A J Quinnell Reporter

background image

4

A.J. Quinell - Reporter

background image

5

Prolog

O

godzinie 16.40 w niedzielê 7 czerwca 1981 roku z bazy izraelskich si³

powietrznych w Etzion na Pustyni Synajskiej wystartowa³o czternaœcie ma-

szyn. By³y to myœliwce wielozadaniowe: osiem F-l6 i szeœæ F-l5. Ale do

celów planowanej misji z F-16 wymontowano dzia³ka i odczepiono rakiety

powietrze–powietrze, uzbrajaj¹c je zamiast tego w tysi¹ckilogramowe bom-

by i zaopatruj¹c w dodatkowe zbiorniki paliwa. Myœliwce F-15 spe³nia³y

rolê os³ony, zachowa³y wiêc standardowe uzbrojenie, ale je równie¿ wypo-

sa¿ono w dodatkowe zbiorniki.

Maszyny przelecia³y nisko nad zatok¹ Akaba. F-15 utrzymywa³y nieco

wy¿szy pu³ap, os³aniaj¹c formacjê F-16.

Szeœæ minut po starcie samoloty dotar³y do brzegów Arabii Saudyjskiej

i kontynuowa³y kurs równoleg³y do granicy jordañskiej.

O godzinie 16.52 sier¿ant jordañskich si³ powietrznych w bazie Ma’an

ujrza³ na ekranie radaru czternaœcie œwietlistych punkcików. W trzydzieœci

sekund póŸniej wie¿a kontrolna w Ma’an za¿¹da³a od lec¹cych maszyn ujaw-

nienia to¿samoœci. Dowódca dywizjonu uczyni³ to w nieskazitelnym jêzyku

arabskim, wyjaœniaj¹c, ¿e dywizjon lotnictwa saudyjskiego wykonuje w³aœ-

nie lot æwiczebny z bazy w Tabuku. Poda³ te¿ w³aœciwe has³a identyfikacyj-

ne i wymieni³ kilka ¿artobliwych zdañ z wie¿¹ kontroln¹. Formacja polecia-

³a dalej na wschód. Trzy minuty póŸniej czternaœcie punkcików zniknê³o

z monitora radaru w Ma’an.

Jordania i Arabia Saudyjska nie posiadaj¹ zintegrowanego systemu woj-

skowej kontroli przestrzeni powietrznej. Dlatego te¿ wie¿a kontrolna w Ma’an

nie przekaza³a informacji o locie ani do Tabuku, ani do jakiejkolwiek innej

bazy saudyjskiej.

background image

6

O godzinie 17.00 formacja czternastu maszyn zmieni³a kurs na pó³noc-

no-wschodni, w kierunku granicy irackiej.

W tym czasie, na pu³apie dziesiêciu tysiêcy metrów, amerykañski samo-

lot dozoru powietrznego AWACS znajdowa³ siê w odleg³oœci mniej wiêcej

800 kilometrów na po³udniowy wschód od czternastu izraelskich maszyn.

By³a to maszyna wypo¿yczona wraz z personelem pok³adowym i naziem-

nym rz¹dowi saudyjskiemu, bardzo zaniepokojonemu potencjalnymi konse-

kwencjami konfliktu iracko-irañskiego. Jej nies³ychanie czu³e anteny skie-

rowane by³y na wschód, na Zatokê Persk¹, tote¿ operatorzy radarów nie

dostrzegli czternastu intruzów, którzy lecieli samym skrajem pola elektro-

nicznego omiatania.

O godzinie 17.10 czternastka przedosta³a siê nie zauwa¿ona w irack¹

przestrzeñ powietrzn¹ i po szesnastu minutach znalaz³a siê nad celem: zbu-

dowanym przez Francuzów reaktorem nuklearnym Tammuz I w El-Tuwai-

tha, piêtnaœcie kilometrów na po³udniowy zachód od Bagdadu. Podczas gdy

F-16 w klasycznym manewrze zwiêkszy³y pu³ap, ustawiaj¹c siê od strony

zachodz¹cego s³oñca, F-15 zajê³y pozycje obronne, gotowe do zaatakowa-

nia irackich myœliwców, gdyby te zd¹¿y³y przybyæ przed zakoñczeniem mi-

sji.

O godzinie 17.32 pierwszy F-16, lec¹c bardzo nisko, trafi³ swoj¹ tysi¹c-

kilogramow¹ bomb¹ dok³adnie w œrodek betonowej kopu³y reaktora. Za nim

z t¹ sam¹ precyzj¹ zrzuci³y bomby pozosta³e maszyny. Kamery pok³adowe

zarejestrowa³y ca³kowite zniszczenie reaktora. Sukces misji by³ stuprocen-

towy.

Powy¿sze fakty sta³y siê znane i szeroko rozpowszechnione na ca³ym

œwiecie przez œrodki masowego przekazu.

Do wiadomoœci publicznej nie dotar³a jednak wiadomoœæ, ¿e z oœmiu

F-16 tylko siedem zrzuci³o bomby nad El-Tuwaitha. Ósma maszyna wysz³a

z formacji i oddali³a siê o oko³o dziesiêæ kilometrów od oœrodka El-Tuwaitha.

W czasie powy¿szego nalotu, w izraelskiej bazie Etzion, w sali opera-

cyjnej, grupa wy¿szych oficerów si³ powietrznych w wielkim napiêciu s³u-

cha³a przekazywanych przez g³oœnik meldunków pilotów oœmiu F-16. Nieco

na uboczu sta³ genera³ David Ivri w towarzystwie jakiegoœ cywila, który

wyraŸnie nie pasowa³ do wojskowej atmosfery i ludzi znajduj¹cych siê w tym

pomieszczeniu. By³ œmiesznie niski i wrêcz karykaturalnie oty³y, w bia³ym

lnianym garniturze z ciemnozielonym krawatem, z t³ustymi upierœcieniony-

mi palcami.

Kolejne meldunki pilotów o sukcesie ich misji stopniowo wp³ywa³y na

roz³adowanie napiêcia, które w koñcu ust¹pi³o miejsca euforii. Tylko czo³o

grubasa w bia³ym ubraniu pozostawa³o zmarszczone, a wzrok niespokojny.

Wreszcie, po pewnej przerwie, us³yszeli meldunek ósmego pilota. Grubas

background image

7

rozpozna³ jego g³os, gdy¿ zaledwie przed paroma godzinami przeprowadza³

poufn¹ rozmowê z pilotem.

Teraz ten sam g³os zawiadamia³ z odleg³oœci ponad oœmiuset kilome-

trów, ¿e spuœci³ swoj¹ tysi¹ckilogramow¹ bombê w sam œrodek celu. Grubas

rozluŸni³ kurczowo zaciœniête palce, a w k¹cikach jego ust pojawi³ siê uœmie-

szek. Paru oficerów zerknê³o na niego ciekawie, wiedzieli bowiem, ¿e cz³o-

wiek ten, mimo groteskowego wygl¹du, obraca siê w krêgu ludzi dziel¹cych

sekrety niedostêpne nawet genera³om.

Zniszczenie reaktora Tammuz I w El-Tuwaitha nale¿a³o do najbardziej

kontrowersyjnych przedsiêwziêæ si³ zbrojnych Izraela o globalnych konse-

kwencjach. Irakijczycy, których wspierali Francuzi, twierdzili, ¿e reaktor s³u¿y

wy³¹cznie pokojowym celom.

Izraelczycy g³osili coœ wrêcz przeciwnego. Uwa¿ali istnienie reaktora

w El-Tuwaitha za bezpoœrednie zagro¿enie ich bytu pañstwowego. Historii

budowy reaktora Tammuz I od pocz¹tku towarzyszy³y ³apówki, szanta¿ eko-

nomiczny i morderstwa, a czasami… bohaterskie czyny.

Oto jest czêœæ opowieœci, w której znajdzie siê odpowiedŸ na pytanie,

dlaczego jeden F-16 nie zrzuci³ bomby na Tammuz I, lecz zupe³nie gdzie

indziej.

Ale jednoczeœnie jest to twór wyobraŸni autora.

background image

8

background image

9

Ksiêga pierwsza

background image

10

background image

11

1

K

lik…

Podrasowany Nikon utrwali³ obraz czarnoskórego sier¿anta, który bieg³

przez ry¿owisko z klekocz¹cym karabinem M-l6 u biodra.

Klik…

Na kolejnej klatce sier¿ant wykonywa³ piruet jak poci¹gana za sznurki

marionetka, tylko ¿e to nie by³y sznurki, ale seria pocisków z zamaskowane-

go gniazda karabinu maszynowego.

Klik…

Sier¿ant le¿a³ na grobli w przedœmiertnych drgawkach utrwalonych na filmie.

Chmurka skry³a s³oñce i Munger skorygowa³ odpowiednio przes³onê.

Us³ysza³ wykrzyczany rozkaz i po lewej zobaczy³ podrywaj¹cego siê kapita-

na. Kapitan bieg³ przygiêty, mia³ przerzucony przez plecy pistolet maszyno-

wy, w ka¿dej d³oni granat.

Po prawej wychynêli dwaj Belgowie, ostrzeliwuj¹c skraj lasu.

Klik…

Nikon zarejestrowa³ pecha Belgów. Wietnamski strzelec wybra³ ich jako

priorytetowy cel. By³ doœwiadczonym ¿o³nierzem. Dwusekundowa seria

wystarczy³a, by Belgowie padli jak rozdarte szmaciane lalki.

Z przeciwleg³ych skrajów ry¿owiska lufa karabinu maszynowego i obiek-

tyw aparatu fotograficznego powêdrowa³y teraz ku kapitanowi. Munger by³

szybszy.

Klik…

D³ugim susem kapitan rzuci³ siê na ziemiê, ciskaj¹c jednoczeœnie granat.

Klik…

Kapitan przytula³ siê do ziemi, jakby chcia³ siê w ni¹ zapaœæ, by nie

skosi³y go przelatuj¹ce mu nad g³ow¹ pociski.

Huk wybuchaj¹cego granatu, potem krótka cisza i nastêpnie klekot pi-

stoletów maszynowych. Przez ry¿owisko tyralier¹ bieg³a reszta patrolu.

background image

12

Wkrótce by³o po wszystkim. Munger siê wycofa³. Zobaczy³ samotnie

siedz¹cego jeñca, ¿o³nierza Wietkongu. Mia³ rêce zwi¹zane na plecach, na

szyi pêtlê sznura okrêcaj¹cego parokrotnie drzewo. Na krótk¹ chwilê ich

wzrok siê spotka³. Spojrzenie Azjaty by³o niezg³êbione, Anglika martwe.

Nikon powêdrowa³ ku oku.

Klik…

To by³a ostatnia klatka filmu.

Zabitych nie chowali. Ani w³asnych, ani wroga. Ci ludzie od dawna stra-

cili chêæ do podobnych gestów. Odeszli szybko z tego nieprzyjaznego miej-

sca. Przodem, jak zwykle, posz³o rozpoznanie. Kapitan zmiesza³ ich z b³o-

tem za to, ¿e nie wytropili zasadzki. Dowódca patrolu mia³ w nosie zabitych

Belgów, ale wielkie powa¿anie dla wojskowej dyscypliny i profesjonalizmu.

Ich niedostatek wywo³ywa³ w nim zawsze jedno i to samo uczucie: gniew.

I kiedy rozk³adali na noc biwak, gniew ten nadal siê w nim tli³.

Siedzia³ ponury i milcz¹cy, podczas gdy pozostali ¿artowali i robili pla-

ny na zapowiedziany urlop w Sajgonie. W po³udnie nastêpnego dnia powin-

ni dotrzeæ do Vinh Long, przekazaæ jeñca i wsi¹œæ do helikoptera, który ich

uniesie do wielkiego miasta.

Od czasu do czasu zerkali ciekawie na fotografa siedz¹cego samotnie

kilka metrów dalej. Byli mile po³echtani jego obecnoœci¹ podczas akcji i po-

dziwiali jego odwagê w czasie wymiany ognia. Trudno im by³o uwierzyæ, ¿e

mo¿na stawiæ czo³o kulom, bêd¹c uzbrojonym tylko w aparat fotograficzny,

trzymaæ go pewnie i robiæ zdjêcia nawet temu, który chce fotografuj¹cego

zabiæ. Przez d³ug¹ chwilê o tym rozmawiali. Australijczyk wyrazi³ opiniê, ¿e

reporter by³ pewno tak zatopiony w robocie, ¿e zapomnia³ o kulach. Francuz

natomiast by³ innego zdania:

– Nie ma serca i nie ma duszy, wiêc niczego nie czuje, nawet strachu.

Francuz by³ w b³êdzie. W³aœnie w tej chwili Munger bardzo siê ba³. Nie

o ¿ycie, lecz o to, ¿e postrada zmys³y. Chocia¿ mia³ dopiero trzydzieœci lat,

dawno ju¿ opanowa³ sztukê kontrolowania uczuæ. Od dziecka nauczono go

zwracaæ uwagê na dyscyplinê myœlenia i dlatego przera¿a³a go œwiadomoœæ,

¿e po g³owie ko³acze mu siê coœ, co wymknê³o siê spod kontroli. Chcia³ to umiej-

scowiæ, okreœliæ i zanalizowaæ. Co go tak niepokoi³o? Koszmar, którego by³

nieustannie œwiadkiem podczas minionych dni? Zimna, bezwzglêdna brutalnoœæ

ludzi, którym towarzyszy³? Po dziesiêciu latach tej pracy zobojêtnia³ na wszel-

kie horrory i ludzk¹ brutalnoœæ. Podobnie nieczu³y by³ na mi³oœæ i przyjaŸñ.

A mo¿e chodzi³o o coœ z przesz³oœci? Zacz¹³ szperaæ w pamiêci, segre-

guj¹c i oceniaj¹c wydarzenia, ale kiedy dotar³ do lat ch³opiêcych, zapad³a

zas³ona. Zawsze wtedy zapada³a.

background image

13

Zrezygnowa³ z dalszych dociekañ na temat Ÿród³a lêków i, aby czymœ siê

zaj¹æ, zaniós³ butelkê wody jeñcowi. Przytkn¹³ szyjkê do ust Wietnamczyka,

który pi³ ³akomie, a¿ wypi³ wszystko. W³aœciwie Munger powinien by³ zo-

stawiæ trochê wody dla siebie na rano, ale wiêzieñ przez ca³y czas wpatrywa³

siê w niego i nie potrafi³ oderwaæ od niego oczu.

Gdyby siê wówczas g³êbiej nad tym zastanowi³, wiedzia³by, co ko³acze

mu siê po g³owie.

Cztery dni póŸniej siedzia³ na tarasie restauracji przy rue Catinat. Re-

stauracja by³a pe³na – klientelê stanowi³a mieszanka wojskowych, korespon-

dentów i biznesmenów.

Na krzeœle przy wejœciu do lokalu siedzia³ w³aœciciel, oty³y Francuz. By³

z³y na Mungera, który zajmowa³ ca³y stolik, mimo ¿e omlet zjad³ ju¿ dwie

godziny temu. Od tego czasu popija³ jedna po drugiej wódki z wod¹ mineral-

n¹. Gdyby chodzi³o o kogokolwiek innego, w³aœciciel zareagowa³by ju¿ daw-

no, czyni¹c ma³o delikatn¹ uwagê. Jednak¿e zna³ dobrze Mungera, wiele o nim

wiedzia³, a przede wszystkim to, ¿e nie jest cz³owiekiem, który pozwala siê

obra¿aæ. D³ugo mu siê przygl¹da³ i doszed³ wreszcie do wniosku, ¿e Anglik

jest chory. Mia³ œci¹gniêt¹ twarz i zapadniête oczy. I nie by³a to sprawa alko-

holu. Munger potrafi³ piæ du¿o, ale jeszcze nikt nie widzia³ go pijanego.

Munger nie by³ chory – w ka¿dym razie nie pod wzglêdem fizycznym,

by³ jednak wyczerpany, od czterech dni prawie nie spa³, a teraz, chocia¿

ow³adnê³o nim zmêczenie, a umys³ usypia³, nie potrafi³ wstaæ i iœæ do hotelo-

wego pokoju. Nie szuka³ kontaktu z ludŸmi, ale ³apczywie wch³ania³ gwar

ulicy i ruch wokó³ siebie. Potrzebowa³ tego, by zag³uszyæ myœli.

Miêdzy samochodami, motocyklami i rikszami przebieg³ ulicê rudy kun-

del. Z przedni¹ ³ap¹ uniesion¹ do góry psina wzbudza³ litoœæ. £apa by³a za-

krwawiona – ofiara ruchu ulicznego albo czyjegoœ okrucieñstwa. Pies zacz¹³

wêszyæ miêdzy stolikami i któryœ z kelnerów wymierzy³ mu kopniaka. Uciek³

skowycz¹c, a w³aœciciel restauracji z aprobat¹ pokiwa³ g³ow¹. Ze swojego

strategicznego miejsca móg³ obserwowaæ ca³¹ restauracjê i bar. Po minucie

pokiwa³ po raz wtóry, gdy Munger skin¹³ na kelnera i zamówi³ stek. Omlet

nie zaspokoi³ g³odu reportera, pomyœla³ Francuz. Pies siedzia³ na skraju chod-

nika i najwidoczniej wyczu³ kusz¹ce zapachy, gdy kelner stawia³ talerz przed

Mungerem. Patrzy³ z otwartym pyskiem, jak Munger kraje miêso na drobne

kawa³ki, a potem pochyla siê i stawia talerz na ziemi. Nie wierzy³ w³asnym

oczom. Cz³owiek skin¹³ palcem. Pies nieufnie siê zbli¿a³, patrz¹c to na ró¿o-

we miêso, to na zdumionego kelnera.

Gruby Francuz wsta³ z fotela przy drzwiach. W restauracji zapad³a ci-

sza. Wszystkie oczy by³y zwrócone na Mungera i parszywego kundla.

background image

14

– Monsieur…! – zacz¹³ w³aœciciel oburzonym g³osem, ale zamilk³, gdy

Munger obróci³ siê i spojrza³ przez szparki mrocznych oczu.

– Zap³aci³em! – warkn¹³.

Scenê obserwowali teraz wszyscy, ³¹cznie z kundlem. W³aœciciel otwie-

ra³ i zamyka³ usta, jak ryba wyrzucona na piasek. Po chwili wzruszy³ pogard-

liwie ramionami i wróci³ na swoje miejsce. Ktoœ siê rozeœmia³, pies pod-

szed³ do talerza i zacz¹³ jeœæ. Ju¿ siê nie ba³ – wyczu³, ¿e jest pod ochron¹.

Przy pobliskim stoliku incydentowi przygl¹dali siê dwaj amerykañscy

korespondenci. Jeden z nich powiedzia³:

– Munger dziecinnieje z wiekiem…

Drugi siê zaœmia³.

– Nie s¹dzê. Zrobi³ to specjalnie, ¿eby podra¿niæ starego Montagne.

Obaj patrzyli ciekawie na Mungera, a ten wpatrywa³ siê w psa po³ykaj¹-

cego ³akomie kawa³ki miêsa.

– Wygl¹da na chorego – odezwa³ siê pierwszy. Drugi pokiwa³ g³ow¹.

– Mo¿e wreszcie i jego dopad³o. Od lat niemal bez przerwy obs³uguje tê

wojnê. Przylgn¹³ do niej jak pijawka. Wojna sta³a siê dla niego narkotykiem,

który zacz¹³ go z¿eraæ od wewn¹trz.

– Chyba nie to – sprzeciwi³ siê drugi. – Jeszcze dwa dni temu by³ taki

sam, jak zawsze. Ciekawe. Wkrêci³ siê na patrol Si³ Specjalnych. Ale po

powrocie niczego nie pokaza³. ¯adnych zdjêæ.

– Mo¿e nie zdarzy³o siê nic interesuj¹cego.

– Zawsze jest coœ interesuj¹cego, kiedy w pobli¿u krêci siê Munger. O nie,

coœ siê wydarzy³o, ale pojêcia nie mam, co to mog³o byæ, ¿eby takiego cz³o-

wieka jak on wprowadziæ w szok.

Korespondenci zabrali siê z powrotem do jedzenia, omawiaj¹c ostatnie

inicjatywy pokojowe.

Kundel zjad³ i siedzia³ teraz u nogi Mungera. Reporter podrapa³ psa w g³o-

wê. Pies trzepn¹³ raz ogonem w ziemiê i poliza³ cz³owiekowi d³oñ.

Munger nie nakarmi³ psa, by rozz³oœciæ w³aœciciela restauracji. Zawsze

lubi³ psy i psy go lubi³y. By³a to cecha ludzi samotnych, którzy mieli tak

ukszta³towany charakter, ¿e nie potrafili wyraziæ swoich uczuæ innym ludz-

kim istotom. O Mungerze mówiono, ¿e jest tylko skorup¹ albo ¿e sk³ada siê

wy³¹cznie z palca na przycisku migawki.

Kimkolwiek by³, lubi³ psy.

Dwa dni póŸniej z Bangkoku przylecia³a Janine Lasage. Jad¹c taksówk¹

do miasta, odczuwa³a ulgê i podniecenie. W Tajlandii spêdzi³a trzy tygodnie.

Nienawidzi³a Bangkoku. Miasto wy³¹cznie dla mê¿czyzn, z setkami salonów

masa¿u, tancbud i burdeli. Wola³a Sajgon. Sajgon tak¿e zaspokaja³ potrzeby

background image

15

mê¿czyzn, ale podczas wojny czêœciej tu mo¿na by³o spotkaæ prawdziwych

mê¿czyzn. W Sajgonie by³ równie¿ Munger, a ona bardzo chcia³a byæ z nim.

Nie widzia³a go zbyt d³ugo. Ponad miesi¹c. Kiedy taksówka pêdzi³a w ha-

³aœliwym t³umie pojazdów, Janine raz jeszcze zastanawia³a siê, co w³aœciwie

poci¹ga j¹ w Mungerze. I ponownie zdecydowa³a, ¿e jest to czysto fizyczne

zauroczenie. Janine Lasage by³a piêkn¹ kobiet¹, zdoln¹ uwieœæ prawie ka¿-

dego mê¿czyznê, którego zapragnê³a, ale by³a tak¿e kobiet¹ wymagaj¹c¹

zaspokojenia jej seksualnego apetytu i spoœród wielu tylko Munger móg³ jej

to zapewniæ. W pewnym sensie by³o to bardzo niepokoj¹ce, gdy¿ dawa³o mu

nad ni¹ przewagê, co jej zupe³nie nie odpowiada³o. Przewagê i w³adzê. Usi-

³owa³a przeanalizowaæ swoje uczucia. Czy go kocha? Zaœmia³a siê z siebie

samej, z podobnego pytania. Oczywiœcie, ¿e go nie kocha. Mo¿e wiêc go

nienawidzi? Jego zamkniêcie w sobie, twardy charakter, niezale¿noœæ i dy-

stans wobec otoczenia… On nikogo nie potrzebuje. Mo¿e to w³aœnie do nie-

go przyci¹ga? Janine by³a kobiet¹ pragn¹c¹ i umiej¹c¹ dominowaæ, ale w tym

wypadku nie odnosi³a z tego ¿adnych korzyœci. Konkretnie w dziedzinie seksu.

Ilekroæ bowiem podporz¹dkowa³a sobie mê¿czyznê, od razu przestawa³ j¹

interesowaæ. Natomiast Mungera zna³a ju¿ od ponad roku i stale go pragnê-

³a, poniewa¿ nie sta³ siê narzêdziem w jej rêkach. Na lotnisku w Bangkoku

spotka³a Rama Fostera, który te¿ lecia³ do Hongkongu. Powiedzia³ jej, ¿e

Munger w³aœnie wróci³ z okolic Vinh Long, z patrolu Si³ Specjalnych. Mog-

³a wiêc byæ pewna, ¿e teraz zostanie przez pewien czas w Sajgonie. Janine

by³a tym nieco zaskoczona, gdy¿ Ram mimochodem wspomnia³, ¿e Munger

nie zg³osi³ cenzurze wojskowej ¿adnych zdjêæ, zachowuje siê nieco dziwnie

i pije, nawet jak na niego, du¿o.

Taksówka zajecha³a przed hotel Continental. Zap³aci³a kierowcy i po-

prosi³a portiera o zabranie walizek. Skinieniem witaj¹c znajome osoby na

tarasie, posz³a prosto do recepcji. Wpisa³a siê do ksiêgi goœci i zerknê³a na

rzêdy kluczy. Numeru 204 nie by³o, co znaczy³o, ¿e Munger jest u siebie.

Posz³a do windy, nie czekaj¹c na baga¿. Recepcjonista patrzy³ na ni¹ ³ako-

mym wzrokiem: elegancka wysoka kobieta o blond w³osach, warta grzechu.

Zatrzyma³a siê przed drzwiami numeru 204. Z w³osów wyjê³a d³ug¹ srebr-

n¹ szpilkê. Ale szpilka wymknê³a siê jej z palców i wpad³a za sukniê, zatrzy-

muj¹c siê na poœladkach. Zapuka³a, us³ysza³a chrz¹kniêcie i wesz³a.

Le¿a³ na ³ó¿ku, odziany tylko w szlafrok. Na twarzy mia³ parodniowy

zarost.

– Ça va, Dave? – zapyta³a odruchowo, nim dotar³o do niej to jak on

wygl¹da. – Jesteœ chory?

– Non. Ça va, Janine.

Podesz³a do ³ó¿ka i zobaczy³a stoj¹cy obok kosz na œmieci. Poczu³a za-

pach spalonego papieru.

background image

16

– Co siê sta³o, Dave? Co tu siê dzieje? – Pochyli³a siê, musnê³a go war-

gami lekko w usta i usiad³a obok. W milczeniu wzruszy³ ramionami. Zajrza-

³a do kosza i zobaczy³a spalone negatywy oraz odbitki.

– Co to by³y za zdjêcia?

– Moje…

– Dlaczego je spali³eœ?

Znów wzruszy³ ramionami.

Siêgnê³a do kosza i wyjê³a nadpalon¹ zaledwie odbitkê. W górnym rogu

zobaczy³a twarz mê¿czyzny. Mia³ wykrzywione usta, wyszczerzone, jakby

w grymasie bólu, zêby. Pocz¹tkowo myœla³a, ¿e ten cz³owiek jest w agonii,

dopiero po chwili zda³a sobie sprawê, ¿e na tej twarzy maluje siê sadystycz-

na lubie¿noœæ.

Podnios³a wzrok.

– To z ostatniej wyprawy? Co siê tam dzia³o? Kto to jest?

Wzi¹³ z jej d³oni odbitkê, obejrza³, siêgn¹³ po zapalniczkê, podpali³ zdjê-

cie, a gdy ogieñ zacz¹³ parzyæ mu palce, wrzuci³ do kosza.

– Czy wreszcie mi powiesz, co siê sta³o?

– To niewa¿ne. Skoñczy³o siê. Pakujê manatki.

– Jak mam to rozumieæ?

– Koniec, skoñczy³em z tym.

– Z prac¹ tutaj? Z zawodem? Dlaczego?

– Mam dosyæ.

– I co zamierzasz robiæ?

– Jutro polecê do Hongkongu, zostawiê aparat u Czanga do sprzedania

na licytacji. Potem wyjadê z Azji i popróbujê czegoœ innego. Gdzie indziej…

Zupe³nie oniemia³a, krêci³a tylko g³ow¹. Przygl¹da³a siê uwa¿nie jego

twarzy. Zobaczy³a w oczach bojaŸñ, lêk przed czymœ nieznanym. Mia³a wra-

¿enie, ¿e przygl¹da siê zagubionemu dziecku. Munger z pocz¹tku zaskoczy³

j¹ swoim stanem, a teraz zacz¹³ wrêcz intrygowaæ.

– Mo¿e jednak o wszystkim opowiesz? Podziel siê ze mn¹… – prosi³a.

– Nie ma o czym opowiadaæ.

Nie nalega³a wiêcej. Wsta³a i zaczê³a przechadzaæ siê po pokoju, zbiera-

j¹c myœli. Na stole sta³ Nikon. Munger i ten aparat fotograficzny stali siê

legend¹. Dlaczego teraz chcia³ go sprzedaæ? Taki aparat sprzedaje siê tylko

wtedy, gdy jego w³aœciciel umiera.

– Okay, Dave, porozmawiamy o tym póŸniej. Wydajesz siê zmêczony. –

Spojrza³a na zegarek. – Jad³am w samolocie. Nie jesteœ g³odny?

– Nie.

– No to chodŸmy spaæ.

Stanê³a przed ³ó¿kiem i wolno zaczê³a rozpinaæ górê sukni. Jak stripti-

zerka. Munger przygl¹da³ siê jej opalonemu cia³u. Przewiesi³a sukniê przez

background image

17

krzes³o. Mia³a na sobie jeszcze tylko skrawek bia³ego jedwabiu na biodrach.

Podesz³a bli¿ej do ³ó¿ka i, patrz¹c na Mungera, ods³oni³a ten skrawek ukazu-

j¹c jasny trójk¹t w³osów. Po³o¿y³a siê ko³o niego, rozwi¹za³a pasek szlafro-

ka i zaczê³a pieœciæ jego cia³o.

– Zbyt d³ugo na to czeka³am – wyszepta³a. – Zbyt d³ugo. I cokolwiek ciê

drêczy, przestanie, bo ja to wypalê. Obiecujê ci…

Po raz pierwszy jego oczy rozb³ys³y i pojawi³a siê w nich nadzieja. Przy-

ci¹gn¹³ j¹ do siebie, przytuli³, chowaj¹c g³owê w jej ramieniu.

Po dziesiêciu minutach zaœmia³a siê. By³ to wulgarny œmiech.

– Nie mo¿esz! Co siê z tob¹ sta³o? – W d³oni trzyma³a miêkkiego penisa.

W oczach Mungera pojawi³ siê ten sam wyraz zaszczutego psa czy zagu-

bionego dziecka.

– Chcê wreszcie znaæ prawdê, Dave! – W jej g³osie pojawi³a siê nuta

triumfu.

Odsun¹³ siê. Janine rozeœmia³a siê raz jeszcze i wysz³a z ³ó¿ka.

– Dave Munger impotentem! – dra¿ni³a siê z nim, siêgaj¹c po sukniê.

Nagle spowa¿nia³a. – A mo¿e tylko ze mn¹? – Na jej twarzy pojawi³ siê

niepokój, ale zmy³o go zadowolenie, gdy Munger odwróci³ g³owê do œciany.

– Widzê, ¿e nie. Musia³eœ próbowaæ z innymi – syknê³a i raz jeszcze

wybuchnê³a tym samym triumfuj¹cym œmiechem. Zapiê³a sukniê, poprawi³a

w³osy i umocowa³a je srebrn¹ szpilk¹.

– By³eœ dobry tylko w tym jednym. I tylko do tego ciê potrzebowa³am.

Trwa³o, póki trwa³o. Mo¿e kupiê na licytacji twój aparat. Bêdzie mi przypo-

mina³ takiego mê¿czyznê, jakim by³eœ. – Po raz ostatni zaœmia³a siê i wysz³a

z pokoju.

Munger pozosta³ w ³ó¿ku. Wpatrywa³ siê têpo w sufit, a potem zas³oni³

oczy d³oñmi.

Duff Paget dobrze zachowa³ tê datê w pamiêci: 26 paŸdziernika 1968

roku. Licytacja odbywa³a siê na trzy dni przed pierwsz¹ rocznic¹ jego ma³-

¿eñstwa z Ruth. I to by³o powodem jego obecnoœci, jak równie¿ przyczyni³o

siê do innych wydarzeñ.

Dowiedzia³ siê o tym po ósmej wieczorem. Zadzwoni³ Czang, barman

w klubie korespondentów zagranicznych. O dziesi¹tej trzydzieœci wieczo-

rem mia³a siê odbyæ aukcja sprzêtu fotograficznego.

– Czyjego? – spyta³ Duff.

– Mungera – odpar³ Czang.

Duff poczu³ pustkê w do³ku.

– Munger nie ¿yje?

– ¯yje, panie Paget. By³ tu przed godzin¹. Kaza³ mi wszystkich zawiadomiæ.

2 – Reporter

background image

18

– Bêdê – odpar³ krótko Duff.

Odwiesi³ s³uchawkê i przez kilka minut sta³ przy wielkim oknie, wpa-

trzony w panoramê Hongkongu: ruchome œwiate³ka w porcie i nieruchoma

œwietlna mozaika Kowloonu zamykaj¹ca horyzont. Pierwszy szok zast¹pi³a

teraz pal¹ca ciekawoœæ. Aukcja sprzêtu fotograficznego nie by³a w tym cza-

sie nadzwyczajnym wydarzeniem. Przed miesi¹cem by³ na licytacji apara-

tów Hasagawy, który towarzyszy³ natarciu piechoty morskiej pod Con Thien.

Zab³¹kany pocisk moŸdzierza (o ile mówienie o zab³¹kanym pocisku pod-

czas wojny ma jakiœ sens) rozerwa³ go na kawa³ki. Japoñczyk zostawi³ m³o-

d¹ ¿onê, w malutkim mieszkanku w Happy Valley, a poniewa¿ nie mia³ sta³ej

pracy, dzia³aj¹c jako wolny strzelec, i wszystkie zarobione pieni¹dze pako-

wa³ w nowy sprzêt, do niego sprowadza³ siê ca³y jego doczesny maj¹tek.

Podczas aukcji m³oda wdowa siedzia³a w rogu, cichutka i jakby skamie-

nia³a, oczy jej ani na chwilê nie opuszcza³y sto³u, na którym le¿a³y rzêdy

aparatów, obiektywów, trójnogów i filtrów. W ha³aœliwym pomieszczeniu

œwiat³o z³owrogo odbija³o od czarno-srebrzystych przedmiotów. Ruth od-

wiedzi³a wdowê na kilka godzin przed aukcj¹ i zasta³a j¹ przy pucowaniu

sprzêtu. Nie uroni³a jednej ³zy. W rogu w ko³ysce spa³o szeœciomiesiêczne

dziecko. By³o to pierwsze zetkniêcie Ruth ze stoicyzmem wschodniego umy-

s³u.

– Nie pokazywa³a po sobie niczego – opowiada³a potem Duffowi. – ¯ad-

nych ³ez. Poczêstowa³a mnie fili¿ank¹ herbaty, mówi³a o dziecku i cenach

biletów lotniczych do Japonii. Pokaza³a mi te¿ aparat, którego u¿ywa³ w chwi-

li, gdy rozerwa³ go pocisk. By³ powyginany i zgnieciony. Ze œmiechem za-

uwa¿y³a, ¿e nie nadaje siê na aukcjê. Rozeœmia³a siê, Duff! Czy ty uwie-

rzysz? Myœlê, ¿e w ten sposób chcia³a ukryæ prawdziwe uczucia. Ten œmiech

to by³ wentyl bezpieczeñstwa.

Duff przygl¹da³ siê potem m³odej kobiecie spod oka, gdy Bennet, szorst-

ki Anglik, agent ubezpieczeniowy, który kiedyœ pracowa³ w wielkiej firmie

aukcyjnej Sotheby, wywo³ywa³ kolejne pozycje i zachêca³ do podbijania ceny.

W miarê jak kolejne elementy sprzêtu fotograficznego znajdowa³y nabyw-

ców, filigranowa g³ówka Japonki opada³a coraz ni¿ej i ni¿ej. Te precyzyjne

mechanizmy z metalu, plastiku i szk³a by³y jej ostatnimi wiêzami ze zmar-

³ym mê¿em.

Tym razem aukcja przebiegnie inaczej, gdy¿ Munger ¿y³. Ale dlaczego

fotoreporter wojenny, zw³aszcza tej klasy co Munger, mia³by sprzedawaæ

narzêdzia pracy? Niezrozumia³e. To zupe³nie tak, jakby zdrowy cz³owiek

zapisa³ swe oczy klinice okulistycznej z mo¿liwoœci¹ natychmiastowego

odbioru.

Kiedy tak snu³ rozwa¿ania, do portu wp³yn¹³ majestatycznie wielki statek

wycieczkowy, rozœwietlony od rufy po dziób. Z mola przy dworcu morskim

background image

19

dobieg³y dŸwiêki powitalnej orkiestry. Równoczeœnie Ruth wzywa³a go na

kolacjê.

Przygl¹da³ siê w milczeniu, jak ¿ona kolejno ustawia miseczki na obro-

towej tacy poœrodku okr¹g³ego sto³u. Kurczak w sosie orzechowym, wie-

przowina na s³odko-kwaœno, wielkie ostrygi abalone w plasterkach, trudna

do zidentyfikowania jarzyna w równie tajemniczym brunatnym sosie, sma-

¿one krokiety z kraba, gotowane krewetki, a poœrodku miska paruj¹cego ry¿u.

Na skraju tacy sta³y ponadto ma³e pojemniczki z sosem sojowym, musztar-

d¹, octem i ostrym sosem chili. Na samym koñcu Ruth postawi³a miseczkê

zimnej s³abej herbaty, w której Chiñczycy po jedzeniu myj¹ palce. Nastêp-

nie usiad³a po drugiej stronie sto³u i dumnie czeka³a na reakcjê mê¿a, który

pochyli³ siê nad tac¹ i wszystko obw¹cha³ z wielkim uznaniem.

– Pachnie i wygl¹da wspaniale, kochanie – powiedzia³. Ruth w³aœnie

ukoñczy³a szeœciomiesiêczny kurs kuchni kantoñskiej, zorganizowany przez

Klub Amerykañski i ta kolacja by³a w pewnym sensie prac¹ dyplomow¹.

Jednak Duff w g³êbi duszy marzy³ o wielkim, grubym, soczystym steku, przy-

pieczonym z zewn¹trz na wêglach, a w œrodku ró¿owiutkim, oczywiœcie ob-

³o¿onym z³ocistymi pierœcieniami sma¿onej w cieœcie cebulki, i wielkim ziem-

niaku w skórce, przekrojonym na pó³ i ustrojonym ³y¿k¹ gêstej œmietany ze

szczypiorkiem.

Potrzebowa³ akurat szeœciu miesiêcy, ¿eby dojœæ do wniosku, ¿e jednak

nie lubi chiñskiej kuchni. Nie ³atwo mu by³o siê do tego przyznaæ. Zagra-

niczni korespondenci, jego koledzy, traktowali gastronomiê orientaln¹ z re-

werencj¹ blisk¹ religijnemu oddaniu. Tak jak marynarz ma podobno dziew-

czynê w ka¿dym porcie, tak korespondent albo reporter na azjatyckim szlaku

musi mieæ ulubion¹ chiñsk¹ restauracyjkê w Cholon, w Wientianie, w Pe-

nangu lub w Phnom Penh. W zgodnej opinii tego œrodowiska, im mniejszy

i brudniejszy lokal, tym lepsze jedzenie.

– Tutaj jadaj¹ kulisi – s³ysza³ wielokrotnie Duff, gdy sadzano go w trzesz-

cz¹cym krzeœle w jakiejœ dziurze przy bocznej uliczce w jednym z azjatyc-

kich miast. Dostrzega³ w tym zapewnieniu jak¹œ absurdaln¹ sprzecznoœæ i czê-

sto chcia³ spytaæ swego kulinarnego przewodnika, dlaczego nie pójd¹ coœ

zjeœæ do lokalu, gdzie jadaj¹ bogaci Chiñczycy.

Ale by³ m³ody i jeszcze zielony. Bardzo siê stara³ przyswoiæ sobie entu-

zjazm ludzi, których czêsto szanowa³ i zak³ada³, ¿e maj¹ wyrobione podnie-

bienie.

A teraz Ruth z takim zapa³em studiowa³a tajniki kantoñskiej kuchni, ¿e

nie mia³ serca powiedzieæ jej, i¿ wola³by raczej zwyk³y stek.

Przez chwilê raz jeszcze zacz¹³ mieæ w¹tpliwoœci, czy dobrze zrobi³, ¿e-

ni¹c siê tu¿ przed wys³aniem go na placówkê. By³ wobec siebie uczciwy:

jego w¹tpliwoœci dotyczy³y samej istoty ma³¿eñstwa. W ci¹gu minionego

background image

20

roku wiele dowiedzia³ siê o sobie. Na przyk³ad tego, ¿e niespokojny duch,

jaki mu towarzyszy³ od dzieciñstwa, nie wygas³ z wiekiem. Wprost przeciw-

nie. W wieku dwudziestu siedmiu lat stwierdzi³, ¿e podniecenie i doœwiad-

czenia minionych miesiêcy wyzwoli³y tego ducha, który z poczwarki prze-

mieni³ siê w motyla rw¹cego siê do lotu. Jednak¿e ma³¿eñstwo by³o w tym

wypadku szczytowym punktem wspinaczki ku… nieuchronnoœci. Zakocha³

siê w Ruth na trzecim roku na Uniwersytecie Corell. Studiowa³ nauki poli-

tyczne, a ona psychologiê. Byli tradycyjnymi narzeczonymi, nieœwiadomy-

mi, a mo¿e tylko nie ulegaj¹cymi presji, rewolucji seksualnej szalonych lat

szeœædziesi¹tych. Oboje pochodzili z konserwatywnych miast Œrodkowego

Zachodu. Jego ojciec by³ sêdzi¹ okrêgowym, jej – wieloletnim republikañ-

skim burmistrzem. Jedyne, co powa¿niej ró¿ni³o obie rodziny, to wyznanie.

Rodzina Duffa wywodzi³a siê z protestanckich imigrantów, jej rodzice byli

drugim pokoleniem polskich ¯ydów.

Mimo podobnego konserwatywnego wychowania, mieli bardzo odmienne

osobowoœci, co dopiero ostatnio zaczê³o siê ujawniaæ. W skrócie: on by³

romantykiem, ona nie. Tak, nie lubi³ egzotycznych kuchni. Nie lubi³ ich smaku,

ale nie przeszkadza³y mu zapachy. Czasami z zadowoleniem bliskim rozko-

szy wdycha³ zapachy podniecaj¹cego i tajemniczego Wschodu, i napawa³

oczy jego widokiem. Ruth koncentrowa³a siê na prowadzeniu domu. Podjê³a

siê te¿ dorywczej pracy w szpitalu dzieciêcym w Sandy Bay. Szpital specja-

lizowa³ siê w skomplikowanych operacjach krêgos³upa, a Ruth by³a psycho-

terapeut¹. Trzymaj¹c zrêcznie pa³eczki, wybiera³ k¹ski z miseczek i z pe³ny-

mi ustami wydawa³ odpowiednie pomruki zachwytu. Z wielk¹ jasnoœci¹ zda³

sobie sprawê, ¿e los ich ma³¿eñstwa zale¿eæ bêdzie od zrozumienia i akcep-

towania dziel¹cych ich ró¿nic, a przede wszystkim od szczerego przyznania

siê do nich. Szczerego? Duff dobrze wiedzia³, ¿e ma wybitny talent do k³ama-

nia. Potrafi³ ³gaæ przekonuj¹co. Nie czu³ w zwi¹zku z tym najmniejszych wy-

rzutów sumienia, z góry bowiem za³o¿y³, ¿e wiêkszoœæ jego k³amstw, pó³-

k³amstw i pó³prawd, a tak¿e przemilczeñ, s³u¿y dobrej sprawie i jest dowodem

starañ, by unikn¹æ komplikacji i nikogo nie uraziæ. By³a to koncepcja roman-

tyka, a wiara w jej celowoœæ pozwala³a mu z uœmiechem na ustach rzuæ gumia-

sty plasterek skropionej sokiem cytrynowym ostrygi abalone i jednoczeœnie

mruczeæ: „wspania³e, kochanie”, tonem wykluczaj¹cym wszelki fa³sz.

Ruth natomiast nigdy nie skala³a siê k³amstwem czy choæby pó³prawd¹.

Duff pamiêta³ jej pierwsz¹ wizytê w domu jego rodziców. Ojciec od lat sam

robi³ piwo. To by³a jego mania. Z entuzjazmem zapalonego amatora wmu-

sza³ ten napój rodzinie i ofiarowywa³ przyjacio³om, którzy z uprzejmoœci

zapewniali go, ¿e ¿aden z renomowanych browarów nie produkuje nic rów-

nie wspania³ego. Ruth uwa¿a³a siê za koneserkê piw. Mia³a po temu pewne

prawo, gdy¿ jej dziadek, przed wyemigrowaniem do Stanów Zjednoczonych,

background image

21

by³ piwowarem w po³udniowej Polsce. W jej rodzinnym domu pito piwo,

dyskutowano o piwie, oceniano poszczególne marki. Dowiedziawszy siê

o tym ojciec Duffa pobieg³ do piwnicy, nala³ jej kufel ¿ó³tego p³ynu najnow-

szej produkcji i czeka³ w napiêciu na werdykt, który jego zdaniem móg³ byæ

tylko jeden.

Ruth wypi³a ³yk, skrzywi³a siê i wypowiedzia³a pamiêtne s³owa:

– Ojej! Pan chyba nie mówi powa¿nie, nazywaj¹c to piwem.

W pewnym sensie rodzina by³a jej wdziêczna. Od tego dnia usta³a pro-

dukcja domowego piwa. Poniewa¿ ojciec by³ sêdzi¹, pochwali³ sw¹ przysz³¹

synow¹ za bezkompromisow¹ szczeroœæ i uczciwoœæ w wyra¿aniu opinii,

niemniej Duff podejrzewa³, ¿e w g³êbi serca nigdy nie zaaprobowa³ tego

ma³¿eñstwa.

Kiedy teraz usi³owa³ przegryŸæ kawa³ek d³ugiej w³óknistej jarzyny, mia³

ochotê wszystko wypluæ, wykrzykn¹æ jej ulubione „Ojej!” i dodaæ: „Chyba

powa¿nie nie traktujesz tego jako pokarmu dla cz³owieka?”. Po mêsku zma-

ga³ siê jednak z tward¹ ³odyg¹, zachodz¹c w g³owê, dlaczego Ruth nie ogra-

nicza siê do kuchni, któr¹ zna najlepiej. Od matki i babki nauczy³a siê przy-

gotowywania ¿ydowskich potraw ze wschodniej Europy. Duff uwielbia³

¿ydowsk¹ kuchniê, ale Ruth orzek³a, ¿e skoro maj¹ mieszkaæ w obcych kra-

jach, to ona zamierza delektowaæ siê miejscowymi przysmakami. Na szczê-

œcie Duff mia³ za parê dni jechaæ do Wietnamu z zamiarem pozostania tam

co najmniej przez miesi¹c. W Sajgonie by³o wiele wspania³ych restauracji

francuskich, a w ka¿dej bazie amerykañskiej – mia³ ich kilka odwiedziæ –

zawsze móg³ liczyæ na krwisty stek. Przez chwilê poczu³ wyrzuty sumienia

z powodu swojej dwulicowoœci, ale czym prêdzej siê ich pozby³, wysuwaj¹c

logiczny argument, ¿e nie w porz¹dku by³oby zostawiaæ ma³¿onkê w z³ym

nastroju, przygnêbion¹ niepowodzeniem kulinarnym. Wierzy³ œwiêcie, ¿e

jego mi³oœæ do Ruth usprawiedliwia ca³kowicie podobne myœlenie i postê-

powanie. Doszed³ do tego wniosku ju¿ w okresie narzeczeñskim. Zamierza³

wówczas, po otrzymaniu dyplomu, ubiegaæ siê o przyjêcie do korpusu s³u¿-

by zagranicznej. Mia³ ju¿ za sob¹ pierwsz¹ rozmowê z komisj¹ rekrutacyjn¹

i wyznaczono mu drugi termin za parê miesiêcy. I po drugiej rozmowie zre-

zygnowa³. Wiadomoœæ ta podzia³a³a na Ruth jak bomba. Powiedzia³ jej, ¿e

postanowi³ nie iœæ do s³u¿by pañstwowej, lecz zostaæ zawodowym fotore-

porterem. Ruth by³a z tego bardzo niezadowolona. Wiedzia³a oczywiœcie

o jego zainteresowaniu fotografi¹. Przez ostatnie dwa lata by³ sekretarzem

uniwersyteckiego kó³ka fotograficznego i zdoby³ wiele nagród w uczelnia-

nych konkursach. Jedno z nagrodzonych zdjêæ przedstawia³o zamglony owal

twarzy zamyœlonej Ruth. Zdjêcie to by³o ich s³odk¹ tajemnic¹. Przewodni-

cz¹cy jury zauwa¿y³ uczenie, ¿e wyraz twarzy kobiety symbolizuje „trans-

cendentaln¹ niewinnoœæ”. W rzeczywistoœci Duff nacisn¹³ migawkê dos³ownie

background image

22

w parê sekund po zapewnieniu Ruth jednego ze wspanialszych orgazmów

jej m³odego ¿ycia.

Ruth jednak przez ca³y czas zak³ada³a, ¿e zainteresowanie Duffa sztuk¹

fotograficzn¹ jest tylko m³odzieñczym hobby, a nie zapowiedzi¹ ¿yciowego

wyboru. Niemniej Duff by³ zdecydowany i wys³a³ dziesi¹tki kopert z w³as-

nymi fotografiami do powa¿nych dzienników i periodyków. Ruth by³a zara-

zem zdziwiona i dumna, kiedy po paru tygodniach niewielki, ale wp³ywowy

tygodnik na Wschodnim Wybrze¿u zaproponowa³ mu etat fotografa z zupe³-

nie przyzwoit¹ p³ac¹.

Duff nie by³ specjalnie podniecony tym sukcesem. Powiedzia³ Ruth, ¿e

jego marzeniem jest zostaæ fotoreporterem wojennym, niemniej ta propozy-

cja mo¿e byæ pierwszym etapem.

Zanim móg³ podj¹æ pracê, musia³ siê przekwalifikowaæ z amatora na

zawodowca. Po otrzymaniu dyplomu po raz pierwszy zostawi³ Ruth sam¹

i wyjecha³ do Los Angeles na szeœciomiesiêczne studium fotografiki.

I to by³ pocz¹tek pierwszego „niedomówienia” czy te¿ „przemilczenia”,

jeœli kto woli, w stosunku do Ruth. Powiedzia³ prawdê, ¿e zamierza zostaæ

reporterem wojennym, ale nie powiedzia³, ¿e równoczeœnie bêdzie pracowa³

dla rz¹du Stanów Zjednoczonych, w s³u¿bie zagranicznej, chocia¿ nie w spo-

sób, jaki ona sobie wymarzy³a.

Czas uzyskania przez Duffa magisterium zbieg³ siê z powa¿n¹ akcj¹ re-

krutacyjn¹ w ³onie amerykañskiej wspólnoty wywiadowczej. Ktoœ zda³ so-

bie wreszcie sprawê, ¿e tak zwana tajna organizacja szpiegowska nie powin-

na mieæ zbyt publicznego wizerunku.

Nast¹pi³o to po tym, kiedy wy¿szej rangi analityk w siedzibie CIA w Lang-

ley rutynowo zaj¹³ siê wewnêtrznym biuletynem s³u¿b specjalnych, doty-

cz¹cym personelu amerykañskich ambasad w Europie. Wiele stron zape³-

nionych by³o paszportowymi podobiznami pracowników placówek, od

ambasadorów do najni¿szej rangi sekretarzy. Jednak¿e w licznych miejscach

znajdowa³a siê uwaga na pustym polu: „fotografia niedostêpna”. Owe puste

pola dotyczy³y przewa¿nie stanowisk zastêpców attaché wojskowego lub

attaché kulturalnego. I analityk nie musia³ zasiadaæ do komputera, aby dojœæ

do wniosku, ¿e chodzi³o o lokalnych agentów CIA.

By³o to typowo biurokratyczne partactwo, które da³o pocz¹tek nowemu

trendowi. Dalsze czteromiesiêczne studium wykaza³o kierownictwu Firmy

to, co wszyscy doko³a dawno ju¿ wiedzieli: CIA mia³a zbyt publiczny wize-

runek, ka¿dy wiedzia³, kto jest agentem, a kto nie jest. Wiedziano o tym nie

tylko w Langley, ale we wszystkich zak¹tkach œwiata.

Raport w tej sprawie zawiera³ nastêpuj¹c¹ rekomendacjê: nale¿y jak naj-

szybciej zmieniæ sytuacjê, w której CIA przypomina odwrócony lodowiec

z dziewiêcioma dziesi¹tymi masy wystaj¹cymi nad powierzchniê wody.

background image

23

Jednoczeœnie analityk, który wszcz¹³ alarm, zaproponowa³, aby utrzy-

maæ dotychczasow¹ ekspozycjê personelu. Niech owi lokalni dyplomaci

pozostan¹ nadal „widzialni”. Bêd¹ odci¹gali uwagê. Natomiast nale¿y przy-

st¹piæ do formowania kadry niewidzialnej, w mroku, w g³êbinach oceanu,

gdzie spoczywa masa lodowca. I niech sobie wszyscy podziwiaj¹ piêkno

wystaj¹cego z wody szczytu, niech go nawet krytykuj¹, niech siê wokó³ nie-

go tocz¹ spory kompetencyjne ró¿nych agencji. Jednoczeœnie bêdzie funk-

cjonowa³ ultratajny departament, którego pracownicy w ¿yciu nie st¹pali po

marmurowej posadzce wielkiego holu kwatery g³ównej w Langley ani nie

byli szkoleni na ¿adnej z tak zwanych farm CIA.

I w ten oto sposób powsta³ wydzia³ Equinus.

Jego pierwszym dyrektorem zosta³ ów bystry analityk, który zauwa¿y³ to

biurokratyczne partactwo. On te¿ wymyœli³ powy¿sz¹ nazwê. By³ rozmi³owa-

ny w klasycznej literaturze i rozwi¹zywaniu krzy¿ówek. Equinus to po ³acinie

koñ, a koñ kojarzy siê z Troj¹. Dyrektor by³ bardzo z siebie zadowolony. Jego

agenci musieli mieæ przykrywkê do swojej dzia³alnoœci, wiarygodn¹ i nie ko-

jarz¹c¹ siê z instytucjami pañstwowymi. Zestawiono krótk¹ listê po¿¹danych

profesji. Obejmowa³a ona agentów handlu miêdzynarodowego, importerów

i eksporterów, in¿ynierów budowlanych, geofizyków, pracowników biur po-

dró¿y, doradców finansowych i handlowych, wyk³adowców wy¿szych uczel-

ni, t³umaczy, funkcjonariuszy instytucji charytatywnych, misjonarzy i tym po-

dobnych. Innymi s³owy, dobry by³ ka¿dy zawód, który pozwala³ na niewinne

podró¿owanie i pracê gdzieœ w œwiecie. I jeszcze jedno: na czele listy znajdo-

wali siê fotoreporterzy prasowi i korespondenci. Pomys³ sam w sobie nie by³

oryginalny. Wiêkszoœæ wywiadów europejskich jeszcze przed narodzinami

Marconiego umieszcza³a agentów w œrodowiskach dziennikarskich.

Dobieraj¹c agentów do nowego wydzia³u siêgniêto do tego samego Ÿró-

d³a, z którego CIA czerpa³a od dawna: absolwenci wy¿szych uczelni, biali,

o politycznej orientacji na prawo od œrodka, wyznania najchêtniej protestanc-

kiego. By³ jednak dodatkowy warunek: kandydaci musieli posiadaæ jakieœ

naturalne uzdolnienie, jakiœ specjalny talent lub powo³anie. To mia³o stano-

wiæ ich pancerz ochronny.

Wydzia³ Equinus sprawi³ sobie odizolowany od jakiejkolwiek sieci kom-

puter i umieœci³ siê w firmie na obrze¿u miasta Gary w Indianie. Dlaczego

Gary? Za³o¿ono bowiem, ¿e ¿aden szanuj¹cy siê szpieg nigdy by nie posta-

wi³ nogi w tym mieœcie. Firma by³a przykrywk¹ i rzekomo produkowa³a

rozpylacze ze œrodkami owadobójczymi dla domoros³ych ogrodników. Ana-

lityk w nowej roli dyrektora, a nazywa³ siê Ray Sherman, nazwa³ firmê Pte-

rygota Inc., siêgaj¹c do ³aciñskiego s³owa, które okreœla³o rodzinê uskrzy-

dlonych insektów. Z bli¿ej nieznanych powodów, nazwa chwyci³a i ju¿ po

pierwszym roku przedsiêbiorstwo wykaza³o zysk.

background image

24

Sherman zacz¹³ od wprowadzenia do komputera nazwisk najlepszych

studentów ostatniego roku renomowanych wy¿szych uczelni. Uwagê zwró-

ci³ na tych, którzy zamierzali poœwiêciæ siê któremuœ z zawodów wymienio-

nych na jego krótkiej liœcie, a jednoczeœnie nie kryli siê z uczuciami patrio-

tycznymi i chcieliby s³u¿yæ krajowi. Wprowadzi³ tak¿e do komputera

nazwiska najœwie¿szych kandydatów do s³u¿by dyplomatycznej. Zadaniem

komputera by³o miêdzy innymi odnalezienie wspó³zale¿noœci miêdzy dwo-

ma zestawami nazwisk i wybranie tych, które s¹ na obu. W pierwszej partii

znalaz³o siê nazwisko Duff Paget. I w³aœnie on podczas drugiej rozmowy

w Departamencie Stanu zosta³ dyskretnie wywo³any i przedstawiony zupe³-

nie innej komisji, której przewodnicz¹cy nieœmia³o zapyta³, czy Duff nie

zechcia³by zostaæ szpiegiem. Dalej wszystko posz³o ³atwo, gdy¿ zatriumfo-

wa³ romantyzm i niespokojna natura. Wyzna³, ¿e w³aœnie zamierza siê ¿eniæ.

Cz³onkowie komisji radoœnie pokiwali g³owami. Sprawdzili ju¿ rodzinê jego

narzeczonej i nie mieli ¿adnych zastrze¿eñ. Dobra i dyskretna ¿ona legitymi-

zowa³a „legendê”. Wyzna³, ¿e jest zapalonym fotografem, choæ ma czysto

amatorski status. Otrzyma³ zapewnienie, ¿e to nie stanowi najmniejszego

problemu. Co wiêcej, otrzyma odpowiednie wyszkolenie i pracê, a nastêpnie

wyznaczony teren dzia³ania. Przez trzy dni przechodzi³ bardzo szczegó³owe

badania i odpowiada³ na liczne testy. Otrzyma³ wysokie noty. Najbardziej

ucieszy³ go sukces, jaki odniós³ przy obowi¹zkowym odpowiadaniu na pyta-

nia przy u¿yciu wykrywacza k³amstw.

Pojecha³ wiêc do Los Angeles na przyœpieszony intensywny kurs foto-

grafiki zawodowej, ale tydzieñ szkolenia w tej dziedzinie przeplata³ siê z ty-

godniem w tajnym kompleksie w pobli¿u Long Pine u podnó¿a Sierra Neva-

da. Tam by³ uczony w³aœciwego, równoleg³ego zawodu.

Przed wyjazdem do Kalifornii odby³ d³ug¹ i powa¿n¹ rozmowê z Ruth.

Postanowili, ¿e wezm¹ œlub dopiero wówczas, gdy Duff ustabilizuje siê za-

wodowo. I ¿e co najmniej trzy lata poczekaj¹ z za³o¿eniem rodziny. W g³êbi

duszy Ruth ¿ywi³a nadziejê, ¿e do tego czasu Duff siê zmieni, a niespokojna

natura ust¹pi dojrza³emu rozs¹dkowi. Ruth by³a kobiet¹ praktyczn¹ i cierpli-

w¹. Mo¿e poczekaæ.

Jednak¿e zaledwie pó³tora roku po rozpoczêciu pracy w tygodniku Duff

otrzyma³ propozycjê wyjazdu na placówkê do Hongkongu, sk¹d mia³ obs³ugi-

waæ Azjê Po³udniowo-Wschodni¹. W owym czasie Azja Po³udniowo-Wschod-

nia oznacza³a Indochiny. Tak wiêc niespodziewanie Duff otrzyma³ szansê za-

spokojenia swych pragnieñ: mia³ okazjê zostaæ reporterem wojennym.

Nagle pojawi³ siê problem: co zrobiæ z Ruth? Na placówce mia³ przeby-

waæ co najmniej przez dwa lata i zdaniem Ruth dwuletnia separacja by³a

wykluczona. Wiêc siê pobrali. Z praktycznego punktu widzenia ma³¿eñstwo

by³o sukcesem. Ruth doskonale absorbowa³a szok kulturowy towarzysz¹cy

background image

25

przenosinom z Ameryki do Orientu. Wiedz¹c, ¿e mê¿a czêsto nie bêdzie,

pogr¹¿y³a siê w dzia³alnoœci spo³ecznej i charytatywnej miejscowej miêdzy-

narodowej kolonii. Oprócz kursu gotowania uczêszcza³a we wtorki na lek-

cje uk³adania bukietów kwiatowych ikebana, a w czwartki zag³êbia³a siê

w tajniki jogi. W odró¿nieniu od nowych amerykañskich czy europejskich

przyjació³, nie zatrudni³a s³u¿¹cej. Mieszkanie mieli ma³e i jego sprz¹tanie

nie by³o trudne, a poza tym pomaga³o wype³niæ czas. W dalszym ci¹gu trak-

towa³a pobyt na placówce jako chwilow¹ drobn¹ zmarszczkê na g³adkiej

powierzchni, po której bêd¹ ¿eglowaæ przez ca³e ma³¿eñskie ¿ycie.

Przygl¹da³a mu siê, gdy k³ad³ do ust ostatni¹ grudkê ry¿u, a widz¹c jej wzrok

bekn¹³, jak nale¿a³o wed³ug chiñskiego obyczaju, by wyraziæ uznanie, i uœmiech-

n¹³ siê. Po raz kolejny stwierdzi³a, ¿e jej m¹¿ jest najprzystojniejszym mê¿czy-

zn¹ na œwiecie. Mia³ szczup³¹ twarz i mo¿na by nawet powiedzieæ, ¿e piêkn¹:

du¿e oczy, prosty nos, szerokie ruchliwe usta z bardzo mêsk¹ doln¹ warg¹ nad

podbródkiem z do³eczkiem. Twarz okala³y czarne, proste, po³yskliwe w³osy. Ruth

wiedzia³a, ¿e Duff jest w pe³ni œwiadomy swojej urody i czasami bardzo z³y

z tego powodu, bo tak jak to bywa z piêknymi kobietami – ludzie patrz¹ i podzi-

wiaj¹ owo piêkno, ale nie zawsze traktuj¹ powa¿nie osobowoœæ.

– Dlatego zaj¹³em siê fotografi¹ – powiedzia³ jej kiedyœ. – Ludzie bêd¹

oceniali mnie wy³¹cznie na podstawie zdjêæ, a nie wygl¹du.

Ruth rozumia³a Duffa, poniewa¿ by³a tak piêkna, ¿e mê¿czyŸni przysta-

wali na ulicy. Wœród korespondentów nazywano ich Hollywoodzkim Duetem.

Kiedy zaczê³a zbieraæ nakrycia, zauwa¿y³a, ¿e Duff jest zamyœlony i jak-

by strapiony.

– Smakowa³o? – spyta³a i musia³a powtórzyæ pytanie, gdy¿ ogarn¹³ j¹

roztargnionym spojrzeniem.

– Kolacja by³a absolutnie wspania³a. Przepraszam, ale o czymœ myœla-

³em. Za godzinê bêdê musia³ wyjœæ. Do klubu prasy. Aukcja sprzêtu fotogra-

ficznego – wyjaœni³.

Spowa¿nia³a. Od³o¿y³a z powrotem naczynia na stó³ i usiad³a.

– Czyjego?

Dostrzeg³ jej wyraz twarzy i uœmiechn¹³ siê.

– Mo¿esz siê nie martwiæ. Nikt nie zgin¹³. Dave Munger sprzedaje swoje

kamery. Nie wiadomo, dlaczego.

Munger. To nazwisko wywo³ywa³o w niej sprzeczne uczucia. Spotka³a

go tylko raz na po¿egnalnym przyjêciu korespondenta tygodnika „News-

week”, który wyje¿d¿a³ na bliskowschodni¹ placówkê. Przyjêcie by³o bardzo

alkoholowe. Munger pi³ wiêcej ni¿ wiêkszoœæ obecnych, ale by³ mniej ha-

³aœliwy. Siedzia³ samotnie przy barze, wychylaj¹c jedna po drugiej wódkê z wo-

d¹ mineraln¹. Duff wyjaœni³ Ruth, ¿e Munger przez siedem miesiêcy przebywa³

w strefie wojennej i teraz musi odzyskaæ równowagê ducha. Nazwano to

background image

26

„powrotem do normalnoœci”. Zdziwi³a j¹ jego niepozorna aparycja: szczu-

p³y, niczym siê nie odznaczaj¹cy, chyba tylko zmierzwion¹ czupryn¹ i za-

szczutym wyrazem twarzy. Oczy natomiast mia³ wyraziste, wielkie, myœl¹-

ce, jasnoniebieskie, ale o zmiennej intensywnoœci w zale¿noœci od nastroju

chwili. Od innych kobiet nas³ucha³a siê plotek o jego reputacji kochanka.

Podobno kobiety by³y drugim i ostatnim obiektem jego zainteresowania po

fotografii. I podobno wszystkie kobiety pada³y do jego stóp z monotonn¹

wrêcz regularnoœci¹. Z pocz¹tku nie mog³a zrozumieæ, co jest w nim takie-

go, ¿e poci¹ga kobiety. Nieco póŸniej, gdy tañczy³a, w pewnej chwili zoba-

czy³a wpatrzone w siebie jego oczy, wch³aniaj¹ce jej obraz. Dozna³a szoku,

czuj¹c nagle seksualne podniecenie.

Innym aspektem jej stosunku do Mungera by³o uwielbienie, jakie okazy-

wa³ mu Duff. Mo¿e nie tyle okazywa³, nie mia³ bowiem po temu okazji, ale

nosi³ je w sobie. Ruth nie podoba³o siê, ¿e jej mê¿czyzna znajduje siê pod

tak przemo¿nym wp³ywem innej osobowoœci. Nawet niezbyt dobrze mu zna-

nej i raczej rzadko spotykanej.

Po raz wtóry zgarnê³a pó³miski i ruszy³a w stronê kuchni, rzucaj¹c przez

ramiê:

– Mo¿e wreszcie doszed³ do wniosku, ¿e fotografowanie przeszkadza

mu w piciu i uwodzeniu kobiet.

Duff tylko wymownie spojrza³ i wzruszy³ ramionami. Nie potrafi³ wyjaœniæ

Ruth Ÿród³a i rodzaju emocji, jakie Dave Munger budzi u pozosta³ych fotorepor-

terów. Poza tym Ruth nie umia³aby zrozumieæ jego uwielbienia dla Mungera,

poniewa¿ nie wiedzia³a o tym, co siê kiedyœ wydarzy³o. Coœ, o czym nigdy jej

nie powie. By³o to jedno z jego „pominiêæ”. Zdarzy³o siê po dwóch miesi¹cach

od przybycia Duffa na placówkê. Dwóch miesi¹cach wielkiej frustracji.

Po przyjeŸdzie do Sajgonu Duff zg³osi³ siê przede wszystkim do miej-

scowego rezydenta wydzia³u Equinus, który dzia³a³ w Wietnamie pod przy-

krywk¹ przedstawiciela amerykañskiej firmy komputerowej. Rezydent po-

wiedzia³ mu, ¿e przez pierwszy rok trzeba budowaæ i utrwalaæ reputacjê

zawodow¹. Reputacjê reportera wojennego.

Tajemnic¹ robienia dobrych zdjêæ w strefie wojennej jest, po pierwsze,

zachowanie zimnej krwi, po drugie, znalezienie siê we w³aœciwym miejscu

o w³aœciwym czasie.

Duff ruszy³ w teren, przemierza³ tam i z powrotem ca³y Wietnam z apa-

ratami w sta³ej gotowoœci, ale trafia³ w z³e miejsca o z³ym czasie. Godny

po¿a³owania brak szczêœcia. Albo opuszcza³ strefê dzia³añ wojennych tu¿

przed rozpoczêciem walk, albo przybywa³ tu¿ po ich zakoñczeniu. Pozosta-

wa³o mu fotografowanie rannych i czarnych plastikowych worków z zabity-

mi. Raz uchwyci³ grupkê jeñców Wietkongu, którzy przypominali zag³odzo-

ne dzieci na wagarach.

background image

27

Pocz¹tkowo lekcewa¿y³ brak sukcesów. Przecie¿ dopiero zaczyna³, po-

znawa³ kraj, nawi¹zywa³ kontakty w ko³ach wojskowych, zarówno amery-

kañskich, jak i po³udniowowietnamskich. Jednak¿e w miarê mijania tygodni

jego frustracja ros³a. Po ka¿dym wyjeŸdzie w teren wraca³ do Sajgonu, szed³

do hotelowego pokoju i zasiada³ w prowizorycznej ciemni, któr¹ urz¹dzi³

w g³êbokiej œciennej szafie ubraniowej. Po wywo³aniu filmów i zrobieniu

odbitek stwierdza³ z przygnêbiaj¹c¹ regularnoœci¹, ¿e nie s¹ wystarczaj¹co

interesuj¹ce, by uzyska³y aprobatê jego amerykañskiej redakcji.

A potem zaczêli pokpiwaæ koledzy. „Masz mo¿e jakieœ ciekawe pocztó-

weczki do obejrzenia?” – pytali z³oœliwie w barze lub na hotelowym tarasie

wychodz¹cym na ulicê Tu Do. Na pozór przyjmowa³ to z humorem. Uœmie-

cha³ siê i ripostowa³, ale wewnêtrznie cierpia³. Od swego redaktora naczel-

nego otrzyma³ nawet pismo z lekk¹ wymówk¹: redakcja w dalszym ci¹gu

musi korzystaæ z serwisów agencji fotograficznych, a przecie¿ utrzymanie

w terenie w³asnego fotoreportera sporo kosztuje.

Po dwóch miesi¹cach nast¹pi³ kryzys. W barze restauracji Pod Anio³em

odbywa³ siê przypadkowy jubel. Jedni korespondenci w³aœnie odlatywali na

zas³u¿ony odpoczynek w Hongkongu i Bangkoku, inni dopiero co wrócili.

W tym œwiatku, mimo przyjacielskich stosunków, obowi¹zywa³a ostra kon-

kurencja. Duff znowu sta³ siê przedmiotem docinków. W gromadce znajdo-

wa³ siê Dave Munger, który jako jedyny siedzia³ w milczeniu przy barze,

s³ucha³ i wszystkich bacznie obserwowa³, pij¹c wódkê z wod¹ mineraln¹.

Duff doszed³ do wniosku, ¿e los jest cholernie niesprawiedliwy. Oto wi-

dzi cz³owieka, który jest ju¿ legend¹, nie musi szukaæ i wêszyæ za wojn¹.

Idzie sobie na spacerek i wojna sama przychodzi do niego. Nic dziwnego, ¿e

nosi przezwisko „Mahomet”. Góry przychodz¹ do Mahometa! W g³êbi du-

szy Duff wiedzia³, ¿e to nie takie proste. Munger by³ profesjonalist¹.

Przez ca³e lata nawi¹zywa³ kontakty w ko³ach wojskowych nie tyle z ge-

neralicj¹ i sztabowcami, co ze starszymi podoficerami, od których w³aœci-

wie wszystko zale¿a³o. Zw³aszcza od podoficerów odpowiedzialnych za trans-

port. Mówiono, ¿e Mungerowi ³atwiej jest na skiniêcie palca otrzymaæ do

dyspozycji helikopter ni¿ trzygwiazdkowemu genera³owi. Mia³ równie¿ zna-

jomoœci we wszystkich cywilnych portach lotniczych Azji Po³udniowo-

-Wschodniej. Od sajgoñskiego Ton San Nut, przez Hai Tak w Hongkongu,

do Hanedy w Tokio. Dave Munger zna³ prawie wszystkich przedstawicieli

linii lotniczych. Inni mogli prawiæ komplementy i dawaæ prezenty w dyrek-

cjach linii, a Munger po prostu wiedzia³, od kogo naprawdê zale¿y zdobycie

miejsca. Inni mogli o pó³nocy wydzwaniaæ do lokalnego dyrektora linii, b³a-

gaj¹c o miejsce w przepe³nionym samolocie, a w tym samym czasie przed-

stawiciel linii na lotnisku z honorami wprowadza³ Mungera na pok³ad odla-

tuj¹cej maszyny, bardzo czêsto sadzaj¹c go bez dop³aty w pierwszej klasie.

background image

28

Innym aspektem profesjonalizmu Mungera by³y jego „magiczne sztucz-

ki”. Opanowa³ prestidigitatorstwo, by w razie potrzeby ukryæ rolkê filmu.

Koszmarem fotoreporterów by³a groŸba konfiskaty lub przeœwietlenia zdjêæ

zapieraj¹cych dech w piersiach i zdobytych z wielkim mozo³em. Wielu ¿an-

darmów i policjantów nieraz przy³apa³o Mungera na robieniu zdjêæ w „zaka-

zanych strefach”. Z satysfakcj¹ rejestrowali jego zmartwion¹ i skonsterno-

wan¹ twarz, gdy mu odbierali kasetê i wyci¹gali pasek filmu na œwiat³o

dzienne. Nie dostrzegali wówczas wewnêtrznego uœmiechu ani tym bardziej

w³aœciwego filmu ukrytego gdzieœ w kieszeni, podczas gdy oni niszczyli bez-

wartoœciow¹ przynêtê.

I wreszcie kroki podjête przez Mungera w celu zapewnienia sobie wzglêd-

nego bezpieczeñstwa osobistego. Niektórzy fotoreporterzy i korespondenci

zabierali ze sob¹ broñ, udaj¹c siê na mniej bezpieczne wyprawy: czasami

ma³y rewolwer, nó¿ sprê¿ynowy lub pojemnik z gazem. Bywa³o, ¿e wynaj-

mowali ochroniarzy – nie w wypadku wypraw w strefy wojenne, ale pod-

czas wizyt w podejrzanych dzielnicach miast Dalekiego Wschodu. Jeden ze

s³awnych nowojorskich komentatorów telewizyjnych otrzyma³ przydomek

„Sinatra”, poniewa¿ podczas wszystkich spacerów towarzyszy³a mu ca³a

gromada goryli.

Munger wybra³ inn¹ drogê. Na samym pocz¹tku kariery przestudiowa³

historiê orientalnych sztuk walki: judo, karate, Tok Wae Do, kung-fu i wielu

innych mniej znanych. Z ka¿dej wybra³ i wyuczy³ siê paru technik, które

uwa¿a³ za najbardziej skuteczne. I dziêki temu umia³ pokazywaæ pazury,

jeœli zachodzi³a potrzeba.

Kiedy Duff tak sta³ przy przeciwleg³ym koñcu lady barowej, zapatrzony

w sw¹ trzeci¹ podwójn¹ whisky, pomyœla³, ¿e warto by podobnie siê przygo-

towaæ. Pracuje tu dopiero dwa miesi¹ce, uczy siê… Munger, chocia¿ dopie-

ro trzydziestolatek, siedzi w tym zawodzie od ponad dziesiêciu lat. Obs³ugi-

wa³ Cypr i Biafrê, Angolê, pó³nocne Borneo i teraz Wietnam. Mam jeszcze

czas… Obla³ siê zimnym potem, gdy¿ porazi³a go myœl, ¿e nie tylko o czas

i doœwiadczenie tu chodzi. Munger robi³ tylko czarno-bia³e zdjêcia i jego

negatywy nie zawiera³y ¿adnych specjalnych efektów. Ich doskona³oœæ wy-

nika³a z „wyczucia”. Albo siê ma owo „wyczucie” chwili, miejsca i tematu,

albo nie. Duff poczu³ uk³ucie zazdroœci. W³aœciwie nie mia³ jeszcze okazji

sprawdziæ, czy sam je posiada. Zbyt krótko tu by³. Ale ju¿ zbiera³ ciêgi. Od

redaktora, od kolegów. Z gorycz¹ pomyœla³, ¿e powinien by³ urodziæ siê

Angolem, tak jak Munger. Interesuj¹ce, ¿e Brytyjczycy przodowali w tym

zawodzie. Nie oznacza to, ¿e nie by³o dobrych fotografów amerykañskich

i z innych krajów europejskich – Francuzów i Niemców – oraz jeden wrêcz

genialny Hiszpan. Nawet Japoñczycy byli nieŸle reprezentowani przez Ha-

sagawê i paru innych, ale Brytyjczycy stanowili elitê: ukazuj¹cy ca³¹ grozê

background image

29

wojny Lerry Burrows, beznamiêtny Don McCullin i m³ody, bezkompromi-

sowy Tim Page. A wiele d³ugoœci przed nimi Dave Munger, który jak nikt

potrafi³ sfotografowaæ zesztywnia³e ze strachu rysy m³odego, œmiertelnie

znu¿onego ¿o³nierza i odcisn¹æ piêtno wojny w milionach umys³ów czytel-

ników.

Im wiêcej Duff pi³, w tym wiêksz¹ wpada³ rozpacz. Odg³os rozmów

i œmiechy dochodzi³y do niego jakby przez d³ugi tunel. Dopi³ ostatni¹ szklankê

whisky i podniós³ wzrok, aby za¿¹daæ od barmana nastêpnej. Zamiast bar-

mana napotka³ w lustrze za barem twarz Mungera. Przez d³ug¹ chwilê pa-

trzyli na siebie. Duff czu³, jak niebieskie oczy Mungera zagl¹daj¹ mu do

duszy i penetruj¹ umys³. Dostrzegaj¹c wszystko, dostrzegaj¹c pustkê. Na

ciemnej poci¹g³ej twarzy b³¹ka³ siê pó³uœmiech. Kpi¹cy? I nagle Duff zacis-

n¹³ palce na pustej szklance i rzuci³ szklank¹ w lustro.

G³osy i œmiechy zamar³y. Duff sta³ bez ruchu, wali³o mu têtno, niczym

po zastrzyku adrenaliny. Powoli siê obróci³ i dostrzeg³ skierowane na siebie

dziesi¹tki par oczu i twarzy – ni to rozbawionych, ni to zdumionych, znieru-

chomia³ych w b³ysku wyimaginowanego flesza. Siêgn¹³ powoli do tylnej

kieszeni, wyj¹³ zwitek banknotów, z którego na œlepo wyci¹gn¹³ kilka i rzu-

ci³ na barow¹ ladê. Jak we œnie przeszed³ przez salê i wymkn¹³ siê w parn¹

noc. Us³ysza³ jeszcze o¿ywione g³osy i czyjœ œmiech.

Kilka razy potrz¹sn¹³ g³ow¹, jakby chcia³ odzyskaæ utracon¹ przytom-

noœæ umys³u, a gdy to nie pomog³o, zacz¹³ uderzaæ otwart¹ d³oni¹ w czo³o.

Zatrzyma³a siê ko³o niego taksówka. Kierowca o szczerbatym szerokim uœmie-

chu siêgn¹³ za siebie i otworzy³ tylne drzwi. Duff wgramoli³ siê i leg³ na

siedzeniu. Taksówka ruszy³a, w³¹czaj¹c siê w ruch uliczny.

– Gdzie pan jechaæ? – spyta³ ³aman¹ angielszczyzn¹ kierowca. Duff z tru-

dem dŸwign¹³ siê do pozycji siedz¹cej i wybe³kota³:

– Hotel Continental.

Kierowca zerkn¹³ w lusterko i szybko oceni³ stan swego pasa¿era.

– Chcieæ dziewczynê, Joe? Bardzo m³oda, du¿o seksu.

Duff z trudem zebra³ myœli.

– Nie. Continental.

Kierowca wzruszy³ ramionami i zaj¹³ siê lawirowaniem wœród pojazdów.

Po piêciu minutach Duff zmieni³ zamiar. Jeszcze nigdy nie zdradzi³ Ruth,

ale w obecnym stanie umys³u wykoncypowa³ sobie, ¿e skoro we wszystkim

innym okaza³ siê nieudacznikiem, to najprawdopodobniej w ma³¿eñstwie

równie¿. A poza tym pozwoli mu to zapomnieæ o wszystkim innym. No i ni-

gdy nie kocha³ siê z Azjatk¹.

Kierowca zawióz³ go wiêc do Cholon, chiñskiej dzielnicy miasta, i pozo-

stawi³ przed drzwiami s³awnego przybytku Tai Cheong. Nie tak go sobie Duff

wyobra¿a³. Jakaœ stara wiedŸma poprowadzi³a go trzeszcz¹cymi drewnianymi

background image

30

schodami na piêtro, do stodolastej sali. Pod przeciwleg³ymi œcianami sta³y

³o¿a z baldachimami i moskitierami, pozostawiaj¹c jedynie w¹skie przejœcie

œrodkiem. Bia³e moskitiery lekko drga³y, b¹dŸ to z powodu aktywnoœci na

³o¿ach, b¹dŸ poruszane wiaterkiem z dwóch sufitowych wentylatorów. Duff

wyczuwa³ ciê¿ki, s³odki zapach.

Zacz¹³ mieæ powa¿ne w¹tpliwoœci, czy dobrze zrobi³, przychodz¹c tu.

Chcia³ siê wycofaæ, ale wiedŸma ujê³a go za rêkê i poprowadzi³a do jednego

z ³ó¿ek, rozsunê³a muœlin i zachêci³a do po³o¿enia siê. Stwierdzi³, ¿e bia³e

poszewki i przeœcierad³a s¹ czyste – poza tym po³o¿enie siê by³o o wiele

³atwiejsze od schodzenia tymi okropnymi schodami. Rzuci³ siê bezw³adnie

na pos³anie, kobieta zdjê³a mu obuwie, zasunê³a moskitierê i odcz³apa³a.

Przez wiele minut le¿a³ na plecach. Pobliski szmer kaza³ mu podnieœæ

g³owê i spojrzeæ w lewo. Przez dwie moskitiery dostrzega³ tylko amorficzny

kszta³t ko³ysz¹cy siê w powolnym rytmie.

Lekko podniós³ siê, otworzy³ szerzej oczy i kiedy adaptowa³y siê do mro-

ku, rozpozna³ na s¹siednim ³o¿u dwie po³¹czone sylwetki. Szczegó³ów w dal-

szym ci¹gu nie dostrzega³, tylko dwa splecione cienie, rozko³ysane w mlecz-

nej mgle. Ten widok, w po³¹czeniu ze s³odkim zapachem, wdzieraj¹cym siê

w nozdrza, wywo³ywa³ erotyczne doznania, jakich dot¹d jeszcze nie prze¿y-

wa³. I wcale nie odnosi³ wra¿enia, ¿e jest podgl¹daj¹cym intruzem. Mia³ œwia-

domoœæ uczestnika dope³niaj¹cego swoj¹ obecnoœci¹ nastrój tego miejsca i tej

sceny. Móg³by tak patrzeæ przez ca³¹ wiecznoœæ, ale us³ysza³ za sob¹ szelest,

obróci³ siê i zobaczy³ dwa migda³owe jeziora. Skoncentrowa³ wzrok i jeziora

przybra³y kszta³t pary skoœnych oczu w owalu kobiecej twarzy.

Dziewczyna wdrapa³a siê na wysokie ³o¿e i moskitiera opad³a z szele-

stem. Duff podpar³ siê na ³okciu. Teraz lepiej wszystko widzia³. Klêcza³a na

przeœcieradle. Mia³a na sobie bia³e ao dai pod sam¹ szyjê, obcis³e na pier-

siach i w stanie, a do³em rozszerzaj¹ce siê w wachlarz i wysoko rozciête, by

ods³oniæ jedwabne czarne spodnie.

Powoli, jakby w rozmarzeniu, rozebra³a go. Rozeœmia³a siê krótko, nie-

mal wstydliwie, gdy usi³owa³a zdj¹æ mu majtki przez naprê¿onego cz³onka.

Rzuci³a jego ubranie gdzieœ w k¹t i z naturaln¹ gracj¹ usiad³a w nogach

³ó¿ka, by siê rozebraæ. By³a szczup³a i delikatna, a skórê mia³a niemal tak

bia³¹ jak moskitiera. Duff dostrzeg³ czarne oczy i w³osy, ciemne, dumnie

stercz¹ce sutki. Pragn¹³ jej, ale zmusi³ siê do bezruchu. Zaczê³a mu maso-

waæ stopy. Smuk³e palce sprawia³y rozkosz granicz¹c¹ z bólem. Od stóp

przesz³a do ³ydek i potem do ud. Pomijaj¹c twardego cz³onka skoncentrowa-

³a siê na brzuchu i klatce piersiowej. Teraz siedzia³a na nim okrakiem, z twa-

rz¹ nisko nad jego twarz¹, a jej d³ugie w³osy opada³y na poduszkê. Wresz-

cie zajê³a siê jego barkami, ugniataj¹c palcami miêœnie i przynosz¹c ulgê.

Nareszcie skoñczy³a, zbli¿y³a twarz, na wargach b³¹ka³ siê lekki uœmiech.

background image

31

Czu³ pulsowanie i zarazem istnienie tylko jednej czêœci swego cia³a – tej,

któr¹ pominê³a. Jakby j¹ odseparowa³a od reszty i nastawi³a uk³ad nerwowy

na odbiór sygna³ów z ca³ej d³ugoœci wzniesionego cz³onka.

Poczu³ dotyk jej sutek na piersi, poczu³ jej usta na ustach. Poca³unek by³

perwersyjnie siostrzany. Ujê³a cz³onka i potar³a nim o swe jedwabiste wrota.

Wstrz¹sn¹³ nim rozkoszny ból, wyprê¿y³ siê i wdar³ w ni¹. W tym samym

momencie rozwar³a usta i wprowadzi³a jêzyk miêdzy jego wargi.

I potem wydawa³o mu siê, ¿e tkwi zawieszony w przestrzeni bez ruchu i ¿e

ona tak¿e zastyg³a, a jednoczeœnie odnosi³ wra¿enie, i¿ pozwoli³ zamkn¹æ swój

symbol mêskoœci w s³ój pe³en ¿ywych wij¹cych siê nieziemskich stworów.

Byæ mo¿e to wra¿enie by³o zbyt natrêtne i wyraziste. Dziesi¹tki razy czu³

zbli¿aj¹cy siê orgazm i za ka¿dym razem o parê sekund przed nim fala odp³y-

wa³a. Z pocz¹tku, chc¹c przed³u¿yæ rozkosz, dziewczyna zwalnia³a tu¿ przed

osi¹gniêciem szczytu, kiedy jednak czas mija³, zaczê³a przyœpieszaæ, by go

przezeñ przeprowadziæ. Zacz¹³ sobie zdawaæ sprawê, ¿e to siê nie stanie. Ta

œwiadomoœæ wywo³a³a niepokój, a wraz z nim negatywn¹ reakcjê fizyczn¹.

Dziewczyna to pojê³a, pokrêci³a g³ow¹ i obdarzy³a s³odkim uœmiechem.

– Nie martw siê – szepnê³a. – Jesteœ silny. Odprê¿ siê, a ochota powróci.

Zesz³a z niego, obsunê³a siê, muskaj¹c piersiami jego brzuch i uda. Pod-

niós³ g³owê i zobaczy³, jak bierze do ust miêkkiego cz³onka. Cz³onek siê

wyprê¿y³, wype³niaj¹c jej usta. Znowu zbli¿y³ siê do orgazmu i znowu nie

dotar³ do szczytu. Nie móg³ na to poradziæ on, nie mog³a ona. A starali siê

oboje. Palcami muska³a jego sutki. Czu³ straszne pragnienie doznania osta-

tecznej ulgi, przebrniêcia przez niewidzialn¹ barierê. Ale nie móg³ i ona te¿

zda³a sobie z tego sprawê. Podci¹gnê³a siê i u³o¿y³a obok niego, chowaj¹c

g³owê w ramiê mê¿czyzny i ws³uchuj¹c siê w bicie jego serca.

– Nie martw siê – powiedzia³a. – Mo¿e póŸniej, mo¿e innym razem.

Jej s³owa nie przynios³y pociechy. Udowodni³ sobie ostatecznie, ¿e jest

nieudacznikiem, czu³ straszliwy ból w przyrodzeniu.

Unios³a siê, podpar³a ³okciem i z niepokojem wpatrywa³a w jego znêka-

n¹ twarz. Potem poklepa³a go po plecach, odsunê³a moskitierê i odesz³a.

S¹dzi³, ¿e wiêcej ju¿ jej nie zobaczy, ale powróci³a po dziesiêciu minu-

tach, nios¹c tackê z laki, któr¹ postawi³a na ³ó¿ku. Na tacy sta³a ma³a oliwna

lampka, fajka z cienkim, d³ugim cybuchem, szczypczyki, pude³ko zapa³ek

i kawa³ek srebrnej folii. Na folii le¿a³a brunatna grudka, chyba wilgotna,

gdy¿ lœni³a w mroku. Duff uœwiadomi³ sobie, ¿e patrzy na kulkê opium i przy-

rz¹dy do jego palenia. By³o to wbrew jego zasadom, ale czu³ ca³kowite otê-

pienie. W milczeniu przygl¹da³ siê, jak dziewczyna zapala oliwn¹ lampkê,

ujmuje w szczypczyki brunatn¹ kulkê i obraca nad p³omieniem. Po paru minu-

tach nachyli³a siê i przeci¹gnê³a kulkê pod nosem. Z aprobat¹ skinê³a g³ow¹,

uœmiechnê³a siê do Duffa i wrzuci³a grudkê opium do fajki. Na z³o¿onych

background image

32

razem otwartych d³oniach poda³a mu fajkê niczym dar. Poczu³ strach, ale

tylko przez chwilê. Pomyœla³, ¿e co bêdzie, to bêdzie, i przyj¹³ dar.

Z pocz¹tku postêpowa³ nieporadnie, usi³uj¹c poci¹gaæ tak, jakby pali³

w fajce tytoñ. Ale ona pokaza³a mu, jak nale¿y ostro¿nie to czyniæ, powoli,

i przetrzymywaæ dym w p³ucach.

By³o to jego pierwsze doœwiadczenie z narkotykami. Nigdy w ¿yciu nie

spróbowa³ nawet marihuany. Z podnieceniem i lêkiem oczekiwa³ teraz skut-

ków. Po paru minutach ogarnê³a go fala ulgi. ¯adnego otêpienia myœli czy

zmys³ów, tylko lekka, kwaœna suchoœæ w gardle. By³ nieco zawiedziony. Je-

œli ju¿ wszed³ na niegodn¹ drogê zakazanych rozkoszy, to niech siê przynaj-

mniej dowie, jak ten owoc smakuje.

Dziewczyna siedzia³a na ³ó¿ku ze skrzy¿owanymi nogami i wpatrywa³a

siê w niego, na nagim ciele perli³ siê pot. Duff uœwiadomi³ sobie nagle, ¿e

dziewczyna jest nieprawdopodobnie piêkna. Nie fizycznie, nie zewnêtrznie,

ale od wewn¹trz promieniuje nieziemsk¹ urod¹. By³a jak olejny obraz – por-

tret, który na pierwszy rzut oka wydaje siê tylko barwny i dobrze skompono-

wany, ale przy bli¿szym obejrzeniu ujawnia ca³¹ g³êbiê kolorów, cieni i to-

nów, sk³adaj¹cych siê na doskona³e dzie³o. Dopiero teraz odkrywa³ jej cia³o

o subtelnym odcieniu koœci s³oniowej, œwietliste, jakby pod skór¹ ktoœ prze-

suwa³ lampê. Dopiero teraz zauwa¿y³, ¿e jej czarne w³osy nie s¹ czarne zwy-

k³¹ czerni¹, ale przechodz¹ w odcieñ hebanu. Siedzia³a w nogach ³o¿a, dale-

ko, a mimo to czu³ dotyk jej jedwabistej skóry, twardoœæ sutek, rozkoszn¹

miêkkoœæ miêdzy udami i delikatnoœæ ³uku szyi.

Doœæ niewyraŸnie zdawa³ sobie sprawê, ¿e opium mimo wszystko opa-

nowa³o jego zmys³y, wyostrzy³o je i z³agodzi³o zarazem. Rozeœmia³ siê, ale

nie us³ysza³ w³asnego œmiechu. Uœmiechnê³a siê i u³o¿y³a go na poduszce.

Wszystkie lêki i niepokoje odp³ynê³y wraz z dymem, który spiral¹ unosi³ siê

gdzieœ wysoko i tam osiada³, tworz¹c nieruchom¹ mgie³kê.

Poranek przyniós³ powrót do rzeczywistoœci. I jeszcze coœ: zwrotny punkt

w ¿yciu.

Obudzi³ siê póŸno. Czyjeœ palce delikatnie œciska³y mu p³atek lewego

ucha. Mrukn¹³ coœ, œwiadomoœæ powoli wraca³a, a kiedy wróci³a, poczu³

g³uchy ból, promieniuj¹cy gdzieœ z podstawy czaszki. Wraz z bólem powró-

ci³a pamiêæ. Obróci³ g³owê i zobaczy³ pochylon¹ nad sob¹ dziewczynê. By³a

ubrana w tê sam¹ ao dai, w³osy mia³a splecione wysoko na g³owie. Na jego

³o¿u i na wszystkich innych moskitiera by³a podwiniêta i zarzucona na bal-

dachim. Z ogromnego pomieszczenia umknê³a tajemniczoœæ. Wygl¹da³o jak

opustosza³e koszary. Usiad³. W sali pozosta³ tylko on i dziewczyna. Wziê³a

czarkê ze stolika przy ³ó¿ku i poda³a mu j¹ z malutk¹ fiolk¹. W czarce by³a

background image

33

herbata, w fiolce coœ, co wygl¹da³o jak garstka drobniutkich brunatnych na-

sion.

– Po³knij – powiedzia³a. – Dobre na g³owê.

Zêbami wyci¹gnê³a z fiolki korek, odchyli³a mu g³owê i wsypa³a zawar-

toœæ do ust. Popi³ ³ykiem herbaty. Ziarenka mia³y gorzki smak pleœni.

– Dobre chiñskie lekarstwo – powiedzia³a tonem, jakim siê mówi do

ma³ego ch³opca.

– Jesteœ Chink¹? – spyta³.

– Pó³ Chink¹, pó³ Wietnamk¹.

Poda³a mu ubranie. By³o uprane i odprasowane. Wypi³ herbatê i zacz¹³ siê

ubieraæ. Dziewczyna uklêk³a i za³o¿y³a mu skarpetki. Teraz naprawdê poczu³

siê jak ch³opczyk. Dziwne uczucie bezradnoœci, wzmocnione wra¿eniami po

minionej nocy: winy, podniecenia, wewnêtrznego rozdygotania i depresji.

Incydent w barze najprawdopodobniej zakoñczy³ obie jego embrionalne

kariery. Rezydent wydzia³u Equinus zna ju¿ bez w¹tpienia wszystkie szcze-

gó³y. Agent, który traci panowanie, jest nic nie wartym agentem, a jego suk-

cesy reporterskie te¿ s¹ równe zeru. Ponadto zdradzi³ ¿onê i pali³ opium!

Dziewczyna pomaga³a mu teraz w³o¿yæ buty. Patrz¹c na jej po³yskliwe

czarne w³osy, pomyœla³: No to co? Nic nadzwyczajnego, straci³ tylko dwie

prace i jedn¹ ¿onê, ale noc by³a wspania³a i co za doœwiadczenie dla amery-

kañskiego ch³opaka z prowincji! Co za frajda móc samemu siê pocieszyæ

i usun¹æ gnêbi¹ce myœli!

– Jak siê nazywasz? Jak ci na imiê? – spyta³, gdy dziewczyna wsta³a.

– Wei Fong. A ty?

– Duff.

– Duff? – powtórzy³a niepewnie.

Zmusi³ siê do uœmiechu.

– Tak. Bezu¿yteczny Duff. – Zerkn¹³ na zegarek i zakl¹³. Do dziewczyny

powiedzia³:

– Muszê wracaæ na Armageddon.

Spojrza³a szeroko otwartymi oczami.

– Bezu… Tak siê nazywasz? Arma…

Uj¹³ jej twarz w obie d³onie i poca³owa³ w usta.

– Dziêkujê ci, Wei Fong. Byæ mo¿e jesteœ ostatni¹ przyjazn¹ mi istot¹.

Uœmiechnê³a siê kusz¹co.

– Zobaczyæ ciebie jeszcze?

Wzruszy³ ramionami.

– Mo¿e. I wtedy przyniosê aparat. Nie mogê utrwaliæ na filmie wojny, to

mo¿e uda mi siê utrwaliæ jej przeciwieñstwo.

Sprowadzi³a go na dó³, gdzie zap³aci³ starej wiedŸmie i wyszed³, nie

ogl¹daj¹c siê za siebie. Przed wejœciem czeka³ na niego szczerbaty taksówkarz.

3 – Reporter

background image

34

Taksówkarze sajgoñscy nale¿eli do gatunku, który przysysa³ siê do dobrego

klienta niczym pijawka, ale bynajmniej nie krwio¿ercza, tylko bardzo do-

brotliwa i przyjazna. W drodze do hotelu Duff wpad³ w ostateczn¹ depresjê.

Martwymi oczami patrzy³ na przewalaj¹ce siê t³umy przetykane amerykañ-

skimi ¿o³nierzami, operetkowo wystrojonymi wietnamskimi policjantami,

na kobiety, jedne w zachodnich strojach, inne w powiewnych ao dai. Czasa-

mi przemkn¹³ mu przed oczami buddyjski mnich w szafranowej sukni, wzbo-

gacaj¹cej bukiet barw ulicy. Chiñskie lekarstwo okaza³o siê skuteczne na ból

g³owy, który wyraŸnie ustêpowa³, ale nie zmniejszy³o depresji.

Wszystkie marzenia okaza³y siê mrzonkami, ambicje kpin¹ ze zdrowego

rozs¹dku. By³ nieudacznikiem. Nie-u-da-czni-kiem! Kiedy taksówka podje-

cha³a przed hotel od ulicy Tu Do, wiedzia³ ju¿, co zrobi. Nie bêdzie czeka³.

Zaraz porozumie siê z rezydentem i z³o¿y rezygnacjê. Przeteleksuje do Hong-

kongu i wszystko wyzna Ruth.

Zap³aci³ kierowcy i po schodach wbieg³ do holu. Tak by³ zatopiony we w³a-

snych myœlach, ¿e nie zauwa¿y³ schodz¹cego mê¿czyzny i lekko go potr¹ci³.

– Gdzieœ ty siê, do diab³a, podziewa³, Duff?

Pytanie zada³ Greg Harris, bardzo mi³y Australijczyk, który zapoznawa³

z wojn¹ wietnamsk¹ czytelników „Melbourne Star”. By³ tylko nieco starszy

od Duffa i od bardzo niedawna pracowa³ w Wietnamie, obaj wiêc widzieli

w sobie bratnie dusze. Duff raczej obojêtnie spojrza³ na kolegê i zobaczy³ na

jego twarzy z trudem opanowywane podniecenie. Australijczyk chwyci³ go

za ramiê.

– Wszêdzie ciebie szukam. Nie s³ysza³eœ?

– Co mia³em s³yszeæ?

– Pierwsza Dywizja. Raz jeszcze macaj¹ Ah Shau. Od œwitu. Przez wiele

godzin obowi¹zywa³o embargo. Dopiero przed godzin¹ puœcili farbê. Ju¿

prawie wszyscy polecieli. By³em w Delcie i dopiero teraz wróci³em. Zaraz

zaczn¹ lataæ po rannych. Zabierzemy siê w tamt¹ stronê œmig³owcami sani-

tarnymi. ChodŸ, stary, nie marudŸ! £ap sprzêt i lecimy!

Duff w dalszym ci¹gu nie pojmowa³, o co w³aœciwie chodzi, i pó³przy-

tomnie spogl¹da³ na Grega, który nim potrz¹sn¹³ i rykn¹³:

– ObudŸ¿e siê, cz³owieku, rusz siê! To najwiêksza operacja od lat!

Z brzêkiem upad³a wyimaginowana moneta: orze³ czy reszka? Pojawi³a

siê szansa! Ostatnia szansa! Greg krzykn¹³ do szczerbatego taksówkarza, by

czeka³, po czym zwróci³ siê znów do Duffa:

– No i co, jedziesz? A w ogóle: co ci jest?

Duff siê uœmiechn¹³.

– Nic, absolutnie nic. Jadê! Poczekaj pó³ minuty.

Wpad³ do recepcji i, ignoruj¹c zdumionego recepcjonistê, sam porwa³ klucz

do pokoju. Hotelowe windy by³y powolne, wiêc wbieg³ na drugie piêtro po

background image

35

schodach. Drzwi do pokoju zasta³ otwarte, gdy¿ pokojówka w³aœnie zmywa³a

wilgotn¹ szmat¹ marmurow¹ posadzkê. Patrzy³a z rozbawieniem, jak miota

siê nieprzytomnie od ³ó¿ka do szafy, komody, ³azienki. W przesz³oœci ju¿ to

wszystko widzia³a. Zdj¹³ lekkie obuwie i w³o¿y³ grube buty do chodzenia po

d¿ungli, kamizelkê przeciwod³amkow¹, w biegu porwa³ he³m i torbê ze sprzê-

tem. Gdy by³ ju¿ w drzwiach, us³ysza³ piskliwe wo³anie. Obróci³ siê. Poko-

jówka sta³a przy ³ó¿ku, trzymaj¹c w podniesionej d³oni zafoliowany identyfi-

kator. Bez niego nie by³by dopuszczony nawet w pobli¿e œmig³owca. Wróci³,

uca³owa³ dziewczynê w oba policzki, niemal wyrwa³ jej z rêki legitymacjê

prasow¹ i wybieg³ ¿egnany jej perlistym œmiechem.

Polecieli œmig³owcem sanitarnym Huey w towarzystwie trzech korespon-

dentów, którzy nie zd¹¿yli z pierwsz¹ fal¹. Ma³o kto mia³ ochotê na rozmo-

wê. Po starcie jeden z pilotów powiedzia³:

– Tam s¹ jatki. Ja muszê lecieæ, ale nie mam pojêcia, po co wy siê pcha-

cie.

Lecieli szybko i bardzo nisko. Nos œmig³owca by³ lekko pochylony do

przodu, jakby stalowe ptaszysko chcia³o zajrzeæ w g³¹b nieprzeniknionej

d¿ungli. W pewnej chwili us³yszeli metaliczne szczêkanie, jakby ktoœ spraw-

nie wbija³ gwoŸdzie w gigantyczn¹ blaszan¹ puszkê. Albo jakby jakiœ dia-

belski dziêcio³ bi³ dziobem w blachê.

– Sukinsyny! – zakl¹³ pilot. – Ka³asznikowy. Cholernie blisko strefy l¹-

dowania. – Pilot zapatrzy³ siê w przyrz¹dy, a jego przygodni pasa¿erowie

spojrzeli po sobie, bezskutecznie usi³uj¹c nie wygl¹daæ na tak przestraszo-

nych, jak byli w istocie.

Jeden z korespondentów zdj¹³ he³m, uniós³ siê i usiad³ na nim. Duff by³

bliski pójœcia w jego œlady, kiedy pilot krzykn¹³:

– Gotowaæ siê do l¹dowania, gotowaæ siê do l¹dowania! – œmig³owiec

zatacza³ krêgi nad polan¹. Œwiece dymne wyznacza³y obrêb l¹dowiska, na

którym spoczywa³y cztery œmig³owce: dwa Hueye z obracaj¹cymi siê wirni-

kami, jeden, przewrócony na bok, jeszcze dymi³, i wypalona Cobra. Ludzie

objuczeni noszami biegli w kierunku dwóch sprawnych helikopterów.

Duff przygotowa³ Nikona i przesun¹³ d³oni¹ przed obiektywem, by spraw-

dziæ, czy zdjêta jest os³ona. By³ pewien, ¿e gdyby nie wycie silnika, to pozo-

stali s³yszeliby bicie jego serca.

Œmig³owiec usiad³, wyskoczyli i zaczêli biec w kierunku drzew.

