053 Merritt Jackie Ostatnia szansa

background image

JACKIE MERRITT

Ostatnia

* •

szansa

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Christy Allen cała się trzęsła. Odczuwała wewnętrzne

napięcie, a poza tym było jej po prostu zimno, gdyż

w drodze z biura Morrison Logging Company do

szpitala całkiem przemokła. Mżyło, niebo przygnębiało

szarością, a temperatura nie przekraczała dziesięciu

stopni. Po telefonie od matki Christy rzuciła wszystko

i jak nieprzytomna pobiegła do samochodu, nie

zabierając nawet żakietu.

Miała na sobie tylko bawełnianą bluzkę w czerwono-

-białą kratę i dżinsy. O wiele za mało, by ogrzać jej

ogarnięte lękiem serce. Strach swój skrywała jednak

starannie i doskonale panowała nad emocjami.

- Mamo, Joe z tego wyjdzie. Musimy w to wierzyć

- pocieszała siedzącą obok matkę, trzymając ją za rękę.

- Christy, modlę się, żeby tak było. - Z oczu

Laury popłynęły łzy.

Do małej poczekalni wszedł doktor Martin. Za­

chowywał się jak zwykle, ale pomimo to Christy

wyczuła, że niepokoi się o swego pacjenta. Joe doznał

poważnych obrażeń, więc ich zaufany lekarz nie mógł

niczego upiększać ani ukrywać.

- Dzień dobry, Christy. Cieszę się, że jesteś.

- Dzień dobry, doktorze.

Doktor Martin usiadł obok Laury i ujął jej dłoń.

- Lauro, zabieramy Joego na operację. Stwier­

dziliśmy wewnętrzny krwotok i musimy zlokalizować

jego źródło.

Christy zdawała sobie sprawę, ile wysiłku kosztowało

jej matkę zachowanie spokoju. Hart ducha nie należał

background image

6 OSTATNIA SZANSA

do zalet charakteru Laury Morrison. Była kobietą

z natury nieśmiałą, cichą, łagodną, całkowicie zado­

woloną ze swej roli gospodyni domowej i żony Dużego

Joego Morrisona.

Laura i Christy wiedziały już, że miał złamaną

prawą nogę, rękę i trzy żebra, dlatego ostatnia

informacja sprawiła, że Laurze znowu łzy napłynęły

do oczu. Uwolniła ręce, aby zakryć twarz.

Christy napotkała pełne troski spojrzenie doktora,

ale nie chciała zadawać mu pytań przy matce. Joe był

w dobrych rękach. Zrobiono dla niego wszystko, co

w ludzkiej mocy, ona zaś musiała myśleć o Laurze

i pomóc jej przetrwać ten trudny okres.

- Proszę nas o wszystkim informować - powiedziała

cicho.

- Ależ oczywiście. Przyjdę zaraz po operacji.

- Dziękuję, doktorze.

Kiedy znów zostały same, Christy objęła matkę.

- Mamo, bądź dobrej myśli - odezwała się łagodnie.

- Joe będzie zdrowy. Powtarzaj to sobie.

Laura zaszlochała gwałtownie i opuściła ręce.

- Potrzebna mi nowa chusteczka - powiedziała

przez łzy, a kiedy Christy podała jej swoją, dodała:

- Niepokoiło mnie to wchodzenie na dach, ale dziura

nad kuchnią była coraz większa i przecież sama go

znasz. On po prostu musi zawsze sam wszystko

naprawiać.

Christy uważała, że Joe powinien był wziąć kogoś

do reperacji dachu. Dawno przekroczył sześćdziesiątkę

i nie był już tak zręczny jak kiedyś. Pośliznął się na

mokrym dachu i runął w dół.

Przebiegła w myślach wydarzenia poranka. Sobotnie

przedpołudnia spędzała zwykle w biurze, natomiast

Joe udawał się na miejsce wyrębu. Ale tego ranka

postanowił naprawić dach.

Joe Morrison był ojczymem Christy. Kochała go

background image

OSTATNIA SZANSA

7

równie mocno, jak wspomnienie ojca, który umarł,

kiedy miała dziewięć lat. Laura zaczęła pracować

jako kelnerka w Mabel's Cafe i tam spotkała Joego.

Christy miała czternaście lat, gdy matka i Joe pobrali

się. Mimo całej swej szorstkości Joe okazywał pasier­

bicy wyłącznie dobroć i miłość.

Ód pięciu lat Christy pracowała u niego, prowadząc

biuro i księgowość. Po studiach mieszkała przez jakiś

czas w Seattle, ale w okresie wakacji dowiedziała się,

że parę miesięcy wcześniej wyjechała sekretarka

i księgowa Joego. W rachunkach przedsiębiorstwa

panował okropny bałagan, więc Christy zdecydowała

się wrócić do Oregonu.

Nigdy nie żałowała swej decyzji. To Joe opłacał jej

studia i przez te wszystkie lata był dla niej bardzo

szczodry. Zabrała się do pracy i szybko przywróciła

porządek w dokumentach. Wiedziała, że Joe był

z niej zadowolony.

Jednak jej praca miała czysto urzędniczy charakter

i siedząc z matką w szpitalnej poczekalni, Christy

w pewnym momencie uświadomiła sobie niepewną

przyszłość przedsiębiorstwa. Jeśli, w najlepszym razie,

Joego czeka długa rekonwalescencja, kto poprowadzi

firmę? Kto zajmie się pracownikami? Kto nimi

pokieruje?

Oto następny powód do niepokoju, następne

zmartwienie, z którym musiała poradzić sobie sama.

Laura niezbyt przejmowała się interesami i nie miała

o nich bladego pojęcia.

- Mamo, może napiłabyś się kawy?

- Kawy? - Laura wydawała się zbyt oszołomiona,

by podjąć nawet tak prostą decyzję, więc Christy

zrobiła to za nią.

- Wpadnę do baru na dole i za parę minut będę tu

z kawą - powiedziała wstając i całując matkę w policzek.

Kiedy zmierzała do wyjścia, dobiegł ją odgłos

background image

8

OSTATNIA SZANSA

zbliżających się kroków. Ciężkich kroków. Zanim

dotarła do drzwi, pojawił się w nich mężczyzna.

Vincent Bonnell! Co on tu robił? Cóż za przedziwny

zbieg okoliczności przywiódł tutaj największego

konkurenta Joego, i to właśnie w takiej chwili?

- Dzień dobry - powiedział, mierząc ją wzrokiem.

Christy nigdy dotąd z nim nie rozmawiała, ale widziała

go wiele razy. W Rock Falls nie można było skutecznie

kogoś unikać, lecz Vincent Bonnell i Joe Morrison

nie utrzymywali ze sobą żadnych stosunków, gdyż

prowadzili dwa największe w okolicy przedsiębiorstwa

wyrębu lasu i obaj ubiegali się o zlecenia drzewne,

których miejscowy tartak wyjątkowo skąpił.

Ich ludzie to osobny temat. Pracownicy Bonnella

i Morrisona bardzo często bili się w lokalnych barach,

ponoć w imię lojalności wobec swoich szefów. Ta

wojna irytowała Christy, ale próbowała ją ignorować.

Bezpośrednie spotkanie z Vincentem Bonnellem

wprawiło ją w duże zakłopotanie. Zdawał się należeć

do tego rodzaju mężczyzn, jakich bezwzględnie unikała.

Wystarczyło jej jedno doświadczenie z takim nazbyt

pewnym siebie, zadufanym w swej męskości typem.

Ów bolesny epizod miał miejsce, zanim wróciła do

Rock Falls. Postanowiła wówczas wybrać samotność

i nie wiązać się już z nikim, komu nie mogłaby ufać.

A Vincent Bonnell wyglądał na takiego człowieka.

Zresztą nie tylko jego pewność siebie nakazywała

Christy zachować ostrożność. W tym zaskakującym

spotkaniu coś ją zastanowiło - co, u diabła, Vincent

Bonnell tu robi?

Nie mogła oderwać od niego oczu. Był młodszy niż

Joe, raczej w jej wieku. Wysoki, przystojny, o wyrazis­

tych rysach twarzy i przenikliwych szarych oczach,

z czupryną Clemnych, prawie czarnych włosów. Vince,

jak go niekiedy nazywano, był drwalem w drugim

pokoleniu. Jego ojciec założył Bonnell Logging

background image

OSTATNIA SZANSA 9

Company prawie w tym samym czasie, gdy Joe

otworzył swoje przedsiębiorstwo.

Ponieważ Christy nie odpowiedziała na powitanie,

Vince przeniósł wzrok na Laurę.

- Dzień dobry, pani Morrison.

A to dopiero! Przyszedł tu z powodu Joego!

Oszołomiona Christy usunęła się z przejścia. Minął

ją, pozostawiając smugę zapachu, mieszaninę przyjem­

nej woni deszczu, wilgotnego ubrania i męskiego

ciała. Zupełnie zdezorientowana patrzyła, jak rozsiadł

się w fotelu obok matki.

- Właśnie się dowiedziałem, że Joe miał wypadek.

Co z nim?

- Operują go - wyszeptała Laura.

- To ty jesteś jego córką? - zapytał odwracając się

do Christy.

- Pasierbicą - odpowiedziała. Nie pojmowała, o co

chodzi. Odkąd to Bonnell troszczył się o Morrisona?

A jednak jego oczy były pełne współczucia. Za­

chowywał się doprawdy bardzo zagadkowo.

- Pani Morrison, jestem pewien, że wszystko będzie

dobrze - powiedział głaszcząc dłoń Laury. Wstał

i zwrócił się do Christy: - Czy możesz mi poświęcić

parę minut?

- Ależ... chyba tak.

- Porozmawiajmy na korytarzu - zaproponował.

Przez chwilę patrzył na Laurę, po czym ruszył

w kierunku drzwi. Wyszedł z poczekalni, a za nim

Christy. Szli w milczeniu.

Christy nie mogła za nim nadążyć. Sięgała mu

ledwie do ramienia, choć nosiła buty na pięciocenty-

metrowych obcasach. Był bardzo wysoki, szeroki

w ramionach; miał chyba z metr dziewięćdziesiąt

wzrostu. Christy spostrzegła, że obwód jego uda

odpowiada mniej więcej obwodowi jej talii.

Vincent zatrzymał się i spojrzał na nią z góry.

background image

10 OSTATNIA SZANSA

Widział ją wiele razy, ale nigdy z bliska. Właśnie

uświadomił sobie, jaka jest mała. Jakie ma oczy

- szare czy zielone? Uznał, że szarozielone, po czym

jego uwagę przyciągnął połyskliwy gąszcz długich,

kasztanowych włosów.

- Co jest z Joem? Twoja matka nie jest w stanie

rozmawiać, ale ty wydajesz się być dość spokojna.

- Spokojna? - zdziwiła się Christy. - Panie Bonnell,

w tej sytuacji raczej trudno zachować spokój, ale

gdybym się rozkleiła, nie byłabym oparClem dla matki.

- Bardzo rozsądnie. Czy Joe jest poważnie ranny?

Christy odkaszlnęła. Rozmowa z Bonnellem przy­

bierała zaskakujący obrót.

- Ma kilka złamań, ale myślę, że doktora Martina

bardziej niepokoi wewnętrzny krwotok. Dlatego go

operują.

- Słyszałem, że spadł z dachu.

- Tak.

Vince odwrócił wzrok, ze wzburzeniem potrząsając

głową.

- Po cóż, u diabła, będąc w tym wieku właził na

dach w taką pogodę?

Christy zesztywniała. Była tego samego zdania, ale

Vincent Bonnell po prostu nie miał prawa krytykować

Joego.

- Panie Bonnell, właściwie dlaczego mnie pan o to

pyta?

- Mów do mnie Vince. A w moim pytaniu nie ma

niczego złego, Christy - zwrócił się do niej po imieniu.

Znał ją ze słyszenia, ale nie była w jego typie. Lubił

kobiety długonogie i bezpośrednie, a Christy Allen

była drobna, prawdopodobnie zamknięta w sobie

i o wiele za poważna. W dodatku wcale mu się nie

podobała. Rysy twarzy miała raczej ostre i takiż głos.

Mignęła mu czasem w restauracji, na poczcie, w skle­

pie.

background image

r

OSTATNIA SZANSA

11

- Szłam właśnie po kawę dla mamy i naprawdę

muszę już wracać. Dziękuję za pamięć - powiedziała,

unosząc głowę, gdyż poczuła się skrępowana bez-

ceremonialnością Bonnella.

Odeszła, ale nie minęła sekunda, gdy Vince znalazł

się obok niej.

- A co będzie z firmą Joego? - zapytał.

Christy stanęła jak wryta. Czyż można ją winić, że

ciekawość Bonnella wydała jej się podejrzana? Dobrze

wiedział, że Joe nie wywiąże się z umowy z tartakiem,

jeśli nie dotrzyma terminu. I Vincent Bonnell mógłby

przejąć ów kontrakt!

- O co panu chodzi? - spytała wyzywająco i poczuła

ucisk w żołądku.

- Słuchaj, wiem, jak pracuje Joe, bo sam to robię

- powiedział po chwili wahania. - Głowę dam, że

więcej niż połowę sprzętu Joe wziął na kredyt. Naprawy

i utrzymanie maszyn to studnia bez dna. Płace i koszty

ubezpieczenia ciągle rosną. Joe miliony dolarów

unieruchomił w sprzęcie, a w banku pewnie nie ma

nawet dwudziestu tysięcy. Nie ma płacy bez pracy

i jeśli nie dostarczycie drewna do tartaku, nie będziecie

mogli wywiązać się ze zobowiązań finansowych Joego.

Joe mógłby stracić wszystko - podsumował.

Zaparło jej dech w piersiach. Bonnell tak trafnie

opisał obawy, które sama miała, że przez moment

zaniemówiła. Nie mogła kwestionować jego argumen­

tów. Jednak rozmawiać z Bonnellem o interesach

Joego Christy po prostu nie miała ochoty.

- Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji - powiedziała

w końcu spokojnie. - Ale nie wpadam w panikę

i naprawdę to nie jest pańska sprawa, panie Bonnell.

A teraz - do widzenia.

Odeszła, lecz nogi się pod nią uginały. Nie zdołała

ochłonąć, gdy Bonnell znów ją dopadł.

- Joe sam kieruje załogą, co oznacza, że teraz nie

background image

12 OSTATNIA SZANSA

macie kierownika. Tak postępował mój ojciec. Pewnie

uważał, że nikt inny nie miał dość rozumu, by

nadzorować robotę. Joe jest ulepiony z tej samej

gliny, uparty jak stary muł. Christy, bez szefa jesteście

załatwieni. I te kreatury, które Joe wziął do roboty...

- Są nie gorsze niż „kreatury", które u pana pracują!

- zawołała, odwracając się nagle. - Joe ma paru

dobrych ludzi, Stubb Brannigan, Clem Molinski, Len...

- Stubb jest pijakiem. Clem ma swoje lata. Len ma

ptasi móżdżek.

- Coś wymyślę - powiedziała gniewnie. - Rozmowa

skończona, panie Bonnell!

Vince ściągnął brwi. i patrzył, jak odchodziła.

Rzeczywiście ją zdenerwował, a przecież chciał tylko

pomóc. Wiedział, że długo pracowała u Joego, ale nie

był pewien, czy zdaje sobie sprawę, w jakim kłopocie

mogli się znaleźć przez ten wypadek. Potarł w zamyś­

leniu szczękę. Może jej nie doceniał, może rozumiała

więcej, niż sądził. Robiła wrażenie bystrej i inteligentnej,

nawet trochę ciętej. Może stary Joe był cholernym

szczęściarzem, mając ją u siebie.

W pewnym sensie zaskoczyła go. To znaczy jej

uroda. W ciągu tych kilku minut wysokie, wydatne

kości policzkowe i spiczasta bródka Christy wydały

mu się pełne wdzięku. Miała naprawdę wspaniałe

włosy i niezgłębione, zielone oczy. A jak uroczo

kołysze tyłeczkiem! Śmieszne, że też nigdy przedtem

nie zauważył, jak wspaniale się porusza.

Znużona Christy otworzyła frontowe drzwi swego

domku o dziesiątej wieczorem. Muffin, podpalany

terierek, powitał ją głośno szczekając i skacząc.

- Chyba jesteś głodny? - zapytała, pochylając się

i drapiąc go za uszami. - Chodź, Muffin. Wyna­

grodzimy ci spóźnienie i znajdziemy coś specjalnego

- dodała, prostując się.

background image

OSTATMA SZANSA 13

Po długim i wyczerpującym dniu miło było wrócić

do domu, choć zamknięcie się we własnych czterech

kątach nie mogło niczego rozwiązać. Stan Joego był

poważny.

- Ze względu na wiek zostawimy go przez kilka

dni na obserwacji na oddziale intensywnej terapii.

Jego organizm doznał poważnego szoku - oświadczył

doktor Martin, ale zaraz dodał, że Joe z tego wyjdzie.

Laura była zmęczona, więc dała się zawieźć do

domu, ale na pożegnanie poprosiła córkę, by z samego

rana przywiozła ją z powrotem. Christy wiedziała, że

niewiele brakowało, by jej matka zamieszkała w szpi­

talu.

Na niej samej spoczywała teraz odpowiedzialność

za interesy Joego, więc nie mogła spędzać każdej

chwili przy jego łóżku. Odwiozła matkę i zatrzymała

się na krótko w biurze, żeby wyłączyć komputer.

Wróci jutro rano, skończy pracę i dopiero potem

pojedzie do szpitala.

Nie obawiała się już, że Joe się nie wyliże. Był

silnym mężczyzną, o żelaznej woli, co dawało pewność,

że wyzdrowieje, jeśli nie zdarzy się coś nieprzewidzia­

nego. Natomiast nie chciała go martwić sprawami

przedsiębiorstwa. Nie chciała też, by wracał do zdrowia

ze świadomością, iż wszystko poszło na marne

z powodu wypadku. Sama musiała dopilnować, aby

nie zdarzyło się najgorsze. Dlatego przez cały dzień

czuła ucisk w żołądku.

Christy nakarmiła Muffina, zrobiła sobie filiżankę

herbaty, zaniosła ją do łazienki i odkręciła kurki

w wannie. Kiedy wanna wypełniała się wodą, umyła

twarz i przejrzała się w lustrze nad umywalką.

W drobnej twarzy dominowały bardzo duże oczy.

Nikt nie uznałby jej za klasyczną piękność, choć

niektórzy mężczyźni uważali, że jest atrakcyjna. Na

nieszczęście jej jedyny wielki romans pozostawił nie

background image

14 OSTATNIA SZANSA

zagojone rany i odtąd z wyboru pędziła samotne,

spokojne życie.

Christy nie zrezygnowała z miłości, lecz nie spotkała

mężczyzny dostatecznie solidnego, inteligentnego

i mającego cel w życiu. Mężczyźni, którzy wydawali

się zbyt pewni siebie, wzbudzali jej nieufność. Bonnell

w jakiś sposób pasował do tej kategorii. Christy

zastanawiała się, jak można by szybko i trafnie

ocenić mężczyznę.

Prawdę mówiąc, myślała o wizycie Vincenta Bon-

nella przez cały dzień z kilku powodów. Dlaczego

troszczył się o Joego? Dotąd zawsze się unikali. Czy

Bonnell sądzi, że zdoła odebrać Joemu korzystny

kontrakt?

Niezależnie od tego, kto by tego spróbował, taka

możliwość wydała się Christy odrażająca i trudna do

zaakceptowania. A jednak nie mogła znaleźć innej

przyczyny zainteresowania Bonnella Joem. Podejrzenia

nie opuściły jej, nawet kiedy zadumała się nad dziwnym

wrażeniem, jakie na niej wywarł ten mężczyzna. Nie był

w jej typie, ściślej - w jej ulubionym typie. Ale jakaż

kobieta nie zauważyłaby jego wspaniałej postury. On

też na nią patrzył, nie próbując ukryć zainteresowania.

Jak wypadła? Christy widziała w lustrze, jak zwęziły

się jej oczy. Uświadomiła sobie, o czym myśli.

Skrzywiła się ze złości i odwróciła od lustra.

Położyła się z przekonaniem, że nie będzie mogła

zasnąć, ale straciła świadomość, gdy tylko jej głowa

opadła na poduszkę. Następnego ranka o siódmej

obudziło ją bębnienie deszczu o dach.

- Witaj, stary - powiedziała do terierka, który stał

przy łóżku i machał przyciętym ogonem. Muffin

natychmiast wskoczył na posłanie, gotowy do zwykłych

porannych igraszek.

- Nie dzisiaj - ziewnęła i zepchnęła go na podłogę.

Po wczorajszych wydarzeniach deszcz jeszcze bardziej

background image

OSTATNIA SZANSA 15

ją przygnębił. Christy tęskniła za odrobiną słońca.

Tak czy owak, szare niebo wydawało się podkreślać

ponurą sytuację jej, Joego i matki.

Zasmucona wstała, zadzwoniła do szpitala, gdzie

dowiedziała się, że wszystko jest w porządku, a potem

do matki.

- Jak spałaś, mamo?

- Lepiej, niż myślałam.

- Nic dziwnego. Wczorajszy dzień był taki wyczer­

pujący. Będę w szpitalu koło południa. Możemy zjeść

razem lunch.

- Świetnie, skarbie. Będę czekała.

Kiedy Christy ubierała się i jadła śniadanie, za­

stanawiała się, czy porozmawiać z matką o interesach.

Postanowiła tego nie robić. Laura miała teraz dość

zmartwień.

Rock Falls tonęło w deszczu. Christy jechała powoli,

omijając największe kałuże. W niedzielny ranek ruch

był niewielki i bez kłopotów dotarła do południowego

krańca miasta, gdzie znajdowało się biuro Morrison

Logging Company.

Otworzyła drzwi frontowe, weszła do budynku

i zatrzęsła się z zimna. Włączyła ogrzewanie i nastawiła

kawę. Potem usiadła przy biurku i utkwiła wzrok

w ekranie komputera. Ciężko się napracowała, żeby

oprogramować proces wyrębu. Teraz każdą fazę można

było wywołać, naciskając kilka klawiszy. Ale cóż po

sprawnym rejestrze bez dochodów? Bała się, była

chora ze strachu. Nadszedł czas, by stawić czoło

faktowi, że Joe nie wejdzie do biura ani dzisiaj, ani

jutro. Ani przez najbliższe tygodnie, może nawet

miesiące. Zadzwonił telefon. Przestraszona Christy

podniosła słuchawkę.

- Halo?

- Christy? Tu Clem. Co to za historia z Joem?

- Jest w szpitalu, Clem - odparła. Opowiedziała

background image

16 OSTATNIA SZANSA

mu o wypadku, podając szczegóły, i cierpliwie wy­

słuchała wszystkich komentarzy Cierna.

- Christy, kto będzie kierował robotą? - nastąpiło

pytanie, na które nie znała jeszcze odpowiedzi.

- Właśnie... zastanawiałam się nad tym, Clem

- odpowiedziała odkasłując.

- Czy mamy przyjść jutro do pracy?

- Ależ tak! Proszę, powiedz wszystkim, żeby się

rano zjawili. Coś wymyślę, Clem.

- No chyba. Chociaż, sam nie wiem. Ktoś musi

popychać tę robotę.

- Clem, czy myślisz, że mógłbyś to robić? - spytała

cicho.

- Ja? - odpowiedział pytaniem, po czym zapadło

milczenie. - No dobrze, chyba mogę spróbować

- wymamrotał w końcu.

- Och, dziękuję, Clem. Zbierz jutro wszystkich,

powiedz im o wypadku i...

- Christy, zrobię jutro, co będę mógł, ale musisz

znaleźć kogoś innego - przerwał jej Clem.

Christy rozumiała obawy starzejącego się człowieka.

Jego zwykłe zajęcie to ładowanie pni na ciężarówki

za pomocą ogromnego dźwigu. Clem nie miał ochoty

brać na siebie odpowiedzialności za innych.

- W porządku, Clem. Porozmawiamy jutro rano

- powiedziała stłumionym głosem.

- Czy można odwiedzić Joego?

- Dzisiaj wpuszczają tylko rodzinę.

Wolno odłożyła słuchawkę. Clem nie chciał tej

pracy i nie mogła go za to winić. Tyle spraw należało

zgrać. Trudne zadanie. Na pewno ktoś z szesnastu

ludzi z załogi Joego mógł pokierować całym procesem.

Christy przejrzała listę pracowników, sprawdzając

w komputerze ich dane. Od razu wyeliminowała

połowę z nich, gdyż nie mieli doświadczenia. Kiedy

zabrała się do kilku ostatnich, stało się jasne, że

background image

OSTATNIA SZANSA 17

Joego mógł zastąpić jedynie Stubb Brannigan. Był

w odpowiednim wieku i miał doświadczenie, ale -jak

to wytknął Bonnell - Stubb za dużo pił.

Czy Joe powierzyłby-mu kierownictwo? Boże, czy

mogła wybierać?

Siedziała zatopiona w myślach, kiedy nagle ot­

worzyły się drzwi wejściowe. Spojrzała przestraszona.

- Dzień dobry - zawołał Bonnell niskim, donośnym

głosem.

Christy wstała powoli. O ile wiedziała, nigdy dotąd

noga Bonnella nie stanęła w tym biurze.

- Dzień dobry. - Zdołała odpowiedzieć dość

normalnie, mimo że natychmiast opadły ją podejrzenia.

Vince znów taksował ją wzrokiem. Miała na sobie

pulower i spodnie. Biały kołnierzyk bluzki w szerokim

rozcięciu swetra. Gęste, lśniące włosy okalające twarz.

Dyskretny makijaż. Ubrana starannie, prosto i w dob­

rym guście. Może Christy Allen rzeczywiście była

ładna?

- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - rzucił

podchodząc do biurka.

Wczoraj był w starym ubraniu roboczym, a dzisiaj

nosił obcisłe dżinsy, białą koszulę i czarną skórzaną

kurtkę. Miał niezwykłe oczy, zauważyła Christy,

głęboko osadzone i Clemnoszare. Inteligentne. To

spostrzeżenie w jakiś sposób ją podnieciło, co uznała

za rzecz zupełnie absurdalną. Nie zamierzała zajmować

się tym mężczyzną.

- Właśnie kończyłam wczorajszą pracę - powie­

działa, mijając się nieco z prawdą.

Vince przemierzał biuro, czując na sobie jej wzrok.

Stanął przy oknie, przed stołem uginającym się pod

ciężarem okazałych roślin.

- Miły akcent - rzekł półgłosem i wyszczerzył zęby

w uśmiechu. - Założę się, że to twój pomysł.

Patrzyła nic nie mówiąc, więc podszedł do jej biurka.

background image

18 OSTATNIA SZANSA

- Rozmawiałem rano z pielęgniarką. Wydaje się,

że Joe wraca do siebie.

- Tak - odchrząknęła. - Panie Bonnell, ja naprawdę

mam mnóstwo pracy.

- Więcej, niż myślisz - powiedział, mrużąc oczy.

- Jestem świadoma sytuacji - odparła dotknięta.

- A czy jesteś świadoma, jak z niej wybrnąć?

O czym on mówił? Jeśli przyszedł tu z propozycją

przejęcia kontraktu Joego, to źle trafił.

- Czyżbym czuł świeżą kawę?

- Co? Ach, rzeczywiście.

- Czy mógłbym się napić? - zapytał uśmiechając

się. Miał mocne, białe zęby i jego szeroki uśmiech

zrobił na niej wrażenie. Zdziwiła się. Dlaczego

reagowała na mężczyznę, z którym nie chciała mieć

nic wspólnego?

Przypomniała sobie, co o nim słyszała. Na przykład

przezwisko - Byk. Dlaczego go tak nazywano?

Wrodzone dobre maniery nakazały Christy poczęs­

tować go kawą. Szybko napełniła dwa kubki i wróciła

do biurka, podając jeden nieproszonemu gościowi.

Po chwili dotarło do niej, że nie zamierzał wypić

kawy jednym haustem i wyjść. Christy opadła na

swój fotel. Bonnell wyszczerzył zęby w uśmiechu

i również usiadł.

- A teraz utnijmy sobie pogawędkę - powiedział

takim tonem, jakby byli starymi przyjaciółmi.

- Nie wiem, o czym pan i ja mielibyśmy rozmawiać

- zawołała z rozdrażnieniem.

- Otóż mamy sobie sporo do powiedzenia. Wiem

już, co musisz zrobić, żeby utrzymać interes w czasie

choroby Joego, i myślę, że powinnaś mnie wysłuchać.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Christy poczuła, jak zdumienie przygważdża ją do

fotela.

- Ty to wymyśliłeś? A czy ktoś cię prosił, żebyś się

tym zajmował? - Odstawiła swój kubek tak gwałtow­

nie, że kawa chlusnęła na papiery.

Vince pociągnął łyk z kubka i odstawił go.

- Podejrzewasz, że coś knuję? - zapytał, a potem

pochylił się do przodu i uśmiechnął od ucha do ucha.

- Dlaczego jesteś taka podejrzliwa, skarbie?

Oburzona jego poufałością, wyprostowała się rap­

townie i posłała mu wściekłe spojrzenie. Jak śmiał

przypuszczać, że mogła zaakceptować coś takiego?

Ależ był zadufany w sobie!

- Jeżeli chcesz dalej rozmawiać, to nie mów do

mnie „skarbie"! - zawołała.

- Prrr, mała damo! - odpowiedział, unosząc obie

ręce. - Przestań się pieklić. Nie chciałem cię rozgniewać.

Christy ciężko westchnęła i poczuła, jak jej złość

opada. Był nieznośny i niezmiernie pociągający. Gdyby

miała choć trochę rozsądku, pokazałaby panu Bon-

nellowi drzwi. A jeśli rzeczywiście miał jakieś roz­

wiązanie? Ostatecznie w jej położeniu nie można było

ryzykować przeoczenia żadnej ewentualności.

- Proszę mówić dalej - powiedziała, ukrywając

zniecierpliwienie. Vince Bonnell oddziaływał na nią

w przedziwny sposób, ale sam fakt, że na nią

oddziaływał, był najbardziej irytującym aspektem całej

tej niepokojącej sytuacji.

- Jasne. Nie przyszedłem, żeby cię denerwować.

background image

20 OSTATNIA SZANSA

Myślałem o tobie, o Joem i o waszej sytuacji. Według

mnie jest tylko jedno logiczne rozwiązanie. Ty.

- Ja? - zapytała bezbarwnie. - Nie rozumiem.

- Mam wrażenie, że znasz firmę na wylot i wiem,

że nie macie ani jednego pracownika nada­

jącego się do kierowania jej pracą. Więc kto może

zastąpić Joego?

- Chyba nie uważasz, że pójdę do lasu!

- Nie bądź taka zgorszona. Kobiety też zajmują

się wyrębem.

- Raczej nieliczne.

- Słuchaj, przecież nie mówię, że masz się złapać

za piłę albo obsługiwać maszyny. Ale mogłabyś

wszystkim kierować. To właśnie robi Joe, a u mnie

nadzorca.

Christy wpatrywała się w niego, jakby mu nagle

wyrosła druga głowa.

- Nie mogę uwierzyć. Jeśli to jest to twoje genialne

rozwiązanie...

- Kpij sobie, jeśli chcesz, ale to jest genialne

rozwiązanie. - Vince zmarszczył brwi i wstał. - Poży­

czyłbym wam swojego człowieka, ale go potrzebuję.

Poza tym oboje wiemy, że nie zdałoby to egzaminu.

- Rzeczywiście - odparła cierpko Christy i również

wstała. - Nie zapominajmy o tej idiotycznej wojnie

między naszymi pracownikami. Całe miasto jest

podzielone! Albo popierasz Bonnella, albo Morrisona,

a ci dwaj nigdy nie powinni się spotkać!

- Myślę, że lekko przesadzasz - odparł łagodnie

Vince. - Współzawodnictwo nie jest niczym złym.

Drwale ciężko pracują i jeśli od czasu do czasu trochę

upuszczą pary, próbując się w zawodach...

- O, chwileczkę. Trudno nazywać walkę na pięści

„próbowaniem się" w zawodach!

Przyglądając się jej badawczo, Vince dopił kawę.

- Dlaczego zaczęliśmy o tym mówić? Wiesz, co

background image

OSTATNIA SZANSA

21

myślę? Ty również bierzesz udział w tej wojnie, jak

wszyscy. Nie podoba ci się mój pomysł, bo pochodzi

od Bonnella.

- To absurd. Tak samo jak twój pomysł. Po pierw­

sze, ci nieokrzesani, uparci drwale nie będą słuchali

kobiety. Wszyscy jesteście tacy sami, gdy w grę wchodzi

męska ambicja!

Vincent poczuł się urażony. Koniec z pomaganiem

tej zwariowanej damulce. Bystra? Inteligentna? Ha!

Serdeczną radę uznała za afront! Nie potrzebował ani

jej, ani jej cholernych problemów!

- I dlatego że wszyscy jesteśmy tacy obrzydliwi,

z nikim się tu nie spotykasz?

- Bez osobistych wycieczek, Bonnell! - zawołała.

- Nie będziemy tu roztrząsać mojego prywatnego życia.

- Ani mojego, damo. To ty zaczęłaś! - odparł,

odwrócił się i ruszył do drzwi. Zatrzymał się z ręką

na klamce. - Jesteś nieprzejednana i to cię ogranicza.

Kiedy ochłoniesz, zastanów się nad moim pomysłem.

Bez kierownika ci ludzie spartaczą całą robotę - rzucił

gniewnie.

- Dlaczego ci na tym zależy? - krzyknęła, kiedy

drzwi zatrzasnęły się za nim. Ciężko opadła na fotel,

potem zerwała się na równe nogi i podbiegła do

okna. Zobaczyła zabłoconą furgonetkę odjeżdżającą

spod jej biura.

- Ty draniu! - mamrotała patrząc, jak wóz znika

za rogiem.

Ciągle padało i była tak zmęczona, że chciało się

jej wyć. Była też przestraszona, zmartwiona i pełna

złości. Z tego wszystkiego w końcu rozbolał ją brzuch.

- O Boże - jęknęła, siadając znów do komputera.

Ta awantura wydała jej się wprost niewiarygodna.

Nawet nie pamiętała, kiedy ostatni raz podniosła na

kogoś głos.

Christy nerwowo przesunęła palcami po włosach,

background image

22 OSTATNIA SZANSA

odgarniając je do tyłu. Serce waliło jej mocno. Musiała

przyznać, że bez względu na motywy Bonnella,

zachowała się jak ostatnia jędza. Przestała nad sobą

panować i choć miała mnóstwo powodów, żeby

wystrzegać się Vincenta Bonnella, uniosła się zupełnie

bez sensu.

Zbliżało się południe, więc Christy drżącymi rękami

wyłączyła komputer i ekspres do kawy, a potem

zamknęła biuro.

Laura uśmiechnęła się, kiedy Christy weszła do

pokoju Joego.

- Obudził się na kilka minut - opowiadała córce.

- Wyzdrowieje, po prostu wiem, że tak będzie.

- Oczywiście, że wyzdrowieje, mamo - odpowie­

działa, patrząc na Joego, całego w bandażach i gipsie.

Zostawiły pielęgniarce wiadomość, że będą w barze,

i ruszyły przez szpitalne korytarze.

- Myślałam o wczorajszej wizycie Vincenta Bon­

nella. Nie sądzisz, że to bardzo ładnie z jego strony?

Nie wiedziałam, że on i Joe się przyjaźnią - powiedziała

Laura.

Christy gwałtownie wciągnęła powietrze. Nie chciała

rozmawiać o Bonnellu, ani nawet o nim myśleć. Po

pierwsze, czuła się głęboko upokorzona tą głupią

sprzeczką. Po drugie, nie ufała mu. W rzeczy samej

lista powodów, dla których powinna unikać tego

człowieka, rozrastała się w zawrotnym tempie.

- Mamo, oni nie są przyjaciółmi.

- Dlaczegóż więc przychodziłby i pytał o Joego?

Christy nie mogła się zmusić do roztrząsania z matką

niepokojących domysłów. Za pozorną wspaniałomyśl­

nością Bonnella mógł się kryć zwykły egoizm.

- Clem Molinski zadzwonił dziś rano do biura.

Usłyszał o wypadku i pytał, czy może odwiedzić

Joego - rozmyślnie zmieniła temat.

background image

OSTATNIA SZANSA

23

- Joe chętnie zobaczy ich wszystkich, kiedy będzie

mógł.

W barze wybrały dania, zapłaciły i znalazły stolik.

- Christy, czy poradzisz sobie ze wszystkim w czasie

nieobecności Joego? - spytała Laura, zaskakując tym

córkę.

Christy przenosiła talerze z tacy na stół, a jej

zdrowy rozsądek toczył walkę z pragnieniem całkowitej

uczciwości. Ale czy w tej sytuacji mogła zmartwić

matkę? Gdyby Laura zdała sobie sprawę ze skali

problemu, prawdopodobnie załamałaby się.

- Mamo, poradzę sobie. Proszę, nie kłopocz się

o przedsiębiorstwo. Masz teraz dość zmartwień.

- Christy, jesteś taką mądrą kobietą. Jestem z ciebie

dumna. I Joe też, sama wiesz. On nie może się ciebie

nachwalić - powiedziała Laura ze swoim przemiłym

uśmiechem i sięgnęła przez stół, by pogłaskać dłoń

córki.

