4
A.J. Quinell - Reporter
5
Prolog
O
godzinie 16.40 w niedzielê 7 czerwca 1981 roku z bazy izraelskich si³
powietrznych w Etzion na Pustyni Synajskiej wystartowa³o czternacie ma-
szyn. By³y to myliwce wielozadaniowe: osiem F-l6 i szeæ F-l5. Ale do
celów planowanej misji z F-16 wymontowano dzia³ka i odczepiono rakiety
powietrzepowietrze, uzbrajaj¹c je zamiast tego w tysi¹ckilogramowe bom-
by i zaopatruj¹c w dodatkowe zbiorniki paliwa. Myliwce F-15 spe³nia³y
rolê os³ony, zachowa³y wiêc standardowe uzbrojenie, ale je równie¿ wypo-
sa¿ono w dodatkowe zbiorniki.
Maszyny przelecia³y nisko nad zatok¹ Akaba. F-15 utrzymywa³y nieco
wy¿szy pu³ap, os³aniaj¹c formacjê F-16.
Szeæ minut po starcie samoloty dotar³y do brzegów Arabii Saudyjskiej
i kontynuowa³y kurs równoleg³y do granicy jordañskiej.
O godzinie 16.52 sier¿ant jordañskich si³ powietrznych w bazie Maan
ujrza³ na ekranie radaru czternacie wietlistych punkcików. W trzydzieci
sekund póniej wie¿a kontrolna w Maan za¿¹da³a od lec¹cych maszyn ujaw-
nienia to¿samoci. Dowódca dywizjonu uczyni³ to w nieskazitelnym jêzyku
arabskim, wyjaniaj¹c, ¿e dywizjon lotnictwa saudyjskiego wykonuje w³a-
nie lot æwiczebny z bazy w Tabuku. Poda³ te¿ w³aciwe has³a identyfikacyj-
ne i wymieni³ kilka ¿artobliwych zdañ z wie¿¹ kontroln¹. Formacja polecia-
³a dalej na wschód. Trzy minuty póniej czternacie punkcików zniknê³o
z monitora radaru w Maan.
Jordania i Arabia Saudyjska nie posiadaj¹ zintegrowanego systemu woj-
skowej kontroli przestrzeni powietrznej. Dlatego te¿ wie¿a kontrolna w Maan
nie przekaza³a informacji o locie ani do Tabuku, ani do jakiejkolwiek innej
bazy saudyjskiej.
6
O godzinie 17.00 formacja czternastu maszyn zmieni³a kurs na pó³noc-
no-wschodni, w kierunku granicy irackiej.
W tym czasie, na pu³apie dziesiêciu tysiêcy metrów, amerykañski samo-
lot dozoru powietrznego AWACS znajdowa³ siê w odleg³oci mniej wiêcej
800 kilometrów na po³udniowy wschód od czternastu izraelskich maszyn.
By³a to maszyna wypo¿yczona wraz z personelem pok³adowym i naziem-
nym rz¹dowi saudyjskiemu, bardzo zaniepokojonemu potencjalnymi konse-
kwencjami konfliktu iracko-irañskiego. Jej nies³ychanie czu³e anteny skie-
rowane by³y na wschód, na Zatokê Persk¹, tote¿ operatorzy radarów nie
dostrzegli czternastu intruzów, którzy lecieli samym skrajem pola elektro-
nicznego omiatania.
O godzinie 17.10 czternastka przedosta³a siê nie zauwa¿ona w irack¹
przestrzeñ powietrzn¹ i po szesnastu minutach znalaz³a siê nad celem: zbu-
dowanym przez Francuzów reaktorem nuklearnym Tammuz I w El-Tuwai-
tha, piêtnacie kilometrów na po³udniowy zachód od Bagdadu. Podczas gdy
F-16 w klasycznym manewrze zwiêkszy³y pu³ap, ustawiaj¹c siê od strony
zachodz¹cego s³oñca, F-15 zajê³y pozycje obronne, gotowe do zaatakowa-
nia irackich myliwców, gdyby te zd¹¿y³y przybyæ przed zakoñczeniem mi-
sji.
O godzinie 17.32 pierwszy F-16, lec¹c bardzo nisko, trafi³ swoj¹ tysi¹c-
kilogramow¹ bomb¹ dok³adnie w rodek betonowej kopu³y reaktora. Za nim
z t¹ sam¹ precyzj¹ zrzuci³y bomby pozosta³e maszyny. Kamery pok³adowe
zarejestrowa³y ca³kowite zniszczenie reaktora. Sukces misji by³ stuprocen-
towy.
Powy¿sze fakty sta³y siê znane i szeroko rozpowszechnione na ca³ym
wiecie przez rodki masowego przekazu.
Do wiadomoci publicznej nie dotar³a jednak wiadomoæ, ¿e z omiu
F-16 tylko siedem zrzuci³o bomby nad El-Tuwaitha. Ósma maszyna wysz³a
z formacji i oddali³a siê o oko³o dziesiêæ kilometrów od orodka El-Tuwaitha.
W czasie powy¿szego nalotu, w izraelskiej bazie Etzion, w sali opera-
cyjnej, grupa wy¿szych oficerów si³ powietrznych w wielkim napiêciu s³u-
cha³a przekazywanych przez g³onik meldunków pilotów omiu F-16. Nieco
na uboczu sta³ genera³ David Ivri w towarzystwie jakiego cywila, który
wyranie nie pasowa³ do wojskowej atmosfery i ludzi znajduj¹cych siê w tym
pomieszczeniu. By³ miesznie niski i wrêcz karykaturalnie oty³y, w bia³ym
lnianym garniturze z ciemnozielonym krawatem, z t³ustymi upiercieniony-
mi palcami.
Kolejne meldunki pilotów o sukcesie ich misji stopniowo wp³ywa³y na
roz³adowanie napiêcia, które w koñcu ust¹pi³o miejsca euforii. Tylko czo³o
grubasa w bia³ym ubraniu pozostawa³o zmarszczone, a wzrok niespokojny.
Wreszcie, po pewnej przerwie, us³yszeli meldunek ósmego pilota. Grubas
7
rozpozna³ jego g³os, gdy¿ zaledwie przed paroma godzinami przeprowadza³
poufn¹ rozmowê z pilotem.
Teraz ten sam g³os zawiadamia³ z odleg³oci ponad omiuset kilome-
trów, ¿e spuci³ swoj¹ tysi¹ckilogramow¹ bombê w sam rodek celu. Grubas
rozluni³ kurczowo zaciniête palce, a w k¹cikach jego ust pojawi³ siê umie-
szek. Paru oficerów zerknê³o na niego ciekawie, wiedzieli bowiem, ¿e cz³o-
wiek ten, mimo groteskowego wygl¹du, obraca siê w krêgu ludzi dziel¹cych
sekrety niedostêpne nawet genera³om.
Zniszczenie reaktora Tammuz I w El-Tuwaitha nale¿a³o do najbardziej
kontrowersyjnych przedsiêwziêæ si³ zbrojnych Izraela o globalnych konse-
kwencjach. Irakijczycy, których wspierali Francuzi, twierdzili, ¿e reaktor s³u¿y
wy³¹cznie pokojowym celom.
Izraelczycy g³osili co wrêcz przeciwnego. Uwa¿ali istnienie reaktora
w El-Tuwaitha za bezporednie zagro¿enie ich bytu pañstwowego. Historii
budowy reaktora Tammuz I od pocz¹tku towarzyszy³y ³apówki, szanta¿ eko-
nomiczny i morderstwa, a czasami bohaterskie czyny.
Oto jest czêæ opowieci, w której znajdzie siê odpowied na pytanie,
dlaczego jeden F-16 nie zrzuci³ bomby na Tammuz I, lecz zupe³nie gdzie
indziej.
Ale jednoczenie jest to twór wyobrani autora.
8
9
Ksiêga pierwsza
10
11
1
K
lik
Podrasowany Nikon utrwali³ obraz czarnoskórego sier¿anta, który bieg³
przez ry¿owisko z klekocz¹cym karabinem M-l6 u biodra.
Klik
Na kolejnej klatce sier¿ant wykonywa³ piruet jak poci¹gana za sznurki
marionetka, tylko ¿e to nie by³y sznurki, ale seria pocisków z zamaskowane-
go gniazda karabinu maszynowego.
Klik
Sier¿ant le¿a³ na grobli w przedmiertnych drgawkach utrwalonych na filmie.
Chmurka skry³a s³oñce i Munger skorygowa³ odpowiednio przes³onê.
Us³ysza³ wykrzyczany rozkaz i po lewej zobaczy³ podrywaj¹cego siê kapita-
na. Kapitan bieg³ przygiêty, mia³ przerzucony przez plecy pistolet maszyno-
wy, w ka¿dej d³oni granat.
Po prawej wychynêli dwaj Belgowie, ostrzeliwuj¹c skraj lasu.
Klik
Nikon zarejestrowa³ pecha Belgów. Wietnamski strzelec wybra³ ich jako
priorytetowy cel. By³ dowiadczonym ¿o³nierzem. Dwusekundowa seria
wystarczy³a, by Belgowie padli jak rozdarte szmaciane lalki.
Z przeciwleg³ych skrajów ry¿owiska lufa karabinu maszynowego i obiek-
tyw aparatu fotograficznego powêdrowa³y teraz ku kapitanowi. Munger by³
szybszy.
Klik
D³ugim susem kapitan rzuci³ siê na ziemiê, ciskaj¹c jednoczenie granat.
Klik
Kapitan przytula³ siê do ziemi, jakby chcia³ siê w ni¹ zapaæ, by nie
skosi³y go przelatuj¹ce mu nad g³ow¹ pociski.
Huk wybuchaj¹cego granatu, potem krótka cisza i nastêpnie klekot pi-
stoletów maszynowych. Przez ry¿owisko tyralier¹ bieg³a reszta patrolu.
12
Wkrótce by³o po wszystkim. Munger siê wycofa³. Zobaczy³ samotnie
siedz¹cego jeñca, ¿o³nierza Wietkongu. Mia³ rêce zwi¹zane na plecach, na
szyi pêtlê sznura okrêcaj¹cego parokrotnie drzewo. Na krótk¹ chwilê ich
wzrok siê spotka³. Spojrzenie Azjaty by³o niezg³êbione, Anglika martwe.
Nikon powêdrowa³ ku oku.
Klik
To by³a ostatnia klatka filmu.
Zabitych nie chowali. Ani w³asnych, ani wroga. Ci ludzie od dawna stra-
cili chêæ do podobnych gestów. Odeszli szybko z tego nieprzyjaznego miej-
sca. Przodem, jak zwykle, posz³o rozpoznanie. Kapitan zmiesza³ ich z b³o-
tem za to, ¿e nie wytropili zasadzki. Dowódca patrolu mia³ w nosie zabitych
Belgów, ale wielkie powa¿anie dla wojskowej dyscypliny i profesjonalizmu.
Ich niedostatek wywo³ywa³ w nim zawsze jedno i to samo uczucie: gniew.
I kiedy rozk³adali na noc biwak, gniew ten nadal siê w nim tli³.
Siedzia³ ponury i milcz¹cy, podczas gdy pozostali ¿artowali i robili pla-
ny na zapowiedziany urlop w Sajgonie. W po³udnie nastêpnego dnia powin-
ni dotrzeæ do Vinh Long, przekazaæ jeñca i wsi¹æ do helikoptera, który ich
uniesie do wielkiego miasta.
Od czasu do czasu zerkali ciekawie na fotografa siedz¹cego samotnie
kilka metrów dalej. Byli mile po³echtani jego obecnoci¹ podczas akcji i po-
dziwiali jego odwagê w czasie wymiany ognia. Trudno im by³o uwierzyæ, ¿e
mo¿na stawiæ czo³o kulom, bêd¹c uzbrojonym tylko w aparat fotograficzny,
trzymaæ go pewnie i robiæ zdjêcia nawet temu, który chce fotografuj¹cego
zabiæ. Przez d³ug¹ chwilê o tym rozmawiali. Australijczyk wyrazi³ opiniê, ¿e
reporter by³ pewno tak zatopiony w robocie, ¿e zapomnia³ o kulach. Francuz
natomiast by³ innego zdania:
Nie ma serca i nie ma duszy, wiêc niczego nie czuje, nawet strachu.
Francuz by³ w b³êdzie. W³anie w tej chwili Munger bardzo siê ba³. Nie
o ¿ycie, lecz o to, ¿e postrada zmys³y. Chocia¿ mia³ dopiero trzydzieci lat,
dawno ju¿ opanowa³ sztukê kontrolowania uczuæ. Od dziecka nauczono go
zwracaæ uwagê na dyscyplinê mylenia i dlatego przera¿a³a go wiadomoæ,
¿e po g³owie ko³acze mu siê co, co wymknê³o siê spod kontroli. Chcia³ to umiej-
scowiæ, okreliæ i zanalizowaæ. Co go tak niepokoi³o? Koszmar, którego by³
nieustannie wiadkiem podczas minionych dni? Zimna, bezwzglêdna brutalnoæ
ludzi, którym towarzyszy³? Po dziesiêciu latach tej pracy zobojêtnia³ na wszel-
kie horrory i ludzk¹ brutalnoæ. Podobnie nieczu³y by³ na mi³oæ i przyjañ.
A mo¿e chodzi³o o co z przesz³oci? Zacz¹³ szperaæ w pamiêci, segre-
guj¹c i oceniaj¹c wydarzenia, ale kiedy dotar³ do lat ch³opiêcych, zapad³a
zas³ona. Zawsze wtedy zapada³a.
13
Zrezygnowa³ z dalszych dociekañ na temat ród³a lêków i, aby czym siê
zaj¹æ, zaniós³ butelkê wody jeñcowi. Przytkn¹³ szyjkê do ust Wietnamczyka,
który pi³ ³akomie, a¿ wypi³ wszystko. W³aciwie Munger powinien by³ zo-
stawiæ trochê wody dla siebie na rano, ale wiêzieñ przez ca³y czas wpatrywa³
siê w niego i nie potrafi³ oderwaæ od niego oczu.
Gdyby siê wówczas g³êbiej nad tym zastanowi³, wiedzia³by, co ko³acze
mu siê po g³owie.
Cztery dni póniej siedzia³ na tarasie restauracji przy rue Catinat. Re-
stauracja by³a pe³na klientelê stanowi³a mieszanka wojskowych, korespon-
dentów i biznesmenów.
Na krzele przy wejciu do lokalu siedzia³ w³aciciel, oty³y Francuz. By³
z³y na Mungera, który zajmowa³ ca³y stolik, mimo ¿e omlet zjad³ ju¿ dwie
godziny temu. Od tego czasu popija³ jedna po drugiej wódki z wod¹ mineral-
n¹. Gdyby chodzi³o o kogokolwiek innego, w³aciciel zareagowa³by ju¿ daw-
no, czyni¹c ma³o delikatn¹ uwagê. Jednak¿e zna³ dobrze Mungera, wiele o nim
wiedzia³, a przede wszystkim to, ¿e nie jest cz³owiekiem, który pozwala siê
obra¿aæ. D³ugo mu siê przygl¹da³ i doszed³ wreszcie do wniosku, ¿e Anglik
jest chory. Mia³ ci¹gniêt¹ twarz i zapadniête oczy. I nie by³a to sprawa alko-
holu. Munger potrafi³ piæ du¿o, ale jeszcze nikt nie widzia³ go pijanego.
Munger nie by³ chory w ka¿dym razie nie pod wzglêdem fizycznym,
by³ jednak wyczerpany, od czterech dni prawie nie spa³, a teraz, chocia¿
ow³adnê³o nim zmêczenie, a umys³ usypia³, nie potrafi³ wstaæ i iæ do hotelo-
wego pokoju. Nie szuka³ kontaktu z ludmi, ale ³apczywie wch³ania³ gwar
ulicy i ruch wokó³ siebie. Potrzebowa³ tego, by zag³uszyæ myli.
Miêdzy samochodami, motocyklami i rikszami przebieg³ ulicê rudy kun-
del. Z przedni¹ ³ap¹ uniesion¹ do góry psina wzbudza³ litoæ. £apa by³a za-
krwawiona ofiara ruchu ulicznego albo czyjego okrucieñstwa. Pies zacz¹³
wêszyæ miêdzy stolikami i który z kelnerów wymierzy³ mu kopniaka. Uciek³
skowycz¹c, a w³aciciel restauracji z aprobat¹ pokiwa³ g³ow¹. Ze swojego
strategicznego miejsca móg³ obserwowaæ ca³¹ restauracjê i bar. Po minucie
pokiwa³ po raz wtóry, gdy Munger skin¹³ na kelnera i zamówi³ stek. Omlet
nie zaspokoi³ g³odu reportera, pomyla³ Francuz. Pies siedzia³ na skraju chod-
nika i najwidoczniej wyczu³ kusz¹ce zapachy, gdy kelner stawia³ talerz przed
Mungerem. Patrzy³ z otwartym pyskiem, jak Munger kraje miêso na drobne
kawa³ki, a potem pochyla siê i stawia talerz na ziemi. Nie wierzy³ w³asnym
oczom. Cz³owiek skin¹³ palcem. Pies nieufnie siê zbli¿a³, patrz¹c to na ró¿o-
we miêso, to na zdumionego kelnera.
Gruby Francuz wsta³ z fotela przy drzwiach. W restauracji zapad³a ci-
sza. Wszystkie oczy by³y zwrócone na Mungera i parszywego kundla.
14
Monsieur ! zacz¹³ w³aciciel oburzonym g³osem, ale zamilk³, gdy
Munger obróci³ siê i spojrza³ przez szparki mrocznych oczu.
Zap³aci³em! warkn¹³.
Scenê obserwowali teraz wszyscy, ³¹cznie z kundlem. W³aciciel otwie-
ra³ i zamyka³ usta, jak ryba wyrzucona na piasek. Po chwili wzruszy³ pogard-
liwie ramionami i wróci³ na swoje miejsce. Kto siê rozemia³, pies pod-
szed³ do talerza i zacz¹³ jeæ. Ju¿ siê nie ba³ wyczu³, ¿e jest pod ochron¹.
Przy pobliskim stoliku incydentowi przygl¹dali siê dwaj amerykañscy
korespondenci. Jeden z nich powiedzia³:
Munger dziecinnieje z wiekiem
Drugi siê zamia³.
Nie s¹dzê. Zrobi³ to specjalnie, ¿eby podra¿niæ starego Montagne.
Obaj patrzyli ciekawie na Mungera, a ten wpatrywa³ siê w psa po³ykaj¹-
cego ³akomie kawa³ki miêsa.
Wygl¹da na chorego odezwa³ siê pierwszy. Drugi pokiwa³ g³ow¹.
Mo¿e wreszcie i jego dopad³o. Od lat niemal bez przerwy obs³uguje tê
wojnê. Przylgn¹³ do niej jak pijawka. Wojna sta³a siê dla niego narkotykiem,
który zacz¹³ go z¿eraæ od wewn¹trz.
Chyba nie to sprzeciwi³ siê drugi. Jeszcze dwa dni temu by³ taki
sam, jak zawsze. Ciekawe. Wkrêci³ siê na patrol Si³ Specjalnych. Ale po
powrocie niczego nie pokaza³. ¯adnych zdjêæ.
Mo¿e nie zdarzy³o siê nic interesuj¹cego.
Zawsze jest co interesuj¹cego, kiedy w pobli¿u krêci siê Munger. O nie,
co siê wydarzy³o, ale pojêcia nie mam, co to mog³o byæ, ¿eby takiego cz³o-
wieka jak on wprowadziæ w szok.
Korespondenci zabrali siê z powrotem do jedzenia, omawiaj¹c ostatnie
inicjatywy pokojowe.
Kundel zjad³ i siedzia³ teraz u nogi Mungera. Reporter podrapa³ psa w g³o-
wê. Pies trzepn¹³ raz ogonem w ziemiê i poliza³ cz³owiekowi d³oñ.
Munger nie nakarmi³ psa, by rozz³ociæ w³aciciela restauracji. Zawsze
lubi³ psy i psy go lubi³y. By³a to cecha ludzi samotnych, którzy mieli tak
ukszta³towany charakter, ¿e nie potrafili wyraziæ swoich uczuæ innym ludz-
kim istotom. O Mungerze mówiono, ¿e jest tylko skorup¹ albo ¿e sk³ada siê
wy³¹cznie z palca na przycisku migawki.
Kimkolwiek by³, lubi³ psy.
Dwa dni póniej z Bangkoku przylecia³a Janine Lasage. Jad¹c taksówk¹
do miasta, odczuwa³a ulgê i podniecenie. W Tajlandii spêdzi³a trzy tygodnie.
Nienawidzi³a Bangkoku. Miasto wy³¹cznie dla mê¿czyzn, z setkami salonów
masa¿u, tancbud i burdeli. Wola³a Sajgon. Sajgon tak¿e zaspokaja³ potrzeby
15
mê¿czyzn, ale podczas wojny czêciej tu mo¿na by³o spotkaæ prawdziwych
mê¿czyzn. W Sajgonie by³ równie¿ Munger, a ona bardzo chcia³a byæ z nim.
Nie widzia³a go zbyt d³ugo. Ponad miesi¹c. Kiedy taksówka pêdzi³a w ha-
³aliwym t³umie pojazdów, Janine raz jeszcze zastanawia³a siê, co w³aciwie
poci¹ga j¹ w Mungerze. I ponownie zdecydowa³a, ¿e jest to czysto fizyczne
zauroczenie. Janine Lasage by³a piêkn¹ kobiet¹, zdoln¹ uwieæ prawie ka¿-
dego mê¿czyznê, którego zapragnê³a, ale by³a tak¿e kobiet¹ wymagaj¹c¹
zaspokojenia jej seksualnego apetytu i sporód wielu tylko Munger móg³ jej
to zapewniæ. W pewnym sensie by³o to bardzo niepokoj¹ce, gdy¿ dawa³o mu
nad ni¹ przewagê, co jej zupe³nie nie odpowiada³o. Przewagê i w³adzê. Usi-
³owa³a przeanalizowaæ swoje uczucia. Czy go kocha? Zamia³a siê z siebie
samej, z podobnego pytania. Oczywicie, ¿e go nie kocha. Mo¿e wiêc go
nienawidzi? Jego zamkniêcie w sobie, twardy charakter, niezale¿noæ i dy-
stans wobec otoczenia On nikogo nie potrzebuje. Mo¿e to w³anie do nie-
go przyci¹ga? Janine by³a kobiet¹ pragn¹c¹ i umiej¹c¹ dominowaæ, ale w tym
wypadku nie odnosi³a z tego ¿adnych korzyci. Konkretnie w dziedzinie seksu.
Ilekroæ bowiem podporz¹dkowa³a sobie mê¿czyznê, od razu przestawa³ j¹
interesowaæ. Natomiast Mungera zna³a ju¿ od ponad roku i stale go pragnê-
³a, poniewa¿ nie sta³ siê narzêdziem w jej rêkach. Na lotnisku w Bangkoku
spotka³a Rama Fostera, który te¿ lecia³ do Hongkongu. Powiedzia³ jej, ¿e
Munger w³anie wróci³ z okolic Vinh Long, z patrolu Si³ Specjalnych. Mog-
³a wiêc byæ pewna, ¿e teraz zostanie przez pewien czas w Sajgonie. Janine
by³a tym nieco zaskoczona, gdy¿ Ram mimochodem wspomnia³, ¿e Munger
nie zg³osi³ cenzurze wojskowej ¿adnych zdjêæ, zachowuje siê nieco dziwnie
i pije, nawet jak na niego, du¿o.
Taksówka zajecha³a przed hotel Continental. Zap³aci³a kierowcy i po-
prosi³a portiera o zabranie walizek. Skinieniem witaj¹c znajome osoby na
tarasie, posz³a prosto do recepcji. Wpisa³a siê do ksiêgi goci i zerknê³a na
rzêdy kluczy. Numeru 204 nie by³o, co znaczy³o, ¿e Munger jest u siebie.
Posz³a do windy, nie czekaj¹c na baga¿. Recepcjonista patrzy³ na ni¹ ³ako-
mym wzrokiem: elegancka wysoka kobieta o blond w³osach, warta grzechu.
Zatrzyma³a siê przed drzwiami numeru 204. Z w³osów wyjê³a d³ug¹ srebr-
n¹ szpilkê. Ale szpilka wymknê³a siê jej z palców i wpad³a za sukniê, zatrzy-
muj¹c siê na poladkach. Zapuka³a, us³ysza³a chrz¹kniêcie i wesz³a.
Le¿a³ na ³ó¿ku, odziany tylko w szlafrok. Na twarzy mia³ parodniowy
zarost.
Ça va, Dave? zapyta³a odruchowo, nim dotar³o do niej to jak on
wygl¹da. Jeste chory?
Non. Ça va, Janine.
Podesz³a do ³ó¿ka i zobaczy³a stoj¹cy obok kosz na mieci. Poczu³a za-
pach spalonego papieru.
16
Co siê sta³o, Dave? Co tu siê dzieje? Pochyli³a siê, musnê³a go war-
gami lekko w usta i usiad³a obok. W milczeniu wzruszy³ ramionami. Zajrza-
³a do kosza i zobaczy³a spalone negatywy oraz odbitki.
Co to by³y za zdjêcia?
Moje
Dlaczego je spali³e?
Znów wzruszy³ ramionami.
Siêgnê³a do kosza i wyjê³a nadpalon¹ zaledwie odbitkê. W górnym rogu
zobaczy³a twarz mê¿czyzny. Mia³ wykrzywione usta, wyszczerzone, jakby
w grymasie bólu, zêby. Pocz¹tkowo myla³a, ¿e ten cz³owiek jest w agonii,
dopiero po chwili zda³a sobie sprawê, ¿e na tej twarzy maluje siê sadystycz-
na lubie¿noæ.
Podnios³a wzrok.
To z ostatniej wyprawy? Co siê tam dzia³o? Kto to jest?
Wzi¹³ z jej d³oni odbitkê, obejrza³, siêgn¹³ po zapalniczkê, podpali³ zdjê-
cie, a gdy ogieñ zacz¹³ parzyæ mu palce, wrzuci³ do kosza.
Czy wreszcie mi powiesz, co siê sta³o?
To niewa¿ne. Skoñczy³o siê. Pakujê manatki.
Jak mam to rozumieæ?
Koniec, skoñczy³em z tym.
Z prac¹ tutaj? Z zawodem? Dlaczego?
Mam dosyæ.
I co zamierzasz robiæ?
Jutro polecê do Hongkongu, zostawiê aparat u Czanga do sprzedania
na licytacji. Potem wyjadê z Azji i popróbujê czego innego. Gdzie indziej
Zupe³nie oniemia³a, krêci³a tylko g³ow¹. Przygl¹da³a siê uwa¿nie jego
twarzy. Zobaczy³a w oczach bojañ, lêk przed czym nieznanym. Mia³a wra-
¿enie, ¿e przygl¹da siê zagubionemu dziecku. Munger z pocz¹tku zaskoczy³
j¹ swoim stanem, a teraz zacz¹³ wrêcz intrygowaæ.
Mo¿e jednak o wszystkim opowiesz? Podziel siê ze mn¹ prosi³a.
Nie ma o czym opowiadaæ.
Nie nalega³a wiêcej. Wsta³a i zaczê³a przechadzaæ siê po pokoju, zbiera-
j¹c myli. Na stole sta³ Nikon. Munger i ten aparat fotograficzny stali siê
legend¹. Dlaczego teraz chcia³ go sprzedaæ? Taki aparat sprzedaje siê tylko
wtedy, gdy jego w³aciciel umiera.
Okay, Dave, porozmawiamy o tym póniej. Wydajesz siê zmêczony.
Spojrza³a na zegarek. Jad³am w samolocie. Nie jeste g³odny?
Nie.
No to chodmy spaæ.
Stanê³a przed ³ó¿kiem i wolno zaczê³a rozpinaæ górê sukni. Jak stripti-
zerka. Munger przygl¹da³ siê jej opalonemu cia³u. Przewiesi³a sukniê przez
17
krzes³o. Mia³a na sobie jeszcze tylko skrawek bia³ego jedwabiu na biodrach.
Podesz³a bli¿ej do ³ó¿ka i, patrz¹c na Mungera, ods³oni³a ten skrawek ukazu-
j¹c jasny trójk¹t w³osów. Po³o¿y³a siê ko³o niego, rozwi¹za³a pasek szlafro-
ka i zaczê³a pieciæ jego cia³o.
Zbyt d³ugo na to czeka³am wyszepta³a. Zbyt d³ugo. I cokolwiek ciê
drêczy, przestanie, bo ja to wypalê. Obiecujê ci
Po raz pierwszy jego oczy rozb³ys³y i pojawi³a siê w nich nadzieja. Przy-
ci¹gn¹³ j¹ do siebie, przytuli³, chowaj¹c g³owê w jej ramieniu.
Po dziesiêciu minutach zamia³a siê. By³ to wulgarny miech.
Nie mo¿esz! Co siê z tob¹ sta³o? W d³oni trzyma³a miêkkiego penisa.
W oczach Mungera pojawi³ siê ten sam wyraz zaszczutego psa czy zagu-
bionego dziecka.
Chcê wreszcie znaæ prawdê, Dave! W jej g³osie pojawi³a siê nuta
triumfu.
Odsun¹³ siê. Janine rozemia³a siê raz jeszcze i wysz³a z ³ó¿ka.
Dave Munger impotentem! dra¿ni³a siê z nim, siêgaj¹c po sukniê.
Nagle spowa¿nia³a. A mo¿e tylko ze mn¹? Na jej twarzy pojawi³ siê
niepokój, ale zmy³o go zadowolenie, gdy Munger odwróci³ g³owê do ciany.
Widzê, ¿e nie. Musia³e próbowaæ z innymi syknê³a i raz jeszcze
wybuchnê³a tym samym triumfuj¹cym miechem. Zapiê³a sukniê, poprawi³a
w³osy i umocowa³a je srebrn¹ szpilk¹.
By³e dobry tylko w tym jednym. I tylko do tego ciê potrzebowa³am.
Trwa³o, póki trwa³o. Mo¿e kupiê na licytacji twój aparat. Bêdzie mi przypo-
mina³ takiego mê¿czyznê, jakim by³e. Po raz ostatni zamia³a siê i wysz³a
z pokoju.
Munger pozosta³ w ³ó¿ku. Wpatrywa³ siê têpo w sufit, a potem zas³oni³
oczy d³oñmi.
Duff Paget dobrze zachowa³ tê datê w pamiêci: 26 padziernika 1968
roku. Licytacja odbywa³a siê na trzy dni przed pierwsz¹ rocznic¹ jego ma³-
¿eñstwa z Ruth. I to by³o powodem jego obecnoci, jak równie¿ przyczyni³o
siê do innych wydarzeñ.
Dowiedzia³ siê o tym po ósmej wieczorem. Zadzwoni³ Czang, barman
w klubie korespondentów zagranicznych. O dziesi¹tej trzydzieci wieczo-
rem mia³a siê odbyæ aukcja sprzêtu fotograficznego.
Czyjego? spyta³ Duff.
Mungera odpar³ Czang.
Duff poczu³ pustkê w do³ku.
Munger nie ¿yje?
¯yje, panie Paget. By³ tu przed godzin¹. Kaza³ mi wszystkich zawiadomiæ.
2 Reporter
18
Bêdê odpar³ krótko Duff.
Odwiesi³ s³uchawkê i przez kilka minut sta³ przy wielkim oknie, wpa-
trzony w panoramê Hongkongu: ruchome wiate³ka w porcie i nieruchoma
wietlna mozaika Kowloonu zamykaj¹ca horyzont. Pierwszy szok zast¹pi³a
teraz pal¹ca ciekawoæ. Aukcja sprzêtu fotograficznego nie by³a w tym cza-
sie nadzwyczajnym wydarzeniem. Przed miesi¹cem by³ na licytacji apara-
tów Hasagawy, który towarzyszy³ natarciu piechoty morskiej pod Con Thien.
Zab³¹kany pocisk modzierza (o ile mówienie o zab³¹kanym pocisku pod-
czas wojny ma jaki sens) rozerwa³ go na kawa³ki. Japoñczyk zostawi³ m³o-
d¹ ¿onê, w malutkim mieszkanku w Happy Valley, a poniewa¿ nie mia³ sta³ej
pracy, dzia³aj¹c jako wolny strzelec, i wszystkie zarobione pieni¹dze pako-
wa³ w nowy sprzêt, do niego sprowadza³ siê ca³y jego doczesny maj¹tek.
Podczas aukcji m³oda wdowa siedzia³a w rogu, cichutka i jakby skamie-
nia³a, oczy jej ani na chwilê nie opuszcza³y sto³u, na którym le¿a³y rzêdy
aparatów, obiektywów, trójnogów i filtrów. W ha³aliwym pomieszczeniu
wiat³o z³owrogo odbija³o od czarno-srebrzystych przedmiotów. Ruth od-
wiedzi³a wdowê na kilka godzin przed aukcj¹ i zasta³a j¹ przy pucowaniu
sprzêtu. Nie uroni³a jednej ³zy. W rogu w ko³ysce spa³o szeciomiesiêczne
dziecko. By³o to pierwsze zetkniêcie Ruth ze stoicyzmem wschodniego umy-
s³u.
Nie pokazywa³a po sobie niczego opowiada³a potem Duffowi. ¯ad-
nych ³ez. Poczêstowa³a mnie fili¿ank¹ herbaty, mówi³a o dziecku i cenach
biletów lotniczych do Japonii. Pokaza³a mi te¿ aparat, którego u¿ywa³ w chwi-
li, gdy rozerwa³ go pocisk. By³ powyginany i zgnieciony. Ze miechem za-
uwa¿y³a, ¿e nie nadaje siê na aukcjê. Rozemia³a siê, Duff! Czy ty uwie-
rzysz? Mylê, ¿e w ten sposób chcia³a ukryæ prawdziwe uczucia. Ten miech
to by³ wentyl bezpieczeñstwa.
Duff przygl¹da³ siê potem m³odej kobiecie spod oka, gdy Bennet, szorst-
ki Anglik, agent ubezpieczeniowy, który kiedy pracowa³ w wielkiej firmie
aukcyjnej Sotheby, wywo³ywa³ kolejne pozycje i zachêca³ do podbijania ceny.
W miarê jak kolejne elementy sprzêtu fotograficznego znajdowa³y nabyw-
ców, filigranowa g³ówka Japonki opada³a coraz ni¿ej i ni¿ej. Te precyzyjne
mechanizmy z metalu, plastiku i szk³a by³y jej ostatnimi wiêzami ze zmar-
³ym mê¿em.
Tym razem aukcja przebiegnie inaczej, gdy¿ Munger ¿y³. Ale dlaczego
fotoreporter wojenny, zw³aszcza tej klasy co Munger, mia³by sprzedawaæ
narzêdzia pracy? Niezrozumia³e. To zupe³nie tak, jakby zdrowy cz³owiek
zapisa³ swe oczy klinice okulistycznej z mo¿liwoci¹ natychmiastowego
odbioru.
Kiedy tak snu³ rozwa¿ania, do portu wp³yn¹³ majestatycznie wielki statek
wycieczkowy, rozwietlony od rufy po dziób. Z mola przy dworcu morskim
19
dobieg³y dwiêki powitalnej orkiestry. Równoczenie Ruth wzywa³a go na
kolacjê.
Przygl¹da³ siê w milczeniu, jak ¿ona kolejno ustawia miseczki na obro-
towej tacy porodku okr¹g³ego sto³u. Kurczak w sosie orzechowym, wie-
przowina na s³odko-kwano, wielkie ostrygi abalone w plasterkach, trudna
do zidentyfikowania jarzyna w równie tajemniczym brunatnym sosie, sma-
¿one krokiety z kraba, gotowane krewetki, a porodku miska paruj¹cego ry¿u.
Na skraju tacy sta³y ponadto ma³e pojemniczki z sosem sojowym, musztar-
d¹, octem i ostrym sosem chili. Na samym koñcu Ruth postawi³a miseczkê
zimnej s³abej herbaty, w której Chiñczycy po jedzeniu myj¹ palce. Nastêp-
nie usiad³a po drugiej stronie sto³u i dumnie czeka³a na reakcjê mê¿a, który
pochyli³ siê nad tac¹ i wszystko obw¹cha³ z wielkim uznaniem.
Pachnie i wygl¹da wspaniale, kochanie powiedzia³. Ruth w³anie
ukoñczy³a szeciomiesiêczny kurs kuchni kantoñskiej, zorganizowany przez
Klub Amerykañski i ta kolacja by³a w pewnym sensie prac¹ dyplomow¹.
Jednak Duff w g³êbi duszy marzy³ o wielkim, grubym, soczystym steku, przy-
pieczonym z zewn¹trz na wêglach, a w rodku ró¿owiutkim, oczywicie ob-
³o¿onym z³ocistymi piercieniami sma¿onej w ciecie cebulki, i wielkim ziem-
niaku w skórce, przekrojonym na pó³ i ustrojonym ³y¿k¹ gêstej mietany ze
szczypiorkiem.
Potrzebowa³ akurat szeciu miesiêcy, ¿eby dojæ do wniosku, ¿e jednak
nie lubi chiñskiej kuchni. Nie ³atwo mu by³o siê do tego przyznaæ. Zagra-
niczni korespondenci, jego koledzy, traktowali gastronomiê orientaln¹ z re-
werencj¹ blisk¹ religijnemu oddaniu. Tak jak marynarz ma podobno dziew-
czynê w ka¿dym porcie, tak korespondent albo reporter na azjatyckim szlaku
musi mieæ ulubion¹ chiñsk¹ restauracyjkê w Cholon, w Wientianie, w Pe-
nangu lub w Phnom Penh. W zgodnej opinii tego rodowiska, im mniejszy
i brudniejszy lokal, tym lepsze jedzenie.
Tutaj jadaj¹ kulisi s³ysza³ wielokrotnie Duff, gdy sadzano go w trzesz-
cz¹cym krzele w jakiej dziurze przy bocznej uliczce w jednym z azjatyc-
kich miast. Dostrzega³ w tym zapewnieniu jak¹ absurdaln¹ sprzecznoæ i czê-
sto chcia³ spytaæ swego kulinarnego przewodnika, dlaczego nie pójd¹ co
zjeæ do lokalu, gdzie jadaj¹ bogaci Chiñczycy.
Ale by³ m³ody i jeszcze zielony. Bardzo siê stara³ przyswoiæ sobie entu-
zjazm ludzi, których czêsto szanowa³ i zak³ada³, ¿e maj¹ wyrobione podnie-
bienie.
A teraz Ruth z takim zapa³em studiowa³a tajniki kantoñskiej kuchni, ¿e
nie mia³ serca powiedzieæ jej, i¿ wola³by raczej zwyk³y stek.
Przez chwilê raz jeszcze zacz¹³ mieæ w¹tpliwoci, czy dobrze zrobi³, ¿e-
ni¹c siê tu¿ przed wys³aniem go na placówkê. By³ wobec siebie uczciwy:
jego w¹tpliwoci dotyczy³y samej istoty ma³¿eñstwa. W ci¹gu minionego
20
roku wiele dowiedzia³ siê o sobie. Na przyk³ad tego, ¿e niespokojny duch,
jaki mu towarzyszy³ od dzieciñstwa, nie wygas³ z wiekiem. Wprost przeciw-
nie. W wieku dwudziestu siedmiu lat stwierdzi³, ¿e podniecenie i dowiad-
czenia minionych miesiêcy wyzwoli³y tego ducha, który z poczwarki prze-
mieni³ siê w motyla rw¹cego siê do lotu. Jednak¿e ma³¿eñstwo by³o w tym
wypadku szczytowym punktem wspinaczki ku nieuchronnoci. Zakocha³
siê w Ruth na trzecim roku na Uniwersytecie Corell. Studiowa³ nauki poli-
tyczne, a ona psychologiê. Byli tradycyjnymi narzeczonymi, niewiadomy-
mi, a mo¿e tylko nie ulegaj¹cymi presji, rewolucji seksualnej szalonych lat
szeædziesi¹tych. Oboje pochodzili z konserwatywnych miast rodkowego
Zachodu. Jego ojciec by³ sêdzi¹ okrêgowym, jej wieloletnim republikañ-
skim burmistrzem. Jedyne, co powa¿niej ró¿ni³o obie rodziny, to wyznanie.
Rodzina Duffa wywodzi³a siê z protestanckich imigrantów, jej rodzice byli
drugim pokoleniem polskich ¯ydów.
Mimo podobnego konserwatywnego wychowania, mieli bardzo odmienne
osobowoci, co dopiero ostatnio zaczê³o siê ujawniaæ. W skrócie: on by³
romantykiem, ona nie. Tak, nie lubi³ egzotycznych kuchni. Nie lubi³ ich smaku,
ale nie przeszkadza³y mu zapachy. Czasami z zadowoleniem bliskim rozko-
szy wdycha³ zapachy podniecaj¹cego i tajemniczego Wschodu, i napawa³
oczy jego widokiem. Ruth koncentrowa³a siê na prowadzeniu domu. Podjê³a
siê te¿ dorywczej pracy w szpitalu dzieciêcym w Sandy Bay. Szpital specja-
lizowa³ siê w skomplikowanych operacjach krêgos³upa, a Ruth by³a psycho-
terapeut¹. Trzymaj¹c zrêcznie pa³eczki, wybiera³ k¹ski z miseczek i z pe³ny-
mi ustami wydawa³ odpowiednie pomruki zachwytu. Z wielk¹ jasnoci¹ zda³
sobie sprawê, ¿e los ich ma³¿eñstwa zale¿eæ bêdzie od zrozumienia i akcep-
towania dziel¹cych ich ró¿nic, a przede wszystkim od szczerego przyznania
siê do nich. Szczerego? Duff dobrze wiedzia³, ¿e ma wybitny talent do k³ama-
nia. Potrafi³ ³gaæ przekonuj¹co. Nie czu³ w zwi¹zku z tym najmniejszych wy-
rzutów sumienia, z góry bowiem za³o¿y³, ¿e wiêkszoæ jego k³amstw, pó³-
k³amstw i pó³prawd, a tak¿e przemilczeñ, s³u¿y dobrej sprawie i jest dowodem
starañ, by unikn¹æ komplikacji i nikogo nie uraziæ. By³a to koncepcja roman-
tyka, a wiara w jej celowoæ pozwala³a mu z umiechem na ustach rzuæ gumia-
sty plasterek skropionej sokiem cytrynowym ostrygi abalone i jednoczenie
mruczeæ: wspania³e, kochanie, tonem wykluczaj¹cym wszelki fa³sz.
Ruth natomiast nigdy nie skala³a siê k³amstwem czy choæby pó³prawd¹.
Duff pamiêta³ jej pierwsz¹ wizytê w domu jego rodziców. Ojciec od lat sam
robi³ piwo. To by³a jego mania. Z entuzjazmem zapalonego amatora wmu-
sza³ ten napój rodzinie i ofiarowywa³ przyjacio³om, którzy z uprzejmoci
zapewniali go, ¿e ¿aden z renomowanych browarów nie produkuje nic rów-
nie wspania³ego. Ruth uwa¿a³a siê za koneserkê piw. Mia³a po temu pewne
prawo, gdy¿ jej dziadek, przed wyemigrowaniem do Stanów Zjednoczonych,
21
by³ piwowarem w po³udniowej Polsce. W jej rodzinnym domu pito piwo,
dyskutowano o piwie, oceniano poszczególne marki. Dowiedziawszy siê
o tym ojciec Duffa pobieg³ do piwnicy, nala³ jej kufel ¿ó³tego p³ynu najnow-
szej produkcji i czeka³ w napiêciu na werdykt, który jego zdaniem móg³ byæ
tylko jeden.
Ruth wypi³a ³yk, skrzywi³a siê i wypowiedzia³a pamiêtne s³owa:
Ojej! Pan chyba nie mówi powa¿nie, nazywaj¹c to piwem.
W pewnym sensie rodzina by³a jej wdziêczna. Od tego dnia usta³a pro-
dukcja domowego piwa. Poniewa¿ ojciec by³ sêdzi¹, pochwali³ sw¹ przysz³¹
synow¹ za bezkompromisow¹ szczeroæ i uczciwoæ w wyra¿aniu opinii,
niemniej Duff podejrzewa³, ¿e w g³êbi serca nigdy nie zaaprobowa³ tego
ma³¿eñstwa.
Kiedy teraz usi³owa³ przegryæ kawa³ek d³ugiej w³óknistej jarzyny, mia³
ochotê wszystko wypluæ, wykrzykn¹æ jej ulubione Ojej! i dodaæ: Chyba
powa¿nie nie traktujesz tego jako pokarmu dla cz³owieka?. Po mêsku zma-
ga³ siê jednak z tward¹ ³odyg¹, zachodz¹c w g³owê, dlaczego Ruth nie ogra-
nicza siê do kuchni, któr¹ zna najlepiej. Od matki i babki nauczy³a siê przy-
gotowywania ¿ydowskich potraw ze wschodniej Europy. Duff uwielbia³
¿ydowsk¹ kuchniê, ale Ruth orzek³a, ¿e skoro maj¹ mieszkaæ w obcych kra-
jach, to ona zamierza delektowaæ siê miejscowymi przysmakami. Na szczê-
cie Duff mia³ za parê dni jechaæ do Wietnamu z zamiarem pozostania tam
co najmniej przez miesi¹c. W Sajgonie by³o wiele wspania³ych restauracji
francuskich, a w ka¿dej bazie amerykañskiej mia³ ich kilka odwiedziæ
zawsze móg³ liczyæ na krwisty stek. Przez chwilê poczu³ wyrzuty sumienia
z powodu swojej dwulicowoci, ale czym prêdzej siê ich pozby³, wysuwaj¹c
logiczny argument, ¿e nie w porz¹dku by³oby zostawiaæ ma³¿onkê w z³ym
nastroju, przygnêbion¹ niepowodzeniem kulinarnym. Wierzy³ wiêcie, ¿e
jego mi³oæ do Ruth usprawiedliwia ca³kowicie podobne mylenie i postê-
powanie. Doszed³ do tego wniosku ju¿ w okresie narzeczeñskim. Zamierza³
wówczas, po otrzymaniu dyplomu, ubiegaæ siê o przyjêcie do korpusu s³u¿-
by zagranicznej. Mia³ ju¿ za sob¹ pierwsz¹ rozmowê z komisj¹ rekrutacyjn¹
i wyznaczono mu drugi termin za parê miesiêcy. I po drugiej rozmowie zre-
zygnowa³. Wiadomoæ ta podzia³a³a na Ruth jak bomba. Powiedzia³ jej, ¿e
postanowi³ nie iæ do s³u¿by pañstwowej, lecz zostaæ zawodowym fotore-
porterem. Ruth by³a z tego bardzo niezadowolona. Wiedzia³a oczywicie
o jego zainteresowaniu fotografi¹. Przez ostatnie dwa lata by³ sekretarzem
uniwersyteckiego kó³ka fotograficznego i zdoby³ wiele nagród w uczelnia-
nych konkursach. Jedno z nagrodzonych zdjêæ przedstawia³o zamglony owal
twarzy zamylonej Ruth. Zdjêcie to by³o ich s³odk¹ tajemnic¹. Przewodni-
cz¹cy jury zauwa¿y³ uczenie, ¿e wyraz twarzy kobiety symbolizuje trans-
cendentaln¹ niewinnoæ. W rzeczywistoci Duff nacisn¹³ migawkê dos³ownie
22
w parê sekund po zapewnieniu Ruth jednego ze wspanialszych orgazmów
jej m³odego ¿ycia.
Ruth jednak przez ca³y czas zak³ada³a, ¿e zainteresowanie Duffa sztuk¹
fotograficzn¹ jest tylko m³odzieñczym hobby, a nie zapowiedzi¹ ¿yciowego
wyboru. Niemniej Duff by³ zdecydowany i wys³a³ dziesi¹tki kopert z w³as-
nymi fotografiami do powa¿nych dzienników i periodyków. Ruth by³a zara-
zem zdziwiona i dumna, kiedy po paru tygodniach niewielki, ale wp³ywowy
tygodnik na Wschodnim Wybrze¿u zaproponowa³ mu etat fotografa z zupe³-
nie przyzwoit¹ p³ac¹.
Duff nie by³ specjalnie podniecony tym sukcesem. Powiedzia³ Ruth, ¿e
jego marzeniem jest zostaæ fotoreporterem wojennym, niemniej ta propozy-
cja mo¿e byæ pierwszym etapem.
Zanim móg³ podj¹æ pracê, musia³ siê przekwalifikowaæ z amatora na
zawodowca. Po otrzymaniu dyplomu po raz pierwszy zostawi³ Ruth sam¹
i wyjecha³ do Los Angeles na szeciomiesiêczne studium fotografiki.
I to by³ pocz¹tek pierwszego niedomówienia czy te¿ przemilczenia,
jeli kto woli, w stosunku do Ruth. Powiedzia³ prawdê, ¿e zamierza zostaæ
reporterem wojennym, ale nie powiedzia³, ¿e równoczenie bêdzie pracowa³
dla rz¹du Stanów Zjednoczonych, w s³u¿bie zagranicznej, chocia¿ nie w spo-
sób, jaki ona sobie wymarzy³a.
Czas uzyskania przez Duffa magisterium zbieg³ siê z powa¿n¹ akcj¹ re-
krutacyjn¹ w ³onie amerykañskiej wspólnoty wywiadowczej. Kto zda³ so-
bie wreszcie sprawê, ¿e tak zwana tajna organizacja szpiegowska nie powin-
na mieæ zbyt publicznego wizerunku.
Nast¹pi³o to po tym, kiedy wy¿szej rangi analityk w siedzibie CIA w Lang-
ley rutynowo zaj¹³ siê wewnêtrznym biuletynem s³u¿b specjalnych, doty-
cz¹cym personelu amerykañskich ambasad w Europie. Wiele stron zape³-
nionych by³o paszportowymi podobiznami pracowników placówek, od
ambasadorów do najni¿szej rangi sekretarzy. Jednak¿e w licznych miejscach
znajdowa³a siê uwaga na pustym polu: fotografia niedostêpna. Owe puste
pola dotyczy³y przewa¿nie stanowisk zastêpców attaché wojskowego lub
attaché kulturalnego. I analityk nie musia³ zasiadaæ do komputera, aby dojæ
do wniosku, ¿e chodzi³o o lokalnych agentów CIA.
By³o to typowo biurokratyczne partactwo, które da³o pocz¹tek nowemu
trendowi. Dalsze czteromiesiêczne studium wykaza³o kierownictwu Firmy
to, co wszyscy doko³a dawno ju¿ wiedzieli: CIA mia³a zbyt publiczny wize-
runek, ka¿dy wiedzia³, kto jest agentem, a kto nie jest. Wiedziano o tym nie
tylko w Langley, ale we wszystkich zak¹tkach wiata.
Raport w tej sprawie zawiera³ nastêpuj¹c¹ rekomendacjê: nale¿y jak naj-
szybciej zmieniæ sytuacjê, w której CIA przypomina odwrócony lodowiec
z dziewiêcioma dziesi¹tymi masy wystaj¹cymi nad powierzchniê wody.
23
Jednoczenie analityk, który wszcz¹³ alarm, zaproponowa³, aby utrzy-
maæ dotychczasow¹ ekspozycjê personelu. Niech owi lokalni dyplomaci
pozostan¹ nadal widzialni. Bêd¹ odci¹gali uwagê. Natomiast nale¿y przy-
st¹piæ do formowania kadry niewidzialnej, w mroku, w g³êbinach oceanu,
gdzie spoczywa masa lodowca. I niech sobie wszyscy podziwiaj¹ piêkno
wystaj¹cego z wody szczytu, niech go nawet krytykuj¹, niech siê wokó³ nie-
go tocz¹ spory kompetencyjne ró¿nych agencji. Jednoczenie bêdzie funk-
cjonowa³ ultratajny departament, którego pracownicy w ¿yciu nie st¹pali po
marmurowej posadzce wielkiego holu kwatery g³ównej w Langley ani nie
byli szkoleni na ¿adnej z tak zwanych farm CIA.
I w ten oto sposób powsta³ wydzia³ Equinus.
Jego pierwszym dyrektorem zosta³ ów bystry analityk, który zauwa¿y³ to
biurokratyczne partactwo. On te¿ wymyli³ powy¿sz¹ nazwê. By³ rozmi³owa-
ny w klasycznej literaturze i rozwi¹zywaniu krzy¿ówek. Equinus to po ³acinie
koñ, a koñ kojarzy siê z Troj¹. Dyrektor by³ bardzo z siebie zadowolony. Jego
agenci musieli mieæ przykrywkê do swojej dzia³alnoci, wiarygodn¹ i nie ko-
jarz¹c¹ siê z instytucjami pañstwowymi. Zestawiono krótk¹ listê po¿¹danych
profesji. Obejmowa³a ona agentów handlu miêdzynarodowego, importerów
i eksporterów, in¿ynierów budowlanych, geofizyków, pracowników biur po-
dró¿y, doradców finansowych i handlowych, wyk³adowców wy¿szych uczel-
ni, t³umaczy, funkcjonariuszy instytucji charytatywnych, misjonarzy i tym po-
dobnych. Innymi s³owy, dobry by³ ka¿dy zawód, który pozwala³ na niewinne
podró¿owanie i pracê gdzie w wiecie. I jeszcze jedno: na czele listy znajdo-
wali siê fotoreporterzy prasowi i korespondenci. Pomys³ sam w sobie nie by³
oryginalny. Wiêkszoæ wywiadów europejskich jeszcze przed narodzinami
Marconiego umieszcza³a agentów w rodowiskach dziennikarskich.
Dobieraj¹c agentów do nowego wydzia³u siêgniêto do tego samego ró-
d³a, z którego CIA czerpa³a od dawna: absolwenci wy¿szych uczelni, biali,
o politycznej orientacji na prawo od rodka, wyznania najchêtniej protestanc-
kiego. By³ jednak dodatkowy warunek: kandydaci musieli posiadaæ jakie
naturalne uzdolnienie, jaki specjalny talent lub powo³anie. To mia³o stano-
wiæ ich pancerz ochronny.
Wydzia³ Equinus sprawi³ sobie odizolowany od jakiejkolwiek sieci kom-
puter i umieci³ siê w firmie na obrze¿u miasta Gary w Indianie. Dlaczego
Gary? Za³o¿ono bowiem, ¿e ¿aden szanuj¹cy siê szpieg nigdy by nie posta-
wi³ nogi w tym miecie. Firma by³a przykrywk¹ i rzekomo produkowa³a
rozpylacze ze rodkami owadobójczymi dla domoros³ych ogrodników. Ana-
lityk w nowej roli dyrektora, a nazywa³ siê Ray Sherman, nazwa³ firmê Pte-
rygota Inc., siêgaj¹c do ³aciñskiego s³owa, które okrela³o rodzinê uskrzy-
dlonych insektów. Z bli¿ej nieznanych powodów, nazwa chwyci³a i ju¿ po
pierwszym roku przedsiêbiorstwo wykaza³o zysk.
24
Sherman zacz¹³ od wprowadzenia do komputera nazwisk najlepszych
studentów ostatniego roku renomowanych wy¿szych uczelni. Uwagê zwró-
ci³ na tych, którzy zamierzali powiêciæ siê któremu z zawodów wymienio-
nych na jego krótkiej licie, a jednoczenie nie kryli siê z uczuciami patrio-
tycznymi i chcieliby s³u¿yæ krajowi. Wprowadzi³ tak¿e do komputera
nazwiska najwie¿szych kandydatów do s³u¿by dyplomatycznej. Zadaniem
komputera by³o miêdzy innymi odnalezienie wspó³zale¿noci miêdzy dwo-
ma zestawami nazwisk i wybranie tych, które s¹ na obu. W pierwszej partii
znalaz³o siê nazwisko Duff Paget. I w³anie on podczas drugiej rozmowy
w Departamencie Stanu zosta³ dyskretnie wywo³any i przedstawiony zupe³-
nie innej komisji, której przewodnicz¹cy niemia³o zapyta³, czy Duff nie
zechcia³by zostaæ szpiegiem. Dalej wszystko posz³o ³atwo, gdy¿ zatriumfo-
wa³ romantyzm i niespokojna natura. Wyzna³, ¿e w³anie zamierza siê ¿eniæ.
Cz³onkowie komisji radonie pokiwali g³owami. Sprawdzili ju¿ rodzinê jego
narzeczonej i nie mieli ¿adnych zastrze¿eñ. Dobra i dyskretna ¿ona legitymi-
zowa³a legendê. Wyzna³, ¿e jest zapalonym fotografem, choæ ma czysto
amatorski status. Otrzyma³ zapewnienie, ¿e to nie stanowi najmniejszego
problemu. Co wiêcej, otrzyma odpowiednie wyszkolenie i pracê, a nastêpnie
wyznaczony teren dzia³ania. Przez trzy dni przechodzi³ bardzo szczegó³owe
badania i odpowiada³ na liczne testy. Otrzyma³ wysokie noty. Najbardziej
ucieszy³ go sukces, jaki odniós³ przy obowi¹zkowym odpowiadaniu na pyta-
nia przy u¿yciu wykrywacza k³amstw.
Pojecha³ wiêc do Los Angeles na przypieszony intensywny kurs foto-
grafiki zawodowej, ale tydzieñ szkolenia w tej dziedzinie przeplata³ siê z ty-
godniem w tajnym kompleksie w pobli¿u Long Pine u podnó¿a Sierra Neva-
da. Tam by³ uczony w³aciwego, równoleg³ego zawodu.
Przed wyjazdem do Kalifornii odby³ d³ug¹ i powa¿n¹ rozmowê z Ruth.
Postanowili, ¿e wezm¹ lub dopiero wówczas, gdy Duff ustabilizuje siê za-
wodowo. I ¿e co najmniej trzy lata poczekaj¹ z za³o¿eniem rodziny. W g³êbi
duszy Ruth ¿ywi³a nadziejê, ¿e do tego czasu Duff siê zmieni, a niespokojna
natura ust¹pi dojrza³emu rozs¹dkowi. Ruth by³a kobiet¹ praktyczn¹ i cierpli-
w¹. Mo¿e poczekaæ.
Jednak¿e zaledwie pó³tora roku po rozpoczêciu pracy w tygodniku Duff
otrzyma³ propozycjê wyjazdu na placówkê do Hongkongu, sk¹d mia³ obs³ugi-
waæ Azjê Po³udniowo-Wschodni¹. W owym czasie Azja Po³udniowo-Wschod-
nia oznacza³a Indochiny. Tak wiêc niespodziewanie Duff otrzyma³ szansê za-
spokojenia swych pragnieñ: mia³ okazjê zostaæ reporterem wojennym.
Nagle pojawi³ siê problem: co zrobiæ z Ruth? Na placówce mia³ przeby-
waæ co najmniej przez dwa lata i zdaniem Ruth dwuletnia separacja by³a
wykluczona. Wiêc siê pobrali. Z praktycznego punktu widzenia ma³¿eñstwo
by³o sukcesem. Ruth doskonale absorbowa³a szok kulturowy towarzysz¹cy
25
przenosinom z Ameryki do Orientu. Wiedz¹c, ¿e mê¿a czêsto nie bêdzie,
pogr¹¿y³a siê w dzia³alnoci spo³ecznej i charytatywnej miejscowej miêdzy-
narodowej kolonii. Oprócz kursu gotowania uczêszcza³a we wtorki na lek-
cje uk³adania bukietów kwiatowych ikebana, a w czwartki zag³êbia³a siê
w tajniki jogi. W odró¿nieniu od nowych amerykañskich czy europejskich
przyjació³, nie zatrudni³a s³u¿¹cej. Mieszkanie mieli ma³e i jego sprz¹tanie
nie by³o trudne, a poza tym pomaga³o wype³niæ czas. W dalszym ci¹gu trak-
towa³a pobyt na placówce jako chwilow¹ drobn¹ zmarszczkê na g³adkiej
powierzchni, po której bêd¹ ¿eglowaæ przez ca³e ma³¿eñskie ¿ycie.
Przygl¹da³a mu siê, gdy k³ad³ do ust ostatni¹ grudkê ry¿u, a widz¹c jej wzrok
bekn¹³, jak nale¿a³o wed³ug chiñskiego obyczaju, by wyraziæ uznanie, i umiech-
n¹³ siê. Po raz kolejny stwierdzi³a, ¿e jej m¹¿ jest najprzystojniejszym mê¿czy-
zn¹ na wiecie. Mia³ szczup³¹ twarz i mo¿na by nawet powiedzieæ, ¿e piêkn¹:
du¿e oczy, prosty nos, szerokie ruchliwe usta z bardzo mêsk¹ doln¹ warg¹ nad
podbródkiem z do³eczkiem. Twarz okala³y czarne, proste, po³yskliwe w³osy. Ruth
wiedzia³a, ¿e Duff jest w pe³ni wiadomy swojej urody i czasami bardzo z³y
z tego powodu, bo tak jak to bywa z piêknymi kobietami ludzie patrz¹ i podzi-
wiaj¹ owo piêkno, ale nie zawsze traktuj¹ powa¿nie osobowoæ.
Dlatego zaj¹³em siê fotografi¹ powiedzia³ jej kiedy. Ludzie bêd¹
oceniali mnie wy³¹cznie na podstawie zdjêæ, a nie wygl¹du.
Ruth rozumia³a Duffa, poniewa¿ by³a tak piêkna, ¿e mê¿czyni przysta-
wali na ulicy. Wród korespondentów nazywano ich Hollywoodzkim Duetem.
Kiedy zaczê³a zbieraæ nakrycia, zauwa¿y³a, ¿e Duff jest zamylony i jak-
by strapiony.
Smakowa³o? spyta³a i musia³a powtórzyæ pytanie, gdy¿ ogarn¹³ j¹
roztargnionym spojrzeniem.
Kolacja by³a absolutnie wspania³a. Przepraszam, ale o czym myla-
³em. Za godzinê bêdê musia³ wyjæ. Do klubu prasy. Aukcja sprzêtu fotogra-
ficznego wyjani³.
Spowa¿nia³a. Od³o¿y³a z powrotem naczynia na stó³ i usiad³a.
Czyjego?
Dostrzeg³ jej wyraz twarzy i umiechn¹³ siê.
Mo¿esz siê nie martwiæ. Nikt nie zgin¹³. Dave Munger sprzedaje swoje
kamery. Nie wiadomo, dlaczego.
Munger. To nazwisko wywo³ywa³o w niej sprzeczne uczucia. Spotka³a
go tylko raz na po¿egnalnym przyjêciu korespondenta tygodnika News-
week, który wyje¿d¿a³ na bliskowschodni¹ placówkê. Przyjêcie by³o bardzo
alkoholowe. Munger pi³ wiêcej ni¿ wiêkszoæ obecnych, ale by³ mniej ha-
³aliwy. Siedzia³ samotnie przy barze, wychylaj¹c jedna po drugiej wódkê z wo-
d¹ mineraln¹. Duff wyjani³ Ruth, ¿e Munger przez siedem miesiêcy przebywa³
w strefie wojennej i teraz musi odzyskaæ równowagê ducha. Nazwano to
26
powrotem do normalnoci. Zdziwi³a j¹ jego niepozorna aparycja: szczu-
p³y, niczym siê nie odznaczaj¹cy, chyba tylko zmierzwion¹ czupryn¹ i za-
szczutym wyrazem twarzy. Oczy natomiast mia³ wyraziste, wielkie, myl¹-
ce, jasnoniebieskie, ale o zmiennej intensywnoci w zale¿noci od nastroju
chwili. Od innych kobiet nas³ucha³a siê plotek o jego reputacji kochanka.
Podobno kobiety by³y drugim i ostatnim obiektem jego zainteresowania po
fotografii. I podobno wszystkie kobiety pada³y do jego stóp z monotonn¹
wrêcz regularnoci¹. Z pocz¹tku nie mog³a zrozumieæ, co jest w nim takie-
go, ¿e poci¹ga kobiety. Nieco póniej, gdy tañczy³a, w pewnej chwili zoba-
czy³a wpatrzone w siebie jego oczy, wch³aniaj¹ce jej obraz. Dozna³a szoku,
czuj¹c nagle seksualne podniecenie.
Innym aspektem jej stosunku do Mungera by³o uwielbienie, jakie okazy-
wa³ mu Duff. Mo¿e nie tyle okazywa³, nie mia³ bowiem po temu okazji, ale
nosi³ je w sobie. Ruth nie podoba³o siê, ¿e jej mê¿czyzna znajduje siê pod
tak przemo¿nym wp³ywem innej osobowoci. Nawet niezbyt dobrze mu zna-
nej i raczej rzadko spotykanej.
Po raz wtóry zgarnê³a pó³miski i ruszy³a w stronê kuchni, rzucaj¹c przez
ramiê:
Mo¿e wreszcie doszed³ do wniosku, ¿e fotografowanie przeszkadza
mu w piciu i uwodzeniu kobiet.
Duff tylko wymownie spojrza³ i wzruszy³ ramionami. Nie potrafi³ wyjaniæ
Ruth ród³a i rodzaju emocji, jakie Dave Munger budzi u pozosta³ych fotorepor-
terów. Poza tym Ruth nie umia³aby zrozumieæ jego uwielbienia dla Mungera,
poniewa¿ nie wiedzia³a o tym, co siê kiedy wydarzy³o. Co, o czym nigdy jej
nie powie. By³o to jedno z jego pominiêæ. Zdarzy³o siê po dwóch miesi¹cach
od przybycia Duffa na placówkê. Dwóch miesi¹cach wielkiej frustracji.
Po przyjedzie do Sajgonu Duff zg³osi³ siê przede wszystkim do miej-
scowego rezydenta wydzia³u Equinus, który dzia³a³ w Wietnamie pod przy-
krywk¹ przedstawiciela amerykañskiej firmy komputerowej. Rezydent po-
wiedzia³ mu, ¿e przez pierwszy rok trzeba budowaæ i utrwalaæ reputacjê
zawodow¹. Reputacjê reportera wojennego.
Tajemnic¹ robienia dobrych zdjêæ w strefie wojennej jest, po pierwsze,
zachowanie zimnej krwi, po drugie, znalezienie siê we w³aciwym miejscu
o w³aciwym czasie.
Duff ruszy³ w teren, przemierza³ tam i z powrotem ca³y Wietnam z apa-
ratami w sta³ej gotowoci, ale trafia³ w z³e miejsca o z³ym czasie. Godny
po¿a³owania brak szczêcia. Albo opuszcza³ strefê dzia³añ wojennych tu¿
przed rozpoczêciem walk, albo przybywa³ tu¿ po ich zakoñczeniu. Pozosta-
wa³o mu fotografowanie rannych i czarnych plastikowych worków z zabity-
mi. Raz uchwyci³ grupkê jeñców Wietkongu, którzy przypominali zag³odzo-
ne dzieci na wagarach.
27
Pocz¹tkowo lekcewa¿y³ brak sukcesów. Przecie¿ dopiero zaczyna³, po-
znawa³ kraj, nawi¹zywa³ kontakty w ko³ach wojskowych, zarówno amery-
kañskich, jak i po³udniowowietnamskich. Jednak¿e w miarê mijania tygodni
jego frustracja ros³a. Po ka¿dym wyjedzie w teren wraca³ do Sajgonu, szed³
do hotelowego pokoju i zasiada³ w prowizorycznej ciemni, któr¹ urz¹dzi³
w g³êbokiej ciennej szafie ubraniowej. Po wywo³aniu filmów i zrobieniu
odbitek stwierdza³ z przygnêbiaj¹c¹ regularnoci¹, ¿e nie s¹ wystarczaj¹co
interesuj¹ce, by uzyska³y aprobatê jego amerykañskiej redakcji.
A potem zaczêli pokpiwaæ koledzy. Masz mo¿e jakie ciekawe pocztó-
weczki do obejrzenia? pytali z³oliwie w barze lub na hotelowym tarasie
wychodz¹cym na ulicê Tu Do. Na pozór przyjmowa³ to z humorem. Umie-
cha³ siê i ripostowa³, ale wewnêtrznie cierpia³. Od swego redaktora naczel-
nego otrzyma³ nawet pismo z lekk¹ wymówk¹: redakcja w dalszym ci¹gu
musi korzystaæ z serwisów agencji fotograficznych, a przecie¿ utrzymanie
w terenie w³asnego fotoreportera sporo kosztuje.
Po dwóch miesi¹cach nast¹pi³ kryzys. W barze restauracji Pod Anio³em
odbywa³ siê przypadkowy jubel. Jedni korespondenci w³anie odlatywali na
zas³u¿ony odpoczynek w Hongkongu i Bangkoku, inni dopiero co wrócili.
W tym wiatku, mimo przyjacielskich stosunków, obowi¹zywa³a ostra kon-
kurencja. Duff znowu sta³ siê przedmiotem docinków. W gromadce znajdo-
wa³ siê Dave Munger, który jako jedyny siedzia³ w milczeniu przy barze,
s³ucha³ i wszystkich bacznie obserwowa³, pij¹c wódkê z wod¹ mineraln¹.
Duff doszed³ do wniosku, ¿e los jest cholernie niesprawiedliwy. Oto wi-
dzi cz³owieka, który jest ju¿ legend¹, nie musi szukaæ i wêszyæ za wojn¹.
Idzie sobie na spacerek i wojna sama przychodzi do niego. Nic dziwnego, ¿e
nosi przezwisko Mahomet. Góry przychodz¹ do Mahometa! W g³êbi du-
szy Duff wiedzia³, ¿e to nie takie proste. Munger by³ profesjonalist¹.
Przez ca³e lata nawi¹zywa³ kontakty w ko³ach wojskowych nie tyle z ge-
neralicj¹ i sztabowcami, co ze starszymi podoficerami, od których w³aci-
wie wszystko zale¿a³o. Zw³aszcza od podoficerów odpowiedzialnych za trans-
port. Mówiono, ¿e Mungerowi ³atwiej jest na skiniêcie palca otrzymaæ do
dyspozycji helikopter ni¿ trzygwiazdkowemu genera³owi. Mia³ równie¿ zna-
jomoci we wszystkich cywilnych portach lotniczych Azji Po³udniowo-
-Wschodniej. Od sajgoñskiego Ton San Nut, przez Hai Tak w Hongkongu,
do Hanedy w Tokio. Dave Munger zna³ prawie wszystkich przedstawicieli
linii lotniczych. Inni mogli prawiæ komplementy i dawaæ prezenty w dyrek-
cjach linii, a Munger po prostu wiedzia³, od kogo naprawdê zale¿y zdobycie
miejsca. Inni mogli o pó³nocy wydzwaniaæ do lokalnego dyrektora linii, b³a-
gaj¹c o miejsce w przepe³nionym samolocie, a w tym samym czasie przed-
stawiciel linii na lotnisku z honorami wprowadza³ Mungera na pok³ad odla-
tuj¹cej maszyny, bardzo czêsto sadzaj¹c go bez dop³aty w pierwszej klasie.
28
Innym aspektem profesjonalizmu Mungera by³y jego magiczne sztucz-
ki. Opanowa³ prestidigitatorstwo, by w razie potrzeby ukryæ rolkê filmu.
Koszmarem fotoreporterów by³a groba konfiskaty lub przewietlenia zdjêæ
zapieraj¹cych dech w piersiach i zdobytych z wielkim mozo³em. Wielu ¿an-
darmów i policjantów nieraz przy³apa³o Mungera na robieniu zdjêæ w zaka-
zanych strefach. Z satysfakcj¹ rejestrowali jego zmartwion¹ i skonsterno-
wan¹ twarz, gdy mu odbierali kasetê i wyci¹gali pasek filmu na wiat³o
dzienne. Nie dostrzegali wówczas wewnêtrznego umiechu ani tym bardziej
w³aciwego filmu ukrytego gdzie w kieszeni, podczas gdy oni niszczyli bez-
wartociow¹ przynêtê.
I wreszcie kroki podjête przez Mungera w celu zapewnienia sobie wzglêd-
nego bezpieczeñstwa osobistego. Niektórzy fotoreporterzy i korespondenci
zabierali ze sob¹ broñ, udaj¹c siê na mniej bezpieczne wyprawy: czasami
ma³y rewolwer, nó¿ sprê¿ynowy lub pojemnik z gazem. Bywa³o, ¿e wynaj-
mowali ochroniarzy nie w wypadku wypraw w strefy wojenne, ale pod-
czas wizyt w podejrzanych dzielnicach miast Dalekiego Wschodu. Jeden ze
s³awnych nowojorskich komentatorów telewizyjnych otrzyma³ przydomek
Sinatra, poniewa¿ podczas wszystkich spacerów towarzyszy³a mu ca³a
gromada goryli.
Munger wybra³ inn¹ drogê. Na samym pocz¹tku kariery przestudiowa³
historiê orientalnych sztuk walki: judo, karate, Tok Wae Do, kung-fu i wielu
innych mniej znanych. Z ka¿dej wybra³ i wyuczy³ siê paru technik, które
uwa¿a³ za najbardziej skuteczne. I dziêki temu umia³ pokazywaæ pazury,
jeli zachodzi³a potrzeba.
Kiedy Duff tak sta³ przy przeciwleg³ym koñcu lady barowej, zapatrzony
w sw¹ trzeci¹ podwójn¹ whisky, pomyla³, ¿e warto by podobnie siê przygo-
towaæ. Pracuje tu dopiero dwa miesi¹ce, uczy siê Munger, chocia¿ dopie-
ro trzydziestolatek, siedzi w tym zawodzie od ponad dziesiêciu lat. Obs³ugi-
wa³ Cypr i Biafrê, Angolê, pó³nocne Borneo i teraz Wietnam. Mam jeszcze
czas Obla³ siê zimnym potem, gdy¿ porazi³a go myl, ¿e nie tylko o czas
i dowiadczenie tu chodzi. Munger robi³ tylko czarno-bia³e zdjêcia i jego
negatywy nie zawiera³y ¿adnych specjalnych efektów. Ich doskona³oæ wy-
nika³a z wyczucia. Albo siê ma owo wyczucie chwili, miejsca i tematu,
albo nie. Duff poczu³ uk³ucie zazdroci. W³aciwie nie mia³ jeszcze okazji
sprawdziæ, czy sam je posiada. Zbyt krótko tu by³. Ale ju¿ zbiera³ ciêgi. Od
redaktora, od kolegów. Z gorycz¹ pomyla³, ¿e powinien by³ urodziæ siê
Angolem, tak jak Munger. Interesuj¹ce, ¿e Brytyjczycy przodowali w tym
zawodzie. Nie oznacza to, ¿e nie by³o dobrych fotografów amerykañskich
i z innych krajów europejskich Francuzów i Niemców oraz jeden wrêcz
genialny Hiszpan. Nawet Japoñczycy byli niele reprezentowani przez Ha-
sagawê i paru innych, ale Brytyjczycy stanowili elitê: ukazuj¹cy ca³¹ grozê
29
wojny Lerry Burrows, beznamiêtny Don McCullin i m³ody, bezkompromi-
sowy Tim Page. A wiele d³ugoci przed nimi Dave Munger, który jak nikt
potrafi³ sfotografowaæ zesztywnia³e ze strachu rysy m³odego, miertelnie
znu¿onego ¿o³nierza i odcisn¹æ piêtno wojny w milionach umys³ów czytel-
ników.
Im wiêcej Duff pi³, w tym wiêksz¹ wpada³ rozpacz. Odg³os rozmów
i miechy dochodzi³y do niego jakby przez d³ugi tunel. Dopi³ ostatni¹ szklankê
whisky i podniós³ wzrok, aby za¿¹daæ od barmana nastêpnej. Zamiast bar-
mana napotka³ w lustrze za barem twarz Mungera. Przez d³ug¹ chwilê pa-
trzyli na siebie. Duff czu³, jak niebieskie oczy Mungera zagl¹daj¹ mu do
duszy i penetruj¹ umys³. Dostrzegaj¹c wszystko, dostrzegaj¹c pustkê. Na
ciemnej poci¹g³ej twarzy b³¹ka³ siê pó³umiech. Kpi¹cy? I nagle Duff zacis-
n¹³ palce na pustej szklance i rzuci³ szklank¹ w lustro.
G³osy i miechy zamar³y. Duff sta³ bez ruchu, wali³o mu têtno, niczym
po zastrzyku adrenaliny. Powoli siê obróci³ i dostrzeg³ skierowane na siebie
dziesi¹tki par oczu i twarzy ni to rozbawionych, ni to zdumionych, znieru-
chomia³ych w b³ysku wyimaginowanego flesza. Siêgn¹³ powoli do tylnej
kieszeni, wyj¹³ zwitek banknotów, z którego na lepo wyci¹gn¹³ kilka i rzu-
ci³ na barow¹ ladê. Jak we nie przeszed³ przez salê i wymkn¹³ siê w parn¹
noc. Us³ysza³ jeszcze o¿ywione g³osy i czyj miech.
Kilka razy potrz¹sn¹³ g³ow¹, jakby chcia³ odzyskaæ utracon¹ przytom-
noæ umys³u, a gdy to nie pomog³o, zacz¹³ uderzaæ otwart¹ d³oni¹ w czo³o.
Zatrzyma³a siê ko³o niego taksówka. Kierowca o szczerbatym szerokim umie-
chu siêgn¹³ za siebie i otworzy³ tylne drzwi. Duff wgramoli³ siê i leg³ na
siedzeniu. Taksówka ruszy³a, w³¹czaj¹c siê w ruch uliczny.
Gdzie pan jechaæ? spyta³ ³aman¹ angielszczyzn¹ kierowca. Duff z tru-
dem dwign¹³ siê do pozycji siedz¹cej i wybe³kota³:
Hotel Continental.
Kierowca zerkn¹³ w lusterko i szybko oceni³ stan swego pasa¿era.
Chcieæ dziewczynê, Joe? Bardzo m³oda, du¿o seksu.
Duff z trudem zebra³ myli.
Nie. Continental.
Kierowca wzruszy³ ramionami i zaj¹³ siê lawirowaniem wród pojazdów.
Po piêciu minutach Duff zmieni³ zamiar. Jeszcze nigdy nie zdradzi³ Ruth,
ale w obecnym stanie umys³u wykoncypowa³ sobie, ¿e skoro we wszystkim
innym okaza³ siê nieudacznikiem, to najprawdopodobniej w ma³¿eñstwie
równie¿. A poza tym pozwoli mu to zapomnieæ o wszystkim innym. No i ni-
gdy nie kocha³ siê z Azjatk¹.
Kierowca zawióz³ go wiêc do Cholon, chiñskiej dzielnicy miasta, i pozo-
stawi³ przed drzwiami s³awnego przybytku Tai Cheong. Nie tak go sobie Duff
wyobra¿a³. Jaka stara wiedma poprowadzi³a go trzeszcz¹cymi drewnianymi
30
schodami na piêtro, do stodolastej sali. Pod przeciwleg³ymi cianami sta³y
³o¿a z baldachimami i moskitierami, pozostawiaj¹c jedynie w¹skie przejcie
rodkiem. Bia³e moskitiery lekko drga³y, b¹d to z powodu aktywnoci na
³o¿ach, b¹d poruszane wiaterkiem z dwóch sufitowych wentylatorów. Duff
wyczuwa³ ciê¿ki, s³odki zapach.
Zacz¹³ mieæ powa¿ne w¹tpliwoci, czy dobrze zrobi³, przychodz¹c tu.
Chcia³ siê wycofaæ, ale wiedma ujê³a go za rêkê i poprowadzi³a do jednego
z ³ó¿ek, rozsunê³a mulin i zachêci³a do po³o¿enia siê. Stwierdzi³, ¿e bia³e
poszewki i przecierad³a s¹ czyste poza tym po³o¿enie siê by³o o wiele
³atwiejsze od schodzenia tymi okropnymi schodami. Rzuci³ siê bezw³adnie
na pos³anie, kobieta zdjê³a mu obuwie, zasunê³a moskitierê i odcz³apa³a.
Przez wiele minut le¿a³ na plecach. Pobliski szmer kaza³ mu podnieæ
g³owê i spojrzeæ w lewo. Przez dwie moskitiery dostrzega³ tylko amorficzny
kszta³t ko³ysz¹cy siê w powolnym rytmie.
Lekko podniós³ siê, otworzy³ szerzej oczy i kiedy adaptowa³y siê do mro-
ku, rozpozna³ na s¹siednim ³o¿u dwie po³¹czone sylwetki. Szczegó³ów w dal-
szym ci¹gu nie dostrzega³, tylko dwa splecione cienie, rozko³ysane w mlecz-
nej mgle. Ten widok, w po³¹czeniu ze s³odkim zapachem, wdzieraj¹cym siê
w nozdrza, wywo³ywa³ erotyczne doznania, jakich dot¹d jeszcze nie prze¿y-
wa³. I wcale nie odnosi³ wra¿enia, ¿e jest podgl¹daj¹cym intruzem. Mia³ wia-
domoæ uczestnika dope³niaj¹cego swoj¹ obecnoci¹ nastrój tego miejsca i tej
sceny. Móg³by tak patrzeæ przez ca³¹ wiecznoæ, ale us³ysza³ za sob¹ szelest,
obróci³ siê i zobaczy³ dwa migda³owe jeziora. Skoncentrowa³ wzrok i jeziora
przybra³y kszta³t pary skonych oczu w owalu kobiecej twarzy.
Dziewczyna wdrapa³a siê na wysokie ³o¿e i moskitiera opad³a z szele-
stem. Duff podpar³ siê na ³okciu. Teraz lepiej wszystko widzia³. Klêcza³a na
przecieradle. Mia³a na sobie bia³e ao dai pod sam¹ szyjê, obcis³e na pier-
siach i w stanie, a do³em rozszerzaj¹ce siê w wachlarz i wysoko rozciête, by
ods³oniæ jedwabne czarne spodnie.
Powoli, jakby w rozmarzeniu, rozebra³a go. Rozemia³a siê krótko, nie-
mal wstydliwie, gdy usi³owa³a zdj¹æ mu majtki przez naprê¿onego cz³onka.
Rzuci³a jego ubranie gdzie w k¹t i z naturaln¹ gracj¹ usiad³a w nogach
³ó¿ka, by siê rozebraæ. By³a szczup³a i delikatna, a skórê mia³a niemal tak
bia³¹ jak moskitiera. Duff dostrzeg³ czarne oczy i w³osy, ciemne, dumnie
stercz¹ce sutki. Pragn¹³ jej, ale zmusi³ siê do bezruchu. Zaczê³a mu maso-
waæ stopy. Smuk³e palce sprawia³y rozkosz granicz¹c¹ z bólem. Od stóp
przesz³a do ³ydek i potem do ud. Pomijaj¹c twardego cz³onka skoncentrowa-
³a siê na brzuchu i klatce piersiowej. Teraz siedzia³a na nim okrakiem, z twa-
rz¹ nisko nad jego twarz¹, a jej d³ugie w³osy opada³y na poduszkê. Wresz-
cie zajê³a siê jego barkami, ugniataj¹c palcami miênie i przynosz¹c ulgê.
Nareszcie skoñczy³a, zbli¿y³a twarz, na wargach b³¹ka³ siê lekki umiech.
31
Czu³ pulsowanie i zarazem istnienie tylko jednej czêci swego cia³a tej,
któr¹ pominê³a. Jakby j¹ odseparowa³a od reszty i nastawi³a uk³ad nerwowy
na odbiór sygna³ów z ca³ej d³ugoci wzniesionego cz³onka.
Poczu³ dotyk jej sutek na piersi, poczu³ jej usta na ustach. Poca³unek by³
perwersyjnie siostrzany. Ujê³a cz³onka i potar³a nim o swe jedwabiste wrota.
Wstrz¹sn¹³ nim rozkoszny ból, wyprê¿y³ siê i wdar³ w ni¹. W tym samym
momencie rozwar³a usta i wprowadzi³a jêzyk miêdzy jego wargi.
I potem wydawa³o mu siê, ¿e tkwi zawieszony w przestrzeni bez ruchu i ¿e
ona tak¿e zastyg³a, a jednoczenie odnosi³ wra¿enie, i¿ pozwoli³ zamkn¹æ swój
symbol mêskoci w s³ój pe³en ¿ywych wij¹cych siê nieziemskich stworów.
Byæ mo¿e to wra¿enie by³o zbyt natrêtne i wyraziste. Dziesi¹tki razy czu³
zbli¿aj¹cy siê orgazm i za ka¿dym razem o parê sekund przed nim fala odp³y-
wa³a. Z pocz¹tku, chc¹c przed³u¿yæ rozkosz, dziewczyna zwalnia³a tu¿ przed
osi¹gniêciem szczytu, kiedy jednak czas mija³, zaczê³a przypieszaæ, by go
przezeñ przeprowadziæ. Zacz¹³ sobie zdawaæ sprawê, ¿e to siê nie stanie. Ta
wiadomoæ wywo³a³a niepokój, a wraz z nim negatywn¹ reakcjê fizyczn¹.
Dziewczyna to pojê³a, pokrêci³a g³ow¹ i obdarzy³a s³odkim umiechem.
Nie martw siê szepnê³a. Jeste silny. Odprê¿ siê, a ochota powróci.
Zesz³a z niego, obsunê³a siê, muskaj¹c piersiami jego brzuch i uda. Pod-
niós³ g³owê i zobaczy³, jak bierze do ust miêkkiego cz³onka. Cz³onek siê
wyprê¿y³, wype³niaj¹c jej usta. Znowu zbli¿y³ siê do orgazmu i znowu nie
dotar³ do szczytu. Nie móg³ na to poradziæ on, nie mog³a ona. A starali siê
oboje. Palcami muska³a jego sutki. Czu³ straszne pragnienie doznania osta-
tecznej ulgi, przebrniêcia przez niewidzialn¹ barierê. Ale nie móg³ i ona te¿
zda³a sobie z tego sprawê. Podci¹gnê³a siê i u³o¿y³a obok niego, chowaj¹c
g³owê w ramiê mê¿czyzny i ws³uchuj¹c siê w bicie jego serca.
Nie martw siê powiedzia³a. Mo¿e póniej, mo¿e innym razem.
Jej s³owa nie przynios³y pociechy. Udowodni³ sobie ostatecznie, ¿e jest
nieudacznikiem, czu³ straszliwy ból w przyrodzeniu.
Unios³a siê, podpar³a ³okciem i z niepokojem wpatrywa³a w jego znêka-
n¹ twarz. Potem poklepa³a go po plecach, odsunê³a moskitierê i odesz³a.
S¹dzi³, ¿e wiêcej ju¿ jej nie zobaczy, ale powróci³a po dziesiêciu minu-
tach, nios¹c tackê z laki, któr¹ postawi³a na ³ó¿ku. Na tacy sta³a ma³a oliwna
lampka, fajka z cienkim, d³ugim cybuchem, szczypczyki, pude³ko zapa³ek
i kawa³ek srebrnej folii. Na folii le¿a³a brunatna grudka, chyba wilgotna,
gdy¿ lni³a w mroku. Duff uwiadomi³ sobie, ¿e patrzy na kulkê opium i przy-
rz¹dy do jego palenia. By³o to wbrew jego zasadom, ale czu³ ca³kowite otê-
pienie. W milczeniu przygl¹da³ siê, jak dziewczyna zapala oliwn¹ lampkê,
ujmuje w szczypczyki brunatn¹ kulkê i obraca nad p³omieniem. Po paru minu-
tach nachyli³a siê i przeci¹gnê³a kulkê pod nosem. Z aprobat¹ skinê³a g³ow¹,
umiechnê³a siê do Duffa i wrzuci³a grudkê opium do fajki. Na z³o¿onych
32
razem otwartych d³oniach poda³a mu fajkê niczym dar. Poczu³ strach, ale
tylko przez chwilê. Pomyla³, ¿e co bêdzie, to bêdzie, i przyj¹³ dar.
Z pocz¹tku postêpowa³ nieporadnie, usi³uj¹c poci¹gaæ tak, jakby pali³
w fajce tytoñ. Ale ona pokaza³a mu, jak nale¿y ostro¿nie to czyniæ, powoli,
i przetrzymywaæ dym w p³ucach.
By³o to jego pierwsze dowiadczenie z narkotykami. Nigdy w ¿yciu nie
spróbowa³ nawet marihuany. Z podnieceniem i lêkiem oczekiwa³ teraz skut-
ków. Po paru minutach ogarnê³a go fala ulgi. ¯adnego otêpienia myli czy
zmys³ów, tylko lekka, kwana suchoæ w gardle. By³ nieco zawiedziony. Je-
li ju¿ wszed³ na niegodn¹ drogê zakazanych rozkoszy, to niech siê przynaj-
mniej dowie, jak ten owoc smakuje.
Dziewczyna siedzia³a na ³ó¿ku ze skrzy¿owanymi nogami i wpatrywa³a
siê w niego, na nagim ciele perli³ siê pot. Duff uwiadomi³ sobie nagle, ¿e
dziewczyna jest nieprawdopodobnie piêkna. Nie fizycznie, nie zewnêtrznie,
ale od wewn¹trz promieniuje nieziemsk¹ urod¹. By³a jak olejny obraz por-
tret, który na pierwszy rzut oka wydaje siê tylko barwny i dobrze skompono-
wany, ale przy bli¿szym obejrzeniu ujawnia ca³¹ g³êbiê kolorów, cieni i to-
nów, sk³adaj¹cych siê na doskona³e dzie³o. Dopiero teraz odkrywa³ jej cia³o
o subtelnym odcieniu koci s³oniowej, wietliste, jakby pod skór¹ kto prze-
suwa³ lampê. Dopiero teraz zauwa¿y³, ¿e jej czarne w³osy nie s¹ czarne zwy-
k³¹ czerni¹, ale przechodz¹ w odcieñ hebanu. Siedzia³a w nogach ³o¿a, dale-
ko, a mimo to czu³ dotyk jej jedwabistej skóry, twardoæ sutek, rozkoszn¹
miêkkoæ miêdzy udami i delikatnoæ ³uku szyi.
Doæ niewyranie zdawa³ sobie sprawê, ¿e opium mimo wszystko opa-
nowa³o jego zmys³y, wyostrzy³o je i z³agodzi³o zarazem. Rozemia³ siê, ale
nie us³ysza³ w³asnego miechu. Umiechnê³a siê i u³o¿y³a go na poduszce.
Wszystkie lêki i niepokoje odp³ynê³y wraz z dymem, który spiral¹ unosi³ siê
gdzie wysoko i tam osiada³, tworz¹c nieruchom¹ mgie³kê.
Poranek przyniós³ powrót do rzeczywistoci. I jeszcze co: zwrotny punkt
w ¿yciu.
Obudzi³ siê póno. Czyje palce delikatnie ciska³y mu p³atek lewego
ucha. Mrukn¹³ co, wiadomoæ powoli wraca³a, a kiedy wróci³a, poczu³
g³uchy ból, promieniuj¹cy gdzie z podstawy czaszki. Wraz z bólem powró-
ci³a pamiêæ. Obróci³ g³owê i zobaczy³ pochylon¹ nad sob¹ dziewczynê. By³a
ubrana w tê sam¹ ao dai, w³osy mia³a splecione wysoko na g³owie. Na jego
³o¿u i na wszystkich innych moskitiera by³a podwiniêta i zarzucona na bal-
dachim. Z ogromnego pomieszczenia umknê³a tajemniczoæ. Wygl¹da³o jak
opustosza³e koszary. Usiad³. W sali pozosta³ tylko on i dziewczyna. Wziê³a
czarkê ze stolika przy ³ó¿ku i poda³a mu j¹ z malutk¹ fiolk¹. W czarce by³a
33
herbata, w fiolce co, co wygl¹da³o jak garstka drobniutkich brunatnych na-
sion.
Po³knij powiedzia³a. Dobre na g³owê.
Zêbami wyci¹gnê³a z fiolki korek, odchyli³a mu g³owê i wsypa³a zawar-
toæ do ust. Popi³ ³ykiem herbaty. Ziarenka mia³y gorzki smak pleni.
Dobre chiñskie lekarstwo powiedzia³a tonem, jakim siê mówi do
ma³ego ch³opca.
Jeste Chink¹? spyta³.
Pó³ Chink¹, pó³ Wietnamk¹.
Poda³a mu ubranie. By³o uprane i odprasowane. Wypi³ herbatê i zacz¹³ siê
ubieraæ. Dziewczyna uklêk³a i za³o¿y³a mu skarpetki. Teraz naprawdê poczu³
siê jak ch³opczyk. Dziwne uczucie bezradnoci, wzmocnione wra¿eniami po
minionej nocy: winy, podniecenia, wewnêtrznego rozdygotania i depresji.
Incydent w barze najprawdopodobniej zakoñczy³ obie jego embrionalne
kariery. Rezydent wydzia³u Equinus zna ju¿ bez w¹tpienia wszystkie szcze-
gó³y. Agent, który traci panowanie, jest nic nie wartym agentem, a jego suk-
cesy reporterskie te¿ s¹ równe zeru. Ponadto zdradzi³ ¿onê i pali³ opium!
Dziewczyna pomaga³a mu teraz w³o¿yæ buty. Patrz¹c na jej po³yskliwe
czarne w³osy, pomyla³: No to co? Nic nadzwyczajnego, straci³ tylko dwie
prace i jedn¹ ¿onê, ale noc by³a wspania³a i co za dowiadczenie dla amery-
kañskiego ch³opaka z prowincji! Co za frajda móc samemu siê pocieszyæ
i usun¹æ gnêbi¹ce myli!
Jak siê nazywasz? Jak ci na imiê? spyta³, gdy dziewczyna wsta³a.
Wei Fong. A ty?
Duff.
Duff? powtórzy³a niepewnie.
Zmusi³ siê do umiechu.
Tak. Bezu¿yteczny Duff. Zerkn¹³ na zegarek i zakl¹³. Do dziewczyny
powiedzia³:
Muszê wracaæ na Armageddon.
Spojrza³a szeroko otwartymi oczami.
Bezu Tak siê nazywasz? Arma
Uj¹³ jej twarz w obie d³onie i poca³owa³ w usta.
Dziêkujê ci, Wei Fong. Byæ mo¿e jeste ostatni¹ przyjazn¹ mi istot¹.
Umiechnê³a siê kusz¹co.
Zobaczyæ ciebie jeszcze?
Wzruszy³ ramionami.
Mo¿e. I wtedy przyniosê aparat. Nie mogê utrwaliæ na filmie wojny, to
mo¿e uda mi siê utrwaliæ jej przeciwieñstwo.
Sprowadzi³a go na dó³, gdzie zap³aci³ starej wiedmie i wyszed³, nie
ogl¹daj¹c siê za siebie. Przed wejciem czeka³ na niego szczerbaty taksówkarz.
3 Reporter
34
Taksówkarze sajgoñscy nale¿eli do gatunku, który przysysa³ siê do dobrego
klienta niczym pijawka, ale bynajmniej nie krwio¿ercza, tylko bardzo do-
brotliwa i przyjazna. W drodze do hotelu Duff wpad³ w ostateczn¹ depresjê.
Martwymi oczami patrzy³ na przewalaj¹ce siê t³umy przetykane amerykañ-
skimi ¿o³nierzami, operetkowo wystrojonymi wietnamskimi policjantami,
na kobiety, jedne w zachodnich strojach, inne w powiewnych ao dai. Czasa-
mi przemkn¹³ mu przed oczami buddyjski mnich w szafranowej sukni, wzbo-
gacaj¹cej bukiet barw ulicy. Chiñskie lekarstwo okaza³o siê skuteczne na ból
g³owy, który wyranie ustêpowa³, ale nie zmniejszy³o depresji.
Wszystkie marzenia okaza³y siê mrzonkami, ambicje kpin¹ ze zdrowego
rozs¹dku. By³ nieudacznikiem. Nie-u-da-czni-kiem! Kiedy taksówka podje-
cha³a przed hotel od ulicy Tu Do, wiedzia³ ju¿, co zrobi. Nie bêdzie czeka³.
Zaraz porozumie siê z rezydentem i z³o¿y rezygnacjê. Przeteleksuje do Hong-
kongu i wszystko wyzna Ruth.
Zap³aci³ kierowcy i po schodach wbieg³ do holu. Tak by³ zatopiony we w³a-
snych mylach, ¿e nie zauwa¿y³ schodz¹cego mê¿czyzny i lekko go potr¹ci³.
Gdzie ty siê, do diab³a, podziewa³, Duff?
Pytanie zada³ Greg Harris, bardzo mi³y Australijczyk, który zapoznawa³
z wojn¹ wietnamsk¹ czytelników Melbourne Star. By³ tylko nieco starszy
od Duffa i od bardzo niedawna pracowa³ w Wietnamie, obaj wiêc widzieli
w sobie bratnie dusze. Duff raczej obojêtnie spojrza³ na kolegê i zobaczy³ na
jego twarzy z trudem opanowywane podniecenie. Australijczyk chwyci³ go
za ramiê.
Wszêdzie ciebie szukam. Nie s³ysza³e?
Co mia³em s³yszeæ?
Pierwsza Dywizja. Raz jeszcze macaj¹ Ah Shau. Od witu. Przez wiele
godzin obowi¹zywa³o embargo. Dopiero przed godzin¹ pucili farbê. Ju¿
prawie wszyscy polecieli. By³em w Delcie i dopiero teraz wróci³em. Zaraz
zaczn¹ lataæ po rannych. Zabierzemy siê w tamt¹ stronê mig³owcami sani-
tarnymi. Chod, stary, nie marud! £ap sprzêt i lecimy!
Duff w dalszym ci¹gu nie pojmowa³, o co w³aciwie chodzi, i pó³przy-
tomnie spogl¹da³ na Grega, który nim potrz¹sn¹³ i rykn¹³:
Obud¿e siê, cz³owieku, rusz siê! To najwiêksza operacja od lat!
Z brzêkiem upad³a wyimaginowana moneta: orze³ czy reszka? Pojawi³a
siê szansa! Ostatnia szansa! Greg krzykn¹³ do szczerbatego taksówkarza, by
czeka³, po czym zwróci³ siê znów do Duffa:
No i co, jedziesz? A w ogóle: co ci jest?
Duff siê umiechn¹³.
Nic, absolutnie nic. Jadê! Poczekaj pó³ minuty.
Wpad³ do recepcji i, ignoruj¹c zdumionego recepcjonistê, sam porwa³ klucz
do pokoju. Hotelowe windy by³y powolne, wiêc wbieg³ na drugie piêtro po
35
schodach. Drzwi do pokoju zasta³ otwarte, gdy¿ pokojówka w³anie zmywa³a
wilgotn¹ szmat¹ marmurow¹ posadzkê. Patrzy³a z rozbawieniem, jak miota
siê nieprzytomnie od ³ó¿ka do szafy, komody, ³azienki. W przesz³oci ju¿ to
wszystko widzia³a. Zdj¹³ lekkie obuwie i w³o¿y³ grube buty do chodzenia po
d¿ungli, kamizelkê przeciwod³amkow¹, w biegu porwa³ he³m i torbê ze sprzê-
tem. Gdy by³ ju¿ w drzwiach, us³ysza³ piskliwe wo³anie. Obróci³ siê. Poko-
jówka sta³a przy ³ó¿ku, trzymaj¹c w podniesionej d³oni zafoliowany identyfi-
kator. Bez niego nie by³by dopuszczony nawet w pobli¿e mig³owca. Wróci³,
uca³owa³ dziewczynê w oba policzki, niemal wyrwa³ jej z rêki legitymacjê
prasow¹ i wybieg³ ¿egnany jej perlistym miechem.
Polecieli mig³owcem sanitarnym Huey w towarzystwie trzech korespon-
dentów, którzy nie zd¹¿yli z pierwsz¹ fal¹. Ma³o kto mia³ ochotê na rozmo-
wê. Po starcie jeden z pilotów powiedzia³:
Tam s¹ jatki. Ja muszê lecieæ, ale nie mam pojêcia, po co wy siê pcha-
cie.
Lecieli szybko i bardzo nisko. Nos mig³owca by³ lekko pochylony do
przodu, jakby stalowe ptaszysko chcia³o zajrzeæ w g³¹b nieprzeniknionej
d¿ungli. W pewnej chwili us³yszeli metaliczne szczêkanie, jakby kto spraw-
nie wbija³ gwodzie w gigantyczn¹ blaszan¹ puszkê. Albo jakby jaki dia-
belski dziêcio³ bi³ dziobem w blachê.
Sukinsyny! zakl¹³ pilot. Ka³asznikowy. Cholernie blisko strefy l¹-
dowania. Pilot zapatrzy³ siê w przyrz¹dy, a jego przygodni pasa¿erowie
spojrzeli po sobie, bezskutecznie usi³uj¹c nie wygl¹daæ na tak przestraszo-
nych, jak byli w istocie.
Jeden z korespondentów zdj¹³ he³m, uniós³ siê i usiad³ na nim. Duff by³
bliski pójcia w jego lady, kiedy pilot krzykn¹³:
Gotowaæ siê do l¹dowania, gotowaæ siê do l¹dowania! mig³owiec
zatacza³ krêgi nad polan¹. wiece dymne wyznacza³y obrêb l¹dowiska, na
którym spoczywa³y cztery mig³owce: dwa Hueye z obracaj¹cymi siê wirni-
kami, jeden, przewrócony na bok, jeszcze dymi³, i wypalona Cobra. Ludzie
objuczeni noszami biegli w kierunku dwóch sprawnych helikopterów.
Duff przygotowa³ Nikona i przesun¹³ d³oni¹ przed obiektywem, by spraw-
dziæ, czy zdjêta jest os³ona. By³ pewien, ¿e gdyby nie wycie silnika, to pozo-
stali s³yszeliby bicie jego serca.
mig³owiec usiad³, wyskoczyli i zaczêli biec w kierunku drzew.
Przez nastêpne kilka minut Duff mia³ wra¿enie, ¿e ogl¹da film puszczo-
ny na przypieszonych obrotach. Zacz¹³ fotografowaæ spomiêdzy drzew.
Najpierw spalon¹ Cobrê, potem rój sanitariuszy ³aduj¹cych nosze z ranny-
mi. Wszystko dzia³o siê tak szybko, ¿e nastawi³ aparat na ci¹g³¹ pracê i miarowy
36
trzask migawki obwieszcza³ wycinanie i utrwalanie na tamie skrawków akcji
ratunkowej. Jego koledzy ruszyli w g³¹b d¿ungli w kierunku odg³osów strze-
laniny. Postanowi³ doczekaæ startu mig³owców i ruszyæ za nimi. Silniczek
Nikona zatrzyma³ siê po ostatniej klatce. Duff szybko przewin¹³ film, otwo-
rzy³ kamerê, wyj¹³ rolkê i siêgn¹³ do torby po now¹. Wszystkie czynnoci
wykonywa³ szybko i sprawnie. Ile¿ to godzin spêdzi³ na ich przeæwiczaniu.
Nagle palce zastyg³y, serce zamar³o. W torbie nie mia³ ani jednej zapasowej
rolki.
Usiad³ ciê¿ko na ziemi, otwarty aparat luno zwisa³ mu z szyi. Ramiona-
mi obj¹³ podci¹gniête kolana i ukry³ g³owê miêdzy nogami. Z gard³a wydo-
by³ mu siê histeryczny, bolesny miech. Jeszcze jedno upokorzenie. Z jego
w³asnej winy. Straszliwe upokorzenie.
Poprzedniego dnia postanowi³ zmieniæ film z 400 ASA na 800. Kto mu
powiedzia³, ¿e Munger zawsze u¿ywa 800 ASA. Kupi³ dziesiêæ pude³ek.
Mia³ je rozpakowaæ wieczorem po przyjêciu w barze, sprawdziæ, czy kasety
s¹ dobre, czy z ka¿dej wygl¹da odpowiedniej d³ugoci jêzyczek filmu, i w³o-
¿yæ do odpowiedniej przegródki w torbie. A torbê ju¿ przygotowa³, opró¿-
niaj¹c z niepotrzebnych czterechsetek. Ale na przyjêciu wydarzy³o siê to
lustro, a potem wydarzy³a siê dziewczyna i opium
Wieczór zasta³ go w ³ó¿ku. Od trzech godzin ju¿ le¿a³ zapatrzony w sufit
i w wolno obracaj¹ce siê skrzyd³a wentylatora. Tam, przy l¹dowisku, rozpa-
trywa³ trzy opcje: po¿yczyæ parê rolek od jakiego reportera, wracaæ do Saj-
gonu pierwszym mig³owcem, odebraæ sobie ¿ycie.
Wróci³ pierwszym mig³owcem. Od nikogo nie bêdzie po¿ycza³ filmu.
Oczywicie, otrzyma³by go wraz z ironicznym umiechem i rad¹, by spraw-
dzi³, czy nie ma os³ony na obiektywie. A jeli chodzi o trzecie rozwi¹zanie,
to zacz¹³ w¹tpiæ, czy starczy mu odwagi.
Na ewakuacjê z l¹dowiska musia³ czekaæ ponad godzinê. Wraca³ z t¹
sam¹ za³og¹. Siedzia³ w g³êbi kabiny miêdzy czarnymi plastikowymi worka-
mi z cia³ami zabitych, ¿a³uj¹c prawie, ¿e nie jest jednym z nich. Pilot nie
odezwa³ siê s³owem. Tylko spojrza³ na niego wymownie. Bardzo rzadko spo-
tyka³ korespondentów i fotografów którzy nie potrafili stawiæ czo³a okro-
pieñstwom wojny. Ale kiedy ju¿ takiego spotyka³, to wiedzia³, ¿e lepiej jest
milczeæ.
A wiêc to ju¿ koniec drogi. W szufladzie obok spoczywa³a ostatnia zmar-
nowana szansa w postaci dziesiêciu pude³ek dziewiczego filmu. I nie potru-
dzi³ siê nawet, by wywo³aæ tê jedn¹ rolkê, któr¹ wykorzysta³. Po co? Jak¹
wartoæ mog³y mieæ zdjêcia spalonego mig³owca robione w czasie, kiedy
kilometr dalej trwa³a najwiêksza od miesiêcy bitwa?
37
Ciche pukanie do drzwi poirytowa³o go.
Kto tam? burkn¹³ niegrzecznie.
List do pana us³ysza³ przyt³umion¹ odpowied.
Proszê wsun¹æ pod drzwi.
Przele¿a³ jeszcze godzinê, zatopiony w kontemplacji wentylatora. Po-
tem wsta³ i w drodze do ³azienki zobaczy³ na pod³odze ¿ó³t¹ kopertê. Pod-
niós³ i rozerwa³ j¹. Na dywan wypad³y paski negatywów i odbitek styko-
wych wraz z pojedyncz¹ kartk¹. Usiad³ na pod³odze i zacz¹³ czytaæ rêczne
pismo:
Nie mam pojêcia, jak panu dzi posz³o, ale ja narobi³em wiêcej zdjêæ, ni¿
potrzebujê. Mo¿e siê panu przydadz¹. Niech to bêdzie nasz ma³y sekret. Jeli
chodzi o powód, to jest bardzo prosty: jestem wdziêczny, ¿e celowa³ pan w moje
odbicie w lustrze, a nie we mnie.
D.M.
Duff przez d³ugie minuty wpatrywa³ siê w list, po czym rzuci³ go na
dywan i zacz¹³ ogl¹daæ stykówki. Dziesiêæ na dwóch paskach. Pierwszy pa-
sek przedstawia³ ró¿ne etapy nacierania dwóch czarno odzianych i uzbrojo-
nych w ka³asznikowy ¿o³nierzy Wietkongu na robi¹cego zdjêcie. Na trzecim
zdjêciu jeden z nich w ¿a³osnym piruecie odskakiwa³ na bok, a ka³asznikow
wypada³ mu z rêki. Twarz wykrzywia³a nienawiæ i ogromny wysi³ek. Na
pi¹tym zdjêciu ¿o³nierz klêcza³ z twarz¹ zalan¹ krwi¹.
Drugi pasek by³ histori¹ ostatnich sekund ¿ycia amerykañskiego ¿o³-
nierza. Skulony strzela³ z M-16: zbli¿enie pokazywa³o twarz przytulon¹ do
kolby, przymru¿one oczy pod nisko nasuniêtym he³mem, zarost na pod-
bródku. Na he³mie kred¹ wypisane s³owa: Jedziec Piekie³. Na ostatnim
zdjêciu ¿o³nierz le¿a³ na plecach, przyciskaj¹c do siebie karabin, mia³ sze-
roko otwarte, nic ju¿ nie widz¹ce, oczy. He³m le¿a³ obok, odwrócony dnem
do do³u.
Duff wzi¹³ g³êboki oddech. Te zdjêcia to skarb! Wyrane, ostre i prze-
mawiaj¹ce z si³¹ ciosu zadanego miêdzy oczy. Powoli od³o¿y³ je obok listu
Mungera, wsta³, wyprostowa³ siê, sztywnym krokiem poszed³ do ³azienki,
odda³ mocz, opuci³ deskê, usiad³ na niej i d³ugo tam siedzia³. Zawsze najle-
piej mu siê myla³o w tej pozycji i w tym miejscu.
Minê³a wiecznoæ. Podj¹³ decyzjê. Wsta³ i spuci³ wodê.
Nie by³o sposobu wyt³umaczenia tej decyzji Ruth. Ani te¿ wyt³umacze-
nia owych dwudziestu czterech godzin, które okaza³y siê punktem zwrot-
nym jego ¿ycia.
38
Siedzia³ za sto³em i przez otwarte drzwi do kuchni s³ysza³ szczêk zmywa-
nych przez Ruth naczyñ. Nie, ona nigdy by nie zrozumia³a. Ani tego lustra, ani
Wei Fong, ani opium, a przede wszystkim tego, ¿e wys³a³ tego wieczoru do
redakcji czyje zdjêcia jako swoje. Nie mia³ jednak z tego powodu wyrzu-
tów sumienia. Nie próbowa³ nawet usprawiedliwiaæ swego postêpku tym, ¿e
pomaga mu on uwiarygodniæ konieczn¹ przykrywkê do dzia³alnoci szpie-
gowskiej. Od tamtego wieczoru spotka³ Mungera tylko raz, w zat³oczonym
barze na lotnisku Ton San Nut. Przedziela³ ich t³umek i dopiero po wielu
minutach uda³o siê Duffowi pochwyciæ jego spojrzenie w lustrze. Skin¹³
g³ow¹, Munger skin¹³ jemu. Wiadomoæ zosta³a wys³ana i odebrana.
Tak, to by³ punkt zwrotny. Redaktor naczelny przys³a³ mu entuzjastycz-
ny telegram z gratulacjami. Dwa dni póniej Duff zabra³ siê z patrolem pie-
choty morskiej w rejon Delty i jego fotografie zosta³y póniej okrelone
jako najbardziej wstrz¹saj¹ce z ca³ej wojny. Zosta³ te¿ lekko ranny w nogê
przez od³amek, co dla korespondenta by³o równoznaczne z odznaczeniem
bojowym. Skoñczy³y siê ¿arty i docinki. Nigdy nie usi³owa³ zg³êbiæ w³aci-
wej przyczyny szczodrobliwoci Mungera. Jednak¿e od tamtego wydarze-
nia co ich po³¹czy³o. Teraz chcia³ za wszelk¹ cenê wiedzieæ, dlaczego Mun-
ger sprzedaje swój sprzêt i czy nie jest mu potrzebna pomoc.
Odsun¹³ krzes³o, wsta³, przeci¹gn¹³ siê i poszed³ do kuchni. Ruth, w d³u-
gich ró¿owych gumowych rêkawicach, sta³a przy zlewie i zmywa³a talerze.
Stan¹³ tu¿ za ni¹, poca³owa³ w szyjê i poklepa³ w siedzenie.
Wychodzê.
Odwróci³a siê, poca³owa³a go w usta i spyta³a:
Wrócisz póno?
Najwy¿ej za dwie godziny. Kiedy skoñczysz, zadzwoñ do Mandaryna
i zamów stolik na czwartek.
Umiechnê³a siê, wiedz¹c, ¿e chodzi o ich rocznicê.
Zadzwoniê i powiem, ¿eby ju¿ mrozili szampana. Parê butelek.
I po co ludzie opowiadaj¹ takie bzdury, ¿e we dwójkê ¿yje siê równie
tanio jak w pojedynkê odpar³ z udawan¹ rozpacz¹.
Poca³owa³a go raz jeszcze, tym razem w czubek nosa, i powróci³a do
zmywania. Kiedy zamyka³ drzwi, przypomnia³a sobie o bransoletce. Czy ju¿
j¹ kupi³? To mia³a byæ oczywicie niespodzianka, ale oboje o niej wiedzieli.
Dwukrotnie w ubieg³ym tygodniu pokierowa³a nim w stronê jubilerskiego
sklepu, gdzie niby to mimochodem zwróci³a uwagê na le¿¹c¹ w witrynie
bransoletkê z jaspisu oprawionego w z³oto. Jej cena wynosi³a siedem tysiê-
cy hongkoñskich dolarów. Ekstrawagancki prezent, ale skoro Duff otrzyma³
sw¹ pierwsz¹ premiê za zdjêcia
39
2
W
alter Blum przygl¹da³ siê wchodz¹cym do klubu. Ju¿ od godziny siedzia³
przy tym samym co zawsze stoliku w rogu i, jak zawsze, sta³ przed nim
srebrny kube³ek z lodem. W lodzie ch³odzi³a siê na po³y ju¿ opró¿niona bu-
telka Montrachet. Blum lubi³ przygl¹daæ siê ludziom. By³ to jego zawód
i pasja zarazem. To prawda, ¿e nie nadawa³ siê do niczego innego, gdy¿ wa-
¿y³ blisko sto piêædziesi¹t kilo i by³ niski. Wygl¹da³ jak uosobienie bardzo
bogatego, bardzo oty³ego cz³owieka o pospolitych upodobaniach. Mia³ na
sobie b³yszcz¹cy jasnopopielaty flanelowy garnitur i rdzawy krawat, z wpiê-
t¹ z³ot¹ szpilk¹ wysadzan¹ brylantami, na tle jasnoniebieskiej jedwabnej
koszuli. W pulchnych palcach, z nadzianymi na nie zbyt wielkimi sygneta-
mi, trzyma³ grube cygaro, które regularnie podnosi³ do ust. Karykatury do-
pe³nia³ monokl zwisaj¹cy z szyi na jedwabnym, plecionym czarnym sznu-
reczku. Nikt nigdy nie widzia³, by kiedykolwiek korzysta³ z monokla.
W klubie dziennikarzy, który wszyscy nazywali inicja³ami FCC Foreign
Correspondents Club pojawia³ siê niemal codziennie o siódmej trzydzie-
ci wieczorem, przywo¿ony pod Sutherland House bia³ym rolls-royceem
bêd¹cym jego w³asnoci¹. Mêczy³ go nawet kilkunastometrowy spacer do
wind, tote¿ wysiadaj¹c na czternastym piêtrze w klimatyzowanym holu
dysza³ i lekko siê poci³. Szed³ do swego stolika powoli, rozdaj¹c ³askawe
uk³ony znajomym i personelowi. Na stoliku czeka³o ju¿ sch³odzone wino
i cztery kieliszki. Trzy kieliszki na wszelki wypadek, gdyby mu przysz³a
ochota zaprosiæ kogo do stolika. Zaproszenie by³o zawsze mile widziane,
gdy¿ nawet przy niskich cenach klubowych butelka montrachet kosztowa-
³a fortunê. Blum podnosi³ siê od stolika o dziewi¹tej czterdzieci piêæ.
W drodze do holu zatrzymywa³ siê przy barze i zamienia³ kilka s³ów z bar-
manem Czangiem. O dziesi¹tej siedzia³ ju¿ za swoim stolikiem w rogu sali
grillowej hotelu Mandaryn. Wola³ jadaæ sam spo¿ywanie posi³ku to po-
wa¿na sprawa.
Przychodzi³ tak do klubu od wielu lat. Nikt nie wiedzia³, dlaczego wy-
bra³ w³anie FCC. Nie by³ to klub milionerów, brakowa³o mu bogactwa i prze-
pychu pasuj¹cych do jego wygl¹du krezusa. Powód by³ jednak prosty. Lubi³
obserwowaæ ludzi z ró¿nych rodowisk, a pod tym wzglêdem FCC bi³ na
g³owê wszystkie inne kluby Hongkongu.
Szacowny Hongkong Club skupia³ wy³¹cznie brytyjskich biznesmenów
i urzêdników z administracji gubernatora, z dodatkiem nielicznych ludzi
z miasta, wy³¹cznie po to, by zamkn¹æ usta krytykom, zarzucaj¹cym w³a-
dzom klubowym politykê kolonialn¹. Klub Amerykañski by³ by³ po prostu
zbyt amerykañski, dostojny za Country Club w Deep Walter Bay stanowi³
40
siedlisko nuworyszów. Mimo swego wygl¹du Walter Blum zatrz¹s³by siê ze
z³oci, gdyby go tam zakwalifikowano.
Ujmuj¹c krótko, FCC by³ klubem kosmopolitycznym. Tylko ma³y pro-
cent jego cz³onków nale¿a³ do korpusu prasowego. Byli w nim oczywicie
przedstawiciele miejscowych rodków przekazu: redaktorzy i reporterzy bry-
tyjskiej oraz chiñskiej prasy, kamerzyci i komentatorzy miejscowych stacji
telewizyjnych, nawet krzykliwi prezenterzy muzyki z radia, gadaj¹cy
o wszystkim i o niczym miêdzy poszczególnymi utworami. Poniewa¿ byli
miejscowymi i profesjonalistami jak to lubili o sobie mówiæ, przybierali
dumne pozy, okazuj¹c wy¿szoæ pomniejszym rybkom: specom od reklamy
czy wie¿o upieczonym reporterom dzia³u miejskiego, milkn¹c natomiast
w obecnoci arystokracji zawodu. Ow¹ arystokracjê stanowili ci, dla któ-
rych w pierwszym rzêdzie klub powsta³: szefowie placówek wiatowych agencji
prasowych, renomowanych pism, korespondenci i fotoreporterzy, którzy wy-
darzenia w tym regionie Azji rozprzestrzeniali na ca³¹ kulê ziemsk¹.
Walter Blum nie mia³ trudnoci z rozpoznaniem, kto jest kim. Arysto-
kratów by³o w klubie niewielu. Spêdzali zbyt wiele czasu na uganianiu siê
za tematami. Nie ubierali siê te¿ zgodnie z obowi¹zuj¹c¹ mod¹ i prowadzili
rozmowy raczej cicho.
Warstwa ,,rednia przedstawiciele prasy miejscowej odwiedza³a klub
raczej w mundurach. Mundurem nazywano stój typu safari. Jego kurtka
mia³a epolety wojskowe, nadmiar kieszeni oraz specjalne wsuwki na d³ugo-
pisy. Wielu hinduskich krawców przy Nathan Road dosz³o do niespodziewa-
nej fortuny wy³¹cznie dziêki produkcji odzienia tego typu.
Trzecia z kolei warstwa brokerzy ubezpieczeniowi i ¿eglugowi, agenci
biur podró¿y i linii lotniczych oraz importerzy zagl¹da³a tu czêsto. Jej przed-
stawiciele zachowywali siê zawsze tak, jakby oczekiwali lada chwila wybu-
chu jakiego skandalu lub przynajmniej podniecaj¹cego wydarzenia. Czêsto
ich oczekiwania siê spe³nia³y, gdy¿ mieszanka goszcz¹cych w klubie ludzi
czasami okazywa³a siê bardzo wybuchowa.
Tego wieczoru w lokalu panowa³ klimat oczekiwania na widowisko. Nie
by³o to chorobliwe podniecenie towarzysz¹ce zwyk³ej aukcji, ale wielkie za-
ciekawienie. T³ok by³ wielki, gdy¿ wieæ szybko obieg³a wszystkich zaintere-
sowanych. Ze swego punktu obserwacyjnego, zza strategicznie umieszczone-
go w rogu stolika, Walter Blum widzia³ salê restauracyjn¹, prawie ca³y owalny
bar i hol, a¿ do wind. Raz po raz by³ ³askaw skin¹æ g³ow¹ komu, kto by³ tego
wart. Zainteresowa³a go czwórka przy barze: Howard Talbot, pierwszy sekre-
tarz amerykañskiego konsulatu, piêkna Janine Lasage, dalekowschodnia kore-
spondentka LUniverse, Sami Asaf z Bliskowschodniej Agencji Telegra-
ficznej w Bejrucie, i Johann Kinkel, dyrektor miejscowego Instytutu Goethego.
Tak, bardzo interesuj¹ca czwórka, pomyla³ Blum, który wiedzia³, ¿e wszyscy
41
w grupce przy barze oprócz oficjalnego zawodu mieli jeszcze drugi: byli agen-
tami wywiadu chocia¿ Blum wola³ nazywaæ ich szpiegami.
Talbot by³ numerem drugim miejscowej rezydentury CIA. Janine Lasage
Service de Documentation Exterieure et de Contre-Espionage, czyli w czê-
sto u¿ywanym skrócie SDECE dum¹ francuskich s³u¿b specjalnych. Asaf
by³ jedynym przedstawicielem, a wiêc i szefem miejscowej placówki na rejon
dalekowschodni, irackiego Mukhabaratu. Kinkel wreszcie by³ wschodz¹c¹
gwiazd¹ niemieckiej BND Bundesnachrichtendienst. Zgodnie z informa-
cjami uzyskanymi przez Waltera Bluma przyjecha³ on tu na szeciomiesiêczny
sta¿, aby przed oczekuj¹cym go powa¿nym awansem zdobyæ wiedzê na te-
mat sytuacji na Dalekim Wschodzie. Blum by³ ciekaw, czy ka¿dy z czwórki
wie, ¿e pozostali te¿ s¹ szpiegami i ¿e barman Czang, który w tej chwili
pucowa³ kieliszki i przys³uchiwa³ siê ich rozmowie, pracuje równoczenie
dla gubernatora, tajnych s³u¿b ChRL i Kuomintangu na Tajwanie. Myl ta
bardzo rozbawi³a Waltera. Upi³ ³yczek montrachet i strzepn¹³ popió³ cygara
z klapy flanelowej marynarki. Jego uwagê zwróci³y otwieraj¹ce siê drzwi
windy, z której wyszed³ w jasnoniebieskich sportowych spodniach i w kre-
mowej koszuli Duff Paget. Przed wejciem do g³ównej sali zatrzyma³ siê,
tak jak to zawsze robili wszyscy, przy tablicy oddzielaj¹cej hol od baru.
Wywieszano tam zdjêcia zrobione przez co znamienitszych cz³onków FCC.
Mog³y to byæ tak zwane zdjêcia g³ów pañstw w nietypowych sytuacjach,
mog³y przedstawiaæ wydarzenia z ró¿nych dziedzin, a¿ po zdjêcia z terenu
wojny te zdjêcia, które znalaz³y uznanie wiatowej prasy i jej czytelników.
Nikt nie potrafi³ spêdziæ przed t¹ tablic¹ nawet parunastu sekund, aby nie
doznaæ g³êbokiego szoku. Oto zdjêcie zrobione przez Eddieego Adama: szef
sajgoñskiej policji strzela w g³owê zwi¹zanego bezbronnego ¿o³nierza Wiet-
kongu: oto buddyjski zakonnik pali siê ¿ywcem przed prezydenckim pa³a-
cem. I tu¿ obok wzruszaj¹ce zdjêcie Larryego Burrowa: czarnoskóry sier-
¿ant tuli i uspokaja przera¿onego bia³ego ¿o³nierza. Zdjêcie Dona McCullina
przedstawiaj¹ce ¿o³nierza piechoty morskiej w g³êbokim szoku po bliskim
wybuchu artyleryjskiego pocisku: wyraz twarzy mówi wiêcej o wojnie ni¿
milion s³ów. I nieopodal umiechniêta g³upawo twarz Richarda Nixona.
Walter wiedzia³ jednak, ¿e Duff skieruje uwagê przede wszystkim na
dwa zdjêcia dodane ostatnio do kolekcji. Jedno z nich przedstawia³o woj-
skowego kapelana. Wygl¹da³ niemal miesznie w mundurze i koloratce; ogl¹-
da³ siê za szeregowym w kuloodpornej kamizelce, na plecach której kred¹
wypisano modn¹ od niedawna sentencjê anonimowego autora:
Idê w cieniu Doliny mierci,
Diab³a siê nie bojê,
Bom sukinsyn wiêkszy od niego.
42
Wyraz twarzy kapelana by³ bardzo wieloznaczny. Druga fotografia po-
kazywa³a w zbli¿eniu dziewczynê o migda³owych oczach, wspania³ym owa-
lu twarzy i hebanowych w³osach upiêtych wysoko na g³owie. Jej twarz kon-
trastowa³a z bia³ym tiulem t³a. By³a to twarz transcendentalnej niewinnoci.
Walter wiedzia³, ¿e Paget skupi uwagê na tych dwóch zdjêciach, ponie-
wa¿ sam je zrobi³. Decyzja Komisji Klubowej umieszczenia ich na tablicy
przy wejciu by³a paszportem do klubowej arystokracji.
Duff sta³ przed tablic¹ przez d³ug¹ chwilê, a nastêpnie przeszed³ do baru
i do³¹czy³ do grupki szpiegów przy barowej ladzie. Walter zamyli³ siê. Czy¿by
Paget by³ jednym z nich? Pytanie nie by³o retoryczne, stupiêædziesiêciokilo-
wy ¿ar³ok bowiem by³ tak¿e jednym z nich, a co wiêcej, cieszy³ siê zas³u¿o-
n¹ reputacj¹ w ³onie swojej organizacji.
Szpiegiem zosta³ doæ póno i trafi³ do zawodu dziwn¹ drog¹. By³ rosyj-
skim ¯ydem, którego rodzina uciek³a po rewolucji do Chin i osiedli³a siê
w Szanghaju. Jego ojciec zaj¹³ siê importem, a nastêpnie produkcj¹ teksty-
liów na przeogromny chiñski rynek. Firmê nazwa³ Walen Trading. S³owo
Walen powsta³o z po³¹czenia imion dwojga jego dzieci: Waltera i Ellen.
Wkrótce po osiedleniu siê w Szanghaju Ellen umar³a na zapalenie p³uc. Je-
dynym spadkobierc¹ rodzinnej fortuny zosta³ Walter.
Firma Walen Trading rozwija³a siê dobrze. Na przestrzeni lat ojciec
Waltera otworzy³ liczne filie i sieæ hurtowni w ca³ych Chinach. Wszystkie
by³y zarz¹dzane przez rosyjskich ¯ydów. Podczas wojny i okupacji japoñ-
skiej fortuna rodziny pokanie wzros³a z powodu znikniêcia z rynku g³ów-
nych rywali: Brytyjczyków i Francuzów, którzy zostali internowani. To wzbo-
gacenie nie by³o w ¿adnym wypadku rezultatem jakichkolwiek niecnych
poczynañ ojca Waltera, którego zawsze uwa¿ano za uczciwego, honorowe-
go i odwa¿nego przemys³owca. Swoje pieni¹dze i swobodê dzia³ania w wa-
runkach wojennych wykorzystywa³ jak móg³, by pomagaæ internowanym,
posuwaj¹c siê nawet do przekupywania japoñskich funkcjonariuszy i podej-
mowania osobicie ryzykownych przedsiêwziêæ, by do obozów internowa-
nych dostarczaæ lekarstwa i ¿ywnoæ. Kiedy wiêc wojna siê skoñczy³a, mia³
nie tylko olbrzymi maj¹tek, ale i zaskarbion¹ sobie wdziêcznoæ zarówno
dawnych konkurentów, jak i brytyjskiego rz¹du. Otrzyma³ nawet Order Im-
perium Brytyjskiego. Zamierza³ udaæ siê do Londynu, aby odebraæ go z r¹k
samego monarchy, króla Jerzego V, ale niestety, zmar³ na zawa³ serca tu¿
przed odp³yniêciem statku. I w ten oto sposób Walter sta³ siê w wieku lat
dwudziestu spadkobierc¹ kwitn¹cego imperium, obejmuj¹cego liczne fabry-
ki i przedsiêbiorstwa handlu zagranicznego. A zosta³ sam, gdy¿ matka zmar-
³a dawno, przyjació³ mia³ niewielu, a do tego by³ ma³o atrakcyjnym gruba-
sem. Odkry³ jednak, ¿e ma nie tylko talent do handlu i wytwarzania dóbr, ale
do stawiania politycznych prognoz, które siê sprawdzaj¹, i bezb³êdnego
43
wyw¹chiwania politycznych intryg. Kiedy komunici i nacjonalici bili siê
o w³adzê w Chinach, Walter na d³ugo przed wszystkimi doszed³ do wniosku,
¿e zwyci꿹 komunici. Zacz¹³ sprzedawaæ poszczególne fabryki Walen Tra-
ding i inwestowa³ poza Chinami. Ale inwestowa³ w bardzo specyficzny spo-
sób. Od ojca nauczy³ siê, ¿e oprócz kapita³u, w handlu najwartociowszymi
aktywami s¹ ludzie. Ojciec by³ wspania³ym sêdzi¹ charakterów, szybko i traf-
nie ocenia³ ludzi. Walter odziedziczy³ ojcowski instynkt i jeszcze bardziej
go rozwin¹³. W³aciwie bez ryzyka pope³nienia b³êdu potrafi³ zawsze wy-
braæ w³aciwego cz³owieka do w³aciwej pracy. Zwo³a³ wiêc do Szanghaju
czo³ówkê swoich podkomendnych ze wszystkich filii, oddzia³ów, fabryk i biur
handlowych Walen Trading, by przedstawiæ im zasady nowej polityki i plan
dzia³ania. Ka¿dy z nich mia³ osi¹æ z rodzin¹ w którym z wybranych kra-
jów. Ka¿dy otrzyma kapita³ w wysokoci pó³ miliona dolarów i kredyt ban-
kowy na milion. W 1948 roku by³o to sporo. Ka¿dy z nowych mened¿erów
mia³by 25 procent akcji zarz¹dzanego przedsiêbiorstwa. On sam mia³ za-
miar przenieæ siê do Hongkongu, gdzie planowa³ umieciæ zarz¹d konsor-
cjum Walen Trading.
Ziarno zosta³o rzucone na ¿yzn¹ glebê. Walter rozsadzi³ swych mene-
d¿erów po ca³ym wiecie. W owych latach cis³ej kontroli przep³ywu kapi-
ta³ów i wywo¿enia pieniêdzy z Chin, powsta³y pewne trudnoci przy trans-
ferze owych milionów Waltera, ale poradzi³ sobie z tym zupe³nie genialnie.
W przedwojennych Chinach bardzo aktywni byli benedyktyni, prowadz¹cy
liczne misje. W przeciwieñstwie do Waltera, stawiali na zwyciêstwo Ku-
omintangu i czynnie siê do tego przygotowywali. Swoje aktywa zainwesto-
wali w Stanach Zjednoczonych. Walter zaproponowa³ im korzystny interes:
otworzy zakonowi liniê kredytow¹ w Chinach, a oni jemu w Nowym Jorku
minus 10 procent za us³ugê. Zawarto porozumienie i wiadczono sobie prze-
widziane umow¹ us³ugi a¿ do czasu ca³kowitego zwyciêstwa komunistów,
a nawet jeszcze d³u¿ej, bo chocia¿ prognozy benedyktynów okaza³y siê fa³-
szywe, komunici zachêcali pocz¹tkowo prywatnych przedsiêbiorców do
pozostania i wiele firm pochopnie to uczyni³o.
Walter mia³ ju¿ ostatecznie opuciæ Chiny, kiedy nast¹pi³y powa¿ne kom-
plikacje. Niespodziewany cios. Otó¿ ³¹czy³a go z opatem benedyktynów nie
tylko finansowa umowa, ale i kochanka, rosyjska emigrantka o wybucho-
wym temperamencie. Ona to w³anie odegra³a kluczow¹ rolê w spotkaniu
opata i Waltera. Likwiduj¹c swoje sprawy, Walter hojnie j¹ obdarowa³, ale
ona, niestety, pos³ugiwa³a siê innymi kryteriami hojnoci i wciek³a popê-
dzi³a do w³adz, opowiadaj¹c wszystko o pogwa³ceniu przez Walen Trading
przepisów o kontroli obrotu dewizowego. Opat i Walter trafili do wiêzienia.
Walter nadmiernie siê nie zmartwi³. Wiedzia³, ¿e to tylko chwilowe za-
k³ócenie harmonogramu wyjazdu. Komunici byli pragmatykami. Chcieli
44
pieniêdzy. Problem dotyczy³ wy³¹cznie wielkoci sumy. G³ównym zmartwie-
niem Waltera by³a obawa, ¿e jego rozsiani ju¿ po wiecie mened¿erowie
ofiaruj¹ za du¿o. Z wiêzienia nie móg³ siê z nimi porozumieæ, wiêc uda³
zapalenie wyrostka robaczkowego i za¿¹da³ wezwania w³asnego lekarza, który
by³ tak¿e imigrantem z Rosji i zaufanym przyjacielem rodziny. Natychmiast
wiêc zjawi³ siê, wezwany przez w³adze wiêzienne, i w czasie badania Walter
zdo³a³ przekazaæ mu instrukcje. Komunici byli jednak bardzo podejrzliwi
i owiadczyli, ¿e skoro Walter ma w istocie zapalenie wyrostka robaczkowe-
go, jak to potwierdza lekarz, to trzeba radykalnie problem rozwi¹zaæ. W ten
oto sposób Walter straci³ niewinny w ca³ej sprawie, zdrowiutki wyrostek
robaczkowy, który zosta³ z³o¿ony na o³tarzu kupieckiej uczciwoci.
We w³aciwym czasie nowojorskie biuro konsorcjum wp³aci³o dwa mi-
liony dolarów, które Walter zaproponowa³, i po dalszych szeciu miesi¹cach
ma³ostkowych targów zosta³ zwolniony, otrzymuj¹c zezwolenie na wyjazd
do Hongkongu. Szybko odzyska³ wagê stracon¹ w wiêzieniu, ale zachowa³
dwie trwa³e pami¹tki z tego okresu: pooperacyjn¹ bliznê na nie¿nobia³ym
brzuchu i calutki tekst szekspirowskiego Hamleta. By³a to jedyna angiel-
ska ksi¹¿ka, jak¹ uda³o mu siê wypo¿yczyæ w wiêziennej bibliotece, i na-
uczy³ siê dramatu na pamiêæ, od pierwszej do ostatniej strony. Przy okazji
dokona³ osza³amiaj¹cych, jego zdaniem, odkryæ, gdy¿ w jêzyku Szekspira
znalaz³ absolutnie wszystko, co kiedykolwiek chcia³ powiedzieæ, ale nie móg³
po prostu z braku s³ów i umiejêtnoci ich komponowania w przejrzyste
zdania.
Od tego czasu wszystkie jego rozmowy by³y obficie zaprawiane cytata-
mi z Hamleta. Czêsto wprawia³o to w zak³opotanie przyjació³ i znajomych,
natomiast rozsiani po wiecie mened¿erowie firmy baczyli, by zawsze mieæ
pod rêk¹ egzemplarz dramatu, gdy¿ do rutyny nale¿a³o otrzymywanie telek-
sów z cierpk¹ uwag¹ na przyk³ad nastêpuj¹cej treci:
Akt 1, scena 2, wiersz
Po odszukaniu wzmiankowanego wiersza mened¿er dowiadywa³ siê, ¿e
ma na czas pewien poskromiæ swoje zachwyty i rozumia³ wówczas, ¿e Wal-
ter nie by³ ca³kowicie przekonany co do korzyci, jakie przynieæ mo¿e propo-
nowane wspólne przedsiêwziêcie.
Po przybyciu do Hongkongu stwierdzi³, ¿e zasiane przez niego ziarna
zaczê³y kie³kowaæ. Obecnie mia³ filie we wszystkich czêciach wiata, od
Rio de Janeiro po Sydney, Londyn i Johannesburg, nie wspominaj¹c ju¿ o no-
wojorskiej centrali. Na Dalekim Wschodzie posiada³ biura w Japonii i w kilku
45
stolicach Azji Po³udniowo-Wschodniej. Filie i biura rozwija³y siê w zale¿-
noci od warunków lokalnych, ale olbrzymie znaczenie mia³y temperament
i prê¿noæ mened¿era. W Rio handlowano stal¹ i stopami metali, na które
istnia³o du¿e zapotrzebowanie. W Japonii zajmowano siê b³yskawicznie
powstaj¹cymi przemys³ami materia³ów fotograficznych i elektronicznych.
I nie tylko. Tokijski mened¿er zakontraktowa³ flotyllê kutrów do po³owu
tuñczyka i sprzedawa³ ryby do Europy za porednictwem biura paryskiego.
Dwukrotnie w ci¹gu roku Walter odbywa³ wielki objazd swoich placó-
wek objazd w sprawach handlowych, ale i gastronomiczny. Odwiedza³
mened¿erów i najlepsze restauracje w miastach, w których rezydowali. Pod-
czas objazdu w 1953 roku po kolacji w restauracji hotelu Savoy poszed³ do
teatru Old Vic, gdzie obejrza³ Hamleta z Richardem Burtonem w roli tytu³o-
wej. Siedzia³ w pierwszym rzêdzie i, poruszaj¹c bezg³onie wargami, po-
wtarza³ kwestie wszystkich aktorów. Pod koniec drugiego aktu bezwiednie
zacz¹³ szeptaæ. W czasie antraktu otrzyma³ w barze kartkê:
Wielkie dziêki, mi³y panie, ale tekst jest mi dobrze znany.
R.B.
Zachowa³ tê kartkê i ceni³ na równi z obrazami wielkich mistrzów, które
wkrótce potem zacz¹³ skupywaæ.
W po³owie lat piêædziesi¹tych by³ ju¿ jednym z najbogatszych ludzi
w Azji. Wojna koreañska i jej nastêpstwa przynios³y nieprawdopodobny roz-
wój japoñskiego handlu i Walen Trading sta³o siê gigantem. Walter mia³
teraz biura i fabryki w ponad czterdziestu krajach i ka¿dy z wielkich objaz-
dów zajmowa³ mu do trzech miesiêcy. Powinien byæ zadowolony. I by³ za-
dowolony, jeli idzie o sukces handlowy. Czego mu jednak brakowa³o. Po-
niewa¿ tak dobrze dobra³ sobie mened¿erów, a ponadto pozostawi³ im woln¹
rêkê, sam nie mia³ wiele do roboty. Jego imperium nie wymaga³o codzienne-
go dozoru i podejmowania wielu decyzji. Poszczególne cz³ony prowadzi³y
w³asn¹ politykê i, w odró¿nieniu od wielkich miêdzynarodowych koncer-
nów, gdzie nieustanna kontrola przez centralê jest konieczna, nadopiekuñ-
czoæ Waltera mog³aby jedynie zaszkodziæ, zabijaj¹c ducha inicjatywy.
Walter zacz¹³ siê wiêc nudziæ. Znudzony szuka³ ¿yciowej podniety.
Wydarzeniem, które sta³o siê katalizatorem, by³a bliskowschodnia woj-
na 1956 roku. Po zajêciu Pó³wyspu Synajskiego rz¹d Izraela zrobi³ to, co
zawsze robi³, bêd¹c w potrzebie powojennej: wys³a³ w wiat znanych gene-
ra³ów i mê¿ów stanu, by prosili diasporê o nape³nienie skarbca. Mosze Da-
jan, bohater w³anie zakoñczonej wojny, uda³ siê do Australii. Po otrzyma-
niu obietnicy czterdziestu milionów dolarów od tamtejszych ¯ydów zatrzyma³
siê w drodze powrotnej w Hongkongu.
46
W Hongkongu rezydowa³o niespe³na trzystu ¯ydów, ale za to wielu z nich
by³o bardzo bogatych. Dajan spêdzi³ kilka dni na udzielaniu wywiadów i wy-
g³aszaniu odczytów o wojnie, o stanie izraelskich finansów i o gromadz¹cych
siê na horyzoncie niebezpieczeñstwach. Walterowi powiêci³ ca³y wieczór,
jedz¹c z nim kolacjê w jego ekskluzywnej willi góruj¹cej nad miastem.
Dajan zna³ ogrom fortuny Waltera i liczy³ na co najmniej milion dolarów.
Ku swojemu zdziwieniu stwierdzi³, ¿e jego gospodarz przejawia w tym wy-
padku cechy sk¹pca. Walter t³umaczy³, ¿e ma wstrêt do dawania pieniêdzy
rz¹dom. Zarówno w formie podatków, jak i datków. Niemniej popiera ca³ym
sercem Izrael i nie jest cz³owiekiem sk¹pym. Ofiarowa³ ju¿ spore sumy na
zalesianie oraz liczne dotacje dla uniwersytetu w Tel Awiwie. Tak¿e jego filia
w Tel Awiwie, która rozwinê³a w Izraelu przemys³ obróbki diamentów, szczo-
drze rozdzieli³a wiele subwencji. Dajan by³ bardzo przekonuj¹cy i mocno na-
lega³, ale Walter owiadczy³, ¿e gotów jest ofiarowaæ pomoc w innej formie.
W jakiej¿ to innej formie? zapyta³ Dajan.
Walter lekko wzruszy³ ramionami, jakby siê dziwi³, ¿e wielki genera³ nie
potrafi siê domyliæ i wyjani³, ¿e posiada na wiecie ogromn¹ sieæ przedsta-
wicielstw, biur, filii i przedsiêbiorstw, a wszystkie s¹ zarz¹dzane przez nies³y-
chanie przedsiêbiorczych fachowców ¿ydowskiej narodowoci. Mo¿e wiêc
móg³by pomóc Izraelowi w promocji izraelskich towarów? Dajan myla³ nad
tym d³u¿sz¹ chwilê, a potem w jego jedynym oku pojawi³ siê b³ysk olnienia.
Spêdzi³ resztê wieczoru i pó³ nocy zag³êbiaj¹c siê w charakter Waltera, bior¹c
go w krzy¿owy ogieñ pytañ i szperaj¹c w jego ¿yciorysie. Doszed³ do wnios-
ku, ¿e mimo swej aparycji i oczywistego braku dobrego gustu, ten cz³owiek
ma ¿ywy umys³, subteln¹ inteligencjê i wielk¹ znajomoæ ludzkiej natury.
Kiedy ju¿ siê ¿egna³, rzuci³ mimochodem, ¿e byæ mo¿e widzi sposób,
w jaki Walter móg³by oddaæ wielk¹ przys³ugê Izraelowi, ale przedtem musi
na ten temat odbyæ rozmowy i przedyskutowaæ sprawê w Izraelu, i ¿e w od-
powiednim czasie kto w jego imieniu zg³osi siê do Waltera.
Blum odprowadzi³ Dajana do samochodu, podziêkowa³ za wizytê, siê-
gn¹³ do kieszeni i wyj¹³ z niej czek, który poda³ genera³owi. Czek opiewa³ na
milion dolarów. Umiechn¹³ siê, widz¹c zdziwienie na twarzy Dajana.
Z kolei Dajan zaskoczy³ i zarazem zachwyci³ Waltera. W czasie kolacji
genera³ zauwa¿y³, ¿e wszystkie wypowiedzi gospodarza a¿ siê roj¹ od cytatów
z Hamleta. Wsiadaj¹c do wozu opuci³ szybê i na po¿egnanie powiedzia³:
Akt drugi, scena druga, wiersz dwiecie osiemdziesi¹ty szósty.
Z rozpromienion¹ twarz¹ Walter d³ugo patrzy³ za odje¿d¿aj¹cym. Na-
tychmiast skojarzy³ wymieniony wiersz ze s³owami: Biedakiem bêd¹c, ubo-
gim te¿ s³owa podziêki.
47
Szeæ tygodni póniej, podczas kolejnego copó³rocznego objazdu swych
placówek, Walter odwiedzi³ filiê izraelsk¹. Wtedy Dajan zaprosi³ Waltera na
kolacjê, w której uczestniczy³ jeszcze jeden goæ, drobny ruchliwy mê¿czy-
zna o nazwisku Isser Harel. Po kolacji Dajan zostawi³ obu goci samych
przy kawie i butelce koniaku. Isser Harel by³ w owym czasie legendarnym
szefem izraelskiego wywiadu, Mosadu. W miarê jak obni¿a³ siê poziom ko-
niaku w butelce, Harel z coraz wiêkszym o¿ywieniem i przekonaniem mó-
wi³, w jaki sposób Walter mo¿e pomóc Izraelowi. Walter nie móg³ d³u¿ej
wytrzymaæ i przerwa³:
Mam byæ szpiegiem?! wykrzykn¹³ z radoci¹.
Harel zaprzeczy³, proponuj¹c mniej dramatyczne okrelenie, ale Walter
trwa³ przy szpiegu. Bardzo mu siê podoba³o i chêtnie zrezygnowa³ z seman-
tycznych niuansów. Dostrzeg³ od razu piêkno proponowanej mu funkcji. Mia³
sieæ filii i biur, wietnie funkcjonuj¹cy system zbierania informacji, dyspono-
wa³ sieci¹ ³¹cznoci, a przede wszystkim armi¹ lojalnych ¿ydowskich mene-
d¿erów i nie ograniczonymi funduszami. Ju¿ widzia³ siebie w magicznej roli
paj¹ka, czyhaj¹cego na ofiary porodku uplecionej przez siebie sieci.
Z kolei Harel s³ucha³ uwa¿nie, gdy Walter puszcza³ wodze fantazji. Wy-
mieni³ tak¿e nazwiska tych mened¿erów, którzy mogliby byæ obarczeni spe-
cjalnymi zadaniami. Tymczasem, od zaraz, oferowa³ wci¹gniêcie na listê
p³ac Walen Trading ju¿ operuj¹cych w terenie agentów Mosadu. Mo¿na by
te¿ otworzyæ dalsze biura w newralgicznych punktach Rozwija³ przed
oczami Harela now¹ wizjê.
Harel po raz wtóry zacz¹³ protestowaæ. Trzeba dzia³aæ powoli, ludzi na-
le¿y przeszkoliæ, samego Waltera tak¿e. Siatka, jak¹ Walter proponuje, wy-
maga lat przygotowywania. Wcale nie zniechêci³ tym jednak Waltera.
Bêdê szpiegiem! mrucza³ do siebie zachwycony. Grube wargi skrzy-
wi³ w diabolicznym umiechu. Bêdê arcyszpiegiem! Tak, arcyszpiegiem!
Harel z wysi³kiem powstrzyma³ umiech, a potem, zdaj¹c raport na po-
siedzeniu rz¹du, wyrazi³ opiniê, ¿e chocia¿ Walter Blum i jego Walen Tra-
ding mog¹ siê przydaæ, zw³aszcza jako kana³y przekazywania pieniêdzy i ³¹cz-
noci, to jednak nie nale¿y liczyæ na wartociowe informacje wywiadowcze
z wyj¹tkiem, byæ mo¿e, paru sekretów przemys³owych.
Szef Mosadu po prostu nie docenia³ energii Waltera, jego geniuszu or-
ganizacyjnego i talentu do szpiegowskiej przenikliwoci. W ci¹gu szeciu
miesiêcy Walter wybra³ dwunastu ludzi i zacz¹³ zamêczaæ Harela, by ich
wzi¹³ na szkolenie. Gdy Harel wreszcie siê zgodzi³ i wezwa³ ich na indywi-
dualne rozmowy, nie móg³ wyjæ z podziwu na temat umiejêtnoci Waltera
w doborze ludzi. Z dwunastki odpad³ tylko jeden i to wy³¹cznie dlatego, i¿
okaza³o siê, ¿e ma blisk¹ rodzinê w ZSRR i jest w zwi¹zku z tym podatny
na ewentualny szanta¿ KGB. Walter odby³ wiele podró¿y do Tel Awiwu,
48
oficjalnie w zwi¹zku z rosn¹c¹ aktywnoci¹ izraelskiej filii Walen Trading,
a w rzeczywistoci w celu pobrania lekcji szpiegowania. Po roku szerokim
strumieniem zaczê³y nap³ywaæ do Mosadu informacje od Waltera i jego ludzi,
a analitycy izraelscy przyznawali, ¿e otrzymuj¹ materia³y najwy¿szej jakoci.
Znacznie wczeniej ni¿ przewidywa³, Isser Harel zacz¹³ wprowadzaæ
swoich agentów do Walen Trading, która przesz³a od pasywnej roli zbiera-
nia informacji do aktywnej roli wêszenia za nimi i organizowania akcji spe-
cjalnych. Harel by³ jednak na tyle roztropny, ¿e nie odbiera³ Walterowi wy-
marzonej przez niego funkcji arcyszpiega. Blum pozosta³ szefem swojej
w³asnej siatki i dziêki temu dywidendy p³ynê³y szerokim strumieniem.
Kiedy na pocz¹tku lat szeædziesi¹tych Izrael zapragn¹³ w³asnej bomby
atomowej, dokumentacji technicznej dostarczy³a siatka Waltera, uzupe³nia-
j¹c j¹ pewnymi teoretycznie nieosi¹galnymi komponentami. Nieco póniej
nowojorska filia Walen Trading okaza³a wielk¹ pomoc w uzyskaniu potrzeb-
nych iloci plutonu nadaj¹cego siê do produkcji bomb. Pluton pochodzi³
z amerykañskich zapasów i rozp³yn¹³ siê w tajemniczych okolicznociach.
Walen Trading zajê³a siê tak¿e przewiezieniem ³upu do Izraela. W okresie
poprzedzaj¹cym wojnê 1967 roku Walter otworzy³ liczne filie na Bliskim
Wschodzie. Wszystkie nale¿a³y do firm zarejestrowanych w takich krajach,
jak Liechtenstein, Panama i Monako. Walter w dalszym ci¹gu utrzymywa³
doskona³e kontakty w wiecie arabskim i w rezultacie chytrych podstêpów
i twardych negocjacji handlowych sprawi³, ¿e wiele firm handluj¹cych z Izra-
elem uniknê³o wpisania na arabsk¹ czarn¹ listê. Po wojnie 1967 roku zrobi³
te¿ wiele, aby zminimalizowaæ skutki embarga na dostawê broni do Izraela.
Embargo to zainicjowa³a Francja i przy³¹czy³o siê do niego wiele innych
krajów. To w³anie siatka Waltera wyprowadzi³a spod nosa Francuzów dwie
korwety zamówione przez Izrael, a w ramach embarga zatrzymane na osobi-
ste polecenie genera³a de Gaullea.
Dlatego te¿ w 1969 roku Walter Blum móg³ z czystym sumieniem uzna-
waæ siê za arcyszpiega. Siatka Waltera otrzyma³a kryptonim DAKTYL, a sam
Walter Daktyl Jeden. Poszczególni cz³onkowie organizacji zostali obdarzeni
dalszymi cyframi. Mimo bliskiej wspó³pracy Mosadu z CIA, ani CIA, ani
¿aden inny wywiad nie dowiedzia³ siê o siatce w ³onie Walen Trading.
Walter Blum zachowa³ g³ówn¹ bazê operacji w Hongkongu, poniewa¿
Orient od zawsze go fascynowa³. Ostatnio jednak Mosad coraz bardziej na-
lega³, by przeniós³ kwaterê g³ówn¹ na Bliski Wschód. W 1962 roku Isser
Harel przeszed³ na emeryturê i zast¹pi³ go Mair Amit, który dotrwa³ do roku
1968. Od tego czasu Walter pracowa³ pod kierunkiem Zwi Zamira.
Podczas pierwszej rozmowy z Walterem Zamir parokrotnie napomyka³,
¿e nastêpne dziesiêciolecie bêdzie dla Izraela bardzo trudne. Krajowi gro¿¹
liczne niebezpieczeñstwa i us³ugi Waltera bêd¹ na wagê z³ota. Czy nie ze-
49
chcia³by znaleæ siê bli¿ej miejsca wszystkich wydarzeñ? Walter obieca³
zastanowiæ siê nad tym. Uczyni³ te¿ wstêpny krok, rozbudowuj¹c cypryjsk¹
filiê Walen Trading. Cypr by³by idealnym miejscem pobytu, gdyby postano-
wi³ przenieæ siê z Dalekiego Wschodu nieco na zachód.
Walter zauwa¿y³ ruch w barze. Duff Paget opuci³ grupê szpiegów i ru-
szy³ w g³¹b sali. Po raz wtóry tego wieczoru Blum zacz¹³ zadawaæ sobie
pytania na temat Pageta. Wiedzia³, ¿e reprezentuje on czasopismo, które ma
bliskie zwi¹zki z waszyngtoñskim establishmentem. Mo¿e nie samo czaso-
pismo, co jego w³aciciel. Nie po raz pierwszy Walter interesowa³ siê Page-
tem. Przed dwoma miesi¹cami szuka³ danych w Mosadzie na temat m³odego
fotoreportera. Nie otrzyma³ potwierdzenia, ¿e jest agentem wywiadu, a po-
niewa¿ Mosad od dawna ju¿ przenikn¹³ w wy¿sze krêgi CIA, wynika³oby
z tego, ¿e Paget jest czysty. Walter odczuwa³ jednak pewien niepokój i nie
opuci³y go podejrzenia. Spojrza³ na zegarek i stwierdzi³, ¿e ma jeszcze pó³
godziny do rozpoczêcia aukcji. Skin¹³ wiêc palcem na kelnera i wys³a³ przez
niego zaproszenie do Pageta, aby ten zaszczyci³ go sw¹ obecnoci¹.
Siedz¹c przy jednym stoliku w rogu sali stanowili olbrzymi kontrast.
Jeden niski, brzydki i ponad miarê oty³y, drugi wysoki, szczup³y i nieprze-
ciêtnie przystojny.
Kiedy Duff podniós³ kieliszek, Walter zainicjowa³ rozmowê:
Pragnê pogratulowaæ panu ostatnich zdjêæ. Pierwsza klasa. Zaczynaj¹
pana nazywaæ Nowym Mungerem.
Duff zaprzeczy³ energicznie, choæ by³ mile po³echtany pochwa³¹ z ust
cz³owieka, o którym wiedzia³, ¿e interesuje siê ¿ywo serwisem prasowym
z Wietnamu.
Nie dorastam mu nawet do piêt odpar³. Jestem jeszcze nowicju-
szem. Munger to najwy¿sza klasa
By³ dopowiedzia³ Walter, pilnie obserwuj¹c twarz m³odego cz³owie-
ka. Co ma znaczyæ ta aukcja?
Nikt nie wie. Duff wzruszy³ ramionami. Munger dopiero co wróci³
z operacji przeprowadzanej przez Si³y Specjalne w pobli¿u Vinh Long. Wróci³
do Sajgonu, nie wys³a³ ¿adnych zdjêæ i rozpocz¹³ pijack¹ sesjê. Trwa³a ty-
dzieñ. Przylecia³ dzi rano do Hongkongu i obwieci³, ¿e sprzedaje ca³y sprzêt.
Zostawi³ go u Czanga i podobno odlecia³ pierwszym samolotem do Europy.
Walter dola³ wina do obu kieliszków i mrukn¹³:
Ciekawe. Bardzo ciekawe. A pieni¹dze z aukcji?
Duff sarkastycznie siê umiechn¹³.
4 Reporter
50
Dla miejscowego Towarzystwa Opieki nad Zwierzêtami. Na schroni-
sko dla bezdomnych psów.
Potê¿ne brzuszysko Waltera zatrzês³o siê od miechu.
No tak, Munger nigdy nie przepada³ za ludmi. Ale niech pan mi po-
wie, przyjacielu, czy nasza piêkna panna Lasage nic na ten temat nie wie?
By³a przecie¿ jego przyjació³k¹ przez ostatnich kilka miesiêcy. Z prze-
rwami, ale by³a. Walter zauwa¿y³, ¿e twarz Duffa pociemnia³a, gdy spoj-
rza³ na siedz¹c¹ przy barze smuk³¹ Francuzkê.
Nie odpar³ krótko Duff ciniêtym g³osem. Jej informacje s¹ raczej
obsceniczne. Gdy spogl¹da³ na Janine Lasage, w jego oczach malowa³a siê
g³êboka uraza.
Ciekaw jestem bardzo mrukn¹³ Walter delikatnie.
Duff nozdrzami wci¹gn¹³ g³êboko powietrze.
Powiedzia³a, ¿e od powrotu z Vinh Long nie mo¿e ju¿ Sta³ siê impo-
tentem. Podobno próbowa³, ale nic mu nie wysz³o.
Walter uniós³ brwi i wypuci³ k³¹b dymu z cygara.
Nie jest ³adnie takie rzeczy mówiæ o mê¿czynie. Zw³aszcza o Munge-
rze. Zw³aszcza w tym klubie.
Duff pomrukiem wyrazi³ solidarnoæ z t¹ opini¹. Walter przygl¹da³ siê Fran-
cuzce. By³a wysoka, szczup³a, niemal chuda. Walter s³ysza³ kiedy opiniê, ¿e
jest zbudowana jak w¹¿. Z tego, co powiedzia³ Duff, wynika³o, ¿e jest równie¿
jadowita. D³ugie w³osy barwy dojrza³ego zbo¿a upiê³a na g³owie. Walter s³y-
sza³, ¿e wystarczy, by wyjê³a jedn¹ szpilkê, potrz¹snê³a g³ow¹, a sp³yn¹ poni¿ej
pasa. Bardzo chcia³by to zobaczyæ. Mia³ s³aboæ do d³ugow³osych blondynek.
W zat³oczonym pomieszczeniu rozleg³ siê szmerek, gdy dwaj kelnerzy
wnieli d³ugi stó³. Od baru oderwa³ siê Bennet, ubrany jak zwykle w teniso-
wy garnitur z kamizelk¹.
Kelnerzy ustawili stó³ w koñcu salki. Siedz¹cy przy barze wstali, by le-
piej widzieæ.
Walter by³ zdziwiony skromnoci¹ mungerowskiego zestawu. Podczas
poprzednich aukcji stó³ siê ugina³ pod sprzêtem fotograficznym i akcesoria-
mi. Tym razem sta³a na nim tylko otwarta poobijana stalowa walizka zawie-
raj¹ca opakowane akcesoria do robienia odbitek: trzy plastikowe butelki,
dwie kuwety, zegar ciemniowy, termometr, filtr wodny i kilka szpul a obok
niej druga mniejsza, te¿ stalowa, walizka, w której widaæ by³o piêæ obiekty-
wów, filtry u³o¿one w przegródkach i filmy w pude³kach. Oprócz tego na
brezentowej torbie le¿a³ jeden jedyny aparat fotograficzny. Torba mia³a z boku
ciemn¹ plamê. Wszystkie oczy by³y zwrócone na ten aparat, który mia³ przy-
czepione z boku co, co zniekszta³ca³o proporcje obudowy. Walter nigdy
niczego podobnego nie widzia³. Spojrza³ pytaj¹cym wzrokiem na Duffa, ale
ten mia³ te¿ oczy wlepione w aparat.
51
Dlaczego ten aparat tak dziwnie wygl¹da? spyta³ Walter. Czy by³by
pan ³askaw mi wyjaniæ?
Nie odrywaj¹c wzroku od sto³u, Duff zacz¹³ t³umaczyæ pe³nym nabo¿eñ-
stwa tonem:
To jest Nikon FTN, obudowa z niklu, aparat nies³ychanie lekki. Trwa³y
i odporny na zewnêtrzne warunki. Ukaza³ siê na rynku w 1965, ale Munger
mia³ go ju¿ o rok wczeniej. Otrzyma³ z fabryki do wypróbowania w terenie.
Po szeciu miesi¹cach zabra³ aparat do Tokio i kaza³ dorobiæ ten uchwyt. Jest
z aluminium i tak go zaprojektowano, ¿eby mo¿na by³o prze³o¿yæ d³oñ i trzy-
maæ oraz ustawiaæ aparat przegubem, co pozwala palcom regulowaæ przes³o-
nê i czas ekspozycji oraz wyzwalaæ migawkê. Uchwyt jest na zawiasie, mo¿na
wiêc przechyliæ aparat na bok i zmieniaæ film, wszystko jedn¹ rêk¹.
Bardzo przemylne stwierdzi³ Walter. Ale czy konieczne?
Niech pan spojrzy na ten brezent! Duff g³ow¹ wskaza³ torbê. Ta
plama to krew. Munger dosta³ postrza³ w lewe ramiê. By³o to na samym
pocz¹tku ofensywy Tet. Mia³ niesprawn¹ rêkê, ale przez nastêpne dwa dni
zrobi³ seriê najlepszych zdjêæ.
Walter by³ wyranie pod wra¿eniem.
No to dlaczego Nikon nie montuje tych uchwytów seryjnie?
W fabryce uwa¿aj¹, ¿e to wygl¹da paskudnie i nie pasuje do standar-
dowego futera³u. St¹d brezentowa torba zawi¹zywana na tasiemki. Inni re-
porterzy wojenni mogliby sobie co podobnego sprawiæ, ale tego nie robi¹.
Dlaczego nie?
Duff umiechn¹³ siê.
Chyba dlatego, ¿e s¹ indywidualistami i nie chc¹, ¿eby mylano, i¿
kogo naladuj¹. Powróci³ do obserwacji sto³u, za którym stan¹³ w³anie
Bennet i klasn¹³ w d³onie.
Aukcja aparatu i akcesoriów fotograficznych, zgodnie z instrukcj¹ pana
Davida Mungera z przeznaczeniem uzyskanej kwoty dla Królewskiego
Towarzystwa Opieki nad Zwierzêtami rozpocz¹³ Anglik.
W sali rozleg³y siê miechy, ale umilk³y, gdy Bennet bez dalszych wstê-
pów poprowadzi³ licytacjê. Wiedzia³ dobrze, ¿e najwiêksze zainteresowanie
wzbudzi sam aparat, wiêc zostawi³ go na koniec, wyzbywaj¹c siê szybko
stalowych walizeczek za cenê niewiele wy¿sz¹ ni¿ ich rynkowa wartoæ.
Nastêpnie zrobi³ dramatyczn¹ pauzê i poleci³ Czangowi, aby nala³ mu
szklankê whisky z wod¹. Jednym haustem wypi³ po³owê, szklankê odstawi³
na stó³ i przesun¹³ torbê z kamer¹ na rodek.
Panie i panowie, zestaw trzeci. Jeden Nikon FTN, nieco zmodyfikowa-
ny og³osi³.
Nowy aparat FTN kosztowa³ osiemset miejscowych dolarów i od tej
kwoty Bennet rozpocz¹³ licytacjê. W ci¹gu minuty przebicia wywindowa³y
52
cenê do trzech tysiêcy dolarów. Oczy obecnych wêdrowa³y tam i z powro-
tem po trzech potencjalnych nabywcach. Pierwszym by³ Kozio³ Foster,
szef placówki tygodnika Newsweek, korzystaj¹cego czêsto z fotografii
Mungera. Drugim George Hardy, reporter dziennika The New York Times.
I wreszcie Janine Lasage. Podczas kiedy dwaj pierwsi sygnalizowali przebi-
janie ceny podniesieniem palca, Janine wypowiada³a swe propozycje bez-
barwnym, zdecydowanym g³osem.
Ona bardzo chce to kupiæ zauwa¿y³ Walter, ale Duff nie s³ucha³.
Jego zwê¿one oczy patrzy³y to na uczestników aukcji, to na aparat Mungera.
George Hardy odpad³ przy trzech tysi¹cach dolarów. Tempo podbijania ceny
zmala³o. Walter s¹dzi³, ¿e Foster kupuje byæ mo¿e w imieniu swej firmy, ale
i on odpad³ przy czterech tysi¹cach.
Cztery tysi¹ce po raz drugi! obwieci³ Bennet i podniós³ d³oñ, aby
uderzyæ w stó³.
Cztery i pó³!
Wszystkie oczy zwróci³y siê w kierunku stolika w rogu i na Duffa Page-
ta, który wydawa³ siê byæ zdziwiony w³asn¹ inicjatyw¹. Walter Blum umiech-
n¹³ siê szeroko i dola³ wina do obu kieliszków.
Piêæ tysiêcy! G³os Janine Lasage zabrzmia³ jak trzaniêcie bicza.
Na sali rozleg³ siê szum, Bennet poci¹gn¹³ spory ³yk wina, wyci¹gn¹³
z kieszeni chustkê i otar³ czo³o.
Piêæ i pó³! Duff nachyli³ siê nad sto³em, twarz mia³ ci¹gniêt¹ napiê-
ciem.
Nast¹pi³a d³uga przerwa w licytacji. Wszyscy patrzyli na Francuzkê,
w której oczach malowa³ siê gniew i zawód.
Piêæ i pó³ po raz pierwszy zaintonowa³ Bennet, patrz¹c na Janine.
Siedzia³a wyprostowana na sto³ku barowym, palce prawej rêki zaciska³a na
kieliszku.
Piêæ i pó³ po raz drugi ! wywo³a³ Bennet.
Szeæ! wykrzyknê³a francuska korespondentka, a tu¿ po tym pad³o
jedno s³owo Duffa:
Siedem!
Bennet wiedzia³, ¿e to ju¿ koniec. Janine Lasage jakby nagle zwiêd³a.
Siedem po raz pierwszy, po raz drugi rozejrza³ siê po sali i szybko
trzepn¹³ d³oni¹ w stó³. Po raz trzeci! Za siedem tysiêcy Nikona naby³ Duff
Paget. Dziêki w imieniu psów, mi³y panie! Bennet zarechota³ g³ono, za-
chwycony w³asnym dowcipem, ale pozosta³ odosobniony z t¹ reakcj¹. Wszy-
scy patrzyli na Janine Lasage, która zsunê³a siê ze sto³ka, mierz¹c Duffa
nienawistnym spojrzeniem. Na sali zrobi³o siê cicho jak makiem zasia³. I wte-
dy Francuzka warknê³a:
Va te faire enculer!
53
Z ha³asem odstawi³a kieliszek na ladê i wysz³a.
Kilka osób nerwowo zachichota³o, a potem przy barze zapanowa³ cisk
i gwar rozmów.
Czy zna pan francuski? zapyta³ Walter Duffa, który siedzia³ jakby
w transie. Podniós³ jednak g³owê i pokrêci³ g³ow¹. Walter umiechn¹³ siê.
Pozwoli wiêc pan, ¿e przet³umaczê Ta piêkna dama zarzuci³a panu
sodomiê sugerowa³a te¿, ¿e jest pan pederast¹ Niezbyt to eleganckie
i oryginalne w ustach osoby, której zawód wymaga przyswojenia sobie bo-
gatego s³ownictwa. Niemniej otrzyma³ pan wiadomoæ, która w skrócie ozna-
cza, ¿e zyska³ pan jednoczenie aparat i miertelnego wroga.
Wzrok Duffa spoczywa³ nadal na Nikonie Mungera.
Nie ma do niego prawa powiedzia³.
Bêdzie pan u¿ywa³ tego aparatu?
Nie. Nigdy. Nikt nigdy nie bêdzie go u¿ywa³. Bêdzie czeka³ na Munge-
ra, gdyby go kiedy zapragn¹³. Westchn¹³ i doda³: Janine Lasage nie jest
jedyn¹ osob¹, która d³ugo bêdzie na mnie wciek³a.
Tak?
Wyda³em pieni¹dze przeznaczone na bransoletkê dla mojej ¿ony.
W czwartek mamy rocznicê lubu.
Walter wyda³ pe³en wspó³czucia pomruk.
I ona zakupu aparatu nie zrozumie?
Duff smutno pokiwa³ g³ow¹.
Niestety, nie.
Walter wyci¹gn¹³ rêkê i po ojcowsku poklepa³ Duffa po ramieniu.
No có¿, m³ody cz³owieku, przynajmniej nie musi pan chwilowo mar-
twiæ siê pann¹ Lasage. Z tego, co s³ysza³em, przeniesiono j¹ na placówkê
bliskowschodni¹. Nasza dama wyje¿d¿a ju¿ za kilka dni. Spojrza³ na zega-
rek i dwign¹³ siê z fotela. Dziêkujê panu za towarzystwo i ciekaw¹ roz-
mowê. I niech pan zapamiêta s³owa Hamleta: By wielkim byæ, bez racji
dzia³aæ nie nale¿y.
Walter Blum dumnie przeparadowa³ przez salê, odprowadzany zaintry-
gowanym spojrzeniem Duffa.
29 padziernika nast¹pi³y dwa wydarzenia, pozornie nie maj¹ce ze sob¹
wyranego zwi¹zku: Duff Paget ofiarowa³ swej ¿onie jedynie bukiet piêk-
nych ró¿, co doprowadzi³o do powa¿nej awantury, tysi¹ce za kilometrów na
zachód rz¹d Iraku podpisa³ uk³ad o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej.
54
55
Ksiêga druga
56
57
3
Strona nr 1 z 5
IRACKI PROGRAM NUKLEARNY
Raport nr 1 1A, 14 lipca 1975 roku
Do: dyrektora generalnego, genera³a Izaaka Hoftiego.
Od: dyrektora Biura Studiów i Analiz, Szymona Saguy.
ród³a: rezydent, Pary¿
Daktyl Cztery
Daktyl Siedem
Liczba kopii: zero
Mam ju¿ tego dosyæ! Pêta siê tu zbyt wielu ludzi, wysy³aj¹ sprzeczne infor-
macje i zabieraj¹ zbyt wiele czasu pracownikom mojego biura. W ci¹gu minio-
nych czterdziestu piêciu dni opracowywalimy raporty i sporz¹dzalimy anali-
zy dla: wywiadu wojskowego (dwukrotnie), Ministerstwa Spraw Zagranicznych
Sekretariatu Rady Ministrów Rady Naukowej przy premierze Sekretariatu pre-
miera Szefa Sztabu Ambasadora USA (dlaczego?!) i dla pana (piêciokrotnie).
Nie wst¹pi³em do Mosadu, ¿eby zostaæ urzêdnikiem pocztowym.
Powtarzalimy siê w ró¿nych raportach i sprawozdaniach (w ci¹gu tych 45
dni) co najmniej dwanacie razy. Zrekapitulujê najwa¿niejsze informacje, jaki-
mi dysponujemy, i nastêpnie przedstawiê wniosek.
Strona nr 2 z 5
1. Pañstwa zaliczone do grupy wrogowie Izraela (lub potencjalni wrogo-
wie), które obecnie usi³uj¹ wyposa¿yæ siê w broñ nuklearn¹. Najwiêksze za-
gro¿enie stanowi¹: Egipt, Libia, Pakistan i Irak.
2. Nie ulega w¹tpliwoci, ¿e najwiêkszym zagro¿eniem jest Irak, poniewa¿,
w odró¿nieniu od Libii i Egiptu, które s¹ pod cis³¹ kontrol¹ swoich opiekunów,
58
tzn. ZSRR i USA, Irak dostatecznie zdystansowa³ siê od ZSRR, aby móc wejæ
na drogê niezale¿nej (a wiêc i nie kontrolowanej) polityki. Pakistan znajduje siê
w ogonie pretendentów do broni nuklearnej, poniewa¿ brak mu rodków finan-
sowych i dostêpu do osi¹gniêæ naukowych. Poza tym program nuklearny Paki-
stanu ma na celu zneutralizowanie zagro¿enia ze strony Indii. Zagro¿enie dla
Izraela jest jedynie pochodn¹ i ubocznym produktem przynale¿noci do wspól-
noty islamskiej.
3. Sponsorem Iraku jest Francja, chyba najbardziej sprzedajne z pañstw
rozwiniêtych.
UWAGI:
A. Zapotrzebowanie Francji na ropê jest w ponad 50% pokrywane przez
Irak.
B. Francusko-iracki pakiet nuklearny zawiera warunek, ¿e Irak zakupi we
Francji produkty przemys³owe, w tym broñ, za sumê ponad szeciu miliardów
dolarów. Wed³ug naszej oceny, w latach 19771981 zapewni to pracê ponad
milionowi francuskich robotników.
C. W ³onie francuskiego rz¹du mo¿na obecnie zaobserwowaæ wyrany an-
tyizraelski trend. Wszystkie te czynniki, w po³¹czeniu z zasobami irackich pól
naftowych oraz ambicjami Saddama Husajna, by przewodziæ wiatu arabskie-
mu, stwarzaj¹, w mojej opinii, najwiêksze zagro¿enie, jakiemu Izrael kiedykol-
wiek musia³ stawiæ czo³o.
Strona nr 3 z 5
4. BIE¯¥CA SYTUACJA:
Przed trzema miesi¹cami zosta³a podpisana umowa, w której Francja zo-
bowi¹za³a siê zbudowaæ w Iraku reaktor nuklearny o mocy 70 MW dla celów
naukowych i szkoleniowych oraz drugi reaktor (minireaktor pomocniczy o mocy
800 kW. Dowiedzielimy siê (dziêki wysi³kom DAKTYLA Cztery), ¿e powy¿szy
kontrakt zawiera liczne utajnione klauzule, z których dwie wydaj¹ siê mieæ istotne
znaczenie:
a) ¿adna ze stron nie ujawni przez dwadziecia piêæ lat mo¿liwoci tech-
nicznych wznoszonego kompleksu;
b) przy budowie kompleksu Francuzi nie zatrudni¹ ¿adnego pracownika
pochodzenia ¿ydowskiego.
Jest rzecz¹ znamienn¹, ¿e budowany w myl umowy reaktor jest dwukrot-
nie wiêkszy ni¿ reaktory do celów naukowych budowane w krajach uprzemy-
s³owionych.
Budowa kompleksu i instalacja reaktorów spoczywaæ maj¹ w rêkach kon-
sorcjum piêciu francuskich firm, któremu przewodzi rz¹dowa agencja Techni-
catom.
59
Zdolnoæ Iraku do wyprodukowania broni nuklearnej:
Poniewa¿ Irak podpisa³ traktat o nierozprzestrzenianiu broni atomowej,
podlega kontroli Miêdzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Poza tym, na
d³ugie lata przewidziana jest obecnoæ w Iraku francuskich naukowców i tech-
ników nuklearnych. Tak wiêc w normalnych okolicznociach i warunkach Irakij-
czycy nie mog¹ wyprodukowaæ wzbogaconego uranu ani Pu 239. Kiedy jednak
bêd¹ ju¿ mieli w³asne wyszkolone ekipy, mog¹ postanowiæ wyrzuciæ Francuzów
i inspektorów Agencji. Mog¹ te¿ ukraæ Pu 239 tak jak my.
Strona nr 4 z 5
Obecnie Irak negocjuje z W³ochami kupno czterech laboratoriów do prac
z materia³ami rozszczepialnymi. W laboratoriach tych mo¿na odzyskiwaæ Pu 239
z wykorzystanego paliwa reaktorów. Nasze informacje wskazuj¹, ¿e kontrakt
mo¿e byæ podpisany wkrótce.
Irak ju¿ posiada niewielki reaktor do badañ naukowych, dostarczony przez
Zwi¹zek Radziecki. Reaktor ten jest czynny od 1968 roku, jednak¿e Zwi¹zek
Radziecki cilej kontroluje swoich klientów ni¿ niektóre z pañstw zachodnich
i w tym przypadku nie musimy siê niczego obawiaæ.
Istot¹ problemu jest to, ¿e z chwil¹ ukoñczenia wy¿ej wymienionych inwe-
stycji, Irakijczycy bêd¹ mogli jednorazowo szkoliæ oko³o tysi¹ca osób persone-
lu. Jeli potrzebne s¹ jeszcze jakie dowody, ¿e Irak zamierza produkowaæ
broñ nuklearn¹, to dostarczy³a je w³anie siatka DAKTYL stwierdzaj¹c, ¿e od
szeciu miesiêcy Irak usi³uje zakupiæ (z ró¿nych róde³) wielkie iloci tlenku
uranu zwanego potocznie ¿ó³tym ciastem. Prowadzone s¹ w tej sprawie ne-
gocjacje z Brazyli¹, Nigeri¹, Chinami, Libi¹ i Portugali¹. Powtarzam, ¿e chodzi
o du¿e iloci. Warto zwróciæ uwagê, ¿e reaktor, który Francuzi maj¹ zamiar
zbudowaæ, nie mo¿e pracowaæ na rafinowanym ¿ó³tym ciecie.
Nie chodzi wiêc o paliwo, ale o to, ¿e ok³adaj¹c ¿ó³tym ciastem reaktor,
mo¿na uzyskaæ rocznie do dwunastu kilogramów Pu 239, co w zupe³noci wy-
starcza do wyprodukowania dwóch bomb wielkoci tej, któr¹ zrzucono na Na-
gasaki.
Strona nr 5 z 5
WNIOSEK:
Irakijczycy s¹ zdecydowani wyprodukowaæ broñ nuklearn¹, a reaktor do-
starczany przez Francjê to im umo¿liwi. Przewidywany czas realizacji:
Jeli kontrakt z Francuzami realizowany bêdzie wed³ug za³o¿onego harmo-
nogramu i jeli, co zak³adam, Irakijczycy wyrzuc¹ w pewnej fazie Francuzów
i inspektorów Miêdzynarodowej Agencji Energii Atomowej, to mog¹ mieæ w³asne
bomby nuklearne na prze³omie 1979/1980 roku. Ju¿ w tej chwili dysponuj¹
samolotami zdolnymi do przenoszenia broni nuklearnej.
60
ZALECENIA:
1. Wszyscy zainteresowani powinni powtórnie przeczytaæ Memorandum
Trzecie.
2. W ³onie Mosadu nale¿y utworzyæ sekcjê, której g³ównym zadaniem bê-
dzie przeciwdzia³anie powy¿szemu zagro¿eniu.
Sekcja ta powinna mieæ w swych poczynaniach absolutny priorytet.
KONIEC
Walter Blum rzuci³ raport na biurko i spowi³ go dymem cygara. Siedz¹cy
po drugiej stronie biurka genera³ Hofti zakaszla³ i d³oni¹ zacz¹³ odganiaæ
dym. Obaj panowie siedzieli w gabinecie, w którym na cianie widnia³ w ram-
ce napis: NIE PALIÆ!
Walter Blum by³ jedyn¹ osob¹, która nie podporz¹dkowywa³a siê zaka-
zowi. Wyjani³ podczas swej pierwszej wizyty, ¿e dym mniej bêdzie prze-
szkadza³ kochanemu genera³owi, ni¿ brak zapalonego cygara jemu same-
mu Walterowi, który wówczas straci zdolnoæ racjonalnego mylenia.
Genera³ Izaak Hofti obj¹³ funkcjê szefa Mosadu w 1973 roku, kiedy to
Zui Zamir pad³ biurokratyczn¹ ofiar¹ wojny Jom Kippur. Hofti by³ cz³owie-
kiem upartym i w zasadzie zimnym, ale ze ladami ukrywanego g³êboko
poczucia humoru. Walter bardzo go lubi³ i lubi³ te¿ przekomarzaæ siê z nim.
Co to jest Trzecie Memorandum? spyta³.
Hofti wsta³, podszed³ do okna i otworzy³ je mimo w³¹czonej klimatyza-
cji. Fala gor¹cego powietrza wdar³a siê do gabinetu. Hofti z rozkosz¹ je
wdycha³, daj¹c do zrozumienia Walterowi, co s¹dzi o jego cygarze. Hofti
zastanawia³ siê, czego bardziej nienawidzi: tego cygara czy wody koloñ-
skiej, w której Walter codziennie chyba siê k¹pa³. A w ogóle Walter szalenie
denerwowa³ genera³a, który by³ cz³owiekiem surowych obyczajów i absty-
nentem, podczas kiedy Walter pope³nia³ miertelny grzech nadu¿ywania ¿y-
cia. Z drugiej strony, genera³ Hofti ¿ywi³ wielki szacunek dla intelektu Blu-
ma. A przede wszystkim ceni³ go za to, ¿e dostarcza³ lepszych i pewniejszych
informacje ni¿ inne ród³a. Z rezygnacj¹ wiêc westchn¹³, raz jeszcze zach³ys-
n¹³ siê gor¹cym, ale czystym powietrzem, zamkn¹³ okno i wróci³ za biurko.
Trzecie z trzech zaleceñ, które Golda Meir pozostawi³a w spadku.
Uwa¿a³a je za swój dar dla Izraela. Dar dla narodu od ustêpuj¹cego premie-
ra. Pierwsze Memorandum dotyczy imigracji. Drugie problemów wewnêtrz-
nych, wreszcie Trzecie bezpieczeñstwa narodowego. Memoranda s¹ cile
tajne, kr¹g wtajemniczonych ograniczony. Ale otrzyma pan egzemplarz. Na
razie podam kilka szczegó³ów maj¹cych odniesienie do raportu, z którym
przed chwil¹ pan siê zapozna³.
Genera³ wskaza³ na teczkê na biurku i przez kilkanacie sekund zbiera³
myli, nim zacz¹³ wyjaniaæ:
61
W 1967 roku wyprodukowalimy pierwsz¹ g³owicê nuklearn¹. Przy
pañskiej nieocenionej pomocy.
Genera³ nawi¹zywa³ do wyczynu z 1965 roku, kiedy to siatka DAKTYL
wspó³uczestniczy³a w kradzie¿y stu kilogramów wzbogaconego uranu z za-
k³adów Nuclear Materials Equipment w Pensylwanii.
Od tego czasu ci¹gn¹³ Hofti rozbudowalimy nasz arsena³. Mamy
dwadziecia trzy g³owice. Lekko siê umiechn¹³. Nie wie pan, ¿e na
mocy decyzji podjêtej w 1973 roku podczas wojny Jom Kippur, trzynacie
z tych g³owic by³o w ka¿dej chwili gotowych do u¿ycia.
Widz¹c zdumienie na twarzy Waltera, genera³ umiechn¹³ siê szerzej.
Bylicie gotowi ich u¿yæ?
Genera³ wzruszy³ ramionami.
To ju¿ by³aby decyzja Goldy Meir. Osobicie w¹tpiê. Trzynacie g³o-
wic przygotowano, ¿eby przestraszyæ Amerykanów. Przypomina pan sobie,
¿e przez pierwsze kilka dni tej wojny oci¹gali siê z powietrzn¹ dostaw¹ bro-
ni. Kissinger pewno zak³ada³, ¿e jeli Egipcjanom uda siê odebraæ i utrzy-
maæ znaczn¹ czêæ Synaju, to przy pertraktacjach pokojowych bêdziemy
bardziej sk³onni do ustêpstw. Mniejsza o to. Doæ, ¿e Golda postawi³a im
siedemdziesiêciodwugodzinne ultimatum: albo dostawy zaczn¹ przybywaæ,
albo na Egipcjanach sprawdzimy jakoæ naszego arsena³u nuklearnego.
I Amerykanie jej uwierzyli? Walter wyranie w to w¹tpi³.
Z pocz¹tku nie. Ale po dwudziestu czterech godzinach zaczêlimy przy-
gotowywaæ bomby. By³y w Dimona, a CIA ma tam agenta. Hofti znów siê
umiechn¹³, widz¹c po raz wtóry zdumienie Waltera.
Od lat wiemy o nim doda³ Hofti. Wpakowali go nam, kiedy w la-
tach piêædziesi¹tych pomagali w budowie Dimony. Zostawilimy go w spo-
koju, wychodz¹c z za³o¿enia, ¿e którego dnia mo¿e siê przydaæ. I ten dzieñ
nadszed³. Dalimy mu szansê przyjrzeæ siê bombom w trakcie ich uzbrajania
testowego. Nie minê³o kilka godzin, a Amerykanie zaczêli powa¿nie trakto-
waæ grobê Goldy. Otrzymalimy to, co by³o nam potrzebne i armia egipska
znalaz³a siê w potrzasku. Wniosek p³ynie z tego jasny, prawda?
Prawda odpar³ Walter. Oczywicie, gdyby Egipcjanie mieli wów-
czas w³asne g³owice nuklearne, to groba Goldy stanowi³aby puste s³owa.
To w pañstwie naszym przedziwne zapowiada rzeczy zakoñczy³ cytatem
z Hamleta.
S³uszny wniosek zgodzi³ siê Hofti. W Trzecim Memorandum Gol-
da wyk³ada z mniejsz¹ byæ mo¿e erudycj¹, ni¿ uczyni³by to Szekspir, ale
jasno i niedwuznacznie: nie mo¿emy dopuciæ do tego, aby którykolwiek
z potencjalnych wrogów Izraela posiad³ broñ nuklearn¹ do czasu, a¿ nie bê-
dzie podpisane globalne porozumienie, gwarantuj¹ce pañstwu izraelskiemu
bezpieczne granice, ratyfikowane przez wszystkich s¹siadów i gwarantowane
62
przez wielkie mocarstwa. To, ¿e w tej chwili w regionie tylko Izrael ma
broñ nuklearn¹, gwarantuje status quo do czasu podpisania traktatu poko-
jowego.
Obecna sytuacja mo¿e jeszcze d³ugo potrwaæ zauwa¿y³ Walter.
Nie tak d³ugo, jak s¹dz¹ niektórzy. Ju¿ w tej chwili otrzymujemy nie-
pokoj¹ce sygna³y z Egiptu. Ja osobicie stawiam na dziesiêæ lat. Wa¿ne jest
jednak, by nikt inny na Bliskim Wschodzie nie zmajstrowa³ sobie bomby
nuklearnej. Wówczas ten czas siê wyd³u¿y Ale byæ mo¿e w ostatecznym
rozrachunku musielibymy zgodziæ siê na mniej, ni¿ uwa¿amy, ¿e nam siê
nale¿y. Bo Egipcjanie ju¿ dowiedli, ¿e potrafi¹ prowadziæ konwencjonaln¹
wojnê. Wreszcie kiedy musielibymy przegraæ. Nasze szanse szacujê na
jeden do stu. Ratowa³o nas lepsze uzbrojenie i bardziej nowoczesna doktry-
na wojenna, a ich gubi³a dezorganizacja. Przy takich perspektywach musimy
pracowaæ na rzecz pokoju. Jedyn¹ nasz¹ atutow¹ kartê stanowi monopol
nuklearny. Nie wolno nam go straciæ.
Dlatego te¿ postanowi³em przyj¹æ sugestiê Szymona kontynuowa³
genera³. Wydzielona sekcja Mosadu bêdzie pilnowa³a, by Irak ani ¿aden
inny z naszych wrogów nie uzyska³ dostêpu do broni nuklearnej.
Walter pilnie s³ucha³, zapatrzony w swoje cygaro.
Powinienem raczej powiedzieæ, ¿e nie sekcja w ³onie Mosadu tu, na
miejscu, ale specjalne cia³o czy organ, wszystko jedno jak to nazwaæ, w ra-
mach struktur Mosadu. I widzê tu pana, osobicie, Walterze. Oczywicie,
bêdzie pan wykorzystywa³ swoj¹ siatkê, ale i wszystkie inne agencje i ludzi,
jeli zajdzie potrzeba. Od tej chwili pañsk¹ podstawow¹ misj¹ jest niedo-
puszczenie, by Irak sprawi³ sobie bombê.
Walter dwign¹³ siê z wielkim wysi³kiem i zacz¹³ spacerowaæ po gabine-
cie. Mia³ na sobie ciemny lni¹cy garnitur i pó³buty ze skóry aligatora, które
przy ka¿dym kroku ¿ywej góry miêsa przenikliwie skrzypia³y. Po kilku kur-
sach od ciany do ciany, zatrzyma³ siê nagle przed biurkiem i wyranie
poirytowany powiedzia³:
To jest k³amstwo!
Co jest k³amstwem?
Opowiadanie, ¿e tylko nie zap³acone buty skrzypi¹.
Hofti prychn¹³ na pó³ rozbawiony, na pó³ poirytowany.
Ja mówiê o zagro¿eniu egzystencji Izraela, a pan sobie ¿artuje.
Wcale nie ¿artujê. W Nowym Jorku zap³aci³em czterysta dolarów za tê
parê. Cygaro wycelowa³ oskar¿ycielsko w genera³a. I kupi³em je u ¯yda.
Umiechn¹³ siê chytrze. Pewno nie zap³aci³ aligatorowi.
Odczyta³ prawid³owo zimne spojrzenie genera³a i powróci³ do fotela, na
który opuci³ siê z wielk¹ ostro¿noci¹. Hofti po raz kolejny uwiadamia³
sobie pewne niedogodnoci, jakie wynikaj¹ z zatrudnienia agenta na tyle
63
bogatego, ¿e mo¿e kupiæ pó³ Izraela. Milcza³ jednak i czeka³, a¿ Walter po-
wróci do tematu.
Móg³bym oczywicie zacz¹æ od narzekania, jak¹ to ogromn¹ odpowie-
dzialnoæ zrzuca pan na moje barki zacz¹³ Walter. Jednak¿e chronicznie
unikam jakichkolwiek aluzji do wagi. Czujê jej nadmiar. Czy ma pan, gene-
rale, jakie sugestie co do sposobu realizowania powierzonej mi misji?
Mam wiele sugestii odpar³ Hofti. Pierwsza, aby wreszcie przeniós³
siê pan na Cypr. Musi byæ pan bli¿ej areny, na której trwaj¹ zapasy.
Walter zaakceptowa³ sugestiê skinieniem g³owy.
No i bli¿ej Francji, bo tam zacznê doda³.
Dlaczego i jak?
Walter podniós³ trzy palce.
Przewidujê trzy etapy. Pierwszy: powstrzymaæ Francuzów drogami
dyplomatycznymi. Drugi: sabotowaæ umowê francusko-irack¹ wszelkimi
mo¿liwymi sposobami. Trzeci: zak³adaj¹c, ¿e reaktor zostanie jednak do-
starczony, uczyniæ go niezdolnym do eksploatacji. Milcza³ przez d³ug¹
chwilê i doda³: Zastanowiê siê nad wszystkimi aspektami i w ci¹gu sied-
miu dni przedstawiê raport. Tymczasem potrzebne mi s¹ wszystkie informa-
cje, nawet okruchy informacji dotycz¹cych tego problemu. Pañski przyja-
ciel Szymon znowu bêdzie wciek³y. Zamierzam zabraæ mu du¿o czasu.
Umiechn¹³ siê czaruj¹co do genera³a i doda³:
Mam nadziejê, ¿e lubi dobre cygara.
4
K
undel nale¿a³ do Androulli Papadopoulos, która w owym czasie mia³a
osiem lat i by³a grzeczn¹ dziewczynk¹. Mieszka³a z rodzicami w niewielkim
gospodarstwie trzy kilometry od wsi Phini, wysoko w górach Trodos na Cy-
prze. Matka wysy³a³a j¹ czêsto do Phini po zakupy.
W po³owie drogi do wsi sta³ jeszcze jeden dom, by³ nieco cofniêty i oto-
czony niskim kamiennym murem. Androulla mia³a zapowiedziane, aby ni-
gdy nie zbli¿a³a siê do tego domu, gdy¿ mieszka tam dziwny cudzozie-
miec.
Ów cudzoziemiec prawie nigdy nie wychodzi³, a w rzadkich wypadkach,
gdy to czyni³, nie odzywa³ siê do nikogo, z wyj¹tkiem starej kobiety w ma-
³ym sklepiku, a czyni³ to wtedy tylko, kiedy zamawia³ produkty.
Kr¹¿y³o o nim wiele plotek. Ludzie byli bardzo nieufni wobec obcych,
nawet wobec Cypryjczyków z innych stron wyspy. Jednak¿e plotki wkrótce
64
wygas³y, nikt bowiem o cudzoziemcu nic nie wiedzia³ i nie móg³ siê dowie-
dzieæ, oprócz tego, ¿e kupi³ na pó³ zniszczony budynek dawnego gospodar-
stwa i kilka akrów ziemi, a czas spêdza³ remontuj¹c dom, hoduj¹c trochê
jarzyn i parê kur. Stara kobieta w sklepiku twierdzi³a, ¿e obcy mówi popraw-
nie po grecku i ¿e regularnie kupuje wódkê.
Samotnik jest zawsze przedmiotem spekulacji i licznych podejrzeñ.
Mieszkañcom Phini nie podoba³a siê jego milcz¹ca obecnoæ w okolicy i do-
szli do wniosku, ¿e jest z³ym cz³owiekiem. Obwieszczono to wszystkim dzie-
ciom i nakazano trzymaæ siê od niego z daleka. Przez rok Androulla by³a
pos³uszna i, chodz¹c do wsi, nawet nie spogl¹da³a na dom, w którym miesz-
ka³ cudzoziemiec. Nigdy go te¿ nie widzia³a, gdy przechodzi³a drog¹. Za-
wsze przypiesza³a kroku, gdy¿ bardzo siê ba³a. I zawsze towarzyszy³ jej
pies. Jednak którego dnia wiewiórka przebieg³a psu drogê i ten puci³ siê za
ni¹ w pogoñ. Wiewiórka poszuka³a schronienia za niskim kamiennym ogro-
dzeniem domu, a pies pod¹¿y³ za ni¹. Przera¿ona Androulla zosta³a na dro-
dze i wtedy us³ysza³a przeci¹g³y skowyt psa. Potem nast¹pi³a cisza. Dziew-
czynka ju¿ by³a gotowa biec do domu po ojca, kiedy za murkiem pokaza³a
siê g³owa cudzoziemca.
Czy to twój pies, dziecko? spyta³.
Strach pozbawi³ j¹ mowy, ale energicznie skinê³a g³ow¹.
No to chod tu lepiej, twój piesek siê skaleczy³.
G³owa obcego zniknê³a. Przez d³ug¹ chwilê Androulla sta³a niezdecydo-
wana, poniewa¿ jednak bardzo kocha³a swego psa, zdoby³a siê na odwagê,
podesz³a do otwartej furtki i ostro¿nie przez ni¹ zajrza³a. Pies le¿a³ nierucho-
mo pod murem, cudzoziemiec pochyla³ siê nad nim. Przera¿ona podbieg³a.
Nie ¿yje?
Cudzoziemiec zaprzeczy³ ruchem g³owy. Wtedy dopiero zobaczy³a, ¿e
pies ma otwarte oczy i na jej widok merda ogonem.
Przeci¹³ sobie ³apê na no¿u kosiarki. Mê¿czyzna wskaza³ le¿¹c¹ bli-
sko muru kosiarkê. Owija³ teraz psi¹ ³apê kawa³kiem p³ótna. Androulla by³a
niezmiernie zdziwiona, ¿e pies tak spokojnie poddaje siê zabiegom, gdy¿
by³o to zwierzê bardzo nieufne wobec obcych.
Bardzo siê skaleczy³? spyta³a.
Nie, ale przez kilka dni bêdzie chodzi³ na trzech nogach.
Mê¿czyzna skoñczy³, wyprostowa³ siê, pies tak¿e wsta³, trzymaj¹c ska-
leczon¹ ³apê w powietrzu, pokutyka³ do mê¿czyzny i poliza³ mu d³oñ, a po-
tem spojrza³ pytaj¹cym wzrokiem na Androullê.
Po d³ugiej chwili skrêpowanego milczenia mê¿czyzna powiedzia³:
Powinna ju¿ chyba iæ, dziecko. I pilnuj, ¿eby nie zerwa³ opatrunku.
Nieco omielona przygl¹da³a siê mê¿czynie: mia³ d³ugie w³osy i gêst¹
brodê, wiêc twarzy w³aciwie nie widzia³a. Ale dostrzeg³a bardzo niebieskie
65
oczy i ciemn¹ skórê, jakby spalon¹ s³oñcem. Dosz³a do wniosku, ¿e nie wy-
gl¹da na z³ego cz³owieka. I chyba nie jest z³y, bo jej pies nigdy nie poliza³by
rêki kogo takiego. Strach j¹ ca³kowicie opuci³, pozosta³a tylko ciekawoæ.
Poniewa¿ mia³a zaledwie osiem lat, pytanie, które zada³a, trafia³o w sedno
problemu:
Ludzie mówi¹, ¿e z pana to z³y cz³owiek. Dlaczego?
Mo¿e i umiechn¹³ siê nawet, ale nie by³a pewna. Wszystko przes³ania³a
broda. Odpowiedzia³ jej bardzo powa¿nie:
Najprawdopodobniej maj¹ racjê. A teraz zmykaj, ma³a, i nie pozwól
psu uganiaæ siê za wiewiórkami.
Odwróci³ siê i poszed³ do domu, a ona wziê³a psa za obro¿ê i pomaszero-
wa³a do furtki. Mê¿czyzna ju¿ znika³ w drzwiach, kiedy wykrzyknê³a:
Dziêkujê panu!
Zatrzyma³ siê, skin¹³ g³ow¹ i patrzy³ za ni¹, gdy sz³a cie¿k¹ do drogi.
Sta³ tak d³ugo, nawet kiedy zniknê³a z oczu.
Gdy wróci³a do domu, opowiedzia³a o wszystkim matce. Dosta³a burê,
bo nie powinna by³a wchodziæ za furtkê, tylko od razu wracaæ. Cudzozie-
miec jest z³ym cz³owiekiem.
Androulla nie by³a przekonana.
Dlaczego jest z³y? Co takiego zrobi³?
Matka powiedzia³a, ¿eby nie zadawa³a g³upich pytañ. Androulla jest za
m³oda, by wiedzieæ takie rzeczy. I ma tam wiêcej nie chodziæ, nie rozmawiaæ
z obcym i o nic go nie pytaæ.
Kiedy dziewczynka dalej upiera³a siê, ¿e to nie jest z³y cz³owiek, w³¹-
czy³ siê ojciec, kaza³ córce iæ do jej pokoju i zagrozi³ laniem, jeli bêdzie
sprzeciwia³a siê matce.
Posz³a wiêc do pokoju, po³o¿y³a siê do ³ó¿ka, a pies wskoczy³ za ni¹.
Najpierw zacz¹³ lizaæ twarz swojej m³odej pani, chc¹c j¹ z pewnoci¹ pocie-
szyæ, potem za szarpa³ zêbami opatrunek, wiêc mu da³a klapsa, co sprawi³o
jej pewn¹ ulgê jako przeniesienie agresji. Pies najwidoczniej to zrozumia³,
gdy¿ nawet nie warkn¹³, co zwyk³ czyniæ w wypadkach karcenia.
Minê³y tygodnie i miesi¹ce, Androulla by³a pos³uszna matce i nie spo-
gl¹da³a nawet na dom cudzoziemca. Pies jednak nie otrzyma³ ¿adnych zaka-
zów, wiêc ilekroæ znalaz³ siê w pobli¿u starej farmy, znika³ za furtk¹ i po-
wraca³ do Androulli po kilku minutach, gdy by³a ju¿ daleko. Za ka¿dym
razem wydawa³ siê nies³ychanie zadowolony z wizyty, o czym obwieszcza³
merdaj¹c ogonem.
I mog³oby tak trwaæ przez lata, gdyby nie turecka inwazja na Cypr w lutym
1973 roku i w konsekwencji okupacja pó³nocno-wschodniej czêci wyspy.
5 Reporter
66
Tureckie plany inwazyjne przewidywa³y bombardowanie lasów w gó-
rach Trodos, w celu odwrócenia uwagi cypryjskiej armii.
Tak wiêc której nocy nadlecia³y z pó³nocy samoloty i wkrótce lasy w gó-
rach zaczê³y p³on¹æ. Okolice wioski Phini ocala³y, poniewa¿ wiêkszoæ bomb
spad³a na pó³nocne stoki. Jednak¿e jeden bombowiec, byæ mo¿e z powodu
z³ej nawigacji, zab³¹ka³ siê zbyt daleko na po³udnie i zrzuci³ swój zapalaj¹cy
³adunek niespe³na sto metrów od gospodarstwa Papadopoulosów. Androulla
i jej rodzice sami musieli gasiæ po¿ar, poniewa¿ mieszkañcy wioski pilno-
wali swoich domów w obawie przed najazdem spodziewanych tureckich hord.
Rodzina mia³a szczêcie, gdy¿ wiatr wia³ z pó³nocy, spêdzaj¹c ogieñ ni¿ej na
zbocze w przeciwnym kierunku od domu. Jedyne niebezpieczeñstwo mog³o
groziæ ze strony rzêdu czterech potê¿nych sosen. Gdyby zaczê³y p³on¹æ, dom
móg³by siê od nich zaj¹æ. Kiedy wiêc Androulla pomaga³a matce nosiæ wia-
dra z wod¹ i zalewaæ ni¹ poszycie w okolicy domu, ojciec wzi¹³ siekierê
i zacz¹³ cinaæ sosny. By³ w po³owie cinania ostatniej, gdy dosz³o do nie-
szczêcia. Prawdopodobnie ze zmêczenia nie trafi³ w wyr¹bany klin, siekie-
ra obsunê³a siê na pniu i trafi³a go w udo, rani¹c a¿ do koci. Matka Andro-
uilli by³a opanowan¹ kobiet¹, ale prawie stanê³o jej serce, gdy zobaczy³a, co
siê sta³o.
Biegnij do wioski! krzyknê³a do córki. Biegnij do wioski po po-
moc!
Matce uda³o siê zaci¹gn¹æ ojca do domu. By³a na tyle opanowana, ¿e
powy¿ej rany za³o¿y³a opaskê uciskow¹. Liczy³a na to, ¿e pomoc nadejdzie
najprêdzej za godzinê, dlatego te¿ bardzo siê zdziwi³a, gdy po dwudziestu
minutach otworzy³y siê drzwi i stan¹³ w nich mê¿czyzna z brezentow¹ torb¹
koloru khaki.
Cudzoziemiec! I przybieg³ jeszcze przed Androull¹!
Z pocz¹tku kobieta by³a niezdecydowana. Instynkt nakazywa³ jej chro-
niæ mê¿a przed nieznanym.
Cudzoziemiec wydawa³ siê rozumieæ sytuacjê. Odezwa³ siê bardzo ³a-
godnie:
Proszê mi pozwoliæ tylko spojrzeæ. Nie zrobiê mu krzywdy.
Postawi³ torbê na kamiennej pod³odze i odpi¹³ paski. Kobieta ujrza³a
butelki i metalowe pude³ka. Na torbie dostrzeg³a wytarte litery USMC. Nie
wiedzia³a, co oznaczaj¹. Cudzoziemiec zbli¿y³ siê, ci¹gn¹c za sob¹ torbê.
Najpierw sprawdzi³ opaskê uciskow¹ i aprobuj¹co skin¹³ g³ow¹. Kiedy ogl¹da³
ranê, do izby wpad³a zdyszana Androulla.
Matka Androulli czêsto wspomina³a tê noc i tego cz³owieka, który umia³
narzuciæ jej swoj¹ wolê.
Najpierw j¹ przekona³, ¿e rana nie jest taka grona, na jak¹ wygl¹da.
Chocia¿ ranny utraci³ du¿o krwi, ¿adna z têtnic nie by³a przeciêta. Niemniej
67
trzeba by³o zszyæ ranê. Sporo by³o tego szycia. Cudzoziemiec pozostawi³
kobiecie wybór: albo tylko opatrzy ranê i bêdzie próbowa³ zawieæ mê¿a do
najbli¿szego lekarza, który jest w Platres, piêtnacie kilometrów górsk¹ dro-
g¹, albo zszyje sam. Nie jest lekarzem, ale ma w tych sprawach dowiadcze-
nie. By³ jeszcze inny problem, który nale¿a³o braæ pod uwagê: drogi mog¹
byæ zablokowane. W pobli¿u mog¹ siê krêciæ tureckie oddzia³y. A gdyby
uda³o siê dostaæ do Platres, to tamtejsi lekarze mog¹ byæ przez wiele dni
zajêci powa¿niejszymi wypadkami ofiarami inwazji. Powiedzia³ jej te¿, ¿e
z doniesieñ radiowych wynika, i¿ na pó³nocy Cypru toczy siê regularna woj-
na. Kobieta spojrza³a na ci¹gniêt¹ cierpieniem twarz mê¿a, na jego zaci-
niête z bólu zêby, a potem przenios³a wzrok na cudzoziemca, na niebieskie
spokojne oczy.
Niech pan szyje zdecydowa³a.
Androulla zagotowa³a wodê. Cudzoziemiec rozpocz¹³ zabieg, matka za
mu pomaga³a. Najpierw wstrzykn¹³ wokó³ rany nowokainê, nastêpnie ob-
my³ ranê rodkiem dezynfekuj¹cym. Ka¿d¹ czynnoæ wyjania³: pierwsze
szwy na splotach miêni nici chirurgiczne rozpuszcz¹ siê po kilku dniach
i antybiotyk w zasypce. Zamkniêcie rany i zewnêtrzne szwy. Zasypka, gaza
i banda¿. Nim skoñczy³, kobieta by³a ju¿ spokojna o mê¿a. Ka¿de s³owo
i ka¿dy ruch tego cz³owieka wiadczy³y o dowiadczeniu i fachowoci. Po-
móg³ jej jeszcze zanieæ mê¿a do ³ó¿ka i zostawi³ proszki przeciwbólowe.
Po czym zlekcewa¿y³ podziêkowania i wyszed³, odmawiaj¹c nawet fili¿anki
kawy. Pewnoæ siebie i opanowanie jakby go opuci³y z chwil¹, gdy zakoñ-
czy³ zabieg.
Nim jeszcze zamkn¹³ za sob¹ drzwi, kobieta poprosi³a:
Niech mi pan przynajmniej powie, jak pan siê nazywa.
Mrukn¹³ co pod nosem i znikn¹³.
Co on powiedzia³? spyta³a córki.
¯e to nie ma znaczenia.
Pani Papadopoulos zawiadomi³a jednak wójta w wiosce i po dwóch dniach
przyjecha³ wojskowy lekarz. Obejrza³ ranê i oceni³ szycie jako profesjonal-
ne. Zrobi³ gospodarzowi zastrzyk przeciwtê¿cowy i obieca³ wróciæ po tygo-
dniu, ¿eby zdj¹æ szwy.
Krótka i krwawa wojna skoñczy³a siê, gdy armia turecka zajê³a czêæ
wyspy do linii podzia³u. Mieszkaj¹cy w tej czêci Cypryjczycy greckiego
pochodzenia zostali wyrzuceni do greckiej czêci. Mogli ze sob¹ zabraæ tyl-
ko to, co potrafili unieæ. Poza szkodami w lasach Trodos, które by³y wyni-
kiem jedynego nalotu, wioski w tym rejonie nie ucierpia³y zbytnio i ¿ycie
powróci³o wkrótce do normy. Natomiast w gospodarstwie Vassosa i Heleny
68
Papadopoulosów i ich córki Androulli pojawi³ siê nierozwi¹zalny, a w ka¿-
dym razie trudny do rozwi¹zania problem.
Cudzoziemiec odda³ im przys³ugê. W wietle kodeksu honorowego Cy-
pryjczyków mieli wobec obcego d³ug wdziêcznoci. I d³ug ten musieli sp³a-
ciæ. Kiedy tylko Vassos móg³ chodziæ, odwiedzi³ cudzoziemca, by osobicie
mu podziêkowaæ i zaprosiæ na obiad. Podziêkowania zosta³y skwitowane
wzruszeniem ramion, a zaproszenie odrzucone. Obcy chcia³ byæ sam. W kil-
ka dni póniej Vassos popija³ z przyjació³mi przy wystawionym na zewn¹trz
miejscowej tawerny stoliku, kiedy zobaczy³ cudzoziemca id¹cego po zaku-
py do sklepiku. Zaprosi³ go do stolika, spotka³a go jednak kolejna odmowa.
Vassos mia³ ju¿ zamiar zrezygnowaæ z wysi³ków nawi¹zania przyjaznych
stosunków z cudzoziemcem, ale Helena by³a kobiet¹ upart¹, a ponadto, jak
ka¿da ¿ona gospodarza w tych górach, rozs¹dn¹ i przebieg³¹, wiêc wreszcie
znalaz³a sposób na zamkniêtego w sobie cudzoziemca.
No i którego dnia upiek³a kleftiko, cypryjski specja³ jagniê w jarzy-
nach i w bukiecie tajemniczych zió³. Helena by³a s³awna z umiejêtnoci przy-
rz¹dzania kleftiko, a w tym przypadku przesz³a sam¹ siebie. Potrawa przez
ca³y dzieñ dusi³a siê w piekarniku i dopiero przed samym zachodem s³oñca
pani Papadopoulos prze³o¿y³a j¹ do kamionki. Androulla, ob³adowana spo-
rym ciê¿arem, ruszy³a do cudzoziemca.
Ojciec zd¹¿y³ jeszcze rzuciæ za córk¹:
Jeli on tego od ciebie nie przyjmie, to nie jest mê¿czyzn¹.
Androulla z pewnymi obawami podesz³a pod dom obcego. Postawi³a
kamionkowe naczynie na progu i dopiero wtedy zapuka³a niemia³o do drzwi.
Pies, który jak zwykle jej towarzyszy³, przygl¹da³ siê ciekawie, wyranie
zaintrygowany, co z tego wszystkiego wyniknie. Uchyli³y siê drzwi, wyjrza-
³a twarz cudzoziemca. Androulla dostrzeg³a w jego oczach zniecierpliwie-
nie.
O co chodzi? spyta³.
Mama przysy³a to! Wskaza³a palcem kamionkê.
A co to jest?
Kleftiko.
Zabierz to z powrotem, dziecko. Podziêkuj mamie, ja tego nie chcê.
Proszê, ¿eby mnie zostawiono w spokoju.
Jeli z tym wrócê, to mama mnie zbije.
Z pewnoci¹ tego nie zrobi odpar³ bardzo rozdra¿nionym tonem.
Androulla nie mia³a pojêcia, co mog³aby jeszcze zrobiæ lub powiedzieæ,
ale czu³a, ¿e jest to ostatnia szansa. Nagle wpad³ jej do g³owy pomys³. Na-
chyli³a siê i zdjê³a pokrywkê naczynia. Buchnê³y aromaty niesione wraz z pa-
r¹. Pies zbli¿y³ siê, wêsz¹c podniecony. A gdy Androulla podnios³a g³owê
Póniej zaklina³a siê matce, ¿e zobaczy³a tak¿e wêsz¹cy nos cudzoziemca.
69
W ka¿dym razie na jego twarzy odmalowa³a siê wewnêtrzna walka. Wresz-
cie jedna strona zwyciê¿y³a i obcy burkn¹³:
No dobrze, zostaw to. Nie chcê, ¿eby dosta³a lanie.
Androulla szybko umknê³a w obawie, ¿e cudzoziemiec mo¿e zmieniæ
zdanie. Od p³otu krzyknê³a, ¿e rano wróci po naczynie.
I tama pêk³a. Po paru dniach Vassos znów siedzia³ przed tawern¹ i zno-
wu przechodzi³ cudzoziemiec. Tym razem przyj¹³ zaproszenie na szklanecz-
kê wina i nawet chwilê porozmawia³. Trochê o uprawianiu ziemi, trochê
o tureckiej inwazji. Wspomnia³ te¿, ¿e pani Papadopoulos jest wspania³¹
kuchark¹. A potem to ju¿ wesz³o w zwyczaj. Cudzoziemiec co tydzieñ przy-
chodzi³ do wioski po zakupy, po czym przy³¹cza³ siê do Vassosa i jego przy-
jació³. Nigdy nie by³ nadto rozmowny, ale miejscowi ludzie szybko zorien-
towali siê, ¿e wie du¿o o wiecie. W krótkim czasie sta³ siê wyroczni¹ i kim
w rodzaju arbitra w sporach. Ka¿dy nowy krok zachêca³ do nastêpnego. Przy-
j¹³ zaproszenie na kolacjê z okazji urodzin Androulli i przyniós³ jej w pre-
zencie niebieski blezer. Nieco póniej, w dniu wioskowego wiêta, w³¹czy³
siê do ogólnej zabawy i nawet tañczy³ sirtaki wraz z innymi, budz¹c podziw
swoimi umiejêtnociami. Wyjani³, ¿e by³ ju¿ na Cyprze du¿o wczeniej,
w czasie wojny. Nie wspomnia³ jednak, co robi³ wówczas ani dlaczego teraz
mieszka tu niemal jak pustelnik. Mieszkañcy wioski nie nalegali. Szanowali
teraz jego ma³omównoæ i z zadowoleniem obserwowali, jak powoli wynu-
rza siê ze swej samotni i staje siê cz³onkiem wspólnoty. By³ to jednak proces
powolny, mo¿e nawet bolesny, zupe³nie jakby paralityk odzyskiwa³ w³adzê
w nogach. Minê³y trzy lata, nim siêgn¹³ wzrokiem poza wioskê Phini i posta-
nowi³ spêdziæ weekend w Platres, by zakosztowaæ innej kuchni, a mo¿e i za-
mieniæ kilka s³ów w ojczystym jêzyku.
Kelner przecisn¹³ siê miêdzy zat³oczonymi stolikami i postawi³ przed
gociem wielk¹ tacê. Dla lepszego efektu odczeka³ parê sekund, a nastêpnie
zdj¹³ powoli pokrywê. Walter patrzy³ z pe³nym zadowolenia oczekiwaniem.
Gocie przy s¹siednich stolikach wychylali siê, by lepiej widzieæ to, co sta³o
siê ju¿ porannym rytua³em. Walter sprawdzi³, czy wszystko jest tak, jak po-
winno byæ: cztery sadzone jajka z lekko zamglonymi ¿ó³tkami, trzy przeciê-
te na pó³ pomidory posypane serem i oczywicie upieczone na grillu, cztery
jagniêce kotlety z grzybami, szeæ plasterków w¹tróbki i dodatkowo talerz
podsma¿anych kartofli. Pojawi³ siê drugi z kolei kelner i postawi³ noside³ko
z tostami, kostkê podmro¿onego nie solonego mas³a, s³oik pomarañczowej
marmolady Cooper i dzbanek sch³odzonego, wie¿o wyciniêtego soku
70
pomarañczowego. Walter zakoñczy³ przegl¹d potraw i umiechn¹³ siê czaru-
j¹co do obu kelnerów, oczekuj¹cych pochwa³y lub nagany.
Wszystko w porz¹dku stwierdzi³. Kawê proszê podaæ dok³adnie za
dwadziecia minut.
Kelnerzy odeszli, krêc¹c z podziwu g³owami, a Walter zabra³ siê do swe-
go niadania, które nazywa³ miêdzynarodowym w odró¿nieniu od hotelo-
wej nomenklatury, wed³ug której niadanie kontynentalne zaczyna siê od
bu³eczki, z odrobin¹ mas³a i d¿emu, a koñczy na kawie.
Walter Blum siedzia³ na tarasie hotelu Forest Peak w Platres i dochodzi³
w³anie do wniosku, ¿e na wiecie jest zaledwie kilka równie doskona³ych
miejsc do spo¿ywania niadañ. Wielkolistne drzewa ocienia³y taras, chro-
ni¹c oczy goci przed ostrymi promieniami porannego s³oñca. Z tarasu roz-
tacza³ siê wspania³y widok: poroniête sosnowym lasem wzgórza opada³y
ku p³askim polom, na horyzoncie za ledwo dostrzegalnie rysowa³a siê linia
brzegu. S³ychaæ te¿ by³o radosne g³osy dzieci pluskaj¹cych siê w niewidocz-
nym z tarasu hotelowym basenie. Rozpoczê³o siê lato i tu, w górach Trodos,
panowa³ cudowny ch³ód w porównaniu ze spiekot¹ i kurzem w Limassol.
Dziêki tym górom klimat Cypru by³ znony w lecie, myla³ Walter. Co praw-
da, jego willa w Limassol by³a klimatyzowana, podobnie jak biura i merce-
des 600, ale znacznie przyjemniej jest oddychaæ wie¿ym powietrzem
z aromatem ¿ywicy i sosnowych szyszek. Ju¿ od dwóch lat mieszka³ na
Cyprze i bywa³ czêstym gociem w Platres. Nosi³ siê nawet z myl¹ kupie-
nia w górach domu, ale spodoba³ mu siê ten pe³en uroku hotel w dziewiêt-
nastowiecznym stylu. Z pocz¹tku mia³ zastrze¿enia do kuchni, ale w czasie
swoich pobytów zorganizowa³ regularn¹ dostawê ulubionych delikatesów.
Sprowadzi³ te¿ na miesi¹c s³awnego kucharza z Pary¿a, który co nieco
nauczy³ miejscowych adeptów sztuki kulinarnej. Sytuacja uleg³a znacznej
poprawie.
Dodatkowym powodem regularnych wizyt w górach by³o bliskie s¹siedz-
two Ruth i Duffa Pagetów, którzy mieszkali przy drodze do Spilii. Od czasu
tamtej aukcji przed siedmiu laty w Hongkongu zawi¹za³a siê miêdzy nimi
przyjañ. Duffa przeniesiono na Bliski Wschód w 1972 roku. Nale¿a³ teraz
do najbardziej szanowanych i cenionych fotografów prasowych. Walter, za-
g³êbiaj¹c zêby w soczystym kotlecie jagniêcym, chrz¹kn¹³ rozbawiony na
myl o Duffie.
Zawsze go o to podejrzewa³, a przed trzema laty podejrzenie zamieni³o
siê w pewnoæ. Jeden z agentów Waltera wynaj¹³ w zachodnim Bejrucie
mieszkanie w pobli¿u budynku mieszcz¹cego kwaterê g³ówn¹ Organizacji
Wyzwolenia Palestyny. Zadaniem agenta by³a inwigilacja osób wchodz¹-
cych i wychodz¹cych z budynku. Mieszkanie pod apartamentem agenta
Waltera wynaj¹³ Kanadyjczyk, zawiaduj¹cy miejscowym biurem morskiej
71
firmy przewozowej. Lokalizacja mieszkania Kanadyjczyka by³a ca³kowicie
przypadkowa. Agent Waltera zawsze jednak sprawdza³ wszystkich s¹siadów.
Sprawdzi³ i w tym przypadku. Centrala Mosadu poinformowa³a, ¿e Kana-
dyjczyk jest podejrzany o zwi¹zki z CIA. Po otrzymaniu tej informacji agent
obj¹³ akcj¹ fotografowania nie tylko siedzibê Palestyñczyków, ale wszyst-
kich goci Kanadyjczyka. Po pewnym czasie, ku swojemu zaskoczeniu, Walter
stwierdzi³, ¿e mieszkanie to czêsto odwiedza Duff Paget, a nawet czasami
zostaje na noc, mimo ¿e wynajmuje na sta³e apartament w hotelu Commo-
dore. Walter zaplanowa³ wiêc akcjê i, wykorzystuj¹c wzniecony przez w³as-
nych ludzi niegrony po¿ar w szybie windy budynku, umieci³ u Kanadyj-
czyka mikrofony. Nie zrobi³ tego, rzecz jasna, osobicie. I w ten oto sposób
Mosad dowiedzia³ siê wreszcie o istnieniu wydzia³u Equinus w CIA i przy-
nale¿noci do niej Duffa. Od tego czasu, ilekroæ przebywa³ na Cyprze, Wal-
ter regularnie odwiedza³ Pagetów, a jego willa w Limassol zawsze sta³a dla
nich otworem. Walterowi chodzi³o nie tylko o podpatrywanie i niuchanie, co
te¿ Duff kombinuje. Lubi³ po prostu m³od¹ parê, a w dodatku ceni³ kulinarne
umiejêtnoci Ruth w zakresie kuchni ¿ydowskiej.
Ich wzajemne stosunki zawsze go dziwi³y. Dostrzega³ g³êbokie ró¿nice
charakterów i osobowoci, a przez swoich agentów dowiadywa³ siê, ¿e Duff
podczas wyjazdów w teren miewa mi³osne przygody. Walter nie móg³ tego
zrozumieæ, gdy¿ dla niego Ruth by³a uosobieniem urody i kobiecego wdziê-
ku. Podziwia³ te¿ jej powiêcenie. Po tureckiej inwazji otwarto w Platres
schronisko dla greckich sierot, dzieci ofiar krótkiej, lecz okrutnej wojny.
Ruth zaproponowa³a sw¹ pomoc jako psycholog. Propozycjê przyjêto
z wdziêcznoci¹. Rzuci³a siê w wir pracy, powiêcaj¹c ponadto parê godzin
dziennie na doskonalenie ju¿ doæ dobrze opanowanego jêzyka greckiego.
Walter doszed³ do wniosku, ¿e Duff nie zaspokaja³ jej seksualnie. Umocni³
siê w tym przekonaniu, gdy po roku odwiedzi³a Izrael.
Duff w tym czasie przebywa³ w Iraku i Iranie z zadaniem dostarczenia
zdjêæ z obozu kurdyjskiej partyzantki. Ruth postanowi³a zwiedziæ Ziemiê
Obiecan¹. Walter zapewni³ pomoc i us³ugi swego biura w Tel Awiwie. Od-
da³ jej tak¿e do dyspozycji apartament. Nie bêd¹c pewny, czy Ruth nie uczest-
niczy w sekretnych poczynaniach Duffa, kaza³ j¹ poddaæ dyskretnej obser-
wacji. Z raportu, który po paru dniach wyl¹dowa³ na jego biurku, wynika³o,
¿e od dnia przylotu Ruth widuje siê z niejakim Gideonem Galili. Galili oka-
za³ siê kapitanem izraelskich si³ powietrznych. Natychmiast rozdzwoni³y siê
dzwonki alarmowe, ale dalsze dochodzenie wykaza³o, ¿e jej stosunki z kapi-
tanem nie maj¹ nic wspólnego ze zbieraniem informacji wywiadowczych,
lecz jedynie z potrzeb¹ zaspokojenia potrzeb cielesnych. Z raportów wyni-
ka³o, ¿e pozna³a kapitana Galili przed paroma miesi¹cami na Cyprze, gdzie
m³ody cz³owiek spêdza³ urlop. Spotkali siê na dancingu w³anie w hotelu
72
Forest Peak. Jeszcze jeden zbieg okolicznoci. Duffa wówczas nie by³o
i Ruth wybra³a siê na kolacjê i dancing w gronie przyjació³. Ruth i Gideon
Galili natychmiast przypadli sobie do gustu i agent, który w Izraelu prze-
s³uchiwa³ kapitana, doszed³ do wniosku, ¿e oboje s¹ zakochani. Ruth na-
wet wspomina³a w rozmowie z kochankiem o porzuceniu Duffa, ale jesz-
cze nie dojrza³a do takiej decyzji. Po pierwsze, w pewnym sensie nadal
kocha³a mê¿a, a po drugie, Gideon Galili by³ od niej o cztery lata m³odszy
i mia³a w¹tpliwoci, czy jego uczucie d³ugo potrwa. Po tej pierwszej po-
dró¿y ponownie odwiedzi³a Izrael, a po miesi¹cu Galili przylecia³ na Cypr.
Walter domyla³ siê, ¿e sytuacja dojrzewa i wkrótce Ruth bêdzie musia³a
podj¹æ decyzjê.
Wpakowa³ do ust ostatni plasterek w¹tróbki i natychmiast pojawi³ siê
kelner ze sporym dzbankiem kawy. Po tak powa¿nym zajêciu, jakim jest
spo¿ywanie posi³ku, Walter mia³ zwyczaj siedzieæ jeszcze pó³ godziny przy
kawie, obserwowaæ sceneriê i zape³niaj¹cych j¹ ludzi. Tego ranka jednak nie
zauwa¿y³ na tarasie nikogo interesuj¹cego, nawet ¿adnej kobiety wartej po-
dziwu. Myli Waltera poszybowa³y wiêc z powrotem ku Ruth i Duffowi.
Przed szecioma miesi¹cami Ruth zaskoczy³a go, przychodz¹c z prob¹ o ra-
dê. Zrobi³a to podczas wyprawy na zakupy w Limassol. Walter zabra³ j¹ na
lunch w Amathusie. Odczuwa³ przedziwn¹ przyjemnoæ, wchodz¹c do tego
lokalu w towarzystwie piêknej kobiety, której wygl¹d i zachowanie bez w¹t-
pienia wiadczy³y, ¿e nie jest prostytutk¹.
Podczas posi³ku wydawa³a siê zgaszona. Zupe³nie niespodziewanie spy-
ta³a, czy mo¿e prosiæ o radê. By³ przecie¿ ¯ydem, jak i ona, wiêc na pewno
zrozumie. Otworzy³a siê przed nim i wyjawi³a wszystkie swoje problemy.
Walter uwa¿a³, by wyrazem twarzy czy s³owem nie zdradziæ siê, ¿e ju¿ wie
o Gideonie Galili i ich zwi¹zku. Przede wszystkim jednak stara³ siê upewniæ,
czy Ruth wie o pracy Duffa w amerykañskim wywiadzie. Wysun¹³ delikatn¹
sugestiê, ¿e byæ mo¿e du¿e wymagania w pracy i ciê¿ar odpowiedzialnoci
czyni³y z Duffa trudnego partnera. Sta³o siê szybko jasne, ¿e w przekonaniu
Ruth jedyn¹ prac¹ Duffa by³o robienie zdjêæ na obszarach objêtych dzia³a-
niami wojennymi lub zamieszkami. Walter poczu³ du¿¹ ulgê, ¿e udzielaj¹c
Ruth rady nie bêdzie musia³ braæ pod uwagê aspektów narodowego bezpie-
czeñstwa Izraela. Innymi s³owy, jego rady bêd¹ zupe³nie szczere. Ruth pod-
jê³a decyzjê: opuci Duffa. Owszem, w pewien sposób kocha³a go jeszcze,
ale raczej tak, jak kocha siê dziecko, a nie mê¿a. Duff by³ romantykiem, i to
naiwnym. B³yskotliwy w pracy, lecz zbytnio ni¹ poch³oniêty. Nie odczuwa³a
winy z powodu romansu z Gideonem. Od dawna wiedzia³a, ¿e Duff j¹ zdra-
dza. I nawet nie obarcza³a go za to win¹ le¿a³o to w jego naturze, podobnie
jak k³amanie. Wreszcie dosz³a do sedna problemu: jego s³aboæ. Byæ mo¿e
Walter tego nie dostrzega³, ale Duff by³ s³abym cz³owiekiem. St¹d jego liczne
73
k³amstwa i romansowanie. Kocha³ j¹, ale by³ zbyt s³aby, by nadaæ tej mi³oci
pozytywn¹ treæ, utrwaliæ j¹, chroniæ. Zawsze przychodzi³o mu z trudem
powiedzieæ: nie.
Walter nie chcia³ byæ wci¹gniêty w ca³¹ sprawê, nie chcia³ stan¹æ po
niczyjej stronie. Lubi³ ich oboje. Niemniej uzna³ to za istotne, ¿e Duff nigdy
jej siê nie przyzna³, i¿ jest szpiegiem. Jak¿e w tych warunkach mog³a roz-
kwitn¹æ ich mi³oæ? Jak¿e móg³ nie dzieliæ z ni¹ tak istotnego elementu ¿y-
cia, dziel¹c tylko pozosta³e?
Jednak¿e Walter pyta³ wy³¹cznie o Gideona. Czy jest pewna jego uczuæ?
By³a pewna. Wiedzia³a, ¿e j¹ kocha. I nawet ba³a siê intensywnoci tego
uczucia. By³ to cz³owiek o nieprawdopodobnej ¿ywotnoci i energii, zdecy-
dowanie d¹¿¹cy do celu. Dotychczas celem jego ¿ycia by³a wojskowa karie-
ra. Ca³¹ swoj¹ energiê jej w³anie powiêca³. Wyzna³ Ruth, ¿e jeszcze nigdy
siê nie zakocha³. Nawet nie przewidywa³ takiej ewentualnoci. Wyjani³ jej
to bardzo prosto: ¿y³ dotychczas jak cz³owiek g³uchy, który nagle us³ysza³
szopenowsk¹ sonatê. Ruth porównywa³a go raczej do ateisty odkrywaj¹cego
now¹ egzotyczn¹ religiê. Gideon mia³ si³ê uczucia neofity i to w³anie by³o
niepokoj¹ce. Chcia³, by rozwiod³a siê z Duffem i wysz³a za niego. Niepoko-
i³y j¹ te¿ jej w³asne uczucia. Gideon reprezentowa³ to wszystko, czego Duf-
fowi by³o brak: otwartoæ, szczeroæ, opiekuñczoæ i praktyczne podejcie
do ¿ycia. Ale Ruth zd¹¿y³a te¿ poj¹æ wp³yw fizycznej urody kobiety na kszta³-
towanie decyzji i wiadomoci mê¿czyzny. Gideon by³ jeszcze m³ody i, mimo
owego praktycznego podejcia do ¿ycia, poddawa³ siê ³atwo wp³ywom z ze-
wn¹trz. Nie chcia³a doznaæ tego samego zawodu po raz wtóry.
No a dzieci? spyta³ Walter.
Wzruszy³a ramionami. Na pocz¹tku czêsto rozmawia³a o tym z Duffem.
Chcieli mieæ dzieci. Po zamieszkaniu na Cyprze przesta³a braæ pigu³ki anty-
koncepcyjne. Gdy po roku nie by³o ¿adnego rezultatu, posz³a do lekarza i prze-
prowadzi³a badania. Lekarz powiedzia³, ¿e nie ma nic, co by uniemo¿liwia³o
zajcie w ci¹¿ê. Prosi³a Duffa, aby da³ siê zbadaæ, ale odmówi³. Nie nalega-
³a. By³a psychologiem i rozumia³a, ¿e widzia³ w tym próbê podwa¿enia jego
mêskoci. Taki jest Duff, t³umaczy³a Walterowi. Bêd¹c s³abym psychicznie,
nie chcia³ stawiæ czo³a grobie. Wspomnia³a o tym Gideonowi i on natych-
miast poszed³ do lekarza i potem jej powiedzia³, ¿e nic nie stoi na przeszko-
dzie, by mieli dzieci. Jeszcze jeden element równania, które nale¿y rozwi¹-
zaæ.
Walter by³ w k³opocie. Bardzo chcia³ pomóc Ruth w jej problemie. Chcia³-
by j¹ pocieszyæ, niechby zaczerpnê³a cz¹stkê jego si³y. Dwa fakty przema-
wia³y przeciwko temu. Po pierwsze, nie powinien wkraczaæ miêdzy dwoje
przyjació³ i opowiadaæ siê po czyjejkolwiek stronie. Po drugie: jego uczu-
cia wobec Ruth nie by³y wy³¹cznie platoniczne. Rzecz jasna, ¿e ani przez
74
chwilê nie myla³, ¿e mo¿e od niej oczekiwaæ czegokolwiek poza sympati¹.
Od m³odych lat wiedzia³, ¿e jego aparycja nie cina z nóg m³odych i piêk-
nych kobiet. Fizycznych przyjemnoci zawsze dostarcza³y mu wietnie op³a-
cane prostytutki. Niemniej móg³ marzyæ i fantazjowaæ, a jedna z fantazji
dotyczy³a Ruth: którego dnia stanie siê cud, Ruth przejrzy i pokocha cnoty
jego umys³u oraz charakteru, a jednoczenie stanie siê lepa na jego chorob-
liw¹ oty³oæ. Choæ by³o to tylko marzenie, niemniej uniemo¿liwia³o mu udzie-
lenie rady, by czym prêdzej opuci³a mê¿a i po³¹czy³a siê z m³odym, czaruj¹-
cym i przystojnym pilotem izraelskich si³ powietrznych. Poradzi³ jej wiêc
tylko, by raz jeszcze wszystko przemyla³a, odczeka³a i nie dzia³a³a pochop-
nie.
Najprawdopodobniej postanowi³a odczekaæ i to d³ugo, nigdy wiêcej bo-
wiem do tej sprawy nie wróci³a. Tego wieczoru bêdzie mia³ okazjê przyjrze-
nia siê z bliska stosunkom miêdzy ma³¿onkami, gdy¿ Duff w³anie wróci³ na
kilka dni do domu i Walter zosta³ zaproszony na kolacjê. Ruth obieca³a przy-
rz¹dziæ kaczkê w czerwonej kapucie i, mimo zjedzonego przed chwil¹ nia-
dania, Walter poczu³ nap³ywaj¹c¹ do ust linkê. Postanowi³, ¿e w zwi¹zku
z t¹ kolacj¹ zje tylko lekki lunch, najwy¿ej niedu¿ego kurczaka i pó³ cytry-
nowego placka, w którym tak celowa³ tutejszy szef kuchni.
Powróci³ mylami do w³asnych problemów. Minê³y dwa lata od pamiêt-
nego spotkania z genera³em Hoftim. Pierwsza faza operacji Waltera zakoñ-
czy³a siê pora¿k¹. Przez ca³y 1976 rok i w pierwszych miesi¹cach 1977 pro-
wadzono zorganizowan¹ kampaniê w celu sk³onienia rz¹du francuskiego do
rezygnacji z kontraktu na budowê reaktora nuklearnego w Iraku. Kampania
odbywa³a siê na dwóch p³aszczyznach. Z jednej strony nies³ychanie silne
naciski dyplomatyczne, z drugiej powa¿ne próby wp³yniêcia na opiniê pu-
bliczn¹, by przeciwstawi³a siê umowie. Prezydent Francji otrzyma³ grub¹
tekê dokumentów wskazuj¹cych na to, ¿e Irakijczycy bêd¹ usi³owali wyko-
rzystaæ reaktor do wyprodukowania broni atomowej. Wród dokumentów
by³y cytaty publicznych wypowiedzi Saddama Husajna i innych irackich
przywódców, wiadcz¹ce o takich intencjach. W pewnym momencie prezy-
dent Giscard dEstaing wydawa³ siê wahaæ, owiadczaj¹c publicznie, ¿e
nic nie wiedzia³ o intencjach Iraku i nie zna³ szczegó³ów kontraktu. Irakij-
czycy zareagowali b³yskawicznie, gro¿¹c anulowaniem ujêtych w umowie
zamówieñ wartych miliardy dolarów, a nawet napomykaj¹c o mo¿liwoci
embarga na dostawy ropy do Francji, i to nie tylko z Iraku, ale i innych
pañstw arabskich. Tak wiêc górê wziê³y wzglêdy ekonomiczne i kontrakt
mia³ byæ w pe³ni realizowany. Kampania maj¹ca na celu pobudzenie fran-
cuskiej opinii publicznej do protestu tak¿e skoñczy³a siê fiaskiem. Francja
nigdy nie mia³a silnego ruchu antynuklearnego i wysi³ki Waltera nie po-
trafi³y go stworzyæ. Blum wiedzia³ dobrze, ¿e budowa reaktora postêpuje
75
zgodnie z harmonogramem. Dotychczas jedynym sukcesem siatki DAKTYL
by³o umieszczenie agenta w zak³adach w Le Seyne-sur-Mer ko³o Tulonu.
Przed trzema dniami agent ten zawiadomi³, ¿e jeli nie pojawi¹ siê ¿adne
komplikacje produkcyjne, to reaktor bêdzie gotów do wys³ania drog¹ mor-
sk¹ za szesnacie do dwudziestu miesiêcy. Walter postanowi³, ¿e komplika-
cje siê pojawi¹.
Blum ho³dowa³ maksymie, ¿e cel uwiêca rodki, zw³aszcza jeli celem
jest dobro ¿ydowskiego narodu, co sprowadzone do w³aciwych proporcji
obecnych czasów oznacza³o dobro izraelskiego pañstwa. Przyznawa³, ¿e
w ci¹gu dwóch najbli¿szych lat mo¿e zaistnieæ powa¿ne zagro¿enie narodo-
wego bytu Izraela. Zdawa³ te¿ sobie sprawê, ¿e jeli dojdzie do zainstalowa-
nia reaktora w Iraku, to trzeba bêdzie siêgn¹æ po metody radykalne. W zwi¹zku
z tym odczuwa³ pewien niepokój, nie z powodu wyrzutów sumienia, ale nie-
dostatków logistycznych, gdy¿ na obszarze przysz³ych operacji, czyli w Ira-
ku i w s¹siaduj¹cych z nim krajach, nie posiada³ odpowiedniej liczby agen-
tów.
W latach szeædziesi¹tych Mosad odniós³ wielki sukces, dokonuj¹c pe-
netracji instytucji rz¹dowych pañstw arabskich. Dziêki temu by³ przygoto-
wany na wojnê szeciodniow¹. Ma³o brakowa³o, by Eli Cohen, operuj¹cy
w Syrii zosta³ ministrem obrony, gdyby przez przypadek go nie zdemasko-
wano. W Egipcie Wolfgang Lotz zosta³ doradc¹ sztabu generalnego, a jego
prawdziw¹ to¿samoæ odkryto zupe³nie przypadkowo podczas rutynowego
przegl¹du danych zamieszka³ych w Egipcie Niemców, dokonanego z okazji
wizyty Waltera Ulbrichta w 1965 roku. Dla izraelskiego wywiadu nasta³y
trudne czasy wrogie pañstwa arabskie usprawni³y przy pomocy KGB swo-
je s³u¿by kontrwywiadowcze.
Mosad mia³ obecnie powa¿ne trudnoci z werbowaniem dobrych agen-
tów, a zorganizowanie w pañstwach arabskich sprawnie dzia³aj¹cej siatki
szpiegowskiej sta³o siê w³aciwie niemo¿liwe. W Iraku Walter dysponowa³
tylko jednym pe³nowartociowym agentem, zatrudnionym co prawda w po-
licji politycznej, w Mukhabaracie, ale na zbyt niskim szczeblu, by uzyskaæ
dostêp do tajemnic rz¹dz¹cej partii Baas. Donosi³ on o powa¿nych tarciach
w ³onie tej partii, a nie o jej strategicznych zamierzeniach. Na pocieszenie
agent ów pracowa³ w os³awionym Kasr al Nihaja, czyli Pa³acu na Skraju
niegdy rezydencji rodu królewskiego, a obecnie miejscu przetrzymywania
i przes³uchiwania wrogów pañstwa przez oficerów Mukhabaratu, lubuj¹-
cych siê w torturach. Agent informowa³ o wszystkim, co widzi i s³yszy, ba³
siê jednak nadmiernego ryzyka i odmawia³ zorganizowania w³asnej siatki.
Niegdy da³ siê zwerbowaæ, poniewa¿ by³ w opozycji do re¿imu i jego poli-
tyki eksterminacji Kurdów. By³ szyit¹, a szyici s¹ zdecydowanie niechêtni
dominuj¹cym we w³adzach sunnitom. Poniewa¿ uwa¿a³ siê te¿ za humanistê
76
i intelektualistê, wiêc kiedy patrzy³ na torturowanie kurdyjskich rebelian-
tów, wszystko siê w nim burzy³o. Zareagowa³ w jedyny, jaki móg³, sposób:
przysta³ do wroga, który móg³ zadaæ najboleniejszy cios diab³om, jak ich
okrela³, rz¹dz¹cym teraz jego krajem. Mosad wielokrotnie usi³owa³ go na-
k³oniæ do powa¿niejszej wspó³pracy i zbudowania siatki, ale on uparcie od-
mawia³. Powiedzia³, ¿e bêdzie nadal pracowa³ w Mukhabaracie, choæ to jest
dla niego okropne, i bêdzie informowa³ wiat o okrucieñstwach Husajna, ale
nic wiêcej. To, co robi³, najwidoczniej mu wystarcza³o, by uspokoiæ sumie-
nie. Walter by³ bardzo zawiedziony. Koniecznie musi mieæ w Iraku siln¹
ekipê agentów. Ju¿ nied³ugo, bardzo nied³ugo.
Jako wietny organizator, Walter Blum popada³ w depresjê, gdy nie móg³
zrealizowaæ swych planów. Sytuacje takie, jak teraz, doprowadza³y go do
pasji. ¯a³owa³ wówczas, ¿e nie jest szczup³y i sprawny fizycznie, i sam nie
mo¿e pojechaæ w teren. Jak¿eby uwielbia³ pracê terenow¹, móg³by dojrzeæ
wszystko, pomóc, na miejscu zdecydowaæ. Co za idiotyczne myli! skarci³
siê. Agent musi byæ niewidoczny, dzia³aæ w mroku, musi byæ mistrzem ma-
skowania siê, musi byæ niedostrzegalny w t³umie. Walter by³ a¿ nadto wi-
doczny. Niepomiernie go to irytowa³o. Czu³ siê jak istota z innej planety: bez
koñczyn, tylko tu³ów i du¿y mózg. Po raz kolejny zacz¹³ rozwa¿aæ mo¿liwo-
ci stworzenia siatki w Iraku. Jakie ma opcje? Siatka oka¿e siê konieczna,
gdy powstanie potrzeba naziemnego dotarcia do reaktora w celu jego znisz-
czenia. Oczywicie, jeli Francuzom uda siê reaktor dostarczyæ i zainstalo-
waæ. Opcje by³y ma³o zachêcaj¹ce. Mia³ do dyspozycji co najmniej dziesi¹t-
kê dobrze wyszkolonych agentów, ale problemem by³o przerzucenie ich do
Iraku i umieszczenie na eksponowanych stanowiskach b¹d w miejscach,
gdzie mogliby byæ przydatni. Na drodze piêtrzy³y siê problemy nie do poko-
nania. Od 1966 roku, kiedy Mosad sk³oni³ oficera irackiego lotnictwa do
ucieczki wraz z samolotem MIG-21, Mukhabarat zrobi³ siê nieprawdopo-
dobnie czujny, by nie dopuciæ do powtórzenia podobnej hañby. Walter nie
widzia³ mo¿liwoci przepchniêcia ¿adnego ze swych agentów przez liniê
obrony irackiego kontrwywiadu.
G³êboko westchn¹³ i dopi³ resztkê kawy. By³ w zdecydowanie z³ym humo-
rze. Ze stêkniêciem odsun¹³ fotel od stolika i wsta³. Za rzêdem sosenek jad³
niadanie jaki cz³owiek. Przechodz¹c obok niego Walter zerkn¹³ ciekawie:
broda, d³ugie w³osy, intensywnie niebieskie oczy. Id¹c przez hol w kierunku
recepcji Walter nadal mia³ przed oczami tê zaroniêt¹ twarz. I jeszcze co:
jakby zaskoczenie w niebieskich oczach. Zaskoczenie na widok Waltera. Za-
trzyma³ siê porodku holu. Myli galopowa³y mu w g³owie, gor¹czkowo kata-
logowa³ wspomnienia. Obróci³ siê na piêcie i ruszy³ z powrotem na taras.
Mê¿czyzna w³anie odchodzi³, zostawiaj¹c na talerzu nie dojedzone jajka na
boczku. Zobaczy³ Waltera i na jego twarzy pojawi³ siê wyraz rezygnacji.
77
I oto w ca³ej okaza³oci nieco bardziej zaroniêty, ale ten sam, au-
tentyczny Dave Munger! kiwaj¹c g³ow¹, powiedzia³ Walter.
Postanowi³ poczekaæ do koñca kolacji. Nie chcia³, aby cokolwiek od-
wraca³o uwagê od jedzenia. A kolacja by³a, zgodnie z jego przewidywania-
mi, doskona³a. Kaczkê poprzedzi³y gêsie w¹tróbki w purée. Przed tygodniem
Walter przys³a³ skrzynkê wina. Duff, chocia¿ twierdzi³, ¿e uwielbia wino
i na winach siê zna, na pewno wybra³by do kaczki co bardziej oczywistego
i mniej odpowiedniego. Kiedy poprzednio Walter by³ zaproszony na kola-
cjê, musia³ piæ w³oskie Barolo do solonej wo³owiny i placków kartoflanych.
Tym razem wola³ nie ryzykowaæ i s³ysz¹c o kaczce przys³a³ Chateau Letour
1959. S¹ na tyle zaprzyjanieni, ¿e Duff nie obrazi siê za ten gest, ale zara-
zem bêdzie to lekki prztyczek, pomyla³.
Podczas kolacji Duff wiele mówi³ o sytuacji w Libanie i zastanawia³ siê,
czy prezydentowi Sarkisowi uda siê powstrzymaæ lewicê. Walter s³ucha³ jed-
nym uchem, pomrukami kwituj¹c wnioski Duffa, w pe³ni poch³oniêty jedze-
niem, piciem i Ruth. Stwierdzi³, ¿e bardzo schud³a, choæ bez uszczerbku dla
swej urody. Czarne w³osy mia³a splecione w kok. To uczesanie jeszcze bar-
dziej podkrela³o wysokie koci policzkowe i niad¹ cerê. Mia³a twarz smut-
n¹, a melancholii dodawa³ jej idealny owal, nieco zwê¿one policzki i pe³ne
wargi.
Jedli kolacjê w jadalni umeblowanej bardzo stereotypowo i formalnie,
a przylegaj¹cej do salonu po³o¿onego o dwa stopnie poni¿ej. W salonie okna
zajmowa³y cianê od pod³ogi do sufitu i wychodzi³y na patio obramowane
drzewami i krzewami dyskretnie podwietlonymi paroma reflektorami. Dwie
pozosta³e ciany salonu zabudowane by³y pó³kami pe³nymi ksi¹¿ek. Porod-
ku, wokó³ niskiego sto³u, znajdowa³y siê wygodne, pokryte skór¹ fotele. Na
w¹skiej pó³ce w jadalni rozmieszczono oprawione fotografie i pami¹tki z ró¿-
nych wypraw Duffa. W jednym rogu, pod rega³em z ksi¹¿kami sta³ wysoki
postument. Le¿a³ na nim, przykryty szklanym kloszem, jeden przedmiot:
aparat fotograficzny Mungera Nikon FTN. W przedziwny sposób domino-
wa³ nad ca³ym pokojem. Walter wiedzia³, ¿e nikomu nie wolno dotykaæ apa-
ratu. Nawet pokojówce, by go odkurzyæ. Co miesi¹c Duff zdejmowa³ aparat
ze stolika, rozbiera³ go i czyci³. Czasami, ale bardzo rzadko, pokazywa³
przyjacio³om, jak aparat pracuje i w jaki sposób powinno siê go trzymaæ.
Ale im równie¿ nie wolno by³o dotkn¹æ Nikona. Walter z góry cieszy³ siê na
efekt bomby, jak¹ mia³ zamiar wkrótce zdetonowaæ. Tymczasem nu¿y³ go
wyk³ad Duffa o za³o¿eniach polityki amerykañskiej wobec Libanu, przerwa³
wiêc jego wywody i zapyta³ Ruth o pracê w sierociñcu. Rozb³ys³y jej oczy,
gdy zaczê³a opowiadaæ o dzieciach i ich rozwoju. Walter zupe³nie nie móg³
78
poj¹æ, ¿e Duff nie czyni ¿adnych wysi³ków, by zapewniæ tej kobiecie szczê-
cie. Ruth wyjania³a, ¿e nawet najm³odsze dzieci powinny byæ czym prê-
dzej umieszczone w rodzinach zastêpczych. Mia³a te¿ kilka trudnych przy-
padków i na nich siê teraz skupi³a. Minê³y ju¿ trzy lata od wojny, ale na
niektórych dzieciach wci¹¿ pozosta³y jej wyrane lady. By³ na przyk³ad
szecioletni ch³opiec, na którego oczach zabito rodziców. Ruth postanowi³a
wyprowadziæ ch³opca z urazu, aby móg³ wieæ normalne ¿ycie. Walter s³u-
cha³ uwa¿nie, natomiast twarz Duffa wyra¿a³a rosn¹ce zniecierpliwienie.
S³ysza³ ju¿ to wszystko wczeniej, a w trakcie wykonywania zawodu repor-
tera wojennego widzia³ niejedn¹ podobn¹ tragediê i by³ na nie uodporniony.
Walter wyczu³ owo zniecierpliwienie i kiedy s³u¿¹ca sprz¹tnê³a nakrycia,
uzna³, ¿e nadszed³ czas.
Aha, przy okazji: dzi rano spotka³em Davea Mungera obwieci³.
Duff otworzy³ usta, d³onie za zacisn¹³ w piêci. Zapanowa³a cisza. Ruth
ciekawie zerknê³a na mê¿a. Pytanie, kiedy wreszcie pad³o, sk³ada³o siê z jed-
nego s³owa, wypowiedzianego zduszonym g³osem:
Gdzie?
Walter tylko siê umiechn¹³. Dwign¹³ siê ciê¿ko i spyta³ Ruth:
Kawa w salonie?
Skinê³a g³ow¹ i wsta³a.
Gdzie, do diab³a?! Duff wygl¹da³ jakby mia³ za chwilê eksplodowaæ.
Walter spojrza³ na niego z wyrozumia³oci¹ okazywan¹ dziecku.
Tu, w Platres, w hotelu Forest Peak. Opowiem przy kawie.
Przeszli do salonu. Walter rozsiad³ siê wygodnie w skórzanym fotelu,
s³u¿¹ca poda³a mu gor¹c¹ kawê i postawi³a obok na stoliku talerzyk z miê-
towymi czekoladkami. Duff stan¹³ porodku salonu, rozstawi³ nogi i pa-
trzy³ to na Waltera, to na aparat fotograficzny na postumencie. Nie potrafi³
ukryæ podniecenia i niecierpliwoci. Walter, po ³yku kawy i trzech czeko-
ladkach, obdarzy³ Duffa niewinnym umiechem i wreszcie wszystko opo-
wiedzia³.
Munger mieszka w okolicy od kilku lat. Szczegó³y s¹ nieznane, ale
podobno kupi³ ma³e gospodarstwo w pobli¿u Phini. Walter odniós³ wra¿e-
nie, ¿e Munger nie by³ zachwycony spotkaniem. Wyci¹ganie od niego in-
formacji przypomina³o wyciskanie wody z suchej g¹bki. Walter zaprosi³
go na kolacjê. Nawet zaproponowa³, aby przyszli tu razem dzi wieczo-
rem. Zapewni³, ¿e Dave bêdzie mile widziany. Na zachêtê napomkn¹³, ¿e
Duff ma jego Nikona. Opowiedzia³ o aukcji w Hongkongu. Munger jednak
odmówi³. T³umaczy³ siê mêtnie pilnymi zajêciami i powiedzia³, ¿e mo¿e
kiedy indziej.
Na zakoñczenie rozmowy Walter da³ mu swój bilet wizytowy i prosi³
o telefon. Munger by³ nies³ychanie speszony spotkaniem i rozmow¹.
79
Ciekawoæ Duffa nie zosta³a jednak zaspokojona. Kiedy Munger przyje-
cha³ na Cypr? Sk¹d? Co teraz robi? Jak wygl¹da?
Walter potrafi³ odpowiedzieæ tylko na ostatnie pytanie:
Trochê siê postarza³ przez te osiem lat. Pewno ju¿ zbli¿a siê do czter-
dziestki. Jest bardzo opalony, nosi brodê, d³onie ma spracowane mo¿e rze-
czywicie uprawia ziemiê? Wyra¿a siê dziwnie i powoli, jakby odzwyczai³
siê od mówienia, w ka¿dym razie po angielsku.
Opis Waltera nosi³ znamiona pe³nego i dok³adnego, gdy¿ Walter by³
dobrym obserwatorem. Duff chcia³ natychmiast iæ i szukaæ Mungera, lecz
Blum go powstrzyma³, zaznaczaj¹c, ¿e Munger nie chce byæ nachodzony
przez nikogo. Dosta³ wizytówkê Waltera i jeli bêdzie mia³ ochotê, to za-
dzwoni.
Duff nadal nie by³ przekonany. Nie dawa³a mu spokoju myl, ¿e przez
tyle lat Munger znajdowa³ siê tak blisko. Podniecony nalega³, by jednak go
odszukaæ, a w ka¿dym razie daæ mu znaæ, ¿e by³by bardzo mile widziany.
Walter odradza³. Jest bowiem w tym wszystkim co dziwnego. Munger
ju¿ nie przyszed³ do hotelu na lunch, a kiedy Walter zapyta³ o niego w recep-
cji, otrzyma³ odpowied, ¿e Munger wyprowadzi³ siê natychmiast po nia-
daniu, co zaskoczy³o recepcjonistê, gdy¿ przyby³ dopiero poprzedniego wie-
czoru i zarezerwowa³ pokój na trzy dni. Hotelowy rejestr goci zawiera³ jego
adres: Phini, Cypr. Walter sprawdzi³ ksiêgê hotelow¹ za ostatnie piêæ lat
i nie znalaz³ tam Mungera. Do rozmowy w³¹czy³a siê Ruth. Z tego, co Wal-
ter mówi, wynika, ¿e Munger pojawi³ siê po d³ugim okresie odosobnienia.
Spotkanie z Walterem musia³o stanowiæ dla niego wstrz¹s. Umiechnê³a siê
do Bluma, chc¹c os³abiæ sugestiê, ¿e spotkanie z kimkolwiek innym mog³o
nie wywo³aæ szoku.
Wreszcie Duff zgodzi³ siê, ¿e w tych okolicznociach poszukiwanie
Mungera nie przynios³oby spodziewanego rezultatu, a mog³oby tylko za-
szkodziæ. Poza tym, wyje¿d¿a za dwa dni i bêdzie nieobecny co najmniej
przez miesi¹c. Jedno jest pewne: kiedy wróci, odszuka Mungera i spyta, czy
nie jest mu potrzebna pomoc. Spojrza³ raz jeszcze na samotnie stoj¹cy pod
kloszem aparat. W ka¿dym razie móg³by mu zaproponowaæ jego zwrot.
Przez resztê wieczoru Duff snu³ opowieci o Mungerze. W swoim czasie
kr¹¿y³o ich wiele. Wychwala³ te¿ pod niebiosa jego geniusz reportera wo-
jennego. Nikt mu nigdy nie dorówna³ i nikt nigdy nie dorówna.
Ruth i Walter s³uchali w milczeniu. Ruth, jak zwykle, gdy chodzi³o o Mun-
gera, by³a zdziwiona i lekko zazdrosna. ¯aden cz³owiek nigdy tak nie za-
p³odni³ wyobrani jej mê¿a i nie zaw³adn¹³ jego mylami. W tym musia³o
byæ co wiêcej ni¿ tylko uznanie dla talentu kolegi-reportera. Przecie¿ Duff
by³ teraz uwa¿any za jednego z najlepszych w swoim zawodzie. Ile¿ to ju¿
mia³ wystaw! A ostatni album jego fotografii okaza³ siê bestsellerem! Tak,
80
w tym by³o co wiêcej ni¿ uznanie dla talentu. Westchnê³a. Munger to jesz-
cze jeden powód powsta³ej miêdzy nimi przepaci.
Walter s³ucha³ z wielkim zainteresowaniem. W czasie pobytu w Hongkon-
gu pozna³ Mungera doæ dobrze. I nigdy nie móg³ go w pe³ni rozszyfrowaæ.
Niewielu by³o ludzi, których Walter nie potrafi³ zrozumieæ i zaszufladkowaæ.
Munger do nich w³anie nale¿a³. Zupe³nie jakby ¿y³ w pró¿ni, ca³kowicie nie-
zale¿nie od otaczaj¹cego go wiata i zamieszkuj¹cych go istot. Walter manipu-
lowa³ ludmi, ich lêkami, nadziejami i uczuciami. Cz³owiek, który by³ uod-
porniony na manipulacjê, musia³ go fascynowaæ. S³ucha³, jak Duff raz jeszcze
opisywa³ niesamowit¹ zdolnoæ Mungera docierania na w³aciwe miejsce we
w³aciwym czasie. Tu¿ przed tym, gdy mia³o siê tam co wydarzyæ! I zrêcz-
noæ, z jak¹ robi³ zdjêcia, takie, jakie chcia³, a potem wymyka³ siê z przedziw-
n¹ ³atwoci¹ z krêgu czyhaj¹cych na niego niebezpieczeñstw. Porusza³ siê jak
zjawa, jak cieñ, przemyka³ przez kordony, mury, zaryglowane drzwi i biuro-
kratyczne zapory. Nigdy nie by³o takiego jak on! I te jego ostatnie dni w tere-
nie! Co takiego wydarzy³o siê podczas owego patrolu, ¿e porzuci³ zawód?
Porzuci³ jedyne ¿ycie, które by³o mu bliskie i które tak dobrze zna³.
Waltera dopad³a wreszcie sennoæ. Tego wieczoru wypi³ du¿o wina, po-
tem jeszcze trzy koniaki. Nawet obecnoæ Ruth i interesuj¹ce opowieci Duffa
nie pomaga³y. Wygramoli³ siê wiêc z fotela, uca³owa³ Ruth w policzek i po-
wiedzia³, ¿e bez wzglêdu na to, co nabroi, umiejêtnoæ przyrz¹dzania kaczki
w czerwonej kapucie ju¿ zapewni³a jej miejsce w niebie. Rozemia³a siê
i obieca³a przyjechaæ w nastêpnym tygodniu do Limassol na lunch.
Przy samochodzie Walter obudzi³ szofera, wcisn¹³ siê na tylne siedzenie
limuzyny, opuci³ szybê i powiedzia³ do Duffa:
W Bejrucie uwa¿aj. Z tego, co ostatnio s³ysza³em, kolejny wstrz¹s jest
ju¿ bliski.
Duff machn¹³ rêk¹.
Nie martw siê. Czy¿ to nie Hamlet powiedzia³, ¿e ostro¿noæ jest lep-
sz¹ po³ow¹ zwyciêstwa?
Walter pokrêci³ g³ow¹.
Nie ta sztuka. To s³owa Falstaffa, który nadmiernie siê ob¿era³ i pi³
zbyt du¿o. Mrugn¹³ szelmowsko. Nigdy nie s³uchaj rad takiego cz³owie-
ka. Poza tym Falstaff mia³ na myli dyskrecjê, a nie ostro¿noæ.
Po odjedzie Waltera Duff z butelk¹ koniaku wyszed³ na patio. Maj¹c
g³owê pe³n¹ rewelacji, nie by³ jeszcze gotów do snu. Ruth rozumia³a ten
nastrój i chêæ pozostania w samotnoci. Poca³owa³a go na dobranoc i posz³a
do sypialni. Mia³a za sob¹ mêcz¹cy dzieñ. Jednak¿e i ona nie mog³a zasn¹æ.
Le¿a³a w podwójnym ³o¿u, ws³uchana w ciche tykanie zegara na stoliku
81
nocnym i odg³os przeje¿d¿aj¹cych od czasu do czasu samochodów na szosie
za will¹. Wieczorna rozmowa o Mungerze bardzo j¹ rozstroi³a. Nie chodzi³o
tu o samego Mungera, ale o wspomnienia, z którymi siê kojarzy³. Polubne
miesi¹ce w Hongkongu, uwiadamianie sobie, ¿e jej ¿ycie z Duffem nie uk³ada
siê tak, jak mia³o i jak to zaplanowali. Jak ona zaplanowa³a. Dojrzewanie
kobiety-¿ony w obcym rodowisku, w obcej kulturze. Odkrywanie przez ni¹
w³asnego charakteru. Dobrze pamiêta³a ów wieczór, kiedy Duff wróci³ po
aukcji z aparatem fotograficznym Mungera, i w³asne oburzenie, gdy siê do-
wiedzia³a, ¿e nie ma ju¿ pieniêdzy na kupno bransoletki z okazji rocznicy.
Umiechnê³a siê teraz do siebie na wspomnienie swojej infantylnej reakcji.
By³ to czas, kiedy jej rodowiskowe wychowanie kaza³o przywi¹zywaæ wielk¹
wagê do dóbr materialnych. Kaza³o mierzyæ mi³oæ i uczucie wartoci¹ po-
darunku. Wtedy piêkny apartament i szafa pe³na butikowych strojów by³y
spe³nieniem ma³¿eñskich marzeñ. Czegó¿ innego mo¿na siê by³o po niej spo-
dziewaæ? Rodzice zawsze wynagradzali jej sukcesy w nauce: a to wakacje
w Kalifornii po maturze, a to sportowy MG na dwudzieste pierwsze urodzi-
ny i dyplom. Ocenia³a swoj¹ pozycjê w ¿yciu i status w rodowisku tak, jak
ocenia siê wisz¹cy na cianie obraz: ten oznacza bezpieczeñstwo, tamten
dobre ma³¿eñstwo, a ten trzeci towarzysk¹ akceptacjê.
Minê³o wiele czasu, nim zorientowa³a siê, ¿e obrazy s¹ niewyrane i nie-
uchwytne, a kszta³t nadaj¹ im tylko ramy. Z pocz¹tku myla³a, ¿e winê za
taki stan rzeczy ponosi ich nieustabilizowane ¿ycie i okresowe zakotwicza-
nie siê w ró¿nych krajach. Po dwóch latach w Hongkongu przenieli siê na
rok do Singapuru, a potem do Bangkoku. Poczu³a dopiero jak¹ tak¹ stabili-
zacjê, kiedy zamieszkali na Cyprze, kupili willê i Ruth mog³a j¹ urz¹dziæ po
swojemu i umeblowaæ zbieranymi latami meblami. Po raz pierwszy zyska³a
poczucie jakiej ci¹g³oci i wzglêdnego bezpieczeñstwa. Ale jednoczenie
odczu³a pustkê w swym ¿yciu. Wszystkie obrazy znalaz³y siê na w³aciwym
miejscu, a czego jednak brakowa³o. Ju¿ wtedy wiedzia³a o niewiernoci
Duffa i jego mi³ostkach. W rodowisku dziennikarskim zawsze znalaz³o siê
wielu chêtnych do podzielenia siê plotkami.
Pamiêta, ¿e zdziwi³o j¹ w³asne beznamiêtne podejcie do faktu zdrady.
Byæ mo¿e lata spêdzone na Wschodzie nauczy³y j¹ postrzegaæ ma³¿eñstwo
w innym wietle. Nie tak, jak czyni³y to jej europejskie czy amerykañskie
rówienice. Ona by³a mu przez te wszystkie lata wierna. Wiernoæ to jeszcze
jeden obraz w ramie. Ale teraz w ramie tkwi³o tylko wyblak³e p³ótno.
Obróci³a siê na ³ó¿ku i poprawi³a poduszkê. Ile¿ nocy przespa³a sama,
podczas kiedy Duff przebywa³ gdzie daleko? Chyba ponad po³owê ma³¿eñ-
skiego ¿ycia. Ale nie to by³o miar¹ pustki. Sprawa siêga³a znacznie g³êbiej.
Dotyka³a samej istoty mi³oci. Ruth pragnê³a byæ potrzebna. Teraz dopiero
zdawa³a sobie sprawê, ¿e zapewniæ jej to mog¹ w³asne dzieci albo mi³oæ
6 Reporter
82
mê¿czyzny. Dzieci nie mog³a mieæ w ka¿dym razie nie z Duffem sta³o siê
wiêc nieuchronne, ¿e kiedy pojawi³a siê alternatywa w postaci Gideona, zde-
cydowa³a siê na romans. Z pocz¹tku obawia³a siê, ¿e ze strony Gideona jest to
chwilowa namiêtnoæ. wiadoma by³a swojej urody, przez lata musia³a gasiæ
zapa³y wielu zalotników. Dopiero po swej podró¿y do Izraela i drugiej wizycie
Gideona na Cyprze porzuci³a obawy i nurza³a siê w szczêliwej pewnoci, ¿e
on j¹ naprawdê kocha. By³ poza tym silny, pewny siebie i potrzebowa³ jej.
Znów siê umiechnê³a do poduszki, ale nie by³ to radosny umiech. Chcia-
³a mi³oci, ma j¹, ale sama jej intensywnoæ wywo³a³a niepokój. Co siê sta-
nie, jeli nie potrafi ju¿ kochaæ tak mocno?
Walter zasn¹³ w kilka sekund po przy³o¿eniu g³owy do poduszki, ale nie
by³ to dobry sen. Do trzeciej nad ranem rzuca³ siê i obraca³ niespokojnie
w wielkim ³o¿u. Wreszcie, mrucz¹c poirytowany, zapali³ nocn¹ lampkê.
Wszystko to by³o bardzo dziwne, poniewa¿ z zasady sypia³ dobrze, rzadko
miewaj¹c jakiekolwiek sny. Przez kilka minut le¿a³ wpatrzony w sufitowy
wentylator, potem w³o¿y³ nocne pantofle, przeszed³ do kredensu w salonie
i nala³ sobie szklankê wody Perrier. Wyszed³ z ni¹ na balkon. Noc by³a ciem-
na, bezksiê¿ycowa i tylko jasna ³una wskazywa³a na s¹siedztwo Limassol,
gdzie daleko w dole. By³ wiadomy, ¿e nie pozwala³ mu spaæ jaki chaos
mylowy w zakamarkach mózgu. Co go drêczy³o, co domaga³o siê rozwi¹za-
nia. I póki nie znajdzie ród³a niepokoju i odpowiedzi, jak sprawê rozwi¹zaæ,
póty nie zanie. Przywyk³ do metodycznego mylenia, wiêc natychmiast
doszed³ do wniosku, ¿e skoro spa³ dobrze ubieg³ej nocy, to jego podwiado-
moæ jest zaniepokojona czym, co wydarzy³o siê minionego dnia. Przebieg³
wiêc mylami wszystkie wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin, a jak to
zwykle bywa wczesnym rankiem, umys³ mia³ jasny i nie zamiecony ¿adny-
mi pomys³ami, które rodz¹ kolejne godziny dnia, zaciemniaj¹c obraz i kom-
plikuj¹c ¿ycie.
Munger! Bêdzie mu potrzebny Munger. To poranne spotkanie by³o zrz¹-
dzeniem opatrznoci. Przeszed³ do salonu i usiad³ za biurkiem. Przez pó³
godziny uk³ada³ i szyfrowa³ depeszê, któr¹ z samego rana wyle do Szymona
Saguy w centrali Mosadu.
Pod nag³ówkiem BARDZO PILNE ¿¹da³ pe³nych informacji na temat
niejakiego Davida Mungera, niegdy wojennego reportera. Informacje mia-
³y zawieraæ absolutnie wszystko. Walter Blum chcia³ znaæ ka¿dy szczegó³
z ¿ycia Mungera od chwili poczêcia. Dzieciñstwo, rodzice, krewni, przyja-
ciele, wrogowie, wykszta³cenie, co lubi, czego nie lubi, przebyte choroby
i inne kontakty z lekarzami, pogl¹dy polityczne, ulubiony kolor, ulubiona
potrawa i napój. Za¿¹da³ tak¿e odbitek wszystkich fotografii, które Munger
83
kiedykolwiek opublikowa³. Wreszcie za¿¹da³ przeprowadzenia w równie
pilnym trybie dochodzenia siêgaj¹cego daleko w przesz³oæ i pozwalaj¹ce-
go odpowiedzieæ na pytanie, co mog³o wydarzyæ siê podczas ostatnich dni
Mungera w Wietnamie. Myl¹c intensywnie Walter przypomnia³ sobie
i wspomnia³ o tym w depeszy ¿e Munger przy³¹czy³ siê do patrolu Si³
Specjalnych, który operowa³ w pobli¿u Vinh Long w padzierniku 1969 roku.
Niech agenci Mosadu w Stanach Zjednoczonych odnajd¹ i przes³uchaj¹
¿yj¹cych jeszcze cz³onków tego patrolu, niech siê dowiedz¹, co tam zasz³o.
I niech agenci w Armii USA pogrzebi¹ w archiwach i odnajd¹ raporty doty-
cz¹ce tego czasu i sprawy.
Skoñczy³ pisanie, schowa³ tekst do teczki i spojrza³ na zegarek. Nastêp-
nie podniós³ s³uchawkê i nocnemu portierowi poleci³ obudziæ siê o szóstej
trzydzieci rano.
Gdy siê po³o¿y³, zasn¹³ od razu. Pozosta³y mu tylko dwie godziny snu,
ale po obudzeniu natychmiast sobie przypomnia³ s³owa Duffa, ¿e Munger
porusza³ siê jak zjawa, cieñ
5
J
anine Lasage siêgnê³a w dó³ i poklepa³a czarne w³osy Samiego Asafa. Or-
gazm by³ powy¿ej przeciêtnej. Sami podniós³ g³owê i spojrza³ na ni¹ ponad
jej faluj¹cym brzuchem. Lekko dysza³, wilgotne w¹sy b³yszcza³y.
Jeste bardzo dobry, Sami pochwali³a.
Ods³oni³ w umiechu zêby i zacz¹³ siê po niej wczo³giwaæ. Czu³a jego
sztywny cz³onek ocieraj¹cy siê o jej lewe udo i w duchu westchnê³a. Ju¿ od
dawna nie osi¹ga³a orgazmu w sposób konwencjonalny. Powodem mog³o
byæ nadmierne dogadzanie sobie w przesz³oci lub wybuja³a wyobrania
potrzebowa³a teraz subtelniejszej podniety, innego bodca ni¿ pompuj¹cy
mêski cz³onek. Ale w jaki sposób musia³a zaspokoiæ potrzeby Samiego.
Napracowa³ siê d³ugo i ciê¿ko, nale¿a³o go wynagrodziæ. Usadowi³ siê na
niej, zaj¹³ w³aciw¹ pozycjê i pchn¹³ g³êboko. Prawie nic nie odczu³a, ale
wydawa³a z siebie odpowiednie odg³osy. Wiedzia³a, ¿e natarcie bêdzie trwa-
³o d³ugo, Sami Asaf nale¿a³ bowiem do mê¿czyzn, którzy stawiaj¹ znak rów-
nania miêdzy seksualn¹ jurnoci¹ a czasem trwania stosunku. Kiedy tak pod
nim le¿a³a, g³aszcz¹c go po plecach i poruszaj¹c rytmicznie poladkami,
myla³a o innych sprawach.
wiadomie uwiod³a Samiego przed miesi¹cem, wkrótce po otrzymaniu
funkcji ³¹cznika miêdzy francuskim kontrwywiadem a Mukhabaratem. I jej
84
nowe zadanie mia³o cis³y zwi¹zek z umow¹ dotycz¹c¹ sprzeda¿y przez Fran-
cjê reaktora nuklearnego Irakowi. Wezwano j¹ do Pary¿a na odprawê, któr¹
prowadzi³ osobicie dyrektor SDECE, Alexandre de Marenches.
Mosad nie da za wygran¹, powiedzia³. Bêdzie usi³owa³ nie dopuciæ do
realizacji umowy. W ci¹gu ostatnich dwóch lat ludzie Mosadu byli nies³y-
chanie aktywni w ca³ej Francji, a kiedy reaktor zostanie przewieziony do
Iraku, przenios¹ siê w lad za nim. Baz¹ operacji bêdzie najprawdopodob-
niej Bejrut. Poniewa¿ Janine ju¿ od szeciu lat dzia³a³a na Bliskim Wscho-
dzie, jest idealn¹ kandydatk¹ na koordynatorkê kontrofensywy SDECE i ³¹cz-
niczkê z irackim Mukhabaratem. wietnie siê sk³ada, ¿e zna Samiego Asafa
z dawnych lat, kiedy obs³ugiwa³a Daleki Wschód. Sami jest obecnie wice-
dyrektorem Mukhabaratu i odpowiada za bezpieczeñstwo reaktora oraz ochro-
nê francuskiego personelu.
Le¿¹c pod Samim Janine umiechnê³a siê do siebie. Ciekawe, czy ich obecne
stosunki dyrektor de Marenches tak¿e okreli³by mianem znajomoci?
De Marenches zapozna³ j¹ z analiz¹ si³ przeciwnika. Chocia¿ w Iraku
Mosad nie dysponowa³ powa¿niejsz¹ siatk¹, by³ doskonale zakonspirowany
w Bejrucie. Niedawne raporty wspomina³y, ¿e w ³onie Mosadu powsta³a
sekcja, której wy³¹cznym zadaniem jest sprawa irackiego reaktora. Jest rze-
cz¹ niezmiernie wa¿n¹ dla Francji, podkreli³ dyrektor, by reaktor bez prze-
szkód dotar³ na miejsce, zosta³ zainstalowany i ¿eby nast¹pi³ jego rozruch,
poniewa¿ dopiero wtedy nabior¹ mocy wa¿ne uk³ady handlowe ogólnej na-
tury oraz te na dostawê broni.
Czy Izraelczycy maj¹ jakie podejrzenia co do w³aciwego przezna-
czenia reaktora? spyta³a Janine.
De Marenches spojrza³ enigmatycznie i typowo po francusku wzruszy³
ramionami; Francuzi wzruszaj¹ ramionami nieco inaczej ni¿ reszta wiata.
Izraelczycy s¹ zawsze podejrzliwi. Ale przecie¿ to Irakijczycy podpi-
sali traktat o nierozprzestrzenianiu broni atomowej, czego Izrael nigdy nie
zrobi³.
Umiechnê³a siê cynicznie.
I to czyni sprawê jasn¹.
De Marenches poinstruowa³ j¹ z kolei o stosunkach z Amerykanami i ro-
li CIA w obecnej sprawie. Trzeba za³o¿yæ, ¿e z powodu wrêcz paranoiczne-
go lêku prezydenta Cartera przed rozprzestrzenianiem broni atomowej, CIA
jest bardzo zainteresowana irackim reaktorem. Departament Stanu wywiera
wielk¹ presjê na rz¹d francuski, by Francja wycofa³a siê z umowy. Oczywi-
cie by³ to rezultat nacisków ¿ydowskiego lobby w Kongresie.
Tak wiêc, nie spuszczaj¹c oka z Mosadu, nale¿y równie¿ zwracaæ uwagê
na CIA. W jej przypadku korzystna by³a sytuacja, ¿e CIA i Mosad przesta³y
kooperowaæ. Od wczesnych lat siedemdziesi¹tych wszystko siê zmieni³o. In-
85
teresy obu organizacji s¹ teraz przeciwstawne. I druga rzecz, która mog³a
u³atwiæ pracê Janine Lasage: agenci SDECE w Waszyngtonie zinfiltrowali
ostatnio nieznany dot¹d wydzia³ CIA, zwany Equinus. De Marenches poda³
kartkê z nazwiskami podejrzanych o reprezentowanie wspomnianego wy-
dzia³u. Siedem nazwisk. Na pierwszym miejscu Duff Paget.
De Marenches dostrzeg³ jej umiech i skomentowa³ go w mylach: zado-
wolona, ¿e siê na kim zemci.
Zna pani którego z tych agentów? spyta³.
Tak. Znam trzech, a jednego bardzo dobrze.
Na zakoñczenie dyrektor ostrzeg³ j¹ raz jeszcze, by by³a ostro¿na w kon-
taktach z Amerykanami. Skinê³a machinalnie g³ow¹, g³êboko zamylona.
Sami zwiêksza³ tempo i Janine poczu³a, ¿e d³ugo tak nie wytrzyma. Naj-
wy¿ej jeszcze dwie minuty, a potem go spycham, bêdzie gotów czy nie. Sami
Asaf by³ jej oczywicie potrzebny. Dlatego w³anie przed miesi¹cem go
uwiod³a. Zawsze chcia³a mieæ pe³n¹ kontrolê nad operacj¹ w toku. Od lat
wiedzia³a, ¿e s¹ dwa podstawowe sposoby uzyskania i zachowania pe³nej
kontroli nad mê¿czyzn¹: pieni¹dze i seks. Z w³asnego dowiadczenia wie-
dzia³a, ¿e z tych dwóch seks jest pewniejszy.
W tym wypadku mia³a nad nim pe³n¹ kontrolê. Przesunê³a d³oni¹ po
jego plecach i czubku podskakuj¹cej g³owy, podnios³a rêkê i spojrza³a na
zegarek od Cartiera. Robi³o siê póno, a mia³a jeszcze parê wa¿nych spraw
do omówienia z Samim.
Wiedzia³a, co zrobi. Po miesi¹cu po¿ycia z Irakijczykiem zna³a cienk¹
granicê miêdzy sadyzmem a masochizmem. Najpierw unios³a stopy i opar³a
je na jego kostkach, potem lew¹ d³oni¹ chwyci³a go mocno za w³osy, a pa-
znokcie prawej d³oni wbi³a mu w lewy poladek. Jêkn¹³ z bólu. Szarpnê³a
w³osy i unios³a jego g³owê, po czym wbi³a zêby w podbródek. Wstrz¹sn¹³
nim dreszcz, zacz¹³ ruszaæ biodrami jak oszala³y. Ju¿ jest prawie gotów, po-
myla³a, i mocniej wbi³a zêby i paznokcie. Sami osi¹gn¹³ orgazm, wydaj¹c
okrzyk bólu i ekstazy.
Którego dnia zabijê cz³owieka w takiej sytuacji, pomyla³a, i przynios-
³o jej to ulgê. Zamiast w podbródek ugryzê w sam¹ krtañ, przegryzê j¹. Gdzie
przeczyta³a, ¿e kiedy cz³owiek umiera podczas aktu p³ciowego, to cz³onek
mu nie flaczeje, ale jeszcze bardziej nabrzmiewa. To by by³o warto zoba-
czyæ. I poczuæ.
Sami le¿a³ na niej, ciê¿ko dysz¹c. Po doæ d³ugiej chwili i po wyszepta-
niu mu do ucha stosownej porcji pieszczotliwych s³ówek, zepchnê³a go z sie-
bie i wysz³a z ³ó¿ka. Patrzy³ na ni¹, gdy bieg³a do ³azienki szczup³a, o pe³-
nych piersiach, zwinna, z d³ugimi blond w³osami.
Kto to przed laty nazwa³ j¹ przebieg³ym wê¿em? usi³owa³ przypomnieæ
sobie Sami. Niebezpiecznym wê¿em
86
S³ysza³ chlupot wody w bidecie i odg³os ten skojarzy³ mu siê z prostytu-
cj¹. Jego pierwsz¹ kobiet¹ by³a prostytutka w Pary¿u i te¿ po stosunku usiad-
³a natychmiast na bidecie. By³ wówczas lekko zak³opotany i z³y myl¹c, ¿e
pewno wziê³a go za brudasa.
Przysz³o mu do g³owy, ¿e w pewnym sensie Janine te¿ siê prostytuuje. Nie
mia³ ¿adnych z³udzeñ, ¿e posz³a z nim do ³ó¿ka z mi³oci. Wiedzia³ dobrze, ¿e po
zakoñczeniu misji rzuci go jak szmatê, zachowuj¹c oczywicie pozory i grzecz-
n¹ formê rozstania. No, ale to bêdzie dopiero za dwa lata, a do tego czasu ma
dostêp otwarty do jej cia³a. Cia³a, którego nigdy nie mia³ doæ. Przedziwne,
jak ona potrafi³a w ci¹gu zaledwie miesi¹ca rozszyfrowaæ jego seksualne prefe-
rencje. Jednoczenie uwiadomi³ sobie, ¿e zbyt wiele czasu spêdza w Bejrucie
na tak zwanych konferencjach ³¹cznikowych. Usprawiedliwia³ to przed sob¹
i dyrektorem, wskazuj¹c na niezbity fakt, ¿e groba dzia³añ ze strony Mosadu
ma swoje korzenie w Libanie, a jeli jeszcze nie ma, to bêdzie mia³a, i jest rzecz¹
konieczn¹ rozbudowaæ w Libanie siatkê Dobrze jednak wiedzia³, ¿e nie ¿adne
siatki, ale prê¿ne cia³o Janine Lasage ka¿e mu nieustannie podró¿owaæ do Bej-
rutu. Francuzka wysz³a z ³azienki i podesz³a do okna. Mia³a na sobie tylko rêcz-
nik owi¹zany w pasie. Znajdowali siê w jej mieszkaniu na najwy¿szym piêtrze
bloku w Ras Beirut. Z okna rozci¹ga³ siê wspania³y widok na miasto. Nawet
w tej chwili s³ychaæ by³o dalekie odg³osy wymiany ognia z broni maszynowej
gdzie w dzielnicy Nabaa. Trwa³a wojna domowa.
Sami spojrza³ na zegarek, wsta³ i zacz¹³ zbieraæ ubranie, które przed
godzin¹ zosta³o niedbale porozrzucane w przyp³ywie pasji. Za pó³ godziny
mia³a rozpocz¹æ siê konferencja prasowa w siedzibie Organizacji Wyzwole-
nia Palestyny i poniewa¿ Sami by³ nadal korespondentem Bliskowschodniej
Agencji Prasowej, powinien w niej uczestniczyæ.
Janine odwróci³a siê od okna i patrzy³a, jak Sami wci¹ga skarpetki.
Duff Paget powiedzia³a nieco ochryp³ym kontraltem.
¯e co, Duff Paget? spyta³.
Chcê, ¿eby go zabi³.
Spojrza³ na ni¹ zdumiony.
On jest z CIA. I zanim móg³ cokolwiek powiedzieæ, doda³a: Zaczy-
na pchaæ nos w nasze sprawy.
Duff w CIA? Sami przybra³ zaskoczony wyraz twarzy.
Tak, Sami. I nie b¹d taki zdziwiony. Jest agentem od co najmniej
omiu lat. Od Wietnamu.
Jeste pewna?
Sami by³ zak³opotany. Wielu jego kolegów dziennikarzy i znajomych
pracowa³o w wywiadzie, ale zawsze szybko siê o tym dowiadywa³. Ale Pa-
get! Jeszcze wczoraj siedzia³ z nim w grupie korespondentów w barze hotelu
Commodore. Z pó³ godziny przegadali o dawnych czasach.
87
Oczywicie, ¿e jestem pewna odpar³a. Nale¿y do wydzia³u specjal-
nego CIA. Przed paroma miesi¹cami uda³o siê nam go spenetrowaæ. Dowie-
dzielimy siê równie¿, ¿e jednym z g³ównych zadañ wydzia³u jest zapobie-
ganie rozprzestrzenianiu broni atomowej. Powiedzia³a to lekko, ³¹cz¹c
w jednym zdaniu prawdê z pó³prawd¹.
Na twarzy Samiego malowa³y siê w¹tpliwoci. Spojrza³ na ni¹ ostro.
Nie wymyli³a tego? Od lat go nienawidzisz. Od czasu tej aukcji
w Hongkongu.
Nie b¹d g³upi, Sami. Owszem, nienawidzê go, ale nie to jest moj¹
motywacj¹. Ruszy³a wolno w stronê ³ó¿ka. Oczywicie, to nie ma zna-
czenia, czy Paget jest w CIA czy nie, jeli wasz reaktor ma spe³niaæ rolê,
jak¹ mu oficjalnie przypisujecie. Jeli jednak jest inaczej i Paget co wyniu-
cha, to wtedy mój rz¹d znajdzie siê pod olbrzymi¹ presj¹. Z Izraelczykami
damy sobie radê, ale Stany Zjednoczone to inna sprawa. Giscard dEstaing
mo¿e byæ zmuszony do anulowania umowy. Ropa czy nie ropa.
Stanê³a przy ³ó¿ku. Sami zadar³ g³owê, by j¹ widzieæ.
Chocia¿ nie mamy nic do ukrycia, nie podoba mi siê wtykanie nosa
przez CIA mrukn¹³.
Oczywicie, ¿e nie mo¿e ci siê podobaæ odpar³a s³odkim g³osem.
Tak czy inaczej Paget stanowi zagro¿enie. Twoim obowi¹zkiem jest go wy-
eliminowaæ.
Sami westchn¹³. Bardzo lubi³ Duffa Pageta.
To bardzo powa¿na decyzja powiedzia³. Zamordowanie agenta CIA
mo¿e wywo³aæ reakcjê ³añcuchow¹.
B¹d realist¹, Sami. Ilu dziennikarzy i fotoreporterów zginê³o w Bej-
rucie na przestrzeni ostatnich dwóch lat? Z tuzin. A mo¿e i wiêcej. Poza tym
to nie wasi ludzie powinni wykonaæ zadanie, ale kto z Organizacji Wyzwo-
lenia Palestyny. Masz tam przyjació³, porozmawiaj z nimi. Zw³aszcza ¿e
Paget otrzyma³ zadanie szpiegowania Palestyñczyków. Mam wszystkie szcze-
gó³y na ten temat.
Po d³u¿szej ciszy Sami mrukn¹³:
Zastanowiê siê nad tym.
Wygra³a. Wiedzia³a, ¿e wygra! Przyci¹gnê³a jego g³owê do piersi.
Kiedy to bêdzie mia³o nast¹piæ, chcê tam byæ i widzieæ.
Walter Blum i profesor Chaim Nardi szli wolno alejk¹ terenów uniwer-
syteckich w Tel Awiwie. Walter by³ w be¿owym garniturze, do którego do-
bra³ ró¿owy krawat. Profesor, drobny mê¿czyzna o ptasiej twarzy, mia³ na
sobie sportowe spodnie i koszulê z krótkimi rêkawami. W sam raz na upa³.
A Walter siê poci³.
88
Ten grubas intrygowa³ Nardiego. Przed tygodniem zadzwoni³ do Nar-
diego genera³ Hofti. Profesor wiedzia³, ¿e Hofti jest szefem Mosadu. Gene-
ra³ powiedzia³, ¿e przez specjalnego pos³añca wysy³a profesorowi zestaw
dokumentów najwy¿szej wagi. Zawieraj¹ najdrobniejsze nawet szczegó³y
¿ycia pewnego cz³owieka. I prosi, by Nardi przestudiowa³ dokumenty, a na-
stêpnie podzieli³ siê swoimi wnioskami z niejakim Walterem Blumem. Nar-
di gdzie ju¿ s³ysza³ to nazwisko, ale nie zdo³a³ go z kimkolwiek skojarzyæ
Hofti doda³, ¿e chodzi o tego samego Waltera Bluma, który tak hojnie obda-
rowa³ uniwersytet w Tel Awiwie i wiele innych instytucji w Izraelu.
Nardi przestudiowa³ wiêc przys³ane mu dokumenty w nabo¿nym sku-
pieniu, i z rosn¹cym zainteresowaniem, a po otrzymaniu zezwolenia genera-
³a Hoftiego przedyskutowa³ je z dwoma kolegami z katedry psychiatrii.
W przewidzianym czasie pojawi³ siê Walter i, po obfitym lunchu, na
który zaprosi³ go dziekan, zabra³ Nardiego na spacer.
Fascynuj¹cy przypadek powiedzia³ Nardi. Z pewnoci¹ zna pan ju¿
moj¹ diagnozê. Có¿ jeszcze móg³bym dodaæ?
Walter spojrza³ na drepcz¹c¹ obok malutk¹ postaæ i pomyla³, ¿e profe-
sor przypomina raczej wróbla ni¿ geniusza w dziedzinie psychologii i psy-
chiatrii.
Chcê wiedzieæ, jak mo¿na nim manipulowaæ odpar³.
Profesor siê skrzywi³. W tym momencie zda³ sobie sprawê, ¿e Walter nie
jest tylko biznesmenem.
W tym kontekcie s³owo manipulowaæ ma niemi³e brzmienie za-
uwa¿y³ doæ sztywno.
Bo i sytuacja jest niemi³a odparowa³ Walter. Ten cz³owiek jest
niezbêdny. Ja go potrzebujê. Izrael go potrzebuje!
Profesor d³ugo siê zastanawia³, wreszcie zacz¹³ mówiæ:
No có¿, nie ma najmniejszej w¹tpliwoci, ¿e ten cz³owiek jest w per-
manentnym szoku. Nie bêdê wdawa³ siê w naukowe okrelenia, to panu nic
nie da. Aby móg³ byæ komukolwiek do czegokolwiek przydatny, musi wyjæ
ze stanu pourazowego. Musi byæ z niego za uszy wyci¹gniêty. Musi zacz¹æ
mówiæ, mówiæ, mówiæ. W³anie o tym prze¿yciu czy prze¿yciach, które
wpakowa³y go w ten stan. Ale wnioskujê, ¿e nie jest do tego sk³onny. Szko-
da, ¿e nie uda³o siê panom dowiedzieæ, co wydarzy³o siê podczas tego ostat-
niego patrolu.
W dalszym ci¹gu wêszymy, nie rezygnujemy. Mo¿e trafimy na lad.
Chocia¿ zbytnio na to nie liczê. By³ to mieszany patrol amerykañskich od-
dzia³ów specjalnych i najemników ró¿nej narodowoci. Dotychczas nie zna-
lelimy nikogo ¿ywego, kto w tym uczestniczy³. Najgorsze, ¿e ca³a doku-
mentacja dotycz¹ca tej wyprawy zosta³a zniszczona.
Poruszamy siê wiêc po omacku. Profesor roz³o¿y³ bezradnie rêce.
89
Walter zatrzyma³ siê.
Mówi pan, ¿e cz³owiek pozostanie bezu¿yteczny, póki nie wyjdzie ze
stanu pourazowego? spyta³.
To niezupe³nie tak. Wszystko zale¿y, do czego jest wam potrzebny. On
nie jest chory umys³owo. Chodzi o to, ¿e wydarzenie, od którego wszystko
siê zaczê³o, spowodowa³o, i¿ zamkn¹³ siê w sobie. Przesta³ istnieæ dla wia-
ta, a wiat dla niego. Budzi nadziejê to, ¿e powolutku zaczyna wygl¹daæ ze
swojej skorupy, coraz bardziej j¹ rozchylaæ. Wiele czasu mu to zajê³o, jed-
nak¿e warto pamiêtaæ, ¿e umys³, podobnie jak cia³o, posiada olbrzymi¹ zdol-
noæ regeneracji. Musi pan byæ jednak bardzo ostro¿ny. Cokolwiek pan za-
mierza przedsiêwzi¹æ, radzê robiæ to po g³êbokim zastanowieniu, aby nie
pojawi³ siê skutek odwrotny do zamierzonego.
Walter wznowi³ spacer, profesor drepta³ obok.
Co pan by zaleca³ w danej sytuacji? spyta³ Walter.
Profesor przyj¹³ lekko mentorski ton:
Zacznijmy od jego przesz³oci. Urodzi³ siê w kwietniu 1941 roku. Jego
ojciec by³ redniej rangi funkcjonariuszem Ministerstwa Obrony, nie wziêto
go do wojska z powodu wady serca. Przeciêtny pod ka¿dym wzglêdem syn
redniozamo¿nej rodziny z pó³nocnej Anglii. Z raportu wynika, ¿e by³ nieco
nudny. Tyle ojciec. Matka natomiast z pewnoci¹ nie by³a nudna. Jeszcze
d³ugo przed wyzwoleniem kobiet zdoby³a, dziêki w³asnym wysi³kom, uni-
wersyteckie stypendium i zaczê³a studiowaæ medycynê. Byæ mo¿e do wyj-
cia za m¹¿ sk³oni³a j¹ czêciowo potrzeba dofinansowania dalszych stu-
diów. By³a bardzo ¿ywotn¹, przystojn¹ kobiet¹, o silnej woli i samozaparciu.
By³a ¯ydówk¹, chocia¿ nie obnosi³a siê ze sw¹ wiar¹ i nie praktykowa³a.
Nie interesowa³ jej te¿ ruch syjonistyczny. Profesor zerkn¹³ z ukosa na
Waltera, chc¹c byæ mo¿e sprawdziæ, jak zareagowa³ on na informacjê o oso-
bie pochodzenia ¿ydowskiego, która nie jest zainteresowana syjonizmem,
b¹d chcia³ po prostu wiedzieæ, czy Walter go s³ucha. S³ucha³ pilnie.
Nardi, usatysfakcjonowany, ci¹gn¹³ dalej:
Dziecko j¹ uwielbia³o. Mo¿na powiedzieæ, ¿e by³a orodkiem jego ¿y-
cia. Poza matk¹ nie mia³ w³aciwie przyjació³. Poniewa¿ rodzice pracowali
w Londynie, spêdza³ wiele czasu u dziadków w Bradford. Dziadkowie byli
nieczuli, nie okazywali ch³opcu uczucia. Cotygodniowe wizyty matki by³y
w tych warunkach wspania³ymi prze¿yciami. Kiedy wojna siê skoñczy³a,
ch³opiec by³ ju¿ zamkniêty w pierwszej skorupie. Móg³bym go nazwaæ in-
trowertykiem Nardi wzruszy³ ramionami. Oczywicie moja diagnoza
jest oparta wy³¹cznie na opisach i informacjach z drugiej rêki jakkolwiek
akta, które dosta³em, s¹ rzeczywicie opracowane nies³ychanie szczegó³owo
Parunastu agentów zbiera³o je przez kilka tygodni przyzna³ Walter.
S³ucham dalej, profesorze.
90
No có¿, w normalnych warunkach koniec wojny powinien byæ dla
Mungera koñcem psychicznej i umys³owej izolacji. Zamieszka³ ponownie
z rodzicami i rozwija³ siê pod matczynym okiem. Nast¹pi³y jednak dwa wy-
darzenia, które wp³ynê³y na kszta³t jego przysz³ego ¿ycia. Matka specjalizo-
wa³a siê w leczeniu skutków niedo¿ywienia. W Wielkiej Brytanii by³ to bar-
dzo powa¿ny problem, zw³aszcza w latach 1942 i 1943. Dwa miesi¹ce po
zakoñczeniu wojny i dwa miesi¹ce po zabraniu synka od dziadków zapropo-
nowano jej wyjazd do Niemiec. Chodzi³o o pomoc tym, którzy prze¿yli obo-
zy koncentracyjne.
Wszystko to wiem przerwa³ zniecierpliwiony Walter. Czyta³em ten
cholerny raport.
Profesor nie lubi³, gdy przerywano mu wyk³ad. Obrzuci³ Waltera suro-
wym spojrzeniem i kontynuowa³:
W Niemczech matka mia³a zostaæ przez miesi¹c, ale to, co tam zasta³a,
poruszy³o j¹ do g³êbi. Mo¿na sobie wyobraziæ olbrzymi¹ ró¿nicê miêdzy
ocala³ymi wiêniami Auschwitz a angielskimi dzieæmi cierpi¹cymi przez dwa
lata na lekki niedobór pewnych witamin. Przebywa³a wiêc w Niemczech
przez rok, widuj¹c syna najwy¿ej raz na miesi¹c. W tym czasie ojciec ch³op-
ca przeniós³ siê do Bradford, do rodzinnego domu, i zacz¹³ pracowaæ w ro-
dzinnym interesie. Przez ten rok ma³y zacz¹³ chodziæ do szko³y podstawo-
wej, której ca³ym sercem nienawidzi³. By³ samotnikiem, z tej racji
nielubianym przez innych ch³opców. Po powrocie matki z Niemiec up³ynê³y
dwa wzglêdnie spokojne lata. Pod wp³ywem matki i okazywanego przez ni¹
uczucia, m³ody Munger zacz¹³ wychodziæ ze skorupy. I wówczas nast¹pi³o
drugie wydarzenie, które ukszta³towa³o jego charakter na resztê ¿ycia.
Wojna 1948 roku i w jej wyniku powstanie pañstwa Izrael Walter
przerwa³ jeszcze raz.
Otó¿ to! Profesor mówi³ zadumany. Takie bywa przeznaczenie.
Przysz³y charakter siedmioletniego ch³opca, w ka¿dym razie jego istotne ele-
menty mo¿e zostaæ ukszta³towany w jednej chwili przez wydarzenie, o któ-
rym ch³opiec nie ma pojêcia i które nast¹pi³o gdzie o tysi¹ce kilometrów od
niego. Profesor zauwa¿y³ wyraz twarzy Waltera i zacz¹³ mówiæ szybciej:
Ju¿ dobrze, pan to wszystko wie. Matka porzuci³a w³asne ¿ycie, mê¿a
i syna. Pojecha³a do Izraela. Walczyæ. By³a ¯ydówk¹, by³a z tego dumna.
Izrael sta³ siê jej mi³oci¹, nic nie by³o wa¿niejsze, nawet syn, którego te¿
przecie¿ kocha³a. Ale i z niego zrezygnowa³a.
Mog³a jednak wróciæ po zakoñczeniu wojny.
Nardi zaprzeczy³ ruchem g³owy.
Nie mog³a i nie chcia³a. Typowy przypadek wiadomego odrzucenia
w³asnej przesz³oci. Za³ó¿my jednak, ¿e syn czu³ podwiadomie, i¿ matka
nie wróci. Ojciec byæ mo¿e podsyca³ nawet podobne myli. Proszê pamiêtaæ,
91
¿e zaledwie miesi¹c po opuszczeniu przez matkê rodziny wyst¹pi³ o rozwód.
Ponownie pokrêci³ g³ow¹. Nie, nie. Mam pe³ne prawo zak³adaæ, ¿e ch³o-
piec czu³, i¿ matka nie wróci. I dozna³ wstrz¹su. Jest to w³aciwie dok³adnie
udokumentowane w tych raportach, które czyta³em. Jego zachowanie w szko-
le, brak przyjació³, a przede wszystkim absolutny brak emocjonalnej reakcji
na wiadomoæ o mierci matki. To wszystko wskazuje, ¿e ciê¿ko prze¿y³ ów
cios, porzucenie go przez jedyn¹ kochan¹ osobê.
By³a bohaterk¹. Zginê³a podczas bitwy o Jerozolimê. Zginê³a straszn¹
mierci¹ dopowiedzia³ Walter.
Nardi roz³o¿y³ rêce.
Dla jednych mog³a byæ bohaterk¹. Dla m³odego Mungera by³a ju¿
nikim. Tak jak wszystko inne, usun¹³ j¹ ze swojego wiata. Porzuci³a go!
Od chwili uwiadomienia sobie tego faktu, obudowa³ swoje uczucia mu-
rem ochronnym. Nie okazywa³ nikomu sympatii, nie przyjmowa³ od niko-
go jej objawów. O tak, kiedy dorós³, sta³ siê kobieciarzem. I poci¹ga³ ko-
biety, fascynowa³ je. Wcale nierzadko kobiety lgn¹ do takich mê¿czyzn.
Kiedy i ojciec umar³ na serce, ch³opiec nie okaza³ najmniejszego wzrusze-
nia czy smutku. Mia³ wówczas dziesiêæ lat i na pogrzebie nie uroni³ nawet
jednej ³zy.
Ale przecie¿ jego zdjêcia ? spyta³ Walter. Mo¿e mi pan powie,
profesorze, jak cz³owiek pozbawiony uczuæ mo¿e robiæ podobne zdjêcia?
Z kolei profesor przerwa³ spacer i, staj¹c naprzeciwko Waltera, zacz¹³
wyjaniaæ z wielkim przejêciem:
Próbowa³em to analizowaæ, panie Blum. Studiowa³em ka¿de ze zdjêæ
osobno i powiem panu co zaskakuj¹cego. Zrobi³em fascynuj¹ce odkrycie:
otó¿ z tysiêcy odbitek, które mi przys³ano, tylko nieca³e sto nie dotyczy³o
wojny. I w tym tkwi klucz. By³a tam seria zdjêæ zrobionych w czasie wakacji
na wyspie Bali. Spêdza³ je z kobiet¹ i byæ mo¿e ona go znudzi³a, doæ ¿e
robi³ zdjêcia widokowe i ludzi. Zna pan Bali?
Walter skin¹³ g³ow¹.
Wyspa nieprawdopodobnie piêkna, te¿ tam by³em. Kiedy jednak ogl¹da-
³em zdjêcia Mungera, nie poznawa³em tego miejsca. Wszystko by³o zupe³-
nie inne, ni¿ to, co zapamiêta³em. Na przyk³ad maski na twarzach tancerzy.
Uda³o mu siê je jakby izolowaæ od postaci, uczyniæ bardziej groteskowymi,
ni¿ by³y w rzeczywistoci. Sfotografowa³ na przyk³ad drzewo. Wysokie, tro-
pikalne drzewo, ale za nim czai³a siê burza i ga³êzie wydawa³y siê nabrzmie-
waæ groz¹ na tle czarnych chmur. Sfotografowa³ te¿ przybrze¿ne fale. Piêk-
ne i symetryczne, gdy przetaczaj¹ siê przez rafê koralow¹. Ale uchwyci³ je
w momencie, gdy grona bia³a piana uderza³a w jakby znieruchomia³¹ taflê
wody. Widzia³ pan to, panie Blum? Widzia³ pan to, co ja dostrzeg³em, albo
raczej, co on wydoby³?
92
Walter spojrza³ dziwnie na profesora, uj¹³ go pod ramiê i poprowadzi³
ju¿ nie alejk¹ miêdzy budynkami, ale w stronê pozostawionego daleko sa-
mochodu.
Chce mi pan powiedzieæ, ¿e Munger potrafi fotografowaæ tylko wojnê?
Co wiêcej: wojna w nim tkwi, po¿era go, trawi. Jego oczy s¹ soczew-
kami obiektywu. Czytuje pan poezjê?
Rzadko odpar³ Walter nieco zaskoczony. Czytywa³em sporo Szek-
spira. Poeta Wordsworth mówi³ o czym, co nazywa³ wizj¹ doskona³¹.
Pozwala³a mu dostrzegaæ to, czego istnienia zwykli miertelnicy nie byli
wiadomi. wiat³o padaj¹ce na liæ. Barwê kwiatu. Odcieñ zieleni odleg³ego
wzgórza. Niektórzy poeci maj¹ ten dar dostrzegania i wra¿enia potrafi¹ wy-
raziæ s³owami. Munger jest ich przeciwieñstwem. Jego piórem jest obiektyw
aparatu fotograficznego i za jego pomoc¹ przenosi na papier wiat³oczu³y to,
co widzi, a widzi tylko w czerni i szaroci z dodatkiem bieli.
Znaleli siê przy samochodzie. Kierowca trzyma³ otwarte tylne drzwiczki.
I dlatego z takim zapamiêtaniem pracowa³ kontynuowa³ profesor.
Nieustannie siê doskonali³. Podobnie jak poeta, który musi siê doskonaliæ
i nieustannie uczyæ wyra¿aæ s³owami to, co pozwala mu dostrzec wizja do-
skona³a. Wszystko, co Munger mia³, to ponur¹ wizjê wojny.
Walter zaduma³ siê.
I dlatego robi³ takie wspania³e wojenne zdjêcia?
Tak zgodzi³ siê profesor. I dlatego nie jest pe³nym cz³owiekiem.
Walter westchn¹³ i wyci¹gn¹³ na po¿egnanie d³oñ.
Dziêkujê panu, profesorze. Jasne jest teraz dla mnie, ¿e kluczem do
osobowoci Mungera jest jego zmar³a matka. Mo¿e potrzebna mu terapia
szokowa. Muszê nad tym pomyleæ.
Nardi przyj¹³ podan¹ mu rêkê, potrz¹sn¹³ ni¹ i powiedzia³ surowym g³osem:
Wiem, ¿e to, co pan robi, musi byæ bardzo wa¿ne, ale niech pan nie
zapomina, ¿e cz³owiek, nawet niepe³ny, jest nadal istot¹ ludzk¹. Psychologia
w rêkach amatora mo¿e byæ narzêdziem niebezpiecznym i destruktywnym.
Czy ja b¹d moi koledzy mo¿emy panu jeszcze w czym pomóc?
Nie. W istniej¹cych okolicznociach muszê pracowaæ sam. Jego g³os
brzmia³ sucho. Poza tym w naszym biznesie wielu ludzi ulega destrukcji.
Pozostaje fakt, ¿e matka Mungera by³a ¯ydówk¹. Munger mo¿e to uznaæ lub
nie, ale fakt pozostaje faktem. Zginê³a walcz¹c za Izrael. Mo¿e mu siê to
bardzo nie podobaæ, ale chcemy mu daæ tê sam¹ szansê.
Kiedy Walter siedzia³ ju¿ w samochodzie, Nardi powiedzia³:
Patrol?
Co patrol?
Po powrocie okaza³ siê impotentem. Tak w ka¿dym razie twierdzi je-
den z raportów.
93
Co z tego wynika?
W jego urazie psychicznym musi byæ jaki element seksualny. Trzeba
o tym pamiêtaæ.
Bêdê pamiêta³ odpar³ Walter i da³ znak kierowcy, by rusza³.
6
M
ieli ich w wizjerze. Ca³¹ czwórkê. Teleobiektyw pozwala³ dostrzec na-
wet rysy twarzy.
Ten sam zestaw co zwykle stwierdzi³ Duff Paget. Wyprostowa³ siê
i pomasowa³ sobie kark. Spojrza³ na zegarek.
Ch³opcy id¹ na lunch. My mo¿emy zrobiæ to samo. Przez najbli¿sze
dwie godziny nic siê nie bêdzie dzia³o.
Jerry Kimber potwierdzi³ skinieniem g³owy. Patrzy³ przez okno na budy-
nek po drugiej stronie ulicy. Widzia³ czterech mê¿czyzn wsiadaj¹cych do czar-
nego forda. Po obu stronach drzwi do budynku stali inni, trzymaj¹c w gotowo-
ci pistolety maszynowe Skorpion. Lustrowali ulicê i nieliczne pojazdy.
Jerry obróci³ siê do Duffa, który zdj¹³ z aparatu teleobiektyw i zast¹pi³
go standardowym. Nastêpnie odkrêci³ aparat od statywu, w³o¿y³ go do skó-
rzanej torby i, nie zamkniêt¹, przewiesi³ sobie przez ramiê, by byæ gotowym
do robienia zdjêæ. W tym miecie zawsze dzia³o siê a¿ nazbyt wiele.
Na co mia³by ochotê? spyta³ Jerry.
Wszystko mi jedno, byle nie baranina. Jedmy do The Smugglers na
dobry stek.
Jerry umiechn¹³ siê.
Jeste bardzo ostro¿ny jak na obie¿ywiata. A mo¿e masz nadziejê na-
tkn¹æ siê na Ginê Mansutti?
Nigdy nie wiadomo. Duff te¿ siê umiechn¹³. Jest przekonana, ¿e
za³atwiê jej wywiad z Arafatem. Co za naiwnoæ. Mo¿na oczekiwaæ, ¿e lada
chwila ci¹gnie te eleganckie butikowe d¿insy i zacznie mnie powa¿nie prze-
konywaæ, ¿ebym ugada³ Arafata. Jazda, idziemy!
Na klatce schodowej Duff nacisn¹³ guzik windy. Jerry zamkn¹³ drzwi na
potrójny zamek.
Piêtro wy¿ej Misza Wigoda, alias Melim Jaheen, tak¿e doszed³ do wnio-
sku, ¿e mo¿na na parê godzin zawiesiæ obserwacjê siedziby OWP i, podob-
nie jak Amerykanin i Kanadyjczyk, postanowi³ co zjeæ w restauracji na
94
rogu, gdzie mia³ swój stolik i gdzie móg³ liczyæ na ulubione danie: potrawkê
z jagniêcia. Tak siê z³o¿y³o, ¿e ci¹gn¹³ windê na kilka sekund przed Duf-
fem. Wsiad³ i nacisn¹³ guzik parteru. Winda zatrzyma³a siê jednak piêtro
ni¿ej. Gdy otwiera³y siê jej drzwi, us³ysza³ s³owa Kanadyjczyka:
Jeszcze tylko jeden pieprzony miesi¹c i przenios¹ mnie do Urwa³,
gdy zobaczy³, ¿e w kabinie kto jest.
Duff i Jerry skinêli przyjanie Miszy. Winda ruszy³a. Misza zauwa¿y³ w pó³-
otwartej torbie jak zwykle gotowy do u¿ytku aparat fotograficzny. Widzia³
w miêdzynarodowej prasie wiele zdjêæ autorstwa tego Amerykanina. Podzi-
wia³ go bardzo. A nawet trochê mu zazdroci³. Sam doskonale radzi³ sobie
z aparatem i by³ wysoce kwalifikowanym specjalist¹ fotografii na u¿ytek wy-
wiadu, ale w pracy Duffa dostrzega³ element, który odró¿nia artystê od rze-
mielnika. Pomyla³ sobie, ¿e mo¿e którego dnia bêdzie móg³ paradowaæ so-
bie z aparatem i chwytaæ ¿ycie na gor¹co, miast siedzieæ gdzie w k¹cie i bez
koñca fotografowaæ twarze, z których jedna na tysi¹c gdzie komu siê przyda
i co objawi. Misza nie tylko tego zazdroci³ Amerykaninowi. Sam by³ niski,
³ysiej¹cy, mia³ charakterystyczn¹ twarz, jak to okrela³a matka, innymi s³o-
wy by³ brzydki. Natomiast Duff Paget by³ wysoki i bardzo przystojny.
Winda stanê³a na parterze, Misza grzecznie przepuci³ towarzyszy krót-
kiej podró¿y. Duff i Jerry ruszyli przez hol i pierwsi wyszli przez otwarte
drzwi w spiekotê wczesnego popo³udnia. Misza zosta³ na stopniach i pa-
trzy³, jak obaj mê¿czyni id¹ w kierunku zielonego, starego i poobijanego
mercedesa zaparkowanego na rogu. Kanadyjczyk gestykulowa³ i co z o¿y-
wieniem mówi³. Dziêki mikrofonom, które Mosad zainstalowa³ w mieszka-
niu poni¿ej, Misza wiedzia³, ¿e lubi du¿o mówiæ. Niezbyt to dobra cecha
u agenta wywiadu. Duff potakiwa³, ale d³oñ trzyma³ pod otwart¹ klap¹ torby
na uchwycie aparatu. Profesjonalista! Misza ju¿ odwraca³ g³owê, schodz¹c
na chodnik, kiedy zza rogu wyskoczy³a z piskiem opon popielata simca.
Z otwartych okien wyziera³y czarne lufy. Zadzia³a³ instynkt: Misza rzuci³ siê
na ziemiê, siêgaj¹c jednoczenie po swój MAB w kaburze pod pach¹. Za-
trzyma³ d³oñ w po³owie drogi, widz¹c, ¿e nie on jest celem. Obie lufy plu³y
ju¿ ogniem w kierunku Duffa Pageta i Kanadyjczyka. W og³uszaj¹cym ter-
kocie broni maszynowej obaj padli jak ciêci. Misza rozpozna³ charaktery-
styczny dwiêk i zakl¹³ pod nosem.
Uzi! Te bydlaki u¿ywaj¹ naszych Uzi! mrukn¹³.
Popielaty samochód zwolni³. Strzelanina trwa³a trzy sekundy. Misza wie-
dzia³, ¿e w tym czasie oba pistolety maszynowe wystrzeli³y ponad siedem-
dziesi¹t pocisków. Simca znowu przypieszy³a. Z tylnego siedzenia dwie
twarze spogl¹da³y ciekawie za siebie. Dobry Bo¿e! Jedna z nich nale¿a³a do
kobiety! Bia³a twarz w oprawie czarnych krêconych w³osów. Misza prze-
niós³ wzrok na le¿¹cych.
95
Wsparty o mur Kanadyjczyk nie dawa³ znaków ¿ycia, ale Paget siê poru-
sza³. Wykonywa³ jakie groteskowe ruchy. Nogi mia³ przedziwnie wykrêco-
ne, lewe ramiê strzaskane. Brakowa³o mu dolnej czêci twarzy, wystawa³
tylko bia³y kawa³ek koci ¿uchwowej. Ale siê porusza³, niby czerwona szmata
poci¹gana na nitkach. A w prawej rêce Misza zobaczy³ aparat wycelowany
w oddalaj¹cy siê samochód. Ten myszygene robi zdjêcia! Misza wstrzyma³
oddech. Przecie¿ on nie ¿yje! Nie mia³ prawa prze¿yæ, ale robi zdjêcia!
Misza zerwa³ siê na równe nogi, zacz¹³ biec, w g³owie czu³ zamêt. Duff
ju¿ siê nie rusza³. D³oñ z aparatem przytrzymywa³a wylewaj¹ce siê wnêtrzno-
ci. Misza pochyli³ siê nad nim, wzdrygaj¹c siê odruchowo na widok zmasa-
krowanej twarzy. Tylko oczy by³y ca³e i tli³y siê w nich ostatnie iskierki ¿ycia.
Co najmniej jeden pocisk trafi³ w jamê ustn¹. Widaæ by³o bia³¹ koæ, resztki
zêbów, bulgoc¹c¹ krew. I s³ychaæ by³o nie jêki konaj¹cego, ale Tak! Duff
usi³owa³ co powiedzieæ, wykrztusiæ s³owo. Misza jeszcze ni¿ej pochyli³ g³o-
wê. Po ulicy rozchodzi³y siê krzyki i tupot biegn¹cych ludzi oraz odleg³e wy-
cie syreny. Ucho Miszy niemal dotyka³o krwawej jamy. I us³ysza³ kilkakrotnie
powtórzone s³owo, niemal bezdwiêczne. Jakby ilm ilm ilm Nagle
Misza zrozumia³. To by³ dwiêk z g³êbi gard³a przez usta, których nie by³o.
Umieraj¹cy nie móg³ wypowiedzieæ litery f. Chodzi³o mu o film. Wzrok
Miszy utkn¹³ w zaciskanym w prawej rêce aparacie fotograficznym.
Misza opanowa³ siê i zacz¹³ znów postêpowaæ jak profesjonalista. Zerk-
n¹³ na drug¹ stronê ulicy. Wartownicy przed budynkiem OWP patrzyli po-
zornie ze spokojem, ale trzymali broñ w gotowoci. Grupka gapiów sta³a
w bezpiecznej odleg³oci.
Pod pretekstem udzielania pomocy rannemu, uniós³ cia³o, tak aby same-
mu obróciæ siê plecami do ludzi. Wiedzia³, ¿e ma zaledwie kilka sekund. Duff
rzeczywicie teraz jêcza³ by³y to przeraliwie chrapliwe dwiêki wydoby-
waj¹ce siê przez zalewaj¹c¹ krtañ krew. Misza szybkim ruchem wyrwa³ ka-
merê z martwiej¹cych palców i omal nie zwymiotowa³, kiedy na ziemiê sp³y-
nê³y pozbawione wsparcia jelita. Dysza³ ciê¿ko, usi³uj¹c jak najszybciej
wykonaæ konieczn¹ robotê. Palce lizga³y siê po umazanym we krwi apara-
cie. Przewin¹³ film, otworzy³ tyln¹ ciankê, wyj¹³ kasetê i schowa³ j¹ do
kieszeni. Zatrzasn¹³ aparat i po³o¿y³ go tam, gdzie by³ na otwartej jamie
brzusznej. Jêki usta³y. Amerykanin skona³.
Misza wsta³ i ponownie zerkn¹³ na budynek OWP. Stra¿nicy pilnie mu
siê przygl¹dali. Na ich u¿ytek zrobi³ kilka wymownych gestów najpierw,
¿e cz³owiek nie ¿yje, potem wzruszy³ ramionami i roz³o¿y³ rêce, sygnalizu-
j¹c, ¿e nic go to nie obchodzi, ¿e jest przypadkowym wiadkiem tragedii.
Powoli zacz¹³ siê wycofywaæ. By³ ju¿ blisko rogu, kiedy jeden z palestyñ-
skich stra¿ników podniós³ swego Skorpiona. Misza zamar³, ale tamten tylko
poprawi³ uchwyt. Misza ruszy³ dalej. Syreny wy³y ju¿ blisko. Gdy pierwszy
96
wóz policyjny pojawi³ siê u wylotu ulicy, Misza by³ ju¿ za rogiem pêdzi³,
trzymaj¹c d³oñ pod kurtk¹, gotów utorowaæ sobie drogê seri¹ z MAB-a, gdy-
by zasz³a taka potrzeba.
Walter Blum siedzia³ za wielkim mahoniowym biurkiem, wpatruj¹c siê
w politurowany, prawie pusty blat. Blat by³ zbyt wielki. Zupe³nie niepo-
trzebnie. Ale dziêki temu on ze swoj¹ mas¹ wydawa³ siê mniejszy. Przed
godzin¹ by³ pogr¹¿ony w smutku, teraz ju¿ tylko zadumany. Przez ca³y czas
rozmyla³ o Duffie Pagecie i jego mierci. Utrata przyjaciela wywo³a³a smu-
tek. Zadumê i troskê o przysz³oæ. Przed dwoma dniami, gdy dosz³a do niego
straszna wiadomoæ, wys³a³ list kondolencyjny do Ruth. Odwiedzi³by j¹ oso-
bicie, ale otrzyma³ telegram, ¿e Misza Wigoda ma dodatkowe informacje
dotycz¹ce mierci Duffa i rolkê filmu. Walter wezwa³ Miszê na Cypr. Agent
Mosadu przed godzin¹ przyby³ i opisa³ dok³adnie okolicznoci mierci Duf-
fa. Film by³ ju¿ wywo³any, teraz robiono odbitki i powiêkszenia. Walter wy-
biera³ siê do Ruth tego wieczoru. Tymczasem jego ludzie dyskretnie obser-
wowali dom Pagetów, dziêki czemu dowiedzia³ siê, ¿e przed po³udniem Ruth
odwiedzi³ rezydent CIA z Nikozji. Gdy zastanawia³ siê nad ewentualnym
znaczeniem tej wizyty, us³ysza³ brzêczyk. Nacisn¹³ guzik interkomu i us³y-
sza³ podniecony g³os, który zawiadamia³, ¿e powiêkszenia s¹ gotowe.
Odsun¹³ fotel na naoliwionych kó³kach i wsta³. ciana tu¿ za nim zabu-
dowana by³a pó³kami pe³nymi ksi¹¿ek. Zrobi³ parê kroków i t³ustym palcem
pchn¹³ grzbiet Davida Copperfielda tu¿ poni¿ej litery D w nazwisku Charle-
sa Dickensa. Co szczêknê³o, potem zamrucza³o i fragment obudowy odsu-
n¹³ siê do wewn¹trz, ods³aniaj¹c w¹ski korytarzyk wy³o¿ony boazeri¹. Id¹c
nim w kierunku obitych filcem drzwi Walter wyrzuca³ sobie owo banalne
rozwi¹zanie architektoniczne. Przecie¿ móg³ równie dobrze umieciæ biura
swej siatki DAKTYL w zwyk³ym budynku pod przykrywk¹ jakiej firmy
handlowej. Skoro jednak postanowi³ byæ szpiegiem, czy arcyszpiegiem, jak
wola³ siebie nazywaæ, to niech towarzysz¹ temu i arcyefekty z Hollywoodu.
Sprawia³o mu to pewn¹ przyjemnoæ. Otworzy³ drzwi na koñcu korytarzyka
i wszed³ do funkcjonalnie urz¹dzonej salki bez okien, jednego z pomiesz-
czeñ nadbudowy s¹siedniego budynku. Pracowa³o tu szeciu agentów przy
obs³udze centrum ³¹cznoci i dzia³u dokumentacji. Tu¿ obok znajdowa³a siê
sala konferencyjna i do niej w³anie Walter skierowa³ kroki, witaj¹c skinie-
niem g³owy agentów na s³u¿bie. W sali konferencyjnej za owalnym sto³em
siedzieli dwaj mê¿czyni. Jednym by³ Izaak Szapiro, nominalnie zastêpca dy-
rektora handlowego Walen Trading Cypr, a w rzeczywistoci szef DAKTYLA
Siedem. Dawniej by³ to jego w³asny kryptonim, ale obecnie ponumerowani
agenci pierwotnej siatki DAKTYL mieli rozbudowane zespo³y. Drug¹ oso-
97
b¹ by³ Misza Wigoda. Na stole le¿a³y cztery czarno-bia³e powiêkszenia roz-
miarów 20 x 30. Na dwóch by³o widaæ samochód z boku. Jecha³ zbyt szyb-
ko, by zdjêcia mog³y byæ wyrane, ale na wysokoci okien widnia³o parê
bia³ych plamek. Wigoda wskaza³ na nie.
P³omienie wylotowe. Paget wci¹¿ robi³ zdjêcia, gdy do niego strzelali.
Walter wzi¹³ do rêki trzeci¹ fotografiê. Widaæ by³o ty³ samochodu. Zdjê-
cie zrobiono z ziemi. Przez tyln¹ szybê patrz¹ dwie osoby.
Twarz m³odego mê¿czyzny, w³osy pod zawojem ulubionym przez feda-
inów OWP. I twarz kobiety o krêconych czarnych w³osach.
Misza podsun¹³ Walterowi czwarte zdjêcie. By³ to jeszcze bardziej po-
wiêkszony wycinek trzeciego. Twarz kobiety prawie naturalnej wielkoci,
ale niewyrana ze wzglêdu na u¿ycie filmu o zbyt ma³ej czu³oci. Walter
wpatrywa³ siê d³ugo w tê twarz.
Szapiro powiedzia³:
Sprawdzalimy z fotografiami wszystkich znanych terrorystek OWP.
Wynik negatywny.
Walter pokrêci³ g³ow¹, odwróci³ grzbietem do góry pierwsze trzy fotogra-
fie i ob³o¿y³ nimi g³owê kobiety na czwartej tak, by zas³oniæ czarne w³osy.
To nie jest Arabka powiedzia³. W³o¿y³a perukê. Bez niej nosi d³u-
gie blond w³osy. G³os mu stê¿a³. Lubi je te¿ upinaæ na czubku g³owy.
Zawsze jedn¹ szpilk¹. Kiedy szpilkê wyjmuje, kaskada w³osów sp³ywa jej
na plecy. To jej znak rozpoznawczy.
Szapiro by³ zdumiony, widz¹c, jak Walter z trudem hamuje gniew. Za-
wsze widzia³ swego szefa w sardonicznym humorze i lekcewa¿¹cego naj-
gorsze nawet wieci.
Kto to taki? spyta³.
Janine Lasage. Pracuje dla lUniverse i SDECE.
Po co kombinuje z OWP i dlaczego uczestniczy³a w zamachu? wy-
rwa³ siê Misza.
Walter westchn¹³.
Co do pierwszej czêci pytania, to musimy siê dopiero dowiedzieæ, co
robi³a w samochodzie. Piek³o nie zna gorszej furii ni¿ przelicytowana kobie-
ta. Zabra³ czwart¹ fotografiê.
Szapiro i Wigoda spojrzeli na siebie pytaj¹cym wzrokiem.
Kobieta przelicytowana? Czy to Szekspir? zapyta³ w koñcu Wigoda.
Szapiro skin¹³ g³ow¹.
Szekspir poprawiony przez Bluma.
Walter siedzia³ rozparty na poduszkach klimatyzowanego mercedesa 600. Wóz
wspina³ siê krêt¹ drog¹ do Platres. Ka¿dego innego dnia Walter rozmawia³by
7 Reporter
98
ze swoim szoferem, Spiro, na tematy polityczne, o meczach futbolowych, pogo-
dzie lub jego rodzinie. Spiro mia³ piêciu synów i cztery córki. By³a to bardzo
ró¿norodna i fascynuj¹ca gromadka. Spiro od dwóch lat pracowa³ u Waltera
i przez pierwsze kilka miesiêcy nieustannie raczy³ go opowieciami o wy-
czynach swoich latoroli. Dwaj synowie powiêcili siê polityce, trzeci mia³
spor¹ t³oczniê win pod Limassol, czwarty odda³ siê dziennikarstwu praco-
wa³ jako reporter w lokalnej gazecie a pi¹ty, najm³odszy, b³yszcza³ jako
gwiazda futbolu. Z córek dwie by³y szczêliwymi ¿onami i prowadzi³y go-
spodarstwo, trzecia, o nieposkromionym temperamencie, powiêci³a siê
karierze piosenkarki buzuki, a jej ¿ycie mi³osne by³o przedmiotem skandali-
zuj¹cych plotek, czwarta za wybra³a Cypryjsk¹ Partiê Komunistyczn¹ jako
pole swego dzia³ania. Nieustannie k³óci³a siê te¿ z dwoma najstarszymi braæ-
mi, którzy znajdowali siê na przeciwleg³ym krañcu politycznego spektrum.
I w³anie najm³odsza by³a oczkiem w g³owie ojca. Pocz¹tkowo Walter s¹-
dzi³, ¿e Spiro po prostu fantazjuje, a w najlepszym wypadku grubo przesa-
dza. Jednak¿e po kilku miesi¹cach dosta³ zaproszenie na lub najm³odszej
córki i z ciekawoci poszed³. Ca³a rodzina okaza³a siê dok³adnie taka, jak
Spiro j¹ opisywa³: utalentowana, ró¿norodna, krzykliwa i bardzo mi³a. Wal-
ter by³ zdumiony, zw³aszcza ¿e wiêkszoæ dzieci nale¿a³a do grona ludzi
bardzo zamo¿nych. Po co Spiro pracuje za piêædziesi¹t cypryjskich funtów
tygodniowo? Tyle mu bowiem p³aci³. Nastêpnego dnia po lubie zada³ swe-
mu kierowcy to pytanie. Spiro umiechn¹³ siê i odpar³, ¿e po prostu lubi
prowadziæ samochód, zw³aszcza taki, jaki ma Walter. A poza tym: nigdy nie
pozwoli, by dzieci go utrzymywa³y. Ceni sw¹ niezale¿noæ i zdolnoæ wy-
stêpowania nadal w charakterze surowego i bezstronnego ojca.
Z tych to w³anie powodów Walter bardzo lubi³ starego Spiro, rozmowa
z nim sprawia³a mu przyjemnoæ, a czasami korzysta³ nawet z jego opinii,
gdy chodzi³o o zawi³e problemy cypryjskie.
Dzi jednak musia³ pomyleæ, wiêc nacisn¹³ guzik, który uruchamia³
mechanizm podnosz¹cy szybê miêdzy nim a kierowc¹. Nie spogl¹da³ nawet
na piêkny krajobraz, tylko odda³ siê rozmylaniu.
W najbli¿szym czasie czeka³y go dwa spotkania o kapitalnym, jego zda-
niem, znaczeniu. Pierwsze z Ruth, drugie z Mungerem. Nie mia³ pojêcia, jak
Ruth odebra³a mieræ mê¿a. By³a siln¹ kobiet¹, ale wizyta rezydenta CIA
z Nikozji mog³a powa¿nie zachwiaæ jej równowag¹ psychiczn¹. Postanowi³
byæ z ni¹ szczery. Dalsze k³amstwa czy pó³prawdy by³yby w tym wypadku
czym najgorszym. Pojawi³o siê tylko jedno pytanie: czy mówiæ jej o Janine
Lasage? By³by to argument pomocny w jego strategii. A mo¿e zostawiæ go
w rezerwie, na póniej?
Nie mia³ najmniejszych wyrzutów sumienia manipuluj¹c przyjació³mi. Lu-
bi³ postrzegaæ siebie w roli inicjatora w wielkiej grze. Wed³ug jego definicji,
99
przyjaciele istnieli po to, by uczestniczyæ w owej grze w celach uznanych
przez niego za wznios³e. A jeli nie chcieli, to znaczy, ¿e nie byli przyjació³mi.
I wówczas mia³ tym wiêksze prawo sk³oniæ ich do kooperacji, odpowiednio
nimi manipuluj¹c. By³a to bardzo wygodna filozofia i zapewnia³a spokojny sen.
Niemniej teraz by³ bardzo niespokojny, tak jak ka¿dy agent, kiedy przy-
chodzi chwila, gdy musi siê zdekonspirowaæ. Nazywa siê to spuszczaniem
spodni i jest konieczne podczas werbunku potencjalnego agenta, który nie
jest motywowany pieniêdzmi. Instynkt podpowiada³ Walterowi, ¿e w przy-
padku Ruth tylko absolutna szczeroæ stworzy szansê sk³onienia jej do wspó³-
pracy. By³a przecie¿ ¯ydówk¹ i bardzo siê przejmowa³a przysz³oci¹ Izra-
ela. Munger to zupe³nie inna sprawa.
Spojrza³ na le¿¹c¹ na siedzeniu obok teczkê, która zawiera³a ca³¹ doku-
mentacjê Mungera oraz opiniê profesora Chaima Nardiego. Ciekawe, czy
Ruth siê zgodzi z jego interpretacj¹ i zaaprobuje taktykê, jak¹ mia³ zamiar
zastosowaæ. Przez chwilê poczu³ lekki strach, myl¹c o czekaj¹cej go roz-
mowie z Mungerem. Tyle niewiadomych Ten cz³owiek jest absolutnie nie-
przewidywalny. Walter instynktownie ba³ siê nieprzewidywalnych sytuacji
i ludzi. W wiêkszoci wypadków chroni³ go maj¹tek, intelekt i stanowisko.
Ale nie tym razem. Tym razem bêdzie nie os³oniêty. No có¿, nie mia³ wybo-
ru. Koniecznie chcia³ mieæ Mungera, nawet za cenê pewnego ryzyka. Dom
Mungera by³ pod sta³¹ obserwacj¹ od ich pierwszego spotkania na hotelo-
wym tarasie. Blum wiedzia³, ¿e Munger prowadzi ¿ycie pustelnika. Raz na
tydzieñ chodzi do Phini po zakupy i spêdza trochê czasu w tawernie, rozma-
wiaj¹c z miejscowymi ludmi przy kawie lub szklance wina. Znacznie rza-
dziej chodzi na kolacjê do swych najbli¿szych s¹siadów. Dyskretne rozpyty-
wanie w wiosce pozwoli³o ustaliæ, ¿e Munger jest szanowany, a nawet lubiany.
Nie by³o ³atwo czegokolwiek siê o nim dowiedzieæ. Mieszkañcy wioski za-
chowywali przedziwn¹ dyskrecjê na jego temat.
Walter przypomnia³ sobie ostrze¿enie profesora na temat niebezpieczeñ-
stwa zwi¹zanego ze stosowaniem psychologii przez amatorów. Ruth nie jest
amatorem. Zapozna siê z dokumentacj¹ i udzieli Walterowi rad. Mo¿e nie
bêd¹ mia³y takiego ciê¿aru gatunkowego jak profesorskie, ale dziêki temu
mo¿e bêd¹ bardziej praktyczne.
Mercedes mija³ Mandriê. Walter na chwilê chcia³ siê odprê¿yæ i otwo-
rzy³ lodówkê. Sta³ w niej pó³misek z plastrami wêdzonego ³ososia i pieczo-
nej kury oraz pasztetu z w¹tróbek. Obok ch³odzi³a siê butelka montrachet.
Na uchwycie nad kolanami umocowa³ tackê i zaj¹³ siê powa¿nym proble-
mem jedzenia. Bêdzie ju¿ póno, gdy skoñczy z Ruth, a poza tym lepiej mieæ
pe³ny ¿o³¹dek przed czekaj¹c¹ go przepraw¹.
100
Ruth w³anie przycina³a ró¿e w ogrodzie, gdy mercedes Waltera zaje-
cha³ przed dom. Poprzedniego wieczoru pada³ deszcz, tote¿ w³o¿y³a jaskra-
wo¿ó³te d³ugie kalosze. W³osy uczesa³a w koñski ogon i kiedy tak sta³a po-
chylona nad krzewami, Walter pomyla³, ¿e emocjonalne prze¿ycia minionych
miesiêcy i ostatnich dni nie uszczknê³y nic z jej urody.
Nalej sobie drinka! zawo³a³a. Zaraz przyjdê.
Dopiero co pi³em montrachet odpar³. By³oby ¿al psuæ taki bukiet
czymkolwiek innym.
Umiechnê³a siê i Walter odetchn¹³ z ulg¹, gdy¿ potwierdza³o to pierw-
sze wra¿enie co do jej pogody ducha.
W lodówce jest jeszcze jedna butelka montrachet z przes³anej przez
ciebie skrzynki. Wyjmij j¹, ale nie wypij ca³ej, nim ja do³¹czê.
Poszed³ do kuchni, znalaz³ wino, odkorkowa³ butelkê, wyszuka³ dwa kie-
liszki i wszystko zaniós³ do saloniku Ruth w³anie ci¹ga³a ¿ó³te kalosze.
Zostañmy na patio zaproponowa³a i popatrzmy na zachód s³oñca.
Zabra³ wino i kieliszki, postawi³ na stoliku i opad³ na trzeszcz¹cy wikli-
nowy fotel. Ruth usiad³a naprzeciwko, stopy w lekkich sanda³ach po³o¿y³a
na wolnym fotelu. Nie jest wcale spiêta, pomyla³ Walter. Nala³ do kielisz-
ków wina. Zaczêli popijaæ, spogl¹daj¹c na siebie w milczeniu.
Jest mi niezmiernie przykro, Ruth odezwa³ siê wreszcie Walter w oba-
wie, ¿e cisza zacznie ich krêpowaæ.
Wiem, ¿e siê lubilicie odpar³a.
Kolejna chwila ciszy.
Wszystko w porz¹dku? Potrzebna ci jaka pomoc? spyta³.
Zamia³a siê. Ironicznie, gorzko.
Nie, Walterze. Wszystkie moje ziemskie potrzeby s¹ zaspokojone. Mam
ubezpieczenie Duffa. Tantiemy z jego ksi¹¿ki i emerytura od rz¹du Sta-
nów Zjednoczonych.
Podniós³ brwi. Ruth zamia³a siê raz jeszcze. Okropny miech. Przeszy³
go dreszcz. Upi³a trochê wina i powiedzia³a:
Duff by³ szpiegiem. Od dawna. Jeszcze przed naszym ma³¿eñstwem.
Spojrza³a na Waltera, oczekuj¹c jakiej reakcji. Nie widz¹c ¿adnej, kontynu-
owa³a: Z³o¿y³ mi wizytê mi³y pan z ambasady. By³ nieco zdziwiony, ¿e
Duff mi nigdy nie powiedzia³. Z pocz¹tku mu nie wierzy³am. To by³o nie-
prawdopodobne. Jak¿e mo¿na byæ czyj¹ ¿on¹ przez blisko dziesiêæ lat i o tym
nie wiedzieæ? To ohydne ze strony Duffa nic mi nie powiedzieæ. Znów
oczekiwa³a reakcji, ale Walter najspokojniej popija³ wino, wpatruj¹c siê w ni¹
powa¿nym wzrokiem.
To ohydne! wysycza³a. Myla³am, ¿e takie s¹ przepisy, ¿e ¿onom
nie wolno wiedzieæ, ale ten cz³owiek wyjani³ mi, ¿e to sprawa decyzji agen-
ta. No i Duff zdecydowa³: nie powiedzia³ mi. Odwróci³a wzrok na dolinê.
101
Op³akiwa³am go, Walterze! Zapomnia³am o wszystkich jego s³abo-
ciach i wadach, o jego k³amstwach i zdradach. Pamiêta³am tylko szczêliwe
chwile. By³am gotowa nawet uwierzyæ, ¿e mnie naprawdê kocha³. I tylko
mnie. W mojej wyobrani widzia³am ten okropny obraz: le¿y martwy w pyle
ulicy. Zabity, poniewa¿ robi³ to, za co mu p³acono. ¯e robi³ to, w czym by³
dobry. A potem przyszed³ ten cz³owiek i w swoim biurokratycznym ¿argonie
obwieci³, ¿e Duff by³ szpiegiem. I to powa¿nym agentem z parunastoma
pochwa³ami wpisanymi do tajnych akt personalnych. Da³ mi jakie papiery
do podpisania i powiedzia³, ¿e otrzymam list z kondolencjami od dyrektora
CIA, i ¿e Duff zosta³ zabity podczas wykonywania obowi¹zków, oraz ¿e by³
bohaterem i wielkim patriot¹.
Wróci³a spojrzeniem do Waltera.
Zw³oki odwieziono do Stanów, pogrzeb ma byæ bardzo uroczysty. Ko-
ledzy i przyjaciele. Obecny bêdzie sam dyrektor CIA. Ja nie pojadê, Walte-
rze. Za ¿ycia nale¿a³ ju¿ do nich, mog¹ go sobie zatrzymaæ i po mierci.
Walter nape³ni³ jej kieliszek:
Co zamierzasz teraz zrobiæ?
Spojrza³a na niego zdziwiona.
Nie wydajesz siê tym zaskoczony?
Nie, Ruth. Od wielu lat wiedzia³em, ¿e Duff jest szpiegiem.
Wyprostowa³a siê i otworzy³a usta ze zdumienia.
Duff ci powiedzia³? Powiedzia³ tobie, a nie pisn¹³ s³owa mnie?
Nigdy mi niczego nie powiedzia³.
No to sk¹d wiedzia³e?
Bo i ja jestem szpiegiem. Od ponad dwudziestu lat.
Jej twarz przybra³a niemal komiczny wyraz os³upienia.
Ty, Walterze? Te¿ pracujesz dla CIA?
Nie. Dla Izraela. Dla Mosadu. Umiechn¹³ siê.
Gwa³townie odstawi³a kieliszek. Trochê wina prysnê³o na stó³. Wsta³a
odsuwaj¹c fotel i posz³a na skraj tarasu. Przez kilka minut sta³a tak, potem
obróci³a siê ku Walterowi z umiechem na twarzy. By³ to mi³y umiech, bez
¿alu czy ironii.
Powiedzia³e mi o tym. A on nigdy mi nie powiedzia³. Musi w tym
tkwiæ jaki mora³.
Mora³ jest taki, ¿e w pewnym sensie wiêcej mi na tobie zale¿y ni¿
Duffowi.
Przechyli³a g³owê i obrzuci³a go pytaj¹cym spojrzeniem.
Chcesz mi powiedzieæ, ¿e mnie kochasz?
Krótko siê zamia³ i odpar³:
Oczywicie, ¿e ciê kocham, ale to jest tak mieszne, ¿e wiêcej nie
bêdziemy o tym mówiæ. Obiecujê, ¿e nie bêdê ciê tym wprawia³ w zak³opotanie,
102
a ty obiecaj, ¿e nie bêdziesz siê ze mnie mia³a. I nie dlatego ci powiedzia³em,
¿e jestem szpiegiem. A teraz odpowiedz na moje pytanie: jakie masz plany?
Powróci³a do sto³u, usiad³a i wybuchnê³a miechem. By³a wyranie roz-
bawiona.
Och, Walter! Ty szpiegiem? Wiem dobrze, ¿e mnie kochasz. Kobieta
zawsze to wie. Ale mówienie, ¿e jeste szpiegiem! To jest mieszne i nie-
prawdopodobne. Do Duffa pasowa³o szpiegowanie, mia³ to w naturze
Nawet jego aparycja. Ale ty, Walterze?! Chcê powiedzieæ, ¿e jeste ostatni¹
osob¹, któr¹ mog³abym o co podobnego podejrzewaæ.
Na ustach Waltera pojawi³ siê pe³en wyrozumienia umiech.
Bardzo mi schlebia to, co powiedzia³a. ¯aden szpieg nie chce wygl¹daæ
na szpiega. A poza tym: nie jest moj¹ rol¹ skradaæ siê noc¹ w obuwiu na gumo-
wych podeszwach. Nie ledzê ludzi na ulicy, nigdzie siê nie w³amujê, by wy-
kraæ dokumenty, i nie podk³adam bomb. Kierujê powa¿n¹ siatk¹ szpiegowsk¹.
W zestawieniu z Walterem owo nocne skradanie siê i podk³adanie bomb
wywo³a³o kolejny umiech na jej twarzy. Spowa¿nia³a jednak szybko i spyta³a:
Dlaczego mi wiêc o tym nie opowiesz, Walterze? Skoro powiedzia³e
tyle, powiedz resztê. Mam ju¿ doæ karmienia strzêpami informacji.
I powiedzia³ jej. Nie wszystko, ale wiele zgodnie z jego strategi¹, za-
cz¹³ od najwczeniejszych dni. Od spotkania z genera³em Dajanem, o Isse-
rze Harelu i generale Hoftim. Opowiedzia³ o siatce i o tym, co zdo³a³a zdzia-
³aæ. Mówi³ przez ponad godzinê, a Ruth by³a tak zas³uchana, ¿e nawet nie
spostrzeg³a, i¿ s³oñce zasz³o, a czerwonawy b³êkit nieba zamieni³ siê w czerñ.
Wsta³a, by zapaliæ wiat³a i przynieæ now¹ butelkê wina.
To wszystko jest zupe³nie fascynuj¹ce przyzna³a. Podkrela twój
charakter, nadaje mu nowy kszta³t zawsze widzia³am w tobie tylko boga-
tego i ekstrawaganckiego bon vivant Nie chcê przez to nic z³ego powie-
dzieæ By³e dobrym przyjacielem, szczodrym ale w zasadzie cz³owie-
kiem zainteresowanym wy³¹cznie robieniem pieniêdzy i u¿ywaniem ¿ycia
Teraz postrzegam ciê zupe³nie inaczej. To wspania³e, co robisz. Twoje ¿ycie
ma g³êboki sens Uderzy³a j¹ nagle myl. Czy powiedzia³by o tym
¿onie, gdyby by³ ¿onaty?
Oczywicie. Pracowa³aby ze mn¹. Dzieli³a triumfy i rozterki. Wierzy-
³aby w to, co i ja.
Skinê³a g³ow¹.
Przecie¿ i ja mog³am dzieliæ to z Duffem. Wszystko u³o¿y³oby siê ina-
czej. To by nas zwi¹za³o.
Mo¿e siê obawia³, ¿e nie zaaprobujesz podsun¹³, chc¹c z³agodziæ
jej ¿al.
Nie. No, mo¿e z samego pocz¹tku. Mogê zrozumieæ jego pocz¹tkowe
opory. Spodziewa³am siê ¿ycia osiad³ego, rodzinnego, bezpiecznego. Ale
103
póniej akceptowa³am je takim, jakim by³o. Przecie¿ ju¿ jego oficjalny za-
wód by³ wystarczaj¹co niebezpieczny. I przysta³am na takie ¿ycie. Nie, Wal-
terze! Jemu chodzi³o o co innego. On siê lubowa³ w tajemnicach i sekre-
tach. Tak¹ mia³ naturê.
Po pewnym czasie zada³a pytanie:
Wiêc czego ¿¹dasz ode mnie?
Najpierw ty odpowiedz na moje pytanie. Jakie masz plany? Co z Gide-
onem?
Dzwoni³. Chcia³ natychmiast przylecieæ. Zamierza³ prosiæ o okolicz-
nociowy urlop w sprawach rodzinnych. Spojrza³a z ukosa na Waltera.
Rodzinny urlop z powodu mierci Duffa! Powiedzia³am mu, ¿eby siê wstrzy-
ma³. Wówczas jeszcze zamierza³am lecieæ do Stanów na pogrzeb. Powie-
dzia³am mu, ¿e muszê wszystko przemyleæ.
Wyjdziesz za niego?
Jeli tego bêdzie chcia³ i mo¿e ja te¿. Ale chcê odczekaæ przynaj-
mniej rok. Pod tym wzglêdem jestem tradycyjna.
Walter odczu³ wielk¹ ulgê, chocia¿ niczego po sobie nie pokaza³.
A przez ten rok? zapyta³.
Zostanê na Cyprze. Mam tu przyjació³. Polubi³am pracê w sierociñcu
i poza tym umiechnê³a siê blado jestem niezale¿na finansowo.
Doskonale. Walter dwign¹³ siê, poszed³ do salonu i po chwili wróci³
z teczk¹. Po³o¿y³ j¹ na stole, otworzy³, wyj¹³ z niej dwa grube pliki w ¿ó³tych
ok³adkach i poda³ Ruth.
Potrzebujê twojej opinii. Czy by³aby ³askawa przeczytaæ te dwa zbio-
ry dokumentów? Ten grubszy najpierw. Wracam teraz do Forest Peak. Jutro
przylê po ciebie samochód o ósmej trzydzieci. Zjemy razem kolacjê i po-
rozmawiamy.
Otworzy³a pierwsz¹ ok³adkê. Na stronie by³y tylko dwa s³owa: DAVID
MUNGER.
Czy on te¿ jest szpiegiem? spyta³a cicho.
Nie. Ale przy odrobinie pomocy mo¿e nim zostaæ.
Podzielili siê potê¿nych rozmiarów chateaubriandem. Walter zjad³ czte-
ry pi¹te, Ruth resztê. Siedzieli w samym k¹cie pustej restauracji i w czasie
posi³ku niewiele rozmawiali. Walter mia³ na sobie zielon¹ sportow¹ mary-
narkê i tego samego koloru krawat do blado¿ó³tej koszuli, za któr¹ wepchn¹³
róg zielonej serwetki. Ruth w³o¿y³a na ten wieczór prost¹ czarn¹ sukniê bez
dekoltu. W³osy upiê³a wysoko, a na z³otym ³añcuszku na szyi b³yszcza³a
Gwiazda Dawida. Przy oddalonym stoliku siedzia³y dwie jej znajome spo-
rej tuszy emerytowane Angielki i przygl¹da³y siê z dezaprobat¹. Najpierw
104
dobieg³y do nich plotki, ¿e Ruth nie ma zamiaru polecieæ do Stanów na po-
grzeb mê¿a, a teraz oto widz¹ j¹ w restauracji, zabawiaj¹c¹ siê, nim jeszcze
ostyg³ zmar³y. Ponadto w towarzystwie cz³owieka, o którym wiadomo, ¿e
utrzymuje stosunki z kobietami lekkich obyczajów i którego skandaliczne
prowadzenie siê by³o ogólnie znane. Obie damy szepta³y do siebie w wiê-
toszkowatej ekstazie.
Deser? spyta³ Walter, prze³kn¹wszy ostatni kawa³ek polêdwicy.
Nie, dziêkujê. Ty jedz, a ja podzielê siê z tob¹ opini¹ na temat zadanej
mi lektury.
Skinieniem palca Walter przywo³a³ kelnera, który popieszy³ z wózkiem
pe³nym s³odkoci i, o nic nie pytaj¹c, postawi³ przed Walterem talerz z po-
³ówk¹ cytrynowego placka.
Kiedy kelner odszed³, Ruth zaczê³a mówiæ. W zasadzie zgadza siê z anali-
z¹ profesora Nardiego. Powiedzia³a to niemia³o, gdzie jej bowiem do takiej
s³awy jak Nardi i ona nie ma prawa do zgadzania siê czy niezgadzania. Z dru-
giej strony ma tê przewagê nad Nardim, ¿e zna³a i wielokrotnie obserwowa³a
Mungera. Teraz dopiero wiele zauwa¿onych przez ni¹ szczegó³ów jego zacho-
wania nabra³o znaczenia i daje siê wyt³umaczyæ. Podziela³a opiniê, ¿e porzu-
cenie Mungera przez matkê mia³o ogromny wp³yw na ukszta³towanie charak-
teru Davida. Jeli idzie o powody jego nag³ego za³amania i wycofania siê
z zawodu, to zrozumieæ je bêdzie mo¿na dopiero po uzyskaniu informacji na
temat wydarzeñ maj¹cych miejsce podczas ostatniego patrolu Si³ Specjalnych.
Na zakoñczenie zada³a Walterowi pytanie, jakie ma plany wobec Mungera.
Gdy skoñczy³ cytrynowy placek, raz jeszcze rzuci³ ³akomym wzrokiem
na wózek z deserami, g³êboko westchn¹³, daj¹c jednak¿e znak kelnerowi, ¿e
nie wemie wiêcej, i przyst¹pi³ do wyjaniania Ruth obecnej misji oraz trud-
noci zwi¹zanych z umieszczeniem w Iraku agentów. S³ucha³a uwa¿nie, ro-
bi¹c nawet kilka istotnych uwag na temat niebezpieczeñstwa proliferacji
nuklearnej w ogóle, a dla Izraela w szczególnoci. Ruth by³a inteligentna,
zna³a wiat i potrafi³a obserwowaæ. Walter zacz¹³ siê jej zwierzaæ ze swoich
w¹tpliwoci i obaw. Kilkakrotnie powraca³a do myli, ¿e gdyby Duff postê-
powa³ podobnie jak teraz Walter, to ich ¿ycie wygl¹da³oby zupe³nie inaczej.
Wreszcie Walter zacz¹³ mówiæ o Mungerze i o tym, ¿e jest przekonany,
i¿ w³anie ten jeden cz³owiek jest niezbêdny do rozwi¹zania g³ównego pro-
blemu. CIA nie przypadkiem trafi³a na Duffa. Wojenny reporter to idealna
przykrywka. Munger, chocia¿ od lat ju¿ nie pracowa³, cieszy³ siê nie spla-
mion¹ reputacj¹. Wiedziano, ¿e jest ca³kowicie apolityczny. Z pewnoci¹
pozosta³y mu te¿ liczne kontakty.
Jak bêdziesz próbowa³ go sk³oniæ? spyta³a.
Wykorzystam matkê. By³a ¯ydówk¹. To znaczy, ¿e Munger te¿ jest
¯ydem. Czy chce czy nie.
105
Opowiedzia³, jak ma zamiar podejæ Mungera podczas rozmowy nastêp-
nego dnia po po³udniu. Formu³owa³ nawet zdania i okrelenia, jakich zamie-
rza u¿yæ. Ruth wszystkiego wys³ucha³a, a potem stwierdzi³a:
To zbyt ryzykowne. Chcesz zastosowaæ terapiê szokow¹. Mo¿esz go
wepchn¹æ jeszcze g³êbiej w tê jamê, jak¹ sobie sam wygrzeba³.
Walter roz³o¿y³ bezradnie rêce.
No to co mam robiæ? Munger ma skórê grubsz¹ ni¿ nosoro¿ec. Jak j¹
przebiæ? Matka by³a jedyn¹ osob¹, której pozwoli³ siê zbli¿yæ, która wywo-
³ywa³a w nim jakie g³êbsze uczucia. Poza tym zawsze trzyma³ siê od wszyst-
kich z daleka. Nie zbli¿a³ siê do nikogo, nie przyjani³ z nikim, chyba ¿e by³a
mu potrzebna pomoc w pracy.
Ruth powstrzyma³a go rêk¹, po czym siêgnê³a po torebkê.
To chyba niezupe³nie tak. Nie rozumiem jeszcze wszystkiego, ale wy-
daje mi siê, ¿e na co trafi³am. Na co bardzo ciekawego. Wyjê³a z torebki
karteczkê. Bardzo star¹, a¿ pociemnia³¹ w miejscach z³o¿enia.
Przegl¹da³am rzeczy Duffa ci¹gnê³a. Znalaz³am wród nich teczkê
z osobistymi dokumentami. Istnia³a miêdzy nami umowa, ¿e nigdy do niej
nie zajrzê, podobnie jak on nie zajrzy do pewnych moich rzeczy. No có¿, po
jego mierci uzna³am, ¿e umowa ju¿ nie obowi¹zuje. Myla³am, ¿e bêdê
musia³a przeci¹æ skórê, gdy¿ zamek by³ cyfrowy. Ale spróbowa³am jako kodu
daty jego urodzenia. Umiechnê³a siê s³abiutko. Niezbyt to profesjonal-
ne jak na szpiega, prawda? Otworzy³am zamek. W rodku znalaz³am wiele
listów od by³ych i obecnych kochanek, testament sprzed wielu lat i trochê
papierów, które odda³am temu cz³owiekowi z ambasady. No i tê kartkê.
Poda³a j¹ Walterowi, ten uj¹³ papier delikatnie i, powstrzymuj¹c umiech,
umieci³ monokl w lewym oku. Po raz pierwszy widzia³a Waltera z mono-
klem, rzeczywicie mo¿na by³o pêkn¹æ ze miechu. Walter czyta³ g³ono:
Nie mam pojêcia, jak panu dzi posz³o, ale ja narobi³em wiêcej zdjêæ, ni¿
jest mi potrzeba. Mo¿e siê panu przydadz¹. Nasz ma³y prywatny sekret. Jeli
chodzi o powód, to jest bardzo prosty: jestem wdziêczny, ¿e celowa³ pan
w moje odbicie w lustrze, a nie we mnie. D. M.
Walter od³o¿y³ kartkê na stó³. Grymas wykrzywi³ mu twarz. Monokl
wypad³ i zawis³ na jedwabnym sznureczku.
O co tutaj chodzi? spyta³.
Ruth ponownie przeczyta³a s³owa:
Jestem wdziêczny, ¿e celowa³ pan w odbicie. Chyba wiem, czego to
dotyczy. Duff by³ bardzo przygnêbiony. Pracowa³ w Wietnamie zaledwie
dwa miesi¹ce, ale uwa¿a³, ¿e to a¿ dwa miesi¹ce, a on nie ma ¿adnych spek-
takularnych zdjêæ. Bardzo z tego powodu cierpia³. No i podobno w barze
w Sajgonie, podczas jakiego bankietu, wciek³ siê i cisn¹³ szklank¹ w lustro
za lad¹ barow¹. Opowiedzia³a mi to tak zwana ¿yczliwa osoba. Pyta³am potem
106
Duffa, ale mnie zby³, mówi¹c, ¿e to pijacki wybryk i nie ma o czym mówiæ.
Podnios³a twarz ku Walterowi. Ale ja obliczy³am To siê wydarzy³o
dok³adnie dwa dni przed wys³aniem przez Duffa jednych z jego najlepszych
wietnamskich zdjêæ
I twoim zdaniem to by³y zdjêcia Mungera?
Zamiast odpowiedzi wskaza³a na kartkê.
Naprawdê s¹dzisz, ¿e Duff móg³by co takiego zrobiæ? Walter by³
szczerze zdumiony.
D³ugo myla³a, nim zdoby³a siê na odpowied:
Wówczas nigdy bym w to nie uwierzy³a. Ale po tylu latach jestem
pewna, ¿e by³ do tego zdolny i piêknie siê wobec samego siebie rozgrzeszy³.
Jestem pewna, ¿e tylko raz to zrobi³. Znam prawie wszystkie jego póniejsze
wojenne zdjêcia i wiem, ¿e sam je robi³. Potrzebny mu by³ pierwszy impuls,
¿eby ruszyæ z miejsca. I otrzyma³ go od Mungera. Czy by³ to odruch Munge-
ra, czy przemylana decyzja, niewa¿ne. Istotne jest to, ¿e tak nie post¹pi³by
egoista, którego nie obchodz¹ inni.
Walter pochyli³ siê nad listem Mungera i pulchnymi palcami wyg³adza³
zagiêcia, jakby tym sposobem chcia³ wymacaæ dodatkowe informacje.
To by t³umaczy³o obsesjê Duffa na temat aparatu Mungera i uczestni-
czenie w licytacji.
Tak odpar³a Ruth. Nienawidzi³am tego aparatu. Kosztowa³ mnie
bransoletkê. Nawet chcia³am go wyrzuciæ. Nie mog³am jednak zdobyæ siê na
to. Wczoraj, po znalezieniu tej kartki, wyjê³am aparat spod klosza i oczyci-
³am. Sama nie wiem, dlaczego Umiechnê³a siê blado.
Walter przesta³ wyg³adzaæ list i z³o¿y³ go wzd³u¿ zagiêæ.
Po¿yczysz mi to? Obiecujê zwróciæ.
Oczywicie. Mo¿esz sobie nawet zatrzymaæ. Poka¿esz to Mungerowi?
To zale¿y od tego, jak pójdzie rozmowa. A teraz kawa i likier! Powiem
ci, w czym bêdziesz mi mog³a pomóc. Jeli jutro mi siê powiedzie.
Przeszli wiêc do hotelowego salonu, ¿egnani pe³nymi dezaprobaty spoj-
rzeniami obu starszych Angielek. Przez nastêpn¹ godzinê Walter wyjania³,
czego oczekuje od Ruth. S³ucha³a najpierw nieco rozbawiona, potem oburzo-
na, a wreszcie rozsierdzona. Walter bezczelnie ni¹ manipulowa³. Jak¿e móg³
twierdziæ, ¿e j¹ kocha, a po paru godzinach próbowaæ tak j¹ wykorzystaæ?
Nie czu³ siê wcale winny, nie okaza³ te¿ najmniejszej skruchy. Tego
wymaga jego praca. Zagro¿ona jest przysz³oæ Izraela. I ten fakt by³ wa¿-
niejszy ni¿ jakiekolwiek wzglêdy osobiste. Ruth jest ¯ydówk¹, a zbieg przy-
krych okolicznoci spowodowa³, ¿e jest obecnie wolna, ma czas i mo¿e mu
pomóc, zostaj¹c jedn¹ z jego agentek.
Chwilami Ruth myla³a, ¿e to wszystko z³y sen. Wydarzenia minionych
paru dni zupe³nie j¹ oszo³omi³y odbieraj¹c zdolnoæ jasnego mylenia. I teraz
107
ta krzykliwie wystrojona góra t³uszczu bezczelnie wci¹ga j¹ do swojej siatki
szpiegowskiej i w szczegó³ach wyznacza dziwaczne zadanie. I robi to tak
bezceremonialnie, jakby chodzi³o o rzecz naturaln¹ i prost¹. A mo¿e tak¹
jest? Oburzenie powoli ustêpowa³o, ale nadal nie mog³a zdobyæ siê na jasn¹
odpowied. M¹ci³o siê jej w g³owie od zbyt wielu przeró¿nych myli. I nie-
zale¿nie od nich nie dawa³a spokoju sprawa osobista: Gideon Galili. A jeli
go rzeczywicie kocha i bêdzie chcia³a u jego boku rozpocz¹æ nowe ¿ycie?
Walter by³ optymist¹. Przecie¿ sama zdecydowa³a, ¿e poczeka rok, nim
podejmie decyzjê co do ¿ycia z Gideonem. Przez ten rok mog³aby oddaæ
wielkie us³ugi Izraelowi. Nic by na tym nie straci³a. Gideon poczeka. W to
nie w¹tpi³a.
To, co Walter proponowa³, by³o nieuczciwe, z³e. Ale mo¿liwe do spe³-
nienia. Bêdzie musia³a dobrze wszystko przemyleæ. Ma czas. Walter powi-
nien najpierw porozmawiaæ z Mungerem.
7
G
dy Walter pad³ na ziemiê, udawa³, ¿e straci³ przytomnoæ. Najboleniej
uderzy³ prawym poladkiem. Po dwóch kolejnych ciosach mia³ odrêtwia³¹
szczêkê. Le¿a³ nieruchomo, z zamkniêtymi oczami, po g³owie hasa³y mu
przedziwne doznania. S³ysza³ g³ony, urywany oddech Mungera, nie z wy-
si³ku, ale z wciek³oci. Po raz pierwszy w ¿yciu kto mia³ uderzyæ Waltera.
Bardzo mu siê to nie podoba³o. Dominuj¹cym uczuciem by³ strach. Przed
pierwszym ciosem ujrza³ w oczach Mungera ¿¹dzê krwi. Oczy mu dos³ow-
nie poczerwienia³y.
Zacz¹³ myleæ racjonalnie. Wiedzia³, ¿e ociera siê o mieræ. W wyobra-
ni widzia³ ptasi¹ twarz profesora, który go ostrzega³ przed amatorskim sto-
sowaniem zasad psychologii.
Le¿a³ bez ruchu przez d³ugi czas. Stara³ siê nie drgn¹æ. Oddech Mungera
uspokaja³ siê powoli. Walter us³ysza³ ciche st¹panie. Otworzy³ w panice oczy
i zobaczy³ nad sob¹ Mungera z dzbankiem. Po chwili poczu³ strumieñ zim-
nej wody.
Wstawaj! rozkaza³ Munger.
Blum nie mia³ zamiaru wstawaæ. Skuli³ siê i odczo³ga³ w k¹t.
Wstawaj, cz³owieku, bo ciê zabijê powiedzia³ beznamiêtnym g³osem
Munger. W³anie ta beznamiêtnoæ miertelnie przerazi³a Waltera. Podpar³
siê plecami o cianê i usi³owa³ wstaæ. Ju¿ prawie sta³, kiedy prawa noga na
chwilê odmówi³a mu pos³uszeñstwa. Z olbrzymim wysi³kiem utrzyma³ siê
108
na lewej. Po chwili jednak rêkami wspar³ siê na stole i podniós³ siê. Munger
zmru¿y³ oczy. Blum oceni³ dystans dziel¹cy go od drzwi i z jêkiem pokona³
go, gin¹c w pó³mroku. Przy samochodzie na drodze sta³ Spiro. Podbieg³,
widz¹c, ¿e Walter siê zatacza. Mimo swych lat wci¹¿ by³ silny. Obj¹³ go
ramieniem, podprowadzi³ kutykaj¹cego do wozu i nadludzkim wysi³kiem
u³o¿y³ na tylnym siedzeniu. Chcia³ natychmiast wracaæ do Limassol i popro-
siæ paru przyjació³ o dokonanie aktu zemsty, ale Walter sucho nakaza³
jechaæ do domu pani Paget.
Dwie godziny póniej le¿a³ w jej domu na kanapie w salonie i popija³
koniak. Dopiero co wyszed³ lekarz, który stwierdzi³, ¿e nic nie jest z³amane,
¿aden organ nie jest uszkodzony, s¹ tylko ogólne podrapania i siniaki. I do-
da³, ¿e obfite kszta³ty pacjenta zamortyzowa³y ciosy i upadek. Walter wpa-
trywa³ siê w lekarza zbola³ym wzrokiem, jakby rozczarowany tak uspokaja-
j¹c¹ diagnoz¹. Po wyjciu doktora Ruth, pocz¹tkowo bardzo przejêta, z trudem
ukrywa³a rozbawienie. Przysunê³a do kanapy fotel, usiad³a i wpatrywa³a siê
w nieoczekiwanego gocia.
Krzywi¹c siê z bólu czy te¿ z powodu ca³ego wydarzenia, odstawi³ kieli-
szek, g³êboko westchn¹³ i stwierdzi³:
Jeste zbyt inteligentna i szlachetna, by wypowiedzieæ narzucaj¹ce ci
siê s³owa: A nie mówi³am?
Co siê sta³o? spyta³a z umiechem.
Opowiedzia³ jej. Z pocz¹tku wszystko sz³o dobrze. Munger by³ tylko
zdziwiony. I choæ niezbyt zadowolony z wizyty, wpuci³ Waltera do rodka.
Blum wyjani³, ¿e by³ w Platres, dowiedzia³ siê o mierci Duffa i postanowi³
powiadomiæ o tym Mungera. Anglik pokiwa³ g³ow¹ i wymamrota³ co na
temat, ¿e jest mu bardzo przykro. Duff by³ bardzo dobrym fotografem. Na-
stêpnie da³ do zrozumienia, ¿e wizyta jest skoñczona. Walter nie ruszy³ siê
z miejsca, tylko spyta³, czy Munger zamierza wróciæ kiedykolwiek do daw-
nej pracy. Munger wzruszy³ ramionami i odpar³, ¿e to jego sprawa. Nie wia-
domo dlaczego, Walter uzna³ to za zachêtê do dalszej rozmowy i nie zwleka-
j¹c wyzna³, ¿e jest izraelskim agentem. Zaraz potem spyta³, czy Munger nie
zechcia³by dla niego pracowaæ, wznawiaj¹c wykonywanie zawodu reportera
wojennego i wykorzystuj¹c go jako przykrywkê.
Propozycja najwyraniej oszo³omi³a Mungera i przez dziesiêæ minut
milcza³. Czas ten Walter wykorzysta³ na zachwalanie swojej oferty. Wyja-
ni³ Mungerowi sytuacjê polityczn¹ wynikaj¹c¹ z irackiego programu broni
nuklearnej. Napomkn¹³, jak trudno umieciæ agenta w Iraku. Mówi³ o Duf-
fie, opisa³, jak zgin¹³ i dlaczego. Wyci¹gn¹³ z kieszeni star¹ kartkê list
Mungera do Duffa i po³o¿y³ na stole. Przygl¹da³ siê Mungerowi, gdy ten
109
czyta³ niegdy skrelone przez siebie s³owa. Na chwilê co siê pojawi³o
w oczach Mungera. Potem Walter zacz¹³ mówiæ o Ruth. Wspomnia³, ¿e ma
aparat Mungera i chêtnie mu go odda.
Munger podniós³ wreszcie g³owê i, patrz¹c Walterowi g³êboko w oczy, spy-
ta³, co on ma z tym wszystkim wspólnego. Zaskoczy³ Waltera tym pytaniem.
Munger powinien by³ ju¿ zrozumieæ. Walter zastanowi³ siê chwilê i powiedzia³:
Mo¿e pan wiele pomóc. Wa¿¹ siê losy Izraela. I los wszystkich ¯ydów.
Pieprzê ¯ydów odpar³ Munger.
Walter pochyli³ siê ku niemu i spyta³:
Swoj¹ matkê te¿?
I wtedy mnie uderzy³ powiedzia³ Walter do Ruth.
Wcale mu siê nie dziwiê odpar³a.
Prychn¹³ ze z³oci.
Nie da³ mi szansy rozwiniêcia tematu. Zagrozi³, ¿e mnie zabije, jeli sobie
nie pójdê. I mówi³ powa¿nie. Usiad³, podniós³ kieliszek i opró¿ni³ go do dna.
A tak przy okazji. Minionej nocy prawie nie spa³am. Rozmyla³am
o tym, co mi powiedzia³e i czego ode mnie ¿¹da³e. Na szczêcie reakcja
Mungera czyni mój udzia³ zbêdnym. Ale i tak zdecydowa³am, ¿e siê tego nie
podejmê. Nie umiem k³amaæ. To nie le¿y w moim charakterze. Czasami na-
wet tego ¿a³ujê, ¿ycie by³oby ³atwiejsze
Westchn¹³.
Bardzo nieudana wyprawa. Liczy³em na zwerbowanie dwóch agen-
tów, a upolowa³em dwie odmowy i dorobi³em siê siniaków.
Co teraz zrobisz?
Raz jeszcze westchn¹³. Zwykle okr¹glutka twarz wydawa³a siê teraz ob-
wis³a. ci¹gn¹³ usta i przez minutê milcza³. Nagle na twarzy pojawi³a siê
determinacja.
Wrócê teraz do hotelu i dobrze siê wypiê. Rano pojadê z drug¹ wizyt¹
do Mungera.
Co?
Tak postanowi³em. Albo mnie zabije, albo wys³ucha. Wykrzywiony
ze z³oci spojrza³ na Ruth. Pieprzy ¯ydów, powiedzia³. Doskonale. Ja te¿
jestem pieprzonym ¯ydem. I on równie¿. Wsta³, obszed³ stolik i skierowa³
siê ku drzwiom. A przy okazji i ty! rzuci³ przez ramiê.
Jeszcze d³ugo po jego wyjciu Ruth siedzia³a sztywno wyprostowana
w fotelu. Wreszcie wybuchnê³a miechem. Przynajmniej raz Walter nie mu-
sia³ siêgaæ do Szekspira, ¿eby wyraziæ swoje najg³êbsze uczucia.
Przez ca³¹ noc gniew nie ustêpowa³, podsycany wspomnieniami minio-
nego dnia, a nad ranem sk³oni³ Waltera do czego ca³kowicie sprzecznego
110
z jego obyczajami: nie zjad³ niadania, lecz wezwa³ Spiro i kaza³ siê zawieæ
prosto do Phini.
Przez dwadziecia minut jazdy siedzia³ na tylnym siedzeniu jak Budda i pró-
bowa³ opanowaæ rozsadzaj¹c¹ go wciek³oæ. Kaza³ kierowcy zatrzymaæ siê kil-
kaset metrów od domu Mungera. Gdy ruszy³ pieszo w jego stronê, Spiro zacz¹³
b³agaæ, aby pozwoli³ sobie towarzyszyæ. Walter warkn¹³ ostro, by czeka³.
Mimo olbrzymiej nadwagi szed³ podobnie jak s³oñ: z t¹ sam¹ wytrwa³o-
ci¹ i cicho. Niepostrze¿enie zbli¿y³ siê cie¿k¹ do samych drzwi. W rêku
trzyma³ teczkê.
Mimo czynionych wysi³ków wciek³oæ nadal go rozsadza³a i kiedy otwo-
rzy³ drzwi i zobaczy³ siedz¹cego przy stole Mungera, zacz¹³ wykrzykiwaæ:
Hej, ty! Jeste pieprzonym ¯ydem i twoja matka by³a pieprzon¹ ¯y-
dówk¹. A teraz mnie zabij, jeli chcesz!
Wtedy rozpêta³o siê piek³o. Pies, którego za obro¿ê przytrzymywa³a ja-
ka dziewczynka przera¿ona oty³¹ zjaw¹ zajmuj¹c¹ ca³¹ szerokoæ drzwi
szczeka³ i wyrywa³ siê ca³y zje¿ony. Walter, wpatrzony w Mungera, nie wi-
dzia³ ani dziewczynki, ani psa. Munger zerwa³ siê, przewracaj¹c dzbanek
z kaw¹. Chcia³ go pochwyciæ, ale dzbanek spad³ na ziemiê, oblewaj¹c nogi
dziewczynki gor¹c¹ kaw¹. Krzyknê³a z bólu i puci³a psa, który skoczy³ i zato-
pi³ k³y w ³ydce Waltera. Walter wrzasn¹³ jak zarzynane prosiê, upuci³ tecz-
kê, chwyci³ psa za kark i wyrzuci³ go za drzwi. Pies skowycz¹c odbi³ siê od
ziemi i ponownie ruszy³ do ataku. Wtedy rozleg³ siê strza³, wzbijaj¹c chmu-
rê py³u spod stóp zwierzêcia, które stuli³o ogon i umknê³o. Na cie¿ce sta³
Spiro i spokojnie ³adowa³ nabój do starowieckiej strzelby o d³ugiej lufie.
Obawy dziewczynki o psa przywróci³y jako tako porz¹dek. G³ono p³a-
cz¹c, usi³owa³a wybiec na dwór, ale Walter chwyci³ j¹ i wsadzi³ sobie pod
pachê, wzywaj¹c Spiro do od³o¿enia broni. Spiro zawaha³ siê. Wtedy nad
ramieniem Waltera pojawi³a siê twarz Mungera.
Kto to taki? spyta³.
Mój kierowca. Myli, ¿e pan chce mnie zabiæ.
wietny pomys³. Ale to mo¿e poczekaæ. Niech mu pan ka¿e od³o¿yæ tê
pukawkê.
Walter odda³ Mungerowi wyrywaj¹c¹ siê dziewczynkê.
Pies jest nietkniêty. Spiro nie trafi³ poinformowa³. Powtórnie kaza³
kierowcy opuciæ broñ i wracaæ do samochodu. Wszystko jest w najlep-
szym porz¹dku. Poniewa¿ mówi³ pewnym siebie, autorytatywnym tonem,
Spiro opuci³ lufê ku ziemi. Zapowiedzia³ jednak, ¿e bêdzie czeka³ przy furt-
ce. Walter ma go zawo³aæ, jeli zajdzie potrzeba.
Androulla uspokoi³a siê i Munger odes³a³ j¹ do domu. Walter pokutyka³
do krzes³a i ciê¿ko na nie opad³. Obejrza³ ³ydkê. Mia³ rozerwane i zakrwa-
wione spodnie. Podniós³ wzrok na stoj¹cego w drzwiach Mungera.
111
W ci¹gu minionych dwudziestu czterech godzin by³em czêciej fizycznie
napastowany ni¿ przez wszystkie poprzednie lata. Czy pies ma wciekliznê?
Niestety, nie.
Munger pochyli³ siê, by podnieæ z pod³ogi dzbanek. Przez chwilê wpa-
trywa³ siê w Waltera, po czym podszed³ do zlewu, nape³ni³ dzbanek wod¹
i postawi³ na ogniu.
Niech pan zdejmie spodnie poleci³.
Po dwudziestu minutach Walter, bez spodni i z obanda¿owan¹ nog¹, z kub-
kiem kawy w rêku, siedzia³ naprzeciwko Mungera.
Dajê panu dziesiêæ minut powiedzia³ Munger. A potem ma pan
znikn¹æ z mojego ¿ycia na zawsze.
Walter milcza³ przez dobr¹ minutê. Potem otworzy³ teczkê i wyj¹³ z niej
dwa pliki dokumentów oraz fotografiê, któr¹ po³o¿y³ na stole bia³¹ stron¹ do
góry. Jeden plik poda³ Mungerowi.
Ju¿ panu mówi³em o irackim programie nuklearnym. Tutaj s¹ dowody,
¿e Irakijczycy zamierzaj¹ zdobyæ broñ nuklearn¹, aby jej u¿yæ przeciwko
Izraelowi. Moim zadaniem jest im to uniemo¿liwiæ.
Nastêpnie poda³ Mungerowi fotografiê.
To zdjêcie zrobi³ Duff Paget na parê sekund przed mierci¹. To jest
powiêkszenie twarzy osoby wygl¹daj¹cej przez tyln¹ szybê samochodu za-
machowców.
Munger przygl¹da³ siê twarzy i tak¿e, jak przedtem Walter, palcami za-
s³oni³ czarne w³osy.
Zgadza siê odezwa³ siê Walter. To Janine Lasage. Pañska eksko-
chanka. Pracuje dla SDECE. Teraz wspó³pracuje najprawdopodobniej z irac-
kim Mukhabaratem przeciwko nam. Nienawidzi³a Duffa, bo przelicytowa³
j¹ podczas aukcji pañskiego aparatu. W chwili, gdy zosta³ zamordowany,
wykonywa³ misjê inwigilacji OWP. Lasage zorganizowa³a jego likwidacjê.
Walter oczekiwa³ jakiej reakcji Mungera. Nie by³o ¿adnej. Munger sie-
dzia³ wpatrzony têpo w zdjêcie.
Walter wzi¹³ do rêki drugi plik dokumentów, po³o¿y³ przed Mungerem
i otworzy³. Tu¿ pod papierow¹ ok³adk¹ wpiête by³o zdjêcie trzydziestoparo-
letniej kobiety. Twarz ³adna, ale surowa, co jeszcze bardziej uwypukla³y
pó³cienie odbitki w sepii.
Walter zacz¹³ mówiæ lekko spiêtym g³osem:
Rita Helena Munger, z domu Rothstein, urodzona 20 lipca 1914 roku.
Córka Beniamina i Racheli Rothsteinów, ¿ona Williama Mungera. Zmar³a
14 czerwca 1948 roku w Jerozolimie.
W pokoju zapanowa³a cisza. Walter czu³ suchoæ w gardle. Bardzo chcia³
unieæ kubek i wypiæ parê ³yków kawy, ale siê powstrzyma³. Munger wpa-
trywa³ siê w star¹ fotografiê. Trudno by³o odczytaæ wyraz jego twarzy.
112
Walter wzi¹³ g³êboki oddech i mówi³ dalej:
W tej teczce znajdzie pan wszystkie informacje dotycz¹ce tego, co
pañska matka uczyni³a dla Izraela. Ile ludzkich istnieñ ocali³a, ile sama
wycierpia³a. Pan pewno nawet nie wie, w jakich okolicznociach umar³a.
Najwy¿szy czas, aby pan siê dowiedzia³. Z³apali j¹ ludzie z jordañskiego
Legionu Arabskiego. Poder¿nêli jej gard³o. Ale przedtem po kolei gwa³cili.
By³o ich ponad dwudziestu.
Dopiero teraz Munger podniós³ g³owê. Zaczerpn¹³ oddechu i otworzy³
usta, jakby chcia³ co powiedzieæ, ale potem je zamkn¹³. Walter widzia³, ¿e
z trudem nad sob¹ panuje. Obawiaj¹c siê przegranej, ci¹gn¹³ dalej:
Oczywicie, porzuci³a pana. Ale uczyni³a to motywowana wielk¹ wia-
r¹, ¿e to, co zamierza uczyniæ, jest konieczne, aby ocaliæ naród ¿ydowski.
Daæ mu w³asne pañstwo. Ocaliæ tych, którzy wyszli ca³o z hitlerowskiej rzeni.
Pan mo¿e tego nie pojmuje, ale pojmuj¹ miliony ¯ydów, pojmujê ja.
Zapad³a kolejna cisza. Munger nie spuszcza³ wzroku z Bluma.
S¹ sprawy, których nie znajdzie pan wród dokumentów. Nikt nie
wie, ile wycierpia³a, porzucaj¹c jedyne dziecko ci¹gn¹³ Walter. Moim
zdaniem to, co zrobi³a, wynika³o ze z³o¿enia lubowania, podjêcia wyzwa-
nia. Po prostu zrozumia³a nagle, kim jest. Najprawdopodobniej z podwia-
domoci wydoby³a to jej praca wród ocala³ych wiêniów obozów kon-
centracyjnych w Niemczech. Musia³a odbyæ wewnêtrzn¹ walkê. Musia³a
dokonywaæ niezliczonych rachunków sumienia. Musia³a podj¹æ straszli-
w¹ decyzjê: jej w³asne dziecko albo przysz³oæ ¿ydowskiego narodu. Pod-
jê³a decyzjê.
Skoñczy³, teraz by³o mu ju¿ wszystko jedno. Podniós³ kubek, upi³ ³yk
kawy. By³ w rozpaczy. Nie potrafi³ dotrzeæ do Mungera. Siêgn¹³ do teczki
i wyj¹³ bilet wizytowy. Rzuci³ go Mungerowi przez stó³.
Mo¿e pan zgubi³ ten, który panu da³em. Albo wyrzuci³. Jeli pan po-
dejmie decyzjê, ¿eby mi pomóc, proszê zadzwoniæ i prosiæ o Daktyl Jeden.
Gdziekolwiek bym by³, znajd¹ mnie.
Zamkn¹³ teczkê, wzi¹³ spodnie wisz¹ce na oparciu s¹siedniego krzes³a
i wsta³. Wiedzia³, ¿e wygl¹da miesznie, ale nic go to nie obchodzi³o. Po raz
pierwszy w ¿yciu pomyla³, ¿e o godnoci wiadczy powaga wypowiada-
nych s³ów, a nie wygl¹d. Pokutyka³ do drzwi.
Odwracaj¹c g³owê powiedzia³:
Od czerwca 1948 roku w ka¿dy szabat dzieci sk³adaj¹ kwiaty na grobie
pañskiej matki i modl¹ siê o jej duszê. I bêdzie tak zawsze póki istnieje
pañstwo Izrael.
Wyszed³, nie zamykaj¹c za sob¹ drzwi.
113
8
L
ato przesz³o w jesieñ, w górach Trodos zaczê³y spadaæ szyszki. Pe³no ich
by³o w ogrodzie wokó³ domu Ruth. Którego dnia przysz³y dzieci z sierociñ-
ca, ¿eby pomóc je zgrabiæ na stos. By³o pe³no miechu i radoci. Ruth przy-
gotowa³a dzbanki z sokami owocowymi i talerze z kanapkami. Prawdê po-
wiedziawszy, mia³a sporo k³opotu, by szyszki znalaz³y siê na jednym stosie.
Zdesperowana podzieli³a dzieci na dwa zespo³y i zorganizowa³a co w ro-
dzaju wycigu. Który zespó³ szybciej u³o¿y wiêkszy stos. Niech ju¿ bêd¹
dwa zamiast jednego. Na czele jednego zespo³u postawi³a dziesiêcioletni¹
Miriam, doæ rozs¹dn¹ dziewczynkê. Na przywódcê drugiego zespo³u wy-
bra³a Stavrosa, jej k³opotliwego wychowanka. By³a to dla niego próba skon-
centrowania siê na jednym zadaniu, a zarazem wyró¿nienie. Zawody w³a-
nie siê zaczê³y, kiedy z patio wywo³a³a j¹ s³u¿¹ca. Kto przyszed³.
Paroma okrzykami zachêci³a Miriam i Stavrosa do kontynuowania zaba-
wy i szybkim krokiem posz³a do domu. Nieproszeni gocie pojawiali siê
rzadko. By³a ciekawa, kto to taki.
Wesz³a ze s³onecznego ogrodu i pocz¹tkowo mia³a trudnoci z dopaso-
waniem wzroku do mroku salonu. Po chwili zobaczy³a mê¿czyznê przy po-
stumencie z aparatem fotograficznym Mungera. Szklany klosz by³ zdjêty,
a mê¿czyzna trzyma³ w rêkach Nikona. Poczerwienia³a ze z³oci, trac¹c
momentalnie dobry humor.
Niech pan to od³o¿y! Tego nie wolno dotykaæ!
Obróci³ siê i zrobi³ parê kroków w jej kierunku.
Kim pan jest? zapyta³a ostro.
I natychmiast pozna³a! Ubrany by³ w sztruksowe cieliste spodnie i nie-
biesk¹ kurtkê. Mia³ brodê, d³ugie w³osy i bardzo niebieskie oczy. Trzyma³
aparat w naturalny sposób, zupe³nie jakby pasowa³ do jego d³oni: prawy
nadgarstek w dorobionym uchwycie, palce na piercieniach obiektywu.
Wstrzyma³a oddech. W milczeniu patrzyli na siebie. Przez otwarte okno
wpada³ do salonu miech dzieci. Zapyta³a cicho:
Nie zapomnia³ pan, jak go u¿ywaæ?
Spojrza³ na pó³kê tu¿ za postumentem. Od mierci Duffa le¿a³o tam kil-
ka pude³ek filmu. Ruth je tam zostawi³a. Munger wzi¹³ jedno, zwa¿y³ w d³o-
ni, odczyta³ czu³oæ i nastêpnie jednym p³ynnym ruchem wyj¹³ kasetê z pu-
de³ka, otworzy³ aparat, w³o¿y³ j¹, przeci¹gn¹³ film, zaczepi³ o tryby perforacjê,
zamkn¹³ aparat i przesun¹³ parê klatek. Puste pude³ko po filmie spad³o na
ziemiê. Ca³a operacja nie trwa³a nawet dziesiêciu sekund. Munger przy³o¿y³
wizjer do oka i zacz¹³ robiæ zdjêcia. Ruth sta³a bez ruchu, ws³uchana w ci-
chy trzask migawki i szmer przesuwanego filmu. Przez okno wpad³ promieñ
8 Reporter
114
jesiennego s³oñca, rozwietlaj¹c jej twarz i ³zy, które nie wiadomo dlaczego
zaczê³y sp³ywaæ po policzkach.
9
N
aradzie przewodniczy³ Walter, chocia¿ na to spotkanie przyby³ potajem-
nie na Cypr genera³ Hofti. Siedzieli naprzeciwko siebie. Po lewej rêce Wal-
tera zajêli miejsca Izaak Szapiro i Misza Wigoda. Ten ostatni zosta³ w ostat-
nich miesi¹cach awansowany na szefa sekcji bejruckiej siatki DAKTYL
i nosi³ obecnie kryptonim Daktyl Czternacie.
Po prawej rêce siedzia³ Efim Zimmerman, Daktyl Cztery z Pary¿a. Wen-
tylator na d³ugiej metalowej nodze ustawiono tak, ¿e nawiewa³ powietrze
prosto w twarz Hoftiego, dziêki czemu genera³ nie musia³ wdychaæ dymu
z cygara Waltera. Podziêkowa³ te¿ za ow¹ uprzejmoæ w sposób, który we-
d³ug niego móg³ sprawiæ najwiêksz¹ przyjemnoæ gospodarzowi. Chc¹c na-
wi¹zaæ lepsze stosunki ze swoj¹ gwiazd¹ wród agentów Mosadu, Hofti prze-
czyta³ dok³adnie Hamleta.
Za to ulgi sprawienie, dziêki wielkie powiedzia³.
Walter umiechn¹³ siê i zrewan¿owa³:
Chcia³em pana tylko uwolniæ od cuchn¹cego i zgubnego waporów
nagromadzenia.
Tak wiêc spotkanie zaczê³o siê beztrosk¹ pogawêdk¹, która jednak szyb-
ko ust¹pi³a powa¿nej debacie. Celem konferencji mia³ byæ przegl¹d rod-
ków podjêtych przeciwko budowie reaktora Tammuz I i planowanie przy-
sz³ej strategii. Pierwszy zabra³ g³os Efim Zimmerman.
By³ to potê¿nie zbudowany mê¿czyzna o nie¿nobia³ych w³osach. Po-
chodzi³ z Rosji i jeszcze przed wojn¹ pracowa³ w Szanghaju dla ojca Walte-
ra. Odmawia³ przejcia na zas³u¿ony odpoczynek, mimo ¿e ju¿ dawno stuk-
nê³a mu szeædziesi¹tka. Powiedzia³ kiedy Walterowi, ¿e gdyby chodzi³o
tylko o zarobienie wiêcej pieniêdzy dla siebie i Walen Trading, dawno wy-
cofa³by siê z interesów. Od kiedy powsta³a siatka DAKTYL, sta³ siê jednym
z jej najskuteczniejszych agentów. Uwielbia³ tê pracê i doskonale j¹ wyko-
nywa³. Jego sekcja infiltrowa³a francusk¹ administracjê, policjê, s³u¿by wy-
wiadowcze i przemys³. Wszyscy pilnie s³uchali ka¿dego jego raportu.
Zimmerman podsumowa³ go trzema propozycjami na przysz³oæ. Pierw-
sza dotyczy³a samego reaktora. Jego budowa mia³a byæ definitywnie zakoñ-
czona w czerwcu 1979 roku, czyli za osiem miesiêcy. Zimmermanowi uda³o
siê wprowadziæ dwóch agentów do zak³adów w La Seyne-sur-Mer. Jednym
115
by³ ¯yd z siatki DAKTYL. Zimmerman proponowa³ umieszczenie w zak³a-
dach bomby na krótko przed wysy³k¹ reaktora. Bomba nie zniszczy³aby go,
ale powa¿nie uszkodzi³a, powoduj¹c wielomiesiêczne opónienie w dosta-
wie. Kto wie, czy nawet nie o parê lat.
Nastêpnie Zimmerman zaproponowa³ kampaniê zastraszania francuskich
naukowców, pracuj¹cych przy realizacji irackiego programu nuklearnego.
Jego trzeci projekt dotyczy³ konkretnej osoby. Otó¿ uda³o siê stwierdziæ,
¿e cz³owiekiem odpowiedzialnym za realizacjê irackiego programu nuklear-
nego jest naukowiec egipski, Yahia el Mashad. Odwiedza³ on czêsto Pary¿
w celu przeprowadzania konsultacji z zainteresowanymi przedstawicielami
zak³adów i w³adz francuskich. Zimmerman proponowa³ wyeliminowanie
Egipcjanina podczas której z jego wizyt.
Przez nastêpn¹ godzinê debatowano nad tymi trzema propozycjami. Szyb-
ko siê zgodzono na akcjê sabota¿ow¹ w zak³adach. Zimmerman mo¿e szy-
kowaæ bombê. Genera³ Hofti sprzeciwi³ siê jednak kampanii terroru wobec
francuskich naukowców. Jego zdaniem zwiêkszy³oby to izolacjê Izraela na
arenie miêdzynarodowej. By³ jeszcze inny powód: dowiedziano siê ostatnio,
¿e egipski prezydent Sadat powa¿nie rozwa¿a mo¿liwoæ zawarcia separaty-
stycznego pokoju z Izraelem. Lada dzieñ mo¿na oczekiwaæ wstêpnych posu-
niêæ. W zwi¹zku z t¹ ciekaw¹ inicjatyw¹ nie wolno nara¿aæ reputacji Izraela
na arenie miêdzynarodowej.
I wreszcie trzecia propozycja Zimmermana. Hofti by³ za jej przyjêciem.
W koñcu Yahia el Mashad dzia³a³ wbrew ¿yczeniom w³asnego rz¹du. Broñ
nuklearna w rêkach Saddama Husajna by³a Egiptowi równie potrzebna, jak
wszystkie egipskie plagi naraz. Przede wszystkim wzmocni³aby ona irackie
aspiracje do przewodzenia arabskiemu wiatu.
W tym momencie do dyskusji w³¹czy³ siê Misza Wigoda i poinformo-
wa³, ¿e przed miesi¹cem dowiedzia³ siê od libañskiego naukowca, ¿e Mu-
khabarat aresztowa³ dwóch czo³owych atomistów irackich, pracuj¹cych przy
realizacji zak³adów Tammuz. Aresztowanymi s¹ Jabar Mohammed i Sad-
dam Azzawi. Najprawdopodobniej w ³onie p³awi¹cej siê w bizantyjskich
intrygach irackiej partii Baas kto zarzuci³ im nielojalnoæ.
Izaak Szapiro te¿ dorzuci³ swoje informacje: agent Mosadu w Mukhaba-
racie, Hammad Szihab, zawiadomi³ przed paroma dniami, ¿e obaj naukowcy
byli przes³uchiwani w Bagdadzie w pa³acu zwanym ostatnim przystankiem.
Szihab nie uczestniczy³ w przes³uchaniu, ale o nim s³ysza³. Naukowcy zosta-
li nastêpnie zabrani w nieznane miejsce. Nasz agent podejrzewa³, ¿e zostali
zlikwidowani.
To bardzo ciekawe zauwa¿y³ Walter. I zastanawiaj¹ce. Na kilka
miesiêcy przed otrzymaniem francuskiego reaktora Irakijczycy pozbywaj¹
siê dwóch najlepszych atomistów? Zdawa³oby siê, ¿e uczeni tej rangi nie
116
podlegaj¹ czystkom. Dla Iraku s¹ na wagê z³ota, a jeli nie z³ota to wzboga-
conego uranu
Hofti umiechn¹³ siê, ale pokrêci³ g³ow¹.
Wiesz, jacy s¹ paranoiczni, jeli idzie o sprawy bezpieczeñstwa. Im
wa¿niejszy jest cz³owiek i im wy¿sze zajmuje stanowisko, tym g³oniej musi
siê wydzieraæ na temat swojej lojalnoci. Musi j¹ stale obnosiæ i obwiesz-
czaæ. W Iraku nikt nie jest chroniony przed czystkami.
I obaj ci naukowcy s¹, b¹d byli, szyitami uzupe³ni³ Misza, nawi¹zu-
j¹c do faktu, ¿e zarówno Saddam Husajn, jak i ca³a oligarchia nale¿¹ do
mniejszociowej sekty sunnickiej.
Walter nie by³ ca³kowicie przekonany padaj¹cymi argumentami, ale za-
chowywa³ milczenie. Hofti natychmiast zauwa¿y³, ¿e aresztowanie tych
dwóch naukowców sprawia, ¿e znaczenie atomisty egipskiego automatycz-
nie wzrasta.
Z kolei raport przedstawi³ Misza Wigoda. Poinformowa³, ¿e po zamor-
dowaniu Duffa Pageta ustanowi³ cis³y dozór nad poczynaniami Janine La-
sage. Dziêki temu dowiedzia³ siê, ¿e utrzymuje ona bliskie stosunki z Sami
Asafem i jest jego kochank¹. St¹d p³ynie logiczny wniosek, ¿e SDECE i Mu-
khabarat cile wspó³pracuj¹, chroni¹c Tammuz I przed Mosadem. Co nale-
¿y w tej sprawie przedsiêwzi¹æ?
Wigoda by³ przekonany, ¿e chaos i anarchia panuj¹ce obecnie w Bejru-
cie znacznie u³atwi¹ pozbycie siê pary kochanków. Raz na zawsze.
Walter i Hofti byli przeciwni takiemu rozwi¹zaniu. Francuzi i Irakijczy-
cy szybko by ich zast¹pili innymi. Lepiej znane z³o Natomiast Misza musi
postaraæ siê za³o¿yæ pods³uch w mieszkaniu i w samochodzie Lasage
O nic siê nie martw pocieszy³ Miszê Walter. W odpowiedniej chwi-
li zajmê siê t¹ pani¹.
Wreszcie zebrani omówili sytuacjê w Iraku. Walter opiera³ siê sugestiom
zorganizowania nowej siatki w Bagdadzie. Nie chcia³ powiedzieæ, dlaczego
opónia³ jakiekolwiek poczynania w tym kierunku. Jego w³asny niepokój
zwi¹zany z sytuacj¹ wynika³ ze wiadomoci, i¿ pope³ni³ powa¿ny b³¹d.
Omyli³ siê w ocenie cz³owieka i zastosowa³ z³¹ metodê.
Mimo fachowych rad poszed³ za g³osem instynktu, a instynkt go zawiód³.
By³o mu tym bardziej g³upio, ¿e zebrani przy tym stole udawali, ¿e nic nie
widz¹, chocia¿ nie rozumieli powodów nieprzystêpowania do powa¿nej ak-
cji rekrutacji agentów. Dopiero przy omawianiu problemu Efim Zimmerman
pozwoli³ sobie na krytyczn¹ nutê. Operacjê nale¿a³o rozpocz¹æ ju¿ przed
wieloma miesi¹cami, powiedzia³. Wszelkie akcje na terenie Francji wp³yn¹
najwy¿ej na opónienie wysy³ki reaktora. Nadejdzie jednak czas, ¿e konieczne
bêdzie zdecydowane dzia³anie na terenie Iraku. Walter pokornie przyj¹³ s³o-
wa zawoalowanej krytyki pod swoim adresem. Kiedy by³ jeszcze ch³opcem,
117
Efim powali³ go raz na kolana, a póniej by³ wiadkiem na jego barmicwie.
Nale¿a³ do w¹skiej grupy ludzi, którzy mieli prawo mówiæ do Waltera, jak
im siê podoba³o. Walter siedzia³ wiêc cicho ze spuszczonymi oczami i s³u-
cha³ dyskusji na temat proponowanej strategii i agentów Mosadu, którzy
mogliby, wbrew wszelkim przeszkodom, jednak byæ wys³ani do Bagdadu.
Tak naprawdê, to Walter nie mia³ wielkich wyrzutów sumienia. W przesz³o-
ci wielokrotnie szed³ za instynktem i odnosi³ sukcesy. W robocie wywia-
dowczej nie ma cis³ych norm postêpowania. Istotnym elementem s¹ ludzie
i do nich trzeba dopasowywaæ metody dzia³ania.
Walter stanowczo wola³by mieæ w Iraku jednego cz³owieka, któremu
móg³by w pe³ni zaufaæ ni¿ ca³y zastêp wykwalifikowanych agentów bez iskry
bo¿ej.
Gdy s³ucha³ dyskusji, wiedzia³, ¿e ¿aden z proponowanych pomys³ów
nie daje realnej szansy powodzenia. I dyskutuj¹cy te¿ to wiedzieli. Rozpa-
trywali je z obowi¹zku. Ta wiadomoæ nie poprawi³a mu humoru ani nie
usprawiedliwia³a jego pomy³ki. Czu³ natomiast, ¿e pozostawienie sprawy
w zawieszeniu mo¿e byæ katastrofalne.
Wyczuwaj¹c rozterkê Waltera genera³ Hofti zaproponowa³ pó³godzinn¹
przerwê. W tym momencie zadzwoni³ ¿ó³ty telefon. Odebra³ go Izaak Szapi-
ro, poniewa¿ aparat sta³ tu¿ przed nim. Piêæ par oczu zwróci³o siê w jego
kierunku.
Szapiro.
S³ucha³ przez chwilê, zerkn¹³ w stronê Waltera i powiedzia³ do s³uchawki:
Powtórzê mu.
Skoñczy³ rozmowê i, wyranie zaskoczony, zwróci³ siê do Waltera:
Przyszed³ kto do Walen Trading i pyta o ciebie. Poda³ twój kryptonim,
Daktyl Jeden. Powiedzia³, ¿e nazywa siê Munger.
Wszyscy spojrzeli na Waltera i zobaczyli na jego twarzy b³ogi umiech.
118
119
Ksiêga trzecia
120
121
10
REUTER, BEJRUT 10 STYCZNIA, 1978 19.33
David Munger, znany brytyjski fotoreporter wojenny, który znikn¹³ z Hong-
kongu w 1969 roku, po sprzedaniu na licytacji swego sprzêtu, pojawi siê dzi
w Bejrucie. Munger, który zapewnia³ serwis fotograficzny z wojen w Biafrze,
Angoli, na Cyprze, Borneo i w Wietnamie, powiedzia³, ¿e ma zamiar obs³ugi-
waæ Bliski Wschód jako niezale¿ny fotoreporter. Odmówi³ odpowiedzi na pyta-
nia dotycz¹ce miejsca jego pobytu i dzia³alnoci podczas minionych dziewiêciu
lat.
Gordon Frazer, szef placówki Reutera w Bejrucie, patrzy³ przez ramiê
maszynistce, która wystukiwa³a depeszê na klawiaturze dalekopisu. Wes-
tchn¹³, gdy skoñczy³a. Wiele by da³, by mo¿na by³o co dodaæ i uzupe³niæ.
Dziewczyna obróci³a siê do Frazera z umiechem zdziwienia.
By³a Arabk¹ maronitk¹, ukoñczy³a studia na amerykañskim uniwersyte-
cie. Zachwyca³a urod¹. Pracowa³a u Reutera od trzech miesiêcy i od tych¿e
trzech miesiêcy Gordon Frazer dzieli³ swój czas na zbieranie informacji i roz-
bieranie w mylach dziewczyny. Dotychczas po¿¹danie by³o nie zaspokojo-
ne i chyba przez drug¹ stronê nieakceptowane, ale Gordon nale¿a³ do gatun-
ku optymistów.
Dlaczego? spyta³a. Dlaczego pojawienie siê jakiego fotografa za-
s³uguje na uwagê i osobn¹ depeszê wielkiej agencji prasowej?
Gordon umiechn¹³ siê pob³a¿liwie, podziwiaj¹c liniê jej piersi. Podzi-
wia³ j¹ zreszt¹ nieustannie. Przez palce przebiega³y mu mrówki.
Bo to jest bardzo specjalny fotoreporter wymamrota³, ca³kowicie
przejêty fascynuj¹cym widokiem ³abêdziej szyi, i z wysi³kiem odwróci³ wzrok,
s³ysz¹c terkot odleg³ego dalekopisu, który zacz¹³ przyjmowaæ wiadomoæ.
Prawdopodobnie w³anie UPI nadaje tê sam¹ informacjê powiedzia³.
Ed Makin musia³ szaleæ jak poparzony kot. Umiechn¹³ siê do siebie,
122
zachwycony, ¿e pobi³ najwiêkszego rywala chocia¿ o kilka sekund. Wskaza³
na pozosta³e dalekopisy.
Za chwilê zaczn¹ to podawaæ inni, a wszyscy redaktorzy w Europie
i Stanach bêd¹ chwytali za s³uchawki, ¿eby z³apaæ Mungera na kontrakt.
Jest a¿ taki dobry? spyta³a dziewczyna.
Najlepszy! W ka¿dym razie by³.
Ponownie oderwa³ wzrok od jej piersi i ruszy³ wzd³u¿ rzêdu dalekopi-
sów. UPI podawa³a mniej wiêcej to samo, dodaj¹c, ¿e Munger ma obecnie
trzydzieci dziewiêæ lat, i ¿e wydaje siê byæ w doskona³ym stanie zdrowia.
Odezwa³ siê dalekopis AFP. Frazer nie zna³ francuskiego i, ujrzawszy
nazwisko Munger skin¹³ na dziewczynê, by podesz³a. Kiedy t³umaczy³a tekst
depeszy, zagl¹da³ przez ramiê w jej piersi i lekko napiera³ biodrami na jej
poladki. Nawet nie drgnê³a. Poczu³ dreszczyk emocji. Przed tygodniem na-
tychmiast przesunê³aby siê do przodu.
Jeszcze parê dni, pomyla³, a biurowe stosunki z towarzyskich zamieni¹
siê w seksualne. Wiadomoæ AFP by³a inn¹ form¹ tej, któr¹ on przekaza³.
¯a³owa³, ¿e nie jest d³u¿sza, gdy¿ dziewczyna odesz³a na swoje miejsce.
Nadal j¹ intrygowa³o zainteresowanie agencji fotoreporterem. W czasie trzy-
miesiêcznej pracy w agencji nie zdarzy³o siê, by jakikolwiek inny dzienni-
karz wzbudzi³ podobne zainteresowanie.
Jak on wygl¹da? spyta³a. I gdzie by³ przez te wszystkie lata?
Frazer wzruszy³ ramionami.
Nie chce powiedzieæ.
Spojrza³ na zegarek. Za kilka minut koñczy siê jej dy¿ur. Zast¹pi j¹ kto inny
Ju¿ mia³ na koñcu jêzyka zaproponowanie drinka w hotelu Commodore, gdzie
zastaliby jeszcze Mungera na zorganizowanym z pewnoci¹ naprêdce przyjêciu,
ale w ostatniej chwili powstrzyma³ siê, gdy¿ przypomnia³ sobie wp³yw Mungera
na kobiety i doszed³ do wniosku, ¿e tê jedn¹ zatrzyma dla siebie.
Przygl¹da³a mu siê ciekawie, wiêc opowiedzia³ jej to i owo z dawnych
lat Mungera, a nastêpnie zaproponowa³, ¿e którego dnia pójd¹ na kolacjê
i opowie jej wiêcej. Zgodzi³a siê ochoczo i dreszcz raz jeszcze przebieg³ mu
po plecach, chocia¿ szybko sobie uwiadomi³, ¿e jej entuzjazm wynika bar-
dziej z zaciekawienia Mungerem ni¿ z zauroczenia jego osob¹.
W czasie krótkiego spaceru do hotelu Commodore rozmyla³ o Munge-
rze i o szoku, jakiego dozna³, kiedy go zobaczy³ w barze. Siedzia³ w pustym
lokalu z Edem Makinem. Popijali martini. Makin jak zwykle wyrzeka³ swo-
im nowojorskim akcentem z dzielnicy Bronx. Wróci³ dopiero z Nowego Jor-
ku, gdzie odwiedza³ ¿onê i swoj¹ centralê.
Mówi¹, ¿e k³opoty chodz¹ parami. Moje wy³¹cznie trójkami mówi³.
Mój szef ma pretensjê o zbyt wysokie koszty utrzymania placówki, mój
dentysta obwieci³, ¿e za nowy mostek mam zap³aciæ trzy tysi¹ce dolarów
123
a moja ¿ona zaczê³a jêczeæ, ¿e z powodu zbyt d³ugich okresów separacji ma
za ma³o seksu. Westchn¹³, poci¹gn¹³ ³yk martini i ponuro spojrza³ na rudo-
w³osego Szkota. Co by zrobi³ na moim miejscu, Gordon?
Frazer wzruszy³ ramionami. Lubi³ tego malutkiego, ³ysego i puco³owa-
tego Amerykanina, ceni³ jego profesjonalizm, ale dra¿ni³ go nieco ten wieczny
pesymizm.
Rozwi¹zanie twoich problemów wydaje siê bardzo proste. Aby zmniej-
szyæ koszty opuæ elegancki apartament i zamieszkaj, jak my wszyscy, w hotelo-
wym pokoju. Wyrwij wszystkie zepsute zêby i wpraw raz na zawsze porz¹dn¹
sztuczn¹ szczêkê. Nie bêdziesz musia³ stale zmieniaæ mostków. ¯onie kup nowe
baterie do wibratora. Teraz przestañ narzekaæ i zamów drinki. Twoja kolejka.
Makin co mrukn¹³ i spojrza³ na barmana. To, co zobaczy³ w lustrze za
jego plecami, odmieni³o mu nagle twarz z ponurej na absolutnie zdumion¹.
Obróci³ siê wolno na barowym sto³ku. To samo zrobi³ Frazer, zaskoczony
zachowaniem kompana. W wejciu do baru zobaczyli umiechniêt¹ twarz
Mungera. Obaj otworzyli ze zdumienia usta.
Munger podszed³ do baru.
Widzê, ¿e wszystko po staremu. Na zewn¹trz trwa wojna, a Makin
i Frazer podpieraj¹ barow¹ ladê.
Przywita³ siê z nimi podaniem rêki, ale oni nie odzyskali jeszcze g³osu.
Spojrza³ na ich puste kieliszki.
Pozwolicie, ¿e bêdê zgadywa³, co nadacie dzi wieczorem jako ekstra
wiadomoæ: Przeciêtna temperatura wytrawnego martini w barze hotelu
Commodore wzros³a o trzy stopnie, co powoduje powa¿ny niepokój wród
dziennikarzy zgromadzonych przed Ministerstwem Informacji. W ka¿dej
chwili spodziewany jest komunikat o zmianach na niektórych fotelach mini-
sterialnych. Ods³oni³ zêby w swobodnym umiechu i podnosz¹c trzy pal-
ce wskaza³ barmanowi puste kieliszki.
Makin pierwszy odzyska³ mowê.
Gdzie ty, do cholery, by³? Wszyscy myleli, ¿e nie ¿yjesz.
By³em tu i tam odpar³ Munger, siadaj¹c na barowym sto³ku.
Gdzie? Co siê w³aciwie sta³o? domaga³ siê wyjanieñ Frazer. I co
tutaj robisz?
Munger podniós³ d³oñ, powstrzymuj¹c grad pytañ. Przygl¹da³ siê bar-
manowi przygotowuj¹cemu drinki. Podniós³ podsuniêty mu kieliszek, po-
smakowa³ i z aprobat¹ skin¹³ g³ow¹.
Temperatura akurat. Moc w³aciwa. Nie bêdzie rz¹dowego przesile-
nia, nie bêdzie depeszy. Zacz¹³ przygl¹daæ siê krytycznie obu szefom pla-
cówek agencyjnych.
Ed, zmala³e, nieprawdopodobnie uty³e i do reszty wy³ysia³e. Nato-
miast ty, Gordon, jeste podobny do Frazera z Sajgonu, tyle ¿e przyby³o ci
124
piegów. To bardzo le, ¿e pozosta³e taki sam, wspominam ciê bowiem jako
cynika i degenerata seksualnego. A lata powinny przecie¿ ³agodziæ wszyst-
kie kanty
Obaj dziennikarze zignorowali te z³oliwoci. Oni tak¿e pilnie przygl¹-
dali siê Mungerowi. By³ dok³adnie ogolony, ale bladoæ policzków i pod-
bródka kontrastowa³a z g³êbok¹ opalenizn¹ czo³a i ramion, co wyranie wska-
zywa³o, ¿e do niedawna nosi³ brodê. Frazer zauwa¿y³ tak¿e, ¿e Munger ma
spracowane d³onie. A wiêc pracowa³ fizycznie, a nie jako fotograf. Nie po-
starza³ siê, a nawet wtedy, przed dziewiêcioma laty, wydawa³ siê starszy.
Wyranie pog³êbi³y siê te¿ linie na czole, wokó³ niebieskich oczu i w k¹ci-
kach ust. Mia³ twarz cz³owieka, który wiecznie przebywa na granicy m³odo-
ci i wieku redniego.
Oczy, oprócz zadowolenia, wyra¿a³y co jeszcze. Jaki przedziwny stan
duszy, w której co zamar³o. Munger nie nale¿a³ do ludzi wylewnych, ale
Makin i Frazer znali go dobrze i pamiêtali, ¿e jeli chcia³o siê przenikn¹æ
przez zas³onê, za jak¹ chowa myli, to nale¿a³o patrzeæ mu w oczy. Kiedy
by³ odprê¿ony, wydawa³y siê wiêksze i ich barwa jania³a o jeden ton. Gdy
by³ spiêty, oczy mu ciemnia³y i zwê¿a³y siê. W pewnym sensie przypomina-
³y przes³ony obiektywu, które ustawia³ w zale¿noci od nasilenia nastroju.
Teraz by³y nieprzejrzyste, jakby kto za³o¿y³ na nie filtr, by zmatowiæ obraz.
No wiêc, opowiadaj! odezwa³ siê wreszcie Makin. Co robi³?
Munger potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Przesz³oæ jest zamkniêta, Ed. Przesz³oæ to przesz³oæ i nie chcê o niej
mówiæ odpar³ spokojnym, zdecydowanym g³osem, nie dopuszczaj¹cym
dyskusji.
Makin przyj¹³ tê kwestiê wzruszeniem ramion.
Bêdziesz tu pracowa³? spyta³ Frazer, a kiedy Munger potwierdzi³,
Makin natychmiast wskoczy³ z kolejnym pytaniem:
Dla kogo?
Chwilowo dla siebie. Kto kupi, ten dostanie. A potem zobaczymy. Tu
bêdê mia³ bazê. W Bejrucie.
Po tych s³owach Frazer przeci¹gaj¹c siê, wsta³ i ruszy³ ku drzwiom,
mówi¹c przez ramiê, ¿e zaraz wraca.
Munger wypytywa³ Makina o lokalne stosunki i Makin zacz¹³ ju¿ mu
opowiadaæ o problemach dziennikarzy akredytowanych w stolicy Libanu,
kiedy nagle umilk³ w pó³ s³owa i zerwa³ siê jak oparzony.
Sukinsyn! Oczywicie! Twoje pojawienie siê to sensacja. Polecia³ nadaæ
wiadomoæ! Pobieg³ do drzwi, kiwaj¹c siê miesznie na krótkich nó¿kach.
Nie odchod, Dave, poczekaj!
Chocia¿ biuro Makina by³o na miejscu, w hotelu, Frazer wyprzedzi³ go
o kilka sekund.
125
Nie by³o go zaledwie dwadziecia minut, ale wiadomoæ ju¿ siê roze-
sz³a. W barze Mungera otacza³a grupka korespondentów. Nale¿a³o siê tego
spodziewaæ. Ca³a falanga fotoreporterów i korespondentów, którzy w latach
szeædziesi¹tych obs³ugiwali wojnê wietnamsk¹, przenios³a siê teraz na Bli-
ski Wschód. Teren ten sta³ siê permanentnym punktem zapalnym wiata,
zapewniaj¹c dostatnie ¿ycie setkom najlepszych przedstawicieli masowych
rodków przekazu ziemskiego globu.
Frazer przepchn¹³ siê przez otaczaj¹cych Mungera dziennikarzy i ode-
bra³ swój barowy sto³ek od Georgea Blakea, fotoreportera Toronto Star.
Makin te¿ zd¹¿y³ wróciæ i, oczywicie, trzyma³ ju¿ w rêku kieliszek. Rzuci³
w kierunku Frazera pe³ne wyrzutu spojrzenie i mrukn¹³ pod nosem:
Bydlê!
Munger sta³ obrócony plecami do baru. Zast¹pi³ martini sw¹ tradycyjn¹
wódk¹ z wod¹ mineraln¹. Zamawiaj¹c drinka, Frazer s³ysza³ jednym uchem
pytania zadawane Mungerowi, który odpiera³ natarcie i te¿ o co pyta³. By³
wyranie odprê¿ony i umiechniêty, ale jego oczy nadal wydawa³y siê zma-
towia³ymi lustrami. Nie pokazywa³y niczego.
Bar coraz bardziej siê zape³nia³, ha³as wzrasta³. Wielu zna³o Mungera
z dawnych lat, inni tylko o nim s³yszeli. M³odzi przyszli z ciekawoci obej-
rzeæ ¿yw¹ legendê. Spontaniczne zgromadzenia zwabiaj¹ korespondentów
wojennych w ten sam sposób, w jaki obsypane kwieciem krzewy zwabiaj¹
pszczo³y. I im niebezpieczniejsze jest miejsce czy sytuacja, tym bardziej
gor¹ca panuje atmosfera.
Gdy rozmowy na chwilê zamar³y, Frazer powiedzia³ do Mungera:
Dzi w nocy bêdziesz mia³ mnóstwo telefonów z propozycjami podpi-
sania kontraktu.
Ju¿ zaczêli dzwoniæ. Powiedzia³em w recepcji, ¿eby wszystko zapisy-
wali. Upi³ ³yk wódki z wod¹ i spyta³ Frazera:
A jak wygl¹da konkurencja?
Frazer chwilê myla³, a potem podniós³ d³oñ z czterema wystawionymi
palcami.
Czwórka w pierwszej lidze. Wskaza³ g³ow¹ na Kanadyjczyka. Tam
stoi George i Ray Morris, których znasz. Od czasu do czasu pojawia siê tu
McCullin. No i ten m³ody Francuz Latiere. Pracuje na w³asny rachunek. Jest
dobry. mieræ Duffa Pageta stworzy³a pustkê S³ysza³e o jego mierci?
Munger skin¹³ g³ow¹. Wiesz, ¿e na aukcji w Hongkongu kupi³ twój aparat?
Munger ponownie skin¹³ i po raz pierwszy Frazer dostrzeg³ co w jego
oczach.
Tak, wiem. Przed paroma miesi¹cami odda³a mi go na Cyprze wdowa
po nim
Odpowied wzbudzi³a zainteresowanie Frazera.
126
Jak przyjê³a mieræ mê¿a?
Kiedy j¹ widzia³em, nie wygl¹da³a najgorzej odpar³ Munger i nagle
zmieni³ temat:
Janine Lasage jest w miecie?
Tym razem Frazer ju¿ zastrzyg³ uszami. K¹tem oka widzia³ Eda Makina
niby to s³uchaj¹cego, co mu opowiada George Blake, ale wyranie przys³u-
chuj¹cego siê ich rozmowie.
Owszem, gdzie siê tu krêci. Na pewno zaraz przyleci, kiedy siê dowie.
Ma teraz romans z Sami Asafem. Pamiêtasz go?
Oczywicie! odpar³ Munger. Oczy mu siê zwêzi³y i pociemnia³y.
Janine jest nadal diablo piêkn¹ kobiet¹ powiedzia³ Frazer, pilnie obser-
wuj¹c Mungera, w którego k¹cikach ust pojawi³ siê enigmatyczny umieszek.
Powiniene powiedzieæ tylko to diablo, Gordonie. Reszta zbêdna.
Frazer rozemia³ siê niepewnie i zerkn¹³ na Eda Makina, który przesta³
udawaæ, ¿e s³ucha paplaniny Blakea. Frazer chcia³ jeszcze co powiedzieæ,
ale przerwali mu nowi przybysze. Ka¿dy z nich pragn¹³ ucisn¹æ d³oñ Mun-
gerowi i oczywicie spytaæ: A gdzie ty, do cholery, by³ przez te wszystkie
lata?. Munger szybko i zrêcznie zmienia³ temat, rzucaj¹c dowcipami. W³a-
ciciel lokalu by³ niezmiernie zadowolony. Zbiegowisko zapowiada³o po-
wa¿ne zwiêkszenie obrotów, które ostatnio bardzo zmala³y w bejruckich re-
stauracjach i barach. Najlepszymi klientami byli obecnie najrozmaitszej nacji
dziennikarze. I dlatego w³anie w³aciciel postawi³ za barem dwóch rezer-
wowych kelnerów, a sam czuwa³ nad rozwojem sytuacji. Sta³ teraz w g³êbi
baru drobny, dobrze ubrany Libañczyk, oko³o piêædziesi¹tki. W czasie wojny
wietnamskiej pracowa³ w wielu hotelach na Dalekim Wschodzie i zna³ do-
brze Mungera. Bardzo siê zdumia³, gdy przed dwiema godzinami w hotelu
zjawi³ siê Munger z czterema potê¿nymi walizami i za¿¹da³ najwiêkszego
apartamentu na d³u¿szy czas. I chyba miêdzy innymi to w³anie sk³oni³o
teraz w³aciciela do skiniêcia palcem na barmana i wydania mu dyskretnego
polecenia. Po paru minutach ha³as uciszy³a kanonada otwieranych butelek
szampana. Kto krzykn¹³ Alleluja, radujmy siê bracia! i temperatura zgro-
madzenia podskoczy³a o parê stopni. Bar by³ naprawdê zat³oczony i z po-
cz¹tku nikt nie zauwa¿y³ wchodz¹cej kobiety. Potem rozmowy zaczê³y cich-
n¹æ, wszystkie oczy zwróci³y siê na ni¹. By³a to Janine Lasage w swoim
z³oto-czarnym spodnium od Gucciego. W jednym rêku mia³a wyszywan¹
z³otymi cekinami wieczorow¹ torebkê, w palcach drugiej trzyma³a papiero-
sa w d³ugiej cygarniczce z koci s³oniowej. Ponad g³owami obecnych do-
strzeg³a stoj¹cego przy barze Mungera i pos³a³a w jego kierunku czu³y
umiech.
Zaszura³y stopy na dywanie, zaczêto siê odsuwaæ, robi¹c jej w¹skie przej-
cie. Widzia³a teraz Mungera w ca³ej okaza³oci, a on j¹. Wielu obecnych
127
s³ysza³o o ich romansie. Wielu s³ysza³o te¿ jej komentarze po jego znikniê-
ciu. Aukcja w Hongkongu zwabi³a sporo ludzi.
Bardzo powoli, tanecznym krokiem, zbli¿a³a siê do baru. Munger pa-
trzy³ na ni¹ z kamiennym spokojem.
Na parê metrów przed celem wêdrówki stanê³a, prawa d³oñ powêdrowa-
³a teatralnym gestem do góry, w³o¿y³a cygarniczkê miêdzy zêby i, wznosz¹c
siê dalej, dotar³a do ty³u g³owy. Chwilê po tym kaskada blond w³osów opa-
d³a jej na plecy.
Ta melodramatyczna scena powinna wzbudziæ ogólny miech, ale w wy-
konaniu tej kobiety spowodowa³a tylko wstrzymanie oddechów. W absolut-
nej ciszy przesz³a ostatnie parê metrów i stanê³a przed Mungerem. Przez
d³ugi czas patrzyli sobie w oczy, wreszcie spyta³a zduszonym g³osem:
Ça va, Dave? Pochyli³a siê i poca³owa³a go w usta, a potem z prze-
krzywion¹ g³ow¹ czeka³a wraz z innymi na reakcjê. Jeszcze przez kilka se-
kund przygl¹da³ siê jej bacznie pociemnia³ymi i zwê¿onymi oczami.
Ça va, Janine. Powinna obci¹æ w³osy. Pasowa³y ci, kiedy by³a m³oda.
Wzdrygnê³a siê, jakby zosta³a spoliczkowana. W barze rozleg³ siê pe³en
aprobaty szmer.
Nigdy jeszcze nikt z obecnych tego wieczoru w barze nie widzia³ Janine
Lasage, któr¹ opuci³aby dra¿ni¹ca pewnoæ siebie. Wielu by³o ofiarami jej
z³oliwego jêzyka i cynicznego humoru. I zawsze uroda oraz gotowoæ u¿ycia
¿¹d³a chroni³a j¹ przed ripost¹. Dlatego teraz, upokorzona, nie znalaz³a nawet
jednego sojusznika. W pe³ni zdawa³a sobie z tego sprawê. Jakby smagniêta
biczem zaczê³a wycofywaæ siê, z twarz¹ wykrzywion¹ nienawici¹ i wzro-
kiem kobry utkwionym w Mungera. By³a to jednak kobra umykaj¹ca przed
mangust¹. W po³owie drogi obróci³a siê na piêcie i usi³owa³a opuciæ lokal
z godnoci¹. Nie powiod³o siê jej to. Po raz pierwszy kaskada blond w³osów
nie ochroni³a jej, ale sta³a siê raczej symbolem pora¿ki. Na szczêcie instynkt
zakaza³ jej potrz¹saæ w³osami, co lubi³a zawsze robiæ dla wiêkszego efektu.
Dopiero gdy wysz³a, obecni przerwali milczenie. Ten sam g³os co po-
przednio wykrzykn¹³ raz jeszcze Alleluja! i zabrano siê na dobre do picia.
Dopiero po pó³nocy Mungerowi uda³o siê umkn¹æ w ciszê i spokój hote-
lowego apartamentu. By³ to w istocie najwiêkszy apartament, jakim hotel
dysponowa³, a przede wszystkim posiada³ dwie ³azienki. Dlatego te¿ Mun-
ger go wybra³. W odró¿nieniu od Eda Makina nie mia³ problemów z gotów-
k¹. Wed³ug zapewnieñ Waltera mo¿liwoci finansowe by³y praktycznie nie-
ograniczone. Aby obietnica ta nie by³a go³os³owna, da³ Mungerowi pas z irchy
do noszenia na go³e cia³o. By³o w nim piêædziesi¹t tysiêcy dolarów w bankno-
tach tysi¹cdolarowych i piêtnacie jednokaratowych b³êkitnych brylantów. Tak
128
wiêc pas mia³ wartoæ blisko pó³ miliona amerykañskich dolarów nie li-
cz¹c irchy.
Nawet bez finansowego wsparcia Waltera Munger nie mia³by proble-
mów z p³aceniem za ten apartament. Id¹c do siebie, odebra³ w recepcji dwa-
nacie telefonicznych wiadomoci od naczelnych redaktorów agencji praso-
wych oraz amerykañskich, europejskich i japoñskich gazet oraz tygodników.
Wszyscy b³agali o pilny kontakt. Rano zamierza³ usi¹æ przy telefonie i do
po³udnia zawrzeæ potrzebne kontrakty. Potem bêdzie spokojnie czeka³ na
zaliczki. Wróciwszy do apartamentu, uda³ siê natychmiast do wiêkszej
z dwóch ³azienek. Mia³a mu s³u¿yæ za ciemniê. S³u¿ba hotelowa ju¿ wstawi-
³a dwa w¹skie sto³y, jakich za¿¹da³, oraz przeci¹gnê³a dodatkowe kable elek-
tryczne z gniazdkami. Po zaplanowaniu wszystkiego, wróci³ do sypialni, ro-
zebra³ siê, a pas z pieniêdzmi zawiesi³ na haczyku po wewnêtrznej stronie
drzwi. Nawet przez chwilê nie myla³ o jego ukryciu, wiedzia³ bowiem z do-
wiadczenia, ¿e najlepszym sposobem ochrony cennych przedmiotów jest
pozostawianie ich w miejscu, w jakim z³odziejowi nie przyjdzie nawet do
g³owy szukaæ.
Przed wyjciem z sypialni w³¹czy³ radio, wybra³ jak¹ lekk¹ muzykê i usta-
wi³ si³ê g³osu tak, aby móg³ s³uchaæ przez otwarte drzwi mniejszej ³azienki.
Mniejsza by³a jednak rozmiarów niejednego hotelowego pokoju i mieci-
³a zarówno prysznic, jak i wannê. Od czasów pobytu w Japonii mia³ awersjê
do mycia siê w europejskim stylu, to znaczy w wannie. Moczysz siê we w³a-
snym brudzie, us³ysza³ kiedy od przyjaciela Japoñczyka. Wszed³ wiêc teraz
pod prysznic, namydli³ siê i pozwoli³ strumieniowi gor¹cej wody zmywaæ przez
piêtnacie minut brud i zapach po podró¿y, i po d³ugim pobycie w zat³oczo-
nym barze. Przez te piêtnacie minut dokoñczy³ w mylach rozplanowanie
ciemni. Przywióz³ du¿o sprzêtu, z którego czêæ by³a mu zupe³nie nie znana.
Przez dziewiêæ lat nast¹pi³ wielki postêp w dziedzinie wywo³ywania filmów
i kopiowania. Prawdê powiedziawszy, nigdy siê tym wiele nie przejmowa³,
obróbkê pozostawiaj¹c innym. Jego zdjêcia przemawia³y bardziej treci¹ ni¿
technik¹ dokonywania powiêkszeñ. Obecnie mo¿e byæ jednak inaczej.
Wy³¹czy³ prysznic, wytar³ siê i w³o¿y³ bia³y k¹pielowy szlafrok.
Spojrza³ na zaparowane lustro nad umywalk¹, rêcznikiem przetar³ ro-
dek i przez minutê wpatrywa³ siê we w³asn¹ twarz. Gdyby go teraz widzia³
Frazer, od razu zauwa¿y³by zmianê w stosunku do wizerunku w barze. Tam
na twarzy Mungera widaæ by³o o¿ywienie, gdy mówi³, s³ucha³ b¹d obser-
wowa³. Tutaj by³o widaæ twarz, która nie wyra¿a³a ¿adnych uczuæ.
Odwróci³ siê od swego odbicia i przeszed³ do saloniku. Obok drzwi sta³y
dwie metalowe walizki. Ukucn¹³ i po ustawieniu cyfrowych kodów obie otwo-
rzy³. W jednej mia³ swój stary aparat i nowiutkiego Hasselblada oraz zestaw
obiektywów, parê statywów, pude³ka z filmami i drobny sprzêt potrzebny
129
w ciemni. W drugiej znajdowa³o siê podstawowe wyposa¿enie ciemni: po-
wiêkszalnik, suszarka, gilotyna do papieru, naczynie do chemikaliów, lampa
na ruchomej podstawie oraz plastikowe butelki z wywo³ywaczami i utrwala-
czami.
Po dywanie przeci¹gn¹³ obie walizki bli¿ej drzwi ³azienki i zacz¹³ wypa-
kowywaæ sprzêt. Ustawi³ go w ci¹gu zaledwie pó³ godziny. Po zakoñczeniu
wszystko sprawdzi³ i wróci³ do saloniku. Nikona, statywy i pude³ka z filma-
mi u³o¿y³ na stole. Potem doda³ jeszcze zestaw obiektywów. Hasselblada
zostawi³ w walizce. Skoñczywszy przeszed³ do drugiego sto³u, na którym
przygotowano mu bar. Nape³ni³ szklankê kostkami lodu i zala³ rosyjsk¹ wódk¹.
Siêgn¹³ rêk¹ do syfonu z wod¹ sodow¹, zrezygnowa³ jednak i poci¹gn¹³ ³yk
czystej wódki. Mia³a ostry smak, ale wkrótce jej moc os³abi³ rozpuszczaj¹cy
siê lód. Sta³ tak nad sto³em przez kilka minut, kolistym ruchem mieszaj¹c
lód i p³yn w szklance, i od czasu do czasu upijaj¹c ³yczek. Z sypialni dobie-
ga³y dwiêki muzyki. Pomyla³ o Janine Lasage i incydencie w barze na
dole. Jego reakcjê spowodowa³o wy³¹cznie wspomnienie Duffa Pageta i jego
ostatniego zdjêcia, nie wiedzia³ bowiem nic o jej uw³aczaj¹cych jego mê-
skoci uwagach sprzed wielu lat w Hongkongu. Dopiero po wyjciu Janine
powiedzia³ mu o tym Frazer. Mimo i¿ uwagê o w³osach wypowiedzia³ w gnie-
wie, mia³ racjê. Jej blond p³aszcz ju¿ do niej nie pasowa³. A w³osy, nawet
upiête wysoko na g³owie, tylko uwypukla³y wydatnoæ koci policzkowych,
coraz bardziej wyrazist¹ wraz z up³ywem lat, co nadawa³o jej twarzy dra-
pie¿ny wyraz. Byæ mo¿e inni tego nie dostrzegali. Mo¿e niczego nie dostrze-
gali oprócz wyrafinowanej urody?
Z zamylenia wyrwa³o go bzyczenie. Spojrza³ na swój nowy Seiko z bu-
dzikiem. Zegarek wskazywa³ piêædziesi¹t piêæ minut po pó³nocy. Zastopo-
wa³ brzêczenie, dopi³ wódkê, wróci³ do otwartej walizki i wyj¹³ Hasselbla-
da, a z bocznej kieszeni zwój cieniutkiego drutu, zakoñczonego z jednej strony
wtyczk¹ do lampy b³yskowej, z drugiej gumow¹ przyssawk¹. Wtyczkê wci-
sn¹³ do gniazdka flesza, flesz umocowa³ na aparacie i zaniós³ wszystko do
sypialni, gdzie po³o¿y³ na ³ó¿ku, gasz¹c przy okazji radio. Rozwijaj¹c drut
podszed³ do okna i otworzy³ je. Mia³ widok na po³udnie miasta. Jêzykiem
zwil¿y³ brzeg gumowej przyssawki i docisn¹³ j¹ do zewnêtrznej strony alu-
miniowej framugi. Wróci³ do ³ó¿ka, usiad³ i nastawi³ intensywnoæ flesza na
17. Towarzyszy³ temu lekki stuk, którego nie by³oby w zwyk³ym aparacie.
Wzi¹³ aparat w lew¹ rêkê, obróci³ przegub i spojrza³ na zegarek. Czeka³
w tej pozycji przez czterdzieci sekund, póki na wywietlaczu nie pokaza³a
siê godzina 1.00. Praw¹ rêk¹ wykona³ trzykrotnie czynnoæ przesuwania klat-
ki. Po dwóch minutach powtórzy³ to samo.
9 Reporter
130
Sto piêædziesi¹t kilometrów na po³udnie, w bunkrze na Wzgórzach Go-
lan, ³¹cznociowiec Mosadu zdj¹³ z uszu s³uchawki i zatelefonowa³ do cen-
trali.
Dziesiêæ minut póniej, mimo nocnej godziny, Daktyl Jeden zosta³ obu-
dzony w swej willi w Limassol natrêtnym brzêczykiem zielonego telefonu
stoj¹cego przy ³ó¿ku. Walter po omacku siêgn¹³ do nocnej lampki, zapali³ j¹
i z trudem usiad³. Zawsze spa³ nago i gdyby w sypialni znajdowa³ siê w tej
chwili jaki ukryty obserwator, zapewne wybuchn¹³by miechem na widok
ró¿owiutkiej masy miêsa fa³dami sp³ywaj¹cej na pociel. Walter rzuci³ okiem
na przepiêkny zegar na cianie i mrukn¹³ co niechêtnie. Umiechn¹³ siê
jednak, gdy dy¿urny agent centrali DAKTYL zawiadomi³ go, ¿e Daktyl Nie-
bieski po raz pierwszy nawi¹za³ ³¹cznoæ radiow¹.
Walter od³o¿y³ s³uchawkê, zgasi³ wiat³o, wsun¹³ siê pod pociel i usi³o-
wa³ powróciæ do snu, w którym siedzia³ przy wspaniale zastawionym stole
w otoczeniu legionu ponêtnych kobiet.
W tym samym czasie w Bejrucie Munger mia³ koszmarny sen ten sam,
który go drêczy³ od dziewiêciu lat.
Zwiniêcie anteny i schowanie radiostacji ukrytej w Hasselbladzie zajê³o
mu minutê. Podró¿, spotkania w barze i zagospodarowanie ciemni tak go
wyczerpa³y, ¿e zasn¹³ prawie natychmiast. Zamykaj¹c okno nie ci¹gn¹³ za-
s³ony i ksiê¿yc ³agodnie owietla³ sypialniê. Podobnie jak Walter, sypia³ nago,
przykryty tylko przecierad³em do pasa. Ukryty obserwator mia³by jednak
zupe³nie inny widok ni¿ w sypialni Waltera. Munger mia³ tors wysportowa-
ny i opalony cypryjskim s³oñcem. Na tym tle wyranie widaæ by³o bliznê na
lewym ramieniu. By³ to lad po le zszytej ranie prezencie od ¿o³nierza
Wietkongu, który nie okaza³ nale¿ytego szacunku s³awnemu fotoreportero-
wi.
Najpierw le¿a³ na plecach z g³ow¹ spoczywaj¹c¹ wysoko na dwóch po-
duszkach. Nie rusza³ siê. Po kilku minutach pojawi³y siê drgawki w nogach
i mechaniczne zaciskanie palców. Zacz¹³ oddychaæ ciê¿ej, na czo³o wyst¹pi-
³y krople potu.
Trwa³o to z dziesiêæ sekund potem otworzy³ oczy, z gard³a wydoby³
mu siê g³uchy jêk. Usiad³, otar³ pot z czo³a i d³oñmi zas³oni³ oczy. Zacz¹³
dygotaæ, oddychaj¹c spazmatycznie.
Powoli siê uspokaja³, oddech stawa³ siê normalniejszy. Opuci³ d³onie
i spojrza³ w jasny kwadrat okna. Jego twarz wyra¿a³a krañcow¹ rozpacz.
Ostatni raz ten koszmar nawiedzi³ go przed czterema miesi¹cami. Przez
minione parênacie tygodni modli³ siê do wszystkich mo¿liwych bogów, aby
sta³o siê to po raz ostatni. W miarê up³ywu czasu zacz¹³ coraz bardziej wierzyæ,
131
¿e diab³a z jego cia³a ostatecznie wygna³y egzorcyzmy. Teraz musia³ po¿e-
gnaæ siê z t¹ nadziej¹.
Stoczy³ siê z ³ó¿ka, zataczaj¹c dobrn¹³ do okna i otworzy³ je szeroko. Do
sypialni natychmiast wdar³a siê fala gor¹cego powietrza, nios¹c odg³osy
miasta. Wyjrza³ na ulicê. Jecha³ ni¹ tylko jeden pojazd: d¿ip libañskiej ar-
mii, która wprowadzi³a ostatnio godzinê policyjn¹.
Przez piêæ strasznych sekund Munger myla³ o samobójstwie, które by
go wyzwoli³o. Widzia³ oczami wyobrani siebie spadaj¹cego na chodnik przed
hotelem. Poderwa³ siê nagle, poszed³ do ³azienki i puci³ zimny prysznic na
g³owê.
Koszmar zawsze by³ ten sam. Zaczyna³ siê od orientalnej twarzy, o wy-
datnych kociach policzkowych. By³a to twarz dziewczyny. Gdyby nie oczy,
by³aby piêkna. Ale oczy by³y antytez¹ piêkna, chocia¿ dziêki lekko skone-
mu kszta³towi powinny za takie uchodziæ. By³y w nich: ból, krañcowa roz-
pacz i najwy¿sza pogarda, wszystko razem. Ból i rozpacz rozprzestrzenia³y
siê do wewn¹trz, pogarda by³a wymierzona w niego w Mungera. Obejmo-
wa³a go, niczym wiat³o reflektora.
Gdziekolwiek spojrza³, widzia³ te oczy. Nie móg³ siê ich pozbyæ, nie
pomaga³o zaciskanie powiek. W sennym koszmarze bieg³, próbowa³ uciec,
ale oczy by³y wszechobecne, wype³nia³y jego w³asne oczy, zespala³y siê z ni-
mi, zagl¹da³y mu w duszê.
Wy³¹czy³ prysznic i przeszed³ do saloniku. Wiedzia³, ¿e nie ma mowy
o nie. Gdzie w nim tkwi³y te oczy, czyha³y tylko na okazjê, by wype³zn¹æ.
Nape³ni³ szklankê lodem i zala³ wódk¹ Stolicznaja. Usiad³ i zacz¹³ rozmy-
laæ o rzeczywistoci. Dla Mungera rzeczywistoci¹ by³y wydarzenia. To, co
siê ju¿ sta³o, a nie to, co mog³o by³o staæ siê w przesz³oci lub na co ludzie
czekaj¹, ¿e siê stanie. Rzeczywistoci¹ by³ Walter Blum. Myli Mungera
powêdrowa³y do owego dnia przed czterema miesi¹cami, kiedy wszed³ do
siedziby Walen Trading. Sk³oni³ go do tego nocny koszmar. Koszmar w po-
³¹czeniu z mglistymi wspomnieniami kobiety o radosnym spojrzeniu ko-
biety, która przemknê³a przez jego m³ode ¿ycie. Wnosi³a wiat³o swoj¹ obec-
noci¹, zostawi³a mrok po odejciu. To by³o brutalne ze strony Waltera Bluma
wykorzystywaæ wspomnienie matki. By³a to brutalnoæ ³omu, który wy-
wa¿y³ wieko i wyzwoli³ d³ugo skrywane uczucia. Dzieñ po dniu Munger
usi³owa³ potem zatrzasn¹æ wieko i byæ mo¿e powiod³oby mu siê, gdyby nie
wróci³ koszmar we nie i pozbawi³ go psychicznej odpornoci. Pozosta³a mu
jednak pewna szansa: zaj¹æ siê czym, co mo¿e wyzwoli go w inny sposób
lub pozwoli przynajmniej zapomnieæ.
Wiarê w to wzmocni³y nastêpne tygodnie. Nie mia³ czasu na ponure myli.
Ju¿ po kilku dniach zosta³ wys³any do centrum szkoleniowego Mosadu pod
Tel Awiwem i przez nastêpne dziesiêæ tygodni wch³ania³ techniki dzia³alnoci
132
operacyjnej. By³ zdumiony zmianami, jakie zasz³y przez lata jego izolacji od
wiata. Jeden z instruktorów powiedzia³, ¿e w ci¹gu dekady technologia
tworzona na u¿ytek astronautów powróci³a z kosmosu na ziemiê. Nauczyli
go obs³ugiwaæ nadajniki radiowe ukryte wewn¹trz aparatu fotograficznego,
zobaczy³ bomby mieszcz¹ce siê w rolce filmu i zak³ada³ urz¹dzenia pods³u-
chowe wielkoci guzika od koszuli.
Misza Wigoda zapozna³ go z najnowszymi technikami fotografowania
i duplikowania zdjêæ. Pokaza³ te¿ najnowsze teleobiektywy, które pozwala-
j¹ odczytaæ numer rejestracyjny samochodu z odleg³oci pó³tora kilometra.
Wiele z tych urz¹dzeñ wci¹¿ nie by³o dostêpnych na rynku, ale specjalici
Mosadu opakowywali je w firmowe obudowy; obiektywy Mungera mog-
³y przejæ ka¿d¹ inspekcjê z wyj¹tkiem fabrycznej u Nikona.
Przez te dziesiêæ tygodni pobiera³ nauki od mistrzów szpiegowskiego
zawodu. Z kolei i on potrafi³ zadziwiæ niektórych instruktorów: ekspert od
walki wrêcz szybko uzna³, ¿e ju¿ niewiele mo¿e go nauczyæ. Techniki judo,
karate i inne nie zmieni³y siê przez dziewiêæ lat.
Munger pokaza³ te¿, ¿e ma wrodzony talent ledzenia ludzi, nie bêd¹c
wyczuwalnym, potrafi natomiast sam wyczuæ, gdy kto idzie jego tropem.
David Munger jest psychicznie i fizycznie predystynowany do pracy
agenta terenowego, napisa³ w swoim raporcie na zakoñczenie kursu szef
grupy instruktorów.
Walter Blum, który pochylony nad genera³em Hoftim odczyta³ te s³owa,
umiechn¹³ siê do siebie.
Pierwsza powierzona Mungerowi misja by³a prosta: ma powróciæ do fo-
toreporterskiej pracy i zdobyæ pozycjê najlepszego reportera wojennego na
Bliskim Wschodzie. Kazano mu nawi¹zaæ poprzednio zerwane kontakty, by
uzyskuj¹c rozg³os, u³atwi³ sobie poruszanie siê w pañstwach ca³ego regionu.
Co najmniej przez rok nikt nie bêdzie niczego wiêcej od niego ¿¹da³. Przez
ten rok siatka Mosadu we Francji nie zaprzestanie akcji przeciwko reaktoro-
wi i ludziom z nim zwi¹zanym. Munger tylko wtedy bêdzie w³¹czony do
akcji, jeli reaktor zostanie wys³any do Iraku. Ale, na wszelki wypadek, musi
mieæ pozycjê, która umo¿liwi mu dowolne odwiedzanie i opuszczanie Iraku.
Okres szkolenia rozbudzi³ w Mungerze wiadomoæ przynale¿noci do
narodu ¿ydowskiego. Dotychczas jej nie mia³. Nie uwa¿a³ siê za ¯yda, nie
myla³ tymi kategoriami, choæ wiedzia³, ¿e judaizm uznaje matkê za pro-
bierz dziedzictwa wiary. Jednak¿e do chwili swego intelektualnego nawró-
cenia matka nie praktykowa³a ani nie przekazywa³a mu ¿ydowskich tradycji.
Nie zna³ ¿ydowskich obrz¹dków i obyczajów, nigdy w nich nie uczestniczy³.
W ¿yciu nie by³ w synagodze.
Podczas miesiêcy spêdzonych w Izraelu traktowano go jak ¯yda. Instruk-
torów nie obchodzi³a jego ignorancja religijna. By³ ¯ydem i to im ca³kiem
133
wystarczy³o. Z pocz¹tku myla³, ¿e otrzymali specjalne instrukcje co do jego
osoby, i ¿e ich zachowanie jest ³agodn¹ odmian¹ prania mózgu. Wkrótce
porzuci³ podejrzenia. Instruktorzy zachowywali siê naturalnie. Zak³adali, ¿e
pracê, jak¹ bêdzie mia³ wykonywaæ i zwi¹zane z ni¹ ryzyko, mo¿e podj¹æ
tylko ¯yd wy³¹cznie cz³owiek motywowany mi³oci¹ do Izraela i narodu
¿ydowskiego. Zacz¹³ akceptowaæ ich stosunek do siebie i motywacjê. I sam
zacz¹³ myleæ o sobie jako o ¯ydzie. Nie potrafi³ natomiast i nie chcia³ ak-
ceptowaæ religijnej otoczki. Ale w centrum szkolenia odrzuca³o j¹ tak¿e wielu
innych. Munger dostrzega³ wy³¹cznie rasê, gatunek ludzi, z którymi móg³
siê uto¿samiaæ.
Ostatniego dnia pobytu w Izraelu odwiedzi³ grób matki. Wczesnym po-
rankiem cmentarz by³ pusty. Na grobie, jednym z tysiêcy, le¿a³y kwiaty. Cho-
cia¿ i na wielu innych je zauwa¿y³, wra¿enie pozosta³o wielkie. Mo¿e jesz-
cze wiêksze, ni¿ gdyby to by³y jedyne kwiaty. Pamiêtaj¹! J¹ i innych jej
podobnych. W lekkim deszczyku sta³ nad grobem przez godzinê. W g³owie
mia³ burzê myli, ale kiedy odchodzi³, wiedzia³ jedno: podobnie jak matka,
podj¹³ decyzjê.
Gdy teraz siedzia³ w luksusowym apartamencie, z zimn¹ szklank¹ w d³o-
ni, pomyla³, ¿e jak na ironiê jego decyzja mo¿e byæ unicestwiona przez parê
skonych oczu.
Zdawa³ sobie sprawê z niebezpieczeñstwa. Zna³ cieniutk¹ liniê oddzie-
laj¹c¹ normalnoæ od szaleñstwa. Przez te piêæ sekund patrzenia z okna na
ulicê, linia zaczê³a siê rozmywaæ.
Wsta³ i zacz¹³ przegl¹daæ sprzêt fotograficzny na najbli¿szym stole. Bez
specjalnego celu. Chcia³ po prostu czym siê zaj¹æ. Sprawdzi³ aparat i po-
uk³ada³ pude³ka z filmami wed³ug ich czu³oci.
I wtedy w³anie spostrzeg³ kasetê z nawietlonym filmem. Zdziwi³ siê,
gdy¿ nie przypomina³ sobie, by ostatnio cokolwiek fotografowa³. Zacz¹³ szu-
kaæ w pamiêci. Oczywicie! Przed czterema miesi¹cami robi³ zdjêcia w domu
Ruth Paget! Ten poranek! I to podniecenie, gdy po raz pierwszy po tylu latach
trzyma³ w rêku aparat. Zosta³ pó³ godziny i fotografowa³ Ruth oraz bawi¹ce
siê w ogrodzie dzieci. Prosi³a, by przys³a³ jej odbitki, ale od chwili przekrocze-
nia progu biura Waltera Bluma by³ zawsze zajêty, nie mia³ dos³ownie chwili
czasu. Trzyma³ teraz w palcach opakowanie po filmie i przypomnia³ sobie ³zy
w jej oczach, gdy po raz pierwszy od dziesiêciu lat wzi¹³ do r¹k aparat fotogra-
ficzny. Jaka by³a piêkna i jaka wydawa³a siê nieodporna na ¿ycie. Zauwa¿y³
jeszcze co w jej spojrzeniu, ale nie potrafi³ tego zdefiniowaæ.
Powodowany impulsem poszed³ z filmem do ciemni. Postanowi³ go od
razu wywo³aæ. Pozwoli mu to przetrwaæ nocne godziny.
Pracowa³ mechanicznie, palce szybko przypomina³y sobie tysi¹ce jak¿e
czêsto wykonywanych w przesz³oci ruchów. Po prze³adowaniu tamy do
134
bêbna, nape³ni³ go przygotowanym wywo³ywaczem. Nie potrzebowa³ sto-
pera w mylach odlicza³ sekundy. Wyla³ wywo³ywacz, zastêpuj¹c go de-
stylowan¹ wod¹. Dobrze wyk¹pa³ tamê, lekko potrz¹saj¹c bêbnem, wyla³
wodê i wla³ utrwalacz. Przypomnia³y mu siê setki pokoi hotelowych, w któ-
rych wykonywa³ te same czynnoci. Zawsze go to fascynowa³o: oczekiwa-
nie z niecierpliwoci¹ rezultatu i sprawdzenie, czy oko i obiektyw dostrze-
g³y ten sam obraz. Tym razem jednak zupe³nie nie pamiêta³ obrazów
rejestrowanych wówczas przez oko. Op³uka³ dok³adnie utrwalony film
i umieci³ go na sk³adanej suszarce. Na piêtnacie minut przeszed³ do salo-
niku.
Gdy wróci³, film by³ ju¿ suchy. Dwanacie klatek, krótka rolka. Trzy
zdjêcia samej Ruth, trzy Ruth z którym z dzieci i szeæ samych dzieci.
Wszystkie zdjêcia by³y dobrze nawietlone i dobrze wywo³ane. W³o¿y³ ne-
gatyw do kopioramy i nawietli³ papier, korzystaj¹c z lampy powiêkszalnika
jako ród³a wiat³a. Po dziesiêciu minutach mia³ ju¿ gotowe stykówki. By³o
w nich co, czego nie potrafi³ zg³êbiæ i zacz¹³ przebiegaæ mylami poszcze-
gólne fazy, od momentu rozpoczêcia zdjêæ. Wszystko wydawa³o siê w po-
rz¹dku, równie¿ technicznie fotografie by³y bardzo dobre, mia³y doskona³e
kontrasty i pe³n¹ wyrazistoæ. A jednak by³y jakie inne. Pocz¹tkowo my-
la³, ¿e to zmêczenie i stan umys³u os³abia postrzeganie. Wzi¹³ szk³o po-
wiêkszaj¹ce i przez wiele minut bada³ skrupulatnie ka¿d¹ odbitkê. Potem
wyprostowa³ siê i spojrza³ w ³azienkowe lustro, jakby od w³asnego odbicia
domaga³ siê odpowiedzi na drêcz¹c¹ zagadkê. Wróci³ do saloniku i wypi³
jeszcze jedn¹ wódkê z lodem, patrz¹c przez okno na czêciowo owietlone
miasto. Po dziesiêciu minutach podj¹³ decyzjê, wróci³ do ciemni i zacz¹³
robiæ powiêkszenia.
O pi¹tej rano wpatrywa³ siê w rz¹dek powiêkszeñ 12x25 podczepionych
do sznurka przeci¹gniêtego nad wann¹. Pierwsze szeæ przedstawia³o ba-
wi¹ce siê dzieci. Nie upozowane, naturalne. Pamiêta³, ¿e sta³ na tarasie i pa-
trzy³, jak dzieciaki ha³asuj¹ przy zgrabianiu szyszek. Po paru minutach prze-
sta³y interesowaæ siê zarówno nim, jak i aparatem. Nie jaka nadzwyczajnoæ
zdjêæ przykuwa³a uwagê Mungera, ale to, ¿e klisza tak dobrze utrwali³a bez-
trosk¹ radoæ maluchów, ¿e ich pe³ne szczêcia podniecenie a¿ emanowa³o
z odbitek. By³y to fotografie, jakich jeszcze nigdy w ¿yciu nie zrobi³. Na-
stêpne trzy pokazywa³y Ruth pochylon¹ w rozmowie z ch³opczykiem. Mun-
ger przypomina³ sobie nawet jego imiê: Stavros. Trzyma³a obie jego d³onie
w swoich d³oniach. Na pierwszym zdjêciu ch³opiec mia³ wzrok opuszczony
do ziemi, twarz pe³n¹ smutku. Na drugim na jego wargach zacz¹³ wykwitaæ
umiech. Na trzecim umiech obj¹³ ju¿ ca³¹ twarz. Ch³opiec przeby³ drogê
135
od smutku do radoci. Po raz pierwszy w swojej karierze fotoreportera Mun-
ger utrwali³ sekwencjê, która nie koñczy³a siê mierci¹.
Wreszcie przeniós³ wzrok na ostatnie trzy zdjêcia. Robi¹c odbitki za³o-
¿y³ maski, tak ¿e na powiêkszeniach mia³ tylko twarz. By³y to portrety piêk-
nej kobiety. I zawiera³y co jeszcze. Kiedy robi³ te zdjêcia, zajrza³o s³oñce
przez okno i wydoby³o cienie na jej twarzy, uwypukli³o policzki, musnê³o
czo³o i podbródek, odbi³o siê od czarnych w³osów. Kompozycja wiat³ocie-
ni by³a doskona³a. Ale piêkna dodawa³ jeszcze wyzieraj¹cy z jej oczu wyraz
wspó³czucia. Na dwóch portretach s³oñce otar³o siê o b³yszcz¹ce w oczach
³zy, ale nie wydoby³o smutku, lecz podkreli³o g³êbiê wspó³czucia.
Munger d³ugo wpatrywa³ siê w trzy powiêkszenia, zw³aszcza w ostatnie.
Wreszcie to jedno odczepi³ i powróci³ do powiêkszalnika.
Gdy wyszed³ z ciemni, salonik zalewa³o wschodz¹ce s³oñce. Przysun¹³
do okna krzes³o, usiad³ i wystawi³ odbitkê na promienie s³oñca. Tylko oczy!
Oczy Ruth Paget. Poni¿ej jedna ³za. By³o to maksymalne powiêkszenie, bar-
dzo ziarniste, ale mo¿e to w³anie pozwoli³o wydobyæ ca³e piêkno.
Munger trzyma³ zdjêcie na odleg³oæ wyci¹gniêtej rêki i wpatrywa³ siê
intensywnie w te oczy. I nadal dostrzega³ w nich g³êbokie wspó³czucie. Mocno
zacisn¹³ powieki. Moc¹ wyobrani przywo³a³ tamte oczy. Nigdy nie mia³
z tym trudnoci, przez ca³y czas tkwi³ mu w g³owie obraz tamtych oriental-
nych oczu. Zobaczy³ poczu³ ból i rozpacz, a przede wszystkim pogardê.
Trzyma³ powieki zaciniête, pozwalaj¹c wezbraæ fali bólu i lêku, a kiedy
serce zaczê³o mu biæ mocno, otworzy³ oczy, i dostrzeg³ wspó³czucie w spoj-
rzeniu Ruth Paget.
Kilka razy powtarza³ to samo i za ka¿dym razem zwyciê¿a³o wspó³czu-
cie. Zaniós³ powiêkszenie oczu do sypialni i postawi³ na stoliku ko³o ³ó¿-
ka. Zadzwoni³ do recepcji i zapowiedzia³, by nikogo nie ³¹czono. Wróci³
do okna, zaci¹gn¹³ zas³ony i po³o¿y³ siê do ³ó¿ka. Siêgaj¹c do lampki noc-
nej, spojrza³ na powiêkszenie. Patrzy³ d³ugo, wreszcie zgasi³ wiat³o i opad³
na poduszki.
Spa³ przez dwadziecia cztery godziny i nie mêczy³y go ju¿ ¿adne zmory.
11
B
y³ pocz¹tek lata, kiedy Walter ponownie uda³ siê do Platres. Mia³ humor
znacznie lepszy ni¿ poprzednim razem. Siedzia³ obok Spiro i rozmawiali na
temat rodziny starego Greka, sytuacji politycznej na Cyprze oraz bezradno-
ci ONZ w rozwi¹zywaniu cypryjskiego problemu.
136
Gdy wóz znalaz³ siê u podnó¿a gór Trodos, Spiro zamilk³, powiêcaj¹c ca³¹
uwagê prowadzeniu krêt¹ i w¹sk¹ drog¹. Natomiast myli Waltera poszybowa³y
do Pary¿a, sk¹d w³anie wróci³ i gdzie z Efimem Zimmermanem planowa³ ostat-
ni¹ seriê akcji mog¹cych zapobiec wys³aniu do Iraku reaktora Tammuz I.
Zdecydowano, ¿e egipski atomista Yahia el Mashad zostanie zamordo-
wany podczas swej nastêpnej wizyty we Francji. Ekipa Mosadu ju¿ czeka³a
w Pary¿u. Inna ekipa szykowa³a siê do umieszczenia bomb w zak³adach w La
Seyne-sur-Mer. Obaj agenci Mosadu zatrudnieni w tych zak³adach donieli,
¿e budowa reaktora wyprzedzi³a nieco harmonogram. Optymalnym czasem
na akcjê bombow¹ musia³aby wiêc byæ wczesna jesieñ.
Walter nie mia³ w¹tpliwoci, ¿e pod sprawnym kierownictwem Zimmer-
rnana obie akcje siê powiod¹. Nie mia³ równie¿ w¹tpliwoci, ¿e ich sukces
bêdzie sukcesem po³owicznym, który opóni dokoñczenie i wys³anie reak-
tora o kilka miesiêcy, w najlepszym wypadku o rok. Przypomnia³ sobie ostat-
ni¹ kolacjê z Zimmermanem. Zimmerman mówi³, a Walter jad³ i bardzo
uwa¿nie s³ucha³, gdy¿ ¿ywi³ szacunek dla wiedzy Zimmermana na temat nie
tylko Francji, ale i wiata.
Zimmerman uwa¿a³, ¿e w celu ca³kowitego wyeliminowania z gry fran-
cuskiego reaktora, Izrael bêdzie musia³ podj¹æ defensywne kroki wojsko-
we. Oznacza³o to akcjê komandosów lub przeprowadzenie nalotu bombo-
wego. Oczywicie, ¿adnej z tych akcji nie mo¿na przeprowadziæ na terytorium
Francji, a wiêc dopiero po zainstalowaniu reaktora w Iraku. Walter wiedzia³,
¿e podobnie myl¹ genera³ Hofti i izraelscy szefowie sztabów.
Zimmerman k³ad³ wielki nacisk na potrzebê wiarygodnych informacji
z Iraku i na posiadanie tam najwy¿szej klasy agentów, zdolnych wysoko
dotrzeæ. Czy mia³by to byæ rajd komandosów, czy nalot, planici bêd¹ po-
trzebowali dok³adnych informacji z miejsca zainstalowania reaktora. Cho-
dzi tu przede wszystkim o wyznaczon¹ datê rozruchu, po którym reaktor
stanie siê radioaktywny. Zniszczenie instalacji musia³oby nast¹piæ przed t¹
dat¹. El-Tuwaitha znajdowa³a siê zaledwie osiemnacie kilometrów od ród-
miecia Bagdadu i gdyby to trzyipó³milionowe miasto zosta³o ska¿one ra-
dioaktywnym opadem, Izrael zosta³by powszechnie potêpiony.
W miesi¹cach, jakie pozosta³y do przeprowadzenia akcji, siatka DAK-
TYL bêdzie odgrywa³a decyduj¹c¹ rolê. Po wizycie Sadata w Izraelu pod
koniec 1977 roku rozpoczê³a siê nowa era. Pokój z Egiptem musi byæ i bê-
dzie zawarty. Trzeba jednak uwiadomiæ sobie, ¿e ten pokój zwiêkszy nie-
chêæ innych pañstw arabskich. Saddam Husajn w Iraku dostrze¿e to jako
szansê na zdobycie pozycji przywódcy wiata arabskiego. Wykorzysta oka-
zjê do podjêcia zdecydowanych kroków wobec Izraela. Jego autorytet mo¿e
nies³ychanie wzmocniæ posiadanie broni nuklearnej. Wraz z t¹ broni¹ wzro-
s³yby jego ambicje, co jest nie do zaakceptowania przez Izrael.
137
Walter s³ucha³ z uwag¹, a kiedy Zimmerman przesta³ mówiæ, on za skoñ-
czy³ jedzenie, wspomnia³ o Mungerze. Munger by³ w terenie dopiero trzy mie-
si¹ce, a ju¿ ca³kowicie odzyska³ dawn¹ pozycjê. Jak szalony rzuci³ siê w wir
pracy, od¿y³y w nim dawne pasje i talenty. W³anie w bie¿¹cym tygodniu Pa-
ris Match opublikowa³ jego wstrz¹saj¹cy reporta¿ z walk w po³udniowym
Libanie. Przed trzema tygodniami Time i Newsweek wykorzysta³y jego
zdjêcia do zilustrowania artyku³u dotycz¹cego sytuacji w po³udniowym Je-
menie. Munger by³ jedynym zachodnim fotoreporterem, któremu od ponad
roku uda³o siê dostaæ do tego kraju. Walter nie mia³ pojêcia, jak Munger to
za³atwi³ i wiedzia³, ¿e Misza Wigoda, który prowadzi³ Mungera z bazy
w Bejrucie, te¿ nie by³ wiadomy jego metod. W ostatnim raporcie do Wal-
tera Wigoda pisa³ z zachwytem, ¿e dla Mungera przekroczenie zamkniêtej
granicy jest równie ³atwe, jak dla innych przejcie na drug¹ stronê ulicy.
W najbli¿szych dniach Munger wybiera³ siê do Iranu, sk¹d mia³ przedostaæ
siê do kontrolowanego przez Kurdów terytorium Iraku. To mo¿e bardzo przy-
daæ siê w przysz³oci, pisa³ Wigoda.
Walter mówi³ z takim entuzjazmem o swoim nowym agencie, ¿e i Zim-
merman da³ siê nim zaraziæ. Pamiêta³ liczne przypadki, kiedy instynkt Wal-
tera w doborze ludzi okazywa³ siê niezawodny. Niemniej poczu³ siê w obo-
wi¹zku zadania paru pytañ, na przyk³ad: jak¹ siatkê buduje Munger?
Walter musia³ przyznaæ, ¿e nie buduje ¿adnej, ¿e postawi³ warunek, i¿
bêdzie pracowa³ sam, nie polegaj¹c na nikim. Le¿a³o to w jego naturze i tak
ju¿ musi zostaæ. Nie podoba³ mu siê nawet dozór ze strony Wigody. Osobi-
cie bardzo lubi³ Miszê, ale podczas krótkich wizyt na Cyprze wola³by sk³a-
daæ raporty bezporednio Walterowi.
Jednak¿e w tej sprawie Walter by³ nieustêpliwy. Wigoda jest dowiadczo-
nym agentem i mog¹ powstaæ sytuacje, kiedy jego pomoc oka¿e siê bezcenna.
Zimmerman wyrazi³ obawê, ¿e ca³y wysi³ek DAKTYLA w Iraku ograni-
czy siê w istocie do jednego cz³owieka. To zbyt ma³o, bez wzglêdu na to, jak
dobry jest ten cz³owiek. Walter z rezygnacj¹ roz³o¿y³ rêce. To wszystko, co
w tej chwili mo¿na zrobiæ. Centrala Mosadu bêdzie usi³owa³a przerzuciæ do
Iraku ekipê wspieraj¹c¹ i ulokowaæ j¹ w Bagdadzie. W najlepszym jednak
wypadku bêdzie to chwilówka z³o¿ona z agentów pozuj¹cych na biznes-
menów. Tym samym czas ich pobytu bêdzie bardzo ograniczony. Mosad
postara siê, aby po jednych pojawili siê nastêpni, tak aby przez ca³y czas
mieæ tam paru swoich ludzi.
Gdy wznosili siê coraz wy¿ej miêdzy górskie szczyty, Walter obserwo-
wa³ soczyst¹ zieleñ, myl¹c, ¿e sytuacja wcale nie jest taka wietna. W isto-
cie bêdzie musia³ polegaæ na jednym cz³owieku i choæ ten cz³owiek mia³
wiele cech nadzwyczajnych, mia³ te¿ i powa¿n¹ skazê. Walter cierpia³ nad
tym, ¿e nie potrafi zg³êbiæ powodów dziewiêcioletniej dobrowolnej ucieczki
138
Mungera od wiata. By³a to szara strefa i dopóki jej nie rozjani, w¹tpliwo-
ci pozostan¹.
Pomyla³ o Ruth. Ona mog³a pomóc w wyjanieniu tajemnicy. Walter
nie rozumia³ ludzi tak prostolinijnych, ¿e odmawiali pokrêtnego dzia³ania
nawet w zbo¿nym celu, a przecie¿ cel uwiêca rodki. Ruth postawi³a spra-
wê jasno: nie bêdzie uczestniczyæ w machinacjach Waltera.
Blum ostatecznie doszed³ do wniosku, ¿e nawet gdyby spróbowa³a, to by
siê jej nie uda³o. Na tylnym siedzeniu mercedesa le¿a³o pud³o z wyszywan¹
cekinami wieczorow¹ sukni¹, któr¹ kupi³ dla niej w Pary¿u. Mia³ nadziejê,
¿e Ruth w³o¿y j¹ na dzisiejsz¹ kolacjê. Odczuwa³ te¿ pewien niepokój, gdy¿
wiedzia³, ¿e przed tygodniem odwiedzi³ j¹ Gideon Galili. Walter nie mia³
z³udzeñ, ¿e nigdy nie zdobêdzie wiêcej ni¿ sympatiê Ruth, ale odczuwa³ ¿al,
¿e kto inny mo¿e posi¹æ wiêcej.
Z³y nastrój rozwia³ siê, gdy wszed³ do willi z pud³em pod pach¹. Ruth
us³ysza³a samochód i szybko wbieg³a do domu od strony ogrodu. Zobaczy³
j¹ we framudze. Mia³a na sobie cienk¹ bawe³nian¹ sukienkê i padaj¹ce z ty³u
s³oñce obramowa³o jej sylwetkê z³otym kadrem. Na widok Waltera jej twarz
rozjani³a siê wyrazem tak autentycznego zadowolenia, ¿e Walter poczu³
wzruszenie. Przesz³a szybkim krokiem przez salon, pochyli³a siê nad pu-
d³em i wydatnym brzuchem gocia, i uca³owa³a Bluma w oba policzki.
Czy to prezent dla mnie? spyta³a.
Skin¹³ g³ow¹ i poda³ jej pud³o, nagle zawstydzony jak ma³y ch³opak.
Zanios³a je do sto³u, rozwi¹za³a wst¹¿ki i unios³a wieko. Zamar³a wpatrzona
w lni¹c¹ materiê g³adki jedwab wyszywany przepiêknie cekinami. Ostro¿nie
wyjê³a sukniê z pud³a i, trzymaj¹c wysoko na odleg³oæ r¹k, wpatrywa³a siê
w ni¹ z otwartymi ustami. Potem przy³o¿y³a do cia³a i obróci³a siê do Waltera.
Jest przepiêkna wyszepta³a. Nie powiniene by³, Walterze
Nim zdo³a³ cokolwiek odpowiedzieæ, umiechnê³a siê figlarnie i doda³a:
Ja tylko tak z grzecznoci powiedzia³am. Oczywicie, ¿e powiniene
by³. Wspania³a! Od lat nie mia³am na sobie niczego podobnego. Kolacja
w Forest Peak?
Skin¹³ g³ow¹. Czu³ siê jak uczniak. Ruth posz³a w kierunku sypialni.
Tylko j¹ powieszê i zaraz zrobiê ci drinka. Rozgoæ siê.
Walter, niezmiernie z siebie zadowolony, poszed³ w g³¹b salonu. Zamie-
rza³ w³anie usi¹æ, kiedy zobaczy³ oprawione czarno-bia³e fotografie. Nie
spuszczaj¹c z nich oczu, podszed³ bli¿ej. Dwie, bardzo ziarniste, przedsta-
wia³y twarz Ruth, trzecia Ruth z ch³opcem. Oczy ch³opca by³y zwrócone na
Ruth, a jego twarz wyra¿a³a radoæ i zaufanie. Walter sta³ zafascynowany,
nie mog¹c oderwaæ wzroku.
Zdjêcia Mungera odezwa³a siê zza jego pleców Ruth.
Mungera? Obróci³ siê zaskoczony.
139
Ruth trzyma³a kube³ek z lodem, z którego stercza³a szyjka otwartej bu-
telki wina. Potwierdzi³a skinieniem g³owy, zanios³a kube³ek na stó³ i wyjê³a
z kredensu dwa kieliszki. Walter powróci³ do kontemplacji zdjêæ.
Niewiarygodne Munger P³aka³a.
Tak. I sama nie wiem, dlaczego.
Przynios³a mu kieliszek wina i stanê³a obok, spogl¹daj¹c na ostatni¹ fo-
tografiê, na której obiektyw utrwali³ sp³ywaj¹c¹ ³zê.
On nigdy niczego podobnego nie fotografowa³ mrukn¹³ Walter.
Gdybym ciê nie zna³, to powiedzia³bym, ¿e k³amiesz to antyteza tego, co
robi Munger.
Ruth z pude³ka na pó³ce wyjê³a pozosta³e zdjêcia Mungera.
Walter roz³o¿y³ je na stole.
Wspania³e. Widaæ w nich duszê
To samo powiedzia³ Gideon odpar³a.
Gideon?
Tak. By³ tu w zesz³ym tygodniu Umilk³a na chwilê i potem doda³a:
Pobieramy siê
Kiedy?
Na pocz¹tku przysz³ego roku. Nie zauwa¿y³a ¿adnej zmiany w wyra-
zie twarzy Waltera, ale wyczu³a, ¿e jest zawiedziony.
Dosz³a wiêc do wniosku, ¿e go kochasz?
Dosz³am do wniosku, ¿e nie wiem, co to mi³oæ. Wzruszy³a ramiona-
mi. Ale wiem, ¿e jego mi³oæ ¯e mnie kocha Nigdy mnie nie zrani.
Nigdy mnie nie ok³amie.
Czy to wystarczy?
Podesz³a do okna i wyjrza³a na góry. Walter chcia³ jeszcze co powie-
dzieæ, co wyjaniæ, ale zabrak³o mu s³ów i tym razem nawet Szekspir nie
popieszy³ z pomoc¹. Spojrza³ wiêc raz jeszcze na fotografie i spyta³:
Czy mogê parê z nich po¿yczyæ? Tylko na kilka dni.
Oczywicie. Munger przys³a³ mi po kilka odbitek. Mo¿esz wzi¹æ komplet.
Wybra³ cztery fotografie.
Kiedy on wraca? spyta³a.
Spojrza³ pytaj¹cym wzrokiem.
Munger. Do zdjêæ do³¹czy³ list. Przeprasza³, ¿e przesy³a zdjêcia tak
póno. I powiedzia³, ¿e chcia³by siê ze mn¹ zobaczyæ, kiedy przyleci.
Teraz jest w pó³nocnym Iraku u Kurdów. Potem ma trochê wolnego
czasu. Powinien siê zjawiæ pod koniec miesi¹ca.
A jak mu ogólnie idzie?
Walter móg³ siê wreszcie umiechn¹æ.
Doskonale. Jest znowu najlepszy. Najlepszy fotoreporter na wiecie!
Ucieszy³o j¹, ¿e Walter odzyska³ humor.
140
Kolacja minê³a w dobrym nastroju. Walter opanowa³ rozczarowanie, a po-
za tym doszed³ do wniosku, ¿e w ci¹gu omiu miesiêcy wiele mo¿e siê zda-
rzyæ. Ruth promienia³a w nowej sukni, a on k¹pa³ siê w jej blasku.
Tego wieczoru przed pójciem spaæ, w³o¿y³ cztery fotografie wraz z not-
k¹ do koperty i zaadresowa³ j¹ do profesora Chaima Nardiego.
Po dziesiêciu dniach otrzyma³ zdjêcia z powrotem z krótkim licikiem,
który sprawi³ mu wielk¹ przyjemnoæ.
Nadzwyczajne! Wys³a³em rekomendacjê do dziekana, aby podczas nastêp-
nej pañskiej wizyty nada³ panu doktorat z psychologii. I to wcale nie honorowy.
Misza Wigoda postawi³ sobie kolacjê w Smugglers Inn w dzielnicy Ras.
Dok³adnie tak postawi³ sobie poniewa¿ nie nale¿a³ do tych, którzy oszu-
kuj¹ w rozliczeniach i prywatne kolacje zaliczaj¹ jako s³u¿bowe.
Jak to by³o w jego zwyczaju, wybra³ stolik w rogu. Siedzia³ sam, prezen-
tuj¹c doæ smutny wizerunek niskiego i oty³ego cz³owieka o ³ysinie podob-
nej do mniszej tonsury. Szpiedzy czêsto jadaj¹ samotnie, a poza tym wynika-
j¹ce z tego zawodu ograniczenia w utrzymywaniu stosunków towarzyskich
jeszcze bardziej pog³êbia³a wrodzona niemia³oæ Miszy. Chocia¿ by³ spraw-
nym i kompetentnym agentem, owa niemia³oæ by³a hamulcem, uniemo¿li-
wiaj¹c mu pe³ne rozwiniêcie skrzyde³, dobry szpieg bowiem musi umieæ
zab³ysn¹æ w towarzystwie. Dlatego te¿ w³anie Miszy wyznaczano czêsto
zadania polegaj¹ce na samotnym ledzeniu i spe³nianiu roli ³¹cznika.
Tego wieczoru postawi³ sobie kosztown¹ kolacjê, poniewa¿ czu³ siê
wysoce usatysfakcjonowany i bardzo wa¿ny. Obarczenie go funkcj¹ oficera
prowadz¹cego agenta Daktyl Niebieski uwa¿a³ za awans, a poza tym wszyst-
ko sz³o dobrze. Tego popo³udnia odebra³ szczegó³owy raport od Mungera po
jego powrocie z Kurdystanu. Przes³uchanie odby³o siê w mieszkaniu w dziel-
nicy Nabaa. Przykrywk¹ Miszy by³o kierowanie biurem importowo-ekspor-
towym. Mieszkanie znajdowa³o siê w s¹siednim budynku i, podobnie jak
w centrali DAKTYLA w Limassol, ukryte drzwi ³¹czy³y oba budynki a za-
razem biuro Miszy i mieszkanie. Misza spêdzi³ z Mungerem ponad trzy go-
dziny. Niczego nie nagrywa³, niczego nie notowa³. Obdarzony by³ pamiêci¹
absolutn¹. Siedzia³ bez ruchu z pó³przymkniêtymi oczami, ws³uchuj¹c siê
i kataloguj¹c p³yn¹ce s³owa. Munger odby³ owocn¹ podró¿, rozmawia³ z licz-
nymi przywódcami kurdyjskimi, zarówno w Iranie, jak i w Iraku, i ustali³,
którzy mog¹ okazaæ siê po¿yteczni w przysz³oci. Przedstawi³ te¿ plan, po-
zwalaj¹cy dostarczyæ do Kurdystanu broñ i amunicjê, by je zmagazynowaæ
na czas nastêpnego kurdyjskiego powstania. W zamian za to Kurdowie irac-
cy udzieliliby Mungerowi wsparcia i potrzebnych informacji. Dysponowali
141
kryjówkami w Bagdadzie i w innych irackich miastach. Munger dok³adnie
opisa³ broñ, jakiej Kurdowie potrzebuj¹, i jak j¹ mo¿na przemyciæ, korzysta-
j¹c z kurdyjskich agentur w Turcji. Wskaza³ te¿ proponowane miejsce sk³a-
dowania.
Plan by³ dobry, Wigoda pogratulowa³ Mungerowi, ¿ycz¹c mi³ego odpo-
czynku, bo nastêpnego ranka Munger odlatywa³ na Cypr.
Misza zobaczy³, ¿e do jego stolika podchodzi George, w³aciciel restau-
racji, jak zwykle umiechniêty, nios¹c menu. Misza jada³ tu raz w miesi¹cu.
Sprawia³o mu przyjemnoæ, ¿e jest traktowany przez Georgea jako sta³y
i powa¿ny klient.
Zdrowie ci sprzyja, Melim? spyta³ George, u¿ywaj¹c przybranego
nazwiska Miszy. I nie czytaj menu, proszê. Mam pyszn¹ polêdwicê z grilla
i bêdzie dla mnie obraz¹, jeli nie skosztujesz.
Misza skin¹³ g³ow¹, ale George pozosta³ jeszcze parê minut, rozmawia-
j¹c o polityce i o ulicznym festiwalu, który co roku organizowali lokalni
kupcy. Festiwal nosi³ miano Makhoul od nazwy ulicy i by³ to jeden z kupiec-
kich sposobów wypiêcia siê na wojnê domow¹ i pokazania, ¿e ¿ycie toczy
siê normalnie.
Gdy George wreszcie odszed³, Misza rozsiad³ siê wygodnie, zadowolo-
ny z ciep³ej atmosfery miejsca. Na stolikach sta³y kwiaty i artefakty wiêk-
szoæ klientów stanowili artyci i rzemielnicy, a George lubi³ otaczaæ siê
ich pracami.
U Georgea, jak powszechnie nazywano tê restauracjê, zjawia³o siê wie-
czorami wielu miejscowych dziennikarzy i korespondentów zagranicznych,
gdy¿ by³o to jedno z niewielu w miecie miejsc z dobr¹ kuchni¹, poza reno-
mowanymi hotelami, oczywicie.
Misza nie zna³ nikogo z nich, ale wiele o wszystkich wiedzia³, gdy¿ Mosad
rutynowo zbiera³ informacje o ludziach zwi¹zanych z mediami. Tego wie-
czoru zainteresowa³y Miszê dwa stoliki. Przy jednym siedzia³ Gordon Fra-
zer z piêkn¹ Arabk¹. Trzyma³ d³oñ na jej d³oni i, pochylony, o czym j¹
gor¹co przekonywa³.
Misza poczu³ uk³ucie zazdroci. Frazer mia³ przecie¿ co najmniej piêæ-
dziesi¹t lat i wcale nie by³ przystojny, a jednak cieszy³ siê powodzeniem
u kobiet. Misza natomiast w ogóle nie przyci¹ga³ ich uwagi. Usi³owa³ sobie
przypomnieæ, kiedy po raz ostatni zaprosi³ piêkn¹ dziewczynê na kolacjê
Bardzo dawno temu, kiedy spêdza³ urlop w Jerozolimie. A poza tym dziew-
czyna wcale nie by³a taka piêkna, a jeszcze mniej chêtna.
Drugi stolik, który zwróci³ uwagê Miszy, znajdowa³ siê w odleg³ym rogu
i siedzieli przy nim Sami Asaf i Janine Lasage. Dwoje ludzi, których po-
czynania niezmiernie interesowa³y Miszê. Oprócz prowadzenia Mungera
Misza mia³ obowi¹zek nadzorowania bejruckiej siatki DAKTYL, czyli
142
trzech miejscowych agentów. Od dawna ju¿ bez powodzenia usi³owa³ za³o-
¿yæ pods³uch w apartamencie Janine Lasage i w jej biurze.
Francuzka fascynowa³a go z dwóch wzglêdów. Fascynowa³a go jej apa-
rycja i osobowoæ oraz symultanicznie wykonywane zawody. By³a piêkna,
mia³a styl i pewnoæ siebie to wszystko, czego jemu brakowa³o. By³ jej
antytez¹. Byæ mo¿e to z powodu niedostatku ¿ycia seksualnego Misza czê-
sto fantazjowa³ na temat Janine Lasage. W snutych przez niego erotycznych
wizjach Janine wystêpowa³a coraz czêciej. Nawet poprzedniej nocy, usi³u-
j¹c zasn¹æ, uprawia³ masturbacjê j¹ w³anie maj¹c w mylach: jej d³ugie
w³osy muska³y mu twarz i piersi, jej d³ugie nogi owija³y siê wokó³ jego nóg,
jej jêzyk wdziera³ siê w jego usta.
Z trudem skoncentrowa³ siê na jedzeniu. Dopiero po piêtnastu minutach
podniós³ wzrok znad talerza. Powêdrowa³ nim oczywicie do stolika w rogu,
do piêknej Francuzki, ale zmiesza³ siê nieco, napotkawszy jej uwa¿ne spoj-
rzenie. Szybko odwróci³a oczy, Misza mia³ jednak nieodparte wra¿enie, ¿e
d³ugo go przedtem obserwowa³a. By³by jeszcze bardziej zaniepokojony, gdy-
by us³ysza³ jej s³owa skierowane do Samiego Asafa.
Jeste pewien, