1
Myrna Mackenzie
Wiele hałasu o miłość
2
PROLOG
Gilbert Messmer odłożył egzemplarz „Wiele hałasu o nic" i spojrzał za
okno. Jego siostrzenica Emma Carstairs zbierała właśnie zioła w herbarium.
Jutro mijało dokładnie dwadzieścia pięć lat od dnia, gdy jego umierająca siostra
Danielle poprosiła go, by zajął się Emmą jak własnym dzieckiem. I
rzeczywiście zajmował się nią przez ostatnie ćwierć wieku, jakby była jego
córką. Dlaczego akurat teraz zaczął odczuwać niepokój o jej los?
Emma miała dwadzieścia dziewięć lat, była dorosłą kobietą. Ostatnio
jednak wydarzyło się coś, co sprawiło, że nieustannie się zastanawiał, czy
należycie wypełnił obietnicę daną Danielle.
Oczywiście, że wypełniłem, pomyślał. Dałem jej wikt i opierunek, dach
nad głową. Dbałem o nią.
Gilbert się skrzywił. Czy aby na pewno zrobił wszystko, co w jego mocy?
Czy rzeczywiście niczego nie zaniedbał? Jego żona umarła przy porodzie małej
Holly wkrótce potem, gdy w domu zamieszkała Emma. Gilbert zmienił się
radykalnie po śmierci żony, wycofał się zupełnie z życia, szukając ucieczki, a
zarazem zapomnienia w pracy.
Był zdolnym, rzutkim biznesmenem, ale od śmierci żony emocjonalnym
wrakiem. Tą resztką uczuć, która mu została, obdarowywał Holly, dla Emmy
nic już nie zostało. Tak było od początku. Dlaczego zaczął martwić się tym
akurat teraz?
- Wiesz dlaczego - szepnął do siebie. Holly zakochała się w człowieku, z
którym Gilbert prowadził interesy. Zaręczyła się. Promieniała szczęściem.
Gilbert doskonale rozumiał ten stan, bo sam bardzo kochał żonę i jego Lila też
kiedyś była szczęśliwa. Uśmiech niemal nie opuszczał jej twarzy.
R S
3
Kiedy Holly się zakochała, sam odżył, wydobył się z mgły, w której żył
przez ostatnich dwadzieścia pięć lat. Szczęście córki było dla niego
prawdziwym darem od losu.
Holly chodziła z głową w chmurach i z roziskrzonymi oczami, a Emma
pochylała się nad grządkami w ogrodzie. Gilbert po raz pierwszy zadał sobie
pytanie, czy jego siostrzenica rzeczywiście lubi pracę w ogrodzie.
Nigdy jej o to nie pytał. Po prostu pozwalał, by zajmowała się rezydencją
Messmerów. Miała też swoje zadania do spełnienia w jego hotelu. I Emma albo
pracowała, albo chodziła na kursy i szkolenia zawodowe. Czy przeżyła kiedyś
taką radość, jaką przeżywała teraz Holly? Gdyby nawiedził go dzisiaj duch
Danielle, czy mógłby z czystym sumieniem powiedzieć, że uczynił dla jej córki
wszystko, co powinien?
Nie, ale co mógł teraz zrobić?
- Coś jednak zrobię. Przyrzekam ci, Danielle. Naprawię wszelkie szkody.
- Tylko jak?
Gilbert spojrzał na odłożoną przed chwilą książkę. Może Szekspir
podsunie mu pomysł, jak niedbały wuj może zadośćuczynić za swoje winy i
zadbać o szczęście siostrzenicy? W końcu nikt lepiej nie znał natury ludzkiej niż
ten wielki dramaturg.
Gilbert wpatrywał się w złocone litery tytułu. Kochał tę komedię, czytał
dziesiątki razy, znał ją prawie na pamięć. Romantyczni bohaterowie wracający z
wojen, młoda para poznająca pierwsze porywy miłości, podstępny
niegodziwiec, jeszcze jedna para, tocząca ze sobą wieczne słowne potyczki, i
mnóstwo swatania, kojarzenia samotnych serc, romantycznych porywów.
- Hmm - mruknął i ponownie spojrzał za okno. Emma podniosła akurat
głowę, uśmiechnęła się, pomachała mu i wróciła do swojego zajęcia.
Bardzo przypominała matkę: te same czarne włosy, poważne, szare oczy.
- Dwadzieścia pięć lat - szepnął. - Jakiż byłeś samolubny. Jak ślepy.
R S
4
Teraz jednak oczy mu się otworzyły. Spróbuje jeszcze raz. O ile nie jest
za późno. Musiał tylko ułożyć sobie plan działania. Powinien koniecznie
postawić potrzeby córki i siostrzenicy na pierwszym planie, zamiast uciekać w
pracę.
Od czego zacząć? Co robić? Co uczyniłoby Emmę szczęśliwą?
- Może... - mruknął. Może to samo, co opromieniało w ostatnich
tygodniach Holly...
Głupia, desperacka myśl. Emma dawno i wyraźnie powiedziała, że nie
chce wychodzić za mąż. Gilbert nie wiedział nawet dlaczego. A właśnie, czy to
nie wstyd, że nie miał pojęcia o takich rzeczach?
Z drugiej strony Holly przecież też nie planowała małżeństwa, a teraz jest
zaręczona i nie posiada się ze szczęścia.
To samo mogłoby się przydarzyć Emmie.
Może i tak... Ale jak do tego doprowadzić, skoro dawno zdecydowała, że
nie dla niej porywy serca?
Gilbert wziął książkę do ręki i przesunął czule dłonią po oprawie z
zielonej skóry. Kartkując wolumin, wdychał zapach papieru i przypominał sobie
losy bohaterów.
Swaty...
Nie. Przecież to szekspirowski teatr. Kraina fantazji.
Tymczasem Emma, pochłonięta pracą, była samotna. Jeszcze bardziej
samotna poczuje się po ślubie Holly. Jeśli jednak wyszłaby szczęśliwie za mąż,
Gilbert zyskałby poczucie, że zadośćuczynił za swoje dotychczasowe winy.
Westchnął ciężko.
- Gdybym tylko mógł znaleźć właściwego kandydata... Na pewno gdzieś
tam jest mężczyzna wprost stworzony dla Emmy.
Myśl zapadła głęboko w umysł, napełniając Gilberta radością i nadzieją.
Miał ochotę roześmiać się w głos. Poczuł się znowu młody. Od wieków nie miał
tak dobrego humoru.
R S
5
Jeśli rzeczywiście gdzieś istniał mężczyzna stworzony dla Emmy, on go
znajdzie. Był niemal pewien, że wie, kto by się nadał. Emma znała tego
człowieka. Były żołnierz, zupełnie jak jeden z bohaterów komedii Szekspira.
Jeśli istniał cień szansy, by Emma odnalazła miłość, Gilbert był zdecydowany
go wykorzystać.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Czy naprawdę dobrze się czujesz, Emmo? Nie wyglądasz najlepiej.
- Wszystko w porządku. - Emma zesztywniała i wbiła wzrok w książkę.
Wcale nie czuła się dobrze. Ogarniała ją panika. Miała nadzieję, że Holly tego
nie widzi.
Odłożyła lekturę.
- Jesteś pewna, że Chris przywiezie ze sobą Ryana Benedicta? - zapytała
kuzynkę.
Oczy Holly rozjaśniły się na dźwięk imienia Chrisa.
- Absolutnie pewna - przytaknęła. - Chris i Ryan prowadzą wspólne
interesy. Dlaczego nie miałby zaprosić go do nas? To zupełnie naturalny gest.
Ponieważ nie chcę widzieć tego faceta, odpowiedziała w myślach Emma.
Ponieważ kiedy go widziałam po raz ostatni, wymieniliśmy niewinny
pocałunek, a ja zachowałam się jak głupia gęś, naiwna pensjonarka. Żenująca
reakcja i lepiej do tego nie wracać. Rzeczywiście zareagowała jak panna z
dziewiętnastowiecznej powieści, dla której sama myśl o pocałunku jest
grzechem. Na szczęście rodzina wiedziała, że Emma nie chce wychodzić za
mąż, w przeciwnym razie mogliby uznać, że interesuje się Ryanem.
- Po prostu się zdziwiłam - wyjaśniła. - Chris przyjeżdża omówić
przygotowania do ślubu, a Ryan spotkać się z wujem w interesach. Skoro tak,
wydawało mi się logiczne, że zatrzyma się w naszym hotelu.
R S
6
Holly przewróciła oczami.
- Daj spokój, Em. Ryan jest najlepszym przyjacielem Chrisa, więc
zatrzyma się u nas. Tata bardzo serdecznie go zapraszał. Nie lubisz go?
Uważaj, powiedziała sobie Emma.
- Prawie go nie znam. Widziałam go raz, kilka tygodni temu, i to
wszystko. Nic o nim nie wiem.
Wuj poprosił ją wtedy do salonu, gdzie zebrało się już całe towarzystwo,
by wznieść toast za umowę o zawiązaniu spółki między firmą Gilberta oraz
firmą Chrisa i Ryana. Pierwszą osobą, na którą padł jej wzrok, był właśnie
Ryan. Ciemnowłosy, o wojskowej postawie i sylwetce, którą zachował, mimo iż
dawno odszedł ze służby. Spojrzał na nią ciemnoniebieskimi oczami, a jej aż
dech zaparło. Co natychmiast bardzo ją zirytowało.
Nie ulegała męskim wdziękom, wiedząc, jakie to może być
niebezpieczne. Po co lekkomyślnie ryzykować? Nigdy tak nie postępowała.
Tego samego popołudnia Holly i Chris ogłosili swoje zaręczyny. Holly
dwa miesiące wcześniej pojechała z Gilbertem do St. Louis na spotkanie w
C&R Technologies, i tak poznała Chrisa.
Od tego czasu spędzała wiele czasu w St. Louis. Emma prawie jej nie
widywała, raz czy dwa spotkała Chrisa. Nieważne.
Chris właśnie uścisnął dłoń wuja Gilberta, potem go objął i wszyscy w
salonie zaczęli klepać się po plecach i ściskać. Emma, która nigdy nie lubiła
kontaktu fizycznego, stała akurat obok Ryana. Ten uśmiechnął się i zapytał:
- Pozwoli pani, panno Carstairs? - Głos miał niski, leciutko zachrypły i
bardzo niebezpieczny. W każdym razie pytanie zabrzmiało tak, jakby pytał
Emmę, czy może ją rozebrać, a przecież chciał tylko uczcić święto Holly i
Chrisa. Zanim się zorientowała, nachylił się i pocałował ją lekko w policzek. A
ona, speszona, szarpnęła się jak idiotka, i jego wargi musnęły kącik jej ust.
Salon nagle zniknął. Czuła, jak pali ją skóra. Chciała... nie potrafiła
powiedzieć, czego właściwie chce, ale na pewno chodziło o poczucie bliskości.
R S
7
W każdym razie nie była w stanie ująć tego racjonalnie, a tym bardziej -
zrozumieć.
Później tłumaczyła sobie, że był to tylko pocałunek z okazji zaręczyn
Holly, nic więcej. Gest bez większego znaczenia, jeden z tych, jakie ludzie
wymieniają codziennie. Ale ta interpretacja powstała o wiele później.
W tamtym momencie natomiast poczuła kompletny chaos w głowie,
zaparło jej dech.
A potem, kiedy Ryan już się odsunął, pomyślała, że mogłaby mieć z nim
śliczne dzieci, a ona przecież chciała je mieć.
Natychmiast wróciła na ziemię. O czym ona w ogóle myśli, do diabła?
Przez tyle lat walczyła, by panować nad emocjami, więc teraz nie pozwoli sobie
na nieodpowiedzialne zachowanie i jakieś głupie uniesienia.
Kiedyś to zrobiła. Spotkała na zjeździe hotelarzy faceta, zaczęła się z nim
spotykać i zakochała się. On twierdził, że zależy mu na niej, ale naprawdę
zależało mu na dojściach do firmy wuja Gilberta. Sparzyła się boleśnie. Jej
matka też się sparzyła, bo ojciec Emmy odszedł. Nie chciała powtarzać
podobnych błędów. Nie musiała koniecznie iść do łóżka z Ryanem, który
wyglądał jej na kobieciarza, żeby mieć dziecko. Istniały inne sposoby.
- Em?
Zdała sobie sprawę, że zaciska dłonie i przygryza wargę.
- Słucham, Holly? - zapytała, siląc się na możliwie swobodny ton.
- Naprawdę dobrze się czujesz? Zapytałam, czy nie lubisz Ryana, a ty
dosłownie odpłynęłaś. Widziałam, jak cię pocałował w czasie naszych zaręczyn
i zauważyłam twoją reakcję...
Emma pokręciła głową.
- To bez znaczenia.
- Em... - Holly nie wydawała się przekonana.
R S
8
- Nawet nie próbuj tego roztrząsać, Holly. Przestałam interesować się
facetami, tak jak inne dziewczyny przestają nosić kucyki. Wyrosłam z tego.
Dyskusję na ten temat uważam za zakończoną.
- Mówisz, jakbyś była Bóg wie jak wiekową damą. Emma się zaśmiała.
- Jeśli chodzi o facetów, jestem. A mówiąc serio, przepraszam, że
odpłynęłam, jak to określiłaś, ale zastanawiam się właśnie nad koncepcjami
nowego wystroju naszego hotelu. W końcu między innymi po to zdecy-
dowaliśmy się na remont, a wuj właśnie podrzucił mi ciekawą rzecz - wskazała
na leżącą obok niej książkę - no i sama rozumiesz...
Kłamała, ale nie chciała, żeby Holly się o nią martwiła. Dziecko... Teraz,
kiedy Holly zacznie nowe życie, ona zostanie sama i powinna skupić się na
własnych celach. Chciała mieć kogoś bliskiego, być kimś bliskim dla innej
ludzkiej istoty. Zaraz po ślubie Holly zamierzała się rozejrzeć i dowiedzieć,
jakie ma szanse na adopcję.
- Jeśli coś cię drażni w Ryanie... - podjęła jeszcze raz Holly.
Emma pokręciła energicznie głową.
- Nie, skądże. Może jest trochę zbyt wylewny, jak na mój gust, ale
potrafię się dostosować. Mam w tym dużą wprawę, przecież wiesz.
Wbrew tym zapewnieniom dręczyły ją oczywiście wątpliwości. Ryan
musiał dostrzec, że zrobił na niej wrażenie, a to niezbyt wygodna sytuacja. John,
jej były chłopak, od samego początku ich znajomości grał właśnie na jej
emocjach i zauroczeniu jego osobą. Jej matka w swoich dziennikach pisała, jak
ślepo była zapatrzona w męża.
Pozwoliła się ponieść uczuciu do mężczyzny, a on manipulował nią,
zmuszał, by robiła, co chciał. W końcu, prawdopodobnie znudzony, spakował
walizki i odszedł. Emma miała powody, żeby omijać Ryana szerokim łukiem.
Natomiast Holly i wuj Gilbert mieli wszelkie powody, żeby przyjmować
go w rezydencji Messmerów.
Holly spojrzała na zegarek.
R S
9
- Powinni tu być lada chwila. Muszę się pospieszyć. Przebrać, uczesać.
Chris dzwonił zaraz po wyjeździe z St. Louis i mówił, że będą wcześniej, niż
planowali. - I wybiegła z pokoju, zostawiając Emmę samą z ponurymi myślami.
- Lada chwila - szepnęła do siebie przerażona, zupełnie nieprzygotowana
psychicznie do tak szybkiego spotkania z Ryanem. I w ślad za Holly ruszyła na
górę do swojego pokoju.
Kochany wuj Gilbert miał słabość do Szekspira, ona też. Nie wiedzieć
czemu wydawało jej się, że Bard byłby ubawiony jej sytuacją.
Powinnam całą sprawę potraktować lekko, myślała. Będę jak wytrawna
aktorka w komedii Szekspira, która bawi się odgrywaniem własnej roli.
Postanowiła udawać, że absolutnie nie pamięta tamtego niefortunnego
pocałunku.
Ryan powtórzył sobie, że to wizyta wyłącznie służbowa i skręcił w aleję
prowadzącą do rezydencji Messmerów położonej w pobliżu wioski Avon Lake
w stanie
Teksas, niedaleko wybrzeża. To, że aż zbyt wyraziście pamiętał różowe
usta Emmy Carstairs, niczego nie zmieniało.
- Cholera - mruknął.
- Co się stało? - zapytał Chris.
Ryan mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.
- Coś sobie właśnie przypomniałem. Drobiazg. Nieważne.
I to była prawda, ponieważ Emma Carstairs była nieważna. Spotykał się z
kobietami, które interesowały się jego portfelem, no i chętnie wskakiwały mu do
łóżka. To mu odpowiadało. Benedictowie zawsze wybierali takie kobiety, bo
Benedictowie byli pozbawieni serca. Mieli swoje ambicje, spryt, tupet -
kombinacja, dzięki której na ogół osiągali zamierzone cele.
Uczucia nie wchodziły w grę, bo tam gdzie się pojawiały, sprawy
zaczynały przybierać paskudny obrót, a ludzie wychodzili z takich doświadczeń
poobijani. A on nie chciał nikogo krzywdzić, nie był przecież zimnym draniem.
R S
10
Szczególnie starał się unikać takich poważnych ludzi jak Emma.
Sprawiała wrażenie osoby, która jeśli zainteresuje się mężczyzną, będzie
oczekiwała od niego zaangażowania, którego Ryan nie mógł jej dać.
Nie wyglądało zresztą, żeby się nim zainteresowała. Po tym pocałunku w
salonie spojrzała na niego tak, jakby go szczerze nie lubiła. To dlaczego
chodziło mu po głowie, że tym razem pocałuje ją naprawdę, łamiąc swoje
żelazne zasady dotyczące kobiet?
Zapowiadał się naprawdę długi miesiąc.
- Nie wiem, o czym myślisz, ale wysiadaj już z wozu - odezwał się Chris.
- Stęskniłem się za Holly. Tych kilka tygodni bez niej ciągnęło się w
nieskończoność.
Ryan się uśmiechnął.
- Oto słowa zakochanego. - Wysiadł z samochodu i roztarł kolano, żeby
nie utykać. Stara rana ciągle dokuczała, kiedy zbyt długo prowadził.
- Nic nie mów, bo sam nigdy nie byłeś zakochany - przyciął mu Chris.
- Ale nie mam nic przeciwko zakochanym. Ja rzeczywiście nie jestem
szczególnie uczuciowy, chociaż cieszę się, że spotkałeś swoje szczęście.
- Wiem. I trochę mi przykro, że ty będziesz musiał pracować, kiedy ja w
tym czasie nie będę robił nic innego, tylko cieszył się swoim szczęściem,
planując ślub oraz wesele.
Ryan pokręcił głową.
- To żaden problem. Wiesz, że lubię pracować.
Rzeczywiście, pracował bez wytchnienia, tworząc z Chrisem,
przyjacielem z armii, ich firmę. C&R Technologies było jego dzieckiem, całym
jego życiem. Wcale mu nie przeszkadzało, że będzie pracował, kiedy jego
przyjaciel będzie przeżywał romantyczne chwile.
W sekundę później Ryan zapomniał, co sobie właśnie obiecał, bo oto
przed domem pojawili się Holly, Gilbert i Emma. Słońce połyskiwało na jej
ciemnych włosach, rozświetlało jasną skórę i opromieniało ją całą pomimo
R S
11
czarnej sukni. Uśmiechnęła się do Chrisa, a ciepły uśmiech odmienił na moment
jej zwykle poważną twarz. Przywitała się bardzo uprzejmie i oficjalnie z
Ryanem, po czym utkwiła wzrok w przestrzeni nad jego lewym ramieniem.
Jeśli się zastanawiał, czy Emma zapomniała o ich pocałunku, to właśnie
poznał odpowiedź.
Nie zapomniała i była wyraźnie niezadowolona z ich ponownego
spotkania. Hm, bardzo ciekawe...
Właściwie powinien ją ignorować, ale wiedział, że nie zdoła, bo zbyt
dobrze pamiętał słodki smak jej ust. Jeśli chciał zapomnieć, musiał podejść do
sprawy rzeczowo i wdrożyć określoną logistykę, jak to robił w pracy.
Fantazjował na temat Emmy, bo jej nie znał, a zakazany owoc lepiej smakuje.
Może odnosiła się do niego z niechęcią, bo się bała, że będzie ją podrywał.
Przejął inicjatywę. Uznał, że najlepszą taktyką będzie żartobliwy, lekko
kpiący ton. Pozwoli im zacząć znajomość raz jeszcze, od nowa. Może nawet
zostaną przyjaciółmi, co byłoby nie od rzeczy, zważywszy, że jego najlepszy
przyjaciel żenił się z jej kuzynką.
- Początek rundy pierwszej - mruknął pod nosem. Emma zamrugała,
zmarszczyła brwi i zapytała:
- Co pan powiedział, panie Benedict?
Żartem w nią, żartem. Dziewczyna na pewno ma poczucie humoru.
- Powiedziałem, że ta szminka ma śliczny odcień, Emmo. Jak się nazywa?
Różowy Całus?
Emma szeroko otworzyła oczy, zdumiona, ale też chyba zirytowana.
Potem zacisnęła usta i założyła ręce na piersiach.
- Pomyłka. Ten odcień nazywa się Wyzywający Róż - uśmiechnęła się
lekko, unosząc jedną brew.
- Co za nazwa dla szminki - zdumiał się Gilbert. - Naprawdę tak się
nazywa? Nigdy się nie znałem na dziewczyńskich sprawach, chociaż pewnie
powinienem, bo przecież mieszkam z dwoma pannami.
R S
12
Tyle było smutku w jego głosie, że Ryanowi zrobiło się go żal.
- Wychował pan dwie świetne dziewczyny, sir - powiedział. - Może pan
być naprawdę dumny. To wiele znaczy.
- Oczywiście, wujku - przytaknęła Emma. - Nie zwracaj uwagi na moją
paplaninę. Ja i pan Benedict tylko tak... - tu utknęła z braku dobrego określenia.
Tak bardzo chciała wyjaśnić wujowi, co się dzieje, że Ryan był bliski
parsknięcia śmiechem.
- Nie znamy się prawie wcale, więc wymieniliśmy kilka zdań o niczym -
pomógł jej Ryan. - Chris chce, żebyśmy razem drużbowali na ślubie.
Nic o tym nie wiedziała.
- Holly? - zwróciła wielkie szare oczy na kuzynkę. Holly wzruszyła
ramionami.
- Musisz być moją pierwszą druhną. Jakżeby inaczej? Zakładałam, że to
oczywiste, ale przepraszam, powinnam była już dawno uzgodnić to z tobą.
Nikogo innego bym nie wybrała. Chris też, bo Ryan jest jego najlepszym
przyjacielem.
- Nie wybiegałam tak daleko myślami - powiedziała Emma. - W każdym
razie dziękuję, Holly.
- To przecież nieważne, że posprzeczaliście się o odcień szminki - zwrócił
się Gilbert do Ryana. - Będziecie mieli okazję naprawdę dobrze się poznać,
ściśle z sobą współpracując.
Współpraca? Ścisła? W jego głowie zadźwięczał dzwonek ostrzegawczy,
ale mimo to Ryan znowu pomyślał o tamtym pocałunku. Zerknął na Emmę, na
której twarzy malował się szok. Na szczęście Ryan potrafił starannie ukryć
równie wielkie zdziwienie.
- Mamy współpracować? - zapytała cicho.
- Właśnie, w jakim zakresie, panie Messmer? - podjął Ryan.
Dręczyły go coraz gorsze przeczucia.
R S
13
- Mów mi Gilbert, Ryanie, proszę. Zapomnijmy o oficjalnych formach. A
w jakim zakresie będziesz współpracować z Emmą? To proste. W hotelu. - Tu
zwrócił się do Emmy: - C&R specjalizuje się w technologicznej modernizacji
starych budynków, szczególnie hoteli. Zajmują się wszystkim, i tym, co ukryte, i
tym, co widoczne, a co sprawia, że budynek żyje i funkcjonuje. Ty znasz nasz
„Texas Lights" od podszewki, wiesz o tym hotelu wszystko, pomożesz więc
Ryanowi, a on będzie mógł się z tobą konsultować w każdej sprawie.
Wyzwanie, pomyślał Ryan.
- Z pewnością będę potrzebował twojej pomocy - odezwał się, zanim
Emma zdążyła cokolwiek powiedzieć. - „Texas Lights" to historyczny hotel,
prawie zabytek, a my chcemy tam zainstalować najnowocześniejsze
technologie. Ta robota to prawdziwe wyzwanie - zakończył, nie bardzo wiedząc,
czy ma w tej chwili na myśli wyzwanie zawodowe, czy też myśli o wyzwaniu,
jakim będzie perspektywa codziennych spotkań i utarczek z Emmą.
Widząc, że Emma jest naprawdę nieszczęśliwa, dodał:
- Poradzimy sobie.
Spojrzała na niego tymi swoimi szarymi oczami, jakby mu mówiła, że nie
chce słyszeć o tym, że oni dwoje będą razem radzić sobie z czymkolwiek.
Najchętniej zostawiłaby towarzystwo i odeszła.
Interesujące.
- Widziałam wstępny grafik. Prace zajmą kilka tygodni, tak?
- Trzy, cztery. Od jak dawna jesteś związana z „Texas Lights"? - zapytał
Ryan. Może zmiana tematu sprawi, że Emma przestanie patrzeć na niego jak na
czarci pomiot.
Zamrugała, jakby nie mogła się nadziwić, że zadał jej takie banalne
pytanie.
Ciekawe, co też o nim słyszała. Ryan miał niestety nie najlepszą
reputację.
- Od... dwudziestu pięciu.
R S
14
Teraz on zamrugał. Nie mogła być aż tak stara.
Holly parsknęła śmiechem, na co Chris przyciągnął ją do siebie i objął w
pasie. Posłała mu pełne miłości spojrzenie i zwróciła się do Ryana:
- Emma nie kłamie. Jej matka zmarła krótko przed moimi narodzinami.
Tata został z niemowlęciem, czterolatką i hotelem, który musiał prowadzić. Ja
miałam w „Texas Lights" kołyskę, a Emma po prostu towarzyszyła ojcu na
każdym kroku. Obie się tam wychowałyśmy, ale tylko w Emmie obudziła się
miłość do tego miejsca. Zaczynała swoją karierę od polerowania mosiężnych
okuć i biegania na posyłki, jak tylko tata jej pozwolił.
- Rozumiem - mruknął Ryan. W każdym razie wydawało mu się, że
rozumie. - Musisz być bardzo przywiązana do hotelu.
Emma wzruszyła ramionami.
- Prowadzę go.
Holly przewróciła oczami.
- Ona go kocha. I nie jest zwolenniczką zmian.
- A ja zamierzam wprowadzić ich wiele. - Tu Ryan odkrył jeszcze jedną
przyczynę, dla której ta dziewczyna może go nie lubić.
- Modernizacja wyjdzie hotelowi na dobre - odezwał się Gilbert. - Sama
się o tym przekonasz, Emmo.