- Wiem - powiedziała cicho Christy. Nie mogła

pozbyć się myśli o pomyśle Vincenta Bonnella. To

przecież śmieszne. Jakim cudem zdołałaby pokierować

robotnikami? Przecież to szesnastu drabów! Zawracanie

głowy.

Jedząc lunch Christy postanowiła porozmawiać ze

Stubbem Branniganem. Skoro Clem właściwie od­

mówił, to Stubb pozostał jedynym kandydatem.

Powiedziała matce, że musi nakarmić Muffina

i wymknęła się ze szpitala. Pojechała prosto do Stubba.

Brannigan był kawalerem, zatem gdy Christy nie

znalazła przed domem jego niebieskiej furgonetki, od

razu zawróciła i pojechała w kierunku głównej ulicy

miasteczka.

W końcu spostrzegła samochód Stubba zapar­

kowany w pobliżu Way Inn, knajpy o podejrzanej

reputacji.

Znalazła miejsce na parkingu i zmusiła się do

background image

24 OSTATNIA SZANSA

przekroczenia progu gospody. Woń piwa i dym

z papierosów o mało nie zwaliły jej z nóg. Muzyka

dudniąca z niewidocznych głośników, głosy i śmiech

niemal ją ogłuszyły. W okolicy było kilka przyjemnych

barów, ale Way Inn stanowczo do nich nie należał.

Stojąc w drzwiach Christy przyglądała się tłumowi

byle jak odzianych, krzepkich mężczyzn. Kiedy

zobaczyła Vincenta Bonnella, przepychającego się

przez grupę ludzi, była oszołomiona. Czy w ten

sposób spędzał swoje niedzielne popołudnia? Dlaczego

los znowu doprowadził do ich spotkania? Nie była

przygotowana na to, że zobaczy Vinee'a tak szybko

po tej awanturze w biurze.

- Zupełnie się nie spodziewałem, że cię tu zobaczę

- powiedział chłodno. Wstąpił porozmawiać tylko

z paroma swoimi ludźmi i wejście Christy Allen było

dlań niespodzianką stulecia.

Ten mężczyzna irytował ją. Cholera, on na nią

działał! Nie znajdowała żadnego innego wytłumaczenia

zmiany swojego zachowania w jego obecności.

- Mogłabym powiedzieć to samo - odparowała,

przenosząc spojrzenie z Vincenta na tłum. Przynajmniej

nie wydawał się oczekiwać przeprosin!

- Szukam Stubba. Czy jest tutaj?

- Jeśli nawet jest, ja go nie widziałem.

- Jego samochód stoi na zewnątrz.

- Sądzę, że mógł odjechać czyimś autem - od­

powiedział Vince wzruszając ramionami. - Właśnie

wychodziłem:

Przez dłuższą chwilę patrzył na Christy, zastana­

wiając się, czym, do diabła, tak go pociągała. Dobrze

pamiętał, jak potraktowała go w biurze, ale mimo to

czuł bezsensowną potrzebę troszczenia się o nią. Way

Inn nie było miejscem dla niej. Wziął ją za rękę.

- Chodź, odprowadzę cię do samochodu.

Jego obcesowość nie zostawiała miejsca na dyskusję.

background image

OSTATNIA SZANSA 25

Pozwoliła mu wyprowadzić się na zewnątrz. Padał

deszcz. Strząsnęła jego wielką dłoń i skoczyła do

samochodu. Zanim zdążyła zamknąć za sobą drzwi,

Vince uchwycił je i pochylił się, żeby zajrzeć do

środka.

- Rozumiem, że masz zamiar dać tę robotę Stub-

bowi?

- Nie mam wyboru - rzuciła mu wyzywające

spojrzenie. - Zupełnie wbrew temu, co sugerowałeś.

Vince popatrzył na nią w zamyśleniu. Może miała

rację. Prawdopodobnie świetnie radziła sobie z licz­

bami, ale kierowanie ludźmi to zupełnie inna sprawa.

Może nie pasowała do tego zespołu. Drwale za­

chowywali się czasami dość ordynarnie, chociaż

w stosunku do przyzwoitych kobiet przeważnie byli

uprzejmi i pełni szacunku.

Nie miał żadnej wątpliwości, że Christy Allen była

przyzwoitą kobietą. Na pewno była też atrakcyjna.

Różniła się od dziewcząt, które zwykle budziły jego

zachwyt, ale jednak go pociągała. Co robiła po pracy,

dla przyjemności? Musiała mieć przyjaciół. Kim byli?

- Zrobisz, co zechcesz - powiedział w końcu.

- Jestem pewien, że wkrótce odkryjesz, o co w tym

wszystkim chodzi. Ale pamiętaj o czymś, dobrze?

Jeśli wpadniesz w tarapaty, nie wahaj się zadzwonić.

Mój numer jest w książce - dodał i odszedł, zostawiając

Christy patrzącą za nim szeroko otwartymi ze zdzi­

wienia oczami.

Był zaskakującym mężczyzną i naprawdę nie

wiedziała, co o nim myśleć. W jednej minucie ogarniała

ją nieufność, a w następnej była przekonana o jego

szczerości.

No, dobrze. Jeden Bóg wiedział, gdzie szukać

Stubba. Z wysiłkiem skoncentrowała się na myśleniu

o nim. Sądziła, że Stubb pokaże się jutro w pracy,

więc może pojechałaby rano na teren wyrębu, żeby

background image

26 OSTATNIA SZANSA

go złapać. To dobry pomysł. Mogłaby wtedy poroz-

mawiać ze wszystkimi i opowiedzieć o wypadku Joego.

Uruchomiła samochód i pojechała do domu nakar­

mić Muffina, a potem wróciła do szpitala i spędziła

wieczór z matką.

Pierwszą rzeczą, jaką zauważyła po przebudzeniu

następnego ranka, była cisza. Przestało padać. Wy­

skoczyła z łóżka, podeszła do okna i rozsunęła zasłony.

Słońce!

W znacznie lepszym nastroju Christy zaczęła przygo­

towywać się do pracowitego dnia. Miała tuzin spraw do

załatwienia w biurze, ale postanowiła zatrzymać się tam

tylko na krótko i zaraz pojechać na teren wyrębu.

Głównym jej zadaniem była rozmowa ze Stubbem.

Znowu poczuła ból brzucha i uznała, że to z napie-

cia. Wczorajszej nocy też jej dokuczał i nie spała zbyt

dobrze. Wiedziała, iż nie pozbędzie się go, dopóki nie

załatwi czegoś konkretnego z ekipą drwali.

Na miejsce wyrębu jechało się ponad godzinę.

Zanim wyruszyła, przesiadła się do terenowego

samochodu Joego z napędem na cztery koła. Po kilku

deszczowych dniach górskie drogi były błotniste, a nie

chciała ryzykować utknięcia na trasie.

Dojechała do ostatniego zakrętu, z którego wjeż­

dżało się w półkilometrowy odcinek drogi, wiodącej

wprost do poręby. Christy zatrzymała samochód

i uważnie obejrzała drogę. Pełna kolein i szlamowatego

błota, wyglądała złowieszczo. Ale widać było, że

niedawno ktoś tędy jechał, a więc brygada zdołała

dotrzeć rano do pracy.

Wahała się, czy ruszać dalej. Perspektywa rozmowy

z załogą nie budziła w niej entuzjazmu. Pod wieloma

względami była samotnikiem. Nie poszukiwała tłumów

ani nie potrzebowała innych ludzi, żeby przyjemnie

spędzić czas. Nie umiała wygłaszać przemówień i taka

background image

OSTATNIA SZANSA

27

konieczność budziła jej przerażenie. Ale trzeba było to

zrobić, a nie było nikogo, kto mógłby ją zastąpić.

Wciągnęła głęboko powietrze, przycisnęła nogą pedał

gazu i pojechała dalej. Dojeżdżała już prawie do celu,

gdy pokonując ostry, pnący się w górę zakręt,

zobaczyła leżące w poprzek drogi drzewa. Jak garść

upuszczonych ogromnych zapałek pnie leżały skrzy­

żowane jedne na drugich i zupełnie blokowały przejazd.

Serce podskoczyło jej do gardła. Odruchowo

zahamowała. Samochodem zarzuciło na bok. Christy

zwolniła trochę hamulec, odzyskała kontrolę nad

autem, potem hamowała z większą ostrożnością.

Serce jej waliło jak młotem, gdyż niewiele brakowało

do zderzenia, ale też dlatego, że równie niepokojąca

była scena, którą zobaczyła zza szyby samochodu.

Mężczyźni gramolili się po pniach w jej kierunku,

a na brzegu, po lewej stronie drogi stał pokiereszowany

wrak ciężarówki.

Ktoś nagle otworzył drzwi jej samochodu.

- Czy nic ci nie jest? - zapytał Clem z troską

w głosie.

- Wszystko w porządku. Kto prowadził wóz? Czy

został ranny?

Jeden z mężczyzn wystąpił do przodu.

- Ja jestem kierowcą, Christy. Ta zakichana droga

jest śliska jak szkło.

Nie zauważyła, aby Moe Griffin miał na sobie

choćby ślady zadrapań. Odetchnęła z ulgą.

- Najwyraźniej ten wypadek zdarzył się przed

chwilą.

- Jakieś dwadzieścia, trzydzieści minut temu - od­

powiedział Moe. - Paru ludzi poszło na górę,

przyprowadzą spychacz, żeby zepchnąć drzewa z drogi.

Christy wspięła się na pień, żeby lepiej obejrzeć

ciężarówkę.

- Co z nią? Mocno uszkodzona?

background image

28 OSTATNIA SZANSA

- Zapala, już próbowałem, ale przez kilka dni nie

będzie się nadawała do użytku - powiedział ponuro

Moe. - Podwozie jest diabelnie pokrzywione.

Firma Morrison Logging Company posiadała pięć

wielkich ciężarówek. Jeśli któraś musiała iść do

naprawy na dłużej, powodowało to duże straty

z powodu zaległości w transporcie drewna.

Moe był przybity. Samochód był przydzielony jemu

i gdy nie był na chodzie, Moe niewiele mógł zarobić.

Szkoda, że Moe nie nadawał się na kierownika,

pomyślała Christy. Był dobrym, godnym zaufania

kierowcą, ale jedynie to potrafił robić. Spojrzała

wokół z troską. Sytuacja na drodze wydawała się

raczej beznadziejna.

- Ile wozów wyjechało od rana? - zapytała.

Spostrzegła, jak niektórzy z nich wymienili spojrzenia.

- To był pierwszy transport, Christy - przemówił

wreszcie Clem. - Dzisiaj wszystko idzie fatalnie.

Zauważyła, że w grupie mężczyzn, na których

patrzyła, nie było Stubba.

- Gdzie jest Stubb?

- Nie pokazał się - potrząsnął głową Clem. - Właś­

nie o tym rozmawialiśmy. Nikt go nie widział od

soboty.

- Ale jego wóz stał przy Way Inn wczoraj po

południu - powiedziała Christy.

- Tam właśnie był w sobotę wieczorem - od­

powiedział jeden z mężczyzn. - Kiedy wychodziłem,

on jeszcze tam siedział.

- No, to dziwne - powiedziała Christy zatroskanym

głosem. - To chyba niepodobne do Stubba, prawda?

Według moich codziennych zestawień Stubb rzadko

opuszcza pracę.

- Zawsze jakoś docierał, nawet jak miał potwornego

kaca - odpowiedział któryś ze śmiechem.

- Hmm - mruknęła Christy. Może stary samochód

background image

OSTATNIA SZANSA

29

Stubba się zepsuł i zostawił go na ulicy w sobotę

wieczorem. Może jednak był wczoraj w domu. Ale

jeśli tak, to dlaczego nie przyjechał do pracy z kimś

innym? Zachorował?

Postanowiła wstąpić do niego po powrocie do

miasta.

- Jak długo potrwa oczyszczenie drogi?

Wszyscy mężczyźni nosili hełmy. Clem zdjął swój

i podrapał się po łysiejącej czaszce.

- Pewnie parę godzin.

Dopóki droga nie będzie odblokowana, żadna inna

ciężarówka nie będzie mogła przejechać, co oznaczało,

że tego dnia pojedzie niewiele transportów drewna.

Dobrze będzie, jeśli w ogóle uda się wysłać choć

jeden. Klęski tego rodzaju nie były niczym nowym

w tym interesie, ale Christy zaczynała mieć bardziej

sprecyzowany obraz codziennych zajęć Joego. On

wiedziałby dokładnie, co teraz zrobić. Swym tubalnym

głosem zacząłby wydawać grad poleceń: „Clem, zrobisz

to. Len, zrobisz tamto".

- Na pewno wszyscy wiecie już o wypadku Joego

- zaczęła, starając się zachować spokój.

Nastąpił nagły przypływ życzliwych i współczujących

komentarzy.

- Doktor Martin jest dobrej myśli, ale jego powrót

do zdrowia nie nastąpi z dnia na dzień. Mam zamiar

kierować tą firmą w czasie nieobecności Joego, ale

potrzebuję waszej pomocy. - Christy zaczerpnęła

powietrza i zaryzykowała. - Clem zgodził się pełnić

obowiązki brygadzisty, dopóki nie znajdę kogoś

innego - powiedziała, modląc się, aby Clem ją

poparł.

- Ale nikogo od Bonnella! - ktoś krzyknął.

Christy szeroko otworzyła oczy.

- Kto to powiedział?

- Ja - odezwał się przysadzisty mężczyzna z bujną,

background image

30

OSTATNIA SZANSA

czarną brodą i wystąpił naprzód. - Nie będę pracował

z żadnym człowiekiem Bonnella - powiedział wojow­

niczo. - I niektórzy z tych ludzi tutaj myślą tak samo.

Christy poczuła irytację i zniecierpliwienie. Niechęć

do publicznych przemówień spowodowała teraz u niej

nagły przypływ adrenaliny.

- Przede wszystkim, nie widzę żadnego pracownika

Bonnella w podskokach zgłaszającego się do roboty.

Po drugie... - Powstrzymała się od pomstowania na

tę głupią wojnę. Nie mogła przecież zmienić tego

utrwalonego przez lata nastawienia przez wyrażanie

dezaprobaty, szczególnie że miała silne podejrzenie,

iż ci mężczyźni znajdowali przyjemność w tej waśni.

Christy musiała przyznać, że nikt nigdy nie odniósł

prawdziwych obrażeń z tego powodu. Po prostu jej

wydawało się to beznadziejnie głupie.

Clem stał bezczynnie ze skrzywioną miną, wyraźnie

niezadowolony, że uczyniła go brygadzistą. Och, Boże,

dodaj mi sił, cicho modliła się Christy. Niewiele tu

zwojowała. Najważniejszą sprawą było nadal znale­

zienie Stubba i rozmowa z nim. Pijak czy nie, ale inni

mężczyźni go poważali.

- Clem, proszę, chodź ze mną do samochodu

- powiedziała. Czuła się bardzo skrępowana występując

przed tyloma mężczyznami i nie miała siły udawać, że

jest inaczej. - Proszę, odblokujcie drogę tak szybko,

jak to możliwe - poprosiła uprzejmie, potem po­

wtórzyła coś, co powiedział Vince Bonnell: - Nie ma

pracy, nie ma zapłaty. Spróbujmy wszyscy o tym

pamiętać.

Clem szedł za nią do auta, powłócząc nogami.

- Przepraszam, że postawiłam cię w takiej sytuacji,

Clem. Ale zanim pomówię ze Stubbem, nie mam

nikogo innego. - Stary człowiek wyglądał na okropnie

nieszczęśliwego. - Po prostu spróbuj tak pokierować,

żeby wszyscy pracowali, Clem. To wszystko.

background image

OSTATNIA SZANSA

31

Wsiadła do furgonetki i zawróciła, gorzko prze­

klinając wszystkie wypadki na całym świecie.

Kiedy Christy otworzyła drzwi do biura, właśnie

dzwonił telefon. Podbiegła, do biurka.

- Morrison Logging Company.

- Christy? Czy jest tam przypadkiem Joe?

Rozpoznała głos Rusty'ego Parnella, szefa jed­

nego z tartaków z Rennard Lumber Company. Jej

serce zamarło. Najwidoczniej wiadomość o wypadku

Joego jeszcze nie dotarła do Rusty'ego, co było jej

winą. Powinna była natychmiast do niego zadzwo­

nić.

- Rusty, Joe jest w szpitalu. Miał poważny wypadek.

- Jak poważny?

Christy odchrząknęła.

- Będzie unieruchomiony przez jakiś... miesiąc.

- Wiedziała, że to będzie dłużej, ale wolała go nie

straszyć.

- Miesiąc! Kto go zastępuje?

- Pracuję nad tym - niepewnie odpowiedziała

Christy.

- Zadzwoniłem, bo dziś nie było żadnej dostawy

od Morrisona. Teraz wiem, dlaczego. Do diabła, to

ładny bigos.

- Rusty, sprawy nie idą dziś jak należy, ale wszystko

wróci do normy. Jutro będą dostawy, obiecuję.

Głos Rusty'ego złagodniał trochę.

- Powiedz, co się stało z Joem?

Ten człowiek nie był zupełnie bez serca. To była

jego praca - dopilnować, aby ściśle dotrzymywano

warunków kontraktów drzewnych Rennarda. Był

sumiennym pracownikiem. Christy wiedziała, że Rusty

mógł zerwać kontrakt z Joem i zawrzeć go z Bonnellem

bez najmniejszych skrupułów. Ale na płaszczyźnie

prywatnej Rusty lubił Joego. I Joe lubił Rusty'ego.

- Przepraszam, że nie zadzwoniłam w czasie week-

background image

32 OSTATNIA SZANSA

endu, Rusty. Wypadek zdarzył się w sobotę rano.

- Christy podała szczegóły.

- No to jesteście w niezłych tarapatach - westchnął

Rusty. - Informuj mnie dokładnie, Christy. Wiesz,

jaka jest moja sytuacja. Nie mogę zmienić polityki

przedsiębiorstwa, nawet dla Joego.

- Rozumiem to.

Christy odłożyła słuchawkę. Opuściła głowę na

biurko i zapłakała. Sytuacja po prostu stawała się

coraz gorsza. Jak miała trzymać to wszystko w garści?

Była księgową, nie specjalistką od wyrębu. Przypo­

mniała sobie o zachęcie Vincenta Bonnella, żeby

dzwonić, jeśli wpadnie na mieliznę, ale wyszłaby na

idiotkę, wypłakując się na jego piersi. Poza tym wcale

mu nie ufała.

Siąkając nosem uniosła głowę i sięgnęła do torebki

po chusteczkę. Wytarła nos. Długo pukała do drzwi

Stubba, ale na próżno. Albo nie było go w domu,

albo nie był w stanie podejść do drzwi. Zastanawiała

się, jak mogłaby sprawdzić, co się z nim dzieje, ale

jedyne, co przyszło jej do głowy, to telefon na policję.

Nie miała jednak najmniejszej ochoty zwracać się

do policji. Stubb należał do ludzi, którzy często

wchodzili w konflikt z prawem, gdyby więc prosiła

o pomoc szeryfa, nie zyskałaby popularności.

Telefon znów zadzwonił, ktoś pytał o Joego. W ciągu

następnej pół godziny Christy odebrała jeszcze dwa .

takie telefony. Włączyła komputer i próbowała

pracować, ale w głowie miała kompletny mętlik.

W końcu wstała i zaczęła przechadzać się po biurze.

Zawędrowała do gabinetu Joego, uporządkowała

rzeczy na jego biurku.

Joe miał tu kilka oprawionych fotografii, jedną

Laury i Christy w wieku podlotka. Christy wzięła

swoją i zaczęła się jej przyglądać. Wspomnienia

wycisnęły jej łzy z oczu. Biedny Joe. Zawsze był taki

background image

OSTATNIA SZANSA 33

dobry dla niej i jej matki. Laura kochała go całym

sercem. Ona, Christy, też go kochała. Nie mogła się

poddawać. Nadchodzące dni na pewno będą najtrud­

niejsze. Ludzie muszą przywyknąć do nieobecności

Joego, i ona też.

Kiedy telefon znowu zadzwonił, Christy była

przekonana, że to po prostu następny ciekawski, więc

zaskoczyło ją, gdy usłyszała głos telefonistki.

- Czy połączyć panią z panem Stubbem Bran-

niganem?

- Tak! Tak, oczywiście. Stubb? Gdzie jesteś?

- Jestem w Missouli, w Montanie, Christy. - Usły­

szała niewyraźny śmiech. - Nie wiem, jak to się stało,

ale obudziłem się w kontenerze jakiejś ciężarówki.

- W kontenerze? Mój Boże, jak mogłaś się dostać

do kontenera nie wiedząc o tym?

- No, byłem zupełnie pijany w sobotę w nocy

i pamiętam jak przez mgłę, że paczka ludzi Bonnella

kręciła się w pobliżu. Nie wiem na pewno, ale myślę,

że mieli z tym coś wspólnego. W każdym razie nie

mam w ogóle pieniędzy. Czy mogłabyś przesłać mi

trochę forsy na bilet?

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Christy jeszcze nigdy w życiu nie przeżyła takiego

ataku furii. Z wściekłości znowu rozbolał ją żołądek.

Łatwo mogła sobie wyobrazić, co przydarzyło się

Stubbowi. Bonnell i jego niegodziwi ludzie wiedzieli,

że Stubb to jedyny pracownik Morrisona, który

mógłby przynajmniej spróbować pokierować robotami.

Nie zaplanowana wycieczka Stubba była obrzydliwym

podstępem. Bonnell chciał mieć kontrakt Joego i cała

ta udawana szczerość była niczym innym, jak tylko

próbą uśpienia jej czujności.

- Zajmę się tym natychmiast, Stubb.

- Po prostu wyślij je do Western Union w Mis-

soula. Będę tu czekał. I, Christy, dzięki. Nie zapomnę

ci tego.

- Wracaj szybko, Stubb.

Przemknęło jej przez myśl, że Stubb nie wie

o wypadku Joego, ale była tak rozwścieczona, że

postanowiła wyjaśnić mu wszystko osobiście, gdy już

wróci do Rock Falls. To wydawało się jej naturalne

i logiczne. Odłożyła słuchawkę, po czym wróciła do

swego biurka po czeki przedsiębiorstwa i torebkę.

Wybiegła z biura. Lał deszcz. Christy najszybciej jak

mogła dobiegła do furgonetki Joego.

Zatrzymała się na krótko w banku i wzięła trochę

gotówki, po czym pojechała do przedstawicielstwa

Western Union. Tam załatwiła przesłanie pieniędzy.

Po chwili znowu znalazła się w samochodzie.

Prowadząc, mocno zaciskała szczęki. Te kapuściane

głowy od Bonnella posunęły się tym razem o wiele za

background image

OSTATNIA SZANSA

35

daleko. Christy zaparkowała przed biurem Bonnell

Logging Company i ruszyła do głównego wejścia.

Myrna Cartwright, którą Christy spotykała w koś­

ciele, pozdrowiła ją z nie ukrywanym zdziwieniem.

- Ależ... dzień dobry, Christy...

- Dzień dobry, Myrna. Czy jest pan Bonnell?

Wiedziała, że był. Jego samochód stał zaparkowany

pod budynkiem. Myrna wstała od biurka.

- Powiem mu, że chcesz się z nim zobaczyć.

Słyszałam o Joem. Bardzo mi przykro.

- Dziękuję.

Czekając, Christy z furią rozglądała się po biurze

Bonnella. Chciała zrobić coś, co zburzyłoby spokój

tego mężczyzny. Czyż nie byłby wściekły, gdyby

roztrzaskała tę szpetną lampę? Albo tamtą ohydną

zieloną popielnicę?

To właśnie chciała zrobić - wstrząsnąć nim. Albo

nawet - uderzyć go. Zadowolony z siebie, prawiący

słodkie słówka, kłamliwy łobuz!

- Proszę, Christy.- Myrna wróciła do swego biurka,

a Vince pojawił się w otwartych drzwiach. Christy

nagle uświadomiła sobie, że choć najbardziej usatys­

fakcjonowałoby ją zrobienie mu dzikiej awantury, tu

i teraz, to jednak lepiej będzie poprowadzić tę małą

pogawędkę na osobności.

- Muszę z tobą porozmawiać - powiedziała lodo­

watym tonem.

Myrna uniosła brwi.

- Czy chciałbyś, żebym wyszła, Vince?

Vince spojrzał na Christy spod zmrużonych powiek.

Jeśli go wzrok nie mylił, była na krawędzi wybuchu.

- Nie, przejedziemy się.

Podszedł do wyjścia i otworzył drzwi. Christy minęła

go i wyszła na dwór, od razu kierując się do auta Joego.

- Pojedźmy moim samochodem! - zawołał Vince.

Zmieniła kierunek i podeszła do furgonetki Vince'a.

background image

36

OSTATNIA SZANSA

Ten otworzył drzwi po stronie pasażera i czekał, aż

Christy wsiądzie, po czym zamknął za nią drzwiczki.

Okrążył samochód i zajął miejsce za kierownicą.

Christy utkwiła wzrok w przestrzeni przed sobą.

Gotowała się ze złości. Może nie on spowodował

wszystkie kłopoty, ale numerem ze Stubbem z pew­

nością jej nie pomógł.

- Znowu pada - skomentował, tak jakby Christy

sama nie mogła tego zobaczyć. Uruchomił samochód.

Nie odpowiedziała.

Vince rzucił jej pytające spojrzenie, wzruszył ra­

mionami i wyprowadził auto z parkingu na ulicę.

- Dokąd chciałabyś jechać?

- Po prostu zjedź na pobocze. To nie zajmie wiele

czasu. - Christy odwróciła się na siedzeniu.

Vince rzucił okiem na najbliższy parking. Były tam

puste miejsca, ale znajdowali się w pobliżu centrum

miasta. Nie mógł odgadnąć, dlaczego Christy była

taka wściekła i zawzięta, ale przeczuwał, że niebawem

się dowie.

- Słuchaj, wiem, że masz teraz sporo kłopotów, ale...

- Pan, panie Byku, jest największym hultajem,

jakiego w życiu spotkałam!

- Co? - spytał ze zdziwieniem, po czym głośno się

roześmiał. - O, widzę że znasz moje stare przezwisko!

- Nie masz się z czego śmiać! Nigdy nie spotkałam

nikogo równie podstępnego, zwodniczego i złośliwego.

- Hej, hej, czy cię zbytnio nie ponosi? - Uśmiech

Vince'a przygasł. Zgodnie z jej życzeniem zjechał na

pobocze. Zostawił włączony silnik, ponieważ było

chłodno, a grzejnik właśnie zaczynał działać. - A teraz

powiedz, o co chodzi? - zapytał, odwracając się do

Christy.

- Tak jakbyś nie wiedział - zadrwiła. - Przez cały

czas, kiedy mówiłam o Stubbie, ty wiedziałeś! Ty

nędzna kreaturo! Ty... ty śmierdzielu!

background image

OSTATNIA SZANSA

37

- Spokojnie! - powiedział chwytając ją za ramiona.

Każdy człowiek doprowadzony do takiej wściekłości,

ucieka się do wulgarności, a wyzwiska rzucane przez

Christy były naprawdę śmieszne. Vince nie miał jednak

wątpliwości, że jest naprawdę wściekła. Cholera, była

przy tym bardzo pociągająca!

Prawdopodobnie potrzebowała odrobiny miłości.

O ile wiedział, nie miała chłopaka, odkąd sprowadziła

się znów do Rock Falls. Jeśli cokolwiek mogło uczynić

kobietę złą jak osa, to brak miłości. Postanowił

zgłosić się na ochotnika do pomocy i zabrał się do

tego bez chwili zwłoki. Przyciągnął ją do siebie bez

żadnego ostrzeżenia.. Christy straciła oddech ze

zdziwienia, ale nie starczyło jej czasu na protest.

Vince pocałował ją w usta.

- Hmmmf! - zapiszczała, ale jej protest został

stłumiony ustami Bonnella. A pocałunek był namiętny

i zaborczy... trwał i trwał. Wiła się i skręcała, ale

równie dobrze mogłaby zaoszczędzić siły na coś innego.

W trakcie pocałunku gorączkowo wymyślała strasz­

liwe sposoby zemsty. Postanowiła posunąć się nawet

do użycia określeń dosadniejszych niż kreatura czy

śmierdziel.

W tym momencie uświadomiła sobie, że przez

głowę przechodzą jej też inne myśli, zdradzieckie

i szalone. Jego ciało musiało być z żelaza, ale było to

żelazo ciepłe i pełne wigoru. Był tak męski, tak

oszałamiająco męski. Pachniał świeżym powietrzem

i jakimś jeszcze ledwo uchwytnym aromatem.

O, dobry Boże, czy kiedykolwiek przedtem była

naprawdę całowana? Tak jak teraz? Przez dużego,

silnego mężczyznę o ramionach ze stali i ustach jak

gorący atłas?

Vince poczuł, że Christy zaczęła odpowiadać na

pocałunek i tętno zaczęło mu bić w gwałtownym

tempie. Jego usta zmiękły, złagodniały. W pewnym

background image

38 OSTATNIA SZANSA

momencie zrobił to, na co miał ochotę od sobotniego

spotkania w szpitalu - zanurzył dłoń w jej wspaniałych,

gęstych włosach. Były wilgotne, jedwabiste i przyjemne

w dotyku.

- Christy - ochryple wyszeptał prosto w jej usta.

- Och, maleńka, nie przypuszczałem...

Oderwała się od niego. Nim zdołała coś powiedzieć,

musiała wziąć głęboki oddech.

- Ty... ty... jak śmiesz! - wysyczała po chwili.

Vince dostrzegł, że podniosła rękę. Paznokciami

celowała mu w twarz. Zdążył chwycić jej obie dłonie.

- Zaczekaj minutę. Skarbie, oddałaś mi pocałunek!

- Do diabła, nie! Puść mnie.

Patrzyli sobie uważnie w oczy, zwężone i Clemno­

zielone z furii oczy Christy i nie ukrywające pożądania

oczy Vince'a. I on oddychał z trudem. Ten pocałunek

bardzo go podniecił. Christy była wyjątkową kobietą,

ale Vince podejrzewał, że prędzej umarłaby, niż

przyznała, że jego pocałunek sprawił jej przyjemność.

- W porządku, w porządku. Uspokój się. Praw­

dopodobnie zachowałem się głupio, ale to był odruch.

- Nie mogę uwierzyć w twój tupet! Tak się składa,

że nie znoszę, gdy mnie ktoś maltretuje.

- Nie maltretowałem cię! - krzyknął z oburzeniem.

- Jeśli puszczę twoje ręce, czy uspokoisz się i powiesz,

co, do diabła, sprawiło, że jesteś tak nieprzytomnie

wściekła?

Wciąż patrzyli sobie w oczy, czekając, kto pierwszy

odwróci wzrok. Christy nagle straciła wolę walki.

Poczuła, że zbiera się jej na płacz. Nigdy jeszcze nie

musiała radzić sobie z tyloma problemami naraz

i miała wrażenie, że nie jest w stanie im podołać.

Gdziekolwiek się obróciła, napotykała następną

przeszkodę. Z jej oczu zaczęły spływać łzy. Kolejne

krople ściekały po policzkach.

- O, niech to diabli! - wymamrotał Vince i uwolnił

background image

OSTATNIA SZANSA 39

jej ręce. Zamiast tego przytulił ją do siebie. - Co się

stało? Wiem, że teraz wszystko wygląda czarno, ale

mówiłem, że chętnie ci pomogę. Dlaczego jesteś na

mnie taka zła?

Christy pozwoliła sobie tylko na chwilę słabości.

Zostało jej jeszcze trochę godności, a wypłakiwanie

się na szerokiej piersi Bonnella było zbyt upokarza­

jące.

- Nie baw się ze mną - powiedziała posępnie.

- Już cię przeprosiłem za ten pocałunek - powiedział

i uniósł jej brodę.

- Nie mówię o tym! - Znowu rozgniewana, Christy

wyprostowała się na fotelu. - Chodzi o Stubba.

- Och, tak, wspominałaś o Stubbie. Co z nim?

- Tak jakbyś nie wiedział! Jest w Missouli, w Mon-

tanie!

- W Missouli! A dlaczego miałbym wiedzieć, że

tam jest?

- Pojechał do Missouli ciężarówką! Twoi ludzie

wsadzili go do kontenera w sobotę w nocy, kiedy był

kompletnie zalany!

Minęła sekunda, zanim Vince w pełni zrozumiał tę

historię. Zaczął się śmiać i nie mógł przestać. To była

najśmieszniejsza rzecz, jaką usłyszał od bardzo dawna.

Wyobrażał sobie Stubba budzącego się w kontenerze

z głową jak balon i dumającego, gdzie, do diabła, się

znalazł, a potem dowiadującego się, że jest w ciężarów­

ce w Missouli, w Montanie.

Vince ryczał ze śmiechu, podczas gdy Christy

gotowała się ze złości. Zatapiała w nim krwiożercze

spojrzenia, a on nie mógł się opanować.

- Naturalnie cieszę się, że tak dobrze się bawisz

- powiedziała w końcu zirytowana.

Vince wytarł łzy z oczu. Od lat nie śmiał się

tak serdecznie. Zaczął odzyskiwać panowanie nad

sobą.

background image

40 OSTATNIA SZANSA

- Nigdy w życiu nie słyszałem czegoś równie

śmiesznego.

- Cieszę się, że jestem taka zabawna.

- Jesteś zabawna, skarbie, ale wcale nie tak śmieszna

jak Stubb.

Nie była to najlepsza rzecz, jaką mógł powiedzieć.

Vincent zdał sobie z tego sprawę, kiedy Christy nagle

chwyciła za klamkę drzwi.

- Sekundę! Dokąd się wybierasz? - zawołał, łapiąc

ją za rękę.

- Mam dość tej idiotycznej rozmowy! - krzyknęła.

- Puść mnie, ty...!

- Nie bądź głupia. Stąd do mojego biura jest spory

kawałek i leje jak z cebra. Odwiozę cię. Siadaj.

Christy rzeczywiście nie miała wielkiej ochoty

przemoknąć do suchej nitki, ale gdyby nie zaprzestał

tego irytującego śmiechu i głupich uwag, wróciłaby

na piechotę.

Vince przyjrzał się jej uważnie. Jedna rzecz nie

ulegała wątpliwości: jeśli chciał ją zdobyć, to zabrał

się do tego w niewłaściwy sposób. Ale sam pomysł też

nie wydawał się najlepszy. Vince wcale nie potrzebował

towarzystwa tej dziewczyny. W Rock Falls nie

brakowało łatwych kobiet i Vince nigdy nie był

samotny, jeśli sam tego nie chciał.

Ale Christy była inna. Zupełnie inna. Inteligentna

i fascynująca. Wywoływała w nim uczucia, o które

nigdy się dotychczas nie podejrzewał. Jakąś chłopięcą

czułość. A przecież dawno już przestał być chłopcem.

Teraz jego życie składało się z ciężkiej pracy,

nieustannych kłopotów i rzadkich odchyleń od usta­

lonego rytmu. Lubił swoją pracę, ze wszystkimi

okresowymi wzlotami i upadkami. Przyzwyczaił się

do ciągłych zmian wywołanych coraz to nowymi

przepisami albo zmianami polityki gospodarczej, albo

wreszcie odkryClem jakiegoś ekologa, iż w tym akurat

background image

OSTATNIA SZANSA

41

lesie żyje jakiś gatunek zwierząt zagrożonych wygi­

nięClem.

Cóż, wszyscy pracujący w przemyśle drzewnym

przeżywali takie same kłopoty. Codzienna walka

z pogodą, sprzętem i biurokracją wymagała dużej

odporności. Nic dziwnego, że niektórzy, na przykład

Stubb, szukali odprężenia w kieliszku.

Vince nigdy jeszcze nie widział powodu, żeby się

przed kimkolwiek tłumaczyć ze swego życia. Z trudem

skończył szkołę średnią, ale znał się na swym fachu

jak mało kto. Wiedział, że jest twardzielem, ale nie

miał zamiaru się tym chwalić ani też wyrzucać sobie

tego.

Ale ta wątła kobieta, ta drobna istota z niesamo­

witymi zielonymi oczami i większą ilością włosów, niż

to się komukolwiek należało, sprawiła, że odkrył

w sobie słaby punkt, którego się nigdy nie spodziewał.

Czy dlatego próbował jej pomóc? Początkowo myślał

o Joem, ale później skupił całą uwagę na niej.

- Christy, jest mi przykro.

- I słusznie - odpowiedziała Christy z wahaniem.

- Myślałam, że chciałeś mnie odwieźć.

- Tak. Zrobię to. Tylko muszę ci wytłumaczyć, że

zwykle nie rzucam się tak na kobiety, których prawie

nie znam. Albo które mnie prawie nie znają - dodał

nieprzekonująco.

Christy odwróciła się do niego ze złością.

- Mówię o tym, co twoi ludzie zrobili ze Stubbem,

nie o twych końskich zalotach, które oczywiście były

zupełnie nie na miejscu. Mam dużo ważniejszych

spraw na głowie.

To była prawda. Może potem na nowo przeżyje

swą dziwną i zatrważającą reakcję na jego pocałunek.

To doprawdy zasługiwało na zbadanie, tak uważała,

ale nie teraz. Teraz niemal chorowała ze zmartwienia

z powodu zdarzeń, z którymi nie umiała sobie poradzić.

background image

42

OSTATNIA SZANSA

Vince zobaczył strapienie na jej twarzy, a w oczach

dostrzegł wzburzenie i niepokój. Powiedział jej, żeby

w razie potrzeby zwróciła się do niego o pomoc,

a kiedy to zrobiła, zachował się jak idiota. Oczywiście,

przyszła wściekła jak osa, ale dlaczegóż nie miałaby

być wściekła? To nie ludzie Morrisona wepchnęli

starego Stubba do ciężarówki jadącej do Montany.

