Cabot Patricia Spadek

background image

Patricia Cabot

Spadek

Prolog

Londyn, maj 1832

Hrabia się spóźniał.

To zupełnie nie było w jego stylu. Hrabia Denham

słynął przecież z punktualności. Swój kupiony w
Zurychu, dokładny co do sekundy złoty zegarek
kieszonkowy, który - jak sądziła Emma - musiał
kosztować majątek, nastawiał według niezawodnego
zegara na opactwie Westminster.

Poza tym James Marbury po podwieczorku zawsze

wstępował do biblioteki, aby przejrzeć korespondencję.

Gidzie więc się podziewał?

background image

Jego spóźnienie mogło oznaczać tylko jedno - ktoś

zakłócił mu ustalony porządek dnia. Emma dobrze
wiedziała, kto to mógł być tym razem. Penelope, która
narzucała hrabiemu swoje towarzystwo tak często, jak
tylko mogła, zwierzyła się Emmie przy śniadaniu, że
przedstawi mu całą sprawę bez ogródek.

- Jeśli on nie myśli jeszcze o małżeństwie, to

postaram się, żeby już dziś się nad tym zastanowił -
stwierdziła, nie zwracając uwagi na rodziców zajętych
jedzeniem jajek na szynce i cierpiących na migrenę po
wypiciu zbyt dużej ilości szampana na balu u lady
Ashforth.

Emma nie miała wątpliwości, że Penelope potrafi

skłonić do małżeństwa każdego mężczyznę. Kuzynka
była piękną dziewczyną - miała kruczoczarne, proste jak
u Indianki włosy i ciemne oczy. Emma zaś, uważana
tylko za ładną, obdarzona była pospolitymi, niebieskimi
oczami i kręconymi, jasnymi puklami. Poza tym
Penelope była wysoka - miała ponad metr sześćdziesiąt
wzrostu, a Emma była niższa od niej aż o dziesięć
centymetrów. Filigranowa Emma, ze swoimi loczkami i
błękitnymi oczami, wyglądała jak laleczka. Nic więc
dziwnego, że traktowano ją jak dziecko.

Ale teraz wszystko powinno się zmienić. Musi

tylko przeprowadzić rozmowę z Jamesem.

Nie potępiała kuzynki Penelope za narzucanie się

hrabiemu. Doskonale ją rozumiała. James Marbury był
najlepszą partią w Londynie - bardzo przystojny,

background image

niesłychanie bogaty i, na razie przynajmniej, unikający
małżeńskich więzów.

Ale to akurat nie potrwa już długo, pomyślała

Emma. Jej kuzynka postanowiła zostać lady Denham, a
żaden mężczyzna, nawet tak zatwardziały kawaler jak
James, nie potrafi się oprzeć wdziękom Penelope van
Court.

Emma wolałaby jednak, aby wdzięki panny van

Court przyniosły szybszy efekt. Obie zbyt pospiesznie
opuściły bawialnię, a w dodatku tuż po wyjściu z niej
hrabiego. Lady Denham i Stuart mogli uznać to za
nietakt, ale Emma była pewna, że Stuart jej wybaczy,
gdy się dowie, dlaczego tak postąpiła… i co osiągnęła.
Wierzyła, że wszystko się uda.

Usłyszała, jak otwierają się drzwi biblioteki.

Zerwała się z kanapy, wygładzając niebieską spódnicę.
Dziwne, że nie była zdenerwowana czekającą ją
rozmową. Zresztą, nie miała się czego obawiać. Tyle
tylko że zdradzając Jamesowi plany, działała wbrew
intencjom Stuarta.

Emma uważała, że Stuart nie potrafi być

obiektywny, jeśli chodzi o hrabiego. Twierdził on, że
James, którego zresztą kochał, jest cynicznym
utracjuszem. Hrabia Denham rzeczywiście wydawał
ogromne kwoty na zakup koni czy na wytworne
drobiazgi, na przykład szwajcarskie zegarki
kieszonkowe.

background image

Niemniej jednak Emma sądziła, że James ma prawo

wydawać swoje pieniądze, jak mu się podoba. Nie był
przecież obojętny na potrzeby innych. Kiedy tylko
poprosiła go o wsparcie organizacji charytatywnych,
chętnie to czynił. Co prawda, zawsze trochę ponarzekał,
ale robił to żartobliwie. Emma nigdy nic wychodziła z
jego gabinetu z pustymi rękami.

Nie można też powiedzieć, że nie był hojny dla

krewnych. Matka Jamesa mieszkała w luksusowych
warunkach w jego domu w Mayfair - ekskluzywnej
dzielnicy Londynu. Kiedy zaś Stuart został sierotą,
hrabia zajął się nim jak własnym brałem, mimo że byli
tylko kuzynami. Również dzięki Jamesowi Stuart mógł
ukończyć wymarzone seminarium duchowne.

Biorąc to wszystko pod uwagę, Emma była zdania,

iż to, co chciał zrobić Stuart, nie było stosowne.
Okropnie zabolałoby Jamesa, nie mówiąc już o jego
matce. A jak poczuliby się Penelope i jej rodzice, którzy
byli stryjostwem Emmy? Przecież Emma tak wiele im
zawdzięczała… O wiele lepszym rozwiązaniem jest
otwarte postępowanie i nieukrywanie niczego przed
rodziną.

Emma wyjawi Jamesowi tajemnicę i udowodni

Stuartowi, że szczerość popłaca. Gdy Stuart się dowie, z
jaką radością hrabia przyjął nowinę, a co do tego nie
miała najmniejszych wątpliwości, zrozumie wreszcie, że
było to słuszne postępowanie.

background image

Kiedy jednak usłyszała ton głosu hrabiego,

rozmawiającego z kimś w holu, nie była już tak bardzo
pewna, czy wybrała dobry moment.

- To jest bardzo interesujące, panno van Court -

mówił James, nie ukrywając zniecierpliwienia. - Jednak
teraz mam ważne sprawy do załatwienia, więc będzie
mi pani musiała wybaczyć…

- Ale - Emma usłyszała głos Penelope - muszę

koniecznie teraz z panem porozmawiać, milordzie.
Gdybym tylko mogła…

- Może innym razem, panno van Court - powiedział

hrabia.

Po chwili wszedł do biblioteki z wyrazem ulgi na

przystojnej twarzy.

Kiedy jednak zobaczył w swoim gabinecie Emmę,

nie mógł ukryć zdziwienia.

- Och, lord Denham… - zdenerwowana Emma

zaciskała dłonie. - Bardzo przepraszam. Chciałam
zamienić z panem kilka słów, ale nie jest to chyba
odpowiedni moment…

Bo też istotnie wszystko na to wskazywało. Emma

była pewna, że biedna Penelope, której zaloty zostały
tak stanowczo odrzucone, wypłakuje teraz oczy w
schowku na bieliznę, gdzie obie, gdy były dziećmi,
często się chowały, gdy bawiły z wizytą u lady

background image

Denham. Czy kuzynka zdoła dojść do siebie przed
dzisiejszym balem u lorda i lady Chittenhouse?

Tymczasem mogło się wydawać, że

niespodziewana obecność Emmy w gabinecie nie
sprawiła hrabiemu przykrości. Wykonał gest, jakby
chciał strząsnąć z siebie jakieś niemiłe wspomnienie, i
zwrócił się do niej z uśmiechem:

- Na twoją wizytę, Emmo, zawsze jest odpowiedni

moment. Czemu tym razem zawdzięczam tę
przyjemność? Czy to ma być pomoc dla więźniarek w
Newgate, czy znowu chodzi o bractwo misyjne?

James usiadł za swym mahoniowym biurkiem i

sięgał już po pióro, żeby polecić sekretarzowi
wystawienie czeku, kiedy Emma zaprotestowała.

- Tym razem nie o to chodzi.

- Nie o to? Chyba nie wstąpiłaś do jakiegoś nowego

stowarzyszenia, Emmo? Nie powinnaś pozwalać
ludziom, aby wykorzystywali twoje dobre serce aż do
tego stopnia. W końcu doprowadzą cię do ruiny.

- Nie przyszłam prosić o datki na dobroczynność,

milordzie - powiedziała Emma.

Nie było to takie łatwe, jak myślała. Coś ją ściskało

za gardło. Z trudem przełknęła ślinę. Układając plany,
nie pamiętała o oczach hrabiego, które zmieniały kolor:
to były piwne, to złote, to ciemnozielone. Jednak bez
względu na odcień, jego spojrzenie zawsze było bardzo

background image

przenikliwe. Emma straciła nagle całą pewność siebie.
Stała przed nim z pochyloną głową i opuszczonymi
rękami.

Hrabia odłożył pióro i odchylił się w fotelu.

- No dobrze, Emmo, co tym razem przeskrobałaś?

- Ja? - pisnęła.

To było okropne, że reagowała, jakby była małym

dzieckiem. On nawet nie był jej prawnym opiekunem.
To, że Regina van Court, która wychowywała Emmę, i
lady Denham, matka Jamesa, były przyjaciółkami,
wcale nie oznaczało, że stanowią rodzinę. Nie byli
spokrewnieni, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Emma
była przekonana, że marzeniem obu dam było
połączenie rodzin przez małżeństwo. Nie wiedziały
nawet, że to wkrótce nastąpi. Tak się jednak złożyło, iż
przed ołtarzem miał stanąć nie ten, o którym myślały.

- Ja niczego nie zrobiłam - powiedziała szybko

Emma. - Chciałam… porozmawiać o Stuarcie.

- O Stuarcie? - James uniósł brwi.

Los kuzyna nie był mu, oczywiście, obojętny.

Dowiódł tego, opłacając mu studia i nie szczędząc
pieniędzy na jego liczne akcje charytatywne. Nie
musiało to jednak oznaczać, że powinien aprobować
wszystkie jego poczynania. W gruncie rzeczy Stuart
często doprowadzał go do rozpaczy. James nie był w
stanie zrozumieć jego filozofii życiowej. Dobrze jest

background image

pomagać ubogim, tłumaczył mu, ale czy nie byłoby
lepiej nauczyć ich, w jaki sposób sami mogą sobie
pomóc?

Stuart upierał się, że właśnie to czyni,

wprowadzając ich na boże ścieżki. Hrabia był jednak
przekonany, czego nie omieszkał podkreślać w
rozmowach z kuzynem, że nauczenie ubogich higieny i
zyskownego rzemiosła odniosłoby dużo lepszy skutek.

Trudno przemawiać do duszy ludziom, którzy mają

pusty żołądek.

- Jeśli ci chodzi o jego szalony pomysł - zaczął

surowo James - żeby objąć stanowisko wikarego na tych
dzikich wyspach, to możesz być pewna, Emmo, że
nawet pod wpływem twoich próśb nie zmienię zdania.
Nie po to wydałem masę pieniędzy na jego edukację w
Oksfordzie, żeby marnował swoje zdolności na
Szetlandach, wśród bezzębnych Szkotów. Zostanie
wikarym w Londynie albo nawet pastorem w opactwie
Denham, jeśli tylko wykaże się zdrowym rozsądkiem. A
jeśli nie, no cóż, nie jestem w stanie go powstrzymać.
Nie potrafiłbym go również wstrzymać, gdyby nawet
chciał opuścić Kościół anglikański dla Kościoła
prezbiteriańskiego. Jednak bardzo łatwo mogę mu to
wszystko utrudnić, odmawiając finansowania jego
poczynań. Zobaczymy, jak się poczuje, gdy będzie
musiał utrzymać się z pensji wikarego. Zapewniam cię,
że za kilka miesięcy będzie tu z powrotem.

background image

Emma była oburzona jego wypowiedzią, jednak nie

pozwoliła sobie na żadną ripostę. To nie był dobry
moment, żeby wdawać się w sprzeczkę z dobroczyńcą
jej przyszłego męża.

- Nie o to chodzi - odezwała się. - Chciałam tylko

powiedzieć, że…

Urwała, zastanawiając się, czy Stuart nie miał racji,

ostrzegając ją przed rozmową z hrabią. James nie był
zachwycony projektem wyjazdu na Szetlandy. Trudno
było się spodziewać, żeby mile przyjął wiadomość,
którą miała mu przekazać.

Jednak z drugiej strony, hrabia Denham zawsze był

dla niej dobry, począwszy od czasu, kiedy jako
czteroletnia dziewczynka zamieszkała z rodziną van
Courtów po śmierci swoich rodziców. Wydawało się jej
także, że jest bardzo mądry i dorosły, kiedy juko
czternastolatek tłumaczył jej, że nie należy głaskać
pszczół. Odnosiła nawet wrażenie, że jest wyniosły, ale
to akurat dodawało mu romantyzmu.

Właściwie to nie był aż tak wyniosły, jak myślała, a

ostatnio był dla niej niesłychanie serdeczny. Na jej
pierwszym balu, podczas którego zabłysła wśród innych
debiutantek, James uznał ją za dorosłą osobę, mimo że
cała rodzina nadal traktowała ją jak uczennicę. Potem
na każdym balu była zapraszana przez niego do tańca.

Kiedy Emma zaczęła już otwarcie okazywać

uwielbienie dla starszego od niej o sześć lat Stuarta,

background image

hrabia nigdy się z niej nie wyśmiewał, chociaż nie był tą
sytuacją zachwycony. Nie zabronił im widywać się ze
sobą, a nawet mogło się wydawać, że bawi go fakt
bałwochwalczego stosunku Emmy do jego kuzyna.

Nie sądziła jednak, aby mógł przewidzieć, do czego

ta tolerancja może doprowadzić.

Mimo wszystko miała nadzieję, że James będzie

zadowolony. Nawet była tego pewna. Stuart źle oceniał
swojego kuzyna. Hrabia miał wielkie serce, tylko nie
zawsze było to widoczne, jak na przykład teraz z biedną
Penelope.

- Stuart i ja… - Emma z trudem przełknęła ślinę.

Już prawie powiedziała, o co chodzi, ale okazało się to o
wiele trudniejsze, niż przewidywała. Zawsze uważała,
że z hrabią łatwo się rozmawia, że nie był takim
potworem, jakiego robił z niego Stuart. Gdyby taki był,
czy płaciłby za studia kuzyna w seminarium
duchownym, mimo że całą naukę Kościoła uważał za
jedną wielką bzdurę? Mógłby przecież nalegać, żeby
Stuart wybrał prawo. Ale tego nie zrobił.

Nie, Stuart na pewno nie miał racji. James był

gwałtowny w słowach, a umiarkowany w czynach.
Ucieszy się z wiadomości, którą ona mu przekaże,
ponieważ ich dwie rodziny zostaną wreszcie połączone.
Lady Denham także będzie szczęśliwa, a przecież on
zrobiłby wszystko dla matki.

background image

Poza jednym wyjątkiem - jeszcze się nie ożenił.

Widocznie uważał, że ma na to czas. Jeśli będzie dłużej
się zastanawiał, to może doczekać do czterdziestki,
trzymając w dręczącej niepewności matki córek na
wydaniu.

- Stuart i ty co? - zapytał hrabia. Emma zauważyła,

że jego oczy nabrały czujnego wyrazu.

- Stuart i ja - powiedziała pospiesznie, chcąc to jak

naj¬zybciej z siebie wyrzucić - mamy zamiar wziąć
ślub. Musi pan z nim porozmawiać, milordzie, bo jemu
się wydaje, że pan się na to nie zgodzi i będziemy
musieli po prostu uciec. Mówiłam mu, że na pewno nie
będzie miał pan nic przeciwko temu, ale sam pan wie,
jaki on jest uparty. Mam nadzieję, że zechce pan z nim
porozmawiać. Tak bardzo zależy mi na tym, aby mieć
prawdziwy ślub, na którym będzie pan i Penny, i
stryjenka Regina, i pana matka… Czy mógłby pan
przemówić Stuartowi do rozsądku, milordzie? Byłabym
panu niesłychanie wdzięczna.

Nareszcie. Udało się jej to wypowiedzieć i teraz już

będzie; dobrze. James zajmie się tym, on zawsze umiał
rozwiązywać problemy. Nie było takiej sprawy, z którą
nie potrafiłby sobie poradzić. Kłopoty w szkole?
Obecność Jamesa Marbury'ego likwidowała je
natychmiast. Emma chciała wynająć salę na bal
charytatywny, a właściciel piętrzył przeszkody -
wystarczył jeden krótki list od hrabiego, sprawa była
załatwiona.

background image

Zawsze można było na nim polegać. Na pewno

trochę ponarzeka, ale w końcu sam się tym zajmie.
Emma była tego pewna. Tak przecież było za każdym
razem. Poczuła się o wiele lepiej.

Dopóki nie przyjrzała się twarzy hrabiego.

- Ślub?! - krzyknął James. Emma stwierdziła z

przykrością, że jego głos nie brzmiał radośnie. - To
nonsens. Chcecie wziąć ślub? Chyba nie mówisz
poważnie, Emmo?

- Przykro mi, milordzie - powiedziała lekko

oburzona. - ale mówię najzupełniej poważnie.

- Ale… jesteś na to zbyt młoda - oświadczył hrabia.

- Jesteś jeszcze dzieckiem!

- Nie jestem dzieckiem, milordzie! Właśnie

skończyłam osiemnaście lat. Miesiąc temu był pan
przecież na moim przyjęciu urodzinowym.

- Osiemnaście? - powtórzył. To dziwne, pomyślała.

Nigdy nic miał kłopotów z doborem odpowiednich
słów. - Osiemnaście lat to o wiele za mało na
małżeństwo. Chcesz wyjść za Stuarta? Teraz? Czy twoi
stryjostwo o tym wiedzą?

Emma uniosła oczy w niebo.

- Oczywiście, że nie. Nikt o tym nie wie.

Powiedziałam tylko panu. Stuart chce zachować to w

background image

tajemnicy. Chce, żebyśmy uciekli. Chce też, żebym
pojechała z nim do Szko…

Głos zamarł jej w gardle, kiedy James zerwał się na

równe nogi.

Był tak wysoki, że Emma musiała zadzierać głowę,

kiedy chciała spojrzeć mu w twarz. Teraz omal się go
nie przestraszyła. Już przedtem widywała hrabiego
zagniewanego. Zawsze się wściekał na powolną obsługę
w restauracjach i na złe traktowanie koni, które
uwielbiał. Tak wzburzonego Jamesa Emma jednak
jeszcze nie widziała.

Wyglądał… mogła to określić tylko w jeden

sposób: miał mord w oczach.

- Czy chcesz mi powiedzieć - powiedział sztucznie

spokojnym głosem, nie mogąc jednak opanować
drgania mięśnia w policzku - że mój kuzyn chce cię
zabrać na Szetlandy?

Emma już wiedziała, jak źle oceniła sytuację. Stuart

miał całkowitą rację - sądząc po reakcji Jamesa na tę
wiadomość - kiedy mówił, że ich ślub powinien odbyć
się w tajemnicy.

- Nie będzie nam tam źle - zapewniała hrabiego. -

Jestem przekonana, że Stuart szybko znajdzie posadę
pastora. Nie będzie długo wikarym…

- Mówiłem mu - krzyknął James tak głośno, że aż

się wzdrygnęła - że w ogóle nie powinien tracić czasu,

background image

pracując jako wikary! Tym cholernym wikarym mógł
zostać w opactwie Denham. Powtarzałem mu to tysiąc
razy.

- No tak - wyjąkała Emma. - Zaręczam, że jest

wdzięczny za tę propozycję. Jednak on bardzo chce
jechać tam, i ja się zupełnie z nim zgadzam, gdzie
naprawdę będzie mógł pomagać; ludziom
potrzebującym duchowego wsparcia. Obawiam się, że
opactwo Denham nie spełnia tych warunków…

- A więc on chce przyjąć stanowisko setki mil stąd,

na wyspie pośrodku Morza Północnego? Stanowisko,
które nie przyniesie mu żadnych dochodów, a
najprawdopodobniej go zabije? Na pewno umrze tam z
głodu albo od chorób. I jeszcze zamierza ciebie tam
zabrać?

Jego piwne oczy pociemniały. Emma bała się

spojrzeć mu w twarz. Co ja narobiłam, pomyślała. Nie
trzeba było o tym' mówić. Niestety, zbyt późno się o
tym przekonała.

Strach przed tym, co hrabia może zrobić, dodał jej

sił. Już kiedyś widziała bójkę kuzynów - poszło o konia,
którego Stuart, według Jamesa, zanadto zmęczył. To nie
był ładny widok. Trzeba uniknąć podobnej sytuacji za
wszelką cenę.

Chciała zademonstrować mu oburzenie, ale w jej

głosie zabrzmiała nuta rozpaczy.

background image

- Nie powinien pan na mnie krzyczeć, milordzie.

Jesteśmy oboje dorosłymi ludźmi i odpowiadamy za
swoje decyzje. Zwróciłam się do pana, mając nadzieję,
że właśnie pan potrafi nas zrozumieć. Niestety, widzę
teraz, że się omyliłam.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo się omyliłaś - zaśmiał

się nieprzyjemnie James. - Jeśli myślisz, że pozwolę
wam przeprowadzić ten idiotyczny plan…

Emma wiedziała, że nie powinna się teraz odzywać,

była jednak zbyt wzburzona.

- Bardzo bym chciała zobaczyć, w jaki sposób nas

pan powstrzyma - powiedziała wyniosłym tonem,
potrząsając złotymi lokami. - Stuart i ja, w
przeciwieństwie do pana, milordzie, nie potrafimy
siedzieć bezczynnie, kiedy inni cierpią. Oboje chcemy
nieść pomoc tym, którzy są w o wiele gorszej sytuacji
niż my. Dlatego też zamierzamy pojechać na Szetlandy,
aby wspierać naprawdę potrzebujących…

- Jedyną osobą, która naprawdę czegoś potrzebuje -

powiedział złowrogo hrabia - jest mój kuzyn Stuart.
Przydałoby mu wic porządne lanie.

Emma gwałtownie złapała oddech.

- Niech tylko pan się ośmieli go tknąć! -

wykrzyknęła. - Jeśli pan to zrobi… jeśli pan to zrobi, to
już nigdy w życiu się do pana nie odezwę!

background image

- To, Emmo - skwitował hrabia - nie będzie

szczególnie dotkliwe.

James ominął biurko, podszedł do drzwi i otworzył

je gwałtownym ruchem. W holu głośno zawołał Stuarta.
Emma pobiegła za hrabią.

- Nie, milordzie - zawołała. - Proszę, nie…

Ale było już za późno. Usłyszała tylko jakiś łomot i

krzyk lady Denham.

- Dobry Boże! - zapłakana Penelope wyszła ze

schowka na bieliznę. - Czy to był lord Denham? Co ty
mu powiedziałaś, Emmo?

- Powiedziałam mu o wiele za dużo -

poinformowała kuzynkę Emma. Pobiegła, aby ocalić, o
ile się jej to uda, życie swojemu narzeczonemu.

1

Szetlandy, maj 1833

background image

Emma van Court Chesterton miała zły dzień.

Co prawda, nie był on gorszy niż którykolwiek

inny, i to już prawie od roku. Zdarzały się, owszem,
lepsze dni, ale niestety niezmiernie rzadko.

Sama nie wiedziała, co takiego kiedyś w życiu

zrobiła, by sprowadzić na siebie tak feralne pasmo
wydarzeń. Zbierała przecież wszystkie półpensówki,
które leżały na drodze, i nigdy nie przechodziła pod
drabinami.

Oczywiście, nie wierzyła w tak zwane szczęście.

Nie była przesądna.

Jednak dla pewności przybiła domowe pantofle

Stuarta do Drzewa Życzeń. Niestety, Emma nie mogła
wykorzystać swoich butów - nie miała zapasowych, ale
Stuart niczego przecież już nie potrzebował.

Jednak kiedy się obudziła następnego dnia,

zorientowała się, że Drzewo… nie przyniosło jej
szczęścia.

Wyjrzała przez okno. Przebłyski światła na

ołowianym niebie oznaczały, że minęła już
przynajmniej godzina od świtu.

background image

Nie obudziło jej pianie koguta, który pewnie po raz

kolejny uciekł. To była zła wróżba.

Znowu się spóźni.

Nie miała ochoty witać nowego dnia. Leżała

jeszcze chwilę zastanawiając się, czy w ogóle warto
wstawać. Dopiero popiskiwanie jej małej kundelki,
którą przed tygodniem uratowali od śmierci, zmusiło ją
do opuszczenia łóżka. Trzeba byłe wypuścić ją na dwór.

Szybko włożyła szlafrok i ranne pantofle, a suczka,

która niewątpliwie była szczenna i bliska rozwiązania,
skakała dokoła niej, radośnie machając ogonem.

Kiedy Emma otworzyła drzwi chaty, zobaczyła, że

wszystko przedstawia się jeszcze gorzej, niż sobie
wyobrażała. Pada gęsty deszcz, wiał wiatr od morza, a
podwórko tonęło w błocie.

Po jesiennych i zimowych śnieżycach wiosenny

deszcz sprawił jej przyjemność. Szybko sobie jednak
przypomniała, że będzie musiała brnąć w strugach wody
i przez kałuże aż do wioski, gdzie czekali na nią jej mali
uczniowie.

Ulewa zaskoczyła również małą współlokatorkę

Emmy. Suczka dotknęła łapką błota, patrząc niepewnie
na swoją nową panią, jakby pytając, czy rzeczywiście
musi wychodzić na dwór. Emma, usłyszawszy
ostrzegawcze warknięcie, zorientowała się, że to nie
była tylko sprawa deszczu. Piesek czujni wypatrzył

background image

jakąś skuloną postać, stojącą bez ruchu pod okapem
słomianego dachu.

- Dobry Boże - szepnęła Emma, przyciskając dłoń

do piersi. Serce biło jej mocno.

Tego już za wiele, pomyślała. Nie mogła nawet

wyjść wczesnym rankiem przed własną chatę w nocnej
koszuli. I nie zdarzyło się to po raz pierwszy. Tak być
nie może.

Przymknęła oczy, odmawiając w duchu

dziękczynną modlitwę, że przynajmniej zna tego
intruza.

- Ależ, panie MacEwan - powiedziała jeszcze z

lekka ochrypłym głosem. - Co pan robi w takim deszczu
przed moją chatą? Śmiertelnie mnie pan przestraszył!

Skarcony przez nią olbrzym pochylił nisko głowę, a

z ronda jego kapelusza zaczęły spływać strugi wody.
MacEwan mieszkał nu sąsiedniej farmie ze swoją
matką, miał prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu i
rzeczywiście był ogromny.

- Dzień dobry, pani Chesterton - powiedział. Był

wyraźnie speszony. - Nie chciałem pani przestraszyć.
Ja… przyniosłem tylko koguta.

Dopiero teraz Emma zauważyła, że Cletus

MacEwan trzyma pod pachą chudego, przemokniętego
ptaka.

background image

- Och! Czy on znowu dobrał się do pana kur, panie

MacEwan? Tak mi przykro...

- Chyba zapomniał, że już tam nie mieszka. - Cletus

postawił koguta na ziemi. - Ale pewnie więcej nie
przyjdzie. Nasz Charlie nieźle go podziobał. Dziwne, że
nie słyszała pani odgłosów tej walki.

- Niczego nie słyszałam i dlatego jestem już

spóźniona - odrzekła Emma. - Jestem panu ogromnie
wdzięczna, panie MacEwan, że mi go pan odniósł.

- Teraz już na pewno będzie się trzymał domu.

Nasz kogut nieźle go pogonił. Byłbym zapomniał. -
Cletus wyciągnął nieśmiało zza pleców rękę z
koszykiem, przykrytym ściereczką w biało-niebieską
kratkę. - Moja mama właśnie je upiekła. Świeże
bułeczki. Prosto z pieca.

Emma wyjęła koszyk z jego spracowanych i

zaczerwienionych z zimna rąk - nie włożył nawet
rękawiczek. Cletus MacEwan zapomniał, że pogoda na
Szetlandach ma niewiele wspólnego z normalnymi
porami roku. W środku zimy było czasem tak ciepło jak
w lecie, a w środku maja zimno jak w lutym. Właśnie
tak było dzisiaj.

- Och, panie MacEwan! - Emma starała się

przekrzyczeć szum deszczu. - Bardzo dziękuję. Ale
naprawdę nie powinien pan…

background image

To nie był zwrot grzecznościowy. Naprawdę

wolałaby nie; otrzymywać tych podarunków. Lepsze
jednak były bułeczki pani MacEwan od prezentu, który
otrzymała od nich w zeszłymi tygodniu - zarżniętego
świniaka. Ale i tak było już tego za wiele. Cletus
MacEwan był najbardziej oddanym i najczęściej
narzucającym swoją obecność wielbicielem Emmy.
Miał również najmniej zdrowego rozsądku.

- Zaniedbuje pan swoją pracę, przynosząc mi

codziennie śniadanie - skarciła go delikatnie.

Cletus uśmiechnął się do niej ufnym uśmiechem

dziecka Był rzeczywiście bardzo młodym chłopcem. O
rok młodszy od Emmy, miał dopiero osiemnaście lat.

- Moja mama mówi, że musimy dopilnować, żeby

pani jadła jak trzeba - stwierdził. - Mówi, że okropnie
pani schudła i niedługo całkiem zmarnieje…

- Tak, tak - przerwała mu Emma.

Już dość się nasłuchała ponurych przepowiedni

pani MacEwan. Emma nie miała żadnych kłopotów ze
zdrowiem, natomiast matka Cletusa bardzo lubiła
opowiadać swoim przyjaciółkom, jak się stara, żeby
odżywić tę "biedną wdowę Chesterton". Nie ulegało
jednak wątpliwości, że nie robiła tego wyłącznie z
sąsiedzkiej sympatii. Jeszcze inny powód skłania ją do
tego działania. Stał on właśnie przed Emmą, trzęsąc się
z zimna.

background image

Przeważnie Emma nie była zbyt wyrozumiała dla

swoich licznych wielbicieli. Jednak tego dnia
postanowiła zachować się inaczej. Może skłonił ją do
tego widok spierzchniętych rąk Cletusa MacEwana. A
może wspaniały zapach bułeczek jego matki. Tak czy
inaczej, postanowiła zaprosić go do środka.

- Może pan wejdzie, panie MacEwan -

zaproponowała uprzejmie, odsuwając się od drzwi.

Nie musiała go dłużej namawiać. Przecisnął się

szybko przez niskie wejście do chaty. Jego potężna
postać zdominowała niewielkie pomieszczenie.

- Bardzo dziękuję za zaproszenie - powiedział,

wzmacniając ulowa energicznym skinięciem głowy i
tym samym rozpryskując wodę na czystą podłogę z
desek. - Jeśli można, to chętnie napiłbym się z panią
herbaty.

Na twarzy Emmy ukazał się uśmiech, kiedy

zobaczyła, że już się zabiera do rozpalania ognia w
piecyku. Cletus MacEwan nie był zbyt bystry, za to
szalenie użyteczny, szczególnie wtedy, kiedy trzeba
było uczynić coś praktycznego, na przykład zabić
kurczaka, czego Emma nie zrobiłaby za nic na świecie.

Jednak nawet taka umiejętność nie skłoniłaby

Emmy do wyjścia za niego za mąż. Nie miała zresztą
ochoty nikogo poślubiać.

background image

Właśnie to było przyczyną prawie wszystkich

kłopotów, w które ostatnio popadała.

Brązowa suczka, którą Emma poprzedniego

wieczoru nazwała Uną, ponieważ takie imię nosiła
bohaterka czytanej przez nią powieści, wróciła już do
chaty, otrząsając się z deszczu.

Emma poszła do sypialni, żeby uczesać swoje

gęste, jasne loki, co wcale nie było łatwym zadaniem.
Kiedy zwijała włosy w węzeł, przypadkiem wyjrzała
przez okno. To, co zobaczyła, było naprawdę
niezwykłe: karawan na grządkach jarzyn. Na ten widok
omal nie połknęła trzymanych w ustach szpilek.

W jej ogródku stał sfatygowany karawan - jedyny

pojazd w tej wyspiarskiej wiosce, który miał dach -
ciągnięty przez dwa wynędzniałe konie, które zaczęły
już wykazywać zainteresowanie młodymi sadzonkami
kapusty.

Emma osłupiała. Co robi wiejski karawan w jej

ogródku?

Nie słyszała, żeby ktoś umarł w okolicy. Jej chata

stał samotnie nad urwistym brzegiem morza, a najbliżsi
sąsiedzi; Cletus MacEwan i jego matka, mieszkali w
odległości półtora kilometra w dół zbocza. Właściciel
karawanu, pan Murphy musiał więc przejeżdżać koło
domu MacEwanów i dobrze wie| że nikt tam nie umarł.
Ona z pewnością też nie była martwa.

background image

Od czasu śmierci jej męża, Stuarta, zdążyło upłynąć

całe sześć miesięcy. Chociaż pan Murphy lubił sobie
wypić, nie mógłby chyba zapomnieć, że już raz odbył
ten kurs.

Chyba że - na tę myśl przeniknął ją zimny dreszcz -

Samuel Murphy przybył tu z innego powodu. Nie po to,
żeby zabrać czyjeś ciało, tylko po to, żeby dołączyć do
grona starających się o jej rękę mężczyzn - takich jak
Cletus MacEwan, który wytrwale jej asystuje, od kiedy
rozniosła się po wyspie sensacyjna wiadomość o
otrzymanym przez nią spadku.

- Och, nie - powiedziała głośno Emma. Una

pomachała ogonem, myśląc, że jej nowa pani mówi do
niej. Tylko nie on Nie pan Murphy.

Nie dość, że Cletus MacEwan każdego ranka stał

przed je domem, to jeszcze za każdym razem, kiedy
schodziła do wsi oblegał ją tłum zalotników, wszelkiego
wieku i autoramentu. Wielu z nich było rybakami,
którzy zabiegali o jej względy demonstrując udany
połów.

To wszystko jednak byłoby niczym w porównaniu

z sytuacją, gdyby codziennie miał jeździć za nią czarny
karawan.

Nie mogła do tego dopuścić. Narzuciła na siebie

gruby, wełniany szal, szybko wyszła z sypialni, kierując
się wproś do wyjścia, nie spojrzawszy nawet na
skulonego przy wesoło trzaskającym ogniu wielkoluda.

background image

Drzwi wejściowe jej chaty były podzielone - w

holenderskie stylu - na cztery skrzydła. Można było
otwierać tylko górne żeby móc korzystać z ożywczego
powietrza morskiego, a dolne trzymać zamknięte przed
zwierzętami, które czasem odwiedzały ci podwórko,
mimo sporej odległości domu Emmy od innych farm.
Otworzyła teraz górne skrzydła drzwi - za ścianą
deszczu majaczył czarny karawan i siedzący na koźle
mężczyzna, któremu widocznie nie przeszkadzała
ulewa.

Emma wzięła głęboki oddech.

- Samuelu Murphy! - zawołała, usiłując

przekrzyczeć szum deszczu. - Co pan wyprawia? Nie
daruję panu, jeśli zniszczy pan moje warzywa!

Usłyszała, że Cletus MacEwan nagle się poruszył.

- Murphy! - wybuchnął. - A co on tu robi?

Chociaż pan Murphy mógł nie dosłyszeć tego

pytania, uchylił uprzejmie mokrego kapelusza.

- Przywiozłem pani gościa, pani Chesterton! -

zawołał.

Dopiero teraz Emma zauważyła, że ktoś siedział we

wnętrzu karawanu. Zrozumiałe, że ten widok ją
zaskoczył. Nikt na Pares nie jeździł tym wehikułem z
własnej woli, chyba że złożono go do trumny, ale wtedy
nie miał już nic do powiedzenia na ten temat. Jednak z
drugiej strony, gdyby ktoś chciał ją odwiedzić w taką

background image

ulewę i nie przemoknąć przy tym do suchej nitki,
musiałby skorzystać z jedynego krytego pojazdu, jaki
był we wsi.

Tym pojazdem był właśnie karawan Samuela

Murphy'ego.

- To MacCreigh. - Emma usłyszała, jak MacEwan

zrywa się na nogi.

Nisko zawieszone belki sufitu w chacie Emmy

zmuszały olbrzyma do stałego pochylania głowy. W
obawie o swoją porcelanę, którą trzymała w narożnym
kredensie, a która zawsze niepokojąco brzęczała, kiedy
Cletus poruszał się po kuchni, Emma wyciągnęła do
niego obie ręce.

- Panie MacEwan - uspokajała go. - Proszę usiąść.

Nie ma powodu, żeby myśleć…

Nie zdziwił jej chmurny wyraz twarzy Cletusa, a

nawet to, że przerwał jej w pół zdania. Wiedziała, że nie
żywi on w stosunku do MacCreigha przyjaznych uczuć.
Lord MacCreigh odwiedził ją już kiedyś, może nawet
dwa razy, nigdy jednak tak wczesnym rankiem.

- To MacCreigh, mówię pani! - upierał się Cletus.

Zastosował się jednak do jej prośby i nie ruszał z
miejsca. - Jestem tego pewny. Za wielki elegant, żeby
jak zwykły człowiek wsiąść na konia, kiedy pada
deszcz. Musiał sobie wynająć karawan…

background image

Emma postanowiła uprzedzić bieg wypadków w

nadziei, że zdoła uchronić swoją porcelanę. Przy pechu,
jaki ją prześladował, nie mogła liczyć na żaden
szczęśliwy przypadek. Wychyliła głowę na zewnątrz,
tym razem kierując swoje okrzyki do siedzącego w
karawanie pasażera.

- Lordzie MacCreigh, dziwię się pana wizycie.

Chyba wyraźnie dałam panu do zrozumienia, że moja
odpowiedź…

Nie zdążyła dokończyć zdania, bo drzwi pojazdu

się otworzyły i wysiadł z niego wysoki mężczyzna, w
obramowanej futrem pelerynie. Poruszał się dość
sztywno, co nie dziwiło, zważywszy na to, że wnętrze
pojazdu Samuela Murphy'ego nie było zaprojektowane
z myślą o wygodzie żyjących, tylko o bezpiecznym
transporcie zmarłych.

Emma zobaczyła, że jej gościem nie jest lord

MacCreigh.

Pomijając już fakt, że wbrew temu, co mówił

Cletus, lord MacCreigh wcale nie był takim dandysem,
żeby z powodu deszczu posuwać się do wynajmowania
karawanu, gdyż był dobrym jeźdźcem i nigdy nie
zwracał uwagi na kaprysy pogody - to ten mężczyzna
zupełnie nie był podobny do jej najbardziej
nieustępliwego wielbiciela. Miał ciemne włosy, a
Geoffrey Bain, baron MacCreigh - rude; był gładko
ogolony, a Geoffrey Bain nosił wąsy. Mężczyzna ten
miał na sobie beżowe bryczesy i zieloną jedwabną

background image

kamizelkę, a Geoffrey Bain już od kilku miesięcy, czyli
od czasu, kiedy opuściła go narzeczona, ubierał się
wyłącznie na czarno. Ci dwaj mężczyźni byli jedynie
podobnego wzrostu - powyżej metra osiemdziesięciu, i
w podobnym wieku - około trzydziestki. Poza tym
całkowicie się różnili.

To był jakiś obcy mężczyzna, co było tym

dziwniejsze, że obcy nigdy się nie pojawiali na Faires.

A już na pewno nie przychodzili do niej z wizytą.

To musi być jakaś pomyłka, pomyślała Emma. Tak,

to na pewno pomyłka. Jeśli wiadomość o otrzymanym
przez nią spadku nie przedostała się poza wyspę -
modliła się żarliwie, by do tego nie doszło - nie było
najmniejszego powodu, żeby miał ją odwiedzać jakiś
obcy mężczyzna.

Przybysz był już blisko chaty i mogła mu się lepiej

przyjrzeć. Serce jej zamarło. Już wiedziała, że ten dzień
może być najgorszym dniem jej życia.

To nie był obcy mężczyzna.

2

background image

- Och, Boże - szepnęła Emma, zaciskając kurczowo

dłonie na dolnym skrzydle swoich drzwi.

Gdy nieznajomy podszedł bliżej, natychmiast go

poznała. Był niezwykle podobny do jej niedawno
zmarłego męża błyszczące piwne oczy, ciemne włosy,
trochę dłuższe, niż to było modne, przynajmniej wtedy,
kiedy Emma była po raz ostatni w Londynie, wysokie
czoło, dołek w brodzie, zdecydowany zarys szczęki - to
wszystko, co według obiegowej opinii
charakteryzowało bardzo przystojnego mężczyznę.

Różnili się tylko tym, że James był o głowę wyższy

o Stuarta i miał o wiele szersze ramiona, ale za to Stuart
by obdarzony większą siłą ducha. Przynajmniej Emma
zawsze ta uważała.

- Och, mój Boże - powtórzyła, czując, że ma sucho

w ustach.

Emma usłyszała brzęk porcelany, co świadczyło o

tym, że Cletus ruszył w kierunku drzwi.

- Już po nim - stwierdził. - Czy to baron, czy nie

baron.

Emma zorientowała się poniewczasie, że odezwała

się zbyt głośno. Co prawda, nie miałaby nic przeciwko

background image

temu, żeby młody sąsiad sprawił Jamesowi
Marbury'emu porządne lanie,

Jednak trudno by jej było wytłumaczyć lokalnym

władzom sprawę zabójstwa lorda w jej własnej chacie.
Nie chciała przecież, żeby nękała ją później myśl o
jeszcze jednym martwym

k«..

Szybko się odwróciła, wyciągając ręce przed siebie,

żeby powstrzymać Cletusa, który już zmierzał do drzwi,
ale miała w tej sytuacji takie same szanse jak przy
poskramianiu szalejącego byka. Mimo wszystko Emma
zmobilizowała wszystkie siły.

- Nie, nie, panie MacEwan - powiedziała szybko,

nie ruszając się z miejsca. - To nie jest lord MacCreigh.
To wcale nie on.

- Nie on? - Cletus ściągnął brwi. Był przekonany,

że ona chce go zmylić. - Jeśli to nie MacCreigh, to w
takim razie kto?

- Nikt - powiedziała. - Dla pana jest on nikim.

Dobry Boże, jaki on był silny! Omal jej nie

przewrócił. Cleus MacEwan był dżentelmenem i nie
ośmieliłby się jej dotknąć bez przyzwolenia, jednak
teraz, widząc w nadchodzącym mężczyźnie swojego
rywala, chwycił ją za ramiona, usiłując usunąć z drogi.
Emma zaparła się jeszcze bardziej, Cletus nie mógł użyć
całej swojej siły, żeby nie zrobić jej krzywdy.

background image

- Ależ, panie MacEwan - protestowała Emma. Ręce

jej drżały z wysiłku, musiała jednak zrobić wszystko,
żeby go powstrzymać; mógł przecież zabić hrabiego,
kiedy ten tylko przekroczy próg. - Czy nie powinien pan
już iść do domu? Matka na pewno potrzebuje pana
pomocy…

Nagle usłyszała głęboki męski głos, niższy, niż

zapamiętała. Basowy głos, którego rozkazów nie można
było nie usłuchać. Wprawiał w równie silne drganie
deski podłogi jak wielkie stopy Cletusa MacEwana.

- Co to ma znaczyć? - zagrzmiał James Marbury.

Emma podniosła głowę. Przez spadające jej na oczy

loki dojrzała hrabiego Denham, który stał za jej
drzwiami, z wyrazem zdumienia na twarzy. Cicho
jęknęła i znowu pochyliła głowę starając się ze
wszystkich sił zatrzymać Cletusa w miejscu. Una
zajadle szczekała na obu mężczyzn.

Zanim Emma zdołała się zorientować, co się dzieje,

została uwolniona z uchwytu Cletusa MacEwana i
posadzona n drewnianej ławie.

Jeszcze przed chwilą usiłowała powstrzymać

olbrzyma przed zabójstwem krewnego jej męża. A
Cletus MacEwan, czterokrotny mistrz Faires w rzucie
polanem, najsilniejszy mężczyzn na wyspie, po
otrzymaniu ciosu w twarz chwiał się na nogach i coraz
bardziej przechylał…

background image

Na kredens Emmy.

- Nie! - Emma zerwała się na równe nogi i rzuciła

do przodu w momencie, kiedy hrabia Denham szykował
się do zadania kolejnego ciosu. Zatrzymał rękę, żeby
przesłać jej czarujący uśmiech i obdarzyć ją ciepłym
spojrzeniem swoich piwnych oczu.

- Bądź spokojna, Emmo - powiedział uprzejmie. -

Postaram się nauczyć tego nachalnego młodego
człowieka, żeby trzymał ręce przy sobie.

- Ale…

Było już za późno. Oszołomiony pierwszym

uderzenie Cletus nie zauważył, że zbliża się kolejny
cios. Emma patrzy ze zgrozą, jak pod ciężarem jego
ciała rozpada się jej kredens. Porcelanowe naczynia
przesunęły się na półce, zachwiały i powoli - a
przynajmniej tak się wydawało Emmie - zaczęły spadać
na nieszczęsnego farmera.

Najpierw pospadały talerze do zupy, po nich

pojemniki i soli i pieprzu, potem płaskie talerze, a
wreszcie posypały i filiżanki i spodeczki.

Emma mogłaby przysiąc, że dewastacja jej

kredensu trwała długie godziny, ale to były przecież
sekundy. W innym wypadku hrabiemu udałoby się
ocalić coś więcej niż tylko jedną filiżankę, chwytając ją,
zanim sięgnęła podłogi, na której wśród potłuczonych

background image

skorup serwisu Emmy leżał nieruchomo Cletus
MacEwan.

Kiedy roztrzaskała się obok niego ostatnia sztuka,

oszołomiony Cletus uniósł się na łokciach.

- Co się stało? - spytał, strzepując z koszuli szczątki

porcelany.

Emma patrzyła na pobojowisko. Na podłodze leżała

w kawałkach zastawa na osiem osób z cienkiej, białej
porcelany, zdobionej na krawędziach girlandami ręcznie
malowanych różyczek. Poza trzymaną przez hrabiego
filiżanką nic z niej nie zostało. Una usiadła u stóp
Emmy, spoglądając z niechęcią na obu mężczyzn.

Hrabia Denham przerwał milczenie. Obrócił

filiżankę i uniósł ze zdziwienia brwi, kiedy zobaczył
nazwę firmy.

- Limoges - przeczytał głośno. - Ładna robota.

To wystarczyło. Jedna zwykła uwaga. I wtedy

Emma straciła panowanie nad sobą. To było dokładnie
w jego stylu. Typowe w wstępowanie Jamesa
Marbury'ego, dziewiątego hrabiego Denham - zniszczyć
jedyną rzecz, jaka przedstawiała dla niej wartość, jak to
już zrobił rok temu.

Podeszła do niego i wyrwała mu filiżankę z ręki.

background image

- Tak! - wrzasnęła. - To była ładna robota, prawda?

- Wydzierała się, ile sił w płucach. - Dopóki pan tu nie
wtargnął i nie roztrzaskał wszystkiego na kawałki!

Hrabia gwałtownie zamrugał. Emma miała

wrażenie, że był zdumiony jej wybuchem gniewu, ale
była tak wściekła, że nic jej nie obchodziło.

- Wtargnąłem tu? - powtórzył urażony. -

Przepraszam cię, Emmo, ale kiedy podszedłem do
twoich drzwi, wydawało mi się, że padłaś ofiarą
napaści. Musisz mi wybaczyć, że zachowałem się jak
dżentelmen i usiłowałem cię chronić!

- To ja usiłowałam pana chronić, tępy

dżentelmenie! - Emma obrzuciła hrabiego wzburzonym
spojrzeniem. - On chciał napaść na pana, a nie na mnie.

- Na mnie? - James uniósł brwi i rzucił okiem na

Cletusa, który metodycznie usuwał odłamki porcelany z
rękawa swoje kurtki, krzywiąc się, kiedy wbijały się w
jego popękane dłonie. - Dlaczego chciałeś mnie
zaatakować? - zagrzmiał hrabia. - Ja cię nawet nie
znam.

Zdumiony Cletus podniósł wzrok.

- Ccco?- wyjąkał. Nie przyszedł jeszcze do siebie

po otrzymanych ciosach, potrząsał głową, jakby chciał
wytrzepać wodę z uszu. - Ja… ja nie wiedziałem, że to
pan. Myślałeś że to lord MacCreigh.

background image

- Lord MacCreigh? - James zwrócił się teraz do

wdowy p swoim kuzynie. - Co to za MacCreigh?

Emma potrząsnęła tylko głową, wpatrując się

ponurym wzrokiem w rozsypane po podłodze skorupy.

- Ten serwis był naszym prezentem ślubnym -

wyznała ze smutkiem. - Jedynym prezentem ślubnym,
jaki otrzymaliśmy ze Stuartem, chciałabym dodać. A
teraz jest rozbity, przez pana tępotę…

- Tępotę! - przerwał jej hrabia. - Posłuchaj,

Emmo…

Chociaż Emma nie należna do osób, które płaczą po

utracie porcelany, jednak tym razem zaszkliły się jej
oczy, kiedy spojrzała na trzymaną w ręku filiżankę.
Wyraźnie pamiętała dzień, kiedy przywieziono ten
serwis w drewnianej skrzyw z napisem: Limoges,
France i swoją radość przy odpakowywaniu każdej
delikatnej, pięknej sztuki.

Oczywiście, Stuart złajał ją za to. Nigdy nie

przywiązywał wagi do rzeczy. To również był powód,
dla którego Emma się w nim zakochała, jedna z cech,
która stawiała go ponad wszystkimi mężczyznami,
jakich znała. Stuart żył tylko duchem. Emma nie
spotkała nikogo, kto tak by się troszczył o biednych i
postępował według nakazów Boga, jak Stuart. Starała
się go naśladować, przedkładać sprawy ducha nad
materialne…

background image

Jednak jej usiłowania nie zostały uwieńczone

sukcesem, zawiodła również w wielu innych sprawach,
kiedy chodziło o Stuarta.

Serwis z Limoges był tego najlepszym przykładem.

Emma uwielbiała podnosić swoje nowe talerze ku
niebu, żeby mogło przeświecać przez nie słońce. To
było, według niej, magiczne zjawisko. Kiedy Stuart
zaczynał jej tłumaczyć, w jaki sposób uzyskuje się
przezroczystość porcelany, zatykała uszy - naturalnie,
kiedy tego nie widział - i wolała wierzyć w magiczne
zjawiska.

Tyle że teraz James Marbury pozbawił ją nawet i tej

magii.

- Powiedz mi, Emmo, jaką nazwę nosi ten wzór -

odezwał się hrabia Denham - a ja dopilnuję, żebyś
dostała taki sam serwis.

Emma była zła na siebie za to, że tak bardzo

przejęła się utratą jakichś głupich talerzy, a jeszcze
bardziej za to, że ujawniła tę słabość przed Jamesem,
człowiekiem, do którego, jak sobie dopiero teraz
przypomniała, przysięgła nie odzywać się do końca
życia. Otarła kąciki oczu koronką przy rękawie.

- Proszę się tym nie martwić - powiedziała. - To nie

ma znaczenia.

- To ma znaczenie - upierał się James. - Gdybyś

tylko…

background image

- Nie, nie ma o czym mówić. - Emma podniosła na

niego oczy, w których nie było już śladu łez. - Co pan tu
robi? Myślałam…

Przerwał jej jęk Cletusa, który już zdołał oczyścić

swoje ubranie ze szczątków porcelany i usiłował wstać.
Emma postawiła ocalałą filiżankę na gzymsie kominka i
podeszła, żeby mu pomóc.

- Nic się panu nie stało, panie MacEwan? - spytała.

- Nie zrobił panu krzywdy?

- Nie, nie - odrzekł Cletus, którego duma

najbardziej w tym wszystkim ucierpiała. Odwrócił się,
patrząc zdziwiony na rumowisko, gdzie stał przedtem
kredens Emmy. - Pani Chesterton! - wykrzyknął. - Czy
ja to zrobiłem?

- Wcale nie. On to zrobił. - Emma rzuciła Jamesowi

jadowite spojrzenie, które uszło uwagi Cletusa,
wpatrzonego w pobojowisko.

- A niech to - szepnął. - Zrobię pani nowy kredens,

pani Chesterton, obiecuję. Lepszy niż ten stary,
przysięgam.

- Dziękuję panu, panie MacEwan. - Emma

podniosła jego kapelusz z podłogi, otrzepała go z kurzu
i dała mu do ręki. A teraz powinien już pan pójść.

Cletus wziął kapelusz, ale jej nie podziękował.

Wpatrywał się złowrogim wzrokiem w hrabiego.

background image

- A co z nim? - zapytał obcesowo.

- Co z nim, panie MacEwan? - powtórzyła Emma,

krzyżują ręce na piersi.

- No dobra. - Cletus MacEwan zaszurał swoimi

ogromnymi stopami. - To w takim razie kim on jest?

- On jest kuzynem mojego zmarłego męża -

wyjaśnij Emma. - Hrabia Denham.

- A niech to! - Olbrzym był oszołomiony. Grubymi

paluchami tłamsił rondo kapelusza. - Chciałem uderzyć
hrabiego

- Tak. - Emma popchnęła go w stronę drzwi. -

Niech pan teraz idzie do domu, panie MacEwan, i
opowie o tym wszystkie swojej mamie.

Żeby zaraz pognała do wsi i poinformowała o tym

każdego, kogo tylko spotka, dodała w duchu. Emma
wiedziała, że w takiej małej wiosce niczego nie uda się
utrzymać w tajemnicy, lepiej było natychmiast
wszystkich zawiadomić, a matka Cletusa, jak się Emma
zdołała przekonać, najlepiej się do tego nadawała.

- Hrabia - mruczał jeszcze Cletus, kiedy Emma

wypychała go za drzwi.

- Hrabia - mruczał jeszcze Cletus, kiedy Emma

wypychała go za drzwi.

background image

W trakcie rozmowy nie odrywał wzroku od Jamesa,

a teraz zapomniał nawet włożyć kapelusza. Otrząsnął
się dopiero, kiedy Emma zamknęła za nim drzwi.
Zobaczyła przez okno, że Cletus człapie powoli w
kierunku karawanu. Zauważyła też, że pan Murphy
wszedł do środka wehikułu, gdzie niewątpliwie raczył
się whisky z podręcznej flaszki, umilając sobie w ten
sposób oczekiwanie na bogatego klienta. Obaj
wyspiarze, pan Murphy i pan MacEwan, będą
niewątpliwie przez wiele miesięcy wymieniać się
opowieściami o tym niezwykłym gościu.

Natomiast Emma chętnie oddałaby ostatnią ocalałą

sztukę porcelany z Limoges, żeby się tego gościa
natychmiast pozbyć z domu. Tymczasem zerknęła na
Jamesa - wyglądało na to, że nigdzie się nie wybierał.
Ściągał właśnie rękawiczki z koźlej skórki, jak
zauważyła, i ciekawie rozglądał się dokoła. Była pewna,
że przede wszystkim zwrócił uwagę na niewielkie
rozmiary chaty. Mając pensję wikarego, Stuart na nic
innego nie mógł sobie pozwolić. Chata była
rzeczywiście bardzo mała, ale Emma była dumna z
tego, że jest utrzymana w niezwykłej czystości i ma
swoisty urok. Domek rzeczywiście był pełen wdzięku -
ze swoim słomianym dachem, zielonymi drzwiami i
takimi samymi okiennicami. W zimie było tu dość
chłodno, ale za to wyglądał niesłychanie malowniczo.
Jeśli na jego lordowskiej mości nie robił równie miłego
wrażenia, to nie jej problem.

background image

Widocznie jej stół - zwykły drewniany blat z

przymocowanymi do niego nogami - spełnił wysokie
wymagania lorda gdyż położył na nim swój cylinder, do
którego wrzucił rękawiczki.

Jeszcze chwila, pomyślała Emma, a zdejmie buty i

zacznie ogrzewać sobie nogi przy ogniu. Ale ona na to
nie pozwoli. Nie będzie odgrywać roli uprzejmej
gospodyń w stosunku do człowieka, który tak okropnie
potraktował Stuarta.

- Jeśli przyjechał pan po rzeczy Stuarta - zauważyła

chłodnym tonem - to niepotrzebnie odbył pan taką
podróż. - Wzięła szczotkę i zaczęła zamiatać resztki
serwisu. - Wszystkie jego ubrania i inne rzeczy oddałam
do kościoła.

Nie odzywał się przez chwilę, jakby jej nie

rozumiał.

- Do kościoła? - powtórzył wreszcie. - Mówiłaś, że

oddałaś rzeczy Stuarta do kościoła?

- Tak - odrzekła Emma, zbierając na śmietniczkę

kawałki porcelany. - Tak właśnie zrobiłam.

- Czy chcesz przez to powiedzieć - spytał, jakby

ważąc słowa - że jakiś kacyk w Czarnej Afryce paraduje
w spodniach mojego kuzyna?

- Ależ nie. - Zdobyła się na skąpy uśmiech. - Tutaj,

na Faires, jest wielu biednych, którzy potrzebują ubrań.

background image

James zerknął w kierunku okna. Poznał więc

kamizelkę w kratkę, którą miał na sobie Samuel
Murphy, pomyślała z zadowoleniem Emma.

- Rozumiem - powiedział James. Wydawało się, że

jest z lekka zażenowany. Może, pomyślała z nadzieją
Emma, rozzłości się na mnie i zaraz sobie pójdzie!

Jednak nic na to nie wskazywało. Cokolwiek

skłoniło go do przyjazdu - dlaczego on w ogóle musiał
tu przyjechać? - To widać było, że nie odjedzie, dopóki
nie osiągnie celu.

- Zostaw sprzątanie, Emmo. - James obrócił jedno z

czterech przystawionych do stołu drewnianych krzeseł.
- Mamy wiele spraw do omówienia. Przecież nie
widzieliśmy się od roku.

Emma wpatrywała się w niego bez słowa.

Teraz, kiedy przyglądała mu się z bliska,

przekonała się, że podobieństwo pomiędzy jej mężem a
jego kuzynem było tylko pozorne. Lord Denham był o
wiele przystojniejszy. Miał ciemniejsze włosy,
jaśniejsze oczy, wyraźniej zarysowaną szczękę. Emmie
wydawało się teraz, że Stuart, chociaż młodszy od
swojego kuzyna, był jego wstępnym zarysem… jakby
jej mąż miał tylko posłużyć Panu Bogu za szkic do
stworzenia hrabiego.

background image

Wydawało się, że James sam uważa się za Boga.

Kto inny pojawiłby się bez uprzedzenia, oczekując, że
ona rzuci wszystko, żeby się nim zająć?

- Przykro mi, ale teraz nie mam czasu na rozmowę,

lordzie Denham - powiedziała Emma.

Starała się mówić lekkim tonem, mając nadzieję, że

on nie słyszy łomotania serca, które aż dudniło jej w
uszach od chwili, kiedy zobaczyła go na swoich
grządkach.

- Już i tak jestem spóźniona - dodała. - Jeśli nie

przyjechał pan po rzeczy Stuarta, to jaki jest cel pana
wizyty?

Wyglądał na zdziwionego, co zresztą było

zrozumiałe. Chyba rzadko się zdarzało, żeby jakaś
kobieta odrzuciła zaproszenie do rozmowy z hrabią.

Jednak większość kobiet, stwierdziła Emma w

duchu, nie zna go tak dobrze jak ja.

- Przykro mi, Emmo - powiedział James. Jego

głęboki głos miał zwodniczo neutralne brzmienie. - Nie
miałem pojęcia, że szykujesz się do wyjścia. Kiedy tu
wszedłem, wydawało mi się, że przyjmujesz gościa.

Emma zarumieniła się. Wiedziała, co się kryło za

tymi słowami. Zdradzał to ton jego głosu i wyraz
twarzy. Wrzuciła zawartość śmietniczki do jednej z
nielicznych szuflad, które ocalały po katastrofie.

background image

- To był mój sąsiad, pan MacEwan - powiedziała z

naciskiem. - Przyszedł, żeby odnieść mojego koguta.

- Twojego koguta - powtórzył hrabia obojętnym

tonem.

- Tak - stwierdziła Emma. - On mi uciekł.

- Twój kogut uciekł?

- Tak. - On mi nie wierzy, pomyślała. - Często

ucieka. Dostałam go w prezencie, chyba tęskni za
swoim starym, kurnikiem, bo stale do niego wraca.

- Prezent od pana MacEwana? - spytał ciekawie

hrabia.

- Oczywiście, że nie. Dostałam tego koguta od

matki pana MacEwana. - Widząc jego uniesione brwi,
wskazała obronnym gestem stojący na stole koszyk. -
Dzisiaj upiekła dla mnie; bułeczki. Może pan
spróbować, jeśli ma pan ochotę. Powinny być jeszcze
ciepłe.

Lord Denham zignorował koszyk z bułkami. Nie

odrywał od niej wzroku, co wyprowadzało ją z
równowagi. Emma pamiętała, że jego oczy zawsze
miały dziwny kolor, nie były ani zielone, ani też
brązowe. Były jakby złote, koloru jej obrączki, którą już
dawno zdjęła z palca i dała komuś - nawet zapomniała
już komu, po prostu komuś, kto był w większej
potrzebie niż ona. Tylko tyle pamiętała.

background image

- Masz bardzo… troskliwych sąsiadów - powiedział

James.

W jego głosie było coś, czego Emma nie potrafiła

nawet określić, coś takiego… Pewnie nic pochlebnego,
stwierdziła. Nie mogła się tego spodziewać po hrabim.

- Tak - przyznała. - Pan MacEwan i jego matka

serdecznie się mną opiekują od czasu śmierci Stuarta.

Odebrał tę wypowiedź jak skierowaną do siebie

krytykę - hrabia i jego matka nic dla niej nie zrobili po
śmierci męża - chociaż Emma nie miała tego na myśli.
Biorąc pod uwagę okoliczności, podkreślanie tego faktu
nie było właściwe. Jednak hrabia Denham natychmiast
na to zareagował.

- Musisz wziąć pod uwagę, że twój pan MacEwan i

jego matka dowiedzieli się o śmierci twojego męża o
wiele wcześniej niż moja matka i ja. Ja posiadam tę
wiedzę dopiero od tygodnia. Nie mogłaś nas wcześniej
zawiadomić, Emmo?

- Nie mogłam. Przecież pan wie, że cały nasz okręg

był objęty kwarantanną. Zniesiono ją dopiero miesiąc
temu. - To tłumaczenie brzmiało rozsądnie, chociaż ona
sama niezbyt pewnie się czuła.

- Mimo to mogłaś przesłać jakąś wiadomość.

- A wtedy pan by tu przyjechał - powiedziała. - I

miałabym pana śmierć na sumieniu. - Omal nie dodała:
pana i Stuarta. Odwróciła się od niego i zdjęła z

background image

wieszaka swój kapelusz. - Skoro mnie już pan widział,
może pan powiedzieć znajomym, że wszystko u mnie w
porządku. A teraz, proszę mi wybaczyć, milordzie, ale
już naprawdę muszę iść.

- Iść? - zdumiał się. To było zresztą do niego

podobne. On dopiero co przyjechał. A przyjazd
hrabiego, gdziekolwiek by to było, zwykle wywoływał
duże wrażenie. To był taki typ człowieka. - Iść? Dokąd?

- Do szkoły - powiedziała Emma zaczepnym

tonem. Wiedziała już, czego się ma spodziewać, kiedy
on się dowie prawdy. W najlepszym wypadku ją
wyśmieje.

- Do szkoły? - powtórzył. - Po co? Chyba nie na

spotkanie towarzystwa misyjnego o tak wczesnej porze?

Mimo zdenerwowania, Emma nie mogła

powstrzymać uśmiechu,

- Nie. Mogę pana zapewnić, że miejscowe

towarzystwo misyjne jest bardzo oddane swojej
sprawie, jednak nie aż do tego stopnia. Muszę iść do
szkoły, ponieważ jestem nauczycielką.

- Nauczycielką? - James wpatrywał się w nią,

zdumiony. - Ty uczysz, Emmo? Czego uczysz? Kogo?

Przynajmniej nie zaczął się z niej wyśmiewać.

- Uczę dzieci - powiedziała. - Proszę mi wybaczyć,

ale jestem już bardzo spóźniona. Naturalnie, może pan

background image

tu zostać, jeśli pan chce - chociaż nie bardzo sobie
wyobrażam, dlaczego miałby pan na to ochotę - ale ja
muszę iść. Pan to rozumie, prawda?

Nie wydawało się jej, że lord Denham cokolwiek z

tego rozumiał. Od chwili kiedy przestąpił próg jej chaty,
nie potrafił ochłonąć z oszołomienia. Mimo to szybko
znalazł wyjście z sytuacji.

- W takim razie zawiozę cię do miasteczka, Emmo -

powiedział, biorąc swój kapelusz.

- Och, to nie jest… - Patrzyła na niego

rozszerzonymi oczami. - Chcę tylko powiedzieć, że to
wcale nie jest konieczne.

James uniósł brwi, naciągając jednocześnie

rękawiczki.

- Czy mam przez to rozumieć, że wolałabyś pójść

piechotą? Przeszło trzy kilometry? W takim deszczu?

Emma wyjrzała na dwór. Nadal lało jak z cebra.

Una, której Emma nie zostawiała samej z powodu
zaawansowanej ciąży, popiskiwała z cicha, nie mając
ochoty wychodzić na deszcz, tak samo jak jej pani.

Hrabia proponował jej podwiezienie do miasteczka.

A tam, jeśli szczęście jej dopisze, to zdoła go namówić,
żeby wsiadł w południe na prom i wrócił do domu, nie
poznawszy całej prawdy o sytuacji Emmy.

background image

Czemu nie spróbować? Przecież pech nie będzie jej

stale prześladował. Coś się musi zmienić. Dlaczego
właśnie nie teraz?

3

James myślał początkowo, że to złudzenie - trudno

mu było cokolwiek dojrzeć przez ścianę deszczu.

To było prawdziwe oberwanie chmury,

nieporównywalne do londyńskiej mżawki i przelotnych
opadów w jego rodzinnym hrabstwie Devon. Zrobił się
taki potop, że zamienił to coś, co najwidoczniej
spełniało w tych stronach funkcję drogi, w błotnistą
rzekę, głęboką na kilkanaście centymetrów. James był
przekonany, że mogliby pokonać tę odległość w o wiele
krótszym czasie, gdyby jechali po bruku. Jednak, jak się
wydawało, na Szetlandach nie słyszano jeszcze o
utwardzonych drogach, tak samo jak o kanalizacji czy o
dobrej kawie.

background image

Kiedy dojeżdżali do celu, ulewa trochę zelżała,

więc James mógł się wreszcie przyjrzeć stojącej w
drzwiach chaty kobiecie. To nie było przywidzenie.
Patrzył na nią w osłupieniu.

Nie przewidywał takiej sytuacji. Nie spodziewał

się, że zastanie Emmę na wyspie. Dopiero teraz
zrozumiał, że był głupcem, sądząc, że ona wróciła do
Anglii.

