1
Never say: Werewolf
Rozdział pierwszy
MiddleYear Academy z pozoru wygląda normalnie. Stare zamczysko o średniowiecznym
wyglądzie z czterema wieżami.
Mieściło się w nim zwyczajne liceum z internatem. Standardowe, gdyby nie to, że nikt z niej
nigdy nie wychodzi za dnia, a uczniowie mają setki lat, byłaby normalną szkołą.
Nazywam się Tiana Einberg i jestem wampirem. Dobrze pamiętam moment swojej przemiany.
Miałam wtedy siedemnaście lat i nie zgodziłam się zostać żoną pewnego chłopaka. On w zamian
zatopił we mnie swoje kły i zamienił, już na zawsze, w wampirzycę. Od ponad stu trzydziestu lat
żyję, i ostatnimi laty, chodzę do MiddleYear Academy, gdzie wampiry uczą się jak przetrwać w
tym nowoczesnym świecie.
Jakieś trzy lata temu zostałam zwerbowana do tej szkoły w ramach, jak to nazwali
„dokształcenia”. Grupa elitarnych wampirów wyszukuje po świecie takich jak ja. Aż dziw bierze
ilu ich się po świecie pląta. Od czasów Wikingów, epokę elżbietańską i czasy współczesne. Nie
chcę nawet wiedzieć, gdzie się ukrywali, nie mogąc podążać za biegiem czasu.
Rozpoczęcie roku to zawsze wielkie wydarzenie. Na takie zdarzenie wszyscy chcą wyglądać
powalająco. Razem z moją przyjaciółką Bonny nie spałyśmy już od dawna. Prysznic, układanie
włosów, make-up i dobranie stroju, to zajmuje trochę czasu. Myślenie, że wampiry są zawsze
piękne, wyspane i wypoczęte to tylko mity. Oczywiście istnieją wampy, które zawsze wyglądają
olśniewająco. Takie wampirze modelki na pokaz. Blondynki z niebieskimi oczami i pięknymi
białymi kłami.
Osobiście jestem niewysoką, dobrze zbudowaną szatynką. Moje włosy są utrapieniem. Wampirze
włosy są suche i często wypadają. Trzeba o nie strasznie dbać. Do tego, gdy na całe dormitorium
młodych dam przypada jedna łazienka, życie jest naprawdę ciężkie. Pokoje dziewczyn
znajdowały się północnej wieży.
Do Głównej Sali, gdzie odbywały się apele, prowadziły średniowieczne szerokie schody. Teraz
całkiem przepełnione wampirami z różnych epok. Przeciśnięcie się w dół zajęło nam dobre
dwadzieścia minut. Pierwsze co się rzucało w oczy, to odświętnie przystrojona sala: girlandy
przy oknach z witrażami, do tego świeże kwiaty w każdym wolnym miejscu i tłumy kotłujące się
pod sceną.
Podeszłyśmy do naszych przyjaciół. Thomasa, wysokiego blondyna w ozdobnych okularach oraz
jego równie dużego i przystojnego kumpla, Billa. Za nimi stał młodzieniec z kruczoczarnymi
włosami i brązowymi oczami - Hunter, chłopak mojej przyjaciółki. Nie byłyśmy super popularne
w szkole, ale jeśli znałeś Wikingów byłeś kimś.
— Słyszeliście już o tym, że mamy mieć jakąś niespodziankę w tym roku!? — Miałam wrażenie,
że Bill zaraz eksploduje, był tak zafascynowany i podekscytowany.
— A, kto o tym nie słyszał? — Hunter znów powalił nas swoim pesymizmem.
— Może pozwolą nam pić ludzką krew prosto z żyły. Najlepiej BRh +. — Bonny mówiła to z
taką nadzieją.
Musiałam ją obudzić z tego zamyślenia.
— Bonny, co roku masz taką nadzieję i co roku nic.
— Co, nie wolno pomarzyć!?
2
Bonny jest drobna szatynką o porcelanowej cerze, która zawsze ubiera się w kolorowe stroje.
Wygląda na bezbronną, ale umie gryźć ludzi i pić krew najlepiej na świecie. Gdy staliśmy
czekając na inaugurację tego roku szkolnego, na scenę weszła nasza dyrektorka madame
BelleFleur. Niziutka kobieta, której wszyscy się bali. Krążyły niezliczone plotki na jej temat. I to
wcale nie wesołe, lecz krwiożercze i mroczne.
— Witam was, uczniowie, w okrągłą rocznice istnienia naszej szkoły. Osiemset lat już się z
wami użeram. — To chyba miała być taka zabawna anegdota. — Ten rok będzie wyjątkowy. W
tym roku wygramy „POJEDYNKI WAMPIRÓW”.
Co roku słyszeliśmy tą samą gadkę, o zwycięstwie w pojedynkach. Dla wampirów to taka
olimpiada: złap ofiarę, kto szybciej zabije człowieka, itp. Występowały też współczesne gry takie
jak baseball w ekstremalnych warunkach czy biegi wokół całego kraju. Byliśmy w niej dobrzy,
ale zawsze zajmowaliśmy drugie miejsce. Nawet z wyprzedzeniem robili dla nas puchar, za
drugie miejsce.
— Dzięki komu niby? — rzucił długowłosy chłopak za nami, wystylizowany na hipisa, chyba
Harry.
— Spodziewałam się takiego pytania. Chyba już słyszeliście o tym, że mamy dla was
Niespodziankę. Oto nasi nowi uczniowie, którzy pomogą nam wygrać POJEDYNKI.
Drzwi otworzyły się szeroko. Weszły przez nie bardzo wysportowane dziewczyny, w naszym
wieku a za nimi wysocy, umięśnieni i równie wysportowani chłopacy. Ubrani byli bardzo
podobnie: dziewczyny w białe topy podkreślające ich figurę, a chłopcy w spodenki 3/4 i koszulki
przylegające do ich umięśnionych klat. Po auli przeszły pomruki.
— Zobacz jak im żyła pulsuje, aż ślinka cieknie. — Bonny patrzyła na nich jak na przekąskę.
— Przywitajcie się ze swoimi nowymi koleżankami i kolegami. Będą z wami mieszkać, uczyć
się i żyć. — Chyba usłyszała uwagę Bonny, bo od razu dodała: — Ktokolwiek będzie chciał
zbliżyć się do szyi naszych nowych uczniów, spotka się z niemiłą niespodzianką. Każdy z nich
ma na sobie srebrną biżuterię. Będą za to surowe kary, więc proszę jak wam nie zależy na
wiecznym życiu... — zamilkła sugestywnie.
Elitarna Szkoła dla wampirów z wieloletnim stażem, właśnie straciła swoją renomę, stała się
szkołą dla mieszańców. Na sali było słychać już tylko jedno słowo: WILKOŁAKI!!!
3
Rozdział drugi
Nasze zdziwienie trawo dość długo. Szkoła dla wampirów z pełnokrwistymi wilkołakami.
Prawie WILKAMI!!!
To się nie mogło udać.
Gdy wyszłam z szoku, wzięłam Bonny za rękę, a ta pociągnęła chłopaków i poszliśmy do
wspólnego salonu. Nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł. Pokój był już na wpół wypełniony.
Jacyś chłopcy oglądali telewizję, a dziewczyny plotkowały, słuchając radia. Usiedliśmy przy
kominku. W najmniej zaludnionej części pokoju.
— Wiecie co? To srebro można jakoś zdjąć…— stwierdziła Bonny.
— Jeśli chcesz skończyć jako nowy eksponat na lekcji alchemii — skomentował to Bill.
A my mało nie padliśmy ze śmiechu, za to Bonny spłonęła rumieńcem.
— Ale taka szklanka jeszcze ciepłej cieczy z żyły…
— Hunter, dałam ci na imieniny dwa litry ARh+ z banku krwi. Już je wypiłeś?
— Zejdźcie na ziemię! — odezwał się ostro Tom, jedyny normalny wśród nas. — Nie możemy
żyć pod jednym dachem z tymi… wilkami.
— Ale widzieliście te wilczyce? Jakie gorące, można by z taką… — rozmarzył się.
— Przymknij się, Bill. — Puścił mi tylko piorunujące spojrzenie, a ja wzruszyłam ramionami. —
Trzeba coś wymyślić. Jakąś akcje sabotażową, czy coś takiego.
— Na pewno? A może od razu grupowy mord?
— Nie bądź takim pesymistą, Hunter. Rusz głową. W końcu jesteś najstarszy z nas — zadrwiłam
z niego.
Tak naprawdę Hunter był jednym z najstarszych wampirów w szkolę. W naszej paczce to ja
byłam najmłodsza. Z reguły nikt nie chce mówić kiedy został przemieniony. Hunter był
wyjątkiem. Wiele razy opowiadał nam, że koło XII wieku miał zostać zakonnikiem, a jego
własny ksiądz go ugryzł. WSTRZĄSAJĄCE!
Gadaliśmy tak jeszcze przez dobrą godzinę. Jak się pozbyć wilków? Doszliśmy do wniosku, że
najlepiej będzie oddać ich do ZOO. Oczywiście to są żarty, do poważnych inicjatyw nie
dotarliśmy. Zbliżała się pora obiadu, więc udaliśmy się do jadalni.
Nie można było nazwać tego stołówką. Wielka sala, ze średniowiecznymi ozdobami i ogromnym
kominkiem. Stoły były sześciu osobowe. Razem z naszą piątką siedziała jeszcze z nami
rudowłosa dziewczyna: Lexi. Gdy usiedliśmy przy stolę zobaczyliśmy, że zamiast normalnego
dania w stylu: zupa krwisto warzywna czy bardzo (lub cały) krwisty stek, mieliśmy na talerzach
pizzę. Jedzenie dla ludzi!
— Nie, to są jakieś żarty. Najpierw wilkołaki, a teraz to. Kpiny. — Lexi była oburzona.
Najlepsze w tej całej sytuacji było to, że wilki jadły ze smakiem, a myśmy na nich patrzyli jak
coś do schrupania. Siedzieliśmy i siedzieliśmy, nie tykając ani jednego kawałka pizzy na naszych
talerzach. Po pewnym czasie głodowania, podeszła do nas grupka zmiennokształtnych.
Byli bardzo przystojni. W szkole jest kilku fajnych wampirów, ale oni bili ich na głowę. Jeden z
nich był szczególnie pociągający. Jego zniewalająco błękitne oczy kryły tajemnice, a złota
czupryna była zmierzwiona w artystycznym nieładzie.
— Hej, będziecie to jeszcze jedli?— zapytał chłopak stojący na przodzie.
— Nie wydaje mi się, a co? — odpowiedział im Bill, sztucznie udając miłego.
— Możemy to zabrać? — zapytał.
— O, pieski chcą się najeść — powiedział to z takim politowaniem, jakby naprawdę było mu ich
żal. — Nie ma sprawy. Bierzcie.
Lexi z trudem ukrywała rozbawienie, a Bill był uśmiechnięty od ucha do ucha. Przyjmując naszą
4
zgodę do wiadomości, wilki pochyliły się nad nami, żeby wziąć talerze. Obróciłam głowę w bok
i zobaczyłam szyję jednego z chłopców. Czułam jak moje kły się wysuwają i wychodzą na
wierzch. Jego żyła pulsowała, wołając mnie do siebie. Chwilę później wilk zaczął się cofać, a ja
zobaczyłam do kogo należy owa szyja. Do zmiennokształtnego o tak przeszywającym wzroku.
Nasze oczy się spotkały, a on jakby zobaczył ducha. Pośpiesznie się odwrócił i podszedł razem z
kolegami do swojego stolika.
Późniejsze chwile były dziwne.
Dźwięki, które mnie otaczały słyszałam jak przez mgłę. Ostatnie co pamiętam, to uczucie jakbym
spadała z krzesła.
**
Otworzyłam oczy.
Znajdowałam się w naszej sypialni.
Bonny i mojej.
Nie wiedziałam, co się stało. Miałam urwany film. Ostatnie co sobie przypominałam, to sytuacja,
gdy Bill śmiał się razem z Lexi z wilków.
— Co się stało? — zapytałam Bonny.
— Nie pamiętasz? — odpowiedziała przyjaciółka.
— Nie za bardzo. Film mi się urywał.
— Mało się nie rzuciłaś na tego wilka. Chłopaki cię powalili na ziemię i straciłaś przytomność.
Naprawdę nic nie pamiętasz? — zapytała z niedowierzaniem.
— Nic a nic.
To dlatego uciekał w popłochu, chciałam go całego spuścić z krwi. Nigdy się tak nie
zachowywałam, panuję nad głodem. Aż do tej chwili. Było mi wstyd.
— Muszę go przeprosić! — rzuciłam.
— Tiana ogłupiałaś?! My nie przepraszamy wilkołaków! — Dla podkreślenia tych
„arcyważnych” słów, przeliterowała mi je głośno.
Próbowałam wstać, lecz na próżno. Tylko się zachwiałam i upadłam znów na łóżko. Wtedy
właśnie zobaczyłam swoje odbicie w oknie. Podkrążone czerwone oczy i sine usta. Wyglądałam
jak narkomanka na głodzie.
Oczywiście narkotyki nie działają tak samo na nas, jak na ludzi. Dragi wyostrzają nam jeszcze
bardziej zmysły. Widzimy i słyszymy z odległości nawet kilometra, itd. Za to z alkoholem mamy
tak samo. Urżniemy się, a potem kac przez cały dzień.
— Aha! Musisz się doprowadzić do normalnego stanu. — Rzuciła mi butelkę z krwią, którą
wyjęła przed chwilą z mikrofalówki. — Dostałyśmy zaproszenie na imprezę nad jeziorem.
Dwa kilometry od szkoły znajdowało się Emphory Lake, jezioro przy którym zawsze
balangowaliśmy, robiliśmy ogniska, czy po prostu bawiliśmy się.
Poczułam ciepło butelki i nie mogłam się opanować.
Odkręciłam zakrętkę i łapczywie wypiłam zawartość.
Czując się już lepiej, wstałam i poszłam do wspólnej łazienki. Wzięłam długi prysznic, myśląc
gdzie mogę spotkać owego wilkołaka. Wysuszyłam włosy, umyłam zęby i doprowadziłam się do
normalnego stanu. Cienie pod oczami zakryłam pudrem, oczy pomalowałam na jaskrawy fiolet, a
moje brązowe kręcone włosy upięłam w wysoki koński ogon. Dopełniłam wizerunek czerwoną
szminką na ustach. Wyglądałam już całkiem normalnie, do tego zalotnie. W moich stuleciu
gdybym wyszła z takim makijażem na miasto, uznaliby mnie za dziwkę. Na szczęście skończyły
się już te czasy.
Wróciłam do pokoju z zamiarem ubrania się w jakieś ładne ciuchy.
5
Bonny siedziała na łóżku, popijając krew z gwinta i oglądała jakiś serial w telewizorze.
Wiedziałam, że mogę się nie spieszyć, ponieważ dziewczyna wyznawała zasadę, że wypada się
gustownie spóźnić. Założyłam na siebie fioletowy długi top i czarne lateksowe legginsy. Byłam
już gotowa, musiałyśmy tylko poczekać chwilę na Lexi, bo umówiliśmy się z nią w naszym
pokoju.
Ponieważ nie można w nocy wychodzić ze szkoły, więc gdy przyszła nasza koleżanka po cichu
otworzyłam okno. Wieża nie była wysoka, pięć normalnych pięter, jak w bloku. Dla wampira to
po prostu nic.
Pierwsza skoczyła Bonny.
W swojej białej sukience wyglądała trochę jak Merlin Monroe, szczególnie gdy spadała, a wiatr
jej podwijał ubranie do góry.
Lexi była druga, prezentowała się bardzo lekko i zgrabnie przy lądowaniu.
Przyszła kolej na mnie. Weszłam na parapet, przymknęłam okno i skoczyłam.
Kiedy znalazłam się koło dziewczyn, podbiegłyśmy do starego dębu, gdzie czekali na nas
chłopcy.
Bill i Hunter ubrali się bardzo podobnie, czerwony bijący w oczy t-shirt i normalne dżinsy. Za to
Tomy wyglądał nadzwyczaj dobrze: żółty krawat na tle czarnej koszuli do tego spodnie rurki,
dodawały mu animuszu.
— Hej, bardzo ładnie wyglądacie — pochwalił nas Bill.
— Wy też — podziękowałyśmy chłopcom.
Wesołym i szybkim wampirzym krokiem poszliśmy w stronę jeziora, podśpiewując piosenkę
Toma McRae - Vampire Heart. Po dziesięciu minutach, doszliśmy na miejsce.
Jakaś dziewczyna podała nam krew naszprycowaną whisky i od razu rzuciliśmy się na
prowizoryczny parkiet, wyznaczony przez zapalone świeczki dokoła niego. Muzyka była
przyjemna dla ucha. Tańczyliśmy i tańczyliśmy. Ognisko dawało nam przyjemne ciepło i
dodatkowe światło. Właśnie wtedy zobaczyłam Lexi, całującą się z naszym wspólnym znajomym
Jules’em.
Nasza psiapsiółka znała zawsze wszystkich imiona i wszystkie szkolne ploty. Skoro Bonny nie
chciała mi pomóc w odszukaniu zaatakowanego przeze mnie zmiennokształtnego postanowiłam,
że to Lexi wesprze mnie w moim postanowieniu.
Podeszłam do drzewa, o które się opierała razem z Jules’em.
