PATRICIA CABOT
SPADEK
PROLOG
Londyn, maj 1832
Hrabia się spóźniał.
To zupełnie nie było w jego stylu. Hrabia Denham słynął przecież z punktualności.
Swój kupiony w Zurychu, dokładny co do sekundy złoty zegarek kieszonkowy, który jak
sądziła Emma musiał kosztować majątek, nastawiał według niezawodnego zegara na
opactwie Westminster.
Poza tym James Marbury po podwieczorku zawsze wstępował do biblioteki, aby
przejrzeć korespondencję.
Gdzie więc się podziewał?
Jego spóźnienie mogło oznaczać tylko jedno ktoś zakłócił mu ustalony porządek dnia.
Emma dobrze wiedziała, kto to mógł być tym razem. Penelope, która narzucała hrabiemu
swoje towarzystwo tak często, jak tylko mogła, zwierzyła się Emmie przy śniadaniu, że
przedstawi mu całą sprawę bez ogródek.
- Jeśli on nie myśli jeszcze o małżeństwie, to postaram się, żeby już dziś się nad tym
zastanowił stwierdziła, nie zwracając uwagi na rodziców zajętych jedzeniem jajek na szynce i
cierpiących na migrenę po wypiciu zbyt dużej ilości szampana na balu u lady Ashforth.
Emma nie miała wątpliwości, że Penelope potrafi skłonić do małżeństwa każdego
mężczyznę. Kuzynka była piękną dziewczyną miała kruczoczarne, proste jak u Indianki
włosy i ciemne oczy. Emma zaś, uważana tylko za ładną, obdarzona była pospolitymi,
niebieskimi oczami i kręconymi, jasnymi puklami. Poza tym Penelope była wysoka miała
ponad metr sześćdziesiąt wzrostu, a Emma była niższa od niej aż o dziesięć centymetrów.
Filigranowa Emma, ze swoimi loczkami i błękitnymi oczami, wyglądała jak laleczka. Nic
więc dziwnego, że traktowano ją jak dziecko.
Ale teraz wszystko powinno się zmienić. Musi tylko przeprowadzić rozmowę z
Jamesem.
Nie potępiała kuzynki Penelope za narzucanie się hrabiemu. Doskonale ją rozumiała.
James Marbury był najlepszą partią w Londynie bardzo przystojny, niesłychanie bogaty i, na
razie przynajmniej, unikający małżeńskich więzów.
Ale to akurat nie potrwa już długo, pomyślała Emma. Jej kuzynka postanowiła zostać
lady Denham, a żaden mężczyzna, nawet tak zatwardziały kawaler jak James, nie potrafi się
oprzeć wdziękom Penelope van Court.
Emma wolałaby jednak, aby wdzięki panny van Court przyniosły szybszy efekt. Obie
zbyt pospiesznie opuściły bawialnię, a w dodatku tuż po wyjściu z niej hrabiego. Lady
Denham i Stuart mogli uznać to za nietakt, ale Emma była pewna, że Stuart jej wybaczy, gdy
się dowie, dlaczego tak postąpiła... i co osiągnęła. Wierzyła, że wszystko się uda.
Usłyszała, jak otwierają się drzwi biblioteki. Zerwała się z kanapy, wygładzając
niebieską spódnicę. Dziwne, że nie była zdenerwowana czekającą ją rozmową. Zresztą, nie
miała się czego obawiać. Tyle tylko że zdradzając Jamesowi plany, działała wbrew intencjom
Stuarta.
Emma uważała, że Stuart nie potrafi być obiektywny, jeśli chodzi o hrabiego.
Twierdził on, że James, którego zresztą kochał, jest cynicznym utracjuszem. Hrabia Denham
rzeczywiście wydawał ogromne kwoty na zakup koni czy na wytworne drobiazgi, na przykład
szwajcarskie zegarki kieszonkowe.
Niemniej jednak Emma sądziła, że James ma prawo wydawać swoje pieniądze, jak mu
się podoba. Nie był przecież obojętny na potrzeby innych. Kiedy tylko poprosiła go o
wsparcie organizacji charytatywnych, chętnie to czynił. Co prawda, zawsze trochę
ponarzekał, ale robił to żartobliwie. Emma nigdy nic wychodziła z jego gabinetu z pustymi
rękami.
Nie można też powiedzieć, że nie był hojny dla krewnych. Matka Jamesa mieszkała w
luksusowych warunkach w jego domu w Mayfair ekskluzywnej dzielnicy Londynu. Kiedy zaś
Stuart został sierotą, hrabia zajął się nim jak własnym brałem, mimo że byli tylko kuzynami.
Również dzięki Jamesowi Stuart mógł ukończyć wymarzone seminarium duchowne.
Biorąc to wszystko pod uwagę, Emma była zdania, iż to, co chciał zrobić Stuart, nie
było stosowne. Okropnie zabolałoby Jamesa, nie mówiąc już o jego matce. A jak poczuliby
się Penelope i jej rodzice, którzy byli stryjostwem Emmy? Przecież Emma tak wiele im
zawdzięczała... O wiele lepszym rozwiązaniem jest otwarte postępowanie i nieukrywanie
niczego przed rodziną.
Emma wyjawi Jamesowi tajemnicę i udowodni Stuartowi, że szczerość popłaca. Gdy
Stuart się dowie, z jaką radością hrabia przyjął nowinę, a co do tego nie miała najmniejszych
wątpliwości, zrozumie wreszcie, że było to słuszne postępowanie.
Kiedy jednak usłyszała ton głosu hrabiego, rozmawiającego z kimś w holu, nie była
już tak bardzo pewna, czy wybrała dobry moment.
- To jest bardzo interesujące, panno van Court mówił James, nie ukrywając
zniecierpliwienia. Jednak teraz mam ważne sprawy do załatwienia, więc będzie mi pani
musiała wybaczyć...
- Ale Emma usłyszała głos Penelope muszę koniecznie teraz z panem porozmawiać,
milordzie. Gdybym tylko mogła...
- Może innym razem, panno van Court powiedział hrabia.
Po chwili wszedł do biblioteki z wyrazem ulgi na przystojnej twarzy.
Kiedy jednak zobaczył w swoim gabinecie Emmę, nie mógł ukryć zdziwienia.
- Och, lord Denham... zdenerwowana Emma zaciskała dłonie. Bardzo przepraszam.
Chciałam zamienić z panem kilka słów, ale nie jest to chyba odpowiedni moment...
Bo też istotnie wszystko na to wskazywało. Emma była pewna, że biedna Penelope,
której zaloty zostały tak stanowczo odrzucone, wypłakuje teraz oczy w schowku na bieliznę,
gdzie obie, gdy były dziećmi, często się chowały, gdy bawiły z wizytą u lady Denham. Czy
kuzynka zdoła dojść do siebie przed dzisiejszym balem u lorda i lady Chittenhouse?
Tymczasem mogło się wydawać, że niespodziewana obecność Emmy w gabinecie nie
sprawiła hrabiemu przykrości. Wykonał gest, jakby chciał strząsnąć z siebie jakieś niemiłe
wspomnienie, i zwrócił się do niej z uśmiechem:
- Na twoją wizytę, Emmo, zawsze jest odpowiedni moment. Czemu tym razem
zawdzięczam tę przyjemność? Czy to ma być pomoc dla więźniarek w Newgate, czy znowu
chodzi o bractwo misyjne?
James usiadł za swym mahoniowym biurkiem i sięgał już po pióro, żeby polecić
sekretarzowi wystawienie czeku, kiedy Emma zaprotestowała.
- Tym razem nie o to chodzi.
- Nie o to? Chyba nie wstąpiłaś do jakiegoś nowego stowarzyszenia, Emmo? Nie
powinnaś pozwalać ludziom, aby wykorzystywali twoje dobre serce aż do tego stopnia. W
końcu doprowadzą cię do ruiny.
- Nie przyszłam prosić o datki na dobroczynność, milordzie powiedziała Emma.
Nie było to takie łatwe, jak myślała. Coś ją ściskało za gardło. Z trudem przełknęła
ślinę. Układając plany, nie pamiętała o oczach hrabiego, które zmieniały kolor: to były piwne,
to złote, to ciemnozielone. Jednak bez względu na odcień, jego spojrzenie zawsze było bardzo
przenikliwe. Emma straciła nagle całą pewność siebie. Stała przed nim z pochyloną głową i
opuszczonymi rękami.
Hrabia odłożył pióro i odchylił się w fotelu.
- No dobrze, Emmo, co tym razem przeskrobałaś?
- Ja? pisnęła.
To było okropne, że reagowała, jakby była małym dzieckiem. On nawet nie był jej
prawnym opiekunem. To, że Regina van Court, która wychowywała Emmę, i lady Denham,
matka Jamesa, były przyjaciółkami, wcale nie oznaczało, że stanowią rodzinę. Nie byli
spokrewnieni, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Emma była przekonana, że marzeniem obu
dam było połączenie rodzin przez małżeństwo. Nie wiedziały nawet, że to wkrótce nastąpi.
Tak się jednak złożyło, iż przed ołtarzem miał stanąć nie ten, o którym myślały.
- Ja niczego nie zrobiłam powiedziała szybko Emma. Chciałam... porozmawiać o
Stuarcie.
- O Stuarcie? James uniósł brwi.
Los kuzyna nie był mu, oczywiście, obojętny. Dowiódł tego, opłacając mu studia i nie
szczędząc pieniędzy na jego liczne akcje charytatywne. Nie musiało to jednak oznaczać, że
powinien aprobować wszystkie jego poczynania. W gruncie rzeczy Stuart często doprowadzał
go do rozpaczy. James nie był w stanie zrozumieć jego filozofii życiowej. Dobrze jest
pomagać ubogim, tłumaczył mu, ale czy nie byłoby lepiej nauczyć ich, w jaki sposób sami
mogą sobie pomóc?
Stuart upierał się, że właśnie to czyni, wprowadzając ich na boże ścieżki. Hrabia był
jednak przekonany, czego nie omieszkał podkreślać w rozmowach z kuzynem, że nauczenie
ubogich higieny i zyskownego rzemiosła odniosłoby dużo lepszy skutek.
Trudno przemawiać do duszy ludziom, którzy mają pusty żołądek.
- Jeśli ci chodzi o jego szalony pomysł zaczął surowo James żeby objąć stanowisko
wikarego na tych dzikich wyspach, to możesz być pewna, Emmo, że nawet pod wpływem
twoich próśb nie zmienię zdania. Nie po to wydałem masę pieniędzy na jego edukację w
Oksfordzie, żeby marnował swoje zdolności na Szetlandach, wśród bezzębnych Szkotów.
Zostanie wikarym w Londynie albo nawet pastorem w opactwie Denham, jeśli tylko wykaże
się zdrowym rozsądkiem. A jeśli nie, no cóż, nie jestem w stanie go powstrzymać. Nie
potrafiłbym go również wstrzymać, gdyby nawet chciał opuścić Kościół anglikański dla
Kościoła prezbiteriańskiego. Jednak bardzo łatwo mogę mu to wszystko utrudnić,
odmawiając finansowania jego poczynań. Zobaczymy, jak się poczuje, gdy będzie musiał
utrzymać się z pensji wikarego. Zapewniam cię, że za kilka miesięcy będzie tu z powrotem.
Emma była oburzona jego wypowiedzią, jednak nie pozwoliła sobie na żadną ripostę.
To nie był dobry moment, żeby wdawać się w sprzeczkę z dobroczyńcą jej przyszłego męża.
- Nie o to chodzi odezwała się. Chciałam tylko powiedzieć, że...
Urwała, zastanawiając się, czy Stuart nie miał racji, ostrzegając ją przed rozmową z
hrabią. James nie był zachwycony projektem wyjazdu na Szetlandy. Trudno było się
spodziewać, żeby mile przyjął wiadomość, którą miała mu przekazać.
Jednak z drugiej strony, hrabia Denham zawsze był dla niej dobry, począwszy od
czasu, kiedy jako czteroletnia dziewczynka zamieszkała z rodziną van Courtów po śmierci
swoich rodziców. Wydawało się jej także, że jest bardzo mądry i dorosły, kiedy juko
czternastolatek tłumaczył jej, że nie należy głaskać pszczół. Odnosiła nawet wrażenie, że jest
wyniosły, ale to akurat dodawało mu romantyzmu.
Właściwie to nie był aż tak wyniosły, jak myślała, a ostatnio był dla niej niesłychanie
serdeczny. Na jej pierwszym balu, podczas którego zabłysła wśród innych debiutantek, James
uznał ją za dorosłą osobę, mimo że cała rodzina nadal traktowała ją jak uczennicę. Potem na
każdym balu była zapraszana przez niego do tańca.
Kiedy Emma zaczęła już otwarcie okazywać uwielbienie dla starszego od niej o sześć
lat Stuarta, hrabia nigdy się z niej nie wyśmiewał, chociaż nie był tą sytuacją zachwycony.
Nie zabronił im widywać się ze sobą, a nawet mogło się wydawać, że bawi go fakt
bałwochwalczego stosunku Emmy do jego kuzyna.
Nie sądziła jednak, aby mógł przewidzieć, do czego ta tolerancja może doprowadzić.
Mimo wszystko miała nadzieję, że James będzie zadowolony. Nawet była tego pewna.
Stuart źle oceniał swojego kuzyna. Hrabia miał wielkie serce, tylko nie zawsze było to
widoczne, jak na przykład teraz z biedną Penelope.
- Stuart i ja... Emma z trudem przełknęła ślinę. Już prawie powiedziała, o co chodzi,
ale okazało się to o wiele trudniejsze, niż przewidywała. Zawsze uważała, że z hrabią łatwo
się rozmawia, że nie był takim potworem, jakiego robił z niego Stuart. Gdyby taki był, czy
płaciłby za studia kuzyna w seminarium duchownym, mimo że całą naukę Kościoła uważał za
jedną wielką bzdurę? Mógłby przecież nalegać, żeby Stuart wybrał prawo. Ale tego nie
zrobił.
Nie, Stuart na pewno nie miał racji. James był gwałtowny w słowach, a umiarkowany
w czynach. Ucieszy się z wiadomości, którą ona mu przekaże, ponieważ ich dwie rodziny
zostaną wreszcie połączone. Lady Denham także będzie szczęśliwa, a przecież on zrobiłby
wszystko dla matki.
Poza jednym wyjątkiem jeszcze się nie ożenił. Widocznie uważał, że ma na to czas.
Jeśli będzie dłużej się zastanawiał, to może doczekać do czterdziestki, trzymając w dręczącej
niepewności matki córek na wydaniu.
- Stuart i ty co? zapytał hrabia. Emma zauważyła, że jego oczy nabrały czujnego
wyrazu.
- Stuart i ja powiedziała pospiesznie, chcąc to jak najszybciej z siebie wyrzucić mamy
zamiar wziąć ślub. Musi pan z nim porozmawiać, milordzie, bo jemu się wydaje, że pan się
na to nie zgodzi i będziemy musieli po prostu uciec. Mówiłam mu, że na pewno nie będzie
miał pan nic przeciwko temu, ale sam pan wie, jaki on jest uparty. Mam nadzieję, że zechce
pan z nim porozmawiać. Tak bardzo zależy mi na tym, aby mieć prawdziwy ślub, na którym
będzie pan i Penny, i stryjenka Regina, i pana matka... Czy mógłby pan przemówić Stuartowi
do rozsądku, milordzie? Byłabym panu niesłychanie wdzięczna.
Nareszcie. Udało się jej to wypowiedzieć i teraz już będzie; dobrze. James zajmie się
tym, on zawsze umiał rozwiązywać problemy. Nie było takiej sprawy, z którą nie potrafiłby
sobie poradzić. Kłopoty w szkole? Obecność Jamesa Marbury'ego likwidowała je
natychmiast. Emma chciała wynająć salę na bal charytatywny, a właściciel piętrzył
przeszkody wystarczył jeden krótki list od hrabiego, sprawa była załatwiona.
Zawsze można było na nim polegać. Na pewno trochę ponarzeka, ale w końcu sam się
tym zajmie. Emma była tego pewna. Tak przecież było za każdym razem. Poczuła się o wiele
lepiej.
Dopóki nie przyjrzała się twarzy hrabiego.
- Ślub?! krzyknął James. Emma stwierdziła z przykrością, że jego głos nie brzmiał
radośnie. To nonsens. Chcecie wziąć ślub? Chyba nie mówisz poważnie, Emmo?
- Przykro mi, milordzie powiedziała lekko oburzona. ale mówię najzupełniej
poważnie.
- Ale... jesteś na to zbyt młoda oświadczył hrabia. Jesteś jeszcze dzieckiem!
- Nie jestem dzieckiem, milordzie! Właśnie skończyłam osiemnaście lat. Miesiąc temu
był pan przecież na moim przyjęciu urodzinowym.
- Osiemnaście? powtórzył. To dziwne, pomyślała. Nigdy nic miał kłopotów z doborem
odpowiednich słów. Osiemnaście lat to o wiele za mało na małżeństwo. Chcesz wyjść za
Stuarta? Teraz? Czy twoi stryjostwo o tym wiedzą?
Emma uniosła oczy w niebo.
- Oczywiście, że nie. Nikt o tym nie wie. Powiedziałam tylko panu. Stuart chce
zachować to w tajemnicy. Chce, żebyśmy uciekli. Chce też, żebym pojechała z nim do Szko...
Głos zamarł jej w gardle, kiedy James zerwał się na równe nogi.
Był tak wysoki, że Emma musiała zadzierać głowę, kiedy chciała spojrzeć mu w
twarz. Teraz omal się go nie przestraszyła. Już przedtem widywała hrabiego zagniewanego.
Zawsze się wściekał na powolną obsługę w restauracjach i na złe traktowanie koni, które
uwielbiał. Tak wzburzonego Jamesa Emma jednak jeszcze nie widziała.
Wyglądał... mogła to określić tylko w jeden sposób: miał mord w oczach.
- Czy chcesz mi powiedzieć powiedział sztucznie spokojnym głosem, nie mogąc
jednak opanować drgania mięśnia w policzku że mój kuzyn chce cię zabrać na Szetlandy?
Emma już wiedziała, jak źle oceniła sytuację. Stuart miał całkowitą rację sądząc po
reakcji Jamesa na tę wiadomość kiedy mówił, że ich ślub powinien odbyć się w tajemnicy.
- Nie będzie nam tam źle zapewniała hrabiego. Jestem przekonana, że Stuart szybko
znajdzie posadę pastora. Nie będzie długo wikarym...
- Mówiłem mu krzyknął James tak głośno, że aż się wzdrygnęła że w ogóle nie
powinien tracić czasu, pracując jako wikary! Tym cholernym wikarym mógł zostać w
opactwie Denham. Powtarzałem mu to tysiąc razy.
- No tak wyjąkała Emma. Zaręczam, że jest wdzięczny za tę propozycję. Jednak on
bardzo chce jechać tam, i ja się zupełnie z nim zgadzam, gdzie naprawdę będzie mógł
pomagać; ludziom potrzebującym duchowego wsparcia. Obawiam się, że opactwo Denham
nie spełnia tych warunków...
- A więc on chce przyjąć stanowisko setki mil stąd, na wyspie pośrodku Morza
Północnego? Stanowisko, które nie przyniesie mu żadnych dochodów, a najprawdopodobniej
go zabije? Na pewno umrze tam z głodu albo od chorób. I jeszcze zamierza ciebie tam
zabrać?
Jego piwne oczy pociemniały. Emma bała się spojrzeć mu w twarz. Co ja narobiłam,
pomyślała. Nie trzeba było o tym' mówić. Niestety, zbyt późno się o tym przekonała.
Strach przed tym, co hrabia może zrobić, dodał jej sił. Już kiedyś widziała bójkę
kuzynów poszło o konia, którego Stuart, według Jamesa, zanadto zmęczył. To nie był ładny
widok. Trzeba uniknąć podobnej sytuacji za wszelką cenę.
Chciała zademonstrować mu oburzenie, ale w jej głosie zabrzmiała nuta rozpaczy.
- Nie powinien pan na mnie krzyczeć, milordzie. Jesteśmy oboje dorosłymi ludźmi i
odpowiadamy za swoje decyzje. Zwróciłam się do pana, mając nadzieję, że właśnie pan
potrafi nas zrozumieć. Niestety, widzę teraz, że się omyliłam.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się omyliłaś zaśmiał się nieprzyjemnie James. Jeśli
myślisz, że pozwolę wam przeprowadzić ten idiotyczny plan...
Emma wiedziała, że nie powinna się teraz odzywać, była jednak zbyt wzburzona.
- Bardzo bym chciała zobaczyć, w jaki sposób nas pan powstrzyma powiedziała
wyniosłym tonem, potrząsając złotymi lokami. Stuart i ja, w przeciwieństwie do pana,
milordzie, nie potrafimy siedzieć bezczynnie, kiedy inni cierpią. Oboje chcemy nieść pomoc
tym, którzy są w o wiele gorszej sytuacji niż my. Dlatego też zamierzamy pojechać na
Szetlandy, aby wspierać naprawdę potrzebujących...
- Jedyną osobą, która naprawdę czegoś potrzebuje powiedział złowrogo hrabia jest
mój kuzyn Stuart. Przydałoby mu wic porządne lanie.
Emma gwałtownie złapała oddech.
- Niech tylko pan się ośmieli go tknąć! wykrzyknęła. Jeśli pan to zrobi... jeśli pan to
zrobi, to już nigdy w życiu się do pana nie odezwę!
- To, Emmo skwitował hrabia nie będzie szczególnie dotkliwe.
James ominął biurko, podszedł do drzwi i otworzył je gwałtownym ruchem. W holu
głośno zawołał Stuarta. Emma pobiegła za hrabią.
- Nie, milordzie zawołała. Proszę, nie...
Ale było już za późno. Usłyszała tylko jakiś łomot i krzyk lady Denham.
- Dobry Boże! zapłakana Penelope wyszła ze schowka na bieliznę. Czy to był lord
Denham? Co ty mu powiedziałaś, Emmo?
- Powiedziałam mu o wiele za dużo poinformowała kuzynkę Emma. Pobiegła, aby
ocalić, o ile się jej to uda, życie swojemu narzeczonemu.
1
Szetlandy, maj 1833
Emma van Court Chesterton miała zły dzień.
Co prawda, nie był on gorszy niż którykolwiek inny, i to już prawie od roku. Zdarzały
się, owszem, lepsze dni, ale niestety niezmiernie rzadko.
Sama nie wiedziała, co takiego kiedyś w życiu zrobiła, by sprowadzić na siebie tak
feralne pasmo wydarzeń. Zbierała przecież wszystkie półpensówki, które leżały na drodze, i
nigdy nie przechodziła pod drabinami.
Oczywiście, nie wierzyła w tak zwane szczęście. Nie była przesądna.
Jednak dla pewności przybiła domowe pantofle Stuarta do Drzewa Życzeń. Niestety,
Emma nie mogła wykorzystać swoich butów nie miała zapasowych, ale Stuart niczego
przecież już nie potrzebował.
Jednak kiedy się obudziła następnego dnia, zorientowała się, że Drzewo... nie
przyniosło jej szczęścia.
Wyjrzała przez okno. Przebłyski światła na ołowianym niebie oznaczały, że minęła
już przynajmniej godzina od świtu.
Nie obudziło jej pianie koguta, który pewnie po raz kolejny uciekł. To była zła
wróżba.
Znowu się spóźni.
Nie miała ochoty witać nowego dnia. Leżała jeszcze chwilę zastanawiając się, czy w
ogóle warto wstawać. Dopiero popiskiwanie jej małej kundelki, którą przed tygodniem
uratowali od śmierci, zmusiło ją do opuszczenia łóżka. Trzeba byłe wypuścić ją na dwór.
Szybko włożyła szlafrok i ranne pantofle, a suczka, która niewątpliwie była szczenna i
bliska rozwiązania, skakała dokoła niej, radośnie machając ogonem.
Kiedy Emma otworzyła drzwi chaty, zobaczyła, że wszystko przedstawia się jeszcze
gorzej, niż sobie wyobrażała. Pada gęsty deszcz, wiał wiatr od morza, a podwórko tonęło w
błocie.
Po jesiennych i zimowych śnieżycach wiosenny deszcz sprawił jej przyjemność.
Szybko sobie jednak przypomniała, że będzie musiała brnąć w strugach wody i przez kałuże
aż do wioski, gdzie czekali na nią jej mali uczniowie.
Ulewa zaskoczyła również małą współlokatorkę Emmy. Suczka dotknęła łapką błota,
patrząc niepewnie na swoją nową panią, jakby pytając, czy rzeczywiście musi wychodzić na
dwór. Emma, usłyszawszy ostrzegawcze warknięcie, zorientowała się, że to nie była tylko
sprawa deszczu. Piesek czujni wypatrzył jakąś skuloną postać, stojącą bez ruchu pod okapem
słomianego dachu.
- Dobry Boże szepnęła Emma, przyciskając dłoń do piersi. Serce biło jej mocno.
Tego już za wiele, pomyślała. Nie mogła nawet wyjść wczesnym rankiem przed
własną chatę w nocnej koszuli. I nie zdarzyło się to po raz pierwszy. Tak być nie może.
Przymknęła oczy, odmawiając w duchu dziękczynną modlitwę, że przynajmniej zna
tego intruza.
- Ależ, panie MacEwan powiedziała jeszcze z lekka ochrypłym głosem. Co pan robi w
takim deszczu przed moją chatą? Śmiertelnie mnie pan przestraszył!
Skarcony przez nią olbrzym pochylił nisko głowę, a z ronda jego kapelusza zaczęły
spływać strugi wody. MacEwan mieszkał na sąsiedniej farmie ze swoją matką, miał prawie
metr dziewięćdziesiąt wzrostu i rzeczywiście był ogromny.
- Dzień dobry, pani Chesterton powiedział. Był wyraźnie speszony. Nie chciałem pani
przestraszyć. Ja... przyniosłem tylko koguta.
Dopiero teraz Emma zauważyła, że Cletus MacEwan trzyma pod pachą chudego,
przemokniętego ptaka.
- Och! Czy on znowu dobrał się do pana kur, panie MacEwan? Tak mi przykro...
- Chyba zapomniał, że już tam nie mieszka. Cletus postawił koguta na ziemi. Ale
pewnie więcej nie przyjdzie. Nasz Charlie nieźle go podziobał. Dziwne, że nie słyszała pani
odgłosów tej walki.
- Niczego nie słyszałam i dlatego jestem już spóźniona odrzekła Emma. Jestem panu
ogromnie wdzięczna, panie MacEwan, że mi go pan odniósł.
- Teraz już na pewno będzie się trzymał domu. Nasz kogut nieźle go pogonił. Byłbym
zapomniał. Cletus wyciągnął nieśmiało zza pleców rękę z koszykiem, przykrytym ściereczką
w biało - niebieską kratkę. Moja mama właśnie je upiekła. Świeże bułeczki. Prosto z pieca.
Emma wyjęła koszyk z jego spracowanych i zaczerwienionych z zimna rąk nie włożył
nawet rękawiczek. Cletus MacEwan zapomniał, że pogoda na Szetlandach ma niewiele
wspólnego z normalnymi porami roku. W środku zimy było czasem tak ciepło jak w lecie, a
w środku maja zimno jak w lutym. Właśnie tak było dzisiaj.
- Och, panie MacEwan! Emma starała się przekrzyczeć szum deszczu. Bardzo
dziękuję. Ale naprawdę nie powinien pan...
To nie był zwrot grzecznościowy. Naprawdę wolałaby nie; otrzymywać tych
podarunków. Lepsze jednak były bułeczki pani MacEwan od prezentu, który otrzymała od
nich w zeszłymi tygodniu zarżniętego świniaka. Ale i tak było już tego za wiele. Cletus
MacEwan był najbardziej oddanym i najczęściej narzucającym swoją obecność wielbicielem
Emmy. Miał również najmniej zdrowego rozsądku.
- Zaniedbuje pan swoją pracę, przynosząc mi codziennie śniadanie skarciła go
delikatnie.
Cletus uśmiechnął się do niej ufnym uśmiechem dziecka Był rzeczywiście bardzo
młodym chłopcem. O rok młodszy od Emmy, miał dopiero osiemnaście lat.
- Moja mama mówi, że musimy dopilnować, żeby pani jadła jak trzeba stwierdził.
Mówi, że okropnie pani schudła i niedługo całkiem zmarnieje...
- Tak, tak przerwała mu Emma.
Już dość się nasłuchała ponurych przepowiedni pani MacEwan. Emma nie miała
żadnych kłopotów ze zdrowiem, natomiast matka Cletusa bardzo lubiła opowiadać swoim
przyjaciółkom, jak się stara, żeby odżywić tę „biedną wdowę Chesterton”. Nie ulegało jednak
wątpliwości, że nie robiła tego wyłącznie z sąsiedzkiej sympatii. Jeszcze inny powód skłania
ją do tego działania. Stał on właśnie przed Emmą, trzęsąc się z zimna.
Przeważnie Emma nie była zbyt wyrozumiała dla swoich licznych wielbicieli. Jednak
tego dnia postanowiła zachować się inaczej. Może skłonił ją do tego widok spierzchniętych
rąk Cletusa MacEwana. A może wspaniały zapach bułeczek jego matki. Tak czy inaczej,
postanowiła zaprosić go do środka.
- Może pan wejdzie, panie MacEwan zaproponowała uprzejmie, odsuwając się od
drzwi.
Nie musiała go dłużej namawiać. Przecisnął się szybko przez niskie wejście do chaty.
Jego potężna postać zdominowała niewielkie pomieszczenie.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie powiedział, wzmacniając ulowa energicznym
skinięciem głowy i tym samym rozpryskując wodę na czystą podłogę z desek. Jeśli można, to
chętnie napiłbym się z panią herbaty.
Na twarzy Emmy ukazał się uśmiech, kiedy zobaczyła, że już się zabiera do
rozpalania ognia w piecyku. Cletus MacEwan nie był zbyt bystry, za to szalenie użyteczny,
szczególnie wtedy, kiedy trzeba było uczynić coś praktycznego, na przykład zabić kurczaka,
czego Emma nie zrobiłaby za nic na świecie.
Jednak nawet taka umiejętność nie skłoniłaby Emmy do wyjścia za niego za mąż. Nie
miała zresztą ochoty nikogo poślubiać.
Właśnie to było przyczyną prawie wszystkich kłopotów, w które ostatnio popadała.
Brązowa suczka, którą Emma poprzedniego wieczoru nazwała Uną, ponieważ takie
imię nosiła bohaterka czytanej przez nią powieści, wróciła już do chaty, otrząsając się z
deszczu.
Emma poszła do sypialni, żeby uczesać swoje gęste, jasne loki, co wcale nie było
łatwym zadaniem. Kiedy zwijała włosy w węzeł, przypadkiem wyjrzała przez okno. To, co
zobaczyła, było naprawdę niezwykłe: karawan na grządkach jarzyn. Na ten widok omal nie
połknęła trzymanych w ustach szpilek.
W jej ogródku stał sfatygowany karawan jedyny pojazd w tej wyspiarskiej wiosce,
który miał dach ciągnięty przez dwa wynędzniałe konie, które zaczęły już wykazywać
zainteresowanie młodymi sadzonkami kapusty.
Emma osłupiała. Co robi wiejski karawan w jej ogródku?
Nie słyszała, żeby ktoś umarł w okolicy. Jej chata stał samotnie nad urwistym
brzegiem morza, a najbliżsi sąsiedzi; Cletus MacEwan i jego matka, mieszkali w odległości
półtora kilometra w dół zbocza. Właściciel karawanu, pan Murphy musiał więc przejeżdżać
koło domu MacEwanów i dobrze wie| że nikt tam nie umarł. Ona z pewnością też nie była
martwa.
Od czasu śmierci jej męża, Stuarta, zdążyło upłynąć całe sześć miesięcy. Chociaż pan
Murphy lubił sobie wypić, nie mógłby chyba zapomnieć, że już raz odbył ten kurs.
Chyba że na tę myśl przeniknął ją zimny dreszcz Samuel Murphy przybył tu z innego
powodu. Nie po to, żeby zabrać czyjeś ciało, tylko po to, żeby dołączyć do grona starających
się o jej rękę mężczyzn takich jak Cletus MacEwan, który wytrwale jej asystuje, od kiedy
rozniosła się po wyspie sensacyjna wiadomość o otrzymanym przez nią spadku.
- Och, nie powiedziała głośno Emma. Una pomachała ogonem, myśląc, że jej nowa
pani mówi do niej. Tylko nie on Nie pan Murphy.
Nie dość, że Cletus MacEwan każdego ranka stał przed je domem, to jeszcze za
każdym razem, kiedy schodziła do wsi oblegał ją tłum zalotników, wszelkiego wieku i
autoramentu. Wielu z nich było rybakami, którzy zabiegali o jej względy demonstrując udany
połów.
To wszystko jednak byłoby niczym w porównaniu z sytuacją, gdyby codziennie miał
jeździć za nią czarny karawan.
Nie mogła do tego dopuścić. Narzuciła na siebie gruby, wełniany szal, szybko wyszła
z sypialni, kierując się wproś do wyjścia, nie spojrzawszy nawet na skulonego przy wesoło
trzaskającym ogniu wielkoluda.
Drzwi wejściowe jej chaty były podzielone w holenderskie stylu na cztery skrzydła.
Można było otwierać tylko górne żeby móc korzystać z ożywczego powietrza morskiego, a
dolne trzymać zamknięte przed zwierzętami, które czasem odwiedzały ci podwórko, mimo
sporej odległości domu Emmy od innych farm. Otworzyła teraz górne skrzydła drzwi za
ścianą deszczu majaczył czarny karawan i siedzący na koźle mężczyzna, któremu widocznie
nie przeszkadzała ulewa.
Emma wzięła głęboki oddech.
- Samuelu Murphy! zawołała, usiłując przekrzyczeć szum deszczu. Co pan wyprawia?
Nie daruję panu, jeśli zniszczy pan moje warzywa!
Usłyszała, że Cletus MacEwan nagle się poruszył.
- Murphy! wybuchnął. A co on tu robi?
Chociaż pan Murphy mógł nie dosłyszeć tego pytania, uchylił uprzejmie mokrego
kapelusza.
- Przywiozłem pani gościa, pani Chesterton! zawołał.
Dopiero teraz Emma zauważyła, że ktoś siedział we wnętrzu karawanu. Zrozumiałe,
że ten widok ją zaskoczył. Nikt na Pares nie jeździł tym wehikułem z własnej woli, chyba że
złożono go do trumny, ale wtedy nie miał już nic do powiedzenia na ten temat. Jednak z
drugiej strony, gdyby ktoś chciał ją odwiedzić w taką ulewę i nie przemoknąć przy tym do
suchej nitki, musiałby skorzystać z jedynego krytego pojazdu, jaki był we wsi.
Tym pojazdem był właśnie karawan Samuela Murphy'ego.
- To MacCreigh. Emma usłyszała, jak MacEwan zrywa się na nogi.
Nisko zawieszone belki sufitu w chacie Emmy zmuszały olbrzyma do stałego
pochylania głowy. W obawie o swoją porcelanę, którą trzymała w narożnym kredensie, a
która zawsze niepokojąco brzęczała, kiedy Cletus poruszał się po kuchni, Emma wyciągnęła
do niego obie ręce.
- Panie MacEwan uspokajała go. Proszę usiąść. Nie ma powodu, żeby myśleć...
Nie zdziwił jej chmurny wyraz twarzy Cletusa, a nawet to, że przerwał jej w pół
zdania. Wiedziała, że nie żywi on w stosunku do MacCreigha przyjaznych uczuć. Lord
MacCreigh odwiedził ją już kiedyś, może nawet dwa razy, nigdy jednak tak wczesnym
rankiem.
- To MacCreigh, mówię pani! upierał się Cletus. Zastosował się jednak do jej prośby i
nie ruszał z miejsca. Jestem tego pewny. Za wielki elegant, żeby jak zwykły człowiek wsiąść
na konia, kiedy pada deszcz. Musiał sobie wynająć karawan...
Emma postanowiła uprzedzić bieg wypadków w nadziei, że zdoła uchronić swoją
porcelanę. Przy pechu, jaki ją prześladował, nie mogła liczyć na żaden szczęśliwy przypadek.
Wychyliła głowę na zewnątrz, tym razem kierując swoje okrzyki do siedzącego w karawanie
pasażera.
- Lordzie MacCreigh, dziwię się pana wizycie. Chyba wyraźnie dałam panu do
zrozumienia, że moja odpowiedź...
Nie zdążyła dokończyć zdania, bo drzwi pojazdu się otworzyły i wysiadł z niego
wysoki mężczyzna, w obramowanej futrem pelerynie. Poruszał się dość sztywno, co nie
dziwiło, zważywszy na to, że wnętrze pojazdu Samuela Murphy'ego nie było zaprojektowane
z myślą o wygodzie żyjących, tylko o bezpiecznym transporcie zmarłych.
Emma zobaczyła, że jej gościem nie jest lord MacCreigh.
Pomijając już fakt, że wbrew temu, co mówił Cletus, lord MacCreigh wcale nie był
takim dandysem, żeby z powodu deszczu posuwać się do wynajmowania karawanu, gdyż był
dobrym jeźdźcem i nigdy nie zwracał uwagi na kaprysy pogody to ten mężczyzna zupełnie
nie był podobny do jej najbardziej nieustępliwego wielbiciela. Miał ciemne włosy, a Geoffrey
Bain, baron MacCreigh rude; był gładko ogolony, a Geoffrey Bain nosił wąsy. Mężczyzna ten
miał na sobie beżowe bryczesy i zieloną jedwabną kamizelkę, a Geoffrey Bain już od kilku
miesięcy, czyli od czasu, kiedy opuściła go narzeczona, ubierał się wyłącznie na czarno. Ci
dwaj mężczyźni byli jedynie podobnego wzrostu powyżej metra osiemdziesięciu, i w
podobnym wieku około trzydziestki. Poza tym całkowicie się różnili.
To był jakiś obcy mężczyzna, co było tym dziwniejsze, że obcy nigdy się nie pojawiali
na Faires.
A już na pewno nie przychodzili do niej z wizytą.
To musi być jakaś pomyłka, pomyślała Emma. Tak, to na pewno pomyłka. Jeśli
wiadomość o otrzymanym przez nią spadku nie przedostała się poza wyspę modliła się
żarliwie, by do tego nie doszło nie było najmniejszego powodu, żeby miał ją odwiedzać jakiś
obcy mężczyzna.
Przybysz był już blisko chaty i mogła mu się lepiej przyjrzeć. Serce jej zamarło. Już
wiedziała, że ten dzień może być najgorszym dniem jej życia.
To nie był obcy mężczyzna.
2
- Och, Boże szepnęła Emma, zaciskając kurczowo dłonie na dolnym skrzydle swoich
drzwi.
Gdy nieznajomy podszedł bliżej, natychmiast go poznała. Był niezwykle podobny do
jej niedawno zmarłego męża błyszczące piwne oczy, ciemne włosy, trochę dłuższe, niż to
było modne, przynajmniej wtedy, kiedy Emma była po raz ostatni w Londynie, wysokie
czoło, dołek w brodzie, zdecydowany zarys szczęki to wszystko, co według obiegowej opinii
charakteryzowało bardzo przystojnego mężczyznę.
Różnili się tylko tym, że James był o głowę wyższy o Stuarta i miał o wiele szersze
ramiona, ale za to Stuart by obdarzony większą siłą ducha. Przynajmniej Emma zawsze ta
uważała.
- Och, mój Boże powtórzyła, czując, że ma sucho w ustach.
Emma usłyszała brzęk porcelany, co świadczyło o tym, że Cletus ruszył w kierunku
drzwi.
- Już po nim stwierdził. Czy to baron, czy nie baron.
Emma zorientowała się poniewczasie, że odezwała się zbyt głośno. Co prawda, nie
miałaby nic przeciwko temu, żeby młody sąsiad sprawił Jamesowi Marbury'emu porządne
lanie.
Jednak trudno by jej było wytłumaczyć lokalnym władzom sprawę zabójstwa lorda w
jej własnej chacie. Nie chciała przecież, żeby nękała ją później myśl o jeszcze jednym
martwym k«..
Szybko się odwróciła, wyciągając ręce przed siebie, żeby powstrzymać Cletusa, który
już zmierzał do drzwi, ale miała w tej sytuacji takie same szanse jak przy poskramianiu
szalejącego byka. Mimo wszystko Emma zmobilizowała wszystkie siły.
- Nie, nie, panie MacEwan powiedziała szybko, nie ruszając się z miejsca. To nie jest
lord MacCreigh. To wcale nie on.
- Nie on? Cletus ściągnął brwi. Był przekonany, że ona chce go zmylić. Jeśli to nie
MacCreigh, to w takim razie kto?
- Nikt powiedziała. Dla pana jest on nikim.
Dobry Boże, jaki on był silny! Omal jej nie przewrócił. Cleus MacEwan był
dżentelmenem i nie ośmieliłby się jej dotknąć bez przyzwolenia, jednak teraz, widząc w
nadchodzącym mężczyźnie swojego rywala, chwycił ją za ramiona, usiłując usunąć z drogi.
Emma zaparła się jeszcze bardziej, Cletus nie mógł użyć całej swojej siły, żeby nie zrobić jej
krzywdy.
- Ależ, panie MacEwan protestowała Emma. Ręce jej drżały z wysiłku, musiała jednak
zrobić wszystko, żeby go powstrzymać; mógł przecież zabić hrabiego, kiedy ten tylko
przekroczy próg. Czy nie powinien pan już iść do domu? Matka na pewno potrzebuje pana
pomocy...
Nagle usłyszała głęboki męski głos, niższy, niż zapamiętała. Basowy głos, którego
rozkazów nie można było nie usłuchać. Wprawiał w równie silne drganie deski podłogi jak
wielkie stopy Cletusa MacEwana.
- Co to ma znaczyć? zagrzmiał James Marbury.
Emma podniosła głowę. Przez spadające jej na oczy loki dojrzała hrabiego Denham,
który stał za jej drzwiami, z wyrazem zdumienia na twarzy. Cicho jęknęła i znowu pochyliła
głowę starając się ze wszystkich sił zatrzymać Cletusa w miejscu. Una zajadle szczekała na
obu mężczyzn.
Zanim Emma zdołała się zorientować, co się dzieje, została uwolniona z uchwytu
Cletusa MacEwana i posadzona n drewnianej ławie.
Jeszcze przed chwilą usiłowała powstrzymać olbrzyma przed zabójstwem krewnego
jej męża. A Cletus MacEwan, czterokrotny mistrz Faires w rzucie polanem, najsilniejszy
mężczyzn na wyspie, po otrzymaniu ciosu w twarz chwiał się na nogach i coraz bardziej
przechylał...
Na kredens Emmy.
- Nie! Emma zerwała się na równe nogi i rzuciła do przodu w momencie, kiedy hrabia
Denham szykował się do zadania kolejnego ciosu. Zatrzymał rękę, żeby przesłać jej czarujący
uśmiech i obdarzyć ją ciepłym spojrzeniem swoich piwnych oczu.
- Bądź spokojna, Emmo powiedział uprzejmie. Postaram się nauczyć tego nachalnego
młodego człowieka, żeby trzymał ręce przy sobie.
- Ale...
Było już za późno. Oszołomiony pierwszym uderzenie Cletus nie zauważył, że zbliża
się kolejny cios. Emma patrzy ze zgrozą, jak pod ciężarem jego ciała rozpada się jej kredens.
Porcelanowe naczynia przesunęły się na półce, zachwiały i powoli a przynajmniej tak się
wydawało Emmie zaczęły spadać na nieszczęsnego farmera.
Najpierw pospadały talerze do zupy, po nich pojemniki i soli i pieprzu, potem płaskie
talerze, a wreszcie posypały i filiżanki i spodeczki.
Emma mogłaby przysiąc, że dewastacja jej kredensu trwała długie godziny, ale to były
przecież sekundy. W innym wypadku hrabiemu udałoby się ocalić coś więcej niż tylko jedną
filiżankę, chwytając ją, zanim sięgnęła podłogi, na której wśród potłuczonych skorup serwisu
Emmy leżał nieruchomo Cletus MacEwan.
Kiedy roztrzaskała się obok niego ostatnia sztuka, oszołomiony Cletus uniósł się na
łokciach.
- Co się stało? spytał, strzepując z koszuli szczątki porcelany.
Emma patrzyła na pobojowisko. Na podłodze leżała w kawałkach zastawa na osiem
osób z cienkiej, białej porcelany, zdobionej na krawędziach girlandami ręcznie malowanych
różyczek. Poza trzymaną przez hrabiego filiżanką nic z niej nie zostało. Una usiadła u stóp
Emmy, spoglądając z niechęcią na obu mężczyzn.
Hrabia Denham przerwał milczenie. Obrócił filiżankę i uniósł ze zdziwienia brwi,
kiedy zobaczył nazwę firmy.
- Limoges przeczytał głośno. Ładna robota.
To wystarczyło. Jedna zwykła uwaga. I wtedy Emma straciła panowanie nad sobą. To
było dokładnie w jego stylu. Typowe w wstępowanie Jamesa Marbury'ego, dziewiątego
hrabiego Denham zniszczyć jedyną rzecz, jaka przedstawiała dla niej wartość, jak to już
zrobił rok temu.
Podeszła do niego i wyrwała mu filiżankę z ręki.
- Tak! wrzasnęła. To była ładna robota, prawda? Wydzierała się, ile sił w płucach.
Dopóki pan tu nie wtargnął i nie roztrzaskał wszystkiego na kawałki!
Hrabia gwałtownie zamrugał. Emma miała wrażenie, że był zdumiony jej wybuchem
gniewu, ale była tak wściekła, że nic jej nie obchodziło.
- Wtargnąłem tu? powtórzył urażony. Przepraszam cię, Emmo, ale kiedy podszedłem
do twoich drzwi, wydawało mi się, że padłaś ofiarą napaści. Musisz mi wybaczyć, że
zachowałem się jak dżentelmen i usiłowałem cię chronić!
- To ja usiłowałam pana chronić, tępy dżentelmenie! Emma obrzuciła hrabiego
wzburzonym spojrzeniem. On chciał napaść na pana, a nie na mnie.
- Na mnie? James uniósł brwi i rzucił okiem na Cletusa, który metodycznie usuwał
odłamki porcelany z rękawa swoje kurtki, krzywiąc się, kiedy wbijały się w jego popękane
dłonie. Dlaczego chciałeś mnie zaatakować? zagrzmiał hrabia. Ja cię nawet nie znam.
Zdumiony Cletus podniósł wzrok.
- Ccco? - wyjąkał. Nie przyszedł jeszcze do siebie po otrzymanych ciosach, potrząsał
głową, jakby chciał wytrzepać wodę z uszu. Ja... ja nie wiedziałem, że to pan. Myślałeś że to
lord MacCreigh.
- Lord MacCreigh? James zwrócił się teraz do wdowy p swoim kuzynie. Co to za
MacCreigh?
Emma potrząsnęła tylko głową, wpatrując się ponurym wzrokiem w rozsypane po
podłodze skorupy.
- Ten serwis był naszym prezentem ślubnym wyznała ze smutkiem. Jedynym
prezentem ślubnym, jaki otrzymaliśmy ze Stuartem, chciałabym dodać. A teraz jest rozbity,
przez pana tępotę...
- Tępotę! przerwał jej hrabia. Posłuchaj, Emmo...
Chociaż Emma nie należna do osób, które płaczą po utracie porcelany, jednak tym
razem zaszkliły się jej oczy, kiedy spojrzała na trzymaną w ręku filiżankę. Wyraźnie
pamiętała dzień, kiedy przywieziono ten serwis w drewnianej skrzyw z napisem: Limoges,
France i swoją radość przy odpakowywaniu każdej delikatnej, pięknej sztuki.
Oczywiście, Stuart złajał ją za to. Nigdy nie przywiązywał wagi do rzeczy. To również
był powód, dla którego Emma się w nim zakochała, jedna z cech, która stawiała go ponad
wszystkimi mężczyznami, jakich znała. Stuart żył tylko duchem. Emma nie spotkała nikogo,
kto tak by się troszczył o biednych i postępował według nakazów Boga, jak Stuart. Starała się
go naśladować, przedkładać sprawy ducha nad materialne...
Jednak jej usiłowania nie zostały uwieńczone sukcesem, zawiodła również w wielu
innych sprawach, kiedy chodziło o Stuarta.
Serwis z Limoges był tego najlepszym przykładem. Emma uwielbiała podnosić swoje
nowe talerze ku niebu, żeby mogło przeświecać przez nie słońce. To było, według niej,
magiczne zjawisko. Kiedy Stuart zaczynał jej tłumaczyć, w jaki sposób uzyskuje się
przezroczystość porcelany, zatykała uszy naturalnie, kiedy tego nie widział i wolała wierzyć
w magiczne zjawiska.
Tyle że teraz James Marbury pozbawił ją nawet i tej magii.
- Powiedz mi, Emmo, jaką nazwę nosi ten wzór odezwał się hrabia Denham a ja
dopilnuję, żebyś dostała taki sam serwis.
Emma była zła na siebie za to, że tak bardzo przejęła się utratą jakichś głupich talerzy,
a jeszcze bardziej za to, że ujawniła tę słabość przed Jamesem, człowiekiem, do którego, jak
sobie dopiero teraz przypomniała, przysięgła nie odzywać się do końca życia. Otarła kąciki
oczu koronką przy rękawie.
- Proszę się tym nie martwić powiedziała. To nie ma znaczenia.
- To ma znaczenie upierał się James. Gdybyś tylko...
- Nie, nie ma o czym mówić. Emma podniosła na niego oczy, w których nie było już
śladu łez. Co pan tu robi? Myślałam...
Przerwał jej jęk Cletusa, który już zdołał oczyścić swoje ubranie ze szczątków
porcelany i usiłował wstać. Emma postawiła ocalałą filiżankę na gzymsie kominka i podeszła,
żeby mu pomóc.
- Nic się panu nie stało, panie MacEwan? spytała. Nie zrobił panu krzywdy?
- Nie, nie odrzekł Cletus, którego duma najbardziej w tym wszystkim ucierpiała.
Odwrócił się, patrząc zdziwiony na rumowisko, gdzie stał przedtem kredens Emmy. Pani
Chesterton! wykrzyknął. Czy ja to zrobiłem?
- Wcale nie. On to zrobił. Emma rzuciła Jamesowi jadowite spojrzenie, które uszło
uwagi Cletusa, wpatrzonego w pobojowisko.
- A niech to szepnął. Zrobię pani nowy kredens, pani Chesterton, obiecuję. Lepszy niż
ten stary, przysięgam.
- Dziękuję panu, panie MacEwan. Emma podniosła jego kapelusz z podłogi, otrzepała
go z kurzu i dała mu do ręki. A teraz powinien już pan pójść.
Cletus wziął kapelusz, ale jej nie podziękował. Wpatrywał się złowrogim wzrokiem w
hrabiego.
- A co z nim? zapytał obcesowo.
- Co z nim, panie MacEwan? powtórzyła Emma, krzyżują ręce na piersi.
- No dobra. Cletus MacEwan zaszurał swoimi ogromnymi stopami. To w takim razie
kim on jest?
- On jest kuzynem mojego zmarłego męża wyjaśnij Emma. Hrabia Denham.
- A niech to! Olbrzym był oszołomiony. Grubymi paluchami tłamsił rondo kapelusza.
Chciałem uderzyć hrabiego.
- Tak. Emma popchnęła go w stronę drzwi. Niech pan teraz idzie do domu, panie
MacEwan, i opowie o tym wszystkie swojej mamie.
Żeby zaraz pognała do wsi i poinformowała o tym każdego, kogo tylko spotka, dodała
w duchu. Emma wiedziała, że w takiej małej wiosce niczego nie uda się utrzymać w
tajemnicy, lepiej było natychmiast wszystkich zawiadomić, a matka Cletusa, jak się Emma
zdołała przekonać, najlepiej się do tego nadawała.
- Hrabia mruczał jeszcze Cletus, kiedy Emma wypychała go za drzwi.
- Hrabia mruczał jeszcze Cletus, kiedy Emma wypychała go za drzwi.
W trakcie rozmowy nie odrywał wzroku od Jamesa, a teraz zapomniał nawet włożyć
kapelusza. Otrząsnął się dopiero, kiedy Emma zamknęła za nim drzwi. Zobaczyła przez okno,
że Cletus człapie powoli w kierunku karawanu. Zauważyła też, że pan Murphy wszedł do
środka wehikułu, gdzie niewątpliwie raczył się whisky z podręcznej flaszki, umilając sobie w
ten sposób oczekiwanie na bogatego klienta. Obaj wyspiarze, pan Murphy i pan MacEwan,
będą niewątpliwie przez wiele miesięcy wymieniać się opowieściami o tym niezwykłym
gościu.
Natomiast Emma chętnie oddałaby ostatnią ocalałą sztukę porcelany z Limoges, żeby
się tego gościa natychmiast pozbyć z domu. Tymczasem zerknęła na Jamesa wyglądało na to,
że nigdzie się nie wybierał. Ściągał właśnie rękawiczki z koźlej skórki, jak zauważyła, i
ciekawie rozglądał się dokoła. Była pewna, że przede wszystkim zwrócił uwagę na niewielkie
rozmiary chaty. Mając pensję wikarego, Stuart na nic innego nie mógł sobie pozwolić. Chata
była rzeczywiście bardzo mała, ale Emma była dumna z tego, że jest utrzymana w niezwykłej
czystości i ma swoisty urok. Domek rzeczywiście był pełen wdzięku ze swoim słomianym
dachem, zielonymi drzwiami i takimi samymi okiennicami. W zimie było tu dość chłodno, ale
za to wyglądał niesłychanie malowniczo. Jeśli na jego lordowskiej mości nie robił równie
miłego wrażenia, to nie jej problem.
Widocznie jej stół zwykły drewniany blat z przymocowanymi do niego nogami spełnił
wysokie wymagania lorda gdyż położył na nim swój cylinder, do którego wrzucił rękawiczki.
Jeszcze chwila, pomyślała Emma, a zdejmie buty i zacznie ogrzewać sobie nogi przy
ogniu. Ale ona na to nie pozwoli. Nie będzie odgrywać roli uprzejmej gospodyń w stosunku
do człowieka, który tak okropnie potraktował Stuarta.
- Jeśli przyjechał pan po rzeczy Stuarta zauważyła chłodnym tonem to niepotrzebnie
odbył pan taką podróż. Wzięła szczotkę i zaczęła zamiatać resztki serwisu. Wszystkie jego
ubrania i inne rzeczy oddałam do kościoła.
Nie odzywał się przez chwilę, jakby jej nie rozumiał.
- Do kościoła? powtórzył wreszcie. Mówiłaś, że oddałaś rzeczy Stuarta do kościoła?
- Tak odrzekła Emma, zbierając na śmietniczkę kawałki porcelany. Tak właśnie
zrobiłam.
- Czy chcesz przez to powiedzieć spytał, jakby ważąc słowa że jakiś kacyk w Czarnej
Afryce paraduje w spodniach mojego kuzyna?
- Ależ nie. Zdobyła się na skąpy uśmiech. Tutaj, na Faires, jest wielu biednych, którzy
potrzebują ubrań.
James zerknął w kierunku okna. Poznał więc kamizelkę w kratkę, którą miał na sobie
Samuel Murphy, pomyślała z zadowoleniem Emma.
- Rozumiem powiedział James. Wydawało się, że jest z lekka zażenowany. Może,
pomyślała z nadzieją Emma, rozzłości się na mnie i zaraz sobie pójdzie!
Jednak nic na to nie wskazywało. Cokolwiek skłoniło go do przyjazdu dlaczego on w
ogóle musiał tu przyjechać? To widać było, że nie odjedzie, dopóki nie osiągnie celu.
- Zostaw sprzątanie, Emmo. James obrócił jedno z czterech przystawionych do stołu
drewnianych krzeseł. Mamy wiele spraw do omówienia. Przecież nie widzieliśmy się od roku.
Emma wpatrywała się w niego bez słowa.
Teraz, kiedy przyglądała mu się z bliska, przekonała się, że podobieństwo pomiędzy
jej mężem a jego kuzynem było tylko pozorne. Lord Denham był o wiele przystojniejszy.
Miał ciemniejsze włosy, jaśniejsze oczy, wyraźniej zarysowaną szczękę. Emmie wydawało
się teraz, że Stuart, chociaż młodszy od swojego kuzyna, był jego wstępnym zarysem... jakby
jej mąż miał tylko posłużyć Panu Bogu za szkic do stworzenia hrabiego.
Wydawało się, że James sam uważa się za Boga. Kto inny pojawiłby się bez
uprzedzenia, oczekując, że ona rzuci wszystko, żeby się nim zająć?
- Przykro mi, ale teraz nie mam czasu na rozmowę, lordzie Denham powiedziała
Emma.
Starała się mówić lekkim tonem, mając nadzieję, że on nie słyszy łomotania serca,
które aż dudniło jej w uszach od chwili, kiedy zobaczyła go na swoich grządkach.
- Już i tak jestem spóźniona dodała. Jeśli nie przyjechał pan po rzeczy Stuarta, to jaki
jest cel pana wizyty?
Wyglądał na zdziwionego, co zresztą było zrozumiałe. Chyba rzadko się zdarzało,
żeby jakaś kobieta odrzuciła zaproszenie do rozmowy z hrabią.
Jednak większość kobiet, stwierdziła Emma w duchu, nie zna go tak dobrze jak ja.
- Przykro mi, Emmo powiedział James. Jego głęboki głos miał zwodniczo neutralne
brzmienie. Nie miałem pojęcia, że szykujesz się do wyjścia. Kiedy tu wszedłem, wydawało
mi się, że przyjmujesz gościa.
Emma zarumieniła się. Wiedziała, co się kryło za tymi słowami. Zdradzał to ton jego
głosu i wyraz twarzy. Wrzuciła zawartość śmietniczki do jednej z nielicznych szuflad, które
ocalały po katastrofie.
- To był mój sąsiad, pan MacEwan powiedziała z naciskiem. Przyszedł, żeby odnieść
mojego koguta.
- Twojego koguta powtórzył hrabia obojętnym tonem.
- Tak stwierdziła Emma. On mi uciekł.
- Twój kogut uciekł?
- Tak. On mi nie wierzy, pomyślała. Często ucieka. Dostałam go w prezencie, chyba
tęskni za swoim starym, kurnikiem, bo stale do niego wraca.
- Prezent od pana MacEwana? spytał ciekawie hrabia.
- Oczywiście, że nie. Dostałam tego koguta od matki pana MacEwana. Widząc jego
uniesione brwi, wskazała obronnym gestem stojący na stole koszyk. Dzisiaj upiekła dla mnie;
bułeczki. Może pan spróbować, jeśli ma pan ochotę. Powinny być jeszcze ciepłe.
Lord Denham zignorował koszyk z bułkami. Nie odrywał od niej wzroku, co
wyprowadzało ją z równowagi. Emma pamiętała, że jego oczy zawsze miały dziwny kolor,
nie były ani zielone, ani też brązowe. Były jakby złote, koloru jej obrączki, którą już dawno
zdjęła z palca i dała komuś nawet zapomniała już komu, po prostu komuś, kto był w większej
potrzebie niż ona. Tylko tyle pamiętała.
- Masz bardzo... troskliwych sąsiadów powiedział James.
W jego głosie było coś, czego Emma nie potrafiła nawet określić, coś takiego...
Pewnie nic pochlebnego, stwierdziła. Nie mogła się tego spodziewać po hrabim.
- Tak przyznała. Pan MacEwan i jego matka serdecznie się mną opiekują od czasu
śmierci Stuarta.
Odebrał tę wypowiedź jak skierowaną do siebie krytykę hrabia i jego matka nic dla
niej nie zrobili po śmierci męża chociaż Emma nie miała tego na myśli. Biorąc pod uwagę
okoliczności, podkreślanie tego faktu nie było właściwe. Jednak hrabia Denham natychmiast
na to zareagował.
- Musisz wziąć pod uwagę, że twój pan MacEwan i jego matka dowiedzieli się o
śmierci twojego męża o wiele wcześniej niż moja matka i ja. Ja posiadam tę wiedzę dopiero
od tygodnia. Nie mogłaś nas wcześniej zawiadomić, Emmo?
- Nie mogłam. Przecież pan wie, że cały nasz okręg był objęty kwarantanną. Zniesiono
ją dopiero miesiąc temu. To tłumaczenie brzmiało rozsądnie, chociaż ona sama niezbyt
pewnie się czuła.
- Mimo to mogłaś przesłać jakąś wiadomość.
- A wtedy pan by tu przyjechał powiedziała. I miałabym pana śmierć na sumieniu.
Omal nie dodała: pana i Stuarta. Odwróciła się od niego i zdjęła z wieszaka swój kapelusz.
Skoro mnie już pan widział, może pan powiedzieć znajomym, że wszystko u mnie w
porządku. A teraz, proszę mi wybaczyć, milordzie, ale już naprawdę muszę iść.
- Iść? zdumiał się. To było zresztą do niego podobne. On dopiero co przyjechał. A
przyjazd hrabiego, gdziekolwiek by to było, zwykle wywoływał duże wrażenie. To był taki
typ człowieka. Iść? Dokąd?
- Do szkoły powiedziała Emma zaczepnym tonem. Wiedziała już, czego się ma
spodziewać, kiedy on się dowie prawdy. W najlepszym wypadku ją wyśmieje.
- Do szkoły? powtórzył. Po co? Chyba nie na spotkanie towarzystwa misyjnego o tak
wczesnej porze?
Mimo zdenerwowania, Emma nie mogła powstrzymać uśmiechu.
- Nie. Mogę pana zapewnić, że miejscowe towarzystwo misyjne jest bardzo oddane
swojej sprawie, jednak nie aż do tego stopnia. Muszę iść do szkoły, ponieważ jestem
nauczycielką.
- Nauczycielką? James wpatrywał się w nią, zdumiony. Ty uczysz, Emmo? Czego
uczysz? Kogo?
Przynajmniej nie zaczął się z niej wyśmiewać.
- Uczę dzieci powiedziała. Proszę mi wybaczyć, ale jestem już bardzo spóźniona.
Naturalnie, może pan tu zostać, jeśli pan chce chociaż nie bardzo sobie wyobrażam, dlaczego
miałby pan na to ochotę ale ja muszę iść. Pan to rozumie, prawda?
Nie wydawało się jej, że lord Denham cokolwiek z tego rozumiał. Od chwili kiedy
przestąpił próg jej chaty, nie potrafił ochłonąć z oszołomienia. Mimo to szybko znalazł
wyjście z sytuacji.
- W takim razie zawiozę cię do miasteczka, Emmo powiedział, biorąc swój kapelusz.
- Och, to nie jest... Patrzyła na niego rozszerzonymi oczami. Chcę tylko powiedzieć,
że to wcale nie jest konieczne.
James uniósł brwi, naciągając jednocześnie rękawiczki.
- Czy mam przez to rozumieć, że wolałabyś pójść piechotą? Przeszło trzy kilometry?
W takim deszczu?
Emma wyjrzała na dwór. Nadal lało jak z cebra. Una, której Emma nie zostawiała
samej z powodu zaawansowanej ciąży, popiskiwała z cicha, nie mając ochoty wychodzić na
deszcz, tak samo jak jej pani.
Hrabia proponował jej podwiezienie do miasteczka. A tam, jeśli szczęście jej dopisze,
to zdoła go namówić, żeby wsiadł w południe na prom i wrócił do domu, nie poznawszy całej
prawdy o sytuacji Emmy.
Czemu nie spróbować? Przecież pech nie będzie jej stale prześladował. Coś się musi
zmienić. Dlaczego właśnie nie teraz?
3
James myślał początkowo, że to złudzenie trudno mu było cokolwiek dojrzeć przez
ścianę deszczu.
To było prawdziwe oberwanie chmury, nieporównywalne do londyńskiej mżawki i
przelotnych opadów w jego rodzinnym hrabstwie Devon. Zrobił się taki potop, że zamienił to
coś, co najwidoczniej spełniało w tych stronach funkcję drogi, w błotnistą rzekę, głęboką na
kilkanaście centymetrów. James był przekonany, że mogliby pokonać tę odległość w o wiele
krótszym czasie, gdyby jechali po bruku. Jednak, jak się wydawało, na Szetlandach nie
słyszano jeszcze o utwardzonych drogach, tak samo jak o kanalizacji czy o dobrej kawie.
Kiedy dojeżdżali do celu, ulewa trochę zelżała, więc James mógł się wreszcie
przyjrzeć stojącej w drzwiach chaty kobiecie. To nie było przywidzenie. Patrzył na nią w
osłupieniu.
Nie przewidywał takiej sytuacji. Nie spodziewał się, że zastanie Emmę na wyspie.