Przez nastêpne kilka minut Duff mia³ wra¿enie, ¿e ogl¹da film puszczo-

ny na przyœpieszonych obrotach. Zacz¹³ fotografowaæ spomiêdzy drzew.

Najpierw spalon¹ Cobrê, potem rój sanitariuszy ³aduj¹cych nosze z ranny-

mi. Wszystko dzia³o siê tak szybko, ¿e nastawi³ aparat na ci¹g³¹ pracê i miarowy

background image

36

trzask migawki obwieszcza³ wycinanie i utrwalanie na taœmie skrawków akcji

ratunkowej. Jego koledzy ruszyli w g³¹b d¿ungli w kierunku odg³osów strze-

laniny. Postanowi³ doczekaæ startu œmig³owców i ruszyæ za nimi. Silniczek

Nikona zatrzyma³ siê po ostatniej klatce. Duff szybko przewin¹³ film, otwo-

rzy³ kamerê, wyj¹³ rolkê i siêgn¹³ do torby po now¹. Wszystkie czynnoœci

wykonywa³ szybko i sprawnie. Ile¿ to godzin spêdzi³ na ich przeæwiczaniu.

Nagle palce zastyg³y, serce zamar³o. W torbie nie mia³ ani jednej zapasowej

rolki.

Usiad³ ciê¿ko na ziemi, otwarty aparat luŸno zwisa³ mu z szyi. Ramiona-

mi obj¹³ podci¹gniête kolana i ukry³ g³owê miêdzy nogami. Z gard³a wydo-

by³ mu siê histeryczny, bolesny œmiech. Jeszcze jedno upokorzenie. Z jego

w³asnej winy. Straszliwe upokorzenie.

Poprzedniego dnia postanowi³ zmieniæ film z 400 ASA na 800. Ktoœ mu

powiedzia³, ¿e Munger zawsze u¿ywa 800 ASA. Kupi³ dziesiêæ pude³ek.

Mia³ je rozpakowaæ wieczorem po przyjêciu w barze, sprawdziæ, czy kasety

s¹ dobre, czy z ka¿dej wygl¹da odpowiedniej d³ugoœci jêzyczek filmu, i w³o-

¿yæ do odpowiedniej przegródki w torbie. A torbê ju¿ przygotowa³, opró¿-

niaj¹c z niepotrzebnych czterechsetek. Ale na przyjêciu wydarzy³o siê to

lustro, a potem wydarzy³a siê dziewczyna i opium…

Wieczór zasta³ go w ³ó¿ku. Od trzech godzin ju¿ le¿a³ zapatrzony w sufit

i w wolno obracaj¹ce siê skrzyd³a wentylatora. Tam, przy l¹dowisku, rozpa-

trywa³ trzy opcje: po¿yczyæ parê rolek od jakiegoœ reportera, wracaæ do Saj-

gonu pierwszym œmig³owcem, odebraæ sobie ¿ycie.

Wróci³ pierwszym œmig³owcem. Od nikogo nie bêdzie po¿ycza³ filmu.

Oczywiœcie, otrzyma³by go wraz z ironicznym uœmiechem i rad¹, by spraw-

dzi³, czy nie ma os³ony na obiektywie. A jeœli chodzi o trzecie rozwi¹zanie,

to zacz¹³ w¹tpiæ, czy starczy mu odwagi.

Na ewakuacjê z l¹dowiska musia³ czekaæ ponad godzinê. Wraca³ z t¹

sam¹ za³og¹. Siedzia³ w g³êbi kabiny miêdzy czarnymi plastikowymi worka-

mi z cia³ami zabitych, ¿a³uj¹c prawie, ¿e nie jest jednym z nich. Pilot nie

odezwa³ siê s³owem. Tylko spojrza³ na niego wymownie. Bardzo rzadko spo-

tyka³ korespondentów i fotografów którzy nie potrafili stawiæ czo³a okro-

pieñstwom wojny. Ale kiedy ju¿ takiego spotyka³, to wiedzia³, ¿e lepiej jest

milczeæ.

A wiêc to ju¿ koniec drogi. W szufladzie obok spoczywa³a ostatnia zmar-

nowana szansa w postaci dziesiêciu pude³ek dziewiczego filmu. I nie potru-

dzi³ siê nawet, by wywo³aæ tê jedn¹ rolkê, któr¹ wykorzysta³. Po co? Jak¹

wartoœæ mog³y mieæ zdjêcia spalonego œmig³owca robione w czasie, kiedy

kilometr dalej trwa³a najwiêksza od miesiêcy bitwa?

background image

37

Ciche pukanie do drzwi poirytowa³o go.

– Kto tam? – burkn¹³ niegrzecznie.

– List do pana – us³ysza³ przyt³umion¹ odpowiedŸ.

– Proszê wsun¹æ pod drzwi.

Przele¿a³ jeszcze godzinê, zatopiony w kontemplacji wentylatora. Po-

tem wsta³ i w drodze do ³azienki zobaczy³ na pod³odze ¿ó³t¹ kopertê. Pod-

niós³ i rozerwa³ j¹. Na dywan wypad³y paski negatywów i odbitek styko-

wych wraz z pojedyncz¹ kartk¹. Usiad³ na pod³odze i zacz¹³ czytaæ rêczne

pismo:

Nie mam pojêcia, jak panu dziœ posz³o, ale ja narobi³em wiêcej zdjêæ, ni¿

potrzebujê. Mo¿e siê panu przydadz¹. Niech to bêdzie nasz ma³y sekret. Jeœli

chodzi o powód, to jest bardzo prosty: jestem wdziêczny, ¿e celowa³ pan w moje

odbicie w lustrze, a nie we mnie.

D.M.

Duff przez d³ugie minuty wpatrywa³ siê w list, po czym rzuci³ go na

dywan i zacz¹³ ogl¹daæ stykówki. Dziesiêæ na dwóch paskach. Pierwszy pa-

sek przedstawia³ ró¿ne etapy nacierania dwóch czarno odzianych i uzbrojo-

nych w ka³asznikowy ¿o³nierzy Wietkongu na robi¹cego zdjêcie. Na trzecim

zdjêciu jeden z nich w ¿a³osnym piruecie odskakiwa³ na bok, a ka³asznikow

wypada³ mu z rêki. Twarz wykrzywia³a nienawiœæ i ogromny wysi³ek. Na

pi¹tym zdjêciu ¿o³nierz klêcza³ z twarz¹ zalan¹ krwi¹.

Drugi pasek by³ histori¹ ostatnich sekund ¿ycia amerykañskiego ¿o³-

nierza. Skulony strzela³ z M-16: zbli¿enie pokazywa³o twarz przytulon¹ do

kolby, przymru¿one oczy pod nisko nasuniêtym he³mem, zarost na pod-

bródku. Na he³mie kred¹ wypisane s³owa: JeŸdziec Piekie³. Na ostatnim

zdjêciu ¿o³nierz le¿a³ na plecach, przyciskaj¹c do siebie karabin, mia³ sze-

roko otwarte, nic ju¿ nie widz¹ce, oczy. He³m le¿a³ obok, odwrócony dnem

do do³u.

Duff wzi¹³ g³êboki oddech. Te zdjêcia to skarb! WyraŸne, ostre i prze-

mawiaj¹ce z si³¹ ciosu zadanego miêdzy oczy. Powoli od³o¿y³ je obok listu

Mungera, wsta³, wyprostowa³ siê, sztywnym krokiem poszed³ do ³azienki,

odda³ mocz, opuœci³ deskê, usiad³ na niej i d³ugo tam siedzia³. Zawsze najle-

piej mu siê myœla³o w tej pozycji i w tym miejscu.

Minê³a wiecznoœæ. Podj¹³ decyzjê. Wsta³ i spuœci³ wodê.

Nie by³o sposobu wyt³umaczenia tej decyzji Ruth. Ani te¿ wyt³umacze-

nia owych dwudziestu czterech godzin, które okaza³y siê punktem zwrot-

nym jego ¿ycia.

background image

38

Siedzia³ za sto³em i przez otwarte drzwi do kuchni s³ysza³ szczêk zmywa-

nych przez Ruth naczyñ. Nie, ona nigdy by nie zrozumia³a. Ani tego lustra, ani

Wei Fong, ani opium, a przede wszystkim tego, ¿e wys³a³ tego wieczoru do

redakcji czyjeœ zdjêcia jako swoje. Nie mia³ jednak z tego powodu wyrzu-

tów sumienia. Nie próbowa³ nawet usprawiedliwiaæ swego postêpku tym, ¿e

pomaga mu on uwiarygodniæ konieczn¹ przykrywkê do dzia³alnoœci szpie-

gowskiej. Od tamtego wieczoru spotka³ Mungera tylko raz, w zat³oczonym

barze na lotnisku Ton San Nut. Przedziela³ ich t³umek i dopiero po wielu

minutach uda³o siê Duffowi pochwyciæ jego spojrzenie w lustrze. Skin¹³

g³ow¹, Munger skin¹³ jemu. Wiadomoœæ zosta³a wys³ana i odebrana.

Tak, to by³ punkt zwrotny. Redaktor naczelny przys³a³ mu entuzjastycz-

ny telegram z gratulacjami. Dwa dni póŸniej Duff zabra³ siê z patrolem pie-

choty morskiej w rejon Delty i jego fotografie zosta³y póŸniej okreœlone

jako najbardziej wstrz¹saj¹ce z ca³ej wojny. Zosta³ te¿ lekko ranny w nogê

przez od³amek, co dla korespondenta by³o równoznaczne z odznaczeniem

bojowym. Skoñczy³y siê ¿arty i docinki. Nigdy nie usi³owa³ zg³êbiæ w³aœci-

wej przyczyny szczodrobliwoœci Mungera. Jednak¿e od tamtego wydarze-

nia coœ ich po³¹czy³o. Teraz chcia³ za wszelk¹ cenê wiedzieæ, dlaczego Mun-

ger sprzedaje swój sprzêt i czy nie jest mu potrzebna pomoc.

Odsun¹³ krzes³o, wsta³, przeci¹gn¹³ siê i poszed³ do kuchni. Ruth, w d³u-

gich ró¿owych gumowych rêkawicach, sta³a przy zlewie i zmywa³a talerze.

Stan¹³ tu¿ za ni¹, poca³owa³ w szyjê i poklepa³ w siedzenie.

– Wychodzê.

Odwróci³a siê, poca³owa³a go w usta i spyta³a:

– Wrócisz póŸno?

– Najwy¿ej za dwie godziny. Kiedy skoñczysz, zadzwoñ do Mandaryna

i zamów stolik na czwartek.

Uœmiechnê³a siê, wiedz¹c, ¿e chodzi o ich rocznicê.

– Zadzwoniê i powiem, ¿eby ju¿ mrozili szampana. Parê butelek.

– I po co ludzie opowiadaj¹ takie bzdury, ¿e we dwójkê ¿yje siê równie

tanio jak w pojedynkê – odpar³ z udawan¹ rozpacz¹.

Poca³owa³a go raz jeszcze, tym razem w czubek nosa, i powróci³a do

zmywania. Kiedy zamyka³ drzwi, przypomnia³a sobie o bransoletce. Czy ju¿

j¹ kupi³? To mia³a byæ oczywiœcie niespodzianka, ale oboje o niej wiedzieli.

Dwukrotnie w ubieg³ym tygodniu pokierowa³a nim w stronê jubilerskiego

sklepu, gdzie niby to mimochodem zwróci³a uwagê na le¿¹c¹ w witrynie

bransoletkê z jaspisu oprawionego w z³oto. Jej cena wynosi³a siedem tysiê-

cy hongkoñskich dolarów. Ekstrawagancki prezent, ale skoro Duff otrzyma³

sw¹ pierwsz¹ premiê za zdjêcia…

background image

39

2

W

alter Blum przygl¹da³ siê wchodz¹cym do klubu. Ju¿ od godziny siedzia³

przy tym samym co zawsze stoliku w rogu i, jak zawsze, sta³ przed nim

srebrny kube³ek z lodem. W lodzie ch³odzi³a siê na po³y ju¿ opró¿niona bu-

telka Montrachet. Blum lubi³ przygl¹daæ siê ludziom. By³ to jego zawód

i pasja zarazem. To prawda, ¿e nie nadawa³ siê do niczego innego, gdy¿ wa-

¿y³ blisko sto piêædziesi¹t kilo i by³ niski. Wygl¹da³ jak uosobienie bardzo

bogatego, bardzo oty³ego cz³owieka o pospolitych upodobaniach. Mia³ na

sobie b³yszcz¹cy jasnopopielaty flanelowy garnitur i rdzawy krawat, z wpiê-

t¹ z³ot¹ szpilk¹ wysadzan¹ brylantami, na tle jasnoniebieskiej jedwabnej

koszuli. W pulchnych palcach, z nadzianymi na nie zbyt wielkimi sygneta-

mi, trzyma³ grube cygaro, które regularnie podnosi³ do ust. Karykatury do-

pe³nia³ monokl zwisaj¹cy z szyi na jedwabnym, plecionym czarnym sznu-

reczku. Nikt nigdy nie widzia³, by kiedykolwiek korzysta³ z monokla.

W klubie dziennikarzy, który wszyscy nazywali inicja³ami FCC – Foreign

Correspondent’s Club – pojawia³ siê niemal codziennie o siódmej trzydzie-

œci wieczorem, przywo¿ony pod Sutherland House bia³ym rolls-royce’em

bêd¹cym jego w³asnoœci¹. Mêczy³ go nawet kilkunastometrowy spacer do

wind, tote¿ wysiadaj¹c na czternastym piêtrze w klimatyzowanym holu

dysza³ i lekko siê poci³. Szed³ do swego stolika powoli, rozdaj¹c ³askawe

uk³ony znajomym i personelowi. Na stoliku czeka³o ju¿ sch³odzone wino

i cztery kieliszki. Trzy kieliszki na wszelki wypadek, gdyby mu przysz³a

ochota zaprosiæ kogoœ do stolika. Zaproszenie by³o zawsze mile widziane,

gdy¿ nawet przy niskich cenach klubowych butelka montrachet kosztowa-

³a fortunê. Blum podnosi³ siê od stolika o dziewi¹tej czterdzieœci piêæ.

W drodze do holu zatrzymywa³ siê przy barze i zamienia³ kilka s³ów z bar-

manem Czangiem. O dziesi¹tej siedzia³ ju¿ za swoim stolikiem w rogu sali

grillowej hotelu Mandaryn. Wola³ jadaæ sam – spo¿ywanie posi³ku to po-

wa¿na sprawa.

Przychodzi³ tak do klubu od wielu lat. Nikt nie wiedzia³, dlaczego wy-

bra³ w³aœnie FCC. Nie by³ to klub milionerów, brakowa³o mu bogactwa i prze-

pychu pasuj¹cych do jego wygl¹du krezusa. Powód by³ jednak prosty. Lubi³

obserwowaæ ludzi z ró¿nych œrodowisk, a pod tym wzglêdem FCC bi³ na

g³owê wszystkie inne kluby Hongkongu.

Szacowny Hongkong Club skupia³ wy³¹cznie brytyjskich biznesmenów

i urzêdników z administracji gubernatora, z dodatkiem nielicznych „ludzi

z miasta”, wy³¹cznie po to, by zamkn¹æ usta krytykom, zarzucaj¹cym w³a-

dzom klubowym politykê kolonialn¹. Klub Amerykañski by³… by³ po prostu

zbyt amerykañski, dostojny zaœ Country Club w Deep Walter Bay stanowi³

background image

40

siedlisko nuworyszów. Mimo swego wygl¹du Walter Blum zatrz¹s³by siê ze

z³oœci, gdyby go tam zakwalifikowano.

Ujmuj¹c krótko, FCC by³ klubem kosmopolitycznym. Tylko ma³y pro-

cent jego cz³onków nale¿a³ do korpusu prasowego. Byli w nim oczywiœcie

przedstawiciele miejscowych œrodków przekazu: redaktorzy i reporterzy bry-

tyjskiej oraz chiñskiej prasy, kamerzyœci i komentatorzy miejscowych stacji

telewizyjnych, nawet krzykliwi prezenterzy muzyki z radia, gadaj¹cy

o wszystkim i o niczym miêdzy poszczególnymi utworami. Poniewa¿ byli

„miejscowymi” i „profesjonalistami” jak to lubili o sobie mówiæ, przybierali

dumne pozy, okazuj¹c wy¿szoœæ pomniejszym rybkom: specom od reklamy

czy œwie¿o upieczonym reporterom dzia³u miejskiego, milkn¹c natomiast

w obecnoœci „arystokracji” zawodu. Ow¹ arystokracjê stanowili ci, dla któ-

rych w pierwszym rzêdzie klub powsta³: szefowie placówek œwiatowych agencji

prasowych, renomowanych pism, korespondenci i fotoreporterzy, którzy wy-

darzenia w tym regionie Azji rozprzestrzeniali na ca³¹ kulê ziemsk¹.

Walter Blum nie mia³ trudnoœci z rozpoznaniem, kto jest kim. „Arysto-

kratów” by³o w klubie niewielu. Spêdzali zbyt wiele czasu na uganianiu siê

za tematami. Nie ubierali siê te¿ zgodnie z obowi¹zuj¹c¹ mod¹ i prowadzili

rozmowy raczej cicho.

Warstwa ,,œrednia” – przedstawiciele prasy miejscowej – odwiedza³a klub

raczej w „mundurach”. Mundurem nazywano stój typu safari. Jego kurtka

mia³a epolety wojskowe, nadmiar kieszeni oraz specjalne wsuwki na d³ugo-

pisy. Wielu hinduskich krawców przy Nathan Road dosz³o do niespodziewa-

nej fortuny wy³¹cznie dziêki produkcji odzienia tego typu.

Trzecia z kolei warstwa – brokerzy ubezpieczeniowi i ¿eglugowi, agenci

biur podró¿y i linii lotniczych oraz importerzy – zagl¹da³a tu czêsto. Jej przed-

stawiciele zachowywali siê zawsze tak, jakby oczekiwali lada chwila wybu-

chu jakiegoœ skandalu lub przynajmniej podniecaj¹cego wydarzenia. Czêsto

ich oczekiwania siê spe³nia³y, gdy¿ mieszanka goszcz¹cych w klubie ludzi

czasami okazywa³a siê bardzo wybuchowa.

Tego wieczoru w lokalu panowa³ klimat oczekiwania na widowisko. Nie

by³o to chorobliwe podniecenie towarzysz¹ce zwyk³ej aukcji, ale wielkie za-

ciekawienie. T³ok by³ wielki, gdy¿ wieœæ szybko obieg³a wszystkich zaintere-

sowanych. Ze swego punktu obserwacyjnego, zza strategicznie umieszczone-

go w rogu stolika, Walter Blum widzia³ salê restauracyjn¹, prawie ca³y owalny

bar i hol, a¿ do wind. Raz po raz by³ ³askaw skin¹æ g³ow¹ komuœ, kto by³ tego

wart. Zainteresowa³a go czwórka przy barze: Howard Talbot, pierwszy sekre-

tarz amerykañskiego konsulatu, piêkna Janine Lasage, dalekowschodnia kore-

spondentka „L’Universe”, Sami Asaf z Bliskowschodniej Agencji Telegra-

ficznej w Bejrucie, i Johann Kinkel, dyrektor miejscowego Instytutu Goethego.

Tak, bardzo interesuj¹ca czwórka, pomyœla³ Blum, który wiedzia³, ¿e wszyscy

background image

41

w grupce przy barze oprócz oficjalnego zawodu mieli jeszcze drugi: byli agen-

tami wywiadu – chocia¿ Blum wola³ nazywaæ ich szpiegami.

Talbot by³ numerem drugim miejscowej rezydentury CIA. Janine Lasage

– Service de Documentation Exterieure et de Contre-Espionage, czyli w czê-

sto u¿ywanym skrócie SDECE – dum¹ francuskich s³u¿b specjalnych. Asaf

by³ jedynym przedstawicielem, a wiêc i szefem miejscowej placówki na rejon

dalekowschodni, irackiego Mukhabaratu. Kinkel wreszcie by³ wschodz¹c¹

gwiazd¹ niemieckiej BND – Bundesnachrichtendienst. Zgodnie z informa-

cjami uzyskanymi przez Waltera Bluma przyjecha³ on tu na szeœciomiesiêczny

sta¿, aby przed oczekuj¹cym go powa¿nym awansem zdobyæ wiedzê na te-

mat sytuacji na Dalekim Wschodzie. Blum by³ ciekaw, czy ka¿dy z czwórki

wie, ¿e pozostali te¿ s¹ szpiegami i ¿e barman Czang, który w tej chwili

pucowa³ kieliszki i przys³uchiwa³ siê ich rozmowie, pracuje równoczeœnie

dla gubernatora, tajnych s³u¿b ChRL i Kuomintangu na Tajwanie. Myœl ta

bardzo rozbawi³a Waltera. Upi³ ³yczek montrachet i strzepn¹³ popió³ cygara

z klapy flanelowej marynarki. Jego uwagê zwróci³y otwieraj¹ce siê drzwi

windy, z której wyszed³ w jasnoniebieskich sportowych spodniach i w kre-

mowej koszuli Duff Paget. Przed wejœciem do g³ównej sali zatrzyma³ siê,

tak jak to zawsze robili wszyscy, przy tablicy oddzielaj¹cej hol od baru.

Wywieszano tam zdjêcia zrobione przez co znamienitszych cz³onków FCC.

Mog³y to byæ tak zwane zdjêcia g³ów pañstw w nietypowych sytuacjach,

mog³y przedstawiaæ wydarzenia z ró¿nych dziedzin, a¿ po zdjêcia z terenu

wojny – te zdjêcia, które znalaz³y uznanie œwiatowej prasy i jej czytelników.

Nikt nie potrafi³ spêdziæ przed t¹ tablic¹ nawet parunastu sekund, aby nie

doznaæ g³êbokiego szoku. Oto zdjêcie zrobione przez Eddie’ego Adama: szef

sajgoñskiej policji strzela w g³owê zwi¹zanego bezbronnego ¿o³nierza Wiet-

kongu: oto buddyjski zakonnik pali siê ¿ywcem przed prezydenckim pa³a-

cem. I tu¿ obok wzruszaj¹ce zdjêcie Larry’ego Burrowa: czarnoskóry sier-

¿ant tuli i uspokaja przera¿onego bia³ego ¿o³nierza. Zdjêcie Dona McCullina

przedstawiaj¹ce ¿o³nierza piechoty morskiej w g³êbokim szoku po bliskim

wybuchu artyleryjskiego pocisku: wyraz twarzy mówi wiêcej o wojnie ni¿

milion s³ów. I nieopodal uœmiechniêta g³upawo twarz Richarda Nixona.

Walter wiedzia³ jednak, ¿e Duff skieruje uwagê przede wszystkim na

dwa zdjêcia dodane ostatnio do kolekcji. Jedno z nich przedstawia³o woj-

skowego kapelana. Wygl¹da³ niemal œmiesznie w mundurze i koloratce; ogl¹-

da³ siê za szeregowym w kuloodpornej kamizelce, na plecach której kred¹

wypisano modn¹ od niedawna sentencjê anonimowego autora:

Idê w cieniu Doliny Œmierci,

Diab³a siê nie bojê,

Bom sukinsyn wiêkszy od niego.

background image

42

Wyraz twarzy kapelana by³ bardzo wieloznaczny. Druga fotografia po-

kazywa³a w zbli¿eniu dziewczynê o migda³owych oczach, wspania³ym owa-

lu twarzy i hebanowych w³osach upiêtych wysoko na g³owie. Jej twarz kon-

trastowa³a z bia³ym tiulem t³a. By³a to twarz transcendentalnej niewinnoœci.

Walter wiedzia³, ¿e Paget skupi uwagê na tych dwóch zdjêciach, ponie-

wa¿ sam je zrobi³. Decyzja Komisji Klubowej umieszczenia ich na tablicy

przy wejœciu by³a paszportem do klubowej arystokracji.

Duff sta³ przed tablic¹ przez d³ug¹ chwilê, a nastêpnie przeszed³ do baru

i do³¹czy³ do grupki szpiegów przy barowej ladzie. Walter zamyœli³ siê. Czy¿by

Paget by³ jednym z nich? Pytanie nie by³o retoryczne, stupiêædziesiêciokilo-

wy ¿ar³ok bowiem by³ tak¿e jednym z nich, a co wiêcej, cieszy³ siê zas³u¿o-

n¹ reputacj¹ w ³onie swojej organizacji.

Szpiegiem zosta³ doœæ póŸno i trafi³ do zawodu dziwn¹ drog¹. By³ rosyj-

skim ¯ydem, którego rodzina uciek³a po rewolucji do Chin i osiedli³a siê

w Szanghaju. Jego ojciec zaj¹³ siê importem, a nastêpnie produkcj¹ teksty-

liów na przeogromny chiñski rynek. Firmê nazwa³ Walen Trading. S³owo

Walen powsta³o z po³¹czenia imion dwojga jego dzieci: Waltera i Ellen.

Wkrótce po osiedleniu siê w Szanghaju Ellen umar³a na zapalenie p³uc. Je-

dynym spadkobierc¹ rodzinnej fortuny zosta³ Walter.

Firma Walen Trading rozwija³a siê dobrze. Na przestrzeni lat ojciec

Waltera otworzy³ liczne filie i sieæ hurtowni w ca³ych Chinach. Wszystkie

by³y zarz¹dzane przez rosyjskich ¯ydów. Podczas wojny i okupacji japoñ-

skiej fortuna rodziny pokaŸnie wzros³a z powodu znikniêcia z rynku g³ów-

nych rywali: Brytyjczyków i Francuzów, którzy zostali internowani. To wzbo-

gacenie nie by³o w ¿adnym wypadku rezultatem jakichkolwiek niecnych

poczynañ ojca Waltera, którego zawsze uwa¿ano za uczciwego, honorowe-

go i odwa¿nego przemys³owca. Swoje pieni¹dze i swobodê dzia³ania w wa-

runkach wojennych wykorzystywa³ jak móg³, by pomagaæ internowanym,

posuwaj¹c siê nawet do przekupywania japoñskich funkcjonariuszy i podej-

mowania osobiœcie ryzykownych przedsiêwziêæ, by do obozów internowa-

nych dostarczaæ lekarstwa i ¿ywnoœæ. Kiedy wiêc wojna siê skoñczy³a, mia³

nie tylko olbrzymi maj¹tek, ale i zaskarbion¹ sobie wdziêcznoœæ zarówno

dawnych konkurentów, jak i brytyjskiego rz¹du. Otrzyma³ nawet Order Im-

perium Brytyjskiego. Zamierza³ udaæ siê do Londynu, aby odebraæ go z r¹k

samego monarchy, króla Jerzego V, ale niestety, zmar³ na zawa³ serca tu¿

przed odp³yniêciem statku. I w ten oto sposób Walter sta³ siê w wieku lat

dwudziestu spadkobierc¹ kwitn¹cego imperium, obejmuj¹cego liczne fabry-

ki i przedsiêbiorstwa handlu zagranicznego. A zosta³ sam, gdy¿ matka zmar-

³a dawno, przyjació³ mia³ niewielu, a do tego by³ ma³o atrakcyjnym gruba-

sem. Odkry³ jednak, ¿e ma nie tylko talent do handlu i wytwarzania dóbr, ale

do stawiania politycznych prognoz, które siê sprawdzaj¹, i bezb³êdnego

background image

43

wyw¹chiwania politycznych intryg. Kiedy komuniœci i nacjonaliœci bili siê

o w³adzê w Chinach, Walter na d³ugo przed wszystkimi doszed³ do wniosku,

¿e zwyci꿹 komuniœci. Zacz¹³ sprzedawaæ poszczególne fabryki Walen Tra-

ding i inwestowa³ poza Chinami. Ale inwestowa³ w bardzo specyficzny spo-

sób. Od ojca nauczy³ siê, ¿e oprócz kapita³u, w handlu najwartoœciowszymi

aktywami s¹ ludzie. Ojciec by³ wspania³ym sêdzi¹ charakterów, szybko i traf-

nie ocenia³ ludzi. Walter odziedziczy³ ojcowski instynkt i jeszcze bardziej

go rozwin¹³. W³aœciwie bez ryzyka pope³nienia b³êdu potrafi³ zawsze wy-

braæ w³aœciwego cz³owieka do w³aœciwej pracy. Zwo³a³ wiêc do Szanghaju

czo³ówkê swoich podkomendnych ze wszystkich filii, oddzia³ów, fabryk i biur

handlowych Walen Trading, by przedstawiæ im zasady nowej polityki i plan

dzia³ania. Ka¿dy z nich mia³ osi¹œæ z rodzin¹ w którymœ z wybranych kra-

jów. Ka¿dy otrzyma kapita³ w wysokoœci pó³ miliona dolarów i kredyt ban-

kowy na milion. W 1948 roku by³o to sporo. Ka¿dy z nowych mened¿erów

mia³by 25 procent akcji zarz¹dzanego przedsiêbiorstwa. On sam mia³ za-

miar przenieœæ siê do Hongkongu, gdzie planowa³ umieœciæ zarz¹d konsor-

cjum Walen Trading.

Ziarno zosta³o rzucone na ¿yzn¹ glebê. Walter rozsadzi³ swych mene-

d¿erów po ca³ym œwiecie. W owych latach œcis³ej kontroli przep³ywu kapi-

ta³ów i wywo¿enia pieniêdzy z Chin, powsta³y pewne trudnoœci przy trans-

ferze owych milionów Waltera, ale poradzi³ sobie z tym zupe³nie genialnie.

W przedwojennych Chinach bardzo aktywni byli benedyktyni, prowadz¹cy

liczne misje. W przeciwieñstwie do Waltera, stawiali na zwyciêstwo Ku-

omintangu i czynnie siê do tego przygotowywali. Swoje aktywa zainwesto-

wali w Stanach Zjednoczonych. Walter zaproponowa³ im korzystny interes:

otworzy zakonowi liniê kredytow¹ w Chinach, a oni jemu w Nowym Jorku

minus 10 procent za us³ugê. Zawarto porozumienie i œwiadczono sobie prze-

widziane umow¹ us³ugi a¿ do czasu ca³kowitego zwyciêstwa komunistów,

a nawet jeszcze d³u¿ej, bo chocia¿ prognozy benedyktynów okaza³y siê fa³-

szywe, komuniœci zachêcali pocz¹tkowo prywatnych przedsiêbiorców do

pozostania i wiele firm pochopnie to uczyni³o.

Walter mia³ ju¿ ostatecznie opuœciæ Chiny, kiedy nast¹pi³y powa¿ne kom-

plikacje. Niespodziewany cios. Otó¿ ³¹czy³a go z opatem benedyktynów nie

tylko finansowa umowa, ale i kochanka, rosyjska emigrantka o wybucho-

wym temperamencie. Ona to w³aœnie odegra³a kluczow¹ rolê w spotkaniu

opata i Waltera. Likwiduj¹c swoje sprawy, Walter hojnie j¹ obdarowa³, ale

ona, niestety, pos³ugiwa³a siê innymi kryteriami hojnoœci i wœciek³a popê-

dzi³a do w³adz, opowiadaj¹c wszystko o pogwa³ceniu przez Walen Trading

przepisów o kontroli obrotu dewizowego. Opat i Walter trafili do wiêzienia.

Walter nadmiernie siê nie zmartwi³. Wiedzia³, ¿e to tylko chwilowe za-

k³ócenie harmonogramu wyjazdu. Komuniœci byli pragmatykami. Chcieli

background image

44

pieniêdzy. Problem dotyczy³ wy³¹cznie wielkoœci sumy. G³ównym zmartwie-

niem Waltera by³a obawa, ¿e jego rozsiani ju¿ po œwiecie mened¿erowie

ofiaruj¹ za du¿o. Z wiêzienia nie móg³ siê z nimi porozumieæ, wiêc uda³

zapalenie wyrostka robaczkowego i za¿¹da³ wezwania w³asnego lekarza, który

by³ tak¿e imigrantem z Rosji i zaufanym przyjacielem rodziny. Natychmiast

wiêc zjawi³ siê, wezwany przez w³adze wiêzienne, i w czasie badania Walter

zdo³a³ przekazaæ mu instrukcje. Komuniœci byli jednak bardzo podejrzliwi

i oœwiadczyli, ¿e skoro Walter ma w istocie zapalenie wyrostka robaczkowe-

go, jak to potwierdza lekarz, to trzeba radykalnie problem rozwi¹zaæ. W ten

oto sposób Walter straci³ niewinny w ca³ej sprawie, zdrowiutki wyrostek

robaczkowy, który zosta³ z³o¿ony na o³tarzu kupieckiej uczciwoœci.

We w³aœciwym czasie nowojorskie biuro konsorcjum wp³aci³o dwa mi-

liony dolarów, które Walter zaproponowa³, i po dalszych szeœciu miesi¹cach

ma³ostkowych targów zosta³ zwolniony, otrzymuj¹c zezwolenie na wyjazd

do Hongkongu. Szybko odzyska³ wagê stracon¹ w wiêzieniu, ale zachowa³

dwie trwa³e pami¹tki z tego okresu: pooperacyjn¹ bliznê na œnie¿nobia³ym

brzuchu i calutki tekst szekspirowskiego Hamleta. By³a to jedyna angiel-

ska ksi¹¿ka, jak¹ uda³o mu siê wypo¿yczyæ w wiêziennej bibliotece, i na-

uczy³ siê dramatu na pamiêæ, od pierwszej do ostatniej strony. Przy okazji

dokona³ osza³amiaj¹cych, jego zdaniem, odkryæ, gdy¿ w jêzyku Szekspira

znalaz³ absolutnie wszystko, co kiedykolwiek chcia³ powiedzieæ, ale nie móg³

– po prostu z braku s³ów i umiejêtnoœci ich komponowania w przejrzyste

zdania.

Od tego czasu wszystkie jego rozmowy by³y obficie zaprawiane cytata-

mi z Hamleta. Czêsto wprawia³o to w zak³opotanie przyjació³ i znajomych,

natomiast rozsiani po œwiecie mened¿erowie firmy baczyli, by zawsze mieæ

pod rêk¹ egzemplarz dramatu, gdy¿ do rutyny nale¿a³o otrzymywanie telek-

sów z cierpk¹ uwag¹ na przyk³ad nastêpuj¹cej treœci:

Akt 1, scena 2, wiersz…

Po odszukaniu wzmiankowanego wiersza mened¿er dowiadywa³ siê, ¿e

ma „na czas pewien poskromiæ swoje zachwyty” i rozumia³ wówczas, ¿e Wal-

ter nie by³ ca³kowicie przekonany co do korzyœci, jakie przynieœæ mo¿e propo-

nowane wspólne przedsiêwziêcie.

Po przybyciu do Hongkongu stwierdzi³, ¿e zasiane przez niego ziarna

zaczê³y kie³kowaæ. Obecnie mia³ filie we wszystkich czêœciach œwiata, od

Rio de Janeiro po Sydney, Londyn i Johannesburg, nie wspominaj¹c ju¿ o no-

wojorskiej centrali. Na Dalekim Wschodzie posiada³ biura w Japonii i w kilku

background image

45

stolicach Azji Po³udniowo-Wschodniej. Filie i biura rozwija³y siê w zale¿-

noœci od warunków lokalnych, ale olbrzymie znaczenie mia³y temperament

i prê¿noœæ mened¿era. W Rio handlowano stal¹ i stopami metali, na które

istnia³o du¿e zapotrzebowanie. W Japonii zajmowano siê b³yskawicznie

powstaj¹cymi przemys³ami materia³ów fotograficznych i elektronicznych.

I nie tylko. Tokijski mened¿er zakontraktowa³ flotyllê kutrów do po³owu

tuñczyka i sprzedawa³ ryby do Europy za poœrednictwem biura paryskiego.

Dwukrotnie w ci¹gu roku Walter odbywa³ wielki objazd swoich placó-

wek – objazd w sprawach handlowych, ale i gastronomiczny. Odwiedza³

mened¿erów i najlepsze restauracje w miastach, w których rezydowali. Pod-

czas objazdu w 1953 roku po kolacji w restauracji hotelu Savoy poszed³ do

teatru Old Vic, gdzie obejrza³ Hamleta z Richardem Burtonem w roli tytu³o-

wej. Siedzia³ w pierwszym rzêdzie i, poruszaj¹c bezg³oœnie wargami, po-

wtarza³ kwestie wszystkich aktorów. Pod koniec drugiego aktu bezwiednie

zacz¹³ szeptaæ. W czasie antraktu otrzyma³ w barze kartkê:

Wielkie dziêki, mi³y panie, ale tekst jest mi dobrze znany.

R.B.

Zachowa³ tê kartkê i ceni³ na równi z obrazami wielkich mistrzów, które

wkrótce potem zacz¹³ skupywaæ.

W po³owie lat piêædziesi¹tych by³ ju¿ jednym z najbogatszych ludzi

w Azji. Wojna koreañska i jej nastêpstwa przynios³y nieprawdopodobny roz-

wój japoñskiego handlu i Walen Trading sta³o siê gigantem. Walter mia³

teraz biura i fabryki w ponad czterdziestu krajach i ka¿dy z wielkich objaz-

dów zajmowa³ mu do trzech miesiêcy. Powinien byæ zadowolony. I by³ za-

dowolony, jeœli idzie o sukces handlowy. Czegoœ mu jednak brakowa³o. Po-

niewa¿ tak dobrze dobra³ sobie mened¿erów, a ponadto pozostawi³ im woln¹

rêkê, sam nie mia³ wiele do roboty. Jego imperium nie wymaga³o codzienne-

go dozoru i podejmowania wielu decyzji. Poszczególne cz³ony prowadzi³y

w³asn¹ politykê i, w odró¿nieniu od wielkich miêdzynarodowych koncer-

nów, gdzie nieustanna kontrola przez centralê jest konieczna, nadopiekuñ-

czoœæ Waltera mog³aby jedynie zaszkodziæ, zabijaj¹c ducha inicjatywy.

Walter zacz¹³ siê wiêc nudziæ. Znudzony szuka³ ¿yciowej podniety.

Wydarzeniem, które sta³o siê katalizatorem, by³a bliskowschodnia woj-

na 1956 roku. Po zajêciu Pó³wyspu Synajskiego rz¹d Izraela zrobi³ to, co

zawsze robi³, bêd¹c w potrzebie powojennej: wys³a³ w œwiat znanych gene-

ra³ów i mê¿ów stanu, by prosili diasporê o nape³nienie skarbca. Mosze Da-

jan, bohater w³aœnie zakoñczonej wojny, uda³ siê do Australii. Po otrzyma-

niu obietnicy czterdziestu milionów dolarów od tamtejszych ¯ydów zatrzyma³

siê w drodze powrotnej w Hongkongu.

background image

46

W Hongkongu rezydowa³o niespe³na trzystu ¯ydów, ale za to wielu z nich

by³o bardzo bogatych. Dajan spêdzi³ kilka dni na udzielaniu wywiadów i wy-

g³aszaniu odczytów o wojnie, o stanie izraelskich finansów i o gromadz¹cych

siê na horyzoncie niebezpieczeñstwach. Walterowi poœwiêci³ ca³y wieczór,

jedz¹c z nim kolacjê w jego ekskluzywnej willi góruj¹cej nad miastem.

Dajan zna³ ogrom fortuny Waltera i liczy³ na co najmniej milion dolarów.

Ku swojemu zdziwieniu stwierdzi³, ¿e jego gospodarz przejawia w tym wy-

padku cechy sk¹pca. Walter t³umaczy³, ¿e ma wstrêt do dawania pieniêdzy

rz¹dom. Zarówno w formie podatków, jak i datków. Niemniej popiera ca³ym

sercem Izrael i nie jest cz³owiekiem sk¹pym. Ofiarowa³ ju¿ spore sumy na

zalesianie oraz liczne dotacje dla uniwersytetu w Tel Awiwie. Tak¿e jego filia

w Tel Awiwie, która rozwinê³a w Izraelu przemys³ obróbki diamentów, szczo-

drze rozdzieli³a wiele subwencji. Dajan by³ bardzo przekonuj¹cy i mocno na-

lega³, ale Walter oœwiadczy³, ¿e gotów jest ofiarowaæ pomoc w innej formie.

– W jakiej¿ to innej formie? – zapyta³ Dajan.

Walter lekko wzruszy³ ramionami, jakby siê dziwi³, ¿e wielki genera³ nie

potrafi siê domyœliæ i wyjaœni³, ¿e posiada na œwiecie ogromn¹ sieæ przedsta-

wicielstw, biur, filii i przedsiêbiorstw, a wszystkie s¹ zarz¹dzane przez nies³y-

chanie przedsiêbiorczych fachowców ¿ydowskiej narodowoœci. Mo¿e wiêc

móg³by pomóc Izraelowi w promocji izraelskich towarów? Dajan myœla³ nad

tym d³u¿sz¹ chwilê, a potem w jego jedynym oku pojawi³ siê b³ysk olœnienia.

Spêdzi³ resztê wieczoru i pó³ nocy zag³êbiaj¹c siê w charakter Waltera, bior¹c

go w krzy¿owy ogieñ pytañ i szperaj¹c w jego ¿yciorysie. Doszed³ do wnios-

ku, ¿e mimo swej aparycji i oczywistego braku dobrego gustu, ten cz³owiek

ma ¿ywy umys³, subteln¹ inteligencjê i wielk¹ znajomoœæ ludzkiej natury.

Kiedy ju¿ siê ¿egna³, rzuci³ mimochodem, ¿e byæ mo¿e widzi sposób,

w jaki Walter móg³by oddaæ wielk¹ przys³ugê Izraelowi, ale przedtem musi

na ten temat odbyæ rozmowy i przedyskutowaæ sprawê w Izraelu, i ¿e w od-

powiednim czasie ktoœ w jego imieniu zg³osi siê do Waltera.

Blum odprowadzi³ Dajana do samochodu, podziêkowa³ za wizytê, siê-

gn¹³ do kieszeni i wyj¹³ z niej czek, który poda³ genera³owi. Czek opiewa³ na

milion dolarów. Uœmiechn¹³ siê, widz¹c zdziwienie na twarzy Dajana.

Z kolei Dajan zaskoczy³ i zarazem zachwyci³ Waltera. W czasie kolacji

genera³ zauwa¿y³, ¿e wszystkie wypowiedzi gospodarza a¿ siê roj¹ od cytatów

z Hamleta. Wsiadaj¹c do wozu opuœci³ szybê i na po¿egnanie powiedzia³:

– Akt drugi, scena druga, wiersz dwieœcie osiemdziesi¹ty szósty.

Z rozpromienion¹ twarz¹ Walter d³ugo patrzy³ za odje¿d¿aj¹cym. Na-

tychmiast skojarzy³ wymieniony wiersz ze s³owami: „Biedakiem bêd¹c, ubo-

gim te¿ s³owa podziêki”.

background image

47

Szeœæ tygodni póŸniej, podczas kolejnego copó³rocznego objazdu swych

placówek, Walter odwiedzi³ filiê izraelsk¹. Wtedy Dajan zaprosi³ Waltera na

kolacjê, w której uczestniczy³ jeszcze jeden goœæ, drobny ruchliwy mê¿czy-

zna o nazwisku Isser Harel. Po kolacji Dajan zostawi³ obu goœci samych

przy kawie i butelce koniaku. Isser Harel by³ w owym czasie legendarnym

szefem izraelskiego wywiadu, Mosadu. W miarê jak obni¿a³ siê poziom ko-

niaku w butelce, Harel z coraz wiêkszym o¿ywieniem i przekonaniem mó-

wi³, w jaki sposób Walter mo¿e pomóc Izraelowi. Walter nie móg³ d³u¿ej

wytrzymaæ i przerwa³:

– Mam byæ szpiegiem?! – wykrzykn¹³ z radoœci¹.

Harel zaprzeczy³, proponuj¹c mniej dramatyczne okreœlenie, ale Walter

trwa³ przy szpiegu. Bardzo mu siê podoba³o i chêtnie zrezygnowa³ z seman-

tycznych niuansów. Dostrzeg³ od razu piêkno proponowanej mu funkcji. Mia³

sieæ filii i biur, œwietnie funkcjonuj¹cy system zbierania informacji, dyspono-

wa³ sieci¹ ³¹cznoœci, a przede wszystkim armi¹ lojalnych ¿ydowskich mene-

d¿erów i nie ograniczonymi funduszami. Ju¿ widzia³ siebie w magicznej roli

paj¹ka, czyhaj¹cego na ofiary poœrodku uplecionej przez siebie sieci.

Z kolei Harel s³ucha³ uwa¿nie, gdy Walter puszcza³ wodze fantazji. Wy-

mieni³ tak¿e nazwiska tych mened¿erów, którzy mogliby byæ obarczeni spe-

cjalnymi zadaniami. Tymczasem, od zaraz, oferowa³ wci¹gniêcie na listê

p³ac Walen Trading ju¿ operuj¹cych w terenie agentów Mosadu. Mo¿na by

te¿ otworzyæ dalsze biura w newralgicznych punktach… Rozwija³ przed

oczami Harela now¹ wizjê.

Harel po raz wtóry zacz¹³ protestowaæ. Trzeba dzia³aæ powoli, ludzi na-

le¿y przeszkoliæ, samego Waltera tak¿e. Siatka, jak¹ Walter proponuje, wy-

maga lat przygotowywania. Wcale nie zniechêci³ tym jednak Waltera.

– Bêdê szpiegiem! – mrucza³ do siebie zachwycony. Grube wargi skrzy-

wi³ w diabolicznym uœmiechu. – Bêdê arcyszpiegiem! Tak, arcyszpiegiem!

Harel z wysi³kiem powstrzyma³ uœmiech, a potem, zdaj¹c raport na po-

siedzeniu rz¹du, wyrazi³ opiniê, ¿e chocia¿ Walter Blum i jego Walen Tra-

ding mog¹ siê przydaæ, zw³aszcza jako kana³y przekazywania pieniêdzy i ³¹cz-

noœci, to jednak nie nale¿y liczyæ na wartoœciowe informacje wywiadowcze

z wyj¹tkiem, byæ mo¿e, paru sekretów przemys³owych.

Szef Mosadu po prostu nie docenia³ energii Waltera, jego geniuszu or-

ganizacyjnego i talentu do szpiegowskiej przenikliwoœci. W ci¹gu szeœciu

miesiêcy Walter wybra³ dwunastu ludzi i zacz¹³ zamêczaæ Harela, by ich

wzi¹³ na szkolenie. Gdy Harel wreszcie siê zgodzi³ i wezwa³ ich na indywi-

dualne rozmowy, nie móg³ wyjœæ z podziwu na temat umiejêtnoœci Waltera

w doborze ludzi. Z dwunastki odpad³ tylko jeden i to wy³¹cznie dlatego, i¿

okaza³o siê, ¿e ma blisk¹ rodzinê w ZSRR i jest w zwi¹zku z tym podatny

na ewentualny szanta¿ KGB. Walter odby³ wiele podró¿y do Tel Awiwu,

background image

48

oficjalnie w zwi¹zku z rosn¹c¹ aktywnoœci¹ izraelskiej filii Walen Trading,

a w rzeczywistoœci w celu pobrania „lekcji” szpiegowania. Po roku szerokim

strumieniem zaczê³y nap³ywaæ do Mosadu informacje od Waltera i jego ludzi,

a analitycy izraelscy przyznawali, ¿e otrzymuj¹ materia³y najwy¿szej jakoœci.

Znacznie wczeœniej ni¿ przewidywa³, Isser Harel zacz¹³ wprowadzaæ

swoich agentów do Walen Trading, która przesz³a od pasywnej roli zbiera-

nia informacji do aktywnej roli wêszenia za nimi i organizowania akcji spe-

cjalnych. Harel by³ jednak na tyle roztropny, ¿e nie odbiera³ Walterowi wy-

marzonej przez niego funkcji arcyszpiega. Blum pozosta³ szefem swojej

w³asnej siatki i dziêki temu dywidendy p³ynê³y szerokim strumieniem.

Kiedy na pocz¹tku lat szeœædziesi¹tych Izrael zapragn¹³ w³asnej bomby

atomowej, dokumentacji technicznej dostarczy³a siatka Waltera, uzupe³nia-

j¹c j¹ pewnymi teoretycznie nieosi¹galnymi komponentami. Nieco póŸniej

nowojorska filia Walen Trading okaza³a wielk¹ pomoc w uzyskaniu potrzeb-

nych iloœci plutonu nadaj¹cego siê do produkcji bomb. Pluton pochodzi³

z amerykañskich zapasów i „rozp³yn¹³ siê” w tajemniczych okolicznoœciach.

Walen Trading zajê³a siê tak¿e przewiezieniem ³upu do Izraela. W okresie

poprzedzaj¹cym wojnê 1967 roku Walter otworzy³ liczne filie na Bliskim

Wschodzie. Wszystkie nale¿a³y do firm zarejestrowanych w takich krajach,

jak Liechtenstein, Panama i Monako. Walter w dalszym ci¹gu utrzymywa³

doskona³e kontakty w œwiecie arabskim i w rezultacie chytrych podstêpów

i twardych negocjacji handlowych sprawi³, ¿e wiele firm handluj¹cych z Izra-

elem uniknê³o wpisania na arabsk¹ czarn¹ listê. Po wojnie 1967 roku zrobi³

te¿ wiele, aby zminimalizowaæ skutki embarga na dostawê broni do Izraela.

Embargo to zainicjowa³a Francja i przy³¹czy³o siê do niego wiele innych

krajów. To w³aœnie siatka Waltera wyprowadzi³a spod nosa Francuzów dwie

korwety zamówione przez Izrael, a w ramach embarga zatrzymane na osobi-

ste polecenie genera³a de Gaulle’a.

Dlatego te¿ w 1969 roku Walter Blum móg³ z czystym sumieniem uzna-

waæ siê za arcyszpiega. Siatka Waltera otrzyma³a kryptonim DAKTYL, a sam

Walter Daktyl Jeden. Poszczególni cz³onkowie organizacji zostali obdarzeni

dalszymi cyframi. Mimo bliskiej wspó³pracy Mosadu z CIA, ani CIA, ani

¿aden inny wywiad nie dowiedzia³ siê o siatce w ³onie Walen Trading.

Walter Blum zachowa³ g³ówn¹ bazê operacji w Hongkongu, poniewa¿

Orient od zawsze go fascynowa³. Ostatnio jednak Mosad coraz bardziej na-

lega³, by przeniós³ kwaterê g³ówn¹ na Bliski Wschód. W 1962 roku Isser

Harel przeszed³ na emeryturê i zast¹pi³ go Mair Amit, który dotrwa³ do roku

1968. Od tego czasu Walter pracowa³ pod kierunkiem Zwi Zamira.

Podczas pierwszej rozmowy z Walterem Zamir parokrotnie napomyka³,

¿e nastêpne dziesiêciolecie bêdzie dla Izraela bardzo trudne. Krajowi gro¿¹

liczne niebezpieczeñstwa i us³ugi Waltera bêd¹ na wagê z³ota. Czy nie ze-

background image

49

chcia³by znaleŸæ siê bli¿ej miejsca wszystkich wydarzeñ? Walter obieca³

zastanowiæ siê nad tym. Uczyni³ te¿ wstêpny krok, rozbudowuj¹c cypryjsk¹

filiê Walen Trading. Cypr by³by idealnym miejscem pobytu, gdyby postano-

wi³ przenieœæ siê z Dalekiego Wschodu nieco na zachód.

Walter zauwa¿y³ ruch w barze. Duff Paget opuœci³ grupê szpiegów i ru-

szy³ w g³¹b sali. Po raz wtóry tego wieczoru Blum zacz¹³ zadawaæ sobie

pytania na temat Pageta. Wiedzia³, ¿e reprezentuje on czasopismo, które ma

bliskie zwi¹zki z waszyngtoñskim establishmentem. Mo¿e nie samo czaso-

pismo, co jego w³aœciciel. Nie po raz pierwszy Walter interesowa³ siê Page-

tem. Przed dwoma miesi¹cami szuka³ danych w Mosadzie na temat m³odego

fotoreportera. Nie otrzyma³ potwierdzenia, ¿e jest agentem wywiadu, a po-

niewa¿ Mosad od dawna ju¿ przenikn¹³ w wy¿sze krêgi CIA, wynika³oby

z tego, ¿e Paget jest „czysty”. Walter odczuwa³ jednak pewien niepokój i nie

opuœci³y go podejrzenia. Spojrza³ na zegarek i stwierdzi³, ¿e ma jeszcze pó³

godziny do rozpoczêcia aukcji. Skin¹³ wiêc palcem na kelnera i wys³a³ przez

niego zaproszenie do Pageta, aby ten zaszczyci³ go sw¹ obecnoœci¹.

Siedz¹c przy jednym stoliku w rogu sali stanowili olbrzymi kontrast.

Jeden niski, brzydki i ponad miarê oty³y, drugi wysoki, szczup³y i nieprze-

ciêtnie przystojny.

Kiedy Duff podniós³ kieliszek, Walter zainicjowa³ rozmowê:

– Pragnê pogratulowaæ panu ostatnich zdjêæ. Pierwsza klasa. Zaczynaj¹

pana nazywaæ Nowym Mungerem.

Duff zaprzeczy³ energicznie, choæ by³ mile po³echtany pochwa³¹ z ust

cz³owieka, o którym wiedzia³, ¿e interesuje siê ¿ywo serwisem prasowym

z Wietnamu.

– Nie dorastam mu nawet do piêt – odpar³. – Jestem jeszcze nowicju-

szem. Munger to najwy¿sza klasa…

– By³ – dopowiedzia³ Walter, pilnie obserwuj¹c twarz m³odego cz³owie-

ka. – Co ma znaczyæ ta aukcja?

– Nikt nie wie. – Duff wzruszy³ ramionami. – Munger dopiero co wróci³

z operacji przeprowadzanej przez Si³y Specjalne w pobli¿u Vinh Long. Wróci³

do Sajgonu, nie wys³a³ ¿adnych zdjêæ i rozpocz¹³ pijack¹ sesjê. Trwa³a ty-

dzieñ. Przylecia³ dziœ rano do Hongkongu i obwieœci³, ¿e sprzedaje ca³y sprzêt.

Zostawi³ go u Czanga i podobno odlecia³ pierwszym samolotem do Europy.

Walter dola³ wina do obu kieliszków i mrukn¹³:

– Ciekawe. Bardzo ciekawe. A pieni¹dze z aukcji?

Duff sarkastycznie siê uœmiechn¹³.

4 – Reporter

background image

50

– Dla miejscowego Towarzystwa Opieki nad Zwierzêtami. Na schroni-

sko dla bezdomnych psów.

Potê¿ne brzuszysko Waltera zatrzês³o siê od œmiechu.

– No tak, Munger nigdy nie przepada³ za ludŸmi. Ale niech pan mi po-

wie, przyjacielu, czy nasza piêkna panna Lasage nic na ten temat nie wie?

By³a przecie¿ jego… przyjació³k¹ przez ostatnich kilka miesiêcy. Z prze-

rwami, ale by³a. – Walter zauwa¿y³, ¿e twarz Duffa pociemnia³a, gdy spoj-

rza³ na siedz¹c¹ przy barze smuk³¹ Francuzkê.

– Nie – odpar³ krótko Duff œciœniêtym g³osem. – Jej informacje s¹ raczej

obsceniczne. – Gdy spogl¹da³ na Janine Lasage, w jego oczach malowa³a siê

g³êboka uraza.

– Ciekaw jestem bardzo… – mrukn¹³ Walter delikatnie.

Duff nozdrzami wci¹gn¹³ g³êboko powietrze.

– Powiedzia³a, ¿e od powrotu z Vinh Long nie mo¿e ju¿… Sta³ siê impo-

tentem. Podobno próbowa³, ale nic mu nie wysz³o.

Walter uniós³ brwi i wypuœci³ k³¹b dymu z cygara.

– Nie jest ³adnie takie rzeczy mówiæ o mê¿czyŸnie. Zw³aszcza o Munge-

rze. Zw³aszcza w tym klubie.

Duff pomrukiem wyrazi³ solidarnoœæ z t¹ opini¹. Walter przygl¹da³ siê Fran-

cuzce. By³a wysoka, szczup³a, niemal chuda. Walter s³ysza³ kiedyœ opiniê, ¿e

jest zbudowana jak w¹¿. Z tego, co powiedzia³ Duff, wynika³o, ¿e jest równie¿

jadowita. D³ugie w³osy barwy dojrza³ego zbo¿a upiê³a na g³owie. Walter s³y-

sza³, ¿e wystarczy, by wyjê³a jedn¹ szpilkê, potrz¹snê³a g³ow¹, a sp³yn¹ poni¿ej

pasa. Bardzo chcia³by to zobaczyæ. Mia³ s³aboœæ do d³ugow³osych blondynek.

W zat³oczonym pomieszczeniu rozleg³ siê szmerek, gdy dwaj kelnerzy

wnieœli d³ugi stó³. Od baru oderwa³ siê Bennet, ubrany jak zwykle w teniso-

wy garnitur z kamizelk¹.

Kelnerzy ustawili stó³ w koñcu salki. Siedz¹cy przy barze wstali, by le-

piej widzieæ.

Walter by³ zdziwiony skromnoœci¹ mungerowskiego zestawu. Podczas

poprzednich aukcji stó³ siê ugina³ pod sprzêtem fotograficznym i akcesoria-

mi. Tym razem sta³a na nim tylko otwarta poobijana stalowa walizka zawie-

raj¹ca opakowane akcesoria do robienia odbitek: trzy plastikowe butelki,

dwie kuwety, zegar ciemniowy, termometr, filtr wodny i kilka szpul – a obok

niej druga mniejsza, te¿ stalowa, walizka, w której widaæ by³o piêæ obiekty-

wów, filtry u³o¿one w przegródkach i filmy w pude³kach. Oprócz tego na

brezentowej torbie le¿a³ jeden jedyny aparat fotograficzny. Torba mia³a z boku

ciemn¹ plamê. Wszystkie oczy by³y zwrócone na ten aparat, który mia³ przy-

czepione z boku coœ, co zniekszta³ca³o proporcje obudowy. Walter nigdy

niczego podobnego nie widzia³. Spojrza³ pytaj¹cym wzrokiem na Duffa, ale

ten mia³ te¿ oczy wlepione w aparat.

background image

51

– Dlaczego ten aparat tak dziwnie wygl¹da? – spyta³ Walter. – Czy by³by

pan ³askaw mi wyjaœniæ?

Nie odrywaj¹c wzroku od sto³u, Duff zacz¹³ t³umaczyæ pe³nym nabo¿eñ-

stwa tonem:

– To jest Nikon FTN, obudowa z niklu, aparat nies³ychanie lekki. Trwa³y

i odporny na zewnêtrzne warunki. Ukaza³ siê na rynku w 1965, ale Munger

mia³ go ju¿ o rok wczeœniej. Otrzyma³ z fabryki do wypróbowania w terenie.

Po szeœciu miesi¹cach zabra³ aparat do Tokio i kaza³ dorobiæ ten uchwyt. Jest

z aluminium i tak go zaprojektowano, ¿eby mo¿na by³o prze³o¿yæ d³oñ i trzy-

maæ oraz ustawiaæ aparat przegubem, co pozwala palcom regulowaæ przes³o-

nê i czas ekspozycji oraz wyzwalaæ migawkê. Uchwyt jest na zawiasie, mo¿na

wiêc przechyliæ aparat na bok i zmieniaæ film, wszystko jedn¹ rêk¹.

– Bardzo przemyœlne – stwierdzi³ Walter. – Ale czy konieczne?

– Niech pan spojrzy na ten brezent! – Duff g³ow¹ wskaza³ torbê. – Ta

plama to krew. Munger dosta³ postrza³ w lewe ramiê. By³o to na samym

pocz¹tku ofensywy Tet. Mia³ niesprawn¹ rêkê, ale przez nastêpne dwa dni

zrobi³ seriê najlepszych zdjêæ.

Walter by³ wyraŸnie pod wra¿eniem.

– No to dlaczego Nikon nie montuje tych uchwytów seryjnie?

– W fabryce uwa¿aj¹, ¿e to wygl¹da paskudnie i nie pasuje do standar-

dowego futera³u. St¹d brezentowa torba zawi¹zywana na tasiemki. Inni re-

porterzy wojenni mogliby sobie coœ podobnego sprawiæ, ale tego nie robi¹.

– Dlaczego nie?

Duff uœmiechn¹³ siê.

– Chyba dlatego, ¿e s¹ indywidualistami i nie chc¹, ¿eby myœlano, i¿

kogoœ naœladuj¹. – Powróci³ do obserwacji sto³u, za którym stan¹³ w³aœnie

Bennet i klasn¹³ w d³onie.

– Aukcja aparatu i akcesoriów fotograficznych, zgodnie z instrukcj¹ pana

Davida Mungera… z przeznaczeniem uzyskanej kwoty dla Królewskiego

Towarzystwa Opieki nad Zwierzêtami… – rozpocz¹³ Anglik.

W sali rozleg³y siê œmiechy, ale umilk³y, gdy Bennet bez dalszych wstê-

pów poprowadzi³ licytacjê. Wiedzia³ dobrze, ¿e najwiêksze zainteresowanie

wzbudzi sam aparat, wiêc zostawi³ go na koniec, wyzbywaj¹c siê szybko

stalowych walizeczek za cenê niewiele wy¿sz¹ ni¿ ich rynkowa wartoœæ.

Nastêpnie zrobi³ dramatyczn¹ pauzê i poleci³ Czangowi, aby nala³ mu

szklankê whisky z wod¹. Jednym haustem wypi³ po³owê, szklankê odstawi³

na stó³ i przesun¹³ torbê z kamer¹ na œrodek.

– Panie i panowie, zestaw trzeci. Jeden Nikon FTN, nieco zmodyfikowa-

ny – og³osi³.

Nowy aparat FTN kosztowa³ osiemset miejscowych dolarów i od tej

kwoty Bennet rozpocz¹³ licytacjê. W ci¹gu minuty przebicia wywindowa³y

background image

52

cenê do trzech tysiêcy dolarów. Oczy obecnych wêdrowa³y tam i z powro-

tem po trzech potencjalnych nabywcach. Pierwszym by³ „Kozio³” Foster,

szef placówki tygodnika „Newsweek”, korzystaj¹cego czêsto z fotografii

Mungera. Drugim George Hardy, reporter dziennika „The New York Times”.

I wreszcie Janine Lasage. Podczas kiedy dwaj pierwsi sygnalizowali przebi-

janie ceny podniesieniem palca, Janine wypowiada³a swe propozycje bez-

barwnym, zdecydowanym g³osem.

– Ona bardzo chce to kupiæ – zauwa¿y³ Walter, ale Duff nie s³ucha³.

Jego zwê¿one oczy patrzy³y to na uczestników aukcji, to na aparat Mungera.

George Hardy odpad³ przy trzech tysi¹cach dolarów. Tempo podbijania ceny

zmala³o. Walter s¹dzi³, ¿e Foster kupuje byæ mo¿e w imieniu swej firmy, ale

i on odpad³ przy czterech tysi¹cach.

– Cztery tysi¹ce po raz drugi! – obwieœci³ Bennet i podniós³ d³oñ, aby

uderzyæ w stó³.

– Cztery i pó³!

Wszystkie oczy zwróci³y siê w kierunku stolika w rogu i na Duffa Page-

ta, który wydawa³ siê byæ zdziwiony w³asn¹ inicjatyw¹. Walter Blum uœmiech-

n¹³ siê szeroko i dola³ wina do obu kieliszków.

– Piêæ tysiêcy! – G³os Janine Lasage zabrzmia³ jak trzaœniêcie bicza.

Na sali rozleg³ siê szum, Bennet poci¹gn¹³ spory ³yk wina, wyci¹gn¹³

z kieszeni chustkê i otar³ czo³o.

– Piêæ i pó³! – Duff nachyli³ siê nad sto³em, twarz mia³ œci¹gniêt¹ napiê-

ciem.

Nast¹pi³a d³uga przerwa w licytacji. Wszyscy patrzyli na Francuzkê,

w której oczach malowa³ siê gniew i zawód.

– Piêæ i pó³ po raz pierwszy – zaintonowa³ Bennet, patrz¹c na Janine.

Siedzia³a wyprostowana na sto³ku barowym, palce prawej rêki zaciska³a na

kieliszku.

– Piêæ i pó³ po raz drugi…! – wywo³a³ Bennet.

– Szeœæ! – wykrzyknê³a francuska korespondentka, a tu¿ po tym pad³o

jedno s³owo Duffa:

– Siedem!

Bennet wiedzia³, ¿e to ju¿ koniec. Janine Lasage jakby nagle zwiêd³a.

– Siedem po raz pierwszy, po raz drugi… – rozejrza³ siê po sali i szybko

trzepn¹³ d³oni¹ w stó³. – Po raz trzeci! Za siedem tysiêcy Nikona naby³ Duff

Paget. Dziêki w imieniu psów, mi³y panie! – Bennet zarechota³ g³oœno, za-

chwycony w³asnym dowcipem, ale pozosta³ odosobniony z t¹ reakcj¹. Wszy-

scy patrzyli na Janine Lasage, która zsunê³a siê ze sto³ka, mierz¹c Duffa

nienawistnym spojrzeniem. Na sali zrobi³o siê cicho jak makiem zasia³. I wte-

dy Francuzka warknê³a:

– Va te faire enculer!

background image

53

Z ha³asem odstawi³a kieliszek na ladê i wysz³a.

Kilka osób nerwowo zachichota³o, a potem przy barze zapanowa³ œcisk

i gwar rozmów.

– Czy zna pan francuski? – zapyta³ Walter Duffa, który siedzia³ jakby

w transie. Podniós³ jednak g³owê i pokrêci³ g³ow¹. Walter uœmiechn¹³ siê.

– Pozwoli wiêc pan, ¿e przet³umaczê… Ta piêkna dama zarzuci³a panu

sodomiê… sugerowa³a te¿, ¿e jest pan pederast¹… Niezbyt to eleganckie

i oryginalne w ustach osoby, której zawód wymaga przyswojenia sobie bo-

gatego s³ownictwa. Niemniej otrzyma³ pan wiadomoœæ, która w skrócie ozna-

cza, ¿e zyska³ pan jednoczeœnie aparat i œmiertelnego wroga.

Wzrok Duffa spoczywa³ nadal na Nikonie Mungera.

– Nie ma do niego prawa – powiedzia³.

– Bêdzie pan u¿ywa³ tego aparatu?

– Nie. Nigdy. Nikt nigdy nie bêdzie go u¿ywa³. Bêdzie czeka³ na Munge-

ra, gdyby go kiedyœ zapragn¹³. – Westchn¹³ i doda³: – Janine Lasage nie jest

jedyn¹ osob¹, która d³ugo bêdzie na mnie wœciek³a.

– Tak?

– Wyda³em pieni¹dze przeznaczone na bransoletkê dla mojej ¿ony.

W czwartek mamy rocznicê œlubu.

Walter wyda³ pe³en wspó³czucia pomruk.

– I ona zakupu aparatu nie zrozumie?

Duff smutno pokiwa³ g³ow¹.

– Niestety, nie.

Walter wyci¹gn¹³ rêkê i po ojcowsku poklepa³ Duffa po ramieniu.

– No có¿, m³ody cz³owieku, przynajmniej nie musi pan chwilowo mar-

twiæ siê pann¹ Lasage. Z tego, co s³ysza³em, przeniesiono j¹ na placówkê

bliskowschodni¹. Nasza dama wyje¿d¿a ju¿ za kilka dni. – Spojrza³ na zega-

rek i dŸwign¹³ siê z fotela. – Dziêkujê panu za towarzystwo i ciekaw¹ roz-

mowê. I niech pan zapamiêta s³owa Hamleta: „By wielkim byæ, bez racji

dzia³aæ nie nale¿y”.

Walter Blum dumnie przeparadowa³ przez salê, odprowadzany zaintry-

gowanym spojrzeniem Duffa.

29 paŸdziernika nast¹pi³y dwa wydarzenia, pozornie nie maj¹ce ze sob¹

wyraŸnego zwi¹zku: Duff Paget ofiarowa³ swej ¿onie jedynie bukiet piêk-

nych ró¿, co doprowadzi³o do powa¿nej awantury, tysi¹ce zaœ kilometrów na

zachód rz¹d Iraku podpisa³ uk³ad o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej.

background image

54

background image

55

Ksiêga druga

background image

56

background image

57

3

Strona nr 1 z 5

IRACKI PROGRAM NUKLEARNY

Raport nr 1 1A, 14 lipca 1975 roku

Do: dyrektora generalnego, genera³a Izaaka Hoftiego.

Od: dyrektora Biura Studiów i Analiz, Szymona Saguy.

ród³a: rezydent, Pary¿

Daktyl Cztery

Daktyl Siedem

Liczba kopii: zero

Mam ju¿ tego dosyæ! Pêta siê tu zbyt wielu ludzi, wysy³aj¹ sprzeczne infor-

macje i zabieraj¹ zbyt wiele czasu pracownikom mojego biura. W ci¹gu minio-

nych czterdziestu piêciu dni opracowywaliœmy raporty i sporz¹dzaliœmy anali-

zy dla: wywiadu wojskowego (dwukrotnie), Ministerstwa Spraw Zagranicznych

Sekretariatu Rady Ministrów Rady Naukowej przy premierze Sekretariatu pre-

miera Szefa Sztabu Ambasadora USA (dlaczego?!) i dla pana (piêciokrotnie).

Nie wst¹pi³em do Mosadu, ¿eby zostaæ urzêdnikiem pocztowym.

Powtarzaliœmy siê w ró¿nych raportach i sprawozdaniach (w ci¹gu tych 45

dni) co najmniej dwanaœcie razy. Zrekapitulujê najwa¿niejsze informacje, jaki-

mi dysponujemy, i nastêpnie przedstawiê wniosek.

Strona nr 2 z 5

1. Pañstwa zaliczone do grupy „wrogowie Izraela” (lub „potencjalni wrogo-

wie”), które obecnie usi³uj¹ wyposa¿yæ siê w broñ nuklearn¹. Najwiêksze za-

gro¿enie stanowi¹: Egipt, Libia, Pakistan i Irak.

2. Nie ulega w¹tpliwoœci, ¿e najwiêkszym zagro¿eniem jest Irak, poniewa¿,

w odró¿nieniu od Libii i Egiptu, które s¹ pod œcis³¹ kontrol¹ swoich „opiekunów”,

background image

58

tzn. ZSRR i USA, Irak dostatecznie zdystansowa³ siê od ZSRR, aby móc wejœæ

na drogê niezale¿nej (a wiêc i nie kontrolowanej) polityki. Pakistan znajduje siê

w ogonie pretendentów do broni nuklearnej, poniewa¿ brak mu œrodków finan-

sowych i dostêpu do osi¹gniêæ naukowych. Poza tym program nuklearny Paki-

stanu ma na celu zneutralizowanie zagro¿enia ze strony Indii. Zagro¿enie dla

Izraela jest jedynie pochodn¹ i ubocznym produktem przynale¿noœci do wspól-

noty islamskiej.

3. Sponsorem Iraku jest Francja, chyba najbardziej sprzedajne z pañstw

rozwiniêtych.

UWAGI:

A. Zapotrzebowanie Francji na ropê jest w ponad 50% pokrywane przez

Irak.

B. Francusko-iracki „pakiet nuklearny” zawiera warunek, ¿e Irak zakupi we

Francji produkty przemys³owe, w tym broñ, za sumê ponad szeœciu miliardów

dolarów. Wed³ug naszej oceny, w latach 1977–1981 zapewni to pracê ponad

milionowi francuskich robotników.

C. W ³onie francuskiego rz¹du mo¿na obecnie zaobserwowaæ wyraŸny an-

tyizraelski trend. Wszystkie te czynniki, w po³¹czeniu z zasobami irackich pól

naftowych oraz ambicjami Saddama Husajna, by przewodziæ œwiatu arabskie-

mu, stwarzaj¹, w mojej opinii, najwiêksze zagro¿enie, jakiemu Izrael kiedykol-

wiek musia³ stawiæ czo³o.

Strona nr 3 z 5

4. BIE¯¥CA SYTUACJA:

Przed trzema miesi¹cami zosta³a podpisana umowa, w której Francja zo-

bowi¹za³a siê zbudowaæ w Iraku reaktor nuklearny o mocy 70 MW dla celów

naukowych i szkoleniowych oraz drugi reaktor (minireaktor pomocniczy o mocy

800 kW. Dowiedzieliœmy siê (dziêki wysi³kom DAKTYLA Cztery), ¿e powy¿szy

kontrakt zawiera liczne utajnione klauzule, z których dwie wydaj¹ siê mieæ istotne

znaczenie:

a) ¿adna ze stron nie ujawni przez dwadzieœcia piêæ lat mo¿liwoœci tech-

nicznych wznoszonego kompleksu;

b) przy budowie kompleksu Francuzi nie zatrudni¹ ¿adnego pracownika

pochodzenia ¿ydowskiego.

Jest rzecz¹ znamienn¹, ¿e budowany w myœl umowy reaktor jest dwukrot-

nie wiêkszy ni¿ reaktory do celów naukowych budowane w krajach uprzemy-

s³owionych.

Budowa kompleksu i instalacja reaktorów spoczywaæ maj¹ w rêkach kon-

sorcjum piêciu francuskich firm, któremu przewodzi rz¹dowa agencja Techni-

catom.

background image

59

ZdolnoϾ Iraku do wyprodukowania broni nuklearnej:

Poniewa¿ Irak podpisa³ traktat o nierozprzestrzenianiu broni atomowej,

podlega kontroli Miêdzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Poza tym, na

d³ugie lata przewidziana jest obecnoœæ w Iraku francuskich naukowców i tech-

ników nuklearnych. Tak wiêc w normalnych okolicznoœciach i warunkach Irakij-

czycy nie mog¹ wyprodukowaæ wzbogaconego uranu ani Pu 239. Kiedy jednak

bêd¹ ju¿ mieli w³asne wyszkolone ekipy, mog¹ postanowiæ wyrzuciæ Francuzów

i inspektorów Agencji. Mog¹ te¿ ukraœæ Pu 239 – tak jak my.

Strona nr 4 z 5

Obecnie Irak negocjuje z W³ochami kupno czterech laboratoriów do prac

z materia³ami rozszczepialnymi. W laboratoriach tych mo¿na odzyskiwaæ Pu 239

z wykorzystanego paliwa reaktorów. Nasze informacje wskazuj¹, ¿e kontrakt

mo¿e byæ podpisany wkrótce.

Irak ju¿ posiada niewielki reaktor do badañ naukowych, dostarczony przez

Zwi¹zek Radziecki. Reaktor ten jest czynny od 1968 roku, jednak¿e Zwi¹zek

Radziecki œciœlej kontroluje swoich klientów ni¿ niektóre z pañstw zachodnich

i w tym przypadku nie musimy siê niczego obawiaæ.

Istot¹ problemu jest to, ¿e z chwil¹ ukoñczenia wy¿ej wymienionych inwe-

stycji, Irakijczycy bêd¹ mogli jednorazowo szkoliæ oko³o tysi¹ca osób persone-

lu. Jeœli potrzebne s¹ jeszcze jakieœ dowody, ¿e Irak zamierza produkowaæ

broñ nuklearn¹, to dostarczy³a je w³aœnie siatka DAKTYL stwierdzaj¹c, ¿e od

szeœciu miesiêcy Irak usi³uje zakupiæ (z ró¿nych Ÿróde³) wielkie iloœci tlenku

uranu zwanego potocznie „¿ó³tym ciastem”. Prowadzone s¹ w tej sprawie ne-

gocjacje z Brazyli¹, Nigeri¹, Chinami, Libi¹ i Portugali¹. Powtarzam, ¿e chodzi

o du¿e iloœci. Warto zwróciæ uwagê, ¿e reaktor, który Francuzi maj¹ zamiar

zbudowaæ, nie mo¿e pracowaæ na rafinowanym „¿ó³tym cieœcie”.

Nie chodzi wiêc o paliwo, ale o to, ¿e ok³adaj¹c „¿ó³tym ciastem” reaktor,

mo¿na uzyskaæ rocznie do dwunastu kilogramów Pu 239, co w zupe³noœci wy-

starcza do wyprodukowania dwóch bomb wielkoœci tej, któr¹ zrzucono na Na-

gasaki.

Strona nr 5 z 5

WNIOSEK:

Irakijczycy s¹ zdecydowani wyprodukowaæ broñ nuklearn¹, a reaktor do-

starczany przez Francjê to im umo¿liwi. Przewidywany czas realizacji:

Jeœli kontrakt z Francuzami realizowany bêdzie wed³ug za³o¿onego harmo-

nogramu i jeœli, co zak³adam, Irakijczycy wyrzuc¹ w pewnej fazie Francuzów

i inspektorów Miêdzynarodowej Agencji Energii Atomowej, to mog¹ mieæ w³asne

bomby nuklearne na prze³omie 1979/1980 roku. Ju¿ w tej chwili dysponuj¹

samolotami zdolnymi do przenoszenia broni nuklearnej.

background image

60

ZALECENIA:

1. Wszyscy zainteresowani powinni powtórnie przeczytaæ Memorandum

Trzecie.

2. W ³onie Mosadu nale¿y utworzyæ sekcjê, której g³ównym zadaniem bê-

dzie przeciwdzia³anie powy¿szemu zagro¿eniu.

Sekcja ta powinna mieæ w swych poczynaniach absolutny priorytet.

KONIEC

Walter Blum rzuci³ raport na biurko i spowi³ go dymem cygara. Siedz¹cy

po drugiej stronie biurka genera³ Hofti zakaszla³ i d³oni¹ zacz¹³ odganiaæ

dym. Obaj panowie siedzieli w gabinecie, w którym na œcianie widnia³ w ram-

ce napis: NIE PALIÆ!

Walter Blum by³ jedyn¹ osob¹, która nie podporz¹dkowywa³a siê zaka-

zowi. Wyjaœni³ podczas swej pierwszej wizyty, ¿e dym mniej bêdzie prze-

szkadza³ „kochanemu genera³owi”, ni¿ brak zapalonego cygara jemu same-

mu – Walterowi, który wówczas straci zdolnoœæ racjonalnego myœlenia.

Genera³ Izaak Hofti obj¹³ funkcjê szefa Mosadu w 1973 roku, kiedy to

Zui Zamir pad³ biurokratyczn¹ ofiar¹ wojny Jom Kippur. Hofti by³ cz³owie-

kiem upartym i w zasadzie zimnym, ale ze œladami ukrywanego g³êboko

poczucia humoru. Walter bardzo go lubi³ i lubi³ te¿ przekomarzaæ siê z nim.

– Co to jest Trzecie Memorandum? – spyta³.

Hofti wsta³, podszed³ do okna i otworzy³ je mimo w³¹czonej klimatyza-

cji. Fala gor¹cego powietrza wdar³a siê do gabinetu. Hofti z rozkosz¹ je

wdycha³, daj¹c do zrozumienia Walterowi, co s¹dzi o jego cygarze. Hofti

zastanawia³ siê, czego bardziej nienawidzi: tego cygara czy wody koloñ-

skiej, w której Walter codziennie chyba siê k¹pa³. A w ogóle Walter szalenie

denerwowa³ genera³a, który by³ cz³owiekiem surowych obyczajów i absty-

nentem, podczas kiedy Walter pope³nia³ œmiertelny grzech nadu¿ywania ¿y-

cia. Z drugiej strony, genera³ Hofti ¿ywi³ wielki szacunek dla intelektu Blu-

ma. A przede wszystkim ceni³ go za to, ¿e dostarcza³ lepszych i pewniejszych

informacje ni¿ inne Ÿród³a. Z rezygnacj¹ wiêc westchn¹³, raz jeszcze zach³ys-

n¹³ siê gor¹cym, ale czystym powietrzem, zamkn¹³ okno i wróci³ za biurko.

– Trzecie z trzech zaleceñ, które Golda Meir pozostawi³a w spadku.

Uwa¿a³a je za swój dar dla Izraela. Dar dla narodu od ustêpuj¹cego premie-

ra. Pierwsze Memorandum dotyczy imigracji. Drugie problemów wewnêtrz-

nych, wreszcie Trzecie bezpieczeñstwa narodowego. Memoranda s¹ œciœle

tajne, kr¹g wtajemniczonych ograniczony. Ale otrzyma pan egzemplarz. Na

razie podam kilka szczegó³ów maj¹cych odniesienie do raportu, z którym

przed chwil¹ pan siê zapozna³.

Genera³ wskaza³ na teczkê na biurku i przez kilkanaœcie sekund zbiera³

myœli, nim zacz¹³ wyjaœniaæ:

background image

61

– W 1967 roku wyprodukowaliœmy pierwsz¹ g³owicê nuklearn¹. Przy

pañskiej nieocenionej pomocy.

Genera³ nawi¹zywa³ do wyczynu z 1965 roku, kiedy to siatka DAKTYL

wspó³uczestniczy³a w kradzie¿y stu kilogramów wzbogaconego uranu z za-

k³adów Nuclear Materials Equipment w Pensylwanii.

– Od tego czasu – ci¹gn¹³ Hofti – rozbudowaliœmy nasz arsena³. Mamy

dwadzieœcia trzy g³owice. – Lekko siê uœmiechn¹³. – Nie wie pan, ¿e na

mocy decyzji podjêtej w 1973 roku podczas wojny Jom Kippur, trzynaœcie

z tych g³owic by³o w ka¿dej chwili gotowych do u¿ycia.

Widz¹c zdumienie na twarzy Waltera, genera³ uœmiechn¹³ siê szerzej.

– Byliœcie gotowi ich u¿yæ?

Genera³ wzruszy³ ramionami.

– To ju¿ by³aby decyzja Goldy Meir. Osobiœcie w¹tpiê. Trzynaœcie g³o-

wic przygotowano, ¿eby przestraszyæ Amerykanów. Przypomina pan sobie,

¿e przez pierwsze kilka dni tej wojny oci¹gali siê z powietrzn¹ dostaw¹ bro-

ni. Kissinger pewno zak³ada³, ¿e jeœli Egipcjanom uda siê odebraæ i utrzy-

maæ znaczn¹ czêœæ Synaju, to przy pertraktacjach pokojowych bêdziemy

bardziej sk³onni do ustêpstw. Mniejsza o to. Doœæ, ¿e Golda postawi³a im

siedemdziesiêciodwugodzinne ultimatum: albo dostawy zaczn¹ przybywaæ,

albo na Egipcjanach sprawdzimy jakoœæ naszego arsena³u nuklearnego.

– I Amerykanie jej uwierzyli? – Walter wyraŸnie w to w¹tpi³.

– Z pocz¹tku nie. Ale po dwudziestu czterech godzinach zaczêliœmy przy-

gotowywaæ bomby. By³y w Dimona, a CIA ma tam agenta. – Hofti znów siê

uœmiechn¹³, widz¹c po raz wtóry zdumienie Waltera.

– Od lat wiemy o nim – doda³ Hofti. – Wpakowali go nam, kiedy w la-

tach piêædziesi¹tych pomagali w budowie Dimony. Zostawiliœmy go w spo-

koju, wychodz¹c z za³o¿enia, ¿e któregoœ dnia mo¿e siê przydaæ. I ten dzieñ

nadszed³. Daliœmy mu szansê przyjrzeæ siê bombom w trakcie ich uzbrajania

testowego. Nie minê³o kilka godzin, a Amerykanie zaczêli powa¿nie trakto-

waæ groŸbê Goldy. Otrzymaliœmy to, co by³o nam potrzebne i armia egipska

znalaz³a siê w potrzasku. Wniosek p³ynie z tego jasny, prawda?

– Prawda – odpar³ Walter. – Oczywiœcie, gdyby Egipcjanie mieli wów-

czas w³asne g³owice nuklearne, to groŸba Goldy stanowi³aby puste s³owa.

„To w pañstwie naszym przedziwne zapowiada rzeczy” – zakoñczy³ cytatem

z Hamleta.

– S³uszny wniosek – zgodzi³ siê Hofti. – W Trzecim Memorandum Gol-

da wyk³ada z mniejsz¹ byæ mo¿e erudycj¹, ni¿ uczyni³by to Szekspir, ale

jasno i niedwuznacznie: nie mo¿emy dopuœciæ do tego, aby którykolwiek

z potencjalnych wrogów Izraela posiad³ broñ nuklearn¹ do czasu, a¿ nie bê-

dzie podpisane globalne porozumienie, gwarantuj¹ce pañstwu izraelskiemu

bezpieczne granice, ratyfikowane przez wszystkich s¹siadów i gwarantowane

background image

62

przez wielkie mocarstwa. To, ¿e w tej chwili w regionie tylko Izrael ma

broñ nuklearn¹, gwarantuje status quo do czasu podpisania traktatu poko-

jowego.

– Obecna sytuacja mo¿e jeszcze d³ugo potrwaæ – zauwa¿y³ Walter.

– Nie tak d³ugo, jak s¹dz¹ niektórzy. Ju¿ w tej chwili otrzymujemy nie-

pokoj¹ce sygna³y z Egiptu. Ja osobiœcie stawiam na dziesiêæ lat. Wa¿ne jest

jednak, by nikt inny na Bliskim Wschodzie nie zmajstrowa³ sobie bomby

nuklearnej. Wówczas ten czas siê wyd³u¿y… Ale byæ mo¿e w ostatecznym

rozrachunku musielibyœmy zgodziæ siê na mniej, ni¿ uwa¿amy, ¿e nam siê

nale¿y. Bo Egipcjanie ju¿ dowiedli, ¿e potrafi¹ prowadziæ konwencjonaln¹

wojnê. Wreszcie kiedyœ musielibyœmy przegraæ. Nasze szanse szacujê na

jeden do stu. Ratowa³o nas lepsze uzbrojenie i bardziej nowoczesna doktry-

na wojenna, a ich gubi³a dezorganizacja. Przy takich perspektywach musimy

pracowaæ na rzecz pokoju. Jedyn¹ nasz¹ atutow¹ kartê stanowi monopol

nuklearny. Nie wolno nam go straciæ.

– Dlatego te¿ postanowi³em przyj¹æ sugestiê Szymona – kontynuowa³

genera³. – Wydzielona sekcja Mosadu bêdzie pilnowa³a, by Irak ani ¿aden

inny z naszych wrogów nie uzyska³ dostêpu do broni nuklearnej.

Walter pilnie s³ucha³, zapatrzony w swoje cygaro.

– Powinienem raczej powiedzieæ, ¿e nie sekcja w ³onie Mosadu tu, na

miejscu, ale specjalne cia³o czy organ, wszystko jedno jak to nazwaæ, w ra-

mach struktur Mosadu. I widzê tu pana, osobiœcie, Walterze. Oczywiœcie,

bêdzie pan wykorzystywa³ swoj¹ siatkê, ale i wszystkie inne agencje i ludzi,

jeœli zajdzie potrzeba. Od tej chwili pañsk¹ podstawow¹ misj¹ jest niedo-

puszczenie, by Irak sprawi³ sobie bombê.

Walter dŸwign¹³ siê z wielkim wysi³kiem i zacz¹³ spacerowaæ po gabine-

cie. Mia³ na sobie ciemny lœni¹cy garnitur i pó³buty ze skóry aligatora, które

przy ka¿dym kroku ¿ywej góry miêsa przenikliwie skrzypia³y. Po kilku kur-

sach od œciany do œciany, zatrzyma³ siê nagle przed biurkiem i wyraŸnie

poirytowany powiedzia³:

– To jest k³amstwo!

– Co jest k³amstwem?

– Opowiadanie, ¿e tylko nie zap³acone buty skrzypi¹.

Hofti prychn¹³ na pó³ rozbawiony, na pó³ poirytowany.

– Ja mówiê o zagro¿eniu egzystencji Izraela, a pan sobie ¿artuje.

– Wcale nie ¿artujê. W Nowym Jorku zap³aci³em czterysta dolarów za tê

parê. – Cygaro wycelowa³ oskar¿ycielsko w genera³a. – I kupi³em je u ¯yda.

– Uœmiechn¹³ siê chytrze. – Pewno nie zap³aci³ aligatorowi.

Odczyta³ prawid³owo zimne spojrzenie genera³a i powróci³ do fotela, na

który opuœci³ siê z wielk¹ ostro¿noœci¹. Hofti po raz kolejny uœwiadamia³

sobie pewne niedogodnoœci, jakie wynikaj¹ z zatrudnienia agenta na tyle

background image

63

bogatego, ¿e mo¿e kupiæ pó³ Izraela. Milcza³ jednak i czeka³, a¿ Walter po-

wróci do tematu.

– Móg³bym oczywiœcie zacz¹æ od narzekania, jak¹ to ogromn¹ odpowie-

dzialnoœæ zrzuca pan na moje barki – zacz¹³ Walter. – Jednak¿e chronicznie

unikam jakichkolwiek aluzji do wagi. Czujê jej nadmiar. Czy ma pan, gene-

rale, jakieœ sugestie co do sposobu realizowania powierzonej mi misji?

– Mam wiele sugestii – odpar³ Hofti. – Pierwsza, aby wreszcie przeniós³

siê pan na Cypr. Musi byæ pan bli¿ej areny, na której trwaj¹ zapasy.

Walter zaakceptowa³ sugestiê skinieniem g³owy.

– No i bli¿ej Francji, bo tam zacznê… – doda³.

– Dlaczego i jak?

Walter podniós³ trzy palce.

– Przewidujê trzy etapy. Pierwszy: powstrzymaæ Francuzów drogami

dyplomatycznymi. Drugi: sabotowaæ umowê francusko-irack¹ wszelkimi

mo¿liwymi sposobami. Trzeci: zak³adaj¹c, ¿e reaktor zostanie jednak do-

starczony, uczyniæ go niezdolnym do eksploatacji. – Milcza³ przez d³ug¹

chwilê i doda³: – Zastanowiê siê nad wszystkimi aspektami i w ci¹gu sied-

miu dni przedstawiê raport. Tymczasem potrzebne mi s¹ wszystkie informa-

cje, nawet okruchy informacji dotycz¹cych tego problemu. Pañski przyja-

ciel Szymon znowu bêdzie wœciek³y. Zamierzam zabraæ mu du¿o czasu. –

Uœmiechn¹³ siê czaruj¹co do genera³a i doda³:

– Mam nadziejê, ¿e lubi dobre cygara.

4

K

undel nale¿a³ do Androulli Papadopoulos, która w owym czasie mia³a

osiem lat i by³a grzeczn¹ dziewczynk¹. Mieszka³a z rodzicami w niewielkim

gospodarstwie trzy kilometry od wsi Phini, wysoko w górach Trodos na Cy-

prze. Matka wysy³a³a j¹ czêsto do Phini po zakupy.

W po³owie drogi do wsi sta³ jeszcze jeden dom, by³ nieco cofniêty i oto-

czony niskim kamiennym murem. Androulla mia³a zapowiedziane, aby ni-

gdy nie zbli¿a³a siê do tego domu, gdy¿ mieszka tam „dziwny cudzozie-

miec”.

Ów cudzoziemiec prawie nigdy nie wychodzi³, a w rzadkich wypadkach,

gdy to czyni³, nie odzywa³ siê do nikogo, z wyj¹tkiem starej kobiety w ma-

³ym sklepiku, a czyni³ to wtedy tylko, kiedy zamawia³ produkty.

Kr¹¿y³o o nim wiele plotek. Ludzie byli bardzo nieufni wobec obcych,

nawet wobec Cypryjczyków z innych stron wyspy. Jednak¿e plotki wkrótce

background image

64

wygas³y, nikt bowiem o cudzoziemcu nic nie wiedzia³ i nie móg³ siê dowie-

dzieæ, oprócz tego, ¿e kupi³ na pó³ zniszczony budynek dawnego gospodar-

stwa i kilka akrów ziemi, a czas spêdza³ remontuj¹c dom, hoduj¹c trochê

jarzyn i parê kur. Stara kobieta w sklepiku twierdzi³a, ¿e obcy mówi popraw-

nie po grecku i ¿e regularnie kupuje wódkê.

Samotnik jest zawsze przedmiotem spekulacji i licznych podejrzeñ.

Mieszkañcom Phini nie podoba³a siê jego milcz¹ca obecnoœæ w okolicy i do-

szli do wniosku, ¿e jest z³ym cz³owiekiem. Obwieszczono to wszystkim dzie-

ciom i nakazano trzymaæ siê od niego z daleka. Przez rok Androulla by³a

pos³uszna i, chodz¹c do wsi, nawet nie spogl¹da³a na dom, w którym miesz-

ka³ cudzoziemiec. Nigdy go te¿ nie widzia³a, gdy przechodzi³a drog¹. Za-

wsze przyœpiesza³a kroku, gdy¿ bardzo siê ba³a. I zawsze towarzyszy³ jej

pies. Jednak któregoœ dnia wiewiórka przebieg³a psu drogê i ten puœci³ siê za

ni¹ w pogoñ. Wiewiórka poszuka³a schronienia za niskim kamiennym ogro-

dzeniem domu, a pies pod¹¿y³ za ni¹. Przera¿ona Androulla zosta³a na dro-

dze i wtedy us³ysza³a przeci¹g³y skowyt psa. Potem nast¹pi³a cisza. Dziew-

czynka ju¿ by³a gotowa biec do domu po ojca, kiedy za murkiem pokaza³a

siê g³owa cudzoziemca.

– Czy to twój pies, dziecko? – spyta³.

Strach pozbawi³ j¹ mowy, ale energicznie skinê³a g³ow¹.

– No to chodŸ tu lepiej, twój piesek siê skaleczy³.

G³owa obcego zniknê³a. Przez d³ug¹ chwilê Androulla sta³a niezdecydo-

wana, poniewa¿ jednak bardzo kocha³a swego psa, zdoby³a siê na odwagê,

podesz³a do otwartej furtki i ostro¿nie przez ni¹ zajrza³a. Pies le¿a³ nierucho-

mo pod murem, cudzoziemiec pochyla³ siê nad nim. Przera¿ona podbieg³a.

– Nie ¿yje?

Cudzoziemiec zaprzeczy³ ruchem g³owy. Wtedy dopiero zobaczy³a, ¿e

pies ma otwarte oczy i na jej widok merda ogonem.

– Przeci¹³ sobie ³apê na no¿u kosiarki. – Mê¿czyzna wskaza³ le¿¹c¹ bli-

sko muru kosiarkê. Owija³ teraz psi¹ ³apê kawa³kiem p³ótna. Androulla by³a

niezmiernie zdziwiona, ¿e pies tak spokojnie poddaje siê zabiegom, gdy¿

by³o to zwierzê bardzo nieufne wobec obcych.

– Bardzo siê skaleczy³? – spyta³a.

– Nie, ale przez kilka dni bêdzie chodzi³ na trzech nogach.

Mê¿czyzna skoñczy³, wyprostowa³ siê, pies tak¿e wsta³, trzymaj¹c ska-

leczon¹ ³apê w powietrzu, pokuœtyka³ do mê¿czyzny i poliza³ mu d³oñ, a po-

tem spojrza³ pytaj¹cym wzrokiem na Androullê.

Po d³ugiej chwili skrêpowanego milczenia mê¿czyzna powiedzia³:

– Powinnaœ ju¿ chyba iœæ, dziecko. I pilnuj, ¿eby nie zerwa³ opatrunku.

Nieco oœmielona przygl¹da³a siê mê¿czyŸnie: mia³ d³ugie w³osy i gêst¹

brodê, wiêc twarzy w³aœciwie nie widzia³a. Ale dostrzeg³a bardzo niebieskie

background image

65

oczy i ciemn¹ skórê, jakby spalon¹ s³oñcem. Dosz³a do wniosku, ¿e nie wy-

gl¹da na z³ego cz³owieka. I chyba nie jest z³y, bo jej pies nigdy nie poliza³by

rêki kogoœ takiego. Strach j¹ ca³kowicie opuœci³, pozosta³a tylko ciekawoœæ.

Poniewa¿ mia³a zaledwie osiem lat, pytanie, które zada³a, trafia³o w sedno

problemu:

– Ludzie mówi¹, ¿e z pana to z³y cz³owiek. Dlaczego?

Mo¿e i uœmiechn¹³ siê nawet, ale nie by³a pewna. Wszystko przes³ania³a

broda. Odpowiedzia³ jej bardzo powa¿nie:

– Najprawdopodobniej maj¹ racjê. A teraz zmykaj, ma³a, i nie pozwól

psu uganiaæ siê za wiewiórkami.

Odwróci³ siê i poszed³ do domu, a ona wziê³a psa za obro¿ê i pomaszero-

wa³a do furtki. Mê¿czyzna ju¿ znika³ w drzwiach, kiedy wykrzyknê³a:

– Dziêkujê panu!

Zatrzyma³ siê, skin¹³ g³ow¹ i patrzy³ za ni¹, gdy sz³a œcie¿k¹ do drogi.

Sta³ tak d³ugo, nawet kiedy zniknê³a z oczu.

Gdy wróci³a do domu, opowiedzia³a o wszystkim matce. Dosta³a burê,

bo nie powinna by³a wchodziæ za furtkê, tylko od razu wracaæ. Cudzozie-

miec jest z³ym cz³owiekiem.

Androulla nie by³a przekonana.

– Dlaczego jest z³y? Co takiego zrobi³?

Matka powiedzia³a, ¿eby nie zadawa³a g³upich pytañ. Androulla jest za

m³oda, by wiedzieæ takie rzeczy. I ma tam wiêcej nie chodziæ, nie rozmawiaæ

z obcym i o nic go nie pytaæ.

Kiedy dziewczynka dalej upiera³a siê, ¿e to nie jest z³y cz³owiek, w³¹-

czy³ siê ojciec, kaza³ córce iœæ do jej pokoju i zagrozi³ laniem, jeœli bêdzie

sprzeciwia³a siê matce.

Posz³a wiêc do pokoju, po³o¿y³a siê do ³ó¿ka, a pies wskoczy³ za ni¹.

Najpierw zacz¹³ lizaæ twarz swojej m³odej pani, chc¹c j¹ z pewnoœci¹ pocie-

szyæ, potem zaœ szarpa³ zêbami opatrunek, wiêc mu da³a klapsa, co sprawi³o

jej pewn¹ ulgê jako przeniesienie agresji. Pies najwidoczniej to zrozumia³,

gdy¿ nawet nie warkn¹³, co zwyk³ czyniæ w wypadkach karcenia.

Minê³y tygodnie i miesi¹ce, Androulla by³a pos³uszna matce i nie spo-

gl¹da³a nawet na dom cudzoziemca. Pies jednak nie otrzyma³ ¿adnych zaka-

zów, wiêc ilekroæ znalaz³ siê w pobli¿u starej farmy, znika³ za furtk¹ i po-

wraca³ do Androulli po kilku minutach, gdy by³a ju¿ daleko. Za ka¿dym

razem wydawa³ siê nies³ychanie zadowolony z wizyty, o czym obwieszcza³

merdaj¹c ogonem.

I mog³oby tak trwaæ przez lata, gdyby nie turecka inwazja na Cypr w lutym

1973 roku i w konsekwencji okupacja pó³nocno-wschodniej czêœci wyspy.

5 – Reporter

background image

66

Tureckie plany inwazyjne przewidywa³y bombardowanie lasów w gó-

rach Trodos, w celu odwrócenia uwagi cypryjskiej armii.

Tak wiêc którejœ nocy nadlecia³y z pó³nocy samoloty i wkrótce lasy w gó-

rach zaczê³y p³on¹æ. Okolice wioski Phini ocala³y, poniewa¿ wiêkszoœæ bomb

spad³a na pó³nocne stoki. Jednak¿e jeden bombowiec, byæ mo¿e z powodu

z³ej nawigacji, zab³¹ka³ siê zbyt daleko na po³udnie i zrzuci³ swój zapalaj¹cy

³adunek niespe³na sto metrów od gospodarstwa Papadopoulosów. Androulla

i jej rodzice sami musieli gasiæ po¿ar, poniewa¿ mieszkañcy wioski pilno-

wali swoich domów w obawie przed najazdem spodziewanych tureckich hord.

Rodzina mia³a szczêœcie, gdy¿ wiatr wia³ z pó³nocy, spêdzaj¹c ogieñ ni¿ej na

zbocze w przeciwnym kierunku od domu. Jedyne niebezpieczeñstwo mog³o

groziæ ze strony rzêdu czterech potê¿nych sosen. Gdyby zaczê³y p³on¹æ, dom

móg³by siê od nich zaj¹æ. Kiedy wiêc Androulla pomaga³a matce nosiæ wia-

dra z wod¹ i zalewaæ ni¹ poszycie w okolicy domu, ojciec wzi¹³ siekierê

i zacz¹³ œcinaæ sosny. By³ w po³owie œcinania ostatniej, gdy dosz³o do nie-

szczêœcia. Prawdopodobnie ze zmêczenia nie trafi³ w wyr¹bany klin, siekie-

ra obsunê³a siê na pniu i trafi³a go w udo, rani¹c a¿ do koœci. Matka Andro-

uilli by³a opanowan¹ kobiet¹, ale prawie stanê³o jej serce, gdy zobaczy³a, co

siê sta³o.

– Biegnij do wioski! – krzyknê³a do córki. – Biegnij do wioski po po-

moc!

Matce uda³o siê zaci¹gn¹æ ojca do domu. By³a na tyle opanowana, ¿e

powy¿ej rany za³o¿y³a opaskê uciskow¹. Liczy³a na to, ¿e pomoc nadejdzie

najprêdzej za godzinê, dlatego te¿ bardzo siê zdziwi³a, gdy po dwudziestu

minutach otworzy³y siê drzwi i stan¹³ w nich mê¿czyzna z brezentow¹ torb¹

koloru khaki.

Cudzoziemiec! I przybieg³ jeszcze przed Androull¹!

Z pocz¹tku kobieta by³a niezdecydowana. Instynkt nakazywa³ jej chro-

niæ mê¿a przed nieznanym.

Cudzoziemiec wydawa³ siê rozumieæ sytuacjê. Odezwa³ siê bardzo ³a-

godnie:

– Proszê mi pozwoliæ tylko spojrzeæ. Nie zrobiê mu krzywdy.

Postawi³ torbê na kamiennej pod³odze i odpi¹³ paski. Kobieta ujrza³a

butelki i metalowe pude³ka. Na torbie dostrzeg³a wytarte litery USMC. Nie

wiedzia³a, co oznaczaj¹. Cudzoziemiec zbli¿y³ siê, ci¹gn¹c za sob¹ torbê.

Najpierw sprawdzi³ opaskê uciskow¹ i aprobuj¹co skin¹³ g³ow¹. Kiedy ogl¹da³

ranê, do izby wpad³a zdyszana Androulla.

Matka Androulli czêsto wspomina³a tê noc i tego cz³owieka, który umia³

narzuciæ jej swoj¹ wolê.

Najpierw j¹ przekona³, ¿e rana nie jest taka groŸna, na jak¹ wygl¹da.

Chocia¿ ranny utraci³ du¿o krwi, ¿adna z têtnic nie by³a przeciêta. Niemniej

background image

67

trzeba by³o zszyæ ranê. Sporo by³o tego szycia. Cudzoziemiec pozostawi³

kobiecie wybór: albo tylko opatrzy ranê i bêdzie próbowa³ zawieŸæ mê¿a do

najbli¿szego lekarza, który jest w Platres, piêtnaœcie kilometrów górsk¹ dro-

g¹, albo zszyje sam. Nie jest lekarzem, ale ma w tych sprawach doœwiadcze-

nie. By³ jeszcze inny problem, który nale¿a³o braæ pod uwagê: drogi mog¹

byæ zablokowane. W pobli¿u mog¹ siê krêciæ tureckie oddzia³y. A gdyby

uda³o siê dostaæ do Platres, to tamtejsi lekarze mog¹ byæ przez wiele dni

zajêci powa¿niejszymi wypadkami – ofiarami inwazji. Powiedzia³ jej te¿, ¿e

z doniesieñ radiowych wynika, i¿ na pó³nocy Cypru toczy siê regularna woj-

na. Kobieta spojrza³a na œci¹gniêt¹ cierpieniem twarz mê¿a, na jego zaciœ-

niête z bólu zêby, a potem przenios³a wzrok na cudzoziemca, na niebieskie

spokojne oczy.

– Niech pan szyje – zdecydowa³a.

Androulla zagotowa³a wodê. Cudzoziemiec rozpocz¹³ zabieg, matka zaœ

mu pomaga³a. Najpierw wstrzykn¹³ wokó³ rany nowokainê, nastêpnie ob-

my³ ranê œrodkiem dezynfekuj¹cym. Ka¿d¹ czynnoœæ wyjaœnia³: pierwsze

szwy na splotach miêœni – nici chirurgiczne rozpuszcz¹ siê po kilku dniach –

i antybiotyk w zasypce. Zamkniêcie rany i zewnêtrzne szwy. Zasypka, gaza

i banda¿. Nim skoñczy³, kobieta by³a ju¿ spokojna o mê¿a. Ka¿de s³owo

i ka¿dy ruch tego cz³owieka œwiadczy³y o doœwiadczeniu i fachowoœci. Po-

móg³ jej jeszcze zanieœæ mê¿a do ³ó¿ka i zostawi³ proszki przeciwbólowe.

Po czym zlekcewa¿y³ podziêkowania i wyszed³, odmawiaj¹c nawet fili¿anki

kawy. Pewnoœæ siebie i opanowanie jakby go opuœci³y z chwil¹, gdy zakoñ-

czy³ zabieg.

Nim jeszcze zamkn¹³ za sob¹ drzwi, kobieta poprosi³a:

– Niech mi pan przynajmniej powie, jak pan siê nazywa.

Mrukn¹³ coœ pod nosem i znikn¹³.

– Co on powiedzia³? – spyta³a córki.

– ¯e to nie ma znaczenia.

Pani Papadopoulos zawiadomi³a jednak wójta w wiosce i po dwóch dniach

przyjecha³ wojskowy lekarz. Obejrza³ ranê i oceni³ szycie jako profesjonal-

ne. Zrobi³ gospodarzowi zastrzyk przeciwtê¿cowy i obieca³ wróciæ po tygo-

dniu, ¿eby zdj¹æ szwy.

Krótka i krwawa wojna skoñczy³a siê, gdy armia turecka zajê³a czêœæ

wyspy do linii podzia³u. Mieszkaj¹cy w tej czêœci Cypryjczycy greckiego

pochodzenia zostali wyrzuceni do greckiej czêœci. Mogli ze sob¹ zabraæ tyl-

ko to, co potrafili unieœæ. Poza szkodami w lasach Trodos, które by³y wyni-

kiem jedynego nalotu, wioski w tym rejonie nie ucierpia³y zbytnio i ¿ycie

powróci³o wkrótce do normy. Natomiast w gospodarstwie Vassosa i Heleny

background image

68

Papadopoulosów i ich córki Androulli pojawi³ siê nierozwi¹zalny, a w ka¿-

dym razie trudny do rozwi¹zania problem.

Cudzoziemiec odda³ im przys³ugê. W œwietle kodeksu honorowego Cy-

pryjczyków mieli wobec obcego d³ug wdziêcznoœci. I d³ug ten musieli sp³a-

ciæ. Kiedy tylko Vassos móg³ chodziæ, odwiedzi³ cudzoziemca, by osobiœcie

mu podziêkowaæ i zaprosiæ na obiad. Podziêkowania zosta³y skwitowane

wzruszeniem ramion, a zaproszenie odrzucone. Obcy chcia³ byæ sam. W kil-

ka dni póŸniej Vassos popija³ z przyjació³mi przy wystawionym na zewn¹trz

miejscowej tawerny stoliku, kiedy zobaczy³ cudzoziemca id¹cego po zaku-

py do sklepiku. Zaprosi³ go do stolika, spotka³a go jednak kolejna odmowa.

Vassos mia³ ju¿ zamiar zrezygnowaæ z wysi³ków nawi¹zania przyjaznych

stosunków z cudzoziemcem, ale Helena by³a kobiet¹ upart¹, a ponadto, jak

ka¿da ¿ona gospodarza w tych górach, rozs¹dn¹ i przebieg³¹, wiêc wreszcie

znalaz³a sposób na zamkniêtego w sobie cudzoziemca.

No i któregoœ dnia upiek³a kleftiko, cypryjski specja³ – jagniê w jarzy-

nach i w bukiecie tajemniczych zió³. Helena by³a s³awna z umiejêtnoœci przy-

rz¹dzania kleftiko, a w tym przypadku przesz³a sam¹ siebie. Potrawa przez

ca³y dzieñ dusi³a siê w piekarniku i dopiero przed samym zachodem s³oñca

pani Papadopoulos prze³o¿y³a j¹ do kamionki. Androulla, ob³adowana spo-

rym ciê¿arem, ruszy³a do cudzoziemca.

Ojciec zd¹¿y³ jeszcze rzuciæ za córk¹:

– Jeœli on tego od ciebie nie przyjmie, to nie jest mê¿czyzn¹.

Androulla z pewnymi obawami podesz³a pod dom obcego. Postawi³a

kamionkowe naczynie na progu i dopiero wtedy zapuka³a nieœmia³o do drzwi.

Pies, który jak zwykle jej towarzyszy³, przygl¹da³ siê ciekawie, wyraŸnie

zaintrygowany, co z tego wszystkiego wyniknie. Uchyli³y siê drzwi, wyjrza-

³a twarz cudzoziemca. Androulla dostrzeg³a w jego oczach zniecierpliwie-

nie.

– O co chodzi? – spyta³.

– Mama przysy³a to! – Wskaza³a palcem kamionkê.

– A co to jest?

– Kleftiko.

– Zabierz to z powrotem, dziecko. Podziêkuj mamie, ja tego nie chcê.

Proszê, ¿eby mnie zostawiono w spokoju.

– Jeœli z tym wrócê, to mama mnie zbije.

– Z pewnoœci¹ tego nie zrobi – odpar³ bardzo rozdra¿nionym tonem.

Androulla nie mia³a pojêcia, co mog³aby jeszcze zrobiæ lub powiedzieæ,

ale czu³a, ¿e jest to ostatnia szansa. Nagle wpad³ jej do g³owy pomys³. Na-

chyli³a siê i zdjê³a pokrywkê naczynia. Buchnê³y aromaty niesione wraz z pa-

r¹. Pies zbli¿y³ siê, wêsz¹c podniecony. A gdy Androulla podnios³a g³owê…

PóŸniej zaklina³a siê matce, ¿e zobaczy³a tak¿e wêsz¹cy nos cudzoziemca.

background image

69

W ka¿dym razie na jego twarzy odmalowa³a siê wewnêtrzna walka. Wresz-

cie jedna strona zwyciê¿y³a i obcy burkn¹³:

– No dobrze, zostaw to. Nie chcê, ¿ebyœ dosta³a lanie.

Androulla szybko umknê³a w obawie, ¿e cudzoziemiec mo¿e zmieniæ

zdanie. Od p³otu krzyknê³a, ¿e rano wróci po naczynie.

I tama pêk³a. Po paru dniach Vassos znów siedzia³ przed tawern¹ i zno-

wu przechodzi³ cudzoziemiec. Tym razem przyj¹³ zaproszenie na szklanecz-

kê wina i nawet chwilê porozmawia³. Trochê o uprawianiu ziemi, trochê

o tureckiej inwazji. Wspomnia³ te¿, ¿e pani Papadopoulos jest wspania³¹

kuchark¹. A potem to ju¿ wesz³o w zwyczaj. Cudzoziemiec co tydzieñ przy-

chodzi³ do wioski po zakupy, po czym przy³¹cza³ siê do Vassosa i jego przy-

jació³. Nigdy nie by³ nadto rozmowny, ale miejscowi ludzie szybko zorien-

towali siê, ¿e wie du¿o o œwiecie. W krótkim czasie sta³ siê wyroczni¹ i kimœ

w rodzaju arbitra w sporach. Ka¿dy nowy krok zachêca³ do nastêpnego. Przy-

j¹³ zaproszenie na kolacjê z okazji urodzin Androulli i przyniós³ jej w pre-

zencie niebieski blezer. Nieco póŸniej, w dniu wioskowego œwiêta, w³¹czy³

siê do ogólnej zabawy i nawet tañczy³ sirtaki wraz z innymi, budz¹c podziw

swoimi umiejêtnoœciami. Wyjaœni³, ¿e by³ ju¿ na Cyprze du¿o wczeœniej,

w czasie wojny. Nie wspomnia³ jednak, co robi³ wówczas ani dlaczego teraz

mieszka tu niemal jak pustelnik. Mieszkañcy wioski nie nalegali. Szanowali

teraz jego ma³omównoœæ i z zadowoleniem obserwowali, jak powoli wynu-

rza siê ze swej samotni i staje siê cz³onkiem wspólnoty. By³ to jednak proces

powolny, mo¿e nawet bolesny, zupe³nie jakby paralityk odzyskiwa³ w³adzê

w nogach. Minê³y trzy lata, nim siêgn¹³ wzrokiem poza wioskê Phini i posta-

nowi³ spêdziæ weekend w Platres, by zakosztowaæ innej kuchni, a mo¿e i za-

mieniæ kilka s³ów w ojczystym jêzyku.

Kelner przecisn¹³ siê miêdzy zat³oczonymi stolikami i postawi³ przed

goœciem wielk¹ tacê. Dla lepszego efektu odczeka³ parê sekund, a nastêpnie

zdj¹³ powoli pokrywê. Walter patrzy³ z pe³nym zadowolenia oczekiwaniem.

Goœcie przy s¹siednich stolikach wychylali siê, by lepiej widzieæ to, co sta³o

siê ju¿ porannym rytua³em. Walter sprawdzi³, czy wszystko jest tak, jak po-

winno byæ: cztery sadzone jajka z lekko zamglonymi ¿ó³tkami, trzy przeciê-

te na pó³ pomidory posypane serem i oczywiœcie upieczone na grillu, cztery

jagniêce kotlety z grzybami, szeœæ plasterków w¹tróbki i dodatkowo talerz

podsma¿anych kartofli. Pojawi³ siê drugi z kolei kelner i postawi³ noside³ko

z tostami, kostkê podmro¿onego nie solonego mas³a, s³oik pomarañczowej

marmolady Cooper i dzbanek sch³odzonego, œwie¿o wyciœniêtego soku

background image

70

pomarañczowego. Walter zakoñczy³ przegl¹d potraw i uœmiechn¹³ siê czaru-

j¹co do obu kelnerów, oczekuj¹cych pochwa³y lub nagany.

– Wszystko w porz¹dku – stwierdzi³. – Kawê proszê podaæ dok³adnie za

dwadzieœcia minut.

Kelnerzy odeszli, krêc¹c z podziwu g³owami, a Walter zabra³ siê do swe-

go œniadania, które nazywa³ „miêdzynarodowym” w odró¿nieniu od hotelo-

wej nomenklatury, wed³ug której œniadanie kontynentalne zaczyna siê od

bu³eczki, z odrobin¹ mas³a i d¿emu, a koñczy na kawie.

Walter Blum siedzia³ na tarasie hotelu Forest Peak w Platres i dochodzi³

w³aœnie do wniosku, ¿e na œwiecie jest zaledwie kilka równie doskona³ych

miejsc do spo¿ywania œniadañ. Wielkolistne drzewa ocienia³y taras, chro-

ni¹c oczy goœci przed ostrymi promieniami porannego s³oñca. Z tarasu roz-

tacza³ siê wspania³y widok: poroœniête sosnowym lasem wzgórza opada³y

ku p³askim polom, na horyzoncie zaœ ledwo dostrzegalnie rysowa³a siê linia

brzegu. S³ychaæ te¿ by³o radosne g³osy dzieci pluskaj¹cych siê w niewidocz-

nym z tarasu hotelowym basenie. Rozpoczê³o siê lato i tu, w górach Trodos,

panowa³ cudowny ch³ód w porównaniu ze spiekot¹ i kurzem w Limassol.

Dziêki tym górom klimat Cypru by³ znoœny w lecie, myœla³ Walter. Co praw-

da, jego willa w Limassol by³a klimatyzowana, podobnie jak biura i merce-

des 600, ale znacznie przyjemniej jest oddychaæ œwie¿ym powietrzem

z aromatem ¿ywicy i sosnowych szyszek. Ju¿ od dwóch lat mieszka³ na

Cyprze i bywa³ czêstym goœciem w Platres. Nosi³ siê nawet z myœl¹ kupie-

nia w górach domu, ale spodoba³ mu siê ten pe³en uroku hotel w dziewiêt-

nastowiecznym stylu. Z pocz¹tku mia³ zastrze¿enia do kuchni, ale w czasie

swoich pobytów zorganizowa³ regularn¹ dostawê ulubionych delikatesów.

Sprowadzi³ te¿ na miesi¹c s³awnego kucharza z Pary¿a, który coœ niecoœ

nauczy³ miejscowych adeptów sztuki kulinarnej. Sytuacja uleg³a znacznej

poprawie.

Dodatkowym powodem regularnych wizyt w górach by³o bliskie s¹siedz-

two Ruth i Duffa Pagetów, którzy mieszkali przy drodze do Spilii. Od czasu

tamtej aukcji przed siedmiu laty w Hongkongu zawi¹za³a siê miêdzy nimi

przyjaŸñ. Duffa przeniesiono na Bliski Wschód w 1972 roku. Nale¿a³ teraz

do najbardziej szanowanych i cenionych fotografów prasowych. Walter, za-

g³êbiaj¹c zêby w soczystym kotlecie jagniêcym, chrz¹kn¹³ rozbawiony na

myœl o Duffie.

Zawsze go o to podejrzewa³, a przed trzema laty podejrzenie zamieni³o

siê w pewnoœæ. Jeden z agentów Waltera wynaj¹³ w zachodnim Bejrucie

mieszkanie w pobli¿u budynku mieszcz¹cego kwaterê g³ówn¹ Organizacji

Wyzwolenia Palestyny. Zadaniem agenta by³a inwigilacja osób wchodz¹-

cych i wychodz¹cych z budynku. Mieszkanie pod apartamentem agenta

Waltera wynaj¹³ Kanadyjczyk, zawiaduj¹cy miejscowym biurem morskiej

background image

71

firmy przewozowej. Lokalizacja mieszkania Kanadyjczyka by³a ca³kowicie

przypadkowa. Agent Waltera zawsze jednak sprawdza³ wszystkich s¹siadów.

Sprawdzi³ i w tym przypadku. Centrala Mosadu poinformowa³a, ¿e Kana-

dyjczyk jest podejrzany o zwi¹zki z CIA. Po otrzymaniu tej informacji agent

obj¹³ akcj¹ fotografowania nie tylko siedzibê Palestyñczyków, ale wszyst-

kich goœci Kanadyjczyka. Po pewnym czasie, ku swojemu zaskoczeniu, Walter

stwierdzi³, ¿e mieszkanie to czêsto odwiedza Duff Paget, a nawet czasami

zostaje na noc, mimo ¿e wynajmuje na sta³e apartament w hotelu Commo-

dore. Walter zaplanowa³ wiêc akcjê i, wykorzystuj¹c wzniecony przez w³as-

nych ludzi niegroŸny po¿ar w szybie windy budynku, umieœci³ u Kanadyj-

czyka mikrofony. Nie zrobi³ tego, rzecz jasna, osobiœcie. I w ten oto sposób

Mosad dowiedzia³ siê wreszcie o istnieniu wydzia³u Equinus w CIA i przy-

nale¿noœci do niej Duffa. Od tego czasu, ilekroæ przebywa³ na Cyprze, Wal-

ter regularnie odwiedza³ Pagetów, a jego willa w Limassol zawsze sta³a dla

nich otworem. Walterowi chodzi³o nie tylko o podpatrywanie i niuchanie, co

te¿ Duff kombinuje. Lubi³ po prostu m³od¹ parê, a w dodatku ceni³ kulinarne

umiejêtnoœci Ruth w zakresie kuchni ¿ydowskiej.

Ich wzajemne stosunki zawsze go dziwi³y. Dostrzega³ g³êbokie ró¿nice

charakterów i osobowoœci, a przez swoich agentów dowiadywa³ siê, ¿e Duff

podczas wyjazdów w teren miewa mi³osne przygody. Walter nie móg³ tego

zrozumieæ, gdy¿ dla niego Ruth by³a uosobieniem urody i kobiecego wdziê-

ku. Podziwia³ te¿ jej poœwiêcenie. Po tureckiej inwazji otwarto w Platres

schronisko dla greckich sierot, dzieci ofiar krótkiej, lecz okrutnej wojny.

Ruth zaproponowa³a sw¹ pomoc jako psycholog. Propozycjê przyjêto

z wdziêcznoœci¹. Rzuci³a siê w wir pracy, poœwiêcaj¹c ponadto parê godzin

dziennie na doskonalenie ju¿ doœæ dobrze opanowanego jêzyka greckiego.

Walter doszed³ do wniosku, ¿e Duff nie zaspokaja³ jej seksualnie. Umocni³

siê w tym przekonaniu, gdy po roku odwiedzi³a Izrael.

Duff w tym czasie przebywa³ w Iraku i Iranie z zadaniem dostarczenia

zdjêæ z obozu kurdyjskiej partyzantki. Ruth postanowi³a zwiedziæ Ziemiê

Obiecan¹. Walter zapewni³ pomoc i us³ugi swego biura w Tel Awiwie. Od-

da³ jej tak¿e do dyspozycji apartament. Nie bêd¹c pewny, czy Ruth nie uczest-

niczy w sekretnych poczynaniach Duffa, kaza³ j¹ poddaæ dyskretnej obser-

wacji. Z raportu, który po paru dniach wyl¹dowa³ na jego biurku, wynika³o,

¿e od dnia przylotu Ruth widuje siê z niejakim Gideonem Galili. Galili oka-

za³ siê kapitanem izraelskich si³ powietrznych. Natychmiast rozdzwoni³y siê

dzwonki alarmowe, ale dalsze dochodzenie wykaza³o, ¿e jej stosunki z kapi-

tanem nie maj¹ nic wspólnego ze zbieraniem informacji wywiadowczych,

lecz jedynie z potrzeb¹ zaspokojenia potrzeb cielesnych. Z raportów wyni-

ka³o, ¿e pozna³a kapitana Galili przed paroma miesi¹cami na Cyprze, gdzie

m³ody cz³owiek spêdza³ urlop. Spotkali siê na dancingu w³aœnie w hotelu

background image

72

Forest Peak. Jeszcze jeden zbieg okolicznoœci. Duffa wówczas nie by³o

i Ruth wybra³a siê na kolacjê i dancing w gronie przyjació³. Ruth i Gideon

Galili natychmiast przypadli sobie do gustu i agent, który w Izraelu prze-

s³uchiwa³ kapitana, doszed³ do wniosku, ¿e oboje s¹ zakochani. Ruth na-

wet wspomina³a w rozmowie z kochankiem o porzuceniu Duffa, ale jesz-

cze nie dojrza³a do takiej decyzji. Po pierwsze, w pewnym sensie nadal

kocha³a mê¿a, a po drugie, Gideon Galili by³ od niej o cztery lata m³odszy

i mia³a w¹tpliwoœci, czy jego uczucie d³ugo potrwa. Po tej pierwszej po-

dró¿y ponownie odwiedzi³a Izrael, a po miesi¹cu Galili przylecia³ na Cypr.

Walter domyœla³ siê, ¿e sytuacja dojrzewa i wkrótce Ruth bêdzie musia³a

podj¹æ decyzjê.

Wpakowa³ do ust ostatni plasterek w¹tróbki i natychmiast pojawi³ siê

kelner ze sporym dzbankiem kawy. Po tak powa¿nym zajêciu, jakim jest

spo¿ywanie posi³ku, Walter mia³ zwyczaj siedzieæ jeszcze pó³ godziny przy

kawie, obserwowaæ sceneriê i zape³niaj¹cych j¹ ludzi. Tego ranka jednak nie

zauwa¿y³ na tarasie nikogo interesuj¹cego, nawet ¿adnej kobiety wartej po-

dziwu. Myœli Waltera poszybowa³y wiêc z powrotem ku Ruth i Duffowi.

Przed szeœcioma miesi¹cami Ruth zaskoczy³a go, przychodz¹c z proœb¹ o ra-

dê. Zrobi³a to podczas wyprawy na zakupy w Limassol. Walter zabra³ j¹ na

lunch w Amathusie. Odczuwa³ przedziwn¹ przyjemnoœæ, wchodz¹c do tego

lokalu w towarzystwie piêknej kobiety, której wygl¹d i zachowanie bez w¹t-

pienia œwiadczy³y, ¿e nie jest prostytutk¹.

Podczas posi³ku wydawa³a siê zgaszona. Zupe³nie niespodziewanie spy-

ta³a, czy mo¿e prosiæ o radê. By³ przecie¿ ¯ydem, jak i ona, wiêc na pewno

zrozumie. Otworzy³a siê przed nim i wyjawi³a wszystkie swoje problemy.

Walter uwa¿a³, by wyrazem twarzy czy s³owem nie zdradziæ siê, ¿e ju¿ wie

o Gideonie Galili i ich zwi¹zku. Przede wszystkim jednak stara³ siê upewniæ,

czy Ruth wie o pracy Duffa w amerykañskim wywiadzie. Wysun¹³ delikatn¹

sugestiê, ¿e byæ mo¿e du¿e wymagania w pracy i ciê¿ar odpowiedzialnoœci

czyni³y z Duffa trudnego partnera. Sta³o siê szybko jasne, ¿e w przekonaniu

Ruth jedyn¹ prac¹ Duffa by³o robienie zdjêæ na obszarach objêtych dzia³a-

niami wojennymi lub zamieszkami. Walter poczu³ du¿¹ ulgê, ¿e udzielaj¹c

Ruth rady nie bêdzie musia³ braæ pod uwagê aspektów narodowego bezpie-

czeñstwa Izraela. Innymi s³owy, jego rady bêd¹ zupe³nie szczere. Ruth pod-

jê³a decyzjê: opuœci Duffa. Owszem, w pewien sposób kocha³a go jeszcze,

ale raczej tak, jak kocha siê dziecko, a nie mê¿a. Duff by³ romantykiem, i to

naiwnym. B³yskotliwy w pracy, lecz zbytnio ni¹ poch³oniêty. Nie odczuwa³a

winy z powodu romansu z Gideonem. Od dawna wiedzia³a, ¿e Duff j¹ zdra-

dza. I nawet nie obarcza³a go za to win¹ – le¿a³o to w jego naturze, podobnie

jak k³amanie. Wreszcie dosz³a do sedna problemu: jego s³aboœæ. Byæ mo¿e

Walter tego nie dostrzega³, ale Duff by³ s³abym cz³owiekiem. St¹d jego liczne

background image

73

k³amstwa i romansowanie. Kocha³ j¹, ale by³ zbyt s³aby, by nadaæ tej mi³oœci

pozytywn¹ treœæ, utrwaliæ j¹, chroniæ. Zawsze przychodzi³o mu z trudem

powiedzieæ: nie.

Walter nie chcia³ byæ wci¹gniêty w ca³¹ sprawê, nie chcia³ stan¹æ po

niczyjej stronie. Lubi³ ich oboje. Niemniej uzna³ to za istotne, ¿e Duff nigdy

jej siê nie przyzna³, i¿ jest szpiegiem. Jak¿e w tych warunkach mog³a roz-

kwitn¹æ ich mi³oœæ? Jak¿e móg³ nie dzieliæ z ni¹ tak istotnego elementu ¿y-

cia, dziel¹c tylko pozosta³e?

Jednak¿e Walter pyta³ wy³¹cznie o Gideona. Czy jest pewna jego uczuæ?

By³a pewna. Wiedzia³a, ¿e j¹ kocha. I nawet ba³a siê intensywnoœci tego

uczucia. By³ to cz³owiek o nieprawdopodobnej ¿ywotnoœci i energii, zdecy-

dowanie d¹¿¹cy do celu. Dotychczas celem jego ¿ycia by³a wojskowa karie-

ra. Ca³¹ swoj¹ energiê jej w³aœnie poœwiêca³. Wyzna³ Ruth, ¿e jeszcze nigdy

siê nie zakocha³. Nawet nie przewidywa³ takiej ewentualnoœci. Wyjaœni³ jej

to bardzo prosto: ¿y³ dotychczas jak cz³owiek g³uchy, który nagle us³ysza³

szopenowsk¹ sonatê. Ruth porównywa³a go raczej do ateisty odkrywaj¹cego

now¹ egzotyczn¹ religiê. Gideon mia³ si³ê uczucia neofity i to w³aœnie by³o

niepokoj¹ce. Chcia³, by rozwiod³a siê z Duffem i wysz³a za niego. Niepoko-

i³y j¹ te¿ jej w³asne uczucia. Gideon reprezentowa³ to wszystko, czego Duf-

fowi by³o brak: otwartoœæ, szczeroœæ, opiekuñczoœæ i praktyczne podejœcie

do ¿ycia. Ale Ruth zd¹¿y³a te¿ poj¹æ wp³yw fizycznej urody kobiety na kszta³-

towanie decyzji i œwiadomoœci mê¿czyzny. Gideon by³ jeszcze m³ody i, mimo

owego praktycznego podejœcia do ¿ycia, poddawa³ siê ³atwo wp³ywom z ze-

wn¹trz. Nie chcia³a doznaæ tego samego zawodu po raz wtóry.

– No a dzieci? – spyta³ Walter.

Wzruszy³a ramionami. Na pocz¹tku czêsto rozmawia³a o tym z Duffem.

Chcieli mieæ dzieci. Po zamieszkaniu na Cyprze przesta³a braæ pigu³ki anty-

koncepcyjne. Gdy po roku nie by³o ¿adnego rezultatu, posz³a do lekarza i prze-

prowadzi³a badania. Lekarz powiedzia³, ¿e nie ma nic, co by uniemo¿liwia³o

zajœcie w ci¹¿ê. Prosi³a Duffa, aby da³ siê zbadaæ, ale odmówi³. Nie nalega-

³a. By³a psychologiem i rozumia³a, ¿e widzia³ w tym próbê podwa¿enia jego

mêskoœci. Taki jest Duff, t³umaczy³a Walterowi. Bêd¹c s³abym psychicznie,

nie chcia³ stawiæ czo³a groŸbie. Wspomnia³a o tym Gideonowi i on natych-

miast poszed³ do lekarza i potem jej powiedzia³, ¿e nic nie stoi na przeszko-

dzie, by mieli dzieci. Jeszcze jeden element równania, które nale¿y rozwi¹-

zaæ.

Walter by³ w k³opocie. Bardzo chcia³ pomóc Ruth w jej problemie. Chcia³-

by j¹ pocieszyæ, niechby zaczerpnê³a cz¹stkê jego si³y. Dwa fakty przema-

wia³y przeciwko temu. Po pierwsze, nie powinien wkraczaæ miêdzy dwoje

przyjació³ i opowiadaæ siê po czyjejkolwiek stronie. Po drugie: jego uczu-

cia wobec Ruth nie by³y wy³¹cznie platoniczne. Rzecz jasna, ¿e ani przez

background image

74

chwilê nie myœla³, ¿e mo¿e od niej oczekiwaæ czegokolwiek poza sympati¹.

Od m³odych lat wiedzia³, ¿e jego aparycja nie œcina z nóg m³odych i piêk-

nych kobiet. Fizycznych przyjemnoœci zawsze dostarcza³y mu œwietnie op³a-

cane prostytutki. Niemniej móg³ marzyæ i fantazjowaæ, a jedna z fantazji

dotyczy³a Ruth: któregoœ dnia stanie siê cud, Ruth przejrzy i pokocha cnoty

jego umys³u oraz charakteru, a jednoczeœnie stanie siê œlepa na jego chorob-

liw¹ oty³oœæ. Choæ by³o to tylko marzenie, niemniej uniemo¿liwia³o mu udzie-

lenie rady, by czym prêdzej opuœci³a mê¿a i po³¹czy³a siê z m³odym, czaruj¹-

cym i przystojnym pilotem izraelskich si³ powietrznych. Poradzi³ jej wiêc

tylko, by raz jeszcze wszystko przemyœla³a, odczeka³a i nie dzia³a³a pochop-

nie.

Najprawdopodobniej postanowi³a odczekaæ i to d³ugo, nigdy wiêcej bo-

wiem do tej sprawy nie wróci³a. Tego wieczoru bêdzie mia³ okazjê przyjrze-

nia siê z bliska stosunkom miêdzy ma³¿onkami, gdy¿ Duff w³aœnie wróci³ na

kilka dni do domu i Walter zosta³ zaproszony na kolacjê. Ruth obieca³a przy-

rz¹dziæ kaczkê w czerwonej kapuœcie i, mimo zjedzonego przed chwil¹ œnia-

dania, Walter poczu³ nap³ywaj¹c¹ do ust œlinkê. Postanowi³, ¿e w zwi¹zku

z t¹ kolacj¹ zje tylko lekki lunch, najwy¿ej niedu¿ego kurczaka i pó³ cytry-

nowego placka, w którym tak celowa³ tutejszy szef kuchni.

Powróci³ myœlami do w³asnych problemów. Minê³y dwa lata od pamiêt-

nego spotkania z genera³em Hoftim. Pierwsza faza operacji Waltera zakoñ-

czy³a siê pora¿k¹. Przez ca³y 1976 rok i w pierwszych miesi¹cach 1977 pro-

wadzono zorganizowan¹ kampaniê w celu sk³onienia rz¹du francuskiego do

rezygnacji z kontraktu na budowê reaktora nuklearnego w Iraku. Kampania

odbywa³a siê na dwóch p³aszczyznach. Z jednej strony nies³ychanie silne

naciski dyplomatyczne, z drugiej powa¿ne próby wp³yniêcia na opiniê pu-

bliczn¹, by przeciwstawi³a siê umowie. Prezydent Francji otrzyma³ grub¹

tekê dokumentów wskazuj¹cych na to, ¿e Irakijczycy bêd¹ usi³owali wyko-

rzystaæ reaktor do wyprodukowania broni atomowej. Wœród dokumentów

by³y cytaty publicznych wypowiedzi Saddama Husajna i innych irackich

przywódców, œwiadcz¹ce o takich intencjach. W pewnym momencie prezy-

dent Giscard d’Estaing wydawa³ siê wahaæ, oœwiadczaj¹c publicznie, ¿e

nic nie wiedzia³ o intencjach Iraku i nie zna³ szczegó³ów kontraktu. Irakij-

czycy zareagowali b³yskawicznie, gro¿¹c anulowaniem ujêtych w umowie

zamówieñ wartych miliardy dolarów, a nawet napomykaj¹c o mo¿liwoœci

embarga na dostawy ropy do Francji, i to nie tylko z Iraku, ale i innych

pañstw arabskich. Tak wiêc górê wziê³y wzglêdy ekonomiczne i kontrakt

mia³ byæ w pe³ni realizowany. Kampania maj¹ca na celu pobudzenie fran-

cuskiej opinii publicznej do protestu tak¿e skoñczy³a siê fiaskiem. Francja

nigdy nie mia³a silnego ruchu antynuklearnego i wysi³ki Waltera nie po-

trafi³y go stworzyæ. Blum wiedzia³ dobrze, ¿e budowa reaktora postêpuje

background image

75

zgodnie z harmonogramem. Dotychczas jedynym sukcesem siatki DAKTYL

by³o umieszczenie agenta w zak³adach w Le Seyne-sur-Mer ko³o Tulonu.

Przed trzema dniami agent ten zawiadomi³, ¿e jeœli nie pojawi¹ siê ¿adne

komplikacje produkcyjne, to reaktor bêdzie gotów do wys³ania drog¹ mor-

sk¹ za szesnaœcie do dwudziestu miesiêcy. Walter postanowi³, ¿e komplika-

cje siê pojawi¹.

Blum ho³dowa³ maksymie, ¿e cel uœwiêca œrodki, zw³aszcza jeœli celem

jest dobro ¿ydowskiego narodu, co sprowadzone do w³aœciwych proporcji

obecnych czasów oznacza³o dobro izraelskiego pañstwa. Przyznawa³, ¿e

w ci¹gu dwóch najbli¿szych lat mo¿e zaistnieæ powa¿ne zagro¿enie narodo-

wego bytu Izraela. Zdawa³ te¿ sobie sprawê, ¿e jeœli dojdzie do zainstalowa-

nia reaktora w Iraku, to trzeba bêdzie siêgn¹æ po metody radykalne. W zwi¹zku

z tym odczuwa³ pewien niepokój, nie z powodu wyrzutów sumienia, ale nie-

dostatków logistycznych, gdy¿ na obszarze przysz³ych operacji, czyli w Ira-

ku i w s¹siaduj¹cych z nim krajach, nie posiada³ odpowiedniej liczby agen-

tów.

W latach szeœædziesi¹tych Mosad odniós³ wielki sukces, dokonuj¹c pe-

netracji instytucji rz¹dowych pañstw arabskich. Dziêki temu by³ przygoto-

wany na wojnê szeœciodniow¹. Ma³o brakowa³o, by Eli Cohen, operuj¹cy

w Syrii zosta³ ministrem obrony, gdyby przez przypadek go nie zdemasko-

wano. W Egipcie Wolfgang Lotz zosta³ doradc¹ sztabu generalnego, a jego

prawdziw¹ to¿samoœæ odkryto zupe³nie przypadkowo podczas rutynowego

przegl¹du danych zamieszka³ych w Egipcie Niemców, dokonanego z okazji

wizyty Waltera Ulbrichta w 1965 roku. Dla izraelskiego wywiadu nasta³y

trudne czasy – wrogie pañstwa arabskie usprawni³y przy pomocy KGB swo-

je s³u¿by kontrwywiadowcze.

Mosad mia³ obecnie powa¿ne trudnoœci z werbowaniem dobrych agen-

tów, a zorganizowanie w pañstwach arabskich sprawnie dzia³aj¹cej siatki

szpiegowskiej sta³o siê w³aœciwie niemo¿liwe. W Iraku Walter dysponowa³

tylko jednym pe³nowartoœciowym agentem, zatrudnionym co prawda w po-

licji politycznej, w Mukhabaracie, ale na zbyt niskim szczeblu, by uzyskaæ

dostêp do tajemnic rz¹dz¹cej partii Baas. Donosi³ on o powa¿nych tarciach

w ³onie tej partii, a nie o jej strategicznych zamierzeniach. Na pocieszenie

agent ów pracowa³ w os³awionym Kasr al Nihaja, czyli Pa³acu na Skraju –

niegdyœ rezydencji rodu królewskiego, a obecnie miejscu przetrzymywania

i  przes³uchiwania wrogów pañstwa przez oficerów Mukhabaratu, lubuj¹-

cych siê w torturach. Agent informowa³ o wszystkim, co widzi i s³yszy, ba³

siê jednak nadmiernego ryzyka i odmawia³ zorganizowania w³asnej siatki.

Niegdyœ da³ siê zwerbowaæ, poniewa¿ by³ w opozycji do re¿imu i jego poli-

tyki eksterminacji Kurdów. By³ szyit¹, a szyici s¹ zdecydowanie niechêtni

dominuj¹cym we w³adzach sunnitom. Poniewa¿ uwa¿a³ siê te¿ za humanistê

background image

76

i intelektualistê, wiêc kiedy patrzy³ na torturowanie kurdyjskich rebelian-

tów, wszystko siê w nim burzy³o. Zareagowa³ w jedyny, jaki móg³, sposób:

przysta³ do wroga, który móg³ zadaæ najboleœniejszy cios diab³om, jak ich

okreœla³, rz¹dz¹cym teraz jego krajem. Mosad wielokrotnie usi³owa³ go na-

k³oniæ do powa¿niejszej wspó³pracy i zbudowania siatki, ale on uparcie od-

mawia³. Powiedzia³, ¿e bêdzie nadal pracowa³ w Mukhabaracie, choæ to jest

dla niego okropne, i bêdzie informowa³ œwiat o okrucieñstwach Husajna, ale

nic wiêcej. To, co robi³, najwidoczniej mu wystarcza³o, by uspokoiæ sumie-

nie. Walter by³ bardzo zawiedziony. Koniecznie musi mieæ w Iraku siln¹

ekipê agentów. Ju¿ nied³ugo, bardzo nied³ugo.

Jako œwietny organizator, Walter Blum popada³ w depresjê, gdy nie móg³

zrealizowaæ swych planów. Sytuacje takie, jak teraz, doprowadza³y go do

pasji. ¯a³owa³ wówczas, ¿e nie jest szczup³y i sprawny fizycznie, i sam nie

mo¿e pojechaæ w teren. Jak¿eby uwielbia³ pracê terenow¹, móg³by dojrzeæ

wszystko, pomóc, na miejscu zdecydowaæ. Co za idiotyczne myœli! – skarci³

siê. Agent musi byæ niewidoczny, dzia³aæ w mroku, musi byæ mistrzem ma-

skowania siê, musi byæ niedostrzegalny w t³umie. Walter by³ a¿ nadto wi-

doczny. Niepomiernie go to irytowa³o. Czu³ siê jak istota z innej planety: bez

koñczyn, tylko tu³ów i du¿y mózg. Po raz kolejny zacz¹³ rozwa¿aæ mo¿liwo-

œci stworzenia siatki w Iraku. Jakie ma opcje? Siatka oka¿e siê konieczna,

gdy powstanie potrzeba naziemnego dotarcia do reaktora w celu jego znisz-

czenia. Oczywiœcie, jeœli Francuzom uda siê reaktor dostarczyæ i zainstalo-

waæ. Opcje by³y ma³o zachêcaj¹ce. Mia³ do dyspozycji co najmniej dziesi¹t-

kê dobrze wyszkolonych agentów, ale problemem by³o przerzucenie ich do

Iraku i umieszczenie na eksponowanych stanowiskach b¹dŸ w miejscach,

gdzie mogliby byæ przydatni. Na drodze piêtrzy³y siê problemy nie do poko-

nania. Od 1966 roku, kiedy Mosad sk³oni³ oficera irackiego lotnictwa do

ucieczki wraz z samolotem MIG-21, Mukhabarat zrobi³ siê nieprawdopo-

dobnie czujny, by nie dopuœciæ do powtórzenia podobnej hañby. Walter nie

widzia³ mo¿liwoœci przepchniêcia ¿adnego ze swych agentów przez liniê

obrony irackiego kontrwywiadu.

G³êboko westchn¹³ i dopi³ resztkê kawy. By³ w zdecydowanie z³ym humo-

rze. Ze stêkniêciem odsun¹³ fotel od stolika i wsta³. Za rzêdem sosenek jad³

œniadanie jakiœ cz³owiek. Przechodz¹c obok niego Walter zerkn¹³ ciekawie:

broda, d³ugie w³osy, intensywnie niebieskie oczy. Id¹c przez hol w kierunku

recepcji Walter nadal mia³ przed oczami tê zaroœniêt¹ twarz. I jeszcze coœ:

jakby zaskoczenie w niebieskich oczach. Zaskoczenie na widok Waltera. Za-

trzyma³ siê poœrodku holu. Myœli galopowa³y mu w g³owie, gor¹czkowo kata-

logowa³ wspomnienia. Obróci³ siê na piêcie i ruszy³ z powrotem na taras.

Mê¿czyzna w³aœnie odchodzi³, zostawiaj¹c na talerzu nie dojedzone jajka na

boczku. Zobaczy³ Waltera i na jego twarzy pojawi³ siê wyraz rezygnacji.

background image

77

– I oto w ca³ej okaza³oœci… nieco bardziej zaroœniêty, ale ten sam, au-

tentyczny Dave Munger! – kiwaj¹c g³ow¹, powiedzia³ Walter.

Postanowi³ poczekaæ do koñca kolacji. Nie chcia³, aby cokolwiek od-

wraca³o uwagê od jedzenia. A kolacja by³a, zgodnie z jego przewidywania-

mi, doskona³a. Kaczkê poprzedzi³y gêsie w¹tróbki w purée. Przed tygodniem

Walter przys³a³ skrzynkê wina. Duff, chocia¿ twierdzi³, ¿e uwielbia wino

i na winach siê zna, na pewno wybra³by do kaczki coœ bardziej oczywistego

i mniej odpowiedniego. Kiedy poprzednio Walter by³ zaproszony na kola-

cjê, musia³ piæ w³oskie Barolo do solonej wo³owiny i placków kartoflanych.

Tym razem wola³ nie ryzykowaæ i s³ysz¹c o kaczce przys³a³ Chateau Letour

1959. S¹ na tyle zaprzyjaŸnieni, ¿e Duff nie obrazi siê za ten gest, ale zara-

zem bêdzie to lekki prztyczek, pomyœla³.

Podczas kolacji Duff wiele mówi³ o sytuacji w Libanie i zastanawia³ siê,

czy prezydentowi Sarkisowi uda siê powstrzymaæ lewicê. Walter s³ucha³ jed-

nym uchem, pomrukami kwituj¹c wnioski Duffa, w pe³ni poch³oniêty jedze-

niem, piciem i Ruth. Stwierdzi³, ¿e bardzo schud³a, choæ bez uszczerbku dla

swej urody. Czarne w³osy mia³a splecione w kok. To uczesanie jeszcze bar-

dziej podkreœla³o wysokie koœci policzkowe i œniad¹ cerê. Mia³a twarz smut-

n¹, a melancholii dodawa³ jej idealny owal, nieco zwê¿one policzki i pe³ne

wargi.

Jedli kolacjê w jadalni umeblowanej bardzo stereotypowo i formalnie,

a przylegaj¹cej do salonu po³o¿onego o dwa stopnie poni¿ej. W salonie okna

zajmowa³y œcianê od pod³ogi do sufitu i wychodzi³y na patio obramowane

drzewami i krzewami dyskretnie podœwietlonymi paroma reflektorami. Dwie

pozosta³e œciany salonu zabudowane by³y pó³kami pe³nymi ksi¹¿ek. Poœrod-

ku, wokó³ niskiego sto³u, znajdowa³y siê wygodne, pokryte skór¹ fotele. Na

w¹skiej pó³ce w jadalni rozmieszczono oprawione fotografie i pami¹tki z ró¿-

nych wypraw Duffa. W jednym rogu, pod rega³em z ksi¹¿kami sta³ wysoki

postument. Le¿a³ na nim, przykryty szklanym kloszem, jeden przedmiot:

aparat fotograficzny Mungera Nikon FTN. W przedziwny sposób domino-

wa³ nad ca³ym pokojem. Walter wiedzia³, ¿e nikomu nie wolno dotykaæ apa-

ratu. Nawet pokojówce, by go odkurzyæ. Co miesi¹c Duff zdejmowa³ aparat

ze stolika, rozbiera³ go i czyœci³. Czasami, ale bardzo rzadko, pokazywa³

przyjacio³om, jak aparat pracuje i w jaki sposób powinno siê go trzymaæ.

Ale im równie¿ nie wolno by³o dotkn¹æ Nikona. Walter z góry cieszy³ siê na

efekt bomby, jak¹ mia³ zamiar wkrótce zdetonowaæ. Tymczasem nu¿y³ go

wyk³ad Duffa o za³o¿eniach polityki amerykañskiej wobec Libanu, przerwa³

wiêc jego wywody i zapyta³ Ruth o pracê w sierociñcu. Rozb³ys³y jej oczy,

gdy zaczê³a opowiadaæ o dzieciach i ich rozwoju. Walter zupe³nie nie móg³

background image

78

poj¹æ, ¿e Duff nie czyni ¿adnych wysi³ków, by zapewniæ tej kobiecie szczê-

œcie. Ruth wyjaœnia³a, ¿e nawet najm³odsze dzieci powinny byæ czym prê-

dzej umieszczone w rodzinach zastêpczych. Mia³a te¿ kilka trudnych przy-

padków i na nich siê teraz skupi³a. Minê³y ju¿ trzy lata od wojny, ale na

niektórych dzieciach wci¹¿ pozosta³y jej wyraŸne œlady. By³ na przyk³ad

szeœcioletni ch³opiec, na którego oczach zabito rodziców. Ruth postanowi³a

wyprowadziæ ch³opca z urazu, aby móg³ wieœæ normalne ¿ycie. Walter s³u-

cha³ uwa¿nie, natomiast twarz Duffa wyra¿a³a rosn¹ce zniecierpliwienie.

S³ysza³ ju¿ to wszystko wczeœniej, a w trakcie wykonywania zawodu repor-

tera wojennego widzia³ niejedn¹ podobn¹ tragediê i by³ na nie uodporniony.

Walter wyczu³ owo zniecierpliwienie i kiedy s³u¿¹ca sprz¹tnê³a nakrycia,

uzna³, ¿e nadszed³ czas.

– Aha, przy okazji: dziœ rano spotka³em Dave’a Mungera – obwieœci³.

Duff otworzy³ usta, d³onie zaœ zacisn¹³ w piêœci. Zapanowa³a cisza. Ruth

ciekawie zerknê³a na mê¿a. Pytanie, kiedy wreszcie pad³o, sk³ada³o siê z jed-

nego s³owa, wypowiedzianego zduszonym g³osem:

– Gdzie?

Walter tylko siê uœmiechn¹³. DŸwign¹³ siê ciê¿ko i spyta³ Ruth:

– Kawa w salonie?

Skinê³a g³ow¹ i wsta³a.

– Gdzie, do diab³a?! – Duff wygl¹da³ jakby mia³ za chwilê eksplodowaæ.

Walter spojrza³ na niego z wyrozumia³oœci¹ okazywan¹ dziecku.

– Tu, w Platres, w hotelu Forest Peak. Opowiem przy kawie.

Przeszli do salonu. Walter rozsiad³ siê wygodnie w skórzanym fotelu,

s³u¿¹ca poda³a mu gor¹c¹ kawê i postawi³a obok na stoliku talerzyk z miê-

towymi czekoladkami. Duff stan¹³ poœrodku salonu, rozstawi³ nogi i pa-

trzy³ to na Waltera, to na aparat fotograficzny na postumencie. Nie potrafi³

ukryæ podniecenia i niecierpliwoœci. Walter, po ³yku kawy i trzech czeko-

ladkach, obdarzy³ Duffa niewinnym uœmiechem i wreszcie wszystko opo-

wiedzia³.

Munger mieszka w okolicy od kilku lat. Szczegó³y s¹ nieznane, ale

podobno kupi³ ma³e gospodarstwo w pobli¿u Phini. Walter odniós³ wra¿e-

nie, ¿e Munger nie by³ zachwycony spotkaniem. Wyci¹ganie od niego in-

formacji przypomina³o wyciskanie wody z suchej g¹bki. Walter zaprosi³

go na kolacjê. Nawet zaproponowa³, aby przyszli tu razem dziœ wieczo-

rem. Zapewni³, ¿e Dave bêdzie mile widziany. Na zachêtê napomkn¹³, ¿e

Duff ma jego Nikona. Opowiedzia³ o aukcji w Hongkongu. Munger jednak

odmówi³. T³umaczy³ siê mêtnie pilnymi zajêciami i powiedzia³, ¿e mo¿e

kiedy indziej.

Na zakoñczenie rozmowy Walter da³ mu swój bilet wizytowy i prosi³

o telefon. Munger by³ nies³ychanie speszony spotkaniem i rozmow¹.

background image

79

Ciekawoœæ Duffa nie zosta³a jednak zaspokojona. Kiedy Munger przyje-

cha³ na Cypr? Sk¹d? Co teraz robi? Jak wygl¹da?

Walter potrafi³ odpowiedzieæ tylko na ostatnie pytanie:

– Trochê siê postarza³ przez te osiem lat. Pewno ju¿ zbli¿a siê do czter-

dziestki. Jest bardzo opalony, nosi brodê, d³onie ma spracowane – mo¿e rze-

czywiœcie uprawia ziemiê? Wyra¿a siê dziwnie i powoli, jakby odzwyczai³

siê od mówienia, w ka¿dym razie po angielsku.

Opis Waltera nosi³ znamiona pe³nego i dok³adnego, gdy¿ Walter by³

dobrym obserwatorem. Duff chcia³ natychmiast iœæ i szukaæ Mungera, lecz

Blum go powstrzyma³, zaznaczaj¹c, ¿e Munger nie chce byæ nachodzony –

przez nikogo. Dosta³ wizytówkê Waltera i jeœli bêdzie mia³ ochotê, to za-

dzwoni.

Duff nadal nie by³ przekonany. Nie dawa³a mu spokoju myœl, ¿e przez

tyle lat Munger znajdowa³ siê tak blisko. Podniecony nalega³, by jednak go

odszukaæ, a w ka¿dym razie daæ mu znaæ, ¿e by³by bardzo mile widziany.

Walter odradza³. Jest bowiem w tym wszystkim coœ dziwnego. Munger

ju¿ nie przyszed³ do hotelu na lunch, a kiedy Walter zapyta³ o niego w recep-

cji, otrzyma³ odpowiedŸ, ¿e Munger wyprowadzi³ siê natychmiast po œnia-

daniu, co zaskoczy³o recepcjonistê, gdy¿ przyby³ dopiero poprzedniego wie-

czoru i zarezerwowa³ pokój na trzy dni. Hotelowy rejestr goœci zawiera³ jego

adres: Phini, Cypr. Walter sprawdzi³ ksiêgê hotelow¹ za ostatnie piêæ lat

i nie znalaz³ tam Mungera. Do rozmowy w³¹czy³a siê Ruth. Z tego, co Wal-

ter mówi, wynika, ¿e Munger pojawi³ siê po d³ugim okresie odosobnienia.

Spotkanie z Walterem musia³o stanowiæ dla niego wstrz¹s. Uœmiechnê³a siê

do Bluma, chc¹c os³abiæ sugestiê, ¿e spotkanie z kimkolwiek innym mog³o

nie wywo³aæ szoku.

Wreszcie Duff zgodzi³ siê, ¿e w tych okolicznoœciach poszukiwanie

Mungera nie przynios³oby spodziewanego rezultatu, a mog³oby tylko za-

szkodziæ. Poza tym, wyje¿d¿a za dwa dni i bêdzie nieobecny co najmniej

przez miesi¹c. Jedno jest pewne: kiedy wróci, odszuka Mungera i spyta, czy

nie jest mu potrzebna pomoc. Spojrza³ raz jeszcze na samotnie stoj¹cy pod

kloszem aparat. W ka¿dym razie móg³by mu zaproponowaæ jego zwrot.

Przez resztê wieczoru Duff snu³ opowieœci o Mungerze. W swoim czasie

kr¹¿y³o ich wiele. Wychwala³ te¿ pod niebiosa jego geniusz reportera wo-

jennego. Nikt mu nigdy nie dorówna³ i nikt nigdy nie dorówna.

Ruth i Walter s³uchali w milczeniu. Ruth, jak zwykle, gdy chodzi³o o Mun-

gera, by³a zdziwiona i lekko zazdrosna. ¯aden cz³owiek nigdy tak nie za-

p³odni³ wyobraŸni jej mê¿a i nie zaw³adn¹³ jego myœlami. W tym musia³o

byæ coœ wiêcej ni¿ tylko uznanie dla talentu kolegi-reportera. Przecie¿ Duff

by³ teraz uwa¿any za jednego z najlepszych w swoim zawodzie. Ile¿ to ju¿

mia³ wystaw! A ostatni album jego fotografii okaza³ siê bestsellerem! Tak,

background image

80

w tym by³o coœ wiêcej ni¿ uznanie dla talentu. Westchnê³a. Munger to jesz-

cze jeden powód powsta³ej miêdzy nimi przepaœci.

Walter s³ucha³ z wielkim zainteresowaniem. W czasie pobytu w Hongkon-

gu pozna³ Mungera doœæ dobrze. I nigdy nie móg³ go w pe³ni rozszyfrowaæ.

Niewielu by³o ludzi, których Walter nie potrafi³ zrozumieæ i zaszufladkowaæ.

Munger do nich w³aœnie nale¿a³. Zupe³nie jakby ¿y³ w pró¿ni, ca³kowicie nie-

zale¿nie od otaczaj¹cego go œwiata i zamieszkuj¹cych go istot. Walter manipu-

lowa³ ludŸmi, ich lêkami, nadziejami i uczuciami. Cz³owiek, który by³ uod-

porniony na manipulacjê, musia³ go fascynowaæ. S³ucha³, jak Duff raz jeszcze

opisywa³ niesamowit¹ zdolnoœæ Mungera docierania na w³aœciwe miejsce we

w³aœciwym czasie. Tu¿ przed tym, gdy mia³o siê tam coœ wydarzyæ! I zrêcz-

noœæ, z jak¹ robi³ zdjêcia, takie, jakie chcia³, a potem wymyka³ siê z przedziw-

n¹ ³atwoœci¹ z krêgu czyhaj¹cych na niego niebezpieczeñstw. Porusza³ siê jak

zjawa, jak cieñ, przemyka³ przez kordony, mury, zaryglowane drzwi i biuro-

kratyczne zapory. Nigdy nie by³o takiego jak on! I te jego ostatnie dni w tere-

nie! Co takiego wydarzy³o siê podczas owego patrolu, ¿e porzuci³ zawód?

Porzuci³ jedyne ¿ycie, które by³o mu bliskie i które tak dobrze zna³.

Waltera dopad³a wreszcie sennoœæ. Tego wieczoru wypi³ du¿o wina, po-

tem jeszcze trzy koniaki. Nawet obecnoœæ Ruth i interesuj¹ce opowieœci Duffa

nie pomaga³y. Wygramoli³ siê wiêc z fotela, uca³owa³ Ruth w policzek i po-

wiedzia³, ¿e bez wzglêdu na to, co nabroi, umiejêtnoœæ przyrz¹dzania kaczki

w czerwonej kapuœcie ju¿ zapewni³a jej miejsce w niebie. Rozeœmia³a siê

i obieca³a przyjechaæ w nastêpnym tygodniu do Limassol na lunch.

Przy samochodzie Walter obudzi³ szofera, wcisn¹³ siê na tylne siedzenie

limuzyny, opuœci³ szybê i powiedzia³ do Duffa:

– W Bejrucie uwa¿aj. Z tego, co ostatnio s³ysza³em, kolejny wstrz¹s jest

ju¿ bliski.

Duff machn¹³ rêk¹.

– Nie martw siê. Czy¿ to nie Hamlet powiedzia³, ¿e ostro¿noœæ jest lep-

sz¹ po³ow¹ zwyciêstwa?

Walter pokrêci³ g³ow¹.

– Nie ta sztuka. To s³owa Falstaffa, który nadmiernie siê ob¿era³ i pi³

zbyt du¿o. – Mrugn¹³ szelmowsko. – Nigdy nie s³uchaj rad takiego cz³owie-

ka. Poza tym Falstaff mia³ na myœli dyskrecjê, a nie ostro¿noœæ.

Po odjeŸdzie Waltera Duff z butelk¹ koniaku wyszed³ na patio. Maj¹c

g³owê pe³n¹ rewelacji, nie by³ jeszcze gotów do snu. Ruth rozumia³a ten

nastrój i chêæ pozostania w samotnoœci. Poca³owa³a go na dobranoc i posz³a

do sypialni. Mia³a za sob¹ mêcz¹cy dzieñ. Jednak¿e i ona nie mog³a zasn¹æ.

Le¿a³a w podwójnym ³o¿u, ws³uchana w ciche tykanie zegara na stoliku

background image

81

nocnym i odg³os przeje¿d¿aj¹cych od czasu do czasu samochodów na szosie

za will¹. Wieczorna rozmowa o Mungerze bardzo j¹ rozstroi³a. Nie chodzi³o

tu o samego Mungera, ale o wspomnienia, z którymi siê kojarzy³. Poœlubne

miesi¹ce w Hongkongu, uœwiadamianie sobie, ¿e jej ¿ycie z Duffem nie uk³ada

siê tak, jak mia³o i jak to zaplanowali. Jak ona zaplanowa³a. Dojrzewanie

kobiety-¿ony w obcym œrodowisku, w obcej kulturze. Odkrywanie przez ni¹

w³asnego charakteru. Dobrze pamiêta³a ów wieczór, kiedy Duff wróci³ po

aukcji z aparatem fotograficznym Mungera, i w³asne oburzenie, gdy siê do-

wiedzia³a, ¿e nie ma ju¿ pieniêdzy na kupno bransoletki z okazji rocznicy.

Uœmiechnê³a siê teraz do siebie na wspomnienie swojej infantylnej reakcji.

By³ to czas, kiedy jej œrodowiskowe wychowanie kaza³o przywi¹zywaæ wielk¹

wagê do dóbr materialnych. Kaza³o mierzyæ mi³oœæ i uczucie wartoœci¹ po-

darunku. Wtedy piêkny apartament i szafa pe³na butikowych strojów by³y

spe³nieniem ma³¿eñskich marzeñ. Czegó¿ innego mo¿na siê by³o po niej spo-

dziewaæ? Rodzice zawsze wynagradzali jej sukcesy w nauce: a to wakacje

w Kalifornii po maturze, a to sportowy MG na dwudzieste pierwsze urodzi-

ny i dyplom. Ocenia³a swoj¹ pozycjê w ¿yciu i status w œrodowisku tak, jak

ocenia siê wisz¹cy na œcianie obraz: ten oznacza bezpieczeñstwo, tamten

dobre ma³¿eñstwo, a ten trzeci towarzysk¹ akceptacjê.

Minê³o wiele czasu, nim zorientowa³a siê, ¿e obrazy s¹ niewyraŸne i nie-

uchwytne, a kszta³t nadaj¹ im tylko ramy. Z pocz¹tku myœla³a, ¿e winê za

taki stan rzeczy ponosi ich nieustabilizowane ¿ycie i okresowe zakotwicza-

nie siê w ró¿nych krajach. Po dwóch latach w Hongkongu przenieœli siê na

rok do Singapuru, a potem do Bangkoku. Poczu³a dopiero jak¹ tak¹ stabili-

zacjê, kiedy zamieszkali na Cyprze, kupili willê i Ruth mog³a j¹ urz¹dziæ po

swojemu i umeblowaæ zbieranymi latami meblami. Po raz pierwszy zyska³a

poczucie jakiejœ ci¹g³oœci i wzglêdnego bezpieczeñstwa. Ale jednoczeœnie

odczu³a pustkê w swym ¿yciu. Wszystkie obrazy znalaz³y siê na w³aœciwym

miejscu, a czegoœ jednak brakowa³o. Ju¿ wtedy wiedzia³a o niewiernoœci

Duffa i jego mi³ostkach. W œrodowisku dziennikarskim zawsze znalaz³o siê

wielu chêtnych do podzielenia siê plotkami.

Pamiêta, ¿e zdziwi³o j¹ w³asne beznamiêtne podejœcie do faktu zdrady.

Byæ mo¿e lata spêdzone na Wschodzie nauczy³y j¹ postrzegaæ ma³¿eñstwo

w innym œwietle. Nie tak, jak czyni³y to jej europejskie czy amerykañskie

rówieœnice. Ona by³a mu przez te wszystkie lata wierna. Wiernoœæ to jeszcze

jeden obraz w ramie. Ale teraz w ramie tkwi³o tylko wyblak³e p³ótno.

Obróci³a siê na ³ó¿ku i poprawi³a poduszkê. Ile¿ nocy przespa³a sama,

podczas kiedy Duff przebywa³ gdzieœ daleko? Chyba ponad po³owê ma³¿eñ-

skiego ¿ycia. Ale nie to by³o miar¹ pustki. Sprawa siêga³a znacznie g³êbiej.

Dotyka³a samej istoty mi³oœci. Ruth pragnê³a byæ potrzebna. Teraz dopiero

zdawa³a sobie sprawê, ¿e zapewniæ jej to mog¹ w³asne dzieci albo mi³oœæ

6 – Reporter

background image

82

mê¿czyzny. Dzieci nie mog³a mieæ – w ka¿dym razie nie z Duffem – sta³o siê

wiêc nieuchronne, ¿e kiedy pojawi³a siê alternatywa w postaci Gideona, zde-

cydowa³a siê na romans. Z pocz¹tku obawia³a siê, ¿e ze strony Gideona jest to

chwilowa namiêtnoœæ. Œwiadoma by³a swojej urody, przez lata musia³a gasiæ

zapa³y wielu zalotników. Dopiero po swej podró¿y do Izraela i drugiej wizycie

Gideona na Cyprze porzuci³a obawy i nurza³a siê w szczêœliwej pewnoœci, ¿e

on j¹ naprawdê kocha. By³ poza tym silny, pewny siebie – i potrzebowa³ jej.

Znów siê uœmiechnê³a do poduszki, ale nie by³ to radosny uœmiech. Chcia-

³a mi³oœci, ma j¹, ale sama jej intensywnoœæ wywo³a³a niepokój. Co siê sta-

nie, jeœli nie potrafi ju¿ kochaæ tak mocno?

Walter zasn¹³ w kilka sekund po przy³o¿eniu g³owy do poduszki, ale nie

by³ to dobry sen. Do trzeciej nad ranem rzuca³ siê i obraca³ niespokojnie

w wielkim ³o¿u. Wreszcie, mrucz¹c poirytowany, zapali³ nocn¹ lampkê.

Wszystko to by³o bardzo dziwne, poniewa¿ z zasady sypia³ dobrze, rzadko

miewaj¹c jakiekolwiek sny. Przez kilka minut le¿a³ wpatrzony w sufitowy

wentylator, potem w³o¿y³ nocne pantofle, przeszed³ do kredensu w salonie

i nala³ sobie szklankê wody Perrier. Wyszed³ z ni¹ na balkon. Noc by³a ciem-

na, bezksiê¿ycowa i tylko jasna ³una wskazywa³a na s¹siedztwo Limassol,

gdzieœ daleko w dole. By³ œwiadomy, ¿e nie pozwala³ mu spaæ jakiœ chaos

myœlowy w zakamarkach mózgu. Coœ go drêczy³o, coœ domaga³o siê rozwi¹za-

nia. I póki nie znajdzie Ÿród³a niepokoju i odpowiedzi, jak sprawê rozwi¹zaæ,

póty nie zaœnie. Przywyk³ do metodycznego myœlenia, wiêc natychmiast

doszed³ do wniosku, ¿e skoro spa³ dobrze ubieg³ej nocy, to jego podœwiado-

moœæ jest zaniepokojona czymœ, co wydarzy³o siê minionego dnia. Przebieg³

wiêc myœlami wszystkie wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin, a jak to

zwykle bywa wczesnym rankiem, umys³ mia³ jasny i nie zaœmiecony ¿adny-

mi pomys³ami, które rodz¹ kolejne godziny dnia, zaciemniaj¹c obraz i kom-

plikuj¹c ¿ycie.

Munger! Bêdzie mu potrzebny Munger. To poranne spotkanie by³o zrz¹-

dzeniem opatrznoœci. Przeszed³ do salonu i usiad³ za biurkiem. Przez pó³

godziny uk³ada³ i szyfrowa³ depeszê, któr¹ z samego rana wyœle do Szymona

Saguy w centrali Mosadu.

Pod nag³ówkiem BARDZO PILNE ¿¹da³ pe³nych informacji na temat

niejakiego Davida Mungera, niegdyœ wojennego reportera. Informacje mia-

³y zawieraæ absolutnie wszystko. Walter Blum chcia³ znaæ ka¿dy szczegó³

z ¿ycia Mungera od chwili poczêcia. Dzieciñstwo, rodzice, krewni, przyja-

ciele, wrogowie, wykszta³cenie, co lubi, czego nie lubi, przebyte choroby

i inne kontakty z lekarzami, pogl¹dy polityczne, ulubiony kolor, ulubiona

potrawa i napój. Za¿¹da³ tak¿e odbitek wszystkich fotografii, które Munger

background image

83

kiedykolwiek opublikowa³. Wreszcie za¿¹da³ przeprowadzenia w równie

pilnym trybie dochodzenia siêgaj¹cego daleko w przesz³oœæ i pozwalaj¹ce-

go odpowiedzieæ na pytanie, co mog³o wydarzyæ siê podczas ostatnich dni

Mungera w Wietnamie. Myœl¹c intensywnie Walter przypomnia³ sobie –

i wspomnia³ o tym w depeszy – ¿e Munger przy³¹czy³ siê do patrolu Si³

Specjalnych, który operowa³ w pobli¿u Vinh Long w paŸdzierniku 1969 roku.

Niech agenci Mosadu w Stanach Zjednoczonych odnajd¹ i przes³uchaj¹

¿yj¹cych jeszcze cz³onków tego patrolu, niech siê dowiedz¹, co tam zasz³o.

I niech agenci w Armii USA pogrzebi¹ w archiwach i odnajd¹ raporty doty-

cz¹ce tego czasu i sprawy.

Skoñczy³ pisanie, schowa³ tekst do teczki i spojrza³ na zegarek. Nastêp-

nie podniós³ s³uchawkê i nocnemu portierowi poleci³ obudziæ siê o szóstej

trzydzieœci rano.

Gdy siê po³o¿y³, zasn¹³ od razu. Pozosta³y mu tylko dwie godziny snu,

ale po obudzeniu natychmiast sobie przypomnia³ s³owa Duffa, ¿e Munger

porusza³ siê jak zjawa, cieñ…

5

J

anine Lasage siêgnê³a w dó³ i poklepa³a czarne w³osy Samiego Asafa. Or-

gazm by³ powy¿ej przeciêtnej. Sami podniós³ g³owê i spojrza³ na ni¹ ponad

jej faluj¹cym brzuchem. Lekko dysza³, wilgotne w¹sy b³yszcza³y.

– Jesteœ bardzo dobry, Sami – pochwali³a.

Ods³oni³ w uœmiechu zêby i zacz¹³ siê po niej wczo³giwaæ. Czu³a jego

sztywny cz³onek ocieraj¹cy siê o jej lewe udo i w duchu westchnê³a. Ju¿ od

dawna nie osi¹ga³a orgazmu w sposób konwencjonalny. Powodem mog³o

byæ nadmierne dogadzanie sobie w przesz³oœci lub wybuja³a wyobraŸnia –

potrzebowa³a teraz subtelniejszej podniety, innego bodŸca ni¿ pompuj¹cy

mêski cz³onek. Ale w jakiœ sposób musia³a zaspokoiæ potrzeby Samiego.

Napracowa³ siê d³ugo i ciê¿ko, nale¿a³o go wynagrodziæ. Usadowi³ siê na

niej, zaj¹³ w³aœciw¹ pozycjê i pchn¹³ g³êboko. Prawie nic nie odczu³a, ale

wydawa³a z siebie odpowiednie odg³osy. Wiedzia³a, ¿e natarcie bêdzie trwa-

³o d³ugo, Sami Asaf nale¿a³ bowiem do mê¿czyzn, którzy stawiaj¹ znak rów-

nania miêdzy seksualn¹ jurnoœci¹ a czasem trwania stosunku. Kiedy tak pod

nim le¿a³a, g³aszcz¹c go po plecach i poruszaj¹c rytmicznie poœladkami,

myœla³a o innych sprawach.

Œwiadomie uwiod³a Samiego przed miesi¹cem, wkrótce po otrzymaniu

funkcji ³¹cznika miêdzy francuskim kontrwywiadem a Mukhabaratem. I jej

background image

84

nowe zadanie mia³o œcis³y zwi¹zek z umow¹ dotycz¹c¹ sprzeda¿y przez Fran-

cjê reaktora nuklearnego Irakowi. Wezwano j¹ do Pary¿a na odprawê, któr¹

prowadzi³ osobiœcie dyrektor SDECE, Alexandre de Marenches.

Mosad nie da za wygran¹, powiedzia³. Bêdzie usi³owa³ nie dopuœciæ do

realizacji umowy. W ci¹gu ostatnich dwóch lat ludzie Mosadu byli nies³y-

chanie aktywni w ca³ej Francji, a kiedy reaktor zostanie przewieziony do

Iraku, przenios¹ siê w œlad za nim. Baz¹ operacji bêdzie najprawdopodob-

niej Bejrut. Poniewa¿ Janine ju¿ od szeœciu lat dzia³a³a na Bliskim Wscho-

dzie, jest idealn¹ kandydatk¹ na koordynatorkê kontrofensywy SDECE i ³¹cz-

niczkê z irackim Mukhabaratem. Œwietnie siê sk³ada, ¿e zna Samiego Asafa

z dawnych lat, kiedy obs³ugiwa³a Daleki Wschód. Sami jest obecnie wice-

dyrektorem Mukhabaratu i odpowiada za bezpieczeñstwo reaktora oraz ochro-

nê francuskiego personelu.

Le¿¹c pod Samim Janine uœmiechnê³a siê do siebie. Ciekawe, czy ich obecne

stosunki dyrektor de Marenches tak¿e okreœli³by mianem znajomoœci?

De Marenches zapozna³ j¹ z analiz¹ si³ przeciwnika. Chocia¿ w Iraku

Mosad nie dysponowa³ powa¿niejsz¹ siatk¹, by³ doskonale zakonspirowany

w Bejrucie. Niedawne raporty wspomina³y, ¿e w ³onie Mosadu powsta³a

sekcja, której wy³¹cznym zadaniem jest sprawa irackiego reaktora. Jest rze-

cz¹ niezmiernie wa¿n¹ dla Francji, podkreœli³ dyrektor, by reaktor bez prze-

szkód dotar³ na miejsce, zosta³ zainstalowany i ¿eby nast¹pi³ jego rozruch,

poniewa¿ dopiero wtedy nabior¹ mocy wa¿ne uk³ady handlowe ogólnej na-

tury oraz te na dostawê broni.

– Czy Izraelczycy maj¹ jakieœ podejrzenia co do w³aœciwego przezna-

czenia reaktora? – spyta³a Janine.

De Marenches spojrza³ enigmatycznie i typowo po francusku wzruszy³

ramionami; Francuzi wzruszaj¹ ramionami nieco inaczej ni¿ reszta œwiata.

– Izraelczycy s¹ zawsze podejrzliwi. Ale przecie¿ to Irakijczycy podpi-

sali traktat o nierozprzestrzenianiu broni atomowej, czego Izrael nigdy nie

zrobi³.

Uœmiechnê³a siê cynicznie.

– I to czyni sprawê jasn¹.

De Marenches poinstruowa³ j¹ z kolei o stosunkach z Amerykanami i ro-

li CIA w obecnej sprawie. Trzeba za³o¿yæ, ¿e z powodu wrêcz paranoiczne-

go lêku prezydenta Cartera przed rozprzestrzenianiem broni atomowej, CIA

jest bardzo zainteresowana irackim reaktorem. Departament Stanu wywiera

wielk¹ presjê na rz¹d francuski, by Francja wycofa³a siê z umowy. Oczywi-

œcie by³ to rezultat nacisków ¿ydowskiego lobby w Kongresie.

Tak wiêc, nie spuszczaj¹c oka z Mosadu, nale¿y równie¿ zwracaæ uwagê

na CIA. W jej przypadku korzystna by³a sytuacja, ¿e CIA i Mosad przesta³y

kooperowaæ. Od wczesnych lat siedemdziesi¹tych wszystko siê zmieni³o. In-

background image

85

teresy obu organizacji s¹ teraz przeciwstawne. I druga rzecz, która mog³a

u³atwiæ pracê Janine Lasage: agenci SDECE w Waszyngtonie zinfiltrowali

ostatnio nieznany dot¹d wydzia³ CIA, zwany Equinus. De Marenches poda³

kartkê z nazwiskami podejrzanych o reprezentowanie wspomnianego wy-

dzia³u. Siedem nazwisk. Na pierwszym miejscu Duff Paget.

De Marenches dostrzeg³ jej uœmiech i skomentowa³ go w myœlach: zado-

wolona, ¿e siê na kimœ zemœci.

– Zna pani któregoœ z tych agentów? – spyta³.

– Tak. Znam trzech, a jednego bardzo dobrze.

Na zakoñczenie dyrektor ostrzeg³ j¹ raz jeszcze, by by³a ostro¿na w kon-

taktach z Amerykanami. Skinê³a machinalnie g³ow¹, g³êboko zamyœlona.

Sami zwiêksza³ tempo i Janine poczu³a, ¿e d³ugo tak nie wytrzyma. Naj-

wy¿ej jeszcze dwie minuty, a potem go spycham, bêdzie gotów czy nie. Sami

Asaf by³ jej oczywiœcie potrzebny. Dlatego w³aœnie przed miesi¹cem go

uwiod³a. Zawsze chcia³a mieæ pe³n¹ kontrolê nad operacj¹ w toku. Od lat

wiedzia³a, ¿e s¹ dwa podstawowe sposoby uzyskania i zachowania pe³nej

kontroli nad mê¿czyzn¹: pieni¹dze i seks. Z w³asnego doœwiadczenia wie-

dzia³a, ¿e z tych dwóch seks jest pewniejszy.

W tym wypadku mia³a nad nim pe³n¹ kontrolê. Przesunê³a d³oni¹ po

jego plecach i czubku podskakuj¹cej g³owy, podnios³a rêkê i spojrza³a na

zegarek od Cartiera. Robi³o siê póŸno, a mia³a jeszcze parê wa¿nych spraw

do omówienia z Samim.

Wiedzia³a, co zrobi. Po miesi¹cu po¿ycia z Irakijczykiem zna³a cienk¹

granicê miêdzy sadyzmem a masochizmem. Najpierw unios³a stopy i opar³a

je na jego kostkach, potem lew¹ d³oni¹ chwyci³a go mocno za w³osy, a pa-

znokcie prawej d³oni wbi³a mu w lewy poœladek. Jêkn¹³ z bólu. Szarpnê³a

w³osy i unios³a jego g³owê, po czym wbi³a zêby w podbródek. Wstrz¹sn¹³

nim dreszcz, zacz¹³ ruszaæ biodrami jak oszala³y. Ju¿ jest prawie gotów, po-

myœla³a, i mocniej wbi³a zêby i paznokcie. Sami osi¹gn¹³ orgazm, wydaj¹c

okrzyk bólu i ekstazy.

Któregoœ dnia zabijê cz³owieka w takiej sytuacji, pomyœla³a, i przynios-

³o jej to ulgê. Zamiast w podbródek ugryzê w sam¹ krtañ, przegryzê j¹. Gdzieœ

przeczyta³a, ¿e kiedy cz³owiek umiera podczas aktu p³ciowego, to cz³onek

mu nie flaczeje, ale jeszcze bardziej nabrzmiewa. To by by³o warto zoba-

czyæ. I poczuæ.

Sami le¿a³ na niej, ciê¿ko dysz¹c. Po doœæ d³ugiej chwili i po wyszepta-

niu mu do ucha stosownej porcji pieszczotliwych s³ówek, zepchnê³a go z sie-

bie i wysz³a z ³ó¿ka. Patrzy³ na ni¹, gdy bieg³a do ³azienki – szczup³a, o pe³-

nych piersiach, zwinna, z d³ugimi blond w³osami.

Kto to przed laty nazwa³ j¹ przebieg³ym wê¿em? – usi³owa³ przypomnieæ

sobie Sami. Niebezpiecznym wê¿em…

background image

86

S³ysza³ chlupot wody w bidecie i odg³os ten skojarzy³ mu siê z prostytu-

cj¹. Jego pierwsz¹ kobiet¹ by³a prostytutka w Pary¿u i te¿ po stosunku usiad-

³a natychmiast na bidecie. By³ wówczas lekko zak³opotany i z³y myœl¹c, ¿e

pewno wziê³a go za brudasa.

Przysz³o mu do g³owy, ¿e w pewnym sensie Janine te¿ siê prostytuuje. Nie

mia³ ¿adnych z³udzeñ, ¿e posz³a z nim do ³ó¿ka z mi³oœci. Wiedzia³ dobrze, ¿e po

zakoñczeniu misji rzuci go jak szmatê, zachowuj¹c oczywiœcie pozory i grzecz-

n¹ formê rozstania. No, ale to bêdzie dopiero za dwa lata, a do tego czasu ma

dostêp otwarty do jej… cia³a. Cia³a, którego nigdy nie mia³ doœæ. Przedziwne,

jak ona potrafi³a w ci¹gu zaledwie miesi¹ca rozszyfrowaæ jego seksualne prefe-

rencje. Jednoczeœnie uœwiadomi³ sobie, ¿e zbyt wiele czasu spêdza w Bejrucie

na tak zwanych konferencjach ³¹cznikowych. Usprawiedliwia³ to przed sob¹

i dyrektorem, wskazuj¹c na niezbity fakt, ¿e groŸba dzia³añ ze strony Mosadu

ma swoje korzenie w Libanie, a jeœli jeszcze nie ma, to bêdzie mia³a, i jest rzecz¹

konieczn¹ rozbudowaæ w Libanie siatkê… Dobrze jednak wiedzia³, ¿e nie ¿adne

siatki, ale prê¿ne cia³o Janine Lasage ka¿e mu nieustannie podró¿owaæ do Bej-

rutu. Francuzka wysz³a z ³azienki i podesz³a do okna. Mia³a na sobie tylko rêcz-

nik owi¹zany w pasie. Znajdowali siê w jej mieszkaniu na najwy¿szym piêtrze

bloku w Ras Beirut. Z okna rozci¹ga³ siê wspania³y widok na miasto. Nawet

w tej chwili s³ychaæ by³o dalekie odg³osy wymiany ognia z broni maszynowej

gdzieœ w dzielnicy Nabaa. Trwa³a wojna domowa.

Sami spojrza³ na zegarek, wsta³ i zacz¹³ zbieraæ ubranie, które przed

godzin¹ zosta³o niedbale porozrzucane w przyp³ywie pasji. Za pó³ godziny

mia³a rozpocz¹æ siê konferencja prasowa w siedzibie Organizacji Wyzwole-

nia Palestyny i poniewa¿ Sami by³ nadal korespondentem Bliskowschodniej

Agencji Prasowej, powinien w niej uczestniczyæ.

Janine odwróci³a siê od okna i patrzy³a, jak Sami wci¹ga skarpetki.

– Duff Paget – powiedzia³a nieco ochryp³ym kontraltem.

– ¯e co, Duff Paget? – spyta³.

– Chcê, ¿ebyœ go zabi³.

Spojrza³ na ni¹ zdumiony.

– On jest z CIA. – I zanim móg³ cokolwiek powiedzieæ, doda³a: – Zaczy-

na pchaæ nos w nasze sprawy.

– Duff w CIA? – Sami przybra³ zaskoczony wyraz twarzy.

– Tak, Sami. I nie b¹dŸ taki zdziwiony. Jest agentem od co najmniej

oœmiu lat. Od Wietnamu.

– Jesteœ pewna?

Sami by³ zak³opotany. Wielu jego kolegów dziennikarzy i znajomych

pracowa³o w wywiadzie, ale zawsze szybko siê o tym dowiadywa³. Ale Pa-

get! Jeszcze wczoraj siedzia³ z nim w grupie korespondentów w barze hotelu

Commodore. Z pó³ godziny przegadali o dawnych czasach.

background image

87

– Oczywiœcie, ¿e jestem pewna – odpar³a. – Nale¿y do wydzia³u specjal-

nego CIA. Przed paroma miesi¹cami uda³o siê nam go spenetrowaæ. Dowie-

dzieliœmy siê równie¿, ¿e jednym z g³ównych zadañ wydzia³u jest zapobie-

ganie rozprzestrzenianiu broni atomowej. – Powiedzia³a to lekko, ³¹cz¹c

w jednym zdaniu prawdê z pó³prawd¹.

Na twarzy Samiego malowa³y siê w¹tpliwoœci. Spojrza³ na ni¹ ostro.

– Nie wymyœli³aœ tego? Od lat go nienawidzisz. Od czasu tej aukcji

w Hongkongu.

– Nie b¹dŸ g³upi, Sami. Owszem, nienawidzê go, ale nie to jest moj¹

motywacj¹. – Ruszy³a wolno w stronê ³ó¿ka. – Oczywiœcie, to nie ma zna-

czenia, czy Paget jest w CIA czy nie, jeœli wasz reaktor ma spe³niaæ rolê,

jak¹ mu oficjalnie przypisujecie. Jeœli jednak jest inaczej i Paget coœ wyniu-

cha, to wtedy mój rz¹d znajdzie siê pod olbrzymi¹ presj¹. Z Izraelczykami

damy sobie radê, ale Stany Zjednoczone to inna sprawa. Giscard d’Estaing

mo¿e byæ zmuszony do anulowania umowy. Ropa czy nie ropa.

Stanê³a przy ³ó¿ku. Sami zadar³ g³owê, by j¹ widzieæ.

– Chocia¿ nie mamy nic do ukrycia, nie podoba mi siê wtykanie nosa

przez CIA – mrukn¹³.

– Oczywiœcie, ¿e nie mo¿e ci siê podobaæ – odpar³a s³odkim g³osem. –

Tak czy inaczej Paget stanowi zagro¿enie. Twoim obowi¹zkiem jest go wy-

eliminowaæ.

Sami westchn¹³. Bardzo lubi³ Duffa Pageta.

– To bardzo powa¿na decyzja – powiedzia³. – Zamordowanie agenta CIA

mo¿e wywo³aæ reakcjê ³añcuchow¹.

– B¹dŸ realist¹, Sami. Ilu dziennikarzy i fotoreporterów zginê³o w Bej-

rucie na przestrzeni ostatnich dwóch lat? Z tuzin. A mo¿e i wiêcej. Poza tym

to nie wasi ludzie powinni wykonaæ zadanie, ale ktoœ z Organizacji Wyzwo-

lenia Palestyny. Masz tam przyjació³, porozmawiaj z nimi. Zw³aszcza ¿e

Paget otrzyma³ zadanie szpiegowania Palestyñczyków. Mam wszystkie szcze-

gó³y na ten temat.

Po d³u¿szej ciszy Sami mrukn¹³:

– Zastanowiê siê nad tym.

Wygra³a. Wiedzia³a, ¿e wygra! Przyci¹gnê³a jego g³owê do piersi.

– Kiedy to bêdzie mia³o nast¹piæ, chcê tam byæ i widzieæ.

Walter Blum i profesor Chaim Nardi szli wolno alejk¹ terenów uniwer-

syteckich w Tel Awiwie. Walter by³ w be¿owym garniturze, do którego do-

bra³ ró¿owy krawat. Profesor, drobny mê¿czyzna o ptasiej twarzy, mia³ na

sobie sportowe spodnie i koszulê z krótkimi rêkawami. W sam raz na upa³.

A Walter siê poci³.

background image

88

Ten grubas intrygowa³ Nardiego. Przed tygodniem zadzwoni³ do Nar-

diego genera³ Hofti. Profesor wiedzia³, ¿e Hofti jest szefem Mosadu. Gene-

ra³ powiedzia³, ¿e przez specjalnego pos³añca wysy³a profesorowi zestaw

dokumentów najwy¿szej wagi. Zawieraj¹ najdrobniejsze nawet szczegó³y

¿ycia pewnego cz³owieka. I prosi, by Nardi przestudiowa³ dokumenty, a na-

stêpnie podzieli³ siê swoimi wnioskami z niejakim Walterem Blumem. Nar-

di gdzieœ ju¿ s³ysza³ to nazwisko, ale nie zdo³a³ go z kimkolwiek skojarzyæ

Hofti doda³, ¿e chodzi o tego samego Waltera Bluma, który tak hojnie obda-

rowa³ uniwersytet w Tel Awiwie i wiele innych instytucji w Izraelu.

Nardi przestudiowa³ wiêc przys³ane mu dokumenty w nabo¿nym sku-

pieniu, i z rosn¹cym zainteresowaniem, a po otrzymaniu zezwolenia genera-

³a Hoftiego przedyskutowa³ je z dwoma kolegami z katedry psychiatrii.

W przewidzianym czasie pojawi³ siê Walter i, po obfitym lunchu, na

który zaprosi³ go dziekan, zabra³ Nardiego na spacer.

– Fascynuj¹cy przypadek – powiedzia³ Nardi. – Z pewnoœci¹ zna pan ju¿

moj¹ diagnozê. Có¿ jeszcze móg³bym dodaæ?

Walter spojrza³ na drepcz¹c¹ obok malutk¹ postaæ i pomyœla³, ¿e profe-

sor przypomina raczej wróbla ni¿ geniusza w dziedzinie psychologii i psy-

chiatrii.

– Chcê wiedzieæ, jak mo¿na nim manipulowaæ – odpar³.

Profesor siê skrzywi³. W tym momencie zda³ sobie sprawê, ¿e Walter nie

jest tylko biznesmenem.

– W tym kontekœcie s³owo „manipulowaæ” ma niemi³e brzmienie – za-

uwa¿y³ doœæ sztywno.

– Bo i sytuacja jest niemi³a – odparowa³ Walter. – Ten cz³owiek jest

niezbêdny. Ja go potrzebujê. Izrael go potrzebuje!

Profesor d³ugo siê zastanawia³, wreszcie zacz¹³ mówiæ:

– No có¿, nie ma najmniejszej w¹tpliwoœci, ¿e ten cz³owiek jest w per-

manentnym szoku. Nie bêdê wdawa³ siê w naukowe okreœlenia, to panu nic

nie da. Aby móg³ byæ komukolwiek do czegokolwiek przydatny, musi wyjœæ

ze stanu pourazowego. Musi byæ z niego za uszy wyci¹gniêty. Musi zacz¹æ

mówiæ, mówiæ, mówiæ. W³aœnie o tym prze¿yciu czy prze¿yciach, które

wpakowa³y go w ten stan. Ale wnioskujê, ¿e nie jest do tego sk³onny. Szko-

da, ¿e nie uda³o siê panom dowiedzieæ, co wydarzy³o siê podczas tego ostat-

niego patrolu.

– W dalszym ci¹gu wêszymy, nie rezygnujemy. Mo¿e trafimy na œlad.

Chocia¿ zbytnio na to nie liczê. By³ to mieszany patrol amerykañskich od-

dzia³ów specjalnych i najemników ró¿nej narodowoœci. Dotychczas nie zna-

leŸliœmy nikogo ¿ywego, kto w tym uczestniczy³. Najgorsze, ¿e ca³a doku-

mentacja dotycz¹ca tej wyprawy zosta³a zniszczona.

– Poruszamy siê wiêc po omacku. – Profesor roz³o¿y³ bezradnie rêce.

background image

89

Walter zatrzyma³ siê.

– Mówi pan, ¿e cz³owiek pozostanie bezu¿yteczny, póki nie wyjdzie ze

stanu pourazowego? – spyta³.

– To niezupe³nie tak. Wszystko zale¿y, do czego jest wam potrzebny. On

nie jest chory umys³owo. Chodzi o to, ¿e wydarzenie, od którego wszystko

siê zaczê³o, spowodowa³o, i¿ zamkn¹³ siê w sobie. Przesta³ istnieæ dla œwia-

ta, a œwiat dla niego. Budzi nadziejê to, ¿e powolutku zaczyna wygl¹daæ ze

swojej skorupy, coraz bardziej j¹ rozchylaæ. Wiele czasu mu to zajê³o, jed-

nak¿e warto pamiêtaæ, ¿e umys³, podobnie jak cia³o, posiada olbrzymi¹ zdol-

noœæ regeneracji. Musi pan byæ jednak bardzo ostro¿ny. Cokolwiek pan za-

mierza przedsiêwzi¹æ, radzê robiæ to po g³êbokim zastanowieniu, aby nie

pojawi³ siê skutek odwrotny do zamierzonego.

Walter wznowi³ spacer, profesor drepta³ obok.

– Co pan by zaleca³ w danej sytuacji? – spyta³ Walter.

Profesor przyj¹³ lekko mentorski ton:

– Zacznijmy od jego przesz³oœci. Urodzi³ siê w kwietniu 1941 roku. Jego

ojciec by³ œredniej rangi funkcjonariuszem Ministerstwa Obrony, nie wziêto

go do wojska z powodu wady serca. Przeciêtny pod ka¿dym wzglêdem syn

œredniozamo¿nej rodziny z pó³nocnej Anglii. Z raportu wynika, ¿e by³ nieco

nudny. Tyle ojciec. Matka natomiast z pewnoœci¹ nie by³a nudna. Jeszcze

d³ugo przed wyzwoleniem kobiet zdoby³a, dziêki w³asnym wysi³kom, uni-

wersyteckie stypendium i zaczê³a studiowaæ medycynê. Byæ mo¿e do wyj-

œcia za m¹¿ sk³oni³a j¹ czêœciowo potrzeba dofinansowania dalszych stu-

diów. By³a bardzo ¿ywotn¹, przystojn¹ kobiet¹, o silnej woli i samozaparciu.

By³a ¯ydówk¹, chocia¿ nie obnosi³a siê ze sw¹ wiar¹ i nie praktykowa³a.

Nie interesowa³ jej te¿ ruch syjonistyczny. – Profesor zerkn¹³ z ukosa na

Waltera, chc¹c byæ mo¿e sprawdziæ, jak zareagowa³ on na informacjê o oso-

bie pochodzenia ¿ydowskiego, która nie jest zainteresowana syjonizmem,

b¹dŸ chcia³ po prostu wiedzieæ, czy Walter go s³ucha. S³ucha³ pilnie.

Nardi, usatysfakcjonowany, ci¹gn¹³ dalej:

– Dziecko j¹ uwielbia³o. Mo¿na powiedzieæ, ¿e by³a oœrodkiem jego ¿y-

cia. Poza matk¹ nie mia³ w³aœciwie przyjació³. Poniewa¿ rodzice pracowali

w Londynie, spêdza³ wiele czasu u dziadków w Bradford. Dziadkowie byli

nieczuli, nie okazywali ch³opcu uczucia. Cotygodniowe wizyty matki by³y

w tych warunkach wspania³ymi prze¿yciami. Kiedy wojna siê skoñczy³a,

ch³opiec by³ ju¿ zamkniêty w pierwszej skorupie. Móg³bym go nazwaæ in-

trowertykiem… – Nardi wzruszy³ ramionami. – Oczywiœcie moja diagnoza

jest oparta wy³¹cznie na opisach i informacjach z drugiej rêki… jakkolwiek

akta, które dosta³em, s¹ rzeczywiœcie opracowane nies³ychanie szczegó³owo…

– Parunastu agentów zbiera³o je przez kilka tygodni – przyzna³ Walter. –

S³ucham dalej, profesorze.

background image

90

– No có¿, w normalnych warunkach koniec wojny powinien byæ dla

Mungera koñcem psychicznej i umys³owej izolacji. Zamieszka³ ponownie

z rodzicami i rozwija³ siê pod matczynym okiem. Nast¹pi³y jednak dwa wy-

darzenia, które wp³ynê³y na kszta³t jego przysz³ego ¿ycia. Matka specjalizo-

wa³a siê w leczeniu skutków niedo¿ywienia. W Wielkiej Brytanii by³ to bar-

dzo powa¿ny problem, zw³aszcza w latach 1942 i 1943. Dwa miesi¹ce po

zakoñczeniu wojny i dwa miesi¹ce po zabraniu synka od dziadków zapropo-

nowano jej wyjazd do Niemiec. Chodzi³o o pomoc tym, którzy prze¿yli obo-

zy koncentracyjne.

– Wszystko to wiem – przerwa³ zniecierpliwiony Walter. – Czyta³em ten

cholerny raport.

Profesor nie lubi³, gdy przerywano mu wyk³ad. Obrzuci³ Waltera suro-

wym spojrzeniem i kontynuowa³:

– W Niemczech matka mia³a zostaæ przez miesi¹c, ale to, co tam zasta³a,

poruszy³o j¹ do g³êbi. Mo¿na sobie wyobraziæ olbrzymi¹ ró¿nicê miêdzy

ocala³ymi wiêŸniami Auschwitz a angielskimi dzieæmi cierpi¹cymi przez dwa

lata na lekki niedobór pewnych witamin. Przebywa³a wiêc w Niemczech

przez rok, widuj¹c syna najwy¿ej raz na miesi¹c. W tym czasie ojciec ch³op-

ca przeniós³ siê do Bradford, do rodzinnego domu, i zacz¹³ pracowaæ w ro-

dzinnym interesie. Przez ten rok ma³y zacz¹³ chodziæ do szko³y podstawo-

wej, której ca³ym sercem nienawidzi³. By³ samotnikiem, z tej racji

nielubianym przez innych ch³opców. Po powrocie matki z Niemiec up³ynê³y

dwa wzglêdnie spokojne lata. Pod wp³ywem matki i okazywanego przez ni¹

uczucia, m³ody Munger zacz¹³ wychodziæ ze skorupy. I wówczas nast¹pi³o

drugie wydarzenie, które ukszta³towa³o jego charakter na resztê ¿ycia.

– Wojna 1948 roku i w jej wyniku powstanie pañstwa Izrael… – Walter

przerwa³ jeszcze raz.

– Otó¿ to! – Profesor mówi³ zadumany. – Takie bywa przeznaczenie.

Przysz³y charakter siedmioletniego ch³opca, w ka¿dym razie jego istotne ele-

menty mo¿e zostaæ ukszta³towany w jednej chwili przez wydarzenie, o któ-

rym ch³opiec nie ma pojêcia i które nast¹pi³o gdzieœ o tysi¹ce kilometrów od

niego. – Profesor zauwa¿y³ wyraz twarzy Waltera i zacz¹³ mówiæ szybciej:

– Ju¿ dobrze, pan to wszystko wie. Matka porzuci³a w³asne ¿ycie, mê¿a

i syna. Pojecha³a do Izraela. Walczyæ. By³a ¯ydówk¹, by³a z tego dumna.

Izrael sta³ siê jej mi³oœci¹, nic nie by³o wa¿niejsze, nawet syn, którego te¿

przecie¿ kocha³a. Ale i z niego zrezygnowa³a.

– Mog³a jednak wróciæ po zakoñczeniu wojny.

Nardi zaprzeczy³ ruchem g³owy.

– Nie mog³a i nie chcia³a. Typowy przypadek œwiadomego odrzucenia

w³asnej przesz³oœci. Za³ó¿my jednak, ¿e syn czu³ podœwiadomie, i¿ matka

nie wróci. Ojciec byæ mo¿e podsyca³ nawet podobne myœli. Proszê pamiêtaæ,

background image

91

¿e zaledwie miesi¹c po opuszczeniu przez matkê rodziny wyst¹pi³ o rozwód.

– Ponownie pokrêci³ g³ow¹. – Nie, nie. Mam pe³ne prawo zak³adaæ, ¿e ch³o-

piec czu³, i¿ matka nie wróci. I dozna³ wstrz¹su. Jest to w³aœciwie dok³adnie

udokumentowane w tych raportach, które czyta³em. Jego zachowanie w szko-

le, brak przyjació³, a przede wszystkim absolutny brak emocjonalnej reakcji

na wiadomoœæ o œmierci matki. To wszystko wskazuje, ¿e ciê¿ko prze¿y³ ów

cios, porzucenie go przez jedyn¹ kochan¹ osobê.

– By³a bohaterk¹. Zginê³a podczas bitwy o Jerozolimê. Zginê³a straszn¹

œmierci¹… – dopowiedzia³ Walter.

Nardi roz³o¿y³ rêce.

– Dla jednych mog³a byæ bohaterk¹. Dla m³odego Mungera by³a ju¿

nikim. Tak jak wszystko inne, usun¹³ j¹ ze swojego œwiata. Porzuci³a go!

Od chwili uœwiadomienia sobie tego faktu, obudowa³ swoje uczucia mu-

rem ochronnym. Nie okazywa³ nikomu sympatii, nie przyjmowa³ od niko-

go jej objawów. O tak, kiedy dorós³, sta³ siê kobieciarzem. I poci¹ga³ ko-

biety, fascynowa³ je. Wcale nierzadko kobiety lgn¹ do takich mê¿czyzn.

Kiedy i ojciec umar³ na serce, ch³opiec nie okaza³ najmniejszego wzrusze-

nia czy smutku. Mia³ wówczas dziesiêæ lat i na pogrzebie nie uroni³ nawet

jednej ³zy.

– Ale przecie¿ jego zdjêcia…? – spyta³ Walter. – Mo¿e mi pan powie,

profesorze, jak cz³owiek pozbawiony uczuæ mo¿e robiæ podobne zdjêcia?

Z kolei profesor przerwa³ spacer i, staj¹c naprzeciwko Waltera, zacz¹³

wyjaœniaæ z wielkim przejêciem:

– Próbowa³em to analizowaæ, panie Blum. Studiowa³em ka¿de ze zdjêæ

osobno i powiem panu coœ zaskakuj¹cego. Zrobi³em fascynuj¹ce odkrycie:

otó¿ z tysiêcy odbitek, które mi przys³ano, tylko nieca³e sto nie dotyczy³o

wojny. I w tym tkwi klucz. By³a tam seria zdjêæ zrobionych w czasie wakacji

na wyspie Bali. Spêdza³ je z kobiet¹ i byæ mo¿e ona go znudzi³a, doœæ ¿e

robi³ zdjêcia widokowe i ludzi. Zna pan Bali?

Walter skin¹³ g³ow¹.

– Wyspa nieprawdopodobnie piêkna, te¿ tam by³em. Kiedy jednak ogl¹da-

³em zdjêcia Mungera, nie poznawa³em tego miejsca. Wszystko by³o zupe³-

nie inne, ni¿ to, co zapamiêta³em. Na przyk³ad maski na twarzach tancerzy.

Uda³o mu siê je jakby izolowaæ od postaci, uczyniæ bardziej groteskowymi,

ni¿ by³y w rzeczywistoœci. Sfotografowa³ na przyk³ad drzewo. Wysokie, tro-

pikalne drzewo, ale za nim czai³a siê burza i ga³êzie wydawa³y siê nabrzmie-

waæ groz¹ na tle czarnych chmur. Sfotografowa³ te¿ przybrze¿ne fale. Piêk-

ne i symetryczne, gdy przetaczaj¹ siê przez rafê koralow¹. Ale uchwyci³ je

w momencie, gdy groŸna bia³a piana uderza³a w jakby znieruchomia³¹ taflê

wody. Widzia³ pan to, panie Blum? Widzia³ pan to, co ja dostrzeg³em, albo

raczej, co on wydoby³?

background image

92

Walter spojrza³ dziwnie na profesora, uj¹³ go pod ramiê i poprowadzi³

ju¿ nie alejk¹ miêdzy budynkami, ale w stronê pozostawionego daleko sa-

mochodu.

– Chce mi pan powiedzieæ, ¿e Munger potrafi fotografowaæ tylko wojnê?

– Coœ wiêcej: wojna w nim tkwi, po¿era go, trawi. Jego oczy s¹ soczew-

kami obiektywu. Czytuje pan poezjê?

– Rzadko – odpar³ Walter nieco zaskoczony. – Czytywa³em sporo Szek-

spira. – Poeta Wordsworth mówi³ o czymœ, co nazywa³ „wizj¹ doskona³¹”.

Pozwala³a mu dostrzegaæ to, czego istnienia zwykli œmiertelnicy nie byli

œwiadomi. Œwiat³o padaj¹ce na liœæ. Barwê kwiatu. Odcieñ zieleni odleg³ego

wzgórza. Niektórzy poeci maj¹ ten dar dostrzegania i wra¿enia potrafi¹ wy-

raziæ s³owami. Munger jest ich przeciwieñstwem. Jego piórem jest obiektyw

aparatu fotograficznego i za jego pomoc¹ przenosi na papier œwiat³oczu³y to,

co widzi, a widzi tylko w czerni i szaroœci z dodatkiem bieli.

ZnaleŸli siê przy samochodzie. Kierowca trzyma³ otwarte tylne drzwiczki.

– I dlatego z takim zapamiêtaniem pracowa³ – kontynuowa³ profesor. –

Nieustannie siê doskonali³. Podobnie jak poeta, który musi siê doskonaliæ

i nieustannie uczyæ wyra¿aæ s³owami to, co pozwala mu dostrzec „wizja do-

skona³a”. Wszystko, co Munger mia³, to ponur¹ wizjê wojny.

Walter zaduma³ siê.

– I dlatego robi³ takie wspania³e wojenne zdjêcia?

– Tak – zgodzi³ siê profesor. – I dlatego nie jest pe³nym cz³owiekiem.

Walter westchn¹³ i wyci¹gn¹³ na po¿egnanie d³oñ.

– Dziêkujê panu, profesorze. Jasne jest teraz dla mnie, ¿e kluczem do

osobowoœci Mungera jest jego zmar³a matka. Mo¿e potrzebna mu terapia

szokowa. Muszê nad tym pomyœleæ.

Nardi przyj¹³ podan¹ mu rêkê, potrz¹sn¹³ ni¹ i powiedzia³ surowym g³osem:

– Wiem, ¿e to, co pan robi, musi byæ bardzo wa¿ne, ale niech pan nie

zapomina, ¿e cz³owiek, nawet niepe³ny, jest nadal istot¹ ludzk¹. Psychologia

w rêkach amatora mo¿e byæ narzêdziem niebezpiecznym i destruktywnym.

Czy ja b¹dŸ moi koledzy mo¿emy panu jeszcze w czymœ pomóc?

– Nie. W istniej¹cych okolicznoœciach muszê pracowaæ sam. – Jego g³os

brzmia³ sucho. – Poza tym w naszym biznesie wielu ludzi ulega destrukcji.

Pozostaje fakt, ¿e matka Mungera by³a ¯ydówk¹. Munger mo¿e to uznaæ lub

nie, ale fakt pozostaje faktem. Zginê³a walcz¹c za Izrael. Mo¿e mu siê to

bardzo nie podobaæ, ale chcemy mu daæ tê sam¹ szansê.

Kiedy Walter siedzia³ ju¿ w samochodzie, Nardi powiedzia³:

– Patrol?

– Co patrol?

– Po powrocie okaza³ siê impotentem. Tak w ka¿dym razie twierdzi je-

den z raportów.

background image

93

– Co z tego wynika?

– W jego urazie psychicznym musi byæ jakiœ element seksualny. Trzeba

o tym pamiêtaæ.

– Bêdê pamiêta³ – odpar³ Walter i da³ znak kierowcy, by rusza³.

6

M

ieli ich w wizjerze. Ca³¹ czwórkê. Teleobiektyw pozwala³ dostrzec na-

wet rysy twarzy.

– Ten sam zestaw co zwykle – stwierdzi³ Duff Paget. Wyprostowa³ siê

i pomasowa³ sobie kark. Spojrza³ na zegarek.

– Ch³opcy id¹ na lunch. My mo¿emy zrobiæ to samo. Przez najbli¿sze

dwie godziny nic siê nie bêdzie dzia³o.

Jerry Kimber potwierdzi³ skinieniem g³owy. Patrzy³ przez okno na budy-

nek po drugiej stronie ulicy. Widzia³ czterech mê¿czyzn wsiadaj¹cych do czar-

nego forda. Po obu stronach drzwi do budynku stali inni, trzymaj¹c w gotowo-

œci pistolety maszynowe Skorpion. Lustrowali ulicê i nieliczne pojazdy.

Jerry obróci³ siê do Duffa, który zdj¹³ z aparatu teleobiektyw i zast¹pi³

go standardowym. Nastêpnie odkrêci³ aparat od statywu, w³o¿y³ go do skó-

rzanej torby i, nie zamkniêt¹, przewiesi³ sobie przez ramiê, by byæ gotowym

do robienia zdjêæ. W tym mieœcie zawsze dzia³o siê a¿ nazbyt wiele.

– Na co mia³byœ ochotê? – spyta³ Jerry.

– Wszystko mi jedno, byle nie baranina. JedŸmy do The Smugglers na

dobry stek.

Jerry uœmiechn¹³ siê.

– Jesteœ bardzo ostro¿ny jak na obie¿yœwiata. A mo¿e masz nadziejê na-

tkn¹æ siê na Ginê Mansutti?

– Nigdy nie wiadomo. – Duff te¿ siê uœmiechn¹³. – Jest przekonana, ¿e

za³atwiê jej wywiad z Arafatem. Co za naiwnoœæ. Mo¿na oczekiwaæ, ¿e lada

chwila œci¹gnie te eleganckie butikowe d¿insy i zacznie mnie powa¿nie prze-

konywaæ, ¿ebym ugada³ Arafata. Jazda, idziemy!

Na klatce schodowej Duff nacisn¹³ guzik windy. Jerry zamkn¹³ drzwi na

potrójny zamek.

