Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
Projekt ok∏adki i opracowanie graficzne: Tomasz Bogus∏awski
Fotografie i dokumenty pochodzà ze zbiorów prywatnych Autora
Redakcja: El˝bieta Smolarz
Korekta: Barbara Bukowska-Przychodzeƒ
Sk∏ad i ∏amanie: Pracownia graficzna „Linus”
©
© A
An
ntto
on
nii P
Pa
aw
wlla
ak
k &
& T
To
ow
we
err P
Prre
essss,, G
Gd
da
aƒ
ƒssk
k 1
19
99
99
9
ISBN 83-87342-14-9
Tower Press, Gdaƒsk 1999
Prolegomena do teorii pasjansa
Kiedy spoglàdam na plik maszynopisów, w którym zamkn´∏o si´ moje nie-
omal trzydziestoletnie pisanie wierszy, robi mi si´ troch´ dziwnie i nieswo-
jo. Wiem, ka˝da kolejna ksià˝ka jest przekroczeniem jakiejÊ granicy, jest
czymÊ w rodzaju rachunku sumienia. Ale wybór z wszystkich dotychczas
napisanych wierszy jest bardzo swoistym rachunkiem sumienia. I nie tyle
przekroczeniem granicy, co raczej zamkni´ciem, podsumowaniem jakie-
goÊ etapu ˝ycia. Ta ÊwiadomoÊç napawa mnie strachem.
Uk∏adajàc wybór wierszy postawi∏em si´ w roli badacza. Tyle tylko, ˝e
przedmiotem badaƒ nie jest Êwinka morska, a ja sam sprzed lat trzydzie-
stu, dwudziestu, dziesi´ciu... Awi´c same narzucajà si´ przeró˝ne pytania.
Na przyk∏ad, czy ja w jakiÊ sposób si´ zmieni∏em, czy tylko Êwiat wokó∏
jest dziÊ inny ni˝ ten z poczàtku lat siedemdziesiàtych. Czy zbuntowany
m∏ody ch∏opak sta∏ si´ zgorzknia∏ym, pogodzonym ze Êwiatem starym re-
pem? Albo - czy goràczkowe stawianie pytaƒ (bo przecie˝ tym przede
wszystkim jest pisanie wierszy) doprowadzi∏o mnie do jakichÊ odpowie-
dzi?
Uk∏adajàc w jakàÊ w miar´ sensownà ca∏oÊç t´ stert´ maszynopisów, czu-
∏em si´, jakbym oglàda∏ film od koƒca. Ludzie chodzà do ty∏u, doros∏y fa-
cet z powrotem staje si´ m∏odym, puco∏owatym ch∏opcem. Ale, co niepo-
kojàce, ró˝nià nas tylko zewn´trzne oznaki starzenia - g´stoÊç w∏osów
i z´bów, iloÊç i wielkoÊç fa∏d t∏uszczu na brzuchu. Tak naprawd´ jesteÊmy
wcià˝ tacy sami, ja-dojrzewajàcy i ja-doros∏y. W dalszym ciàgu boj´ si´
ciemnoÊci nieznanych bram, w dalszym ciàgu szukam bezpiecznych
przejÊç przez podwórka i w dalszym ciàgu mam g∏´bokà nadziej´, ˝e
Êmierç (do której teraz mi zdecydowanie bli˝ej ni˝ wówczas) oka˝e si´ ko-
bietà, która zaproponuje mi ostatnià, fascynujàcà przygod´. I tak napraw-
d´ stawiamy (on i ja, Antek i Antoni) wcià˝ te same, podstawowe pytania,
na które, jak dawniej, ˝adnej odpowiedzi. Na czym wi´c polega dojrza∏oÊç?
Czy tylko na tym, ˝e w Êlad za tymi pytaniami idzie z czasem coraz mniej
zdziwieƒ?
Te wiersze to coÊ w rodzaju pasjansa z twarzy, dat i zdarzeƒ. Szukaniem
w sobie dzisiejszym niegdysiejszych zdziwieƒ, zapomnianego smaku
pierwszego poca∏unku, dotyku czyjejÊ przyjaznej d∏oni, zapachu sieni do-
mu we Wrzeszczu, przypomnieniem przyspieszonego bicia serca (ze stra-
5
chu? z mi∏oÊci?). Czytajàc je po latach, ∏api´ si´ na tym, ˝e rzeczà, z którà
najtrudniej mi si´ by∏o (i jest nadal) pogodziç, to odejÊcia. Nie istnieje ju˝
wiele miejsc, o których pisa∏em (a skoro o nich pisa∏em, to znaczy, ˝e by-
∏y dla mnie wa˝ne), umar∏o tak wielu bohaterów moich wierszy, tak wielu
rozjecha∏o si´, pogubi∏o w czasie (a mo˝e to ja ich pogubi∏em?). Jednych
nie potrafi∏em wyrwaç Êmierci i z tym, z bólem, musz´ si´ pogodziç. Ale
jak wielu jest ludzi niegdyÊ bardzo bliskich, których nieobecnoÊç w moim
dzisiejszym ˝yciu wcale nie boli. I jeÊli ju˝ spotykamy si´ czasem, nie ma-
my sobie nic do powiedzenia. Awi´c uk∏adanie tej ksià˝eczki, jest tak˝e
sentymentalnà podró˝à w ból i niemo˝noÊç zrozumienia najprostszych,
wydawa∏oby si´, mechanizmów ˝ycia.
Az tych wszystkich pytaƒ, które wracajà, wraca te˝ pytanie najwa˝niejsze,
pytanie, które postawi∏ w wierszu przed laty Adam Zagajewski: „czy umia-
∏em prze˝yç zrozumieç i zapami´taç rzeczy które mnie spotka∏y“. Co jakiÊ
czas próbowa∏em sobie na to pytanie odpowiedzieç. Ale dziÊ, podobnie jak
w latach siedemdziesiàtych czy osiemdziesiàtych, staj´ wobec niego kom-
pletnie bezradny. Nie wiem, czy umia∏em prze˝yç, prawdopodobnie umia-
∏em zapami´taç. Ale zrozumieç?
I jeszcze jedno. Nigdy nie traktowa∏em mojego pisania, jako próby otrzy-
mania przepustki do nieÊmiertelnoÊci. Nigdy te˝ nie mia∏em z∏udzeƒ, ˝e
wiersz jest w stanie zmieniç rzeczywistoÊç. Zarówno kiedyÊ, jak i teraz
ka˝dy mój wiersz jest czymÊ w rodzaju histerycznego telegramu wys∏ane-
go w pustk´. Telegramu, który obwieszcza: „s∏uchajcie, jestem tu, nazy-
wam si´ Antek Pawlak, jestem...“. I - to tak˝e si´ nie zmieni∏o - po wys∏a-
niu tego pliku telegramów z niepokojem b´d´ oczekiwa∏ odpowiedzi.
A
An
ntto
on
nii P
Pa
aw
wlla
ak
k
Modlitwa polska
nasz chleb powszedni milczenia
popió∏ pokory strzàsany z w∏osów
szaroÊç twarzy whaftowanych
w poranny t∏um
bunt który nigdy nie wyp∏ynie
z cichej przystani cia∏
mi∏oÊç rozÊwietlajàcà chwilami
martwe oczy
nadziej´ rozbità
o twardy korpus Êwitu
niemoc dnia i ja∏owoÊç nocy
Tobie Panie sk∏adamy w darze
1977
9
***
tobie
dziewczyno z cudzego okna
poÊwi´cam moje
jesienne masturbacje
1972
10
***
przez moje miasto
bez przerwy przeciàgajà pochody demonstrantów
mijajàc si´ w ciszy
kiedy wychodz´ z domu
musz´ bardzo uwa˝aç
aby nie przy∏àczyç si´
do niew∏aÊciwej demonstracji
jest to tym trudniejsze
˝e dawno ju˝ wysz∏y z u˝ycia transparenty
i nikt nie wznosi okrzyków
11
***
na przyk∏ad tamten wieczór
kiedy mówi∏em ci
dzi´kuj´ ˝eÊ mi si´ odda∏a
na tym sk∏adzie drewna
nieopodal naszego browaru
i choç to by∏o tak szybko
dzi´kuj´ ci za to przed chwilà
na przyk∏ad tamten dzieƒ
kiedy piliÊmy piwo w Akwarium
a pod Êwiat∏ami zatrzyma∏a si´ odkryta ci´˝arówka
wy∏adowana po brzegi trumnami
i ten strach jakim Olo zareagowa∏
na ten widok
na przyk∏ad ca∏e ˝ycie
czas odmierzany niecierpliwym
zerkaniem na zegarek
i ta szuflada
sk∏ad moich wierszy
i mojego strachu
na przyk∏ad nasza Êmierç
do której przygotowujemy si´ ju˝ teraz
aby nam nie wypad∏a Êmiesznie
a w miar´ mo˝liwoÊci tragicznie
12
Czynny ca∏à dob´
bezmyÊlnie krà˝ymy po tym najwi´kszym supersamie Êwiata przy placu
Andrzeja Bursy
moja dziewczyna nie zgadza si´ ze mnà twierdzàc ˝e jest on najwy˝ej
najwi´kszy na naszym kontynencie mówi ˝e Amerykanie majà na
pewno wi´ksze
ale zbywam jà czymkolwiek - bo czy to jest a˝ tak istotne - i dalej snuje-
my si´ sennie wÊród prze∏adowanych stoisk
˝yletki trutki na szczury arszenik Êrodki nasenne i odpryski luster w któ-
rych ona wcià˝ si´ przeglàda przystajàc
pieszczotliwie g∏aszcz´ solidne butle z gazem które nie wiem dlaczego
przypominajà mi pociski które nie zdà˝y∏y wybuchnàç - spóênione
bomby zegarowe
zatrzymuj´ si´ przy jednej z pó∏ek i bior´ do r´ki paczk´ torów kolejo-
wych jednak odk∏adam je spiesznie gdy tylko mój wzrok napotyka na
karcàce spojrzenia stra˝ników sklepowych
mijajàcy mnie w∏aÊnie z prawa Rafa∏ Wojaczek (którego nie by∏o) szarpie
mnie nagle za r´kaw koszuli
„te no gdzie sà te ostre no˝e” - krzyczy mi nerwowo do ucha i zaraz po-
tem podbiega do migoczàcej w dali ekspedientki
„pani pozwoli jeden z tych wijàcych si´ sznurów od bielizny” ale ja ju˝
dalej nie s∏ucham odwracam wzrok od niego
patrz´ ze zdziwieniem jak Witkacy o m´tnych oczach od godziny cierpli-
wie przebiera w skrzyni z przecenionymi rewolwerami
i kiedy tak stoimy patrzàc tam mijajà nas brzydkie dziewczyny w wytar-
tych spódniczkach których jeszcze nie unosi∏y na ˝adnej prywatce
potràcajà nas co chwila nieogoleni lecz wielcy wodzowie i ich adiutanci
w eleganckich mundurkach
widz´ ma∏ego cz∏owieka który z niepokojem spoglàda w kierunku usta-
wionych na horyzoncie kas chowajàc do r´kawa bardzo g∏´bokie
jezioro
ale najbardziej niepokojàce sà puste stoiska na których - jak informuje
kartka szczelnie wype∏niona czytelnym pismem - brakuje tylko chwilo-
wo mostów na rzece dziesiàtych dwunastych i czwartych pi´ter oraz
okruchów szkie∏ od okularów i od zegarków
i to nie màci wspania∏ej harmonii sklepu bowiem dowiozà je ju˝ nied∏ugo
13
puco∏owaci jak ja kierowcy wielkich ci´˝arówek które tak zgrabnie
parkujà na przestronnych podjazdach zaplecza
zm´czony brakiem zdecydowania opuszczam jasne pomieszczenie su-
persamu i wsparty na ramieniu dziewczyny rozplàtuj´ sup∏y ulic
zdajàc sobie spraw´ ˝e najtrudniej dotrzymaç s∏owa danego sobie wróc´
tu dopiero jutro kiedy tylko nakarmi´ mojà maszyn´ do pisania Êwie-
˝ym mi´sem wiersza
14
***
pewnego wieczoru gdy zm´czeni
le˝eliÊmy na ˝elaznym hotelowym ∏ó˝ku
obserwujàc idàcych w dole ˝o∏nierzy
powiedzia∏a mi na ucho
w tych plecakach nikt ju˝ nie nosi bu∏awy
a tylko rozpaczliwe listy do domu
w tych plecakach które dêwigajà z takim trudem
˝aden nie trzyma ju˝ serc
a najwy˝ej plik pornograficznych fotografii
15
***
z cytatem emigracyjnego poety w kieszeni p∏aszcza
próbuj´ dotrzeç do g∏ównego skrzy˝owania tego miasta
tramwaje goràczkowo szukajà zajezdni za ka˝dym
zakr´tem szyn kolorowe neony nawo∏ujà do
wzmo˝onej czujnoÊci w imi´ odwiecznych idea∏ów
Boga Honoru i Ojczyzny
pos∏uchaj Anno - trzecia wojna Êwiatowa
rozpocznie si´ w∏aÊnie teraz mamy jeszcze
troch´ czasu aby podpisaç pakt o wzajemnej
agresji w przeddzieƒ katastrofy która
mo˝e si´ w ka˝dej chwili wydarzyç mówi´
- ufa∏em tylko tobie w ˝yciu
i mojej szufladzie lecz ona mo˝e Êwiadczyç
tylko na mojà niekorzyÊç pos∏uchaj Anno -
jeszcze mamy czas na naszà modlitw´
koÊcio∏y i hotele sà czynne...
wkraczajmy ostro˝nie w er´ wyzwolonego ognia
16
Nastrójcie mnie jak najÊwiàteczniej
pierwszy maja to dzieƒ w którym
ca∏e rodziny odbywajà swój pierwszy
wiosenny spacer dzieci machajà
choràgiewkami a samotni m´˝czyêni
idà napiç si´ piwa dzieƒ w którym
doskonale prosperuje strzelnica
Wojciecha M. a w kawiarniach nie mo˝na
znaleêç wolnego stolika
miasto obanda˝owane transparentami
o treÊci zasadniczo s∏usznej i tylko
ten rozwieszony na budynku sàdu
brzmi jak sentencja wyroku
jest to poza tym dzieƒ ludzi pracy
i kie∏basek z ro˝na
a liczniejsze ni˝ zwykle patrole
milicji podkreÊlajà tylko
radosnà atmosfer´ Êwi´ta
17
W pó∏ podj´ta, w pó∏ przerwana
Markowi Podgórczykowi
czy moja krew krew moich przyjació∏
czy moje nasze ich cierpienia czy
wychudzeni ludzie Êcigani przez nas za swoje
myÊli którymi chcieli wznieÊç si´ ponad
ciebie czy przez nas wznoszone i przez nas
zapalane wysokie stosy nad którymi ich dusze
czy ksià˝ki które skazaliÊmy na milczenie z bólem
bo wiedzieliÊmy ˝e by∏y màdre by∏y prawdziwe
˝e by∏y pi´kne czy okna które kazaliÊmy zamurowaç
aby lepiej widzieç dany nam twój Êwiat czy to ˝e
nie tknà∏em w swoim ˝yciu ˝adnej kobiety a tak˝e
nie zrobili tego i ci i tamci czy chleb którego
odmawialiÊmy sobie czy bicze którym kazaliÊmy
raniç nasze obola∏e cia∏a czy wojny w których miecz
przybiera∏ z wolna kszta∏t krzy˝a czy nasze stopy
przepocone i zdarte do krwi na pielgrzymkach procesjach
i stacjach m´ki czy to wszystko i jeszcze par´ spraw
o których nie pami´tam lub które pragnà∏em
zapomnieç czy wszystkie te rzeczy które przerastajà
mój ograniczony umys∏ czy
18
Mo˝e wystarczy zamieszkaç w ciszy
nie odpowiadaj na telefony pozwól
w spokoju spoczywaç s∏uchawce nie odpowiadaj
na walenie w drzwi na deszcz
bez przerwy pukajàcy do okna postaraj si´
nie widzieç ∏ez na twarzach przyjació∏ i tak
ci´˝kie od liter listy wypadajà z ràk
kiedy posuwamy si´ ostro˝nie po histerycznych
mostach rozwieszonych pomi´dzy
oddechami a nieprawdziwe myÊli odgadywane
zanim zdà˝à si´ pojawiç nie sà ju˝
wyzwaniem Êwiata radoÊç która przecie˝
powinna byç gdzieÊ w nas skoƒczy∏a si´ z chwilà
gdy powiedzieliÊmy sobie pierwsze s∏owa o mi∏oÊci
ale pos∏uchaj - mo˝e uda si´ jeszcze
uratowaç coÊ z walàcego si´ Êwiata który chcieliÊmy
budowaç od nowa mo˝e wystarczy tylko zamieszkaç
w ciszy wi´c nie odpowiadaj na ˝adne telefony
19
***
˝aden ch∏opak nie jest wart twoich ∏ez
jeszcze nie jest za póêno wi´c rzuç to wszystko
zniszcz stary album z fotografiami który
nie pozwala ci zapomnieç chodê ze mnà
i nie oglàdaj si´ za siebie co prawda
nie jestem w stanie daç ci nic nowego oprócz
tych paru ulic i wierszy ale przecie˝
ten Êwiat mo˝e si´ jeszcze okazaç najwspanialszym
ze Êwiatów a w s∏owach tych nie musi
byç wcale ironii i chocia˝ dobrze wiem ˝e to
mo˝e okazaç si´ naszà kolejnà pomy∏kà
i obudzimy si´ nagle w p´dzàcych pociàgach
ze ÊwiadomoÊcià ˝e dojedziemy tylko do M∏awy
mówi´ ci rzuç to wszystko i spróbuj pójÊç ze mnà
20
***
czy macie tu swoich zmar∏ych czy macie tu
kogo odwiedzaç nasza ojczyzna jest tam
gdzie nasze groby - mówi stara kobieta
mijajàc nas w ciemnej alejce; ale my przecie˝
jeszcze ˝yjemy - odpowiadasz jej kurczowo
Êciskajàc mojà r´k´ - pójdêmy ju˝ stàd niech
nie palà nam lampek my jeszcze ˝yjemy
naród który przesiaduje na cmentarzach nie mo˝e
byç zdrowym narodem mówi´ gdy wycofujemy si´
w kierunku wyjÊcia na dziwnie puste o tej
porze ulice ci wszyscy ludzie którzy spacerowaliby
tu ka˝dego innego dnia palà dziÊ swoje lampki -
jeszcze nie dla nas s∏uchaj czy dla nas
- jeszcze nie dla nas
czy macie tu swoich zmar∏ych
nasza ojczyzna jest tam gdzie nasze groby
powtarza∏ pijany m´˝czyzna wymiotujàc na brudnà
pod∏og´ tramwaju
mijany cmentarz wyglàda∏ jak lunapark
21
Zas∏oƒ mi oczy
dzieƒ dobry pani - powiedzia∏ do mnie umar∏y
w szpitalnym szlafroku a zresztà mo˝e
to wcale nie by∏ umar∏y lecz skoro
tak o nim pomyÊla∏em to umrze niebawem
ale nic nie mówiàc mu o tym szybko go wyminà∏em
ju˝ tyle godzin krà˝´ po tym szpitalu
w poszukiwaniu przyjaciela czekajàcego pod drzwiami
swojej umierajàcej dziewczyny na ostatnie s∏owo
lekarza dy˝urnego i w∏aÊnie wtedy
pomi´dzy mlecznym oknem a wózkiem inwalidzkim
nie mogàc ju˝ znieÊç wszechogarniajàcej
atmosfery Êmierci okruchów Êmierci wirujàcych
wokó∏ mnie obrazu szpitala wiecznie uÊmiechni´tych
sióstr mi∏osierdzia czekajàcych na ch∏opca
godziny szesnastej i wieczorny seans kinowy
lekarzy wcià˝ biegnàcych po nieskoƒczonych korytarzach
z sekcji zw∏ok na sekcj´ zw∏ok
i miasta b´dàcego moim jedynym ˝yciem i jedynà
Êmiercià którà ju˝ dzisiaj wyczytuj´ z jego ulic
w∏aÊnie wtedy tak bardzo chcia∏em si´ znaleêç
nagle przy tobie i wpatrujàc si´ w przymkni´te
oczy umierajàcej dziewczyny mojego przyjaciela
biegn´ do ciebie mówiàc - zas∏oƒ mi
oczy zas∏oƒ mi miasto i szpital i Êmierç
zas∏oƒ mi te˝ ˝ycie
22
***
intymnoÊç naszych rozmów nie by∏a nara˝ona
na niedyskrecj´ aparatów pods∏uchowych i
wtedy nasza mi∏oÊç by∏a jeszcze pi´kna
przynajmniej tak mówili ci starzy ludzie
mieszkajàcy dwa pi´tra ni˝ej pami´tam ˝e
mówiliÊmy sobie s∏owa które mo˝na by spisaç
w najpi´kniejsze poematy a teraz
w moim pokoju trzeba zachowaç cisz´
je˝eli chce si´ ˝yç zresztà i tak
s∏owa powoli tracà swoje znaczenia i nagie
kulà si´ w kàtach kuchni z tamtych czasów
pozosta∏o nam tylko patrzenie sobie w oczy
i mi∏oÊç uprawiana w Êmiertelnej ciszy
23
Emigranci polityczni wracajà
do Grecji
przyjecha∏em do tego kraju prosto z gór
pe∏en goryczy nieudanego rewolucjonisty lecz tak˝e
wiary ˝e pobyt tutaj b´dzie tylko
okresem przejÊciowym nie zna∏em wtedy
˝adnego s∏owa w waszym j´zyku dziÊ potrafi´ nawet
powtórzyç to przekl´te - chrzàszcz brzmi w trzcinie -
zostawi∏em tu dwadzieÊcia kilka lat
mojego jedynego ˝ycia zdrowie i komunizm
przez który musia∏em opuÊciç mój kraj
teraz mog´ myÊleç ju˝ tylko o winnicach
i s∏onecznych górach Grecji godzinami wystawaç
na korytarzach ambasady staraç si´ namówiç
mojà polskà ˝on´ i polskie dzieci które nie znajà
ani jednego s∏owa w moim j´zyku aby zechcia∏y
wyjechaç ze mnà i mog´ jeszcze przypominajàc sobie
s∏owa dawno zapomnianej modlitwy ˝a∏owaç ˝e mój pociàg
odchodzi o te dwadzieÊcia par´ lat za póêno
24
***
nie mo˝na si´ ciàgle cieszyç jak dziecko
wi´c przyst´pujàc do mnie po kolejne s∏owo czy
poca∏unek musisz mieç pe∏nà ÊwiadomoÊç tego ˝e ci´
w koƒcu zabij´ ˝e jestem twoim powolnym mordercà
który b´dzie ciebie zabija∏ przez te wszystkie dni
czy lata kiedy b´dziemy razem
mówi´ ci to wszystko gdy˝ jest ciàgle przed nami
furtka niewypowiedzianych s∏ów
przez którà w ka˝dej chwili któreÊ z nas
mo˝e si´ jeszcze wycofaç
25
Du˝ym krokiem przez sen
uszanuj sen ˝o∏nierza
w przedziale drugiej klasy
nocnego pociàgu
nad tym snem trzeba du˝ym krokiem
nie p∏oszàc go
to mi∏oÊç do ojczyzny pomieszana z piwem
kupionym w WARSIE za grosze ˝o∏du
wywo∏uje ten dziecinny uÊmiech
na tle pomi´tego munduru
uszanuj wi´c jego sen du˝ym krokiem
pomyÊl ˝e równie dobrze
to mog∏eÊ byç ty gdyby nie
znajomy lekarz lub
˝e dosta∏eÊ si´ na studia
we w∏aÊciwym czasie
26
Kilka s∏ów pod murem kliniki
tak po prostu
da∏eÊ si´ zamknàç w szpitalu na szczycie stromej ulicy
chocia˝ mówiono abyÊ nigdy nie chroni∏ si´
pod opiekuƒczymi skrzyd∏ami zak∏adów psychiatrycznych
gdzie jedynà jaÊniejszà chwilà dnia jest dobry uÊmiech
siostry Teresy kiedy w po∏udnie przynosi plik listów
a potem rozsy∏a do nas wszystkich rozpaczliwe
komunikaty o stanie twojego zdrowia
nie pytaj dlaczego ona nie widzi w tobie m´˝czyzny
nie pytaj dlaczego wszyscy lekarze tutaj chcieliby
abyÊ zapomnia∏ o alkoholu bia∏ych tabletkach
niepokoju kobietach nie b´dàcych w stanie daç ci
nic wi´cej oprócz rozsuni´tych ud i o wierszu który móg∏ byç
twoim ostatnim wierszem nie pytaj o nic patrzàc bowiem
na ciemnà Êcian´ kliniki mog´ ci tylko powiedzieç ˝e moje
miejsce jest obok ciebie ˝e sàsiednie ∏ó˝ko powinno byç moim
∏ó˝kiem ˝e jesteÊ tam i za mnie aby zapomnieç ˝e Êmierç
by∏a dla nas tylko przygodà w którà chcieliÊmy wyruszyç
po nowe wra˝enia które mo˝na potem opowiedzieç
przygodnie poznanej dziewczynie ˝e Êmierç by∏a dla nas
tylko modlitwà wyznaniem wiary z∏o˝eniem d∏oni i nieustannym
ruchem warg z którego nawet nie zdawaliÊmy sobie sprawy
moje miejsce jest przy tobie i powinniÊmy teraz spoglàdaç
na siebie ze strachem z sàsiednich ∏ó˝ek zastanawiajàc si´