Dopiero teraz zrozumiał, że był głupcem, sądząc, że ona wróciła do Anglii.
Jednak z drugiej strony, czego innego mógł się spodziewać? Stuart nie żył już od
prawie sześciu miesięcy... a przynajmniej taką wiadomość zawierał krótki list, który ktoś
przyniósł w zeszłym tygodniu do jego domu w Londynie. Emma tłumaczyła w nim, dlaczego
tak późno zawiadamia ich o śmierci męża; po epidemii tyfusu Faires zostało objęte
kwarantanną, a ona, Emma, nie chciała, żeby rodzina ryzykowała życie, przyjeżdżając na
pogrzeb...
Chociaż lady Denham była bardzo dotknięta opieszałością Emmy w przekazywaniu
złych nowin, ta zwłoka była korzystna dla Jamesa. Gdyby Emma wysłała swój list jesienią,
zamiast przed miesiącem, James pojechałby na Faires bez względu na ryzyko przede
wszystkim dlatego, że żona Stuarta nadal tam przebywała. Nie wyobrażał sobie, że mógłby
nie pomóc samotnej kobiecie, która znalazła się w tak trudnych warunkach, do tego w czasie
epidemii. Nie mógłby się uważać za człowieka honoru, gdyby nic w tej sytuacji nie uczynił.
A do tego to nie była tylko samotna kobieta. To była Emma. Niemożliwe, żeby
pozwolił jej tam zostać. Pojechałby natychmiast na Faires i starał się ją przekonać, żeby
wróciła z nim do Anglii...
Zrobiłby to, na co, jak się dopiero teraz zorientował, nie było stać jej własnej rodziny.
Co prawda, nie powinien się zbytnio temu dziwić. Rodzina van Courtów, podobnie jak
jego własna, nie była zachwycona faktem, że Stuart i Emma postanowili się pobrać.
Stryjostwo Emmy podjęli nawet dość drastyczne kroki, żeby rozdzielić młodych kochanków.
Kiedy się dowiedzieli od Jamesa o planowanej ucieczce, zamknęli Emmę w pokoju. On sam,
gdy tylko zdradziła mu tę nowinę, spróbował tylko przekonać Stuarta o głupocie jego planu i
powiadomił jej opiekunów. To był jego obowiązek.
Niestety, van Courtowie nie potrafili dopilnować Emmy, która uciekła po kilku
dniach. Ona i jego kuzyn przekroczyli w nocy granicę i pobrali się jeszcze przed upływem
doby.
Wtedy van Courtowie przestali się interesować dziewczyną, którą przedtem tak
uwielbiali, a teraz uznali za niewdzięcznicę. Ucierpiała na tym również przyjaźń pomiędzy
Reginą van Court a matką Jamesa. Domyślał się, że jego matka dopatrywała się w tej
ucieczce pewnego romantyzmu, podczas gdy Regina van Court całkiem słusznie według
Jamesa czuła się głęboko urażona zachowaniem młodych kochanków.
Z listu Emmy nie wynikało, że ona nadal mieszka na Faires. Ponieważ wiadomość od
niej została doręczona przez posłańca, James miał prawo sądzić, że nadawca przebywa w
Londynie. Miał ochotę odwiedzić Emmę w domu jej stryjostwa, zakładając, że nawet van
Courtowie, chociaż głęboko urażeni postępowaniem bratanicy, nie zamknęliby drzwi przed
wdową, która nie ma ani grosza... Stuart nie dysponował przecież żadnymi własnymi
pieniędzmi, poza skromnym zarobkiem, więc niewątpliwie zostawił ją w stanie ubóstwa.
James dobrze wiedział, że pensja wikarego była zwykłą jałmużną w porównaniu z
pieniędzmi, których nie szczędził w Londynie swojemu upartemu kuzynowi.
Odłożył jednak odwiedziny u Emmy na później, ponieważ matka delikatnie mu
przypomniała, że rozstał się ze Stuartem i jego narzeczoną w niezbyt przyjacielski sposób i że
jego widok może sprawić wdowie dodatkowy ból. Postanowiono, że lady Denham złoży jej
kondolencyjną wizytę, a James pojedzie do Szkocji, żeby odnaleźć grób Stuarta i załatwić
natychmiastowe przewiezienie zwłok do Anglii. Było nie do pomyślenia, żeby ktoś, w czyich
żyłach płynęła krew rodu Marburych, mógł być złożony na wieczny odpoczynek
gdziekolwiek indziej niż w rodzinnym grobowcu przy opactwie Denham.
James odczuł nawet ulgę, że sprawy przybrały taki obrót.
Wolał swoje, chociaż niezbyt miłe, zadanie od roli, jaka przypadła w udziale jego
matce. Nie był pewny, czy potrafiłby zachować właściwy dystans, gdyby zobaczył Emmę,
która niewątpliwie nadal opłakuje swojego męża. Jej niebieskie oczy, których James nie
potrafił zapomnieć, miały nad nim dziwną władzę, szczególnie wtedy kiedy błyszczały w nich
łzy...
Jak się okazało, jego komfort psychiczny nie trwał zbyt długo. Wizyta lady Denham u
krewnych Emmy była bezcelowa wdowa nie szukała pociechy na łonie niezbyt kochającej
rodziny. Została na Faires, a list wysłała przez jakiegoś jadącego do Londynu Szkota, który
wyruszył do wielkiego miasta w poszukiwaniu pracy.
Teraz James będzie musiał przejść przez tę próbę. Stanąć przed nią i spojrzeć w jej
błękitne oczy. Wytrzymać jej wzrok i znosić niechęć, jaką niewątpliwie jeszcze do niego
czuje.
Usiłował sobie jednak tłumaczyć, że ona nie mogłaby tak długo chować do niego
urazy. Emma van Court zawsze była serdeczną, otwartą, pozbawioną obłudy dziewczyną. Na
pewno nie była już na niego zła za to, co się zdarzyło dwanaście miesięcy temu.
A może jednak? Mimo całej swojej serdeczności i prostodusznego charakteru Emma
potrafiła być niesłychanie uparta. James uważał, że to właśnie jej upór był źródłem
wszystkich późniejszych kłopotów.
Patrzył teraz na nią, kiedy siedziała naprzeciwko niego w tym okropnym pojeździe, i
nie potrafił odgadnąć, jaka była jej prawdziwa reakcja na jego widok. To oczywiste, że to
wszystko, co wydarzyło się w chacie, nie mogło sprawić jej przyjemności. Trudno ją o to
winić. Od chwili kiedy James przekroczył próg tej śmiesznie małej chatynki, w której jego
kuzyn zamieszkał z Emmą, wszystko stanęło na głowie i uległo rozsypce nie tylko jej serwis z
Limoges. Najpierw wydawało mu się, że jakiś ogromny wieśniak napastuje piękną kobietę,
więc zachował się jak dżentelmen, ponieważ zawsze uczono go, że należy osłaniać słabą płeć.
Okazało się jednak, że Emma nie tylko nie potrzebuje jego pomocy, ale nie jest mu za nią ani
odrobinę wdzięczna.
Nie usłyszał słowa podziękowania, zostały mu tylko na pamiątkę otarte nadgarstki.
Zresztą i ten fakt nie powinien go dziwić. Emma zawsze mówiła, co myśli, a to go
irytowało. Musiał jednak przyznać, że również ta cecha charakteru miała dla niego duży urok
Emma różniła się pod tym względem od panienek z towarzystwa, podsuwanych mu
bezustannie przez ich zdesperowane mamusie.
Zadziwiający był jednak fakt, że po tak wielkiej stracie James nie miał na myśli
serwisu z Limoges potrafiła zachować spokój, a nawet robić mu cierpkie uwagi. Prędzej
spodziewałby się łez.
Ale czy kiedykolwiek Emma van Court Chesterton, poprawił się w myślach zrobiła to,
czego się po niej spodziewano?
Nie nosiła nawet żałoby. Szara sukienka, którą miała pod peleryną, była już bardzo
znoszona, koronki przy rękawach wystrzępione, a bufiaste rękawy były niemodne od roku.
Jednak bez względu na to, co Emma Chesterton by na siebie włożyła, nic nie mogło przyćmić
jej urody. Nawet habit zakonnicy.
James westchnął i zaczął oglądać krajobraz przez popękane szybki pojazdu. Nie
rozumiał, jak można było zamieszkać tak blisko morza. Urwisty brzeg, na którym stała chata
Stuarta, na pewno tonął we mgle każdego ranka, a przez resztę dnia był palony słońcem,
zalewany deszczem lub zasypywany śniegiem. Wokół nie było nawet drzew. Nieosłonięte,
trudno dostępne miejsce niczego gorszego nie mógł sobie nawet wyobrazić.
Nie było tam również żadnego nagrobka. James nie znalazł grobu kuzyna na
cmentarzu za miasteczkiem, więc sądził, że znajduje się on gdzieś na urwisku. Przełożony
Stuarta, wielebny Peck, nie miał pojęcia, gdzie pochowano ziemskie szczątki jego własnego
wikarego. Twierdził, że podczas epidemii tyfusu, czyli w tym samym czasie, kiedy umarł
Stuart, była tak wielka śmiertelność, że nikt nie był w stanie spamiętać miejsc pochówku.
Kiedy w wiosce umierało codziennie po kilka osób, zaczęto kopać zbiorowe mogiły. James
był jednak pewny, że Emma nie złożyłaby ciała swojego męża do takiego grobu. Ten fakt był
jednym z niewielu, za które mógł być wdzięczny losowi od czasu, kiedy wyruszył w tę
niezwykłą podróż.
Teraz musiał sobie odpowiedzieć na pytanie co robić? Wszystko potoczyło się
zupełnie innym trybem, niż to sobie zaprojektował, zresztą nie miał czasu na układanie
nowych planów: zobaczył Emmę przez szybkę karawanu i już po chwili przestępował próg jej
chaty. Zdołał się jedynie zorientować, że odnalezienie grobu Stuarta nie będzie łatwym
zadaniem i że sam nie zdoła wypełnić swojej misji.
Teraz zauważył, że ma o wiele ważniejsze i pilniejsze zadanie do spełnienia niż to,
które przywiodło go na wyspę. James postanowił, że przynajmniej to wypełni do końca.
Siedząca naprzeciwko hrabiego Emma nie miała takich problemów. Wręcz
przeciwnie, wydawało się jej, że wreszcie szczęście zaczyna się do niej uśmiechać. Dzięki
Bogu, hrabia nie zadawał jej żadnych pytań na temat śmierci Stuarta, nawet odstąpił jej
miejsce w kierunku jazdy, a sam usiadł tyłem do koni co było o tyle istotne, że Emma nie
znosiła jazdy do tyłu.
Wkrótce jednak okazało się, że ta szczęśliwa passa nie trwała zbyt długo. Najpierw
koła karawanu ugrzęzły w głębokiej koleinie, więc hrabia Denham został prawie wyrzucony z
siedzenia i omal nie upadł na Emmę. Ta możliwość całkowicie wyprowadziła ją z równowagi,
chociaż nie potrafiłaby powiedzieć dlaczego. Może się obawiała, że zrobiłby jej krzywdę,
gdyby upadł na nią całym ciężarem.
Na szczęście złapał równowagę i przechylił się bardziej do tyłu na swojej twardej
ławce, żeby zapobiec następnej katastrofie.
- Przepraszam cię, Emmo powiedział.
Obserwowała go spod opuszczonych powiek, żeby nie mógł się zorientować, że na
niego patrzy. W towarzystwie hrabiego usiłowała zachować chłodny dystans, chociaż prawda
była taka, że kiedy tylko na niego spojrzała, krew zaczynała jej żywiej pulsować. Oczywiście
tylko dlatego, że doprowadzał ją do wściekłości. A przynajmniej tak to sobie tłumaczyła.
- Nic nie szkodzi odparła, siląc się na niedbały ton. Będzie pan musiał znosić moje
towarzystwo tylko do czasu, kiedy dojedziemy do szkoły, potem pan Murphy zawiezie pana
do przystani.
Obdarzyła go przy tym niesłychanie słodkim uśmiechem.
Było oczywiste, że chce się go pozbyć, nie będąc jednocześnie niegrzeczną. James
zdawał sobie sprawę, że miała do tego wystarczający powód. Ich ostatnie spotkanie nie
należało do przyjemnych. Kiedy go wtedy widziała, uderzył jej narzeczonego w twarz.
Mimo to ona się go tak łatwo nie pozbędzie. Lepiej, żeby się od razu o tym
dowiedziała.
- Muszę przyznać, Emmo, że ogromnie się zdziwiłem, że zastałem cię jeszcze na
Faires powiedział. Kiedy moja matka i ja dostaliśmy twój list, zakładaliśmy, że mieszkasz już
w Londynie.
Emma miała na końcu języka pytanie, gdzie według niego miałaby mieszkać, jeśli
rodzina zerwała z nią stosunki, pozostawiając ją bez grosza, o czym doskonale wiedział.
Opanowała się jednak i odpowiedziała mu z niesłychanym, jak uważała, spokojem.
- Tak?
- Spodziewałem się powiedział że przyjedziesz do domu stryjostwa.
Oczy się jej zwęziły, ale on, niestety, nie zauważył tego, ponieważ cały czas wyglądał
przez okno. Mógł jednak wyczuć gniew w jej głosie.
- Kto jak kto, ale pan powinien wiedzieć, że nie ma już dla mnie miejsca w domu
stryjostwa.
Spojrzał na nią, ściągając brwi.
- Emmo powiedział surowym tonem nie możesz wciąż mieć do mnie pretensji o to, że
powiedziałem im o wszystkim. Chyba zdajesz sobie teraz sprawę, że byłaś zbyt młoda...
Emma patrzyła na niego rozszerzonymi oczami.
- Nie byłam zbyt młoda i nie mogę uwierzyć, że pan się nadal upiera...
Podniósł dłoń, przerywając potok jej słów.
- Ja natomiast nie mogę uwierzyć powiedział łagodnie karcącym tonem że nadal
żywisz urazę do swojej rodziny za to, że nie aprobowali Stuarta. Przyznasz chyba, że to było
szaleństwo z jego strony, że się z tobą ożenił, nie mając ustabilizowanej przyszłości. Nie miał
ani grosza. Nic dziwnego, że twoja rodzina nie mogła tego zaakceptować. Emmo, jak możesz
myśleć, że nie przyjęliby cię z otwartymi ramionami? Jestem przekonany, że szaleją z
niepokoju, nie wiedząc, co się z tobą dzieje.
Emma zamrugała. Szaleją z niepokoju? To było mało prawdopodobne. Wiedziała już,
że uczucie jej krewnych miało swoją cenę, a było nią oczekiwanie, że Emma poślubi
bogatego, lub przynajmniej utytułowanego, człowieka, co doda prestiżu szacownej rodzinie
van Courtów. Ponieważ tego nie zrobiła, natychmiast zapomniano o jej istnieniu.
- Jeżeli mówił dalej James nie masz ochoty zamieszkać ze swoją rodziną, może...
Przerwał, żeby odchrząknąć. Może mogłabyś... zechciałabyś... przyjąć zaproszenie, aby
zamieszkać w Londynie z moją matką.
Emmie wydawało się, że się przesłyszała. Mówił cicho i tak od razu przeszedł do
rzeczy, że na pewno źle go zrozumiała. Jednak wyraz jego twarzy świadczył o tym, że się nie
myliła.
- Słucham? Nie mogła się powstrzymać od tego niemądrego pytania.
- Mam nadzieję, że wyrazisz zgodę powiedział James swobodnym tonem, na który
zdobył się z wyraźnym trudem.
Zdumienie widoczne na twarzy Emmy niesłychanie go zabolało. Wyraźnie widział, że
nigdy jej nawet nie przyszło do głowy, że rodzina Stuarta mogłaby zaoferować jej
jakąkolwiek pomoc. Czy ona zawsze uważała go za jakiegoś potwora?
Zdawał sobie sprawę z faktu, że w ocenie zakochanej osiemnastolatki popełnił
najgorszą zbrodnię usiłował rozdzielić ją z ukochanym.
Również jego późniejsze zachowanie kiedy odmówił posyłania Stuartowi
jakichkolwiek pieniędzy, mając nadzieję, że utrzymywanie się z nędznej pensji wikarego
ostudzi słomiany zapał młodej pary do życia na odludziu nie mogło zapewnić mu ich
sympatii.
- Moja matka byłaby szczęśliwa, gdybyś z nią zamieszkała przekonywał ją James.
Nie było to prawdą, ale nie było też kłamstwem. Owdowiała lady Denham szalenie
lubiła Emmę i niewątpliwie entuzjastycznie przyjęłaby wiadomość, że dziewczyna
przeprowadzi się do niej. Lady Denham mieszkała razem z Jamesem w jego londyńskim
domu, ponieważ syn, ze względu na jej słabe zdrowie, nie chciał, żeby była sama.
- Powinnaś była od razu do nas napisać, Emmo skarcił ją hrabia. Ta sytuacja jest nie
do przyjęcia. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę.
Emma nie miała pojęcia, o czym on mówi. Ogarnęła ją panika, że James dowiedział
się już o panu O'Malleyu i jego okropnym testamencie.
- Jaka sytuacja? spytała.
- Cała sytuacja. Hrabia Denham był szczerze zdumiony. To wszystko. Ta chata, w
której mieszkasz całkiem sama, tak daleko od miasteczka! Potrząsnął głową. A do tego ta
szkoła. Chyba nie zamierzasz spędzić tu całego życia?
Emma otworzyła usta, żeby mu odpowiedzieć, ale zamiast tego zdążyła tylko
krzyknąć:
- Uwaga!
James został wyrzucony z siedzenia i zanim zdołał złapać równowagę, znalazł się w
szalenie żenującej, a jednocześnie godnej pozazdroszczenia sytuacji z głową między nogami
Emmy van Court Chesterton.
4
Oczywiście, były całe warstwy materiału wełniana spódnica, bawełniane i koronkowe
halki pomiędzy jego twarzą a wewnętrzną stroną jej ud, co ratowało sytuację. A gdyby
doliczyć do tego poczucie zażenowania, to Emmę chroniłaby zbroja.
Mimo to hrabia był, po raz pierwszy w życiu, potwornie zmieszany. Na domiar
wszystkiego Emma wcale nie poczuła się skrępowana, ten incydent niesłychanie ją rozbawił.
- Och! Zaśmiewała się, opierając mu dłonie na ramionach. Młode wdowy chyba nie
powinny ulegać napadom aż takiej wesołości, pomyślał James, który, szukając jakiegoś
oparcia, uchwycił się jej talii. Klęczał teraz na podłodze, między jej nogami, z twarzą na
wysokości jej pasa, ponieważ natychmiast po upadku podniósł głowę z jej spódnicy. Och, coś
takiego!
Karawan gwałtownie się zatrzymał. Słychać było tylko śmiech Emmy i uderzenia
deszczu o dach pojazdu. James był w rozterce. Chociaż była to niesłychanie krępująca
sytuacja, fascynował go unoszący się ze spódnic Emmy zapach lawendy. Nie miał również
ochoty odrywać rąk od jej ciepłego ciała.
Było mu zimno, mimo peleryny podbitej futrem bobra. Zdał sobie z tego sprawę,
dotykając jej rozgrzanego ciała, i pragnął trochę dłużej przytrzymać przy nim ręce, mimo że
była wdową po jego kuzynie.
Podniósł wzrok uśmiechnięta twarz Emmy była bardzo blisko. Popatrzył na jej pełne,
wilgotne wargi. Z łatwością mógłby ująć jej roześmianą twarzyczkę w dłonie i przycisnąć
usta do jej warg...
Usłyszał jakieś skrzypienie. To pan Murphy odkrywał klapę w dachu karawanu.
Służyło mu to do kontaktu z pasażerami.
- Chciałem przeprosić! zawołał. Zapomniałem pana uprzedzić. Jesteśmy, rzecz jasna,
przy Drzewie Życzeń.
Czar prysł. James oderwał wzrok od kuszących warg Emmy Chesterton.
- Emmo spytał, usiłując wstać i wyzwolić się z tych wszystkich spódnic i halek. Nic ci
nie jest?
Było oczywiste, że nic się jej nie stało, przecież zanosiła się od śmiechu. James uznał
jednak, że powinien zadać to pytanie.
- Och! zawołała, ocierając łzy. Przykro mi, że się śmiałam, ale miał pan taką
zdziwioną minę...
James usiadł na wyściełanym siedzeniu obok Emmy. Nie chciał ryzykować i wracać
na drewnianą ławeczkę po przeciwnej stronie.
- Hm mruknął. Pewnie dlatego, że to się stało nagle, bez żadnego ostrzeżenia.
- Każdy wie o głębokich koleinach koło Drzewa Życzeń odezwał się sarkastycznie pan
Murphy.
- Ale nie ja odrzekł James. Ta uwaga rozgniewała go, ale nawet był z tego
zadowolony, bo gniew przytłumił w nim inne emocje silny pociąg, który, jak się okazało,
nadal odczuwał do Emmy. Na przykład ja nic nie wiedziałem o koleinach przy Drzewie
Życzeń. Z niezadowoleniem zauważył, że Emma nadal usiłuje powstrzymać śmiech. Wybacz
mi moją ignorancję zwrócił się do niej ale chciałbym spytać, co to jest Drzewo Życzeń?
- Nie widział pan nigdy Drzewa Życzeń? Samuel Murphy potrząsnął głową. Niech pan
wyjrzy przez okno. Gdyby to był rekin, to już zdążyłby pana pogryźć.
Ta uwaga wywołała kolejny atak nerwowego śmiechu Emmy, która pochyliła się,
kryjąc twarz w dłoniach. James nie wiedział, co ją tak rozbawiło. Spojrzał przez popękaną
szybę karawanu i jego oczom ukazał się niezwykły widok. Przy drodze, która w tym miejscu
miała głębokie wyżłobienie, stał samotny jawor, na jego powyginanych gałęziach widać było
pierwsze listki. James widział już takie drzewa na lej wyspie, ale żadne na miało na pniu tego,
co to całe tuziny butów.
Nie dowierzał własnym oczom. Ludzie przybijali buty do drzewa! Ciężkie buty
wieśniaków, sznurowane buciki kobiece, drewniane saboty, dziecinne pantofelki, sandałki,
nawet malutkie damskie pantofelki wszystkie przytwierdzone do drzewa. Wiele butów było
już sfatygowanych, poszarzałych musiały tam wisieć od dawna niektóre jednak były zupełnie
nowe. Uwagę Jamesa zwróciła para męskich rannych pantofli. Podobną parę ofiarował kiedyś
na gwiazdkę swojemu kuzynowi.
Szkoci to dziwny naród, pomyślał.
- To szalenie interesujące mruknął.
Emma odjęła dłonie od twarzy, ale wciąż nie potrafiła powstrzymać śmiechu.
- Och! zawołała. Przepraszam. Tylko... tylko pana twarz, kiedy pan Murphy
powiedział o tym rekinie...
James również zaczynał dostrzegać śmieszną stronę tej sytuacji, nie był jednak tak
rozbawiony jak Emma. Czuł tylko gwałtowne uderzenia serca, kiedy wdowa po jego kuzynie
znalazła się w jego ramionach. Zdobył się na lekki uśmiech, żeby pokazać, że też się zna na
żartach.
- Tak powiedział. Rzeczywiście.
- To przynosi szczęście. Podpity stangret wciąż zaglądał do środka pojazdu.
Szczególnie nowożeńcom.
- Tak wtrąciła Emma. Opanowała już swoje wybuchy wesołości. Ja i Stuart też
przybiliśmy tu swoje buty, zaraz po przyjeździe na wyspę. To bardzo piękny zwyczaj.
Może to piękny zwyczaj, jednak Emmie van Court szczęścia nie przyniósł, zauważył w
duchu James. Jej mąż umarł i została sama, odcięta od całej rodziny. Może powinna zdjąć te
buty z Drzewa Życzeń, które, jak do tej pory, obdarzyło ją czymś zupełnie przeciwnym niż
dobry los.
Po chwili pojazd szarpnął, chociaż nie tak gwałtownie jak przedtem, i ruszyli dalej.
Zjechali już z tej fatalnej drogi, która łączyła chatę Emmy z Drzewem Życzeń, i karawan
potoczył się po dość równej nawierzchni. James zauważył, że wjeżdżają do tak zwanego
miasta Faires; tak zwanego, ponieważ według niego status miasta nie zależał od pubu,
karczmy, sklepu, kuźni i kościoła, stojących zresztą wzdłuż jednej jedynej ulicy.
Jednak na Szetlandach zgromadzenie tylu instytucji wystarczało, żeby to miejsce
stanowiło tętniącą życiem metropolię, szczególnie, że było tu molo, na którym rybacy składali
swój dzienny połów. Żony i dzieci rybaków mieszkały w jego sąsiedztwie i, jak przypuszczał
James, właśnie te dzieci były uczniami Emmy Chesterton. Co prawda, nie zauważył w
miasteczku żadnej szkoły, ale nie było w tym nic dziwnego. Kiedy Murphy przeprowadził
swój pojazd przez wąską ulicę i zatrzymał się przy wrzynającym się w morze długim paśmie
skał, James zorientował się wreszcie, że szkoła mieściła się na dolnym poziomie jedynej na
tym wybrzeżu latarni morskiej.
James nie potrafiłby w to uwierzyć, gdyby nie zobaczył tego na własne oczy.
Kilkanaścioro obdartych dzieci biegało po wysuniętej w morze skale, na której stała latarnia.
Mimo paskudnej pogody zajęte były grą, do której służyła im szmaciana piłka. O ile mógł się
zorientować, chodziło o to, żeby piłka nie ześlizgnęła się do morza, co wcale nie było łatwym
zadaniem skała miała najwyżej kilka metrów szerokości. Podczas sztormu na pewno była pod
wodą.
- Jesteśmy na miejscu powiedziała Emma, kiedy Murphy zatrzymał swój pojazd, nie
szczędząc im ostrego szarpnięcia.
James oderwał wreszcie wzrok od tego przedziwnego boiska. Emma też patrzyła przez
okienko, chyba liczyła dzieci. Nie dziwił się jej. Przecież tak łatwo któreś z nich mogło wpaść
do morza.
- Rzeczywiście przyznał James.
Teraz musiał działać rozważnie. Emma, co było widoczne, chciała się go jak
najszybciej pozbyć, ale on nie mógł wyjechać nie wyjedzie bez niej.
Nie wyjedzie również bez Stuarta, przypomniał sobie nagle. Przyjechał przecież po
Stuarta, nie po Emmę.
Teraz, kiedy już wiedział, że ona tu jest, nie mógł zostawić żadnego z nich na tej
odludnej wyspie.
Zdawał sobie jednak sprawę, że szalenie trudno będzie mu namówić Emmę do
wyjazdu.
- To bardzo miło z pana strony, że odbył pan tak daleką podróż, żeby mnie zobaczyć
odezwała się Emma.
Zastanawiała się przez całą drogę, co powinna mu powiedzieć na pożegnanie. Była
zadowolona, że udało się jej znaleźć uprzejmą formułkę.
- Żegnam pana, lordzie Denham. Wyciągnęła do niego rękę. Mam nadzieję, że mimo
dawnych nieporozumień rozstajemy się jak przyjaciele.
James ujął jej dłoń, zanim zorientował się, że ona już się żegna. Nie miał zamiaru
wyjeżdżać, więc się wahał, co powiedzieć. A kiedy się odezwał, stwierdził ze zdumieniem, że
prosi ją o przebaczenie.
- Emmo usłyszał swój głos. Przepraszam cię. Za Stuarta. Za to, co mu zrobiłem, kiedy
ty... kiedy powiedziałaś mi o waszych planach. Nie mówię, że Stuart postąpił właściwie,
ponieważ nadal tak nie uważam. Chcę jednak, żebyś wiedziała, że naprawdę jest mi przykro.
Przepraszam cię za wszystko.
Emma patrzyła na niego rozszerzonymi ze zdumienia oczami. Mogła oczekiwać
różnych odpowiedzi na swoją pożegnalną formułkę, ale nigdy przeprosin. Przeprosiny? Ze
strony hrabiego? Czy taka rzecz jest w ogóle możliwa? James Marbury nigdy nikogo nie
przepraszał.
Chyba nie mówił poważnie... Ale jego twarz wzbudzała zaufanie.
Tak, ale ona już raz dała się na to nabrać. Tamtego popołudnia w bibliotece miał
również wygląd osoby godnej zaufania, kiedy mówiła mu o sobie i Stuarcie. A co on zrobił?
Uderzył Stuarta w twarz. Może tak nie było?
Nie, ona nie może wierzyć szczerym oczom lorda, chociaż musiała przyznać, że on
sam był również bardzo poważny. To bardzo przystojny mężczyzna. Postara się nie być dla
niego zbyt niemiła.
- Przebaczam panu usłyszała swoje słowa.
Miała ochotę odgryźć sobie język. Przebaczyć mu? Przebaczyć hrabiemu? Nigdy!
Nie chciała jednak cofnąć tych słów, przede wszystkim dlatego, żeby nie przedłużać
rozmowy.
- Proszę pozdrowić matkę powiedziała tylko i podziękować jej za zaproszenie.
Obawiam się jednak, że nigdy nie będę mogła wyjechać z Faires. Jestem tu potrzebna.
Wyciągnęła rękę, żeby otworzyć drzwi. Do widzenia.
James chciał przytrzymać jej dłoń, ale ona już otwierała drzwi pojazdu. Słyszał teraz
wyraźnie szum fal, które rozbijały się o skały, i przekrzykujące ten odgłos dzieci, uradowane
widokiem swojej nauczycielki. Głosy dzieci zlewały się z piskiem krążących wokół latarni
mew.
Emma zamknęła drzwi, do wnętrza karawanu dochodził już tylko szum morza. James
poczuł się nagle samotny. Przesunął się na siedzeniu, żeby móc jeszcze na nią popatrzeć przez
szybkę. Mniejsze dzieci natychmiast porzuciły grę i podbiegły do niej. Każde chciało chwycić
ją za rękę, a te, którym się nie udało, trzymały się jej spódnicy. Starsze wodziły tylko za nią
wzrokiem, podobnie jak James, kiedy szła do drzwi latarni, nad którymi zawieszony był
miedziany dzwonek. Emma chwyciła za zwisający z niego sznur i silnie pociągnęła. Starsze
dzieci ruszyły z miejsca na ten sygnał, któreś z nich złapało piłkę i kolejno wchodziły do
środka. Emma przytrzymywała dla nich drzwi, pomalowane na taki sam żywy zielony kolor
jak te w jej chacie.
Dopiero kiedy drzwi zamknęły się za Emmą i jej podopiecznymi, James zorientował
się, że przez cały czas wstrzymywał oddech. Zaczął głęboko oddychać, nie rozumiejąc swojej
reakcji. To na skutek szoku, tłumaczył sobie. Była dopiero dziewiąta rano, a on czuł się tak
zmęczony, jakby to była już dziewiąta wieczór, jakby spędził cały dzień przy swoim biurku,
załatwiając pilną korespondencję. To musiał być efekt niespodziewanego spotkania z dawno
utraconą powinowatą. Szczególnie jeśli tą powinowatą była Emma van Court.
Usłyszał, że klapa w dachu znowu się otwiera. Pan Murphy patrzył na niego ciekawie
z wysokości swojego kozła.
- A więc, milordzie odezwał się przyjaznym tonem czy mam zawieźć pana do
gospody, żeby mógł pan zabrać swoje rzeczy i chycić w południe prom?
James podniósł wzrok.
- Oczywiście, może mnie pan zawieźć do gospody odrzekł. Nie mam jednak zamiaru
„chytać” dzisiaj żadnego promu.
- Co? Oczy stangreta rozszerzyły się ze zdumienia. Przecież pani Chesterton mówiła...
- Dobrze wiem, co mówiła pani Chesterton, dobry człowieku. Ja jednak sam
podejmuję decyzje, nie stosując się do wskazówek waszej pani Chesterton. James rozparł się
na niewygodnej ławce.
Kawa. To mu teraz przyszło na myśl. Potrzebował filiżanki mocnej kawy. W porze
lunchu zamówi zimne mięso z musztardą. Zanim Emma skończy lekcje, on już obmyśli, jak
się zachować w tej niezręcznej sytuacji.
- No, nie wiem mruczał do siebie pan Murphy. To się nie spodoba pani Chesterton. Na
pewno się nie spodoba.
- Tak odrzekł z uśmiechem James. Jestem przekonany, że to się jej nie spodoba.
5
Emma patrzyła przez grubą szybę okna latarni na odjeżdżający karawan. Ledwie w to
mogła uwierzyć. Okazało się jednak, że jej starania zostały uwieńczone powodzeniem. Ten
koszmarny pojazd wreszcie odjechał.
To znaczy, że James opuszcza wyspę.
Nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Zły los prześladował ją przez cały rok, teraz
karty się odwróciły. James odjeżdżał i nigdy się już nie dowie o testamencie pana O'Malleya.
To było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe...
Nie, nie powinna tak myśleć, skarciła się w duchu. Już najwyższy czas, żeby szczęście
wreszcie się do niej uśmiechnęło. Jeśli teraz nie zacznie iść ku lepszemu, to już nie ma się
czego spodziewać. James odjeżdżał i tylko to było ważne. Jeśli los będzie nadal dla niej
łaskawy, to już hrabiego nigdy więcej nie zobaczy.
I bardzo dobrze.
Tylko że... tylko że wcale tak nie było. Emma nie potrafiła żywić nienawiści do
Jamesa Marbury'ego, chociaż bardzo się starała wzbudzić w sobie to uczucie tamtego
pamiętnego dnia w jego bibliotece. Nie mogła jednak nienawidzić człowieka, który był dla
niej tak dobry, kiedy była dzieckiem. James zawsze zdejmował jej latawce, kiedy zawisły na
drzewie, przynosił jej po kryjomu słodycze, kiedy stryjenka pozbawiała ją za karę deseru.
Emma zawsze biegła do niego ze stłuczonym kolanem czy innymi kłopotami. Hrabia zawsze
miał dla niej czas, a Stuart ciągle był pogrążony w książkach.
I właśnie dlatego Emma była zafascynowana niedostępnym młodzieńcem. Cicha woda
brzegi rwie, jak to się mówi, a Emma, od czasu kiedy skończyła czternaście lat, zastanawiała
się usilnie, jak zwrócić na siebie uwagę Stuarta Chestertona. Okazało się, że wystarczy
okazać zainteresowanie tym, co interesowało jego pomocą dla biednych. Od tej chwili Stuart
zawsze porzucał czytaną przez siebie książkę, kiedy tylko Emma weszła do pokoju.
Penelope nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Emmę fascynowała osoba Stuarta.
Twierdziła, że James jest od niego dużo przystojniejszy. O wiele lepiej prezentował się na sali
balowej i był obiektem westchnień młodych dam, łącznie z Penelope.
Kuzynkę Emmy nie tylko pociągał jego wygląd, nie wspominając już o majątku.
James był również wykształcony, interesował się tym, co się dzieje w świecie, czytał nawet
powieści, co było niezwykłe u londyńskiego dżentelmena. Potrafił rozmawiać na wszystkie
tematy, a także był dowcipny, natomiast jego kuzyn bardzo rzadko przejawiał poczucie
humoru.
Jest zbyt wiele cierpienia na świecie, powiedział kiedyś Stuart Emmie, żeby pozwalać
sobie na żarty, jak to zwykle robił hrabia. To smutne, mówił, że można posiadać bogactwo i
władzę i wykorzystywać je tylko dla zaspokojenia własnych kaprysów.
Emma, która przedtem nie zauważała tej wady, teraz, kiedy Stuart jej to uświadomił,
szybko doszła do wniosku, że James ma niewłaściwy system wartości. Mimo swojego
ogromnego majątku należał przecież do najbogatszych ludzi w Anglii gdyby nie prośby
Emmy, James Marbury nie ofiarowałby nawet miedziaka na najbardziej szczytny cel.
Twierdził, że wiele zdobył swoją ciężką pracą, więc nie widzi powodu, żeby cokolwiek
komuś rozdawać. Jeśli biednym są tak bardzo potrzebne pieniądze, to czemu nie znajdą
jakiegoś zatrudnienia i ich nie zarobią, tak jak on to zrobił? A przecież on nawet nie musiał
pracować. Miał już wystarczająco dużo. Powiedział jednak Emmie, że mężczyzna, który nie
pracuje, nie jest w ogóle mężczyzną.
Emma upierała się, że w Londynie nie ma tylu miejsc pracy, żeby zatrudnić
wszystkich biedaków o czym poinformował ją Stuart a dostępna im praca jest tak źle płatna,
że nie są w stanie wyżywić z niej swoich rodzin. Zawsze wtedy słyszała od hrabiego, że jeśli
biedacy nie potrafią wyżywić swoich najbliższych, to przede wszystkim nie powinni mieć
tylu dzieci.
W ten sposób Emma zmieniła swoją opinię o Jamesie z pozytywnej na krytyczną. Jej
punktem honoru było przekonanie hrabiego, że jego poglądy są niesłuszne. Gdyby tylko
zechciał jej wysłuchać, zamiast się z niej wyśmiewać! Tak bardzo chciała sprowadzić go na
dobrą drogę, ale James okazał się niereformowalny. Stuart twierdził, że Emma marnuje tylko
czas, i pewnie miał rację lepiej niż ona znał swojego kuzyna. Było jednak dziwne a
przynajmniej wydawało się dziwne Emmie że uczucie Stuarta do Jamesa nigdy nie zostało
zachwiane. Nawet kiedy James próbował go zamordować no, może nie zamordować, ale
przecież tak silnie go uderzył tamtego okropnego dnia Stuart nie zdobył się na najmniejszą
nawet krytykę swojego kuzyna; mówił tylko, że James nie ma natury filantropa.
Stuart, stwierdziła Emma zresztą nie pierwszy raz, trochę zbyt dosłownie traktował
swoje religijne posłannictwo.
Ale to wszystko nie miało już żadnego znaczenia. Ku jej radości, James opuszczał
wyspę. Pozbyła się go bez kłopotu. A potrafił, kiedy zechciał, sprawiać kłopoty... Dobrze o
tym wiedziała. Emma była pewna, kiedy tak pospiesznie się z nim żegnała, że on nie wypuści
jej z pojazdu, że zmusi ją, żeby pojechała razem z nim do Londynu, ponieważ właśnie tego by
chciał.
A lord Denham zawsze dostawał to, czego chciał.
Mimo to pozwolił jej odejść. Zaproszenie do zamieszkania w Londynie z lady
Denham było prawdopodobnie tylko grzecznościowym gestem ze strony jego matki.
Jamesowi na pewno na tym nie zależało. Jaki mężczyzna chciałby przyjąć do swojego domu
biedną wdowę po świątobliwym kuzynie? Szczególnie jeśli Penelope skłoniła go wreszcie do
małżeństwa. Emma zapomniała go spytać, czy już się ożenił. To jej zresztą zbytnio nie
obchodziło. Pomyślała tylko, że żona a tym bardziej żona typu Penelope mogłaby patrzeć
niechętnym okiem na ubogą krewną w swoim domu.
James, żonaty czy też kawaler, odczuł niewątpliwie ogromną j ulgę, kiedy Emma nie
przyjęła zaproszenia jego matki.
To było jedyne rozsądne wytłumaczenie. Gdyby było inaczej, starałby się
przeforsować ten projekt. Był przecież najbardziej stanowczym mężczyzną, jakiego znała.
Gdyby koniecznie chciał ją zabrać do Londynu, to Emma musiałaby stoczyć ciężką walkę,
żeby móc stać teraz w swojej klasie i słuchać skrzypienia rysików na tabliczkach. Mogłaby
równie dobrzej być już w drodze do Londynu.
Następnym szczęśliwym zbiegiem okoliczności było to, iż Jamesowi na pewno nie
zależało na tym, żeby zabrać ją ze sobą. Emma była wszak zdecydowana podjąć z nim walkę,
bez względu na jego argumenty i wyniosły sposób bycia, gotowa użyć wszelkich środków,
nie zważając na to, czy przystają one damie. Nie potrafiłaby opuścić swoich dzieci. Wiele z
nich, tak naprawdę, nie miało poza nią nikogo... Również ona nie miała nikogo poza nimi.
Opuścić ich? Tak samo nie zostawiłaby Uny samej w domu, zamiast pod opieką pani
MacEwan, jak to zrobiła dzisiejszego ranka, zmuszając pana Murphy'ego, żeby zajechał na
farmę jej sąsiadów.
Nie, Emma zostaje, James odjeżdża. Co za radość jego wizyta nie pozostawiła
żadnych śladów.
Prawie żadnych, dodała w duchu. Nie mogła jeszcze zapomnieć tej chwili, kiedy
upadł na nią w pojeździe i uchwycił się jej talii. To było raczej żenujące wspomnienie, ale
doświadczyła wtedy tak niespodziewanych emocji, że musiała pokryć je śmiechem. James
wydawał się zirytowany jej rozbawieniem, co pobudziło ją do jeszcze większego śmiechu.
Cóż innego mogła zrobić? Już od wielu miesięcy nie zaznała dotyku męskich ramion,
nie poczuła męskiej bliskości. Co prawda, to był tylko James, ale właśnie ten fakt był
najbardziej zadziwiający! Wiedziała, że to on, mężczyzna, którego nie cierpiała, a mimo to
odczuła tę nagłą tęsknotę...
Jak to się mogło stać? Uścisk ramion Jamesa był zupełnie inny niż uścisk Stuarta.
Kiedy hrabia został wyrzucony ze swojego siedzenia, złapał się jej tak silnie, że prawie
pozbawił ją tchu. Chyba sam się tego domyślił, bo zaraz rozluźnił chwyt... a jednak nie cofnął
rąk z jej talii. Czyżby był tak jak ona zdziwiony emocjami, które wyzwoliło to zdarzenie?
Pachniał również inaczej niż Stuart. Jej mąż zawsze roztaczał woń cedru; był to
zapach szafy, w której Emma trzymała jego kamizelki. James pachniał zupełnie inaczej
mydłem do golenia i... domem.
Sama nie wiedziała, skąd jej to przyszło do głowy, ale tak właśnie było. James
Marbury pachniał Londynem dobrym mydłem, pomarańczami i markowym tytoniem. Emma
rzadko stykała się z takimi produktami na Faires, a wspomnienia o nich już się prawie zatarły.
To dobrze, pomyślała, kiedy hrabia wyzwolił ją ze swojego uścisku, że on wraca już
do Anglii. Nawet bardzo dobrze. Żaden mężczyzna a szczególnie tak zdradliwy typ jak lord
Denham nie powinien tak ładnie pachnieć. Taki zapach pasowałby do jakiejś dziewczyny. A
nawet wdowy.
- Pani Chesterton? odezwał się jakiś cichy głosik. Ten głos i szarpnięcie za spódnicę
przywróciło Emmę do rzeczywistości. Stała przed nią mała Flora Mackay, ściskając w rączce
swoją tabliczkę.
- Dlaczego wstałaś ze swojego miejsca, Floro? spytała Emma. Myślałam, że pracujesz
nad arytmetyką.
- Właśnie to robiłam odrzekła Flora, zniżając głos do szeptu. Chciałam tylko
powiedzieć, że odpowiedź, którą pani napisała, dziewięćset sześćdziesiąt siedem podzielone
przez dwadzieścia cztery, jest zła.
Emma wzdrygnęła się i popatrzyła na dużą tablicę, którą Samuel Murphy, złota rączka
wioski, powiesił na świeżo pobielonej ścianie. Wpatrywała się w wypisane Przez siebie
wyniki działań. Hrabia Denham wytrącił ją z równowagi i nie była dość uważna przy tak
skomplikowanym dzieleniu.
- Och szepnęła Emma. Mogłabyś to poprawić, Floro?
Mała dziewczynka skinęła tylko głową, wzięła kredę i podeszła do tablicy. Emmę, nie
po raz pierwszy, ogarnęło poczucie winy. Wiedziała, że nie jest dobrą nauczycielką. Może po
prostu nie nadawała się do tego zawodu?
Ale co mogła zrobić? Często zadawała sobie to pytanie. Dzieci z Faires miały do
wyboru szkołę Emmy albo brak szkoły. Nikt nie chciał tu uczyć, a jedyny nauczyciel na
Faires padł ofiarą tyfusu.
Musiała jednak przyznać, że dzieciom, szczególnie tym bardziej zdolnym, przydałby
się ktoś lepszy niż ona. Ich lekcje powinien prowadzić prawdziwy nauczyciel, a nie biedna
wdowa po miejscowym wikarym. Powinny uczyć się francuskiego, nauk ścisłych, historii i
geografii oraz siedzieć przy pulpitach, a nie na długich drewnianych ławach, skulone nad
swoimi tabliczkami. Powinny mieć też prawdziwą szkołę, a nie uczyć się w przeraźliwie
zimnej, wilgotnej latarni morskiej, wyposażonej w piecyk na drewno, który stale gasł. Emma
zauważyła, że teraz też się już nie palił.
Niech licho porwie piecyk, pomyślała. I tak nie potrafił ogrzać tego pomieszczenia,
tylko stale dymił. Powinna była poprosić hrabiego o pieniądze na kupno nowego pieca...
Było jednak bardzo wątpliwe, czy James chciałby nadal wspierać jej dobroczynne
cele. Po tym, co zaszło między nimi, nie mogłaby nawet mieć do niego pretensji.
Musiała jednak przyznać, że ładnie się teraz zachował, przyjeżdżając aż z Londynu
tylko po to, żeby zaproponować jej, by zamieszkała u jego matki. Mógł nim kierować
również ukryty motyw Emma była przekonana, że zrobił to, żeby pozbyć się poczucia winy
po tej strasznej awanturze ze Stuartem ale bez względu na wszystko, to było bardzo miłe z
jego strony.
Nawet gdyby Emma nie miała szkoły, jak mogłaby przyjąć propozycję lady Denham?
To było niemożliwe. Na przeszkodzie stał testament pana O'Malleya. Gdyby pojechała do
Londynu, a to wszystko się wydało? Stałaby się pośmiewiskiem całego Mayfair.
- John powiedziała Emma, po raz ostatni spojrzawszy w okno, żeby się upewnić, że
James naprawdę odjechał pomóż mi przy rozpalaniu piecyka, dobrze? Znowu wygasł.
- Tak, pani Chesterton. Chłopiec odłożył tabliczkę i podszedł do kapryśnego pieca.
To hańba, pomyślała Emma, patrząc na Johna, że nie ma pieniędzy na to, żeby posłać
go do normalnej szkoły. Chłopak był wyjątkowo zdolny, za parę miesięcy ona już nie będzie
w stanie niczego go nauczyć.
Powinnam była, wyrzucała sobie Emma, zapytać hrabiego, czy nie zechciałby
utworzyć funduszu stypendialnego imienia Stuarta, żeby umożliwić najzdolniejszym
chłopcom naukę w college'u. Wiedziała, że nie dałby się łatwo przekonać. „Niech pracują i
płacą za swoją naukę”, jakby słyszała jego słowa. „Jeśli tak bardzo pragną się uczyć, to
znajdą sposób, żeby na to zarobić”.
Istniała jednak szansa, że on się zmienił. Przyjechał przecież z Londynu, żeby się
osobiście przekonać, jak jej się powodzi, a Emma dobrze wiedziała, że nie cierpiał Szkocji.
Może teraz byłby bardziej otwarty na jej sugestie niż niegdyś. Śmierć Stuarta mogła hrabiego
złagodzić; Emma też się zmieniła, zahartowała. A przy okazji odkryła w sobie cechy, o
których przedtem nie miała pojęcia. To było bolesne doświadczenie.
Mogłaby napisać do Jamesa. Tak, to świetny pomysł. Zwykły, miły list...
No tak, ale list, który wysłała do jego matki, też był „zwykłym” listem, a jakiego
narobił zamieszania.
- A niech to szepnęła, ale zaraz jedno z dzieci podniosło rękę, żeby spytać, dlaczego
napisała, że trzydzieści podzielone przez pięć jest siedem, kiedy powinno być sześć, więc
Emma od razu zapomniała o lordzie Jamesie Marburym.
6
Ale lord Denham nie zapomniał o Emmie. Jak mógłby o niej zapomnieć?
O ich porannym spotkaniu przypomina mu boląca ręka, którą mu wreszcie
obandażował pozostawiony w gospodzie lokaj.
Hrabia siedział przy najlepszym stoliku w gospodzie, tak przynajmniej twierdziła
usługująca. Mary, młoda kobieta o wydatnym biuście, przetarła również szmatą krzesło, na
którym miał usiąść. Ten „najlepszy” stolik stał blisko drzwi do kuchni, ale nie miał ochoty się
z nią sprzeczać. Przynajmniej znajdował się blisko kominka.
Nie otrzymał karty dań. Mary poinformowała go, że dzisiejszy lunch farmera jest
doskonały, i spytała, czy podać mu piwo czy jabłecznik. James postanowił zaryzykować i
poprosił o whisky. Mary uśmiechnęła się szeroko, chociaż z powodu braków w uzębieniu
wcale nie było jej z tym do twarzy, i zaczęła wymieniać długą listę trunków. James zdał się na
przypadek i bez namysłu wybrał jeden z nich, chcąc się jak najszybciej pozbyć bezzębnej
dziewczyny. Po chwili przyniosła mu małą szklaneczkę trunku...
Było południe, dzień pracy, więc James był jedynym klientem w gospodzie „Pod
Krową Morską”. Siedział zamyślony, patrząc w ogień. Był w rozterce. Nie wiedział, co
powinien teraz zrobić. Miał równie małe szanse zarówno na wywiezienie stąd wdowy po
swoim kuzynie, jak i na znalezienie miejsca jego wiecznego spoczynku.
To był kolejny problem. Co mógł jeszcze zrobić w sprawie Stuarta? Gdzie Emma
mogła go pogrzebać, jeśli jego grobu nie było na miejscowym cmentarzu? Dlaczego ludzie,
których pytał, gdzie został pochowany wikary, tak dziwnie na niego patrzyli? Powinien był
zapytać o to Emmę wprost, ale, do licha, takich pytań nie powinno się zadawać zrozpaczonej
wdowie. Szczególnie że nie pytał o to, by położyć na grobie wiązankę kwiatów, ale dlatego że
chciał ekshumować ciało kuzyna. Był przekonany, że Emma miałaby własne zdanie na ten
temat.
Słowa pastora, kiedy pytał go o miejsce wiecznego spoczynku Stuarta, również nie
podniosły go na duchu.
- Ciężko mi było powiedział mu wielebny Peck odmówić pani Chesterton, żonie
mojego własnego wikarego, miejsca na grób dla męża, ale cóż mogłem zrobić? Na cmentarzu
nie było żadnych wolnych miejsc. Obawiam się też zwierzał się Jamesowi że pan Chesterton
nie został pochowany w poświęconej ziemi. Pani Chesterton, jak zauważyłem, ma dziwne
poglądy. Twierdzi między innymi, że każda ziemia jest ziemią Boga. Nie możemy przecież
na to pozwolić, prawda? Ludzie zaczęliby wtedy chować bliskich w swoich ogródkach...
Pozostała mu tylko jedna możliwość spytać żonę zmarłego, gdzie pochowała swojego
męża, ale on tego nie zrobił. Od samego początku zachowywał się jak głupiec najpierw z
powodu tego ogromnego wieśniaka, a potem z powodu Emmy. Kto mógłby pomyśleć, że
stanie się taka... inna? Przed rokiem, kiedy ją ostatni raz widział, nigdy by nie przypuszczał,
że zmieni się w... sam nie mógł określić, w co się zmieniła. Co się stało z tą słodką, pełną
wzniosłych ideałów dziewczyną, która tak nieustępliwie domagała się od niego pieniędzy na
swoje charytatywne cele i z którą tańczył na tak wielu balach tamtej zimy, w trzydziestym
drugim roku? Dziewczyną, która zauroczyła wszystkich wdziękiem porcelanowej laleczki i
roześmianymi niebieskimi oczami? Jeśli miał być szczery, to widywał w jej oczach częściej
ogień świętego oburzenia. Stale prawiła mu kazania na temat jego egoizmu i niewłaściwego
postępowania, a on jej na to pozwalał, chociaż nie zniósłby takiego zachowania ze strony
kogoś innego.
Podobało mu się nawet, że Emma tak usilnie stara się go nawrócić. To było o wiele
zabawniejsze niż obłuda większości znajomych kobiet.
Może, pomyślał James, wpatrując się w ogień, może nic się nie stało z Emmą. Może
tylko... dorosła.
Stała się kobietą.
Podniósł szklaneczkę whisky do ust, wypił jej zawartość jednym haustem i postawił ją
na stoliku...
Zatrzęsło nim.
Dobry Boże! Czy ktoś chciał go zabić?
Ze łzami w oczach i płonącym gardłem James rozglądał się rozpaczliwie dokoła,
przekonany, że umiera. Ktoś go otruł, ktoś, kto wiedział, że on przyjedzie na Faires, i nie
chciał do tego dopuścić. Kiedy odwrócił głowę w stronę szynkwasu, zobaczył stojącego za
ladą wysokiego mężczyznę, który krztusił się ze śmiechu. Śmiał się z niego.
- Czy mogę spytać wychrypiał James co tak pana rozbawiło?
- Pan. Mężczyzna śmiał się głośno. Odkręcił kurek i napełnił kufel jakimś płynem,
wyszedł zza baru i postawił pokryty pianą napój przed Jamesem. Niech pan to wypije. To
pomoże.
James, którego palił piekielny ogień, posłuchał szynkarza. Drożdżowy napój
natychmiast ugasił płomień. Hrabia odzyskał również głos.
- Co to było? spytał.
- To, co pan zamówił odparł szynkarz, podnosząc szklaneczkę z resztką zabójczego
płynu do światła. Pochodzi z miejscowej destylarni. Trochę ostra, co?
- Ostra? James potrząsnął głową. Musiał jednak przyznać, że płyn podziałał
znieczulająco, nawet stłuczona ręka już go teraz mniej bolała.
- Jeszcze jedną?
- Nie, dziękuję odrzekł James i znowu zapatrzył się w ogień. O czym on myślał? Ach
tak, o Emmie. Co zrobić z Emmą?
Ta sprawa nie powinna być aż tak trudna i na pewno by nie była, gdyby w grę
wchodziła inna kobieta. James potrafił być czarujący, kiedy tylko zechciał. Co prawda,
wszystkie jego osiągnięcia w romantycznych podbojach były zupełnie zwyczajne. Jak w
biznesie, tyle że o wiele mniej skomplikowane, po prostu rozsądne załatwienie sprawy. O
wiele bardziej rozsądne niż to, co ludzie nazywają miłością.
Naturalnie, przychodziło mu już do głowy, że na dalszą metę ożenek byłby bardziej
opłacalny. Gdyby wybrał sobie odpowiednią narzeczoną, mógłby odnieść zysk z tego
kontraktu. Było wiele niezamężnych młodych dam, które chętnie przybrałyby tytuł lady
Denham, wnosząc mu jednocześnie duży posag. W ciągu ostatnich lat matka próbowała
niestrudzenie zainteresować go którąś z tych dam Penelope van Court była na początku listy.
Ten plan miał jednak swoje złe strony. Kiedy ma się dość żony, nie można ofiarować
jej bransoletki z brylantami i uprzejmie się z nią rozstać. James nie spotkał jeszcze kobiety z
wyjątkiem jednej która po pewnym czasie nie znudziłaby go. Penelope van Court była piękna
i miała dziesięć tysięcy funtów rocznego dochodu, jednak według niego była dziewczyną bez
wyrazu. Najstarsza córka hrabiego Derby miała pięćdziesiąt tysięcy funtów i majątek w
Shropshire, ale James szybko zrezygnował z jej towarzystwa, ponieważ nie potrafiła mówić o
niczym innym tylko o psach myśliwskich. Miałby tego wysłuchiwać do końca życia? Za
żadne pieniądze!
- Proszę. To jest „lunch farmera”, jedzenie godne samego króla.
James spojrzał na talerz, który postawiła przed nim Mary. Kawał sera, kromka chleba,
kwaszony ogórek, coś trudnego do zidentyfikowania i cebula. To niewątpliwie stanowiło
główne pożywienie farmerów.
Widząc niepewny wzrok Jamesa, Mary zrobiła wojowniczą minę.
- To przecież jest haggis powiedziała, wskazując na parującą brązową potrawę na
talerzu hrabiego. Szkocki pudding z podrobów baranich.
- Dziękuję powiedział James, zmuszając się do uśmiechu.
I to był błąd. Mary też się do niego uśmiechnęła, znów odsłaniając bezzębne dziąsła.
Na szczęście, podeszła do następnego gościa, który właśnie wszedł do gospody.
MacTavish, bo takie było nazwisko szynkarza, obserwował z rozbawieniem, jak
James ostrożnie zabiera się do jedzenia.
- Przyjechał pan tutaj w interesach? spytał przyjacielskim tonem.
- Mniej więcej odrzekł James, trzymając na widelcu kawałek rozgotowanej kapusty.
- Tak myślałem. Nie wziąłem pana za jednego z przyjaciół MacCreigha, mimo
eleganckiego ubrania. Oni nie przyjeżdżają tutaj, tylko siedzą w zamku. Nie zadają się z
takimi jak my.
James podniósł wzrok. Szybko przełknął kawałek sera, który był zresztą całkiem
dobry. Miał teraz okazję czegoś się dowiedzieć.
- A co to za jeden, ten lord MacCreigh? spytał.
- Nie słyszał pan o zamku MacCreigh? James potrząsnął głową. Stoi na końcu drogi.
Można go zobaczyć z King's Crag. Zbudowany w siedemnastym wieku i tak też wygląda.
Należy do ósmego barona MacCreigh, Geoffreya Baina. Baron nie ma ani grosza, ale ma
zamek. Często przyjmuje gości, on i jego siostra, panna Bain. Moja mama dla nich gotuje.
Nie za bardzo chcę, żeby sama tam chodziła, więc robi to tylko od czasu do czasu.
- Dlaczego nie chce pan, żeby pana matka chodziła do zamku MacCreigh?
- To nic takiego. MacTavish był zażenowany. Pewnie tylko takie gadanie. O
złośliwych duchach i takich innych, które tam mieszkają. Po tym, jak zniknęła narzeczona
lorda...
- Zniknęła? powtórzył James. Rozmowa stawała się coraz bardziej interesująca.
- Uciekła, jak mówi MacCreigh. W zeszłym roku. Z jego lokajem. Może to prawda, a
może i nie. Nikt tego nie wie, tylko sam MacCreigh. Więc ludzie gadają. Mówią, że wcale A
nie uciekła, tylko że złapał ją na gorącym uczynku z innym mężczyzną i zabił oboje. Sam
MacCreigh niewiele robi, żeby uciąć te plotki, rozumie pan, co mam na myśli. Zaczął jeździć
na koniu, który jest czarny jak smoła, w równie czarnej pelerynie. Ostatnio częściej
przyjeżdża do Faires, od czasu kiedy dowiedział się o testamencie O'Malleya.
James położył kawałek sera na chleb i popił piwem. Było to nadspodziewanie
smaczne.
- Testament O'Malleya?
- Jeszcze pan o tym nie słyszał? MacTavish wziął kufel z lady i zaczął go wycierać.
Facet, który nazywał się O'Malley, zabił człowieka jakieś sześć miesięcy temu. Oczywiście,
nie miał takiego zamiaru. O'Malley był wielkim chłopem, wie pan, to był wielorybnik.
Wybuchowy, nie znał własnej siły. No i ten facet, któremu przywalił, zaraz wyzionął ducha.
Za to go powiesili, to znaczy O'Malleya. Bardzo żałował tego, co się stało. Tak żałował, że
prosił sędziego, który tu przyjechał, żeby go osądzić, by pomógł mu napisać testament, w
którym zostawił wszystko, co miał, wdowie po zabitym.
MacTavish odstawił kufel i sięgnął po następny.
- Nikt nie wiedział, że O'Malley miał tyle pieniędzy. Wszystkiego razem było dziesięć
tysięcy funtów. Szynkarz roześmiał się głośno. Nic dziwnego, że kiedy lord MacCreigh się o
tym dowiedział, zaczął częściej przyjeżdżać do miasteczka. Mrugnął porozumiewawczo do
Jamesa. Wdowa po wikarym, on był wikarym, mówiłem to panu? Ten mężczyzna, który
umarł. No więc ta wdowa... jest na co popatrzeć, a do tego jest bogata, jeśli pan wie, co mam
na myśli?
7
James nie miał pojęcia, co MacTavish miał na myśli. Wiedział tylko, że kawałek
chleba z serem utknął mu nagle w przełyku. Sięgnął po kufel. Piwo przepchnęło chleb, nie
zniosło jednak uczucia grozy.
Odstawił pusty kufel i spojrzał na szynkarza.
- Czy chce mi pan powiedzieć spytał zduszonym głosem że wikary, Stuart Chesterton,
został zamordowany?
- Tak. MacTavish obrzucił go ciekawym spojrzeniem.
- Przecież... przecież to niemożliwe powiedział James. On umarł podczas epidemii
tyfusu, sześć miesięcy temu.
- Tak było przyznał szynkarz. Ale nie tyfus go zabił, tylko ten facet, O'Malley.
James gwałtownie zamrugał. Próbował sobie przypomnieć, jak Emma sformułowała
zawiadomienie o śmierci męża. Nie podała dokładnej przyczyny, pisała tylko, że Stuart
umarł, a z powodu kwarantanny nie mogła ich wcześniej zawiadomić. James i jego matka
pomyśleli więc, że Stuart umarł na tyfus.
Ale morderstwo? Dlaczego ktoś miałby odczuć absurdalną chęć zabicia Stuarta? Poza
Jamesem, oczywiście, który miał ochotę zamordować swojego kuzyna... ale tylko ten jeden
jedyny raz.
- Ten O'Malley powiedział James dlaczego on to zrobił? To znaczy zabił pana
Chestertona?
- Nikt tego nie wie na pewno. MacTavish wzruszył ramionami. Miał całkiem źle w
głowie, znaczy ten O'Malley. Wiem tylko tyle, że wikary poszedł do jego żony z ostatnim
namaszczeniem i zaraz potem były trzy trupy: wikary, żona O'Malleya i on sam, kiedy go za
to powiesili...
Oszołomiony tymi nowinami James nie zauważył nawet, że MacTavish ponownie
napełnił jego kufel. Wypił kilka łyków, zanim zadał mu następne pytanie.
- Mówi pan, że żona wikarego, pani Chesterton, odziedziczyła dziesięć tysięcy funtów
po mordercy jej męża?
- To znaczy ona je dostanie powiedział MacTavish kiedy ponownie wyjdzie za mąż.
- Kiedy ponownie wyjdzie za mąż? James wpatrywał się w niego w osłupieniu. O
czym pan mówi? Czy Emma Chesterton ma dziesięć tysięcy funtów, czy ich nie ma?
- Nie ma ich rozległ się z lekka zniecierpliwiony głos za ich plecami. James odwrócił
się i zobaczył mężczyznę w średnim wieku, tego samego, który niedawno wszedł do gospody.
Siedział teraz przy stoliku obok okna, odłożył serwetkę, obrzucając rozmawiających
niechętnym spojrzeniem.
- Dziękuję ci, Sean, że poruszyłeś ten temat, kiedy miałem ochotę zjeść w spokoju
lunch. Dobrze wiesz, że to mnie zaraz odrzuca od puddingu twojej matki.
- Przepraszam Waszą Ekscelencję. Szynkarz z trudem powstrzymał uśmiech.
- Lord MacCreigh? spytał James, przyglądając się nieznajomemu. Według tego, co
mówił szynkarz, MacCreigh nie powinien być tym zażywnym typem, który tak bardzo lubił
haggis.
- Nie MacCreigh burknął obcy dżentelmen; ten mężczyzna niewątpliwie był
dżentelmenem, jedynym, jakiego James spotkał na Szetlandach. Tylko przewodniczący Ławy
Królewskiej Sądu Najwyższego i prezes Sądu Apelacyjnego, Wydział Kryminalny. Moje
nazwisko Reardon. Jestem tym sędzią, który pół roku temu, podczas ostatniej bytności na
wyspie, skazał O'Malleya na śmierć. Pociągnął duży łyk ze swojego kufla, odbeknął i
westchnął z zadowoleniem.
James przeniósł wzrok z sędziego na szynkarza, zastanowił się chwilę, odsunął krzesło
i podszedł do stolika sędziego. Reardon obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem.
- Przepraszam, Wasza Ekscelencjo powiedział czy mógłbym zamienić z panem kilka
słów? Ja również jestem zamieszany w tę sprawę...
- Sprawę? Reardon spojrzał na niego nieprzychylnie. Był postawnym mężczyzną, ze
skłonnościami do tycia, ale widać było również, że nie jest pozbawiony poczucia humoru.