— Hej Lex, mogę cię na chwilę porwać? — spytałam dziewczyny, jednoczenie klepiąc jej
partnera po ramieniu.
Po dłuższej chwili bez żadnej odpowiedzi, po prostu wyrwałam przyjaciółkę z objęć chłopaka.
— Idziemy na krótki spacer, musisz mi w czymś pomóc. — Lex zrobiła niezadowoloną minę, ale
poszła razem ze mną.
— No, to o co chodzi? — Nie wiedziałam za bardzo jak zacząć.
— Pamiętasz sytuacje w jadalni? — Na jej twarzy pojawiło się rozbawienie.
— Oczywiście, że pamiętam. — Miała coraz szerszy uśmiech.
— Czy mogłabyś mi powiedzieć jak miały na imię tamte wilki?
— No, dobra. Chłopak, który stał na samym przedzie to Mike. Trzech kolesi, co stało za nim to
Taylor, Malcolm i Leo. Za to chłopak, którego mało nie zabiłaś to Tanner. Więc powiesz mi, o co
chodzi?
— Chcę go przeprosić. — Myślałam, że wybuchnie śmiechem tak jak Bonny, ale ona tylko stała.
W tej samej chwili usłyszałyśmy wycie, chyba wilków.
Na twarzy Lex widniało przerażenie.
— Lex nie mów mi, że się boisz wilków? — zapytałam.
6
— Nie, to nie to. Spójrz na dół.
Była pełnia, księżyc oświetlał tylko jedno miejsce, te które wskazywała przyjaciółka. Na ziemi
leżał chłopak. Dokładnie ten sam, co dziś pytał nas w jadalni o pizzę.
Żyła mu nie pulsowała.
Wilkołak Mike nie żył!
Został brutalnie zamordowany, a na jego szyi widniały ślady po zębach. Po zębach wampira -
kłach.
7
Rozdział trzeci
Martwy wilkołak Mike leżał na ziemi. Stałam razem z Lexi w osłupieniu. Czułam smutek z
powodu chłopca, który jeszcze po południu tętnił życiem. Teraz był już zimny i martwy. Jedyne
pytanie, które mi przychodził do głowy, to kto dokonał tego strasznego czynu i jak zdjął srebrną
biżuterie z szyi wilka.? Jeśli Madame BelleFleur się dowie, że byłyśmy w okolicy, będziemy
miały przechlapane.
— Lex, musimy się zmywać! — Widocznie myślała o tym samym co ja, bo od razu zaczęła biec.
Ruszyłam za nią. Już minutę później byłyśmy na miejscu, przebiegłyśmy dobry kilometr.
— Koniec imprezy, trzeba się zwijać! — krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam.
Nikt nie zareagował na moje słowa, wtedy Lexi podbiegła do radia i je wyłączyła.
— Koniec imprezy. Będziemy mieli przerąbane, jeżeli się nie ulotnimy — powtórzyłam jeszcze
raz. — Spadajcie stąd! Już!
— Tylko grupami! — krzyknął Hunter.
Wszyscy zaczęli się zbierać, i tak jak chłopak powiedział, grupkami rozchodzić się w stronę
akademii.
Byliśmy ostatnimi osobami, które wracały znad jeziora do szkoły. Musieliśmy jeszcze pokonać
pięć pięter w górę, do naszego pokoju. Zeskoczyć było łatwo, ale dostać się do góry z dwoma
pijanymi jak bela wampirami to harówa. Mieliśmy wielkie szczęście, że wieże oplatała winorośl
opierająca się na drewnianych drabinkach. Słaniająca się na nogach Bonny wskoczyła Hunterowi
na plecy, a on wszedł na szczebelki i zaczął się wspinać w górę. Biała sukienka naszej koleżanki
była teraz poplamiona i podarta przez kolce winorośli. Gdy chłopak doszedł, otworzył skrzypiące
okno naszego pokoju i wskoczył razem z dziewczyną do pomieszczenia. Pokazał nam jeszcze
kciuk podniesiony do góry informując, że następna osoba może wchodzić. Zmusić Billa, który
był bardzo mocno pijany, do wspinaczki, zajęło nam dużo więcej czasu. Obiecałam mu jego
ulubioną krew BRh- z mojego prywatnego zbioru. Z wielkim niezadowoleniem wdrapał się do
naszego pokoju, narzekając przy tym bardzo. Lex, Thomasowi i mi zajęło to pięć minut. Czułam
napiętą atmosferę, która nam towarzyszyła cały czas.
— Więc co się stało w lesie? — zapytał Hunter.
Spojrzałyśmy, z Lexi po sobie.
— Pamiętasz wilka, który rozmawiał z nami w jadalni — zaczęłam. — Szliśmy sobie z Lex w
lesie i nagle zobaczyliśmy Mike‘a...
— Tego wilkołaka — dokończyła dziewczyna.
— No dobra i co z nim? — Thomas włączył się do rozmowy.
— No, on leżał martwy i do tego miał na szyi ślady po kłach. Po kłach wampira — wydusiłam z
siebie.
Thomas zbladł na twarzy. Był totalnie zszokowany. Hunter wyciągnął z kieszeni od spodni
paczkę papierosów. Gdy jednak przytknął papierosa do ust, jego dłonie zaczęły drżeć, że rozdarł
delikatny kartonik z zapałkami. Po kilku próbach wreszcie się mu udało zapalić papierosa,
zaciągnął się z oczami nieprzytomnie wpatrzonymi w okno.
— Wiesz, że oskarżą o to ciebie? — rzucił nadal patrząc w okno. — Zaatakowałaś jego kumpla.
Uznają, że miałaś motyw. — Teraz spoglądał na mnie tymi wielkimi, brązowymi oczami.
— Ale to nie ja, chyba mi wierzycie? — spytałam spanikowana.
— My to wiemy, Tiana, ale dyrektorka nie.
Hunter miała rację, ale jak mam udowodnić to dyrektorce szkoły? Totalna porażka. Wtedy
usłyszeliśmy dość głośne dźwięki dochodzące zza drzwi. Chyba jacyś uczniowie wracający z
naszej imprezy zostali przyłapani przez nauczyciela nadzorującego, bo belfer krzyczał
8
niemiłosiernie na naszych kolegów.
— Zostańcie tutaj, lepiej żebyście nie zostali złapani, bo wszyscy wpadniemy. — Pokiwali mi w
odpowiedzi głowami i poszliśmy spać.
Hunter ułożyła się razem z Bonny, która już dawno spała na jej łóżku. Lexi i ja skuliłyśmy się na
moim łóżku. Chłopcy zajęli podłogę przykryci kocem i każdy zasnął w innym miejscu.
Pomieszczenie był średniej wielkości. Dwa łóżka, stojące na przeciwko siebie, włochaty dywan,
po środku toaletka z lustrem i parę innych mebli. Jak normalny pokój nastolatki.
**
Gdy się obudziłam słońce było już na horyzoncie. Inni nadal drzemali w najlepsze. Rozejrzałam
się po pokoju. Zauważyłam buteleczkę, w której był jakiś papier. Podeszłam do toaletki, na której
właśnie stała. Odkorkowałam pojemniki i wyjęłam zawartość. Na kartce było napisane
odręcznym pismem:
„Panny Tiana Einberg i Bonny Watson mają się zgłosić do sekretariatu, aby odebrać plany
lekcji, książki i stroje sportowe na ten rok nauki w MiddleYear Academy.”
Obudziłam moich towarzyszy i przeczytałam im na głos list. Zrobili zdziwione oczy.
— No, ale co to ma wspólnego z nami? .— spytał Bill.
— Ponieważ to nie koniec listu. Jest jeszcze postscriptum — dokończyłam. — Słuchajcie:
P.S..
Panowie Bill Carothers, Thomas Merrifield, i Hunter Batcheller Sumner oraz panny Bonny
Watson, Lexi Meredith i Tiana Einberg mają się zgłosić do mojego gabinetu w sprawie przyjęcia
nad jeziorem Emphory Lake.
Z poważaniem.
Madame BelleFleur.
— Będziemy mieli duże kłopoty. Dobra, za pół godziny przy sekretariacie. Odbierzemy plany
lekcji i stamtąd pójdziemy do jej gabinetu — oznajmił władczo Thomas, a my tylko pokiwaliśmy
głową na zgodę.
Chłopaki pomaszerowali do swoich pokojów, a ja razem z dziewczynami poszłam umyć zęby.
Łazienka była przestronna, w oddzielnej części prysznice, toalety i umywalki. To wszystko
wykończone w złotych kafelkach z dodatkami w tym samym kolorze. Wróciłam do pokoju i
zajęłam się przeglądaniem zawartości mojej szafy, czekając aż Bonny wróci z toalety. W szkole
nie obowiązywały mundurki, zatem mogliśmy ubierać się tak jak chcemy. Założyłam więc
przetarte dżinsy i kolorową koszulkę. Kiedy przyjaciółka przyszła, zostało nam tylko kilka minut.
Biegiem przedarłyśmy się przez schody do sekretariatu, koło którego już wszyscy na nas czekali.
Odebraliśmy nasze plany lekcji. Zaczynałam alchemią, później wychowanie fizyczne,
współczesny angielski, zajęcia informatyczne o współczesnych nowinkach
elektrycznych (np. telefon komórkowy), historia istot magicznych, tzw. pojedynki i rozwijanie
swoich nadprzyrodzonych talentów. Każda lekcja trwała pełną godzinę. Przerwy dwadzieścia
minut i jedna obiadowa o długości czterdziestu minut. Całkiem dobrze jak dla mnie ułożony plan.
Nadeszła chwila, żeby odbyć rozmowę z Madame BelleFleur. Powolnym krokiem podeszliśmy
9
do jej gabinetu i zastukaliśmy w drzwi.
— Dzień dobry. To my. Mieliśmy się do pani zgłosić — oznajmiła Lexi.
— Wejdźcie, proszę — usłyszeliśmy zza drzwi.
Dziewczyna przekręciła klamkę i weszliśmy do środka. Pokój był przestronny. Na środku stało
dębowe biurko, na którym leżał notebook. Naprzeciwko niego była kanapa i kilka foteli, na
których dyrektorka kazała nam usiąść.
— Pan Harold Rodriguez powiedział mi, że byliście na tym przyjęciu. — Pokiwaliśmy głowami
w odpowiedzi.
Każdy bał się odezwać.
— Wiem też, że panny Einberg i Meredith ją zakończyły. Mogę wiedzieć, dlaczego? — Nie
mogła po prostu dać nam kary, ale nie, ona musiała mieć pojęcie o wszystkim.
— Byłyśmy na spacerze w lesie, podczas przyjęcia. Szłyśmy przed siebie i weszłyśmy na polane
oświetloną przez księżyc. W centralnej części łąki leżało ciało wilkołaka — wyrzuciłam wreszcie
to z siebie.
— Mike‘a Cliwerton’a — dorzuciła Lexi.
— Dobrze i co z nim? — dopytywała się dyrektorka.
— Jak mówiłam, on leżał na tej polanie. Był martwy. Nie miał srebrnego naszyjnika, za to miał
ślady po kłach wampira — oznajmiłam.
— Podaj mi dokładne miejsce, gdzie go znaleźliście? — Śmiertelnie poważnie zadała mi to
pytanie.
To już nie była zabawa.
— Półtora kilometra od szkoły i kilometr od jeziora. Jeśli chodzi o współrzędne to 44' N i
69' W. — Ponieważ wampiry mają niesamowite wyczucie w terenie, wiec bez problemu podałam
współrzędne tego miejsca.
– W porządku. Idźcie już na lekcje, wasza kara za nocne wymykanie się ze szkoły będzie
wyznaczone przez nauczycieli nadzorujących wasze dormitoria. A teraz do widzenia.
Ukłoniliśmy się i wyszliśmy z gabinetu.
— Wow! — Tylko tyle wyksztusił z siebie Bill, który po raz pierwszy słyszał tą opowieść.
— Pomyśl tylko jaką karę wyznaczy nam pani Blofitz — stwierdził Tom.
Pani Blofitz nadzorowała pokoje męskiej części uczniów. Z reguły była bardzo sroga.
— Nie fajnie — mruknął Hunter. — Nie fajnie.
Pierwszą lekcję miałam sama, ponieważ Lexi i Bonny miały razem lekcje tzw. informatyki. Żeby
dojść do sali alchemicznej, gdzie odbywały się zajęcia, trzeba było wejść do najwyższej wieży w
zamku. Prowadziły tam przepiękne marmurowe schody, na których leżał czerwony dywan. Po
drodze spotkałam naszego profesora alchemii Pana Evans’a. Mężczyzna zawsze nosił białą
koszulę i sweterek w kratę oraz czarne spodnie. Nigdy nie spotkałam człowieka mówiącego z
taką pasją o swojej dziedzinie nauki.
Profesor Evans umiał nauczyć nawet największego tępaka, siłą woli stworzyć rzeczy, które nie
istniały lub zamienić dowolną rzecz w złoto. Doszłam więc z profesorem do sali i zajęłam
miejsce w pierwszym rzędzie. Gdy wszyscy zasiedli na wyznaczonych przez nauczyciela
miejscach, profesor zaczął prowadzić lekcje.
— Dzień dobry. W tym roku zacznijmy od czegoś prostego. Skupcie się, poczujcie fakturę, kolor,
kształt i stwórzcie apaszkę lub szal. Oczywiście naszym nowym uczniom za chwile wszystko
wytłumaczę od podstaw. Jeśli skończycie szybciej przeczytajcie pierwszy rozdział z podręcznika.
Zaczynajcie.
Skończył mówić i podszedł do uczniów siedzących z tyłu. Kiedy odprowadzałam go wzrokiem,
zauważyłam, że w ostatniej ławce siedzi Tanner, wilk którego mało nie zamordowałam. Nie
10
słuchał tego, co mówił nauczyciel. Wilkołaki miały po raz pierwszy styczność z alchemią, więc
tym bardziej się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam, że wpatruje się niebieską jak ocean apaszkę.
Przecież dopiero profesor zadał nam zadanie, a on miał już szal? To było bardzo dziwne.
Nauczenie się prostych rzeczy z tego przedmiotu zajęło mi dobry rok, ale on w minutę później
miał szal. Nieprawdopodobne. Po za tym musiałam go jeszcze przeprosić za wczorajsze
zdarzenia. Zabrałam się wreszcie do pracy nad apaszką. Wyobraziłam sobie, że trzymam w ręce
dość dużą chustę, w kolorze złocistym jak włosy Tannera i czuję jego jedwabistą fakturę. Po
kilku minutach zobaczyłam, że na ręce leży moja wymarzona apaszka. Opatuliłam nią szyję i
zaczęłam czytać pierwszy dział naszego podręcznika. Ponieważ wilkom nie szło najlepiej,
nauczyciel tłumaczył im całą lekcję zasady alchemii, a ja siedziałam czytając podręcznik i
nudząc się. Kiedy pan Evans oznajmił koniec, spakowałam wszystkie swoje rzeczy i ruszyłam na
tył klasy z zamiarem przeproszenia Tannera, lecz jego już nie było. Została tylko po nim
niebieska apaszka i biała róża. Spakowałam obie rzeczy do torby i wyszłam z sali, zasmucona z
powodu nie załatwienia sprawy z wilkiem.
Następną lekcje też miałam oddzielnie, bez moich przyjaciółek, za to okazało się, że razem ze
mną będzie też Bill i Thomas. Gdy przyszłam na korytarz, przy którym były szatnie, spotkałam
siedzących na krzesłach chłopaków. Mieliśmy jeszcze dziesięć minut do dzwonka. Wzięłam więc
taboret i przysiadłam się do nich.
— Co tam słychać u ulubienicy profesora Evans’a? — zaczął się ze mną droczyć Billy.
— Nic ciekawego, cały czas zajmował się wilkami — udawałam nadąsaną. — Ale za to mam
śliczną apaszkę. — Wskazałam im moją szyję.
— A co z wami chłopaki, byliście już u pani Blofitz? — zapytałam.
— Niestety tak. Kazała nam przetłumaczyć całą mowę George Washington na język elfów, plus
dwa tygodnie nie jeżdżenia do miasta — oznajmił Thomas.
— Uu, ciężko będzie — dodałam. — Ale od czego macie Lexi. Ona jest w tym świetna.
Wystarczy poprosić.
— Rzeczywiście, masz rację. Dzięki — podziękował mi Tom, a ja ukłoniłam się z teatralnym
dygnięciem.
W tej samej chwili zadzwonił dzwonek oznaczający koniec przerwy. Wzięłam swoje rzeczy i
weszłam do szatni dla dziewcząt. Pomieszczenie było przestronne, po lewej stronie znajdowały
się szafki uczennic, a po prawej ławki i wejście do pomieszczenia z prysznicami. Razem z
innymi dziewczynami, też wilczycami, szybko się przebrałam. Nasze stroje sportowe składały się
z luźnego, brązowego t-shirtu i czarnych dresów z opuszczonym krokiem. Dla wilków wyglądał
on inaczej. Był to strój, bardzo podobny do kąpielowego, który mógł się bardzo mocno rozciągać
i nie przeszkadzać im przy przemianie. Od razu po zmianie stroju, poszłam razem z innymi
uczennicami do naszej trenerki, pani Ofenstein. Była szczupłą blondynką o zaokrąglonych
kształtach.
— Dziewczęta, na rozgrzewkę pobiegniecie trzydzieści okrążeń. Macie pięć minut. Na co
czekacie, już biegać! — oznajmiła.
— Tak, pani trener! — krzyknęłyśmy.