Vince znów musiał zacisnąć zęby, aby powstrzymać

się od ponownego wybuchu śmiechu. To było śmieszne

zdarzenie, choć zapewne bardzo zmartwiło Christy.

- Słuchaj, porozmawiam z moimi ludźmi, dobrze?

- Co to da? Prawdopodobnie będą pękać ze śmiechu

tak jak ty - odpowiedziała ze zniechęceniem. Odchyliła

głowę do tyłu.

- Wiem jedno, Christy. Nie zrobiono tego, żeby

komuś wyrządzić krzywdę. To był żart. Do diabła,

Stubb jest największym żartownisiem w mieście.

- Naprawdę? - spytała unosząc głowę.

- On należy do... no, myślę, że nazwałabyś to

bandą pijaków. To oni wymyślają wszystkie te numery.

Kiedyś Stubb i Sonny Paulson wywieźli Maca Rogersa

dziesięć kilometrów za miasto, ukradli mu spodnie

i musiał wracać w kalesonach.

- Wspaniale! - Christy ozięble cedziła słowa. - No,

najwyraźniej te zachwycające historie jakoś nie dotarły

do moich uszu. Na nieszczęście konsekwencje tej

zabawy ponoszę ja. Przykro mi, że cię niepokoiłam.

Widzę teraz, że nie jesteś w stanie kontrolować swoich

ludzi, podobnie jak ja pracowników Morrisona.

- Swój zespół możesz kontrolować tylko w czasie

godzin pracy, Christy. Ich czas wolny należy do nich.

Zresztą, większość drwali w okolicy to solidni obywa­

tele, mający żony i dzieci.

- Pewnie dlatego knajpy takie jak Way Inn nie

narzekają na brak klientów - zripostowała.

- Nie bądź taka zgorzkniała, Christy.

background image

OSTATNIA SZANSA

43

- Nie jestem zgorzkniała, ale mam za dużo kłopotów

na głowie.

- Wiem. Czy myślałaś o tym, co ci sugerowałem?

- To nie wchodzi w grę - odparła z irytacją. - Nie

pojmuję, dlaczego myślisz, że mogłabym kierować

wyrębem?

- Ponieważ znasz to przedsiębiorstwo.

- Och, z pewnością. Wybrałam się dziś rano na

miejsce wyrębu i o mało nie dostałam zawału z powodu

wywróconej ciężarówki i drogi zawalonej pniami!

Doprawdy, jestem ekspertem!

- Co się stało?

Christy opowiedziała mu wszystko, zastanawiając

się, dlaczego to robi. Może musi z kimś porozmawiać,

powiedziała sobie. Ale Vincent był jedyną osobą

w Rock Falls, z którą nie powinna była rozmawiać.

- No tak, to dosyć kosztowny wypadek. Ale czy

zastanowiłaś się przez chwilę, że gdybyś tam była, to

może uniknęlibyście wypadku?

- Jakim cudem moja obecność miałaby coś zmienić?

- Wiem tylko, że niewątpliwie okręt płynie rów­

niej z dobrym kapitanem przy sterze. Pomyśl o tym.

- Vince sięgnął do przekładni biegów. - Nawiasem

mówiąc, możesz mnie niepokoić, kiedykolwiek ze­

chcesz.

Posłała mu zdumione spojrzenie, na które Vince

odpowiedział z uśmiechem.

- Przepraszałaś przecież, że mnie niepokoiłaś.

Proszę, żebyś robiła to, ilekroć zechcesz.

Dlaczego w obecności Bonnella niemal wierzyła

w to, co mówił, a potem, kiedy zostawała sama,

widziała w nim tylko zręcznego krętacza? Czy po­

trafiłby prawić jej serdeczności, a za plecami coś

knuć? Ciekawe, w jakim stopniu Joe ufał Bonnellowi?

Gdyby tylko mogła porozmawiać z Joem...

To jednak było niemożliwe. Joe jeszcze długo nie

background image

44

OSTATNIA SZANSA

będzie dostatecznie przytomny, żeby prowadzić sen­

sowne rozmowy o czymkolwiek.

Po kilku minutach dojechali do biura. Vince

zaparkował samochód. Miał ochotę zaprosić Christy

na kolację, ale nie wiedział, jak to zrobić. Christy

była wykształconą kobietą, damą, a on zwykłym

drwalem. Różnice między nimi nagle wydały mu się

tak ogromne, że nie wiedział, jak się zachować.

Nigdy dotąd mu się to nie przydarzyło. Nerwowo

zakasłał.

- Zastanawiałem się nad czymś. A gdybyśmy... tak

czy inaczej, przecież coś musisz jeść. A może zjed­

libyśmy razem kolację?

Ależ on proponował jej randkę! Christy utkwiła

w nim wzrok, usiłując odgadnąć wyraz jego oczu.

Jakżeż zdumiewające były to oczy, przypominające

Clemnoszary aksamit. Po tym pocałunku jakakolwiek

próba nawiązania bliższego kontaktu byłaby idiotyz­

mem. Na dokładkę dalej mu nie ufała. Poza tym

wspólna kolacja byłaby szalenie krępująca. O czym

mieliby rozmawiać? O Stubbie? O tym, że wypadek

Joego stworzył Bonnellowi świetną pozycję w Rennard

Lumber Company?

Albo może miałaby opowiedzieć mu, że kiedyś

znała mężczyznę bardzo do niego podobnego, zuch­

wałego i przystojnego, który złamał jej serce?

Oczywiście, pomysł był absurdalny. Nie miała

najmniejszego zamiaru opowiadać Bonnellowi o swoim

życiu osobistym, chociaż właśnie o tym pomyślała

pierwszego dnia, kiedy pojawił się w szpitalu.

Na szczęście, Christy nie musiała szukać wymówki,

naprawdę nie miała czasu.

- Jem obiad z matką w szpitalu. Mam pracę

w biurze, której nie mogę odkładać, a kiedy skończę,

muszę odwiedzić Joego.

Vince spodziewał się odmowy, ale to nie złagodziło

background image

OSTATNIA SZANSA 45

rozczarowania. Naprawdę nie przywykł, by mu

odmawiano.

- Może innym razem - wymamrotał, trochę za­

kłopotany. Miał nadzieję, że Christy się zgodzi.

- Muszę już iść - powiedziała sięgając do klamki.

Nie wiedziała, czy powinna podziękować za spot­

kanie. Nie osiągnęła niczego, tylko go szczerze

rozbawiła.

Vince był intrygującym mężczyzną i najlepiej byłoby

trzymać się z daleka od niego. Christy postanowiła,

że w przyszłości zastanowi się dwa razy, zanim znów

się z nim spotka.

- Do widzenia - rzuciła mu na pożegnanie i wy­

skoczyła z auta. Vince również wysiadł. Stał w deszczu,

odprowadzając ją wzrokiem. Potem patrzył, jak

odjeżdża, czując w sercu dziwną pustkę.

Co, do diabła, z nim się działo? Czyżby zakochał

się w Christy Allen? Marszcząc czoło Vincent poszedł

w kierunku biura.

Laura powitała córkę promiennym uśmiechem.

- Obudził się dziś kilka razy.

- Och, mamo, tak się cieszę - powiedziała Christy

i uścisnęła matkę.

- Doktor Martin powiedział, że zamierza przenieść

Joego na normalny oddział jutro rano - szepnęła

Laura. Siedząc w pokoju Joego nie mogły normalnie

rozmawiać.

- Fantastycznie - odpowiedziała Christy. To była

dobra wiadomość. Joe zrobił pierwszy krok na długiej

drodze do zdrowia. - Fantastycznie.

- Laura?

Podeszły do łóżka.

- Jestem, kochanie - powiedziała Laura półgłosem.

Ujęła jego lewą dłoń, wolną od bandaży. - Christy

też tu jest.

background image

46 OSTATNIA SZANSA

- Witaj, Joe. Jak się czujesz?

- Tak, jakby przywaliło mnie drzewo - odrzekł,

z trudem koncentrując spojrzenie na pasierbicy.

Christy uśmiechnęła się. Ten żart oznaczał, że stan

Joego się poprawia.

- Miałeś wyjątkowego pecha.

Joe na kilka sekund przymknął oczy, potem znowu

na nią spojrzał.

- Jak idą sprawy, Christy?

- Wszystko idzie świetnie - skłamała. - Nie chcę,

żebyś się czymkolwiek martwił, słyszysz?

- Dobra z ciebie dziewczyna - wyszeptał Joe i zasnął.

Po chwili Christy i Laura na palcach wycofały się

na korytarz.

- On jest podłączony do... do urządzenia, które

stale dostarcza jakiś środek uśmierzający ból. W każ­

dym razie Joe jest dość mocno odurzony - powiedziała

Laura z westchnieniem.

- Jest pod bardzo dobrą opieką - przypomniała jej

Christy. - Mamo, na pewno masz dosyć tego szpital­

nego jedzenia. Chodźmy do Mabel's Cafe na coś

przyzwoitego.

- Dobrze - zgodziła się Laura. - Powiem pielęg­

niarce, dokąd idziemy.

Podczas kolacji Laura opowiadała ze szczegółami

o wszystkich wydarzeniach dnia. Christy słuchała,

wtrącając czasem krótki komentarz, ale myślami ciągle

wracała do własnych spraw.

Nie mogła zapomnieć pocałunku Vince'a. Teraz

nie mogła zrozumieć, jakim cudem nie poddała się

wtedy swym uczuciom. Stanowczo zbytnio ulegała

emocjom. Święte oburzenie z powodu przygody Stubba

zupełnie wytrąciło ją z równowagi. Na dokładkę

Vince ją zaskoczył. Minie dużo czasu, nim wymaże

z pamięci to zdarzenie. Kilka chwil w ramionach

Vince'a wstrząsnęło nią głęboko.

background image

OSTATNIA SZANSA

47

Christy odłożyła widelec, nie była w stanie przełknąć

ani kęsa. Upiła trochę wody ze szklanki, jednym

uchem słuchając Laury. Dręczył ją błąd, jaki popełniła

po rozmowie ze Stubbem. Wysłała mu dość pieniędzy

na bilet samolotowy, więc nawet wliczając drogę

autobusem z Portland do Rock Falls, Stubb powinien

być z powrotem nie później niż dziś wieczorem.

Ale przecież nie mogła mieć pewności. Nie ustalili

terminu jego powrotu ani, co gorsza, nie powiedziała

mu o wypadku Joego i o tym, jak bardzo jest jej

potrzebny przy wyrębie. A co się stanie, jeśli będzie

zwlekał z powrotem? Miał teraz trochę pieniędzy,

mógł więc zacząć zwiedzać knajpy w Missouli. Jaka

szkoda, że nie opisała mu sytuacji przez telefon.

Ładny z niej przedsiębiorca!

To jasne, że jeszcze musiała się wiele nauczyć, aby

dobrze prowadzić interes.

Tego wieczoru powinna załatwić kilka spraw. Przede

wszystkim czekała ją rozmowa z Clemem. Nie miała

innego wyjścia, do powrotu Stubba musiała zdać się

na Cierna.

Podrzuciła Laurę do szpitala i pojechała do domu.

Przestało padać, ale całe niebo pokrywały ciężkie,

ponure chmury. Zapadał zmierzch.

Ciężko wzdychając Christy nakarmiła i napoiła

psa, potem podeszła do telefonu. Postanowiła najpierw

zadzwonić do Stubba, a potem do Clema. Może

Stubb jest już w domu? Miałaby przynajmniej dobrą

wiadomość dla Clema. Sięgając po słuchawkę modliła

się, by okazało się, że Stubb już wrócił.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Stubb nie odbierał telefonu, co gorsza, Clem też

nie odpowiadał. Co robił Joe, kiedy musiał poroz­

mawiać z którymś ze swoich ludzi i nie mógł się od

razu połączyć? Joe wyruszał na poszukiwania. Nic go

nie mogło zrazić, a już na pewno nie Clemna i desz­

czowa noc.

Podchodząc do okna w salonie, Christy skrzyżowała

ramiona i zapatrzyła się przed siebie. Po raz pierwszy

od powrotu do Rock Falls żałowała, że prowadzi tak

samotnicze życie. Naprawdę bliski przyjaciel byłby

teraz podporą. Oczywiście nie brakowało jej znajo­

mych, ale nie znała nikogo, do kogo mogłaby się

zwrócić ze swoimi kłopotami.

Sama do tego doprowadziła. Lata spędzone poza

Rock Falls spowodowały zerwanie kontaktu z kump­

lami ze szkoły. Kiedy wróciła, dowiedziała się, że

najbliżsi koledzy dawno stąd wyjechali. Odtąd niemal

nie udzielała się towarzysko, a nie zyskuje się przyjaciół

w mieście wielkości Rock Falls, kiedy unika się spotkań.

Porywające uniesienie, a potem rozdzierający serce

koniec jedynej miłości w jej życiu miał na nią niebywały

wpływ. Aż dotychczas nie myślała, że w jej spokojnym

życiu czegokolwiek brakuje, ale dziś w nocy dręczyły

ją wątpliwości. A zatem... kogo jej brakowało?

Przyjaciela, któremu mogłaby zaufać? Czy też męż­

czyzny, który całował, nie pytając o pozwolenie?

Christy ściągnęła brwi. Zareagowała tak mocno na

pocałunek Bonnella wyłącznie dlatego, że od dawna

nie całował jej żaden mężczyzna. To wszystko.

background image

OSTATNIA SZANSA 49

Christy odeszła od okna i znowu zadzwoniła do

Stubba. Przerwała połączenie po pięciu dzwonkach

i wykręciła numer Cierna. Znowu odczekała pięć

dzwonków, po czym z irytacją rzuciła słuchawkę na

widełki. Bezwarunkowo musi rozmówić się z Gemem

dziś w nocy.

Jeśli Clem nie zgodzi się pokierować brygadą, to

ona będzie musiała rano udać się do lasu i próbować

coś z tym zrobić. Nie mogła siedzieć bezczynnie

i patrzeć, jak Joe traci najlepszy kontrakt. Jeśli otwarcie

przedstawi ludziom sytuację, to może zechcą się

przyłożyć do pracy.

Ale to też nie jest najlepsze posunięcie. Christy

wiedziała, że Joe nigdy nie dyskutował spraw przed­

siębiorstwa z pracownikami. Zniechęcona wzięła kurtkę

i torebkę i wyszła z domu.

Pół godziny później Christy wypatrzyła czerwone

kombi Cierna na parkingu High-Ridge Cafe. Z ulgą

westchnęła, zjechała z drogi i zaparkowała, jak mogła

najbliżej budynku. I tak nim weszła do środka, miała

już mokre włosy. Clem siedział przy barku, spokojnie

czytając gazetę i popijając kawę. Ponieważ czas obiadu

dawno minął, kawiarnia była prawie pusta. Kiedy

Christy podeszła, Clem podniósł wzrok.

- Dzień dobry - powiedział niepewnie

Christy pomyślała, że prawdopodobnie czekają ją

trudności. Przybierając miły uśmiech, usiadła na

wolnym krześle.

- Miałam nadzieję, że skontaktujesz się ze mną po

pracy.

- Wstąpiłem do biura, ale nie było cię tam.

Uczynił tylko jedną próbę, żeby ją złapać, ale

kobieta w jej sytuacji nie może pozwolić sobie na

strofowanie ludzi, od których dobrej woli dużo

zależy.

background image

50 OSTATNIA SZANSA

- Christy, czy podać ci menu? - zawołała kelnerka

zza kontuaru.

- Nie, Molly, dziękuję.

Christy zwróciła się do Cierna niezwykle uprzejmym

tonem.

- Myślę, że nie zdajesz sobie sprawy, jaki jesteś

teraz ważny dla funkcjonowania przedsiębiorstwa,

Clem.

- Nigdy nie chciałem być ważny - odburknął.

Najwyraźniej nie miał ochoty na tę rozmowę.

- Czy dzisiejsza praca w charakterze brygadzisty

była aż tak okropna?

- Nie jestem stworzony do tego, żeby kierować

innymi ludźmi - odparł. Złożył gazetę i rzucił jej

gniewne spojrzenie. - Nigdy nie byłem i nigdy nie

będę. Od prawie pięćdziesięciu lat wykonuję swoją

pracę i za to mi płacą.

- Ale dziś chyba nie wykonywałeś swojej pracy,

Clem. Załadowaliście przecież tylko jedną ciężarówkę,

która nie zdołała zjechać z góry. Więc co robiłeś

przez cały dzień? Co robili inni?

- Drwale pracowali.

- Ale drzewa leżące w lesie nie napełnią kasy

firmy. Clem, nikt z nas nie dostanie ani centa, jeśli te

pnie nie dotrą do tartaku.

- Drwalom musisz zapłacić bez względu na wszys­

tko.

- Chodzi mi o to - powiedziała nieco agresywnie

- że bez dostaw nie będzie pieniędzy na zapłacenie

komukolwiek. Clem, pracowałeś przy wyrębie przez

całe życie i jesteś u Joego od lat. Wiesz dokładnie, jak

on kieruje pracą. Czy to jest rzeczywiście takie trudne?

- Pochyliła się do przodu. - Zapłacę ci więcej.

Clem odwrócił głowę. Kiedy znów na nią spojrzał,

z jego twarzy znikł uparty grymas.

- Christy, nie chodzi o pieniądze. Niektórzy z nas

background image

OSTATNIA SZANSA

51

są z natury przywódcami, niektórzy nie. W zespole

nie ma ani jednego człowieka, który nie byłby diabelnie

dobrym pracownikiem, ale bez Joego wszyscy jesteśmy

jak... jak orkiestra bez tego faceta, który wymachuje

pałeczką. Rozumiesz, co próbuję ci powiedzieć?

Nie powiedział niczego, o czym by już nie wiedziała.

- Czy miałaś wiadomości od Stubba? - zapytał

Clem. - Stubb mógłby pokierować pracą prawie tak

dobrze jak Joe.

- Ciągle go szukam - odpowiedziała Christy,

postanawiając zatrzymać dla siebie wiadomość o przy­

godzie Stubba. Sprawa szybko by się rozniosła, a wtedy

Bóg jeden wie, w jaki sposób zespół Morrisona

zemściłby się na ludziach Bonnella. - Clem, czy

twoim zdaniem będą jutro dostawy?

- Powinny być.

Jego wymijająca odpowiedź ostatecznie przygnębiła

Christy,

- W porządku, Clem, nie będę cię już zadręczać.

Po prostu zrób jutro, co możesz, dobrze? - Wstała.

- Dobranoc, Clem - powiedziała cicho i wyszła

z kawiarni. Na zewnątrz wciągnęła w płuca haust

wilgotnego, świeżego powietrza. Właściwie mogłaby

podjąć to wyzwanie. Pod kierownictwem Cierna praca

będzie szła tak, jakby w ogóle nie było brygadzisty.

Christy znowu minęła dom Stubba. W żadnym

z okien nie świeciło się światło, najwyraźniej nikogo

nie było w domu. Stubb z pewnością był gdzieś

w Montanie, prawdopodobnie bawiąc się w najlepsze

za pieniądze, które mu wysłała na powrót. Ze złości

uderzyła ręką w kierownicę i zaklęła pod nosem, choć

na ogół nie używała mocnych słów.

Zamiast pojechać do domu, udała się do biura.

Zapaliła wszystkie światła, zdjęła kurtkę i usiadła

przy biurku. Zaczęła zastanawiać się, jakie miała

właściwie możliwości wyboru.

background image

52 OSTATNIA SZANSA

Christy otworzyła notatnik i napisała „Po pierwsze".

Jednak nie przychodził jej do głowy żaden rewelacyjny

pomysł. Miała tak ograniczone możliwości działania,

że nie musiała ich wypisywać. Mogła skontaktować

się ze Stanowym Biurem Pośrednictwa Pracy i powie­

dzieć im, że na gwałt potrzebuje kierownika robót.

Mogła jeszcze próbować namawiać Cierna, co wyda­

wało się raczej stratą czasu. Mogła też...

Nie, nie mogła poważnie rozważać sugestii Bonnella!

Podniecenie nie pozwoliło jej wysiedzieć za biurkiem.

Rzuciła pióro i wstała. Przechadzała się tam i z po­

wrotem po biurze. Nie mogła wyobrazić sobie siebie

w roli kierownika ekipy drwali. Każdy z nich był od

niej dwa razy większy i żaden nie wahał się używać

niecenzuralnych wyrażeń, gdy miał inne zdanie od

swego rozmówcy.

Boże, co ona ma zrobić? Tak naprawdę, to nie chce

podjąć się kierowania wyrębem nie dlatego, że boi się

drwali, lecz dlatego iż obawia się porażki. Zaczęła się

modlić za Joego, za matkę i za powodzenie przed­

siębiorstwa.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi.

- Kto tam? - zawołała.

- Vince Bonnell. Co ty tu robisz o tej porze?

Wszystko w porządku?

- Och, to ty - wymamrotała Christy. Wpuściła go

do środka. - Wszystko w porządku. Po co przyszedłeś?

- Przejeżdżałem akurat i zobaczyłem światła w ok­

nach. - Vince wszedł do środka i rozejrzał się uważnie

wokół.

Przez chwilę stał odwrócony plecami do Christy,

która z przyjemnością patrzyła na jego szerokie bary

i Clemną, gęstą czuprynę. Musiała przyznać, że Vincent

jest wyjątkowo atrakcyjnym mężczyzną.

Odwrócił się i spojrzał na nią sceptycznie.

- Pracujesz do tej pory?

background image

OSTATNIA SZANSA 53

Christy już chciała mu odpowiedzieć, że nie pracuje,

tylko martwi się, ale w porę ugryzła się w język.

- Tak - zapewniła go zdecydowanym tonem. - Nie

nadążam ze wszystkim w- ciągu dnia - dodała. Miała

wrażenie, że nie udało się jej go przekonać.

Vince zerknął na wyłączony komputer.

- Właśnie miałam wychodzić - wyjaśniła Christy.

Nie znosiła kłamstw właśnie dlatego, że nigdy nie

kończyło się na jednym.

- Christy, przejeżdżałem tędy jakieś pół godziny

temu i w biurze było Clemno.

Christy zaczerwieniła się jak uczniak. Do tego

prowadzą kłamstwa. Ale przecież ten typ nie miał

prawa jej wypytywać!

- Czy patrolujesz tę okolicę z jakiegoś określonego

powodu? - spytała ostro.

- Nie patroluję okolicy, skarbie - odpowiedział

z bezczelnym uśmiechem, tak jakby uznał jej niechętne

pytanie za żart. - Ty zaś wcale nie pracowałaś.

- Uśmiech znikł z jego ust. - Siedziałaś tutaj

i zamartwiałaś się, prawda?

- A któż to uczynił cię mym opiekunem, Bonnell?

- wykrzyknęła Christy unosząc do góry ramiona.

- A może zdecydowałeś się wziąć pod opiekę całą

rodzinę Morrisonów?

- Czy wolałabyś, abym pilnował własnych spraw?

- zapytał po dłuższej chwili.

Rozbroił ją tym pytaniem. Znalazła się w rozpacz­

liwej sytuacji, a Vince Bonnell był jedynym człowiekiem

w Rock Falls, który przejawiał jakiekolwiek zaintere­

sowanie jej losem. Niezależnie od tego, czym się

kierował, Christy była mu wdzięczna za wsparcie.

Niewiele brakowało, a poddałaby się kobiecej słabości

i poszukała ulgi w płaczu.

Vince dostrzegł, że Christy zaczyna się rozklejać,

ale w dalszym ciągu usiłuje trzymać fason.

background image

54

OSTATNIA SZANSA

- Słuchaj - powiedział spokojnie. - Naprawdę

chcę ci pomóc. Powiedz mi, jak wygląda sytuacja. Co

ze Stubbem?

Christy przełknęła ślinę i potrząsnęła głową.

- Jeszcze nie wrócił. Popełniłam błąd. Gdy za­

dzwonił z Montany, zapomniałam mu powiedzieć

o wypadku Joego. On nie wie, że jego powrót ma dla

mnie ogromne znaczenie.

- Przypuszczam, że nie masz pojęcia, gdzie go szukać.

- To prawda.

- No cóż, w końcu pewnie się pojawi.

- Tak, jestem tego pewna.

Christy była bardzo wdzięczna, że Vince darował

sobie wszelkie złośliwe uwagi na temat jej niezręczności.

- Czy twoi ludzie odblokowali już dojazd do

wyrębu? - spytał, siadając na rogu biurka.

- Myślę, że tak. Parę minut temu rozmawiałam

z Clemem... - nagle przerwała. Gniewnym ruchem

odgarnęła włosy z twarzy. Zdała sobie sprawę, że nie

wyjaśniła nawet tej najważniejszej sprawy. Boże, o iłuż

sprawach musiał pamiętać Joe!

Christy opadła na krzesło. Wydawała się przybita.

Vince patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Nie dam sobie z tym rady - powiedziała ponuro.

- Jestem księgową, nie brygadzistą. Prowadzenie

przedsiębiorstwa to nie tylko ścinanie drzew i transport

pni do tartaku. Samo pilnowanie załogi przekracza

moje możliwości.

- Zazwyczaj nie jest tak źle - pocieszył ją Vince.

- Joe ci sam o tym opowie.

- Pamiętam, ile razy musiał szukać a to jednego,

a to drugiego - odparła.

- Oczywiście, to się zdarza. Czasem trzeba kogoś

znaleźć do roboty po godzinach. Ale na ogół ludzie

przychodzą do pracy rano, robią swoje i idą do

domu.

background image

OSTATNIA SZANSA 55

- Teraz to „robią swoje" nie całkiem wychodzi

- przyznała ze smutkiem Christy. - Jak powiedział mi

dzisiaj Clem, bez Joego robota się nie układa.

- I tak będzie dalej, dopóki ktoś nimi nie pokieruje.

Co z Clemem? To stary wyga. Może on mógłby...

- przerwał, widząc grymas niechęci na jej twarzy.

- Wypróbowałaś go już, tak?

Christy wstała z krzesła i zaczęła chodzić po pokoju.

Pomyślała, że zbyt wiele mu powiedziała. Wyjawiała

swoje słabości jedynemu człowiekowi w mieście, który

mógł je wykorzystać.

- Coś wymyślę - zapewniła go przez zaciśnięte zęby.

Vince dostrzegł nagłą zmianę jej nastroju. Przez

minutę lub dwie rozmawiali ze sobą otwarcie, teraz

Christy znowu węszyła niebezpieczeństwo. Śledził

spojrzeniem, jak nerwowo przechodziła z kąta w kąt.

Widok jej zgrabnej sylwetki sprawiał mu przyjemność.

Świetnie pamiętał pocałunek w samochodzie. Miała

takie ciepłe i słodkie wargi.

Odchrząknął.

- Christy, a może jutro poszedłbym z tobą do lasu?

- Wykluczone! - zaprotestowała energicznie. - Któ­

ryś z nich już wspomniał o takiej możliwości. Jak

tylko się wtrącisz, większość z nich od razu pójdzie

do domu.

- Wcale nie mam zamiaru się wtrącać, świetnie

o tym wiesz.

- Tak pomyślą ludzie Joego.

- A ty? Co ty o tym myślisz?

Ku zdumieniu Christy, Vince usiłował uczynić z tego

sprawę osobistą. Mówił jedwabistym głosem, który

o wiele lepiej pasował do sypialni niż do biura.

Uniosła do góry głowę. Jeśli zamierzał ją znowu

pocałować, to spotka się z ostrą odprawą.

- Sama nie wiem, co mam myśleć. Od kiedy stałeś

się przyjacielem Joego?

background image

56 OSTATNIA SZANSA

- A może nie robię tego dla niego? - spytał

z uśmiechem. - Może dla ciebie?

- Dla mnie! Jeszcze niedawno nie mówiłeś mi

nawet dzień dobry - parsknęła Christy.

Vince wzruszył ramionami. Wydawał się rozbawiony.

- Nikt z nas nie jest doskonały pod każdym

względem.

- Czy chcesz w ten sposób powiedzieć, że jesteś

doskonały pod wieloma innymi względami? - spytała.

- Boże, co z ciebie za pyszałek!

Vince wstał, wyprostował się i spojrzał jej w oczy.

- Nie mam talentu do przeprosin, ale naprawdę

żałuję, że cię wcześniej nie zauważyłem. Jak to się

stało? Może to dlatego, że różnimy się wiekiem?

Jestem chyba od ciebie starszy o jakieś sześć lat

- przerwał na chwilę i skrzyżował ramiona. - O ile

wiem, nigdy nie wyszłaś za mąż, prawda?

- To żaden sekret - odrzekła i zwilżyła językiem

wargi. Vince zdołał sprawić, że rozmawiali o sprawach

osobistych. Dała się w to wciągnąć.

- Wróciłaś do Rock Falls jakieś pięć lat temu.

- Zdaje się, że przeprowadziłeś wywiad.

- Nadmiar informacji jeszcze nikomu nie zaszkodził.

Christy miała co do tego pewne wątpliwości.

Nie życzyła sobie, żeby Vince chodził po okolicy

i zadawał ludziom pytania na jej temat. Niektórzy

mogliby pomyśleć, że coś ich łączy, a dla niej

najważniejsza była lojalność wobec Joego. I to

niezależnie od pięknych oczu Vince'a i jego szerokich

ramion.

Spróbowała przypomnieć sobie plotki na temat

jego życia prywatnego. Słyszała o związkach z kilkoma

kobietami, ale z pewnością i on nigdy nie założył

rodziny.

Christy nagle oprzytomniała. Co ją właściwie obcho­

dzi jego życie uczuciowe? Czemu w ogóle o tym myśli?

background image

OSTATNIA SZANSA 57

- Wolałabym, abyś nie zdobywał informacji na

mój temat od znajomych - powiedziała chłodno.

- Gdy ten kryzys przeminie, chcę móc patrzeć Joemu

prosto w oczy bez poczucia winy, zwłaszcza z twojego

powodu.

- Och, zatem ja wpędzam cię w poczucie winy?

- Dobrze wiesz, dlaczego mogę się tak czuć - od­

rzekła oschle.

- Czy chodzi ci o konkurencję między naszymi

przedsiębiorstwami? - zapytał prowokująco. Z tonu

tego pytania nietrudno było odgadnąć, że naprawdę

myślał o pocałunku w samochodzie.

Vince lubił napięcie, jakie powstało między nimi.

Z każdą chwilą coraz bardziej lubił Christy Allen.

- Mam pomysł - powiedział nagle.

- Nie mam co do tego wątpliwości - odpaliła

Christy i wyraźnie się zaczerwieniła.

Vincent roześmiał się swobodnie, ale Christy

pożałowała tego żartu.

- Kochanie, mam parę pomysłów, ale tym razem

myślałem o twojej sytuacji. Może w sobotę wybierzemy

się razem do lasu? Nie będzie nikogo z załogi, mógłbym

poradzić ci, co robić dalej.

Ta oferta zaskoczyła Christy. Zamrugała nerwowo

powiekami. Zastanawiała się, czemu Bonnell chciał tracić

czas, by jej pomagać. Powróciła dawna podejrzliwość.

- Czemu tak bardzo zależy ci, aby Joe nie zbank­

rutował? - spytała wprost.

Vincent tylko wzruszył ramionami, tak jakby to

pytanie nie zasługiwało na poważną odpowiedź.

- No więc jak? Nikt się nie dowie o naszej wycieczce

- powiedział z ironicznym uśmiechem. - To będzie

nasz sekret.

W jego głosie znowu pojawił się zmysłowy ton.

Wspólny sekret, nawet tak trywialny, zmieniłby ich

stosunki. Jeśli Christy obawiała się wszelkich osobistych

background image

58 OSTATNIA SZANSA

kontaktów z Bonnellem, to takie wspólne sekrety

były czystą głupotą.

- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł - oświadczyła

surowo i sięgnęła po kurtkę i torebkę.

- A czy masz lepszy?

Nawet gdyby miała szczegółowy plan działania, to

czy powinna go wyjawić człowiekowi, który mógł

skorzystać na upadku firmy Joego?

A jednak nie sprawił na Christy wrażenia cwaniaka.

Wydawał się twardym, przyzwyczajonym do ciężkiej

pracy mężczyzną, który nie wdawał się w żadne

kombinacje.

Christy nie ośmieliła się zaufać swej powierzchownej

ocenie, sprawa była zbyt poważna. Dla Joego firma

była najważniejszą rzeczą na świecie. Rzeczą Christy

było przetrwanie kryzysu. Teraz nie miała już wątp­

liwości, że rozmawiała z Bonnellem zbyt otwarcie.

Pora z tym skończyć.

- Mój lepszy pomysł polega na tym, aby utrzymać

tę firmę na powierzchni bez twojej pomocy - odparła,

zakładając jednocześnie kurtkę. - Joe nie byłby

zachwycony, gdybym mu powiedziała, że polegam na

tobie. Nie zamierzam niczego robić za jego plecami...

- Do diabła, Christy, nie bądź głupia! - krzyknął

Vincent. Spojrzała na niego zupełnie zaskoczona

wybuchem. - Czemu ludzie tak bardzo boją się

zaufać drugiemu? Nie zamierzam przejmować kon­

traktu Joego, jak mam cię o tym przekonać? Joe

znalazł się w parszywej sytuacji, ale gdyby nie strzegł

tak zazdrośnie swojej pozycji kierownika, to dzisiaj

nie miałabyś takich kłopotów. Gdybym ja miał

wypadek, mój brygadzista bez trudu dalej kierowałby

pracą. Joe zachowuje się dokładnie tak, jak mój

ojciec. On też nie mógł uwierzyć, że ktoś mógłby go

zastąpić. To bardzo niebezpieczne przekonanie. Nie

ma ludzi niezastąpionych. Będziesz musiała przekonać

background image

OSTATNIA SZANSA

59

o tym Joego. Jedno musisz od razu przyjąć do

wiadomości. Nie poprowadzisz interesu dokładnie

tak, jak on. Przestań myśleć o tym, co powiedziałby

Joe. Gdy ktoś chce ci pomóc, to korzystaj z oferty

i nie pytaj Joego ani jego ludzi, czy to im w smak.

Christy poczuła się jak dziecko, które zasłużyło na

burę. Bonnell miał rację. Przełknęła nerwowo ślinę. Nie

miała już nic do powiedzenia. Przypadło jej w udziale

prowadzenie firmy Joego do czasu jego powrotu. Zamiast

skupić się na tym zadaniu, pozwoliła, aby stara wojna

między przedsiębiorstwami wpłynęła na jej decyzje.

- W sobotę? - spytała cicho.

- Chyba że do tego czasu wróci Stubb. Szczerze

mówiąc, nie jestem przekonany, że on podoła zadaniu.

Być może, jeśli się do tego przyłoży. Tego się nie

dowiesz, dopóki nie wróci.

Christy wzięła torebkę i skierowała się do drzwi.

- Robi się późno.

- Racja - zgodził się Vincent spoglądając na zegarek.

- Pora iść do łóżka - dodał, patrząc na nią tak wymownie,

że Christy spłonęła. Najwyraźniej Vincent nie chciał

pozwolić, aby zapomniała o jego seksualnej atrakcyjności.

Intrygowało ją, że w jego towarzystwie tak łatwo się

rumieni. Od kiedy to zdziecinniała do tego stopnia, że na

najmniejszą próbę flirtu reaguje wypiekami?

Christy westchnęła i przypomniała sobie, że nie

zgasiła światła. Podeszła do kontaktu. Vincent wyłączył

lampkę na biurku. Zrobiło się zupełnie Clemno. Oboje

po omacku ruszyli w stronę drzwi. Gdy Christy

przekręcała klucz w zamku, czuła tuż za swymi

plecami obecność Vince'a.

Odwróciła się w jego stronę. Odległe latarnie uliczne

rzucały dziwaczne cienie. Deszcz przestał padać, ale

na jezdni pełno było kałuż. Bonnell patrzył na nią

z góry. Christy poczuła się jeszcze mniejsza, niż była.

- Nie wiesz, jak mnie traktować, prawda? - zapytał

background image

60 OSTATNIA SZANSA

cicho, głaszcząc jednocześnie jej policzki stwardniałymi

palcami.

- Rzeczywiście, nie wiem - odpowiedziała. Miała

ochotę cofnąć się, ale jakaś wewnętrzna siła nie

pozwoliła jej na żaden ruch.

Vincent pragnął wziąć ją w ramiona i całować do

utraty tchu. Zamiast tego stał spokojnie i cieszył się,

czując pod palcami jedwabistą skórę jej policzków.

- Zaufaj mi - poprosił stłumionym głosem. - Wierz

mi, że nigdy świadomie nie zrobię niczego, co mogłoby

zaszkodzić tobie lub Joemu.

- Ja... postaram się.

- Świetnie, to dobry początek - ucieszył się Vincent.

Opuścił dłoń, wziął ją pod rękę i pomógł zejść

z werandy. - Gdy Stubb wróci, daj mi znać. Zresztą

będę w kontakcie, tak na wszelki wypadek.

Oszołomiona Christy pozwoliła mu, aby dosłownie

posadził ją za kierownicą furgonetki Joego.

Jadąc do domu przez cały czas widziała w lusterku

światła samochodu Bonnella. Najwyraźniej postanowił

dopilnować, by bezpiecznie dojechała do domu. Czuła,

jak wszystko się w niej gotuje. I to tylko dlatego, że

Vincent pogłaskał ją po policzku!

