Koniec niemieckiego Danzig, początek polskiego Gdańska
Rozmawiał Maciej Drzewicki
28.03.2016 07:36
W naszej pamięci o marcu, kwietniu 1945 r. brakuje dystansu. Narracji, która z jednej
strony nie zaciera faktu, że to było miasto, którym rządzili naziści, a z drugiej nie widzi
Armii Czerwonej tylko jako wyzwoliciela albo tylko jako grabieżcy.
Maciej Drzewicki: Bardzo nie lubi pan określenia "powrót Gdańska do macierzy".
Jan Daniluk: Ponieważ patrząc choćby na politykę historyczną miasta, używanie takiego
określenia wprowadza pewien dysonans. Z jednej strony organizuje się różnego rodzaju
wydarzenia kulturalne, które pokazują niemiecką przeszłość Gdańska...
Pewną ciągłość historyczną...
- Zgoda, chociaż miejsca, nie elementu ludzkiego. Żeby było jasne: dla mnie określenie
"niemiecki Gdańsk" nie ma znaczenia wartościującego, to po prostu stwierdzenie faktu
historycznego.
Że przed II wojną światową mieszkali tu Niemcy.
- W zdecydowanej większości. Albo dokładniej rzecz ujmując: niemieckojęzyczni
gdańszczanie, związani z kręgiem kultury niemieckiej. Kształtowanie się pojęcia narodu,
rozumianego współcześnie, to przecież tak naprawdę XIX w. Z wielkości Gdańska złotego
wieku, jego związków z Rzeczpospolitą, wiele wówczas nie zostało. Miasto było już
prowincjonalnym ośrodkiem, podupadłym po okresie napoleońskim. Wychowały się w nim
nowe pokolenia gdańszczan, obywateli Prus, później II Rzeszy. W momencie zakończenia I
wojny światowej Gdańsk jest miastem niemieckim, z relatywnie dużą, a przede wszystkim
aktywną mniejszością polską - ale jednak mniejszością. W okresie międzywojennym w ogóle
wszystko się wypacza. Dochodzą do głosu, jak nigdy przedtem, silne głosy nacjonalistyczne.
Bo paradoksalnie to, co miało służyć załagodzeniu konfliktu polsko-niemieckiego - czyli
utworzenie Wolnego Miasta Gdańska - de facto tylko ten konflikt zaogniło i stało się jego
paliwem.
Po II wojnie powód funkcjonowania terminu "powrót Gdańska do macierzy" wydaje się
oczywisty. Polskie władze chciały podkreślić historyczne prawa do tego miejsca.
- Co ciekawe, w pierwszych latach obchodzono po prostu wyzwolenie Wybrzeża i w tych
ramach - Gdańska i Gdyni. "Powrót do macierzy" jako nazwa oficjalnych uroczystości
pojawia się później.
A dlaczego dziś wciąż używamy tego określenia? Boimy się reakcji ludzi wychowanych
w PRL, którzy uczyli się "innej" historii? Nie chcemy zostać uznani za "zakamuflowaną
opcję niemiecką"?
- Myślę, że to bardziej prozaiczna kwestia. Generalnie urzędnicy - nie tylko gdańscy - są dość
zachowawczy, nie lubią historycznych kontrowersji. Podam taki przykład. Jakiś czas temu
wykonano z inicjatywy miłośników Orłowa wierną replikę słupa granicznego, jaki stał
między Polską a Wolnym Miastem, czyli między Gdynią a Sopotem. Pojawił się pomysł, by
ustawić go razem z tablicą informacyjną możliwie blisko pierwotnego miejsca, przy ujściu
rzeczki w Orłowie, akurat jeszcze na terenie należącym do Sopotu. Na razie nic z tego nie
wyszło, sopocki magistrat, którego zgoda była niezbędna, wyraził się o pomyśle negatywnie,
uznając go kontrowersyjny. Nie mogę tego zrozumieć. Gdzie tu kontrowersja? Nikt przecież
nie chciał odtwarzać Wolnego Miasta. To jednostkowy przykład urzędniczej
zachowawczości, która moim zdaniem idzie za daleko.