Boisko było dość duże. Sama bieżnia miała osiemset metrów. W środku niej mogliśmy rzucać
oszczepem czy dyskiem, albo choćby ćwiczyć baseball. Ustawiłyśmy się na początku bieżni,
nauczyciel dał nam znać, że możemy zaczynać i pobiegłyśmy. Koło mnie poruszała się wilczyca.
Jej przemiana to po prostu było coś pięknego. Najpierw była człowiekiem, a potem z ogromną
gracją, wdziękiem, nawet bardzo seksownie, przemieniła się w wilka, albo innego psowatego.
Te trzydzieści okrążeń naszej bieżni zajęło nam mniej niż pięć minut. Wszystkie, trochę
zdyszane, podeszłyśmy do naszej trenerki.
11
— Rozumiem, że skończyłyście. Żeby się lepiej ze wszystkimi poznać, zagracie razem z
chłopcami w baseball: wampiry przeciwko wilkołakom. Idźcie na boisko, oni już tam na was
czekają.
Grzecznie podeszłyśmy na murawę i się rozdzieliłyśmy. Wilczyce poszły do swojej drużyny, a
my do naszej. Kapitanem u wampirów był Eric, najlepszy pałkarz pod słońcem. Gra była
wyrównana. Raz my zdobywaliśmy punkt, raz oni. Ostatni rzut należał do mnie. Rzuciłam
mocną, podkręconą piłkę, którą wilk bez problemu odbił. Piłeczka poleciała dobry kilometr za
boisko, a chłopak puścił się biegiem, żeby zaliczyć wszystkie bazy.
— Wygraliśmy. Przyzwyczajcie się, bo tak będzie zawsze! — krzyknął jeden z wilków, złośliwie
się przy tym uśmiechając.
– Zobaczymy jak będziesz się cieszył z wygranej, jak wybije ci te wszystkie zęby —
zrewanżował się Eric.
Nie spodziewał się, że podbiegnie i naprawdę walnie go w szczękę. Wilkołak nie był mu dłużny i
walną go w twarz. Gdy oprzytomniałam, podbiegłam między nich, żeby ich rozdzielić.
Zmiennokształtny się zamachnął, ale na szczęście mnie zauważył i zawiesił cios.
— Chyba nie uderzysz dziewczyny? — zapytałam.
— Nie jesteś dziewczyną — odpowiedział.
Nie no, nie wytrzymałam, wzięłam zamach i go walnęłam, prosto w nos. Facet zawył z bólu i
opadł na ziemię. Odwróciłam się i zbulwersowana pomaszerowałam do szatni. Rozumiem, że
serce mi stanęło wiele lat temu, ale to nie znaczy, że nie jestem dziewczyną. Po prostu, co za
kretyn !! Dalsze lekcje przebiegały normalnie. Siedziałam i słuchałam co nauczyciele mają nam
do powiedzenia. Kolejne informacje, szybko do mnie napływały i tak samo szybko mnie
opuszczały. Nie poprawiało mi nawet humoru to, że na następnych przedmiotach siedziałam z
moimi przyjaciółkami. Cały czas bolały mnie słowa tego chłopaka, przecież to nie moja wina, że
zostałam wampirem. Taka była wola boga, albo przeznaczenia, nie moja. Nie chciałam tego.
Nadszedł czas ostatniej lekcji. Na rozwijaniu talentów, zawsze się odprężałam. Każdy wampir
ma jakiś talent, tak jak człowiek. Niektórzy umieją latać, wydawać dźwięki na wysokiej
częstotliwości, albo materializować się w innych miejscach. Ja miałam bardzo mocno rozwinięte
zdolności telekinezy, czyli przemieszczania przedmiotów siłą woli. Dzisiaj pani Sheen kazała mi
przenosić Olive, moją koleżankę z zajęć.
— Au, uważaj trochę. — Dziewczyna warknęła na mnie, wstając z ziemi po nie kontrolowanym
upadku.
— Tiana, skoncentruj się i jeszcze raz spróbuj — zwróciła się do mnie profesorka.
— Dobrze, ale nie mogę przenosić czegoś mniej żywego? — spytałam.
— Ok, weź moje biurko.
— Spora różnica — wymamrotałam pod nosem.
— Coś mówiłaś? — spytała.
— Nic, absolutnie nic.
Nie chciałam tego robić, ale nie miałam wybory. Podniosłam stół i zaczęłam z nim wędrować
wokół klasy. Po pewnym czasie pani Sheen oznajmiła koniec lekcji, a ja rzuciłam biurko i już
wychodziłam z klasy, kiedy usłyszałam:
— Tiana? — Odwróciłam się i spojrzałam na nią, a ona pokazała na stół znajdujący się połowie
klasy. —
— A tak, już z nim wracam. — Szybkim ruchem odłożyłam biurko na miejsce i wybiegłam z
sali.
Wróciłam do dormitorium. Byłam już głodna. Stwierdziłam, że przez jakiś czas nie będę się
pokazywać w jadalni, żeby nie prowokować losu. Szybkim krokiem pobiegłam w górę schodów,
12
do mojego pokoju. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam siedzące na łóżku przyjaciółki. Przywitałam
się z nimi, wzięłam butelkę z krwią i kłapnęłam pupą po drugiej stronie łóżka.
— Jak tam wasz dzień? Tak samo okrutny jak mój? — zadałam pytanie mając nieszczęśliwą
minę.
— No, tak. Słyszałyśmy o zajściu na boisku. Wszystko już dobrze? — Uśmiechnęłam się smutno
do Bonny, a ta przytuliła mnie mocno.
— Pocieszające jest to, że złamałaś mu nos — stwierdziła Lex, a ja się zaśmiałam przez łzy.
— Kocham was!
— Wiemy, my też Cię kochamy — odpowiedziały w tym samym czasie.
Siedziałyśmy tak razem, oglądając jakiś serial amerykańskiej produkcji. Dziewczyna pracowała
w redakcji i wydawała gazetę o modzie. Była okrutnie brzydka i nazywała się Betty.
Nagle weszła jakaś dziewczyna, wystylizowana na Gotkę.
— Profesor Hurley was woła — oznajmiła i zaraz potem wyszła.
— No dobra, nie można przecież cały wieczór siedzieć i beczeć. Chodźcie, musimy odwiedzić
panią Hurley. — Lex wstała, a my za nią.
Udaliśmy się do miejsca pracy naszej opiekunki. Weszłyśmy nie pukając, wiedziałyśmy, że pani
na nas czeka.
— Dobry wieczór, co tam u pani? — podlizywała się Lexi.
— Siadać ! — powiedziała to dość głośno. — Pierwszy dzień, a wy już pakujecie się w kłopoty.
Po pierwsze za wymknięcie się z szkoły - miesiąc szlabanu. Po drugie - nie obowiązują was
żadne grupowe wyjścia lub wycieczki. Punkt trzeci - dodatkowe prace domowe z angielskiego.
— Ale dlaczego? Za niewinne przewinienie? — zaskomliła Bonny, a my się przyłączyliśmy.
— Chcecie kolejną cześć waszej kary?.
— Nie!! — krzyknęłyśmy.
— Wy dwie — wskazała na moje przyjaciółki. — Możecie już iść.
— A ja? — zadałam pytanie.
— Z tobą chce jeszcze porozmawiać — oznajmiła bardzo poważnym głosem.
Dziewczyny wyszły, a ja zostałam sama z kobietą.
— Ostatnie wydarzenie, w jadalni i na boisku — pokiwałam głową, żeby jej pokazać, że
słucham. — Co się stało, byłaś zawsze taką dobrą uczennicą?
— Nic takiego. W jadalni siedzieliśmy już bardzo głodni, a ja zareagowałam odruchowo, gdy
zobaczyłam jego żyłę.
— Mam nadzieje, że go przeprosiłaś?
— Cały czas próbuje, ale on gdzieś mi umyka — usprawiedliwiłam się.
— Co się stało na boisku?
— Obraził mnie. Powiedział, że nie jestem dziewczyną.
— Tiana, ile ty masz lat? Zachowujesz się jak jakiś dzieciak. Przeżyłaś wojnę secesyjną, a teraz
bierzesz udział w bójkach?
— To, nie tak. Eric rzucił się na niego, a ja chciałam ich rozdzielić. No i wtedy mnie obraził —
powiedziałam.
— I postanowiłaś mu przyłożyć. Dziewczyno pamiętaj, że masz nadzwyczajną siłę. Uważaj na
swoje zachowanie. Następnej taryfy ulgowej nie będzie. Teraz idź na wieczorny apel.
— Tak, jest!
Odwróciłam się na pięcie i powędrowałam do wyjścia. Powolnym krokiem ruszyłam do auli.
Gdy przyszłam Madame BelleFleur stała już na katedrze. Spojrzała na mnie i zaczęła mówić:
— Widzę, że już wszyscy są, więc zacznijmy. Musze wam powiedzieć bardzo smutną
wiadomość. Niestety wasz kolega, Mike Cliwerton, nie żyje. — Od strony wilków dobiegły
13
skomlenia. — Zapuścił się do lasu i w niewyjaśnionych okolicznościach został zamordowany.
Jutro odbędzie się pogrzeb, z tego powodu lekcję są odwołane. Chętni udadzą się razem ze mną
do Salem na cmentarz, żeby wysłuchać mszy za zmarłego. Dziękuję za uwagę, możecie już się
rozejść.
Ta wiadomość wzbudziła u wszystkich zdziwienie. Niektóre wilczyce płakały, a koledzy je
pocieszali. Wampiry były w totalnym szoku, ostrzeżenie dyrektorki wszyscy wzięli na poważnie.
Nikt nie wiedział, kto dopuścił się tego strasznego czynu. Stwierdziłam, że nie będę stała razem z
nimi i się użalała. Wybrałam się na najwyższą wieżę w zamku, gdzie zawsze dochodziłam do
siebie po stresującym dniu. Ominęłam wszystkie mi znane osoby i poszłam na blanki. Usiadłam
na ławeczce, którą sobie kiedyś przyniosłam. Obserwowałam wiewiórki na drzewie, skaczące
przy blasku nocy, szumiące drzewa i falę, tworzącą się na jeziorze. W pewnym momencie
zauważyłam zwierzaka, podobnego do wilka. Wybiegł z lasu i zatrzymał się przy północnej
wieży. Chwilę później zamienił się w człowieka. Nie wierzę, to był Tanner. Jego miedziane
włosy, w blasku księżyca wyglądały jak prawdziwe złoto. Zdałam sobie sprawę, że nie było go
na apelu. Jeszcze nie wiedział o śmierci przyjaciela, ale miałam wrażenie, że ma podkrążone i
czerwone oczy. Popatrzył w moją stronę. Nie wiedziałam, czy widzi mnie wyraźnie, tak jak ja
jego. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, potem on uciekł. Wróciłam do pokoju, Bonny już spała.
Przebrałam się w pidżamę, weszłam do łóżka i zasnęłam kamiennym snem.
Wstałam około siódmej rano. Do zbiórki na pogrzeb miałam jeszcze półtorej godziny. Przeszłam
do pozycji siedzącej i postanowiłam obudzić Bonny.
— Bonny, pobudka! — krzyknęłam, a ta ani drgnęła, spala dalej.
Zawołałam jeszcze raz, ale dziewczyna się nie obudziła, przeszłam więc do drastyczniejszych
metod. Nalałam do szklanki wodę i używając telekinezy wylałam ją na twarz Bonny.
— Tiana, obiło ci już do końca?! — ryknęła na mnie dziewczyna, zrywając się.
— Na słowa nie reagowałaś, więc przeszłam do perswazji — odpowiedziałam.
— Ale po co mnie budzisz, skoro dzisiaj mamy wolne?
— Ponieważ idziemy na pogrzeb wilkołaka Mike’a.
— Nic takiego nie mówiłam.
— Pośpiesz się, bo mamy już mało czasu. Strój elegancki. Pamiętaj, żadnych kolorów tęczy.
Zrobiła kwaśną minę, ale poszła się przebrać.
Wampiry pokazywały swoją skruchę nosząc czerwone dodatki albo ubrania. Postanowiłam więc
założyć sukienką typu mała czarna z szerokim czerwonym paskiem. Bonny przyszła do
dwudziestu minutach. Wyglądała bardzo ładnie. Miała biało-czarny zestaw, do tego ubrała
bardzo wysokie czerwone szpilki. Wyszłyśmy z zamku i podeszłyśmy do autokaru. Koło pojazdu
była już duża grupka osób. Większość z nich była wilkołakami. Patrzyli na nasze czerwone
dodatki, jak byśmy nie mieli wstydu. Zauważyłam Lexi. Podeszłyśmy do niej.
— Jak miło, że bez mojej interwencji przyszłaś na pogrzeb — zwróciłam się do dziewczyny.
— Nie czuję się za dobrze z myślą, że to my go znalazłyśmy — odpowiedziała mi Lex.
— Widziałyście chłopaków? Wysłałam im wiadomość, że mają też tu przyjść? — zapytała
Bonny.
— Chyba ich widzę — oznajmiłam.
Trzech wysokich mężczyzn zmierzało w naszą stronę, machając.
— Dzień dobry — przywitali się z nami, dodatkowo Hunter pocałował Bonny w policzek
— Możemy już wejść do środka? — Ktoś z tłumu zadał pytanie.
— Tak, tak. Proszę wsiadać! — usłyszeliśmy głos podbiegającej dyrektorki.
Drzwi się otworzyły, a w nas uderzył mocny zapach kierowcy, śmiertelnika. Postanowiliśmy
usiąść na końcu autobusu. Hunter siedział z Bonny, ja z Lex, a Bill i Tom ze sobą. Panowała
14
absolutna cisza. Nawet radio nie grało. Godzina minęła, a my dojechaliśmy do Salem.
Zaparkowaliśmy koło cmentarza. Wygramoliliśmy się z pojazdu i udaliśmy się na cmentarz.
Doszliśmy do świeżo wykopanego grobu, przy którym stał nasz zaufany ksiądz, który wiedział
kim jesteśmy i Tanner. Nagle zdałam sobie sprawę, że z nami nie jechał. Znów kolejne
zdziwienie jego osobą.
— Możecie teraz składać wieńce — oznajmił duchowny.
Popatrzyliśmy po sobie zdezorientowani. Zapomnieliśmy o kwiatach.
— No, rób je — powiedział Bill, a ja nie wiedziałam, o co chodzi.
— Ale co? — spytałam zdezorientowana.
— Kwiaty!! — szepnęli nagląco wszyscy na raz.
— Aa, o to wam chodzi.
Skupiłam się i stworzyłam dwie piękne wiązanki z napisami ”od społeczności wampirów”. Jedna
miała lilie, a druga hortensje. Położyliśmy je koło jeszcze nie zasypanego grobu. Ksiądz odprawił
mszę i złożył własne kwiaty.
— W tej chwili spalimy szczątki zmarłego, by nie nawiedzał MiddleYear Academy. —
Duchowny posypał kości solą i podpalił.
Gdy skończyły się palić dodał:
— Odejdźcie w pokoju Chrystusa. — Skończył mówić i sam odszedł.
Inni zaczęli iść do autobusu. Podbiegłam do Tannera, żeby mi nie uciekł.
— Hej, Tanner, czekaj! — Chłopak odwrócił się zdezorientowany.
— Cześć! Jestem Tiana. — Podałam mu rękę, a on ją nieśmiało uściskał. — Chciałam cię bardzo
przeprosić za tamte wydarzenia. Pierwszy raz mi się to zdarzyło. Ja panuję nad głodem. —
zaczęłam pleść z roztargnienia głupoty. — W każdym razie jeszcze raz cię przepraszam.
— Nie ma sprawy. Przecież nic się nie stało — odpowiedział.
Byłam zdziwiona barwą jego głosu, był przyjemny dla ucha i jednocześnie bardzo męski.
— Każdemu się zdarza.
— Dziękuję, że tak sadzisz — odpowiedziałam.
Pocałował mnie w policzek i odszedł. Jego usta były ciepłe i miłe. Uśmiechnęłam się sama do
siebie.
— Do zobaczenia! — krzyknęłam do odchodzącego młodzieńca i wróciłam do pojazdu.
15
Rozdział czwarty
Czułam się jakby moje serce znów zabiło. Motylki w brzuchu i wypieki na twarzy. Te emocje
wywołały we mnie nie opisaną radość. Doszłam do autobusu, prawie podskakując ze szczęścia.
Tanner mi wybaczył i znów miałam czyste sumienie, jeśli można tak powiedzieć, o zasadach
wampira, który zabijał ludzi ponad sto lat, a teraz nagle przeszedł na wegetarianizm.
— Wow! Promieniujesz — stwierdziła Bonny.
— Dziękuję— odpowiedziałam z wielkim uśmiechem na twarzy, odsłaniające moje białe kły.
— Chłopak przyjął przeprosiny? — zapytała Lexi.
— Tak— odparłam.
— Szykuje się coś? — przyjaciółki zadały tajemniczo pytanie.
— Nie — odpowiedziałam bez przekonania.
— A jednak — powiedziały zachwycone.
Lex i Bonny zawsze potrafiły dopisać sobie to, czego nie usłyszały. Dwie straszne plotkary, choć
i tak bardzo je kocham.
— Proszę o chwile uwagi! — zawołała dyrektorka. — Nasz kierowca Pan yyy …Śmiertelnik,
powiedział, że mamy problemy z autobusem. Chętni mogą wracać na piechotę do zamku, albo
zostać w Salem i trochę pobuszować po mieście. Naprawienie usterek potrwa — popatrzyła
pytająco na kierowcę.