Jednak z drugiej strony, czego innego mógł się

spodziewać? Stuart nie żył już od prawie sześciu
miesięcy… a przynajmniej taką wiadomość zawierał
krótki list, który ktoś przyniósł w zeszłym tygodniu do
jego domu w Londynie. Emma tłumaczyła w nim,
dlaczego tak późno zawiadamia ich o śmierci męża; po
epidemii tyfusu Faires zostało objęte kwarantanną, a
ona, Emma, nie chciała, żeby rodzina ryzykowała życie,
przyjeżdżając na pogrzeb…

Chociaż lady Denham była bardzo dotknięta

opieszałością Emmy w przekazywaniu złych nowin, ta
zwłoka była korzystna dla Jamesa. Gdyby Emma
wysłała swój list jesienią, zamiast przed miesiącem,
James pojechałby na Faires bez względu na ryzyko -
przede wszystkim dlatego, że żona Stuarta nadal tam
przebywała. Nie wyobrażał sobie, że mógłby nie pomóc
samotnej kobiecie, która znalazła się w tak trudnych
warunkach, do tego w czasie epidemii. Nie mógłby się
uważać za człowieka honoru, gdyby nic w tej sytuacji
nie uczynił.

background image

A do tego to nie była tylko samotna kobieta. To

była Emma. Niemożliwe, żeby pozwolił jej tam zostać.
Pojechałby natychmiast na Faires i starał się ją
przekonać, żeby wróciła z nim do Anglii…

Zrobiłby to, na co, jak się dopiero teraz

zorientował, nie było stać jej własnej rodziny.

Co prawda, nie powinien się zbytnio temu dziwić.

Rodzina van Courtów, podobnie jak jego własna, nie
była zachwycona faktem, że Stuart i Emma postanowili
się pobrać. Stryjostwo Emmy podjęli nawet dość
drastyczne kroki, żeby rozdzielić młodych kochanków.
Kiedy się dowiedzieli od Jamesa o planowanej ucieczce,
zamknęli Emmę w pokoju. On sam, gdy tylko zdradziła
mu tę nowinę, spróbował tylko przekonać Stuarta o
głupocie jego planu i powiadomił jej opiekunów. To był
jego obowiązek.

Niestety, van Courtowie nie potrafili dopilnować

Emmy, która uciekła po kilku dniach. Ona i jego kuzyn
przekroczyli w nocy granicę i pobrali się jeszcze przed
upływem doby.

Wtedy van Courtowie przestali się interesować

dziewczyną, którą przedtem tak uwielbiali, a teraz
uznali za niewdzięcznicę. Ucierpiała na tym również
przyjaźń pomiędzy Reginą van Court a matką Jamesa.
Domyślał się, że jego matka dopatrywała się w tej
ucieczce pewnego romantyzmu, podczas gdy Regina
van Court - całkiem słusznie według Jamesa - czuła się
głęboko urażona zachowaniem młodych kochanków.

background image

Z listu Emmy nie wynikało, że ona nadal mieszka

na Faires. Ponieważ wiadomość od niej została
doręczona przez posłańca, James miał prawo sądzić, że
nadawca przebywa w Londynie. Miał ochotę odwiedzić
Emmę w domu jej stryjostwa, zakładając, że nawet van
Courtowie, chociaż głęboko urażeni postępowaniem
bratanicy, nie zamknęliby drzwi przed wdową, która nie
ma ani grosza… Stuart nie dysponował przecież
żadnymi własnymi pieniędzmi, poza skromnym
zarobkiem, więc niewątpliwie zostawił ją w stanie
ubóstwa. James dobrze wiedział, że pensja wikarego
była zwykłą jałmużną w porównaniu z pieniędzmi,
których nie szczędził w Londynie swojemu upartemu
kuzynowi.

Odłożył jednak odwiedziny u Emmy na później,

ponieważ matka delikatnie mu przypomniała, że rozstał
się ze Stuartem i jego narzeczoną w niezbyt
przyjacielski sposób i że jego widok może sprawić
wdowie dodatkowy ból. Postanowiono, że lady Denham
złoży jej kondolencyjną wizytę, a James pojedzie do
Szkocji, żeby odnaleźć grób Stuarta i załatwić
natychmiastowe przewiezienie zwłok do Anglii. Było
nie do pomyślenia, żeby ktoś, w czyich żyłach płynęła
krew rodu Marburych, mógł być złożony na wieczny
odpoczynek gdziekolwiek indziej niż w rodzinnym
grobowcu przy opactwie Denham.

James odczuł nawet ulgę, że sprawy przybrały taki

obrót.

background image

Wolał swoje, chociaż niezbyt miłe, zadanie od roli,

jaka przypadła w udziale jego matce. Nie był pewny,
czy potrafiłby zachować właściwy dystans, gdyby
zobaczył Emmę, która niewątpliwie nadal opłakuje
swojego męża. Jej niebieskie oczy, których James nie
potrafił zapomnieć, miały nad nim dziwną władzę,
szczególnie wtedy kiedy błyszczały w nich łzy…

Jak się okazało, jego komfort psychiczny nie trwał

zbyt długo. Wizyta lady Denham u krewnych Emmy
była bezcelowa - wdowa nie szukała pociechy na łonie
niezbyt kochającej rodziny. Została na Faires, a list
wysłała przez jakiegoś jadącego do Londynu Szkota,
który wyruszył do wielkiego miasta w poszukiwaniu
pracy.

Teraz James będzie musiał przejść przez tę próbę.

Stanąć przed nią i spojrzeć w jej błękitne oczy.
Wytrzymać jej wzrok i znosić niechęć, jaką
niewątpliwie jeszcze do niego czuje.

Usiłował sobie jednak tłumaczyć, że ona nie

mogłaby tak długo chować do niego urazy. Emma van
Court zawsze była serdeczną, otwartą, pozbawioną
obłudy dziewczyną. Na pewno nie była już na niego zła
za to, co się zdarzyło dwanaście miesięcy temu.

A może jednak? Mimo całej swojej serdeczności i

prostodusznego charakteru Emma potrafiła być
niesłychanie uparta. James uważał, że to właśnie jej
upór był źródłem wszystkich późniejszych kłopotów.

background image

Patrzył teraz na nią, kiedy siedziała naprzeciwko

niego w tym okropnym pojeździe, i nie potrafił
odgadnąć, jaka była jej prawdziwa reakcja na jego
widok. To oczywiste, że to wszystko, co wydarzyło się
w chacie, nie mogło sprawić jej przyjemności. Trudno
ją o to winić. Od chwili kiedy James przekroczył próg
tej śmiesznie małej chatynki, w której jego kuzyn
zamieszkał z Emmą, wszystko stanęło na głowie i
uległo rozsypce - nie tylko jej serwis z Limoges.
Najpierw wydawało mu się, że jakiś ogromny wieśniak
napastuje piękną kobietę, więc zachował się jak
dżentelmen, ponieważ zawsze uczono go, że należy
osłaniać słabą płeć. Okazało się jednak, że Emma nie
tylko nie potrzebuje jego pomocy, ale nie jest mu za nią
ani odrobinę wdzięczna.

Nie usłyszał słowa podziękowania, zostały mu

tylko na pamiątkę otarte nadgarstki.

Zresztą i ten fakt nie powinien go dziwić. Emma

zawsze mówiła, co myśli, a to go irytowało. Musiał
jednak przyznać, że również ta cecha charakteru miała
dla niego duży urok - Emma różniła się pod tym
względem od panienek z towarzystwa, podsuwanych
mu bezustannie przez ich zdesperowane mamusie.

Zadziwiający był jednak fakt, że po tak wielkiej

stracie - James nie miał na myśli serwisu z Limoges -
potrafiła zachować spokój, a nawet robić mu cierpkie
uwagi. Prędzej spodziewałby się łez.

background image

Ale czy kiedykolwiek Emma van Court -

Chesterton, poprawił się w myślach - zrobiła to, czego
się po niej spodziewano?

Nie nosiła nawet żałoby. Szara sukienka, którą

miała pod peleryną, była już bardzo znoszona, koronki
przy rękawach wystrzępione, a bufiaste rękawy były
niemodne od roku. Jednak bez względu na to, co Emma
Chesterton by na siebie włożyła, nic nie mogło
przyćmić jej urody. Nawet habit zakonnicy.

James westchnął i zaczął oglądać krajobraz przez

popękane szybki pojazdu. Nie rozumiał, jak można było
zamieszkać tak blisko morza. Urwisty brzeg, na którym
stała chata Stuarta, na pewno tonął we mgle każdego
ranka, a przez resztę dnia był palony słońcem, zalewany
deszczem lub zasypywany śniegiem. Wokół nie było
nawet drzew. Nieosłonięte, trudno dostępne miejsce -
niczego gorszego nie mógł sobie nawet wyobrazić.

Nie było tam również żadnego nagrobka. James nie

znalazł grobu kuzyna na cmentarzu za miasteczkiem,
więc sądził, że znajduje się on gdzieś na urwisku.
Przełożony Stuarta, wielebny Peck, nie miał pojęcia,
gdzie pochowano ziemskie szczątki jego własnego
wikarego. Twierdził, że podczas epidemii tyfusu, czyli
w tym samym czasie, kiedy umarł Stuart, była tak
wielka śmiertelność, że nikt nie był w stanie spamiętać
miejsc pochówku. Kiedy w wiosce umierało codziennie
po kilka osób, zaczęto kopać zbiorowe mogiły. James
był jednak pewny, że Emma nie złożyłaby ciała

background image

swojego męża do takiego grobu. Ten fakt był jednym z
niewielu, za które mógł być wdzięczny losowi od czasu,
kiedy wyruszył w tę niezwykłą podróż.

Teraz musiał sobie odpowiedzieć na pytanie - co

robić? Wszystko potoczyło się zupełnie innym trybem,
niż to sobie zaprojektował, zresztą nie miał czasu na
układanie nowych planów: zobaczył Emmę przez
szybkę karawanu i już po chwili przestępował próg jej
chaty. Zdołał się jedynie zorientować, że odnalezienie
grobu Stuarta nie będzie łatwym zadaniem i że sam nie
zdoła wypełnić swojej misji.

Teraz zauważył, że ma o wiele ważniejsze i

pilniejsze zadanie do spełnienia niż to, które przywiodło
go na wyspę. James postanowił, że przynajmniej to
wypełni do końca.

Siedząca naprzeciwko hrabiego Emma nie miała

takich problemów. Wręcz przeciwnie, wydawało się jej,
że wreszcie szczęście zaczyna się do niej uśmiechać.
Dzięki Bogu, hrabia nie zadawał jej żadnych pytań na
temat śmierci Stuarta, nawet odstąpił jej miejsce w
kierunku jazdy, a sam usiadł tyłem do koni - co było o
tyle istotne, że Emma nie znosiła jazdy do tyłu.

Wkrótce jednak okazało się, że ta szczęśliwa passa

nie trwała zbyt długo. Najpierw koła karawanu ugrzęzły
w głębokiej koleinie, więc hrabia Denham został prawie
wyrzucony z siedzenia i omal nie upadł na Emmę. Ta
możliwość całkowicie wyprowadziła ją z równowagi,
chociaż nie potrafiłaby powiedzieć dlaczego. Może się

background image

obawiała, że zrobiłby jej krzywdę, gdyby upadł na nią
całym ciężarem.

Na szczęście złapał równowagę i przechylił się

bardziej do tyłu na swojej twardej ławce, żeby zapobiec
następnej katastrofie.

- Przepraszam cię, Emmo - powiedział.

Obserwowała go spod opuszczonych powiek, żeby

nie mógł się zorientować, że na niego patrzy. W
towarzystwie hrabiego usiłowała zachować chłodny
dystans, chociaż prawda była taka, że kiedy tylko na
niego spojrzała, krew zaczynała jej żywiej pulsować.
Oczywiście tylko dlatego, że doprowadzał ją do
wściekłości. A przynajmniej tak to sobie tłumaczyła.

- Nic nie szkodzi - odparła, siląc się na niedbały

ton. - Będzie pan musiał znosić moje towarzystwo tylko
do czasu, kiedy dojedziemy do szkoły, potem pan
Murphy zawiezie pana do przystani.

Obdarzyła go przy tym niesłychanie słodkim

uśmiechem.

Było oczywiste, że chce się go pozbyć, nie będąc

jednocześnie niegrzeczną. James zdawał sobie sprawę,
że miała do tego wystarczający powód. Ich ostatnie
spotkanie nie należało do przyjemnych. Kiedy go wtedy
widziała, uderzył jej narzeczonego w twarz.

Mimo to ona się go tak łatwo nie pozbędzie. Lepiej,

żeby się od razu o tym dowiedziała.

background image

- Muszę przyznać, Emmo, że ogromnie się

zdziwiłem, że zastałem cię jeszcze na Faires -
powiedział. - Kiedy moja matka i ja dostaliśmy twój
list, zakładaliśmy, że mieszkasz już w Londynie.

Emma miała na końcu języka pytanie, gdzie według

niego miałaby mieszkać, jeśli rodzina zerwała z nią
stosunki, pozostawiając ją bez grosza, o czym
doskonale wiedział. Opanowała się jednak i
odpowiedziała mu z niesłychanym, jak uważała,
spokojem.

- Tak?

- Spodziewałem się - powiedział - że przyjedziesz

do domu stryjostwa.

Oczy się jej zwęziły, ale on, niestety, nie zauważył

tego, ponieważ cały czas wyglądał przez okno. Mógł
jednak wyczuć gniew w jej głosie.

- Kto jak kto, ale pan powinien wiedzieć, że nie ma

już dla mnie miejsca w domu stryjostwa.

Spojrzał na nią, ściągając brwi.

- Emmo - powiedział surowym tonem - nie możesz

wciąż mieć do mnie pretensji o to, że powiedziałem im
o wszystkim. Chyba zdajesz sobie teraz sprawę, że
byłaś zbyt młoda…

Emma patrzyła na niego rozszerzonymi oczami.

background image

- Nie byłam zbyt młoda i nie mogę uwierzyć, że

pan się nadal upiera…

Podniósł dłoń, przerywając potok jej słów.

- Ja natomiast nie mogę uwierzyć - powiedział

łagodnie karcącym tonem - że nadal żywisz urazę do
swojej rodziny za to, że nie aprobowali Stuarta.
Przyznasz chyba, że to było szaleństwo z jego strony, że
się z tobą ożenił, nie mając ustabilizowanej przyszłości.
Nie miał ani grosza. Nic dziwnego, że twoja rodzina nie
mogła tego zaakceptować. Emmo, jak możesz myśleć,
że nie przyjęliby cię z otwartymi ramionami? Jestem
przekonany, że szaleją z niepokoju, nie wiedząc, co się
z tobą dzieje.

Emma zamrugała. Szaleją z niepokoju? To było

mało prawdopodobne. Wiedziała już, że uczucie jej
krewnych miało swoją cenę, a było nią oczekiwanie, że
Emma poślubi bogatego, lub przynajmniej
utytułowanego, człowieka, co doda prestiżu szacownej
rodzinie van Courtów. Ponieważ tego nie zrobiła,
natychmiast zapomniano o jej istnieniu.

- Jeżeli - mówił dalej James - nie masz ochoty

zamieszkać ze swoją rodziną, może… - Przerwał, żeby
odchrząknąć. - Może mogłabyś… zechciałabyś…
przyjąć zaproszenie, aby zamieszkać w Londynie z
moją matką.

Emmie wydawało się, że się przesłyszała. Mówił

cicho i tak od razu przeszedł do rzeczy, że na pewno źle

background image

go zrozumiała. Jednak wyraz jego twarzy świadczył o
tym, że się nie myliła.

- Słucham? - Nie mogła się powstrzymać od tego

niemądrego pytania.

- Mam nadzieję, że wyrazisz zgodę - powiedział

James swobodnym tonem, na który zdobył się z
wyraźnym trudem.

Zdumienie widoczne na twarzy Emmy niesłychanie

go zabolało. Wyraźnie widział, że nigdy jej nawet nie
przyszło do głowy, że rodzina Stuarta mogłaby
zaoferować jej jakąkolwiek pomoc. Czy ona zawsze
uważała go za jakiegoś potwora?

Zdawał sobie sprawę z faktu, że w ocenie

zakochanej osiemnastolatki popełnił najgorszą zbrodnię
- usiłował rozdzielić ją z ukochanym.

Również jego późniejsze zachowanie - kiedy

odmówił posyłania Stuartowi jakichkolwiek pieniędzy,
mając nadzieję, że utrzymywanie się z nędznej pensji
wikarego ostudzi słomiany zapał młodej pary do życia
na odludziu - nie mogło zapewnić mu ich sympatii.

- Moja matka byłaby szczęśliwa, gdybyś z nią

zamieszkała - przekonywał ją James.

Nie było to prawdą, ale nie było też kłamstwem.

Owdowiała lady Denham szalenie lubiła Emmę i
niewątpliwie entuzjastycznie przyjęłaby wiadomość, że
dziewczyna przeprowadzi się do niej. Lady Denham

background image

mieszkała razem z Jamesem w jego londyńskim domu,
ponieważ syn, ze względu na jej słabe zdrowie, nie
chciał, żeby była sama.

- Powinnaś była od razu do nas napisać, Emmo -

skarcił ją hrabia. - Ta sytuacja jest nie do przyjęcia.
Chyba zdajesz sobie z tego sprawę.

Emma nie miała pojęcia, o czym on mówi.

Ogarnęła ją panika, że James dowiedział się już o panu
O'Malleyu i jego okropnym testamencie.

- Jaka sytuacja? - spytała.

- Cała sytuacja. - Hrabia Denham był szczerze

zdumiony. - To wszystko. Ta chata, w której mieszkasz
całkiem sama, tak daleko od miasteczka! - Potrząsnął
głową. - A do tego ta szkoła. Chyba nie zamierzasz
spędzić tu całego życia?

Emma otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale

zamiast tego zdążyła tylko krzyknąć:

- Uwaga!

James został wyrzucony z siedzenia i zanim zdołał

złapać równowagę, znalazł się w szalenie żenującej, a
jednocześnie godnej pozazdroszczenia sytuacji - z
głową między nogami Emmy van Court Chesterton.

background image

4

Oczywiście, były całe warstwy materiału - wełniana

spódnica, bawełniane i koronkowe halki - pomiędzy
jego twarzą a wewnętrzną stroną jej ud, co ratowało
sytuację. A gdyby doliczyć do tego poczucie
zażenowania, to Emmę chroniłaby zbroja.

Mimo to hrabia był, po raz pierwszy w życiu,

potwornie zmieszany. Na domiar wszystkiego Emma
wcale nie poczuła się skrępowana, ten incydent
niesłychanie ją rozbawił.

- Och! - Zaśmiewała się, opierając mu dłonie na

ramionach. Młode wdowy chyba nie powinny ulegać
napadom aż takiej wesołości, pomyślał James, który,
szukając jakiegoś oparcia, uchwycił się jej talii. Klęczał
teraz na podłodze, między jej nogami, z twarzą na
wysokości jej pasa, ponieważ natychmiast po upadku
podniósł głowę z jej spódnicy. - Och, coś takiego!

background image

Karawan gwałtownie się zatrzymał. Słychać było

tylko śmiech Emmy i uderzenia deszczu o dach
pojazdu. James był w rozterce. Chociaż była to
niesłychanie krępująca sytuacja, fascynował go
unoszący się ze spódnic Emmy zapach lawendy. Nie
miał również ochoty odrywać rąk od jej ciepłego ciała.

Było mu zimno, mimo peleryny podbitej futrem

bobra. Zdał sobie z tego sprawę, dotykając jej
rozgrzanego ciała, i pragnął trochę dłużej przytrzymać
przy nim ręce, mimo że była wdową po jego kuzynie.

Podniósł wzrok - uśmiechnięta twarz Emmy była

bardzo blisko. Popatrzył na jej pełne, wilgotne wargi. Z
łatwością mógłby ująć jej roześmianą twarzyczkę w
dłonie i przycisnąć usta do jej warg…

Usłyszał jakieś skrzypienie. To pan Murphy

odkrywał klapę w dachu karawanu. Służyło mu to do
kontaktu z pasażerami.

- Chciałem przeprosić! - zawołał. - Zapomniałem

pana uprzedzić. Jesteśmy, rzecz jasna, przy Drzewie
Życzeń.

Czar prysł. James oderwał wzrok od kuszących

warg Emmy Chesterton.

- Emmo - spytał, usiłując wstać i wyzwolić się z

tych wszystkich spódnic i halek. - Nic ci nie jest?

background image

Było oczywiste, że nic się jej nie stało, przecież

zanosiła się od śmiechu. James uznał jednak, że
powinien zadać to pytanie.

- Och! - zawołała, ocierając łzy. - Przykro mi, że się

śmiałam, ale miał pan taką zdziwioną minę…

James usiadł na wyściełanym siedzeniu obok

Emmy. Nie chciał ryzykować i wracać na drewnianą
ławeczkę po przeciwnej stronie.

- Hm - mruknął. - Pewnie dlatego, że to się stało

nagle, bez żadnego ostrzeżenia.

- Każdy wie o głębokich koleinach koło Drzewa

Życzeń - odezwał się sarkastycznie pan Murphy.

- Ale nie ja - odrzekł James. Ta uwaga rozgniewała

go, ale nawet był z tego zadowolony, bo gniew
przytłumił w nim inne emocje - silny pociąg, który, jak
się okazało, nadal odczuwał do Emmy. - Na przykład ja
nic nie wiedziałem o koleinach przy Drzewie Życzeń. -
Z niezadowoleniem zauważył, że Emma nadal usiłuje
powstrzymać śmiech. - Wybacz mi moją ignorancję -
zwrócił się do niej - ale chciałbym spytać, co to jest
Drzewo Życzeń?

- Nie widział pan nigdy Drzewa Życzeń? - Samuel

Murphy potrząsnął głową. - Niech pan wyjrzy przez
okno. Gdyby to był rekin, to już zdążyłby pana pogryźć.

Ta uwaga wywołała kolejny atak nerwowego

śmiechu Emmy, która pochyliła się, kryjąc twarz w

background image

dłoniach. James nie wiedział, co ją tak rozbawiło.
Spojrzał przez popękaną szybę karawanu i jego oczom
ukazał się niezwykły widok. Przy drodze, która w tym
miejscu miała głębokie wyżłobienie, stał samotny
jawor, na jego powyginanych gałęziach widać było
pierwsze listki. James widział już takie drzewa na lej
wyspie, ale żadne na miało na pniu tego, co to - całe
tuziny butów.

Nie dowierzał własnym oczom. Ludzie przybijali

buty do drzewa! Ciężkie buty wieśniaków, sznurowane
buciki kobiece, drewniane saboty, dziecinne pantofelki,
sandałki, nawet malutkie damskie pantofelki - wszystkie
przytwierdzone do drzewa. Wiele butów było już
sfatygowanych, poszarzałych - musiały tam wisieć od
dawna - niektóre jednak były zupełnie nowe. Uwagę
Jamesa zwróciła para męskich rannych pantofli.
Podobną parę ofiarował kiedyś na gwiazdkę swojemu
kuzynowi.

Szkoci to dziwny naród, pomyślał.

- To szalenie interesujące - mruknął.

Emma odjęła dłonie od twarzy, ale wciąż nie

potrafiła powstrzymać śmiechu.

- Och! - zawołała. - Przepraszam. Tylko… tylko

pana twarz, kiedy pan Murphy powiedział o tym
rekinie…

background image

James również zaczynał dostrzegać śmieszną stronę

tej sytuacji, nie był jednak tak rozbawiony jak Emma.
Czuł tylko gwałtowne uderzenia serca, kiedy wdowa po
jego kuzynie znalazła się w jego ramionach. Zdobył się
na lekki uśmiech, żeby pokazać, że też się zna na
żartach.

- Tak - powiedział. - Rzeczywiście.

- To przynosi szczęście. - Podpity stangret wciąż

zaglądał do środka pojazdu. - Szczególnie nowożeńcom.

- Tak - wtrąciła Emma. Opanowała już swoje

wybuchy wesołości. - Ja i Stuart też przybiliśmy tu
swoje buty, zaraz po przyjeździe na wyspę. To bardzo
piękny zwyczaj.

Może to piękny zwyczaj, jednak Emmie van Court

szczęścia nie przyniósł, zauważył w duchu James. Jej
mąż umarł i została sama, odcięta od całej rodziny.
Może powinna zdjąć te buty z Drzewa Życzeń, które,
jak do tej pory, obdarzyło ją czymś zupełnie
przeciwnym niż dobry los.

Po chwili pojazd szarpnął, chociaż nie tak

gwałtownie jak przedtem, i ruszyli dalej. Zjechali już z
tej fatalnej drogi, która łączyła chatę Emmy z Drzewem
Życzeń, i karawan potoczył się po dość równej
nawierzchni. James zauważył, że wjeżdżają do tak
zwanego miasta Faires; tak zwanego, ponieważ według
niego status miasta nie zależał od pubu, karczmy,

background image

sklepu, kuźni i kościoła, stojących zresztą wzdłuż jednej
jedynej ulicy.

Jednak na Szetlandach zgromadzenie tylu instytucji

wystarczało, żeby to miejsce stanowiło tętniącą życiem
metropolię, szczególnie, że było tu molo, na którym
rybacy składali swój dzienny połów. Żony i dzieci
rybaków mieszkały w jego sąsiedztwie i, jak
przypuszczał James, właśnie te dzieci były uczniami
Emmy Chesterton. Co prawda, nie zauważył w
miasteczku żadnej szkoły, ale nie było w tym nic
dziwnego. Kiedy Murphy przeprowadził swój pojazd
przez wąską ulicę i zatrzymał się przy wrzynającym się
w morze długim paśmie skał, James zorientował się
wreszcie, że szkoła mieściła się na dolnym poziomie
jedynej na tym wybrzeżu latarni morskiej.

James nie potrafiłby w to uwierzyć, gdyby nie

zobaczył tego na własne oczy. Kilkanaścioro obdartych
dzieci biegało po wysuniętej w morze skale, na której
stała latarnia. Mimo paskudnej pogody zajęte były grą,
do której służyła im szmaciana piłka. O ile mógł się
zorientować, chodziło o to, żeby piłka nie ześlizgnęła
się do morza, co wcale nie było łatwym zadaniem -
skała miała najwyżej kilka metrów szerokości. Podczas
sztormu na pewno była pod wodą.

- Jesteśmy na miejscu - powiedziała Emma, kiedy

Murphy zatrzymał swój pojazd, nie szczędząc im
ostrego szarpnięcia.

background image

James oderwał wreszcie wzrok od tego

przedziwnego boiska. Emma też patrzyła przez okienko,
chyba liczyła dzieci. Nie dziwił się jej. Przecież tak
łatwo któreś z nich mogło wpaść do morza.

- Rzeczywiście - przyznał James.

Teraz musiał działać rozważnie. Emma, co było

widoczne, chciała się go jak najszybciej pozbyć, ale on
nie mógł wyjechać - nie wyjedzie bez niej.

Nie wyjedzie również bez Stuarta, przypomniał

sobie nagle. Przyjechał przecież po Stuarta, nie po
Emmę.

Teraz, kiedy już wiedział, że ona tu jest, nie mógł

zostawić żadnego z nich na tej odludnej wyspie.

Zdawał sobie jednak sprawę, że szalenie trudno

będzie mu namówić Emmę do wyjazdu.

- To bardzo miło z pana strony, że odbył pan tak

daleką podróż, żeby mnie zobaczyć - odezwała się
Emma.

Zastanawiała się przez całą drogę, co powinna mu

powiedzieć na pożegnanie. Była zadowolona, że udało
się jej znaleźć uprzejmą formułkę.

- Żegnam pana, lordzie Denham. - Wyciągnęła do

niego rękę. - Mam nadzieję, że mimo dawnych
nieporozumień rozstajemy się jak przyjaciele.

background image

James ujął jej dłoń, zanim zorientował się, że ona

już się żegna. Nie miał zamiaru wyjeżdżać, więc się
wahał, co powiedzieć. A kiedy się odezwał, stwierdził
ze zdumieniem, że prosi ją o przebaczenie.

- Emmo - usłyszał swój głos. - Przepraszam cię. Za

Stuarta. Za to, co mu zrobiłem, kiedy ty… kiedy
powiedziałaś mi o waszych planach. Nie mówię, że
Stuart postąpił właściwie, ponieważ nadal tak nie
uważam. Chcę jednak, żebyś wiedziała, że naprawdę
jest mi przykro. Przepraszam cię za wszystko.

Emma patrzyła na niego rozszerzonymi ze

zdumienia oczami. Mogła oczekiwać różnych
odpowiedzi na swoją pożegnalną formułkę, ale nigdy
przeprosin. Przeprosiny? Ze strony hrabiego? Czy taka
rzecz jest w ogóle możliwa? James Marbury nigdy
nikogo nie przepraszał.

Chyba nie mówił poważnie… Ale jego twarz

wzbudzała zaufanie.

Tak, ale ona już raz dała się na to nabrać. Tamtego

popołudnia w bibliotece miał również wygląd osoby
godnej zaufania, kiedy mówiła mu o sobie i Stuarcie. A
co on zrobił? Uderzył Stuarta w twarz. Może tak nie
było?

Nie, ona nie może wierzyć szczerym oczom lorda,

chociaż musiała przyznać, że on sam był również
bardzo poważny. To bardzo przystojny mężczyzna.
Postara się nie być dla niego zbyt niemiła.

background image

- Przebaczam panu - usłyszała swoje słowa.

Miała ochotę odgryźć sobie język. Przebaczyć mu?

Przebaczyć hrabiemu? Nigdy!

Nie chciała jednak cofnąć tych słów, przede

wszystkim dlatego, żeby nie przedłużać rozmowy.

- Proszę pozdrowić matkę - powiedziała tylko - i

podziękować jej za zaproszenie. Obawiam się jednak,
że nigdy nie będę mogła wyjechać z Faires. Jestem tu
potrzebna. - Wyciągnęła rękę, żeby otworzyć drzwi. -
Do widzenia.

James chciał przytrzymać jej dłoń, ale ona już

otwierała drzwi pojazdu. Słyszał teraz wyraźnie szum
fal, które rozbijały się o skały, i przekrzykujące ten
odgłos dzieci, uradowane widokiem swojej
nauczycielki. Głosy dzieci zlewały się z piskiem
krążących wokół latarni mew.

Emma zamknęła drzwi, do wnętrza karawanu

dochodził już tylko szum morza. James poczuł się nagle
samotny. Przesunął się na siedzeniu, żeby móc jeszcze
na nią popatrzeć przez szybkę. Mniejsze dzieci
natychmiast porzuciły grę i podbiegły do niej. Każde
chciało chwycić ją za rękę, a te, którym się nie udało,
trzymały się jej spódnicy. Starsze wodziły tylko za nią
wzrokiem, podobnie jak James, kiedy szła do drzwi
latarni, nad którymi zawieszony był miedziany
dzwonek. Emma chwyciła za zwisający z niego sznur i
silnie pociągnęła. Starsze dzieci ruszyły z miejsca na ten

background image

sygnał, któreś z nich złapało piłkę i kolejno wchodziły
do środka. Emma przytrzymywała dla nich drzwi,
pomalowane na taki sam żywy zielony kolor jak te w jej
chacie.

Dopiero kiedy drzwi zamknęły się za Emmą i jej

podopiecznymi, James zorientował się, że przez cały
czas wstrzymywał oddech. Zaczął głęboko oddychać,
nie rozumiejąc swojej reakcji. To na skutek szoku,
tłumaczył sobie. Była dopiero dziewiąta rano, a on czuł
się tak zmęczony, jakby to była już dziewiąta wieczór,
jakby spędził cały dzień przy swoim biurku, załatwiając
pilną korespondencję. To musiał być efekt
niespodziewanego spotkania z dawno utraconą
powinowatą. Szczególnie jeśli tą powinowatą była
Emma van Court.

Usłyszał, że klapa w dachu znowu się otwiera. Pan

Murphy patrzył na niego ciekawie z wysokości swojego
kozła.

- A więc, milordzie - odezwał się przyjaznym

tonem - czy mam zawieźć pana do gospody, żeby mógł
pan zabrać swoje rzeczy i chycić w południe prom?

James podniósł wzrok.

- Oczywiście, może mnie pan zawieźć do gospody -

odrzekł. - Nie mam jednak zamiaru "chytać" dzisiaj
żadnego promu.

background image

- Co? - Oczy stangreta rozszerzyły się ze

zdumienia. - Przecież pani Chesterton mówiła…

- Dobrze wiem, co mówiła pani Chesterton, dobry

człowieku. Ja jednak sam podejmuję decyzje, nie
stosując się do wskazówek waszej pani Chesterton. -
James rozparł się na niewygodnej ławce.

Kawa. To mu teraz przyszło na myśl. Potrzebował

filiżanki mocnej kawy. W porze lunchu zamówi zimne
mięso z musztardą. Zanim Emma skończy lekcje, on już
obmyśli, jak się zachować w tej niezręcznej sytuacji.

- No, nie wiem - mruczał do siebie pan Murphy. -

To się nie spodoba pani Chesterton. Na pewno się nie
spodoba.

- Tak - odrzekł z uśmiechem James. - Jestem

przekonany, że to się jej nie spodoba.

Emma patrzyła przez grubą szybę okna latarni na

odjeżdżający karawan. Ledwie w to mogła uwierzyć.
Okazało się jednak, że jej starania zostały uwieńczone
powodzeniem. Ten koszmarny pojazd wreszcie
odjechał.

background image

To znaczy, że James opuszcza wyspę.

Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Zły los

prześladował ją przez cały rok, teraz karty się
odwróciły. James odjeżdżał i nigdy się już nie dowie o
testamencie pana O'Malleya. To było zbyt piękne, aby
mogło być prawdziwe...

Nie, nie powinna tak myśleć, skarciła się w duchu.

Już najwyższy czas, żeby szczęście wreszcie się do niej
uśmiechnęło. Jeśli teraz nie zacznie iść ku lepszemu, to
już nie ma się czego spodziewać. James odjeżdżał i
tylko to było ważne. Jeśli los będzie nadal dla niej
łaskawy, to już hrabiego nigdy więcej nie zobaczy.

I bardzo dobrze.

Tylko że… tylko że wcale tak nie było. Emma nie

potrafiła żywić nienawiści do Jamesa Marbury'ego,
chociaż bardzo się starała wzbudzić w sobie to uczucie
tamtego pamiętnego dnia w jego bibliotece. Nie mogła
jednak nienawidzić człowieka, który był dla niej tak
dobry, kiedy była dzieckiem. James zawsze zdejmował
jej latawce, kiedy zawisły na drzewie, przynosił jej po
kryjomu słodycze, kiedy stryjenka pozbawiała ją za karę
deseru. Emma zawsze biegła do niego ze stłuczonym
kolanem czy innymi kłopotami. Hrabia zawsze miał dla
niej czas, a Stuart ciągle był pogrążony w książkach.

I właśnie dlatego Emma była zafascynowana

niedostępnym młodzieńcem. Cicha woda brzegi rwie,
jak to się mówi, a Emma, od czasu kiedy skończyła

background image

czternaście lat, zastanawiała się usilnie, jak zwrócić na
siebie uwagę Stuarta Chestertona. Okazało się, że
wystarczy okazać zainteresowanie tym, co interesowało
jego - pomocą dla biednych. Od tej chwili Stuart zawsze
porzucał czytaną przez siebie książkę, kiedy tylko
Emma weszła do pokoju.

Penelope nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Emmę

fascynowała osoba Stuarta. Twierdziła, że James jest od
niego dużo przystojniejszy. O wiele lepiej prezentował
się na sali balowej i był obiektem westchnień młodych
dam, łącznie z Penelope.

Kuzynkę Emmy nie tylko pociągał jego wygląd, nie

wspominając już o majątku. James był również
wykształcony, interesował się tym, co się dzieje w
świecie, czytał nawet powieści, co było niezwykłe u
londyńskiego dżentelmena. Potrafił rozmawiać na
wszystkie tematy, a także był dowcipny, natomiast jego
kuzyn bardzo rzadko przejawiał poczucie humoru.

Jest zbyt wiele cierpienia na świecie, powiedział

kiedyś Stuart Emmie, żeby pozwalać sobie na żarty, jak
to zwykle robił hrabia. To smutne, mówił, że można
posiadać bogactwo i władzę i wykorzystywać je tylko
dla zaspokojenia własnych kaprysów.

Emma, która przedtem nie zauważała tej wady,

teraz, kiedy Stuart jej to uświadomił, szybko doszła do
wniosku, że James ma niewłaściwy system wartości.
Mimo swojego ogromnego majątku - należał przecież
do najbogatszych ludzi w Anglii - gdyby nie prośby

background image

Emmy, James Marbury nie ofiarowałby nawet
miedziaka na najbardziej szczytny cel. Twierdził, że
wiele zdobył swoją ciężką pracą, więc nie widzi
powodu, żeby cokolwiek komuś rozdawać. Jeśli
biednym są tak bardzo potrzebne pieniądze, to czemu
nie znajdą jakiegoś zatrudnienia i ich nie zarobią, tak
jak on to zrobił? A przecież on nawet nie musiał
pracować. Miał już wystarczająco dużo. Powiedział
jednak Emmie, że mężczyzna, który nie pracuje, nie jest
w ogóle mężczyzną.

Emma upierała się, że w Londynie nie ma tylu

miejsc pracy, żeby zatrudnić wszystkich biedaków - o
czym poinformował ją Stuart - a dostępna im praca jest
tak źle płatna, że nie są w stanie wyżywić z niej swoich
rodzin. Zawsze wtedy słyszała od hrabiego, że jeśli
biedacy nie potrafią wyżywić swoich najbliższych, to
przede wszystkim nie powinni mieć tylu dzieci.

W ten sposób Emma zmieniła swoją opinię o

Jamesie - z pozytywnej na krytyczną. Jej punktem
honoru było przekonanie hrabiego, że jego poglądy są
niesłuszne. Gdyby tylko zechciał jej wysłuchać, zamiast
się z niej wyśmiewać! Tak bardzo chciała sprowadzić
go na dobrą drogę, ale James okazał się
niereformowalny. Stuart twierdził, że Emma marnuje
tylko czas, i pewnie miał rację - lepiej niż ona znał
swojego kuzyna. Było jednak dziwne - a przynajmniej
wydawało się dziwne Emmie - że uczucie Stuarta do
Jamesa nigdy nie zostało zachwiane. Nawet kiedy
James próbował go zamordować - no, może nie

background image

zamordować, ale przecież tak silnie go uderzył tamtego
okropnego dnia - Stuart nie zdobył się na najmniejszą
nawet krytykę swojego kuzyna; mówił tylko, że James
nie ma natury filantropa.

Stuart, stwierdziła Emma zresztą nie pierwszy raz,

trochę zbyt dosłownie traktował swoje religijne
posłannictwo.

Ale to wszystko nie miało już żadnego znaczenia.

Ku jej radości, James opuszczał wyspę. Pozbyła się go
bez kłopotu. A potrafił, kiedy zechciał, sprawiać
kłopoty… Dobrze o tym wiedziała. Emma była pewna,
kiedy tak pospiesznie się z nim żegnała, że on nie
wypuści jej z pojazdu, że zmusi ją, żeby pojechała
razem z nim do Londynu, ponieważ właśnie tego by
chciał.

A lord Denham zawsze dostawał to, czego chciał.

Mimo to pozwolił jej odejść. Zaproszenie do

zamieszkania w Londynie z lady Denham było
prawdopodobnie tylko grzecznościowym gestem ze
strony jego matki. Jamesowi na pewno na tym nie
zależało. Jaki mężczyzna chciałby przyjąć do swojego
domu biedną wdowę po świątobliwym kuzynie?
Szczególnie jeśli Penelope skłoniła go wreszcie do
małżeństwa. Emma zapomniała go spytać, czy już się
ożenił. To jej zresztą zbytnio nie obchodziło. Pomyślała
tylko, że żona - a tym bardziej żona typu Penelope -
mogłaby patrzeć niechętnym okiem na ubogą krewną w
swoim domu.

background image

James, żonaty czy też kawaler, odczuł niewątpliwie

ogromną j ulgę, kiedy Emma nie przyjęła zaproszenia
jego matki.

To było jedyne rozsądne wytłumaczenie. Gdyby

było inaczej, starałby się przeforsować ten projekt. Był
przecież najbardziej stanowczym mężczyzną, jakiego
znała. Gdyby koniecznie chciał ją zabrać do Londynu,
to Emma musiałaby stoczyć ciężką walkę, żeby móc
stać teraz w swojej klasie i słuchać skrzypienia rysików
na tabliczkach. Mogłaby równie dobrzej być już w
drodze do Londynu.

Następnym szczęśliwym zbiegiem okoliczności

było to, iż Jamesowi na pewno nie zależało na tym,
żeby zabrać ją ze sobą. Emma była wszak zdecydowana
podjąć z nim walkę, bez względu na jego argumenty i
wyniosły sposób bycia, gotowa użyć wszelkich
środków, nie zważając na to, czy przystają one damie.
Nie potrafiłaby opuścić swoich dzieci. Wiele z nich, tak
naprawdę, nie miało poza nią nikogo… Również ona
nie miała nikogo poza nimi. Opuścić ich? Tak samo nie
zostawiłaby Uny samej w domu, zamiast pod opieką
pani MacEwan, jak to zrobiła dzisiejszego ranka,
zmuszając pana Murphy'ego, żeby zajechał na farmę jej
sąsiadów.

Nie, Emma zostaje, James odjeżdża. Co za radość -

jego wizyta nie pozostawiła żadnych śladów.

Prawie żadnych, dodała w duchu. Nie mogła

jeszcze zapomnieć tej chwili, kiedy upadł na nią w

background image

pojeździe i uchwycił się jej talii. To było raczej
żenujące wspomnienie, ale doświadczyła wtedy tak
niespodziewanych emocji, że musiała pokryć je
śmiechem. James wydawał się zirytowany jej
rozbawieniem, co pobudziło ją do jeszcze większego
śmiechu.

Cóż innego mogła zrobić? Już od wielu miesięcy

nie zaznała dotyku męskich ramion, nie poczuła męskiej
bliskości. Co prawda, to był tylko James, ale właśnie ten
fakt był najbardziej zadziwiający! Wiedziała, że to on,
mężczyzna, którego nie cierpiała, a mimo to odczuła tę
nagłą tęsknotę…

Jak to się mogło stać? Uścisk ramion Jamesa był

zupełnie inny niż uścisk Stuarta. Kiedy hrabia został
wyrzucony ze swojego siedzenia, złapał się jej tak
silnie, że prawie pozbawił ją tchu. Chyba sam się tego
domyślił, bo zaraz rozluźnił chwyt… a jednak nie
cofnął rąk z jej talii. Czyżby był tak jak ona zdziwiony
emocjami, które wyzwoliło to zdarzenie?

Pachniał również inaczej niż Stuart. Jej mąż zawsze

roztaczał woń cedru; był to zapach szafy, w której
Emma trzymała jego kamizelki. James pachniał
zupełnie inaczej - mydłem do golenia i… domem.

Sama nie wiedziała, skąd jej to przyszło do głowy,

ale tak właśnie było. James Marbury pachniał
Londynem - dobrym mydłem, pomarańczami i
markowym tytoniem. Emma rzadko stykała się z takimi

background image

produktami na Faires, a wspomnienia o nich już się
prawie zatarły.

To dobrze, pomyślała, kiedy hrabia wyzwolił ją ze

swojego uścisku, że on wraca już do Anglii. Nawet
bardzo dobrze. Żaden mężczyzna - a szczególnie tak
zdradliwy typ jak lord Denham - nie powinien tak
ładnie pachnieć. Taki zapach pasowałby do jakiejś
dziewczyny. A nawet wdowy.

- Pani Chesterton? - odezwał się jakiś cichy głosik.

Ten głos i szarpnięcie za spódnicę przywróciło Emmę
do rzeczywistości. Stała przed nią mała Flora Mackay,
ściskając w rączce swoją tabliczkę.

- Dlaczego wstałaś ze swojego miejsca, Floro? -

spytała Emma. - Myślałam, że pracujesz nad
arytmetyką.

- Właśnie to robiłam - odrzekła Flora, zniżając głos

do szeptu. - Chciałam tylko powiedzieć, że odpowiedź,
którą pani napisała, dziewięćset sześćdziesiąt siedem
podzielone przez dwadzieścia cztery, jest zła.

Emma wzdrygnęła się i popatrzyła na dużą tablicę,

którą Samuel Murphy, złota rączka wioski, powiesił na
świeżo pobielonej ścianie. Wpatrywała się w wypisane
Przez siebie wyniki działań. Hrabia Denham wytrącił ją
z równowagi i nie była dość uważna przy tak
skomplikowanym dzieleniu.

background image

- Och - szepnęła Emma. - Mogłabyś to poprawić,

Floro?

Mała dziewczynka skinęła tylko głową, wzięła

kredę i podeszła do tablicy. Emmę, nie po raz pierwszy,
ogarnęło poczucie winy. Wiedziała, że nie jest dobrą
nauczycielką. Może po prostu nie nadawała się do tego
zawodu?

Ale co mogła zrobić? Często zadawała sobie to

pytanie. Dzieci z Faires miały do wyboru szkołę Emmy
albo brak szkoły. Nikt nie chciał tu uczyć, a jedyny
nauczyciel na Faires padł ofiarą tyfusu.

Musiała jednak przyznać, że dzieciom, szczególnie

tym bardziej zdolnym, przydałby się ktoś lepszy niż
ona. Ich lekcje powinien prowadzić prawdziwy
nauczyciel, a nie biedna wdowa po miejscowym
wikarym. Powinny uczyć się francuskiego, nauk
ścisłych, historii i geografii oraz siedzieć przy pulpitach,
a nie na długich drewnianych ławach, skulone nad
swoimi tabliczkami. Powinny mieć też prawdziwą
szkołę, a nie uczyć się w przeraźliwie zimnej, wilgotnej
latarni morskiej, wyposażonej w piecyk na drewno,
który stale gasł. Emma zauważyła, że teraz też się już
nie palił.

Niech licho porwie piecyk, pomyślała. I tak nie

potrafił ogrzać tego pomieszczenia, tylko stale dymił.
Powinna była poprosić hrabiego o pieniądze na kupno
nowego pieca…

background image

Było jednak bardzo wątpliwe, czy James chciałby

nadal wspierać jej dobroczynne cele. Po tym, co zaszło
między nimi, nie mogłaby nawet mieć do niego
pretensji.

Musiała jednak przyznać, że ładnie się teraz

zachował, przyjeżdżając aż z Londynu tylko po to, żeby
zaproponować jej, by zamieszkała u jego matki. Mógł
nim kierować również ukryty motyw - Emma była
przekonana, że zrobił to, żeby pozbyć się poczucia winy
po tej strasznej awanturze ze Stuartem - ale bez względu
na wszystko, to było bardzo miłe z jego strony.

Nawet gdyby Emma nie miała szkoły, jak mogłaby

przyjąć propozycję lady Denham? To było niemożliwe.
Na przeszkodzie stał testament pana O'Malleya. Gdyby
pojechała do Londynu, a to wszystko się wydało?
Stałaby się pośmiewiskiem całego Mayfair.

- John - powiedziała Emma, po raz ostatni

spojrzawszy w okno, żeby się upewnić, że James
naprawdę odjechał - pomóż mi przy rozpalaniu piecyka,
dobrze? Znowu wygasł.

- Tak, pani Chesterton. - Chłopiec odłożył tabliczkę

i podszedł do kapryśnego pieca.

To hańba, pomyślała Emma, patrząc na Johna, że

nie ma pieniędzy na to, żeby posłać go do normalnej
szkoły. Chłopak był wyjątkowo zdolny, za parę
miesięcy ona już nie będzie w stanie niczego go
nauczyć.

background image

Powinnam była, wyrzucała sobie Emma, zapytać

hrabiego, czy nie zechciałby utworzyć funduszu
stypendialnego imienia Stuarta, żeby umożliwić
najzdolniejszym chłopcom naukę w college'u.
Wiedziała, że nie dałby się łatwo przekonać. "Niech
pracują i płacą za swoją naukę
", jakby słyszała jego
słowa. "Jeśli tak bardzo pragną się uczyć, to znajdą
sposób, żeby na to zarobić
".

Istniała jednak szansa, że on się zmienił. Przyjechał

przecież z Londynu, żeby się osobiście przekonać, jak
jej się powodzi, a Emma dobrze wiedziała, że nie
cierpiał Szkocji. Może teraz byłby bardziej otwarty na
jej sugestie niż niegdyś. Śmierć Stuarta mogła hrabiego
złagodzić; Emma też się zmieniła, zahartowała. A przy
okazji odkryła w sobie cechy, o których przedtem nie
miała pojęcia. To było bolesne doświadczenie.

Mogłaby napisać do Jamesa. Tak, to świetny

pomysł. Zwykły, miły list…

No tak, ale list, który wysłała do jego matki, też był

"zwykłym" listem, a jakiego narobił zamieszania.

- A niech to - szepnęła, ale zaraz jedno z dzieci

podniosło rękę, żeby spytać, dlaczego napisała, że
trzydzieści podzielone przez pięć jest siedem, kiedy
powinno być sześć, więc Emma od razu zapomniała o
lordzie Jamesie Marburym.

background image

6

Ale lord Denham nie zapomniał o Emmie. Jak

mógłby o niej zapomnieć?

O ich porannym spotkaniu przypomina mu boląca

ręka, którą mu wreszcie obandażował pozostawiony w
gospodzie lokaj.

Hrabia siedział przy najlepszym stoliku w

gospodzie, tak przynajmniej twierdziła usługująca.
Mary, młoda kobieta o wydatnym biuście, przetarła
również szmatą krzesło, na którym miał usiąść. Ten
"najlepszy" stolik stał blisko drzwi do kuchni, ale nie
miał ochoty się z nią sprzeczać. Przynajmniej znajdował
się blisko kominka.

Nie otrzymał karty dań. Mary poinformowała go,

że dzisiejszy lunch farmera jest doskonały, i spytała, czy
podać mu piwo czy jabłecznik. James postanowił
zaryzykować i poprosił o whisky. Mary uśmiechnęła się
szeroko, chociaż z powodu braków w uzębieniu wcale
nie było jej z tym do twarzy, i zaczęła wymieniać długą

background image

listę trunków. James zdał się na przypadek i bez
namysłu wybrał jeden z nich, chcąc się jak najszybciej
pozbyć bezzębnej dziewczyny. Po chwili przyniosła mu
małą szklaneczkę trunku…

Było południe, dzień pracy, więc James był

jedynym klientem w gospodzie "Pod Krową Morską".
Siedział zamyślony, patrząc w ogień. Był w rozterce.
Nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Miał równie
małe szanse zarówno na wywiezienie stąd wdowy po
swoim kuzynie, jak i na znalezienie miejsca jego
wiecznego spoczynku.

To był kolejny problem. Co mógł jeszcze zrobić w

sprawie Stuarta? Gdzie Emma mogła go pogrzebać, jeśli
jego grobu nie było na miejscowym cmentarzu?
Dlaczego ludzie, których pytał, gdzie został pochowany
wikary, tak dziwnie na niego patrzyli? Powinien był
zapytać o to Emmę wprost, ale, do licha, takich pytań
nie powinno się zadawać zrozpaczonej wdowie.
Szczególnie że nie pytał o to, by położyć na grobie
wiązankę kwiatów, ale dlatego że chciał ekshumować
ciało kuzyna. Był przekonany, że Emma miałaby
własne zdanie na ten temat.

Słowa pastora, kiedy pytał go o miejsce wiecznego

spoczynku Stuarta, również nie podniosły go na duchu.

- Ciężko mi było - powiedział mu wielebny Peck -

odmówić pani Chesterton, żonie mojego własnego
wikarego, miejsca na grób dla męża, ale cóż mogłem
zrobić? Na cmentarzu nie było żadnych wolnych miejsc.

background image

Obawiam się też - zwierzał się Jamesowi - że pan
Chesterton nie został pochowany w poświęconej ziemi.
Pani Chesterton, jak zauważyłem, ma dziwne poglądy.
Twierdzi między innymi, że każda ziemia jest ziemią
Boga. Nie możemy przecież na to pozwolić, prawda?
Ludzie zaczęliby wtedy chować bliskich w swoich
ogródkach…

Pozostała mu tylko jedna możliwość - spytać żonę

zmarłego, gdzie pochowała swojego męża, ale on tego
nie zrobił. Od samego początku zachowywał się jak
głupiec - najpierw z powodu tego ogromnego
wieśniaka, a potem z powodu Emmy. Kto mógłby
pomyśleć, że stanie się taka… inna? Przed rokiem,
kiedy ją ostatni raz widział, nigdy by nie przypuszczał,
że zmieni się w… sam nie mógł określić, w co się
zmieniła. Co się stało z tą słodką, pełną wzniosłych
ideałów dziewczyną, która tak nieustępliwie domagała
się od niego pieniędzy na swoje charytatywne cele i z
którą tańczył na tak wielu balach tamtej zimy, w
trzydziestym drugim roku? Dziewczyną, która
zauroczyła wszystkich wdziękiem porcelanowej laleczki
i roześmianymi niebieskimi oczami? Jeśli miał być
szczery, to widywał w jej oczach częściej ogień
świętego oburzenia. Stale prawiła mu kazania na temat
jego egoizmu i niewłaściwego postępowania, a on jej na
to pozwalał, chociaż nie zniósłby takiego zachowania ze
strony kogoś innego.

background image

Podobało mu się nawet, że Emma tak usilnie stara

się go nawrócić. To było o wiele zabawniejsze niż
obłuda większości znajomych kobiet.

Może, pomyślał James, wpatrując się w ogień,

może nic się nie stało z Emmą. Może tylko… dorosła.

Stała się kobietą.

Podniósł szklaneczkę whisky do ust, wypił jej

zawartość jednym haustem i postawił ją na stoliku…

Zatrzęsło nim.

Dobry Boże! Czy ktoś chciał go zabić?

Ze łzami w oczach i płonącym gardłem James

rozglądał się rozpaczliwie dokoła, przekonany, że
umiera. Ktoś go otruł, ktoś, kto wiedział, że on
przyjedzie na Faires, i nie chciał do tego dopuścić.
Kiedy odwrócił głowę w stronę szynkwasu, zobaczył
stojącego za ladą wysokiego mężczyznę, który krztusił
się ze śmiechu. Śmiał się z niego.

- Czy mogę spytać - wychrypiał James - co tak pana

rozbawiło?

- Pan. - Mężczyzna śmiał się głośno. Odkręcił

kurek i napełnił kufel jakimś płynem, wyszedł zza baru i
postawił pokryty pianą napój przed Jamesem. - Niech
pan to wypije. To pomoże.

background image

James, którego palił piekielny ogień, posłuchał

szynkarza. Drożdżowy napój natychmiast ugasił
płomień. Hrabia odzyskał również głos.

- Co to było? - spytał.

- To, co pan zamówił - odparł szynkarz, podnosząc

szklaneczkę z resztką zabójczego płynu do światła. -
Pochodzi z miejscowej destylarni. Trochę ostra, co?

- Ostra? - James potrząsnął głową. Musiał jednak

przyznać, że płyn podziałał znieczulająco, nawet
stłuczona ręka już go teraz mniej bolała.

- Jeszcze jedną?

- Nie, dziękuję - odrzekł James i znowu zapatrzył

się w ogień. O czym on myślał? Ach tak, o Emmie. Co
zrobić z Emmą?

Ta sprawa nie powinna być aż tak trudna i na

pewno by nie była, gdyby w grę wchodziła inna kobieta.
James potrafił być czarujący, kiedy tylko zechciał. Co
prawda, wszystkie jego osiągnięcia w romantycznych
podbojach były zupełnie zwyczajne. Jak w biznesie, tyle
że o wiele mniej skomplikowane, po prostu rozsądne
załatwienie sprawy. O wiele bardziej rozsądne niż to, co
ludzie nazywają miłością.

Naturalnie, przychodziło mu już do głowy, że na

dalszą metę ożenek byłby bardziej opłacalny. Gdyby
wybrał sobie odpowiednią narzeczoną, mógłby odnieść
zysk z tego kontraktu. Było wiele niezamężnych

background image

młodych dam, które chętnie przybrałyby tytuł lady
Denham, wnosząc mu jednocześnie duży posag. W
ciągu ostatnich lat matka próbowała niestrudzenie
zainteresować go którąś z tych dam - Penelope van
Court była na początku listy.

Ten plan miał jednak swoje złe strony. Kiedy ma

się dość żony, nie można ofiarować jej bransoletki z
brylantami i uprzejmie się z nią rozstać. James nie
spotkał jeszcze kobiety - z wyjątkiem jednej - która po
pewnym czasie nie znudziłaby go. Penelope van Court
była piękna i miała dziesięć tysięcy funtów rocznego
dochodu, jednak według niego była dziewczyną bez
wyrazu. Najstarsza córka hrabiego Derby miała
pięćdziesiąt tysięcy funtów i majątek w Shropshire, ale
James szybko zrezygnował z jej towarzystwa, ponieważ
nie potrafiła mówić o niczym innym tylko o psach
myśliwskich. Miałby tego wysłuchiwać do końca życia?
Za żadne pieniądze!

- Proszę. To jest "lunch farmera", jedzenie godne

samego króla.

James spojrzał na talerz, który postawiła przed nim

Mary. Kawał sera, kromka chleba, kwaszony ogórek,
coś trudnego do zidentyfikowania i cebula. To
niewątpliwie stanowiło główne pożywienie farmerów.

Widząc niepewny wzrok Jamesa, Mary zrobiła

wojowniczą minę.

background image

- To przecież jest haggis - powiedziała, wskazując

na parującą brązową potrawę na talerzu hrabiego. -
Szkocki pudding z podrobów baranich.

- Dziękuję - powiedział James, zmuszając się do

uśmiechu.

I to był błąd. Mary też się do niego uśmiechnęła,

znów odsłaniając bezzębne dziąsła. Na szczęście,
podeszła do następnego gościa, który właśnie wszedł do
gospody.

MacTavish, bo takie było nazwisko szynkarza,

obserwował z rozbawieniem, jak James ostrożnie
zabiera się do jedzenia.

- Przyjechał pan tutaj w interesach? - spytał

przyjacielskim tonem.

- Mniej więcej - odrzekł James, trzymając na

widelcu kawałek rozgotowanej kapusty.

- Tak myślałem. Nie wziąłem pana za jednego z

przyjaciół MacCreigha, mimo eleganckiego ubrania.
Oni nie przyjeżdżają tutaj, tylko siedzą w zamku. Nie
zadają się z takimi jak my.

James podniósł wzrok. Szybko przełknął kawałek

sera, który był zresztą całkiem dobry. Miał teraz okazję
czegoś się dowiedzieć.

- A co to za jeden, ten lord MacCreigh? - spytał.

background image

- Nie słyszał pan o zamku MacCreigh? - James

potrząsnął głową. - Stoi na końcu drogi. Można go
zobaczyć z King's Crag. Zbudowany w siedemnastym
wieku i tak też wygląda. Należy do ósmego barona
MacCreigh, Geoffreya Baina. Baron nie ma ani grosza,
ale ma zamek. Często przyjmuje gości, on i jego siostra,
panna Bain. Moja mama dla nich gotuje. Nie za bardzo
chcę, żeby sama tam chodziła, więc robi to tylko od
czasu do czasu.

- Dlaczego nie chce pan, żeby pana matka chodziła

do zamku MacCreigh?

- To nic takiego. - MacTavish był zażenowany. -

Pewnie tylko takie gadanie. O złośliwych duchach i
takich innych, które tam mieszkają. Po tym, jak
zniknęła narzeczona lorda…

- Zniknęła? - powtórzył James. Rozmowa stawała

się coraz bardziej interesująca.

- Uciekła, jak mówi MacCreigh. W zeszłym roku. Z

jego lokajem. Może to prawda, a może i nie. Nikt tego
nie wie, tylko sam MacCreigh. Więc ludzie gadają.
Mówią, że wcale A nie uciekła, tylko że złapał ją na
gorącym uczynku z innym mężczyzną i zabił oboje.
Sam MacCreigh niewiele robi, żeby uciąć te plotki,
rozumie pan, co mam na myśli. Zaczął jeździć na koniu,
który jest czarny jak smoła, w równie czarnej pelerynie.
Ostatnio częściej przyjeżdża do Faires, od czasu kiedy
dowiedział się o testamencie O'Malleya.

background image

James położył kawałek sera na chleb i popił piwem.

Było to nadspodziewanie smaczne.

- Testament O'Malleya?

- Jeszcze pan o tym nie słyszał? - MacTavish wziął

kufel z lady i zaczął go wycierać. - Facet, który nazywał
się O'Malley, zabił człowieka jakieś sześć miesięcy
temu. Oczywiście, nie miał takiego zamiaru. O'Malley
był wielkim chłopem, wie pan, to był wielorybnik.
Wybuchowy, nie znał własnej siły. No i ten facet,
któremu przywalił, zaraz wyzionął ducha. Za to go
powiesili, to znaczy O'Malleya. Bardzo żałował tego, co
się stało. Tak żałował, że prosił sędziego, który tu
przyjechał, żeby go osądzić, by pomógł mu napisać
testament, w którym zostawił wszystko, co miał,
wdowie po zabitym.

MacTavish odstawił kufel i sięgnął po następny.

- Nikt nie wiedział, że O'Malley miał tyle

pieniędzy. Wszystkiego razem było dziesięć tysięcy
funtów. - Szynkarz roześmiał się głośno. - Nic
dziwnego, że kiedy lord MacCreigh się o tym
dowiedział, zaczął częściej przyjeżdżać do miasteczka. -
Mrugnął porozumiewawczo do Jamesa. - Wdowa po
wikarym, on był wikarym, mówiłem to panu? Ten
mężczyzna, który umarł. No więc ta wdowa… jest na co
popatrzeć, a do tego jest bogata, jeśli pan wie, co mam
na myśli?

background image

7

James nie miał pojęcia, co MacTavish miał na

myśli. Wiedział tylko, że kawałek chleba z serem utknął
mu nagle w przełyku. Sięgnął po kufel. Piwo
przepchnęło chleb, nie zniosło jednak uczucia grozy.

Odstawił pusty kufel i spojrzał na szynkarza.

- Czy chce mi pan powiedzieć - spytał zduszonym

głosem - że wikary, Stuart Chesterton, został
zamordowany?

- Tak. - MacTavish obrzucił go ciekawym

spojrzeniem.

- Przecież… przecież to niemożliwe - powiedział

James. - On umarł podczas epidemii tyfusu, sześć
miesięcy temu.

- Tak było - przyznał szynkarz. - Ale nie tyfus go

zabił, tylko ten facet, O'Malley.

James gwałtownie zamrugał. Próbował sobie

przypomnieć, jak Emma sformułowała zawiadomienie o
śmierci męża. Nie podała dokładnej przyczyny, pisała
tylko, że Stuart umarł, a z powodu kwarantanny nie

background image

mogła ich wcześniej zawiadomić. James i jego matka
pomyśleli więc, że Stuart umarł na tyfus.

Ale morderstwo? Dlaczego ktoś miałby odczuć

absurdalną chęć zabicia Stuarta? Poza Jamesem,
oczywiście, który miał ochotę zamordować swojego
kuzyna… ale tylko ten jeden jedyny raz.

- Ten O'Malley - powiedział James - dlaczego on to

zrobił? To znaczy zabił pana Chestertona?

- Nikt tego nie wie na pewno. - MacTavish

wzruszył ramionami. - Miał całkiem źle w głowie,
znaczy ten O'Malley. Wiem tylko tyle, że wikary
poszedł do jego żony z ostatnim namaszczeniem i zaraz
potem były trzy trupy: wikary, żona O'Malleya i on
sam, kiedy go za to powiesili…

Oszołomiony tymi nowinami James nie zauważył

nawet, że MacTavish ponownie napełnił jego kufel.
Wypił kilka łyków, zanim zadał mu następne pytanie.

- Mówi pan, że żona wikarego, pani Chesterton,

odziedziczyła dziesięć tysięcy funtów po mordercy jej
męża?

- To znaczy ona je dostanie - powiedział

MacTavish - kiedy ponownie wyjdzie za mąż.

- Kiedy ponownie wyjdzie za mąż? - James

wpatrywał się w niego w osłupieniu. - O czym pan
mówi? Czy Emma Chesterton ma dziesięć tysięcy
funtów, czy ich nie ma?

background image

- Nie ma ich - rozległ się z lekka zniecierpliwiony

głos za ich plecami. James odwrócił się i zobaczył
mężczyznę w średnim wieku, tego samego, który
niedawno wszedł do gospody. Siedział teraz przy
stoliku obok okna, odłożył serwetkę, obrzucając
rozmawiających niechętnym spojrzeniem.

- Dziękuję ci, Sean, że poruszyłeś ten temat, kiedy

miałem ochotę zjeść w spokoju lunch. Dobrze wiesz, że
to mnie zaraz odrzuca od puddingu twojej matki.

- Przepraszam Waszą Ekscelencję. - Szynkarz z

trudem powstrzymał uśmiech.

- Lord MacCreigh? - spytał James, przyglądając się

nieznajomemu. Według tego, co mówił szynkarz,
MacCreigh nie powinien być tym zażywnym typem,
który tak bardzo lubił haggis.

- Nie MacCreigh - burknął obcy dżentelmen; ten

mężczyzna niewątpliwie był dżentelmenem, jedynym,
jakiego James spotkał na Szetlandach. - Tylko
przewodniczący Ławy Królewskiej Sądu Najwyższego i
prezes Sądu Apelacyjnego, Wydział Kryminalny. Moje
nazwisko Reardon. Jestem tym sędzią, który pół roku
temu, podczas ostatniej bytności na wyspie, skazał
O'Malleya na śmierć. - Pociągnął duży łyk ze swojego
kufla, odbeknął i westchnął z zadowoleniem.

James przeniósł wzrok z sędziego na szynkarza,

zastanowił się chwilę, odsunął krzesło i podszedł do

background image

stolika sędziego. Reardon obrzucił go podejrzliwym
spojrzeniem.

- Przepraszam, Wasza Ekscelencjo - powiedział -

czy mógłbym zamienić z panem kilka słów? Ja również
jestem zamieszany w tę sprawę…

- Sprawę? - Reardon spojrzał na niego

nieprzychylnie. Był postawnym mężczyzną, ze
skłonnościami do tycia, ale widać było również, że nie
jest pozbawiony poczucia humoru. - Jaka sprawa? Nie
ma żadnej sprawy. Ona jest już zamknięta. O'Malley
zabił Chestertona, wdowa po Chestertonie dostanie
pieniądze O'Malleya, kiedy tylko wyjdzie powtórnie za
mąż. Jeśli myśli pan o tym, żeby ją poślubić, to niech
pan ustawi się w kolejce. Przed panem jest już ze
dwudziestu facetów, młody człowieku.

James, nie czekając zaproszenia, żeby usiadł -

podejrzewał, że może ono nie nastąpić - szybko zajął
krzesło naprzeciwko sędziego.

- Proszę mi wybaczyć, sir. Nazywam się Denham, a

mówiąc dokładnie James Marbury, dziewiąty hrabia
Denham. Stuart Chesterton był moim ciotecznym
bratem.

Reardon uniósł brwi tak wysoko, że omal nie

zniknęły pod jego staroświecką, pokrytą pudrem peruką.

background image

- Hrabia Denham? - powtórzył. - Rozumiem…

Wiedziałem, że Chesteron jest spokrewniony z jakimś
ważniakiem, ale wszyscy mówili, że to książę.

James zachował milczenie. Nie okazał urazy za to,

że został nazwany ważniakiem. Nareszcie spotkał
kogoś, kto potrafi mu wyjaśnić okoliczności śmierci i
pochówku kuzyna oraz dziwną niechęć Emmy do
wyjazdu. Patrzył na sędziego spokojnie, chociaż z
trudem panował nad sobą.

- No tak - zaczął Reardon - zaczynam rozumieć, że

ta sprawa może pana interesować. - Odsunął krzesło,
żeby zrobić miejsce dla swojego brzucha, opiętego
kamizelką w złoto-zielone paski. - Sean, jeszcze jedno
piwo! - zawołał do szynkarza. - Niech się zastanowię.
Cioteczny brat wikarego, hę? Teraz widzę
podobieństwo - coś takiego w oczach. Pan jest wyższy i
silniejszy niż on. O'Malley by pana nie zabił.

- Chyba nie - zgodził się James. - Jeśli mogę spytać,

sir, skąd się wziął ten warunek?

- Jaki warunek? - Reardon podniósł widelec,

wracając do swojego puddingu.

- No… ten dziwny warunek, o którym pan

wspominał, że Emma… to znaczy pani Chesterton…
musi ponownie wyjść za mąż, żeby otrzymać dziesięć
tysięcy funtów O'Malleya.

background image

- Aha. - Sędzia popił haggis piwem. - O to chodzi.

Niech się pan nad tym zastanowi przez chwilę. Przecież
ją pan zna. W końcu wyszła za mąż za pańskiego
kuzyna.

- Tak - przytaknął poważnie James. - Znam ją.

- Czy powierzyłby pan tej kobiecie dziesięć tysięcy

funtów? - James otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale
sędzia mówił dalej. - Oczywiście, że nie. Wzięłaby te
dziesięć tysięcy i podarowała je zaraz towarzystwu
misyjnemu albo wydała na to beznadziejne
przedsięwzięcie, które nazywa szkołą. Nikt nie wie, co
by z tymi pieniędzmi zrobiła. Na pewno nic rozsądnego.
Tego jestem pewny.

James też napił się piwa. Chyba tego bardzo

potrzebował.

- Więc tak - powiedział. - Postawił pan warunek, że

ona nie dostanie ani grosza z fortuny O'Malleya, dopóki
nie wyjdzie za mąż, co ma być gwarancją, że te
pieniądze zostaną wydane… hm… mądrze.

- Właśnie tak. - Reardon uderzył dłonią w stół tak

głośno, aż James podskoczył na krześle. - Dokładnie
tak. Dla jej własnego dobra, rozumie pan. Nie ma nic
gorszego jak dama o czułym sercu i do tego z workiem
pieniędzy. Chociaż z punktu widzenia naciągacza to nie
ma nic lepszego. Przypuszczam, że gdybym dał jej te
dziesięć tysięcy w grudniu zeszłego roku, dzisiaj nie
miałaby już ani szylinga. A tak te pieniądze są

background image

bezpieczne i przynoszą niezłe odsetki z konta, które dla
niej założyłem. Kiedy pani Chesterton zdecyduje się
wyjść za mąż, przekażę to konto jej mężowi, który
może, według swojego uznania, pozwalać jej z niego
korzystać. Nie wierzę jednak, żeby to miało szybko
nastąpić. Wdowa Chesterton nie spieszy się ani do
małżeństwa, ani, jak widać, do pieniędzy.

Podszedł do nich MacTavish z dwoma pełnymi

kuflami.

- Sam jej to proponowałem - powiedział ze

śmiechem. - W zeszłym miesiącu zaczepiłem ją przed
kościołem. Podziękowała mi, ale powiedziała, że nie
wybiera się jeszcze za mąż, ponieważ jest w żałobie po
Stuarcie Chestertonie.

Reardon podniósł swój kufel, jakby chciał wypić

toast za młodego szynkarza. James zauważył teraz, że
ten był wysokim, pięknie zbudowanym mężczyzną,
człowiekiem, który zaskarbia sobie natychmiastową
sympatię... chociaż to, co powiedział, wzbudziło nagłą
antypatię Jamesa.

- Jestem po twojej stronie, młody człowieku -

powiedział sędzia do MacTavisha. - Jeśli ktoś jest
godny naszej pani Chesterton, to właśnie ty, Sean.

- Zbyt często widywała mnie z Myrą MacAllister. -

Szynkarz potrząsnął głową. - Powiedziała, że jestem
głupi, chcąc się żenić dla pieniędzy, a nie z miłości, i
poradziła, żebym trzymał się Myry. - Zmarszczył

background image

gniewnie brwi, kiedy sędzia serdecznie się roześmiał. -
Strasznie śmieszne - mruknął. - Myra też mnie nie
zechce, dopóki nie będę miał swojego domu. Nie chce
zamieszkać z moją mamą.

- Widzi pan? - Reardon zwrócił się do Jamesa. -

Tak to wygląda na Faires. Przyjeżdżam tu tylko dwa
razy do roku, na wyjazdowe sesje sądu, ale dobrze znam
tych ludzi. Znam ich od podszewki.

- To niedorzeczne - powiedział z irytacją James.

Sam nie wiedział, czy bardziej go rozzłościła
pompatyczna przemowa sędziego, czy też stwierdzenie
szynkarza, że oświadczył się Emmie. - Mówimy
przecież o wdowie, biednej wdowie, którą pan…

- Opiekuję się - zakończył spokojnie Reardon.

- Pozwoli pan, że się z nim nie zgodzę, sir. - James

potrząsnął głową. - Jestem przekonany, że nigdzie w
Anglii nie istnieje taki precedens w orzecznictwie
sądowym. Gdyby pani Chesterton zechciała, mogłaby
wystąpić przeciwko tej śmiesznej, ustanowionej przez
pana klauzuli, i w każdym sądzie z łatwością wygrałaby
sprawę.

Reardon obserwował go uważnie, nie był już

rozbawiony.

- Mogłaby, ale tego nie zrobi. Zapomina pan,

milordzie, że ja sprawuję opiekę nad panią Chesterton.
Ona nie ma ojca, brata ani męża, nie ma nikogo. Jest

background image

sama na świecie, więc ja postanowiłem dopilnować,
żeby nikt jej nie oszukał, wykorzystując jej naiwność.
To dobra kobieta, której jedyną wadą jest to, że zbyt
szybko otwiera swoje serce… i swoją sakiewkę. -
Reardon odstawił kufel i zmierzył Jamesa stalowym
spojrzeniem. - Nie wiem, kim pan dla niej jest,
milordzie, wiem tylko, że widzę pana po raz pierwszy.
Jeśli tak panu zależy na tej dziewczynie i tak się pan
troszczy o jej dobro, to gdzie pan był przez tyle
miesięcy, które upłynęły od śmierci jej męża? Właśnie
tego chciałbym się dowiedzieć.

James popatrzył na niego ze zdumieniem.

- Nie wiem, co pan sugeruje, chcę tylko pana

poinformować, że wiadomość o śmierci kuzyna
dostałem dopiero przed tygodniem. Przyjechałem tu tak
szybko, jak mogłem. Proponowałem już pani
Chesterton, żeby zamieszkała z moją matką, ale
odrzuciła tę ofertę…

- To zrozumiałe - przerwał mu sędzia. - Ona nie

opuści tych dzieci, które uczy albo uważa, że uczy. To
jest przedmiot do dyskusji. Te dzieciaki wydają mi się
tak samo niedouczone, jak były, tylko trochę bardziej
obeznane z twórczością Waltera Scotta. Trzeba jednak
zrozumieć przywiązanie pani Chesterton do swoich
uczniów, biorąc pod uwagę, że ona i jej mąż nie
doczekali się własnego potomstwa.

James poruszył się na krześle. Własne potomstwo!

To było dziwne, ale nigdy mu nie przyszło do głowy, że

background image

jego kuzyn i Emma mogliby pragnąć dzieci, nie mówiąc
już o tym, że mogliby czynić wysiłki w celu ich
posiadania.

Przecież jest to naturalna konsekwencja

małżeństwa. James nie miał pojęcia, dlaczego myśl o
dzieciach Emmy i Stuarta wyprowadziła go z
równowagi. Tylko że on nigdy - co było jawną głupotą
z jego strony - nie brał pod uwagę faktu, że Stuart, który
przede wszystkim skłaniał się ku sprawom ducha,
mógłby rzeczywiście… I to z Emmą, ze wszystkich
kobiet świata!

Dobry Boże! Ta myśl go przygnębiła do reszty.

Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy, Wiedział, że
zachowuje się śmiesznie. Przecież oni byli mężem i
żoną. Jak mógł przypuszczać, że się pobrali i nie…

Nie chciał nawet o tym myśleć. Nie mógł o tym

myśleć.

Sędzia Reardon przyglądał się Jamesowi i

stopniowo odzyskiwał humor. Rozbawiła go reakcja
hrabiego na wzmiankę o łożu małżeńskim jego kuzyna.

- Kim pan mówił, że pan jest, sir? - zapytał wesoło

sędzia. - Kuzynem jej męża?

- Tak - powiedział James. - Wie pan, pomiędzy mną

a Stuartem wynikło pewne nieporozumienie, na krótko
przed jego ślubem z Emmą. Od tego czasu nie

background image

rozmawialiśmy ze sobą. Przyjechałem zaraz po
otrzymaniu wiadomości o jego śmierci…

- Żeby złożyć uszanowanie wdowie? - spytał

podstępnie Reardon.

- Hm, tak - odrzekł James. Nie widział potrzeby

zdradzania prawdziwego powodu swojej podróży na
Faires. Sędzia Reardon nie wydawał się człowiekiem,
który przykłada wagę do rodzinnych grobowców. - Tak,
oczywiście - dodał. - Chciałem ją też prosić, żeby
zamieszkała ze mną, to znaczy z moją matką.

Reardon uśmiechnął się. To był dziwny uśmiech.

Niezbyt podobał się Jamesowi.

- Rozumiem - powiedział tylko. - A ona odrzuciła

pana propozycję.

- Tak.

- Wraca więc pan na stały ląd? - Sędzia rzucił

okiem na wiszący nad szynkwasem zegar. - Wie pan, że
dzisiaj uciekł już panu jedyny prom.

- Nie, nie wracam. Sądziłem, że…

Nagle wszystko się stało dla niego jasne. Jeszcze

przed chwilą siedział załamany, nie mając pojęcia, jaki
będzie jego następny krok, a teraz już wiedział, co ma
zrobić.

background image

- Zostaję tu - powiedział stanowczo. - Zostanę i

ponownie jej to zaproponuję, kiedy będzie miała trochę
więcej czasu do namysłu.

- Niesłychanie szarmanckie zachowanie - zauważył

sędzia. - I nawet nie wiedział pan o dziesięciu tysiącach
funtów…

- Oczywiście, że nie. - James obrzucił go

oburzonym spojrzeniem. - Nie potrzebuję dziesięciu
tysięcy funtów, które kiedyś należały do mordercy
mojego kuzyna. - Widząc, że sędzia patrzy na niego z
powątpiewaniem, James poczuł się urażony. -
Uważałem, że przyjazd na Faires jest moim
obowiązkiem. Chciałem zaoferować pani Chesterton
swoją opiekę …

- Którą ona odrzuciła.

- Tak. Na razie. - James zacisnął wargi. Irytował go

zwyczaj sędziego stawiania kropki nad i.

- Interesujące. - Sędzia obserwował teraz Jamesa z

ciekawością. - Bardzo interesujące. Mówił pan, że
mieliście małe nieporozumienie z kuzynem. Mam
nadzieję, że nie chodziło o panią Chesterton?

James czuł, że nadszedł czas, żeby zakończyć tę

rozmowę.

- Myślę, że już zbyt długo się panu naprzykrzam -

powiedział, odsuwając krzesło. - Wrócę do swojego
stolika.

background image

Reardon skrzyżował ręce na swoim wydatnym

brzuchu; i popatrzył na Jamesa nieodgadnionym
wzrokiem.

- Denham - powiedział zamyślony. - Powinien pan

być w herbarzu.

Ten stary nudziarz chce sprawdzić jego nazwisko w

herbarzu! Niech mu będzie. Znajdzie tam tylko
informację, że rodzina Marburych należy do
najstarszych i najbardziej szacownych angielskich
rodzin.

- Niewątpliwie, sir - powiedział James, obciągając

kamizelkę.

- Dziękuję. - Reardon pochylił głowę z uśmiechem

zadowolenia. - Bardzo mi było miło.

James wrócił do swojego stolika i do swojego

szkockiego puddingu. Nigdy się jeszcze nie spotkał z
tak niedorzeczną, wręcz absurdalną sytuacją, jak
postanowienie sędziego w sprawie testamentu
O'Malleya. To było postępowanie wręcz barbarzyńskie.
Jak mógł zamrozić majątek Emmy tylko dlatego, że ta
była z natury zbyt hojna? To było groteskowe. To było
uwłaczające. To było… to było…

W gruncie rzeczy to było uczciwe załatwienie

sprawy. Reardon miał świętą rację. Emma nie potrafiła
zarządzać pieniędzmi. Niby skąd miała się na tym znać?
Nigdy nie posiadała własnych funduszy. Została

background image

wychowana wśród bogactwa, ale w wieku osiemnastu
lat wyszła za mąż za człowieka, który nie miał grosza
przy duszy. Od tamtej pory była biedna jak mysz
kościelna.

James musiał przyznać sędziemu, że doskonale

rozwiązał ten problem, poza tym że…

Emma nie chwyciła przynęty. Tak samo jak James,

nie miała ochoty wstępować w związek małżeński.

Jedyna różnica między nimi polegała na tym, że nie

tak dawno temu był ktoś, kogo James chętnie by
poślubił.

Ale ubiegł go kuzyn.

8

Emma Chesterton podniosła pierwszą tabliczkę i

zaczęła czytać: "Kiedy dorosnę, chcę być rybakiem jak

background image

mój tata i pływać po możu. Zobaczę inne światy i będę
chytać dużo ryb. Potem wrócę do domu i ożenię się z
panią, pani Chesterton
".

Emma poprawiła błędy ortograficzne, napisała na

marginesie "Dziękuję ci, Robbie" i odłożyła tabliczkę.
Dobry Boże, pomyślała, już dziewięcioletni chłopcy
składają mi propozycje małżeńskie.
Musiała jednak
przyznać, że oświadczyny Robbiego były najszczersze
ze wszystkich, z którymi się do tej pory spotkała.

Na następnej tabliczce Bridget Donahue napisała

dużymi literami, "Kiedy dorosnę, chcę mieć kręcone
włosy, takie jak pani, pani Chesterton
". Emma
machinalnie dotknęła włosów. Jej gęste loki wysunęły
się już z podtrzymujących je szpilek i swobodnie
opadały na ramiona. Dlaczego została pokarana tymi
niesfornymi kręconymi włosami? Wiele by dała za to,
żeby mieć proste włosy, jak Bridget, z którymi łatwo
było dać sobie radę.

Właśnie pisała to na tabliczce, kiedy usłyszała, że

ktoś gwałtownie otwiera drzwi latarni. Spojrzała na
przywieszony do paska zegarek, nie podnosząc głowy.

- Znowu się spóźniłeś, Fergus. Jeśli musisz

codziennie wracać po lekcjach do domu, żeby nakarmić
kota, to przynajmniej nie powinieneś się przy tym
guzdrać. Ja też, po naszej lekcji, muszę szybko wracać
do domu, żeby nakarmić swoje zwierzęta.

background image

- Bardzo panią przepraszam, pani Chesterton. -

Usłyszała jakiś głęboki głos. - Ja na pewno nie będę się
guzdrać.

Zaskoczona Emma podskoczyła na krześle, omal

nie zrzucając na podłogę uczniowskich tabliczek.

- Och! - wykrzyknęła. - Baron MacCreigh. To pan!

Lord MacCreigh uśmiechał się szeroko, idąc do niej

pomiędzy dwoma rzędami ławek. Emma szybko wstała
od stolika, przytrzymując ręką chwiejące się tabliczki.

- Nie chciałem pani przestraszyć, Emmo -

powiedział baron, zbliżając się do niej szybkim
krokiem, omiatając po drodze ławki swoją długą, czarną
peleryną. - Wstąpiłem tylko, bo byłem ciekaw, czy
słyszała już pani tę nowinę.

Emma zaczęła się cofać i teraz stała tak blisko

piecyka, że żar przenikał przez jej wełnianą spódnicę i
liczne halki.

- Nowinę, milordzie? - spytała słabym głosem.

Miała nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z

poranną wizytą hrabiego. Nie życzyła sobie dalszych
komplikacji; jej stosunki z lordem MacCreighem
przysparzały jej i tak dużo kłopotów. Wiedziała, że dąży
on do tego, żeby ją poślubić.

- Tak - powiedział.

background image

Lord MacCreigh ubrany był w czarny kostium

jeździecki, równie czarny jak maść jego konia, który był
pewnie przywiązany na zewnątrz. Zbyt sobie wziął do
serca fakt, że został porzucony przez narzeczoną, Clare
McLellen, i przyjął wręcz teatralny sposób ubierania
się, który pasował do roli opuszczonego kochanka.
Postawił nogę na ławce i oparł na niej łokieć. Emma
chwyciła tabliczki swoich uczniów, chroniąc je przed
upadkiem.

- Sędzia Reardon przyjechał na sesję wyjazdową -

powiedział od niechcenia. - Kiedy jechałem do
miasteczka, zauważyłem, że zamienił kuźnię na salę
sądową. Wie pani, co to oznacza, prawda, Emmo?

Emma zaczęła układać tabliczki, przekonana, że

prędzej czy później lord MacCreigh zrzuciłby je ze
stołu.

- Nie - odrzekła, starając się nie patrzeć mu w

twarz.

Usiłowania barona, żeby wyglądać na mężczyznę,

którego spotkała okropna tragedia - czarny strój i
ponury wyraz twarzy - nie szły w parze z jego
płomiennorudymi włosami, skręconymi w drobne
loczki, prawie jak włosy Emmy. Nie dość tego, zamiast
szlachetnej, pobrużdżonej troskami twarzy
romantycznego bohatera, fizjonomia barona
przypominała raczej obsypaną piegami dziecinną buzię.

background image

Ratowały go jasnoniebieskie oczy, ale i one, ku

zgryzocie barona, nie miały niepokojącego wyrazu;
przypominały raczej blady błękit nieba podczas
upalnych dni lata.

- Hm. - mruknęła Emma. Dzieliła teraz tabliczki na

trzy kupki, na jednym miejscu kładła te, które już
poprawiła, a niepoprawione ułożyła w dwa równe
stosiki.

- Nie, nie wiem, co to może oznaczać, milordzie -

powiedziała wreszcie.

Lord MacCreigh wykonał niecierpliwy gest ręką.

- Ależ Emmo! Przecież teraz nadarza się doskonała

okazja, żeby ogłosić publicznie tę intencję.

Emma spojrzała na drzwi. Niestety, były zamknięte.

Wszystkie dzieci poszły już do domu i żadne nie miało
tu wrócić, z wyjątkiem Fergusa, któremu Emma dawała
dodatkowe lekcje trzy razy w tygodniu. Chłopiec miał
słaby wzrok i w związku z tym trudności z czytaniem.

- Intencję? - powtórzyła Emma, udając, że nie

rozumie.

Może, pomyślała, jeśli uda mi się przeciągnąć tę

rozmowę, to doczekam się Fergusa. Lord MacCreigh
nie ośmieli się niczego zrobić, jeśli będzie tu chłopiec.

- Emmo - powiedział z uśmiechem lord. Na

szczęście jego łokieć nadal spoczywał na kolanie i nic

background image

nie wskazywało na to, że ma zamiar wyciągnąć rękę,
żeby chwycić Emmę, chociaż stała bardzo blisko. -
Doskonale pani wie, co chcę przez to powiedzieć.
Uważam, że powinniśmy zawiadomić sędziego, iż
mamy zamiar się pobrać, żeby mógł już poczynić
odpowiednie kroki w sprawie pani spadku.

Emma potrząsnęła głową.

- To tylko pana zamiar, lordzie MacCreigh -

powiedziała. - Ale nie mój. Dobrze pan wie, że nie mam
zamiaru powtórnie wychodzić za mąż.

- Niech pani nie będzie śmieszna, Emmo - odrzekł

baron. - To oczywiste, że znowu wyjdzie pani za mąż.
Nic innego pani nie pozostało. Czy chciałaby pani
uczyć w tej nędznej imitacji szkoły do późnej starości?

- Zrobię to, jeśli będę chciała - odrzekła spokojnie

Emma.

Lord MacCreigh nadąsał się jak mały chłopiec.

Emma miała dla niego więcej pobłażania niż dla innych
swoich adoratorów, może tylko z wyjątkiem Cletusa.
Tajemnicze zniknięcie narzeczonej barona wywołało
wiele plotek. Ludzie nie chcieli wierzyć, że ona uciekła,
jak twierdził lord MacCreigh, z jego lokajem. A może
nakrył ich na gorącym uczynku, zabił i wrzucił ciała do
zamkowych lochów?

Chociaż Emma niezbyt lubiła barona, była jedyną

osobą na wyspie, która wiedziała, że on nie jest

background image

mordercą. Gdyby zachowywał się z większym umiarem,
mogłaby mu nawet współczuć; mieszkał w
rozpadającym się zamku, nawiedzanym podobno przez
złe duchy, a jego jedynym towarzystwem była okropna
siostra.

To jednak nie oznaczało, że Emma miałaby ochotę

wyjść za niego za mąż. Nawet gdyby nie wiedziała, że
baron chce się z nią ożenić tylko po to, żeby móc
przeznaczyć dziesięć tysięcy funtów O'Malleya na
remont zamku, nie mogłaby poślubić mężczyzny, który
rozsiewał wokół siebie tak silny zapach stajni.

Baron zdjął nogę z ławki i przeczesał dłonią swoje

rude loki.

- Po co ta niemądra sprzeczka? Jesteśmy sobie

przeznaczeni, Emmo, a ja nie mam ochoty czekać na te
pieniądze do kolejnej sesji sądu, skoro równie dobrze
możesz je otrzymać jutro. - Chwycił ją za ramię. -
Idziemy.

Tym razem głos barona zabrzmiał stanowczo i

Emma wiedziała, że jest zdecydowany przeprowadzić
swoją wolę. Starała się jeszcze obrócić wszystko w żart,
chociaż nie widziała nic zabawnego w tej sytuacji.
Sędzia Reardon myślał pewnie, że odda jej przysługę,
kiedy obwarował testament O'Maleya dziwną klauzulą,
ale te pieniądze stały się przekleństwem Emmy.

- Doprawdy, milordzie - roześmiała się, próbując

odsunąć się od niego. - Pana zapał pozbawia mnie tchu.

background image

Lord MacCreigh nie puścił jej ramienia, chociaż

usiłowała mu się wyrwać. Miał zacięty wyraz twarzy i
Emma nawet trochę się przestraszyła. Oczywiście, nie
miała się czego bać, wystarczy, że powie "nie", kiedy
staną przed sędzią.

Bała się jednak tego, co nastąpi po jej "nie",

chociaż dobrze wiedziała, że Geoffrey Bain nie
zamordował swojej narzeczonej…

Co wcale nie musiało oznaczać, że nie byłby do

tego zdolny.

- Doprawdy, lordzie MacCreigh - powiedziała

Emma zbyt nerwowo. Próbowała zapanować nad
głosem. - Ja… ja czekam na Fergusa MacPhersona.

- Na tego małego ślepca? - Lord MacCreigh

podniósł oczy do góry. - Emmo, pani zbyt poważnie
traktuje swoje obowiązki.

- Powinien już tu być - powiedziała, niespokojnie

zerkając w stronę drzwi. - Nie chciałabym sprawić mu
zawodu. I tak ma wystarczająco ciężkie życie…

Lord mruknął coś pod nosem i popchnął ją w stronę

ściany, gdzie na wbitym w ścianę haczyku wisiała jej
peleryna i kapelusz.

- Chodźmy - powiedział. - Ten chłopak może odbyć

swoją lekcję innego dnia. Reardon będzie tu tylko do
jutra albo do pojutrza. Nie mamy czasu do stracenia.

background image

Emma wytężała wzrok, żeby przez grube szyby

okna latarni zobaczyć, czy Fergus nie nadchodzi. Co
prawda, nie miała pojęcia, jak mógłby jedenastoletni, na
wpół ślepy chłopak obronić swoją nauczycielkę przed
wysokim, dorosłym mężczyzną.

Jej modlitwy zostały jednak wysłuchane, chociaż

odbyło się to inaczej, niż przewidywała. Fergus
MacPherson, którego wzrok nigdy nie był dobry, a
jeszcze stale się pogarszał, zauważył jednak, że ogier
lorda jest przywiązany przed latarnią. Dostrzegł też
bardzo wysokiego mężczyznę w cylindrze, który
nadchodził od strony miasteczka, wywijając laską.
Mimo złego wzroku Fergus spostrzegł również, że ten
mężczyzna zaskoczony był widokiem konia. Przestał
wymachiwać laską i szybko podszedł do Fergusa.

- Wiesz, czyj to koń?

Chłopiec przechylił głowę, żeby się przyjrzeć

nieznajomemu. Robił tak, żeby móc lepiej widzieć, ale
ludzie często się wtedy peszyli. Wysoki dżentelmen
wydawał się niczego nie zauważać. Wpatrywał się w
blask ognia, widoczny za oknem, co, jak wiedział
Fergus, dowodziło, że pani Chesterton jeszcze tam
była… tak samo jak koń wskazywał na to, że nie była
tam sama.

- Wydaje mi się - powiedział wolno Fergus - że to

koń lorda MacCreigh.

background image

- Lorda MacCreigh? - Wysoki dżentelmen nie był

zachwycony tą informacją. - Z zamku MacCreigh?

Fergus ściągnął brwi.

- Tak, sir. Tylko jeden lord MacCreigh mieszka na

Faires. On jest…

Nieznajomy ruszył zdecydowanym krokiem do

latarni. Mignął tylko Fergusowi przed oczami.

- Panie! Niech pan zaczeka! Panie! - krzyczał

chłopak.

Morze głośno szumiało, więc obcy mężczyzna

pewnie go nie dosłyszał. Fergus pobiegł za nim. Pani
Chesterton zawsze mówiła, że ich obowiązkiem jest
opiekowanie się ludźmi, którzy są chorzy albo mają źle
w głowie. Ten dżentelmen musiał mieć źle w głowie,
jeśli uważał, że nic się nie stanie, gdy przeszkodzi
baronowi, kiedy ten się ponownie oświadcza pani
Chesterton. Wszyscy przecież wiedzieli, że lord
MacCreigh zamordował swoją narzeczoną.

Fergus uznał, że powinien zawiadomić o tym tego

obcego mężczyznę, więc biegł co sił w nogach,
przytrzymując czapkę, żeby wiatr jej nie zerwał.

- Panie! - krzyczał. - Panie, na pana miejscu nie

wchodziłbym tam.

Obcy dżentelmen, który miał bardzo długie nogi,

nie zwolnił kroku.

background image

- Idź do domu, chłopcze - powiedział tylko.

- Naprawdę, proszę pana - dyszał zmęczony Fergus,

biegnąc obok niego. - Mówię poważnie. Pan nie zna
lorda MacCreigh. To morderca. Mówią, że zabił własną
narzeczoną, kiedy przyłapał ją z innym mężczyzną. On
jest niebezpieczny.

- W takim razie powinieneś stąd odejść,

młodzieńcze - powiedział nieznajomy, stojąc już przy
drzwiach latarni. Zaczął zdejmować skórzane
rękawiczki, jakby szykując się do walki. - Zostaw lorda
mnie.

Fergus nachmurzył się. Jeśli ten wariat szuka

śmierci, to już jego sprawa. Trzeba mu jednak coś
poradzić.

- Jeśli chce go pan uderzyć - powiedział

swobodnym tonem - to niech pan bije nisko. Poniżej
pasa. Tylko wtedy może go pan zwalić z nóg.

- Na pewno nie uderzę lorda poniżej pasa -

powiedział nieznajomy, rozluźniając węzeł krawata. -
Dziwię się, że możesz sugerować taką rzecz.
Dżentelmeni nie biją poniżej pasa.

- Nie powinni też zabijać swoich narzeczonych -

stwierdził Fergus, trzymając cylinder i ozdobioną
srebrną gałką laskę, które wcisnął mu do rąk
nieznajomy. - Ale to wcale nie powstrzymało lorda
MacCreigh.

background image

Obcy mężczyzna wrzucił rękawiczki do cylindra i

położył dłoń na ryglu.

- Zobaczymy. A ty tu czekaj - polecił. - Jeśli

usłyszysz strzały, pobiegnij po sędziego pokoju.

- Sędzia pokoju? Na Faires? - prychnął Fergus.

9

James nie był pewny, kto z nich miał bardziej

zdumioną minę, kiedy otworzył drzwi latarni: Emma
czy ten mężczyzna, który ściskał ją za ramię i dosłownie
wlókł po podłodze, trzymając w drugiej ręce jej
pelerynę i kapelusz.

- Halo - powiedział James dość spokojnym tonem.

Oczywiście, bynajmniej nie był spokojny. Na widok
poniewieranej w ten sposób Emmy ogarnęła go
mordercza furia.

To uczucie pewnie odbiło się na jego twarzy,

ponieważ baron natychmiast puścił ramię Emmy, która

background image

zachwiała się na nogach. Po chwili, ku zdumieniu
Jamesa i, jak musiał przyznać, ku jego wielkiej radości -
Emma podbiegła do niego, uchwyciła się dwiema
rękami jego ramienia i trzymała z całej siły.

- James! - wykrzyknęła radosnym głosem. - James,

jaka miła niespodzianka!

Teraz dopiero zorientował się, jak bardzo Emma

musiała być zaniepokojona: nigdy w życiu nie zwracała
się do niego po imieniu. Mówiła zawsze "lordzie
Denham" albo "milordzie", ale nigdy, przenigdy
"James". Nigdy go tak nie nazwała. Przez te wszystkie
lata.

Nigdy też jego widok tak jej nie uradował.

- Myślałam, że odpłynąłeś już promem -

powiedziała. Czuł, jak mocno bije jej serce, kiedy
przytulała się do jego ramienia. Była trochę zdyszana,
mówiła zbyt szybko i zbyt wiele. - Co się stało? Chyba
się nie spóźniłeś? Ale to nic nie szkodzi. Na pewno
znajdzie się jakiś pokój w gospodzie. A jeśli pani
MacTavish ma komplet, to jest przecież rozkładana
ława w mojej chacie. Może niezbyt wygodna, ale nie
miałbyś chyba nic przeciwko temu, prawda, James?
Przecież jesteśmy rodziną!

James poczuł, że Emma drży, objął ją więc

ramieniem. Kiedy nie zaprotestowała, tylko przylgnęła
do niego i oparła policzek na jego piersi, już wszystko
wiedział.

background image

MacCreigh będzie musiał umrzeć. To

postanowione.

Baron zorientował się chyba, że jego życie jest w

niebezpieczeństwie, bo ostrożnie odłożył pelerynę i
kapelusz Emmy na ławkę, i stanął tak, jakby nie śmiał
się wyprostować.

Zadrgał mu mięsień w policzku, co nie uszło uwagi

Jamesa. MacCreigh domyślił się, że tamten wszystko
widział, ale żaden z nich się nie odezwał. W gruncie
rzeczy nie było po co.

Za to Emma miała wiele do powiedzenia. Zresztą

zawsze tak było.

- Lordzie MacCreigh, nie zna pan jeszcze kuzyna

Stuarta, a dokładnie jego ciotecznego brata, Jamesa
Marbury, hrabiego Denham. Lordzie Denham, to jest
Geoffrey Bain, baron MacCreigh. Na pewno widziałeś
zamek MacCreigh z promu, James. Nie mogłeś go nie
zauważyć. Wznosi się nad King's Crag, zasłania prawie
cały horyzont…

Emma mówiła bardzo szybko, co świadczyło o

tym, że jest wyprowadzona z równowagi. James
wiedział, że paplała w ten sposób tylko wtedy, kiedy
była bardzo szczęśliwa albo bardzo zdenerwowana.
Fakt, nie była milczkiem, ale nigdy nie mówiła lak jak
teraz, bez ładu i składu.

background image

- Wyobraź sobie, James, że zamek MacCreigh

został zbudowany w tysiąc sześćset osiemdziesiątym
czwartym roku. Jest niesłychanie starożytny. Ma
podziemne lochy, wieże, po prostu ma wszystko,
prawda, lordzie MacCreigh?

Baron uśmiechnął się. Robił wrażenie pewnego

siebie, o wiele bardziej pewnego, jak przypuszczał
James, niż się rzeczywiście czuł. A przynajmniej
powinien się czuć, gdyby lepiej znał Jamesa.

- Prawie wszystko - przyznał. - Powinna pani

przyprowadzić swojego kuzyna, żeby mógł obejrzeć
zamek, pani Chesterton. Obawiam się jednak, że to się
nie uda. Chyba pani kuzyn nie zostanie tu dłużej. -
Baron uniósł swoje gęste rude brwi, ale jego niebieskie
oczy nie wyrażały pytania, tylko wrogość. -
Nieprawdaż, sir?

- Właśnie postanowiłem przedłużyć swój pobyt na

jakiś czas - poinformował go chłodno James. - Bardzo
chciałbym zobaczyć zamek, sir. Szczególnie o świcie. -
Uśmiechnął się uprzejmie do barona. - Może jutro rano?

MacCreigh dobrze wiedział, o co hrabiemu chodzi.

James był przekonany, że jego słowa zostały dobrze
zrozumiane.

Jednak MacCreigh, zamiast zachować się jak

dżentelmen, któremu rzucono wyzwanie, usiłował
obrócić wszystko w żart.

background image

- O świcie? Chyba pan żartuje. To dla mnie o wiele

za wcześnie. Powiedzmy w południe. Może pan przyjść
na lunch, pozna pan moją siostrę, Fionę.

- Niestety, nie - odrzekł James. Nie miał zwyczaju

siadania do posiłków z mężczyznami, których chciał
zabić, a tym bardziej z ich siostrami.

- Zatem w południe - powiedział baron, jakby nie

słyszał słów Jamesa. - A więc, pani Chesterton - zwrócił
się do Emmy - wydaje mi się, że w związku z
przybyciem pani kuzyna będziemy musieli odłożyć
naszą wizytę u sędziego Reardona.

- Och - szepnęła Emma. James zauważył, że

gwałtownie się zaczerwieniła. - Och tak, obawiam się,
że tak. Przykro mi, lordzie MacCreigh.

Baron usiłował się prześlizgnąć koło nich, ale

zimny głos Jamesa zatrzymał go w miejscu.

- Jutro w południe - powiedział swobodnym tonem,

ze względu na Emmę.

Zauważył z zadowoleniem, że szerokie ramiona

barona zadrgały.

- Oczywiście - powiedział Bain z szerokim

uśmiechem. - Będę pana oczekiwał, sir.

Do fatami wdarł się nagle podmuch wiatru,

MacCreigh wyszedł.

background image

James czuł, że Emma osuwa się w jego ramionach,

jakby tylko siłą woli utrzymywała się na nogach, nie
chcąc okazać słabości przy Bainie. Teraz, kiedy go już
nie było, uginały się pod nią kolana.

- No dobrze, Emmo - powiedział James,

przytrzymując ją silniej, żeby nie upadła. Popatrzył na
jej spłonioną twarz i nienaturalnie błyszczące oczy. -
Czy powiesz mi, co tu się działo?

Emma, chociaż wyraźnie wstrząśnięta tym, co się

wydarzyło, zaczęła wymyślać niestworzone historie.
Gdyby miał wolne ręce, nagrodziłby to przedstawienie
oklaskami. Musiał ją jednak podtrzymywać.

- O czym pan mówi? - zdziwiła się niewinnym

tonem, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. -
Naprawdę, milordzie, czasem trudno pana zrozumieć.
Rozmawialiśmy z baronem, to wszystko. Czasem
wstępuje do latarni, kiedy kończę lekcje, i rozmawiamy
o… literaturze i różnych innych rzeczach…

- Rozumiem. - James skinął głową. - I to właśnie

podczas jednej z tych literackich dyskusji wpadło mu
nagle do głowy, żeby zaciągnąć cię do miasteczka, na
spotkanie z sędzią Reardonem?

W niebieskich oczach pojawił się wyraz niepokoju,

policzki jeszcze mocniej poczerwieniały i Emma
opuściła wzrok.

- Ja… ja nie wiem, o czym pan mówi - wyjąkała.

background image

- Nie - odrzekł James. - Jestem pewny, że wiesz. -

Westchnął, ale nadal ją podtrzymywał. - Emmo,
uważam, że już najwyższy czas, żebyśmy
przeprowadzili rozmowę, ty i ja. I to nie będzie
dyskusja o literaturze.

Zerknęła na niego, jakby chciała sprawdzić, czy

mówi poważnie. Zobaczyła, że hrabia ma zdecydowany
wyraz twarzy, więc szybko opuściła wzrok, nie
przestając bawić się złotymi guzikami jego kamizelki, z
czego nawet nie zdawała sobie sprawy.

- Czy to jest konieczne, James? - spytała cichym

głosem.-Wolałabym nie.

- Zdaję sobie sprawę, że wolałabyś nie -

powiedział. Nie chciał przyznać, jak wielką
przyjemność sprawia mu słyszeć swoje imię z jej ust.
Przytrzymał ją mocniej, zdecydowany przeprowadzić
swój zamiar. - Emmo, czy ci się wydaje, że mogłabyś
długo utrzymać to wszystko przede mną w tajemnicy?

Podniosła na niego pełen urażonej niewinności

wzrok.

- Co trzymać przed tobą w tajemnicy, James?

- Nie próbuj tego ze mną - powiedział surowo. -

Takim tonem mówiłaś zawsze do ciotki, kiedy
przyłapywała cię na wyjadaniu budyniu, gdy wszyscy
myśleli, że już od dawna leżysz w łóżku. Dobrze wiesz,

background image

o czym mówię. Mówię o Stuarcie. Czy myślisz, że
udałoby ci się utrzymać to w sekrecie? Jak długo?

Wyraz twarzy Emmy wskazywał na poczucie winy,

ale w tonie jej głosu zupełnie się tego nie słyszało.

- Gdybyś odpłynął promem w południe tak, jak

miałaś zamiar, musiałabym to na zawsze utrzymać
przed tobą w tajemnicy, prawda?

- A gdybym odpłynął tym promem - powiedział

James - co by wynikło z tej sytuacji z lordem, jeśli w
porę bym tu nie wszedł?

- Nic - odparła bez przekonania.

- Nic? Nie sądzę, Emmo. Myślę…

Nie dane mu było jednak powiedzieć, co myślał -

przynajmniej nie wtedy - ponieważ drzwi latarni znowu
się otworzyły. Tym razem nie był to lord MacCreigh,
tylko chłopak, któremu James powierzył swój kapelusz i
laskę.

- Pani Chesterton?! - zawołał, rozglądając się po

klasie. Zauważył Emmę i przekrzywił głowę. - Aha, tu
pani jest. Chyba wszystko w porządku?

Z ust Emmy wydobyło się głębokie westchnienie i,

ku rozczarowaniu Jamesa, wydostała się z jego objęcia.

background image

- Och, Fergus - powiedziała, siadając na ławce

naprzeciwko miejsca, gdzie stał chłopiec. - Oczywiście,
że wszystko jest w porządku. Co ty trzymasz w ręku?

Fergus podniósł do góry laskę i kapelusz Jamesa.

- To są rzeczy tego dżentelmena. - Skinął głową w

kierunku hrabiego. - Kazał mi je potrzymać, zanim tu
wszedł, żeby dać lordowi MacCreigh…

- Tak, tak - przerwał mu James. Przeszedł przez

salę, wziął swoje rzeczy z rąk chłopaka, które, jak
zauważył z pewną odrazą, były bardzo brudne. -
Dziękuję ci, synu. Masz tu suwerena za fatygę.

I trzymaj buzię na kłódkę, dodał w duchu. Nie

musiał tego głośno powtarzać, ponieważ chłopak,
oszołomiony, bez słowa wpatrywał się w trzymaną w
ręku monetę.

- Niech mnie - wyjąkał wreszcie, podnosząc

suwerena do światła. - Czy to jest to, co mi się wydaje,
pani Chesterton?

- Tak, Fergus - powiedziała Emma. - To jest funt.

Schowaj go dobrze, żeby ci go nie zabrali duzi chłopcy.
Pamiętasz, cośmy ostatnio czytali? Czy doszliśmy już
do tego miejsca, kiedy Rip Van Winkle się budzi?

James patrzył na nią z rozbawieniem.

- Chociaż rozumiem twój zapał, Emmo, w kwestii

douczania tego, hm, obiecującego młodzieńca, obawiam

background image

się, że mamy teraz pilniejsze sprawy do załatwienia. Nie
uważasz?

Emma spojrzała na niego. Miała niefrasobliwy

wyraz twarzy.

- To na pewno może poczekać, lordzie Denham.

Fergus musi mieć lekcję czytania…

Znowu był lordem. Nie będzie się tym przejmował.

Zawsze był dla niej lordem, to się zmieniło tylko na
kilka minut. Więc znowu może nim być. Tymczasem.

- Twoja ofiarność mnie wzrusza, Emmo -

powiedział sucho James - jednak wydaje mi się, że
panicz Fergus powinien już iść do domu. Pani
MacTavish przygotowała mi koszyk z jedzeniem,
odwiozę cię teraz do twojej chaty, gdzie będziemy
mogli spokojnie porozmawiać przy obiedzie. Może uda
się nam wyjaśnić te drobne kłopoty, w które się
wpakowałaś. Dobrze? - Włożył cylinder i rękawiczki,
zdjął z haczyka pelerynę Emmy i przytrzymał ją dla
niej. - Idziemy, pani Chesterton. Proszę się nie ociągać.
Płacę Murphy'emu za godziny, a nie za kurs. On czeka
na nas przed gospodą.

Twarz Emmy straciła swój niefrasobliwy wyraz;

teraz była zakłopotana.

- Pani MacTavish przygotowała koszyk z

jedzeniem? - spytała cichym głosem.

- Tak, włożyła tam mnóstwo pysznych rzeczy.

background image

James potrząsnął trzymaną w ręku peleryną, Emma

wstała z ławki i podeszła do niego wolnym krokiem.
Odwróciła się, żeby mógł zarzucić jej na plecy bardzo
już znoszone okrycie.

- W koszyku jest śledź w śmietanie - mówił James,

obracając ją, żeby zawiązać tasiemki peleryny. - Jest
tam też placek z mięsem, z jagnięcina, jeśli się nie mylę.
Duszone ostrygi. Świeżo upieczony chleb i butelka
wina. - Zdjął kapelusz ze ściany i zgrabnie włożył na jej
gęste loki. - Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za
złe, pomyślałem jednak, że po całym dniu uczenia
możesz nie mieć ochoty, żeby sobie coś ugotować. -
Zawiązał jej kapelusz na kokardkę pod brodą. - A na
deser są bezy. Chociaż pani MacTavish twierdziła, że
powietrze jest zbyt wilgotne i bezy się nie udadzą,
potrafiłem ją jednak przekonać.

James obrzucił Emmę, która nie odrywała od niego

zdumionego wzroku, uważnym spojrzeniem.

- Więc jesteśmy gotowi. Masz rękawiczki? -

Sięgnął do kieszeni jej peleryny i wyjął stamtąd grube
skórzane rękawiczki. - No to świetnie - powiedział,
podając jej ramię. - Pani Chesterton, proszę mi
pozwolić, żebym odprowadził panią do powozu pana
Murphy'ego…

Emma ujęła go pod ramię, poruszając się jak we

śnie. Oprzytomniała dopiero, kiedy znaleźli się w
drzwiach.

background image

- Fergus! - zawołała, szybko się odwracając. - Zgaś

lampę, dobrze? Wiesz, że pan McGillicutty bardzo się
złości, kiedy zostawiamy ją zapaloną.

- Zrobię to - zapewnił ją Fergus.

- Pamiętaj też o piecyku, sprawdź, czy ogień

wygasł.

- Zrobię to. - James zauważył, że Fergus wznosi

oczy do góry.

- I ławki! - wołała Emma, przytrzymując targany

wiatrem kapelusz. - Kiedy przyjdzie pan McGillicutty,
poproś, żeby ci pomógł odsunąć ławki od pieca.
Czasami, przy silnym wietrze, zaczynają łatać iskry,
nawet po wygaszeniu pieca, i ławki mogą się zapalić.

- Dosyć tego, pani Chesterton - przerwał jej James,

wyprowadzając ją na zewnątrz. - Zwlekałaś, jak tylko
mogłaś. Nie przypuszczam, żebyś potrafiła cokolwiek
jeszcze wymyślić, żeby opóźnić wyjście.

Emma zarumieniła się.

- Nie wiem, o czym pan mówi, lordzie Denham -

powiedziała z udawanym oburzeniem.

- Za to ja dobrze wiem. Pożegnaj się z chłopcem.

Emma pomachała mu ręką zza drzwi.

- Do widzenia Fergus. Jutro będziemy mieli lekcję.

Obiecuję…

background image

- Do widzenia pani! - zawołał wesoło chłopak.

Jeśli nawet zaniepokoił go fakt, że jego

nauczycielka tak niechętnie opuszczała szkołę w
towarzystwie tego wysokiego dżentelmena, to ten
niepokój nie trwał długo. Lord Denham, jak stwierdził
Fergus, był porządnym facetem. Najlepszym dowodem
był ten funt w dłoni. Jeszcze nigdy w życiu nie był taki
bogaty, był nawet bogatszy niż jego własny ojciec,
ponieważ każda moneta, która trafiała do rąk pana
MacPhersona, natychmiast znajdowała się na ladzie
gospody "Pod Morską Krową".

Fergus nie wiedział jeszcze, na co wyda swój

ogromny majątek, wiedział natomiast jedno: to źródło
dochodów jeszcze dla niego nie wyschło. Będzie miał
na oku lorda, przyjaciela pani Chesterton. O tak, nie
będzie go spuszczać z oka.

10

background image

Emma siedziała sztywno wyprostowana na swojej

rozkładanej, wyściełanej ławie. Nie mogła i nie chciała
się odprężyć. Kiedy były małe, ciotka pouczała ją i
Penelope, że damom nie wypada rozpierać się na
krzesłach. Kręgosłup, tłumaczyła im Regina van Court,
nie może dotykać oparcia.

Emma już dawno doszła do wniosku, że większość

tego, co mówiła ciotka, była nieprawdziwa lub po
prostu śmieszna. Dama, jak się przekonała Emma, może
spoczywać, jak się jej tylko podoba, i nadal pozostać
damą. Sposób siedzenia nie był miernikiem dobrego
wychowania. Tu chodziło o coś zupełnie innego, o
umiejętność nieokazywania słabości, o hart ducha. Pod
tym względem Emma niewątpliwie była damą.

Tkwiła sztywno na lawie nie dlatego, żeby

udowodnić Jamesowi, że jest prawdziwą damą. Ani to
jej było w głowie. Nie mogła się odprężyć, ponieważ
wiedziała, że James w każdej chwili może spytać o
Stuarta, o to, jak umarł, co z kolei sprowadzi rozmowę
na pana O'Malleya i jego okropny testament.

Sama nie wiedziała, który temat budził w niej

większą odrazę - zamordowanie jej męża czy majątek,
który zostawił jej morderca. Oba były równie
odpychające. Czy James tego nie rozumie? Czy chociaż
raz nie może się zdobyć na odrobinę litości i zostawić ją
w spokoju? Nie, Emma nie może sobie pozwolić na
chwilę odprężenia. Nie da się zwieść fałszywemu
poczuciu bezpieczeństwa, chociaż grzeje się przy ogniu

background image

na swojej wygodnej ławie, a przed sobą ma pyszne
jedzenie. Musi być czujna, bo w każdej chwili James
może zaskoczyć ją jakimś pytaniem.

Mimo wszystko odczuwała wobec niego trochę

wdzięczności. Uratował ją przed baronem MacCreigh.
Kiedy pytał ją wtedy w latarni, co mogłoby się zdarzyć,
gdyby się w samą porę nie zjawił, Emma powiedziała,
że nic. Oczywiście, skłamała. Wcale nie była
przekonana, że nic by się nie wydarzyło.

Dobrze wiedziała, że pogłoski, jakoby lord

MacCreigh zabił swoją narzeczoną, są nieprawdziwe -
wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek na całej wyspie z
wyjątkiem samego lorda MacCreigh.

Wiedziała jednak, że lord miał bardzo wybuchowy

temperament. Jego narzeczona, Clara, opowiadała
kiedyś Emmie, jak podczas rodzinnej kolacji rzucił o
ścianę talerzem pełnym węgorzy, ponieważ nie były
umarynowane tak, jak on lubił.

Poza tym baron desperacko potrzebował pieniędzy.

Zamek pokryty był drewnianym dachem, który już
zaczął przeciekać. MacCreigh musiał albo całkowicie
wymienić dach, co wiązało się z położeniem nowej
dachówki, albo stracić cenne pamiątki rodowe, między
innymi piękne, choć trochę uszkodzone przez mole,
czternastowieczne gobeliny…

Emma wiedziała, że baron jej nie zabije, nie była

jednak pewna, czy nie zechce zastosować wobec niej

background image

przymusu. Nie miał jednak ku temu okazji, bo wszedł
James i położył kres całej sprawie.

Emma była mu szczerze wdzięczna i to nie tylko za

to, że powstrzymał lorda MacCreigh. Zadał sobie
również dużo trudu, nie mówiąc już o wydatkach, żeby
zaaranżować tę kolację, która rzeczywiście była pyszna.
Pani MacTavish była najlepszą kucharką na wyspie, a
Emma rzadko miała sposobność, żeby móc to
stwierdzić. Co prawda, przez kilka dni po śmierci
Stuarta właścicielka gospody częstowała Emmę
gorącymi posiłkami, ale nie mogła przecież robić tego
bez końca.

- Jeszcze trochę wina, Emmo? - spytał James.

Nie czekając na odpowiedź, dolał do jej kieliszka,

chociaż Emma niewiele piła. Jeszcze by tego
brakowało, żeby teraz miało zacząć się jej kręcić w
głowie.

James nie miał takich obaw. Sam wypił trzecią

część butelki. Emma nigdy jeszcze nie widziała go w
tak dobrym humorze, co było o tyle dziwne, że już
wczesnym rankiem zdołał sobie uszkodzić nadgarstki na
szczęce farmera. Wydawał się o tym nie pamiętać,
pochłaniając z glinianej miski duszone ostrygi. Emma
nie miała innych naczyń, po tym kiedy hrabia stłukł jej
serwis z Limoges. Tę miskę trzymał zresztą na
kolanach, porzuciwszy stół dla bliskości ognia.

background image

Bez względu na to, czego już mógł się dowiedzieć

o okolicznościach zgonu swojego kuzyna, James był w
świetnym humorze od chwili, kiedy wsiedli do pojazdu
pana Murphy'ego. Tym razem posłuchał rady Emmy i
usiadł obok niej, twarzą do kierunku jazdy. Nie
narzekał, kiedy karawan chwiał się na koleinach, bo
chociaż deszcz już nie padał, droga była jeszcze bardziej
śliska i błotnista niż przedtem.

James nie robił jednak na ten temat żadnych uwag.

Wypytywał Emmę z zainteresowaniem o szkołę i ona,
która początkowo zachowywała rezerwę, zaczęła
opowiadać mu z zapałem o Johnie McAdamsie, Florze i
Fergusie, i o swoich kłopotach z piecykiem, o braku
ławek i książek, papieru i atramentu. James słuchał
uważnie i nie zganił jej, jakby to zrobił przed rokiem, za
to, że marnuje czas na doskonalenie umysłów
"niewartych uwagi". Emma pamiętała, że tak zwykle
mówił o dzieciach ludzi z niższych klas.

Raz tylko przybrał surowy wyraz twarzy, kiedy na

jego uprzejme pytanie Emma wyjawiła mu niewielką
sumę, jaką płaciło jej miasteczko za pracę w szkole.
Jednak kiedy zaczęła mu szybko tłumaczyć, że po
epidemii tyfusu zostało niewiele pieniędzy w miejskiej
kasie, skinął głową, jakby to rozumiał. Emma nie
wspominała o lordzie MacCreigh, ale ku jej
niezadowoleniu, kiedy przejeżdżali koło Drzewa
Życzeń, James spytał ją zdawkowym tonem, czy po raz
pierwszy baron złożył jej wizytę, kiedy była sama w
latarni. Wyraźnie był niezadowolony, kiedy mu

background image

powiedziała, że baron odwiedzał ją tam dwa lub trzy
razy w miesiącu, nigdy więcej, i że dzisiaj po raz
pierwszy "stracił głowę", jak to dyplomatycznie - w
swoim przekonaniu - określiła.

Potem omal wszystkiego nie zepsuła, dodając

lekkim tonem:

- Ale to się zdarzyło tylko dlatego, że sędzia

Reardon przyjechał do miasteczka.

A przecież poprzysięgła sobie, że nie będzie

poruszać tego tematu. Było całkiem możliwe, że James,
chociaż mógł się już dowiedzieć prawdy na temat
śmierci swojego kuzyna, nie słyszał jeszcze o
testamencie pana O'Malleya.

Stwierdziła z ulgą, że nic o tym nie wiedział.

Przynajmniej robił takie wrażenie. Nie poruszył tego
tematu podczas jazdy. Przez cały czas był dla niej
niezwykle uprzejmy.

Zatrzymali się tylko przed farmą gadatliwej pani

MacEwan, żeby zabrać od niej Unę. Matka Cletusa na
widok lorda Denhama natychmiast przerwała swój
potok mowy. Emma była pewna, że wkrótce całe Faires
będzie wiedziało, że jadła? kolację w towarzystwie
mężczyzny - nieważne, że ten mężczyzna był jej
krewnym, co prawda tylko przez małżeństwo, ale
jednak…

background image

Kiedy pan Murphy zatrzymał się wreszcie przed jej

chatą, James pierwszy wyskoczył z pojazdu i podał
Emmie rękę tak eleganckim gestem, jakby przybyli do
St. James Palące, a nie do skromnej chaty. Wykazał też
ogromną cierpliwość, kiedy Emma zajmowała się
gospodarstwem, rozniecała ogień, zapalała lampy i
karmiła zwierzęta - psa, kotkę z małymi, kury i kozę.
Trudno było uwierzyć, że ten James, który jest w jej
chacie, i ten, którego przedtem znała, to jedna i ta sama
osoba.

Teraz częstował ją bezami i opowiadał o wspólnych

znajomych, o ludziach poznanych zimą ubiegłego roku.
James potrafił być niesłychanie czarujący, jeśli tylko
chciał. Emma czuła się przy nim zupełnie swobodnie,
kiedy siedzieli razem na szerokiej, przysuniętej blisko
ognia ławie. Wysokie oparcie chroniło ich przed
wiatrem, który czasem przenikał do chaty przez niezbyt
szczelne drzwi, i dawało poczucie bezpieczeństwa.
Emma obawiała się, że w tej przyjemnej atmosferze
może stracić czujność. Łatwo mogłaby zapomnieć, że
znajdują się w stojącej na urwistym wybrzeżu chacie, o
której szyby bije wiatr od wzburzonego morza. Równie
dobrze mogliby być w Londynie, na późnej kolacji w
domu Jamesa, jak to wielokrotnie robili poprzedniego
roku, po powrocie z tańców.

Była tylko jedna zasadnicza różnica: teraz zabrakło

Stuarta.

background image

Słuchając opowieści Jamesa o nowej sukni, którą

Penelope miała ostatnio na sobie w operze - jak się
okazało, hrabia nie ożenił się z nią, nie byli nawet
zaręczeni - Emma zastanawiała się, czy James,
podobnie jak ona, odczuwa brak Stuarta. Czy, zadała
sobie w duchu pytanie, brakuje mu kuzyna? Co prawda,
od czasu wyjazdu Stuarta na Szetlandy nie zamienili ze
sobą ani słowa, ale mimo dzielących ich różnic byli
sobie bliscy jak bracia.

Dopóki Emma w to nie wkroczyła, tamtego

pamiętnego dnia w bibliotece Jamesa.

Tak bardzo chciałaby się trochę odprężyć! Może

zachowuje się głupio. Hrabia nic przecież nie wie o
panu O'Malleyu. Skąd miałby o tym wiedzieć? To
śmieszne z jej strony, że…

- A więc Emmo - odezwał się James swobodnym

tonem, biorąc bezę z koszyczka.

Powiedział to jakby od niechcenia, zachowywał się

tak naturalnie, że Emma była przekonana, że zrobi jakąś
uwagę o pogodzie, a w najgorszym wypadku o złym
stanie zdrowia króla.

Była zupełnie nieprzygotowana na to, co usłyszała.

- Co się naprawdę stało Stuartowi?

Och, tylko nie to…

background image

11

James wcale nie myślał o Stuarcie, kiedy Emma

zastanawiała się, czy hrabia nie przeżywa śmierci
kuzyna.

Może powinien odczuwać tę stratę. To byłaby

zupełnie naturalna reakcja. Siedział przecież na ławie
Stuarta w chacie, w której on mieszkał w ostatnich
miesiącach swojego krótkiego życia. Na gzymsie
kominka leżała fajka kuzyna, na półkach stały jego
książki, w sąsiednim pokoju zaś była jego sypialnia. W
powietrzu, którym oddychał James, unosiły się
wspomnienia po Stuarcie Chestertonie…

Ponadto siedziała przy Jamesie, wyglądając

niezwykle powabnie ze swoimi jasnymi włosami,
niebieskimi oczami i zaróżowionymi policzkami,
wdowa po Stuarcie Chestertonie.

Mimo to, w tym szczególnym momencie, hrabia

zupełnie nie pamiętał o kuzynie. Może dlatego, że w tej
właśnie chwili mógł myśleć wyłącznie o Emmie, a ta
Emma, która siedziała obok niego, była całkowicie
odmienna od tamtej, zauroczonej Stuartem dziewczyny.

background image

Tamta Emma, podobnie jak Stuart, usiłowałaby
uzmysłowić Jamesowi, jak bardzo niewłaściwe jest jego
rozrzutne wydawanie pieniędzy. Tamta starałaby się dać
mu do zrozumienia, że potępia jego niemoralny tryb
życia, chociaż robiłaby to w czarujący sposób. Tamtą
Emmę pokochał Stuart i z tamtą się ożenił.

Ale to nie była ta dziewczyna, obok której siedział

teraz James. Tamta Emma nie otworzyłaby swojej
własnej szkoły, chociaż mogłaby wpaść na taki pomysł,
nie potrafiłaby wcielić go w życie, a tym bardziej tak
długo w nim wytrwać. Tamta bałaby się pozostać w tej
maleńkiej chatce, na odludnej wyspie, z dala od rodziny
i przyjaciół, a ta Emma zbudowała tu swoje własne,
niezależne od nikogo życie, wydawała się z niego
zadowolona i nie zamierzała rezygnować, pomimo tylu
piętrzących się przed nią trudności.

Kobieta, która obok niego siedziała, była zupełnie

inna od tamtej sprzed roku… a zarazem dziwnie do niej
podobna. Chociaż teraz wydawała się silniejsza i
bardziej pewna siebie, nadal była krucha i delikatna -
czy mógłby zapomnieć, jak kurczowo się go trzymała w
latarni morskiej? - miała również ten sam urok, była
ciepła i bardzo kobieca.

Ciekaw był, czy Emma zmieniła się jeszcze przed

śmiercią Stuarta, czy też później. A jeśli ta metamorfoza
nastąpiła wcześniej, to jak się na to zapatrywał Stuart?
Czy ich małżeństwo było szczęśliwe? James nie był
tego pewien. Czy Emma odczuwała brak męża? Na

background image

pewno tak. Kobieta, która była gotowa poświęcić tyle
dla mężczyzny, musiała to zrobić z wielkiej miłości.

Ale kiedy już wywalczyła Stuarta dla siebie, czy on

potrafił ją uszczęśliwić? James był ciekaw, czy się tego
kiedykolwiek dowie. Nie mógł jej zadawać takich
pytań. Nie wprost, tak jak spytał o okoliczności śmierci
jej męża.

Hrabia robił wszystko, żeby Emma poczuła się

swobodnie.

Widział przecież, że jest niesłychanie spięta -

wiedziała zapewne, że jej tajemnice, które tak gorliwie
przed nim ukrywała, muszą teraz zostać ujawnione. Nie
miał pojęcia, dlaczego chciała to wszystko utrzymać w
sekrecie. Przecież to nie jej wina, że Stuart został
zamordowany, tak samo jak nie z jej winy sędzia
Reardon postawił ten śmieszny warunek, że musi wyjść
za mąż, by otrzymać należny jej spadek.

Jednak teraz, kiedy podjął ten temat, przekonał się,

że rozmowa będzie o wiele trudniejsza, niż mógł się
spodziewać. Emma miała już dość czasu, żeby opłakać
śmierć męża - zresztą James nie zauważył, żeby nadal
boleśnie odczuwała jego brak. To znaczy, aż do tej
chwili. Teraz, kiedy zadał pytanie o okoliczności
śmierci Stuarta, Emmę ogarnął ponury nastrój. Opuściła
głowę, a jej włosy, z których już dawno powypadały
szpilki, połyskiwały złociście w blasku ognia.

background image

- Och, James - szepnęła. - Nie chcę o tym mówić.

Nie zmuszaj mnie do tego, proszę.

- Emmo, ja muszę wiedzieć - powiedział

stanowczo. - I na pewno zdajesz sobie z tego sprawę.
Jeśli nie chcesz, to nikomu w Londynie o tym nie
powiem, ale muszę znać prawdę. Chyba to rozumiesz?

Zakryła oczy dłonią, więc nie widział jej reakcji.

- Chyba rozumiem - powiedziała wreszcie.

- Więc - nalegał łagodnie James - jak umarł Stuart?

Emma westchnęła i opuściła głowę jeszcze niżej,

wbijając wzrok w ogień.

- Został zabity. Rybak, O'Malley… oni się

posprzeczali, on i Stuart. Wtedy O'Malley uderzył go.
Wcale nie chciał go zabić. Tylko Stuart… nie
spodziewał się ciosu, upadł, uderzył głową o kamień
przy palenisku i…

- I umarł - dokończył cicho James.

- Tak. - Emma podniosła głowę, na jej długich,

ciemnych rzęsach lśniły łzy. - Przykro mi, James.

- To nie była twoja wina - powiedział. - Czy mi

powiesz, czy możesz mi powiedzieć, o co się
posprzeczali?

Emma potrząsnęła głową. Jej oczy miały nieobecny

wyraz.

background image

- Nie jestem tego pewna. To się stało tak szybko -

dodała po chwili. - James, jestem pewna, że on nie
cierpiał. Nie tak… nie tak jak pan O'Malley później.

- Emmo - powiedział tylko.

Zapragnął otoczyć ją ramieniem, pocieszyć, jak to

robił, kiedy była dzieckiem. Ale teraz nie ośmielił się
tak postąpić. I to nie dlatego, że była wdową po jego
kuzynie… Nie ośmielił się, ponieważ byli tylko we
dwoje, w samotnej chacie, i cóż by go powstrzymało,
gdyby nie wystarczył mu fakt, że mógł otoczyć ją
ramieniem... Gdyby zapragnął, a dobrze wiedział, że tak
by się stało, przywrzeć wargami do jej gładkiego czoła
albo jeszcze niżej, do jej słodkich ust…

Nie. Nie wolno mu poddawać się takim myślom.

Musi wykonać swoje zadanie. Musi się wreszcie
otrząsnąć, chociaż ona zawsze tak bardzo go
pociągała…

- A co z pieniędzmi, Emmo? - spytał. - Z

testamentem?

Podniosła głowę, patrząc na niego szeroko

otwartymi oczami. Było jasne, że ze wszystkich pytań,
jakie mógł jej zadać, to i było najmniej pożądane.

- Jak się o tym dowiedziałeś? - Emma była

wstrząśnięta.

- Zadziwiasz mnie - powiedział James, obrzucając

ją surowym spojrzeniem. - Przecież Faires jest małą

background image

mieściną. Dziwię się tylko, że nikt nie zdążył mnie
wcześniej o tym poinformować. - Uśmiechnął się do
niej. - Teraz pozostaje tylko pytanie, co masz zamiar z
tym zrobić?

Emma potrząsnęła głową, jej długie loki opadły na

ramiona.

- Zrobić? - powtórzyła słabym głosem.

- Tak. Ta klauzula, że musisz wyjść za mąż, żeby

otrzymać ten… ten spadek, jest po prostu śmieszna.
Jeśli pozwolisz, przekonsultuję to z moim przyjacielem,
który zajmuje się tego typu sprawami w sądzie Izby
Skarbowej. Wierzę, że istnieje duża szansa, żeby
wygrać apelację od tej groteskowej decyzji sędziego
Reardona.

- Nie chcę tego - powiedziała stanowczo Emma,

kręcąc głową.

- To mi nie sprawi najmniejszego kłopotu -

zapewnił ją z uśmiechem. - Prawie żadnego kłopotu.
Mój adwokat złoży apelację, a ty będziesz musiała
stawić się przed… - Emma tak gwałtownie poruszyła
się na ławie, nie przestając potrząsać głową, że poczuł
zapach lawendy. Był zdumiony jej reakcją. - Emmo,
dlaczego ten pomysł budzi w tobie opór? Nie chcesz
tych pieniędzy?

- Oczywiście, że chcę! - Patrzyła teraz na niego

takim wzrokiem, jakby był z lekka niedorozwinięty. -

background image

Ale ja nie mogę opuścić Faires, żeby się stawić przed
jakimś sądem.

- Nie możesz opuścić… - James nie wierzył

własnym uszom. - Ależ Emmo…

Poczuła nagle, że już dłużej tego nie zniesie.