Wzięła głęboki oddech. Wypadek Joego spowodował

nieoczekiwane skutki uboczne. Przedtem nigdy nie

przyszłoby jej do głowy, że mogłaby się zaprzyjaźnić

z Vincentem Bonnellem. Co więcej, Vincent nie

zamierzał poprzestać na przyjaźni. Wiedziała, że nie

jest uderzającą pięknością i że nie brakuje jej rozsądku.

Vincent do tej pory zdecydowanie unikał takich kobiet.

Nie pozwolę się wykorzystać, postanowiła Christy

ze łzami w oczach. Ufać mu? Jakim cudem? W jego

zachowaniu było tyle niewiadomych, że nie mogła

zapominać o ostrożności.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Następnego dnia o trzeciej po południu ponownie

zadzwonił Rusty Parnell.

- Christy, dzisiaj dostaliśmy od was cztery trans­

porty.

Christy skrzywiła się z irytacji. Tylko cztery dostawy!

W ciągu normalnego dnia pracy zazwyczaj wysyłali

tuzin, a czasami dochodzili nawet do piętnastu.

- Jutro będzie więcej, Rusty.

- Mam nadzieję. Jak się ma Joe?

- Przenieśli go z oddziału intensywnej terapii na

zwykłą salę. Byłam u niego, ale wciąż jest pod

działaniem środków antybólowych.

- Kto kieruje u ciebie wyrębem?

Christy musiała odkaszlnąć.

- Na razie Clem Molinski. Znasz go chyba, prawda?

- Tak, znam go. Dziwi mnie, że się tego podjął.

- To tylko chwilowo. Stubb Brannigan... wyjechał

i nic nie wie o całej sytuacji. Oczekuję go lada

moment. Myślę, że on mógłby zastąpić Joego.

- Hm... Stubb? Może. On trochę popija, chyba

wiesz o tym.

- Nigdy w pracy, Rusty. Słuchaj, a może ty słyszałeś

o jakimś dobrym, bezrobotnym brygadziście?

Rusty zachichotał.

- Dobrzy brygadziści nie bywają bezrobotni, Chris­

ty. Oczywiście, rozejrzę się. Jeśli znajdę kogoś, to

dam ci znać.

- Dziękuję. Dzwoniłam do Biura Pracy, ale oni też

nie mają nikogo odpowiedniego.

background image

62

OSTATNIA SZANSA

- Bardzo mi przykro. Dzwonię, żeby ci powiedzieć,

że nie chciałbym dodawać ci kłopotów, ale my nie

możemy pracować, gdy dostawy drewna nie wystar­

czają na cały dzień.

- Wiem, Rusty.

Tak naprawdę, to Christy cieszyła się, że Clemowi

udało się wysłać chociaż cztery ciężarówki. Rzeczywiś­

cie miała nadzieję, że jutro będzie lepiej. Trudno zmusić

zespół pozbawiony rzetelnego nadzoru do efektywnego

wysiłku, choć chłopcy wykazywali dobrą wolę.

- No cóż, informuj mnie o wszystkich wydarzeniach

- zakończył rozmowę Rusty. W rzeczywistości Christy

świetnie wiedziała, że niezależnie od jej woli Rusty

zawsze będzie dokładnie poinformowany o postępie prac.

Odłożyła słuchawkę na widełki i odgarnęła włosy

z czoła. Usiadła i spojrzała na migoczący ekran komputera.

Musiała jeszcze wpisać do ewidencji kilka czeków.

Przez cały dzień Christy zgrzytała zębami ze złości

na Stubba. Gdzie on się podziewał? Jak śmiał prosić

o pieniądze, jeśli nie zamierzał od razu wracać? Joe

wybiłby mu z głowy takie postępowanie. Christy nie

miała wątpliwości, że Stubb pojawi się w pracy przed

końcem tygodnia. A co będzie, jeśli tego nie zrobi?

Christy nie mogła opanować też obaw przed

sobotnią wyprawą do lasu. Kilka godzin we dwoje

w samochodzie Vince'a? A może w jej? Zresztą, co za

różnica. I tak będą niebezpiecznie blisko siebie. Gdy

dojadą, będą tam zupełnie sami, o dobre kilkanaście

kilometrów od najbliższej osady. Skoro odważył się

pocałować ją w mieście, w miejscu publicznym, to co

może mu przyjść do głowy, gdy zostaną sami?

Christy zmusiła się, żeby wrócić do pracy. Położyła

ręce na klawiaturze i zaczęła wprowadzać dane do

komputera. Nagle ktoś otworzył drzwi bez pukania.

Po sekundzie zorientowała się, że to Clem. Wstała

i spojrzała na niego przyjaźnie.

background image

OSTATNIA SZANSA 63

- Dziękuję, że wstąpiłeś, Clem. Napijesz się kawy?

- Nie, wpadłem tylko na chwilę. Dzisiaj załadowaliś­

my cztery ciężarówki. Myślałem, że chciałabyś to

wiedzieć.

Stary miał na sobie brudne ubranie robocze.

Najwyraźniej przyszedł prosto z pracy.

- Wiem już, Rusty dzwonił. Ale bardzo się cieszę,

że przyszedłeś mi o tym powiedzieć.

- Chłopcy martwią się, co się stało ze Stubbem.

Wiesz coś o nim?

Christy usiadła za biurkiem. Nie miała wyjścia,

musiała powiedzieć prawdę, choć wolałaby nie dolewać

oliwy do ognia. Gdyby sama nie znała prawdy, to

z pewnością już dawno zawiadomiłaby policję.

- Jest w Missouli, w Montanie - powiedziała

spokojnie.

- W Montanie! Po jakiego grzyba on tam pojechał?

Christy odkaszlnęła.

- To raczej skomplikowana historia. Sądzę, że

powinien wkrótce wrócić.

- Rozmawiałaś z nim? - spytał Clem. Patrzył na

nią spod opuszczonych powiek.

- Zadzwonił do mnie. Posłałam mu pieniądze

przekazem telegraficznym, żeby mógł wrócić do domu.

Clem patrzył na nią zaintrygowany, co w końcu

było całkiem naturalne. Christy wiedziała, że ta

wiadomość spowoduje kłopoty.

- Musiał ci chyba wytłumaczyć, czemu tak nagle

wyjechał do Montany, nikomu nic nie mówiąc - rzekł

Clem.

Westchnęła ciężko. Stanowczo wolałaby ukryć się

gdzieś i wrócić do firmy wraz z Joem.

- Owszem, powiedział mi - przyznała. Kłamstwo

nie przyniosłoby jej żadnej korzyści. Gdy Stubb

wreszcie wróci, z pewnością i tak wszystkim będzie

opowiadał o swoich przygodach.

background image

64 OSTATNIA SZANSA

- Czy zamierzasz mi powiedzieć, czy to ma być

sekret? - spytał cierpko Clem.

Christy beznamiętnym tonem opowiedziała całą

historię. Starannie unikała jakiejkolwiek sugestii, że

,zawinili tu ludzie Bonnella. Clem nie dał się zwieść.

- No, dla każdego jest jasne, kto go musiał wsadzić

do tego kontenera, nie?

Christy pokręciła głową. Jeśli pozwoliłaby sobie na

wybuch gniewu, na zawsze pokłóciłaby się z tym

upartym staruchem. Gdzie podziała się jej zwykła

cierpliwość?

- Do jutra - rzucił Clem, wstał i skierował się do

drzwi.

- Ty cholerny staruchu - szepnęła do siebie Christy.

Wychodząc, Clem trzasnął drzwiami. Nie miała

wątpliwości, że zamierzał pójść do Way Inn i wszcząć

jakąś burdę. Mogła tylko czekać, jaką formę odwetu

wybiorą jej ludzie, i modlić się, żeby wybuch wojny

nie uniemożliwił pracy.

Gdy Christy odwiedziła Joego w szpitalu, wydawał

się nie w pełni przytomny, ale mimo to powitał ją

słabym uśmiechem. Laura siedziała u wezgłowia.

- Cześć, kochanie - powitała córkę.

- Cześć, mamo - odpowiedziała Christy i podeszła

do łóżka. - Cześć, Joe. Lepiej się czujesz?

- W ogóle się nie czuję - odpowiedział Joe z wysiłkiem.

- No cóż, to chyba nic dziwnego - odrzekła

z uśmiechem.

- Co w firmie? - zapytał, mrugając powiekami.

- Wszystko w porządku - skłamała Christy z miną

pokerzysty. - Rozmawiałam z Rustym Parnellem.

Jest zadowolony z dostaw. Pytał o ciebie.

- Skoro Rusty jest zadowolony - Joe przerwał

i odetchnął głęboko - to rzeczywiście wszystko musi

być w porządku.

background image

OSTATNIA SZANSA 65

Laura uśmiechnęła się do córki z wdzięcznością.

Oboje liczyli na nią, mieli nadzieję, że da sobie radę.

Jeśli ich zawiedzie, nigdy sobie tego nie daruje. Ale

z tymi wszystkimi kłopotami potrzebowała cudu, aby

przetrwać.

Po minucie Joe zapadł w głęboki sen. Zaczął chrapać.

Laura wstała z krzesła.

- Śpi niemal bez przerwy, biedaczek.

- Może zjemy obiad, mamo?

- Wolałabym się przejść. Muszę rozprostować nogi

- odpowiedziała Laura. - Może pójdziemy do Mabel?

- Znakomicie. Siedziałam za biurkiem przez cały

dzień.

Clemne chmury zakrywały całe niebo, ale przynaj­

mniej nie padało. Wyszły ze szpitala i udały się do

restauracji.

- Pan Bonnell znowu się tutaj pojawił - powiedziała

nieoczekiwanie Laura.

Christy potknęła się o leżącą na chodniku gałąź.

- Czy rozmawiał z Joem? - spytała. Zdumiewała

ją bezczelność Vincenta.

- Joe spał. Nie wiedziałam, że pan Bonnell jest

takim czarującym człowiekiem. Rozmawialiśmy przez

chwilę i naprawdę sprawiło mi to przyjemność.

- To rzeczywiście czaruś - powiedziała oschle

Christy.

- Czy jego wizyty cię denerwują? Muszę przyznać,

że dla mnie są niespodzianką. Gdy wyszedł, przypo­

mniałam sobie pewne incydenty i komentarze Joego.

Jestem pewna, że dotychczas nie byli przyjaciółmi.

- Rzeczywiście, nie byli. Nie wiem, mamo, dlaczego

Bonnell odgrywa teraz rolę dobrego samarytanina...

- Och, Christy, więc to tylko pozory?

Christy wiedziała, że przesadziła. Na jej opinię

o Bonnellu wpłynęły sprawy ściśle osobiste. Być może

to jego wina, w końcu to on skłonił ją do pocałunku

background image

66 OSTATNIA SZANSA

i wciąż jej o tym przypominał. Jednak nikt nie kazał

jej pozytywnie reagować na jego awanse. Jak mówi

stare przysłowie, można konia doprowadzić do

wodopoju, ale nie można zmusić go do picia.

- Nie, mówię głupstwa. Proszę, zapomnij, co

powiedziałam.

- Wszystkim zainteresowanym byłoby lepiej, gdyby

Joe i Bonnell rzeczywiście byli przyjaciółmi, nie sądzisz?

Przecież obaj prowadzą podobne firmy. Z pewnością

łatwo zrozumieliby swoje kłopoty.

- Masz rację, mamo. Jesteśmy już u celu. Mara

nadzieję, że zjemy coś dobrego.

Wieczorem, koło dziewiątej, gdy Christy miała zamiar

kłaść się do łóżka, ktoś zastukał do drzwi. Pies wyskoczył

z sypialni głośno ujadając. Pośliznął się na zakręcie, po

czym wpadł do holu. Christy włożyła szlafrok i podeszła

do drzwi. Przeczucie mówiło jej, kto to może być.

Miała rację. Gdy wyjrzała przez wizjer, dostrzegła

Vincenta Bonnella.

- Cicho, Muffin - skarciła pieska i uchyliła drzwi.

- Widziałem zapalone światła - zaczął Vincent.

- Lubisz wypatrywać, kto jeszcze nie zgasił światła, co?

- Mogę wejść?

- Po co? - spytała przez szparę w drzwiach. Nie

miała ochoty pokazywać mu się w koszuli nocnej

i szlafroku.

- Chciałem sprawdzić, co u ciebie słychać.

Vincent najwyraźniej zamierzał „sprawdzać" ją

codziennie. Christy nie wiedziała, czy śmiać się, czy

złościć.

- Mam przecież telefon - zauważyła.

- Oczywiście, ale akurat przejeżdżałem...

- Jakim cudem tak zajęty człowiek jak ty ma czas,

aby jeździć po mieście i sprawdzać, u kogo palą się

światła?

background image

OSTATNIA SZANSA 67

- Bardzo jesteś podejrzliwa - powiedział ze śmie­

chem. - Czy Stubb odezwał się znowu?

- O ile wiem, jeszcze nie wrócił, natomiast Clem

pytał mnie dzisiaj o niego. Musiałam powiedzieć mu

o nieoczekiwanej wycieczce Stubba.

- Oho! Obawiam się, że moi ludzie powinni teraz

strzec się odwetu ludzi Morrisona.

- Ta wojna doprowadza mnie do pasji!

- Dlaczego? Po prostu chłopcy dobrze się bawią.

- Twoja koncepcja zabawy jest krańcowo różna

od mojej.

- No a jaka jest twoja? - -spytał z ironicznym

uśmiechem.

Muffin w końcu przecisnął się między nogami swej

pani i wydostał na dwór. Vince dostrzegł terierka.

- O, a to co? Wydawało mi się, że słyszałem

szczekanie psa. - Przykucnął i wyciągnął do niego

rękę. - Powąchaj mnie, mały. Zaprzyjaźnimy się.

Zdrajca Muffin polizał wyciągniętą do niego dłoń.

- Bierz go, Muffin - zakomenderowała Christy.

Vince roześmiał się.

- Czy według ciebie Muffin to pies obronny?

Ten człowiek był niemożliwy. Stanowczo zbyt łatwo

było go rozśmieszyć. Bawiło go każde głupstwo, jakie

powiedziała. Gotowa była podwoić Muffinowi dzienną

rację biszkoptów, gdyby tylko rzeczywiście ugryzł

Bonnella.

- Bardzo cię śmieszę, prawda? Nigdy nie spotkałam

nikogo innego, kto śmiałby się ze wszystkiego, co

powiem.

Vince wstał i oparł się o futrynę.

- Zgadnij, co ci na to odpowiem? W niczyim

towarzystwie nie czułem się tak dobrze jak w twoim.

Dlatego się często śmieję.

- Czujesz się dobrze w moim towarzystwie? - po­

wiedziała z powątpiewaniem Christy. Poczuła dreszcze.

background image

68

OSTATNIA SZANSA

W ułamku sekundy wyraz twarzy Vince'a gwałtownie

się zmienił, nabrał zmysłowego charakteru.

- Mogę sprawić, że i tobie będzie dobrze - powie­

dział cicho. - Wpuść mnie do środka, Christy.

Nerwowymi ruchami przyciągnęła poły szlafroka.

Czuła, że trzęsą się jej ręce.

- To raczej prostacka propozycja - stwierdziła.

- Proszę, idź sobie.

Spróbowała zamknąć drzwi, ale nagle Muffin znowu

wyskoczył za próg. A Vince zostawił otwartą furtkę!

- Widzisz, co zrobiłeś! - krzyknęła, widząc, że

terier wybiegł prosto na ulicę. Boso i w szlafroku

Christy rzuciła się w pogoń. - Muffin, wracaj! Muffin!

Vince dotrzymywał jej kroku.

- On się chce bawić!

- Ale ja nie mam na to ochoty! Czemu zostawiłeś

otwartą furtkę? Muffin! Chodź tutaj!

Christy usiłowała przywabić pieska. Pod stopami

czuła chłodny i wilgotny asfalt.

- Och, nie! On biegnie do parku!

Muffin bez trudu znalazł drogę, którą zazwyczaj

chodził na spacery. Przystawał na chwilę pod każdym

drzewem, ale nie pozwalał się schwytać.

Vince chichotał, obserwując psie figle. Terier świetnie

się bawił, szczekał i podskakiwał wesoło. Miał

znakomite wyczucie odległości. Pozwalał Christy

zbliżyć się, tak jakby zachęcał ją do zabawy, po czym

w ostatniej chwili odskakiwał na bezpieczną odległość.

Christy z wściekłością obserwowała rozbawienie

Vince'a. Pogoń za Muffinem w szlafroku i na bosaka

nie wydawała się jej niczym zabawnym. Vince chwycił

ją za łokieć. Zatrzymali się.

- Tak go nigdy nie złapiesz. Muffin jest przekonany,

że to zabawa. Poczekaj chwilę, obejdę park i zajdę go

z drugiej strony.

- Dobrze - odpowiedziała. Nie mogła się zdecydo-

background image

OSTATNIA SZANSA 69

wać, na kogo była bardziej zła, na Muffina czy na

Bonnella.

- Idź powoli - polecił Vince. - Postaraj się go

przekonać, że wcale ci nie zależy na tym, żeby go

złapać.

- Widzę, że jesteś ekspertem od psów - zauważyła

zgryźliwie. Mimo to uznała, że Vincent ma rację.

Zwolniła. Muffin od razu wyczuł, że zabawa zmieniła

charakter. Stanął i patrzył na nią badawczo, prze­

krzywiając łepek raz w jedną, raz w drugą stronę.

Vince zatoczył szerokie koło i teraz ostrożnie zbliżał

się do Muffina od tyłu. Christy również podeszła parę

kroków bliżej. Muffin zorientował się, co się dzieje.

Obejrzał się. Postawił uszy i szczeknął. Christy, która

zdołała podejść na odległość jednego metra, rzuciła się

do przodu usiłując go złapać. Muffin w ostatniej chwili

uniknął niewoli. Christy straciła równowagę i przejecha­

ła się brzuchem po mokrej trawie.

Usiadła na trawniku i głośno jęknęła. Szlafrok

nadawał się już do wyżęcia, było jej zimno w nogi.

Muffin siedział o sześć metrów od niej i patrzył na

nią z zainteresowaniem, a Vince krztusił się ze śmiechu.

Christy nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.

Na szczęście jej organizm podjął za nią decyzję.

Zachichotała, po czym wybuchnęła gromkim śmie­

chem. Teraz już wszystko wydawało się jej zabawne:

Muffin, Vince i przede wszystkim ona sama. Śmiała

się do rozpuku. W całym parku było ich słychać. Na

dokładkę Muffin podszedł i polizał ją w nos. Christy

chwyciła go w ramiona i dalej się śmiała.

Vince podszedł do niej z wyciągniętą ręką.

- Wstawaj, jesteś cała mokra. Musimy iść do domu.

Christy pozwoliła, aby pomógł jej wstać, ale Vince

poderwał ją z ziemi i wziął na ręce.

- Mogę iść sama! - zaprotestowała.

- Oczywiście, że możesz - odrzekł, idąc w kierunku

background image

70 OSTATNIA SZANSA

ulicy. - Z pewnością możesz zrobić wszystko, co

tylko przyjdzie ci do głowy. Mam rację? - Uśmiechnął

się do niej.

- Żartujesz sobie ze mnie - odpowiedziała, ale

zarzuciła ramiona na jego szyję. To tylko po to, żeby

nie upaść, wytłumaczyła sobie w duchu.

- Powinnaś częściej się śmiać, wspaniale ci to idzie.

- Ostatnio nic nie wydaje mi się śmieszne. Po

prostu dostałam ataku histerii. Gdzie jest Muffin?

- spytała, rozglądając się wokół. - O, jesteś. - Terierek

szedł za nimi niczym niewinne jagnię. - Ty nieznośny

psie - strofowała go Christy.

- Czy ja też jestem nieznośny?

Spojrzała na niego. Ich twarze dzieliła odległość

najwyżej pięciu centymetrów. Vince niósł ją bez

najmniejszego trudu, zupełnie tak, jak ona nosiła

czasem Muffina. Czuła siłę jego mięśni.

- Wydaje mi się, że bardzo się starasz - powiedziała

oskarżycielskim tonem.

- Czasami nieznośny znaczy to samo, co miły.

- Vince spojrzał jej w oczy i z jego twarzy zniknął

uśmiech. - Ty jesteś bardzo miła. Kobieca, jędrna

i ciepła.

- I cała mokra - przypomniała mu szeptem.

- Pewnie nigdy nie spierzesz plam ze szlafroka.

- Pewnie nie - odpowiedziała.

Vincent przytulił ją mocniej.

- Boję się ciebie - szepnęła Christy. Dziękowałaby

Bogu, gdyby jej uczucia były tak proste. Ze zwykłym

strachem potrafiłaby sobie poradzić.

- Wiem - odpowiedział. Weszli na jej podwórko.

- Zamknę furtkę - zaoferował się.

Fakt, że Vince znał jej uczucia, był równie niepo­

kojący i intymny, jak jego objęcia.

- Możesz już postawić mnie na ziemi - powiedziała.

- W domu.

background image

OSTATNIA SZANSA 71

Weszli do środka przez otwarte szeroko drzwi. Vince

upewnił się, że Muffin nie został na zewnątrz. Pchnię­

Clem barku zatrzasnął drzwi. W oświetlonym korytarzu

oboje zobaczyli, jak mokry i brudny był szlafrok

Christy, ale Vince skoncentrował uwagę na jej oczach.

- Nie chcę żadnych zalotów - powiedziała, starając

się mówić normalnym głosem. Nie wypadło to

szczególnie przekonująco. Nic nie mogła poradzić na

to, że jej serce biło w przyśpieszonym tempie.

- Nie używaj takich określeń. Nie bój się.

- Łatwo ci mówić - odpowiedziała. Spróbowała

się zaśmiać, ale nic jej z tego nie wyszło.

Vince pochylił się nad nią. Z bliska zobaczył

rozchylone wargi i koniuszek języka. W jej oczach

dostrzegł rezygnację, tak jakby poddawała się wyda­

rzeniom, których nie była w stanie kontrolować.

Vince rozumiał jej niechęć do słowa zaloty, ale to nie

tłumiło jego zapału.

Zetknęli się otwartymi ustami. Vince wsunął język

między jej rozchylone wargi. Christy zacisnęła ramiona

na jego karku. Całowali się coraz mocniej, coraz

głębiej, bardziej namiętnie. Vince puścił jej nogi, ale

w dalszym ciągu trzymał ją w powietrzu.

Teraz wyraźnie czuł kształty jej ciała. Poprzez

koszulę wyczuwał jędrność niewielkich piersi. Całował

ją raz po raz, pieszcząc językiem wargi i język.

Christy oddawała mu pocałunki. Vince rozsunął poły

szlafroka, podciągnął krótką koszulę nocną i przytulił

twarz do jej brzucha.

Wreszcie dobrnął do celu - miękkich, przesyconych

kobiecą wilgocią włosów pomiędzy jej udami.

- Nie, czekaj - sapnęła Christy.

- Kochanie... skarbie... - szeptał ochrypłym głosem.

Płonął z pożądania.

- Vince, nie! - krzyknęła. Nie była przygotwana

na tak intymne i namiętne pieszczoty.

background image

72

OSTATNIA SZANSA

Głośno oddychając Vince uniósł głowę i postawił

Christy na podłodze. Musiała się chwycić jego koszuli,

aby nie upaść.

- Christy - szepnął. Patrzył na nią zamglonymi

oczami.

Usiłowała się cofnąć, ale Vince trzymał ją za

ramiona.

- Ja nie zachowuję się w taki sposób - powiedziała

stanowczo.

Vince poczuł się dotknięty. Christy tak wymówiła

słowo „zachowuję", jakby robił coś niestosownego.

- Nie? A jak? Wolisz chłodne pocałunki w Clemno­

ściach? To normalne życie, kochanie, normalne uczucia

między dorosłymi ludźmi. Może jeszcze do tego nie

dorosłaś.

- Być może - odrzekła drżącym głosem. Puściła

jego koszulę i poprawiła szlafrok. - Myślę, że lepiej

będzie, jeśli już sobie pójdziesz.

Vince obserwował ją, starał się odczytać jej myśli.

- Może pośpieszyłem się nieco, normalnie nie jestem

taki gwałtowny, Christy. Tylko ty masz na mnie taki

wpływ.

- Nie jestem przyzwyczajona do... - zaczęła.

Dziwne, ale jego przeprosiny wcale jej nie uspo­

koiły.

- Do mężczyzn mojego pokroju? - przerwał jej

Vince.

- Nie wiem, jakim jesteś mężczyzną, nie mogę

odpowiedzieć na to pytanie - odrzekła. Wydawała się

zakłopotana.

Vince uniósł ręce i przytrzymał jej głowę.

- Przypatrz mi się - powiedział.

Christy spojrzała na niego wyzywająco. Vince ciężko

oddychał. W ciągu kilku sekund przebył drogę od

wybuchu namiętności do całkowitej rezygnacji. Prawda,

oboje byli dorośli, ale przecież nie mógł jej do niczego

background image

OSTATNIA SZANSA 73

zmusić. W tym momencie dalsze próby przyniosłyby

efekt przeciwny do zamierzonego.

- Znasz mnie już - powiedział spokojnie. - Jestem

taki, jakim mnie widzisz i widziałaś w ciągu paru

ostatnich dni. Być może nie spodziewałaś się tego, co

wydarzyło się między nami przed chwilą, ale nie

sądzę, żebym miał się czego wstydzić. Nauczyłem się

jednego - że muszę z tobą postępować delikatniej.

Ale nie zamierzam udawać, że pragnę cię mniej, niż

to jest w istocie. I to się kiedyś stanie, Christy.

Któregoś dnia nie powiesz już „nie". - Uśmiechnął

się do niej. Christy przypomniała sobie, jak śmiali się

w parku. - Teraz powiem ci dobranoc.

Przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło.

- Zadzwonię do ciebie jutro albo wpadnę do biura.

Christy zamknęła za nim drzwi. Ledwo trzymała

się na nogach. Potykając się co krok poszła do

sypialni. Zrzuciła z siebie mokry szlafrok i koszulę,

po czym nałożyła czystą piżamę.

Położyła się do łóżka. Jej serce w dalszym ciągu

biło o wiele szybciej niż zazwyczaj. Nikt przedtem

nie całował jej tak jak Vince. Nikt nie uznał jej

pocałunków za pozwolenie na tak intymne piesz­

czoty.

Teraz, w samotności, mogła pomyśleć o swych

wrażeniach, gdy Bonnell wsunął swe wielkie dłonie

pod jej koszulę. Co "stałoby się, gdyby go nie

powstrzymała? Gdyby rozchyliła nogi i pozwoliła mu

na wszystko? Poczuła jednocześnie dreszcze i płomienie

namiętności.

Wtuliła twarz w poduszkę i załkała. Któregoś dnia

nie powiesz już „nie". Vince miał rację. Kiedyś się

zgodzi.

Ale co będzie dalej?

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

W piątek wieczorem Christy wiedziała już, że ma

poważne problemy do rozwiązania. Clem groził

wypowiedzeniem, jeśli nie znajdzie innego brygadzisty.

Dostawy drewna do tartaku nadchodziły nieregularnie

i niezbyt często. Rusty dzwonił do niej dwa razy, za

każdym razem długo narzekając. Sarkali również

kierowcy ciężarówek, których zarobki spadły.

Cała ekipa wydawała się rozpadać. Jakby tego

było mało, Christy skrzyczała Cierna. To był błąd, ale

gdy stary zapowiedział, że odwiedzi Joego w szpitalu

i powie mu, jak stoją sprawy, Christy straciła

panowanie nad sobą.

- No już, idź do niego! - krzyknęła, przeszywając

go wzrokiem. - Z pewnością ucieszy się z twojej

wizyty. Ale jeśli piśniesz choć słowo o tym, że nie ma

Stubba i że robota źle idzie, to gorzko tego pożałujesz!

Clem cofnął się o trzy kroki.

- No dobra, nie musisz tak się wściekać.

- Jestem wściekła. Możesz to wszystkim powtórzyć.

Nie życzę sobie, aby ktokolwiek niepokoił Joego złymi

wiadomościami. Mówię serio. On myśli, że wszystko jest

w porządku. Złe wiadomości nie pomogą mu wyzdrowieć,

zwłaszcza że nic nie może zrobić, aby zmienić sytuację.

Clem poszedł sobie mrucząc coś pod nosem.

W piątek po południu przekonała się, że żadne

niepokojące wieści nie dotarły do szpitala. Joe

z każdym dniem czuł się lepiej, ale nie męczył jej

szczegółowymi pytaniami. Christy uznała, że całkowicie

jej zaufał. Musiała znaleźć jakieś rozwiązanie.

background image

OSTATNIA SZANSA 75

To znaczyło, że nie mogła uniknąć wyprawy do

lasu z Vince'em. Może on jej wyjaśni, jak zorganizować

pracę. Stubb, niech go diabli, wciąż jeszcze nie raczył

powrócić. Christy przygotowała na jego powitanie

długą przemowę.

Vince zadzwonił do biura w piątek po południu.

- Co powiesz na propozycję, żebyśmy poszli gdzieś

razem na kolację? - spytał.

Wystarczył dźwięk jego głosu, aby Christy poczuła

się nieco dziwnie, ale wolała nie zwracać na to uwagi.

Joe i Vince nie byli przyjaciółmi. Nie mogła ignorować

faktu, że od chwili gdy Joe odzyskał przytomność,

Vince nie pojawił się ponownie w szpitalu. To dobitnie

dowodziło, że świetnie wiedział, iż Joe nie zaakcep­

towałby jego wtrącania się w sprawy firmy Morrisona.

W tej sytuacji Christy nie mogła ogłosić wszem

i wobec swej nielojalności. Kolacja z Bonnellem

w restauracji byłaby ogromnym nietaktem.

- Świetnie wiesz, że to wykluczone.

- Myślałem, że ta wojna cię denerwuje.

- To prawda, ale niezależnie od tego, czy nam się

to podoba, jesteśmy po przeciwnych stronach bary­

kady.

- Czy chcesz powiedzieć, że nigdy nie pokażesz się

ze mną publicznie?

- Vince, nie nalegaj.

- Ty mi wciąż nie ufasz, czy o to chodzi?

Boże, gdyby tylko mogła mu zaufać! Nie śmiała

jednak zapomnieć, jak niewiele brakowało, aby Rusty

zerwał kontrakt i przekazał zamówienia firmie Bon-

nella. W pewnym momencie Christy wyciągnęła

z szuflady kontrakt i uważnie przejrzała wszystkie

artykuły. Nie mogła mieć wątpliwości, kto tu dyktował

warunki. Liczne zastrzeżenia chroniły interesy zama­

wiającego, natomiast prawa Joego wyglądały nad

wyraz skromnie.

background image

76 OSTATNIA SZANSA

Poza powikłaniami uczuciowymi, o których Christy

wolała nawet nie myśleć, wszystko było zupełnie

jasne. Sprawa sprowadzała się do kwestii lojalności,

a Christy nie miała wątpliwości, że obowiązuje ją

lojalność wyłącznie wobec Joego. Właśnie dlatego

czuła się jak krętacz. Korzystanie z rad Vince'a

i jednoczesne składanie przysięgi lojalności Joemu

miało w sobie coś ze schizofrenii.

- Ufam, że jutro dobrze mi doradzisz - westchnęła

zrezygnowana.

- A co powiedziałabyś na to, gdybym wziął kilka

kotletów, butelkę wina i przyszedł do ciebie na kolację?

Masz ruszt?

- Tak, mam ruszt - odparła niezręcznie. - Ale ja

codziennie jadam kolację z mamą.

- Mama nie obrazi się, jeśli raz się nie spotkacie,

a ja nie widziałem cię od wtorku.

- Nie, dzisiaj naprawdę nie mam czasu.

- Trudno. Wobec tego jutro. Tylko się nie wy­

kręcaj. Po powrocie z lasu zjemy razem kolację.

U mnie.

- U ciebie?

- Czy wiesz, gdzie mieszkam?

Christy wiedziała, ale nie chciała się do tego

przyznać.

- Wydaje mi się, że gdzieś za miastem.

- To nie ma znaczenia. I tak ja będę prowadził.

O której mam po ciebie przyjechać?

- Będzie lepiej, jeśli spotkamy się w neutralnym

miejscu.

- Żeby nie dostrzegł mnie żaden z sąsiadów? Co

powiedzieli na temat wtorkowych gonitw po parku

w szlafroku?

- Żaden z nich nie komentował tego wydarzenia.

- Jeśli myślisz, że uda ci się zwieść kogokolwiek

w tym miasteczku, Christy, to jesteś bardzo naiwna

background image

OSTATNIA SZANSA

77

- powiedział szeptem prosto w jej ucho. - Równie

dobrze mogę podjechać pod twoje drzwi frontowe.

Z pewnością ktoś nas jutro zauważy.

- I to cię nie martwi?

- W najmniejszym stopniu. Z twojego towarzystwa

mogę być tylko dumny, zawsze i wszędzie.

Nigdy przedtem Christy nie przeżywała tylu rów­

nie sprzecznych uczuć. Ta schizofrenia zaczynała ją

męczyć. Jak mogła lubić mężczyznę, któremu nie

mogła zaufać? Jak mogła go pragnąć? A przecież

jeszcze niedawno myślała, że odpowiada jej życie

w samotności i kontakty ze światem za pomocą

telewizji.

Teraz, dzięki Vince'owi, przekonała się, jak jałowe

i niepełne było jej dotychczasowe życie. Vince wywierał

na nią magiczny wpływ. Oczywiście, wyłącznie w sferze

erotycznej. Ale co mogła z tym fantem zrobić w obecnej

sytuacji?

- Pochlebiasz mi - odpowiedziała wreszcie. - Mimo

to wolałabym spotkać się z tobą nie przed moim

domem. Może przy zjeździe z autostrady?

- Dobrze, jak wolisz. O której? - Vince westchnął

z rezygnacją.

- O ósmej?

- Dobrze. Do zobaczenia.

W sobotę rano na niebie widać było tylko nieliczne

chmurki, a promienie słońca szybko rozpraszały

poranną mgłę. Christy z radością pomyślała, że

zapowiada się piękny dzień. Poprzysięgła sobie, że

nie podda się żadnym zmysłowym podnietom i za­

chowa spokój i rozsądek. Założyła dżinsy, bluzkę

z krótkimi rękawami i flanelową koszulę.

Wyszczotkowała włosy i zebrała je w gruby warkocz.

Niemal całkowicie zrezygnowała z makijażu, umalo­

wała tylko usta.

background image

78 OSTATNIA SZANSA

Wrzuciła do torby notes i długopis, pożegnała się

z Muffinem i wsiadła do samochodu. Od wyznaczo­

nego miejsca dzieliło ją dwadzieścia minut jazdy.

Włączyła radio. Wolała słuchać muzyki niż oddawać

się rozmyślaniom na temat Vince'a.

Gdy dojechała do zjazdu z autostrady, Vince już

na nią czekał. Christy zjechała na pobocze i zapar­

kowała pod ogromnym dębem. Podszedł do niej

z niedbałym uśmiechem na ustach.

- Cześć - powitał ją. - Będziemy mieli dzisiaj

sporo słońca.

- Też mi się tak wydaje - odpowiedziała, gramoląc

się z furgonetki Joego.

Obecność Vince'a wystarczała, aby Christy czuła

przypływ energii i fizycznego podniecenia. Ze swoim

wzrostem i potężną budową, w dżinsach, butach

i flanelowej koszuli, Vince wyglądał jak postać z reklam

sprzętu turystycznego.

- Co zrobiłaś z włosami? - spytał unosząc do góry

jej podbródek. - A, to tylko warkocz. Przez chwilę

myślałem, że obcięłaś włosy.

Christy zdziwiła się, słysząc w jego głosie ulgę. Czy

rzeczywiście miało to dla niego takie znaczenie?

- Jedźmy twoim wozem - powiedziała, cofając

się o krok. - Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko

temu.

- Jak wolisz.

Przez cały czas Vince patrzył na nią swymi sza­

rymi oczami. Przyglądał się jej. W jego wzroku

nie było widać jawnej pożądliwości, nie zatrzy­

mywał spojrzenia na kobiecych atrybutach jej fi­

gury. A mimo to z oczu Bonnella promieniowało

podniecenie. Podniecenie i sympatia. Również męski

podziw. Vince wydawał się niezwykle radosny, naj­

wyraźniej wspólna wycieczka wprawiła go w wy­

śmienity humor.

background image

OSTATNIA SZANSA

79

Czuła przyśpieszone i nierówne uderzenia pulsu.

Nie mogła tego zignorować, ale mogła spróbować

zachować rozsądek.

Christy nagle odwróciła się w stronę swojego

samochodu.

- Wezmę tylko torebkę - rzuciła mu przez ramię.

Po raz kolejny ogarnęły ją wątpliwości, czy zrobi­

ła dobrze godząc się na tę wyprawę. Może Clem

mógł ją równie dobrze wprowadzić w tajniki or­

ganizacji wyrębu? Teraz jednak było już za późno

na takie rozważania.

Wsiedli oboje do wozu Vince'a i ruszyli w góry.

- Żadnych wieści od Stubba? - spytał mimochodem

Vince.

- Żadnych.

Vince zachichotał. Christy spojrzała na niego

zaciekawiona.

- Co w tym śmiesznego?

- Myślałem o przygodzie, jaką miał w czwartek

Sonny Brogan.