— Dwie do trzech godzin — stwierdził facet i znów zaczął grzebać przy silniku.
— To co? — zapytałam.
— Wpadniemy do „Whisky”, a potem się zmywamy — odpowiedziała Bonny.
— Chłopaki, idziecie z nami? — zwróciłam się do kolegów.
— Nie, my zostajemy w mieście — stwierdził Thomas.
Zameldowaliśmy się jeszcze u pani BelleFleur, pożegnaliśmy się z przyjaciółmi i ruszyłyśmy do
„Whisky”. Jest to bar dla istot takich jak my i nie tylko. Prowadzi go nasz dobry znajomy wampir
Allan. Restauracja znajduje się na obrzeżach Salem. Prowadzi do niego żwirowa ścieżka. Do
dzisiaj w mieście zostały pamiątki po czarownicach.
Szybko przemierzyłyśmy dróżkę i otworzyłyśmy drzwi do pubu. Bar był w ciepłych kolorach
brązu, a kontuar i wszystkie stoliki były drewniane, przez co nadawały temu miejscu specyficzny
klimat. W środku nie było tłumów, jakaś grupka facetów w naszym wieku siedziała przy
mahoniowym stoliku i bełkotała coś pod nosem. Podeszliśmy do kontuaru, przy którym stał
Alan. Chłopak, starszy wyglądem od nas, z zielonymi oczami i blond włosami. Ubrany jak
prawdziwy barman przy pracy.
— Cześć, dawno was nie widziałem — przywitał się z nami.
— I jeszcze długo nie zobaczysz. Dostałyśmy szlaban na miesiąc za wymykanie się z zamku —
skomentowała Lexi.
— To szkoda. Podać wam coś?
— Trzy razy BloodChocolate na wynos — odpowiedziałam za dziewczyny.
— Nie zostaniecie dłużej? — zapytał.
Pokiwaliśmy przecząco głowami, a on zrobił smutną minę.
— Musimy zmykać do szkoły — powiedziała Bonny.
Wzięłyśmy z kontuaru napoje, ucałowałyśmy Alana na pożegnanie i ruszyliśmy w stronę
akademii.
Las szumiał, a liście zaczęły powoli opadać na ściółkę. Szliśmy normalnym krokiem, ciesząc się
swoim towarzystwem, śmiejąc się i dokazując sobie. Doszliśmy do łąki nad jeziorem i
16
przystanęłyśmy, żeby pomoczyć w nim nogi. Woda była zimna i ciemna, jak na wrzesień.
— Zgubiłyście się? — usłyszałyśmy głos za sobą.
Odwróciłyśmy się i zobaczyłyśmy tych samych facetów co w barze.
— Obiadek — szepnęła sugestywnie Lexi.
— Nie, dzięki. Nie szukamy napaleńców — poinformowałam ich.
— Uważaj co mówisz, laluniu — wyrwał się chłopak z tyłu.
— A co jej zrobisz? — spytała niewinnie Bonny.— Myślisz, że byś ją pokonał?
Chłopak warknął coś niewyraźnie.
— Nie chcemy się kłócić — odpowiedziała Lexi, wstając i idąc w ich kierunku. — Jesteśmy
trochę głodne, macie coś do jedzenia?
Udawała taką małą i biedną istotę, mając na nogach szpilki od Prady. Podeszła do chłopaka
stojącego najbliżej. Oparła się na jego ramieniu i szepnęła bardzo namiętnie do ucha tak, że tylko
my, z naszym wampirzym słuchem, mogliśmy to usłyszeć:
— Chcę cię mieć. Chodź ze mną na chwilę do lasu.
W tej samej chwili chłopak wyjął spod bluzki srebrny wisiorek Matki Boskiej. Nie wiem czy
zrobił to specjalnie czy nieświadomie, ale Lex od razu odskoczyła od niego. Reszta jego
znajomych się uśmiechnęła.
— My już chyba pójdziemy — stwierdziłam.
— Gdzie się wam, tak spieszy? — Kolesie zatorowali nam drogę.
— Odejdźcie, a nic wam nie zrobimy— ostrzegłam ich, ale oni tylko trochę się cofnęli.
Popatrzyłyśmy po sobie i wszystkie pomyślałyśmy o tym samym. Wysunęłyśmy nasze białe kły.
— Który jest taki odważny i stanie z nami do walki? — spytała Lex.
— O boże. Nie spokojnie, już idziemy — odparował rudowłosy chłopak i wszyscy puścili się
biegiem do lasu.
— To było dziwne — powiedziała Lexi.
— Mnie to mówisz? — odpowiedziałam.
— Dobra, chodźmy już do zamku zanim przyjdzie kolejny nekrofil — rzuciła Bonny.
Zebraliśmy nasze rzeczy, wszystkie butelki i buty, które wcześniej zdjęłyśmy. Już nie
zatrzymywałyśmy się po drodze, po prostu ile sił w nogach szłyśmy do szkoły. Brama była
otwarta, dziedziniec pusty. Otworzyłyśmy drzwi i weszłyśmy do środka budynku. Korytarze
były puste, ani jednej żywej duszy. Obeszłyśmy najbliższy hol i nikogo nie znalazłyśmy. W
końcu udałyśmy się do stołówki, w której zawsze jest ruch. Tam też nikogo nie było. Wychodząc
zobaczyłyśmy biegnącą dziewczynę.
— Hej, ty!! — krzyknęłam.
Zdziwiona panna obróciła się w naszą stronę.
Musiała być nowa, bo miała identyfikator z napisanym imieniem. Ja też taki miałam, gdy
zostałam tutaj zwerbowana. Podeszłyśmy do niej. Przyjrzałam się jej plakietce. Dziewczyna była
przerażona.
— Caddy, tak? Okey. Możesz mi powiedzieć, gdzie są wszyscy? — Trochę się wahała, ale
odpowiedziała.
— Wszyscy boją się wyjść, ze swoich pokojów. Myślą, że skończą jak ten wilkołak —
odpowiedziała i później odeszła.
— To w takim razie, co robimy? — zapytała Lex.
— Nie mam najmniejszego pojęcia — stwierdziłam.
— To może pójdziemy do salonu. Mam fajny film na dvd — rzuciła Lexie.
— Skoro wszyscy się chowają po pokojach, to może obejrzymy go na telewizorze plazmowym w
twoim pokoju Lexi —podpowiedziałam.
17
Przyjaciółka mieszkała razem z naszą koleżanką Claudią, która większość czasu spędzała w
pokoju swojego chłopaka. Ich kontakt ograniczał się do „cześć” rano i „dobranoc” wieczorem.
— Dobry pomysł — dorzuciła Bonny.
Raźnym krokiem pomaszerowałyśmy do pomieszczenia. Rzeczywiście był pusty, tak jak
myślałyśmy. Włączyłam kaloryfer, Lex włożyła film, a Bonny poszła zrobić popcorn. Raz na
jakiś czas jemy coś ludzkiego. Usiadłyśmy na kanapie. Film ruszył. Była to mało skomplikowana
historia o dziewczynie, szarej myszce, która przyjeżdża do deszczowego miasteczka i poznaje
wampira. Ukazywała nas w dziwnym świetle. Jako dobre stworzenia, nie pijące ludzkiej krwi.
Jakiś koszmar. To tak jakby przedstawiać lwa, jako milutkiego kotka. Spędziliśmy tam cały nasz
wieczór. Koło godziny siódmej odwiedzili nas chłopcy, którzy właśnie wrócili z Salem.
Zakończyliśmy razem oglądać film i rozeszliśmy się do swoich pokojów. Szybko się przebrałam
i poszłam spać, by śnić o człowieczeństwie.
***
Mijały dni, tygodnie. Wszyscy chowali się po swoich pokojach. Nie wyściubiali nosa spoza
szkoły. Zbliżała się pora Halllowen, w którym akademia organizowała „ŁOWY”. Impreza polega
na tym, że dzielimy się na małe grupki, jedziemy do Bostonu i szukamy jednej osoby. Dostajemy
małe fiolki, w które mamy przelać kilka kropel krwi. Wygrywa ten zespół, który jak najszybciej
przyniesie flakonik z cieczą. Choć kara skończyła się nam dwa tygodnie temu, wolałyśmy się
upewnić, że możemy pojechać. Było około wpół do ósmej, jeszcze nie zaczęła się pierwsza
lekcja. Zapukałyśmy do gabinetu. Nie usłyszałyśmy żadnych dźwięków, więc otworzyłam drzwi
i wparowałyśmy do środka.
— O, to wy — usłyszałyśmy smętne powitanie. — Co dzisiaj chcecie?
— Nasza kara skończyła się dwa tygodnie temu. Chciałyśmy się upewnić czy możemy jechać na
„łowy”.
— Dobrze, że o tym wspominasz, Tiano. Na Halloween, mam zamiar dać wam dodatkową pracę
domową z angielskiego — powiedziała.
— Z jakiego powodu?! — huknęłyśmy.
— Cicho! Macie do zrobienia dwa tysiące zdań: „Nie będę wymykać się z MiddleYear
Academy”. Nie na komputerze, na zasadzie „kopiuj” i „wklej”.Ręcznie. A teraz do widzenia. Do
swoich klas!
— Do widzenia — warknęłyśmy, i trzaskając drzwiami, wyszłyśmy z gabinetu.
Odeszłyśmy jeszcze kawałek, żeby pani Harley nie mogła nas usłyszeć.
— Po raz pierwszy nie pojedziemy na łowy —załamała się Lexie, a głowa jej opadła bezwładnie.
— Minie nam okazja napicia się krwi z żyły — stwierdziła Bonny.
— Czyli, że jutro siedzimy cały dzień w salonie przed telewizorem, gdy inni pojadą się zabawić
do Bostonu. Exstra!— rzuciłam z sarkazmem.
Podeszłam do stolika, na którym stał wazonik, wzięłam go do ręki i jednym ruchem zgniotłam.
Po prostu byłam tak zdenerwowana. Nie był po co dalej stać i użalać się. Rozdzieliłyśmy się i
pomaszerowałyśmy na lekcje. Nie przejmowałam się przechodniami, o których notorycznie
waliłam. Rękoma. Gdy doszłam do pracowni alchemicznej wszyscy uczniowie byli już na
miejscach. Usiadłam na krześle i rozpakowałam książki.
— Skoro wszyscy już się zjawili możemy zaczynać — oznajmił profesor Evans. — Dzisiaj
przechodzimy do trudniejszych zadań. W pucharach przed wami jest woda. Macie ją zamienić w
złoto .Panno Einberg, proszę pokazać klasie, jak ma wyglądać to zadanie.
— Dlaczego ja!? — krzyknęłam na niego. — Są jeszcze inni dobrzy uczniowie na przykład
Dean, Elenor i Matt.
18
— Co to za niesubordynacja? —zapytał.
— Przepraszam. Miałam trudny poranek — zaczęłam się uspokajać. — Już pokazuję.
Koledzy okrążyli moja ławkę z wszystkich stron. Ja znudzona tym wszystkim, bez przekonania
zaczęłam zamieniać wodę w złoto. Resztę lekcji spędziłam robiąc obchody między stolikami i
pomagając uczniom. Gdy Profesor oznajmił koniec lekcji, podbiegłam do ławki by się spakować.
Byłam już przy drzwiach, kiedy pan Evans poprosił mnie do siebie.
— O co chodzi, przecież przeprosiłam — powiedziałam.
— Niestety, to nie wystarczy. Jesteś dobrą uczennicą. Zapomnę o tej całej sytuacji, ale w zamian
będziesz przychodzić na zajecie dodatkowe i pomagać słabszym uczniom.
— Dobrze — zgodziłam się bez przekonania.
— W każdy czwartek o godzinie osiemnastej.
Pożegnałam się z profesorem i wyszłam. Na dojście do szatni dla dziewcząt zostało mi mało
czasu. Szłam szybko. Gdy zobaczyłam Billa i Thomasa stojącego pod ścianą od razu do nich
podeszłam.
— Nie jedziemy na Łowy!
— Jak to? — zapytał Thomas.
— Kochanej Pani Harley przypomniało się o dodatkowej pracy domowej i postanowiła zepsuć
nam Halloween. A wy możecie jechać?
— Profesor Blofitz nic nie mówiła na ten temat — odpowiedział Bill.
— Przywieście nam trochę świeżej krwi — mówiąc to wzięłam torbę i weszłam do damskiej
szatni.
Dzisiaj na wychowaniu fizycznym graliśmy w siatkówkę. Zespoły po raz pierwszy były
mieszane.
Jak to nauczycielka przewidziała, na początku wampiry wybierały wampiry a wilkołaki samych
siebie, dlatego sama zaczęła dzielić zespoły.
W mojej drużynie był dwóch zmiennokształtnych i trzech wampirów. Pod koniec wybierania
usłyszałam znajomy głos. Tanner.
— Jeszcze ja — odezwał się.
— Idź tam.— Trenerka pokazała na naszą drużynę.
Wyszliśmy na boisko. Ustawiliśmy się i zaczęliśmy grę. Tutaj zdolności wilkołaków na nic się
zdały.
W przeciwnej drużynie był zmiennokształtny, któremu złamałam nos. Teraz perfidnie się do
mnie uśmiechał. Jako pierwszy z mojego zespołu serwował Eric. Piłka poszła w ruch. Złapał ją
Thommy, a potem podał do wilkołaka ze złamanym nosem. Ten rzucił mocno odbitą piłkę,
prosto w mój brzuch. Zgięłam się wpół z bólu. Już szykowałam plan zemsty. Ból jeszcze chwilę
się utrzymywał, ale poszedł w niepamięć. Pokazałam naszej drużynie, że robimy zagranie na
trzy. Dziewczyna z konkurencyjnej drużyny zaczęła serw. Piłka przeleciała przez siatkę. Odebrał
ją Tanner, który podał do zmiennokształtnej Anette. Ta rzuciła do mnie, a ja przekształciłam
piłkę w cegłę. Poleciała prosto w krocze wrednego wilkołaka. Wydał z siebie ostry krzyk.
— Faul. Schodzisz Einberg — powiedziała w moim kierunku trenerka Ofenstein.
— A przed chwilą? To co on zrobił — pokazałam na zmiennokształtnego ze złamanym nosem.
— To nie był faul? — wuefistka zrobiła krzywą minę, wyrażającą podenerwowanie.
— Musicie wygrać! — krzyknęłam do mojej drużyny i zeszłam z boiska.
Chyba wzięli moje słowa na poważnie, bo naprawdę szło im świetnie. Po raz pierwszy nie grało
znaczenia, kto jest jakim stworzeniem. Byli jednością w porównaniu do drugiego zespołu, który
się ciągle kłócił. Tanner po prostu był świetny. Biegał po całej połowie naszego boiska i potrafił
odbić każdą piłkę.
19
Gra się skończyła, a myśmy WYGRALI! Poszłam się przebrać. Następna lekcja była nudna. Cały
czas próbowałam przekonać panią Harley, żeby nie dawała nam na jutro żadnych prac, aby
mogłyśmy pojechać na łowy. Kobieta była nieuległa. Zepsuła nam jeden z najlepszych dni w
roku. Później poszłam na stołówkę, gdzie czekali już na mnie przyjaciele. Usiadłam przy stole.
— Jak ja jej nienawidzę — powiedziałam wściekle.
— Harley nie dała się przekonać? — zapytała z nadzieją Lexie.
— Nie!
— Dziewczyny, nie może być tak źle. Zobaczcie, będziecie miały całą szkołę dla siebie. No, bo
ile ludzi zostaje? Cztery, pięć osób, nie licząc was. Nawet jedzenie jest już normalne. Wszystko
się ułoży — rzucił Bill.
— Dzięki za pocieszenie — odpowiedziała smutno Bonny, przytulona do Huntera.
Ale rzeczywiście jedzenie wróciła do wampirze normalności. Wilkołaki jadły coś w rodzaju
spaghetti, myśmy dostali krew, chyba z banku w szpitalu. Obiad zjedliśmy, nie, raczej wypiliśmy
w ponurym nastroju. Resztę lekcji przemilczałam lub darłam się na nauczycieli. Wróciłam do
pokoju. Bonny tam było, musiała pójść jeszcze do biblioteki lub do salonu. Za godzinę miałam
się stawić na tak zwanych „wyrównawczych” u pana Evans’a. Patrzyłam przez okno. Odbijało
się w nim moje oblicze. Patrzyłam się tak i patrzyłam. Przypomniało mi się moje życie. Kiedy
byłam młoda, miałam rodzinę i narzeczonego. Mogłam umrzeć w każdej chwili. To chyba jest
najpiękniejsze w życiu normalnego śmiertelnika. Moje przemyślenia o życiu śmiertelnym zabrały
mi cały wolny czas. Wybiegłam z pokoju i skierowałam się w stronę pracowni. Niedużo ludzi
przyszło na zajęcia. Moją uwagę przykuł chłopak siedzący z tyłu pomieszczenia. Podniósł głowę
i uśmiechnął się do mnie zabójczym uśmiechem. Dopiero teraz zauważyłam, że złotowłosy
chłopak to Tanner.
— Możesz zaczynać — poinformował mnie pan Evans.
Podeszłam do chłopaka. Usiadłam koło niego na stołku.
— Świetnie dzisiaj grałeś — zaczęłam rozmowę.