- Ryan ci pomoże. Wszystko wyjaśni, bo jest ekspertem w wyjaśnianiu,
na czym polega nasza praca - wtrącił Chris, opierając policzek na głowie Holly.
- Jest też ekspertem w tym, żeby wszystko szło po jego myśli.
Po tym stwierdzeniu zapadła głucha cisza. Czy miłość kompletnie
odebrała Chrisowi rozum? Ryan przypuszczał, że tak. W każdym razie Emma
jeszcze bardziej spochmurniała.
- Sama wiesz najlepiej, kochanie, że „Texas Lights" jest coraz mniej
rentowny - pospieszył na ratunek Gilbert.
- Musimy coś zrobić. Modernizacja to jedyne rozwiązanie.
Emma skinęła powoli głową. Dyskutowała o tym wcześniej z wujem.
R S
15
- Wiem, że musieliśmy zamknąć hotel, przygotować go do modernizacji, i
tak dalej, ale nie chcę, żeby w efekcie wszystkich tych unowocześnień stracił
swój charakter. To piękny hotel. Wyjątkowy - powiedziała i spojrzała niemal
wyzywająco na Ryana. Widać było, że nie ufa mu za grosz.
Co dziwne, poczuł irytację i zawód. Nie oczekiwał, że każda kobieta na
świecie musi się w nim zakochać od pierwszego wejrzenia. Po prostu bardzo
niewiele było takich, w których budził uczucie niechęci. Jawna antypatia Emmy
raniła jego dumę osobistą. Budził się w nim prymitywny męski instynkt: podbić,
zdobyć, zwyciężyć. Głupi i bardzo prymitywny, sam to przyznawał. Wiedział
dobrze, że może tylko zranić Emmę, jeśli spróbuje ją zdobyć.
Emma przygryzła wargę i Ryan z trudem powstrzymał się, by nie
wyciągnąć dłoni i nie dotknąć miękkich, różowych ust.
- Będziemy musieli wszystko omówić - powiedział, starając się, żeby
brzmiało to jak najbardziej pokojowo.
Gilbert uśmiechnął się na te słowa.
- Koniecznie. Jeśli coś cię niepokoi, mów o tym Ryanowi.
On zaś starał się nie myśleć o jej ustach. Jeśli miałby mówić Emmie, co
go niepokoi, na pierwszy plan wysunęłyby się straszne skutki niewinnego
pocałunku, a hotel odsunąłby się na bardzo, bardzo daleki.
Tak być nie powinno. Przyjechał tu przecież pracować, ale fakt, że jego
konsultantką i doradczynią będzie właśnie Emma, poważnie komplikował
sprawę.
- Porozmawiamy przy kolacji - powiedział.
- Porozmawiamy przy kolacji - powtórzyła najuprzejmiejszym tonem,
lecz minę miała taką, jakby przy kolacji zamierzała nadziać go na widelec.
R S
16
ROZDZIAŁ DRUGI
Kiedy Emma weszła wieczorem do jadalni, stwierdziła ku swemu
najwyższemu niezadowoleniu, że Holly wyznaczyła jej miejsce przy stole koło
Ryana.
- Skoro macie tyle do omówienia, uznałam, że powinnam posadzić was
obok siebie - wyjaśniła.
A Emma? Co miała odpowiedzieć? Że nie życzy sobie siedzieć koło tego
faceta, bo jego pocałunek był jak wstrząs elektryczny? Coś jednak zamierzała
powiedzieć i już otwierała usta, ale Holly zajęła się uwielbianiem Chrisa i nie
oczekiwała żadnych odpowiedzi.
Pojawili się Gilbert i Ryan. Ten ostatni, wysoki w czarnym garniturze i
śnieżnobiałej koszuli, prezentował się imponująco. Kiedy stwierdził, że siedzą
obok siebie, spojrzał na Emmę pytająco. To miało być wyzwanie?
Chciała odsunąć swoje krzesło, ale ją uprzedził. Przy okazji mimo woli
dotknął jej dłoni; cofnęła się natychmiast i dech jej prawie zaparło na ten
przelotny kontakt, a i teraz miała kłopoty z oddychaniem, czując za plecami jego
bliskość. Zadziwiające, jak ktoś, kogo nie chciała lubić, mógł wywoływać w
niej takie reakcje. I niepokojące.
Co wuj Gilbert mówił jej o nim? Że jest ekspertem od komputerów, a
kiedyś był żołnierzem.
Usiadła i wygładziła suknię. Ten drobny gest trochę ją uspokoił. W
każdym razie miała nadzieję, że sprawi na zajmującym właśnie swoje miejsce
Ryanie wrażenie opanowanej.
Ryan zachichotał.
- Odpręż się, Emmo. Przysięgam, że nikogo nie atakuję przy stole. -
Nachylił się ku niej. - Chris twierdzi, że maniery mam całkiem poprawne.
Emma z trudem powstrzymała uśmiech.
R S
17
- Powinnam się bać, że coś wyląduje na serwecie?
- Naprawdę się tego obawiałaś? - Zrobił minę człowieka niewinnie
posądzonego i Emma musiała przyznać, choć niechętnie, że te jego niebieskie
oczy są bardzo seksowne.
- Nie, nie. Jestem pewna, że wiesz, jak posługiwać się nożem i widelcem.
Jeśli się czegoś obawiam... to tej modernizacji hotelu.
Przyglądał się jej przez chwilę uważnie.
- Pozwól, że będę szczery, Emmo - zniżył głos tak, że nikt poza nią nie
mógł go słyszeć. - Moim zdaniem obawiasz się czegoś znacznie więcej niż tylko
modernizacji hotelu. Wybacz, ale... nie chodzi chyba o to, co wydarzyło się
tamtego dnia?
Emma wciągnęła haust powietrza.
- Nie może chodzić, bo tamtego dnia nie wydarzyło się nic
nadzwyczajnego.
Ryan uniósł brew niedowierzająco, ale skinął głową.
- W porządku. Zatem dlaczego niepokoi cię modernizacja?
Wyjątkowo łatwo ustąpił, pomyślała z ulgą.
- Zamierzacie wprowadzić do hotelu najnowsze technologie. Jest to
konieczne, ale łączy się z ryzykiem. Obawiam się, że w ani jednym punkcie nie
będziemy zgodni. Ty reprezentujesz najnowsze rozwiązania, ja mam w swojej
pieczy dziewiętnastowieczne cacko. Ogień i woda.
- Niezupełnie - sprzeciwił się Ryan. - Holly mówi, że praca to całe twoje
życie, mamy więc ze sobą coś wspólnego. Praca nas pochłania i praca nam
wystarcza, żadne z nas nie myśli o małżeństwie i założeniu rodziny.
Ten uwodzicielski, przekonujący ton... Pewnie żeby ją rozbroić. Czy
właśnie tak Benedict skłaniał klientów do podejmowania trudnych decyzji?
- Ja chcę mieć rodzinę - oznajmiła niespodziewanie dla samej siebie. - Nie
potrzebuję męża, ale marzę o dzieciach. - Dlaczego to powiedziała? Co ją
napadło? Nigdy nie zwierzała się z tak intymnych planów obcym ludziom.
R S
18
Wiedziała jednak dlaczego. To była reakcja na oświadczenie Ryana.
Powiedział przed chwilą, że nie chce mieć dzieci. Tu powstawała bariera.
Tworzył się dystans. Niech on wie, że dzieli ich przepaść. Nie będzie marzyła o
jego dotyku, i on też zachowa powściągliwość. W ten sposób będą mogli razem
pracować, bez zbędnych komplikacji i obciążeń.
Ryan skinął głową.
- W porządku. Zgadzamy się zatem co do jednego: pracując razem,
zamienimy „Texas Lights" w hotel z bajki, perełkę Avon Lake. Mamy jednak
wiele wspólnego, Emmo.
Ten jego niski, melodyjny głos, który zdawał się dotykać skóry,
rozchodzić się po niej, wprawiając w leciutką wibrację. Emma nie umiałaby
nazwać inaczej tego, co się z nią dzieje.
- To się okaże - powiedziała z niejakim trudem. - Ja ze swojej strony
zrobię wszystko, żeby „Texas Lights" przetrwał bez szwanku głęboką ingerencję
technologiczną.
- Przetrwa, Emmo. - Wymawiał jej imię w taki sposób, że zaczynała
rozumieć, dlaczego kobiety tak łatwo tracą dla niego głowę. Do tego świetna
sylwetka, ciemne włosy i błękitne oczy. - Powiedz, za co tak kochasz „Texas
Lights"? - tu podniósł głos, jakby chciał włączyć pozostałych biesiadników do
ich dialogu. Bardzo dobrze, pomyślała Emma, bo ich rozmowa stawała się dla
niej zbyt intymna. On prawdopodobnie czuł to samo.
- Tak, Emmo, ty spośród nas znasz „Texas Lights" najlepiej - powiedział
Gilbert. - Nawet lepiej niż ja. A ja nigdy cię nie zapytałem, dlaczego jest ci taki
drogi.
Emma spojrzała na Holly i Chrisa, którzy trzymali się za ręce, jakby już
byli jedną osobą. Odniosła wrażenie, że bije od nich światło i rozświetla ich
jakaś wewnętrzna jasność. Potem zwróciła wzrok na wuja, który czekał z
uśmiechem na jej odpowiedź.
R S
19
Chciała powiedzieć coś miłego, coś, co wszyscy pragnęliby usłyszeć. Ona
naprawdę kochała „Texas Lights". Tam mogła przepadać na całe godziny jako
dziecko i cieszyć się samotnością, kiedy okazało się, że to Holly jest w szkole tą
śliczną i przez wszystkich lubianą. W hotelu czuła się bezpieczna, chronił ją
przed życiem i światem. To było jej miejsce, dom i prawdziwy azyl. Wuj Gilbert
był kochany i bardzo dobry, lecz Holly zawsze zajmowała pierwsze miejsce w
jego życiu i sercu, a ona pozostawała osieroconą siostrzenicą. Ale tego nie
mogła przecież powiedzieć, nie zadając bólu najbliższym.
- Nie chciałem kierować na ciebie reflektorów - szepnął Ryan i Emma
zdała sobie sprawę, że zbyt długo się zastanawia.
- Podoba mi się jego staroświecki urok i różne niedoskonałości - zaczęła z
pasją, której wcale nie myślała ukrywać. - Lubię stare parkiety, po których
widać lata, ściany, które były świadkami wielu najrozmaitszych zdarzeń. „Texas
Lights" ma wprawdzie swoje wady, które każdy może dostrzec, ale to dodaje mu
uroku i mnie się podoba. Trochę nie pasuje do współczesnych czasów, jest...
inny.
Przez chwilę nikt się nie odzywał.
- Nigdy mi o tym nie mówiłaś, Emmo - odezwała się w końcu Holly.
Emma wzruszyła ramionami. Miała nadzieję, że nie wprawiła nikogo w
zakłopotanie swoimi wyznaniami.
A teraz niestety wszystko się zmieni: Holly wychodzi za mąż, „Texas
Lights" trzeba poddać modernizacji. Obawiała się tego, bo to tak, jakby traciła
wszystko, co było dla niej ważne. Holly wyjedzie, hotel nie będzie już ten sam -
może piękniejszy, bardziej luksusowy, ale już nie jej.
- Tyle rzeczy ukrywasz głęboko na dnie duszy, Emmo - powiedział
Gilbert cicho. - Szkoda, że wcześniej cię nie zapytałem.
- Ten hotel musi być wyjątkowy - odezwał się Chris. - Obie się w nim
wychowałyście i proszę, jakie jesteście wspaniałe - mówiąc to, wpatrywał się w
Holly.
R S
20
Wszyscy wrócili do jedzenia. Ryan, choć to on zadał pytanie, jako jedyny
nie zareagował na zwierzenia Emmy.
- Powiedz to - zwróciła się do niego.
- To znaczy co? Masz jakieś wyobrażenie tego, co powinienem
powiedzieć? - Pytanie było postawione niemal od niechcenia, ale spojrzenie
Ryana przypominało spojrzenie artysty, który napotkał niezwykle interesujący
temat.
- Powiedz, że jestem idiotką. Że jeśli nie dokonamy drastycznych zmian,
likwidując to, za co kocham „Texas Lights", hotel umrze.
- Nie powiem żadnej z tych rzeczy.
- Dlaczego?
Przechylił głowę, wysuwając nieco do przodu brodę, jednak nadal
milczał.
- Dlaczego nie? - powtórzyła.
- Ponieważ sama przyznałaś, że widzisz konieczność zmian, nawet jeśli
cię nie cieszą. Poza tym to ja zapytałem cię o opinię, ty natomiast wydajesz się
osobą, która zna ten hotel lepiej niż ktokolwiek. Mogę się z tobą nie zgadzać,
ale twoje wrażenia są ważne. Teraz, kiedy wiem, że lubisz odmienność „Texas
Lights", mam punkt wyjścia. I stąd zaczniemy. Nie martw się, nie zrobię nic
wbrew twojej woli.
Emma kiwnęła sztywno głową.
- W porządku.
Bała się jednak, że jeśli zbyt długo i często będzie przebywać w jego
pobliżu, może zapragnąć, żeby coś zrobił. Wbrew jej woli... albo nie.
Po kolacji, kiedy Emma poszła do siebie, Ryan też wycofał się do
swojego pokoju, Gilbert udał się na poszukiwanie Holly. Znalazł ją w bibliotece,
oczywiście w towarzystwie Chrisa. Gilbert co prawda zdążył szczerze polubić
młodego człowieka, który świata nie widział poza jego córką, nie był jednak
R S
21
pewien, czy Chris powinien brać udział w rozmowie, którą zamierzał
przeprowadzić.
- Pozwolisz, że porwę na chwilę Holly? - zapytał. - Obiecuję, że za kilka
minut wróci do ciebie.
- Jest pan jej ojcem, sir, i pan przede wszystkim ma prawo do jej czasu -
odparł Chris.
Gilbert zachichotał.
- Mówiłem ci już, jak bardzo cię lubię? Postaram się nie zatrzymywać jej
zbyt długo.
Przeszli do salonu i Gilbert starannie zamknął drzwi.
- Coś nie tak, tato? - zaniepokoiła się Holly. - Mówiłeś prawdę?
Rzeczywiście lubisz Chrisa?
- Lubię. Chcę natomiast wiedzieć, co ty myślisz o jego przyjacielu.
Holly otworzyła szeroko oczy.
- W jakim sensie? Gilbert potarł brodę.
- W sensie Emmy.
- Przepraszam, tato, dobrze się czujesz? Gilbert się uśmiechnął.
- Wiesz, że bardzo przypominasz twoją matkę? Szkoda, że nie może
widzieć, jak wychodzisz za mąż. Tak się cieszę twoim szczęściem. Przykro mi,
że czasami cię zaniedbywałem. Chyba nie byłem zbyt dobrym ojcem.
- Daj spokój, tato. Miałeś zawsze mnóstwo pracy, ale byłeś dobrym
ojcem. Wiedziałam, że mnie kochasz i czułam twoją miłość, nawet kiedy nie
było cię w domu.
Gilbert skinął nieznacznie głową. Trochę się bał, że oczy mu wilgotnieją.
- Jak myślisz, czy Emma wie, że ją też zawsze bardzo kochałem?
Holly wyciągnęła ręce.
- Myślę, że nie czuła się nieszczęśliwa. Dlaczego pytasz?
Gilbert szybko wprowadził Holly w swój plan.
R S
22
- Dlatego chcę, żeby to Emma właśnie asystowała Ryanowi. W innym
przypadku ja bym to robił. Chcę, żeby Emma poznała, co to jest miłość. Taka,
jaka była udziałem moim i twojej matki, jaka jest udziałem twoim i Chrisa.
- Tato, nie myślisz chyba o tym, o czym ja myślę, że myślisz?
Gilbert spojrzał na niewielki stolik i Holly poszła za jego wzrokiem.
- Tak - odpowiedział.
- Nie. Tylko nie „Wiele hałasu o nic". Wiem, że uwielbiasz tę komedię,
ale to nic innego jak swatanie. Emma się wścieknie.
- Nie dowie się o niczym.
- Domyśli się.
- Na pewno nie. A jeśli w efekcie będzie szczęśliwa...
- Wcale nie jest powiedziane, że będzie. Nie proś mnie...
- Nie wciągam cię w to. W każdym razie jeszcze nie. Po prostu mówię ci,
jaki mam plan i proszę, żebyś pozwoliła mi przynajmniej spróbować. Będzie się
czuła bardzo samotna bez ciebie.
- To jest nieczysta gra, tato.
- Wiem.
Holly westchnęła.
- Uparłeś się, prawda? Chcesz wiedzieć, co myślę o Ryanie?
- Tak.
Holly uśmiechnęła się szeroko.
- Myślę, że reprezentuje wszystko, co może doprowadzać Emmę do białej
gorączki. Jest zabójczo przystojny, ma świetną sylwetkę, wojskową postawę,
jest czarujący i błyskotliwy. Emmie może się spodobać jego umysł, resztę jego
przymiotów będzie lekceważyła. W najlepszym razie. Co prawda jestem
przeciwna twojej intrydze, niemniej uważam, że Emma mogłaby czasami trochę
wyluzować. Gilbert się zaśmiał.
- Pomożesz?
R S
23
- Tego nie powiedziałam. Ryan jest najlepszym przyjacielem Chrisa.
Mogę tylko obiecać, że nie będę ci przeszkadzać. Chcę, żeby Emma zaznała
trochę radości.
- Dziękuję, kochanie.
- Myślisz, że naprawdę mogłaby się zakochać? Ona tego wcale nie chce.
Wiem, że nie.
- Nie zmuszę jej do miłości. Ale mogę stworzyć warunki, żeby zmieniła
zdanie. A poza tym odrobina emocji nikomu jeszcze nie zaszkodziła, prawda?
Następnego dnia Gilbert, Chris i Ryan zebrali się przy laptopie
ustawionym na stole w jednym z salonów. Brakowało tylko Emmy. Kiedy
wreszcie weszła do pokoju, Ryan podniósł głowę. Objęła scenę jednym
szybkim, bystrym spojrzeniem swoich szarych oczu. Widział w nich lęk i
namiętność. I coś jeszcze. Dostrzegł w nich tęsknotę i smutek, kiedy
wspomniała o dziecku.
Dobrze, że powiedziała o tym. On nie chciał dzieci, nigdy by się na nie
nie zdecydował. Benedictowie byli egoistami. Zdawał sobie z tego sprawę, żył z
tym. Kiedyś podjął ryzyko i próbował odgrywać rolę ojca. Poniewczasie zdał
sobie sprawę, jaką krzywdę wyrządził temu dziecku, rezygnując z odgrywanej
roli. Od tego czasu wystrzegał się wszelkich prób ojcostwa. Teraz miał jasną
sytuację. Od Emmy, tej kuszącej dziewczyny o poważnych, smutnych oczach,
oddzielała go bariera nie do przebycia.
- Chodź, Emmo - powiedział Gilbert. - Chris pokaże nam DVD z
wizualizacjami projektu modernizacji...
Chris uśmiechnął się dumnie i zaczął prezentację. Na płytce było
wszystko: rysunki, rzuty i co najważniejsze, wizualizacje trójwymiarowe
różnych hotelowych przestrzeni. Chris jednym ruchem myszki zdejmował na
przykład ścianę w jakimś wnętrzu, pokazywał, co znajduje się pod nią, mógł
obracać obraz, tak by zebrani widzieli pomieszczenie z różnych stron,
R S
24
perspektyw i ujęć. Kiedy Emmę zainteresowały windy w holu, dostała na-
tychmiast ich powiększenia.
Przez dobre pół godziny oglądali nowe „Texas Lights".
- Rzeczywiście robi wrażenie - powiedziała w końcu. Co było prawdą, ale
nic nie wnosiło, zauważył w myślach Ryan.
- Podobno jesteś geniuszem - zwróciła się do Chrisa.
- Kto ci tak powiedział?
- Holly.
Gilbert się zaśmiał.
- Dla mojej córki każdy projekt Chrisa będzie genialny. Co nie znaczy, że
ten nie jest - dodał sprawiedliwie.
Ryan widział, że Emma nie tego się spodziewała. Nie było tu nic
staroświeckiego, nic charakterystycznego i nietypowego. Stanął za jej plecami.
- To tylko wstępny projekt - powiedział. - Nagrany na DVD. Po
przerzuceniu z powrotem na dysk można go dowolnie modyfikować.
- Wiem. Zrobiony z prawdziwą inwencją - spróbowała raz jeszcze
wykrzesać z siebie aprobatę dla pracy Chrisa, któremu ta opinia zdawała się w
zupełności wystarczać.
W drzwiach pojawiła się Holly i wyciągnęła ręce do narzeczonego.
- Chodźmy na spacer do ogrodu - powiedziała. - Strasznie się za tobą
stęskniłam.
Chris spojrzał na Gilberta i Ryana.
- Idź - odpowiedzieli obaj chórem.
Gilbert się zaśmiał.
- Ty też idź, Emmo. Ja mam robotę, a widzę, że ty masz spore
wątpliwości co do projektu. Przedyskutuj wszystko z Ryanem. Zabierz go na
miejsce zbrodni i pokaż mu swoje cacko. - Uśmiechnął się do siostrzenicy, po
czym poklepał ją po ramieniu i szybko wyszedł z pokoju.
R S
25
Emma odprowadziła go wzrokiem, a w jej oczach pojawiło się coś jak
zatroskanie.
- Wszystko w porządku, Emmo? - zapytał Ryan.
- Ostatnio wydaje się taki smutny. Chyba już teraz brak mu Holly. W
końcu to jego jedyne dziecko.
Ryan chciał zaprzeczyć i powiedzieć, że Emma też jest jego dzieckiem,
ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Nie miał prawa wchodzić w tak
delikatną materię. Co on w końcu wiedział o rodzinie? Wychowany przez po-
chłoniętego sobą ojca i cały łańcuszek równie pochłoniętych sobą żon ojca...
- Zostaliśmy sami. Możesz teraz powiedzieć, co naprawdę myślisz? -
Wskazał na laptop.
- Wiem, że powinniśmy omówić projekt, ale ja potrzebuję czasu. Nie
umiem inaczej pracować. Muszę się zastanowić, zrobić notatki, spojrzeć na
każdą rzecz z różnych punktów widzenia, potem wrócić do notatek. Nie chcę
wydawać pochopnych opinii.
Rzeczywiście lubiła pracować w sposób nieco staroświecki, powoli.
Wolał nie zastanawiać się, czy tak samo jest, gdy chodzi o mężczyzn.
- Emmo?
Spojrzała na niego czujnie tymi swoimi wielkimi szarymi oczami.
- Odwlekanie spraw nic nie da. Musimy przeprowadzić modernizację.
Hotel się zmieni.
Emma skinęła głową.
- Wiem, ale chcę, żeby to były dobre zmiany. Wyobrażałam sobie, że
ingerencję technologiczną da się ukryć, teraz widzę, że nie. Muszę się
zastanowić. Jeśli będziemy decydować zbyt pospiesznie...
- Nie będziemy.
- Jeśli popełnię błąd albo ty go popełnisz...
- Staram się nie popełniać błędów. Pokręciła głową.
- „Texas Lights" to dla mnie najważniejsze miejsce na świecie.
R S
26
Ale mieszkała tutaj, w domu swojego wuja. Ryan się zastanawiał,
dlaczego hotel był dla niej ważniejszy. Przyglądał się jej, próbując odgadnąć, o
czym myśli. Fascynowała go, tylu nowych rzeczy się o niej dowiedział. Chociaż
oczywiście to nie miało dla niego w gruncie rzeczy większego znaczenia.
- Dam ci taki „Texas Lights", jaki chcesz, Emmo. Zrobię to dla ciebie. -
Mówił w sensie ściśle profesjonalnym, wyłącznie o hotelu, bez podtekstów i
przenośni, ale w powietrzu coś zaiskrzyło, a słowa niespodziewanie nabrały
zupełnie innego znaczenia.
- Zabiorę się zaraz do sporządzania uwag - powiedziała lekko spiętym
głosem. - Muszę tylko zrobić coś dla Holly. Obiecałam, że zajrzę do kuchni i
ustalę z naszą kucharką, Mary Beth, menu. Mają być same ulubione dania
Chrisa. - Emma odwróciła się do wyjścia.
Ryan pokręcił głową. Dlaczego wyręcza Holly w tym, czym ona sama
powinna się zająć?
Wyjaśniła, jakby odgadywała jego myśli:
- Mary Beth bywa czasami trudna, trzeba umieć ją podejść.
To nie była żadna odpowiedź. Raczej mnożyła wątpliwości, niż je
rozwiewała. Poza tym jeszcze coś ważnego należało wyjaśnić:
- Jeśli chcesz, żebym wprowadził takie zmiany, o jakich ty myślisz,
musimy więcej czasu spędzać razem. To konieczne.
Posłała mu długie spojrzenie.
- Ja zawsze robię to, co konieczne, Ryan. Uśmiechnął się.
- Nawet wtedy, kiedy najchętniej posłałabyś mnie do diabła?
- Nie mam powodów, żeby cię nie lubić - powiedziała poważnym głosem.
- Nie masz również powodów, żeby mnie lubić. Zastanawiam się, co też
musiałaś o mnie usłyszeć, że tak mnie traktujesz.
- To znaczy jak?
- Jakbyś sądziła, że cały czas myślę tylko o jednym.
Emma znieruchomiała i odwróciła głowę.
R S
27
- Nawet mi nie przeszło przez myśl takie posądzenie. Naprawdę.
- A szkoda. Zapewniam cię jednak, że to, co mi się czasem roi, nie
przeszkodzi nam w pracy. Hotel jest na pierwszym miejscu, chyba żeby...
- Żeby co?
- Nic. Zajmijmy się najpierw modernizacją.
- A potem?
- Potem będzie kolejny projekt. Praca jest dla mnie najważniejsza.
Emma się uśmiechnęła i tym razem był to ciepły, promienny uśmiech.
- Dla mnie też. Obejrzę dokładnie DVD Chrisa i powiem ci, co myślę.
- Powiedz, co myślisz teraz. Pokręciła głową.
- Potrzebuję czasu.
- Pierwsze wrażenie jest czasami ważniejsze niż opinie wydawane po
długim zastanowieniu. Obejrzysz DVD później, a teraz powiedz mi, co
myślałaś, kiedy je oglądałaś.
Emma przygryzła wargę i Ryan omal nie jęknął, tak bardzo chciałby ją
żarliwie pocałować. Sama chyba nie zdawała sobie sprawy, jaki ponętny widok
teraz sobą przedstawia.
- Emmo - ponaglił ją, żeby wreszcie coś powiedziała, zamiast zajmować
się przygryzaniem wargi.
- Myślę.
- Nie myśl, tylko mów.
Spojrzała na niego z nowym zainteresowaniem.
- Zawsze tak poganiasz ludzi?
- Tak. A ty zawsze jesteś taka ostrożna?