Siedziała na tej ławie przez dwie godziny, czekając na
to, co właśnie nastąpiło. Teraz nie potrafiła usiedzieć
ani minuty dłużej. Wstała, odeszła od ognia i zaczęła
przemierzać swoją izbę, która służyła jej za salon i
jadalnię, szybkimi krokami.

Dobry Boże, co ona teraz zrobi? Jej modlitwy nie

zostały wysłuchane - to, co się nie miało zdarzyć,
właśnie się zdarzyło. James dowiedział się o
pieniądzach, poznał prawdę o śmierci Stuarta -
przynajmniej większą część prawdy - czy zła passa już
nigdy nie minie?

- Emmo. - James również wstał z ławy i patrzył na

nią, jak się miota po izbie. - Emmo, powinnaś zachować
się rozsądnie. Rozumiem, że ta rozmowa nie jest dla
ciebie przyjemna, ale tu chodzi o dziesięć tysięcy
funtów. Ta suma wystarczyłaby ci na całe życie, które
mogłabyś spędzać wygodnie i beztrosko.

- Wiem o tym - powiedziała, idąc w stronę

umywalki, ale zaraz się odwróciła, żeby ruszyć w
przeciwnym kierunku. - Myślisz, że o tym nie wiem?

background image

- Więc dlaczego nie chcesz złożyć apelacji od

decyzji Reardona? - James potrząsnął głową. - Chyba
nie uważasz, że to jest w porządku, że musisz najpierw
wyjść za mąż, żeby dostać te pieniądze?

- Nie - odrzekła Emma. - Wcale tak nie uważam.

Nie przestawała krążyć po kuchni, ze

skrzyżowanymi na piersi rękami, jakby zrobiło się jej
nagle chłodno.

- Bądź rozsądna, Emmo - nalegał. - To jest o wiele

więcej pieniędzy, niż uda ci się zgromadzić przez całe
życie. Nie wyobrażam sobie, żeby Stuart mógł ci
cokolwiek zostawić…

- Zostawił. - Zatrzymała się na środku izby, patrząc

na niego płonącym z oburzenia wzrokiem. - Stoisz w
tym, co mi zostawił.

- Więc dobrze. Ale ta chata to wszystko, co ci

zostawił, Emmo. Stuart umarł bez grosza przy duszy, a
więc w takiej samej sytuacji, w jakiej był, kiedy się z
tobą żenił. A przecież twoja rodzina nie pomoże…

- Oczywiście, że nie. - Emma zaczęła znowu krążyć

po kuchni, kiedy zawracała, jej długa spódnica omiatała
podłogę. - Pan najlepiej powinien o tym wiedzieć,
milordzie.

James postanowił zignorować tę uwagę.

background image

- Nie masz pieniędzy, Emmo - powiedział, siląc się

na spokojny i serdeczny ton głosu. - Nie przyjęłaś
mojego zaproszenia, żeby zamieszkać w Londynie z
moją matką. Pensja, którą dostajesz za uczenie w
szkole, nie wystarcza, żeby…

- Dam sobie radę - stwierdziła, nie patrząc na niego.

- Dasz sobie radę? Jak to sobie wyobrażasz?

Irytowało go, że Emma tak się miota, więc zastąpił

jej drogę, gdy obok niego przechodziła, kierując się
znów w stronę umywalki.

- Czy coś jeszcze ukrywasz przede mną, Emmo? -

Spojrzał jej w twarz - była zmieszana. - Może jest
ktoś…

Jej niebieskie oczy były szeroko otwarte i miały

równie szczery wyraz jak przed rokiem, kiedy
informowała go, że jego kuzyn i ona chcą się pobrać.

- Ktoś? - powtórzyła.

- Tak. - James odchrząknął. - Ktoś, za kogo może

chcesz wyjść za mąż, żeby móc dostać pieniądze? Może
to ten farmer, Cletus?

Emma wzniosła tylko oczy do nieba, żeby wyrazić

swoją niechęć do tego projektu. Chciała wyminąć
hrabiego, ale chwycił ją za ramię.

background image

- No więc? - spytał. - Jeśli nie on, to może jest ktoś

inny, Emmo? Czy jest ktoś taki?

- Oczywiście, że nie! - Emma wyrwała się z jego

uścisku. Stanęła z dala od niego, wygładzając
zgnieciony jego palcami bufiasty rękaw sukni i usiłując,
bez widocznych rezultatów, upiąć w węzeł swoje
niesforne loki. - Ależ lordzie Denham, nie minęło
jeszcze sześć miesięcy od śmierci mojego męża. Za
kogo mnie pan uważa?

James odetchnął głęboko. Miał uczucie, jakby jakiś

ogromny ciężar spadł mu z piersi. Nie zdawał sobie
nawet sprawy, z jaką niecierpliwością oczekiwał jej
odpowiedzi. Udało mu się na szczęście nie okazać tych
emocji.

- Przebacz mi, Emmo - powiedział. - Musisz jednak

przyznać, że moja ciekawość była usprawiedliwiona. Z
jakiego innego powodu mogłabyś nie chcieć składać
apelacji od decyzji sędziego Reardona?

- Już ci mówiłam. Takie apelacje mogą trwać

całymi latami. Ja nie mogę opuścić Faires na tak długi
czas.

- Na litość boską, Emmo, dlaczego nie? - James

ściągnął brwi.

Popatrzyła na niego, jakby był niespełna rozumu.

- Dzieci - powiedziała tylko.

background image

- Dzieci? - powtórzył. Po chwili przypomniał sobie

rozmowę, jaką przeprowadził z sędzią Reardonem. -
Aha, chodzi o twoich uczniów.

- Tak, o moich uczniów. - Emma przeszła obok

niego, aby wziąć szal wiszący na kołku obok kominka.
Zarzuciła go sobie na ramiona i popatrzyła na Jamesa
wyzywającym wzrokiem. - Nie mogę ich opuścić.

- Dlaczego nie? - dopytywał się James. -

Prowadzisz szkołę czy sierociniec? Czy one nie mają
rodziców?

- Nie wszystkie. Wiele z nich straciło rodziny

podczas epidemii tyfusu. Szkoła - moja szkoła - jest dla
nich jedynym miejscem na wyspie, gdzie czują, że są
coś warte, gdzie mogą poczuć się bezpieczne. Nie mogę
jeździć do Londynu i tracić czasu na sądy, żądając
pieniędzy, które mi się nie należą, kiedy jestem
potrzebna - i to bardzo - gdzie indziej.

- To prawda, ale, Emmo… - James nie rozumiał,

dlaczego mówiła teraz zupełnie innym tonem. - Przecież
to nie jest twój obowiązek. Dlaczego właśnie ty
miałabyś się starać, żeby dzieci z Faires nauczyły się
czytać?

- Och, to nie mój obowiązek? - Szczelniej okryła

się szalem. - A więc czyj?

- Nie wiem - przyznał James. - Chyba pastora.

Niech on je uczy. - James zdążył już poznać pastora i

background image

niezbyt wierzył, żeby ten duchowny zechciał wykazać
jakiekolwiek zainteresowanie swoimi ubogimi braćmi.
To należałoby raczej do obowiązków wikarego… gdyby
on nadal miał wikarego. Wielebny Peck napotkał
zapewne trudności ze sprowadzeniem nowego
pomocnika, wieści o losie jego ostatniego wikarego
dotarły już niewątpliwie do wszystkich seminariów
duchownych w Szkocji.

- To nie twoja sprawa, Emmo - stwierdził James. -

Nie powinnaś się w to mieszać.

- To typowe dla pana, lordzie Denham -

powiedziała z goryczą. - Żadna sprawa nigdy nie była
pana sprawą. Nigdy nie pomyślał pan o ludziach, którzy
mieli tak niefortunny pomysł, żeby się urodzić w
biedzie? Chociaż mając tyle pieniędzy, że nawet ich
drobnej części pan nie potrzebuje, właśnie pan mógłby
zrobić dla nich tak wiele.

James westchnął z rezygnacją. Nie tak to sobie

wyobrażał. 1'rzewidywał co prawda, że Emma nie
będzie miała ochoty rozmawiać o sytuacji, w jakiej się
znalazła, nie przypuszczał jednak, że ożyje dawno
zapomniany temat ich stałych dyskusji.

Patrzył teraz na nią i trudno mu było uwierzyć, że

istota o tak anielskim wyglądzie może być zdolna do
równie irytującego zachowania. Pomimo ciężkich
przejść i znojnej pracy Emma van Court nadal była
piękną kobietą. Każda dama w Londynie mogłaby jej
pozazdrościć wspaniałych włosów i pięknych oczu, ale

background image

przede wszystkim Emma wzbudzała podziw czymś
trudno uchwytnym w swoim wyglądzie. Czyżby to była
kwestia, zastanawiał się w duchu James, zdumiony
własnym sentymentalizmem, wewnętrznego ognia,
nieugiętego ducha?

Dobry Boże, pomyślał, muszę jak najszybciej

wyjechać ze Szkocji. Staję się obrzydliwie romantyczny.

- Zgoda, Emmo - powiedział, krzyżując ramiona na

piersi i ostrożnie dobierając słowa. Wiedział, że czujnie
go obserwuje. - Rozumiem, że w tej kwestii nie
zmienisz zdania.

Nie był tego pewien, ale wydawało mu się, że na jej

twarzy pojawił się wyraz ulgi.

- Nie zmienię, milordzie - odrzekła poważnie.

A zatem utknęli na martwym punkcie. Przynajmniej

w tej kwestii. Ale była jeszcze inna sprawa. James
wzdragał się przed tym, ale musiał to zrobić. Nie miał
wyboru.

- Emmo - powiedział. - Chodzi o Stuarta.

- Tak? - Zerknęła na niego z ciekawością. - Co ze

Stuartem? - Po chwili przybrała chłodny wyraz twarzy.
- Powiedziałam panu, milordzie, tyle, ile…

- Nie. - James podniósł rękę, żeby ją powstrzymać.

- Nie chodzi mi o okoliczności jego śmierci. Chcę cię
spytać… o jego pochówek.

background image

- Jego pochówek? - Emma szeroko otworzyła oczy.

- Tak. Jego grób. Rozmawiałem z pastorem i on nie

potrafił mi powiedzieć, gdzie Stuart został pochowany.
Byłem ciekaw…

- Wielebny Peck tego nie wie - powiedziała szybko

Emma. Zbyt szybko. - W tym czasie, kiedy umarł
Stuart, umarło mnóstwo innych ludzi. Pastor nie mógł
nawet odprawić modłów na jego pogrzebie. Nie
mogłam nawet…

- Pochować go na cmentarzu przy kościele -

dokończył James. - Wiem o tym, Emmo. I jestem ci za
to wdzięczny, że nie zgodziłaś się na wspólną mogiłę.
Wcale nie jestem na ciebie zły za to, że pochowałaś go,
jak przypuszczam, w nie poświęconej ziemi. To nie ma
najmniejszego znaczenia, bo uważam - i jestem pewny,
że podzielasz moje zdanie - że on będzie szczęśliwszy,
kiedy powróci do opactwa Denham.

- Powróci do opactwa Denham? - nachmurzyła się

Emma. - Nie wiem, o czym pan mówi.

- Mówię o tym - powiedział powoli - że chciałbym

zabrać stąd Stuarta.

Emma ściągnęła brwi.

- Zabrać Stuarta? Co pan przez to rozumie?

- Chcę go ekshumować - wytłumaczył jej James. -

Żeby pochować jego zwłoki w rodzinnym grobowcu w

background image

opactwie Denham. Musisz zrozumieć, Emmo, że to
jedyne właściwe dla niego miejsce. Miejsce jego
wiecznego spoczynku powinno się znajdować tam,
gdzie są pochowani jego rodzice. Oni na pewno by
chcieli…

- Nie!

Ten dźwięk był raczej westchnieniem niż słowem,

ale James łatwo go zrozumiał. Zauważył również, że jej
twarz pokryła się śmiertelną bladością.

- Emmo - spytał, zaszokowany jej wyglądem. - Czy

źle się czujesz? Może ci coś podać? Napij się wina…

Emma, która tak silnie uchwyciła oparcie krzesła,

że zbielały jej nadgarstki, chyba nie słyszała tego, co
mówił.

- Nie możesz - powiedziała, potrząsając gwałtownie

głową. - Nie możesz tego zrobić. Nie. Nie.

- Emmo…

- Ja na to nie pozwolę - dodała z pewnością siebie,

nieco sztuczną, jak zauważył James. Trudno być
pewnym siebie, pomyślał, kiedy jest się bliskim
zemdlenia. Obawiał się, że właśnie tak było z Emmą. -
Słyszysz, ja na to nie pozwolę!

- Emmo - powiedział. - Jesteś bardzo

zdenerwowana. Proszę cię, usiądź. Naleję ci wina…

background image

- Nie chcę siadać. - James stwierdził z ulgą, że

rumieńce powoli wracają na jej policzki. - Nie chcę
wina. Nie będziesz go wykopywał, James. Rozumiesz?
On zostanie tam, gdzie jest.

- Emmo…

- On jest moim mężem - powiedziała drżącym

głosem.

- Wcale tego nie kwestionuję. Chcę tylko

powiedzieć, że w rodzinnym grobowcu czeka na niego
miejsce, tam gdzie spoczywa reszta jego rodziny, gdzie
grób będzie otoczony opieką…

- On zostanie tutaj - stwierdziła Emma. - Razem ze

mną, tutaj, na Faires. Rozumiesz? Nie wolno ci go
tykać!

12

background image

Emma wstrząsnęła powygniataną poduszkę i

przewróciła się na drugi bok. Nie mogła spać. Nic
zresztą dziwnego.

Powinna się była tego spodziewać. Była naiwna, że

wcześniej o tym nie pomyślała. Przecież to zrozumiałe,
że hrabia chciał pochować swojego kuzyna w
rodzinnym grobowcu. Chociaż Stuart zawiódł
oczekiwania rodziny, nie oznaczało to jednak, że
przestał do niej należeć. Pragną, żeby spoczął obok
swoich rodziców - i prawdopodobnie, pomyślała ponuro
Emma, kiedy na nią przyjdzie czas, będą chcieli położyć
ją obok Stuarta.

Jednak nie dojdzie do tego. Nie dojdzie, jeśli ona

temu zapobiegnie.

A to akurat może zrobić; po prostu nie powie

hrabiemu, gdzie jest pochowany jego kuzyn.

Była przekonana, że James uznał ją za okropnie

sentymentalną osobę, a może nawet przesądną,
ponieważ nie chciała zdradzić miejsca wiecznego
spoczynku Stuarta. Ale to nie interesowało jej. To, co
mógł pomyśleć hrabia, zupełnie jej nie obchodziło. On
na pewno nie przejmował się tym, o czym ona myślała.
Gdyby miał jakiś wzgląd na jej uczucia, czy spałby
teraz na rozkładanej ławie w jej własnej chacie, zamiast
w gospodzie "Pod Krową Morską", gdzie sobie wynajął
pokój? To prawda, że zaoferowała mu nocleg, kiedy
byli w latarni, nie przypuszczała jednak, że on
potraktuje poważnie jej propozycję. Powiedziała to

background image

zresztą, mając na uwadze przede wszystkim lorda
MacCreigh.

Jeszcze nie zdołała dojść do siebie po szoku,

jakiego doznała, gdy nagle zobaczyła go stojącego na
grządkach warzyw, kiedy się dowiedziała, że on jest
dokładnie poinformowany o testamencie O'Malleya.
Chwilę potem oddał do niej następny strzał z biodra w
sprawie Stuarta… i zaraz wynikła kwestia nocowania w
jej chacie. Jak kobieta mogła dać sobie z tym wszystkim
radę? Tego było za wiele. Tego już naprawdę było za
wiele.

- Uważam, że powinniśmy udać się na spoczynek -

stwierdził. - Z pewnością jesteś bardzo zmęczona, ja
zresztą też. Jeśli mi pokażesz, gdzie trzymasz zapasową
pościel, nie będę ci sprawiał więcej kłopotu.

Emma oniemiała. On chciał tu spać?! W jej chacie?

Chyba oszalał!

- Może nie zauważyłaś - powiedział - ale pan

Murphy już dawno odjechał. Nie mam żadnej
możliwości powrotu do miasteczka.

- Och! - Westchnęła głęboko. - Och, przecież

możesz śmiało iść pieszo. Pójdę z tobą, żeby ci pokazać
drogę. Tam jest stromo…

James uniósł czarną brew.

background image

- Emmo, zachowujesz się jak stara panna. Ja już na

dzisiaj mam dosyć, to pewnie wpływ morskiego
powietrza. Spędzę noc na ławie.

- Ale co na to powie pani MacTavish?! -

wykrzyknęła Emma. - Zauważy, że nie spałeś w
gospodzie. Będzie ciekawa, gdzie spędziłeś tę noc…

- Pani MacTavish w ogóle nie zwróci na to uwagi,

Emmo. - James wykonał lekceważący gest.

Emma usiłowała go przekonać, jak bardzo się

mylił. Kiedy mówiła, że jutro dowie się o tym cała
wyspa, James spojrzał na nią karcącym wzrokiem.

- Ależ Emmo, przecież nie jesteśmy sobie obcy.

Jesteśmy rodziną.

Rodziną! Też pomysł! Przewracała się niespokojnie

na łóżku, a Una patrzyła na nią, jakby się zastanawiała,
kiedy jej pani wreszcie się uspokoi i da jej spać.

Są rodziną! Co za bezczelność! Po tym, co zrobił…

Prawda, że to wszystko miało miejsce przed

rokiem, tego okropnego dnia w jego bibliotece. No i co
z tego?! Rodzina! Co to za rodzina, kiedy jeden rzuca
się z pięściami na drugiego, tylko dlatego że ten drugi
chce się ożenić?

Cóż jednak mogła zrobić? Nie wypadało przecież

wyrzucić go z domu. A może powinna powiedzieć mu,

background image

żeby poszedł spać do stodoły, razem z Tressidą, jej
kozą?

Tego jednak Emma nie zrobiła. Podeszła bez słowa

do kufra i wyjęła z niego pościel. Zdziwiła się, kiedy
James chwycił za róg kołdry, żeby pomóc jej ją
rozprostować, i sam ułożył ją na wyściełanej ławie.
Zgłosił również chęć pomocy w sprzątaniu po kolacji i,
ku zdumieniu Emmy, przyjął na siebie niezbyt miłe
zmywanie, jej zostawiając wycieranie naczyń. Widok
Jamesa zanurzającego dłonie w lodowatej wodzie
wyzwolił w niej nawet wiele przychylnych uczuć. Nie
wyobrażała sobie, żeby hrabia Denham chciał
komukolwiek myć naczynia.

Szybko jednak przywołała się do porządku. Przy

tym mężczyźnie należało stale zachowywać czujność.
Nie powinna zapominać o tym, co się wydarzyło, kiedy
mu po raz ostatni zaufała… Omal nie zabił Stuarta!

A teraz chciał zrobić coś, co nie tylko będzie

przykre, ale doprowadzi do skandalu…

Nie. Nie pozwoli sobie na żadne ciepłe uczucia w

stosunku do hrabiego. Gdyby tak się stało, o wiele
trudniej przyszłaby jej odmowa, kiedy znowu ją poprosi
- a była przekonana, że tak się stanie - o pozwolenie
ekshumacji Stuarta. A na to nie mogła pozwolić.

Problem polegał na tym, że Emma nie była zdolna

do nienawiści. Poza tym nie miała w tym żadnej
wprawy. Hrabia Denham był jedyną osobą, której nie

background image

cierpiała, ale to uczucie nie trwało nigdy dłużej niż kilka
minut i wybuchało raz na kilka tygodni, a nawet
miesięcy. Trudno jej było naprawdę kogoś nienawidzić.
Będzie musiała się bardzo starać, żeby w tym wytrwać,
dopóki on nie opuści wyspy… kiedykolwiek to nastąpi.

A co się stanie, pomyślała, jeśli on nadal będzie dla

niej dobry, tak jak był do tej pory, broniąc jej przed
lordem MacCreigh, przynosząc jedzenie z gospody,
zmywając naczynia? Jak będzie mogła go nienawidzić?

Jednak bez względu na wszystko, nie wolno jej

wyzbyć się wrogich uczuć.

Emma leżała w łóżku, nadsłuchując, czy James już

zasnął. A może, tak samo jak ona, leży, patrząc w sufit?
Z pierwszej izby nie dochodził żaden dźwięk. Słyszała
oddech Uny, która leżała obok niej na łóżku, i za
oknami szum wiatru, który przedostawał się do środka i
wyziębiał sypialnię.

Chata Emmy miała zasadniczą wadę - był tam tylko

jeden kominek, i to w pierwszej izbie, zamiast w
sypialni, gdzie by się bardzo przydał w nocy. Kiedy żył
Stuart, nie odczuwała tego zbyt dotkliwie. Teraz, kiedy
go zabrakło, a do tego drzwi I były zamknięte - musiała
je zamknąć, żeby James nie zobaczył jej w nocnej
koszuli - w sypialni Emmy było zimno jak w grobowcu.

Myślała jeszcze przez chwilę o swojej

wychłodzonej izbie, potem o tym, co ma powiedzieć
pani MacEwan następnego ranka, kiedy ją spyta - a na

background image

pewno to zrobi, na Faires niczego nie dało się utrzymać
w tajemnicy - o Jamesa, który spędził noc w jej chacie,
kiedy usłyszała jakiś dziwny dźwięk. To nie był wiatr
ani też Una. Ktoś szarpał frontowymi drzwiami.

Emma nie wiedziała, która mogła być godzina.

Wydawało się jej, że leżała w łóżku już od wielu
godzin, rozmyślając o Jamesie i jego nieoczekiwanej
wizycie. Równie dobrze mogła lo być północ, jak i świt
- niebo i tak było pokryte ciemnymi chmurami. Nie
mogła też liczyć na swojego koguta, czasem zapominał
budzić ją pianiem o świcie.

Uznała jednak, że jest bliżej północy niż świtu. Kto

mógłby plątać się koło jej domku tak późno? Za życia
Stuarta często była wyrywana ze snu w środku nocy.
Podczas epidemii tyfusu musiała czasem wstawać dwa,
a nawet trzy razy, budzona przez parafian, którzy
chcieli, żeby wikary odczytał modlitwy przy łożu
umierających bliskich.

Ale Stuarta już nie było. Ktokolwiek to był, musiał

mieć ważny powód, żeby niepokoić ją o takiej godzinie.

Ważny albo bandycki powód…

Niewiele myśląc, Emma wyskoczyła z łóżka,

otworzyła drzwi sypialni i podbiegła do kominka. Słabo
już żarzące się polana promieniowały na pokój dziwną
poświatą. Nie miała czasu tego podziwiać. Podwinęła
rąbek koszuli, wspięła się na kamień kominka i zdjęła
strzelbę myśliwską ze ściany. Emma niezbyt dobrze

background image

umiała obchodzić się z bronią i nie miałaby serca
zastrzelić jakiegoś zwierzęcia. Gdyby nie hojność pani
MacEwan, żywiłaby się wyłącznie jarzynami i chlebem.

Jednak, chociaż Stuart byłby przerażony, gdyby o

tym wiedział, Emma nie miała specjalnych oporów w
strzelaniu do ludzi, gdyby wynikła taka konieczność.

Wzięła strzelbę pod pachę i podeszła do drzwi.

Wieczorem dobrze je zamknęła nie tyle z obawy przed
złodziejami, ale dlatego, że silny wiatr od morza często
je otwierał. Kiedy drzwi były zaryglowane, do chaty
można było wejść jedynie sposobem. Należało odsunąć
zasuwkę, wkładając rękę przez jedno z wielu okienek, w
których łatwo wypchnąć szybę. Wszystkie okienka
otwierały się na zewnątrz, przytrzymywane metalowymi
haczykami.

Emma nie zauważyła żadnej ręki na szybie, drzwi

nadal były zamknięte. Ktokolwiek to był, nie udało mu
się sforsować wejścia. Usłyszała jakiś hałas za plecami,
odwróciła się szybko, przykładając strzelbę do ramienia.
Serce podeszło jej do gardła…

Nagle ktoś wytrącił jej broń z ręki.

- Na litość boską, Emmo! - krzyknął zduszonym

szeptem lord Denham.

Z gardła Emmy wydobył się tylko niewyraźny

dźwięk.

background image

Przerażona, że ktoś się stara dostać do jej domu,

zupełnie zapomniała o obecności Jamesa. Na widok
ogromnego mężczyzny, w samej tylko koszuli,
całkowicie straciła panowanie nad sobą i zaczęła
przeraźliwie piszczeć. James szybko położył dłoń na jej
ustach. Zorientowała się dopiero po chwili, że on ją
trzyma przy sobie, że wyczuwa jego muskuły przez
cienki materiał swej koszuli - pod którą niczego nie
miała - i nie wiedząc, co robić, ugryzła go w palec.

- Och! - James odsunął dłoń od jej ust. - Co ty

wyprawiasz?'

- Puść mnie - zażądała Emma, ale hrabia syknął

tylko, żeby była cicho. On też usłyszał ten łomot. Stał
nieruchomo, nadsłuchując.

Emma była pewna, że właśnie na tej czynności

skupia on całą swoją uwagę. Przecież nie przyciskał jej
tak mocno do siebie dlatego, że sprawiał mu
przyjemność dotyk jej prawie nagiego ciała. W żadnym
wypadku! Nie zauważył pewnie nawet, że jego udo
znalazło się w jakiś dziwny sposób pomiędzy jej
nogami. Oczywiście, że nie! Przecież nie tylko
obejmował ją w pasie, ale trzymał też strzelbę w ręku.
Mężczyzna, który trzyma strzelbę, nie mógłby myśleć o
niczym innym, jak tylko tym, co będzie jego celem.

Ale Emma nie trzymała strzelby. Emma nie miała

na czym skupić uwagi, czuła tylko dotyk jego ciała,
muskularne udo pomiędzy nogami i jego palce, które
wpijały się w jej biodro. Co więcej, czuła również jego

background image

zapach. Ten sam męski zapach, który tego ranka
wypełniał pojazd pana Murphy'ego, mydło i woń
Londynu. A do tego był równie gorący jak Una, która z
nią spała w łóżku, tylko o wiele przyjemniej pachniał.

- Ja już niczego nie słyszę - szepnął. - A ty?

Emma nie odpowiedziała, myślała tylko o tym,

żeby zapomnieć o jego zapachu, zapomnieć o udzie
między jej nogami.

Dopiero po chwili zaczęła nadsłuchiwać, ale

wszędzie panowała cisza. I znowu ktoś zaczął szarpać
drzwiami…

James też to usłyszał. Wypuścił Emmę z objęć,

położył dłoń na jej ramieniu i popchnął ją na ławę.

- Zostań tu - polecił, nie patrząc na nią, i szybko

okrył ją kołdrą. - Zobaczę, kto tam jest.

Emma, która znalazła się w pościeli nagrzanej

ciepłem jego ciała, zaprotestowała.

- Ja powinnam pójść. To może być któreś z dzieci.

- Dzieci? - James obrzucił ją zdumionym

spojrzeniem.

- Albo ktoś z rodziców - powiedziała Emma. -

Czasem przychodzą do mnie, żeby im coś przeczytać…

- O pierwszej w nocy?!

background image

- Obiecaj mi tylko, że ich nie zastrzelisz.

- Dlaczego miałbym to zrobić? - James usiadł obok

niej na ławie, żeby wciągnąć buty. - To ty miałaś ten
zamiar.

- Ale najpierw chciałam zapytać, kto tam jest, i

strzelać tylko gdyby to był…

- Gdyby to był kto?

- Nikt. - Emma spuściła wzrok.

- Hm. Tak podejrzewałem.

James podniósł się z ławy, złamał strzelbę i zajrzał

do lufy.

- Emmo - rzucił gniewnym głosem. - Ta strzelba

nawet nie jest nabita.

Emma podciągnęła kołdrę pod brodę. Powłoczka

pachniała Jamesem.

- To byłoby głupie, żeby zawiesić nabitą strzelbę

nad kominkiem, prawda? - odpowiedziała szeptem.

James westchnął teatralnie.

- Gdzie Stuart trzymał naboje?

- W kredensie przy umywalce. To znaczy, w tym,

co jeszcze zostało z kredensu. - Odrzuciła kołdrę. -
Pokażę ci…

background image

- Nie ruszaj się z ławy, sam je znajdę.

- Ale…

- Na litość boską, Emmo. Zostań tam albo… - Nie

mogąc widocznie znaleźć odpowiedniej groźby, dodał
tylko: - Albo się rozgniewam.

Emma, otulona w ciepłą pościel, zastanawiała się,

kto mógłby składać jej wizytę o północy.
Niewykluczone, że był to ktoś zupełnie niegroźny.
Emma miewała już takie wizyty… chociaż dość dawno.
Możliwe jednak, że za drzwiami stał ktoś, kto miał
rzeczywisty powód, żeby się tu zjawić.

A gdyby to był lord MacCreigh i James by go

zastrzelił! Och, Boże, westchnęła.

Ta sama myśl przyszła hrabiemu do głowy w

chwili, kiedy usłyszał ruch przy drzwiach. Przecież
tylko dlatego postanowił spędzić tę noc w domku
Emmy, z czego ona, naturalnie, me zdawała sobie
sprawy. Bóg jeden wie, o co go mogła podejrzewać,
kiedy się upierał, że zostanie u niej na noc.

Chociaż James przypuszczał, że po baronie można

się spodziewać prawie wszystkiego, nie wierzył jednak,
że MacCreigh mógłby być aż tak głupi albo tak podły.
Hrabia nie wyobrażał sobie, żeby jakikolwiek
mężczyzna mógł w ten sposób terroryzować kobietę.
Jaki łajdak ośmieliłby się nachodzić niewinną wdowę w
środku nocy?

background image

Był jednak świadomy, że czasem trudno zrozumieć

pokrętne zamysły niektórych osób. Wiedział też, z
czego Emma zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że na
świecie było więcej zła niż dobra. Teraz miał tego
najlepszy przykład. Mimo wszystko nie uważał barona
MacCreigh za wariata.

A to, co się działo, niewątpliwie było aktem

szaleństwa.

Nie zapalał świecy, szukał naboi po omacku. Jeśli

MacCreigh nie usłyszał pisku Emmy - a mógł go nie
usłyszeć z powodu wycia wiatru - to na pewno
zobaczyłby światło i domyślił się,, że jego obecność
została zauważona. Należało go zaskoczyć. MacCreigh
nie powinien podejrzewać, że Emma nie jest sama. Miał
myśleć, że nikt go nie usłyszał. Jamesowi zależało tylko
na jednym: żeby oddać celny strzał.

Wzrok hrabiego już się przyzwyczaił do ciemności

panującej w chacie. Ciemność i chłód. Przedtem jakoś
tego nie zauważył, ale w tym domku było przeraźliwie
zimno.

Znalazł naboje, nabił strzelbę, nie spuszczając z

oczu okienek, rozmieszczonych po bokach drzwi.

Najpierw widział tylko smugi deszczu. Znowu się

rozpadało, i to na dobre. Po chwili jakiś cień przesunął
się obok jednego okienka. Za chwilę MacCreigh znowu
zacznie szarpać drzwiami.

background image

Teraz albo nigdy, pomyślał James.

Szybko podszedł do drzwi. Odsunął drewniany

skobel, podnosząc jednocześnie strzelbę do ramienia.
Podmuch wiatru otworzył drzwi na oścież.

Za drzwiami stała, patrząc smutnym wzrokiem w

lufę wymierzonej w nią strzelby, bardzo mokra i bardzo
nieszczęśliwa krowa.

13

- Och - usłyszał za plecami okrzyk Emmy. - To

Louise!

James wolno opuścił strzelbę. Nie dowierzał

własnym oczom. To nie był Geoffrey Bain, to była
krowa. Biało-czarna krowa. Wpatrywał się w nią, a ona
podniosła łeb i zaryczała żałośnie.

Emma odepchnęła go i podeszła do bydlęcia.

background image

- Biedna Louise - zaszczebiotała. Przytuliła

policzek do krowiego pyska, przykrywając go swoimi
złotymi lokami. - Znowu uciekłaś? Pani MacEwan na
pewno się martwi o ciebie. Dobrze zrobiłaś, że do mnie
przyszłaś.

Po chwili, ku zdumieniu Jamesa, Emma podniosła

głowę, chwyciła krowę za sznur na szyi i zaczęła
ciągnąć ją do środka.

Wciągała ją do chaty.

- Emmo - odezwał się James. Nie był pewny, czy

jego głos przebije się przez szum deszczu, ale się nie
poddawał. - Emmo, co ty robisz?

- Hm - mruknęła Emma.

Zwierzę początkowo się opierało, ale teraz już

wchodziło do chaty, racice dudniły po drewnianej
podłodze.

- Nie możemy zostawić Louise na dworze. Leje jak

z cebra. Przetrzymamy ją przez noc, a pan MacEwan
rano ją zabierze.

James patrzył z niedowierzaniem na przechodzącą

obok niego krowę.

- Emmo - powiedział, kiedy zwierzę uderzyło go

ogonem w nogę. - Czyś ty zwariowała?

background image

Ale Emma nie zwracała na niego uwagi. Odsunęła

ławę i zaczęła rozniecać ogień na kominku, wydając
jednocześnie jakieś uspokajające, skierowane do krowy,
pomruki.

- Emmo! - James nie mógł już tego znieść. Ruszył

do przodu, żeby złapać ją za ramiona i mocno
potrząsnąć. Niestety, na jego drodze stała krowa, zza
której Emma patrzyła na niego zdumionym wzrokiem.

- O co chodzi, milordzie? - spytała niewinnym

tonem.

- Emmo. - James odłożył strzelbę. Był tak wściekły,

że mógł jej użyć przeciwko Emmie… albo krowie. -
Emmo - powtórzył z wyduszonym spokojem. - Nie
możesz trzymać krowy w izbie.

Emma szturchała właśnie pogrzebaczem polano,

które położyła na palenisku.

- Nie rozumiem dlaczego nie - powiedziała w głąb

kominka.

- Dlatego, że ona może… ona może… - James nie

potrafił dokończyć tego zdania.

- To ja wtedy posprzątam. - Potrząsnęła głową. -

Doprawdy, lordzie Denham, ma pan o wiele więcej
wspólnych cech ze Stuartem, niż przypuszczałam. On
też był niedobry dla biednej Louise, kiedy się zgubiła,
tak jak dzisiaj.

background image

Słysząc to, James zmienił stosunek do nocnego

gościa. Nie można było przecież zostawić tego biednego
zwierzęcia na dworze, w takim deszczu.

- Hm jeśli topiko na jedną noc… - powiedział z

wahaniem, nie chcąc, by wyglądało na to, że zbyt
szybko się poddaje.

Dopiero teraz spostrzegł, że ciało stojącej przy

kominku Emmy prześwituje w blasku ognia przez jej
cienką nocną koszulę. Widział wyraźnie każdą
wypukłość, każde wgłębienie, widział… wszystko.
Zauważył, jak naprężone z zimna brodawki jej piersi
unoszą materiał koszuli.

James wiedział, że nie powinien na to wszystko

patrzeć. Wiedział, że obowiązkiem dżentelmena było
odwrócić natychmiast wzrok. To żona jego kuzyna,
która teraz jest pozbawioną opieki wdową.

Nie potrafił jednak oderwać od niej oczu. Kiedy

odwróciła się tyłem, prezentując mu równie uroczy,
mniej jednak urozmaicony widok, z trudem złapał
oddech.

Tego już było za wiele. Został wyrwany z

głębokiego snu, myśląc, że ktoś usiłuje się dostać do
domu. Okazało się, że ma spędzić resztę nocy w jednym
pomieszczeniu z krową.

Jakby jeszcze tego było mało, musiał zobaczyć

piersi swojej gospodyni. Nie prosił się o to. Nie miał

background image

takiego zamiaru, kiedy się upierał, że spędzi noc w jej
chacie.

Zresztą widział sutki Emmy nie po raz pierwszy.

Widywał je już przedtem, i to o wiele wyraźniej niż
teraz. Poprzedniego roku Emma nosiła niesłychanie
głęboko wycięte suknie balowe i dzięki swojemu
wzrostowi, przy wykonywaniu figur kadryla, James
mógł oglądać jej piersi do woli.

- Daj mi to - powiedział ze złością i wyrwał jej

pogrzebacz z ręki. Emma spojrzała na niego ze
zdumieniem, a James uczynił wysiłek, żeby na nią nie
patrzeć, gdyż z bliska jej nocna koszula była jeszcze
bardziej przezroczysta, i zabrał się do rozniecania ognia.
- Wracaj do łóżka, jeśli nie chcesz się przeziębić.

- Och! - wykrzyknęła wesoło. - Wcale nie muszę.

Jeszcze nigdy nie byłam chora. Jestem naprawdę bardzo
wytrzymała.

- Emmo - powiedział, patrząc na nią surowym

wzrokiem. - Zrób, jak ci mówiłem.

Mówił tak stanowczym tonem, że Emma pisnęła

tylko:

- Tak, milordzie. - Odeszła od kominka i zniknęła

w sypialni.

James, kiedy wreszcie został sam, popatrzył na

stojące przy nim zwierzę. Nie miał żadnego
doświadczenia w tym względzie, uznał jednak, że

background image

Louise była dość przyjemną krową. Musiała chyba się
trochę rozgrzać, bo przestała się już trząść. Patrzyła na
niego swoimi wielkimi brązowymi oczami, poruszając
jednocześnie pyskiem.

- Nie wejdzie ci to w zwyczaj, prawda, Louise? -

odezwał się łagodnie James.

- Słucham? - Z sypialni wyszła Emma, usiłując

wyciągnąć koronkowy mankiecik swojej koszuli ze zbyt
szerokiego rękawa bordowego szlafroka. - Mówił pan
do mnie, milordzie?

- Nie - odrzekł James, przypatrując się uważnie jej

szlafrokowi. - Słuchaj Emmo, czy to nie szlafrok
Stuarta?

- Oczywiście - przyznała, wiążąc bordowy pasek na

kokardkę.|

- Wydawało mi się, że oddałaś wszystkie jego

rzeczy. - James zmrużył oczy.

- No, niezupełnie wszystkie. - Słaby rumieniec

wystąpił jej na twarz.

- Jak widać. - Widok Emmy w szlafroku kuzyna

zrobił mu przykrość. I to nie taką przykrość, jaką
miałby prawo odczuwać. - Sama rozumiesz, że tak dalej
być nie może - dodał niespodziewanie.

- Co być nie może? - Emma zamrugała oczami.

background image

- To, żebyś dalej mieszkała tu sama. Przypuśćmy,

że pod drzwiami nie stałaby Louise. Przypuśćmy, że
byłby to MacCreigh.

- Och, on nigdy by… - Emma zaśmiała się

sztucznie.

- Czyżby? - James potrząsnął głową. - Słyszałem,

co mówią we wsi. Mówią, że on zabił swoją
narzeczoną…

- Przecież on tego nie zrobił - zaprotestowała

Emma… i natychmiast zamilkła. James spojrzał na nią z
ciekawością.

- Jesteś tego bardzo pewna - zauważył James. -

Słyszałem, że ta kobieta zniknęła bez śladu. Skąd wiesz,
że MacCreigh nie miał w tym żadnego udziału?

- Och! - wykrzyknęła Emma. Była znów

zdenerwowana. - Ponieważ ja… po prostu znam lorda
MacCreigh. On by nigdy…

- Nigdy co? - spytał James. - Nie próbował wziąć

kobiety siłą? Czy nie to właśnie robił, kiedy zastałem
was we dwoje w latarni morskiej?

- Ach, o to chodzi - powiedziała Emma. - On tylko

chciał, żebym z nim poszła do sędziego Reardona. To
wcale nie znaczy, że chciał mnie zabić.

- Tak czy owak, zniknęła kobieta - stwierdził

James. - Mówi się, że zabił ją MacCreigh…

background image

- Doprawdy, lordzie Denham - oburzyła się Emma.

- Baron nie miał nic wspólnego ze zniknięciem Clary.
Ona uciekła z lokajem lorda.

- Skąd o tym wiesz? - zdziwił się James. - Wszyscy

mówią, że on ją zabił.

- Wiem, że tak mówią. - Emma nie patrzyła na

niego, tylko na swoje stopy. - Nic na to nie poradzę.
Wiem jednak, że Clara uciekła, żeby wyjść za mąż za
człowieka, którego kochała. Jej ojciec nigdy by się nie
zgodził na to małżeństwo, więc nie miała innego
wyjścia…

- Podobnie jak ktoś, kogo znam - powiedział sucho

James, kładąc pogrzebacz przy palenisku.

- Tak. - Emma zarumieniła się. - Tylko że ja nie

byłam zaręczona z innym mężczyzną jak Clara.

- Nie. Nie byłaś. Zrobiłem tylko to, co uznałem za

najlepsze dla was dwojga - wyznał James. - Dobrze
wiesz, że Stuart nie był przygotowany do założenia
rodziny. Nie zaczął jeszcze pracować. Nie miał
pieniędzy.

Emma patrzyła na niego równie tępym wzrokiem

jak krowa. Tyle że krowa się nie rumieniła.

- Mówił, że nie potrzebujemy pieniędzy -

powiedziała zdławionym głosem. - Że nie potrzebujemy
niczego poza miłością.

background image

- To bardzo do niego podobne - zauważył James. -

To musiało się wydawać bardzo romantyczne… jego
pierwszą praca i tak dalej. Co z tego, że musieliście
zamieszkać w dzikiej północnej Szkocji i znosić
warunki, do jakich nie byłaś przyzwyczajona? Mieliście
przecież siebie nawzajem.

- Przyjechaliśmy tutaj - powiedziała Emma,

oburzona jego sarkastycznym tonem - żeby pomagać
tym, którym było o wiele gorzej niż nam. Ale pan nie
może mieć o tym pojęcia.

- To możliwe - przyznał James. - Jednak, jak widać,

jeden z tych pokrzywdzonych biedaków nie okazał zbyt
wiele wdzięczności za tę pomoc. Biorąc pod uwagę
fakt, jak potraktował Stuarta…

- To nie była wina pana O'Malleya - przerwała

Emma. Tak samo jak nie było winą lorda MacCreigh, że
Clara… Emma zamilkła nagle, jakby jakaś niewidzialna
ręka zakryła jej usta. Zapanowała długa cisza, słychać
było tylko wycie wiatru.

- Nie było winą lorda MacCreigh, że Clara co? -

spytał łagodnie James.

Wydawało mu się, że to, co Emma miała

powiedzieć, było czymś niezwykle ważnym. Świadczył
o tym wyraz jej twarzy.

background image

- Emmo, co się stało z narzeczoną lorda

MacCreigh? - nalegał. Powiedziałaś, że uciekła z jego
lokajem. Czy to wszystko? Czy jest coś jeszcze?

Niewątpliwie było coś jeszcze. Widział, jak krew

odpływa z jej twarzy. Emma doskonale wiedziała, że to
nie była tylko sprawa zwykłej ucieczki. Nie chciała
jednak podzielić się z nim tą wiedzą. Przynajmniej nie
teraz. Emma już się nie rumieniła, była śmiertelnie
blada. Spojrzała na niego wyzywającym wzrokiem.

- Nie mam zamiaru teraz o tym mówić. Jestem

zmęczona, pan pewnie też. Powinniśmy wrócić do
łóżek.

Zobaczyła, że uniósł brwi, jakby zdziwiony jej

ripostą. Hrabia Denham nie był, oczywiście,
przyzwyczajony do tego, że ktoś go zbywa. Tym razem
przyjął to ze zrozumieniem.

- Chyba masz rację, Emmo. Noc nie jest dobrą porą

na zwierzenia. Może doprowadzić do… - Emma
zauważyła, że wbija wzrok w wycięcie jej koszuli, gdyż
poły szlafroka Stuarta rozsunęły się - różnych
komplikacji.

- Tutaj nie musi się pan obawiać żadnych

komplikacji, lordzie Denham - odparła sucho, zbierając
szlafrok na piersi. - Dobranoc panu.

- Emmo? - James patrzył zdumiony na zamknięte

drzwi sypialni. Co on takiego zrobił? Czym ją

background image

rozgniewał? Dobry Hoże, ta kobieta miała równie
wybuchowy temperament jak on sam. - Emmo?

Nie było odpowiedzi. Emma słyszała jego

nawoływania, ale postanowiła je zignorować.
Komplikacje, prychnęła, wchodząc do swojego zimnego
łóżka, nie zdejmując nawet szlafroka Stuarta.
Komplikacje, też coś! Jakby był przekonany, że ona…
przecież nie mógł myśleć, żeby ona…

Nie przypuszczała, żeby Jamesa Marbury'ego

kiedykolwiek spotkały jakieś komplikacje w związku z
kobietą. Czy jest taka, która mogłaby być jego warta?
Tak doskonała istota chyba nie istnieje.

Emma mogła mieć tylko nadzieję, że James

Marbury szybko opuści Faires. Zły los prześladował ją
przez cały rok. Chyba może liczyć, że jej nadzieje się
spełnią. To przecież tylko jedna drobna rzecz.

Emma nie tylko dlatego chciała się pozbyć Jamesa

Marbury'ego, że irytowało ją jego apodyktyczne
zachowanie. Przede wszystkim chciała zapomnieć o
tym, jak się czuła, kiedy trzymał ją tak blisko siebie,
kiedy nie mogła złapać tchu, jakby przebiegła całą milę
i drżała jak w gorączce. To okropne, że mężczyzna
może być tak irytujący i jednocześnie tak bardzo
atrakcyjny!

background image

Modlitwy Emmy nie miały zostać jednak

wysłuchane. James nie miał najmniejszego zamiaru
wyjeżdżać z Faires. Przynajmniej do czasu, aż się
upewni, że wdowa po jego kuzynie znalazła się w
odpowiednich warunkach.

To ciężka sprawa, pomyślał, kiedy człowiek chce

się zaopiekować kimś, kto stanowczo twierdzi, że tego
nie potrzebuje.
James westchnął i sprawdził, czy nie
powinien dołożyć do kominka. Nie chciał, żeby Louise
zmarzła. Już i tak nie będzie mógł przez to zwierzę
dobrze się wyspać. A czeka go długi dzień.

Musi przecież jutro zabić barona.

14

Przy ładnej pogodzie zamek MacCreigh wyraźnie

było widać z miasteczka. Nastał piękny, ciepły poranek,

background image

tak bardzo różny od ponurego wczorajszego dnia.
Zamek górował nad okolicą, a jego wieże rysowały się
ostro na tle błękitnego nieba. W słoneczny dzień Faires
było zupełnie inną wyspą. James, wyglądając przez
okno chaty Emmy, patrzył ze zdumieniem na
pozieleniałą po deszczu bujną trawę, na której pasły się
siada białych owiec.

Mogło się wydawać, że znalazł się nagle w jakiejś

krainie baśni. Jedynie strome podejście do zamku
MacCreigh wcale nie wyglądało malowniczo.

Dzień dobrze się rozpoczął. Jamesa obudziły jasne

promienie słońca i głos Emmy, która nuciła cicho w
swoim pokoju. Pomyślał, że to jest jeden z najmilszych
poranków w jego życiu.

Hrabia czuł się wspaniale, dopóki coś nie zaczęło

łaskotać mu stóp. Uniósł się na ławie i zobaczył, że
krowa obwąchuje mu nogi.

Chyba jednak nie w ten sposób powinien zaczynać

dzień. Kiedy otworzył drzwi, żeby wyprowadzić Louise
na podwórze, i zobaczył Cletusa MacEwana, który z
jakiegoś powodu trzymał pod pachą koguta, wiedział
już, że ten dzień nie będzie należał do najlepszych.
Jednak z nich dwóch farmer doznał o wiele większego
szoku. Na widok Jamesa na jego twarzy pojawił się
trudny do opisania wyraz.

MacEwan nawet nie spojrzał na swoją krowę.

Widocznie fakt, że jego zwierzę spędziło noc w izbie

background image

Emmy, nic dla niego nie znaczył. Ważne natomiast było
to, że również James spędził tam noc. Cletus wpatrywał
się tylko w hrabiego. Nawet kiedy wybiegła Emma i
zaczęła mu pospiesznie tłumaczyć, że hrabia musiał
spędzić noc na ławie, bo zrobiło się zbyt późno, żeby
mógł wrócić do miasteczka, MacEwan nie spuścił z
niego wzroku. Nadal ściskał koguta pod pachą, a drugą
rękę trzymał na grzbiecie Louise. Jamesowi zrobiło się
go nawet żal… chociaż nie za bardzo. Zbyt dobrze
pamiętał strwożoną twarz Emmy, gdy nagle wybiegła z
sypialni, chwytając ciężką strzelbę i z przerażenia
zapominając nawet o jego obecności w chacie. Dobrze
wiedział, chociaż usiłowała temu zaprzeczyć, że była
równie przekonana jak on sam, że to baron usiłuje się
wedrzeć do jej domku. Złościło go, że MacEwan, który
najwyraźniej rościł sobie pewne prawa do pani
Chesterton, nie podjął żadnych kroków, żeby zapewnić
jej bezpieczeństwo.

Kiedy Emma poszła po kapelusz i pelerynę, James

zapomniał o irytacji i spytał MacEwana cichym głosem,
czy nie zgodziłby się zostać jego sekundantem.

- Pana czym? - usłyszał w odpowiedzi.

James westchnął ciężko. Dokładnie przemyślał całą

sprawę i postanowił, że przy pojedynku z baronem
MacCreigh jego lokaj będzie musiał wystąpić w roli
chirurga, ponieważ w okolicy nie było lekarza. Roberts
był już świadkiem wielu pojedynków swojego pana i
dobrze umiał tamować krew i bandażować rany.

background image

Oznaczało to jednak, że Jamesowi potrzebny będzie

jeszcze ktoś, kto będzie pełnił rolę sekundanta. Ten
farmer, podobnie jak James, miał niechętny stosunek do
barona, a James zawsze uważał, że nieprzyjaciele jego
nieprzyjaciół są jego przyjaciółmi.

- Nic ważnego - odpowiedział tylko na pytanie

MacEwana. - Przyjdź do gospody o wpół do dwunastej,
potem pójdziesz ze mną do zamku MacCreigh i
dostaniesz za to gwineę.

Tym razem MacEwan dobrze go zrozumiał, bo na

jego i warzy pojawił się szeroki uśmiech - pierwsza
oznaka zadowolenia od chwili, kiedy zobaczył swoją
drogocenną panią Chesterton w towarzystwie
mężczyzny, który go poprzedniego dnia uderzył.

- Dobrze, milordzie - powiedział stanowczym

tonem.

Natomiast Emma, od kiedy James się obudził, była

speszona i zażenowana. Wiedział, że ona czuje do niego
urazę, która się jeszcze zwiększyła, kiedy wyjawił jej
prawdziwy powód swojej podróży na Faires.

Potrafił to zrozumieć. Dla młodej wdowy miejsce

wiecznego spoczynku męża mogło być bardzo ważną
sprawą. Emma kochała Stuarta i chciała być blisko jego
grobu.

A jednak…

background image

James nie do końca wierzył, że tylko z tego powodu

nie chciała mu pozwolić na przewiezienie zwłok Stuarta
do opactwa Denham. Emma była przywiązana do
Faires, to było oczywiste. Wydawało mu się jednak, że
to przywiązanie odnosiło się do żyjących mieszkańców
wyspy, do jej małych uczniów, a nie dotyczyło pamięci
zmarłego męża. Nie potrafił powiedzieć, dlaczego tak
myślał. To była tylko hipoteza, a jednak…

Ta myśl nie opuszczała go w drodze do miasteczka.

James umówił się z panem Murphym, że ten przyjedzie
po niego o ósmej rano, i karawan stawił się punktualnie.
Emma przyjęła zaproszenie hrabiego i pozwoliła się
odwieźć do szkoły, ale przez całą drogę była milcząca i
zamyślona. James nie był pewien, czy drażniła ją jego
bezustanna obecność, czy też rozgniewało ją to, że
przyjechał na Faires po ciało Stuarta. Wreszcie pan
Murphy podjechał pod latarnię morską, gdzie już po raz
drugi w ciągu dwóch dni przywoził Emmę, co nie uszło
uwagi jej uczniów, którzy znacząco trącali się łokciami,
kiedy James pomagał jej wysiąść z pojazdu.

- Czy dzisiaj wraca pan do Anglii, lordzie Denham?

- usłyszał i miał już gotową odpowiedź na swoje
pytania.

James patrzył na jej zaróżowione od morskiego

wiatru policzki - wczorajsza wichura ustąpiła łagodnym
powiewom od morza - i dał jej grzeczną, wymijającą
odpowiedź.

background image

- Jeszcze nie wiem. Zobaczę, co przyniesie dzień -

powiedział i natychmiast ujrzał wyraz niezadowolenia
na jej twarzy.

- Och - westchnęła tylko Emma, ale zaraz

przywołała na usta z lekka drżący uśmiech. - Wie pan,
gdzie można mnie znaleźć. Do widzenia - dodała.

Skierowała się do latarni morskiej, a jej złote loki

wymknęły się spod kapelusza i powiewały na wietrze.

James postanowił zjeść śniadanie w gospodzie. To

była rozsądna decyzja, ponieważ nawet jego kucharz w
Londynie nie potrafiłby zrobić takich kiełbas, jakie
robiła pani MacTavish. Jak słusznie przewidziała
Emma, pani MacTavish nie omieszkała powiedzieć, że
wieczorem, kiedy wstąpiła do jego pokoju z butelką
gorącej wody, żeby ogrzać mu łóżko, nikogo tam nie
zastała.

Właścicielka gospody była jednak świadoma jego

pozycji i nie ośmieliła się zadać pytania, gdzie był.
James odparł tylko, że to był miły gest i przyjemnie jest
mieć ogrzane łóżko podczas deszczowej nocy. Poszedł
zaraz do swojego pokoju, gdzie Roberts przygotował
gorącą kąpiel, spodziewając się nadejścia jego
lordowskiej mości. Lokaj Jamesa wiadomość o
mającym nastąpić pojedynku przyjął ze stoickim
spokojem.

- Szable czy pistolety, milordzie? - spytał tylko.

background image

James rozwiązał zbyt silnie ściągnięty krawat - w

chacie Emmy nie miał do pomocy lokaja. Mruknął, że
baron nie wybrał jeszcze rodzaju broni i najlepiej będzie
na wszelki wypadek zabrać wszystko. Roberts
zapakował więc pistolety do skórzanych futerałów i
włożył do pochwy świeżo naoliwioną, błyszczącą
szablę.

O wpół do dwunastej James opuścił gospodę, przed

którą czekał już Cletus MacEwan. Kiedy hrabia
poinformował go, że nie pójdą pieszo do zamku, tylko
pojadą karawanem pana Murphy'ego, MacEwan był tym
pomysłem bardzo ubawiony. James zrozumiał go
dopiero, kiedy karawan z trudem się wspinał na strome
wzniesienie. Droga do zamku MacCreigh była chyba w
gorszym stanie niż ta, która prowadziła do chaty Emmy.
W kilku miejscach musieli wysiadać z pojazdu, żeby
odciążyć konie. MacEwan pokonywał stromiznę bez
najmniejszego wysiłku i zręcznie jak kozica, a James i
jego lokaj wlekli się z tyłu, nieprzyzwyczajeni do takiej
wspinaczki.

Dotarli wreszcie do rozwalającej się bramy

wejściowej. Zamek MacCreigh okazał się prawdziwą
twierdzą, z wieżami, murami obronnymi i, jak domyślał
się James, musiał również mieć lochy. Zbudowany z
kamienia przez przodka obecnego barona miał wygląd
ponurej, brzydkiej warowni. Hrabia wyobrażał sobie, że
jego mieszkańcy muszą znosić wiele niewygód. Nic
dziwnego, że baron robił wszystko, żeby się ożenić z

background image

Emmą, za jej pieniądze bowiem mógłby odnowić
zamek.

Wprowadziwszy pojazd w głęboki cień, Murphy

otworzył klapę w dachu i zerknął z góry na Jamesa.

- Chyba ktoś powinien zastukać - powiedział.

- Ja pójdę, milordzie - odezwał się Roberts, wstając

i usiłując przecisnąć się koło olbrzymich stóp
MacEwana, co nie było zadaniem łatwym.

- Zostań. Sam to zrobię - odrzekł James.

Wysiadł z pojazdu i zbliżył się do wrót zamku,

zrobionych'} z grubego ciemnego drewna i nabijanych
metalowymi ćwiekami. Zaczął się rozglądać za sznurem
od dzwonka, ale niczego takiego nie było. Podnosił już
rękę, żeby uderzyć w odrzwia, gdy te właśnie się
otworzyły.

- Lord Denham? - usłyszał melodyjny kobiecy głos.

James zmrużył oczy. Trudno mu było cokolwiek

zobaczyć w ciemnym przedsionku, oświetlonym jedynie
świecą, którą nieznajoma trzymała w ręku. Nie potrafił
powiedzieć, czy kobieta była młoda czy stara, gruba czy
chuda, służąca czy też dama. Było na to zbyt ciemno.

- Nie wejdzie pan? - odezwał się znowu ten sam

głos. Rozległ się cichy śmiech i James wiedział już, że
głos należał do młodej, atrakcyjnej kobiety.

background image

- Hm - mruknął. Nie spodziewał się, że pierwszą

osobą, jaką spotka w zamku, będzie młoda kobieta. -
Nie jestem sam…

- Och - usłyszał. - Czyżby towarzyszyła panu pani

Chesterton? - Głos nagle przestał być melodyjny.

- Nie - odrzekł zdumiony James. - Tylko mój lokaj,

Roberts, który ma pewne doświadczenie w opatrywaniu
ran, i mój sekundant, Cletus MacEwan. Roberts!
MacEwan! - zawołał James i obaj mężczyźni wysiedli z
pojazdu, który przechylił się znacznie, kiedy opuszczał
go olbrzym.

Kobieta roześmiała się znowu, tym razem z

wyraźną ulgą.

- Och, pan MacEwan, jak mi miło! - wykrzyknęła. -

Proszę, wchodźcie panowie. Pan też, panie Murphy.
Niech pan wejdzie, żeby się rozgrzać. Maura właśnie
szykuje herbatę w kuchni.

Oszołomiony James szedł za migotliwym

płomykiem świecy przez labirynt ciemnych korytarzy i
nagle znalazł się w ogromnej, jasnej sali. Promienie
słońca wpadały przez wysokie, łukowato zwieńczone
okna, które na każdej ze ścian sięgały aż do sklepionego
sufitu. Z belek zwieszały się podniszczone proporce z
herbem rodziny MacCreigh, złotą kozą na zielonym tle.
Nieliczne meble były zupełnie przypadkowo
poustawiane. Długi stół nakryty do lunchu znajdował

background image

się tak blisko ogromnego kominka, jak tylko było
możliwe bez obawy, że się zapali.

Dopiero teraz James mógł się przyjrzeć kobiecie,

która go tu przyprowadziła. Stwierdził z zadowoleniem,
że jego przypuszczenie było słuszne. Rzeczywiście była
młoda i atrakcyjna. Miała rude włosy, nie tak delikatną
budowę ciała jak Emma, ale jej obfitsze kobiece
kształty były równie miłe dla oka. Była mniej więcej w
wieku Emmy, mogła mieć osiemnaście albo
dziewiętnaście lat.

Zdmuchnęła płomień świecy, stawiając lichtarz na

antycznym kredensie.

- Tak jest o wiele lepiej. Teraz wreszcie pana

widzę.

Przesunęła po nim wzrokiem, a w jej niebieskich

oczach, których kolor przypominał barwę nieba za
oknami, ukazał się wyraz aprobaty. Potrząsnęła długimi
miedzianymi włosami.

- Jest pan podobny do pana Chestertona, milordzie.

Ale nie za bardzo. Jest pan od niego wyższy, lepiej
zbudowany i, oczywiście, o wiele przystojniejszy.

- Dziękuję - odparł sucho James. To pochlebstwo

nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. - Jestem
wdzięczny zarówno za komplement, jak i za
gościnność. Czy mogę wiedzieć, komu je zawdzięczam?

background image

Dziewczyna, ubrana w białą muślinową sukienkę,

która była zbyt dziecinnym strojem, jak na jej wiek, i
zbyt cienka, jak na tę porę roku, złożyła mu piękny
ukłon.

- Szlachetnie urodzona panna Fiona Bain,

milordzie. Jestem zaszczycona, że zechciał pan złożyć
wizytę w naszym odludnym zamku.

James zacisnął zęby. Niech to diabli! To siostra

barona MacCreigh. Powinien był się tego domyślić. Nie
wolno mu bratać się z nieprzyjacielem i jego rodziną.
Czyżby brat nie powiedział jej, że James przychodzi tu
tylko po to, żeby go zabić? A może zrobił to i dlatego ta
dziewczyna obsypywała go pochlebstwami? Tak czy
inaczej, ta sytuacja mu się nie podobała.

Jego towarzysze mieli na ten temat zupełnie

odmienne zdanie. Murphy i MacEwan stali z szeroko
otwartymi ustami, trzymając kapelusze w rękach. Tam,
gdzie James widział jedynie minioną świetność i
niedostatek, oni zobaczyli przepych, z jakim się jeszcze
nigdy w swoim życiu nie zetknęli.

- Niech mnie - westchnął MacEwan, patrząc na

wystrzępione proporce, które się wolno kołysały w
pełnej przeciągów sali. - To jest nawet większe niż
kościół.

- A to jest tylko jeden pokój - szepnął nabożnie

Murphy. Obaj mężczyźni nie mogli wyjść z podziwu.

background image

Widząc, że jego sekundant zaczyna przechodzić na

stronę nieprzyjaciela, James postanowił przerwać tę
scenę.

- Gdzie mogę znaleźć pani brata, madame? -

zwrócił się do Fiony Bain. - Jesteśmy umówieni i nie
chciałbym sprawić mu zawodu…

- Ach, Denham, jak miło…

Ten głos, który rozlegał się wyraźnie w ogromnej

sali, dochodził gdzieś z okolic kominka. James zobaczył
tam Geoffreya Baina, który właśnie podnosił się z
krzesła z wysokim oparciem. Był, jak zwykle, ubrany
na czarno, trzymał w ręku szklankę z jakimś płynem
koloru bursztynu, którą wzniósł w kierunku Jamesa.

- Proszę tutaj, proszę tutaj, milordzie - wołał,

wykonując zapraszające gesty. - Niech pan nie stoi w
przeciągu. Po wczorajszym deszczu jest tu okropnie
wilgotno i zimno, właśnie dlatego kazałem przysunąć
stół do ognia. Nie bawmy się w ceremonie, proszę,
proszę.

James był wściekły. Zerknął na siostrę barona,

która obdarzyła go słodkim uśmiechem. Albo nie
wiedziała, po co tu przyszedł, albo dobrze udawała.
James skłaniał się raczej ku tej drugiej możliwości. Była
pewnie równie przebiegła jak jej brat. Utwierdził się
jeszcze w tym przekonaniu, kiedy podeszła do niego,
wzięła go pod ramię i zaczęła prowadzić w stronę

background image

kominka, przytulając bez żenady swoją jędrną pierś do
jego muskularnej ręki.

- Chodźmy, lordzie Denham - zaszczebiotała. -

Ostatnio tak rzadko miewamy gości. Często bywał u nas
pana kuzyn ze swoją żoną, kiedy… kiedy narzeczona
mojego brata była jeszcze z nami, no i oczywiście przed
tragiczną śmiercią pana Chestertona. Teraz prawie
nikogo nie widujemy. Bardzo jestem ciekawa, jak
będzie panu smakować zupa grzybowa, którą Maura
zaczęła gotować już wczoraj wieczorem, kiedy Geoffrey
powiedział nam, że zaprosił pana na lunch. Ta zupa to
specjalność jej rodziny. Maura tak bardzo się cieszy, że
gość będzie mógł ocenić jej smak. Przykro mi, że nie
mogła również przyjść pani Chesterton. - Ta uwaga w
uszach hrabiego zabrzmiała fałszywie. - Ale ona
zajmuje się przecież tą swoją szkółką, prawda?

Zanim dotarli do kominka, wściekłość Jamesa

zamieniła się w prawdziwą furię. Dorosły mężczyzna
chował się za spódnicą młodej dziewczyny! W gruncie
rzeczy nie ma się czemu dziwić. Ktoś, kto posuwa się
do zastraszania kobiety, nie będzie się wahał szukać
opieki u innej przedstawicielki słabszej płci.

MacCreigh, jak zauważył James, pił whisky. Hrabia

był przekonany, że pędzono ją w zamku.

- Ach, Denham. Tak się cieszę, że udało się panu do

nas dotrzeć. - Na twarzy barona pojawił się szeroki
uśmiech. Chyba droga nie była zbyt straszna? Czasami,
po takim deszczu jak wczoraj, jest tak błotnista, że

background image

przez całe tygodnie nikt się tu nie pokazuje, prawda,
Fiono? Poznał pan już moją siostrę Fionę, Denham? Co
panu podać? Whisky? A może porto?

James mógł zignorować poufałość barona. Mógł

sobie nawet darować to, że MacCreigh zwracał się do
niego jak do przyjaciela, chociaż James na pewno nim
nie był. Nie mógł jednak zaakceptować faktu, że
Geoffrey Bain zupełnie nie był przygotowany do walki.
Nie było przy nim pudła z pistoletami, szabli ani
sekundanta, chyba że tę funkcję miałaby pełnić jego
siostra!

- Byliśmy umówieni na dwunastą, sir - warknął z

wściekłością.

- Tak, tak. - MacCreigh machnął ręką. - Lunch

zostanie podany w południe. Ja zawsze przed posiłkiem
lubię się napić whisky. Proszę się do mnie przyłączyć.

- Nie byliśmy umówieni na lunch - powiedział

James cichym głosem, żeby nie mogła go dosłyszeć
siostra barona. - Dobrze pan o tym wie, MacCreigh.
Niech pan będzie mężczyzną i wyjmie szablę. Mam
zamiar pana zabić i zaraz stąd wyjść. Lunch czeka na
mnie w gospodzie.

- Aha, lunch pani MacTavish. - MacCreigh skinął

głową z uznaniem. - Doskonale pana rozumiem. Ona
świetnie gotuje. Ale nasza Maura też się stara jak może.
A co pan mówił o zabijaniu mnie? - Baron nie zniżał

background image

głosu. Mówił bardzo głośno, z wyraźną brawurą. - Nie
mam pojęcia, o co panu chodzi.

- Dobrze pan wie, o co mi chodzi - wycedził James

lodowatym tonem. - Wczoraj wieczorem wyzwałem
pana na pojedynek, kiedy zobaczyłem, że chce pan
skompromitować wdowę po moim kuzynie.

- Skompromitować ją? - roześmiał się MacCreigh. -

Niech pan da spokój. Chciałem jej tylko coś
wyperswadować, nie miałem zamiaru jej
kompromitować.