Czy z naszej perspektywy w ogóle mamy co świętować? W ostatnim czasie w dobrym
tonie jest zwracanie uwagi osobom, kto o wydarzeniach z marca 1945 r. mówią
"wyzwolenie".
- Też staram się nie używać terminu "wyzwolenie", a jeżeli już, to co najwyżej w
cudzysłowie. W końcu przecież po wyzwoleniu kraj jest wolny. A po 1945 r. - dziś to chyba
nie podlega dyskusji - to nie był w pełni suwerenny kraj. Z drugiej strony przestrzegam przed
jednostronnym przedstawianiem wydarzeń z marca i kwietnia 1945 r., bez uwzględniania
kontekstu. Samo podkreślanie tylko i wyłącznie tego, co tutaj robili czerwonoarmiści,
wykrzywia obraz. Jest pewnym paradoksem i jednocześnie niebezpieczeństwem, że dzisiaj
szeroko pojęta prawa strona sceny politycznej, przy każdej okazji podkreślając brutalność
czerwonoarmistów, grabieże i rabunki, jednocześnie sprawia, że zaczynamy mniej ostro
widzieć to, co robili Niemcy w czasie II wojny, czy w ogóle kto tę wojnę wywołał. Jakoś staje
się mniej ważne, kto wojska niemieckie stąd wyparł. A to rola Armii Czerwonej, wsparcie
jednostek polskich na tym terenie było znikome. I to się przekłada na tysiące ofiar wśród
żołnierzy radzieckich. Czy to się nam podoba, czy nie. O nich też należy pamiętać,
oczywiście nie zapominając, co działo się tu bezpośrednio po zakończeniu działań
wojennych. Nikt nie mówi, że to łatwa historia.
Czy ta perspektywa, mocno akcentująca sowieckie bestialstwa, bez szerszego kontekstu
nie sprawia, że trochę bezwiednie zaczęliśmy się utożsamiać z ówczesnymi
gdańszczanami? Czy nie zaczynamy mieć poczucia "wspólnej" historii? Przecież o
niczym takim nie może być mowy. Gdyby Niemcy, którzy tu wówczas mieszkali, wojnę
wygrali, my dziś na pewno nie bylibyśmy gdańszczanami.
- Rozumiem, o co panu chodzi, jednak w sentymencie do miejsca, potrzebie ciągłości, nie ma
nic złego. Powiem więcej - warto to kultywować. Chodzi natomiast o to, by w narracji o tym,
co się tu stało w 1945 r., znaleźć formułę, która nie będzie z jednej strony tanim
sentymentalizmem, skupiającym się tylko na losach samego miasta i jego zabytkach, z drugiej
zaś nie będzie się też skupiała na jednostronnym przedstawianiu Armii Czerwonej tylko jako
grabieżcy.
Jest jeszcze jedna bardzo ważna uwaga: zapominamy, że Niemcy nie byli tutaj okupantami.
Oni tu cały czas byli u siebie. Oczywiście pamiętamy o Polakach, Żydach aresztowanych w
1939 r., z których większość tej wojny nie przeżyła, także o robotnikach przymusowych i
jeńcach wojennych, trafiających tutaj z terenów okupowanej Polski czy innych części Europy.
Oni też tu byli. Ale było to miasto zamieszkiwane w zdecydowanej większości przez ludność
niemiecką, o niemieckim charakterze. Inna sprawa, czy ona popierała ten reżim, czy nie.
Nie oszukujmy się - w większości na pewno tak.
- Pewnie tak, chociaż w państwie totalitarnym trudno wyrokować, jaki odsetek ludności w
rzeczywistości popierał politykę władz, jaki był bierny, a jaki starał się stawiać opór. Dla
naszych rozważań teraz nie ma to znaczenia. W pamięci o marcu i kwietniu 1945 r. brakuje
mi pewnego spokoju i dystansu. Narracji, która z jednej strony nie zaciera faktu, że to było
miasto, którym rządzili niemieccy naziści, a z drugiej nie widzi Armii Czerwonej tylko jako
wyzwoliciela albo tylko jako grabieżcy. Odpowiedzialność za losy miasta i jego mieszkańców
ponoszą obydwie strony, i Niemcy, i Sowieci.
Początek końca niemieckiego Gdańska. Kiedy się zaczęło "ostatnie odliczanie"?
- Mówi się zazwyczaj o 12 stycznia 1945 r., początku ofensywy radzieckiej znad Wisły. Tak
naprawdę jednak w Gdańsku wojnę z całą intensywnością zaczęło się czuć, kiedy walczyła
Warszawa, w sierpniu 1944 r. Rozpoczęto zakrojone na szeroką skalę prace ziemne przy
umocnieniach na obrzeżach miasta, zawiązał się specjalny sztab mający przygotować region
do obrony i ewakuacji.
Choć plaże wciąż pełne były wypoczywających gdańszczan...
- Ale już pod koniec sierpnia docierają na statkach do portu gdańskiego pierwsze
zorganizowane transporty uciekinierów z dzisiejszej Łotwy i Estonii. Do końca roku tylko
drogą morską przybyło do miasta co najmniej 140 tys. osób. Do tego przecież należy dodać
masę osób zmierzających drogami lądowymi do Gdańska z Prus Wschodnich czy Kujaw.
Rosną lawinowo problemy aprowizacyjne, lokalowe i komunikacyjne (miasto było
teoretycznie przygotowane na przyjęcie 100 tys. osób). Gdańsk według oficjalnych danych w
maju 1944 r. liczył 288 tys. mieszkańców. Jednocześnie już we wrześniu ograniczone zostaje
wydawanie prasy, zamykane są teatry i kina. Intensyfikacji nabiera ewakuacja dóbr kultury i
nauki, ale też dzieci i młodzieży z gęsto zabudowanego śródmieścia. Gdańsk był długo
relatywnie nietknięty wojną. Naloty oczywiście były, ale nie wyrządziły większych zniszczeń.
Liczby ofiar wśród ludności Gdańska nie ma w ogóle co porównywać z tym, co działo się w
miastach zachodnich czy północnych Niemiec.
O czym mówi propaganda w Gdańsku w drugiej połowie 1944 r.? O przejściowych
problemach na froncie?
- Wtedy mówią już o mobilizacji, jedności, zwarciu szeregów.
Pojawia się teza, że Armia Czerwona podczas działań wojennych celowo niszczyła
Gdańsk, chcąc zetrzeć z powierzchni ziemi miejsce, w którym - i w pewnym sensie przez
które - rozpoczęła się II wojna. Tak tłumaczy się niemal kompletne zniszczenie
Głównego Miasta. Z drugiej strony jednak Niemcy stawili w Gdańsku zacięty opór,
doszło do walk ulicznych, których następstwem musiały być potężne zniszczenia.
- Nie znam żadnego takiego dokumentu, z którego jednoznacznie wynika, że rozkazano
zniszczyć Gdańsk tylko dlatego, że "tu się wszystko rozpoczęło". Zdobycie miasta było
konkretnym celem operacyjnym. Niemcy bronili ważnego ośrodka gospodarczego i
komunikacyjnego. Armia Czerwona musiała go zdobyć. Choć symbol też miał swoje
znaczenie, 1 września 1939 r. był przecież datą ważną i tragiczną.
Dla Rosjan też? Oni przecież rozpoczęli Wielką Wojnę Ojczyźnianą w 1941 r.