- To jeden z twoich robotników, prawda? - spy­

tała. Domyślała się już, co się stało. Vince kiwnął

potakująco głową. - Czy to nasi ludzie wzięli odwet

za Stubba?

Vince spojrzał na nią, uśmiechając się od ucha do

ucha.

- Najwyraźniej nic o tym jeszcze nie wiesz, prawda?

- Prawda.

- Nie denerwuj się tak, Christy. To niemal równie

zabawne, jak wysłanie Stubba do Montany w kon­

tenerze.

- Nie mogę uwierzyć, że dorośli ludzie mogą się

tak zachowywać - odparła przez zaciśnięte usta. - Co

się stało?

- Jak wiesz, panie z parafialnego towarzystwa

dobroczynności zbierają się w świetlicy w każdy

background image

80 OSTATNIA SZANSA

czwartek wieczorem. Ostatnim razem miały nieocze­

kiwanego gościa.

- Sonny'ego?

- To było tak. Sonny wypił nieco za dużo piwka

i zasnął na krześle. Paru ludzi od was postanowiło

skorzystać z okazji i zanieść go do kościoła. Tam

ściągnęli mu spodnie i w samych majtkach wepchnęli

do świetlicy.

- A to dopiero dowcip - parsknęła Christy.

- To jeszcze nie najzabawniejsza część całej historii.

Panie wyrzuciły go za drzwi, grzmocąc, czym popadnie.

Przeważnie torebkami - wyjaśnił, śmiejąc się wesoło.

- Na dokładkę Sonny miał na sobie czerwone majtki

w czarne kropki.

Christy bez trudu wyobraziła sobie tę scenę, ale

nie chciała śmiać się z takich idiotyzmów. A jed­

nak... Widok łysego i grubego Sonny'ego w majt­

kach w kropki, uciekającego przed damami z toreb­

kami w dłoniach, mógł rozśmieszyć każdego. Chris­

ty z największym trudem zachowywała powagę.

Śmiech stanowiłby pochwałę dla takich numerów,

a Christy miała ich stanowczo dość. Nie powinna

też śmiać się z nich w obecności Bonnella. Wy­

trzymała kilka sekund, po czym jednak głośno się

roześmiała.

Vince zaczął wymieniać nazwiska pań, które wzięły

udział w starciu.

- Och, nie, pani Carew! - wykrzyknęła Christy,

niemal krztusząc się ze śmiechu. Nie mogła sobie

wyobrazić, jak ta arcypoważna dama goniła za Sonnym

wymachując torebką.

- I żona pastora.

- Nie, nie wierzę.

- Wczoraj w pracy Sonny mocno się rumienił.

Christy uspokoiła się wreszcie.

- To wszystko głupstwa. Ale - przerwała i zerknęła

background image

OSTATNIA SZANSA 81

na Vince'a - przynajmniej następnego dnia Sonny

pojawił się w pracy. Kto wie, gdzie podziewa się Stubb?

Vince rzucił jej szybkie spojrzenie. Kręta droga

wymagała od kierowcy pełnej koncentracji uwagi.

Christy bardzo surowo osądzała przypadek Stubba,

a Vince wcale nie był przekonany, że to rzeczywiście

sprawka jego ludzi.

- Żaden z moich pracowników nie pochwalił się

tym numerem.

- No, ale przecież to ich dzieło!

- Być może. Nawet ja tak początkowo myślałem,

ale teraz mam wątpliwości. Sprawcy takich figli zawsze

chwalą się swymi wyczynami. Na przykład wszyscy

dobrze wiedzą, kto wepchnął rozebranego Sonny'ego

do świetlicy. Natomiast o Stubbie nikt nic nie wie,

poza tym, że trafił do...

- Vince, przecież on nie wszedł sam do kontenera!

- Z pewnością nie chcę kłócić się z tobą na ten

temat - oświadczył Vince. - Ale radzę ci, abyś

pomyślała o tym spokojnie. Wydaje mi się dziwne, że

autor tego pomysłu pozostaje w ukryciu.

- Co za prostackie poczucie humoru!

- Czy tylko dlatego, że różni się od twego? Przecież

śmiałaś się z przygody Sonny'ego.

- Któregoś dnia wskutek tych żartów komuś stanie

się krzywda. Czy to będzie takie wesołe?

- Oczywiście, że nie. Ale oni naprawdę bardzo

ciężko pracują. Co jest złego w tym, że robią coś, co

pozwala im się odprężyć?

Christy obróciła się w fotelu i spojrzała na niego.

- Co jest w tym złego? A co powiesz na to, że

zostałam bez brygadzisty? Nie jechalibyśmy teraz do

lasu, gdyby nie jeden z tych głupich dowcipów.

- Christy, jeśli myślisz, że ta wycieczka sprawia mi

przykrość, to muszę cię wyprowadzić z błędu - od­

powiedział z leniwym uśmiechem. - Wypadek Joego

background image

OSTATNIA SZANSA

to wielkie nieszczęście dla niego i dla twojej matki.

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Dzięki temu poznałem ciebie.

Dlaczego, na Boga, muszę się czerwienić? - pomyś­

lała Christy ze złością. Ten człowiek potrafi pokierować

rozmową wedle swoich życzeń. Ciekawe, co jeszcze

umie? Z pewnością byłby dobry w łóżku. Wprawny

i ochoczy. Czasami nietrudno się tego domyślić. To

kwestia kobiecego instynktu. Ten mężczyzna naj­

wyraźniej miał na nią ochotę i potrafił sprawić, żeby

i ona go pragnęła.

Vince patrzył przed siebie, tak że Christy mogła

obserwować jego profil. Rysy twarzy Vince'a wydawały

się jej nadzwyczaj zmysłowe.

Vince wyczuł jej badawcze spojrzenie. Uśmiechnął

się pod nosem. Powoli zaczynał ją rozumieć. Bała się

mu zaufać, ale powoli przestawała wiedzieć, dlaczego.

Niepokoił ją niewątpliwie pociąg seksualny, jaki do

niego czuła. Bała się własnych reakcji.

Jego myśli nabrały bardzo wyraźnych kształtów.

Vince miał ochotę kochać się z nią, rozebrać ją

i kochać.

Christy wciąż mu się przyglądała.

- No i co widzisz? - zapytał, prowokując ją do

szczerej odpowiedzi.

- Przystojny z ciebie mężczyzna - odrzekła, zwilżając

wargi językiem.

- A więc studiowałaś moją urodę? Nie sądzę, żeby

to była prawda, Christy. Masz kłopoty ze zro­

zumieniem własnych uczuć i to cię niepokoi.

Dojeżdżali już do celu. Vince zjechał na bok,

zaparkował i wyłączył silnik. Obrócił się twarzą do

niej. Christy przełknęła nerwowo ślinę. Vince przysunął

się bliżej.

- Vince, nie przyjechałam tutaj po to, żeby...

- Czy wiesz, jaka jesteś ładna? - przerwał, jedno-

background image

OSTATNIA SZANSA 83

cześnie ujmując dłonią jej podbródek. Christy zmar­

szczyła brwi. Wiedziała, że jest interesująca i może na

siebie zwrócić uwagę, zwłaszcza jeśli zadba o strój

i makijaż. Ale z pewnością nie była ładna.

- Czy możesz uczciwie .stwierdzić, że żałujesz, iż

okoliczności zbliżyły nas do siebie? - spytał, wpatrując

się w jej twarz. - Ja nie żałuję. - Pochylił się nad nią.

- Pozwól mi się pocałować, kochanie.

Pozwolić...? Christy spojrzała mu w oczy. Czy rze­

czywiście zrezygnowałby z pocałunku, gdyby powie­

działa teraz: nie? Czy to byłoby takie proste?

Męsko-damskie układy nigdy nie bywają proste.

W przeszłości Christy zawsze kierowała się rozsądkiem,

ale teraz pragnęła dotyku mężczyzny. Oczywiście, nie

mógł to być byle jaki mężczyzna. Z pewnością mógł

to być Vince. Budził ją do życia i to w sposób,

o którym już niemal zapomniała. Teraz czekał na

jakiś sygnał. Christy czuła na twarzy jego oddech.

Szumiało jej w uszach.

Rozchyliła wargi. Vince poczuł gwałtowne uderzenia

serca. Spoglądał na nią jeszcze przez chwilę, po czym

powoli dotknął ustami jej warg. Christy głęboko

westchnęła, w nogach i ramionach czuła dziwną

słabość. Zignorowała wszelkie ostrzeżenia rozsądku.

Teraz nastała pora na odrobinę szaleństwa.

Otworzyła szeroko usta, zapraszając go do wzmoc­

nienia pocałunku. Vince dotknął językiem jej pod­

niebienia. Teraz o ich zachowaniu decydowała nie

wola, lecz instynkt. Pragnęli zbliżenia. Christy zarzuciła

ramiona na szyję Vince'a, a ten mocno ją przytulał.

Poprzez koszulę wyraźnie wyczuwał jej piersi. Oboje

jęczeli z rozkoszy.

Vince obrócił się w fotelu i wziął ją na kolana. Polizał

jej wargi. Christy oddała mu pocałunek. Z radości

i uniesienia Vince niemal zapomniał o postanowieniu,

że będzie traktować ją delikatnie.

background image

84 OSTATNIA SZANSA

Christy była oszołomiona. Wiedziała, że postępuje

głupio. Siedząc na kolanach Vince*a, oddając mu

namiętne, głębokie pocałunki i radując się twardym

dotknięClem jego ciała niewątpliwie prowokowała

ciąg dalszy. Boże, co ona wyprawia!

- Dość tego, musimy przestać - szepnęła drżącym

głosem, ale w dalszym ciągu wodziła wargami po jego

ustach.

Vince wsunął obie ręce pod jej bluzkę. Wyczuł

kawałek nagiego ciała nad brzegiem spodni. Przesunął

wyżej dłonie.

- Dlaczego? - spytał, patrząc w jej piękne oczy,

obramowane długimi rzęsami. - Czemu mielibyśmy

przerywać? - spytał ponownie, nie słysząc żadnej

odpowiedzi.

- Bo... - Christy oderwała usta od jego twarzy.

- Proszę...

Dłonie Vince'a przesuwające się po jej ciele nie

ułatwiały odzyskania równowagi.

- Jesteśmy oboje wolni i pełnoletni - przypomniał

Vince.

- Tak, ale są jeszcze inne sprawy - szepnęła.

Dłonie Vince'a dotarły do piersi Christy. Zsunął

stanik i zaczął pieścić stwardniałe sutki.

- Jedźmy do mnie, Christy - szepnął z naciskiem.

- Możemy tu przyjechać po południu. Płonę z pożą-

dania.

Christy zamknęła oczy, ale to niewiele pomogło.

Chciała tego samego co on - rozebrać się i pójść

z nim do łóżka. Dotykać i pieścić jego ciało i zapomnieć

o wszystkich nakazach rozsądku.

Jeśli jednak teraz wróciliby do domu, to nie

przyjechaliby tu znowu. Nie dzisiaj. To byłaby nie

tylko prywatna głupota, w ten sposób ryzykowałaby

przyszłością firmy Joego. I to na dokładkę po to,

żeby kochać się z jego głównym konkurentem!

background image

OSTATNIA SZANSA 85

Christy wzięła głęboki oddech, wyprostowała się

i odsunęła dłonie Vince'a. Vince nie pozwolił jej

wstać z kolan. Spojrzał na nią przenikliwie.

- Nigdy nie pragnąłem żadnej kobiety tak mocno,

jak ciebie.

Nie mogła pozwolić sobie na słuchanie tego, choć

Vince wydawał się wierzyć we własne słowa. Christy

poprawiła stanik i bluzkę. Zerknęła na niego spod

oka.

- Wolałabym o tym nie rozmawiać.

- Czy sądzisz, że nasze pragnienia znikną tylko

dlatego, że nie będziemy o nich mówić?

- Dla ciebie to takie proste, prawda?

- A na czym polegają komplikacje?

- Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi.

- Mam nadzieję, że nie o tę cholerną wojnę -jęknął

Vince i potrząsnął głową. Pozwolił jej wstać z kolan

i usiąść w fotelu, ale sam siedział pośrodku i w dalszym

ciągu dzieliła ich niewielka odległość.

- Nie, nie chodzi mi o „cholerną wojnę" - od­

rzekła spokojnie. Z radością przekonała się, że

mogła mówić spokojnie i pewnie. - Chodzi mi

o to, że Joe jest w szpitalu i nie może ruszyć

ani ręką, ani nogą. Budował tę firmę przez całe

życie i teraz ja jestem za nią odpowiedzialna. Ty

jesteś jego konkurentem, a ja potrzebuję twojej

pomocy. Chodzi mi o lojalność. No i jeszcze nie

wiem, czy pragnę głębokich związków... z jakim­

kolwiek mężczyzną.

- Chciałaś powiedzieć co innego - zauważył Vince

gwałtownie unosząc głowę.

- Co takiego?

- Powiedziałaś „jakimkolwiek mężczyzną", a chcia­

łaś powiedzieć „z tobą".

Ta rozmowa prowadziła donikąd.

- Nie wiem, co chciałam powiedzieć. Jeśli masz

background image

86 OSTATNIA SZANSA

jeszcze ochotę mi pomóc, to weźmy się do roboty.

Jeśli nie, to wracajmy do miasta.

Vince przez chwilę patrzył jej w oczy, ale nie

zamierzał jej do niczego zmuszać.

- Doskonale. No to ruszamy.

- Dokąd? - spytała podejrzliwie Christy, patrząc.

jak Vince sadowi się za kierownicą.

- Najpierw do lasu, kochanie - odpowiedział

z uśmiechem. - A potem? Kto to wie?

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Vince spacerował po porębie i rozglądał się uważnie

lookoła. Przyjrzał się leżącym na ziemi pniom, po

czym zwrócił wzrok w stronę Christy.

- Dobre drzewo - zauważył. - Chodźmy dalej.

- Dokąd?

- Widzisz te kable? Prowadzą do miejsca, gdzie

obecnie trwa wyrąb.

- Och, oczywiście.

Christy wiedziała, że co jakiś czas wszystkie

maszyny przestawiano na nowe miejsce. Od wypadku

Joego wciąż jeszcze nie wywieziono wszystkich ścię­

tych drzew z tej poręby. Nie świadczyło to dobrze

o pracy brygady.

Poranna mgła już niemal całkiem zniknęła, tylko

pośród gęstych zarośli pozostały jeszcze jej ślady.

Wiązki promieni słonecznych przenikały między

gałęziami, oświetlając poszycie lasu. Panowała ideal­

na cisza. Christy szła za Vince'em, który co parę

kroków przystawał, aby przypatrzeć się wysokim

świerkom.

- Wspaniałe drzewa - powiedział ponownie, jakby

do siebie. - Macie umowę na ścięcie ilu akrów?

- spytał wprost.

Christy uznała to pytanie za wścibskie. Co to miało

wspólnego z kierowaniem pracą brygady? Nie chciała

jednak zaczynać od kłótni.

- W tym sezonie na osiemdziesiąt.

- A na ile sezonów podpisaliście kontrakt?

Christy odkaszlnęła, co niewątpliwie zabrzmiało

background image

88 OSTATNIA SZANSA

jak oznaka niechęci do rozmowy na ten temat. Vince

spojrzał na nią zwężonymi oczyma.

- Joe dostał długoterminowy kontrakt, prawda?

- Tak - przyznała Christy po chwili milczenia.

Jeśli Joe nie dotrzyma warunków umowy, to cały ten

kontrakt nie będzie więcej wart niż papier, na którym

został spisany. Vince wiedział to równie dobrze jak

ona. Właśnie dlatego Christy nie mogła całkowicie

mu zaufać.

- W moim rejonie nie ma tak wspaniałych drzew

- powiedział z namysłem, znowu rozglądając się

dookoła. - No, dobra, zaczynajmy.

- Doskonale -' odpowiedziała szybko, ciesząc się,

że Vince zmienił temat.

- Cała operacja zaczyna się od ścięcia drzewa

- zaczął, wskazując ręką na kilka zwalonych świerków.

- Tyle wiem. Nie mam pojęcia, jak poradzić sobie

z robotnikami. Co zrobić, żeby praca szła gładko?

- Ludzie z reguły wiedzą, co do nich należy.

- Dobrze, dlaczego zatem tego nie robią?

- W tym wypadku głównie dlatego, że Joe bez

przerwy prowadził ich za ręce. On podejmował

wszystkie decyzje, a w tej robocie trzeba co chwila

o czymś decydować. Na przykład, gdy ktoś nie

przyjedzie do pracy, to ustalony rytm idzie w diabły.

Nieobecność Stubba prawdopodobnie ma poważny .

wpływ na tempo pracy.

Spacerowali powoli po lesie, pochylając się co

chwila, aby uniknąć gałęzi i pajęczyn.

- Musisz porozmawiać z ludźmi i zorientować się,

co który potrafi. Musisz nauczyć się przesuwać ludzi

z jednej pracy do drugiej, tak żeby łatać dziury, gdy

ktoś zachoruje.

- Naprawdę myślisz, że mogę pokierować ludźmi

tak jak Joe?

- Tak, na pewno - odpowiedział, patrząc jej w oczy.

background image

OSTATNIA SZANSA 89

- A co będzie, jeśli odmówią posłuszeństwa? - spyta­

ła, z fascynacją wpatrując się w jego błyszczące tęczów­

ki.

- Dlaczego mieliby cię nie słuchać? Prawdopodobnie

będą ze skóry wyłazić, żeby zadowolić taką piękną

szefową.

- Jakoś nie zrobiłam większego wrażenia na Ciernie

- zauważyła oschle.

- On już pewnie niedowidzi - odpowiedział z uśmie­

chem. - Nawiasem mówiąc, ja widzę świetnie. - Zbliżył

się do niej. - Christy...

- Nie, Vince - cofnęła się o krok. - Lepiej zajmijmy

się tym, po co tu przyjechaliśmy.

- Może tym właśnie się zajmuję. - Vince patrzył

na nią wzrokiem pełnym pożądania i namiętności.

- Nie patrz na mnie w ten sposób - szepnęła.

- W jaki?

- Prawdziwy dżentelmen nie wyciąga kobiety do

lasu, aby ją uwodzić - powiedziała żartobliwie.

- Czy lubisz prawdziwych dżentelmenów?

- Staram się nie obdzielać ludzi etykietami, Vince.

- Odwróciła się w stronę poręby. - Co jeszcze

powinnam wiedzieć? O pracy, rzecz jasna - dodała

pośpiesznie, bojąc się, że Vince ochoczo udzieli jej

lekcji na temat sztuki miłości.

- Jest parę ważnych spraw. Na przykład konser­

wacja sprzętu.

- Joe zawsze pedantycznie prowadził rejestr napraw.

- Bardzo dobrze. Ty też to rób.

Doszli do skraju lasu. Christy przysiadła na

zwalonym drzewie. Ta wyprawa nie rozwiała jej obaw.

Przecież nie nauczyła się jeszcze niczego, o czym

przedtem nie wiedziała. Jak można kogoś nauczyć

sztuki kierowania ludźmi? To przychodzi wraz z do­

świadczeniem i praktyką.

- Nie denerwuj się, Christy - spróbował ją uspokoić.

background image

90 OSTATNIA SZANSA

Nie mogła zaprzeczyć. Rzeczywiście targał nią

niepokój.

- Naprawdę nie masz czego się bać. Zadzwoń

jutro do Cierna i powiedz mu, że w poniedziałek ty

przejmujesz kierownictwo. Niech zawiadomi pozos­

tałych, tak aby nikt nie był zdziwiony, gdy pojawisz

się w lesie. Poświęć parę minut i pogadaj z każdym

z nich oddzielnie. Dowiedz się, co robią dobrze i co

lubią robić. Nie bój się wydawać rozkazów, musisz

być stanowcza i pewna siebie.

- Na tym polega problem - odrzekła, spuściwszy

głowę. - Gdybym pracowała z komputerem, to

byłabym pewna swego.

- Boisz się mężczyzn, prawda?

- Jestem pewna, że masz trudności ze zrozumieniem

tego - odpowiedziała, marszcząc czoło.

- Mogę ci zaoferować tylko parę słów zachęty,

odwagę musisz znaleźć w sobie. Pamiętaj, że ci wszyscy

ludzie świetnie rozumieją sytuację i zależy im na

pracy. Gdyby im nie zależało, już dawno znaleźliby

sobie inne, lżejsze zajęcie. W szczególności kierowcy.

Zastanów się nad tym. Gdy dostawy maleją, kierowcy

zarabiają grosze. Gdyby wiedzieli, dokąd pójść, już

by ich tu nie było. Oni też są zagubieni i mają

nadzieję, że ktoś wreszcie weźmie wszystko w garść.

Oczywiście, kierują się również lojalnością wobec

Joego, ale to nie może trwać długo, mają przecież na

utrzymaniu rodziny.

Słowa Vince'a odniosły zamierzony skutek. Po raz

pierwszy w życiu Christy poczuła, że zaczyna rozumieć

sytuację swoich pracowników. „Zagubienie" to właś­

ciwe słowo, aby opisać sytuację jej i wszystkich

robotników.

- Dziękuję ci - powiedziała do Vince'a. Z przyjem­

nością zobaczyła, że odsłonił zęby w uśmiechu.

Vince obserwował ją od dłuższej chwili. Miała

background image

OSTATNIA SZANSA 91

takie piękne oczy. Teraz poClemniały od dręczących

ją zmartwień, ale to nie ujmowało im uroku. Christy

działała na jego wyobraźnię jak żadna inna kobieta.

Mógł się w niej zakochać, i to mocno. Po sekundzie

wahania pomyślał, że chyba już się to stało.

Jedna sprawa nie budziła żadnych wątpliwości. Na

pewno pragnął się z nią kochać. Zapragnął jej już

przy pierwszym spotkaniu i każde następne tylko

powiększało to pragnienie.

Vince pochylił się, chwycił ją za ramiona i uniósł

z pnia.

- Vince... - zaprotestowała, ale nie dokończyła

zdania. Głos zamarł jej w gardle.

- Stój tutaj - postawił ją na pieńku. - Teraz

jesteśmy na tym samym poziomie.

Rzeczywiście, ich twarze znalazły się na tej samej

wysokości. Vince obejmował ją w pasie. Christy

poczuła się niezręcznie patrząc mu prosto w oczy

z tak niewielkiej odległości.

Nie miała wątpliwości, że teraz pragnął jej, Christy

Allen. Gdyby mogła uwierzyć, że chodziło mu tylko

i wyłącznie o nią, że ta sprawa nie miała nic wspólnego

z losami firmy Joego i szansą na przejęcie jego

kontraktu...

Christy cicho westchnęła. W tym momencie wszystko

zależało tylko i wyłącznie od niej. To ją dręczyły

pytania i wątpliwości, Vince wiedział, czego chce.

Gdy tak stała na pieńku twarzą w twarz z mężczyzną,

czuła narastające podniecenie.

- Chwyć mnie za szyję - nakazał cichym głosem

Vince i sam położył jej dłonie na swoim karku.

Christy nie mogła oderwać wzroku od jego płonących

oczu, a gdy poczuła pod palcami twarde mięśnie

ramion, nagle zaczęła szybko dyszeć.

To nie były dziecinne zabawy, lecz prawdziwe

namiętności dorosłych. Vince powoli wodził dłońmi

background image

92 OSTATNIA SZANSA

po jej plecach, od ramion do bioder i z powrotem.

Christy przez chwilę zastanawiała się, czy powinna na

to pozwolić, ale rychło przestała o tym myśleć.

Dobiegała już trzydziestki, a jeszcze nigdy nie

przeżyła tak silnego pragnienia zbliżenia z mężczyzną.

Kiedyś sądziła, że pokochała pewnego człowieka, ale

tamte uczucia w niczym nie przypominały tego, co

przeżywała teraz. Tłumaczyła sobie, że to nie jest

prawdziwa miłość. Jeśli nie miłość, to co? Pożądanie?

Namiętność? Zatrzęsła się.

- Zimno ci? - spytał Vince i przyciągnął ją do

siebie. - Poczekaj, ogrzeję cię.

Christy złożyła głowę na jego ramieniu, twarzą

w stronę jego szyi.

- Wcale nie jest mi zimno - szepnęła. Vince nieustan­

nie wodził dłońmi po jej ciele, rozcierał plecy i masował

biodra. Oboje słyszeli gwałtowne bicie serca, ale nie

mogli się zorientować, czyje serce wali głośniej.

Vince wodził opuszkami palców wzdłuż jej kręgo­

słupa. Ciałem Christy wstrząsnął podniecający dreszcz.

Niemal bezwiednie musnęła wargami jego szyję.

Szumiało jej w głowie, z trudem utrzymywała się na

nogach. Gdyby Vince jej nie podtrzymał, z pewnością

osunęłaby się na trawę.

Zdumiewające, że choć Christy czuła nerwową

ekscytację, zupełnie nie miała siły się ruszyć.

- Vince - szepnęła - musimy coś zrobić. Jedźmy

do miasta... gdziekolwiek..

- O tym właśnie myślę - odpowiedział cichym,

niskim głosem. Chwycił w dłonie jej głowę i uniósł.

Patrzył na nią z napięClem. - Czy ty rozumiesz, co

dzieje się między nami?

- A ty? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Zmarszczyła brwi. Czekała na uczciwą odpowiedź.

Vince przez chwilę jeszcze patrzył jej w oczy, po

czym powoli, rozważnie pochylił głowę i pocałował ją

background image

OSTATNIA SZANSA 93

w usta. Mocno, namiętnie. Zmusił ją do otwarcia ust.

Pożerał ją. Ten pocałunek stanowił deklarację zamia­

rów. Christy nagle poczuła niepokój. Byli zupełnie

sami, a Vince wyraźnie dał do zrozumienia, że chce

ją posiąść.

Czyż jednak nie byłoby to zgodne z logiką wydarzeń?

Czy i ona nie pragnęła tego samego?

Poruszyła ustami oddając pocałunek, dotknęła

językiem jego warg. Przywarła do niego. Stykali się

piersiami i udami. Vince objął ją jeszcze mocniej,

przyciągnął do siebie. Jeden pocałunek przechodził

w drugi, oddzielały je od siebie tylko krótkie przerwy

na zaczerpnięcie oddechu. Christy osłabła... nie miała

siły do walki z mężczyzną, który konsekwentnie dążył

do oczywistego celu. Drżące ręce Vince'a szukały jej

nagiego ciała. Podciągnął do góry skraj koszuli i wsunął

dłonie pod bluzkę.

- Masz na sobie strasznie dużo łachów - szepnął.

- Rano była mgła... wyglądało, że się rozpogodzi.

- Czy teraz jest ci ciepło?

- Tak... i to bardzo - szepnęła zdyszana.

- To zdejmijmy jedną z tych koszul.

Vince błyskawicznie ściągnął z niej koszulę, po

czym zaczął rozpinać guziki bluzki. Christy zwilżyła

językiem wargi. Przyglądała się, jak jego palce walczyły

z guziczkami.

- Może nie jest mi aż tak ciepło.. - szepnęła

pośpiesznie. Nie chciała pozostać całkowicie naga.

- Bluzka zostanie. Chcę cię zobaczyć.

- Och - westchnęła, usiłując przypomnieć sobie,

który stanik włożyła dzisiaj.

W rzeczywistości to nie miało najmniejszego zna­

czenia. Vince nie zwrócił w ogóle uwagi na jej bieliznę.

Rozpiął stanik tak szybko, że Christy równie dobrze

mogła była być bez biustonosza. Przyglądał się jej

nagim piersiom pełen zachwytu i pożądania.

background image

94 OSTATNIA SZANSA

- Jesteś piękna - szepnął ochryple.

Naprawdę? Czując na ciele palące spojrzenie Vince'a,

Christy gotowa była w to uwierzyć. Teraz rozpierała

ją duma z tego, że była kobietą. Vince nie kłamał i nie

udawał! Naprawdę tak myślał!

Nakrył dłońmi jej piersi, pieszcząc je namiętnie.

Christy odchyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy.

Rozkoszowała się jego pieszczotami. Po chwili poczuła

na piersi jego wargi i język. Delikatnie całował i ssał

sutki. Nie był wcale agresywny i gruboskórny, wręcz

przeciwnie - subtelny i czuły. Nie miała się czego

obawiać, w każdym razie nie z tego powodu, że

znalazła się z nim w lesie sama. Jeśli już miała się

czegoś lękać, to tylko samej siebie. Nigdy dotąd nie

pozwoliła, aby powodowały nią zmysły. Teraz poddała

się im całkowicie.

Z jej gardła wydobywały się ciche jęki.

- Christy, najdroższa - szepnął. Czuł bolesne

podniecenie. Brakowało odpowiedniego miejsca, aby

się kochać tak, jak on tego pragnął, a Vince właściwie

przekroczył już punkt, od którego nie było odwrotu.

Nie powinien był zaczynać tutaj, w lesie. Doceniał

teraz znaczenie właściwej taktyki. Trzeba było po­

czekać, aż wrócą do domu. A jednak oboje wydawali

się już gotowi. Vince podejrzewał, że nie będzie łatwo

ponownie doprowadzić Christy do stanu dzikiej

namiętności.

Myślał o niej z wyjątkową czułością. Czułością

i pożądaniem. Taka kombinacja uczuć prowadzi

szybko do miłości. Czy był już w niej zakochany?

Tak, to właśnie się stało.

- Christy - szepnął ponownie. Uniósł głowę i przy­

cisnął wargi do jej szyi.

- Hmmm?

- Chodźmy do mnie.

Poczucie rzeczywistości przedarło się do jej świado-

background image

OSTATNIA SZANSA 95

mości. Vince prosił już o to przedtem. Czy miała na

to dość odwagi? Tak, zrób to, idź z nim - słyszała

podszepty zmysłów.

Co powiedzą ludzie, jeśli plotka rozejdzie się w całym

Rock Falls? Laura nie miałaby nic przeciwko związ­

kowi córki z jakimś porządnym mężczyzną. Co jednak

powiedziałby na to Joe? Czy potępiłby jej romans

z konkurentem?

Christy spojrzała na Vince'a i dotknęła wskazującym

palcem jego policzka. Nie krępowało ją to, że stała

przed nim półnaga, ale przestraszyła się czegoś w jego

oczach. Vince chciał, aby nic nie miało dla niej

znaczenia oprócz tego, że byli razem. Niestety, musiała

brać pod uwagę zewnętrzne okoliczności, które

wpływały na ich związek.

Westchnęła ciężko. Vince zrozumiał, że jej nastrój

uległ gwałtownej zmianie. Obawiał się, że to właśnie

może się zdarzyć, jeśli tylko pozwoli jej na chwilę

zastanowienia. Christy była tak przygnieciona wszys­

tkimi kłopotami, że zdołała zapomnieć o nich tylko

na kilka cudownych minut.

Teraz przypomniała sobie o wszystkim, myślała

znowu o lojalności i odpowiedzialności, o tym, kim

jest ona i kim okazał się być on. Uśmiechnęła się do

niego przepraszająco, zeskoczyła z pnia i odwrócona

tyłem zaczęła poprawiać ubranie.

Vince zaklął w duchu, a w jego oczach pojawił się

wyraz zniechęcenia. Odszedł na bok, potrzebował

paru minut, aby się uspokoić. Co do jednego Christy

na pewno miała rację - znaleźli się w zwariowanej

sytuacji. Wypadek Joego, nowe obowiązki, jakie spadły

na Christy, idiotyczna wojna między ich firmami.

Vince oczywiście wiedział, że Christy podejrzewała go

o zakusy na kontrakt Joego.

Gdyby tylko mógł zrobić coś, żeby jej rzeczywiście

pomóc, a nie tylko prawić kazania. W głębi duszy nie

background image

96 OSTATNIA SZANSA

miał wątpliwości, że Christy poradziłaby sobie z kie­

rowaniem brygadą, wystarczyło do tego trochę dobrej

woli i zapału. Największym problemem Christy był

brak pewności siebie.

Niestety, z wściekłością musiał przyznać, że nie

miał dużej swobody ruchu. Ludzie Joego nie zechcieliby

pracować pod jego kierownictwem, podobnie jak

jego pracownicy nie słuchaliby Joego. Dotychczas ich

kawały i bijatyki uważał z nieszkodliwą zabawę, teraz

po raz pierwszy zaczęło go to denerwować. W tej

chwili wszystko go irytowało.

Wrócili do zagadnień wyrębu lasu. Choć rozmawiali

z pewnym trudem i napięClem, Vince objaśnił jej

szczegółowo przeznaczenie wszystkich maszyn. Christy

uważnie słuchała jego wyjaśnień, notując sobie waż­

niejsze informacje. Wiedziała już coś niecoś o bul­

dożerach, blokach i dźwigu, teraz te wiadomości

zaczęły układać się w pewną całość.

- Musisz ustalić dzienną normę - poinstruował ją

Vince. - Z pewnością wiesz, ile drzew ścinaliście

przed wypadkiem Joego. Powinnaś nalegać na powrót

do tej normy. Musisz pilnować nadgorliwych drwali.

Płacisz im od ilości ściętego drzewa. Jeśli pozostawisz

ich bez nadzoru, to rychło może się okazać, że masz

mnóstwo ściętych drzew w lesie, małe dostawy do

tartaku i duże sumy do wypłaty.

Christy pokiwała głową. Pamiętała, że Joe miewał

takie kłopoty. W rzeczywistości, nic, co powiedział

Vince, nie było dla niej zupełną nowością. W ciągu

kilku lat bezwiednie przyswoiła sobie mnóstwo wiado­

mości na temat pracy w lesie. Po prostu nie zdawała

sobie sprawy z tego, ile naprawdę wiedziała. To wcale

nie znaczy, że marnowali czas. Christy zrozumiała, że

jej największym problemem był nie brak umiejętności,

lecz pewności siebie w kontaktach z ludźmi. To już coś.

background image

OSTATNIA SZANSA

97

Gdy już omówili wszystkie sprawy, skierowali się

w stronę samochodu.

- Bardzo ci dziękuję za cenną lekcję - powiedziała

Christy ze szczerym przekonaniem w głosie.

- Nie ma za co - odpowiedział, otwierając drzwiczki

wozu. Zerknął na zegarek. Dopiero za kwadrans

pierwsza. Niestety, jeszcze mnóstwo czasu do wieczora.

Vince miał nadzieję, że zjedzą razem kolację u niego

w domu.

Jechali powoli do miejsca, gdzie Christy zostawiła

swoją furgonetkę.

- Czy masz jakieś plany na popołudnie? - spytał

wreszcie.

- Muszę wstąpić do szpitala i odwiedzić Joego.

Oprócz tego, skoro następny tydzień mam spędzić

w lesie, to muszę dzisiaj uporządkować dokumenty.

Wypełnianie obowiązków brygadzisty i księgowej

z pewnością będzie oznaczało długi dzień pracy,

pomyślała niechętnie. Cóż, gotowa była zapłacić tę

cenę, byle tylko wszystko poszło gładko. Porażka

pociągnęłaby za sobą zbyt poważne konsekwencje.

Cóż robiłby Joe bez swojej firmy? To nie była kwestia

wyłącznie pieniędzy. Joe nie potrafiłby żyć bez swojego

przedsiębiorstwa. Nie oglądał telewizji, nie czytał

książek, nie uznawał rozrywek. Od sześćdziesięciu lat

życie wypełniała mu praca w lesie.

- Dziś widzę różne sprawy w nowym świetle

- wymamrotała Christy. Miała wrażenie, że dopiero

teraz zaczęła rozumieć mieszkańców Rock Falls.

- Przepraszam, co powiedziałaś? - spytał Vince.

Wciąż myślał o wspólnej kolacji.

Christy spojrzała na niego.

- Wyrosłam w Rock Falls, ale dopiero teraz

zaczynam rozumieć to miasteczko.

- Długo cię tu nie było.

- Sześć lat.

background image

98 OSTATNIA SZANSA

- Czy w twoim życiu pojawił się kiedyś ktoś bardzo

ważny? - spytał zerkając na nią z ukosa.

Czy rzeczywiście musieli rozmawiać o przeszłości?

Christy nie żywiła już żadnych wątpliwości co do

szczerości jego pragnień. Sama również płonęła.

Wystarczyło, że na niego spojrzała i od razu czuła

przyśpieszone bicie serca. Ten osiłek, który mógłby

iść w zapasy z niedźwiedziem, zachowywał się w stosun­

ku do niej z niezwykłą subtelnością i czułością. Christy

wiedziała, że to, co czuje do Vince'a, to nie tylko

fizyczne pożądanie.

- Był taki jeden - odpowiedziała spokojnie. - Mieliś­

my się pobrać. Wycofał się w ostatniej chwili.

Vince rzucił jej szybkie spojrzenie. Pomyślał, że to

pewnie z tego powodu przez tyle lat żyła w samotności.

Poczuł ostre ukłucie zazdrości.

- Ten człowiek... co się z nim stało?

Christy patrzyła na niego nieruchomym wzrokiem.

Czy rzeczywiście powinno go to obchodzić? Dlaczego

chciał znać historię jej życia? Taka ciekawość wydawała

się sprzeczna z jego pewnością siebie.

- Vince - powiedziała cicho - to skończyło się już

wiele lat temu.

Nagle przyszło jej do głowy, że skoro Vince pragnął

znać szczegóły, to mogła z tego skorzystać. Może to

skłoni go do przemyślenia pewnych spraw.