- Odniosłem zupełnie inne wrażenie. Wyglądało,

jakby pan używał wobec niej siły. Niech pan weźmie
szablę i zacznie się zachowywać jak mężczyzna albo
ja…

- Pan co? - spytał MacCreigh. - Przecież to czysta

głupota, Denham. Możemy załatwić tę sprawę, nie
narażając się na rany lub utratę życia.

- Jest tylko jeden sposób - zapewnił go James. -

Musi mi pan dać słowo honoru, że już nigdy nie zbliży
się pan do pani Chesterton. - Hrabia nie wierzył zresztą,
że MacCreigh potrafiłby dotrzymać takiej obietnicy.

- Dobrze pan wie, Denham - skrzywił się Geoffrey

Bain - że nie mogę tego zrobić. Mówimy przecież o
dziesięciu tysiącach funtów.

- Mówimy - krzyknął James, nie panując już nad

sobą - o żonie mojego kuzyna!

background image

- O wdowie po pana kuzynie - poprawił baron,

dopijając whisky i odstawiając szklankę. - Dopóki jest
osobą samotną, każdy mężczyzna ma prawo na nią
polować, Denham. Musi się pan z tym pogodzić. Może
pan temu zapobiec tylko w jeden sposób: żeniąc się z
nią samemu. - MacCreigh wzruszył ramionami. - Gdyby
ona w ogóle pana zechciała!

James nie mógł oczywiście wiedzieć, co Stuart

mówił baronowi na temat relacji pomiędzy nim a
Emmą. Jeśli było prawdą, że kuzyn i jego żona często
bywali w zamku, jak twierdziła Fiona Bain, to
oznaczałoby to, że ci dwaj mężczyźni byli w przyjaźni.

Może baron chciał tylko powiedzieć, że znana ze

swoich idealistycznych poglądów Emma mogłaby mieć
opory przed związaniem się z mężczyzną, który
hołdował bardziej praktycznym celom.

To, co MacCreigh chciał wyrazić, wcale nie było

istotne. Ważny był ton, w jakim to zostało
wypowiedziane, i drwiący wyraz jego twarzy. To tylko
sprowokowało Jamesa do wymierzenia silnego ciosu
pięścią prosto w twarz barona.

MacCreigh, który się tego nie spodziewał, upadł

plecami na stół, przewracając krzesła i zrzucając talerze.
James, widząc, że nie stracił on jeszcze przytomności,
podszedł bliżej, żeby wymierzyć następny cios.

- James, przestań, James! - usłyszał znajomy głos.

background image

Dopiero wtedy zauważył, że siostra barona nie była

jedyną kobietą w tym pomieszczeniu.

15

Emma nie wierzyła własnym oczom.

Bardzo sceptycznie potraktowała przyniesioną

przez panią MacTavish nowinę - właścicielka gospody
przerwała Emmie lekcję historii - że hrabia Denham
udał się do zamku MacCreigh, żeby zabić Geoffreya
Baina. Z jakiego powodu, spytała, miałby lord Denham
coś takiego robić? Przecież to absurd. Wiedziała, że on
nie lubi barona, ale żeby go zaraz zabijać? Po co? To po
prostu śmieszne.

background image

Kiedy jednak pani MacTavish odciągnęła ją na bok

i zaznajomiła ze szczegółami tej sprawy - że lokaj,
którego hrabia zabrał ze sobą, miał szablę i pudło z
pistoletami, że hrabia zamówił lunch na pierwszą, a
więc nie został zaproszony do zamku na posiłek, oraz że
był również z nimi Cletus MacEwan -Emma musiała
przyznać, że to wyglądało podejrzanie.

Nie była jednak w pełni przekonana. Nie wierzyła,

że istnieje prawdziwy powód do zmartwienia, dopóki
nie poszła z panią MacTavish, chociaż zrobiła to
niezbyt chętnie, żeby zasięgnąć porady sędziego
Reardona. Sędzia, który korzystał właśnie z przerwy w
osądzaniu sporu o prawo własności, wysłuchał
wszystkiego z poważną miną, odsunął z westchnieniem
talerz haggis i sięgnął po kapelusz. Dopiero wtedy
Emma rzeczywiści się przestraszyła. Sędzia Reardon
nigdy by nie odszedł od stół podczas posiłku…

Gdyby czyjeś życie nie było w niebezpieczeństwie.

Teraz, stojąc w drzwiach wielkiej sali zamku,

Emma wie działa już, że obawy pani MacTavish wcale
nie były bezpodstawne. Życie barona było w
niebezpieczeństwie. James uderzy go jeszcze mocniej
niż Cletusa MacEwana poprzedniego ranka mocniej niż
Stuarta tamtego dnia w salonie lady Denham!

A hrabia stał, jakby nic się nie wydarzyło, z

uniesiony rękami, próbując rozruszać swoje
nadwerężone nadgarstki.

background image

- O, Emma - powiedział, kiedy zobaczył ją w progu

razem z sędzią Reardonem, panią MacTavish i jej
synem Seanemi który ich tu wszystkich przywiózł. - Jak
się masz, Emmo?

Podniosła dłoń do ust. Osłupiała. Jeszcze nigdy

James Marbury tak dziwacznie się nie zachowywał.
Przestał być sobą od chwili, kiedy wylądował na Faires
- zapraszał wdowy do swego londyńskiego domu, mył
naczynia, rzucał monety mały chłopcom…

A teraz broni jej honoru, już po raz drugi w ciągu

dwóch dni! Ten sam lord Denham, który zawsze
traktował Emmę ja małą dziewczynkę, zachowuje się
teraz tak, jakby dostrzegł, że ona jest już kobietą.

Trudno było w to wszystko uwierzyć.

- Najwyraźniej pani obawy były uzasadnione, pani

MacTavish - powiedział sędzia Reardon beznamiętnym
tonem. - Tu się szykuje pojedynek, chociaż
pojedynkowanie się jest prawnie zabronione. - Prychnął
z dezaprobatą. -I to pomiędzy prawdziwymi
dżentelmenami! Jestem zdumiony. Naprawdę jestem
zdumiony. Co ma pan do powiedzenia na ten temat,
lordzie Denham?

- Tylko to, że gdyby nie pana przedziwna decyzja,

że pani Chesterton nie może podjąć należnych jej
pieniędzy, dopóki nie wyjdzie za mąż, do tego
wszystkiego by nie doszło. - Baines obrzucił sędziego
chłodnym spojrzeniem.

background image

- Ho, ho - powiedział tylko Reardon, na którym to

oskarżenie nie zrobiło żadnego wrażenia. - Więc o to
idzie. - Podszedł do stołu, podniósł jedno z
przewróconych krzeseł i usiadł na nim. - Nie
przeszkadzajcie sobie. Niech zwycięży najlepszy i tak
dalej.

- Co?! - wykrzyknęła Emma.

- Przepraszam, pani Chesterton. - Sędzia Reardon

odwrócił się, żeby spojrzeć na Emmę, i szybko wstał z
krzesła. - Powinienem to krzesło zaproponować pani.
Proszę usiąść. Powinna pani usiąść.

Emmie wydawało się, że znalazła się w domu

wariatów.

- Nie - potrząsnęła gwałtownie głową. - Wasza

Ekscelencjo, pan nie może na to pozwolić. Oni się
pozabijają!

- To się może zdarzyć - przyznał sędzia Reardon,

siadając z powrotem na krześle. - To rzeczywiście może
się zdarzyć.

- Ale nie może pan im na to pozwolić! - Emma

wysunęła się do przodu i stanęła pomiędzy dwoma
przeciwnikami, którzy patrzyli na nią z
zainteresowaniem. James z miejsca, w którym siał, i
Geoffrey Bain z miejsca, na którym leżał, czyli ze stołu.
- To absurdalne! Nie może pan na to pozwolić. Ktoś
musi ich powstrzymać!

background image

Przewodniczący Ławy Królewskiej wyjął z kieszeni

kapciuch z tytoniem i zaczął powoli nabijać fajkę.

- Można by to zrobić, moja droga - powiedział - ale

ja nie będę nawet próbować. Wiem z doświadczenia, że
nie ma sensu powstrzymywać mężczyzny, który chce
kogoś zabić. Jeśli ktoś naprawdę chce to zrobić, to nic i
nikt nie jest w stanie mu w tym przeszkodzić.

Emma patrzyła na sędziego niepewna, czy go

dobrze zrozumiała. Dopiero kiedy zobaczyła, jak
spokojnie zapala fajkę przeraziła się nie na żarty.

- To dlaczego zgodził się pan, żeby tu ze mną

przyjść, jeśli nie po to, żeby ich powstrzymać?

- Po to, żeby popatrzeć na walkę. - Sędzia Reardon

spojrzał na nią ze zdumieniem. - Ja stawiam na
hrabiego. A ty, MacTavish?

Sean MacTavish, który nadal stał w drzwiach

wielkiej sali, zamyślony, pocierał brodę.

- Stawiam na barona - powiedział wreszcie. - Jest

mniejszy, ale żeby to nadrobić, nie będzie walczył
czysto.

Emma potrząsnęła głową. Tego było już stanowczo

za wiele.

- Doprawdy, James, dosyć tego! Co chcesz przez to

osiągnąć?

background image

- Co ja chcę przez to osiągnąć? - powtórzył ze

zdziwieniem hrabia. - Emmo, ten człowiek obrażał cię i
zastraszał. Mam zamiar dać mu za to porządną nauczkę.
Bądź grzeczna i wracaj do miasteczka. - Rzucił
niechętne spojrzenie sędziemu i mruknął: - Nie
rozumiem, dlaczego komuś przyszło do głowy, żeby cię
tu przyprowadzić. Gdyby mnie ktoś spytał, to na tej
wyspie mieszkają sami wariaci. - Widząc, że Emma nie
rusza się z miejsca, James podniósł głos. - Odejdź,
Emmo! Nie mam czasu na takie głupstwa. Odwlekasz
tylko to, co jest nieuniknione.

- Nieuniknione? Zobaczymy. - Baron uniósł się na

łokciu wśród potłuczonych talerzy, patrząc ze złością na
Jamesa. - Dość już mam tych przewidywań, że zostanę
pokonany w tej walce. A tak przy okazji, nigdy pana
kuzynki nie obraziłem. Mogłem ją zastraszać, to
prawda, ale nigdy jej nie obraziłem.

- Wystarczy, że taki typ jak pan z nią rozmawia.

Dla mnie to jest obraza. - James popatrzył obojętnym
wzrokiem na leżącego na stole mężczyznę.

- Taki typ jak ja? - powtórzył baron. - Co pan przez

to rozumie?

- Sam pan powinien wiedzieć. Wszyscy w okolicy

mówią o pana narzeczonej.

- Clara? O nią chodzi? - Geoffrey Bain szeroko

otworzył oczy.

background image

- Ma pan inną narzeczoną? - spytał uprzejmie

James.

- Do diabła! - Baron szybko podniósł się ze stołu. -

Ile razy mam to powtarzać? Ja nie zabiłem Clary!

James chwycił Emmę za ramiona i odsunął ją na

bok, szykując się do starcia z baronem.

Jednak tym razem lord MacCreigh był

przygotowany na atak hrabiego. Gdy tylko pięść Jamesa
wylądowała na żebrach barona, ten chwycił go w pasie i
przewrócił na podłogę.

Fiona Bain zapiszczała przeraźliwie i dopiero teraz

podbiegła do stołu, żeby się przekonać o rozmiarach
wyrządzonych szkód.

- Moja zastawa! - wykrzyknęła. - Podgrzewacz do

potraw mojej matki! Jeśli któryś z was go stłukł, to was
zabiję!

Emma wydała zduszony okrzyk, kiedy obaj

mężczyźni, którzy na nowo podjęli walkę, uderzyli o
antyczny kredens.

- Jest pan chyba szalony, że nie chce ich pan

powstrzymać! - krzyknęła, patrząc błagalnym wzrokiem
na sędziego.

- Szalony? - Sędzia spokojnie pykał fajkę. - Nie

przypuszczam. - Kiedy zobaczył, że hrabia traci
przewagę, a baron trzyma go za gardło, wyjął fajkę z ust

background image

i wychylił się do przodu. - Denham! - huknął. - Mówię
do pana, Denham. Niech pan teraz użyje pięści. Dobrze!
- Oparł się znowu wygodnie i popatrzył na Emmę. -
Przepraszam cię, moja droga. Co mówiłaś?

- Jeśli pan nie przerwie tej walki, sama będę

musiała to zrobić. - Emma popatrzyła na sędziego z
rozpaczą.

I po chwili, jak to często robiła w swojej szkole,

weszła pomiędzy walczących, by ich rozdzielić.

Zapomniała tylko, że tym razem nie ma do

czynienia z małymi chłopcami. Kiedy zauważyła
skierowaną na siebie pięść, nie było już czasu na to,
żeby się odsunąć czy też uchylić. A baron, do którego
należała ta pięść, włożył w swój cios zbyt wiele siły,
żeby móc zatrzymać rękę w powietrzu.

Na szczęście hrabia Denham miał niezwykle szybki

refleks. Kiedy Emma zamknęła oczy, oczekując
uderzenia, ręka Jamesa wystrzeliła nagle w powietrze.
Chwycił barona tak, że jego pięść zatrzymała się tuż
przy twarzy dziewczyny. Emma czuł teraz zapach obu
mężczyzn - woń drogiego mydła James i duszący
zapach stajni, którym przesiąknięty był baron.

Kiedy ośmieliła się otworzyć oczy, zobaczyła

hrabiego i barona, którzy stali jak wryci. Z
nieruchomymi, wzniesionym nad nią rękami, wyglądali
jak zastygli w jakiejś figurze kadryla. Tylko ich piersi
wznosiły się ciężkim oddechem. Emma od mówiła w

background image

duchu modlitwę - po raz pierwszy była wdzięczna
losowi za to, że był na świecie James Marbury.

- Dość już tego - powiedziała. - Nie wstyd wam?

To wszystko jest zabawne, dopóki komuś nie stanie się
krzywda. Wtedy śmiech zamienia się w łzy.

Taką przemowę wygłaszała zawsze do małych

łobuziaków w swojej szkole. Tak samo przemawiała jej
stryjenka do niej i do Penelope, kiedy ich zabawy
stawały się zbyt gwałtowne. Wydawało się, że na
dorosłych mężczyznach te słowa wywierają podobne
wrażenie jak na małych chłopcach i dziewczynkach. W
każdym razie obaj opuścili ręce.

- Teraz - powiedziała surowo Emma - podajcie

sobie ręce i powiedzcie "przepraszam".

Widząc upór na twarzy obu mężczyzn, ujęła ich

prawe dłonie.

- Nie słyszeliście, co mówiłam? Podajcie sobie ręce

i powiedzcie "przepraszam".

James wiedział, że Emma nie ustąpi, nie zważając

więc na niebezpieczeństwo, chwycił dłoń Geoffreya
Baina i ścisnął ją.

- Przykro mi - powiedział bez cienia skruchy. - Nie

chciałem stłuc naczynia pana matki do podgrzewania
potraw.

background image

- A ja - stwierdził równie nieszczerze MacCreigh -

nie chciałem pana udusić.

- No właśnie - podsumowała z zadowoleniem

Emma.

Spojrzała na sędziego, który, wygodnie rozparty na

krześle, sprawiał wrażenie niezwykle z siebie
zadowolonego.

- Widzi pan? - spytała z lekka ironicznym tonem. -

Takie sprawy można rozwiązać bez…

W tej samej chwili MacCreigh chwycił hrabiego za

szyję obiema rękami, unieruchamiając go w tym
uścisku.

- Ja się z nią ożenię! - krzyknął baron do ucha

Jamesa. - I nikt mnie przed tym nie powstrzyma.

Emma odwróciła się szybko w stronę sędziego.

- Musi pan położyć temu kres! - zażądała. - Na

Faires i tak jest za dużo przemocy i rozlewu krwi. Jeśli
pan temu nie przeszkodzi, to oni się pozabijają, tak
samo jak O'Malley zabił mojego męża!

- Jeśli ja temu nie przeszkodzę? - Sędzia wyjął fajkę

z ust i popatrzył na Emmę ze zdziwieniem. - Wydaje mi
się, że jedyną osobą, która może temu przeszkodzić,
jesteś ty, moja droga.

background image

- Ja? - Emma była oszołomiona. - Jak ja mogę temu

przeszkodzić?

- Poślubiając jednego z nich - powiedział spokojnie

sędzia.

16

Mężczyźni natychmiast przerwali walkę. Dwie

głowy - jedna ciemna, a druga koloru świeżo
wypolerowanej miedzi - obróciły się w kierunku Emmy.

Wpatrywali się w nią tak uporczywie, że

zażenowana Emma cofnęła się o parę kroków.

- Och, nie - powiedziała stanowczym tonem. - Nie.

- Bardzo słusznie. - Cletus wysunął się do przodu, z

dumnie wypiętą piersią. - Pani Chesterton wyjdzie za
mnie, a nie za żadnego z tych dwóch.

Sędzia Reardon obserwował tę scenę z

zainteresowaniem.

background image

- Widzisz - zwrócił się do Emmy, wyciągając fajkę

w stronę Cłetusa - to się nigdy nie skończy, dopóki nie
dokonasz wyboru.

- Wyboru! - wykrzyknęła Emma, nie wierząc już

nie tylko własnym uszom, ale i własnym oczom. Hrabia
i baron stali teraz sztywno wyprostowani,
doprowadzając ubrania do porządku. - Jaki ja mam
wybór? Muszę wyjść za mąż, żeby nie dopuścić do
morderstwa? To jest całkowicie…

- Wyjdź za Geoffa. - Fiona Bain podeszła do

Emmy. - On się dobrze tobą zaopiekuje - dodała
chytrze. - Już ja tego dopilnuję.

- Za lorda MacCreigh! - prychnęła pogardliwie pani

MacTavish, która nie należała do wielbicielek barona. -
Człowieka, który zamordował własną narzeczoną?

- Po raz ostatni powtarzam - odezwał się baron ze

znużeniem - że nie zamordowałem Clary. Uciekła z
moim lokajem i ślad po niej zaginął.

- To pan tak mówi, milordzie. - Pani MacTavish nie

wyglądała na przekonaną. - I niech się pan tego trzyma.
A pani, Emmo, jeśli ma pani poślubić kogokolwiek
poza moim Seanem, to powinien to być lord Denham. -
Właścicielka gospody zmrużyła znacząco oczy. - Czy
on nie spędził wczorajszej nocy w pani chacie?

Słysząc to, baron aż podskoczył.

- Emmo! To nie może być prawda! - wykrzyknął.

background image

- Oczywiście, że to prawda - stwierdziła z

zadowoleniem pani MacTavish. - A kiedy pastor się o
tym dowie, też będzie miał coś do powiedzenia.
Zapamiętajcie moje słowa.

- Chyba pani oszalała - mruknęła Emma.

Potem zerknęła na Jamesa i na lorda MacCreigh.

Zobaczyła, że wpatrują się w nią dwie pary oczu, jedne
koloru bursztynu, a drugie letniego nieba.

- Wszyscy oszaleli! - zawołała. - A jeśli myślicie,

że pozwolę się wmanewrować w małżeństwo z którymś
z was, to jesteście w błędzie.

Szybko się odwróciła, żeby uciec z tej okropnej

sali. Serce jej waliło jak oszalałe. Nie wiedziała, gdzie
iść, chciała tylko ukryć się przed tymi spojrzeniami…
Szczególnie jedno z nich wyprowadzało ją z
równowagi, chociaż nie potrafiłaby powiedzieć
dlaczego. Było to spojrzenie lorda Jamesa, którego
kiedyś lak bardzo nienawidziła. Teraz to uczucie już w
niej osłabło.

Jak mogłaby go nienawidzić, pamiętając

jednocześnie o tym jak trzymał ją w objęciach, a jej
zdradliwe ciało tak chętnie przyjmowało jego dotyk.
Mimo to był on człowiekiem, który zrobił wszystko,
żeby rozdzielić ją z kimś, kogo kochała… albo też
wydawało się jej, że kocha.

background image

Miała właśnie wyślizgnąć się z sali, kiedy poczuła

czyjąś rękę na ramieniu.

- Emmo, zaczekaj!

Zanim zdołała zaprotestować, hrabia ciągnął ją już

za sobą, ale nie z powrotem do sali, z której uciekła,
tylko do drzwi, w stronę których się kierowała.

- Milordzie - powiedziała, próbując się wyzwolić z

jego rąk.

Ale on objął ją w pasie i dosłownie przeniósł przez

drzwi, zamykając je za sobą kopnięciem. Postawił ją
pod ścianą, o którą oparł ręce, uniemożliwiając jej w ten
sposób ucieczkę.

- Nie mam zamiaru rozmawiać… - Emma usiłowała

zachować pozory godności.

- Zamilknij, Emmo - rzucił krótko James. - Słuchaj,

co ci powiem.

Zamilkła, ale nie dlatego, że on tego żądał.

Zamilkła, ponieważ osłupiała, słysząc te słowa. Co się
stało, pomyślała, z uprzejmym, sarkastycznym hrabią?
Jeszcze nigdy tak do niej nie mówił. Zawsze był
spokojny i opanowany, gotów służyć jej pomocą i
ocierać łzy. Teraz był nawet bardziej wzburzony niż
ona. To było szokujące!

- Reardon ma rację - usłyszała jego głęboki, ciepły

głos.

background image

Widziała teraz wyraźnie, co baron zrobił z jego

twarzą: jedna z jego ciemnych brwi była lekko
skaleczona, na szczęce wystąpiła czerwona plama. Czy
to możliwe, zastanawiała się Emma, że ten sam
mężczyzna uchodził w Londynie za wzór dżentelmena?

- To jest nieznośna sytuacja, Emmo - powiedział. -

Można ją jednak łatwo zmienić, co powinno mi było od
razu przyjść do głowy, jeśli się zgodzisz, to takie
rozwiązanie wszystkich zadowoli.

Emma otworzyła usta, żeby mu powiedzieć, że jej

na pewno nie zadowoli. Oczywiście, nie miała zamiaru
mu mówić, że miał rację, kiedy usiłował przeszkodzić
jej małżeństwu ze Stuartem, że ten związek okazał się
katastrofą właściwie od samego początku. Chciała mu
tylko dać do zrozumienia, że już raz spróbowała
małżeństwa i ten raz zupełnie jej wystarczy.

Nie mogła jednak tego zakomunikować, ponieważ

James szybko mówił dalej.

- Pomyśl tylko, Emmo - przekonywał ją. -

Dostaniesz swoje pieniądze i będziesz mogła zrobić z
nimi, co tylko zechcesz. Oddać je sierotom i bractwom
misyjnym, jeśli będziesz miała na to ochotę. Jedyna
rzecz, o którą cię poproszę, to żebyś zachowała pewną
sumę dla siebie. Jeśli będziesz chciała, to zainwestuję ją,
żebyś mogła żyć z procentów. W ten sposób twoje
pieniądze nie zostaną wydane na nowy dach w czyimś
rodzinnym zamku…

background image

Jakby na zawołanie, usłyszeli szczęk zasuwy i głos

lorda MacCreigh.

- Emmo? Czy pani jest…

James błyskawicznie zasunął rygiel.

- Co u… - dotarło do nich przez grube, drewniane

drzwi. - Kto to zamknął?! - krzyczał lord MacCreigh. -
Denham? Czy to pan? Niech pan natychmiast otwiera!

- Widzisz, Emmo? - W złocistych oczach Jamesa

Emma dojrzała niemą prośbę. - Te pieniądze zapewnią
ci dostatnie życie na wiele, wiele lat, nawet jeśli rozdasz
połowę, a jestem pewny, że tak zrobisz. A jeśli
poślubisz jednego z nich… - James zerknął na drzwi, do
których dobijał się baron, niewątpliwie z pomocą
Cletusa… - to oni użyją twoich pieniędzy do własnych
celów. Nie będziesz miała tego problemu ze mną,
ponieważ ja nie potrzebuję twoich dziesięciu tysięcy.

Teraz dopiero Emma w pełni zrozumiała jego

słowa. Nie mogła jednak w nie uwierzyć. Hrabia
Denham - kuzyn Stuarta - prosi, żeby wyszła za niego
za mąż?!

Jej zdumienie musiało być widoczne, ponieważ

hrabia szybko dodał:

- Oczywiście możemy rozwiązać nasze

małżeństwo, kiedy już dostaniesz pieniądze, jeśli
będziesz tego chciała. Nie powinno być z tym żadnego
problemu.

background image

Teraz Emma od razu zrozumiała, co mówił.

- Rozwód?! - wybuchnęła.

Nie wiedziała już, co ją bardziej zaszokowało, czy

fakt, że hrabia Denham chce ją poślubić, czy też, że
jednocześnie proponuje jej rozwód.

- Nie rozwód, Emmo - tłumaczył James - tylko

unieważnienie małżeństwa. To znaczy stwierdzenie, że
małżeństwo w ogóle nie zaistniało. Oczywiście, nie
będziemy o to występować, dopóki nie dostaniesz
swoich pieniędzy.

To z kolei jeszcze bardziej zdumiało Emmę. I to nie

tylko dlatego, że hrabia był gotów naznaczyć swoje
nazwisko, z którego miał prawo być dumny, i swoją
dobrą reputację piętnem nieudanego małżeństwa.
Zdumiała ją nonszalancja, z jaką to wszystko traktował,
zupełnie jakby mówił o jakiejś nieważnej transakcji w
interesach!

Nie miał zresztą powodu, żeby inaczej o tym myśleć,

tłumaczyła sobie w duchu Emma. Nie przyszłoby jej
nawet do głowy, że hrabia Denham mógłby być w niej
zakochany. James nigdy by nie zapałał miłością do
takiej dziewczynie jak ona - sieroty bez grosza przy
duszy, której ocierał łzy, kiedy była małą dziewczynką;
kimś, kto nawet nie miał tytułu i przez całe życie był
zależny od bogatych krewnych. Hrabia Denham
przebywał tylko w towarzystwie najpiękniejszych i
najbogatszych dziewcząt w Londynie - i one wszystkie,

background image

jak zauważyła Emma podczas sezonu towarzyskiego w
minionym roku - miały proste, błyszczące włosy, a nie
ciasno skręcone loczki jak Emma.

James nigdy by się też nie wdawał w jakieś

romantyczne historie z ubogą wdową po swoim
kuzynie. To wykluczone!

Ale jeśli nie był w niej zakochany, to…

- Dlaczego? - spytała. Była jeszcze zbyt

oszołomiona, żeby sensownie sformułować pytanie.

- Dlaczego co? - zainteresował się James.

- Dlaczego… - Zdała sobie nagle sprawę z jego

bliskości. Był o wiele wyższy od Stuarta i bardziej
muskularny. Czuła się przy nim bardzo mała.

- Dlaczego chcesz to zrobić? - spytała wreszcie.

"Dla mnie" chciała dodać, ale na te słowa już

zabrakło jej odwagi. Jego bliskość, podobnie jak
poprzedniej nocy w chacie, działała na nią dziwnie
oszałamiająco. Zaczęło się jej kręcić w głowie. To tylko
dlatego, tłumaczyła sobie w duchu, że już dawno nie
stała tak blisko mężczyzny - to znaczy mężczyzny,
który się regularnie kąpał. Hrabia Denham, chociaż był
bardzo przystojny, nie mógł pociągać Emmy. Zbyt
wiele rzeczy musiała przed nim zataić, żeby sobie
pozwolić na jakieś żywsze uczucia.

background image

- Jak to, Emmo? - James spojrzał na nią ze

zdziwieniem. - Dlaczego miałbym tego nie zrobić?
Należysz przecież do rodziny. Opieka nad tobą jest
moim obowiązkiem.

- Obowiązkiem? - wykrztusiła.

Łzy nabiegły jej do oczu, sama nie wiedziała

dlaczego. Może to przez te słowa, te same słowa, które
wypowiedział poprzedniego wieczoru, że ona należy do
rodziny. Do rodziny! Nie słyszała zbyt często tego
słowa. Do rodziny? Ona teraz już nie miała rodziny.

- Wydaje mi się, że poślubienie mnie daleko

wykracza poza pana powinność, milordzie.
Nadszarpywanie swojej doskonałej reputacji przez
unieważnienie małżeństwa na pewno może źle wpłynąć
na pana późniejsze plany matrymonialne.

- Specjalnie mnie to nie martwi - odparł z

uśmiechem James. - Ty też nie powinnaś się tym
przejmować.

Emma potrząsnęła tylko głową. Wciąż nie mogła

go zrozumieć. Chciał ją poślubić, nie oczekując
żadnego udziału w jej spadku, potem narażać się na
kłopoty i koszty związane z unieważnieniem
małżeństwa, nie mając z tego żadnego pożytku - to
wszystko było bezsensowne, zwłaszcza że James miał
świetną głowę do interesów. Dlaczego on chce to
zrobić?

background image

- Emmo - powiedział, jakby czytając w jej myślach.

- Bardzo cię kiedyś skrzywdziłem. Pozwól mi teraz to
naprawić.

Mówiąc to, ujął jej dłoń. Tylko tyle. Ujął jej dłoń i

przytrzymał w swojej. Poczuł niewątpliwie, że nie jest
to już ta sama ręka, której rok wcześniej dotykał w
kadrylu. Teraz pokryta była odciskami, stwardniała od
prania w lodowato zimnej wodzie z ługiem. Poza tym
Emma już od wielu miesięcy nie tańczyła kadryla.

Jeśli jednak James zauważył tę różnicę, nie dał tego

po sobie poznać, stał, trzymając jej dłoń i patrząc na
Emmę nieprzeniknionymi, niepokojąco złotymi oczami,
nie zwracając uwagi na głośne okrzyki i walenie w
drzwi.

Nagle Emmie przestało się kręcić w głowie. Minął

sta oszołomienia, w jakim się znajdowała. Doskonale
teraz rozumiała, co robi hrabia. Było to zadziwiające -
tak zadziwiające, że trudno jej było w to uwierzyć. A
jednak było prawdą.

Hrabia Denham prosił o wybaczenie.

Nie były to zdawkowe przeprosiny, jakimi ją zbył

poprzedniego dnia przed szkołą. Tym razem naprawdę
prosił, żeby wybaczyła mu to, co przez rokiem uczynił
jej… i Stuartowi.

To nie do wiary!

background image

Był to również dowód - wbrew temu, co zawsze

twierdził James, kiedy Emma przekonywała go, że
złodziei i pijaków można sprowadzić na prostą drogę -
że ludzie naprawdę potrafią się zmienić.

Zaskoczona tak niezwykłym odkryciem, nie

słyszała już, jak baron i Cletus walą do drzwi, nie czuła
wilgoci, którą przesiąknięte były ściany zamku
MacCreigh. Była tylko świadoma bliskości Jamesa,
zapachu jego czystej koszuli, dotyku jego palców i
emanującego z jego ciała ciepła, tak jak poprzedniej
nocy.

Nagle, na ułamek sekundy, ogarnęła ją trwoga,

choć nie mogła zrozumieć, czego się bała. To prawda,
że hrabia był silnym mężczyzną. Ale dlaczego to
miałoby ją napawać lękiem?

Tego nie wiedziała. Ten niespodziewany napad

strachu był śmieszny. James wreszcie próbował
naprawić to, co kiedyś zepsuł. Czyż Stuart jej nie
pouczał, że należy wybaczać tym, którzy uczynili nam
krzywdę? Że błądzić jest rzeczą ludzką, a wybaczać
rzeczą boską? Że należy nadstawić drugi policzek?

Stuart na pewno chciałby, żeby tak postąpiła. Była

to winna jego pamięci.

Emma nie potrafiła powiedzieć, w jakim stopniu na

jej decyzję wpłynęła myśl o Stuarcie, a w jakim
wspomnienie muskularnego uda, które poprzedniej nocy
znalazło się pomiędzy jej nogami. Ale to na pewno był

background image

ten pierwszy powód, wmawiała sobie. Oczywiście, że
tak. Z trudem uświadomiła sobie, że w ogóle pomyślała
o innej przyczynie.

Zdusiła wspomnienie tego dotyku i zacisnęła palce

na dłoni Jamesa.

- Dobrze, James. Wyjdę za ciebie za mąż -

powiedziała.

17

James, który stał teraz przed sędzią Reardonem, nie

mógł jeszcze uwierzyć, że to wszystko dzieje się
naprawdę… również to, co się wydarzyło w ciągu
ostatniej pół godziny, wydawało mu się mało
rzeczywiste. Przecież zaproponował Emmie, żeby
wyszła za niego za mąż - tak właśnie było.

A co jeszcze bardziej zdumiewające, ona wyraziła

zgodę.

background image

Najlepszym potwierdzeniem tego stanu rzeczy był

fakt, że Emma stała teraz obok niego w swojej szarej
sukience z koronkowymi mankiecikami, wpatrując się
w sędziego Reardona, który odczytywał formułę
przysięgi małżeńskiej.

W przeciwieństwie do Jamesa, wydawała się nie

zauważać lorda MacCreigh i jego siostry, którzy stali
przy ogromnym, buchającym żarem kominku, wyraźnie
zdegustowani. Nie widziała też chyba pani MacTavish,
znajdującej się po przeciwnej stronie kominka, która
zalewała się rzewnymi łzami, słuchając suchego tekstu
cywilnej ceremonii. Sean, który został wyznaczony na
świadka, był wyraźnie znudzony. Pan Murphy również
nie wykazywał zbytniego zainteresowania tym
wydarzeniem.

Natomiast Cletus MacEwan robił wrażenie, jakby

za chwilę miał się rozpłakać. James jeszcze nigdy nie
widział tak żałosnej miny.

Rozumiał go. James nie wątpił, że Cletus szczerze

uwielbiał Emmę i byłby dla niej może niezbyt
odpowiednim, ale za to bardzo oddanym mężem.

Obok Cletusa stał lokaj Jamesa, Roberts, z

niewzruszonym wyrazem twarzy. Służył Jamesowi
wiernie, nigdy niczemu się nie dziwić. Równie
spokojnie mógł odgrywać rolę chirurga podczas
pojedynku, jak i świadka na ślubie swojego pana. James
zazdrościł mu tego spokoju, którego sam zupełnie nie
odczuwał. Jak mógł być teraz opanowany? Brał ślub z

background image

Emmą van Court, najbardziej atrakcyjną debiutantką
zeszłorocznego sezonu towarzyskiego, z kobietą, którą
wbrew wszelkim przewidywaniom poślubił jego kuzyn
Stuart.

Teraz Emma należała do niego.

Przynajmniej na jakiś czas. Był zły na siebie, że

wspomniał o unieważnieniu małżeństwa. Jednak widząc
wtedy wyraz jej twarzy był przekonany, że w innym
wypadku nie zaakceptowałaby jego planu. Jego
propozycja musiała się wydawać Emmie niesłychanie
osobliwa. Hrabia sam się sobie dziwił.

Kiedy sędzia Reardon zrobił tę niekonwencjonalną

uwagę, James wiedział już, że wreszcie okoliczności
zaczęły mu sprzyjać. Zrozumiał, jak ma postąpić, gdy
tylko usłyszał słowa sędziego - "Poślubiając jednego z
nich". Może wiedział o tym już przedtem. Może dlatego
chciał spędzić ostatnią noc w chacie Emmy.

Wreszcie miał okazję, żeby udowodnić Emmie, że

nie jest już takim zatwardziałym egoistą jak niegdyś.
Jego życie zmieniło się tego dnia, kiedy ona uciekła ze
Stuartem. Emma nauczyła Jamesa, że za żadne
pieniądze nie kupi tego, czego naprawdę pragnie, i nie
powstrzyma tego, przed czym się wzdraga. Nastąpił
sprzyjający moment, żeby naprawić to, co jej uczynił -
chociaż nadal uważał, że poślubienie jego kuzyna nie
było dobrym pomysłem.

background image

Żałował tylko, że wtedy dał jej to zbyt wyraźnie do

zrozumienia, bo u takiej dziewczyny jak Emma jego
słowa musiały jedynie wzbudzić współczucie dla
Stuarta. Biedny Stuart. Nawet własna rodzina nie chce,
żeby był szczęśliwy! - tak sobie mogła pomyśleć. Ale to
przyszło mu do głowy zbyt późno.

Teraz jednak był szczęśliwy, że Emma nie

posłuchała jego rady. Gdyby rok temu zaproponował jej
małżeństwo, w żadnym wypadku nie zgodziłaby się
zostać jego żoną. Dopiero teraz widział, że nie potrafił
zrozumieć nie tylko cudzych uczuć, ale nawet
własnych. Dla tak idealistycznie nastawionej
dziewczyny, jaką była Emma, on był ucieleśnieniem
wszystkiego, czym ona w głębi duszy pogardzała:
bogatym człowiekiem interesów, który dbał jedynie o
powiększanie swojego majątku i hołdował wyłącznie
własnym przyjemnościom.

Stał się innym człowiekiem. Dwanaście miesięcy to

wystarczająco długi okres, żeby się pozbyć dawnych
fałszywych poglądów i przeobrazić w kogoś, kim był
teraz - mężczyzną, który chciał naprawić swoje błędy i
udowodnić stojącej obok niego kobiecie, że całkowicie
się zmienił.

Nie znaczyło to, że zapomniał o złożonej jej

obietnicy unieważnienia małżeństwa. Jeśli tylko Emma
będzie chciała, on na pewno tę sprawę przeprowadzi.

Na szczęście, to nie było takie proste. Proces

unieważnienia małżeństwa był niezwykle żmudny, a

background image

dodatkowo mogły się pojawić różne niespodziewane
komplikacje.

Na przykład żona mogła się zakochać w swoim

mężu.

Jednak widząc błękitne, świetliste oczy Emmy,

ocienionej długimi rzęsami, czuł, że warto podjąć to
ryzyko. Nawet bardzo. Nagle usłyszał głos sędziego
Reardona.

- Proszę się zdecydować, milordzie. Rozumiem, że

to się stało zbyt pospiesznie i mężczyzna mógłby chcieć
mieć więcej czasu do namysłu, ale ja zostawiłem w
gospodzie pyszny lunch i chciałbym do niego powrócić
jeszcze w tym tygodniu. Proszę powiedzieć "tak" albo
"nie".

Dopiero teraz James zdał sobie sprawę, że zostało

mu zadane to najważniejsze pytanie.

- Tak - powiedział szybko i zerknął na Emmę, która

patrzyła na niego lekko zdziwiona.

Po ledwo dosłyszalnej odpowiedzi Emmy sędzia

ogłosił ich z mocy swojego urzędu, mężem i żoną.
James był zdumiony faktem, jak szybko może nastąpić
odmiana ludzkiego losu jeszcze wczoraj nie pozwoliłby
sobie na tak fantastyczną myśl, że mógłby ożenić się z
Emmą, a dzisiaj był już jej prawowitym mężem.

background image

- Denham - usłyszał znowu głos sędziego. - Długo

jeszcze będzie pan tak stał? Nie pocałuje pan panny
młodej?

Zaskoczony James odwrócił się do Emmy, która się

zaraz cofnęła.

- To nie jest konieczne - powiedziała.

Jednak pani MacTavish, pozbawiona nadziei na

ślub swojego syna z wdową po wikarym, chciała być
chociaż świadkiem pierwszego pocałunku państwa
młodych - nie zdając sobie pewnie sprawy, że to będzie
ich pierwszy i prawdopodobnie ostatni pocałunek.
Chwyciła Emmę za ramiona i pchnęła ją w kierunku
hrabiego.

- Musicie przypieczętować ten układ - powiedziała.

Zaskoczona Emma upadłaby na podłogę, gdyby

James nie chwycił jej w ramiona.

Nowo poślubiona żona patrzyła teraz na niego

szeroko otwartymi oczami. Hrabia widział, że jest
zażenowana. Z jakiegoś powodu Emma czuła się
onieśmielona.

Z jego powodu.

- Milordzie, niechże pan pocałuje pannę młodą -

nalegała pani MacTavish.

background image

James nie wahał się ani chwili. Cóż miał robić? Nie

mógł jej nie pocałować… kiedy Geoffrey Bain patrzył
na nich z taką nienawiścią w oczach. Baron mógłby
pomyśleć, że dla niego jeszcze nie wszystko stracone.

Pochylił głowę z zamiarem jedynie dotknięcia

wargami jej ust. Sądząc po wyrazie jej oczu i czując, jak
sztywnieje w jego ramionach, uznał, że to będzie
wystarczający wyraz małżeńskich uczuć.

Kiedy jednak jego wargi dotknęły jej ust, stało się

coś zupełnie nieoczekiwanego… coś, co niewątpliwie
jeszcze bardziej wstrząsnęło Emmą niż nim. On, ze
swojej strony, zawsze podejrzewał, że pocałunek
złożony na ustach Emmy mógłby okazać się zupełnie
niezwykłym doświadczeniem.

Był pewien, że Emma nigdy nawet nie pomyślała,

by się z nim całować. Dlaczego miałaby o tym myśleć?
Przecież to on sprawił, że rodzina się od niej odwróciła,
i on uderzył jej narzeczonego. Mało prawdopodobne,
żeby Emma kiedykolwiek zastanawiała się nad tym, jak
mogą smakować pocałunki Jamesa.

Lord Denham był jednak przekonany, że kiedy ich

usta się zetknęły, nie tylko on doznał trudnych do
wytłumaczenia uczuć. James mógł się zresztą tego
spodziewać - tak często myślał o ustach Emmy, że
musiał coś odczuć, kiedy te marzenia stały się
rzeczywistością. To przeżycie było jednak o wiele
silniejsze, niż mógł przewidzieć.

background image

Natomiast dla Emmy, nie wyobrażającej sobie

nigdy przed

tem, że hrabia Denham mógłby ją całować,

iskra, która przebiegła pomiędzy nimi, była jak grom z
jasnego nieba. Odczucie okazało się aż tak
nieoczekiwane, że kiedy hrabia uniósł głowę, kończąc
ten delikatny, stosowny do sytuacji pocałunek, Emma,
której wargi jeszcze drżały, zarzuciła mu ręce na szyję i
przyciągnęła go do siebie… zupełnie nieświadoma
wpatrujących się w nich zdumionych zebranych.

Czy można się jej dziwić? Jeszcze nigdy w życiu

Emma nie doznała takich emocji jak teraz. Chociaż
sześć miesięcy wdowieństwa mogło przytępić jej
zmysły, była jednak przekonana, że gdyby Stuart
kiedykolwiek pocałował ją tak, jak przed chwilą zrobił
to jego kuzyn, długo by o tym pamiętała.

Uzyskała całkowitą pewność, kiedy wargi Jamesa

znalazły się ponownie na jej ustach. Żaden mężczyzna
jeszcze jej tak nie całował. Nie znaczyło to, oczywiście,
że Emma miała duże doświadczenie w tej dziedzinie.
Mogła jedynie porównywać z pocałunkami swego
męża. Jednak do całowania - jak również do wielu
innych tego typu spraw - Stuart nigdy nie przykładał
wagi. Często mówił, że żonie wikarego nie wypada w
ten sposób uzewnętrzniać uczuć, do czego Emma miała
skłonności. Starała się więc zwracać swoje myśli ku
wyższym rzeczom.

Teraz, w ramionach hrabiego, Emma odkryła, że

niełatwo jest myśleć o wyższych sprawach, kiedy jest

background image

się tak cudownie całowanym przez Jamesa
Marbury'ego, prawdziwego mistrza w tej dziedzinie. Co
do tego nie można było mieć żadnych wątpliwości. Jego
wargi przesuwały się po jej ustach z nadspodziewaną
zachłannością - były zadziwiająco zaborcze, jeśli wziąć
pod uwagę, że byli małżeństwem od jakichś trzydziestu
sekund.

Pocałunki Stuarta nie były ani zaborcze, ani

zachłanne. Ile razy Stuart całował Emmę, miała
wrażenie, że on jednocześnie myśli o czymś innym - o
kazaniu, które ma wygłosić, o błędnym wywodzie
Williama Paleysa na temat bożej łaski, o tym, jak
skłonić O'Malleyów, którzy starym szkockim
zwyczajem sami przed sobą składali małżeńską
przysięgę, żeby wzięli ślub w kościele.

Zupełnie inaczej było z kuzynem Stuarta. James

całował Emmę, jakby myślał tylko… o Emmie.

To było wspaniałe. Szczególnie biorąc pod uwagę

fakt, że przez ostatnie kilka miesięcy nieliczne osoby
myślały wyłącznie o niej. Poświęcano natomiast
niesłychanie wiele uwagi dziesięciu tysiącom funtów,
które miała odziedziczyć w dniu swojego ślubu.
Natomiast James skupiał swoje zainteresowanie tylko
na niej samej. Do tego stopnia, że prawie mogłaby
przysiąc, że coś do niej czuł…

Było to coś więcej niż zwykła chęć naprawienia

krzywdy, jaką jej wyrządził. Czyż nie objął jej mocno i
nie przyciągnął do siebie, kiedy tylko zarzuciła mu ręce

background image

na szyję? Czyż nie czuła, jak szybko bije mu serce? A
ten zaborczy pocałunek, jak gdyby uważał, że ona jest
jego własnością. To było szalenie ekscytujące, jakby
James był zwycięskim wodzem, a ona jego branką…

Nie znaczyło to, że Emma dawała się ponosić

wyobraźni i że miała skłonności do fantazjowania.
Tylko… tylko że wszystko mogłoby być inaczej, gdyby
Stuart chociaż raz tak ją pocałował!

Czar prysł, kiedy usłyszała głośne chrząknięcie i

została nagle przywrócona do rzeczywistości. Dobry
Boże, była w zamku lorda MacCreigha i tyle osób na
nią patrzyło! Jak łatwo się zatracić w ramionach
Jamesa! Jakie to cudowne uczucie, kiedy się jest w
silnych ramionach mężczyzny, czuje się bijące od niego
ciepło i wdycha zapach świeżo wypranej koszuli!

Emma oderwała wargi od ust Jamesa i zerknęła,

zażenowana, na sędziego Reardona. Na szczęście on nie
patrzył na nią z wściekłością jak stojący obok lord
MacCreigh. Wydawało się, że sędzia Reardon świetnie
się bawił.

- Załatwione - powiedział z zadowoleniem,

zamykając zbiór tekstów używanych przy cywilnych
ceremoniach zaślubin. - Wszystko dobre, co się dobrze
kończy. Doskonale dobrana para. On jej zapewni
stabilizację, której ona potrzebuje, a jemu przydałoby
się trochę ciepła, którego ona, jak wierzę, mu nie
poskąpi. A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko temu,
wrócę, żeby dokończyć swój pudding.

background image

James, ku wielkiemu niezadowoleniu Emmy,

wyprostował się i wypuścił ją z objęć. Ale ten
nieoczekiwanie namiętny pocałunek dosłownie zwalił ją
z nóg. Jeszcze nigdy w życiu nie najadła się takiego
wstydu. Kiedy się zachwiała, hrabia czule objął ją w
pasie.

- Tak - powiedział całkowicie spokojnym, jak

zauważyła Emma, głosem - nadużywamy gościnności
lorda MacCreigha.

- Nonsens! - zawołała Fiona Bain.

W jej słodkim głosiku zabrzmiała ledwie

wyczuwalna ostra nuta, natomiast pogrążony w smutku
baron usiadł znowu przy kominku.

- Musicie zostać na lunch. Ślubny lunch.

Pani MacTavish i jej syn znacznie się ożywili.

Nawet Cletus trochę się rozchmurzył. Ślubny lunch?
Taka okazja nie trafiała się często, a do tego na stole
pojawią się jeszcze wina z piwnic lorda.

Emma nie miała najmniejszej ochoty zostawać na

takim poczęstunku, nawet jeśli miało być podane wino.
Przecież to nie był prawdziwy ślub… ale o tym
wiedziała tylko ona i lord Denham. Odczuła ulgę, kiedy
usłyszała głos Jamesa.

- Bardzo dziękujemy, panno Bain, ale musimy to

przełożyć na jakąś inną okazję. Roberts, podaj mi
pelerynę.

background image

Zanim Emma zdążyła się zorientować, już siedziała

w karawanie pana Murphy'ego, pomiędzy swoim
mężem - jej mężem! - a jego lokajem, odjeżdżając z
zamku MacCreigh.

Teraz jednak było zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy

przed niecałą godziną jechała przerażona, spodziewając
się, że zastanie tam scenę mordu. Opuszczała teraz
siedzibę Geoffreya Baina z zupełnie innym rodzajem
niepokoju. Tym razem nie obawiała się morderstwa, ale
czegoś mniej przewidywalnego.

Jej niepokój stał się większy, kiedy dojechali do

wioski.

- Do chaty lady Denham, proszę! - zawołał James

do pana Murphy'ego.

Lady Denham? Czyżby ona tutaj się zjawiła?

Emma nie wyobrażała sobie, co matka Jamesa mogłaby
robić na Faires. Elegancka lady Denham zaszczycała
swoją obecnością jedynie wytworne, modne
miejscowości i była ostatnią osobą, którą Emma
spodziewałaby się tutaj ujrzeć.

Dopiero kiedy pan Murphy skręcił na drogę

prowadzącą do jej własnej chaty, Emma zdała sobie
nagle sprawę, że James mówił nie o swojej matce, tylko
o niej. Ona była lady Denham… nową lady Denham.

background image

Nie ślubna ceremonia, nie zwalający z nóg

pocałunek, tylko te słowa dopiero jej uświadomiły, co
zrobiła.

Wyszła za mąż za hrabiego Denhama! Ona wyszła

za mąż za hrabiego Denhama! To nieważne, że ich ślub
był tylko formalnością. To nieważne, że on się z nią
ożenił tylko dlatego, że chciał odkupić swoje winy
wobec niej i Stuarta. Wyszła za mąż za hrabiego
Denhama, mężczyznę, całkowicie pozbawionego, jak
była niegdyś przekonana, miłosierdzia i sumienia.

Dobry Boże! Co ona zrobiła? Serce podeszło jej do

gardła, wychyliła się do przodu.

- Panie Murphy! - zawołała. - Panie Murphy!

Proszę się tu zatrzymać.

James popatrzył na nią jak na szaloną. Faktycznie,

nie mogła być przy zdrowych zmysłach, kiedy
pomyślała, że małżeństwo z Jamesem jest niezłym
pomysłem.

- Emmo - powiedział, gdy starała się przecisnąć

koło Robertsa, żeby wyjść, bo James zajmował zbyt
dużo miejsca w karawanie. - Nic ci nie jest?

- Dobrze się czuję, milordzie - odparła sucho. - Ale

już zbyt długo dzieci są same. Muszę do nich wrócić.

Przecisnęła się wreszcie koło zdumionego lokaja,

otworzyła drzwi pojazdu, zeskoczyła ze stopnia i
wreszcie znalazła się na powietrzu i w słońcu.

background image

Z daleka od złotych oczu Jamesa Marbury'ego.

Emma spojrzała na siedzących w karawanie

mężczyzn.

- Bardzo panu dziękuję za to, że mnie pan poślubił,

milordzie - powiedziała, uznając, że powinna to
powiedzieć.

Po chwili, może dlatego, że James patrzył na nią

oniemiały, szybko się odwróciła i pobiegła w kierunku
latarni morskiej.

Patrząc, jak biegnie, a słońce ozłaca jej jasne włosy,

James zastanawiał się, za jakie grzechy, które popełnił
w swoim poprzednim wcieleniu, ma teraz ponosić karę.
To nie było w porządku, żeby natychmiast po ślubie
małżonka dziewiątego hrabiego Denhama udała się do
szkoły. Mogła przynajmniej wypić z nim kieliszek
szampana.

Jak się okazało, James nie był jedyną osobą,

oczywiście poza Robertsem i panem Murphym, która
była świadkiem dziwacznego zachowania Emmy. W
pobliżu pojazdu stał młody Fergus, przechylając pod
dziwnym kątem głowę, kiedy patrzył na Emmę
biegnącą do szkoły, z której on, co było oczywiste,
zwagarował.

Chłopak skierował spojrzenie na Jamesa.

background image

- Czy dobrze usłyszałem, że pani Chesterton

dziękowała za to, że się pan z nią ożenił? - spytał z
niedowierzaniem w głosie.

James był zanadto zmęczony, a właściwie zbyt

upokorzony, żeby zaprzeczać.

- Dobrze słyszałeś.

Chłopak przeciągle zagwizdał.

- To jest dobra metoda na lorda MacCreigh, żeby

się jej nie narzucał - powiedział swobodnym tonem. -
To znaczy, jeśli uda się panu to zlepić.

James usiłował przybrać pogodniejszy wyraz

twarzy, ale nie bardzo pojmował, o czym chłopak
mówi.

- Zlepić?

- Tak - odrzekł Fergus. - To znaczy tę całą sprawę

małżeńską.

- Oczywiście, że mi się uda - odparł z oburzeniem

James.

- W takim razie życzę panu powodzenia -

powiedział Fergus ze zbyt znaczącym, jak na takiego
dzieciaka, uśmiechem.

Włożył ręce do kieszeni spodni i skierował się do

latarni.

background image

- Zaczekaj! - zawołał za nim James. - Co przez to

rozumiesz?

Młody MacPherson spojrzał na niego ze

zdumieniem. W każdym razie Jamesowi wydawało się,
że chłopak na niego patrzy, gdyż trudno było zgadnąć,
w którym kierunku biegnie wzrok Fergusa.

- To, co zawsze mówi moja mama. - Wzruszył

ramionami. - Jeśli naprawdę chce ją pan zdobyć, a
myślę, że tak, to musi się pan starać o jej względy.

Odszedł nadspodziewanie szybkim krokiem jak na

kogoś, kto niewiele widzi, zostawiając zdumionego
Jamesa, który nadał siedział w karawanie. Jakie to
dziwne, pomyślał, że trzeba było odbyć podróż na te
dzikie wyspy, żeby usłyszeć jedyną dobrą radę, jaką
kiedykolwiek otrzymał w życiu.

18

background image

Wystarczyło kilka minut, by wiadomość o ślubie

Emmy obiegła całe miasteczko. Pani MacTavish już się
o to postarała, kiedy tylko zdążyła wrócić z zamku.
Natychmiast zaczęła się dzielić tym, co widziała, nie
pomijając niesłychanie czułego pocałunku, z ludźmi
spotkanymi po drodze. Po krótkim czasie wszyscy
wiedzieli, że wdowa Chesterton wyszła wreszcie za mąż
i że dziesięć tysięcy funtów, które miała z tej okazji
otrzymać, nie znajdzie się w kieszeni żadnego
miejscowego mężczyzny, jak przewidywano, tylko
weźmie je ktoś obcy.

Czy rzeczywiście obcy? Niewątpliwie lord Denham

był kimś; obcym na Faires, ale czy był obcy dla Emmy?
Mówiono, że jest krewnym zmarłego wikarego, męża
pani Chesterton. Chociaż widać było pewne rodzinne
podobieństwo, byli całkowicie różnymi ludźmi. Stuart
Chesterton znany był ze swojej pobożności i ubóstwa.
Lord Denham zdążył już zaszokować całe miasteczko,
wynajmując karawan pana Murphy'ego za
oszałamiającą cenę dwóch suwerenów dziennie i
wyzywając barona MacCreigha na pojedynek.

Jakby tego było jeszcze mało, pani MacTavish

przekazywała przyciszonym głosem, zerkając na boki,
czy ktoś jej nie podsłuchuje, jeszcze jedną niesłychaną
wiadomość… Do wieczora wszyscy na Faires już
wiedzieli, że lord Denham nie spał ostatniej nocy w
wynajętym pokoju w gospodzie. Tamtego wieczoru
Murphy zawiózł hrabiego do chaty wdowy Chesterton I
przyjechał po niego następnego ranka, jak mu polecono.

background image

Innymi słowy, hrabia Denham i wdowa Chesterton

spędzili razem noc. Jeszcze przed ślubem.

Mieszkanki Faires znalazły na to wytłumaczenie -

hrabia Denham i Emma byli przez długi czas
kochankami, nim ona poślubiła jego kuzyna i
przyjechała na wyspę.

Wszystko się zgadzało. Czyż Emma, jako żona

wikarego, nie sprawiła im zawodu? Naturalnie,
wypełniała wszystkie związane z tą rolą obowiązki -
odwiedzała starców i chorych, piekła placki na
kościelne kiermasze, pomagała żonie pastora dekorować
kościół na różne uroczystości.

Ale jak często słuchała kazań swojego męża? Tylko

raz w ciągu dnia. Jej mąż przywiązywał wielką wagę do
rytuału, u ona wręcz przeciwnie, choć nazywała siebie
osobą praktykującą.

Jednak największe zdumienie wywołał pomysł

Emmy, żeby uczyć dzieci w szkole po śmierci ich
nauczyciela. Kobieta będzie uczyć? To byłoby
zrozumiałe po śmierci męża - bezdzietna wdowa rzuca
się w wir pracy, żeby zapomnieć o swojej stracie. Ale
Emma zaczęła snuć plany założenia szkoły na długo
przed jego śmiercią… a jak mówili niektórzy, te
projekty spotykały się ze zdecydowanym sprzeciwem
wikarego. Poza tym w szkole Emmy chłopcy i
dziewczynki siedzieli razem, nawet nie po przeciwnych
stronach klasy, tylko w grupach łączonych według

background image

wieku i umiejętności - pan Chesterton nigdy by się na to
nie zgodził.

Kiedy się o tym dowiedziano, większość

mieszkańców Faires, a wśród nich, jak mówiono, nawet
pastorowa Peck, zaczęła odnosić się chłodno do Emmy.
Pani Peck opiekowała się teraz własnym maleństwem i
nie miała czasu na spory z młodą żoną wikarego. Mimo
to nikt nie zabrał swojego dziecka ze szkoły pani
Chesterton, a niektórzy głośno się nawet chwalili
szkolnymi postępami swoich pociech.

Wdowa Chesterton była ośrodkiem zainteresowania

przed przyjazdem przystojnego i niesłychanie bogatego
hrabiego Denhama, który znał Emmę jeszcze z Londynu
i miał czelność sprzątnąć ją - i jej dziesięć tysięcy
funtów - sprzed nosa uczciwych, poważnych szkockich
mężczyzn, którzy się o nie starali.

Ten fakt można było tłumaczyć tylko jednym -

Emma i lord Denham byli kiedyś kochankami, których
rozdzielił zły los, a zrozpaczona Emma musiała
poślubić biednego i bardzo pobożnego kuzyna hrabiego.
Natomiast sam hrabia -jak twierdziła Mary, pomocnica
kuchenna w gospodzie, gorąca wielbicielka
romantycznych opowieści - szukał ukojenia w
ramionach paryskiej modelki. Teraz, kiedy hrabia się
dowiedział, że Emma jest wolna - informowała
podekscytowana Mary - przyjechał na Faires, żeby
zabrać ją do domu. Losy paryskiej tancerki pozostały
nieznane.

background image

Zanim upłynął wieczór, wszyscy mieszkańcy Faires

uznali rewelacje Mary za doskonałe wytłumaczenie
dziwnych wydarzeń dnia. Wszyscy, z wyjątkiem dwóch
osób. Pierwszą z nich był baron, który ani przez chwilę
nie wierzył, że Emma mogłaby pokochać kogoś innego
niż on. A drugą - jego siostra, która nie wierzyła, że
James mógłby pokochać kogoś innego niż ona.

Fakt, że znajomość panny Bain z hrabią była bardzo

krótka, nie stanowił żadnej przeszkody. Wystarczyło, że
Fiona uważała się za królową piękności na Faires. Jej
jedynymi rywalkami do tego tytułu były: narzeczona
brata, która na szczęście zniknęła z horyzontu (i bardzo
dobrze, że już nie ma tej ladacznicy), oraz Emma, która,
jak każdy widzi, jest zasuszoną starą wdową. Zatem
teraz Fiona była najpiękniejsza na Faires.

Byłoby więc naturalne, żeby tak bogaty i przystojny

mężczyzna, jakim był lord Denham, zakochał się
właśnie w niej.

Fiona słuchała z niesmakiem opowieści Mary o

rozdzielonych kochankach. Nie uwierzyła ani jednemu
słowu. Przecież była na tym ślubie i widziała na własne
oczy, że wdowa Chesterton niechętnie przystała na ten
związek. Zresztą Fiona zawsze uważała Emmę za
idiotkę. Fiona przez całe życie czekała na takiego
mężczyznę, jakim był James Marbury, wyobrażając
sobie, że któregoś dnia on przekroczy jej próg. A kiedy
to się siało, właśnie tego ranka, serce podskoczyło jej z
radości. Minęło tylko kilka chwil od momentu, kiedy

background image

lord Denham wszedł do jej domu, a ona już zdążyła
ułożyć plany ich wspólnego szczęścia, z dala od tej
nędznej wyspy, na której się urodziła i której nie
cierpiała.

Po wysłuchaniu od Mary krążących po miasteczku

plotek Fionę ogarnęła wściekłość. Emma Chesterton -
teraz lady Denham - zawsze wydawała się jej dziwną
osobą. Czyż pani Chesterton, po swoim przyjeździe na
Faires, nie wybrała Clary McLellen, zamiast Fiony, na
swoją najbliższą przyjaciółkę? Co prawda, to raczej
Clara wybrała Emmę, ale ona wcale nie próbowała
unikać z nią kontaktu, jak to zawsze robiła panna Bain.
Co z tego, że Clara była narzeczoną jej brata, kiedy w
jej żyłach nie płynęła ani kropla szlachetnej krwi, a
Fiona mogłaby przecież poszczycić się przodkami,
począwszy od piętnastego wieku.

Ale czy to skłoniło Emmę Chesterton, żeby się

choć trochę nią zainteresowała? Jak często widywała w
różnych miejscach zamku Clarę i Emmę, które
konspiracyjnym szeptem wymieniały zwierzenia? Ile
razy, kiedy spacerowała samotnie, spotykała je, jak szły
obok siebie, prowadząc ożywioną rozmowę? Bóg jeden
wie, co Clara mogła naopowiadać żonie wikarego.
Prawdopodobnie mówiła, że nie jest dobrze traktowana
w zamku MacCreigh i że nie cierpi Fiony.

No cóż, panna Bain była świadoma swojej pozycji

w świecie, chociaż jej brat wydawał się o tym

background image

zapominać. Przecież ojciec Clary zajmował się tylko
handlem.

Fiona mogłaby się założyć, że Emma doskonale

wiedziała, co się działo tej nocy, kiedy zniknęła Clara.
Było również bardzo prawdopodobne, że żona wikarego
wiedziała, gdzie ona uciekła. Można było także
przypuszczać, że sama zachęcała tę ladacznicę do
ucieczki ze Stevensem, lokajem Geoffreya. A Stevens
mógł się podobać, nawet Fiona była pod jego urokiem.
To prawda, że pochodził z gminu, ale te uwodzicielskie
błyski w jego czarnych oczach! Fiona nie dziwiła się, że
Clara straciła dla niego głowę, chociaż jej zdrada tak
bardzo dotknęła Geoffreya.

Oczywiście, Fiona nie byłaby aż tak głupia, żeby

poświęcić wszystko dla zwykłego lokaja. O tym nie
było nawet mowy. Ona czekała na kogoś takiego jak
lord Denham.

A teraz jej jedyna szansa na dobre małżeństwo legła

w gruzach… Tak samo Emma zniszczyła jej jedyną
szansę na prawdziwą przyjaźń, kiedy wybrała
towarzystwo Clary, nie Fiony. Od czasu swojego
przyjazdu na Faires Emma nie robiła niczego innego
poza przysparzaniem kłopotów Fionie.

Oczywiście, było trochę głupich kobiet, jak pani

MacTavish, a nawet pani Peck, które usiłowały
powiedzieć o niej coś dobrego: że pani Chesterton
podczas epidemii tyfusu z niesłychanym poświęceniem
opiekowała się chorymi, nawet m stracie własnego

background image

męża; że była bardzo dobra dla dzieci, zawsze chętnie
wysłuchiwała cudzych kłopotów. I tak dalej, i tak dalej.

Fiona nigdy nie miała okazji, żeby móc się

zwierzyć ze swoich zmartwień pani Chesterton. Co
prawda, nigdy o to nie prosiła, ale jako jedyna
arystokratka na wyspie mogła się spodziewać, że Emma
uczyni przynajmniej jakiś wysiłek, żeby mogły się
lepiej poznać. Clara uważała, że to ona ma wyniosły
sposób bycia, ale to nieprawda. Ona była tylko
nieśmiała. Mężczyźni lubią, kiedy damy są nieśmiałe.

Ale tym razem, sprzątając Fionie hrabiego sprzed

nosa, Emma posunęła się już za daleko. Ta kropla
przepełniła czarę i siostra barona postanowiła dłużej
tego nie ukrywać. Jeśli chodzi o Jamesa Marbury'ego, to
Fiona nie miała już żadnego pola manewru. Na zawsze
go utraciła, ale za to potrafi strącić Emmę z piedestału.
Na pewno to zrobi.

Panna Bain nie przejęła się faktem, że był już

wieczór, kiedy ruszyła w stronę latarni morskiej. Jej brat
będzie musiał zaczekać z kolacją albo zjeść ją samotnie.
Na pewno nie będzie tym zachwycony, ale od chwili
zniknięcia Clary i tak stale chodził zły. A teraz jej brat
był w tak strasznym humorze, w jakim go jeszcze nigdy
nie widziała. Ogarnęła go wściekłość, bo stracił coś, co
od kilku miesięcy stanowiło jego ostatnią nadzieję, czyli
wdowę Chesterton i jej dziesięć tysięcy funtów.

Fiona dobrze rozumiała brata. Bądźmy

sprawiedliwi, te pieniądze - i wdowa Chesterton -

background image

należały się jemu. Tak samo jak przystojny, elegancki
lord Denham należał się jej.

Zamierzała to wszystko powiedzieć Emmie, nie

przebierając w słowach.

Jeśli jednak, przekraczając próg latarni morskiej,

panna Bain spodziewała się zastać niedawną pannę
młodą w doskonałym nastroju, który by z
przyjemnością zepsuła, spotkał ją srogi zawód. Emma
siedziała nad stosem uczniowskim tabliczek z twarzą
zwróconą do okna, chociaż zdawała się nie zauważać
zaglądających tam złotych promieni zachodzącego
słońca. Na jej ślicznej twarzy - chociaż Fiona zawsze
odmawiała Emmie prawa do wyjątkowej urody -
malowała się rozpacz. Zobaczywszy to, panna Bain
odczuła nagłą satysfakcję.

- Pani Chesterton - odezwała się donośnym głosem,

nic przytrzymując za sobą drzwi, które zamknęły się z
hukiem - a może powinnam powiedzieć lady Denham,
całe miasteczko mówi o pani. Nie przypuszczam, żeby
się pani chciała dowiedzieć tego, co mówią?

Emma odwróciła głowę. Jej niebieskie, zwykle

radosne oczy były pełne niepokoju.

- Nie - odrzekła. - Sądzę jednak, że i tak dowiem się

tego od pani.

