Ze zbiorów
Zygmunta Adamczyka
Sławomir Mrożek
Keczup
2
Przeczytałem w gazecie, że Apokalipsy nie bedzie.
Żeby uczcić tę dobrą nowinę, poszedłem do MacDonalda i zamówiłem hamburgera.
"Jakie to szczęście - myślałem, gdym entuzjastycznie przyprawiał hamburgera keczupem -
że nie będzie trąb anielskich ani gwiazdy spadającej na ziemię, co by nam tę ziemię spali-
ła". Dotychczas konsumowałem bez entuzjazmu, ponieważ żyłem w oczekiwaniu kata-
strofy. Po co właściwie keczup, gdy i tak zmierzamy ku katastrofie?
Ale teraz świat ma przyszłość. Więc dołożyłem sobie jeszcze keczupu, bo teraz już
warto.
Również nazajutrz spożyłem hamburgera z podwójnym keczupem. Ale trzeciego dnia
zauważyłem, że konsumujac podwójny keczup po raz trzeci, nie dotrzymuję kroku swojej
epoce. Pierwszego dnia ją wyprzedzałem, drugiego nadążałem za współczesnością, ale
trzeciego byłem już zapóźniony. Podwójny keczup po raz trzeci - to wstecznictwo.
Aby nie pozostać w tyle, powinien być co najmniej potrójny.
Zjadłem więc potrójny. Trochę mi się odbiło, ale w zasadzie nie czułem się źle.
Kłopoty z żołądkiem miałem dopiero po keczupie czterokrotnym. Udało się je zażegnać
za pomocą alka seltzer. Po keczupie pięciokrotnym nic nie pomogło, a po sześciokrotnym
na samą myśl o siedmiokrotnym robiło mi się niedobrze.
Co dalej? Nieubłagany rozwój konsumpcji wymagał keczupu siedmiokrotnego, później
osmio-, dziewiecio-, dziesieciokrotnego i tak dalej bez końca, bo teraz, gdy Apokalipsę
odwołano, przyszłość nie miała już kresu. Załóżmy, że przetrzymam keczup nawet dzie-
sieciokrotny. Ale później?
Podpaliłem MacDonalda, tu chodziło o życie. Pożar nie był wielki, gdzie mu tam do Apo-
kalipsy, ale lepsze to niż nic.