- To nie był uczciwy człowiek. Wolałam nie zwracać

uwagi na niepokojące oznaki i później tego gorzko

żałowałam. Wtedy postanowiłam, że nigdy nie zwiążę

się z mężczyzną, któremu nie mogę całkowicie zaufać.

Vince wciągnął gwałtownie powietrze w płuca. Nie

miał wątpliwości, dlaczego Christy powiedziała te

słowa. Teraz o wiele lepiej rozumiał jej niechęć i obawy.

- Jesteś skomplikowaną kobietą.

- Czy bardziej skomplikowaną niż inni? Wszyscy

jesteśmy tacy, jakie mieliśmy doświadczenia.

background image

OSTATNIA SZANSA 99

Vince odkaszlnął.

- To dlatego wróciłaś do Rock Falls?

- Nie, miałam zupełnie niezłą pracę w Seattle, ale

podczas wakacji w domu zorientowałam się, że Joemu

brakowało kogoś do prowadzenia biura. Panował

tam straszny bałagan, Joe nigdy nie mógł znaleźć

potrzebnych dokumentów. Zaproponowałam, że wrócę

i zajmę się księgowością. - Christy przerwała i ciężko

westchnęła. - Joe to wyjątkowy człowiek, Vince.

- Każdy jest wyjątkowy na swój sposób - od­

powiedział z uśmiechem. - Wspomniałaś, że teraz

widzisz różne sprawy w innym świetle.

- Tak. Niepotrzebnie trzymałam się na uboczu,

nie brałam udziału w lokalnych imprezach. Znam

wielu ludzi, ale z nikim nie jestem zaprzyjaźniona.

- Dlaczego?

- Nie wiem - odparła szczerze. Musiała to jeszcze

przemyśleć. - Po prostu wycofałam się z życia.

Vince podejrzewał, że Christy powoli zaczynała

wychodzić ze swojej skorupy. Na pewno nie należało

jej poganiać. Lepiej, żeby posuwała się krok po

kroku. Może za bardzo ją prowokował, ale sam czuł

nacisk okoliczności. Nie mógł przecież udawać, że

była mu obojętna.

Dojechali na miejsce. Vince zaparkował na poboczu.

- Zjemy razem kolację, Christy? - spytał.

Christy spojrzała na niego. Na twarzy Vince'a nie

pozostał nawet ślad uśmiechu, ani na ustach, ani

w oczach. A przecież zwykle uśmiech przychodził mu

tak łatwo! Poczuła wzruszenie, ale teraz kierował nią

jedynie zdrowy rozsądek.

- Nie mogę cię odwiedzić, Vince - powiedziała

spokojnie. - Może kiedyś, ale nie dziś wieczór.

Nie chciała zamykać drzwi, a tylko nieco je

przymknąć. Vince nie mógł nawet udawać, że nie

rozumie jej obaw. Uśmiechnął się do niej. Napięcie

background image

1 0 0 OSTATNIA SZANSA

rninęło. Wiedział, że Christy nie chce go zwodzić. Nie

wstydziła się namiętności, ale nie pozwalała, aby

kierowały jej postępowaniem. Zwłaszcza że miała na

głowie ważniejsze sprawy. Dla niego najważniejsze

było zdobycie jej zaufania. To wymagało czasu.

Christy spróbowała odpowiedzieć uśmiechem na

jego uśmiech. Drżały jej wargi.

- Dziękuję ci za pomoc - powiedziała, sięgając do

klamki.

- Zawsze do usług. Zadzwonię do ciebie.

- Dobrze.

Vince patrzył, jak wsiada do samochodu i odjeżdża.

Mimo wszystko to był udany dzień. Miał wrażenie,

że między nim a Christy powstał solidny związek.

Powoli pozbywała się podejrzeń. Reszta to tylko

kwestia czasu.

Po prostu musiał zdobyć się na cierpliwość. Skrzywił

się ironicznie. Cierpliwość nigdy nie była jego zaletą.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Christy spędziła sobotnie popołudnie dokładnie

tak, jak zapowiedziała. Wpierw odwiedziła Joego,

następnie przez kilka ładnych godzin pracowała

w biurze. Co chwila dzwoniła do Clenia; dopiero

koło piątej udało się jej go złapać.

- W poniedziałek rano będę na wyrębie - poinfor­

mowała go krótko. - Dopóki Stubb nie wróci, ja

będę kierowała pracą. Czy mógłbyś przekazać tę

wiadomość pozostałym?

Cierna zamurowało na dłuższą chwilę.

- No dobra, myślę, że wszystko będzie w porządku

- odpowiedział wreszcie. - Nigdy nie pracowałem

pod kierunkiem kobiety.

- Jestem pewna, że łatwo się porozumiemy. Czy

przekażesz tę wiadomość pozostałym?

- Myślisz, że dasz sobie radę?

- Tak, jestem tego pewna - odrzekła, nie zdradzając

się ze swymi wątpliwościami. Niewiele miała do

stracenia. Z pewnością nie będzie gorsza od Cierna,

a może okazać się o wiele lepsza.

- No dobra, zadzwonię do chłopaków. Do zoba­

czenia w poniedziałek.

- Dziękuję, Clem. Do poniedziałku

Christy położyła słuchawkę na widełki. Machina

ruszyła. Wkrótce wszyscy członkowie brygady dowie­

dzą się, że ona przejmuje kierownictwo. Mimo

zapewnień Vince'a, iż „będą wyłazić ze skóry", Christy

nie spodziewała się, że współpraca od razu ułoży się

background image

1 0 2 OSTATNIA SZANSA

bez żadnych zgrzytów. Miała tylko nadzieję, że żaden

z drwali nie zechce rzucić pracy.

Wróciła do komputera. Chciała zrobić w biurze

idealny porządek, tak aby w poniedziałek móc się

skupić wyłącznie na nowych obowiązkach. Uprzedziła

matkę, że nie zje z nią kolacji. Miała przed sobą cały

wieczór.

O wpół do dziesiątej przetarła zmęczone oczy,

wyłączyła komputer i opuściła biuro. Po drodze do

domu kupiła coś do jedzenia. Po przyjeździe nakarmiła

Muffina, zjadła parę kanapek i wypiła szklankę mleka,

po czym wzięła prysznic i położyła się do łóżka. Nie

miała wątpliwości, że natychmiast zaśnie. Padała z nóg.

Mimo to długo przewracała się z boku na bok.

Przez całe popołudnie pamiętała o Bonnellu, ale

praca nie pozwalała jej myśleć o nim. Teraz mogła

spokojnie rozważyć dzisiejsze wydarzenia.

Zastanawiała się również, o co naprawdę chodziło

Bonnellowi. Nigdy się nie ożenił, ale to niewiele

znaczyło. Może celowo unikał poważnego związku,

może po prostu nie spotkał jeszcze właściwej kobiety.

Czy zresztą jakiekolwiek zdroworozsądkowe roz­

ważania mogły powstrzymać ją od pójścia z nim do

łóżka?

Czuła gwałtowne pulsowanie krwi. Niewiele bra­

kowało, a zdecydowałaby się na telefon. Usiłując

wytłumaczyć sobie własną słabość, gorączkowo przy-

pominała sobie wszystkie zalety Vince'a. Pewność

siebie, która ją początkowo denerwowała, była w istocie

zaletą. Był człowiekiem dobrym i szczodrym... miał

wspaniałe poczucie humoru... Ale nazywał się Vince

Bonnell, a ona była pasierbicą Joego Morrisona.

Koło północy Christy wreszcie zasnęła, ale na jej

powiekach pozostały ślady łez.

W niedzielę rano poszła do kościoła, następnie

background image

OSTATNIA SZANSA 103

złożyła wizytę w szpitalu, po czym udała się do biura.

Tuż przed czwartą udało się jej doprowadzić do

idealnego porządku wszystkie księgi. Z prawdziwą

satysfakcją wyłączyła komputer, wstała i przeciągnęła

się leniwie.

Przed przyjśClem do biura wpadła na chwilę do

domu, żeby zmienić niedzielną suknię na coś mniej

krępującego. Wybrała lekką bawełnianą spódnicę,

bluzkę i sandały.

Rozejrzała się dookoła. Przed kolejną wizytą

w szpitalu i kolacją z matką czekało ją jeszcze jedno

zadanie. Chciała trochę posprzątać.

Szybko uporała się z wycieraniem kurzu, po czym

wyciągnęła z szafki przedpotopowy odkurzacz. Głośny

warkot motoru zagłuszał wszelkie inne odgłosy. Christy

szybko odkurzyła podłogę i wymiotła śmieci spod

biurka.

Gdy uniosła głowę, o mało nie krzyknęła ze strachu.

W drzwiach, oparty o framugę, stał Vince. Skrzyżował

ramiona na piersi.

- Jak długo tak tu stoisz?

- Kilka minut.

Miała wrażenie, że Vince przybył tutaj w określonym

celu. Instynkt podpowiadał jej, czego mogła się po

nim spodziewać. Zwilżyła zaschnięte wargi.

- Próbuję doprowadzić wszystko do ładu - powie­

działa drżącym głosem. - Chciałabym mieć jutro

wolną głowę.

- Nie lubisz nie skończonych spraw.

- Nie.

- Postanowiłem, że lepiej będzie jeśli przyjdę, a nie

zadzwonię.

- Widzę właśnie.

- Czy masz coś przeciw temu?

Oddychała z wysiłkiem, a jej serce gwałtownie

załomotało. Vince bacznie ją obserwował. Zwrócił

background image

104 OSTATNIA SZANSA

uwagę na jej gołe nogi. Christy nie mogła oderwać

wzroku od jego silnych ramion, potężnych ud i kryjącej

się pod obcisłymi spodniami męskości. Nawet gdyby

ta idiotyczna wojna była kwestią życia i śmierci, i tak

pragnęłaby Vince'a Bonnella. Świetnie pamiętała

męczarnie, jakie przeżyła w nocy.

- Nie, nie mam - odpowiedziała stłumionym

głosem.

- Pracowałaś wczoraj do późna.

- Tak - odrzekła i zajęła się zwijaniem sznura od

odkurzacza.

- Przejeżdżałem i niewiele brakowało, żebym wstą­

pił. Dzisiaj też miałem zamiar tylko przejechać koło

twego biura, ale nie mogłem się powstrzymać...

Christy odstawiła odkurzacz do szafki.

- Teraz nareszcie jest tu porządek.

- Właśnie widzę.

Vince nie myślał bynajmniej o biurze. Christy

zdecydowała, że jeśli jej podejrzenia okażą się słuszne,

to nie będzie go powstrzymywać. Jej zdolność do

stawiania oporu zmalała do zera. Pieszczoty w lesie

i okropna noc zupełnie wyczerpały jej siły. Przesunęła

językiem po wargach.

Vince zatrzasnął drzwi i przekręcił klucz w zamku.

- Teraz nikt nam nie przeszkodzi - wyjaśnił cicho.

Christy rozejrzała się dookoła. Niewielka sofa

z pewnością załamałaby się pod jego ciężarem. Nie

miała wątpliwości, do czego zmierza. Christy wiedziała

już, że tym razem się zgodzi. Zastanawiało ją tylko,

jak się to odbędzie.

Spojrzała na okna. Vince to zauważył i niespiesznie

zaciągnął zasłony. Oboje czuli w powietrzu rosnące

napięcie. Vince miał nadzieję, że tym razem Christy

mu nie odmówi. Ostatnia noc była dla niego równie

przykra, jak dla niej.

Czuł, że Christy nie będzie protestować. Odpowie-

background image

OSTATNIA SZANSA 105

dzialność i lojalność przestały być jedynymi ważnymi

czynnikami wpływającymi na jej decyzje. Doświadczyła

już własnej zmysłowości i przekonała się, że jej życie

nie było tak zadowalające, jak dotychczas myślała.

Vince wziął głęboki oddech i odwrócił się w jej

stronę. Christy stała nieruchomo przy biurku. Czekała

na niego! Ta piękna, seksowna kobieta czekała na

niego!

Vince poczuł, jak jego puls raptownie przyśpieszył.

Opanował podniecenie i powoli podszedł do niej.

W sandałkach na płaskim obcasie Christy była tak

mała, że Vince w porównaniu z nią czuł się olbrzymem.

Zazwyczaj wolał wysokie kobiety, ale ta mała istotka

stopniowo nabrała dla niego większego znaczenia niż

jakakolwiek inna kobieta. Czołem sięgała zaledwie

do górnej kieszeni jego koszuli. Żeby spojrzeć mu

w twarz, Christy musiała odchylić głowę do tyłu.

Vince wsunął palce w jej włosy.

- Lubię, gdy tak się czeszesz.

- To moja normalna fryzura.

- Wtedy w szpitalu, gdy spotkaliśmy się po raz

pierwszy, od razu chciałem cię pogłaskać po głowie.

- Jesteś taki ogromny, Vince - obrzuciła spojrzeniem

jego twarz i bary.

- Boisz się mnie?

- Nie - odpowiedziała z nikłym uśmiechem.

- To dobrze - powiedział, po czym objął ją w talii

i uniósł do góry. Christy zarzuciła mu ramiona na

szyję i splotła dłonie na karku. Ich usta zetknęły się

w krótkim, przelotnym pocałunku. Spojrzeli sobie

w oczy.

- Tym razem nie będziesz mnie powstrzymywać,

dobrze? - szepnął Vince.

- Nie mogę.

- Och, kochanie - wyszeptał, przyciągając ją do

siebie i mocno obejmując ramionami, tak jakby już

background image

106 OSTATNIA SZANSA

nigdy nie zamierzał jej puścić. Pocałował ją mocno

i namiętnie.

Christy westchnęła i od razu poddała się szybko

narastającej fali podniecenia. Chciała mu dać wszystko,

o co prosiły jego usta i ramiona. Nawet nie usiłowała

stawiać oporu.

Z pasją oddawała mu pocałunki. Otworzyła usta

i dotknęła językiem jego warg. Po chwili nawzajem

badali się językami.

Z gardła Vince'a dobył się pomruk rozkoszy. Christy ;

również cicho jęczała. Poddali się pierwotnemu pożąda­

niu. Wszystko oprócz tego straciło dla nich znaczenie.

Christy uniosła nogi i zaplotła je wokół jego bioder.

- Doskonale - szepnął i znowu namiętnie ją

pocałował.

Vince posadził ją na biurku i pochylił się nad nią.

Christy czuła, jak powoli opada do tyłu. Vince nie

śpieszył się. Choć oboje gotowali się z podniecenia,

pocałunki trwały jeszcze długo. Wreszcie Christy

położyła się na własnym biurku. Ten mebel nigdy już

nie miał być dla niej całkiem zwyczajnym sprzętem.

Jednym ruchem ręki Vince zrzucił z biurka jakieś

długopisy, ołówki, niewielki kalendarz. Christy wy­

buchnęła śmiechem. Czuła niewytłumaczalną radość.

Vince uniósł głowę. Na jej twarzy dostrzegł wyraz

podniecenia. Uśmiechnął się samymi kącikami ust.

Być może dzieliło ich bardzo wiele, choć Vince wcale

nie był o tym przekonany, ale w kwestiach uczuciowych

nie mogli być sobie bliżsi. Świadomość tego wprawiła

go w upojenie.

Christy zahaczyła obcasami o krawędź biurka,

unosząc do góry rozchylone kolana. Vince stal między

jej udami.

- Chyba się w tobie zakochałem - szepnął.

- To wydaje się możliwe, nieprawdaż? - odparła

z uwodzicielskim uśmiechem.

background image

OSTATNIA SZANSA 107

- Bardzo możliwe - powiedział, patrząc na nią

z podziwem. Pochylił się i pogłaskał jej jedwabiste

włosy. Następnie wyprostował się i zaczął rozpinać

guziki swojej koszuli.

Christy uważnie śledziła jego ruchy. Na brązowej,

opalonej piersi zobaczyła Clemne, poskręcane włosy.

Jego brzuch był płaski i twardy. Vince był wspaniałym

okazem mężczyzny.

Zwinął koszulę i podłożył jej pod głowę, po czym

sięgnął do guzików jej bluzki. Uśmiechnął się widząc,

że założyła stanik ze sprzączką z przodu. Rozpiął go.

Uśmiech zniknął z jego twarzy, zastąpił go wyraz

uwielbienia. Jego pierś falowała, oddychał nierówno.

Pomacał palcami napięte i twarde sutki. Christy

zacisnęła mocniej uda. Vince pochylił się i wziął

w usta nabrzmiały sutek. Christy z cichym jękiem

chwyciła go za czuprynę. Ssał jej pierś i drażnił ją

językiem. Prawą dłonią przejechał w dół jej ciała, aż

dotarł do krawędzi majtek.

- Poczekaj - szepnęła i zmusiła go, aby się cofnął.

Vince nie miał wyjścia. W zupełnej ciszy słychać

było tylko ich spieszne oddechy. Cofnął się, złączył jej

nogi i ściągnął majtki. Christy oczekiwała, że Vince

zajmie poprzednią pozycję i rozchyliła nogi, lecz on

miał inne plany.

Przyglądał się jej w najbardziej intymny sposób.

Robił to bez najmniejszego skrępowania, z wyraźnym

erotycznym zainteresowaniem na twarzy. Christy

zadrżała i spróbowała zacisnąć uda.

- Nie, pozwól mi patrzeć - zaprotestował i przy­

trzymał jej nogi.

Christy oddychała ciężko i z wysiłkiem. Miłość

oznacza różne rzeczy dla różnych ludzi, ale nikt

jeszcze nie postępował z nią w ten sposób. Nikt nie

przyglądał się jej z takim płomiennym zainteresowa­

niem i zmysłową przyjemnością.

background image

108 OSTATNIA SZANSA

Drgnęła, czując jego dotknięcie, ale nie mogła

zdobyć się na słowo protestu. Vince wodził dłońmi

po wewnętrznej stronie jej ud. Christy nigdy w oczach

mężczyzny nie widziała takiej pasji i namiętności.

Czuła, jak jej serce uderza o żebra.

- Vince...

Pochylił się nisko i przywarł ustami do jej uda, ale

wcale nie zamierzał na tym poprzestać. Przesunął usta

do góry. Christy poczuła szok. Chyba nie zamierzał...?

A jednak. Christy prawie omdlała z rozkoszy,

czując intymne dotknięcie jego warg i języka. Czytała

o tym w powieściach, ale dotychczas nie doświadczyła

jeszcze takiej miłości.

- Vince -jęknęła. Zupełnie zapomniała o wszelkich

nakazach rozsądku. Jakim cudem Vince wiedział tak

dużo o kobietach? Skąd wiedział, gdzie ją pieścić

i całować? Christy poczuła na czole gęste krople

potu, a przecież nigdy się nie pociła.

Kręciła głową na boki, a ciche jęki powoli zmieniały

się w coraz głośniejsze krzyki rozkoszy. Christy

przestała myśleć, kierowały nią już tylko zmysły.

Niewiele brakowało, żeby osiągnęła spełnienie.

Vince wyprostował się nagle i rozpiął pasek od

spodni. Patrzył na nią poClemniałymi z namiętności

oczyma. Ściągnął spodnie i slipy.

Christy nie mogła oderwać od niego wzroku. Krew

napłynęła jej do głowy, rozchyliła nabrzmiałe usta.

Leżała na biurku zupełnie obnażona, tylko spódnica

plątała się jej wokół bioder. Spalało ją pożądanie.

Stojąc do niej przodem, Vince zadbał o środki bez­

pieczeństwa. Christy jak zahipnotyzowana przyglądała

się tej prostej czynności.

Po chwili Vince znowu wsunął się między jej uda,

pochylił i pocałował ją w usta. Christy płakała, a Vince

całował ją i szeptał o swej miłości. Nagle poczuła, że

wszedł w nią i głośno jęknęła.

background image

OSTATNIA SZANSA 109

Vince poruszał się w niej powoli. Opierał się łokciami

o blat, tak aby nie przygnieść jej swym ciężarem.

- Otwórz oczy - poprosił. - Patrz na mnie.

Posłuchała, ale łzy przesłaniały jej widok. Czuła

w środku palący dotyk jego męskości. Zbliżała się już

do szczytu. Nie spodziewała się tak wiele. Pragnęli

siebie nawzajem, ale Christy nie doceniła siły jego

namiętności. Vince przyśpieszył, atakował ją coraz

mocniej.

- Nie myśl, po prostu poddaj się swym pragnieniom

- nakazał.

Oboje zbliżali się do końca, ale Vince koniecznie

pragnął, aby Christy pierwsza doznała rozkoszy speł­

nienia. Pot spływał mu z czoła. Christy głośno krzyknęła

i Vince poczuł na plecach jej paznokcie. W tym momencie

przestał kontrolować swoje ciało. Poruszał się z coraz

to większą gwałtownością. Poczuł jej konwulsyjne ruchy,

usłyszał spazmatyczny krzyk i sam doświadczył szczytowej

rozkoszy. Napięcie zniknęło. Oboje zamarli.

Vince usiłował nie przygnieść jej swym ciałem, ale

zupełnie osłabł. Przez chwilę próbował złapać oddech.

Christy leżała pod nim. Łkała. Uniósł głowę i spojrzał

na nią. W oczach Christy dostrzegł łzy.

- Dlaczego płaczesz?

- Ja... nie wiem. To było...

- Tak, wiem - uśmiechnął się czule. - Oboje

wiedzieliśmy, że tak będzie, prawda?

Pokiwała głową.

- Jesteś wspaniała - powiedział, raz jeszcze ob­

rzucając ją wzrokiem. - Wspaniała. Mam nadzieję, że

nie zrobiłem ci krzywdy?

Pokręciła głową. Wciąż szumiało jej w uszach, nie

mogła zebrać myśli. To przeżycie było dla niej zbyt

intensywne.

Lekko i delikatnie pocałował ją w usta.

- Gdzie jest łazienka? - spytał z uśmiechem.

background image

1 1 0 OSTATNIA SZANSA

- Tam - wskazała, z ogromnym trudem unosząc

niemal bezwładną rękę.

Vince wstał, podciągnął spodnie i poszedł do łazienki.

Zamknął za sobą drzwi.

Christy przez chwilę leżała nieruchomo na biurku,

po czym z trudem usiadła. Bolały ją plecy i nogi.

'Kilka minut temu wszystko było w porządku, ale

teraz wiedziała, że jeszcze przez kilka dni będzie czuła

skutki uprawiania miłości na twardym blacie.

Zapięła stanik, bluzkę i wygładziła spódnicę,

następnie ześliznęła się z biurka na podłogę i znalazła

majtki. W tym momencie Vince wyszedł z łazienki.

Christy szybko schowała majtki do kieszeni spódnicy.

Vince również doprowadził do ładu swoje dżinsy.

Teraz, zamiast włożyć koszulę, podszedł do niej i wziął

ją w ramiona. Westchnęła i przytuliła się do niego.

Poczuła na policzku delikatne łaskotanie.

- Zjemy razem kolację? - spytał, usiłując nadać

temu pytaniu żartobliwe brzmienie.

Christy poczuła, że znowu coś się w niej gotuje.

Jakim cudem mogła reagować na jakiekolwiek sek­

sualne aluzje po tym, co właśnie przeżyła?

Vince uśmiechnął się do siebie. Nie miał już

wątpliwości, że zakochał się w niej po uszy.

- Chodź do mnie albo zaproś mnie do siebie

- zaproponował, wtulając twarz w jej włosy.

- Obiecałam mamie...

- Możesz zadzwonić do szpitala i jakoś się wykręcić.

- Tak, ale...

- Czy teraz żałujesz? - spytał, unosząc jej twarz.

Czy żałowała? Może tylko przestraszyła się, że

uczucie satysfakcji, jeszcze przed chwilą tak zupełne,

teraz zaczęło szybko ustępować. Znowu reagowała

na dotknięcie muskularnych ramion Vince'a, na

widok jego podniecenia. To wszystko działo się zbyt

szybko.

background image

OSTATNIA SZANSA 1 1 1

Vince przesunął dłonią wzdłuż jej ciała, poczynając

od piersi i kończąc na pośladkach.

- Nie powinnaś niczego żałować - szepnął.

Poczuła, jak podciąga do góry spódnicę i sięga

ręką do jej ciała. Znowu zaczęła ciężko dyszeć. Vince

pieścił dłonią jej zaokrąglone biodra i pośladki.

To było magiczne dotknięcie. Christy świetnie

wiedziała, do czego doprowadziłaby wspólna kolacja.

- Moglibyśmy kochać się w łóżku - wyszeptał.

- Chcę zobaczyć twoje włosy rozrzucone na poduszce.

Christy, to co przeżywamy, to nie jest żadna przelotna

przygoda. Myślę, że to rozumiesz.

- Chyba tak - odrzekła patrząc mu w oczy.

- Ale teraz znowu się czymś martwisz. Mam

nadzieję, że to nie z mojej winy.

- Również z twojego powodu. - Odsunęła się od

niego. - Nigdy nie przeżyłam niczego takiego - przy­

znała szczerze. - Gdyby nie pozostałe sprawy, to

zrobiłabym wszystko, czego pragniesz.

- I bardzo byłabyś z tego zadowolona, jestem

pewien - powiedział z diabelskim błyskiem w oczach.

- Nie wątpię - odparła spokojnie. - Ale nie żyjemy

na bezludnej wyspie. Mam jeszcze mnóstwo innych

spraw, o których muszę myśleć.

- Czy sądzisz, że teraz zostawię cię tutaj samą?

Wykluczone. - Wrócił do niej i chwycił ją za ramiona.

- Jesteśmy już parą, Christy. Może to zabrzmieć

przesadnie, ale jesteś moją kobietą, a ja twoim

mężczyzną. Tak to czuję.

Christy zwilżyła wargi językiem.

- Czy mówisz o... wierności? - spytała przełykając

ślinę.

- Mówię, że powinniśmy być razem, poznać się

lepiej i przekonać, czy jesteśmy dla siebie stworzeni.

- I kochać się - dodała szeptem, poruszona jego

pragnieniem trwałości.

background image

1 1 2 OSTATNIA SZANSA

- Tak, i to często. Poczynając od dzisiejszego

wieczoru.

- Wydaje mi się, że już zaczęliśmy - odparła

ironicznie.

Vince odpowiedział dumnym, zaborczym uśmie­

chem. Christy zrozumiała, że cokolwiek jeszcze się

zdarzy, Vince nie będzie żałował tego, co przeżył.

Mimo to nie mogła od razu poświęcić mu całej

swej uwagi. Miała przecież jeszcze inne sprawy na

głowie.

- Vince, potrzebuję trochę czasu - powiedziała,

biorąc przedtem głęboki oddech.

- Czasu?

- Tak - potwierdziła, głaszcząc go po policzkach.

- Daj mi parę tygodni. Kilka tygodni powinno

wystarczyć, aby opanować wszystkie sprawy przed­

siębiorstwa.

- Kilka tygodni - powtórzył Vince matowym

głosem. Nie miał ochoty żyć bez niej przez kilka

następnych tygodni. Nie po tym, czego dzisiaj doznali.

Miał raczej nadzieję na kilka wspólnych nocy,

spędzonych na przeżywaniu rozkoszy. Spojrzał na

nią i dostrzegł na jej twarzy wyraz determinacji.

- Mówisz poważnie?

- Nie powinnam myśleć tylko o sobie. - Zaczęła

chodzić od ściany do ściany. - Nie mogę pozwolić,

żeby firma zupełnie się rozpadła. Zapewne tego nie

rozumiesz, ale Joe jest dla mnie jak ojciec. Kocha

mamę i zawsze dobrze mnie traktował.

Vince, ja wiem, że to coś ważnego... - Zatrzymała

się na środku pokoju i spojrzała mu w twarz. - Chcę

powiedzieć, że nie zamierzam umniejszać tego, co

między nami się dzieje...

- Między nami? - spytał cicho. Teraz wiedział, że

Christy prosiła o zwłokę z uwagi na sprawy przed­

siębiorstwa. Nie mógł myśleć tylko o sobie, choć nie

background image

OSTATNIA SZANSA 1 1 3

miał wątpliwości, że potrafiłby wymusić na niej jakieś

zobowiązanie. - Dobrze. Rozumiem, o co ci chodzi

- zapewnił ją z uśmiechem.

- Naprawdę? Dziękuję ci, Vince.

- Jakoś to przeżyjemy, prawda? - powiedział, po

czym objął ją i delikatnie pocałował w usta.

Dzwonek telefonu przerwał im pocałunek.

- Przepraszam - wymamrotała Christy i podbiegła

do telefonu. - Morrison Logging Company - rzuciła

do słuchawki.

- Christy? Kochanie, wciąż jeszcze pracujesz?

- Och, mamo. Przepraszam za spóźnienie. Będę

w szpitalu za... - przerwała na chwilę. Musiała jeszcze

wziąć prysznic. - Za jakieś czterdzieści minut.

Vince odprowadził ją do samochodu.

- Przez cały czas mój wóz stał przed biurem, Christy.

- Chyba już nie przejmuję się tak bardzo plotkami

- odrzekła po kilku sekundach namysłu.

- Wspaniale. - Uśmiechnął się do niej szeroko.

- Masz dwa tygodnie, Christy, ale ani dnia dłużej.

- Jeśli do tego czasu nie rozwiążę wszystkich

problemów, to nigdy sobie z nimi nie poradzę.

- Poradzisz sobie.

- Chciałabym mieć twoją pewność.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- Joe chyba czuje się lepiej - powiedziała Christy

przeglądając menu u Mabel.

- Tak, też odniosłam takie wrażenie - odparła

Laura.

Christy zupełnie nie miała apetytu. W końcu

zdecydowała się na indyka na zimno i odłożyła kartę.

- Wydaje mi się, że on niezbyt interesuje się

przedsiębiorstwem, mamo. Czy ty też to zauważyłaś?

- Sądzę, że on myśli tylko o tym, kiedy wreszcie

będzie mógł wrócić do domu - odpowiedziała Laura

z wyrozumiałym uśmiechem.

- Czy doktor Martin wyznaczył jakiś termin?

- Za jakieś dwa tygodnie, o ile nie będzie żadnych

komplikacji.

Dwa tygodnie stały się dla niej kamieniem milowym

już z dwóch względów. Dobrze, że przez najbliższe

dwa tygodnie Vince obiecał trzymać się z daleka.

Boże, powinnam była poczekać, westchnęła Christy.

Zwłoka w nawiązaniu stosunków seksualnych jeszcze

nigdy nie zniszczyła poważnego związku, a taki

pośpiech nie leżał w jej charakterze. Jak zwykle, gdy

Vince'a nie było w pobliżu, Christy widziała wszystko

w odmiennym świetle. Tak lekko powiedziała mu, że

nie przejmuje się już plotkami, a to bynajmniej nie

była prawda. Plotki mogły jej zaszkodzić. Właściwie

nie jej, lecz Joemu. Z pewnością nie przyjąłby spokojnie

wiadomości, że jego pasierbica romansuje z Vince'em

Bonnellem.

Christy znowu westchnęła. Z ulgą pomyślała, że

background image

OSTATNIA SZANSA 1 1 5

ma przed sobą dwa tygodnie spokoju. Oczywiście,

o ile Vince dotrzyma słowa.

- Muszę ci coś powiedzieć, mamo - zaczęła ostroż­

nie.

- Słucham cię, córeczko.

Christy spojrzała matce w oczy. Dotychczas ani

słowem nie zasugerowała, że w firmie nie wszystko

szło tak, jak powinno. Teraz musiała uprzedzić matkę,

że całe dnie będzie spędzać w lesie.

- Postanowiłam, że przejmę obowiązki Joego

- powiedziała spokojnie.

- Nie rozumiem. - Matka spojrzała na nią ze

zdziwieniem.

- Mam kłopoty z organizacją wyrębu. Clem Molin-

ski spróbował pokierować pracą, ale to mu nie szło.

Nie mam nikogo innego.

- I ty chcesz spróbować? Christy, to nie jest zajęcie

dla kobiety! - Zgodnie z oczekiwaniami, matka

zupełnie osłupiała.

- Nie mam wyboru, mamo.

- Czy chociaż wiesz, jak pokierować pracą? - Laura

nie była jeszcze przekonana.

- Myślę, że tak. Naprawdę, nie masz czym się

martwić, mamo. Powiedziałam ci o tym tylko dlatego,

żebyś mnie nie szukała rano w biurze. Mam nadzieję

po południu zająć się księgowością.

- To okropne. Co powie Joe, jak się o tym dowie?

Niewiele brakowało, żeby Laura wybuchnęła pła­

czem.

- Nic mu nie mów - nakazała stanowczo Christy.

- Musisz mi obiecać, że nic nie powiesz. Po co Joe

ma to wiedzieć?

Laura westchnęła żałośnie, ale zgodziła się z córką.

- Tak, masz rację, to do niczego nie prowadzi. Po

co miałby się martwić?

background image

1 1 6 OSTATNIA SZANSA

Kilka minut po tym, jak Christy zgasiła lampkę,

ulicą powoli przejechał jakiś samochód i oświetlił

reflektorami okna sypialni. Christy od razu pomyślała

o Bonnellu. Odprężyła się dopiero, gdy samochód

przejechał.

Dzisiejsza namiętna przygoda zupełnie wytrąciła ją

z równowagi. Czy już się w nim zakochała?

Czy rzeczywiście oboje byli zakochani? Vince

wspomniał o miłości, a zatem musiał się nad tym

zastanawiać. Dla Christy miłość związana była z trwa­

łością. Gdy mężczyzna i kobieta zakochują się w sobie,

powinni się pobrać, mieć dzieci i żyć razem. Kiedyś

w przeszłości myślała, że znalazła już odpowiedniego

mężczyznę. Christy nie miała najmniejszej ochoty na

ponowne przeżywanie cierpień uczuciowego zawodu.

Dlaczego zawsze ciągnęło ją do mężczyzn, którzy

mogli ją zranić?

Spróbowała sobie wyobrazić życie z Vince'em.

Kiedyś wszystko wróci do normy. Joe wyzdrowieje

i zajmie się przedsiębiorstwem, a ona będzie tylko

księgową. Ale czy kiedykolwiek uda się jej pogodzić

Joego z Vince'em?

Westchnęła. Czuła się zupełnie bezradna. Przewróciła

się na drugi bok, zacisnęła powieki i starała się

zasnąć. Jutro musi wstać o czwartej rano.

Poniedziałek rozpoczął się od głośnego terkotu

budzika. Christy zerwała się z łóżka i poszła do

łazienki wziąć prysznic. W pół godziny zdążyła ubrać

się, zjeść śniadanie i nakarmić psa. Musiała zdążyć na

szóstą do lasu.

Z trudem opanowywała nerwy. Udało się jej wyjść

z domu za dziesięć piąta. Było zimno i pochmurno.

Wrzuciła do samochodu torbę z rzeczami, kask

i pelerynę i usiadła za kierownicą.

Po drodze zastanawiała się nad nieobecnością

background image

OSTATNIA SZANSA 117

Stubba. Była na niego wściekła, ale ciekawiło ją

również, co on właściwie robi. Teraz ona miała

prawo decyzji i zamierzała zwolnić go, gdy tylko się

pokaże. Jak potraktowałby Joe taką niesolidność?

Niestety, ona również popełniła błąd - nie powiedziała

mu o trudnej sytuacji firmy. Skąd mogła przypuszczać,

że nie powróci natychmiast do domu?

Człowiek uczy się przez całe życie, pomyślała

gorzko. Po trzydziestu minutach dotarła do miejsca,

gdzie robotnicy parkowali swoje samochody. No cóż,

pora zaczynać, westchnęła Christy i wysiadła z wozu.

Christy dotarła do biura dopiero późno po południu.

Była zmoknięta, zmęczona i miała ochotę płakać.

Tego dnia udało się im wysłać do tartaku osiem

ciężarówek. To był najlepszy dzień od wypadku Joego.

Jednak odkrycie własnych talentów do kierowania

ludźmi nie dało jej takiej satysfakcji, jakiej mogła

oczekiwać.

Zgodnie z przewidywaniami Vince'a, robotnicy pilnie

wypełniali jej polecenia. Nikt nie miał nic przeciwko

temu, by ona pełniła funkcję brygadzisty.

Christy porozmawiała oddzielnie ze wszystkimi

pracownikami. Teraz wiedziała, jakie zadania może

przydzielić każdemu z nich. Clem odważył się udzielić

jej ostrzeżenia.

- Słyszałem, że chodzisz teraz z Vincentem Bon-

nellem - powiedział stary.

Christy niemal straciła głos.

- Przepraszam?

- Lepiej uważaj. Ten Bonnell to niezły cwaniak

- mruknął, rozglądając się dookoła. Zatrzymał wzrok

na pięknym świerku. - Bonnell wiele by dał, żeby

dobrać się do tych drzew.

Z tej rozmowy wynikały dwa wnioski. Po pierwsze,

na próżno usiłowała zachować dyskrecję. Po drugie,

background image

118 OSTATNIA SZANSA

nawet Clem wiedział, że Vince chętnie przejąłby

kontrakt Joego.

Dotrwała jakoś do końca pracy, choć miała ochotę

schować się w mysią dziurę.

Sięgnęła ręką po słuchawkę, po czym wykręciła

numer tartaku. Poprosiła Rusty'ego Parnella.

- Do diabła, Christy, przez cały dzień próbowałem

się do ciebie dodzwonić - powitał ją Rusty.

- Pracowałam w lesie. Dostałeś dzisiaj osiem

ciężarówek - przerwała mu bez ceremonii. Nie miała

ochoty wysłuchiwać jego tyrad.

- To bardzo dobrze, ale i tak muszę porozmawiać

z Joem. Czy czuje się na tyle dobrze, aby z nim

rozmawiać?