- Racja - roześmiała się Fiona. - Ma pani rację. Na

pani miejscu pożegnałabym się już z tą szkółką. Nie

background image

wydaje mi się, żeby dłużej pozwolono pani tu zostać po
tym skandalu, jaki pani wywołała.

Emma, ku wielkiemu niezadowoleniu Fiony, nawet

nie drgnęła. Rozejrzała się tylko dokoła, popatrzyła na
ławki i stos leżących przed nią tabliczek.

- Myślę, że tak się stanie - przyznała.

Fiona, która nigdy nie lubiła Emmy i uważała, że

kobieta, która z własnej woli wychodzi za mąż za
kogoś, kto chce zamieszkać w takim miejscu jak Faires i
na dodatek jest wikarym, nie może mieć dobrze w
głowie, już zupełnie nic mogła niczego zrozumieć.
Emma powinna teraz triumfować i zachowywać się
wyniośle. To przecież ona zwyciężył wyjedzie z tego
okropnego miejsca, a Fionie nie wiadomo kiedy się to
uda.

A ona była taka… smutna. Niespokojna i smutna.

Fiona przeraziła się nagle, że mogłoby ją ogarnąć

współczucie - i to dla kogo? - dla zaprzysięgłego wroga.

- O co chodzi? Proszę mi tylko nie wmawiać, że

obchodzą panią plotki, jakie rozsiewa pani MacTavish i
reszta tych starych wiedźm z miasteczka.

Emma opuściła nisko głowę. Dopiero po chwili

panna Bain usłyszała jej cichy, pełen rozpaczy głos.

- Co ja takiego zrobiłam?

background image

To spotkanie nie przebiegało tak, jak sobie Fiona

wyobrażała. Jakim sposobem mogłaby zepsuć Emmie
dobre samopoczucie, kiedy ta już była w rozpaczy? O
co mogło jej chodzić? Poślubiła przecież
najprzystojniejszego - nie mówiąc już o tym, te również
najbogatszego - mężczyznę, jakiego Fiona kiedykolwiek
spotkała.

Emma nie miała zamiaru nikogo informować o

tym, że rzeczywiście poślubiła niezwykle przystojnego i
bogatego mężczyznę, ale to było tylko formalne
małżeństwo. Wdowa Chesterton dzięki temu będzie
mogła otrzymać swoje dziesięć tysięcy funtów, a James
Marbury pozbyć się poczucia winy w stosunku do
swojego nieżyjącego kuzyna.

Nie mogła tego powiedzieć Fionie, która

natychmiast podzieliłaby się wiadomością o
planowanym unieważnieniu małżeństwa z sędzią
Reardonem… co wcale by mu się nie spodobało i nie
wiadomo jak w świetle tych faktów potraktowałby
sprawę udostępnienia Emmie należnych jej pieniędzy.

A Emma bardzo ich potrzebowała. Teraz, kiedy

były już w zasięgu jej ręki, wiedziała, jak wspaniale
mogłaby je wykorzystać. Posłać Johna MacAddamsa do
college'u. Zbudować prawdziwą szkołę - i wynająć
prawdziwego nauczyciela - dla dzieci z Faires. Był
jeszcze Fergus, którego oczu, o ile Emma się
orientowała, nigdy żaden lekarz nie badał. Może
udałoby się je wyleczyć?

background image

Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że była teraz

na językach całego miasteczka - wątpliwe więc, czy
zezwolą jej na dalsze nauczanie. Poza tym palił ją
jeszcze wstyd n wspomnienie swojego zachowania,
kiedy lord Denham j pocałował. Czy jakaś kobieta
zareagowałaby na pocałunek w bardziej wyuzdany
sposób? Emma nie mogła sobie tego wyobrazić.
Zachowała się jak ladacznica, prawdziwa Maria
Magdalena. Co sobie o niej pomyślał James? Była
przecie wdową po jego kuzynie… na dodatek
wikarym… który umarł przed niespełna sześcioma
miesiącami!

Panna Fiona Bain nie miała, oczywiście, pojęcia o

ty co dręczyło Emmę. Wiedziała tylko, że dziesięć
tysięcy funtów Emmy Chesterton, zamiast dostać się
jej bratu, który mógłby użyczyć jej cząstkę tej sumy na
nowy kapelusz, a może nawet na dwa, dostaje się
człowiekowi, który tych pieniędzy nie potrzebuje i który
będzie stale kupował Emmie nowe kapelusze, nie
mówiąc już o wachlarzach. A Fiona od lat nie miała
nawet nowej wstążki do włosów.

Siostra barona już otwierała usta, żeby powiedzieć

Emmie coś szczególnie zjadliwego, na przykład:
"Mogła pani chociaż poczekać, aż ciało ostygnie", czy
coś w tym rodzaju, kiedy otworzyły się drzwi i do
latarni wdarło się słone morskie powietrze.

Te okrutne słowa zamarły Fionie na ustach, kiedy

się odwróciła. W drzwiach stał hrabia we własnej

background image

osobie, równie przystojny jak wtedy, kiedy go widziała
na zamku. Jego wysoka sylwetka i szerokie ramiona
rysowały się wyraźnie na tle promieni zachodzącego
słońca.

- Panno Bain - powiedział dość suchym tonem i

skinął jej głową.

Jego wzrok prześlizgnął się po niej obojętnie,

zupełnie jakby nie była najładniejszą dziewczyną w tym
pomieszczeniu, i zatrzymał na Emmie.

- Emmo, przyjechałem, żeby cię zabrać do domu.

Chyba już skończyłaś?

Jak wspaniale zabrzmiały te słowa w uszach Fiony!

Tak bardzo pragnęła, żeby jakiś wysoki, przystojny
hrabia wszedł do jej pokoju i powiedział, że przyjechał,
by zabrać ją do domu. Fiona na pewno nie
odpowiedziałaby mu tak jak Emma.

- Jeszcze nie skończyłam poprawiać wypracowań -

powiedziała uprzejmym tonem świeżo poślubiona żona
hrabiego.

W jej głosie nie było już ani śladu niedawnej

rozpaczy.

Lord Denham, zamiast rozbić kopniakiem kilka

ławek, jakby to uczynił w tej sytuacji każdy miejscowy
mężczyzna, zamknął tylko drzwi i oparł się o nie,
krzyżując ręce na piersi.

background image

- W takim razie zaczekam - odparł lekko

rozbawiony - dopóki nie skończysz.

Emma, zamiast zostawić te przeklęte wypracowania

i rzucić mu się w ramiona, jakby to zrobiła Fiona,
podniosła kolejną tabliczkę i zaczęła ją poprawiać.

Panna Fiona Bain nie potrafiła już dłużej tego

znieść. Przecież i tak uznała Emmę za głupią przede
wszystkim dlatego, że wyszła za mąż za Stuarta
Chestertona. Stuart, choć niewątpliwie był przystojnym
mężczyzną, zbyt wiele, według Fiony, mówił o religii,
poza tym był tylko wikarym. Jaka kobieta przy
zdrowych zmysłach wyszłaby za mąż za wikarego?
Nawet wielebny Peck poślubił panią Peck dopiero
wtedy, kiedy miał własną parafię.

Teraz jednak szczęście uśmiechnęło się do Emmy.

Wyszła za mąż za człowieka, który był nie tylko
arystokratą i pięknym mężczyzną, ale do tego nie
wykazywał zainteresowania religią. Ta kobieta już
nigdy nie będzie musiała niczego haftować na kościelne
kiermasze, jeśli nie będzie miała na to ochoty.

A jak się ona zachowuje? Jakby jej mąż był jakimś

potworem! To wyglądało prawie tak, jakby… jakby coś
z tej całej gadaniny Mary mogło być bliskie prawdy.
Jakby ci dwoje znali się jeszcze w swoich poprzednich
wcieleniach. Ale nie byli wtedy kochankami, byli…

Nieprzyjaciółmi.

background image

Fiona wiedziała jednak, że takie myśli były po

prostu śmieszne. Przecież żadna kobieta nie mogłaby
czuć do hrabiego niczego innego poza uwielbieniem.
Ten mężczyzna nosił piękne kremowe bryczesy,
wysokie kołnierzyki i nie akcentował tak silnie "r", jak
to robili Szkoci, tylko mówił z pięknym angielskie
akcentem. Niestety, Fiona miała akcent szkocki, którego
nie cierpiała i którego starała się bezskutecznie pozbyć.

Panna Bain nie była już w stanie dłużej patrzeć na

taką niesprawiedliwość losu. Serce pękało jej z bólu.
Emmie nie, powinno to wszystko ujść na sucho. Fiona
nie potrafiła zapomnieć, że pani Chesterton wolała
spacerować z tą wredną Clarą McLellen niż z nią. Jeśli
na świecie istnieje sprawiedliwość to Emma na pewno
za to wszystko musi odpokutować.

- Powiem już dobranoc, lordzie i lady Denham -

pożegnał się Fiona, zawiązując pelerynę. Trzeba
przyznać, że ostatni dwa słowa wypowiedziała z pewną
złośliwością.

Lord Denham otworzył i przytrzymał dla niej

drzwi. Fion przeszła obok niego i doznała nowej
przykrości. Poczuła bowiem słaby, ale wyraźny zapach
mydła.

On nawet się kąpie, pomyślała.

Emma van Court Chesterton Marbury wzbudzała w

niej teraz jeszcze większą zawiść.

background image

19

Szczęśliwie się złożyło, że panna Fiona Bain nie

była świadkiem sceny w chacie Emmy, zaledwie pół
godziny po jej wyjściu z latarni. Gdyby zobaczyła to, co
ujrzała Emma, kiedy James otworzył drzwi, by
przepuścić ją przed sobą, niechybnie zzieleniałaby z
zazdrości.

Chata Emmy uległa przeobrażeniu, brakowało

jedynie serwisu z Limoges. Ale nawet James Marbury,
którego rozkazy zawsze były wykonywane, nie mógł
nakazać porcelanie, żeby się sama posklejała.

Ale stół nakryty był tak śnieżnobiałym obrusem, że

Emma natychmiast się domyśliła, że nigdy przedtem nie
był on używany, i zastawiony lśniącą porcelaną z
insygniami hrabiego. Talerze, filiżanki i spodki,
półmiski i dzbanki do herbaty, cała zastawa z kremowej
porcelany oznaczona była czerwono-złotym herbem
lorda Denhama. Kryształowe kieliszki migotały w
blasku ognia, przy dwóch nakryciach lśniły srebrne
sztućce. W ozdobnej karafce czekało ciemnoczerwone

background image

wino, na małym półmisku stały wiórki świeżego masła,
a przyrumienione na złoty kolor bułeczki były jeszcze
gorące.

Ale to nie wszystko. Zawieszone na belce u sufitu

miedziane garnki były tak błyszczące i wypolerowane,
że Emma nic wiedziała nawet, że mogą tak wyglądać,
kiedy kupowała je od pani Peck. Były wtedy okropnie
brudne. Ogień wesoło trzaskał na palenisku i nie było
nawet śladu dymu. Emma domyśliły się, że ktoś - na
pewno nie sam lord Denham - poradził sobie z jej
nieszczęsnym przewodem kominowym. Nad ogniem
wisiał kociołek, w którym coś się gotowało, i cała chata
Emmy przesycona była wspaniałym zapachem.

Lokaj lorda Denhama, który uważnie mieszał

zawartość kociołka, na widok Emmy odłożył drewnianą
łyżkę.

- Dobry wieczór, lady Denham - powiedział. - Czy

mogę wziąć pani pelerynę?

Emma stała w drzwiach, nie wierząc własnym

oczom. Właściwie nie powinna się temu dziwić. Lord
Denham był amatorem dobrego jedzenia i dobrego
wina. W końcu to przecież ich kolacja ślubna. Tego
wieczoru nie mogli jeść osobno, jeśli chcieli, żeby
sędzia Reardon i mieszkańcy wyspy uwierzyli, że ich
małżeństwo będzie trwało dużo dłużej niż czas, jaki
będzie potrzebny Emmie na odebranie swoich
dziesięciu tysięcy funtów.

background image

Ale błyszczące garnki? Odetkany przewód

kominowy? Ta piękna porcelana, która niewątpliwie
stanowiła część składową podróżnego bagażu lorda, ale
żeby zadał sobie trud przewiezienia jej tutaj po
wyboistej drodze?

Tego nie mogła się spodziewać.

- Ccco? - wyjąkała, nie wiedząc, jak powinna

zareagować. Był tu Roberts, który gotował coś na jej
własnym palenisku, i był James, zamykający teraz za
nią drzwi. Hrabia, który był na dobre albo na złe - na
dobre i na złe, jak powiedział sędzia Reardon - jej
mężem.

- Głowa do góry, Emmo - odezwał się James.

Rozwiązał wstążki jej kapelusza, zdjął go jej z głowy i
podał Robertsowi razem z peleryną. - Musisz być
bardzo zmęczona. Usiądź i napij się trochę wina.

Zaprowadził ją do stołu i podał kryształowy

kieliszek z winem. Emma podniosła go do ust i piła, nie
czując nawet smaku. Znała hrabiego na tyle dobrze,
żeby wiedzieć, że jest to niewątpliwe jakieś rzadkie i
nieprzyzwoicie drogie wino. Jej myśli zaprzątnięte były
innymi sprawami. Miedziane garnki! Przewód
kominowy! Ile czasu to im musiało zabrać! James
niewątpliwie też przyłożył do tego rękę, Roberts nie
mógłby wszystkiego zrobić sam.

- Teraz, Emmo - powiedział James, kiedy lokaj

nakładał Emmie na talerz zapiekane z serem kartofle,

background image

które były specjalnością pani MacTavish - musimy
znowu odbyć poważną rozmowę.

Emma patrzyła na górę kartofli na swoim talerzu.

Wspaniale pachniały.

- Nie będzie ci się podobało to, co zaraz usłyszysz -

mówił dalej James -jednak muszę ci to powiedzieć.
Wiem, że jesteś bardzo przywiązana do swoich…
dzieci. Wydaje mi się jednak, że przydałby ci się mały
urlop od nauczycielskich obowiązków. Proszę, żebyś
mnie wysłuchała, zanim zaczniesz mówić.

Emma miała zamiar powiedzieć tylko "dziękuję",

bo Roberts kładł właśnie na jej talerzu pięknie
upieczonego gołąbka, Emmie nigdy jeszcze się nie
udało przygotować tak smakowitego posiłku.

- Jeśli chcemy otrzymać unieważnienie - ciągnął

James - będziemy musieli zrobić to w Londynie. Mój
prawnik będzie wiedział, jak tę sprawę załatwić.
Będziesz musiała podpisywać rożne dokumenty i zajmie
to o wiele mniej czasu, jeśli będziesz tam osobiście, niż
gdyby musiał wysyłać je do ciebie pocztą, jeszcze
mogłyby zaginąć po drodze. Nie mam zbyt wielkiego
zaufania do działania poczty pomiędzy wyspami a
Anglia, Rozumiem, że przy złej pogodzie prom nie
kursuje przez długie tygodnie.

Emma skinęła głową, ale ledwo go słuchała. Działo

się z nią coś dziwnego. Zamiast skupić się na słowach
Jamesa, myślała o tym, że kiedy razem ze Stuartem

background image

przyjechali na Faires, pani Peck zaproponowała im
usługi swojej sprzątaczki "do ciężkich robót", jak to
określiła. Jednak Emma nie mogła skorzystać z tej
oferty - po prostu nie miała pieniędzy na opłacenie
pomocy domowej. Poza tym, jak mówił Stuart, dobrze
było wyciągać samemu wodę ze studni i rąbać drewno.
Praca dawała bliższy kontakt z Bogiem.

Emma nie miała na ten temat własnego zdania.

Wiedziała tylko, że przez tę pracę na jej dłoniach
pojawiły się odciski i pęcherze.

Dzisiaj po raz pierwszy od czasu, kiedy się tu

wprowadziła jej chata została dokładnie wysprzątana
przez inne ręce niż jej.

- Proponuję - kontynuował James - żebyśmy

natychmiast wyjechali do Londynu. To znaczy jutro.
Zaplanowałbym przynajmniej trzymiesięczny pobyt.
Tyle czasu zajmie sprawa odzyskania twoich funduszy i
rozpoczęcie procedury unieważnienia małżeństwa. Nie
musisz martwić się o dzieci. Łatwo znajdziemy
nauczyciela, który… Emmo?

Emma oderwała wzrok od talerza i spojrzała na

Jamesa.

- Milordzie?

- Dobrze się czujesz?

Otrząsnęła się z zamyślenia, ale nadal wpatrywała

się w Jamesa… swojego męża. On teraz był jej mężem.

background image

Ale nie tak naprawdę.

Jednak trudno było o tym pamiętać, kiedy patrzyła

na jego twarz i widziała te same wargi, które tak
zaborczo ją całowały.

Kto by pomyślał, że James Marbury potrafi tak

wspaniale całować? Oczywiście, nigdy nie narzekał na
brak kobiecego towarzystwa, ale Emma zawsze
przypisywała ten fakt jego wspaniałej prezencji i jeszcze
wspanialszemu kontu w banku. Skąd mogła wiedzieć,
że pod tą pozornie chłodną powłoką kryje się namiętny
kochanek?

Może dlatego to odczuła, że sama, jak to jej często

wytykał Stuart, była skłonna do uzewnętrzniania swoich
emocji.

Wreszcie słowa, wypowiadane przez usta, których

dotyk wywołał w Emmie tak szokujący odzew, zaczęły
powoli do niej docierać. Wyjechać do Londynu. On
chce, żeby wyjechała do Londynu.

Z nim.

Jutro.

- Nie ma mowy - wybuchnęła, zanim zdążyła się

powstrzymać. Pochylony nad kociołkiem Roberts, który
właśnie chciał coś tam zamieszać, zatrzymał rękę z
łyżką w połowie gestu, James uniósł tylko brew.

background image

- Posłuchaj, Emmo - powiedział spokojnym tonem.

- Jeśli się nad tym chwilę zastanowisz, zobaczysz, że
jest to jedyne rozsądne wyjście…

- A kto będzie w tym czasie uczył dzieci? - spytała.

Sama nie wiedziała, czy wino rozjaśniło jej umysł,

czy też otrząsnęła się już z wrażenia, jakie wywarł na
niej widok wysprzątanej chaty, w każdym razie
odzyskała rozsądek. Nie wiedziała tylko, jakie są
prawdziwe zamiary Jamesa.

- Wiem, jak bardzo się troszczysz o… swoje dzieci,

jak je nazywasz - tłumaczył cierpliwie. - Proponuję,
żeby wynająć nauczyciela, wykwalifikowanego
nauczyciela, który się nimi zajmie podczas twojej
nieobecności.

- To może trwać miesiącami - odrzekła Emma. -

Nie jesteśmy w takiej sytuacji, żeby nauczyciele
zasypywali nas podaniami o pracę. Faires nie przyciąga
ludzi z kwalifikacjami. A ja nie mogę wyjechać, dopóki
nie znajdzie się odpowiednie zastępstwo.

Ogarnęło ją dziwne uczucie. Czy to był strach?

Czego miałaby się bać? Na pewno nie obawiała się
hrabiego i nie obawiała się Londynu.

Nie, to nie był strach. To była tylko troska o dzieci,

one jej potrzebowały. Oprócz niej nikogo nie miały.

- Nie rozumiesz tego - powiedziała z rozpacza w

głosie. - Dzieci potrzebują tej szkoły. Dla wielu z nich

background image

jest to jedyne miejsce, gdzie czują,

że ktoś się nimi

naprawdę interesuje…

- Zdaję sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego

Roberts zaoferował swoje usługi, do czasu znalezienia
zastępstwa.

Lokaj upuścił łyżkę. Jeśli słowa jego pana

zaskoczyły go, to poza tym incydentem nie dał tego po
sobie poznać

- Zrobię to z przyjemnością, milady - powiedział i

poszedł po drugą łyżkę

Emma była oszołomiona. Teraz już nie musiała

niczego udawać. Faktem było, że się bała i wcale nie
chodziło jej w tym wypadku o dzieci. Czy James zdawał
sobie sprawę, czego od niej żąda? Ona ma wrócić do
Londynu? Nie wiedział nawet, co się z tym dla niej
wiąże.

A może jednak wiedział? Może wskutek zmiany,

jaka w nim nastąpiła, ten nowy James chciał oddać jej
przysługę. Na pewno tak było.

Ale jeśli tą przysługą miało być pogodzenie jej z

rodziną, to mógł o tym od razu zapomnieć. Emma nie
mogłaby do tego dopuścić. Kiedy przed rokiem
wyjeżdżali ze Stuartem z Londynu, wiedzieli, że raczej
tam nie powrócą. Przecież wyrzekły się ich obie
rodziny. Emma przysięgła sobie, że wróci tylko wtedy,
kiedy potrafi udowodnić rodzinie, że ich ponure

background image

przepowiednie na temat losów jej małżeństwa były
całkowicie bezpodstawne. Obiecała sobie, że może
wrócić tylko jako szczęśliwa żona pastora… z całą
gromadką dzieci, na dowód jej udanego pożycia ze
Stuartem.

Teraz wracałaby jako wdowa po wikarym - co

gorsza, bezdzietna wdowa. A nawet jeszcze gorzej -
bezdzietna wdowa, która poślubiła kuzyna swojego
męża… jego bardzo bogatego i cieszącego się wysoką
pozycją towarzyską kuzyna, człowieka, jakiego jej
rodzina zawsze pragnęła dla niej na męża. Emma nawet
sobie nie wyobrażała, że mogłaby poślubić mężczyznę
tego typu, ponieważ upierała się, że wyjdzie za mąż
jedynie z miłości i tylko za kogoś podzielającego jej
żarliwą chęć niesienia pomocy tym, dla których los nie
był zbyt łaskawy. Nie potrafiłaby więc wytłumaczyć
bliskim, dlaczego wyszła za mąż za Jamesa. Gdyby
powiedziała, że zrobiła to w celu odzyskania należnych
jej pieniędzy - które miała zamiar przeznaczyć na cele
dobroczynne - chcieliby się dowiedzieć o pochodzenie
tych funduszy. Później zapytaliby ją, dlaczego zabójca
jej męża czuł się zobowiązany pozostawić jej spadek, i
zaraz padłoby pytanie o przyczynę śmierci Stuarta.

A Emma nie miała zamiaru z nikim na ten temat

rozmawiać.

- Och! - zawołała. - Och, James. Nie mogę wrócić

do Londynu. To byłoby straszne.

background image

Hrabia Denham nie okazał zdziwienia,

niewątpliwie spodziewając się oporu.

- Emmo, ja w żadnym wypadku nie mogę tu zostać.

Mam w Londynie pilne interesy do załatwienia.

Emma zmrużyła oczy. Ma pilne interesy, więc musi

wrócić do Londynu, pomyślała. Przecież przyjechał na
Faires tylko po to, żeby ekshumować zwłoki swojego
kuzyna. Ona uniemożliwiła mu ten zamiar, więc nie
miał powodu, żeby przedłużać pobyt.

- Naturalnie - odrzekła, opanowując niezrozumiałą

przykrość. - To oczywiste, że musisz jechać.

To było absurdalne, ale odczuła ogromne

rozczarowanie. To dobrze, że jedzie! Nie będzie już
musiała dłużej się martwiej że on odkryje całą prawdę,
dowie się o wydarzeniach tej okropnej nocy, kiedy
umarł Stuart…

Poza tym, kiedy odjedzie, ona nie będzie już

widzieć jego ust i przypominać sobie, jak ją całował w
zamku MacCreigh. Przestanie się zastanawiać, czy
wyzwoliłby w niej tę samą reakcję, gdyby ją znowu
pocałował…

Tak było o wiele lepiej. On powinien wrócić do

Londynu, a ona do swego samotnego trybu życia.

Ale to było lepsze, niż gdyby on miał dowiedzieć

się wszystkiego, co niewątpliwie nastąpiłoby, gdyby
został tu dłużej.

background image

- Nie musisz się o mnie troszczyć - powiedziała z

udawaną brawurą, ponieważ James zwlekał z
odpowiedzią - Dam sobie radę.

- Nie bądź śmieszna - odezwał się wreszcie,

zdumiony, że Emma tak bardzo chce się go pozbyć. -
Moja żona, bez względu na charakter tego związku, nie
będzie mieszkać sama. Jedziesz ze mną do Londynu i
koniec dyskusji.

Emmę znowu ogarnął strach. Jechać z nim do

Londynu?! Będą przez długie godziny sami w powozie,
a co gorsza, będą spędzać noce w przytulnych
gospodach po drodze. Jak długo potrafi poskromić
swoją ciekawość, żeby nie powtórzyć eksperymentu z
pocałunkiem?

- Ale…

- Poza tym - mówił dalej James, nie pozwalając

sobie przerwać - gdybyś tu została, to sędzia Reardon
dowie się, że my… nie żyjemy jak prawdziwe
małżeństwo. To mu się nie będzie podobało. On może
nawet…

- Nie wydać mi pieniędzy - dokończyła Emma.

James miał rację. Sędzia Reardon na pewno by tak
zrobił. - Ale, James, gdzie miałabym się zatrzymać w
Londynie? Moja rodzina… obawiam się, że moja
rodzina… Rozstaliśmy się…

background image

- Rozumiem, że twoje stosunki ze stryjostwem są

obecnie napięte - przyznał James, nie wspominając
taktownie, jak zauważyła Emma, swojego w tym
udziału. - Przemyślałem tę sprawę i doszedłem do
wniosku, że powinniśmy zamieszkać w moim domu na
Park Lane…

- Z lady Denham? - wybuchnęła Emma. - Och, nie!

Ja bym tego nie zniosła!

Hrabia okazał zdziwienie. Emma stwierdziła, że

było mu z tym do twarzy.

- Czy moja matka była niedobra dla ciebie? - spytał

zdumiony. - Wydawało mi się, że się raczej lubiłyście.

- No właśnie - przyznała Emma. - Lady Denham

zawsze była dla mnie taka dobra. - Nawet zbyt dobra,
pomyślała. Przecież Emma właściwie nie zrobiła nic,
żeby powstrzymać bratanka hrabiny przed pomysłem
zamieszkania na dzikich Szetlandach. - Nie
potrafiłabym jej oszukiwać co do… hm… rodzaju
naszego…

- Związku - dokończył James. - Rozumiem cię. Jej

radość na wieść, że się wreszcie ożeniłem, może być
nieco kłopotliwa. Poza tym ona zawsze bardzo cię
lubiła…

Łzy napłynęły jej do oczu. Zbierało się jej na płacz,

chociaż nie wiedziała dlaczego. Była zawsze bardzo
przywiązana do matki Jamesa, a ciotki Stuarta. Lady

background image

Denham, którą Emma znała prawie od urodzenia, miała
wielkie serce i była taka wielkoduszna…

Czy byłaby jednak na tyle wielkoduszna, żeby

wybaczyć synowej zbrodnię, którą ta popełniła przed
sześcioma miesiącami?

- Może - zaczęła, szybko ocierając łzy i mając

nadzieję, że James nie zauważył tej oznaki słabości. -
Może gdybyśmy nie powiedzieli jej o… małżeństwie.
Nie chciałabym jej oszukiwać, ale nie chciałabym też,
żeby twoja matka źle mnie oceniła. - Już i tak ma prawo
źle o mnie myśleć
, dodała w duchu.

- Oczywiście - powiedział James. Emma nie

wysuwała już dalszych przeszkód, więc tylko skinął
energicznie głową. - A więc wszystko ustalone.
Wyruszamy jutro rano.

Sięgnął po karafkę, żeby dolać jej wina.

Zachowywał się tak, jakby właśnie ustalili, że zjedzą na
śniadanie jajka n bekonie zamiast jajek na szynce.

Oszołomiona Emma zerknęła na Robertsa. Lokaj

stał przy kredensie, usuwając resztki jedzenia z talerzy.
Robił wrażenie, jakby nic nadzwyczajnego się tego dnia
nie wydarzyło… jakby poślubianie ubogich wdów było
stałym zwyczajem jego pana.

Jakżeż Emma zazdrościła mu zimnej krwi! Gdyby

ona potrafiła zdobyć się na taki chłodny dystans! To
było jednak niemożliwe. Jeszcze wczoraj jej największą

background image

troską było to, jak oduczyć koguta od stałych ucieczek.
Teraz jej zła passa przybrała takie rozmiary i namnożyło
się tyle problemów, że sama nie wiedziała, od czego
zacząć. Fakt, że następnego ranka miała wyjechać do
Londynu, był jeszcze najmniejszym kłopotem.

Teraz ważna była inna sprawa - jak przebrnąć przez

noc poślubną.

Zrobiło się już bardzo późno, a James nie wybierał

się do gospody pani MacTavish. Emma nie pamiętała
też, czy zatrzymał pana Murphy'ego. Gdyby czekał na
dworze, to powinni byli poczęstować go filiżanką
herbaty. Jak można było o tym zapomnieć?

A jeśli nie czekał na dworze, to co to miałoby

oznaczać?

- Czy nie powinniśmy - spytała Emma sztucznie

swobodnym tonem - zaprosić pana Murphy'ego, żeby
napił się herbaty, zanim odwiezie obu panów do
gospody?

Pogratulowała sobie w duchu tego zdania. Było

uprzejme, a zarazem znaczące.

Jednak odpowiedź, którą otrzymała, spowodowała

gwałtowne przyspieszenie rytmu jej serca.

- Posłałem pana Murphy'ego na kolację do pani

MacEwan - powiedział lord Denham, wyjmując fajkę z
kieszonki kamizelki i napełniając ją tytoniem z małego

background image

kapciucha. - Kiedy Roberts upora się z pracą, obaj
wrócą do miasteczka.

- Ale… - Emma spojrzała na niego przerażonym

wzrokiem. - Chyba nie zamierzasz zostać tu na noc,
prawda, James?

Odchylił się na krześle i spokojnie zapalił fajkę.

Było oczywiste, że właśnie ma taki zamiar.

- Chyba nie myślisz, że mógłbym wrócić do

gospody, Emmo - powiedział rozbawiony. - Sędzia
Reardon ma tam pokój. Nie sądzisz, że mógłby się
zdziwić, że państwo młodzi oddzielnie spędzają noc
poślubną? Nie przeszkadza ci, że palę?

W odpowiedzi na ostatnie pytanie Emma

potrząsnęła szybko hłową, skupiona na czymś innym.
James zamierza znów nocować w jej chacie? Chyba nie
myśli… nie sądzi, że…

Zerknęła na jego muskularną postać, rozciągniętą

niezbyt wygodnie - był o wiele masywniejszy od
swojego kuzyna - w fotelu Stuarta, i stwierdziła, że jej
obawy są śmieszne. Na pewno James postanowił spać
na rozkładanej ławie. Nic innego nie przyszłoby mu
nawet do głowy. Ich związek jest tylko zwykłą
formalnością. Przecież sam zaproponował
unieważnienie małżeństwa, prawie jednocześnie ze
złożeniem jej propozycji zaślubin.

background image

Na pewno ma zamiar spać na ławie. Oczywiście, że

tak.

Kiedy Emma już się całkowicie co do tego

upewniła, przyszedł jej znowu na myśl ten nieszczęsny
pocałunek. Przypuśćmy, że on pocałuje ją na dobranoc?
Przypuśćmy, że z jakiegoś powodu pocałuje ją znowu w
usta, nie w policzek? To jest możliwe. Przypuśćmy, że
to, co się zdarzyło w zamku, powtórzy się w jej chacie?
Że ona się całkowicie zatraci w jego ramionach? Że
jego pocałunek wyzwoli w niej nagłe, nieodparte
pragnienie, żeby… żeby…

Emma nie była pewna, jakie pragnienia wyzwolił w

niej pocałunek Jamesa, a jeśli nawet wiedziała, to
wstydziła się do tego przyznać. Stuart miał rację,
mówiąc, że jest rozwiązła. Powinna zacząć myśleć o
wyższych sprawach zamiast o przyjemnościach
fizycznych.

To było przerażające, że na pocałunek mężczyzny -

a tym bardziej takiego mężczyzny jak James Marbury -
tak gorąco odpowiedziała.

Przyszło jej do głowy, że najlepiej będzie, jeśli od

razu uda się na spoczynek, dopóki jest jeszcze Roberts.
Przy lokaju nie mogło być mowy o niczym innym, jak
tylko o zdawkowym pocałunku na dobranoc. Emma nie
pozwoli już sobie na to, żeby się zachować jak w zamku
MacCreigh… tego byłoby za wiele!

background image

Wstała tak szybko, że omal nie przewróciła

swojego kieliszku z winem, ale na szczęście Roberts był
obok i nie dopuścił do rozlania trunku.

- Ponieważ jutrzejszy dzień na pewno będzie

męczący, chciałabym się już położyć. Dobranoc,
milordzie.

Wyciągnęła dłoń do hrabiego, który szybko zerwał

się na nogi.

- Jest jeszcze dość wcześnie - powiedział.

- Tak, ale na wsi wstajemy razem z kurami -

odrzekła. O ile kogut nie ucieknie, dodała w duchu. -
Dobranoc, milordzie. Dziękuję za wspaniałą kolację i za
to… że się pan ze mną ożenił.

Te słowa dziwnie brzmiały w jej uszach, chociaż

wypowiedziała je z pełnym przekonaniem. To był
naprawdę piękny gest ze strony lorda Denhama, że
zdecydował się z nią ożenić.

Narażał się przecież na utratę dobrego imienia przy

unieważnianiu tego małżeństwa, więc powinien
wiedzieć, że ona to docenia… a jednocześnie pragnie
utrzymać pewien dystans. Musi go utrzymać, bo później
trudno się jej będzie wyzwolić spod uroku, który już
zaczyna na nią działać. Dlaczego nie potrafi zwrócić
myśli ku wyższym sprawom, co z taką łatwością
przychodziło Stuartowi?

background image

James popatrzył ze zdziwieniem na wyciągniętą

dłoń. Przytrzymał ją, ale zamiast potrząsnąć, podniósł
jej palce do ust. To dziwnie romantyczny gest,
pomyślała Emma, u człowieka, który zawsze kierował
się rozumem, nigdy sercem. Tylko jej serce biło
przyspieszonym rytmem, kiedy poczuła dotyk jego
ciepłych warg na swojej skórze.

- Dobranoc, Emmo - powiedział.

W świetle płomieni tańczących w palenisku

kominka twarz Jamesa była jeszcze bardziej urodziwa
niż kiedykolwiek. Wydawało się, że coś złagodziło jego
rysy, nadało miękkie kontury jego zaciętym, twardym
ustom i wyraz czułości surowemu przedtem spojrzeniu.

Teraz twarz hrabiego wyrażała tylko jedno - szczerą

troskę, Emma nie potrafiła inaczej tego określić - o nią.

- Śpij dobrze - powiedział, owiewając jej palce

swoim ciepłym oddechem.

W tym świetle jego oczy miały kolor bursztynu jak

oczy kota. A raczej… tygrysa. Emma widziała kiedyś
tygrysa w prywatnym zoo, do którego zabrał ją James.
Była wtedy zafascynowana, dziwnie zafascynowana jak
teraz, kiedy dotykał jej dłoni.

- Przepraszam - wyjąkała, wyrywając mu rękę.

Szybko wybiegła z izby, w której zrobiło się nagle zbyt
gorąco.

background image

Jeśli jednak spodziewała się, że w swojej sypialni

zazna rozkoszy samotności i spokoju, to bardzo się
myliła. Był tam spokój, ale nie można było mówić o
samotności.

Na środku łóżka leżała Una, machając radośnie

ogonem. Chciała pokazać Emmie ośmioro świeżo
narodzonych szczeniąt poruszających się niezdarnie po
przemoczonej doszczętnie pościeli Emmy.

Jednak Emma nie podzielała radości Uny. Z dłonią

przyłożoną do ust patrzyła na swoje zrujnowane łóżko,
zastanawiając się gdzie będzie teraz spała.

20

James nie przypuszczał nawet, że sprawy przybiorą

tak korzystny obrót.

Nie mógł oczywiście przewidzieć, że suczka

oszczeni się akurat tej nocy, i do tego na łóżku Emmy.
To było zrządzenie losu.

background image

Natomiast cała reszta była wyłącznie jego zasługą.

Kiedy Emma niespodziewanie pobiegła do szkoły,

James usiadł w swoim pokoju w gospodzie "Pod Krową
Morską", rozmyślając nad słowami Fergusa: "Jeśli chce
pan ją zdobyć, to musi się pan starać o jej względy". To
niebywałe - trzydziestoletni hrabia słucha rad chłopca,
który jest od niego więcej niż o połowę młodszy.
Niewątpliwie jednak w tych słowach roś się kryło.

A rok temu, kiedy kierował się tylko własnym

sądem, czy dobrze postąpił? Nie, skończyło się to
katastrofą. Wszystkie jego wysiłki, żeby wykazać
Emmie, jak niemądre są jej pomysły na zbawianie
świata, utwierdziły ją tylko w tym zamiarze. Można
było nawet powiedzieć, że on sam w jakiś sposób
popchnął Emmę do małżeństwa ze swoim kuzynem.
Jego gwałtowny sprzeciw odniósł tylko taki skutek, że
szybciej padli sobie w ramiona.

Teraz nie popełni żadnego błędu. Tym razem

będzie postępował właściwie.

Patrzył na jej delikatny profil w migotliwym blasku

świecy, kiedy stała w jego pokoju w gospodzie,
przysięgając sobie, że już nie będzie powtarzał starych
błędów. Emma van Court Chesterton była zupełnie
niepodobna do innych znanych mu kobiet.

Jak, na przykład, zareagowała na fakt, że jej łóżko

nie nadaje się do użytku, i to nie tylko na tę noc, ale na

background image

wszystkie, ponieważ materac jest całkowicie
zniszczony?

- Nic wielkiego się nie stało - powiedziała. - Ty i

pan Roberts możecie wrócić do gospody, a ja się
prześpię na ławie,

Upierała się, ale James stanowczo się na to nie

zgodził, Kiedy jej przypomniał, że sędzia Reardon
będzie zdumiony, że spędzają oddzielnie swoją noc
poślubną, między brwiami Emmy ukazała się
zmarszczka, która teraz też się tam pojawiła. Miała
nowy powód do zmartwienia. Patrzyła na białe łóżko, ze
świeżą pościelą, według pani MacTavish lepszego
posłania nie było w całej gospodzie, i jak się wydawało,
tylko jedno z nich miało z niego skorzystać.

- Ja się prześpię na ławie - postanowiła Emma,

trzymając się kurczowo oparcia małej ławy w rogu
pokoju. - Zupełnie mi to nie przeszkadza.

- Nie, Emmo - zaprotestował James już chyba setny

raz, jak mu się wydawało. - Oboje jesteśmy dorosłymi
ludźmi, Uważam, że możemy spać na jednym łóżku bez
żadnych dodatkowych konsekwencji.

Emma, która zaraz po przybyciu do gospody

(James wysłał Robertsa, żeby sprowadził pana
Murphy'ego od pani MacEwan) zniknęła w przebieralni
hrabiego, skąd wyszła w nocnej koszuli i tak grubym
szlafroku, że mógłby stanowić zbroję, prychnęła tylko
w odpowiedzi.

background image

- Doskonale o tym wiem - oznajmiła po chwili. -

Czy nie myślisz jednak, że byłoby lepiej…

- Nie, nie myślę - przerwał jej James, udając, że

jest niecierpliwiony i bardzo zmęczony.

Co prawda, zniecierpliwienie nie było udawane, za

to wcale nie był zmęczony.

- Twoja dziewicza skromność robi się męcząca -

dodał - Szczególnie jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że
jesteś wdową i powinnaś być przyzwyczajona do
sypiania z mężczyzną w jednym łóżku. A może się
mylę?

- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała.

- Domniemywam tylko, że spaliście ze Stuartem

razem.

- Tak - przyznała Emma, patrząc na niego szeroko

otwartymi oczami. - Ale on był moim mężem.

- Tak samo jak ja - zauważył James.

- Tak, ale… - Emma była speszona. - Wiesz, o co

mi chodzi. Nie jesteś przecież…

- Ale nie chcemy też, żeby się o tym dowiedział

sędzia Reardon, prawda?

Emma nie odzywała się, nie odrywając wzroku od

wysoko ułożonych puchowych poduszek.

background image

- Myślałem, że zawarliśmy partnerską umowę -

dodał James.

- Tak. - Emma była niemile zaskoczona. - Nie

przyszło mi jednak do głowy, że to będzie oznaczać
spanie w jednym łóżku.

- Jak widać, teraz oznacza. Mamy jeszcze inne

wyjście. Możemy zejść na dół, zastukać do drzwi
sędziego Reardona i powiedzieć mu, że nasze
małżeństwo było pomyłką. Wtedy ja sam pojadę rano
do Londynu, a ty możesz wrócić do swojej szkoły - pod
warunkiem, że te kobiety z miasteczka pozwolą ci nadal
tam uczyć. One już wiedzą, że nocowałem w twojej
chacie, kiedy nie byliśmy jeszcze mężem i żoną.
Będziesz mogła odrzucać zaloty lorda MacCreigha i
innych gorących wielbicieli. To wszystko zależy tylko
od ciebie.

Emma zadrżała, mimo że w pokoju nie było bardzo

zimno… Chociaż nie ulegało wątpliwości, że byłoby jej
o wiele cieplej w łóżku. Wydawało się jednak, że drżała
nie z zimna, tylko z powodu jego słów.

- Nie - powiedziała słabym głosem. - Wolałabym

nie.

- Tak też myślałem - skwitował James.

Uznając, że był już najwyższy czas, żeby wykonać

jakiś ruch, podszedł do łóżka, odsunął kołdrę i położył

background image

się, zawiązując mocno pasek szlafroka. Miał złe
przeczucie, iż pozostanie on związany.

Emma nadal stała, patrząc na niego szeroko

otwartymi oczami. Wyglądała jak jakaś istota ze świata
baśni, filigranowa z rozpuszczonymi złotymi lokami.
Na ten widok James poczuł dziwny ucisk w piersiach…

Dobrze znał to uczucie. Bez względu na to, czy tak

jak teraz, stała obok łóżka w zniszczonym szlafroku,
czy kiedy schodziła ze schodów w swojej pierwszej
sukni balowej (stryjenka ubierała ją w muślinowe
sukienki i zabawne pantalety - ozdobione falbankami
nogawki, które wystawały spod krótkiej spódniczki - aż
do szesnastego roku życia), odczucie było podobne.
Nigdy nie zapomni szoku, jakiego doznał na widok
schodzącej ze schodów Emmy, w sukni z dekoltem,
wysoko upiętymi włosami i z zadowolonym z
wywołanego przez nią wrażenia uśmiechem.

Ale to nie jego reakcja sprawiła jej przyjemność.

Zależało jej, by wywrzeć wrażenie na Stuarcie, który na
jej widok omal nie wypuścił z ręki szklanki ponczu.

Stuart rzeczywiście ją podziwiał, chociaż James

później słyszał, jak jego kuzyn przestrzegał Emmę
przed niebezpieczeństwem przywiązywania się do
rzeczy materialnych, takich jak głęboko wycięte suknie
i koronkowe wachlarze. James zastanawiał się, dlaczego
Emma znosiła tak cierpliwie bezustanne kazania
Stuarta. Tłumaczył to sobie tym, że wpatrzona w niego
od dzieciństwa, pewnie nic złego w tym nie widziała. A

background image

jeśli nawet zauważała, to fakt, że on w ogóle zwraca na
nią uwagę, musiał sprawiać jej ogromną przyjemność.
Była przecież w nim bardzo zakochana.

Patrząc teraz na nią w świetle świecy, James

stwierdził, że nie ma żadnej różnicy pomiędzy Emmą w
sukni balowej a Emmą w szlafroku. W barchanach czy
w jedwabiach była najpiękniejszą kobietą, jaką
kiedykolwiek spotkał.

Nadal stała przy łóżku, zmarszczka między jej

brwiami była dobrze widoczna nawet w słabym świetle.

- To tylko kwestia jednej nocy, Emmo. W domu

mojej matki będziemy mieli oddzielne pokoje. Kładź się
już do łóżka. Czeka nas długa, kilkudniowa podróż.

Przesunął się na bok i zdusił palcami jedyną palącą

się w pokoju świecę.

Emma poruszyła się dopiero wtedy, kiedy było już

całkowicie ciemno. Zbliżając się do łóżka pod osłoną
ciemności, nie zdjęła szlafroka, tylko wślizgnęła się pod
kołdrę. Materac nawet się pod nią nie ugiął, a kiedy
złożyła głowę na poduszce, James poczuł słaby zapach
lawendy.

I to wszystko, nawet jej oddech był ledwie

dosłyszalny, James czuł tylko ciepło bijące od jej ciała,
które było tak blisko niego.

Emma leżała sztywno, nie bardzo jeszcze

rozumiejąc, jak to się wszystko stało. Dlaczego dzieli

background image

teraz łóżko z Jamesem Marburym? Nie mogła tego
pojąć.

Jednak tak się stało i nie było na to żadnej rady.

Emma nie miała zamiaru urządzać histerycznych scen.
Musi traktować tę sytuację, ich partnerski układ tak
samo, jak to robił James, Nie chciała też, żeby
pomyślał, że jest jakąś pruderyjną bigotką. Należy się
więc zachowywać jak odpowiedzialna dorosła osoba.

Był tylko pewien kłopot. On niesłychanie

atrakcyjnie wyglądał w jedwabnym szlafroku! Emma
poczuła ulgę, kiedy wreszcie zgasił świecę i nie musiała
już dłużej patrzeć na jego urodziwą twarz. Dlaczego
hrabia nie mógł być przeciętnej urody albo nawet tak
przystojny jak Stuart? Dlaczego James musiał być
najbardziej pociągającym mężczyzną, jakiego
kiedykolwiek widziała? Dlaczego nie mogła oderwać
wzroku od wycięcia jego szlafroka, który odsłaniał
kawałek pokrytej ciemnymi włosami piersi? Dlaczego
była ciekawa, czy on ma pod szlafrokiem nocną
koszulę?

Jednak najważniejsze było inne pytanie. Skąd ta

nagła fascynacja Jamesem Marburym? Czyżby z
powodu pamiętnego pocałunku? Emma nigdy nie
myślała o Jamesie w ten sposób do czasu
oszałamiającego pocałunku po ich ceremonii ślubnej.
Przedtem był dla niej po prostu… Jamesem, starszym
kuzynem Stuarta, który co prawda prowadził naganny

background image

tryb życia, ale dla niej zawsze miał czas i mogła mi
niego liczyć.

Teraz jednak James stał się dla niej kimś o wiele

ważniejszym, Przyjechał na Faires, żeby odnaleźć grób
kuzyna, a znalazł jedynie ubogą wdowę po nim.

Czy odwrócił się wtedy na pięcie i pojechał z

powrotem do Londynu? Nie, wręcz przeciwnie. Nie
tylko wyratował ją z opresji, kiedy zaczął ją napastować
lord MacCreigh, ale również robił dla niej rzeczy, o
których nigdy by nie pomyślał nie mający praktycznego
zmysłu Stuart. Emma nie potrzebowała pomocy Jamesa
ani w ogóle pomocy mężczyzny… Może tylko wtedy,
kiedy chodziło o lorda MacCreigha, a jednak James
postanowił się nią zaopiekować, nie zważając na to, że
przydarza sobie kłopotów. I była mu za to niesłychanie
wdzięczna. Dlaczego jednak nie potrafiła zastanawiać
się nad tym wszystkim, co zrobił dla niej James, a
myślała tylko o dotyku jego warg na swoich ustach?
Dlaczego nie wspominała niezwykłej kolacji, jaką dla
niej urządził, tylko to, jak wspaniale wyglądał w
szlafroku? Może Stuart miał rację? Może rzeczywiście
była rozwiązła?

Gdyby tak nie było, to nie musiałaby zaciskać rąk

pod kołdrą, żeby się powstrzymywać od wsunięcia
dłoni pod szlafrok Jamesa. Nie byłaby tak boleśnie
świadoma ciepła promieniującego z jego ciała. Dobry
Boże! Co się z nią dzieje?

background image

Ale czy to nie jest lepsze, perswadowała sobie w

duchu, niż te samotne noce, kiedy leżała w łóżku,
słuchając wycia wiatru i ryku fal, kiedy czuła się tak
bardzo opuszczona i przez wszystkich zapomniana?
Tak, to jest tysiąc razy lepsze.

Ogarnęło ją nagle przemożne uczucie wdzięczności

dla leżącego obok niej mężczyzny.

- James? - szepnęła. Nie odezwał się, pewnie już

spał. Jak to dobrze, pomyślała, móc tak zasnąć, a nie
leżeć w ciemnościach, jak to się jej zwykle zdarzało,
rozmyślając o swoim braku szczęścia i uciekającym
stale kogucie. Była zaskoczona, słysząc jego głęboki
głos. Jednak nie spał.

- Tak, Emmo?

Natychmiast pożałowała tego, że w ogóle otworzyła

usta. Chciała mu powiedzieć, jak bardzo jest wdzięczna
za to wszystko, co dla niej zrobił, ale noc nie była
odpowiednią porą na zwierzenia. Pod osłoną ciemności
wszystko się może zdarzyć Co jej przyszło do głowy?

Ale już było za późno. Musiała jakoś z tego

wybrnąć. Powinna mu coś powiedzieć.

- Dobranoc - szepnęła i lekko pocałowała go w

policzek.

A on szybko obrócił głowę i przylgnął wargami do

jej ust.

background image

21

Emma zesztywniała nagle, kiedy poczuła usta

Jamesa na swoich wargach. Odsunęłaby się od niego,
gdyby nie to, że…

Po pierwsze, otoczył ją ramieniem i jego uścisk był

tak silny, że pewnie by jej nie wypuścił. A po drugie…

Nie chciała tego zrobić.

To było szokujące, lecz prawdziwe. Doskonale

zdawała sobie sprawę z konsekwencji swojego
postępowania. Znajdowała się w łóżku ze zdrowym,
silnym mężczyzną, który w przeciwieństwie do Stuarta,
me miał żadnych zastrzeżeń moralnych co do
fizycznego aspektu wyrażania uczuć. Dobrze wiedziała
do czego to wszystko może doprowadzić.

I zupełnie o to nie dbała…

Nie mogła go odepchnąć, bo jego pocałunki

dostarczały jej niebiańskiej rozkoszy. Nie potrafiłaby

background image

inaczej tego określić. Dotyk jego warg był równie
cudowny jak w zamku MacCreigh.

Kto by przypuszczał, że James Marbury potrafi tak

całować? Gdyby Emma o tym wiedziała, to sprawy
mogłyby się potoczyć inaczej podczas tamtego sezonu
towarzyskiego. Bez względu na to, co mówił Stuart,
fizyczne przejawy uczuć odgrywały bardzo ważną rolę.
Nie wyobrażała sobie, że James mógłby być w niej
zakochany, wiedziała jednak, że ją lubi. Lubi ją na tyle,
że nawet ją poślubił, aby mogła dostać swoje pieniądze
Na tyle, żeby całować tak namiętnie, że dreszcz
przenika jej ciało…

Może jednak Stuart miał trochę racji, kiedy mówił o

fizycznych przejawach uczuć, ponieważ Emma czuła
coś grzesznego w tym, że James tak silnie przytula ją do
siebie, iż węzeł paska jego szlafroka uciska jej brzuch.

I jak zwykle to, co najbardziej grzeszne, było

również najbardziej pożądane. Kiedy więc po chwili
James otoczył ją drugim ramieniem, odwrócił na plecy i
przygniótł swoim torsem, Emma wcale nie
protestowała. Jego pocałunki pozbawiły ją zdolności
myślenia.

Całował jej szyję, jego usta przesuwały się po jej

skórze, jakby nie mógł się nią nasycić, a co
najdziwniejsze, jakby całował ją nie pierwszy, a
tysięczny raz. Emma nie wiedziała, skąd taka myśl
przyszła jej do głowy, ale tak właśnie było. Czyżby

background image

całował ją tak kiedyś we śnie? Czy to był jego sen? A
może jej?

A jeszcze dziwniejsze było to, że reagowała na jego

pocałunki tak, jakby dobrze je znała, a przecież James
Marbury i jeśli chodzi o ścisłość, żaden inny mężczyzna
- nigdy nie przesuwał wargami po jej obojczyku ani nie
całował jej za uchem. Przecież pocałowali się po raz
pierwszy dopiero tego popołudnia!

Ale jej ciało, wyginając się bezwstydnie ku niemu,

nic nie chciało o tym wiedzieć. Nawet dłonie Emmy,
bez udziału jej woli, jakby kierowała nimi jakaś obca
siła, wykonywały różne szokujące gesty… Rozwiązując
pasek jego szlafroka i gładząc nagie ciało.

Nieprzyzwoite zachowanie! Mimo to wszystko

wydawało się właściwe, słuszne i stosowne… Jak dotyk
jego warg na szyi. A jeśli nawet niezbyt stosowne, to na
pewno właściwe. Jego ręce, które przesuwały się
wzdłuż jej ciała, również były na właściwym miejscu…
Nawet wtedy, kiedy zniknął gdzieś jej szlafrok i nocna
koszula i poczuła jego nagie ciało na swoim.

To na pewno było słuszne, bo sprowokowało ich do

tak głębokich pocałunków, że nie byli w stanie się od
siebie oderwać. Kiedy jego dłoń dotknęła jej obnażonej
piersi, wiedziała, że to również był właściwy gest.
Więcej niż właściwy, to było boskie uczucie…

Nieporównywalne jednak z tym, kiedy usta Jamesa

dotknęły jej wrażliwego sutka. Emma zanurzyła dłonie

background image

w jego gęstych, czarnych włosach i wydawało się jej
przez chwilę, że znalazła się w niebie…

Dopóki silna dłoń Jamesa nie dotknęła jeszcze

bardziej wrażliwego miejsca na jej ciele. Emma
otworzyła nagle oczy i patrząc w ciemność pomyślała,
że to jest grzeszne zachowanie.

Cudownie grzeszne.

Jedna dłoń Emmy przesuwała się po jego karku, a

druga drżała na jego ramieniu, jakby chciała przyciągać
go do siebie i zarazem odpychać. Nie mogła go widzieć,
ale czuła dotyk jego twardego, muskularnego ciała,
piersi pokrytej czarnymi włosami. Był potężny, o wiele
większy niż Stuart… Pod każdym względem.

Ale to nie była jedyna różnica. James był o wiele

odważniejszym kochankiem od swego kuzyna. Może
miał więcej doświadczenia z kobietami albo myślał
również o tym, żeby dawać rozkosz, a nie tylko ją
otrzymywać. Zanim się zorientowała, do czego on
zmierza, poczuła jego palec w sobie i ogarnęła ją fala
upojenia, jakiego istnienia nawet nie przeczuwała. Z
trudem łapała oddech, a kiedy James wsunął drugi palec
w wąską szczelinę pomiędzy jej udami, myślała, że
serce wyskoczy jej z piersi… Szczególnie wtedy, kiedy
zamiast palców poczuła dotyk tego, czego najbardziej
pragnęła i trochę się obawiała. Jego męskość była
gładka jak aksamit i twarda jak głaz. Emma wczepiła
dłonie w jego silne ramiona i nie mając najmniejszych
wątpliwości, że jest wyuzdaną istotą, zaczęła ocierać się

background image

o jego napierającą męskość i powoli przyjmować go w
siebie.

Kiedy zaczął w nią wchodzić, bardzo ostrożnie i

powoli pierwszą reakcją Emmy było odsunąć się od
niego, ponieważ coś wydawało się jej nie w porządku…
Wiedziała jednak, że wszystko jest w porządku. Ze
Stuartem wyglądało to zupełnie inaczej. Stuart nigdy nie
wypełniał jej tak szczelnie, nie poruszał się tak pewnie i
z taką finezją jak James. Wydawać się mogło, że hrabia
już tysiąc razy wyobrażał sobie tę scenę. Emma była o
tym przekonana.

A przecież to niemożliwe. James nie mógł sobie

wyobrażać, że oni kiedyś… Nigdy nie dał jej do
zrozumienia, że…

James poruszył się w niej, a ją znowu ogarnęła

panika. Usiłowała się spod niego wydostać, był
przerażająco duży ciężki, pachniał inaczej…

Wystarczyła jednak chwila, żeby już nie chciała się

od niego uwolnić. James wchodził w nią i z wolna się
wycofywał, a jej ciało wibrowało z trudną do opisania
rozkoszą. Poddawała mu się teraz tak skwapliwie, że
pogrążał się w niej coraz głębiej.

Emma wygięła biodra i zadrżała konwulsyjnie.

Oboje dążyli do spełnienia. James szeptał coś do niej,
ale ona niczego już nie rozumiała i chociaż nie stawiała
żadnego oporu, chwycił jej ręce i przytrzymał nad jej
głową, jakby się bał, że mu się wymknie.

background image

Emma wcale nie myślała o ucieczce.

Skoncentrowana była wyłącznie na Jamesie, na dotyku
jego szorstkiej szczęki na swoim policzku, a przede
wszystkim na jego twardym członku.

Jego ruchy były tak namiętne, że zaczęła się bać o

całość łóżka. Przy jej pechu mogłoby się nagle rozlecieć
i cała gospoda dowiedziałaby się o ich nocnych
wyczynach.

Kiedy osiągnęła orgazm, było to uczucie, jakiego

jeszcze nigdy nie zaznała. Wydawało się jej, że została
wyzwolona z własnego ciała, otoczona morzem
ognistych barw, które napawały ją niesłychaną radością.
Nie wiedząc nawet o tym, wydała głośny jęk, a wtedy
James już całkowicie się zatracił.

Nawet w najśmielszych snach, kiedy po tysiąc razy

wyobrażał sobie, jak się kochają, nie przypuszczał, że to
mogłoby być aż tak doskonałe, tak naturalne…

Wbił się w nią tak głęboko, jak tylko zdołał, nie

myśląc już o tym, że mógłby ją przestraszyć, pragnąc
tylko osiągnąć w niej spełnienie.

Wstrząsnął nim spazm rozkoszy tak silny, że nie

mógł powstrzymać głośnego okrzyku, który, jak się
obawiała Emma, mógł postawić na nogi całą gospodę.

Kiedy opadł na nią, Emma czuła tylko

przyspieszony rytm jego serca, jego ciężar na swoim
ciele i powiew z nieszczelnego okna, który chłodził jej

background image

rozgorączkowaną skórę. Dopiero po kilku minutach
dotarło do niej znaczenie tego, co się stało.

Zrozumiała wtedy, że buty, które przybiła do

Drzewa Życzeń, nie przyniosły jej ani trochę szczęścia.
Nie przełamały złej passy.

Jak będą mogli teraz wystąpić o unieważnienie

małżeństwa?

22

- Emmo! - Lady Denham rozłożyła ramiona. - Moja

kochana!

Emma znalazła się w silnym uścisku starszej damy.

Matka Jamesa lubiła wylewne powitania.

Ta korpulentna, nie wyróżniająca się urodą kobieta

była zupełnie niepodobna do swojego syna. Potrafiła
jednak świetnie się ubierać, miała zmysł piękna, a jej

background image

przyjęcia należały do najpopularniejszych w Londynie,
nie tylko ze względu na doskonałe jedzenie, lecz
również na jej wspaniałe poczucie humoru.

Wypuściła wreszcie Emmę z uścisku i zlustrowała

ją uważnym spojrzeniem.

- Jest za chuda - stwierdziła, obrzucając

krytycznym wzrokiem drobną postać Emmy w prostej
sukience w kratkę i takim samym kapelusiku; taki strój
już w zeszłym sezonie wyszedł z mody. - James, nie
uważasz, że ona jest za szczupła? Czym cię tam
karmiono, Emmo? Chyba samym powietrzem. Jesteś
chuda jak patyk. Ale to nic. Mój kucharz postara się,
żeby przytyła. Pysznie gotuje. Na litość, a kto to jest? -
Lad Denham dopiero teraz zauważyła stojącego za
Emmą chłopca.

Fergus zerkał nieśmiało na matkę Jamesa,

trzymając czapkę w ręku.

- Fergus MacPherson, proszę pani.

Lady Denham nie wydawała się zdziwiona, że jej

syn przywiózł ze Szkocji nie tylko wdowę po swoim
kuzynie, ale i na wpół ślepego małego obdartusa.
Wyciągnęła do chłopca pulchną dłoń.

- Miło mi pana poznać, panie MacPherson.

Zadowolony z tak sympatycznego powitania

chłopiec znowu stanął za Emmą. Nie wynikało to z
nieśmiałości. Emma Wiedziała, że o Fergusie można

background image

wszystko powiedzieć, tylko nie to, że jest nieśmiały.
Był oszołomiony wspaniałością rezydencji na Park Lane
- wysokimi sufitami, lokajami w liberii, błyszczącymi
podłogami z marmuru i obrazami w kunsztownych
ramach. W porównaniu z krytą słomą chatynką, w
której Fergus mieszkał na Faires, dom Jamesa i jego
matki był królewskim pałacem. Nawet Emma, która
przecież dobrze tę rezydencję znała, była pod
wrażeniem. Od dawna już nie mieszkała w takim domu,
gdzie nie ma przeciągów, a są czyste szyby, przez które
wszystko było wyraźnie widać.

Emma nie dziwiła się Fergusowi. Sama chętnie by

się za kogoś schowała… Chociaż niekoniecznie z tego
samego powodu. Od chwili, kiedy się przebudziła w
gospodzie pani MacTavish i przypomniała sobie, co się
działo w nocy, miała ochotę naciągnąć kołdrę na głowę
i tak już pozostać.

Spała ze swoim mężem. Gdyby jakiś kronikarz

obyczajów zajął się wyspą Faires, to pewnie nie uznałby
tego faktu za szczególny występek, jednak Emma
uważała to za niesłychanie gor

szący czyn. Pr

zecież

James tak naprawdę nie był jej mężem. Mógł być jej
mężem w świetle prawa, ale oni, w myśl umowy
pomiędzy sobą, zawarli tylko formalny związek. Co się
więc wydarzyło tamtej nocy w gospodzie? Nie potrafiła
sobie te wytłumaczyć.

Nie miała również okazji, żeby porozmawiać o tym

z Jamesem. Ani przez chwilę nie byli później sami.

background image

Następnego ranka, po tej namiętnej nocy, Jamesa nie
było już w pokoku, gdy się obudziła. Kiedy zeszła do
jadalni, znalazła tam swojego męża - męża! - siedzącego
przy stole w towarzystwie Fergusa MacPhersona, który,
jak poinformował ją z uśmiechem James nie czyniąc
żadnych aluzji do ich nocnych szaleństw, jedzie z nimi
do Londynu, żeby wybitny okulista, znajomy Jamesa
obejrzał jego oczy.

Emmę to oczywiście zdumiało, ale już nie tak

bardzo, jak mogło zaskoczyć ją niegdyś. To już nie był
ten sam James Marbury, który w salonie swojej matki
wymierzył kuzynowi zwalający z nóg cios. To był
zupełnie inny James Marbury pragnął nieść pomoc
innym, nie robiąc dokoła tego faktu niepotrzebnej
wrzawy. Ta zmiana nastąpiła w nim podczas ostatniego
roku i była coraz bardziej widoczna.

Emma nie mogła tego zrozumieć. Tacy mężczyźni

jak hrabia Denham niełatwo się zmieniali. Z Jamesem
stało się dziwnego, co spowodowało, że chciał
poślubiać ubogie wdowy i pomagać małym chłopcom,
którzy mieli kłopoty z oczami.

Emma nie miała pojęcia, co to mogło być.

Podróż do Londynu odbyli we trójkę - Emma,

James i Fergus, Emma nie miała okazji, żeby zadać
Jamesowi choć jedno pytanie, to najważniejsze: Co my
teraz zrobimy?

background image

Chyba nie wyobrażał sobie, że mogliby udawać, że

nic się nie stało? Coś się wydarzyło, i to, według
Emmy, coś wielkiej wagi.

Może jednak dla światowca, jakim był James, ten

fakt miał żadnego znaczenia. Zachowywał się tak, jakby
to była błahostka.

Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że to, co dla

niego mogło być zwykłą, nic nie znaczącą przygodą, dla
Emmy było niesłychanie ważnym wydarzeniem.
Typowo męskie zachowanie.

Zaczynała podejrzewać, że coś musi być nie w

porządku z Jamesem Marburym. To prawda, że przez
cały rok go nie widziała, ale przez ten czas stał się
zupełnie inną osobą…

Ta osoba podnosiła właśnie Fergusa, żeby mógł

obejrzeć szable, wiszące nad kominkiem we wschodnim
salonie, szable, które należały do dziadka Jamesa.

Co się z nim stało? - pomyślała znowu Emma. To

nie był ten James, który uderzył jej narzeczonego i
poszedł do stryjostwa Emmy, żeby ich ostrzec przed
planowaną ucieczką młodej pary.

Będzie musiała spytać o to lady Denham. Kiedy

będą same, natychmiast ją spyta, co się przydarzyło jej
synowi w ostatnim roku. Może doznał jakiegoś urazu
głowy? A może spotkał go poważny wypadek? Coś się

background image

musiało wydarzyć. Coś, co tłumaczyłoby jego
niezwykłe zachowanie.

Kiedy już się dowie, wtedy - jak miała nadzieję -

zrozumie, co się wydarzyło pomiędzy nimi tamtej nocy.
Czasem się jej wydawało, że to wszystko było snem,
dziwnym, cudownym snem. Od tamtego czasu James
nie dotknął jej ani razu - podawał jej tylko ramię, kiedy
wysiadała z powozu, albo wyciągał pomocną dłoń.
Może tego miłosnego szaleństwa w ogóle nie było.
Może oni się nie kochali tak długo w noc, tak namiętnie,
jakby byli stęsknieni za sobą po zbyt długim
rozstaniu…

Oczywiście! A jutro świnie będą miały skrzydła!

Ale Emma nawet temu by się nie dziwiła. Już nic

nie było stanie jej zadziwić. Była teraz w Londynie, a
przysięgła sobie przecież, że jej noga nigdy tam nie
postanie. Zatrzymała się w rezydencji hrabiego
Denhama, tuż obok domu, w którym się wychowywała -
obok rodziny, która wyrzekła się jej za to, że poślubiła
człowieka uznanego za nieodpowiedniego męża dla
panny van Court. A do tego wyszła za mąż po rum
drugi… Za człowieka, którego niegdyś najbardziej nie
cierpiała.

Pocieszał ją jedynie fakt, że to małżeństwo zostało

zawarte w tajemnicy.

Jak się jednak wkrótce okazało, ta nadzieja także

była złudna

background image

- Emmo. - Matka Jamesa serdecznie uścisnęła jej

dłoń.

Stały przed ogromnym lustrem w złoconych

ramach, w pokoju, który Emma miała zajmować
podczas swojego pobytu w Londynie. - Tak się cieszę.