Jaka sprawa? Nie ma żadnej sprawy. Ona jest już zamknięta. O'Malley zabił Chestertona,
wdowa po Chestertonie dostanie pieniądze O'Malleya, kiedy tylko wyjdzie powtórnie za mąż.
Jeśli myśli pan o tym, żeby ją poślubić, to niech pan ustawi się w kolejce. Przed panem jest
już ze dwudziestu facetów, młody człowieku.
James, nie czekając zaproszenia, żeby usiadł podejrzewał, że może ono nie nastąpić
szybko zajął krzesło naprzeciwko sędziego.
- Proszę mi wybaczyć, sir. Nazywam się Denham, a mówiąc dokładnie James
Marbury, dziewiąty hrabia Denham. Stuart Chesterton był moim ciotecznym bratem.
Reardon uniósł brwi tak wysoko, że omal nie zniknęły pod jego staroświecką, pokrytą
pudrem peruką.
- Hrabia Denham? powtórzył. Rozumiem... Wiedziałem, że Chesteron jest
spokrewniony z jakimś ważniakiem, ale wszyscy mówili, że to książę.
James zachował milczenie. Nie okazał urazy za to, że został nazwany ważniakiem.
Nareszcie spotkał kogoś, kto potrafi mu wyjaśnić okoliczności śmierci i pochówku kuzyna
oraz dziwną niechęć Emmy do wyjazdu. Patrzył na sędziego spokojnie, chociaż z trudem
panował nad sobą.
- No tak zaczął Reardon zaczynam rozumieć, że ta sprawa może pana interesować.
Odsunął krzesło, żeby zrobić miejsce dla swojego brzucha, opiętego kamizelką w złoto -
zielone paski. Sean, jeszcze jedno piwo! zawołał do szynkarza. Niech się zastanowię.
Cioteczny brat wikarego, hę? Teraz widzę podobieństwo coś takiego w oczach. Pan jest
wyższy i silniejszy niż on. O'Malley by pana nie zabił.
- Chyba nie zgodził się James. Jeśli mogę spytać, sir, skąd się wziął ten warunek?
- Jaki warunek? Reardon podniósł widelec, wracając do swojego puddingu.
- No... ten dziwny warunek, o którym pan wspominał, że Emma... to znaczy pani
Chesterton... musi ponownie wyjść za mąż, żeby otrzymać dziesięć tysięcy funtów O'Malleya.
- Aha. Sędzia popił haggis piwem. O to chodzi. Niech się pan nad tym zastanowi przez
chwilę. Przecież ją pan zna. W końcu wyszła za mąż za pańskiego kuzyna.
- Tak przytaknął poważnie James. Znam ją.
- Czy powierzyłby pan tej kobiecie dziesięć tysięcy funtów? James otworzył usta,
żeby odpowiedzieć, ale sędzia mówił dalej. Oczywiście, że nie. Wzięłaby te dziesięć tysięcy i
podarowała je zaraz towarzystwu misyjnemu albo wydała na to beznadziejne przedsięwzięcie,
które nazywa szkołą. Nikt nie wie, co by z tymi pieniędzmi zrobiła. Na pewno nic
rozsądnego. Tego jestem pewny.
James też napił się piwa. Chyba tego bardzo potrzebował.
- Więc tak powiedział. Postawił pan warunek, że ona nie dostanie ani grosza z fortuny
O'Malleya, dopóki nie wyjdzie za mąż, co ma być gwarancją, że te pieniądze zostaną
wydane... hm... mądrze.
- Właśnie tak. Reardon uderzył dłonią w stół tak głośno, aż James podskoczył na
krześle. Dokładnie tak. Dla jej własnego dobra, rozumie pan. Nie ma nic gorszego jak dama o
czułym sercu i do tego z workiem pieniędzy. Chociaż z punktu widzenia naciągacza to nie ma
nic lepszego. Przypuszczam, że gdybym dał jej te dziesięć tysięcy w grudniu zeszłego roku,
dzisiaj nie miałaby już ani szylinga. A tak te pieniądze są bezpieczne i przynoszą niezłe
odsetki z konta, które dla niej założyłem. Kiedy pani Chesterton zdecyduje się wyjść za mąż,
przekażę to konto jej mężowi, który może, według swojego uznania, pozwalać jej z niego
korzystać. Nie wierzę jednak, żeby to miało szybko nastąpić. Wdowa Chesterton nie spieszy
się ani do małżeństwa, ani, jak widać, do pieniędzy.
Podszedł do nich MacTavish z dwoma pełnymi kuflami.
- Sam jej to proponowałem powiedział ze śmiechem. W zeszłym miesiącu zaczepiłem
ją przed kościołem. Podziękowała mi, ale powiedziała, że nie wybiera się jeszcze za mąż,
ponieważ jest w żałobie po Stuarcie Chestertonie.
Reardon podniósł swój kufel, jakby chciał wypić toast za młodego szynkarza. James
zauważył teraz, że ten był wysokim, pięknie zbudowanym mężczyzną, człowiekiem, który
zaskarbia sobie natychmiastową sympatię... chociaż to, co powiedział, wzbudziło nagłą
antypatię Jamesa.
- Jestem po twojej stronie, młody człowieku powiedział sędzia do MacTavisha. Jeśli
ktoś jest godny naszej pani Chesterton, to właśnie ty, Sean.
- Zbyt często widywała mnie z Myrą MacAllister. Szynkarz potrząsnął głową.
Powiedziała, że jestem głupi, chcąc się żenić dla pieniędzy, a nie z miłości, i poradziła, żebym
trzymał się Myry. Zmarszczył gniewnie brwi, kiedy sędzia serdecznie się roześmiał. Strasznie
śmieszne mruknął. Myra też mnie nie zechce, dopóki nie będę miał swojego domu. Nie chce
zamieszkać z moją mamą.
- Widzi pan? Reardon zwrócił się do Jamesa. Tak to wygląda na Faires. Przyjeżdżam
tu tylko dwa razy do roku, na wyjazdowe sesje sądu, ale dobrze znam tych ludzi. Znam ich od
podszewki.
- To niedorzeczne powiedział z irytacją James. Sam nie wiedział, czy bardziej go
rozzłościła pompatyczna przemowa sędziego, czy też stwierdzenie szynkarza, że oświadczył
się Emmie. Mówimy przecież o wdowie, biednej wdowie, którą pan...
- Opiekuję się zakończył spokojnie Reardon.
- Pozwoli pan, że się z nim nie zgodzę, sir. James potrząsnął głową. Jestem
przekonany, że nigdzie w Anglii nie istnieje taki precedens w orzecznictwie sądowym. Gdyby
pani Chesterton zechciała, mogłaby wystąpić przeciwko tej śmiesznej, ustanowionej przez
pana klauzuli, i w każdym sądzie z łatwością wygrałaby sprawę.
Reardon obserwował go uważnie, nie był już rozbawiony.
- Mogłaby, ale tego nie zrobi. Zapomina pan, milordzie, że ja sprawuję opiekę nad
panią Chesterton. Ona nie ma ojca, brata ani męża, nie ma nikogo. Jest sama na świecie, więc
ja postanowiłem dopilnować, żeby nikt jej nie oszukał, wykorzystując jej naiwność. To dobra
kobieta, której jedyną wadą jest to, że zbyt szybko otwiera swoje serce... i swoją sakiewkę.
Reardon odstawił kufel i zmierzył Jamesa stalowym spojrzeniem. Nie wiem, kim pan dla niej
jest, milordzie, wiem tylko, że widzę pana po raz pierwszy. Jeśli tak panu zależy na tej
dziewczynie i tak się pan troszczy o jej dobro, to gdzie pan był przez tyle miesięcy, które
upłynęły od śmierci jej męża? Właśnie tego chciałbym się dowiedzieć.
James popatrzył na niego ze zdumieniem.
- Nie wiem, co pan sugeruje, chcę tylko pana poinformować, że wiadomość o śmierci
kuzyna dostałem dopiero przed tygodniem. Przyjechałem tu tak szybko, jak mogłem.
Proponowałem już pani Chesterton, żeby zamieszkała z moją matką, ale odrzuciła tę ofertę...
- To zrozumiałe przerwał mu sędzia. Ona nie opuści tych dzieci, które uczy albo
uważa, że uczy. To jest przedmiot do dyskusji. Te dzieciaki wydają mi się tak samo
niedouczone, jak były, tylko trochę bardziej obeznane z twórczością Waltera Scotta. Trzeba
jednak zrozumieć przywiązanie pani Chesterton do swoich uczniów, biorąc pod uwagę, że
ona i jej mąż nie doczekali się własnego potomstwa.
James poruszył się na krześle. Własne potomstwo! To było dziwne, ale nigdy mu nie
przyszło do głowy, że jego kuzyn i Emma mogliby pragnąć dzieci, nie mówiąc już o tym, że
mogliby czynić wysiłki w celu ich posiadania.
Przecież jest to naturalna konsekwencja małżeństwa. James nie miał pojęcia, dlaczego
myśl o dzieciach Emmy i Stuarta wyprowadziła go z równowagi. Tylko że on nigdy co było
jawną głupotą z jego strony nie brał pod uwagę faktu, że Stuart, który przede wszystkim
skłaniał się ku sprawom ducha, mógłby rzeczywiście... I to z Emmą, ze wszystkich kobiet
świata!
Dobry Boże! Ta myśl go przygnębiła do reszty. Czuł, jak krew odpływa mu z twarzy,
Wiedział, że zachowuje się śmiesznie. Przecież oni byli mężem i żoną. Jak mógł
przypuszczać, że się pobrali i nie...
Nie chciał nawet o tym myśleć. Nie mógł o tym myśleć.
Sędzia Reardon przyglądał się Jamesowi i stopniowo odzyskiwał humor. Rozbawiła
go reakcja hrabiego na wzmiankę o łożu małżeńskim jego kuzyna.
- Kim pan mówił, że pan jest, sir? zapytał wesoło sędzia. Kuzynem jej męża?
- Tak powiedział James. Wie pan, pomiędzy mną a Stuartem wynikło pewne
nieporozumienie, na krótko przed jego ślubem z Emmą. Od tego czasu nie rozmawialiśmy ze
sobą. Przyjechałem zaraz po otrzymaniu wiadomości o jego śmierci...
- Żeby złożyć uszanowanie wdowie? spytał podstępnie Reardon.
- Hm, tak odrzekł James. Nie widział potrzeby zdradzania prawdziwego powodu
swojej podróży na Faires. Sędzia Reardon nie wydawał się człowiekiem, który przykłada
wagę do rodzinnych grobowców. Tak, oczywiście dodał. Chciałem ją też prosić, żeby
zamieszkała ze mną, to znaczy z moją matką.
Reardon uśmiechnął się. To był dziwny uśmiech. Niezbyt podobał się Jamesowi.
- Rozumiem powiedział tylko. A ona odrzuciła pana propozycję.
- Tak.
- Wraca więc pan na stały ląd? Sędzia rzucił okiem na wiszący nad szynkwasem
zegar. Wie pan, że dzisiaj uciekł już panu jedyny prom.
- Nie, nie wracam. Sądziłem, że...
Nagle wszystko się stało dla niego jasne. Jeszcze przed chwilą siedział załamany, nie
mając pojęcia, jaki będzie jego następny krok, a teraz już wiedział, co ma zrobić.
- Zostaję tu powiedział stanowczo. Zostanę i ponownie jej to zaproponuję, kiedy
będzie miała trochę więcej czasu do namysłu.
- Niesłychanie szarmanckie zachowanie zauważył sędzia. I nawet nie wiedział pan o
dziesięciu tysiącach funtów...
- Oczywiście, że nie. James obrzucił go oburzonym spojrzeniem. Nie potrzebuję
dziesięciu tysięcy funtów, które kiedyś należały do mordercy mojego kuzyna. Widząc, że
sędzia patrzy na niego z powątpiewaniem, James poczuł się urażony. Uważałem, że przyjazd
na Faires jest moim obowiązkiem. Chciałem zaoferować pani Chesterton swoją opiekę ...
- Którą ona odrzuciła.
- Tak. Na razie. James zacisnął wargi. Irytował go zwyczaj sędziego stawiania kropki
nad i.
- Interesujące. Sędzia obserwował teraz Jamesa z ciekawością. Bardzo interesujące.
Mówił pan, że mieliście małe nieporozumienie z kuzynem. Mam nadzieję, że nie chodziło o
panią Chesterton?
James czuł, że nadszedł czas, żeby zakończyć tę rozmowę.
- Myślę, że już zbyt długo się panu naprzykrzam powiedział, odsuwając krzesło.
Wrócę do swojego stolika.
Reardon skrzyżował ręce na swoim wydatnym brzuchu; i popatrzył na Jamesa
nieodgadnionym wzrokiem.
- Denham powiedział zamyślony. Powinien pan być w herbarzu.
Ten stary nudziarz chce sprawdzić jego nazwisko w herbarzu! Niech mu będzie.
Znajdzie tam tylko informację, że rodzina Marburych należy do najstarszych i najbardziej
szacownych angielskich rodzin.
- Niewątpliwie, sir powiedział James, obciągając kamizelkę.
- Dziękuję. Reardon pochylił głowę z uśmiechem zadowolenia. Bardzo mi było miło.
James wrócił do swojego stolika i do swojego szkockiego puddingu. Nigdy się jeszcze
nie spotkał z tak niedorzeczną, wręcz absurdalną sytuacją, jak postanowienie sędziego w
sprawie testamentu O'Malleya. To było postępowanie wręcz barbarzyńskie. Jak mógł
zamrozić majątek Emmy tylko dlatego, że ta była z natury zbyt hojna? To było groteskowe.
To było uwłaczające. To było... to było...
W gruncie rzeczy to było uczciwe załatwienie sprawy. Reardon miał świętą rację.
Emma nie potrafiła zarządzać pieniędzmi. Niby skąd miała się na tym znać? Nigdy nie
posiadała własnych funduszy. Została wychowana wśród bogactwa, ale w wieku osiemnastu
lat wyszła za mąż za człowieka, który nie miał grosza przy duszy. Od tamtej pory była biedna
jak mysz kościelna.
James musiał przyznać sędziemu, że doskonale rozwiązał ten problem, poza tym że...
Emma nie chwyciła przynęty. Tak samo jak James, nie miała ochoty wstępować w
związek małżeński.
Jedyna różnica między nimi polegała na tym, że nie tak dawno temu był ktoś, kogo
James chętnie by poślubił.
Ale ubiegł go kuzyn.
8
Emma Chesterton podniosła pierwszą tabliczkę i zaczęła czytać: „Kiedy dorosnę, chcę
być rybakiem jak mój tata i pływać po możu. Zobaczę inne światy i będę chytać dużo ryb.
Potem wrócę do domu i ożenię się z panią, pani Chesterton”.
Emma poprawiła błędy ortograficzne, napisała na marginesie „Dziękuję ci, Robbie” i
odłożyła tabliczkę. Dobry Boże, pomyślała, już dziewięcioletni chłopcy składają mi
propozycje małżeńskie. Musiała jednak przyznać, że oświadczyny Robbiego były najszczersze
ze wszystkich, z którymi się do tej pory spotkała.
Na następnej tabliczce Bridget Donahue napisała dużymi literami, „Kiedy dorosnę,
chcę mieć kręcone włosy, takie jak pani, pani Chesterton”. Emma machinalnie dotknęła
włosów. Jej gęste loki wysunęły się już z podtrzymujących je szpilek i swobodnie opadały na
ramiona. Dlaczego została pokarana tymi niesfornymi kręconymi włosami? Wiele by dała za
to, żeby mieć proste włosy, jak Bridget, z którymi łatwo było dać sobie radę.
Właśnie pisała to na tabliczce, kiedy usłyszała, że ktoś gwałtownie otwiera drzwi
latarni. Spojrzała na przywieszony do paska zegarek, nie podnosząc głowy.
- Znowu się spóźniłeś, Fergus. Jeśli musisz codziennie wracać po lekcjach do domu,
żeby nakarmić kota, to przynajmniej nie powinieneś się przy tym guzdrać. Ja też, po naszej
lekcji, muszę szybko wracać do domu, żeby nakarmić swoje zwierzęta.
- Bardzo panią przepraszam, pani Chesterton. Usłyszała jakiś głęboki głos. Ja na
pewno nie będę się guzdrać.
Zaskoczona Emma podskoczyła na krześle, omal nie zrzucając na podłogę
uczniowskich tabliczek.
- Och! wykrzyknęła. Baron MacCreigh. To pan!
Lord MacCreigh uśmiechał się szeroko, idąc do niej pomiędzy dwoma rzędami ławek.
Emma szybko wstała od stolika, przytrzymując ręką chwiejące się tabliczki.
- Nie chciałem pani przestraszyć, Emmo powiedział baron, zbliżając się do niej
szybkim krokiem, omiatając po drodze ławki swoją długą, czarną peleryną. Wstąpiłem tylko,
bo byłem ciekaw, czy słyszała już pani tę nowinę.
Emma zaczęła się cofać i teraz stała tak blisko piecyka, że żar przenikał przez jej
wełnianą spódnicę i liczne halki.
- Nowinę, milordzie? spytała słabym głosem.
Miała nadzieję, że to nie ma nic wspólnego z poranną wizytą hrabiego. Nie życzyła
sobie dalszych komplikacji; jej stosunki z lordem MacCreighem przysparzały jej i tak dużo
kłopotów. Wiedziała, że dąży on do tego, żeby ją poślubić.
- Tak powiedział.
Lord MacCreigh ubrany był w czarny kostium jeździecki, równie czarny jak maść
jego konia, który był pewnie przywiązany na zewnątrz. Zbyt sobie wziął do serca fakt, że
został porzucony przez narzeczoną, Clare McLellen, i przyjął wręcz teatralny sposób
ubierania się, który pasował do roli opuszczonego kochanka. Postawił nogę na ławce i oparł
na niej łokieć. Emma chwyciła tabliczki swoich uczniów, chroniąc je przed upadkiem.
- Sędzia Reardon przyjechał na sesję wyjazdową powiedział od niechcenia. Kiedy
jechałem do miasteczka, zauważyłem, że zamienił kuźnię na salę sądową. Wie pani, co to
oznacza, prawda, Emmo?
Emma zaczęła układać tabliczki, przekonana, że prędzej czy później lord MacCreigh
zrzuciłby je ze stołu.
- Nie odrzekła, starając się nie patrzeć mu w twarz.
Usiłowania barona, żeby wyglądać na mężczyznę, którego spotkała okropna tragedia
czarny strój i ponury wyraz twarzy nie szły w parze z jego płomiennorudymi włosami,
skręconymi w drobne loczki, prawie jak włosy Emmy. Nie dość tego, zamiast szlachetnej,
pobrużdżonej troskami twarzy romantycznego bohatera, fizjonomia barona przypominała
raczej obsypaną piegami dziecinną buzię.
Ratowały go jasnoniebieskie oczy, ale i one, ku zgryzocie barona, nie miały
niepokojącego wyrazu; przypominały raczej blady błękit nieba podczas upalnych dni lata.
- Hm. mruknęła Emma. Dzieliła teraz tabliczki na trzy kupki, na jednym miejscu
kładła te, które już poprawiła, a niepoprawione ułożyła w dwa równe stosiki.
- Nie, nie wiem, co to może oznaczać, milordzie powiedziała wreszcie.
Lord MacCreigh wykonał niecierpliwy gest ręką.
- Ależ Emmo! Przecież teraz nadarza się doskonała okazja, żeby ogłosić publicznie tę
intencję.
Emma spojrzała na drzwi. Niestety, były zamknięte. Wszystkie dzieci poszły już do
domu i żadne nie miało tu wrócić, z wyjątkiem Fergusa, któremu Emma dawała dodatkowe
lekcje trzy razy w tygodniu. Chłopiec miał słaby wzrok i w związku z tym trudności z
czytaniem.
- Intencję? powtórzyła Emma, udając, że nie rozumie.
Może, pomyślała, jeśli uda mi się przeciągnąć tę rozmowę, to doczekam się Fergusa.
Lord MacCreigh nie ośmieli się niczego zrobić, jeśli będzie tu chłopiec.
- Emmo powiedział z uśmiechem lord. Na szczęście jego łokieć nadal spoczywał na
kolanie i nic nie wskazywało na to, że ma zamiar wyciągnąć rękę, żeby chwycić Emmę,
chociaż stała bardzo blisko. Doskonale pani wie, co chcę przez to powiedzieć. Uważam, że
powinniśmy zawiadomić sędziego, iż mamy zamiar się pobrać, żeby mógł już poczynić
odpowiednie kroki w sprawie pani spadku.
Emma potrząsnęła głową.
- To tylko pana zamiar, lordzie MacCreigh powiedziała. Ale nie mój. Dobrze pan wie,
że nie mam zamiaru powtórnie wychodzić za mąż.
- Niech pani nie będzie śmieszna, Emmo odrzekł baron. To oczywiste, że znowu
wyjdzie pani za mąż. Nic innego pani nie pozostało. Czy chciałaby pani uczyć w tej nędznej
imitacji szkoły do późnej starości?
- Zrobię to, jeśli będę chciała odrzekła spokojnie Emma.
Lord MacCreigh nadąsał się jak mały chłopiec. Emma miała dla niego więcej
pobłażania niż dla innych swoich adoratorów, może tylko z wyjątkiem Cletusa. Tajemnicze
zniknięcie narzeczonej barona wywołało wiele plotek. Ludzie nie chcieli wierzyć, że ona
uciekła, jak twierdził lord MacCreigh, z jego lokajem. A może nakrył ich na gorącym
uczynku, zabił i wrzucił ciała do zamkowych lochów?
Chociaż Emma niezbyt lubiła barona, była jedyną osobą na wyspie, która wiedziała,
że on nie jest mordercą. Gdyby zachowywał się z większym umiarem, mogłaby mu nawet
współczuć; mieszkał w rozpadającym się zamku, nawiedzanym podobno przez złe duchy, a
jego jedynym towarzystwem była okropna siostra.
To jednak nie oznaczało, że Emma miałaby ochotę wyjść za niego za mąż. Nawet
gdyby nie wiedziała, że baron chce się z nią ożenić tylko po to, żeby móc przeznaczyć
dziesięć tysięcy funtów O'Malleya na remont zamku, nie mogłaby poślubić mężczyzny, który
rozsiewał wokół siebie tak silny zapach stajni.
Baron zdjął nogę z ławki i przeczesał dłonią swoje rude loki.
- Po co ta niemądra sprzeczka? Jesteśmy sobie przeznaczeni, Emmo, a ja nie mam
ochoty czekać na te pieniądze do kolejnej sesji sądu, skoro równie dobrze możesz je otrzymać
jutro. Chwycił ją za ramię. Idziemy.
Tym razem głos barona zabrzmiał stanowczo i Emma wiedziała, że jest zdecydowany
przeprowadzić swoją wolę. Starała się jeszcze obrócić wszystko w żart, chociaż nie widziała
nic zabawnego w tej sytuacji. Sędzia Reardon myślał pewnie, że odda jej przysługę, kiedy
obwarował testament O'Maleya dziwną klauzulą, ale te pieniądze stały się przekleństwem
Emmy.
- Doprawdy, milordzie roześmiała się, próbując odsunąć się od niego. Pana zapał
pozbawia mnie tchu.
Lord MacCreigh nie puścił jej ramienia, chociaż usiłowała mu się wyrwać. Miał
zacięty wyraz twarzy i Emma nawet trochę się przestraszyła. Oczywiście, nie miała się czego
bać, wystarczy, że powie „nie”, kiedy staną przed sędzią.
Bała się jednak tego, co nastąpi po jej „nie”, chociaż dobrze wiedziała, że Geoffrey
Bain nie zamordował swojej narzeczonej...
Co wcale nie musiało oznaczać, że nie byłby do tego zdolny.
- Doprawdy, lordzie MacCreigh powiedziała Emma zbyt nerwowo. Próbowała
zapanować nad głosem. Ja... ja czekam na Fergusa MacPhersona.
- Na tego małego ślepca? Lord MacCreigh podniósł oczy do góry. Emmo, pani zbyt
poważnie traktuje swoje obowiązki.
- Powinien już tu być powiedziała, niespokojnie zerkając w stronę drzwi. Nie
chciałabym sprawić mu zawodu. I tak ma wystarczająco ciężkie życie...
Lord mruknął coś pod nosem i popchnął ją w stronę ściany, gdzie na wbitym w ścianę
haczyku wisiała jej peleryna i kapelusz.
- Chodźmy powiedział. Ten chłopak może odbyć swoją lekcję innego dnia. Reardon
będzie tu tylko do jutra albo do pojutrza. Nie mamy czasu do stracenia.
Emma wytężała wzrok, żeby przez grube szyby okna latarni zobaczyć, czy Fergus nie
nadchodzi. Co prawda, nie miała pojęcia, jak mógłby jedenastoletni, na wpół ślepy chłopak
obronić swoją nauczycielkę przed wysokim, dorosłym mężczyzną.
Jej modlitwy zostały jednak wysłuchane, chociaż odbyło się to inaczej, niż
przewidywała. Fergus MacPherson, którego wzrok nigdy nie był dobry, a jeszcze stale się
pogarszał, zauważył jednak, że ogier lorda jest przywiązany przed latarnią. Dostrzegł też
bardzo wysokiego mężczyznę w cylindrze, który nadchodził od strony miasteczka, wywijając
laską. Mimo złego wzroku Fergus spostrzegł również, że ten mężczyzna zaskoczony był
widokiem konia. Przestał wymachiwać laską i szybko podszedł do Fergusa.
- Wiesz, czyj to koń?
Chłopiec przechylił głowę, żeby się przyjrzeć nieznajomemu. Robił tak, żeby móc
lepiej widzieć, ale ludzie często się wtedy peszyli. Wysoki dżentelmen wydawał się niczego
nie zauważać. Wpatrywał się w blask ognia, widoczny za oknem, co, jak wiedział Fergus,
dowodziło, że pani Chesterton jeszcze tam była... tak samo jak koń wskazywał na to, że nie
była tam sama.
- Wydaje mi się powiedział wolno Fergus że to koń lorda MacCreigh.
- Lorda MacCreigh? Wysoki dżentelmen nie był zachwycony tą informacją. Z zamku
MacCreigh?
Fergus ściągnął brwi.
- Tak, sir. Tylko jeden lord MacCreigh mieszka na Faires. On jest...
Nieznajomy ruszył zdecydowanym krokiem do latarni. Mignął tylko Fergusowi przed
oczami.
- Panie! Niech pan zaczeka! Panie! krzyczał chłopak.
Morze głośno szumiało, więc obcy mężczyzna pewnie go nie dosłyszał. Fergus
pobiegł za nim. Pani Chesterton zawsze mówiła, że ich obowiązkiem jest opiekowanie się
ludźmi, którzy są chorzy albo mają źle w głowie. Ten dżentelmen musiał mieć źle w głowie,
jeśli uważał, że nic się nie stanie, gdy przeszkodzi baronowi, kiedy ten się ponownie
oświadcza pani Chesterton. Wszyscy przecież wiedzieli, że lord MacCreigh zamordował
swoją narzeczoną.
Fergus uznał, że powinien zawiadomić o tym tego obcego mężczyznę, więc biegł co
sił w nogach, przytrzymując czapkę, żeby wiatr jej nie zerwał.
- Panie! krzyczał. Panie, na pana miejscu nie wchodziłbym tam.
Obcy dżentelmen, który miał bardzo długie nogi, nie zwolnił kroku.
- Idź do domu, chłopcze powiedział tylko.
- Naprawdę, proszę pana dyszał zmęczony Fergus, biegnąc obok niego. Mówię
poważnie. Pan nie zna lorda MacCreigh. To morderca. Mówią, że zabił własną narzeczoną,
kiedy przyłapał ją z innym mężczyzną. On jest niebezpieczny.
- W takim razie powinieneś stąd odejść, młodzieńcze powiedział nieznajomy, stojąc
już przy drzwiach latarni. Zaczął zdejmować skórzane rękawiczki, jakby szykując się do
walki. Zostaw lorda mnie.
Fergus nachmurzył się. Jeśli ten wariat szuka śmierci, to już jego sprawa. Trzeba mu
jednak coś poradzić.
- Jeśli chce go pan uderzyć powiedział swobodnym tonem to niech pan bije nisko.
Poniżej pasa. Tylko wtedy może go pan zwalić z nóg.
- Na pewno nie uderzę lorda poniżej pasa powiedział nieznajomy, rozluźniając węzeł
krawata. Dziwię się, że możesz sugerować taką rzecz. Dżentelmeni nie biją poniżej pasa.
- Nie powinni też zabijać swoich narzeczonych stwierdził Fergus, trzymając cylinder i
ozdobioną srebrną gałką laskę, które wcisnął mu do rąk nieznajomy. Ale to wcale nie
powstrzymało lorda MacCreigh.
Obcy mężczyzna wrzucił rękawiczki do cylindra i położył dłoń na ryglu.
- Zobaczymy. A ty tu czekaj polecił. Jeśli usłyszysz strzały, pobiegnij po sędziego
pokoju.
- Sędzia pokoju? Na Faires? prychnął Fergus.
9
James nie był pewny, kto z nich miał bardziej zdumioną minę, kiedy otworzył drzwi
latarni: Emma czy ten mężczyzna, który ściskał ją za ramię i dosłownie wlókł po podłodze,
trzymając w drugiej ręce jej pelerynę i kapelusz.
- Halo powiedział James dość spokojnym tonem. Oczywiście, bynajmniej nie był
spokojny. Na widok poniewieranej w ten sposób Emmy ogarnęła go mordercza furia.
To uczucie pewnie odbiło się na jego twarzy, ponieważ baron natychmiast puścił
ramię Emmy, która zachwiała się na nogach. Po chwili, ku zdumieniu Jamesa i, jak musiał
przyznać, ku jego wielkiej radości Emma podbiegła do niego, uchwyciła się dwiema rękami
jego ramienia i trzymała z całej siły.
- James! wykrzyknęła radosnym głosem. James, jaka miła niespodzianka!
Teraz dopiero zorientował się, jak bardzo Emma musiała być zaniepokojona: nigdy w
życiu nie zwracała się do niego po imieniu. Mówiła zawsze „lordzie Denham” albo
„milordzie”, ale nigdy, przenigdy „James”. Nigdy go tak nie nazwała. Przez te wszystkie lata.
Nigdy też jego widok tak jej nie uradował.
- Myślałam, że odpłynąłeś już promem powiedziała. Czuł, jak mocno bije jej serce,
kiedy przytulała się do jego ramienia. Była trochę zdyszana, mówiła zbyt szybko i zbyt wiele.
Co się stało? Chyba się nie spóźniłeś? Ale to nic nie szkodzi. Na pewno znajdzie się jakiś
pokój w gospodzie. A jeśli pani MacTavish ma komplet, to jest przecież rozkładana ława w
mojej chacie. Może niezbyt wygodna, ale nie miałbyś chyba nic przeciwko temu, prawda,
James? Przecież jesteśmy rodziną!
James poczuł, że Emma drży, objął ją więc ramieniem. Kiedy nie zaprotestowała,
tylko przylgnęła do niego i oparła policzek na jego piersi, już wszystko wiedział.
MacCreigh będzie musiał umrzeć. To postanowione.
Baron zorientował się chyba, że jego życie jest w niebezpieczeństwie, bo ostrożnie
odłożył pelerynę i kapelusz Emmy na ławkę, i stanął tak, jakby nie śmiał się wyprostować.
Zadrgał mu mięsień w policzku, co nie uszło uwagi Jamesa. MacCreigh domyślił się,
że tamten wszystko widział, ale żaden z nich się nie odezwał. W gruncie rzeczy nie było po
co.
Za to Emma miała wiele do powiedzenia. Zresztą zawsze tak było.
- Lordzie MacCreigh, nie zna pan jeszcze kuzyna Stuarta, a dokładnie jego
ciotecznego brata, Jamesa Marbury, hrabiego Denham. Lordzie Denham, to jest Geoffrey
Bain, baron MacCreigh. Na pewno widziałeś zamek MacCreigh z promu, James. Nie mogłeś
go nie zauważyć. Wznosi się nad King's Crag, zasłania prawie cały horyzont...
Emma mówiła bardzo szybko, co świadczyło o tym, że jest wyprowadzona z
równowagi. James wiedział, że paplała w ten sposób tylko wtedy, kiedy była bardzo
szczęśliwa albo bardzo zdenerwowana. Fakt, nie była milczkiem, ale nigdy nie mówiła lak jak
teraz, bez ładu i składu.
- Wyobraź sobie, James, że zamek MacCreigh został zbudowany w tysiąc sześćset
osiemdziesiątym czwartym roku. Jest niesłychanie starożytny. Ma podziemne lochy, wieże,
po prostu ma wszystko, prawda, lordzie MacCreigh?
Baron uśmiechnął się. Robił wrażenie pewnego siebie, o wiele bardziej pewnego, jak
przypuszczał James, niż się rzeczywiście czuł. A przynajmniej powinien się czuć, gdyby
lepiej znał Jamesa.
- Prawie wszystko przyznał. Powinna pani przyprowadzić swojego kuzyna, żeby mógł
obejrzeć zamek, pani Chesterton. Obawiam się jednak, że to się nie uda. Chyba pani kuzyn
nie zostanie tu dłużej. Baron uniósł swoje gęste rude brwi, ale jego niebieskie oczy nie
wyrażały pytania, tylko wrogość. Nieprawdaż, sir?
- Właśnie postanowiłem przedłużyć swój pobyt na jakiś czas poinformował go
chłodno James. Bardzo chciałbym zobaczyć zamek, sir. Szczególnie o świcie. Uśmiechnął się
uprzejmie do barona. Może jutro rano?
MacCreigh dobrze wiedział, o co hrabiemu chodzi. James był przekonany, że jego
słowa zostały dobrze zrozumiane.
Jednak MacCreigh, zamiast zachować się jak dżentelmen, któremu rzucono wyzwanie,
usiłował obrócić wszystko w żart.
- O świcie? Chyba pan żartuje. To dla mnie o wiele za wcześnie. Powiedzmy w
południe. Może pan przyjść na lunch, pozna pan moją siostrę, Fionę.
- Niestety, nie odrzekł James. Nie miał zwyczaju siadania do posiłków z
mężczyznami, których chciał zabić, a tym bardziej z ich siostrami.
- Zatem w południe powiedział baron, jakby nie słyszał słów Jamesa. A więc, pani
Chesterton zwrócił się do Emmy wydaje mi się, że w związku z przybyciem pani kuzyna
będziemy musieli odłożyć naszą wizytę u sędziego Reardona.
- Och szepnęła Emma. James zauważył, że gwałtownie się zaczerwieniła. Och tak,
obawiam się, że tak. Przykro mi, lordzie MacCreigh.
Baron usiłował się prześlizgnąć koło nich, ale zimny głos Jamesa zatrzymał go w
miejscu.
- Jutro w południe powiedział swobodnym tonem, ze względu na Emmę.
Zauważył z zadowoleniem, że szerokie ramiona barona zadrgały.
- Oczywiście powiedział Bain z szerokim uśmiechem. Będę pana oczekiwał, sir.
Do fatami wdarł się nagle podmuch wiatru, MacCreigh wyszedł.
James czuł, że Emma osuwa się w jego ramionach, jakby tylko siłą woli utrzymywała
się na nogach, nie chcąc okazać słabości przy Bainie. Teraz, kiedy go już nie było, uginały się
pod nią kolana.
- No dobrze, Emmo powiedział James, przytrzymując ją silniej, żeby nie upadła.
Popatrzył na jej spłonioną twarz i nienaturalnie błyszczące oczy. Czy powiesz mi, co tu się
działo?
Emma, chociaż wyraźnie wstrząśnięta tym, co się wydarzyło, zaczęła wymyślać
niestworzone historie. Gdyby miał wolne ręce, nagrodziłby to przedstawienie oklaskami.
Musiał ją jednak podtrzymywać.
- O czym pan mówi? zdziwiła się niewinnym tonem, patrząc na niego szeroko
otwartymi oczami. Naprawdę, milordzie, czasem trudno pana zrozumieć. Rozmawialiśmy z
baronem, to wszystko. Czasem wstępuje do latarni, kiedy kończę lekcje, i rozmawiamy o...
literaturze i różnych innych rzeczach...
- Rozumiem. James skinął głową. I to właśnie podczas jednej z tych literackich
dyskusji wpadło mu nagle do głowy, żeby zaciągnąć cię do miasteczka, na spotkanie z sędzią
Reardonem?
W niebieskich oczach pojawił się wyraz niepokoju, policzki jeszcze mocniej
poczerwieniały i Emma opuściła wzrok.
- Ja... ja nie wiem, o czym pan mówi wyjąkała.
- Nie odrzekł James. Jestem pewny, że wiesz. Westchnął, ale nadal ją podtrzymywał.
Emmo, uważam, że już najwyższy czas, żebyśmy przeprowadzili rozmowę, ty i ja. I to nie
będzie dyskusja o literaturze.
Zerknęła na niego, jakby chciała sprawdzić, czy mówi poważnie. Zobaczyła, że hrabia
ma zdecydowany wyraz twarzy, więc szybko opuściła wzrok, nie przestając bawić się złotymi
guzikami jego kamizelki, z czego nawet nie zdawała sobie sprawy.
- Czy to jest konieczne, James? spytała cichym głosem. - Wolałabym nie.
- Zdaję sobie sprawę, że wolałabyś nie powiedział. Nie chciał przyznać, jak wielką
przyjemność sprawia mu słyszeć swoje imię z jej ust. Przytrzymał ją mocniej, zdecydowany
przeprowadzić swój zamiar. Emmo, czy ci się wydaje, że mogłabyś długo utrzymać to
wszystko przede mną w tajemnicy?
Podniosła na niego pełen urażonej niewinności wzrok.
- Co trzymać przed tobą w tajemnicy, James?
- Nie próbuj tego ze mną powiedział surowo. Takim tonem mówiłaś zawsze do ciotki,
kiedy przyłapywała cię na wyjadaniu budyniu, gdy wszyscy myśleli, że już od dawna leżysz
w łóżku. Dobrze wiesz, o czym mówię. Mówię o Stuarcie. Czy myślisz, że udałoby ci się
utrzymać to w sekrecie? Jak długo?
Wyraz twarzy Emmy wskazywał na poczucie winy, ale w tonie jej głosu zupełnie się
tego nie słyszało.
- Gdybyś odpłynął promem w południe tak, jak miałaś zamiar, musiałabym to na
zawsze utrzymać przed tobą w tajemnicy, prawda?
- A gdybym odpłynął tym promem powiedział James co by wynikło z tej sytuacji z
lordem, jeśli w porę bym tu nie wszedł?
- Nic odparła bez przekonania.
- Nic? Nie sądzę, Emmo. Myślę...
Nie dane mu było jednak powiedzieć, co myślał przynajmniej nie wtedy ponieważ
drzwi latarni znowu się otworzyły. Tym razem nie był to lord MacCreigh, tylko chłopak,
któremu James powierzył swój kapelusz i laskę.
- Pani Chesterton?! zawołał, rozglądając się po klasie. Zauważył Emmę i przekrzywił
głowę. Aha, tu pani jest. Chyba wszystko w porządku?
Z ust Emmy wydobyło się głębokie westchnienie i, ku rozczarowaniu Jamesa,
wydostała się z jego objęcia.
- Och, Fergus powiedziała, siadając na ławce naprzeciwko miejsca, gdzie stał
chłopiec. Oczywiście, że wszystko jest w porządku. Co ty trzymasz w ręku?
Fergus podniósł do góry laskę i kapelusz Jamesa.
- To są rzeczy tego dżentelmena. Skinął głową w kierunku hrabiego. Kazał mi je
potrzymać, zanim tu wszedł, żeby dać lordowi MacCreigh...
- Tak, tak przerwał mu James. Przeszedł przez salę, wziął swoje rzeczy z rąk chłopaka,
które, jak zauważył z pewną odrazą, były bardzo brudne. Dziękuję ci, synu. Masz tu suwerena
za fatygę.
I trzymaj buzię na kłódkę, dodał w duchu. Nie musiał tego głośno powtarzać,
ponieważ chłopak, oszołomiony, bez słowa wpatrywał się w trzymaną w ręku monetę.
- Niech mnie wyjąkał wreszcie, podnosząc suwerena do światła. Czy to jest to, co mi
się wydaje, pani Chesterton?
- Tak, Fergus powiedziała Emma. To jest funt. Schowaj go dobrze, żeby ci go nie
zabrali duzi chłopcy. Pamiętasz, cośmy ostatnio czytali? Czy doszliśmy już do tego miejsca,
kiedy Rip Van Winkle się budzi?
James patrzył na nią z rozbawieniem.
- Chociaż rozumiem twój zapał, Emmo, w kwestii douczania tego, hm, obiecującego
młodzieńca, obawiam się, że mamy teraz pilniejsze sprawy do załatwienia. Nie uważasz?
Emma spojrzała na niego. Miała niefrasobliwy wyraz twarzy.
- To na pewno może poczekać, lordzie Denham. Fergus musi mieć lekcję czytania...
Znowu był lordem. Nie będzie się tym przejmował. Zawsze był dla niej lordem, to się
zmieniło tylko na kilka minut. Więc znowu może nim być. Tymczasem.
- Twoja ofiarność mnie wzrusza, Emmo powiedział sucho James jednak wydaje mi
się, że panicz Fergus powinien już iść do domu. Pani MacTavish przygotowała mi koszyk z
jedzeniem, odwiozę cię teraz do twojej chaty, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać
przy obiedzie. Może uda się nam wyjaśnić te drobne kłopoty, w które się wpakowałaś.
Dobrze? Włożył cylinder i rękawiczki, zdjął z haczyka pelerynę Emmy i przytrzymał ją dla
niej. Idziemy, pani Chesterton. Proszę się nie ociągać. Płacę Murphy'emu za godziny, a nie za
kurs. On czeka na nas przed gospodą.
Twarz Emmy straciła swój niefrasobliwy wyraz; teraz była zakłopotana.
- Pani MacTavish przygotowała koszyk z jedzeniem? spytała cichym głosem.
- Tak, włożyła tam mnóstwo pysznych rzeczy.
James potrząsnął trzymaną w ręku peleryną, Emma wstała z ławki i podeszła do niego
wolnym krokiem. Odwróciła się, żeby mógł zarzucić jej na plecy bardzo już znoszone
okrycie.
- W koszyku jest śledź w śmietanie mówił James, obracając ją, żeby zawiązać
tasiemki peleryny. Jest tam też placek z mięsem, z jagnięcina, jeśli się nie mylę. Duszone
ostrygi. Świeżo upieczony chleb i butelka wina. Zdjął kapelusz ze ściany i zgrabnie włożył na
jej gęste loki. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za złe, pomyślałem jednak, że po
całym dniu uczenia możesz nie mieć ochoty, żeby sobie coś ugotować. Zawiązał jej kapelusz
na kokardkę pod brodą. A na deser są bezy. Chociaż pani MacTavish twierdziła, że powietrze
jest zbyt wilgotne i bezy się nie udadzą, potrafiłem ją jednak przekonać.
James obrzucił Emmę, która nie odrywała od niego zdumionego wzroku, uważnym
spojrzeniem.
- Więc jesteśmy gotowi. Masz rękawiczki? Sięgnął do kieszeni jej peleryny i wyjął
stamtąd grube skórzane rękawiczki. No to świetnie powiedział, podając jej ramię. Pani
Chesterton, proszę mi pozwolić, żebym odprowadził panią do powozu pana Murphy'ego...
Emma ujęła go pod ramię, poruszając się jak we śnie. Oprzytomniała dopiero, kiedy
znaleźli się w drzwiach.
- Fergus! zawołała, szybko się odwracając. Zgaś lampę, dobrze? Wiesz, że pan
McGillicutty bardzo się złości, kiedy zostawiamy ją zapaloną.
- Zrobię to zapewnił ją Fergus.
- Pamiętaj też o piecyku, sprawdź, czy ogień wygasł.
- Zrobię to. James zauważył, że Fergus wznosi oczy do góry.
- I ławki! wołała Emma, przytrzymując targany wiatrem kapelusz. Kiedy przyjdzie
pan McGillicutty, poproś, żeby ci pomógł odsunąć ławki od pieca. Czasami, przy silnym
wietrze, zaczynają łatać iskry, nawet po wygaszeniu pieca, i ławki mogą się zapalić.
- Dosyć tego, pani Chesterton przerwał jej James, wyprowadzając ją na zewnątrz.
Zwlekałaś, jak tylko mogłaś. Nie przypuszczam, żebyś potrafiła cokolwiek jeszcze wymyślić,
żeby opóźnić wyjście.
Emma zarumieniła się.
- Nie wiem, o czym pan mówi, lordzie Denham powiedziała z udawanym oburzeniem.
- Za to ja dobrze wiem. Pożegnaj się z chłopcem.
Emma pomachała mu ręką zza drzwi.
- Do widzenia Fergus. Jutro będziemy mieli lekcję. Obiecuję...
- Do widzenia pani! zawołał wesoło chłopak.
Jeśli nawet zaniepokoił go fakt, że jego nauczycielka tak niechętnie opuszczała szkołę
w towarzystwie tego wysokiego dżentelmena, to ten niepokój nie trwał długo. Lord Denham,
jak stwierdził Fergus, był porządnym facetem. Najlepszym dowodem był ten funt w dłoni.
Jeszcze nigdy w życiu nie był taki bogaty, był nawet bogatszy niż jego własny ojciec,
ponieważ każda moneta, która trafiała do rąk pana MacPhersona, natychmiast znajdowała się
na ladzie gospody „Pod Morską Krową”.
Fergus nie wiedział jeszcze, na co wyda swój ogromny majątek, wiedział natomiast
jedno: to źródło dochodów jeszcze dla niego nie wyschło. Będzie miał na oku lorda,
przyjaciela pani Chesterton. O tak, nie będzie go spuszczać z oka.
10
Emma siedziała sztywno wyprostowana na swojej rozkładanej, wyściełanej ławie. Nie
mogła i nie chciała się odprężyć. Kiedy były małe, ciotka pouczała ją i Penelope, że damom
nie wypada rozpierać się na krzesłach. Kręgosłup, tłumaczyła im Regina van Court, nie może
dotykać oparcia.
Emma już dawno doszła do wniosku, że większość tego, co mówiła ciotka, była
nieprawdziwa lub po prostu śmieszna. Dama, jak się przekonała Emma, może spoczywać, jak
się jej tylko podoba, i nadal pozostać damą. Sposób siedzenia nie był miernikiem dobrego
wychowania. Tu chodziło o coś zupełnie innego, o umiejętność nieokazywania słabości, o
hart ducha. Pod tym względem Emma niewątpliwie była damą.
Tkwiła sztywno na lawie nie dlatego, żeby udowodnić Jamesowi, że jest prawdziwą
damą. Ani to jej było w głowie. Nie mogła się odprężyć, ponieważ wiedziała, że James w
każdej chwili może spytać o Stuarta, o to, jak umarł, co z kolei sprowadzi rozmowę na pana
O'Malleya i jego okropny testament.
Sama nie wiedziała, który temat budził w niej większą odrazę zamordowanie jej męża
czy majątek, który zostawił jej morderca. Oba były równie odpychające. Czy James tego nie
rozumie? Czy chociaż raz nie może się zdobyć na odrobinę litości i zostawić ją w spokoju?
Nie, Emma nie może sobie pozwolić na chwilę odprężenia. Nie da się zwieść fałszywemu
poczuciu bezpieczeństwa, chociaż grzeje się przy ogniu na swojej wygodnej ławie, a przed
sobą ma pyszne jedzenie. Musi być czujna, bo w każdej chwili James może zaskoczyć ją
jakimś pytaniem.
Mimo wszystko odczuwała wobec niego trochę wdzięczności. Uratował ją przed
baronem MacCreigh. Kiedy pytał ją wtedy w latarni, co mogłoby się zdarzyć, gdyby się w
samą porę nie zjawił, Emma powiedziała, że nic. Oczywiście, skłamała. Wcale nie była
przekonana, że nic by się nie wydarzyło.
Dobrze wiedziała, że pogłoski, jakoby lord MacCreigh zabił swoją narzeczoną, są
nieprawdziwe wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek na całej wyspie z wyjątkiem samego
lorda MacCreigh.
Wiedziała jednak, że lord miał bardzo wybuchowy temperament. Jego narzeczona,
Clara, opowiadała kiedyś Emmie, jak podczas rodzinnej kolacji rzucił o ścianę talerzem
pełnym węgorzy, ponieważ nie były umarynowane tak, jak on lubił.
Poza tym baron desperacko potrzebował pieniędzy. Zamek pokryty był drewnianym
dachem, który już zaczął przeciekać. MacCreigh musiał albo całkowicie wymienić dach, co
wiązało się z położeniem nowej dachówki, albo stracić cenne pamiątki rodowe, między
innymi piękne, choć trochę uszkodzone przez mole, czternastowieczne gobeliny...
Emma wiedziała, że baron jej nie zabije, nie była jednak pewna, czy nie zechce
zastosować wobec niej przymusu. Nie miał jednak ku temu okazji, bo wszedł James i położył
kres całej sprawie.
Emma była mu szczerze wdzięczna i to nie tylko za to, że powstrzymał lorda
MacCreigh. Zadał sobie również dużo trudu, nie mówiąc już o wydatkach, żeby zaaranżować
tę kolację, która rzeczywiście była pyszna. Pani MacTavish była najlepszą kucharką na
wyspie, a Emma rzadko miała sposobność, żeby móc to stwierdzić. Co prawda, przez kilka
dni po śmierci Stuarta właścicielka gospody częstowała Emmę gorącymi posiłkami, ale nie
mogła przecież robić tego bez końca.
- Jeszcze trochę wina, Emmo? spytał James.
Nie czekając na odpowiedź, dolał do jej kieliszka, chociaż Emma niewiele piła.
Jeszcze by tego brakowało, żeby teraz miało zacząć się jej kręcić w głowie.
James nie miał takich obaw. Sam wypił trzecią część butelki. Emma nigdy jeszcze nie
widziała go w tak dobrym humorze, co było o tyle dziwne, że już wczesnym rankiem zdołał
sobie uszkodzić nadgarstki na szczęce farmera. Wydawał się o tym nie pamiętać, pochłaniając
z glinianej miski duszone ostrygi. Emma nie miała innych naczyń, po tym kiedy hrabia stłukł
jej serwis z Limoges. Tę miskę trzymał zresztą na kolanach, porzuciwszy stół dla bliskości
ognia.
Bez względu na to, czego już mógł się dowiedzieć o okolicznościach zgonu swojego
kuzyna, James był w świetnym humorze od chwili, kiedy wsiedli do pojazdu pana
Murphy'ego. Tym razem posłuchał rady Emmy i usiadł obok niej, twarzą do kierunku jazdy.
Nie narzekał, kiedy karawan chwiał się na koleinach, bo chociaż deszcz już nie padał, droga
była jeszcze bardziej śliska i błotnista niż przedtem.
James nie robił jednak na ten temat żadnych uwag. Wypytywał Emmę z
zainteresowaniem o szkołę i ona, która początkowo zachowywała rezerwę, zaczęła opowiadać
mu z zapałem o Johnie McAdamsie, Florze i Fergusie, i o swoich kłopotach z piecykiem, o
braku ławek i książek, papieru i atramentu. James słuchał uważnie i nie zganił jej, jakby to
zrobił przed rokiem, za to, że marnuje czas na doskonalenie umysłów „niewartych uwagi”.
Emma pamiętała, że tak zwykle mówił o dzieciach ludzi z niższych klas.
Raz tylko przybrał surowy wyraz twarzy, kiedy na jego uprzejme pytanie Emma
wyjawiła mu niewielką sumę, jaką płaciło jej miasteczko za pracę w szkole. Jednak kiedy
zaczęła mu szybko tłumaczyć, że po epidemii tyfusu zostało niewiele pieniędzy w miejskiej
kasie, skinął głową, jakby to rozumiał. Emma nie wspominała o lordzie MacCreigh, ale ku jej
niezadowoleniu, kiedy przejeżdżali koło Drzewa Życzeń, James spytał ją zdawkowym tonem,
czy po raz pierwszy baron złożył jej wizytę, kiedy była sama w latarni. Wyraźnie był
niezadowolony, kiedy mu powiedziała, że baron odwiedzał ją tam dwa lub trzy razy w
miesiącu, nigdy więcej, i że dzisiaj po raz pierwszy „stracił głowę”, jak to dyplomatycznie w
swoim przekonaniu określiła.
Potem omal wszystkiego nie zepsuła, dodając lekkim tonem:
- Ale to się zdarzyło tylko dlatego, że sędzia Reardon przyjechał do miasteczka.
A przecież poprzysięgła sobie, że nie będzie poruszać tego tematu. Było całkiem
możliwe, że James, chociaż mógł się już dowiedzieć prawdy na temat śmierci swojego
kuzyna, nie słyszał jeszcze o testamencie pana O'Malleya.
Stwierdziła z ulgą, że nic o tym nie wiedział. Przynajmniej robił takie wrażenie. Nie
poruszył tego tematu podczas jazdy. Przez cały czas był dla niej niezwykle uprzejmy.
Zatrzymali się tylko przed farmą gadatliwej pani MacEwan, żeby zabrać od niej Unę.
Matka Cletusa na widok lorda Denhama natychmiast przerwała swój potok mowy. Emma
była pewna, że wkrótce całe Faires będzie wiedziało, że jadła? kolację w towarzystwie
mężczyzny nieważne, że ten mężczyzna był jej krewnym, co prawda tylko przez małżeństwo,
ale jednak...
Kiedy pan Murphy zatrzymał się wreszcie przed jej chatą, James pierwszy wyskoczył
z pojazdu i podał Emmie rękę tak eleganckim gestem, jakby przybyli do St. James Palące, a
nie do skromnej chaty. Wykazał też ogromną cierpliwość, kiedy Emma zajmowała się
gospodarstwem, rozniecała ogień, zapalała lampy i karmiła zwierzęta psa, kotkę z małymi,
kury i kozę. Trudno było uwierzyć, że ten James, który jest w jej chacie, i ten, którego
przedtem znała, to jedna i ta sama osoba.
Teraz częstował ją bezami i opowiadał o wspólnych znajomych, o ludziach poznanych
zimą ubiegłego roku. James potrafił być niesłychanie czarujący, jeśli tylko chciał. Emma
czuła się przy nim zupełnie swobodnie, kiedy siedzieli razem na szerokiej, przysuniętej blisko
ognia ławie. Wysokie oparcie chroniło ich przed wiatrem, który czasem przenikał do chaty
przez niezbyt szczelne drzwi, i dawało poczucie bezpieczeństwa. Emma obawiała się, że w tej
przyjemnej atmosferze może stracić czujność. Łatwo mogłaby zapomnieć, że znajdują się w
stojącej na urwistym wybrzeżu chacie, o której szyby bije wiatr od wzburzonego morza.
Równie dobrze mogliby być w Londynie, na późnej kolacji w domu Jamesa, jak to
wielokrotnie robili poprzedniego roku, po powrocie z tańców.
Była tylko jedna zasadnicza różnica: teraz zabrakło Stuarta.
Słuchając opowieści Jamesa o nowej sukni, którą Penelope miała ostatnio na sobie w
operze jak się okazało, hrabia nie ożenił się z nią, nie byli nawet zaręczeni Emma
zastanawiała się, czy James, podobnie jak ona, odczuwa brak Stuarta. Czy, zadała sobie w
duchu pytanie, brakuje mu kuzyna? Co prawda, od czasu wyjazdu Stuarta na Szetlandy nie
zamienili ze sobą ani słowa, ale mimo dzielących ich różnic byli sobie bliscy jak bracia.
Dopóki Emma w to nie wkroczyła, tamtego pamiętnego dnia w bibliotece Jamesa.
Tak bardzo chciałaby się trochę odprężyć! Może zachowuje się głupio. Hrabia nic
przecież nie wie o panu O'Malleyu. Skąd miałby o tym wiedzieć? To śmieszne z jej strony,
że...
- A więc Emmo odezwał się James swobodnym tonem, biorąc bezę z koszyczka.
Powiedział to jakby od niechcenia, zachowywał się tak naturalnie, że Emma była
przekonana, że zrobi jakąś uwagę o pogodzie, a w najgorszym wypadku o złym stanie
zdrowia króla.
Była zupełnie nieprzygotowana na to, co usłyszała.
- Co się naprawdę stało Stuartowi?
Och, tylko nie to...
11
James wcale nie myślał o Stuarcie, kiedy Emma zastanawiała się, czy hrabia nie
przeżywa śmierci kuzyna.
Może powinien odczuwać tę stratę. To byłaby zupełnie naturalna reakcja. Siedział
przecież na ławie Stuarta w chacie, w której on mieszkał w ostatnich miesiącach swojego
krótkiego życia. Na gzymsie kominka leżała fajka kuzyna, na półkach stały jego książki, w
sąsiednim pokoju zaś była jego sypialnia. W powietrzu, którym oddychał James, unosiły się
wspomnienia po Stuarcie Chestertonie...
Ponadto siedziała przy Jamesie, wyglądając niezwykle powabnie ze swoimi jasnymi
włosami, niebieskimi oczami i zaróżowionymi policzkami, wdowa po Stuarcie Chestertonie.
Mimo to, w tym szczególnym momencie, hrabia zupełnie nie pamiętał o kuzynie.
Może dlatego, że w tej właśnie chwili mógł myśleć wyłącznie o Emmie, a ta Emma, która
siedziała obok niego, była całkowicie odmienna od tamtej, zauroczonej Stuartem dziewczyny.
Tamta Emma, podobnie jak Stuart, usiłowałaby uzmysłowić Jamesowi, jak bardzo
niewłaściwe jest jego rozrzutne wydawanie pieniędzy. Tamta starałaby się dać mu do
zrozumienia, że potępia jego niemoralny tryb życia, chociaż robiłaby to w czarujący sposób.
Tamtą Emmę pokochał Stuart i z tamtą się ożenił.
Ale to nie była ta dziewczyna, obok której siedział teraz James. Tamta Emma nie
otworzyłaby swojej własnej szkoły, chociaż mogłaby wpaść na taki pomysł, nie potrafiłaby
wcielić go w życie, a tym bardziej tak długo w nim wytrwać. Tamta bałaby się pozostać w tej
maleńkiej chatce, na odludnej wyspie, z dala od rodziny i przyjaciół, a ta Emma zbudowała tu
swoje własne, niezależne od nikogo życie, wydawała się z niego zadowolona i nie zamierzała
rezygnować, pomimo tylu piętrzących się przed nią trudności.
Kobieta, która obok niego siedziała, była zupełnie inna od tamtej sprzed roku... a
zarazem dziwnie do niej podobna. Chociaż teraz wydawała się silniejsza i bardziej pewna
siebie, nadal była krucha i delikatna czy mógłby zapomnieć, jak kurczowo się go trzymała w
latarni morskiej? miała również ten sam urok, była ciepła i bardzo kobieca.
Ciekaw był, czy Emma zmieniła się jeszcze przed śmiercią Stuarta, czy też później. A
jeśli ta metamorfoza nastąpiła wcześniej, to jak się na to zapatrywał Stuart? Czy ich
małżeństwo było szczęśliwe? James nie był tego pewien. Czy Emma odczuwała brak męża?
Na pewno tak. Kobieta, która była gotowa poświęcić tyle dla mężczyzny, musiała to zrobić z
wielkiej miłości.
Ale kiedy już wywalczyła Stuarta dla siebie, czy on potrafił ją uszczęśliwić? James był
ciekaw, czy się tego kiedykolwiek dowie. Nie mógł jej zadawać takich pytań. Nie wprost, tak
jak spytał o okoliczności śmierci jej męża.
Hrabia robił wszystko, żeby Emma poczuła się swobodnie.
Widział przecież, że jest niesłychanie spięta wiedziała zapewne, że jej tajemnice, które
tak gorliwie przed nim ukrywała, muszą teraz zostać ujawnione. Nie miał pojęcia, dlaczego
chciała to wszystko utrzymać w sekrecie. Przecież to nie jej wina, że Stuart został
zamordowany, tak samo jak nie z jej winy sędzia Reardon postawił ten śmieszny warunek, że
musi wyjść za mąż, by otrzymać należny jej spadek.
Jednak teraz, kiedy podjął ten temat, przekonał się, że rozmowa będzie o wiele
trudniejsza, niż mógł się spodziewać. Emma miała już dość czasu, żeby opłakać śmierć męża
zresztą James nie zauważył, żeby nadal boleśnie odczuwała jego brak. To znaczy, aż do tej
chwili. Teraz, kiedy zadał pytanie o okoliczności śmierci Stuarta, Emmę ogarnął ponury
nastrój. Opuściła głowę, a jej włosy, z których już dawno powypadały szpilki, połyskiwały
złociście w blasku ognia.
- Och, James szepnęła. Nie chcę o tym mówić. Nie zmuszaj mnie do tego, proszę.
- Emmo, ja muszę wiedzieć powiedział stanowczo. I na pewno zdajesz sobie z tego
sprawę. Jeśli nie chcesz, to nikomu w Londynie o tym nie powiem, ale muszę znać prawdę.
Chyba to rozumiesz?
Zakryła oczy dłonią, więc nie widział jej reakcji.
- Chyba rozumiem powiedziała wreszcie.
- Więc nalegał łagodnie James jak umarł Stuart?
Emma westchnęła i opuściła głowę jeszcze niżej, wbijając wzrok w ogień.
- Został zabity. Rybak, O'Malley... oni się posprzeczali, on i Stuart. Wtedy O'Malley
uderzył go. Wcale nie chciał go zabić. Tylko Stuart... nie spodziewał się ciosu, upadł, uderzył
głową o kamień przy palenisku i...
- I umarł dokończył cicho James.
- Tak. Emma podniosła głowę, na jej długich, ciemnych rzęsach lśniły łzy. Przykro mi,
James.
- To nie była twoja wina powiedział. Czy mi powiesz, czy możesz mi powiedzieć, o co
się posprzeczali?
Emma potrząsnęła głową. Jej oczy miały nieobecny wyraz.
- Nie jestem tego pewna. To się stało tak szybko dodała po chwili. James, jestem
pewna, że on nie cierpiał. Nie tak... nie tak jak pan O'Malley później.
- Emmo powiedział tylko.
Zapragnął otoczyć ją ramieniem, pocieszyć, jak to robił, kiedy była dzieckiem. Ale
teraz nie ośmielił się tak postąpić. I to nie dlatego, że była wdową po jego kuzynie... Nie
ośmielił się, ponieważ byli tylko we dwoje, w samotnej chacie, i cóż by go powstrzymało,
gdyby nie wystarczył mu fakt, że mógł otoczyć ją ramieniem... Gdyby zapragnął, a dobrze
wiedział, że tak by się stało, przywrzeć wargami do jej gładkiego czoła albo jeszcze niżej, do
jej słodkich ust...
Nie. Nie wolno mu poddawać się takim myślom. Musi wykonać swoje zadanie. Musi
się wreszcie otrząsnąć, chociaż ona zawsze tak bardzo go pociągała...
- A co z pieniędzmi, Emmo? spytał. Z testamentem?
Podniosła głowę, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Było jasne, że ze
wszystkich pytań, jakie mógł jej zadać, to i było najmniej pożądane.
- Jak się o tym dowiedziałeś? Emma była wstrząśnięta.
- Zadziwiasz mnie powiedział James, obrzucając ją surowym spojrzeniem. Przecież
Faires jest małą mieściną. Dziwię się tylko, że nikt nie zdążył mnie wcześniej o tym
poinformować. Uśmiechnął się do niej. Teraz pozostaje tylko pytanie, co masz zamiar z tym
zrobić?
Emma potrząsnęła głową, jej długie loki opadły na ramiona.
- Zrobić? powtórzyła słabym głosem.
- Tak. Ta klauzula, że musisz wyjść za mąż, żeby otrzymać ten... ten spadek, jest po
prostu śmieszna. Jeśli pozwolisz, przekonsultuję to z moim przyjacielem, który zajmuje się
tego typu sprawami w sądzie Izby Skarbowej. Wierzę, że istnieje duża szansa, żeby wygrać
apelację od tej groteskowej decyzji sędziego Reardona.
- Nie chcę tego powiedziała stanowczo Emma, kręcąc głową.
- To mi nie sprawi najmniejszego kłopotu zapewnił ją z uśmiechem. Prawie żadnego
kłopotu. Mój adwokat złoży apelację, a ty będziesz musiała stawić się przed... Emma tak
gwałtownie poruszyła się na ławie, nie przestając potrząsać głową, że poczuł zapach lawendy.
Był zdumiony jej reakcją. Emmo, dlaczego ten pomysł budzi w tobie opór? Nie chcesz tych
pieniędzy?
- Oczywiście, że chcę! Patrzyła teraz na niego takim wzrokiem, jakby był z lekka
niedorozwinięty. Ale ja nie mogę opuścić Faires, żeby się stawić przed jakimś sądem.
- Nie możesz opuścić... James nie wierzył własnym uszom. Ależ Emmo...
Poczuła nagle, że już dłużej tego nie zniesie. Siedziała na tej ławie przez dwie
godziny, czekając na to, co właśnie nastąpiło. Teraz nie potrafiła usiedzieć ani minuty dłużej.
Wstała, odeszła od ognia i zaczęła przemierzać swoją izbę, która służyła jej za salon i
jadalnię, szybkimi krokami.
Dobry Boże, co ona teraz zrobi? Jej modlitwy nie zostały wysłuchane to, co się nie
miało zdarzyć, właśnie się zdarzyło. James dowiedział się o pieniądzach, poznał prawdę o
śmierci Stuarta przynajmniej większą część prawdy czy zła passa już nigdy nie minie?
- Emmo. James również wstał z ławy i patrzył na nią, jak się miota po izbie. Emmo,
powinnaś zachować się rozsądnie. Rozumiem, że ta rozmowa nie jest dla ciebie przyjemna,
ale tu chodzi o dziesięć tysięcy funtów. Ta suma wystarczyłaby ci na całe życie, które
mogłabyś spędzać wygodnie i beztrosko.
- Wiem o tym powiedziała, idąc w stronę umywalki, ale zaraz się odwróciła, żeby
ruszyć w przeciwnym kierunku. Myślisz, że o tym nie wiem?
- Więc dlaczego nie chcesz złożyć apelacji od decyzji Reardona? James potrząsnął
głową. Chyba nie uważasz, że to jest w porządku, że musisz najpierw wyjść za mąż, żeby
dostać te pieniądze?
- Nie odrzekła Emma. Wcale tak nie uważam.
Nie przestawała krążyć po kuchni, ze skrzyżowanymi na piersi rękami, jakby zrobiło
się jej nagle chłodno.
- Bądź rozsądna, Emmo nalegał. To jest o wiele więcej pieniędzy, niż uda ci się
zgromadzić przez całe życie. Nie wyobrażam sobie, żeby Stuart mógł ci cokolwiek zostawić...
- Zostawił. Zatrzymała się na środku izby, patrząc na niego płonącym z oburzenia
wzrokiem. Stoisz w tym, co mi zostawił.
- Więc dobrze. Ale ta chata to wszystko, co ci zostawił, Emmo. Stuart umarł bez
grosza przy duszy, a więc w takiej samej sytuacji, w jakiej był, kiedy się z tobą żenił. A
przecież twoja rodzina nie pomoże...
- Oczywiście, że nie. Emma zaczęła znowu krążyć po kuchni, kiedy zawracała, jej
długa spódnica omiatała podłogę. Pan najlepiej powinien o tym wiedzieć, milordzie.
James postanowił zignorować tę uwagę.
- Nie masz pieniędzy, Emmo powiedział, siląc się na spokojny i serdeczny ton głosu.
Nie przyjęłaś mojego zaproszenia, żeby zamieszkać w Londynie z moją matką. Pensja, którą
dostajesz za uczenie w szkole, nie wystarcza, żeby...
- Dam sobie radę stwierdziła, nie patrząc na niego.
- Dasz sobie radę? Jak to sobie wyobrażasz?
Irytowało go, że Emma tak się miota, więc zastąpił jej drogę, gdy obok niego
przechodziła, kierując się znów w stronę umywalki.
- Czy coś jeszcze ukrywasz przede mną, Emmo? Spojrzał jej w twarz była zmieszana.
Może jest ktoś...
Jej niebieskie oczy były szeroko otwarte i miały równie szczery wyraz jak przed
rokiem, kiedy informowała go, że jego kuzyn i ona chcą się pobrać.
- Ktoś? powtórzyła.
- Tak. James odchrząknął. Ktoś, za kogo może chcesz wyjść za mąż, żeby móc dostać
pieniądze? Może to ten farmer, Cletus?
Emma wzniosła tylko oczy do nieba, żeby wyrazić swoją niechęć do tego projektu.
Chciała wyminąć hrabiego, ale chwycił ją za ramię.
- No więc? spytał. Jeśli nie on, to może jest ktoś inny, Emmo? Czy jest ktoś taki?
- Oczywiście, że nie! Emma wyrwała się z jego uścisku. Stanęła z dala od niego,
wygładzając zgnieciony jego palcami bufiasty rękaw sukni i usiłując, bez widocznych
rezultatów, upiąć w węzeł swoje niesforne loki. Ależ lordzie Denham, nie minęło jeszcze
sześć miesięcy od śmierci mojego męża. Za kogo mnie pan uważa?
James odetchnął głęboko. Miał uczucie, jakby jakiś ogromny ciężar spadł mu z piersi.
Nie zdawał sobie nawet sprawy, z jaką niecierpliwością oczekiwał jej odpowiedzi. Udało mu
się na szczęście nie okazać tych emocji.
- Przebacz mi, Emmo powiedział. Musisz jednak przyznać, że moja ciekawość była
usprawiedliwiona. Z jakiego innego powodu mogłabyś nie chcieć składać apelacji od decyzji
sędziego Reardona?
- Już ci mówiłam. Takie apelacje mogą trwać całymi latami. Ja nie mogę opuścić
Faires na tak długi czas.
- Na litość boską, Emmo, dlaczego nie? James ściągnął brwi.
Popatrzyła na niego, jakby był niespełna rozumu.
- Dzieci powiedziała tylko.
- Dzieci? powtórzył. Po chwili przypomniał sobie rozmowę, jaką przeprowadził z
sędzią Reardonem. Aha, chodzi o twoich uczniów.
- Tak, o moich uczniów. Emma przeszła obok niego, aby wziąć szal wiszący na kołku
obok kominka. Zarzuciła go sobie na ramiona i popatrzyła na Jamesa wyzywającym
wzrokiem. Nie mogę ich opuścić.
- Dlaczego nie? dopytywał się James. Prowadzisz szkołę czy sierociniec? Czy one nie
mają rodziców?
- Nie wszystkie. Wiele z nich straciło rodziny podczas epidemii tyfusu. Szkoła moja
szkoła jest dla nich jedynym miejscem na wyspie, gdzie czują, że są coś warte, gdzie mogą
poczuć się bezpieczne. Nie mogę jeździć do Londynu i tracić czasu na sądy, żądając
pieniędzy, które mi się nie należą, kiedy jestem potrzebna i to bardzo gdzie indziej.
- To prawda, ale, Emmo... James nie rozumiał, dlaczego mówiła teraz zupełnie innym
tonem. Przecież to nie jest twój obowiązek. Dlaczego właśnie ty miałabyś się starać, żeby
dzieci z Faires nauczyły się czytać?
- Och, to nie mój obowiązek? Szczelniej okryła się szalem. A więc czyj?
- Nie wiem przyznał James. Chyba pastora. Niech on je uczy. James zdążył już poznać
pastora i niezbyt wierzył, żeby ten duchowny zechciał wykazać jakiekolwiek zainteresowanie
swoimi ubogimi braćmi. To należałoby raczej do obowiązków wikarego... gdyby on nadal
miał wikarego. Wielebny Peck napotkał zapewne trudności ze sprowadzeniem nowego
pomocnika, wieści o losie jego ostatniego wikarego dotarły już niewątpliwie do wszystkich
seminariów duchownych w Szkocji.
- To nie twoja sprawa, Emmo stwierdził James. Nie powinnaś się w to mieszać.
- To typowe dla pana, lordzie Denham powiedziała z goryczą. Żadna sprawa nigdy nie
była pana sprawą. Nigdy nie pomyślał pan o ludziach, którzy mieli tak niefortunny pomysł,
żeby się urodzić w biedzie? Chociaż mając tyle pieniędzy, że nawet ich drobnej części pan nie
potrzebuje, właśnie pan mógłby zrobić dla nich tak wiele.
James westchnął z rezygnacją. Nie tak to sobie wyobrażał. 1'rzewidywał co prawda, że
Emma nie będzie miała ochoty rozmawiać o sytuacji, w jakiej się znalazła, nie przypuszczał
jednak, że ożyje dawno zapomniany temat ich stałych dyskusji.
Patrzył teraz na nią i trudno mu było uwierzyć, że istota o tak anielskim wyglądzie
może być zdolna do równie irytującego zachowania. Pomimo ciężkich przejść i znojnej pracy
Emma van Court nadal była piękną kobietą. Każda dama w Londynie mogłaby jej
pozazdrościć wspaniałych włosów i pięknych oczu, ale przede wszystkim Emma wzbudzała
podziw czymś trudno uchwytnym w swoim wyglądzie. Czyżby to była kwestia, zastanawiał
się w duchu James, zdumiony własnym sentymentalizmem, wewnętrznego ognia, nieugiętego
ducha?
Dobry Boże, pomyślał, muszę jak najszybciej wyjechać ze Szkocji. Staję się
obrzydliwie romantyczny.
- Zgoda, Emmo powiedział, krzyżując ramiona na piersi i ostrożnie dobierając słowa.
Wiedział, że czujnie go obserwuje. Rozumiem, że w tej kwestii nie zmienisz zdania.
Nie był tego pewien, ale wydawało mu się, że na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi.
- Nie zmienię, milordzie odrzekła poważnie.
A zatem utknęli na martwym punkcie. Przynajmniej w tej kwestii. Ale była jeszcze
inna sprawa. James wzdragał się przed tym, ale musiał to zrobić. Nie miał wyboru.
- Emmo powiedział. Chodzi o Stuarta.
- Tak? Zerknęła na niego z ciekawością. Co ze Stuartem? Po chwili przybrała chłodny
wyraz twarzy. Powiedziałam panu, milordzie, tyle, ile...
- Nie. James podniósł rękę, żeby ją powstrzymać. Nie chodzi mi o okoliczności jego
śmierci. Chcę cię spytać... o jego pochówek.
- Jego pochówek? Emma szeroko otworzyła oczy.
- Tak. Jego grób. Rozmawiałem z pastorem i on nie potrafił mi powiedzieć, gdzie
Stuart został pochowany. Byłem ciekaw...
- Wielebny Peck tego nie wie powiedziała szybko Emma. Zbyt szybko. W tym czasie,
kiedy umarł Stuart, umarło mnóstwo innych ludzi. Pastor nie mógł nawet odprawić modłów
na jego pogrzebie. Nie mogłam nawet...
- Pochować go na cmentarzu przy kościele dokończył James. Wiem o tym, Emmo. I
jestem ci za to wdzięczny, że nie zgodziłaś się na wspólną mogiłę. Wcale nie jestem na ciebie
zły za to, że pochowałaś go, jak przypuszczam, w nie poświęconej ziemi. To nie ma
najmniejszego znaczenia, bo uważam i jestem pewny, że podzielasz moje zdanie że on będzie
szczęśliwszy, kiedy powróci do opactwa Denham.
- Powróci do opactwa Denham? nachmurzyła się Emma. Nie wiem, o czym pan mówi.
- Mówię o tym powiedział powoli że chciałbym zabrać stąd Stuarta.
Emma ściągnęła brwi.
- Zabrać Stuarta? Co pan przez to rozumie?
- Chcę go ekshumować wytłumaczył jej James. Żeby pochować jego zwłoki w
rodzinnym grobowcu w opactwie Denham. Musisz zrozumieć, Emmo, że to jedyne właściwe
dla niego miejsce. Miejsce jego wiecznego spoczynku powinno się znajdować tam, gdzie są
pochowani jego rodzice. Oni na pewno by chcieli...
- Nie!
Ten dźwięk był raczej westchnieniem niż słowem, ale James łatwo go zrozumiał.
Zauważył również, że jej twarz pokryła się śmiertelną bladością.
- Emmo spytał, zaszokowany jej wyglądem. Czy źle się czujesz? Może ci coś podać?
Napij się wina...
Emma, która tak silnie uchwyciła oparcie krzesła, że zbielały jej nadgarstki, chyba nie
słyszała tego, co mówił.
- Nie możesz powiedziała, potrząsając gwałtownie głową. Nie możesz tego zrobić.
Nie. Nie.
- Emmo...
- Ja na to nie pozwolę dodała z pewnością siebie, nieco sztuczną, jak zauważył James.
Trudno być pewnym siebie, pomyślał, kiedy jest się bliskim zemdlenia. Obawiał się, że
właśnie tak było z Emmą. Słyszysz, ja na to nie pozwolę!
- Emmo powiedział. Jesteś bardzo zdenerwowana. Proszę cię, usiądź. Naleję ci wina...
- Nie chcę siadać. James stwierdził z ulgą, że rumieńce powoli wracają na jej policzki.
Nie chcę wina. Nie będziesz go wykopywał, James. Rozumiesz? On zostanie tam, gdzie jest.
- Emmo...
- On jest moim mężem powiedziała drżącym głosem.
- Wcale tego nie kwestionuję. Chcę tylko powiedzieć, że w rodzinnym grobowcu
czeka na niego miejsce, tam gdzie spoczywa reszta jego rodziny, gdzie grób będzie otoczony
opieką...
- On zostanie tutaj stwierdziła Emma. Razem ze mną, tutaj, na Faires. Rozumiesz? Nie
wolno ci go tykać!
12
Emma wstrząsnęła powygniataną poduszkę i przewróciła się na drugi bok. Nie mogła
spać. Nic zresztą dziwnego.
Powinna się była tego spodziewać. Była naiwna, że wcześniej o tym nie pomyślała.
Przecież to zrozumiałe, że hrabia chciał pochować swojego kuzyna w rodzinnym grobowcu.
Chociaż Stuart zawiódł oczekiwania rodziny, nie oznaczało to jednak, że przestał do niej
należeć. Pragną, żeby spoczął obok swoich rodziców i prawdopodobnie, pomyślała ponuro
Emma, kiedy na nią przyjdzie czas, będą chcieli położyć ją obok Stuarta.
Jednak nie dojdzie do tego. Nie dojdzie, jeśli ona temu zapobiegnie.
A to akurat może zrobić; po prostu nie powie hrabiemu, gdzie jest pochowany jego
kuzyn.
Była przekonana, że James uznał ją za okropnie sentymentalną osobę, a może nawet
przesądną, ponieważ nie chciała zdradzić miejsca wiecznego spoczynku Stuarta. Ale to nie
interesowało jej. To, co mógł pomyśleć hrabia, zupełnie jej nie obchodziło. On na pewno nie
przejmował się tym, o czym ona myślała. Gdyby miał jakiś wzgląd na jej uczucia, czy spałby
teraz na rozkładanej ławie w jej własnej chacie, zamiast w gospodzie „Pod Krową Morską”,
gdzie sobie wynajął pokój? To prawda, że zaoferowała mu nocleg, kiedy byli w latarni, nie
przypuszczała jednak, że on potraktuje poważnie jej propozycję. Powiedziała to zresztą,
mając na uwadze przede wszystkim lorda MacCreigh.
Jeszcze nie zdołała dojść do siebie po szoku, jakiego doznała, gdy nagle zobaczyła go
stojącego na grządkach warzyw, kiedy się dowiedziała, że on jest dokładnie poinformowany o
testamencie O'Malleya. Chwilę potem oddał do niej następny strzał z biodra w sprawie
Stuarta... i zaraz wynikła kwestia nocowania w jej chacie. Jak kobieta mogła dać sobie z tym
wszystkim radę? Tego było za wiele. Tego już naprawdę było za wiele.
- Uważam, że powinniśmy udać się na spoczynek stwierdził. Z pewnością jesteś
bardzo zmęczona, ja zresztą też. Jeśli mi pokażesz, gdzie trzymasz zapasową pościel, nie będę
ci sprawiał więcej kłopotu.
Emma oniemiała. On chciał tu spać?! W jej chacie? Chyba oszalał!
- Może nie zauważyłaś powiedział ale pan Murphy już dawno odjechał. Nie mam
żadnej możliwości powrotu do miasteczka.
- Och! Westchnęła głęboko. Och, przecież możesz śmiało iść pieszo. Pójdę z tobą,
żeby ci pokazać drogę. Tam jest stromo...
James uniósł czarną brew.
- Emmo, zachowujesz się jak stara panna. Ja już na dzisiaj mam dosyć, to pewnie
wpływ morskiego powietrza. Spędzę noc na ławie.
- Ale co na to powie pani MacTavish?! wykrzyknęła Emma. Zauważy, że nie spałeś w
gospodzie. Będzie ciekawa, gdzie spędziłeś tę noc...
- Pani MacTavish w ogóle nie zwróci na to uwagi, Emmo. James wykonał
lekceważący gest.
Emma usiłowała go przekonać, jak bardzo się mylił. Kiedy mówiła, że jutro dowie się
o tym cała wyspa, James spojrzał na nią karcącym wzrokiem.
- Ależ Emmo, przecież nie jesteśmy sobie obcy. Jesteśmy rodziną.
Rodziną! Też pomysł! Przewracała się niespokojnie na łóżku, a Una patrzyła na nią,
jakby się zastanawiała, kiedy jej pani wreszcie się uspokoi i da jej spać.
Są rodziną! Co za bezczelność! Po tym, co zrobił...
Prawda, że to wszystko miało miejsce przed rokiem, tego okropnego dnia w jego
bibliotece. No i co z tego?! Rodzina! Co to za rodzina, kiedy jeden rzuca się z pięściami na
drugiego, tylko dlatego że ten drugi chce się ożenić?
Cóż jednak mogła zrobić? Nie wypadało przecież wyrzucić go z domu. A może
powinna powiedzieć mu, żeby poszedł spać do stodoły, razem z Tressidą, jej kozą?
Tego jednak Emma nie zrobiła. Podeszła bez słowa do kufra i wyjęła z niego pościel.
Zdziwiła się, kiedy James chwycił za róg kołdry, żeby pomóc jej ją rozprostować, i sam
ułożył ją na wyściełanej ławie. Zgłosił również chęć pomocy w sprzątaniu po kolacji i, ku
zdumieniu Emmy, przyjął na siebie niezbyt miłe zmywanie, jej zostawiając wycieranie
naczyń. Widok Jamesa zanurzającego dłonie w lodowatej wodzie wyzwolił w niej nawet
wiele przychylnych uczuć. Nie wyobrażała sobie, żeby hrabia Denham chciał komukolwiek
myć naczynia.
Szybko jednak przywołała się do porządku. Przy tym mężczyźnie należało stale
zachowywać czujność. Nie powinna zapominać o tym, co się wydarzyło, kiedy mu po raz
ostatni zaufała... Omal nie zabił Stuarta!
A teraz chciał zrobić coś, co nie tylko będzie przykre, ale doprowadzi do skandalu...
Nie. Nie pozwoli sobie na żadne ciepłe uczucia w stosunku do hrabiego. Gdyby tak się
stało, o wiele trudniej przyszłaby jej odmowa, kiedy znowu ją poprosi a była przekonana, że
tak się stanie o pozwolenie ekshumacji Stuarta. A na to nie mogła pozwolić.
Problem polegał na tym, że Emma nie była zdolna do nienawiści. Poza tym nie miała
w tym żadnej wprawy. Hrabia Denham był jedyną osobą, której nie cierpiała, ale to uczucie
nie trwało nigdy dłużej niż kilka minut i wybuchało raz na kilka tygodni, a nawet miesięcy.
Trudno jej było naprawdę kogoś nienawidzić. Będzie musiała się bardzo starać, żeby w tym
wytrwać, dopóki on nie opuści wyspy... kiedykolwiek to nastąpi.
A co się stanie, pomyślała, jeśli on nadal będzie dla niej dobry, tak jak był do tej pory,
broniąc jej przed lordem MacCreigh, przynosząc jedzenie z gospody, zmywając naczynia?
Jak będzie mogła go nienawidzić?
Jednak bez względu na wszystko, nie wolno jej wyzbyć się wrogich uczuć.
Emma leżała w łóżku, nadsłuchując, czy James już zasnął. A może, tak samo jak ona,
leży, patrząc w sufit? Z pierwszej izby nie dochodził żaden dźwięk. Słyszała oddech Uny,
która leżała obok niej na łóżku, i za oknami szum wiatru, który przedostawał się do środka i
wyziębiał sypialnię.
Chata Emmy miała zasadniczą wadę był tam tylko jeden kominek, i to w pierwszej
izbie, zamiast w sypialni, gdzie by się bardzo przydał w nocy. Kiedy żył Stuart, nie
odczuwała tego zbyt dotkliwie. Teraz, kiedy go zabrakło, a do tego drzwi I były zamknięte
musiała je zamknąć, żeby James nie zobaczył jej w nocnej koszuli w sypialni Emmy było
zimno jak w grobowcu.
Myślała jeszcze przez chwilę o swojej wychłodzonej izbie, potem o tym, co ma
powiedzieć pani MacEwan następnego ranka, kiedy ją spyta a na pewno to zrobi, na Faires
niczego nie dało się utrzymać w tajemnicy o Jamesa, który spędził noc w jej chacie, kiedy
usłyszała jakiś dziwny dźwięk. To nie był wiatr ani też Una. Ktoś szarpał frontowymi
drzwiami.
Emma nie wiedziała, która mogła być godzina. Wydawało się jej, że leżała w łóżku
już od wielu godzin, rozmyślając o Jamesie i jego nieoczekiwanej wizycie. Równie dobrze
mogła to być północ, jak i świt niebo i tak było pokryte ciemnymi chmurami. Nie mogła też
liczyć na swojego koguta, czasem zapominał budzić ją pianiem o świcie.
Uznała jednak, że jest bliżej północy niż świtu. Kto mógłby plątać się koło jej domku
tak późno? Za życia Stuarta często była wyrywana ze snu w środku nocy. Podczas epidemii
tyfusu musiała czasem wstawać dwa, a nawet trzy razy, budzona przez parafian, którzy
chcieli, żeby wikary odczytał modlitwy przy łożu umierających bliskich.
Ale Stuarta już nie było. Ktokolwiek to był, musiał mieć ważny powód, żeby
niepokoić ją o takiej godzinie.
Ważny albo bandycki powód...
Niewiele myśląc, Emma wyskoczyła z łóżka, otworzyła drzwi sypialni i podbiegła do
kominka. Słabo już żarzące się polana promieniowały na pokój dziwną poświatą. Nie miała
czasu tego podziwiać. Podwinęła rąbek koszuli, wspięła się na kamień kominka i zdjęła
strzelbę myśliwską ze ściany. Emma niezbyt dobrze umiała obchodzić się z bronią i nie
miałaby serca zastrzelić jakiegoś zwierzęcia. Gdyby nie hojność pani MacEwan, żywiłaby się
wyłącznie jarzynami i chlebem.
Jednak, chociaż Stuart byłby przerażony, gdyby o tym wiedział, Emma nie miała
specjalnych oporów w strzelaniu do ludzi, gdyby wynikła taka konieczność.
Wzięła strzelbę pod pachę i podeszła do drzwi. Wieczorem dobrze je zamknęła nie
tyle z obawy przed złodziejami, ale dlatego, że silny wiatr od morza często je otwierał. Kiedy
drzwi były zaryglowane, do chaty można było wejść jedynie sposobem. Należało odsunąć
zasuwkę, wkładając rękę przez jedno z wielu okienek, w których łatwo wypchnąć szybę.
Wszystkie okienka otwierały się na zewnątrz, przytrzymywane metalowymi haczykami.
Emma nie zauważyła żadnej ręki na szybie, drzwi nadal były zamknięte. Ktokolwiek
to był, nie udało mu się sforsować wejścia. Usłyszała jakiś hałas za plecami, odwróciła się
szybko, przykładając strzelbę do ramienia. Serce podeszło jej do gardła...
Nagle ktoś wytrącił jej broń z ręki.
- Na litość boską, Emmo! krzyknął zduszonym szeptem lord Denham.
Z gardła Emmy wydobył się tylko niewyraźny dźwięk.
Przerażona, że ktoś się stara dostać do jej domu, zupełnie zapomniała o obecności
Jamesa. Na widok ogromnego mężczyzny, w samej tylko koszuli, całkowicie straciła
panowanie nad sobą i zaczęła przeraźliwie piszczeć. James szybko położył dłoń na jej ustach.
Zorientowała się dopiero po chwili, że on ją trzyma przy sobie, że wyczuwa jego muskuły
przez cienki materiał swej koszuli pod którą niczego nie miała i nie wiedząc, co robić, ugryzła
go w palec.
- Och! James odsunął dłoń od jej ust. Co ty wyprawiasz?
- Puść mnie zażądała Emma, ale hrabia syknął tylko, żeby była cicho. On też usłyszał
ten łomot. Stał nieruchomo, nadsłuchując.
Emma była pewna, że właśnie na tej czynności skupia on całą swoją uwagę. Przecież
nie przyciskał jej tak mocno do siebie dlatego, że sprawiał mu przyjemność dotyk jej prawie
nagiego ciała. W żadnym wypadku! Nie zauważył pewnie nawet, że jego udo znalazło się w
jakiś dziwny sposób pomiędzy jej nogami. Oczywiście, że nie! Przecież nie tylko obejmował
ją w pasie, ale trzymał też strzelbę w ręku. Mężczyzna, który trzyma strzelbę, nie mógłby
myśleć o niczym innym, jak tylko tym, co będzie jego celem.
Ale Emma nie trzymała strzelby. Emma nie miała na czym skupić uwagi, czuła tylko
dotyk jego ciała, muskularne udo pomiędzy nogami i jego palce, które wpijały się w jej
biodro. Co więcej, czuła również jego zapach. Ten sam męski zapach, który tego ranka
wypełniał pojazd pana Murphy'ego, mydło i woń Londynu. A do tego był równie gorący jak
Una, która z nią spała w łóżku, tylko o wiele przyjemniej pachniał.
- Ja już niczego nie słyszę szepnął. A ty?
Emma nie odpowiedziała, myślała tylko o tym, żeby zapomnieć o jego zapachu,
zapomnieć o udzie między jej nogami.
Dopiero po chwili zaczęła nadsłuchiwać, ale wszędzie panowała cisza. I znowu ktoś
zaczął szarpać drzwiami...
James też to usłyszał. Wypuścił Emmę z objęć, położył dłoń na jej ramieniu i
popchnął ją na ławę.
- Zostań tu polecił, nie patrząc na nią, i szybko okrył ją kołdrą. Zobaczę, kto tam jest.
Emma, która znalazła się w pościeli nagrzanej ciepłem jego ciała, zaprotestowała.
- Ja powinnam pójść. To może być któreś z dzieci.
- Dzieci? James obrzucił ją zdumionym spojrzeniem.
- Albo ktoś z rodziców powiedziała Emma. Czasem przychodzą do mnie, żeby im coś
przeczytać...
- O pierwszej w nocy?!
- Obiecaj mi tylko, że ich nie zastrzelisz.
- Dlaczego miałbym to zrobić? James usiadł obok niej na ławie, żeby wciągnąć buty.
To ty miałaś ten zamiar.
- Ale najpierw chciałam zapytać, kto tam jest, i strzelać tylko gdyby to był...
- Gdyby to był kto?
- Nikt. Emma spuściła wzrok.
- Hm. Tak podejrzewałem.
James podniósł się z ławy, złamał strzelbę i zajrzał do lufy.
- Emmo rzucił gniewnym głosem. Ta strzelba nawet nie jest nabita.
Emma podciągnęła kołdrę pod brodę. Powłoczka pachniała Jamesem.
- To byłoby głupie, żeby zawiesić nabitą strzelbę nad kominkiem, prawda?
odpowiedziała szeptem.
James westchnął teatralnie.
- Gdzie Stuart trzymał naboje?
- W kredensie przy umywalce. To znaczy, w tym, co jeszcze zostało z kredensu.
Odrzuciła kołdrę. Pokażę ci...
- Nie ruszaj się z ławy, sam je znajdę.
- Ale...
- Na litość boską, Emmo. Zostań tam albo... Nie mogąc widocznie znaleźć
odpowiedniej groźby, dodał tylko: Albo się rozgniewam.
Emma, otulona w ciepłą pościel, zastanawiała się, kto mógłby składać jej wizytę o
północy. Niewykluczone, że był to ktoś zupełnie niegroźny. Emma miewała już takie
wizyty... chociaż dość dawno. Możliwe jednak, że za drzwiami stał ktoś, kto miał rzeczywisty
powód, żeby się tu zjawić.
A gdyby to był lord MacCreigh i James by go zastrzelił! Och, Boże, westchnęła.
Ta sama myśl przyszła hrabiemu do głowy w chwili, kiedy usłyszał ruch przy
drzwiach. Przecież tylko dlatego postanowił spędzić tę noc w domku Emmy, z czego ona,
naturalnie, me zdawała sobie sprawy. Bóg jeden wie, o co go mogła podejrzewać, kiedy się
upierał, że zostanie u niej na noc.
Chociaż James przypuszczał, że po baronie można się spodziewać prawie
wszystkiego, nie wierzył jednak, że MacCreigh mógłby być aż tak głupi albo tak podły.
Hrabia nie wyobrażał sobie, żeby jakikolwiek mężczyzna mógł w ten sposób terroryzować
kobietę. Jaki łajdak ośmieliłby się nachodzić niewinną wdowę w środku nocy?
Był jednak świadomy, że czasem trudno zrozumieć pokrętne zamysły niektórych osób.
Wiedział też, z czego Emma zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że na świecie było więcej zła
niż dobra. Teraz miał tego najlepszy przykład. Mimo wszystko nie uważał barona MacCreigh
za wariata.
A to, co się działo, niewątpliwie było aktem szaleństwa.
Nie zapalał świecy, szukał naboi po omacku. Jeśli MacCreigh nie usłyszał pisku
Emmy a mógł go nie usłyszeć z powodu wycia wiatru to na pewno zobaczyłby światło i
domyślił się,, że jego obecność została zauważona. Należało go zaskoczyć. MacCreigh nie
powinien podejrzewać, że Emma nie jest sama. Miał myśleć, że nikt go nie usłyszał.
Jamesowi zależało tylko na jednym: żeby oddać celny strzał.
Wzrok hrabiego już się przyzwyczaił do ciemności panującej w chacie. Ciemność i
chłód. Przedtem jakoś tego nie zauważył, ale w tym domku było przeraźliwie zimno.
Znalazł naboje, nabił strzelbę, nie spuszczając z oczu okienek, rozmieszczonych po
bokach drzwi.
Najpierw widział tylko smugi deszczu. Znowu się rozpadało, i to na dobre. Po chwili
jakiś cień przesunął się obok jednego okienka. Za chwilę MacCreigh znowu zacznie szarpać
drzwiami.
Teraz albo nigdy, pomyślał James.
Szybko podszedł do drzwi. Odsunął drewniany skobel, podnosząc jednocześnie
strzelbę do ramienia. Podmuch wiatru otworzył drzwi na oścież.
Za drzwiami stała, patrząc smutnym wzrokiem w lufę wymierzonej w nią strzelby,
bardzo mokra i bardzo nieszczęśliwa krowa.
13
- Och usłyszał za plecami okrzyk Emmy. To Louise!
James wolno opuścił strzelbę. Nie dowierzał własnym oczom. To nie był Geoffrey
Bain, to była krowa. Biało - czarna krowa. Wpatrywał się w nią, a ona podniosła łeb i
zaryczała żałośnie.
Emma odepchnęła go i podeszła do bydlęcia.
- Biedna Louise zaszczebiotała. Przytuliła policzek do krowiego pyska, przykrywając
go swoimi złotymi lokami. Znowu uciekłaś? Pani MacEwan na pewno się martwi o ciebie.
Dobrze zrobiłaś, że do mnie przyszłaś.
Po chwili, ku zdumieniu Jamesa, Emma podniosła głowę, chwyciła krowę za sznur na
szyi i zaczęła ciągnąć ją do środka.
Wciągała ją do chaty.
- Emmo odezwał się James. Nie był pewny, czy jego głos przebije się przez szum
deszczu, ale się nie poddawał. Emmo, co ty robisz?
- Hm mruknęła Emma.
Zwierzę początkowo się opierało, ale teraz już wchodziło do chaty, racice dudniły po
drewnianej podłodze.
- Nie możemy zostawić Louise na dworze. Leje jak z cebra. Przetrzymamy ją przez
noc, a pan MacEwan rano ją zabierze.
James patrzył z niedowierzaniem na przechodzącą obok niego krowę.
- Emmo powiedział, kiedy zwierzę uderzyło go ogonem w nogę. Czyś ty zwariowała?
Ale Emma nie zwracała na niego uwagi. Odsunęła ławę i zaczęła rozniecać ogień na
kominku, wydając jednocześnie jakieś uspokajające, skierowane do krowy, pomruki.
- Emmo! James nie mógł już tego znieść. Ruszył do przodu, żeby złapać ją za ramiona
i mocno potrząsnąć. Niestety, na jego drodze stała krowa, zza której Emma patrzyła na niego
zdumionym wzrokiem.
- O co chodzi, milordzie? spytała niewinnym tonem.
- Emmo. James odłożył strzelbę. Był tak wściekły, że mógł jej użyć przeciwko
Emmie... albo krowie. Emmo powtórzył z wyduszonym spokojem. Nie możesz trzymać
krowy w izbie.
Emma szturchała właśnie pogrzebaczem polano, które położyła na palenisku.
- Nie rozumiem dlaczego nie powiedziała w głąb kominka.
- Dlatego, że ona może... ona może... James nie potrafił dokończyć tego zdania.
- To ja wtedy posprzątam. Potrząsnęła głową. Doprawdy, lordzie Denham, ma pan o
wiele więcej wspólnych cech ze Stuartem, niż przypuszczałam. On też był niedobry dla
biednej Louise, kiedy się zgubiła, tak jak dzisiaj.
Słysząc to, James zmienił stosunek do nocnego gościa. Nie można było przecież
zostawić tego biednego zwierzęcia na dworze, w takim deszczu.
- Hm jeśli topiko na jedną noc... powiedział z wahaniem, nie chcąc, by wyglądało na
to, że zbyt szybko się poddaje.
Dopiero teraz spostrzegł, że ciało stojącej przy kominku Emmy prześwituje w blasku
ognia przez jej cienką nocną koszulę. Widział wyraźnie każdą wypukłość, każde wgłębienie,
widział... wszystko. Zauważył, jak naprężone z zimna brodawki jej piersi unoszą materiał
koszuli.
James wiedział, że nie powinien na to wszystko patrzeć. Wiedział, że obowiązkiem
dżentelmena było odwrócić natychmiast wzrok. To żona jego kuzyna, która teraz jest
pozbawioną opieki wdową.
Nie potrafił jednak oderwać od niej oczu. Kiedy odwróciła się tyłem, prezentując mu
równie uroczy, mniej jednak urozmaicony widok, z trudem złapał oddech.
Tego już było za wiele. Został wyrwany z głębokiego snu, myśląc, że ktoś usiłuje się
dostać do domu. Okazało się, że ma spędzić resztę nocy w jednym pomieszczeniu z krową.
Jakby jeszcze tego było mało, musiał zobaczyć piersi swojej gospodyni. Nie prosił się
o to. Nie miał takiego zamiaru, kiedy się upierał, że spędzi noc w jej chacie.
Zresztą widział sutki Emmy nie po raz pierwszy. Widywał je już przedtem, i to o
wiele wyraźniej niż teraz. Poprzedniego roku Emma nosiła niesłychanie głęboko wycięte
suknie balowe i dzięki swojemu wzrostowi, przy wykonywaniu figur kadryla, James mógł
oglądać jej piersi do woli.
- Daj mi to powiedział ze złością i wyrwał jej pogrzebacz z ręki. Emma spojrzała na
niego ze zdumieniem, a James uczynił wysiłek, żeby na nią nie patrzeć, gdyż z bliska jej
nocna koszula była jeszcze bardziej przezroczysta, i zabrał się do rozniecania ognia. Wracaj
do łóżka, jeśli nie chcesz się przeziębić.
- Och! wykrzyknęła wesoło. Wcale nie muszę. Jeszcze nigdy nie byłam chora. Jestem
naprawdę bardzo wytrzymała.
- Emmo powiedział, patrząc na nią surowym wzrokiem. Zrób, jak ci mówiłem.
Mówił tak stanowczym tonem, że Emma pisnęła tylko:
- Tak, milordzie. Odeszła od kominka i zniknęła w sypialni.
James, kiedy wreszcie został sam, popatrzył na stojące przy nim zwierzę. Nie miał
żadnego doświadczenia w tym względzie, uznał jednak, że Louise była dość przyjemną
krową. Musiała chyba się trochę rozgrzać, bo przestała się już trząść. Patrzyła na niego
swoimi wielkimi brązowymi oczami, poruszając jednocześnie pyskiem.
- Nie wejdzie ci to w zwyczaj, prawda, Louise? odezwał się łagodnie James.
- Słucham? Z sypialni wyszła Emma, usiłując wyciągnąć koronkowy mankiecik
swojej koszuli ze zbyt szerokiego rękawa bordowego szlafroka. Mówił pan do mnie,
milordzie?
- Nie odrzekł James, przypatrując się uważnie jej szlafrokowi. Słuchaj Emmo, czy to
nie szlafrok Stuarta?
- Oczywiście przyznała, wiążąc bordowy pasek na kokardkę.
- Wydawało mi się, że oddałaś wszystkie jego rzeczy. James zmrużył oczy.
- No, niezupełnie wszystkie. Słaby rumieniec wystąpił jej na twarz.
- Jak widać. Widok Emmy w szlafroku kuzyna zrobił mu przykrość. I to nie taką
przykrość, jaką miałby prawo odczuwać. Sama rozumiesz, że tak dalej być nie może dodał
niespodziewanie.
- Co być nie może? Emma zamrugała oczami.
- To, żebyś dalej mieszkała tu sama. Przypuśćmy, że pod drzwiami nie stałaby Louise.
Przypuśćmy, że byłby to MacCreigh.
- Och, on nigdy by... Emma zaśmiała się sztucznie.
- Czyżby? James potrząsnął głową. Słyszałem, co mówią we wsi. Mówią, że on zabił
swoją narzeczoną...
- Przecież on tego nie zrobił zaprotestowała Emma... i natychmiast zamilkła. James
spojrzał na nią z ciekawością.
- Jesteś tego bardzo pewna zauważył James. Słyszałem, że ta kobieta zniknęła bez
śladu. Skąd wiesz, że MacCreigh nie miał w tym żadnego udziału?
- Och! wykrzyknęła Emma. Była znów zdenerwowana. Ponieważ ja... po prostu znam
lorda MacCreigh. On by nigdy...
- Nigdy co? spytał James. Nie próbował wziąć kobiety siłą? Czy nie to właśnie robił,
kiedy zastałem was we dwoje w latarni morskiej?
- Ach, o to chodzi powiedziała Emma. On tylko chciał, żebym z nim poszła do
sędziego Reardona. To wcale nie znaczy, że chciał mnie zabić.
- Tak czy owak, zniknęła kobieta stwierdził James. Mówi się, że zabił ją MacCreigh...
- Doprawdy, lordzie Denham oburzyła się Emma. Baron nie miał nic wspólnego ze
zniknięciem Clary. Ona uciekła z lokajem lorda.
- Skąd o tym wiesz? zdziwił się James. Wszyscy mówią, że on ją zabił.
- Wiem, że tak mówią. Emma nie patrzyła na niego, tylko na swoje stopy. Nic na to
nie poradzę. Wiem jednak, że Clara uciekła, żeby wyjść za mąż za człowieka, którego
kochała. Jej ojciec nigdy by się nie zgodził na to małżeństwo, więc nie miała innego wyjścia...
- Podobnie jak ktoś, kogo znam powiedział sucho James, kładąc pogrzebacz przy
palenisku.
- Tak. Emma zarumieniła się. Tylko że ja nie byłam zaręczona z innym mężczyzną jak
Clara.
- Nie. Nie byłaś. Zrobiłem tylko to, co uznałem za najlepsze dla was dwojga wyznał
James. Dobrze wiesz, że Stuart nie był przygotowany do założenia rodziny. Nie zaczął
jeszcze pracować. Nie miał pieniędzy.
Emma patrzyła na niego równie tępym wzrokiem jak krowa. Tyle że krowa się nie
rumieniła.
- Mówił, że nie potrzebujemy pieniędzy powiedziała zdławionym głosem. Że nie
potrzebujemy niczego poza miłością.
- To bardzo do niego podobne zauważył James. To musiało się wydawać bardzo
romantyczne... jego pierwszą praca i tak dalej. Co z tego, że musieliście zamieszkać w dzikiej
północnej Szkocji i znosić warunki, do jakich nie byłaś przyzwyczajona? Mieliście przecież
siebie nawzajem.
- Przyjechaliśmy tutaj powiedziała Emma, oburzona jego sarkastycznym tonem żeby
pomagać tym, którym było o wiele gorzej niż nam. Ale pan nie może mieć o tym pojęcia.
- To możliwe przyznał James. Jednak, jak widać, jeden z tych pokrzywdzonych
biedaków nie okazał zbyt wiele wdzięczności za tę pomoc. Biorąc pod uwagę fakt, jak
potraktował Stuarta...
- To nie była wina pana O'Malleya przerwała Emma. Tak samo jak nie było winą lorda
MacCreigh, że Clara... Emma zamilkła nagle, jakby jakaś niewidzialna ręka zakryła jej usta.
Zapanowała długa cisza, słychać było tylko wycie wiatru.
- Nie było winą lorda MacCreigh, że Clara co? spytał łagodnie James.
Wydawało mu się, że to, co Emma miała powiedzieć, było czymś niezwykle ważnym.
Świadczył o tym wyraz jej twarzy.
- Emmo, co się stało z narzeczoną lorda MacCreigh? nalegał. Powiedziałaś, że uciekła
z jego lokajem. Czy to wszystko? Czy jest coś jeszcze?
Niewątpliwie było coś jeszcze. Widział, jak krew odpływa z jej twarzy. Emma
doskonale wiedziała, że to nie była tylko sprawa zwykłej ucieczki. Nie chciała jednak
podzielić się z nim tą wiedzą. Przynajmniej nie teraz. Emma już się nie rumieniła, była
śmiertelnie blada. Spojrzała na niego wyzywającym wzrokiem.
- Nie mam zamiaru teraz o tym mówić. Jestem zmęczona, pan pewnie też.
Powinniśmy wrócić do łóżek.
Zobaczyła, że uniósł brwi, jakby zdziwiony jej ripostą. Hrabia Denham nie był,
oczywiście, przyzwyczajony do tego, że ktoś go zbywa. Tym razem przyjął to ze
zrozumieniem.
- Chyba masz rację, Emmo. Noc nie jest dobrą porą na zwierzenia. Może doprowadzić
do... Emma zauważyła, że wbija wzrok w wycięcie jej koszuli, gdyż poły szlafroka Stuarta
rozsunęły się różnych komplikacji.
- Tutaj nie musi się pan obawiać żadnych komplikacji, lordzie Denham odparła sucho,
zbierając szlafrok na piersi. Dobranoc panu.
- Emmo? James patrzył zdumiony na zamknięte drzwi sypialni. Co on takiego zrobił?
Czym ją rozgniewał? Dobry Hoże, ta kobieta miała równie wybuchowy temperament jak on
sam. Emmo?
Nie było odpowiedzi. Emma słyszała jego nawoływania, ale postanowiła je
zignorować. Komplikacje, prychnęła, wchodząc do swojego zimnego łóżka, nie zdejmując
nawet szlafroka Stuarta. Komplikacje, też coś! Jakby był przekonany, że ona... przecież nie
mógł myśleć, żeby ona...
Nie przypuszczała, żeby Jamesa Marbury'ego kiedykolwiek spotkały jakieś
komplikacje w związku z kobietą. Czy jest taka, która mogłaby być jego warta? Tak
doskonała istota chyba nie istnieje.
Emma mogła mieć tylko nadzieję, że James Marbury szybko opuści Faires. Zły los
prześladował ją przez cały rok. Chyba może liczyć, że jej nadzieje się spełnią. To przecież
tylko jedna drobna rzecz.
Emma nie tylko dlatego chciała się pozbyć Jamesa Marbury'ego, że irytowało ją jego
apodyktyczne zachowanie. Przede wszystkim chciała zapomnieć o tym, jak się czuła, kiedy
trzymał ją tak blisko siebie, kiedy nie mogła złapać tchu, jakby przebiegła całą milę i drżała
jak w gorączce. To okropne, że mężczyzna może być tak irytujący i jednocześnie tak bardzo
atrakcyjny!
Modlitwy Emmy nie miały zostać jednak wysłuchane. James nie miał najmniejszego
zamiaru wyjeżdżać z Faires. Przynajmniej do czasu, aż się upewni, że wdowa po jego kuzynie
znalazła się w odpowiednich warunkach.
To ciężka sprawa, pomyślał, kiedy człowiek chce się zaopiekować kimś, kto stanowczo
twierdzi, że tego nie potrzebuje. James westchnął i sprawdził, czy nie powinien dołożyć do
kominka. Nie chciał, żeby Louise zmarzła. Już i tak nie będzie mógł przez to zwierzę dobrze
się wyspać. A czeka go długi dzień.
Musi przecież jutro zabić barona.
14
Przy ładnej pogodzie zamek MacCreigh wyraźnie było widać z miasteczka. Nastał
piękny, ciepły poranek, tak bardzo różny od ponurego wczorajszego dnia. Zamek górował
nad okolicą, a jego wieże rysowały się ostro na tle błękitnego nieba. W słoneczny dzień Faires
było zupełnie inną wyspą. James, wyglądając przez okno chaty Emmy, patrzył ze zdumieniem
na pozieleniałą po deszczu bujną trawę, na której pasły się siada białych owiec.
Mogło się wydawać, że znalazł się nagle w jakiejś krainie baśni. Jedynie strome
podejście do zamku MacCreigh wcale nie wyglądało malowniczo.
Dzień dobrze się rozpoczął. Jamesa obudziły jasne promienie słońca i głos Emmy,
która nuciła cicho w swoim pokoju. Pomyślał, że to jest jeden z najmilszych poranków w jego
życiu.
Hrabia czuł się wspaniale, dopóki coś nie zaczęło łaskotać mu stóp. Uniósł się na
ławie i zobaczył, że krowa obwąchuje mu nogi.
Chyba jednak nie w ten sposób powinien zaczynać dzień. Kiedy otworzył drzwi, żeby
wyprowadzić Louise na podwórze, i zobaczył Cletusa MacEwana, który z jakiegoś powodu
trzymał pod pachą koguta, wiedział już, że ten dzień nie będzie należał do najlepszych.
Jednak z nich dwóch farmer doznał o wiele większego szoku. Na widok Jamesa na jego
twarzy pojawił się trudny do opisania wyraz.
MacEwan nawet nie spojrzał na swoją krowę. Widocznie fakt, że jego zwierzę
spędziło noc w izbie Emmy, nic dla niego nie znaczył. Ważne natomiast było to, że również
James spędził tam noc. Cletus wpatrywał się tylko w hrabiego. Nawet kiedy wybiegła Emma i
zaczęła mu pospiesznie tłumaczyć, że hrabia musiał spędzić noc na ławie, bo zrobiło się zbyt
późno, żeby mógł wrócić do miasteczka, MacEwan nie spuścił z niego wzroku. Nadal ściskał
koguta pod pachą, a drugą rękę trzymał na grzbiecie Louise. Jamesowi zrobiło się go nawet
żal... chociaż nie za bardzo. Zbyt dobrze pamiętał strwożoną twarz Emmy, gdy nagle
wybiegła z sypialni, chwytając ciężką strzelbę i z przerażenia zapominając nawet o jego
obecności w chacie. Dobrze wiedział, chociaż usiłowała temu zaprzeczyć, że była równie
przekonana jak on sam, że to baron usiłuje się wedrzeć do jej domku. Złościło go, że
MacEwan, który najwyraźniej rościł sobie pewne prawa do pani Chesterton, nie podjął
żadnych kroków, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.
Kiedy Emma poszła po kapelusz i pelerynę, James zapomniał o irytacji i spytał
MacEwana cichym głosem, czy nie zgodziłby się zostać jego sekundantem.
- Pana czym? usłyszał w odpowiedzi.
James westchnął ciężko. Dokładnie przemyślał całą sprawę i postanowił, że przy
pojedynku z baronem MacCreigh jego lokaj będzie musiał wystąpić w roli chirurga, ponieważ
w okolicy nie było lekarza. Roberts był już świadkiem wielu pojedynków swojego pana i
dobrze umiał tamować krew i bandażować rany.
Oznaczało to jednak, że Jamesowi potrzebny będzie jeszcze ktoś, kto będzie pełnił
rolę sekundanta. Ten farmer, podobnie jak James, miał niechętny stosunek do barona, a James
zawsze uważał, że nieprzyjaciele jego nieprzyjaciół są jego przyjaciółmi.
- Nic ważnego odpowiedział tylko na pytanie MacEwana. Przyjdź do gospody o wpół
do dwunastej, potem pójdziesz ze mną do zamku MacCreigh i dostaniesz za to gwineę.
Tym razem MacEwan dobrze go zrozumiał, bo na jego i warzy pojawił się szeroki
uśmiech pierwsza oznaka zadowolenia od chwili, kiedy zobaczył swoją drogocenną panią
Chesterton w towarzystwie mężczyzny, który go poprzedniego dnia uderzył.
- Dobrze, milordzie powiedział stanowczym tonem.
Natomiast Emma, od kiedy James się obudził, była speszona i zażenowana. Wiedział,
że ona czuje do niego urazę, która się jeszcze zwiększyła, kiedy wyjawił jej prawdziwy
powód swojej podróży na Faires.
Potrafił to zrozumieć. Dla młodej wdowy miejsce wiecznego spoczynku męża mogło
być bardzo ważną sprawą. Emma kochała Stuarta i chciała być blisko jego grobu.
A jednak...
James nie do końca wierzył, że tylko z tego powodu nie chciała mu pozwolić na
przewiezienie zwłok Stuarta do opactwa Denham. Emma była przywiązana do Faires, to było
oczywiste. Wydawało mu się jednak, że to przywiązanie odnosiło się do żyjących
mieszkańców wyspy, do jej małych uczniów, a nie dotyczyło pamięci zmarłego męża. Nie
potrafił powiedzieć, dlaczego tak myślał. To była tylko hipoteza, a jednak...
Ta myśl nie opuszczała go w drodze do miasteczka. James umówił się z panem
Murphym, że ten przyjedzie po niego o ósmej rano, i karawan stawił się punktualnie. Emma
przyjęła zaproszenie hrabiego i pozwoliła się odwieźć do szkoły, ale przez całą drogę była
milcząca i zamyślona. James nie był pewien, czy drażniła ją jego bezustanna obecność, czy
też rozgniewało ją to, że przyjechał na Faires po ciało Stuarta. Wreszcie pan Murphy
podjechał pod latarnię morską, gdzie już po raz drugi w ciągu dwóch dni przywoził Emmę, co
nie uszło uwagi jej uczniów, którzy znacząco trącali się łokciami, kiedy James pomagał jej
wysiąść z pojazdu.
- Czy dzisiaj wraca pan do Anglii, lordzie Denham? usłyszał i miał już gotową
odpowiedź na swoje pytania.
James patrzył na jej zaróżowione od morskiego wiatru policzki wczorajsza wichura
ustąpiła łagodnym powiewom od morza i dał jej grzeczną, wymijającą odpowiedź.
- Jeszcze nie wiem. Zobaczę, co przyniesie dzień powiedział i natychmiast ujrzał
wyraz niezadowolenia na jej twarzy.
- Och westchnęła tylko Emma, ale zaraz przywołała na usta z lekka drżący uśmiech.
Wie pan, gdzie można mnie znaleźć. Do widzenia dodała.
Skierowała się do latarni morskiej, a jej złote loki wymknęły się spod kapelusza i
powiewały na wietrze.
James postanowił zjeść śniadanie w gospodzie. To była rozsądna decyzja, ponieważ
nawet jego kucharz w Londynie nie potrafiłby zrobić takich kiełbas, jakie robiła pani
MacTavish. Jak słusznie przewidziała Emma, pani MacTavish nie omieszkała powiedzieć, że
wieczorem, kiedy wstąpiła do jego pokoju z butelką gorącej wody, żeby ogrzać mu łóżko,
nikogo tam nie zastała.
Właścicielka gospody była jednak świadoma jego pozycji i nie ośmieliła się zadać
pytania, gdzie był. James odparł tylko, że to był miły gest i przyjemnie jest mieć ogrzane
łóżko podczas deszczowej nocy. Poszedł zaraz do swojego pokoju, gdzie Roberts
przygotował gorącą kąpiel, spodziewając się nadejścia jego lordowskiej mości. Lokaj Jamesa
wiadomość o mającym nastąpić pojedynku przyjął ze stoickim spokojem.
- Szable czy pistolety, milordzie? spytał tylko.
James rozwiązał zbyt silnie ściągnięty krawat w chacie Emmy nie miał do pomocy
lokaja. Mruknął, że baron nie wybrał jeszcze rodzaju broni i najlepiej będzie na wszelki
wypadek zabrać wszystko. Roberts zapakował więc pistolety do skórzanych futerałów i
włożył do pochwy świeżo naoliwioną, błyszczącą szablę.
O wpół do dwunastej James opuścił gospodę, przed którą czekał już Cletus MacEwan.
Kiedy hrabia poinformował go, że nie pójdą pieszo do zamku, tylko pojadą karawanem pana
Murphy'ego, MacEwan był tym pomysłem bardzo ubawiony. James zrozumiał go dopiero,
kiedy karawan z trudem się wspinał na strome wzniesienie. Droga do zamku MacCreigh była
chyba w gorszym stanie niż ta, która prowadziła do chaty Emmy. W kilku miejscach musieli
wysiadać z pojazdu, żeby odciążyć konie. MacEwan pokonywał stromiznę bez najmniejszego
wysiłku i zręcznie jak kozica, a James i jego lokaj wlekli się z tyłu, nieprzyzwyczajeni do
takiej wspinaczki.
Dotarli wreszcie do rozwalającej się bramy wejściowej. Zamek MacCreigh okazał się
prawdziwą twierdzą, z wieżami, murami obronnymi i, jak domyślał się James, musiał również
mieć lochy. Zbudowany z kamienia przez przodka obecnego barona miał wygląd ponurej,
brzydkiej warowni. Hrabia wyobrażał sobie, że jego mieszkańcy muszą znosić wiele
niewygód. Nic dziwnego, że baron robił wszystko, żeby się ożenić z Emmą, za jej pieniądze
bowiem mógłby odnowić zamek.
Wprowadziwszy pojazd w głęboki cień, Murphy otworzył klapę w dachu i zerknął z
góry na Jamesa.
- Chyba ktoś powinien zastukać powiedział.
- Ja pójdę, milordzie odezwał się Roberts, wstając i usiłując przecisnąć się koło
olbrzymich stóp MacEwana, co nie było zadaniem łatwym.
- Zostań. Sam to zrobię odrzekł James.
Wysiadł z pojazdu i zbliżył się do wrót zamku, zrobionych'} z grubego ciemnego
drewna i nabijanych metalowymi ćwiekami. Zaczął się rozglądać za sznurem od dzwonka, ale
niczego takiego nie było. Podnosił już rękę, żeby uderzyć w odrzwia, gdy te właśnie się
otworzyły.
- Lord Denham? usłyszał melodyjny kobiecy głos.
James zmrużył oczy. Trudno mu było cokolwiek zobaczyć w ciemnym przedsionku,
oświetlonym jedynie świecą, którą nieznajoma trzymała w ręku. Nie potrafił powiedzieć, czy
kobieta była młoda czy stara, gruba czy chuda, służąca czy też dama. Było na to zbyt ciemno.
- Nie wejdzie pan? odezwał się znowu ten sam głos. Rozległ się cichy śmiech i James
wiedział już, że głos należał do młodej, atrakcyjnej kobiety.
- Hm mruknął. Nie spodziewał się, że pierwszą osobą, jaką spotka w zamku, będzie
młoda kobieta. Nie jestem sam...
- Och usłyszał. Czyżby towarzyszyła panu pani Chesterton? Głos nagle przestał być
melodyjny.
- Nie odrzekł zdumiony James. Tylko mój lokaj, Roberts, który ma pewne
doświadczenie w opatrywaniu ran, i mój sekundant, Cletus MacEwan. Roberts! MacEwan!
zawołał James i obaj mężczyźni wysiedli z pojazdu, który przechylił się znacznie, kiedy
opuszczał go olbrzym.
Kobieta roześmiała się znowu, tym razem z wyraźną ulgą.
- Och, pan MacEwan, jak mi miło! wykrzyknęła. Proszę, wchodźcie panowie. Pan też,
panie Murphy. Niech pan wejdzie, żeby się rozgrzać. Maura właśnie szykuje herbatę w
kuchni.
Oszołomiony James szedł za migotliwym płomykiem świecy przez labirynt ciemnych
korytarzy i nagle znalazł się w ogromnej, jasnej sali. Promienie słońca wpadały przez
wysokie, łukowato zwieńczone okna, które na każdej ze ścian sięgały aż do sklepionego
sufitu. Z belek zwieszały się podniszczone proporce z herbem rodziny MacCreigh, złotą kozą
na zielonym tle. Nieliczne meble były zupełnie przypadkowo poustawiane. Długi stół nakryty
do lunchu znajdował się tak blisko ogromnego kominka, jak tylko było możliwe bez obawy,
że się zapali.
Dopiero teraz James mógł się przyjrzeć kobiecie, która go tu przyprowadziła.
Stwierdził z zadowoleniem, że jego przypuszczenie było słuszne. Rzeczywiście była młoda i
atrakcyjna. Miała rude włosy, nie tak delikatną budowę ciała jak Emma, ale jej obfitsze
kobiece kształty były równie miłe dla oka. Była mniej więcej w wieku Emmy, mogła mieć
osiemnaście albo dziewiętnaście lat.
Zdmuchnęła płomień świecy, stawiając lichtarz na antycznym kredensie.
- Tak jest o wiele lepiej. Teraz wreszcie pana widzę.
Przesunęła po nim wzrokiem, a w jej niebieskich oczach, których kolor przypominał
barwę nieba za oknami, ukazał się wyraz aprobaty. Potrząsnęła długimi miedzianymi
włosami.
- Jest pan podobny do pana Chestertona, milordzie. Ale nie za bardzo. Jest pan od
niego wyższy, lepiej zbudowany i, oczywiście, o wiele przystojniejszy.
- Dziękuję odparł sucho James. To pochlebstwo nie zrobiło na nim żadnego wrażenia.
Jestem wdzięczny zarówno za komplement, jak i za gościnność. Czy mogę wiedzieć, komu je
zawdzięczam?
Dziewczyna, ubrana w białą muślinową sukienkę, która była zbyt dziecinnym strojem,
jak na jej wiek, i zbyt cienka, jak na tę porę roku, złożyła mu piękny ukłon.
- Szlachetnie urodzona panna Fiona Bain, milordzie. Jestem zaszczycona, że zechciał
pan złożyć wizytę w naszym odludnym zamku.
James zacisnął zęby. Niech to diabli! To siostra barona MacCreigh. Powinien był się
tego domyślić. Nie wolno mu bratać się z nieprzyjacielem i jego rodziną. Czyżby brat nie
powiedział jej, że James przychodzi tu tylko po to, żeby go zabić? A może zrobił to i dlatego
ta dziewczyna obsypywała go pochlebstwami? Tak czy inaczej, ta sytuacja mu się nie
podobała.
Jego towarzysze mieli na ten temat zupełnie odmienne zdanie. Murphy i MacEwan
stali z szeroko otwartymi ustami, trzymając kapelusze w rękach. Tam, gdzie James widział
jedynie minioną świetność i niedostatek, oni zobaczyli przepych, z jakim się jeszcze nigdy w
swoim życiu nie zetknęli.
- Niech mnie westchnął MacEwan, patrząc na wystrzępione proporce, które się wolno
kołysały w pełnej przeciągów sali. To jest nawet większe niż kościół.
- A to jest tylko jeden pokój szepnął nabożnie Murphy. Obaj mężczyźni nie mogli
wyjść z podziwu.
Widząc, że jego sekundant zaczyna przechodzić na stronę nieprzyjaciela, James
postanowił przerwać tę scenę.
- Gdzie mogę znaleźć pani brata, madame? zwrócił się do Fiony Bain. Jesteśmy
umówieni i nie chciałbym sprawić mu zawodu...
- Ach, Denham, jak miło...
Ten głos, który rozlegał się wyraźnie w ogromnej sali, dochodził gdzieś z okolic
kominka. James zobaczył tam Geoffreya Baina, który właśnie podnosił się z krzesła z
wysokim oparciem. Był, jak zwykle, ubrany na czarno, trzymał w ręku szklankę z jakimś
płynem koloru bursztynu, którą wzniósł w kierunku Jamesa.
- Proszę tutaj, proszę tutaj, milordzie wołał, wykonując zapraszające gesty. Niech pan
nie stoi w przeciągu. Po wczorajszym deszczu jest tu okropnie wilgotno i zimno, właśnie
dlatego kazałem przysunąć stół do ognia. Nie bawmy się w ceremonie, proszę, proszę.
James był wściekły. Zerknął na siostrę barona, która obdarzyła go słodkim
uśmiechem. Albo nie wiedziała, po co tu przyszedł, albo dobrze udawała. James skłaniał się
raczej ku tej drugiej możliwości. Była pewnie równie przebiegła jak jej brat. Utwierdził się
jeszcze w tym przekonaniu, kiedy podeszła do niego, wzięła go pod ramię i zaczęła
prowadzić w stronę kominka, przytulając bez żenady swoją jędrną pierś do jego muskularnej
ręki.
- Chodźmy, lordzie Denham zaszczebiotała. Ostatnio tak rzadko miewamy gości.
Często bywał u nas pana kuzyn ze swoją żoną, kiedy... kiedy narzeczona mojego brata była
jeszcze z nami, no i oczywiście przed tragiczną śmiercią pana Chestertona. Teraz prawie
nikogo nie widujemy. Bardzo jestem ciekawa, jak będzie panu smakować zupa grzybowa,
którą Maura zaczęła gotować już wczoraj wieczorem, kiedy Geoffrey powiedział nam, że
zaprosił pana na lunch. Ta zupa to specjalność jej rodziny. Maura tak bardzo się cieszy, że
gość będzie mógł ocenić jej smak. Przykro mi, że nie mogła również przyjść pani Chesterton.
Ta uwaga w uszach hrabiego zabrzmiała fałszywie. Ale ona zajmuje się przecież tą swoją
szkółką, prawda?
Zanim dotarli do kominka, wściekłość Jamesa zamieniła się w prawdziwą furię.
Dorosły mężczyzna chował się za spódnicą młodej dziewczyny! W gruncie rzeczy nie ma się
czemu dziwić. Ktoś, kto posuwa się do zastraszania kobiety, nie będzie się wahał szukać
opieki u innej przedstawicielki słabszej płci.
MacCreigh, jak zauważył James, pił whisky. Hrabia był przekonany, że pędzono ją w
zamku.
- Ach, Denham. Tak się cieszę, że udało się panu do nas dotrzeć. Na twarzy barona
pojawił się szeroki uśmiech. Chyba droga nie była zbyt straszna? Czasami, po takim deszczu
jak wczoraj, jest tak błotnista, że przez całe tygodnie nikt się tu nie pokazuje, prawda, Fiono?
Poznał pan już moją siostrę Fionę, Denham? Co panu podać? Whisky? A może porto?
James mógł zignorować poufałość barona. Mógł sobie nawet darować to, że
MacCreigh zwracał się do niego jak do przyjaciela, chociaż James na pewno nim nie był. Nie
mógł jednak zaakceptować faktu, że Geoffrey Bain zupełnie nie był przygotowany do walki.
Nie było przy nim pudła z pistoletami, szabli ani sekundanta, chyba że tę funkcję miałaby
pełnić jego siostra!
- Byliśmy umówieni na dwunastą, sir warknął z wściekłością.
- Tak, tak. MacCreigh machnął ręką. Lunch zostanie podany w południe. Ja zawsze
przed posiłkiem lubię się napić whisky. Proszę się do mnie przyłączyć.
- Nie byliśmy umówieni na lunch powiedział James cichym głosem, żeby nie mogła
go dosłyszeć siostra barona. Dobrze pan o tym wie, MacCreigh. Niech pan będzie mężczyzną
i wyjmie szablę. Mam zamiar pana zabić i zaraz stąd wyjść. Lunch czeka na mnie w
gospodzie.
- Aha, lunch pani MacTavish. MacCreigh skinął głową z uznaniem. Doskonale pana
rozumiem. Ona świetnie gotuje. Ale nasza Maura też się stara jak może. A co pan mówił o
zabijaniu mnie? Baron nie zniżał głosu. Mówił bardzo głośno, z wyraźną brawurą. Nie mam
pojęcia, o co panu chodzi.
- Dobrze pan wie, o co mi chodzi wycedził James lodowatym tonem. Wczoraj
wieczorem wyzwałem pana na pojedynek, kiedy zobaczyłem, że chce pan skompromitować
wdowę po moim kuzynie.
- Skompromitować ją? roześmiał się MacCreigh. Niech pan da spokój. Chciałem jej
tylko coś wyperswadować, nie miałem zamiaru jej kompromitować.
- Odniosłem zupełnie inne wrażenie. Wyglądało, jakby pan używał wobec niej siły.
Niech pan weźmie szablę i zacznie się zachowywać jak mężczyzna albo ja...
- Pan co? spytał MacCreigh. Przecież to czysta głupota, Denham. Możemy załatwić tę
sprawę, nie narażając się na rany lub utratę życia.
- Jest tylko jeden sposób zapewnił go James. Musi mi pan dać słowo honoru, że już
nigdy nie zbliży się pan do pani Chesterton. Hrabia nie wierzył zresztą, że MacCreigh
potrafiłby dotrzymać takiej obietnicy.
- Dobrze pan wie, Denham skrzywił się Geoffrey Bain że nie mogę tego zrobić.
Mówimy przecież o dziesięciu tysiącach funtów.
- Mówimy krzyknął James, nie panując już nad sobą o żonie mojego kuzyna!
- O wdowie po pana kuzynie poprawił baron, dopijając whisky i odstawiając szklankę.
Dopóki jest osobą samotną, każdy mężczyzna ma prawo na nią polować, Denham. Musi się
pan z tym pogodzić. Może pan temu zapobiec tylko w jeden sposób: żeniąc się z nią samemu.
MacCreigh wzruszył ramionami. Gdyby ona w ogóle pana zechciała!
James nie mógł oczywiście wiedzieć, co Stuart mówił baronowi na temat relacji
pomiędzy nim a Emmą. Jeśli było prawdą, że kuzyn i jego żona często bywali w zamku, jak
twierdziła Fiona Bain, to oznaczałoby to, że ci dwaj mężczyźni byli w przyjaźni.
Może baron chciał tylko powiedzieć, że znana ze swoich idealistycznych poglądów
Emma mogłaby mieć opory przed związaniem się z mężczyzną, który hołdował bardziej
praktycznym celom.
To, co MacCreigh chciał wyrazić, wcale nie było istotne. Ważny był ton, w jakim to
zostało wypowiedziane, i drwiący wyraz jego twarzy. To tylko sprowokowało Jamesa do
wymierzenia silnego ciosu pięścią prosto w twarz barona.
MacCreigh, który się tego nie spodziewał, upadł plecami na stół, przewracając krzesła
i zrzucając talerze. James, widząc, że nie stracił on jeszcze przytomności, podszedł bliżej,
żeby wymierzyć następny cios.
- James, przestań, James! usłyszał znajomy głos.
Dopiero wtedy zauważył, że siostra barona nie była jedyną kobietą w tym
pomieszczeniu.
15
Emma nie wierzyła własnym oczom.
Bardzo sceptycznie potraktowała przyniesioną przez panią MacTavish nowinę
właścicielka gospody przerwała Emmie lekcję historii że hrabia Denham udał się do zamku
MacCreigh, żeby zabić Geoffreya Baina. Z jakiego powodu, spytała, miałby lord Denham coś
takiego robić? Przecież to absurd. Wiedziała, że on nie lubi barona, ale żeby go zaraz zabijać?
Po co? To po prostu śmieszne.
Kiedy jednak pani MacTavish odciągnęła ją na bok i zaznajomiła ze szczegółami tej
sprawy że lokaj, którego hrabia zabrał ze sobą, miał szablę i pudło z pistoletami, że hrabia
zamówił lunch na pierwszą, a więc nie został zaproszony do zamku na posiłek, oraz że był
również z nimi Cletus MacEwan - Emma musiała przyznać, że to wyglądało podejrzanie.
Nie była jednak w pełni przekonana. Nie wierzyła, że istnieje prawdziwy powód do
zmartwienia, dopóki nie poszła z panią MacTavish, chociaż zrobiła to niezbyt chętnie, żeby
zasięgnąć porady sędziego Reardona. Sędzia, który korzystał właśnie z przerwy w osądzaniu
sporu o prawo własności, wysłuchał wszystkiego z poważną miną, odsunął z westchnieniem
talerz haggis i sięgnął po kapelusz. Dopiero wtedy Emma rzeczywiści się przestraszyła.
Sędzia Reardon nigdy by nie odszedł od stół podczas posiłku...
Gdyby czyjeś życie nie było w niebezpieczeństwie.
Teraz, stojąc w drzwiach wielkiej sali zamku, Emma wie działa już, że obawy pani
MacTavish wcale nie były bezpodstawne. Życie barona było w niebezpieczeństwie. James
uderzy go jeszcze mocniej niż Cletusa MacEwana poprzedniego ranka mocniej niż Stuarta
tamtego dnia w salonie lady Denham!
A hrabia stał, jakby nic się nie wydarzyło, z uniesiony rękami, próbując rozruszać
swoje nadwerężone nadgarstki.
- O, Emma powiedział, kiedy zobaczył ją w progu razem z sędzią Reardonem, panią
MacTavish i jej synem Seanemi który ich tu wszystkich przywiózł. Jak się masz, Emmo?
Podniosła dłoń do ust. Osłupiała. Jeszcze nigdy James Marbury tak dziwacznie się nie
zachowywał. Przestał być sobą od chwili, kiedy wylądował na Faires zapraszał wdowy do
swego londyńskiego domu, mył naczynia, rzucał monety mały chłopcom...
A teraz broni jej honoru, już po raz drugi w ciągu dwóch dni! Ten sam lord Denham,
który zawsze traktował Emmę ja małą dziewczynkę, zachowuje się teraz tak, jakby dostrzegł,
że ona jest już kobietą.
Trudno było w to wszystko uwierzyć.
- Najwyraźniej pani obawy były uzasadnione, pani MacTavish powiedział sędzia
Reardon beznamiętnym tonem. Tu się szykuje pojedynek, chociaż pojedynkowanie się jest
prawnie zabronione. Prychnął z dezaprobatą. - I to pomiędzy prawdziwymi dżentelmenami!
Jestem zdumiony. Naprawdę jestem zdumiony. Co ma pan do powiedzenia na ten temat,
lordzie Denham?
- Tylko to, że gdyby nie pana przedziwna decyzja, że pani Chesterton nie może podjąć
należnych jej pieniędzy, dopóki nie wyjdzie za mąż, do tego wszystkiego by nie doszło.
Baines obrzucił sędziego chłodnym spojrzeniem.
- Ho, ho powiedział tylko Reardon, na którym to oskarżenie nie zrobiło żadnego
wrażenia. Więc o to idzie. Podszedł do stołu, podniósł jedno z przewróconych krzeseł i usiadł
na nim. Nie przeszkadzajcie sobie. Niech zwycięży najlepszy i tak dalej.
- Co?! wykrzyknęła Emma.
- Przepraszam, pani Chesterton. Sędzia Reardon odwrócił się, żeby spojrzeć na Emmę,
i szybko wstał z krzesła. Powinienem to krzesło zaproponować pani. Proszę usiąść. Powinna
pani usiąść.
Emmie wydawało się, że znalazła się w domu wariatów.
- Nie potrząsnęła gwałtownie głową. Wasza Ekscelencjo, pan nie może na to
pozwolić. Oni się pozabijają!
- To się może zdarzyć przyznał sędzia Reardon, siadając z powrotem na krześle. To
rzeczywiście może się zdarzyć.
- Ale nie może pan im na to pozwolić! Emma wysunęła się do przodu i stanęła
pomiędzy dwoma przeciwnikami, którzy patrzyli na nią z zainteresowaniem. James z miejsca,
w którym siał, i Geoffrey Bain z miejsca, na którym leżał, czyli ze stołu. To absurdalne! Nie
może pan na to pozwolić. Ktoś musi ich powstrzymać!
Przewodniczący Ławy Królewskiej wyjął z kieszeni kapciuch z tytoniem i zaczął
powoli nabijać fajkę.
- Można by to zrobić, moja droga powiedział ale ja nie będę nawet próbować. Wiem z
doświadczenia, że nie ma sensu powstrzymywać mężczyzny, który chce kogoś zabić. Jeśli
ktoś naprawdę chce to zrobić, to nic i nikt nie jest w stanie mu w tym przeszkodzić.
Emma patrzyła na sędziego niepewna, czy go dobrze zrozumiała. Dopiero kiedy
zobaczyła, jak spokojnie zapala fajkę przeraziła się nie na żarty.
- To dlaczego zgodził się pan, żeby tu ze mną przyjść, jeśli nie po to, żeby ich
powstrzymać?
- Po to, żeby popatrzeć na walkę. Sędzia Reardon spojrzał na nią ze zdumieniem. Ja
stawiam na hrabiego. A ty, MacTavish?
Sean MacTavish, który nadal stał w drzwiach wielkiej sali, zamyślony, pocierał brodę.
- Stawiam na barona powiedział wreszcie. Jest mniejszy, ale żeby to nadrobić, nie
będzie walczył czysto.
Emma potrząsnęła głową. Tego było już stanowczo za wiele.
- Doprawdy, James, dosyć tego! Co chcesz przez to osiągnąć?
- Co ja chcę przez to osiągnąć? powtórzył ze zdziwieniem hrabia. Emmo, ten człowiek
obrażał cię i zastraszał. Mam zamiar dać mu za to porządną nauczkę. Bądź grzeczna i wracaj
do miasteczka. Rzucił niechętne spojrzenie sędziemu i mruknął: Nie rozumiem, dlaczego
komuś przyszło do głowy, żeby cię tu przyprowadzić. Gdyby mnie ktoś spytał, to na tej
wyspie mieszkają sami wariaci. Widząc, że Emma nie rusza się z miejsca, James podniósł
głos. Odejdź, Emmo! Nie mam czasu na takie głupstwa. Odwlekasz tylko to, co jest
nieuniknione.
- Nieuniknione? Zobaczymy. Baron uniósł się na łokciu wśród potłuczonych talerzy,
patrząc ze złością na Jamesa. Dość już mam tych przewidywań, że zostanę pokonany w tej
walce. A tak przy okazji, nigdy pana kuzynki nie obraziłem. Mogłem ją zastraszać, to prawda,
ale nigdy jej nie obraziłem.
- Wystarczy, że taki typ jak pan z nią rozmawia. Dla mnie to jest obraza. James
popatrzył obojętnym wzrokiem na leżącego na stole mężczyznę.
- Taki typ jak ja? powtórzył baron. Co pan przez to rozumie?
- Sam pan powinien wiedzieć. Wszyscy w okolicy mówią o pana narzeczonej.
- Clara? O nią chodzi? Geoffrey Bain szeroko otworzył oczy.
- Ma pan inną narzeczoną? spytał uprzejmie James.
- Do diabła! Baron szybko podniósł się ze stołu. Ile razy mam to powtarzać? Ja nie
zabiłem Clary!
James chwycił Emmę za ramiona i odsunął ją na bok, szykując się do starcia z
baronem.
Jednak tym razem lord MacCreigh był przygotowany na atak hrabiego. Gdy tylko
pięść Jamesa wylądowała na żebrach barona, ten chwycił go w pasie i przewrócił na podłogę.
Fiona Bain zapiszczała przeraźliwie i dopiero teraz podbiegła do stołu, żeby się
przekonać o rozmiarach wyrządzonych szkód.
- Moja zastawa! wykrzyknęła. Podgrzewacz do potraw mojej matki! Jeśli któryś z was
go stłukł, to was zabiję!
Emma wydała zduszony okrzyk, kiedy obaj mężczyźni, którzy na nowo podjęli walkę,
uderzyli o antyczny kredens.
- Jest pan chyba szalony, że nie chce ich pan powstrzymać! krzyknęła, patrząc
błagalnym wzrokiem na sędziego.
- Szalony? Sędzia spokojnie pykał fajkę. Nie przypuszczam. Kiedy zobaczył, że hrabia
traci przewagę, a baron trzyma go za gardło, wyjął fajkę z ust i wychylił się do przodu.
Denham! huknął. Mówię do pana, Denham. Niech pan teraz użyje pięści. Dobrze! Oparł się
znowu wygodnie i popatrzył na Emmę. Przepraszam cię, moja droga. Co mówiłaś?
- Jeśli pan nie przerwie tej walki, sama będę musiała to zrobić. Emma popatrzyła na
sędziego z rozpaczą.
I po chwili, jak to często robiła w swojej szkole, weszła pomiędzy walczących, by ich
rozdzielić.
Zapomniała tylko, że tym razem nie ma do czynienia z małymi chłopcami. Kiedy
zauważyła skierowaną na siebie pięść, nie było już czasu na to, żeby się odsunąć czy też
uchylić. A baron, do którego należała ta pięść, włożył w swój cios zbyt wiele siły, żeby móc
zatrzymać rękę w powietrzu.
Na szczęście hrabia Denham miał niezwykle szybki refleks. Kiedy Emma zamknęła
oczy, oczekując uderzenia, ręka Jamesa wystrzeliła nagle w powietrze. Chwycił barona tak,
że jego pięść zatrzymała się tuż przy twarzy dziewczyny. Emma czuł teraz zapach obu
mężczyzn woń drogiego mydła James i duszący zapach stajni, którym przesiąknięty był
baron.
Kiedy ośmieliła się otworzyć oczy, zobaczyła hrabiego i barona, którzy stali jak wryci.
Z nieruchomymi, wzniesionym nad nią rękami, wyglądali jak zastygli w jakiejś figurze
kadryla. Tylko ich piersi wznosiły się ciężkim oddechem. Emma od mówiła w duchu
modlitwę po raz pierwszy była wdzięczna losowi za to, że był na świecie James Marbury.
- Dość już tego powiedziała. Nie wstyd wam? To wszystko jest zabawne, dopóki
komuś nie stanie się krzywda. Wtedy śmiech zamienia się w łzy.
Taką przemowę wygłaszała zawsze do małych łobuziaków w swojej szkole. Tak samo
przemawiała jej stryjenka do niej i do Penelope, kiedy ich zabawy stawały się zbyt
gwałtowne. Wydawało się, że na dorosłych mężczyznach te słowa wywierają podobne
wrażenie jak na małych chłopcach i dziewczynkach. W każdym razie obaj opuścili ręce.
- Teraz powiedziała surowo Emma podajcie sobie ręce i powiedzcie „przepraszam”.
Widząc upór na twarzy obu mężczyzn, ujęła ich prawe dłonie.
- Nie słyszeliście, co mówiłam? Podajcie sobie ręce i powiedzcie „przepraszam”.
James wiedział, że Emma nie ustąpi, nie zważając więc na niebezpieczeństwo,
chwycił dłoń Geoffreya Baina i ścisnął ją.
- Przykro mi powiedział bez cienia skruchy. Nie chciałem stłuc naczynia pana matki
do podgrzewania potraw.
- A ja stwierdził równie nieszczerze MacCreigh nie chciałem pana udusić.
- No właśnie podsumowała z zadowoleniem Emma.
Spojrzała na sędziego, który, wygodnie rozparty na krześle, sprawiał wrażenie
niezwykle z siebie zadowolonego.
- Widzi pan? spytała z lekka ironicznym tonem. Takie sprawy można rozwiązać bez...
W tej samej chwili MacCreigh chwycił hrabiego za szyję obiema rękami,
unieruchamiając go w tym uścisku.
- Ja się z nią ożenię! krzyknął baron do ucha Jamesa. I nikt mnie przed tym nie
powstrzyma.
Emma odwróciła się szybko w stronę sędziego.
- Musi pan położyć temu kres! zażądała. Na Faires i tak jest za dużo przemocy i
rozlewu krwi. Jeśli pan temu nie przeszkodzi, to oni się pozabijają, tak samo jak O'Malley
zabił mojego męża!
- Jeśli ja temu nie przeszkodzę? Sędzia wyjął fajkę z ust i popatrzył na Emmę ze
zdziwieniem. Wydaje mi się, że jedyną osobą, która może temu przeszkodzić, jesteś ty, moja
droga.
- Ja? Emma była oszołomiona. Jak ja mogę temu przeszkodzić?
- Poślubiając jednego z nich powiedział spokojnie sędzia.
16
Mężczyźni natychmiast przerwali walkę. Dwie głowy jedna ciemna, a druga koloru
świeżo wypolerowanej miedzi obróciły się w kierunku Emmy.
Wpatrywali się w nią tak uporczywie, że zażenowana Emma cofnęła się o parę
kroków.
- Och, nie powiedziała stanowczym tonem. Nie.
- Bardzo słusznie. Cletus wysunął się do przodu, z dumnie wypiętą piersią. Pani
Chesterton wyjdzie za mnie, a nie za żadnego z tych dwóch.
Sędzia Reardon obserwował tę scenę z zainteresowaniem.
- Widzisz zwrócił się do Emmy, wyciągając fajkę w stronę Cłetusa to się nigdy nie
skończy, dopóki nie dokonasz wyboru.
- Wyboru! wykrzyknęła Emma, nie wierząc już nie tylko własnym uszom, ale i
własnym oczom. Hrabia i baron stali teraz sztywno wyprostowani, doprowadzając ubrania do
porządku. Jaki ja mam wybór? Muszę wyjść za mąż, żeby nie dopuścić do morderstwa? To
jest całkowicie...
- Wyjdź za Geoffa. Fiona Bain podeszła do Emmy. On się dobrze tobą zaopiekuje
dodała chytrze. Już ja tego dopilnuję.
- Za lorda MacCreigh! prychnęła pogardliwie pani MacTavish, która nie należała do
wielbicielek barona. Człowieka, który zamordował własną narzeczoną?
- Po raz ostatni powtarzam odezwał się baron ze znużeniem że nie zamordowałem
Clary. Uciekła z moim lokajem i ślad po niej zaginął.
- To pan tak mówi, milordzie. Pani MacTavish nie wyglądała na przekonaną. I niech
się pan tego trzyma. A pani, Emmo, jeśli ma pani poślubić kogokolwiek poza moim Seanem,
to powinien to być lord Denham. Właścicielka gospody zmrużyła znacząco oczy. Czy on nie
spędził wczorajszej nocy w pani chacie?
Słysząc to, baron aż podskoczył.
- Emmo! To nie może być prawda! wykrzyknął.
- Oczywiście, że to prawda stwierdziła z zadowoleniem pani MacTavish. A kiedy
pastor się o tym dowie, też będzie miał coś do powiedzenia. Zapamiętajcie moje słowa.
- Chyba pani oszalała mruknęła Emma.
Potem zerknęła na Jamesa i na lorda MacCreigh. Zobaczyła, że wpatrują się w nią
dwie pary oczu, jedne koloru bursztynu, a drugie letniego nieba.
- Wszyscy oszaleli! zawołała. A jeśli myślicie, że pozwolę się wmanewrować w
małżeństwo z którymś z was, to jesteście w błędzie.
Szybko się odwróciła, żeby uciec z tej okropnej sali. Serce jej waliło jak oszalałe. Nie
wiedziała, gdzie iść, chciała tylko ukryć się przed tymi spojrzeniami... Szczególnie jedno z
nich wyprowadzało ją z równowagi, chociaż nie potrafiłaby powiedzieć dlaczego. Było to
spojrzenie lorda Jamesa, którego kiedyś lak bardzo nienawidziła. Teraz to uczucie już w niej
osłabło.
Jak mogłaby go nienawidzić, pamiętając jednocześnie o tym jak trzymał ją w
objęciach, a jej zdradliwe ciało tak chętnie przyjmowało jego dotyk. Mimo to był on
człowiekiem, który zrobił wszystko, żeby rozdzielić ją z kimś, kogo kochała... albo też
wydawało się jej, że kocha.
Miała właśnie wyślizgnąć się z sali, kiedy poczuła czyjąś rękę na ramieniu.
- Emmo, zaczekaj!
Zanim zdołała zaprotestować, hrabia ciągnął ją już za sobą, ale nie z powrotem do sali,
z której uciekła, tylko do drzwi, w stronę których się kierowała.
- Milordzie powiedziała, próbując się wyzwolić z jego rąk.
Ale on objął ją w pasie i dosłownie przeniósł przez drzwi, zamykając je za sobą
kopnięciem. Postawił ją pod ścianą, o którą oparł ręce, uniemożliwiając jej w ten sposób
ucieczkę.
- Nie mam zamiaru rozmawiać... Emma usiłowała zachować pozory godności.
- Zamilknij, Emmo rzucił krótko James. Słuchaj, co ci powiem.
Zamilkła, ale nie dlatego, że on tego żądał. Zamilkła, ponieważ osłupiała, słysząc te
słowa. Co się stało, pomyślała, z uprzejmym, sarkastycznym hrabią? Jeszcze nigdy tak do niej
nie mówił. Zawsze był spokojny i opanowany, gotów służyć jej pomocą i ocierać łzy. Teraz
był nawet bardziej wzburzony niż ona. To było szokujące!
- Reardon ma rację usłyszała jego głęboki, ciepły głos.
Widziała teraz wyraźnie, co baron zrobił z jego twarzą: jedna z jego ciemnych brwi
była lekko skaleczona, na szczęce wystąpiła czerwona plama. Czy to możliwe, zastanawiała
się Emma, że ten sam mężczyzna uchodził w Londynie za wzór dżentelmena?
- To jest nieznośna sytuacja, Emmo powiedział. Można ją jednak łatwo zmienić, co
powinno mi było od razu przyjść do głowy, jeśli się zgodzisz, to takie rozwiązanie wszystkich
zadowoli.
Emma otworzyła usta, żeby mu powiedzieć, że jej na pewno nie zadowoli.
Oczywiście, nie miała zamiaru mu mówić, że miał rację, kiedy usiłował przeszkodzić jej
małżeństwu ze Stuartem, że ten związek okazał się katastrofą właściwie od samego początku.
Chciała mu tylko dać do zrozumienia, że już raz spróbowała małżeństwa i ten raz zupełnie jej
wystarczy.
Nie mogła jednak tego zakomunikować, ponieważ James szybko mówił dalej.
- Pomyśl tylko, Emmo przekonywał ją. Dostaniesz swoje pieniądze i będziesz mogła
zrobić z nimi, co tylko zechcesz. Oddać je sierotom i bractwom misyjnym, jeśli będziesz
miała na to ochotę. Jedyna rzecz, o którą cię poproszę, to żebyś zachowała pewną sumę dla
siebie. Jeśli będziesz chciała, to zainwestuję ją, żebyś mogła żyć z procentów. W ten sposób
twoje pieniądze nie zostaną wydane na nowy dach w czyimś rodzinnym zamku...
Jakby na zawołanie, usłyszeli szczęk zasuwy i głos lorda MacCreigh.
- Emmo? Czy pani jest...
James błyskawicznie zasunął rygiel.
- Co u... dotarło do nich przez grube, drewniane drzwi. Kto to zamknął?! krzyczał lord
MacCreigh. Denham? Czy to pan? Niech pan natychmiast otwiera!
- Widzisz, Emmo? W złocistych oczach Jamesa Emma dojrzała niemą prośbę. Te
pieniądze zapewnią ci dostatnie życie na wiele, wiele lat, nawet jeśli rozdasz połowę, a jestem
pewny, że tak zrobisz. A jeśli poślubisz jednego z nich... James zerknął na drzwi, do których
dobijał się baron, niewątpliwie z pomocą Cletusa... to oni użyją twoich pieniędzy do
własnych celów. Nie będziesz miała tego problemu ze mną, ponieważ ja nie potrzebuję
twoich dziesięciu tysięcy.
Teraz dopiero Emma w pełni zrozumiała jego słowa. Nie mogła jednak w nie
uwierzyć. Hrabia Denham kuzyn Stuarta prosi, żeby wyszła za niego za mąż?!
Jej zdumienie musiało być widoczne, ponieważ hrabia szybko dodał:
- Oczywiście możemy rozwiązać nasze małżeństwo, kiedy już dostaniesz pieniądze,
jeśli będziesz tego chciała. Nie powinno być z tym żadnego problemu.
Teraz Emma od razu zrozumiała, co mówił.
- Rozwód?! wybuchnęła.
Nie wiedziała już, co ją bardziej zaszokowało, czy fakt, że hrabia Denham chce ją
poślubić, czy też, że jednocześnie proponuje jej rozwód.
- Nie rozwód, Emmo tłumaczył James tylko unieważnienie małżeństwa. To znaczy
stwierdzenie, że małżeństwo w ogóle nie zaistniało. Oczywiście, nie będziemy o to
występować, dopóki nie dostaniesz swoich pieniędzy.
To z kolei jeszcze bardziej zdumiało Emmę. I to nie tylko dlatego, że hrabia był gotów
naznaczyć swoje nazwisko, z którego miał prawo być dumny, i swoją dobrą reputację piętnem
nieudanego małżeństwa. Zdumiała ją nonszalancja, z jaką to wszystko traktował, zupełnie
jakby mówił o jakiejś nieważnej transakcji w interesach!
Nie miał zresztą powodu, żeby inaczej o tym myśleć, tłumaczyła sobie w duchu Emma.
Nie przyszłoby jej nawet do głowy, że hrabia Denham mógłby być w niej zakochany. James
nigdy by nie zapałał miłością do takiej dziewczynie jak ona sieroty bez grosza przy duszy,
której ocierał łzy, kiedy była małą dziewczynką; kimś, kto nawet nie miał tytułu i przez całe
życie był zależny od bogatych krewnych. Hrabia Denham przebywał tylko w towarzystwie
najpiękniejszych i najbogatszych dziewcząt w Londynie i one wszystkie, jak zauważyła
Emma podczas sezonu towarzyskiego w minionym roku miały proste, błyszczące włosy, a nie
ciasno skręcone loczki jak Emma.
James nigdy by się też nie wdawał w jakieś romantyczne historie z ubogą wdową po
swoim kuzynie. To wykluczone!
Ale jeśli nie był w niej zakochany, to...
- Dlaczego? spytała. Była jeszcze zbyt oszołomiona, żeby sensownie sformułować
pytanie.
- Dlaczego co? zainteresował się James.
- Dlaczego... Zdała sobie nagle sprawę z jego bliskości. Był o wiele wyższy od Stuarta
i bardziej muskularny. Czuła się przy nim bardzo mała.
- Dlaczego chcesz to zrobić? spytała wreszcie.
„Dla mnie” chciała dodać, ale na te słowa już zabrakło jej odwagi. Jego bliskość,
podobnie jak poprzedniej nocy w chacie, działała na nią dziwnie oszałamiająco. Zaczęło się
jej kręcić w głowie. To tylko dlatego, tłumaczyła sobie w duchu, że już dawno nie stała tak
blisko mężczyzny to znaczy mężczyzny, który się regularnie kąpał. Hrabia Denham, chociaż
był bardzo przystojny, nie mógł pociągać Emmy. Zbyt wiele rzeczy musiała przed nim zataić,
żeby sobie pozwolić na jakieś żywsze uczucia.
- Jak to, Emmo? James spojrzał na nią ze zdziwieniem. Dlaczego miałbym tego nie
zrobić? Należysz przecież do rodziny. Opieka nad tobą jest moim obowiązkiem.
- Obowiązkiem? wykrztusiła.
Łzy nabiegły jej do oczu, sama nie wiedziała dlaczego. Może to przez te słowa, te
same słowa, które wypowiedział poprzedniego wieczoru, że ona należy do rodziny. Do
rodziny! Nie słyszała zbyt często tego słowa. Do rodziny? Ona teraz już nie miała rodziny.
- Wydaje mi się, że poślubienie mnie daleko wykracza poza pana powinność,
milordzie. Nadszarpywanie swojej doskonałej reputacji przez unieważnienie małżeństwa na
pewno może źle wpłynąć na pana późniejsze plany matrymonialne.
- Specjalnie mnie to nie martwi odparł z uśmiechem James. Ty też nie powinnaś się
tym przejmować.
Emma potrząsnęła tylko głową. Wciąż nie mogła go zrozumieć. Chciał ją poślubić, nie
oczekując żadnego udziału w jej spadku, potem narażać się na kłopoty i koszty związane z
unieważnieniem małżeństwa, nie mając z tego żadnego pożytku to wszystko było
bezsensowne, zwłaszcza że James miał świetną głowę do interesów. Dlaczego on chce to
zrobić?
- Emmo powiedział, jakby czytając w jej myślach. Bardzo cię kiedyś skrzywdziłem.
Pozwól mi teraz to naprawić.
Mówiąc to, ujął jej dłoń. Tylko tyle. Ujął jej dłoń i przytrzymał w swojej. Poczuł
niewątpliwie, że nie jest to już ta sama ręka, której rok wcześniej dotykał w kadrylu. Teraz
pokryta była odciskami, stwardniała od prania w lodowato zimnej wodzie z ługiem. Poza tym
Emma już od wielu miesięcy nie tańczyła kadryla.
Jeśli jednak James zauważył tę różnicę, nie dał tego po sobie poznać, stał, trzymając
jej dłoń i patrząc na Emmę nieprzeniknionymi, niepokojąco złotymi oczami, nie zwracając
uwagi na głośne okrzyki i walenie w drzwi.
Nagle Emmie przestało się kręcić w głowie. Minął sta oszołomienia, w jakim się
znajdowała. Doskonale teraz rozumiała, co robi hrabia. Było to zadziwiające tak
zadziwiające, że trudno jej było w to uwierzyć. A jednak było prawdą.
Hrabia Denham prosił o wybaczenie.
Nie były to zdawkowe przeprosiny, jakimi ją zbył poprzedniego dnia przed szkołą.
Tym razem naprawdę prosił, żeby wybaczyła mu to, co przez rokiem uczynił jej... i Stuartowi.
To nie do wiary!
Był to również dowód wbrew temu, co zawsze twierdził James, kiedy Emma
przekonywała go, że złodziei i pijaków można sprowadzić na prostą drogę że ludzie naprawdę
potrafią się zmienić.
Zaskoczona tak niezwykłym odkryciem, nie słyszała już, jak baron i Cletus walą do
drzwi, nie czuła wilgoci, którą przesiąknięte były ściany zamku MacCreigh. Była tylko
świadoma bliskości Jamesa, zapachu jego czystej koszuli, dotyku jego palców i emanującego
z jego ciała ciepła, tak jak poprzedniej nocy.
Nagle, na ułamek sekundy, ogarnęła ją trwoga, choć nie mogła zrozumieć, czego się
bała. To prawda, że hrabia był silnym mężczyzną. Ale dlaczego to miałoby ją napawać
lękiem?
Tego nie wiedziała. Ten niespodziewany napad strachu był śmieszny. James wreszcie
próbował naprawić to, co kiedyś zepsuł. Czyż Stuart jej nie pouczał, że należy wybaczać tym,
którzy uczynili nam krzywdę? Że błądzić jest rzeczą ludzką, a wybaczać rzeczą boską? Że
należy nadstawić drugi policzek?
Stuart na pewno chciałby, żeby tak postąpiła. Była to winna jego pamięci.
Emma nie potrafiła powiedzieć, w jakim stopniu na jej decyzję wpłynęła myśl o
Stuarcie, a w jakim wspomnienie muskularnego uda, które poprzedniej nocy znalazło się
pomiędzy jej nogami. Ale to na pewno był ten pierwszy powód, wmawiała sobie. Oczywiście,
że tak. Z trudem uświadomiła sobie, że w ogóle pomyślała o innej przyczynie.
Zdusiła wspomnienie tego dotyku i zacisnęła palce na dłoni Jamesa.
- Dobrze, James. Wyjdę za ciebie za mąż powiedziała.
17
James, który stał teraz przed sędzią Reardonem, nie mógł jeszcze uwierzyć, że to
wszystko dzieje się naprawdę... również to, co się wydarzyło w ciągu ostatniej pół godziny,
wydawało mu się mało rzeczywiste. Przecież zaproponował Emmie, żeby wyszła za niego za
mąż tak właśnie było.
A co jeszcze bardziej zdumiewające, ona wyraziła zgodę.
Najlepszym potwierdzeniem tego stanu rzeczy był fakt, że Emma stała teraz obok
niego w swojej szarej sukience z koronkowymi mankiecikami, wpatrując się w sędziego
Reardona, który odczytywał formułę przysięgi małżeńskiej.
W przeciwieństwie do Jamesa, wydawała się nie zauważać lorda MacCreigh i jego
siostry, którzy stali przy ogromnym, buchającym żarem kominku, wyraźnie zdegustowani.
Nie widziała też chyba pani MacTavish, znajdującej się po przeciwnej stronie kominka, która
zalewała się rzewnymi łzami, słuchając suchego tekstu cywilnej ceremonii. Sean, który został
wyznaczony na świadka, był wyraźnie znudzony. Pan Murphy również nie wykazywał
zbytniego zainteresowania tym wydarzeniem.
Natomiast Cletus MacEwan robił wrażenie, jakby za chwilę miał się rozpłakać. James
jeszcze nigdy nie widział tak żałosnej miny.
Rozumiał go. James nie wątpił, że Cletus szczerze uwielbiał Emmę i byłby dla niej
może niezbyt odpowiednim, ale za to bardzo oddanym mężem.
Obok Cletusa stał lokaj Jamesa, Roberts, z niewzruszonym wyrazem twarzy. Służył
Jamesowi wiernie, nigdy niczemu się nie dziwić. Równie spokojnie mógł odgrywać rolę
chirurga podczas pojedynku, jak i świadka na ślubie swojego pana. James zazdrościł mu tego
spokoju, którego sam zupełnie nie odczuwał. Jak mógł być teraz opanowany? Brał ślub z
Emmą van Court, najbardziej atrakcyjną debiutantką zeszłorocznego sezonu towarzyskiego, z
kobietą, którą wbrew wszelkim przewidywaniom poślubił jego kuzyn Stuart.
Teraz Emma należała do niego.
Przynajmniej na jakiś czas. Był zły na siebie, że wspomniał o unieważnieniu
małżeństwa. Jednak widząc wtedy wyraz jej twarzy był przekonany, że w innym wypadku nie
zaakceptowałaby jego planu. Jego propozycja musiała się wydawać Emmie niesłychanie
osobliwa. Hrabia sam się sobie dziwił.
Kiedy sędzia Reardon zrobił tę niekonwencjonalną uwagę, James wiedział już, że
wreszcie okoliczności zaczęły mu sprzyjać. Zrozumiał, jak ma postąpić, gdy tylko usłyszał
słowa sędziego „Poślubiając jednego z nich”. Może wiedział o tym już przedtem. Może
dlatego chciał spędzić ostatnią noc w chacie Emmy.
Wreszcie miał okazję, żeby udowodnić Emmie, że nie jest już takim zatwardziałym
egoistą jak niegdyś. Jego życie zmieniło się tego dnia, kiedy ona uciekła ze Stuartem. Emma
nauczyła Jamesa, że za żadne pieniądze nie kupi tego, czego naprawdę pragnie, i nie
powstrzyma tego, przed czym się wzdraga. Nastąpił sprzyjający moment, żeby naprawić to,
co jej uczynił chociaż nadal uważał, że poślubienie jego kuzyna nie było dobrym pomysłem.
Żałował tylko, że wtedy dał jej to zbyt wyraźnie do zrozumienia, bo u takiej
dziewczyny jak Emma jego słowa musiały jedynie wzbudzić współczucie dla Stuarta. Biedny
Stuart. Nawet własna rodzina nie chce, żeby był szczęśliwy! tak sobie mogła pomyśleć. Ale to
przyszło mu do głowy zbyt późno.
Teraz jednak był szczęśliwy, że Emma nie posłuchała jego rady. Gdyby rok temu
zaproponował jej małżeństwo, w żadnym wypadku nie zgodziłaby się zostać jego żoną.
Dopiero teraz widział, że nie potrafił zrozumieć nie tylko cudzych uczuć, ale nawet własnych.
Dla tak idealistycznie nastawionej dziewczyny, jaką była Emma, on był ucieleśnieniem
wszystkiego, czym ona w głębi duszy pogardzała: bogatym człowiekiem interesów, który
dbał jedynie o powiększanie swojego majątku i hołdował wyłącznie własnym
przyjemnościom.
Stał się innym człowiekiem. Dwanaście miesięcy to wystarczająco długi okres, żeby
się pozbyć dawnych fałszywych poglądów i przeobrazić w kogoś, kim był teraz mężczyzną,
który chciał naprawić swoje błędy i udowodnić stojącej obok niego kobiecie, że całkowicie
się zmienił.
Nie znaczyło to, że zapomniał o złożonej jej obietnicy unieważnienia małżeństwa.
Jeśli tylko Emma będzie chciała, on na pewno tę sprawę przeprowadzi.
Na szczęście, to nie było takie proste. Proces unieważnienia małżeństwa był
niezwykle żmudny, a dodatkowo mogły się pojawić różne niespodziewane komplikacje.
Na przykład żona mogła się zakochać w swoim mężu.
Jednak widząc błękitne, świetliste oczy Emmy, ocienionej długimi rzęsami, czuł, że
warto podjąć to ryzyko. Nawet bardzo. Nagle usłyszał głos sędziego Reardona.
- Proszę się zdecydować, milordzie. Rozumiem, że to się stało zbyt pospiesznie i
mężczyzna mógłby chcieć mieć więcej czasu do namysłu, ale ja zostawiłem w gospodzie
pyszny lunch i chciałbym do niego powrócić jeszcze w tym tygodniu. Proszę powiedzieć
„tak” albo „nie”.
Dopiero teraz James zdał sobie sprawę, że zostało mu zadane to najważniejsze
pytanie.
- Tak powiedział szybko i zerknął na Emmę, która patrzyła na niego lekko zdziwiona.
Po ledwo dosłyszalnej odpowiedzi Emmy sędzia ogłosił ich z mocy swojego urzędu,
mężem i żoną. James był zdumiony faktem, jak szybko może nastąpić odmiana ludzkiego
losu jeszcze wczoraj nie pozwoliłby sobie na tak fantastyczną myśl, że mógłby ożenić się z
Emmą, a dzisiaj był już jej prawowitym mężem.
- Denham usłyszał znowu głos sędziego. Długo jeszcze będzie pan tak stał? Nie
pocałuje pan panny młodej?
Zaskoczony James odwrócił się do Emmy, która się zaraz cofnęła.
- To nie jest konieczne powiedziała.
Jednak pani MacTavish, pozbawiona nadziei na ślub swojego syna z wdową po
wikarym, chciała być chociaż świadkiem pierwszego pocałunku państwa młodych nie zdając
sobie pewnie sprawy, że to będzie ich pierwszy i prawdopodobnie ostatni pocałunek.
Chwyciła Emmę za ramiona i pchnęła ją w kierunku hrabiego.
- Musicie przypieczętować ten układ powiedziała.
Zaskoczona Emma upadłaby na podłogę, gdyby James nie chwycił jej w ramiona.
Nowo poślubiona żona patrzyła teraz na niego szeroko otwartymi oczami. Hrabia
widział, że jest zażenowana. Z jakiegoś powodu Emma czuła się onieśmielona.
Z jego powodu.
- Milordzie, niechże pan pocałuje pannę młodą nalegała pani MacTavish.
James nie wahał się ani chwili. Cóż miał robić? Nie mógł jej nie pocałować… kiedy
Geoffrey Bain patrzył na nich z taką nienawiścią w oczach. Baron mógłby pomyśleć, że dla
niego jeszcze nie wszystko stracone.
Pochylił głowę z zamiarem jedynie dotknięcia wargami jej ust. Sądząc po wyrazie jej
oczu i czując, jak sztywnieje w jego ramionach, uznał, że to będzie wystarczający wyraz
małżeńskich uczuć.
Kiedy jednak jego wargi dotknęły jej ust, stało się coś zupełnie nieoczekiwanego…
coś, co niewątpliwie jeszcze bardziej wstrząsnęło Emmą niż nim. On, ze swojej strony,
zawsze podejrzewał, że pocałunek złożony na ustach Emmy mógłby okazać się zupełnie
niezwykłym doświadczeniem.
Był pewien, że Emma nigdy nawet nie pomyślała, by się z nim całować. Dlaczego
miałaby o tym myśleć? Przecież to on sprawił, że rodzina się od niej odwróciła, i on uderzył
jej narzeczonego. Mało prawdopodobne, żeby Emma kiedykolwiek zastanawiała się nad tym,
jak mogą smakować pocałunki Jamesa.
Lord Denham był jednak przekonany, że kiedy ich usta się zetknęły, nie tylko on
doznał trudnych do wytłumaczenia uczuć. James mógł się zresztą tego spodziewać tak często
myślał o ustach Emmy, że musiał coś odczuć, kiedy te marzenia stały się rzeczywistością. To
przeżycie było jednak o wiele silniejsze, niż mógł przewidzieć.
Natomiast dla Emmy, nie wyobrażającej sobie nigdy przedtem, że hrabia Denham
mógłby ją całować, iskra, która przebiegła pomiędzy nimi, była jak grom z jasnego nieba.
Odczucie okazało się aż tak nieoczekiwane, że kiedy hrabia uniósł głowę, kończąc ten
delikatny, stosowny do sytuacji pocałunek, Emma, której wargi jeszcze drżały, zarzuciła mu
ręce na szyję i przyciągnęła go do siebie... zupełnie nieświadoma wpatrujących się w nich
zdumionych zebranych.
Czy można się jej dziwić? Jeszcze nigdy w życiu Emma nie doznała takich emocji jak
teraz. Chociaż sześć miesięcy wdowieństwa mogło przytępić jej zmysły, była jednak
przekonana, że gdyby Stuart kiedykolwiek pocałował ją tak, jak przed chwilą zrobił to jego
kuzyn, długo by o tym pamiętała.
Uzyskała całkowitą pewność, kiedy wargi Jamesa znalazły się ponownie na jej ustach.
Żaden mężczyzna jeszcze jej tak nie całował. Nie znaczyło to, oczywiście, że Emma miała
duże doświadczenie w tej dziedzinie. Mogła jedynie porównywać z pocałunkami swego
męża. Jednak do całowania jak również do wielu innych tego typu spraw Stuart nigdy nie
przykładał wagi. Często mówił, że żonie wikarego nie wypada w ten sposób uzewnętrzniać
uczuć, do czego Emma miała skłonności. Starała się więc zwracać swoje myśli ku wyższym
rzeczom.
Teraz, w ramionach hrabiego, Emma odkryła, że niełatwo jest myśleć o wyższych
sprawach, kiedy jest się tak cudownie całowanym przez Jamesa Marbury'ego, prawdziwego
mistrza w tej dziedzinie. Co do tego nie można było mieć żadnych wątpliwości. Jego wargi
przesuwały się po jej ustach z nadspodziewaną zachłannością były zadziwiająco zaborcze,
jeśli wziąć pod uwagę, że byli małżeństwem od jakichś trzydziestu sekund.
Pocałunki Stuarta nie były ani zaborcze, ani zachłanne. Ile razy Stuart całował Emmę,
miała wrażenie, że on jednocześnie myśli o czymś innym o kazaniu, które ma wygłosić, o
błędnym wywodzie Williama Paleysa na temat bożej łaski, o tym, jak skłonić O'Malleyów,
którzy starym szkockim zwyczajem sami przed sobą składali małżeńską przysięgę, żeby
wzięli ślub w kościele.
Zupełnie inaczej było z kuzynem Stuarta. James całował Emmę, jakby myślał tylko...
o Emmie.
To było wspaniałe. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że przez ostatnie kilka
miesięcy nieliczne osoby myślały wyłącznie o niej. Poświęcano natomiast niesłychanie wiele
uwagi dziesięciu tysiącom funtów, które miała odziedziczyć w dniu swojego ślubu. Natomiast
James skupiał swoje zainteresowanie tylko na niej samej. Do tego stopnia, że prawie mogłaby
przysiąc, że coś do niej czuł...
Było to coś więcej niż zwykła chęć naprawienia krzywdy, jaką jej wyrządził. Czyż nie
objął jej mocno i nie przyciągnął do siebie, kiedy tylko zarzuciła mu ręce na szyję? Czyż nie
czuła, jak szybko bije mu serce? A ten zaborczy pocałunek, jak gdyby uważał, że ona jest
jego własnością. To było szalenie ekscytujące, jakby James był zwycięskim wodzem, a ona
jego branką...
Nie znaczyło to, że Emma dawała się ponosić wyobraźni i że miała skłonności do
fantazjowania. Tylko... tylko że wszystko mogłoby być inaczej, gdyby Stuart chociaż raz tak
ją pocałował!
Czar prysł, kiedy usłyszała głośne chrząknięcie i została nagle przywrócona do
rzeczywistości. Dobry Boże, była w zamku lorda MacCreigha i tyle osób na nią patrzyło! Jak
łatwo się zatracić w ramionach Jamesa! Jakie to cudowne uczucie, kiedy się jest w silnych
ramionach mężczyzny, czuje się bijące od niego ciepło i wdycha zapach świeżo wypranej
koszuli!
Emma oderwała wargi od ust Jamesa i zerknęła, zażenowana, na sędziego Reardona.
Na szczęście on nie patrzył na nią z wściekłością jak stojący obok lord MacCreigh.
Wydawało się, że sędzia Reardon świetnie się bawił.
- Załatwione powiedział z zadowoleniem, zamykając zbiór tekstów używanych przy
cywilnych ceremoniach zaślubin. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Doskonale dobrana
para. On jej zapewni stabilizację, której ona potrzebuje, a jemu przydałoby się trochę ciepła,
którego ona, jak wierzę, mu nie poskąpi. A teraz, jeśli nie macie nic przeciwko temu, wrócę,
żeby dokończyć swój pudding.
James, ku wielkiemu niezadowoleniu Emmy, wyprostował się i wypuścił ją z objęć.
Ale ten nieoczekiwanie namiętny pocałunek dosłownie zwalił ją z nóg. Jeszcze nigdy w życiu
nie najadła się takiego wstydu. Kiedy się zachwiała, hrabia czule objął ją w pasie.
- Tak powiedział całkowicie spokojnym, jak zauważyła Emma, głosem nadużywamy
gościnności lorda MacCreigha.
- Nonsens! zawołała Fiona Bain.
W jej słodkim głosiku zabrzmiała ledwie wyczuwalna ostra nuta, natomiast pogrążony
w smutku baron usiadł znowu przy kominku.
- Musicie zostać na lunch. Ślubny lunch.
Pani MacTavish i jej syn znacznie się ożywili. Nawet Cletus trochę się rozchmurzył.
Ślubny lunch? Taka okazja nie trafiała się często, a do tego na stole pojawią się jeszcze wina
z piwnic lorda.
Emma nie miała najmniejszej ochoty zostawać na takim poczęstunku, nawet jeśli
miało być podane wino. Przecież to nie był prawdziwy ślub... ale o tym wiedziała tylko ona i
lord Denham. Odczuła ulgę, kiedy usłyszała głos Jamesa.
- Bardzo dziękujemy, panno Bain, ale musimy to przełożyć na jakąś inną okazję.
Roberts, podaj mi pelerynę.
Zanim Emma zdążyła się zorientować, już siedziała w karawanie pana Murphy'ego,
pomiędzy swoim mężem jej mężem! a jego lokajem, odjeżdżając z zamku MacCreigh.
Teraz jednak było zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy przed niecałą godziną jechała
przerażona, spodziewając się, że zastanie tam scenę mordu. Opuszczała teraz siedzibę
Geoffreya Baina z zupełnie innym rodzajem niepokoju. Tym razem nie obawiała się
morderstwa, ale czegoś mniej przewidywalnego.
Jej niepokój stał się większy, kiedy dojechali do wioski.
- Do chaty lady Denham, proszę! zawołał James do pana Murphy'ego.
Lady Denham? Czyżby ona tutaj się zjawiła? Emma nie wyobrażała sobie, co matka
Jamesa mogłaby robić na Faires. Elegancka lady Denham zaszczycała swoją obecnością
jedynie wytworne, modne miejscowości i była ostatnią osobą, którą Emma spodziewałaby się
tutaj ujrzeć.
Dopiero kiedy pan Murphy skręcił na drogę prowadzącą do jej własnej chaty, Emma
zdała sobie nagle sprawę, że James mówił nie o swojej matce, tylko o niej. Ona była lady
Denham... nową lady Denham.
Nie ślubna ceremonia, nie zwalający z nóg pocałunek, tylko te słowa dopiero jej
uświadomiły, co zrobiła.
Wyszła za mąż za hrabiego Denhama! Ona wyszła za mąż za hrabiego Denhama! To
nieważne, że ich ślub był tylko formalnością. To nieważne, że on się z nią ożenił tylko
dlatego, że chciał odkupić swoje winy wobec niej i Stuarta. Wyszła za mąż za hrabiego
Denhama, mężczyznę, całkowicie pozbawionego, jak była niegdyś przekonana, miłosierdzia i
sumienia.
Dobry Boże! Co ona zrobiła? Serce podeszło jej do gardła, wychyliła się do przodu.
- Panie Murphy! zawołała. Panie Murphy! Proszę się tu zatrzymać.
James popatrzył na nią jak na szaloną. Faktycznie, nie mogła być przy zdrowych
zmysłach, kiedy pomyślała, że małżeństwo z Jamesem jest niezłym pomysłem.
- Emmo powiedział, gdy starała się przecisnąć koło Robertsa, żeby wyjść, bo James
zajmował zbyt dużo miejsca w karawanie. Nic ci nie jest?
- Dobrze się czuję, milordzie odparła sucho. Ale już zbyt długo dzieci są same. Muszę
do nich wrócić.
Przecisnęła się wreszcie koło zdumionego lokaja, otworzyła drzwi pojazdu,
zeskoczyła ze stopnia i wreszcie znalazła się na powietrzu i w słońcu.
Z daleka od złotych oczu Jamesa Marbury'ego.
Emma spojrzała na siedzących w karawanie mężczyzn.
- Bardzo panu dziękuję za to, że mnie pan poślubił, milordzie powiedziała, uznając, że
powinna to powiedzieć.
Po chwili, może dlatego, że James patrzył na nią oniemiały, szybko się odwróciła i
pobiegła w kierunku latarni morskiej.
Patrząc, jak biegnie, a słońce ozłaca jej jasne włosy, James zastanawiał się, za jakie
grzechy, które popełnił w swoim poprzednim wcieleniu, ma teraz ponosić karę. To nie było w
porządku, żeby natychmiast po ślubie małżonka dziewiątego hrabiego Denhama udała się do
szkoły. Mogła przynajmniej wypić z nim kieliszek szampana.
Jak się okazało, James nie był jedyną osobą, oczywiście poza Robertsem i panem
Murphym, która była świadkiem dziwacznego zachowania Emmy. W pobliżu pojazdu stał
młody Fergus, przechylając pod dziwnym kątem głowę, kiedy patrzył na Emmę biegnącą do
szkoły, z której on, co było oczywiste, zwagarował.
Chłopak skierował spojrzenie na Jamesa.
- Czy dobrze usłyszałem, że pani Chesterton dziękowała za to, że się pan z nią ożenił?
spytał z niedowierzaniem w głosie.
James był zanadto zmęczony, a właściwie zbyt upokorzony, żeby zaprzeczać.
- Dobrze słyszałeś.
Chłopak przeciągle zagwizdał.
- To jest dobra metoda na lorda MacCreigh, żeby się jej nie narzucał powiedział
swobodnym tonem. To znaczy, jeśli uda się panu to zlepić.
James usiłował przybrać pogodniejszy wyraz twarzy, ale nie bardzo pojmował, o
czym chłopak mówi.
- Zlepić?
- Tak odrzekł Fergus. To znaczy tę całą sprawę małżeńską.
- Oczywiście, że mi się uda odparł z oburzeniem James.
- W takim razie życzę panu powodzenia powiedział Fergus ze zbyt znaczącym, jak na
takiego dzieciaka, uśmiechem.
Włożył ręce do kieszeni spodni i skierował się do latarni.
- Zaczekaj! zawołał za nim James. Co przez to rozumiesz?
Młody MacPherson spojrzał na niego ze zdumieniem. W każdym razie Jamesowi
wydawało się, że chłopak na niego patrzy, gdyż trudno było zgadnąć, w którym kierunku
biegnie wzrok Fergusa.
- To, co zawsze mówi moja mama. Wzruszył ramionami. Jeśli naprawdę chce ją pan
zdobyć, a myślę, że tak, to musi się pan starać o jej względy.
Odszedł nadspodziewanie szybkim krokiem jak na kogoś, kto niewiele widzi,
zostawiając zdumionego Jamesa, który nadał siedział w karawanie. Jakie to dziwne, pomyślał,
że trzeba było odbyć podróż na te dzikie wyspy, żeby usłyszeć jedyną dobrą radę, jaką
kiedykolwiek otrzymał w życiu.
18
Wystarczyło kilka minut, by wiadomość o ślubie Emmy obiegła całe miasteczko. Pani
MacTavish już się o to postarała, kiedy tylko zdążyła wrócić z zamku. Natychmiast zaczęła
się dzielić tym, co widziała, nie pomijając niesłychanie czułego pocałunku, z ludźmi
spotkanymi po drodze. Po krótkim czasie wszyscy wiedzieli, że wdowa Chesterton wyszła
wreszcie za mąż i że dziesięć tysięcy funtów, które miała z tej okazji otrzymać, nie znajdzie
się w kieszeni żadnego miejscowego mężczyzny, jak przewidywano, tylko weźmie je ktoś
obcy.
Czy rzeczywiście obcy? Niewątpliwie lord Denham był kimś; obcym na Faires, ale
czy był obcy dla Emmy? Mówiono, że jest krewnym zmarłego wikarego, męża pani
Chesterton. Chociaż widać było pewne rodzinne podobieństwo, byli całkowicie różnymi
ludźmi. Stuart Chesterton znany był ze swojej pobożności i ubóstwa. Lord Denham zdążył już
zaszokować całe miasteczko, wynajmując karawan pana Murphy'ego za oszałamiającą cenę
dwóch suwerenów dziennie i wyzywając barona MacCreigha na pojedynek.
Jakby tego było jeszcze mało, pani MacTavish przekazywała przyciszonym głosem,
zerkając na boki, czy ktoś jej nie podsłuchuje, jeszcze jedną niesłychaną wiadomość... Do
wieczora wszyscy na Faires już wiedzieli, że lord Denham nie spał ostatniej nocy w
wynajętym pokoju w gospodzie. Tamtego wieczoru Murphy zawiózł hrabiego do chaty
wdowy Chesterton I przyjechał po niego następnego ranka, jak mu polecono.
Innymi słowy, hrabia Denham i wdowa Chesterton spędzili razem noc. Jeszcze przed
ślubem.
Mieszkanki Faires znalazły na to wytłumaczenie hrabia Denham i Emma byli przez
długi czas kochankami, nim ona poślubiła jego kuzyna i przyjechała na wyspę.
Wszystko się zgadzało. Czyż Emma, jako żona wikarego, nie sprawiła im zawodu?
Naturalnie, wypełniała wszystkie związane z tą rolą obowiązki odwiedzała starców i chorych,
piekła placki na kościelne kiermasze, pomagała żonie pastora dekorować kościół na różne
uroczystości.
Ale jak często słuchała kazań swojego męża? Tylko raz w ciągu dnia. Jej mąż
przywiązywał wielką wagę do rytuału, u ona wręcz przeciwnie, choć nazywała siebie osobą
praktykującą.
Jednak największe zdumienie wywołał pomysł Emmy, żeby uczyć dzieci w szkole po
śmierci ich nauczyciela. Kobieta będzie uczyć? To byłoby zrozumiałe po śmierci męża
bezdzietna wdowa rzuca się w wir pracy, żeby zapomnieć o swojej stracie. Ale Emma zaczęła
snuć plany założenia szkoły na długo przed jego śmiercią... a jak mówili niektórzy, te
projekty spotykały się ze zdecydowanym sprzeciwem wikarego. Poza tym w szkole Emmy
chłopcy i dziewczynki siedzieli razem, nawet nie po przeciwnych stronach klasy, tylko w
grupach łączonych według wieku i umiejętności pan Chesterton nigdy by się na to nie
zgodził.
Kiedy się o tym dowiedziano, większość mieszkańców Faires, a wśród nich, jak
mówiono, nawet pastorowa Peck, zaczęła odnosić się chłodno do Emmy. Pani Peck
opiekowała się teraz własnym maleństwem i nie miała czasu na spory z młodą żoną wikarego.
Mimo to nikt nie zabrał swojego dziecka ze szkoły pani Chesterton, a niektórzy głośno się
nawet chwalili szkolnymi postępami swoich pociech.
Wdowa Chesterton była ośrodkiem zainteresowania przed przyjazdem przystojnego i
niesłychanie bogatego hrabiego Denhama, który znał Emmę jeszcze z Londynu i miał
czelność sprzątnąć ją i jej dziesięć tysięcy funtów sprzed nosa uczciwych, poważnych
szkockich mężczyzn, którzy się o nie starali.
Ten fakt można było tłumaczyć tylko jednym Emma i lord Denham byli kiedyś
kochankami, których rozdzielił zły los, a zrozpaczona Emma musiała poślubić biednego i
bardzo pobożnego kuzyna hrabiego. Natomiast sam hrabia - jak twierdziła Mary, pomocnica
kuchenna w gospodzie, gorąca wielbicielka romantycznych opowieści szukał ukojenia w
ramionach paryskiej modelki. Teraz, kiedy hrabia się dowiedział, że Emma jest wolna
informowała podekscytowana Mary przyjechał na Faires, żeby zabrać ją do domu. Losy
paryskiej tancerki pozostały nieznane.
Zanim upłynął wieczór, wszyscy mieszkańcy Faires uznali rewelacje Mary za
doskonałe wytłumaczenie dziwnych wydarzeń dnia. Wszyscy, z wyjątkiem dwóch osób.
Pierwszą z nich był baron, który ani przez chwilę nie wierzył, że Emma mogłaby pokochać
kogoś innego niż on. A drugą jego siostra, która nie wierzyła, że James mógłby pokochać
kogoś innego niż ona.
Fakt, że znajomość panny Bain z hrabią była bardzo krótka, nie stanowił żadnej
przeszkody. Wystarczyło, że Fiona uważała się za królową piękności na Faires. Jej jedynymi
rywalkami do tego tytułu były: narzeczona brata, która na szczęście zniknęła z horyzontu (i
bardzo dobrze, że już nie ma tej ladacznicy), oraz Emma, która, jak każdy widzi, jest
zasuszoną starą wdową. Zatem teraz Fiona była najpiękniejsza na Faires.
Byłoby więc naturalne, żeby tak bogaty i przystojny mężczyzna, jakim był lord
Denham, zakochał się właśnie w niej.
Fiona słuchała z niesmakiem opowieści Mary o rozdzielonych kochankach. Nie
uwierzyła ani jednemu słowu. Przecież była na tym ślubie i widziała na własne oczy, że
wdowa Chesterton niechętnie przystała na ten związek. Zresztą Fiona zawsze uważała Emmę
za idiotkę. Fiona przez całe życie czekała na takiego mężczyznę, jakim był James Marbury,
wyobrażając sobie, że któregoś dnia on przekroczy jej próg. A kiedy to się siało, właśnie tego
ranka, serce podskoczyło jej z radości. Minęło tylko kilka chwil od momentu, kiedy lord
Denham wszedł do jej domu, a ona już zdążyła ułożyć plany ich wspólnego szczęścia, z dala
od tej nędznej wyspy, na której się urodziła i której nie cierpiała.
Po wysłuchaniu od Mary krążących po miasteczku plotek Fionę ogarnęła wściekłość.
Emma Chesterton teraz lady Denham zawsze wydawała się jej dziwną osobą. Czyż pani
Chesterton, po swoim przyjeździe na Faires, nie wybrała Clary McLellen, zamiast Fiony, na
swoją najbliższą przyjaciółkę? Co prawda, to raczej Clara wybrała Emmę, ale ona wcale nie
próbowała unikać z nią kontaktu, jak to zawsze robiła panna Bain. Co z tego, że Clara była
narzeczoną jej brata, kiedy w jej żyłach nie płynęła ani kropla szlachetnej krwi, a Fiona
mogłaby przecież poszczycić się przodkami, począwszy od piętnastego wieku.
Ale czy to skłoniło Emmę Chesterton, żeby się choć trochę nią zainteresowała? Jak
często widywała w różnych miejscach zamku Clarę i Emmę, które konspiracyjnym szeptem
wymieniały zwierzenia? Ile razy, kiedy spacerowała samotnie, spotykała je, jak szły obok
siebie, prowadząc ożywioną rozmowę? Bóg jeden wie, co Clara mogła naopowiadać żonie
wikarego. Prawdopodobnie mówiła, że nie jest dobrze traktowana w zamku MacCreigh i że
nie cierpi Fiony.
No cóż, panna Bain była świadoma swojej pozycji w świecie, chociaż jej brat
wydawał się o tym zapominać. Przecież ojciec Clary zajmował się tylko handlem.
Fiona mogłaby się założyć, że Emma doskonale wiedziała, co się działo tej nocy,
kiedy zniknęła Clara. Było również bardzo prawdopodobne, że żona wikarego wiedziała,
gdzie ona uciekła. Można było także przypuszczać, że sama zachęcała tę ladacznicę do
ucieczki ze Stevensem, lokajem Geoffreya. A Stevens mógł się podobać, nawet Fiona była
pod jego urokiem. To prawda, że pochodził z gminu, ale te uwodzicielskie błyski w jego
czarnych oczach! Fiona nie dziwiła się, że Clara straciła dla niego głowę, chociaż jej zdrada
tak bardzo dotknęła Geoffreya.
Oczywiście, Fiona nie byłaby aż tak głupia, żeby poświęcić wszystko dla zwykłego
lokaja. O tym nie było nawet mowy. Ona czekała na kogoś takiego jak lord Denham.
A teraz jej jedyna szansa na dobre małżeństwo legła w gruzach... Tak samo Emma
zniszczyła jej jedyną szansę na prawdziwą przyjaźń, kiedy wybrała towarzystwo Clary, nie
Fiony. Od czasu swojego przyjazdu na Faires Emma nie robiła niczego innego poza
przysparzaniem kłopotów Fionie.
Oczywiście, było trochę głupich kobiet, jak pani MacTavish, a nawet pani Peck, które
usiłowały powiedzieć o niej coś dobrego: że pani Chesterton podczas epidemii tyfusu z
niesłychanym poświęceniem opiekowała się chorymi, nawet m stracie własnego męża; że
była bardzo dobra dla dzieci, zawsze chętnie wysłuchiwała cudzych kłopotów. I tak dalej, i
tak dalej.
Fiona nigdy nie miała okazji, żeby móc się zwierzyć ze swoich zmartwień pani
Chesterton. Co prawda, nigdy o to nie prosiła, ale jako jedyna arystokratka na wyspie mogła
się spodziewać, że Emma uczyni przynajmniej jakiś wysiłek, żeby mogły się lepiej poznać.
Clara uważała, że to ona ma wyniosły sposób bycia, ale to nieprawda. Ona była tylko
nieśmiała. Mężczyźni lubią, kiedy damy są nieśmiałe.
Ale tym razem, sprzątając Fionie hrabiego sprzed nosa, Emma posunęła się już za
daleko. Ta kropla przepełniła czarę i siostra barona postanowiła dłużej tego nie ukrywać. Jeśli
chodzi o Jamesa Marbury'ego, to Fiona nie miała już żadnego pola manewru. Na zawsze go
utraciła, ale za to potrafi strącić Emmę z piedestału. Na pewno to zrobi.
Panna Bain nie przejęła się faktem, że był już wieczór, kiedy ruszyła w stronę latarni
morskiej. Jej brat będzie musiał zaczekać z kolacją albo zjeść ją samotnie. Na pewno nie
będzie tym zachwycony, ale od chwili zniknięcia Clary i tak stale chodził zły. A teraz jej brat
był w tak strasznym humorze, w jakim go jeszcze nigdy nie widziała. Ogarnęła go
wściekłość, bo stracił coś, co od kilku miesięcy stanowiło jego ostatnią nadzieję, czyli wdowę
Chesterton i jej dziesięć tysięcy funtów.
Fiona dobrze rozumiała brata. Bądźmy sprawiedliwi, te pieniądze i wdowa Chesterton
należały się jemu. Tak samo jak przystojny, elegancki lord Denham należał się jej.
Zamierzała to wszystko powiedzieć Emmie, nie przebierając w słowach.
Jeśli jednak, przekraczając próg latarni morskiej, panna Bain spodziewała się zastać
niedawną pannę młodą w doskonałym nastroju, który by z przyjemnością zepsuła, spotkał ją
srogi zawód. Emma siedziała nad stosem uczniowskim tabliczek z twarzą zwróconą do okna,
chociaż zdawała się nie zauważać zaglądających tam złotych promieni zachodzącego słońca.
Na jej ślicznej twarzy chociaż Fiona zawsze odmawiała Emmie prawa do wyjątkowej urody
malowała się rozpacz. Zobaczywszy to, panna Bain odczuła nagłą satysfakcję.
- Pani Chesterton odezwała się donośnym głosem, nic przytrzymując za sobą drzwi,
które zamknęły się z hukiem a może powinnam powiedzieć lady Denham, całe miasteczko
mówi o pani. Nie przypuszczam, żeby się pani chciała dowiedzieć tego, co mówią?
Emma odwróciła głowę. Jej niebieskie, zwykle radosne oczy były pełne niepokoju.
- Nie odrzekła. Sądzę jednak, że i tak dowiem się tego od pani.
- Racja roześmiała się Fiona. Ma pani rację. Na pani miejscu pożegnałabym się już z
tą szkółką. Nie wydaje mi się, żeby dłużej pozwolono pani tu zostać po tym skandalu, jaki
pani wywołała.
Emma, ku wielkiemu niezadowoleniu Fiony, nawet nie drgnęła. Rozejrzała się tylko
dokoła, popatrzyła na ławki i stos leżących przed nią tabliczek.
- Myślę, że tak się stanie przyznała.
Fiona, która nigdy nie lubiła Emmy i uważała, że kobieta, która z własnej woli
wychodzi za mąż za kogoś, kto chce zamieszkać w takim miejscu jak Faires i na dodatek jest
wikarym, nie może mieć dobrze w głowie, już zupełnie nic mogła niczego zrozumieć. Emma
powinna teraz triumfować i zachowywać się wyniośle. To przecież ona zwyciężył wyjedzie z
tego okropnego miejsca, a Fionie nie wiadomo kiedy się to uda.
A ona była taka... smutna. Niespokojna i smutna.
Fiona przeraziła się nagle, że mogłoby ją ogarnąć współczucie i to dla kogo? dla
zaprzysięgłego wroga.
- O co chodzi? Proszę mi tylko nie wmawiać, że obchodzą panią plotki, jakie rozsiewa
pani MacTavish i reszta tych starych wiedźm z miasteczka.
Emma opuściła nisko głowę. Dopiero po chwili panna Bain usłyszała jej cichy, pełen
rozpaczy głos.
- Co ja takiego zrobiłam?
To spotkanie nie przebiegało tak, jak sobie Fiona wyobrażała. Jakim sposobem
mogłaby zepsuć Emmie dobre samopoczucie, kiedy ta już była w rozpaczy? O co mogło jej
chodzić? Poślubiła przecież najprzystojniejszego nie mówiąc już o tym, te również
najbogatszego mężczyznę, jakiego Fiona kiedykolwiek spotkała.
Emma nie miała zamiaru nikogo informować o tym, że rzeczywiście poślubiła
niezwykle przystojnego i bogatego mężczyznę, ale to było tylko formalne małżeństwo.
Wdowa Chesterton dzięki temu będzie mogła otrzymać swoje dziesięć tysięcy funtów, a
James Marbury pozbyć się poczucia winy w stosunku do swojego nieżyjącego kuzyna.
Nie mogła tego powiedzieć Fionie, która natychmiast podzieliłaby się wiadomością o
planowanym unieważnieniu małżeństwa z sędzią Reardonem... co wcale by mu się nie
spodobało i nie wiadomo jak w świetle tych faktów potraktowałby sprawę udostępnienia
Emmie należnych jej pieniędzy.
A Emma bardzo ich potrzebowała. Teraz, kiedy były już w zasięgu jej ręki, wiedziała,
jak wspaniale mogłaby je wykorzystać. Posłać Johna MacAddamsa do college'u. Zbudować
prawdziwą szkołę i wynająć prawdziwego nauczyciela dla dzieci z Faires. Był jeszcze Fergus,
którego oczu, o ile Emma się orientowała, nigdy żaden lekarz nie badał. Może udałoby się je
wyleczyć?
Dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że była teraz na językach całego miasteczka
wątpliwe więc, czy zezwolą jej na dalsze nauczanie. Poza tym palił ją jeszcze wstyd n
wspomnienie swojego zachowania, kiedy lord Denham j pocałował. Czy jakaś kobieta
zareagowałaby na pocałunek w bardziej wyuzdany sposób? Emma nie mogła sobie tego
wyobrazić. Zachowała się jak ladacznica, prawdziwa Maria Magdalena. Co sobie o niej
pomyślał James? Była przecie wdową po jego kuzynie... na dodatek wikarym... który umarł
przed niespełna sześcioma miesiącami!
Panna Fiona Bain nie miała, oczywiście, pojęcia o ty co dręczyło Emmę. Wiedziała
tylko, że dziesięć tysięcy funtów Emmy Chesterton, zamiast dostać się jej bratu, który mógłby
użyczyć jej cząstkę tej sumy na nowy kapelusz, a może nawet na dwa, dostaje się
człowiekowi, który tych pieniędzy nie potrzebuje i który będzie stale kupował Emmie nowe
kapelusze, nie mówiąc już o wachlarzach. A Fiona od lat nie miała nawet nowej wstążki do
włosów.
Siostra barona już otwierała usta, żeby powiedzieć Emmie coś szczególnie zjadliwego,
na przykład: „Mogła pani chociaż poczekać, aż ciało ostygnie”, czy coś w tym rodzaju, kiedy
otworzyły się drzwi i do latarni wdarło się słone morskie powietrze.
Te okrutne słowa zamarły Fionie na ustach, kiedy się odwróciła. W drzwiach stał
hrabia we własnej osobie, równie przystojny jak wtedy, kiedy go widziała na zamku. Jego
wysoka sylwetka i szerokie ramiona rysowały się wyraźnie na tle promieni zachodzącego
słońca.
- Panno Bain powiedział dość suchym tonem i skinął jej głową.
Jego wzrok prześlizgnął się po niej obojętnie, zupełnie jakby nie była najładniejszą
dziewczyną w tym pomieszczeniu, i zatrzymał na Emmie.
- Emmo, przyjechałem, żeby cię zabrać do domu. Chyba już skończyłaś?
Jak wspaniale zabrzmiały te słowa w uszach Fiony! Tak bardzo pragnęła, żeby jakiś
wysoki, przystojny hrabia wszedł do jej pokoju i powiedział, że przyjechał, by zabrać ją do
domu. Fiona na pewno nie odpowiedziałaby mu tak jak Emma.
- Jeszcze nie skończyłam poprawiać wypracowań powiedziała uprzejmym tonem
świeżo poślubiona żona hrabiego.
W jej głosie nie było już ani śladu niedawnej rozpaczy.
Lord Denham, zamiast rozbić kopniakiem kilka ławek, jakby to uczynił w tej sytuacji
każdy miejscowy mężczyzna, zamknął tylko drzwi i oparł się o nie, krzyżując ręce na piersi.
- W takim razie zaczekam odparł lekko rozbawiony dopóki nie skończysz.
Emma, zamiast zostawić te przeklęte wypracowania i rzucić mu się w ramiona, jakby
to zrobiła Fiona, podniosła kolejną tabliczkę i zaczęła ją poprawiać.
Panna Fiona Bain nie potrafiła już dłużej tego znieść. Przecież i tak uznała Emmę za
głupią przede wszystkim dlatego, że wyszła za mąż za Stuarta Chestertona. Stuart, choć
niewątpliwie był przystojnym mężczyzną, zbyt wiele, według Fiony, mówił o religii, poza
tym był tylko wikarym. Jaka kobieta przy zdrowych zmysłach wyszłaby za mąż za wikarego?
Nawet wielebny Peck poślubił panią Peck dopiero wtedy, kiedy miał własną parafię.
Teraz jednak szczęście uśmiechnęło się do Emmy. Wyszła za mąż za człowieka, który
był nie tylko arystokratą i pięknym mężczyzną, ale do tego nie wykazywał zainteresowania
religią. Ta kobieta już nigdy nie będzie musiała niczego haftować na kościelne kiermasze,
jeśli nie będzie miała na to ochoty.
A jak się ona zachowuje? Jakby jej mąż był jakimś potworem! To wyglądało prawie
tak, jakby... jakby coś z tej całej gadaniny Mary mogło być bliskie prawdy. Jakby ci dwoje
znali się jeszcze w swoich poprzednich wcieleniach. Ale nie byli wtedy kochankami, byli...
Nieprzyjaciółmi.
Fiona wiedziała jednak, że takie myśli były po prostu śmieszne. Przecież żadna
kobieta nie mogłaby czuć do hrabiego niczego innego poza uwielbieniem. Ten mężczyzna
nosił piękne kremowe bryczesy, wysokie kołnierzyki i nie akcentował tak silnie „r”, jak to
robili Szkoci, tylko mówił z pięknym angielskie akcentem. Niestety, Fiona miała akcent
szkocki, którego nie cierpiała i którego starała się bezskutecznie pozbyć.
Panna Bain nie była już w stanie dłużej patrzeć na taką niesprawiedliwość losu. Serce
pękało jej z bólu. Emmie nie, powinno to wszystko ujść na sucho. Fiona nie potrafiła
zapomnieć, że pani Chesterton wolała spacerować z tą wredną Clarą McLellen niż z nią. Jeśli
na świecie istnieje sprawiedliwość to Emma na pewno za to wszystko musi odpokutować.
- Powiem już dobranoc, lordzie i lady Denham pożegnał się Fiona, zawiązując
pelerynę. Trzeba przyznać, że ostatni dwa słowa wypowiedziała z pewną złośliwością.
Lord Denham otworzył i przytrzymał dla niej drzwi. Fion przeszła obok niego i
doznała nowej przykrości. Poczuła bowiem słaby, ale wyraźny zapach mydła.
On nawet się kąpie, pomyślała.
Emma van Court Chesterton Marbury wzbudzała w niej teraz jeszcze większą zawiść.
19
Szczęśliwie się złożyło, że panna Fiona Bain nie była świadkiem sceny w chacie
Emmy, zaledwie pół godziny po jej wyjściu z latarni. Gdyby zobaczyła to, co ujrzała Emma,
kiedy James otworzył drzwi, by przepuścić ją przed sobą, niechybnie zzieleniałaby z
zazdrości.
Chata Emmy uległa przeobrażeniu, brakowało jedynie serwisu z Limoges. Ale nawet
James Marbury, którego rozkazy zawsze były wykonywane, nie mógł nakazać porcelanie,
żeby się sama posklejała.
Ale stół nakryty był tak śnieżnobiałym obrusem, że Emma natychmiast się domyśliła,
że nigdy przedtem nie był on używany, i zastawiony lśniącą porcelaną z insygniami hrabiego.
Talerze, filiżanki i spodki, półmiski i dzbanki do herbaty, cała zastawa z kremowej porcelany
oznaczona była czerwono - złotym herbem lorda Denhama. Kryształowe kieliszki migotały w
blasku ognia, przy dwóch nakryciach lśniły srebrne sztućce. W ozdobnej karafce czekało
ciemnoczerwone wino, na małym półmisku stały wiórki świeżego masła, a przyrumienione na
złoty kolor bułeczki były jeszcze gorące.
Ale to nie wszystko. Zawieszone na belce u sufitu miedziane garnki były tak
błyszczące i wypolerowane, że Emma nic wiedziała nawet, że mogą tak wyglądać, kiedy
kupowała je od pani Peck. Były wtedy okropnie brudne. Ogień wesoło trzaskał na palenisku i
nie było nawet śladu dymu. Emma domyśliły się, że ktoś na pewno nie sam lord Denham
poradził sobie z jej nieszczęsnym przewodem kominowym. Nad ogniem wisiał kociołek, w
którym coś się gotowało, i cała chata Emmy przesycona była wspaniałym zapachem.
Lokaj lorda Denhama, który uważnie mieszał zawartość kociołka, na widok Emmy
odłożył drewnianą łyżkę.
- Dobry wieczór, lady Denham powiedział. Czy mogę wziąć pani pelerynę?
Emma stała w drzwiach, nie wierząc własnym oczom. Właściwie nie powinna się
temu dziwić. Lord Denham był amatorem dobrego jedzenia i dobrego wina. W końcu to
przecież ich kolacja ślubna. Tego wieczoru nie mogli jeść osobno, jeśli chcieli, żeby sędzia
Reardon i mieszkańcy wyspy uwierzyli, że ich małżeństwo będzie trwało dużo dłużej niż
czas, jaki będzie potrzebny Emmie na odebranie swoich dziesięciu tysięcy funtów.
Ale błyszczące garnki? Odetkany przewód kominowy? Ta piękna porcelana, która
niewątpliwie stanowiła część składową podróżnego bagażu lorda, ale żeby zadał sobie trud
przewiezienia jej tutaj po wyboistej drodze?
Tego nie mogła się spodziewać.
- Ccco? wyjąkała, nie wiedząc, jak powinna zareagować. Był tu Roberts, który
gotował coś na jej własnym palenisku, i był James, zamykający teraz za nią drzwi. Hrabia,
który był na dobre albo na złe na dobre i na złe, jak powiedział sędzia Reardon jej mężem.
- Głowa do góry, Emmo odezwał się James. Rozwiązał wstążki jej kapelusza, zdjął go
jej z głowy i podał Robertsowi razem z peleryną. Musisz być bardzo zmęczona. Usiądź i napij
się trochę wina.
Zaprowadził ją do stołu i podał kryształowy kieliszek z winem. Emma podniosła go do
ust i piła, nie czując nawet smaku. Znała hrabiego na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jest to
niewątpliwe jakieś rzadkie i nieprzyzwoicie drogie wino. Jej myśli zaprzątnięte były innymi
sprawami. Miedziane garnki! Przewód kominowy! Ile czasu to im musiało zabrać! James
niewątpliwie też przyłożył do tego rękę, Roberts nie mógłby wszystkiego zrobić sam.
- Teraz, Emmo powiedział James, kiedy lokaj nakładał Emmie na talerz zapiekane z
serem kartofle, które były specjalnością pani MacTavish musimy znowu odbyć poważną
rozmowę.
Emma patrzyła na górę kartofli na swoim talerzu. Wspaniale pachniały.
- Nie będzie ci się podobało to, co zaraz usłyszysz mówił dalej James - jednak muszę
ci to powiedzieć. Wiem, że jesteś bardzo przywiązana do swoich... dzieci. Wydaje mi się
jednak, że przydałby ci się mały urlop od nauczycielskich obowiązków. Proszę, żebyś mnie
wysłuchała, zanim zaczniesz mówić.
Emma miała zamiar powiedzieć tylko „dziękuję”, bo Roberts kładł właśnie na jej
talerzu pięknie upieczonego gołąbka, Emmie nigdy jeszcze się nie udało przygotować tak
smakowitego posiłku.
- Jeśli chcemy otrzymać unieważnienie ciągnął James będziemy musieli zrobić to w
Londynie. Mój prawnik będzie wiedział, jak tę sprawę załatwić. Będziesz musiała
podpisywać rożne dokumenty i zajmie to o wiele mniej czasu, jeśli będziesz tam osobiście,
niż gdyby musiał wysyłać je do ciebie pocztą, jeszcze mogłyby zaginąć po drodze. Nie mam
zbyt wielkiego zaufania do działania poczty pomiędzy wyspami a Anglia, Rozumiem, że przy
złej pogodzie prom nie kursuje przez długie tygodnie.
Emma skinęła głową, ale ledwo go słuchała. Działo się z nią coś dziwnego. Zamiast
skupić się na słowach Jamesa, myślała o tym, że kiedy razem ze Stuartem przyjechali na
Faires, pani Peck zaproponowała im usługi swojej sprzątaczki „do ciężkich robót”, jak to
określiła. Jednak Emma nie mogła skorzystać z tej oferty po prostu nie miała pieniędzy na
opłacenie pomocy domowej. Poza tym, jak mówił Stuart, dobrze było wyciągać samemu
wodę ze studni i rąbać drewno. Praca dawała bliższy kontakt z Bogiem.
Emma nie miała na ten temat własnego zdania. Wiedziała tylko, że przez tę pracę na
jej dłoniach pojawiły się odciski i pęcherze.
Dzisiaj po raz pierwszy od czasu, kiedy się tu wprowadziła jej chata została dokładnie
wysprzątana przez inne ręce niż jej.
- Proponuję kontynuował James żebyśmy natychmiast wyjechali do Londynu. To
znaczy jutro. Zaplanowałbym przynajmniej trzymiesięczny pobyt. Tyle czasu zajmie sprawa
odzyskania twoich funduszy i rozpoczęcie procedury unieważnienia małżeństwa. Nie musisz
martwić się o dzieci. Łatwo znajdziemy nauczyciela, który... Emmo?
Emma oderwała wzrok od talerza i spojrzała na Jamesa.
- Milordzie?
- Dobrze się czujesz?
Otrząsnęła się z zamyślenia, ale nadal wpatrywała się w Jamesa... swojego męża. On
teraz był jej mężem.
Ale nie tak naprawdę.
Jednak trudno było o tym pamiętać, kiedy patrzyła na jego twarz i widziała te same
wargi, które tak zaborczo ją całowały.
Kto by pomyślał, że James Marbury potrafi tak wspaniale całować? Oczywiście, nigdy
nie narzekał na brak kobiecego towarzystwa, ale Emma zawsze przypisywała ten fakt jego
wspaniałej prezencji i jeszcze wspanialszemu kontu w banku. Skąd mogła wiedzieć, że pod tą
pozornie chłodną powłoką kryje się namiętny kochanek?
Może dlatego to odczuła, że sama, jak to jej często wytykał Stuart, była skłonna do
uzewnętrzniania swoich emocji.
Wreszcie słowa, wypowiadane przez usta, których dotyk wywołał w Emmie tak
szokujący odzew, zaczęły powoli do niej docierać. Wyjechać do Londynu. On chce, żeby
wyjechała do Londynu.
Z nim.
Jutro.
- Nie ma mowy wybuchnęła, zanim zdążyła się powstrzymać. Pochylony nad
kociołkiem Roberts, który właśnie chciał coś tam zamieszać, zatrzymał rękę z łyżką w
połowie gestu, James uniósł tylko brew.
- Posłuchaj, Emmo powiedział spokojnym tonem. Jeśli się nad tym chwilę
zastanowisz, zobaczysz, że jest to jedyne rozsądne wyjście...
- A kto będzie w tym czasie uczył dzieci? spytała.
Sama nie wiedziała, czy wino rozjaśniło jej umysł, czy też otrząsnęła się już z
wrażenia, jakie wywarł na niej widok wysprzątanej chaty, w każdym razie odzyskała
rozsądek. Nie wiedziała tylko, jakie są prawdziwe zamiary Jamesa.
- Wiem, jak bardzo się troszczysz o... swoje dzieci, jak je nazywasz tłumaczył
cierpliwie. Proponuję, żeby wynająć nauczyciela, wykwalifikowanego nauczyciela, który się
nimi zajmie podczas twojej nieobecności.
- To może trwać miesiącami odrzekła Emma. Nie jesteśmy w takiej sytuacji, żeby
nauczyciele zasypywali nas podaniami o pracę. Faires nie przyciąga ludzi z kwalifikacjami. A
ja nie mogę wyjechać, dopóki nie znajdzie się odpowiednie zastępstwo.
Ogarnęło ją dziwne uczucie. Czy to był strach? Czego miałaby się bać? Na pewno nie
obawiała się hrabiego i nie obawiała się Londynu.
Nie, to nie był strach. To była tylko troska o dzieci, one jej potrzebowały. Oprócz niej
nikogo nie miały.
- Nie rozumiesz tego powiedziała z rozpacza w głosie. Dzieci potrzebują tej szkoły.
Dla wielu z nich jest to jedyne miejsce, gdzie czują, że ktoś się nimi naprawdę interesuje…
- Zdaję sobie z tego sprawę. Właśnie dlatego Roberts zaoferował swoje usługi, do
czasu znalezienia zastępstwa.
Lokaj upuścił łyżkę. Jeśli słowa jego pana zaskoczyły go, to poza tym incydentem nie
dał tego po sobie poznać.
- Zrobię to z przyjemnością, milady powiedział i poszedł po drugą łyżkę.
Emma była oszołomiona. Teraz już nie musiała niczego udawać. Faktem było, że się
bała i wcale nie chodziło jej w tym wypadku o dzieci. Czy James zdawał sobie sprawę, czego
od niej żąda? Ona ma wrócić do Londynu? Nie wiedział nawet, co się z tym dla niej wiąże.
A może jednak wiedział? Może wskutek zmiany, jaka w nim nastąpiła, ten nowy
James chciał oddać jej przysługę. Na pewno tak było.
Ale jeśli tą przysługą miało być pogodzenie jej z rodziną, to mógł o tym od razu
zapomnieć. Emma nie mogłaby do tego dopuścić. Kiedy przed rokiem wyjeżdżali ze Stuartem
z Londynu, wiedzieli, że raczej tam nie powrócą. Przecież wyrzekły się ich obie rodziny.
Emma przysięgła sobie, że wróci tylko wtedy, kiedy potrafi udowodnić rodzinie, że ich
ponure przepowiednie na temat losów jej małżeństwa były całkowicie bezpodstawne.
Obiecała sobie, że może wrócić tylko jako szczęśliwa żona pastora... z całą gromadką dzieci,
na dowód jej udanego pożycia ze Stuartem.
Teraz wracałaby jako wdowa po wikarym co gorsza, bezdzietna wdowa. A nawet
jeszcze gorzej bezdzietna wdowa, która poślubiła kuzyna swojego męża... jego bardzo
bogatego i cieszącego się wysoką pozycją towarzyską kuzyna, człowieka, jakiego jej rodzina
zawsze pragnęła dla niej na męża. Emma nawet sobie nie wyobrażała, że mogłaby poślubić
mężczyznę tego typu, ponieważ upierała się, że wyjdzie za mąż jedynie z miłości i tylko za
kogoś podzielającego jej żarliwą chęć niesienia pomocy tym, dla których los nie był zbyt
łaskawy. Nie potrafiłaby więc wytłumaczyć bliskim, dlaczego wyszła za mąż za Jamesa.
Gdyby powiedziała, że zrobiła to w celu odzyskania należnych jej pieniędzy które miała
zamiar przeznaczyć na cele dobroczynne chcieliby się dowiedzieć o pochodzenie tych
funduszy. Później zapytaliby ją, dlaczego zabójca jej męża czuł się zobowiązany pozostawić
jej spadek, i zaraz padłoby pytanie o przyczynę śmierci Stuarta.
A Emma nie miała zamiaru z nikim na ten temat rozmawiać.
- Och! zawołała. Och, James. Nie mogę wrócić do Londynu. To byłoby straszne.
Hrabia Denham nie okazał zdziwienia, niewątpliwie spodziewając się oporu.
- Emmo, ja w żadnym wypadku nie mogę tu zostać. Mam w Londynie pilne interesy
do załatwienia.
Emma zmrużyła oczy. Ma pilne interesy, więc musi wrócić do Londynu, pomyślała.
Przecież przyjechał na Faires tylko po to, żeby ekshumować zwłoki swojego kuzyna. Ona
uniemożliwiła mu ten zamiar, więc nie miał powodu, żeby przedłużać pobyt.
- Naturalnie odrzekła, opanowując niezrozumiałą przykrość. To oczywiste, że musisz
jechać.
To było absurdalne, ale odczuła ogromne rozczarowanie. To dobrze, że jedzie! Nie
będzie już musiała dłużej się martwiej że on odkryje całą prawdę, dowie się o wydarzeniach
tej okropnej nocy, kiedy umarł Stuart...
Poza tym, kiedy odjedzie, ona nie będzie już widzieć jego ust i przypominać sobie, jak
ją całował w zamku MacCreigh. Przestanie się zastanawiać, czy wyzwoliłby w niej tę samą
reakcję, gdyby ją znowu pocałował...
Tak było o wiele lepiej. On powinien wrócić do Londynu, a ona do swego samotnego
trybu życia.
Ale to było lepsze, niż gdyby on miał dowiedzieć się wszystkiego, co niewątpliwie
nastąpiłoby, gdyby został tu dłużej.
- Nie musisz się o mnie troszczyć powiedziała z udawaną brawurą, ponieważ James
zwlekał z odpowiedzią Dam sobie radę.
- Nie bądź śmieszna odezwał się wreszcie, zdumiony, że Emma tak bardzo chce się go
pozbyć. Moja żona, bez względu na charakter tego związku, nie będzie mieszkać sama.
Jedziesz ze mną do Londynu i koniec dyskusji.
Emmę znowu ogarnął strach. Jechać z nim do Londynu?! Będą przez długie godziny
sami w powozie, a co gorsza, będą spędzać noce w przytulnych gospodach po drodze. Jak
długo potrafi poskromić swoją ciekawość, żeby nie powtórzyć eksperymentu z pocałunkiem?
- Ale...
- Poza tym mówił dalej James, nie pozwalając sobie przerwać gdybyś tu została, to
sędzia Reardon dowie się, że my... nie żyjemy jak prawdziwe małżeństwo. To mu się nie
będzie podobało. On może nawet...
- Nie wydać mi pieniędzy dokończyła Emma. James miał rację. Sędzia Reardon na
pewno by tak zrobił. Ale, James, gdzie miałabym się zatrzymać w Londynie? Moja rodzina...
obawiam się, że moja rodzina... Rozstaliśmy się...
- Rozumiem, że twoje stosunki ze stryjostwem są obecnie napięte przyznał James, nie
wspominając taktownie, jak zauważyła Emma, swojego w tym udziału. Przemyślałem tę
sprawę i doszedłem do wniosku, że powinniśmy zamieszkać w moim domu na Park Lane...
- Z lady Denham? wybuchnęła Emma. Och, nie! Ja bym tego nie zniosła!
Hrabia okazał zdziwienie. Emma stwierdziła, że było mu z tym do twarzy.
- Czy moja matka była niedobra dla ciebie? spytał zdumiony. Wydawało mi się, że się
raczej lubiłyście.
- No właśnie przyznała Emma. Lady Denham zawsze była dla mnie taka dobra. Nawet
zbyt dobra, pomyślała. Przecież Emma właściwie nie zrobiła nic, żeby powstrzymać bratanka
hrabiny przed pomysłem zamieszkania na dzikich Szetlandach. Nie potrafiłabym jej
oszukiwać co do... hm... rodzaju naszego...
- Związku dokończył James. Rozumiem cię. Jej radość na wieść, że się wreszcie
ożeniłem, może być nieco kłopotliwa. Poza tym ona zawsze bardzo cię lubiła...
Łzy napłynęły jej do oczu. Zbierało się jej na płacz, chociaż nie wiedziała dlaczego.
Była zawsze bardzo przywiązana do matki Jamesa, a ciotki Stuarta. Lady Denham, którą
Emma znała prawie od urodzenia, miała wielkie serce i była taka wielkoduszna...
Czy byłaby jednak na tyle wielkoduszna, żeby wybaczyć synowej zbrodnię, którą ta
popełniła przed sześcioma miesiącami?
- Może zaczęła, szybko ocierając łzy i mając nadzieję, że James nie zauważył tej
oznaki słabości. Może gdybyśmy nie powiedzieli jej o... małżeństwie. Nie chciałabym jej
oszukiwać, ale nie chciałabym też, żeby twoja matka źle mnie oceniła. Już i tak ma prawo źle
o mnie myśleć, dodała w duchu.
- Oczywiście powiedział James. Emma nie wysuwała już dalszych przeszkód, więc
tylko skinął energicznie głową. A więc wszystko ustalone. Wyruszamy jutro rano.
Sięgnął po karafkę, żeby dolać jej wina. Zachowywał się tak, jakby właśnie ustalili, że
zjedzą na śniadanie jajka n bekonie zamiast jajek na szynce.
Oszołomiona Emma zerknęła na Robertsa. Lokaj stał przy kredensie, usuwając resztki
jedzenia z talerzy. Robił wrażenie, jakby nic nadzwyczajnego się tego dnia nie wydarzyło...
jakby poślubianie ubogich wdów było stałym zwyczajem jego pana.
Jakżeż Emma zazdrościła mu zimnej krwi! Gdyby ona potrafiła zdobyć się na taki
chłodny dystans! To było jednak niemożliwe. Jeszcze wczoraj jej największą troską było to,
jak oduczyć koguta od stałych ucieczek. Teraz jej zła passa przybrała takie rozmiary i
namnożyło się tyle problemów, że sama nie wiedziała, od czego zacząć. Fakt, że następnego
ranka miała wyjechać do Londynu, był jeszcze najmniejszym kłopotem.
Teraz ważna była inna sprawa jak przebrnąć przez noc poślubną.
Zrobiło się już bardzo późno, a James nie wybierał się do gospody pani MacTavish.
Emma nie pamiętała też, czy zatrzymał pana Murphy'ego. Gdyby czekał na dworze, to
powinni byli poczęstować go filiżanką herbaty. Jak można było o tym zapomnieć?
A jeśli nie czekał na dworze, to co to miałoby oznaczać?
- Czy nie powinniśmy spytała Emma sztucznie swobodnym tonem zaprosić pana
Murphy'ego, żeby napił się herbaty, zanim odwiezie obu panów do gospody?
Pogratulowała sobie w duchu tego zdania. Było uprzejme, a zarazem znaczące.
Jednak odpowiedź, którą otrzymała, spowodowała gwałtowne przyspieszenie rytmu
jej serca.
- Posłałem pana Murphy'ego na kolację do pani MacEwan powiedział lord Denham,
wyjmując fajkę z kieszonki kamizelki i napełniając ją tytoniem z małego kapciucha. Kiedy
Roberts upora się z pracą, obaj wrócą do miasteczka.
- Ale... Emma spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Chyba nie zamierzasz
zostać tu na noc, prawda, James?
Odchylił się na krześle i spokojnie zapalił fajkę. Było oczywiste, że właśnie ma taki
zamiar.
- Chyba nie myślisz, że mógłbym wrócić do gospody, Emmo powiedział rozbawiony.
Sędzia Reardon ma tam pokój. Nie sądzisz, że mógłby się zdziwić, że państwo młodzi
oddzielnie spędzają noc poślubną? Nie przeszkadza ci, że palę?
W odpowiedzi na ostatnie pytanie Emma potrząsnęła szybko głową, skupiona na
czymś innym. James zamierza znów nocować w jej chacie? Chyba nie myśli... nie sądzi, że...
Zerknęła na jego muskularną postać, rozciągniętą niezbyt wygodnie był o wiele
masywniejszy od swojego kuzyna w fotelu Stuarta, i stwierdziła, że jej obawy są śmieszne.
Na pewno James postanowił spać na rozkładanej ławie. Nic innego nie przyszłoby mu nawet
do głowy. Ich związek jest tylko zwykłą formalnością. Przecież sam zaproponował
unieważnienie małżeństwa, prawie jednocześnie ze złożeniem jej propozycji zaślubin.
Na pewno ma zamiar spać na ławie. Oczywiście, że tak.
Kiedy Emma już się całkowicie co do tego upewniła, przyszedł jej znowu na myśl ten
nieszczęsny pocałunek. Przypuśćmy, że on pocałuje ją na dobranoc? Przypuśćmy, że z
jakiegoś powodu pocałuje ją znowu w usta, nie w policzek? To jest możliwe. Przypuśćmy, że
to, co się zdarzyło w zamku, powtórzy się w jej chacie? Że ona się całkowicie zatraci w jego
ramionach? Że jego pocałunek wyzwoli w niej nagłe, nieodparte pragnienie, żeby... żeby...
Emma nie była pewna, jakie pragnienia wyzwolił w niej pocałunek Jamesa, a jeśli
nawet wiedziała, to wstydziła się do tego przyznać. Stuart miał rację, mówiąc, że jest
rozwiązła. Powinna zacząć myśleć o wyższych sprawach zamiast o przyjemnościach
fizycznych.
To było przerażające, że na pocałunek mężczyzny a tym bardziej takiego mężczyzny
jak James Marbury tak gorąco odpowiedziała.
Przyszło jej do głowy, że najlepiej będzie, jeśli od razu uda się na spoczynek, dopóki
jest jeszcze Roberts. Przy lokaju nie mogło być mowy o niczym innym, jak tylko o
zdawkowym pocałunku na dobranoc. Emma nie pozwoli już sobie na to, żeby się zachować
jak w zamku MacCreigh... tego byłoby za wiele!
Wstała tak szybko, że omal nie przewróciła swojego kieliszku z winem, ale na
szczęście Roberts był obok i nie dopuścił do rozlania trunku.
- Ponieważ jutrzejszy dzień na pewno będzie męczący, chciałabym się już położyć.
Dobranoc, milordzie.
Wyciągnęła dłoń do hrabiego, który szybko zerwał się na nogi.
- Jest jeszcze dość wcześnie powiedział.
- Tak, ale na wsi wstajemy razem z kurami odrzekła. O ile kogut nie ucieknie, dodała
w duchu. Dobranoc, milordzie. Dziękuję za wspaniałą kolację i za to... że się pan ze mną
ożenił.
Te słowa dziwnie brzmiały w jej uszach, chociaż wypowiedziała je z pełnym
przekonaniem. To był naprawdę piękny gest ze strony lorda Denhama, że zdecydował się z
nią ożenić.
Narażał się przecież na utratę dobrego imienia przy unieważnianiu tego małżeństwa,
więc powinien wiedzieć, że ona to docenia... a jednocześnie pragnie utrzymać pewien
dystans. Musi go utrzymać, bo później trudno się jej będzie wyzwolić spod uroku, który już
zaczyna na nią działać. Dlaczego nie potrafi zwrócić myśli ku wyższym sprawom, co z taką
łatwością przychodziło Stuartowi?
James popatrzył ze zdziwieniem na wyciągniętą dłoń. Przytrzymał ją, ale zamiast
potrząsnąć, podniósł jej palce do ust. To dziwnie romantyczny gest, pomyślała Emma, u
człowieka, który zawsze kierował się rozumem, nigdy sercem. Tylko jej serce biło
przyspieszonym rytmem, kiedy poczuła dotyk jego ciepłych warg na swojej skórze.
- Dobranoc, Emmo powiedział.
W świetle płomieni tańczących w palenisku kominka twarz Jamesa była jeszcze
bardziej urodziwa niż kiedykolwiek. Wydawało się, że coś złagodziło jego rysy, nadało
miękkie kontury jego zaciętym, twardym ustom i wyraz czułości surowemu przedtem
spojrzeniu.
Teraz twarz hrabiego wyrażała tylko jedno szczerą troskę, Emma nie potrafiła inaczej
tego określić o nią.
- Śpij dobrze powiedział, owiewając jej palce swoim ciepłym oddechem.
W tym świetle jego oczy miały kolor bursztynu jak oczy kota. A raczej... tygrysa.
Emma widziała kiedyś tygrysa w prywatnym zoo, do którego zabrał ją James. Była wtedy
zafascynowana, dziwnie zafascynowana jak teraz, kiedy dotykał jej dłoni.
- Przepraszam wyjąkała, wyrywając mu rękę. Szybko wybiegła z izby, w której
zrobiło się nagle zbyt gorąco.
Jeśli jednak spodziewała się, że w swojej sypialni zazna rozkoszy samotności i
spokoju, to bardzo się myliła. Był tam spokój, ale nie można było mówić o samotności.
Na środku łóżka leżała Una, machając radośnie ogonem. Chciała pokazać Emmie
ośmioro świeżo narodzonych szczeniąt poruszających się niezdarnie po przemoczonej
doszczętnie pościeli Emmy.
Jednak Emma nie podzielała radości Uny. Z dłonią przyłożoną do ust patrzyła na
swoje zrujnowane łóżko, zastanawiając się gdzie będzie teraz spała.
20
James nie przypuszczał nawet, że sprawy przybiorą tak korzystny obrót.
Nie mógł oczywiście przewidzieć, że suczka oszczeni się akurat tej nocy, i do tego na
łóżku Emmy. To było zrządzenie losu.
Natomiast cała reszta była wyłącznie jego zasługą.
Kiedy Emma niespodziewanie pobiegła do szkoły, James usiadł w swoim pokoju w
gospodzie „Pod Krową Morską”, rozmyślając nad słowami Fergusa: „Jeśli chce pan ją
zdobyć, to musi się pan starać o jej względy”. To niebywałe trzydziestoletni hrabia słucha rad
chłopca, który jest od niego więcej niż o połowę młodszy. Niewątpliwie jednak w tych
słowach roś się kryło.
A rok temu, kiedy kierował się tylko własnym sądem, czy dobrze postąpił? Nie,
skończyło się to katastrofą. Wszystkie jego wysiłki, żeby wykazać Emmie, jak niemądre są jej
pomysły na zbawianie świata, utwierdziły ją tylko w tym zamiarze. Można było nawet
powiedzieć, że on sam w jakiś sposób popchnął Emmę do małżeństwa ze swoim kuzynem.
Jego gwałtowny sprzeciw odniósł tylko taki skutek, że szybciej padli sobie w ramiona.
Teraz nie popełni żadnego błędu. Tym razem będzie postępował właściwie.
Patrzył na jej delikatny profil w migotliwym blasku świecy, kiedy stała w jego pokoju
w gospodzie, przysięgając sobie, że już nie będzie powtarzał starych błędów. Emma van
Court Chesterton była zupełnie niepodobna do innych znanych mu kobiet.
Jak, na przykład, zareagowała na fakt, że jej łóżko nie nadaje się do użytku, i to nie
tylko na tę noc, ale na wszystkie, ponieważ materac jest całkowicie zniszczony?
- Nic wielkiego się nie stało powiedziała. Ty i pan Roberts możecie wrócić do
gospody, a ja się prześpię na ławie.
Upierała się, ale James stanowczo się na to nie zgodził, Kiedy jej przypomniał, że
sędzia Reardon będzie zdumiony, że spędzają oddzielnie swoją noc poślubną, między
brwiami Emmy ukazała się zmarszczka, która teraz też się tam pojawiła. Miała nowy powód
do zmartwienia. Patrzyła na białe łóżko, ze świeżą pościelą, według pani MacTavish lepszego
posłania nie było w całej gospodzie, i jak się wydawało, tylko jedno z nich miało z niego
skorzystać.
- Ja się prześpię na ławie postanowiła Emma, trzymając się kurczowo oparcia małej
ławy w rogu pokoju. Zupełnie mi to nie przeszkadza.
- Nie, Emmo zaprotestował James już chyba setny raz, jak mu się wydawało. Oboje
jesteśmy dorosłymi ludźmi, Uważam, że możemy spać na jednym łóżku bez żadnych
dodatkowych konsekwencji.
Emma, która zaraz po przybyciu do gospody (James wysłał Robertsa, żeby sprowadził
pana Murphy'ego od pani MacEwan) zniknęła w przebieralni hrabiego, skąd wyszła w nocnej
koszuli i tak grubym szlafroku, że mógłby stanowić zbroję, prychnęła tylko w odpowiedzi.
- Doskonale o tym wiem oznajmiła po chwili. Czy nie myślisz jednak, że byłoby
lepiej...
- Nie, nie myślę przerwał jej James, udając, że jest niecierpliwiony i bardzo zmęczony.
Co prawda, zniecierpliwienie nie było udawane, za to wcale nie był zmęczony.
- Twoja dziewicza skromność robi się męcząca dodał Szczególnie jeśli się weźmie pod
uwagę fakt, że jesteś wdową i powinnaś być przyzwyczajona do sypiania z mężczyzną w
jednym łóżku. A może się mylę?
- Co chcesz przez to powiedzieć? spytała.
- Domniemywam tylko, że spaliście ze Stuartem razem.
- Tak przyznała Emma, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Ale on był moim
mężem.
- Tak samo jak ja zauważył James.
- Tak, ale... Emma była speszona. Wiesz, o co mi chodzi. Nie jesteś przecież...
- Ale nie chcemy też, żeby się o tym dowiedział sędzia Reardon, prawda?
Emma nie odzywała się, nie odrywając wzroku od wysoko ułożonych puchowych
poduszek.
- Myślałem, że zawarliśmy partnerską umowę dodał James.
- Tak. Emma była niemile zaskoczona. Nie przyszło mi jednak do głowy, że to będzie
oznaczać spanie w jednym łóżku.
- Jak widać, teraz oznacza. Mamy jeszcze inne wyjście. Możemy zejść na dół,
zastukać do drzwi sędziego Reardona i powiedzieć mu, że nasze małżeństwo było pomyłką.
Wtedy ja sam pojadę rano do Londynu, a ty możesz wrócić do swojej szkoły pod warunkiem,
że te kobiety z miasteczka pozwolą ci nadal tam uczyć. One już wiedzą, że nocowałem w
twojej chacie, kiedy nie byliśmy jeszcze mężem i żoną. Będziesz mogła odrzucać zaloty lorda
MacCreigha i innych gorących wielbicieli. To wszystko zależy tylko od ciebie.
Emma zadrżała, mimo że w pokoju nie było bardzo zimno... Chociaż nie ulegało
wątpliwości, że byłoby jej o wiele cieplej w łóżku. Wydawało się jednak, że drżała nie z
zimna, tylko z powodu jego słów.
- Nie powiedziała słabym głosem. Wolałabym nie.
- Tak też myślałem skwitował James.
Uznając, że był już najwyższy czas, żeby wykonać jakiś ruch, podszedł do łóżka,
odsunął kołdrę i położył się, zawiązując mocno pasek szlafroka. Miał złe przeczucie, iż
pozostanie on związany.
Emma nadal stała, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami. Wyglądała jak jakaś
istota ze świata baśni, filigranowa z rozpuszczonymi złotymi lokami. Na ten widok James
poczuł dziwny ucisk w piersiach...
Dobrze znał to uczucie. Bez względu na to, czy tak jak teraz, stała obok łóżka w
zniszczonym szlafroku, czy kiedy schodziła ze schodów w swojej pierwszej sukni balowej
(stryjenka ubierała ją w muślinowe sukienki i zabawne pantalety ozdobione falbankami
nogawki, które wystawały spod krótkiej spódniczki aż do szesnastego roku życia), odczucie
było podobne. Nigdy nie zapomni szoku, jakiego doznał na widok schodzącej ze schodów
Emmy, w sukni z dekoltem, wysoko upiętymi włosami i z zadowolonym z wywołanego przez
nią wrażenia uśmiechem.
Ale to nie jego reakcja sprawiła jej przyjemność. Zależało jej, by wywrzeć wrażenie
na Stuarcie, który na jej widok omal nie wypuścił z ręki szklanki ponczu.
Stuart rzeczywiście ją podziwiał, chociaż James później słyszał, jak jego kuzyn
przestrzegał Emmę przed niebezpieczeństwem przywiązywania się do rzeczy materialnych,
takich jak głęboko wycięte suknie i koronkowe wachlarze. James zastanawiał się, dlaczego
Emma znosiła tak cierpliwie bezustanne kazania Stuarta. Tłumaczył to sobie tym, że
wpatrzona w niego od dzieciństwa, pewnie nic złego w tym nie widziała. A jeśli nawet
zauważała, to fakt, że on w ogóle zwraca na nią uwagę, musiał sprawiać jej ogromną
przyjemność. Była przecież w nim bardzo zakochana.
Patrząc teraz na nią w świetle świecy, James stwierdził, że nie ma żadnej różnicy
pomiędzy Emmą w sukni balowej a Emmą w szlafroku. W barchanach czy w jedwabiach była
najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał.
Nadal stała przy łóżku, zmarszczka między jej brwiami była dobrze widoczna nawet w
słabym świetle.
- To tylko kwestia jednej nocy, Emmo. W domu mojej matki będziemy mieli
oddzielne pokoje. Kładź się już do łóżka. Czeka nas długa, kilkudniowa podróż.
Przesunął się na bok i zdusił palcami jedyną palącą się w pokoju świecę.
Emma poruszyła się dopiero wtedy, kiedy było już całkowicie ciemno. Zbliżając się
do łóżka pod osłoną ciemności, nie zdjęła szlafroka, tylko wślizgnęła się pod kołdrę. Materac
nawet się pod nią nie ugiął, a kiedy złożyła głowę na poduszce, James poczuł słaby zapach
lawendy.
I to wszystko, nawet jej oddech był ledwie dosłyszalny, James czuł tylko ciepło bijące
od jej ciała, które było tak blisko niego.
Emma leżała sztywno, nie bardzo jeszcze rozumiejąc, jak to się wszystko stało.
Dlaczego dzieli teraz łóżko z Jamesem Marburym? Nie mogła tego pojąć.
Jednak tak się stało i nie było na to żadnej rady. Emma nie miała zamiaru urządzać
histerycznych scen. Musi traktować tę sytuację, ich partnerski układ tak samo, jak to robił
James, Nie chciała też, żeby pomyślał, że jest jakąś pruderyjną bigotką. Należy się więc
zachowywać jak odpowiedzialna dorosła osoba.
Był tylko pewien kłopot. On niesłychanie atrakcyjnie wyglądał w jedwabnym
szlafroku! Emma poczuła ulgę, kiedy wreszcie zgasił świecę i nie musiała już dłużej patrzeć
na jego urodziwą twarz. Dlaczego hrabia nie mógł być przeciętnej urody albo nawet tak
przystojny jak Stuart? Dlaczego James musiał być najbardziej pociągającym mężczyzną,
jakiego kiedykolwiek widziała? Dlaczego nie mogła oderwać wzroku od wycięcia jego
szlafroka, który odsłaniał kawałek pokrytej ciemnymi włosami piersi? Dlaczego była
ciekawa, czy on ma pod szlafrokiem nocną koszulę?
Jednak najważniejsze było inne pytanie. Skąd ta nagła fascynacja Jamesem
Marburym? Czyżby z powodu pamiętnego pocałunku? Emma nigdy nie myślała o Jamesie w
ten sposób do czasu oszałamiającego pocałunku po ich ceremonii ślubnej. Przedtem był dla
niej po prostu... Jamesem, starszym kuzynem Stuarta, który co prawda prowadził naganny
tryb życia, ale dla niej zawsze miał czas i mogła mi niego liczyć.
Teraz jednak James stał się dla niej kimś o wiele ważniejszym, Przyjechał na Faires,
żeby odnaleźć grób kuzyna, a znalazł jedynie ubogą wdowę po nim.
Czy odwrócił się wtedy na pięcie i pojechał z powrotem do Londynu? Nie, wręcz
przeciwnie. Nie tylko wyratował ją z opresji, kiedy zaczął ją napastować lord MacCreigh, ale
również robił dla niej rzeczy, o których nigdy by nie pomyślał nie mający praktycznego
zmysłu Stuart. Emma nie potrzebowała pomocy Jamesa ani w ogóle pomocy mężczyzny...
Może tylko wtedy, kiedy chodziło o lorda MacCreigha, a jednak James postanowił się nią
zaopiekować, nie zważając na to, że przydarza sobie kłopotów. I była mu za to niesłychanie
wdzięczna. Dlaczego jednak nie potrafiła zastanawiać się nad tym wszystkim, co zrobił dla
niej James, a myślała tylko o dotyku jego warg na swoich ustach? Dlaczego nie wspominała
niezwykłej kolacji, jaką dla niej urządził, tylko to, jak wspaniale wyglądał w szlafroku? Może
Stuart miał rację? Może rzeczywiście była rozwiązła?
Gdyby tak nie było, to nie musiałaby zaciskać rąk pod kołdrą, żeby się
powstrzymywać od wsunięcia dłoni pod szlafrok Jamesa. Nie byłaby tak boleśnie świadoma
ciepła promieniującego z jego ciała. Dobry Boże! Co się z nią dzieje?
Ale czy to nie jest lepsze, perswadowała sobie w duchu, niż te samotne noce, kiedy
leżała w łóżku, słuchając wycia wiatru i ryku fal, kiedy czuła się tak bardzo opuszczona i
przez wszystkich zapomniana? Tak, to jest tysiąc razy lepsze.
Ogarnęło ją nagle przemożne uczucie wdzięczności dla leżącego obok niej
mężczyzny.
- James? szepnęła. Nie odezwał się, pewnie już spał. Jak to dobrze, pomyślała, móc
tak zasnąć, a nie leżeć w ciemnościach, jak to się jej zwykle zdarzało, rozmyślając o swoim
braku szczęścia i uciekającym stale kogucie. Była zaskoczona, słysząc jego głęboki głos.
Jednak nie spał.
- Tak, Emmo?
Natychmiast pożałowała tego, że w ogóle otworzyła usta. Chciała mu powiedzieć, jak
bardzo jest wdzięczna za to wszystko, co dla niej zrobił, ale noc nie była odpowiednią porą na
zwierzenia. Pod osłoną ciemności wszystko się może zdarzyć Co jej przyszło do głowy?
Ale już było za późno. Musiała jakoś z tego wybrnąć. Powinna mu coś powiedzieć.
- Dobranoc szepnęła i lekko pocałowała go w policzek.
A on szybko obrócił głowę i przylgnął wargami do jej ust.
21
Emma zesztywniała nagle, kiedy poczuła usta Jamesa na swoich wargach. Odsunęłaby
się od niego, gdyby nie to, że...
Po pierwsze, otoczył ją ramieniem i jego uścisk był tak silny, że pewnie by jej nie
wypuścił. A po drugie...
Nie chciała tego zrobić.
To było szokujące, lecz prawdziwe. Doskonale zdawała sobie sprawę z konsekwencji
swojego postępowania. Znajdowała się w łóżku ze zdrowym, silnym mężczyzną, który w
przeciwieństwie do Stuarta, me miał żadnych zastrzeżeń moralnych co do fizycznego aspektu
wyrażania uczuć. Dobrze wiedziała do czego to wszystko może doprowadzić.
I zupełnie o to nie dbała...
Nie mogła go odepchnąć, bo jego pocałunki dostarczały jej niebiańskiej rozkoszy. Nie
potrafiłaby inaczej tego określić. Dotyk jego warg był równie cudowny jak w zamku
MacCreigh.
Kto by przypuszczał, że James Marbury potrafi tak całować? Gdyby Emma o tym
wiedziała, to sprawy mogłyby się potoczyć inaczej podczas tamtego sezonu towarzyskiego.
Bez względu na to, co mówił Stuart, fizyczne przejawy uczuć odgrywały bardzo ważną rolę.
Nie wyobrażała sobie, że James mógłby być w niej zakochany, wiedziała jednak, że ją lubi.
Lubi ją na tyle, że nawet ją poślubił, aby mogła dostać swoje pieniądze Na tyle, żeby całować
tak namiętnie, że dreszcz przenika jej ciało...
Może jednak Stuart miał trochę racji, kiedy mówił o fizycznych przejawach uczuć,
ponieważ Emma czuła coś grzesznego w tym, że James tak silnie przytula ją do siebie, iż
węzeł paska jego szlafroka uciska jej brzuch.
I jak zwykle to, co najbardziej grzeszne, było również najbardziej pożądane. Kiedy
więc po chwili James otoczył ją drugim ramieniem, odwrócił na plecy i przygniótł swoim
torsem, Emma wcale nie protestowała. Jego pocałunki pozbawiły ją zdolności myślenia.
Całował jej szyję, jego usta przesuwały się po jej skórze, jakby nie mógł się nią
nasycić, a co najdziwniejsze, jakby całował ją nie pierwszy, a tysięczny raz. Emma nie
wiedziała, skąd taka myśl przyszła jej do głowy, ale tak właśnie było. Czyżby całował ją tak
kiedyś we śnie? Czy to był jego sen? A może jej?
A jeszcze dziwniejsze było to, że reagowała na jego pocałunki tak, jakby dobrze je
znała, a przecież James Marbury i jeśli chodzi o ścisłość, żaden inny mężczyzna nigdy nie
przesuwał wargami po jej obojczyku ani nie całował jej za uchem. Przecież pocałowali się po
raz pierwszy dopiero tego popołudnia!
Ale jej ciało, wyginając się bezwstydnie ku niemu, nic nie chciało o tym wiedzieć.
Nawet dłonie Emmy, bez udziału jej woli, jakby kierowała nimi jakaś obca siła, wykonywały
różne szokujące gesty... Rozwiązując pasek jego szlafroka i gładząc nagie ciało.
Nieprzyzwoite zachowanie! Mimo to wszystko wydawało się właściwe, słuszne i
stosowne... Jak dotyk jego warg na szyi. A jeśli nawet niezbyt stosowne, to na pewno
właściwe. Jego ręce, które przesuwały się wzdłuż jej ciała, również były na właściwym
miejscu... Nawet wtedy, kiedy zniknął gdzieś jej szlafrok i nocna koszula i poczuła jego nagie
ciało na swoim.
To na pewno było słuszne, bo sprowokowało ich do tak głębokich pocałunków, że nie
byli w stanie się od siebie oderwać. Kiedy jego dłoń dotknęła jej obnażonej piersi, wiedziała,
że to również był właściwy gest. Więcej niż właściwy, to było boskie uczucie...
Nieporównywalne jednak z tym, kiedy usta Jamesa dotknęły jej wrażliwego sutka.
Emma zanurzyła dłonie w jego gęstych, czarnych włosach i wydawało się jej przez chwilę, że
znalazła się w niebie...
Dopóki silna dłoń Jamesa nie dotknęła jeszcze bardziej wrażliwego miejsca na jej
ciele. Emma otworzyła nagle oczy i patrząc w ciemność pomyślała, że to jest grzeszne
zachowanie.
Cudownie grzeszne.
Jedna dłoń Emmy przesuwała się po jego karku, a druga drżała na jego ramieniu,
jakby chciała przyciągać go do siebie i zarazem odpychać. Nie mogła go widzieć, ale czuła
dotyk jego twardego, muskularnego ciała, piersi pokrytej czarnymi włosami. Był potężny, o
wiele większy niż Stuart... Pod każdym względem.
Ale to nie była jedyna różnica. James był o wiele odważniejszym kochankiem od
swego kuzyna. Może miał więcej doświadczenia z kobietami albo myślał również o tym, żeby
dawać rozkosz, a nie tylko ją otrzymywać. Zanim się zorientowała, do czego on zmierza,
poczuła jego palec w sobie i ogarnęła ją fala upojenia, jakiego istnienia nawet nie
przeczuwała. Z trudem łapała oddech, a kiedy James wsunął drugi palec w wąską szczelinę
pomiędzy jej udami, myślała, że serce wyskoczy jej z piersi... Szczególnie wtedy, kiedy
zamiast palców poczuła dotyk tego, czego najbardziej pragnęła i trochę się obawiała. Jego
męskość była gładka jak aksamit i twarda jak głaz. Emma wczepiła dłonie w jego silne
ramiona i nie mając najmniejszych wątpliwości, że jest wyuzdaną istotą, zaczęła ocierać się o
jego napierającą męskość i powoli przyjmować go w siebie.
Kiedy zaczął w nią wchodzić, bardzo ostrożnie i powoli pierwszą reakcją Emmy było
odsunąć się od niego, ponieważ coś wydawało się jej nie w porządku... Wiedziała jednak, że
wszystko jest w porządku. Ze Stuartem wyglądało to zupełnie inaczej. Stuart nigdy nie
wypełniał jej tak szczelnie, nie poruszał się tak pewnie i z taką finezją jak James. Wydawać
się mogło, że hrabia już tysiąc razy wyobrażał sobie tę scenę. Emma była o tym przekonana.
A przecież to niemożliwe. James nie mógł sobie wyobrażać, że oni kiedyś... Nigdy nie
dał jej do zrozumienia, że...
James poruszył się w niej, a ją znowu ogarnęła panika. Usiłowała się spod niego
wydostać, był przerażająco duży ciężki, pachniał inaczej...
Wystarczyła jednak chwila, żeby już nie chciała się od niego uwolnić. James wchodził
w nią i z wolna się wycofywał, a jej ciało wibrowało z trudną do opisania rozkoszą.
Poddawała mu się teraz tak skwapliwie, że pogrążał się w niej coraz głębiej.
Emma wygięła biodra i zadrżała konwulsyjnie. Oboje dążyli do spełnienia. James
szeptał coś do niej, ale ona niczego już nie rozumiała i chociaż nie stawiała żadnego oporu,
chwycił jej ręce i przytrzymał nad jej głową, jakby się bał, że mu się wymknie.
Emma wcale nie myślała o ucieczce. Skoncentrowana była wyłącznie na Jamesie, na
dotyku jego szorstkiej szczęki na swoim policzku, a przede wszystkim na jego twardym
członku.
Jego ruchy były tak namiętne, że zaczęła się bać o całość łóżka. Przy jej pechu
mogłoby się nagle rozlecieć i cała gospoda dowiedziałaby się o ich nocnych wyczynach.
Kiedy osiągnęła orgazm, było to uczucie, jakiego jeszcze nigdy nie zaznała.
Wydawało się jej, że została wyzwolona z własnego ciała, otoczona morzem ognistych barw,
które napawały ją niesłychaną radością. Nie wiedząc nawet o tym, wydała głośny jęk, a wtedy
James już całkowicie się zatracił.
Nawet w najśmielszych snach, kiedy po tysiąc razy wyobrażał sobie, jak się kochają,
nie przypuszczał, że to mogłoby być aż tak doskonałe, tak naturalne...
Wbił się w nią tak głęboko, jak tylko zdołał, nie myśląc już o tym, że mógłby ją
przestraszyć, pragnąc tylko osiągnąć w niej spełnienie.
Wstrząsnął nim spazm rozkoszy tak silny, że nie mógł powstrzymać głośnego
okrzyku, który, jak się obawiała Emma, mógł postawić na nogi całą gospodę.
Kiedy opadł na nią, Emma czuła tylko przyspieszony rytm jego serca, jego ciężar na
swoim ciele i powiew z nieszczelnego okna, który chłodził jej rozgorączkowaną skórę.
Dopiero po kilku minutach dotarło do niej znaczenie tego, co się stało.
Zrozumiała wtedy, że buty, które przybiła do Drzewa Życzeń, nie przyniosły jej ani
trochę szczęścia. Nie przełamały złej passy.
Jak będą mogli teraz wystąpić o unieważnienie małżeństwa?
22
- Emmo! Lady Denham rozłożyła ramiona. Moja kochana!
Emma znalazła się w silnym uścisku starszej damy. Matka Jamesa lubiła wylewne
powitania.
Ta korpulentna, nie wyróżniająca się urodą kobieta była zupełnie niepodobna do
swojego syna. Potrafiła jednak świetnie się ubierać, miała zmysł piękna, a jej przyjęcia
należały do najpopularniejszych w Londynie, nie tylko ze względu na doskonałe jedzenie,
lecz również na jej wspaniałe poczucie humoru.
Wypuściła wreszcie Emmę z uścisku i zlustrowała ją uważnym spojrzeniem.
- Jest za chuda stwierdziła, obrzucając krytycznym wzrokiem drobną postać Emmy w
prostej sukience w kratkę i takim samym kapelusiku; taki strój już w zeszłym sezonie wyszedł
z mody. James, nie uważasz, że ona jest za szczupła? Czym cię tam karmiono, Emmo? Chyba
samym powietrzem. Jesteś chuda jak patyk. Ale to nic. Mój kucharz postara się, żeby
przytyła. Pysznie gotuje. Na litość, a kto to jest? Lad Denham dopiero teraz zauważyła
stojącego za Emmą chłopca.
Fergus zerkał nieśmiało na matkę Jamesa, trzymając czapkę w ręku.
- Fergus MacPherson, proszę pani.
Lady Denham nie wydawała się zdziwiona, że jej syn przywiózł ze Szkocji nie tylko
wdowę po swoim kuzynie, ale i na wpół ślepego małego obdartusa. Wyciągnęła do chłopca
pulchną dłoń.
- Miło mi pana poznać, panie MacPherson.
Zadowolony z tak sympatycznego powitania chłopiec znowu stanął za Emmą. Nie
wynikało to z nieśmiałości. Emma Wiedziała, że o Fergusie można wszystko powiedzieć,
tylko nie to, że jest nieśmiały. Był oszołomiony wspaniałością rezydencji na Park Lane
wysokimi sufitami, lokajami w liberii, błyszczącymi podłogami z marmuru i obrazami w
kunsztownych ramach. W porównaniu z krytą słomą chatynką, w której Fergus mieszkał na
Faires, dom Jamesa i jego matki był królewskim pałacem. Nawet Emma, która przecież
dobrze tę rezydencję znała, była pod wrażeniem. Od dawna już nie mieszkała w takim domu,
gdzie nie ma przeciągów, a są czyste szyby, przez które wszystko było wyraźnie widać.
Emma nie dziwiła się Fergusowi. Sama chętnie by się za kogoś schowała... Chociaż
niekoniecznie z tego samego powodu. Od chwili, kiedy się przebudziła w gospodzie pani
MacTavish i przypomniała sobie, co się działo w nocy, miała ochotę naciągnąć kołdrę na
głowę i tak już pozostać.
Spała ze swoim mężem. Gdyby jakiś kronikarz obyczajów zajął się wyspą Faires, to
pewnie nie uznałby tego faktu za szczególny występek, jednak Emma uważała to za
niesłychanie gorszący czyn. Przecież James tak naprawdę nie był jej mężem. Mógł być jej
mężem w świetle prawa, ale oni, w myśl umowy pomiędzy sobą, zawarli tylko formalny
związek. Co się więc wydarzyło tamtej nocy w gospodzie? Nie potrafiła sobie te
wytłumaczyć.
Nie miała również okazji, żeby porozmawiać o tym z Jamesem. Ani przez chwilę nie
byli później sami. Następnego ranka, po tej namiętnej nocy, Jamesa nie było już w pokoju,
gdy się obudziła. Kiedy zeszła do jadalni, znalazła tam swojego męża! siedzącego przy stole
w towarzystwie Fergusa MacPhersona, który, jak poinformował ją z uśmiechem James nie
czyniąc żadnych aluzji do ich nocnych szaleństw, jedzie z nimi do Londynu, żeby wybitny
okulista, znajomy Jamesa obejrzał jego oczy.
Emmę to oczywiście zdumiało, ale już nie tak bardzo, jak mogło zaskoczyć ją niegdyś.
To już nie był ten sam James Marbury, który w salonie swojej matki wymierzył kuzynowi
zwalający z nóg cios. To był zupełnie inny James Marbury pragnął nieść pomoc innym, nie
robiąc dokoła tego faktu niepotrzebnej wrzawy. Ta zmiana nastąpiła w nim podczas
ostatniego roku i była coraz bardziej widoczna.
Emma nie mogła tego zrozumieć. Tacy mężczyźni jak hrabia Denham niełatwo się
zmieniali. Z Jamesem stało się dziwnego, co spowodowało, że chciał poślubiać ubogie
wdowy i pomagać małym chłopcom, którzy mieli kłopoty z oczami.
Emma nie miała pojęcia, co to mogło być.
Podróż do Londynu odbyli we trójkę Emma, James i Fergus, Emma nie miała okazji,
żeby zadać Jamesowi choć jedno pytanie, to najważniejsze: Co my teraz zrobimy?
Chyba nie wyobrażał sobie, że mogliby udawać, że nic się nie stało? Coś się
wydarzyło, i to, według Emmy, coś wielkiej wagi.
Może jednak dla światowca, jakim był James, ten fakt miał żadnego znaczenia.
Zachowywał się tak, jakby to była błahostka.
Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że to, co dla niego mogło być zwykłą, nic nie
znaczącą przygodą, dla Emmy było niesłychanie ważnym wydarzeniem. Typowo męskie
zachowanie.
Zaczynała podejrzewać, że coś musi być nie w porządku z Jamesem Marburym. To
prawda, że przez cały rok go nie widziała, ale przez ten czas stał się zupełnie inną osobą...
Ta osoba podnosiła właśnie Fergusa, żeby mógł obejrzeć szable, wiszące nad
kominkiem we wschodnim salonie, szable, które należały do dziadka Jamesa.
Co się z nim stało? pomyślała znowu Emma. To nie był ten James, który uderzył jej
narzeczonego i poszedł do stryjostwa Emmy, żeby ich ostrzec przed planowaną ucieczką
młodej pary.
Będzie musiała spytać o to lady Denham. Kiedy będą same, natychmiast ją spyta, co
się przydarzyło jej synowi w ostatnim roku. Może doznał jakiegoś urazu głowy? A może
spotkał go poważny wypadek? Coś się musiało wydarzyć. Coś, co tłumaczyłoby jego
niezwykłe zachowanie.
Kiedy już się dowie, wtedy jak miała nadzieję zrozumie, co się wydarzyło pomiędzy
nimi tamtej nocy. Czasem się jej wydawało, że to wszystko było snem, dziwnym, cudownym
snem. Od tamtego czasu James nie dotknął jej ani razu podawał jej tylko ramię, kiedy
wysiadała z powozu, albo wyciągał pomocną dłoń. Może tego miłosnego szaleństwa w ogóle
nie było. Może oni się nie kochali tak długo w noc, tak namiętnie, jakby byli stęsknieni za
sobą po zbyt długim rozstaniu...
Oczywiście! A jutro świnie będą miały skrzydła!
Ale Emma nawet temu by się nie dziwiła. Już nic nie było stanie jej zadziwić. Była
teraz w Londynie, a przysięgła sobie przecież, że jej noga nigdy tam nie postanie. Zatrzymała
się w rezydencji hrabiego Denhama, tuż obok domu, w którym się wychowywała obok
rodziny, która wyrzekła się jej za to, że poślubiła człowieka uznanego za nieodpowiedniego
męża dla panny van Court. A do tego wyszła za mąż po rum drugi... Za człowieka, którego
niegdyś najbardziej nie cierpiała.