który z nas ju˝ zwariowa∏ naprawd´ Êledziç na Êcianie
cienie tych wszystkich którzy byli tu przed nami
i staraç si´ tylko dla siebie schwytaç najpi´kniejszy uÊmiech
siostry Teresy tak jak si´ chwyta motyle
lub jak tonàcy brzytwy
27
***
kiedy tak idziesz przez wrogie ci miasto
pieszczàc w chlebaku kupionà za ostatnie pieniàdze
butelk´ wina której nie masz z kim wypiç
przystajesz pod oknem dziewczyny którà kiedyÊ
obdarowa∏eÊ imieniem Akme chocia˝ dobrze wiedzia∏eÊ
˝e nie ma takiego imienia a raczej
jest to okreÊlenie pewnego stanu lecz s∏owo to
nios∏o w sobie niewyt∏umaczalnà w tej chwili
tajemniczoÊç Wschodu i niepokój nocy wi´c
kiedy tak pieÊcisz w chlebaku butelk´ i stoisz
pod oknem Akme wiedzàc ˝e kto inny ju˝ spija tam
twojà kaw´ i jej wargi (te i te) nie szukaj
goràczkowo ostatnich groszy w kieszeni p∏aszcza
bo nie jest to sytuacja z której mo˝na wybrnàç
tak po prostu jednym ci´ciem ˝yletki a tak˝e
nie pij samotnie w przygodnie napotkanej bramie
zresztà i tak coraz trudniej je spotkaç
w tych nowych dzielnicach szczelnie otaczajàcych
miasto przecie˝ wiesz ˝e moje okno p∏onie
przez ca∏à noc jest jak morska latarnia wi´c
a ka˝dej porze dnia i nocy mo˝esz wp∏ynàç cicho
do mojego pokoju i stawiajàc butelk´ wina na stole
powiedzieç - jestem tak samo samotny jak ty
28
***
wyrzucona przez okno p´dzàcego pociàgu
firanka jak sztandar wiedzie nas ku nowym Êwiatom
nowym làdom które równie dobrze
mogà nazywaç si´ S∏upsk czy Inowroc∏aw
i tak ju˝ b´dzie zawsze
zawsze b´dziemy obijaç si´ o trzydziestoletnie granice
z dokumentami gotowymi do okazania
z biletami gotowymi do kontroli
ze s∏owami które z trudem torujà sobie drog´
przez ÊciÊni´te gard∏a
i zawsze b´dziemy wracaç z naszych nowych Êwiatów
bogatsi o kolejne dworcowe bufety
spokojniejsi o ciche stacje codziennej m´ki przebudzenia
i pewniejsi o wcià˝ rosnàcà liczb´ kilometrów
29
S∏owicza pieʃ zielonego magazynu
nazywasz si´ Andrzej Januszko nazywasz si´
Marek S∏owikiewicz jesteÊ tylko zast´pcà magazyniera
w zielonym magazynie jej oczu
z wprawà poruszasz si´ mi´dzy woskowymi figurami
ostatnich dni lata pierwszych dni jesieni
zagrzebany w stosach faktur z uchem
wtulonym w tranzystorowe radio nadajàce
tajne wydanie „Radiokuriera” potrafisz ju˝ tylko
pisaç histeryczne listy jakbyÊ chcia∏ ˝ycie
wygraç znaczonymi kartami wspomnieƒ potem
bierzesz gitar´ i grasz stary motyw na jednej strunie
na cienkiej strunie litoÊci
nazywasz si´ Andrzej Januszko nazywasz si´ Marek
S∏owikiewicz masz tysiàc innych imion
i nazwisk masz wiele twarzy których nawet
nie potrafi´ zliczyç jesteÊ tylko
zast´pcà magazyniera
w somnambulicznych wizjach biegniesz pustà pla˝à
pieÊcisz zielony magazyn jej oczu ca∏ujesz
woskowe figury prze∏omu dwóch pór roku
w tym Ênie listonosz przynosi polecony list serca
dajàcy ci upragniony awans na g∏ównego magazyniera
dotychczasowego magazyniera stawiasz pod mur który
nagle wyrós∏ na tej pustej pla˝y i wznosisz d∏oƒ stojàc
na czele podr´cznego plutonu egzekucyjnego
kiedy jà opuÊcisz gruchnie karabinowa salwa oklasków
nazywasz si´ Andrzej Januszko nazywasz si´ Marek S∏owikiewicz
przecierasz oczy jednej ze swych stu twarzy
˝a∏ujesz ˝e wszystko to jest tylko snem
przechadzajàc si´ po przestronnych halach nucisz smutno
s∏owiczà pieʃ zielonego magazynu ∏udzàco przypominajàcà
przebój dyskotek ostatniej zimy
nosisz w sobie ostatnià kropl´ nadziei choç
30
twoja poczta polowa uparcie odmawia odpowiedzi
na rozpaczliwe proÊby o wy˝szà stawk´ zaszeregowania
jesteÊ tylko zast´pcà magazyniera
31
***
to co istnieje mi´dzy nami a co ty nazywasz mi∏oÊcià
jest jak sp∏acany w nieustannych ratach d∏ug
s∏owa gesty i mi∏oÊç którymi obdarowujemy si´
po kàtach po bramach w wypo˝yczonych na par´ krótkich
chwil mieszkaniach i ciàgle dr˝àc ze strachu
przed spóênionym przechodniem dzwonkiem u drzwi
cieniami m´˝czyzn z którymi kiedyÊ ty i kobiet
z którymi kiedyÊ ja przed dzieckiem które mog∏oby
to wszystko jeszcze bardziej skomplikowaç w ciàg∏ej
niepewnoÊci bo mo˝e drugie z nas tylko gra dla
osiàgni´cia tych paru chwil kiedy wydaje si´ nam
˝e stanowimy jedno i ju˝ nawet trudno jest nam uwierzyç
˝e inni po prostu gaszà Êwiat∏o w swoim pokoju
32
Jeszcze jesteÊmy razem
Wojtkowi Soko∏owskiemu
w nocnej taksówce gdy s∏ucham
jak opowiadasz o swoim Êlubie który b´dzie
ju˝ nied∏ugo i pytam co b´dzie stary
co b´dzie dalej czy nasze nast´pne spotkania
nie b´dà ju˝ tylko jak listy w których
jest coraz mniej nas a coraz
wi´cej s∏ów o nas
na spakowanych walizkach poÊród dziwnie pustego
o tej porze peronu kiedy obaj jeszcze marzymy
o bilecie do Auroville tego wspania∏ego miasta
w Indiach gdzie podobno jest ju˝ prawdziwy komunizm
i pytam czy pojedziemy tam jeszcze kiedyÊ czy dana nam
jest chwila ciszy i skupienia w olbrzymiej
kuli Matrimandir
na tym samym dworcu w tej samej
chwili na peronie z którego zaraz
odejdzie twój ostatni pociàg wy∏aniajàcy si´
ju˝ teraz z nocy albo z tunelu gdy
mówisz - by∏eÊ wspólnikiem moich licznych
obsesji teraz ju˝ tylko powracamy do ˝ycia
docieramy si´ powoli jak nowy samochód ale
jeszcze jesteÊmy razem
33
***
leniwie przeglàdam list´ poleg∏ych
w prasowych polemikach na temat roli
literatury przerzucam bia∏e strony
tygodników i w pewnym momencie spostrzegam
˝e jestem pusty jak ksià˝ki
starych poetów chorujàcych na
ci´˝kà chorob´ wiejskich pejza˝y
umierajàcych na przewlek∏e
pocztówki z Pary˝a i Rzymu wi´c
odk∏adam wszystko
moje cia∏o odmawia mi pos∏uszeƒstwa
i czuj´ si´ nagle jak go∏àb
pe∏en l´ku przestrzeni
byç mo˝e Êpi´ jeszcze lub tylko umar∏em
34
Wy
wy którzy nie potrzebujecie ˝adnego azylu
oboj´tnie mijajàcy otwarte rany bram jakbyÊcie nigdy
nie pomyÊleli ˝e mogà tak˝e s∏u˝yç
do panicznej ucieczki nie znajàcy nocnych koszmarów
i bezsennoÊci Êledzàcy z zapartym tchem
kolejne etapy WyÊcigu Pokoju jakby
to by∏ jedyny wyÊcig jakby nie by∏o
wyÊcigu ze Êmiercià
walk zapaÊniczych z samym sobà
g∏´boko wierzàcy ˝e nie b´dzie ju˝ wojny
jakbyÊcie nie zdawali sobie sprawy ˝e trwa
nieustajàca wojna we wn´trzu ka˝dego z nas
w której co par´ sekund ginà bohaterowie
wielkich myÊli i tchórzliwi dezerterzy spekulacji
wy którzy nie potrzebujecie ˝adnego azylu
którzy nigdy nie spoglàdacie z t´sknotà na okna
zak∏adów psychiatrycznych ostatnich oaz spokoju
lub na ostrza ˝yletek jedynà realnà granic´
nigdy te˝ nie zauwa˝ycie mojej zgarbionej sylwetki
przemykajàcej pod Êcianami kamienic ku tej samej mgle
35
***
dziÊ w po∏udnie to miasto podci´∏o sobie
podmiejskie ulice
tu ju˝ nie pomogà nawet opatrunki transparentów powiedzia∏
pijany kierowca autobusu bioràc mnie za kobiet´
mylàc ciàgle dêwigni´ zmiany biegów z moim
lewym kolanem gdy mijaliÊmy plakat „LODREIPEINA -
jedyny skuteczny lek przeciw cià˝y (zastosowanie
czytaj wspak)” a tymczasem miasto umiera∏o w goràczce
biblioteka KUL-u p∏on´∏a wed∏ug
najlepszych wzorów biblioteki aleksandryjskiej gangrena dotar∏a
trolejbusem linii numer w sam Êrodek Alei Rac∏awickich
w chwili gdy jednà nog´ postawi∏em na stopniu
pociàgu poÊpiesznego relacji Zagórze-Warszawa
i zastanawia∏em si´ czy czasami nie wróciç
do willi na Morzyckiej i powiedzieç Majce ˝e i tak
nic nie poradzi wi´c mo˝e pojedzie ze mnà do Wojtka lub
móg∏bym spróbowaç dotrzeç do Anity która ma w ˝y∏ach krew
˝ydowskà otrzymanà w spadku po babci od strony
i umówiç si´ z nià co do tego dziecka które mieliÊmy mieç
aby z∏àczyç mnie z narodem wybranym lecz miasto
ju˝ wi∏o si´ w konwulsjach konduktor zatrzaskiwa∏ drzwi
przyciskajàc do piersi ˝ywoty wszystkich Êwi´tych
wyrwane w ostatniej chwili z p∏onàcej biblioteki jakby to
mog∏o nam pomóc wi´c tylko zdà˝y∏em napisaç pocztówk´ do Joli
w tym du˝ym szpitalu skazanej na towarzystwo starej kobiety
która wcià˝ opowiada ˝e jeszcze by chcia∏a lecz ju˝ nie mo˝e
bo jej zaros∏o wi´c jak i stojàc na stopniach pociàgu
rzuci∏em ostatnie spojrzenie na miasto które odje˝d˝a∏o
myÊlàc jak to dobrze ˝e wys∏a∏em pocztówk´ gdy˝ mówiono mi
˝e w tym mieÊcie listy dochodzà otwarte a potem w przedziale
m∏ody milicjant krzycza∏ do konduktora aby zatrzyma∏ ten
cholerny pociàg bo w∏aÊnie otrzyma∏ wiadomoÊç ˝e przyjecha∏o
kilka ci´˝arówek z ekipà Êledczà i musi wracaç pomyÊla∏em
wtedy ˝e nie wszyscy jeszcze wierzà w samobójstwo Lublina
36
***
wiersze które wioz∏eÊ przez par´ granic
dnia i nocy pod podszewkà kory mózgowej
tak jak przemyca si´ czasami
w drugim dnie walizki
lub pod podszewkà p∏aszcza
wiersze które napisa∏eÊ w du˝ym niepokoju
i których by∏eÊ jedynym czytelnikiem
ostatnie wiersze minionego roku których
mimo wysi∏ków nie potrafisz zrozumieç
bo to co napiszesz jest cz´sto proste dla nich
a be∏kotliwe dla ciebie lub odwrotnie
a wi´c te wszystkie maszynopisy przepisywane w poÊpiechu
jakbyÊ ba∏ si´ ˝e potem mo˝e ju˝ byç
za póêno wr´czasz w tej chwili jedynemu
przyjacielowi który jest te˝ twojà ostatnià
szansà na zrozumienie Êwiata
37
***
tutaj jest wszystko jak by∏o
mo˝e tylko spad∏ Ênieg i wcià˝ dalej
od cz∏owieka do cz∏owieka
na wieczorach autorskich zarzucajà mi pesymizm
i fascynacj´ poezjà amerykaƒskà a przecie˝
znam jà tylko z przek∏adów jak Ameryk´
Los Angeles w którym przewijasz cudze dziecko
jest dla mnie równie abstrakcyjnym poj´ciem
jak piek∏o pi´kno i par´ innych mitów
od przesz∏o pó∏ roku próbuj´ odnaleêç siebie
w wynaj´tych mieszkaniach przy wcià˝ zmieniajàcych si´
dekoracjach za oknem kobiety które czasem zapraszam
wypytujà mnie o Boga jakbym by∏ jego dobrym
znajomym i nawet nie próbujemy przejÊç tam
gdzie nie potrzeba s∏ów przyjaciele
zostawiajà tu swoje ma∏˝eƒskie
k∏opoty i ˝aden nie przychodzi po odbiór
moje cierpliwe uszy zarastajà powoli kratkami konfesjona∏u
tutaj jest wszystko jak by∏o mo˝e tylko spad∏ Ênieg
i b´d´ próbowa∏ wymyÊliç sobie jakàÊ mi∏oÊç
paru przyjació∏ ciep∏y p∏aszcz
38
PrzejÊcie wzbronione
Leszkowi Szarudze
1.
kilka lat temu w Berlinie Wschodnim
oglàda∏em zachodnioniemieckà telewizj´
- w tym mieÊcie dachy przebito podwójnym
szpalerem anten a dzienniki telewizyjne obu
paƒstw niemieckich nadawane sà
bezpoÊrednio po sobie -
tego dnia pokazywano dokumentalny film
na którym ludzie poruszajàcy si´ jak automaty
wznosili mur który rozorywa∏ miasto
m´˝czyêni o krzepkich d∏oniach i surowych twarzach
p∏aczàcy mi´dzy ka˝dà k∏adzionà ceg∏à
2.
Aksel B. pokazuje przez okno
swojego mieszkania blizn´ muru
mam trzydzieÊci lat - mówi - ˝on´ i psa
wkrótce b´d´ mia∏ tak˝e dziecko
moi rodzice nie ˝yjà
moi rodzice mieszkajà z tamtej strony prawdy
której nie przeskocz´
w tym kraju a przecie˝
za granicà
nie widzia∏em ich od kilku lat i wiem
˝e ju˝ nigdy nie zobacz´
kiedyÊ Êni∏em ˝e jestem wielkim srebrnym
bombowcem nadlatujàcym cicho nad cienkà
wstà˝k´ biegnàcà w poprzek miasta
ostatnio ju˝ nawet sny
nie przychodzà do mnie
39
3.
ta granica mog∏a równie dobrze przechodziç wzd∏u˝
mojego cia∏a przeoraç twarz i piersi pozbawiç
jednej z cz´Êci ˝yciodajnego wp∏ywu
pracy serca chocia˝ serce tak˝e mo˝na
podzieliç a krew do prawej po∏owy cia∏a
przerzucaç drogà powietrznà lub
przez zielonà granic´ a mo˝e wstawi∏bym
sobie serce zast´pcze równie dobre choç
bijàce zbyt rytmicznie by prawdziwie
przez chwil´ zastanawiam si´ czy moje
rozdwojone serce tak˝e przegrodzono by murem
ile tkanek zwalczajàc strach
spróbuje udaç si´ na emigracj´ uciec
z jednego mnie do drugiego ale to tylko spekulacje
nie jest jeszcze tak êle rozglàdajàc si´
po zat∏oczonych stolikach obcoj´zycznej kawiarni
ostro˝nie dotykam miejsc przez które
mo˝e przebiegaç Êcigana historycznà koniecznoÊcià
granica ale nic si´ jeszcze nie rysuje
po kolei sprawdzam dzia∏anie narzàdów wewn´trznych
wszystko funkcjonuje normalnie serce
jest tylko sercem a nie p´kni´tà
stolicà jelita nie sà
przemytniczà Êcie˝kà krwi wàtroba jest tylko
wàtrobà a wi´c
nie jest jeszcze tak êle
4.
niedzielny spacerowicz o prozaicznym nazwisku Braun
(Volker) przechodzàc obok Bramy
Brandenburskiej ostro˝nie zerka
na wielkà tablic´ ustawionà z tamtej strony
nawet stàd mo˝e odczytaç
ile osób zastrzelono podczas próby
zmiany skóry
byç mo˝e w tej chwili zdaje sobie spraw´
˝e wielka tablica powoli staje si´ tabliczkà
40
mno˝enia z której jutro b´dà przepytywa∏y
dzieci bawiàce si´ dziÊ na Alexanderplatz
5.
jeszcze raz z niepokojem dotykam w∏asnego cia∏a
próbuj´ odwa˝nie spojrzeç w przysz∏oÊç
czy b´dzie bola∏o gdy wbijà w me piersi
pierwsze s∏upy graniczne
sierpieƒ 1976
41
***
Êmierç jest czymÊ co nas nie dotyczy
przemyka tylko cicho obok
otulajàc nas swym ciep∏ym ch∏odem
Êmierç jest czymÊ co nas nie dotyczy
przebiega tylko nocà pod oknem na palcach
szepcàc nam swoje imi´
samotni umarli jak skrzypce
zamkni´ci w futera∏ach trumien
pouk∏adani jak sztuçce umarli
w szufladach masowych grobów
- jeszcze i ju˝ daleko
Êmierç jest czymÊ co nas nie dotyczy
jeszcze naszego czasu nie odmierzajà
z zatkni´tymi krzy˝ami zas∏ug
groby przyjació∏
42
Ukrzy˝owanie pod nieobecnoÊç kroniki
filmowej
Odpowiedê panu Stanis∏awowi Stabro
na wiersz „Ukrzy˝owanie”
w dwa lata póêniej daleko od Sydney
nie by∏o ju˝ korwet dymiàcych w zatoce a tylko
brudny Ênieg na ulicach przykleja∏ si´
do naszych butów
twarz mia∏em wtulonà w firank´ kiedy
strzelano do tego ch∏opca który
nie by∏ nigdy Chrystusem bo pewnie
nie mia∏ na to czasu w tramwaju do szko∏y
moje miasto nie odwróci∏o twarzy
moje miasto nie przesta∏o istnieç
moje miasto mówi - przecie˝ móg∏ dzisiaj
nie wychodziç z domu
43
***
w chwilach ostatecznych sprzymierzajà si´
z nami cmentarze
wychodzà cicho na miasto
aby zajàç strategiczne punkty
parków ulic skrzy˝owaƒ
i cichych podwórek
jest to o tyle niebezpieczne ˝e trudno
je potem wycofaç za wysokie mury
podmiejskich rezerwatów
niektóre miasta poddajà si´ im bezwolnie
44
***
zaczynamy si´ ju˝ rozje˝d˝aç
spóênione pociàgi tylko odraczajà
wydane wyroki
coraz cz´Êciej stajemy naprzeciw siebie
skraj peronu - stopieƒ wagonu
jak Andrzej na walizce pe∏nej wierszy
jak Marian z teatrem w kieszeni p∏aszcza
banalne po˝egnania mo˝na zag∏uszyç
je˝eli jest jeszcze piwo w WARSIE
je˝eli jest jeszcze sen ci´˝ki
w wagonie sypialnym lub przedziale
na ramieniu nieznajomej dziewczyny
która staje si´ matkà i ˝onà
pociàgi startujàc z tego samego dworca
rozrzucajà nas po ca∏ym Êwiecie
a obiecane listy przychodzà dzielone
coraz szerszà smugà czasu
45
Olowi zamiast wiersza
krajobraz uporczywie ucieka∏ za oknem
i czu∏em ˝e d∏u˝ej ju˝ nie usiedz´
na tym goràcym grzejniku a nogi tak bolà
˝e nie mog∏em zdecydowaç si´ wstaç gdy z nocy
wytrysn´∏o miasto i dworzec ze Êwietlnà tablicà
„Warszawa - dawniej E. Wedel”
by∏a szósta czternaÊcie i wreszcie mog∏em uwolniç si´
od ucià˝liwego towarzystwa ˝o∏nierzy
wspomnieƒ Tomasza Manna
do których nie mog∏em si´ zabraç
wyszed∏em na niepewnà p∏yt´ dworca gdzie przywita∏ mnie
jasno oÊwietlony kiosk - ˝ycie i sporty
˝ycie sk∏adane nocà ogromnym drukiem
mi´dzy wierszami donosi - „Strajk
okupacyjny zegarów”
moje obola∏e nogi skazane sà na to miasto
z powodu strajku dziewczyna nie przyjdzie na spotkanie
z powodu strajku rozk∏ady jazdy nic ju˝ nie pomogà
a o terminie odjazdu pociàgu informuje
tylko Wolna Europa
lecz ludzie sà tutaj dziwnie spokojni
i tylko jutro gazety zamiast nowych informacji
przyniosà bogaty serwis nekrologów gdy˝
zegarmistrze rzucajà si´ z mostów do Wis∏y
jak w latach wielkiego kryzysu
samotny na Marsza∏kowskiej mam nieodpartà ochot´
poklepaç Warszaw´ po plecach lecz wiem
˝e wÊród jej nieprawdziwych mieszkaƒców jestem
tylko w∏asnym lustrzanym odbiciem
46
Najpi´kniejsze sà chwile naszych
kl´sk
po tych wszystkich chwilach szcz´Êcia i niewàtpliwych
sukcesów ˝yciowych które przychodzà tak ∏atwo lub
zdobywa si´ je z trudem po zdawkowych pieszczotach
kobiet i nieszczerych uÊmiechach losu wi´c po tych wszystkich
krótkotrwa∏ych upojeniach budzisz si´ znowu w czterech
Êcianach swojego pokoju i dochodzisz do wniosku ˝e
najpi´kniejsze sà chwile naszych kl´sk kiedy tak trudno
si´ podnieÊç lub gdy si´ nawet nie chce podnosiç widzàc
jak najbli˝si przyjaciele na twój widok poÊpiesznie
przechodzà na drugà stron´ ulicy a kobiety z którymi
dzieli∏eÊ intymne wzruszenia podró˝y przez noc
plujà ci w twarz najpi´kniejsze sà chwile naszych kl´sk -
mówisz - bowiem to one sprowadzajà nas do w∏aÊciwego wymiaru
47
***
g∏oÊne procesy poezji nie docierajà do nas
spoza zamkni´tych drzwi sal sàdowych
wi´c na rozleg∏ych korytarzach sàdu
koczujemy - palàc ogniska
i chciwie ∏owimy docierajàce do nas czasem
szepty wyroków chcàc dowiedzieç si´ kto
skazany dziÊ zosta∏ na nieÊmiertelnoÊç
48
By∏o to chyba w 1926
Krystynie Chalimoniuk (potem Janiszewskiej)
na wiszàcych ogrodach Wiednia
zapad∏ zimowy wieczór
lecz kwiaty na kawiarnianych stolikach
nie umierajà
z tak b∏ahych powodów
gazety roznoszone przez ch∏opca
w podartych r´kawiczkach
donoszà ˝e pewien cz∏owiek
b´dàcy tak˝e poetà
umar∏ od uk∏ucia ró˝à
oto Êmierç godna poety -
powtórzy∏aÊ za rozmarzonà bufetowà
pan mecenas ostro˝nie palàcy cygaro
rzuci∏ w naszym kierunku ˝e podobno
ma wyjÊç ustawa regulujàca
spraw´ hodowli tych kwiatów
49
Czy jesteÊ godzien
czy kochasz stolic´ która jest bijàcym sercem
Ojczyzny czy pociàga ci´ ona tak jak na przyk∏ad
kobieta czy czujesz wzruszenie na widok tej dziewczyny
z rybim ogonem i z mieczem a tak˝e tej drugiej
co te˝ z mieczem nad g∏owà le˝y na placu a tak˝e
na widok ptaka z rozpostartymi skrzyd∏ami czy czujesz
zew krwi czy wyjesz patriotyczne pieÊni po wypiciu
paru kieliszków wódki czy na pó∏ce z najwi´kszymi
dzie∏ami naszej poezji przechowujesz mi´dzy Panem
Tadeuszem a Grobem Agamemnona ten pi´kny wiersz
zaczynajàcy si´ od s∏ów kto ty jesteÊ lub mo˝e
jaki znak twój i tak dalej lecz w∏aÊciwie nie bardzo
wiadomo co dalej wi´c - jak myÊlisz -
czy jesteÊ godzien miana?
50
***
byç mo˝e to wszystko wyczyta∏em wÊród zabawnych notatek
„Dooko∏a Êwiata” czy „Wieczoru Wybrze˝a”
lub sà to zapami´tane problemy przewlek∏ych artyku∏ów
z ró˝nych pism technicznych
które czasem przeglàdam w MPiK-u kiedy
do rozpocz´cia seansu w kinie brakuje jeszcze pó∏ godziny
a inne pisma sà ju˝ zaj´te
w ka˝dym razie wiem ˝e istniejà magnetofony
na które nagrywa si´ z du˝ych odleg∏oÊci bez pomocy kabla
wierz´ w aparaty do wykrywania k∏amstw które
wyciàgajà z nas tajemnice o wiele szybciej
ni˝ spowiednik i obietnica zbawienia
a jeÊli nawet nie ka˝dego staç na to kosztowne urzàdzenie
to jest jeszcze skopolamina która jak mówià
daje podobne rezultaty
i jeszcze wiem ˝e sztaby uczonych w ró˝nych krajach
pracujà nad teoretycznie ju˝ mo˝liwym sposobem
wywo∏ywania zdj´ç zrobionych przez promienie s∏oneczne
na Êcianach pokoi kamienic czy ubikacji
czyta∏em o grupie angielskich uczonych którzy skonstruowali
aparat powodujàcy u cz∏owieka uczucie panicznego l´ku
i ˝e na razie u˝ywa si´ go tylko do rozp´dzania demonstracji
wszystkie te wiadomoÊci - zlepki prawdy z pó∏prawdà
mog∏yby we mnie wywo∏aç strach i bez tego angielskiego wynalazku
jednak˝e moja skromnoÊç pozwala mi zachowaç optymizm
polegajàcy na nieuzasadnionej wierze
˝e te urzàdzenia nie b´dà skierowane na mnie
- a w ka˝dym razie nie wszystkie naraz
51
Wszystko jest pisaniem nazwiska
du˝ymi literami
gdziekolwiek jesteÊ wszystko jest poezjà;
twarze ludzi z którymi ty
brudne podwórka z tymi ich
gazety w których czyta∏eÊ o
kobiety które ciebie
a ty je
wszystko jest poezjà poczàtku tygodnia
kiedy kioski kneblowane sà najnowszymi
numerami tygodników kulturalnych
wszystko jest niecierpliwà poezjà wzruszenia
na widok w∏asnego nazwiska z∏o˝onego
równà czcionkà
1974
52
***
wita ci´ ¸ódê Fabryczna Gdaƒsk G∏ówny
Warszawa Centralna witajà ci´ wszystkie dworce
miast do których wracasz po roku liczàcym
tylko pi´ç czy szeÊç dni
nic si´ nie zmieni∏o miasto
rozk∏ada przed tobà ulice
które znasz na pami´ç jak cia∏o
pierwszej - ostatniej kobiety
pozdrawiajà ciemne schroniska bram
gdzie poznawa∏eÊ cierpki smak
wina i poca∏unku
kawiarnie wybiegajà tarasami na ulice
i nie ma w tobie zawiÊci
o kilka nowych bloków
rozrywajàcych niebo
telefon na rogu po∏yka z∏otówki
ale przyjaciele nie podnoszà s∏uchawek
w ich ˝yciu jest miejsce
na twoje listy nie ma ju˝ miejsca
na twoje ˝ycie
w miastach do których bez koƒca powracasz
w nie podlegajàcych dzia∏aniu czasu
Arkadiach dzieciƒstwa
jesteÊ bardziej samotny
ni˝ w pustym mieszkaniu
tylko telefon zaufania poÊwi´ci tobie
chwil´ czasu
tylko kasy biletowe wielkiego dworca
powitajà twój powrót -
ucieczk´
1975
53
Wielka rodzina
dziewczyna zbiera deszcz mi´dzy kartki zeszytu
b´d´ mia∏a zasuszone krople na staroÊç - mówi
uÊmiechajàc si´ - nie myÊlmy o staroÊci nie
myÊlmy o Êmierci nasz czas
jeszcze nie nadszed∏
nasz czas - teraz
kilka lat przed kolejnym koƒcem wieku
przed nadejÊciem dobrze od˝ywionych katastrofistów
przed notatkà w gazecie zapowiadajàcà
koniec Êwiata koniec naszego Êwiata który
nastàpi ju˝ dziÊ lub po nast´pnych znakach
na niebie i na ziemi które
wyrwà nas z odwiecznego snu o jawie
kiedy rozchylajàc bia∏e wargi gazet dowiemy si´
˝e Yeti jest wys∏annikiem Ênie˝nych galaktyk
próbujàcych nawiàzaç z nami kontakt
za pomocà tajnego alfabetu stóp na Êniegu
kiedy latajàce talerze b´dà làdowaç
na zaoranych bruzdach naszych mózgów
z g∏´bin oceanów wy∏oni si´ nagle przykryta
szklanym kloszem tajemnicy Atlantyda - wyspa
tylekroç wskrzeszana przez filozofów i nurków
a kolejne pokolenie rodziny Matysiaków nie b´dzie
mia∏o ochoty na majówk´ w nizinnych okolicach
wewn´trznej emigracji
wyrazi zdecydowane poparcie
odcinajàc si´ od
wszyscy jesteÊmy dzieçmi dobrej matki Matysiakowej
- mówi dziewczyna zamykajàc zeszyt pe∏en deszczu
jesteÊmy wielkà zgodnà rodzinà
Matysiaków i ka˝dy dom w tym kraju
jest naszym domem
ka˝da fabryka naszà fabrykà
54
jak ten deszcz - wszystkie jego krople - jest nasz
i ka˝de s∏owo wyg∏oszone z mównicy
lub katedry wyg∏oszone z ambony
jest naszym s∏owem naszym
ostatnim ˝yczeniem
stoimy na rogu dwóch ulic które znajdujà si´
w ka˝dym twoim mieÊcie spoglàdam w twarz
chcàcej odejÊç Anny Matysiak
mojej siostry w wielkiej rodzinie
pe∏en myÊli o nie pope∏nionym kazirodztwie
ostro˝nie dobierajàc s∏owa
bowiem ka˝de s∏owo mo˝e byç moim ostatnim s∏owem
jak ka˝da myÊl i gest
ostatnià myÊlà ostatnim gestem
nie dokoƒczone zdanie po˝egnania
rozbija si´ o zmarzni´ty bruk
obserwuj´ niknàcà sylwetk´ dziewczyny
zbierajàcej deszcz cisz´ nocy
zak∏óca rozgrywajàca si´ w eterze
ostatnia wojna ideologiczna
s∏owa ró˝nych prawd odbijajà si´
od strz´pów ˝elaznej kurtyny
raniàc spóênionych przechodniów
próbuj´ dotrzeç do cienistej oazy
mojego pokoju gdzie nie ma radia
nie dochodzà gazety
nie dochodzà listy
ha∏as dnia
szepty sàsiadów zza Êciany
i gdzie nie dotrze koniec Êwiata
zb∏àdziwszy wÊród cichych uliczek
55
Niech nie odp∏ywa
nie pami´tam;
to mog∏o wydarzyç si´ wsz´dzie
niewa˝ny czas ani miejsce akcji
(to nie tragedia antyczna - tu
liczà si´ fakty)
chcia∏em ci jak najszybciej opowiedzieç siebie
zbyt pr´dko wypuszcza∏em s∏owa
z klatki ust
zderza∏y si´ gin´∏y
w g´stej atmosferze
tego popo∏udnia
ranka
wieczoru
tak - bi∏em ci´ sobà
ale wydawa∏o mi si´ ˝e mam do tego prawo
gdy˝ przeÊcierad∏o nie zakwit∏o krwià
gdy˝ moja twarz nak∏ada∏a si´ tobie na inne twarze
gdy˝ twoja twarz nak∏ada∏a si´ mi na inne twarze
i kiedy w tym wszystkim próbujemy
odzyskaç okruch spokoju mówisz
przerywajàc parawan ciszy
przybij chmury gwoêdziami ptaków
ocal t´ chwil´ na zawsze
niech nie odp∏ywa
56
***
to noc dr˝àcymi opuszkami palców
zdj´∏a mi z twarzy lepkà gaz´ snu
pytajàc cicho; Antku - czy b´d´ ˝y∏a?
chwytajàc si´ ró˝nych sposobów
próbowa∏em przekonaç jà ˝e tak
i gdy spokojnie wtula∏a si´ w sen
kàtem oka dostrzeg∏em
nieuchronnie zbli˝ajàcy si´ Êwit
57
Czy wymyÊli∏em sobie to wszystko
znowu zabrnà∏em w Êlepà uliczk´ dworca
gdzie pozdrawiajà si´ wszystkie pociàgi
aby spotkaç przyjació∏ którzy
rozjechali si´ w ró˝ne strony Êwiata
aby spotkaç kobiety które
traci∏em z oczu i poznawa∏em
na innych dworcach
w innych pociàgach
lecz nikt ju˝ nie pyta „co s∏ychaç”
nikt nie mówi „kocham”
patrzàc w tarcz´ wybiegajàcego w przysz∏oÊç
zegara - czy zabiç czas? -
zastanawiam si´ czy
nie wymyÊli∏em sobie tego wszystkiego
czy nie wymyÊli∏em sobie dworców pociàgów i rozstaƒ
lecz nie poznam w t∏umie twarzy
kogoÊ bez kogo nie wyobra˝a∏em sobie
˝ycia jeszcze wczoraj
moje dworce; Êwiàtynie rozstaƒ
misteria wielkich i ma∏ych po˝egnaƒ
modlitwy nie spe∏nionych obietnic
wczorajszy przyjaciel radzi
odwa˝nie spojrzeç w twarz
prawdzie pogodziç si´ z nieodwracalnoÊcià
pewnych mechanizmów ˝ycia
i uÊmiecha si´ widzàc
jak odchodz´ w obce miasto
pró˝no szukajàc resztek Êniegu
w szczelinach chodnika
1977
58
***
tych kilka poÊpiesznych i ciep∏ych s∏ów
które chcia∏byÊ rzuciç choçby w przelocie tym wszystkim
którzy wychodzàc z domu nie sà w stanie
powiedzieç kiedy wrócà i czy w ogóle
kiedykolwiek wrócà tym co ca∏e ˝ycie z uchem
przy trzeszczàcym radiu co zrywajà si´
nocà ilekroç samochód zahamuje pod ich oknem
a tak˝e tym którzy z obawà
spoglàdajà na drzwi
podajàc sobie ksià˝ki pod blatem stolika
ludziom o rozbieganych nieufnych oczach
dr˝àcym g∏osie i trz´sàcych si´ r´kach
wydrapujàcym chwiejne inicja∏y
na spoconych Êcianach cel pracujàcym przy
wyr´bie wiecznie zielonych lasów lub
przy budowie wcià˝ pustych szos
w ka˝dej sekundzie umierajàcych
ze strachu o siebie i swoich bliskich
tych kilka poÊpiesznych i ciep∏ych s∏ów
które nigdy nie przejdà
przez twoje ÊciÊni´te strachem gard∏o
a których trzymasz si´ tak kurczowo jakby
rzeczywiÊcie by∏y twoim jedynym usprawiedliwieniem
59
Zanim w∏o˝´ w twoje usta pieniàdz
od pewnego czasu zaczynam obserwowaç mojego ojca
zadajàc samemu sobie pytanie od czego si´ zacznie
czy tkanki b´dà umieraç równomiernie
a˝ do koƒca lub mo˝e co umrze pr´dzej czy
prawa noga na której pogrzeb przyjdà pozosta∏e
koƒczyny zresztà mo˝e byç i tak
˝e najpierw umrze g∏owa i ustanie nareszcie
to denerwujàce nucenie wcià˝ tej samej
melodii lecz w zamian trzeba b´dzie
go karmiç wysadzaç podcieraç
jednym s∏owem mieç w domu dziecko
drugim s∏owem myç po ka˝dej wizycie twarz lepkà
od pe∏nych wspó∏czucia poca∏unków a jeÊli
najpierw umrze serce pozostawiajàc t´ trudnà
do wype∏nienia cisz´ czy to go w koƒcu zabije
czy tylko sprawi ˝e nas znienawidzi
d∏onià ogrzewam ma∏à monet´ z orze∏kiem d∏onià spoconà ogrzewam
60
Ludzie jak sp∏oszone go∏´bie
wchodz´ w to miejsce wymyÊlone
pozorne jak ka˝de miejsce które staje si´ tylko ideà
uczuciem lub czymÊ podobnym
domy rozsuwajà si´ przede mnà i czuj´
˝e stàpam po papierowych ulicach planu miasta
a pe∏ne ptaków linie kartograficzne
zwisajà lekko wsparte o najwy˝sze budynki
w miejskim parku zielonej plamie na mapie
rozkrzyczani emeryci zlatujà si´ t∏umnie do okruchów bu∏ki
na mojej wyciàgni´tej d∏oni i pytam ich
pytam ka˝dego napotkanego w Alejach Jerozolimskich cz∏owieka
czy d∏ugo tak musz´ iÊç jeszcze aby dojÊç
do Jerozolimy tego kraju obiecanego nam wszystkim
gdzie nie p∏onà sztuczne ognie uniesieƒ
gdzie nie ma nieprawdziwych miast
i ludzi jak ci wyci´tych z popo∏udniowych gazet
w których nie ma nawet miejsca na krótki wiersz
i mówià byç mo˝e istniejà takie wyspy szcz´Êliwe
gdzie kryszta∏owe pa∏ace
gdzie nasze kobiety sà kobietami w których krew
a ksi´˝yc nie jest tylko jarzeniowà lampà
na biurku oficera Êledczego
lecz nikt nie chce mi udzieliç konkretnej odpowiedzi
jak sp∏oszone rzuconà r´kawiczkà go∏´bie
rozbiegajà si´ w zau∏ki do bram nieczuli na moje wo∏anie
i czasem tylko któryÊ z nich odwróci si´
czy jeszcze przez rami´ powie ty Ênisz
srebrne w∏osy sennych wizji oplot∏y ci´ woko∏o
bo nie ma ju˝ krajów obiecanych
kryszta∏owych ogrodów
i nagle zostaj´ sam na tej ulicy w tym mieÊcie
które ju˝ dawno przesta∏o byç miastem
dopiero wtedy zaczynam rozumieç
˝e nie ma te˝ Jerozolimy zosta∏y tylko Aleje
61
Ponad si∏y
dla Macieja Grzywaczewskiego
co jest Ojczyzno co jest ˝e budzisz mnie
rano uporczywym stukaniem do drzwi
przesy∏ajàc przez niemrawego listonosza
wezwanie do Dzielnicowego Sztabu Wojskowego
czy rzeczywiÊcie musz´ podarowaç Ci
jeszcze dwa lata
strzec przez ten czas Twych granic
przed wojskami paƒstw imperialistycznych
które tylko czekajà by zadaç druzgocàcy cios
i ju˝ teraz zbrojà si´ w najnowsze
urzàdzenia techniczne s∏u˝àce
do obni˝ania zdolnoÊci wch∏aniania
jedynej prawdziwej ideologii
urzàdzenia mogàce podwa˝yç
nasze bezgraniczne zaufanie do Uniwersalnego Umys∏u
rzàdzàcego nami z szybkoÊcià
kilku tysi´cy s∏usznych decyzji
na minut´ z zasady nie pope∏niajàcego
powa˝niejszych b∏´dów a drobne pomy∏ki
sprawi∏y ˝e ludzie w tym kraju pami´tajà tylko
nazwy trzech spoÊród dwunastu miesi´cy
czy pomyÊla∏aÊ ˝e coÊ jest nie tak
skoro m∏odzi ch∏opcy postawieni
w mojej sytuacji
podcinajà sobie ˝y∏y
gotowi sà p∏aciç oficerom sztabu
za krótkoterminowe odroczenia
lub lekarzom za chorob´
mogàcà ochroniç zbawczà otoczkà
kategorii D lub jeszcze lepiej E
62
dlaczego chcesz abym ba∏ si´ listonosza
który by∏ dotychczas mojà jedynà szansà
nadziejà nitkà niepewnà ∏àczàcà ze Êwiatem
czy musisz nas wszystkich wyrywaç z ˝ycia
na par´ lat
na poligony
jakby nie doÊç by∏o daniny
jakà zap∏aciliÊmy Tobie
ofiary jakà co dnia sk∏adamy z naszych bliskich
których tak s∏usznie skarci∏aÊ
wp´dzi∏aÊ w alkoholizm narkomani´
i choroby nerwowe (przyjaciel zrywajàcy si´
nocà ilekroç samochód zahamuje pod oknem)
czy nie sp∏aci∏em ju˝ Tobie d∏ugu
za Êrednie wykszta∏cenie i wyrok za czyn
nie figurujàcy w kodeksie karnym
za kilka dni przed cierpliwym i dobrym
oficerem Êledczym zapraszajàcym
do nieustajàcego pasjansa
z twarzy dat i zdarzeƒ
obiecujàcym wieloletni wyrok i to
˝e ju˝ nigdy nie b´d´ mia∏ przyjació∏
i mój pe∏en tytoniowego dymu
oraz przyciszonych rozmów pokój
b´dzie przypomina∏ s∏awnà ska∏´ R.
(patrz groêne sagi ludów pó∏nocy)
na której wcià˝ gasnà Êwiece
i b´dzie ich coraz mniej
a˝ nie b´dzie ju˝ Êwiec
i ska∏´ otuli wieczny mrok ciemnoÊci
za tych kilka nocy w czasie których
nie chcia∏ przyjÊç do mnie sen
a móg∏ byç chwilà odpoczynku
kolejnym koszmarem lub i jednym i drugim
jak przyp∏yw i odp∏yw morza który
móg∏ przyjÊç lecz nie przyszed∏
choç tak bardzo go pragnà∏em
63
w celi numer szesnaÊcie aresztu Êledczego
za misk´ wystyg∏ej kolacji
i zabrane sznurowad∏a
za to ˝e choç od tamtych chwil
min´∏o wiele lat wcià˝ jeszcze
spotykam ludzi przekonanych ˝e jestem
konfidentem skoro uda∏o mi si´
uniknàç wi´zienia
czy nie podarowa∏em Ci w zamian
najbli˝szego przyjaciela który
przepuszczony przez magiel zaledwie parogodzinnego
przes∏uchania budzi ju˝ tylko mojà litoÊç
bo nie jest nawet godny nienawiÊci
albo tego drugiego
który pragnà∏ wszystkich przekonaç
˝e jedynà prawdà jest Jezus a po paru miesiàcach
wi´zienia zastàpi∏ go potajemnie
wstrzykiwanà morfinà
*
mówisz ˝e powinienem nauczyç si´
strzelaç
salutowaç
staç w postawie zasadniczej
z d∏oƒmi równo na szwach spodni
i jeszcze paru rzeczy bez których
umia∏em si´ doskonale obejÊç
czy nie pami´tasz ˝e dzi´ki Tobie nauczy∏em si´
ju˝ bardzo wiele
˝e nauczy∏em si´ rzeczy których
nikt inny by mnie nie nauczy∏ bo urodzi∏em si´
w takim domu i takiej atmosferze
gdzie to wszystko by∏o nie do pomyÊlenia
nauczy∏em si´ paliç przychodzàce
ka˝dego ranka listy
odmierzajàc w ten sposób kolejne dni
mojego strachu
nauczy∏em si´ nienawiÊci i czegoÊ
64
w rodzaju przekory (?) która - byç mo˝e - ju˝ nigdy
nie pozwoli mi stanàç na bacznoÊç
gdy zagrajà znany motyw mazurka
z okresu wojen napoleoƒskich
a przecie˝ sà jeszcze tacy którzy
przy pierwszych taktach tej starej melodii
czujà drapanie w gardle
i bezwiednie powstajà z miejsc
aby przy∏àczyç swój g∏os do chóru innych g∏osów
nauczy∏em si´ niewiary w s∏owo drukowane
odkàd wiem ˝e wiadomoÊci trzeba wyszukiwaç
mi´dzy wierszami komentarza
tak˝e niewiary w sprawiedliwoÊç
sàdowych wyroków odkàd zauwa˝y∏em
˝e nie kierujà si´ kodeksem karnym
a dowolnie interpretowanym
interesem spo∏ecznym
˝e nie czuj´ ju˝ w sobie wzruszenia
gdy s∏ysz´ s∏owo POLSKA a tylko
coÊ w rodzaju za˝enowania odkàd
jako szesnastoletni ch∏opak widzia∏em
kolumny czo∏gów zmierzajàcych na po∏udnie
i nie rozumiem znaczenia s∏owa PATRIOTYZM
a je˝eli nawet czasami wydaje mi si´
˝e zaczynam rozumieç je to wtedy
gdy trzymam w go∏ych d∏oniach wyci´tà
z zachodniego magazynu ilustrowanego
rozmazanà fotografi´ studenta filozofii
ze S∏onecznej Pragi który nazywa∏ si´
Jan Palach - ˚ywa Pochodnia Jesieni
lub gdy w pokoju mojego ostatniego przyjaciela
wpatruj´ si´ w smutnà twarz Aleksandra So∏˝enicyna
próbujàc dopatrzyç si´ w niej z∏a
i po chwili poddaj´ si´
widzàc ˝e jest to niemo˝liwe
a w ka˝dym razie ponad moje si∏y
sà to chwile kiedy przestaj´ rozumieç siebie
i wiem ˝e znikàd nie mog´ oczekiwaç pomocy
65
*
a wi´c co si´ z nami sta∏o
z nami wszystkimi mi∏ujàcymi Ciebie
od pierwszego podr´cznika
do ostatniej gazety
od pierwszego dnia ˝ycia
do ostatniego westchnienia rozpaczy
i co si´ sta∏o z Tobà
d z i s i a j
przecie˝ to wszystko od niedawna
przecie˝ przez ca∏e stulecia wszyscy marzyli
tylko o tym by przelaç za Ciebie
ca∏e pi´ç litrów krwi
by wypluç dla Ciebie p∏uca
zaprzeç si´ siebie i swoich bliskich
pozostaç tylko nie odcyfrowanym inicja∏em
na Êcianie celi
na Êcianie straceƒ
chwilami do mojej sko∏owanej g∏owy
zakrada si´ najprostsze wyjaÊnienie -
to wszystko jest tylko kolejnym wymys∏em
szkolnych podr´czników - bo
co innego
co innego sta∏o si´ z Tobà
˝e coraz trudniej jest si´ do Ciebie przyznaç
i coraz mniej jest takich
których napawa∏by dumà fakt ˝e urodzili si´
w∏aÊnie tutaj
wÊród nieustannie szlochajàcych wierzb
co si´ sta∏o z nami
˝e nie potrafimy uwierzyç w to odwieczne
uczucie mi∏oÊci do Ciebie
i ka˝dy patriotyczny wiersz przyjaciela
traktujemy jak ˝art
lub zaprzedanie
66
i co si´ - w koƒcu - sta∏o ze mnà
˝e siedzàc nad rozklekotanà maszynà do pisania
mno˝´ pytania w nieskoƒczonoÊç a oczy
moje nie wilgotniejà
i znikàd odpowiedzi
odwracasz si´ do mnie plecami milczenia
ods∏aniajàc uÊmiechni´tà twarz
spikera dziennika telewizyjnego
*
powiedziano mi -
oddziel;
Ojczyzn´ od Paƒstwa
Naród od Rzàdu
Histori´ od zmiennych jak pogoda
podr´czników szkolnych
RzeczywistoÊç od s∏odkich laurek
w wielomilionowych nak∏adach
kneblujàcych nam mózgi
Prawd´ od pobo˝nych ˝yczeƒ
˚yczenia od przysz∏oÊci
...............
ale oddzieliç mo˝na tylko to -
odpowiedzia∏em -
co mo˝e byç oddzielone
bez ci´ç skalpela
bez gwa∏tu
lekkim muÊni´ciem nadziei
której ju˝ nie posiadam
1975-1976
67
Âni mi si´ spokój i Krzywy Zau∏ek
J.K.
Bia∏y Murzyn nie zna snu;
rozmawia ze starà maszynà do pisania
wystukujàc donos na rzeczywistoÊç
w formie autobiograficznego poematu
przeglàda pisma z ostatniego tygodnia
bogato ilustrowane komiksy teraêniejszoÊci
zastanawia si´ dlaczego Wieczny Tu∏acz Rudi Dutschke
nie mo˝e snuç sennego ˝yciorysu
z córeczkà na kolanach
zastanawia si´ dlaczego Wolfgangowi Lefevre
tak bardzo zale˝y na etacie uniwersyteckim
nagle spostrzega ˝e tak˝e nie jest ju˝ m∏ody
(choç toku myÊli nie przes∏ania siwizna)
˝e coraz cz´Êciej parali˝uje go strach
gdy ma nacisnàç spust d∏ugopisu
w kolejnej batalii na bezkresnych polach
pierwszych stron gazet
czyta listy W∏odzimierza Majakowskiego do Lili Brik
próbuje wyobraziç sobie
Majakowskiego na emeryturze
(jest coÊ kuszàcego w tej wizji)
wieczorem spaceruje po parku
prowadzàc na smyczy
rozleg∏à korespondencj´
z w∏asnymi myÊlami
1976
68
DaliÊmy si´ nabraç
grupie poetyckiej TERAZ
nad miastem zawis∏ krzyk syreny budzàc mnie
z ∏agodnego snu wszelkie oznaki paniki wskazywa∏y
˝e wybuch∏ alarm w Muzeum Rewolucji do którego
wdarli si´ znowu poeci by∏o to o tyle wiarygodne
˝e obdrapane Êciany kamienic ju˝ od dawna
oblepiane by∏y ulotkami wierszy odrzuconych przez
cenzur´ wewn´trznà pobieg∏em wi´c w stron´ Placu
aby zdà˝yç na czas pod zwalisty gmach Muzeum
w drodze mija∏em ostatni nocny tramwaj do którego
doczepiono zaplombowany wagon w którym wódz proletariatu
podró˝owa∏ kiedyÊ przez Niemcy
w drodze mija∏em stare kobiety chowajàce si´ po bramach
z modlitwà strachu w dr˝àcych d∏oniach
w drodze mija∏em samotnych milicjantów którzy widzàc
gdzie biegn´ wo∏ali za mnà ˝e ze szklanych
gablot Muzeum ktoÊ wykrad∏ kilka bardzo wa˝nych barykad
i nie ma ju˝ w∏aÊciwych stron po których mo˝na
si´ by∏o opowiedzieç i nikt ju˝ nie zwraca uwagi
na rozpaczliwe j´ki instalacji alarmowej
dobieg∏em do Placu w chwili gdy przed Muzeum ustawiono
parowóz dziejów na którym okrakiem siedzia∏a
woskowa kuk∏a Broniewskiego deklamujàc monotonnie
„UÊcisk nasz bratni od Chin po Biegun. Bój to ostatni
w jednym szeregu” kiedy przebrzmia∏y oklaski i z∏o˝ono
wieƒce pod pomnikiem obok poeci odczytali po kilka
deklaracji i manifestów i uroczyÊcie og∏oszono
odwo∏anie alarmu z trudem zrozumia∏em ˝e by∏ to
tylko próbny alarm i do∏àczy∏em
do licznej grupy tych co uwierzyli -
NIE MIELIÂMY JU˚ DOKÑD WRACAå
69
***
Nie znajdziemy nigdy ciszy i przystani
˚ydzi Êpiewajàcy, ˚ydzi ob∏àkani...
Julian Tuwim
jasne sklepy kuszà tym wszystkim czego ty
nie mo˝esz mi daç z bram wywo∏ujà mnie
pokàtni handlarze o wystraszonych twarzach
oferujàc samozaspokojenie po przyst´pnych cenach
gdzieÊ w drodze przyp´ta∏ si´ nagle chudy ˚yd
z du˝ym znamieniem na lewym policzku
wiedzia∏em o nim tylko tyle ˝e sprzedawa∏
bia∏o-czerwone goêdziki na wszystkich grobach
nieznanego ˝o∏nierza w tym mieÊcie
to nie jest imi´ z krainy czarów - powiedzia∏
gdy pokaza∏em mu twoje zdj´cie (ono jest po to
abym coÊ wiedzia∏ o twojej twarzy gdy jà zapomnà
moje r´ce) pami´tam ˝e piliÊmy wtedy kaw´
z poobgryzanych fili˝anek w jakimÊ barze
i rozmawialiÊmy o ¸odzi Gdaƒsku i jeszcze paru
miastach do których nie mo˝na wróciç po latach
ale nie o to chodzi bo kiedy znów zosta∏em sam
i roz∏o˝y∏em r´ce jakbym chcia∏ wznosiç nowà modlitw´
do nieistniejàcego boga sta∏em si´ tylko
czwartym krzy˝em na Placu Trzech Krzy˝y
70
I Êmierç, wiele Êmierci...
Death, many death I’ll sing
Walt Whitman
1.
za chwil´ Êliski parapet
odskoczy w ty∏
spoglàdam na ruiny
które par´ dni temu
by∏y miastem
spoglàdam na cienkà listw´ ulicy
pe∏nà porzuconych w panice
samochodów
próbuj´ przypomnieç sobie
skàd si´ tutaj wzià∏em
w∏aÊnie tu
kilka pi´ter nad zapomnianà ulicà
w bezruchu powietrza
w przyt∏aczajàcej ciszy poranka
co mnie do tego sk∏oni∏o
co tutaj przynios∏o
i dlaczego akurat mnie
przecie˝ mówiono ˝e jestem
dzieckiem szcz´Êcia
˝e moje ˝ycie to nieustajàce
pasmo powodzenia a tu
kurczy si´ do odleg∏oÊci
kilku pi´ter
dlaczego raptem
opuÊci∏a mnie intuicja która
pozwala∏a wyjÊç z ka˝dej opresji
mog∏em przecie˝ niczym liÊç
przebity kolorem jesieni
71
daç si´ unieÊç pierwszej fali uciekinierów
pierwszemu podmuchowi histerii i z niepokojem
tropiç Êlady tragedii
na pustych p∏achtach gazet
Êledziç katastroficzne reporta˝e
na ciep∏ym ekranie telewizora
2.
pami´tam jak podesz∏aÊ do mnie
bez s∏owa sprowadzajàc na brzeg morza
uj´∏aÊ mojà d∏oƒ i szepn´∏aÊ
tak cicho ˝e s∏owa ledwie przebija∏y si´
przez szczelny p∏aszcz nocy;
B´d´ nazywa∏a ci´ Kefas
bowiem znaczy to ska∏a
a ja potrzebuj´ opoki na której
mog∏abym zbudowaç mojà mi∏oÊç
potrzebuj´ mocnego oparcia w∏aÊnie teraz
kiedy przestaj´ rozumieç to wszystko
co mnie otacza i nawet
litery dobrze znanych ksià˝ek
zmieniajà si´ w nieczytelne hieroglify
zostawi∏em wszystko
i poszed∏em za tobà
pe∏en Êlepej ufnoÊci
wiary ˝e tak w∏aÊnie trzeba
a by∏o to gdy na naszych oczach
tu˝ pod przykryciem powiek
umiera∏ Sopot (drugie miasto którego Êmierç
widzia∏em z bliska) ludzie
porzucali dobytek i uciekali
do pobliskiego Gdaƒska lub dalej
w g∏àb kraju
skrzynki pocztowe odmawia∏y
modlitwy milczenia
wstrzymane pociàgi blokowa∏y dworzec
przesta∏y dochodziç codzienne gazety
72
a nikt nie potrafi∏ ju˝
samodzielnie myÊleç
ostatnie grupy uciekinierów
opuszcza∏y miasto
w zastyg∏e okna kamienic
zaglàda∏a Êmierç
snuliÊmy si´ sennie poÊród
opustosza∏ych ulic których spokój
zak∏óca∏y nieliczne stadka emerytów
im jednym by∏o naprawd´ wszystko jedno
wiedzieli ˝e jest za póêno
aby rozpoczynaç wszystko od nowa
wÊród oboj´tnych sàsiadów
i obcych sklepów innego miasta
kiedy byliÊmy zm´czeni
w´drówkà i Êcigajàcym w ciszy echem
w∏asnych kroków
zaproponowa∏aÊ by schroniç si´
w jednym z porzuconych mieszkaƒ
- to mo˝e byç nasza jedyna szansa na mi∏oÊç
w∏aÊnie tu i teraz
w majestacie koƒca j a k i e g o Ê Êwiata
u kresu c z y j e j Ê drogi
kiedy wszystkie uczucia nabierajà kontrastu
stajà si´ g∏´bsze
to szansa by prze˝yç
najwspanialszà rzecz na Êwiecie
i nie powinniÊmy si´ tego wyrzekaç
choçby przysz∏o zap∏aciç
najwy˝szà cen´
weszliÊmy ufnie w obce wn´trze
najbli˝szej kamienicy
pami´tam zagracony pokój
pe∏en zniszczonych mebli
73
starych ubraƒ
i cudzego zapachu który
by∏ tak intensywny ˝e w pierwszych chwilach
nasze s∏owa rozbija∏y si´
o pulsujàcy w powietrzu
rytm czyjegoÊ ˝ycia
byliÊmy tam przez czterdzieÊci dni
i czterdzieÊci nocy
kuszeni przez Êmierç
czyhajàcà za oknami
i z drugiej strony lustra
dopóki nie przesta∏a dzia∏aç elektrownia
towarzyszy∏o nam radio
co dzieƒ podajàc komunikaty
o stanie miasta
serwis informacyjny ze Êwiata
notowanie tabeli ekstraklasy
i listy przebojów
po jego nag∏ej agonii
po krótkim rz´˝eniu g∏oÊnika
zostaliÊmy sami dla siebie
w tym mieszkaniu
w mieÊcie któremu
z wolna zamiera∏ puls
na spokojnà toƒ nocy
na leniwy strumieƒ dnia
wyp∏ywaliÊmy cicho arkà wielkiego ∏ó˝ka
3.
stoisz przede mnà ubrana tylko
w zwiewnà sukni´ s∏ów i gestów
godzinami g∏aszcz´ twoje ma∏e piersi
z twardniejàcymi guzikami sutek
aby potem zejÊç ni˝ej
jeszcze ni˝ej
w g´stw´ w∏osów a˝ do miejsca
74
niezg∏´bionej tajemnicy
z którego kiedyÊ przyszed∏em
gdzie wracam ilekroç
pragn´ byç znowu szcz´Êliwym
oto mój penis
powierzam ci go z ufnoÊcià
wiem ˝e lubisz trzymaç go w d∏oniach
patrzeç jak budzi si´ w nich
jak powoli dêwiga si´ w gór´
w twoich ma∏ych palcach staje si´
kwiatem rozkwitajàcym (gdy
zrobisz kilka ruchów r´kà
wyrzuci z siebie
bia∏e ziarno ˝ycia) staje si´
statkiem kosmicznym
startujàcym w bezkres
twojego kosmosu
∏odzià podwodnà badajàcà
nieznane g∏´bie
mostem (w)zwodzonym pomi´dzy
przylàdkami dobrej nadziei
naszych cia∏
kiedy wchodz´ w ciebie najg∏´biej
jak tylko mog´ i stajemy si´
jednym cia∏em
kiedy czuj´ woko∏o ∏àczàcego nas penisa
ciep∏o i mi´kkoÊç których
nie potrafi´ nazwaç a twoje nogi
oplatajà mnie mocno
kiedy zamykasz oczy i coÊ w nas
zmusza uleg∏e cia∏a
do coraz wi´kszego poÊpiechu
kiedy b´dàc u szczytu wlewam si´
w ciebie ca∏y aby po chwili
zsunàç si´ na bok
kiedy zm´czeni patrzymy sobie w oczy
uÊmiechajàc si´ na widok
w∏asnych spoconych cia∏
75
albo
kiedy z g∏owà wtulonà w twoje uda
próbuj´ si´gnàç
a˝ do bólu j´zyka w rozchylajàce si´
przede mnà drugie wargi
i czuj´ ˝e zaczynasz si´ wiç
wymawiajàc w j´ku moje nowe imi´
a˝ po kilku drgni´ciach
nieruchomiejesz
albo
kiedy trzymasz go lekko w palcach
bawiàc si´ patrzysz
jak p´cznieje i zmienia barw´
z uÊmiechem bierzesz w szeroko rozchylone usta
gdy czuj´ na nim delikatny
dotyk j´zyka i lekkie ssanie
gdy wchodzi g∏´biej a˝ do gard∏a
i mam dreszcze w koniuszkach palców
kiedy potrafi´ ju˝ tylko wyszeptaç
- szybciej szybciej -
przy wcià˝ gwa∏towniejàcym oddechu
by za chwil´ odczuç ulg´
wielkie kojàce uspokojenie
popatrz masz na policzku
bia∏e krople; to mog∏y byç nasze dzieci
albo
gdy Êpisz wtulona w moje rami´
i na pró˝no oczekujàc snu wpatruj´ si´
w twojà spokojnà twarz
dotykam uszu i sutek
g∏adz´ twoje cia∏o i w∏osy
i to dopiero pozwala mi zasnàç
76
lub ka˝e zbudziç ci´ by raz jeszcze
prze˝yç pe∏ni´ nag∏ego wy∏adowania
wtedy dopiero zaczynam rozumieç
co kaza∏o mi iÊç za tobà
bez s∏owa protestu
bez chwili wahania
4.
dlaczego nie napisa∏eÊ dla mnie ˝adnego wiersza
ostatecznie to ja przypomnia∏am ci
dawno zapomniane s∏owa czu∏oÊci których
obiecywa∏eÊ sobie ju˝ nigdy nie wypowiedzieç
a teraz masz ich pe∏ne usta
wylewajà si´ z ciebie jakbyÊ
posiada∏ je w nadmiarze przez
zbyt d∏ugie milczenie
5.
czterdziestego pierwszego dnia wczesnym rankiem
obudzi∏em si´ sam
w pustym pokoju
w opuszczonym mieÊcie
na topniejàcym Êniegu poÊcieli
le˝a∏ kwit z pralni
jedyny mój trop
milczàca gwiazda za którà
musia∏em podà˝yç chcàc
raz jeszcze przypomnieç sobie
kolor twoich oczu
b∏àdzàc wÊród jednakowych bloków osiedla
z trudem odnalaz∏em budynek pralni
poda∏em kwit uÊmiechni´tej kobiecie której imi´
tak˝e zaczyna∏o si´ na liter´ A
- prosz´ za mnà - powiedzia∏a
bioràc mnie za r´k´
mijaliÊmy sk∏ady brudnej bielizny
77
hangary gdzie wielkie pralki
zmywa∏y z poÊcieli brud nóg
pot nerwowych nocy
kobiecà krew pierwszà i ostatnià
krople snów m∏odych m´˝czyzn
zasypiajàcych z penisem w d∏oni
(nie potrafi∏em wyt∏umaczyç sobie skàd
czynna pralnia w dogorywajàcym mieÊcie
co wprawia w ruch wielkie pralki
odkàd wy∏àczono pràd
i co wreszcie tu robi ta kobieta
dlaczego co chwila zakwita uÊmiechem
skoro dusi nas Êmierç
której okruchy zamarzajà
w naszych oddechach
czy ten nierealny obraz jest jeszcze jawà
wszak mog∏em niepostrze˝enie
przekroczyç szlaban snu mog∏em
byç ju˝ po drugiej stronie lustra)
zeszliÊmy do podziemia
krà˝yliÊmy nie koƒczàcym si´ labiryntem
korytarzy wÊród stert Êwie˝o upranej bielizny
przera˝a∏y mnie nasze chybotliwe cienie
ciemne czeluÊcie tajemniczych odnóg
a tak˝e ÊwiadomoÊç ˝e nie potrafi´
odnaleêç powrotnej drogi
widzàc to kobieta uÊmiechn´∏a si´
dajàc do zrozumienia
˝e zbli˝a si´ kres w´drówki
nagle zauwa˝y∏em w jej d∏oniach
k∏´bek rozwijajàcych si´ nici
co nasun´∏o mi skojarzenia
z mitologià greckà a tak˝e
niepokojàcà myÊl ˝e za nast´pnym
za∏omem korytarza
78
czeka mnie decydujàca próba
si∏ lub nerwów
i w∏aÊnie gdy nabiera∏em przekonania
˝e nigdy nie wydostan´ si´ z podziemi
dotarliÊmy do wielkiego pomieszczenia
gdzie wyrasta∏ ofiarny stos
bielizny przykryty bia∏ym ca∏unem
przeÊcierad∏a moja przewodniczka
odrzuci∏a zas∏on´
- oto paƒska bielizna -
na szczycie le˝a∏ trup nagiej dziewczyny
to by∏aÊ ty - Anno
6.
powietrzem targn´∏a seria detonacji
z litoÊci
z obawy przed epidemià
podano miastu zastrzyk
dobrej Êmierci
: eutanazji
7.
stoj´ na parapecie czwartego pi´tra
jedynej ocala∏ej kamienicy
miasto nie ˝yje od paru godzin
obserwuj´ jego stygnàce cia∏o
rozrzucone koƒczyny ulic
blizn´ po nieudanej operacji mola
kikuty domów
puste oczodo∏y okien
a wi´c tak wyglàda Êmierç
czy jeÊli pop∏yn´ w dó∏
79
albo
jeÊli ziemia zacznie zbli˝aç si´
z niewiarygodnà szybkoÊcià
spadajàcego cia∏a
i mózg mój rozpryÊnie
tajemniczà mapà o deptany
niegdyÊ setkami stóp bruk
czy wyjdzie z zau∏ka
z bramy
cienia drzewa
i znajomym g∏osem szepnie
pochylajàc si´ nad moim nieruchomym cia∏em
pochylajàc si´ nad zimnym cia∏em miasta
„tobie mówi´ wstaƒ”
sierpieƒ - grudzieƒ 1976
80
Dojrzewanie
Op∏atku
który zgarniasz grzechy Êwiata
∏am si´ razem z nami
Marek Bieƒkowski
1.
byliÊmy jeszcze dzieçmi
pierwszomajowych pochodów prowadzonymi
przez ˝ycie na smyczach czerwonych krawatów
uczyliÊmy si´ papierosów alkoholu i mi∏oÊci
byliÊmy pe∏ni wiary w m∏odoÊç majàcà
trwaç a˝ do Êmierci która nas nie dotyczy∏a
w miejsce jakie ju˝ dziÊ
moÊci nam przysz∏oÊç
w rzeczywistoÊç tak niewzruszonà jak nasze ˝ycie
byliÊmy jeszcze dzieçmi
potrafiàcymi godziç w sobie sprzecznoÊci
Bóg i Marks podawali sobie d∏onie w purpurowych salach
naszych serc Lenin i Lennon przechadzali si´
po bruzdach mózgów
nie nale˝eliÊmy do Êwiata
Êwiat nale˝a∏ do nas
byliÊmy jeszcze dzieçmi
gdy rozpoczà∏ si´ taniec Êmierci
gdy bruk zaczà∏ p´kaç pod stopami
a wàwozy ulic wali∏y si´ na barki
nie potrafiliÊmy tego zrozumieç ani udêwignàç
ostry topór Êwiat∏a roztrzaska∏ nasze czaszki
w t´czówkach oczu zap∏on´∏y po˝ary strachu
w kilka zimowych dni skoƒczy∏ si´ Êwiat
byliÊmy jeszcze dzieçmi
kiedy zdaliÊmy sobie spraw´ ˝e istnieje tylko
Êmierç i samotnoÊç które znaliÊmy z opowieÊci
przyduszeni ogromem odkryç
82
powoli uk∏adaliÊmy nowà mozaik´
z ocala∏ych okruchów Êwiata
cz´sto oglàdajàc si´ za siebie
aby zrozumieç nas samych
sprzed tygodnia
2.
o czym mogliÊmy rozmawiaç
czego mog∏y dotyczyç nasze s∏owa
s∏owa tak pr´dkie
jak seria rozkrzyczanego automatu
s∏owa ci´˝kie i niespodziewane
jak razy milicyjnej pa∏ki
s∏owa wydobywane z trudem
jak pe∏ne ukojenia ostatnie tchnienie
s∏owa kàÊliwe jak rzucony
z t∏umu brukowiec
s∏owa palàce jak po˝ar
j´k p´kajàcych szyb
wrzask umierajàcych
s∏owa
o czym mogliÊmy rozmawiaç
w∏aÊnie wtedy
w kilka chwil po odwo∏aniu
podwy˝ek i godziny
milicyjnej
o czym mogliÊmy rozmawiaç
czego mog∏y dotyczyç nasze s∏owa
3.
ktoÊ mówi∏: tylu ludzi
ktoÊ mówi∏: mordercy
chwilami mieliÊmy jeszcze nadziej´
˝e uczestniczymy w czyimÊ
koszmarnym Ênie jeszcze chwila
83
a Êwit uderzy nas po oczach ˝e to
somnambuliczna w´drówkach po dniach
po dobrze znanych ulicach
wszystko wydawa∏o si´ niemo˝liwe
w kraju znanym od urodzenia
w mieÊcie nie majàcym dla nas
ukrytych przejÊç
strzelanie do ludzi znaliÊmy
tylko z kina i telewizji
ktoÊ mówi∏: wojsko by∏o z nami
to ubrani w zieleƒ milicjanci
ka˝dy coÊ widzia∏
i nazywa∏ to prze˝yciem ka˝dy
coÊ zdo∏a∏ us∏yszeç
przyszliÊmy tu z aby si´ podzieliç
op∏atkiem i informacjami
wyciàgnàç d∏oƒ
i wnioski z wydarzeƒ
stàd tyle s∏ów
wyrzucanych z siebie
we wzajemnym przekrzykiwaniu
s∏ów które wystrzelone z ust
krà˝y∏y w pude∏ku pokoju
zderza∏y si´
pada∏y martwe
odarte ze znaczeƒ
s∏ów które oskar˝a∏y
sàdzi∏y
skazywa∏y
84
4.
i niech to b´dzie Wieczerza
z miejscem pustym dla goÊcia
i niechaj wszyscy czekajà
w skupionym milczeniu za sto∏em
kto przyjdzie
zasiàdzie
prze∏amie milczenie
prze∏amie op∏atek
czy b´dzie cichy jak noc
czy b´dzie krwawi∏ jak dzieƒ
czy b´dzie
kto b´dzie
5.
podobno strzelano do kobiet
do dzieci
do kobiet ci´˝arnych
ka˝dy coÊ widzia∏ ze swojego okna
i bierze udzia∏ w licytacji
przebija wcià˝ wy˝szà Êmiercià
ma∏y street
poker
kareta
ale nikt z nas nie bra∏
udzia∏u w wielkiej obni˝ce cen
na podstawowe artyku∏y spo˝ywcze
w wielkiej obni˝ce cen
na krew i proch
nikt z nas nie bra∏
udzia∏u w stwarzaniu grudnia o którym
b´dzie si´ mówi∏o przez du˝e „G”
(by∏ to jedyny ekwiwalent jaki za ˝ycie
otrzymali zmarli)
85
6.
nie ˝àdajcie ode mnie analiz
krwawych opisów
eposu
nie chodzi o to ˝e bruki
zmieni∏y barw´
byliÊmy wtedy dzieçmi
od podawania kwiatów kombatantom
na szkolnych akademiach
byliÊmy wtedy dzieçmi chocia˝
mieliÊmy po osiemnaÊcie lat
(czasami dojrza∏oÊç przychodzi spóêniona
jak na spotkanie kapryÊna dziewczyna)
mieliÊmy za ma∏o tlenu w mózgach
aby zrozumieç siebie
nasz czas
d∏awiàce sup∏y ulic
dusi∏ nas infantylizm
i czerwone krawaty
7.
ktoÊ w Gdyni postawi∏ mikrofon w otwartym oknie
taÊma cierpliwie wch∏ania∏a ulic´
kiedy Ryszard który przyjecha∏ za póêno
by widzieç s∏ucha∏ strzelajàcej taÊmy
dr˝a∏ ognik papierosa w jego palcach
kiedy rozmawialiÊmy
dr˝a∏ mu g∏os
to nie by∏ podk∏ad dêwi´kowy do filmu
po tych strza∏ach padali ludzie
i nikt z nich nie powsta∏
nie star∏ szminki
po tych strza∏ach p∏yn´∏a krew
nie z rekwizytorni a z serca
86
8.
butelka najtaƒszego wina mia∏a zastàpiç
gwiazd´ betlejemskà
prze˝ywaliÊmy kolejny cud
wino przemienia∏o si´ w krew
chleb który ˝uliÊmy
z wolna stawa∏ si´ cia∏em
i tak wbrew nam
wyp∏yn´∏a z nas modlitwa
której nie potrafiliÊmy zatrzymaç
powoli wype∏nia∏a pokój
rozsadza∏a Êciany
dusi∏a si´ ograniczonoÊcià przestrzeni
wgniata∏a w krzes∏a
stawa∏a si´ bezwiednym ruchem warg
ledwie zauwa˝alnymi gestami ràk
nasza modlitwa spojrzeƒ
za osierocone miejsca w klasach
które ju˝ nigdy nie wype∏nià si´ uczniami
za drugie Êniadania zawini´te w gazety
w znoszonych pozostawionych w Êniegu teczkach
za tych którzy czekali z obiadem
i dalej czekajà wbrew temu
co wiedzà
za tych którzy strzelali
i za tych którzy kule zbierali
w ruchome tarcze
strzelnicze cia∏
za pogrzeby skrywane
wstydliwie kurtynà nocy
za wiadukt nad torami kolejki elektrycznej
którego rany od kul przez lata
87
zakwitaç b´dà kwiatami za tych
którzy chy∏kiem wtykali kwiaty
i za tych którym nieuchronnoÊç Êwitu
i wyraêne polecenie prze∏o˝onych kaza∏y
je zbieraç
za uràgajàce miastu
codzienne kneble gazet
za tych którzy na przekór swym oczom
nigdy niczego nie widzà
za tych którzy zapominajà zbyt pr´dko
i za tych w których pami´ç
b´dzie ˝y∏a przez lata by w koƒcu
rozerwaç pancerz strachu
za to co straciliÊmy bezpowrotnie
i za to co jeszcze przed nami
za samotnoÊç przed którà
stoimy bezradnie
za powoli nadciàgajàcà Êmierç
której jeszcze nie rozumiemy
za nadziej´
którà straciliÊmy
za wiar´
której pró˝no szukamy
za mi∏oÊç której w nas nie ma
choç jej pragniemy
za przesz∏oÊç
nagle zamordowanà
za teraêniejszoÊç
88
nierealnà jak sen
za przysz∏oÊç
której byç mo˝e nie b´dzie
za koniec
za poczàtek
9.
pró˝no nas szukaç na ulicach
gdzie w∏aÊnie piszà si´ podr´czniki historii
wypuszczeni ze szkó∏
siedzieliÊmy nad porysowanym blatem
kawiarnianego stolika
rozmawialiÊmy o po˝arach
odbijajàcych si´ w szybach naszych mieszkaƒ
gdy uderzy∏ w nas
g∏os radiowego spikera
który zazwyczaj zapowiada∏ prognoz´ pogody
na dzieƒ nast´pny
lecz tym razem
nie mia∏o to nic wspólnego z pogodà
chocia˝ by∏o prognozà
na kilka nast´pnych dni
wszyscy zachowali si´ jak na filmie
wszyscy (nawet kelnerka w pó∏ obrotu)
zastygli
zamarli
a my wstaliÊmy
aby nie uroniç
nie straciç
ni p∏atka
ciep∏ych s∏ów
w nagle powsta∏ej ciszy
w nagle powsta∏ym bezruchu
zawiadomiono nas
89
w∏aÊnie nas
zgromadzonych w tej kawiarni
o wprowadzeniu godziny milicyjnej
do odwo∏ania
z dniem dzisiejszym
na podstawie
od do
przez
zgodnie z
10.
to mia∏a byç Wigilia
op∏atek ∏amany na pó∏
d∏onie wyciàgni´te w g∏odzie innych d∏oni
przebaczenia jakiego i my
pragn´liÊmy dostàpiç
skàd w nas tyle nienawiÊci
skàd ∏atwoÊç jednoznacznych sàdów
byliÊmy tacy m∏odzi
byç mo˝e niewinni
byliÊmy tylko biernymi obserwatorami
historii z chrz´stem gàsienic
mia˝d˝àcej bruk dnia
pod oknem
niespodziewany trzask
∏amanego op∏atka
wbi∏ w nasze serca pierwszy
od∏amek dojrza∏oÊci
11.
ulica wsysa∏a w siebie
jak wir rzeki
czujàc w ustach cienki smak op∏atka
rzucaliÊmy gniewne spojrzenia
na spalony gmach komitetu
czuliÊmy coÊ na kszta∏t satysfakcji
90
chocia˝ pospieszna praca
brygad remontowych powinna
uÊwiadomiç nam ˝e tylko my
prze˝yliÊmy zmian´
Êwiat powoli wraca∏ do normy
zapragnà∏em pozostaç sam
nigdy dotàd nie zna∏em tego uczucia
chcia∏em przebiç bezpieczny
kokon wspólnoÊci
widzia∏em jak puszczeni przodem
przyjaciele zanurzali si´
w przejÊciu podziemnym gdzie
od kilku dni utrzymywa∏ si´
stan wyjàtkowy
gazu ∏zawiàcego
jutro narodzi si´ Bóg -
pomyÊla∏em i zrozumia∏em
˝e to mnie nie dotyczy
˝e Bóg nie jest w stanie mi pomóc
˝e zawsze b´d´ sam
z perspektywà ∏agodnie
nadp∏ywajàcej Êmierci
zrozumia∏em ˝e pozosta∏o
niewiele czasu
aby zmierzyç si´ z sobà
zmierzyç si´ z miastem
a tak˝e z tym krajem
który wrasta we mnie
wi´zieniem
wiedzia∏em tak˝e
˝e z walki nie wyjd´ zwyci´sko
a wszelkie nadzieje
pogrzebià wraz z cia∏em
dedykowane Bogdanowi Borusewiczowi
w sierpniu 1980 roku
91
22 lipca 1980
i oto mamy Polsk´
od mo˝e do mo˝e
pierwsze mo˝e to zwàtpienie
drugie - kl´ska
92
RzeczywistoÊç Êwieci
odbitym Êwiat∏em wiersza
By∏ wieczór Deszcz obmywa∏ zastyg∏e
w oczekiwaniu miasto SzliÊmy
w kierunku stoczni z niemym pytaniem;
jak d∏ugo jeszcze Ubrania stawa∏y si´
coraz ci´˝sze Kieszenie by∏y pe∏ne
z∏owionych kropli deszczu
Przed nami brama ubrana w kwiaty
Linia cichego frontu której
przekroczenie staje si´ tak˝e
doÊwiadczeniem mistycznym Spójrz
Marian - powiedzia∏em - Z tej strony
mniej pada
I by∏a to prawda
93
Feliks Dzier˝yƒski chce wyjechaç
na wieÊ
zostawiç za sobà Moskw´
choç na chwil´ z dala od
g∏odu akt komisarzy
i pocàcych si´ ze strachu wrogów
zanurzyç si´ w ciszy
po∏o˝yç d∏oƒ na g∏owie syna
wyciàgnàç si´ na mchu
powiedzieç: spójrz JaÊku
jak tu pi´knie
jak tu cicho
ile tu drzew
do wieszania
94
Nocna wizyta w mieszkaniu Mistrza
pokój sprawia∏ wra˝enie Âwiàtyni Ksià˝ki
nie czu∏o si´ mijania czasu nawet kurz
tu nie zaglàda∏ w pewnym momencie czekania
˝ona Poety powiedzia∏a - pan
nie ma prawa si´ ˝eniç - pachnia∏a
zm´czeniem i herbatà w sàsiednim pokoju
cisz´ zak∏óca∏ spokojny oddech
Êpiàcego dziecka - wasza wyobraênia starcza
zaledwie na wiersz lecz zderzona z ˝yciem
p´ka jak szklanka do której nalano ukropu
nie ma ju˝ kobiet opisywanych przez Harasymowicza
która zadowoli si´ okruchami z paƒskiego sto∏u
której starczy cierpliwoÊci by s∏uchaç wierszy
by koiç ∏zy ura˝onej dumy poeta powinien
byç samotnym wilkiem krà˝àcym nocà
wokó∏ stada marynarzem stu portów czy mo˝e
samotnym buntownikiem z tego znanego dekalogu
w takt jej s∏ów styg∏a herbata
styg∏a noc
zawstydzony obraca∏em na palcu
Êwie˝à obràczk´
tej nocy Poeta nie nadszed∏
95
Najmniejsza elegia
mieliÊmy po czternaÊcie lat gdy
pod wp∏ywem filmu i kilku piosenek
za∏o˝yliÊmy zespó∏ o nazwie The Beatles
by∏o nas trzech i cz´sto
szukaliÊmy nowego perkusisty
kiedy nikogo nie by∏o w domu
puszczaliÊmy pocztówki dêwi´kowe
na adapterze Bambino ustawialiÊmy si´
w kàcie pokoju i wtedy byliÊmy
naprawd´ Beatlesami
dziÊ Paul McCartney jest tokarzem
George Harrison ginekologiem
nasz ostatni Ringo Starr
oficerem S∏u˝by Bezpieczeƒstwa
a ja stoj´ przed tobà wychylam
kolejnà setk´ - najmniejszà elegi´
w∏asnej Êmierci - w jakimÊ sensie
wcià˝ nazywam si´ John Lennon
i umieram w drodze do szpitala
z siedmioma kulami w piersi
grudzieƒ 1980
96
Cia∏o wydane robactwu
Ojczyzna jak p∏ód poroniony
skàpana we krwi
bez nadziei
Ojczyzna jak wczeÊniak w inkubatorze
izolowana
bezbronna
Ojczyzna - chore dziecko które
ju˝ tylko dobiç je˝eli
chcia∏oby si´ pomóc
97
Powtórka
wszystkiego si´ trzeba uczyç od nowa
jak liter rozsypanego alfabetu
by zeƒ u∏o˝yç siebie
ten kraj nas wszystkich
raz jeszcze z∏apaç ptaka w locie
raz jeszcze barwy stworzyç
u∏o˝yç stare pieÊni
odtworzyç nowe myÊli
przed nami ponowny egzamin
z tych najostateczniejszych
od nowa nauczyç si´ trzeba
za kraj ten umieraç
98
Mo˝e ju˝ jutro
odbierz kule rozstrzelanym
cierpienie um´czonym
strach zaszczutym
wyrzuty sumienia tym co
wydali przyjació∏
zwróç imiona skazanym na wiecznà niepami´ç
rozum oddanym w r´ce psychiatrów
godnoÊç tym którym jà odebrano
znaczenia abstrakcyjnym poj´ciom
Rosjo - liczy si´ ka˝da minuta
którejÊ s∏onecznej niedzieli
umilknie najcichsza modlitwa -
lud zapuka do bram Kremla
99
Nasta∏o Êwi´to dla swo∏oczy
którzy si´ k∏aniali
trzymajà si´ prosto
którzy byli Êlepi
widzà najostrzej
którzy byli g∏usi
ws∏uchujà si´ pilnie
zatrzaÊnij drzwi samotnoÊci
milcz - s∏owa nic nie znaczà
twój czas si´ skoƒczy∏
czy mo˝e - nie nadszed∏
100
Doniesienie
(PAP) Towarzystwo Przyjaêni
Polsko-Radzieckiej na swym
Walnym Zjeêdzie postanowi∏o
przekszta∏ciç si´
w Niezale˝ne i Samorzàdne
Towarzystwo Przyjaêni Polsko-Radzieckiej
15.10.1980
101
Wirujàcy stolik w mieszkaniu paƒstwa K.
w paêdzierniku 1980 roku
Na fali kolejnej odwil˝y
rozgorza∏a najwi´ksza dyskusja literacka
ostatnich lat Pisarze
zaniechali pisania ksià˝ek
Nie by∏o na to czasu Ârodowisko
podzieli∏o si´ na dwa obozy
Nie by∏o trzecich wyjÊç Nie
by∏o mowy o kompromisie
O co tyle krzyku? - zapyta∏ Stefan ˚eromski
podczas seansu spirytystycznego
u paƒstwa K. - To spór
o fundamentalne wartoÊci kultury
panie Stefanie - odpowiedzia∏
gospodarz wieczoru - Chodzi o to czy cenzor
pos∏ugiwa∏ si´ czerwonym o∏ówkiem
czy no˝yczkami
102
Czy jesteÊ gotów
wróç do ksià˝ek które kartkowa∏eÊ
zaledwie by jak najpr´dzej
si´gnàç po nast´pnà
musia∏y byç w nich przynajmniej próby
obudzenia niewiary
przypomnij sobie skrzypienie kó∏
katowskiego wózka które
ostrym klinem wbija∏o si´
w milczenie Saint-Justa
przypomnij b∏ysk kilofa
spadajàcego wraz z niebem
na wypuk∏e czo∏o Lwa Trockiego
ten nag∏y Êwist w miejsce po˝egnania
i dopiero gdy twojego uporu nie prze∏amià
ksià˝ki czajàce si´ w kàcie pó∏ki
wyjdê na ulice i zbawiaj lud
naród klas´ ojczyzn´ lecz nie zapominaj
o niebie uwa˝nie wypatruj na nim
znaków to wielcy zmarli
wyciàgajà po ciebie swe d∏onie
103
Wieczór ku czci Paktu Warszawskiego
by∏a Warszawa paêdziernik 1980 roku
siedzieliÊmy w pustym pokoju
magnetofon przekazywa∏ ballady
Karela Kryla i nie wiem czy sta∏o si´ to
za sprawà atmosfery czy mo˝e kilku
kieliszków wódki lecz raptem wiatr
zmiót∏ Warszaw´ i by∏a Praga schy∏ek
sierpnia 1968 roku polskie czo∏gi
wbija∏y si´ klinem w Êpiàce uliczki
Hradec Kralove by∏o nam wstyd
chocia˝ to nie nasze buty przydepta∏y
ÊciÊni´tà krtaƒ Czechos∏owacji
historia powtarza si´ jako farsa -
zacytowa∏ Tomek a ja ujrza∏em
opas∏e brzuchy czo∏gów w perspektywie
Placu Konstytucji lecz obraz ten
nie wywo∏a∏ w nas strachu a tylko
pe∏ne napi´cia oczekiwanie
nad mokrà nawierzchnià ulic jak jaskó∏ki
krà˝y∏y nie sprawdzone pog∏oski
noc nadchodzi∏a nieuchronnie
104
Zmierzch
1.
nasi ojcowie nie mieli ochoty na Polsk´
t∏umaczà si´ wojnà i czekaniem
na CzterdzieÊci i Cztery który
zrobi wszystko za nich jesteÊmy skazani na siebie
na wieczny kràg tych samych spraw siedzimy
z za∏o˝onymi r´koma czekamy a˝
ze sk∏´bionych chmur wy∏oni si´ NajÊwi´tsza Panienka
b´dziemy tak czekaç nie mamy ochoty
na nic dyskoteki zabi∏y myÊlenie ten naród
umiera jego przedÊmiertne podrygi
bierzemy za odrodzenie godzimy si´
na Êwiat godzimy si´
na siebie
na wszystko
2.
Europa kurczy si´ ze strachu
Europa nas nie rozumie
my nie rozumiemy Europy
pet marihuany popity setkà wódki -
oto symbol przenikania si´
kultur Wschodu i Zachodu
3.
zapada zmierzch
Ryszard Krynicki wraca z planety Fantasmagorii
∏agodnie làduje na szpaltach gazet
Stefan Olszowski dzwoni do Moskwy
pytajàc; czy ju˝ mo˝na...
105
Wiktor Woroszylski w Berlinie Zachodnim
ws∏uchuje si´ w nierówny puls kraju
szukam sklepu który zarejestruje
kartki na mi´so kartki na cukier
Lech Wa∏´sa modli si´ do Matki Boskiej
Cz´stochowskiej w której ostatnia nadzieja
zapada zmierzch - tym razem ostateczny
2.04.1981
106
Brulion wojenny
1.
nie ma ju˝ kobiet
których obecnoÊç przyprawia o dr˝enie
nie ma mi∏oÊci
niecierpliwoÊci powitaƒ
zaciÊni´tej krtani rozstaƒ
2.
by∏ jeszcze Grzegorz
w mieÊcie gdzie tramwaj na wàskiej ulicy
Êcina g∏owy przechodniom
w prze∏adowanym mieszkaniu
wÊród p∏yt Toli Mankiewiczówny
Grzegorz - ostatni dowód
˝e Êwiat jeszcze nie zwariowa∏
wzi´li go o szóstej rano
kultura zanurzy∏a si´ w oceanie dnia
b´dziemy do niej t´skniç
szukaç na pró˝no
jak Atlantydy
3.
nie ma ju˝ kobiet przyprawiajàcych
o dr˝enie
nie ma bezpiecznego szelestu
przewracanych stron ksià˝ki
sà karabiny których wystrza∏y
zast´pujà j´zyk -
ostry ton rozkazów
i gwa∏towne potakiwania
sà cenzurowane listy
które nie niosà myÊli -
to tylko sygna∏y;
107
ja jeszcze ˝yj´
a ty?
pods∏uchiwane mieszkania
rozmowy bez s∏ów
dyskusje spojrzeƒ
grymasy ust
gesty
nocne patrole
idàce przez sen
rewizje
wpadki
4.
wszystko ju˝ by∏o
od lat cenzurowano nasze listy
pods∏uchiwano rozmowy
rewidowano mieszkania
zabierano z domów nad ranem
i w koƒcu nie po raz pierwszy
si´gni´to po nieodparte
argumenty kul
jednak pami´ç jest selektywna
wyrzuciliÊmy z niej wszystko
co przeszkadza∏o uwierzyç
˝e tym razem
b´dzie inaczej
i znów daliÊmy si´ zaskoczyç
którejÊ nocy
któregoÊ ranka
5.
nie ma kobiet
przyprawiajàcych o dr˝enie
samà obecnoÊcià nie ma
mi∏oÊci - tyle razy
chcia∏em zamknàç siebie
w jednym s∏owie lecz
108
usta zaciskajà si´ szczelnie
- rozmowa kontrolowana
stajemy si´ nawzajem
coraz bardziej obcy nie potrafimy
z oddaniem patrzeç sobie w oczy
by na ich dnie
nie wyczytaç
zaczajonego pytania -
czy z∏apià Janka Helen´
Zbyszka
czy tamci zdà˝à
na czas ulotki
6.
mówià ˝e nie nale˝y
niczego przy sobie nosiç
nocà
kiedy wraca∏em od ciebie
patrol skonfiskowa∏ mi
ulotk´ nadziei
na której chcia∏em
wszystko budowaç
7.
ja ju˝ nie jestem ja
swojà to˝samoÊç
ukry∏em u znajomych
pozosta∏ tylko dowód
to˝samoÊci
na pocieszenie
na okazanie
pozosta∏ tylko dowód osobisty
ostatni osobisty przedmiot
jaki posiadam
a i on
mo˝e mnie zdradziç
109
ja ju˝ nie jestem ja
ty ju˝ nie jesteÊ ty
zaczynamy si´ przyzwyczajaç
8.
wszystkie marzenia
o których niedawno
potrafiliÊmy rozmawiaç godzinami
skurczy∏y si´ dziÊ
zbieg∏y do rozmiarów
has∏a
dr˝àcà r´kà
malowanego na murze
9.
zabito w nas coÊ
czego uczyliÊmy si´ latami
by nigdy nie opanowaç
do koƒca
z uczuç zosta∏a tylko nienawiÊç
od której wzrok staje si´ szklisty
a d∏onie niecierpliwie
szukajà wokó∏ siebie
10.
tak ju˝ nie mo˝na ˝yç -
mówisz
po kolejnej porcji
telewizji po kolejnej
porcji gazety
jesteÊmy w sytuacji
bez wyjÊcia
jesteÊmy w sytuacji
o dwóch wyjÊciach
mo˝na przez drzwi
uwa˝ajàc na s∏owa
tropiàc niepos∏uszne
gesty i spojrzenia
110
mo˝na przez drzwi
mo˝na tak˝e przez okno
w przyspieszonym locie
z któregoÊ pi´tra
szukaç ostatniej szansy
pozostania - choç
na kilka sekund -
sobà
11.
coÊ w nas zabito
mo˝e nas samych chocia˝
tego nie wiemy - ˝ywe trupy
przemykajàce
z ulicy w ulic´
z mieszkania do mieszkania
1982
111
***
spójrz
w rogu okna
na kracie
skórka s∏oniny
dla sikorek
dla sikorek
stamtàd
Bia∏o∏´ka 16.12.1981
112
***
powitano nas
chlebem i solà
z chleba
ulepiliÊmy szachy
sól sypaç b´dà
na nasze rany
113
***
dosta∏em pismo
z Centralnego Zarzàdu
Zak∏adów Karnych -
zgodnie z „art. 45 ust. 2
dekretu o stanie
wojennym w zwiàzku
z art. 214 kkw”
mo˝na mnie zastrzeliç
(na przyk∏ad
podczas próby ucieczki)
maj 1982
114
Widzenie
Dorocie
opowiadasz o przyjacio∏ach
którzy pijà za moje zdrowie
i mój powrót
mówisz - dzi´ki nim
nie jestem sama
wiem - oni widujà ci´ cz´Êciej
uczestniczà w naszym rozstaniu
twoich codziennych l´kach
nadziejach i radoÊciach
przede mnà widzà
twoje nowe sukienki
moi przyjaciele
których tak kocham
stajà si´ na chwil´
Êmiertelnymi wrogami
wyrastajà murem
na drodze naszych spojrzeƒ
przez te kilka minut
móg∏bym ich zabiç
115
Z drugiej strony (II)
z poczàtku myÊla∏em
˝e to déj∫ vu
z mocniejszà pointà -
staliÊmy w oknie
zza p∏otu
pozdrowi∏a nas kobieta
unieÊliÊmy d∏onie
w odpowiedzi
„ja wam kurwa
pomacham” - powiedzia∏
˝o∏nierz Wojsk
Ochrony Pogranicza
116
***
zbieramy si´
aby porozmawiaç o kobietach
nie ma w tym niczego
niew∏aÊciwego mo˝e
tylko t´sknota
kobiety o których mówimy
nie sà prawdziwymi kobietami
a wypranymi z dwuznaczników
abstraktami
czasami rozmawiamy tak˝e o Polsce
ale rzadko i szeptem
jak o umar∏ej
117
Chwila
Êni mi si´ d∏uga
zielona aleja
po której mo˝na
iÊç
przed siebie
a nie tylko
w kó∏ko
26.06.1982
118
Drapie˝nik
cz∏owiek siedzàcy miedzy nami
wy∏apuje ukryte
znaczenia s∏ów
próbuje przechwyciç gryps
w którym zapisa∏aÊ
pierwsze s∏owa
naszego syna
jest m∏ody jak ja
jego du˝e spokojne d∏onie
le˝à na blacie sto∏u
jak leniwe zwierz´ta
przyczajone do skoku
119
Fotografia
zwijaliÊmy za sobà
ulice Gdyni
Êwiat le˝a∏ u naszych stóp
w pewnym momencie Korzeƒ
wskaza∏ zak∏ad fotograficzny -
damy zatrzymaç si´ w kadrze
na wiecznoÊç
i b´dzie to portret literatury polskiej
krytyk
prozaik
poeta
to by∏o kilka lat temu
le˝y przede mnà
wymi´te zdj´cie i jest to
portret literatury polskiej
jeden w ukryciu
drugi na emigracji
a wokó∏ trzeciego
wolnym krokiem
przechadza si´ stra˝nik
obozu internowanych
wrzesieƒ 1982
120
Kaba∏a
postawi∏em wszystko na jednà kart´
postawi∏em wszystko na
pi´çdziesiàt dwie karty
˝ycie kruche jak szk∏o
mi∏oÊç kruchà jak szk∏o
przysz∏oÊç jak niepewnà
k∏adk´
121
***
dziesi´cioosobowy patrol ZOMO
w przededniu zapowiedzianych rozruchów
z ufnoÊcià patrzy w przysz∏oÊç
Êmia∏o zdajàc si´ na Êlepy los
loterii paƒstwowej
podawany przez wystraszonà
kioskark´
122
Koszulki
ale kiedyÊ zobaczysz
kiedyÊ po latach
wyciàgniemy z dna szafy
za∏o˝ymy na siebie (je˝eli
pozwolà na to rosnàce
wcià˝ brzuchy) stare
koszulki z wyblak∏ym napisem
SOLIDARNOÂå
i byç mo˝e odwa˝ymy si´
nawet wyjÊç w nich na miasto
12 listopada 1982
123
Litera
wokó∏ le˝a∏y zastrzelone zwierz´ta s∏ów
pachnia∏o st´chliznà i trupim odorem kartek
telefon ostrym dzwonkiem wwierca∏ si´ w uszy
urz´dniczka cenzury zaciska∏a palce
na maszynopisie moich umar∏ych wierszy
musieliÊmy zdjàç osiemnaÊcie tekstów
pan rozumie jest mi naprawd´ przykro
ale ma pan jeszcze szans´
niech pan tylko zmieni S∏owo:
„stocznia” na „zak∏ad”
„przes∏uchanie” na „rozmowa”
„grypsy” na „listy”
„Bia∏o∏´ka” na „Czarnolas”
a w wierszu o hipisach
to niebo rozdzierane palcami
w kszta∏cie litery „V”
na t´ liter´ - zacytowa∏a z pami´ci -
nie zaczyna si´ ˝adne polskie s∏owo
przecie˝ to nieprawda - pomyÊla∏em
stojàc w drzwiach urz´du cenzury w mieÊcie B.
stojàc na progu wilgotnego cienia
i nagrzanej ulicy widzàc jak patrol
prowadzi ch∏opca
który smarowa∏ liter´ na murze
124
Konwencja
morderca wraca
na miejsce zbrodni
(jak w kiepskiej
powieÊci kryminalnej)
rozmawia z matkà ofiary
„ta Êmierç - mówi -
boli mnie tak˝e
co mog´
dla pani uczyniç”
„chcia∏abym spojrzeç
panu w oczy” -
odpowiada kobieta
podpierajàc si´
cienkimi stru˝kami ∏ez
powoli unoszà si´
ciemne szk∏a
125
Lato 1982
a wi´c jestem
po kilku miesiàcach nieobecnoÊci
jestem
id´ ulicà t´tniàcà s∏oƒcem
i echem kroków uzbrojonych patroli
w Êrodku Europy
z prawem do swobodnego przemieszczania si´
w obr´bie paƒstwa
z wy∏àczeniem terenów przygranicznych
a tak˝e z prawem do pytania
o dziesi´ç milionów wspó∏uczestników
nagle minionych zdarzeƒ
o dziesi´ç milionów ludzi którzy
kilka miesi´cy temu
na widok Êniegu i czo∏gów
zamkn´li si´ w bunkrach mieszkaƒ
pytam w swoim imieniu
i to jest sfera mojej prywatnoÊci
lecz po chwili wkraczam na ubity trakt
spraw publicznych
i pytam o to samo w imieniu
bitych i zabitych
wi´zionych i Êciganych
w waszych d∏oniach lekko dr˝y
kieliszek wódki
zw´˝ajà si´ siatkówki oczu
odwracacie wzrok
pytanie zawisa w pró˝ni
staje si´ retoryczne
i tylko czasem któryÊ z was
wyciàgnie d∏oƒ i powie -
a deszczu
jak nie by∏o tak nie ma
126
***
daj zasnàç kobiecie
po ci´˝kim dniu
niech na ko∏drze u∏o˝y
r´ce wyciàgni´te
kilogramami zakupów
daj cisz´ m´˝czyênie
po godzinach zgie∏ku
niechaj zajmie go
rubryka sportowa
telewizyjny serial
i jeÊli musi byç kropla goryczy
daj jà tym którzy szukajà
którzy nie Êpià po nocach
nad roz∏o˝onym pasjansem
127
Ka˝dy wieczór koƒczy si´ wierszem
jest wieczór nad pokojem unosi si´
zapach kawy myÊli stajà si´ jasne
teraz mo˝na podjàç wyzwanie kartki papieru
napisaç wiersz o Êmierci ksi´dza Popie∏uszki
owinàç wokó∏ pióra wers szosy
podkreÊliç mocnym rymem pi´Êci kapitana Piotrowskiego
zamknàç metaforà cia∏a spadajàcego
w wykrzyknik Wis∏y
potem z g∏owà opartà na d∏oni zapaliç papierosa
w ten sposób - panowie - przechodzi si´
do literatury
128
Dzi´kuj´ ci Adolfie
rewizyjne procesy historii uniewa˝niajà sàdy wspó∏czesnych
po latach z∏o mo˝e okazaç si´ dobrem
i odwrotnie - boski Kaligula przemienia si´
w wariata ze sk∏onnoÊciami do sadyzmu
a policyjny prowokator Jakub Szela w bojownika
o sprawiedliwoÊç spo∏ecznà
up∏yw czasu zmienia znak
z ujemnego na dodatni i nic nie pomogà
odwo∏ania tych co pami´tajà jak by∏o
oÊmielony tym faktem dzi´kuj´ Adolfowi Hitlerowi
za drugà wojn´ Êwiatowà po której
mój ojciec pozna∏ mojà matk´
w zapad∏ym kàcie kraju gdzie ich rzuci∏a
tak zwana historia
równie˝ dzi´ki niemu przybyli tu
skoÊnoocy rycerze jutra z wizerunkiem
Józefa Stalina wyrytym w sercach
ze starym marzeniem o podboju Europy
129
Chcia∏bym wiedzieç co mnie czeka
Ince i Jackowi
to mo˝e byç Kleparz ˚oliborz lub Wrzeszcz
to mo˝e byç ka˝de miejsce w kraju do którego
nie powrócisz kiedyÊ nazywa∏o si´ to paleniem
mostów jak b´dziemy nazywali to dzisiaj
to mo˝e byç Pary˝ Bruksela lub Monachium
ka˝dy adres pod którym mo˝na ci´ zastaç
powiedz jak to jest kiedy si´ wie
˝e nie mo˝na wróciç ˝e jest za póêno
˝e nie ma do czego czy obraz dawno
nie widzianych ulic nabiera ostroÊci
czy niknie w mgle zapomnienia czy wracajàc
we Ênie ogarnia ci´ wzruszenie czy wzruszasz
ramionami a zostawieni starzy przyjaciele
pierwsza dziewczyna rodzice jak to jest
nie pytam bez powodu nie chc´ rozdrapywaç
byç mo˝e istniejàcych ran lecz powiedz jak to jest
tu mo˝na ju˝ tylko nienawidziç
wi´c chcia∏bym wiedzieç co mnie czeka
jaki Êmiech jakie ∏zy
130
Wyrok Êmierci
panu Zdzis∏awowi Najderowi
rozmowa z cz∏owiekiem skazanym na Êmierç
ma w sobie coÊ z doÊwiadczenia mistycznego
mimo woli wypatrujesz w jego twarzy
oznak rozk∏adu
bystry wzrok i trafne uwagi nie pasujà
do prostych wyobra˝eƒ o sposobach
zachowania si´ ludzi martwych
i tylko opadajàca powieka
tik którego nie potrafi opanowaç
staje si´ cienkà granicà
˝ycia i Êmierci
wi´c siedzisz patrzysz mu w twarz
i pozwalasz by styg∏a kawa
na stoliku mi´dzy wami
131
Mój monolog i zdziwiony rówieÊnik
Manfredowi
kazano mi ciebie nienawidziç
z twoich d∏oni wyczytaç mo˝na
czerwonà map´ krwi
urodziliÊmy si´ jako wrogowie
to naturalne jak para
wydobywajàca si´ w ust
podczas rozmowy w zimowy wieczór
kazano mi ciebie nienawidziç
podajàc powód najprostszy
i wystarczajàcy -
jesteÊ Niemcem
natomiast ja jestem Polakiem
w moim j´zyku Polak
znaczy niewinny
132
***
wzrusza si´ s∏uchajàc
starych ˝ydowskich pieÊni
spaceruje po nie istniejàcych nitkach
ulic getta szukajàc Êladów
zamordowanego narodu
gdy si´ upije bierze do ràk gitar´
Rebeka Miasteczko Be∏z
i p∏aczàc mówi do siebie - Dawidku
biedny Dawidku
gdyby by∏ Amerykaninem
(co zdarza si´ w jego snach)
z rozpaczà mówi∏by
o zag∏adzie bizonów
133
Aleksander Ragtime Hall
to by∏o tu˝ nad ranem
gdy z g´stej mg∏y snu wy∏oni∏ si´
Aleksander Hall
z okruchem ciastka na brodzie
z ksià˝kà na kolanach
i perspektywà wi´zienia przed sobà
zrobi∏o mi si´ go ˝al
tak zwyczajnie
jak czasem wspó∏czuje si´
ludziom wierzàcym w fantomy
nie mów Aleksandrze
˝e istnieje Polska
równie dobrze móg∏byÊ powiedzieç
˝e istnieje Bóg
Bóg i Polska
to poj´cia puste
i tylko zbierajà w sobie
nasze nocne l´ki
podczas tej rozmowy
za oknem zauwa˝y∏em statek
przygotowany do rejsu
marynarze zwijali cumy
morze wyciàga∏o po nich
swe d∏onie
134
***
nie odtràcajcie nas
s∏abych poetów
to prawda
piszemy kiepskie wiersze
ale mo˝e i one
sà potrzebne
ludzie czytajà arcydzie∏a
ale czytajà
i nasze kalekie strofy
je˝eli poezja jest
rzeczywiÊcie potrzebna
to przecie˝ i tak
nikt nie pozna jej tajemnicy
135
Rozmowa z poetà
w milczenie wdar∏em si´ pytaniem
które dawno powinno paÊç -
co robiç przecie˝
kiedyÊ nas puszczà
co robiç
odpowiedzia∏ nie wprost;
mam pi´çdziesiàt pi´ç lat
mo˝e uda mi si´ prze˝yç
jeszcze pi´ç
mog´ pozwoliç sobie na luksus
prze˝ycia ich godnie
ale ty jesteÊ m∏ody
przed tobà droga
dopiero si´ rozwija
nie wyciàgnà∏ d∏oni
nie rzuci∏
ratunkowego ko∏a s∏ów
powiedzia∏ coÊ
co nic nie u∏atwia
136
Powa˝ne ostrze˝enie
trzynastego lipca tysiàc dziewi´çset
osiemdziesiàtego drugiego roku w Komendzie
Sto∏ecznej t∏umaczono mi
˝e powinienem byç grzeczny
je˝eli nie chc´ wróciç tam
skàd w∏aÊnie wyszed∏em
a przede wszystkim powinienem
zmieniç towarzystwo -
wÊród moich przyjació∏
jest zbyt wielu ˚ydów
to sà jeszcze ˚ydzi - pomyÊla∏em
z ulgà witajàc nagrzanà ulic´ - co
trzyma ich w kraju
który tak nienawidzi
137
Pociecha
mój dwuipó∏roczny syn
wyjada ziemi´
ze skrzynek na balkonie
pozwala mi to z ufnoÊcià
spoglàdaç w przysz∏oÊç -
byç mo˝e uda mu si´
prze˝yç nast´pne trzydzieÊci par´
lat socjalizmu
138
Na motywie z Cohena
ka˝de twoje przyjÊcie
jest jak otwarcie okna
w dusznym pokoju
a ona przy tobie
zaczyna si´ czuç kobietà
nie uda∏o si´ nam byç razem
chocia˝ chcia∏em
byç mo˝e nie potrafi´
byç mo˝e naprawd´
to ja jà skrzywdzi∏em
dlatego wpadaj
najlepiej jak dziÊ - pod wieczór
a ja ukradkiem
spod lampy
b´d´ patrzy∏ jak moja ˝ona
przeobra˝a si´ w kobiet´
139
Kilka s∏ów o strachu
ja pochylony nad talerzem ruskich pierogów
pozdrawiam ciebie jedzàcego ostrygi
i wiesz dobrze ˝e nie chodzi o ró˝nic´ kultur
ani o ró˝nic´ kuchni bowiem jedyne
co nas naprawd´ dzieli to ró˝nica strachu
mój strach jest ma∏ym strachem
jest realny jak echo nocnych kroków
dzwonek u drzwi ma kszta∏t pa∏ki lub ∏omu
mój strach skazuje mnie na obracanie si´
w kr´gu rzeczy ma∏ych i prymitywnych
twój strach to metafizyka wielka tajemnica
w której mieÊci si´ Bóg koniec Êwiata
i twoja Êmierç
byç mo˝e zabrzmi to g∏upio ale czasami naprawd´
chcia∏bym umieç baç si´ jak ty
140
List do m∏odego hydraulika z Hamburga
dziwi´ si´ ˝e mia∏eÊ ochot´
poÊwi´ciç par´ marek
i troch´ czasu aby wyszukaç
wÊród prze∏adowanych pó∏ek
sklepu za rogiem
tych kilka rzeczy
z którymi potem
poszed∏eÊ na poczt´
by nadaç paczk´ do mnie - nieznajomego
myÊla∏em - i po có˝ tyle
twojego zachodu
dla mojego wschodu
i tylko ostatnie gazety
wychodzàce w moim umierajàcym kraju
próbujà mnie przekonaç ˝e paczka
którà w tej chwili niesiesz na poczt´
jest kompensatà
bo tak naprawd´
to chcia∏byÊ mnie zabiç
141
Nie jestem poetà
wie pan dr˝´ o losy Êwiata -
powiedzia∏ z uÊmiechem poeta
- to mój obowiàzek -
doda∏ po chwili
nigdy nie dr˝a∏em o losy Êwiata
nie wiedzia∏em ˝e powinienem
czasami tylko ba∏em si´ o Adama
czy da sobie rad´ ze sobà
o Ann´ czy znajdzie spokój
z tamtym m´˝czyznà
o Andrzeja czy wyjdzie z koszmaru
w który wpad∏
skromny uÊmiech poety
jasny pokój
tysiàce ksià˝ek
na pustym stole bia∏a kartka
i czarny d∏ugopis
nie jestem poetà
czasami tylko wiersz
myÊli mnà
142
Trudno o lepsze wyt∏umaczenie
Sophie zm´czona sklepami
ciàgnie Ew´ do najbli˝szej kawiarni
z tarasu
leniwie palàc papierosy
wpatrujà si´ w gwar Pary˝a
ten obrazek wyglàda realnie
a przecie˝ nie ma Pary˝a
kolorowe pocztówki
Krzysztofie
to zwyk∏e oszustwo
handlarzy marzeniami
a wi´c dwie kobiety jak widma
unoszà si´
wÊród fantasmagorycznych ulic
a wi´c to sen zaledwie
z którego si´ nie przebudzimy
143
Opis
1.
znacie ten pokój pe∏en porozrzucanych ksià˝ek
stert gazet pod Êcianami nigdy nie by∏em
tu sam jak çmy zlatywaliÊcie si´
do p∏onàcej Êwiecy okna zgarnialiÊcie papiery
z biurka by zrobiç miejsce na szklanki
i rozmow´ wÊród niedopa∏ków
na obt∏uczonym talerzyku wala∏y si´
wasze zwàtpienia kobiety z innymi
odchodzi∏y w mg∏y poranków
upadki okazywa∏y si´ ostatecznymi
mój pokój stawa∏ si´ altanà zwierzeƒ
porastajàcà bluszczem chaotycznych s∏ów
poÊród tego ja - z kieszenià
pe∏nà chusteczek i dobrych rad
2.
jest noc wasze mieszkania wabià jak witryny
zamkni´tych sklepów automat telefoniczny
cierpliwie przyjmuje monety s∏ów
na wpó∏ zjedzona ksià˝ka telefoniczna
bezradnie rozk∏ada okaleczone stronice
to nie jest moje miasto
to nie jest moja ulica
chocia˝ od lat depcz´ jej bruk
z kieszeni wyciàgam pocztówk´
z nie istniejàcego miasta Pary˝
o jeden z budynków zaczepiam p´tl´ nadziei
u kresu nocy i u kresu ulicy p∏onie latarnia
jak brzytwa której trzeba si´ chwyciç
w potrzebie
przytulam policzek do jej ch∏odnego s∏upa
bàdê mojà siostrà - mówi´ lecz
nie ma we mnie ani jednej ∏zy
144
3.
wydawa∏o mi si´ ˝e jestem silniejszy
˝e tylko wy potrzebujecie oparcia
˝e potrafi´ iÊç bez protez cudzych s∏ów
zbyt póêno zrozumia∏em ˝e to nieprawda
nagle zmieni∏y si´ strony Êwiata
zabrak∏o Êciany o którà mo˝na si´ oprzeç
kiedy próbuj´ ubraç to w s∏owa
przerywacie by opowiedzieç o k∏opotach
z za∏atwieniem lodówki
krztuszàcym si´ silniku samochodu
rzadkiej kupce dziecka
wiem
jedni sà od mówienia inni od s∏uchania
role rozdano ju˝ dawno i ka˝da próba zmiany
jest towarzyskim nietaktem
4.
tej nocy nie spa∏em
wiele godzin przy cienkiej Êcianie
∏owi∏em jej Êmiech po raz pierwszy radosny
przyt∏umiony g∏os przyjaciela
w∏aÊciwie powinienem si´ cieszyç
nareszcie by∏a szcz´Êliwa
5.
zjawi∏ si´ tutaj nagle
jak przyniesiony na skrzyd∏ach jaskó∏ek
sta∏ si´ jednym z nas choç
by∏ nierealny jak sen bardziej motyl ni˝ cz∏owiek
pewnej nocy z ujmujàcym uÊmiechem
pozbawi∏ mnie ˝ycia (naprawd´ by∏a ˝yciem)
i wtedy zrozumia∏em to nag∏e pojawienie
nie zszed∏ ze szczebli jaskó∏czych skrzyde∏ lecz
z kart powieÊci przyjaciela
stàd w miejsce serca papier ze stygmatami czcionek
145
wi´c odejdê wczorajszy bracie
wracaj skàd przyszed∏eÊ
i nie zapomnij no˝a
na którym Êwie˝y Êlad
mojej krwi
6.
próbuj´ zrozumieç jak to si´ sta∏o
spokojnie roz∏o˝yç win´ bowiem
nic nie jest proste (wiem
z nas dwojga jestem w lepszej sytuacji
mój ból mog´ rozpisaç na wersy
z∏apaç za serce pokazaç ˝e jestem cholernie
obiektywny a w ka˝dym razie ˝e si´ staram)
próbuj´ zrozumieç jak to si´ sta∏o
mo˝e by∏o za ma∏o s∏ów ale trudno je z siebie
wydobyç wiedzàc ˝e i tak wszystko co wa˝ne
jest poza nimi albo odwrotnie mo˝e by∏o
za wiele s∏ów ale trudno je w sobie dusiç wiedzàc
˝e i tak wylejà si´ z si∏à wiosennej powodzi
próbuj´ zrozumieç jak to si´ sta∏o
byç mo˝e jej by∏o wszystko jedno z kim
i mnie by∏o wszystko jedno z kim
byle tylko nie zostaç samemu gdy nagle
w pokoju zgaÊnie Êwiat∏o byle by∏o z kim
rankiem kilka zdawkowych s∏ów zamieniç
byle czasami poczuç dotyk d∏oni na policzku
czyjeÊ palce we w∏osach
7.
przede mnà prostokàt nieba
wpi´ty w bia∏e framugi nocy
chmary ptaków przywo∏ujà s∏oƒce
ciemnoÊç powoli zwija si´
w k∏´bek snu
w oknie naprzeciw
stara kobieta powierza swà nagoÊç
Êwiadkowi zwierciad∏a
146
147
nie wie ˝e jestem
jego cichym wspólnikiem
jej ci´˝ko wiszàce piersi
sà krótkà historià gatunku
w której odczytuj´
tak˝e swój los
d∏onie spoczywajà
na p´czniejàcym brzuchu
który t´skni by znów byç
czyjàÊ ko∏yskà
mi´dzy nas cicho wkrada si´ Êwit
wieczna u∏uda samotnych
liczàcych na cud
nadciàgajàcego dnia
wyciàgam r´ce ku kobiecie
stojàcej przed lustrem
w tym geÊcie
jest Êmieszny patos t´sknoty
przyjdê do mnie
lub ja przyjd´ do ciebie
by wspólnie odmówiç
modlitw´ nagoÊci
148
Kto wygrywa - kto przegrywa
za „Bóg tak chcia∏”
za „jakoÊ to b´dzie”
za „przecie˝ to ˚yd”
za „jeszcze nie zgin´∏a” kiedy zgin´∏a
za stosy niedobrych wierszy przyjació∏
za r´ce zaciÊni´te w kieszeniach
za dzwonki porannych rewizji
za martwe twarze przed kapliczkami telewizorów
za fanatyzm krzy˝y
za codziennà porcj´ zapominania
za cichà nienawiÊç serc
za bezsilne ∏zy m´˝czyzn
za r´ce kobiet siatkami do kolan wyciàgni´te
za odwag´ do ostatniej kropli wódki
za krótki sen w wi´zieniach
za kobiety oczekujàce powrotów
za nawóz gazet ka˝dego dnia
za naszà i waszà ucieczk´ w sen
za bezkarnoÊç morderców
za s∏owa pozbawione znaczeƒ
za nag∏e nawrócenia pozbawionych nadziei
za ucieczki w azyle bram
za dobrowolne odejÊcia w Êmierç
za gesty w miejsce myÊlenia
za histerycznà megalomani´
za g∏upot´ uprzedzeƒ
za groby i przedmurze
za brak perspektyw na nast´pny dzieƒ
za tych którym si´ r´ki nie podaje
za tych którzy ci´ jeszcze kochajà
za to ˝e ciebie nie ma
- odpierdol si´ Polsko
1984
Kartka z ˝yciorysu
w kieszeni spodni
wygrzebanych z dna szafy
znalaz∏em kartk´ papieru
na której
zanotowane by∏o moje ˝ycie
„kup chleb
w∏oszczyzn´
rzodkiewki
sa∏at´
kilo jab∏ek
dwa kilo kartofli
i wyrzuç Êmieci
obiad jest na patelni”
150
Do Piotra Bratkowskiego list goƒczy
nadziei
Nie bàdê zbyt pewien, czy nie jestem z tobà
Walt Whitman
nasze wiersze sà po to by je rozdaç
wÊród przyjació∏ - powiedzia∏eÊ
to by∏o dawno temu kiedy
noszenie znaczka SolidarnoÊci nie by∏o
powodem do wstydu a aktem
odwagi
to by∏o dawno temu - Marcin Âwietlicki
nie by∏ jeszcze poetà gra∏
w okr´ty pod ∏awkà na lekcji matematyki
to by∏o dawno - wypita wódka
nie by∏a zapowiedzià
kaca a wielkiej przygody
czytywaliÊmy màdre ksià˝ki
umawialiÊmy si´ z dziewczynami do kina
i z ch∏opakami na wódk´
s∏uchaliÊmy nowych p∏yt i wydawa∏o si´ nam
˝e Êwiat le˝y u naszych stóp
dziÊ zasypiamy nad ksià˝kà
a kac odbiera ch´ç do ˝ycia
i tylko czasem budzi nas
w Êrodku nocy t´sknota której
nie potrafimy nazwaç
i bolà nas plecy
jakby ros∏y skrzyd∏a
a to tylko sztywnieje kark
schylony nad biurkiem
151
lecz mo˝e nie wszystko stracone
niech goni ci´ mój list goƒczy
niech p´dzi p´dzony nadziejà
pos∏uchaj Piotrze spróbujmy raz jeszcze
wznieÊç w gór´ szklanki rozmowy
wzbiç si´ w niebo
oddaliç miasto skaczàce do oczu
tytu∏ami gazet miasto
z którego wycieka krew chciwie
wch∏aniana przez bruk
za nami miasto - przed nami Êmierç
i w tylu miejscach jednoczeÊnie
odpowiedzi których nie udzieli∏y gazety
ziemia obiecana nam wszystkim
s∏owa które znaczà co znaczà
i zwiastowana dzwonkiem u drzwi
dobra nowina
i to koniec - jedyny mo˝liwy poczàtek
152
Lekcja poetyki
doktor Tadeusz Komendant podczas zaj´ç z poetyki
na Uniwersytecie Warszawskim powiedzia∏
wskazujàc na mnie - oto ˝ywy poeta - i poleci∏
studentom zanalizowaç mój wiersz
ws∏uchiwa∏em si´ w cisz´ odwróci∏em
wzrok ku oknu leniwe
p∏atki Êniegu przebija∏y si´ przez szaroÊç
poranka wirujàc w powietrzu
nieÊmia∏y uÊmiech dziewczyny z czwartej
∏awki kaza∏ mi rozstaç si´ z bielà
czeka∏em na jej s∏owa
na wa˝kà analiz´
zapisanych niegdyÊ snów
- czy pan zawsze pisze
takie smutne wiersze - zapyta∏a
a p∏atki Êniegu
dalej i dalej
miarowo i lekko
153
Pociàg
Ewie i Henrykowi
za oknem migota∏y op∏otki Polski
gdy otar∏a si´ o mnie
kobieta to by∏ przypadek
przejÊcie tak wàskie
i wagon ko∏ysze
to trwa∏o tylko chwil´
lecz pomyÊleliÊmy o tym samym
w mgnieniu oka ˝ycie
mog∏o potoczyç si´ inaczej
nie sta∏o si´ nic
kobieta znikn´∏a w przedziale
mo˝e to by∏o snem
a realny jest tylko pociàg
i zbli˝ajàce si´
wie˝e Krakowa
154
By nie obudziç
szczelnie zaciàgni´ta firanka
Êwiat∏a przyt∏umiony kràg
krzyk który próbujemy wyraziç szeptem
by nie zbudziç dzieci
by nie zbudziç sàsiadów
by nie zbudziç z∏ych mocy
które te kilka chwil szcz´Êcia
mogà zamieniç w ból
155
***
Wojtkowi Cesarskiemu
z tego wzgórza miasto
przypomina∏o samobójc´
z podci´tych ˝y∏ ulic
wycieka∏y Êwiat∏a samochodów
zesch∏e liÊcie jak myszy
umyka∏y spod stóp
szelest za mnà
przede mnà
po bokach
jak d∏ugo jeszcze
iÊç b´d´ musia∏
by znaleêç drzwi
których i tak nikt
przede mnà nie otworzy
a wi´c iÊç nadaremno
i jakby bez celu (w ten sposób
proste czynnoÊci ˝yciowe
stajà si´ ∏atwà metaforà filozofii)
nagle mur kamienicy
zaskoczy∏ napisem
„kawa bez complety
jest jak krzy˝ bez Chrystusa”
pomyÊla∏em
˝e profanacja by∏aby wi´ksza
gdyby to odwróciç
156
***
siedzia∏a na tapczanie
z nieod∏àcznym papierosem w ustach
- po tych schodach nie da si´
znieÊç na noszach - powiedzia∏
lekarz do mnie i do ojca - niech
ka˝dy z nas chwyci
za jeden róg koca
i tak spróbujemy
- nie dacie rady - wyszepta∏a mama
do dziÊ nie wiem
czy mia∏a na myÊli
zniesienie do karetki
czy ˝ycie bez niej
157
Simon Wiesenthal odpowiada na pytanie
dziennikarza
gdyby nie by∏o Hitlera
by∏bym emerytowanym architektem
we Lwowie
w niedzielne popo∏udnia
przechadza∏bym si´ po mieÊcie
z odrobinà dumy pokazujàc wnukom
domy które projektowa∏em
gdyby nie by∏o Hitlera
wiedzia∏bym gdzie jest
grób mojej matki
158
Spacer
stara kobieta opar∏a
wzrok o witryn´ sklepu
wiatr czesa∏ jej w∏osy
oczy g∏adzi∏y stos cytryn
na poskr´canych liczyd∏ach
palców
mierzy∏a si´ z cenà
wystarczy chwila s∏aboÊci -
plasterek cytryny
cienki jak hostia
159
Przespa∏aÊ si´ z tamtym
facetem - mówi´
- przespa∏aÊ si´ z tamtym facetem -
mówi i zawiesza g∏os
jakby nie wierzy∏ ˝e to prawda
(to prawda)
jakby pyta∏ dlaczego
a tamten facet by∏
szansà by
udowodniç sobie ˝e jestem wolna
˝e nie czekam kiedy wreszcie przyjdzie
(a czekam)
a jak jest rzucam
okiem na zegar wtulony mi´dzy ksià˝ki
widzàc ˝e zbli˝a si´ chwila
kiedy odejdzie do ˝ony
(zawsze odchodzi)
jestem skazana na samotnoÊç
i czekanie
nie jest to rola
która zadowala kobiet´
- taƒczy∏aÊ nago przed lustrem - mówi - taƒczy∏am
nago przed lustrem
w pustym mieszkaniu
przy zgaszonych Êwiat∏ach
obserwowa∏am podrygujàce sutki
i k´pk´ w∏osów u zbiegu ud
(chcia∏by mnie takà widzieç)
z ka˝dà sztukà bielizny
zrzuca∏am z siebie ból
samotnoÊç
i rozczarowanie
160
facet z którym
si´ przespa∏am poszed∏
on jeszcze nie przyszed∏
(chyba nie przyjdzie)
z ka˝dà sztukà zrzucanej bielizny
stawa∏am si´ wolna
stawa∏am si´ lekka
161
Ojczyzna Ob∏oków
po raz kolejny umiera∏o miasto
ulice zw´˝a∏y si´ jak ˝y∏y zawa∏owca
wszyscy spali
˝adne okno
nie by∏o latarnià morskà
nicià Ariadny brzytwà której
chwytamy w rozpaczy
- tak dalej nie mo˝na - powiedzia∏ Janusz
trzeba znaleêç punkt zaczepienia
port do którego mo˝na zawinàç
miejsce do którego si´ wraca
zapukaliÊmy tam w Êrodku nocy
drzwi uchyli∏y si´ lekko skrzypiàc
w progu sta∏a ciep∏a od snu
Ojczyzna Ob∏oków
stó∏ czeka∏ na nasze ∏okcie
w kubkach dymi∏a herbata
przez chwil´ wydawa∏o si´
˝e nie potrzeba niczego wi´cej
162
***
pot oblepia∏ nasze cia∏a
stan´liÊmy w oknie
i unios∏em w gór´ p∏onàcà zapa∏k´
- teraz chwila dla sàsiadów z przeciwka
- niech tak b´dzie -
powiedzia∏aÊ stojàc nago
na tle migajàcego p∏omienia
wzywajàc ulic´ na Êwiadka
jakbyÊ chcia∏a noc przygarnàç
do swych niewielkich piersi
163
Dojrza∏y m´˝czyzna budzi si´
w Êrodku snu
mam czterdzieÊci dwa lata
i wszystko
za sobà nie sàdz´ by czeka∏y mnie
wielkie uniesienia
a jednak nie potrafi´ przestaç myÊleç
o piersiach które móg∏bym
pieÊciç - spójrz jak
twardniejà sutki
o k´pce w∏osów - spójrz
nadciàga wilgoç
mam czterdzieÊci dwa lata
chwilami
jestem m∏odym ch∏opcem
i budz´ si´ w Êrodku snu
o kobietach
164
***
jej brzuch
by∏ kiedyÊ twardy p∏aski
i spr´˝ysty
dziÊ t∏uszcz
znaczy na nim
fa∏dy czasu
- nasze kobiety si´ starzejà -
powiedzia∏eÊ wpatrzony
w pe∏nà s∏ów popielniczk´
to prawda
lecz czy ma to
jakiekolwiek znaczenie
165
***
kiedy zastrzelono Che Guevar´
nie wzruszy∏o to tych
o których walczy∏
jedynie o stolik paryskiej kawiarni
rozbi∏o si´ kilka ∏ez
kiedy my b´dziemy umieraç
pozostanie po nas cisza
jak po narodach
których j´zyków
nikt nie pami´ta
166
Noc piersi
ta noc mia∏a si´ zmieniç
w list do umar∏ej
lub przyjaciela za morzem
lecz nic z tego nie wysz∏o
rysowa∏em twoje piersi
najpierw spod o∏ówka wy∏oni∏a si´
prawa
nieÊmia∏o zerkajàc
z rozpi´tej bluzki
potem lewa
wstrzàsana
rytmem serca
167
Og∏oszenie
M∏ode ma∏˝eƒstwo (33, 39 lat)
pozna pana do 40 lat, lubiàcego seks.
Fotooferty mile widziane. (z prasy)
odezwij si´
to ciebie wo∏amy
z otch∏ani miasta
przyÊlij fotografi´
(je˝eli lubisz seks)
przeczytaliÊmy ju˝ wszystkie ksià˝ki
tulàce si´ na regale
wypróbowaliÊmy tyle pozycji
˝e dziÊ nawet nasze rozmowy sà tylko
leniwym tenisem
z pi∏eczkà s∏ów
odpowiedz
b´dzie nas troje
i tyle nowych mo˝liwoÊci
168
Rozmowa z kobietà
jestem jak papier Êcierny
chropawy
szorstki
spójrz; telefon jak wà˝
pr´˝y si´ do skoku
telefon jest po to by powiedzieç
tak - nie
przyjd´ - nie przyjd´
nied∏ugo - jutro
a nie po to by mówiç
p∏akaç
wzdychaç
wyznawaç
jestem jak papier Êcierny
nie do przytulania
nie do g∏askania
spójrz; za twym oknem
latarnie uk∏adajà si´
w p∏onàcy bukiet
wi´c po co ci kwiaty
pos∏uchaj; miejsce kwiatów
jest na ∏àce
kwiaty w wazonie majà w sobie
coÊ z pornografii dzieci´cej
jestem jak papier Êcierny
nie do mruczenia
nie do wyznaƒ
spójrz; p∏atki Êniegu
jak pudle bia∏e
∏aszà si´ do twoich stóp
169
wi´c po co ci moje pieszczoty
kanciaste
niezgrabne
jestem jak papier Êcierny
na twych palcach
kropelek krwi
widz´ kilka
170
Meldunek o stanie wód
Wis∏a podesz∏a pod Wawel
by∏ wieczór pali∏o s∏oƒce
na si´gajàcych kolan workach z piaskiem siedzieli
ludzie patrzàc w rzek´
by∏o to coÊ w rodzaju pikniku
w oczekiwaniu na katastrof´
lato 1997
171
***
samochód zanurza∏ si´ w noc
znad asfaltu
unosi∏a si´ lekka mg∏a
jakby wstawali umarli
172
Dwoje pisarzy
z Raymonda Chandlera
ka˝de twoje s∏owo zatrzymuj´
mi´dzy kartkami pami´ci
ka˝de twoje s∏owo jeszcze
si´ przyda
ka˝de twoje s∏owo obróc´ na swà obron´
w ksià˝ce którà pisz´ od lat
ka˝de twoje s∏owo ukradkiem
popijam ∏ykiem whisky
a kiedy tych ∏yków
zbierze si´ na wielkà oboj´tnoÊç
myÊl´ ˝e ty robisz to samo i ˝e
nasze ˝ycie nasze k∏ótnie i pojednania
to tylko powieÊç grafomana
czasami wtedy p∏acz´
173
***
to lekkie pukanie w okno
to nie Êmierç jeszcze
to tylko ga∏´zie drzew
brz´k naczyƒ w kuchni
nag∏y p∏acz telefonu
w sàsiednim pokoju
niespokojne szepty ksià˝ek
poza tym cisza
Êmierci nie ma - ˝eby napisaç
takie zdanie
trzeba byç bardzo m∏odym chocia˝
w jakimÊ sensie to prawda
bo nie ma Êmierci
jak ze Êredniowiecznych rycin
w kapturze i z kosà
Êmierç to m∏oda dziewczyna
która idzie przez park
w zwiewnej sukience w grochy
beztrosko machajàc torebkà
to lekkie pukanie w okno
to nie Êmierç jeszcze chocia˝
jeÊli wyt´˝ysz wzrok zobaczysz
jak zbli˝a si´
tanecznym krokiem
jesieƒ 1996
174
Zapiski po wieczorze autorskim
1.
to prawda
wiersze pisze si´
dla siebie
ale czasami mi∏o
kiedy zatrzymasz si´
nad którymÊ z nich
zamyÊlisz
uÊmiechniesz
lub coÊ w tym rodzaju
2.
nie rozumiem sieci pytaƒ
którà zarzucacie na mnie
jakbyÊcie chcieli mnie oswoiç
tak naprawd´
nie wiem czym jest poezja
mo˝e tylko rozmowà
z tobà
(z ka˝dym tobà)
175
Vera Wollenberger czyta swojà teczk´
w archiwach Stasi
Ewie Milewicz
jeszcze tylko lekkie muÊni´cie brwi kredkà
wyd´cie ust rzut oka w lustro
ciep∏y poca∏unek na policzku m´˝a
(z uÊmiechem powiedzia∏: powodzenia)
i mo˝na iÊç na randk´ z przeznaczeniem
na progu dawnego gmachu tajnej policji
ostatnie wahanie - czy rzeczywiÊcie chc´ czy powinnam
wiedzieç to co tak skrz´tnie skrywano przede mnà
czy udêwign´ swojà tajnà przesz∏oÊç
swojà niejawnà mnie
po kilkunastu minutach by∏o za póêno
na wahania opas∏e tomy akt
czekajà na plastikowym stoliku
dr˝àca r´ka odwracajàca strony
kto by∏ przyjacielem kto wrogiem
komu s∏usznie ufa∏a
kto jej zaufanie przelewa∏ w donosy
na kolejnej stronie Vera Wollenberger
rozpozna∏a drobne pismo m´˝a
przyszpilone do akt motyle zwierzeƒ
pierwsza myÊl - przejÊç nad tym do porzàdku dziennego
zapomnieç udawaç ˝e si´ nie czyta∏o
na jednej szali z∏amane zaufanie
na drugiej szali mi∏oÊç wià˝àcà przez lata
na jednej dzieci na drugiej gniew
176
lecz czy mo˝liwa jest mi∏oÊç bez zaufania
- pomyÊla∏a idàc przez Normannenstrasse
w ∏zie jak w okruchu szk∏a
za∏amywa∏ si´ promieƒ s∏oƒca
177
Zm´czona ziemia
nie opowiadaj mi o s∏owiaƒskiej duszy
polskoÊci od pokoleƒ i czystoÊci rasy
przez t´ ziemi´ przez setki lat
w stukocie koƒskich kopyt
i szumie gàsienic
przewala∏y si´ obce wojska
palàc miasta i ognie przy drogach
a nasze przera˝one babki
rozk∏ada∏y przed nimi nogi
w nadziei na uratowanie dobytku i ˝ycia
przez t´ ziemi´ przez setki lat
przemieszcza∏y si´ tabory kupców
o dziwnym j´zyku i obyczajach
a nasze chciwe babki
rozk∏ada∏y przed nimi nogi by zdobyç
chusteczk´ bi˝uteri´ pachnid∏a
i tylko czasem przera˝ony ptak
zerwa∏ si´ z szuwarów do lotu
gdy kobiety z krzykiem rodzi∏y dzieci
tak niepodobne do m´˝ów
178
Pani jest taka pi´kna
kiedy zobaczy∏em panià w telewizorze
od razu wiedzia∏em
˝e to jest to
pani jest pi´kna màdra
i potrafi mówiç
na ka˝dy temat
przesy∏am pani srebrny pierÊcionek
po matce i prosz´ przyjedê
wrzuç w moje ˝ycie
kropl´ Êwiata
jest czwarta rano mo˝e
czwarta pi´ç
zagracony pokój
i samotnoÊç
moja siostra t´sknota
∏udzi si´ ˝e przyjdziesz w∏aÊnie dziÊ
myÊl´ ˝e to nieprawda
chocia˝ i ja
mam prawo do szcz´Êcia
na stacj´ benzynowà podje˝d˝ajà
pierwsze samochody
zzi´bni´ci kierowcy nie widzà
samotnej figury w oknie
wracam do ∏ó˝ka by
przewracaç si´ z boku na bok
179
Zamenhofa róg Anielewicza
to miasto zbudowano na cmentarzu
zmarli sk∏adajà
wizyty w swoich dawnych domach
k∏adà d∏onie
na futrynie drzwi
(choç pró˝no ju˝ szukaç mezuzy)
mówià; d∏ugo
nas nie by∏o
czasami pojawiajà si´ tu
tak˝e wycieczki
180
Dwie cytryny
Adamowi Michnikowi
by∏a zima koniec lat siedemdziesiàtych Warszawa
moje buty rozchlapujàce b∏oto
ulicy Marsza∏kowskiej zaczyna∏y powoli
przemakaç gdy Adam krzyknà∏ - spójrz -
naprzeciw szed∏ ma∏y
zasuszony staruszek w bràzowym kapeluszu
i wytartej jesionce w jode∏k´
w trz´sàcej si´ r´ce trzyma∏ siatk´
z dwiema osieroconymi cytrynami
- nie poznajesz? to Kliszko
jeszcze par´ lat temu budzi∏ strach
jednym gestem wywy˝sza∏
lub skazywa∏ na nieistnienie
zosta∏a mu staroÊç
zniszczony p∏aszcz zapomnienie
i dwie cytryny
idàc dalej w rozwarte wrota ulicy
rozmawialiÊmy o z∏udnoÊci w∏adzy
samotnoÊci strachu i Êmierci
czyli o literaturze
181
Lekcja historii; Gdaƒsk, 1970
dwa lata temu dowiedzia∏em si´
˝e istniejà ˚ydzi ˝e J´drek
(siedzia∏ dwie ∏awki przede mnà
i podrzuca∏ Êciàgi z matmy) jest obcy
w tej klasie
w tej szkole
w tym mieÊcie
w tym kraju
dziÊ pod moim oknem
na lepkich resztkach Êniegu
zaczai∏ si´ wielki owad
czo∏gu
jak przyjdzie co do czego
egzamin z historii
mojego kraju
zdam celujàco
182
Powoli wszyscy wracajà
kilka lat temu w Pary˝u piliÊmy
najtaƒsze wina odprawiliÊmy ostatnie
misterium rozmowy
to by∏o nad ranem dwadzieÊcia cztery godziny
po twoim nieudanym samobójstwie Antek - krzycza∏eÊ
w s∏uchawk´ - przyjedê umieram
(wtedy jeszcze nie umar∏eÊ)
a wi´c sta∏o si´ to nad ranem
kiedy zwalnia si´ takt s∏ów
filtrowanych winem i pierwszymi
promieniami s∏oƒca kiedy s∏owa
wypowiadane sà wolniej
siedzia∏eÊ w oknie za którym budzi∏ si´ ze snu
budynek centrali komunistycznych zwiàzków zawodowych
mówi∏eÊ ˝e je˝eli chce si´ byç sobà je˝eli
chce si´ jeszcze kilka
strof napisaç to trzeba byç w Polsce
i niewa˝ne czy to b´dzie ¸ódê Warszawa
czy Gdaƒsk - miasta by∏ych mi∏oÊci
i by∏ych przyjaêni
s∏ucha∏em tych s∏ów
spija∏em je z twoich warg jak resztki wina
z butelki i nie mia∏em odwagi
powiedzieç ˝e chc´ tu zostaç
mieç za sobà Polsk´ innym zostawiç sny
o jej zbawieniu zostawiç kobiety ranki
i wieczory zanurzyç si´ w otch∏aƒ obcego j´zyka
niewiedzàc co znaczà s∏owa
wykrzykiwane przez kobiet´ w chwili
rozkoszy co znaczà s∏owa wypowiadane
przez m´˝czyzn´ patrzàcego z bólem
183
a potem sp∏yn´∏a na nas kotara snu
pachnàcego winem i gauloisami
pami´tam jeszcze jak mnie odprowadzi∏eÊ
na lotnisko jak sta∏eÊ w rozpi´tym prochowcu
z kieliszkiem brandy w d∏oni - samotny
m´˝czyzna bojàcy si´ powrotu - ja
wraca∏em do kryjówki swoich strachów
kilka miesi´cy póêniej Grzegorz zadzwoni∏ z Pary˝a
i powiedzia∏ ˝e nie ˝yjesz
pomyÊla∏em - ty skurwysynu
jednak wróci∏eÊ
184
185
Nowy Port ˝yje przepowiednià
czternastoletnie dziewczyny w cià˝y
rozpychajà ulice
nabrzmia∏ymi piersiami
jednej z nich kilka dni temu
ukaza∏a si´ Matka Boska przepowiadajàc
wojn´ Êwiatowà
Êmierç papie˝a
i koniec Êwiata
po bramach kobiety
oczekujà swych m´˝czyzn
z rozpalonego powietrza
wy∏apujà ostatnie doniesienia
o ruchach wojsk
i stanie zdrowia Jana Paw∏a II
rozmawiajà o dzieciach
i kiepskich zarobkach
wpatrujà si´ w wylot ulicy
i zmi´tà gazet´
ze zdj´ciem zm´czonego papie˝a
***
niech dusza jego
zwiàzana b´dzie
w w´ze∏ek ˝ycia
zmar∏ego trudno poklepaç po plecach
objàç serdecznie powiedzieç; poczekaj
Andrzej kawa∏ek ci´ odprowadz´
bo nie odprowadzamy do taksówki
a jednak
idziemy za nim le˝àcym
jakbyÊmy chcieli powiedzieç; stary
nie bój si´
nie jesteÊ sam
potem ju˝ tylko trzy salwy
piasku o trumn´
23 maja 1997
186
Cicha noc nad Berlinem
grudniowy zmrok powoli zapada∏ nad Alt Moabit Strasse
w Êwiat∏ach latarƒ krà˝y∏y p∏atki Êniegu
zza nie domkni´tego okna starej kamienicy
dobiega∏o Stille Nacht heilige Nacht zdziwi∏em si´
bo przez chwil´ myÊla∏em ˝e jestem w Gdaƒsku
a tu nagle niemiecka kol´da i poczu∏em si´ jeszcze bardziej samotny
by∏o coraz zimniej i da∏em si´ skusiç neonowi knajpki naprzeciw
wi´zienia
przy barze zamówi∏em whisky mit cola
powoli robi∏o mi si´ mi∏o ciep∏o i sympatycznie
w przygaszonych Êwiat∏ach w zapachu tytoniowego dymu w smaku
alkoholu
by∏o prawie pusto ledwie kilka stolików zaj´tych
tulàca si´ para trzej robotnicy którzy wpadli w drodze do domu
kilku d∏ugow∏osych nagle kàtem oka dostrzeg∏em
starego m´˝czyzn´ w skórzanej kurtce i oficerkach
wrzucajàcego drobnic´ fenigów do szafy grajàcej
po chwili rozleg∏ si´ ryk wojskowego marsza starzec wyprostowa∏ si´
stuknà∏ obcasami wyciàgnà∏ r´k´ w hitlerowskim pozdrowieniu
i zaczà∏ coÊ wykrzykiwaç skromna znajomoÊç niemieckiego
pozwoli∏a mi zrozumieç tylko ˝e jest samotny nieszcz´Êliwy
i ˝e p∏acze nad swà m∏odoÊcià w SS
d∏ugow∏osi ch∏opcy przy stoliku w rogu rykn´li Êmiechem
a mnie zrobi∏o si´ smutno najpierw pomyÊla∏em ˝e ˝al mi tego starego
cz∏owieka
potem pomyÊla∏em czy i ja za ileÊ tam lat b´d´ p∏aka∏ wspominajàc
m∏odoÊç
bramy stoczni w kwiatach i SolidarnoÊç
potem pomyÊla∏em ˝e ten cz∏owiek prawdopodobnie jest mordercà
˝e ma na sumieniu rozstrzelanych zakatowanych i poni˝onych
na koniec dopi∏em whisky i pomyÊla∏em ˝e nie jestem dobrym Polakiem
skoro nie ma we mnie gniewu ch´ci zemsty i marzenia sprawiedliwoÊci
dziejowej
zap∏aci∏em i po chwili grudniowy ch∏ód ulicy
znów wdar∏ si´ pod mojà kurtk´
wi´zienie po drugiej stronie ulicy pogrà˝a∏o si´ we Ênie
187
Pomi´dzy
jeszcze gdzieÊ sà Êpiàce
kobiety zostawione samotnie
w odm´tach poÊcieli
jeszcze wysokonak∏adowe tygodniki
podpowiadajà mi jak byç
pi´knà kobietà i upiec ciasto
na stole przede mnà parujàca fili˝anka czarnej kawy
i pude∏ko gauloisów zbli˝a si´ wieczór
miasto p∏onie pierwszymi ogniami okien
za Êcianà Joe Cocker Êpiewa pieʃ
t´sknoty i samotnoÊci
jestem sam
pomi´dzy narodzinami a Êmiercià
pomi´dzy zygotà a truch∏em
∏o˝yskiem a trumnà
pomi´dzy jednà a drugà nicoÊcià
jak Êmiertelnie przera˝ony myÊlnik
zawieszony w pustce
natr´tna myÊl co by∏o przed
co b´dzie po
kto wymyÊli∏ ko∏o
kto alfabet
kto boga
188
Jej ˝ycie jest naszym ˝yciem
nie wiem czy Louise Woodward zabi∏a to niemowl´
czy bi∏a je systematycznie dzieƒ w dzieƒ po g∏owie
czy godzinami wstrzàsa∏a nim by uszkodziç mózg
patrz´ na jej puco∏owatà twarz
obserwuj´ jak przygryza zbyt pe∏ne wargi
jak co chwila z obawà rzuca okiem
na ∏aw´ przysi´g∏ych
kamera rejestruje ka˝de wahanie
skrupulatnie liczy ∏zy
zmieniajàc je w najÊwie˝sze wiadomoÊci
dzienników telewizyjnych
ca∏ego Êwiata
kamera sprawia ˝e pulchna nastolatka
z prowincjonalnego miasteczka gdzieÊ w Anglii
staje si´ na naszych oczach
kole˝ankà Laury Palmer
niewolnicy Isaury
Alexis
ksi´˝nej Diany
i Michaela Jacksona
nagle zaciera si´ granica mi´dzy moim pokojem
a ekranem telewizora
i jestem Louise Woodward
z niepokojem spoglàdam na ∏aw´ przysi´g∏ych
∏ykam ∏zy
i sam ju˝ nie wiem czy zabi∏em to dziecko
189
Papieros dla umar∏ego
coÊ mówi∏ ale s∏owa
nie przebija∏y si´ przez zawiesin´ dymu
w knajpce o poranku
widzia∏em tylko
˝e ju˝ nie ˝yje chocia˝ on
tego jeszcze nie wiedzia∏
nagle szarpnà∏ mnie za r´kaw;
dlaczego umierajà tylko profesorowie
politycy artyÊci dlaczego
tylko ich ostatni oddech znaczy
strony gazet
a co z naszà Êmiercià
kto jej poÊwi´ci chwil´ uwagi
kto zmówi za nas ostatnià modlitw´
potem prosi∏ o papierosa
wyciàgnà∏em ku niemu
paczk´ czerwonych gauloisów
190
Przeraêliwa prywatnoÊç
Antoniego Pawlaka
Kiedy po raz pierwszy zobaczy∏em Antoniego Pawlaka, mieliÊmy wszyscy
o dwadzieÊcia pi´ç (albo i wi´cej) lat mniej. Ostatnich dwadzieÊcia pi´ç,
które same w sobie sà epokà, choç my zdà˝yliÊmy prze˝yç i uwewn´trz-
niç - na nasze szcz´Êcie czy zgub´ - równie˝ epok´ wczeÊniejszà.