Piêtro wy¿ej Misza Wigoda, alias Melim Jaheen, tak¿e doszed³ do wnio-

sku, ¿e mo¿na na parê godzin zawiesiæ obserwacjê siedziby OWP i, podob-

nie jak Amerykanin i Kanadyjczyk, postanowi³ coœ zjeœæ w restauracji na

background image

94

rogu, gdzie mia³ swój stolik i gdzie móg³ liczyæ na ulubione danie: potrawkê

z jagniêcia. Tak siê z³o¿y³o, ¿e œci¹gn¹³ windê na kilka sekund przed Duf-

fem. Wsiad³ i nacisn¹³ guzik parteru. Winda zatrzyma³a siê jednak piêtro

ni¿ej. Gdy otwiera³y siê jej drzwi, us³ysza³ s³owa Kanadyjczyka:

– Jeszcze tylko jeden pieprzony miesi¹c i przenios¹ mnie do… – Urwa³,

gdy zobaczy³, ¿e w kabinie ktoœ jest.

Duff i Jerry skinêli przyjaŸnie Miszy. Winda ruszy³a. Misza zauwa¿y³ w pó³-

otwartej torbie jak zwykle gotowy do u¿ytku aparat fotograficzny. Widzia³

w miêdzynarodowej prasie wiele zdjêæ autorstwa tego Amerykanina. Podzi-

wia³ go bardzo. A nawet trochê mu zazdroœci³. Sam doskonale radzi³ sobie

z aparatem i by³ wysoce kwalifikowanym specjalist¹ fotografii na u¿ytek wy-

wiadu, ale w pracy Duffa dostrzega³ element, który odró¿nia artystê od rze-

mieœlnika. Pomyœla³ sobie, ¿e mo¿e któregoœ dnia bêdzie móg³ paradowaæ so-

bie z aparatem i chwytaæ ¿ycie na gor¹co, miast siedzieæ gdzieœ w k¹cie i bez

koñca fotografowaæ twarze, z których jedna na tysi¹c gdzieœ komuœ siê przyda

i coœ objawi. Misza nie tylko tego zazdroœci³ Amerykaninowi. Sam by³ niski,

³ysiej¹cy, mia³ „charakterystyczn¹” twarz, jak to okreœla³a matka, innymi s³o-

wy by³ brzydki. Natomiast Duff Paget by³ wysoki i bardzo przystojny.

Winda stanê³a na parterze, Misza grzecznie przepuœci³ towarzyszy krót-

kiej podró¿y. Duff i Jerry ruszyli przez hol i pierwsi wyszli przez otwarte

drzwi w spiekotê wczesnego popo³udnia. Misza zosta³ na stopniach i pa-

trzy³, jak obaj mê¿czyŸni id¹ w kierunku zielonego, starego i poobijanego

mercedesa zaparkowanego na rogu. Kanadyjczyk gestykulowa³ i coœ z o¿y-

wieniem mówi³. Dziêki mikrofonom, które Mosad zainstalowa³ w mieszka-

niu poni¿ej, Misza wiedzia³, ¿e lubi du¿o mówiæ. Niezbyt to dobra cecha

u agenta wywiadu. Duff potakiwa³, ale d³oñ trzyma³ pod otwart¹ klap¹ torby

na uchwycie aparatu. Profesjonalista! Misza ju¿ odwraca³ g³owê, schodz¹c

na chodnik, kiedy zza rogu wyskoczy³a z piskiem opon popielata simca.

Z otwartych okien wyziera³y czarne lufy. Zadzia³a³ instynkt: Misza rzuci³ siê

na ziemiê, siêgaj¹c jednoczeœnie po swój MAB w kaburze pod pach¹. Za-

trzyma³ d³oñ w po³owie drogi, widz¹c, ¿e nie on jest celem. Obie lufy plu³y

ju¿ ogniem w kierunku Duffa Pageta i Kanadyjczyka. W og³uszaj¹cym ter-

kocie broni maszynowej obaj padli jak œciêci. Misza rozpozna³ charaktery-

styczny dŸwiêk i zakl¹³ pod nosem.

– Uzi! Te bydlaki u¿ywaj¹ naszych Uzi! – mrukn¹³.

Popielaty samochód zwolni³. Strzelanina trwa³a trzy sekundy. Misza wie-

dzia³, ¿e w tym czasie oba pistolety maszynowe wystrzeli³y ponad siedem-

dziesi¹t pocisków. Simca znowu przyœpieszy³a. Z tylnego siedzenia dwie

twarze spogl¹da³y ciekawie za siebie. Dobry Bo¿e! Jedna z nich nale¿a³a do

kobiety! Bia³a twarz w oprawie czarnych krêconych w³osów. Misza prze-

niós³ wzrok na le¿¹cych.

background image

95

Wsparty o mur Kanadyjczyk nie dawa³ znaków ¿ycia, ale Paget siê poru-

sza³. Wykonywa³ jakieœ groteskowe ruchy. Nogi mia³ przedziwnie wykrêco-

ne, lewe ramiê strzaskane. Brakowa³o mu dolnej czêœci twarzy, wystawa³

tylko bia³y kawa³ek koœci ¿uchwowej. Ale siê porusza³, niby czerwona szmata

poci¹gana na nitkach. A w prawej rêce Misza zobaczy³ aparat wycelowany

w oddalaj¹cy siê samochód. Ten myszygene robi zdjêcia! Misza wstrzyma³

oddech. Przecie¿ on nie ¿yje! Nie mia³ prawa prze¿yæ, ale robi zdjêcia!

Misza zerwa³ siê na równe nogi, zacz¹³ biec, w g³owie czu³ zamêt. Duff

ju¿ siê nie rusza³. D³oñ z aparatem przytrzymywa³a wylewaj¹ce siê wnêtrzno-

œci. Misza pochyli³ siê nad nim, wzdrygaj¹c siê odruchowo na widok zmasa-

krowanej twarzy. Tylko oczy by³y ca³e i tli³y siê w nich ostatnie iskierki ¿ycia.

Co najmniej jeden pocisk trafi³ w jamê ustn¹. Widaæ by³o bia³¹ koœæ, resztki

zêbów, bulgoc¹c¹ krew. I s³ychaæ by³o nie jêki konaj¹cego, ale… Tak! Duff

usi³owa³ coœ powiedzieæ, wykrztusiæ s³owo. Misza jeszcze ni¿ej pochyli³ g³o-

wê. Po ulicy rozchodzi³y siê krzyki i tupot biegn¹cych ludzi oraz odleg³e wy-

cie syreny. Ucho Miszy niemal dotyka³o krwawej jamy. I us³ysza³ kilkakrotnie

powtórzone s³owo, niemal bezdŸwiêczne. Jakby „ilm… ilm… ilm…” Nagle

Misza zrozumia³. To by³ dŸwiêk z g³êbi gard³a przez usta, których nie by³o.

Umieraj¹cy nie móg³ wypowiedzieæ litery „f’. Chodzi³o mu o film. Wzrok

Miszy utkn¹³ w zaciskanym w prawej rêce aparacie fotograficznym.

Misza opanowa³ siê i zacz¹³ znów postêpowaæ jak profesjonalista. Zerk-

n¹³ na drug¹ stronê ulicy. Wartownicy przed budynkiem OWP patrzyli po-

zornie ze spokojem, ale trzymali broñ w gotowoœci. Grupka gapiów sta³a

w bezpiecznej odleg³oœci.

Pod pretekstem udzielania pomocy rannemu, uniós³ cia³o, tak aby same-

mu obróciæ siê plecami do ludzi. Wiedzia³, ¿e ma zaledwie kilka sekund. Duff

rzeczywiœcie teraz jêcza³ – by³y to przeraŸliwie chrapliwe dŸwiêki wydoby-

waj¹ce siê przez zalewaj¹c¹ krtañ krew. Misza szybkim ruchem wyrwa³ ka-

merê z martwiej¹cych palców i omal nie zwymiotowa³, kiedy na ziemiê sp³y-

nê³y pozbawione wsparcia jelita. Dysza³ ciê¿ko, usi³uj¹c jak najszybciej

wykonaæ konieczn¹ robotê. Palce œlizga³y siê po umazanym we krwi apara-

cie. Przewin¹³ film, otworzy³ tyln¹ œciankê, wyj¹³ kasetê i schowa³ j¹ do

kieszeni. Zatrzasn¹³ aparat i po³o¿y³ go tam, gdzie by³ – na otwartej jamie

brzusznej. Jêki usta³y. Amerykanin skona³.

Misza wsta³ i ponownie zerkn¹³ na budynek OWP. Stra¿nicy pilnie mu

siê przygl¹dali. Na ich u¿ytek zrobi³ kilka wymownych gestów – najpierw,

¿e cz³owiek nie ¿yje, potem wzruszy³ ramionami i roz³o¿y³ rêce, sygnalizu-

j¹c, ¿e nic go to nie obchodzi, ¿e jest przypadkowym œwiadkiem tragedii.

Powoli zacz¹³ siê wycofywaæ. By³ ju¿ blisko rogu, kiedy jeden z palestyñ-

skich stra¿ników podniós³ swego Skorpiona. Misza zamar³, ale tamten tylko

poprawi³ uchwyt. Misza ruszy³ dalej. Syreny wy³y ju¿ blisko. Gdy pierwszy

background image

96

wóz policyjny pojawi³ siê u wylotu ulicy, Misza by³ ju¿ za rogiem – pêdzi³,

trzymaj¹c d³oñ pod kurtk¹, gotów utorowaæ sobie drogê seri¹ z MAB-a, gdy-

by zasz³a taka potrzeba.

Walter Blum siedzia³ za wielkim mahoniowym biurkiem, wpatruj¹c siê

w politurowany, prawie pusty blat. Blat by³ zbyt wielki. Zupe³nie niepo-

trzebnie. Ale dziêki temu on ze swoj¹ mas¹ wydawa³ siê mniejszy. Przed

godzin¹ by³ pogr¹¿ony w smutku, teraz ju¿ tylko zadumany. Przez ca³y czas

rozmyœla³ o Duffie Pagecie i jego œmierci. Utrata przyjaciela wywo³a³a smu-

tek. Zadumê i troskê o przysz³oœæ. Przed dwoma dniami, gdy dosz³a do niego

straszna wiadomoœæ, wys³a³ list kondolencyjny do Ruth. Odwiedzi³by j¹ oso-

biœcie, ale otrzyma³ telegram, ¿e Misza Wigoda ma dodatkowe informacje

dotycz¹ce œmierci Duffa i rolkê filmu. Walter wezwa³ Miszê na Cypr. Agent

Mosadu przed godzin¹ przyby³ i opisa³ dok³adnie okolicznoœci œmierci Duf-

fa. Film by³ ju¿ wywo³any, teraz robiono odbitki i powiêkszenia. Walter wy-

biera³ siê do Ruth tego wieczoru. Tymczasem jego ludzie dyskretnie obser-

wowali dom Pagetów, dziêki czemu dowiedzia³ siê, ¿e przed po³udniem Ruth

odwiedzi³ rezydent CIA z Nikozji. Gdy zastanawia³ siê nad ewentualnym

znaczeniem tej wizyty, us³ysza³ brzêczyk. Nacisn¹³ guzik interkomu i us³y-

sza³ podniecony g³os, który zawiadamia³, ¿e powiêkszenia s¹ gotowe.

Odsun¹³ fotel na naoliwionych kó³kach i wsta³. Œciana tu¿ za nim zabu-

dowana by³a pó³kami pe³nymi ksi¹¿ek. Zrobi³ parê kroków i t³ustym palcem

pchn¹³ grzbiet Davida Copperfielda tu¿ poni¿ej litery D w nazwisku Charle-

sa Dickensa. Coœ szczêknê³o, potem zamrucza³o i fragment obudowy odsu-

n¹³ siê do wewn¹trz, ods³aniaj¹c w¹ski korytarzyk wy³o¿ony boazeri¹. Id¹c

nim w kierunku obitych filcem drzwi Walter wyrzuca³ sobie owo banalne

rozwi¹zanie architektoniczne. Przecie¿ móg³ równie dobrze umieœciæ biura

swej siatki DAKTYL w zwyk³ym budynku pod przykrywk¹ jakiejœ firmy

handlowej. Skoro jednak postanowi³ byæ szpiegiem, czy arcyszpiegiem, jak

wola³ siebie nazywaæ, to niech towarzysz¹ temu i arcyefekty z Hollywoodu.

Sprawia³o mu to pewn¹ przyjemnoœæ. Otworzy³ drzwi na koñcu korytarzyka

i wszed³ do funkcjonalnie urz¹dzonej salki bez okien, jednego z pomiesz-

czeñ nadbudowy s¹siedniego budynku. Pracowa³o tu szeœciu agentów przy

obs³udze centrum ³¹cznoœci i dzia³u dokumentacji. Tu¿ obok znajdowa³a siê

sala konferencyjna i do niej w³aœnie Walter skierowa³ kroki, witaj¹c skinie-

niem g³owy agentów na s³u¿bie. W sali konferencyjnej za owalnym sto³em

siedzieli dwaj mê¿czyŸni. Jednym by³ Izaak Szapiro, nominalnie zastêpca dy-

rektora handlowego Walen Trading Cypr, a w rzeczywistoœci szef DAKTYLA

Siedem. Dawniej by³ to jego w³asny kryptonim, ale obecnie ponumerowani

agenci pierwotnej siatki DAKTYL mieli rozbudowane zespo³y. Drug¹ oso-

background image

97

b¹ by³ Misza Wigoda. Na stole le¿a³y cztery czarno-bia³e powiêkszenia roz-

miarów 20 x 30. Na dwóch by³o widaæ samochód z boku. Jecha³ zbyt szyb-

ko, by zdjêcia mog³y byæ wyraŸne, ale na wysokoœci okien widnia³o parê

bia³ych plamek. Wigoda wskaza³ na nie.

– P³omienie wylotowe. Paget wci¹¿ robi³ zdjêcia, gdy do niego strzelali.

Walter wzi¹³ do rêki trzeci¹ fotografiê. Widaæ by³o ty³ samochodu. Zdjê-

cie zrobiono z ziemi. Przez tyln¹ szybê patrz¹ dwie osoby.

Twarz m³odego mê¿czyzny, w³osy pod zawojem ulubionym przez feda-

inów OWP. I twarz kobiety o krêconych czarnych w³osach.

Misza podsun¹³ Walterowi czwarte zdjêcie. By³ to jeszcze bardziej po-

wiêkszony wycinek trzeciego. Twarz kobiety prawie naturalnej wielkoœci,

ale niewyraŸna ze wzglêdu na u¿ycie filmu o zbyt ma³ej czu³oœci. Walter

wpatrywa³ siê d³ugo w tê twarz.

Szapiro powiedzia³:

– Sprawdzaliœmy z fotografiami wszystkich znanych terrorystek OWP.

Wynik negatywny.

Walter pokrêci³ g³ow¹, odwróci³ grzbietem do góry pierwsze trzy fotogra-

fie i ob³o¿y³ nimi g³owê kobiety na czwartej tak, by zas³oniæ czarne w³osy.

– To nie jest Arabka – powiedzia³. – W³o¿y³a perukê. Bez niej nosi d³u-

gie blond w³osy. – G³os mu stê¿a³. – Lubi je te¿ upinaæ na czubku g³owy.

Zawsze jedn¹ szpilk¹. Kiedy szpilkê wyjmuje, kaskada w³osów sp³ywa jej

na plecy. To jej znak rozpoznawczy.

Szapiro by³ zdumiony, widz¹c, jak Walter z trudem hamuje gniew. Za-

wsze widzia³ swego szefa w sardonicznym humorze i lekcewa¿¹cego naj-

gorsze nawet wieœci.

– Kto to taki? – spyta³.

– Janine Lasage. Pracuje dla „l’Universe”… i SDECE.

– Po co kombinuje z OWP i dlaczego uczestniczy³a w zamachu? – wy-

rwa³ siê Misza.

Walter westchn¹³.

– Co do pierwszej czêœci pytania, to musimy siê dopiero dowiedzieæ, co

robi³a w samochodzie. Piek³o nie zna gorszej furii ni¿ przelicytowana kobie-

ta. – Zabra³ czwart¹ fotografiê.

Szapiro i Wigoda spojrzeli na siebie pytaj¹cym wzrokiem.

– Kobieta przelicytowana? Czy to Szekspir? – zapyta³ w koñcu Wigoda.

Szapiro skin¹³ g³ow¹.

– Szekspir poprawiony przez Bluma.

Walter siedzia³ rozparty na poduszkach klimatyzowanego mercedesa 600. Wóz

wspina³ siê krêt¹ drog¹ do Platres. Ka¿dego innego dnia Walter rozmawia³by

7 – Reporter

background image

98

ze swoim szoferem, Spiro, na tematy polityczne, o meczach futbolowych, pogo-

dzie lub jego rodzinie. Spiro mia³ piêciu synów i cztery córki. By³a to bardzo

ró¿norodna i fascynuj¹ca gromadka. Spiro od dwóch lat pracowa³ u Waltera

i przez pierwsze kilka miesiêcy nieustannie raczy³ go opowieœciami o wy-

czynach swoich latoroœli. Dwaj synowie poœwiêcili siê polityce, trzeci mia³

spor¹ t³oczniê win pod Limassol, czwarty odda³ siê dziennikarstwu – praco-

wa³ jako reporter w lokalnej gazecie – a pi¹ty, najm³odszy, b³yszcza³ jako

gwiazda futbolu. Z córek dwie by³y szczêœliwymi ¿onami i prowadzi³y go-

spodarstwo, trzecia, o nieposkromionym temperamencie, poœwiêci³a siê

karierze piosenkarki buzuki, a jej ¿ycie mi³osne by³o przedmiotem skandali-

zuj¹cych plotek, czwarta zaœ wybra³a Cypryjsk¹ Partiê Komunistyczn¹ jako

pole swego dzia³ania. Nieustannie k³óci³a siê te¿ z dwoma najstarszymi braæ-

mi, którzy znajdowali siê na przeciwleg³ym krañcu politycznego spektrum.

I w³aœnie najm³odsza by³a oczkiem w g³owie ojca. Pocz¹tkowo Walter s¹-

dzi³, ¿e Spiro po prostu fantazjuje, a w najlepszym wypadku grubo przesa-

dza. Jednak¿e po kilku miesi¹cach dosta³ zaproszenie na œlub najm³odszej

córki i z ciekawoœci poszed³. Ca³a rodzina okaza³a siê dok³adnie taka, jak

Spiro j¹ opisywa³: utalentowana, ró¿norodna, krzykliwa i bardzo mi³a. Wal-

ter by³ zdumiony, zw³aszcza ¿e wiêkszoœæ dzieci nale¿a³a do grona ludzi

bardzo zamo¿nych. Po co Spiro pracuje za piêædziesi¹t cypryjskich funtów

tygodniowo? Tyle mu bowiem p³aci³. Nastêpnego dnia po œlubie zada³ swe-

mu kierowcy to pytanie. Spiro uœmiechn¹³ siê i odpar³, ¿e po prostu lubi

prowadziæ samochód, zw³aszcza taki, jaki ma Walter. A poza tym: nigdy nie

pozwoli, by dzieci go utrzymywa³y. Ceni sw¹ niezale¿noœæ i zdolnoœæ wy-

stêpowania nadal w charakterze surowego i bezstronnego ojca.

Z tych to w³aœnie powodów Walter bardzo lubi³ starego Spiro, rozmowa

z nim sprawia³a mu przyjemnoœæ, a czasami korzysta³ nawet z jego opinii,

gdy chodzi³o o zawi³e problemy cypryjskie.

Dziœ jednak musia³ pomyœleæ, wiêc nacisn¹³ guzik, który uruchamia³

mechanizm podnosz¹cy szybê miêdzy nim a kierowc¹. Nie spogl¹da³ nawet

na piêkny krajobraz, tylko odda³ siê rozmyœlaniu.

W najbli¿szym czasie czeka³y go dwa spotkania o kapitalnym, jego zda-

niem, znaczeniu. Pierwsze z Ruth, drugie z Mungerem. Nie mia³ pojêcia, jak

Ruth odebra³a œmieræ mê¿a. By³a siln¹ kobiet¹, ale wizyta rezydenta CIA

z Nikozji mog³a powa¿nie zachwiaæ jej równowag¹ psychiczn¹. Postanowi³

byæ z ni¹ szczery. Dalsze k³amstwa czy pó³prawdy by³yby w tym wypadku

czymœ najgorszym. Pojawi³o siê tylko jedno pytanie: czy mówiæ jej o Janine

Lasage? By³by to argument pomocny w jego strategii. A mo¿e zostawiæ go

w rezerwie, na póŸniej?

Nie mia³ najmniejszych wyrzutów sumienia manipuluj¹c przyjació³mi. Lu-

bi³ postrzegaæ siebie w roli inicjatora w „wielkiej grze”. Wed³ug jego definicji,

background image

99

przyjaciele istnieli po to, by uczestniczyæ w owej „grze” w celach uznanych

przez niego za wznios³e. – A jeœli nie chcieli, to znaczy, ¿e nie byli przyjació³mi.

I wówczas mia³ tym wiêksze prawo sk³oniæ ich do kooperacji, odpowiednio

nimi manipuluj¹c. By³a to bardzo wygodna filozofia i zapewnia³a spokojny sen.

Niemniej teraz by³ bardzo niespokojny, tak jak ka¿dy agent, kiedy przy-

chodzi chwila, gdy musi siê zdekonspirowaæ. Nazywa siê to „spuszczaniem

spodni” i jest konieczne podczas werbunku potencjalnego agenta, który nie

jest motywowany pieniêdzmi. Instynkt podpowiada³ Walterowi, ¿e w przy-

padku Ruth tylko absolutna szczeroœæ stworzy szansê sk³onienia jej do wspó³-

pracy. By³a przecie¿ ¯ydówk¹ i bardzo siê przejmowa³a przysz³oœci¹ Izra-

ela. Munger to zupe³nie inna sprawa.

Spojrza³ na le¿¹c¹ na siedzeniu obok teczkê, która zawiera³a ca³¹ doku-

mentacjê Mungera oraz opiniê profesora Chaima Nardiego. Ciekawe, czy

Ruth siê zgodzi z jego interpretacj¹ i zaaprobuje taktykê, jak¹ mia³ zamiar

zastosowaæ. Przez chwilê poczu³ lekki strach, myœl¹c o czekaj¹cej go roz-

mowie z Mungerem. Tyle niewiadomych… Ten cz³owiek jest absolutnie nie-

przewidywalny. Walter instynktownie ba³ siê nieprzewidywalnych sytuacji

i ludzi. W wiêkszoœci wypadków chroni³ go maj¹tek, intelekt i stanowisko.

Ale nie tym razem. Tym razem bêdzie nie os³oniêty. No có¿, nie mia³ wybo-

ru. Koniecznie chcia³ mieæ Mungera, nawet za cenê pewnego ryzyka. Dom

Mungera by³ pod sta³¹ obserwacj¹ od ich pierwszego spotkania na hotelo-

wym tarasie. Blum wiedzia³, ¿e Munger prowadzi ¿ycie pustelnika. Raz na

tydzieñ chodzi do Phini po zakupy i spêdza trochê czasu w tawernie, rozma-

wiaj¹c z miejscowymi ludŸmi przy kawie lub szklance wina. Znacznie rza-

dziej chodzi na kolacjê do swych najbli¿szych s¹siadów. Dyskretne rozpyty-

wanie w wiosce pozwoli³o ustaliæ, ¿e Munger jest szanowany, a nawet lubiany.

Nie by³o ³atwo czegokolwiek siê o nim dowiedzieæ. Mieszkañcy wioski za-

chowywali przedziwn¹ dyskrecjê na jego temat.

Walter przypomnia³ sobie ostrze¿enie profesora na temat niebezpieczeñ-

stwa zwi¹zanego ze stosowaniem psychologii przez amatorów. Ruth nie jest

amatorem. Zapozna siê z dokumentacj¹ i udzieli Walterowi rad. Mo¿e nie

bêd¹ mia³y takiego ciê¿aru gatunkowego jak profesorskie, ale dziêki temu

mo¿e bêd¹ bardziej praktyczne.

Mercedes mija³ Mandriê. Walter na chwilê chcia³ siê odprê¿yæ i otwo-

rzy³ lodówkê. Sta³ w niej pó³misek z plastrami wêdzonego ³ososia i pieczo-

nej kury oraz pasztetu z w¹tróbek. Obok ch³odzi³a siê butelka montrachet.

Na uchwycie nad kolanami umocowa³ tackê i zaj¹³ siê powa¿nym proble-

mem jedzenia. Bêdzie ju¿ póŸno, gdy skoñczy z Ruth, a poza tym lepiej mieæ

pe³ny ¿o³¹dek przed czekaj¹c¹ go przepraw¹.

background image

100

Ruth w³aœnie przycina³a ró¿e w ogrodzie, gdy mercedes Waltera zaje-

cha³ przed dom. Poprzedniego wieczoru pada³ deszcz, tote¿ w³o¿y³a jaskra-

wo¿ó³te d³ugie kalosze. W³osy uczesa³a w koñski ogon i kiedy tak sta³a po-

chylona nad krzewami, Walter pomyœla³, ¿e emocjonalne prze¿ycia minionych

miesiêcy i ostatnich dni nie uszczknê³y nic z jej urody.

– Nalej sobie drinka! – zawo³a³a. – Zaraz przyjdê.

– Dopiero co pi³em montrachet – odpar³. – By³oby ¿al psuæ taki bukiet

czymkolwiek innym.

Uœmiechnê³a siê i Walter odetchn¹³ z ulg¹, gdy¿ potwierdza³o to pierw-

sze wra¿enie co do jej pogody ducha.

– W lodówce jest jeszcze jedna butelka montrachet z przes³anej przez

ciebie skrzynki. Wyjmij j¹, ale nie wypij ca³ej, nim ja do³¹czê.

Poszed³ do kuchni, znalaz³ wino, odkorkowa³ butelkê, wyszuka³ dwa kie-

liszki i wszystko zaniós³ do saloniku… Ruth w³aœnie œci¹ga³a ¿ó³te kalosze.

– Zostañmy na patio – zaproponowa³a – i popatrzmy na zachód s³oñca.

Zabra³ wino i kieliszki, postawi³ na stoliku i opad³ na trzeszcz¹cy wikli-

nowy fotel. Ruth usiad³a naprzeciwko, stopy w lekkich sanda³ach po³o¿y³a

na wolnym fotelu. Nie jest wcale spiêta, pomyœla³ Walter. Nala³ do kielisz-

ków wina. Zaczêli popijaæ, spogl¹daj¹c na siebie w milczeniu.

– Jest mi niezmiernie przykro, Ruth – odezwa³ siê wreszcie Walter w oba-

wie, ¿e cisza zacznie ich krêpowaæ.

– Wiem, ¿e siê lubiliœcie – odpar³a.

Kolejna chwila ciszy.

– Wszystko w porz¹dku? Potrzebna ci jakaœ pomoc? – spyta³.

Zaœmia³a siê. Ironicznie, gorzko.

– Nie, Walterze. Wszystkie moje ziemskie potrzeby s¹ zaspokojone. Mam

ubezpieczenie Duffa. Tantiemy z jego ksi¹¿ki i emerytura… od rz¹du Sta-

nów Zjednoczonych.

Podniós³ brwi. Ruth zaœmia³a siê raz jeszcze. Okropny œmiech. Przeszy³

go dreszcz. Upi³a trochê wina i powiedzia³a:

– Duff by³ szpiegiem. Od dawna. Jeszcze przed naszym ma³¿eñstwem. –

Spojrza³a na Waltera, oczekuj¹c jakiejœ reakcji. Nie widz¹c ¿adnej, kontynu-

owa³a: – Z³o¿y³ mi wizytê mi³y pan z ambasady. By³ nieco zdziwiony, ¿e

Duff mi nigdy nie powiedzia³. Z pocz¹tku mu nie wierzy³am. To by³o nie-

prawdopodobne. Jak¿e mo¿na byæ czyj¹œ ¿on¹ przez blisko dziesiêæ lat i o tym

nie wiedzieæ? To ohydne ze strony Duffa… nic mi nie powiedzieæ. – Znów

oczekiwa³a reakcji, ale Walter najspokojniej popija³ wino, wpatruj¹c siê w ni¹

powa¿nym wzrokiem.

– To ohydne! – wysycza³a. – Myœla³am, ¿e takie s¹ przepisy, ¿e ¿onom

nie wolno wiedzieæ, ale ten cz³owiek wyjaœni³ mi, ¿e to sprawa decyzji agen-

ta. No i Duff zdecydowa³: nie powiedzia³ mi. – Odwróci³a wzrok na dolinê.

background image

101

– Op³akiwa³am go, Walterze! Zapomnia³am o wszystkich jego s³abo-

œciach i wadach, o jego k³amstwach i zdradach. Pamiêta³am tylko szczêœliwe

chwile. By³am gotowa nawet uwierzyæ, ¿e mnie naprawdê kocha³. I tylko

mnie. W mojej wyobraŸni widzia³am ten okropny obraz: le¿y martwy w pyle

ulicy. Zabity, poniewa¿ robi³ to, za co mu p³acono. ¯e robi³ to, w czym by³

dobry. A potem przyszed³ ten cz³owiek i w swoim biurokratycznym ¿argonie

obwieœci³, ¿e Duff by³ szpiegiem. I to powa¿nym agentem z parunastoma

pochwa³ami wpisanymi do tajnych akt personalnych. Da³ mi jakieœ papiery

do podpisania i powiedzia³, ¿e otrzymam list z kondolencjami od dyrektora

CIA, i ¿e Duff zosta³ zabity podczas wykonywania obowi¹zków, oraz ¿e by³

bohaterem i wielkim patriot¹.

Wróci³a spojrzeniem do Waltera.

– Zw³oki odwieziono do Stanów, pogrzeb ma byæ bardzo uroczysty. Ko-

ledzy i przyjaciele. Obecny bêdzie sam dyrektor CIA. Ja nie pojadê, Walte-

rze. Za ¿ycia nale¿a³ ju¿ do nich, mog¹ go sobie zatrzymaæ i po œmierci.

Walter nape³ni³ jej kieliszek:

– Co zamierzasz teraz zrobiæ?

Spojrza³a na niego zdziwiona.

– Nie wydajesz siê tym zaskoczony?

– Nie, Ruth. Od wielu lat wiedzia³em, ¿e Duff jest szpiegiem.

Wyprostowa³a siê i otworzy³a usta ze zdumienia.

– Duff ci powiedzia³? Powiedzia³ tobie, a nie pisn¹³ s³owa mnie?

– Nigdy mi niczego nie powiedzia³.

– No to sk¹d wiedzia³eœ?

– Bo i ja jestem szpiegiem. Od ponad dwudziestu lat.

Jej twarz przybra³a niemal komiczny wyraz os³upienia.

– Ty, Walterze? Te¿ pracujesz dla CIA?

– Nie. Dla Izraela. Dla Mosadu. – Uœmiechn¹³ siê.

Gwa³townie odstawi³a kieliszek. Trochê wina prysnê³o na stó³. Wsta³a

odsuwaj¹c fotel i posz³a na skraj tarasu. Przez kilka minut sta³a tak, potem

obróci³a siê ku Walterowi z uœmiechem na twarzy. By³ to mi³y uœmiech, bez

¿alu czy ironii.

– Powiedzia³eœ mi o tym. A on nigdy mi nie powiedzia³. Musi w tym

tkwiæ jakiœ mora³.

– Mora³ jest taki, ¿e w pewnym sensie wiêcej mi na tobie zale¿y ni¿

Duffowi.

Przechyli³a g³owê i obrzuci³a go pytaj¹cym spojrzeniem.

– Chcesz mi powiedzieæ, ¿e mnie kochasz?

Krótko siê zaœmia³ i odpar³:

– Oczywiœcie, ¿e ciê kocham, ale to jest tak œmieszne, ¿e wiêcej nie

bêdziemy o tym mówiæ. Obiecujê, ¿e nie bêdê ciê tym wprawia³ w zak³opotanie,

background image

102

a ty obiecaj, ¿e nie bêdziesz siê ze mnie œmia³a. I nie dlatego ci powiedzia³em,

¿e jestem szpiegiem. A teraz odpowiedz na moje pytanie: jakie masz plany?

Powróci³a do sto³u, usiad³a i wybuchnê³a œmiechem. By³a wyraŸnie roz-

bawiona.

– Och, Walter! Ty szpiegiem? Wiem dobrze, ¿e mnie kochasz. Kobieta

zawsze to wie. Ale mówienie, ¿e jesteœ szpiegiem! To jest œmieszne i nie-

prawdopodobne. Do Duffa pasowa³o szpiegowanie, mia³ to w naturze…

Nawet jego aparycja. Ale ty, Walterze?! Chcê powiedzieæ, ¿e jesteœ ostatni¹

osob¹, któr¹ mog³abym o coœ podobnego podejrzewaæ.

Na ustach Waltera pojawi³ siê pe³en wyrozumienia uœmiech.

– Bardzo mi schlebia to, co powiedzia³aœ. ¯aden szpieg nie chce wygl¹daæ

na szpiega. A poza tym: nie jest moj¹ rol¹ skradaæ siê noc¹ w obuwiu na gumo-

wych podeszwach. Nie œledzê ludzi na ulicy, nigdzie siê nie w³amujê, by wy-

kraœæ dokumenty, i nie podk³adam bomb. Kierujê powa¿n¹ siatk¹ szpiegowsk¹.

W zestawieniu z Walterem owo nocne skradanie siê i podk³adanie bomb

wywo³a³o kolejny uœmiech na jej twarzy. Spowa¿nia³a jednak szybko i spyta³a:

– Dlaczego mi wiêc o tym nie opowiesz, Walterze? Skoro powiedzia³eœ

tyle, powiedz resztê. Mam ju¿ doœæ karmienia strzêpami informacji.

I powiedzia³ jej. Nie wszystko, ale wiele – zgodnie z jego strategi¹, za-

cz¹³ od najwczeœniejszych dni. Od spotkania z genera³em Dajanem, o Isse-

rze Harelu i generale Hoftim. Opowiedzia³ o siatce i o tym, co zdo³a³a zdzia-

³aæ. Mówi³ przez ponad godzinê, a Ruth by³a tak zas³uchana, ¿e nawet nie

spostrzeg³a, i¿ s³oñce zasz³o, a czerwonawy b³êkit nieba zamieni³ siê w czerñ.

Wsta³a, by zapaliæ œwiat³a i przynieœæ now¹ butelkê wina.

– To wszystko jest zupe³nie fascynuj¹ce – przyzna³a. – Podkreœla twój

charakter, nadaje mu nowy kszta³t… zawsze widzia³am w tobie tylko boga-

tego i ekstrawaganckiego bon vivant… Nie chcê przez to nic z³ego powie-

dzieæ… By³eœ dobrym przyjacielem, szczodrym… ale w zasadzie cz³owie-

kiem zainteresowanym wy³¹cznie robieniem pieniêdzy i u¿ywaniem ¿ycia…

Teraz postrzegam ciê zupe³nie inaczej. To wspania³e, co robisz. Twoje ¿ycie

ma g³êboki sens… – Uderzy³a j¹ nagle myœl. – Czy powiedzia³byœ o tym

¿onie, gdybyœ by³ ¿onaty?

– Oczywiœcie. Pracowa³aby ze mn¹. Dzieli³a triumfy i rozterki. Wierzy-

³aby w to, co i ja.

Skinê³a g³ow¹.

– Przecie¿ i ja mog³am dzieliæ to z Duffem. Wszystko u³o¿y³oby siê ina-

czej. To by nas zwi¹za³o.

– Mo¿e siê obawia³, ¿e nie zaaprobujesz… – podsun¹³, chc¹c z³agodziæ

jej ¿al.

– Nie. No, mo¿e z samego pocz¹tku. Mogê zrozumieæ jego pocz¹tkowe

opory. Spodziewa³am siê ¿ycia osiad³ego, rodzinnego, bezpiecznego. Ale

background image

103

póŸniej akceptowa³am je takim, jakim by³o. Przecie¿ ju¿ jego oficjalny za-

wód by³ wystarczaj¹co niebezpieczny. I przysta³am na takie ¿ycie. Nie, Wal-

terze! Jemu chodzi³o o coœ innego. On siê lubowa³ w tajemnicach i sekre-

tach. Tak¹ mia³ naturê.

Po pewnym czasie zada³a pytanie:

– Wiêc czego ¿¹dasz ode mnie?

– Najpierw ty odpowiedz na moje pytanie. Jakie masz plany? Co z Gide-

onem?

– Dzwoni³. Chcia³ natychmiast przylecieæ. Zamierza³ prosiæ o okolicz-

noœciowy urlop w sprawach rodzinnych. – Spojrza³a z ukosa na Waltera. –

Rodzinny urlop z powodu œmierci Duffa! Powiedzia³am mu, ¿eby siê wstrzy-

ma³. Wówczas jeszcze zamierza³am lecieæ do Stanów na pogrzeb. Powie-

dzia³am mu, ¿e muszê wszystko przemyœleæ.

– Wyjdziesz za niego?

– Jeœli tego bêdzie chcia³… i mo¿e ja te¿. Ale chcê odczekaæ przynaj-

mniej rok. Pod tym wzglêdem jestem tradycyjna.

Walter odczu³ wielk¹ ulgê, chocia¿ niczego po sobie nie pokaza³.

– A przez ten rok? – zapyta³.

– Zostanê na Cyprze. Mam tu przyjació³. Polubi³am pracê w sierociñcu

i poza tym… – uœmiechnê³a siê blado – jestem niezale¿na finansowo.

– Doskonale. – Walter dŸwign¹³ siê, poszed³ do salonu i po chwili wróci³

z teczk¹. Po³o¿y³ j¹ na stole, otworzy³, wyj¹³ z niej dwa grube pliki w ¿ó³tych

ok³adkach i poda³ Ruth.

– Potrzebujê twojej opinii. Czy by³abyœ ³askawa przeczytaæ te dwa zbio-

ry dokumentów? Ten grubszy najpierw. Wracam teraz do Forest Peak. Jutro

przyœlê po ciebie samochód o ósmej trzydzieœci. Zjemy razem kolacjê i po-

rozmawiamy.

Otworzy³a pierwsz¹ ok³adkê. Na stronie by³y tylko dwa s³owa: DAVID

MUNGER.

– Czy on te¿ jest szpiegiem? – spyta³a cicho.

– Nie. Ale przy odrobinie pomocy mo¿e nim zostaæ.

Podzielili siê potê¿nych rozmiarów chateaubriandem. Walter zjad³ czte-

ry pi¹te, Ruth resztê. Siedzieli w samym k¹cie pustej restauracji i w czasie

posi³ku niewiele rozmawiali. Walter mia³ na sobie zielon¹ sportow¹ mary-

narkê i tego samego koloru krawat do blado¿ó³tej koszuli, za któr¹ wepchn¹³

róg zielonej serwetki. Ruth w³o¿y³a na ten wieczór prost¹ czarn¹ sukniê bez

dekoltu. W³osy upiê³a wysoko, a na z³otym ³añcuszku na szyi b³yszcza³a

Gwiazda Dawida. Przy oddalonym stoliku siedzia³y dwie jej znajome – spo-

rej tuszy emerytowane Angielki – i przygl¹da³y siê z dezaprobat¹. Najpierw

background image

104

dobieg³y do nich plotki, ¿e Ruth nie ma zamiaru polecieæ do Stanów na po-

grzeb mê¿a, a teraz oto widz¹ j¹ w restauracji, zabawiaj¹c¹ siê, nim jeszcze

ostyg³ zmar³y. Ponadto w towarzystwie cz³owieka, o którym wiadomo, ¿e

utrzymuje stosunki z kobietami lekkich obyczajów i którego skandaliczne

prowadzenie siê by³o ogólnie znane. Obie damy szepta³y do siebie w œwiê-

toszkowatej ekstazie.

– Deser? – spyta³ Walter, prze³kn¹wszy ostatni kawa³ek polêdwicy.

– Nie, dziêkujê. Ty jedz, a ja podzielê siê z tob¹ opini¹ na temat zadanej

mi lektury.

Skinieniem palca Walter przywo³a³ kelnera, który poœpieszy³ z wózkiem

pe³nym s³odkoœci i, o nic nie pytaj¹c, postawi³ przed Walterem talerz z po-

³ówk¹ cytrynowego placka.

Kiedy kelner odszed³, Ruth zaczê³a mówiæ. W zasadzie zgadza siê z anali-

z¹ profesora Nardiego. Powiedzia³a to nieœmia³o, gdzie jej bowiem do takiej

s³awy jak Nardi i ona nie ma prawa do zgadzania siê czy niezgadzania. Z dru-

giej strony ma tê przewagê nad Nardim, ¿e zna³a i wielokrotnie obserwowa³a

Mungera. Teraz dopiero wiele zauwa¿onych przez ni¹ szczegó³ów jego zacho-

wania nabra³o znaczenia i daje siê wyt³umaczyæ. Podziela³a opiniê, ¿e porzu-

cenie Mungera przez matkê mia³o ogromny wp³yw na ukszta³towanie charak-

teru Davida. Jeœli idzie o powody jego nag³ego za³amania i wycofania siê

z zawodu, to zrozumieæ je bêdzie mo¿na dopiero po uzyskaniu informacji na

temat wydarzeñ maj¹cych miejsce podczas ostatniego patrolu Si³ Specjalnych.

Na zakoñczenie zada³a Walterowi pytanie, jakie ma plany wobec Mungera.

Gdy skoñczy³ cytrynowy placek, raz jeszcze rzuci³ ³akomym wzrokiem

na wózek z deserami, g³êboko westchn¹³, daj¹c jednak¿e znak kelnerowi, ¿e

nie weŸmie wiêcej, i przyst¹pi³ do wyjaœniania Ruth obecnej misji oraz trud-

noœci zwi¹zanych z umieszczeniem w Iraku agentów. S³ucha³a uwa¿nie, ro-

bi¹c nawet kilka istotnych uwag na temat niebezpieczeñstwa proliferacji

nuklearnej w ogóle, a dla Izraela w szczególnoœci. Ruth by³a inteligentna,

zna³a œwiat i potrafi³a obserwowaæ. Walter zacz¹³ siê jej zwierzaæ ze swoich

w¹tpliwoœci i obaw. Kilkakrotnie powraca³a do myœli, ¿e gdyby Duff postê-

powa³ podobnie jak teraz Walter, to ich ¿ycie wygl¹da³oby zupe³nie inaczej.

Wreszcie Walter zacz¹³ mówiæ o Mungerze i o tym, ¿e jest przekonany,

i¿ w³aœnie ten jeden cz³owiek jest niezbêdny do rozwi¹zania g³ównego pro-

blemu. CIA nie przypadkiem trafi³a na Duffa. Wojenny reporter to idealna

przykrywka. Munger, chocia¿ od lat ju¿ nie pracowa³, cieszy³ siê nie spla-

mion¹ reputacj¹. Wiedziano, ¿e jest ca³kowicie apolityczny. Z pewnoœci¹

pozosta³y mu te¿ liczne kontakty.

– Jak bêdziesz próbowa³ go sk³oniæ? – spyta³a.

– Wykorzystam matkê. By³a ¯ydówk¹. To znaczy, ¿e Munger te¿ jest

¯ydem. Czy chce czy nie.

background image

105

Opowiedzia³, jak ma zamiar podejœæ Mungera podczas rozmowy nastêp-

nego dnia po po³udniu. Formu³owa³ nawet zdania i okreœlenia, jakich zamie-

rza u¿yæ. Ruth wszystkiego wys³ucha³a, a potem stwierdzi³a:

– To zbyt ryzykowne. Chcesz zastosowaæ terapiê szokow¹. Mo¿esz go

wepchn¹æ jeszcze g³êbiej w tê jamê, jak¹ sobie sam wygrzeba³.

Walter roz³o¿y³ bezradnie rêce.

– No to co mam robiæ? Munger ma skórê grubsz¹ ni¿ nosoro¿ec. Jak j¹

przebiæ? Matka by³a jedyn¹ osob¹, której pozwoli³ siê zbli¿yæ, która wywo-

³ywa³a w nim jakieœ g³êbsze uczucia. Poza tym zawsze trzyma³ siê od wszyst-

kich z daleka. Nie zbli¿a³ siê do nikogo, nie przyjaŸni³ z nikim, chyba ¿e by³a

mu potrzebna pomoc w pracy.

Ruth powstrzyma³a go rêk¹, po czym siêgnê³a po torebkê.

– To chyba niezupe³nie tak. Nie rozumiem jeszcze wszystkiego, ale wy-

daje mi siê, ¿e na coœ trafi³am. Na coœ bardzo ciekawego. – Wyjê³a z torebki

karteczkê. Bardzo star¹, a¿ pociemnia³¹ w miejscach z³o¿enia.

– Przegl¹da³am rzeczy Duffa – ci¹gnê³a. – Znalaz³am wœród nich teczkê

z osobistymi dokumentami. Istnia³a miêdzy nami umowa, ¿e nigdy do niej

nie zajrzê, podobnie jak on nie zajrzy do pewnych moich rzeczy. No có¿, po

jego œmierci uzna³am, ¿e umowa ju¿ nie obowi¹zuje. Myœla³am, ¿e bêdê

musia³a przeci¹æ skórê, gdy¿ zamek by³ cyfrowy. Ale spróbowa³am jako kodu

daty jego urodzenia. – Uœmiechnê³a siê s³abiutko. – Niezbyt to profesjonal-

ne jak na szpiega, prawda? Otworzy³am zamek. W œrodku znalaz³am wiele

listów od by³ych i obecnych kochanek, testament sprzed wielu lat i trochê

papierów, które odda³am temu cz³owiekowi z ambasady. No i tê kartkê.

Poda³a j¹ Walterowi, ten uj¹³ papier delikatnie i, powstrzymuj¹c uœmiech,

umieœci³ monokl w lewym oku. Po raz pierwszy widzia³a Waltera z mono-

klem, rzeczywiœcie mo¿na by³o pêkn¹æ ze œmiechu. Walter czyta³ g³oœno:

Nie mam pojêcia, jak panu dziœ posz³o, ale ja narobi³em wiêcej zdjêæ, ni¿

jest mi potrzeba. Mo¿e siê panu przydadz¹. Nasz ma³y prywatny sekret. Jeœli

chodzi o powód, to jest bardzo prosty: jestem wdziêczny, ¿e celowa³ pan

w moje odbicie w lustrze, a nie we mnie. D. M.

Walter od³o¿y³ kartkê na stó³. Grymas wykrzywi³ mu twarz. Monokl

wypad³ i zawis³ na jedwabnym sznureczku.

– O co tutaj chodzi? – spyta³.

Ruth ponownie przeczyta³a s³owa:

– Jestem wdziêczny, ¿e celowa³ pan w odbicie. Chyba wiem, czego to

dotyczy. Duff by³ bardzo przygnêbiony. Pracowa³ w Wietnamie zaledwie

dwa miesi¹ce, ale uwa¿a³, ¿e to a¿ dwa miesi¹ce, a on nie ma ¿adnych spek-

takularnych zdjêæ. Bardzo z tego powodu cierpia³. No i podobno w barze

w Sajgonie, podczas jakiegoœ bankietu, wœciek³ siê i cisn¹³ szklank¹ w lustro

za lad¹ barow¹. Opowiedzia³a mi to tak zwana ¿yczliwa osoba. Pyta³am potem

background image

106

Duffa, ale mnie zby³, mówi¹c, ¿e to pijacki wybryk i nie ma o czym mówiæ.

– Podnios³a twarz ku Walterowi. – Ale ja obliczy³am… To siê wydarzy³o

dok³adnie dwa dni przed wys³aniem przez Duffa jednych z jego najlepszych

wietnamskich zdjêæ…

– I twoim zdaniem to by³y zdjêcia Mungera?

Zamiast odpowiedzi wskaza³a na kartkê.

– Naprawdê s¹dzisz, ¿e Duff móg³by coœ takiego zrobiæ? – Walter by³

szczerze zdumiony.

D³ugo myœla³a, nim zdoby³a siê na odpowiedŸ:

– Wówczas nigdy bym w to nie uwierzy³a. Ale po tylu latach jestem

pewna, ¿e by³ do tego zdolny i piêknie siê wobec samego siebie rozgrzeszy³.

Jestem pewna, ¿e tylko raz to zrobi³. Znam prawie wszystkie jego póŸniejsze

wojenne zdjêcia i wiem, ¿e sam je robi³. Potrzebny mu by³ pierwszy impuls,

¿eby ruszyæ z miejsca. I otrzyma³ go od Mungera. Czy by³ to odruch Munge-

ra, czy przemyœlana decyzja, niewa¿ne. Istotne jest to, ¿e tak nie post¹pi³by

egoista, którego nie obchodz¹ inni.

Walter pochyli³ siê nad listem Mungera i pulchnymi palcami wyg³adza³

zagiêcia, jakby tym sposobem chcia³ wymacaæ dodatkowe informacje.

– To by t³umaczy³o obsesjê Duffa na temat aparatu Mungera i uczestni-

czenie w licytacji.

– Tak – odpar³a Ruth. – Nienawidzi³am tego aparatu. Kosztowa³ mnie

bransoletkê. Nawet chcia³am go wyrzuciæ. Nie mog³am jednak zdobyæ siê na

to. Wczoraj, po znalezieniu tej kartki, wyjê³am aparat spod klosza i oczyœci-

³am. Sama nie wiem, dlaczego… – Uœmiechnê³a siê blado.

Walter przesta³ wyg³adzaæ list i z³o¿y³ go wzd³u¿ zagiêæ.

– Po¿yczysz mi to? Obiecujê zwróciæ.

– Oczywiœcie. Mo¿esz sobie nawet zatrzymaæ. Poka¿esz to Mungerowi?

– To zale¿y od tego, jak pójdzie rozmowa. A teraz kawa i likier! Powiem

ci, w czym bêdziesz mi mog³a pomóc. Jeœli jutro mi siê powiedzie.

Przeszli wiêc do hotelowego salonu, ¿egnani pe³nymi dezaprobaty spoj-

rzeniami obu starszych Angielek. Przez nastêpn¹ godzinê Walter wyjaœnia³,

czego oczekuje od Ruth. S³ucha³a najpierw nieco rozbawiona, potem oburzo-

na, a wreszcie rozsierdzona. Walter bezczelnie ni¹ manipulowa³. Jak¿e móg³

twierdziæ, ¿e j¹ kocha, a po paru godzinach próbowaæ tak j¹ wykorzystaæ?

Nie czu³ siê wcale winny, nie okaza³ te¿ najmniejszej skruchy. Tego

wymaga jego praca. Zagro¿ona jest przysz³oœæ Izraela. I ten fakt by³ wa¿-

niejszy ni¿ jakiekolwiek wzglêdy osobiste. Ruth jest ¯ydówk¹, a zbieg przy-

krych okolicznoœci spowodowa³, ¿e jest obecnie wolna, ma czas i mo¿e mu

pomóc, zostaj¹c jedn¹ z jego agentek.

Chwilami Ruth myœla³a, ¿e to wszystko z³y sen. Wydarzenia minionych

paru dni zupe³nie j¹ oszo³omi³y odbieraj¹c zdolnoœæ jasnego myœlenia. I teraz

background image

107

ta krzykliwie wystrojona góra t³uszczu bezczelnie wci¹ga j¹ do swojej siatki

szpiegowskiej i w szczegó³ach wyznacza dziwaczne zadanie. I robi to tak

bezceremonialnie, jakby chodzi³o o rzecz naturaln¹ i prost¹. A mo¿e tak¹

jest? Oburzenie powoli ustêpowa³o, ale nadal nie mog³a zdobyæ siê na jasn¹

odpowiedŸ. M¹ci³o siê jej w g³owie od zbyt wielu przeró¿nych myœli. I nie-

zale¿nie od nich nie dawa³a spokoju sprawa osobista: Gideon Galili. A jeœli

go rzeczywiœcie kocha i bêdzie chcia³a u jego boku rozpocz¹æ nowe ¿ycie?

Walter by³ optymist¹. Przecie¿ sama zdecydowa³a, ¿e poczeka rok, nim

podejmie decyzjê co do ¿ycia z Gideonem. Przez ten rok mog³aby oddaæ

wielkie us³ugi Izraelowi. Nic by na tym nie straci³a. Gideon poczeka. W to

nie w¹tpi³a.

To, co Walter proponowa³, by³o nieuczciwe, z³e. Ale mo¿liwe do spe³-

nienia. Bêdzie musia³a dobrze wszystko przemyœleæ. Ma czas. Walter powi-

nien najpierw porozmawiaæ z Mungerem.

7

G

dy Walter pad³ na ziemiê, udawa³, ¿e straci³ przytomnoœæ. Najboleœniej

uderzy³ prawym poœladkiem. Po dwóch kolejnych ciosach mia³ odrêtwia³¹

szczêkê. Le¿a³ nieruchomo, z zamkniêtymi oczami, po g³owie hasa³y mu

przedziwne doznania. S³ysza³ g³oœny, urywany oddech Mungera, nie z wy-

si³ku, ale z wœciek³oœci. Po raz pierwszy w ¿yciu ktoœ œmia³ uderzyæ Waltera.

Bardzo mu siê to nie podoba³o. Dominuj¹cym uczuciem by³ strach. Przed

pierwszym ciosem ujrza³ w oczach Mungera ¿¹dzê krwi. Oczy mu dos³ow-

nie poczerwienia³y.

Zacz¹³ myœleæ racjonalnie. Wiedzia³, ¿e ociera siê o œmieræ. W wyobraŸ-

ni widzia³ ptasi¹ twarz profesora, który go ostrzega³ przed amatorskim sto-

sowaniem zasad psychologii.

Le¿a³ bez ruchu przez d³ugi czas. Stara³ siê nie drgn¹æ. Oddech Mungera

uspokaja³ siê powoli. Walter us³ysza³ ciche st¹panie. Otworzy³ w panice oczy

i zobaczy³ nad sob¹ Mungera z dzbankiem. Po chwili poczu³ strumieñ zim-

nej wody.

– Wstawaj! – rozkaza³ Munger.

Blum nie mia³ zamiaru wstawaæ. Skuli³ siê i odczo³ga³ w k¹t.

– Wstawaj, cz³owieku, bo ciê zabijê – powiedzia³ beznamiêtnym g³osem

Munger. W³aœnie ta beznamiêtnoœæ œmiertelnie przerazi³a Waltera. Podpar³

siê plecami o œcianê i usi³owa³ wstaæ. Ju¿ prawie sta³, kiedy prawa noga na

chwilê odmówi³a mu pos³uszeñstwa. Z olbrzymim wysi³kiem utrzyma³ siê

background image

108

na lewej. Po chwili jednak rêkami wspar³ siê na stole i podniós³ siê. Munger

zmru¿y³ oczy. Blum oceni³ dystans dziel¹cy go od drzwi i z jêkiem pokona³

go, gin¹c w pó³mroku. Przy samochodzie na drodze sta³ Spiro. Podbieg³,

widz¹c, ¿e Walter siê zatacza. Mimo swych lat wci¹¿ by³ silny. Obj¹³ go

ramieniem, podprowadzi³ kuœtykaj¹cego do wozu i nadludzkim wysi³kiem

u³o¿y³ na tylnym siedzeniu. Chcia³ natychmiast wracaæ do Limassol i popro-

siæ paru „przyjació³” o dokonanie aktu zemsty, ale Walter sucho nakaza³

jechaæ do domu pani Paget.

Dwie godziny póŸniej le¿a³ w jej domu na kanapie w salonie i popija³

koniak. Dopiero co wyszed³ lekarz, który stwierdzi³, ¿e nic nie jest z³amane,

¿aden organ nie jest uszkodzony, s¹ tylko ogólne podrapania i siniaki. I do-

da³, ¿e obfite kszta³ty pacjenta zamortyzowa³y ciosy i upadek. Walter wpa-

trywa³ siê w lekarza zbola³ym wzrokiem, jakby rozczarowany tak uspokaja-

j¹c¹ diagnoz¹. Po wyjœciu doktora Ruth, pocz¹tkowo bardzo przejêta, z trudem

ukrywa³a rozbawienie. Przysunê³a do kanapy fotel, usiad³a i wpatrywa³a siê

w nieoczekiwanego goœcia.

Krzywi¹c siê z bólu czy te¿ z powodu ca³ego wydarzenia, odstawi³ kieli-

szek, g³êboko westchn¹³ i stwierdzi³:

– Jesteœ zbyt inteligentna i szlachetna, by wypowiedzieæ narzucaj¹ce ci

siê s³owa: A nie mówi³am?

– Co siê sta³o? – spyta³a z uœmiechem.

Opowiedzia³ jej. Z pocz¹tku wszystko sz³o dobrze. Munger by³ tylko

zdziwiony. I choæ niezbyt zadowolony z wizyty, wpuœci³ Waltera do œrodka.

Blum wyjaœni³, ¿e by³ w Platres, dowiedzia³ siê o œmierci Duffa i postanowi³

powiadomiæ o tym Mungera. Anglik pokiwa³ g³ow¹ i wymamrota³ coœ na

temat, ¿e jest mu bardzo przykro. Duff by³ bardzo dobrym fotografem. Na-

stêpnie da³ do zrozumienia, ¿e wizyta jest skoñczona. Walter nie ruszy³ siê

z miejsca, tylko spyta³, czy Munger zamierza wróciæ kiedykolwiek do daw-

nej pracy. Munger wzruszy³ ramionami i odpar³, ¿e to jego sprawa. Nie wia-

domo dlaczego, Walter uzna³ to za zachêtê do dalszej rozmowy i nie zwleka-

j¹c wyzna³, ¿e jest izraelskim agentem. Zaraz potem spyta³, czy Munger nie

zechcia³by dla niego pracowaæ, wznawiaj¹c wykonywanie zawodu reportera

wojennego i wykorzystuj¹c go jako przykrywkê.

Propozycja najwyraŸniej oszo³omi³a Mungera i przez dziesiêæ minut

milcza³. Czas ten Walter wykorzysta³ na zachwalanie swojej oferty. Wyja-

œni³ Mungerowi sytuacjê polityczn¹ wynikaj¹c¹ z irackiego programu broni

nuklearnej. Napomkn¹³, jak trudno umieœciæ agenta w Iraku. Mówi³ o Duf-

fie, opisa³, jak zgin¹³ i dlaczego. Wyci¹gn¹³ z kieszeni star¹ kartkê – list

Mungera do Duffa – i po³o¿y³ na stole. Przygl¹da³ siê Mungerowi, gdy ten

background image

109

czyta³ niegdyœ skreœlone przez siebie s³owa. Na chwilê coœ siê pojawi³o

w oczach Mungera. Potem Walter zacz¹³ mówiæ o Ruth. Wspomnia³, ¿e ma

aparat Mungera i chêtnie mu go odda.

Munger podniós³ wreszcie g³owê i, patrz¹c Walterowi g³êboko w oczy, spy-

ta³, co on ma z tym wszystkim wspólnego. Zaskoczy³ Waltera tym pytaniem.

Munger powinien by³ ju¿ zrozumieæ. Walter zastanowi³ siê chwilê i powiedzia³:

– Mo¿e pan wiele pomóc. Wa¿¹ siê losy Izraela. I los wszystkich ¯ydów.

– Pieprzê ¯ydów – odpar³ Munger.

Walter pochyli³ siê ku niemu i spyta³:

– Swoj¹ matkê te¿?

– I wtedy mnie uderzy³ – powiedzia³ Walter do Ruth.

– Wcale mu siê nie dziwiê – odpar³a.

Prychn¹³ ze z³oœci.

– Nie da³ mi szansy rozwiniêcia tematu. Zagrozi³, ¿e mnie zabije, jeœli sobie

nie pójdê. I mówi³ powa¿nie. – Usiad³, podniós³ kieliszek i opró¿ni³ go do dna.

– A tak przy okazji. Minionej nocy prawie nie spa³am. Rozmyœla³am

o tym, co mi powiedzia³eœ i czego ode mnie ¿¹da³eœ. Na szczêœcie reakcja

Mungera czyni mój udzia³ zbêdnym. Ale i tak zdecydowa³am, ¿e siê tego nie

podejmê. Nie umiem k³amaæ. To nie le¿y w moim charakterze. Czasami na-

wet tego ¿a³ujê, ¿ycie by³oby ³atwiejsze…

Westchn¹³.

– Bardzo nieudana wyprawa. Liczy³em na zwerbowanie dwóch agen-

tów, a upolowa³em dwie odmowy i dorobi³em siê siniaków.

– Co teraz zrobisz?

Raz jeszcze westchn¹³. Zwykle okr¹glutka twarz wydawa³a siê teraz ob-

wis³a. Œci¹gn¹³ usta i przez minutê milcza³. Nagle na twarzy pojawi³a siê

determinacja.

– Wrócê teraz do hotelu i dobrze siê wyœpiê. Rano pojadê z drug¹ wizyt¹

do Mungera.

– Co?

– Tak postanowi³em. Albo mnie zabije, albo wys³ucha. – Wykrzywiony

ze z³oœci spojrza³ na Ruth. – Pieprzy ¯ydów, powiedzia³. Doskonale. Ja te¿

jestem pieprzonym ¯ydem. I on równie¿. – Wsta³, obszed³ stolik i skierowa³

siê ku drzwiom. – A przy okazji i ty! – rzuci³ przez ramiê.

Jeszcze d³ugo po jego wyjœciu Ruth siedzia³a sztywno wyprostowana

w fotelu. Wreszcie wybuchnê³a œmiechem. Przynajmniej raz Walter nie mu-

sia³ siêgaæ do Szekspira, ¿eby wyraziæ swoje najg³êbsze uczucia.

Przez ca³¹ noc gniew nie ustêpowa³, podsycany wspomnieniami minio-

nego dnia, a nad ranem sk³oni³ Waltera do czegoœ ca³kowicie sprzecznego

background image

110

z jego obyczajami: nie zjad³ œniadania, lecz wezwa³ Spiro i kaza³ siê zawieŸæ

prosto do Phini.

Przez dwadzieœcia minut jazdy siedzia³ na tylnym siedzeniu jak Budda i pró-

bowa³ opanowaæ rozsadzaj¹c¹ go wœciek³oœæ. Kaza³ kierowcy zatrzymaæ siê kil-

kaset metrów od domu Mungera. Gdy ruszy³ pieszo w jego stronê, Spiro zacz¹³

b³agaæ, aby pozwoli³ sobie towarzyszyæ. Walter warkn¹³ ostro, by czeka³.

Mimo olbrzymiej nadwagi szed³ podobnie jak s³oñ: z t¹ sam¹ wytrwa³o-

œci¹ i cicho. Niepostrze¿enie zbli¿y³ siê œcie¿k¹ do samych drzwi. W rêku

trzyma³ teczkê.

Mimo czynionych wysi³ków wœciek³oœæ nadal go rozsadza³a i kiedy otwo-

rzy³ drzwi i zobaczy³ siedz¹cego przy stole Mungera, zacz¹³ wykrzykiwaæ:

– Hej, ty! Jesteœ pieprzonym ¯ydem i twoja matka by³a pieprzon¹ ¯y-

dówk¹. A teraz mnie zabij, jeœli chcesz!

Wtedy rozpêta³o siê piek³o. Pies, którego za obro¿ê przytrzymywa³a ja-

kaœ dziewczynka – przera¿ona oty³¹ zjaw¹ zajmuj¹c¹ ca³¹ szerokoœæ drzwi –

szczeka³ i wyrywa³ siê ca³y zje¿ony. Walter, wpatrzony w Mungera, nie wi-

dzia³ ani dziewczynki, ani psa. Munger zerwa³ siê, przewracaj¹c dzbanek

z kaw¹. Chcia³ go pochwyciæ, ale dzbanek spad³ na ziemiê, oblewaj¹c nogi

dziewczynki gor¹c¹ kaw¹. Krzyknê³a z bólu i puœci³a psa, który skoczy³ i zato-

pi³ k³y w ³ydce Waltera. Walter wrzasn¹³ jak zarzynane prosiê, upuœci³ tecz-

kê, chwyci³ psa za kark i wyrzuci³ go za drzwi. Pies skowycz¹c odbi³ siê od

ziemi i ponownie ruszy³ do ataku. Wtedy rozleg³ siê strza³, wzbijaj¹c chmu-

rê py³u spod stóp zwierzêcia, które stuli³o ogon i umknê³o. Na œcie¿ce sta³

Spiro i spokojnie ³adowa³ nabój do staroœwieckiej strzelby o d³ugiej lufie.

Obawy dziewczynki o psa przywróci³y jako tako porz¹dek. G³oœno p³a-

cz¹c, usi³owa³a wybiec na dwór, ale Walter chwyci³ j¹ i wsadzi³ sobie pod

pachê, wzywaj¹c Spiro do od³o¿enia broni. Spiro zawaha³ siê. Wtedy nad

ramieniem Waltera pojawi³a siê twarz Mungera.

– Kto to taki? – spyta³.

– Mój kierowca. Myœli, ¿e pan chce mnie zabiæ.

– Œwietny pomys³. Ale to mo¿e poczekaæ. Niech mu pan ka¿e od³o¿yæ tê

pukawkê.

Walter odda³ Mungerowi wyrywaj¹c¹ siê dziewczynkê.

– Pies jest nietkniêty. Spiro nie trafi³ – poinformowa³. Powtórnie kaza³

kierowcy opuœciæ broñ i wracaæ do samochodu. – Wszystko jest w najlep-

szym porz¹dku. – Poniewa¿ mówi³ pewnym siebie, autorytatywnym tonem,

Spiro opuœci³ lufê ku ziemi. Zapowiedzia³ jednak, ¿e bêdzie czeka³ przy furt-

ce. Walter ma go zawo³aæ, jeœli zajdzie potrzeba.

Androulla uspokoi³a siê i Munger odes³a³ j¹ do domu. Walter pokuœtyka³

do krzes³a i ciê¿ko na nie opad³. Obejrza³ ³ydkê. Mia³ rozerwane i zakrwa-

wione spodnie. Podniós³ wzrok na stoj¹cego w drzwiach Mungera.

background image

111

– W ci¹gu minionych dwudziestu czterech godzin by³em czêœciej fizycznie

napastowany ni¿ przez wszystkie poprzednie lata. Czy pies ma wœciekliznê?

– Niestety, nie.

Munger pochyli³ siê, by podnieœæ z pod³ogi dzbanek. Przez chwilê wpa-

trywa³ siê w Waltera, po czym podszed³ do zlewu, nape³ni³ dzbanek wod¹

i postawi³ na ogniu.

– Niech pan zdejmie spodnie – poleci³.

Po dwudziestu minutach Walter, bez spodni i z obanda¿owan¹ nog¹, z kub-

kiem kawy w rêku, siedzia³ naprzeciwko Mungera.

– Dajê panu dziesiêæ minut – powiedzia³ Munger. – A potem ma pan

znikn¹æ z mojego ¿ycia na zawsze.

Walter milcza³ przez dobr¹ minutê. Potem otworzy³ teczkê i wyj¹³ z niej

dwa pliki dokumentów oraz fotografiê, któr¹ po³o¿y³ na stole bia³¹ stron¹ do

góry. Jeden plik poda³ Mungerowi.

– Ju¿ panu mówi³em o irackim programie nuklearnym. Tutaj s¹ dowody,

¿e Irakijczycy zamierzaj¹ zdobyæ broñ nuklearn¹, aby jej u¿yæ przeciwko

Izraelowi. Moim zadaniem jest im to uniemo¿liwiæ.

Nastêpnie poda³ Mungerowi fotografiê.

– To zdjêcie zrobi³ Duff Paget na parê sekund przed œmierci¹. To jest

powiêkszenie twarzy osoby wygl¹daj¹cej przez tyln¹ szybê samochodu za-

machowców.

Munger przygl¹da³ siê twarzy i tak¿e, jak przedtem Walter, palcami za-

s³oni³ czarne w³osy.

– Zgadza siê – odezwa³ siê Walter. – To Janine Lasage. Pañska eksko-

chanka. Pracuje dla SDECE. Teraz wspó³pracuje najprawdopodobniej z irac-

kim Mukhabaratem przeciwko nam. Nienawidzi³a Duffa, bo przelicytowa³

j¹ podczas aukcji pañskiego aparatu. W chwili, gdy zosta³ zamordowany,

wykonywa³ misjê inwigilacji OWP. Lasage zorganizowa³a jego likwidacjê.

Walter oczekiwa³ jakiejœ reakcji Mungera. Nie by³o ¿adnej. Munger sie-

dzia³ wpatrzony têpo w zdjêcie.

Walter wzi¹³ do rêki drugi plik dokumentów, po³o¿y³ przed Mungerem

i otworzy³. Tu¿ pod papierow¹ ok³adk¹ wpiête by³o zdjêcie trzydziestoparo-

letniej kobiety. Twarz ³adna, ale surowa, co jeszcze bardziej uwypukla³y

pó³cienie odbitki w sepii.

Walter zacz¹³ mówiæ lekko spiêtym g³osem:

– Rita Helena Munger, z domu Rothstein, urodzona 20 lipca 1914 roku.

Córka Beniamina i Racheli Rothsteinów, ¿ona Williama Mungera. Zmar³a

14 czerwca 1948 roku w Jerozolimie.

W pokoju zapanowa³a cisza. Walter czu³ suchoœæ w gardle. Bardzo chcia³

unieœæ kubek i wypiæ parê ³yków kawy, ale siê powstrzyma³. Munger wpa-

trywa³ siê w star¹ fotografiê. Trudno by³o odczytaæ wyraz jego twarzy.

background image

112

Walter wzi¹³ g³êboki oddech i mówi³ dalej:

– W tej teczce znajdzie pan wszystkie informacje dotycz¹ce tego, co

pañska matka uczyni³a dla Izraela. Ile ludzkich istnieñ ocali³a, ile sama

wycierpia³a. Pan pewno nawet nie wie, w jakich okolicznoœciach umar³a.

Najwy¿szy czas, aby pan siê dowiedzia³. Z³apali j¹ ludzie z jordañskiego

Legionu Arabskiego. Poder¿nêli jej gard³o. Ale przedtem po kolei gwa³cili.

By³o ich ponad dwudziestu.

Dopiero teraz Munger podniós³ g³owê. Zaczerpn¹³ oddechu i otworzy³

usta, jakby chcia³ coœ powiedzieæ, ale potem je zamkn¹³. Walter widzia³, ¿e

z  trudem nad sob¹ panuje. Obawiaj¹c siê przegranej, ci¹gn¹³ dalej:

– Oczywiœcie, porzuci³a pana. Ale uczyni³a to motywowana wielk¹ wia-

r¹, ¿e to, co zamierza uczyniæ, jest konieczne, aby ocaliæ naród ¿ydowski.

Daæ mu w³asne pañstwo. Ocaliæ tych, którzy wyszli ca³o z hitlerowskiej rzeŸni.

Pan mo¿e tego nie pojmuje, ale pojmuj¹ miliony ¯ydów, pojmujê ja.

Zapad³a kolejna cisza. Munger nie spuszcza³ wzroku z Bluma.

– S¹ sprawy, których nie znajdzie pan wœród dokumentów. Nikt nie

wie, ile wycierpia³a, porzucaj¹c jedyne dziecko – ci¹gn¹³ Walter. – Moim

zdaniem to, co zrobi³a, wynika³o ze z³o¿enia œlubowania, podjêcia wyzwa-

nia. Po prostu zrozumia³a nagle, kim jest. Najprawdopodobniej z podœwia-

domoœci wydoby³a to jej praca wœród ocala³ych wiêŸniów obozów kon-

centracyjnych w Niemczech. Musia³a odbyæ wewnêtrzn¹ walkê. Musia³a

dokonywaæ niezliczonych rachunków sumienia. Musia³a podj¹æ straszli-

w¹ decyzjê: jej w³asne dziecko albo przysz³oœæ ¿ydowskiego narodu. Pod-

jê³a decyzjê.

Skoñczy³, teraz by³o mu ju¿ wszystko jedno. Podniós³ kubek, upi³ ³yk

kawy. By³ w rozpaczy. Nie potrafi³ dotrzeæ do Mungera. Siêgn¹³ do teczki

i wyj¹³ bilet wizytowy. Rzuci³ go Mungerowi przez stó³.

– Mo¿e pan zgubi³ ten, który panu da³em. Albo wyrzuci³. Jeœli pan po-

dejmie decyzjê, ¿eby mi pomóc, proszê zadzwoniæ i prosiæ o Daktyl Jeden.

Gdziekolwiek bym by³, znajd¹ mnie.

Zamkn¹³ teczkê, wzi¹³ spodnie wisz¹ce na oparciu s¹siedniego krzes³a

i wsta³. Wiedzia³, ¿e wygl¹da œmiesznie, ale nic go to nie obchodzi³o. Po raz

pierwszy w ¿yciu pomyœla³, ¿e o godnoœci œwiadczy powaga wypowiada-

nych s³ów, a nie wygl¹d. Pokuœtyka³ do drzwi.

Odwracaj¹c g³owê powiedzia³:

– Od czerwca 1948 roku w ka¿dy szabat dzieci sk³adaj¹ kwiaty na grobie

pañskiej matki i modl¹ siê o jej duszê. I bêdzie tak zawsze… póki istnieje

pañstwo Izrael.

Wyszed³, nie zamykaj¹c za sob¹ drzwi.

background image

113

8

L

ato przesz³o w jesieñ, w górach Trodos zaczê³y spadaæ szyszki. Pe³no ich

by³o w ogrodzie wokó³ domu Ruth. Któregoœ dnia przysz³y dzieci z sierociñ-

ca, ¿eby pomóc je zgrabiæ na stos. By³o pe³no œmiechu i radoœci. Ruth przy-

gotowa³a dzbanki z sokami owocowymi i talerze z kanapkami. Prawdê po-

wiedziawszy, mia³a sporo k³opotu, by szyszki znalaz³y siê na jednym stosie.

Zdesperowana podzieli³a dzieci na dwa zespo³y i zorganizowa³a coœ w ro-

dzaju wyœcigu. Który zespó³ szybciej u³o¿y wiêkszy stos. Niech ju¿ bêd¹

dwa zamiast jednego. Na czele jednego zespo³u postawi³a dziesiêcioletni¹

Miriam, doœæ rozs¹dn¹ dziewczynkê. Na przywódcê drugiego zespo³u wy-

bra³a Stavrosa, jej k³opotliwego wychowanka. By³a to dla niego próba skon-

centrowania siê na jednym zadaniu, a zarazem wyró¿nienie. Zawody w³aœ-

nie siê zaczê³y, kiedy z patio wywo³a³a j¹ s³u¿¹ca. Ktoœ przyszed³.

Paroma okrzykami zachêci³a Miriam i Stavrosa do kontynuowania zaba-

wy i szybkim krokiem posz³a do domu. Nieproszeni goœcie pojawiali siê

rzadko. By³a ciekawa, kto to taki.

Wesz³a ze s³onecznego ogrodu i pocz¹tkowo mia³a trudnoœci z dopaso-

waniem wzroku do mroku salonu. Po chwili zobaczy³a mê¿czyznê przy po-

stumencie z aparatem fotograficznym Mungera. Szklany klosz by³ zdjêty,

a mê¿czyzna trzyma³ w rêkach Nikona. Poczerwienia³a ze z³oœci, trac¹c

momentalnie dobry humor.

– Niech pan to od³o¿y! Tego nie wolno dotykaæ!

Obróci³ siê i zrobi³ parê kroków w jej kierunku.

– Kim pan jest? – zapyta³a ostro.

I natychmiast pozna³a! Ubrany by³ w sztruksowe cieliste spodnie i nie-

biesk¹ kurtkê. Mia³ brodê, d³ugie w³osy i bardzo niebieskie oczy. Trzyma³

aparat w naturalny sposób, zupe³nie jakby pasowa³ do jego d³oni: prawy

nadgarstek w dorobionym uchwycie, palce na pierœcieniach obiektywu.

Wstrzyma³a oddech. W milczeniu patrzyli na siebie. Przez otwarte okno

wpada³ do salonu œmiech dzieci. Zapyta³a cicho:

– Nie zapomnia³ pan, jak go u¿ywaæ?

Spojrza³ na pó³kê tu¿ za postumentem. Od œmierci Duffa le¿a³o tam kil-

ka pude³ek filmu. Ruth je tam zostawi³a. Munger wzi¹³ jedno, zwa¿y³ w d³o-

ni, odczyta³ czu³oœæ i nastêpnie jednym p³ynnym ruchem wyj¹³ kasetê z pu-

de³ka, otworzy³ aparat, w³o¿y³ j¹, przeci¹gn¹³ film, zaczepi³ o tryby perforacjê,

zamkn¹³ aparat i przesun¹³ parê klatek. Puste pude³ko po filmie spad³o na

ziemiê. Ca³a operacja nie trwa³a nawet dziesiêciu sekund. Munger przy³o¿y³

wizjer do oka i zacz¹³ robiæ zdjêcia. Ruth sta³a bez ruchu, ws³uchana w ci-

chy trzask migawki i szmer przesuwanego filmu. Przez okno wpad³ promieñ

8 – Reporter

background image

114

jesiennego s³oñca, rozœwietlaj¹c jej twarz i ³zy, które nie wiadomo dlaczego

zaczê³y sp³ywaæ po policzkach.

9

N

aradzie przewodniczy³ Walter, chocia¿ na to spotkanie przyby³ potajem-

nie na Cypr genera³ Hofti. Siedzieli naprzeciwko siebie. Po lewej rêce Wal-

tera zajêli miejsca Izaak Szapiro i Misza Wigoda. Ten ostatni zosta³ w ostat-

nich miesi¹cach awansowany na szefa sekcji bejruckiej siatki DAKTYL

i nosi³ obecnie kryptonim Daktyl Czternaœcie.

Po prawej rêce siedzia³ Efim Zimmerman, Daktyl Cztery z Pary¿a. Wen-

tylator na d³ugiej metalowej nodze ustawiono tak, ¿e nawiewa³ powietrze

prosto w twarz Hoftiego, dziêki czemu genera³ nie musia³ wdychaæ dymu

z cygara Waltera. Podziêkowa³ te¿ za ow¹ uprzejmoœæ w sposób, który we-

d³ug niego móg³ sprawiæ najwiêksz¹ przyjemnoœæ gospodarzowi. Chc¹c na-

wi¹zaæ lepsze stosunki ze swoj¹ gwiazd¹ wœród agentów Mosadu, Hofti prze-

czyta³ dok³adnie Hamleta.

– „Za to ulgi sprawienie, dziêki wielkie” – powiedzia³.

Walter uœmiechn¹³ siê i zrewan¿owa³:

– Chcia³em pana tylko uwolniæ od „cuchn¹cego i zgubnego waporów

nagromadzenia”.

Tak wiêc spotkanie zaczê³o siê beztrosk¹ pogawêdk¹, która jednak szyb-

ko ust¹pi³a powa¿nej debacie. Celem konferencji mia³ byæ przegl¹d œrod-

ków podjêtych przeciwko budowie reaktora Tammuz I i planowanie przy-

sz³ej strategii. Pierwszy zabra³ g³os Efim Zimmerman.

By³ to potê¿nie zbudowany mê¿czyzna o œnie¿nobia³ych w³osach. Po-

chodzi³ z Rosji i jeszcze przed wojn¹ pracowa³ w Szanghaju dla ojca Walte-

ra. Odmawia³ przejœcia na zas³u¿ony odpoczynek, mimo ¿e ju¿ dawno stuk-

nê³a mu szeœædziesi¹tka. Powiedzia³ kiedyœ Walterowi, ¿e gdyby chodzi³o

tylko o zarobienie wiêcej pieniêdzy dla siebie i Walen Trading, dawno wy-

cofa³by siê z interesów. Od kiedy powsta³a siatka DAKTYL, sta³ siê jednym

z jej najskuteczniejszych agentów. Uwielbia³ tê pracê i doskonale j¹ wyko-

nywa³. Jego sekcja infiltrowa³a francusk¹ administracjê, policjê, s³u¿by wy-

wiadowcze i przemys³. Wszyscy pilnie s³uchali ka¿dego jego raportu.

Zimmerman podsumowa³ go trzema propozycjami na przysz³oœæ. Pierw-

sza dotyczy³a samego reaktora. Jego budowa mia³a byæ definitywnie zakoñ-

czona w czerwcu 1979 roku, czyli za osiem miesiêcy. Zimmermanowi uda³o

siê wprowadziæ dwóch agentów do zak³adów w La Seyne-sur-Mer. Jednym

background image

115

by³ ¯yd z siatki DAKTYL. Zimmerman proponowa³ umieszczenie w zak³a-

dach bomby na krótko przed wysy³k¹ reaktora. Bomba nie zniszczy³aby go,

ale powa¿nie uszkodzi³a, powoduj¹c wielomiesiêczne opóŸnienie w dosta-

wie. Kto wie, czy nawet nie o parê lat.

Nastêpnie Zimmerman zaproponowa³ kampaniê zastraszania francuskich

naukowców, pracuj¹cych przy realizacji irackiego programu nuklearnego.

Jego trzeci projekt dotyczy³ konkretnej osoby. Otó¿ uda³o siê stwierdziæ,

¿e cz³owiekiem odpowiedzialnym za realizacjê irackiego programu nuklear-

nego jest naukowiec egipski, Yahia el Mashad. Odwiedza³ on czêsto Pary¿

w celu przeprowadzania konsultacji z zainteresowanymi przedstawicielami

zak³adów i w³adz francuskich. Zimmerman proponowa³ „wyeliminowanie”

Egipcjanina podczas którejœ z jego wizyt.

Przez nastêpn¹ godzinê debatowano nad tymi trzema propozycjami. Szyb-

ko siê zgodzono na akcjê sabota¿ow¹ w zak³adach. Zimmerman mo¿e szy-

kowaæ bombê. Genera³ Hofti sprzeciwi³ siê jednak kampanii terroru wobec

francuskich naukowców. Jego zdaniem zwiêkszy³oby to izolacjê Izraela na

arenie miêdzynarodowej. By³ jeszcze inny powód: dowiedziano siê ostatnio,

¿e egipski prezydent Sadat powa¿nie rozwa¿a mo¿liwoœæ zawarcia separaty-

stycznego pokoju z Izraelem. Lada dzieñ mo¿na oczekiwaæ wstêpnych posu-

niêæ. W zwi¹zku z t¹ ciekaw¹ inicjatyw¹ nie wolno nara¿aæ reputacji Izraela

na arenie miêdzynarodowej.

I wreszcie trzecia propozycja Zimmermana. Hofti by³ za jej przyjêciem.

W koñcu Yahia el Mashad dzia³a³ wbrew ¿yczeniom w³asnego rz¹du. Broñ

nuklearna w rêkach Saddama Husajna by³a Egiptowi równie potrzebna, jak

wszystkie egipskie plagi naraz. Przede wszystkim wzmocni³aby ona irackie

aspiracje do przewodzenia arabskiemu œwiatu.

W tym momencie do dyskusji w³¹czy³ siê Misza Wigoda i poinformo-

wa³, ¿e przed miesi¹cem dowiedzia³ siê od libañskiego naukowca, ¿e Mu-

khabarat aresztowa³ dwóch czo³owych atomistów irackich, pracuj¹cych przy

realizacji zak³adów Tammuz. Aresztowanymi s¹ Jabar Mohammed i Sad-

dam Azzawi. Najprawdopodobniej w ³onie p³awi¹cej siê w bizantyjskich

intrygach irackiej partii Baas ktoœ zarzuci³ im nielojalnoœæ.

Izaak Szapiro te¿ dorzuci³ swoje informacje: agent Mosadu w Mukhaba-

racie, Hammad Szihab, zawiadomi³ przed paroma dniami, ¿e obaj naukowcy

byli przes³uchiwani w Bagdadzie w pa³acu zwanym „ostatnim przystankiem”.

Szihab nie uczestniczy³ w przes³uchaniu, ale o nim s³ysza³. Naukowcy zosta-

li nastêpnie zabrani w nieznane miejsce. Nasz agent podejrzewa³, ¿e zostali

zlikwidowani.

– To bardzo ciekawe – zauwa¿y³ Walter. – I zastanawiaj¹ce. Na kilka

miesiêcy przed otrzymaniem francuskiego reaktora Irakijczycy pozbywaj¹

siê dwóch najlepszych atomistów? Zdawa³oby siê, ¿e uczeni tej rangi nie

background image

116

podlegaj¹ czystkom. Dla Iraku s¹ na wagê z³ota, a jeœli nie z³ota to wzboga-

conego uranu…

Hofti uœmiechn¹³ siê, ale pokrêci³ g³ow¹.

– Wiesz, jacy s¹ paranoiczni, jeœli idzie o sprawy bezpieczeñstwa. Im

wa¿niejszy jest cz³owiek i im wy¿sze zajmuje stanowisko, tym g³oœniej musi

siê wydzieraæ na temat swojej lojalnoœci. Musi j¹ stale obnosiæ i obwiesz-

czaæ. W Iraku nikt nie jest chroniony przed czystkami.

– I obaj ci naukowcy s¹, b¹dŸ byli, szyitami – uzupe³ni³ Misza, nawi¹zu-

j¹c do faktu, ¿e zarówno Saddam Husajn, jak i ca³a oligarchia nale¿¹ do

mniejszoœciowej sekty sunnickiej.

Walter nie by³ ca³kowicie przekonany padaj¹cymi argumentami, ale za-

chowywa³ milczenie. Hofti natychmiast zauwa¿y³, ¿e aresztowanie tych

dwóch naukowców sprawia, ¿e znaczenie atomisty egipskiego automatycz-

nie wzrasta.

Z kolei raport przedstawi³ Misza Wigoda. Poinformowa³, ¿e po zamor-

dowaniu Duffa Pageta ustanowi³ œcis³y dozór nad poczynaniami Janine La-

sage. Dziêki temu dowiedzia³ siê, ¿e utrzymuje ona bliskie stosunki z Sami

Asafem i jest jego kochank¹. St¹d p³ynie logiczny wniosek, ¿e SDECE i Mu-

khabarat œciœle wspó³pracuj¹, chroni¹c Tammuz I przed Mosadem. Co nale-

¿y w tej sprawie przedsiêwzi¹æ?

Wigoda by³ przekonany, ¿e chaos i anarchia panuj¹ce obecnie w Bejru-

cie znacznie u³atwi¹ pozbycie siê pary kochanków. Raz na zawsze.

Walter i Hofti byli przeciwni takiemu rozwi¹zaniu. Francuzi i Irakijczy-

cy szybko by ich zast¹pili innymi. Lepiej znane z³o… Natomiast Misza musi

postaraæ siê za³o¿yæ pods³uch w mieszkaniu i w samochodzie Lasage…

– O nic siê nie martw – pocieszy³ Miszê Walter. – W odpowiedniej chwi-

li zajmê siê t¹ pani¹.

Wreszcie zebrani omówili sytuacjê w Iraku. Walter opiera³ siê sugestiom

zorganizowania nowej siatki w Bagdadzie. Nie chcia³ powiedzieæ, dlaczego

opóŸnia³ jakiekolwiek poczynania w tym kierunku. Jego w³asny niepokój

zwi¹zany z sytuacj¹ wynika³ ze œwiadomoœci, i¿ pope³ni³ powa¿ny b³¹d.

Omyli³ siê w ocenie cz³owieka i zastosowa³ z³¹ metodê.

Mimo fachowych rad poszed³ za g³osem instynktu, a instynkt go zawiód³.

By³o mu tym bardziej g³upio, ¿e zebrani przy tym stole udawali, ¿e nic nie

widz¹, chocia¿ nie rozumieli powodów nieprzystêpowania do powa¿nej ak-

cji rekrutacji agentów. Dopiero przy omawianiu problemu Efim Zimmerman

pozwoli³ sobie na krytyczn¹ nutê. Operacjê nale¿a³o rozpocz¹æ ju¿ przed

wieloma miesi¹cami, powiedzia³. Wszelkie akcje na terenie Francji wp³yn¹

najwy¿ej na opóŸnienie wysy³ki reaktora. Nadejdzie jednak czas, ¿e konieczne

bêdzie zdecydowane dzia³anie na terenie Iraku. Walter pokornie przyj¹³ s³o-

wa zawoalowanej krytyki pod swoim adresem. Kiedy by³ jeszcze ch³opcem,

background image

117

Efim powali³ go raz na kolana, a póŸniej by³ œwiadkiem na jego barmicwie.

Nale¿a³ do w¹skiej grupy ludzi, którzy mieli prawo mówiæ do Waltera, jak

im siê podoba³o. Walter siedzia³ wiêc cicho ze spuszczonymi oczami i s³u-

cha³ dyskusji na temat proponowanej strategii i agentów Mosadu, którzy

mogliby, wbrew wszelkim przeszkodom, jednak byæ wys³ani do Bagdadu.

Tak naprawdê, to Walter nie mia³ wielkich wyrzutów sumienia. W przesz³o-

œci wielokrotnie szed³ za instynktem i odnosi³ sukcesy. W robocie wywia-

dowczej nie ma œcis³ych norm postêpowania. Istotnym elementem s¹ ludzie

i do nich trzeba dopasowywaæ metody dzia³ania.

Walter stanowczo wola³by mieæ w Iraku jednego cz³owieka, któremu

móg³by w pe³ni zaufaæ ni¿ ca³y zastêp wykwalifikowanych agentów bez iskry

bo¿ej.

Gdy s³ucha³ dyskusji, wiedzia³, ¿e ¿aden z proponowanych pomys³ów

nie daje realnej szansy powodzenia. I dyskutuj¹cy te¿ to wiedzieli. Rozpa-

trywali je z obowi¹zku. Ta œwiadomoœæ nie poprawi³a mu humoru ani nie

usprawiedliwia³a jego pomy³ki. Czu³ natomiast, ¿e pozostawienie sprawy

w zawieszeniu mo¿e byæ katastrofalne.

Wyczuwaj¹c rozterkê Waltera genera³ Hofti zaproponowa³ pó³godzinn¹

przerwê. W tym momencie zadzwoni³ ¿ó³ty telefon. Odebra³ go Izaak Szapi-

ro, poniewa¿ aparat sta³ tu¿ przed nim. Piêæ par oczu zwróci³o siê w jego

kierunku.

– Szapiro.

S³ucha³ przez chwilê, zerkn¹³ w stronê Waltera i powiedzia³ do s³uchawki:

– Powtórzê mu.

Skoñczy³ rozmowê i, wyraŸnie zaskoczony, zwróci³ siê do Waltera:

– Przyszed³ ktoœ do Walen Trading i pyta o ciebie. Poda³ twój kryptonim,

Daktyl Jeden. Powiedzia³, ¿e nazywa siê Munger.

Wszyscy spojrzeli na Waltera i zobaczyli na jego twarzy b³ogi uœmiech.

background image

118

background image

119

Ksiêga trzecia

background image

120

background image

121

10

REUTER, BEJRUT 10 STYCZNIA, 1978 – 19.33

…David Munger, znany brytyjski fotoreporter wojenny, który znikn¹³ z Hong-

kongu w 1969 roku, po sprzedaniu na licytacji swego sprzêtu, pojawi siê dziœ

w Bejrucie. Munger, który zapewnia³ serwis fotograficzny z wojen w Biafrze,

Angoli, na Cyprze, Borneo i w Wietnamie, powiedzia³, ¿e ma zamiar obs³ugi-

waæ Bliski Wschód jako niezale¿ny fotoreporter. Odmówi³ odpowiedzi na pyta-

nia dotycz¹ce miejsca jego pobytu i dzia³alnoœci podczas minionych dziewiêciu

lat.

Gordon Frazer, szef placówki Reutera w Bejrucie, patrzy³ przez ramiê

maszynistce, która wystukiwa³a depeszê na klawiaturze dalekopisu. Wes-

tchn¹³, gdy skoñczy³a. Wiele by da³, by mo¿na by³o coœ dodaæ i uzupe³niæ.

Dziewczyna obróci³a siê do Frazera z uœmiechem zdziwienia.

By³a Arabk¹ maronitk¹, ukoñczy³a studia na amerykañskim uniwersyte-

cie. Zachwyca³a urod¹. Pracowa³a u Reutera od trzech miesiêcy i od tych¿e

trzech miesiêcy Gordon Frazer dzieli³ swój czas na zbieranie informacji i roz-

bieranie w myœlach dziewczyny. Dotychczas po¿¹danie by³o nie zaspokojo-

ne i chyba przez drug¹ stronê nieakceptowane, ale Gordon nale¿a³ do gatun-

ku optymistów.

– Dlaczego? – spyta³a. – Dlaczego pojawienie siê jakiegoœ fotografa za-

s³uguje na uwagê i osobn¹ depeszê wielkiej agencji prasowej?

Gordon uœmiechn¹³ siê pob³a¿liwie, podziwiaj¹c liniê jej piersi. Podzi-

wia³ j¹ zreszt¹ nieustannie. Przez palce przebiega³y mu mrówki.

– Bo to jest bardzo specjalny fotoreporter – wymamrota³, ca³kowicie

przejêty fascynuj¹cym widokiem ³abêdziej szyi, i z wysi³kiem odwróci³ wzrok,

s³ysz¹c terkot odleg³ego dalekopisu, który zacz¹³ przyjmowaæ wiadomoœæ.

– Prawdopodobnie w³aœnie UPI nadaje tê sam¹ informacjê – powiedzia³.

– Ed Makin musia³ szaleæ jak poparzony kot. – Uœmiechn¹³ siê do siebie,

background image

122

zachwycony, ¿e pobi³ najwiêkszego rywala chocia¿ o kilka sekund. Wskaza³

na pozosta³e dalekopisy.

– Za chwilê zaczn¹ to podawaæ inni, a wszyscy redaktorzy w Europie

i Stanach bêd¹ chwytali za s³uchawki, ¿eby z³apaæ Mungera na kontrakt.

– Jest a¿ taki dobry? – spyta³a dziewczyna.

– Najlepszy! W ka¿dym razie by³.

Ponownie oderwa³ wzrok od jej piersi i ruszy³ wzd³u¿ rzêdu dalekopi-

sów. UPI podawa³a mniej wiêcej to samo, dodaj¹c, ¿e Munger ma obecnie

trzydzieœci dziewiêæ lat, i ¿e wydaje siê byæ w doskona³ym stanie zdrowia.

Odezwa³ siê dalekopis AFP. Frazer nie zna³ francuskiego i, ujrzawszy

nazwisko Munger skin¹³ na dziewczynê, by podesz³a. Kiedy t³umaczy³a tekst

depeszy, zagl¹da³ przez ramiê w jej piersi i lekko napiera³ biodrami na jej

poœladki. Nawet nie drgnê³a. Poczu³ dreszczyk emocji. Przed tygodniem na-

tychmiast przesunê³aby siê do przodu.

Jeszcze parê dni, pomyœla³, a biurowe stosunki z towarzyskich zamieni¹

siê w seksualne. Wiadomoœæ AFP by³a inn¹ form¹ tej, któr¹ on przekaza³.

¯a³owa³, ¿e nie jest d³u¿sza, gdy¿ dziewczyna odesz³a na swoje miejsce.

Nadal j¹ intrygowa³o zainteresowanie agencji fotoreporterem. W czasie trzy-

miesiêcznej pracy w agencji nie zdarzy³o siê, by jakikolwiek inny dzienni-

karz wzbudzi³ podobne zainteresowanie.

– Jak on wygl¹da? – spyta³a. – I gdzie by³ przez te wszystkie lata?

Frazer wzruszy³ ramionami.

– Nie chce powiedzieæ.

Spojrza³ na zegarek. Za kilka minut koñczy siê jej dy¿ur. Zast¹pi j¹ ktoœ inny

Ju¿ mia³ na koñcu jêzyka zaproponowanie drinka w hotelu Commodore, gdzie

zastaliby jeszcze Mungera na zorganizowanym z pewnoœci¹ naprêdce przyjêciu,

ale w ostatniej chwili powstrzyma³ siê, gdy¿ przypomnia³ sobie wp³yw Mungera

na kobiety i doszed³ do wniosku, ¿e tê jedn¹ zatrzyma dla siebie.

Przygl¹da³a mu siê ciekawie, wiêc opowiedzia³ jej to i owo z dawnych

lat Mungera, a nastêpnie zaproponowa³, ¿e któregoœ dnia pójd¹ na kolacjê

i opowie jej wiêcej. Zgodzi³a siê ochoczo i dreszcz raz jeszcze przebieg³ mu

po plecach, chocia¿ szybko sobie uœwiadomi³, ¿e jej entuzjazm wynika bar-

dziej z zaciekawienia Mungerem ni¿ z zauroczenia jego osob¹.

W czasie krótkiego spaceru do hotelu Commodore rozmyœla³ o Munge-

rze i o szoku, jakiego dozna³, kiedy go zobaczy³ w barze. Siedzia³ w pustym

lokalu z Edem Makinem. Popijali martini. Makin jak zwykle wyrzeka³ swo-

im nowojorskim akcentem z dzielnicy Bronx. Wróci³ dopiero z Nowego Jor-

ku, gdzie odwiedza³ ¿onê i swoj¹ centralê.

– Mówi¹, ¿e k³opoty chodz¹ parami. Moje wy³¹cznie trójkami – mówi³.

– Mój szef ma pretensjê o zbyt wysokie koszty utrzymania placówki, mój

dentysta obwieœci³, ¿e za nowy mostek mam zap³aciæ trzy tysi¹ce dolarów…

background image

123

a moja ¿ona zaczê³a jêczeæ, ¿e z powodu zbyt d³ugich okresów separacji ma

za ma³o seksu. – Westchn¹³, poci¹gn¹³ ³yk martini i ponuro spojrza³ na rudo-

w³osego Szkota. – Co byœ zrobi³ na moim miejscu, Gordon?

Frazer wzruszy³ ramionami. Lubi³ tego malutkiego, ³ysego i puco³owa-

tego Amerykanina, ceni³ jego profesjonalizm, ale dra¿ni³ go nieco ten wieczny

pesymizm.

– Rozwi¹zanie twoich problemów wydaje siê bardzo proste. Aby zmniej-

szyæ koszty opuœæ elegancki apartament i zamieszkaj, jak my wszyscy, w hotelo-

wym pokoju. Wyrwij wszystkie zepsute zêby i wpraw raz na zawsze porz¹dn¹

sztuczn¹ szczêkê. Nie bêdziesz musia³ stale zmieniaæ mostków. ¯onie kup nowe

baterie do wibratora. Teraz przestañ narzekaæ i zamów drinki. Twoja kolejka.

Makin coœ mrukn¹³ i spojrza³ na barmana. To, co zobaczy³ w lustrze za

jego plecami, odmieni³o mu nagle twarz z ponurej na absolutnie zdumion¹.

Obróci³ siê wolno na barowym sto³ku. To samo zrobi³ Frazer, zaskoczony

zachowaniem kompana. W wejœciu do baru zobaczyli uœmiechniêt¹ twarz

Mungera. Obaj otworzyli ze zdumienia usta.

Munger podszed³ do baru.

– Widzê, ¿e wszystko po staremu. Na zewn¹trz trwa wojna, a Makin

i Frazer podpieraj¹ barow¹ ladê.

Przywita³ siê z nimi podaniem rêki, ale oni nie odzyskali jeszcze g³osu.

Spojrza³ na ich puste kieliszki.

– Pozwolicie, ¿e bêdê zgadywa³, co nadacie dziœ wieczorem jako ekstra

wiadomoœæ: „Przeciêtna temperatura wytrawnego martini w barze hotelu

Commodore wzros³a o trzy stopnie, co powoduje powa¿ny niepokój wœród

dziennikarzy zgromadzonych przed Ministerstwem Informacji. W ka¿dej

chwili spodziewany jest komunikat o zmianach na niektórych fotelach mini-

sterialnych”. – Ods³oni³ zêby w swobodnym uœmiechu i podnosz¹c trzy pal-

ce wskaza³ barmanowi puste kieliszki.

Makin pierwszy odzyska³ mowê.

– Gdzieœ ty, do cholery, by³? Wszyscy myœleli, ¿e nie ¿yjesz.

– By³em tu i tam – odpar³ Munger, siadaj¹c na barowym sto³ku.

– Gdzie? Co siê w³aœciwie sta³o? – domaga³ siê wyjaœnieñ Frazer. – I co

tutaj robisz?

Munger podniós³ d³oñ, powstrzymuj¹c grad pytañ. Przygl¹da³ siê bar-

manowi przygotowuj¹cemu drinki. Podniós³ podsuniêty mu kieliszek, po-

smakowa³ i z aprobat¹ skin¹³ g³ow¹.

– Temperatura akurat. Moc w³aœciwa. Nie bêdzie rz¹dowego przesile-

nia, nie bêdzie depeszy. – Zacz¹³ przygl¹daæ siê krytycznie obu szefom pla-

cówek agencyjnych.

– Ed, zmala³eœ, nieprawdopodobnie uty³eœ i do reszty wy³ysia³eœ. Nato-

miast ty, Gordon, jesteœ podobny do Frazera z Sajgonu, tyle ¿e przyby³o ci

background image

124

piegów. To bardzo Ÿle, ¿e pozosta³eœ taki sam, wspominam ciê bowiem jako

cynika i degenerata seksualnego. A lata powinny przecie¿ ³agodziæ wszyst-

kie kanty…

Obaj dziennikarze zignorowali te z³oœliwoœci. Oni tak¿e pilnie przygl¹-

dali siê Mungerowi. By³ dok³adnie ogolony, ale bladoœæ policzków i pod-

bródka kontrastowa³a z g³êbok¹ opalenizn¹ czo³a i ramion, co wyraŸnie wska-

zywa³o, ¿e do niedawna nosi³ brodê. Frazer zauwa¿y³ tak¿e, ¿e Munger ma

spracowane d³onie. A wiêc pracowa³ fizycznie, a nie jako fotograf. Nie po-

starza³ siê, a nawet wtedy, przed dziewiêcioma laty, wydawa³ siê starszy.

WyraŸnie pog³êbi³y siê te¿ linie na czole, wokó³ niebieskich oczu i w k¹ci-

kach ust. Mia³ twarz cz³owieka, który wiecznie przebywa na granicy m³odo-

œci i wieku œredniego.

Oczy, oprócz zadowolenia, wyra¿a³y coœ jeszcze. Jakiœ przedziwny stan

duszy, w której coœ zamar³o. Munger nie nale¿a³ do ludzi wylewnych, ale

Makin i Frazer znali go dobrze i pamiêtali, ¿e jeœli chcia³o siê przenikn¹æ

przez zas³onê, za jak¹ chowa myœli, to nale¿a³o patrzeæ mu w oczy. Kiedy

by³ odprê¿ony, wydawa³y siê wiêksze i ich barwa jaœnia³a o jeden ton. Gdy

by³ spiêty, oczy mu ciemnia³y i zwê¿a³y siê. W pewnym sensie przypomina-

³y przes³ony obiektywu, które ustawia³ w zale¿noœci od nasilenia nastroju.

Teraz by³y nieprzejrzyste, jakby ktoœ za³o¿y³ na nie filtr, by zmatowiæ obraz.

– No wiêc, opowiadaj! – odezwa³ siê wreszcie Makin. – Coœ robi³?

Munger potrz¹sn¹³ g³ow¹.

– Przesz³oœæ jest zamkniêta, Ed. Przesz³oœæ to przesz³oœæ i nie chcê o niej

mówiæ – odpar³ spokojnym, zdecydowanym g³osem, nie dopuszczaj¹cym

dyskusji.

Makin przyj¹³ tê kwestiê wzruszeniem ramion.

– Bêdziesz tu pracowa³? – spyta³ Frazer, a kiedy Munger potwierdzi³,

Makin natychmiast wskoczy³ z kolejnym pytaniem:

– Dla kogo?

– Chwilowo dla siebie. Kto kupi, ten dostanie. A potem zobaczymy. Tu

bêdê mia³ bazê. W Bejrucie.

Po tych s³owach Frazer przeci¹gaj¹c siê, wsta³ i ruszy³ ku drzwiom,

mówi¹c przez ramiê, ¿e zaraz wraca.

Munger wypytywa³ Makina o lokalne stosunki i Makin zacz¹³ ju¿ mu

opowiadaæ o problemach dziennikarzy akredytowanych w stolicy Libanu,

kiedy nagle umilk³ w pó³ s³owa i zerwa³ siê jak oparzony.

– Sukinsyn! Oczywiœcie! Twoje pojawienie siê to sensacja. Polecia³ nadaæ

wiadomoœæ! – Pobieg³ do drzwi, kiwaj¹c siê œmiesznie na krótkich nó¿kach.

– Nie odchodŸ, Dave, poczekaj!

Chocia¿ biuro Makina by³o na miejscu, w hotelu, Frazer wyprzedzi³ go

o kilka sekund.

background image

125

Nie by³o go zaledwie dwadzieœcia minut, ale wiadomoœæ ju¿ siê roze-

sz³a. W barze Mungera otacza³a grupka korespondentów. Nale¿a³o siê tego

spodziewaæ. Ca³a falanga fotoreporterów i korespondentów, którzy w latach

szeœædziesi¹tych obs³ugiwali wojnê wietnamsk¹, przenios³a siê teraz na Bli-

ski Wschód. Teren ten sta³ siê permanentnym punktem zapalnym œwiata,

zapewniaj¹c dostatnie ¿ycie setkom najlepszych przedstawicieli masowych

œrodków przekazu ziemskiego globu.

Frazer przepchn¹³ siê przez otaczaj¹cych Mungera dziennikarzy i ode-

bra³ swój barowy sto³ek od George’a Blake’a, fotoreportera „Toronto Star”.

Makin te¿ zd¹¿y³ wróciæ i, oczywiœcie, trzyma³ ju¿ w rêku kieliszek. Rzuci³

w kierunku Frazera pe³ne wyrzutu spojrzenie i mrukn¹³ pod nosem:

– Bydlê!

Munger sta³ obrócony plecami do baru. Zast¹pi³ martini sw¹ tradycyjn¹

wódk¹ z wod¹ mineraln¹. Zamawiaj¹c drinka, Frazer s³ysza³ jednym uchem

pytania zadawane Mungerowi, który odpiera³ natarcie i te¿ o coœ pyta³. By³

wyraŸnie odprê¿ony i uœmiechniêty, ale jego oczy nadal wydawa³y siê zma-

towia³ymi lustrami. Nie pokazywa³y niczego.

Bar coraz bardziej siê zape³nia³, ha³as wzrasta³. Wielu zna³o Mungera

z dawnych lat, inni tylko o nim s³yszeli. M³odzi przyszli z ciekawoœci obej-

rzeæ ¿yw¹ legendê. Spontaniczne zgromadzenia zwabiaj¹ korespondentów

wojennych w ten sam sposób, w jaki obsypane kwieciem krzewy zwabiaj¹

pszczo³y. I im niebezpieczniejsze jest miejsce czy sytuacja, tym bardziej

gor¹ca panuje atmosfera.

Gdy rozmowy na chwilê zamar³y, Frazer powiedzia³ do Mungera:

– Dziœ w nocy bêdziesz mia³ mnóstwo telefonów z propozycjami podpi-

sania kontraktu.

– Ju¿ zaczêli dzwoniæ. Powiedzia³em w recepcji, ¿eby wszystko zapisy-

wali. – Upi³ ³yk wódki z wod¹ i spyta³ Frazera:

– A jak wygl¹da konkurencja?

Frazer chwilê myœla³, a potem podniós³ d³oñ z czterema wystawionymi

palcami.

– Czwórka w pierwszej lidze. – Wskaza³ g³ow¹ na Kanadyjczyka. – Tam

stoi George i Ray Morris, których znasz. Od czasu do czasu pojawia siê tu

McCullin. No i ten m³ody Francuz Latiere. Pracuje na w³asny rachunek. Jest

dobry. Œmieræ Duffa Pageta stworzy³a pustkê… S³ysza³eœ o jego œmierci? –

Munger skin¹³ g³ow¹. – Wiesz, ¿e na aukcji w Hongkongu kupi³ twój aparat?

Munger ponownie skin¹³ i po raz pierwszy Frazer dostrzeg³ coœ w jego

oczach.

– Tak, wiem. Przed paroma miesi¹cami odda³a mi go na Cyprze wdowa

po nim…

OdpowiedŸ wzbudzi³a zainteresowanie Frazera.

background image

126

– Jak przyjê³a œmieræ mê¿a?

– Kiedy j¹ widzia³em, nie wygl¹da³a najgorzej – odpar³ Munger i nagle

zmieni³ temat:

– Janine Lasage jest w mieœcie?

Tym razem Frazer ju¿ zastrzyg³ uszami. K¹tem oka widzia³ Eda Makina

niby to s³uchaj¹cego, co mu opowiada George Blake, ale wyraŸnie przys³u-

chuj¹cego siê ich rozmowie.

– Owszem, gdzieœ siê tu krêci. Na pewno zaraz przyleci, kiedy siê dowie.

Ma teraz romans z Sami Asafem. Pamiêtasz go?

– Oczywiœcie! – odpar³ Munger. Oczy mu siê zwêzi³y i pociemnia³y.

– Janine jest nadal diablo piêkn¹ kobiet¹ – powiedzia³ Frazer, pilnie obser-

wuj¹c Mungera, w którego k¹cikach ust pojawi³ siê enigmatyczny uœmieszek.

– Powinieneœ powiedzieæ tylko to diablo, Gordonie. Reszta zbêdna.

Frazer rozeœmia³ siê niepewnie i zerkn¹³ na Eda Makina, który przesta³

udawaæ, ¿e s³ucha paplaniny Blake’a. Frazer chcia³ jeszcze coœ powiedzieæ,

ale przerwali mu nowi przybysze. Ka¿dy z nich pragn¹³ uœcisn¹æ d³oñ Mun-

gerowi i oczywiœcie spytaæ: „A gdzieœ ty, do cholery, by³ przez te wszystkie

lata?”. Munger szybko i zrêcznie zmienia³ temat, rzucaj¹c dowcipami. W³a-

œciciel lokalu by³ niezmiernie zadowolony. Zbiegowisko zapowiada³o po-

wa¿ne zwiêkszenie obrotów, które ostatnio bardzo zmala³y w bejruckich re-

stauracjach i barach. Najlepszymi klientami byli obecnie najrozmaitszej nacji

dziennikarze. I dlatego w³aœnie w³aœciciel postawi³ za barem dwóch rezer-

wowych kelnerów, a sam czuwa³ nad rozwojem sytuacji. Sta³ teraz w g³êbi

baru – drobny, dobrze ubrany Libañczyk, oko³o piêædziesi¹tki. W czasie wojny

wietnamskiej pracowa³ w wielu hotelach na Dalekim Wschodzie i zna³ do-

brze Mungera. Bardzo siê zdumia³, gdy przed dwiema godzinami w hotelu

zjawi³ siê Munger z czterema potê¿nymi walizami i za¿¹da³ najwiêkszego

apartamentu na d³u¿szy czas. I chyba miêdzy innymi to w³aœnie sk³oni³o

teraz w³aœciciela do skiniêcia palcem na barmana i wydania mu dyskretnego

polecenia. Po paru minutach ha³as uciszy³a kanonada otwieranych butelek

szampana. Ktoœ krzykn¹³ „Alleluja, radujmy siê bracia!” i temperatura zgro-

madzenia podskoczy³a o parê stopni. Bar by³ naprawdê zat³oczony i z po-

cz¹tku nikt nie zauwa¿y³ wchodz¹cej kobiety. Potem rozmowy zaczê³y cich-

n¹æ, wszystkie oczy zwróci³y siê na ni¹. By³a to Janine Lasage w swoim

z³oto-czarnym spodnium od Gucciego. W jednym rêku mia³a wyszywan¹

z³otymi cekinami wieczorow¹ torebkê, w palcach drugiej trzyma³a papiero-

sa w d³ugiej cygarniczce z koœci s³oniowej. Ponad g³owami obecnych do-

strzeg³a stoj¹cego przy barze Mungera i pos³a³a w jego kierunku czu³y

uœmiech.

Zaszura³y stopy na dywanie, zaczêto siê odsuwaæ, robi¹c jej w¹skie przej-

œcie. Widzia³a teraz Mungera w ca³ej okaza³oœci, a on j¹. Wielu obecnych

background image

127

s³ysza³o o ich romansie. Wielu s³ysza³o te¿ jej komentarze po jego znikniê-

ciu. Aukcja w Hongkongu zwabi³a sporo ludzi.

Bardzo powoli, tanecznym krokiem, zbli¿a³a siê do baru. Munger pa-

trzy³ na ni¹ z kamiennym spokojem.

Na parê metrów przed celem wêdrówki stanê³a, prawa d³oñ powêdrowa-

³a teatralnym gestem do góry, w³o¿y³a cygarniczkê miêdzy zêby i, wznosz¹c

siê dalej, dotar³a do ty³u g³owy. Chwilê po tym kaskada blond w³osów opa-

d³a jej na plecy.

Ta melodramatyczna scena powinna wzbudziæ ogólny œmiech, ale w wy-

konaniu tej kobiety spowodowa³a tylko wstrzymanie oddechów. W absolut-

nej ciszy przesz³a ostatnie parê metrów i stanê³a przed Mungerem. Przez

d³ugi czas patrzyli sobie w oczy, wreszcie spyta³a zduszonym g³osem:

– Ça va, Dave? – Pochyli³a siê i poca³owa³a go w usta, a potem z prze-

krzywion¹ g³ow¹ czeka³a wraz z innymi na reakcjê. Jeszcze przez kilka se-

kund przygl¹da³ siê jej bacznie pociemnia³ymi i zwê¿onymi oczami.

– Ça va, Janine. Powinnaœ obci¹æ w³osy. Pasowa³y ci, kiedy by³aœ m³oda.

Wzdrygnê³a siê, jakby zosta³a spoliczkowana. W barze rozleg³ siê pe³en

aprobaty szmer.

Nigdy jeszcze nikt z obecnych tego wieczoru w barze nie widzia³ Janine

Lasage, któr¹ opuœci³aby dra¿ni¹ca pewnoœæ siebie. Wielu by³o ofiarami jej

z³oœliwego jêzyka i cynicznego humoru. I zawsze uroda oraz gotowoœæ u¿ycia

¿¹d³a chroni³a j¹ przed ripost¹. Dlatego teraz, upokorzona, nie znalaz³a nawet

jednego sojusznika. W pe³ni zdawa³a sobie z tego sprawê. Jakby smagniêta

biczem zaczê³a wycofywaæ siê, z twarz¹ wykrzywion¹ nienawiœci¹ i wzro-

kiem kobry utkwionym w Mungera. By³a to jednak kobra umykaj¹ca przed

mangust¹. W po³owie drogi obróci³a siê na piêcie i usi³owa³a opuœciæ lokal

z godnoœci¹. Nie powiod³o siê jej to. Po raz pierwszy kaskada blond w³osów

nie ochroni³a jej, ale sta³a siê raczej symbolem pora¿ki. Na szczêœcie instynkt

zakaza³ jej potrz¹saæ w³osami, co lubi³a zawsze robiæ dla wiêkszego efektu.

Dopiero gdy wysz³a, obecni przerwali milczenie. Ten sam g³os co po-

przednio wykrzykn¹³ raz jeszcze „Alleluja!” i zabrano siê na dobre do picia.

Dopiero po pó³nocy Mungerowi uda³o siê umkn¹æ w ciszê i spokój hote-

lowego apartamentu. By³ to w istocie najwiêkszy apartament, jakim hotel

dysponowa³, a przede wszystkim posiada³ dwie ³azienki. Dlatego te¿ Mun-

ger go wybra³. W odró¿nieniu od Eda Makina nie mia³ problemów z gotów-

k¹. Wed³ug zapewnieñ Waltera mo¿liwoœci finansowe by³y praktycznie nie-

ograniczone. Aby obietnica ta nie by³a go³os³owna, da³ Mungerowi pas z irchy

do noszenia na go³e cia³o. By³o w nim piêædziesi¹t tysiêcy dolarów w bankno-

tach tysi¹cdolarowych i piêtnaœcie jednokaratowych b³êkitnych brylantów. Tak

background image

128

wiêc pas mia³ wartoœæ blisko pó³ miliona amerykañskich dolarów – nie li-

cz¹c irchy.

Nawet bez finansowego wsparcia Waltera Munger nie mia³by proble-

mów z p³aceniem za ten apartament. Id¹c do siebie, odebra³ w recepcji dwa-

naœcie telefonicznych wiadomoœci od naczelnych redaktorów agencji praso-

wych oraz amerykañskich, europejskich i japoñskich gazet oraz tygodników.

Wszyscy b³agali o pilny kontakt. Rano zamierza³ usi¹œæ przy telefonie i do

po³udnia zawrzeæ potrzebne kontrakty. Potem bêdzie spokojnie czeka³ na

zaliczki. Wróciwszy do apartamentu, uda³ siê natychmiast do wiêkszej

z dwóch ³azienek. Mia³a mu s³u¿yæ za ciemniê. S³u¿ba hotelowa ju¿ wstawi-

³a dwa w¹skie sto³y, jakich za¿¹da³, oraz przeci¹gnê³a dodatkowe kable elek-

tryczne z gniazdkami. Po zaplanowaniu wszystkiego, wróci³ do sypialni, ro-

zebra³ siê, a pas z pieniêdzmi zawiesi³ na haczyku po wewnêtrznej stronie

drzwi. Nawet przez chwilê nie myœla³ o jego ukryciu, wiedzia³ bowiem z do-

œwiadczenia, ¿e najlepszym sposobem ochrony cennych przedmiotów jest

pozostawianie ich w miejscu, w jakim z³odziejowi nie przyjdzie nawet do

g³owy szukaæ.

Przed wyjœciem z sypialni w³¹czy³ radio, wybra³ jak¹œ lekk¹ muzykê i usta-

wi³ si³ê g³osu tak, aby móg³ s³uchaæ przez otwarte drzwi mniejszej ³azienki.

Mniejsza by³a jednak rozmiarów niejednego hotelowego pokoju i mieœci-

³a zarówno prysznic, jak i wannê. Od czasów pobytu w Japonii mia³ awersjê

do mycia siê w europejskim stylu, to znaczy w wannie. „Moczysz siê we w³a-

snym brudzie”, us³ysza³ kiedyœ od przyjaciela Japoñczyka. Wszed³ wiêc teraz

pod prysznic, namydli³ siê i pozwoli³ strumieniowi gor¹cej wody zmywaæ przez

piêtnaœcie minut brud i zapach po podró¿y, i po d³ugim pobycie w zat³oczo-

nym barze. Przez te piêtnaœcie minut dokoñczy³ w myœlach rozplanowanie

ciemni. Przywióz³ du¿o sprzêtu, z którego czêœæ by³a mu zupe³nie nie znana.

Przez dziewiêæ lat nast¹pi³ wielki postêp w dziedzinie wywo³ywania filmów

i kopiowania. Prawdê powiedziawszy, nigdy siê tym wiele nie przejmowa³,

obróbkê pozostawiaj¹c innym. Jego zdjêcia przemawia³y bardziej treœci¹ ni¿

technik¹ dokonywania powiêkszeñ. Obecnie mo¿e byæ jednak inaczej.

Wy³¹czy³ prysznic, wytar³ siê i w³o¿y³ bia³y k¹pielowy szlafrok.

Spojrza³ na zaparowane lustro nad umywalk¹, rêcznikiem przetar³ œro-

dek i przez minutê wpatrywa³ siê we w³asn¹ twarz. Gdyby go teraz widzia³

Frazer, od razu zauwa¿y³by zmianê w stosunku do wizerunku w barze. Tam

na twarzy Mungera widaæ by³o o¿ywienie, gdy mówi³, s³ucha³ b¹dŸ obser-

wowa³. Tutaj by³o widaæ twarz, która nie wyra¿a³a ¿adnych uczuæ.

Odwróci³ siê od swego odbicia i przeszed³ do saloniku. Obok drzwi sta³y

dwie metalowe walizki. Ukucn¹³ i po ustawieniu cyfrowych kodów obie otwo-

rzy³. W jednej mia³ swój stary aparat i nowiutkiego Hasselblada oraz zestaw

obiektywów, parê statywów, pude³ka z filmami i drobny sprzêt potrzebny

background image

129

w ciemni. W drugiej znajdowa³o siê podstawowe wyposa¿enie ciemni: po-

wiêkszalnik, suszarka, gilotyna do papieru, naczynie do chemikaliów, lampa

na ruchomej podstawie oraz plastikowe butelki z wywo³ywaczami i utrwala-

czami.

Po dywanie przeci¹gn¹³ obie walizki bli¿ej drzwi ³azienki i zacz¹³ wypa-

kowywaæ sprzêt. Ustawi³ go w ci¹gu zaledwie pó³ godziny. Po zakoñczeniu

wszystko sprawdzi³ i wróci³ do saloniku. Nikona, statywy i pude³ka z filma-

mi u³o¿y³ na stole. Potem doda³ jeszcze zestaw obiektywów. Hasselblada

zostawi³ w walizce. Skoñczywszy przeszed³ do drugiego sto³u, na którym

przygotowano mu bar. Nape³ni³ szklankê kostkami lodu i zala³ rosyjsk¹ wódk¹.

Siêgn¹³ rêk¹ do syfonu z wod¹ sodow¹, zrezygnowa³ jednak i poci¹gn¹³ ³yk

czystej wódki. Mia³a ostry smak, ale wkrótce jej moc os³abi³ rozpuszczaj¹cy

siê lód. Sta³ tak nad sto³em przez kilka minut, kolistym ruchem mieszaj¹c

lód i p³yn w szklance, i od czasu do czasu upijaj¹c ³yczek. Z sypialni dobie-

ga³y dŸwiêki muzyki. Pomyœla³ o Janine Lasage i incydencie w barze na

dole. Jego reakcjê spowodowa³o wy³¹cznie wspomnienie Duffa Pageta i jego

ostatniego zdjêcia, nie wiedzia³ bowiem nic o jej uw³aczaj¹cych jego mê-

skoœci uwagach sprzed wielu lat w Hongkongu. Dopiero po wyjœciu Janine

powiedzia³ mu o tym Frazer. Mimo i¿ uwagê o w³osach wypowiedzia³ w gnie-

wie, mia³ racjê. Jej blond p³aszcz ju¿ do niej nie pasowa³. A w³osy, nawet

upiête wysoko na g³owie, tylko uwypukla³y wydatnoœæ koœci policzkowych,

coraz bardziej wyrazist¹ wraz z up³ywem lat, co nadawa³o jej twarzy dra-

pie¿ny wyraz. Byæ mo¿e inni tego nie dostrzegali. Mo¿e niczego nie dostrze-

gali oprócz wyrafinowanej urody?

Z zamyœlenia wyrwa³o go bzyczenie. Spojrza³ na swój nowy Seiko z bu-

dzikiem. Zegarek wskazywa³ piêædziesi¹t piêæ minut po pó³nocy. Zastopo-

wa³ brzêczenie, dopi³ wódkê, wróci³ do otwartej walizki i wyj¹³ Hasselbla-

da, a z bocznej kieszeni zwój cieniutkiego drutu, zakoñczonego z jednej strony

wtyczk¹ do lampy b³yskowej, z drugiej gumow¹ przyssawk¹. Wtyczkê wci-

sn¹³ do gniazdka flesza, flesz umocowa³ na aparacie i zaniós³ wszystko do

sypialni, gdzie po³o¿y³ na ³ó¿ku, gasz¹c przy okazji radio. Rozwijaj¹c drut

podszed³ do okna i otworzy³ je. Mia³ widok na po³udnie miasta. Jêzykiem

zwil¿y³ brzeg gumowej przyssawki i docisn¹³ j¹ do zewnêtrznej strony alu-

miniowej framugi. Wróci³ do ³ó¿ka, usiad³ i nastawi³ intensywnoœæ flesza na

17. Towarzyszy³ temu lekki stuk, którego nie by³oby w zwyk³ym aparacie.

Wzi¹³ aparat w lew¹ rêkê, obróci³ przegub i spojrza³ na zegarek. Czeka³

w tej pozycji przez czterdzieœci sekund, póki na wyœwietlaczu nie pokaza³a

siê godzina 1.00. Praw¹ rêk¹ wykona³ trzykrotnie czynnoœæ przesuwania klat-

ki. Po dwóch minutach powtórzy³ to samo.

9 – Reporter

background image

130

Sto piêædziesi¹t kilometrów na po³udnie, w bunkrze na Wzgórzach Go-

lan, ³¹cznoœciowiec Mosadu zdj¹³ z uszu s³uchawki i zatelefonowa³ do cen-

trali.

Dziesiêæ minut póŸniej, mimo nocnej godziny, Daktyl Jeden zosta³ obu-

dzony w swej willi w Limassol natrêtnym brzêczykiem zielonego telefonu

stoj¹cego przy ³ó¿ku. Walter po omacku siêgn¹³ do nocnej lampki, zapali³ j¹

i z trudem usiad³. Zawsze spa³ nago i gdyby w sypialni znajdowa³ siê w tej

chwili jakiœ ukryty obserwator, zapewne wybuchn¹³by œmiechem na widok

ró¿owiutkiej masy miêsa fa³dami sp³ywaj¹cej na poœciel. Walter rzuci³ okiem

na przepiêkny zegar na œcianie i mrukn¹³ coœ niechêtnie. Uœmiechn¹³ siê

jednak, gdy dy¿urny agent centrali DAKTYL zawiadomi³ go, ¿e Daktyl Nie-

bieski po raz pierwszy nawi¹za³ ³¹cznoœæ radiow¹.

Walter od³o¿y³ s³uchawkê, zgasi³ œwiat³o, wsun¹³ siê pod poœciel i usi³o-

wa³ powróciæ do snu, w którym siedzia³ przy wspaniale zastawionym stole

w otoczeniu legionu ponêtnych kobiet.

W tym samym czasie w Bejrucie Munger mia³ koszmarny sen – ten sam,

który go drêczy³ od dziewiêciu lat.

Zwiniêcie anteny i schowanie radiostacji ukrytej w Hasselbladzie zajê³o

mu minutê. Podró¿, spotkania w barze i zagospodarowanie ciemni tak go

wyczerpa³y, ¿e zasn¹³ prawie natychmiast. Zamykaj¹c okno nie œci¹gn¹³ za-

s³ony i ksiê¿yc ³agodnie oœwietla³ sypialniê. Podobnie jak Walter, sypia³ nago,

przykryty tylko przeœcierad³em do pasa. Ukryty obserwator mia³by jednak

zupe³nie inny widok ni¿ w sypialni Waltera. Munger mia³ tors wysportowa-

ny i opalony cypryjskim s³oñcem. Na tym tle wyraŸnie widaæ by³o bliznê na

lewym ramieniu. By³ to œlad po Ÿle zszytej ranie – prezencie od ¿o³nierza

Wietkongu, który nie okaza³ nale¿ytego szacunku s³awnemu fotoreportero-

wi.

Najpierw le¿a³ na plecach z g³ow¹ spoczywaj¹c¹ wysoko na dwóch po-

duszkach. Nie rusza³ siê. Po kilku minutach pojawi³y siê drgawki w nogach

i mechaniczne zaciskanie palców. Zacz¹³ oddychaæ ciê¿ej, na czo³o wyst¹pi-

³y krople potu.

Trwa³o to z dziesiêæ sekund – potem otworzy³ oczy, z gard³a wydoby³

mu siê g³uchy jêk. Usiad³, otar³ pot z czo³a i d³oñmi zas³oni³ oczy. Zacz¹³

dygotaæ, oddychaj¹c spazmatycznie.

Powoli siê uspokaja³, oddech stawa³ siê normalniejszy. Opuœci³ d³onie

i spojrza³ w jasny kwadrat okna. Jego twarz wyra¿a³a krañcow¹ rozpacz.

Ostatni raz ten koszmar nawiedzi³ go przed czterema miesi¹cami. Przez

minione parênaœcie tygodni modli³ siê do wszystkich mo¿liwych bogów, aby

sta³o siê to po raz ostatni. W miarê up³ywu czasu zacz¹³ coraz bardziej wierzyæ,

background image

131

¿e diab³a z jego cia³a ostatecznie wygna³y egzorcyzmy. Teraz musia³ po¿e-

gnaæ siê z t¹ nadziej¹.

Stoczy³ siê z ³ó¿ka, zataczaj¹c dobrn¹³ do okna i otworzy³ je szeroko. Do

sypialni natychmiast wdar³a siê fala gor¹cego powietrza, nios¹c odg³osy

miasta. Wyjrza³ na ulicê. Jecha³ ni¹ tylko jeden pojazd: d¿ip libañskiej ar-

mii, która wprowadzi³a ostatnio godzinê policyjn¹.

Przez piêæ strasznych sekund Munger myœla³ o samobójstwie, które by

go wyzwoli³o. Widzia³ oczami wyobraŸni siebie spadaj¹cego na chodnik przed

hotelem. Poderwa³ siê nagle, poszed³ do ³azienki i puœci³ zimny prysznic na

g³owê.

Koszmar zawsze by³ ten sam. Zaczyna³ siê od orientalnej twarzy, o wy-

datnych koœciach policzkowych. By³a to twarz dziewczyny. Gdyby nie oczy,

by³aby piêkna. Ale oczy by³y antytez¹ piêkna, chocia¿ dziêki lekko skoœne-

mu kszta³towi powinny za takie uchodziæ. By³y w nich: ból, krañcowa roz-

pacz i najwy¿sza pogarda, wszystko razem. Ból i rozpacz rozprzestrzenia³y

siê do wewn¹trz, pogarda by³a wymierzona w niego – w Mungera. Obejmo-

wa³a go, niczym œwiat³o reflektora.

Gdziekolwiek spojrza³, widzia³ te oczy. Nie móg³ siê ich pozbyæ, nie

pomaga³o zaciskanie powiek. W sennym koszmarze bieg³, próbowa³ uciec,

ale oczy by³y wszechobecne, wype³nia³y jego w³asne oczy, zespala³y siê z ni-

mi, zagl¹da³y mu w duszê.

Wy³¹czy³ prysznic i przeszed³ do saloniku. Wiedzia³, ¿e nie ma mowy

o œnie. Gdzieœ w nim tkwi³y te oczy, czyha³y tylko na okazjê, by wype³zn¹æ.

Nape³ni³ szklankê lodem i zala³ wódk¹ Stolicznaja. Usiad³ i zacz¹³ rozmy-

œlaæ o rzeczywistoœci. Dla Mungera rzeczywistoœci¹ by³y wydarzenia. To, co

siê ju¿ sta³o, a nie to, co mog³o by³o staæ siê w przesz³oœci lub na co ludzie

czekaj¹, ¿e siê stanie. Rzeczywistoœci¹ by³ Walter Blum. Myœli Mungera

powêdrowa³y do owego dnia przed czterema miesi¹cami, kiedy wszed³ do

siedziby Walen Trading. Sk³oni³ go do tego nocny koszmar. Koszmar w po-

³¹czeniu z mglistymi wspomnieniami kobiety o radosnym spojrzeniu – ko-

biety, która przemknê³a przez jego m³ode ¿ycie. Wnosi³a œwiat³o swoj¹ obec-

noœci¹, zostawi³a mrok po odejœciu. To by³o brutalne ze strony Waltera Bluma

– wykorzystywaæ wspomnienie matki. By³a to brutalnoœæ ³omu, który wy-

wa¿y³ wieko i wyzwoli³ d³ugo skrywane uczucia. Dzieñ po dniu Munger

usi³owa³ potem zatrzasn¹æ wieko i byæ mo¿e powiod³oby mu siê, gdyby nie

wróci³ koszmar we œnie i pozbawi³ go psychicznej odpornoœci. Pozosta³a mu

jednak pewna szansa: zaj¹æ siê czymœ, co mo¿e wyzwoli go w inny sposób

lub pozwoli przynajmniej zapomnieæ.

Wiarê w to wzmocni³y nastêpne tygodnie. Nie mia³ czasu na ponure myœli.

Ju¿ po kilku dniach zosta³ wys³any do centrum szkoleniowego Mosadu pod

Tel Awiwem i przez nastêpne dziesiêæ tygodni wch³ania³ techniki dzia³alnoœci

background image

132

operacyjnej. By³ zdumiony zmianami, jakie zasz³y przez lata jego izolacji od

œwiata. Jeden z instruktorów powiedzia³, ¿e w ci¹gu dekady technologia

tworzona na u¿ytek astronautów powróci³a z kosmosu na ziemiê. Nauczyli

go obs³ugiwaæ nadajniki radiowe ukryte wewn¹trz aparatu fotograficznego,

zobaczy³ bomby mieszcz¹ce siê w rolce filmu i zak³ada³ urz¹dzenia pods³u-

chowe wielkoœci guzika od koszuli.

Misza Wigoda zapozna³ go z najnowszymi technikami fotografowania

i duplikowania zdjêæ. Pokaza³ te¿ najnowsze teleobiektywy, które pozwala-

j¹ odczytaæ numer rejestracyjny samochodu z odleg³oœci pó³tora kilometra.

Wiele z tych urz¹dzeñ wci¹¿ nie by³o dostêpnych na rynku, ale specjaliœci

Mosadu „opakowywali” je w firmowe obudowy; obiektywy Mungera mog-

³y przejœæ ka¿d¹ inspekcjê z wyj¹tkiem fabrycznej u Nikona.

Przez te dziesiêæ tygodni pobiera³ nauki od mistrzów szpiegowskiego

zawodu. Z kolei i on potrafi³ zadziwiæ niektórych instruktorów: ekspert od

walki wrêcz szybko uzna³, ¿e ju¿ niewiele mo¿e go nauczyæ. Techniki judo,

karate i inne nie zmieni³y siê przez dziewiêæ lat.

Munger pokaza³ te¿, ¿e ma wrodzony talent œledzenia ludzi, nie bêd¹c

„wyczuwalnym”, potrafi natomiast sam „wyczuæ”, gdy ktoœ idzie jego tropem.

„David Munger jest psychicznie i fizycznie predystynowany do pracy

agenta terenowego”, napisa³ w swoim raporcie na zakoñczenie kursu szef

grupy instruktorów.

Walter Blum, który pochylony nad genera³em Hoftim odczyta³ te s³owa,

uœmiechn¹³ siê do siebie.

Pierwsza powierzona Mungerowi misja by³a prosta: ma powróciæ do fo-

toreporterskiej pracy i zdobyæ pozycjê najlepszego reportera wojennego na

Bliskim Wschodzie. Kazano mu nawi¹zaæ poprzednio zerwane kontakty, by

uzyskuj¹c rozg³os, u³atwi³ sobie poruszanie siê w pañstwach ca³ego regionu.

Co najmniej przez rok nikt nie bêdzie niczego wiêcej od niego ¿¹da³. Przez

ten rok siatka Mosadu we Francji nie zaprzestanie akcji przeciwko reaktoro-

wi i ludziom z nim zwi¹zanym. Munger tylko wtedy bêdzie w³¹czony do

akcji, jeœli reaktor zostanie wys³any do Iraku. Ale, na wszelki wypadek, musi

mieæ pozycjê, która umo¿liwi mu dowolne odwiedzanie i opuszczanie Iraku.

Okres szkolenia rozbudzi³ w Mungerze œwiadomoœæ przynale¿noœci do

narodu ¿ydowskiego. Dotychczas jej nie mia³. Nie uwa¿a³ siê za ¯yda, nie

myœla³ tymi kategoriami, choæ wiedzia³, ¿e judaizm uznaje matkê za pro-

bierz dziedzictwa wiary. Jednak¿e do chwili swego intelektualnego nawró-

cenia matka nie praktykowa³a ani nie przekazywa³a mu ¿ydowskich tradycji.

Nie zna³ ¿ydowskich obrz¹dków i obyczajów, nigdy w nich nie uczestniczy³.

W ¿yciu nie by³ w synagodze.

Podczas miesiêcy spêdzonych w Izraelu traktowano go jak ¯yda. Instruk-

torów nie obchodzi³a jego ignorancja religijna. By³ ¯ydem i to im ca³kiem

background image

133

wystarczy³o. Z pocz¹tku myœla³, ¿e otrzymali specjalne instrukcje co do jego

osoby, i ¿e ich zachowanie jest ³agodn¹ odmian¹ prania mózgu. Wkrótce

porzuci³ podejrzenia. Instruktorzy zachowywali siê naturalnie. Zak³adali, ¿e

pracê, jak¹ bêdzie mia³ wykonywaæ i zwi¹zane z ni¹ ryzyko, mo¿e podj¹æ

tylko ¯yd – wy³¹cznie cz³owiek motywowany mi³oœci¹ do Izraela i narodu

¿ydowskiego. Zacz¹³ akceptowaæ ich stosunek do siebie i motywacjê. I sam

zacz¹³ myœleæ o sobie jako o ¯ydzie. Nie potrafi³ natomiast i nie chcia³ ak-

ceptowaæ religijnej otoczki. Ale w centrum szkolenia odrzuca³o j¹ tak¿e wielu

innych. Munger dostrzega³ wy³¹cznie rasê, gatunek ludzi, z którymi móg³

siê uto¿samiaæ.

Ostatniego dnia pobytu w Izraelu odwiedzi³ grób matki. Wczesnym po-

rankiem cmentarz by³ pusty. Na grobie, jednym z tysiêcy, le¿a³y kwiaty. Cho-

cia¿ i na wielu innych je zauwa¿y³, wra¿enie pozosta³o wielkie. Mo¿e jesz-

cze wiêksze, ni¿ gdyby to by³y jedyne kwiaty. Pamiêtaj¹! J¹ i innych jej

podobnych. W lekkim deszczyku sta³ nad grobem przez godzinê. W g³owie

mia³ burzê myœli, ale kiedy odchodzi³, wiedzia³ jedno: podobnie jak matka,

podj¹³ decyzjê.

Gdy teraz siedzia³ w luksusowym apartamencie, z zimn¹ szklank¹ w d³o-

ni, pomyœla³, ¿e jak na ironiê jego decyzja mo¿e byæ unicestwiona przez parê

skoœnych oczu.

Zdawa³ sobie sprawê z niebezpieczeñstwa. Zna³ cieniutk¹ liniê oddzie-

laj¹c¹ normalnoœæ od szaleñstwa. Przez te piêæ sekund patrzenia z okna na

ulicê, linia zaczê³a siê rozmywaæ.

Wsta³ i zacz¹³ przegl¹daæ sprzêt fotograficzny na najbli¿szym stole. Bez

specjalnego celu. Chcia³ po prostu czymœ siê zaj¹æ. Sprawdzi³ aparat i po-

uk³ada³ pude³ka z filmami wed³ug ich czu³oœci.

I wtedy w³aœnie spostrzeg³ kasetê z naœwietlonym filmem. Zdziwi³ siê,

gdy¿ nie przypomina³ sobie, by ostatnio cokolwiek fotografowa³. Zacz¹³ szu-

kaæ w pamiêci. Oczywiœcie! Przed czterema miesi¹cami robi³ zdjêcia w domu

Ruth Paget! Ten poranek! I to podniecenie, gdy po raz pierwszy po tylu latach

trzyma³ w rêku aparat. Zosta³ pó³ godziny i fotografowa³ Ruth oraz bawi¹ce

siê w ogrodzie dzieci. Prosi³a, by przys³a³ jej odbitki, ale od chwili przekrocze-

nia progu biura Waltera Bluma by³ zawsze zajêty, nie mia³ dos³ownie chwili

czasu. Trzyma³ teraz w palcach opakowanie po filmie i przypomnia³ sobie ³zy

w jej oczach, gdy po raz pierwszy od dziesiêciu lat wzi¹³ do r¹k aparat fotogra-

ficzny. Jaka by³a piêkna i jaka wydawa³a siê nieodporna na ¿ycie. Zauwa¿y³

jeszcze coœ w jej spojrzeniu, ale nie potrafi³ tego zdefiniowaæ.

Powodowany impulsem poszed³ z filmem do ciemni. Postanowi³ go od

razu wywo³aæ. Pozwoli mu to przetrwaæ nocne godziny.

Pracowa³ mechanicznie, palce szybko przypomina³y sobie tysi¹ce jak¿e

czêsto wykonywanych w przesz³oœci ruchów. Po prze³adowaniu taœmy do

background image

134

bêbna, nape³ni³ go przygotowanym wywo³ywaczem. Nie potrzebowa³ sto-

pera – w myœlach odlicza³ sekundy. Wyla³ wywo³ywacz, zastêpuj¹c go de-

stylowan¹ wod¹. Dobrze wyk¹pa³ taœmê, lekko potrz¹saj¹c bêbnem, wyla³

wodê i wla³ utrwalacz. Przypomnia³y mu siê setki pokoi hotelowych, w któ-

rych wykonywa³ te same czynnoœci. Zawsze go to fascynowa³o: oczekiwa-

nie z niecierpliwoœci¹ rezultatu i sprawdzenie, czy oko i obiektyw dostrze-

g³y ten sam obraz. Tym razem jednak zupe³nie nie pamiêta³ obrazów

rejestrowanych wówczas przez oko. Op³uka³ dok³adnie utrwalony film

i umieœci³ go na sk³adanej suszarce. Na piêtnaœcie minut przeszed³ do salo-

niku.

Gdy wróci³, film by³ ju¿ suchy. Dwanaœcie klatek, krótka rolka. Trzy

zdjêcia samej Ruth, trzy Ruth z którymœ z dzieci i szeœæ samych dzieci.

Wszystkie zdjêcia by³y dobrze naœwietlone i dobrze wywo³ane. W³o¿y³ ne-

gatyw do kopioramy i naœwietli³ papier, korzystaj¹c z lampy powiêkszalnika

jako Ÿród³a œwiat³a. Po dziesiêciu minutach mia³ ju¿ gotowe stykówki. By³o

w nich coœ, czego nie potrafi³ zg³êbiæ i zacz¹³ przebiegaæ myœlami poszcze-

gólne fazy, od momentu rozpoczêcia zdjêæ. Wszystko wydawa³o siê w po-

rz¹dku, równie¿ technicznie fotografie by³y bardzo dobre, mia³y doskona³e

kontrasty i pe³n¹ wyrazistoœæ. A jednak by³y jakieœ inne. Pocz¹tkowo my-

œla³, ¿e to zmêczenie i stan umys³u os³abia postrzeganie. Wzi¹³ szk³o po-

wiêkszaj¹ce i przez wiele minut bada³ skrupulatnie ka¿d¹ odbitkê. Potem

wyprostowa³ siê i spojrza³ w ³azienkowe lustro, jakby od w³asnego odbicia

domaga³ siê odpowiedzi na drêcz¹c¹ zagadkê. Wróci³ do saloniku i wypi³

jeszcze jedn¹ wódkê z lodem, patrz¹c przez okno na czêœciowo oœwietlone

miasto. Po dziesiêciu minutach podj¹³ decyzjê, wróci³ do ciemni i zacz¹³

robiæ powiêkszenia.

O pi¹tej rano wpatrywa³ siê w rz¹dek powiêkszeñ 12x25 podczepionych

do sznurka przeci¹gniêtego nad wann¹. Pierwsze szeœæ przedstawia³o ba-

wi¹ce siê dzieci. Nie upozowane, naturalne. Pamiêta³, ¿e sta³ na tarasie i pa-

trzy³, jak dzieciaki ha³asuj¹ przy zgrabianiu szyszek. Po paru minutach prze-

sta³y interesowaæ siê zarówno nim, jak i aparatem. Nie jakaœ nadzwyczajnoœæ

zdjêæ przykuwa³a uwagê Mungera, ale to, ¿e klisza tak dobrze utrwali³a bez-

trosk¹ radoœæ maluchów, ¿e ich pe³ne szczêœcia podniecenie a¿ emanowa³o

z odbitek. By³y to fotografie, jakich jeszcze nigdy w ¿yciu nie zrobi³. Na-

stêpne trzy pokazywa³y Ruth pochylon¹ w rozmowie z ch³opczykiem. Mun-

ger przypomina³ sobie nawet jego imiê: Stavros. Trzyma³a obie jego d³onie

w swoich d³oniach. Na pierwszym zdjêciu ch³opiec mia³ wzrok opuszczony

do ziemi, twarz pe³n¹ smutku. Na drugim na jego wargach zacz¹³ wykwitaæ

uœmiech. Na trzecim uœmiech obj¹³ ju¿ ca³¹ twarz. Ch³opiec przeby³ drogê

background image

135

od smutku do radoœci. Po raz pierwszy w swojej karierze fotoreportera Mun-

ger utrwali³ sekwencjê, która nie koñczy³a siê œmierci¹.

Wreszcie przeniós³ wzrok na ostatnie trzy zdjêcia. Robi¹c odbitki za³o-

¿y³ maski, tak ¿e na powiêkszeniach mia³ tylko twarz. By³y to portrety piêk-

nej kobiety. I zawiera³y coœ jeszcze. Kiedy robi³ te zdjêcia, zajrza³o s³oñce

przez okno i wydoby³o cienie na jej twarzy, uwypukli³o policzki, musnê³o

czo³o i podbródek, odbi³o siê od czarnych w³osów. Kompozycja œwiat³ocie-

ni by³a doskona³a. Ale piêkna dodawa³ jeszcze wyzieraj¹cy z jej oczu wyraz

wspó³czucia. Na dwóch portretach s³oñce otar³o siê o b³yszcz¹ce w oczach

³zy, ale nie wydoby³o smutku, lecz podkreœli³o g³êbiê wspó³czucia.

Munger d³ugo wpatrywa³ siê w trzy powiêkszenia, zw³aszcza w ostatnie.

Wreszcie to jedno odczepi³ i powróci³ do powiêkszalnika.

Gdy wyszed³ z ciemni, salonik zalewa³o wschodz¹ce s³oñce. Przysun¹³

do okna krzes³o, usiad³ i wystawi³ odbitkê na promienie s³oñca. Tylko oczy!

Oczy Ruth Paget. Poni¿ej jedna ³za. By³o to maksymalne powiêkszenie, bar-

dzo ziarniste, ale mo¿e to w³aœnie pozwoli³o wydobyæ ca³e piêkno.

Munger trzyma³ zdjêcie na odleg³oœæ wyci¹gniêtej rêki i wpatrywa³ siê

intensywnie w te oczy. I nadal dostrzega³ w nich g³êbokie wspó³czucie. Mocno

zacisn¹³ powieki. Moc¹ wyobraŸni przywo³a³ tamte oczy. Nigdy nie mia³

z tym trudnoœci, przez ca³y czas tkwi³ mu w g³owie obraz tamtych oriental-

nych oczu. Zobaczy³… poczu³ ból i rozpacz, a przede wszystkim pogardê.

Trzyma³ powieki zaciœniête, pozwalaj¹c wezbraæ fali bólu i lêku, a kiedy

serce zaczê³o mu biæ mocno, otworzy³ oczy, i dostrzeg³ wspó³czucie w spoj-

rzeniu Ruth Paget.

Kilka razy powtarza³ to samo i za ka¿dym razem zwyciê¿a³o wspó³czu-

cie. Zaniós³ powiêkszenie oczu do sypialni i postawi³ na stoliku ko³o ³ó¿-

ka. Zadzwoni³ do recepcji i zapowiedzia³, by nikogo nie ³¹czono. Wróci³

do okna, zaci¹gn¹³ zas³ony i po³o¿y³ siê do ³ó¿ka. Siêgaj¹c do lampki noc-

nej, spojrza³ na powiêkszenie. Patrzy³ d³ugo, wreszcie zgasi³ œwiat³o i opad³

na poduszki.

Spa³ przez dwadzieœcia cztery godziny i nie mêczy³y go ju¿ ¿adne zmory.

11

B

y³ pocz¹tek lata, kiedy Walter ponownie uda³ siê do Platres. Mia³ humor

znacznie lepszy ni¿ poprzednim razem. Siedzia³ obok Spiro i rozmawiali na

temat rodziny starego Greka, sytuacji politycznej na Cyprze oraz bezradno-

œci ONZ w rozwi¹zywaniu cypryjskiego problemu.

background image

136

Gdy wóz znalaz³ siê u podnó¿a gór Trodos, Spiro zamilk³, poœwiêcaj¹c ca³¹

uwagê prowadzeniu krêt¹ i w¹sk¹ drog¹. Natomiast myœli Waltera poszybowa³y

do Pary¿a, sk¹d w³aœnie wróci³ i gdzie z Efimem Zimmermanem planowa³ ostat-

ni¹ seriê akcji mog¹cych zapobiec wys³aniu do Iraku reaktora Tammuz I.

Zdecydowano, ¿e egipski atomista Yahia el Mashad zostanie zamordo-

wany podczas swej nastêpnej wizyty we Francji. Ekipa Mosadu ju¿ czeka³a

w Pary¿u. Inna ekipa szykowa³a siê do umieszczenia bomb w zak³adach w La

Seyne-sur-Mer. Obaj agenci Mosadu zatrudnieni w tych zak³adach donieœli,

¿e budowa reaktora wyprzedzi³a nieco harmonogram. Optymalnym czasem

na akcjê bombow¹ musia³aby wiêc byæ wczesna jesieñ.

Walter nie mia³ w¹tpliwoœci, ¿e pod sprawnym kierownictwem Zimmer-

rnana obie akcje siê powiod¹. Nie mia³ równie¿ w¹tpliwoœci, ¿e ich sukces

bêdzie sukcesem po³owicznym, który opóŸni dokoñczenie i wys³anie reak-

tora o kilka miesiêcy, w najlepszym wypadku o rok. Przypomnia³ sobie ostat-

ni¹ kolacjê z Zimmermanem. Zimmerman mówi³, a Walter jad³ i bardzo

uwa¿nie s³ucha³, gdy¿ ¿ywi³ szacunek dla wiedzy Zimmermana na temat nie

tylko Francji, ale i œwiata.

Zimmerman uwa¿a³, ¿e w celu ca³kowitego wyeliminowania z gry fran-

cuskiego reaktora, Izrael bêdzie musia³ podj¹æ „defensywne” kroki wojsko-

we. Oznacza³o to akcjê komandosów lub przeprowadzenie nalotu bombo-

wego. Oczywiœcie, ¿adnej z tych akcji nie mo¿na przeprowadziæ na terytorium

Francji, a wiêc dopiero po zainstalowaniu reaktora w Iraku. Walter wiedzia³,

¿e podobnie myœl¹ genera³ Hofti i izraelscy szefowie sztabów.

Zimmerman k³ad³ wielki nacisk na potrzebê wiarygodnych informacji

z Iraku i na posiadanie tam najwy¿szej klasy agentów, zdolnych wysoko

dotrzeæ. Czy mia³by to byæ rajd komandosów, czy nalot, planiœci bêd¹ po-

trzebowali dok³adnych informacji z miejsca zainstalowania reaktora. Cho-

dzi tu przede wszystkim o wyznaczon¹ datê rozruchu, po którym reaktor

stanie siê radioaktywny. Zniszczenie instalacji musia³oby nast¹piæ przed t¹

dat¹. El-Tuwaitha znajdowa³a siê zaledwie osiemnaœcie kilometrów od œród-

mieœcia Bagdadu i gdyby to trzyipó³milionowe miasto zosta³o ska¿one ra-

dioaktywnym opadem, Izrael zosta³by powszechnie potêpiony.

W miesi¹cach, jakie pozosta³y do przeprowadzenia akcji, siatka DAK-

TYL bêdzie odgrywa³a decyduj¹c¹ rolê. Po wizycie Sadata w Izraelu pod

koniec 1977 roku rozpoczê³a siê nowa era. Pokój z Egiptem musi byæ i bê-

dzie zawarty. Trzeba jednak uœwiadomiæ sobie, ¿e ten pokój zwiêkszy nie-

chêæ innych pañstw arabskich. Saddam Husajn w Iraku dostrze¿e to jako

szansê na zdobycie pozycji przywódcy œwiata arabskiego. Wykorzysta oka-

zjê do podjêcia zdecydowanych kroków wobec Izraela. Jego autorytet mo¿e

nies³ychanie wzmocniæ posiadanie broni nuklearnej. Wraz z t¹ broni¹ wzro-

s³yby jego ambicje, co jest nie do zaakceptowania przez Izrael.

background image

137

Walter s³ucha³ z uwag¹, a kiedy Zimmerman przesta³ mówiæ, on zaœ skoñ-

czy³ jedzenie, wspomnia³ o Mungerze. Munger by³ w terenie dopiero trzy mie-

si¹ce, a ju¿ ca³kowicie odzyska³ dawn¹ pozycjê. Jak szalony rzuci³ siê w wir

pracy, od¿y³y w nim dawne pasje i talenty. W³aœnie w bie¿¹cym tygodniu „Pa-

ris Match” opublikowa³ jego wstrz¹saj¹cy reporta¿ z walk w po³udniowym

Libanie. Przed trzema tygodniami „Time” i „Newsweek” wykorzysta³y jego

zdjêcia do zilustrowania artyku³u dotycz¹cego sytuacji w po³udniowym Je-

menie. Munger by³ jedynym zachodnim fotoreporterem, któremu od ponad

roku uda³o siê dostaæ do tego kraju. Walter nie mia³ pojêcia, jak Munger to

za³atwi³ i wiedzia³, ¿e Misza Wigoda, który „prowadzi³” Mungera z bazy

w Bejrucie, te¿ nie by³ œwiadomy jego metod. W ostatnim raporcie do Wal-

tera Wigoda pisa³ z zachwytem, ¿e dla Mungera przekroczenie zamkniêtej

granicy jest równie ³atwe, jak dla innych przejœcie na drug¹ stronê ulicy.

W najbli¿szych dniach Munger wybiera³ siê do Iranu, sk¹d mia³ przedostaæ

siê do kontrolowanego przez Kurdów terytorium Iraku. To mo¿e bardzo przy-

daæ siê w przysz³oœci, pisa³ Wigoda.

Walter mówi³ z takim entuzjazmem o swoim nowym agencie, ¿e i Zim-

merman da³ siê nim zaraziæ. Pamiêta³ liczne przypadki, kiedy instynkt Wal-

tera w doborze ludzi okazywa³ siê niezawodny. Niemniej poczu³ siê w obo-

wi¹zku zadania paru pytañ, na przyk³ad: jak¹ siatkê buduje Munger?

Walter musia³ przyznaæ, ¿e nie buduje ¿adnej, ¿e postawi³ warunek, i¿

bêdzie pracowa³ sam, nie polegaj¹c na nikim. Le¿a³o to w jego naturze i tak

ju¿ musi zostaæ. Nie podoba³ mu siê nawet dozór ze strony Wigody. Osobi-

œcie bardzo lubi³ Miszê, ale podczas krótkich wizyt na Cyprze wola³by sk³a-

daæ raporty bezpoœrednio Walterowi.

Jednak¿e w tej sprawie Walter by³ nieustêpliwy. Wigoda jest doœwiadczo-

nym agentem i mog¹ powstaæ sytuacje, kiedy jego pomoc oka¿e siê bezcenna.

Zimmerman wyrazi³ obawê, ¿e ca³y wysi³ek DAKTYLA w Iraku ograni-

czy siê w istocie do jednego cz³owieka. To zbyt ma³o, bez wzglêdu na to, jak

dobry jest ten cz³owiek. Walter z rezygnacj¹ roz³o¿y³ rêce. To wszystko, co

w tej chwili mo¿na zrobiæ. Centrala Mosadu bêdzie usi³owa³a przerzuciæ do

Iraku ekipê wspieraj¹c¹ i ulokowaæ j¹ w Bagdadzie. W najlepszym jednak

wypadku bêdzie to „chwilówka” z³o¿ona z agentów pozuj¹cych na biznes-

menów. Tym samym czas ich pobytu bêdzie bardzo ograniczony. Mosad

postara siê, aby po jednych pojawili siê nastêpni, tak aby przez ca³y czas

mieæ tam paru swoich ludzi.

Gdy wznosili siê coraz wy¿ej miêdzy górskie szczyty, Walter obserwo-

wa³ soczyst¹ zieleñ, myœl¹c, ¿e sytuacja wcale nie jest taka œwietna. W isto-

cie bêdzie musia³ polegaæ na jednym cz³owieku i choæ ten cz³owiek mia³

wiele cech nadzwyczajnych, mia³ te¿ i powa¿n¹ skazê. Walter cierpia³ nad

tym, ¿e nie potrafi zg³êbiæ powodów dziewiêcioletniej dobrowolnej ucieczki

background image

138

Mungera od œwiata. By³a to szara strefa i dopóki jej nie rozjaœni, w¹tpliwo-

œci pozostan¹.

Pomyœla³ o Ruth. Ona mog³a pomóc w wyjaœnieniu tajemnicy. Walter

nie rozumia³ ludzi tak prostolinijnych, ¿e odmawiali pokrêtnego dzia³ania

nawet w zbo¿nym celu, a przecie¿ cel uœwiêca œrodki. Ruth postawi³a spra-

wê jasno: nie bêdzie uczestniczyæ w machinacjach Waltera.

Blum ostatecznie doszed³ do wniosku, ¿e nawet gdyby spróbowa³a, to by

siê jej nie uda³o. Na tylnym siedzeniu mercedesa le¿a³o pud³o z wyszywan¹

cekinami wieczorow¹ sukni¹, któr¹ kupi³ dla niej w Pary¿u. Mia³ nadziejê,

¿e Ruth w³o¿y j¹ na dzisiejsz¹ kolacjê. Odczuwa³ te¿ pewien niepokój, gdy¿

wiedzia³, ¿e przed tygodniem odwiedzi³ j¹ Gideon Galili. Walter nie mia³

z³udzeñ, ¿e nigdy nie zdobêdzie wiêcej ni¿ sympatiê Ruth, ale odczuwa³ ¿al,

¿e ktoœ inny mo¿e posi¹œæ wiêcej.

Z³y nastrój rozwia³ siê, gdy wszed³ do willi z pud³em pod pach¹. Ruth

us³ysza³a samochód i szybko wbieg³a do domu od strony ogrodu. Zobaczy³

j¹ we framudze. Mia³a na sobie cienk¹ bawe³nian¹ sukienkê i padaj¹ce z ty³u

s³oñce obramowa³o jej sylwetkê z³otym kadrem. Na widok Waltera jej twarz

rozjaœni³a siê wyrazem tak autentycznego zadowolenia, ¿e Walter poczu³

wzruszenie. Przesz³a szybkim krokiem przez salon, pochyli³a siê nad pu-

d³em i wydatnym brzuchem goœcia, i uca³owa³a Bluma w oba policzki.

– Czy to prezent dla mnie? – spyta³a.

Skin¹³ g³ow¹ i poda³ jej pud³o, nagle zawstydzony jak ma³y ch³opak.

Zanios³a je do sto³u, rozwi¹za³a wst¹¿ki i unios³a wieko. Zamar³a wpatrzona

w lœni¹c¹ materiê – g³adki jedwab wyszywany przepiêknie cekinami. Ostro¿nie

wyjê³a sukniê z pud³a i, trzymaj¹c wysoko na odleg³oœæ r¹k, wpatrywa³a siê

w ni¹ z otwartymi ustami. Potem przy³o¿y³a do cia³a i obróci³a siê do Waltera.

– Jest przepiêkna – wyszepta³a. – Nie powinieneœ by³, Walterze…

Nim zdo³a³ cokolwiek odpowiedzieæ, uœmiechnê³a siê figlarnie i doda³a:

– Ja tylko tak z grzecznoœci powiedzia³am. Oczywiœcie, ¿e powinieneœ

by³. Wspania³a! Od lat nie mia³am na sobie niczego podobnego. Kolacja

w Forest Peak?

Skin¹³ g³ow¹. Czu³ siê jak uczniak. Ruth posz³a w kierunku sypialni.

– Tylko j¹ powieszê i zaraz zrobiê ci drinka. Rozgoœæ siê.

Walter, niezmiernie z siebie zadowolony, poszed³ w g³¹b salonu. Zamie-

rza³ w³aœnie usi¹œæ, kiedy zobaczy³ oprawione czarno-bia³e fotografie. Nie

spuszczaj¹c z nich oczu, podszed³ bli¿ej. Dwie, bardzo ziarniste, przedsta-

wia³y twarz Ruth, trzecia Ruth z ch³opcem. Oczy ch³opca by³y zwrócone na

Ruth, a jego twarz wyra¿a³a radoœæ i zaufanie. Walter sta³ zafascynowany,

nie mog¹c oderwaæ wzroku.

– Zdjêcia Mungera – odezwa³a siê zza jego pleców Ruth.

– Mungera? – Obróci³ siê zaskoczony.

background image

139

Ruth trzyma³a kube³ek z lodem, z którego stercza³a szyjka otwartej bu-

telki wina. Potwierdzi³a skinieniem g³owy, zanios³a kube³ek na stó³ i wyjê³a

z kredensu dwa kieliszki. Walter powróci³ do kontemplacji zdjêæ.

– Niewiarygodne… Munger… P³aka³aœ.

– Tak. I sama nie wiem, dlaczego.

Przynios³a mu kieliszek wina i stanê³a obok, spogl¹daj¹c na ostatni¹ fo-

tografiê, na której obiektyw utrwali³ sp³ywaj¹c¹ ³zê.

– On nigdy niczego podobnego nie fotografowa³ – mrukn¹³ Walter. –

Gdybym ciê nie zna³, to powiedzia³bym, ¿e k³amiesz… to antyteza tego, co

robi Munger.

Ruth z pude³ka na pó³ce wyjê³a pozosta³e zdjêcia Mungera.

Walter roz³o¿y³ je na stole.

– Wspania³e. Widaæ w nich duszê…

– To samo powiedzia³ Gideon – odpar³a.

– Gideon?

– Tak. By³ tu w zesz³ym tygodniu… – Umilk³a na chwilê i potem doda³a:

– Pobieramy siê…

– Kiedy?

– Na pocz¹tku przysz³ego roku. – Nie zauwa¿y³a ¿adnej zmiany w wyra-

zie twarzy Waltera, ale wyczu³a, ¿e jest zawiedziony.

– Dosz³aœ wiêc do wniosku, ¿e go kochasz?

– Dosz³am do wniosku, ¿e nie wiem, co to mi³oœæ. – Wzruszy³a ramiona-

mi. – Ale wiem, ¿e jego mi³oœæ… ¯e mnie kocha… Nigdy mnie nie zrani.

Nigdy mnie nie ok³amie.

– Czy to wystarczy?

Podesz³a do okna i wyjrza³a na góry. Walter chcia³ jeszcze coœ powie-

dzieæ, coœ wyjaœniæ, ale zabrak³o mu s³ów i tym razem nawet Szekspir nie

poœpieszy³ z pomoc¹. Spojrza³ wiêc raz jeszcze na fotografie i spyta³:

– Czy mogê parê z nich po¿yczyæ? Tylko na kilka dni.

– Oczywiœcie. Munger przys³a³ mi po kilka odbitek. Mo¿esz wzi¹æ komplet.

Wybra³ cztery fotografie.

– Kiedy on wraca? – spyta³a.

Spojrza³ pytaj¹cym wzrokiem.

– Munger. Do zdjêæ do³¹czy³ list. Przeprasza³, ¿e przesy³a zdjêcia tak

póŸno. I powiedzia³, ¿e chcia³by siê ze mn¹ zobaczyæ, kiedy przyleci.

– Teraz jest w pó³nocnym Iraku u Kurdów. Potem ma trochê wolnego

czasu. Powinien siê zjawiæ pod koniec miesi¹ca.

– A jak mu ogólnie idzie?

Walter móg³ siê wreszcie uœmiechn¹æ.

– Doskonale. Jest znowu najlepszy. Najlepszy fotoreporter na œwiecie!

Ucieszy³o j¹, ¿e Walter odzyska³ humor.

background image

140

Kolacja minê³a w dobrym nastroju. Walter opanowa³ rozczarowanie, a po-

za tym doszed³ do wniosku, ¿e w ci¹gu oœmiu miesiêcy wiele mo¿e siê zda-

rzyæ. Ruth promienia³a w nowej sukni, a on k¹pa³ siê w jej blasku.

Tego wieczoru przed pójœciem spaæ, w³o¿y³ cztery fotografie wraz z not-

k¹ do koperty i zaadresowa³ j¹ do profesora Chaima Nardiego.

Po dziesiêciu dniach otrzyma³ zdjêcia z powrotem z krótkim liœcikiem,

który sprawi³ mu wielk¹ przyjemnoœæ.

Nadzwyczajne! Wys³a³em rekomendacjê do dziekana, aby podczas nastêp-

nej pañskiej wizyty nada³ panu doktorat z psychologii. I to wcale nie honorowy.

Misza Wigoda postawi³ sobie kolacjê w Smugglers Inn w dzielnicy Ras.

Dok³adnie tak – postawi³ sobie – poniewa¿ nie nale¿a³ do tych, którzy oszu-

kuj¹ w rozliczeniach i prywatne kolacje zaliczaj¹ jako s³u¿bowe.

Jak to by³o w jego zwyczaju, wybra³ stolik w rogu. Siedzia³ sam, prezen-

tuj¹c doœæ smutny wizerunek niskiego i oty³ego cz³owieka o ³ysinie podob-

nej do mniszej tonsury. Szpiedzy czêsto jadaj¹ samotnie, a poza tym wynika-

j¹ce z tego zawodu ograniczenia w utrzymywaniu stosunków towarzyskich

jeszcze bardziej pog³êbia³a wrodzona nieœmia³oœæ Miszy. Chocia¿ by³ spraw-

nym i kompetentnym agentem, owa nieœmia³oœæ by³a hamulcem, uniemo¿li-

wiaj¹c mu pe³ne rozwiniêcie skrzyde³, dobry szpieg bowiem musi umieæ

zab³ysn¹æ w towarzystwie. Dlatego te¿ w³aœnie Miszy wyznaczano czêsto

zadania polegaj¹ce na samotnym œledzeniu i spe³nianiu roli ³¹cznika.

Tego wieczoru postawi³ sobie kosztown¹ kolacjê, poniewa¿ czu³ siê

wysoce usatysfakcjonowany i bardzo wa¿ny. Obarczenie go funkcj¹ oficera

prowadz¹cego agenta Daktyl Niebieski uwa¿a³ za awans, a poza tym wszyst-

ko sz³o dobrze. Tego popo³udnia odebra³ szczegó³owy raport od Mungera po

jego powrocie z Kurdystanu. Przes³uchanie odby³o siê w mieszkaniu w dziel-

nicy Nabaa. Przykrywk¹ Miszy by³o kierowanie biurem importowo-ekspor-

towym. Mieszkanie znajdowa³o siê w s¹siednim budynku i, podobnie jak

w centrali DAKTYLA w Limassol, ukryte drzwi ³¹czy³y oba budynki – a za-

razem biuro Miszy i mieszkanie. Misza spêdzi³ z Mungerem ponad trzy go-

dziny. Niczego nie nagrywa³, niczego nie notowa³. Obdarzony by³ pamiêci¹

absolutn¹. Siedzia³ bez ruchu z pó³przymkniêtymi oczami, ws³uchuj¹c siê

i kataloguj¹c p³yn¹ce s³owa. Munger odby³ owocn¹ podró¿, rozmawia³ z licz-

nymi przywódcami kurdyjskimi, zarówno w Iranie, jak i w Iraku, i ustali³,

którzy mog¹ okazaæ siê po¿yteczni w przysz³oœci. Przedstawi³ te¿ plan, po-

zwalaj¹cy dostarczyæ do Kurdystanu broñ i amunicjê, by je zmagazynowaæ

na czas nastêpnego kurdyjskiego powstania. W zamian za to Kurdowie irac-

cy udzieliliby Mungerowi wsparcia i potrzebnych informacji. Dysponowali

background image

141

kryjówkami w Bagdadzie i w innych irackich miastach. Munger dok³adnie

opisa³ broñ, jakiej Kurdowie potrzebuj¹, i jak j¹ mo¿na przemyciæ, korzysta-

j¹c z kurdyjskich agentur w Turcji. Wskaza³ te¿ proponowane miejsce sk³a-

dowania.

Plan by³ dobry, Wigoda pogratulowa³ Mungerowi, ¿ycz¹c mi³ego odpo-

czynku, bo nastêpnego ranka Munger odlatywa³ na Cypr.

Misza zobaczy³, ¿e do jego stolika podchodzi George, w³aœciciel restau-

racji, jak zwykle uœmiechniêty, nios¹c menu. Misza jada³ tu raz w miesi¹cu.

Sprawia³o mu przyjemnoœæ, ¿e jest traktowany przez George’a jako sta³y

i powa¿ny klient.

– Zdrowie ci sprzyja, Melim? – spyta³ George, u¿ywaj¹c przybranego

nazwiska Miszy. – I nie czytaj menu, proszê. Mam pyszn¹ polêdwicê z grilla

i bêdzie dla mnie obraz¹, jeœli nie skosztujesz.

Misza skin¹³ g³ow¹, ale George pozosta³ jeszcze parê minut, rozmawia-

j¹c o polityce i o ulicznym festiwalu, który co roku organizowali lokalni

kupcy. Festiwal nosi³ miano Makhoul od nazwy ulicy i by³ to jeden z kupiec-

kich sposobów wypiêcia siê na wojnê domow¹ i pokazania, ¿e ¿ycie toczy

siê normalnie.

Gdy George wreszcie odszed³, Misza rozsiad³ siê wygodnie, zadowolo-

ny z ciep³ej atmosfery miejsca. Na stolikach sta³y kwiaty i artefakty – wiêk-

szoœæ klientów stanowili artyœci i rzemieœlnicy, a George lubi³ otaczaæ siê

ich pracami.

U George’a, jak powszechnie nazywano tê restauracjê, zjawia³o siê wie-

czorami wielu miejscowych dziennikarzy i korespondentów zagranicznych,

gdy¿ by³o to jedno z niewielu w mieœcie miejsc z dobr¹ kuchni¹, poza reno-

mowanymi hotelami, oczywiœcie.

Misza nie zna³ nikogo z nich, ale wiele o wszystkich wiedzia³, gdy¿ Mosad

rutynowo zbiera³ informacje o ludziach zwi¹zanych z mediami. Tego wie-

czoru zainteresowa³y Miszê dwa stoliki. Przy jednym siedzia³ Gordon Fra-

zer z piêkn¹ Arabk¹. Trzyma³ d³oñ na jej d³oni i, pochylony, o czymœ j¹

gor¹co przekonywa³.

Misza poczu³ uk³ucie zazdroœci. Frazer mia³ przecie¿ co najmniej piêæ-

dziesi¹t lat i wcale nie by³ przystojny, a jednak cieszy³ siê powodzeniem

u kobiet. Misza natomiast w ogóle nie przyci¹ga³ ich uwagi. Usi³owa³ sobie

przypomnieæ, kiedy po raz ostatni zaprosi³ piêkn¹ dziewczynê na kolacjê…

Bardzo dawno temu, kiedy spêdza³ urlop w Jerozolimie. A poza tym dziew-

czyna wcale nie by³a taka piêkna, a jeszcze mniej chêtna.

Drugi stolik, który zwróci³ uwagê Miszy, znajdowa³ siê w odleg³ym rogu

i siedzieli przy nim Sami Asaf i Janine Lasage. Dwoje ludzi, których po-

czynania niezmiernie interesowa³y Miszê. Oprócz prowadzenia Mungera

Misza mia³ obowi¹zek nadzorowania bejruckiej siatki DAKTYL, czyli

background image

142

trzech miejscowych agentów. Od dawna ju¿ bez powodzenia usi³owa³ za³o-

¿yæ pods³uch w apartamencie Janine Lasage i w jej biurze.

Francuzka fascynowa³a go z dwóch wzglêdów. Fascynowa³a go jej apa-

rycja i osobowoœæ oraz symultanicznie wykonywane zawody. By³a piêkna,

mia³a styl i pewnoœæ siebie – to wszystko, czego jemu brakowa³o. By³ jej

antytez¹. Byæ mo¿e to z powodu niedostatku ¿ycia seksualnego Misza czê-

sto fantazjowa³ na temat Janine Lasage. W snutych przez niego erotycznych

wizjach Janine wystêpowa³a coraz czêœciej. Nawet poprzedniej nocy, usi³u-

j¹c zasn¹æ, uprawia³ masturbacjê j¹ w³aœnie maj¹c w myœlach: jej d³ugie

w³osy muska³y mu twarz i piersi, jej d³ugie nogi owija³y siê wokó³ jego nóg,

jej jêzyk wdziera³ siê w jego usta.

Z trudem skoncentrowa³ siê na jedzeniu. Dopiero po piêtnastu minutach

podniós³ wzrok znad talerza. Powêdrowa³ nim oczywiœcie do stolika w rogu,

do piêknej Francuzki, ale zmiesza³ siê nieco, napotkawszy jej uwa¿ne spoj-

rzenie. Szybko odwróci³a oczy, Misza mia³ jednak nieodparte wra¿enie, ¿e

d³ugo go przedtem obserwowa³a. By³by jeszcze bardziej zaniepokojony, gdy-

by us³ysza³ jej s³owa skierowane do Samiego Asafa.

– Jesteœ pewien, Sami? Wygl¹da na przekarmion¹ mysz.

– Nie jestem pewien – odpar³ Sami. – Ale OWP przysz³a do nas z proœb¹

o zbadanie jego przesz³oœci. Twierdzi, ¿e ma irack¹ matkê.

– A ojciec?

– Libañczyk z Batrum. Wszystko siê zgadza, tylko ¿e od dawna nie ¿yje,

a w tym kraju trudno dogrzebaæ siê do faktów.

Janine Lasage raz jeszcze zlustrowa³a salê. Mê¿czyzna przygl¹da³ siê

jej, ale w tym nie by³o nic nadzwyczajnego. Wielu mê¿czyzn lubi³o na ni¹

patrzeæ.

– Zbyt czêsto by³ widziany w pobli¿u siedziby dowództwa i baz OWP –

ci¹gn¹³ Sami. – I chocia¿ prowadzi dochodowe przedsiêbiorstwo, nie stano-

wi to alibi. Wielu agentów Mosadu robi to samo. Mosad dba o to, by ich

przedstawicielstwa by³y dochodowe.

– Co zrobisz, jeœli oka¿e siê ¿ydowskim agentem?

Sami Asaf wzruszy³ ramionami.

– Przekonam OWP, ¿eby go chwilowo zostawili w spokoju. WeŸmiemy

go pod sta³¹ obserwacjê i zobaczymy, dok¹d nas zaprowadzi. Jedna rzecz jest

pewna: wszystkie dzia³ania bêd¹ kierowane z Bejrutu. Chwilowo nie wiemy,

kiedy i jakie. Twoja przekarmiona mysz mo¿e okazaæ siê promykiem s³oñca.

Janine Lasage uœmiechnê³a siê i palcami przemknê³a pieszczotliwie po

ramieniu mê¿czyzny, a potem wbi³a paznokcie w jego cia³o.

– Powiesz mi, kiedy siê czegoœ dowiesz?

Spojrza³ na cztery œlady na swej ciemnej skórze.

– Oczywiœcie, Janine – odpar³ zduszonym g³osem.

background image

143

W przeciwleg³ym koñcu sali Misza, z wyrazem b³ogiego zaspokojenia

na twarzy, po³kn¹³ ostatni kawa³eczek polêdwicy z grilla w sosie bearnoise.

12

M

iniony dzieñ przyniós³ Ruth Paget wielkie zadowolenie. Rano zadzwoni³

z Tel Awiwu Gideon. Nie mia³ do zakomunikowania ¿adnych sensacji. Ot,

po prostu otrzyma³ przepustkê na weekend, spêdza³ go z rodzicami i têskni³

za Ruth. Dzwoni³ tylko po to, ¿eby jej powiedzieæ, ¿e j¹ kocha i zaczyna

liczyæ dni do œlubu. Matka ju¿ zaczyna myœleæ o przygotowaniach, chocia¿

to jeszcze kilka miesiêcy.

Ruth odebra³a telefon w ³ó¿ku. Le¿a³a, œciskaj¹c s³uchawkê miêdzy uchem

a poduszk¹. Ws³uchiwa³a siê w tubalny g³os Gideona i powoli opada³y z niej

resztki snu. Wydawa³o siê jej czymœ nadzwyczajnym móc spokojnie myœleæ

o szczegó³ach w³asnego przyjêcia weselnego. Jeszcze nie do koñca rozbu-

dzona, powêdrowa³a myœlami na moment w przesz³oœæ: jej pierwszy œlub

i przyjêcie œlubne. Ona i Duff. Co za mi³oœæ, ile¿ nadziei! Piêkna para, której

droga ¿yciowa wydawa³a siê jednym d³ugim pasmem szczêœcia.

Gideon rozmawia³ z ni¹ przez dwadzieœcia minut. W pewnej chwili us³y-

sza³a g³os jego matki, karc¹cy syna jak ma³e dziecko, ¿e rachunek telefoniczny

bêdzie ogromny. Ale zaraz potem sama podesz³a do telefonu „na parê s³ów”

i rozmawia³a przez piêtnaœcie minut. Matka Ruth umar³a ju¿ przed wielu laty

i kiedy s³ucha³a teraz matki Gideona, polecaj¹cej jej dobrze jeœæ i ciep³o siê

ubieraæ w ch³odnym górskim klimacie, uœmiechnê³a siê i poczu³a prawie za-

pomniane ciep³o matczynej troski. Jak to mi³o móc znowu robiæ plany, móc

myœleæ o przysz³oœci, która rysuje siê zupe³nie realnie, marzyæ o za³o¿eniu

prawdziwej rodziny. Tego jej w³aœnie brakowa³o przez minione dziesiêæ lat.

Ze œladem wyrzutów sumienia zda³a sobie sprawê, ¿e na jej decyzjê wyjœcia za

Gideona wp³ynê³o najbardziej pragnienie posiadania dziecka. Oczywiœcie,

kocha³a go. By³ uczciwy, szczery i przystojny. By³ tak¿e inteligentny. Wie-

dzia³a, ¿e Gideon jest nadzwyczaj utalentowanym pilotem w najlepiej wy-

szkolonych si³ach powietrznych œwiata. Przeznaczeniem Gideona jest zostaæ

któregoœ dnia genera³em. Doprowadz¹ go do tego talent i ambicja. Oczywi-

œcie, ¿e go kocha! Gideon bêdzie te¿ wspania³ym ojcem. Jego rodzice s¹ ko-

chaj¹c¹ siê par¹. Jego pewnoœæ siebie, zdecydowanie, celowoœæ wszystkich

poczynañ, wychowanie, jakie otrzyma³… Oczywiœcie, ¿e go kocha…

background image

144

Resztê dnia spêdzi³a w sierociñcu. Stavros wyszed³ wreszcie ze swojej

skorupy, jakby dojrza³. Mia³ byæ zabrany przez nowych rodziców zastêp-

czych, bezdzietn¹ parê w œrednim wieku z Nikozji. Ruth wybra³a ich z listy

ma³¿eñstw pragn¹cych adoptowaæ sierotê wojennego. By³a bardzo ostro¿na

w doborze przysz³ych opiekunów, gdy¿ ch³opiec wymaga³ zarówno dyscy-

pliny, jak i mi³oœci, jeœli mia³ rozwijaæ siê normalnie. Dlatego te¿ postanowi-

³a, ¿e wybrana para bêdzie w ci¹gu kilku miesiêcy odwiedzaæ Stavrosa w sie-

rociñcu, aby nawi¹za³a siê niæ wzajemnego zaufania. No i uda³o siê. Zastêpczy

rodzice przyjechali, Stavros z malutk¹ walizeczk¹ podszed³ do ich samocho-

du, pomacha³ Ruth i wsiad³ do wozu. Rozpiera³a j¹ duma. Jej praca ocali³a

ch³opca i pozwoli mu teraz wieœæ normalne ¿ycie.

W pewnym sensie Stavros by³ ju¿ jej ostatnim zmartwieniem. Kiedy

tego wieczoru wróci³a do domu, przyrz¹dzi³a sobie koktajl i, usiad³szy na

patio, poczu³a b³ogi spokój. Na kolacjê zaprosili j¹ przyjaciele, ale zadzwo-

ni³a i przepraszaj¹c, wymówi³a siê. Wola³a zostaæ sama. Chcia³a sama cie-

szyæ siê swoim zadowoleniem i krystalizuj¹cymi siê planami na przysz³oœæ.

Gdy us³ysza³a samochód zaje¿d¿aj¹cy przed dom, a potem ciche puka-

nie do drzwi, poczu³a z³oœæ. Prawdopodobnie któryœ z okolicznych przyja-

ció³ wpad³ na pogawêdkê. Ka¿dego innego dnia z miejsca zaproponowa³aby

drinka i przejœcie do saloniku, ale dziœ zamierza³a grzecznie, lecz stanowczo

wyprawiæ goœcia w drogê powrotn¹.

Otwieraj¹c drzwi, przybra³a odpowiedni¹ minê… i zobaczy³a przed sob¹

Mungera. Przez chwilê patrzyli na siebie w milczeniu.

– Przepraszam, ¿e nie zadzwoni³em, ale na mojej farmie nie mam telefo-

nu – odezwa³ siê Munger. – Jesteœ zajêta?

– Nie, ale¿ nie – wyb¹ka³a i zobaczy³a, ¿e Munger trzyma wi¹zankê

kwiatów owiniêtych w papier. Skrêpowany podniós³ je i pokaza³ czubki czer-

wonych ró¿. Uœmiechnê³a siê.

– Ju¿ dawno od nikogo nie dosta³am ró¿ – powiedzia³a.

Odp³aci³ uœmiechem.

– Kupi³em ró¿e po raz pierwszy w ¿yciu. Chcia³bym ci podziêkowaæ.

Wziê³a ró¿e i skry³a w nich twarz.

– Podziêkowaæ? Za co?

– To w³aœnie przyszed³em powiedzieæ.

Uœwiadomi³a sobie, ¿e stoj¹ w drzwiach. Odsunê³a siê na bok i zaprosi³a

go do wejœcia.

– IdŸ na taras. Tylko w³o¿ê je do wody i przygotujê ci drinka.

Najpierw poda³a Mungerowi drinka, a potem ustawi³a ró¿e w wazonie

w saloniku. Raz po raz zerka³a przez okno na goœcia, który siedzia³ sztywno

background image

145

w fotelu, zapatrzony w roztaczaj¹cy siê z tarasu widok. Widzia³a jego twarz

z profilu i przypomnia³a sobie dzieñ, kiedy po raz pierwszy zobaczy³a go na

przyjêciu w Hongkongu. Wówczas ani twarz, ani zachowanie nie zrobi³y na

niej najmniejszego wra¿enia. Z pocz¹tku. Ale nieco póŸniej uchwyci³a jego

spojrzenie i dostrzeg³a b³ysk w niebieskich oczach.

Wiele siê nie zmieni³, pomyœla³a. Je¿eli ju¿, to jego twarz wydaje siê

jeszcze bardziej poci¹g³a. Ale jest opalony i wygl¹da zdrowo.

Wchodz¹c na patio, powiedzia³a:

– Najpierw ja podziêkujê. Za zdjêcia. Piêkne. Dzieciom bardzo siê po-

doba³y.

Zby³ podziêkowanie lekkim wzruszeniem ramion. Wydawa³ siê bardzo

spiêty. Upi³a ³yczek ze swojego drinka i, aby pokonaæ milczenie, opowie-

dzia³a mu o Stavrosie i jego przybranych rodzicach, i o tym, ¿e jest szczêœli-

wa, i¿ wszystko tak dobrze siê skoñczy³o.

Munger zada³ kilka pytañ o ch³opca i Ruth opisa³a jego historiê i jej

wysi³ki, by móg³ pozbyæ siê ciê¿aru przesz³oœci. W³aœnie zasz³o s³oñce i pur-

purowe pasma na horyzoncie ciemnia³y, roztapiaj¹c siê w mroku. Munger co

kilka sekund obraca³ g³owê w stronê Ruth i patrzy³ jej prosto w oczy. Przez

sekundê, ale z ¿arliw¹ intensywnoœci¹.

Gdy skoñczy³a opowieœæ o Stavrosie, zapad³a kolejna cisza. By³o ju¿

zupe³nie ciemno. Widzia³a tylko zarys jego twarzy. Czu³a, ¿e coœ w nim wzbie-

ra, ¿e rozsadza go jakieœ nieznane uczucie. Zaskoczy³o j¹ to. Wszystko, cze-

go siê o nim dowiedzia³a, wyklucza³o nie tylko okazywanie uczuæ, ale ich

posiadanie.

– Za co chcesz mi podziêkowaæ? – spyta³a.

– Za ocalenie mi ¿ycia – powiedzia³ cicho.

Nie wiedzia³a, co ma na to odpowiedzieæ. By³a ca³kowicie zagubiona.

– Uda³o ci siê tak, jak ze Stavrosem. Nie wiem jak i dlaczego, ale ocali-

³aœ mnie od szaleñstwa, a w moim wypadku to równoznaczne z ocaleniem

¿ycia.

– Czy to nie trochê melodramatyczne? – spyta³a, zbieraj¹c myœli.

– Nie – odpar³ krótko i to „nie” uniemo¿liwi³o jej kontynuowanie i pre-

zentacjê racjonalnych przes³anek, jakie mia³a zamiar mu podsun¹æ.

– Dlaczego nie? I o czym ty w³aœciwie mówisz? – Tymi pytaniami usi³o-

wa³a zyskaæ na czasie.

Wsta³ i poszed³ na skraj tarasu. S³ysza³a jego ciê¿ki oddech.

Rzuci³ przez ramiê:

– Myœla³em o samobójstwie.

Wreszcie s³owo, które mog³a zrozumieæ i z którym mog³a sobie pora-

dziæ. Wsta³a, przesz³a do saloniku i zapali³a œwiat³a. Spojrza³a na zegarek

i powiedzia³a:

10 – Reporter

background image

146

– Zostañ na kolacjê. Mam parê steków w lodówce. – Wskaza³a grill. –

Wêgiel jest ju¿ nasypany. Rozpal, a ja przygotujê sa³atê.

Wsta³ z lekkim oci¹ganiem, wygl¹da³ jakby chcia³ przeprosiæ i odejœæ,

ale nim zd¹¿y³ otworzyæ usta, odwróci³a siê i posz³a do kuchni.

On upiek³ steki. Dla siebie przypieczony, dla niej pó³surowy. Wyjaœni³, ¿e po

latach jedzenia Ÿle przyrz¹dzonego miêsa, wesz³o mu w zwyczaj przypalanie go

na czarno. Przy tym zajêciu nieco siê odprê¿y³. Kiedy ju¿ usiedli, zaproponowa³a:

– Na serio porozmawiamy po jedzeniu, a teraz o niczym albo wcale.

I prawie wcale nie rozmawiali, ale pojawi³o siê miêdzy nimi milcz¹ce

porozumienie. Ruth przez ca³y czas by³a œwiadoma jego obecnoœci: sylwet-

ki, szczup³ej twarzy i jasnych prostych w³osów. Znajdowa³a siê w jego psy-

chicznym polu magnetycznym i ¿adna inna myœl tego nie zak³óca³a. Nie

zak³óca³y te¿ dochodz¹ce ich odg³osy: pohukiwanie sowy miêdzy œwierka-

mi, œciszone odleg³oœci¹ wybuchy ogni sztucznych z okazji wioskowej fie-

sty czy przeje¿d¿aj¹ce z rzadka samochody na szosie. Oczekiwa³ czegoœ.

Czegoœ niespodziewanego. Instynktownie przeczuwa³a, ¿e to, co jej powie

po kolacji, bêdzie wstrz¹sem. Na pewno dla niego, gdy zacznie opowiadaæ.

Byæ mo¿e i dla niej. Oczekiwaniu wiêc zacz¹³ towarzyszyæ lêk przed niezna-

nym. Jej pe³en nadziei nastrój sprzed godziny rozwia³ siê bezpowrotnie.

I jeszcze coœ poczu³a: proste fizyczne przyci¹ganie. Bardzo j¹ to zatrwo-

¿y³o, bo ³¹czy³o siê z tym, czego od niej chcia³ Walter Blum i czego mu

odmówi³a. Niepokój zmusi³ j¹ do podjêcia decyzji. Kiedy skoñczy³ jeœæ,

odezwa³a siê.

– Chcê, ¿ebyœ o czymœ wiedzia³, nim sam zaczniesz mówiæ.

I w szczegó³ach opowiedzia³a, ¿e w wieczór poprzedzaj¹cy pierwsz¹

próbê zwerbowania Mungera, Walter usi³owa³ j¹ sk³oniæ do wspó³pracy. Przy-

zna³a, ¿e pokaza³ jej raport profesora Nardiego i podczas kolacji w hotelu

Forest Peak mówi³, ¿e wielk¹ niewiadom¹ jest aspekt seksualny urazu psy-

chicznego Mungera. Chcia³ te¿, aby rozwi¹za³a dla niego ten problem, choæ-

by drog¹ uwiedzenia Mungera, gdy¿ Walter nie móg³by zasn¹æ spokojnie,

póki nie dowiedzia³by siê, czy Munger nadaje siê na agenta.

Munger nie wydawa³ siê zdziwiony tymi rewelacjami. Wiedzia³, ¿e dla

Waltera cel uœwiêca œrodki i ¿e nie ma granic, których by nie przekroczy³, by

ten cel osi¹gn¹æ.

– Co za ironia losu… – zacz¹³ Munger. – A ty jesteœ bardzo… szczera.

Uœmiechnê³a siê blado.

– To jeden z moich problemów. Mia³abym ³atwiejsze ¿ycie, gdybym na-

uczy³a siê trochê k³amaæ.

Przygl¹da³ siê jej jakby z niedowierzaniem. Poczu³a falê po¿¹dania. Aby

j¹ zdusiæ, spyta³a:

– No wiêc, jak to by³o z tym samobójstwem?

background image

147

Wyj¹³ z kieszeni cygaretkê.

– Czy pozwolisz, ¿e zapalê?

Skinê³a g³ow¹. Zapali³, poci¹gn¹³ parê razy i rozsiad³ siê w fotelu.

– Jesteœ psychologiem, mo¿e zrozumiesz. W ka¿dym razie wiêcej ode

mnie. Opowiem ci o drêcz¹cej mnie zmorze…

Pali³ cygaretkê, opowiada³, a ona s³ucha³a. Trwa³o to d³ugo, poniewa¿ nie

opuszcza³ najdrobniejszych szczegó³ów, zaczynaj¹c od pierwszej nocy przed

dziesiêciu laty, kiedy koszmar siê pojawi³. Opowiedzia³, jak wyjrza³ przez okno

na ulicê w Bejrucie i niemal¿e widzia³ swe martwe cia³o, i jak by³ blisko urze-

czywistnienia tego wytworu wyobraŸni. Mówi³ o wywo³aniu filmu i dostrze-

¿eniu czegoœ, co kaza³o mu pracowaæ do œwitu nad powiêkszeniami i ¿e wreszcie

osi¹gn¹³ jedno: wypchn¹³ tamte koszmarne oczy ze œwiadomoœci.

Wys³ucha³a wszystkiego w skupieniu, a kiedy wreszcie skoñczy³, odnios³a

wra¿enie, ¿e pozby³ siê jednej warstwy zmursza³ej skóry, ujawniaj¹c inn¹

twarz pod spodem – twarz zdolnej do odczuwania istoty ludzkiej, a nie wize-

runku robota.

Dawno ju¿ opró¿ni³a kieliszek, ale wci¹¿ trzyma³a go w palcach. Teraz

odstawi³a go powoli, ostro¿nie, jakby ba³a siê zak³óciæ tê chwilê. Usi³owa³a

wyobraziæ sobie Mungera w hotelowym pokoju: siedzi pod oknem i usi³uje

pozbyæ siê natrêtnej wizji pary oczu, zastêpuj¹c j¹ oczami z fotografii. Pró-

bowa³a u³o¿yæ jakieœ zdanie, które zabrzmia³oby w miarê rozs¹dnie i ade-

kwatnie do sytuacji. Nie mog³a. Munger chyba to wyczu³. Siêgn¹³ do kiesze-

ni, wyj¹³ coœ i po³o¿y³ na stole. Fotografiê. Ruth spojrza³a na ni¹ i dozna³a

szoku. W powiêkszonych ponad naturaln¹ wielkoœæ swoich w³asnych oczach

dostrzeg³a wspó³czucie i coœ wiêcej, czego siê ba³a. Munger utkwi³ wzrok

w jej twarzy. Doby³a wreszcie g³osu i lekko zduszonym szeptem spyta³a:

– A wiêc koszmary skoñczy³y siê? Mêka siê skoñczy³a?

– Niezupe³nie… – Wzmocni³ zaprzeczenie ruchem g³owy. – Ty… zupe³-

nie nie wiem jak… pomog³aœ mi pokonaæ koszmar. Ale on nadal we mnie

tkwi. Uczepi³ siê jak rakowaty guz. Czujê to. Chwilowo nie daje znaku ¿y-

cia. Ale jak d³ugo czaiæ siê bêdzie w ukryciu? Dlatego tu przyjecha³em…

Jej obawy nabra³y realnego kszta³tu.

– Musisz siê cofn¹æ w czasie, Davidzie. Musisz wyjawiæ przyczynê.

Potrzebujesz pomocy. Mo¿e nawet innej, ni¿ ja mogê ci udzieliæ. Chyba o tym

wiesz….

Pochyli³ siê, patrz¹c niemal b³agalnym wzrokiem. B³aganie zabrzmia³o

te¿ w jego g³osie:

– Wiem, ¿e potrzebujê pomocy. Ale wiem równie¿, ¿e tylko ty mo¿esz

mi jej udzieliæ. Wiem, ¿e proszê o wiêcej, ni¿ mam prawo…

background image

148

– I powiesz mi…?

– Tak, powiem ci, od czego zacz¹³ siê koszmar. – Oddycha³ ciê¿ko. –

I wtedy mi pomo¿esz? Historia jest nieopisanie ohydna. I byæ mo¿e nic nie

poradzisz…

– Mów. Postaram siê pomóc.

Wyj¹³ now¹ cygaretkê i zapali³. Ruth zdawa³a sobie sprawê, ¿e wkracza

na pole minowe. Jakiœ g³os mówi³ jej, ¿eby ucieka³a, ale inny radzi³ zaspoko-

iæ zawodow¹ ciekawoœæ.

– Mów – powtórzy³a.

Zajê³o mu to godzinê. Mówi³ g³osem bezbarwnym, monotonnym, jak

w transie czy w hipnozie. Czasami nabiera³ werwy. Wówczas opowiada³

¿ywo. W innych chwilach gubi³ s³owa. Przez tê godzinê Ruth by³a pod pre-

sj¹ rozmaitych emocji. Raz nawet trysnê³y jej z oczu ³zy. Gdyby nie ulga,

jak¹ to przynios³o, nie dotrwa³aby do koñca.

Opowiedzia³ jej o ostatnim patrolu w Wietnamie.

By³a to wyprawa, na jakie nie zabiera siê fotoreporterów i dziennikarzy.

Nigdy.

Amerykanie od dawna u¿ywali w Wietnamie Si³ Specjalnych. Oczywi-

œcie do specjalnych misji. W sk³ad jednostek specjalnych wchodzili czêsto

zwykli najemnicy. Misje specjalne polega³y na wypadach do Pó³nocnego

Wietnamu, Laosu czy Kambod¿y. Czasami wysy³ano jednostki specjalne na

wypady karne przeciwko wioskom pomagaj¹cym Wietkongowi. Po ofensy-

wie Tet w 1967 roku i w czasie pog³êbiaj¹cej siê dezintegracji armii po³u-

dniowowietnamskiej zwiêkszono liczbê misji powierzanych jednostkom spe-

cjalnym. Dla amerykañskiego wywiadu w Sajgonie patrole by³y nadzwyczaj

cennym Ÿród³em informacji w coraz bardziej chaotycznej sytuacji.

Ludzie wchodz¹cy w sk³ad tych jednostek nale¿eli, z takich czy innych

przyczyn, do marginesu spo³ecznego. By³y oczywiœcie i dobre zespo³y, i do-

brzy ludzie, ale ci stanowili margines. Dobrzy w praktycznym, a tak¿e i mo-

ralnym znaczeniu tego s³owa, toczyli trudn¹ i okrutn¹ wojnê, czêsto w trud-

nych i okrutnych warunkach, a mimo to nie przekraczali pewnych granic.

Ale w miarê up³ywu czasu tych dobrych by³o coraz mniej. Wtedy, kiedy

Munger udawa³ siê w teren z patrolem, przetrzebione pierwotne jednostki

zosta³y uzupe³nione najemnikami z licznych krajów. Byli tam Francuzi, Bel-

gowie, Po³udniowoafrykañczycy, Koreañczycy i Australijczycy. Czasami

ludzie z plemienia Meo, którzy nienawidzili wszystkich Wietnamczyków,

zarówno z Po³udnia, jak i z Pó³nocy. Patrolem Mungera dowodzi³ kapitan Si³

Specjalnych. By³ to jego siódmy rok w Wietnamie i, jak to kiedyœ wyjaœni³

Mungerowi, zabijanie sta³o siê dla niego narkotykiem. Sprawê komplikowa³

background image

149

fakt, ¿e by³ tak¿e autentycznym narkomanem – nie móg³ ¿yæ bez heroiny.

Munger zna³ go od samego pocz¹tku, od 1962 roku, kiedy m³ody oficer przy-

by³ ze Stanów – gorliwy, pe³en idea³ów patriota. Nale¿a³ do pierwszej ame-

rykañskiej misji wojskowej pomocy dla Po³udniowego Wietnamu. Przez

pierwsze szeœæ miesiêcy szkoli³ ¿o³nierzy armii po³udniowowietnamskiej,

ARVN. Potem uczestniczy³ w operacjach jako doradca wojskowy na szcze-

blu kompanii. Po regulaminowej turze wróci³ do Stanów. Wys³ano go do

bazy szkoleniowej w Fort Bragg. Nie móg³ sobie znaleŸæ miejsca w pokojo-

wej codziennoœci. Zg³osi³ siê na ochotnika na drug¹ turê w Wietnamie, a po-

tem na trzeci¹ i czwart¹. Munger zna³ wielu takich jak on. Wojna atakowa³a

im mózg, opanowywa³a ca³kowicie, usuwa³a wszystkie inne aspiracje ¿ycio-

we. Stawali siê robotami do zabijania. Nawet ich prze³o¿eni Ÿle siê czuli

w ich obecnoœci i rzadko ogl¹dali ich na w³asne oczy, z wyj¹tkiem czasu

potrzebnego na przekazanie rozkazu lub przypiêcie kolejnego medalu. Kapi-

tan mia³ dwadzieœcia osiem lat, a twarz starca.

W patrolu by³o jeszcze trzech ¿o³nierzy jednostek specjalnych. Pierwszy

to chudy, milcz¹cy homoseksualista ze slumsów nowojorskiego Bronksu.

Jeœli ju¿ siê odzywa³, to korzysta³ wy³¹cznie z przekleñstw. Pozostali dwaj

pochodzili z Po³udnia, jeden bia³y, drugi czarny – potê¿nie zbudowani i,

niby syjamscy bracia, po³¹czeni nierozerwalnymi wiêzami nienawiœci. Po-

nadto w sk³ad patrolu wchodzili dwaj Belgowie, którzy zawsze nosili czarne

okulary i opowiadali o swoich wyczynach w parunastu poprzednich woj-

nach; Australijczyk o pokiereszowanej bliznami twarzy – nosi³ na biodrach

dwa Colty M1911 i usi³owa³ mówiæ teksaskim akcentem; Francuz, którego

rodzice mieli plantacjê kauczuku w pobli¿u Hue i zostali okrutnie zamordo-

wani przez Wietkong; i wreszcie ludzie z plemienia Meo – mieli byæ prze-

wodnikami i przes³uchiwaæ jeñców.

O zamierzonym patrolu Munger po raz pierwszy us³ysza³ w podrzêdnym

barze przy ulicy Tu Do. Grupka ¿o³nierzy piechoty morskiej opowiada³a

o swej niedawnej akcji w Delcie, o tym jak by³o ciê¿ko i jakie straty ponio-

s³a ich jednostka. Przy s¹siednim stoliku siedzia³ kapitan Si³ Specjalnych

i dwaj Belgowie. Jeden z Belgów by³ pijany i zacz¹³ dra¿niæ tych z piechoty

morskiej, mówi¹c, ¿e nie maj¹ pojêcia o prawdziwej wojnie. Dosz³oby do

bijatyki, gdyby nie to, ¿e marines znali kapitana i wiedzieli, do czego jest

zdolny. Dopili wiêc drinki i wyszli. Munger siedzia³ na koñcu barowej lady,

kapitan mrugn¹³ do niego i zaprosi³ do stolika. Wtedy w³aœnie Munger do-

wiedzia³ siê, ¿e za dwa dni kapitan ma poprowadziæ rekonesans na pó³nocny

zachód od Vinh Long. Od wielu ju¿ miesiêcy Wietkong wykazywa³ w tym

rejonie du¿¹ aktywnoœæ i naczelne dowództwo chcia³o siê dowiedzieæ, czy

to nie s¹ przygotowania do jakiejœ wiêkszej akcji. Takie informacje by³y na

wagê z³ota.

background image

150

Du¿o wypito przy stoliku i po jakimœ czasie obaj Belgowie odpadli z gry.

By³o ju¿ rano, barman spa³ na ladzie, kiedy Mungerowi uda³o siê wreszcie

przekonaæ kapitana, by zabra³ go ze sob¹, co oczywiœcie napotka na trudno-

œci, ale nie jest niemo¿liwe do zrealizowania. Zarówno kapitan, jak i Mun-

ger byli mistrzami w obchodzeniu zarz¹dzeñ wojskowych. Umówiono siê,

¿e Munger dotrze do Vinh Long na w³asn¹ rêkê, a na miejscu kapitan w³¹czy

go do patrolu jako uczestnika. Oczywiœcie, Munger bêdzie musia³ odpowied-

nio siê ubraæ i ukryæ aparat fotograficzny. By³ jeden stanowczy warunek:

kapitan zachowuje prawo pe³nej kontroli nad zrobionymi zdjêciami. Mimo

¿e by³ zupe³nie pijany, kiedy to mówi³, spojrzenie mia³ lodowate i Munger

wiedzia³, ¿e lepiej z tym cz³owiekiem nie ¿artowaæ. Zgodzi³ siê ochoczo na

postawiony warunek, myœl¹c, ¿e jak przyjdzie co do czego, jakieœ wyjœcie

siê znajdzie.

Uda³ siê wiêc z patrolem i od pierwszego dnia by³a to zwariowana po-

dró¿ kolejk¹ górsk¹ w same g³êbiny piek³a.

Zaczê³o siê od powa¿nego zajœcia miêdzy cz³onkami wyprawy. Po sied-

miu godzinach marszu w pokrytych gêstym lasem wzgórzach rozbito pierw-

szy biwak. Obaj Meo stanêli pierwsi na czatach, pozostali zaœ podgrzewali

swoje racje polowe. Jeden z Belgów zdj¹³ but, obejrza³ du¿y pêcherz na

piêcie i zacz¹³ kl¹æ. Murzyn z Po³udnia zrobi³ zjadliw¹ uwagê na temat roz-

delikaconych paniczyków. Belg powiedzia³ coœ po francusku, w³¹czaj¹c w to

dwa s³owa cochon noir. By³y to jedyne dwa francuskie s³owa, które Murzyn

w³aœnie rozumia³, tote¿ bez zw³oki zacz¹³ dusiæ Belga. Drugi Belg chwyci³

pistolet maszynowy, ale kiedy szykowa³ go do strza³u, zobaczy³ nagle przed

oczami wylot lufy pistoletu kapitana. Opuœci³ wiêc broñ, kapitan natomiast

z wielk¹ precyzj¹ trzepn¹³ Murzyna za uchem rêkojeœci¹ swego pistoletu.

Porz¹dek zosta³ przywrócony. Murzyn odzyska³ przytomnoœæ po dziesiêciu

minutach, natomiast jego ofiara do koñca rekonesansu obnosi³a na szyi czer-

wone prêgi.

Tego wieczoru Munger obserwowa³ kapitana i Francuza szprycuj¹cych

siê heroin¹. Bia³y z Po³udnia w¹cha³ kokainê, a pozostali palili l¿ejsze nar-

kotyki. Munger zacz¹³ siê zastanawiaæ, czy ujdzie z ¿yciem.

Nastêpnego dnia wdarli siê g³êbiej na teren znajduj¹cy siê pod kontrol¹

Wietkongu. Obaj Meo szli pierwsi, jako przewodnicy, reszta w rozwiniêtym

szyku, jeden od drugiego co piêædziesi¹t metrów. Wszyscy byli doœwiadczo-

nymi ¿o³nierzami i, mimo nocnej ucieczki w narkotyki, potrafili posuwaæ siê

cicho, zrêcznie i pewnie. Munger nieco odetchn¹³.

Wieczorem drugiego dnia podczas posi³ku Munger siedzia³ obok bia³e-

go z Po³udnia, który interesowa³ siê fotografi¹ i zna³ reputacjê towarzysz¹-

cego im fotoreportera. Mówi³ powoli – nawet jak na Po³udniowca – wa¿y³

ka¿de s³owo i wymawia³ je ze œpiewnym akcentem.

background image

151

Powiedzia³, ¿e te¿ robi zdjêcia i spyta³, czy Munger chcia³by je zoba-

czyæ. Munger zauwa¿y³ b³ysk w oczach rozmówcy i wiedzia³, co nast¹pi.

Zdarzy³o mu siê to ju¿ wiele razy w Wietnamie i w innych miejscach. Poru-

szy³ ramionami w sposób znamionuj¹cy odmowê, ale ¿o³nierz ju¿ siêgn¹³ do

kieszeni polowego munduru. By³o ich szeœæ. Fotografie okrucieñstw wojny.

Zbezczeszczone zw³oki. Uœmiechaj¹cy siê do obiektywu mê¿czyzna z par¹

uciêtych nóg przerzuconych przez ramiê – sam korpus bez koñczyn le¿a³

u jego stóp. Rz¹dek czarno odzianych ¿o³nierzy Wietkongu z ³okciami zwi¹-

zanymi od ty³u – spogl¹daj¹ w obiektyw, spogl¹daj¹ na œmieræ. Na nastêp-

nym zdjêciu ich powykrêcane cia³a ju¿ le¿¹ na ziemi. Góral Meo wysypuje

z torby na ziemiê ludzkie uszy, a sier¿ant Si³ Specjalnych liczy je, ¿eby wie-

dzieæ, jaka nale¿y siê premia. Na ostatnim zdjêciu widzia³ Wietnamczyka

przywi¹zanego do drzewa, a z gard³a wystawa³a mu rêkojeœæ bagnetu. Po³u-

dniowiec patrzy³ zach³annie na Mungera, chc¹c zobaczyæ jego reakcjê, li-

cz¹c na objawy obrzydzenia czy choæby md³oœci.

– Podobaj¹ siê? – zapyta³ zjadliwie.

Munger tylko wzruszy³ ramionami.

– Kiedy bêdziesz nastêpnym razem fotografowa³ w cieniu, ustaw przy-

s³onê na f4. Otrzymasz lepsz¹ g³êbiê ostroœci – odpar³ beznamiêtnym tonem.

Kapitan spod oka przygl¹da³ siê i przys³uchiwa³ wszystkiemu. Po s³o-

wach Mungera wybuchn¹³ œmiechem. Po paru sekundach zawtórowa³ mu

po³udniowiec.

Od tej pory nikt ju¿ nie zanudza³ Mungera swoimi fotografiami.

Do czwartego dnia przeszli ponad sto piêædziesi¹t kilometrów.

W zasadzkê wpad³o im szeœciu Wietnamczyków nios¹cych ¿ywnoœæ –

ry¿ i jarzyny.

Munger po raz kolejny by³ zaskoczony wojskow¹ sprawnoœci¹ patrolu.

Przednia stra¿ Meo ostrzeg³a odpowiednio wczeœnie. ¯o³nierze Wietkongu

posuwali siê szlakiem omijaj¹cym niewielki pagórek. S¹dzili, ¿e s¹ bezpieczni

na w³asnym terenie i nie zachowywali specjalnej ostro¿noœci. Kapitan wy-

s³a³ obu po³udniowców na szlak powy¿ej miejsca, którym Wietnamczycy

musieli przejœæ, i wyda³ im szczegó³owe instrukcje, co maj¹ robiæ. Reszta

patrolu, wraz z Mungerem, mia³a rozwin¹æ siê wachlarzem poni¿ej szlaku.

¯o³nierze Wietkongu szli gêsiego. Gdy mijali po³udniowców, krótka seria

z pistoletu maszynowego œciê³a czterech pierwszych. Dwaj ostatni porzucili

³adunek i rzucili siê do ucieczki prosto w ramiona reszty patrolu. Nie mieli

nawet czasu podnieœæ ka³asznikowów, kiedy zostali powaleni na ziemiê i zwi¹-

zani. Kapitan szuka³ informacji, a wiêc potrzebni mu byli jeñcy.

Munger zd¹¿y³ zrobiæ zaledwie szeœæ zdjêæ, gdy¿ kapitan popêdzi³ pa-

trol dalej w obawie, ¿e odg³os strza³ów œci¹gnie jakiœ wiêkszy oddzia³ Wiet-

kongu.

background image

152

Przez nastêpne piêæ godzin patrol posuwa³ siê szybko na wschód, by jak

najszybciej oddaliæ siê od miejsca wydarzenia. Jeñcy maszerowali w ogonie

z pêtlami na szyi. Wiedzieli dobrze, ¿e jeœli któryœ z nich upadnie, to bêdzie

ci¹gniêty dopóty, dopóki siê nie udusi. ¯aden nawet siê nie potkn¹³.

Wieczorem przes³uchiwali ich górale. Reszta patrolu obserwowa³a. Cza-

sami ktoœ siê rozeœmia³, czasami pada³a zbêdna rada. Munger siedzia³ na ubo-

czu, rêkami obj¹³ podci¹gniête kolana i usi³owa³ niczego nie s³yszeæ. Nie cho-

dzi³o mu o zduszone dŸwiêki wydawane przez torturowanych jeñców, którym

zdejmowano kneble doœæ rzadko – po to, aby mogli odpowiedzieæ na pytania –

tylko o te œmiechy. Usi³owa³ siê wy³¹czyæ, perswaduj¹c sobie, ¿e przes³uchu-

j¹cy Meo nie s¹ przecie¿ ludŸmi, nie s¹ istotami ludzkimi w ogólnie przyjêtym

znaczeniu tego okreœlenia. S¹ aberracyjnym tworem ludzkoœci.

Tej nocy Munger nie zmru¿y³ oka. Nawet kiedy by³o ju¿ po wszystkim.

Rano zrobi³ zdjêcia zmasakrowanych cia³. Bia³y po³udniowiec przygl¹da³

siê ciekawie i prosi³ o odbitki dla siebie.

Po po³udniu pi¹tego dnia dotarli do wioski. Podczas nocnych tortur jeñ-

cy wyznali, ¿e w wiosce znajduje siê niejaki Dien Phang, major wywiadu

Wietkongu. Poniewa¿ jego jednostka operowa³a w pobli¿u, major móg³ od

czasu do czasu odwiedzaæ w wiosce rodzinê. Mia³ ¿onê, córkê i ma³ego syn-

ka. Wioska by³a niewielka, wtulona w w¹sk¹ dolinê. Przez jej œrodek p³ynê-

³a rzeczka.

Kapitan i jeden z Belgów zrobili rozpoznanie i stwierdzili, ¿e w wiosce

mieszka najwy¿ej trzydzieœci osób. Nie by³o œladu obecnoœci wojskowej,

¿adnych uzbrojonych mê¿czyzn, jedynie kobiety, dzieci i starcy. Tylko jeden

m³ody cz³owiek. My³ siê w³aœnie w strumieniu.

Kapitan postanowi³ nie zwlekaæ. O obecnoœci patrolu w terenie nieprzy-

jaciel ju¿ wiedzia³ i byæ mo¿e trwa przeczesywanie okolicy. Zosta³o niewie-

le czasu. Meo zajêli pozycje na stoku po obu krañcach dolinki, by ostrzegaæ

przed przybyciem wroga. Belgowie mieli zajœæ z jednej strony, po³udniowcy

z drugiej. I jedni, i drudzy przewa¿nie dzia³ali parami. Francuz i homoseksu-

alista otrzymali zadanie podejœcia od do³u rzeczki, a kapitan i Australijczyk

od góry. Wszyscy przedtem zgromadzili siê wysoko na stoku nad wiosk¹

i kapitan wskaza³ ka¿demu jego drogê, a ponadto m³odego cz³owieka przy

strumieniu mówi¹c, ¿e jego w³aœnie trzeba schwytaæ. Jeœli to jest w³aœnie ów

Dien Phang, to trzeba bêdzie zabraæ go do Sajgonu. Dowódcê patrolu czeka³

za to kolejny medal, a najemników pieniê¿na premia.

Podczas prowadzonej przez kapitana odprawy Munger robi³ przez tele-

obiektyw zdjêcia wioski, która wydawa³a siê wyj¹tkowo spokojna, niemal

idylliczna. Kilka kobiet i kilkoro dzieci pracowa³o wœród warzyw na polu.

Inne pra³y przy strumieniu odzie¿, uderzaj¹c ³opatkami roz³o¿one na kamie-

niach sztuki. Paru starców siedzia³o w cieniu grubolistnego drzewa, pal¹c

background image

153

fajeczki na d³ugich cybuchach i gwarz¹c. Munger czu³ wzrastaj¹ce napiêcie.

Wiedzia³, jaki grom spadnie za chwilê na wioskê.

Zsynchronizowano zegarki i wszyscy siê rozbiegli. Natarcie mia³o na-

st¹piæ za piêtnaœcie minut. Kapitan przykucn¹³ z Australijczykiem tu¿ obok

Mungera i przez lornetkê obserwowa³ wioskê.

– Ty zostaniesz – odezwa³ siê k¹tem ust do Mungera.

Munger oderwa³ oko od wizjera.

– Dlaczego?

Na twarzy kapitana wykwit³ krzywy uœmiech.

– Dlatego, ¿e nie chcê pami¹tkowych zdjêæ. – Opuœci³ lornetkê i spojrza³

na Mungera ju¿ nie z uœmiechem, lecz z groŸb¹ w oczach. – Zrozumia³eœ?

– Zrozumia³em.

Munger wróci³ do swego wizjera. Nawet z teleobiektywem nie wychwy-

ci wiele z tego, co mia³o siê wydarzyæ. Powiedzia³ wprawdzie kapitanowi,

¿e rozumie rozkaz, ale jest tu po to, ¿eby robiæ zdjêcia i bêdzie je robi³.

Po dziesiêciu minutach kapitan i Australijczyk zeszli stokiem w dó³, aby

zaj¹æ pozycjê wyjœciow¹. I znowu atak odby³ siê z wojskow¹ precyzj¹. Po

szeœædziesiêciu sekundach ostrza³u patrol zaj¹³ wioskê.

Munger podkrad³ siê na ty³y chaty z bambusa i fotografowa³ skutki na-

tarcia. W polu widzenia mia³ osiem cia³. Trzej starcy zostali posiekani jedn¹

seri¹. Le¿eli pod swoim drzewem, koñczyny mieli nienaturalnie powykrêca-

ne, sp³ywa³a z nich krew i wsi¹ka³a w ziemiê. Dwie kobiety le¿a³y na kamie-

niach nad rzeczk¹, a op³ywaj¹ca je woda nabiera³a ró¿owego zabarwienia.

Dwaj ch³opcy mo¿e oœmioletni, mo¿e m³odsi, le¿eli na progu jednej z chat,

niczym lalki poszarpane przez niegrzeczne dziecko. Stara kobieta z przygar-

niêtym do piersi niemowlêciem le¿a³a na plecach z odstrzelon¹ potylic¹.

Dziecko p³aka³o w jej œmiertelnym uœcisku.

Pozosta³ych mieszkañców wioski, zbitych w gromadkê, pilnowali Bel-

gowie. Na twarzach niektórych Wietnamczyków malowa³o siê przera¿enie,

inni byli w szoku lub jeszcze nie zrozumieli, co siê dzieje. Munger skierowa³

aparat na cz³owieka wyci¹ganego z chaty przez Francuza i Australijczyka.

Mê¿czyzna opiera³ siê i szarpa³, póki Australijczyk nie uderzy³ go kolb¹

pistoletu maszynowego w twarz. Wietnamczyk nie straci³ przytomnoœci, ale

krew zaczê³a sp³ywaæ z rozciêtego policzka. Z tej samej chaty wyszed³ za

nim kapitan. Trzyma³ w rêku ka³asznikowa i plik papierów. Szeroko siê uœmie-

cha³. Wykrzykn¹³ do Belgów, ¿e pochwycili w³aœciwego cz³owieka.

Nie przerywaj¹c fotografowania, Munger odczu³ ulgê. Wraz z odniesio-

nym sukcesem powinna objawiæ siê wielkodusznoœæ i reszta mieszkañców

wsi byæ mo¿e ocaleje.

Tak siê jednak nie sta³o. Gdy dwaj po³udniowcy pojawili siê we wsi

prowadz¹c m³odego mê¿czyznê, z grupy strze¿onych kobiet wyrwa³y siê dwie

background image

154

i podbieg³y do zwi¹zanego jeñca: jego ¿ona i córka. Kiedy zawodzi³y i b³a-

ga³y o litoœæ i uwaga wszystkich by³a na nie skierowana, pozosta³e trzy ko-

biety i dziecko usi³owa³y uciec. Nie przebieg³y nawet dziesiêciu metrów,

kiedy skosi³y je kule. Ch³opczyk odbieg³ nieco dalej. Munger widzia³ jak

czarny po³udniowiec przykl¹k³, z³o¿y³ siê i puœci³ krótk¹ seriê z pistoletu

maszynowego. Pociski odrzuci³y ch³opca na kilka metrów w krzaki. Munger

oniemia³. Przypomnia³ sobie odpowiedŸ, jakiej udzieli³ któremuœ korespon-

dentowi w sajgoñskim barze najemnik zapytany, jak mo¿e zabijaæ dzieci:

„Celujê nieco ni¿ej”.

Niemal odruchowo Munger zrobi³ zdjêcie nó¿ek ch³opca wystaj¹cych z krza-

ków. Kiedy zak³ada³ now¹ rolkê, us³ysza³ znowu strza³y i przeraŸliwe krzyki.

Pozostali mieszkañcy wsi w ci¹gu parunastu sekund zostali wybici. Oca-

la³a starsza kobieta i jej córka pochylone nad le¿¹cym na ziemi jeñcem. Za-

pad³a cisza i tylko dymek unosi³ siê nad cia³ami.

Munger przesta³ myœleæ, sparali¿owany groz¹, palce naciska³y mecha-

nicznie spust migawki, rejestruj¹c przebieg wydarzeñ. Oko patrzy³o przez

wizjer, ale mózg przesta³ rejestrowaæ to, co oko dostrzega³o – by³ wy³¹czo-

ny. Ju¿ tego doœwiadczy³ w przesz³oœci. W Angoli, w Biafrze, na Borneo.

I teraz tu. Jest fotoreporterem, wykonuje swój zawód, utrwala na taœmie fil-

mowej ¿ycie. I œmieræ.

Potem robi³ jeszcze zdjêcia sceny gwa³tu na kobiecie i jej córce. Wszy-

scy w tym uczestniczyli, k³óc¹c siê o miejsce w kolejce. Zwi¹zany Wietnam-

czyk le¿a³ na boku, pokrwawiony policzek mia³ unurzany w b³ocie, obser-

wowa³ wszystko szeroko otwartymi oczami.

Córka mia³a oko³o piêtnastu lat, by³a piêkna i wszyscy chcieli j¹ mieæ.

Australijczyk odci¹gn¹³ na bok matkê, która wkrótce zaczê³a krzyczeæ, ale

córka znosi³a wszystko w milczeniu, le¿¹c na pokrwawionej ziemi. Pierw-

szy by³ kapitan, z racji swojej funkcji. Dziewicze krople krwi splami³y uda

dziewczyny – Munger widzia³ to przez teleobiektyw. I przez ca³y czas mia³a

zaciœniête usta. Potem przysz³a kolej na Belgów, a po nich na czarnego po³u-

dniowca, nastêpnie bia³ego i wreszcie Francuza. Homoseksualista sta³ z boku

i przygl¹da³ siê zawiedzionym wzrokiem, jak nogi dziewczyny s¹ wykrêca-

ne, rozk³adane lub podnoszone w zale¿noœci od preferencji chwilowego u¿yt-

kownika. Kiedy Francuz zdyszany skoñczy³, jeden z Belgów rozeœmia³ siê

i powiedzia³ homoseksualiœcie, ¿e trzeba by³o zachowaæ mu ch³opca. Ho-

moseksualista nic nie odpowiedzia³, wpatrzony w nag¹ dziewczynê le¿¹c¹

u stóp Francuza, który podci¹ga³ w³aœnie spodnie. Dziewczyna le¿a³a na ple-

cach, mia³a roz³o¿one nogi, twarz ukry³a w ramionach. Jej czarne w³osy ni-

czym rozwiniêty wachlarz spoczywa³y na ziemi. Z g³uchym pomrukiem

homoseksualista odtr¹ci³ Francuza i ukl¹k³ naprzeciwko dziewczyny, siê-

gaj¹c po swojego cz³onka. Brutalnym ruchem obróci³ dziewczynê na brzuch

background image

155

i wpakowa³ siê w jej odbyt. Po raz pierwszy rozpaczliwie wrzasnê³a, ale jej

krzyk zgin¹³ w ha³aœliwym rechocie widowni. I wówczas Munger zrobi³ ostat-

nie zdjêcie. Gwa³ciciel chwyci³ dziewczynê za w³osy i poci¹gn¹³, chc¹c we-

pchn¹æ cz³onka g³êbiej. Twarz Wietnamki wyra¿a³a nie tylko ból, ale i sto

innych uczuæ. Patrzy³a prosto w obiektyw, na Mungera.

W jej wzroku pojawi³ siê wyraz, który mia³ staæ siê treœci¹ jego sennych

koszmarów…

Dziewczyna patrzy³a tak d³ugo, a¿ kapitan spojrzeniem powêdrowa³ za

jej wzrokiem. Obok bambusowej chatki zobaczy³ Mungera z aparatem w rê-

ku. Dotychczas kapitan trzyma³ luŸno pistolet maszynowy. Teraz natych-

miast go uniós³ i puœci³ seriê nad g³ow¹ Mungera, œcinaj¹c bambusowe li-

œcie, które opad³y na ziemiê z szelestem.

– Kurwa maæ! – wrzasn¹³ kapitan. – Powiedzia³em ci, ¿e ¿adnych zdjêæ!

Ruszy³ w stronê Mungera, który przekrêci³ siê na bok i tkwi³ bez ruchu.

Tylko jego palce gor¹czkowo pracowa³y.

– Oddaj mi to cholerstwo! – rozkaza³ kapitan, staj¹c nad Mungerem,

który widzia³ wycelowan¹ w siebie lufê i wœciek³y wzrok.

Wiedz¹c, ¿e znajduje siê o w³os od œmierci, podniós³ rêkê z aparatem.

Kapitan z groŸnym pomrukiem wzi¹³ Nikona. Nie odk³adaj¹c broni, usi-

³owa³ bez powodzenia otworzyæ tylne wieko aparatu. W koñcu odda³ go

Mungerowi, który ju¿ wsta³. Broñ by³a wycelowana w jego pierœ.

– Otwórz!

Otworzy³.

– Wyjmij film!

Munger wyci¹gn¹³ kasetkê.

– Przeœwietl!

Munger wykona³ polecenie. Pasek filmu zwis³ obci¹¿ony rolk¹. Kapitan

przeklinaj¹c chwyci³ film i cisn¹³ nim o ziemiê. Ale broni nie opuœci³.

– Jeszcze raz siê to powtórzy, a skoñczysz jak oni… – Lufa zatoczy³a

kr¹g, wskazuj¹c na rozrzucone trupy. Munger obróci³ siê i odszed³, œciskaj¹c

pod spocon¹ pach¹ kasetê, któr¹ przed chwil¹ wyj¹³ z aparatu i zd¹¿y³ w ostat-

niej chwili zast¹piæ inn¹. Za plecami us³ysza³ dwa ostatnie strza³y, oznacza-

j¹ce wyzwolenie dla kobiety i jej córki.

13

R

uth zaparzy³a kawê. Zaraz po zakoñczeniu opowieœci wsta³a bez s³owa i po-

sz³a do kuchni, zme³³a ziarna i nape³ni³a maszynkê wod¹. Powoli i z trudem,

background image

156

rêce jej siê trzês³y. Rozmyœla³a, czekaj¹c na zagotowanie siê wody. Co przera-

zi³o j¹ bardziej: sama opowieœæ czy beznamiêtny sposób, w jaki Munger rela-

cjonowa³ przebieg wydarzeñ? Ten absolutny brak zaanga¿owania i nieokazy-

wanie uczuæ czyni³y z niego bardziej uczestnika ni¿ obserwatora. Podczas

monologu Mungera sto razy chcia³a przerwaæ, by zadaæ pal¹ce j¹ pytanie.

Ale kiedy wynios³a tacê na patio i postawi³a j¹ na stole, nadal nie znalaz-

³a sposobu nadania pytaniu takiego kszta³tu, aby maskowa³o jej oburzenie

i odrazê.

Rozla³a kawê do fili¿anek, podsunê³a jedn¹ Mungerowi.

– Jak¿e mo¿na, maj¹c choæby ŸdŸb³o uczciwoœci, staæ za wêg³em i robiæ

zdjêcia, nie usi³uj¹c niczemu zapobiec? – zapyta³a w koñcu.

Wzi¹³ z cukiernicy ³y¿eczkê cukru, zamiesza³ w kawie i odpar³ spokojnie:

– Nie przysz³o mi to wtedy do g³owy.

Ruth wybuchnê³a.

Przez piêæ minut zwali³a na niego górê epitetów. Kwestionowa³a jego

odwagê i mêskoœæ, a nawet inteligencjê.

– Tylko cz³owiek niedorozwiniêty umys³owo mo¿e byæ podobnie nie-

czu³y – oœwiadczy³a zjadliwie.

Siedzia³ nieruchomo w fotelu, przyjmuj¹c jej tyradê ze stoickim spoko-

jem. Gdy umilk³a, uœmiechn¹³ siê kpi¹co. Przez u³amek sekundy mia³a ocho-

tê przeskoczyæ przez stó³ i rzuciæ siê na niego. Z trudem opanowa³a siê,

wsta³a i oschle zaproponowa³a, by sobie poszed³. Po raz pierwszy wyczu³a

pe³n¹ si³ê osobowoœci Mungera. On te¿ wsta³. Jakby zastyg³, wpatruj¹c siê

w ni¹ przez stó³. Pociemnia³y mu oczy.

– Ty idiotko! Przyszed³em tu i wszystko ci opowiedzia³em, poniewa¿

s¹dzi³em, ¿e ty jedna zrozumiesz. ¯e potrafisz bez emocji oceniæ problem.

Przyjrzeæ mu siê, przeanalizowaæ. ¯e pomo¿esz. Zamiast tego traktujesz mnie

jak niepos³usznego psa. Myœla³em, ¿e masz zdyscyplinowany umys³, a ju¿

przy pierwszym zetkniêciu z ludzkim okrucieñstwem za³amujesz siê. Powie-

dzia³em ci wszystko tak, jak siê wydarzy³o. I opisa³em moje reakcje. Gdy-

bym usi³owa³ upiêkszyæ ca³¹ historiê sentymentalizmem, to jak¿e mog³abyœ

zrozumieæ to, co sta³o siê ze mn¹ potem?

Stali tak naprzeciwko siebie. Munger swoimi s³owami trafi³ w sedno.

Ruth zda³a sobie sprawê, ¿e jej pierwsza reakcja by³a nieprofesjonalna. Ot,

reakcja jednej kobiety na dramat innej.

Wziê³a g³êboki oddech, wskaza³a mu fotel. Oboje ponownie usiedli. Puste

ju¿ fili¿anki Munger nape³ni³ kaw¹ i wróci³ do pierwotnego tematu.

– Czyta³aœ opiniê tego profesora na mój temat. Ja tak¿e j¹ czyta³em. W za-

sadzie wszystko siê zgadza. Skry³em siê w kokonie twardym jak najtwardszy

pancerz. W ka¿dym razie tak mi siê wydawa³o. Jest jeszcze kilka rzeczy, które

powinnaœ wiedzieæ. Kiedy ktoœ przez dziesiêæ lat wykonuje taki zawód jak

background image

157

mój, wyrabia w sobie mechanizmy obronne. Racja, podczas tego rekonesansu

widzia³em ludzi torturowanych, gwa³conych i zabijanych. Tak, by³em do g³êbi

poruszony, przera¿ony, wszystko we mnie zamiera³o. Ka¿dy musia³by tak za-

reagowaæ z wyj¹tkiem sadystów, ale ja dziêki mojej naturze i zawodowemu

doœwiadczeniu potrafi³em wytworzyæ w sobie blokadê. W³¹czyæ moje myœle-

nie na ja³owy bieg. Wcale nie próbujê siê usprawiedliwiaæ. Oczywiœcie, ¿e

zabiliby mnie, gdybym usi³owa³ interweniowaæ. Oczywiœcie, ¿e mog³em siê

zabawiæ w niepokalanego rycerza – moje zdjêcia by ich wykoñczy³y, zatrium-

fowa³aby sprawiedliwoœæ. Ha, ha, sprawiedliwoœæ! Nie jestem rycerzem bez

skazy. Nigdy nie chcia³em nim byæ. A tamtego dnia robi³em po prostu to, co

zawsze: zdjêcia jednych ludzi wyrz¹dzaj¹cych krzywdê drugim.

Dopiero teraz g³os mu zadr¿a³, ale Ruth nie wiedzia³a, czy z gniewu, czy

ze wspó³czucia.

– Podczas tego rekonesansu zginê³o kilkadziesi¹t istot ludzkich. Ale dla

mnie to tylko kropla w pe³nym krwi morzu. Widzia³em œmieræ legionów

ludzi. Niepotrzebn¹, okrutn¹ œmieræ. Widzia³em tysi¹ce dzieci, z nó¿kami

jak patyczki i brzuchami jak balony, umieraj¹cych z g³odu. Widzia³em jak

p³onê³y oblane napalmem. Ca³e osady i wsie tak ginê³y. Widzia³em ludzi

wyrzucanych ¿ywcem z helikopterów. Widzia³em ludzi œcinanych jak kwia-

ty seriami z broni maszynowej. Widzia³em tysi¹ce szcz¹tków ludzkich roz-

rzuconych na obrze¿u leja po pó³tonowej bombie. – Dygota³ ca³y i Ruth

widzia³a, jak jego oczy wype³niaj¹ siê ³zami. – Przeszed³em przez Dolinê

Œmierci. Ca³¹ j¹ przeszed³em, biwakowa³em w niej, jad³em pokarm z jej pól,

pi³em wodê z jej strumieni, spa³em pod porastaj¹cymi j¹ drzewami. To by³

mój dom, rozumiesz?

£zy sp³ywa³y mu po policzkach, ledwo móg³ mówiæ.

– I wreszcie coœ pêk³o. Coœ przebi³o skorupê. Nie mog³em daæ sobie

z tym rady. Czy ty rozumiesz, co ci chcê powiedzieæ? – Zacz¹³ krzyczeæ:

– To mnie zmieni³o! Sta³em siê istot¹ ludzk¹ i teraz nie potrafiê sobie

z tym poradziæ…

S³owa jakby wygas³y, opad³ w fotelu wstrz¹sany szlochem. Ruth obesz³a

stó³, uklêk³a przy nim. Objê³a go ramionami i przyci¹gnê³a jego g³owê do

swojej piersi. Po chwili tak¿e z jej oczu zaczê³y skapywaæ ³zy i ³¹czyæ siê

z jego ³zami.

Pomyœla³a o Stavrosie. Przed kilkoma godzinami wyprawi³a ch³opca

w nowe ¿ycie. Cz³owiek, którego tuli³a, by³ na swój sposób m³odszy od Sta-

vrosa. Munger by³ dzieckiem, które wreszcie przysz³o na œwiat i nie potrafi-

³o stawiæ mu czo³a, a nie mog³o te¿ zapomnieæ o czarnej otch³ani, w której

by³o poczête.

background image

158

Po kilku minutach nieco siê uspokoi³. Ruth wróci³a na swój fotel. Munger

wstydzi³ siê teraz chwilowego za³amania i nie mia³ odwagi spojrzeæ jej w oczy.

A tymczasem w³aœnie w jej oczach sta³ siê teraz zupe³nie innym cz³owie-

kiem. Zawodowe doœwiadczenie uœwiadomi³o jej, jak wielki wysi³ek uczyni³,

by siê otworzyæ i podzieliæ z ni¹ nêkaj¹cym go koszmarem. A te ³zy œwiadczy-

³y zarówno o uldze, jak i ¿alu. Jedno by³o pewne: przesta³ byæ sam, ³¹czy³a ich

nierozerwalna niæ. A to oznacza³o, ¿e od tej chwili Ruth ponosi³a za niego

czêœæ odpowiedzialnoœci. By³a katalizatorem. By³a chirurgiem, który przepro-

wadza³ operacjê na mózgu pacjenta. Operacji nie mo¿na przerwaæ w po³owie.

– Opowiedz mi, co dalej… – poprosi³a cicho.

Po zaczerpniêciu oddechu dokoñczy³ opowieœæ. Powróci³ do Sajgonu po

po³udniu. Natychmiast wywo³a³ film i zrobi³ powiêkszenia 12x25. Przypi¹³

je do œciany i skierowa³ na nie reflektorek, raz jeszcze wch³aniaj¹c tamten

koszmar. Z pocz¹tku zastanawia³ siê, która gazeta lub periodyk najlepiej wy-

korzysta ten materia³. Nale¿a³o postêpowaæ ostro¿nie, gdy¿ z chwil¹ publi-

kacji grozi³o mu podwójne niebezpieczeñstwo. Po pierwsze ze strony kapi-

tana, a nastêpnie naczelnego dowództwa, które chcia³oby poznaæ wszystkie

szczegó³y i dowiedzieæ siê, w jaki sposób Munger wkrêci³ siê na zakazan¹

dla prasy wyprawê. Istnia³o niebezpieczeñstwo cofniêcia mu akredytacji, co

oznacza³o permanentny zakaz pracy w Wietnamie. Zdjêcia nale¿a³o wiêc

opublikowaæ tak, by tylko twarze ofiar by³y widoczne. Przygl¹da³ siê uwa¿-

nie odbitkom, szukaj¹c najlepszego sposobu wykadrowania. Przy ostatnim

ujêciu nie mia³ problemu: zbli¿enie twarzy dziewczyny gwa³conej przez

homoseksualistê. U szczytu zdjêcia widaæ by³o d³oñ przyci¹gaj¹c¹ g³owê za

w³osy. Munger uzna³, ¿e to jest najbardziej dramatyczny obraz, jaki w ca³ej

karierze fotoreportera uda³o mu siê utrwaliæ na kliszy. Wpatrzy³ siê w oczy

dziewczyny i dozna³ wstrz¹su: po raz pierwszy jego œwiadomoœæ zarejestro-

wa³a przekaz myœli ofiary.

Usi³owa³ racjonalizowaæ doznanie: to tylko kawa³ek chemicznie nasy-

conego kartonu. Monochromiczna fotografia. Ból, ostateczna rozpacz i po-

garda s¹ wy³¹cznie rezultatem gry cieni i œwiat³a. Cofn¹³ siê o parê kroków,

znowu podszed³. Oczy wypala³y mu w g³owie swój wyrok.

Zszed³ do hotelowego baru. Na drinka, by siê uspokoiæ. Jeszcze nie dra-

matyzowa³. Gdy po pó³nocy wróci³ nieco pijany, reflektor nadal siê pali³,

gdy¿ zapomnia³ go wy³¹czyæ. Po otwarciu drzwi ujrza³ tylko te oczy. Mimo

¿e sta³ z boku, oczy wci¹¿ na niego patrzy³y. Przeszed³ na drug¹ stronê, ich

spojrzenie powêdrowa³o za nim. Poszed³ do ³azienki i, mimo zamkniêtych

drzwi, czu³ je na plecach, czu³ je w sobie.

Wróci³ do sypialni i zgasi³ reflektorek. Potem siê po³o¿y³. Szybko za-

sn¹³. I we œnie prze¿y³ po raz pierwszy ów koszmar. Doznanie to wstrz¹snê³o

nim, gdy¿ do tej pory prawie nigdy nic mu siê nie œni³o. Mimo wszystkich

background image

159

prze¿yæ, spa³ zawsze dobrze, co by³o dowodem gruboœci skorupy, w jakiej

siê zatrzasn¹³.

Tej nocy koszmar powróci³ trzykrotnie. Za ka¿dym razem Munger budzi³

siê spocony. Gdy po raz trzeci pojawi³a siê zmora, wsta³ i poszed³ do nocnego

baru, tam pi³ do œwitu. Mo¿e w ci¹gu dnia oczy przestan¹ go drêczyæ? Wróci³

do hotelu i zjad³ obfite œniadanie. Poszed³ do pokoju, zdj¹³ powiêkszenia ze

œciany, zapakowa³ do pud³a, a pud³o wsadzi³ do szuflady. W czasie tych czyn-

noœci odwraca³ g³owê, by nie napotkaæ spojrzenia dziewczyny.

Chcia³o mu siê spaæ, ale nie móg³ zasn¹æ. Postanowi³ stawiæ czo³o pro-

blemowi. Wyj¹³ z pud³a tê jedn¹ fotografiê i ponownie powiesi³ na œcianie.

Skierowa³ na ni¹ zapalony reflektorek i przysun¹³ sobie krzes³o. Siedzia³ na

nim przez godzinê, wpatruj¹c siê w oczy. Ten sam przekaz: straszliwe oskar-

¿enie. Oczy reprezentowa³y gwa³con¹ ludzkoœæ. A on, adresat spojrzenia,

by³ uosobieniem obojêtnoœci œwiata. Czu³ siê bardziej winny ni¿ homosek-

sualista-gwa³ciciel. Sztylet przebi³ skorupê.

Spali³ fotografiê oczu, spali³ pozosta³e zdjêcia i wszystkie negatywy. Da-

remna, bezowocna próba usuniêcia wypalonego w mózgu spojrzenia dziew-

czyny.

Po drugiej daremnej próbie – w ³ó¿ku z Janine Lasage – odlecia³ do

Hongkongu. Tam odda³ na aukcjê aparat i resztê sprzêtu. Potem opuœci³ Azjê.

Zmiana scenerii nie pomog³a. Wyjecha³ do Afryki Po³udniowej, gdzie

pracowa³ w paru fabrykach oraz jako kierowca ciê¿arówki. Pieniêdzy nie

potrzebowa³. Przedtem uda³o mu siê du¿o zaoszczêdziæ i dobrze zainwesto-

waæ. Pracowa³, bo nie chcia³ siedzieæ bezczynnie. Próbowa³ wieœæ normalne

¿ycie. Chwilami mia³ wra¿enie, ¿e ma szansê, ale wtedy koszmar nagle po-

wraca³, a wraz z nim poczucie winy. Wina ros³a, warstwami nak³ada³a siê na

siebie, oblepia³a go skorup¹, zaczê³a obejmowaæ wszystkie okropieñstwa,

jakie kiedykolwiek widzia³.

– Dlaczego od razu nie poszuka³eœ pomocy medycznej? – spyta³a Ruth. –

Chyba zdawa³eœ sobie sprawê, ¿e tylko psychiatra mo¿e ciê z tego wydobyæ.

Pokrêci³ g³ow¹.

– Pomyœla³em, ¿e jeœli ktokolwiek zacznie szperaæ mi w mózgu, to osza-

lejê do reszty. Wiedzia³em, ¿e tkwi¹ jeszcze we mnie resztki normalnoœci.

Na nich chcia³em bazowaæ i budowaæ nowe ¿ycie. Wierzy³em, ¿e uda mi siê

odpokutowaæ winê. Zacz¹³em myœleæ o uczestnikach tego patrolu…

– O, w³aœnie! Co z nimi? Na pewno umknêli sprawiedliwoœci.

Zaprzeczy³ ruchem g³owy.

– Nie umknêli. Zabi³em ich.

– Co?!

background image

160

Otar³ pot z czo³a. Wieczór by³ ch³odny, ale wysi³ek opowiedzenia wszyst-

kiego by³ tak ogromny, ¿e mia³ zroszon¹ potem twarz.

– Tak, Ruth. Zabi³em ich. Im wiêcej o tym myœla³em, tym bardziej umac-

nia³em siê w przekonaniu, ¿e jest to najpewniejszy sposób pozbycia siê zmo-

ry tych oczu.

Ruth by³a og³uszona tym wyznaniem. Cichym g³osem spyta³a:

– Zabi³eœ ich wszystkich?

– Nie. Trzej ju¿ nie ¿yli. Minê³y dwa lata od tamtego rekonesansu. Dwóch

zginê³o podczas akcji, trzeci w barowej bójce.

– Jak i gdzie ich zabi³eœ?

Machn¹³ rêk¹.

– To niewa¿ne. Wytropienie ich zajê³o mi dwa lata. Opuœcili Wietnam,

kiedy sta³o siê jasne, ¿e Wietkong zwyciê¿a. Musia³em szukaæ w Europie,

w Stanach i w Panamie. Ale wszystkich odnalaz³em i umierali, wiedz¹c dla-

czego. Bardzo dziwne: przez te dwa lata mia³em w ¿yciu cel, a ¿ycie zyska³o

sens. I obnosi³em w sercu nadziejê, ¿e kiedy wykonam wyrok, odnajdê sie-

bie. Oczywiœcie, tak siê nie sta³o. Osiedli³em siê na Cyprze i w pewnym

sensie osi¹gn¹³em namiastkê wewnêtrznego spokoju. Zacz¹³em nawet wieœæ

jakie takie ¿ycie. Ale wdar³ siê w nie Walter Blum i doszczêtnie rozwali³

mój obronny mur. – Rozeœmia³ siê gorzko. – Na swój niezwyk³y sposób

ofiarowa³ mi szansê. Ty te¿. Teraz wszystko jest jako tako pod kontrol¹. I

mam wytkniêty cel. To ju¿ coœ.

Ruth posz³a do kuchni zaparzyæ kawy. By³a prawie pó³noc, ale nie czu³a

sennoœci. Wys³uchiwa³a zwierzeñ mê¿czyzny, który po raz pierwszy w ¿yciu

przed kimœ siê otworzy³. Zapamiêta to doœwiadczenie do koñca ¿ycia. Przera¿a-

j¹ce, ale i ekscytuj¹ce. Wróci³a z kaw¹ na patio, rozla³a j¹ do fili¿anek i spyta³a:

– I co teraz? Powiedzia³eœ, ¿e tylko ja mogê ci pomóc.

Upi³ kilka ³yków i uœmiechn¹³ siê. By³ to jego pierwszy naturalny uœmiech.

Zmy³ ca³e napiêcie z jego twarzy i od razu zmieni³ atmosferê.

– Mo¿esz mi pomóc, Ruth, robi¹c to, o co ciê prosi³ Walter.

W pierwszej chwili nie zrozumia³a i tylko niemo patrzy³a. Gdy pojê³a,

wybuchnê³a œmiechem.

– Mam ciê uwieœæ?

Uœmiechn¹³ siê znowu.

– Uwieœæ, to nieodpowiednie s³owo. Muszê odzyskaæ moj¹ mêskoœæ.

Coœ mi mówi, ¿e tylko ty mo¿esz mi j¹ zwróciæ.

Zupe³nie zaskoczona, krêci³a tylko g³ow¹. Chcia³a coœ odpowiedzieæ,

ale j¹ powstrzyma³ gestem d³oni.

– Poczekaj. Pos³uchaj. W minionych miesi¹cach próbowa³em kilka razy…

Ilekroæ jestem z kobiet¹, ilekroæ siê do niej zbli¿am, widzê tamte oczy, czujê

siê winny. I koniec. Ty pomog³aœ mi uwolniæ siê od nocnej zmory. Mo¿e, po

background image

161

prostu… mo¿e, pomo¿esz mi pokonaæ niemoc… Wiem, ¿e nie mam prawa

ciê o to prosiæ, ale pomyœla³em, ¿e jeœli uda mi siê raz, to ju¿ wystarczy…

jest to dla mnie bardzo wa¿ne. Wiem, ¿e to tylko blokada psychiczna. Jeœli j¹

zniszczê, wszystko bêdzie w porz¹dku…

Czu³a, ¿e zaraz dostanie ataku histerii. Wsta³a i odesz³a kilka kroków.

Patrzy³a na ciemny ogród i usi³owa³a uporz¹dkowaæ myœli. Us³ysza³a od-

suwanie fotela, jego kroki, jego obecnoϾ za plecami, jego oddech na karku,

a potem poczu³a jego wargi. Pr¹d przebieg³ jej przez cia³o. Na chwilê wstrzy-

ma³a oddech.

– Przestañ, Dave!

Obróci³a siê ku niemu i powiedzia³a o Gideonie. O postanowieniu wyj-

œcia za niego. O tym, ¿e Duff i Gideon byli jedynymi mê¿czyznami w jej

¿yciu. Powiedzia³a, ¿e jest jej bardzo przykro, ale nie mo¿e mu pomóc.

Cofn¹³ siê, skin¹³ g³ow¹, ¿e rozumie. Przeprosi³, mówi¹c, ¿e nic nie wie-

dzia³, nie zdawa³ sobie sprawy.

Wrócili do stolika, usiedli i zapadli w krêpuj¹ce milczenie. Idiotyczna

sytuacja. Wdar³ siê w jej ¿ycie, zburzy³ uporz¹dkowane i posegregowane

uczucia, zniszczy³ równowagê psychiczn¹, a ona czuje siê odpowiedzialna!

Zaczê³a walczyæ ze sob¹. Czy on ¿¹da zbyt wiele? Oczywiœcie, ¿e tak! Z dru-

giej strony chodzi³o o tak ma³¹ rzecz, która mo¿e odmieniæ jego ¿ycie. Mo¿e

podejœæ do sprawy klinicznie? Potraktowaæ to jako metodê terapii psychicz-

nej? Przecie¿ ma do czynienia z chorym psychicznie cz³owiekiem. Zerknê³a

na œci¹gniêt¹ smutkiem twarz i poczu³a przyp³yw litoœci.

Siêga³ w³aœnie po fili¿ankê. Wyci¹gnê³a rêkê i dotknê³a jego d³oni. Ro-

zumia³a to jako gest wspó³czucia. Obróci³ szybko d³oñ i pochwyci³ jej palce,

splót³ ze swoimi. Jego by³y ciemne, opalone, zaciœniête na skalnym zrêbie,

pod którym by³a przepaœæ. Us³ysza³a wypowiadane przez siebie s³owa, jak-

by p³ynê³y z innych ust: Spróbujê, ale tylko ten jeden raz. I pod warunkiem,

¿e bêdzie postêpowa³ z ni¹ ostro¿nie, bo w sprawach seksu brak jej pewno-

œci siebie.

Nie puszczaj¹c jej d³oni wsta³, obszed³ stó³, uniós³ j¹ z fotela i zacz¹³

ca³owaæ. I znowu poczu³a pora¿aj¹cy j¹ pr¹d. W milczeniu wprowadzi³ j¹ do

domu, do sypialni, powoli i z delikatnoœci¹ rozebra³ i u³o¿y³ na ³ó¿ku, potem

rozebra³ siê sam i zacz¹³ j¹ pieœciæ d³oñmi i wargami. Z pocz¹tku by³a pa-

sywna. Po paru minutach ju¿ zupe³nie inna kobieta zaczê³a reagowaæ, jej

cia³o wygiê³o siê w ³uk, usta zaczê³y wydawaæ pojêkiwania rozkoszy. Zapo-

mnia³a o Duffie i Gideonie Galili. Zapomnia³a, kim jest. Kiedy w ni¹ wnik-

n¹³, przyjê³a go ju¿ inna kobieta, dla której stanowi³o to prawdziw¹ premierê

mi³oœci. Straci³a poczucie czasu. Pierwszy orgazm nast¹pi³ po kilku sekun-

dach… a mo¿e minutach, godzinie? Drugi i trzeci przysz³y z bezczasowej

przestrzeni. A mo¿e by³o ich wiêcej, ale jej cia³o i psychika wtopi³y siê w siebie

11 – Reporter

background image

162

nawzajem i przenosi³y j¹ od œwiadomoœci przez fantazjê do snu i od snu do

œwiadomoœci…

Gdy siê obudzi³a, by³a sama. Le¿a³a jeszcze d³ugo, ws³uchana w poran-

ny œwiergot ptaków w ogrodzie, usi³uj¹c oddzieliæ fantazjê od rzeczywisto-

œci. Wreszcie wsta³a, w³o¿y³a szlafrok i wysz³a do saloniku. Przez okno zo-

baczy³a go w tym samym fotelu przy stole i przez krótk¹ chwilê myœla³a, ¿e

stamt¹d nie odchodzi³, ¿e wszystko by³o tworem wyobraŸni. Czu³a jednak

s³odkie zmêczenie. To nie by³ sen. Wysz³a na zalane s³oñcem patio. Munger

podniós³ g³owê, zobaczy³ j¹ i lekko siê uœmiechn¹³. Usiad³a naprzeciwko

niego. Ptaki œpiewa³y niemal nad g³ow¹, ukryte w ga³êziach œwierków. Wo-

la³aby, ¿eby zamilk³y.

– Nie uda³o siê? – spyta³a.

Pokrêci³ g³ow¹.

– Bardzo mi przykro… Ja nie…

Przerwa³:

– Nic nie mów! Proszê ciê, Ruth! Koszmar nie odszed³, ale by³o cudow-

nie. W ¿yciu nie widzia³em nic równie piêknego, jak twoja twarz ubieg³ej

nocy. Nigdy jej nie zapomnê.

Szuka³a s³ów.

– Ja ju¿ sama nie wiem… Mo¿e gdybym mia³a wiêksze doœwiadczenie…

Uœmiecha³ siê.

– By³o wspaniale. Niepotrzebne ci wiêksze doœwiadczenie. – Wzruszy³

ramionami. – No có¿, bêdê musia³ siê z tym pogodziæ. Dziêkujê, ¿e zrobi³aœ

wszystko, co mo¿na…

Nerwowo zwija³a palcami d³ugie w³osy.

– Nic mi nie zawdziêczasz… Nie masz wobec mnie ¿adnego d³ugu. Szko-

da… – By³a zdesperowana i zagubiona: jak¿e to mo¿liwe, ¿e nie dzieli³ z ni¹

jej ekstazy? To niesprawiedliwe. B³yskawicznie podjê³a decyzjê.

– Kiedy wracasz? – spyta³a. – To znaczy do Bejrutu.

– Za parê tygodni.

– Podejmiemy jeszcze jedn¹ próbê…

Poprzez stolik uœcisn¹³ jej d³oñ.

– Dziêkujê, ale chyba ju¿ nie. I tak zrobi³aœ dla mnie wiêcej, ni¿ na to

zas³ugujê. Wychodzisz za m¹¿. O tym musisz myœleæ.

– Ju¿ myœla³am. Nie dochowa³am wiernoœci Gideonowi. Co siê sta³o, to

siê nie odstanie. Mo¿emy raz jeszcze spróbowaæ coœ z tego wszystkiego urato-

waæ. – Nowa myœl przebieg³a jej przez g³owê i szybko na ni¹ zareagowa³a: –

Tylko nie s¹dŸ, na mi³oœæ bosk¹, ¿e motywuje mnie po¿¹danie, chocia¿ muszê

przyznaæ, ¿e nigdy w ¿yciu nie mia³am podobnie… intensywnego prze¿ycia.

background image

163

Z uœmiechem pokrêci³ g³ow¹.

– Jesteœ zbyt uczciw¹ kobiet¹, aby to kontynuowaæ…

– Mo¿e w³aœnie wymaga tego zawodowa uczciwoœæ. Pos³uchaj, przysz³a

mi do g³owy myœl: moi przyjaciele maj¹ letni domek przy pla¿y w Polis, na

zachodnim wybrze¿u, zupe³nie odizolowany, z dala od zgie³ku. PojedŸmy

tam na kilka dni… Nie œpieszmy siê. Odprê¿ysz siê i mo¿e siê uda.

– Czujê siê jak pacjent u lekarza.

– Bo nim jesteœ. Pomyœl o tym tak: z³ama³eœ nogê i Ÿle ci j¹ z³o¿ono.

Przez wiele lat kula³eœ. Teraz trzeba nogê ponownie z³amaæ i powtórnie z³o-

¿yæ. To mo¿e byæ bolesne.

Obserwuj¹c go pilnie, zauwa¿y³a, ¿e zadrga³y mu k¹ciki ust.

– Bêdziesz mia³a na sobie lekarski kitel?

– Nic bêdê mia³a na sobie niczego.

I pojechali do Polis. W¹skimi i krêtymi drogami, przez wioski i pola,

dotarli do nabrze¿nej szosy skrêcaj¹cej na zachód. Napotykali coraz mniej

samochodów i ludzi, gdy¿ okolica nie by³a jeszcze rozwiniêta turystycznie.

Tylko winnice, lasy i poszarpany skalisty brzeg. Na lunch zatrzymali siê

w tawernie w Stroumbi, usiedli przy stoliku na zewn¹trz, wypili zbyt wiele

wina, rozmawiali o niczym i trochê siê poœmiali. Czeka³a ich jeszcze godzi-

na drogi do Polis. W wiejskim sklepiku kupili trochê zapasów ¿ywnoœci i ru-

szyli na pó³noc przez lasy, a¿ dotarli na cypel i nad zatokê, o której legenda

g³osi³a, ¿e by³a miejscem narodzin Afrodyty. Domek przyjació³ znajdowa³ siê

w nastêpnej malutkiej zatoczce. Munger prowadzi³ bardzo ostro¿nie, jechali

ma³o przeje¿d¿onym traktem. Letniskowy domek sta³ prawie nad samym mo-

rzem, os³oniêty od niego pó³kolem znieruchomia³ych w s³oñcu topoli.

Ledwo Munger zatrzyma³ samochód, Ruth wyskoczy³a, wszystko z sie-

bie zdjê³a i nago wbieg³a do wody. Munger zaniós³ rzeczy na werandê i do-

³¹czy³ do Ruth.

Po pó³godzinie le¿eli na malutkiej pla¿y, susz¹c siê w popo³udniowym

s³oñcu. Munger myœla³, ¿e jest to najbardziej ciche i spokojne miejsce ze

wszystkich, które zna. Ruth pomyœla³a, ¿e musi postêpowaæ z rozwag¹. Na

pewno bêdzie spiêty, skrêpowany, w nieustannym lêku przed pora¿k¹…

Munger wspar³ siê na ³okciu i zacz¹³ przygl¹daæ siê Ruth. Palcem do-

tkn¹³ kropli wody, która umknê³a s³oñcu. Tu¿ poni¿ej lewej piersi. Widzia³,

¿e tê¿eje jej sutka.

– Wczoraj by³o zbyt ciemno – szepn¹³. – Chcê na ciebie patrzeæ. Muszê

widzieæ twoj¹ twarz.

Chcia³a coœ odpowiedzieæ, ale po³o¿y³ palec na jej ustach. Zacz¹³ ca³o-

waæ jej sutki, d³oni¹ pieœci³ brzuch. Obla³ j¹ ¿ar i poczu³a wilgoæ miêdzy

background image

164

udami. Wróci³a pamiêæ doznañ mi³osnych poprzedniej nocy i pragnienie ich

ponownego prze¿ycia.

By³a w rozterce: oddaæ siê rozkoszy bez myœlenia o czymkolwiek czy

dyktowaæ w³asny scenariusz tej mi³osnej terapii. Le¿a³ teraz na niej, przy-

gniata³ j¹ swym ciê¿arem, wdar³ siê w ni¹ jednym potê¿nym pchniêciem,

a wtedy objê³a d³oñmi poœladki mê¿czyzny wciskaj¹c je z ca³ych si³ jeszcze

g³êbiej, wydaj¹c jêk… Szczêœcia? Triumfu? Jak przez mg³ê s³ysza³a jego

g³os powtarzaj¹cy bez koñca, ¿e j¹ kocha.

Zostali w Polis przez dziesiêæ dni. P³ywali, le¿eli na piasku i kochali siê.

Gotowali sobie posi³ki, spacerowali po wzgórzach i kochali siê. Wieczorami

tañczyli na werandzie przy muzyce ze starego bateryjnego adaptera, œmiali

siê i kochali. Dopiero czwartej nocy, kiedy w ciemnoœciach le¿a³a w jego

ramionach, powtórzy³a s³owa, które wyszeptywa³ do niej na pla¿y.

– Kocham ciê.

– Wiem. I mamy problem.

– My nie mamy. Niestety, ma go Gideon.

Odsun¹³ siê, zapali³ œwiat³o i usiad³ na ³ó¿ku. Le¿a³a, spogl¹daj¹c na

niego.

– Lekarze nie powinni zakochiwaæ siê w pacjentach – oœwiadczy³ z uda-

wan¹ surowoœci¹.

– Wiem. Ale ja nigdy nie sk³ada³am przysiêgi Hipokratesa.

– No wiêc co z Gideonem? Ju¿ go nie kochasz?

Zmarszczy³a brwi, zastanawiaj¹c siê nad odpowiedzi¹.

– Kocham. I powiem mu to. Powiem, ¿e kocham go tak, jak kocha³ mnie

Duff, a to za ma³o.

– Nie wyjdziesz za niego?

– Wyjdê za ciebie. I chcê mieæ dzieci. – Patrzy³a mu w oczy, oczekuj¹c

reakcji. Nie dostrzeg³a ¿adnej. – Nie odpowiada ci to?

Uœmiechn¹³ siê.

– Po prostu nie wierzy³em w³asnym uszom. Powtórzy³em to sobie w my-

œlach i dopiero wtedy uwierzy³em. Kiedy?

– Kiedy za ciebie wyjdê, czy kiedy bêd¹ dzieci?

– Jedno i drugie.

Usiad³a.

– Zaparzmy sobie kawy i zacznijmy planowaæ. – Zobaczy³a, ¿e zerka na

zegarek. – Wiem, ¿e jest póŸno, ale nie zasnê ani nie bêdê siê z tob¹ kochaæ,

póki wszystkiego nie ustalimy.

background image

165

Wstali, a potem siedzieli na werandzie, snuj¹c plany na przysz³oœæ. Pierw-

sz¹ myœl¹ Mungera by³o pojechaæ prosto do Limassol i powiedzieæ Waltero-

wi, ¿e Daktyl Niebieski przechodzi na emeryturê, ale potem oboje doszli do

wniosku, ¿e to mog³oby obróciæ siê przeciwko nim. Odrodzenie Mungera,

jego powrót do œwiata mia³y swój cel. Ów cel by³ instrumentem odrodzenia.

Ruth by³a akuszerk¹, która daj¹c noworodkowi klapsa w poœladki sprowo-

kowa³a pierwszy krzyk. Ów cel musia³ pozostaæ podstaw¹ ich wspólnego

¿ycia. Munger ostrzeg³ j¹, ¿e to mo¿e potrwaæ parê lat. Jeœli operacje sabota-

¿owe Waltera we Francji zawiod¹, Munger bêdzie potrzebny w Iraku.

Ruth nie przeszkadza³o czekanie. Ani gro¿¹ce niebezpieczeñstwo. Mia-

³a przedziwn¹ pewnoœæ ich wspólnego przeznaczenia. Ile¿ przeszli, aby móc

rozpocz¹æ wspóln¹ wêdrówkê. Pobior¹ siê po zakoñczeniu misji.

Po raz pierwszy w ¿yciu by³a czegoœ absolutnie pewna. Odkryta mi³oœæ

pozwoli³a dostrzec resztê ¿ycia we w³aœciwej perspektywie. Równie¿ we

w³aœciwej perspektywie widzia³a teraz swój stosunek do Duffa i Gideona.

Nie wiedzia³a przedtem, ¿e mi³oœæ mo¿na prze¿ywaæ na wielu p³aszczyznach.

Prawdopodobnie wiêkszoœæ ludzi nie wiedzia³a, ¿e kochaæ mo¿na tak inten-

sywnie, jak ona tego doœwiadcza³a teraz. W¹tpi³a, czy podobne prze¿ycie

jest mo¿liwe w m³odszym wieku. Przecie¿ to w³aœnie przesz³oœæ i osobiste

prze¿ycia stworzy³y warunki do powstania takiego uczucia. Czu³a wdziêcz-

noœæ wobec losu. Nie mia³a teraz najmniejszych w¹tpliwoœci, nie odczuwa³a

niepewnoœci. Odkry³a znaczenie mi³oœci – uczucia wynikaj¹cego z po³¹cze-

nia wielkiej namiêtnoœci ze wspó³czuciem, w³asnej potrzeby z wdziêczno-

œci¹. Przez chwilê k¹pa³a siê w aurze tego objawienia, ale horyzont szybko

siê zachmurzy³, gdy¿ nap³ynê³y nowe myœli.

No tak, gdy Munger wróci do Bejrutu, ona bêdzie musia³a polecieæ do

Izraela i wyt³umaczyæ wszystko Gideonowi. Zobaczy³ niepokój na jej twa-

rzy.

– On to Ÿle przyjmie – powiedzia³. – Wiem to dobrze. Wiem, jak ja bym

zareagowa³. Zrobi³bym wszystko, aby ciê zatrzymaæ.

– Masz racjê, ale có¿ mogê na to poradziæ. Gideon jest silny, da sobie

radê. – Usi³owa³a siê uœmiechn¹æ. – Dziœ nie chcê byæ smutna. Poczekajmy

do œwitu i pójdziemy do morza. Po p³ywaniu bêdziemy siê kochaæ w tym

samym miejscu, co za pierwszym razem. Przecie¿ z tym dzieckiem nie musi-

my wcale czekaæ. Nie przeszkadza mi status samotnej matki, skoro ma byæ

tymczasowy.

background image

166

background image

167

Ksiêga czwarta

background image

168

background image

169

14

B

y³a to jedna z niewielu sytuacji w ¿yciu Waltera Bluma, kiedy okazywa³

odrobinê pokory. Siedzia³ w poczekalni gabinetu premiera w Jerozolimie

i nie tylko brakowa³o mu zwyk³ej pewnoœci siebie, ale odczuwa³ nawet lekki

lêk. Za parê minut po raz pierwszy mia³ spotkaæ premiera pañstwa, cz³owie-

ka, którego podziwia³ i który go wprost fascynowa³. Przed paroma minutami

do gabinetu wszed³ ju¿ genera³ Hofti i Walter w ka¿dej chwili spodziewa³ siê

wezwania. Aby opanowaæ nerwowoœæ, postanowi³ siê czymœ zaj¹æ i otwo-

rzy³ akta z raportem przygotowanym ubieg³ego wieczoru wspólnie z genera-

³em Hoftim. Orygina³ raportu zabra³ Hofti i premier najprawdopodobniej

w tej chwili siê z nim zapoznawa³.

Strona nr 1 z 3

IRACKI PROGRAM NUKLEARNY

Raport nr 43A (Urz¹d Premiera) 3 maja 1981

Dla: premier

Od: genera³ Izaak Hofti

ród³o: Mosad

Liczba kopii: zero

AKTUALNA SYTUACJA:

Mimo wszelkich wysi³ków, zarówno dyplomatycznych (via Min. Spr. Zagr.),

jak i tajnych (Mosad), oba reaktory, zakontraktowane przez Irak we Francji,

zosta³y dostarczone i s¹ obecnie instalowane w nuklearnych zak³adach do-

œwiadczalnych w EI-Tuwaitha pod Bagdadem.

Raporty 28A (Urz. Pr.) z dnia 18 lipca 1980 oraz 31A (Urz. Pr.) z dnia 12

wrzeœnia 1980 wymienia³y szczegó³owo wysi³ki i akcje Mosadu, zw³aszcza siat-

ki DAKTYL, maj¹ce na celu sabotowanie irackiego programu nuklearnego.

background image

170

Rezultatem tych dzia³añ by³o opóŸnienie realizacji programu o 12 do 14 mie-

siêcy.

Wraz z reaktorami na miejscu ich monta¿u przebywa 265 francuskich ato-

mistów i techników nuklearnych.

Strona nr 2 z 3

Oceniamy, ¿e g³ówny reaktor o mocy 70 MW ruszy miêdzy czerwcem

a wrzeœniem bie¿¹cego roku.

W raporcie 41A z 11 lutego 1981 roku przedstawiliœmy liczne opcje. W tym

samym czasie Urz¹d Premiera wyda³ polecenie dokonania uzupe³niaj¹cej ana-

lizy irackiej zdolnoœci wyprodukowania broni nuklearnej na bazie odzysku ma-

teria³ów rozszczepialnych i dostarczanych przez Francjê reaktorów.

Raport 42A z 2 marca 1981 roku stwierdza, ¿e Irak jest nie tylko zdolny

wyprodukowaæ broñ nuklearn¹ na bazie dostarczanych reaktorów, ale ¿e pod-

stawowym celem re¿imu Husajna jest tak¹ broñ posi¹œæ, zw³aszcza w obliczu

konfliktu z Iranem.

Obecnie pozostaj¹ otwarte dwie opcje (w wypadku, gdyby zosta³a podjêta

decyzja zniszczenia obu reaktorów).

a) uderzenie z powietrza (nalot bombowy).

b) uderzenie z ziemi (akcja komandosów).

Po konsultacjach z wywiadem wojskowym zalecamy opcjê a) jako ³atwiej-

sz¹ do zrealizowania.

Strona nr 3 z 3

Akcja powinna byæ przeprowadzona oczywiœcie przed uruchomieniem re-

aktora. EI-Tuwaitha znajduje siê osiemnaœcie kilometrów od centrum Bagdadu

i dominuj¹ce w tym rejonie wiatry bez w¹tpienia spowodowa³yby zniesienie

radioaktywnej chmury nad miasto.

WNIOSEK KOÑCOWY:

Decyzja ewentualnego zniszczenia reaktorów jest decyzj¹ polityczn¹. Nie-

mniej nasz wydzia³ badañ i analiz przygotowa³ opiniê, która mo¿e mieæ na ni¹

wp³yw.

W skrócie: w wypadku przeprowadzenia akcji i zniszczenia reaktorów Izra-

el stanie przed fal¹ krytyki i potêpienia ca³ego œwiata. Wiele napaœci bêdzie

czyst¹ hipokryzj¹, na przyk³ad potêpienie przez Egipt czy Iran. Jednak¿e w wiêk-

szoœci bêd¹ to autentyczne i ostre wyrazy oburzenia. Staniemy równie¿ w ob-

liczu groŸby sankcji ONZ. Bêdziemy potêpiani na podstawie dwóch przes³a-

nek:

a) Irak podpisa³ i po dziœ dzieñ skrupulatnie przestrzega uk³adu o nieroz-

przestrzenianiu broni nuklearnej.

background image

171

b) nalot bêdzie precedensem o nieobliczalnych skutkach.

KONIEC

Walter zamkn¹³ aktówkê i zacz¹³ siê zastanawiaæ, jak premier zinterpre-

tuje ich koñcowy wniosek. Na odpowiedŸ nie musia³ d³ugo czekaæ. Sekre-

tarz uchyli³ drzwi i gestem zaprosi³ spoconego Waltera do œrodka.

Premier siedzia³ z genera³em Hoftim przy stole, w rogu sporego gabine-

tu. To zwyk³y jadalny stó³, pomyœla³ Blum, id¹c w jego kierunku. Premier

wsta³ i, zbywaj¹c przedstawianie goœcia przez Hoftiego, wyci¹gn¹³ rêkê, po

czym z uœmiechem powiedzia³:

– Nie spotkaliœmy siê nigdy osobiœcie, ale mam wra¿enie, ¿e od dawna

pana znam. I dziêkujê panu w imieniu Izraela i ¯ydów na ca³ym œwiecie za

wszystko, co pan zrobi³ i wci¹¿ robi.

Walter uœcisn¹³ d³oñ premiera, czuj¹c jeszcze wiêksze onieœmielenie. Ze

zdziwieniem stwierdzi³, ¿e premier jest drobniejszy, ni¿ to sobie wyobra¿a³.

Wydawa³ siê nawet w¹t³y. Walter wpatrzy³ siê w oczy za grubymi szk³ami,

dostrzeg³ w nich pewnoœæ siebie i determinacjê.

Kiedy siadali, premier powiedzia³:

– Proszê paliæ, jeœli ma pan ochotê.

Walter uœmiechn¹³ siê i Hofti zamar³. Stanowczo prosi³ Waltera, by nie

wyci¹ga³ swoich grubych cygar, gdy¿ w tym gabinecie palenie by³o surowo

zabronione. Walter siêgn¹³ do wewnêtrznej kieszeni swej kasztanowej ma-

rynarki z surowego jedwabiu i wyj¹³ cygaro. Odwin¹³ je z celofanu, uci¹³

koniec i powiedzia³:

– Tylko sobie po¿ujê.

Hofti odetchn¹³ z ulg¹.

– Jak pan sobie ¿yczy – odpar³ premier. Spojrza³ na le¿¹c¹ przed nim

teczkê, wzi¹³ do rêki czerwonego markera i zacz¹³ podkreœlaæ niektóre frag-

menty. Walter przygl¹da³ siê premierowi z zainteresowaniem.

Menachem Begin wyznawa³ zasadê oko za oko, z¹b za z¹b, ale jeœli z¹b

by³ ¿ydowski, to ¿¹da³ w zamian ca³ej szczêki. Uwa¿a³ siê za wcielenie pañ-

stwa. Niezachwianie wierzy³ w historyczne i biblijne prawa ¯ydów. W oczach

innych ludzi czyni³o go to czasami k³êbowiskiem sprzecznoœci. Ostro potêpia³

terroryzm, ale w m³odoœci sam przewodzi³ terrorystycznej komórce Irgunu.

Poucza³ œwiat o przestêpczym charakterze hitlerowskiej zasady zbiorowej od-

powiedzialnoœci, a nastêpnego dnia wydawa³ polecenie zmiecenia z powierzchni

ziemi palestyñskiej wioski, z której czynione by³y wypady OWP. Przekonuj¹-

co mówi³ o prawie ¯ydów do osiedlania siê na Pó³wyspie Synajskim, a po

miesi¹cu jecha³ do Camp David i przehandlowywa³ te prawa.

Waltera jednak fascynowa³ i nie widzia³ w jego dzia³aniu ¿adnych sprzecz-

noœci. Ka¿dy ruch Begina, ka¿da jego decyzja dotyczy³a jednostkowego,

background image

172

doraŸnego celu, s³u¿¹cego celowi nadrzêdnemu: zapewniæ przetrwanie pañ-

stwa Izrael, zapewniæ mu bezpieczeñstwo.

Begin uniós³ g³owê znad raportu i stwierdzi³:

– Pañskie poczynania we Francji zas³uguj¹ na najwy¿sz¹ pochwa³ê.

W zale¿noœci od punktu widzenia, dwa morderstwa i jeden akt sabota¿u

mog¹ byæ zakwalifikowane jako godne pochwa³y czyny. O to bowiem w kon-

kretnym wypadku chodzi³o. Profesor Yahia el Mashad, Egipcjanin, szef irac-

kiego programu nuklearnego, zosta³ zamordowany w pokoju paryskiego hote-

lu. Akcjê nieco skomplikowa³a obecnoœæ w pokoju francuskiej prostytutki,

która zdo³a³a uciec. Na swoje nieszczêœcie widzia³a twarz agenta Mosadu i po

tygodniu zginê³a w ulicznym wypadku. Profesor Yahia przyjecha³ do Pary¿a,

by negocjowaæ w imieniu Iraku zakup udzia³ów w konsorcjum o nazwie Euro-

dif produkuj¹cym wzbogacony uran. Negocjacje zosta³y przerwane.

Parê miesiêcy przedtem, w kwietniu 1979 roku, agenci Mosadu umieœci-

li ³adunki wybuchowe w zak³adach produkuj¹cych elementy dla reaktora, co

opóŸni³o jego wykonanie o ponad rok.

– Uda³o nam siê, niestety, tylko opóŸniæ sprawê – powiedzia³ Walter.

– Ale to by³o nam bardzo potrzebne – powiedzia³ Begin. – Nieodzowne!

W ci¹gu tego roku zawarliœmy pokój z Egiptem, dwaj nasi inni wrogowie,

Irak i Iran, walcz¹ przeciwko sobie. I to w efekcie oznacza, ¿e jeœli bêdziemy

musieli podj¹æ akcjê zalecon¹ w tym raporcie, z politycznego punktu widze-

nia czas bêdzie odpowiedniejszy. – Begin obróci³ siê do Hoftiego:

– Generale, bardzo wyraŸnie i bez os³onek mówi pan o miêdzynarodo-

wych reperkusjach, jakich musimy siê spodziewaæ. Ale nie dostrzega pan

najistotniejszego elementu.

– A mianowicie?

– Prezydenta Stanów Zjednoczonych!

Premier uœmiechn¹³ siê, gdy zobaczy³ pe³ne zaskoczenia spojrzenia wy-

mieniane przez swych rozmówców. Wsta³ i zacz¹³ spacerowaæ po gabinecie.

– Mo¿e to na pierwszy rzut oka wydaæ siê dziwne, ale najwiêkszym za-

gro¿eniem dla Izraela nie s¹ arabskie armie, nie jest Rosja czy broñ nuklear-

na. Najwiêkszym zagro¿eniem jest nacechowane dystansem podejœcie obec-

nej administracji do poczynañ Izraela. Maj¹c Stany Zjednoczone jako w pe³ni

zdeklarowanego sojusznika, mo¿emy stawiæ czo³o wszystkim i wszystkie-

mu. Moim zdaniem Stany Zjednoczone s¹ jedynym wartym posiadania so-

jusznikiem. Pañstwa europejskie, z chwalebnym wyj¹tkiem Holandii, przy-

parte do muru zawsze zrobi¹ to, co le¿y w ich w³asnym interesie. Ameryka

nas uzbraja, Ameryka daje nam tak istotn¹ pomoc finansow¹. – Premier za-

cz¹³ spacerowaæ szybciej i mówiæ o parê decybeli g³oœniej. – Oczywiœcie, ¿e

du¿a czêœæ tej pomocy jest bezinteresowna. Ale du¿¹ rolê odgrywa polityka.

Zdobycie urzêdu prezydenta jest prawie niemo¿liwe bez ¿ydowskich g³o-

background image

173

sów. To samo dotyczy wielu kongresmanów. Kiedy Mosze Dajan ostatnio

odwiedza³ Stany, prezydent Carter b³aga³, by nie krytykowa³ go na forum

¿ydowskich organizacji. Prawie pad³ przed nim na kolana. Mosze mówi³ mi,

¿e by³ to przykry widok.

– Ale Carter przegra³ – wtr¹ci³ Walter.

– Tak, panie Blum. Bo organizacje ¿ydowskie zachowa³y neutralnoœæ.

Nie widzia³y wiêkszej ró¿nicy miêdzy kandydatami, jeœli chodzi o ich stosu-

nek do Izraela. Carter by³ przyjacielem, ale s³abym. Reagan jest ciut mniej-

szym przyjacielem, ale uczyni Amerykê siln¹, co jest dla nas bardzo istotne.

Begin przerwa³ na chwilê, wróci³ do sto³u, westchn¹³ i zacz¹³ mówiæ

dalej:

– Problem polega na tym, ¿e teraz prezydent Reagan nieco boczy siê na

Izrael, a bardzo na mnie. – Gorzko siê uœmiechn¹³. – Jestem przyzwyczajony

do braku popularnoœci. I ma³o mnie to obchodzi. Reagan jest wœciek³y na

nasz¹ ingerencjê w Libanie. Chcia³by, ¿ebyœmy zaakceptowali obecnoœæ sy-

ryjsk¹ w tym kraju. Innymi s³owy, Amerykanie zaakceptowali fakt, ¿e tysi¹-

ce palestyñskich terrorystów korzysta z Libanu jako bazy wypadowej do

mordowania naszych kobiet i dzieci. Reagan wys³a³ mi tu swego ambasado-

ra, ¿eby wyraziæ niezadowolenie. – Premiera zaczê³a ogarniaæ wœciek³oœæ.

Ciê¿ko oddycha³ i d³oñmi bi³ powietrze. – Reagan traktuje nas jak ma³e dzie-

ci, którym trzeba dawaæ od czasu do czasu klapsy. – Twarz mu siê mieni³a,

ale po chwili zapanowa³ nad emocjami i uœmiechn¹³ siê figlarnie. – Przypo-

mnia³em ambasadorowi amerykañsk¹ blokadê Kuby. Zwróci³em te¿ uwagê,

¿e Ameryka Œrodkowa staje siê amerykañskim Libanem. Spyta³em ambasa-

dora, co zrobi³yby Stany Zjednoczone, gdyby Kubañczycy podprowadzili

parê dywizji pancernych pod granicê meksykañsko-teksask¹ albo wys³ali

terrorystów do Dallas w celu zabijania dzieci.

– I jak on to przyj¹³? – spyta³ Walter, zachwycony dopuszczeniem go do

tajemnic zakulisowych gier dyplomatycznych na najwy¿szym szczeblu.

– Jeszcze nie otrzyma³em odpowiedzi, ale jestem pewien, ¿e moje s³owa

zosta³y przekazane prezydentowi. – Premier uœmiechn¹³ siê, natychmiast jed-

nak spowa¿nia³. – Problem polega na tym, ¿e Reagan jest twardy i ze wzglê-

du na wiek mo¿e nie zechcieæ po raz wtóry kandydowaæ. To by pozbawi³o

nas parasola w tej konkretnej sprawie. Reagan móg³by uczyniæ wiele szko-

dy. Ju¿ i tak toczymy z nim powa¿ny spór na temat amerykañskich planów

dostarczenia Arabii Saudyjskiej samolotów dozoru powietrznego AWACS.

Kto wie, jak to siê skoñczy. Mo¿emy w tej sprawie przegraæ…

Begin powróci³ na fotel. Postuka³ palcem w raport.

– Jeœli zbombardujemy reaktor, a Reagan nie bêdzie ca³kowicie przeko-

nany, ¿e to by³o konieczne, mo¿e powa¿nie siê rozz³oœciæ i nie postawi weta

wobec ONZ-owskiej rezolucji o sankcjach. By³oby to dla nas powa¿nym

background image

174

ciosem. Reagan móg³by nawet wstrzymaæ wojskow¹ i finansow¹ pomoc.

A to by³oby ju¿ katastrofalne. Widzicie wiêc dylemat, panowie. Decyzja o zbom-

bardowaniu reaktorów bêdzie podjêta przez ca³¹ Radê Ministrów w komple-

cie. Bêdzie to bardzo trudna decyzja, chyba ¿e… Tak, chyba ¿e bêdziemy

mogli z ca³kowit¹ pewnoœci¹, zaraz po nalocie, przedstawiæ Reaganowi nie-

zbite dowody, i¿ Irakijczycy zamierzali wykorzystaæ uzyskane urz¹dzenia

do produkcji broni nuklearnej.

– To wszyscy wiedz¹… – zacz¹³ Walter, ale premier mu przerwa³:

– To wiemy my i prawdopodobnie wszyscy inni, ³¹cznie z Francuzami.

Niemniej zarówno oni, jak i Irakijczycy, wszyscy Arabowie oraz Rosja pod-

nios¹ wrzask, ¿e pope³niliœmy morderczy akt. Niech sobie wrzeszcz¹, wcale

to mi nie przeszkadza. Niech sobie wrzeszcz¹ wszyscy z wyj¹tkiem prezy-

denta Reagana. On jeden musi wiedzieæ, dlaczego musieliœmy to zrobiæ. I nie

wystarcz¹ mu nasze s³owa, wyjaœnienia i zapewnienia. Musimy mieæ ¿elaz-

ny dowód.

Begin dotychczas sta³ pochylony nad fotelem i biurkiem. Teraz dopiero

usiad³. Spojrza³ pytaj¹co na genera³a Hoftiego.

– Jak wygl¹da Mosad w Iraku? Jak¹ mamy szansê umieszczenia agenta

w ich nuklearnym oœrodku?

Hofti pokrêci³ g³ow¹ i zerkn¹³ na Waltera, który bez owijania w bawe³nê

odpar³:

– Prawie ¿adnej. Œrodki bezpieczeñstwa podjête zarówno przez Irakijczy-

ków, jak i Francuzów s¹ bezprecedensowe. Jeœli chodzi o ogóln¹ penetracjê

Iraku, to odpowiadam: s³aba. Mamy na miejscu tylko jednego dobrego agenta.

– Tylko jednego?

– Mamy jeszcze z tuzin tak zwanych ³apaczy much. Druga klasa. Dobrzy

do dozoru i gdy okazyjnie potrzebne jest u¿ycie si³y, ale nie s¹ to ludzie tego

kalibru, jaki pozwala³by im spenetrowaæ tajne instalacje. Mamy te¿ dobrze

uplasowanego agenta w ³onie irackiego Mukhabaratu, ale jego dostêp do

informacji jest ograniczony. Niestety, mamy tylko jednego naprawdê dobre-

go. Najwy¿szej klasy. Jego kryptonim to Daktyl Niebieski.

– Proszê mi coœ o nim powiedzieæ. ¯yd?

Begin uchwyci³ spojrzenie rzucone przez Waltera w stronê Hoftiego

i szybko doda³:

– Nie potrzebujê szczegó³ów, panie Blum. Niech mi pan tylko opisze

ogólnie cz³owieka, który sta³ siê tak wa¿ny dla bezpieczeñstwa pañstwa.

Walter przez chwilê myœla³, a potem zacz¹³ mówiæ:

– Nie jest Izraelczykiem. Ale jego matka by³a ¯ydówk¹. Zginê³a za Izra-

el. On teraz uwa¿a siê za ¯yda i ca³kowicie identyfikuje z ¯ydami. To b³y-

skotliwy agent, chocia¿ przysta³ do nas doœæ póŸno. Jest bardzo niezale¿ny,

typowy samotnik. Wypracowa³ swoj¹ w³asn¹ strategiê odwiedzania Iraku.

background image

175

Cieszy siê przychylnoœci¹ w³adz. Kiedy Irakijczycy napadli na Iran, uda³ siê

natychmiast do Teheranu, gdzie wynegocjowa³ umowê z Bani Sadrem. Na

mocy tej umowy w tajemnicy dostarczalibyœmy Irañczykom amunicjê i czê-

œci zapasowe do myœliwców F-l6, w zamian za co oni podjêli próbê zbom-

bardowania irackich urz¹dzeñ nuklearnych w El-Tuwaitha. Plan by³ b³ysko-

tliwy, ale niestety irañskie lotnictwo zawiod³o. ¯adna z bomb nie spad³a

bli¿ej ni¿ trzy kilometry od reaktora.

– Szkoda – odpar³ Begin. – Pocz¹tkowo CIA sugerowa³a, ¿e to by³y prze-

malowane samoloty lotnictwa izraelskiego. Musieliœmy im t³umaczyæ, ¿e

gdyby tak by³o naprawdê, to bomby trafi³yby w cel. Gdzie jest teraz ten

cz³owiek?

– Na Cyprze. Czeka na mnie. Za parê dni ma wróciæ do Iraku.

– Jeden cz³owiek – powiedzia³ Begin w zamyœleniu. – No có¿, nieraz

zdarzy³o siê w naszej historii, ¿e jeden cz³owiek wiele zdzia³a³. Na przyk³ad

Cohen w Syrii. Niech pan mi powie, generale, sk¹d bêdziemy znali datê

rozruchu reaktora?

– To nie przedstawia najmniejszego problemu – odpar³ z przekonaniem

Hofti. – Oczywiœcie, Irakijczycy bêd¹ chcieli zachowaæ datê w tajemnicy,

ale my ju¿ dawno spenetrowaliœmy Miêdzynarodow¹ Agencjê Energii Ato-

mowej. Ona bêdzie musia³a byæ uprzedzona przez Irak. – Wskaza³ na raport.

– W tej chwili uda³o nam siê okreœliæ przybli¿ony termin rozruchu. Miêdzy

czerwcem a wrzeœniem bie¿¹cego roku.

Begin zatroska³ siê.

– Zosta³o nam ma³o czasu. – Wsta³ i wznowi³ spacer – drobny rozsa-

dzany energi¹ mê¿czyzna, nie potrafi³ nigdy d³ugo usiedzieæ w fotelu. Za-

trzyma³ siê nagle i z triumfaln¹ nut¹ w g³osie powiedzia³:

– To siê stanie w lipcu! – Obróci³ siê do obu zaskoczonych goœci i po-

wtórzy³: – To siê musi staæ w lipcu. Agenci wywiadu powinni byli to do-

strzec. Tammuz to imiê sumeryjskiego boga pasterzy… ale równie¿ lipiec

po arabsku.

– To tylko spekulacja – powiedzia³ Hofti, ale premier zdecydowanie za-

przeczy³.

– Nie, Hofti. Oczywiœcie, z powodu opóŸnienia z wysy³k¹ reaktora do-

k³adny termin rozruchu mo¿e byæ przypadkowy, ale trzeba pamiêtaæ, ¿e Sad-

dam Husajn kocha siê w symbolach. Wielu Arabów to robi. Jest bardzo praw-

dopodobne, ¿e z tego w³aœnie powodu rozruch Tammuzu nast¹pi w miesi¹cu

tammuz. Jeœli mamy zniszczyæ reaktor, to musimy zrobiæ to do koñca czerw-

ca… Pozostaje nam bardzo ma³o czasu. – Zwróci³ siê do Waltera:

– Pañski agent, Daktyl Niebieski, musi przyst¹piæ do akcji. Chcê mieæ

dowód! Tymczasem zlecê naszym si³om powietrznym rozpoczêcie æwiczeñ.

Walter odepchn¹³ fotel i wsta³.

background image

176

– Muszê wiêc natychmiast wracaæ do Limassol. Dziêkujê za przyjêcie

mnie, panie premierze.

Begin podszed³, z pewnym trudem obj¹³ Waltera i uœciska³.

– Proszê przekazaæ naszemu cz³owiekowi, ¿e Izrael liczy na niego. I pro-

szê mu ode mnie osobiœcie przekazaæ wyrazy szacunku i ¿yczenia wszelkiej

pomyœlnoœci.

Walter uroczyœcie sk³oni³ g³owê i ruszy³ w stronê drzwi.

15

– Nie ma najmniejszej szansy!

Munger powiedzia³ to kategorycznym tonem i twarz Waltera posmutnia-

³a, a policzki jakby mu opad³y.

– Ca³kowicie siê z tym zgadzam – popar³ Mungera Wigoda. – Nie ma

w¹tpliwoœci, ¿e spodziewaj¹ siê jakichœ kroków z naszej strony. Francuzi tak-

¿e, a maj¹c na miejscu parê setek swoich naukowców i techników, postarali

siê o odpowiednie œrodki ochrony. El-Tuwaitha jest fortec¹. Nie mamy szans.

– Ja tak¿e jestem tego samego zdania – odezwa³ siê Izaak Szapiro. –

A próbowanie mo¿e nam tylko zaszkodziæ.

Walter mrukn¹³ coœ poirytowany i spojrza³ na czwartego mê¿czyznê, sie-

dz¹cego po drugiej stronie biurka. By³ nim Efim Zimmerman, który specjal-

nie przyjecha³ z Pary¿a, by wzi¹æ udzia³ w konferencji.

– Mo¿e podchodzisz do tego w niew³aœciwy sposób, Walterze – podsun¹³.

Walter ponownie zamrucza³, tym razem groŸnie. By³ w takim nastroju,

¿e nawet czcigodny Efim Zimmerman ryzykowa³ zbesztanie. Przez minion¹

godzinê debatowano nad sposobami zdobycia owego niepodwa¿alnego do-

wodu, jakiego ¿¹da³ Menachem Begin. Dowodu, który by przekona³ najbar-

dziej zatwardzia³ego sceptyka.

Rozpatrywali wiele propozycji, zaczynaj¹c od przekupienia wysokiego

funkcjonariusza irackiego, a¿ po bezpoœredni¹ penetracjê instalacji nuklear-

nych. ¯aden z pomys³ów nie dawa³ nawet promyka nadziei.

– A jak mam podchodziæ? Od ogona? – warkn¹³ Walter, co w najmniej-

szym stopniu nie stropi³o Zimmermana.

– Tlenek uranu – wypowiedzia³ pewnym siebie g³osem. – Od trzech lat

Irakijczycy usi³uj¹ go zakupiæ. Przez podstawione firmy pertraktowali z Por-

tugalczykami, Brazylijczykami, a nawet z Australijczykami. Poszukuj¹ stu

ton. Dziêki naszym wysi³kom dotychczas im siê nie uda³o, a bardzo siê sta-

rali. A¿ tu nagle przestali. Przed trzema miesi¹cami przestali szukaæ.

background image

177

– No wiêc co z tego? Przestali – odezwa³ siê Walter. – A co bardziej

prawdopodobne, uzyskali w jakiœ sposób gotowy produkt. U 235 albo Pu 239.

Mo¿e im sprzedali Rosjanie.

Zimmerman pokrêci³ g³ow¹.

– Ma³o prawdopodobne. Wiesz, jacy oni s¹. Na pewno nie! – Nachyli³

siê i mentorskim tonem powiedzia³:

– Pomyœl, Walterze. Porusz ³epetyn¹. Z jakiego¿ to innego powodu Ira-

kijczycy mogliby przestaæ rozpytywaæ na rynku o tlenek uranu?

– Bo ju¿ go maj¹?

– Otó¿ to! Widzisz, ¿e nie by³o trudno do tego dojœæ? – Zimmerman

rozpar³ siê w fotelu, bardzo z siebie zadowolony. – I wcale nie jest trudno

zgadn¹æ od kogo go dostali. Wiemy, ¿e Libia mia³a w zapasie ponad piêæset

ton. Za³o¿ê siê, ¿e nasz kochany pu³kownik Kadafi dogada³ siê ze swoim

kumplem, Saddamem Husajnem.

– Bardzo logiczny wywód, mój drogi Efimie, ale siê mylisz. – Walter by³

uradowany, ¿e mo¿e siê odci¹æ Zimmermanowi. – Poniewa¿ siatka DAK-

TYL ma hermetyczne sekcje i obowi¹zuje zasada, ¿e informacje s¹ ograni-

czane do tych, którzy musz¹ wiedzieæ, ty akurat nie wiedzia³eœ o tym, ¿e

pilnujemy nuklearnego sk³adziku Kadafiego od chwili, kiedy zacz¹³ go za-

pe³niaæ. Mogê ci podaæ wszystkie daty otrzymanych przez niego przesy³ek

z ka¿dego kierunku. Do sk³adu i ze sk³adu. Dotychczas nie reeksportowa³

ani grama tlenku uranu. To jedna z naszych dobrze obs³ugiwanych operacji.

– Gestem rêki wskaza³ Szapiro. – Izaak nad ni¹ czuwa.

Izaak wygl¹da³, jakby mia³ siê zaraz rozp³akaæ.

– Panie Blum, czy nie czyta³ pan naszych ostatnich depesz sygnowanych

PILNE?

– Jeszcze nie. Wróci³em wczoraj w nocy i zd¹¿y³em zapoznaæ siê tylko

z teczk¹ NATYCHMIASTOWEGO DZIA£ANIA. Co tam jest w twojej pil-

nej, cz³owieku?

Szapiro kilka razy prze³kn¹³ œlinê. Œmiesznie porusza³a mu siê przy tym

grdyka.

– Przed czterema dniami Libijczycy wydali sto ton tlenku uranu z maga-

zynów w Sarir do Tobruku. Teraz jest za³adowywany na niewielki frachto-

wiec, s/s „Elmsland”. Ma on szeœæset ton wypornoœci, poprzednio nale¿a³ do

armatora brytyjskiego, ale w ubieg³ym miesi¹cu zosta³ sprzedany kompanii

Hirah Trading & Shipping w Bejrucie.

Zapad³a przykra cisza, któr¹ przerwa³ Wigoda, obwieszczaj¹c cicho:

– Hirah jest firm¹ Irakijczyków. W przesz³oœci handlowa³a wyposa¿eniem

wojskowym kupowanym od Amerykanów. G³ównie sprzêtem elektronicznym.

W rezultacie Walter musia³ przeprosiæ Zimmermana i konferencja poto-

czy³a siê dalej. Omawiano opcjê po opcji.

12 – Reporter

background image

178

Izaak Szapiro z miejsca zaproponowa³ zatopienie s/s „Elmsland”, który

z ca³¹ pewnoœci¹ roz³aduje ³adunek w malutkim porcie zatoki Fau. Od chwi-

li zamkniêcia z powodu wojny drogi wodnej Szatt al-Arab, g³ówny port,

Basra, by³ odciêty. Fau zwykle s³u¿y³ flotyllom rybackim i móg³ przyjmo-

waæ tylko ma³e jednostki.

Statek bêdzie przechodzi³ przez Kana³ Sueski i Szapiro by³ zdania, ¿e

mo¿na zatopiæ „Elmsland”, gdy bêdzie czeka³ w Port Saidzie na uformowa-

nie konwoju. Mo¿e nawet pomog¹ Egipcjanie. Prezydent Sadat spaæ chyba

nie mo¿e, drêczony myœl¹, ¿e Saddam Husajn mo¿e mieæ broñ nuklearn¹.

Zastanawiano siê, czy „Elmsland” nie pop³ynie innym szlakiem. Sporo

irackiego zaopatrzenia sz³o przez jordañski port Akaba, a nastêpnie ciê¿a-

rówkami przez pustyniê. Irakijczycy wykorzystywali te¿ potajemnie saudyj-

ski port D¿edda, za cichym przyzwoleniem w³adz.

W koñcu wszyscy siê jednak zgodzili, ¿e z powodu wyj¹tkowego ³adun-

ku, przewo¿onego w beczkach, Irakijczycy skieruj¹ statek prosto do Fau.

Munger, który dotychczas nie zabiera³ g³osu, spyta³:

– Jak dok³adnie te beczki wygl¹daj¹ i ile ich mo¿e byæ?

Szapiro odpowiedzia³ tonem wyk³adowcy:

– Tlenek uranu ma barwê ¿ó³tka i konsystencjê gruboziarnistego piasku.

St¹d te¿ obiegowa nazwa ,,¿ó³te ciasto”. Irakijczycy nie mog¹ wykorzystaæ

tlenku uranu w reaktorze Tammuz. Kupili go tylko z jednego powodu: chc¹

nim ob³o¿yæ rdzeñ i w ten sposób odzyskaæ Pu 239. Sto ton tlenku da im

dostatecznie du¿o Pu 239, by móc sobie sprawiæ oko³o dwudziestu g³owic

o mocy bomby u¿ytej nad Hiroszim¹. Poniewa¿ tlenek uranu jest radioak-

tywny i groŸny przy po³kniêciu py³u lub wdychaniu go, przewozi siê go w spe-

cjalnych ¿ó³tych pojemnikach o pojemnoœci dwustu litrów. Beczki s¹ uszczel-

nione jaskrawoczerwon¹ gum¹. Ka¿da beczka wa¿y mniej wiêcej jedn¹ trzeci¹

tony i jest oznaczona czarnymi literami i cyframi oznaczaj¹cymi Ÿród³o po-

chodzenia rudy i numer seryjny partii. Celem jest zapewnienie jakiej takiej

kontroli przez Miêdzynarodow¹ Agencjê. Ale to bardzo iluzoryczna kontro-

la. W wysy³anej przez Libiê partii jest dok³adnie trzysta pojemników.

Munger podszed³ do mapy zajmuj¹cej prawie ca³¹ œcianê. Bliski Wschód

w najdrobniejszych szczegó³ach. Zacz¹³ jej siê przygl¹daæ. Z kolei wszyscy

obecni patrzyli w jego plecy, spodziewaj¹c siê jakiejœ propozycji. Gdy Mun-

ger obróci³ siê do nich, jego twarz rozjaœnia³ uœmiech.

– By³oby g³upot¹ topiæ statek i ³adunek. Czy¿ jest lepszy dowód, ni¿

fotografia pokazuj¹ca odbiór ³adunku przez Irakijczyków? Dostarczymy j¹

prezydentowi Reaganowi.

Powróci³ do sto³u i usiad³ og³uszony chórem g³osów. Wszyscy zachwy-

cali siê pomys³em. Irakijczycy bêd¹ z³apani na gor¹cym uczynku! Pozosta-

wa³o pytanie, czy Mungerowi uda siê takie zdjêcie zrobiæ.

background image

179

Munger by³ spokojny. Przecie¿ robienie zdjêæ w zakazanych miejscach

by³o jego specjalnoœci¹, czy¿ nie? W Fau bêd¹ podjête specjalne œrodki bez-

pieczeñstwa, ale Fau le¿y w pobli¿u strefy wojennej i dostanie siê tam nie

powinno nastrêczaæ specjalnych trudnoœci. Jest jeszcze jeden bardzo interesu-

j¹cy i wielce obiecuj¹cy element: przecie¿ Irakijczycy nie mog¹ przewieŸæ

beczek z tlenkiem uranu do El-Tuwaitha, gdzie krêc¹ siê setki francuskich na-

ukowców i inspektorów Agencji Atomowej, depcz¹cy wszystkim po piêtach.

Na pewno tego nie zrobi¹. Zawioz¹ beczki do jakichœ utajnionych zak³adów,

gdzie bêd¹ przechowywali tlenek do czasu, a¿ reaktor Tammuz ruszy i wszy-

scy cudzoziemcy zostan¹ wyproszeni z El-Tuwaitha. Otó¿ w zwi¹zku z tym

nale¿a³oby iœæ œladem ³adunku i zrobiæ zdjêcia owych utajnionych zak³adów.

Podniecenie wzros³o, a wraz z nim ha³as, gdy¿ ka¿dy mia³ jak¹œ uzupe³-

niaj¹c¹ propozycjê lub plan wsparcia. Ale Munger zdecydowanie odmówi³

przyjêcia jakiejkolwiek pomocy. Chce dzia³aæ sam i bêdzie improwizowa³.

Dziêki kurdyjskim kontaktom zna³ wiele adresów w Bagdadzie i innych mia-

stach, gdzie w razie potrzeby mo¿e siê ukryæ. Mia³ te¿ wypracowan¹ bez-

pieczn¹ drogê odwrotu przez Kurdystan do tureckiego portu Mersin, a to na

wypadek, gdyby coœ posz³o nie tak. Munger zakoñczy³ uwag¹, ¿e obecnie

najwa¿niejsz¹ rzecz¹ jest obserwacja s/s „Elmsland” i szacunkowe wylicze-

nie dnia oraz godziny przybycia ³adunku do Fau.

I na tym konferencja siê skoñczy³a. Izaak Szapiro i Misza Wigoda poszli

zaplanowaæ metodê dyskretnej obserwacji statku. Walter kaza³ Mungerowi

czekaæ w Platres na sygna³. Munger, ¿egnaj¹c siê z Zimmermanem, uœcisn¹³

mu d³oñ i ¿yczy³ szczêœliwego powrotu do Pary¿a. Powodowany impulsem

Zimmerman obj¹³ Mungera i uœciska³.

– JedŸ z Bogiem – powiedzia³.

Munger by³ ju¿ przy drzwiach, kiedy zawo³a³ do niego Walter:

– Powiedz Ruth, ¿e bardzo siê na ni¹ gniewam. Ju¿ od ponad miesi¹ca

nie by³a u mnie na lunchu.

– By³a bardzo zajêta. Odnawiamy moj¹ star¹ farmê. Ruth narzeka, ¿e

zbyt czêsto wysy³asz mnie w teren i wszystko musi robiæ sama.

– To ¿adna wymówka – mrukn¹³ Walter. – Powiedz jej, ¿e „serce roz-

szczepi³a mi na dwoje”.

Munger skrzywi³ siê.

– To niemo¿liwe, Walterze, ty nie masz serca. – Szybko zamkn¹³ drzwi,

a obruszony Walter zwróci³ siê do Zimmermana:

– Przecie¿ to nieprawda!

– Oczywiœcie, ¿e nieprawda. – Zimmerman poklepa³ go po ramieniu. –

Ale ukryte jest tak g³êboko pod zwa³ami t³uszczu, ¿e mo¿na go nie dostrzec.

Mam ochotê na drinka!

Kiedy Walter przygotowywa³ dwie du¿e szkockie, Zimmerman powiedzia³:

background image

180

– Jeden g³os mi podpowiada, ¿e to bardzo Ÿle, i¿ tak wiele zale¿y od

jednego cz³owieka. Drugi zapewnia, ¿e nie mo¿e byæ lepiej, skoro tym cz³o-

wiekiem jest Munger.

Walter poda³ mu szklankê i obaj poszli w róg, gdzie sta³o kilka foteli.

– Do tej pory Munger jest najlepszy, to prawda – zgodzi³ siê Walter. –

Tylko ta jego cholerna niezale¿noœæ. On nie znosi nad sob¹ kontroli, nie

znosi, kiedy mu ktoœ zagl¹da przez ramiê. A ja chcia³bym panowaæ nad sytu-

acj¹. Prowadziæ i kierowaæ. Niestety, w tym wypadku jestem tylko obserwa-

torem. Zreszt¹ wszyscy jesteœmy.

Zimmerman rozsiad³ siê wygodnie i popija³ whisky. Wyczuwa³, ¿e Wal-

ter chce porozmawiaæ. Mo¿e nawet szuka rady dobrego wujaszka. By³a to

niecodzienna sytuacja, która wyraŸnie bawi³a Zimmermana. Aby Waltera

zachêciæ, zaproponowa³:

– Powiedz mi o nim coœ wiêcej.

Walter zacz¹³ mówiæ i trwa³o to pó³ godziny. Wspomnia³ o jego proble-

mach natury psychicznej i ¿e ich przyczyna nadal pozostaje tajemnic¹. Po-

wiedzia³ te¿ o Ruth i próbie namówienia jej, by uwiod³a Mungera. Odmówi-

³a, a mimo to po paru miesi¹cach zostali kochankami.

Walter nie pomin¹³ te¿ g³êbokiej przemiany Mungera, rozkwitu jego oso-

bowoœci i pozytywnych zmian charakteru. Pocz¹tkowo Walter by³ scepty-

kiem, jeœli idzie o zwi¹zek Ruth i Mungera, ale podczas kolacji u obojga

w Platres dostrzeg³ intensywnoœæ ³¹cz¹cego ich uczucia. By³o to wszech-

obejmuj¹ce uczucie, jak to okreœli³, ale bez demonstrowania.

Z pocz¹tku Walter obawia³ siê, ¿e ta nag³a mi³oœæ mo¿e wp³yn¹æ nega-

tywnie na pracê Mungera. Okaza³o siê, ¿e jest wrêcz przeciwnie: osi¹ga³

jeszcze lepsze rezultaty, mimo i¿ wiêcej czasu spêdza³ na Cyprze.

Po nieudanym irañskim nalocie na El-Tuwaitha Munger zaaran¿owa³

wydalenie go z Iranu za sprzyjanie stronie irackiej. Oskar¿ono go mianowi-

cie o robienie frontowych zdjêæ korzystnych dla strony irackiej. Natych-

miast polecia³ do Bejrutu i spotka³ siê z Sami Asafem. Powiedzia³, ¿e chcia³-

by pracowaæ po irackiej stronie frontu. Prosi³ o zezwolenie na swobodne

poruszanie siê oraz o wielokrotn¹ wizê. Wiedzia³ dobrze, ¿e Asaf jest funk-

cjonariuszem Mukhabaratu, ale oficjalnie dla niego by³ tylko koleg¹, wielo-

letnim korespondentem Bliskowschodniej Agencji Prasowej, maj¹cym do-

skona³e uk³ady w irackim Ministerstwie Informacji.

Sami Asaf pomóg³ Mungerowi, który, dziêki swojej reputacji i zatargowi

z w³adzami irañskimi, zosta³ przyjêty z otwartymi ramionami. Protestowa³a tyl-

ko Janine Lasage. Nienawidzi³a obsesyjnie Mungera. W „L’Universe” opubli-

kowa³a nawet artyku³ krytykuj¹cy jego prasowe zdjêcia i sugeruj¹cy, ¿e fotogra-

fuje tylko na czarno-bia³ym negatywie, poniewa¿ obce s¹ mu tajniki fotografii

barwnej. Artyku³ ten w ko³ach prasowych wywo³a³ huragany œmiechu.

background image

181

Zimmerman zada³ wtedy pytanie, co Walter zamierza zrobiæ z Janine

Lasage, która jest bardzo sprawnym agentem i pracuje na szkodê Izraela.

Walter wzruszy³ ramionami. Zabierze siê do niej we w³aœciwym czasie.

Wszystko o niej wie i lepiej niech Lasage chwilowo zostanie, ni¿ ma j¹ za-

st¹piæ ktoœ nowy, kogo trzeba bêdzie rozpracowywaæ.

Walter zacz¹³ wreszcie mówiæ o w³asnym dylemacie. Siedz¹cy naprze-

ciwko niego starszy pan by³ jedyn¹ osob¹, której móg³ siê zwierzyæ z takich

myœli. Sta³ w obliczu problemu artysty lalkarza, maj¹cego emocjonalny sto-

sunek do lalek, którymi porusza spod sceny. Bardzo polubi³ Ruth, a teraz

polubi³ Mungera. Obserwowa³ ich wielkie szczêœcie, cieszy³ siê ich projek-

tami wspólnego ¿ycia, ale oto w najbli¿szych tygodniach musi wystawiæ

Mungera na wielkie niebezpieczeñstwo. Jak pogodziæ obowi¹zek z g³osem

sumienia? Co bêdzie, jeœli nast¹pi konflikt miêdzy obowi¹zkiem a sumie-

niem? Co ma wtedy zrobiæ? Omawia³ ten problem ze wszystkich stron, a kiedy

wyczerpa³y siê s³owa, spojrza³ zmartwiony na starszego mê¿czyznê, szuka-

j¹c u niego pocieszenia lub uspokojenia sumienia.

Zimmerman siedzia³ d³ugo, w milczeniu obracaj¹c prawie pust¹ szklan-

kê, w której pozosta³a rozpuszczona w trzech czwartych kostka lodu.

– Drogi Walterze – zacz¹³ wreszcie. – Wybra³eœ sobie profesjê szpiega,

poniewa¿ interesy œmiertelnie ciê znudzi³y. Fascynowa³a ciê intryga, szuka-

³eœ podniety. Chcia³eœ jednoczeœnie robiæ coœ po¿ytecznego, zaspokoiæ swo-

j¹ pró¿noœæ i uspokoiæ sumienie… Uœmiechn¹³ siê, by os³abiæ ostroœæ s³ów.

– Ale czyni¹c to, zawar³eœ jednoczeœnie coœ w rodzaju paktu z diab³em. I by-

wa, ¿e diabe³ ¿¹da tantiem. Ju¿ traci³eœ agentów. I mo¿esz straciæ jeszcze

jednego, w³aœnie tego, o którym mowa. Musisz byæ na to przygotowany i ak-

ceptowaæ tak¹ mo¿liwoœæ.

Walter skrzywi³ siê. Zimmerman nie doda³ mu ducha. Zreszt¹ tak na-

prawdê Walter nie spodziewa³ siê tego.

– Skoñczy³eœ? – spyta³ Zimmermana.

– Nie. Mam ci jeszcze jedno do powiedzenia. Ju¿ zbyt d³ugo rozpulchniasz

cia³o nieprawdopodobnym ob¿arstwem. Osi¹gasz wiek, w którym twoja tusza

mo¿e zabiæ ci serce, którego, jak twierdzi Munger, nie posiadasz. Ogranicz siê

trochê. Z trunkami i cygarami tak¿e. Wszystkiego u¿ywasz w nadmiarze.

Walter zabija³ go wzrokiem, ale Zimmerman odpowiedzia³ uœmiechem

i wyci¹gaj¹c szklankê doda³:

– Z drugiej strony ja jestem przyk³adem zdrowia… wiêc zrób mi jeszcze

jednego drinka, m³ody cz³owieku!

Ruth i Munger razem bielili dziesiêciometrowej d³ugoœci œcianê pokoju

dobudowanego do starej chaty, a przeznaczonego na studio i ciemniê. Po

background image

182

wykonaniu misji mia³a nast¹piæ radykalna zmiana w jego karierze fotografa.

Zamierza³ porzuciæ fotoreporterkê wojenn¹. Chcia³ poœwiêciæ siê fotografi-

ce portretowej, ewentualnie realizowaæ specjalne prasowe zlecenia tema-

tyczne i zamówienia periodyków turystycznych. Wtedy Ruth mog³aby mu

wszêdzie towarzyszyæ. Mia³ tak¿e zamiar zaj¹æ siê fotografi¹ barwn¹ i z pew-

noœci¹ spêdza³by wiêcej czasu w ciemni.

Zaczêli malowaæ z przeciwleg³ych koñców i powoli zbli¿ali siê do sie-

bie. Munger przez ca³y czas opowiada³ o przebiegu konferencji poprzednie-

go dnia. Niczego nie ukrywa³, poniewa¿ postanowili nie mieæ przed sob¹

tajemnic. Ruth zyskiwa³a pewnoœæ siebie, wiedz¹c o wszystkim, bez wzglê-

du na to, jak owo wszystko mog³o j¹ przera¿aæ. Munger zaœ odkry³, ¿e dzie-

l¹c siê problemami i zwierzaj¹c z niepokojów czyni³ je znoœniejszymi.

Rozeœmia³a siê, gdy przekaza³ jej pos³anie Waltera. Powiedzia³a, ¿e za

jakiœ tydzieñ wybierze siê do Limassol, gdy¿ tak czy inaczej musi zrobiæ spra-

wunki. Mia³a jeszcze jedn¹ sprawê do za³atwienia, ale o tym nie wspomnia³a.

Od osiemnastu miesiêcy, od owych pierwszych dni na pla¿y w Polis, ma-

rzy³a skrycie, aby zajœæ w ci¹¿ê. By³a zdesperowana, gdy mija³y miesi¹ce,

a pragnienie siê nie spe³nia³o. Skoñczy³a trzydzieœci piêæ lat i czasu pozosta-

wa³o ma³o. Ginekolog w Limassol by³ optymist¹: wszystko jest w najlepszym

porz¹dku. Opieraj¹c siê na jej kalendarzyku wypracowa³ kartê dni p³odnych.

Pos³ugiwanie siê ni¹ by³o trudne, gdy¿ podczas wielu wskazanych dni Munger

by³ nieobecny. Jej niepokój coraz bardziej wzrasta³, w miarê jak p³ynê³y miesi¹-

ce, ale w ostatnich dniach odzyska³a trochê nadziei. Okres opóŸni³ siê ju¿ o piêæ

dni. A zawsze przychodzi³ bardzo regularnie. Nie podnieca³a siê zbytnio, oba-

wiaj¹c siê rozczarowania, i nic nie powiedzia³a Mungerowi. Przede wszyst-

kim nie chcia³a go niepokoiæ w przededniu wyjazdu do Iraku. Pojedzie w przy-

sz³ym tygodniu do Limassol, zrobi testy i mo¿e dopiero wtedy, jeœli oka¿¹ siê

pozytywne, zrobi przysz³emu ojcu niespodziankê.

Przez chwilê koncentrowa³a siê na malowaniu œciany. W³aœciwie to bar-

dzo podoba³a jej siê ta praca – cieszy³o patrzenie, jak powstaje miejsce przy-

sz³ego wspólnego ¿ycia. Z pocz¹tku by³a nieco niechêtna propozycji Mun-

gera, by tu zamieszkali po œlubie. Wydawa³o siê rozs¹dniejsze, by on przeniós³

siê do jej du¿ej willi. Rozumia³a jednak implikacje psychologiczne. W willi

snuæ siê bêdzie zawsze aura Duffa i chocia¿ Munger nigdy nie wspomina³,

¿e to by mu przeszkadza³o, wola³a unikn¹æ ewentualnych komplikacji.

Pierwsza wizyta w wiejskim domu i w wiosce Phini przekona³a j¹. Jedli

lunch w tawernie i kiedy zobaczy³a, jakim szacunkiem otaczaj¹ Mungera

mieszkañcy wioski, poczu³a nagle, ¿e to miejsce jest i jej bliskie.

Wieczorem poszli na kolacjê do Papadopoulosów. Helena przygotowa³a

kleftiko i opowiedzia³a historiê po¿aru oraz jak tym w³aœnie daniem zwabi³a

Mungera, zapocz¹tkowuj¹c obecn¹ przyjaŸñ.

background image

183

Ruth g³aska³a psa Androulli, od której dowiedzia³a siê o jego skaleczo-

nej ³apie i o jej w³asnym pocz¹tkowym strachu przed „z³ym cudzoziemcem”.

W efekcie poczu³a siê w wiosce jak u siebie w domu i poœwiêci³a ca³¹ ener-

giê na renowacjê chaty. Przyje¿d¿a³a niemal ka¿dego ranka. Z wioski przycho-

dzili rzemieœlnicy: murarze, stolarze i hydraulicy. Razem z ni¹ pracowali za bar-

dzo skromne wynagrodzenie. Vassos pomóg³ w za³o¿eniu ogródka warzywnego

za kuchni¹ i zmajstrowa³ system nawadniania, czerpi¹cy wodê ze studni.

Wszystko mia³o byæ gotowe za miesi¹c, a z tego, co s³ysza³a, za miesi¹c

Daktyl Niebieski przejdzie na emeryturê.

Jej marzenia przerwa³o pobliskie plaœniêcie pêdzla malarskiego. Obró-

ci³a siê zaskoczona i zobaczy³a szeroki uœmiech Mungera. Spotkali siê pra-

wie w po³owie œciany.

– Powêdrowa³aœ gdzieœ myœlami, bo tu ciê nie by³o – powiedzia³.

– Tak. I myœli by³y wcale przyjemne. Poca³uj, ¿eby dobrze zakoñczyæ

wycieczkê.

– Najpierw skoñczymy œcianê – odpar³.

Umoczy³a wiêc pêdzel w wiaderku i zaczê³a energicznie malowaæ pozo-

sta³y kawa³ek. Jednak¿e poca³unek zosta³ od³o¿ony, gdy¿ pod ogrodzenie

podjecha³ czarny samochód – ten sam samochód przywozi³ zawsze polece-

nia od Waltera.

Tym razem by³a to bardzo krótka wiadomoœæ:

„Elmsland”. Fau 1 czerwca.

Munger poda³ jej kartkê.

– Muszê jutro lecieæ.

Skinê³a g³ow¹ i ze zdwojon¹ energi¹ zaczê³a koñczyæ bielenie œciany.

Cztery dni póŸniej Joseph Levy i David Burg spacerowali po Lasku Bu-

loñskim. Levy by³ paryskim rezydentem Mosadu, a Burg jego londyñskim

odpowiednikiem. Od dawna siê przyjaŸnili. Walczyli razem w Haganie* o na-

rodzenie pañstwa izraelskiego. Podczas weekendów czêsto siê odwiedzali,

aby porozmawiaæ o dawnych czasach i przyjacio³ach.

Spêdzili w³aœnie parê godzin w pobliskiej restauracji, a poniewa¿ popo-

³udnie by³o ciep³e i s³oneczne, wybrali siê po posi³ku na spacer do lasku.

Byli doœwiadczonymi oficerami wywiadu, zbyt m¹drymi, by w jakimkol-

wiek lokalu poruszaæ sprawy zawodowe.

* ¯ydowska organizacja wojskowa za³o¿ona przez syjonistów po I wojnie œwiatowej

w Palestynie, sta³a siê trzonem armii Izraela w okresie tworzenia siê pañstwa [przyp. red.].

background image

184

Tu, na otwartej przestrzeni, z dala od kêp drzew i mówi¹c przyciszonymi

g³osami, czuli siê na tyle bezpieczni, by móc bez obaw trochê poplotkowaæ

o swojej pracy. Kiedy jednak zawrócili w kierunku miasta, rozmowa sta³a

siê powa¿niejsza. Levy uczestniczy³ w przedsiêwziêciach maj¹cych na celu

opóŸnienie budowy reaktora Tammuz I. Burg chcia³ wiedzieæ, co bêdzie te-

raz, kiedy reaktor jest ju¿ w Iraku i wkrótce zostanie uruchomiony.

Zgodnie z regu³ami pracy szpiegowskiej Levy powinien milczeæ, ale

poniewa¿ Burg by³ wysokiej rangi oficerem Mosadu i ponadto przyjacielem,

przekaza³ mu informacje na ten temat. Nie by³o tego wiele, jednak¿e…

W odleg³oœci stu piêædziesiêciu metrów, w tyle ciemnozielonej furgo-

netki, zaparkowanej naprzeciwko restauracji Pavillon Dauphine, brodaty

mê¿czyzna obserwowa³ Izraelczyków przez lornetkê. Szli powoli w jego kie-

runku, zwróceni nieco ku sobie podczas rozmowy. Tu¿ obok brodatego mê¿-

czyzny ustawiona by³a d³uga czarna tuba nadzwyczaj czu³ego mikrofonu

kierunkowego. Brodacz obróci³ siê do blondyna w roboczym kombinezonie,

który siedzia³ przy metalowym stoliku w g³êbi furgonetki. Na blacie le¿a³o

kilka magnetofonów i wzmacniaczy.

– Spróbuj teraz! – poleci³ blondynowi.

Ten poprawi³ s³uchawki na uszach i spyta³:

– Odleg³oœæ?

– Sto piêædziesi¹t metrów i powoli maleje.

– Prawie niemo¿liwe – odpar³ blondyn, ale nacisn¹³ guzik i taœma jedne-

go z magnetofonów zaczê³a siê wolno obracaæ. Docisn¹³ s³uchawki do uszu,

ws³ucha³ siê i pokrêci³ g³ow¹.

Brodacz podniós³ do oczu lornetkê i w miarê zbli¿ania siê Izraelczyków

korygowa³ po³o¿enie mikrofonu. Z kierunku ich spaceru wynika³o, ¿e nie

znajd¹ siê bli¿ej ni¿ osiemdziesi¹t metrów.

Byli ju¿ prawie w tej odleg³oœci, kiedy blondyn powiedzia³: Coœ s³yszê.

S³abiutko… bardzo s³abiutko… zanika… zanik³o.

Brodacz zakl¹³.

– Cholera, jeszcze dziesiêæ metrów, jeszcze tylko dziesiêæ metrów! A co masz?

Blondyn zdj¹³ s³uchawki i odpowiedzia³:

– Ja niczego nie zrozumia³em, ale mo¿e laboratorium coœ wydobêdzie.

JedŸmyl

Po dwóch godzinach w centrali SDECE de Marenches odczytywa³ tekst

wydobyty przez techników w laboratorium:

BURG: Powiadasz… (nies³yszalne)… w Iraku? Na ca³y

kraj?

background image

185

LEW: Nieprawdopodobne, ale prawdziwe. Jeden na

ca³y kraj…

BURG: Znasz tego agenta?

LEW. Nie. On jest z… (nies³yszalne) … kryptonim

Daktyl Niebieski. Akcja lada chwila.

BURG: Ale jeden cz³owiek, to… (nies³yszalne).

Brodacz siedzia³ na brze¿ku krzes³a przed biurkiem dyrektora.

– Przepraszam bardzo, ¿e tylko tyle. Odleg³oœæ wynosi³a ponad sto me-

trów – t³umaczy³ siê.

Dyrektor uœmiechn¹³ siê, zbywaj¹c t³umaczenie gestem d³oni.

– Dobra robota. Bardzo dobra. Rzadko udaje nam siê z³apaæ Mosad z rêk¹

w nocniku. – Nacisn¹³ guzik interkomu. – Wysy³amy sygna³ do Bejrutu. Do

Janine Lasage. Proszê notowaæ…

16

A

hmed Nassir by³ chciwy. I w dodatku by³ tchórzem. Munger zadawa³ so-

bie pytanie, czy chciwoœæ pokona strach. Irakijczyk pracowa³ na etacie t³u-

macza w Ministerstwie Informacji i przydzielono go Mungerowi. Towarzy-

szy³ wszêdzie Mungerowi, mimo i¿ ten doœæ dobrze nauczy³ siê arabskiego.

Munger nie mia³ najmniejszych w¹tpliwoœci, ¿e Nassir jest równie¿ niskie-

go szczebla funkcjonariuszem Mukhabaratu. By³ to têgi, niski mê¿czyzna

powy¿ej trzydziestki, po angielsku mówi³ z amerykañskim akcentem, gdy¿

przez dwa lata studiowa³ na amerykañskim uniwersytecie w Bejrucie. Do

Mungera przydzielono go teraz po raz trzeci i nie przypadkiem, gdy¿ po

bli¿szym poznaniu Nassira, Munger rozmawia³ o nim podczas lunchu z Sami

Asafem w hotelu Sindbad. Munger od razu zorientowa³ siê, jaki po¿ytek

mo¿e mieæ z Nassira. Chciwoœæ wprost zia³a mu z oczu. Wskazywa³ na ni¹

nawet sposób, w jaki nieustannie obmacywa³ z³oty sygnet na palcu. To pierw-

sze wra¿enie potwierdzi³y przedstawione przez Nassira ordynarnie zawy¿o-

ne rachunki poniesionych kosztów. A kiedy Munger p³aci³ w restauracji za

nich obu, Nassir, z konspiracyjnym uœmieszkiem, prosi³ o rachunek.

Jego tchórzostwo te¿ nie ulega³o w¹tpliwoœci. Otrzyma³ polecenie towa-

rzyszenia Mungerowi zawsze i wszêdzie, ³¹cznie z wypadami w strefê wo-

jenn¹. Ilekroæ jednak Munger mia³ zag³êbiæ siê w teren uznany za niebez-

pieczny, Nassir zawsze znajdowa³ wymówkê i pozostawa³ w hotelu. Albo by³

chory, albo czeka³ na wa¿ny telefon czy wizytê jakiegoœ oficjela. Mungerowi

background image

186

nies³ychanie to odpowiada³o. Bardzo te¿ szybko nawi¹za³ dobre stosunki

z dowódcami w terenie. Przywozi³ im papierosy i alkohol, a przede wszyst-

kim robi³ im zdjêcia i przysy³a³ odbitki, a czasami i gazety, w których ukaza-

³y siê ich zdjêcia. Oficerowie iraccy podziwiali te¿ odwagê Mungera w cza-

sie ostrza³u i cenili fakt, ¿e wydalono go z Iranu z powodu sympatii dla Iraku.

Tak wiêc Munger móg³ poruszaæ siê w strefie wojennej z doœæ du¿¹ swo-

bod¹, ku wielkiej zazdroœci innych fotoreporterów, którzy musieli siê ogra-

niczaæ do udzia³u w wycieczkach na wojenne spektakle, organizowane dla

prasy przez Ministerstwo Informacji.

Obecnie jednak Munger mia³ powa¿ny k³opot. Siedzia³ ze swym t³uma-

czem w restauracji hotelu El D¿amharia w Basrze. Patrzy³, jak Nassir po¿era

ostatni kawa³ek chudego kurczaka, i zastanawia³ siê, ile mu trzeba zap³aciæ,

¿eby prze³amaæ jego strach. A decyzjê nale¿a³o podj¹æ szybko. Czas nagli³.

K³opot polega³ na tym, ¿e Munger nie bêdzie móg³ zrobiæ zdjêæ roz³a-

dunku s/s „Elmsland”. Tego popo³udnia, po krótkiej wizycie u brygadiera

dowodz¹cego czêœci¹ garnizonu w Choramszar, Munger pojecha³ do Fau

szos¹ prowadz¹c¹ wzd³u¿ drogi wodnej Szatt al-Arab. Nassir zosta³ w hote-

lu, t³umacz¹c siê niedyspozycj¹ ¿o³¹dkow¹, która jednak musia³a ju¿ min¹æ,

s¹dz¹c z wielkiego apetytu okazywanego podczas kolacji.

Munger bez trudu przejecha³ przez trzy drogowe punkty kontrolne, gdzie

wystarczy³y dokumenty i znajomoœci, na które siê powo³ywa³. Przy czwartej

kontroli drogowej sytuacja okaza³a siê beznadziejna. By³ zaledwie pó³tora

kilometra od portu Fau. Zapora drogowa z kolczastego drutu stanowi³a czêœæ

ogrodzenia przecinaj¹cego w¹ski pó³wysep od brzegu do brzegu. Wzd³u¿

zasieków sta³y tablice z trupimi czaszkami, oznaczaj¹cymi pole minowe.

Nazwiska jednego brygadiera i dwóch pu³kowników nie zrobi³y najmniej-

szego wra¿enia na dowódcy punktu kontrolnego, m³odym kapitanie, który

uœmiechn¹³ siê tylko i powiedzia³, ¿e nawet ich by nie przepuœci³.

Munger by³ bardzo zawiedziony. Widzia³ z daleka statki przycumowane

do jedynego molo i kilka czekaj¹cych na redzie na swoj¹ kolej. „Elmsland”

mia³ przybyæ za dwa dni i najprawdopodobniej od razu czeka go roz³adunek.

Instynkt podpowiada³ Mungerowi, ¿e z kapitanem nie ma co dyskutowaæ

i nic nie zmieni jego stanowiska. Mo¿e nawet wzbudziæ podejrzenia. Poroz-

mawia³ wiêc z nim mi³o przez kilka minut, przy okazji obserwuj¹c dwie

ciê¿arówki, które nadjecha³y od strony l¹du i zosta³y przepuszczone po do-

k³adnym sprawdzeniu dokumentów dokerów. Na zakoñczenie rozmowy ofia-

rowa³ kapitanowi paczkê marlboro i wróci³ do Basry. Musia³ dowiedzieæ siê,

gdzie znajduje siê miejsce ostatecznego przeznaczenia beczek z tlenkiem

uranu.

background image

187

Nassir ogryz³ ostatni¹ kostkê i papierow¹ serwetk¹ otar³ t³uszcz z twarzy

i palców. Siêga³ w³aœnie po wyka³aczkê, kiedy Munger go spyta³:

– Mam pewien problem, Ahmed. Mo¿e ty mi pomo¿esz?

– Chêtnie, panie Munger. O co chodzi?

Munger wyj¹³ z kieszeni z³o¿ony papierek i poda³ Nassirowi.

– Chcia³bym otrzymaæ ich wycenê. Szybko.

Nassir zorientowa³ siê, ¿e w papierku coœ jest. Roz³o¿y³ go ostro¿nie na

stole. Kiedy zobaczy³ cztery brylanty, natychmiast zas³oni³ je pulchn¹ d³oni¹

przed ciekawymi oczami.

– Brylanty! – stwierdzi³ zduszonym g³osem.

– Tak, brylanty – potwierdzi³ Munger obojêtnie. – Mówi¹c szczerze, nie

znam siê na brylantach. Trafi³y w moje rêce zupe³nie przypadkowo.

– Chce pan, ¿ebym je panu sprzeda³? – Na twarz Nassira wyst¹pi³ pot,

w oczach rozb³ys³a chciwoœæ.

– Kto wie, ale najpierw chcê mieæ wycenê.

Nassir z³o¿y³ papierek, ale zostawi³ go na stole przed sob¹.

– Mo¿e bêdê móg³ panu pomóc, panie Munger. Znam tu jednego cz³o-

wieka… zajmuje siê szlachetnymi kamieniami i jest przyjacielem mojego

wuja. Bardzo uczciwy cz³owiek. Jeœli bêdzie pan chcia³ sprzedaæ, to da panu

najwy¿sz¹ cenê. Gwarantujê.

– Doskonale. Kiedy mo¿esz mi daæ znaæ?

Nassir spojrza³ na zegarek.

– Jest teraz na pewno w domu. Móg³bym iœæ i spytaæ go. – Jakby uderzy-

³a go nag³a myœl:

– Ale pan niech lepiej ze mn¹ nie idzie. By³by nieufny wobec cudzoziemca.

A pan wie przecie¿, ¿e w Iraku handel kamieniami szlachetnymi jest zakazany.

– Oczywiœcie, ¿e wiem. Zreszt¹ muszê tu czekaæ na telefon. – Mrugn¹³ zna-

cz¹co, a Nassir uœmiechn¹³ siê niepewnie. Wzi¹³ brylanty i spyta³ Mungera:

– Czy mam panu daæ pokwitowanie?

Munger zaprzeczy³ energicznym ruchem g³owy i przy³o¿y³ palec do ust,

nakazuj¹c dyskrecjê. Tym razem uœmiech Nassira by³ pewniejszy. Wsta³.

– Po powrocie przyjdê do pana do pokoju – powiedzia³ i odszed³ szyb-

kim krokiem.

Wróci³ po dwóch godzinach. Munger le¿a³ na ³ó¿ku pó³drzemi¹c, kiedy

us³ysza³ pukanie.

Nassir wszed³ do pokoju z zadowolon¹ min¹, przyj¹³ ofiarowane mu

whisky i usiad³.

– Mam dobre wiadomoœci, panie Munger – zacz¹³. – Te brylanty s¹ bardzo

wysokiej jakoœci. No, nie idealne, s¹ drobne skazy, ale maj¹ dobr¹ wartoœæ.

background image

188

Ka¿dy z nich ma nieco poni¿ej jednego karata i mój przyjaciel, to znaczy przy-

jaciel mego wuja, mo¿e panu daæ dziesiêæ tysiêcy za sztukê. Za jedn¹ sztukê

dziesiêæ tysiêcy, panie Munger! Czterdzieœci tysiêcy za cztery! To bardzo do-

bra cena. Nigdzie nie dostanie pan lepszej. Nawet w Bejrucie te¿ nie…

Munger za³o¿y³, ¿e Nassir bêdzie musia³ podzieliæ siê z kupuj¹cym po

po³owie, z czego wynika³o, ¿e za oko³o dwadzieœcia tysiêcy dolarów gotów

jest ryzykowaæ stanowiskiem, a kto wie czy nie ¿yciem, dokonuj¹c nielegal-

nej transakcji. Ukry³ jednak zadowolenie, odzywaj¹c siê osch³ym tonem:

– Ka¿dy z tych brylantów wa¿y dok³adnie jeden karat, wszystkie s¹ ide-

alne, bez skaz, klasy D. Ich wartoœæ w hurcie wynosi szesnaœcie tysiêcy do-

larów sztuka. Co najmniej. Chcia³eœ mnie oszukaæ.

Nassir nie okaza³ najmniejszego zmieszania. Tylko jego oczy siê zwêzi³y.

– Jeœli pan zna³ tak dok³adnie ich wartoœæ, to po co pan mnie prosi³ o wy-

cenê? Co pan kombinuje?

– Kombinujê, jak wielkie ryzyko jesteœ gotów podj¹æ za spor¹ sumê pie-

niêdzy.

– Jak du¿e ryzyko i co dla pana znaczy „spora suma”? – spyta³ Nassir,

pochylaj¹c siê konfidencjonalnie.

Munger postanowi³ nie zag³êbiaæ siê za bardzo w kwestiê ryzyka. Dobry

sprzedawca podkreœla wy³¹cznie zalety towaru. Zreszt¹ Nassir sam szybko

zorientuje siê w skali zagro¿enia.

– Te brylanty, warte razem szeœædziesi¹t cztery tysi¹ce, mog¹ byæ twoje,

Ahmed. Za jedn¹ informacjê.

Nassir uœmiechn¹³ siê, ale spojrzenie mia³ zimne.

– Pan jest szpiegiem!

– Ty te¿, mój drogi Ahmedzie.

Tak, ale w drobnych sprawach. Nie mogê uwierzyæ, ¿e to, co wiem, jest

warte tyle pieniêdzy.

– Tyle bêdzie dla mnie warte to, czego siê dowiesz.

– Ale to w³aœnie bêdzie ryzykowne.

– Ryzyko nie jest wcale takie du¿e.

– Dla kogo pan pracuje? Dla CIA?

Munger uœmiechn¹³ siê, rozk³adaj¹c rêce. Nassir te¿ siê uœmiechn¹³ i po-

kiwa³ g³ow¹.

– Tak w³aœnie myœla³em. Brytyjczycy nigdy by tyle nie zap³acili. Co pan

chce wiedzieæ?

– P³ynie tu statek „Elmsland”. Przybêdzie do Fau za dwa lub trzy dni.

Bêdzie od razu roz³adowywany. £adunek zostanie wywieziony ciê¿arówka-

mi w nieznanym kierunku. Chcê znaæ ten kierunek i miejsce przeznaczenia.

– Co to za ³adunek?

– Nie wiem.

background image

189

Nassir domyœla³ siê, ¿e Munger k³amie. Domyœla³ siê tak¿e, ¿e chodzi

o broñ i amunicjê.

– To bêdzie trudne – odpar³. – Fau jest stref¹ zamkniêt¹. Nawet dla mnie.

– Wiem. Ale prze³adunek nast¹pi w porcie. Na co najmniej cztery ciê¿a-

rówki. W konwoju bêdzie wiêc czterech kierowców. A nawet mo¿e po dwóch

na jeden wóz. Mo¿esz otrzymaæ informacjê od któregokolwiek z nich. A mo¿e

nawet od dokerów w porcie. Wielu z nich przyje¿d¿a do pracy z Basry. Nie

powinieneœ mieæ trudnoœci z wy³uskaniem jednego czy dwóch.

– Mo¿liwe – zgodzi³ siê Nassir. – Ale to bêdzie kosztowne.

– Za szeœædziesi¹t cztery tysi¹ce dolarów mo¿na bardzo du¿o kupiæ. –

Munger rzuci³ ostatni¹ przynêtê:

– Dwa brylanty dostaniesz od razu, a dwa przed opuszczeniem przeze mnie

Bagdadu, czyli za niespe³na tydzieñ. Jeœli twoja informacja oka¿e siê prawdzi-

wa i dok³adna, otrzymasz dodatkowo dwa takie same brylanty jako premiê.

Nassir w mgnieniu oka obliczy³ swoj¹ fortunê na dziewiêædziesi¹t szeœæ

tysiêcy dolarów minus trochê dinarów za kupienie informacji.

– Umowa stoi? – spyta³ Munger.

– Umowa stoi – odpar³ Nassir.

Munger wsta³, siêgaj¹c po szklankê Nassira.

– Przypieczêtujmy to drinkiem – powiedzia³.

O ponad tysi¹c kilometrów na pó³nocny wschód, w Bejrucie, Janine La-

sage te¿ zawiera³a umowê na znacznie lepszych warunkach ni¿ Munger, bo

tylko za piêæ tysiêcy funtów libañskich.

„Pu³kownik” D¿amil Mahmoud nie by³ prawdziwym pu³kownikiem, ale

dowodzi³ jedn¹ z bejruckich prywatnych armii. Poza tym by³ bardzo dys-

kretny. Jego „armia”, sk³adaj¹ca siê ze stu piêædziesiêciu starannie dobra-

nych opryszków, mia³a za zadanie ochronê bogatego libañskiego przemy-

s³owca, ale Mahmoud mia³ zwyczaj wynajmowaæ doraŸnie ekipy tym, którzy

gotowi byli odpowiednio zap³aciæ.

Janine Lasage potrzebowa³a co najmniej dziesiêciu ludzi pod wodz¹ fa-

chowca, który zorganizowa³by porwanie niejakiego Melima Jaheena, prze-

trzyma³ go parê dni – póki Janine nie wydobêdzie od niego informacji –

a potem pozby³by siê go dyskretnie.

Poprzedniego wieczoru otrzyma³a z Pary¿a kodowan¹ wiadomoœæ, ¿e na

terenie Iraku operuje agent Mosadu o kryptonimie Daktyl Niebieski. Za³¹-

czona instrukcja nakazywa³a zlikwidowanie go w porozumieniu z Mukha-

baratem. W depeszy znajdowa³o siê s³owo „zneutralizowanie”, ale to by³ po

prostu s³u¿bowy eufemizm na zabicie. Metoda, jak¹ powinna przyj¹æ, by

wykonaæ polecenie, sama siê narzuca³a: Melim Jaheen by³ prawie na pewno

background image

190

agentem Mosadu. Jeœli tak, to musi znaæ to¿samoœæ Daktyla Niebieskiego.

Oczywiœcie powinna te¿ skontaktowaæ siê natychmiast z Samim Asafem

w Bagdadzie i sk³oniæ go do wstêpnych dzia³añ. Nie uczyni³a jednak tego

z kilku powodów. Po pierwsze, Asaf wykorzysta³by swych przyjació³ z OWP,

¿eby pochwyciæ Jaheena i zacz¹æ go obrabiaæ, a Janine Lasage z w³asnego

doœwiadczenia wiedzia³a, ¿e OWP obchodz¹ tylko jej w³asne interesy. Po

drugie, bardzo chcia³a odnieœæ sukces osobiœcie, zadziwiæ sw¹ sprawnoœci¹

centralê SDECE, daj¹c jednoczeœnie prztyczka w nos Asafowi. Ostatnio ich

wzajemne stosunki uleg³y oziêbieniu. Czêœciowo z powodu przebywania

Asafa g³ównie w Bagdadzie, a czêœciowo w rezultacie kie³kuj¹cego miêdzy

nimi antagonizmu. Zaczê³o siê w³aœciwie od zamordowania Duffa Pageta.

Po kilku miesi¹cach nast¹pi³ nieuchronny przeciek z kó³ dysydenckich w ³o-

nie OWP i Amerykanie odkryli, ¿e za tym zamachem sta³ Mukhabarat. Z nie-

spodziewanym zapa³em CIA zabra³a siê do pomszczenia swego pracownika

i „zneutralizowa³a” czterech agentów Mukhabaratu w Pakistanie. Sami Asaf

by³ z tego powodu bardzo niezadowolony. Jeszcze bardziej dotknê³a go wia-

domoœæ o zamordowaniu w Pary¿u profesora Yahii el Mashada oraz opóŸ-

nieniu w dostawie reaktora z powodu akcji sabota¿owej. Wylewa³ swoje

¿ale, oskar¿aj¹c SDECE o niekompetencjê i brak czujnoœci, a tak¿e kwestio-

nowa³ skutecznoœæ jakiejkolwiek pomocy ze strony agentów SDECE w Ira-

ku, skoro organizacja ta nie potrafi upilnowaæ spraw na w³asnym podwórku.

Pok³ócili siê ostatecznie, kiedy Sami wykorzysta³ swoje kontakty, by za³a-

twiæ Mungerowi akredytacjê fotoreportera wojennego w Iraku. Jej niena-

wiœæ do Mungera gorza³a niby rozpalone do bia³oœci ¿elazo. B³aga³a Samie-

go, by nie pomaga³, a zrobi³ wszystko, ¿eby Mungerowi odmówiono

akredytacji. Wszystko bez skutku. Sami lubi³ i szanowa³ Mungera, a póŸniej

z satysfakcj¹ opowiada³, jak efektywnie i z korzyœci¹ dla Iraku fotografie

Mungera prezentuj¹ œwiatu tocz¹c¹ siê przeciwko Iranowi wojnê.

Od trzech miesiêcy Sami Asaf nie odwiedzi³ Bejrutu. W tym czasie Janine

Lasage widzia³a go dwukrotnie w Bagdadzie, ale by³y to ma³o przyjemne

spotkania, które nie zakoñczy³y siê w ³ó¿ku. U siebie Asaf by³ pewny, zaro-

zumia³y, a nawet arogancki. Swoiœcie pojmowane zasady moralne nie po-

zwala³y mu zdradzaæ ¿ony tak blisko ma³¿eñskiej sypialni.

Ostatnio ¿ycie erotyczne Janine Lasage pozostawia³o wiele do ¿yczenia.

Mia³a krótki romans z Gordonem Frazerem, ale ma³o j¹ zadowalaj¹cy. Do-

myœla³a siê, ¿e Frazerowi chodzi³o tylko o jeszcze jedno imiê na liœcie pod-

bojów. Poza tym spêdzi³a kilka nocy z przypadkowymi kochankami, co tyl-

ko unaoczni³o jej dramat sytuacji i niedosyt doznañ erotycznych.

Tak wiêc z „pu³kownikiem” D¿amilem Mahmoudem negocjowa³a ju¿

zgorzknia³a, z¿erana nienawiœci¹ kobieta. Ustali³a szczegó³y: pó³ nale¿noœci

z góry, reszta po wykonaniu zadania. Nie powiedzia³a mu, ¿e Jaheen jest

background image

191

podejrzany o przynale¿noœæ do Mosadu, nie chcia³a bowiem ryzykowaæ, ¿e

on lub któryœ z jego ludzi wypaple to Organizacji Wyzwolenia Palestyny.

Z tego samego powodu wyperswadowa³a mu przechwycenie Jaheena na jego

w³asnym podwórku. Ceni³a wysoko kompetencjê agentów Mosadu i wiedzia-

³a, ¿e s¹ uzbrojeni i pracuj¹ pod ochron¹. By³oby szaleñstwem próbowaæ go

porwaæ z biura lub z domu. Zna³a restauracje i bary, w których bywa³. Trzeba

obserwowaæ te miejsca i staraæ siê dopaœæ go w chwili, gdy bêdzie bez ochro-

ny. Mia³a te¿ przygotowane bezpieczne mieszkanie, gdzie umieœci siê porwa-

nego – w muzu³mañskim porcie Damour. Tam go bêdzie przes³uchiwa³a.

I na tych warunkach zawarto porozumienie, Janine wrêczy³a „pu³kowni-

kowi” dwa i pó³ tysi¹ca libañskich funtów i zaproponowa³a, ¿e przypieczê-

tuj¹ umowê drinkiem. Szkock¹ whisky.

Mahmoud schowa³ pieni¹dze, ale odmówi³ whisky. By³ religijnym mu-

zu³maninem, zasugerowa³ natomiast, ¿e pieczêtowanie uk³adu mog³oby od-

byæ siê w znacznie przyjemniejszy sposób, którego ponadto nie zakazuje

Koran. Janine grzecznie odmówi³a. Chocia¿ „pu³kownik” tryska³ zdrowiem

i by³ bardzo ¿ywy, mia³ ju¿ ponad szeœædziesi¹t lat i mo¿na by³o za³o¿yæ, ¿e

ów przyjemniejszy sposób by³by czymœ w rodzaju jednokierunkowej ulicy.

Nastêpnego wieczoru Ahmed Nassir ponownie zapuka³ do pokoju Mun-

gera i wœlizn¹³ siê do œrodka. Usi³owa³ udawaæ opanowanie i beztroskê, ale

zdradza³a go podniecona i jarz¹ca siê chciwoœci¹ twarz.

– Mieliœmy wielkie szczêœcie – powiedzia³, gdy Munger posadzi³ go i da³

drinka. – Uda³o mi siê odnaleŸæ kierowcê, który dopiero co przyjecha³ z Bag-

dadu. Nale¿y do konwoju, przewo¿¹cego ³adunek „Elmslandu” na miejsce

przeznaczenia. – Wypi³ solidny ³yk whisky. Munger przygl¹da³ mu siê bacz-

nie. – To by³o nies³ychanie kosztowne. Musia³em mu daæ bardzo du¿o pie-

niêdzy, nim zechcia³ coœ powiedzieæ. Bardzo du¿o mu da³em.

– Mów dalej! Co ci powiedzia³? – spyta³ Munger.

Dla wiêkszego efektu Nassir odczeka³ chwilê:

– Statek przyp³ynie pojutrze rano. W Basrze czeka ju¿ piêæ ciê¿arówek Vo-

lvo F12, które maj¹ zabraæ ³adunek. Podjêto nadzwyczajne œrodki ostro¿noœci.

Na ka¿dej ciê¿arówce bêd¹ ¿o³nierze i konwojowi ma towarzyszyæ oddzia³ ¿an-

darmerii. Drogi bêd¹ zamykane na czas przejazdu konwoju. Kierowca nic nie

wie na temat ³adunku. – Spojrza³ bystro na Mungera. – Pan te¿ nie wie?

– Nie mam pojêcia. Wiesz dobrze, jak to jest w tej bran¿y. Mówi¹ cz³o-

wiekowi tylko tyle, ile musi wiedzieæ.

Nassir ochoczo to potwierdzi³.

– Konwój jedzie najpierw do Kifri. Miasto sto piêædziesi¹t kilometrów na

pó³noc od Bagdadu. Maj¹ tylko przejechaæ przez Kifri do bazy wojskowej

background image

192

oddalonej od miasta oko³o dziesiêciu kilometrów. Kierowca mówi, ¿e ju¿ tam

by³ z innymi ³adunkami. Mogê panu pokazaæ na mapie, gdzie to dok³adnie jest.

Munger usi³owa³ nie okazywaæ zadowolenia.

– Jak d³ugo bêd¹ jechali? Kiedy tam dotr¹?

– Z Fau jakieœ szeœæset kilometrów… Na noc ciê¿arówki zatrzymuj¹ siê

przewa¿nie w Al Hillah, prawie w po³owie drogi.

– Doskonale, mamy wiêc cztery dni.

– My?

Munger skwitowa³ pytanie kwaœnym uœmiechem.

– Z samego rana wrócimy do Bagdadu. Potrzebny mi bêdzie jeden dzieñ,

¿eby uzyskaæ zezwolenie na wyjazd w strefê pó³nocnego frontu. Kifri le¿y

szeœædziesi¹t kilometrów za lini¹ frontu. Jest rzecz¹ normaln¹, ¿e chcê tam

siê wybraæ.

Nassir krêci³ siê niespokojnie.

– Ja ju¿ swoje zrobi³em. Wywi¹za³em siê z umowy. Doœæ ju¿ ryzykowa³em.

Zaryzykowa³ wiêc Munger. By³o to ryzyko starannie skalkulowane:

– Rozumiem, w pe³ni ciê rozumiem, Ahmedzie. Szkoda, ¿e rezygnujesz

z premii. Warunkiem premii by³a przydatnoœæ informacji uzyskanej od cie-

bie. Jeœli nie pojadê do Kifri, nie dowiem siê, czy informacja jest przydatna.

Na twarzy Nassira chciwoœæ walczy³a z ostro¿noœci¹. Wreszcie zada³

pytanie:

– Jak pan ma zamiar otrzymaæ zezwolenie? Nikomu tam nie wolno jeŸdziæ.

– Mam przyjació³ w Bagdadzie.

Nassir przygl¹da³ mu siê chwilê, a potem podj¹³ decyzjê:

– No dobrze, pojadê do Kifri, ale ani kroku dalej. Na miejscu sam pan

sobie radzi.

Munger zaakceptowa³ warunek.

– I zaraz po tym wyjedzie pan z Iraku? – spyta³ jeszcze Nassir.

– Tak.

– I nigdy ju¿ nie wróci?

– Nigdy.

– To œwietnie. Trzeba to oblaæ. – Nassir wsta³ i nala³ sobie potê¿n¹ por-

cjê szkockiej.

17

M

item jest pogl¹d, ¿e agent wywiadu potrafi wyczuæ gro¿¹ce mu niebez-

pieczeñstwo, jest prawd¹ natomiast, ¿e bywa œwiadomy „ogona”, czyli osoby

background image

193

go œledz¹cej. To nie instynkt, lecz rezultat szkolenia i doœwiadczenie – pod-

œwiadome obserwowanie bezpoœredniego otoczenia. I jeœli coœ wykracza poza

normê, mózg to rejestruje, w³¹cza sygna³ alarmowy: twarz napotykana zbyt

czêsto, osoba id¹ca tym samym krokiem w tej samej odleg³oœci, cz³owiek

wpatrzony w gazetê, ale nie przewracaj¹cy stron, samochód lub furgonetka

wyró¿niaj¹ce siê w strumieniu pojazdów. Misza Wigoda by³ profesjonalist¹,

ale sygna³u alarmowego nie odebra³ z jednej prostej przyczyny: nie by³ œle-

dzony.

Zjad³ wczesny lunch w restauracyjce przy œlepej uliczce dzielnicy Fay-

adi Ya w Bejrucie. Przychodzi³ tu czasami, poniewa¿ tu podawano najlepszy

kebab w ca³ym Libanie. To miejsce by³o równie¿ pod sta³¹ obserwacj¹ ludzi

Janine Lasage. Minutê po wejœciu Miszy Wigody do restauracji cz³owiek

w kaftanie po drugiej stronie uliczki informowa³ j¹ przez telefon, ¿e Melim

Jaheen jest sam i bez ochrony.

Misza jad³ szybko, poniewa¿ wczesnym popo³udniem mia³ jechaæ do

portu Jounieh na rozmowê z jednym z przywódców Falangi w sprawie do-

stawy broni. Jego pomocnik, Tamar Feder vel Fuad Tawfir, mia³ go za godzi-

nê zabraæ samochodem z rogu ulicy Hassl.

Jedz¹c z wielkim smakiem, rozmyœla³ o przysz³oœci. Zaraz po zakoñcze-

niu misji Mungera obiecano mu trzy miesi¹ce urlopu. W tym czasie lokaln¹

siatk¹ DAKTYL mia³ kierowaæ Tamar. Misza w pe³ni zas³u¿y³ na ten urlop,

pierwszy od d³u¿szego czasu. Zacz¹³ ju¿ odczuwaæ ciê¿ar nieustannego na-

piêcia. Nie by³o to tylko napiêcie zwi¹zane z kryzysem irackim, raczej rezul-

tat ¿ycia przez ponad trzy lata we wrogim otoczeniu, pod przybranym na-

zwiskiem. Nigdy nie móg³ siê odprê¿yæ, upiæ lub swobodnie rozmawiaæ

z przyjació³mi czy obcymi. Towarzyszy³a mu nieustanna potrzeba zachowa-

nia czujnoœci i to w³aœnie najbardziej niszczy³o nerwy. Zbyt d³ugo czeka³ na

ten urlop, mia³ nieco otêpia³e zmys³y i zwolnion¹ reakcjê. Podczas urlopu

zamierza³ polecieæ do Europy i Ameryki Pó³nocnej. Bêdzie du¿o jad³ i du¿o

pi³, a jeœli nie opuœci go szczêœcie, to spotka jak¹œ mi³¹ kobietê.

W myœlach przewija³ mu siê tak¿e Munger. Przed paroma godzinami

kurier z Bagdadu przywióz³ wiadomoœæ, dok¹d przewo¿one s¹ beczki z tlen-

kiem uranu, i ¿e Munger bêdzie chcia³ w ci¹gu najbli¿szych trzech dni zro-

biæ zdjêcia.

System kurierski funkcjonowa³ doskonale. Siatka DAKTYL mia³a sze-

œciu kurierów podró¿uj¹cych do i z Bagdadu wed³ug sta³ego harmonogra-

mu. Byli to ludzie prowadz¹cy autentyczne interesy w skali usprawiedliwia-

j¹cej tak czêste wizyty. Ich zadaniem by³o zbieranie i rozwo¿enie poczty

z i do stale zmieniaj¹cych siê skrzynek kontaktowych. Munger nigdy osobi-

œcie nie zostawia³ wiadomoœci w takiej skrzynce. Czynili to jego kurdyjscy

przyjaciele. Dziêki temu nikt nie móg³ go o nic podejrzewaæ.

13 – Reporter

background image

194

Misza skoñczy³ posi³ek, szybko wypi³ kawê i, skin¹wszy g³ow¹ grubaso-

wi, do którego nale¿a³ lokal, wyszed³ w gor¹cy i zat³oczony zau³ek.

Dwieœcie metrów dalej podjecha³ na róg Tamar Feder, otar³ pot z czo³a

i postanowi³ raz jeszcze poruszyæ w rozmowie z Misz¹ sprawê zamiany samo-

chodu na wyposa¿ony w klimatyzacjê, gdy¿ po godzinie je¿d¿enia bejruckimi

ulicami w rozgrzanym wozie cz³owiek nie by³ ju¿ zdolny do niczego.

Machinalnie rozgl¹da³ siê po ruchliwej ulicy. Czterdzieœci metrów przed

nim dwaj ludzie roz³adowywali skrzynie z furgonetki. Po drugiej stronie uli-

cy sta³a zielona ciê¿arówka Ford. Kierowca wychyli³ siê z szoferki i k³óci³

z wœciek³ym w³aœcicielem sklepu, któremu zas³oni³ wystawê. W godzinie

po³udniowego posi³ku ruch uliczny by³ nieco mniejszy, ale chodniki pozo-

stawa³y zapchane zarówno przez przechodniów, jak i sprzedawców zachwa-

laj¹cych swoje towary.

Tamar zauwa¿y³ b³yszcz¹c¹ w s³oñcu ³ysinê Miszy przepychaj¹cego siê

przez t³um. Dotkn¹³ ju¿ kluczyka zap³onu, kiedy to siê sta³o…

Misza znajdowa³ siê prawie na wysokoœci furgonetki. Dwaj ludzie, wy-

nosz¹cy z wozu skrzyniê, upuœcili j¹ i z obu stron chwycili Miszê. Wepchnê-

li go szybko do furgonetki i wskoczyli za nim. Zatrzasnê³y siê drzwi, furgo-

netka ruszy³a, w³¹czaj¹c siê w ruch uliczny. Tamar widzia³, ¿e Misza nie

móg³ siê niczego spodziewaæ i nie mia³ ¿adnych szans. Gdy chcia³ ju¿ ru-

szyæ, us³ysza³ za sob¹ przyœpieszaj¹cy samochód. Po chwili przemkn¹³ obok

niego zielony mercedes z dwoma pasa¿erami. Jednym by³a kobieta. Obróci-

³a siê. Tamar przez u³amek sekundy widzia³ jej twarz. Rozpozna³ j¹. Ogl¹da³

tê twarz w kartotece Mosadu: Janine Lasage.

By³ blisko za mercedesem, ale nie zd¹¿y³. Na skraju pola widzenia do-

strzeg³ ciê¿arówkê przecinaj¹c¹ na ukos ulicê. Mercedes zdo³a³ przed ni¹

przemkn¹æ, ale Tamar nie zmieœci³ siê. Z ca³ych si³ nacisn¹³ wiêc peda³ ha-

mulca i zas³oni³ d³oñmi twarz. Zderzenie nie by³o powa¿ne i Tamarowi nic

siê nie sta³o, nie licz¹c drobnego skaleczenia na brodzie.

Od tej chwili ka¿d¹ czynnoœæ dyktowa³ surowy profesjonalizm i we-

wnêtrzna dyscyplina. Tamarowi nawet nie przysz³o do g³owy œcigaæ merce-

desa i próbowaæ wydobyæ Miszê z opresji. Przy uderzeniu odskoczy³y drzwi

samochodu. Tamar da³ nura w zaskoczony t³um, przebi³ siê na drug¹ stronê

i zacz¹³ oddalaæ siê szybkim krokiem od miejsca wypadku. Dwie przecznice

dalej z³apa³ taksówkê i po piêtnastu minutach by³ w bezpiecznym mieszka-

niu w dzielnicy Ain Rummaneh, na najwy¿szym piêtrze wielkiej kamienicy.

Telewizyjne maszty na dachu maskowa³y radiow¹ antenê nadawcz¹ Mosa-

du. Pó³ godziny po porwaniu Miszy Wigody Tamar przekazywa³ ju¿ wszyst-

kie szczegó³y kwaterze g³ównej siatki DAKTYL w Limassol na Cyprze.

Zakazano mu opuszczaæ mieszkanie. Mia³ przede wszystkim zapewniæ p³yn-

ne przekazywanie wiadomoœci do i od Daktyla Niebieskiego.

background image

195

Tamar czu³, ¿e ogarnia go rozpacz. By³ zastêpc¹ Miszy przez ca³y minio-

ny rok i darzy³ go przyjaŸni¹. Jego pragnieniem by³o przeczesywanie Bejru-

tu bez wzglêdu na ryzyko, ale mu tego zakazano. Rozkazy by³y jasne: Daktyl

Niebieski ma priorytet. Wigody bêd¹ poszukiwali inni. Inni te¿ zajm¹ siê

likwidacj¹ obecnej siatki DAKTYL w Bejrucie.

Zapyta³, czy ma ostrzec Daktyla Niebieskiego, ¿e uprowadzono Wigodê.

I znów otrzyma³ odpowiedŸ: „zajm¹ siê tym inni”.

Ruth spóŸni³a siê pó³ godziny, ale przysz³a rozpromieniona. Gdy stanê³a

w drzwiach restauracji Amathus, natychmiast dostrzeg³a Waltera, siedz¹ce-

go jak zwykle przy stoliku w rogu sali. Kelner w³aœnie stawia³ przed nim

pó³misek z zak¹skami. Zobaczy³ j¹ i gdy podesz³a, dŸwign¹³ siê ciê¿ko.

– Ju¿ myœla³em, ¿e jestem ofiar¹ niegodnego porzucenia przez ukochan¹

kobietê – powiedzia³ surowym tonem, któremu jednak towarzyszy³ uœmiech.

Poca³owa³a go w policzek, przeprosi³a, a potem skarci³a, ¿e zaczyna bez niej.

Spojrza³ nieco zdziwiony, gdy odsunê³a na bok menu.

– Czy mogê sobie dziœ pozwoliæ na ekstrawagancjê? – spyta³a.

– Ale¿ oczywiœcie!

– A wiêc w takim razie kawior, homar i szampan Dom Perignon.

Zdumiony Walter otworzy³ szeroko oczy i skin¹³ na maître d’hôtel.

– A jaka¿ to okazja?

– Nic specjalnego – odpar³a lekcewa¿¹co. – Po prostu czujê siê szczêœli-

wa. Mo¿e dlatego, ¿e jem z tob¹ lunch. Bardzo mi ciebie brakowa³o.

– Œwietnie to ukrywa³aœ – mrukn¹³ sceptycznie. – Od wieków ciê nie

widzia³em.

– Jestem okropnie zajêta. Ale jedz, nie czekaj na mnie. Nie chcê, ¿ebyœ

zas³ab³ z g³odu. Powiedz tylko jeszcze, czy s¹ wieœci od Davida?

Walter wrzuci³ sobie do ust oliwkê i skin¹³ g³ow¹. W dalszym ci¹gu by³

zaskoczony zachowaniem Ruth.

– Wszystko idzie dobrze. Za cztery czy piêæ dni powinien wróciæ na Cypr.

Obdarzy³a go uœmiechem.

– I natychmiast mnie zawiadomisz?

– Oczywiœcie. – Przygl¹da³ siê jej przez chwilê i nagle oœwiadczy³:

– Jesteœ w ci¹¿y!

Jej zdziwienie by³o przekomiczne.

– Sk¹d ty…. Jak…?

Walter uœmiecha³ siê, bardzo z siebie zadowolony.

– To oczywiste i logiczne. Jesteœ promienna i szczêœliwa, chocia¿ po-

winnaœ byæ smutna i niespokojna. Tylko jedno mog³o wp³yn¹æ na zmianê

nastroju. Jestem te¿ szczêœliwy, ¿e ty i David… – Wsta³ z wielk¹ powag¹,

background image

196

obszed³ stolik i uca³owa³ j¹ w oba policzki. Poczu³a siê nagle okropnie za-

wstydzona i skrêpowana.

Powróciwszy na fotel, Walter spyta³:

– Kiedy siê o tym dowiedzia³aœ?

– Przed chwil¹. Dlatego siê spóŸni³am. Lekarz mia³ nag³y poród i przez

godzinê na niego czeka³am.

– A wiêc wybaczam ci spóŸnienie. By³aœ zaskoczona?

– W pewnym sensie. Od miesiêcy mieliœmy nadziejê… – Pogrozi³a mu

palcem. – To twoja wina, zabiera³eœ go i wysy³a³eœ, nie wiadomo gdzie, w nie-

w³aœciwym czasie.

Kelner przyniós³ kawior i szampana. Walter zaproponowa³ toast za po-

myœlnoœæ przysz³ego dziecka i uszczkn¹³ spor¹ czêœæ kawioru.

– Kiedy œlub? – spyta³.

– Szybko. Ale potrzeba dwóch tygodni na zgromadzenie potrzebnych doku-

mentów i zrobienie badañ lekarskich. – Nag³y smutek przemkn¹³ przez jej twarz.

Walter zauwa¿y³ i spyta³:

– O co chodzi?

– O Gideona.

– Nadal pisze?

– Tak. Co miesi¹c. Ka¿dego pierwszego. I zawsze takie same listy…

Nie po raz pierwszy dyskutowa³a na ten temat z Walterem. Gideon Galili

nie chcia³ przyj¹æ zerwania do wiadomoœci. A w ka¿dym razie nie tak, jak

Ruth tego oczekiwa³a. Z pocz¹tku by³ oszo³omiony, ale i zdeterminowany

broniæ ich zwi¹zku. Nie za³ama³ siê, nie okazywa³ rozpaczy, lecz spokojnie,

mo¿na by powiedzieæ nawet, ¿e lodowato, usi³owa³ j¹ odzyskaæ. Napisa³a

mu, ¿e jeszcze przez wiele miesiêcy nie ma zamiaru poœlubiæ Mungera. Nie

chcia³a powiedzieæ, dlaczego. Zrozumia³ to jako swoj¹ szansê. Na pocz¹tku,

podczas jej króciutkiej wizyty w Izraelu, dok¹d polecia³a, by mu o wszyst-

kim powiedzieæ, usi³owa³ logicznie j¹ przekonywaæ, podkreœlaj¹c, ¿e ju¿ jej

nie wysz³o jedno ma³¿eñstwo z fotoreporterem wojennym. Dlaczego drugie

mia³oby byæ inne? Mówi³a mu o mi³oœci, a on odpowiada³, ¿e jego mi³oœæ do

niej jest tak wielka, tak wszechogarniaj¹ca, ¿e w miarê up³ywu czasu za-

cznie wytwarzaæ w niej podobne uczucie. By³ tego pewny i nic nie potrafi³o

zachwiaæ jego wiar¹, ¿e tak musi siê staæ. Usi³owa³a okazaæ gniew, mówi¹c,

¿e ich zwi¹zek jest nieodwo³alnie skoñczony. On jest m³ody, przystojny,

odnosi zawodowe sukcesy. Zosta³ majorem w wieku dwudziestu dziewiêciu

lat. S¹ inne kobiety, z pewnoœci¹ znajdzie kogoœ… m³odszego. I zakocha siê

ponownie. Zdesperowana, ¿e nie chce jej zrozumieæ, zaczê³a krzyczeæ, usi-

³uj¹c zburzyæ jego stoicki spokój. Jej gniew sp³yn¹³ po nim jak morska fala

po nabrze¿nej skale. By³ zdecydowany j¹ odzyskaæ. Nigdy nie zaakceptuje

rozpadu ich zwi¹zku.

background image

197

Po miesi¹cu przyjecha³ na Cypr, gdy Munger wyjecha³ na Bliski Wschód.

Zatrzyma³ siê na trzy dni w hotelu Forest Peak. By³y to najgorsze dni w ¿yciu

Ruth. Galili by³ jednoczeœnie zdeterminowany i patetyczny. Wojskowa dys-

cyplina w po³¹czeniu z b³yskotliw¹ karier¹ uczyni³y z niego cz³owieka nie

akceptuj¹cego pora¿ki. A utrata Ruth by³aby dla niego najwiêksz¹ ¿yciow¹

pora¿k¹. Z drugiej strony, wielka mi³oœæ do Ruth robi³a z niego chwilami

rzewnego ch³opca. W ci¹gu pierwszych dwóch dni przegadali ponad dzie-

siêæ godzin. Ruth g³êboko cierpia³a, widz¹c jego ból i nie mog¹c mu pomóc.

Podj¹³ niez³omne postanowienie: nigdy jej nie zapomni, nigdy nie straci na-

dziei, nigdy nie zaakceptuje zerwania. Zamierza³ zostaæ w Platres dwa tygo-

dnie, ale po drugim dniu Ruth mia³a ju¿ wszystkiego doœæ. Wy³¹czy³a tele-

fon i zamknê³a bramê wjazdow¹ do posiad³oœci. Sta³ przed ni¹ przez ca³y

dzieñ. Nie wo³a³, nie wzywa³ jej, tylko sta³. Widzia³a go z okna sypialni.

Wysoka, zgrabna sylwetka, œci¹gniêta cierpieniem twarz.

Nie wiedz¹c, co pocz¹æ, zadzwoni³a tego wieczoru do Waltera, prosz¹c

o radê. Wys³ucha³ wszystkiego i powiedzia³, ¿eby posz³a spaæ i o nic siê nie

martwi³a. On siê wszystkim zajmie. Prosi³a, aby nie by³ zbyt surowy dla

Gideona i Walter solennie obieca³, ¿e nie bêdzie, ¿e doskonale rozumie, przez

co przechodzi m³ody pilot. Po tej rozmowie Ruth poczu³a siê nieco lepiej,

ale mimo to prawie wcale tej nocy nie spa³a. O ósmej rano zadzwoni³a do

hotelu, gdzie jej powiedziano, ¿e Gideon przed dwiema godzinami pojecha³

na lotnisko. Zadzwoni³a do Waltera, który wyjaœni³, ¿e Gideon otrzyma³ w no-

cy telefon od dowódcy swego dywizjonu, aby natychmiast wraca³, gdy¿ cze-

ka go wa¿na misja. Gideon niczego nie podejrzewa, a przy obecnej sytuacji

w Libanie, misja na pewno da siê skleciæ, i to z po¿ytkiem dla wszystkich.

Nawet dowódca dywizjonu nic nie wie o prawdziwych powodach œci¹gniê-

cia Gideona z urlopu.

Ruth gor¹co podziêkowa³a Walterowi i po od³o¿eniu s³uchawki mia³a rów-

nie¿ dobre s³owo dla Pana Boga, ¿e da³ Walterowi tak olbrzymie wp³ywy. Pó³

godziny póŸniej taksówkarz przywióz³ jej bukiet czerwonych ró¿ i list, w któ-

rym Gideon t³umaczy³ swój nag³y odlot i wspomina³, ¿e wielokrotnie bez po-

wodzenia dzwoni³. I ¿e bêdzie do niej co miesi¹c pisa³ a¿… do dnia œlubu.

Wszystkie listy by³y takie same: dostarczane w pierwszym tygodniu mie-

si¹ca mówi³y o tym, ¿e jest sam, z nikim siê nie wi¹¿e i czeka na Ruth.

– Byæ mo¿e liczy na to, ¿e coœ przytrafi siê Mungerowi – podsun¹³ Wal-

ter. – Wielu fotoreporterów ginie.

Wzruszy³a ramionami.

– Kto wie, mo¿e tak myœli. Chocia¿ ja uwa¿am inaczej. Raczej s¹dzi, ¿e

któregoœ dnia oprzytomniejê.

– Gideon ma na twoim punkcie obsesjê, to jasne – stwierdzi³ Walter. –

Jako psycholog powinnaœ znaæ to zjawisko. Wcale nie tak rzadkie.

background image

198

Kelner przyniós³ homara i piêciocentymetrowej gruboœci stek dla Waltera.

Zd¹¿y³ go zaledwie skosztowaæ, kiedy zjawi³ siê maître d’hôtel i zawiadomi³,

¿e ktoœ z biura dzwoni w wa¿nej sprawie. Walter mrukn¹³ zawiedziony, po-

leci³ po³o¿yæ stek na podgrzewaczu i obieca³ Ruth, ¿e za parê minut wróci.

Wróci³ jednak dopiero po dwudziestu minutach i w tym czasie Ruth upo-

ra³a siê z homarem. Gdy usiad³, spojrza³a na jego twarz i zrobi³o siê jej zimno.

– K³opoty?

– Tak.

– David?

– Nie bezpoœrednio.

– Powiedz mi, Walterze, proszê!

Walter westchn¹³ i odprawi³ kelnera, który chcia³ postawiæ przed nim

stek. Ju¿ to samo wiele mówi³o o powadze sytuacji.

– W Bejrucie porwano Miszê Wigodê. – Nie krêpowa³ siê wymieniæ

nazwisko. Wiedzia³, ¿e Munger o wszystkim jej mówi. Martwi³o go to, ale

nic nie móg³ poradziæ.

– Kiedy?

– Przed niespe³na godzin¹.

– OWP?

Walter powtórnie westchn¹³.

– Nie jesteœmy pewni, ale wiemy, ¿e zamieszane jest SDECE. Na miej-

scu porwania widziano Janine Lasage.

– O Bo¿e! – Ruth by³a wstrz¹œniêta. Wiedzia³a wszystko o Janine Lasa-

ge i o jej udziale w zamordowaniu Duffa. Przed wieloma laty pozna³a j¹ na

przyjêciu w Hongkongu. Munger powiedzia³, ¿e wkrótce przyjdzie dzieñ

wyrównania rachunków.

– Nie powinienem by³ czekaæ – mrukn¹³ Walter. – Powinienem by³ daw-

no siê ni¹ zaj¹æ. To z³a kobieta.

– Ostrzeg³eœ Davida?

Spojrza³ na ni¹ bystro.

– W³aœnie to robimy. David jest w drodze miêdzy Basr¹ a Bagdadem.

Zobaczy³ przera¿enie na jej twarzy.

– Ona zmusi Wigodê do mówienia, Walterze! Wiesz o tym. Musisz zna-

leŸæ Davida i czym prêdzej wycofaæ go z Iraku!

Poklepa³ j¹ uspokajaj¹co po ramieniu.

– Znajdziemy go. Mamy du¿o czasu. Wigoda jest profesjonalist¹. Ow-

szem, w koñcu bêdzie mówi³, ale to potrwa. Dni albo nawet tygodnie.

Ruth zaczê³a p³akaæ. Chusteczk¹ wyjêt¹ z torebki wyciera³a ³zy.

– Nie mo¿esz byæ wcale tego pewien. To mog¹ byæ tylko godziny. Nie

wiadomo, jak go zaczn¹ torturowaæ. To s¹ zwierzêta. David mo¿e wpaœæ

w ich rêce. Musisz go ostrzec!

background image

199

– Nie martw siê – powtórzy³. – Jesteœmy w ³¹cznoœci z naszymi ludŸmi

w Bagdadzie. Zawiadomi¹ Davida, gdy tylko zjawi siê w hotelu.

– Kiedy David dotrze do hotelu?

– Tego nie jesteœmy pewni. Wiemy, ¿e opuœci³ hotel E1 D¿amharia w Basrze.

W drodze do Bagdadu mo¿e udaæ siê na front. Usi³ujemy siê tego dowiedzieæ.

Zdo³a³a siê nieco opanowaæ.

– Wracam do domu. Zawiadomisz mnie, gdy tylko czegoœ siê dowiesz?

Czegokolwiek, Walterze! Chcê znaæ zarówno dobre, jak i z³e wieœci. Bêdê

czeka³a w domu na twój telefon.

– Oczywiœcie, zaraz zadzwoniê.

Zaproponowa³, ¿e Spiro odwiezie j¹ mercedesem do domu. Jej w³asny

samochód odstawi inny szofer. Odmówi³a. Czuje siê dobrze, mo¿e sama pro-

wadziæ. Walter sta³ przy mercedesie, gdy wycofywa³a samochód z parkingu.

Przed odjazdem wykrzyknê³a przez okno:

– Dziêkujê za lunch. I natychmiast dzwoñ, gdyby by³a jakaœ wiadomoœæ.

– Obiecujê – odpar³.

Zadumany odprowadzi³ j¹ smutnym wzrokiem. Zerka³a w lusterko

i uchwyci³a to spojrzenie.

Dotar³a do Platres po godzinie. Gdy wesz³a do domu, uda³a siê prosto do

kuchni i zaparzy³a sobie kawê. Nie mog³a zapomnieæ spojrzenia, jakim j¹

¿egna³ Walter: smutek i zaduma. Ale przedziwna zaduma, jakby w poczuciu

winy. Uœwiadomi³a to sobie z przeraŸliw¹ jasnoœci¹: tak, to by³o poczucie

winy! Fili¿anka wypad³a z palców i roztrzaska³a siê o posadzkê. Gor¹ca kawa

sparzy³a jej nogi, ale nawet nie krzyknê³a.

Uœwiadomi³a sobie, ¿e Walter nie ma zamiaru ostrzegaæ Davida. Mia³

nadziejê, ¿e Wigoda wytrzyma tortury do chwili wype³nienia przez Mungera

wyznaczonego mu zadania. Walter Blum przemyœla³ zale¿noœci wystêpuj¹ce

miêdzy obowi¹zkiem a utrzymaniem przy ¿yciu swego przyjaciela i doszed³

do wniosku, ¿e pierwszeñstwo ma obowi¹zek.

Pobieg³a do telefonu. Wykrêci³a pierwsze cyfry numeru Walen Trading,

ale zda³a sobie sprawê, ¿e nic nie zdzia³a. Walter bêdzie nadal k³ama³. Podj¹³

decyzjê i nie zmieni jej. Bêdzie j¹ uspokaja³ i sk³ada³ obietnice, ale nie ruszy

palcem. Od³o¿y³a s³uchawkê i zmusi³a siê do racjonalnego przemyœlenia sy-

tuacji. Wróci³a do kuchni, zmiot³a szcz¹tki fili¿anki, zaparzy³a now¹ kawê,

rozmyœlaj¹c przez ca³y czas nad ró¿nymi mo¿liwoœciami. Mog³aby spróbo-

waæ zadzwoniæ do Bagdadu. Wiedzia³a, ¿e David zatrzymuje siê zawsze

w hotelu Sindbad. Mog³aby zadzwoniæ do amerykañskiej ambasady w Ni-

kozji. Rezydent CIA, który zawiadamia³ j¹ o œmierci Duffa, jeszcze tam by³.

Prawdopodobnie on mo¿e coœ pomóc. Po zastanowieniu siê dosz³a do wnios-

background image

200

ku, ¿e to by³oby ryzykowne. Bagdad a¿ kipi podejrzliwoœci¹ i intryg¹. Nie-

przemyœlanym ruchem mog³aby naraziæ Mungera na niebezpieczeñstwo.

Dostrzeg³a tylko jedno wyjœcie: poniewa¿ Davida trzeba ostrzec, ona sama

poleci do Bagdadu… Problemem by³ rozk³ad lotów. Wiedzia³a, ¿e bezpoœred-

niego po³¹czenia nie ma. David lata³ zawsze przez Amman. Wiza natomiast

nie stanowi³a problemu: przed miesi¹cami, korzystaj¹c z kontaktów w amba-

sadzie amerykañskiej, uzyska³a wszystkie mo¿liwe wizy do krajów arabskich.

Zawsze ba³a siê, ¿e Davidowi mo¿e siê coœ przydarzyæ podczas fotoreporter-

skich wypraw. Zostanie na przyk³ad ranny. Gdyby do tego dosz³o, chcia³a móc

natychmiast do niego jechaæ. Oczywiœcie, uzyskanie wiz do takich krajów jak

Iran czy Po³udniowy Jemen by³o niemo¿liwe, ale mia³a wa¿ne wizy do Liba-

nu, Syrii, Jordanii i Iraku. Pobieg³a z powrotem do telefonu i zadzwoni³a na

lotnisko w Larnace. Po denerwuj¹cym oczekiwaniu ze s³uchawk¹ przy uchu

dowiedzia³a siê, ¿e o siódmej wieczorem ma samolot do Bejrutu, gdzie mo¿e

z³apaæ lot jordañskich linii do Ammanu przez Bagdad. Do Larnaki mia³a dwie

godziny jazdy samochodem, wiêc swobodnie zd¹¿y…

Posz³a do sypialni, wrzuci³a potrzebne rzeczy do niewielkiej podró¿nej

torby, której nie bêdzie musia³a oddawaæ na baga¿, a potem z szufladki noc-

nego stolika wyjê³a berettê 8 mm, któr¹ przed laty da³ jej Duff, gdy tak czê-

sto pozostawia³ j¹ sam¹. Wiedzia³a, jak siê obchodziæ z broni¹. Wiedzia³a

tak¿e o bramkach kontrolnych na lotniskach, ale ¿yj¹c tak d³ugo w œrodowis-

ku fotoreporterów zna³a metody, jakich u¿ywali, by przemyciæ filmy.

W kuchni znalaz³a niewielkie kwadratowe blaszane pude³ko o wymia-

rach dziewiêæ na dziewiêæ centymetrów i wysokie na niespe³na trzy. Posz³a

z nim do gabinetu, gdzie znalaz³a kilka kartek metalizowanej kalki maszyno-

wej. Owinê³a nimi berettê, maskuj¹c tym kszta³t. W³o¿y³a broñ do pude³ka

i ob³o¿y³a szminkami. Dorzuci³a zapalniczkê i kilka monet. Pude³ko scho-

wa³a na dnie malutkiego neseseru. By³a pewna, ¿e przeœwietlenie na lotni-

sku nie ujawni kszta³tu broni.

O czwartej trzydzieœci siedzia³a w swoim renaulcie, pêdz¹c górsk¹ dro-

g¹ w kierunku Larnaki.

Janine Lasage przyjecha³a do domu na przedmieœciu piêtnaœcie minut po

furgonetce. Zajê³o jej nieco wiêcej czasu pokonanie zapór drogowych i punk-

tów kontrolnych OWP. D¿amil Mahmoud czeka³ na ni¹ na brudnym podwór-

ku. Jego ludzie otaczali dom. Wysz³a z mercedesa – z³owroga czarna postaæ.

By³a w czarnych spodniach, czarnej bluzce bez rêkawów, a w rêku nios³a

czarn¹ torebkê.

Uœmiechnê³a siê do Mahmouda.

– Jak w zegarku. Dobra robota.

background image

201

Odpowiedzia³ jej grymasem twarzy, który te¿ mia³ byæ uœmiechem.

– Zrobi³em wszystko wed³ug pani ¿yczenia. Czy mam od razu zacz¹æ

tortury? Jestem ekspertem. – Rozb³ys³y mu oczy.

– Mo¿e póŸniej, jeœli zajdzie potrzeba. Zak³adaj¹c, ¿e jest tym, za kogo

go uwa¿amy, potrafi oprzeæ siê fizycznemu bólowi bardzo d³ugo. Nawet wiele

dni. A ja nie mam tyle czasu.

– A wiêc jak?

Poklepa³a czarn¹ torebkê.

– Serum prawdy! Przy odrobinie szczêœcia szybko rozwi¹¿e mu jêzyk.

Mahmoud pokiwa³ m¹drze g³ow¹.

– Aha, aha… S³ysza³em. Penta… i coœ tam.

– Pentatol sodu to przesz³oœæ. Obecnie u¿ywa siê valium w czystej po-

staci.

– Valium? – By³ zdumiony – Moja ¿ona bierze to na uspokojenie. – Za-

œmia³ siê. – Ona stale musi siê uspokajaæ.

– Wyobra¿am sobie… Ale on dostanie du¿o wiêcej. Dwadzieœcia miligra-

mów do¿ylnie. – Zwróci³a siê do swego ochroniarza, który sta³ przy mercedesie:

– Czekaj tu, dobrze siê rozgl¹daj.

– I do D¿amila:

– Idziemy!

Misza Wigoda le¿a³ nago na drewnianym stole. Nogi i rêce mia³ wykrê-

cone, i tak mocno zwi¹zane, ¿e w nadgarstkach i kostkach ju¿ spuch³y. Oprócz

tego sto³u i zwisaj¹cej z sufitu ¿arówki, w pokoju nic nie by³o.

Us³ysza³ otwieranie drzwi i zobaczy³ Janine Lasage, a za ni¹ D¿amila

Mahmouda. Stara³ siê zachowaæ beznamiêtny wyraz twarzy. Janine Lasage

podesz³a do sto³u i po³o¿y³a na nim czarn¹ torebkê. D¿amil Mahmoud stan¹³

w nogach zwi¹zanego i zacz¹³ mu siê z zainteresowaniem przygl¹daæ.

Janine Lasage sprawdzi³a wiêzy i z zadowoleniem skinê³a g³ow¹. Siêg-

nê³a miêdzy nogi i unios³a penisa. Karminowy paznokieæ wbi³a g³êboko w od-

s³oniêt¹ ¿o³¹dŸ. Misza z bólu wyprê¿y³ siê w ³uk, ale nie wyda³ ¿adnego

dŸwiêku. Uœmiechnê³a siê i powiedzia³a po arabsku:

– Melimie Jaheen, nie jesteœ Arabem. Jesteœ ¯ydem i pracujesz dla Mo-

sadu. Chcê odpowiedzi na kilka pytañ i ty mi ich udzielisz. Chyba zdajesz

sobie z tego sprawê. Tak czy inaczej udzielisz mi tych odpowiedzi. Mów od

razu, a oszczêdzisz sobie wiele bólu. – Patrzy³a mu w oczy. I on te¿ patrzy³

na ni¹. Nawet nie mrugn¹³.

Skinê³a g³ow¹, jakby potwierdza³a w³asn¹ diagnozê. Otworzy³a torebkê,

z której wyjê³a strzykawkê i zaopatrzon¹ w gumowy kapturek fiolkê z bez-

barwnym p³ynem. D¿amil patrzy³ jak zafascynowany, gdy przebija³a kapturek

background image

202

ig³¹ i wci¹ga³a p³yn do strzykawki. Misza zmarszczy³ brwi i podniós³ g³owê,

wlepiaj¹c oczy w sufit. Koncentrowa³ siê. Janine wiedzia³a, ¿e przypomina

sobie lekcje z okresu szkolenia, ¿e usi³uje stworzyæ hermetyczne przegrody

w mózgu, izoluje i ukrywa fakty, których nie wolno wyjawiæ.

Nachyli³a siê i pochwyci³a jego rêkê poni¿ej ³okcia, naciskaj¹c mocno

palcem, by wyst¹pi³a ¿y³a. Poniewa¿ Misza by³ oty³y i mia³ grube ramiona,

dwukrotnie nie trafi³a. Zaklê³a g³oœno. Nie wolno siê œpieszyæ! Wci¹gnê³a

g³êboko powietrze. Wk³u³a siê dopiero za trzecim razem. Patrzy³a uwa¿nie

na podzia³kê. Przesta³a naciskaæ t³oczek, gdy wstrzyknê³a dok³adnie dwa-

dzieœcia miligramów. Z torebki wyjê³a plaster i, pozostawiaj¹c ig³ê w ¿yle,

przylepi³a strzykawkê do ramienia.

Przez nastêpne kilka minut obserwowa³a jego oczy. Czeka³a, a¿ nast¹pi

stan, nazywany przez lekarzy ptosis, kiedy to powieki opadaj¹ bezwiednie

do po³owy i s³abn¹ psychiczne hamulce. Nie bêdzie spa³, zachowa œwiado-

moœæ, ale jednoczeœnie zostanie obna¿ona podœwiadomoœæ i zaæmi siê lo-

giczne myœlenie.

Trwa³o to piêæ minut. Wzrok mia³ nadal utkwiony w suficie, ale nagle

powieki zatrzepota³y i opad³y. Jedn¹ unios³a palcami. Oko by³o szkliste, Ÿre-

nica rozszerzona. By³ gotów.

Ka¿de pytanie zadawa³a najpierw po arabsku, nastêpnie po angielsku.

Milcza³. Wiedzia³a, ¿e jakiœ skrawek jego œwiadomoœci jeszcze walczy³, by

wydobyæ siê z otulaj¹cych j¹ mgie³. Pierwsze s³owa wypowiedzia³ po an-

gielsku – wymamrota³ ich parê i musia³a bardzo siê nachyliæ, by us³yszeæ.

By³a to odpowiedŸ na pytanie, jaki jest dzieñ tygodnia. Odpar³:

– Nigdy w niedzielê.

Rozeœmia³a siê. Podœwiadomoœæ zawiera œmieszne myœli. Teraz by³ wtorek.

Ca³¹ nastêpn¹ godzinê wêdrowa³a przez labirynt jego mózgu. Dwukrot-

nie musia³a wstrzykn¹æ wiêcej valium, aby pozosta³ w ptosis. By³a zniecier-

pliwiona i z trudem zmusza³a siê do precyzyjnego dzia³ania. Chcia³a otrzy-

maæ odpowiedŸ tylko na jedno pytanie. W miarê up³ywu czasu jej

zniecierpliwienie ros³o. Misza opowiada³ o swym dzieciñstwie, szkolnych

przyjacio³ach, o matce i dawno zapomnianym wypadku samochodowym. Ile-

kroæ zbli¿a³a siê do jego pracy, stawa³ siê niezrozumia³y, twarz mu tê¿a³a,

wykrzywia³a siê w grymas odzwierciedlaj¹cy to, co dzia³o siê w jego móz-

gu. By³ szkolony i æwiczony na tak¹ w³aœnie chwilê. Zda³a sobie sprawê, ¿e

nie wyciœnie z niego ¿adnych szczegó³ów na temat pracy. Zreszt¹ nie intere-

sowa³y jej te szczegó³y. Pragnê³a tylko jednego nazwiska.

Pochyli³a siê nad nim nisko i wyszepta³a:

– Daktyl Niebieski. Daktyl Niebieski.

Twarz mu siê wykrzywi³a, jakby w spaŸmie straszliwego bólu. Janine

Lasage ¿ywo zabi³o serce. Jego reakcja wskazywa³a, ¿e coœ wie. Znowu pod-

background image

203

œwiadomoœæ walczy³a z nawykami wyniesionymi ze szkolenia. Przez piêæ

minut powtarza³a:

– Daktyl Niebieski. Kto to jest? Kto to jest?

W pewnym momencie przerwa³a, by podaæ wiêcej valium. Palce mu

dygota³y. Nale¿y byæ bardzo ostro¿nym. Przedawkuje, a on zapadnie w sen.

Na d³ugie godziny, a nawet…

– Daktyl Niebieski, kto to jest? Daktyl Niebieski, kto to jest?

Zaczê³a w¹tpiæ, czy jej siê powiedzie, i wpad³a w panikê. Pochylona,

opieraj¹c siê jedn¹ d³oni¹ na jego klatce piersiowej, a drug¹ na brzuchu,

z ustami tu¿ przy uchu, us³ysza³a podniecony g³os D¿amila:

– Niech pani spojrzy!

Podnios³a g³owê i obejrza³a siê za siebie. Penis Miszy Wigody stercza³

pionowo. Zanios³a siê histerycznym œmiechem. Szybko uprzytomni³a sobie

sytuacjê i spowa¿nia³a.

– Tak. To siê zdarza. Valium w tej iloœci likwiduje wszystkie hamulce.

W pewnym sensie stanowi œrodek zwiêkszaj¹cy popêd p³ciowy.

– Coœ takiego! – wykrzykn¹³ Mahmoud. – Takie drzewo z tak ma³ego

korzonka!

Janine Lasage uœmiechnê³a siê i nagle coœ jej przysz³o do g³owy: a jeœli

to spowodowa³ jej dotyk? Czy nie mog³aby tego wykorzystaæ? Siêgnê³a po

penisa i zaczê³a go masowaæ w górê i w dó³. Zwi¹zany mê¿czyzna jêkn¹³

i zacz¹³ siê wiæ. W pokoju s³ychaæ by³o chrapliwy oddech D¿amila Mahmo-

uda. Janine pochyli³a siê i poliza³a twarz Wigody, który teraz jêcza³ bez prze-

rwy. Wysun¹³ jêzyk w poszukiwaniu kobiety, wygi¹³ siê ca³y w ³uk, wpycha-

j¹c sztywnego penisa g³êbiej w jej d³oñ.

Nagle go puœci³a i odst¹pi³a o krok.

– Daktyl Niebieski, kto to jest? – powtórzy³a parê razy.

Misza dysza³ spazmatycznie. Posz³a za ciosem. Kilkakrotnie bra³a penisa

do rêki i potem puszcza³a. Oszo³omiony valium mê¿czyzna by³ bliski sza³u.

– Powiedz mi, kim jest Daktyl Niebieski, a dostaniesz.

W kalejdoskopie myœli i doznañ Miszy Wigody coœ pêk³o. Z gard³a wy-

doby³ mu siê charkot:

– Munger.

Nie zrozumia³a, gdy powiedzia³ to po raz pierwszy, ale b³agalnym g³o-

sem powtórzy³:

– Munger… Daktyl Niebieski… Munger.

Odskoczy³a od sto³u jak oparzona. Twarz, wyra¿aj¹ca najpierw zdumie-

nie, powoli siê rozpromienia³a. Prze¿ywa³a chwilê ¿yciowego triumfu. D¿a-

mil ciekawie siê jej przygl¹da³. Nie rozumia³ jej zachowania, nie zrozumia³

tego, co powiedzia³ Wigoda, ale w ¿yciu nie widzia³ kobiety podobnie pod-

nieconej po us³yszeniu jednego s³owa.

background image

204

– Dowiedzia³a siê pani tego, czego pani chcia³a? – spyta³.

– O tak! I du¿o wiêcej. – Oddycha³a jakby w ekstazie. P³awi³a siê w my-

œlach o swoim sukcesie. O tym, co powie Sami Asaf, kiedy siê dowie, ¿e

cz³owiek, któremu umo¿liwi³ dzia³alnoœæ w Iraku jest szpiegiem Mosadu.

Ju¿ wyobra¿a³a sobie aresztowanie i przes³uchiwanie Mungera. Nienawi-

dzi³a Mungera ca³¹ dusz¹, od ma³ego palca stopy po blond w³osy – te w³osy,

które tak obraŸliwie potraktowa³.

Nie zawiadomi jeszcze Bagdadu. O, nie! Chce tam byæ, chce zobaczyæ ich

twarze. Poleci do Bagdadu pierwszym samolotem. Kilka godzin nie uczyni

wielkiej ró¿nicy. Te kilka godzin bêd¹ dla niej okresem radosnego oczekiwa-

nia na wspania³y fina³. W jej marzenia wdar³ siê g³os D¿amila Mahmouda:

– Mam go teraz zabiæ? Skoñczy³a pani z nim?

Rzuci³a okiem na Wigodê. Nie przesta³ siê wiæ i jêczeæ.

– Nie. Nie skoñczy³am. Proszê wyjœæ. Zawo³am pana, kiedy skoñczê.

Wzruszy³ ramionami i skierowa³ siê w stronê drzwi, zerkaj¹c ciekawie

na rozpalon¹ twarz kobiety. Wychodz¹c, trzasn¹³ g³oœno drzwiami, ale na-

tychmiast cichutko je otworzy³, pozostawiaj¹c szparkê. Przytkn¹³ do niej

oko.

Janine Lasage wyci¹gnê³a szpilkê przytrzymuj¹c¹ w³osy. Blond kaskada

opad³a jej na plecy. Zrzuci³a pantofle, rozpiê³a bluzkê i spodnie. Widz¹c jej

nagie cia³o Mahmoud wci¹gn¹³ g³êboko powietrze przez zaciœniête zêby.

Wesz³a na stó³, stanê³a na czworakach okrakiem nad Wigod¹, zêby mia³a

ods³oniête, oczy jak szparki…

Wigoda szeroko otwartymi oczami wpatrywa³ siê w twarz kobiety. Wy-

czuwa³ rytm jej poœladków, czu³ zbli¿aj¹c¹ siê chwilê… Czego? Rozkoszy?

Gdy osi¹gnê³a orgazm, chwyci³a go za uszy, przyci¹gnê³a g³owê i wbi³a zêby

w pulsuj¹c¹ têtnicê ods³oniêtej szyi.

D¿amil Mahmoud odwróci³ siê, odszed³ parê kroków i zwymiotowa³ na

kamienn¹ posadzkê korytarza.

18

D

o standardowych praktyk agencji wywiadowczych nale¿y przegl¹danie

list pasa¿erów w portach lotniczych po³o¿onych w regionach zapalnych. Li-

sty te trafiaj¹ do komputerów tak oprogramowanych, ¿e pewne nazwiska s¹

natychmiast sygnalizowane.

By³o rzecz¹ naturaln¹, ¿e siatka DAKTYL mia³a wgl¹d w listy pasa¿e-

rów na lotnisku w Larnace. Uzyskanie ich by³o nies³ychanie proste. Walen

background image

205

Trading by³a g³ównym udzia³owcem firmy spedycyjnej, maj¹cej biura w por-

towym terminalu. Za niewielk¹ miesiêczn¹ gratyfikacjê ni¿szej rangi urzêd-

nik administracji portu przekazywa³ piêtnaœcie minut przed odlotem i piêt-

naœcie minut po odlocie pe³ne listy pasa¿erów. Przy odlotach nie musia³ nawet

przynosiæ listy, tylko wykorzystan¹ ju¿ papierow¹ taœmê teleksow¹, któr¹

przekazywano do portu przeznaczenia. Nawet i tej taœmy czêsto nie przyno-

si³, a po prostu równolegle nadawa³ tekst na teleks centrali DAKTYLA w Li-

massol.

Tak wiêc dwadzieœcia minut po odlocie do Bejrutu samolotu cypryjskich

linii, rejs 502, dy¿urny w centrali DAKTYLA, przegl¹daj¹c rutynowo listê,

trafi³ na nazwisko pani R. Paget.

Dy¿urny wiedzia³, ¿e Walter znajduje siê jeszcze w s¹siednim biurze,

nacisn¹³ wiêc guzik interkomu i przekaza³ informacjê. Walterowi wystar-

czy³y dwie minuty, aby siê dowiedzieæ, ¿e o dziewi¹tej wieczorem odlatuje

z Bejrutu do Bagdadu samolot linii jordañskich.

Lot z Larnaki do Bejrutu trwa tylko dwadzieœcia piêæ minut, ale kiedy

Ruth, bardzo zdenerwowana, przechodzi³a kontrolê paszportow¹ w Bejru-

cie, Tamar Feder ju¿ odbiera³ piln¹ wiadomoœæ radiow¹ w swym apartamen-

cie na najwy¿szym piêtrze bloku mieszkalnego. Mia³ wszystko rzuciæ, po-

œpieszyæ na lotnisko i wszelkimi sposobami uniemo¿liwiæ pani Ruth Paget

odlot do Bagdadu. Podany by³ dok³adny rysopis osoby. Po dwóch minutach

Feder siedzia³ w samochodzie, przeklinaj¹c wzmo¿ony ruch o tej godzinie.

Ruth odetchnê³a z ulg¹, kiedy celnik tylko zerkn¹³ okiem na jej przybory

toaletowe w górnej czêœci neseserka. Piêkne kobiety mia³y czêsto problem

z celnikami. Lubili d³ugo je przetrzymywaæ i przegl¹daæ damsk¹ bieliznê

w walizce.

Ruth przesz³a do g³ównej sali i skierowa³a kroki w stronê kontuarów

linii lotniczych. Mia³a odebraæ bilet ze stoiska Jordan Airways. Z powodu

wojny domowej niegdyœ ruchliwy terminal przypomina³ teraz raczej mauzo-

leum. Po lewej stronie zaledwie kilku pasa¿erów dokonywa³o odprawy. Spoj-

rza³a na tablicê odlotów: jej lot by³ jedynym w przeci¹gu najbli¿szych dwóch

godzin. Odebra³a bilet, zap³aci³a, dowiaduj¹c siê przy okazji, ¿e odlot nast¹-

pi o czasie. Sz³a ju¿ w kierunku stanowiska odpraw, kiedy j¹ zobaczy³a: sta³a

na koñcu krótkiej kolejki. Czêsto ostatnio o niej myœla³a, tote¿ rozpozna³a j¹

natychmiast – Janine Lasage.

Ruth odwróci³a siê, posz³a w kierunku rzêdu foteli i usiad³a. Postanowi-

³a myœleæ racjonalnie: jeœli Janine Lasage leci do Bagdadu, to znaczy, ¿e

skoñczy³a z Misz¹ Wigod¹. Musia³ jej wszystko powiedzieæ. Ale dlaczego leci

do Bagdadu? Przecie¿ mog³a przekazaæ informacjê telefonicznie. Jednak¿e

background image

206

Ruth nie mia³a pojêcia, jak funkcjonuje ³¹cznoœæ siatek wywiadowczych. Mo¿e

informacjê szczególnej wagi trzeba zawieŸæ osobiœcie? A mo¿e tak w³aœnie

tamta chce? To by pasowa³o do jej charakteru, jej przesadnej dumy i puszenia

siê. Chce tam byæ na miejscu, kiedy pochwyc¹ Mungera. Ona go nienawidzi!

Ruth z absolutn¹ pewnoœci¹ wiedzia³a, ¿e musi zatrzymaæ Janine Lasage.

Nie wolno dopuœciæ, by dosta³a siê do samolotu. Zaczê³a obmyœlaæ plan, ale

przychodzi³o to jej ciê¿ko. By³a w Bejrucie, nikogo nie zna³a. Nie mog³a

przecie¿ iœæ na policjê.

Jedno by³o wiêc pewne: musi j¹ zatrzymaæ sama. Ale jak? Zastrzeliæ?

Gdzie? Tu, w terminalu, lub w samolocie. Nie, to zbyt ryzykowne. Lasage

mo¿e j¹ rozpoznaæ. Widzia³y siê bardzo dawno temu, ale mog³a zapamiêtaæ

¿onê Duffa Pageta.

Widzia³a, jak Janine Lasage podchodzi do kontuaru, oddaje na baga¿

jedn¹ walizkê i uœmiecha siê uwodzicielsko do urzêdnika linii lotniczej. Trzeba

podj¹æ decyzjê! Czas umyka. Lasage odwróci³a siê, trzymaj¹c w d³oni kartê

pok³adow¹, przesz³a ukosem przez hol i wesz³a do drzwi, na których widaæ

by³o nalepkê z kobiec¹ sylwetk¹.

Ruth zdawa³a sobie sprawê, ¿e ma teraz niepowtarzaln¹ szansê. Zabra³a rze-

czy i szybkim krokiem posz³a w tym samym kierunku. Za drzwiami by³a pod³u¿-

na salka z szeœcioma kabinami po jednej stronie i piêcioma umywalkami oraz

du¿ym lustrem po drugiej. Janine Lasage sta³a przy œrodkowej umywalce i po-

prawia³a makija¿. Zerknê³a na Ruth, nie przerywaj¹c malowania ust.

Ruth postawi³a neseserek na umywalce i zaczê³a otwieraæ cyfrowy za-

meczek. Na u³amek sekundy zapomnia³a, jaka jest kombinacja, i zamar³o jej

serce. Parê razy odetchnê³a g³êboko, by siê uspokoiæ. Pomog³o. Dr¿¹cymi

palcami nastawi³a cyfry. Zameczek odskoczy³. Wyjê³a górn¹ wk³adkê, spod

niej blaszane pude³ko. Otworzy³a pude³ko, wyjê³a berettê, odwinê³a z czar-

nej kalki, odbezpieczy³a i po cichu prze³adowa³a broñ. Znajdowa³a siê pó³-

tora metra od celu, a z tej odleg³oœci nie mo¿na chybiæ. Spojrza³a z ukosa

w lustro. Janine Lasage poprawia³a brwi, pochylona nisko nad lustrem. Ruth

wybra³a miejsce, tu¿ poni¿ej lewej piersi. Ju¿ podnosi³a broñ, kiedy w któ-

rejœ z kabin spuszczono wodê. Ruth przestraszy³a siê i schowa³a broñ do

pude³ka. Znowu trzês³y siê jej rêce.

Z kabiny wysz³a stara Arabka. Pocz³apa³a do umywalki miêdzy obiema

kobietami, siêgnê³a po myd³o i zaczê³a myæ koœciste d³onie. Ruth powoli

odzyskiwa³a opanowanie i odwagê. Trwa³ wyœcig miêdzy ablucjami Arabki

a makija¿em Janine Lasage.

Pocz¹tkowo Ruth myœla³a, ¿e bêdzie musia³a zabiæ Janine w obecnoœci

starej kobiety. Jej ofiara skoñczy³a z brwiami i pudrowa³a twarz. Starzejesz

siê, suko, pomyœla³a z satysfakcj¹. Widaæ zmarszczki. Nagle spostrzeg³a, ¿e

jest obserwowana w lustrze. Odwróci³a twarz i zaczê³a grzebaæ w neseserku.

background image

207

Wreszcie Arabka umy³a rêce. Zaczê³a rozgl¹daæ siê za rêcznikiem i, nie

widz¹c go, coœ zamrucza³a pod nosem. W koñcu, otrzepuj¹c rêce z wody

ruszy³a ku drzwiom. Gdy je za sob¹ zamknê³a, Ruth w mgnieniu oka wydo-

by³a pistolet. Teraz jednak Janine Lasage patrzy³a na ni¹ wprost, rozpozna-

j¹c znajom¹ osobê.

– Pani jest…? – zaczê³a.

Ruth obróci³a siê z wycelowanym pistoletem.

– Tak. Ty suko. Jestem Ruth Paget.

Mo¿e opóŸni³o jej refleks wypowiadanie tych s³ów, a mo¿e brak do-

œwiadczenia. B³yskawicznym ruchem Janine uderzy³a d³oni¹ w nadgarstek

Ruth i wytr¹ci³a broñ, która z ³oskotem upad³a na posadzkê i zeœliznê³a siê

pod drzwi jednej z kabin.

Impet uderzenia przewróci³ Ruth, zd¹¿y³a jednak z³apaæ ramiê Janine

i poci¹gn¹æ j¹ za sob¹. Obie kobiety zaczê³y siê tarzaæ po pod³odze. W zasa-

dzie walka nie powinna byæ równa – Janine Lasage by³a szkolona w walce

wrêcz – ale Ruth odczuwa³a silniejsz¹ nienawiœæ i mia³a wiêksz¹ motywa-

cjê: wprost nieludzk¹ si³ê matki chroni¹cej poczête w jej ³onie dziecko. Gdy

tak zmaga³y siê na œliskiej posadzce, przez g³owê Ruth przemkn¹³ wizeru-

nek twarzy Duffa, którego ta kobieta zabi³a, wizerunek Mungera, którego

chcia³a zabiæ. Ale przede wszystkim myœla³a o formuj¹cym siê w niej dziec-

ku. Janine Lasage walczy³a fachowo, Ruth zaciekle, z zaciek³oœci¹ samicy

¿bika broni¹cej potomstwa. Zasycza³a z satysfakcj¹, chwytaj¹c przeciwniczkê

za szyjê i zaciskaj¹c na niej palce. Janine bez trudu siê wyrwa³a i kopnê³a

obcasem w kolano Ruth, usi³uj¹c jednoczeœnie wbiæ rozstawione palce w jej

oczy. Ruth zdo³a³a odchyliæ g³owê w bok, ale obcas trafi³ w cel. Jêknê³a

z bólu. Janine wykorzysta³a moment, by odepchn¹æ siê i, maj¹c wiêcej prze-

strzeni, spróbowaæ wstaæ. Prawie jej siê uda³o, ale Ruth te¿ zdo³a³a siê wy-

krêciæ i chwyci³a w kostce nogê Janine, która padaj¹c, usi³owa³a podeprzeæ

siê lew¹ rêk¹. Upadek by³ zbyt mocny, trzask koœci obwieœci³ z³amanie nad-

garstka. Janine wrzasnê³a z bólu. Ruth rzuci³a siê na ni¹. Walczy³a bez pla-

nu, wiedziona instynktem podpowiadaj¹cym, gdzie mo¿e zadaæ najwiêkszy

ból. Bi³a piêœciami na oœlep, nieœwiadoma bolesnego pulsowania w kolanie

i otartej skóry palców, gdy trafia³y w wyszczerzone zêby Janine.

Janine broni³a siê, kopi¹c nogami. Trafi³a Ruth w podbrzusze, na mo-

ment osza³amiaj¹c przeciwniczkê. Skorzysta³a z tych paru sekund, odczo³-

ga³a siê w k¹t i, podpieraj¹c siê zdrow¹ rêk¹, usi³owa³a wstaæ. Ruth klêcza³a,

ciê¿ko dysz¹c. Obie kobiety wpija³y w siebie wzrok. Lewa rêka Janine zwi-

sa³a bezw³adnie. Twarz mia³a posiniaczon¹, z przeciêtych warg sp³ywa³y

krople krwi, podobnie jak ze z³amanego nosa. Z rozerwanej bluzki wygl¹da³y

poczerwienia³e, podrapane piersi. Ze spojrzenia wyziera³y strach i wœciek-

³oœæ. W oczach Ruth mo¿na by³o dostrzec tylko nienawiœæ. Powoli wsta³a

background image

208

i ruszy³a przed siebie. Przy pierwszym wsparciu siê na lewej nodze, ból wy-

krzywi³ jej twarz i omal nie upad³a. W zwê¿onych Ÿrenicach Janine pojawi³

siê b³ysk triumfu: przeciwniczka jest u kresu si³. Spojrza³a na posadzkê za

Ruth, gdzie pod drzwi kabiny polecia³ pistolet, a nastêpnie siêgnê³a praw¹

rêk¹ do w³osów i wyci¹gnê³a z nich d³ug¹ szpilkê. Gdy opada³a jej na ramio-

na s³awetna kaskada, wyci¹gnê³a rêkê i koñcem szpilki wycelowa³a w Ruth.

Przez pokrwawione usta powiedzia³a:

– Zginiesz. Tak jak zgin¹³ twój m¹¿ i jak zginie ten bydlak Munger.

Opary nienawiœci w toalecie by³y nieomal widoczne. Ruth, usi³uj¹c wspie-

raæ ciê¿ar cia³a na prawej nodze, posuwa³a siê powoli przed siebie. Janine

wtuli³a siê plecami w k¹t, trzymaj¹c szpilkê niczym sztylet. W wybranym

momencie rzuci³a siê, mierz¹c w twarz Ruth, w lewe oko.

Szpilka by³a bliska celu, ale Ruth zd¹¿y³a siê nieco uchyliæ i ostry koniec

wbi³ siê g³êboko w policzek tu¿ pod koœci¹. Jednoczeœnie krzyknê³a i szarp-

nê³a siê, wyrywaj¹c g³ówkê szpilki. Szpilka pofrunê³a i spad³a ha³aœliwie do

jednej z umywalek. Incydent trwa³ krótko, ale Janine potrafi³a go wykorzy-

staæ: rzuci³a siê do drzwi kabiny, w której znajdowa³ siê pistolet. Tylko jed-

no ocali³o ¿ycie Ruth: Janine skacz¹c do drzwi zapomnia³a, ¿e nie otwieraj¹

siê one na zewn¹trz, lecz do wewn¹trz. Straci³a wiêc parê drogocennych

sekund, szarpi¹c siê z zamkiem. To da³o Ruth potrzebny czas. Kiedy Janine

uklêk³a i zdrow¹ rêk¹ zaczê³a macaæ za sedesem w poszukiwaniu broni, Ruth

ca³ym ciê¿arem swego cia³a rzuci³a siê na ni¹ od ty³u. G³owa Janine polecia-

³a do przodu i uderzy³a w porcelanow¹ p³uczkê. Na chwilê straci³a przytom-

noœæ. Ruth chwyci³a wtedy prawie metrowej d³ugoœci pasmo blond w³osów

i owinê³a je dwakroæ wokó³ szyi Janine. Lew¹ rêk¹ wpakowa³a g³owê Fran-

cuzki do muszli, praw¹ zaciska³a improwizowan¹ garotê na szyi. Muszla

klozetowa z³owrogo potêgowa³a odg³osy charczenia duszonej.

Tamar Feder zaparkowa³ samochód przed wejœciem do terminalu, wy-

skoczy³ z wozu i wbieg³ po schodkach do sali odlotów. Przy kontuarze jor-

dañskich linii dowiedzia³ siê, ¿e pani Ruth Paget jeszcze siê nie pojawi³a.

Powinna siê poœpieszyæ, gdy¿ za parê minut zamyka siê bramkê. Tamar ob-

rzuci³ wzrokiem prawie pust¹ salê. Nie by³o nikogo, kto odpowiada³by ryso-

pisowi wysokiej, piêknej brunetki. Zacz¹³ spacerowaæ tam i z powrotem,

zastanawiaj¹c siê, czy ci tam w centrali nie trac¹ przypadkiem zdrowego

rozs¹dku. W dalszym ci¹gu nie wiedzia³, w jaki sposób powstrzymaæ tê kobie-

tê przed wejœciem na pok³ad samolotu, oczywiœcie jeœli w ogóle siê pojawi.

Mo¿liwoœci mia³ doœæ ograniczone: albo ³agodna perswazja, albo uderzenie

czymœ ciê¿kim w g³owê. Zatrzyma³ siê i raz jeszcze rozejrza³ doko³a. Jakieœ

dwadzieœcia metrów od niego otworzy³y siê drzwi damskiej toalety i, s³aniaj¹c

background image

209

siê, wysz³a z niej kobieta z zakrwawion¹ chusteczk¹ przy³o¿on¹ do policzka,

w podartym kostiumie i rozczochrana. Nie waha³ siê ani sekundy. Podbieg³

i os³oni³ kobietê przed ludŸmi.

Mimo podrapanej i zakrwawionej twarzy rozpozna³ osobê, której mia³

uniemo¿liwiæ odlot.

– Daktyl – wyszepta³. Wyczeka³ chwilê, spodziewaj¹c siê jakiejœ reak-

cji. Nie by³o ¿adnej. Ruth patrzy³a na mê¿czyznê b³êdnym wzrokiem. Uj¹³ j¹

delikatnie za ramiona i powtórzy³:

– Pani Paget, jestem Tamar Feder. DAKTYL.

Jakby przejrza³a i wymamrota³a:

– Janine Lasage…

– Gdzie? – Potrz¹sn¹³ ni¹, ra¿ony informacj¹. – Gdzie? Niech¿e pani

mówi, pani Paget!

Kciukiem wskaza³a damsk¹ toaletê.

– Niech pani tam usi¹dzie! – Zaprowadzi³ j¹ w pó³mrok, gdzie sta³o parê

rzêdów pustych foteli. – Proszê na mnie zaczekaæ. – Gdy podszed³ do drzwi,

wsun¹³ rêkê pod marynarkê i uj¹³ rêkojeœæ pistoletu. Potem pchn¹³ drzwi i wszed³.

Pojawi³ siê z powrotem po pó³ minucie. Zasta³ Ruth stoj¹c¹ przy fote-

lach, b³êdnie patrz¹c¹ przed siebie. Jakaœ para zerka³a ciekawie na okrwa-

wion¹ twarz i poszarpany kostium. Tamar obj¹³ Ruth ramieniem i, nie wyj-

muj¹c d³oni spod marynarki, spacerowym krokiem ruszy³ ku wyjœciu. Byli

ju¿ przy drzwiach, kiedy z g³oœnika pad³o nazwisko Ruth Paget i wezwanie

do samolotu.

Ruth zaczê³a coœ mamrotaæ, ¿e musi lecieæ do Bagdadu, ale Tamar ani

nie puœci³ jej, ani nie zwolni³ kroku. Prowadz¹c j¹ po schodkach do samo-

chodu powiedzia³:

– Wraca pani na Cypr, pani Paget. Wykona³a pani zadanie.

19

– Po co, co diab³a, chcesz tam jechaæ?

– Nos mi mówi, ¿e coœ siê zacznie dziaæ – odpar³ Munger.

Sami Asaf uœmiechn¹³ siê i pokiwa³ g³ow¹. Nos Mungera mia³ reputacjê

wyw¹chiwania konfliktów, które dopiero mia³y nast¹piæ.

Siedzieli obaj w barze hotelu Sindbad. Sami popija³ sok pomarañczowy,

a Munger swoj¹ wódkê z lodem. Lokal by³ pe³en zachodnich biznesmenów

odpoczywaj¹cych po ciê¿kim dniu negocjacji z urzêdnikami irackich ministerstw.

Munger jednego rozpozna³, ale ani on, ani tamten nie pokazali tego po sobie. By³

14 – Reporter

background image

210

to belgijski handlarz broni¹ nazwiskiem Pierre Renard. Przed rokiem poœredni-

czy³ miêdzy Iranem i Izraelem w transakcji, któr¹ Munger zainicjowa³. Wykona³

dobr¹ robotê, okaza³ siê dyskretny, Munger go polubi³ i w konsekwencji poleci³

Walterowi Blumowi. Jego obecnoœæ w Bagdadzie i handlowanie z Irakijczyka-

mi dowodzi³y zdecydowanie amoralnego charakteru handlu broni¹. Nie ma lep-

szej recepty na dobre zyski, ni¿ zaopatrywanie obu stron uwik³anych w przed³u-

¿aj¹cy siê konflikt zbrojny. Pierre Renard spe³nia³ dodatkow¹ funkcjê kuriera

siatki DAKTYL, co te¿ by³o intratne. Munger nie spodziewa³ siê go w Bagda-

dzie. Najwidoczniej Walter zabezpiecza³ siê ze wszystkich stron.

– Pomówiê z dowództwem armii – obieca³ Sami z uœmiechem. – Na

froncie pó³nocnym od miesiêcy panuje spokój, nawet nie ma lokalnych po-

tyczek, ale skoro wybierasz siê tam z tym twoim piekielnym aparatem, to kto

wie, czy sytuacja siê nie zmieni. Na jak d³ugo chcesz tam jechaæ?

– Na parê dni, najwy¿ej tydzieñ. Chcia³bym wyruszyæ jutro rano.

– Nie ma problemu – powiedzia³ Sami. – Zadzwoniê jeszcze dziœ wie-

czorem. Z samego rana mo¿esz odebraæ zezwolenie w ministerstwie. Nassir

jedzie z tob¹?

– Oczywiœcie. Przecie¿ wiesz, ¿e musi. Mnie nie przeszkadza. Porz¹dny

cz³owiek.

Sami pochyli³ siê ku Mungerowi i powiedzia³ surowym g³osem:

– To nieprawda. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Wiem dok³adnie, po

co ci Nasser.

Mungerowi zrobi³o siê zimno, ale Sami uœmiechn¹³ siê.

– Nassir jest leniwy i nic niewart. Odpowiada ci, poniewa¿ nie pêta siê

stale przy tobie.

Munger skwitowa³ to uœmieszkiem i szybko zmieni³ temat:

– Kiedy znowu lecisz do Bejrutu?

Sami spowa¿nia³.

– Nieprêdko. S³ysza³eœ o Janine Lasage?

– Niczego nie s³ysza³em. Przed godzin¹ wróci³em z Basry. A co siê sta³o?

– Nie ¿yje.

– Ooo?

Sami ³ykn¹³ soku pomarañczowego. Twarz mia³ ponur¹.

– Tak. Zosta³a zabita wczoraj w damskiej toalecie na lotnisku w Bejrucie.

– Mia³a wielu wrogów i oprócz ciebie niewielu przyjació³ – stwierdzi³

sentencjonalnie Munger.

– To prawda. Udusili j¹ jej w³asnymi w³osami.

Po d³ugiej ciszy Munger odezwa³ siê:

– A mówi³em jej, ¿eby je obciê³a.

background image

211

Walter Blum koczowa³ w swoim biurze. Sekretarce kaza³ opuœciæ czaso-

wo zajmowany obok gabinetu pokój i poleci³ przekszta³ciæ go w sypialniê,

która okaza³a siê wcale wygodna. Nastêpne dni mia³y staæ siê apogeum wie-

lu lat pracy i Walter by³ zdecydowany nie dopuœciæ, by cokolwiek stanê³o

w ostatniej chwili na przeszkodzie sukcesowi. Nieustannie otrzymywa³ ra-

diodepesze od genera³a Hoftiego. Za trzy dni mia³o siê odbyæ posiedzenie

rz¹du. Podczas tego posiedzenia musi zostaæ podjêta ostateczna decyzja.

Kampania wyborcza przebiega³a Ÿle. Jeszcze nigdy partie polityczne tak za-

ciekle ze sob¹ nie walczy³y. Szymon Peres, przywódca opozycji, otrzyma³

od rz¹du poufn¹ informacjê o mo¿liwoœci nalotu na reaktor Tammuz I i by³

temu zdecydowanie przeciwny. Podejrzewa³, ¿e motywacja Begina zorgani-

zowania takiego nalotu jest czysto polityczna. Z tego te¿ powodu uzyskanie

dowodu wrogich intencji Iraku sta³o siê podwójnie wa¿ne.

Tego wieczoru jednak, gdy Walter siedzia³ w zaciszu swego gabinetu,

nie te myœli zaprz¹ta³y mu uwagê, ale Ruth Paget. Nieco wczeœniej otrzyma³

wiadomoœæ, ¿e Tamar Feder bêdzie próbowa³ przemyciæ j¹ z Libanu przez

port Jounieh, znajduj¹cy siê w rêkach chrzeœcijan, i ¿e nast¹pi to byæ mo¿e

jeszcze tej nocy. W ci¹gu dwudziestu czterech godzin powinna znaleŸæ siê

w Limassol. Walter ba³ siê oczekuj¹cego ich spotkania. W najlepszym wy-

padku Ruth bêdzie pogardliwie obojêtna, w najgorszym obrzuci go stekiem

wyzwisk, a mo¿e i rzuci siê na niego. Krêci³ z podziwem g³ow¹, myœl¹c

o tym, co zrobi³a na lotnisku w Bejrucie. Co za kobieta! Oto, do czego zdol-

na jest zakochana kobieta. Z pewnoœci¹ ocali³a Mungerowi ¿ycie. Gdyby

Janine Lasage wys³a³a przed œmierci¹ radiogram, Munger ju¿ by³by areszto-

wany, tymczasem przed godzin¹ Walter otrzyma³ wiadomoœæ, ¿e Munger

zameldowa³ siê w hotelu Sindbad i zd¹¿y³ zobaczyæ siê z Samim Asafem.

Natychmiast po porwaniu Miszy Wigody Walter wys³a³ do Bagdadu kilku

ludzi. Byli to jednak agenci ma³ego kalibru i, aby nie wzbudziæ podejrzeñ, nie

powinni przebywaæ w stolicy Iraku d³u¿ej ni¿ kilka dni. Ale w³aœnie przez te

kilka dni hotel Sindbad i parê skrzynek kontaktowych bêd¹ pod obserwacj¹.

Ponadto uruchomiono ³¹cze radiowe miêdzy jednym z bagdadzkich bezpiecz-

nych mieszkañ a central¹, by Walter móg³ na bie¿¹co otrzymywaæ meldunki.

Oceniaj¹c ogóln¹ sytuacjê, Walter by³ zadowolony, mimo odczuwanego

napiêcia. Jego najwa¿niejszy agent by³ tam, gdzie powinien byæ, bliski zdobycia

koniecznego dowodu machinacji Irakijczyków. Mukhabarat go nie podejrzewa,

a nawet pomaga za poœrednictwem Samiego Asafa. Najlepszy dywizjon izrael-

skich si³ powietrznych czeka w pogotowiu na szansê zniszczenia reaktora.

Wszystko wygl¹da³o ró¿owo – z wyj¹tkiem perspektywy spotkania

z Ruth.

background image

212

Teren przypomina³ Mungerowi stare lotnisko, co Nassir potwierdzi³.

– Brytyjczycy zbudowali je w latach dwudziestych. Ich lotnictwo mia-

³o patrolowaæ zbuntowane obszary, czyli zrzucaæ bomby na ch³opów. Na

obszarach pustynnych, p³askich, to siê udawa³o, ale nie tu. Zbyt górzysty

teren.

Munger obserwowa³ okolicê przez siln¹ lornetê. By³o póŸne popo³udnie,

doskona³e œwiat³o. Siedzia³ w samochodzie zaparkowanym na poboczu dro-

gi do Kalar. Kalar, otoczone zasiekami z drutu kolczastego, znajdowa³o siê

w odleg³oœci trzech kilometrów, usadowione na wzgórzu. Na wschodzie,

w stronê irañskiej granicy wznosi³y siê strome szczyty.

Maska samochodu by³a podniesiona i obok sta³ Nassir z brudn¹ szmat¹

w d³oniach. Kierowcy, którzy przeje¿d¿ali, mogli myœleæ, ¿e wóz siê prze-

grza³ – w lecie to zwyk³y obrazek na górskich drogach.

Przez lornetê Munger widzia³ zaledwie zarys od dawna ju¿ zaroœniêtego

pasa startowego. Dostrzega³ cokolwiek tylko dlatego, ¿e patrzy³ z góry. By³o

jasne, dlaczego lotnisko przesta³o byæ u¿ywane: po³o¿one u stóp górskiego

pasma, oferowa³o zbyt trudne podejœcie dla nowoczesnych samolotów. Pasy

by³y te¿ zbyt krótkie dla odrzutowców. Mog³y z niego korzystaæ maszyny

œmig³owe i to l¿ejsze. Po jednej stronie dawnego pasa sta³y rzêdem blaszane

baraki – kszta³tem przypomina³y przeciête wzd³u¿ beczki. Jedne by³y opusz-

czone, inne podreperowane i odnowione. Munger zobaczy³ trzech ludzi

w mundurach, którzy wyszli z jednej z blaszanek. Poszli w kierunku wiêk-

szego budynku z ceg³y, stoj¹cego w g³êbi. Mo¿na by³o domyœliæ siê, ¿e mie-

œci siê w nim kasyno oficerskie. Typowe brytyjskie budownictwo wojskowe

sprzed drugiej wojny œwiatowej. Tak, niegdyœ to by³o kasyno oficerskie, byæ

mo¿e s³u¿y dalej w tym charakterze. Po drugiej stronie pasa startowego sta³y

nowsze budynki – dwa po³¹czone ze sob¹, tworzy³y literê T. Pionowa pa³ka

T to najwidoczniej magazyny; parterowe, bez okien, z odsuwanymi drzwia-

mi od dachu do ziemi. Poprzeczny budynek by³ piêtrowy i mia³ wiele okien.

Munger za³o¿y³ z kolei, ¿e tam mieœci siê administracja.

Oba te budynki oddzielono od wszystkich pozosta³ych wysok¹ siatk¹,

nad któr¹ widaæ by³o wiele mówi¹ce bia³e punkciki: izolatory, przez które

przebiega³ drut. Munger ju¿ widzia³ przedtem podobne ogrodzenia pod pr¹-

dem. I tylko jedna brama, a za ni¹ nieco z boku wartownia. Stali przed ni¹

¿o³nierze uzbrojeni w ka³asznikowy. Siatka by³a wewnêtrzn¹ ochron¹, po-

niewa¿ doko³a ca³ego terenu le¿a³y rozci¹gniête zwoje kolczastego drutu.

Nawet z tak du¿ej odleg³oœci mo¿na by³o stwierdziæ, ¿e jest to nowiutki drut

kolczasty, jeszcze nie tkniêty przez rdzê, bo odbija³ miejscami promienie

s³oñca. W obrêbie tej zewnêtrznej zapory, w odleg³oœci jakichœ czterdziestu

metrów od siatki, bieg³ drut na oko³o trzydziestocentymetrowych palikach,

pomiêdzy którymi w regularnych odleg³oœciach sta³y przybite do s³upów

background image

213

tablice z trupimi czaszkami obwieszczaj¹ce pole minowe, przez które pro-

wadzi³a tylko jedna droga do zewnêtrznej bramy i drugiej wartowni.

– Jak d³ugo to potrwa? – spyta³ Nassir.

– Kilka minut. B¹dŸ cicho i udawaj, ¿e naprawiasz silnik.

Munger obserwowa³ przez lornetê i kalkulowa³ odleg³oœci. Spoza zwo-

jów drutu kolczastego nie móg³ liczyæ na wyraŸne zdjêcia, nawet gdyby za-

³o¿y³ najsilniejszy ze swoich teleobiektywów. Tak¿e blaszane baraki prze-

s³ania³yby mu widok na rozsuwane drzwi magazynu, do którego bêd¹

roz³adowywane ¿ó³te beczki. Nie uœmiecha³o mu siê tak¿e przekradanie przez

pole minowe w dzieñ, nie mówi¹c ju¿ o nocy.

Zobaczy³ spor¹ gromadkê ludzi opuszczaj¹cych domniemany budynek

administracyjny. Koniec dnia pracy. Wodzi³ za nimi wzrokiem, gdy powêdro-

wali do bramy, minêli j¹, a nastêpnie ruszyli na ukos przez pas startowy w kie-

runku blaszanych baraków. Kilku zosta³o na pasie i zaczê³o kopaæ pi³kê. Wi-

daæ by³o kupki kamieni oznaczaj¹ce bramki. Munger przygl¹da³ siê graj¹cym,

rozmyœlaj¹c, czy tu mo¿e znajdzie rozwi¹zanie pal¹cego problemu. Nassir

znowu zacz¹³ jêczeæ, ¿e trzeba st¹d czym prêdzej odjechaæ. Jeszcze jedno spoj-

rzenie na pole minowe… Tak, problem istnieje, wielki problem.

Brama jest strze¿ona dzieñ i noc. Przed chwil¹ przeje¿d¿a³ samochód.

By³ dok³adnie skontrolowany. Nawet podwozie sprawdzono za pomoc¹ lu-

stra. Munger by³ bliski za³amania, gdy nagle drobny incydent zwróci³ jego

uwagê i podniós³ na duchu: któryœ z graczy strzeli³ w stronê bramki, ale

pi³ka posz³a bokiem i po odbiciu siê od ziemi upad³a o kilka metrów dalej,

i potoczy³a siê na sam œrodek minowego pola. Gracz spokojnie przeskoczy³

przez drut okalaj¹cy pole i pobieg³ po pi³kê. Munger wybuchn¹³ œmiechem.

Pole minowe i tablice ostrzegawcze to mistyfikacja. Dowództwo bazy oszczê-

dza³o pieni¹dze, ustawiaj¹c tylko dekoracjê, przekonane, ¿e i tak ka¿dy bê-

dzie siê ba³ ryzykowaæ.

Skierowa³ lornetê na drogê dojazdow¹ poza drutami kolczastymi. Po obu

jej stronach bieg³y g³êbokie, poroœniête rowy odwadniaj¹ce, wykopane na

wypadek wielkich ulew. Mo¿na siê w nich doskonale ukryæ. Powróci³ do

obserwacji blaszanych baraków. Tu¿ za nimi sta³ w¹ski zrujnowany budy-

nek, w³aœciwie tylko œciany stercz¹ce na pó³tora metra. Chyba latryny jesz-

cze z brytyjskich czasów; za nimi te¿ mo¿na siê ukryæ.

Od³o¿y³ lornetê, wzi¹³ notes i o³ówek, zrobi³ w miarê dok³adny szkic

terenu i zabudowañ, notuj¹c wszystkie odleg³oœci. Wreszcie, ku widocznej

uldze Nassira, kaza³ mu zamkn¹æ maskê.

Ale ulga by³a krótkotrwa³a. Gdy wracali do Kifri, Munger wyjaœni³, cze-

go oczekuje od Nassira. Po pierwsze, ma znaleŸæ i kupiæ parê no¿yc do dru-

tu, a za kilka godzin zawieŸæ Mungera do pewnego miejsca na drodze. Musi

jechaæ wolno, bo na zakrêcie Munger wyskoczy.

background image

214

Wed³ug informacji Waltera, ciê¿arówki z beczkami tlenku uranu powin-

ny przybyæ wczesnym popo³udniem dnia nastêpnego. Godzinê po zachodzie

s³oñca Nassir ma przyjechaæ po Mungera w to samo miejsce.

Nassir by³ bardzo nieszczêœliwy. Nie chcia³ zrobiæ tego, czego ¿¹da³

Munger, ale Munger uœwiadomi³ mu smutn¹ prawdê: Nassir i tak jest ju¿

powa¿nie zaanga¿owany w operacjê, czeka go jednak olbrzymi maj¹tek, a po-

za tym, i to chyba jest najwa¿niejsze, jeœli Mungera schwytaj¹, to torturowa-

ny wyzna wszystko, ³¹cznie z udzia³em Nassira. Tak wiêc Nassir nie ma

wyboru. Przez resztê drogi Nassir coœ pomrukiwa³, ale doszed³ wreszcie do

wniosku, ¿e wyboru nie ma.

Wszystko posz³o sprawnie. O dziesi¹tej wieczorem ruch na drodze by³

minimalny. Munger siedzia³ obok kierowcy ubrany na czarno, ³¹cznie z czar-

nym nakryciem g³owy i szalikiem zas³aniaj¹cym twarz. Miêdzy nogami trzy-

ma³ brezentow¹ torbê, a w niej aparat, obiektywy, no¿yce do drutu, spodnie

i kurtkê khaki, jeden termos z gor¹c¹ kaw¹, drugi z zimn¹ wod¹, torebkê

kanapek z kurczakiem, flakon tabletek deksedryny i butelkê p³ynu przeciw-

komarowego. Broni ¿adnej nie mia³, bo i po co. Jeœli go nakryj¹, potrzebna

by by³a brygada pancerna.

Nassir dygota³ ze strachu, ale prowadzi³ doœæ pewnie, co nie by³o zbyt

trudne przy prêdkoœci piêtnastu kilometrów na godzinê. Zbli¿ali siê w³aœnie

do zakrêtu.

– Twoj¹ jedyn¹ szans¹ i gwarancj¹ bezpieczeñstwa jest zabranie mnie

st¹d jutro wieczorem. Bêdziesz móg³ odetchn¹æ, kiedy odlecê z Bagdadu.

– Gdybym wiedzia³, nigdy bym na to nie poszed³ – mrukn¹³ Nassir.

– Pomyœl o pieni¹dzach, które ciê czekaj¹ – poradzi³ mu Munger, otwo-

rzy³ drzwi i wyskoczy³.

Nawet siê nie potkn¹³. Tylko przez kilka kroków musia³ biec niesiony

rozpêdem. Potem skrêci³ w bok i skry³ siê w rowie. Odprowadzi³ wzrokiem

czerwone œwiate³ka samochodu znikaj¹cego za zakrêtem. Mimo ca³ej pogar-

dy dla Nassira, poczu³ siê nagle okropnie samotny.

Œwiat³o ksiê¿yca w nowiu pozwala³o rozró¿niæ kszta³ty otoczenia. W bu-

dynku domniemanego kasyna oficerskiego pali³o siê œwiat³o i s³ychaæ by³o

muzykê. Mia³ ju¿ iœæ w kierunku zwojów kolczastego drutu, kiedy us³ysza³

pomruk silników samochodowych. Skry³ siê ponownie. Po paru minutach

nadjecha³ konwój wojskowy i min¹³ go w odleg³oœci zaledwie kilku metrów.

Prze¿y³ chwilê autentycznego rozbawienia: czy¿by Sami Asaf powa¿nie

potraktowa³ jego s³owa i teraz naczelne dowództwo si³ zbrojnych Iraku

wzmacnia pó³nocny front?

Znowu zapad³a cisza, Munger wyszed³ z rowu, dok³adnie owin¹³ czar-

nym szalikiem doln¹ czêœæ twarzy i ruszy³ w kierunku zasieków z kolczaste-

go drutu.

background image

215

Przejœcie na drug¹ stronê zajê³o godzinê, gdy¿ musia³ ³¹czyæ za sob¹

druty, by w ci¹gu dnia nie odkryto przypadkowo miejsca, którym przecho-

dzi³. Gdy szed³ przez rzekome pole minowe, odczuwa³ drobny niepokój. Mogli

tu przecie¿ parê min po³o¿yæ. Wreszcie dotar³ do pojedynczego drutu i ostro¿-

nie przeszed³ na drug¹ stronê. Skulony nisko przy ziemi, wykorzystuj¹c œwiat-

³a kasyna jako punkt odniesienia, przebieg³ otwart¹ przestrzeñ do zrujnowa-

nych latryn. Znalaz³ ciemny k¹t, gdzie mur zewnêtrzny siêga³ prawie dwóch

metrów, a odleg³y o dwa metry wewnêtrzny os³ania³ go z drugiej strony.

Przede wszystkim zdj¹³ czarne ubranie i nagie cia³o natar³ p³ynem przeciw-

komarowym. Nastêpnie w³o¿y³ spodnie i kurtkê khaki, nala³ sobie gor¹cej

kawy do plastikowej nakrêtki termosu i popi³ ni¹ tabletkê deksedryny. Czar-

nym ubraniem wymoœci³ k¹cik.

Czeka³a go d³uga noc, ale w rozmyœlaniach towarzyszy³a mu Ruth. Myœl

o niej rozgrzewa³a podczas ch³odnych godzin nocy. Oczami wyobraŸni wi-

dzia³ j¹ w Platres. Czeka na niego. O tej porze ju¿ pewno œpi. Mówi³a mu, ¿e

kiedy go nie ma, zawsze k³adzie siê wczeœnie. Wyobra¿a³ sobie jej czarne

w³osy na bieli poduszki.

Pewnie jak zwykle podci¹gnê³a kolana pod brodê i tuli poduszkê do piersi.

Zawsze tak spa³a, kiedy wyje¿d¿a³. Poduszkê nazywa³a mungerówk¹ lub

namiastk¹ jej Mungera. I mówi³a, ¿e ona przynajmniej nie chrapie. Dodawa-

³a smutno, ¿e, niestety, nic innego te¿ nie robi.

Usiad³ na czarnym pos³aniu, popija³ kawê i przeczekiwa³ noc. Ruth ani

na chwilê go nie opuszcza³a.

Czarne w³osy Ruth nie le¿a³y na poduszce, nie przyciska³a te¿ drugiej

poduszki do piersi. Siedzia³a przed biurkiem Waltera Bluma, wys³uchuj¹c

jego wynurzeñ na temat obowi¹zku i dylematu, przed jakim stan¹³. By³a

bardzo opanowana, co zaskoczy³o Bluma. Z wyj¹tkiem plastra na policzku

i œladów podrapañ na szyi wygl¹da³a jak ktoœ, kto powróci³ z mi³ego week-

endu. Tylko oczy zdradza³y, przez co przesz³a.

Walter mówi³ o Izraelu i o jego przysz³oœci oraz przesz³oœci. O tym, ile

poœwiêcono i ile trzeba bêdzie jeszcze poœwiêciæ dla tego kraju. Szczerze

przyzna³, ¿e dla tej przysz³oœci by³ gotów poœwiêciæ Mungera. Mog³a mu

wierzyæ lub nie, ale doda³, ¿e sam by³by gotów ponieœæ ofiarê.

Powiedzia³a mu wiêc, ¿e wierzy, i rzeczywiœcie tak by³o. Wszystko to

jednak by³o ju¿ niewa¿ne. Dla swojego mê¿czyzny zabi³a cz³owieka i ob-

chodzi³o j¹ teraz tylko jedno: szczêœliwy powrót Mungera. Nosi³a jego dziecko

i potrzebowa³a dla niego ¿ywego ojca.

Walter poinformowa³ j¹ o ostatnich wydarzeniach. Munger pojecha³ na

pó³noc Iraku po swoje zdjêcia. Jeszcze dzieñ, dwa, a opuœci Irak. Walter jest

background image

216

w sta³ej ³¹cznoœci z Bagdadem i dowie siê natychmiast o wykonaniu misji.

I zaraz zadzwoni do niej do Platres.

Pokrêci³a g³ow¹. Nie. Zostanie w Limassol. A kiedy siê dowie, ¿e Mun-

ger leci, pojedzie po niego na lotnisko w Larnace. Walter okazywa³ pe³ne

troski zrozumienie. Zaraz zamówi dla niej apartament w hotelu Amathus…

– Nie. Bêdê spa³a tutaj… – wskaza³a w¹sk¹ sofê pod œcian¹… a ty mo-

¿esz sobie iœæ do hotelu.

Walter otworzy³ usta i ³apa³ powietrze jak ryba. Wreszcie powiedzia³:

– Powinnaœ siê dobrze wyspaæ, Ruth. Jestem pewien, ¿e wszystko bêdzie

w porz¹dku.

– Wcale nie jesteœ tego pewien i nie mo¿esz byæ. Masz tylko nadziejê. Ja

te¿ j¹ mam. Proszê ciê tylko o jedno. Nie próbuj mnie karmiæ ¿adnym cyta-

tem z Hamleta, bo ciebie te¿ uduszê.

Noc by³a zimna, ale na dwie godziny przed wschodem s³oñca Mungerowi

by³o ju¿ w³aœciwie gor¹co. Usiad³ na piêtach i stara³ siê rozluŸniæ zesztywnia-

³e miêœnie. Otworzy³ termos z zimn¹ wod¹ i trochê wypi³. Robi³ to dok³adnie

co godzinê. Kilka drobnych ³yczków, ¿eby zwil¿yæ usta i gard³o. Ani razu nie

wyjrza³ przez mur, bo i po co. Zna³ dobrze basowy pomruk silników ciê¿aró-

wek Volvo F12 i nie nale¿a³o ryzykowaæ wychylania g³owy, póki to nie jest

absolutnie konieczne. S³ysza³ w nocy wiele innych pojazdów przeje¿d¿aj¹-

cych drog¹. Bardzo siê nawet dziwi³ tym o¿ywionym ruchem. Najwidoczniej

dostawa tlenku uranu by³a wielkim wydarzeniem dla tutejszej bazy. Wielo-

krotnie sprawdza³ Nikona i teleobiektyw, a¿ wreszcie skarci³ siê: postêpuje jak

nowicjusz i jeœli nie przestanie, to zapomni zdj¹æ z obiektywu os³onê.

Po drugiej po po³udniu us³ysza³ g³uchy ryk piêciu trzystukonnych silni-

ków. Uj¹³ aparat i chrz¹kn¹³ rozbawiony, zdejmuj¹c os³onê z obiektywu. Nie

zapomnia³! Powolutku uniós³ g³owê i wyjrza³, obrzucaj¹c szybkim spojrze-

niem ca³y horyzont. Zmartwia³.

Piêæ ciê¿arówek w³aœnie podje¿d¿a³o do wewnêtrznej bramy, poprze-

dzanych i chronionych z ty³u przez wojskowe d¿ipy, natomiast w odleg³oœci

czterdziestu metrów od jego kryjówki, plecami obróceni do blaszanego ba-

raku, grali w karty i palili papierosy ¿o³nierze. By³ to w³aœnie ten barak, za

którym chcia³ siê skryæ podczas robienia zdjêæ. Usiad³ ciê¿ko i zacz¹³ prze-

klinaæ wszystkich ¿o³nierzy, którzy wymykali siê spod kontroli swoich prze-

³o¿onych. Istotne pytanie: jak d³ugo zamierzaj¹ graæ? Nie móg³ opuœciæ kry-

jówki. Natychmiast by go dostrzegli. Cholera jasna, przybywa taki ³adunek,

a oni tu bumeluj¹, zamiast iœæ pomagaæ w zdejmowaniu beczek!

Dochodzi³y do niego odg³osy wydawanych komend i syk hamulców,

a nastêpnie g³uchy metaliczny grzechot rozsuwania magazynowych drzwi.

background image

217

Zaryzykowa³ wychylenie g³owy. Dziêki Bogu! ¯o³nierze wstali, otrzepywa-

li ziemiê ze spodni i podnosili ka³asznikowy. Ale co to?! Jeden idzie w jego

kierunku. Munger czym prêdzej siê skry³. Czy tamten go zobaczy?

Czeka³, mia³ nerwy napiête do ostatecznoœci. S³ysza³ szuranie, potkniê-

cie, coraz bli¿sze kroki. Wstrzyma³ oddech, zmuszaj¹c siê do ca³kowitego

bezruchu. ¯o³nierz by³ ju¿ bardzo blisko. Nog¹ odtr¹ci³ kamieñ, chrz¹kn¹³,

kaszln¹³. I cisza, z wyj¹tkiem g³oœnego oddechu.

Przez te kilka sekund Munger po raz pierwszy w ¿yciu zda³ sobie spra-

wê, ile dŸwiêków wydaje bezwiednie ludzkie cia³o: bicie serca, walenie pul-

su, prze³ykanie œliny. Po chwili do³¹czy³y nowe odg³osy: jakby rozpryskiwa-

nie p³ynu. Ten sukinsyn sika! Mia³ dzik¹ ochotê wybuchn¹æ œmiechem.

Przypomnia³ sobie szkolne zabawy, kiedy ch³opcy konkurowali, który poœle

strumieñ moczu najdalej, najwiêkszym ³ukiem. Raz uda³o mu siê zrobiæ ³uk

przez okno ubikacji, dwa metry od ziemi. Jeœliby takiej sztuczki popróbowa³

teraz iracki ¿o³nierz, Munger zosta³by oblany. Us³ysza³ g³oœny oddech ulgi.

Po chwili kroki siê oddali³y.

Munger przeczeka³ jeszcze minutê i wyjrza³ ponad murem. Droga wol-

na. Œciany blaszanych baraków nie pozwala³y dostrzec ciê¿arówek, ale s³y-

chaæ by³o liczne odg³osy nawo³ywañ i uderzeñ metalu o metal.

Wzi¹³ aparat, obejrza³ siê i, pomagaj¹c sobie rêk¹, przeskoczy³ mur. Zgiê-

ty w pó³ podbieg³ do baraku, podkrad³ siê na jego skraj i ostro¿nie wyjrza³.

Ciê¿arówki Volvo sta³y ty³em do rozsuniêtych drzwi magazynu. Dostrzeg³ dwa

podnoœniki podje¿d¿aj¹ce po ³adunek. Sporo ¿o³nierzy. Jedni na ciê¿arów-

kach przysuwali beczki, inni po prostu stali doko³a. Z boku przygl¹da³a siê

grupka oficerów, a miêdzy nimi dwóch cywilów w bia³ych kitlach. I ci dwaj

w³aœnie podeszli, gdy ³apy podnoœników unios³y dwie pierwsze beczki.

Munger podniós³ aparat. Przez wizjer dok³adnie widzia³ czarne litery na

¿ó³tym tle i czerwone zapieczêtowane korki.

Mê¿czyŸni w kitlach pochylili siê, ¿eby sprawdziæ, czy s¹ nieuszkodzo-

ne. NajwyraŸniej byli w doskona³ych humorach, Munger dostrzega³ ich sze-

rokie uœmiechy. Kiedy robi³ zdjêcie, jeden z nich pieszczotliwie poklepywa³

¿ó³t¹ beczkê.

By³o to jedyne zdjêcie, jakie zd¹¿y³ zrobiæ. Us³ysza³ szelest po lewej

stronie i w panice obróci³ g³owê. W odleg³oœci nieca³ych stu metrów z kasy-

na wysz³o dwóch mê¿czyzn. Widzieli go jak na d³oni.

Ocali³ go strój w barwach ochronnych. Mia³ na tyle rozs¹dku, by nawet

nie drgn¹æ. By³ jak kameleon pasuj¹cy kolorem do otoczenia. Nim minêli ba-

rak, up³ynê³o dziesiêæ sekund. Przez ca³y czas by³ na widoku. I przez te dzie-

siêæ sekund poj¹³ istotê teorii wzglêdnoœci: mia³ wra¿enie, ¿e up³ynê³a godzi-

na. Czu³ ogarniaj¹c¹ go wœciek³oœæ na siebie samego. Pomyli³ siê. Z wyliczeñ

poprzedniego dnia wynika³o, ¿e nie bêdzie widoczny z kasyna. A teraz mia³ po

background image

218

prostu wielkie szczêœcie. Musia³ szybko podj¹æ decyzjê. W ka¿dej chwili z bu-

dynku mog¹ wyjœæ inni, a on ma tylko jedno zdjêcie. Czy to wystarczy? Musi.

Jest profesjonalist¹, utrwali³ na filmie to, co chcia³. Na pewno.

Zgiêty popêdzi³ do ruin dawnej latryny i przeskoczy³ przez mur, przytu-

laj¹c do siebie aparat.

Prze¿y³ jeszcze jedn¹ nieprzyjemn¹ chwilê – zw¹tpienia w Nassira. Gdy

siedzia³ w rowie, zacz¹³ siê nagle zastanawiaæ, czy Nassir po niego przyje-

dzie. A jeœli strach okaza³ siê ostatecznie wiêkszy od chciwoœci? Szybko

odrzuci³ tê myœl. Po co siê drêczyæ?

Dziesi¹tki razy spogl¹da³ na zegarek, wreszcie us³ysza³ samochód, który

po chwili wyjecha³ wolniutko zza zakrêtu. Mia³ otwarte drzwi. Munger wy-

skoczy³ z rowu, bieg³ parê metrów wzd³u¿ wozu i wskoczy³, uderzaj¹c moc-

no w ramiê Nassira. Ten na chwilê straci³ panowanie nad kierownic¹ i nie-

bezpiecznie zjecha³ na drug¹ stronê szosy. Munger zaœmia³ siê, s³ysz¹c

przera¿ony pisk Nassira i zatrzasn¹³ drzwi.

– Zrobione? – spyta³ Nassir.

– Tak.

– Wszystko skoñczone?

– Tak.

Nassir odetchn¹³ z ulg¹.

– I teraz dostanê pozosta³e brylanty?

– Tak – odpar³ Munger, usi³uj¹c zdj¹æ kurtkê. – Ale najpierw odwieziesz

mnie do Bagdadu, do hotelu Sindbad. Tam mam na godzinê roboty i potem

dam ci brylanty.

– I wyjedzie pan z Bagdadu? Na zawsze?

– Z ca³¹ pewnoœci¹ na zawsze. – Munger spojrza³ na zegarek. – Nie

dotrzemy do Bagdadu przed dziewi¹t¹, wiêc nie zd¹¿ê na ostatni samolot.

Polecê rano liniami jordañskimi. Zostawisz mnie przed hotelem i wrócisz po

godzinie po swoje brylanty. I pos³uchaj: nie b¹dŸ g³upi i nie zacznij szastaæ

pieniêdzmi. Tak wpadaj¹ wszyscy przestêpcy.

– Nie jestem przestêpc¹, panie Munger – odpar³ powa¿nie Nassir. – Nic

nikomu nie ukrad³em. Odda³em tylko przys³ugê. Jeœli pan chce wiedzieæ, to

ja tego re¿imu wcale nie popieram. Robiê to, co robiê, bo muszê. Mo¿e pan

oczywiœcie powiedzieæ, ¿e dopuœci³em siê zdrady, ale pan przecie¿ te¿ jest

zdrajc¹. Anglik pracuj¹cy dla CIA, dla Amerykanów. ¯adna ró¿nica.

– Masz racjê – przyzna³ Munger. – A teraz uwa¿aj na drogê, chcia³bym

dotrzeæ do Bagdadu zdrów i ca³y.

Nassir skoncentrowa³ siê i dotarli do hotelu tu¿ przed dziewi¹t¹. Munger

wysiadaj¹c, powiedzia³:

background image

219

– PrzyjdŸ do mojego pokoju o dziesi¹tej.

– Dlaczego nie teraz?

– Muszê coœ przedtem zrobiæ. – Nie móg³ przecie¿ t³umaczyæ, ¿e chce

wywo³aæ negatyw i sprawdziæ, czy zdjêcie jest dobre. Bo jeœli nie jest, musi

wróciæ i próbowaæ jeszcze raz, pomyœla³ z lêkiem. A Nassir bêdzie mu wte-

dy znowu potrzebny. Na twarzy Araba widzia³ narastaj¹c¹ podejrzliwoœæ.

– Odprê¿ siê, drogi Ahmedzie. Ani na chwilê nie opuszczê pokoju. PrzyjdŸ

o dziesi¹tej. A teraz idŸ do ¿ony. Poka¿, ¿e jesteœ dobrym mê¿em, bogatym

mê¿em.

Nassir uœmiechn¹³ siê. Wiedzia³, ¿e do rana nie ma ¿adnych samolotów.

– Dobrze, jestem o dziesi¹tej – zgodzi³ siê.

Munger klepn¹³ go po ramieniu. Jeszcze przez chwilê sta³ na chodniku,

patrz¹c za odje¿d¿aj¹cym. Nastêpnie wszed³ do hotelu, z recepcji wzi¹³ klucz

do pokoju i sprawdzi³, czy nie ma dla niego wiadomoœci. Nie by³o. Skiero-

wa³ kroki do wind i zobaczy³, ¿e do jednej w³aœnie wchodzi Pierre Renard.

Przyœpieszy³ kroku, a Renard uprzejmie przytrzyma³ automatyczne drzwi.

Gdy winda ruszy³a, Munger obojêtnie spyta³:

– Numer pokoju?

– Trzysta dwa.

To by³y jedyne wymienione przez nich s³owa. Na trzecim piêtrze Renard

wysiad³, nie rzuciwszy nawet okiem na Mungera, który pojecha³ na pi¹te

piêtro.

Po dziesiêciu minutach wywo³ywa³ w ³azience negatyw, a po pó³godzi-

nie odbitki suszy³y siê na sznurku. Ogl¹da³ jedn¹ z nich przez szk³o powiêk-

szaj¹ce. Czarne cyfry i litery na ¿ó³tej beczce by³y doskonale widoczne. Cywil

w bia³ym kitlu poklepywa³ beczkê jak psa, drugi mê¿czyzna uœmiecha³ do

niego promiennie. Munger by³ ciekaw, kim oni s¹. Obaj w œrednim wieku,

w okularach. Wygl¹dali na naukowców.

Natychmiast po wysuszeniu odbitek zapakowa³ jedn¹ wraz z negatywem

w celofan i wsun¹³ na dno torebki z przyborami do golenia. Nastêpnego dnia

wczesnym popo³udniem przesy³ka powinna byæ na biurku Waltera Bluma.

Teraz mia³ jeszcze jedn¹ czynnoœæ do wykonania. Drug¹ odbitkê pocz¹tko-

wo zamierza³ zostawiæ w skrzynce kontaktowej, ale doszed³ do wniosku, ¿e

lepszy bêdzie Pierre Renard. W³o¿y³ odbitkê do koperty, na której napisa³

drukowanymi literami: DAKTYL JEDEN NATYCHMIAST NATYCHMIAST.

Nie wsiad³ do windy, lecz zszed³ schodami na trzecie piêtro i, znalaz³szy

pokój 302, wsun¹³ kopertê przez szparê pod drzwiami.

Gdy wróci³ do swego pokoju, rozpi¹³ koszulê i zdj¹³ pas z pieniêdzmi,

z którego wyj¹³ z³o¿ony papierek z brylantow¹ premi¹ dla Nassira. Pas scho-

wa³ do szuflady nocnego stolika i nala³ sobie porcjê wódki z wod¹ mineral-

n¹. Spojrza³ na zegarek: 21.40.

background image

220

By³ przeraŸliwie zmêczony. Po tabletkach deksedryny bola³y go oczy

i g³owa. Minionej nocy nie zmru¿y³ oka. Zadzwoni³ do jordañskich linii i za-

rezerwowa³ miejsce w samolocie o ósmej rano, a potem po³¹czy³ siê z recep-

cj¹, prosz¹c o obudzenie o szóstej. Pozosta³o mu tylko rozliczyæ siê z Nassi-

rem. Raz jeszcze spojrza³ na zegarek: 21.50.

Piêæ minut póŸniej us³ysza³ pukanie do drzwi. Najwidoczniej Nassir nie

móg³ ju¿ wytrzymaæ. Munger uœmiechn¹³ siê pod nosem. Wzi¹³ papierek

z brylantami i podszed³ do drzwi. Chcia³ szybko za³atwiæ sprawê. ¯adnych

drinków, ¿adnego œwiêtowania i po¿egnañ.

Otworzy³ drzwi i stan¹³ oko w oko z Samim Asafem. Towarzyszy³o mu

dwóch mê¿czyzn z pistoletami maszynowymi. W g³êbi sta³o jeszcze czte-

rech. Uœmiech zgas³ na twarzy Mungera.

Asaf pos³a³ mu mroczne spojrzenie.

– Ahmed Nassir bardzo przeprasza, ale pewne okolicznoœci uniemo¿li-

wiaj¹ mu przyjœcie – powiedzia³ cierpko. Powêdrowa³ spojrzeniem ku d³oni

Mungera i wyj¹³ z niej z³o¿ony papierek, potem pchn¹³ Anglika w g³¹b po-

koju.

Wszed³ do œrodka, a za nim eskorta. Zrobi³o siê t³oczno. Asaf kaza³

Mungerowi usi¹œæ na ³ó¿ku, a agentom poleci³ przestrzeliæ nogi Mungerowi,

gdyby ten chcia³ wstaæ.

Do pokoju wszed³ jeszcze jeden mê¿czyzna i zameldowa³, ¿e po dzie-

wi¹tej Munger nie opuszcza³ hotelu. Tak twierdzi portier.

– A wiêc musz¹ byæ tutaj – powiedzia³ Asaf i wyda³ instrukcje nowo

przyby³emu oraz czterem mê¿czyznom.

Munger zorientowa³ siê, ¿e szukaj¹ negatywów lub odbitek.

Asaf poszed³ do ³azienki i poci¹gn¹³ nosem. Munger czu³ zapach od-

czynników nawet z ³ó¿ka. Rewiduj¹cy okazali siê ekspertami. Przeszukiwali

metodycznie, rozbierali i rozpruwali wszystko, co budzi³o ich podejrzenie.

Wkrótce sypialnia i ³azienka by³y praktycznie zdemolowane. W czasie ich

pracy Asaf siedzia³ w fotelu naprzeciwko Mungera i przegl¹da³ zawartoœæ

pasa z pieniêdzmi. Gotówkê i brylanty po³o¿y³ na ³ó¿ku. Dwaj uzbrojeni

mê¿czyŸni nie mogli oderwaæ wzroku od tego bogactwa.

– Mia³eœ pecha – powiedzia³ Asaf. – Dziœ po po³udniu aresztowaliœmy

na lotnisku odlatuj¹cego Libañczyka. Od miesiêcy by³ pod nasz¹ obserwa-

cj¹. Podejrzewaliœmy go o nielegalny wywóz dewiz. Dzia³a³ w imieniu rów-

nie nielegalnych handlarzy walut¹. Odwiedza³ czêsto Bagdad. No i okaza³o

siê, ¿e trafiliœmy w dziesi¹tkê. Mia³ przy sobie sporo gotówki, a tak¿e dwa

brylanty. – Wskaza³ d³oni¹ b³yszcz¹ce okruchy na ³ó¿ku. – Dok³adnie takie

same. Jednokaratowe. Po wyczerpuj¹cym nas i jego przes³uchaniu Libañ-

czyk przyzna³, ¿e ma je od pewnego kupca w Al Azamija. Z kolei równie

wyczerpuj¹co przes³uchany kupiec wyzna³, ¿e przed dwoma dniami naby³ je

background image

221

od niejakiego Ahmeda Nassira. I wtedy wezwano mnie. Dok³adnie przed

godzin¹. Poszliœmy prosto do domu Nassira. Wiesz dobrze, ¿e to okropny

tchórz. Ju¿ po pó³godzinie zacz¹³ mówiæ. S³awny David Munger szpiegiem

CIA! Rozeœmia³ siê bardzo nieprzyjemnie.

– To ju¿ wygl¹da na tradycjê wœród fotoreporterów – ci¹gn¹³. – Pamiê-

tasz Duffa Pageta. Aha, przy okazji: widzia³em dziœ po po³udniu raport bej-

ruckiej policji na temat œmierci Janine Lasage. Podobno g³ówn¹ podejrzan¹

jest wdowa po Pagecie.

Asaf nareszcie zobaczy³ drgniêcie martwej dotychczas twarzy Mungera

i ponownie siê zaœmia³.

– W³aœnie, piêkna pani Ruth Paget. By³a w tym czasie na lotnisku. Mia³a

lecieæ do Bagdadu. Nie polecia³a ani ona, ani Janine Lasage. Widziano Ruth

Paget, pokrwawion¹, jak j¹ wyprowadza³ z terminalu jakiœ mê¿czyzna. O tak,

krwawi³a!

Munger intensywnie wpatrywa³ siê w Asafa. Chcia³ siê odezwaæ, kiedy

przeszkodzi³ mu okrzyk triumfu jednego z przeszukuj¹cych ³azienkê. Szed³

z torebk¹ z przyborami do golenia w jednej rêce i celofanow¹ kopertk¹ w dru-

giej.

Sami wyj¹³ negatyw i odbitkê, podniós³ pod œwiat³o i d³ugo siê przygl¹-

da³. Z zadowoleniem pokiwa³ g³ow¹.

– Tylko jedno zdjêcie? Nie zrobi³eœ wiêcej?

Munger tylko wzruszy³ ramionami.

– Zaczniesz mówiæ, Munger, mo¿esz mi wierzyæ. Osobiœcie bêdê ciê

przes³uchiwa³. Sprawi mi to wielk¹ satysfakcjê, bo nie lubiê ludzi, którzy

mnie zdradzaj¹. Ja ci pomog³em, a ty zrobi³eœ ze mnie durnia. – Sta³ teraz

nad Mungerem, patrzy³ przez szparki oczu. Munger podniós³ g³owê i spo-

kojnie odpowiedzia³:

– Nie by³o wcale trudno.

Asaf z ca³ej si³y uderzy³ go piêœci¹ w twarz. Munger upad³ na ³ó¿ko, ale

natychmiast siê poderwa³ i rzuci³ ku gard³u Samiego, ale Irakijczyk z rechotem

odskoczy³, a dwie lufy pistoletów unios³y siê na wysokoœæ piersi Mungera.

– To tylko pocz¹tek, Munger. Zabierzemy ciê do Kasr al Nihaja… Skoro

jesteœ szpiegiem, musia³eœ s³yszeæ o „Pa³acu na Skraju”.

20

P

osiedzenie rz¹du odby³o siê rano pi¹tego czerwca i, zgodnie z przewidy-

waniami, by³o burzliwe. W salonie przylegaj¹cym do sali posiedzeñ czeka³

background image

222

dowódca izraelskiego lotnictwa, genera³ David Irvi. W wypadku podjêcia

decyzji, nalot mia³ odbyæ siê w niedzielê siódmego, kiedy – jak s¹dzono –

wiêkszoœæ francuskich naukowców i techników bêdzie nieobecna.

G³osy ministrów by³y podzielone, jastrzêbie i go³êbie wzajemnie na sie-

bie krzycza³y. Z natury rzeczy jastrzêbie by³y g³oœniejsze.

Menachem Begin pozwoli³ im wykrzyczeæ siê do woli. Mia³ zamiar za

kilka minut przywo³aæ wszystkich do porz¹dku i zmusiæ do podjêcia decyzji

oraz pogodzenia siê z jej konsekwencjami. Begin nie mia³ najmniejszych

w¹tpliwoœci: reaktor musi byæ zniszczony. S³ysz¹c jednak wokó³ siebie pod-

niesione g³osy i widz¹c ca³y harmider, wiedzia³, ¿e Izrael bêdzie podzielony

podobnie jak Rada Ministrów. W ka¿dym razie nalot zwiêkszy szanse koali-

cji podczas zbli¿aj¹cych siê wyborów. Begin do koñca ¿ycia bêdzie oskar¿a-

ny przez opozycjê o dzia³anie w interesie politycznym. G³êboko westchn¹³

i uderzy³ piêœci¹ w stó³.

Nieco siê uciszy³o, kiedy wszed³ sekretarz i po³o¿y³ przed premierem

kartkê. Ten przeczyta³ i oczy mu siê zaœwieci³y.

– Przyszed³ genera³ Hofti. Podobno ma do pokazania coœ bardzo interesu-

j¹cego – powiedzia³ zebranym i poleci³ sekretarzowi wprowadziæ genera³a.

Sekretarz pochyli³ siê do ucha premiera i coœ wyszepta³.

– Jego równie¿ – doda³ Begin.

Po chwili do sali posiedzeñ weszli genera³ Hofti i Walter Blum. Hofti

niós³ w rêku du¿¹ ¿ó³t¹ kopertê. Begin natychmiast zauwa¿y³, ¿e Blum jakby

siê postarza³ od ich poprzedniego spotkania. Twarz mia³ blad¹ i obwis³e po-

liczki. Przez chwilê Begin myœla³, ¿e wieœci s¹ niepomyœlne, ale w oczach

Hoftiego dostrzeg³ olbrzymie podniecenie i to go podnios³o na duchu.

Sekretarz znalaz³ dla obu krzes³a i kiedy wyszed³, Begin rozpocz¹³ pre-

zentacjê.

– Wszyscy znamy genera³a, a to jest pan Walter Blum. Tylko niektórzy

z was wiedz¹, ¿e uczyni³ wiele dla naszego kraju. Niech siê dowiedz¹ teraz

pozostali.

Walter skin¹³ dostojnie g³ow¹.

– Co pan nam przynosi, generale? – spyta³ Begin.

Hofti otworzy³ kopertê i wyj¹³ z niej plik du¿ych powiêkszeñ. Poda³

Beginowi, który rozes³a³ je w lewo i w prawo. Niektórzy ministrowie musie-

li dzieliæ siê jedn¹ odbitk¹. Zapad³a g³êboka cisza – wszyscy byli pochyleni

nad powiêkszeniami. Wreszcie Begin poprosi³:

– Niech pan zinterpretuje, generale!

Hofti odchrz¹kn¹³.

– Zdjêcie przed dwoma dniami zrobi³ jeden z naszych agentów w Iraku,

na terenie tajnej bazy w pó³nocno-zachodniej czêœci kraju. Beczki zawieraj¹

tlenek uranu. S¹ czêœci¹ partii stu ton dostarczonej przez pu³kownika Kada-

background image

223

fiego. Oznaczenia cyfrowe i literowe na beczkach zosta³y zweryfikowane

i Miêdzynarodowa Agencja Energii Atomowej w Wiedniu ma je w swoim

rejestrze. Jak wszyscy wiedz¹, tlenek uranu nie ma zastosowania w nowym

reaktorze, nie mo¿e byæ dla niego paliwem. Jedyne, do czego mo¿e Irakij-

czykom s³u¿yæ, to cele zbrojeniowe. Ze stu ton tlenku uranu mo¿na odzy-

skaæ tyle Pu 239, by skonstruowaæ dwadzieœcia bomb nuklearnych, z któ-

rych ka¿da bêdzie mia³a moc bomby u¿ytej w Hiroszimie.

Oczy wszystkich skierowane by³y na genera³a. Ten ponownie odchrz¹k-

n¹³, po czym kontynuowa³:

– Postacie na zdjêciu. Jedna to profesor D¿abar Mohammed, druga pro-

fesor Saddam Azzawi. Dwaj czo³owi iraccy atomiœci. Przed dwoma laty ob-

wieszczono oficjalnie, ¿e wykonano na nich wyrok œmierci za zdradê. By³a

to oczywiœcie chêæ wprowadzenia wszystkich w b³¹d i ukrycia irackich in-

tencji zbrojeniowych, co pomog³o w zbudowaniu tajnych instalacji z dala od

wszechobecnych oczu Francuzów oraz nieco mniej obecnych inspektorów

Miêdzynarodowej Agencji Energii Atomowej.

Genera³ Hofti skoñczy³, Ariel Szaron rozeœmia³ siê nerwowo i spyta³:

– Czy jeszcze ktoœ jest przeciw?

Nast¹pi³o gremialne zaprzeczanie, po czym premier Begin zabra³ g³os:

– A wiêc rozumiem, ¿e mo¿emy wydaæ dyspozycje Davidowi Ivriemu. –

Nastêpnie zwróci³ siê do Hoftiego:

– Wspania³a robota. Wspania³a robota, panie Blum. Proszê przekazaæ

nasze dziêki i gratulacje cz³owiekowi, który tyle zaryzykowa³, aby nam do-

starczyæ ten dowód.

Szmer g³osów oznacza³ przy³¹czenie siê reszty gabinetu do gratulacji

premiera.

– Nie mogê tego zrobiæ – odpar³ Walter martwym g³osem. – Schwytali

go.

– O Bo¿e! – wykrzykn¹³ Begin. – Kiedy?

– Dos³ownie kilka godzin po zrobieniu tego zdjêcia. Zd¹¿y³ wys³aæ ko-

piê przez kuriera.

Ariel Szaron, nieodmiennie cz³owiek akcji, zapyta³:

– Czy wiemy, gdzie go trzym¹j¹? Czy jest szansa wydobycia go?

– Trzymaj¹ go w „Pa³acu na Skraju”.

– Cholera! – Twarz Szarona wyd³u¿y³a siê. Wiedzia³ wiele o „Pa³acu”.

– Mamy jedn¹ szansê – odezwa³ siê Hofti. – Bardzo nik³¹. I dlatego

poprosi³em pana Bluma, by zechcia³ mi towarzyszyæ. W celu skorzystania

z niej potrzeba mi aprobaty gabinetu.

– Proszê wyjaœniæ – poleci³ Begin. I Hofti przedstawi³ mu plan, który

opiera³ siê na tym, ¿e w „Pa³acu” Mosad mia³ agenta nazwiskiem Hammad

Szihab. Dotychczas agent ten by³ raczej pasywny, nale¿a³oby go uaktywniæ

background image

224

i, jak to siê mówi, „poci¹gn¹æ za uszy”, nawet gro¿¹c ujawnieniem go Irakij-

czykom.

– Szihab zd¹¿y³ ju¿ donieœæ, ¿e nasz agent jest przes³uchiwany. Dotych-

czas niczego jeszcze nie powiedzia³ i na razie Mukhabarat jest przekonany,

¿e pracuje dla CIA. Zdaniem Szihaba nasz agent mo¿e wytrzymaæ najwy¿ej

tydzieñ.

Hofti wyjaœni³ nastêpnie, ¿e Mosad od dawna jest w posiadaniu dok³ad-

nych planów „Pa³acu”, a dziêki informacji Szihaba zlokalizuje bez proble-

mów celê przetrzymywanego agenta. Znajduje siê na samym koñcu d³ugie-

go korytarza. Po jego drugiej stronie, za ¿elaznymi drzwiami, jest dziedziniec

otoczony piêtnastometrowym murem gruboœci dwóch i pó³ metra. Szihab

mo¿e zdobyæ klucz do drzwi na spacerniak.

– Komandosi? – spyta³ Szaron.

– Wykluczone – odpar³ Hofti. – Budynek znajduje siê w œrodku miasta.

Musimy rozbiæ mur, i to w œciœle okreœlonej chwili. Mo¿e to byæ bomba

z nisko lec¹cego samolotu. Chcielibyœmy u¿yæ jednej maszyny z dywizjonu

bior¹cego udzia³ w nalocie na reaktor. Cel znajdowa³by siê w prostok¹cie

osiem metrów na dziesiêæ.

– Bomba przebije mur i co dalej? – spyta³ Begin.

Odpowiedzia³ Walter:

– Sto piêædziesi¹t metrów po drugiej stronie placu jest bazar. Suk. S¹dzi-

my, ¿e w powsta³ym chaosie nasz agent oraz Szihab zdo³aj¹ tam dotrzeæ.

Bêd¹ tam nasi ludzie. W labiryncie suku ³atwo siê ukryæ i znikn¹æ. Agenci

udadz¹ siê do kurdyjskiego bezpiecznego mieszkania, gdzie bêd¹ ju¿ czeka-

³y ¿ona Szihaba i jego dzieci. Nastêpnym etapem zajm¹ siê Kurdowie. Prze-

prowadz¹ ich przez Kurdystan do Turcji. Droga ucieczki jest przygotowana.

– Rozmawia³ pan z Irvim, generale? – spyta³ Hoftiego Begin.

– Krótko mu o tym wspomina³em przed przyjœciem tutaj. Pokaza³em te¿

plany „Pa³acu” i jego po³o¿enie. Mia³ dwie uwagi: pierwsz¹, ¿e szanse tra-

fienia w tak ma³y cel i przy tak trudnym podejœciu s¹ nik³e, drug¹, ¿e z po-

wodu odleg³oœci oraz potrzeby utajnienia nalotu i zmylenia radarów w nalo-

cie weŸmie udzia³ tylko osiem maszyn F-l6 i szeœæ maszyn os³ony F-15. Irvi

zwróci³ uwagê, ¿e do zniszczenia reaktora potrzeba piêciu lub nawet szeœciu

bomb. Poniewa¿ mamy ich do dyspozycji osiem, margines bezpieczeñstwa

wydaje siê skromny. I w³aœnie dlatego potrzebna jest decyzja gabinetu.

– Czy nie mo¿emy wys³aæ dodatkowej maszyny? – spyta³ ktoœ.

Odpowiedzia³ Mordechai Zipori:

– Wysy³amy ³¹cznie czternaœcie maszyn. To jest absolutne maksimum

i tak ju¿ wymagaj¹ce nies³ychanej koordynacji. Piloci æwicz¹ od dwóch ty-

godni. Nalot ma odbyæ siê za dwa dni. Nie mo¿emy ot tak dorzuciæ jednej

maszyny. – Rozejrza³ siê po obecnych i uzupe³ni³:

background image

225

– Wybór jest okrutny, ale prosty. Dla nik³ej szansy uratowania naszego

agenta trzeba zmniejszyæ szansê powodzenia nalotu na reaktor.

Zapad³a g³êboka cisza, któr¹ przerwa³ Hofti:

– Nim panowie podejm¹ decyzjê, chcia³bym zwróciæ uwagê na jedno.

Mosad zawsze robi wszystko, by ocaliæ agenta.

– I ja chcia³bym coœ dodaæ – wtr¹ci³ Walter. – Ten agent nie jest Izraelczy-

kiem. Jest ¯ydem po matce, która zginê³a w Jerozolimie w 1948 roku, walcz¹c

o Izrael. Jest to cz³owiek niebywale odwa¿ny, który ju¿ raz przeszed³ w ¿yciu

piek³o i mia³ si³ê, by siê z niego wydobyæ. Teraz ponownie znalaz³ siê w pie-

kle. Po tej misji mia³ siê o¿eniæ. Jego przysz³a ¿ona oczekuje dziecka. – Wska-

za³ na fotografiê le¿¹c¹ przed Beginem. – Ona te¿ zaryzykowa³a w³asnym ¿y-

ciem, by jej przysz³y m¹¿ móg³ to zdjêcie zrobiæ. Zas³ab³a w moim biurze, gdy

siê wczoraj dowiedzia³a, ¿e go schwytano. Jest obecnie w szpitalu. – Skoñczy³

i kolejno spojrza³ w oczy ka¿demu z szesnastu ministrów.

– No có¿… – zacz¹³ Begin. – Wszyscy, którzy s¹ za wydzieleniem jednej

maszyny…

Do góry powêdrowa³o szesnaœcie r¹k.

Dwie godziny póŸniej Walter uczestniczy³ w innej naradzie. Z genera-

³em Davidem Irvim polecia³ do bazy lotniczej w EtZion na Pustyni Synaj-

skiej. Teraz sta³ przy gigantycznym stole sali odpraw i przygl¹da³ siê pu³-

kownikowi Danielowi Renerowi, który w tym momencie przypomina³ ma³ego

ch³opca bawi¹cego siê modelem samolotu. Si³y powietrzne Izraela posiada-

j¹ plastyczne modele ka¿dego wiêkszego miasta bliskowschodniego. W tej

chwili dwadzieœcia metrów kwadratowych sto³u zajmowa³a makieta Bagda-

du. Na parocentymetrowej wysokoœci „Pa³acu na Skraju” zatkniêta by³a czer-

wona plastikowa flaga. Pu³kownik Rener, dowódca misji, pochyla³ siê nad

sto³em z modelem F-l6, dopasowanych wielkoœci¹ do budynków na makie-

cie, i wyjaœnia³ Walterowi trudnoœci zwi¹zane ze zrzuceniem bomb z ma³ej

wysokoœci w gêsto zabudowanym terenie.

– Pilot bêdzie widzia³ cel przez piêæ sekund. Ponadto w tym czasie bê-

dzie wychodzi³ z ostrego skrêtu, a wiêc mamy problemy przeci¹¿eniowe.

Jeœli poleci dziesiêæ metrów za bardzo w lewo, bomba nie trafi w mur. Znie-

sie go dziesiêæ metrów w prawo, a bomba trafi w celê waszego agenta.

– To by³oby lepsze ni¿ zniesienie na lewo – odpar³ ponuro Walter.

Rener zrozumia³ i tylko pokiwa³ g³ow¹.

– Pilot bêdzie mia³ zaledwie jedn¹ szansê podejœcia. – Wskaza³ palcem

czarne kó³ka na makiecie. – Wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych. Dlatego te¿

po zrzuceniu ³adunku musi wyjœæ ostro w górê, têdy… Jeœli pomyli siê choæ-

by o dwa stopnie, to koniec.

15 – Reporter

background image

226

Walter westchn¹³.

– Nigdy nie utrzymywa³em, ¿e to bêdzie ³atwe.

– I jeszcze jedno: w zwyk³ych warunkach pilot musia³by przygotowy-

waæ siê przez wiele dni do podobnej misji. Komputery pok³adowe zosta³yby

specjalnie zaprogramowane. – Pomacha³ modelem w d³oni. – Za³adowali-

œmy do symulatora program pokazuj¹cy Bagdad, wiêc pilot bez przerwy

æwiczy. Robimy teraz makietê samego budynku i muru. Zeskanujemy j¹ i te¿

wpakujemy do symulatora, ale nalot jest ju¿ w niedzielê. Mamy za ma³o

czasu na dobre przygotowanie.

– Ale szansa jest?

Rener wzruszy³ ramionami.

– Szansa jest zawsze z wyj¹tkiem, kiedy jej nie ma. Mówiê panu to wszystko,

¿eby pan na zbyt wiele nie liczy³. Chce pan znaæ szanse? Trzydzieœci procent.

– To sporo – mrukn¹³ Walter. – Wyœle pan najlepszego pilota, co? Oczy-

wiœcie najlepszego po panu…

– Drogi panie Blum, wszyscy moi piloci s¹ najlepsi. Najlepsi z najlep-

szego lotnictwa na œwiecie.

Walterowi nie wystarcza³a ta odpowiedŸ.

– Panie pu³kowniku, sformu³ujê inaczej to pytanie. Gdyby pan siedzia³

tam w celi i oczekiwa³ na tortury, kogo wybra³by pan na swego wybawiciela?

Rener zerkn¹³ na genera³a Irvi, który siê uœmiechn¹³ i powiedzia³:

– Odpowiedz panu Blumowi.

– Majora Gideona Galili.

Walter s³abo siê uœmiechn¹³.

– A wie pan, pu³kowniku… mo¿e to panu wydawaæ siê dziwne, ale w³a-

œnie tego nazwiska oczekiwa³em.

21

M

unger s³ysza³ g³os przez zas³onê bólu. Natrêtny g³os, który doprowadza³ go

do sza³u. Od siedemdziesiêciu dwóch godzin nie dali mu zmru¿yæ oka. Licz¹c

noc przed aresztowaniem, nie spa³ od czterech nocy i dni. A kiedy, mimo bólu,

osun¹³ siê w senn¹ nicoœæ, ten g³os zacz¹³ przywo³ywaæ go do rzeczywistoœci

i bólu. Powoli otworzy³ oczy, spodziewaj¹c siê zobaczyæ okrutn¹ i mœciw¹

twarz Sami Asafa. Trwa³o d³ugo, nim zda³ sobie sprawê, ¿e pochylaj¹cy siê

nad nim cz³owiek nie jest ani rozjuszony, ani nie spogl¹da z nienawiœci¹. Wy-

daje siê byæ mo¿e zniecierpliwiony, lecz i pe³en dobrych intencji.

– Munger, s³yszysz mnie?

background image

227

Zdoby³ siê na potwierdzaj¹ce skiniêcie g³ow¹.

– Jestem Hammad Szihab. Przyjaciel. Mam niewiele czasu. To niebez-

pieczne. S³uchaj dobrze. Jutro po po³udniu dok³adnie o pi¹tej trzydzieœci

Izraelczycy podejm¹ próbê uwolnienia ciê. Bêdziemy musieli przebiec po-

dwórzec. Bardzo szybko.

G³owa Mungera bezw³adnie opad³a na drewniane prêty pryczy.

– Nie dam… nie dam rady…

– Dasz radê. Bêdê z tob¹. Za nieca³e dwadzieœcia cztery godziny.

– Bêdê… w jeszcze gorszym… stanie ni¿ teraz…

– Nie. Do jutra nie bêdziesz torturowany. Sami Asaf pojecha³ do Kifri

dowiedzieæ siê, dlaczego warty wokó³ bazy niczego nie zauwa¿y³y. Wróci do-

piero jutro wieczorem. Zostawi³ rozkazy, ¿e tylko jemu wolno ciê przes³uchi-

waæ. I dlatego pozwolili ci spaæ. Œpij, zachowaj si³y. Jeszcze tylko jeden dzieñ.

– Ale jak to ma siê odbyæ? – Munger nieco siê o¿ywi³. – Jak siê wydosta-

niemy? – W œwiadomoœci zaœwita³ promyk nadziei.

– Rozbij¹ mur ogradzaj¹cy spacerniak. Nie wiem jak.

Promyk nadziei rozgorza³. Munger domyœla³ siê, jak to zrobi¹.

– Daktyl Jeden przysy³a wiadomoœæ – powiedzia³ Szihab. – „Przy wierze

wytrwaæ trzeba”.

Uœmiech przemkn¹³ przez usta Mungera.

– Tego mog³em siê po nim spodziewaæ. W³aœnie tego. Ale sk¹d ty w tym

wszystkim?

– Daktyl Jeden nie pozostawi³ mi wyboru. Muszê ju¿ iœæ, bo trzêsê siê ze

strachu.

– Nie jesteœ w tym odosobniony – powiedzia³ Munger.

– Idê. A ty œpij. – Delikatnie dotkn¹³ ramienia wiêŸnia i szybko wycofa³

rêkê, gdy¿ Munger wzdrygn¹³ siê z bólu.

Po odejœciu Szihaba Munger przez d³u¿szy czas zastanawia³ siê, czy mia³

halucynacje. Jednak¿e nawet lekkie dotkniêcie skatowanego cia³a sprawia³o

mu ból, co by³o sygna³em, ¿e powróci³ do rzeczywistoœci. Zamkn¹³ oczy.

Czas dopowie resztê. Przy wierze wytrwaæ trzeba… zacz¹³ zapadaæ w sen

i z mg³y wy³oni³a siê tym razem twarz Ruth. Prawdziwa, jak najprawdziw-

sza. Ca³y czas mu towarzyszy³a przez minione dni i godziny, czyni¹c je zno-

œniejszymi. Nawet wówczas, gdy bili go gumowymi pa³kami, gdy doczepiali

do cia³a elektrody, gdy œmieli siê patrz¹c, jak zwija siê w agonii, Ruth za-

wsze przy nim by³a, ratuj¹c przed utrat¹ zmys³ów.

W niedzielê o dziesi¹tej rano czasu bagdadzkiego irackie Ministerstwo

Informacji zwo³a³o dziennikarzy na konferencjê prasow¹ i obwieœci³o, ¿e

si³y bezpieczeñstwa pochwyci³y szpiega CIA. Jest nim s³awny fotograf David

background image

228

Munger, którego zatrzymano, gdy po bezskutecznej próbie przekupienia funk-

cjonariuszy irackich usi³owa³ wywieŸæ za granicê tajne informacje natury

wojskowej.

W niedzielê o jedenastej rano Walter Blum siedzia³ w gabinecie pu³kow-

nika Renera.

– Absolutnie wykluczone – mówi³ Rener. – Galili spêdzi³ ju¿ osiem go-

dzin w symulatorze. Nie ma po prostu czasu na przeæwiczenie innego pilota.

Niech pan tylko pomyœli, cz³owieku: startujemy za piêæ godzin. Dlaczego,

do cholery, nie powiedzia³ mi pan o tym wczeœniej?

– Nie s¹dzi³em, ¿e to mo¿e mieæ znaczenie. Nie spodziewa³em siê komu-

nikatu irackiego. By³ dla mnie absolutnym zaskoczeniem. Przypuszczam, ¿e

tylko z sobie wiadomych powodów Irakijczycy chc¹ w to uwik³aæ Ameryka-

nów. Niemniej to dowodzi, ¿e Munger siê trzyma.

– Jest pan pewien, ¿e Galili skojarzy?

– Jak¿e móg³by nie! Niech tylko us³yszy wiadomoœæ… Czy nie by³oby

szansy odizolowania go do czasu startu…

– Najmniejszej! – Rener spojrza³ na zegarek. – W tej chwili siedzi w sy-

mulatorze. Wyjdzie z niego za pó³ godziny. Potem za³ogi jedz¹ razem lunch

i nastêpnie przez dwie godziny odpoczywaj¹ przed ostateczn¹ odpraw¹. Nie-

którzy ju¿ s³uchali radia. Du¿o bêd¹ o tym mówili.

Walter westchn¹³, a Rener powiedzia³ pe³nym zdziwienia g³osem:

– S³ysza³em o ró¿nych trójk¹tach mi³osnych, ale nigdy o czymœ takim.

Wiem, ¿e przez ostatni rok Gideon by³ dziwnie zamkniêty w sobie i przyga-

szony, ale pojêcia nie mia³em, z jakiego powodu.

– Wpad³ w mi³osn¹ obsesjê – stwierdzi³ Walter.

Rener pokrêci³ g³ow¹.

– Panie Blum, niepotrzebnie siê pan martwi. Znam Gideona Galili od

dwunastu lat, od kiedy zacz¹³ lataæ. To wspania³y cz³owiek, wielki patriota.

By³ zachwycony, kiedy mu powierza³em tê misjê. Jest wniebowziêty, maj¹c

szansê uratowania tak cennego agenta.

– Póki siê nie dowie, kto to taki.

– Nie zrobi mu to ¿adnej ró¿nicy – stwierdzi³ stanowczo Rener. – To

profesjonalista i, jak powiedzia³em, patriota. Uczyni wszystko, co bêdzie

mo¿liwe. Pan mo¿e najwy¿ej modliæ siê, by to wystarczy³o. Wie pan, jakie

s¹ szanse. Jeœli Galili nie trafi, to nie dlatego, ¿e siê nie stara³.

Walter ponownie westchn¹³, a Rener spyta³:

– Mam z nim porozmawiaæ?

– Wolê to zrobiæ ja. – Walter wsta³. – Z³apiê go, kiedy bêdzie wychodzi³

z symulatora.

background image

229

Kiedy pó³ godziny póŸniej Rener wyjrza³ przez okno swego gabinetu,

zobaczy³ ich razem spaceruj¹cych przed sal¹ odpraw. Stanowili dziwny kon-

trast: wysoki, szczup³y pilot i przeraŸliwie gruby, krzykliwie ubrany cywil.

Galili musia³ siê schylaæ, by s³yszeæ, co Walter do niego mówi. W pewnej

chwili stanêli i patrzyli, jak formacja F-15 odrywa siê od odleg³ego pasa

startowego i rwie z rykiem w niebo. Gdy wznowili spacer, mówi³ z kolei

Galili, po³o¿ywszy d³oñ na ramieniu Waltera.

O trzeciej po po³udniu Spiro zaparkowa³ mercedesa przed g³ównym

wejœciem do szpitala œwiêtego Barnaby w Limassol. Ze schodów kuœtykaj¹c

schodzi³a ju¿ Ruth. Spiro poœpieszy³ odebraæ z jej r¹k walizeczkê.

Gdy jechali w kierunku Platres, spogl¹da³ w lusterko na Ruth. By³a piêk-

na i smutna.

Przed godzin¹ mia³a telefon od Waltera. Dotrzymywa³ obietnicy i na

bie¿¹co informowa³ j¹ o rozwoju sytuacji. S³ychaæ go by³o s³abo i nie po-

wiedzia³ nic konkretnego oprócz tego, ¿e akcja rozpocznie siê przed szóst¹.

I ¿e szansa jest nik³a. Da jej znaæ, gdy tylko otrzyma konkretn¹ wiadomoœæ.

Z³¹ czy dobr¹. Pyta³ te¿, jak siê czuje. Odpar³a, ¿e lepiej, i ¿e wraca do domu

w Platres. Tam bêdzie czeka³a na telefon. Powiedzia³, ¿e zaraz zadzwoni do

biura i poleci, by Spiro j¹ odwióz³.

W³aœnie przeje¿d¿ali przez wioskê Kalini, gdzie ujrza³a malutk¹ cerkiew

na ryneczku. Kierowana impulsem poprosi³a Spiro, ¿eby stan¹³.

W niedzielê mieszkañcy paradowali w œwi¹tecznych odzieniach. Wielu

siedzia³o na progach swoich domów na wyniesionych krzes³ach lub na ³a-

wach. Rozmawiano, plotkowano, wachlowano siê w upale gazetami. Wszy-

scy ciekawie jej siê przygl¹dali, gdy sz³a kulej¹c przez placyk i potem schod-

kami do cerkwi.

Stoj¹cy na progu brodaty, odziany na czarno i w czarnym wysokim na-

kryciu g³owy pop powita³ j¹ skinieniem g³owy i poinformowa³, ¿e ju¿ jest po

mszach. Zdumionym spojrzeniem obrzuci³ Gwiazdê Dawida na szyi kobie-

ty. Spojrza³a ponad jego ramieniem na ciemne ch³odne wnêtrze i ikonostas

z ikonami, pod którymi migota³y p³omyki zapalonych œwiec.

– Czy mog³abym tu posiedzieæ przez parê godzin? – spyta³a.

Pop bacznie siê jej przyjrza³ i dostrzeg³ smutek na twarzy.

– Jesteœ mile widziana, siostro w Bogu – odpar³.

Wróci³a do Spiro i spyta³a, czy mo¿e na ni¹ czekaæ. Stary kierowca

uœmiechn¹³ siê i g³ow¹ wskaza³ tawernê. Tam bêdzie siedzia³, a ona mo¿e

wróciæ, kiedy zechce.

W cerkwi usiad³a w ³awce blisko drzwi. Nie by³a religijn¹ osob¹. Na-

wet sobie nie mog³a przypomnieæ, kiedy po raz ostatni œwiadomie siê

background image

230

modli³a. Znajdowa³a siê w œwi¹tyni obcego jej wyznania, ale to nie czyni³o

najmniejszej ró¿nicy. Po prostu tutaj, w domu bo¿ym, zbierze myœli, uspo-

koi siê.

Gdy po godzinie pop wraca³ z popo³udniowej sjesty, zajrza³ przez drzwi

i zobaczy³ klêcz¹c¹ kobietê…

22

O

15.45 rozwieziono za³ogi do samolotów.

Piloci odziani w antyprzeci¹¿eniowe kombinezony, z niesionymi pod

pach¹ he³mami i maskami tlenowymi przypominali astronautów udaj¹cych

siê w przestrzeñ kosmiczn¹. Wiele do siebie nie mówili, ¿adnych ¿arcików

czy przechwa³ek, by zatuszowaæ zdenerwowanie.

Piêciu ludzi naziemnej obs³ugi maszyny Gideona Galili nabo¿nie pa-

trzy³o, jak major wysiada z autobusiku, a potem, gdy ten odjecha³, stoi przez

minutê, wpatruj¹c siê w samolot. Zawsze tak robi³.

W s³oñcu F-l6 migotliwie jaœnia³. Zgrabne podbrzusze myœliwca szpeci-

³o groŸne cygaro bomby. Czu³o siê jakby zniecierpliwienie maszyny trzyma-

nej na ziemi. Galili zawsze odnosi³ wra¿enie, ¿e patrzy na ¿yw¹ istotê. Per-

sonel naziemny widzia³ to inaczej. Po prostu maszyna wymaga³a wielkiej

troski, wielu godzin sprawdzania kilometrów przewodów, tysiêcy ruchomych

czêœci, delikatnych podzespo³ów najnowoczeœniejszej elektroniki. Aby mog³a

lataæ, trzeba poœwiêciæ jej tysi¹ce roboczogodzin. Ale kiedy lata³a, by³a naj-

wspanialsz¹ broni¹ œwiata.

Gideon skin¹³ g³ow¹ mechanikom i ruszy³ na zwyczajowy obchód, szep-

cz¹c sam do siebie:

– Os³ony dysz zdjête… Kliny wyjête… Bomba zabezpieczona… – I tak

dalej, i tak dalej. Za³oga naziemna przygl¹da³a siê niemal obojêtnie. Rutyno-

wy przegl¹d. Zarówno oni, jak i on wiedzieli, ¿e wszystko jest w najlepszym

porz¹dku. Oni te¿, podobnie jak pilot, byli najlepsi z najlepszych.

Galili podszed³ do metalowych schodków, odda³ he³m i maskê mechani-

kowi, wdrapa³ siê na górê i zajrza³ do kabiny.

– Hamulce zaci¹gniête… Systemy uzbrojenia zabezpieczone… System

wyrzutni fotela katapultowego zabezpieczony… Spadochron we w³aœciwym

po³o¿eniu… Osprzêt z³o¿ony w³aœciwie…

W trzynastu z rozrzuconych wokó³ lotniska betonowych hangarach trzy-

nastu innych pilotów dokonywa³o tych samych czynnoœci kontrolnych. Ani

jeden z pilotów nie znalaz³ najmniejszego uchybienia.

background image

231

Gideon Galili wgramoli³ siê do kabiny i zaj¹³ miejsce w fotelu. Mecha-

nik pomaga³ mu w pod³¹czaniu wê¿yków tlenowych i ciœnieniowych oraz

przewodu ³¹cznoœciowego.

¯elazna racja i pakiet medyczny do kieszeni na piersiach… zacisn¹æ

pasy… Pasy spadochronu doczepiæ do pasów piersiowych… He³m z wê¿em

tlenowym i przewodami ³¹cznoœciowymi… zawór tlenowy dzia³a… zawlecz-

ki wyrzucanego fotela wyjête…

Mechanik zszed³ na ziemiê, zdj¹³ schodki i przeszed³ do przodu w ocze-

kiwaniu na w³¹czenie silnika. Tymczasem Gideon dokonywa³ reszty przed-

startowych czynnoœci kontrolnych. Gdy skoñczy³, podniós³ kciuk. Mecha-

nik za³o¿y³ wówczas t³umi¹ce ha³as nauszniki i na szyjê laryngofon.

O 16.15 po drugiej stronie lotniska zagra³ pierwszy silnik.

Gideon ju¿ mia³ nacisn¹æ guzik startera, kiedy nagle w jego mózgu wy-

buch³a, niby eksploduj¹ca gwiazda, ostateczna decyzja. By³ ni¹ zupe³nie

og³uszony. Og³uszony jej bezwzglêdnoœci¹. Nie trafi. Skieruje bombê w pra-

wo.

Zamar³ z palcem na przycisku startera. By³ w stanie najwy¿szego unie-

sienia. Stanowi³ jednoœæ z bomb¹ o metr pod stopami. Przy swoim talencie,

umiejêtnoœciach i woli poprowadzi bombê dziesiêæ metrów w prawo od celu.

Bomba uzyska nowy cel. Co mu powiedziano? ¯e lepiej w prawo ni¿ w le-

wo… Lepiej niech Munger umrze, ni¿ ma zostaæ w ³apach Mukhabaratu.

Gideon Galili przyniesie mu wyzwolenie…

Nagle w s³uchawkach zabrzmia³ niespokojny g³os mechanika:

– Wszystko w porz¹dku, panie majorze? Wszyscy ju¿ zapuœcili…

– W porz¹dku, w porz¹dku. – W³¹czy³ starter. Us³ysza³ gwizd rozpêdza-

j¹cej siê turbiny, a potem ryk silnika.

O 16.30 myœliwce zaczê³y ko³owaæ na pas. Walter by³ w wie¿y kontrol-

nej wraz z genera³em Irvim. Obserwowa³, jak samoloty wynurzaj¹ siê ze

schronów, zmierzaj¹c na sam koniec pasa, gdzie ustawiaj¹ siê w przewidzia-

nym z góry miejscu, niczym baletnice na scenie tu¿ przed podniesieniem

kurtyny. Obowi¹zywa³a cisza radiowa. Nie wolno ryzykowaæ. Wróg móg³by

przez zwyk³y przypadek przechwyciæ fragment korespondencji. Maszyny

posuwa³y siê teraz parami ku linii startowej, pierwsze F-l6, za nimi F-15.

– Galili jest po lewej w trzeciej parze – mrukn¹³ Irvi, a potem doda³:

– Rener powiedzia³ mi o wszystkim. O tym, co ³¹czy Gideona z tym

agentem. Zdumiewaj¹cy zbieg okolicznoœci… Ale mo¿e pan byæ spokojny.

Galili wykona robotê. I wykona j¹ dobrze.

background image

232

– Wiem – odpar³ Walter. – Rozmawia³em z nim przez pó³ godziny. Po tej

rozmowie zrobi³o mi siê wstyd, ¿e mia³em w¹tpliwoœci.

Rozleg³ siê po³¹czony ryk silników i siedem par zaczê³o nabieraæ prêdko-

œci na czarnym pasie startowym. Pierwsza para oderwa³a siê od ziemi na wy-

sokoœci wie¿y kontrolnej i posz³a stromo w górê. Druga para, po oderwaniu siê

w tym samym miejscu, pozosta³a ni¿ej, ¿eby nie wpaœæ w strumieñ zaœmig³o-

wy pierwszej pary. Trzecia para mog³a od razu tak¿e poderwaæ siê stromo.

Walter obserwowa³ lew¹ maszynê trzeciej pary. Dostrzeg³ w kabinie he³m

i maskê tlenow¹ pilota. Obudzi³a siê w nim nadzieja, ¿e wszystko pójdzie

dobrze. Perfekcja startu formacji doda³a mu otuchy.

– Teraz zacznie siê czekanie – mrukn¹³ Irvi. – Na szczêœcie tylko godzi-

na. Ostatni¹ tego typu wypraw¹ by³ rajd na Entebbe. Nie dowodzi³em jesz-

cze si³ami powietrznymi, ale uczestniczy³em w planowaniu. I w czekaniu…

to by³o najgorsze. W ci¹gu jednego dnia postarza³em siê o dziesiêæ lat. –

Uj¹³ Waltera pod rêkê. – ChodŸmy do centrum dowodzenia.

Gideon pilotowa³ jakby w transie. Praw¹ d³oñ trzyma³ lekko na dr¹¿ku,

stopy równie spokojnie na peda³ach orczyka, oczy nieustannie na przyrz¹-

dach i na zmieniaj¹cym siê obrazie monitora. Radary by³y w gotowoœci, ale

wy³¹czone, ich ekrany martwe, aby unikn¹æ wykrycia.

F-l6 lecia³y w luŸnej formacji taktycznej i chocia¿ mózg Gideona w pew-

nej mierze przesta³ funkcjonowaæ, pilot zachowywa³ swe miejsce w szyku

instynktownie. Przelecieli nad zatok¹ Akaba i zmienili nieznacznie kurs na

liniê brzegu Pó³wyspu Arabskiego. Ta cz¹stka mózgu Gideona, która funk-

cjonowa³a, zajêta by³a Mungerem, Ruth i Walterem Blumem. Nie by³y to

¿adne racjonalne myœli, ale przypadkowa zbitka rozmaitych skojarzeñ. S³y-

sza³ Waltera Bluma: „Ona go kocha. Musi pan to zrozumieæ. Zas³ab³a, kiedy

siê dowiedzia³a, ¿e Irakijczycy go schwytali. Bez wzglêdu na to, co siê sta-

nie, nigdy ju¿ nie pokocha nikogo innego”.

Jego w³asne s³owa: „Niech pan bêdzie spokojny, panie Blum. Uczyniê

wszystko, co mo¿na. Ruth ani nikt inny nie ma z tym nic wspólnego. Wiem,

dlaczego on tam siê znalaz³. Wiem, co zdzia³a³. Wiem, ¿e go torturuj¹. Mam

trudne zadanie, ale sobie poradzê. Mo¿e pan byæ tego pewny”.

Potem myœli przeskoczy³y do pierwszej rozmowy z pu³kownikiem Re-

nerem, kiedy siê dowiedzia³, ¿e wybrano go do wykonania specjalnej misji:

lec¹c tu¿ nad dachami ma wpakowaæ bombê w mur wiêzienia, aby umo¿li-

wiæ uratowanie cz³owieka, który tak wiele zaryzykowa³ dla Izraela. Pamiê-

ta³, jak¹ wówczas poczu³ dumê. Pamiêta³ godziny spêdzone w symulatorze,

kiedy po raz pierwszy zapoznawa³ siê z parametrami niemal¿e niewykonal-

nej misji, jak¹ mu zlecono. Zaci¹³ siê. Wykorzystuj¹c ca³¹ posiadan¹ wiedzê

background image

233

i zaprzêgaj¹c do pracy swój talent, raz po raz dokonywa³ podejœæ z symulo-

wan¹ prêdkoœci¹ siedmiuset kilometrów na godzinê i raz po raz nie trafia³

mimo wszystko w cel, bez wzglêdu na to, jak bardzo siê stara³, aby zd¹¿yæ

w ci¹gu tych paru ulotnych sekund dostrzec cel, naprowadziæ nañ elektro-

niczny celownik, zleciæ komputerowi zwolnienie bomby we w³aœciwym u³am-

ku sekundy. Raz po raz nie trafia³. Albo bomba rozpoczyna³a lot zbyt póŸno,

albo trafia³a w bok s¹siedniego budynku. Dopiero podczas trzeciej sesji w sy-

mulatorze, pod okiem podziwiaj¹cej go obs³ugi technicznej, zaczê³o mu iœæ

lepiej. Podchodzi³ spokojniej i pewniej, wychwytywa³ wczeœniej cel, precy-

zyjniej go ustanawia³ na komputerze. Podczas ostatniej parogodzinnej pró-

by mia³ ju¿ szeœædziesi¹t procent trafieñ. Gdy wychodzi³ z symulatora tech-

nicy go okr¹¿yli, œciskali rêce i z podziwu krêcili g³owami. Ale wówczas

jego si³¹ napêdow¹ by³a motywacja pozwalaj¹ca na pe³n¹ koncentracjê

wszystkich zmys³ów, pamiêci, wiedzy i doœwiadczenia.

Za budynkiem symulatora czeka³ na niego Walter Blum ze swoj¹ bomb¹.

Trafi³a w sam œrodek celu. Bohaterem, którego nale¿a³o uratowaæ, by³ Mun-

ger. To nazwisko by³o rakowat¹ naroœl¹ na œwiadomoœci Gideona – cz³o-

wiek, który zabra³ mu Ruth, zniszczy³ przysz³oœæ. Diabe³, szatan! I coœ siê

w Gideonie za³ama³o. Nast¹pi³o schizoidalne rozszczepienie mózgu. Trzy

czwarte by³o sparali¿owane, mo¿e nawet znacznie wiêcej ni¿ trzy czwarte,

a funkcjonuj¹ca czêœæ podjê³a decyzjê i pilotowa³a maszynê. F-l6 znalaz³ siê

w rêkach psychicznie chorego cz³owieka.

Do uszu wdziera³y siê dŸwiêki. To pu³kownik Rener rozmawia³ przez

radio z kontrolerem bazy Ma’am. Ale Gideon nie s³ucha³ starannie przeæwi-

czonych kwestii Renera, wyg³oszonych w nienagannym arabskim, i wtrêtów

innych pilotów, te¿ po arabsku, aby wzmocniæ wiarygodnoœæ tego, co mówi³

Rener. Po paru minutach zabra³ siê do przestrajania komputera nawigacyj-

nego, a wzrok skoncentrowa³ na symbolach wskaŸnika refleksyjnego HUD,

które zamigota³y w chwili, gdy ca³a formacja obra³a nowy kurs: wschód

pó³nocny wschód – na Bagdad.

W centrum dowodzenia w Etzion genera³ Irvi wskaza³ Walterowi punkt

na mapie.

– Galili wyjdzie z formacji w tym miejscu. Na po³udnie od Al Ramadi.

Trzy minuty póŸniej bêdzie ju¿ nad Bagdadem. – Zerkn¹³ na zegar na œcia-

nie. – Za piêtnaœcie minut od tej chwili.

Walter spojrza³ na centrum: rzêdy komputerów obs³ugiwane przez milcz¹-

cych operatorów, dziewczyna w niebieskim mundurze roznosi im w³aœnie kawê.

background image

234

Dowódca centrum i zgromadzona wokó³ niego grupka oficerów rozmawia-

j¹ pó³g³osem, od czasu do czasu któryœ z nich zerka na czarny g³oœnik wi-

sz¹cy w rogu sali. Ten g³oœnik przyku³ te¿ uwagê Waltera: w pewnej chwili

przestanie milczeæ i us³ysz¹ g³osy pilotów, którym wreszcie bêdzie wolno

przerwaæ radiow¹ ciszê, by zawiadomiæ o sukcesie b¹dŸ pora¿ce. Napiêcie

w centrum wzrasta³o, by³o prawie namacalne. Serce Waltera zaczê³o g³oœno

waliæ.

Granicê irack¹ przelecieli na pu³apie siedemdziesiêciu metrów. Od cza-

su do czasu samoloty unosi³y siê lekko i zaraz opada³y, jak mewy niesione

wiatrem. To pok³adowe komputery dokonywa³y korekty wysokoœci – pusty-

nia by³a falista.

O 17.20 rozb³ys³ kolejny symbol na refleksyjnym wskaŸniku HUD Gi-

deona. Funkcjonuj¹ca czêœæ jego mózgu zareagowa³a. £agodnym ³ukiem

wyszed³ z formacji i polecia³ na wschód. Siêgn¹³ lew¹ rêk¹ i w³¹czy³ detek-

tor opromieniowania radarowego. Przelecia³ nad znieruchomia³¹ tafl¹ jezio-

ra Habbaniyan i po minucie by³ ju¿ nad przedmieœciami Bagdadu. W mózgu

mia³ teraz trzy obrazy nak³adaj¹ce siê na siebie: to, co oczy rejestrowa³y na

bie¿¹co w zestawieniu ze wspomnieniem symulowanego lotu, symbole wskaŸ-

nika refleksyjnego i wreszcie, jakby wypalony w pamiêci, kamienny mur

„Pa³acu na Skraju”, stanowi¹cy zarazem kres i cel wêdrówki.

Lecia³ teraz wœród wy¿szych budynków. Skrêci³ w lewo, skrêci³ w pra-

wo, przemyka³ siê w bezpiecznej odleg³oœci od stanowisk rakiet przeciwlot-

niczych. Rozpocz¹³ ostatnie podejœcie i w wyobraŸni widzia³ teraz tylko ob-

raz muru. Mur nabra³ znaczenia symbolu. Patrzy³ w punkt dziesiêæ metrów

na prawo od… Od czego? Wiedzia³ tylko, ¿e to musi byæ dziesiêæ metrów na

prawo, a nie na lewo. Dziesiêæ metrów na prawo – punkt powy¿ej szerokiej

przypory muru. Tam za kilka sekund umieœci odpowiedni symbol we wskaŸ-

niku refleksyjnym. Dok³adnie za tym punktem czeka³ Munger.

Teraz skoncentrowa³ siê na rzeczywistoœci w dole: rz¹d budynków usta-

wionych w ³uku – ciemniejszych ni¿ na symulatorze, ale z pewnoœci¹ tych

samych. Bardzo ostry skrêt. Czu³, jak jest wpychany w fotel przeci¹¿eniem

czterech g. Wiedzia³, ¿e za tymi budynkami ujrzy szerok¹ alejê, potem plac,

po którego przeciwleg³ej stronie stoi „Pa³ac na Skraju” ze swoim wysokim

murem. W wyobraŸni zobaczy³ punkt nad przypor¹, pokrywaj¹cy siê z sym-

bolem wskaŸnika refleksyjnego. Ka¿da sekunda dzieli³a siê teraz i rozci¹ga-

³a na milisekundy. Budynki przemyka³y parê metrów od koñcówek skrzyde³.

Wyszed³ ze skrêtu prosto na szerok¹ alejê. Plac! Mur, przypora! We wskaŸ-

niku refleksyjnym pojawia siê symbol, palce zmierzaj¹ do guzika zwalniaj¹-

cego bombê…

background image

235

I g³os w s³uchawkach. Spokojny, beznamiêtny. G³os pu³kownika Renera.

– Prowadz¹cy Czerwony do bazy. Bomba w celu.

By³ to g³os profesjonalnego pilota, doskona³ego pilota. Izraelskiego pi-

lota, który bezb³êdnie wykona³ powierzon¹ mu misjê – uœwiadomienie sobie

tego dotar³o do chorego umys³u Gideona w u³amku sekundy. Trafi³o weñ

niczym piorun z nieba i uleczy³o… W mikrosekundzie prawa rêka zmieni³a

po³o¿enie dr¹¿ka, lewa stopa musnê³a peda³ orczyka. Symbol wskaŸnika re-

fleksyjnego przesun¹³ siê w lewo na wyrastaj¹cym przed Gideonem murze,

palec nacisn¹³ guzik.

Trzy sekundy póŸniej F-l6 podskoczy³, uwolniony od tysi¹ckilogramo-

wej bomby, a nastêpnie z rykiem wzbi³ siê ku niebu. Bomba mia³a zapalnik

o pó³sekundowym opóŸnieniu. Wbi³a siê w mur, odczeka³a pó³ sekundy i ro-

zerwa³a go w py³. Gideon Galili, ju¿ wysoko na niebie, ³ka³ w maskê tlenow¹

i dygota³ w g³êbokim szoku. Jak¿e móg³ zabrn¹æ tak daleko w chore maja-

czenia? By³ blisko zdradzenia wszystkich zasad, wszystkiego, w co wierzy³,

czego siê nauczy³. Wzbija³ siê wy¿ej, skrêcaj¹c na zachód, by wejœæ na wol-

ny od rakiet przeciwlotniczych korytarz. Obejrza³ siê i zobaczy³ eksplozjê:

lec¹c¹ w górê i na plac chmurê py³u i wiêkszych od³amków. S³ysza³ g³osy

kolejnych pilotów zg³aszaj¹cych swoje udane trafienia w reaktor. W³¹czy³

mikrofon i dr¿¹cym g³osem zameldowa³:

– Czerwony Trzy. Zadanie wykonane. Bomba w celu.

Postanowi³ zawróciæ. Chcia³ zobaczyæ, co zdzia³a³. Wiedzia³ dobrze, ¿e

ma œciœle wyliczone paliwo, wiedzia³ o groŸbie rakiet przeciwlotniczych, ale

nic go to nie obchodzi³o. Pchn¹³ dr¹¿ek, zredukowa³ ci¹g i zawróci³ ku prze-

s³oniêtemu chmur¹ py³u placowi.

Wydawa³o mu siê, ¿e ich widzi: dwie sylwetki po przeciwnej stronie

placu. Dwaj mê¿czyŸni. Jeden kuleje, drugi go podtrzymuje – obejmuje ra-

mieniem, niemal ci¹gnie. Jak¿e wolno siê posuwaj¹! Na szczêœcie poza nimi

na placu nie ma ¿ywej duszy. Chyba dotr¹ do labiryntu wielkiego bazaru. Na

pewno dotr¹.

I nagle ich dostrzeg³: z py³u wokó³ „Pa³acu” wy³oni³a siê grupka ludzi

w mundurach khaki. Biegli w stronê uciekinierów.

Gideon zakl¹³. Dlaczego wymontowano dzia³ko! Zwiêkszy³ ci¹g, F-l6

skoczy³, jak koñ dŸgniêty ostrog¹, nos wyprowadzony ze œlizgu przeszy³

powietrze tu¿ ponad g³owami biegn¹cych. Przelot F-l6 z wyj¹cym dopala-

czem, siedem metrów nad g³ow¹, jest dla zwyk³ego œmiertelnika wieczno-

œci¹ w piekle, skondensowan¹ do dwóch uderzeñ serca. Gdy Gideon pode-

rwa³ maszynê, obejrza³ siê i zobaczy³ ludzi rozpierzchaj¹cych siê, z d³oñmi

na uszach. Trzej le¿eli skuleni na ziemi. G³oœno siê rozeœmia³. By³ pewien,

¿e narobili w spodnie. Nie widzia³ natomiast Mungera i podpieraj¹cego go

cz³owieka. Uda³o im siê! Œmiech zamar³ mu na ustach. Oczami wyobraŸni

background image

236

zobaczy³ Ruth oczekuj¹c¹ na kochanka – jej przysz³ego mê¿a. Skoro tak

musi byæ… prze¿yje to jakoœ.

Zerkn¹³ na wskaŸnik refleksyjny HUD i zacz¹³ ju¿ wyliczaæ trasê po-

wrotu, kiedy us³ysza³ wysoki przeraŸliwy pisk. Jego wzrok pomkn¹³ do sy-

gnalizatora zagro¿eñ. Zmartwia³ widz¹c, ¿e namierzaj¹ go radary wyrzutni

rakiet przeciwlotniczych. Przez ten ostatni skrêt i nastêpnie poderwanie,

maszyna znalaz³a siê zbyt blisko budynku mieszcz¹cego urzêdy pañstwowe

i strzeg¹cych go wyrzutni. Najprawdopodobniej wypuœcili dwie. Wszed³

w ciasny lewy skrêt i na chwilê przeci¹¿enie pozbawi³o go wzroku. Dosko-

nale zdawa³ sobie sprawê z odleg³oœci. Jeœli rakieta zbli¿y siê do dwustu

metrów, bêdzie za póŸno. Naprowadzany radarowo pocisk nie da siê ju¿

zmyliæ. W odleg³oœci trzydziestu metrów detonuje zapalnik zbli¿eniowy i na

tor jego lotu z prêdkoœci¹ ponaddŸwiêkow¹ pomkn¹ mordercze stalowe

od³amki. Sygnalizator zagro¿eñ wskazywa³, ¿e jedn¹ rakietê uda³o mu siê

zgubiæ. Druga podchodzi³a z lewej strony. Nie móg³ od niej uciec lec¹c po

prostej, wiêc zdecydowa³ siê na nurkowanie tu¿ przed jej nosem. Mia³ na-

dziejê, ¿e œci¹gaj¹ca go ku ziemi si³a ci¹¿enia pozwoli wykonaæ ciaœniejszy

skrêt i rakieta przemknie nad nim.

Prawie siê uda³o. Zabrak³o najwy¿ej metra lub dwóch. Ale ostrzegaw-

czy pisk nie milk³ i Gideon wiedzia³, ¿e za sekundê umrze. K¹tem oka do-

strzeg³ nawet srebrne cygaro.

Zobaczy³ jeszcze oœlepiaj¹cy b³ysk, a zaraz potem major Gideon Galili

i jego maszyna przestali istnieæ, poch³oniêci przez ognist¹ kulê.

23

W

iadomoϾ o izraelskim nalocie i zniszczeniu reaktora w El-Tuwaitha obie-

g³a ca³y œwiat. Potê¿nym echem powróci³y okrzyki oburzenia i potêpienia.

Chocia¿ oficerowie si³ powietrznych wielu pañstw po cichu podziwiali bez-

b³êdne planowanie i precyzjê nalotu, politycy i mê¿owie stanu tych¿e sa-

mych pañstw g³oœno obwieszczali swoj¹ dezaprobatê. Podjudzani przez Fran-

cjê i Irak, wykrzykiwali na temat aktu nie usprawiedliwionej agresji

izraelskiej, akceptuj¹c bez zastrze¿eñ oœwiadczenie sekretarza generalnego

Miêdzynarodowej Agencji Energii Atomowej, ¿e wszystkie dowody, które

s¹ w ich dyspozycji wskazuj¹, i¿ iracki program nuklearny mu wy³¹cznie

charakter pokojowy.

Prezydent Reagan tak¿e wyda³ oœwiadczenie, które póŸniej okreœlono

jako najostrzejsze w ca³ej historii stosunków amerykañsko-izraelskich.

background image

237

W kuluarach Organizacji Narodów Zjednoczonych delegaci rozpoczêli

przygotowywanie rezolucji domagaj¹cej siê na³o¿enia bezwzglêdnych sank-

cji na pañstwo izraelskie. Amerykañska delegacja by³a zak³opotana i zacho-

wywa³a milczenie. Kr¹¿y³y plotki, ¿e Departament Stanu radzi³ prezydento-

wi, by da³ Izraelowi nauczkê, drastycznie ograniczaj¹c amerykañsk¹ pomoc

wojskow¹ i finansow¹. Wed³ug jednego z przecieków z Bia³ego Domu, pre-

zydent Reagan okreœli³ Menachema Begina jako niebezpiecznego maniaka.

Trzy dni póŸniej, wczesnym rankiem dziesi¹tego czerwca, na pok³adzie

samolotu transportowego lotnictwa izraelskiego przylecia³ do Waszyngtonu

genera³ Izaak Hofti. Uda³ siê prosto do Langley i spêdzi³ dwie godziny z dy-

rektorem CIA, Williamem J. Caseyem. Tego samego dnia w Gabinecie Owal-

nym Bia³ego Domu odby³o siê spotkanie prezydenta Reagana z dyrektorem

CIA. Uczestniczyli w nim tak¿e genera³owie Izaak Hofti oraz sekretarz sta-

nu Aleksander Haig.

Hofti wyj¹³ z teczki parê kartek oraz du¿¹ fotografiê. Prezydent i sekre-

tarz stanu przeczytali raport, i d³ugo ogl¹dali fotografiê, po czym spojrzeli

pytaj¹co na Williama Caseya, który skin¹³ g³ow¹ i powiedzia³:

– Nasi analitycy twierdz¹, ¿e zdjêcie jest autentyczne.

Nast¹pi³a d³uga cisza, po której prezydent powiedzia³ do Hoftiego:

– Sekretarz stanu wyda oœwiadczenie, ¿e chocia¿ nasz rz¹d uwa¿a, i¿

Izrael dzia³a³ pochopnie, to istniej¹ jednak dowody wskazuj¹ce, ¿e nie bez

podstaw. – Skoñczywszy bizantyjsk¹ formu³ê spojrza³ na Haiga i doda³: –

Nie bêdzie oczywiœcie ¿adnych ciêæ w pomocy wojskowej i finansowej. A wo-

bec ewentualnej rezolucji w Radzie Bezpieczeñstwa postawimy weto.

– Dziêkujê, panie prezydencie – odpar³ z uœmiechem genera³ Hofti.

Reagan spojrza³ na fotografiê na biurku.

– Niech pan mi powie, generale, jak uzyskaliœcie to zdjêcie? – spyta³.

– Zrobi³ to zawodowiec, który zrezygnowa³ z honorarium, panie prezy-

dencie – odpar³ Hofti.

background image

238

Epilog

M

inê³o dziesiêæ lat. Dziesiêæ lat powolnego i znojnego zawierania przez

Izrael pokoju z s¹siadami. Czasami by³ to pokój ma³o spokojny, pe³en po-

dejrzliwoœci, ale pokój bez wojny i mieszkañcy Izraela powoli do niego przy-

wykali i zaczêli wy³adowywaæ nadmiar energii na k³ótnie wewnêtrzne, co

od wieków le¿a³o w ich naturze.

Któregoœ popo³udnia w koñcu lata Walter Blum pojecha³ na lotnisko

Ben Guriona, by powitaæ goœcia. Od chwili wycofania siê z interesów miesz-

ka³ w Jerozolimie i bardzo rzadko wyje¿d¿a³ za granicê.

By³ ju¿ starym cz³owiekiem i nie cieszy³ siê najlepszym zdrowiem. Dwa

lekkie ataki serca poprzedniego lata wywo³a³y du¿y niepokój lekarzy. Zde-

cydowanie kazali mu ograniczyæ bywanie w restauracjach, jednak¿e Walter

wyznawa³ filozofiê, ¿e ¿ycie bez dogadzania sobie to ¿adne ¿ycie. By³ zresz-

t¹ w ka¿dej chwili gotów na spotkanie ze Stwórc¹, by osobiœcie broniæ swe-

go punktu widzenia.

Mia³ ostatnio wielu goœci z ca³ego œwiata, ale na ¿adnego tak nie czeka³,

jak na tego, który mia³ przybyæ za pó³ godziny. Goœæ ten by³ dziesiêcioletnim

ch³opcem i przylatywa³ na dwa tygodnie. Jego rodzice wyjechali na Karaiby,

by przygotowaæ fotoreporta¿ i jednoczeœnie uczciæ dziesi¹t¹ rocznicê œlubu.

Walter mia³ przez dwa tygodnie obwoziæ ch³opca po Izraelu i przy okazji

powiedzieæ mu parê s³ów o przodkach, rodzice bowiem uwa¿ali, ¿e dorós³

do wieku, w którym nale¿y wiele rzeczy zrozumieæ, a w tym wypadku Wal-

ter by³ idealn¹ osob¹, która mo¿e pomóc zrozumieæ.

Ch³opiec wyszed³ z sali odpraw, natychmiast spostrzeg³ Waltera, pod-

bieg³ i zarzuci³ mu rêce na ramiona. Walter, rozpromieniony, odsun¹³ ch³op-

ca na odleg³oœæ rêki i pilnie mu siê przyjrza³. Ch³opiec urós³ od minionego

roku. By³ bardzo wysoki, jak na swój wiek, i szczup³y, mia³ ciemne w³osy,

bardzo niebieskie oczy i szczer¹ twarz.

background image

239

Rozpoczêli podró¿ po kraju. Odwiedzali dawne pola walk na pustyni

i w górach, archeologiczne wykopaliska, historyczne pomniki i budynki, ki-

buce i miasta. Przez ca³y czas Walter mówi³, a ch³opiec s³ucha³. Czasami by³

trochê tym wszystkim znudzony, jak to dziesiêciolatek, ale nigdy nic nie

okazywa³, gdy¿ kocha³ i szanowa³ starego cz³owieka.

Ostatniego dnia poszli na Górê Herzla w Jerozolimie, miejsce wieczne-

go spoczynku kobiet i mê¿czyzn – ¿o³nierzy, mê¿ów stanu, robotników i my-

œlicieli – którzy pomagali w powstaniu pañstwa izraelskiego.

Mimo bliskoœci miasta, miêdzy niekoñcz¹cymi siê rzêdami p³askich bia-

³ych kamieni nagrobnych, by³o cicho i spokojnie. Walter podprowadzi³ ch³op-

ca do jednego z nich, odczyta³ napis po hebrajsku i rozpocz¹³ opowieœæ o je-

go babce. Ch³opiec zada³ potem kilka pytañ i wys³ucha³ w skupieniu

odpowiedzi. PóŸniej poszli do Grobu Nieznanego ¯o³nierza, otoczonego gro-

bami kobiet i mê¿czyzn zabitych podczas wszystkich wojen, a nigdy nie

zidentyfikowanych. S¹ tam równie¿ groby tych, których nazwiska s¹ znane,

ale cia³ nigdy nie odnaleziono. Wszystkie p³yty s¹ jednakowe.

Na wielu grobach le¿a³y kamyki. Walter wyjaœni³, ¿e jest to obyczaj sprzed

tysiêcy lat, kiedy ¯ydzi mieszkali na pustyni. Na grobach k³adziono kamie-

nie, by nie rozgrzeba³y ich zwierzêta ¿ywi¹ce siê padlin¹. Obyczaj przetrwa³

jako symbol opieki nad zmar³ymi.

Podeszli do jednego z grobów. Walter odczyta³ napis i wyjaœni³, kim by³

cz³owiek, który zgin¹³ siódmego czerwca 1981 roku. Gdy skoñczy³, ch³o-

piec nie chcia³ od razu odejœæ, lecz sta³ d³ugo zamyœlony nad kamienn¹ p³y-

t¹. Potem podniós³ z ziemi dwa kamyki i po³o¿y³ na bia³ym marmurze.

Ch³opiec nazywa³ siê Gideon Munger.

Nazwisko wyryte na p³ycie brzmia³o Gideon Galili.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Quinnell A J Reporter
PNADD523 USAID SARi Report id 3 Nieznany
Ludzie najsłabsi i najbardziej potrzebujący w życiu społeczeństwa, Konferencje, audycje, reportaże,
REPORTAŻ (1), anestezjologia i intensywna terapia
Reportaż
Raport FOCP Fractions Report Fractions Final
reported speech
Reportaże telewizyjne
daily technical report 2012 10 03
Hydrostatics reportzaj
Reportaż- Gatunki dziennikarskie, magisterka, magisterka
EC08 Daily Report 18 July (Revision 1)
peace education report
CRU COF Report
happy planet index report
Assessment report
EC08 Daily Report 28 July (Revision 1)
ocenzurowana wystawa-poszlo o ciecie wraku, a obchody pierwszej rocznicy , pobicie reportera przez s

więcej podobnych podstron