Pocieszał ją jedynie fakt, że to małżeństwo zostało zawarte w tajemnicy.
Jak się jednak wkrótce okazało, ta nadzieja także była złudna.
- Emmo. Matka Jamesa serdecznie uścisnęła jej dłoń.
Stały przed ogromnym lustrem w złoconych ramach, w pokoju, który Emma miała
zajmować podczas swojego pobytu w Londynie. Tak się cieszę.
Emma, poprawiając swoje niesforne loki, które się rozsypały, kiedy zdejmowała
kapelusz, uśmiechnęła się do lady Denha,. Była przekonana, że matka Jamesa chce
powiedzieć, że cieszy się ze spotkania po tak długiej nieobecności Emmy w Londynie.
- Ja też się cieszę, że panią widzę, milady powiedziała. Mówiła to zupełnie szczerze.
Zawsze bardzo lubiła ciotkę Stuarta. Nie widziałyśmy się bardzo długo.
Lady Denham usiadła w jednym z głębokich, wybitych adamaszkiem foteli, które
stały przy ogromnym, marmurowym kominku w elegancko urządzonej sypialni. James
poszedł do biblioteki, żeby przejrzeć nagromadzoną w czasie jego nieobecności pocztę, a
Fergus został zaprowadzony do dziecinnego pokoju. Chłopca oszołomiły znajdujące się tam
zabawki, które dawniej należały do Jamesa.
- To dla moich wnuków wyjaśniła lady Denham, rzucając Emmie znaczące spojrzenie.
Teraz, kiedy znalazły się same, Emma miała doskonałą okazję, żeby dowiedzieć się od
matki Jamesa, czy on ostatnimi czasy zachowywał się jak zwykle, czy przypadkiem nie spadł
z konia...
Odwróciła się do lady Denham i stwierdziła ze zdziwieniem, że starsza dama trzyma
koronkową chusteczkę przy oczach. Matka Jamesa płakała.
- Lady Denham! zawołała Emma, klękając przy fotelu. Co się stało? Źle się pani
czuje? Czy mam zawołać pokojówkę?
- Och, nie uśmiechnęła się starsza pani, chociaż łzy nadal pływały jej po policzkach.
Nie jestem chora, moje dziecko, tylko... Tylko taka jestem szczęśliwa, że znowu cię widzę.
Wiem, że w zeszłym roku nie rozstałyśmy w zbyt serdecznej atmosferze, Musisz zrozumieć,
moja droga, że tak się stało tylko dlatego, że... Przecież ty byłaś taka młoda! Nie mogłam
nieść myśli, że będziecie mieszkać gdzieś daleko, na tych dalekich wyspach.
- Rozumiem to pocieszała ją Emma. Lady Denham, proszę, niech się pani nie
denerwuje.
- Honoria. Lady Denham pogładziła dłoń Emmy. Musisz teraz mówić do mnie
Honoria, moja droga. Nie wolno ci też myśleć, że mogłabym cię winić za to, co spotkało
Stuarta. Kiedy on coś sobie postanowił, nikt nie był w stanie go od tego odwieść. I umarł...
Ale umarł szczęśliwy, prawda, Emmo? Byliście ze sobą szczęśliwi na Faires, jak myślę?
Emma przygryzła wargę, ale zaraz pospieszyła z odpowiedzią.
- Tak, oczywiście, byliśmy szczęśliwi.
- Byłam o tym przekonana. Jasnoniebieskie oczy lady Denham, tak niepodobne do
zmieniających kolor oczu jej syna, wyrażały czułość. Jak mogłoby być inaczej? Muszę jednak
przyznać, że bardzo się cieszę, iż jesteś już w domu.
- Ja też się cieszę. Emma była wzruszona. Nie przypuszczałam, że tak będzie, ale ja
również jestem szczęśliwa, że wróciłam. Proszę mi powiedzieć, lady Denham... Widząc
karcące spojrzenie matki Jamesa, szybko się poprawiła: Powiedz mi, Honorio, czy masz
jakieś wiadomości o mojej rodzinie? Czy Penelope wyszła już za mąż? A moi stryjostwo?
Czy są zdrowi?
- Świetnie się czują. Lady Denham ocierała jeszcze łzy. Chociaż mam wrażenie, że
spodziewali się, że nasza długoletnia zażyłość doprowadzi do skojarzenia zupełnie innej pary,
to teraz są niesłychanie szczęśliwi. Przychodzą dziś wieczór na kolację. Kiedy usłyszeli tę
nowinę, nic ich nie mogło po wstrzymać.
- To znaczy... Powiedziałaś im, że tu jestem? Emma nie bardzo rozumiała, o czym
mówiła starsza pani.
- Ja? O nie, moja droga. Nie ja...
Ktoś zastukał do drzwi. Emma wstała z klęczek.
- Proszę wejść! zawołała. Pojawiło się dwóch służących oraz Burroughs, kamerdyner
lady Denham. Lokaje taszczyli ogromny kufer. Emma natychmiast rozpoznała monogram,
którym był oznaczony.
- To jest powiedziała ze zdziwieniem kufer lorda Denhama.
- Naturalnie, milady odrzekł Burroughs.
Emma, zbita z tropu, słysząc „milady”, szybko sobie wytłumaczyła, że Burroughs,
który służył jeszcze u dziadku Jamesa, robi się trochę nieprzytomny z wiekiem, więc po
stanowiła zaprotestować.
- Czy w takim razie nie powinien znaleźć się w pokoju lorda? spytała.
- Och, naprawdę. Matka Jamesa wstała z fotela i zerknęła na kamerdynera z
widocznym zażenowaniem. Widzę, że oni to naprawdę chcieli utrzymać w tajemnicy,
Burroughs.
- Na to wygląda, madame odparł kamerdyner z ledwie powstrzymywanym
uśmiechem.
Emma patrzyła na nich zdezorientowana i czuła, że narasta w niej podejrzenie.
- Co utrzymać w tajemnicy? spytała, zanim usłyszała odpowiedź, w holu rozległy się
szybkie kroki i w drzwiach pojawił się James.
- Tu jesteś zwrócił się do matki. Potrząsnął dużą, białą kopertą. Przed chwilą
otrzymałem tę przedziwną przesyłkę. Mam nadzieję, że potrafisz mi to wytłumaczyć.
- Może to zaproszenie od lorda i lady Cartwright na bal, który wydają specjalnie dla
ciebie? - spytała lady Denham, promieniejąc z radości.
- Tak. James zerknął na kartonik. Ale nie tylko dla mnie.
- Nie przyznała lady Denham. Nie mogąc się opanować, wykrzyknęła: Nie, to jest bal
na twoją cześć... I twojej żony! Obrzuciła Emmę i swojego syna promiennym spojrzeniem.
Moi drodzy! My już wszystko wiemy! Znamy waszą tajemnicę! Sędzia Reardon powiadomił
nas o wszystkim. Najlepsze życzenia, moje dzieci. Wszyscy jesteśmy tacy szczęśliwi!
23
Emma czuła, że ziemia usuwa się jej spod stóp. Była o tym przekonana. Musiało tak
być, przecież kolana nie odmówiłby jej tak nagle posłuszeństwa.
Opadła na fotel, zwolniony przez lady Denham. Nie potrafiła utrzymać się na nogach.
- Sędzia Reardon napisał do ciebie? James był rów zaszokowany jak Emma. Kiedy?
- Otrzymaliśmy jego list przed kilkoma dniami. Uśmiech lady Denham już nieco
przygasł. Nie powinieneś się złościć, James. Sędzia pisał, że chcecie, żeby to była
niespodzianka. Rozumiem, że w tych okolicznościach należy zachować pewną dyskrecję.
Przecież nie będziemy tego rozgłaszać. Może damy tylko kilka wierszy do kroniki
towarzyskiej. Na przykład: W ostatnich dniach dziewiąty hrabia Denham i pani Stuartowa
Chesterton... Coś w tym rodzaju. Prawie nikt nie będzie się orientował, mój drogi. Stuart nie
był... Lady Denham zerknęła na Emmę. Chciałam powiedzieć, że znało go niewiele osób z
naszego towarzystwa. Cały czas siedział w książkach.
Wydawało się, że James nie słyszał tego, co mówiła matka, wpatrywał się niezbyt
przytomnym wzrokiem w trzymane ręku zaproszenie.
- To stary wścibski... powiedział tylko. Było oczywiste, przynajmniej dla Emmy, że te
słowa odnoszą się do sędziego Reardona, ale lady Denham inaczej je zrozumiała.
- Nie wolno ci oskarżać Cartwrighta, mój kochany. To jest mój stary przyjaciel.
Wszyscy tak bardzo się cieszą. Trzeba było słyszeć van Courtów, kiedy tu byli któregoś
wieczoru. Przybiegli natychmiast po otrzymaniu listu...
- Moi stryjostwo? On też do nich napisał?! wykrzyknęła Huna, zaciskając dłonie na
poręczach fotela.
- Oczywiście odpowiedziała speszona lady Denham, zerkając na Emmę, żeby po
chwili przenieść wzrok na syna. Nie jesteście chyba o to źli? Ja uważam, że to było niezwykle
miłe z jego strony. To znaczy sędziego Reardona. Wydaje mi się, że jest on bardzo
sumiennym i serdecznym człowiekiem.
W odpowiedzi na to stwierdzenie James roześmiał się tylko. Emma również
pragnęłaby dojrzeć coś śmiesznego w tej sytuacji. Teraz jednak jej piękne marzenie senne co
z tego, że było tylko snem, jeśli w tym śnie, chociaż przez jedną noc Emma czuła, po raz
pierwszy w życiu, że jest kochana i pożądana zamieniło się w przerażający koszmar.
A poranek po nocy poślubnej, czy również nie był koszmarem? Mężczyzna, który w
nocy tak namiętnie ją kochał, ledwie zauważał jej istnienie w świetle dnia.
- To nieładnie z waszej strony mówiła dalej lady Denham nawet bardzo nieładnie
utrzymywać taką rzecz w tajemnicy. Potajemne małżeństwo! Rozumiem, że nie chcecie, żeby
wszyscy się dowiedzieli, że pobraliście się tak szybko po śmierci biednego Stuarta, ale żeby
nawet mnie nie powiedzieć słowa! Wiedzieliście przecież, że ja bym was zrozumiała.
- Mamo... zaczął James, ale lady Denham mówiła dalej, z wielkim ożywieniem.
- Przecież każdy, kto widział, jak skakaliście sobie do oczu podczas zeszłorocznego
sezonu towarzyskiego, mógł przewidzieć, że pewnego dnia staniecie przed ołtarzem...
- Mamo! Emma zauważyła, że twarz Jamesa pokrywa ciemny rumieniec. Zresztą to
się jej mogło tylko wydawać, to był pewnie tylko odblask wiosennego słońca. Dlaczego
miałby się czerwienić?
- No i co? Niezadowolenie syna nie zrobiło na lady Denham najmniejszego wrażenia.
Widziałam, jak rzucaliście sobie wymowne spojrzenia na sali balowej...
Emma zapragnęła nagle zapaść się pod ziemię. To prawdo, że często jej sprzeczki z
Jamesem odbywały się publicznie, nie zdawała sobie jednak sprawy, żeby ktokolwiek, poza
Stuartem nie mówiąc już o jej nowej teściowej zwracał mi to uwagę. A już na pewno nie
oznaczały niczego innego, jak to sobie wyobrażała lady Denham, poza ostrą wymianą
poglądów pomiędzy dwiema tak bardzo odmiennymi osobami Nie było również żadnej
wymiany tęsknych spojrzeń na salach balowych... Przynajmniej z jej strony.
Również James nie wykazywał żadnych oznak, że żywi dla niej jakieś inne uczucia
poza braterskim pobłażaniem...
... To znaczy do niedawna.
Emma była przekonana, że to, co się pomiędzy nimi wydarzyło, wynikło wyłącznie z
jej winy. To ona dała wszystkiemu początek tym swoim pocałunkiem na dobranoc. Zwykłym
pocałunkiem. Widocznie była zbyt zmysłową istotą, żeby oprzeć się swoim prymitywnym
popędom, a tamtej nocy tak bardzo chciała zobaczyć, co się kryje pod jedwabnym
szlafrokiem Jamesa Marbury'ego.
No i zobaczyła nic dziwnego, że teraz on na nią prawie nie patrzy. Co też musi o niej
myśleć!
- Mamy zostawić tu kufer, milordzie? To było pytanie, ale w tonie głosu kamerdynera
brzmiała pewność, że otrzyma twierdzącą odpowiedź. I rzeczywiście tak się stało ku
zdziwieniu Emmy.
- Oczywiście powiedział James i dodał, nie patrząc nawet na Emmę: Muszę teraz
napisać list, by załatwić chłopcu wizytę u doktora Stonelettera... Odwrócił się i wyszedł i
pokoju, nie mówiąc już ani słowa.
Emma nie mogła tak tego zostawić. Bez względu na to, czy James był zaszokowany
jej rozwiązłością, czy też nie, musi nią porozmawiać. Zerwała się z fotela.
- Przepraszam na chwilę, milady powiedziała i pobiegła za Jamesem. A służących,
którzy patrzyli na nią ze zdumieniem, niech diabli porwą!
Słysząc stukot jej obcasów na parkiecie, James zatrzymał się na szczycie schodów i
przybrał surową minę.
- Posłuchaj, Emmo zaczął, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Ale Emma nie miała
zamiaru słuchać. Chwyciła go za ramię wepchnęła do najbliższego pokoju który okazał się
salonikiem lady Denham, ale to nie miało żadnego znaczenia. Można było tu zamknąć za
sobą drzwi, co Emma natychmiast zrobiła.
- Nie, to ty posłuchaj, James powiedziała, z trudem panując nad głosem. Nie możemy
przejść nad tym do porządku. Musimy porozmawiać. Wiem, że masz mi wiele do zarzucenia.
Jeden Bóg wie, że ja też dużo sobie wyrzucam, ale nie wyjdziesz z tego pokoju, dopóki nie
postanowimy, co mamy teraz robić.
James skrzyżował ręce na piersi, na twarzy miał wyraz lekkiego rozbawienia. Emma
starała się nie patrzeć na naprężone muskuły jego ramion, które uwydatnił ten gest, chociaż
był to bardzo pociągający widok. Jednak wdowa po wikarym nie powinna na takie rzeczy
zwracać uwagi, nawet jeśli to muskuły należały do mężczyzny, który przypadkiem był jej
mężem.
- A cóż takiego zrobiłaś, Emmo spytał James swoim niemiłym, ironicznym tonem
żeby myśleć, że mam ci coś do zarzucenia?
- Chcesz mnie zmusić, żebym to powiedziała? zarumieniła się ze wstydu. Sam dobrze
o tym wiesz. Przyznaję, że to była moja wina. Nie powinnam była cię pocałować. Ale ty nie
możesz winić tylko mnie.
- Emmo, ja cię o nic nie obwiniam powiedział James tym samym suchym tonem.
Wręcz przeciwnie.
Była tak zażenowana, że nie rozumiała, co chciał przez tu powiedzieć. Potrząsnęła
tylko głową.
- Co my teraz zrobimy? spytała.
- Nie mam pojęcia. James uniósł brew. A co ty proponujesz, Emmo?
- Co ja proponuję? To był wyłącznie twój pomysł. A więc jaka jest twoja propozycja?
- Ja myślę James zerknął na zegarek, który wyjął z kieszonki kamizelki że możemy
teraz zjeść podwieczorek Jestem bardzo głodny. Po podwieczorku powinniśmy trochę
odpocząć. Rozumiem, że cała twoja rodzina przychodzi dzisiaj na kolację z okazji naszych
zaślubin.
Emma tupnęła nogą tak energicznie, że zabrzęczały stojące na półkach szklane
bibeloty.
- Jak możesz z tego żartować?! wykrzyknęła. Nie rozumiesz, że sędzia Reardon
wszystko zepsuł? To małżeństwo miało być utrzymane przed nimi w tajemnicy, a oni
wszystko już wiedzą!
- Tak przyznał James, chowając zegarek i pocierając w zamyśleniu brodę.
Rzeczywiście, wiedzą.
Nie wykazywał jednak wściekłości, jaką według Emmy powinny wywołać
zdradzieckie działania sędziego.
- Jak my teraz dostaniemy unieważnienie małżeństwa? Twoja matka wszystkim
rozpowiada, że się pobraliśmy! Jest niezwykle podekscytowana. Prosiła, żebym nazywała ją
Honorią! Wspominała nawet o wnukach!
James odjął dłoń od twarzy. Wydawał się zdziwiony, ale, jak się okazało, nie z
powodu nadziei jego matki na posiadanie wnuków.
- Och powiedział. Ty nadal chcesz występować o unieważnienie małżeństwa?
Miał opuszczone oczy, więc Emma nic nie mogła z nich wyczytać. Oniemiała.
- James, czyś ty oszalał? Oczywiście, że chcę! Zerknęła na niego spod oka. A ty nie?
Taki był nasz plan, prawda?
- Musisz mi wybaczyć, ale wydawało mi się, że ten plan uległ zmianie. James mówił
takim tonem, jakby się zastanawiał, jakim powozem pojechać na spacer. Wydawało mi się
tamtej nocy, że... podobało ci się, że jestem twoim mężem.
Emma czuła, że znów oblewa się rumieńcem. Jak on może mówić o tym, co się
między nimi wydarzyło, tak nonszalanckim tonem... Nic dziwnego, że ma już trzydzieści lat i
jeszcze się nie ożenił!
Tyle że, oczywiście, był już żonaty. I na tym polegał cały problem.
- To, co się wydarzyło tamtej nocy wykrztusiła Emma, która była tak zażenowana, że
zaczynało brakować jej tchu było pomyłką. Już ci to tłumaczyłam. Nie miałam zamiaru... Nie
myślałam, że...
James nie robił wrażenia, że jest zakłopotany. Jak zwykle, zachowywał chłodny
dystans, który opuszczał go tylko wtedy, o czym Emma miała okazję się przekonać, kiedy
ogarniało go pożądanie.
- Przykro mi, że tak uważasz. Wydawało mi się... Widzę jednak, że musiałem się
mylić.
Emma poczuła, że jej serce zabiło szybszym rytmem (zupełnie nie wiedziała, dlaczego
się tak dzieje).
- Co ci się wydawało? spytała.
Ale James nie odpowiedział na to pytanie w każdym razie nie na temat swoich
osobistych odczuć.
- List sędziego Reardona powiedział rzeczywiście wprowadził pewne zamieszanie, ale
to jeszcze nie powód, żeby wpadać w panikę, Emmo. Nie wiem, dlaczego nie mielibyśmy
przeprowadzić naszego planu, jeśli tak sobie życzysz. Moja matka będzie, oczywiście, bardzo
rozczarowana, ale w końcu się z tym pogodzi, tak samo jak twoja rodzina. Jeśli jesteś
przekonana, że nasz związek nie przyniesie... hm... żadnych nieoczekiwanych owoców...
Emma gwałtownie nabrała powietrza. Chociaż nie przypuszczała, żeby to było
możliwe, ale poczuła się jeszcze bardziej zażenowana.
- Rozumiem. James obserwował ją z uniesionymi brwiami, ale nie okazując żadnych
szczególnych emocji. Może poczekamy z decyzją do czasu, kiedy ta kwestia zostanie
rozwiązana.
- Ja... Emma nie wiedziała, co powiedzieć, chociaż uważała, że powinna to zrobić. Nie
chcę, żebyś czuł, że powinieneś...
Dopiero teraz James stracił zimną krew. Popatrzył na nią z dezaprobatą.
- Emmo powiedział surowym tonem. Czy ty naprawdę myślisz, że gdybyś nosiła moje
dziecko w łonie, to ja bym nie...
- Nie chciałabym, żebyś czuł się zobowiązany przerwała mu. Ja...
- Nie musisz się o to troszczyć przerwał jej. Zawsze pociągała mnie myśl, żeby zostać
ojcem. Jeśli okaże się jednak, że tak się nie stanie, będziesz miała unieważnienie małżeństwa,
o ile nie przeraża cię myśl, że obarczysz krzywoprzysięstwem swoją nieśmiertelną duszę.
To było typowe dla Jamesa lekkim tonem podkreślał, że to, co miało miejsce w
gospodzie pani MacTavish, czyni przysięgę o nieskonsumowanym małżeństwie wierutnym
kłamstwem.
- Ja, osobiście ciągnął James nigdy się specjalnie nie martwiłem, dokąd trafi moja
nieśmiertelna dusza. Czy to już wszystko, Emmo? Muszę jeszcze dokończyć list w sprawie
młodego Fergusa, trzeba się też porozumieć z twoim bankiem, by sędzia Reardon mógł
przekazać ci pieniądze...
Emma stała na dywanie w kwiaty w saloniku lady Denham, czując rozczarowanie.
Dlaczego tak było, otrzymała przecież wszystko, czego tylko chciała? Nie mogła tego
zrozumieć.
Przecież nie oburzał jej fakt, że James nie sprzeciwiał się unieważnieniu małżeństwa.
Jednak... Jednak on był teraz zupełnie innym człowiekiem. Tak bardzo się zmienił od
tego fatalnego dnia, kiedy mu powiedziała, że ona i Stuart planują ucieczkę...
Emma otrząsnęła się z tych myśli. Co ona sobie wyobraża? Całkowicie zmienia swoją
opinię o mężczyźnie tylko dlatego, że załatwił wizytę u lekarza dla jednego z jej uczniów? A
może jej stosunek do niego uległ tak gwałtownej zmianie, ponieważ wykazał się sprawnością
w innej dziedzinie?
Tak dalej być nie może. Tego była pewna. Powiedział jej żeby się zachowywała jak
dorosła osoba. Będzie więc dorosła, będzie równie chłodna i wyrachowana jak on.
- To wszystko, lordzie Denham. Dziękuję powiedziała prostując ramiona.
Kiedy James skinął jej uprzejmie głową i wyszedł z pokoju, mimo wszystko Emma
musiała usiąść, żeby się opanować. Powtarzała sobie, że to wszystko nie będzie trwało dług
zakładając, czego dowiodło jej poprzednie małżeństwo, że na nie zachodzi w ciążę. Wkrótce
będzie mogła powrócić do swojego spokojnego życia na Faires i nigdy, jeśli nie będzie miała
na to ochoty, nie zobaczy już Jamesa Marbury'ego.
Przynajmniej tak sobie powtarzała.
I przez chwilę udało się jej nawet w to uwierzyć.
24
James doszedł do wniosku, że wszystko jest na dobrej drodze.
Sędzia Reardon, prawdopodobnie nic o tym nie wiedząc, okazał się szalenie pomocny.
Im więcej osób będzie wiedziało o ich małżeństwie, tym trudniej będzie je rozwiązać.
A ostatnią rzeczą, jakiej by sobie życzył James, było... rozwiązanie jego małżeństwa z
Emmą van Court.
Nawet teraz, siedząc w salonie matki i obserwując swoją świeżo poślubioną małżonkę,
która witała się z rodziną, jakby nic się nie wydarzyło, jakby nie wyszła za mąż wbrew ich
woli nie mógł do końca uwierzyć swojemu szczęściu. Pojechał do Szkocji w poszukiwaniu
zwłok, a przywiózł do domu młodą żonę.
Tą żoną była kobieta, która przez długie miesiące nawiedzała go w snach i do której
wyrywało się jego serce. Sam nie wiedział, czym sobie zasłużył na tak wspaniałą nagrodę.
Wiedział tylko, że ją zdobył i musi utrzymać.
Nawet wbrew Emmie, która, jak podejrzewał, nie znała tak dobrze własnego serca, jak
się jej wydawało.
Emma rozmawiała właśnie z Penelope. Jakaś jej uwagi i wywołała wybuch śmiechu
kuzynki. James widział wyraźnie, że Penelope robi wszystko, żeby nikt nie zauważył, jak
przygnębia ją fakt, że jej młodsza kuzynka już dwukrotnie wyszła za mąż, a ona nie znalazła
jeszcze męża. Zastanawiał się też, zresztą nie pierwszy raz, jak to było możliwe, że van
Courtowie, którzy należeli do kulturalnej elity Londynu i byli bardzo bogatymi ludźmi,
chociaż nie mieli skłonności do filantropii, mogli wychować taką dziewczynę, jaką była
Emma. Emma i Penelope były tak różne, jak dzień różni się od nocy.
Nie tylko dlatego, że zwykłą, szarą sukienkę Emmy jutro James sprowadzi krawcową
matki i zamówi wyprawę dla żony, chociaż i w tej starej sukience była najpiękniejszą kobiet
w salonie przyćmiewał blask złocistych jedwabi i biżuterii Penelope.
Nie o to chodziło. Emma zawsze była inna niż reszta jej rodziny. Może dlatego, że
wcześnie straciła rodziców, a może po prostu taka była okazywała wyjątkową wrażliwość na
cudze troski i kłopoty począwszy od piskląt, które wypadły z gniazda (zawsze błagała Jamesa,
żeby je tam włożył), a skończywszy na głodujących tubylcach w Papui - Nowej Gwinei, dla
których również wypraszała u Jamesa pieniądze. Nic więc dziwnego, że uwielbiała Stuarta.
Emmie nie tylko podobała się jego blada, melancholijna twarz James wiedział, że taki wygląd
przyciąga młodziutkie dziewczyny. Stuart, podobnie jak Emma, pragnął pomagać wszystkim,
dla których los nie był zbyt łaskawy.
Jednak James, podobnie jak jej stryjostwo, nie traktował poważnie zadurzenia Emmy
w swoim kuzynie. Sądził, że ta fascynacja umrze śmiercią naturalną, kiedy dziewczyna
odkryje, że Stuarta bardziej interesują duchowe niż cielesne związki.
Niestety, jak się wydaje, to odkrycie nigdy nie nastąpiło.
Dokładnie w tym samym czasie, kiedy James spodziewał się, że będzie zajęty
ocieraniem łez Emmy, którą Stuart porzuci dla kościoła i zostawi ze złamanym sercem, został
poinformowany o planach ucieczki kochanków.
Jak on mógł sobie wyobrażać, że Emma w pewnym momencie dojdzie do wniosku, że
jest on bardziej odpowiednim kandydatem na męża niż Stuart? Kiedy przekonywał ją, że
ubodzy powinni sami o siebie zadbać, jego kuzyn zdobywał jej serce niewzruszoną wiarą w
Boga i działalnością charytatywną. Nic więc dziwnego, że wybrała Stuarta. Dla takiej
dziewczyny jak Emma o wiele bardziej pociągające było życie w niedostatku na Szetlandach
niż wygodna egzystencja hrabiowskiej żony!
Jednak hrabiowie, co postanowił udowodnić jej James, mają o wiele większe
możliwości, żeby nieść pomoc ubogim, niż niewiele zarabiający wikarzy.
Osiągnął już pierwszy sukces a przynajmniej taką miał nadzieję udowadniając jej, że
hrabiowie są lepszymi kochankami. Chociaż nie wiedział, co o tej sprawie myślała Emma, nie
sądził, żeby w tej dziedzinie miała powody do narzekań pomimo jej stałych nalegań na
unieważnienie małżeństwa. James żałował teraz, że podsunął jej taką możliwość.
Ale jak inaczej miał ją przekonać, żeby za niego wyszła? Obawiał się, że Emma
jeszcze mu nie przebaczyła tego, co zrobił jej narzeczonemu. Nie miała również pojęcia, że
darzył ją potajemną miłością. Ona wzdychała do jego kuzyna, a James skrycie wzdychał do
niej...
Ale Stuarta już nie było, a Emma potrzebowała miłości, do której miała prawo. Jak się
przekonał, całując ją w zamku MacCreigh zresztą zawsze to przeczuwał była niezwykle
namiętną dziewczyną, która uwielbiała pocałunki i... inne zabawy. Lubiła je tak bardzo, że
bez trudu można ją było nakłonić do tego, żeby zapomniała o wszystkim innym, tak bardzo
pragnęła być... zabawiana. Ta cecha, jak wynikało z doświadczenia Jamesa, była niezwykle
rzadka u eleganckich dam, chociaż tak bardzo pożądana. Fakt, że Emma była obdarzona tą
zaletą, wcale go nie zdziwił, spowodował tylko, że miał do siebie jeszcze większą pretensję o
to, jak się kiedyś w stosunku do niej zachowywał. Niewybaczalne, że pozwolił takiej kobiecie
zniknąć ze swojego życia. Ale to się już nie powtórzy.
James wiedział, że droga do szczęścia małżeńskiego z Emmą van Court Chesterton nie
będzie łatwa. Przekonał się o tym ponownie po uroczystej kolacji z rodziną van Courtów,
chociaż dla nich nie było to zbyt radosne spotkanie. Stryjostwo Emmy chętnie przyjęli
zaproszenie matki Jamesa, jednak nadal wydawali się zaskoczeni faktem, że to Emma została
lady Denham, a nie Penelope, którą podsuwali Jamesowi od chwili, kiedy ta opuściła mury
szkoły. Kiedy młodzi małżonkowie wreszcie znaleźli się sami, Emma wyszła z garderoby w
swoim grubym szlafroku i wskazała hrabiemu stojące przy kominku fotele.
- Ty je zajmiesz czy ja?
James rzucił tęskne spojrzenie w kierunku łóżka, co Emma zauważyła.
- James, co ci przychodzi do głowy?! zawołała. Nie możemy razem spać w tym łóżku.
Wiesz, co się zdarzyło ostatnim razem. Jeśli mamy dostać unieważnienie małżeństwa, to nie
możemy... nie możemy tego dalej ciągnąć.
James, który również miał na sobie szlafrok teraz sam musiał zajmować się swoją
garderobą, ponieważ Roberts był na Faires, sprawując opiekę nad szkołą Emmy i
potomstwem jej suczki usiadł na brzegu łóżka, zdejmując ranne pantofle.
- Nie widzę powodu, dla którego miałbym się nabawić bólu karku, śpiąc na fotelach
powiedział kiedy obok stoi wygodne łóżko.
Wiedział, że prowadząc taką grę, podejmuje ryzyko, ale mężczyzna powinien walczyć
o to, co chce zdobyć.
- Poza tym co to za różnica? Już raz popełniliśmy ten grzech. Kilka następnych razy
nie wtrąci nas do bardziej gorącego piekła.
Emma nie roześmiała się. Wyglądała na zmęczoną. Na pewno wyczerpało ją
przybieranie radosnej miny szczęśliwej mężatki i beztroska rozmowa o wspólnych
znajomych, która zaczęła się już przy zupie i trwała aż do podania serów.
James nie wątpił, że Emma czuła się zobowiązana do zademonstrowania stryjostwu
radosnej miny. Po raz ostatni widziała Arthura i Reginę van Court w ich bibliotece, gdzie wuj
ostrzegał ją przed nieodpowiednim małżeństwem, a stryjenka zamartwiała się tym, co hrabia
Denham o niej pomyślał, kiedy powiedziała mu o swoich szalonych zamiarach. Jeśli któreś z
nich dostrzegło ironię faktu, że po upływie roku ich marnotrawna bratanica została żoną tego
samego hrabiego, to nie wspomnieli o tym ani słowa. Byli niesłychanie serdeczni. i chociaż
James nie dał się na to nabrać i wiedział, że Emma również nie. Gdyby zjawiła się w
Londynie jako wdowa po Stuarcie, a nie żona hrabiego Denhama, rodzina nie okazałaby
radości z jej powrotu.
Wylewne powitanie, jakie jej zgotowali, trochę nadszarpnęło siły Emmy, nadwątlone
długą podróżą ze Szkocji. James zauważył cienie pod jej błękitnymi oczami. Miała bardzo
ciężki dzień.
Mimo to nie wycofywała się z pola walki.
- To nie jest w porządku. Sam o tym wiesz. Ale jeśli tak się na to zapatrujesz, to ja
będę spać na fotelach.
Podeszła do łóżka i chwyciła jedwabną kołdrę. James patrzył, jak usiłowała z dwóch
foteli zrobić posłanie.
- Twoje zachowanie jest śmieszne, Emmo powiedział. Jesteśmy dorosłymi ludźmi i
chyba potrafimy spać w jednym łóżku... bez żadnych nieprzewidzianych zdarzeń.
- Gdzie ja to już słyszałam? mruknęła.
- Wtedy ty sama zaczęłaś przypomniał jej James.
Zauważył z satysfakcją, że oblała się nagłym rumieńcem.
- Teraz nie musisz się martwić, że to się znowu zdarzy powiedziała sucho, kładąc się
na swoim małym, wyraźnie niewygodnym łóżku. Dzisiaj będę się od ciebie trzymać z daleka.
- Doceniam twoją troskę o los mojej nieśmiertelnej duszy zauważył James. Myślę
jednak, że jest już na to za późno, Emmo. Ryzyko zostało podjęte. Wszystko więc jedno, jeśli
i tak mamy się smażyć w piekle, czy zgrzeszymy raz, czy też tysiąc razy.
Od strony foteli nie dobiegał żaden dźwięk. Emma naciągnęła kołdrę na głowę
niewątpliwie w celu zakończenia tej rozmowy. James wzruszył ramionami i położył się na
łóżku.
- Może masz rację przyznał.
Znowu brak odpowiedzi. Hrabia podłożył ręce pod głowę i patrzył na kobaltowy
błękit baldachimu.
- Rzeczywiście powiedział istnieją szanse, że im dłużej będziemy... jak to określiłaś?
Aha, dalej to ciągnąć... tym większe jest prawdopodobieństwo, że wreszcie zostaniemy
złapani. Potomstwo byłoby niepodważalnym dowodem naszego grzechu.
Tym razem spod kołdry wydobył się nikły pomruk. James patrzył na to prowizoryczne
łóżko, nie mając pewności, gdzie jest jej głowa.
- Co mówiłaś, kochanie?
Emma odrzuciła kołdrę. W świetle padającym z kominku jej blond włosy tworzyły
prawdziwą aureolę.
- To nie ma nic do rzeczy oświadczyła surowym tonem.
- Jesteś tego pewna? spytał, unosząc brwi.
- Absolutnie pewna odrzekła.
James bawił się tą sytuacją, chociaż wiedział, że nie powinien. Ale jej oburzenie a
Emma bardzo często się im niego gniewała ogromnie go bawiło. Było tak różne od
pochlebstw, jakimi obsypywały go różne Fiony i Penelopy.
- Rozumiem twoje święte oburzenie powiedział istnieje jednak możliwość, że szkoda
już została wyrządzona. Jestem zmuszony ci uświadomić, że spanie na fotelach wcale nie jest
dobre dla niego.
- Dobre dla kogo? Emma ściągnęła brwi.
- Mojego syna i następcy stwierdził James. Wiesz o tym, Emmo, że możesz już nosić
w łonie dziecko.
Zarumieniła się, ale wyraz jej twarzy świadczący o tym, że zbyt wysoko Jamesa nie
ceni pozostał bez zmian.
- Twoja troska zasługuje na uwagę odrzekła. Ale gdybym była zdolna do posiadania
dzieci, to nie uważasz, że dałabym już tego dowody? Nie zapominaj, że jestem wdową.
- Ale byłaś ze Stuartem tylko przez krótki czas zauważył.
Jakaś nuta w tonie jej głosu ostrzegła go, że na tym terytorium należy poruszać się
bardzo ostrożnie. James dostrzegł też reakcję Emmy na uwagę Penelope van Court, kiedy ta
zobaczyła w jadalni Fergusa.
- On nie może być twój, prawda, Emmo? roześmiała się. Jest na to o wiele za duży.
Emma, która podczas kolacji często się śmiała chociaż niezbyt szczerze tym razem
miała poważną minę. Hrabia wyczuł, że jest to temat, na który żona nie potrafi żartować.
- Ty i Stuart mieliście dla siebie niecałe pół roku dodał. Oczywiście, będąc od
niedawna żonaty, nie jestem biegły w takich sprawach, wiem jednak, że czasem to zajmuje
niektórym kobietom cały rok, a nawet jeszcze dłużej. To nie są rzadkie przypadki.
- Tym bardziej odparła Emma powinnam zostać na fotelach i trzymać się od ciebie z
daleka.
James zorientował się poniewczasie, że zamiast zabliźniać jej ranę, której istnienia
dopiero zaczął się domyślać, sprawił jej jeszcze większy ból. Leżał w półmroku, słuchając
trzaskania ognia na kominku, a jego myśli skierowały się na niebezpieczna, ścieżkę, której
unikał przez ostatnie dwanaście miesięcy. Zaczął się zastanawiać nad tym, co się działo w
sypialni pomiędzy Stuartem a Emmą.
Emma nie była, o czym już dobrze wiedział, bierną kochanka. Miała, jak mu się
wydawało, naturalny, zrozumiały pociąg do grzechu.
A Stuart? James nie posądzał o to swojego kuzyna. Nie potrafił nawet wyobrazić ich
sobie w łóżku i to nie tylko dlatego, że nie miał na to chęci, co było oczywiste, ale Stuart i
Emma... Wiedząc, że Emma wykazuje ogromne zainteresowanie tą dziedziną i znając również
Stuarta, James nie przypuszczał, żeby ich związek mógł być szczęśliwy i udany.
Nie dziwił się jednak Emmie, że była zafascynowana jego kuzynem. Nie mogła
przecież wiedzieć, co ją czekało pod tym względem. Ledwie wtedy wyszła ze szkoły, w stanie
błogosławionej nieświadomości na temat małżeńskiego łoża, jak większość dziewcząt w jej
wieku. Obowiązkiem stryjostwa było uchronić ją przed niefortunnym związkiem. A oni,
mimo wysiłków Jamesa, nie stanęli na wysokości zadania.
Położenie, w jakim się teraz znalazła ich bratanica, było wyłącznie ich winą.
Jednak ta sytuacja, w odczuciu Jamesa, nie była tak ponura, jak się mogło wydawać
Emmie. Ona pewnie uważała, że jej położenie jest żałosne musiała pozostawać w formalnym
związku z mężczyzną, który niegdyś zawiódł jej zaufanie, żeby otrzymać spadek po mordercy
swojego męża jednak James miał inną opinię na ten temat. Emma nie zdawała sobie nawet
sprawy z tego, jak bardzo jest kochana. Niedługo James uświadomi jej to, ponieważ, jak się
wydaje, jego czyny jej u tym nie przekonały.
Ale jeszcze nie teraz. Wiedział już, że ona nosi w sercu otwartą ranę, którą do tej pory
skrzętnie skrywała. Musi jeszcze upłynąć trochę czasu, zanim będzie mogła spojrzeć na świat
radosnym wzrokiem. Ostatni rok nie przyniósł jej niczego oprócz bólu. James był pewien, że
Emma nie chciałaby słyszeć żadnych miłosnych deklaracji ani od niego, ani od nikogo
innego, dopóki nie nabierze wiary w siebie. Do tej pory nosiła tylko maskę na użytek swojej
rodziny i tych wszystkich, od których mogłaby usłyszeć te okropne słowa: A nie mówiłem!
James zaczeka... tym razem. Co prawda, rok wcześniej też postanowił zaczekać, i oto
do czego to doprowadziło: wielka miłość jego życia poślubiła innego mężczyznę.
Sytuacja nie była jednak tak ponura. Po dwunastu miesiącach Emma wyszła za mąż za
niego.
James może sobie pozwolić na przeczekanie. Jego cierpliwość na pewno zostanie
wynagrodzona. Nie minie wiele czasu, a ona zrozumie, że się diametralnie zmienił.
Wtedy, miał nadzieję, połączy ich coś więcej niż przyjaźń, już teraz łączyła ich
przyjaźń i wzajemny pociąg. James wiedział, chociaż Emma usiłowała temu zaprzeczać, że
ona go pragnie. Jej wargi mogły kłamać, ale ciało mówiło prawdę. Nie minie wiele czasu, a
ona wszystko zrozumie.
Tymczasem znajdowała się kilka metrów od niego, a nie na drugim końcu kraju.
Jednak ten fakt, wraz z upływem czasu, coraz bardziej gnębił Jamesa. To było
zupełnie bez sensu, że ona spała na tych fotelach. On nie położyłby się tam za żadne skarby,
ale co mógł zrobić poza przeniesieniem się do innego pokoju, co w ogóle nie wchodziło w
grę? Co by na to powiedziała jego matka?
Dochodziła już północ, kiedy wstał z łóżka i podszedł do stojących przed kominkiem
foteli.
Emma spała, hrabia nie miał pojęcia, jak się jej udało zasnąć na tym niewygodnym
posłaniu. Pewnie była bardzo wyczerpana. Jej głowa była przekrzywiona pod tak dziwnym
kątem, że gdyby pozostała dłużej w tej pozycji, bolałby ją rano kark.
James pochylił się i wziął ją na ręce, razem z jedwabną kołdrą.
Emma natychmiast się obudziła.
- Połóż mnie zażądała z lekka ochrypłym głosem.
- Położę cię powiedział ale do łóżka, gdzie jest twoje miejsce.
- James... zaczęła, ale on ją uciszył.
- Bądź cicho przerwał jej bo obudzisz moją matkę, która zaraz tu wpadnie z całą
czeredą służby. Odkryją całą prawdę, poinformują o tym sędziego Reardona i już nigdy nie
zobaczysz ani swoich dziesięciu tysięcy funtów, ani tej pięknej szkoły, którą masz zamiar
zbudować.
To ją otrzeźwiło.
- Skąd wiesz o szkole? spytała.
- Mówisz przez sen.
- To nieprawda!
- Prawda powiedział. Ale mimo to nadal chcę dzielić z tobą moje łóżko.
Emma obdarzyła go nieufnym spojrzeniem.
- Dobrze powiedziała wreszcie. Ale bez całowania...
To była myśl nie do pogardzenia i już po chwili James całował ją tak zapamiętale, jak
tylko potrafił a zważywszy na jego długie i różnorodne doświadczenie w tej dziedzinie jego
pocałunki nie mogły być bardziej żarliwe. Emma zareagowała tak, jak mógł się tego
spodziewać. Początkowo zesztywniała w jego ramionach, ale po chwili zarzuciła mu ręce na
szyję i rozchyliła wargi. Wtedy łatwo już było położyć ją na łóżku, odrzucić kołdrę i przykryć
ją własnym ciałem.
Trochę oprzytomniała, kiedy poczuła na sobie jego ciężar i zaczęła coś szeptać. Ale
wtedy jego dłoń znalazła się pod jej koszulą, palce odnalazły jej gładką, pełną pierś i
cokolwiek Emma miała do powiedzenia rozpłynęło się w cichym westchnieniu rozkoszy. A
kiedy kolanem rozchylił jej nogi i jego twarde udo dotknęło wilgotnego zagłębienia jej łona,
Emmą zawładnęła fala pożądania i nie zdołała powstrzymać jęku.
Już się nie broniła. Wydawało się jej, że James ma jakiś magiczny dotyk, który czyni
ją powolną wszystkim jego zachciankom. Było jej wszystko jedno, czy pozostaną
małżeństwem, czy też nie, dopóki jej dotykał, a jej ciało przenikały rozkoszne dreszcze.
James czuł, że mu się całkowicie poddała, i w pełni to wykorzystał. Może to nie było
w porządku, robić użytek z władzy, jaką nad nią posiadał, ale nie miał żadnego poczucia
winy... kiedy była tam, gdzie pragnął ją mieć. Uniósł jej koszulę, pieszcząc teraz ręką to
miejsce, którego przedtem dotykał udem. Emma jęczała z rozkoszy, chociaż przeszło jej przez
myśl, że nie powinna się kochać z innym mężczyzną w domu, który niegdyś był domem jej
męża. Przypomniała sobie jednak, że teraz jej mężem jest James. Poza tym było jej wszystko
jedno, gdzie byli, dopóki James jej pragnął. A hrabia zawsze potrafił sprawić, żeby również
ona go pragnęła.
James zdążył już zrzucić szlafrok i poczuła nagle, że jej uda dotyka już inna część jego
ciała ta, która początkowo przerażała ją swoim rozmiarem, a później zdobyła jej ogromne
uznanie. Ze śmiałością, o którą się nawet nie podejrzewała, ujęła w dłoń jego męskość i
wprowadziła ją w siebie, gwałtownie łapiąc oddech.
Ich intymny kontakt odznaczał się niezwykłą harmonia z czego Emma, nie mając
takiego doświadczenia jak James, nie zdawała sobie w pełni sprawy. On wiedział, że to jest
niezwykle rzadkie zjawisko.
Emma z kolei w pełni doceniała rozkosz, jaką sobie wzajemnie dawali. Oddawała mu
się z pełnym zapamiętaniem, dopóki nie doprowadził jej tam, gdzie mogła się znaleźć tylko z
nim.
James również doznał zaspokojenia i opadł na nią, ciężko oddychając. Ogień już
wygasł na kominku, prawie się nie widzieli, słyszeli tylko swoje urywane oddechy. Ześlizgnął
się z niej wreszcie i udało mu się dostrzec jej rozpaloną twarz.
- Czy teraz będziesz już grzeczna i zostaniesz w łóżku? spytał.
W odpowiedzi Emma ukryła twarz na jego ramieniu.
To go całkowicie zadowoliło.
25
- W niebieskim jest ci do twarzy stwierdziła Regina van Court. To był zawsze
odpowiedni kolor dla Emmy, prawda, Penny?
Penelope van Court zerknęła na stos sukienek, które leżały mi sofie, i zacisnęła usta.
Emma, która stała na niskim stołeczku pośrodku pokoju, wiedziała, że jej nowe suknie nie
mogą sprawiać kuzynce żadnej przyjemności. Penelope zawsze interesowała się modą i
chociaż rodzice niczego jej nie odmawiali, nie mogli dać jej tego, czego najbardziej pragnęła.
To znaczy męża. Penelope marzyła tylko o jednym żeby już nie musiała występować
na balach w białych i jasnoróżowych muślinowych sukienkach, obowiązkowym stroju
młodych, niezamężnych kobiet. Widok o dwa lata młodszej Emmy, która mierzyła szafirową
suknię wieczorową, nie poprawiał nastroju panny van Court.
- Chyba tak mruknęła Penelope, wstając z krzesła.
Podeszła do okna, odwracając się plecami od rozrzuconych po całym pokoju
czerwonych, szafirowych i złocistych strojów.
Emma rzuciła kuzynce zatroskane spojrzenie. Nie mogła przecież powiedzieć
Penelope, która tak wiele uwagi poświęcała ubraniu i podobnym błahostkom, że to jest tylko
gra pozorów. Że jej małżeństwo jest fikcją, że jest nierzeczywiste pozorowane.
Chociaż czy rzeczywiście tak? Wszystko zaczęło się przecież dobrze układać i jej
stosunki z Jamesem nabierały cech normalnego małżeństwa przynajmniej wydawało się jej,
że na tym polega normalne małżeństwo, gdyż jej pierwszy związek był całkowicie odmienny.
Emma nie przypuszczała jednak, że udałoby się jej po prawić humor Penelope. Zbyt
trudno byłoby zmienić jej ponury nastrój, zresztą nie można się temu dziwić. Emma nigdy nie
widziała tylu sukien, kapeluszy, gorsetów, halek i pantofelków, które krawcowa lady Denham
nagromadziła w tym pokoju. Wyglądało to tak, jakby hrabia wykupił cały sklep.
Pewnie zresztą tak było. Kiedy Emma weszła rano do pokoju, spodziewając się zastać
tam jedynie swoją stryjenkę i kuzynkę, które obiecały ją odwiedzić, oraz matkę Jamesa,
stanęła w progu, osłupiała.
- No, nie powiedział James, kładąc jej dłoń na ramieniu i popychając delikatnie do
środka. Jesteś moją żoną, Emmo, i nie mogę na to pozwolić, żebyś nosiła sukienki z zeszłego
sezonu, mimo że wyglądasz w nich czarująco. Wszyscy uznaliby mnie za skąpca.
Emma, doskonale wiedząc, ile kosztuje rozłożona w pokoju garderoba, nie potrafiła
powstrzymać się od uwagi.
- Gdybyś pieniądze, które wydałeś na te stroje, przekazał biednym, nikt nie mógłby
nazwać cię skąpcem.
- Gdybyś tylko przez jeden poranek zachowywała się jak żona hrabiego, mógłbym ci
to wynagrodzić, wystawiając czek na rzecz Stowarzyszenia dla Polepszenia Jakości Życia
Tubylców na Hawajach czy też na inne organizacje, które popierasz.
Emma spojrzała na niego zdumiona.
- Nie mam nic przeciwko temu, żeby pomagać biednym dodał. Zresztą sama o tym
wiesz. Wolałbym tylko dopomóc im, żeby potem sami sobie radzili. Daj ludziom palec... na
pewno znasz to powiedzenie.
Pocałował ją w czoło, zostawiając w towarzystwie madame Delanges i swojej matki,
ponieważ sam miał zaprowadzić młodego Fergusa na pierwszą wizytę do słynnego doktora
Stonelettera.
Biorąc pod uwagę tę wymianę informacji oraz tamtą, o wiele gorętszą (i bardziej
cielesną) z ostatniej nocy Emma stwierdziła, że James zachowuje się w zdumiewający
sposób... jakby był zakochany. Trudno to było inaczej określić.
Ale taka myśl była absurdalna. James Marbury nie był w niej zakochany. Okazywał
jej, przez cały czas, kiedy się znali, jedynie dezaprobatę. Co prawda, nie potrafiła sobie
wytłumaczyć tego, co się działo, kiedy się całowali. Ale to na pewno nie była miłość. To
musiała być namiętność, ale namiętność nie ma nic wspólnego z miłością.
Nie potrafiła jednak zrozumieć, dlaczego był taki dobry dla niej, jak również dla
Fergusa. Nie mogła już dłużej zaprzeczać faktom. James Marbury, którego niegdyś uważała
za człowieka o wyjątkowo nieczułym sercu, bardzo się zmienił w ciągu ostatniego roku.
Jak to się stało i dlaczego, pozostawało dla niej tajemnicą. Ona na pewno się do tego
nie przyczyniła. Od momentu, kiedy wyjrzała przez okno i zobaczyła go na swojej warzywnej
grządce, ciągle mu się przeciwstawiała. Nie robiła tego tylko wtedy, kiedy byli razem w
łóżku. Ale, jak się szybko przekonała, trudno jej było oponować, kiedy James był tylko w
szlafroku... albo i bez szlafroka.
- Och! wykrzyknęła lady Denham, klaszcząc w dłonie i odrywając Emmę od jej myśli.
Właśnie ta! Musisz ją dziś włożyć na bal u Cartwrightów!
- Tak, ta suknia pięknie podkreśla kolor jej oczu przyznała stryjenka Emmy. Czy
zdąży pani ją wykończyć do ósmej? zwróciła się do madame Delanges.
- Naturalnie powiedziała pulchna Francuzka. Agnes, Mary. Allez, allez.
Do Emmy podbiegły dwie szwaczki, żeby wyswobodzić ją z sukni, która była ledwie
sfastrygowana.
- Znowu coś przywieźli, lady Denham wykrzyknęła nagle stojąca przy oknie
Penelope.
- Coś takiego roześmiała się matka Jamesa. Nie wiedziałam, że mój syn jest aż tak
popularny. Nie daliśmy jeszcze żadnego oficjalnego zawiadomienia, a już napływają prezenty
ślubne. Wręcz nie wiem, gdzie je ustawiać.
Emma, która dostała tylko jeden prezent na swój pierwszy ślub serwis z Limoges,
doszczętnie rozbity przez Jamesa nie mogła powstrzymać odruchu radości. Jednak czy będzie
musiała zwrócić wszystkie prezenty ofiarodawcom, kiedy uzyska unieważnienie małżeństwa?
Pewnie tak.
Przypomniała sobie nagle zdziwienie Jamesa, kiedy podjęła ten temat poprzedniego
dnia. „Nadal chcesz się starać o unieważnienie małżeństwa?” spytał. Emma zastanawiała się,
dlaczego w ogóle o tym wspominała. Nie chciała unieważniać ich małżeństwa. Teraz była już
tego pewna.
Co nie oznaczało, że nie musiała tego zrobić. Gdyby wyszła na jaw cała prawda o
Stuarcie... Gdyby James się tego dowiedział, na pewno nie chciałby nadal być jej mężem. To
było zbyt okropne.
Poza tym hrabiowie potrzebowali potomstwa. A w tej dziedzinie Emma zawiodła na
całej linii to znaczy w sprowadzaniu na świat potomków. James starał się ją pocieszać, ale
ona wiedziała swoje. Trzeba będzie przeprowadzić unieważnienie małżeństwa. Nie byłoby w
porządku wobec Jamesa, gdyby go nie zrobiła.
- Chwileczkę zawołała Penelope. To nie posłaniec. To... sama nie wiem, co to jest.
- Odejdź od okna, kochanie powiedziała stryjenka Emmy. Stoisz w przeciągu. Chyba
nie chcesz się znowu nabawić bólu gardła i nie móc pójść na bal.
- Emmo zawołała Penelope, nie zważając na słowa maki. To chyba do ciebie. Ty
zawsze miałaś przedziwnych znajomych. Idzie tu jakiś wysoki rudzielec w szkockiej
spódniczce i czarnej pelerynie.
Emma, która wkładała swoją starą szarą sukienkę, zatrzymała się w pół gestu, nie
włożywszy jeszcze ręki do rękawa.
- Co?
- Znasz kogoś takiego? Właśnie wysiedli z powozu, on i ruda kobieta. Jest też z nimi
jakiś niechlujnie wyglądający chłopak. Zaraz będą dzwonić.
Rzeczywiście, po chwili rozległ się przytłumiony dźwięk dzwonka.
- Na litość! Emmo, czy to twoi przyjaciele? wykrzyknęła lady Denham. Czy mamy ich
przyjąć?
- Nie możecie ich trzymać na progu zawołała Penelope, która odzyskała już trochę
dawnego humoru. Była tak ożywiona po raz pierwszy od czasu, kiedy Emma popełniła ten
niewybaczalny grzech, wychodząc za mąż, zanim ona zdążyła to zrobić. Nigdy nie widziałam
mężczyzny, który potrafi nosić szkocką spódniczkę, a ten na takiego wygląda. Można było
łatwo się domyślić, że spódniczka Geoffreya Baina nie była głównym punktem jej
zainteresowania. Chodziło raczej o to, że był wysoki i muskularny. Penelope wiedziała, że w
poważnym wieku dwudziestu jeden lat nie może być wybredna, kiedy w grę wchodzą
potencjalni mężowie. Niech pani pozwoli go wpuścić, lady Denham. To będzie niesłychanie
zabawne.
Emma wcale tak nie uważała. Wręcz przeciwnie. Skąd lord MacCreigh wziął się nagle
w Londynie? Jego przyjazd mógł oznaczać jedynie dalsze kłopoty. A tego Emma wcale nie
potrzebowała.
Lady Denham, zauważywszy, że na twarzy Emmy pojawił się wyraz przykrości i
zakłopotania, przyłożyła dłoń do policzka.
- Naprawdę, nie wydaje mi się...
Jednak kiedy Burroughs otworzył drzwi i zaanonsował przybycie barona MacCreigha
i jego siostry, panny Fiony Bain, Penelope natychmiast powiedziała, że z przyjemnością
spotkają się z baronem i jego siostrą i poleciła kamerdynerowi, żeby wprowadził gości do
salonu, gdzie wszystkie przyjdą, jak tylko Emma się przebierze.
I już nic nie można było zrobić. Emma nie mogła odmówić spotkania, kiedy
rodzeństwo Bain wiedziało, że ona jest w domu.
Miała dziwne uczucie, widząc tu swoich starych znajomy z Faires czy odważyłaby się
nazwać ich przyjaciółmi? a zdumiała się jeszcze bardziej, kiedy zauważyła stojącego w kącie
salonu Johna McAddamsa. Chłopiec, który należał do jej najlepszych uczniów i którego
pragnęła posłać do college'u, miął nerwowo trzymaną w ręku czapkę.
Kiedy wymieniono wymuszone słowa powitania, Emma dowiedziała się wreszcie,
dlaczego John znalazł się niespodzianie w salonie hrabiego.
- Przyjechałem na polecenie lorda Denham, proszę pani odezwał się nieśmiało
chłopiec. To znaczy, chciałem powiedzieć, milady. Przysłał wiadomość, że załatwił dla mnie
egzamin w Oksfordzie i zapłacił za przejazd.
Emma nie zdążyła jeszcze ochłonąć z wrażenia, kiedy usłyszała aksamitny głos Fiony.
- A my nie mogliśmy przecież pozwolić na to, żeby samotnie wyruszył w podróż, więc
postanowiliśmy mu towarzyszyć. Już od bardzo dawna nie byliśmy w Londynie.
Niebieskie oczy Fiony przesuwały się po pokrytych jedwabiem ścianach i
aksamitnych zasłonach. Emma nie miała najmniejszych wątpliwości, że ten salon był
najwspanialszym pokojem, jaki kiedykolwiek widziała Fiona Bain chociaż nigdy by się do
tego nie przyznała, tak samo jak do prawdziwego celu ich wizyty. Emma dobrze wiedziała, że
Fiona przyjechała do Londynu wyłącznie dla Jamesa, tak jak baron MacCreigh przyjechał tu
dla niej.
Jacy oni byli męczący! Emma była ciekawa, co baron zaniósł do lombardu, żeby
zapłacić za przejazd. Niewątpliwie jedną z rodzinnych pamiątek. Zrobił to wszystko w
nadziei, że jej małżeństwo okaże się nieudane i że będą mogli coś na tym skorzystać.
- Przyjechaliśmy zrobić zakupy powiedziała Fiona zdawkowym tonem.
Emma nie uwierzyła, nie czuła jednak dawnej niechęci do siostry barona. Myślała
tylko o Johnie McAddamsie, który tak nieoczekiwanie pojawił się na Park Lane. To zasługa
Jamesa. On to wszystko zaaranżował. A przecież Emma nigdy nie wspominała mu o tym
chłopcu. Skąd on wiedział?
A co ważniejsze, dlaczego to zrobił? Emma czuła, że ogarnia ją dziwnie ciepłe
uczucie do męża człowieka, którego kiedyś podejrzewała, że tam, gdzie powinien mieć serce,
znajdują się tylko liczydła.
Zastanawiała się też w głębi duszy, czy to było możliwe czy istniało jakieś małe
prawdopodobieństwo że on zrobił to dla niej. Fiona szybko wytrąciła ją z zamyślenia.
- Przyjechaliśmy również, żeby zobaczyć powiedziała jak życie małżeńskie służy
nowej lady Denham.
- Trudno mi powiedzieć, wyszłam za mąż dopiero niedawno odrzekła wymijająco
Emma.
- Ja wam powiem odezwała się lady Denham ze swoim zwykłym entuzjazmem.
Młodzi małżonkowie są w sobie nieprzytomnie zakochani. Jeszcze nigdy czegoś podobnego
nie widziałam. Lordzie MacCreigh, czy mogę zaproponować panu kieliszek sherry?
Geoffrey Bain, który prawdopodobnie nigdy jeszcze nie pił sherry, był oszołomiony,
chociaż z zupełnie innego powodu niż Emma. Oni są nieprzytomnie w sobie zakochani?!
Lady Denham widziała tylko to, co pragnęła zobaczyć... albo też chciała, żeby goście Emmy
poczuli się swobodnie. To byłoby zrozumiałe, ponieważ zarówno lord MacCreigh, jak i jego
siostra nie mówiąc już o biednym Johnie McAddamsie wydawali się okropnie skrępowani.
James jest w niej zakochany? Oczywiście, że nie. Na pewno nie.
Ale w takim razie, jak wytłumaczyć sprawę Fergusa? A teraz Johna? Nie mówiąc już
o ich małżeństwie, które niczego, oprócz problemów, Jamesowi nie przysporzyło.
„Nadal chcesz się starać o unieważnienie małżeństwa?” Emma była tak pogrążona w
swoich myślach, że z trudem podtrzymywała rozmowę, w czym Penelope chętnie ją
wyręczała. Jej zainteresowanie Geoffreyem Bainem wyraźnie wzrosło, kiedy mu się bliżej
przyjrzała. Uznała go za o wiele bardziej interesującego mężczyznę, jak przypuszczała
Emma, od cherlawych, anemicznych wielbicieli, którzy ją otaczali. Penelope zainteresowała
się ciężkim nożem w bogato zdobionej pochwie, który wisiał u pasa barona, i zaczęła
zadawać mu tyle pytań, że się trochę rozchmurzył. Lord MacCreigh popadł w widoczne
przygnębienie, kiedy dowiedział się od lady Denham, że małżeństwo Emmy nie okazało się
totalną katastrofą, z której mógłby ją wyratować, na co zresztą liczył.
Emma, ze swojej strony, podziwiała nawet to rodzeństwo. Niełatwo rezygnowali z raz
powziętego zamiaru. Chociaż była żoną innego, istniała jeszcze szansa, żeby się przekonała
do barona. Dlaczego nie mieliby próbować? Dziesięć tysięcy funtów, z czego Emma
doskonale zdawała sobie sprawę, pozostawało sumą nie do pogardzenia.
Jej mężowi, czemu się wcale nie dziwiła, nagłe przybycie barona i jego siostry do
Londynu nie sprawiło żadnej przyjemności. Kiedy wrócił do domu i zobaczył tych
szacownych gości w swoim salonie, jego twarz przybrała ponury wyraz. Miło powitał
młodego McAddamsa, ale nie odnosił się przyjacielsko do panny Fiony Bain, która tak mu się
narzucała, aż Emma poczuła się zakłopotana.
Brat panny Bain nie usłyszał od Jamesa ani jednego względnie uprzejmego słowa.
Kiedy nadarzyła się okazja, że zostali przez chwilę sami, James natychmiast zwrócił się do
Emmy ściszonym głosem:
- Co oni tu robią? Chyba ty ich nie zaprosiłaś?
Emma, zaszokowana sugestią, że mogłaby podsycać nadzieje lorda MacCreigha,
natychmiast zapewniła Jamesa, że nie tylko ich nie zapraszała, ale również się nie
spodziewała, że on weźmie Johna McAddamsa pod swoją opiekę. Ale to nie ułagodziło męża.
Nie odniosły także skutku podziękowania Emmy za to, że zechciał zająć się chłopcem. Jej
serce przepełniała głęboka wdzięczność i pragnęła ją wyrazić. Jego gniew wzrósł jeszcze,
kiedy Penelope, pod wrażeniem męskiej powierzchowności barona, który nie recytował
Byrona, jak to robili jej znajomi, a także nie wyglądał na mężczyznę cytującego poetów,
zwróciła się do niego z propozycją.
- A jakie plany na wieczór ma pan i panna Bain, mi lordzie? spytała niewinnym
głosem. Proszę tylko nie mówić, że jest pan gdzieś już umówiony. Ponieważ idziemy dziś
wszyscy na bal, wydawany na cześć młodej pary, myślę, że byłoby wspaniale, gdyby państwo
mogli nam towarzyszyć.
Zarówno Regina van Court, jak i lady Denham były przerażone, ale kiedy padły te
słowa, już nic nie mogły zrobić, poza wysłaniem bileciku do Cartwrightów z przeprosinami
za zwiększoną liczbę gości. Natomiast James wpadł w taką furię, że musiał wyjść z salonu.
Emma, nie mogąc patrzeć na chełpliwy uśmieszek barona, chętnie poszłaby w ślady męża,
choćby tylko po to, żeby go powstrzymać, gdyby chciał wyładować złość na przedmiotach,
ale wtedy do salonu wpadł Fergus MacPherson w swoich nowych okularach, z których był
niesłychanie dumny. Doktor Stoneletter, poinformował chłopi zebranych, nie miał wielkiej
nadziei, że Fergusowi uda się w pełni odzyskać dobry wzrok, ale obecny stan da się utrzymać
jeśli
będzie
wykonywał
„ćwiczenia” i nosił stale okulary.
To była dobra wiadomość, którą należało uczcić. Pojawiły się grubo lukrowane
ciasteczka jak widać Fergus zaprzyjaźnił się na dobre z kucharzem lady Denham. James
wrócił do salonu i był pozornie spokojny, chociaż Emma nie mogła się powstrzymać, żeby
nie zerkać na niego z niepokojem, zastanawiając się jednocześnie, czy nie ma przy sobie
pistoletów. Przecież już raz wyzwał lorda MacCreigha na pojedynek. Co mogłoby go
powstrzymać przed powtórzeniem tej propozycji?
Szczęśliwie wizyta przybyszy z Faires dobiegła końca bez rozlewu krwi. Lord
MacCreigh i jego siostra zorientowali się wreszcie, że powinni wrócić do hotelu i przebrać się
na bal. John McAddams nie miał zamiaru skorzystać z zaproszenia Cartwrightów, uznając
bibliotekę hrabiego za bardziej interesujące miejsce niż sala balowa.