- Zawsze - odpowiedziała i Ryan był pewien, że mówi prawdę. Gdyby
spróbował jej dotknąć, jak by się zachowała?
Nie miał jednak zamiaru się przekonywać.
- Powiedz - zakomenderował raz jeszcze.
R S
28
- Dobrze. - Emma spojrzała w stronę laptopa. - Projekt jest piękny,
zaskakująco piękny, ale to nie jest „Texas Lights".
- Co sprawia, że jest inny?
- Chociażby stanowiska z rzędami komputerów. Wyglądają zbyt
nowocześnie i zbyt funkcjonalnie.
- Ludzie oczekują, że zostaną obsłużeni szybko i efektywnie - próbował
argumentować Ryan.
- Wiem. Powinni. Ale komputery można ukryć.
- W porządku. Co jeszcze?
- Windy. Samo szkło. „Texas Lights" jest może trochę staroświecki, ale
taki właśnie ma być. Ludzie przyjeżdżają tam dla atmosfery, niekoniecznie
wygody.
- Jakoś coraz rzadziej przyjeżdżają, Emmo - przypomniał jej.
- Wiem, masz rację, ale ja też. Czuję to w głębi serca. Co facet z
wielkiego miasta może wiedzieć o atmosferze takiej mieściny jak Avon Lake?
- Facet z wielkiego miasta? - powtórzył powoli.
- A nie?
- Urodzony i wychowany w Chicago. Od kilku lat mieszkam w St. Louis.
- Otóż właśnie. Nie znasz prowincji.
- Może nie, ale wiem kilka innych rzeczy, Emmo.
- Mianowicie? Ryan się uśmiechnął.
- Wiem, że musimy dojść do porozumienia, jeśli chodzi o projekt, i wiem,
że twoje usta cudownie smakują.
Zaszokował tym stwierdzeniem nie tylko Emmę, która wpatrywała się w
niego bez słowa szeroko otwartymi oczami, ale również samego siebie. Nie miał
zamiaru wyznawać jej, że ten przypadkowy pocałunek sprawił mu tak ogromną
przyjemność.
- Pierwsze wrażenia, Emmo. Najważniejsze są pierwsze wrażenia.
Zachowam w pamięci wszystko, co mi powiedziałaś. Kiedy już spiszesz swoje
R S
29
uwagi, pojedziemy do „Texas Lights" i zaczniemy pracować na miejscu,
szukając krok po kroku rozwiązania, które zadowoli nas oboje.
Emma pokręciła głową.
- Pierwsze wrażenie nie ma dla mnie Wielkiego znaczenia. Często jest
mylne, kompletnie chybione.
- To prawda, ale jeśli już sięga tarczy, to trafia prosto dziesiątkę. Nie
lekceważyłbym spontaniczności.
Była innego zdania. Pożegnała się z nim i wyszła z pokoju.
Miał ochotę iść za nią, ale się powstrzymał.
ROZDZIAŁ TRZECI
Emma noc przespała niespokojnie. Kiedy się obudziła, nie pamiętała, co
jej się śniło poza tym, że Ryan odgrywał w tym śnie główną rolę.
Wstała w kiepskim humorze i kiedy nieco później odezwał się dzwonek
do drzwi, otworzyła od razu usposobiona niechętnie do tego, kto za nimi stał.
A stał dwudziestokilkuletni mężczyzna z przylizanymi włosami, o
wyglądzie akwizytora.
- Nic nie kupujemy - oznajmiła, nie czekając, i chciała zamknąć drzwi.
Mężczyzna je przytrzymał.
- Powoli. Ja nic nie sprzedaję. Jestem spokrewniony. Emma zamrugała.
- Słucham?
- Powiedziałem, że jestem spokrewniony.
- Niemożliwe. Nigdy pana nie widziałam. - Ponownie próbowała
zamknąć, ale młodzieniec wsunął nogę w szparę i usiłował wcisnąć się do holu.
Emmę ogarnęła panika. Chciała krzyczeć.
- Jestem bratem przyrodnim Ryana Benedicta. Franklin Benedict -
przedstawił się młodzieniec. - Proszę go zapytać.
R S
30
W tej chwili w holu pojawili się właśnie Gilbert, Chris i Ryan. Ten ostatni
na widok przybysza dosłownie zamarł.
- Cześć, braciszku - odezwał się Franklin. Ryan zawahał się, po czym
podszedł bliżej.
- Co tu robisz, Franklin? - W jego głosie słychać było wyraźną niechęć.
- Słyszałem, że jesteś w Teksasie, i pomyślałem, że moja pomoc może ci
się przydać.
- A ja myślałem, że pracujesz w St. Louis, w Justaco. Franklin wzruszył
ramionami.
- Och, wiem, załatwiłeś mi tę robotę, ale to nie dla mnie. Rozumiesz...
Z twarzy Ryana trudno było cokolwiek wyczytać.
- Rozumiem. Porozmawiamy później. Zamówię ci pokój w miasteczku -
powiedział zmęczonym głosem.
- Wykluczone. Mamy dość miejsca dla gości. Twój brat może zatrzymać
się tutaj - odezwał się Gilbert.
Ryan nie był zachwycony, za to Franklin uśmiechnął się szeroko.
- Bardzo pan miły, panie Messmer. Z pewnością rozumie pan, co to
znaczy braterska więź. Zawsze staram się pomagać Ryanowi. Nie będzie pan
żałował, że zaprosił mnie do swojego domu.
Emma, widząc sztywną postawę Ryana, nie była wcale taka pewna, czy
rzeczywiście wuj nie będzie żałował. Coś tu było nie w porządku, ale Ryan
ostatecznie uśmiechnął się z przymusem i skinął głową.
- Dziękuję ci bardzo, Gilbercie.
- Ryanie, rodzina jest bardzo ważna, a my spotkaliśmy się przecież tutaj
nie tylko w interesach. Moja córka wkrótce wychodzi za Chrisa. Poznała go w
czasie naszych rozmów biznesowych. Kiedy modernizacja „Texas Lights"
zostanie ukończona, moja siostrzenica też zapewne będzie szczęśliwa, że nasze
firmy nawiązały współpracę. W pewnym sensie celebrujemy tu szczęście
rodzinne i zapraszam twojego brata, by się do nas przyłączył.
R S
31
- Celebracja szczęścia rodzinnego? - powtórzył Franklin. - Wygląda na to,
że trafiłem w samą porę.
Ale Ryan nie sprawiał wrażenia człowieka, który chce cokolwiek
celebrować. Emma zastanawiała się, w czym tkwi problem, ale w końcu Ryan i
jego sprawy rodzinne nie powinny jej obchodzić.
- O co ci chodzi, Franklin? Po co tu przyjechałeś? - zagadnął Ryan, kiedy
znalazł się wreszcie sam na sam w pokoju przydzielonym jego bratu.
- Coś ty taki podejrzliwy, Ryan? Czy człowiek nie może bezinteresownie
odwiedzić jedynego żyjącego krewnego?
Rzeczywiście zostało ich na świecie tylko dwóch. Matka Ryana zmarła
wkrótce po tym, jak ojciec się z nią rozwiódł. Matka Franklina, piąta pani
Benedict, i jej mąż zginęli w wypadku samochodowym przed kilku laty.
Ryan, siedem lat starszy od Franklina, wziął na siebie odpowiedzialność
za los brata i trzeba powiedzieć, że często serdecznie tego żałował. Nie zostawił
Franklina samemu sobie tylko dlatego, żeby nie upodobnić się do ojca, który
nigdy nie dbał o nikogo i potrafił być absolutnie obojętny. A Ryan raczej nie
chciał być taki jak tatuś. Nie chodziło o postawę moralną czy wyrzuty sumienia.
Po prostu z całego serca nie lubił rodziciela i nie zamierzał iść w jego ślady.
- Moje drzwi są zawsze dla ciebie otwarte, Franklin, ale musisz pracować.
- Przecież ty masz pieniądze - odparł braciszek.
- Zapracowałem na nie.
Franklin puścił uwagę Ryana mimo uszu.
- Miły dom - stwierdził, przesuwając dłonią po blacie zabytkowego
stolika.
- Owszem. Chciałbym wiedzieć, co cię tu sprowadza, Franklin.
- Wywalili mnie. Nie miałem się gdzie podziać. Wiesz, co to za uczucie?
Ryan musiał przyznać, że nie. W każdym razie nie ostatnio. Wstąpił do
armii, bo w domu nie dało się wytrzymać. Wiedział, że może polegać tylko na
sobie i że musi mu się udać. Tak się też stało. Ale nie do końca. Zawiódł w
R S
32
przypadku Franklina, nie potrafił do niego dotrzeć. A przecież Franklin go
potrzebował.
Westchnął.
- I co zamierzasz tu robić?
- Chyba w końcu zrozumiałem, czym zajmuje się twoja firma. Może się
na coś przydam.
- Jak to sobie wyobrażasz? - Franklin nigdy nie interesował się tym, co
robi Ryan. Teraz zaczęło go to obchodzić, kiedy potrzebował pieniędzy i dachu
nad głową! Luksusowa rezydencja Messmerów musiała zrobić na nim wrażenie.
Wspaniałe schronienie. Ryan powstrzymał się, żeby znowu nie westchnąć.
- Nie wiem jak, ale kiedy straciłem ostatnią pracę, pomyślałem, że nie
chcę więcej przez to przechodzić. Mam dwadzieścia trzy lata. Chyba wreszcie
trochę zmądrzałem.
Podobne słowa w ustach lekkomyślnego Franklina? Ryan nie wierzył
własnym uszom. Ale w końcu ludzie się zmieniają, dojrzewają z wiekiem.
- Dobrze - przystał. - Dam ci na początek materiały informacyjne na temat
naszej firmy. Od tego zaczniesz.
- Natychmiast.
Kiedy Ryan mu je wręczył i zostawił samego, Franklin nie zajrzał nawet
do nich.
- Pomagać ci w firmie? - mruknął do siebie. - Niedoczekanie twoje,
braciszku. Nie pomógłbym ci przejść przez ulicę, nawet gdybyś miał złamane
obie nogi.
Bo niby dlaczego? Ryanowi zawsze wszystko przychodziło łatwo. Miał
pieniądze, kobiety, odniósł sukces. On natomiast bez przerwy był przez
wszystkich krytykowany. Rodzice mieli go w nosie. Ryan załatwiał mu jakieś
nędzne robótki, a sam zażywał luksusów w takich domach, jak chociażby ten.
Ryan miał wszystko, a on nic.
R S
33
Ta ostatnia robota, w Justaco... miał już dość wiecznych peanów
wyśpiewywanych pod adresem Ryana, kiedy tylko ktoś się dowiedział, że jest
jego bratem, choćby i przyrodnim. Nawet dziewczyna, którą chciał zaciągnąć do
łóżka, zachwycała się zdjęciem Ryana w jakieś gazecie, opublikowanym z
okazji podpisania kontraktu, zamiast okazać cień zainteresowania Franklinem.
To przepełniło czarę goryczy. Miał już dość bycia młodszym, nieudanym
braciszkiem. Wzbierała w nim wściekłość. Dlaczego wszystko, co dobre, trafia
się Ryanowi? Dlaczego i on nie miałby zaznać trochę rozczarowań i upokorzeń,
przekonać się, jakie życie potrafi być niesprawiedliwe?
Kontrakt z Messmerem został podpisany, ale kontrakty można zrywać. A
Franklin był dobry w niszczeniu. Dlaczego nie miałby zniszczyć reputacji brata?
Jeśli się przyczaję, myślał, znajdę sposób, jak go wykończyć. Każdy ma
swoje słabe punkty. Także Gilbert Messmer i Ryan Benedict. Znajdę je.
Kontrakt diabli wezmą. Zdjęcia Ryana w gazetach znajdą się pod sensacyjnymi
nagłówkami. Wtedy zobaczymy, który z braci przyrodnich jest górą i który jest
tym lepszym. Nie będzie to jednak Ryan. Już ja się postaram, żeby do jego
imienia przylepił się brud. Może nawet sprzątnę mu sprzed nosa dziewczynę.
Jeśli się nie mylił, Ryan patrzył na Emmę Carstairs z wyraźnym błyskiem w
oku...
Następnego ranka Ryan miał właśnie przejrzeć notatki Emmy przed
wyjazdem do „Texas Lights", kiedy przyszedł do niego Chris.
- Co myślisz? - zagadnął.
- Czekasz na komplementy? Twoje projekty są zawsze doskonałe. Mam ci
to powtarzać?
Chris zaśmiał się i skłonił głowę.
- Tak jest. I jestem geniuszem. Nie, nie to chciałem usłyszeć.
- A co?
- Pytałem, co myślisz o Emmie. Będziesz z nią współpracował. Co
prawda jest zupełnie inna niż Holly, ale też śliczna.
R S
34
Ryan jakby się nieco zachmurzył.
- Czy Holly wie, że przyglądasz się jej kuzynce? - przyciął przyjacielowi,
bo nie wiedzieć czemu poczuł zazdrość na myśl, że jakiś inny mężczyzna
podziwia Emmę.
- Doskonale wiesz, o czym mówię. To ty się jej przyglądasz. W normalnej
sytuacji nigdy bym się nie wtrącał w twoje prywatne sprawy, ale...
- I nie wtrącaj się - przerwał Ryan sucho. - Między mną i Emmą nic nie
ma. I nic nie będzie. Nie skrzywdzę jej. Nasze relacje są i pozostaną czysto
zawodowe. Znasz mnie.
Ryan nie lubił się zwierzać, toteż Chris wiedział tylko tyle, że jego
przyjaciel raz na zawsze zrezygnował z poważnych związków emocjonalnych.
A jednak kiedy ów przeciwnik poważniejszych związków emocjonalnych
szedł kilka minut później z Emmą do samochodu, co chwila zerkał na jej
ciemne, lśniące w słońcu włosy i wdychał zapach fiołków, który zawsze jej
towarzyszył i który od początku mu się z nią kojarzył.
- Hotel - mruknął pod nosem. - Chodzi wyłącznie o hotel.
Emma odwróciła głowę.
- Mówiłeś coś?
- Zastanawiam się, czy hotelowa klimatyzacja będzie działać - powiedział
lekko schrypniętym głosem.
Uśmiechnęła się pobłażliwie. - Dokucza ci nasz teksański upał? Nie
martw się, chłopcze z Chicago. Będzie działać.
Cóż, w obecności Emmy potrzebował ochłody.
Emma starała się nie zwracać uwagi na obecność Ryana. Wspólna
wyprawa do „Texas Lights" była dla niej prawdziwą katorgą, większą, niż
sądziła, a przecież wiedziała, że nie będzie lekko.
- Patrzy na ciebie jak kot na śmietankę - powiedział wuj Gilbert
wcześniej, co nie brzmiało zbyt dobrze.
R S
35
Aczkolwiek zdziwiło Emmę, bo wuj Gilbert nigdy nie interesował się, czy
jego droga siostrzenica ma jakieś życie intymne, czy też jest go całkowicie
pozbawiona.
Sama istota stwierdzenia też zabrzmiała nieco absurdalnie, bo Ryan
sprawiał wrażenie kogoś, kogo pociągają zupełnie inne kobiety - swobodne,
akceptujące seks bez zobowiązań.
- Zejdźmy wreszcie z tego żaru - powiedział Ryan, ujmując ją pod łokieć.
Miała ochotę szarpnąć się i uciec. Pod wpływem lekkiego, niewinnego
dotknięcia wyobraziła sobie, że Ryan rozpina jej bluzkę. Sam zdejmuje koszulę,
zrzuca ubranie. A potem ona prosi go, by przeszli czym prędzej do zajęć
koniecznych, by począć dzieciątko. Chociaż być może poczęcie dziecka byłoby
dla Emmy akurat w tej sytuacji mniej ważne. Znacznie ważniejsze byłyby do-
znania, jakie nigdy wcześniej nie stały się jej udziałem.
- Owszem, straszny upał. Wchodźmy do środka i zabierajmy się do pracy
- powiedziała trochę niepewnym głosem.
To absurdalna uwaga wuja Gilberta o kocie tak na nią podziałała, kierując
myśli w określonym kierunku. Holly było łatwo zbliżyć się do Chrisa, bo
zawsze była otwarta, bezpośrednia i radosna. Emma była zupełnie inna i taka
zamierzała pozostać.
Zaraz po wejściu poszła do tablicy kontrolnej na zapleczu recepcji,
włączyła prąd i klimatyzację. Wnętrze rozświetlił blask żyrandoli i setek
kinkietów. Zdawało się, że wypełniły je setki świetlików, mnożących się jeszcze
refleksami w lustrach i lśniących mahoniowych ścianach. Efekt był doprawdy
magiczny.
Ryan gwizdnął przeciągle.
- Miałaś rację, Emmo. Nigdy jeszcze nie widziałem takiego miejsca. Chris
co prawda sporo mi opowiadał, widziałem wizualizacje, zdjęcia, wideo, ale nie
spodziewałem się, że w rzeczywistości to może wywierać taki efekt. Tak,
zdecydowanie „Texas Lights" jest wyjątkowy.
R S
36
- Przyjmuję to jako komplement - powiedziała trochę zbyt zasadniczym
głosem. Ciągle czuła się nieswojo sam na sam z Ryanem.
- Nie jesteś przypadkiem odrobinę przewrażliwiona na punkcie tego
miejsca? - zaśmiał się.
Miał rację.
- Przyznaję, czasami jestem. Przykro mi, że ludzie wybierają
nowocześniejsze hotele i zapominają o „Texas Lights". Myślisz, że uda nam się
ich tu jeszcze przyciągnąć?
Ryan podniósł ręce w geście kapitulacji.
- Nie znam się na marketingu i reklamie, ale wiem, że „unowocześniony",
„rewaloryzowany", „w nowej szacie" mogą mieć magiczne działanie. Oprowadź
mnie i pokaż to, co tu jest najbardziej godne uwagi. - Głos Ryana, a zniżył go
nieco, zabrzmiał teraz tak, jakby mówił o kobiecie, a nie o budynku.
- To ma być skrócona czy pełna tura? Ryan się uśmiechnął.
- Pełna oczywiście. Wiem, że mi nie podarujesz, skądinąd powinienem
przecież zobaczyć wszystko - zamilkł na moment. - Musisz bardzo kochać to
miejsce. Kiedy o nim mówisz, widać to w twoich oczach, słychać w głosie.
Zatem pełna tura - powtórzył.
Emma zastanowiła się, czy wszystkie jej emocje są tak czytelne i
widoczne.
- Zacznijmy od tego, że pierwszym właścicielem „Texas Lights" był
krewny mojego wuja, niejaki Roger Medlen. Kochał historię Teksasu i kochał,
tak samo jak wujek, Szekspira. Uważał, że Szekspir i Stan Samotnej Gwiazdy to
niezłe połączenie. Trochę oburzające, ale bardzo zabawne. Oto i sam Will, tu na
ścianie, z miną o-nic-nie-dbam-co-mi-tam spogląda na mapę okolicy wiszącą na
przeciwnej ścianie. Jakby chciał powiedzieć gościom „Texas Lights": spróbujcie
no tylko źle się tutaj bawić. Widzisz?
Emma się uśmiechnęła. Portret Szekspira zawsze wywoływał uśmiech na
jej twarzy.
R S
37
- Z Willa był niezły numer. Sam lubił tęgo pohulać - powiedział Ryan.
- Właśnie - przytaknęła, rada, że zrozumiał zamierzone przesłanie.
- Co oznaczają te lampeczki na mapie? Emma znowu się uśmiechnęła.
- Roger kazał zaznaczyć nimi wszystkie okoliczne gospody i domy
publiczne. Najwyraźniej go to bawiło, ale później ktoś uznał, że to
nieprzyzwoite. I teraz na mapie świecą się teksańskie teatry.
- Nie jest ci smutno? Emma przechyliła głowę.
- Nie rozumiem.
- Nie lubisz zmian, a tutaj... - Ryan wskazał na mapę.
- Pokłóciłam się strasznie z wujem Gilbertem. Czasami bywam
zasadnicza, ale lubiłam tamtę mapę. Willowi też przypadłaby do gustu, ale wuj
uznał, że część gości może się poczuć dotknięta.
Ryan wyszczerzył zęby.
- Will wygląda na trochę zbitego z tropu. Jakby się zastanawiał, jak na tej
nowej mapie ma znaleźć dzban przedniego piwa, no i chętną niewiastę...
Ryan, mówiąc to, wyglądał tak seksy, że Emma przez sekundę marzyła,
żeby ją pocałował. Chętnie zamieniłaby się w hożą dziewkę z szekspirowskich
czasów, co to bierze od mężczyzny, na co sama ma oskomę. Kompletne
szaleństwo.
- Dzięki za zrozumienie - bąknęła, obiecując sobie nie folgować takim
myślom w przyszłości. Ruszyli na obchód.
Pokazała Ryanowi restaurację i ogromny, barwny kobierzec w zachodnim
salonie przedstawiający dum postaci z różnych sztuk Szekspira.
- A oto wschodni salon - powiedziała, przechodząc dalej. - I kobierzec
przedstawiający postacie z historii Teksasu. - Byli tu pokazani Stephen Austin,
Lorenzo de Zavala, który podpisał deklarację teksańskiej niepodległości, kiedy
stan oderwał się od Meksyku, obok przy pianinie siedział Scott Joplin, król
ragtime'u. Historia nowsza i starsza przemieszana bez ładu i składu w prze-
mawiającym do wyobraźni kolażu.
R S
38
- Człowiek, który projektował ten hotel, wiedział, jak potęgować efekty. -
Ryan wskazał na ogromne okna wpuszczające do wnętrza salonu mnóstwo
złotego światła.
- Poczekaj, aż zobaczysz pokoje. Te w zachodnim skrzydle to tak zwane
„szekspirowskie", zaś te we wschodnim, jak się już zapewne domyślasz,
„teksańskie". Można tu mieszkać przez cały miesiąc i co noc spać w innej
atmosferze.
- Kochasz każdy kąt tego hotelu, prawda? - zapytał Ryan.
Emma przymrużyła powieki.
- Każdy. Bo to miejsce ma swój czar. - Czekała, żeby Ryan spróbował
zaprzeczyć jej słowom.
- To prawda, zgadzam się - przytaknął. - I jest absolutnie wyjątkowe. -
Ryan nie patrzył na tkaniny, obrazy czy meble, tylko na Emmę: poczuła się tak,
jakby jej mózg wziął sobie nagle urlop i wyjechał bez zapowiedzi na Jamajkę.
- Nie będzie już taki sam, kiedy skończycie modernizację - powtórzyła po
raz nie wiadomo który.
- Może nie będzie tak źle. Chodzi o to, żeby zachować najważniejsze
elementy i dobrze wyeksponować: niech wibrują życiem.
No właśnie. Takiej odpowiedzi mogła się spodziewać po Ryanie. Kobiety,
z którymi się umawiał, z pewnością były piękne, namiętne i wibrowały życiem.
Ona nie była namiętna. Raczej nieporadna w kontaktach z ludźmi.
Ruszyła, gotowa pokazać mu resztę hotelu.
- Emmo - odezwał się Ryan, więc stanęła. - Nie zniszczę twojego hotelu.
Spojrzała w jego ciemnoniebieskie, pełne namysłu oczy.
- Dziękuję. Chcę, żeby „Texas Lights" wrócił do życia i żeby znowu
zaczęły zjeżdżać tu tłumy ludzi, jak kiedyś.
- Oboje tego pragniemy i z tą myślą zabieramy się do pracy. Ludzie chcą
udogodnień i nowoczesności, nawet jeśli ukrytej.
- Zdołasz ukryć zmiany?
R S
39
- Zrobię, co w mojej mocy. Zgoda? Emma się uśmiechnęła.
- Tak. To, że „Texas Lights" jest trochę dziwnym hotelem, nie znaczy, że
nie zasługuje na pieczę.
Emma miała wrażenie, że powiedziała za dużo, zbyt wiele zdradziła. On
nie zrozumie... albo gorzej, zrozumie zbyt wiele.
- Odmienność może być atutem, rzeczą pożądaną - powiedział Ryan.
Emma kiwnęła głową, ale nie do końca mu uwierzyła. Nie należy wierzyć
słowom mężczyzny. Najlepszym dowodem historia jej rodziców zapisana w
dziennikach matki; ojciec przysięgał dozgonną miłość, po czym szybko zniknął,
pozostawiając jedynie lakoniczny liścik.
Albo jej własne doświadczenie z Johnem Truentem, który ją okłamywał
tylko po to, by zyskać dojście do wuja Gilberta, a kiedy wuj nie okazał
zainteresowania jego propozycjami, po prostu powiedział Emmie do widzenia, a
właściwie, jak jej ojciec, zostawił liścik. Zachowała go na dowód, jak
niewiarygodni potrafię być mężczyźni. Chciała wierzyć, że Ryan jest inny.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ryan doszedł do wniosku, że coś jest na rzeczy. Kiedy wrócili z Emmą z
„Texas Lights", Gilbert przywitał ich długim, badawczym spojrzeniem, jakby
szukał dowodów.
Ryan miał już ochotę powiedzieć, że nie dotknął Emmy. Co byłoby
śmieszne i nazbyt dosłowne. Kiedy Emma opowiadała mu o hotelu, jej oczy
rozświetlał blask, w głosie pojawiała się jakaś zmysłowa radość, nabierał życia.
Ryan słuchał jej i miał ochotę przygarnąć do siebie. Tak, chciał jej dotknąć.
Na szczęście wiedział, że ona tego nie chciała, ale to wcale nie czyniło
walki z przemożnym pragnieniem łatwiejszą.
R S
40
- Jak minął ranek, Ryanie? - zagadnął Gilbert, nie przestając wpatrywać
się w oboje badawczo. Ryan nie wiedział, co to ma znaczyć, lecz szybko uznał,
że analizowanie zachowań Gilberta to nie jego sprawa.
- Emma okazała się wspaniałą przewodniczką - powiedział, nie patrząc na
stojącą obok niego dziewczynę.
Te jej poważne oczy...
Ryan wystrzegał się poważnych kobiet, ponieważ oczekiwały od niego
tego, czego nie mógł im dać. Ale Emma? Emma niczego od niego nie
oczekiwała. Wręcz ucieszyłaby się, gdyby zaraz spakował walizki i wrócił do
St. Louis.
- Tak, Emma zawsze lubiła pokazywać „Texas Lights". Teraz robi kurs
historii Teksasu na uniwersytecie, więc będzie mogła jeszcze bardziej
wyczerpująco odpowiadać na pytania gości. Zatem powiadasz, że rozpoznanie
terenu powiodło się?
- Tak. Pozostaje przystąpić do pracy - powiedział Ryan.
- W międzyczasie mam dla was jeszcze inne zajęcie. Chciałbym, żebyście
jako pierwszy drużba i pierwsza druhna pomogli Holly i Chrisowi zorganizować
przyjęcie zaręczynowe, które urządzamy w tym tygodniu.
Emma otworzyła szeroko oczy.
- Przyjęcie zaręczynowe? Ja nie mam pojęcia o organizowaniu przyjęć -
zastrzegła się.
- Ja tym bardziej - zawtórował jej Ryan. Gilbert machnął ręką.
- Nie bądźcie śmieszni. Chodzi o drobiazgi. To, co najważniejsze, zostało
już zrobione.
Co mieli powiedzieć?
- Skoro sobie życzysz - zgodził się Ryan.
- Oczywiście wujku Gilbercie, chętnie pomogę - powiedziała Emma, ale
w jej głosie nie słychać było zapału ani gotowości. Czy nie chciała zajmować się
R S
41
detalami przyjęcia, czy może mierziła ją perspektywa kolejnych godzin
spędzonych z nim, Ryanem?
- No to już dzieci, zabierajcie się do roboty - ponaglił ich Gilbert.
Emma spojrzała na niego tak, jakby wysyłał ją na herbatkę do jaskini
smoka konsumującego dziewice.
Wzięła się pod boki.
- Przepraszam, wuju, ale teraz nie mogę. Obiecałam Holly, że zetnę w
ogrodzie trochę kwiatów. Dzisiaj wieczorem wydaje kolację dla przyjaciółek i
będą potrzebne kwiaty do bukietów na stół. Mam ją też uczesać, i tak dalej.
Przyjęciem zaręczynowym zajmę się później. - I zniknęła, zanim Gilbert zdążył
zaoponować.
- Oto cała nasza Emma, wiecznie zabiegana. Cóż, musisz poczekać,
Ryanie, wkrótce zajmie się i przyjęciem. Prawdziwa z niej pszczółka robotnica.
Gilbert powiedział to z czułością, Ryan jednak nie po raz pierwszy zadał
sobie pytanie, czy rodzina nie wymaga za dużo od Emmy i nie zrzuca na jej
barki zbyt wielu obowiązków.
W końcu to nie twoja sprawa, Benedict, powiedział sobie. Trzymaj się z
daleka od jej życia. Tak też zamierzał uczynić... jak tylko upora się z realizacją
projektu.
Kiedy Ryan wszedł do pokoju, Emma układała kwiaty w wazonie.
- Piękny bukiet - powiedział. Wzruszyła ramionami.
- Nic wielkiego. Uwielbiam kwiaty. Lubię aranżować kompozycje
kwiatowe.
- Ale to nie twoje przyjęcie.
- To nie ma znaczenia. Holly nie znosi układać kwiatów. Brakuje jej do
tego cierpliwości. Chętnie jej pomagam. Ona pomaga mi w inny sposób.
Ryan patrzył na nią, jakby była nadzwyczaj interesującym stworzeniem
jakiegoś egzotycznego, nieznanego dotąd gatunku.
R S
42
- W jaki sposób? - niemal syknął i Emma złamała łodyżkę wkładanego
właśnie do wazonu kwiatka.
- Wie, jak się ubrać, co do czego pasuje. Ja nie mam do tego głowy, ale
ona mnie pilnuje.
- Holly pomaga ci dobierać stroje? - Ryan z uśmiechem spojrzał na
granatową spódniczkę opinającą zgrabne biodra i nie sięgającą krągłych kolan. -
Ma wyczucie. Dobrze ci w granatowym.
Co to miało znaczyć? Czyżby z nią flirtował? Niemożliwe. Inni
mężczyźni tego nie robili. Nie chciała, żeby Ryan z nią flirtował, bo... bo to
mogło oznaczać tylko jedno. Po prostu się nudził i szukał chwilowej rozrywki.
Upuściła kwiat. Ryan nachylił się równocześnie z nią, spoglądając jej
głęboko w oczy.
- Ale ze mnie niezgraba - wykrztusiła i zaraz skarciła się w myślach za
głupie słowa.
- Uspokój się, Emmo, jesteś bezpieczna - powiedział tym swoim
zmysłowym, niskim głosem.
- Oczywiście, że jestem bezpieczna. Dlaczego nie miałabym być?
- Ponieważ jesteś atrakcyjną kobietą, a ja jestem mężczyzną, który nie ma
reputacji mnicha.
- Bzdura. W ogóle nie jestem w twoim typie. Ryan się zaśmiał.
- Ciekawe. A co jest w moim typie? Na Boga! Powiesz mi? Proszę...
W jej oczach pojawił się jakiś gniewny błysk. On się z niej wyśmiewa.
Całe zdenerwowanie minęło w jednej chwili.
- Myślę, że lubisz kobiety wysokie, bo sam jesteś wysoki. Piękne,
prawdopodobnie blondynki, bo mężczyźni wolą blondynki. Trochę
lekkomyślne, towarzyskie i... nie wiem. Namiętne? Tak, chyba tak.
- Zawsze to robisz? - zapytał.
- Co takiego?
R S
43
- Analizujesz każdego mężczyznę, który ci mówi, że jesteś atrakcyjna?
Mówisz mu, że nie jesteś w jego typie? Jeśli mnie nie lubisz, to po prostu
powiedz i pójdę sobie.
Już miała odpowiedzieć, kiedy Ryan podsunął jej świetny pretekst. Mogła
przestać się denerwować, łamać łodyżki, upuszczać kwiatki... czuć się
niezręcznie. Niestety należała do osób chorobliwie prawdomównych.
- To nie jest tak, że ja cię nie lubię - oznajmiła, zła sama na siebie za to
wyznanie. - Po prostu nie przywykłam do komplementów. Poza tym mamy
pracować razem. Oboje zgodziliśmy się, że nic innego nie wchodzi w grę.
- Zgodziliśmy się tylko co do tego, że żadne z nas nie chce małżeństwa -
przypomniał jej Ryan.
- Tak.
- Źle się czujesz w moim towarzystwie? Pokiwała poważnie głową.
- Dlaczego?
Nie wiedziała co powiedzieć, więc rzuciła pierwsze, co przyszło jej do
głowy:
- Jesteś... zbyt męski. Uniósł lekko brew.
- Rozumiem, że to coś złego.
- Dla mnie tak. Mężczyźni generalnie mnie peszą. Nie potrafię z nimi
rozmawiać.
On się uśmiechnął.
- Nie powiedziałbym. Ona się zachmurzyła.
- Ale ja mówię.
- Nie lubisz mężczyzn?
- Czasami lubię. Mężczyźni są... potrzebni.
Ryan przestał się uśmiechać i wyszczerzył zęby.
- Do wbijania gwoździ? - zapytał.
- Do robienia dzieci - fuknęła.
- Pamiętam. Chcesz adoptować dziecko.
R S
44
- To takie straszne? Na świecie jest tyle niechcianych dzieci, które
potrzebują miłości.
Ryan przestał się uśmiechać.
- Nie, to wcale nie jest straszne. To nawet piękne i godne pochwały.
- Przepraszam. Przyparłam cię do ściany. Nieładnie z mojej strony, bo
przecież wiem, że nie chcesz mieć dzieci.
- Masz prawo do własnej opinii.
- Ty też. To nie moja sprawa i nie powinnam się wtrącać.
- Może twoja. Po ślubie Holly i Chrisa będziemy się prawdopodobnie
często widywać. I nie w tym rzecz, że nie lubię dzieci. Ja po prostu... w mojej
rodzinie nie dbało się o nie. Dziw prawdziwy, że mnie i Franklinowi udało się
jakoś przeżyć i osiągnąć dojrzałość. - Ryan zamilkł na chwilę. - Lubię dzieci, ale
nie chcę ich mieć.
Emma kiwnęła głową.
- Przepraszam, że poruszyłam ten temat.
- Ja też przepraszam. Nie chcę wydać się zbyt śmiały, ale jestem
człowiekiem bezpośrednim, armia to chyba we mnie wyrobiła. Pozwolisz, że
zapytam. Powiedziałaś, że źle się czujesz w moim towarzystwie, ponieważ
jestem zbyt męski. Czy to chodzi o tamten niefortunny pocałunek?
- Trochę tak.
- Przykro mi to słyszeć. - Wziął do ręki różę i zbliżył się do Emmy na
odległość kroku. - Być może nie mamy ze sobą wiele wspólnego i każde z nas
chce czegoś innego od życia, ale to nie zmienia faktu, że bardzo mnie pociągasz
- powiedział, przesuwając różą po jej policzku. - Ja też pamiętam ten pocałunek,
Emmo. I powiem ci, że chcę cię pocałować znowu. Najlepiej będzie zatem, jeśli
dokończymy tę rozmowę jutro.
Wetknął jej różę w dłoń i wyszedł z pokoju.
R S
45
Kiedy zniknął, Emma przez długą chwilę stała zasępiona. W co wuj
Gilbert i Holly ją wpakowali i jak ona przez to przebrnie, nie popełniając
jakiegoś piramidalnego głupstwa?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Emma przed czymś uciekała.
Gdyby Ryan miał powiedzieć przed czym lub przed kim, stwierdziłby, że
przed nim. Nie dziwił się jej. W końcu oświadczył jej bez ogródek, że chciałby
ją pocałować. Co więcej, w jakiś sposób obnażyła się przed nim, zwierzając się
z pragnienia zaadoptowania dziecka, które mogłaby obdarzyć miłością.
Jego zaś sama myśl o posiadaniu dziecka napełniała śmiertelnym
przerażeniem. W jego rodzinie dzieci wychowywały się same i tylko ślepy los
decydował, czy wyrastały na porządnych ludzi, czy na drani. No i był Arnie...
jedyna próba i kompletna klęska Ryana na polu ojcostwa.
Potarł kolano, starając się nie myśleć o dniu, kiedy je strzaskał. Uratował
co prawda małemu życie, ale złamał mu serce. Nie, nie zamierzał już więcej
eksperymentować, nie nadawał się na ojca.
Ale Emma? Wszystko wskazywało na to, że będzie bardzo dobrą matką.
Drobna, krucha, ale silna wewnętrznie, była w stanie wiele ofiarować swojemu
dziecku. Tak sądził.
Powinien trzymać się od niej z daleka, ale nie mógł patrzyć spokojnie, jak
cały wieczór biega, pilnując, by przyjęcie zaręczynowe Holly i Chrisa
przebiegało sprawnie.
Zabawiała gości, dyrygowała służbą, biegała do kuchni. Porozmawiała z
jakimś pryszczatym młodzieńcem, który od dłuższego czasu samotnie podpierał
ścianę i po chwili podprowadziła do grupki gości mniej więcej w jego wieku.
R S
46
Zajęła się dziewczyną, która skaleczyła się w palec, i oczywiście przybiegła
szukać pomocy u Emmy.
- Czy ona tu jest jedyną osobą, która potrafi działać? - mruknął Ryan do
siebie.
- Słucham? - zapytał jakiś pan stojący obok. Ryan pokręcił głową.
- Przepraszam, nic takiego. - Odszukał Emmę wzrokiem w tłumie gości.
- Dość tego - oznajmił, stając za jej plecami, kiedy po raz dwudziesty
siódmy tego wieczoru kierowała się do kuchni.
- Dość czego?
- Dość tego biegania. To nie hotel, gdzie cała odpowiedzialność za
powodzenie albo niepowodzenie spoczywa na twoich barkach. Wszystko w
porządku. Holly i Chris wyszli, Bóg wie, gdzie się podziali.
- Pewnie poszli do ogrodu. Holly prosiła, żebym zajmowała się gośćmi.
Nie chciała, żeby ktoś zauważył, że narzeczeni zniknęli. Poczuli się zmęczeni i
zamierzali przez chwilę odetchnąć.
- A ty nie czujesz się zmęczona?
- Czym? Tym? - Wskazała w kierunku kuchni. - To przecież nic takiego.
- Widziałem, jak kilka minut temu zbierałaś puste kieliszki, chociaż od
tego są ludzie z firmy cateringowej.
- Tak, ale Holly nie była pewna, czy można na nich polegać. Chciała,
żeby przyjęcie przebiegało bez zarzutu. Obiecałam, że wszystkiego osobiście
dopilnuję. - Odwróciła głowę.
- Przejdźmy się po ogrodzie - zaproponował Ryan z uśmiechem.
Posłała mu takie spojrzenie, jakby chciała powiedzieć: „Oszalałeś?".
- Możesz przecież wyjść na chwilę. Proszę cię. Chyba że znowu czujesz
dyskomfort w moim towarzystwie.
Teraz w jej oczach zabłysł gniew.
- Oczywiście, że nie. Jestem po prostu zajęta. Poza tym wcale nie czuję
się zmęczona.
R S
47
Mógłby się założyć, że kłamie, nawet jeśli tylko trochę. Dłonie zaciskała
kurczowo na biodrach, ale nie mógł jej przecież tego powiedzieć.
- W porządku. - W porządku?
- Cieszę się, że nie denerwuje cię moje towarzystwo. Zaraz znajdę kogoś,
kto wszystkiego dopilnuje, a my wymkniemy się do ogrodu. - Co rzekłszy,
skinął na Davida, jednego z domowych lokai, poprosił, żeby ten przejął na
siebie chwilowo obowiązek nadzorowania całości przyjęcia i pociągnął Emmę
do ogrodu.
- Wuj Gilbert nas prosił o pomoc, nie Davida - mruknęła jeszcze Emma.
- Już pomogliśmy. Mnie od powitań boli ręka, ty zagadnęłaś osobiście
prawie każdego z gości, a potem zamieniłaś się w pannę służącą kredensową.
Przyjęcie toczy się wspaniale, ludzie świetnie się bawią. Nikomu nie jesteśmy
już potrzebni. Przespacerujemy się.
- To wszystko?
Ryan uśmiechnął się szeroko.
- Nie, nie wszystko. Porozmawiamy. Może o „Texas Lights" i C&R
Technologies, a może o czymś innym. W każdym razie przezwyciężymy tę
resztkę dyskomfortu, która jest jeszcze między nami. Mamy razem pracować,
nie możemy więc cały czas wykonywać wokół siebie dziwnych kontredansów,
Emma skinęła głową.
- Zgoda. Lubię takie stawianie spraw wprost, to bardzo praktyczne.
- Zatem dalszy ciąg spodoba ci się jeszcze bardziej, bo na zakończenie
rozmowy cmoknę cię w policzek. Zostaniemy kolegami. Będzie nas łączyć
czyste koleżeństwo, którego nic nie powinno zakłócać.
Emma ponownie skinęła głową, całkiem zadowolona z takiego
rozwiązania.
A jednak pojawiło się zakłócenie - w postaci Franklina.
- Cześć, bracie. - Spojrzał na złączone dłonie Ryana i Emmy. - Co
słychać?
R S
48
Ryan mógłby zapytać go o to samo, może tylko mniej obcesowo. Od
kilku dni Franklin korzystał z gościnności Gilberta, trwając w zawieszeniu. Obaj
powinni poważnie porozmawiać, ale z pewnością nie teraz.
- Emma chciała odetchnąć świeżym powietrzem - poinformował brata
sucho.
Franklin posłał mu obleśny uśmiech, jakby chciał powiedzieć, że on już
dobrze wie, o jakie to odetchnięcie świeżym powietrzem chodzi.
- Świetne przyjęcie - Franklin cmoknął. - Gilbert się postawił. Ciekawe,
ile go to kosztowało.
- Nie twoja sprawa.
- Wiesz może, gdzie jest Chris? - ciągnął niezrażony Franklin.
- Nie mam pojęcia - odparł Ryan i wydało mu się, że Emma mocniej
zaciska palce na jego dłoni. Skinął głową Franklinowi i wyszedł z Emmą do
ogrodu.
- Przepraszam za tę uwagę Franklina o Gilbercie.
- Nic się nie stało. Wuj Gilbert rzeczywiście jest bogaty.
Ryan widział niemal, jak Emma radzi sobie z trudnymi gośćmi w hotelu.
Jak przemawia tym swoim spokojnym głosem, który na innych działał kojąco, a
jego rozpalał.
- Nie martw się. Franklin i ja niedługo wyjedziemy i znowu będziesz
mogła żyć normalnie.
- Ty też.
- Pewnie tak. Chociaż ja jestem tak zajęty, że moje życie nigdy nie jest
normalne. Przenoszę się z miejsca na miejsce. Jadę tam, gdzie akurat
realizujemy kolejny projekt. Odpowiada mi to. A ty, jakie życie lubisz?
- Spokojne - powiedziała Emma po długiej chwili milczenia.
Ryan się zaśmiał.
- To życie nie dla faceta.
R S
49
- Być może. Dlatego jest tak wiele nieudanych związków. I dlatego
dobrze jest z góry wiedzieć, czego kto oczekuje od życia. Też tak uważasz,
prawda?
- Zdecydowanie. Dlatego powinno nam się dobrze pracować. Oboje
jesteśmy dojrzałymi ludźmi. - Ryan się zatrzymał. - Zawrzyjmy układ. Ja będę
dawał ci moje propozycje dla hotelu, a ty postarasz się oceniać je możliwie jak
najbardziej obiektywnie.
- Zgoda. Mogę przystać na taką propozycję.
- To dobrze, bo potem będziemy musieli się targować.
- Targować? - Emma położyła dłoń na gardle.
- Targować, kłócić, negocjować. Nie zawsze będziesz się ze mną zgadzać,
trzeba będzie szukać kompromisów.
- Zatem będziemy szukać kompromisów - przytaknęła Emma. - W imię
wspólnego dobra.
- Absolutnie.
Emma się uśmiechnęła.
- O co chodzi? - zapytał. - Nie wierzysz mi?
- Wierzę, tylko że... byłeś porucznikiem w armii jak rozumiem, odniosłeś
sukces w interesach. Nawykłeś rządzić, rozkazywać. Oczekiwałam, że ze mną
będziesz usiłował postępować podobnie. Przejedziesz po mnie jak walec.
Ryan uśmiechnął się głupkowato.
- Taki miałem zamiar.
- Ale potrafiłeś się powstrzymać. Godne pochwały. Ryan pokręcił głową.
- Nie ma w tym nic godnego pochwały. Rozważyłem sytuację. To
pragmatyczna decyzja. - Bo świat Ryana był światem pragmatycznym. Ja daję,
ty dajesz. Ty zrobisz coś dla mnie, ja zrobię coś dla ciebie. Po prostu wzajemne
zobowiązania. Uczciwa wymiana. W biznesie była to najlepsza, najbardziej
skuteczna metoda, w relacjach prywatnych jedna z najpaskudniejszych. Bo w re-
lacjach prywatnych zawsze ktoś w końcu czuł się oszukany. Skrzywdzony. W
R S
50
tym przypadku Ryan nie chciał nikogo skrzywdzić. Doszedł do wniosku, że jeśli
ma pracować z Emmą, zachować zdrowe zmysły i nie ulec chuci, musi
traktować ją jak partnerkę w interesach. Proste, jasne, czyste.
- W tym przypadku to najlepsza postawa - powiedział na wpół do siebie,
na wpół do niej.
Emma odetchnęła z ulgą.
- Cieszę się, że mamy plan postępowania. Lubię wiedzieć, jaki będzie
następny krok. A zatem?
- Przypieczętujemy nasz układ. - Ryan nachylił się i pocałował ją w
policzek.
Emma natychmiast cofnęła się o krok.
- Nie zawieramy układu?
- Nie o to chodzi. Oczywiście, zawieramy. - Teraz ona cmoknęła go w
policzek.
Ryan natychmiast zapomniał o wszelkich planach, układach,
pragmatycznych ocenach sytuacji. Zastanawiał się natomiast, jak gładka musi
być skóra Emmy i jak chętnie przesuwałby po niej dłonią.
- Odprowadzę cię do domu - mruknął.
- Nie musisz. Mieszkam tutaj od dziecka.
- A jednak cię odprowadzę.
- Upierasz się?
- Pozwól mi na ten kaprys.
- Czy człowiek pozwala na kaprysy swoim wspólnikom w interesach? -
Pytanie brzmiało absurdalnie. Oczywiście, że nie.
- Ja pozwalam. Zawsze - skłamał Ryan i podał jej ramię. Starał się nie
myśleć o jej palcach i o tym, jak by mogły go pieścić.
Ramię mu drgnęło.
- Wszystko w porządku?
Nie.
R S
51
- Tak - powiedział lekko nieswoim głosem.
- A ja już chciałem posyłać ekipę ratunkową za wami - zawołał Gilbert,
kiedy zbliżyli się do domu. - Rozumiem, że poznajecie się bliżej?
- Rozmawialiśmy o naszej współpracy, wujku - poprawiła go Emma.
- Nuda.
W innym przypadku Ryan zgodziłby się natychmiast, ale z Emmą nic nie
było nudne.
- Bardzo ciekawa rozmowa. Emma to prawdziwy skarb dla „Texas
Lights".
Gilbert się rozpromienił.
- Wiedziałem, że się na niej poznasz.
- Wujku Gilbercie - zaprotestowała Emma, nieco zakłopotana.
- Nie musisz się tak obruszać. - Gilbert machnął ręką. - Dobrze, że was
znalazłem, bo mam plan, który chciałem z wami omówić.
Aha, kolejna okazja do przebywania w pobliżu Emmy. Ryan mógł mieć
tylko nadzieję, że te kolejne okazje nie zamienią się w jedną wielką udrękę
walki z samym sobą i własnym pożądaniem.
- Jaki plan? - zapytał.
- Otóż przypomniałem sobie, jak mówiliście mi przed podpisaniem
kontraktu, że C&R Technologies modernizowała już kiedyś taki historyczny
hotel. Może pokazałbyś Emmie tamtą realizację. To pozwoli jej się zorientować,
co jesteście w stanie zrobić w „Texas Lights". Taka mała wizja lokalna -
wyjaśnił niewinnie. - Zamówiłem już dla was prywatny samolot. Lećcie. Jutro
wieczorem będziecie z powrotem.
Ryan czuł, jak w Emmie narasta protest.
- Zrób to dla mnie, Emmo. Bardzo cię proszę. W końcu takie informacje
będą miały dla ciebie ogromne znaczenie. Zobaczysz na własne oczy stary hotel
po modernizacji.
Emma westchnęła z rezygnacją.
R S
52
- Jestem pewna, że ta podróż wiele wniesie.
- Polecisz z nią, Ryanie, prawda? Nie mogę przecież prosić Chrisa...
- Polecę - przerwał mu Ryan. Może przy odrobinie szczęścia uda mu się
jakoś skrócić tę wyprawę, ponieważ myśl o całym dniu sam na sam z Emmą
była...
Ekscytująca.
I niech go diabli, jeśli nadal będzie myślał w ten sposób. Zapuszczał się w
niebezpieczne regiony. Zaczynał się zastanawiać, czy niezwykle zasadnicze
zachowanie Emmy nie jest jednak trochę zwodnicze, dlatego że wszystko, co
robili we dwójkę, było w gruncie rzeczy niebezpieczne.
Jutrzejszy dzień będzie... trudny.
Znamy już słabość Ryana, pomyślał Franklin z satysfakcją. Szpiegowanie
okazało się niezłą zabawą, szczególnie teraz, kiedy wiedział już, że braciszka
ciągnie do małej brunetki.
- Mogę to wykorzystać - monologował. - Szczególnie że drogi Gilbert
wydaje się czułym i bardzo opiekuńczym wujem. Ciekawe, co myśli o
zainteresowaniu sobą tych dwojga. I czy uda się zbudować plan wokół osoby tej
dziewczyny.
Coś mu się obiło o uszy, że jakoby w ogóle nie zamierzała wychodzić za
mąż, ale nie było chyba kobiety, która nie chciałaby mieć Ryana w swoim
łóżku.
Należało zatem przygotować plan, uderzyć i patrzyć, jak braciszek się
pogrąża.
R S
53
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Emma nie pamiętała, by kiedykolwiek w życiu czuła się równie spięta, w
każdym razie nie w ten sposób. Przebywała z Ryanem od wielu godzin.
Najpierw w samolocie, który Gilbert wynajął specjalnie na tę podróż, a teraz w
„Waterfall Edge Hotel", ślicznym, małym hoteliku na zachód od Austin, w
pobliżu, jak sama nazwa mówiła, pięknego wodospadu, który można było
podziwiać przez panoramiczne okna hotelowego holu.
- Jak tu pięknie! - zachwyciła się, po czym zapytała, jakiego rodzaju prace
C&R Technologies wykonała w malowniczym hotelu.
Ryan zaśmiał się na to pytanie.
- Ani śladu technologii, prawda? Żadnych robotów, mrugających
światełek, komputerów.
- Nie twierdziłam, że wprowadzicie roboty do „Texas Lights". Nigdy tak
nie uważałam. Po prostu nie lubię być zaskakiwana.
- Nawet kiedy to są miłe niespodzianki? Przypomniała sobie, jak bardzo
była zaskoczona, kiedy jego wargi dotknęły kącika jej ust.
Spojrzała na niego czujnie.
- Co ty knujesz?
Ryan znowu się zaśmiał i twarz mu się rozświetliła od tego uśmiechu.
- Cały czas mnie kontrolujesz. Przysięgam, że nic nie knuję. Odpręż się.
Jasne. Tak jakby to było możliwe w jego obecności. Zmarszczyła nos i
uśmiechnęła się.
- Jakie zmiany wprowadziliście? Ja nie widzę tu nic uderzającego.
Ryan odpowiedział uśmiechem.
- Oświetlenie jest skomputeryzowane, ale to teraz standardowe
rozwiązanie. Programujesz światło tak, by uzależnić je od pory dnia i natężenia
światła zewnętrznego. W dni deszczowe zmienia się ilość punktów świetlnych i
R S
54
kąt padania, tak żeby nie było ani zbyt ciemno, ani zbyt jasno. Właściciel chciał
mieć w holu cały czas złocistą poświatę, niezależnie od pory roku i dnia, więc
wymyśliliśmy obracane ściany.
Emma zmarszczyła czoło.
- Nie rozumiem.
Ryan podszedł do recepcji.
- Penny, zademonstruj nam „Pana Portera efekt zmultiplikowanego
wnętrza", jak go nazwaliśmy trochę żartem.
Kobieta podniosła wzrok na Emmę.
- Pan Porter jest właścicielem. Spodoba się to pani. Najfajniejsza rzecz w
całym hotelu. - Nacisnęła jakiś przycisk na niewielkiej konsoli.
Powoli jeden po drugim kwadratowe panele z drewna wiśniowego zaczęły
się obracać i wkrótce ściany holu były wyłożone sosną.
Emma szeroko otworzyła oczy.
- Jak to zrobiliście?
- Musieliśmy odsunąć boazerię od właściwych ścian, żeby dać panelom
miejsce na obrót. Sosnowe ściany mają przypominać gościom, jak hotel
wyglądał kiedyś. Tutaj trochę zaszaleliśmy, ale generalnie ograniczyliśmy się do
zmian, które mają służyć wygodzie gości i ułatwiać życie, nie rzucając się w
oczy. Penny, możesz mi dać klucze do jednego lub dwóch pustych pokoi?
- Ryan, kochaneczku, możesz mieć wszystko, co chcesz. Wszystko...
- Jesteś aniołem, Penny. Wystarczą klucze.
- Zawsze mnie zbywa, ale chyba wolno sobie pomarzyć, prawda? -
zwróciła się Penny z uśmiechem do Emmy.
Emma mogłaby jej opowiedzieć kilka swoich marzeń sennych z Ryanem
w roli głównej, ale uśmiechnęła się tylko i podziękowała za pomoc.
- Pokażę ci, co mniej więcej możemy zrobić w „Texas Lights" -
powiedział Ryan, ruszając w stronę pokoi usytuowanych w drugim końcu
hotelu. W dłoni trzymał duże mosiężne klucze, które wyglądały bardzo
R S
55
staroświecko, ale miały zainstalowane wewnątrz chipy z możliwością
każdorazowej zmiany kodu, ze względów bezpieczeństwa. Czujniki
przeciwpożarowe były niewidoczne, ale w razie zagrożenia odzywał się alarm, a
potem instrukcje słowne kierujące gości do najbliższego wyjścia. W ścianach
pokoi, łazienek, a nawet w garderobach, ukryte były głośniki odtwarzaczy:
goście mieli ogromny wybór różnych gatunków muzyki. Stary, szlachetnie
wyglądający tom, leżący na stoliku w jednym z pokoi, okazał się po otwarciu
niewielkim laptopem.
- Bezprzewodowe połączenie z Internetem - powiedział Ryan. - Pan
Porter chciał zapewnić swoim gościom wszystkie możliwe udogodnienia.
- To z pewnością wymagało trochę pracy koncepcyjnej - mruknęła Emma
prawie do siebie.
- Ja i Chris to lubimy. Oryginał tej książki znajdziesz na półce. Na
wypadek gdyby któryś z gości poczuł się rozczarowany, widząc monitor i
klawiaturę zamiast tekstu.
Emma podeszła do półki, zdjęła książkę w skórzanej oprawie i spojrzała
ponownie na komputer.
- Że też chciało ci się robić replikę oryginału. Niezwykłe. - Trudził się nad
detalami, na które większość ludzi i tak nie zwróci uwagi.
- Nie musiałem nic robić. Wystarczyło spojrzeć na książkę, by dostrzec jej
piękno. - Kiedy to mówił i patrzył na nią tymi ciemnoniebieskimi oczami, czuła
się jak zahipnotyzowana. Podszedł bliżej i dotknął lekko jej ramienia, a ona
przeżyła coś, co do tej pory wydawało jej się fantazjami, gdy słuchała zwierzeń
innych kobiet. Przecież... to tylko stara książka na moment nas połączyła,
próbowała tłumaczyć sobie trzeźwo.
- Rozumiem teraz, dlaczego wuj Gilbert chciał, żebym tu przyjechała -
wykrztusiła wreszcie. - Możemy chyba wracać do domu.
Ryan skłonił głowę.
- Jak sobie życzysz.
R S
56
Nie ufała sobie na tyle, by zostawać z nim dłużej w tym pokoju. Gdyby
znowu jej dotknął, kto wie, co mogłoby się wydarzyć. Znowu popełniłaby jakieś
głupstwo, jak z Johnem Truentem. Zapomniałaby, że zawarli układ. I że chodzi
tylko o modernizację „Texas Lights".
Mniej więcej dwie godziny później podjechali pod dom.
- Zobaczyłaś jedną z moich realizacji. Jakie wrażenia? Uważasz, że
możemy pracować razem? - zapytał, gasząc silnik.
Nie, chciała odpowiedzieć. Zaczynała za bardzo go lubić, a to nie wróżyło
nic dobrego.
- Tak - powiedziała, i to też była prawda, bo przekonała się, że Ryan jest
naprawdę dobry w tym, co robi.
Znała już nie tylko jego realizacje: także smak ust i dotyk palców.
Wiedziała, że ludzkie uczucia są dla niego tak samo ważne jak budynki.
Wszystko to razem tworzyło naprawdę niebezpieczną kombinację.
A więc tak, będzie z nim pracowała, a poza pracą będzie się starała
trzymać od niego jak najdalej.
Co mu przyszło do głowy, żeby kłaść jej dłoń na ramieniu? Zwariował
kompletnie?
- Być może - mruknął pod nosem, przebierając się do kolacji. Ale tyle
radości było w jej twarzy, kiedy przyglądała się książce. Taka prosta rzecz
potrafiła tak ją poruszyć. Światło sączące się przez okno rozświetlało jej oczy,
ale kiedy się uśmiechnęła, cały pokój pojaśniał od tego uśmiechu.
Miał wrażenie, że widzi małą, cichą, poważną dziewczynkę myszkującą
po „Texas Lights" i w zachwycie odkrywającą magiczne zakamarki hotelu.
Formalnie właścicielem hotelu był Gilbert, ale tak naprawdę to miejsce
należało do Emmy. Kochała je jak nikt inny; kochała jego staroświecki urok,
historię, zapach starego drewna, połysk dębowych parkietów i dwie tkaniny
wypełnione postaciami z historii i ze sztuk starego Willa.
Pewnego dnia pokaże całą tę magię swojemu dziecku.
R S
57
Gdyby on w jakikolwiek sposób skaził tę przyszłość... żaden człowiek
honoru nie ważyłby się uczynić czegoś podobnego. Napłynęło wspomnienie
innej kobiety, innego dziecka, a potem przeniknął go nieznośny ból.
Czy mógł się nazwać człowiekiem honoru? Czy którykolwiek z
Benedictów był człowiekiem honoru? Honor oznacza trwanie przy zasadach, a
nie krzywdzenie innych.
Nie, nie zacznie przecież nagle, ni stąd, ni zowąd kierować się w swoim
życiu uczuciami.
- Zbyt wielkie ryzyko - szepnął. - Wykonaj tę robotę dla Emmy i wykonaj
ją porządnie. Postaraj się, żeby zachowała swój hotel. Jeśli coś spaprzesz i
goście nie wrócą, to...
To Emma straci wszystko, co najbardziej ukochała. A on nie będzie mógł
jej pomóc. Historia się nie powtarza. Emma nie może stracić hotelu. On wykona
swoje zadanie najlepiej jak potrafi i będzie trzymał się od Emmy z daleka.
Może przecież przez kilka tygodni zapanować nad pokusą.
W dzień po powrocie z Waterfall Emma i Ryan pojechali do „Texas
Lights". Ryan poszedł przeprowadzić własne rozpoznanie, Emma zaś zaczęła
spisywać wszystkie drobiazgi wymagające naprawy lub wymiany. Utknęła
właśnie w magazynku z pościelą, postanawiając, że w zasadzie należałoby
wymienić całość, bo była szkaradna. Robert Medlen był co prawda człowiekiem
pełnym fantazji, ale nie miał za grosz wyczucia koloru i wzoru. Jego już nie
było, lecz pościel pozostała. Wierna tradycji Emma po prostu zamawiała zawsze
taką samą - żeby było autentycznie. Teraz gotowa była kupić zupełnie nową.
Dlaczego?
- Nawet nie próbuj odpowiadać sobie na to pytanie. To przez tego
przeklętego faceta.
- Hm... Mam nadzieję, że mówisz o facecie, który zaprojektował te
paskudne kapy na łóżka, a nie o mnie - odezwał się rozbawiony głos za jej
plecami.
R S
58
Emma odwróciła się gwałtownie.
- Wiedz, że te kapy to kopie oryginalnych narzut.
- Dziw, że ktokolwiek chciał mieszkać w „Texas Lights". Co przedstawia
ten wzór? Smoki pożerające klopsiki?
- To bizony - poinformowała Ryana. - I nie jedzą żadnych klopsików
tylko... Nie wiem co. - Spojrzała na niego i zobaczyła, że szczerzy zęby. - Po co
ja ci tłumaczę, kiedy ciebie i tak nic nie obchodzą kapy.
- Ani trochę - przyznał Ryan. - Obchodzi mnie natomiast, dlaczego tkwisz
tutaj, kiedy dawno minęła już pora lunchu.
Spojrzała na zegarek. Rzeczywiście było późno.
- Mam tyle do zrobienia. Muszę zajrzeć do każdego pokoju, sprawdzić, co
należy wymienić, zabrać się do ustalania nowego menu, które zaproponujemy
gościom po otwarciu i upewnić się, czy wszyscy pracownicy otrzymali wypłaty
za przymusowy urlop. Zobaczyć, kto jest na zwolnieniu chorobowym... -
wyliczała na palcach.
- I ty jako dyrektorka zajmujesz się tym wszystkim?
- Oczywiście.
- Wydawało mi się, że Holly też tu pracowała?
- Owszem. Holly witała gości. Zabierała panie na zakupy. Generalnie
dbała, żeby wszyscy byli zadowoleni.
- Czyli takie sobie miłe zajęcie. Emma wypuściła powietrze z płuc.
- Tak to może wyglądać. Ale ona naprawdę potrafiła to robić. Ja nie
nawiązuję szybko kontaktów.
- Ty dbasz o całość.
- Tak.
- I nie potrafisz rozmawiać z gośćmi?
- Tego bym nie powiedziała, ale Holly jest lepsza.
Ryan się uśmiechnął.
R S
59
- To dobrze, bo prawdziwy powód, dla którego po ciebie przyszedłem,
jest taki, że jakaś kobieta z dzieckiem chciałaby wynająć pokój. Tłumaczyłem
jej, że hotel jest zamknięty, ale ona koniecznie chce się z tobą widzieć.
Emma natychmiast odłożyła notatki i ruszyła w kierunku holu. Na jej
widok kobieta pisnęła głośno i rzuciła się Emmie na szyję.
- Jak cudownie cię widzieć! Dlaczego mi nie powiedziałaś, że masz tu
takiego przystojniaka?
Marcy Jessup przyjaciółka Emmy z college'u, była jej przeciwieństwem:
impulsywna, ogromnie żywa, zawsze zainteresowana mężczyznami. Ema
spojrzała na Ryana, który obserwował małego chłopca towarzyszącego Marcy.
- To Charlie - powiedziała Marcy. - Charlie, to moja przyjaciółka Emma i
jej przyjaciel...
- Ryan Benedict - uzupełniła Emma. - Ryan będzie modernizował nasz
hotel.
- To dobrze. „Texas Lights" od dawna potrzebował liftingu.
Emma wzruszyła ramionami.
- Ona ci pozwala tak mówić? - Ryan zwrócił się do Marcy.
- A co ma zrobić? Jestem jej przyjaciółką. Pamiętam wszystkie głupoty,
jakie popełniała w college'u i wzajemnie. Mamy zbyt wiele wspólnych
sekretów.
Ryan bardzo się ożywił, kiedy Marcy wspomniała o sekretach, ale
niczego więcej nie mógł się dowiedzieć.
- Charlie? - Emma przykucnęła przy chłopcu, ujęła go za rączkę, a on
uśmiechnął się do niej.
Zerknęła na Ryana i miała wrażenie, że widzi w jego oczach ból.
Najwyraźniej miał ochotę uciec. Charlie patrzył na niego podejrzliwie i nic
dziwnego, bo takiemu maluchowi jak Charlie ten obcy pan musiał wydawać się
wielkoludem.
R S
60
- Charlie ma już trzy lata i za dużo czasu spędza z kobietami. Jest trochę
nieufny wobec mężczyzn - próbowała tłumaczyć Marcy.
- Rozumiem. Mam robotę - powiedział Ryan, ciągle z tym samym bólem
w oczach.
Marcy skinęła głową.
- Usiądź sobie, Charlie, na chwilę, dobrze?
Malec wdrapał się posłusznie na fotel i znieruchomiał z kciukiem w buzi,
jakby był gotów przesiedzieć tak cały dzień.
Emmie omal serce nie pękło. Była pewna, że Marcy jest dobrą matką, ale
zbyt dobrze pamiętała takie momenty ze swojego dzieciństwa, kiedy czuła się
nikomu niepotrzebna.
Ryan zrezygnował z ucieczki. Przyglądał się chłopcu. Emma miała
wrażenie, że zaklął pod nosem. A potem podszedł, przyklęknął obok chłopca i
wyciągnął rękę.
- Cześć, Charlie.
Charlie dotknął jego dłoni łapką, ale się nie odezwał.
- Jak się masz? - zagadywał Ryan. - Podoba ci się tutaj? Malec skinął
głową.
- Wygląda na to, że mama i Emma chcą sobie pogadać. Może być nudno.
Pójdziemy poszukać lodów? A potem może zagramy w piłkę? Widziałem tu
gdzieś piłkę.
Charlie po chwili zastanowienia zsunął się z fotela. Ryan zerknął na
Marcy, Marcy z kolei spojrzała na Emmę.
- Ryan jest przyjacielem domu - powiedziała Emma, trochę na wyrost, ale
nie była wcale pewna, czy „przyjaciel domu" poradzi sobie z małym chłopcem.
- Dasz sobie radę? - zapytała na wszelki wypadek. Ryan uśmiechnął się
pod nosem.
- My, faceci, powinniśmy trzymać się razem, prawda, Charlie? Lody i
piłka czy siedzenie w fotelu? Wybór jest prosty.
R S
61
- Lody - oznajmił malec i wsunął łapkę w dłoń Ryana.
- Wspaniale. Opiekun do dziecka i wzór męskiej urody w jednym -
stwierdziła Marcy, kiedy panowie odeszli.
- Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Emma gotowa była się z nią zgodzić.
- Jest tu tymczasowo - wyjaśniła, myśląc równocześnie, że sytuacja z
Ryanem staje się nie do zniesienia.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kiedy Ryan przyprowadził z powrotem uszczęśliwionego, najedzonego
lodami Charliego, przyjaciółki zdążyły się porządnie nagadać.
- Zbieramy się - powiedziała Marcy. - Byliśmy w okolicy, więc
pomyślałam, że zatrzymam się u ciebie w „Texas Lights". Nie wiedziałam, że
przeprowadzacie modernizację. Może to i lepiej, że wrócimy na noc do domu.
Tata Charliego będzie na nas czekał. Jeśli zdecyduje się pan kiedyś pracować
jako babysitter, chętnie skorzystam z pana usług.
Ryan wzruszył ramionami.
- Nieźle się bawiliśmy - stwierdził lakonicznie.
Mały Charlie objął go za nogę.
- Pa, pa, Ray.
Ryan zesztywniał na ten dziecięcy uścisk.
Emma nie wiedziała, co się z nią dzieje, tyle różnych emocji kłębiło się jej
głowie. Ryan mówił, że nie planuje dzieci. Są ludzie, którzy mają świetny stosu-
nek do dzieci, potrafią nawiązać z nimi kontakt, ale nie decydują się na własne.
Ryan musiał do nich należeć. Ciekawe...
- Będziemy w kontakcie - zwróciła się do Marcy. - Bardzo mi brakuje
spotkań z tobą. Musimy to nadrobić. Cieszę się, że zajrzałaś.
R S
62
- Ja też. - Marcy uściskała Emmę i ruszyła do drzwi, prowadząc synka za
rękę. On coś do niej mówił z ożywieniem, ona odpowiadała z takim samym.
Kiedy wyszli, w holu zaległa cisza.
- Dziękuję - powiedziała w końcu Emma.
- Za to, że zająłem się Charliem? Drobiazg. Bardzo miły dzieciak.
- Wiesz, o czym mówię. Nie musiałeś tego robić. Świetnie sobie dałeś
radę.
- Mówiłem ci, że nie mam nic przeciwko dzieciom. Nie mogę powiedzieć,
że ich nie lubię. Po prostu... - Pokręcił głową i spojrzał jej prosto w oczy. - Tak
naprawdę, bardzo lubię dzieci, ale jestem zbyt pochłonięty własnym życiem,
żeby być ojcem.
- Rozumiem.
- Nie rozumiesz. - Cały czas patrzył jej prosto w oczy. - Wszyscy myślą,
że kontuzja kolana zdarzyła mi się w czasie służby w armii. Rzeczywiście, ale
wyglądało to zupełnie inaczej, niż mogłabyś sobie wyobrażać.
Emma przygryzła wargę.
- Nie musisz mi opowiadać.
- Wiem, mimo to opowiem. Zawsze marzyłem o armii. Dlatego, że życie
w domu było nie do wytrzymania i dlatego, że chciałem się wykazać.
Zaciągnąłem się zaraz po szkole. To było to, co chciałem robić. Wszystko
układało się dobrze. Stacjonowałem w bazie w Niemczech, powoli
awansowałem. Poznałem kobietę. Leisel miała synka, Arniego. Nie
pomyślałem, że mogę go skrzywdzić. Facet pojawia się w życiu dziecka w
charakterze prawie tatusia, a potem znika. O takich rzeczach trzeba pomyśleć,
zanim zrobi się pierwszy krok. W każdym razie związałem się z Leisel. Arnie
był cudownym dzieciakiem. Miał sześć lat i nie rozumiał, że w jakimś
momencie odejdę. Przywiązał się do mnie. I wtedy dostałem przeniesienie. Nie
wiem, czego oczekiwała Leisel. Powiedziałem jej od razu na wstępie, że z mojej
R S
63
strony nie może na nic liczyć. I rzeczywiście, przyszedł moment rozstania.
Arnie...
Przerwał wzruszony i Emma położyła mu dłoń na ramieniu.
- Nie współczuj mi. Nie zasługuję na to. Kiedy się żegnaliśmy, czułem się
paskudnie. Próbowałem żartować, coś tam zagadywałem, ale wiedziałem, że go
ranię. W końcu go uściskałem, wyszedłem na ulicę i przeszedłem przez jezdnię,
kierując się do bazy. Usłyszałem za plecami, że Leisel go woła ile sił w płucach.
Obejrzałem się. Biegł za mną, płakał, błagał, żebym został. Zobaczyłem, że
nadjeżdża samochód.
Emma wciągnęła powietrze. Nie była w stanie wykrztusić słowa, ale Ryan
mówił dalej.
- Rzuciłem się do Arniego, przeturlaliśmy się razem po jezdni i wtedy
uderzyłem o coś kolanem tak mocno, że je roztrzaskałem. Arnie wyszedł z tego
z kilkoma siniakami. Był śmiertelnie przerażony. Wiesz, co zrobiłem? - Ryan
potarł brodę, jakby chciał pozbyć się bolesnego wspomnienia.
Emma pokręciła głową.
- Powiedziałem mu, że jest mi przykro. To wszystko. Powtórzyłem to
chyba tuzin razy, ale jakie to ma znaczenie, skoro i tak zniknąłem z jego życia.
Kiedy zabierali mnie do szpitala, łkał w ramionach matki. Leisel pożegnała
mnie kilkoma obelgami.
- Uratowałeś mu życie.
- Do diabła. Nie wbiegłby prosto pod samochód, gdyby nie chciał mnie
zatrzymać. A chciał, bo mnie z kolei zachciało się spotykać z jego matką.
Powinienem był przynajmniej wymóc na niej, żeby nie przedstawiała mnie
synkowi. Nie pomyślałem, co to może dla niego znaczyć. Zatem nie wychwalaj
mnie za to, że poświęciłem pół godziny Charliemu i napasłem go lodami. Nie
przypinaj mi medali. Medale daje się tym, którzy zostają. Nie należał do nich
ani mój pradziadek, ani dziadek, ani ojciec. Benedictowie trzy rzeczy robią
dobrze: potrafią wszystko przetrwać, odnosić sukcesy i odchodzić.
R S
64
Emma pokiwała głową. Nie była pewna dlaczego. Żeby zapewnić Ryana,
że rozumie?
- Dziękuję, że mi opowiedziałeś. Przynajmniej wiem, że nie jesteś kimś,
komu jest wszystko jedno. - Ryan otworzył usta, chcąc chyba powiedzieć, że
właśnie jest takim facetem, ale w końcu się nie odezwał, pocierał tylko kolano. -
Jakimi lodami poczęstowałeś Charliego?
- Słucham? To ja zwierzam ci się z najstraszniejszych sekretów swojego
życia, a ty mnie pytasz, jakimi lodami poczęstowałem Charliego? - Na twarzy
Ryana pojawił się cień uśmiechu. - Dziękuję. Jesteś naprawdę zdumiewającą
kobietą.
Zdumiewająca to niekoniecznie romantyczne określenie. Emma wysunęła
brodę.
- Lody są bardzo ważne. Ja lubię malinowe polane gorącą czekoladą.
- Zapamiętam. Rzeczywiście byłaś taka szalona w college'u?
Emma wybuchnęła śmiechem.
- Marcy była szalona. A ja na tyle głupia, że czasami brałam udział w jej
szaleństwach.
- Nie wyobrażam sobie. Co takiego wyczyniałyście?
- Nic wielkiego. Jakieś dzikie tańce na trawniku przed stołówką o trzeciej
nad ranem. Tego rodzaju wygłupy. Ale dość gadania. Muszę wracać do pracy.
Ryan skinął głową.
- Dziękuję, Emmo. Za to, kim jesteś. Za to, że mnie wysłuchałaś. Zaraz
pozwolę ci wrócić do twojego magazynku z bielizną pościelową, ale zanim
odejdziesz, chciałem ci coś pokazać. - Ryan wziął ją za rękę i poprowadził do
windy.
Kiedy drzwi się zamknęły, usłyszała kobiecy głos z brytyjskim akcentem:
Bo moja miłość równie jest głęboka
Jak morze, równie jak ono bez końca:
R S
65
Im więcej ci jej udzielam, tym więcej
Czuję jej w sercu.
Odwróciła się. Na małym monitorze wmontowanym w ścianę windy Julia
wypowiadała te często cytowane słowa.
- To tylko prototyp. Może rzecz zbyt nowoczesna jak na twój gust, ale
trzyma się chyba w klimacie, który chciał tu stworzyć pan Medlen.
- Jakim sposobem to zrobiłeś? - zapytała Emma, śledząc na monitorze
scenę drugiego aktu „Romea i Julii".
- Przy pomocy lokalnych talentów. Studenci tutejszego college'u wykonali
robotę za grosze, dla zabawy i „sławy imienia". Wgrali kilka scen. Można
dodawać inne. Szekspir z windzie zachodniej, Stephen Austin we wschodniej.
- Pamiętałeś, które skrzydło komu jest poświęcone...
- Słuchałem cię, to wszystko.
- Może - powiedziała Emma z uśmiechem. - Ale zabawne. Rogerowi
Medlenowi chyba by się spodobało.
- Nie obchodzi mnie, czyby mu się spodobało czy nie - powiedział Ryan,
nachylił się i pocałował ją. - Roger
Medlen się nie liczy. Emma dotknęła warg.
- Czy to... pocałunek dla uczczenia faktu, że w czymś się w końcu
zgodziliśmy?
Ryan pokręcił głową.
- Pocałowałem cię, bo dzisiaj żyję emocjami, a twoje usta od wielu dni
doprowadzają mnie do szaleństwa. Chciałem się przekonać, czy smakujesz tak
dobrze, jak zapamiętałem.
- I jak? - Skąd na Boga wzięło się jej to pytanie? Zakłopotana własną
odwagą przesunęła dłonią po wargach, spoglądając na Ryana.
- Smakujesz jeszcze lepiej. Pójdę już, bo w przeciwnym razie będę musiał
pocałować cię jeszcze raz.
R S
66
Otworzył drzwi kabiny, zostawił Emmę samą i zniknął w zakamarkach
hotelu.
Emma odprowadziła go wzrokiem, po czym z jękiem osunęła się po
ścianie na podłogę windy.
Ten facet był zbyt skomplikowany. Wszystko wskazywało na to, że
doprowadzi ją do obłędu.
Jeśli mu na to pozwoli.
Niech to wszyscy diabli! Następnego dnia podczas kolacji Franklin
uważnie przysłuchiwał się, jak Emma, Chris i Ryan rozmawiają o hotelu. Prace
najwyraźniej posuwały się do przodu, zgodnie z kontraktem. Gilbert promieniał.
Co oznaczało, że Ryan znowu jest górą.
Czy uczynił coś dla swojego brata przyrodniego?
Nie. Miał za to czelność zapytać poprzedniego dnia, czy Franklin
przeczytał materiały, które dostał, i czy jest gotów wykonywać proste prace dla
C&R Technologies. Akurat!
- Jeszcze się zapoznaję - mruknął i Ryan nie drążył dalej tematu.
- Jak stoją sprawy w hotelu, Emmo? - zagadnął Gilbert.
- Jestem pod wrażeniem tego, co Ryan zdziałał do tej pory... - zaczęła
Emma i wdała się w szczegóły. Nie patrzyła na Ryana, ale kiedy o nim mówiła,
lekko jej drżała dłoń. To mogło oznaczać tylko jedno.
A Ryan?
Franklin udawał, że jest całkowicie pochłonięty jedzeniem, ale
obserwował spod oka brata, który właściwie nie spuszczał oczu z Emmy.
Czy dlatego, że jej negatywna opinia mogłaby, na przykład, oznaczać
zerwanie kontraktu? A może chodziło o coś innego?
Poprzedniego dnia Franklin pojechał za bratem do hotelu. Usłyszał
przedziwną opowieść o jakimś dzieciaku. Może usłyszałby coś jeszcze, ale
Emma zaczęła się rozglądać, jakby wyczuła czyjąś obecność, wolał więc
R S
67
czmychnąć. I teraz nie wiedział, czy po jego zniknięciu między tymi dwojgiem
nie wydarzyło się coś interesującego.
Emma i Ryan? Niemożliwe! Ale różne niemożliwe rzeczy zdarzają się na
świecie. Jeśli Ryan skrzywdziłby Emmę, to Gilbert by mu tego nie wybaczył.
Franklin uśmiechnął się pod nosem. Należało się tym zająć.
- Chciałem was prosić o przysługę - zwrócił się dwa dni później Gilbert
do Emmy i Ryana, zawoławszy ich do swojego gabinetu.
W Emmie natychmiast obudziła się czujność. Od tamtego pocałunku w
windzie starała się unikać Ryana. Nie powinien był chyba jej dotykać, ale w
Emmie było coś takiego...
Zerknął na nią, lecz miała odwrócony wzrok.
- Kamery monitorujące - oznajmił Gilbert. - Nigdy ich nie mieliśmy w
„Texas Lights", a dzisiaj to już standard. Ustalcie oboje, w których miejscach
należy je umieścić.
Trudno będzie coś ustalić, skoro Emma nie chce z nim w ogóle
rozmawiać.
- W porządku - zgodził się Ryan.
- Zrobimy to - zawtórowała mu Emma. Ryan nie próbował nawet ukryć
uśmiechu.
- O co chodzi? - zapytała chmurnie, kiedy wyszli od Gilberta.
- Masz taką minę, jakbyś przygotowywała plan bitwy. Wątpię, żebyśmy
mieli przed sobą zadanie batalistyczne.
- Wiem. - Emma robiła wszystko, żeby się odprężyć. Tak bardzo się
starała, że Ryan ujął ją za rękę.
Spojrzała na ich splecione palce.
- Proponuję rozejm.
- Nie wiedziałam, że jesteśmy w stanie wojny.
- Unikasz mnie od chwili, kiedy cię pocałowałem. Przepraszam, jeśli w
jakikolwiek sposób ci uchybiłem.
R S
68
- Nie uchybiłeś. Ja po prostu... nie jestem dobra w całowaniu i takich tam.