- O czym chcesz z nim mówić?

- O interesach.

- O interesach możesz rozmawiać ze mną, Rusty.

Nie chcę, żebyś zawracał głowę Joemu. Teraz ja

prowadzę jego sprawy.

- Rozumiem, ale mimo to chcę mówić z Joem.

- To będziesz musiał poczekać.

- Nie mogę czekać.

- To rozmawiaj ze mną - powiedziała podniesionym

tonem. - Nie próbuj nawet nachodzić go w szpitalu.

Jeśli to zrobisz, urządzę ci takie piekło, że długo je

będziesz wspominał.

Rusty zamilkł. Christy przygryzła wargi, zastana­

wiając się, czy nie przesadziła.

- Dobrze, mogę rozmawiać z tobą - odezwał się

wreszcie spokojniej niż poprzednio. - Chodzi o kon­

trakt Joego. Znalazłem kogoś, kto gotów jest go

zastąpić. Oczywiście tylko chwilowo, musisz to

zrozumieć. Gdy Joe wyzdrowieje i będzie mógł wrócić

do pracy....

- Chwileczkę! - przerwała mu gwałtownie. - Nikt

nie przejmie umowy Joego! Dzisiaj dostałeś osiem

background image

OSTATNIA SZANSA 1 1 9

ciężarówek, to już coś. Jutro będzie jeszcze więcej

i wszystko wróci do normy.

- Przykro mi, Christy, ale ja muszę dopilnować,

żeby ten tartak miał zapewnione ciągłe dostawy.

- Masz na placu dość drewna, żeby pracować

przez cały rok bez żadnych nowych dostaw!

- Nie zamierzam na ten temat dyskutować z ko­

bietą.

- Nie wyjeżdżaj mi tu z tym, że jestem kobietą.

Dzisiaj w lesie przekonałam się, że drzewa i ma­

szyny nie widzą różnicy między kobietą i męż­

czyzną.

- Bardzo zabawne.

- Ja nie żartuję. To bardzo poważna sprawa.

Wiadomość o tym na pewno nie pomoże Joemu.

- Bardzo mi przykro, ale mam związane ręce.

Rozmawiałem z Bonnellem...

Christy poczuła się, jakby ktoś zdzielił ją pięścią

w żołądek.

- Z kim?

- Z Vince'em Bonnellem. Może was zastąpić...

Christy przestała słuchać. Vince! Clem miał rację.

Ona miała rację. Okazało się teraz, że chodziło mu

tylko o kontrakt Joego. Wiedziała o tym, a pozwoliła

mu się oczarować i postępowała sprzecznie ze wska­

zaniami zdrowego rozsądku.

- Czy masz już podpisaną umowę z Bonnellem?

- spytała, gdy Rusty na chwilę przerwał.

- Powiedział, że podpisze umowę, jeśli Joe się na

to zgodzi.

- Joe się nie zgodzi! - krzyknęła. - I ja też nie!

- Nie ty o tym zdecydujesz, moja pani. Ja wcale

nie jestem taki pewien, czy Joe rzeczywiście będzie

protestował.

Christy zazgrzytała zębami. Gniew tylko pogarszał

całą sytuację. Musiała się uspokoić.

background image

120

OSTATNIA SZANSA

- Słuchaj, Rusty. Joe nie może teraz decydować

o takich sprawach. Jeśli będę musiała, to postaram

się, żeby lekarz zabronił mu przyjmować gości.

- Christy, nie możesz trzymać wszystkiego w za­

wieszeniu!

- Nie zamierzam. Będziemy teraz regularnie do­

starczać drewno do tartaku. Wypełnimy warunki

kontraktu i niech Bonnell nie wtyka nosa w nie swoje

sprawy. Powiedz mi tylko, Rusty, czy to on zgłosił tę

propozycję?

- Nie, ja do niego zadzwoniłem. On się zgodził.

Sądzę, że ty również powinnaś się nad tym poważnie

zastanowić. Od wypadku Joego dostaliśmy zaledwie

trzydzieści procent ustalonych dostaw.

- Daj mi jeszcze dwa tygodnie, Rusty. Wszystko

wróci do normy - poprosiła, czując, że robi jej się słabo.

- Christy...

Rusty wydawał się zniecierpliwiony i zmęczony

kłótnią.

- Rusty, proszę tylko o dwa tygodnie. Jeśli nie uda

mi się przywrócić regularnych dostaw, to możesz

oddać ten kontrakt komu ci się spodoba.

- Dobrze! Ale tylko dwa tygodnie, Christy!

Rusty rzucił słuchawkę na widełki. Christy wiedziała,

że doprowadziła go do furii, a wygrała tylko dwa

tygodnie. Jednak nie to najbardziej ją bolało. Z wściek­

łością myślała o udziale Bonnella w tej całej historii.

Jak mógł kochać się z nią i udawać miłość, po czym

za jej plecami umawiać się z Rustym?

Zdobył jej zaufanie pięknymi słówkami o miłości.

Jaka była naiwna! Prawdziwa gęś. Christy przypo­

mniała sobie swe rozważania na temat małżeństwa

z Vince'em i niemal zazgrzytała zębami ze złości.

Tego było już za wiele. Ukryła twarz w dłoniach

i zapłakała.

Po kilku minutach uspokoiła się, ale w jej sercu

background image

OSTATNIA SZANSA 121

pozostał ból i gorycz. Vince ją nabierał, ale ona

rzeczywiście go pokochała.

O siódmej wieczorem Christy opuściła szpital. Laura

postanowiła posiedzieć u męża jeszcze trochę, bo Joe

miał ciężki dzień i wymagał opieki. Następnego dnia

Christy miała również wstać o czwartej rano.

Szła do samochodu z wzrokiem wbitym w ziemię.

Była bliska depresji. Nikt jeszcze nie zranił jej tak

dotkliwie jak Vince. W porównaniu z tym jej poprzedni

zawód miłosny wydawał się słodką idyllą. Dała się

potwornie wykorzystać.

- Christy?

Niemal otworzyła usta ze zdumienia. Vince stał

oparty o jej własny samochód i najwyraźniej na nią

czekał. Przez chwilę Christy zastanawiała się, czy

powiedzieć mu, co o nim myśli, ale nie miała ochoty

na publiczną scenę.

- Czego chcesz? - spytała zimno.

- Dzwoniłem do domu i do biura, a później

domyśliłem się, że pewnie tutaj cię znajdę. Czy możemy

porozmawiać?

Czy na jego twarzy pojawiło się poczucie winy, czy

też było to tylko cwaniactwo?

Christy pokręciła głową i wsiadła do samochodu.

- Nie mam zamiaru z tobą rozmawiać.

- Tego się obawiałem - powiedział z ponurą miną.

- Rozmawiałaś z Rustym?

- Idź do diabła - odpowiedziała lodowatym tonem

i odjechała nawet na niego nie patrząc.

Jadąc, trzęsła się za kierownicą. Mdliło ją.

Jakoś dojechała do domu. Wysiadła i z trzaskiem

zamknęła samochód. W tym momencie usłyszała pisk

hamulców. Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła

Bonnella.

- Słuchaj! - krzyknął z gniewem. - Może i masz

background image

122

OSTATNIA SZANSA

powód do złości, ale mogłabyś przynajmniej mnie

wysłuchać! Potem mnie osądzisz!

- Wynoś się stąd! Na pewno mam prawo wyrzucić

każdego typa, który bez mojej zgody postawi stopę

na moim podwórzu.

- Jesteś śmieszna!

Stali przed domem i głośno wrzeszczeli. Christy

poczuła się upokorzona całą sytuacją. Odwróciła się

i szybko wbiegła do domu, mając zamiar zostawić go

samego na ulicy. Jednak Vince zdążył wejść, nim

zatrzasnęła za sobą drzwi.

- Wynoś się! - wrzasnęła rozwścieczona Christy.

- Wynoś się, albo wezwę policję!

- Do diabła, uspokój się wreszcie! - krzyknął

Vince. Miał ogromną ochotę mocno nią potrząsnąć.

- Nie mam zamiaru! Wynoś się z mojego domu!

- Zupełnie brak ci rozsądku - powiedział spokojniej.

- Zapewne jestem również śmieszna. A może także

głupia, Bonnell? I łatwa? Czy wczoraj bardzo się ze

mnie śmiałeś?

- Nie, wcale się z ciebie nie śmiałem - odparł

blednąc. - A ty?

- Co, ja? A to dopiero śmieszne! - spróbowała

się zaśmiać, ale nic jej z tego nie wyszło. - Idź

sobie! Zniknij z mojego życia. Kto cię prosił, abyś

wtrącał się w sprawy Joego? - Christy mówiła

z coraz większym przekonaniem. - Dobrze to za­

planowałeś, prawda?! Ty szczurze! Może myślisz, że

nie pamiętam, jak bardzo spodobały ci się drzewa

na naszym terenie? Boże, Christy, wasze drzewa są

o wiele lepsze od moich - usiłowała naśladować

jego głos.

- Tak nie mówiłem i nie to miałem na myśli.

- Owszem, cały czas o tym myślałeś. Rusty powie­

dział, że to on zadzwonił do ciebie, ale wcale mu nie

wierzę. Sądzę, że to ty zadzwoniłeś do niego. Ty

background image

OSTATNIA SZANSA 123

zaproponowałeś, żeby przekazał ci kontrakt Joego,

dopóki ten biedaczek nie wyzdrowieje - przez chwilę

mówiła z pozorną słodyczą. - Przyznaj się, Bonnell!

Wiesz przecież, że gdy raz dobierzesz się do tych

terenów, to Rusty ci ich już nigdy nie odbierze.

Vince stał oparty o drzwi i słuchał jej gniewnego

przemówienia. Muffin na chwilę zajrzał zobaczyć, co

się dzieje, po czym natychmiast wrócił do pokoju.

Vince miał ochotę pogratulować mu rozsądku.

- Czy już skończyłaś? - zapytał z kamiennym

spokojem.

- Nie! Nigdy nie skończę!

- Wobec tego przerwę ci na chwilę. Czy za­

stanawiałaś się, dlaczego tak szybko, wręcz ochoczo,

miotasz na mnie najgorsze oskarżenia?

- Nie próbuj się usprawiedliwiać, analizując moje

motywy - odparła z oburzeniem.

- Może warto je zanalizować - powiedział, stukając

palcem w swą pierś. - Ja wiem, co się zdarzyło

naprawdę, ty tylko się domyślasz. To nieco dziwne,

że wolisz wykrzykiwać oskarżenia i obelgi, a nie

chcesz poznać prawdy.

- Wcale tego nie robię!

- Nie? A kto kazał mi iść do diabła? Wspomniałaś

o tym, co zrobiliśmy wczoraj, a to może doprowa­

dzić do wielu interesujących wniosków. Czy tak się

tego przestraszyłaś? Może wolałabyś o tym zapo­

mnieć?

- Może wolałabym - zadrwiła. Przestała krzyczeć

i straciła nieco pewności siebie, choć bynajmniej nie

uwierzyła w jego niewinność.

Jednak Vince dotknął wrażliwego miejsca. Co

gorsza, chyba jeszcze nigdy nie wyglądał równie dobrze

jak w tej chwili.

- Nie mam ochoty o tym mówić - powiedziała,

wstrząśnięta zdradziecką reakcją własnego ciała.

background image

124 OSTATNIA SZANSA

Spojrzała na niego, po czym uniosła dumnie głowę

i weszła do salonu. Vince stanął w drzwiach.

- Wcale nie zadzwoniłem do Rusty'ego. To on

zadzwonił, żeby spytać, czy mógłbym przejąć wasz

kontrakt na okres choroby Joego. Powiedziałem mu...

- Przestań! - krzyknęła Christy zakrywając dłońmi

uszy. - I tak mnie nie przekonasz, że źle cię osądziłam.

- Przerwała i opuściła ręce. - Proszę, idź sobie.

Jestem zmęczona, a jutro muszę wstać o czwartej.

- Teraz przynajmniej nie krzyczysz - powiedział

podchodząc do niej.

- Wyjdź - szepnęła walcząc ze łzami.

Vince patrzył na nią wzrokiem pełnym uczucia.

Uniósł palcem jej podbródek i spojrzał w oczy.

- Czemu jakiś mężczyzna miałby chcieć tak nieroz­

sądnej kobiety? - zapytał siebie samego.

- Czemu jakaś kobieta miałaby chcieć takiego

oszusta? - odparła Christy, ale nie mówiła z wielkim

przekonaniem.

- Może nie miałem racji, może nie jesteśmy dla

siebie stworzeni. Bez zaufania niemożliwy jest żaden

związek.

- Próbowałam ci zaufać.

- Czyżby?

- Dobrze wiesz, że tak było - odparła, odpychając

jego rękę.

Vince zrezygnował. Christy dostrzegła to na jego

twarzy. Nagle życie wydało się jej zupełnie puste

i jałowe.

- W porządku, kochanie - odrzekł z westchnieniem.

Vince wyglądał, jakby zbierał się już do wyjścia.

Christy miała wrażenie, że serce jej pęka. Nawet jeśli

dożyje setki, nigdy nie zdoła o nim zapomnieć.

- Czy powiemy sobie zatem do widzenia?

- Co?

- To.

background image

OSTATNIA SZANSA 125

Mimo ogromnego wzrostu Vince poruszał się szybko

niczym drapieżnik. Nim Christy zrozumiała, co się

dzieje, już była w jego ramionach. Nawet nie próbowała

stawiać oporu.

Vince po prostu przytulił ją do siebie.

- Pocałuj mnie na do widzenia, Christy.

- Nie wygłupiaj się! To nie żaden melodramat.

- Mam wrażenie, że to właśnie coś w tym stylu.

- Nie waż się tak mnie traktować! - krzyknęła

z wściekłością.

- Och, Boże - wymamrotał Vince. - Chyba tylko

w ten sposób można cię uciszyć.

Chwyciwszy lewą ręką jej głowę, Vince pocałował

ją w usta. Nie był to delikatny pocałunek. Christy

czuła, jak niemal rozgniata jej wargi i dotyka językiem

jej języka.

Po krótkiej chwili nagle wypuścił ją z objęć i podszedł

do drzwi. Słyszała odgłos jego ciężkich kroków

w korytarzu, po czym rozległ się trzask drzwi i zapadła

śmiertelna cisza.

Muffin podbiegł do niej i otarł się o nogi. Christy

usiadła na podłodze, przytuliła go do siebie i pozwoliła,

aby zlizał łzy z jej policzków.

- Och, Muffin, wszystko jest takie okropne!

\

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Vince rzadko napotykał w życiu problemy, których

nie potrafiłby rozwiązać. Często rozwiązanie wymagało

pracy, pieniędzy i cierpliwości, ale nigdy nie wątpił,

że da sobie radę. Tym razem długo nie mógł zrozumieć

Christy.

Doznał olśnienia w sobotę przed południem,

w trakcie golenia. Rozwiązanie było oczywiste:

Joe!

Po raz pierwszy od feralnego poniedziałku Vince

poczuł iskierkę nadziei. Dlaczego, do diabła, nie

pomyślał o tym wcześniej?

Oczywiście, zdobycie przyjaźni Joego Morrisona

nieuchronnie związane było z pewnymi trudnościami,

ale teraz Vince był przekonany, że to dla niego

ostatnia szansa na przekonanie Christy. Nie chciał

z niej zrezygnować. Pragnął Christy!

Dotychczas nie wykazywał zamiłowania do życia

domowego i rodzinnego. Ostatnio często nawiedzały

go myśli o założeniu rodzinny. Oczywiście Christy

odgrywała w tych wizjach główną rolę.

Vince dokończył toaletę, założył czyste ubranie

i pobiegł do samochodu. Pojechał do szpitala.

Już miał otworzyć drzwi do pokoju Joego Morri­

sona, gdy dostrzegł na drzwiach wywieszkę „Żadnych

odwiedzin". Czyżby Joe poczuł się gorzej? Co, u diabła,

się stało?

Poszedł do najbliższego pokoju pielęgniarek. Na

szczęście znał siostrę dyżurną.

- Leslie, co z Joem Morrisonem?

background image

OSTATNIA SZANSA 127

- O, cześć, Vince. Ma się zupełnie dobrze. Czemu

pytasz?

- A ta wywieszka na drzwiach?

- A tak, to Christy - powiedziała Leslie. - Znasz

ją? Życzy sobie, aby nikt go nie odwiedzał.

- Czy powiedziała, dlaczego?

- Mnie nie, ale przecież nie ze mną to załatwiała.

- Nie rozumiem tego - parsknął ze zniecierp­

liwieniem Vince. - Jesteś pewna, że Joe dobrze się czuje?

- Rekonwalescencja jeszcze potrwa długo, ale

z pewnością miewa się z każdym dniem lepiej.

- Dzięki, Leslie.

Idąc długim korytarzem Vince starał się znaleźć

logiczne wytłumaczenie tej zagadki. W żaden sposób

nie mógł zrozumieć, dlaczego nagle nie chciała, aby

ktokolwiek odwiedził Joego. Vince wstąpił do szpitalnej

kawiarni i popijając kawę rozmyślał nad rozwiązaniem

tego problemu.

Nagle zrozumiał, o co tu chodzi! Po prostu Joe nie

ma pojęcia, co dzieje się z jego firmą! Niech to diabli!

To przecież nie może trwać w nieskończoność.

Vince rozmawiał z Rustym i wiedział o ustalonym

z Christy terminie na wywiązanie się ze wszystkich

zobowiązań firmy. Jego również prosiła o dwutygod­

niową zwłokę. Czy ona myśli, że za dwa tygodnie

zdarzy się jakiś cud?

Jeden tydzień już minął. Rusty przyznał, że dostawy

wzrastały, ale sceptycznie oceniał pracę Christy jako

brygadzistki.

- Jestem prawie pewien, że nic z tego nie będzie

- stwierdził otwarcie. - Czy w takim wypadku ty

przejmiesz chwilowo kontrakt Joego, Vince?

- Nie wiem jeszcze, Rusty. Już ci powiedziałem, że

z pewnych względów sprawa ta wymaga wielkiej

delikatności.

- Człowieku, przecież wyświadczasz mu uprzejmość.

background image

128 OSTATNIA SZANSA

- Zobaczymy, jak potoczą się sprawy, dobrze?

Vince przełknął dwa łyki kawy.

Również ze względu na Christy Vince chciał wyjawić

wszystko Joemu. Oczywiście, wiedział, że Christy

dostanie ataku furii na wieść, że zdradził jej sekret,

ale przecież nie miał nic do stracenia. Jeśli nic się nie

zmieni, nigdy nie będą sobie bliżsi niż wszyscy inni

mieszkańcy Rock Falls.

Lepiej się przyznaj, Bonnell. Jesteś w niej zakochany.

Bolało go, że Christy nie potrafiła przełamać swych

uprzedzeń. Pewnie przez całe życie słyszała, że jak

świat światem nie był Morrison Bonnellowi bratem.

Stara waśń przestała go śmieszyć.

Takie dumania nie doprowadzą do niczego, skarcił

się Vince. Jeśli chcesz rozmawiać z Joem, to na co

czekasz?

Vince wyszedł z kawiarni. Bez trudu odnalazł

powrotną drogę do pokoju Joego. Zapukał w tabliczkę

zakazującą wizyt i nie czekając na odpowiedź otworzył

drzwi.

U wezgłowia siedziała Laura Morrison. Vince

powitał ją uśmiechem i kiwnięClem głowy, po czym

zwrócił się do Joego.

- Czy mogę wejść na kilka minut? Myślę, że

najwyższa pora, żebyśmy się poznali i chwilę poroz­

mawiali.

Christy miała wyrzuty sumienia z powodu Muffina.

W ciągu ostatnich paru tygodni bardzo go zaniedbała.

Wzięła go na smycz i poszli razem do parku.

Pospacerowali trochę po alejkach, po czym Christy

usiadła na ławce w cieniu rozłożystego dębu. Muffin,

wciąż na smyczy, biegał w kółko i przyglądał się

dzieciom szalejącym na placu zabaw.

Takie dni nie trafiają się zbyt często w Oregonie.

Bezchmurne niebo, upał. Jednak Christy nie miała

background image

OST ATNIA SZANS A 129

sił, żeby cieszyć się z pięknej pogody. Ostatni tydzień

był chyba najcięższy w jej życiu. Przede wszystkim,

przekonała się, że wcale jej nie odpowiada pełnienie

obowiązków Joego. Nie dlatego, że bała się od­

powiedzialności, po prostu robotnicy działali jej na

nerwy. Po kilku dniach zaczęła dostrzegać w ich

oczach rozbawienie i lekceważenie. Znosili ją, ale to

wszystko. No, przesadziła trochę. Ludzie przykładali

się do roboty i dostawy wyraźnie wzrosły.

Nie nadawała się na brygadzistkę. Dawniej żadnego

z drwali dobrze nie znała. Teraz zaczęli się spoufalać.

Christy dowiedziała się, że przezywali ją „Fistaszek",

zapewne z uwagi na niski wzrost.

Nie potrafiła oswoić się z tą sytuacją, z dziwną

mieszaniną szacunku i poufałości. Robotnicy słuchali

jej poleceń, wykonywali je, po czym śmiali się z niej,

gdy sądzili, że ona tego nie słyszy.

Christy właściwie już straciła nadzieję na powrót

Stubba, ale myśl, że jeszcze przez pięć czy sześć

tygodni będzie musiała codziennie jeździć do lasu,

wydawała się jej nieznośna. Nie chodziło tylko

o wyczerpanie psychiczne. Nie przywykła do spędzania

całego dnia na nogach.

Jednak najbardziej męczyło ją to, że nie potrafiła

przestać myśleć o Bonnellu.

Jak mogła dać się złapać w taką pułapkę? Przecież

obiecywała sobie, że nigdy nie będzie zadawać się

z egoistycznymi oszustami. Vince nie różnił się niczym

od...

Nie, to nieprawda. Mimo gniewu i wściekłości

Christy nie mogła uwierzyć, że Vince był podobny do

człowieka, który kiedyś ją wykorzystał. Nie mogła go

też winić za to, że się kochali. Chciała tego przecież.

Muffin zaskomlał, stanął na tylnych łapkach

i pomachał ogonkiem. Christy spojrzała na niego

i podniosła wzrok, chcąc sprawdzić, co wywołało

background image

130

OSTATNIA SZANSA

takie podniecenie. W poprzek trawnika szedł Vince

i zbliżał się do niej. Christy zesztywniała, ale jedno­

cześnie poczuła nerwowe podniecenie. Niezależnie od

tego, jakim człowiekiem był Bonnell, udało mu się

zająć centralne miejsce w jej życiu. Minie dużo czasu,

nim zdoła o nim zapomnieć.

Vince zatrzymał się o dwa metry od ławki, pochylił

się i pogłaskał MufTina, po czym spojrzał na nią.

- Cześć.

Christy zerknęła na niego spod oka. Nie wiedziała,

co powiedzieć. Vince wydawał się mocno zakłopotany.

- Cześć.

- Czy mogę usiąść?

- Proszę bardzo - machnęła nonszalancko ręką,

tak jakby nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia.

- Jak się miewasz? - spytał patrząc jej w twarz.

- O, doskonale - odparła. Zapadła niezręczne cisza.

Vince nie spuszczał z niej oczu. Już miała powiedzieć

mu, by przestał się na nią gapić, ale w tym momencie

Vince odwrócił wzrok.

- Muszę ci coś powiedzieć - zaczął spokojnym

tonem.

Teraz ona obrzuciła go uważnym spojrzeniem.

Zastanawiała się, o co mogło mu chodzić. Vince

w końcu spojrzał na nią ponownie. Christy miała na

sobie lekką bawełnianą sukienkę bez rękawów.

Wspaniałe brązowe włosy luźno spadały na odsłonięty

kark i ramiona.

Vince poczuł dławienie w gardle. Pomyśleć, że

kiedyś nie wydawała mu się ładna! Oczywiście, nie

wyglądała jak gwiazda filmowa, ale któż pragnąłby

żenić się z gwiazdą? Vince wiedział, że jeśli kiedyś się

ożeni, to z kobietą taką jak ona. W przeszłości

spotykał się z dziewczynami, które unikały odpowie­

dzialności jak zarazy i myślały wyłącznie o zabawie.

Vince nie wiedział jeszcze, czy uda mu się połączyć

background image

OSTATNIA SZANSA 131

swe życie z żyClem Christy. Nie miał natomiast wątpli­

wości, że to, co chciał jej teraz powiedzieć, wywoła

zdecydowaną reakcję. Trudno, musi przez to przebrnąć.

- Przez ostatnią godzinę rozmawiałem z Joem

i z twoją matką.

- Co robiłeś?! - spytała z niedowierzaniem. Przestała

nagle dostrzegać drzewa i bawiące się dzieci.

- Odbyliśmy długą rozmowę.

Christy z trudem zachowywała spokój.

- Czy nie widziałeś tabliczki na drzwiach?

- Zignorowałem ją.

Christy miała wrażenie, że jej starania poszły na

marne. Nigdy nie przypuszczała, że właśnie on może

wyciąć taki numer.

- Zatem wszedłeś, mimo że widziałeś tę tabliczkę.

Jak myślisz, po co została powieszona? - W głosie

Christy zabrzmiała nutka histerii.

- To chyba nie ma teraz znaczenia, nie sądzisz?

Christy nie miała zamiaru go słuchać. Wstała z ławki

i przyciągnęła do siebie Muffina. Vince także wstał.

- Ucieczka niczego nie zmieni - powiedział spokoj­

nie.

- Wracam do domu, nigdzie nie uciekam - odrzekła,

rzucając mu ponure spojrzenie. Ruszyła w kierunku

ulicy.

- Porozmawiaj ze mną, Christy.

Vince oczekiwał awantury, co byłoby przykre, ale

możliwe do przeżycia. Jednak Christy po prostu

odmawiała przyjęcia do wiadomości tego, co miał do

powiedzenia. Nie zatrzymała się nawet na chwilę.

Vince szedł obok niej.

- Muszę zacząć od początku, od tego, co zdarzyło

się, zanim ty przyszłaś na świat.

- Nie interesuje mnie to.

Jak mogła mówić tak obojętnym głosem, jakby

byli sobie zupełnie obcy?

background image

132 OSTATNIA SZANSA

- Spytałaś mnie kiedyś, od czego zaczęła się ta

wojna klanów. Pamiętasz?

Christy nagle zatrzymała się i wyrzuciła z siebie

potok słów.

- Jak mogłeś to zrobić? Co powiedziałeś Joemu?

Jeśli to opóźni jego rekonwalescencję, to zapewniam

cię, że...

- Christy, pozwól mi zacząć od początku. Joe ma

się znakomicie. Rozmawialiśmy o różnych sprawach.

- Powiedziałeś mu o wszystkim, prawda? - spytała

oskarżycielskim tonem.

- Nie powinnaś była odcinać go od informacji

- powiedział cicho. - To jego firma i miał prawo

wiedzieć, co się w niej dzieje.

- Nie ty będziesz o tym decydować!

- A czy ty masz takie prawo?

- Ja tylko chciałam go chronić. W takim stanie nie

mógł zajmować się przedsiębiorstwem.

Nagle opuściły ją wszystkie siły. Od tygodni

zmuszała się do zachowywania pozorów spokoju

i pewności siebie, pokonywała coraz to nowe kłopoty.

Teraz nagle zabrakło jej sił. Znowu była sobą - słabą,

delikatną kobietą.

Nim Vince dostrzegł w jej oczach łzy bezradności,

Christy zdążyła odwrócić się do niego plecami. Mimo

to Vince zorientował się, że Christy straciła zapał do

walki.

- Christy?

Christy opuściła ramiona i pochyliła głowę. Wy­

glądała na pokonaną. Vince poczuł przypływ tkliwych

uczuć.

Dogonił ją, gdy dochodziła już do furtki.

- Porozmawiamy, niezależnie od tego, czy chcesz,

czy nie - powiedział stanowczo i chwycił klamkę, tak

aby nie mogła wejść do środka. - Możemy rozmawiać

nawet tutaj.

background image

OSTATNIA SZANSA 133

Dostrzegł w jej oczach łzy i omal nie poddał się

wzruszeniu. Nie mógł jednak sobie na to pozwolić.

- Wybieraj, Christy. Tutaj, czy gdzie indziej?

W jej oczach znowu pojawiły się ostre błyski.

- Co za bezczelność!

- Jeśli myślisz, że mnie obrażasz, to się mylisz.

- Nienawidzę cię!

- To nieprawda. Po prostu jesteś wściekła i starasz

się mnie dotknąć. Wcale mnie nie nienawidzisz.

- Jesteś niesamowitym egocentrykiem!

- Być może, ale jestem również uczciwy i nigdy nie

próbowałem przejąć kontraktu Joego.

- Och, czyżby? - spytała sarkastycznie.

- Czy chcesz rozmawiać tutaj? - spytał, rozglądając

się dookoła. - Doskonale. Odwiedziłem Joego, bo

chciałem wyjaśnić parę spraw...

- Przestań! Dobrze wiesz, że nie mam ochoty na

żadne awantury przed domem.

- Zatem to musi być awantura? Proszę tylko

o piętnastominutową rozmowę.

- Otwórz furtkę - nakazała wzburzonym głosem.

- Możesz wejść i wygłosić swoją mowę, a potem masz

zniknąć, żebym cię więcej już nie musiała oglądać.

Zgrzytając zębami Vince otworzył furtkę i odsunął

się, puszczając przodem Christy i Muffina. Akurat

w tym momencie zadzwonił telefon. Christy rzuciła

Vince'owi jadowite spojrzenie i pobiegła do domu.

Najbliższy telefon znajdował się w salonie.

- Halo! - powiedziała, starając się ignorować

Vince'a, który również wszedł do salonu.

- Christy? Boże, jak trudno cię złapać! Joego

również. Dzwoniłem do domu i do biura. Co, u licha,

się z wami dzieje?

- To ty, Stubb?

- No a kto? Co słychać?

- Czy mogę spytać, gdzie ty jesteś i co robiłeś

background image

134 OSTATNIA SZANSA

przez ostatnie dwa tygodnie? - spytała, z trudem

powstrzymując się od krzyku.

- Oczywiście, że możesz. Dzwonię właśnie po to,

żeby ci powiedzieć. Jestem u siostry w Coeur d'Alene,

w Idaho. Pomyślałem, że skoro już jestem w tych

stronach, to mogę do niej zajrzeć. Dlaczego biuro jest

ciągle zamknięte?

- Nie jest zamknięte, po prostu rzadko tam bywam.

- Chorujesz czy co?

Christy zauważyła, że Vincent usiadł na sofie,

ale nie wydawał się zbyt szczęśliwy. Siedział na

samym brzegu, pochylając się do przodu i opierając

łokcie na kolanach. Christy odwróciła się do niego

plecami.

- Nie, jestem zdrowa, ale Joe jest w szpitalu.

- Jezu, naprawdę? Co się stało? Miał atak serca?

- Nie, miał wypadek i będzie jeszcze leżał przez

kilka tygodni. Stubb, posłałam ci pieniądze na drogę.

Liczyłam, że zastąpisz Joego.

- Jezu, Christy, bardzo mi przykro. Wracam

natychmiast. Dlaczego od razu nie powiedziałaś, że

mnie potrzebujesz?

Na to pytanie Christy nie mogła mu odpowiedzieć.

- Wracaj szybko, Stubb - odparła znużonym

głosem. - Czy mogę liczyć, że w poniedziałek przy­

jdziesz do pracy?

- Oczywiście, przylecę najbliższym samolotem.

Nawiasem mówiąc, ja też mam dla ciebie nowinę.

Skończyłem z piClem. Dziwne, prawda? Ciekawe, co

powie cała banda na wiadomość, że Stubb nie pije

nawet piwka?

Christy była tak zdumiona, że musiała usiąść.

- Nie wiem, co powie cała banda, ale ja się bardzo

cieszę.

- To wspaniale. Musimy się spotkać, jak tylko

wrócę. Właściwie dotychczas się nie znamy, Christy.

background image

OSTATNIA SZANSA 135

Pożegnali się i Christy odwiesiła słuchawkę. Vince

spojrzał na nią wyczekująco.

- Stubb wraca? - spytał spokojnie.

- Tak. Podobno przestał pić.

- Dobrze mu to zrobi.

Christy powoli uświadomiła sobie, że w ciągu kilku

minut jej sytuacja uległa radykalnej zmianie. Dzięki

bezczelności Bonnella nie musiała już dłużej ukrywać

rzeczywistości przed Joem. Gdy wróci Stubb, będzie

już miała normalnego brygadzistę.

- Słucham cię - powiedziała zimno. - Żądałeś,

żebym cię wysłuchała.

- Nie traktuj mnie z góry, Christy. Od samego

początku błędnie mnie osądziłaś i mam już dość

twoich oskarżeń. Nie chciałaś mi ufać, oparłaś swoje

podejrzenia i nieuzasadnione, negatywne oceny na

plotkach biorących się z tych starych waśni. - Oczy

Vince'a poClemniały. - Zupełnie nie mogliśmy się

porozumieć w żadnej sprawie, z wyjątkiem seksu.

- To zdarzyło się tylko raz - szybko zwróciła mu uwagę.

- Och, jeszcze się zdarzy.

- Podobno chciałeś ze mną rozmawiać - powiedziała

nerwowo. Nie mogła spokojnie znieść spojrzenia jego

szarych oczu, w których kryło się tyle uczuć.

- Jakoś nigdy nie udaje się nam zrealizować planów

- przyznał Vince. - Zamiast wdawać się w długie

wywody, powiem tylko, że Joe i ja omówiliśmy nasze

nieporozumienia i pogodziliśmy się ze sobą. To

wszystko zaczęło się od kłótni między nim i moim

ojcem prawie trzydzieści lat temu. Teraz obaj mamy

nadzieję, że również i nasi ludzie zawrą pokój.

- Chcesz powiedzieć, że teraz jesteście już przyjació­

łmi? - spytała sceptycznym tonem.

- Nigdy nie było prawdziwych powodów, żebyśmy

się gniewali.

- A zatem po tylu latach życia w jednym mieście

background image

136 OSTATNIA SZANSA

i unikania wszelkich kontaktów, teraz będziecie

kumplami? - spytała z nie ukrywaną złośliwością.

- Trudno mi w to uwierzyć.

- To dlatego że nie chcesz uwierzyć.

- W każdym razie rozmawiałeś z Joem nie tylko

o tym!

Christy patrzyła na niego z wyraźną niechęcią.

- Powiedziałem mu o trudnościach, jakie musiałaś

pokonać, o zniknięciu Stubba, o awanturach z Rustym.

- A czy wspomniałeś o tym, że chcesz sprzątnąć

mu sprzed nosa kontrakt? Czy o tym akurat zapo­

mniałeś?

- Niczego nie zapomniałem. Wyjaśniłem Joemu,

że Rusty proponował, bym przejął wasz kontrakt na

czas jego choroby. To miało być chwilowe rozwiązanie

tej trudnej sytuacji.

- No cóż - odparła Christy, walcząc ze łzami.

- Wydaje mi się, że postanowiłeś pokazać mi, gdzie

jest moje miejsce. Oto wielki, mocny mężczyzna

wkracza do akcji i rozwiązuje problemy, z którymi

nie radziła sobie ta głupia, nieprzydatna do niczego

Christy.

- Nikt oprócz ciebie tak nie myśli, do cholery!

- wybuchnął Vince. - Zyskałaś szacunek wszystkich.

Po prostu zdejmij z oczu klapki i rozejrzyj się dookoła.

Przez kilka sekund Christy szybko mrugała powie­

kami, na darmo usiłując powstrzymać łzy.

- Nie zyskałam niczyjego szacunku! Ludzie Joego

śmieją się ze mnie, Rusty myśli, że jestem idiotką, Joe

prawdopodobnie nigdy już mi nie będzie ufał, a ty...

Christy zerwała się z fotela i wybiegła z pokoju.

Vince wstał i westchnął z rezygnacją. Usłyszał

trzaśniecie drzwi. Wyszedł z salonu na korytarz. Po

krótkim wahaniu udał się na poszukiwania. Postanowił,

że nie opuści tego domu, dopóki Christy wszystkiego

nie zrozumie.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Vince zajrzał do dwóch pokojów, po czym natknął

się na zamknięte drzwi. Poruszył klamką, badając siłę

zamka. Przycisnął ramię do drzwi i mocno nacisnął.

Drzwi ustąpiły. Christy leżała na łóżku, z twarzą

ukrytą w poduszce.

- Idź sobie - powiedziała stłumionym głosem.

Vince mimo to wszedł do środka i usiadł na łóżku

obok niej. Pogłaskał ją po głowie. Christy odsunęła

się o kilkanaście centymetrów.

Vince podrapał się po głowie, rozważając sytuację.

W końcu niewiele miał do stracenia. Położył się obok

niej.

Teraz dopiero rozejrzał się wokół. Żółte tapety,

koronkowe firanki, liczne kosmetyki na komodzie,

stół, kilka półek z książkami. Pościel pachniała

perfumami.

Vince uśmiechnął się pod nosem. Nie mieścił się na

jej łóżku. Przez chwilę myślał, czy nie zrzucić butów,

ale wolał nie posuwać się za daleko.