Jeśli lord MacCreigh miał nadzieję, że uda mu się przy pożegnaniu przytrzymać dłoń
Emmy o ułamek sekundy dłużej czy też podać jej liścik miłosny chociaż to było mało
prawdopodobne, ponieważ baron miał wstręt do pisania, to James, który stał przy Emmie,
obejmując ją ramieniem i zachowując się jak typowo zaborczy mąż, rozwiał te nadzieje.
Gdyby nie to, że ostatnie wypadki całkowicie wytrąciły ją z równowagi, Emma
zażartowałaby, że stał się nagle szalenie zazdrosny.
Ale to nie był czas na żarty. Miała zbyt wiele rzeczy do przemyślenia. Chętnie
poszłaby na spacer, szybki spacer morskim brzegiem, jak to robiła na Faires.
Ale nie była na tej małej wyspie. W Londynie nie było morskiego brzegu. A żony
hrabiów nie spacerowały samotnie.
Została więc w domu i stanęła przy oknie na pustej klatce schodowej z tyłu domu,
żeby się spokojnie nad wszystkim zastanowić.
Wiele czasu minęło, od kiedy ostatnio stała przy oknie i wyglądała na Park Lane,
ulicę, na której się wychowała. Prawie nic się tu nie zmieniło. Tak samo jak wtedy, z
eleganckich powozów wysiadali równie eleganccy ludzie. Konie, które je ciągnęły, były
lepiej odżywione i pewnie lepiej traktowane niż większość jej uczniów na Faires. Niegdyś
taka myśl przepełniłaby ją rozpaczą. Teraz zastanawiała się tylko, dlaczego mieszkańcy
Faires nie starają się poprawić swojego losu. Ignorancja była prawdopodobnie główną
przyczyną ich ciężkiego losu. Na przykład tak wiele osób sprzeciwiało się jej szkole tylko
dlatego, że była koedukacyjna. Upierali się też, że Biblia jest jedyną książką wartą czytania,
więc jeśli idą w niedzielę do kościoła, gdzie mogą wysłuchać ewangelii, to po co sami mają
uczyć się czytać? Nie mówiąc już o ich przekonaniu, że whisky to lekarstwo na wszystko.
Dobry Boże, Emma bywała przy porodach, gdzie matka piła więcej niż ojciec dziecka!
Czy udało się jej, zastanawiała się Emma, choć trochę zmienić życie tych ludzi, o co
tak usilnie walczyli ze Stuartem? Niewątpliwie John McAddams miał zapewniony lepszy start
ale to było zasługa Jamesa. A Fergus? Podobnie.
Nie, jedynym wynikiem ich decyzji wyjazdu na Faires była śmierć Stuarta. To smutne,
ale taka jest prawda. Jako misjonarka Emma zawiodła całkowicie.
Nawet gdyby podjęła dziesięć tysięcy funtów i utopiła je w budowie szkoły, a może
nawet i szpitala na Faires, czy to przyniosłoby jakiś efekt? Czy wieśniacy mogliby się wtedy
zmienić? Nie wierzyła już w to. Na pewno nie ci starsi. Ale młodzi... dla młodych mogła
jeszcze być nadzieja.
Jakby czytając jej myśli, pojawił się obok niej jeden z tych młodych.
- Pani Chesterton? Co pani robi?
Emma zobaczyła Fergusa, który spoglądał na nią pytającym wzrokiem przez swoje
nowe okulary.
- Rozmyślam powiedziała.
- O lordzie Denham? spytał chłopak.
Emma roześmiała się nerwowo. Ostatnio James ciągle zaprzątał jej myśli. To dziwne,
że Fergus o nim wspomniał.
- Nie, nie o lordzie Denham. Emma starała się mówić wesołym tonem. Czy powinnam
myśleć o lordzie Denham?
- Jestem pewny, że on ma taką nadzieję poinformował ją chłopak obojętnym tonem.
Po tym, jak starał się o pani względy.
- Starał się o moje względy? Emma popatrzyła na niego ze zdumieniem. O czym ty
mówisz?
- Powiedziałem mu, że jeśli chce panią zdobyć, to musi się starać o pani względy.
Fergus nie odrywał wzroku od stopni schodów. Tak długo nie potrafił niczego wyraźnie
zobaczyć, że teraz nawet klatka schodowa miała dla niego urok. Zeskoczył na niższy stopień
na jednej nodze. Jeśli chce tę całą sprawę małżeńską zlepić.
- Ty i lord Denham rozmawialiście na mój temat?
- Naturalnie. Fergus wzruszył ramionami. Powiedziałem mu: jeśli naprawdę chce ją
pan zdobyć, to musi się pan starać o jej względy.
Emma czuła, że ciarki przechodzą jej po skórze.
- A czy on chce? Czy chce to zlepić? spytała ochrypłym głosem.
Fergus tylko westchnął wymownie.
- Pani Chesterton, chyba pani potrzebuje okularów. Pożyczyłbym pani swoich, ale
doktor Stoneletter nie pozwolił mi ich zdejmować. Mogę je zdjąć dopiero wtedy, kiedy kładę
się spać.
Emma patrzyła na niego, nie mogąc wymówić słowa.
- Myślę, że starał się jak mógł. Fergus stwierdził, że ta sprawa wymaga wyjaśnienia.
To znaczy sprowadził tu Johna, załatwił mi okulary i tak dalej. Znowu zeskoczył o jeden
stopień. Wiem, że pani kochała pana Chestertona. - Kolejny skok. Ale on zawsze na nas
wrzeszczał, że gramy w piłkę za blisko kościoła. Skok. Nie myślę, żeby on panią naprawdę
kochał, tak jak trzeba. A na pewno nie tak, jak jego lordowska mość. Ostatni skok i Fergus,
który wydawał się teraz bardzo mały, a jednocześnie dziwnie dojrzały, odwrócił się jeszcze
do Emmy.
- Nigdy jeszcze nie widziałam tak zakochanego mężczyzny, powiedziała moja mama
dodał. A ona się na tym zna. Miała trzech mężów. Idę do kucharza po ciastka. Do widzenia.
I już go nie było.
A co miała zrobić Emma po tej niezwykłej rozmowie?
Usiadła i wypłakiwała sobie oczy przez całe pół godziny.
26
To nieprawda. To nie mogła być prawda. James Marbury jest w niej zakochany?
Nie. To niemożliwe. Fergus źle go zrozumiał.
A jednak...
A jednak tyle zrobił dla Fergusa. Dla Johna. Zmusił własnego lokaja, żeby zajął się jej
szkołą oraz Uną. A nawet... Emma zarumieniła się na to wspomnienie. James zniósł nawet
towarzystwo tej nieszczęsnej krowy!
Robił to wszystko, a ona nawet przez chwilę nie pomyślała dlaczego. Przyjmowała to,
jakby się jej wszystko należało. Przecież ją skrzywdził. Powinien jej to wynagrodzić.
Ale co właściwie miał jej wynagrodzić? Jaką krzywdę jej wyrządził? Zawiadomił jej
rodzinę, kiedy miała podjąć decyzję, która okazała się w efekcie pochopna i nieprzemyślana.
Stuart umarł na Faires.
James, co teraz już wiedziała, miał prawo iść do jej stryja. Miał prawo ją
powstrzymać. Gdyby została w Londynie gdyby zaczekała może Stuart by jeszcze żył.
A już na pewno nie znalazłaby się w takiej sytuacji jak teraz nie byłaby jedyną
spadkobierczynią mordercy jej męża.
Ale czy James robił to wszystko dlatego, że ją kochał? Nie. James nigdy nie zdradzał
innych uczuć dla niej poza żartobliwą tolerancją. Nigdy nie usłyszała od niego żadnego
czułego słowa. Wręcz przeciwnie. Zawsze się z nią sprzeczał, a nawet często ją krytykował.
Z wyjątkiem łóżka. Ta myśl zadźwięczała jak dzwonek alarmowy. Z wyjątkiem łóżka.
Dlaczego, kiedy ją całował, potrafił natychmiast pozbawić ją oddechu i zdolności
myślenia? Dlaczego, kiedy się do niej zbliżał, jej serce zamierało w piersi? Czy chciał
wyrazić jej miłość, posługując się swym ciałem, bo nie mógł z jakiegoś powodu zdobyć się
na to, żeby wyrazić ją słowami?
A może był tak zręcznym i doświadczonym kochankiem, że potrafił to wszystko w
niej wzbudzić, sam niczego nie odczuwając? Emma nie uważała się za kobietę światową
dawne kochanki Jamesa na pewno były o wiele bardziej biegłe w sztuce miłosnej niż ona ale
nawet niewinna kobieta zobaczy różnicę pomiędzy kochaniem... a udawaniem.
A w tym, co się między nimi działo w sypialni, nie było nic udawanego.
Czy ona rzeczywiście była tak głupia takim zakutym łbem, jak jej to często powtarzała
stryjenka Regina że dopiero dziecko musiało jej wytłumaczyć, dlaczego się tak działo?
Niestety, odpowiedź na to pytanie brzmiała: tak, była aż tak głupia.
Co ma teraz zrobić? Nie była zdolna do żadnych odczuć poza ogromnym zdziwieniem
wywołanym nie tylko rewelacjami Fergusa, ale jej własną reakcją. James Marbury, dziewiąty
hrabia Denham kocha ją... kochał ją zapewne już od dłuższego czasu. Niczym innym nie
można wytłumaczyć, co dopiero teraz spostrzegła, jego zachowania.
Ale dlaczego nic nie mówił?
Pewnie dlatego, że myślał, że ona go nie cierpi.
To wszystko było niesłychane. Mogło doprowadzić do szaleństwa. Nie będzie już o
tym myśleć. Fergus sam nie wiedział, co mówi.
Tyle tylko że Emma już dawno się przekonała, że Fergus zawsze doskonale wiedział,
co mówi był jedną z niewielu znanych jej osób, o których można to było powiedzieć, drugi
był...
James.
„Nadal chcesz się starać o unieważnienie małżeństwa?” Te słowa znowu
zadźwięczały jej w uszach. Może to pytanie nie odnosiło się do tego, co zrobili, ale do jego
uczuć?
Emma siedziała zamyślona przy toaletce. Pokojówka lady Denham układała jej włosy,
kiedy otworzyły się drzwi i wszedł James.
Miał na sobie czarny frak, jego włosy były wilgotne po kąpieli. Był zabójczo
przystojny.
Nie mogła już dłużej się okłamywać.
Kochała go.
On z niej żartował, często ją irytował, a nawet czasami doprowadzał do wściekłości.
Ale zawsze mogła na niego liczyć. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło poza tym jednym
wypadkiem, kiedy oświadczyła mu, że chce poślubić innego żeby James nie zrobił
wszystkiego, co było w jego mocy, żeby ją uszczęśliwić.
- Już kończę, milordzie. Pamela, pokojówka lady Denham, wsuwała ostatnie szpilki w
bujne włosy Emmy. Popatrzyła w ogromne lustro w złotych ramach i uśmiechnęła się z
zadowoleniem. Pięknie pani wygląda, milady. Po chwili na jej twarzy pojawił się wyraz
troski. Ale jest pani bardzo blada. Może się pani zaziębiła?
To pytanie nie było pozbawione podstaw. Madame Delanges dołożyła starań, żeby
odsłonić ramiona i biust Emmy na tyle, na ile pozwalał dobry smak. Dekolt był tak śmiały, że
trudno było uwierzyć, że niebieska suknia Emmy może się utrzymać na ramionach.
Jednak głęboko wycięta suknia nie miała nic wspólnego z faktem, że Emma nagle
zbladła. Spowodował to widok jej męża, mężczyzny, w którym, jak sobie wreszcie
uświadomiła, była beznadziejnie zakochana.
- Przyniosę pani szal powiedziała pokojówka. Po chwili dodała konspiracyjnym
szeptem: Jej lordowska mość ma słoik różu, on przywróci kolor pani policzkom.
Ale James miał tak dobry słuch, że potrafił usłyszeć nawet najcichszy szept.
- To nie będzie potrzebne powiedział sucho. Moja żona nie będzie się malować.
- Oczywiście, milordzie. Pamela dygnęła, zerknęła na Emmę i wyszła z pokoju. Widać
była, że miała wielką ochotę się roześmiać.
Natomiast Emmie daleko było do śmiechu. Jeszcze nigdy w życiu nie była tak
śmiertelnie poważna.
- Miejmy nadzieję, że to przywróci rumieniec na twoje policzki powiedział James
równie neutralnym tonem, jakim zwracał się do służby. Podszedł do toaletki i położył na
kolanach Emmy długie, czarne puzderko.
Była tak zaabsorbowana swoimi myślami, że nie zauważyła nawet, że na jej kolanach
leży kasetka z biżuterią. Patrzyła na Jamesa uważnym wzrokiem, szukając na jego twarzy
dowodu na to, że słowa Fergusa były prawdziwe.
- Nie jesteś zaziębiona, Emmo? James uniósł brew, zdumiony jej badawczym
wzrokiem. Wyglądasz nieswojo.
Co mogła zrobić? Co powiedzieć? Przecież nie mogła zapytać go wprost: „James, czy
to prawda, że mnie kochasz?”
Byłaby zdruzgotana, gdyby roześmiał się w odpowiedzi lub kategorycznie zaprzeczył.
Otrząsnęła się i spojrzała na puzderko.
- Nie. Czuję się dobrze powiedziała, nie podnosząc wzroku.
Dopiero teraz otworzyła kasetkę.
Zobaczyła lśniące szafiry, które były równie intensywnie niebieskie, jak jej suknia i,
chociaż o tym nie wiedziała, odzwierciedlały kolor jej oczu. Ta kolia i należące do kompletu
kolczyki były najpiękniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziała.
- Zanim zaczniesz mnie pouczać powiedział James, wyjmując naszyjnik z puzderka i
wkładając go jej na szyję że te pieniądze można byłoby o wiele lepiej wykorzystać, posyłając
je jakiemuś biednemu misjonarzowi z afrykańskiej wioski, pozwól zauważyć, że te klejnoty
należały do mojej rodziny już wtedy, kiedy ani mnie, ani ciebie nie było na świecie. Nie
miałem więc nic wspólnego z ich zakupem. Muszę jednak przyznać dodał, patrząc na odbicie
Emmy w lustrze że ja, ze swojej strony, popieram ten wydatek.
Emma nie rozumiała, jak on mógł się tak beztrosko zachowywać, jeśli czuł to samo co
ona. Jeśli to, co mówił Fergus było prawdą, to James już od dawna, świadomy swoich uczuć,
nauczył się je ukrywać.
Zarumieniona ponownie Emma opuściła wzrok, dotykając końcami palców gładkich,
chłodnym kamieni kolii.
- Dziękuję ci, James. To było wszystko, co zdołała z siebie wydobyć.
- Ślicznie wyglądasz zapewnił ją mąż, sięgając po jej nowe wieczorowe okrycie, białą
pelerynkę, lamowaną gronostajami. Podobnie jak ty, nie mam ochoty uczestniczyć w tym
upiornym balu, ale poza udawaniem choroby, nie widzę innego wyjścia, by się z tego
wyplątać. Tylko się tam pokażemy i jak najszybciej wrócimy do domu.
Emma wstała od toaletki, a on narzucił jej pelerynkę na ramiona, muskając końcami
palców jej nagą skórę. Czy to jest miłość? pomyślała. To, czego teraz doświadczała, było dla
niej zupełnie nowe, niepodobne do tego, co czuła do Stuarta. Były nawet takie okresy, że
unikała pocałunków Stuarta, którymi i tak bardzo rzadko ją obdarowywał. A teraz była
pewna, że przeszłaby boso przez ogień, żeby poczuć usta Jamesa na swoich wargach.
- Cudownie wyglądasz! Okrzyk lady Denham wytrącił Emmę z zamyślenia. James
sprowadził ją już ze schodów, a w holu czekała na nich jego matka. Moja droga, jesteś
niezwykle urodziwą kobietą. James, w całym Londynie nie mógłbyś znaleźć piękniejszej
żony.
- To prawda odrzekł James suchym tonem. Musiałem pojechać aż na Szetlandy, żeby
ją znaleźć.
Lady Denham serdecznie się roześmiała. Była we wspaniałym humorze. Bawiło ją
nawet to, że lokaj, który pomagał jej wsiąść do powozu, omal nie wepchnął jej w kałużę.
Śmiała się z pokojówki Cartwrightów, która nastąpiła na brzeg jej sukni, kiedy pomagała jej
zdjąć pelerynkę. Śmiała się też z Emmy, której policzki były tak czerwone, że nie musiała
stać w damskiej garderobie i szczypaniem przywracać im rumieńce, jak to właśnie robiły
Penelope van Court i Fiona Bain. Lady Denham żartowała nawet z własnego syna, który nie
mógł służyć ramieniem czterem damom naraz, kiedy wszystkie wyszły z garderoby.
Na szczęście panna Bain, ubrana w prostą białą suknię, która, chociaż już od dawna
niemodna, podkreślała jej zgrabną figurę i płomiennorude włosy, została natychmiast
porwana do tańca, i to przez syna i dziedzica księcia Rutherforda. Fiona, co jej zapewne
wyszło na dobre, nie miała pojęcia, że jej partner pochodzi z tak wielkiego rodu. Chociaż
rozczarowana, że tak szybko pozbawiono ją towarzystwa Jamesa, zachwycała się salą balową,
z której sufitu nie kapała woda jak w jej rodzinnym zamku.
Z kolei Penelope van Court, kiedy się tylko pojawiła na sali balowej, dostała się zaraz
pod opiekę Geoffreya Baina, który nie spuszczał co prawda wzroku z Emmy, nie był jednak
na tyle głupi, żeby tracić czas dla kobiety, której ręka nie mówiąc już o pieniądzach należała
do innego.
Emma patrzyła na tańczące pary nieobecnym wzrokiem. Nie potrafiła jeszcze ogarnąć
umysłem tych wszystkich przemian, które dokonały się w niej w ciągu ostatnich godzin.
Podawała dłoń i uśmiechała się automatycznie, słysząc, jak życzono jej szczęścia. Ale jej
uwaga skupiona była wyłącznie na stojącym obok mężczyźnie, który również stale ściskał
dłonie. Co on teraz myśli? zastanawiała się w duchu. Jeśli to, co mówił Fergus, było prawdą,
to musiał wysłuchiwać tych gratulacji z goryczą w sercu, wiedząc, że unieważnienie
małżeństwa szybko położy kres rzekomemu szczęściu.
A co gorsza, jeśli jej nie kochał, to te życzenia mogły w nim budzić tylko śmiech!
Chociaż Emma nie potrafiła wzbudzić w sobie wesołości i nie przypuszczała, żeby
James czuł się tak swobodnie, jak udawał, nie ulegało wątpliwości, że lady Denham była w
swoim żywiole. Jeszcze nigdy Emma nie widziała matki Jamesa w tak radosnym nastroju.
Podając dłoń gościom Cartwrightów, którzy kolejno do nich podchodzili, matka Jamesa
udzielała im coraz bardziej wylewnych odpowiedzi. „Nie mógłby być bardziej szczęśliwy”,
tym zwrotem lady Denham opisywała stan ducha swojego syna. Nie mógłby być bardziej
szczęśliwy, bo wreszcie poślubił kobietę, którą kochał? zastanawia się Emma. Czy też nie
mógłby być bardziej szczęśliwy, bo chciał, żeby tak myślała jego matka? James świetnie
odgrywał rolę dumnego męża, otaczał ramieniem kibić Emmy i uśmiechał się tak radośnie jak
nigdy.
Tylko raz, jak zauważyła Emma, ten uśmiech z lekka przygasł. Było to wtedy, gdy
usłyszał odpowiedź matki na czyjeś pytanie, w jaki sposób ta szczęśliwa para została parą.
- To niesłychana historia! wykrzyknęła lady Denham. James pojechał do Szkocji, żeby
przywieźć zwłoki Stuarta, ale zamiast tego wrócił z żoną. To była niewesoła podróż, ale miała
szczęśliwe zakończenie. Nieoczekiwanie matka Jamesa odwróciła się do młodej pary. Moi
drodzy, kiedy mamy się spodziewać sprowadzenia Stuarta? Czy Roberts się tym zajmuje?
Emma poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Była znowu bardzo blada. Nie
mogąc wykrztusić ani słowa, patrzyła tylko na matkę Jamesa przerażonym wzrokiem.
- Mamo usłyszała szept Jamesa. Nie teraz!
Ale lady Denham była tak ożywiona, że nie zdawała sobie sprawy, że ten temat może
być niemiły dla jej syna i nowej synowej.
- Kazałam Billingsowi zrobić napis ciągnęła. Niewielki, ale bardzo znaczący.
Wydawało się Emmie, że cała sala balowa dziwnie się przechyliła jak pokład statku.
Zastanawiało ją tylko, że wszyscy utrzymują równowagę, którą ona coraz bardziej traciła.
- Mamo powiedział James, tym razem nie był to szept. Dosyć tego!
Lady Denham, która była niesłychanie poczciwą istotą i nie zamierzała nikomu
sprawiać bólu, przeniosła wzrok z syna na synową i uśmiech zniknął z jej twarzy.
- Och, tak mi przykro. To rzeczywiście nie jest odpowiedni temat do rozmowy na sali
balowej. Ja się tylko martwię, że Stuart jest tak daleko. Wiem, że byłby bardzo
usatysfakcjonowany, że wy dwoje którzy byliście mu tak drodzy, jesteście ze sobą szczęśliwi.
Czy nie sądzicie, że chciałby być blisko was?
Jeśli lady Denham zamierzała pocieszyć Emmę, to jej wysiłki odniosły odwrotny
skutek. Sala balowa nadal się kołysała, a teraz jeszcze Emma nie mogła złapać oddechu. Łzy
błyszczały w jej oczach, chociaż starała się je powstrzymać.
James zauważył to. Już prawie wszyscy zdążyli złożyć im gratulacje, tańczyli albo
gromadzili się przy stołach z przekąskami. Widział jej bladą twarz i, jak przypuszczała
Emma, nieładnie zaczerwienione oczy.
- Emmo powiedział tylko, mocniej podtrzymując ją ramieniem.
On nie mógł tego zrozumieć. Emma wiedziała, co myślał... że ona płacze z powodu
Stuarta, że nadal go kocha i dlatego każda wzmianka o nim albo o jego grobie doprowadzają
do łez.
Gdyby znał prawdę! Prawdę, której nigdy nie ośmieliła się mu wyjawić...
- Muszę odezwała się Emma, siląc się na beztroski ton i mając nadzieję, że za chwilę
nie rozpłacze się w głos iść na chwilę do garderoby. Rozwiązały mi się tasiemki przy
pantofelku.
Szczęśliwie udało się jej wymknąć. Było to możliwe, ponieważ właśnie jakiś
spóźniony gość, który okazał się partnerem Jamesa w interesach, podszedł do niego z
gratulacjami. Emma wyślizgnęła się z objęć hrabiego i wybiegła z sali balowej do holu, w
którym nie było nikogo.
Usiadła na najbliżej stojącej kanapce i ukryła twarz w dłoniach, modląc się, żeby
podłoga przestała się kołysać i, kiedy odejmie ręce od twarzy, mogła zobaczyć, że jest z
powrotem na Faires... gdzie co prawda była najbardziej nieszczęśliwą istotą na ziemi, ale
przynajmniej tam nie musiałaby wyznać człowiekowi, którego kocha, tego, co teraz będzie
musiała wyznać Jamesowi.
27
Kiedy Emma powtarzała to sobie w duchu, usłyszała jakiś okrzyk i uniósłszy głowę
zobaczyła ciemnowłosą dziewczynę w pięknej aksamitnej sukni, która przebiegła obok niej i
zniknęła w głębi korytarza. Po chwili rozległy się szybkie kroki i oczom zaszokowanej Emmy
ukazał się baron MacCreigh, który biegł za dziewczyną.
Na widok Emmy zatrzymał się gwałtownie. Na jego twarzy malował się niepokój;
ustąpił z niej wyraz wyższości, którą Geoffrey Bain bezustannie demonstrował.
- To była Clara powiedział nieswoim głosem.
Zdumiona Emma zapomniała tymczasem o własnych kłopotach i spojrzała w
kierunku, w którym uciekła dziewczyna. Ale tamta zdążyła już się ukryć w damskiej
garderobie.
- Milordzie powiedziało cicho Emma, żeby go uspokoić.
Szczęśliwie podłoga się już wyprostowała i nie wydawało się jej, że stoi na pokładzie
miotanego wichrem statku. Teraz, z kolei, odczuła nagły ucisk w żołądku.
- Proszę mi tylko nie mówić, że to nie ona powiedział gwałtownie lord MacCreigh.
Wiem, że to ona! Wszędzie rozpoznałbym jej włosy.
- Widział pan jej włosy, ale czy widział pan twarz, milordzie? spytała Emma.
- Nie muszę oglądać jej twarzy. To figura Clary, jej chód, jej włosy... Niech pan tam
idzie, Emmo. Wyprowadzi ją z garderoby. Ona panią lubiła. Posłucha pani. Niech jej pani
powie, że nie powinna się mnie obawiać. Proszę jej powiedzieć, że chcę się tylko upewnić, że
żyje i dobrze się czuje...
- Milordzie powiedziała Emma cichym głosem, nie ruszając się z miejsca. To nie była
Clara.
- Oczywiście, że tak upierał się lord MacCreigh. Gdyby to nie była ona, to dlaczego by
przede mną uciekała?
Emma już mu chciała powiedzieć, że nie powinien się dziwić, że dziewczyna przed
nim uciekła. Na pewno przeraziła się rudego mężczyzny, który biegł do niej, wykrzykując
nieznane jej imię. Emma lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała że Clary już nikt nie zobaczy.
- Traci pani czas, Emmo powiedział baron, podchodząc do kanapki, na której
siedziała. To była ona, mówię pani. Zawsze wiedziałem, że ona i ten łajdak Stevens pojechali
do Londynu. W tak dużym mieście łatwo jest zniknąć bez śladu. Niech pani idzie i spyta,
dlaczego ona nie chce ze mną rozmawiać. Ona pani powie. Zawsze pani wszystko mówiła...
- Lordzie MacCreigh powiedziała Emma, nadal nie ruszając się z miejsca. Nie wydaje
mi się...
- To ona! Baron zaczął krążyć nerwowo po holu,, nie odrywając wzroku od drzwi
damskiej garderoby. Emmo dlaczego pani mi nie wierzy? To była Clara, przysięgam.
- Nie stwierdziła Emma ze smutkiem w głosie. Przykro mi, milordzie, ale to nie ona.
Lord MacCreigh westchnął tylko i odwrócił się, żeby udać się do sali balowej.
- Dobrze powiedział. Jeśli pani nie chce jej stamtąd wyprowadzić, zrobi to Fiona.
Proszę tylko zostać na miejscu i patrzeć, czy nie wyjdzie stamtąd, zanim wrócę...
- Lordzie MacCreigh zawołała Emma. Geoffreyu dodała po chwili.
To go powstrzymało. Odwrócił się do niej nie tyle zaciekawiony, co zdumiony, że po
raz pierwszy usłyszał swoje imię z jej ust.
- Proszę koło mnie usiąść powiedziała. Muszę panu coś powiedzieć. Powinnam była
już to zrobić dawno temu, ale... musiałam przyrzec, że tego nie wyjawię. Lepiej jednak
będzie... uważam, że powinien pan poznać prawdę.
Baron, którego piegowata twarz była i tak dość blada, teraz zbladł jeszcze bardziej.
- Zaskoczyła mnie pani, Emmo powiedział niespokojnym głosem, siadając obok niej.
Wygląda pani... niezbyt dobrze pani wygląda.
Pan też nie, przemknęło jej przez głowę. A kiedy już mu wszystko powie, baron
MacCreigh będzie wyglądał jeszcze gorzej. Ale nic na to nie mogła poradzić.
- Lordzie MacCreigh powiedziała poważnym tonem. Nie mógł pan widzieć Clary,
ponieważ ona nie żyje.
Baron wydawał się zaszokowany, ale natychmiast spochmurniał.
- Emmo! wykrzyknął. Nie wyobrażałem sobie, że pani da posłuch wiejskim plotkom!
Proszę mi nie mówić, że pani' wierzy w to, że ich oboje zabiłem i wrzuciłem ciała...
- Nie zapewniła go Emma. Nie wierzę w to, milordzie, i nigdy nie wierzyłam,
ponieważ znam prawdę. A prawdą jest, że biedna Clara naprawdę umarła...
- Emmo! Lord MacCreigh potrząsnął tylko głową. To zupełnie do pani niepodobne!
Wiem, że chce mnie pani powstrzymać przed wywołaniem skandalu na przyjęciu, które
zostało wydane na pani cześć, ale żeby posuwać się do opowiadania takich historyjek...
- To nie jest historyjka przerwała mu Emma. Mówiła do niego tak samo łagodnym
głosem, jakim przemawiała do swoich uczniów, kiedy miała im przekazać złe nowiny. Clara,
milordzie, zmarła sześć miesięcy temu, podczas epidemii tyfusu. Przykro mi, ale prosiła, żeby
pana o tym nie zawiadamiać. Nie chciała, żeby pan...
Lord MacCreigh zerwał się na nogi, omal nie przewracając sofy, na której siedzieli.
Stanął przed Emmą, szary na twarzy.
- Pani kłamie powiedział.
Miał taki wyraz twarzy, że nadchodząca para natychmiast zawróciła na jego widok.
Baron nawet ich nie zauważył.
- Nie mogła jej pani widzieć przed sześcioma miesiącami powiedział. Ona uciekła o
wiele wcześniej...
- Wiem przyznała Emma. Ale potem wróciła.
- To niemożliwe! krzyknął baron. Gdyby wróciła, ja bym o tym wiedział!
- Miała powód, żeby swój powrót utrzymać w tajemnicy. W oczach Emmy zaszkliły
się łzy. Och, Geoffreyu, tak mi przykro. Ale ona nie chciała, żeby pan się dowiedział...
Kiedy zamilkła, lord MacCreigh obrzucił ją smutnym spojrzeniem.
- Czego?
- Nie mogę panu powiedzieć. Emma potrząsnęła głową. Przysięgłam jej, że nie
powiem... ona tak bardzo chciała utrzymać to przed panem w tajemnicy.
Lord MacCreigh przeczesał drżącymi palcami swoje rude włosy.
- Czy chce mi pani powiedzieć... Nie zdawał sobie chyba nawet sprawy, że jak
szaleniec krąży wokół Emmy. Emmo, czy chce mi pani powiedzieć, że przez cały czas przez
tyle miesięcy wiedziała pani, że Clara nie żyje, że nie zginęła z mojej ręki, jak wszyscy
mówili... i zachowała pani tę wiadomość dla siebie?
Mogła tylko skinąć potakująco głową. To, co mówił, było prawdą.
- Mogła pani powiedział baron, zatrzymując się przed nią jednym słowem oczyścić
mnie z zarzutów i wybrała pani milczenie?
- Nie wybrałam powiedziała szybko. Mówiłam panu, że kazała mi przysiąc...
- Wiedziała pani i niczego nie powiedziała? krzyknął głośno baron.
Nieszczęśliwym trafem lord Denham, który wyruszył na poszukiwanie żony, wyszedł
w tym momencie zza rogu. Akurat wtedy, kiedy baron pochylał się w groźnej pozie nad jego
żoną, a przed chwilą krzyczał wręcz na nią w sposób niegodny dżentelmena.
Na widok hrabiego Geoffrey Bain szybko odsunął się od Emmy.
- To nie to, co pan sobie wyobraża wymamrotał.
Emma zerwała się z sofy.
- Och, James, nie! krzyknęła. Ale już było za późno.
28
- Nie powinieneś był tak mocno go uderzyć powiedziała Emma, siadając przy toaletce.
- On ci groził upierał się James. Wyglądało na to, że chciał cię zaatakować.
- Lord MacCreigh? Emma potrząsnęła głową. Na balu u Cartwrightów?
- Nadal uważam, że to było możliwe. Mówiono już o nim o wiele gorsze rzeczy.
- On był tylko wytrącony z równowagi. Emma zaczęła wyjmować szpilki z włosów.
Właśnie dowiedział się o czymś strasznym.
- Skąd miałem o tym wiedzieć? Widziałem tylko, że Geoffrey Bain, mężczyzna, który
kiedyś chciał cię poślubić, wyraźnie ci groził. James oparł się łokciem o gzyms kominka,
starając się nie zwracać uwagi na ból prawej ręki i nie odrywając wzroku od żony. A co to
były za złe nowiny?
Emma zerknęła na jego odbicie w lustrze i szybko odwróciła wzrok.
- Wydawało mu się, że widział Clarę powiedziała. Wzięła szczotkę do włosów, mocno
zaciskając na niej palce.
- Clarę? James ściągnął brwi. Swoją narzeczoną?
- Tak przyznała Emma, nie odrywając wzroku od trzymanej w ręku szczotki.
- Jak to możliwe? Przecież ona uciekła z jego lokajem, a on ją potem zamordował.
Czy tak nie było? James zaczął okazywać zniecierpliwienie.
- Nie odrzekła Emma. Nie zamordował jej. To fałszywa, od początku do końca
zmyślona plotka. To znaczy, ta część, która dotyczy morderstwa.
- Rzeczywiście? James uniósł brwi.
Niezbyt interesowała go rozmowa o miłosnych perypetiach Geoffreya Baina. Wolałby
mówić o własnych. Nie sądził jednak, żeby Emma zechciała teraz na ten temat dyskutować.
Nie dziwił się temu. Widział wyraz jej twarzy, kiedy jego matka wspomniała o
sprowadzeniu ciała Stuarta. Żałował, że nie uprzedził matki, żeby nie poruszała tego tematu.
Ale od ich przyjazdu do Londynu tyle rzeczy się wydarzyło, że wszyscy chwilowo
zapomnieli o jego prawdziwej przyczynie wyjazdu na Faires.
Fatalna pomyłka! Było oczywiste, że temat śmierci Stuarta nadal sprawiał Emmie
ból...
Siedziała teraz z opuszczoną głową, trzymając w ręce oprawną w srebro szczotkę.
Zegar wybił godzinę. Było jeszcze wcześnie. Wyszli od Cartwrightów natychmiast po
awanturze Jamesa z baronem, nie żegnając się z nikim. Nawet matka Jamesa, nieświadoma
tego, co wydarzyło się w holu, była jeszcze na balu. Baron znalazł pociechę w ramionach
Penelope, która była przypadkowym świadkiem tej sceny. Kuzynka była przerażona i pełna
współczucia dla, jak uważał James, niewłaściwej osoby.
Dla lorda Denham tego już było trochę za wiele. Musiał walczyć o uczucie Emmy nie
tylko z duchem jej pierwszego męża, ale jak się okazało, również z jakimiś rudym baronem.
- Czy to w końcu była Clara spytał ta osoba, którą zobaczył MacCreigh?
- Nie powiedziała cicho Emma, nadal nie patrząc mu w oczy. Clara nie żyje.
- Wydawało mi się, że mówiłaś... James był zdumiony.
- Nie zabił jej lord MacCreigh powiedziała Emma. Zabił ją tyfus.
- Tak? To dlaczego wszyscy...
- Bo ja nikomu tego nie powiedziałam. Emma nie odrywała wzroku od szczotki. Tego,
co się stało z Clarą. Prosiła mnie o to. Zmusiła mnie, żebym przysięgła, że tego nie zrobię.
Ale teraz... Teraz muszę to powiedzieć, ponieważ... Och, James. Spojrzała na niego
błyszczącymi od łez oczami. Muszę ci powiedzieć o Stuarcie i Clarze.
James osłupiał. Ostatnią rzeczą, jakiej mógł się spodziewać, była wiadomość o
powiązaniach jego kuzyna z narzeczoną lorda. Był tak zaskoczony, że zaczął podejrzewać, że
się przesłyszał.
- Co mówiłaś?
- Musimy porozmawiać o Stuarcie stwierdziła Emma, odkładając szczotkę. To ładnie
z twojej strony, że mnie o to nie pytałeś, ale uważam że... że teraz należy o tym mówić.
- Wydawało mi się powiedział James, który nagle zapragnął wziąć ją w ramiona i
scałować wyraz troski z jej twarzy że nie chciałaś rozmawiać o Stuarcie.
- To prawda. Ale teraz chcę.
James zdjął łokieć z gzymsu. Chętnie zadzwoniłby teraz po kamerdynera. Przydałaby
mu się szklaneczka whisky. Nie miał odwagi wysłuchać na trzeźwo tego, co zaraz usłyszy.
Narzeczona MacCreigha i jego kuzyn Stuart? To niemożliwe. Absolutnie niemożliwe. Ale z
drugiej strony, to mogłoby... wyjaśnić kilka spraw.
- Słucham cię, Emmo.
Siedziała na stołeczku przed toaletką z nisko opuszczoną głową. Jej ciemnoniebieskie
oczy, koloru kolii, którą miała na szyi, były wpatrzone w niewidzialne dla Jamesa obrazy.
- Został zabity powiedziała.
Jej matowy głos, tak różny od piskliwych głosików innych kobiet, z lekka drżał. James
wiedział, że cokolwiek Emma miała do powiedzenia, będzie ją to wiele kosztować. O wiele
więcej niż dziesięć tysięcy funtów.
- Wiem o tym powiedział łagodnie. Przez tego faceta, O'Malleya.
- Wiesz jak zginął, ale nie wiesz dlaczego. To się zdarzyło podczas szczytu epidemii
tyfusu. Emma nie odrywała wzroku od swoich rąk. Pani O'Malley bo tak o niej mówiliśmy,
oni nie mieli prawdziwego ślubu była umierająca. Tom O'Malley przyszedł do nas, ponieważ
wielebny Peck był wtedy w innym domu nie pamiętam już gdzie bo czuł, że już nadszedł czas
na ostatnie namaszczenie. Pan O'Malley był wprost nieprzytomny z rozpaczy. Chociaż on i
Ginnie, tak miała na imię, nie wzięli nigdy ślubu, jednak przez wiele lat byli ze sobą i on ją
szczerze kochał, na swój sposób. Ale Ginnie... ona zawsze była dziwna. Rzadko chodziła do
kościoła. Stuart prosił ją, żeby robiła to częściej albo przynajmniej zgodziła się, żeby
wielebny Peck udzielił jej i Tomowi ślubu. Ale ona tylko się śmiała. Po prostu była dziwna.
Bardzo kochała przyrodę. Zawsze pytała Stuarta, dlaczego Bóg nie mógłby usłyszeć jej
modlitwy, kiedy ona jest z owcami na łące, równie wyraźnie, jakby była w kościele. Przecież
sam stworzył ziemię i to wszystko, co na niej jest.
Emma zamilkła i odwróciła głowę w kierunku Jamesa.
- Kiedy dotarliśmy do domu O'Malleyów ja też poszłam, żeby w czymś pomóc, jeśli
będzie potrzeba Ginnie była całkowicie przytomna. Ledwie ją poznałam, taka była szara i
wychudzona, ale jej umysł był równie bystry jak zawsze. Stuart zaczął mówić o żalu za
grzechy, ale ona powiedziała, że nie odczuwa żadnego żalu, ponieważ nie przypomina sobie,
żeby kiedykolwiek grzeszyła. Kiedy powiedział, że jej życie z panem O'Malleyem było
grzechem, roześmiała się tylko...
Łzy spływały Emmie po policzkach, ale wydawało się, że nawet o tym nie wie.
- Stuart powiedział wtedy, że jeśli ona nie będzie prosić Boga o wybaczenie, to on nie
może dać jej rozgrzeszenia. Zaczął... zaczął pakować swoje rzeczy. Był bardzo zmęczony.
Wszyscy mieli umierających w rodzinie. To było... to było okropne. Ale mimo to... Mimo to
powinien był starać się zrozumieć panią O'Malley. Powinien był... ale tego nie zrobił. Kiedy
pan 0'Malley zobaczył, że Stuart naprawdę zamierza wyjść, on... on...
Emma urwała. James zrobił krok do przodu, chcąc powstrzymać, jeśli mu się uda,
płynące jej z oczu łzy.
- Emmo powiedział, wyciągając do niej ręce.
- Nie powstrzymała go gestem. Nie. Muszę to powiedzieć. Jej głos był nabrzmiały
łzami. Pan O'Malley uderzył go. Tylko raz. Ale Stuart walnął głową o palenisko i... stracił
życie. A najgorsze jest to, James, że kiedy pan O'Malley to zrobił, ja byłam zadowolona.
Emma roześmiała się przez łzy. Byłam naprawdę zadowolona. Lubiłam Ginnie i chętnie bym
Stuarta sama uderzyła za to, że był taki świętoszkowaty.
Emma już nie płakała. Łzy błyszczały jej jeszcze na policzkach, ale jej oczy były już
jasne, a głos czysty.
- Nigdy nie chciałam, żeby umarł. To było... straszne. Pan O'Malley od razu oddał się
w ręce sprawiedliwości. To on sprowadził pomoc. Kiedy już zabrakło Ginnie umarła kilka
minut po Stuarcie on sam też już nie chciał dłużej żyć, Mieszkańcy Faires, pani MacTavish z
synem i MacEwanowie, zaraz się zjawili i zabrali mnie oraz Stuarta do naszej chaty.
Następnego dnia... następnego dnia dowiedziałam się, że były kłopoty ze znalezieniem
miejsca na grób Stuarta. Pan Pect powiedział, że na parafialnym cmentarzu zostało tylko
miejsc i na groby zbiorowe, tak wiele osób umarło na tyfus. Ja... ja nie wiedziałam, co robić.
Byłam zresztą na wpół przytomna, Wiedziałam, że Stuart chciałby być pochowany w
poświęconej ziemi, ale...
- Emmo powiedział James, ale znowu powstrzymała go gestem.
- Ona wróciła tej samej nocy, kiedy zginął Stuart. Wzrok Emmy skierowany był w
przestrzeń, James wiedział, że ona ma przed oczami obrazy z przeszłości. To znaczy Clara.
Zniknęła kilka miesięcy wcześniej, wiedziałam, gdzie pojechała, ponieważ mi się zwierzyła.
Byłyśmy przyjaciółkami. Ona... ona była moją jedyną przyjaciółką na wyspie. Sprawy ze
Stuartem... nie były łatwe, jak możesz sobie wyobrazić. Nie mieliśmy niczego poza tym, co
dostaliśmy od państwa Peck. Ja... nie byłam dobrze przygotowana do życia małżeńskiego.
Nie, nic nie mów. James zamknął usta. To było... to nie było to, czego oczekiwałam. To
znaczy, małżeństwo ze Stuartem. Przerwała na chwilę. Ale miałam chociaż Clarę. Zawsze
mogłam na nią liczyć. To od niej dostaliśmy serwis z Limoges. Clara nie miała kłopotów z
pieniędzmi, ale jej ojciec na nic jej nie pozwalał. Kiedy lord MacCreigh zaczął się o nią
starać, to było wielkie wydarzenie jej życia. Oczywiście, że zgodziła się zostać jego żoną.
Zrobiłaby wszystko, żeby się wydostać spod kurateli ojca. Ale w zamku MacCreigh spotkała
Seana Stevensa, lokaja barona. Był bardzo przystojny i czarujący. Przypuszczam, że podobnie
jak lord MacCreigh, zapragnął bogatej żony. Chciałabym wierzyć, że Stevens choć trochę
lubił Clarę... Ona na pewno go kochała. Kiedy poprosił ją, żeby z nim uciekła, zgodziła się.
Powiedziała mi, gdzie jadą, ale musiałam jej przysiąc, że nikomu tego nie zdradzę, nawet
Stuartowi. Nie mogli dłużej czekać, bo ona spodziewała się dziecka. Kiedy się pobiorą,
mówiła Clara, wrócą do domu jej ojca jak przykładna para małżeńska...
James wiedział już, co dalej nastąpi. Była to banalna historia...
- Później nie miałam już od niej żadnych wiadomości. ciągnęła Emma. Tej nocy,
kiedy zginął Stuart, siedziałam w mojej chacie... przy jego trumnie. Był sztorm... padał
ulewny deszcz. Następnego dnia miałam go pochować w oddzielnym grobie, za zgodą pastora
Pecka lub bez jego zgody. Omówiłam już wszystko z panem MacEwanem i panem Murphym,
którzy obiecali mi pomoc.
Emma głęboko zaczerpnęła powietrza.
- Usłyszałam stukanie do drzwi i pomyślałam, że to pewnie przyszedł pan MacEwan
albo jego matka, żeby dotrzymać mi towarzystwa. Byłam zaszokowana, kiedy zobaczyłam
kompletnie przemoczoną Clarę, bladą jak śmierć i z wielkim brzuchem. Była chora. Nie
dlatego, że dziecko się miało urodzić, ale dlatego, że miała tyfus. Wiedziałam to od razu.
- Emmo powiedział przerażony James ty nie...
- Co mogłam zrobić? spytała, patrząc na niego załzawionymi oczami. Ona była moją
przyjaciółką. Moją jedyną przyjaciółką. Oczywiście, że wzięłam ją do chaty. Stevens, ten
niegodziwiec, porzucił ją. Clara się wstydziła wrócić do domu. Jak żyła, tego mi nie
powiedziała, ale mogłam łatwo zgadnąć, że wiodło się jej bardzo źle. Położyłam ją do
swojego łóżka, do naszego małżeńskiego łóżka. Urodziła tam dziecko... dziewczynkę, z
takimi samymi czarnymi włosami, jakie miała Clara. Dziecko było zdrowe, ale ona... Oczy jej
pociemniały. Ona wiedziała, że umrze. Walczyła z chorobą, żeby doczekać chwili, kiedy
będzie mogła urodzić dziecko. Nic miała już siły na dalszą walkę. Była zbyt wyczerpana.
Prosiła mnie tylko o to, żebym znalazła dobry dom dla jej dziecka i utrzymała w tajemnicy to,
co się stało. Sądziła, że gdyby jej ojciec poznał prawdę, sprawiłoby mu to jak również
lordowi MacCreigh zbyt wielki ból. Nie mogła przewidzieć, że ludzie będą myśleli, że baron
ją zamordował.
James usiadł na skraju łóżka. Nie był w stanie utrzymać się na nogach po tej
przerażającej opowieści Emmy. Huczało mu w głowie.
- A co z dzieckiem? spytał.
- Och powiedziała Emma z ożywieniem. Zawinęłam je w koc i zaniosłam do państwa
Peck. Położyłam maleństwo na progu, mocno zastukałam do drzwi i uciekłam. Schowałam
się w stodole, żeby zobaczyć, co się stanie. Wielebny Peck otworzył drzwi i znalazł
zawiniątko. Pani Peck wzięła niemowlę pod opiekę. Marzyła o własnym dziecku. Wszyscy
uwierzyli, że Olivia oni nazwali ją Olivią jest ich dzieckiem. Emma uśmiechnęła się smutno.
Tylko ja znam prawdę. Oczywiście, państwo Peck nic o tym nie wiedzą nie zdają sobie
również sprawy, kim była matka Olivii.
James z trudem przełknął ślinę. Nie miał ochoty zadawać tego pytania, ale musiał to
zrobić. Powiązanie jego kuzyna z Clarą McLellen zaczęło się powoli wyjaśniać.
- A co z jej ciałem, Emmo? spytał łagodnym tonem. Co zrobiłaś z jej ciałem?
Emma spojrzała na niego z niepokojem.
- Co mogłam zrobić? Była zima. Ziemia była całkowicie zamarznięta. Sama nie
mogłabym jej pochować. Emma była tak przygnębiona, że jej widok wzbudzał litość. Ona nie
żądała zbyt wiele. Chciała mieć tylko moje słowo honoru, że nie zdradzę jej tajemnicy, dom
dla swojej córeczki... i przyzwoity grób.
James starał się powstrzymać uśmiech, jednak kąciki jego ust zadrgały. Zrozpaczona
Emma obrzuciła go szybkim spojrzeniem.
- Och, James, jak możesz powiedziała. Przecież ja zrobiłam okropną rzecz. Ale co
innego mogłam zrobić? Pomyślałam, że dla Stuarta to już nie ma żadnego znaczenia...
- Że musi zrobić miejsce w swojej trumnie dla niezamężnej matki? James już nie krył
uśmiechu. Też powiedziałbym, że nie. Czy Murphy albo MacEwan coś podejrzewali?
W przeciwieństwie do Jamesa, Emma nie widziała w tym nic zabawnego.
- Nie. Nie wyglądało na to, żeby poczuli dodatkowy ciężar.
- Emmo powiedział tylko James.
Po wysłuchaniu takiej historii jego serca nie powinno przepełniać uczucie radości.
Jednak tak było. Odczuł ogromną ulgę, kiedy poznał prawdziwy powód oporu Emmy przed
ekshumacją zwłok jej męża. Wyobrażał sobie przecież, że Emma tak bardzo kochała Stuarta,
że nie mogła znieść myśli o zakłóceniu jego wiecznego odpoczynku.
Miał ochotę śpiewać na całe gardło, co w tej sytuacji byłoby wysoce niestosownym
zachowaniem.
- To prawda powiedział że przedsiębiorca pogrzebowy mógłby doznać szoku na
widok dwóch ciał w jednej trumnie. Ale, na litość boską, Emmo, dlaczego mi po prostu nie
powiedziałaś?
- Obiecałam, że tego nie zrobię. To znaczy obiecałam Clarze. Poza tym... nie
potraktowałam Stuarta z należnym szacunkiem. Myślałam... naprawdę myślałam, że będziesz
bardzo zły. Tak, jak tamtego dnia, kiedy ci powiedział...
- Aha mruknął James, kiedy Emma nie dokończyła zdania. - Tamtego dnia. To chyba
nie był mój najlepszy dzień.
- To nie tak było. Emma popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Nie, to ty miałeś rację.
Tylko nie powinien uderzyć Stuarta. To nie było potrzebne. Ale słusznie chciałeś
powstrzymać nas przed ucieczką. Potem cię za to nienawidziłam. Teraz widzę, że miałeś
całkowitą rację. Gdybyśmy cię posłuchali, Stuart mógłby nadał żyć.
- Myślisz, że ja to zrobiłem dla Stuarta? James popatrzył na nią z niedowierzaniem.
Te słowa znalazły natychmiastowy oddźwięk. Emma spojrzała na niego, mrugając
powiekami jak zbudzona ze snu.
- Nnnie dla niego? wyjąkała. To znaczy...
- Kochałem Stuarta przyznał James. Kochałem jak brata, ale widziałem jego wady.
Miał szczęście, że udało mu się przeżyć ten wieczór, kiedy powiedziałaś mi, że planujecie
ucieczkę. Ale to nie jego bałem się utracić. Nie jego.
Niebieskie jak niezapominajki, rozszerzone ze zdumienia oczy Emmy uporczywie się
w niego wpatrywały.
- To dlaczego... Nie rozumiem. W takim razie dlaczego...
James podszedł do niej i ukląkł przy jej taboreciku. Ujął jej lewą dłoń, na której nosiła
jego sygnet, nie mając jeszcze obrączki.
- Czy tak trudno jest ci w to uwierzyć? spytał, usiłując mówić lekkim tonem, chociaż
serce waliło mu jak oszalałe. Teraz nie mógł się cofnąć. Musi zachować się jak mężczyzna.
- Bałem się stracić ciebie, Emmo powiedział, zaciskając rękę na jej dłoni, jakby
jeszcze teraz mogła mu się wyślizgnąć. Dlatego to zrobiłem.
- To niemożliwe! Emma wyszarpnęła rękę, zerwała się z taborecika i popatrzyła na
niego z oburzeniem. Teraz ty jesteś... sama nie wiem co. Ale ty mnie nie kochałeś, James, ja
to wiem.
- Nic nie wiesz powiedział. Nie był zły ani rozgoryczony, tylko bardzo zmęczony.
Myślał, że odczuje ulgę, wyjawiając jej najgłębszą tajemnicę swojego serca. Ale teraz
odczuwał tylko znużenie.
- Kochałem cię od chwili, kiedy skończyłaś szkołę. Ale Stuart był pierwszy.
- To jest... to jest... Sama nie wiem, co to jest stwierdziła Emma. Ale ty nie mogłeś
mnie kochać, James. Gdyby tak było, to przyjechałbyś po mnie, a nie po Stuarta, kiedy
dostałeś już wiadomość o jego śmierci.
James wstał z klęczek i podszedł do niej.
- Jak mógłbym po tym wszystkim spojrzeć ci w oczy? Myślałem, że jesteś w
Londynie. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłabyś jeszcze być na Faires. Chciałem
spokojnie zastanowić się nad tym, w jaki sposób mam się do ciebie zbliżyć.
- Więc było ci tak bardzo trudno przyznać, że masz dla mnie trochę uczucia? spytała
Emma łamiącym się głosem.
- Przyznać, że jestem zakochany w żonie mężczyzny, którego traktowałem jak
własnego brata? Poza tym, Emmo James mówił łagodnym tonem, chociaż coś go ściskało za
gardło nigdy nie dałaś mi choćby cienia nadziei. Nie ukrywałaś, jakie budzę w tobie uczucia.
- Ty też odparowała Emma.
- Naprawdę? Na twarzy Jamesa pojawił się smutny uśmiech. Kiedy mężczyzna, który
przez całe życie miał wszystko, co tylko zechciał, dowiaduje się, że nie może mieć tego,
czego najbardziej pragnie, powie wszystko, żeby tylko przekonać siebie samego, iż wcale mu
na tym nie zależy, Uwierz mi jednak, że zawsze pragnąłem, abyś była moją żoną.
Emma uniosła rękę, żeby zetrzeć łzy, które znowu zabłysły na jej długich rzęsach.
- To niemożliwe powiedziała, wcale nie łzawym, a raczej wzgardliwym tonem. Gdyby
to była prawda, to dlaczego mówiłeś o unieważnieniu małżeństwa na zamku MacCreigh?
- Czy wyszłabyś za mnie, Emmo, gdybym tego nie zrobił?
Zmrużyła oczy. Robiła wrażenie zamyślonej.
Po chwili spojrzała na niego, jednak z jej oczu nie można było niczego wyczytać. Ale
jej twarz miała zdecydowany wyraz.
- A co teraz? spytała. Czy chcesz dostać to unieważnienie?
- Nigdy tego nie chciałem powiedział James, zbliżaj, się do niej, ale powstrzymała go
gestem. Nadal miała zdecydowany wyraz twarzy, ale jej oczy wyrażały ból.
- Chcesz nadal być moim mężem spytała łamiącym się głosem po tym wszystkim, co
ci powiedziałam? Sprofanowałam trumnę twojego kuzyna. Nie powstrzymałam człowieku,
który go zabił. Stuart zginął z mojej winy.
- Stuart zginął oświadczył zdecydowanie James bo nie miał za grosz rozumu. Przestań
płakać i chodź tu do mnie.
- Ja będę okropną żoną zapewniła go Emma, cofając się na widok jego wyciągniętej
dłoni. Nie umiem być prawdziwą żoną. Nawet nie jestem w stanie wydać na świat dzieci. Nie
będziesz miał dziedzica.
- Zawsze można ustanowić innego sukcesora. A teraz chodź.
Chwycił ją za rękę i z wolna przyciągał ją do siebie.
- James powiedziała ostrzegawczo Emma.
Przed czym go ostrzegam? pomyślała. Wiedział już o niej wszystko, co najgorsze, i
nadal jej pragnął. A ona też go pożądała. Fergus miał rację James, jak się okazało, zawsze ją
kochał i kocha ją nadal ta świadomość sprawiła, że serce trzepotało jej w piersiach i nie mogła
złapać tchu. I to na pewno nie była wina zbyt ciasno zasznurowanego gorsetu.
Kiedy James, nie odrywając od niej wzroku, poniósł jej dłoń do ust, jej kłopoty z
oddychaniem jeszcze bardziej się nasiliły.
- James wyszeptała.
Jego wargi przesunęły się teraz w wygięcie jej łokcia. Emma patrzyła na jego
pochyloną głowę, na rozwichrzone czarne włosy, czując, jak jego rozpalona twarz przesuwa
się coraz wyżej, a kiedy była już przekonana, że za chwilę serce wyskoczy jej z piersi, ich
usta połączyły się w pocałunku.
Całowali się w blasku padającym z kominka. Język Jamesa błądził we wnętrzu jej ust.
Ich wargi nie odrywały się od siebie. Wreszcie Emma odsunęła się trochę i ujęła jego twarz w
dłonie.
- Czy to nie sen? spytała, znając doskonale odpowiedź. Czuła przecież pod palcami
zarys jego policzków i ślad zarostu.
- Właśnie o to samo chciałem cię spytać powiedział James. Musimy to dokładnie
zbadać, żeby się upewnić, że to nie jest sen.
Już po chwili niebieska balowa suknia i elegancki frak Jamesa leżały na podłodze.
Emma napawała się widokiem jego muskularnego torsu, szerokich ramion i płaskiego
brzucha. On ma ciało anioła, stwierdziła w duchu.
Po chwili poczuła to ciało przy swoim ciele, czuła, jak jego palce szarpały sznurówki
jej gorsetu.
Ciało anioła, a umysł diabła, dodała w duchu.
- Jak to się zdejmuje? spytał James, walcząc ze stawiającą opór sznurówką. Zanim
Emma zdążyła odpowiedzieć, zerwał ją i odsłonił jej piersi. Pochylił głowę, drażniąc jej sutki
językiem, dopóki nie stały się napięte i stwardniałe, popychając ją jednocześnie w stronę
łóżka.
Emma z westchnieniem opadła na miękką kołdrę. To na tym polega małżeństwo,
pomyślała. James był zbyt delikatny, żeby ją o to pytać, ale na pewno się domyślał, że jej
związek ze Stuartem wyglądał zupełnie inaczej. Stuart nigdy, jak to teraz robił James jego
zarost drażnił jej delikatną skórę nie przesuwał wargami po jej brzuchu. Emma nie wiedziała,
do czego on zmierza, dopóki nie poczuła, że jego język dotyka intymnego wgłębienia między
jej nogami. Jej ciało wygięło się tak gwałtownie, że omal nie spadła z łóżka.
- Co ty robisz? wyjąkała.
Odpowiedziało jej milczenie. To, co robił, było oczywiste. Sposób, w jaki ją pieścił,
na pewno nie uzyskałby aprobaty kościoła. Emma była o tym przekonana.
Kiedy wydawało się jej, że już dłużej nie zniesie tej rozkosznej męki, James uniósł
głowę.
Po chwili był już w niej, szczelnie ją wypełniając. Chociaż nie zdawała sobie z tego
sprawy, tak żarliwie się do niego tuliła, że James zapragnął natychmiast się w niej zatracić.
Opanował się jednak i dopiero kiedy Emma ze zduszonym okrzykiem uniosła biodra i poczuł,
jak pulsuje wokół jego męskości, on też osiągnął zaspokojenie.
Ostatnią myślą Emmy, zanim porwała ją ta wszechogarniająca fala, było, że powinna
zakryć Jamesowi dłonią usta, żeby zdusić jego głośny okrzyk rozkoszy. Nie wiedziała nawet,
czy to się jej udało, tak się zatraciła we własnej ekstazie.
Upłynęło kilka minut i usłyszeli stukanie do drzwi.
- James? Emmo? rozległ się głos lady Denham. Jesteście tam? Słyszałam jakiś głos.
Czy to nie był cudowny bal? Emma wiedziała już, że próba uciszenia Jamesa się nie
powiodła.
James, który jeszcze na tyle nie doszedł do siebie, żeby móc odpowiedzieć matce
normalnym głosem, rzucił Emmie błagalne spojrzenie.
- Tak, lady Denham zawołała Emma, z trudem powstrzymując się od śmiechu. To
było naprawdę cudowne.
29
- Witam was wszystkich zaczął przewodniczący Ławy Królewskiej Sądu
Najwyższego, Reardon, który przy tej okazji wystąpił w okazałej peruce w szkole imienia
Stuarta Chestertona. Z wielką radością ogłaszam, że szkoła jest już oficjalnie otwarta.
Sędzia uderzył butelką szampana o ceglaną ścianę. Grube, zielone szkło rozprysło się
natychmiast na kawałki i biała piana zaczęła spływać po budynku. James nie był jedyną osobą
wśród zgromadzonych, która uznała ten gest za marnotrawienie dobrego trunku. Jednak
klaskał razem ze wszystkimi to znaczy zaczął klaskać, kiedy trąciła go żona.
Natychmiast otoczyli ich mieszkańcy wioski, którzy chcieli im podziękować za tak
hojny dar (ta szkoła będzie dostępna dla każdego dziecka na wyspie), życzyć im szczęścia
albo tylko na nich popatrzeć. Mieszkańcy Faires nieczęsto mieli okazję zobaczyć
prawdziwego hrabiego i jego żonę. Za to bardzo często widywali baronów z żonami. Lord i
lady MacCreigh spędzali teraz sporo czasu w wiosce trwały właśnie prace na zamkowym
dachu, a lady MacCreigh dawna Penelope van Court nie mogła znieść tego hałasu.
Widywano również często pannę Fionę Bain obecnie lady Harold, żonę dziedzica
księcia Rutheforda ponieważ największą przyjemność sprawiało jej paradowanie po uliczkach
miasteczka w nowych strojach z Londynu.
Jednak lord i lady Denham rzadko tu bywali, chociaż stale przysyłali pieniądze.
Szkoła była dopiero pierwszą placówką imienia Stuarta Chestertona. Miał powstać jeszcze
szpital, w którym znajdzie pracę jedyny absolwent Oxfordu z wyspy Faires, John McAddams,
jak również izba położnicza, której otwarcie dziwnym zbiegiem okoliczności miało nastąpić
w tym samym okresie, kiedy lady Denham sama spodziewała się rozwiązania.
Jednak nie wszyscy byli zadowoleni z ulepszeń, które lord i lady Denham
zaprowadzali na tej ubogiej wyspie rybackiej. Pan Murphy był poważnie zaniepokojony,
ponieważ w związku z prowadzonymi pracami pojawiło się wiele nowych pojazdów i jego
karawan stał się bezużyteczny służył teraz tylko swojemu pierwotnemu przeznaczeniu.
Ponieważ w okolicy nie wybuchła żadna nowa epidemia, jego interesy stały źle. Nic się nie
działo od czasu, kiedy lord i lady Denham poprosili go o wydobycie trumny młodego pana
Chestertona, którą on i Cletus MacEwan zakopali przed wieloma miesiącami pod Drzewem
Życzeń, gdy zabrakło miejsca na cmentarzu.
Lord i lady Denham hojnie go wtedy wynagrodzili za wydobycie trumny i za
przewiezienie jej do przedsiębiorcy pogrzebowego. Jednak do dzisiaj nie mógł zrozumieć,
dlaczego, kiedy zgłosił się po pewnym czasie do tego przedsiębiorcy, żeby się zorientować,
czy nie ma jakiegoś ciała do przewiezienia, zobaczył aż dwie nowe trumny bardziej
odpowiednie dla księcia niż dla wikarego a powinna być tylko jedna.
Obie trumny zostały załadowane na prom i, jak przypuszczał Murphy, dotarły
szczęśliwie do opactwa Denham. Wydawało mu się to niesłychanym trwonieniem pieniędzy,
zamawianie dwóch trumien, kiedy wystarczyłaby jedna, ale w końcu to nie było jego sprawa.
Bogacze byli zupełnie innym gatunkiem ludzi i nie próbował nawet ich zrozumieć.
Pan Murphy nie był tego dnia jedynym mieszkańcem Faires, którego dziwiły
ekstrawagancje hrabiego Denham. Młody Fergus MacPherson uważał, że budowanie nowej
szkoły było skandaliczną rozrzutnością. Teraz, kiedy miał okulary i widział wszystko, czego
przedtem nie dostrzegał, nikt by go nie zwabił do żadnej szkolnej klasy, choćby nowej i
pięknej. Miał zbyt wiele rzeczy do zbadania na okolicznych pagórkach, po których stale
wędrował z brązowym kundelkiem, szczeniakiem Uny, którego nazwał Roberts Drugi, na
cześć lokaja, który przejął po Emmie nauczycielskie obowiązki. Roberts z ogromną ulgą
przyjął wiadomość, że lord Denham zatrudnił stałego nauczyciela, i z radością wrócił do
Londynu.
Podczas jednej z takich wędrówek z Robertsem Drugim, Fergus zobaczył lorda i lady
Denham, którzy stali pod Drzewem Życzeń i wieszali na nim swoje buty. Zachowywali się
tak, jakby nie byli członkami angielskiej arystokracji, ale zwykłą młodą parą, która ma zacząć
nowe życie i chciałaby zaznać trochę szczęścia. To wszystko, jak uznał Fergus, było tylko
marnowaniem dobrego obuwia, ponieważ sądząc po tym, jak hrabia całował swoją żonę,
myśląc, że nikt tego nie widzi, los już wystarczająco hojnie obdarzył tę parę.