— Ty też byłaś niezła. Connor do teraz chodzi z lodem. — Znów się do mnie uśmiechnął, a ja
zaczęłam się rozpływać w jego niebieskich oczach.
— Mogę Ci zadać pytanie? — Chłopak kiwnął twierdząco głową. — Dlaczego tutaj przyszedłeś?
Widziałam jak bez problemu stwarzasz apaszki, kubki, urządzenia a do tego złoto.
— Po prostu. Nie mam przyjemności z siedzenia w salonie lub, jak twoja przyjaciółka, w
bibliotece.
— Skąd wiesz, że Bonny jest w bibliotece?
— Jestem jasnowidzem — zażartował. — Jesteś inna niż wszyscy— powiedział.
— Dlaczego? Bo nie mam uprzedzeń do was? Mam i to duże, ale po śmierci Mike’a hamuje je w
sobie.
— Nie. Tęsknisz za śmiertelnym życiem, chciałabyś, żeby twoje serce biło. To widać po tobie —
oznajmił.
Zeszliśmy z tych trudnych dla mnie tematów do głupich banałów. Stworzyliśmy grę: chińczyka
razem z kostką. Przez całe półtorej godziny śmialiśmy się grając. Przegrałam dwanaście razy z
dwunastu..
—Mówiłem, że przegrasz. Jestem świetne w takie rzeczy.
—Myślałam, że dasz mi fory. Przecież jestem dziewczyną.
— Do tego przepiękną — dodał nieśmiało.
—Dziękuję.
— Dobiega dziewiętnasta trzydzieści. Mogę cię odprowadzić.
—Już?
20
Rozmawiając z nim, zgubiłam poczucie czasu. Pożegnaliśmy się z profesorem, który zrobił
trochę kwaśną minę, bo wogule mu nie pomagałam. Powolnym krokiem ruszyliśmy do
dormitorium. Zatrzymaliśmy się dopiero przy drzwiach mojego pokoju.
Idąc z nim dowiedziałam się, że pochodzi z Nowego Jorku. Ma młodszą siostrę Jennifer, a Mike
Cliwertona znał od dziecka.
— Macie ładne dormitorium —rzucił.
— Rzeczywiście, jest przepiękne. Tak, te Halloweenowe ozdoby dodają animuszu.
Cała cześć sypialna dziewcząt była ozdobiona przeróżnymi strasznymi ozdobami. Na oknach
wisiały firanki, jakby poplamione krwią. Szara tapeta miała teraz ucharakteryzowane różne
dziury i wychodzące z niej duchy i inne okropnośći.
— Wiesz, to była miła godzina — powiedziałam.
— Tak, masz rację.
W tym momencie za drzwi wyjrzała Bonny. Na jej twarzy widniał podstępny uśmieszek.
—Cześć.
— Bonny, to jest Tanner — wskazałam na chłopaka.— Tanner, to jest Bonny.
Podali sobie ręce i przywitali się.
— Musze już iść — oznajmił Tanner.
Znów pocałował mnie w policzek i odszedł. Weszłam razem z przyjaciółką.
—Nie zaczynaj tematu. Nie watro i tak ci nic nie powiem — rzuciłam od razu widząc jej twarz.
Zrobiła zadąsaną mine, ale nie wspominała o Tannerze. Oglądałyśmy jeszcze przez jakiś czas
telewizję a potem poszłyśmy spać.
Obudziłam się z niemiłym uczuciem, z powodu siedzenia w szkole w Halloween. Nie czułam
sensu, żeby się ubierać. Zeszłam więc w szlafroku do jadalni. Nikogo tam nie było. Wzięłam dwa
gorące soki z krwią i znów poszłam na górę. Gdy weszłam do pokoju, Bonny właśnie ziewała.
— Dzień dobry. Spacerujesz po zamku w piżamie?
— I tak nikogo nie ma. Wszyscy już wyjechali na łowy.
— Właściwie masz racje. Rzuć sok — powiedziała, a ja posłusznie podałam jej napój.
Następne pół godziny zajęło mi umycie się i wreszcie ubranie. Kiedy weszłam do pokoju, na
toaletce leżała karteczka od Bonny:
„Nie chciało mi się czekać. Jestem w bibliotece.”
Wzięłam kartki i wyszłam z pokoju. Żeby dojść do biblioteki, trzeba pójść do zamkowych
lochów. Tam temperatura jest świetna na utrzymywanie starych ksiąg w dobrym stanie. Po za
tym stały tam jeszcze laptopy. To było jedyne miejsce, w którym był Internet. Otworzyłam drzwi
i wpadłam do biblioteki.
Bonny siedziała na samym początku pomieszczenia przy dębowym stoliku.
— Ile już masz? Spytałam.
— Może z cztery, ale jeszcze cały dzień przed nami.
Ta myśl mnie przygnębiła. Nie chciałam spędzić całego dnia pisząc durne zdanie: Nie będę
wymykać się z MiddleYear Acadmy.
Gdy pisałam ostatnie miałam wrażenie, że ręka mi odpadnie. Miałam chęć zabić profesor
Harley. Było około szesnastej. Bonny skończyła kilka minut przede mną i bawiła się w
Internecie. Dla wampirów takie coś jest przewspaniałe. Tyle lat musiały być w ukryciu, a teraz
przez Facebooka i Twittera mogły się nawzajem informować. Z biblioteki wzięłam jeszcze
książkę Emily Bronte i razem z Bonny poszłyśmy do jadalni na obiad, a potem do salonu. W
zamku panował chłód, więc od razu rozpaliłam w kominku. Przyjaciółka ze znudzeniem oglądała
21
telewizję, co jakiś czas patrzyłam co się dzieje na ekranie telewizora. Wiele razy czytana książka
już mnie nie ciekawiła. Można powiedzieć, że już nudziła. Jak się przed chwilą dowiedziałam,
Lex siedziała w swoim pokoju i robiła chłopcom mowę Jerzego Waszyngtona. Tak jak
przewidział Thommy akademia była pusta. Lecz, gdy tak siedziałyśmy i zabijałyśmy nędzny
czas, do pokoju wszedł jakiś uczeń. Miał pofarbowane włosy na czarno i ciuchy jak z horroru.
Podszedł do nas i spytał:
— Która z was to Tiana Einberg?
— To ja — odpowiedziałam.
Chłopak podał mi małą paczuszkę, którą przed chwilą trzymał w ręce i wyszedł.
— Co to? —spytała Bonny.
—Nie wiem. — Zrobiłam zdziwioną minę.
Otworzyłam paczuszkę. Znajdował się w niej grot strzały poplamiony jakąś cieczą. Obejrzałam
przedmiot. Nie było żadnej karteczki, która wyjaśniła by to wszystko. Dziwna rzecz jak na
prezent.
— Pokaż mi to. — poprosiła przyjaciółka.
Rzuciłam go w stronę dziewczyny.
—Auu!
— Co się stało?
— Skaleczyłam się. — Z jej palca płynęła krew.
— Pojdę po plaster.
Ledwo wstała zakręciła się i upadła. Jej policzki były rozpalone i całe czerwone. Miałam
wrażenie, że rana na jej palcu jest coraz większa. Byłam w totalnym szoku. Nie wiedziałam co
robić. Moja najlepsza przyjaciółka leżała nieprzytomna.. Zaczęłam płakać. Krzyczałam! Nikt
mnie nie słyszał. Wybiegłam z salonu, nadal wrzeszcząc. Z gabinetu wyjrzała pani Harley.
Wykrzyknęłam, żeby mi pomogła, bo Bonny leże ze słabnącym pulsem. Wróciłam się biegiem
do salonu, a ona za mną.
— Jak to się stało? — spytała, oglądając ją z bliska.
— No, nie wiem. Dotknęła grotu, a później zemdlała — odpowiedziałam spanikowana.
— Pokaż tę strzałę.
Podałam jej przedmiot. Obejrzała go dokładnie i powiedziała:
— Umoczony w krwi trupa. Wrzuć ją do kominka — Zamaszystym ruchem rzuciłam go prosto
w ogień. Płomienie zrobiły się czarne, a dym czerwony.
— Zabiorę dziewczynę do gabinetu doktor Chase. — Uniosła Bonny i położyła sobie na
ramieniu.
Pobiegła szybkim wampirzym biegiem na dół, do pielęgniarki, doktor Chase. Bonny, moja
najlepsza przyjaciółka, z którą przeżyłam całą wojnę secesyjną, teraz była bliska śmierci. Nie, to
nie może być prawda. Łzy leciały mi strużkami. Opadłam na fotel. Nosiło mnie. Chciałam uciec,
nie pokazywać mojej słabości. Jedyne co przyszło mi do głowy, to wieża.
Gwiazdy były dzisiaj nie widoczne. Za to księżyc był czerwony, co zwiastowało nagłą śmierć.
Pomyślałam tylko o Hunterze, który jest na łowach i o niczym nie wie. Jak on zareaguje, gdy się
dowie, że jego miłość życia jest bliska śmierci. Odrzuciłam od siebie takie myśli. Salem zostało
dzisiaj oświetlone. Zawsze w Halloween, robi się tam spory ruch. Mieszkańcy urządzają
inscenizacje palenia czarownic. Jedna noc, w którą miasto ożywało. Jednego się tej nocy na
pewno dowiedziałam. Strzałka, która otruła Bonny, była przeznaczona dla mnie. Nie miałam
żadnych wrogów. Tylko jedna osoba przychodziła mi do głowy. Connor, wilkołak któremu
złamałam nos. Ale czy posunął by się do próby zabójstwa? W końcu czerń nocy zaczęła jaśnieć,
zamieniać się w dzień. Przesiedziałam na wieży całą noc, aż do momentu, gdy zobaczyłam
22
wracających z Łowów moich kolegów. Zbiegłam najszybciej jak umiałam na dół. Otworzyłam
bramę i wpadłam w ramiona Huntera.
— Tiana rozumiem, że się cieszysz, że wróciliśmy, ale puść mnie.
— Nic nie rozumiesz, Hunter. Tu chodzi o Bonny ona …— zaczęłam się nagle jąkać.
— Co z nią? — zapytał ze strachem na twarzy.
— Ona została otruta. Leży w gabinecie u pani Chase. Właściwie to ja nie wiem czy ona jeszcze
żyje.
— Jak to nie wiesz? To twoja przyjaciółka. — Patrzył na mnie z prawdziwą wściekłością w
oczach.
Nie marnował już więcej czasu i pobiegł prosto do szkoły. Przypuszczam, że do Bonny.
— Pewnie nie powiedział nic Lexie? — odezwał się Thomas.
—Lex! — Z tego wszystkiego przyjaciółka wyleciała mi z głowy.
Razem z chłopakami spotkałam Lexie w jadalni. Piła sobie krew nie wiedząc o dramacie, który
wydarzył się wczoraj. Usiedliśmy koło niej. Nikt nie miał odwagi zacząć.
— Dlaczego macie miny jakby ktoś umarł?
— Lexie. Bonny miała wypadek. Została otruta. Szczerze mówiąc, nie wiem czy ona jeszcze
żyje. — Wypowiadając te słowa łzy ciekły mi po policzkach.
Zaśmiała się nerwowo i powiedziała:
— Fajny żart. Trzeba to przyznać. Ale teraz na poważnie, co się stało?
— My nie żartujemy. Leży w gabinecie pani Chase.
— No, to chodźmy. — Wstała i popatrzyła pytająco na mnie. — Nie idziesz?
— Serce by mi pękło, gdybym miała to oglądać.
— Tak, idź zaszyj się do tej swojej wieżyczki i czekaj. Może to sprawi, że Bonny wyzdrowieje.
Jej słowa sprawiły mi przykrość. Dziewczyna za to wzięła ze sobą butelkę krwi i pomaszerowała
w stronę wyjścia.
— Wiesz? Ona ma rację — powiedział Bill.
— Zrozum, nie mogę.
— To twoja przyjaciółka — odezwał się Thomas.
— Nie mogę. — Chłopaki patrzyli na mnie jak na jakąś najgorszą z najgorszych.
Pobiegli za Lexi. Dziewczyna miała racje. Zamierzałam zaszyć się i przeczekać te wszystkie
sytuacje na baszcie. Wstałam i zawieszoną głową poszłam do mojego pokoju. Zobaczyłam łóżko,
książki i kosmetyki nie ruszone, bo ich właścicielka miała wypadek. Był to smutny widok.
Usiadłam przy toaletce. Zobaczyłam swoje odbicie w lustrze. Podkrążone i opuchnięte oczy,
dobitnie czerwone policzki. Nędzna resztka człowieka.
— Ja nie mogę!!— powiedziałam do mojego odbicia w lustrze.
Miałam drgawki. Potrzebowałam świerzego powietrza. Baszta!! Otworzyłam drzwi i zobaczyłam
stojącego przede mną Eric. Trzymał w dłoni przepiękną różę.
— O hej, Tiana. Ja właśnie do Ciebie.
— Cześć, Eric. Nie teraz. Bonny, ona jest chora. Muszę iść. Kiedy indziej się spotkamy. —
Zrobił smutną minę, ale przepuścił mnie.
Poszłam na wieżę. Chmury były ciemne. Zbierało się na deszcz. Zastanawiałam się, o ile byłoby
prostsze życie, gdybym skoczyła. Weszłam na barierkę. Zaczęłam spacerować.
— Boże, dlaczego ja? — krzyknęłam. — Co ci zrobiła Bonny? Tu chodzi o mnie. Daj mi znak,
żebym mogła skoczyć i skończyć mój nędzny żywot. — W tym właśnie momencie zaczął padać
deszcz.
— Na tylko tyle cię stać. — Zrobiłam kolejny krok, ale się poślizgnęłam.
Zaczęłam spadać. Całe życie przeleciało mi przed oczami.
23
—Auu!— wrzasnęłam.
Okazało się, że spadłam, ale nie w tą stronę co chciałam. Złamał moją ławeczkę.
— Nie udało ci się, Boże. — Wstałam i otrzepałam się z resztek drewna.
Połamaną ławeczkę wyrzuciłam poza wieżę. Usłyszałam jak ktoś krzyczy. Najwidoczniej ktoś
musiał oberwać resztami. Skupiłam się na nowej ławce. Zanim moje alchemiczne zdolności
zaczęły działać, minęło dobre pół godziny.
Znów dzień, zamieniał się w noc, a noc przeszła dzień. Nie pamiętałam ile dni spędziłam na
baszcie. Cały czas wspominałam moje czasy z Bonny. Gdy udawałyśmy czarownice w Bostonie,
królowe w Nowym Jorku. Byłyśmy od zawsze przyjaciółkami. Spotkałyśmy się w Winchester,
kiedy byłyśmy jeszcze młodymi wampirzycami. Była dla mnie zawsze jak siostra. Kocham ją.
Nie może umrzeć.
Znów się ściemniło. Wieczór był chłodny, zimno okalało moją skórę jak puch.
Gwiazdy były przepięknie widoczne. Konstelacja Oriona. Usłyszałam kroki na schodach, a
chwile później klapa na wieżę się otworzyła. Wyszedł z niej Eric, trzymając w ręku wełniany
koc. Jego brązowe włosy wyglądały jak srebrne w blasku księżyca.
— Cześć — przywitał się.
—Hej. Skąd wiedziałałeś, że tu jestem?
— Zawsze tu przychodzisz gdy masz depresję.
— To prawda.
Chłopak usiadł koło mnie na ławce i przykrył nas kocem.
— Dziękuję — powiedziałam, on się tylko uśmiechnął.
— Mam dla ciebie wiadomość.
— Więc słucham.
— Doktor Chase mówi, że Bonny przeżyje i wyjdzie jutro ze śpiączki.
— Naprawdę? To wspaniale. — Mój nastrój się od razu poprawił.
— Chciałbym cię o coś zapytać — nieśmiało powiedział. — Zbliża się bal z okazji Święta
Dziękczynienia.
— O, kurcze. Kompletnie zapomniałam.
— To może poszłabyś ze mną na niego?
— Z przyjemnością. — Na jego twarzy zagościł wielki uśmiech.
Położyłam głowę na jego ramieniu. Siedzieliśmy w milczeniu, oglądając gwiazdy. Delikatnie
pocałował mnie w czoło i tak zapadłam w sen. Po raz pierwszy od kilku dni nie martwiłam się o
nic.
Gdy się obudziłam, słońce było już na horyzoncie. Eric już nie spał. Cały czas przyglądał mi się.
— Witaj— powiedziałam.
— Dzień dobry.
— Możesz mi coś powiedzieć. Jaki jest dzisiaj dzień tygodnia?
— Dzisiaj jest środa — odpowiedział.
— Prawie tydzień tutaj przesiedziałam. Mam ogromne zaległości.
Eric po chwili wstał i zaczął się rozciągać. Podał mi rękę.
— Chodź, idziemy odwiedzić Bonny.
Wzięłam jego rękę, obdarzyłam go wielkim uśmiechem i razem poszliśmy do gabinetu
pielęgniarki.
— Musze okropnie śmierdzieć. Siedziałam tam dość długo.
— Dla mnie pachniesz cudownie — odpowiedział.
— To wciągnij powietrze — zaśmiałam się.
— Jesteś głupiutka. — Jak zawsze pocałował mnie w czoło.
24
Gdy weszliśmy, zobaczyłam leżącą na fotelu Bonny. Była podłączona do kroplówki. Koło niej
siedział Hunter, który zgromił mnie swoim brązowymi oczami. Miał podkrążone oczy, musiał
niespać przez wiele dni. Eric złapał mnie mocniej za rękę. Przyjaciółka zaczęła się wybudzać ze
śpiączki. Otworzyła oczy i popatrzyła na nas nieprzytomnie.