- Kiedy miałem jedenaście lat - zaczął spokojnym

tonem - pokłóciłem się z moim najlepszym przyjacie­

lem. Kłóciliśmy się i bili co najmniej raz na tydzień,

tak że jedna sprzeczka więcej nie powinna była mieć

żadnego znaczenia. Ale tym razem podeszli do nas

jacyś dwaj chłopcy. Wtedy wydawali nam się niemal

dorośli, ale nie mieli więcej niż szesnaście, siedemnaście

lat. Początkowo tylko patrzyli i świetnie się bawili,

ale później postanowili dać nam lekcję. To zaczęło

wyglądać już dość paskudnie, gdy z piskiem opon

background image

138 OSTATNIA SZANSA

zatrzymał się obok nas jakiś samochód i wysiadł

z niego naprawdę dorosły facet. Wrzasnął: „Co się tu

dzieje, do diabła! Jeśli chcecie się bić, to znajdźcie

sobie kogoś w waszym wieku!" Złapał jednego za

kołnierz i oderwał od nas. - Vince przerwał i cicho

zachichotał.

- Potem dał każdemu z nich kopniaka w tyłek,

krzyknął: „Macie, to na drogę!" Obaj uciekli. Później,

gdy wracaliśmy do domu, Jimmy powiedział mi, że ten

facet to Joe Morrison. Oczywiście, nie miałem szans go

poznać, ponieważ on i mój ojciec starannie się unikali.

Christy wstała z łóżka, wyjęła z szuflady kilka

chusteczek higienicznych i wytarła nos. Jej oczy były

zapuchnięte od płaczu, ale Christy nie dbała już,

w jakim stanie widzi ją Bonnell. Czuła się okropnie

i tak też wyglądała.

- Zatem Joe nie wiedział, kogo ocalił od pobicia?

- spytała, zainteresowana jego opowieścią. Dziwne,

ale fakt, iż Vince leżał wyciągnięty wygodnie na łóżku

nie budził jej zdziwienia, chociaż w tym łóżku nigdy

jeszcze nie leżał żaden mężczyzna.

- Jestem pewien, że nie - odparł patrząc na nią

spokojnym wzrokiem. - Wątpię, by w ogóle pamiętał

ten incydent.

- Nie przypomniałeś mu o tym dzisiaj?

- Mieliśmy ważniejsze sprawy na głowie.

- O co poszło między twoim ojcem a Joem?

- spytała, opierając się o komodę.

- Jakaś kłótnia na temat pierwszeństwa przejazdu.

Naprawdę nie pamiętam wszystkich szczegółów.

W każdym razie to był przykład dla robotników.

- Zatem ta wojna zaczęła się od głupiej kłótni.

- Chyba tak.

- Czemu nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?

- A czy to by coś zmieniło? - spytał, siadając na

łóżku.

background image

OSTATNIA SZANSA 139

- Zapewne nie - odpowiedziała szczerze.

Christy zaczęła nerwowo spacerować po pokoju.

- Nigdy nie wspomniałeś o swojej matce.

- Odeszła, gdy miałem dziewięć lat. Wyszła po­

wtórnie za mąż, mieszka w pobliżu San Francisco.

Ojciec zmarł jedenaście lat później i wtedy ja przejąłem

firmę.

- Widujesz ją?

- Rzadko. Nie jesteśmy sobie bliscy.

- To źle.

- Zgoda, ale ona nie ma ochoty na częste spotkania.

Przygryzła dolną wargę i spojrzała na niego spod

oka, lecz po sekundzie odwróciła wzrok, jakby zabrakło

jej odwagi, aby spojrzeć mu w oczy.

- Usiądź koło mnie - poprosił Vince.

- Po co? - szepnęła.

- Żebym mógł cię przytulić.

- Vince... - Zacisnęła powieki.

- Czujesz się bardzo nieszczęśliwa, a naprawdę nie

ma powodu. Joe ma się coraz lepiej. Stubb wraca do

domu i... - dokończył z uśmiechem - masz mnie, jeśli

tylko chcesz.

- Czuję się zagubiona. Powinnam odwiedzić Joego.

- Z nim jest wszystko w porządku.

- Z pewnością bardzo go rozczarowałam - powie­

działa wyglądając przez okno.

- Ależ skąd, jest z ciebie dumny - zapewnił ją

Vince. Wstał z łóżka i podszedł do niej. Christy czuła

jego obecność tuż za swoimi plecami. Biło od niego

ciepło i witalność. Skurczyła się w sobie jeszcze mocniej.

- Miałaś bardzo ciężkie zadanie i jakoś poradziłaś

sobie.

- Wcale nie poradziłam sobie. Próbowałam... ale

tak naprawdę to wszystko szło nie tak, jak powinno.

- Tylko ty tak myślisz, Christy - przekonywał ją

dalej. - Utrzymałaś w ruchu przedsiębiorstwo. Załoga

background image

140 OSTATNIA SZANSA

się nie rozproszyła, Joe ma dalej swój kontrakt,

a teraz, gdy wróci Stubb, będziesz miała brygadzistę

i wszystko wróci do normy.

- Wcale nie wiadomo, czy Stubb potrafi kierować

pracą. Sam to mówiłeś;

- Tak, pamiętam, ale nie powinienem go tak szybko

oceniać. Szybkie sądy są niebezpieczne.

- To pod moim adresem.

- Mówię o tobie i o sobie, i wszystkich innych,

gotowych przyjmować jakieś założenia bez żadnych

rzeczowych danych. Niepokoiła mnie jego skłonność

do picia.

Christy usiłowała zebrać myśli. Zdawała sobie

sprawę, że męczący ją niepokój wynikał w znacznej

mierze z nagłej zmiany, jaka nastąpiła w jej życiu.

Koniec z sekretami. Mogła w każdej chwili pójść do

szpitala i otwarcie porozmawiać z Joem o interesach.

Dotychczas chciała zastąpić go we wszystkim, uwolnić

od wszelkich zmartwień.

Zapomniała o śmiałości Vince'a. Nie przyszło jej

do głowy, że Vince może wybrać ten moment, aby

zakończyć starą kłótnię. Czuła się zdradzona. Vince

manipulował nią i ignorował jej życzenia.

- Zrobiłeś to za moimi plecami. Zlekceważyłeś

moje plany i uczucia.

- Wiedziałem, że tak to oceniasz, Christy, ale ty

nie chciałaś ze mną rozmawiać. Czy miałem po

prostu odejść? Ja tak nie potrafię.

- Nie, ty uważasz, że masz prawo wtrącać się

w życie innych ludzi.

- Spójrz na mnie, Christy - chwycił ją za ramiona

i obrócił tak, aby stała twarzą w jego stronę. - Gdy

dowiedziałem się o wypadku, coś skłoniło mnie do

odwiedzenia szpitala. Może dlatego, że pamiętałem,

jak Joe ocalił mnie i Jimmiego przed tymi dwoma

typami. Naprawdę nie pamiętam, o czym wtedy

background image

OSTATNIA SZANSA 141

myślałem. Z całą pewnością zdawałem sobie sprawę,

że jeśli Joe jest ciężko ranny, to jego przedsiębiorstwo

będzie w opałach. Spotkałem ciebie i wydałaś mi się

taka rozsądna. Pamiętam, że pomyślałem, jakim

szczęściarzem jest Joe mając kogoś takiego jak ty do

pomocy. Od razu wiedziałem, że będziesz chciała

dalej prowadzić firmę. Nie spodziewałem się natomiast,

że aż tak przypadniesz mi do serca. To była ogromna

niespodzianka. Od początku mnie odpychałaś. Od

razu zdecydowałaś, że nie można mi ufać. Później

zorientowałem się, że chcę ci pomóc wcale nie ze

względu na Joego. Chodziło mi o ciebie.

Christy spojrzała na niego szeroko otwartymi

oczami.

- Poszedłeś do Joego z mojego powodu?

- Zrobiłem to dla ciebie i dla siebie. Inaczej nigdy nie

ruszylibyśmy z miejsca. Wiem, że jesteś bardzo przywią­

zana do matki i do Joego. Robiłaś wszystko, co mogłaś,

aby nikt nie dowiedział się o naszym związku.

- Nic nie pomogło, ludzie już gadają.

- Właśnie. Dlatego chciałem, żeby wszystko zostało

wyjaśnione. Chcę paradować z tobą po mieście i nie

przejmować się tym, co ludzie mówią. Chcę spędzać

z tobą więcej czasu i nie martwić się, że ktoś może

o tym powiedzieć Joemu.

- Czy... powiedziałeś o nas mamie i Joemu?

- Powiedziałem im, że jestem tobą zainteresowany.

Christy patrzyła mu badawczo w oczy. Znała już

ich wyraz, ale teraz pojawiło się w nich więcej ciepła

i sympatii. Chyba mówił prawdę, chyba rzeczywiście

mu na niej zależało!

- Powiedziałem ci, czego pragnę. Teraz twoja kolej.

Christy czuła się tak upokorzona, że nie mogła

wykrztusić ani słowa. Jak mogła tak oślepnąć, tak

uparcie trzymać się swojego ograniczonego punktu

widzenia?

background image

142 OSTATNIA SZANSA

- Nie wiem, co powiedzieć - szepnęła niepewnym

głosem.

W mieszkaniu panowała przejmująca cisza. Byli

zupełnie sami, jeśli nie liczyć Muffina.

- Wobec tego nie będziemy teraz rozmawiać

- powiedział cicho, przesuwając dłonie wzdłuż jej

ramion. Zerknął na ramiączka sukni. Jak zawsze, tak

i teraz Christy działała na jego zmysły i wyobraźnię.

Był zupełnie bezsilny wobec jej kobiecości. Podniósł

jej dłonie do swych ust i spojrzał w oczy. Christy

nagle zrozumiała, do czego zmierzał.

- Nie uciekaj - szepnął. - Pozwól, żeby ta ściana

runęła. Niech zniknie.

Jeśli teraz zgodzi się z nim kochać, jej los będzie

przypieczętowany. Czy naprawdę chciała przebaczyć,

zapomnieć i zaakceptować wszystko, co on zrobił?

Jakaś część jej osobowości buntowała się przeciw

takiej kapitulacji. Ale ten bunt nie docierał do miejsca

w systemie nerwowym, w którym rodziły się jej

reakcje. Dotknięcie Vincenta wstrząsnęło jej ciałem,

poczuła, jak ogarnia ją gorąca fala podniecenia.

Vince pogłaskał ją po włosach i opuszkami palców

pogładził jej policzek. Pochylił się i pocałował ją

w szyję. Wargami czuł przyśpieszone pulsowanie tętnic.

Chciał czuć ją przy sobie tak jak wtedy, gdy kochali

się na biurku, chciał, aby ona pragnęła go tak mocno,

jak on jej.

Christy spojrzała w jego pochmurne oczy i bez

trudu odczytała w nich pożądanie. Wystarczyłoby,

żeby powiedziała: nie i płomienie w jego oczach

zgasłyby. Ale bez Vincenta Bonnella wszystko w jej

życiu wydawało się jałowe i pozbawione znaczenia.

Przekonała się o tym w ciągu ostatniego tygodnia.

Christy przyjrzała się jego twarzy. Widziała teraz

wszystkie zmarszczki i lekko zaznaczone bruzdy po

obu stronach ust. Uśmiechnął się do niej i Christy

background image

OSTATNIA SZANSA

143

niemal już zrezygnowała z wszelkich prób oporu.

Przytuliła policzek do jego piersi. Słyszała mocne

uderzenia serca. Vince otoczył ją silnymi ramionami

i wtulił twarz w jej włosy.

- Christy, najdroższa, najgorsze jest już za nami.

Uwierz w to. Wierz mi. Przestań się zamęczać.

Christy zwilżyła językiem wargi.

- Może najpierw muszę uwierzyć w siebie - szepnęła.

- Co? Powtórz, nie słyszałem, co powiedziałaś.

Objęła go w pasie.

- Nieważne - odrzekła, stając na palcach i przytula­

jąc się do niego jeszcze mocniej. Vince nie potrzebował

zachęty. Ustami szukał jej warg. Całował ją mocno

i namiętnie. Po całym dniu obaw, napięć i rozczarowań

teraz Christy poddawała się słodkiemu pożądaniu.

Pogrążyła się w pocałunku. Rozchyliła wargi na

powitanie jego języka. Kolejne fale podniecenia

sprawiły, iż oddawała mu pocałunki z narastającą

namiętnością.

Vince ujął w dłonie jej twarz i obsypał pocałunkami.

- Christy... - szepnął w uniesieniu. Jego głos brzmiał

chrapliwie.

- Kochanie... wiesz, że cię kocham? Wiesz, że dla

mnie to nie zabawa?

Nie chciała teraz o tym myśleć. Może później.

Najpierw musiała przetrawić wydarzenia tego dnia,

porozmawiać z Joem, wysłuchać jego opinii o Bonnellu.

Sama wierzyła już, że zgrzeszyła nadmierną pode­

jrzliwością, ale coś w jej duszy jeszcze nie pozwalało

na całkowite poddanie się Bonnellowi.

- Christy? Czy słyszałaś, co powiedziałem? Kocham

cię.

Odsunął ją od siebie, tak aby móc spojrzeć jej

w twarz.

- Słyszałam - odparła, nie patrząc mu w oczy.

Vince przeraził się. Kochał ją, ale wcale nie był

background image

144 OSTATNIA SZANSA

pewien, czy Christy odwzajemnia jego uczucia. Nie

miał wątpliwości, że pragnęła go fizycznie. Boże,

dlaczego nie przewidział, że uczucia Christy mogą

być ograniczone do erotyzmu?

Znowu przyciągnął ją do siebie. Zamknął oczy.

Oddychał głośno i nierówno. Nie miał wątpliwości,

że potrafił skłonić ją, by go kochała. Pieścił dłońmi

jej plecy. Wiedział, że teraz już żadna kobieta nie

wyda mu się tak piękna.

W jego zachowaniu nie pozostał nawet ślad koguciej

pewności siebie. Przytulał ją do siebie, tak jakby

ściskał w rękach klejnot. Uniósł jej podbródek i całował

ją tak delikatnie, jakby muskał jej wargi płatkami

róży. Starał się przekazać Christy całą miłość, która

wypełniała jego serce.

Christy westchnęła i rozchyliła wargi. Pomyślała,

że pewnie uraziła go swą niechęcią do rozmowy na

temat miłości.

- Pocałuj mnie naprawdę - szepnęła, głęboko

wstrząśnięta intensywnością własnych uczuć.

Vince czuł wręcz bolesne pożądanie. Ta kobieta

była dla niego tajemnicą. Ostrożna i skromna,

a jednocześnie dojrzała i zmysłowa. Jego czuły

pocałunek stał się gwałtowny i namiętny. Palcami

przeczesywał jej włosy, a językiem badał wnętrze

ust.

Po chwili zsunął na bok ramiączka jej sukienki.

Wciąż ją całował, pocałunki następowały jeden po

drugim, bez przerwy, coraz bardziej gorące. Pochylił

się nad nią, a Christy wspięła się na palce.

Zaczęła rozpinać guziki jego koszuli, a Vince na

próżno męczył się z jej sukienką.

- Tak - wyszeptała i po prostu sama ściągnęła

suknię. Pożerał ją wzrokiem. Miała na sobie tylko

niewielkie, bladoróżowe majteczki. Nie spuszczając

z niej wzroku, szybko zdjął koszulę. Christy podeszła

background image

OSTATNIA SZANSA 145

do łóżka i ściągnęła narzutę. Usiadła na kołdrze

i patrzyła, jak Vince się rozbiera.

Oparł się o komodę i zdjął buty. Christy jak

zauroczona wpatrywała. się w jego wspaniały tors.

Gdy Vince rozpiął pasek od spodni, Christy poczuła,

że traci oddech. Ogarnęło ją takie podniecenie, jak

wtedy w biurze, lecz teraz czuła się o wiele odważniej-

sza. Wiedziała już, czego może się po nim spodziewać.

Wiedziała, jak wspaniale wygląda nago, była pewna,

że zadba o bezpieczeństwo i zatroszczy się, żeby ona

pierwsza doznała rozkoszy.

Jej piersi i nabrzmiałe sutki poruszały się w górę

i w dół przy każdym oddechu. Gdy Vince sięgnął do

suwaka spodni, oblizała nerwowo wargi i odgarnęła

włosy z twarzy.

Vincent dostrzegł te oznaki zniecierpliwienia. Wi­

dział, że była już gotowa na jego przyjęcie. W całym

ciele czuł napięcie, a mięśnie ramion i barków

stwardniały nie mniej niż jego męskość. Odwlekał ten

moment, mając nadzieję, że oczekiwanie skłoni Christy

do wyjawienia uczuć. Dzieliły ich tylko trzy kroki.

Zbliżył się do niej i zaczął rozpinać suwak. Christy

śledziła jego ruchy z prawdziwą fascynacją.

- Ty to zrób - powiedział nagle i stanął tuż przed

nią.

- Ja? - spytała zaskoczona.

- Chcesz to zrobić? - spytał, wsuwając palce za

gumkę jej majtek. - Musisz powiedzieć mi, czego

chcesz, Christy.

Wcale nie była przestraszona, tylko zaskoczona.

Myślała już, że wie, jak Vince będzie ją kochał,

i myliła się głęboko.

- Chcę - przyznała zduszonym głosem.

Przesunął dłonie do góry i nakrył nimi jej obie

piersi. Całował i pieścił nabrzmiałe sutki i jędrne ciało.

Christy czuła, że uginają się pod nią nogi. Znowu

background image

146 OSTATNIA SZANSA

oblizała wargi i sięgnęła ręką do suwaka. Dłonią

wyczuwała jego gorącą i stwardniałą męskość. Domyś­

liła się, że Vince ją drażni i prowokuje. Zawsze

zmuszał ją do przekraczania granic tego, co dotychczas

było dla niej normalne.

Nagle poczuła ochotę, żeby naruszyć nieco jego

pewność siebie. Nie miał prawa zawsze nią manipu­

lować. Nieustannie wykorzystywał swą przewagę, żeby

postawić na swoim. Dla własnego zdrowia psychicz­

nego musiała choć raz odpłacić mu pięknym za

nadobne. To była znakomita okazja, aby utwierdzić

swoje prawa, pokazać mu, że nie zamierza rezygnować

z kontrolowania własnego życia.

- Ach... - szepnęła, nakrywając otwartą dłonią

jego rozpięty rozporek. - I co my tu mamy?

Pod wpływem tego dotknięcia jego całe ciało

zadrżało. Wciągnął powietrze w płuca. Christy pieś­

ciła go najpierw przez materiał spodni, a później

dotarła do nagiego ciała. Językiem musnęła jego

pierś.

Vince zamknął powieki i całkowicie oddał się

przeżywaniu rozkoszy. Tego właśnie pragnął: chciał,

żeby Christy nie bała się uzewnętrzniać swoich uczuć.

Jeśli mogła się na to zdobyć w łóżku, będzie to

potrafiła zawsze i wszędzie.

Jej pocałunki i pieszczoty przypominały muśnięcia

piórkiem. To było niewiarygodne i wspaniałe, ale

Vince obawiał się, że nie wytrwa już długo. Otoczył

ją ramionami i przyciągnął do siebie tak blisko, że

musiała przerwać pieszczoty. Dotknięcie jej sutek

paliło mu skórę.

Chyba w całej sypialni słychać było uderzenia jego

serca. Nie poszli jeszcze do łóżka, a już niewiele

brakowało, by...

Musiał się uspokoić albo wszystko skończyłoby

się, nim jeszcze na dobre zaczęli. Christy okazała się

background image

OSTATNIA SZANSA

147

prawdziwą lisicą i kokietką. Na całym ciele czuł

pieszczoty jej niewielkich dłoni i gorące pocałunki.

- Musisz powiedzieć mi, czego chcesz, Vince

- usłyszał, jak Christy powtarza jego słowa.

Wiedział, że trwa między nimi walka o dominację,

ale nie spodziewał się, że Christy przypomni mu

o tym w łóżku.

- Przypuśćmy, że ci pokażę - szepnął ochrypłym

głosem. Christy, wciąż grając rolę kusicielki, zsunęła

majteczki. Oboje jednocześnie rzucili się na łóżko.

- Pokaż mi - zachęcała, leżąc na wznak i wyciągając

do niego ramiona. Gdy Vincent chwycił ją w objęcia,

nie pamiętał już o czułości i delikatności. - Pokaż mi,

Vince - powtórzyła ciszej.

Vince zamknął oczy. Ciężko oddychając, modlił się

w duszy, aby wystarczyło mu sił i wytrwałości. Christy

doprowadziła go do szczytu, po czym sprowadziła na

ziemię. Teraz pragnęła miłości, a nie po prostu dowodu

pożądania. Skoro tak chciała, to tak być musiało.

Pieścił jej ciało powolnymi ruchami. Ssał jej wargi,

językiem pieścił wnętrze ust. Całował piersi i sutki, aż

z gardła Christy wydobył się cichy jęk. Chwyciła jego

dłoń i wsunęła ją między swe uda. Gdy poczuła jego

dotknięcie, krzyknęła z rozkoszy.

Przestali walczyć o dominację. Oboje równie mocno

pragnęli miłości. Vince nie mógł już dłużej zwlekać.

Wszedł w nią. Czuł ciepło i wilgoć jej ciała i jęczał

z rozkoszy.

- Kocham cię - szeptał patrząc w jej zamglone

oczy. - Kocham cię.

- Ja też cię kocham - usłyszał upragnioną od­

powiedź.

Zapomnieli o wszystkim. Całkowicie poddali się

wszechogarniającej namiętności.

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Christy zwlekała z odpowiedzią na oświadczyny

Vince'a. Przez całą niedzielę dręczyły ją wątpliwości.

Kochała Vince'a i on również ją kochał. Coś jednak

w tym wszystkim wydawało się jej być nie w porządku.

Jej wewnętrzne opory sprawiały, że niezbyt ochoczo

towarzyszyła Vince'owi w układaniu planów na

przyszłość.

To oczywiście nie uszło jego uwagi. W przeciwień­

stwie do niego Christy nie potrafiła całkowicie

zapomnieć o burzliwej historii ich związku. Nie umiała

udawać, że stare kłótnie nic jej nie obchodzą.

Po południu, po wyjściu ze szpitala Christy wsiadła

do swego samochodu i pojechała za miasto. Po­

stanowiła wybrać się do swego ulubionego miejsca,

do Knotts Bay. Musiała jakoś uporządkować myśli.

Po drodze nie udało się jej znaleźć odpowiedzi na

dręczące pytanie, które zadawała sobie w coraz to

nowym sformułowaniu: dlaczego, skoro kochała

Vincenta, bała się go poślubić?

W Knotts Bay zdjęła buty i boso spacerowała po

plaży, pozwalając, by fale omywały jej nogi. Wokół

latały mewy. Christy szła przed siebie, aż osiągnęła

spokój, jaki zawsze ogarniał ją nad brzegiem oceanu.

W godzinę później, wyraźnie uspokojona i od-

prężona, wróciła do samochodu i pojechała do Rock

Falls.

Vince mieszkał na Norris Road, jakieś dwa kilometry

na północ od rogatek. Christy znała jego adres i bez

trudu odnalazła właściwy dom. Zaparkowała przed

background image

OSTATNIA SZANSA 149

bramą. Vince musiał usłyszeć, że ktoś przyjechał, bo

właśnie wyszedł zza węgła, niosąc w ręku młotek

i kawałek drewna.

Zgasiła silnik i wysiadła z samochodu. Vincent

podszedł do niej, na jego twarzy malował się wyraz

ogromnego napięcia. Widocznie nie spodziewał się

dobrych wieści.

- Cześć - powitała go.

- Cześć - odpowiedział i pocałował ją w usta.

Christy od razu poczuła w całym ciele znajome

podniecenie.

- Czy coś się stało? - spytał Vince.

- Myślę, że wystarczy krótka rozmowa, aby wyjaś­

nić ten problem.

Vincent wyraźnie się zaniepokoił.

- Doskonale, ja też chciałem z tobą porozmawiać.

Wejdź, proszę.

Tylnymi drzwiami weszli do kuchni. Po drodze

Vincent zostawił w warsztacie młotek i deskę. W kuchni

panował porządek, wszystko było na swoim miejscu,

ale wnętrze wydawało się bardzo surowe i chłodne.

Najwyraźniej Vincent ograniczał się do rzeczy koniecz­

nych. Kobieta miałaby tu pole do popisu. Czy

rzeczywiście ona będzie tą kobietą?

- Napijesz się czegoś? Może być mrożona herbata,

cola, piwo, kawa.

- Mrożona herbata.

Vince wyjął z lodówki pojemnik z lodem i dzbanek

z herbatą. Nalewając herbatę do szklanek zerkał na

nią niepewnie.

- Byłaś w szpitalu?

- Tak, rano odwiedziłam Joego. Był tam również

Stubb. Wydaje się, że rzeczywiście chce skończyć z piClem.

- To by mu nie zaszkodziło - odparł z uśmiechem.

- Tobie również, prawda? Mogłabyś przestać jeździć

do lasu.

background image

150 OSTATNIA SZANSA

- Mam nadzieję - odrzekła, błotąc szklanką z her­

batą.

- Usiądźmy w salonie.

- Doskonale.

Christy usiadła na sofie, Vincent w ogromnym,

skórzanym fotelu. Oboje przez chwilę popijali w mil­

czeniu herbatę i uśmiechali się do siebie.

- Po wizycie w szpitalu pojechałam do Knotts

Bay. To mnie zawsze uspokaja.

- Co cię tak zdenerwowało, że musiałaś tam

pojechać, kochanie? - spytał z wahaniem.

- Musiałam się zastanowić, Vince.

- Myślałaś o nas.

- Tak.

- Czy ty nie chcesz wyjść za mnie, Christy? - spytał

patrząc na nią ze smutkiem.

Christy wbiła spojrzenie w trzymaną w ręku

szklankę.

- Wczoraj, przez ciebie, wszystko tak nagle się

zmieniło. Przedtem poświęcałam całą uwagę przed­

siębiorstwu, a teraz wszystko zniknęło.

- Zniknęło? - spytał marszcząc brwi. - Nie rozu­

miem cię, Christy. Co zniknęło?

- To właśnie musiałam zrozumieć. Nagle pojawiła

się taka ogromna dziura... - Zaśmiała się z wysiłkiem.

- Proszę, mów dalej.

- Czułam się... jakby wyłączona z sieci. Zajmowałam

się tyloma sprawami. Zgoda, nie radziłam sobie z nimi,

ale...

- Nieprawda, świetnie sobie poradziłaś.

- Robiłam, co mogłam. Naprawdę wierzyłam, że

Joe nie powinien się martwić. To było dla mnie

najważniejsze - chronić go przed złymi wieściami.

Vincent wpatrywał się w nią badawczo i zastanawiał

nad każdym jej słowem. Starał się odgadnąć, o co jej

w istocie chodzi. Powoli zaczynał rozumieć. Dla

background image

OSTATNIA SZANSA 151

Joego wzięła na siebie obowiązki strażniczki i opie­

kunki, choć wiele ją to kosztowało. Vincent usunął

szlachetną motywację i pozostała jej już tylko ciężka

praca.

- Teraz rozumiem, co wczoraj zniszczyłem - po­

wiedział spokojnie. - Christy, odwiedziłem Joego

tylko po to, aby skończyć z tą idiotyczną wojną.

Chciałem przedtem z tobą porozmawiać.

- Pamiętam, że próbowałeś - odpowiedziała ze

słabym uśmiechem. - Nie byłam chętna do współpracy.

- Zapewne powinienem był bardziej nalegać - po­

wiedział, wstał z fotela i podszedł do niej. - Co zatem

chcesz teraz zrobić, najdroższa?

- Poczekać - odrzekła patrząc mu prosto w oczy.

- Poczekać - powtórzył cicho. - Poczekać z czym?

- Z małżeństwem. Chcę poczekać, aż Joe wyjdzie

ze szpitala i aż...

- Aż nabierzesz do mnie większego przekonania?

- A czy ty masz do mnie pełne zaufanie?

- Jestem pewien, że cię kocham. Czy nie chodzi tu

przede wszystkim o miłość? Czego się obawiasz?

- Obawiam się ciebie, Vince - odpowiedziała cicho.

Vincent spojrzał na nią zupełnie zaskoczony. - Jesteś

taki porywczy. Ja wolę wpierw rozważać wszystko

z różnych punktów widzenia. Gdy masz jakiś pomysł,

od razu próbujesz go zrealizować. Przykładem jest

wczorajsza rozmowa z Joem. Czy chociaż przez chwilę

zastanawiałeś się, jak ja mogę na to zareagować?

Vincent pogłaskał ją po głowie, odgarnął włosy

z jej twarzy.

- Wiedziałem, że będziesz wściekła, ale zdecydo­

wałem się porozmawiać z Joem, bo bez jego przyjaźni

nie miałem żadnych szans na zdobycie ciebie. Być

może była to porywcza decyzja, ale dzięki temu

siedzimy tutaj razem i rozmawiamy o małżeństwie.

Trudno mi zatem żałować, że to zrobiłem.

background image

152 OSTATNIA SZANSA

- Chcesz powiedzieć, że zrobiłbyś to jeszcze raz?

- Bez wahania.

- O to właśnie mi chodzi, Vince - powiedziała,

znowu przyglądając się szklance. - Bardzo się różnimy.

Ja nie potrafię wtrącać się w sprawy innych, ty robisz

to bez wahania.

- Czy rzeczywiście uważasz, że to jest przeszkoda

nie do przezwyciężenia? Że nie możemy być szczęś­

liwym małżeństwem? - spytał, ujmując jej dłoń.

- Musisz to przemyśleć, Christy. Jestem, jaki jestem,

tak jak ty jesteś, jaka jesteś. Gdybym miał szesnaście

lat, mógłbym próbować się zmienić, ale w wieku

trzydziestu sześciu lat to już chyba niemożliwe.

Czy naprawdę chciała, aby się zmienił? Christy

zmarszczyła brwi.

- Christy, czy ty mi ufasz? Czy wierzysz, że nigdy

nie chciałem przejąć waszego kontraktu, że wszystko,

co robiłem, robiłem dla Joego i dla ciebie? Nie mogę

jednak tego udowodnić. Musisz zdecydować się, czy

mi wierzysz, czy masz wątpliwości.

Christy nic nie odpowiedziała, tak jakby zastana­

wiała się nad jego słowami.

- Chcesz wiedzieć, czego ja obawiałem się najbar­

dziej, gdy zorientowałem się, że mi na tobie zależy?

Jesteś wykształcona, inteligentna. Tak bardzo przewyż­

szasz prostego drwala, że bałem się, że nie zwrócisz

na mnie najmniejszej uwagi.

- Chyba nie mówisz tego poważnie - powiedziała,

patrząc na niego ze zdziwieniem. Wzruszenie wycisnęło

jej łzy z oczu. Byłaby śmieszna, gdyby dalej wynaj­

dowała powody, uniemożliwiające jej związek z tym

ciepłym, szczerym i delikatnym człowiekiem.

- Ufam ci - powiedziała przez łzy.

- Chodź do mnie. - Vincent posadził ją na kolanach

i przytulił do piersi. - Kochanie, nie chcę się wtrącać

w twoje sprawy, ale jeśli będziesz miała jakieś kłopoty,

background image

OSTATNIASZANSA 153

to nie zawaham się przed interwencją. Taką już mam

naturę.

Christy ukryła twarz w zagłębieniu między jego

karkiem i ramieniem.

- Kocham cię - powiedziała łkając. - I ufam ci.

Naprawdę. Przepraszam, że byłam taką... - urwała

nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.

- Taką jędzą?

Christy nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

Przypomniała sobie, jak wiele razy usiłował jej pomóc

i napotykał na mur podejrzliwości. To musiało

doprowadzać go do szaleństwa. Skoro to wytrzymał,

musi rzeczywiście ją kochać.

- Czy zatem w dalszym ciągu chcesz czekać

z małżeństwem? - spytał, głaszcząc jej włosy.

- Chciałabym tylko, żeby Joe był na weselu

- odparła, wycierając rękawem łzy.

- Ja także. Poczekamy, aż wyzdrowieje. A tym­

czasem... - Uniósł rękę i począł rozpinać guziki jej

bluzki. W jego oczach Christy znowu dostrzegła

pożądanie.

Uśmiechnęła się i zaczęła rozpinać jego koszulę.

background image

EPILOG

Wesele odbyło się w hali sportowej. W całym

miasteczku nie było innej sali, mogącej pomieścić

wszystkich zaproszonych gości. Do tańca przygrywał

miejscowy zespół, specjalizujący się w muzyce country.

Stoły uginały się pod ciężarem jedzenia i dla wszystkich

wystarczyło piwa.

W jasnoniebieskim smokingu Vincent wyglądał tak

elegancko, że Christy nie mogła oderwać od niego

wzroku. Sama miała na sobie wspaniałą białą suknię

z jedwabiu i koronek. Ceremonia ślubna wypadła

dostojnie i okazale. Laura i Joe promienieli z dumy.

Goście jedli, pili i tańczyli.

Jednak ludzie Bonnella siedzieli w jednym końcu

hali, a ludzie Morrisona w drugim. Christy usiłowała

nie zwracać na to uwagi, ale ten podział ją denerwował.

W pewnej chwili podszedł do niej Vince, objął

ramieniem i pocałował w usta.

- Ślicznie wyglądasz w tej sukni, kochanie - szep­

nął. - Dlaczego bardzo chciałbym ją z ciebie ściąg­

nąć?

- Prawdopodobnie z tego samego powodu ja

wyobrażam sobie ciebie bez smokinga - odparła ze

śmiechem.

- A może moglibyśmy wymknąć się na parę minut?

Na górze jest kilka wolnych pokoi.

- Cierpliwości, kochanie - odpowiedziała. Zespół

zaczął nowy utwór. - Vince..

- Tak?

- Pewnie również zauważyłeś, co tu się dzieje?

background image

OSTATNIA SZANSA

155

- Tak, zauważyłem. Nie martw się tym, skarbie.

Wszyscy dobrze się bawią.

Christy nie mogła przestać o tym myśleć. Skoro

Joe i Vince stali się przyjaciółmi, czemu ich pracownicy

nie chcieli zapomnieć o starej waśni? Bała się, że

w każdej chwili może wybuchnąć awantura.

Stubb plątał się wokół ludzi Morrisona z butelką

coca-coli w ręce. Niech go Bóg błogosławi, pomyślała

Christy. Na pewno nie było mu lekko, ale chyba

wygrał już wojnę z nałogiem. Od powrotu z Montany

nie wypił ani łyka. Może dzięki temu znakomicie

wywiązywał się z obowiązków brygadzisty, nawet

Rusty Parnell był zadowolony, a to nie zdarzało się

często. Joe wprawdzie wrócił do pracy, ale Stubb

pozostał brygadzistą.

Christy jeszcze nigdy nie była taka szczęśliwa.

Kochała Vince'a, Joe wyzdrowiał, przedsiębiorstwo

działało jak szwajcarski-zegarek. Pozostała tylko

niewidzialna linia dzieląca halę.

- Czy pani ze mnązatańczy, pani Bonnell? - zaprosił

ją Vince.

- Z przyjemnością - odrzekła.

Vincent zaprowadził ją na parkiet. Zakołysali się

w rytm powolnej ballady. W pewnym momencie

Christy aż jęknęła ze zdziwienia.

- Boże, Vince, patrz, co się dzieje.

- Co takiego? - spytał, odwracając głowę. Od razu

dostrzegł, że Stubb wkroczył na wrogie terytorium.

- Och, co się dzieje?

Wszyscy na sali wstrzymali oddech, czekając, co

będzie dalej.

- Do diabła! - zaklął pod nosem Vince.

- Prosi Myrnę Cartwright, twoją sekretarkę, do

tańca! Zgodziła się! - relacjonowała wydarzenia

podniecona Christy. - Vince, Myrna przyjęła za­

proszenie!

background image

156 OSTATNIA SZANSA

To był sygnał. Nastąpił cud. Ludzie z obu stron

sali zaczęli ze sobą rozmawiać, ściskali sobie ręce

i prosili się do tańca. Christy niemal rozpłakała się ze

wzruszenia. Przygryzła dolną wargę, usiłując po­

wstrzymać jej drżenie.

- Koniec wojny, kochanie - szepnął Vince zduszo­

nym głosem. On również poddał się wzruszeniu.

Zaśmiała się nerwowo, ale po chwili odprężyła się

i wybuchnęła głośnym, wesołym śmiechem. Vince

porwał ją w ramiona i zawirował, aż zakręciło się im

w głowach.

Cały świat wydał się im tak piękny, jak jeszcze

nigdy przedtem!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
przygoda OSTATNIA SZANSA
Merritt Jackie Szefowa
OSTATNIA SZANSA DLA POLSKI PRZED PRZEJECIEM ZYDOWSKIM, ZYDZI W HISTORII POLSKI
Merritt Jackie Zielona dolina
Fizyka-ostatnia szansa; ściąga, Pwr MBM, Fizyka, sprawozdania vol I, sprawozdania część I
ODLEW - ostatnia szansa, m.szpaner, Semestr IV, ODLEW, Wykład
D291 Merritt Jackie Meskie skrupuly
Kłosowska Anna Ostatnia szansa
068 Merritt Jackie Szefowa
443 Merritt Jackie Wróżba
171 Merritt Jackie Laleczka w lesie
Merritt Jackie Dowody miłości 01 Przyłapani na miłości
Merrit Jackie Przylapani przez milosc
Trójka dzieci z 1 klasy stoi przed ostatnia szansa aby
Ostatnia szansa
171 Merritt Jackie Laleczka w lesie
Dowody miłości 01 Merritt Jackie Przyłapani przez miłość

więcej podobnych podstron