Ryan zatrzymał się i spojrzał na nią z niedowierzaniem. Pamiętał smak jej
ust, zapach fiołków, który doprowadzał go do szaleństwa.
- I tu się bardzo mylisz, droga pani - powiedział i oboje podeszli do
swoich samochodów.
Emma spojrzała jeszcze na niego tak, jakby chciała go dotknąć. Jakby
pragnęła tego równie mocno jak on.
Być może się mylił, ale zapalając silnik, cicho pogwizdywał.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Spędzili cały dzień w „Texas Lights", wyznaczając newralgiczne miejsca
i szukając w nich dogodnych punktów do zainstalowania kamer. Zadanie
okazało się bardziej czasochłonne, niż Emma sądziła, a korytarze znacznie
węższe, niż powinny.
- Przepraszam - bąknęła, obijając się o Ryana po raz sto dwudziesty
siódmy.
- Przestań mnie przepraszać, Emmo. - Ryan dotknął jej ramienia. -
Pracujemy, to normalne, że się co chwila o siebie obijamy.
- Wiem.
- Ale tobie się to nie podoba.
Błąd. Podobało się jej, lecz nie zamierzała prostować stwierdzenia Ryana.
Nawet gdyby chciała, jej uwagę zajął jakiś hałas dochodzący z drugiej strony
hotelu.
Natychmiast ruszyła w tamtą stronę. Ryan dotknął jej ramienia.
- Nie wiesz przecież, co to może być.
- To mój hotel. Powinien być pusty.
Ryan ruszył za nią.
R S
69
Emma weszła do holu i znieruchomiała. Na środku stała zapłakana
Jocelyn, jedna z hotelowych pokojówek.
- Co ty tutaj robisz, Jocelyn?
Dziewczyna spojrzała na Emmę pełnymi łez oczami.
- Słyszałam, że można tu panią czasami zastać, panno Carstairs. Miałam
nadzieję, że dzisiaj pani będzie. Ja... przepraszam, że pytam, ale czy mogłabym
dostać jakieś zajęcie na ten czas, kiedy hotel jest zamknięty? Moja córeczka jest
chora, a mój chłopak ukradł mi wszystkie pieniądze, jakie miałam, i teraz nie
stać mnie na lekarstwa. Wiem, że w tej chwili nie jestem pani potrzebna, ale
pomyślałam, że może znajdzie się jakaś robota. Cokolwiek. Choćby najcięższa.
Maisie ma astmę, muszę kupić jej lekarstwa.
Emma objęła zapłakaną dziewczynę.
- Wszyscy macie płacone za przymusowy urlop. Powinnaś o tym
wiedzieć. Przecież informowałam was przed zamknięciem hotelu, że tak będzie.
Taka jest zasada. - Emma współczuła Jocelyn, ale była zła, że dorosła i rozsądna
zdawałoby się kobieta robi z siebie dziewczynkę z zapałkami. - Za dwa dni
dostaniesz czek z kolejną wypłatą. A lekarstwo dla Maisie opłacasz z
ubezpieczenia. Przecież do tej pory musiałaś tak robić. Obudź się, kobieto. Ta
kradzież wprawiła cię w szok. Dam ci zaraz jakieś pieniądze na przeżycie tych
dwóch dni, sumę potrącę z kolejnej wypłaty. Chodźmy do mojego biura. - Cała
trójka przeszła do gabinetu. - A teraz zmiataj do domu - powiedziała Emma,
zaopatrzywszy pokojówkę.
- Ja wiem... ale - Jocelyn przygryzła wargę.
- Jak wrócisz do pracy po otwarciu hotelu, będziesz mogła wziąć
dodatkowe dni, jeśli potrzebujesz pieniędzy. A teraz zajmij się Maisie - dodała
Emma, kiedy dziewczyna odwróciła się, żeby odejść.
- Nie wpuszczę już Aarona do domu. To łajdak. Wszyscy mężczyźni to
łajdaki. Z wyjątkiem pana Messmera - oznajmiła z przekonaniem Jocelyn,
posłała Ryanowi pełne wrogości spojrzenie i wyszła.
R S
70
Emma się przygarbiła, ale przypomniała sobie, że nie jest sama i
wyprostowała plecy. Ryan stanął przed nią i ujął pod brodę.
- Dobrze się czujesz? - zapytał cicho. Emma pokiwała głową.
- Tak, ale zmartwiła mnie ta dziewczyna. Kompletna sierota. Już kilka
razy wyrzucała tego swojego chłopaka.
- Mogę z nim pogadać - zaofiarował się Ryan.
- Doceniam twoje dobre chęci, ale to się zemści na Jocelyn.
- Masz dobre podejście do ludzi. Dziewczyna się uspokoiła, jak tylko
zaczęłaś do niej mówić. Czuła, że chcesz jej pomóc.
Emma przypomniała sobie, co Ryan opowiadał o swojej rodzinie i
panujących tam stosunkach. Zastanawiała się, jak musiało wyglądać jego
dzieciństwo. Wuj Gilbert nie należał do wylewnych, ale wiedziała, że jest dla
niego kimś ważnym. Czy Ryan był ważny dla kogokolwiek? Z tego, co mówił,
on i nieodpowiedzialny
Franklin raczej nie mieli kochającego domu. Nic dziwnego, że nie marzył
o dzieciach.
Stał teraz naprzeciwko i wpatrywał się w nią tym swoim przenikliwym,
gorącym spojrzeniem. Mogłaby go w tej chwili pocałować. Ale wtedy byłaby
jak dziesiątki innych kobiet, które szaleją za Ryanem Benedictem, a potem
znikają.
Cofnęła się o krok, spojrzała na zegarek i zrobiła wielkie oczy.
- Nie przypuszczałam, że jest aż tak późno. Muszę iść - powiedziała,
odwracając się raptownie.
Wiedziała, że zabrzmiało to jak kłamstwo.
- Dokąd?
- Za godzinę zaczynają się wykłady.
Kiedy wyszli przed hotel, okoliczne sklepy właśnie zamykano.
- Emmo, powinnaś coś zjeść. Pracowałaś tyle godzin bez przerwy...
Siedzieć przy jednym stoliku z Ryanem? Raczej nie.
R S
71
- Nie jestem głodna i nie czuję się zmęczona. Ryan uniósł jedną brew.
- Zawsze jest pani taka uparta, panno Carstairs? Emma wbrew własnej
woli parsknęła śmiechem.
- Dobrze, poddaję się.
Usiedli w ogródku jakiejś pobliskiej restauracji i Emma pozwoliła zadbać
o siebie.
- Dziękuję ci - powiedziała, kiedy skończyli jeść, i podała Ryanowi dłoń.
- Pozbędziesz się mnie, jak tylko odprowadzę cię do samochodu.
- Nie trzeba. Jestem przyzwyczajona poruszać się samodzielnie po
ulicach, również wieczorem.
- Ale ja nie jestem przyzwyczajony zostawiać cię samą na środku
chodnika. Pozwól mi.
Pozwoliła.
- Dziękuję - powiedział Ryan, kiedy stanęli przy jej samochodzie.
- Za co? Że w końcu się zgodziłam i pozwoliłam odprowadzić?
- Tak. I za to, że masz tyle pasji dla swojej pracy. I że troszczysz się o
swoich pracowników.
- Niektórzy mówią, że jestem po prostu uparta. Ryan dotknął palcami jej
warg.
- Upór może być bardzo seksy. - Tu otoczył ją ramionami i pocałował.
Był to zupełnie inny pocałunek niż wcześniejsze: długi, gorący, namiętny.
Emma na chwilę zapomniała, że nie chce mieć nic wspólnego z
mężczyznami i że Ryana nie interesowała wspólna przyszłość. Poddała się
nastrojowi. Zatopiła palce we włosach Ryana i odwzajemniła pocałunek.
Oderwała się od Ryana, dopiero kiedy zatrąbił klakson jakiegoś
przejeżdżającego samochodu. Chciała coś powiedzieć, wytłumaczyć jakoś
swoje zachowanie, ale co właściwie miała powiedzieć? Że kompletnie straciła
panowanie nad sobą? Na przyszłość postara się trzymać porywy namiętności na
wodzy.
R S
72
- Emmo - odezwał się Ryan, kiedy wsiadała do samochodu.
- Muszę już jechać. Proszę.
Ryan się cofnął, pozwalając jej odjechać.
Z wykładu nic nie zapamiętała. Wszystkie postacie historyczne, o których
była mowa, miały rysy Ryana Benedicta.
Ryan obudził się następnego ranka z obrazem Emmy w głowie i
przemożnym pragnieniem wzięcia jej znowu w ramiona.
Kiedy ją pocałował, całkowicie poddała się rozkoszy. Dzisiaj gdzieś się
schowała. Szukał jej, co było głupotą, bo Emma miała rację. Skończy
modernizację i wyjedzie. Nie chce mieć dzieci. Nie powinien o niej myśleć.
Mogło się to równać zawodowemu samobójstwu. Praca była dla niego
wszystkim. Psując sobie dobre stosunki z Gilbertem, narażał C&R Technologies
na niebezpieczeństwo. Być może ryzykował nawet przyjaźń z Chrisem.
Powinienem zapomnieć o Emmie, powtarzał sobie i nie przestawał o niej
myśleć. Kiedy w salonie natknął się na Franklina, a liczył, że zobaczy Emmę,
ogarnęło go rozczarowanie.
- Szukasz kogoś? - zapytał Franklin z uśmiechem.
- Owszem. Nie widziałeś Emmy?
- Widziałem ją chyba w ogrodzie, jak rozmawiała z Chrisem. - Franklin
nie przestawał się uśmiechać. - Wyglądało na to, że mają sobie wiele do
powiedzenia.
- Nic dziwnego. Chris żeni się z kuzynką Emmy. Holly to prawie jej
siostra.
- Oczywiście, oczywiście.
Co on insynuuje? Ryan nie zamierzał wdawać się w tego typu
konwersację.
- Jeśli ją zobaczysz, powiedz jej, że pracuję w gabinecie nad planami i
chciałbym ją zobaczyć.
- Nie jestem twoim służącym, Ryan.
R S
73
- Nie, nie jesteś. Sam znajdę Emmę.
Wydawało mu się, że Franklin zaklął pod nosem, ale to nie miałoby
żadnego sensu.
- Spójrz na niego, dobrze? - poprosił Franklin. Emma, która czytała
właśnie o pierwszych osadniczkach w Teksasie, podniosła głowę znad książki.
- Przepraszam. Mówiłeś do mnie?
- Mówiłem o Ryanie. Martwię się o niego. Emma zmarszczyła czoło.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- To oczywiste, że nie rozumiesz. Nie znasz go tak jak ja. Kocha swoją
firmę, ale jest lekkomyślny i nie rozumie, że jego wizerunek może zniszczyć
C&R. Powinien się ożenić, ale jaka kobieta zechce się z nim związać?
Rozmowa zaczynała schodzić na tematy osobiste, które jej nie dotyczyły.
Emma wstała, chcąc ją skończyć i wtedy przypomniała sobie, jak Ryan zajął się
Charliem i jak wspaniale czuła się w jego ramionach.
- Jestem pewna, że jest wiele kobiet, które chętnie wyszłyby za Ryana. -
Słowa same wypłynęły z jej ust. Nie miała zamiaru nic takiego powiedzieć.
- Ciekawe. Czyżbyś mówiła o sobie, Emmo? - Franklin uśmiechnął się
pobłażliwie.
- Jesteś taki zabawny, Franklinie - rzuciła na to z udaną nonszalancją. -
Chciałam tylko powiedzieć, że Ryan jest przystojny, inteligentny, a to
wystarczające zalety jak na potencjalnego męża. - A że nie chce się żenić, to już
inna sprawa. Nie będzie przecież o tym rozmawiała z Franklinem. Zresztą wcale
jej nie obchodzi, co on myśli o Ryanie.
Franklin pokręcił głową.
- Chciałbym, żeby tak było. Ale on żadnej nie przepuści.
Emma już zamierzała zaprzeczyć, lecz po chwili zastanowienia uznała, że
nie ma podstaw. Natomiast plotkować o Ryanie nie chciała.
- Wybacz, Franklinie, ale nie będę rozmawiała z tobą o prywatnym życiu
Ryana. Jeśli martwią cię jego sprawy zawodowe, to zapewniam, że wuj Gilbert
R S
74
dokładnie sprawdza każdą firmę, zanim zawrze jakikolwiek kontrakt. Uznał, że
oferta Ryana i Chrisa to najlepsza propozycja. Czy Ryan jest dobrym
materiałem na męża, czy złym, to już nie nasza sprawa. Dla nas liczy się tylko
to, że jest doskonałym profesjonalistą. - Wyszła z pokoju, czując na plecach
wściekłe spojrzenie Franklina. Ale zapewne był to tylko wytwór jej imaginacji.
Emma i Ryan cały dzień przepracowali nad planami modernizacji. Kiedy
skończyli, Ryan nie mógł przestać o niej myśleć. Co oznaczało, że nie był w
stanie myśleć o hotelu.
- Zajmij się czymś - mruknął do siebie, próbując skupić się na projekcie,
który sobie wymarzył, choć nie miał jeszcze na niego zamówienia.
Tak zastała go Emma.
- Przepraszam - zaczęła - ale Holly zostawiła chyba gdzieś tutaj listę gości
weselnych. Prosiła, żebym ją odnalazła.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, pogroziła mu palcem.
- I nie rób mi proszę wykładów, że znowu pomagam Holly. Gdybym to ja
wychodziła za mąż, ona pomagałaby mnie.
Oboje wiedzieli, że taka sytuacja nigdy się nie zdarzy, jako że Emma nie
zamierzała przecież wychodzić za mąż.
- Przykro mi. Nie widziałem tu żadnej listy gości. - Ryan zaczął
przekładać rysunki, nad którymi pracował.
- Nie, nie, nie rób sobie bałaganu. To „Texas Lights"? - zainteresowała
się.
- Nie. To... taki mój projekt. - Ryan czuł się trochę zakłopotany, że Emma
widzi jego surowe szkice. - Też hotel. Wszystko będzie sterowane głosem albo
dotykiem. W pełni adaptowalne. Żeby każdy mógł się czuć dobrze. Przede
wszystkim niepełnosprawni.
- To... niezwykłe - powiedziała Emma, patrząc na rysunki. - I piękne.
Myślisz o ludziach, chcesz im pomagać swoimi realizacjami. Możesz być z
siebie dumny.
R S
75
Hipnotyzowała go. Patrzyła z zachwytem na jego pracę, a jemu robiło się
z tego powodu głupio. Nie zasługiwał na taki podziw.
Ujął jej dłoń.
- To ty jesteś niezwykła.
- Dlaczego tak mówisz?
- Ponieważ - odwrócił jej dłoń wnętrzem do góry
- początkowo nie chciałaś pracować ze mną nad modernizacją „Texas
Lights". Bałaś się, że zniszczę to, co najbardziej ukochałaś. Uwielbiasz historię.
Mogłaś zignorować to, co właśnie ci pokazałem, wyjść z pokoju - wskazał na
najnowsze rysunki - a jednak zrozumiałaś ideę. - Podniósł jej dłoń do ust.
- Nie uczyniłeś krzywdy mojemu hotelowi, jesteś genialny w tym, co
robisz. Może nie ma to nic wspólnego z historią, ale potrafię docenić twój
najnowszy projekt.
Ryan ucałował jej nadgarstek. Miał wrażenie, że jakiś cień przesunął się
w sąsiednim pokoju. Kiedy uniósł głowę, nie dojrzał nikogo.
Emma też chyba coś zauważyła, bo wyrwała dłoń.
- Znowu spóźnię się na wykłady. Muszę już iść.
- To kurs historii Teksasu, prawda?
- Tak. Dzisiaj mamy kolejny wykład o pierwszych osadniczkach.
- Zabierz mnie ze sobą. Myślę, że taki wykład przyda mi się do czegoś, co
akurat zamyślam w „Texas Lights".
Emma wahała się przez chwilę.
- Dobrze - powiedziała w końcu. - Jedź ze mną. Louis, nasz wykładowca,
ucieszy się, widząc nową twarz. Ty może będziesz żałował, ale on się ożywi.
Emma miała rację. Zapuszczał się coraz dalej na ścieżkę, na którą w ogóle
nie powinien wchodzić. Mógł później tego żałować.
R S
76
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Po wykładzie zostali jeszcze przez moment sami w sali. Ryan był pod
wrażeniem, bo w drugiej części zajęć Emma, poproszona przez Louisa, z pasją
opowiadała o Susan Newcomb, młodej kobiecie z Throckmorton County, która
w połowie dziewiętnastego wieku prowadziła dziennik, opisując swój świat.
Kiedy Emma skończyła, siedziała przez chwilę z rozświetlonymi oczami i
pałającymi policzkami.
- To była prawdziwa magia - powiedział Ryan.
- Raczej historia - odparła Emma, bawiąc się książką, którą zamierzała
schować do torby.
- Nie, to coś więcej - sprzeciwił się Ryan. - To była żywa historia. Czy
gościom w hotelu też w ten sposób opowiadasz o Teksasie?
Emma wzruszyła ramionami. Wyszli z budynku i ruszyli w kierunku
parkingu.
- Czasami. Jeśli proszą. Ryan się zaśmiał.
- Gilbert powinien cię reklamować.
- Gilbert o niczym nie wie. Wuja interesuje to, że posiada hotele i że one
przynoszą mu zysk. Szczegóły go nie zajmują.
- Naprawdę? - Jak Gilbert mógł nie wiedzieć tak ważnej rzeczy o swojej
siostrzenicy. Kochał ją, to pewne, a jednak...
Emma prawdopodobnie nie zdradzała się przed nim, uważając, że uzna
takie historyczne opowieści prowadzone w hotelu za niepoważne.
Po raz drugi tego dnia Ryan czuł się zaszczycony, że mógł poznać tę
kobietę. Nieustannie go zadziwiała, chociaż miał grubą skorupę i trudno go było
czymkolwiek zaskoczyć. Nie umiał zrozumieć, jak mógł oceniać ją w tak
prostacki sposób, jako osobę cichą i poważną. Okazał się strasznym głupcem.
R S
77
- Gilberta na pewno by to zainteresowało, gdyby wiedział. Nie
zobowiązujesz mnie chyba do zachowania tajemnicy? - zapytał, otwierając
drzwiczki samochodu.
- Nie. Nie mam prawa dyktować ci, co powinieneś robić, ale to trochę
żenujące wyznawać, że w moim wieku odgrywam przed ludźmi fragmenty
historii Teksasu.
- Ty ożywiasz dla nich historię w najwspanialszy sposób.
Otworzyła usta, żeby zaprzeczyć, więc cóż innego mógł zrobić? Zamknął
jej usta pocałunkiem.
Emma jęknęła cicho, zatrzepotała nieporadnie dłońmi. Ta niewinna
reakcja doprowadziła go do szaleństwa. Położył rękę na jej plecach i przygarnął
ją do siebie.
- Nie kłam, Ryan - szepnęła bez tchu.
- Nie kłamię. Mógłbym słuchać cię cały dzień. I całować całą noc. -
Pocałował ją znowu.
Emma podniosła ręce i zatopiła palce, w jego włosach. Oddała pocałunek.
Ryanem wstrząsnął dreszcz. Pragnął jej, chciał pieścić każdy centymetr
jej ciała. Odchyliwszy głowę, całował jej brodę, szyję. Emma drżała pod jego
pocałunkami. Położył dłoń na jej piersi. Czuł, jak pod jego palcami twardnieje
sutek
- Ryan - wyszeptała.
Wiedział, że powinien przestać. Jeszcze chwila i nie będzie miał siły, by
się od niej oderwać.
- Ryan - powtórzyła mocniejszym głosem i próbowała go odepchnąć.
Puścił ją natychmiast, spojrzał w jej zamglone jeszcze oczy. Emma
wskazała postać idącą przez parking i Ryan rozpoznał jej wykładowcę, Louisa.
Pojawiło się też kilka innych osób. Parking był dobrze oświetlony, a oni wy-
stawieni na widok publiczny, gdyby ktoś akurat zechciał spojrzeć w stronę ich
samochodu.
R S
78
Ryan usiadł prosto, starając się zapanować nad sobą.
- Do diabła, przepraszam.
- To ja przepraszam. Chciałam, żebyś mnie pocałował. Ryan uderzył
dłonią w kierownicę. Oto cała Emma.
Odpowiedzialna Emma.
- A więc to twoja wina, tak? Sprowokowałaś mnie? I uszło twojej
uwadze, że nie pierwszy raz cię całowałem? Coś takiego...
- Tak, ale tym razem...
Tym razem było inaczej: niewiarygodnie, podniecająco, szaleńczo.
Więcej nie powinno się to zdarzyć. Nie wolno mu tego robić. Wykorzystywał
chwilową słabość Emmy. Nie była przecież panienką, z którą mógł uprawiać
seks na tylnym siedzeniu samochodu. To dobre dla nastolatków. Poza tym
Emma nie chciała w swoim życiu mężczyzny.
- Tym razem posunąłem się za daleko - przyznał. - Postaram się, żeby się
to nie powtórzyło. Nie powinno się powtórzyć.
Przyglądała mu się przez chwilę. Miał wrażenie, że widzi ból w jej
oczach.
- Wiesz, że cię pragnę - powiedział. Do diabła. Nie tylko jej pragnął.
Szalał za nią. Łaknął jej. Chciał wejść w jej ciało, przeniknąć myśli, poznać ją,
jak tylko jeden człowiek jest w stanie poznać drugiego człowieka. - Ale ty i ja...
- Masz rację. Narobimy sobie tylko niezłego bałaganu, jeśli znowu
zbliżymy się do siebie - stwierdziła Emma cichym głosem.
On z pewnością namiesza. Ostatnio jakby zupełnie przestał myśleć.
- Jedźmy już - ponagliła.
Powinien się pilnować, skończyć modernizację „Texas Lights" i trzymać
się z dala od Emmy.
- Tak. Jedźmy. Masz na pewno mnóstwo roboty w domu.
R S
79
On też. Przede wszystkim czekało go ważne zadanie. Jeszcze dzisiaj musi
ułożyć sobie plan, który pozwoli mu zachować wstrzemięźliwość. Przy
odrobinie kreatywnego wysiłku powinno mu się udać.
Emma starała się robić wszystko, by nie myśleć o tym, co zaszło na
parkingu. Bez większego sukcesu.
Ryan całował ją już wcześniej, znała swoje reakcje na niego, ale tym
razem gwałtowność i intensywność doznania poraziły ją. Pierwszy raz w życiu
nie wiedziała, co się z nią dzieje.
Miała ochotę robić rzeczy, których nie robiła nigdy dotąd: rwać na nim
ubranie, gryźć, błagać, pieścić jego nagą pierś. W tamtej chwili poszłaby za
Ryanem wszędzie, dokądkolwiek by ją zawiódł.
Nadal tak czuła. Jaki inny mężczyzna słuchałby z taką uwagą opowieści o
jednej z pierwszych teksańskich osadniczek: o jej samotności, codziennej walce
z przyrodą, o życiu na pustkowiu. Jaki inny mężczyzna spędzałby wolny czas,
projektując w pełni adaptowalny hotel, w którym każdy czułby się dobrze, gdzie
nie istniałyby żadne fizyczne bariery? Krótko mówiąc, nie spotkała dotąd
nikogo takiego jak on.
A przecież nie mogła wiązać z nim żadnych planów na przyszłość.
- Daj sobie spokój - mruknęła pod nosem.
- Mówisz do siebie, droga Emmo? - usłyszała głos Franklina.
Nie wiedzieć czemu miała ochotę okryć się szczelnie jakąś chustą czy
szalem, chociaż nie była wcale ubrana prowokacyjnie.
Co za bzdurny odruch. Franklin był przecież bratem przyrodnim Ryana.
Mieszkał w rezydencji Messmerów z błogosławieństwem wuja. Może należał do
tych ludzi, którzy dają się poznać dopiero z czasem. Ona sama taka była.
Wzruszyła ramionami.
- Czasami lepiej pogadać z samą sobą, niż narażać ludzi na
wysłuchiwanie naszych monologów.
- Coś cię dręczy?
R S
80
Pokręciła głową, ale nie wyszło to zbyt przekonująco.
- Nic.
- Widziałem, jak wracaliście. Ryan miał dość ponurą minę.
- Ryan ma mnóstwo spraw na głowie. Prace nad modernizacją hotelu to
spora odpowiedzialność.
- Miałem na myśli, że może zaprząta go ktoś, a nie coś. No wiesz...
Nie powinna pytać, co Franklin ma na myśli. W końcu sprawy Ryana, w
dodatku przekazywane przez Franklina, nic jej nie powinny obchodzić.
- Wiesz, Ryan dostaje mnóstwo listów od kobiet. To może być bardzo
uciążliwe - sączył kolejne informacje Franklin.
- Listów? Franklin uniósł dłoń.
- On nie lubi o tym mówić. To dość kłopotliwe. Rzucił jakąś uwagę, kiedy
był w wyjątkowo paskudnym humorze. Spotykał się z wieloma pięknymi
kobietami w swoim życiu.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Owszem, sama przypuszczała, że Ryan
musiał mieć wiele pięknych kochanek, ale...
- To nie moja sprawa - starała się uciąć rozmowę.
- Wybacz. Nie chciałem sugerować, że kieruje tobą niezdrowa ciekawość,
ale skoro współpracujesz z nim tak blisko...
- To relacje zawodowe, Franklin.
- Wiem. Nie jesteś taka jak inne. One były z Ryanem w bliskich
stosunkach. Nie zdawały sobie sprawy, że kiedy realizacja projektu dobiega
końca, kończy się też wszystko inne. Mówię o tym na wypadek, gdyby któraś
się tu pojawiła albo gdybyś natrafiła na jakiś dziwny list...
- Dziwny list? Pokręcił głową.
- Kobiety wysyłają czasami dziwne listy.
- Mówisz o kobietach, dla których Ryan realizował zamówienia?
Wydawało się jej, że dojrzała błysk w oczach Franklina, ale był to chyba
tylko refleks światła, bo na jego twarzy malowała się najprawdziwsza troska.
R S
81
- Tak. Widzisz? - Podszedł do stołu, przy którym wcześniej pracował
Ryan, i na którym leżała sterta magazynów. Nie zauważyła ich wcześniej, ale
była pochłonięta omawianiem projektu, więc mogła je przeoczyć.
Franklin wziął do ręki jeden z nich, właściwie było to fachowe
czasopismo, nie magazyn.
- Zobacz - powiedział. - Maya Drake, właścicielka potężnej sieci hoteli.
Ryan pracował dla niej w zeszłym roku. A tu jeszcze jedna. - Otworzył następne
czasopismo, specjalnie nawet nie szukając strony, jakby miał wszystko starannie
przygotowane. - Aimee Gardener, właścicielka kilkunastu malowniczych
pensjonatów. Półtora roku temu Ryan wykonywał dla niej zlecenie. No i jest
jeszcze Marie: kierowała projektem korporacyjnym, który Ryan niedawno
ukończył.
Franklin zostawił pisma otwarte. Emma wpatrywała się w zdjęcia
pięknych kobiet: wszystkie one były zleceniodawczyniami Ryana. I pewnie
wszystkie się nim interesowały.
Zbita z tropu spojrzała na Franklina.
- Chcesz powiedzieć, że te kobiety tropią cały czas Ryana?
Franklin zrobił przerażoną minę.
- Mam nadzieję, że nie powiedziałem nic takiego. Nie wiem, czy łączy je
coś z Ryanem i jakie jest ich miejsce w jego życiu. Wiem tylko, że kobiety, z
którymi pracował, chciały potem kontynuować znajomość na płaszczyźnie
prywatnej. Że to się zdarzało. Czasem. Kiedy zobaczyłem dzisiaj, jaką ma
ponurą minę, pomyślałem, że znowu mu się przytrafiło coś podobnego.
Franklin sugerował, nie, mówił wprost, że Emma przekroczyła granicę.
Że pomyliła relacje zawodowe z prywatnymi. Miał czelność stać na wprost niej
i opowiadać takie rzeczy.
Poczuła, że robi się jej niedobrze.
- Nie powinnam była w ogóle zaczynać tej rozmowy - oznajmiła sucho. -
Prywatne życie pana Benedicta to nie moja sprawa.
R S
82
Franklin położył dłoń na sercu, a na jego twarzy ponownie odmalowała
się troska.
- Najmocniej przepraszam, Emmo. Nie chciałem wciągać cię w problemy
rodzinne. Przestraszyłem się, że Ryan znowu ma kłopoty z kobietami, i że może
to źle wpłynąć na jego pracę. Chciałem cię tylko ostrzec, żebyś uważała. Nie
możemy dopuścić żadnej kobiety do Ryana...
Tak naprawdę to zadanie dla wuja Gilberta. On jest gospodarzem domu i
zleceniodawcą Ryana, pomyślała Emma, obserwując wyraz twarzy Franklina. O
co mu chodzi? Nie podobał jej się ten chłopak. Nie podobało jej się, że tak
nachalnie usiłuje z nią rozmawiać o prywatnym życiu Ryana. Mogła się przecież
domyślić, że kobiety uganiają się za nim, nie potrzebowała więcej szczegółów.
- Doceniam twoją troskę, ale jestem pewna, że Ryan sam potrafi dbać o
swoje sprawy - powiedziała oficjalnym tonem. - A teraz pozwolisz, że cię
zostawię.
Była oburzona nielojalnością Franklina wobec brata i nie chciała myśleć o
tym, co jej opowiedział.
A jednak twarz Mayi Drake utkwiła jej w pamięci. Maya trzymała za rękę
kogoś, kto znalazł się poza kadrem i wyglądała na nieziemsko wprost
szczęśliwą. Czyżby tym człowiekiem spoza kadru był Ryan?
- A jeśli nawet? - szepnęła. - To nie twoja sprawa.
Ona powinna myśleć o swojej pracy. I o tym, żeby trzymać się z dala od
Ryana. Rewelacje Franklina nie miały żadnego znaczenia. Zapewne było sporo
kobiet, którym Ryan złamał serce. Ona nie zamierzała zostać jedną z nich.
R S
83
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Minęły dwa dni. Ryan starał się omijać Emmę szerokim łukiem.
Szczęśliwie wykonywał akurat prace, przy których nie potrzebował jej
konsultacji. W każdym razie, tak czy inaczej, wolał jej unikać, bo nie ufał sobie.
Widział, jak tego dnia wieczorem wychodziła z domu na wykłady i miał
przemożną chęć pobiec za nią, dotknąć jej, porozmawiać. Bardzo mu brakowało
godzin spędzanych razem, ciągłych słownych utarczek na temat hotelu.
Emma miała na każdy temat własne zdanie, była inteligentna i
utalentowana. A kiedy zaczynała przywoływać opowieści z historii Teksasu,
stawała się zachwycająco piękna. Jak to możliwe, że tak niewiele osób znało ją
naprawdę?
Ponieważ ona nie zamierza się ujawniać, odpowiadał sam sobie. Dlatego
powinien milczeć i trzymać się z daleka. Emma nie chciała w swoim życiu
faceta.
Ale facet chciał jej. Z każdym dniem coraz bardziej.
Emma wysiadła z samochodu i ruszyła zmęczonym krokiem przez
kampus uniwersytecki w stronę budynku, w którym odbywały się wykłady z
historii Teksasu. Miała za sobą kilka ciężkich dni.
Następne godziny też nie było łatwe. Tego dnia opowiadała o pierwszych
sufrażystkach, ale w jej relacji brakowało życia. Myślała cały czas o Ryanie,
chociaż doskonale wiedziała, że ta znajomość nie ma żadnych szans na
przyszłość i że może skończyć się tylko bólem i upokorzeniem.
Po zajęciach powoli wracała do samochodu, kiedy natknęła się na
profesora Willa Stratforda. Lubiła serdecznie tego dziwaka i zwierzyła mu się
już wcześniej ze swoich wątpliwości co do Ryana. Odpowiedział jej wtedy:
„Miłość, tylko miłość, dziewczyno. Jeśli nie ma miłości, uciekaj".
- Coś nie tak, Emmo? - zagadnął z troską.
R S
84
- Nie, wszystko w porządku - odpowiedziała z wymuszonym uśmiechem.
Profesor zaczął obmacywać kieszenie, jakby coś zgubił. Zapewne tak
było.
- Mogę być roztargnionym dziwakiem, ale znam się na ludziach. W
literaturze mamy bez liku bohaterów, którzy czują jedno, a mówią drugie. Ty
jesteś taka sama. Gdzie ja podziałem, u licha, swoje okulary?
Smutno się jej zrobiło, że dotąd nie opanowała sztuki udawania, ale
poczuła też ulgę.
- Ma pan rację. Nie jest w porządku. Pogubiłam się.
- Chodzi o tego twojego młodego człowieka, o którym mi opowiadałaś?
- Nie nazwałabym go moim. Ani młodym.
- Ale chciałabyś, żeby był twój?
- Nie. To nie ma sensu. Jesteśmy zbyt różni. Oczekujemy od życia
zupełnie różnych rzeczy i...
- Emmo - przerwał jej profesor - nie próbuj przekonywać ani mnie, ani
siebie. Przecież widzę, że ta sytuacja cię dręczy. Może niepotrzebnie ją
analizujesz ze wszystkich stron. Czasami lepiej jest posłuchać własnych uczuć i
przestać się zastanawiać.
- Ja akurat mam z tym kłopoty. Will poklepał ją po dłoni.
- Bądź dzielna, Emmo. Odważ się żyć. Zdarzyć się mogą wtedy cudowne
rzeczy.
Will posmutniał i zapatrzył się w przestrzeń. Być może wspominał swoją
własną wielką miłość. Chwilę, kiedy powinien był przestać się zastanawiać.
Emma westchnęła.
- Obawiam się, że sytuacja jest zbyt skomplikowana. Nie mogę. Ale
dziękuję, że zechciał pan ze mną porozmawiać. To pomaga.
Will wzruszył ramionami.
- Słyszałem, że patrzył na ciebie jak na kieliszek najprzedniejszego wina.
A nie ma lepszej rzeczy na świecie niż dobre wino.
R S
85
Emma otworzyła szeroko oczy.
- Kto panu to powiedział?
Profesor Stanford zaśmiał się i poprawił muszkę, całkiem ją
przekrzywiając.
- To niewielki kampus, Emmo. Wieści szybko się rozchodzą. Rób to, co
ci serce dyktuje.
Ba! A jeśli serce okaże się złym doradcą?
- I co o tym myślisz? - zapytał Gilbert córkę. Tym razem Chris był obecny
przy rozmowie, bo Holly uznała, że nie należy czynić przed nim sekretu z tak
ważnej sprawy.
- W ostatnich dniach omijają się z daleka. Na nic twoje swatanie, tato,
jeśli nawet nie spojrzą na siebie.
- Może po prostu nie są sobą zainteresowani? - podsunął Chris.
Holly przewróciła oczami.
- Chris, kocham cię nad życie, ale jesteś beznadziejny. Oczywiście, że są.
Fakt, że się unikają, może oznaczać tylko jedno.
Gilbert pokiwał głową.
- Ja też myślę, że ciągnie ich do siebie, ale obydwoje uważają, że nic z
tego nie będzie, bo jedno i drugie twierdzi, że nie chce małżeństwa. Boją się
wyjść z tego poturbowani.
- Albo postawić to drugie w kłopotliwej sytuacji - dodała Holly.
- Skąd wiesz, że tak właśnie jest? - W głosie Chrisa zabrzmiał
sceptycyzm.
Holly przechyliła głowę.
- Znam Emmę od dziecka. Przegadałyśmy wiele nocy. Jest dumna. Raz
już została zraniona i teraz boi się oddać serce. Myśl o tym, że mogłaby
zakochać się w Ryanie, z pewnością ją przeraża.
- A Ryan ma własne upiory, z którymi musi sobie radzić. Nigdy nie
zaangażuje się emocjonalnie. Nie zaryzykuje - mówił Chris.
R S
86
- Wygląda na to, że oboje są przerażeni - westchnął Gilbert. - Musimy im
pomóc.
Holly się zachmurzyła.
- Jak, tato?
- Musimy ich okłamać - wyjaśnił. - Może nie dokładnie okłamać. Raczej
uświadomić im, że coś do siebie nawzajem czują. Będę potrzebował twojej
pomocy, Holly.
- Chcesz, żebym powiedziała Emmie, że Ryan coś do niej czuje?
Gilbert posłał córce pełne pobłażliwości spojrzenie.
- Masz rację - przyznała. - Emma nigdy mi nie uwierzy. Pomyśli, że
próbuję ją pocieszyć, bo ostatnio była przygnębiona.
- Jeśli chodzi o Ryana - odezwał się Chris - to można mu powiedzieć, że
się Emmie podoba, ale nie że Emma go kocha. Benedictowie nie potrafią
przyjąć miłości od swoich kobiet, dlatego Ryan nigdy się nie angażował.
- Musimy go przekonać, że Emma go kocha, wbrew sobie, z oporami.
Może to otworzy mu oczy i każe zastanowić się nad własnymi uczuciami -
powiedziała Holly.
- O to ci chodzi, tato?
- Twoja przyszła żona jest genialna - oznajmił Gilbert Chrisowi. - No, ale
ja nie jestem obiektywny.
- Ja też nie.
Gilbert się rozpromienił.
- Mam pewien plan. Trochę diabelski. Będziemy potrzebowali
dodatkowych graczy, ale może się powieść.
- Mówiąc o dodatkowych graczach, nie masz chyba na myśli Franklina? -
Na twarzy Chrisa odmalowało się zatroskanie.
- Ograniczmy się do tych, których jesteśmy pewni - uspokoił go Gilbert. -
Przyrodniego brata Ryana dotąd nie rozgryzłem.
Chris pokiwał głową.
R S
87
- Jestem wspólnikiem Ryana od kilku dobrych lat i też nie udało mi się
rozgryźć tego chłopaka. Masz więc rację, żeby nie włączać go do gry.
Cała trójka nachyliła głowy ku sobie.
Następnego dnia, wchodząc do jadalni przed kolacją, Emma zobaczyła, że
Holly i Chris szepczą o czymś w wielkim podnieceniu. Wcześniej Gilbert prosił,
żeby nikogo tego wieczoru nie zabrakło przy stole i żeby wszyscy ubrali się
wieczorowo. Jakby chciał zaanonsować jakąś uroczystą nowinę. W domu coś
się działo, Emma nie wiedziała tylko co. Kiedy podeszła do Holly, ta
natychmiast zamilkła, dając Emmie powód do kolejnych pytań.
- Siadaj obok mnie. - Holly pociągnęła ją za rękę. - Strasznie dawno nie
rozmawiałyśmy ze sobą. Obydwie jesteśmy takie zabiegane.
Emma usiadła i w tej samej chwili do jadalni wszedł Ryan i zajął
wskazane przez Gilberta miejsce naprzeciwko Emmy. Od kilku dni uporczywie
i skutecznie siebie unikali, a teraz patrzyli sobie prosto w oczy.
I dobrze, że się unikali, pomyślała Emma z bólem. To jedyna słuszna
decyzja.
Tylko że pod spojrzeniem tych błękitnych oczu Emma nie była w stanie
myśleć, ledwie mogła oddychać. Oparła dłonie o brzeg stołu, chcąc
powstrzymać ich drżenie.
Gilbert, który siedział u szczytu stołu, sięgnął po kieliszek i wstał.
- Wszyscy ciężko pracowaliśmy - zaczął. - Może zbyt ciężko. Ten projekt
zaczął się jako zwykła umowa biznesowa, a dał mi więcej niż perspektywę
rewitalizacji moich hoteli. Wniósł radość do mojej rodziny, dał okazję do
zawarcia nowych przyjaźni, zaowocował trwałym związkiem. Wkrótce
przejdziemy do jego następnej fazy. Dzisiaj natomiast chciałem wam
powiedzieć, jaki jestem szczęśliwy, że mieliśmy szansę się spotkać i pracować
razem. Za więcej takich wspaniałych okazji, kiedy znów będziemy wszyscy
razem. - Gilbert uniósł kieliszek, a za nim reszta siedzących przy stole, po czym
wszyscy, w serdecznej atmosferze, zabrali się do jedzenia.
R S
88
Emma usiłowała ignorować siedzącego naprzeciwko niej Ryana, ale nie
było to łatwe.
Odwrócił głowę, a ona przypomniała sobie, jak zatapiała palce w jego
ciemnych, jedwabistych włosach. Ujął widelec, i niemal poczuła jego dłonie na
swoich ciele. Zaśmiał się z jakiejś uwagi Chrisa, i w pamięci stanął jej żywo
tamten dzień, kiedy Ryan zajął się serdecznie małym Charliem, przemagając
dawne lęki i urazy. Nie sposób było ignorować tego człowieka.
Wpatrywała się w niego tak długo, że w końcu Holly musiała trącić ją w
bok, żeby wróciła na ziemię.
A niech to, czyżby wszyscy spostrzegli jej zapatrzenie?
- Ocknij się, Em. Albo tak się zamyśliłaś, albo zahipnotyzował cię szew
na marynarce Ryana - powiedziała Holly ze śmiechem. - A propos, co myślisz o
garniturze Ryana? Namawiam Chrisa, żeby nosił czarne garnitury, ale on
twierdzi, że dla niego są za poważne. Ryan natomiast prezentuje się świetnie w
czarnym garniturze, prawda?
Emma nie mogła oddychać. Wszyscy patrzyli na nią, czekając w napięciu,
co powie, jakby miała wyjaśnić sens życia, a nie wypowiedzieć opinię na temat
ubrania.
- Ryan wygląda bardzo dobrze w czarnym garniturze - powiedziała w
końcu nieporadnie, po czym posłała Holly wściekłe spojrzenie.
- Tak jest, Emmo. Powinnaś coś powiedzieć Holly, bo postawiła cię w
głupiej sytuacji - odezwał się Chris i zwrócił do przyjaciela: - Zwróciłeś uwagę,
Ryanie, ile ekspresji jest w oczach Emmy, kiedy wpada w gniew? Absolutnie
niezwykłe.
- To prawda - przytaknął Ryan. Teraz on wpatrywał się w Emmę jak
zahipnotyzowany. - Emma ma najbardziej niezwykłe oczy, jakie kiedykolwiek
widziałem.
Tego już było nadto.
R S
89
Emma podniosła się od stołu z najmilszym uśmiechem, na jaki było ją
stać.
- Wybaczcie, ale jutro mam mnóstwo pracy. Muszę położyć się wcześnie
spać.
- Dobrze się czujesz, Emmo? - zatroskał się Gilbert, a reszta dała
zbiorowy wyraz swojemu żalowi, że Emma opuszcza już towarzystwo.
- Dobrze, dziękuję - odpowiedziała. I uciekła. Własny pokój
niekoniecznie był idealnym schronieniem, bo nadal dręczyły ją własne myśli,
ale lepsze to niż horror, jaki przeżyła podczas kolacji.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Skoro Emma poszła, ja też idę - powiedziała Holly, starając się nie
patrzyć na Ryana. Miał taką zmartwioną minę. Chciała go pocieszyć, ale nie
mogła, bo zepsułaby intrygę. Kiedy podniosła się od stołu, kolacja praktycznie
dobiegła końca.
- Gotowa? - zwróciła się kilka minut później do swojej asystentki, Janelle.
- Gotowa, chociaż nigdy w życiu nie robiłam czegoś takiego - westchnęła
Janelle i w tym momencie w pokoju pojawili się Gilbert i Chris.
- Wszystko gotowe? - jak echo powtórzył Chris. Holly skinęła głową.
Emma próbowała czytać, ale myślała cały czas o tym, jak wyglądał Ryan,
kiedy nazwał jej oczy niezwykłymi.
Został do tego praktycznie zmuszony, mówiła sobie. Oczekiwano, że
powie coś takiego. Ona, ze swojej strony, nie oczekiwała niczego. Pragnęła
tylko Ryana.
Książka zsunęła się na podłogę. Nachyliła się, żeby ją podnieść i usłyszała
za oknem głos Holly dobiegający z ogrodu.
- Nie wiem, co mam powiedzieć Emmie, Janelle.
R S
90
- Może nic nie powinnaś mówić. Ona nie wierzy w miłość.
- Wiem, ale Ryan jest najlepszym przyjacielem Chrisa. Zakochał się w
Emmie, widzę, jak cierpi. Jeśli jest jakaś szansa, że ona zwróci na niego uwagę,
to...
- Doskonale wiesz, że nie ma żadnej szansy - odparła Janelle. - Ona na
pewno zdaje sobie sprawę, że on się w niej kocha. Wszyscy to widzą. Nawet ja,
chociaż nie należę do osób spostrzegawczych.
- Uważasz więc, że nie powinnam jej nic mówić?
- Tak uważam. Ona wie i bez tego. Zaczniesz z nią rozmawiać, to
pomyśli, że namawiasz ją do wzajemności.
Zapadło milczenie, wreszcie Holly powiedziała:
- Masz chyba rację. Nic jej nie powiem. Emma przyciskała książkę do
serca.
Ryan ją kocha? Skąd Holly o tym wie? Chris jej powiedział?
Czyżby to była prawda?
Tak powiedziała Holly. Janelle twierdziła to samo. Emma się zasępiła.
Coś tu było nie tak
Ryan to człowiek odważny. Bezpośredni i otwarty. Gdyby coś do niej
czuł, powiedziałby jej to wprost. Nie, Ryan wystrzegał się miłości. Podobnie jak
ona. Czy Ryan ją kocha wbrew sobie?
Bo ona z pewnością pokochała jego. Wreszcie przyznała to sama przed
sobą. Serce ją zdradziło. Zamknęła oczy i leżała bez ruchu, usiłując o niczym
nie myśleć. Jutro nadal będzie udawała, że Ryan nic jej nie obchodzi. W każdym
razie będzie się starała.
Ryan próbował pracować, ale nie mógł przestać myśleć o Emmie.
- Muszę ci powiedzieć, Chris, że bardzo się martwię o Emmę - doszedł go
z sąsiedniego pokoju głos Gilberta i Ryan znieruchomiał. - Myślisz, że Ryan
wie?
R S
91
- Że Emma się w nim kocha? Nic nie mówił na ten temat. Ale on już taki
jest, zamknięty.
- A ty zauważyłeś coś niezwykłego? Myślisz, że on coś do niej czuje?
- Przykro mi to mówić, Gilbercie, ale bardzo wątpię. Ryan zawsze
twierdził, że miłość to nie dla niego.
- Tego właśnie się obawiałem. Lubię Ryana, Emma jednak jest moją
siostrzenicą. Ona też nie wierzy w miłość, ale najwyraźniej zakochała się w
Ryanie. Mam nadzieję, że on jej nie skrzywdzi.
- Czy... chcesz, żebym z nim porozmawiał?
- Absolutnie nie. Jedna rzecz, którą mogę z całą pewnością powiedzieć o
Emmie, to że jest bardzo skryta i konsekwentnie strzeże swojej prywatności.
Chyba że nie jest Ryanowi obojętna, wtedy mógłbyś go popchnąć we
właściwym kierunku. Emma to prawdziwy skarb. Każdy facet byłby szczęśliwy,
zdobywając serce kogoś takiego jak ona.
Kroki się oddaliły i Ryan potarł w zamyśleniu brodę. Gilbert mówił
prawdę, każdy facet byłby szczęśliwy...
Miał też rację jeszcze w jednej kwestii: Ryan łatwo mógł zranić Emmę.
Cokolwiek do niej czuł, a zaczynał czuć więcej, niż powinien, nie miał prawa
narażać Emmy na niebezpieczeństwo. On nie mógł dać jej żadnych gwarancji.
Jeśli ją zawiedzie, Emma być może nikogo już nigdy nie pokocha.
Gilbert twierdził, że Emma go kocha. Nawet jeśli tak, to uciekała przed
tym uczuciem, nie chciała go.
- Musisz to uszanować - szepnął do siebie. - Nie waż się jej skrzywdzić.
Z pewnością tego nie zrobi, chociażby sam miał cierpieć najgorsze męki.
Od tamtego wieczoru, kiedy usłyszała rozmowę Holly z Janelle, Emma
unikała Ryana jeszcze bardziej skrupulatnie.
Któregoś dnia poszła na strych, przejrzeć pudła ze starymi sukniami
Holly. Kuzynka przed wyniesieniem się z domu chciała uporządkować swoje
rzeczy, zdecydować, co wyrzucić, co oddać, a co zabrać ze sobą.
R S
92
Otwierała właśnie kolejne pudło, gdy usłyszała kroki, za ciężkie, by
mogły być krokami Holly, i zaraz potem głos Ryana:
- Emmo?
Odwróciła się zaskoczona.
- Co ty tutaj robisz?
- Holly mnie przysłała, żebym ci pomógł.
- To naprawdę zbyteczne. Sortuję jej rzeczy. Strasznie dużo tych pudeł.
- Niektóre wyglądają na bardzo ciężkie. Ja będę ci je podawał, a ty
sprawdzaj zawartość.
Chciała zaprotestować, bo obecność Ryana była dla niej zbyt bolesna,
ale... czyżby dojrzała miłość w jego oczach?
Niemożliwe. Szybko zanurkowała w wielkim pudle, a potem wskazała
mu, gdzie ma je odstawić. Po jednej stronie stały pudła z rzeczami Holly, po
drugiej te z jej ciuchami.
- Czy Holly przechowuje więcej swoich starych rzeczy niż ty? - zapytał
Ryan, kiedy różnica między obydwoma stertami pudeł zaczęła bić w oczy.
- Nie jest zbyt sentymentalna - odpowiedziała Emma z westchnieniem. Co
było po części prawdą. Przechowywała tylko to, co miało dla niej znaczenie.
Dopiero po chwili dotarł do niej sens pytania. - Holly jest córką wuja Gilberta. -
Zdarzały się chwile, kiedy była zazdrosna, ale dawno już z tego wyrosła.
Nachyliła się i położyła palce na ustach Ryana. - Wuj Gilbert naprawdę mnie
kocha. Nic nie mów. Nie krytykuj go.
Dotykała koniuszkami palców jego warg, patrzyła mu w oczy i serce
waliło jej jak oszalałe. Powinna cofnąć rękę, ale zanim zdążyła to zrobić, Ryan
objął ją i ucałował koniuszki jej palców.
- Jestem cała w kurzu - zdołała wykrztusić.
- Jesteś piękna - szepnął i zamknął jej usta pocałunkiem.
- Ryan - szepnęła, kiedy odsunął się po długiej chwili.
- Powiedz mi - odszepnął zdławionym głosem.
R S
93
Spojrzała mu w oczy. Chciała powiedzieć „kocham cię". Mogła jednak się
mylić. Holly i Janelle też mogły się mylić. Nie chciała dzielić losu swojej matki,
być jak te kobiety, które pokazał jej Franklin.
Co więc powinna powiedzieć? Co zrobić?
Co ja wyprawiam? Co sobie myślę? - zastanawiał się Ryan, trzymając
Emmę w ramionach.
Od chwili kiedy usłyszał rozmowę Gilberta z Chrisem, starał się nie
narzucać Emmie ze swoją osobą. Gdy jednak Holly go poprosiła, żeby jej
pomógł, ogarnęła go najzwyczajniej w świecie radość i natychmiast pobiegł na
strych.
Obserwował jej wyraz twarzy, kiedy przeglądała stare rzeczy swoje i
Holly, porównywał, ile która z nich zgromadziła i zachowała... Kiedy dotknęła
jego warg, nie wytrzymał i pocałował ją. Pragnął jej, potrzebował, coraz więcej
dla niego znaczyła.
Widział w jej oczach ból, niepewność, może nawet lęk. To wszystko z
jego powodu. Jak mógł się tak zachować! Opuścił ręce i cofnął się o krok.
- Nie powinienem był cię dotykać. Wierz mi, Emmo, nie przyszedłem
tutaj, żeby wykorzystać sytuację, chociaż bardzo cię pragnę. Wybacz. -
Powiedział, że jej pragnie. To prawda, od dawna, teraz było to jednak znacznie
głębsze uczucie. - Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Skończyliśmy?
Skinęła głową i spojrzała na niego ze smutkiem w oczach.
- Tak.
- Zatem chodźmy na dół.
Emma zbiegła pierwsza. Praktycznie uciekła, a on został sam ze swoimi
wyrzutami sumienia. Mógł mieć tylko nadzieję, że po tych kilku tygodniach
spędzonych razem nie będzie za nią tęsknił przez resztę życia.
Franklin zobaczył Emmę zbiegającą ze strychu. Interesujące.
Zaróżowione usta, potargane włosy.
R S
94
W chwilę później pojawił się Ryan. Z ponurą miną człowieka
nieszczęśliwie zakochanego. Co do tego Franklin nie miał najmniejszych
wątpliwości.
Bardzo dobrze, pomyślał. Teraz już wiedział, jak zranić Ryana, jak zadać
cios. Należało tylko obmyślić sposób i wybrać odpowiedni moment. Ułożył
plan. Przeszukał dokładnie pokoje obojga, znalazł listy Emmy, dziennik jej
matki... dowiedział się wielu ciekawych rzeczy i postanowił je wykorzystać.
Czarny atrament czy niebieski?
Bez znaczenia. Emma nie zwróci uwagi na taki drobiazg.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Minęły dwa dni. Emma ukryła się w swoim pokoju targana sprzecznymi
uczuciami. W jednej chwili pragnęła, by modernizacja hotelu wreszcie dobiegła
końca i Ryan wyjechał, w następnej umierała na myśl, że więcej go nie zobaczy.
Jak bardzo człowiek może się zaplątać?
Głupie pytanie. Szalejesz za nim, dziewczyno, i zachowujesz się
kompletnie irracjonalnie. Czy nie dotknęła go pierwsza tam na strychu i czy nie
poczuła smutku, kiedy zaczął ją przepraszać?
Innej by nie przepraszał. Kochałby się z nią. Jeśli rzeczywiście coś do niej
czuł, to z pewnością nie było to chciane uczucie.
A ona? Ona była nieszczęśliwa i nie wiedziała, co robić.
Zajmij się czymś, mówiła sobie. Czymkolwiek, i przestań wreszcie o nim
myśleć. Odwróciła się i zobaczyła na podłodze kopertę. Ktoś wsunął ją przez
szparę pod drzwiami.
Bardzo dziwne.
Nachyliła się, żeby ją podnieść. Była zaadresowana, oczywiście, do niej:
mocnym, męskim charakterem pisma.
R S
95
Oddychała z trudem. List, podrzucony chyłkiem, budził w niej niepokój.
Nie lubiła takich listów. Dostała w życiu kilka podobnych i nigdy nie wynikało
z nich nic dobrego. Otworzyła kopertę i od razu rzuciło się jej w oczy logo C&R
Technologies. Firmowy papier. Zaczęła czytać:
Droga Emmo!
Jest coś, co mnie martwi, a ponieważ wiem, jaka jesteś skryta, uznałem, że
będzie lepiej, jeśli sprawę przedstawię w liście. Mam nadzieję, że nie
zinterpretowałaś niewłaściwie tamtego pocałunku. Źle postąpiłem,
wykorzystując sytuację i fakt, że mieszkamy pod jednym dachem. Jesteś bardzo
pociągającą kobietą, ale z latami nauczyłem się, że nie należy mieszać spraw
zawodowych i prywatnych. Rozumiesz chyba, że nie mogę ryzykować
powodzenia własnej firmy i własnych interesów dla przelotnej przygody. Proszę,
wybacz, jeśli zachowałem się niewłaściwie lub wprowadziłem cię w błąd.
Oszczędźmy sobie zakłopotania i więcej o tym nie mówmy.
Ryan
Emma wpatrywała się tępo w list. Nie mogła oddychać, myśleć, nie była
w stanie się poruszyć. A więc znowu trafiła na niewłaściwego mężczyznę.
Znowu wszystko zakończyło się upokorzeniem. Chciała wierzyć, że
Ryan jest lepszy. Lecz nie był. Jak ma dalej żyć z podniesioną głową? Nie
powiedziała mu, jaki jest jej bliski, ale musiał domyślić się prawdy. Dlatego tak
ją przepraszał po ostatnim pocałunku. Zdradziła się ze swoimi uczuciami.
Powiedział jej przecież wprost, że Benedictowie są skupieni wyłącznie na sobie,
a ona pomimo to zakochała się w nim. Co teraz?
Ryan od kilku godzin udawał, że pracuje, kiedy pod stertą papierów
odkrył list zaadresowany do niego, pachnący Emmą i fiołkami.
R S
96
Uszczęśliwiony otworzył kopertę. Emma chciała mu coś przekazać. Jest
nieśmiała, więc wybrała taką formę. Czyżby chciała mu wyznać to, o czym
mówili Gilbert i Chris?
Drogi Ryanie!
Nie jestem pewna, czy list to najlepszy sposób zmierzenia się z
problemem. Piszę, bo sprawa jest delikatna. Martwi mnie, że mogłeś źle
zrozumieć to, co zdarzyło się między nami przed kilku dniami.
Zdajesz sobie sprawę, że nie jestem nawet w części tak doświadczona jak
ty, ale jak każda kobieta bywam ciekawa. Przyznaję, że mnie zainteresowałeś,
ale to wszystko. Zbyt się od siebie różnimy. Wybacz, jeśli dałam ci chociaż cień
nadziei. Nie chcę się w nic angażować. Mam nadzieję, że uszanujesz moje
życzenie i nie będziesz próbował rozmawiać na ten temat.
Emma
Ryan zaklął pod nosem. „Jak każda kobieta bywam ciekawa"? Co to do
diabła ma znaczyć?
Wiedział co. Emma usiłuje go ostrzec, w jedyny sposób, w jaki może to
uczynić.
Wyłożyła ci wreszcie jasno, żebyś trzymał ręce przy sobie, ty idioto.
Więcej jej nie dotkniesz i nie będziesz z nią o tym rozmawiał, jeśli nie chcesz jej
zranić. Już samo napisanie tego listu musiało być dla niej niezwykle trudne, ale
uznała, że list sprawi mu najmniej bólu. Nie będzie jej teraz zmuszał, żeby
powtórzyła mu to samo prosto w oczy.
Będę się trzymał z daleka od ciebie, Emmo, obiecał, choć serce mu się
krajało. Był chyba pierwszym Benedictem, którego bolało serce. Czy to jednak
ważne? Nic nie było ważne poza faktem, że kochał Emmę i nie mógł jej mieć.
Tych kilka ostatnich dni, jakie mieli spędzić pod jednym dachem,
zapowiadało się na prawdziwą torturę.
R S
97
Coś jest nie tak, pomyślała Emma, kiedy Franklin wszedł do pokoju.
- Emmo, skąd ta ponura mina? Stało się coś? - Jego głos ociekał
zatroskaniem, ale oczka strzelały w stronę listu, który Emma czytała po raz
kolejny.
Najspokojniej jak mogła, złożyła kartkę.
- Zdaje ci się, że mam ponurą minę - odpowiedziała z uśmiechem.
Franklin pokiwał głową.
- Nie widziałaś mojego brata?
Na coś przydały się lata skrywania własnych uczuć.
- Widziałam. Pojechał do hotelu. Jeśli chcesz, mogę go wydzwonić. -
Ponownie się uśmiechnęła.
- Nie, nie trzeba. Był sam? - Franklin uniósł brew.
- Nie widziałam, żeby ktoś mu towarzyszył. Franklin wyszedł z pokoju.
Emma mogła wreszcie przestać się uśmiechać. Nie była w stanie
wykrzesać w sobie sympatii do tego chłopaka. Kiedy na niego patrzyła,
uświadamiała sobie... Pokręciła głową i spojrzała na list. Uświadamiała sobie, że
Ryan zawsze był dobry, serdeczny, troskliwy, nigdy okrutny, a takim pokazał
się w liście.
Wzięła głęboki oddech. Miała wrażenie, że ktoś inny napisał ten list.
Przygryzła wargę. Nieważne. Ktokolwiek go napisał, list ją ocucił.
Zakochała się w Ryanie, chociaż zdawała sobie sprawę, że nigdy nie będą
razem.
Wiedziała już, co powinna zrobić. Podniosła się i poszła szukać Gilberta.
Znalazła go w bibliotece.
- Wujku, muszę z tobą porozmawiać, tylko się nie denerwuj, proszę -
zaczęła z determinacją. - Wiem, że mamy teraz mnóstwo pracy, ale muszę wziąć
kilka tygodni urlopu. Pojadę odwiedzić Marcy.
Gilbert zastygł ze szklanką w dłoni.
- Chcesz wziąć urlop, teraz? Emmo...
R S
98
Nie pozwoliła mu skończyć. Wiedziała, że dałaby się przekonać jego
argumentom i została.
- Przykro mi. Muszę wyjechać. Proszę cię - powiedziała zdławionym
głosem.
- Stało się coś złego. - Gilbert nie musiał się silić na przenikliwość, żeby
to dostrzec. - Możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
Emma pokręciła głową.
- Nie. Po prostu muszę wyjechać. Przepraszam, że zostawiam cię z całym
tym bałaganem na głowie.
- To ja powinienem przepraszać - oznajmił Gilbert nieoczekiwanie. -
Obawiam się, że to wszystko moja wina.
Emma otworzyła szeroko oczy.
- Co masz na myśli?
- Zauważyłem, że ty i Ryan ostatnio się unikaliście. Niepotrzebnie
próbowałem zbliżyć was do siebie.
- O czym ty mówisz, wujku. Chyba nie... - Przypomniała sobie, jak prosił,
żeby we dwoje pomagali przy organizowaniu przyjęcia, jak wysłał ich do
„Waterfall Edge Hotel", przede wszystkim zaś, jak nalegał, by wspólnie
przeprowadzili modernizację „Texas Lights". - Przez cały czas? - zapytała cicho.
Gilbert pokiwał głową.
- Popełniłem wobec ciebie tyle błędów przez te wszystkie lata, że... Tym
razem chciałem, żebyś znalazła szczęście.
Emma poczuła, że robi się jej niedobrze. Miała wrażenie, że głowa zaraz
jej pęknie.
- Czy Ryan wiedział o twoich planach?
- Ryan o niczym nie wiedział, przysięgam ci. Chciałem tylko twojego
dobra, twojego szczęścia. Żebyś nie była samotna...
Emma podniosła dłonie do twarzy.
R S
99
- Nie mów już nic więcej. - Ruszyła do wyjścia, ale odwróciła się jeszcze
i dodała: - Zawsze cię kochałam. Nie przypuszczałam, że postawisz mnie kiedyś
w tak upokarzającej sytuacji.
Gilbert zwiesił ramiona. Nagle wydał się strasznie stary i zmęczony.
- Przykro mi - szepnął albo tak się Emmie wydawało.
- Mnie również - powiedziała i wyszła z biblioteki z wysoko uniesioną
głową.
Po kwadransie opuszczała rezydencję Messmerów, jedyny dom, jaki
miała w życiu.
Ryan nie zabawił długo w hotelu. Nie mógł jasno myśleć. Nie mógł
pracować. Po raz pierwszy w życiu kogoś kochał. I ten ktoś nie odwzajemniał
jego miłości.
Czuł się tak, jakby ktoś wbił mu nóż prosto w trzewia.
To wszystko nie miało sensu. Od początku powtarzał sobie przecież, że
między nim i Emmą do niczego nie dojdzie. Dlaczego w takim razie tak to
bolało?
Bo w głębi serca łudziłeś się, że nie masz racji, ty idioto.
Nie był na to zupełnie przygotowany. Nie był przygotowany na taki list.
Emma miała dość odwagi, by powiedzieć mu w twarz, co czuje, nie musiała
uciekać się do listu.
Wybrała jednak taką formę komunikacji i musisz się z tym pogodzić,
mówił sobie, wchodząc do domu. Z biblioteki dochodziły podniesione głosy.
- Co takiego? - wołała Holly. - Bez pożegnania? Żartujesz chyba.
- Cicho, kochanie, pozwól tacie wszystko wyjaśnić. - Zrównoważony jak
zawsze, spokojny głos Chrisa.
Ryanowi zabiło mocniej serce. Coś się wydarzyło. Oni mówią o Emmie.
Zrozumiał wszystko w jednym przebłysku.
Wpadł do biblioteki i wbił spojrzenie w twarz Gilberta.
- Dokąd pojechała?
R S
100
- Mówiła, że jedzie do swojej przyjaciółki, Marcy. Nie wiem, czy to
dobry pomysł, żebyś jechał tam za nią.
Ryan też nie był tego wcale pewien, ale...
- To przeze mnie uciekła. Gilbert uniósł brwi.
- Dlaczego przez ciebie?
- Pocałowałem ją. Nie była tym zachwycona. Napisała do mnie list, w
którym prosiła, żeby trzymał się z dala od niej.
- Nie wierzę. Emma nie posłużyłaby się listem - powiedziała Holly. -
Nienawidzi listów. Jej ojciec zostawił list, kiedy odszedł od jej matki. Facet, z
którym się kiedyś związała, postąpił identycznie. Zostawił list i prysnął. Emma
powiedziałaby ci prosto w twarz, co czuje i co myśli.
Ryan zamknął oczy. W sercu obudził się mały promyk nadziei. A z
nadzieją wściekłość.
- A jednak dostałem list. - Wyjął go z kieszeni i podał Holly.
Holly przebiegła wzrokiem kartkę i zwróciła ją Ryanowi z niesmakiem.
- To nie jest jej charakter pisma. Trochę podobny, ale tak mogła pisać,
kiedy była nastolatką: okrągłe litery, kółka nad „i", te wszystkie śmieszne,
infantylne ozdobniki... Naprawdę uwierzyłeś, że to Emma napisała?
Kiedy czytał list, nie zwracał uwagi na charakter pisma. Holly miała rację.
Niezależnie od tego, Emma nie posłużyłaby się listem. A zapach fiołków miał
zasugerować, że to list od niej, i uprawdopodobnić oszustwo.
- Kto mógł to zrobić? - zapytał Gilbert.
- Znam tylko jedną osobę w tym domu zdolną z rozmysłem zadać komuś
ból - oznajmił Ryan z zimnym spokojem. - Zajmę się nim, Gilbercie. A potem
pojadę po Emmę. Musisz mi tylko dać adres Marcy.
- Ja mam jej adres - odezwała się Holly. - Spieszmy się. Nie chcę, żeby
była teraz sama i zadręczała się ponurymi myślami.
Ale Ryan wybiegł już z pokoju.
R S
101
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Ryan pchnął drzwi do pokoju Franklina z takim impetem, że odbiły się od
ściany.
- Wygląda na to, że masz mi coś do powiedzenia, bracie - stwierdził
Franklin.
- Kilka rzeczy. Muszę się jednak upewnić, zanim zrobię z ciebie miazgę. -
Ryan krążył po pokoju, jakby gotował się do ataku.
Franklin poderwał się łóżka, na którym siedział, i rzucił ku drzwiom.
Ryan chwycił go za koszulę na grzbiecie, błyskawicznie zmienił chwyt i
przyparł brata do ściany.
- Za co mnie tak nienawidzisz, mały braciszku? - wycedził przez
zaciśnięte zęby.
- Nie wiem, o czym mówisz.
- Świetnie. W takim razie daruję sobie przesłuchanie i przejdę od razu do
rękoczynów.
- Nie! - Franklin podniósł obie ręce. Później Ryan pytał sam siebie, czy
rzeczywiście uderzyłby Franklina, ale w danej chwili nie zastanawiał się nad
tym.
- Napisałeś do mnie list, który miał być niby listem od Emmy.
Franklin nie próbował zaprzeczać, nawet się szeroko uśmiechnął.
- A ty uwierzyłeś. I Emma uwierzyła.
- Coś ty powiedział?
- Powiedziałem, że napisałem też do Emmy. Uwierzyła w każde słowo.
Teraz cię nienawidzi. Wyjechała dokądś. Przez ciebie.
Ryan nawet nie pytał, co było w liście do Emmy. Zapewne coś wstrętnego
i podłego, ale musiał zawierać dość prawdy, by uwierzyła. Teraz z pewnością
sobie wyrzuca, że pozwoliła mu się do siebie zbliżyć.
R S
102
- Jesteś ostatnim łajdakiem. - Ryan uderzył Franklinem o ścianę.
- Świetnie. Skoro tak mówisz, to znaczy, że udało mi się ci dopiec.
Wreszcie. Zawsze wszystko ci się udawało. Zawsze byłeś ten dobry.
- Próbowałem się z tobą zaprzyjaźnić.
- Rzucałeś mi ochłapy.
- Miałeś wszystko, czego chciałeś. Każdy z nas musi nauczyć się
pracować. Ty nie zamierzałeś.
- A po co? Ty miałeś pieniądze. Ja nigdy nic nie miałem. Coś mi się
należało od rodziny.
Ryan nie mógł się nadziwić, ile we Franklinie jest egoizmu, podłości.
Chłopak nie miał honoru i za grosz szacunku dla życia. Ryan był żołnierzem,
nauczono go reagować na zagrożenia fizyczne. Nie wiedział jednak, jak
traktować przeciwnika, który używa słów jako broni i zadaje nimi niewidzialne,
ale bolesne rany.
- Mogłeś mieć honor, szacunek i godność. Mogłeś zostać, kim chciałeś -
powiedział Ryan powoli. - Wyciągnąłem do ciebie dłoń, ale ty się odwróciłeś
plecami. I oto, kim dzisiaj jesteś. Brzydzę się tobą. Nie chcę cię więcej widzieć.
A jeśli kiedykolwiek zbliżysz się do Emmy, to wierz mi, że rozerwę cię na
strzępy.
Puścił Franklina i ruszył ku drzwiom.
- Za późno - odezwał się braciszek. - Ona cię nienawidzi. Opowiedziałem
jej różne historyjki. Uwierzyła. Nie jesteś już złotym chłopcem. Jesteś nędznym
dupkiem, którego ona nie chce.
Co jest bardzo bliskie prawdy, pomyślał Ryan z bólem.
Ale to on pozwolił zostać Franklinowi w domu Gilberta i on wystawił
Emmę na cios. Teraz gotów był poruszyć niebo i ziemię, żeby zadośćuczynić jej
za zło wyrządzone przez łajdaka.
Emma siedziała w niewielkiej służbówce obok kuchni Marcy i
wpatrywała się w telefon. Chciała zadzwonić do Ryana.
R S
103
Nie mogła sobie jednak na to pozwolić ani też porozmawiać z Marcy, bo
ta układała Charliego do popołudniowej drzemki. Ale aparat aż się prosił, żeby z
niego skorzystać. Podniosła słuchawkę i wystukała numer.
- Will Stratford - odezwał się głos po drugiej stronie.
- Panie profesorze...
- To ty, Emmo? Słabo cię słyszę, mówisz tak cichutko. Nigdy do mnie nie
dzwonisz. Stało się coś złego?
Zamknęła oczy.
- Chciałam powiedzieć, że nie będzie mnie dzisiaj na zajęciach.
Wyjechałam z miasta.
- Chodzi o tego twojego młodego człowieka, tak?
- On nie jest moim młodym człowiekiem - zaprzeczyła gwałtownie. - I nie
chce być.
- To znaczy, że jest kompletnie nierozgarniętym osobnikiem.
Cokolwiek Emma czuła, uznała, że musi bronić Ryana.
- Nie, nie. Po prostu nie chce się z nikim wiązać. Napisał mi to w liście.
- W dodatku nie potrafi powiedzieć głośno, jasno i wyraźnie co myśli,
tylko pisze listy.
- Nie wiem. Do tej pory mówił mi zawsze wszystko wprost.
- Ale przestał. I wysyła do ciebie listy, chociaż mieszkacie w jednym
domu.
- Dokładnie mówiąc, wsunął list pod drzwi.
- Jak sztubak.
- Ryan nie jest żadnym sztubakiem. Jest mądry, wrażliwy i delikatny.
- Kochasz go?
- Nie!
- Emmo - przemówił łagodnie profesor Will. - Zastanów się, co mówisz.
Zastanów się i nie zaprzeczaj własnym uczuciom.
R S
104
- Nie kocham go. W każdym razie nie chcę go kochać. Chcę zapomnieć o
jego istnieniu i być jak najdalej od niego, ale...
- To nie pomaga - dokończył profesor Will za nią. - Może nie powinnaś
uciekać. La Rochefoucauld mówił, że nieobecność gasi małe uczucia, a rozpala
wielkie. Innymi słowy, może ten młody człowiek jest twoją wielką miłością,
przed którą nie uciekniesz. Przyznaj przed sobą, co czujesz. Zdobądź się na
odwagę. Nie jesteś typem człowieka, który ucieka. Dotąd zawsze stawiałaś
czoło wszelkim problemom. Zmierz się teraz z własnym uczuciem. To ci powin-
no przynieść ukojenie. Przynajmniej w jakiejś mierze.
- Myśli pan, że jestem tchórzem?
- Absolutnie nie - padła odpowiedź. - Boisz się, ale to zrozumiałe.
Poczujesz się lepiej, jeśli spróbujesz zapanować nad sytuacją. Pamiętaj, jesteś
kowalem własnego losu.
- Jest pan mądrym człowiekiem, profesorze. Może ma pan rację. Ostatnio
odnosiłam wrażenie, że nad niczym nie panuję. Nie mogę odmienić moich
uczuć, ale mogę zmienić swój stosunek do nich. Dziękuję bardzo. Jestem pana
dłużniczką.
- W żadnym razie. Wysłuchałaś starego gaduły. Rozmawiać z tobą to dla
mnie radość. A teraz postaraj się sama ją znaleźć.
Cóż, nie znajdę radości, ale może znajdę odrobinę spokoju, pomyślała,
odkładając słuchawkę. Może rzeczywiście powinna zastanowić się nad sytuacją
i stawić jej czoło.
Co profesor powiedział o wsuwaniu listów pod drzwi? Że to sztubackie?
Coś się tu nie zgadzało. Nie wiedziała co, ale postanowiła, że nie będzie
się zachowywać jak wystraszona ofiara. Wróci do domu i porozmawia z
Ryanem.
Jechała cały czas z maksymalną dozwoloną szybkością. Nie wiedziała
jeszcze dokładnie, jak powie Ryanowi to, co ma do powiedzenia, w każdym
R S
105
razie zamierzała powiedzieć mu wszystko. Jeśli ją później znienawidzi, trudno.
Przynajmniej będzie miała poczucie, że postąpiła uczciwie i godnie.
Kiedy zwolniła na skrzyżowaniu, usłyszała, że ktoś woła ją ile sił w
płucach. Ryan! To głos Ryana. Zjechała na bok i wyskoczyła z samochodu.
Ryan biegł już w jej stronę.
- Ryan, ja...
Przygarnął ją do siebie.
- Emmo... Emmo... Tylko nie płacz, proszę. - Otarł łzę, która spływała jej
po policzku.
Odsunęła się i spojrzała mu w oczy.
- Ryanie, dostałam list...
- Nie pisałem do ciebie. Ty też nie pisałaś do mnie.
- Dostałeś list ode mnie?
- Tak jak ty ode mnie. To sprawka Franklina. Nienawidzi mnie. Chciał
nas poróżnić.
- Co... co było w tym liście? - wyszeptała.
- Że mnie nie chcesz. Że nie byłabyś w stanie mnie pokochać.
Wiedziałem o tym od początku, ale list sprawił mi potworny ból.
Ryan mówi, że list sprawił mu ból? Co to oznacza? Nigdy nie potrafiła
podejmować ryzyka. Jeśli teraz pierwsza wypowie te słowa... Jeśli źle
zrozumiała Ryana...
- Ja cię chcę - szepnęła.
Ryan znieruchomiał, a potem odsunął się i spojrzał jej w oczy.
- Powtórz to, Emmo.
- Chcę cię - powtórzyła.
- Co było w moim liście? - zapytał.
- Że pragniesz zapomnieć o mnie.
Ryan zaklął.
R S
106
- Nigdy. Kocham cię. Pragnąłem cię od pierwszej chwili. I niemal od razu
pokochałem. A ty? Powiedziałaś, że mnie chcesz... Tylko chcesz. To znaczy, że
nie kochasz. Wszystko poplątałem.
Emma się uśmiechnęła.
- Nic nie poplątałeś. Ja też cię kocham.
Ryan chwycił ją wpół, zakręcił na środku szosy, a potem pocałował.
- Wracajmy do domu, zanim spowodujemy wypadek - sapnęła Emma,
kiedy udało jej się wreszcie złapać oddech. - Zobacz, samochody zaczynają się
zatrzymywać. Ludzie się nam przyglądają...
- Wracajmy.
- Ryanie... Muszę ci coś powiedzieć. „Wiele hałasu o nic" to ulubiona
sztuka wuja Gilberta.
- Wiem o jego intrydze i jestem mu wdzięczny. Nasz pierwszy syn będzie
miał na imię Gilbert. Tak, chcę mieć dzieci, mnóstwo - mówił Ryan, patrząc w
zdumione oczy Emmy. - Odmieniłaś moje życie. Wiem już, że potrafię dbać o
najbliższych, potrafię kochać. Wracajmy do domu powiedzieć Gilbertowi, że
jest geniuszem i że jego intryga się udała. Znalazłem kobietę moich marzeń.
Emma spojrzała na niego z lekką kpiną.
- Franklin mówił, że miałeś wiele kobiet.
- Może. Ale nigdy żadnej nie powiedziałem, że ją kocham. Ty jesteś dla
mnie tą jedną jedyną.
- Profesorowi Willowi to się spodoba. On już cię lubi. Powiedział mi,
żebym nie uciekała, tylko porozmawiała z tobą szczerze i otwarcie.
- Musi być koniecznie na naszym ślubie. Drugiemu synowi dam na imię
Will.
- Ryanie, ile ty właściwie chcesz mieć dzieci?
- Nie wiem jeszcze. Ustalimy to wspólnie.
- Wspólnie? Wspaniały pomysł.
R S
107
EPILOG
Ceremonia była piękna. Tak w każdym razie twierdził profesor Will, bo
Emma nic nie widziała, zapatrzona w Ryana. Czego kobieta może pragnąć
więcej, jak patrzyć w oczy mężczyzny, którego kocha nade wszystko i który ją
kocha równie mocno.
- Emmo, wuj cię szuka. - Ryan objął Emmę i pociągnął ze sobą.
- Zupełnie oszołomiłeś mnie pocałunkiem tamtego dnia, kiedy się
poznaliśmy - powiedziała Emma.
- Miałem ochotę natychmiast pocałować cię po raz drugi, ale bałem się, że
przyprawię cię o szok.
Emma się zaśmiała.
- Najpewniej, ale byłby to miły szok. Zaskocz mnie znowu. - Zatrzymała
się i uniosła głowę, gotowa na pocałunek.
- Masz wspaniałe usta - szepnął Ryan, i tu usłyszeli chrząknięcie.
- Bardzo się cieszę, że jesteście szczęśliwi, ale powstrzymajcie się na
chwilę. Chcę wam coś dać. – Wuj podał Emmie paczkę. - Wiem, że nie jest to
nowa rzecz. Może się wam nie spodobać...
- „Wiele hałasu o nic" - szepnęła Emma.
Ryan położył dłonie na dłoniach Emmy, tak że teraz razem trzymali
oprawny w skórę wolumin.
- To nasza książka - powiedział trochę nieswoim głosem. - Od tego się
zaczęło.
- Zobaczyłem, jak tamtego dnia pocałowałeś Emmę. Tak zrodził się
pomysł.
- Dziękujemy ci, wuju Gilbercie - powiedziała Emma. - Nawet nie wiesz,
jak bardzo cię kocham.
Gilbert otarł oczy.
R S
108
- Ja też cię kocham. Więc... nie jesteś już na mnie ani trochę zła?
- Zła? Dałeś mi Ryana. Może zaplanujesz nasze kolejne kroki? - zapytała
półżartem.
Gilbert się uśmiechnął.
- Mam dzieła wszystkie Szekspira. Może będę proponował imiona dla
waszych dzieci. Julia to bardzo piękne imię. Lubię Ofelię, choć była dość
kłopotliwą osobą.
- Wujku, na razie jeszcze nie ma w perspektywie żadnych dzieci.
- To na co czekacie? Wszystko ja muszę planować?
- Nie, Gilbercie. Myślę, że od tego momentu to ja powinienem przejąć
inicjatywę. - Tu Ryan wziął Emmę na ręce i ruszył ku schodom.
- Czy to właściwy krok?
- Bardzo właściwy - szepnęła Emma. - Nie mogę się doczekać dalszego
ciągu.
- Będzie bardzo dramatyczny, romantyczny, zabawny i... absolutnie
nieprawdopodobny, najdroższa - zapowiedział.
I tak właśnie było.
R S