Emma, poprawiając swoje niesforne loki, które się

rozsypały, kiedy zdejmowała kapelusz, uśmiechnęła się
do lady Denha,. Była przekonana, że matka Jamesa chce
powiedzieć, że cieszy się ze spotkania po tak długiej
nieobecności Emmy w Londynie.

- Ja też się cieszę, że panią widzę, milady -

powiedziała. Mówiła to zupełnie szczerze. Zawsze
bardzo lubiła ciotkę Stuarta. - Nie widziałyśmy się
bardzo długo.

Lady Denham usiadła w jednym z głębokich,

wybitych adamaszkiem foteli, które stały przy
ogromnym, marmurowym kominku w elegancko
urządzonej sypialni. James poszedł do biblioteki, żeby
przejrzeć nagromadzoną w czasie jego nieobecności
pocztę, a Fergus został zaprowadzony do dziecinnego
pokoju. Chłopca oszołomiły znajdujące się tam
zabawki, które dawniej należały do Jamesa.

- To dla moich wnuków - wyjaśniła lady Denham,

rzucając

Emmie znaczące spojrzenie.

background image

Teraz, kiedy znalazły się same, Emma miała

doskonałą okazję, żeby dowiedzieć się od matki Jamesa,
czy on ostatnimi czasy zachowywał się jak zwykle, czy
przypadkiem nie spadł z konia…

Odwróciła się do lady Denham i stwierdziła ze

zdziwieniem, że starsza dama trzyma koronkową
chusteczkę przy oczach. Matka Jamesa płakała.

- Lady Denham! - zawołała Emma, klękając przy

fotelu. - Co się stało? Źle się pani czuje? Czy mam
zawołać pokojówkę?

- Och, nie - uśmiechnęła się starsza pani, chociaż

łzy nadal pływały jej po policzkach. - Nie jestem chora,
moje dziecko, tylko… Tylko taka jestem szczęśliwa, że
znowu cię widzę. Wiem, że w zeszłym roku nie
rozstałyśmy w zbyt serdecznej atmosferze, Musisz
zrozumieć, moja droga, że tak się stało tylko dlatego,
że… Przecież ty byłaś taka młoda! Nie mogłam nieść
myśli, że będziecie mieszkać gdzieś daleko, na tych
dalekich wyspach.

- Rozumiem to - pocieszała ją Emma. - Lady

Denham, proszę, niech się pani nie denerwuje.

- Honoria. - Lady Denham pogładziła dłoń Emmy. -

Musisz teraz mówić do mnie Honoria, moja droga. Nie
wolno ci też myśleć, że mogłabym cię winić za to, co
spotkało Stuarta. Kiedy on coś sobie postanowił, nikt
nie był w stanie go od tego odwieść. I umarł… Ale

background image

umarł szczęśliwy, prawda, Emmo? Byliście ze sobą
szczęśliwi na Faires, jak myślę?

Emma przygryzła wargę, ale zaraz pospieszyła z

odpowiedzią.

- Tak, oczywiście, byliśmy szczęśliwi.

- Byłam o tym przekonana. - Jasnoniebieskie oczy

lady Denham, tak niepodobne do zmieniających kolor
oczu jej syna, wyrażały czułość. - Jak mogłoby być
inaczej? Muszę jednak przyznać, że bardzo się cieszę, iż
jesteś już w domu.

- Ja też się cieszę. - Emma była wzruszona. - Nie

przypuszczałam, że tak będzie, ale ja również jestem
szczęśliwa, że wróciłam. Proszę mi powiedzieć, lady
Denham… - Widząc karcące spojrzenie matki Jamesa,
szybko się poprawiła: - Powiedz mi, Honorio, czy masz
jakieś wiadomości o mojej rodzinie? Czy Penelope
wyszła już za mąż? A moi stryjostwo? Czy są zdrowi?

- Świetnie się czują. - Lady Denham ocierała

jeszcze łzy. - Chociaż mam wrażenie, że spodziewali
się, że nasza długoletnia zażyłość doprowadzi do
skojarzenia zupełnie innej pary, to teraz są niesłychanie
szczęśliwi. Przychodzą dziś wieczór nu kolację. Kiedy
usłyszeli tę nowinę, nic ich nie mogło po wstrzymać.

- To znaczy… Powiedziałaś im, że tu jestem? -

Emma nie bardzo rozumiała, o czym mówiła starsza
pani.

background image

- Ja? O nie, moja droga. Nie ja…

Ktoś zastukał do drzwi. Emma wstała z klęczek.

- Proszę wejść! - zawołała. Pojawiło się dwóch

służących oraz Burroughs, kamerdyner lady Denham.
Lokaje taszczyli ogromny kufer. Emma natychmiast
rozpoznała monogram, którym był oznaczony.

- To jest - powiedziała ze zdziwieniem - kufer lorda

Denhama.

- Naturalnie, milady - odrzekł Burroughs.

Emma, zbita z tropu, słysząc "milady", szybko

sobie wytłumaczyła, że Burroughs, który służył jeszcze
u dziadku Jamesa, robi się trochę nieprzytomny z
wiekiem, więc po stanowiła zaprotestować.

- Czy w takim razie nie powinien znaleźć się w

pokoju lorda? - spytała.

- Och, naprawdę. - Matka Jamesa wstała z fotela i

zerknęła na kamerdynera z widocznym zażenowaniem.
- Widzę, że oni to naprawdę chcieli utrzymać w
tajemnicy, Burroughs.

- Na to wygląda, madame - odparł kamerdyner z

ledwie powstrzymywanym uśmiechem.

Emma patrzyła na nich zdezorientowana i czuła, że

narasta w niej podejrzenie.

background image

- Co utrzymać w tajemnicy? - spytała, zanim

usłyszała odpowiedź, w holu rozległy się szybkie kroki i
w drzwiach pojawił się James.

- Tu jesteś - zwrócił się do matki. Potrząsnął dużą,

białą kopertą. - Przed chwilą otrzymałem tę przedziwną
przesyłkę. Mam nadzieję, że potrafisz mi to
wytłumaczyć.

- Może to zaproszenie od lorda i lady Cartwright na

bal, który wydają specjalnie dla ciebie?- spytała lady
Denham, promieniejąc z radości.

- Tak. - James zerknął na kartonik. - Ale nie tylko

dla mnie.

- Nie - przyznała lady Denham. Nie mogąc się

opanować, wykrzyknęła: - Nie, to jest bal na twoją
cześć… I twojej żony! - Obrzuciła Emmę i swojego
syna promiennym spojrzeniem. - Moi drodzy! My już
wszystko wiemy! Znamy waszą tajemnicę! Sędzia
Reardon powiadomił nas o wszystkim. Najlepsze
życzenia, moje dzieci. Wszyscy jesteśmy tacy
szczęśliwi!

background image

23

Emma czuła, że ziemia usuwa się jej spod stóp.

Była o tym przekonana. Musiało tak być, przecież
kolana nie odmówiłby jej tak nagle posłuszeństwa.

Opadła na fotel, zwolniony przez lady Denham. Nie

potrafiła utrzymać się na nogach.

- Sędzia Reardon napisał do ciebie? - James był rów

zaszokowany jak Emma. - Kiedy?

- Otrzymaliśmy jego list przed kilkoma dniami. -

Uśmiech lady Denham już nieco przygasł. - Nie
powinieneś się złościć, James. Sędzia pisał, że chcecie,
żeby to była niespodzianka. Rozumiem, że w tych
okolicznościach należy zachować pewną dyskrecję.
Przecież nie będziemy tego rozgłaszać. Może damy
tylko kilka wierszy do kroniki towarzyskiej. Na
przykład: W ostatnich dniach dziewiąty hrabia Denham
i pani Stuartowa Chesterton… Coś w tym rodzaju.
Prawie nikt nie będzie się orientował, mój drogi. Stuart
nie był… - Lady Denham zerknęła na Emmę. -
Chciałam powiedzieć, że znało go niewiele osób z
naszego towarzystwa. Cały czas siedział w książkach.

background image

Wydawało się, że James nie słyszał tego, co mówiła

matka, wpatrywał się niezbyt przytomnym wzrokiem w
trzymane ręku zaproszenie.

- To stary wścibski… - powiedział tylko. Było

oczywiste, przynajmniej dla Emmy, że te słowa odnoszą
się do sędziego Reardona, ale lady Denham inaczej je
zrozumiała.

- Nie wolno ci oskarżać Cartwrighta, mój kochany.

To jest mój stary przyjaciel. Wszyscy tak bardzo się
cieszą. Trzeba było słyszeć van Courtów, kiedy tu byli
któregoś wieczoru. Przybiegli natychmiast po
otrzymaniu listu…

- Moi stryjostwo? On też do nich napisał?! -

wykrzyknęła Huna, zaciskając dłonie na poręczach
fotela.

- Oczywiście - odpowiedziała speszona lady

Denham, zerkając na Emmę, żeby po chwili przenieść
wzrok na syna. - Nie jesteście chyba o to źli? Ja
uważam, że to było niezwykle miłe z jego strony. To
znaczy sędziego Reardona. Wydaje mi się, że jest on
bardzo sumiennym i serdecznym człowiekiem.

W odpowiedzi na to stwierdzenie James roześmiał

się tylko. Emma również pragnęłaby dojrzeć coś
śmiesznego w tej sytuacji. Teraz jednak jej piękne
marzenie senne - co z tego, że było tylko snem, jeśli w
tym śnie, chociaż przez jedną noc Emma czuła, po raz

background image

pierwszy w życiu, że jest kochana i pożądana -
zamieniło się w przerażający koszmar.

A poranek po nocy poślubnej, czy również nie był

koszmarem? Mężczyzna, który w nocy tak namiętnie ją
kochał, ledwie zauważał jej istnienie w świetle dnia.

- To nieładnie z waszej strony - mówiła dalej lady

Denham - nawet bardzo nieładnie utrzymywać taką
rzecz w tajemnicy. Potajemne małżeństwo! Rozumiem,
że nie chcecie, żeby wszyscy się dowiedzieli, że
pobraliście się tak szybko po śmierci biednego Stuarta,
ale żeby nawet mnie nie powiedzieć słowa!
Wiedzieliście przecież, że ja bym was zrozumiała.

- Mamo… - zaczął James, ale lady Denham mówiła

dalej, z wielkim ożywieniem.

- Przecież każdy, kto widział, jak skakaliście sobie

do oczu podczas zeszłorocznego sezonu towarzyskiego,
mógł przewidzieć, że pewnego dnia staniecie przed
ołtarzem…

- Mamo! - Emma zauważyła, że twarz Jamesa

pokrywa ciemny rumieniec. Zresztą to się jej mogło
tylko wydawać, to był pewnie tylko odblask
wiosennego słońca. Dlaczego miałby się czerwienić?

- No i co? - Niezadowolenie syna nie zrobiło na

lady Denham najmniejszego wrażenia. - Widziałam, jak
rzucaliście sobie wymowne spojrzenia na sali balowej…

background image

Emma zapragnęła nagle zapaść się pod ziemię. To

prawdo, że często jej sprzeczki z Jamesem odbywały się
publicznie, nie zdawała sobie jednak sprawy, żeby
ktokolwiek, poza Stuartem - nie mówiąc już o jej nowej
teściowej - zwracał mi to uwagę. A już na pewno nie
oznaczały niczego innego, jak to sobie wyobrażała lady
Denham, poza ostrą wymianą poglądów pomiędzy
dwiema tak bardzo odmiennymi osobami Nie było
również żadnej wymiany tęsknych spojrzeń na salach
balowych… Przynajmniej z jej strony.

Również James nie wykazywał żadnych oznak, że

żywi dla niej jakieś inne uczucia poza braterskim
pobłażaniem…

… To znaczy do niedawna.

Emma była przekonana, że to, co się pomiędzy

nimi wydarzyło, wynikło wyłącznie z jej winy. To ona
dała wszystkiemu początek tym swoim pocałunkiem na
dobranoc. Zwykłym pocałunkiem. Widocznie była zbyt
zmysłową istotą, żeby oprzeć się swoim prymitywnym
popędom, a tamtej nocy tak bardzo chciała zobaczyć, co
się kryje pod jedwabnym szlaflokiem Jamesa
Marbury'ego.

No i zobaczyła - nic dziwnego, że teraz on na nią

prawie nie patrzy. Co też musi o niej myśleć!

- Mamy zostawić tu kufer, milordzie? - To było

pytanie, ale w tonie głosu kamerdynera brzmiała

background image

pewność, że otrzyma twierdzącą odpowiedź. I
rzeczywiście tak się stało - ku zdziwieniu Emmy.

- Oczywiście - powiedział James i dodał, nie

patrząc nawet na Emmę: - Muszę teraz napisać list, by
załatwić chłopcu wizytę u doktora Stonelettera… -
Odwrócił się i wyszedł i pokoju, nie mówiąc już ani
słowa.

Emma nie mogła tak tego zostawić. Bez względu na

to, czy James był zaszokowany jej rozwiązłością, czy
też nie, musi nią porozmawiać. Zerwała się z fotela.

- Przepraszam na chwilę, milady - powiedziała i

pobiegła za Jamesem. A służących, którzy patrzyli na
nią ze zdumieniem, niech diabli porwą!

Słysząc stukot jej obcasów na parkiecie, James

zatrzymał się na szczycie schodów i przybrał surową
minę.

- Posłuchaj, Emmo - zaczął, zanim zdążyła

cokolwiek powiedzieć. Ale Emma nie miała zamiaru
słuchać. Chwyciła go za ramię wepchnęła do
najbliższego pokoju - który okazał się salonikiem lady
Denham, ale to nie miało żadnego znaczenia. Można
było tu zamknąć za sobą drzwi, co Emma natychmiast
zrobiła.

- Nie, to ty posłuchaj, James - powiedziała, z

trudem panując nad głosem. - Nie możemy przejść nad
tym do porządku. Musimy porozmawiać. Wiem, że

background image

masz mi wiele do zarzucenia. Jeden Bóg wie, że ja też
dużo sobie wyrzucam, ale nie wyjdziesz z tego pokoju,
dopóki nie postanowimy, co mamy teraz robić.

James skrzyżował ręce na piersi, na twarzy miał

wyraz lekkiego rozbawienia. Emma starała się nie
patrzeć na naprężone muskuły jego ramion, które
uwydatnił ten gest, chociaż był to bardzo pociągający
widok. Jednak wdowa po wikarym nie powinna na takie
rzeczy zwracać uwagi, nawet jeśli to muskuły należały
do mężczyzny, który przypadkiem był jej mężem.

- A cóż takiego zrobiłaś, Emmo - spytał James

swoim niemiłym, ironicznym tonem - żeby myśleć, że
mam ci coś do zarzucenia?

- Chcesz mnie zmusić, żebym to powiedziała? -

zarumieniła się ze wstydu. - Sam dobrze o tym wiesz.
Przyznaję, że to była moja wina. Nie powinnam była cię
pocałować. Ale ty nie możesz winić tylko mnie.

- Emmo, ja cię o nic nie obwiniam - powiedział

James tym samym suchym tonem. - Wręcz przeciwnie.

Była tak zażenowana, że nie rozumiała, co chciał

przez tu powiedzieć. Potrząsnęła tylko głową.

- Co my teraz zrobimy? - spytała.

- Nie mam pojęcia. - James uniósł brew. - A co ty

proponujesz, Emmo?

background image

- Co ja proponuję? To był wyłącznie twój pomysł.

A więc jaka jest twoja propozycja?

- Ja myślę - James zerknął na zegarek, który wyjął z

kieszonki kamizelki - że możemy teraz zjeść
podwieczorek Jestem bardzo głodny. Po podwieczorku
powinniśmy trochę odpocząć. Rozumiem, że cała twoja
rodzina przychodzi dzisiaj na kolację z okazji naszych
zaślubin.

Emma tupnęła nogą tak energicznie, że zabrzęczały

stojące na półkach szklane bibeloty.

- Jak możesz z tego żartować?! - wykrzyknęła. -

Nie rozumiesz, że sędzia Reardon wszystko zepsuł? To
małżeństwo miało być utrzymane przed nimi w
tajemnicy, a oni wszystko już wiedzą!

- Tak - przyznał James, chowając zegarek i

pocierając w zamyśleniu brodę. - Rzeczywiście, wiedzą.

Nie wykazywał jednak wściekłości, jaką według

Emmy powinny wywołać zdradzieckie działania
sędziego.

- Jak my teraz dostaniemy unieważnienie

małżeństwa? Twoja matka wszystkim rozpowiada, że
się pobraliśmy! Jest niezwykle podekscytowana.
Prosiła, żebym nazywała ją Honorią! Wspominała
nawet o wnukach!

background image

James odjął dłoń od twarzy. Wydawał się

zdziwiony, ale, jak się okazało, nie z powodu nadziei
jego matki na posiadanie wnuków.

- Och - powiedział. - Ty nadal chcesz występować

o unieważnienie małżeństwa?

Miał opuszczone oczy, więc Emma nic nie mogła z

nich wyczytać. Oniemiała.

- James, czyś ty oszalał? Oczywiście, że chcę! -

Zerknęła na niego spod oka. - A ty nie? Taki był nasz
plan, prawda?

- Musisz mi wybaczyć, ale wydawało mi się, że ten

plan uległ zmianie. - James mówił takim tonem, jakby
się zastanawiał, jakim powozem pojechać na spacer. -
Wydawało mi się tamtej nocy, że… podobało ci się, że
jestem twoim mężem.

Emma czuła, że znów oblewa się rumieńcem. Jak

on może mówić o tym, co się między nimi wydarzyło,
tak nonszalanckim tonem… Nic dziwnego, że ma już
trzydzieści lat i jeszcze się nie ożenił!

Tyle że, oczywiście, był już żonaty. I na tym

polegał cały problem.

- To, co się wydarzyło tamtej nocy - wykrztusiła

Emma, która była tak zażenowana, że zaczynało
brakować jej tchu - było pomyłką. Już ci to
tłumaczyłam. Nie miałam zamiaru… Nie myślałam,
że…

background image

James nie robił wrażenia, że jest zakłopotany. Jak

zwykle, zachowywał chłodny dystans, który opuszczał
go tylko wtedy, o czym Emma miała okazję się
przekonać, kiedy ogarniało go pożądanie.

- Przykro mi, że tak uważasz. Wydawało mi się…

Widzę jednak, że musiałem się mylić.

Emma poczuła, że jej serce zabiło szybszym

rytmem (zupełnie nie wiedziała, dlaczego się tak
dzieje).

- Co ci się wydawało? - spytała.

Ale James nie odpowiedział na to pytanie - w

każdym razie nie na temat swoich osobistych odczuć.

- List sędziego Reardona - powiedział -

rzeczywiście wprowadził pewne zamieszanie, ale to
jeszcze nie powód, żeby wpadać w panikę, Emmo. Nie
wiem, dlaczego nie mielibyśmy przeprowadzić naszego
planu, jeśli tak sobie życzysz. Moju matka będzie,
oczywiście, bardzo rozczarowana, ale w końcu się z tym
pogodzi, tak samo jak twoja rodzina. Jeśli jesteś
przekonana, że nasz związek nie przyniesie… hm…
żadnych nieoczekiwanych owoców…

Emma gwałtownie nabrała powietrza. Chociaż nie

przypuszczała, żeby to było możliwe, ale poczuła się
jeszcze bardziej zażenowana.

- Rozumiem. - James obserwował ją z uniesionymi

brwiami, ale nie okazując żadnych szczególnych

background image

emocji. - Może poczekamy z decyzją do czasu, kiedy ta
kwestia zostanie rozwiązana.

- Ja… - Emma nie wiedziała, co powiedzieć,

chociaż uważała, że powinna to zrobić. - Nie chcę,
żebyś czuł, że powinieneś…

Dopiero teraz James stracił zimną krew. Popatrzył

na nią z dezaprobatą.

- Emmo - powiedział surowym tonem. - Czy ty

naprawdę myślisz, że gdybyś nosiła moje dziecko w
łonie, to ja bym nie…

- Nie chciałabym, żebyś czuł się zobowiązany -

przerwała mu. - Ja…

- Nie musisz się o to troszczyć - przerwał jej. -

Zawsze pociągała mnie myśl, żeby zostać ojcem. Jeśli
okaże się jednak, że tak się nie stanie, będziesz miała
unieważnienie małżeństwa, o ile nie przeraża cię myśl,
że obarczysz krzywoprzysięstwem swoją nieśmiertelną
duszę.

To było typowe dla Jamesa - lekkim tonem

podkreślał, że to, co miało miejsce w gospodzie pani
MacTavish, czyni przysięgę o nieskonsumowanym
małżeństwie wierutnym kłamstwem.

- Ja, osobiście - ciągnął James - nigdy się specjalnie

nie martwiłem, dokąd trafi moja nieśmiertelna dusza.
Czy to już wszystko, Emmo? Muszę jeszcze dokończyć
list w sprawie młodego Fergusa, trzeba się też

background image

porozumieć z twoim bankiem, by sędzia Reardon mógł
przekazać ci pieniądze…

Emma stała na dywanie w kwiaty w saloniku lady

Denham, czując rozczarowanie. Dlaczego tak było,
otrzymała przecież wszystko, czego tylko chciała? Nie
mogła tego zrozumieć.

Pzecież nie oburzał jej fakt, że James nie

sprzeciwiał się unieważnieniu małżeństwa.

Jednak… Jednak on był teraz zupełnie innym

człowiekiem. Tak bardzo się zmienił od tego fatalnego
dnia, kiedy mu powiedziała, że ona i Stuart planują
ucieczkę…

Emma otrząsnęła się z tych myśli. Co ona sobie

wyobraża? Całkowicie zmienia swoją opinię o
mężczyźnie tylko dlatego, że załatwił wizytę u lekarza
dla jednego z jej uczniów? A może jej stosunek do
niego uległ tak gwałtownej zmianie, ponieważ wykazał
się sprawnością w innej dziedzinie?

Tak dalej być nie może. Tego była pewna.

Powiedział jej żeby się zachowywała jak dorosła osoba.
Będzie więc dorosła, będzie równie chłodna i
wyrachowana jak on.

- To wszystko, lordzie Denham. Dziękuję -

powiedziała prostując ramiona.

Kiedy James skinął jej uprzejmie głową i wyszedł z

pokoju, mimo wszystko Emma musiała usiąść, żeby się

background image

opanować. Powtarzała sobie, że to wszystko nie będzie
trwało dług zakładając, czego dowiodło jej poprzednie
małżeństwo, że na nie zachodzi w ciążę. Wkrótce
będzie mogła powrócić do swojego spokojnego życia na
Faires i nigdy, jeśli nie będzie miała na to ochoty, nie
zobaczy już Jamesa Marbury'ego.

Przynajmniej tak sobie powtarzała.

I przez chwilę udało się jej nawet w to uwierzyć.

24

James doszedł do wniosku, że wszystko jest na

dobrej drodze.

Sędzia Reardon, prawdopodobnie nic o tym nie

wiedząc, okazał się szalenie pomocny. Im więcej osób
będzie wiedziało o ich małżeństwie, tym trudniej będzie
je rozwiązać.

A ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzył James,

było… rozwiązanie jego małżeństwa z Emmą van
Court.

background image

Nawet teraz, siedząc w salonie matki i obserwując

swoją świeżo poślubioną małżonkę, która witała się z
rodziną, jakby nic się nie wydarzyło, jakby nie wyszła
za mąż wbrew ich woli - nie mógł do końca uwierzyć
swojemu szczęściu. Pojechał do Szkocji w
poszukiwaniu zwłok, a przywiózł do domu młodą żonę.

Tą żoną była kobieta, która przez długie miesiące

nawiedzała go w snach i do której wyrywało się jego
serce. Sam nie wiedział, czym sobie zasłużył na tak
wspaniałą nagrodę. Wiedział tylko, że ją zdobył i musi
utrzymać.

Nawet wbrew Emmie, która, jak podejrzewał, nie

znała tak dobrze własnego serca, jak się jej wydawało.

Emma rozmawiała właśnie z Penelope. Jakaś jej

uwagi i wywołała wybuch śmiechu kuzynki. James
widział wyraźnie, że Penelope robi wszystko, żeby nikt
nie zauważył, jak przygnębia ją fakt, że jej młodsza
kuzynka już dwukrotnie wyszła za mąż, a ona nie
znalazła jeszcze męża. Zastanawiał się też, zresztą nie
pierwszy raz, jak to było możliwe, że van Courtowie,
którzy należeli do kulturalnej elity Londynu i byli
bardzo bogatymi ludźmi, chociaż nie mieli skłonności
do filantropii, mogli wychować taką dziewczynę, jaką
była Emma. Emma i Penelope były tak różne, jak dzień
różni się od nocy.

Nie tylko dlatego, że zwykłą, szarą sukienkę Emmy

- jutro James sprowadzi krawcową matki i zamówi
wyprawę dla żony, chociaż i w tej starej sukience była

background image

najpiękniejszą kobiet w salonie - przyćmiewał blask
złocistych jedwabi i biżuterii Penelope.

Nie o to chodziło. Emma zawsze była inna niż

reszta jej rodziny. Może dlatego, że wcześnie straciła
rodziców, a może po prostu taka była - okazywała
wyjątkową wrażliwość na cudze troski i kłopoty -
począwszy od piskląt, które wypadły z gniazda (zawsze
błagała Jamesa, żeby je tam włożył), a skończywszy na
głodujących tubylcach w Papui-Nowej Gwinei, dla
których również wypraszała u Jamesa pieniądze. Nic
więc dziwnego, że uwielbiała Stuarta. Emmie nie tylko
podobała się jego blada, melancholijna twarz - James
wiedział, że taki wygląd przyciąga młodziutkie
dziewczyny. Stuart, podobnie jak Emma, pragnął
pomagać wszystkim, dla których los nie był zbyt
łaskawy.

Jednak James, podobnie jak jej stryjostwo, nie

traktował poważnie zadurzenia Emmy w swoim
kuzynie. Sądził, że ta fascynacja umrze śmiercią
naturalną, kiedy dziewczyna odkryje, że Stuarta bardziej
interesują duchowe niż cielesne związki

Niestety, jak się wydaje, to odkrycie nigdy nie

nastąpiło.

Dokładnie w tym samym czasie, kiedy James

spodziewał się, że będzie zajęty ocieraniem łez Emmy,
którą Stuart porzuci dla kościoła i zostawi ze złamanym
sercem, został poinformowany o planach ucieczki
kochanków.

background image

Jak on mógł sobie wyobrażać, że Emma w pewnym

momencie dojdzie do wniosku, że jest on bardziej
odpowiednim kandydatem na męża niż Stuart? Kiedy
przekonywał ją, że ubodzy powinni sami o siebie
zadbać, jego kuzyn zdobywał jej serce niewzruszoną
wiarą w Boga i działalnością charytatywną. Nic więc
dziwnego, że wybrała Stuarta. Dla takiej dziewczyny
jak Emma o wiele bardziej pociągające było życie w
niedostatku na Szetlandach niż wygodna egzystencja
hrabiowskiej żony!

Jednak hrabiowie, co postanowił udowodnić jej

James, mają o wiele większe możliwości, żeby nieść
pomoc ubogim, niż niewiele zarabiający wikarzy.

Osiągnął już pierwszy sukces - a przynajmniej taką

miał nadzieję - udowadniając jej, że hrabiowie są
lepszymi kochankami. Chociaż nie wiedział, co o tej
sprawie myślała Emma, nie sądził, żeby w tej dziedzinie
miała powody do narzekań - pomimo jej stałych nalegań
na unieważnienie małżeństwa. James żałował teraz, że
podsunął jej taką możliwość.

Ale jak inaczej miał ją przekonać, żeby za niego

wyszła? Obawiał się, że Emma jeszcze mu nie
przebaczyła tego, co zrobił jej narzeczonemu. Nie miała
również pojęcia, że darzył ją potajemną miłością. Ona
wzdychała do jego kuzyna, a James skrycie wzdychał
do niej…

Ale Stuarta już nie było, a Emma potrzebowała

miłości, do której miała prawo. Jak się przekonał,

background image

całując ją w zamku MacCreigh - zresztą zawsze to
przeczuwał - była niezwykle namiętną dziewczyną,
która uwielbiała pocałunki i… inne zabawy. Lubiła je
tak bardzo, że bez trudu można ją było nakłonić do tego,
żeby zapomniała o wszystkim innym, tak bardzo
pragnęła być… zabawiana. Ta cecha, jak wynikało z
doświadczenia Jamesa, była niezwykle rzadka u
eleganckich dam, chociaż tak bardzo pożądana. Fakt, że
Emma była obdarzona tą zaletą, wcale go nie zdziwił,
spowodował tylko, że miał do siebie jeszcze większą
pretensję o to, jak się kiedyś w stosunku do niej
zachowywał. Niewybaczalne, że pozwolił takiej
kobiecie zniknąć ze swojego życia. Ale to się już nie
powtórzy.

James wiedział, że droga do szczęścia

małżeńskiego z Emmą van Court Chesterton nie będzie
łatwa. Przekonał się o tym ponownie po uroczystej
kolacji z rodziną van Courtów, chociaż dla nich nie było
to zbyt radosne spotkanie. Stryjostwo Emmy chętnie
przyjęli zaproszenie matki Jamesa, jednak nadal
wydawali się zaskoczeni faktem, że to Emma została
lady Denham, a nie Penelope, którą podsuwali
Jamesowi od chwili, kiedy ta opuściła mury szkoły.
Kiedy młodzi małżonkowie wreszcie znaleźli się sami,
Emma wyszła z garderoby w swoim grubym szlafroku i
wskazała hrabiemu stojące przy kominku fotele.

- Ty je zajmiesz czy ja?

background image

James rzucił tęskne spojrzenie w kierunku łóżka, co

Emma zauważyła.

- James, co ci przychodzi do głowy?! - zawołała. -

Nie możemy razem spać w tym łóżku. Wiesz, co się
zdarzyło ostatnim razem. Jeśli mamy dostać
unieważnienie małżeństwa, to nie możemy… nie
możemy tego dalej ciągnąć.

James, który również miał na sobie szlafrok - teraz

sam musiał zajmować się swoją garderobą, ponieważ
Roberts był na Faires, sprawując opiekę nad szkołą
Emmy i potomstwem jej suczki - usiadł na brzegu
łóżka, zdejmując ranne pantofle.

- Nie widzę powodu, dla którego miałbym się

nabawić bólu karku, śpiąc na fotelach - powiedział -
kiedy obok stoi wygodne łóżko.

Wiedział, że prowadząc taką grę, podejmuje

ryzyko, ale mężczyzna powinien walczyć o to, co chce
zdobyć.

- Poza tym co to za różnica? Już raz popełniliśmy

ten grzech. Kilka następnych razy nie wtrąci nas do
bardziej gorącego piekła.

Emma nie roześmiała się. Wyglądała na zmęczoną.

Na pewno wyczerpało ją przybieranie radosnej miny
szczęśliwej mężatki i beztroska rozmowa o wspólnych
znajomych, która zaczęła się już przy zupie i trwała aż
do podania serów.

background image

James nie wątpił, że Emma czuła się zobowiązana

do zademonstrowania stryjostwu radosnej miny. Po raz
ostatni widziała Arthura i Reginę van Court w ich
bibliotece, gdzie wuj ostrzegał ją przed nieodpowiednim
małżeństwem, a stryjenka zamartwiała się tym, co
hrabia Denham o niej pomyślał, kiedy powiedziała mu o
swoich szalonych zamiarach. Jeśli któreś z nich
dostrzegło ironię faktu, że po upływie roku ich
marnotrawna bratanica została żoną tego samego
hrabiego, to nie wspomnieli o tym ani słowa. Byli
niesłychanie serdeczni. i chociaż James nie dał się na to
nabrać i wiedział, że Emma również nie. Gdyby zjawiła
się w Londynie jako wdowa po Stuarcie, a nie żona
hrabiego Denhama, rodzina nie okazałaby radości z jej
powrotu.

Wylewne powitanie, jakie jej zgotowali, trochę

nadszarpnęło siły Emmy, nadwątlone długą podróżą ze
Szkocji. James zauważył cienie pod jej błękitnymi
oczami. Miała bardzo ciężki dzień.

Mimo to nie wycofywała się z pola walki.

- To nie jest w porządku. Sam o tym wiesz. Ale

jeśli tak się na to zapatrujesz, to ja będę spać na
fotelach.

Podeszła do łóżka i chwyciła jedwabną kołdrę.

James patrzył, jak usiłowała z dwóch foteli zrobić
posłanie.

background image

- Twoje zachowanie jest śmieszne, Emmo -

powiedział. - Jesteśmy dorosłymi ludźmi i chyba
potrafimy spać w jednym łóżku… bez żadnych
nieprzewidzianych zdarzeń.

- Gdzie ja to już słyszałam? - mruknęła.

- Wtedy ty sama zaczęłaś - przypomniał jej James.

Zauważył z satysfakcją, że oblała się nagłym

rumieńcem.

- Teraz nie musisz się martwić, że to się znowu

zdarzy - powiedziała sucho, kładąc się na swoim
małym, wyraźnie niewygodnym łóżku. - Dzisiaj będę
się od ciebie trzymać z daleka.

- Doceniam twoją troskę o los mojej nieśmiertelnej

duszy - zauważył James. - Myślę jednak, że jest już na
to za późno, Emmo. Ryzyko zostało podjęte. Wszystko
więc jedno, jeśli i tak mamy się smażyć w piekle, czy
zgrzeszymy raz, czy też tysiąc razy.

Od strony foteli nie dobiegał żaden dźwięk. Emma

naciągnęła kołdrę na głowę niewątpliwie w celu
zakończenia tej rozmowy. James wzruszył ramionami i
położył się na łóżku.

- Może masz rację - przyznał.

Znowu brak odpowiedzi. Hrabia podłożył ręce pod

głowę i patrzył na kobaltowy błękit baldachimu.

background image

- Rzeczywiście - powiedział - istnieją szanse, że im

dłużej będziemy… jak to określiłaś? Aha, dalej to
ciągnąć… tym większe jest prawdopodobieństwo, że
wreszcie zostaniemy złapani. Potomstwo byłoby
niepodważalnym dowodem naszego grzechu.

Tym razem spod kołdry wydobył się nikły pomruk.

James patrzył na to prowizoryczne łóżko, nie mając
pewności, gdzie jest jej głowa.

- Co mówiłaś, kochanie?

Emma odrzuciła kołdrę. W świetle padającym z

kominku jej blond włosy tworzyły prawdziwą aureolę.

- To nie ma nic do rzeczy - oświadczyła surowym

tonem.

- Jesteś tego pewna? - spytał, unosząc brwi.

- Absolutnie pewna - odrzekła.

James bawił się tą sytuacją, chociaż wiedział, że nie

powinien. Ale jej oburzenie - a Emma bardzo często się
im niego gniewała - ogromnie go bawiło. Było tak różne
od pochlebstw, jakimi obsypywały go różne Fiony i
Penelopy.

- Rozumiem twoje święte oburzenie - powiedział -

istnieje jednak możliwość, że szkoda już została
wyrządzona. Jestem zmuszony ci uświadomić, że spanie
na fotelach wcale nie jest dobre dla niego.

background image

- Dobre dla kogo? - Emma ściągnęła brwi.

- Mojego syna i następcy - stwierdził James. -

Wiesz o tym, Emmo, że możesz już nosić w łonie
dziecko.

Zarumieniła się, ale wyraz jej twarzy - świadczący

o tym, że zbyt wysoko Jamesa nie ceni - pozostał bez
zmian.

- Twoja troska zasługuje na uwagę - odrzekła. - Ale

gdybym była zdolna do posiadania dzieci, to nie
uważasz, że dałabym już tego dowody? Nie zapominaj,
że jestem wdową.

- Ale byłaś ze Stuartem tylko przez krótki czas -

zauważył.

Jakaś nuta w tonie jej głosu ostrzegła go, że na tym

terytorium należy poruszać się bardzo ostrożnie. James
dostrzegł też reakcję Emmy na uwagę Penelope van
Court, kiedy ta zobaczyła w jadalni Fergusa.

- On nie może być twój, prawda, Emmo? -

roześmiała się. - Jest na to o wiele za duży.

Emma, która podczas kolacji często się śmiała -

chociaż niezbyt szczerze - tym razem miała poważną
minę. Hrabia wyczuł, że jest to temat, na który żona nie
potrafi żartować.

- Ty i Stuart mieliście dla siebie niecałe pół roku -

dodał. - Oczywiście, będąc od niedawna żonaty, nie

background image

jestem biegły w takich sprawach, wiem jednak, że
czasem to zajmuje niektórym kobietom cały rok, a
nawet jeszcze dłużej. To nie są rzadkie przypadki.

- Tym bardziej - odparła Emma - powinnam zostać

na fotelach i trzymać się od ciebie z daleka.

James zorientował się poniewczasie, że zamiast

zabliźniać jej ranę, której istnienia dopiero zaczął się
domyślać, sprawił jej jeszcze większy ból. Leżał w
półmroku, słuchając trzaskania ognia na kominku, a
jego myśli skierowały się na niebezpieczna, ścieżkę,
której unikał przez ostatnie dwanaście miesięcy. Zaczął
się zastanawiać nad tym, co się działo w sypialni
pomiędzy Stuartem a Emmą.

Emma nie była, o czym już dobrze wiedział, bierną

kochanka. Miała, jak mu się wydawało, naturalny,
zrozumiały pociąg do grzechu.

A Stuart? James nie posądzał o to swojego kuzyna.

Nie potrafił nawet wyobrazić ich sobie w łóżku - i to nie
tylko dlatego, że nie miał na to chęci, co było
oczywiste, ale Stuart i Emma… Wiedząc, że Emma
wykazuje ogromne zainteresowanie tą dziedziną i
znając również Stuarta, James nie przypuszczał, żeby
ich związek mógł być szczęśliwy i udany.

Nie dziwił się jednak Emmie, że była

zafascynowana jego kuzynem. Nie mogła przecież
wiedzieć, co ją czekało pod tym względem. Ledwie
wtedy wyszła ze szkoły, w stanie błogosławionej

background image

nieświadomości na temat małżeńskiego łoża, jak
większość dziewcząt w jej wieku. Obowiązkiem
stryjostwa było uchronić ją przed niefortunnym
związkiem. A oni, mimo wysiłków Jamesa, nie stanęli
na wysokości zadania.

Położenie, w jakim się teraz znalazła ich bratanica,

było wyłącznie ich winą.

Jednak ta sytuacja, w odczuciu Jamesa, nie była tak

ponura, jak się mogło wydawać Emmie. Ona pewnie
uważała, że jej położenie jest żałosne - musiała
pozostawać w formalnym związku z mężczyzną, który
niegdyś zawiódł jej zaufanie, żeby otrzymać spadek po
mordercy swojego męża - jednak James miał inną
opinię na ten temat. Emma nie zdawała sobie nawet
sprawy z tego, jak bardzo jest kochana. Niedługo James
uświadomi jej to, ponieważ, jak się wydaje, jego czyny
jej u tym nie przekonały.

Ale jeszcze nie teraz. Wiedział już, że ona nosi w

sercu otwartą ranę, którą do tej pory skrzętnie skrywała.
Musi jeszcze upłynąć trochę czasu, zanim będzie mogła
spojrzeć na świat radosnym wzrokiem. Ostatni rok nie
przyniósł jej niczego oprócz bólu. James był pewien, że
Emma nie chciałaby słyszeć żadnych miłosnych
deklaracji ani od niego, ani od nikogo innego, dopóki
nie nabierze wiary w siebie. Do tej pory nosiła tylko
maskę na użytek swojej rodziny i tych wszystkich, od
których mogłaby usłyszeć te okropne słowa: A nie
mówiłem!

background image

James zaczeka… tym razem. Co prawda, rok

wcześniej też postanowił zaczekać, i oto do czego to
doprowadziło: wielka miłość jego życia poślubiła
innego mężczyznę.

Sytuacja nie była jednak tak ponura. Po dwunastu

miesiącach Emma wyszła za mąż za niego.

James może sobie pozwolić na przeczekanie. Jego

cierpliwość na pewno zostanie wynagrodzona. Nie
minie wiele czasu, a ona zrozumie, że się diametralnie
zmienił.

Wtedy, miał nadzieję, połączy ich coś więcej niż

przyjaźń, już teraz łączyła ich przyjaźń i wzajemny
pociąg. James wiedział, chociaż Emma usiłowała temu
zaprzeczać, że ona go pragnie. Jej wargi mogły kłamać,
ale ciało mówiło prawdę. Nie minie wiele czasu, a ona
wszystko zrozumie.

Tymczasem znajdowała się kilka metrów od niego,

a nie na drugim końcu kraju.

Jednak ten fakt, wraz z upływem czasu, coraz

bardziej gnębił Jamesa. To było zupełnie bez sensu, że
ona spała na tych fotelach. On nie położyłby się tam za
żadne skarby, ale co mógł zrobić poza przeniesieniem
się do innego pokoju, co w ogóle nie wchodziło w grę?
Co by na to powiedziała jego matka?

Dochodziła już północ, kiedy wstał z łóżka i

podszedł do stojących przed kominkiem foteli.

background image

Emma spała, hrabia nie miał pojęcia, jak się jej

udało zasnąć na tym niewygodnym posłaniu. Pewnie
była bardzo wyczerpana. Jej głowa była przekrzywiona
pod tak dziwnym kątem, że gdyby pozostała dłużej w
tej pozycji, bolałby ją rano kark.

James pochylił się i wziął ją na ręce, razem z

jedwabną kołdrą.

Emma natychmiast się obudziła.

- Połóż mnie - zażądała z lekka ochrypłym głosem.

- Położę cię - powiedział - ale do łóżka, gdzie jest

twoje miejsce.

- James… - zaczęła, ale on ją uciszył.

- Bądź cicho - przerwał jej - bo obudzisz moją

matkę, która zaraz tu wpadnie z całą czeredą służby.
Odkryją całą prawdę, poinformują o tym sędziego
Reardona i już nigdy nie zobaczysz ani swoich
dziesięciu tysięcy funtów, ani tej pięknej szkoły, którą
masz zamiar zbudować.

To ją otrzeźwiło.

- Skąd wiesz o szkole? - spytała.

- Mówisz przez sen.

- To nieprawda!

background image

- Prawda - powiedział. - Ale mimo to nadal chcę

dzielić z tobą moje łóżko.

Emma obdarzyła go nieufnym spojrzeniem.

- Dobrze - powiedziała wreszcie. - Ale bez

całowania…

To była myśl nie do pogardzenia i już po chwili

James całował ją tak zapamiętale, jak tylko potrafił - a
zważywszy na jego długie i różnorodne doświadczenie
w tej dziedzinie - jego pocałunki nie mogły być bardziej
żarliwe. Emma zareagowała tak, jak mógł się tego
spodziewać. Początkowo zesztywniała w jego
ramionach, ale po chwili zarzuciła mu ręce na szyję i
rozchyliła wargi. Wtedy łatwo już było położyć ją na
łóżku, odrzucić kołdrę i przykryć ją własnym ciałem.

Trochę oprzytomniała, kiedy poczuła na sobie jego

ciężar i zaczęła coś szeptać. Ale wtedy jego dłoń
znalazła się pod jej koszulą, palce odnalazły jej gładką,
pełną pierś i cokolwiek Emma miała do powiedzenia
rozpłynęło się w cichym westchnieniu rozkoszy. A
kiedy kolanem rozchylił jej nogi i jego twarde udo
dotknęło wilgotnego zagłębienia jej łona, Emmą
zawładnęła fala pożądania i nie zdołała powstrzymać
jęku.

Już się nie broniła. Wydawało się jej, że James ma

jakiś magiczny dotyk, który czyni ją powolną
wszystkim jego zachciankom. Było jej wszystko jedno,

background image

czy pozostaną małżeństwem, czy też nie, dopóki jej
dotykał, a jej ciało przenikały rozkoszne dreszcze.

James czuł, że mu się całkowicie poddała, i w pełni

to wykorzystał. Może to nie było w porządku, robić
użytek z władzy, jaką nad nią posiadał, ale nie miał
żadnego poczucia winy… kiedy była tam, gdzie pragnął
ją mieć. Uniósł jej koszulę, pieszcząc teraz ręką to
miejsce, którego przedtem dotykał udem. Emma jęczała
z rozkoszy, chociaż przeszło jej przez myśl, że nie
powinna się kochać z innym mężczyzną w domu, który
niegdyś był domem jej męża. Przypomniała sobie
jednak, że teraz jej mężem jest James. Poza tym było jej
wszystko jedno, gdzie byli, dopóki James jej pragnął. A
hrabia zawsze potrafił sprawić, żeby również ona go
pragnęła.

James zdążył już zrzucić szlafrok i poczuła nagle,

że jej uda dotyka już inna część jego ciała - ta, która
początkowo przerażała ją swoim rozmiarem, a później
zdobyła jej ogromne uznanie. Ze śmiałością, o którą się
nawet nie podejrzewała, ujęła w dłoń jego męskość i
wprowadziła ją w siebie, gwałtownie łapiąc oddech.

Ich intymny kontakt odznaczał się niezwykłą

harmonia z czego Emma, nie mając takiego
doświadczenia jak James, nie zdawała sobie w pełni
sprawy. On wiedział, że to jest niezwykle rzadkie
zjawisko.

Emma z kolei w pełni doceniała rozkosz, jaką sobie

wzajemnie dawali. Oddawała mu się z pełnym

background image

zapamiętaniem, dopóki nie doprowadził jej tam, gdzie
mogła się znaleźć tylko z nim.

James również doznał zaspokojenia i opadł na nią,

ciężko oddychając. Ogień już wygasł na kominku,
prawie się nie widzieli, słyszeli tylko swoje urywane
oddechy. Ześlizgnął się z niej wreszcie i udało mu się
dostrzec jej rozpaloną twarz.

- Czy teraz będziesz już grzeczna i zostaniesz w

łóżku? - spytał.

W odpowiedzi Emma ukryła twarz na jego

ramieniu.

To go całkowicie zadowoliło.

25

- W niebieskim jest ci do twarzy - stwierdziła

Regina van Court. - To był zawsze odpowiedni kolor
dla Emmy, prawda, Penny?

Penelope van Court zerknęła na stos sukienek, które

leżały mi sofie, i zacisnęła usta. Emma, która stała na

background image

niskim stołeczku pośrodku pokoju, wiedziała, że jej
nowe suknie nie mogą sprawiać kuzynce żadnej
przyjemności. Penelope zawsze interesowała się modą i
chociaż rodzice niczego jej nie odmawiali, nie mogli
dać jej tego, czego najbardziej pragnęła.

To znaczy męża. Penelope marzyła tylko o jednym

- żeby już nie musiała występować na balach w białych
i jasnoróżowych muślinowych sukienkach,
obowiązkowym stroju młodych, niezamężnych kobiet.
Widok o dwa lata młodszej Emmy, która mierzyła
szafirową suknię wieczorową, nie poprawiał nastroju
panny van Court.

- Chyba tak - mruknęła Penelope, wstając z krzesła.

Podeszła do okna, odwracając się plecami od

rozrzuconych po całym pokoju czerwonych,
szafirowych i złocistych strojów.

Emma rzuciła kuzynce zatroskane spojrzenie. Nie

mogła przecież powiedzieć Penelope, która tak wiele
uwagi poświęcała ubraniu i podobnym błahostkom, że
to jest tylko gra pozorów. Że jej małżeństwo jest fikcją,
że jest nierzeczywiste pozorowane.

Chociaż czy rzeczywiście tak? Wszystko zaczęło

się przecież dobrze układać i jej stosunki z Jamesem
nabierały cech normalnego małżeństwa - przynajmniej
wydawało się jej, że na tym polega normalne
małżeństwo, gdyż jej pierwszy związek był całkowicie
odmienny.

background image

Emma nie przypuszczała jednak, że udałoby się jej

po prawić humor Penelope. Zbyt trudno byłoby zmienić
jej ponury nastrój, zresztą nie monża się temu dziwić.
Emma nigdy nie widziała tylu sukien, kapeluszy,
gorsetów, halek i pantofelków, które krawcowa lady
Denham nagromadziła w tym pokoju. Wyglądało to tak,
jakby hrabia wykupił cały sklep.

Pewnie zresztą tak było. Kiedy Emma weszła rano

do pokoju, spodziewając się zastać tam jedynie swoją
stryjenkę i kuzynkę, które obiecały ją odwiedzić, oraz
matkę Jamesa, stanęła w progu, osłupiała.

- No, nie - powiedział James, kładąc jej dłoń na

ramieniu i popychając delikatnie do środka. - Jesteś
moją żoną, Emmo, i nie mogę na to pozwolić, żebyś
nosiła sukienki z zeszłego sezonu, mimo że wyglądasz
w nich czarująco. Wszyscy uznaliby mnie za skąpca.

Emma, doskonale wiedząc, ile kosztuje rozłożona

w pokoju garderoba, nie potrafiła powstrzymać się od
uwagi.

- Gdybyś pieniądze, które wydałeś na te stroje,

przekazał biednym, nikt nie mógłby nazwać cię
skąpcem.

- Gdybyś tylko przez jeden poranek zachowywała

się jak żona hrabiego, mógłbym ci to wynagrodzić,
wystawiając czek na rzecz Stowarzyszenia dla
Polepszenia Jakości Życia Tubylców na Hawajach czy
też na inne organizacje, które popierasz.

background image

Emma spojrzała na niego zdumiona.

- Nie mam nic przeciwko temu, żeby pomagać

biednym - dodał. - Zresztą sama o tym wiesz.
Wolałbym tylko dopomóc im, żeby potem sami sobie
radzili. Daj ludziom palec… na pewno znasz to
powiedzenie.

Pocałował ją w czoło, zostawiając w towarzystwie

madame Delanges i swojej matki, ponieważ sam miał
zaprowadzić młodego Fergusa na pierwszą wizytę do
słynnego doktora Stonelettera.

Biorąc pod uwagę tę wymianę informacji - oraz

tamtą, o wiele gorętszą (i bardziej cielesną) z ostatniej
nocy - Emma stwierdziła, że James zachowuje się w
zdumiewający sposób… jakby był zakochany. Trudno
to było inaczej określić.

Ale taka myśl była absurdalna. James Marbury nie

był w niej zakochany. Okazywał jej, przez cały czas,
kiedy się znali, jedynie dezaprobatę. Co prawda, nie
potrafiła sobie wytłumaczyć tego, co się działo, kiedy
się całowali. Ale to na pewno nie była miłość. To
musiała być namiętność, ale namiętność nie ma nic
wspólnego z miłością.

Nie potrafiła jednak zrozumieć, dlaczego był taki

dobry dla niej, jak również dla Fergusa. Nie mogła już
dłużej zaprzeczać faktom. James Marbury, którego
niegdyś uważała za człowieka o wyjątkowo nieczułym
sercu, bardzo się zmienił w ciągu ostatniego roku.

background image

Jak to się stało i dlaczego, pozostawało dla niej

tajemnicą. Ona na pewno się do tego nie przyczyniła.
Od momentu, kiedy wyjrzała przez okno i zobaczyła go
na swojej warzywnej grządce, ciągle mu się
przeciwstawiała. Nie robiła tego tylko wtedy, kiedy byli
razem w łóżku. Ale, jak się szybko przekonała, trudno
jej było oponować, kiedy James był tylko w szlafroku…
albo i bez szlafroka.

- Och! - wykrzyknęła lady Denham, klaszcząc w

dłonie i odrywając Emmę od jej myśli. - Właśnie ta!
Musisz ją dziś włożyć na bal u Cartwrightów!

- Tak, ta suknia pięknie podkreśla kolor jej oczu -

przyznała stryjenka Emmy. - Czy zdąży pani ją
wykończyć do ósmej? zwróciła się do madame
Delanges.

- Naturalnie - powiedziała pulchna Francuzka. -

Agnes, Mary. Allez, allez.

Do Emmy podbiegły dwie szwaczki, żeby

wyswobodzić ją z sukni, która była ledwie
sfastrygowana.

- Znowu coś przywieźli, lady Denham -

wykrzyknęła nagle stojąca przy oknie Penelope.

- Coś takiego - roześmiała się matka Jamesa. - Nie

wiedziałam, że mój syn jest aż tak popularny. Nie
daliśmy jeszcze żadnego oficjalnego zawiadomienia, a

background image

już napływają prezenty ślubne. Wręcz nie wiem, gdzie
je ustawiać.

Emma, która dostała tylko jeden prezent na swój

pierwszy ślub - serwis z Limoges, doszczętnie rozbity
przez Jamesa nie mogła powstrzymać odruchu radości.
Jednak czy będzie musiała zwrócić wszystkie prezenty
ofiarodawcom, kiedy uzyska unieważnienie
małżeństwa? Pewnie tak.

Przypomniała sobie nagle zdziwienie Jamesa, kiedy

podjęła ten temat poprzedniego dnia. "Nadal chcesz się
starać o unieważnienie małżeństwa?" - spytał. Emma
zastanawiała się, dlaczego w ogóle o tym wspominała.
Nie chciała unieważniać ich małżeństwa. Teraz była już
tego pewna.

Co nie oznaczało, że nie musiała tego zrobić.

Gdyby wyszła na jaw cała prawda o Stuarcie… Gdyby
James się tego dowiedział, na pewno nie chciałby nadal
być jej mężem. To było zbyt okropne.

Poza tym hrabiowie potrzebowali potomstwa. A w

tej dziedzinie Emma zawiodła na całej linii - to znaczy
w sprowadzaniu na świat potomków. James starał się ją
pocieszać, ale ona wiedziała swoje. Trzeba będzie
przeprowadzić unieważnienie małżeństwa. Nie byłoby
w porządku wobec Jamesa, gdyby go nie zrobiła.

- Chwileczkę - zawołała Penelope. - To nie

posłaniec. To… sama nie wiem, co to jest.

background image

- Odejdź od okna, kochanie - powiedziała stryjenka

Emmy. - Stoisz w przeciągu. Chyba nie chcesz się
znowu nabawić bólu gardła i nie móc pójść na bal.

- Emmo - zawołała Penelope, nie zważając na

słowa maki. - To chyba do ciebie. Ty zawsze miałaś
przedziwnych znajomych. Idzie tu jakiś wysoki
rudzielec w szkockiej spódniczce i czarnej pelerynie.

Emma, która wkładała swoją starą szarą sukienkę,

zatrzymała się w pół gestu, nie włożywszy jeszcze ręki
do rękawa.

- Co?

- Znasz kogoś takiego? Właśnie wysiedli z powozu,

on i ruda kobieta. Jest też z nimi jakiś niechlujnie
wyglądający chłopak. Zaraz będą dzwonić.

Rzeczywiście, po chwili rozległ się przytłumiony

dźwięk dzwonka.

- Na litość! Emmo, czy to twoi przyjaciele? -

wykrzyknęła lady Denham. - Czy mamy ich przyjąć?

- Nie możecie ich trzymać na progu - zawołała

Penelope, która odzyskała już trochę dawnego humoru.
Była tak ożywiona po raz pierwszy od czasu, kiedy
Emma popełniła ten niewybaczalny grzech, wychodząc
za mąż, zanim ona zdążyła to zrobić. - Nigdy nie
widziałam mężczyzny, który potrafi nosić szkocką
spódniczkę, a ten na takiego wygląda. - Można było
łatwo się domyślić, że spódniczka Geoffreya Baina nie

background image

była głównym punktem jej zainteresowania. Chodziło
raczej o to, że był wysoki i muskularny. Penelope
wiedziała, że w poważnym wieku dwudziestu jeden lat
nie może być wybredna, kiedy w grę wchodzą
potencjalni mężowie. - Niech pani pozwoli go wpuścić,
lady Denham. To będzie niesłychanie zabawne.

Emma wcale tak nie uważała. Wręcz przeciwnie.

Skąd lord MacCreigh wziął się nagle w Londynie? Jego
przyjazd mógł oznaczać jedynie dalsze kłopoty. A tego
Emma wcale nie potrzebowała.

Lady Denham, zauważywszy, że na twarzy Emmy

pojawił się wyraz przykrości i zakłopotania, przyłożyła
dłoń do policzka,

- Naprawdę, nie wydaje mi się…

Jednak kiedy Burroughs otworzył drzwi i

zaanonsował przybycie barona MacCreigha i jego
siostry, panny Fiony Bain, Penelope natychmiast
powiedziała, że z przyjemnością spotkają się z baronem
i jego siostrą i poleciła kamerdynerowi, żeby
wprowadził gości do salonu, gdzie wszystkie przyjdą,
jak tylko Emma się przebierze.

I już nic nie można było zrobić. Emma nie mogła

odmówić spotkania, kiedy rodzeństwo Bain wiedziało,
że ona jest w domu.

Miała dziwne uczucie, widząc tu swoich starych

znajomy z Faires - czy odważyłaby się nazwać ich

background image

przyjaciółmi? - a zdumiała się jeszcze bardziej, kiedy
zauważyła stojącego w kącie salonu Johna McAddamsa.
Chłopiec, który należał do jej najlepszych uczniów i
którego pragnęła posłać do college'u, miął nerwowo
trzymaną w ręku czapkę.

Kiedy wymieniono wymuszone słowa powitania,

Emma dowiedziała się wreszcie, dlaczego John znalazł
się niespodzianie w salonie hrabiego.

- Przyjechałem na polecenie lorda Denham, proszę

pani odezwał się nieśmiało chłopiec. - To znaczy,
chciałem powiedzieć, milady. Przysłał wiadomość, że
załatwił dla mnie egzamin w Oksfordzie i zapłacił za
przejazd.

Emma nie zdążyła jeszcze ochłonąć z wrażenia,

kiedy usłyszała aksamitny głos Fiony.

- A my nie mogliśmy przecież pozwolić na to, żeby

samotnie wyruszył w podróż, więc postanowiliśmy mu
towarzyszyć. Już od bardzo dawna nie byliśmy w
Londynie.

Niebieskie oczy Fiony przesuwały się po pokrytych

jedwabiem ścianach i aksamitnych zasłonach. Emma
nie miała najmniejszych wątpliwości, że ten salon był
najwspanialszym pokojem, jaki kiedykolwiek widziała
Fiona Bain - chociaż nigdy by się do tego nie przyznała,
tak samo jak do prawdziwego celu ich wizyty. Emma
dobrze wiedziała, że Fiona przyjechała do Londynu

background image

wyłącznie dla Jamesa, tak jak baron MacCreigh
przyjechał tu dla niej.

Jacy oni byli męczący! Emma była ciekawa, co

baron zaniósł do lombardu, żeby zapłacić za przejazd.
Niewątpliwie jedną z rodzinnych pamiątek. Zrobił to
wszystko w nadziei, że jej małżeństwo okaże się
nieudane i że będą mogli coś na tym skorzystać.

- Przyjechaliśmy zrobić zakupy - powiedziała Fiona

zdawkowym tonem.

Emma nie uwierzyła, nie czuła jednak dawnej

niechęci do siostry barona. Myślała tylko o Johnie
McAddamsie, który tak nieoczekiwanie pojawił się na
Park Lane. To zasługa Jamesa. On to wszystko
zaaranżował. A przecież Emma nigdy nie wspominała
mu o tym chłopcu. Skąd on wiedział?

A co ważniejsze, dlaczego to zrobił? Emma czuła,

że ogarnia ją dziwnie ciepłe uczucie do męża -
człowieka, którego kiedyś podejrzewała, że tam, gdzie
powinien mieć serce, znajdują się tylko liczydła.

Zastanawiała się też w głębi duszy, czy to było

możliwe - czy istniało jakieś małe prawdopodobieństwo
- że on zrobił to dla niej. Fiona szybko wytrąciła ją z
zamyślenia.

- Przyjechaliśmy również, żeby zobaczyć -

powiedziała - jak życie małżeńskie służy nowej lady
Denham.

background image

- Trudno mi powiedzieć, wyszłam za mąż dopiero

niedawno - odrzekła wymijająco Emma.

- Ja wam powiem - odezwała się lady Denham ze

swoim zwykłym entuzjazmem. - Młodzi małżonkowie
są w sobie nieprzytomnie zakochani. Jeszcze nigdy
czegoś podobnego nie widziałam. Lordzie MacCreigh,
czy mogę zaproponować panu kieliszek sherry?

Geoffrey Bain, który prawdopodobnie nigdy

jeszcze nie pił sherry, był oszołomiony, chociaż z
zupełnie innego powodu niż Emma. Oni są
nieprzytomnie w sobie zakochani?! Lady Denham
widziała tylko to, co pragnęła zobaczyć… albo też
chciała, żeby goście Emmy poczuli się swobodnie. To
byłoby zrozumiałe, ponieważ zarówno lord MacCreigh,
jak i jego siostra - nie mówiąc już o biednym Johnie
McAddamsie - wydawali się okropnie skrępowani.

James jest w niej zakochany? Oczywiście, że nie.

Na pewno nie.

Ale w takim razie, jak wytłumaczyć sprawę

Fergusa? A teraz Johna? Nie mówiąc już o ich
małżeństwie, które niczego, oprócz problemów,
Jamesowi nie przysporzyło.

"Nadal chcesz się starać o unieważnienie

małżeństwa?" Emma była tak pogrążona w swoich
myślach, że z trudem podtrzymywała rozmowę, w czym
Penelope chętnie ją wyręczała. Jej zainteresowanie
Geoffreyem Bainem wyraźnie wzrosło, kiedy mu się

background image

bliżej przyjrzała. Uznała go za o wiele bardziej
interesującego mężczyznę, jak przypuszczała Emma, od
cherlawych, anemicznych wielbicieli, którzy ją otaczali.
Penelope zainteresowała się ciężkim nożem w bogato
zdobionej pochwie, który wisiał u pasa barona, i zaczęła
zadawać mu tyle pytań, że się trochę rozchmurzył. Lord
MacCreigh popadł w widoczne przygnębienie, kiedy
dowiedział się od lady Denham, że małżeństwo Emmy
nie okazało się totalną katastrofą, z której mógłby ją
wyratować, na co zresztą liczył.

Emma, ze swojej strony, podziwiała nawet to

rodzeństwo. Niełatwo rezygnowali z raz powziętego
zamiaru. Chociaż była żoną innego, istniała jeszcze
szansa, żeby się przekonała do barona. Dlaczego nie
mieliby próbować? Dziesięć tysięcy funtów, z czego
Emma doskonale zdawała sobie sprawę, pozostawało
sumą nie do pogardzenia.

Jej mężowi, czemu się wcale nie dziwiła, nagłe

przybycie barona i jego siostry do Londynu nie sprawiło
żadnej przyjemności. Kiedy wrócił do domu i zobaczył
tych szacownych gości w swoim salonie, jego twarz
przybrała ponury wyraz. Miło powitał młodego
McAddamsa, ale nie odnosił się przyjacielsko do panny
Fiony Bain, która tak mu się narzucała, aż Emma
poczuła się zakłopotana.

Brat panny Bain nie usłyszał od Jamesa ani jednego

względnie uprzejmego słowa. Kiedy nadarzyła się

background image

okazja, że zostali przez chwilę sami, James natychmiast
zwrócił się do Emmy ściszonym głosem:

- Co oni tu robią? Chyba ty ich nie zaprosiłaś?

Emma, zaszokowana sugestią, że mogłaby

podsycać nadzieje lorda MacCreigha, natychmiast
zapewniła Jamesa, że nie tylko ich nie zapraszała, ale
również się nie spodziewała, że on weźmie Johna
McAddamsa pod swoją opiekę. Ale to nie ułagodziło
męża. Nie odniosły także skutku podziękowania Emmy
za to, że zechciał zająć się chłopcem. Jej serce
przepełniała głęboka wdzięczność i pragnęła ją wyrazić.
Jego gniew wzrósł jeszcze, kiedy Penelope, pod
wrażeniem męskiej powierzchowności barona, który nie
recytował Byrona, jak to robili jej znajomi, a także nie
wyglądał na mężczyznę cytującego poetów, zwróciła się
do niego z propozycją.

- A jakie plany na wieczór ma pan i panna Bain, mi

lordzie? - spytała niewinnym głosem. - Proszę tylko nie
mówić, że jest pan gdzieś już umówiony. Ponieważ
idziemy dziś wszyscy na bal, wydawany na cześć
młodej pary, myślę, że byłoby wspaniale, gdyby
państwo mogli nam towarzyszyć.

Zarówno Regina van Court, jak i lady Denham były

przerażone, ale kiedy padły te słowa, już nic nie mogły
zrobić, poza wysłaniem bileciku do Cartwrightów z
przeprosinami za zwiększoną liczbę gości. Natomiast
James wpadł w taką furię, że musiał wyjść z salonu.
Emma, nie mogąc patrzeć na chełpliwy uśmieszek

background image

barona, chętnie poszłaby w ślady męża, choćby tylko po
to, żeby go powstrzymać, gdyby chciał wyładować
złość na przedmiotach, ale wtedy do salonu wpadł
Fergus MacPherson w swoich nowych okularach, z
których był niesłychanie dumny. Doktor Stoneletter,
poinformował chłopi zebranych, nie miał wielkiej
nadziei, że Fergusowi uda się w pełni odzyskać dobry
wzrok, ale obecny stan da się utrzymać jeśli będzie
wykonywał

"ćwiczenia" i nosił stale okulary.

To była dobra wiadomość, którą należało uczcić.

Pojawiły się grubo lukrowane ciasteczka - jak widać
Fergus zaprzyjaźnił się na dobre z kucharzem lady
Denham. James wrócił do salonu i był pozornie
spokojny, chociaż Emma nie mogła się powstrzymać,
żeby nie zerkać na niego z niepokojem, zastanawiając
się jednocześnie, czy nie ma przy sobie pistoletów.
Przecież już raz wyzwał lorda MacCreigha na
pojedynek. Co mogłoby go powstrzymać przed
powtórzeniem tej propozycji?

Szczęśliwie wizyta przybyszy z Faires dobiegła

końca bez rozlewu krwi. Lord MacCreigh i jego siostra
zorientowali się wreszcie, że powinni wrócić do hotelu i
przebrać się na bal. John McAddams nie miał zamiaru
skorzystać z zaproszenia Cartwrightów, uznając
bibliotekę hrabiego za bardziej interesujące miejsce niż
sala balowa.

background image

Jeśli lord MacCreigh miał nadzieję, że uda mu się

przy pożegnaniu przytrzymać dłoń Emmy o ułamek
sekundy dłużej czy też podać jej liścik miłosny -
chociaż to było mało prawdopodobne, ponieważ baron
miał wstręt do pisania, to James, który stał przy Emmie,
obejmując ją ramieniem i zachowując się jak typowo
zaborczy mąż, rozwiał te nadzieje. Gdyby nie to, że
ostatnie wypadki całkowicie wytrąciły ją z równowagi,
Emma zażartowałaby, że stał się nagle szalenie
zazdrosny.

Ale to nie był czas na żarty. Miała zbyt wiele

rzeczy do przemyślenia. Chętnie poszłaby na spacer,
szybki spacer morskim brzegiem, jak to robiła na Faires.