MieliÊmy zatem o dwadzieÊcia pi´ç lat mniej. NosiliÊmy obowiàzkowe
d˝insy i kurtki, d∏ugie w∏osy z przepaskà, okràg∏e okularki, brody i wàsy,
flanelowe kraciaste koszule i arcyobowiàzkowy zielony chlebak (móg∏ byç,
a mo˝e nawet powinien by∏ byç - wojskowy). S∏uchaliÊmy Beatlesów i Rol-
ling Stonesów, Hendrixa, Janis Joplin, Doorsów, Zeppelinów, Deep Purple,
Jethro Tull, Ten Years After i Procol Harum. S∏uchaliÊmy Breakoutów. Nie
s∏uchaliÊmy festiwali w Opolu, Sopocie, Ko∏obrzegu i Zielonej Górze.
CzytaliÊmy Cortazara i amerykaƒskich poetów, Lowry’ego i Celine’a, Llo-
s´ i Marqueza, Burs´ i Wojaczka, Peipera, Trifonowa. Potem nasze lektury
si´ skomplikowa∏y.
PiliÊmy be∏ty i czystà, ale krótko, póêniej g∏ównie czerwone wino. Niektó-
rzy po cichu popalali, inni - jeszcze wówczas nieliczni - wymyÊlili kompot.
StudiowaliÊmy po dziesi´ç lat i d∏u˝ej, nie zawsze do skutku, wcià˝ na wa-
lizkach w wynaj´tych mieszkaniach, z materacami na pod∏odze, dzieçmi
w drodze i czu∏à, choç starà kochankà - maszynà do pisania.
OczywiÊcie zdawa∏o si´ nam, ˝e jesteÊmy wyjàtkowi (b∏àd doÊç pospolity
w pewnym wieku), a los, spe∏niajàcy si´ ju˝ samà datà urodzenia, sprawi∏,
i˝ niektórzy z nas rzeczywiÊcie byli wyjàtkowi. No i pisaliÊmy wiersze.
˚adne tam scenariusze, powieÊci czy programy komputerowe. Tylko wier-
sze (ewentualnie poematy). Ta dzieci´ca choroba by∏a wówczas równie po-
wszechna co heglowskie ukàszenie. Na szcz´Êcie równie szybko mija∏a.
Niektórzy jednak zapadali na d∏u˝ej. Ich wyjàtkowoÊç by∏a dla wszystkich
oczywista, nawet jeÊli prawie nikt nie czyta∏ wierszy, które konsekwentnie
pisali. Te wiersze - same w sobie - nie nadawa∏y si´ na sprzeda˝, ale wyjàt-
kowoÊç poetów mia∏a swojà cen´. Byli wi´c tacy poeci, co studiowali
w Moskwie i tacy - jak Pawlak - co przez trzy lata nosili najprawdziwszy
wojskowy chlebak.
Apotem wszystko - ju˝ nie tylko lektury - zacz´∏o si´ komplikowaç. Zmie-
niliÊmy nie tylko ustrój, ale równie˝ ukochanych poetów, gatunki literac-
kie, czasem przyjació∏. Raptem okaza∏o si´, ˝e potrafimy pisaç scenariu-
193
sze, powieÊci, a nawet programy komputerowe. Nie mogliÊmy tylko zmie-
niç swoich doÊwiadczeƒ, choç wielu z nas uda∏o si´ o nich zapomnieç.
Rok 1981 sta∏ si´ ostatecznà cezurà naszej m∏odoÊci. Odtàd mieliÊmy si´
ju˝ wy∏àcznie starzeç w najpierw zniewolonej, potem rozkwitajàcej ojczyê-
nie. Ale zapewne jeszcze przed tà granicznà datà zacz´liÊmy swojà panicz-
nà ucieczk´. Jej kierunki by∏y ró˝ne, ale ja nale˝a∏em do tych, którzy wie-
rzyli, ˝e ucieczka w prywatnoÊç i intymnoÊç tak˝e mo˝e byç manifestacjà
niezale˝noÊci. (Niektórzy ochrzcili ten wybór mianem „nowej prywatno-
Êci”). Stara∏em si´ przenieÊç t´ niezale˝noÊç przez wszystkie lata, w któ-
rych Antoni Pawlak tworzy∏ swój „akt personalny”. Tyle, ˝e zap∏aci∏em za
to w∏asnà cen´: przesta∏em pisaç wiersze.
Antoni Pawlak nie przyznawa∏ si´ wówczas ani do prywatnoÊci nowej, ani
w ogóle ˝adnej. Nie przyznawa∏ si´ z grubsza do niczego. Pami´tam go do-
skonale - m´˝czyzn´ w rogowych okularach, który pisze wiersze - i w ten
sposób zmaga si´ ze Êwiatem.
Tymczasem mija∏y lata i wi´kszoÊç z nas przesta∏a pisaç. Raptem okaza∏o
si´, ˝e poezja - to najbardziej subtelne z narz´dzi nazywajàcych Êwiat - sta-
∏a si´ bezu˝yteczna. Inne j´zyki spo∏ecznej komunikacji znalaz∏y si´
w awangardzie, a poeta sta∏ si´ nieco Êmiesznà figurà z minionej epoki (na-
wet jeÊli publikuje w Internecie). Moich kolegów-poetów sprzed dwudzie-
stu pi´ciu lat spotykam dziÊ w najprzedziwniejszych miejscach, od poli-
tycznych antyszambrów po telewizyjne salony (odwrotnie te˝).
Antoni Pawlak nie przesta∏ pisaç wierszy; przyznam ze skruchà, ˝e zawsze
mu tego zazdroÊci∏em. Ale Pawlak zawsze wszystko robi∏ opacznie. Sie-
dzia∏ za polityk´ w latach 70., kiedy bardzo ma∏o komu przychodzi∏o to do
g∏owy. Zaraz potem wzià∏ si´ za rzeczy równie˝ niezbyt popularne: studio-
wa∏ teologi´ i odbywa∏ s∏u˝b´ wojskowà (nie bez silnej zach´ty innych
s∏u˝b mundurowych), napisa∏ ksià˝k´ o Wa∏´sie, jeszcze póêniej by∏
wÊród za∏o˝ycieli „Gazety Wyborczej” i sta∏ si´ rasowym dziennikarzem.
Typowe do znudzenia by∏o tylko jego internowanie i dzia∏alnoÊç w „Soli-
darnoÊci”, gdzie równie typowo nie zajmowa∏ ˝adnego eksponowanego
stanowiska. Lecz i po latach (mniej wi´cej dwudziestu pi´ciu) potrafi∏ nas
zaskoczyç, decydujàc si´ na powrót z Warszawy do rodzinnego Gdaƒska.
Przez ca∏y ten czas Antoni Pawlak pisa∏ wiersze. Nie ˝adne tam powieÊci
czy scenariusze telenoweli... Pisa∏ wiersze i to jest dzisiaj miarà jego nieza-
le˝noÊci, tak jak dwadzieÊcia pi´ç lat temu by∏a nià s∏u˝ba wojskowa, d˝in-
sy i d∏ugie w∏osy. Te wiersze Pawlaka sà przeraêliwie „prywatne”: zacho-
wujà nieufnoÊç i dystans wobec rzeczywistoÊci, nikomu i niczemu - poza
samopoznaniem - nie s∏u˝à, nawet j´zyk - zmieniajàcy si´ tak jak rzeczy-
194
wistoÊç - traktujà z ironià, a nie z patosem. Sà najprawdziwszym, roz∏o˝o-
nym na lata, lecz niezwykle konsekwentnym „aktem personalnym”.
Bowiem w istocie Antoni Pawlak pisze takie same wiersze, jak te sprzed
dwudziestu pi´ciu lat. Takie same, gdy˝ ich autor nie zmieni∏ swojego
punktu widzenia, co akurat w jego wypadku wymaga∏o niejakiego hero-
izmu. Pozosta∏ w swojej „prywatnej” niszy, która pozwala na trudny luksus
zachowania niezale˝noÊci, nawet jeÊli jest to „przeraêliwa prywatnoÊç”,
a niezale˝noÊç trzeba okupiç samotnoÊcià.
Zawsze lubi∏em wiersze Antoniego Pawlaka, nawet w czasach, gdy wyda-
wa∏o si´ nam, ˝e piszemy zupe∏nie inaczej. Dzisiaj - wyznaj´ to z radoÊcià
- lubi´ je jeszcze bardziej. I wówczas, i dzisiaj mia∏em bowiem poczucie, i˝
Antoni Pawlak mówi równie˝ w moim imieniu. Za co mu - nie tylko pry-
watnie - dzi´kuj´.
m
ma
ajj 1
19
99
99
9
W
W∏∏a
ad
dy
yss∏∏a
aw
w Z
Za
aw
wiisstto
ow
wssk
kii
195
Spis treÊci
Prolegomena do teorii pasjansa .......................................................................... 5
PRZEJÂCIE WZBRONIONE
Modlitwa polska ..................................................................................................... 9
*** (tobie) ............................................................................................................... 10
*** (przez moje miasto) ........................................................................................ 11
*** (na przyk∏ad tamten wieczór) ....................................................................... 12
Czynny ca∏à dob´ ................................................................................................. 13
*** (pewnego wieczoru gdy zm´czeni) .............................................................. 15
*** (z cytatem emigracyjnego poety w kieszeni p∏aszcza) .............................. 16
Nastrójcie mnie jak najÊwiàteczniej .................................................................. 17
W pó∏ podj´ta, w pó∏ przerwana ........................................................................ 18
Mo˝e wystarczy zamieszkaç w ciszy ................................................................ 19
*** (˝aden ch∏opak nie jest wart twoich ∏ez) ..................................................... 20
*** (czy macie tu swoich zmar∏ych czy macie tu) ............................................. 21
Zas∏oƒ mi oczy ..................................................................................................... 22
*** (intymnoÊç naszych rozmów nie by∏a nara˝ona) ...................................... 23
Emigranci polityczni wracajà do Grecji ........................................................... 24
*** (nie mo˝na si´ ciàgle cieszyç jak dziecko) .................................................. 25
Du˝ym krokiem przez sen ................................................................................. 26
Kilka s∏ów pod murem kliniki ............................................................................ 27
*** (kiedy tak idziesz przez wrogie ci miasto) .................................................. 28
*** (wyrzucona przez okno p´dzàcego pociàgu) .............................................. 29
S∏owicza pieʃ zielonego magazynu ................................................................. 30
*** (to co istnieje mi´dzy nami a co ty nazywasz mi∏oÊcià) ........................... 32
Jeszcze jesteÊmy razem ..................................................................................... 33
*** (leniwie przeglàdam list´ poleg∏ych) ............................................................ 34
Wy .......................................................................................................................... 35
*** (dziÊ w po∏udnie to miasto podci´∏o sobie) ................................................. 36
*** (wiersze które wioz∏eÊ przez par´ granic) ................................................. 37
*** (tutaj jest wszystko jak by∏o) ......................................................................... 38
PrzejÊcie wzbronione .......................................................................................... 39
*** (Êmierç jest czymÊ co nas nie dotyczy) ....................................................... 42
Ukrzy˝owanie pod nieobecnoÊç kroniki filmowej ......................................... 43
*** (w chwilach ostatecznych sprzymierzajà si´) ............................................ 44
*** (zaczynamy si´ ju˝ rozje˝d˝aç) .................................................................... 45
Olowi zamiast wiersza ........................................................................................ 46
Najpi´kniejsze sà chwile naszych kl´sk .......................................................... 47
197
*** (g∏oÊne procesy poezji nie docierajà do nas) .............................................. 48
By∏o to chyba w 1926 .......................................................................................... 49
Czy jesteÊ godzien ............................................................................................... 50
*** (byç mo˝e to wszystko wyczyta∏em wÊród zabawnych notatek) ........... 51
Wszystko jest pisaniem nazwiska du˝ymi literami ........................................ 52
*** (wita ci´ ¸ódê Fabryczna Gdaƒsk G∏ówny) ................................................. 53
Wielka rodzina ..................................................................................................... 54
Niech nie odp∏ywa ............................................................................................... 56
*** (to noc dr˝àcymi opuszkami palców) .......................................................... 57
Czy wymyÊli∏em sobie to wszystko .................................................................. 58
*** (tych kilka poÊpiesznych i ciep∏ych s∏ów) ................................................... 59
Zanim w∏o˝´ w twoje usta pieniàdz .................................................................. 60
Ludzie jak sp∏oszone go∏´bie ............................................................................. 61
Ponad si∏y .............................................................................................................. 62
Âni mi si´ spokój i Krzywy Zau∏ek .................................................................... 68
DaliÊmy si´ nabraç .............................................................................................. 69
*** (jasne sklepy kuszà tym wszystkim czego ty) ............................................ 70
I Êmierç, wiele Êmierci... ..................................................................................... 71
NAPIS NA MURZE
Dojrzewanie ......................................................................................................... 82
22 lipca 1980 ......................................................................................................... 92
RzeczywistoÊç Êwieci odbitym Êwiat∏em wiersza ........................................... 93
Feliks Dzier˝yƒski chce wyjechaç na wieÊ ...................................................... 94
Nocna wizyta w mieszkaniu Mistrza ................................................................ 95
Najmniejsza elegia ............................................................................................... 96
Cia∏o wydane robactwu ...................................................................................... 97
Powtórka ............................................................................................................... 98
Mo˝e ju˝ jutro ...................................................................................................... 99
Nasta∏o Êwi´to dla swo∏oczy ............................................................................ 100
Doniesienie ........................................................................................................ 101
Wirujàcy stolik w mieszkaniu paƒstwa K. w paêdzierniku 1980 roku ..... 102
Czy jesteÊ gotów ................................................................................................ 103
Wieczór ku czci Paktu Warszawskiego .......................................................... 104
Zmierzch ............................................................................................................. 105
Brulion wojenny ................................................................................................ 107
*** (spójrz) ........................................................................................................... 112
*** (powitano nas) .............................................................................................. 113
*** (dosta∏em pismo) .......................................................................................... 114
Widzenie ............................................................................................................. 115
Z drugiej strony (II) ........................................................................................... 116
*** (zbieramy si´) ................................................................................................ 117
198
Chwila ................................................................................................................. 118
Drapie˝nik .......................................................................................................... 119
Fotografia ............................................................................................................ 120
Kaba∏a ................................................................................................................. 121
*** (dziesi´cioosobowy patrol ZOMO) ............................................................. 122
Koszulki .............................................................................................................. 123
Litera ................................................................................................................... 124
Konwencja .......................................................................................................... 125
Lato 1982 ............................................................................................................ 126
*** (daj zasnàç kobiecie) .................................................................................... 127
Ka˝dy wieczór koƒczy si´ wierszem .............................................................. 128
Dzi´kuj´ ci Adolfie ............................................................................................. 129
Chcia∏bym wiedzieç co mnie czeka ................................................................ 130
Wyrok Êmierci .................................................................................................... 131
Mój monolog i zdziwiony rówieÊnik ............................................................... 132
*** (wzrusza si´ s∏uchajàc) ............................................................................... 133
Aleksander Ragtime Hall ................................................................................. 134
*** (nie odtràcajcie nas) ..................................................................................... 135
Rozmowa z poetà ............................................................................................... 136
Powa˝ne ostrze˝enie ......................................................................................... 137
Pociecha .............................................................................................................. 138
Na motywie z Cohena ....................................................................................... 139
Kilka s∏ów o strachu .......................................................................................... 140
List do m∏odego hydraulika z Hamburga ....................................................... 141
Nie jestem poetà ................................................................................................ 142
Trudno o lepsze wyt∏umaczenie ...................................................................... 143
Opis ..................................................................................................................... 144
Kto wygrywa - kto przegrywa .......................................................................... 148
TOM SPOKOJNEJ STAROÂCI
Kartka z ˝yciorysu ............................................................................................. 150
Do Piotra Bratkowskiego list goƒczy nadziei ................................................. 151
Lekcja poetyki .................................................................................................... 153
Pociàg .................................................................................................................. 154
By nie obudziç .................................................................................................... 155
*** (z tego wzgórza miasto) ............................................................................... 156
*** (siedzia∏a na tapczanie) ................................................................................ 157
Simon Wiesenthal odpowiada na pytanie dziennikarza .............................. 158
Spacer .................................................................................................................. 159
Przespa∏aÊ si´ z tamtym facetem - mówi´ ...................................................... 160
Ojczyzna Ob∏oków ............................................................................................ 162
*** (pot oblepia∏ nasze cia∏a) ............................................................................. 163
199
Dojrza∏y m´˝czyzna budzi si´ w Êrodku snu ................................................ 164
*** (jej brzuch) .................................................................................................... 165
*** (kiedy zastrzelono Che Guevar´) ............................................................... 166
Noc piersi ........................................................................................................... 167
Og∏oszenie .......................................................................................................... 168
Rozmowa z kobietà ........................................................................................... 169
Meldunek o stanie wód .................................................................................... 171
*** (samochód zanurza∏ si´ w noc) .................................................................. 172
Dwoje pisarzy .................................................................................................... 173
*** (to lekkie pukanie w okno) .......................................................................... 174
Zapiski po wieczorze autorskim ..................................................................... 175
Vera Wollenberger czyta swojà teczk´ w archiwach Stasi ........................... 176
Zm´czona ziemia ............................................................................................... 178
Pani jest taka pi´kna .......................................................................................... 179
Zamenhofa róg Anielewicza ............................................................................ 180
Dwie cytryny ...................................................................................................... 181
Lekcja historii; Gdaƒsk, 1970 .......................................................................... 182
Powoli wszyscy wracajà ................................................................................... 183
Nowy Port ˝yje przepowiednià ........................................................................ 185
*** (zmar∏ego trudno poklepaç po plecach) .................................................... 186
Cicha noc nad Berlinem .................................................................................... 187
Pomi´dzy ............................................................................................................ 188
Jej ˝ycie jest naszym ˝yciem ........................................................................... 189
Papieros dla umar∏ego ...................................................................................... 190
Przeraêliwa prywatnoÊç Antoniego Pawlaka
(W∏adys∏aw Zawistowski) ................................................................................... 193