- To prawda, ale kiedy 30 marca 1945 r. ogłoszono, że Gdańsk został zdobyty, w Moskwie
biły dzwony, a oficjalny komunikat mówił o odzyskanych "prastarych ziemiach
słowiańskich". Zdobycie Gdańska miało duże znaczenie zarówno polityczno-symboliczne, jak
i wojskowe. A co do ogromnych zniszczeń - ma pan rację: trwała wojna, przeciwnik nie
opuścił miasta dobrowolnie, toczył zacięte boje, wyznaczył kilka linii obrony.
Jeszcze jedno - na ogół staram się unikać takich odniesień, ale w tym wypadku robię wyjątek,
bo termin decydujących walk jest mocno symboliczny. Ten kluczowy dla losów niemieckiego
Gdańska tydzień, gdy miasto padało, był Wielkim Tygodniem. Wielki Piątek przypadał wtedy
właśnie 30 marca.
Ten dzień najczęściej przyjmuje się jako datę zdobycia Gdańska.
- Tak, chociaż po wojnie daty, w których świętowano, mocno się zmieniały. Zresztą to data
wyjątkowo umowna. 1 kwietnia przecież Niemcy trzymali jeszcze pozycje na Westerplatte i
Stogach.
Zastanawia determinacja oddziałów niemieckich. Oczywiście wiemy, że hitlerowcy do
ostatnich dni za dezercję karali śmiercią, a trupy "zdrajców" - żołnierzy i cywili -
wisiały na drzewach wzdłuż Adolf Hitler Strasse (dziś al. Zwycięstwa). Ale czy strach
przed wyrokiem to wystarczający powód takiej determinacji? Czy oni wiedzieli, co ich
czeka z rąk zwycięzców? Dlatego tak zacięcie walczyli?
- Zapewne wiedzieli. To były oddziały, które cofały się z Prus Wschodnich albo z Kujaw.
Oczywiście uzupełnione członkami miejscowego Volkssturmu. A że broniły się do końca...
Odnoszę wrażenie, że my w ogóle mamy tendencję do zbyt lekkiego przechodzenia nad tym
wszystkim, co niesie ze sobą wojna. Może pan się ze mną nie zgodzić, ale II wojna światowa
w powszechnym odbiorze nam spowszedniała. Weźmy nasze Westerplatte w 1939 r.,
żołnierzy, którzy w absolutnie beznadziejnej sytuacji bronią się siedem dni. Kwitujemy to
zwykle jednym zdaniem: bohaterski, zacięty opór. To takie słowa wytrychy, szczególnie
powtarzane - bez refleksji - na różnego rodzaju akademiach. Mnie to cały czas fascynuje. Na
swój sposób to dla mnie cały czas niepojęte. Niesamowite.
I w 1945 r. naród, który tę wojnę rozpoczął, też broni się do ostatniego żołnierza.
- Relacje tamtych żołnierzy, ale też cywili, które dziś znamy, są bardzo różne, czasem ze sobą
sprzeczne. Trudno wyłonić generalny obraz. Strach jest wszechobecny. Jest kilka ciekawych
wspomnień rannych żołnierzy, dowodzących, że ci ludzie nie widzą w tym wszystkim, co się
dzieje, sensu. Z drugiej strony są relacje o niejednokrotnym stawianiu oporu dosłownie do
ostatniego naboju. O ludziach, którzy wyskakują przed czołgi, niszczą je i sami giną.
A propos Westerplatte. W 1945 r. też poddaje się ostatnie.
- Na pewno jedno z ostatnich.
Znalazłem informację, że otoczeni żołnierze niemieccy bronili się siedem dni, od 1 do 7
kwietnia.
- Trudno to ostatecznie zweryfikować. Faktem jest, że Westerplatte znowu było redutą
obrony, tym razem niemieckiej. Ale to, czy bronili się akurat siedem dni, nie jest takie pewne.
Na pewno byli tam jeszcze 1-2 kwietnia. Na pewno już byli odcięci, Przeróbka została zajęta
31 marca.
W końcu Gdańsk zostaje zdobyty. I ludność cywilną spotyka hekatomba. Gwałty,
mordy, podpalanie kościołów, w których gromadzą się wierni uciekający z płonących
domów.