— Bonny, kochanie — odezwał się Hunter.
Wziął ją w ramiona i nie puszczał. Pocałował ją też najczulszym pocałunkiem na świecie.
Dziewczyna puszczona przez Huntera, popatrzyła na nas ciekawsko. Dopiero teraz zrozumiałam,
że cały czas trzymamy się z Ericem za ręce.
— Chodź tu do mnie — odezwała się.
Obiełam ją ramionami i przytulałśmy się tak przez chwile.
—Kocham cię. To moja wina, ja powinnam być na twoim miejscu — powiedziałam i przytuliłam
ją mocniej.
— Nie mów tak. Ja też cię kocham — odpowiedziała. — Ale zdążyłam na bal? — szepnęła mi
do ucha, a ja się zaśmiałam.
W tym momencie przybiegli nasi przyjaciele: Lex, Bill , Thomas. Wszyscy rzucili się na Bonny.
Odeszłam w kąt, tam gdzie stał Hunter. Patrzył z uczuciem na ten cały obrazek.
— Przepraszam. Nie chciałam, żeby tak wyszło — odezwałam się.
— Rozumiem. Też chciałem przeprosić, zachowałem się jak największy idiota — uśmiechnął się
smutno.— Jesteś dla mnie jak siostra, nie umiem się na ciebie gniewać.
—Dziękuję.
Ponieważ Bonny dobrze się już czuła, pani Chase wygoniła nas ze swojego gabinetu.
Usadowiliśmy się w naszym pokoju. Nie poszliśmy na resztę lekcji. Mieliśmy je gdzieś.
Świętowaliśmy powrót Bonny do zdrowia. Jak zawsze przeszliśmy do interesów, dziewczyny
zarządały butelek z krwią z łowów. Chłopaki z uśmiechniętą miną oddali z dobre pięć litrów. Po
jakiś trzech godzinach wpadła do nas profesor Harley i rozgoniła towarzystwo. Zamknęła drzwi i
zostaliśmy z nią same. Opowiedziałam jej jeszcze raz całą historie.
— Wygląda na to, że mamy jakiegoś szpiega w murach naszej szkoły. — Razem z Bonny
grzecznie przytaknęłyśmy.
— Zdecydowałam z panią dyrektor, że dla waszego bezpieczeństwa dostaniecie nieodwołalny
areszt. Na każde wyjście musicie mieć zgodę pani dyrektor i moją. Bonny życzę szczęścia i
zdrowia, a ty, Tiano, idź się wykąpać.
— Dobrze, proszę pani — odpowiedziałyśmy.
Nie miałyśmy ochoty wykłócać się. Zostaje problem jak zamówimy sukienki na bal, bo zostało
tylko trzy dni. Trzy krótkie dni na zaprojektowanie, wysłanie i uszycie sukienki balowej.
Następne dni minęły jak burza. Czwartek. Polegał na tym, że biegałyśmy od pokoju Lexie do
naszego z projektami sukni. Tu musiałyśmy zrobić poprawki, tam zmierzyć wymiary, wybrać
kolory i materiał. Nagle się okazuje, że tylko do tego są potrzebne wampirze moce. Projekty
naszych sukienek były proste. Następne dwa dni spędziłyśmy na nadrabianiu zalegliwości,
spowodowanych przez tygodniową nieobecność.
Dużą suknia balowa i gorset. Projekty dałyśmy Lexie. Dziewczyna jako jedyna mogła wychodzić
z zamku. Załatwiliśmy to przez Alana. Nasze projekty zostały dostarczone do miejskiej szwaczki,
które zawsze szyje sukienki na bale przebierańców. W szkole panował istny huragan.
Wampirzyce biegające po całej szkole i strojące szkołę z okazji Dnia Dziękczynienia. Na bal
zjeżdżają sie największe sławy wampirzego świata: John Lennon, George Harrison, Merlyn
Monroe, Molly Brown czy Henry Ford.
Sobota. Z samego rana kurier przyniósł sukienki. Śmiertelnik uginał się pod natłokiem materiału.
Od poranka w szkole był tłok. Żeby dostać się do jadalni, musiałyśmy stratować paru uczniów.
25
Lekkie śniadanie, żeby wejść w gorset od sukni. Chłopaki nie podzielali naszego optymizmu,
tylko Lexi opowiadała nam o swoim partnerze na bal: Jasonie, który o dziwo jest wilkołakiem.
To nie była jedyna mieszana para, było ich o wiele więcej. Po śniadaniu zaczęły się
przygotowania. Układanie włosów zajmuje najwięcej czasu. Bonny zrobiła mi przepiękne loki, w
zamian ja jej wyprostowałam fale. Makijażu był obowiązkowy. Bal opierał się na czasach Marii
Antoniny. Co prawda perułek nie miałyśmy, ale sukienki tak. Otworzyłam opakowanie.
Przyjęcie to jedyna okazja, żebyśmy się poczuły jak nasze potomkinie żyjące w średniowieczu.
Mogłyśmy się poczuć jak przed przemianą. Otworzyłam opakowanie, w którym była
zapakowana suknia. Była przepiękna. W kolorze kości słoniowej, z pięknymi ozdobami z
koronki i krynoliną. Weszłam w nią, a Bonny zawiązała mi ciasno gorset. Później się
zamieniłyśmy. Miała powabną blado różową suknię z rękawkami trzy czwarte i rozcięciami u
dołu. Jeszcze na uszy założyłam perły, jedyną pamiątkę rodzinną jaka mi pozostała. Całość
dopełniały moje opadające na ramiona kaskadami brązowe loki. Było około dziewiętnastej.
Wyszłyśmy z pokoju. Eric razem z Hunterem, rozmawiali przy kominku. Podeszłam razem z
Bonny do nich. Hunter wziął przyjaciółkę za rękę i zostawił nas samych.
— Wow! Wyglądasz... wow! — powiedział zachwycony.
— Dzięki. Chodźmy już, a ty poszukaj przymiotników.
— Cudownie.
— Ty też wyglądasz wspaniale. — Naprawdę wyglądał przepięknie.
Miał na sobie czarny, staromodny frak z pięknymi spinkami.
Przyjęcie odbywało się w najniżej położonej części zamku, więc żeby tam dojść wystarczało
wyjść z naszego dormitorium. Z reguły bal odbywał się na świeżym powietrzu, w tym roku był to
bardzo deszczowy miesiąc, więc boisko, na którym organizowane przyjęcie, było kompletnie
zabłocone. Weszliśmy na salę. Była przyozdobiona dekoracjami z osiemnastego wieku. Na
środku był parkiet, po bokach ustawione stoły z przekąskami i krzesła. Jedynym nowoczesnym
akcentem był didżej puszczający muzykę.
— Zatańczysz? — spytał Eric.
— Z prawdziwą przyjemnością.
Parkiet był zapełniony. Koło nas wirowały pary w polonezie. Dołączyliśmy do nich. Wszystkie
tańczące pary wydawały się jednością. Nawet wilkołaki nie pokazywały, że mogą nie znać
poloneza. Wirowaliśmy tak tańcząc i uśmiechając się do siebie. Nie istniał dla mnie NIKT POZA
Ericem. Jego oczy patrzyły na mnie jak na kogoś, za kogo mógł oddać życie. Piosenka się
skończyła, a ja zauważyłam kątem oka zbliżającą się postać. Był to Tanner razem ze swoją
partnerką. Nie poznałam go na początku, ponieważ miał na sobie długą zielona marynarkę, białą
koszule z żabotem, eleganckie spodenki trzy czwarte, też zielone, do tego czarne ciżemki.
Wyglądał bardzo śmiesznie. Podeszli do nas i się ukłonili.
— Odbijany — powiedział chłopak.
Eric niechętnie ustąpił mu miejsca i sam podszedł do dziewczyny.
— Nie myślałam, że przyjdziesz.
— Przyszedłbym tylko dlatego, żeby zobaczyć jak się śmiejesz z mojego stroju — miał rację.
— Nie przesadzaj, ja mam gorzej. Na sobie mam jakąś tonę materiału.
Tanner był bardzo dobrym tancerze. Nie spodziewałam się tego od współczesnego
siedemnastolatka. Czuł melodię jakby była po prostu czymś nie słyszalnym.
— Kto to jest? — spytał się.
— Chodzi ci o Erica? To mój…— zawahałam się, a on to momentalnie to zauważył. — Mój
przyjaciel.
— Na pewno?
26
— Chyba tak.
Bujaliśmy się w rytm muzyki, gdy on mnie przechylił tak jak na filmach. Zbliżył się do mnie. Już
myślałam, że mnie pocałuje. Byłam gotowa oddać pocałunek, ale on tylko szepnął mi do ucha:
— Chodź ze mną na spacer.
Mimowolnie się zgodziłam. Nie myślałam już o Ericu i o chemii, która jest między nami.
Poszłam za Tannerem na dwór. Deszcz bębnił o dachy MiddleYear Academy. Podbiegliśmy do
starego dębu. Jego konary schroniły nas przed deszczem. Z wielkim trudem usiadłam na
korzeniach.
— Już wiem dlaczego umarła Maria Antonina. Nie mogła usiąść. Te suknie są niemożliwe.
— Przynajmniej nie wyglądasz jak byś się urwała z bajki — powiedział i pokazał na siebie.
Tak naprawdę nasza rozmowa opierała się na tym, że opowiadałam mu o naszych poprzednich
balach. On się tylko śmiał. Z reguły tylko przysłuchiwał się co ja mówię, sam milcząc.
Ciągnęłam rozmowę dopóki nie pojawił się Eric.
— Tu się ukryłaś — powiedział z wrogością w głosie.
— Siedzimy sobie i gadamy. Nic więcej — Twarz Erica poczerwieniała.
— Pora już wracać. Idziemy!!
— Ja nigdzie nie idę — oburzyłam się takim przedmiotowym traktowaniem.
— Nie oczekuje zgody, masz po prostu wrócić na salę.
— Chłopie, wyluzuj — odezwał się Tanner.
— Z tobą nie rozmawiam. Wróć na smycz do właściciela.
— Uspokój się, Eric. Zaraz przyjdę. — Chciałam trochę ułagodzić sytuację.
— Jesteś ze mną, więc...?
— Co ci się stało? Zachowujesz się jakbym była twoją dziewczyną.
— Naprawdę chłopie, daj na wstrzymanie. — Znów wtrącił się wilkołak.
Eric mało nie rzucił się na Tannera. Złapałam go, gdy celował by podbić mu oko.
—Wiesz co? Mam dość. Od teraz jestem sama na przyjęciu. Do widzenia, Ericu. Tanner, idziesz
ze mną?
Chłopak wstał, złapał mnie za rekę i pociągnął w stronę sali balowej. Widziałam zrozpaczony
wzrok Erica, gdy patrzył jak odchodziłam. Krzyknął jeszcze, że mnie przeprasza, ale miałam go
wysoko ponad uszami.
Och, jakie przyjęcie stało się okropne. Nie było już tak samo. Tanner próbował mnie pocieszać,
uśmiechał się i żartował, nie przyjmowałam tego do wiadomości. Próbował się do mnie zbliżyć,
ale ja go odpychałam. Około jedenastej przeprosiłam go i poszłam się położyć do łóżka.
Okna z pokoju wychodziły na dziedziniec. Widziałam jak Eric ciągle tam stoi. Moknie od
deszczu. Na jego twarzy było widać skruchę. Zauważył mnie w oknie. Bez głośnie powiedział
przepraszam. Ja pomachałam w przeczeniu głową. Rzuciłam się na łóżko. Dlaczego Maria
Antonina nie miała tylu problemów z Ludwikiem XIV? Zachowanie Erica było dla mnie nie
zrozumiałe. Było tak miło, a on to zepsuł. Chciało mi się płakać, ale łzy nie popłynęły. Jedyna
okazja by poczuć się jak człowiek. Właśnie tak się poczułam, jak śmiertelnik ze złamanym
sercem!
27
Rozdział 5
Całą noc nie spałam. Myślałam o tym, jak to ludzie, nie, nawet nie ludzie, wampiry potrafią być
obłudni. Eric udawał miłego, niby porządny młodzieniec, który zalecał się, a teraz wychodzi, że
jest strasznie zaborczy. Postanowiłam nie pojawiać się na wieży, bo chłopak mógł mnie tam
znaleźć. Próbował nawet wmówić Bonny, że zrobił to wszystko z troski o mnie.
Z samego rana, gdy dopiero świtało, wybrałam się do biblioteki. Chciałam nadrobić wszystko to
czego nie zdążyłam zrobić przed balem. Najpierw wzięłam się za współczesny angielski. Miałam
do zrobienia streszczenie książki pod tytułem ”Zabić Drozda”. Nie wiem jak amerykanie mogą
tak mówić, kalać nasz ojczysty język. Poradziłam sobie z tym szybko. Jeszcze krótka notka
historyczna o Draculi. Wiem to śmieszne, ale w końcu był jednym z najbardziej znanych
wampirów na świecie. Nie chciałam siedzieć dłużej w bibliotece. Wpadłam na pomysł, że pójdę
do sali gimnastycznej.
W szatni przebrałam się w strój do szermierki. Weszłam do średniej wielkości salki
gimnastycznej z szablą w ręku i ujrzałam jakąś osobę, ćwiczącą pchnięcia. Podeszłam do
człowieka i spytałam:
— Mogę poćwiczyć razem z tobą?
Zgodził się, machając głową i zaczęliśmy walkę. Z pod maski zauważyłam męskie rysy twarzy.
Postać walczyła naprawdę świetnie. Zaczął mi przypominać pewną osobę. Gdy szybkim ruchem
pchnął mnie szablą, ledwo zauważyłam, że wylądowałam na ziemi.
— Tanner? — zapytałam.
— Tiana — powiedział, podnosząc maskę z twarzy.
— Dlaczego nie powiedziałeś, że to ty?
— Nie chciałem psuć zabawy, inaczej dałabyś mi fory.— powiedział.
— Masz rację. To co, jeszcze raz?
Uśmiechnął się do mnie i znów zaczęliśmy ćwiczyć. Chociaż byłam wampirem ze stu letnim
stażem, nie miałam szans z Tannerem. Był naprawdę szybki. W jednym momencie odskakiwał
przed ciosem, by za chwilę zadać go samemu. Kolejny raz upadłam na podłogę po bolesnym
pchnięciu.
— Poddaje się. Biała flaga — oznajmiłam.
Poddał mi rękę i pociągnął w górę, bym normalnie wstałam.
— Chodźmy na śniadanie
— zaproponował.
W szatni wzięłam krótki prysznic. Nadal woda po tylu latach daje mi ukojenie. Porządnie się
umyłam po treningu i wróciłam się przebrać. Zajęło mi to może z piętnaście minut. Gdy wyszłam
z pomieszczenia, zobaczyłam czekającego na mnie Tannera. Podeszłam do niego raźnym
krokiem i razem ruszyliśmy w stronę jadalni.
Sala była prawie pełna. Zobaczyłam stolik, przy którym siedzieli moi przyjaciele i zaczęłam iść
w ich kierunku. Przeszła kilka kroków i zauważyłam klęczącego na jednym kolanie przy stoliku
Erica. Mówił coś do Lexi z miną zbitego psa. Wzięłam głęboki oddech i zawróciłam.
Postanowiła, że zjem śniadanie z kolegami Tannera. Odsunęłam krzesło i usiadłam. Wilkołakom
aż szczęka opadła.
— Część, jestem Tiana — przywitałam się.
Każdy z nich powoli dochodził do siebie i też się przestawił. Koło mnie siedział Oscar, dalej
Steve. Byli też dawni znajomi zmarłego wilkołaka, czyli Leo i Malcolm. Ci ostatni rozmawiali ze
mną niechętnie, ale z czasem przywykli do mojej obecności. Za to cały czas czułam na sobie
wściekłe spojrzenia moich przyjaciół oraz Erica.
Zjadłam normalnie śniadanie. Wilkołaków trochę brzydziło, że piję krew, ale wytłumaczyłam im,
28
że ta nie pochodzi z ludzkiego organizmu. Leo był nawet odważny i spróbował. Co prawda
wypluł na swój talerz. Posiłek przeminął mi miło. Po posiłku grzecznie się pożegnałam i
wyszłam z jadalni. Gdy byłam już na pierwszym stopniu schodów usłyszałam głos za sobą:
— Co ty robisz? Nigdy już nie wybaczysz Ericowi? — Była to Bonny, która oczami mogła
ciskać gromy.
— Zachował się jak palant i nie zamierzam odpuścić. — Odwróciłam się i pomaszerowałam do
dormitorium, a za mną przyjaciółka.
Doszłyśmy do naszego pokoju i stanęłyśmy jak wryte. Pod drzwiami zobaczyłyśmy leżącą na
podłodze laleczkę z przyczepioną do odciętej głowy karteczką. Bonny wzięła kukiełkę, której
łebek zwisał na jednym szwie i podała ją mnie.
— To do ciebie — oznajmiła.
— Nie pozwolę, żeby ktoś znów zapadł przeze mnie w śpiączkę, bo komuś się zachciało bawić w
Van Hellsinga — powiedziałam zirytowana.
Podbiegłam do kominka i wrzuciłam laleczkę. Oglądałam jak cała zostaje spalona na proch.
Musiałam wyglądać jak wariat, bo na twarzy czułam, że mam ogromny uśmiech.