Ale nie była na tej małej wyspie. W Londynie nie

było morskiego brzegu. A żony hrabiów nie
spacerowały samotnie.

Została więc w domu i stanęła przy oknie na pustej

klatce schodowej z tyłu domu, żeby się spokojnie nad
wszystkim zastanowić.

Wiele czasu minęło, od kiedy ostatnio stała przy

oknie i wyglądała na Park Lane, ulicę, na której się
wychowała. Prawie nic się tu nie zmieniło. Tak samo
jak wtedy, z eleganckich powozów wysiadali równie
eleganccy ludzie. Konie, które je ciągnęły, były lepiej
odżywione - i pewnie lepiej traktowane - niż większość
jej uczniów na Faires. Niegdyś taka myśl przepełniłaby
ją rozpaczą. Teraz zastanawiała się tylko, dlaczego
mieszkańcy Faires nie starają się poprawić swojego

background image

losu. Ignorancja była prawdopodobnie główną
przyczyną ich ciężkiego losu. Na przykład tak wiele
osób sprzeciwiało się jej szkole tylko dlatego, że była
koedukacyjna. Upierali się też, że Biblia jest jedyną
książką wartą czytania, więc jeśli idą w niedzielę do
kościoła, gdzie mogą wysłuchać ewangelii, to po co
sami mają uczyć się czytać? Nie mówiąc już o ich
przekonaniu, że whisky to lekarstwo na wszystko.
Dobry Boże, Emma bywała przy porodach, gdzie matka
piła więcej niż ojciec dziecka!

Czy udało się jej, zastanawiała się Emma, choć

trochę zmienić życie tych ludzi, o co tak usilnie
walczyli ze Stuartem? Niewątpliwie John McAddams
miał zapewniony lepszy start - ale to było zasługa
Jamesa. A Fergus? Podobnie.

Nie, jedynym wynikiem ich decyzji wyjazdu na

Faires była śmierć Stuarta. To smutne, ale taka jest
prawda. Jako misjonarka Emma zawiodła całkowicie.

Nawet gdyby podjęła dziesięć tysięcy funtów i

utopiła je w budowie szkoły, a może nawet i szpitala na
Faires, czy to przyniosłoby jakiś efekt? Czy wieśniacy
mogliby się wtedy zmienić? Nie wierzyła już w to. Na
pewno nie ci starsi. Ale młodzi… dla młodych mogła
jeszcze być nadzieja.

Jakby czytając jej myśli, pojawił się obok niej jeden

z tych młodych.

- Pani Chesterton? Co pani robi?

background image

Emma zobaczyła Fergusa, który spoglądał na nią

pytającym wzrokiem przez swoje nowe okulary.

- Rozmyślam - powiedziała.

- O lordzie Denham? - spytał chłopak.

Emma roześmiała się nerwowo. Ostatnio James

ciągle zaprzątał jej myśli. To dziwne, że Fergus o nim
wspomniał.

- Nie, nie o lordzie Denham. - Emma starała się

mówić wesołym tonem. - Czy powinnam myśleć o
lordzie Denham?

- Jestem pewny, że on ma taką nadzieję -

poinformował ją chłopak obojętnym tonem. - Po tym,
jak starał się o pani względy.

- Starał się o moje względy? - Emma popatrzyła na

niego ze zdumieniem. - O czym ty mówisz?

- Powiedziałem mu, że jeśli chce panią zdobyć, to

musi się starać o pani względy. - Fergus nie odrywał
wzroku od stopni schodów. Tak długo nie potrafił
niczego wyraźnie zobaczyć, że teraz nawet klatka
schodowa miała dla niego urok. Zeskoczył na niższy
stopień na jednej nodze. - Jeśli chce tę całą sprawę
małżeńską zlepić.

- Ty i lord Denham rozmawialiście na mój temat?

background image

- Naturalnie. - Fergus wzruszył ramionami. -

Powiedziałem mu: jeśli naprawdę chce ją pan zdobyć,
to musi się pan starać o jej względy.

Emma czuła, że ciarki przechodzą jej po skórze.

- A czy on chce? Czy chce to zlepić? - spytała

ochrypłym głosem.

Fergus tylko westchnął wymownie.

- Pani Chesterton, chyba pani potrzebuje okularów.

Pożyczyłbym pani swoich, ale doktor Stoneletter nie
pozwolił mi ich zdejmować. Mogę je zdjąć dopiero
wtedy, kiedy kładę się spać.

Emma patrzyła na niego, nie mogąc wymówić

słowa.

- Myślę, że starał się jak mógł. - Fergus stwierdził,

że ta sprawa wymaga wyjaśnienia. - To znaczy
sprowadził tu Johna, załatwił mi okulary i tak dalej. -
Znowu zeskoczył o jeden stopień. - Wiem, że pani
kochała pana Chestertona. -Kolejny skok. - Ale on
zawsze na nas wrzeszczał, że gramy w piłkę za blisko
kościoła. - Skok. - Nie myślę, żeby on panią naprawdę
kochał, tak jak trzeba. A na pewno nie tak, jak jego
lordowska mość. - Ostatni skok i Fergus, który wydawał
się teraz bardzo mały, a jednocześnie dziwnie dojrzały,
odwrócił się jeszcze do Emmy.

- Nigdy jeszcze nie widziałam tak zakochanego

mężczyzny, powiedziała moja mama - dodał. - A ona

background image

się na tym zna. Miała trzech mężów. Idę do kucharza po
ciastka. Do widzenia.

I już go nie było.

A co miała zrobić Emma po tej niezwykłej

rozmowie?

Usiadła i wypłakiwała sobie oczy przez całe pół

godziny.

26

To nieprawda. To nie mogła być prawda. James

Marbury jest w niej zakochany?

Nie. To niemożliwe. Fergus źle go zrozumiał.

A jednak…

A jednak tyle zrobił dla Fergusa. Dla Johna. Zmusił

własnego lokaja, żeby zajął się jej szkołą oraz Uną. A

background image

nawet… Emma zarumieniła się na to wspomnienie.
James zniósł nawet towarzystwo tej nieszczęsnej
krowy!

Robił to wszystko, a ona nawet przez chwilę nie

pomyślała dlaczego. Przyjmowała to, jakby się jej
wszystko należało. Przecież ją skrzywdził. Powinien jej
to wynagrodzić.

Ale co właściwie miał jej wynagrodzić? Jaką

krzywdę jej wyrządził? Zawiadomił jej rodzinę, kiedy
miała podjąć decyzję, która okazała się w efekcie
pochopna i nieprzemyślana. Stuart umarł na Faires.

James, co teraz już wiedziała, miał prawo iść do jej

stryja. Miał prawo ją powstrzymać. Gdyby została w
Londynie - gdyby zaczekała - może Stuart by jeszcze
żył.

A już na pewno nie znalazłaby się w takiej sytuacji

jak teraz - nie byłaby jedyną spadkobierczynią
mordercy jej męża.

Ale czy James robił to wszystko dlatego, że ją

kochał? Nie. James nigdy nie zdradzał innych uczuć dla
niej poza żartobliwą tolerancją. Nigdy nie usłyszała od
niego żadnego czułego słowa. Wręcz przeciwnie.
Zawsze się z nią sprzeczał, a nawet często ją
krytykował.

Z wyjątkiem łóżka. Ta myśl zadźwięczała jak

dzwonek alarmowy. Z wyjątkiem łóżka.

background image

Dlaczego, kiedy ją całował, potrafił natychmiast

pozbawić ją oddechu i zdolności myślenia? Dlaczego,
kiedy się do niej zbliżał, jej serce zamierało w piersi?
Czy chciał wyrazić jej miłość, posługując się swym
ciałem, bo nie mógł z jakiegoś powodu zdobyć się na to,
żeby wyrazić ją słowami?

A może był tak zręcznym i doświadczonym

kochankiem, że potrafił to wszystko w niej wzbudzić,
sam niczego nie odczuwając? Emma nie uważała się za
kobietę światową - dawne kochanki Jamesa na pewno
były o wiele bardziej biegłe w sztuce miłosnej niż ona -
ale nawet niewinna kobieta zobaczy różnicę pomiędzy
kochaniem… a udawaniem.

A w tym, co się między nimi działo w sypialni, nie

było nic udawanego.

Czy ona rzeczywiście była tak głupia - takim

zakutym łbem, jak jej to często powtarzała stryjenka
Regina - że dopiero dziecko musiało jej wytłumaczyć,
dlaczego się tak działo?

Niestety, odpowiedź na to pytanie brzmiała: tak,

była aż tak głupia.

Co ma teraz zrobić? Nie była zdolna do żadnych

odczuć poza ogromnym zdziwieniem wywołanym nie
tylko rewelacjami Fergusa, ale jej własną reakcją. James
Marbury, dziewiąty hrabia Denham kocha ją… kochał
ją zapewne już od dłuższego czasu. Niczym innym nie

background image

można wytłumaczyć, co dopiero teraz spostrzegła, jego
zachowania.

Ale dlaczego nic nie mówił?

Pewnie dlatego, że myślał, że ona go nie cierpi.

To wszystko było niesłychane. Mogło doprowadzić

do szaleństwa. Nie będzie już o tym myśleć. Fergus sam
nie wiedział, co mówi.

Tyle tylko że Emma już dawno się przekonała, że

Fergus zawsze doskonale wiedział, co mówi - był jedną
z niewielu znanych jej osób, o których można to było
powiedzieć, drugi był…

James.

"Nadal chcesz się starać o unieważnienie

małżeństwa?" Te słowa znowu zadźwięczały jej w
uszach. Może to pytanie nie odnosiło się do tego, co
zrobili, ale do jego uczuć?

Emma siedziała zamyślona przy toaletce.

Pokojówka lady Denham układała jej włosy, kiedy
otworzyły się drzwi i wszedł James.

Miał na sobie czarny frak, jego włosy były wilgotne

po kąpieli. Był zabójczo przystojny.

Nie mogła już dłużej się okłamywać.

Kochała go.

background image

On z niej żartował, często ją irytował, a nawet

czasami doprowadzał do wściekłości. Ale zawsze mogła
na niego liczyć. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło - poza
tym jednym wypadkiem, kiedy oświadczyła mu, że chce
poślubić innego - żeby James nie zrobił wszystkiego, co
było w jego mocy, żeby ją uszczęśliwić.

- Już kończę, milordzie. - Pamela, pokojówka lady

Denham, wsuwała ostatnie szpilki w bujne włosy
Emmy. Popatrzyła w ogromne lustro w złotych ramach i
uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Pięknie pani
wygląda, milady. - Po chwili na jej twarzy pojawił się
wyraz troski. - Ale jest pani bardzo blada. Może się pani
zaziębiła?

To pytanie nie było pozbawione podstaw. Madame

Delanges dołożyła starań, żeby odsłonić ramiona i biust
Emmy na tyle, na ile pozwalał dobry smak. Dekolt był
tak śmiały, że trudno było uwierzyć, że niebieska suknia
Emmy może się utrzymać na ramionach.

Jednak głęboko wycięta suknia nie miała nic

wspólnego z faktem, że Emma nagle zbladła.
Spowodował to widok jej męża, mężczyzny, w którym,
jak sobie wreszcie uświadomiła, była beznadziejnie
zakochana.

- Przyniosę pani szal - powiedziała pokojówka. Po

chwili dodała konspiracyjnym szeptem: - Jej lordowska
mość ma słoik różu, on przywróci kolor pani policzkom.

background image

Ale James miał tak dobry słuch, że potrafił usłyszeć

nawet najcichszy szept.

- To nie będzie potrzebne - powiedział sucho. -

Moja żona nie będzie się malować.

- Oczywiście, milordzie. - Pamela dygnęła, zerknęła

na Emmę i wyszła z pokoju. Widać była, że miała
wielką ochotę się roześmiać.

Natomiast Emmie daleko było do śmiechu. Jeszcze

nigdy w życiu nie była tak śmiertelnie poważna.

- Miejmy nadzieję, że to przywróci rumieniec na

twoje policzki - powiedział James równie neutralnym
tonem, jakim zwracał się do służby. Podszedł do
toaletki i położył na kolanach Emmy długie, czarne
puzderko.

Była tak zaabsorbowana swoimi myślami, że nie

zauważyła nawet, że na jej kolanach leży kasetka z
biżuterią. Patrzyła na Jamesa uważnym wzrokiem,
szukając na jego twarzy dowodu na to, że słowa Fergusa
były prawdziwe.

- Nie jesteś zaziębiona, Emmo? - James uniósł

brew, zdumiony jej badawczym wzrokiem. - Wyglądasz
nieswojo.

Co mogła zrobić? Co powiedzieć? Przecież nie

mogła zapytać go wprost: "James, czy to prawda, że
mnie kochasz?
"

background image

Byłaby zdruzgotana, gdyby roześmiał się w

odpowiedzi lub kategorycznie zaprzeczył.

Otrząsnęła się i spojrzała na puzderko.

- Nie. Czuję się dobrze - powiedziała, nie

podnosząc wzroku.

Dopiero teraz otworzyła kasetkę.

Zobaczyła lśniące szafiry, które były równie

intensywnie niebieskie, jak jej suknia i, chociaż o tym
nie wiedziała, odzwierciedlały kolor jej oczu. Ta kolia i
należące do kompletu kolczyki były najpiękniejszą
rzeczą, jaką kiedykolwiek widziała.

- Zanim zaczniesz mnie pouczać - powiedział

James, wyjmując naszyjnik z puzderka i wkładając go
jej na szyję - że te pieniądze można byłoby o wiele
lepiej wykorzystać, posyłając je jakiemuś biednemu
misjonarzowi z afrykańskiej wioski, pozwól zauważyć,
że te klejnoty należały do mojej rodziny już wtedy,
kiedy ani mnie, ani ciebie nie było na świecie. Nie
miałem więc nic wspólnego z ich zakupem. Muszę
jednak przyznać - dodał, patrząc na odbicie Emmy w
lustrze - że ja, ze swojej strony, popieram ten wydatek.

Emma nie rozumiała, jak on mógł się tak beztrosko

zachowywać, jeśli czuł to samo co ona. Jeśli to, co
mówił Fergus było prawdą, to James już od dawna,
świadomy swoich uczuć, nauczył się je ukrywać.

background image

Zarumieniona ponownie Emma opuściła wzrok,

dotykając końcami palców gładkich, chłodnym kamieni
kolii.

- Dziękuję ci, James. - To było wszystko, co zdołała

z siebie wydobyć.

- Ślicznie wyglądasz - zapewnił ją mąż, sięgając po

jej nowe wieczorowe okrycie, białą pelerynkę,
lamowaną gronostajami. - Podobnie jak ty, nie mam
ochoty uczestniczyć w tym upiornym balu, ale poza
udawaniem choroby, nie widzę innego wyjścia, by się z
tego wyplątać. Tylko się tam pokażemy i jak
najszybciej wrócimy do domu.

Emma wstała od toaletki, a on narzucił jej

pelerynkę na ramiona, muskając końcami palców jej
nagą skórę. Czy to jest miłość? - pomyślała. To, czego
teraz doświadczała, było dla niej zupełnie nowe,
niepodobne do tego, co czuła do Stuarta. Były nawet
takie okresy, że unikała pocałunków Stuarta, którymi i
tak bardzo rzadko ją obdarowywał. A teraz była pewna,
że przeszłaby boso przez ogień, żeby poczuć usta
Jamesa na swoich wargach.

- Cudownie wyglądasz! - Okrzyk lady Denham

wytrącił Emmę z zamyślenia. James sprowadził ją już
ze schodów, a w holu czekała na nich jego matka. -
Moja droga, jesteś niezwykle urodziwą kobietą. James,
w całym Londynie nie mógłbyś znaleźć piękniejszej
żony.

background image

- To prawda - odrzekł James suchym tonem. -

Musiałem pojechać aż na Szetlandy, żeby ją znaleźć.

Lady Denham serdecznie się roześmiała. Była we

wspaniałym humorze. Bawiło ją nawet to, że lokaj,
który pomagał jej wsiąść do powozu, omal nie
wepchnął jej w kałużę. Śmiała się z pokojówki
Cartwrightów, która nastąpiła na brzeg jej sukni, kiedy
pomagała jej zdjąć pelerynkę. Śmiała się też z Emmy,
której policzki były tak czerwone, że nie musiała stać w
damskiej garderobie i szczypaniem przywracać im
rumieńce, jak to właśnie robiły Penelope van Court i
Fiona Bain. Lady Denham żartowała nawet z własnego
syna, który nie mógł służyć ramieniem czterem damom
naraz, kiedy wszystkie wyszły z garderoby.

Na szczęście panna Bain, ubrana w prostą białą

suknię, która, chociaż już od dawna niemodna,
podkreślała jej zgrabną figurę i płomiennorude włosy,
została natychmiast porwana do tańca, i to przez syna i
dziedzica księcia Rutherforda. Fiona, co jej zapewne
wyszło na dobre, nie miała pojęcia, że jej partner
pochodzi z tak wielkiego rodu. Chociaż rozczarowana,
że tak szybko pozbawiono ją towarzystwa Jamesa,
zachwycała się salą balową, z której sufitu nie kapała
woda jak w jej rodzinnym zamku.

Z kolei Penelope van Court, kiedy się tylko

pojawiła na sali balowej, dostała się zaraz pod opiekę
Geoffreya Baina, który nie spuszczał co prawda wzroku
z Emmy, nie był jednak na tyle głupi, żeby tracić czas

background image

dla kobiety, której ręka - nie mówiąc już o pieniądzach -
należała do innego.

Emma patrzyła na tańczące pary nieobecnym

wzrokiem. Nie potrafiła jeszcze ogarnąć umysłem tych
wszystkich przemian, które dokonały się w niej w ciągu
ostatnich godzin. Podawała dłoń i uśmiechała się
automatycznie, słysząc, jak życzono jej szczęścia. Ale
jej uwaga skupiona była wyłącznie na stojącym obok
mężczyźnie, który również stale ściskał dłonie. Co on
teraz myśli?
- zastanawiała się w duchu. Jeśli to, co
mówił Fergus, było prawdą, to musiał wysłuchiwać tych
gratulacji z goryczą w sercu, wiedząc, że unieważnienie
małżeństwa szybko położy kres rzekomemu szczęściu.

A co gorsza, jeśli jej nie kochał, to te życzenia

mogły w nim budzić tylko śmiech!

Chociaż Emma nie potrafiła wzbudzić w sobie

wesołości i nie przypuszczała, żeby James czuł się tak
swobodnie, jak udawał, nie ulegało wątpliwości, że lady
Denham była w swoim żywiole. Jeszcze nigdy Emma
nie widziała matki Jamesa w tak radosnym nastroju.
Podając dłoń gościom Cartwrightów, którzy kolejno do
nich podchodzili, matka Jamesa udzielała im coraz
bardziej wylewnych odpowiedzi. "Nie mógłby być
bardziej szczęśliwy
", tym zwrotem lady Denham
opisywała stan ducha swojego syna. Nie mógłby być
bardziej szczęśliwy, bo wreszcie poślubił kobietę, którą
kochał? - zastanawia się Emma. Czy też nie mógłby być
bardziej szczęśliwy, bo chciał, żeby tak myślała jego

background image

matka? James świetnie odgrywał rolę dumnego męża,
otaczał ramieniem kibić Emmy i uśmiechał się tak
radośnie jak nigdy.

Tylko raz, jak zauważyła Emma, ten uśmiech z

lekka przygasł. Było to wtedy, gdy usłyszał odpowiedź
matki na czyjeś pytanie, w jaki sposób ta szczęśliwa
para została parą.

- To niesłychana historia! - wykrzyknęła lady

Denham. - James pojechał do Szkocji, żeby przywieźć
zwłoki Stuarta, ale zamiast tego wrócił z żoną. To była
niewesoła podróż, ale miała szczęśliwe zakończenie. -
Nieoczekiwanie matka Jamesa odwróciła się do młodej
pary. - Moi drodzy, kiedy mamy się spodziewać
sprowadzenia Stuarta? Czy Roberts się tym zajmuje?

Emma poczuła, że serce podchodzi jej do gardła.

Była znowu bardzo blada. Nie mogąc wykrztusić ani
słowa, patrzyła tylko na matkę Jamesa przerażonym
wzrokiem.

- Mamo - usłyszała szept Jamesa. - Nie teraz!

Ale lady Denham była tak ożywiona, że nie

zdawała sobie sprawy, że ten temat może być niemiły
dla jej syna i nowej synowej.

- Kazałam Billingsowi zrobić napis - ciągnęła. -

Niewielki, ale bardzo znaczący.

Wydawało się Emmie, że cała sala balowa dziwnie

się przechyliła - jak pokład statku. Zastanawiało ją

background image

tylko, że wszyscy utrzymują równowagę, którą ona
coraz bardziej traciła.

- Mamo - powiedział James, tym razem nie był to

szept. - Dosyć tego!

Lady Denham, która była niesłychanie poczciwą

istotą i nie zamierzała nikomu sprawiać bólu, przeniosła
wzrok z syna na synową i uśmiech zniknął z jej twarzy.

- Och, tak mi przykro. To rzeczywiście nie jest

odpowiedni temat do rozmowy na sali balowej. Ja się
tylko martwię, że Stuart jest tak daleko. Wiem, że byłby
bardzo usatysfakcjonowany, że wy dwoje - którzy
byliście mu tak drodzy, jesteście ze sobą szczęśliwi.
Czy nie sądzicie, że chciałby być blisko was?

Jeśli lady Denham zamierzała pocieszyć Emmę, to

jej wysiłki odniosły odwrotny skutek. Sala balowa nadal
się kołysała, a teraz jeszcze Emma nie mogła złapać
oddechu. Łzy błyszczały w jej oczach, chociaż starała
się je powstrzymać.

James zauważył to. Już prawie wszyscy zdążyli

złożyć im gratulacje, tańczyli albo gromadzili się przy
stołach z przekąskami. Widział jej bladą twarz i, jak
przypuszczała Emma, nieładnie zaczerwienione oczy.

- Emmo - powiedział tylko, mocniej podtrzymując

ją ramieniem.

On nie mógł tego zrozumieć. Emma wiedziała, co

myślał… że ona płacze z powodu Stuarta, że nadal go

background image

kocha i dlatego każda wzmianka o nim albo o jego
grobie doprowadzają do łez.

Gdyby znał prawdę! Prawdę, której nigdy nie

ośmieliła się mu wyjawić…

- Muszę - odezwała się Emma, siląc się na beztroski

ton i mając nadzieję, że za chwilę nie rozpłacze się w
głos - iść na chwilę do garderoby. Rozwiązały mi się
tasiemki przy pantofelku.

Szczęśliwie udało się jej wymknąć. Było to

możliwe, ponieważ właśnie jakiś spóźniony gość, który
okazał się partnerem Jamesa w interesach, podszedł do
niego z gratulacjami. Emma wyślizgnęła się z objęć
hrabiego i wybiegła z sali balowej do holu, w którym
nie było nikogo.

Usiadła na najbliżej stojącej kanapce i ukryła twarz

w dłoniach, modląc się, żeby podłoga przestała się
kołysać i, kiedy odejmie ręce od twarzy, mogła
zobaczyć, że jest z powrotem na Faires… gdzie co
prawda była najbardziej nieszczęśliwą istotą na ziemi,
ale przynajmniej tam nie musiałaby wyznać
człowiekowi, którego kocha, tego, co teraz będzie
musiała wyznać Jamesowi.

background image

27

Kiedy Emma powtarzała to sobie w duchu,

usłyszała jakiś okrzyk i uniósłszy głowę zobaczyła
ciemnowłosą dziewczynę w pięknej aksamitnej sukni,
która przebiegła obok niej i zniknęła w głębi korytarza.
Po chwili rozległy się szybkie kroki i oczom
zaszokowanej Emmy ukazał się baron MacCreigh, który
biegł za dziewczyną.

Na widok Emmy zatrzymał się gwałtownie. Na

jego twarzy malował się niepokój; ustąpił z niej wyraz
wyższości, którą Geoffrey Bain bezustannie
demonstrował.

- To była Clara - powiedział nieswoim głosem.

Zdumiona Emma zapomniała tymczasem o

własnych kłopotach i spojrzała w kierunku, w którym
uciekła dziewczyna. Ale tamta zdążyła już się ukryć w
damskiej garderobie.

- Milordzie - powiedziało cicho Emma, żeby go

uspokoić.

Szczęśliwie podłoga się już wyprostowała i nie

wydawało się jej, że stoi na pokładzie miotanego

background image

wichrem statku. Teraz, z kolei, odczuła nagły ucisk w
żołądku.

- Proszę mi tylko nie mówić, że to nie ona -

powiedział gwałtownie lord MacCreigh. - Wiem, że to
ona! Wszędzie rozpoznałbym jej włosy.

- Widział pan jej włosy, ale czy widział pan twarz,

milordzie? - spytała Emma.

- Nie muszę oglądać jej twarzy. To figura Clary, jej

chód, jej włosy… Niech pan tam idzie, Emmo.
Wyprowadzi ją z garderoby. Ona panią lubiła. Posłucha
pani. Niech jej pani powie, że nie powinna się mnie
obawiać. Proszę jej powiedzieć, że chcę się tylko
upewnić, że żyje i dobrze się czuje…

- Milordzie - powiedziała Emma cichym głosem,

nie ruszając się z miejsca. - To nie była Clara.

- Oczywiście, że tak - upierał się lord MacCreigh. -

Gdyby to nie była ona, to dlaczego by przede mną
uciekała?

Emma już mu chciała powiedzieć, że nie powinien

się dziwić, że dziewczyna przed nim uciekła. Na pewno
przeraziła się rudego mężczyzny, który biegł do niej,
wykrzykując nieznane jej imię. Emma lepiej niż
ktokolwiek inny wiedziała że Clary już nikt nie
zobaczy.

- Traci pani czas, Emmo - powiedział baron,

podchodząc do kanapki, na której siedziała. - To była

background image

ona, mówię pani. Zawsze wiedziałem, że ona i ten
łajdak Stevens pojechali do Londynu. W tak dużym
mieście łatwo jest zniknąć bez śladu. Niech pani idzie i
spyta, dlaczego ona nie chce ze mną rozmawiać. Ona
pani powie. Zawsze pani wszystko mówiła…

- Lordzie MacCreigh - powiedziała Emma, nadal

nie ruszając się z miejsca. - Nie wydaje mi się…

- To ona! - Baron zaczął krążyć nerwowo po holu,,

nie odrywając wzroku od drzwi damskiej garderoby. -
Emmo dlaczego pani mi nie wierzy? To była Clara,
przysięgam.

- Nie - stwierdziła Emma ze smutkiem w głosie. -

Przykro mi, milordzie, ale to nie ona.

Lord MacCreigh westchnął tylko i odwrócił się,

żeby udać się do sali balowej.

- Dobrze - powiedział. - Jeśli pani nie chce jej

stamtąd wyprowadzić, zrobi to Fiona. Proszę tylko
zostać na miejscu i patrzeć, czy nie wyjdzie stamtąd,
zanim wrócę…

- Lordzie MacCreigh - zawołała Emma. - Geoffreyu

- dodała po chwili.

To go powstrzymało. Odwrócił się do niej nie tyle

zaciekawiony, co zdumiony, że po raz pierwszy usłyszał
swoje imię z jej ust.

background image

- Proszę koło mnie usiąść - powiedziała. - Muszę

panu coś powiedzieć. Powinnam była już to zrobić
dawno temu, ale… musiałam przyrzec, że tego nie
wyjawię. Lepiej jednak będzie… uważam, że powinien
pan poznać prawdę.

Baron, którego piegowata twarz była i tak dość

blada, teraz zbladł jeszcze bardziej.

- Zaskoczyła mnie pani, Emmo - powiedział

niespokojnym głosem, siadając obok niej. - Wygląda
pani… niezbyt dobrze pani wygląda.

Pan też nie, przemknęło jej przez głowę. A kiedy

już mu wszystko powie, baron MacCreigh będzie
wyglądał jeszcze gorzej. Ale nic na to nie mogła
poradzić.

- Lordzie MacCreigh - powiedziała poważnym

tonem. - Nie mógł pan widzieć Clary, ponieważ ona nie
żyje.

Baron wydawał się zaszokowany, ale natychmiast

spochmurniał.

- Emmo! - wykrzyknął. - Nie wyobrażałem sobie,

że pani da posłuch wiejskim plotkom! Proszę mi nie
mówić, że pani' wierzy w to, że ich oboje zabiłem i
wrzuciłem ciała…

- Nie - zapewniła go Emma. - Nie wierzę w to,

milordzie, i nigdy nie wierzyłam, ponieważ znam

background image

prawdę. A prawdą jest, że biedna Clara naprawdę
umarła…

- Emmo! - Lord MacCreigh potrząsnął tylko głową.

- To zupełnie do pani niepodobne! Wiem, że chce mnie
pani powstrzymać przed wywołaniem skandalu na
przyjęciu, które zostało wydane na pani cześć, ale żeby
posuwać się do opowiadania takich historyjek…

- To nie jest historyjka - przerwała mu Emma.

Mówiła do niego tak samo łagodnym głosem, jakim
przemawiała do swoich uczniów, kiedy miała im
przekazać złe nowiny. - Clara, milordzie, zmarła sześć
miesięcy temu, podczas epidemii tyfusu. Przykro mi, ale
prosiła, żeby pana o tym nie zawiadamiać. Nie chciała,
żeby pan…

Lord MacCreigh zerwał się na nogi, omal nie

przewracając sofy, na której siedzieli. Stanął przed
Emmą, szary na twarzy.

- Pani kłamie - powiedział.

Miał taki wyraz twarzy, że nadchodząca para

natychmiast zawróciła na jego widok. Baron nawet ich
nie zauważył.

- Nie mogła jej pani widzieć przed sześcioma

miesiącami - powiedział. - Ona uciekła o wiele
wcześniej…

- Wiem - przyznała Emma. - Ale potem wróciła.

background image

- To niemożliwe! - krzyknął baron. - Gdyby

wróciła, ja bym o tym wiedział!

- Miała powód, żeby swój powrót utrzymać w

tajemnicy. - W oczach Emmy zaszkliły się łzy. - Och,
Geoffreyu, tak mi przykro. Ale ona nie chciała, żeby
pan się dowiedział…

Kiedy zamilkła, lord MacCreigh obrzucił ją

smutnym spojrzeniem.

- Czego?

- Nie mogę panu powiedzieć. - Emma potrząsnęła

głową. - Przysięgłam jej, że nie powiem… ona tak
bardzo chciała utrzymać to przed panem w tajemnicy.

Lord MacCreigh przeczesał drżącymi palcami

swoje rude włosy.

- Czy chce mi pani powiedzieć… - Nie zdawał

sobie chyba nawet sprawy, że jak szaleniec krąży wokół
Emmy. - Emmo, czy chce mi pani powiedzieć, że przez
cały czas - przez tyle miesięcy - wiedziała pani, że Clara
nie żyje, że nie zginęła z mojej ręki, jak wszyscy
mówili… i zachowała pani tę wiadomość dla siebie?

Mogła tylko skinąć potakująco głową. To, co

mówił, było prawdą.

- Mogła pani - powiedział baron, zatrzymując się

przed nią - jednym słowem oczyścić mnie z zarzutów i
wybrała pani milczenie?

background image

- Nie wybrałam - powiedziała szybko. - Mówiłam

panu, że kazała mi przysiąc…

- Wiedziała pani i niczego nie powiedziała? -

krzyknął głośno baron.

Nieszczęśliwym trafem lord Denham, który

wyruszył na poszukiwanie żony, wyszedł w tym
momencie zza rogu. Akurat wtedy, kiedy baron
pochylał się w groźnej pozie nad jego żoną, a przed
chwilą krzyczał wręcz na nią w sposób niegodny
dżentelmena.

Na widok hrabiego Geoffrey Bain szybko odsunął

się od Emmy.

- To nie to, co pan sobie wyobraża - wymamrotał.

Emma zerwała się z sofy.

- Och, James, nie! - krzyknęła. Ale już było za

późno.

28

background image

- Nie powinieneś był tak mocno go uderzyć -

powiedziała Emma, siadając przy toaletce.

- On ci groził - upierał się James. - Wyglądało na

to, że chciał cię zaatakować.

- Lord MacCreigh? - Emma potrząsnęła głową. - Na

balu u Cartwrightów?

- Nadal uważam, że to było możliwe. Mówiono już

o nim o wiele gorsze rzeczy.

- On był tylko wytrącony z równowagi. - Emma

zaczęła wyjmować szpilki z włosów. - Właśnie
dowiedział się o czymś strasznym.

- Skąd miałem o tym wiedzieć? Widziałem tylko,

że Geoffrey Bain, mężczyzna, który kiedyś chciał cię
poślubić, wyraźnie ci groził. - James oparł się łokciem o
gzyms kominka, starając się nie zwracać uwagi na ból
prawej ręki i nie odrywając wzroku od żony. - A co to
były za złe nowiny?

Emma zerknęła na jego odbicie w lustrze i szybko

odwróciła wzrok.

background image

- Wydawało mu się, że widział Clarę - powiedziała.

Wzięła szczotkę do włosów, mocno zaciskając na niej
palce.

- Clarę? - James ściągnął brwi. - Swoją narzeczoną?

- Tak - przyznała Emma, nie odrywając wzroku od

trzymanej w ręku szczotki.

- Jak to możliwe? Przecież ona uciekła z jego

lokajem, a on ją potem zamordował. Czy tak nie było? -
James zaczął okazywać zniecierpliwienie.

- Nie - odrzekła Emma. - Nie zamordował jej. To

fałszywa, od początku do końca zmyślona plotka. To
znaczy, ta część, która dotyczy morderstwa.

- Rzeczywiście? - James uniósł brwi.

Niezbyt interesowała go rozmowa o miłosnych

perypetiach Geoffreya Baina. Wolałby mówić o
własnych. Nie sądził jednak, żeby Emma zechciała teraz
na ten temat dyskutować.

Nie dziwił się temu. Widział wyraz jej twarzy,

kiedy jego matka wspomniała o sprowadzeniu ciała
Stuarta. Żałował, że nie uprzedził matki, żeby nie
poruszała tego tematu. Ale od ich przyjazdu do
Londynu tyle rzeczy się wydarzyło, że wszyscy
chwilowo zapomnieli o jego prawdziwej przyczynie
wyjazdu na Faires.

background image

Fatalna pomyłka! Było oczywiste, że temat śmierci

Stuarta nadal sprawiał Emmie ból…

Siedziała teraz z opuszczoną głową, trzymając w

ręce oprawną w srebro szczotkę. Zegar wybił godzinę.
Było jeszcze wcześnie. Wyszli od Cartwrightów
natychmiast po awanturze Jamesa z baronem, nie
żegnając się z nikim. Nawet matka Jamesa,
nieświadoma tego, co wydarzyło się w holu, była
jeszcze na balu. Baron znalazł pociechę w ramionach
Penelope, która była przypadkowym świadkiem tej
sceny. Kuzynka była przerażona i pełna współczucia
dla, jak uważał James, niewłaściwej osoby.

Dla lorda Denham tego już było trochę za wiele.

Musiał walczyć o uczucie Emmy nie tylko z duchem jej
pierwszego męża, ale jak się okazało, również z jakimiś
rudym baronem.

- Czy to w końcu była Clara - spytał - ta osoba,

którą zobaczył MacCreigh?

- Nie - powiedziała cicho Emma, nadal nie patrząc

mu w oczy. - Clara nie żyje.

- Wydawało mi się, że mówiłaś… - James był

zdumiony.

- Nie zabił jej lord MacCreigh - powiedziała Emma.

- Zabił ją tyfus.

- Tak? To dlaczego wszyscy…

background image

- Bo ja nikomu tego nie powiedziałam. - Emma nie

odrywała wzroku od szczotki. - Tego, co się stało z
Clarą. Prosiła mnie o to. Zmusiła mnie, żebym
przysięgła, że tego nie zrobię. Ale teraz… Teraz muszę
to powiedzieć, ponieważ… Och, James. - Spojrzała na
niego błyszczącymi od łez oczami. - Muszę ci
powiedzieć o Stuarcie i Clarze.

James osłupiał. Ostatnią rzeczą, jakiej mógł się

spodziewać, była wiadomość o powiązaniach jego
kuzyna z narzeczoną lorda. Był tak zaskoczony, że
zaczął podejrzewać, że się przesłyszał.

- Co mówiłaś?

- Musimy porozmawiać o Stuarcie - stwierdziła

Emma, odkładając szczotkę. - To ładnie z twojej strony,
że mnie o to nie pytałeś, ale uważam że… że teraz
należy o tym mówić.

- Wydawało mi się - powiedział James, który nagle

zapragnął wziąć ją w ramiona i scałować wyraz troski z
jej twarzy - że nie chciałaś rozmawiać o Stuarcie.

- To prawda. Ale teraz chcę.

James zdjął łokieć z gzymsu. Chętnie zadzwoniłby

teraz po kamerdynera. Przydałaby mu się szklaneczka
whisky. Nie miał odwagi wysłuchać na trzeźwo tego, co
zaraz usłyszy. Narzeczona MacCreigha i jego kuzyn
Stuart? To niemożliwe. Absolutnie niemożliwe. Ale z
drugiej strony, to mogłoby… wyjaśnić kilka spraw.

background image

- Słucham cię, Emmo.

Siedziała na stołeczku przed toaletką z nisko

opuszczoną głową. Jej ciemnoniebieskie oczy, koloru
kolii, którą miała na szyi, były wpatrzone w
niewidzialne dla Jamesa obrazy.

- Został zabity - powiedziała.

Jej matowy głos, tak różny od piskliwych głosików

innych kobiet, z lekka drżał. James wiedział, że
cokolwiek Emma miała do powiedzenia, będzie ją to
wiele kosztować. O wiele więcej niż dziesięć tysięcy
funtów.

- Wiem o tym - powiedział łagodnie. - Przez tego

faceta, O'Malleya.

- Wiesz jak zginął, ale nie wiesz dlaczego. To się

zdarzyło podczas szczytu epidemii tyfusu. - Emma nie
odrywała wzroku od swoich rąk. - Pani O'Malley - bo
tak o niej mówiliśmy, oni nie mieli prawdziwego ślubu -
była umierająca. Tom O'Malley przyszedł do nas,
ponieważ wielebny Peck był wtedy w innym domu - nie
pamiętam już gdzie - bo czuł, że już nadszedł czas na
ostatnie namaszczenie. Pan O'Malley był wprost
nieprzytomny z rozpaczy. Chociaż on i Ginnie, tak
miała na imię, nie wzięli nigdy ślubu, jednak przez
wiele lat byli ze sobą i on ją szczerze kochał, na swój
sposób. Ale Ginnie… ona zawsze była dziwna. Rzadko
chodziła do kościoła. Stuart prosił ją, żeby robiła to
częściej - albo przynajmniej zgodziła się, żeby wielebny

background image

Peck udzielił jej i Tomowi ślubu. Ale ona tylko się
śmiała. Po prostu była dziwna. Bardzo kochała
przyrodę. Zawsze pytała Stuarta, dlaczego Bóg nie
mógłby usłyszeć jej modlitwy, kiedy ona jest z owcami
na łące, równie wyraźnie, jakby była w kościele.
Przecież sam stworzył ziemię i to wszystko, co na niej
jest.

Emma zamilkła i odwróciła głowę w kierunku

Jamesa.

- Kiedy dotarliśmy do domu O'Malleyów - ja też

poszłam, żeby w czymś pomóc, jeśli będzie potrzeba -
Ginnie była całkowicie przytomna. Ledwie ją poznałam,
taka była szara i wychudzona, ale jej umysł był równie
bystry jak zawsze. Stuart zaczął mówić o żalu za
grzechy, ale ona powiedziała, że nie odczuwa żadnego
żalu, ponieważ nie przypomina sobie, żeby
kiedykolwiek grzeszyła. Kiedy powiedział, że jej życie
z panem O'Malleyem było grzechem, roześmiała się
tylko…

Łzy spływały Emmie po policzkach, ale wydawało

się, że nawet o tym nie wie.

- Stuart powiedział wtedy, że jeśli ona nie będzie

prosić Boga o wybaczenie, to on nie może dać jej
rozgrzeszenia. Zaczął… zaczął pakować swoje rzeczy.
Był bardzo zmęczony. Wszyscy mieli umierających w
rodzinie. To było… to było okropne. Ale mimo to…
Mimo to powinien był starać się zrozumieć panią
O'Malley. Powinien był… ale tego nie zrobił. Kiedy pan

background image

0'Malley zobaczył, że Stuart naprawdę zamierza wyjść,
on… on…

Emma urwała. James zrobił krok do przodu, chcąc

powstrzymać, jeśli mu się uda, płynące jej z oczu łzy.

- Emmo - powiedział, wyciągając do niej ręce.

- Nie - powstrzymała go gestem. - Nie. Muszę to

powiedzieć. - Jej głos był nabrzmiały łzami. - Pan
O'Malley uderzył go. Tylko raz. Ale Stuart walnął
głową o palenisko i… stracił życie. A najgorsze jest to,
James, że kiedy pan O'Malley to zrobił, ja byłam
zadowolona. - Emma roześmiała się przez łzy. - Byłam
naprawdę zadowolona. Lubiłam Ginnie i chętnie bym
Stuarta sama uderzyła za to, że był taki świętoszkowaty.

Emma już nie płakała. Łzy błyszczały jej jeszcze na

policzkach, ale jej oczy były już jasne, a głos czysty.

- Nigdy nie chciałam, żeby umarł. To było…

straszne. Pan O'Malley od razu oddał się w ręce
sprawiedliwości. To on sprowadził pomoc. Kiedy już
zabrakło Ginnie - umarła kilka minut po Stuarcie - on
sam też już nie chciał dłużej żyć, Mieszkańcy Faires,
pani MacTavish z synem i MacEwanowie, zaraz się
zjawili i zabrali mnie oraz Stuarta do naszej chaty.
Następnego dnia… następnego dnia dowiedziałam się,
że były kłopoty ze znalezieniem miejsca na grób
Stuarta. Pan Pect powiedział, że na parafialnym
cmentarzu zostało tylko miejsc i na groby zbiorowe, tak
wiele osób umarło na tyfus. Ja… ja nie wiedziałam, co

background image

robić. Byłam zresztą na wpół przytomna, Wiedziałam,
że Stuart chciałby być pochowany w poświęconej ziemi,
ale…

- Emmo - powiedział James, ale znowu

powstrzymała go gestem.

- Ona wróciła tej samej nocy, kiedy zginął Stuart. -

Wzrok Emmy skierowany był w przestrzeń, James
wiedział, że ona ma przed oczami obrazy z przeszłości.
- To znaczy Clara. Zniknęła kilka miesięcy wcześniej,
wiedziałam, gdzie pojechała, ponieważ mi się
zwierzyła. Byłyśmy przyjaciółkami. Ona… ona była
moją jedyną przyjaciółką na wyspie. Sprawy ze
Stuartem… nie były łatwe, jak możesz sobie wyobrazić.
Nie mieliśmy niczego poza tym, co dostaliśmy od
państwa Peck. Ja… nie byłam dobrze przygotowana do
życia małżeńskiego. Nie, nic nie mów. - James zamknął
usta. - To było… to nie było to, czego oczekiwałam. To
znaczy, małżeństwo ze Stuartem. - Przerwała na chwilę.
- Ale miałam chociaż Clarę. Zawsze mogłam na nią
liczyć. To od niej dostaliśmy serwis z Limoges. Clara
nie miała kłopotów z pieniędzmi, ale jej ojciec na nic jej
nie pozwalał. Kiedy lord MacCreigh zaczął się o nią
starać, to było wielkie wydarzenie jej życia.
Oczywiście, że zgodziła się zostać jego żoną. Zrobiłaby
wszystko, żeby się wydostać spod kurateli ojca. Ale w
zamku MacCreigh spotkała Seana Stevensa, lokaja
barona. Był bardzo przystojny i czarujący.
Przypuszczam, że podobnie jak lord MacCreigh,
zapragnął bogatej żony. Chciałabym wierzyć, że

background image

Stevenś choć trochę lubił Clarę… Ona na pewno go
kochała. Kiedy poprosił ją, żeby z nim uciekła, zgodziła
się. Powiedziała mi, gdzie jadą, ale musiałam jej
przysiąc, że nikomu tego nie zdradzę, nawet Stuartowi.
Nie mogli dłużej czekać, bo ona spodziewała się
dziecka. Kiedy się pobiorą, mówiła Clara, wrócą do
domu jej ojca jak przykładna para małżeńska…

James wiedział już, co dalej nastąpi. Była to

banalna historia…

- Później nie miałam już od niej żadnych

wiadomości. - ciągnęła Emma. - Tej nocy, kiedy zginął
Stuart, siedziałam w mojej chacie… przy jego trumnie.
Był sztorm… padał ulewny deszcz. Następnego dnia
miałam go pochować w oddzielnym grobie, za zgodą
pastora Pecka lub bez jego zgody. Omówiłam już
wszystko z panem MacEwanem i panem Murphym,
którzy obiecali mi pomoc.

Emma głęboko zaczerpnęła powietrza.

- Usłyszałam stukanie do drzwi i pomyślałam, że to

pewnie przyszedł pan MacEwan albo jego matka, żeby
dotrzymać mi towarzystwa. Byłam zaszokowana, kiedy
zobaczyłam kompletnie przemoczoną Clarę, bladą jak
śmierć i z wielkim brzuchem. Była chora. Nie dlatego,
że dziecko się miało urodzić, ale dlatego, że miała tyfus.
Wiedziałam to od razu.

- Emmo - powiedział przerażony James - ty nie…

background image

- Co mogłam zrobić? - spytała, patrząc na niego

załzawionymi oczami. - Ona była moją przyjaciółką.
Moją jedyną przyjaciółką. Oczywiście, że wzięłam ją do
chaty. Stevens, ten niegodziwiec, porzucił ją. Clara się
wstydziła wrócić do domu. Jak żyła, tego mi nie
powiedziała, ale mogłam łatwo zgadnąć, że wiodło się
jej bardzo źle. Położyłam ją do swojego łóżka, do
naszego małżeńskiego łóżka. Urodziła tam dziecko…
dziewczynkę, z takimi samymi czarnymi włosami, jakie
miała Clara. Dziecko było zdrowe, ale ona… - Oczy jej
pociemniały. - Ona wiedziała, że umrze. Walczyła z
chorobą, żeby doczekać chwili, kiedy będzie mogła
urodzić dziecko. Nic miała już siły na dalszą walkę.
Była zbyt wyczerpana. Prosiła mnie tylko o to, żebym
znalazła dobry dom dla jej dziecka i utrzymała w
tajemnicy to, co się stało. Sądziła, że gdyby jej ojciec
poznał prawdę, sprawiłoby mu to - jak również lordowi
MacCreigh - zbyt wielki ból. Nie mogła przewidzieć, że
ludzie będą myśleli, że baron ją zamordował.

James usiadł na skraju łóżka. Nie był w stanie

utrzymać się na nogach po tej przerażającej opowieści
Emmy. Huczało mu w głowie.

- A co z dzieckiem? - spytał.

- Och - powiedziała Emma z ożywieniem. -

Zawinęłam je w koc i zaniosłam do państwa Peck.
Położyłam maleństwo na progu, mocno zastukałam do
drzwi i uciekłam. Schowałam się w stodole, żeby
zobaczyć, co się stanie. Wielebny Peck otworzył drzwi i

background image

znalazł zawiniątko. Pani Peck wzięła niemowlę pod
opiekę. Marzyła o własnym dziecku. Wszyscy
uwierzyli, że Olivia - oni nazwali ją Olivią - jest ich
dzieckiem. - Emma uśmiechnęła się smutno. - Tylko ja
znam prawdę. - Oczywiście, państwo Peck nic o tym nie
wiedzą - nie zdają sobie równico sprawy, kim była
matka Olivii.

James z trudem przełknął ślinę. Nie miał ochoty

zadawać tego pytania, ale musiał to zrobić. Powiązanie
jego kuzyna z Clarą McLellen zaczęło się powoli
wyjaśniać.

- A co z jej ciałem, Emmo? - spytał łagodnym

tonem. - Co zrobiłaś z jej ciałem?

Emma spojrzała na niego z niepokojem.

- Co mogłam zrobić? Była zima. Ziemia była

całkowicie zamarznięta. Sama nie mogłabym jej
pochować. - Emma była tak przygnębiona, że jej widok
wzbudzał litość. - Ona nie żądała zbyt wiele. Chciała
mieć tylko moje słowo honoru, że nie zdradzę jej
tajemnicy, dom dla swojej córeczki… i przyzwoity
grób.

James starał się powstrzymać uśmiech, jednak

kąciki jego ust zadrgały. Zrozpaczona Emma obrzuciła
go szybkim spojrzeniem.

- Och, James, jak możesz - powiedziała. - Przecież

ja zrobiłam okropną rzecz. Ale co innego mogłam

background image

zrobić? Pomyślałam, że dla Stuarta to już nie ma
żadnego znaczenia…

- Że musi zrobić miejsce w swojej trumnie dla

niezamężnej matki? - James już nie krył uśmiechu. -
Też powiedziałbym, że nie. Czy Murphy albo MacEwan
coś podejrzewali?

W przeciwieństwie do Jamesa, Emma nie widziała

w tym nic zabawnego.

- Nie. Nie wyglądało na to, żeby poczuli dodatkowy

ciężar.

- Emmo - powiedział tylko James.

Po wysłuchaniu takiej historii jego serca nie

powinno przepełniać uczucie radości. Jednak tak było.
Odczuł ogromną ulgę, kiedy poznał prawdziwy powód
oporu Emmy przed ekshumacją zwłok jej męża.
Wyobrażał sobie przecież, że Emma tak bardzo kochała
Stuarta, że nie mogła znieść myśli o zakłóceniu jego
wiecznego odpoczynku.

Miał ochotę śpiewać na całe gardło, co w tej

sytuacji byłoby wysoce niestosownym zachowaniem.

- To prawda - powiedział - że przedsiębiorca

pogrzebowy mógłby doznać szoku na widok dwóch ciał
w jednej trumnie. Ale, na litość boską, Emmo, dlaczego
mi po prostu nie powiedziałaś?

background image

- Obiecałam, że tego nie zrobię. To znaczy

obiecałam Clarze. Poza tym… nie potraktowałam
Stuarta z należnym szacunkiem. Myślałam… naprawdę
myślałam, że będziesz bardzo zły. Tak, jak tamtego
dnia, kiedy ci powiedział…

- Aha - mruknął James, kiedy Emma nie

dokończyła zdania.- Tamtego dnia. To chyba nie był
mój najlepszy dzień.

- To nie tak było. - Emma popatrzyła na niego ze

zdziwieniem. - Nie, to ty miałeś rację. Tylko nie
powinien uderzyć Stuarta. To nie było potrzebne. Ale
słusznie chciałeś powstrzymać nas przed ucieczką.
Potem cię za to nienawidziłam. Teraz widzę, że miałeś
całkowitą rację. Gdybyśmy cię posłuchali, Stuart
mógłby nadał żyć.

- Myślisz, że ja to zrobiłem dla Stuarta? - James

popatrzył na nią z niedowierzaniem.

Te słowa znalazły natychmiastowy oddźwięk.

Emma spojrzała na niego, mrugając powiekami jak
zbudzona ze snu.

- Nnnie dla niego? - wyjąkała. - To znaczy…

- Kochałem Stuarta - przyznał James. - Kochałem

jak brata, ale widziałem jego wady. Miał szczęście, że
udało mu się przeżyć ten wieczór, kiedy powiedziałaś
mi, że planujecie ucieczkę. Ale to nie jego bałem się
utracić. Nie jego.

background image

Niebieskie jak niezapominajki, rozszerzone ze

zdumienia oczy Emmy uporczywie się w niego
wpatrywały.

- To dlaczego… Nie rozumiem. W takim razie

dlaczego…

James podszedł do niej i ukląkł przy jej taboreciku.

Ujął jej lewą dłoń, na której nosiła jego sygnet, nie
mając jeszcze obrączki.

- Czy tak trudno jest ci w to uwierzyć? - spytał,

usiłując mówić lekkim tonem, chociaż serce waliło mu
jak oszalałe. Teraz nie mógł się cofnąć. Musi zachować
się jak mężczyzna.

- Bałem się stracić ciebie, Emmo - powiedział,

zaciskając rękę na jej dłoni, jakby jeszcze teraz mogła
mu się wyślizgnąć. - Dlatego to zrobiłem.

- To niemożliwe! - Emma wyszarpnęła rękę,

zerwała się z taborecika i popatrzyła na niego z
oburzeniem. - Teraz ty jesteś… sama nie wiem co. Ale
ty mnie nie kochałeś, James, ja to wiem.

- Nic nie wiesz - powiedział. Nie był zły ani

rozgoryczony, tylko bardzo zmęczony. Myślał, że
odczuje ulgę, wyjawiając jej najgłębszą tajemnicę
swojego serca. Ale teraz odczuwał tylko znużenie.

- Kochałem cię od chwili, kiedy skończyłaś szkołę.

Ale Stuart był pierwszy.

background image

- To jest… to jest… Sama nie wiem, co to jest -

stwierdziła Emma. - Ale ty nie mogłeś mnie kochać,
James. Gdyby tak było, to przyjechałbyś po mnie, a nie
po Stuarta, kiedy dostałeś już wiadomość o jego
śmierci.

James wstał z klęczek i podszedł do niej.

- Jak mógłbym po tym wszystkim spojrzeć ci w

oczy? Myślałem, że jesteś w Londynie. Nigdy nie
przyszło mi do głowy, że mogłabyś jeszcze być na
Faires. Chciałem spokojnie zastanowić się nad tym, w
jaki sposób mam się do ciebie zbliżyć.

- Więc było ci tak bardzo trudno przyznać, że masz

dla mnie trochę uczucia? - spytała Emma łamiącym się
głosem.

- Przyznać, że jestem zakochany w żonie

mężczyzny, którego traktowałem jak własnego brata?
Poza tym, Emmo - James mówił łagodnym tonem,
chociaż coś go ściskało za gardło - nigdy nie dałaś mi
choćby cienia nadziei. Nie ukrywałaś, jakie budzę w
tobie uczucia.

- Ty też - odparowała Emma.

- Naprawdę? - Na twarzy Jamesa pojawił się

smutny uśmiech. - Kiedy mężczyzna, który przez całe
życie miał wszystko, co tylko zechciał, dowiaduje się,
że nie może mieć tego, czego najbardziej pragnie, powie
wszystko, żeby tylko przekonać siebie samego, iż wcale

background image

mu na tym nie zależy, Uwierz mi jednak, że zawsze
pragnąłem, abyś była moją żoną.

Emma uniosła rękę, żeby zetrzeć łzy, które znowu

zabłysły na jej długich rzęsach.

- To niemożliwe - powiedziała, wcale nie łzawym,

a raczej wzgardliwym tonem. - Gdyby to była prawda,
to dlaczego mówiłeś o unieważnieniu małżeństwa na
zamku MacCreigh?

- Czy wyszłabyś za mnie, Emmo, gdybym tego nie

zrobił?

Zmrużyła oczy. Robiła wrażenie zamyślonej.

Po chwili spojrzała na niego, jednak z jej oczu nie

można było niczego wyczytać. Ale jej twarz miała
zdecydowany wyraz.

- A co teraz? - spytała. - Czy chcesz dostać to

unieważnienie?

- Nigdy tego nie chciałem - powiedział James,

zbliżaj, się do niej, ale powstrzymała go gestem. Nadal
miała zdecydowany wyraz twarzy, ale jej oczy wyrażały
ból.

- Chcesz nadal być moim mężem - spytała

łamiącym się głosem - po tym wszystkim, co ci
powiedziałam? Sprofanowałam trumnę twojego kuzyna.
Nie powstrzymałam człowieku, który go zabił. Stuart
zginął z mojej winy.

background image

- Stuart zginął - oświadczył zdecydowanie James -

bo nie miał za grosz rozumu. Przestań płakać i chodź tu
do mnie.

- Ja będę okropną żoną - zapewniła go Emma,

cofając się na widok jego wyciągniętej dłoni. - Nie
umiem być prawdziwą żoną. Nawet nie jestem w stanie
wydać na świat dzieci. Nie będziesz miał dziedzica.

- Zawsze można ustanowić innego sukcesora. A

teraz chodź.

Chwycił ją za rękę i z wolna przyciągał ją do siebie.

- James - powiedziała ostrzegawczo Emma.

Przed czym go ostrzegam? - pomyślała. Wiedział

już o niej wszystko, co najgorsze, i nadal jej pragnął. A
ona też go pożądała. Fergus miał rację - James, jak się
okazało, zawsze ją kochał i kocha ją nadal - ta
świadomość sprawiła, że serce trzepotało jej w piersiach
i nie mogła złapać tchu. I to na pewno nie była wina
zbyt ciasno zasznurowanego gorsetu.

Kiedy James, nie odrywając od niej wzroku,

poniósł jej dłoń do ust, jej kłopoty z oddychaniem
jeszcze bardziej się nasiliły.

- James - wyszeptała.

Jego wargi przesunęły się teraz w wygięcie jej

łokcia. Emma patrzyła na jego pochyloną głowę, na
rozwichrzone czarne włosy, czując, jak jego rozpalona

background image

twarz przesuwa się coraz wyżej, a kiedy była już
przekonana, że za chwilę serce wyskoczy jej z piersi,
ich usta połączyły się w pocałunku.

Całowali się w blasku padającym z kominka. Język

Jamesa błądził we wnętrzu jej ust. Ich wargi nie
odrywały się od siebie. Wreszcie Emma odsunęła się
trochę i ujęła jego twarz w dłonie.

- Czy to nie sen? - spytała, znając doskonale

odpowiedź. Czuła przecież pod palcami zarys jego
policzków i ślad zarostu.

- Właśnie o to samo chciałem cię spytać -

powiedział James. - Musimy to dokładnie zbadać, żeby
się upewnić, że to nie jest sen.

Już po chwili niebieska balowa suknia i elegancki

frak Jamesa leżały na podłodze. Emma napawała się
widokiem jego muskularnego torsu, szerokich ramion i
płaskiego brzucha. On ma ciało anioła, stwierdziła w
duchu.

Po chwili poczuła to ciało przy swoim ciele, czuła,

jak jego palce szarpały sznurówki jej gorsetu.

Ciało anioła, a umysł diabła, dodała w duchu.

- Jak to się zdejmuje? - spytał James, walcząc ze

stawiającą opór sznurówką. Zanim Emma zdążyła
odpowiedzieć, zerwał ją i odsłonił jej piersi. Pochylił
głowę, drażniąc jej sutki językiem, dopóki nie stały się

background image

napięte i stwardniałe, popychając ją jednocześnie w
stronę łóżka.

Emma z westchnieniem opadła na miękką kołdrę.

To na tym polega małżeństwo, pomyślała. James był
zbyt delikatny, żeby ją o to pytać, ale na pewno się
domyślał, że jej związek ze Stuartem wyglądał zupełnie
inaczej. Stuart nigdy, jak to teraz robił James - jego
zarost drażnił jej delikatną skórę - nie przesuwał
wargami po jej brzuchu. Emma nie wiedziała, do czego
on zmierza, dopóki nie poczuła, że jego język dotyka
intymnego wgłębienia między jej nogami. Jej ciało
wygięło się tak gwałtownie, że omal nie spadła z łóżka.

- Co ty robisz? - wyjąkała.

Odpowiedziało jej milczenie. To, co robił, było

oczywiste. Sposób, w jaki ją pieścił, na pewno nie
uzyskałby aprobaty kościoła. Emma była o tym
przekonana.

Kiedy wydawało się jej, że już dłużej nie zniesie tej

rozkosznej męki, James uniósł głowę.

Po chwili był już w niej, szczelnie ją wypełniając.

Chociaż nie zdawała sobie z tego sprawy, tak żarliwie
się do niego tuliła, że James zapragnął natychmiast się
w niej zatracić. Opanował się jednak i dopiero kiedy
Emma ze zduszonym okrzykiem uniosła biodra i
poczuł, jak pulsuje wokół jego męskości, on też
osiągnął zaspokojenie.

background image

Ostatnią myślą Emmy, zanim porwała ją ta

wszechogarniająca fala, było, że powinna zakryć
Jamesowi dłonią usta, żeby zdusić jego głośny okrzyk
rozkoszy. Nie wiedziała nawet, czy to się jej udało, tak
się zatraciła we własnej ekstazie.

Upłynęło kilka minut i usłyszeli stukanie do drzwi.

- James? Emmo? - rozległ się głos lady Denham. -

Jesteście tam? Słyszałam jakiś głos. Czy to nie był
cudowny bal? - Emma wiedziała już, że próba uciszenia
Jamesa się nie powiodła.

James, który jeszcze na tyle nie doszedł do siebie,

żeby móc odpowiedzieć matce normalnym głosem,
rzucił Emmie błagalne spojrzenie.

- Tak, lady Denham - zawołała Emma, z trudem

powstrzymując się od śmiechu. - To było naprawdę
cudowne.

29

background image

- Witam was wszystkich - zaczął przewodniczący

Ławy Królewskiej Sądu Najwyższego, Reardon, który
przy tej okazji wystąpił w okazałej peruce - w szkole
imienia Stuarta Chestertona. Z wielką radością
ogłaszam, że szkoła jest już oficjalnie otwarta.

Sędzia uderzył butelką szampana o ceglaną ścianę.

Grube, zielone szkło rozprysło się natychmiast na
kawałki i biała piana zaczęła spływać po budynku.
James nie był jedyną osobą wśród zgromadzonych,
która uznała ten gest za marnotrawienie dobrego trunku.
Jednak klaskał razem ze wszystkimi - to znaczy zaczął
klaskać, kiedy trąciła go żona.

Natychmiast otoczyli ich mieszkańcy wioski,

którzy chcieli im podziękować za tak hojny dar (ta
szkoła będzie dostępna dla każdego dziecka na wyspie),
życzyć im szczęścia albo tylko na nich popatrzeć.
Mieszkańcy Faires nieczęsto mieli okazję zobaczyć
prawdziwego hrabiego i jego żonę. Za to bardzo często
widywali baronów z żonami. Lord i lady MacCreigh
spędzali teraz sporo czasu w wiosce - trwały właśnie
prace na zamkowym dachu, a lady MacCreigh - dawna
Penelope van Court - nie mogła znieść tego hałasu.

Widywano również często pannę Fionę Bain -

obecnie lady Harold, żonę dziedzica księcia Rutheforda
- ponieważ największą przyjemność sprawiało jej
paradowanie po uliczkach miasteczka w nowych
strojach z Londynu.

background image

Jednak lord i lady Denham rzadko tu bywali,

chociaż stale przysyłali pieniądze. Szkoła była dopiero
pierwszą placówką imienia Stuarta Chestertona. Miał
powstać jeszcze szpital, w którym znajdzie pracę jedyny
absolwent Oxfordu z wyspy Faires, John McAddams,
jak również izba położnicza, której otwarcie dziwnym
zbiegiem okoliczności miało nastąpić w tym samym
okresie, kiedy lady Denham sama spodziewała się
rozwiązania.

Jednak nie wszyscy byli zadowoleni z ulepszeń,

które lord i lady Denham zaprowadzali na tej ubogiej
wyspie rybackiej. Pan Murphy był poważnie
zaniepokojony, ponieważ w związku z prowadzonymi
pracami pojawiło się wiele nowych pojazdów i jego
karawan stał się bezużyteczny - służył teraz tylko
swojemu pierwotnemu przeznaczeniu. Ponieważ w
okolicy nie wybuchła żadna nowa epidemia, jego
interesy stały źle. Nic się nie działo od czasu, kiedy lord
i lady Denham poprosili go o wydobycie trumny
młodego pana Chestertona, którą on i Cletus MacEwan
zakopali przed wieloma miesiącami pod Drzewem
Życzeń, gdy zabrakło miejsca na cmentarzu.

Lord i lady Denham hojnie go wtedy wynagrodzili -

za wydobycie trumny i za przewiezienie jej do
przedsiębiorcy pogrzebowego. Jednak do dzisiaj nie
mógł zrozumieć, dlaczego, kiedy zgłosił się po pewnym
czasie do tego przedsiębiorcy, żeby się zorientować, czy
nie ma jakiegoś ciała do przewiezienia, zobaczył aż

background image

dwie nowe trumny - bardziej odpowiednie dla księcia
niż dla wikarego - a powinna być tylko jedna.

Obie trumny zostały załadowane na prom i, jak

przypuszczał Murphy, dotarły szczęśliwie do opactwa
Denham. Wydawało mu się to niesłychanym
trwonieniem pieniędzy, zamawianie dwóch trumien,
kiedy wystarczyłaby jedna, ale w końcu to nie było jego
sprawa. Bogacze byli zupełnie innym gatunkiem ludzi i
nie próbował nawet ich zrozumieć.

Pan Murphy nie był tego dnia jedynym

mieszkańcem Faires, którego dziwiły ekstrawagancje
hrabiego Denham. Młody Fergus MacPherson uważał,
że budowanie nowej szkoły było skandaliczną
rozrzutnością. Teraz, kiedy miał okulary i widział
wszystko, czego przedtem nie dostrzegał, nikt by go nie
zwabił do żadnej szkolnej klasy, choćby nowej i
pięknej. Miał zbyt wiele rzeczy do zbadania na
okolicznych pagórkach, po których stale wędrował z
brązowym kundelkiem, szczeniakiem Uny, którego
nazwał Roberts Drugi, na cześć lokaja, który przejął po
Emmie nauczycielskie obowiązki. Roberts z ogromną
ulgą przyjął wiadomość, że lord Denham zatrudnił
stałego nauczyciela, i z radością wrócił do Londynu.

Podczas jednej z takich wędrówek z Robertsem

Drugim, Fergus zobaczył lorda i lady Denham, którzy
stali pod Drzewem Życzeń i wieszali na nim swoje buty.
Zachowywali się tak, jakby nie byli członkami
angielskiej arystokracji, ale zwykłą młodą parą, która

background image

ma zacząć nowe życie i chciałaby zaznać trochę
szczęścia. To wszystko, jak uznał Fergus, było tylko
marnowaniem dobrego obuwia, ponieważ sądząc po
tym, jak hrabia całował swoją żonę, myśląc, że nikt tego
nie widzi, los już wystarczająco hojnie obdarzył tę parę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cabot Patricia Spadek
Cabot Patricia Spadek
Cabot Patricia Spadek
Cabot Meg (Patricia) Spadek (poprawiony)
Cabot Patricia Amazonka
Cabot Meg Spadek
Cabot Patricia Gwiazdka
Cabot Patricia Gwiazdka
Meg Cabot Spadek
Meg Cabot Spadek
Cabot Meg (Patricia) Markiz

więcej podobnych podstron