- Konkretnie wiemy o jednym takim przypadku, w kościele św. Józefa.
Chciałem właśnie zapytać o skalę tych wydarzeń.
- Niestety, niewiele możemy powiedzieć na pewno. W powojennej Polsce o takich rzeczach
się nie mówiło. Jeżeli już wspominano o Armii Czerwonej w Gdańsku, wyciągało się
przykłady, jak jakiś oficer uratował kobietę przed rozstrzelaniem, bo ta w ostatniej chwili
powiedziała parę słów po polsku.
Są takie relacje?
- Oczywiście, choć jest ich rzecz jasna mniej. Strona niemiecka z kolei podkreśla wyłącznie
grabieże, gwałty. Jakkolwiek bezdusznie by to zabrzmiało: wszystkie te relacje przedstawiają
konkretny wycinek rzeczywistości + ale tylko wycinek. A dla historyków niezwykle istotna
jest skala wydarzeń. Nie ulega wątpliwości, że w ostatnich latach zaczęliśmy umniejszać
obraz wojennych zniszczeń Gdańska, akcentując to, co działo się już po zdobyciu miasta. A
przecież zmasowany ostrzał artyleryjski, bombardowania w gęstej zabudowie śródmieścia
przy coraz mniejszych możliwościach akcji ratowniczych - to wszystko musiało spowodować
znaczne zniszczenia. O szalejących pożarach jeszcze przed zakończeniem działań wojennych
opowiadają wszyscy. Jak zwykle wraca tylko pytanie o skalę.
Szokujące, jak mało wiemy o tamtych dniach. Ma się czasem wrażenie, jakbyśmy
dyskutowali o zaginionej kulturze Majów, a nie o wydarzeniach sprzed 71 lat.
- Tak, ale był to proces gwałtowny i jednocześnie krótkotrwały, któremu towarzyszyła
ogromna migracja ludności, wszechobecna niestałość oraz zniszczenie. Wszystko to sprawia,
że dziś niejednokrotnie trudniejsze jest odtworzenie tego, co działo się w Gdańsku w marcu
1945 r. niż podczas - dajmy na to - jakiejś powodzi czy epidemii w XIX w.
Ilu ludzi opuściło Gdańsk po kwietniu 1945 r.?
- Tak naprawdę nie mamy pojęcia.
Setki tysięcy?
- Z pewnością. 17 marca 1945 r. - gdy rejon Gdańska, Sopotu i Gdyni był już okrążony -
według szacunków urzędników miało przebywać tu od 600 tys. do miliona osób. Duży
rozrzut, prawda? Dla przypomnienia: wiosną 1944 r. Gdańsk, Gdynia i Sopot liczyły łącznie
zapewne blisko 450 tys. mieszkańców.
Różnica to uchodźcy ze Wschodu, którzy nie zdążyli wyruszyć stąd dalej w głąb
Niemiec?
- Nie tylko. Uciekinierzy, ranni i zdolni do walki żołnierze, robotnicy przymusowi,
pojedynczy jeńcy wojenni. Większość tych ostatnich, jak również więźniów filii obozu
koncentracyjnego Stutthof czy osadzonych w więzieniach i aresztach, postarano się wcześniej
ewakuować w głąb Rzeszy. W połowie czerwca 1945 r. w mieście miało być ok. 134 tys.
osób.
Już z ludnością napływową - bo przecież od kwietnia do Gdańska przyjeżdżają już
Polacy?
- Oczywiście. Polaków miało być ok. 8,5 tys. Wiele tu jeszcze nieodkrytych, tragicznych kart
z roku 1945, związanych z bestialstwami po obu stronach konfliktu. Z jednej strony mówimy
o tym, co spotkało ludność cywilną po zakończeniu działań wojennych. I bardzo dobrze. Ale
pamiętajmy także o drugiej stronie. Ostatnio opublikowano artykuł oparty na szeregu zeznań
sowieckich jeńców i robotników przymusowych, którym udało się przeżyć w Gdańsku do
momentu nadejścia Armii Czerwonej. Powtarzają się informacje, że Niemcy jeszcze w lutym
i marcu 1945 r. wyprawiali barkami jeńców i robotników przymusowych na Zatokę Gdańską i
tam zatapiali.
Jak dziś powinniśmy obchodzić kolejne rocznice zdobycia, albo - jak kto woli -
"wyzwolenia" Gdańska?
- Jest kilka pytań, na które powinniśmy sobie odpowiedzieć. Po pierwsze: jak nazywać
rocznicę tych wydarzeń? Po drugie: jak ją obchodzić? Przyjęło się, że składamy kwiaty pod
pomnikami czy na cmentarzach. To rozumiem, mam natomiast problem z formułą, w jakiej
się to dzieje. W ubiegłym roku głośno było o składaniu kwiatów przez władze Gdańska w
towarzystwie rosyjskiego konsula na cmentarzu żołnierzy radzieckich. Żeby było jasne: mam
szacunek do zmarłych, pamiętając nawet, w jakich armiach służyli. Ale czym innym jest
szacunek, spokój zmarłych, pamięć o nich, a czym innym honorowanie tej pamięci przez
organizację oficjalnych uroczystości. Tym bardziej że strona rosyjska reaguje alergicznie na
przedstawianie żołnierzy Armii Czerwonej w jakikolwiek inny sposób niż jako wyzwolicieli.
Składając ramię w ramię kwiaty z przedstawicielem Rosji, chcąc nie chcąc, możemy sprawiać
wrażenie, że przychylamy się do takiego, czarno-białego postrzegania historii.
Może to nie najlepsze porównanie, ale czy możemy sobie wyobrazić, że 1 września na
Cmentarzu Garnizonowym, gdzie jest kwatera poległych policjantów i żołnierzy niemieckich,
konsulat niemiecki i najwyżsi urzędnicy miejscy składają razem kwiaty? Chyba nie.
Co powinniśmy robić? Musimy pamiętać, że Armia Czerwona wyparła stąd Niemców, ale
niech nie będzie to kadłubowa pamięć. Przed 1989 r. mieliśmy jednostronny obraz tamtych
wydarzeń, ale po tej dacie wahadło wychyliło się w drugą stronę. To też błąd. Marzyłyby mi
się uroczystości mające charakter refleksyjny, pozbawione zbędnego triumfalizmu i patosu,
skłaniające raczej do rozważań nad konsekwencjami wojny i zbrodniczym charakterem obu
systemów totalitarnych. To ważne szczególnie w miejscu, w którym Niemcy rozpętali II
wojnę światową, a następnie konsekwentnie realizowali swoją zbrodniczą politykę, jak też
gdzie w 1945 r. "wyzwoliciele", wypierając niemieckie oddziały, dopuścili się bestialstw na
ludności cywilnej. Ostatnie dni marca 1945 r. stały się końcem niemieckiego Danzig, a
początkiem polskiego Gdańska. Może to jest najwłaściwsza perspektywa?
*Jan Daniluk - absolwent historii na UG, doktorant. Temat pracy doktorskiej (finalizowanej
pod kierunkiem prof. dr hab. Marka Andrzejewskiego): „ » Miasto skoszarowane «. Garnizon
Gdańsk w latach 1939-1945”. Od marca 2015 r. historyk w Dziale Naukowym Muzeum II
Wojny Światowej w Gdańsku. W latach 2009-15 pracował w pionie edukacyjno-naukowym
gdańskiego oddziału IPN. W latach 2005-09 był związany z Parkiem Kulturowym
Fortyfikacji Miejskich „Twierdza Gdańsk”.
Źródło:
http://trojmiasto.wyborcza.pl/trojmiasto/1,35636,19822734,koniec-niemieckiego-
danzig-poczatek-polskiego-gdanska.html
Dostęp: 05.07.2016