— Zachowujesz się jak jakiś szaleniec — rzuciła przyjaciółka, a ja zbyłam ją ręką i weszłam do
wspólnego pokoju.
Wiedziałam, że gdyby zaczęła ze mną rozmowę mogła bym na nią wybuchnąć, a przecież nic nie
zrobiła. Siedziałyśmy w milczeniu. Oglądałam swoje odbicie w oknie, a Bonny szkicowała w
swoim rysowniku, który miała odkąd ją poznałam. Nagle ktoś zapukał do naszych drzwi i
wszedł nieproszony.
Hunter.
Pocałował Bonny, przywitał się ze mną, a także usiadł na fotelu koło biurka.
— Dziewczyny mam dla was niespodziankę. Allan w swoim barze urządza koncert Johna
Lennona i George’a Harrisona. Wszyscy jesteśmy zaproszeni. Pani Blofitz zbiera chętnych —
oznajmił.
— Całość brzmi pięknie — odpowiedziałam. — Tylko my mamy nadzór.
— Pytałam w tej sprawie profesor Harley i powiedział, że możecie iść, tylko macie być grzeczne.
— Ile mamy czasu do wyjścia? — Do rozmowy włączyła się Bonny.
— Dwadzieścia minut.—
— Tylko?! — krzyknęła przyjaciółka. — Dlaczego nie powiedziałeś wcześniej?
— Z powodu tego, że byś biegała i truła Tianie tyłek, iż nie masz się w co ubrać — rzucił
sarkastycznie.
— Święta racja — zażartowałam.
— To ja wychodzę, a wy się przebierzcie. — Jak na dwunastowiecznego faceta przystało, udał
się do wyjścia.
Tak jak Hunter przewidział, Bonny biegała ogłupiała po pokoju, grzebiąc w szafach. Osobiście
nie miałam z tym tak wielkiego problemu, wyciągnęłam z dolnej półki komody zielona sukienkę.
Włosy tylko rozczesałam. Zajęło mi to jakieś pięć minut, resztę czasu oglądałam jak moja
współlokatorka mało nie zwariowała. Wreszcie byłyśmy gotowe. Razem z Hunterem zeszłyśmy
do głównego holu, gdzie stał już Bill. Dość dużo uczniów zdecydowało się iść. W kącie
zauważyłam stojącego Erica, przyglądał mi się. Widać było, że nie spał dobrze ostatniej nocy. Po
chwili czekania przyszła profesor Blofitz. Wyglądała fantastycznie. Miała na sobie czarne
spodnie z wysokim stanem i złotą koszulę, do tego białe baleriny. Brązowe krótkie włosy
zaczesała w małego irokeza.
— Rozumiem, że to już wszyscy. — Nauczycielka zwróciła się do nas.
Wszyscy zgonie odpowiedzieliśmy jej, że tak.
29
— W takim razie, idziemy. Pearl, otwórz drzwi — powiedziała do niskiej dziewczyny stojącej
przy wejściu.
Ta popchnęła wrota i wszyscy wyszliśmy z budynku. Nie prześlijmy nawet dziesięciu metrów,
gdy usłyszeliśmy krzyk. Pearl darła się w niebogłosy. Całą grupą natychmiast do niej
pobiegliśmy. Dziewczyna spojrzała na nas blada, a potem palcem wskazała drzewo. Musiałam
się dobrze przyjrzeć, żeby zobaczyć co chce nam przekazać. Znów wydarzenia zaczęły się
powtarzać. Pod drzewem leżały spalone zwłoki, a koło nich odcięta głowa. Nie wiem jak to
zrobiłam, ale od razu rozpoznałam w nim Malcolma, chłopaka z jadalni. Nie wiedziałam
dlaczego, chyba po skrawku koszuli, który widziałam dzisiaj rano z znaczkiem drużyny
baseballowej Red Soxów. Profesor Blofitz przepchnęła się do przodu. Jej mina wyrażała
przerażenie.
— Już do środka! Wracać do Akademii! — warknęła na nas.
Wszyscy zaczęli odchodzić. Jednych w ogóle nie obchodziło to zdarzenie, innym łzy skapywały
z twarzy. Stałam, nie mogąc się ruszyć, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. W głowie miałam
tylko jedna myśl:
„Te całe przestawienie jest dla mnie”.
Dopiero Bonny złapała mnie za rękę i popchnęła w stronę boiska. Kiedy miała pewność, że
jesteśmy same, przystanęła.
— Czy to ci czegoś nie przypomina? — zapytała.
— Nie, a co?
— Dzisiejsza laleczka pod drzwiami pokoju. Coś ci to mówi?
— Ale ona nie była spalona — odpowiedziałam.
— To ty ją wrzuciłaś do paleniska.
— Jeśli powiem o tym pani Blofitz, ukaże mnie. Powie, że to moja wina — załamałam się. —
Nie możesz jej o tym wspominać. To zostanie naszą tajemnicą.
— Tiana …— Nagle posmutniała.
Pokręciłam w przeczeniu głową, to musiało zostać tajemnicą.
Na dziedzińcu zaczął się ruch, Widziałam biegającą przy ciele madame BelleFleur, profesora
Evans’a i panią Harley.
— Wracajmy już do zamku. — odezwała się Bonny.
— Tak, idź, ale beze mnie, ja muszę podejść do kogoś.
— Do Tannera? — Pokiwałam w odpowiedzi głową.
Nie czekałam na przyjaciółkę, tylko ruszyłam prosto do dormitorium chłopców. Rzadko tam
bywałam, więc jedyne pokoje jakie znałam to sypialnie Thomasa z Ericiem i Huntera z Billem.
Weszłam do wschodniej wieży i stanęłam zdezorientowana. Nie wiedziałam, w którą stronę iść.
Zapukałam do pokoju Toma, mając nadzieje, że w nim będzie. Niestety otworzył mi Eric.
— Tiana! — Uśmiechnął się, a w jego zielonych oczach zagościł błysk.
— Jest Thomas? — zapytałam chłodno.
— Nie, nie ma. Siedzi w bibliotece. Może ja bym ci mógł pomóc?— W jego głosie było słychać
skruchę.
— Jeśli wiesz gdzie mieszka Tanner.
— Drugi pokój od lewej strony, ale Tiana …— Złapał mnie za rękę.— Nie niszcz tego, co jest
między nami.
Wyrwałam się z jego objęć i pomaszerowałam do sypialni Tannera. Nie zdarzyłam zapukać, gdy
drzwi się otworzyły i zobaczyłam chłopaka.
— O, cześć!— powiedział. — Właśnie szedłem na koncert do baru „Whisky”, idziesz ze mną?
— Koncert odwołany. Muszę ci coś powiedzieć, ale to nie jest informacja by mówić o niej w
30
przejściu.
Wpuścił mnie do pokoju. Był większy od naszego. Na ścianie wisiał telewizor, koło niego stało
drewniane biurko, na którym leżał laptop i pomarańczowy Ipad. Na łóżku w nowoczesnym stylu
siedział nieznajomy mi młodzian, czytający jakiś komiks.
— Hej, jestem Tiana — przestawiłam się.
— Arthur.
— Chłopie, wyjdź na chwilę — poprosił Tanner. Facet wziął komiks i wyszedł na zewnątrz. —
Więc co się stało?
— Malcolm nie żyje —powiedziałam.
— To smutne.
— Tylko tyle?
— Nie przepadałem jakoś specjalnie za nim. Raczej tolerowałem go ze względu na Mike’a, ale
jego już tu nie ma —odpowiedział.
— W takim razie idę już do siebie. Zobaczymy się na Alchemii.
Otworzyłam drzwi i wyszłam z pokoju. Po drodze spotkałam Arthura czytającego swój komiks o
Supermanie. Gdy przyszłam do swojej sypialni było około dwudziestej drugiej. W pokoju
panowała ciemność, Bonny musiała być u Lex, a ja kolejny raz zasnęłam w samotności.
Kolejny tydzień był taki sam. Nie za ciekawe lekcje i nudne wyrównawcze z Alchemii. Czułam,
że w pewnym sensie dotknęła mnie uwaga Tannera, o tym, że Malcolm nie był jego
przyjacielem. Niby rozmawiali ze sobą i przebywali w swoim towarzystwie, ale nic więcej. Jak to
on powiedział, znosili się nawzajem.
Dopiero w piątkową noc zaczęło się coś dziać. Była druga nad ranem, gdy obudził mnie trzask
szyby, jakby ktoś rzucił w nią jakimś kamieniem. Przetarłam zaspane oczy i podeszła do
okiennic. Widok, który zobaczyłam zaskoczył mnie. Na dole stał Tanner, wymachując rękoma
jak wariat. Przekręciłam klamkę i otworzyłam okno.
— Tiana, ubieraj się!— krzyknął.
— Po co? — zapytałam.
— To niespodzianka. Nie marudzi, tylko zbieraj się.
Wytknęłam mu język i zamknęłam szybę. Założyłam na siebie stare dresy, czarny top i moje
ulubione trampki Converse. Do workowatej torby włożyłam cały zapas krwi z naszego barku.
Coś czułam, że to będzie długa noc. Wyszłam na parapet i przygotowałam się do skoku.
Upewniłam się, że nic mi nie wypadnie i skoczyłam. Wylądowałam centralnie na środku
dziedzińca.
— Ładnie, ładnie. — pochwalił mnie Tanner, a ja się ukłoniłam.
Chłopak ubrany był podobnie do mnie. Na dole miał dres, a u góry białą bluzę.
— Po co mnie tu ściągnąłeś o …— spojrzałam na zegarek — drugiej piętnaście?.
— Nie ma czasu na pogaduszki, chłopaki już czekają.
— Ale po co? — powtórzyłam, ale chłopak mi nie odpowiedział na pytanie, tylko złapał za rękę i
pociągnął w stronę leśnej szosy.
Szliśmy tak może z dziesięć minut. Nagle stanął, a ja tuż za nim. Pomachał rękę i w jednej chwili
w moje oczy zaświeciły samochodowe reflektory. Tanner pokazał mi żebym wsiadła bez obawy.
W samochodzie byli już jego kumple: Steve, Oscar i Leo.
— Czyje to auto? — spytałam zadziwiona bogactwem wnętrza auta.
Fotele obite w beżową skórę, w podgłówkach ekrany i wysokiej jakości GPS.
— Moje — odezwał się Oscar.
— Jego starzy są jednymi z najbogatszych mieszkańców Nowego Jorku — dodał Leo.
— Właściwie, to co ja tu robię?
31
— Tiana, chłopaki jadą na pogrzeb Malcolma — powiedział smutno, co wydało mi się dziwne,
bo ostatnio się tym nie przejął. — Za to nas wysadzą w Bostonie.
— A co z akademią?
— Nawet nie zauważą, że cię nie ma. Teraz odprężcie się, przed nami długa droga —
odpowiedział mi Oscar.
Zapalił silnik i pojechaliśmy prosto przed siebie. Razem z Tannerem włączyliśmy ekran w
podgłówku kierowcy i wybraliśmy film dostępny z oferty. Po jakiejś godzinie zasnęłam, a
obudziłam się dopiero gdy byliśmy na autostradzie stanowej. Zatrzymaliśmy się koło stacji
benzynowej, za potrzebą, a później znów ruszyliśmy w stronę Bostonu.
Była dokładnie siódma rano, kiedy dojechaliśmy do miasta. Tanner poprosił, żeby Oscar
wysadził nas na New Chardon Street. Była minusowa temperatura i śnieg delikatnie opadał na
ziemię, choć zaczęła się dopiero druga połowa listopada. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli,
gdy ja w samym krótkim rękawku wysiadłam z auta, a oni opatuleni w czapki i szaliki szli ulicą.
Tanner podszedł do mnie i pokierował w górę alei.
— To, co dalej robimy? — zapytałam.
— Przechodnie osobliwie na ciebie spoglądają, dlatego musimy się zameldować się w hotelu.
— Jakim hotelu? Planujemy zostać tutaj dłużej?
— Nie przejmuj się, mam kontakty.
Zatrzymaliśmy się przed hotelem Four Seasons. Popatrzyłam na niego nie pewnie, ale on tylko
wzruszył ramionami i wszedł do budynku. Poprosił bym poczekała na kanapie dla gości, gdy on
sam podszedł do recepcji. Zaczął rozmawiać z kobietą, siedzącą za kontuarem. Usłyszałam jak
się jej przedstawia, a ona od razu złapała za telefon i zaczęła nerwowo mówić do słuchawki.
Tanner odwrócił się i zawołam mnie do siebie.
— Często tutaj bywasz?
— Od czasu do czasu — odpowiedział.
Poszłam razem z nim w stronę windy, koło niej była tabliczka z napisem ”VIP”. Wcisnął
przycisk i weszliśmy do środka. Jak na windę była bardzo ładna. Wszystko z metalowymi
zdobieniami i okryte szarą staromodną tapetą. Znów drzwi się otworzyły, a przed moimi oczyma
ukazał się gabinet. Przynajmniej tak wyglądał. Nagle z za ściany wyskoczył wielki pies, najpierw
popatrzył na nas z wrogością, ale później skocznym krokiem podbiegł w naszym kierunku.
Zaczęłam go głaskać karku i drapać po uszach. Jego brązowa sierść była miła w dotyku. Zwierze
wydało przyjemny skowyt.
— Jaka z ciebie milusia psina — mówiłam do jego nastawionego ucha.
Jego oczy zaszły znów gniewem. Odsunął się ode mnie, stanął na dwóch łapach i zwierzę
przemieniło się w wysokiego, dobrze zbudowanego człowieka w średnim wieku, który miał na
sobie garnitur.
—Czy to ci wyglądało na psa, dziewczyno?! — huknął a mnie, a ja z przerażenia, aż
odskoczyłam do tyłu, ale walnęłam w drzwiczki windy.
Na szczęście mężczyzna już się uspokoił.
— Kogo ja tu widzę, Tanner Van der Bild.— Podszedł do mojego przyjaciela i go uścisnął.
Van der Bild to nazwisko coś mi mówiło, ale nie mogłam sobie przypomnieć co.
— Kim jest twoja przyjaciółeczka?— spytał, lustrując mnie od góry do dołu.
— To jest Tiana Einberg. Ona jest wampirem— odpowiedział mu Tanner.
Miałam dziwne wrażenie, że ta dwójka zna się bardzo długo.
— Aha. Nazywam się Jonathan Sharp i jestem w właścicielem tego hotelu. — Uścisnął mi rękę
w pojednawczym znaku.
Nadal czułam narastające napięcie.
32
— Tiana musi się przebrać, bo za bardzo rzuca się w oczy. Pomożesz nam John?
— Oczywiście, dla mojego przyjaciela wszystko. Pojedź moją windą do pokoju sześćset
siedemnaście. Jest tam pełna szafa, to będą drugie drzwi po prawej — rzekł do mnie i odwrócił
się do chłopaka — Z tobą Tanner chce jeszcze porozmawiać.
Pożegnałam się z nimi i pojechałam na wybrane piętro windą. Wow. Pomieszczenie było
ogromne. Na środku stał elektryczny kominek, wokół niego przepiękne skórzane sofy. Z boku
był telewizor plazmowy. Rzuciła torbę na kanapę i, tak jak Jonathan prosił, weszłam do drugiego
pokoju po prawej i zobaczyłam wielką garderobę, wypełnioną markowymi ciuchami. Od
sukienek do płaszczy i garniturów najlepszych projektantów: Donna Karan, Michael Kors, Karl
Lagerfeld i nawet Alexander McQueen. Wzięłam ze sobą krótka fioletową sukienkę i czarne
legginsy, do tego szary długi sweter z kaszmiru i kurtkę zimową. Musiałam zabrać też okulary
przeciw słoneczne, bo gdy przebywam z duża ilością śmiertelników moje oczy robią się
czerwone. Wiecie, zew i te sprawy. Poszłam do łazienki się przebrać. Na szczęście trafiłam przy
pierwszych drzwiach jakie wybrałam. Tym razem nie zaskoczył mnie wygląd łazienki. Tak jak
reszta pomieszczeń, lub nawet całego hotelu, była bogato zdobiona.
Gdy się przebrałam, nie wiedziałem gdzie zostawić ubrania, więc wepchnęłam je do szafki pod
umywalką. Wyszłam z łazienki i postanowiłam wypić jedną butelkę z krwią, resztę włożyłam do
barku. Kiedy tak sobie piłam i oglądałam telewizję, przyjechała winda, z której wyszedł Tanner.
— Fajnie, że znalazłaś coś dla siebie. No, to co? Ruszamy na miasto? — Uśmiechnął się szeroko.
— Chyba tak. Mogę ci zadać pytanie? — Przyjaciel kiwnął twierdząco głową. — Skąd znasz
Jonathana?
— Pomógł kiedyś mojemu ojcu — powiedział niepewnie.
— Okey, to gdzie najpierw idziemy?
— Zaczniemy od
Freedom Trial.
Wyszliśmy z hotelu, założyłam okulary, a Tanner pokazał mi czerwoną linię, biegnącą po środku
chodnika, którą dopiero teraz zauważyłam. Przyjaciel wytłumaczył mi, że to kreska prowadzi do
najlepszych atrakcji Bostonu. Spacerowaliśmy po linii. Najpierw byliśmy w zabytkowym
centrum Bostońskim, targowisku Faneuil Hall i domu Paula Revere. Koło godziny trzynastej
bolały mnie strasznie nogi i dokuczał głód. Zatrzymaliśmy się w Prudential center. Byliśmy w
restauracji KFC, niestety nie miałam przy sobie butelki z krwią, więc musiałam się zadowolić
ludzkim jedzeniem.
— Teraz ty wybierasz co mamy robić. — oznajmił.
— Dobra. Z reguły na Łowy przyjeżdżamy na wieczór, z tego powodu nie mamy czasu
poszperać po sklepach. Wstawaj idziemy zobaczyć co w tym stuleciu jest modne w butikach. —
Zgodził się, ale niechętnie. Cóż, w końcu to facet. Najpierw byliśmy w DKNY, w którym
kupiłam śliczną bluzeczkę dla Bonny. Udaliśmy się też do innych markowych sklepów.
Sprzedawczyni butiku Mexx pomogła mi wybrać prezenty dla Huntera i Billa. Księgarnie mnie
zaskoczyły. Mnóstwo książek z różnych epok. Moją uwagę przykuło literatura fantasy, właśnie o
wampirach. Kupiłam kilka książek w prezencie na rzecz Lexi. Sklep z technologią był odlotowy.
Tanner tłumaczył mi do czego służą jakieś dziwne rzeczy typu pendrive, o którym nie miałam
pojęcia, że istnieją. Postanowiłam nabyć dla Thomasa jednego z takich gadżetów, bo on uwielbia
takie nowinki. Kupiłam też świeczki i różne takie przybory na Andrzejki, dlatego, że planowałam
powróżyć z dziewczynami. Wynalazłam kiedyś to święto w Internecie i mi się spodobało. Do
naszego pokoju wróciliśmy około dziesiątej. Jednym chlustem wypiłam krew, którą przed
wyjściem włożyłam do lodówki. Tanner pozwolił mi wybrać sypialnie. Nie zastanawiałam się
długo, po prostu weszłam do pierwszego pokoju. Nie był tak bogato ozdobiony jak reszta
pomieszczeń, raczej zrobiony na zwykłą małżeńską sypialnie. Do tego oddzielna łazienka.
33
Wzięłam krótką kąpiel. W akademii nie ma wanien, wiec miło się tak od czasu do czasu
rozkoszować ciepłą wodą. Uczesałam i wysuszyła włosy. W kubeczku była szczoteczka do
zębów. Przez chwilę myślałam, czy jest ona używana, ale stwierdziłam, że jeśli to taki znany
hotel, to musi być czysta . Położyłam się na ogromnym łożu, byłam zmęczona, więc od razu
wpadłam w ramiona Morfeusza.
Znów obudziłam się w środku nocy, tym razem czułam narastający głód, z którym wolałam nie
zadzierać. Zajrzałam do hotelowego barku i wyjęłam butelkę. Dopiero po chwili zauważyłam, że
coś tu nie gra, brakowało dwóch butelek. Z reguły pilnuję mojego zapasu krwi. Liczę wszystkie
butelki i takie tam, lecz kto mógłby wypić ją teraz. Nie sadzę, że sprzątaczką się zachciało
spróbować czegoś nowego. Wypiłam szybko, ponieważ znów mi się oczy zaczęły zamykać, już
nie zastanawiając się dłużej wróciłam do łóżka.
Otworzyłam oczy. Zegar ścienny pokazywał w pół do dziesiątej, a słońce wlewało się do
sypialni, rozświetlając ściany pomieszczenia. Opatuliłam się szlafrokiem z logo hotelu. Poszłam
do prowizorycznej kuchni. Miałam ochotę na naleśniki, ale nie znalazłam potrzebnych
produktów. Zadzwoniłam do obsługi i zamówiłam dwa razy danie do pokoju. Po dwudziestu
minutach przyszła pokojówka z wózeczkiem, który zostawiła i wyszła. Wzięłam talerz i usiadłam
na kanapie. Postanowiłam nie budzić Tannera, skoro do tej pory nie dał znaku życia. Zaskoczyła
mnie sprzątaczka wychodząca z jego pokoju. Nie było by to dziwne, gdyby nie to, że w ręku
trzymała moje butelki z krwią, które były puste.
— Skąd pani to ma? — naskoczyłam na nią.
— Ja… przepraszam, panicz Van der Bild powiedział, że mogę posprzątać — odpowiedziała i w
popłochu uciekła z pokoju.
Stałam w lekkim szoku, dopóki Tanner nie wyszedł ze swoje pokoju. Miał na sobie tylko
spodnie od piżamy, wiec można było zobaczyć jego pięknie zakrojone mięsnie na brzuchu.
Postanowiłam nie pytać go o butelki i sama zobaczyć o co w tym wszystkich chodzi.
— Dzień dobry — powiedział, a ja mu odpowiedziałam tym samym. — Idę wziąć prysznic, a ty?
— Co ja? Mam pójść z tobą?
— Nie o to mi chodziło, ale …dobra — zgodził się bez przeszkód, a ja poczułam, że moją twarz
oblewa czerwony rumieniec.
— Nie ma mowy! — rzuciłam szybko.
Tanner odwrócił się, już otwierając drzwi do swojego pokoju spojrzał na mnie i oznajmił:
— Chciałbym żebyś dzisiaj ubrała się ładnie, bo chce ci przestawić mojego przyjaciela.
— Chcesz powiedzieć, że mam zły gust? — spytałam żartobliwie.
— Kobiety! — Wszedł do pokoju i zamknął drzwi.
Cały czas nasłuchiwałam. Usłyszałam jak zdejmuje ubranie, wchodzi pod prysznic i puszcza
wodę. Dobrze, miałam jakieś dziesięć minut zanim skończy. Po cichu wślizgnęłam się do jego
pokoju. Był duży, prawie taki sam jak mój. Nie wiedziałam od czego zacząć. Zobaczyłam
komodę, zaczęłam przeszukiwać szuflady, ale każda była pusta, jakby w ogóle tutaj nie
przebywał. Zobaczyła telefon na szafce nocnej. To mogła być jedyna szansa, by dowiedzieć się
co robiły tutaj moje butelki. Weszłam najpierw w kontakty, ostatnio nie wykonywał połączeń,
oprócz dziwnego numeru. Kliknęłam zieloną słuchawce i przyłożyłam sobie do ucha.
— Halo, Tanner. Coś się dzieje z naszym planem? — odezwał się jakiś męski głos, znajomy mi
głos.
Nagle do pokoju wszedł mój przyjaciel. Spanikowana nie wiedziałam co zrobić, szybkim
wampirzym ruchem wyłączyłam rozmowę i schowałam telefon pod tyłek.
— Co ty tu robisz? — chłopak spytał zadziwiony.
34
— Chciałam skorzystać z … twojej łazienki, ponieważ … moja mi nie podoba. — Słaba
wymówka, ale lepszej mi się wymyślić. — Dobra, chyba jednak wrócę do swojej łazienki.
Tanner patrzył na mnie badawczo. Czułam, że coś niedobrego się dzieje. Wstałam, nogi trzęsły
mi się jak galareta z niewiadomych powodów. Niepewnym krokiem wyszłam z pokoju.
Wyczuwałam jego wzrok, odprowadzający mnie do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi, oparłam
się na nich i wzięłam głęboki oddech. Zachowałam się jak ostatnia idiotka, szpiegując swojego
przyjaciela. Wzięłam szybki prysznic. Umyłam zęby, a włosy upięłam spinkami w artystycznym
nieładzie. Ubrałam się też w wcześniej wyciągnięte ubrania, czyli piękną kremową sukienkę do
kolana z długimi rękawami oraz z golfem. Dziwnie się w niej czułam, ale ostatnio wszystko
wydaje mi się dziwne, więc to może jest już normalne. Wyszłam z pokoju, przy windzie stał już
Tanner. Uśmiechnął się do mnie, a ja się obróciłam w koło własnej osi, by pokazać mu mój strój.
Ha, ja mam gust!
— Wspaniale. — Miałam nadzieję, że to był prawdziwy komplement.
Poczekaliśmy na windę i zjechaliśmy na dół. Zdziwiło mnie, że zaprowadził nas do hotelowej
restauracji. Kelner zaprowadził nas do stolika trzyosobowego i podał karty.
— Mam do ciebie prośbę, jeszcze nie zamawiaj.
— Dobra, ale na kogo czekamy? — zapytałam, bo ciekawość zżerała mnie od środka.
— Na mojego przyjaciela, już ci mówiłem.
Mijały minuty, ale nikt się nie zjawił. Przyglądałam się każdemu i nic. Moją uwagę szczególnie
zwróciła kobieta, lepszym określeniem byłaby dziewczyna w moim wieku, która przyszła przed
chwilą. Ubrana była w bladoróżową koszulę, przylegającą do ciała i odkrywają jej duży biust. Na
dole miała czarną spódnice bombkę, która sięgała do kolan i pokazywała jej długie nogi w
kozakach na wysokiej szpilce. Jasne blond włosy z lokami zostawiła rozpuszczone na lewym
ramieniu. Zauważyłam, że wszyscy się na nią gapią. Dziewczyna podeszła do najbliższego
kelnera i zaczęła z nim rozmawiać. Po krótkiej chwili facet pokazał jej nasz stolik, a dziewczyna
podeszła. Nie wierzyłam własnym oczom, to miał być ten przyjaciel!? Przeczuwałam nachodzącą
katastrofę. Tanner wstał, a ja za nim. Przyjaciel uściskał ją bardzo mocno. Muszę to powiedzieć,
zaczęłam być o niego zazdrosna.
— Tiana, to jest moja przyjaciółka Chloe — oznajmił, a ja popatrzyłam niego na niego ze
złością .
— Hej. Dużo o tobie słyszałam — powiedziała, nie ukrywałam tego, że się skrzywiłam.
— A ja o tobie nic.
Usiedliśmy wszyscy razem przy stoliku. Atmosfera była napięta. Zabrałam się do szukania
jakiegoś śniadania w karcie. Zawołałam kelnera.
— Poproszę o naleśniki z marmoladą, a dla was? — Byłam bardzo ciekawa czy Tanner jej
powiedział, że jestem wampirem, jeśli tak, to nie dała się zdradzić.
— Ja poproszę to samo — odezwał się mój przyjaciel.
— Dla mnie francuskie tosty i jajka po benedyktyńsku — stwierdziła Chloe.
Tylko mi się wydaje, czy ona zawsze musi wychodzić przed szereg? Kelner odszedł, zostawiając
nas samych.
— Jak długo znasz Tannera? — spytałam .
— Od zawszę, tak naprawdę. — Popatrzyła na chłopaka, a on się uśmiechnął.
Uśmiechem dotychczas zarezerwowanym dla mnie! Zaczynałam mieć tego dość.
— Fajnie — rzuciłam. — Ale gdzie tak właściwie?
— Eagle Theatre — odpowiedziała słodko, nie wzruszona moją natarczywością.
— W Sacramento? — znów się dopytywałam.
Tanner się nie odzywał.
35
— Tak, a co?
— Został zniszczone podczas powodzi w 1849r.
Oboje wydali się zmieszani tym faktem.
— Może go później odbudowali? — Chloe próbowała postawić na swoim.
— Później wybudowali tam Actors Equity.
— O, patrzcie idzie kelner — rzucił Tanner, tak jakby chciał przerwać naszą kłótnie, ale miał
racje, facet niósł w naszym kierunku jedzenie.
Zjedliśmy w ciszy, dalej już też się nie odzywałam, tylko pani Blondyneczka cały czas nawijała.
Koło jedenastej Tanner pożegnał się z Chloe i poszliśmy na górę zabrać wszystkie rzeczy. Z tego
co się dowiedziałam, Jonathan, właściciel hotelu pozwolił zabrać mi ubrania, w których
chodziłam. Tak więc, z jednej torby, z którą przyjechałam, zrobiło się prawie pięć. Tanner
pomógł mi je wszystkie znieść. Przed hotelem czekali już na nas chłopcy. Paczki wrzuciłam do
bagażnika. Miło było zobaczyć normalnych ludzi po spotkaniu z Chloe. W czasie podróży dużo
rozmawialiśmy. Leo opowiadał o pogrzebie i o tym jak Steve się popłakał, oczywiście ten się
wypierał.
— A więc poznałaś Chloe — powiedział Leo.
— Tak! — Popatrzyłam znacząco na niego.
— Na początku myślałem to samo, ale da się z nią przeżyć.
— Przestańcie jechać po Chloe. — Do rozmowy włączył się Tanner.
W takiej atmosferze wracałam do akademii. Równo o szesnastej byliśmy na miejscu.
Zaparkowaliśmy na tej samej szosie co na początku. Wzięłam torby z bagażnika i poszłam w
stronę szkoły. Tanner siedział z chłopakami w aucie, mieli jeszcze pojechać do Salem, tylko mnie
wysadzili pod szkołą. Czekałam pod bramą i zastanawiałam się jak mogę się wcisnąć. Jak się
okazało nie było z tym wielkiego problemu, bo wszyscy byli na dziedzińcu, ciesząc się
pierwszym śniegiem. Zauważyłam siedząca na ławce Bonny, która rozmawiała z Lex.
Najszybciej jak umiałam pobiegłam do nich. Torby świstały na powietrzu. Zobaczyły mnie i
mina im zrzedła.
— Gdzieś ty była?! — huknęła na mnie Bonny.
— Cicho, byłam z Tannerem.
— No tak, kochany Tanner — powtórzyła sarkastycznie Lex.
— Nie powiedziałyście pani Harley?
— A co my Wiedźmy? — oburzyła się Bonny.
— Moje kochane! — Uścisnęłam je mocno.
— A co masz w tych pakunkach? — zapytały równocześnie, a w ich oczach zapłonęły iskierki.
— Nie zapomniałam o was w Bostonie. Proszę!
Podałam im torby. Obydwie rzuciły mi się na szyję.
— O jejku, jaki śliczna bluzka. To kaszmir? — spytała mile zaskoczona.
— Jedwab.
— Ja też dziękuję, wiesz jak uwielbiam czytać współczesne książki.
— A wiecie gdzie są chłopacy? Dla nich też coś mam.
— Widzisz tych facetów z tyłu. Rzucających się śnieżkami. — odezwała się Bonny. — To
właśnie oni.
Zawołałam ich a oni posłusznie przybiegli. Ich reakcja była dla mnie nie spotykana.
— Królowa Wilkołaków wróciła, witamy! — krzyknęli na mój widok.
— Też się cieszę, że was widzę — odpowiedziałam. Popatrzyli znacząco na torby. — Tak to dla
was. — Ucieszyli się jak małe dzieci.
36
***
Następnych dni, nie ma co opisywać. Nudne i nie interesujące. Jedyne co podnosiło mnie na
duchu, to fakt, że niedługo są andrzejki. Wszyscy gonili się nawzajem i zapraszali na
potańcówkę. Czułam jak Eric włóczy się za mną bez celu. Nadal jeszcze mu nie przebaczyłam.
Nadszedł wreszcie ten wymarzony dzień, dwudziesty dziewiąty listopada. Nie mówiłam
dziewczyna co planuje, tylko prosiłam aby nie szły na tance z chłopakami. Przez cały dzień nie
wpuszczałam dziewczyn do pokoju. W końcu się ściemniło, ja przygotowałam pokój i wpuściłam
przyjaciółki do środka. Najpierw jak zobaczyły świeczki, to się nie zdziwiły, ale jak
powiedziałam im, że mam zamiar wywoływać duchy z księgi czarów, to się ucieszyły tak samo
jak ja. Nasza trójka była tak samo szurnięta. Usiadłyśmy wreszcie na podłodze wokół zapalonych
świeczek. W tle było słychać muzykę z potańcówki. Księga była już wyjęta i tylko czekała na
nas. Pamiętam jak moja babcia Gemma, dała mi ją jeszcze za młodu. Zabrała ją jakiejś
czarownicy, mieszkającej w pobliżu, zanim została spalona na stosie.
— Zaczynamy? — spytała Bonny z lekkim przerażeniem w głosie.
— W końcu już jesteśmy martwe, nie mamy nic do stracenia — odpowiedziałam.
Złapałyśmy się za ręce i zaczęłyśmy powtarzać słowa, intonując każde zdanie coraz głośniej, tak
jak kazała księga :
— Inseminate menoira tempore.
— Inseminate menoira tempore.
— Inseminate menoira tempore!
— Inseminate menoira tempore!!
Nagle świeczki zgasły, w pokoju zapanował mrok. Przestraszyłam się nie na żarty.
— Czy tak powinno być? — zapytała Lexi, jej głoś drżał, tak jak i ręce.
— Teraz powinnyśmy wypowiedzieć życzenie — oznajmiłam.
— Co się dzieje w szkole? — zgodziłyśmy się na to pytanie z Bonny .
Czekałyśmy co się stanie. Znów świeczka na środku zapłonęła. Pojawił się dym, najdziwniejszy
jaki widziałam. Miał jakby wyrzeźbione napisy. Podbiegłam do kartkę, długopis i zaczęłam
zapisywać. Popatrzyłam na końcowy efekt, a później na dziewczyny. Wow, coś niesamowitego.
— Przeczytaj nam. — ponagliła mnie Lex.
— „Zły za dobrego się podaje,
Chce wprowadzić nowe zwyczaje.
Akademię sobie podporządkowuje,
Wilkołaki i Wampiry ze sobą demoralizuje.
On wielką wojnę zapoczątkuje,
W której jeden zginie, a drugi przeżyje.”
— Przerażające, normalnie zaczynam się bać — rzuciła Bonny.
W tym momencie drzwi się otworzyły, a najdziwniejsze, że stał za nimi ….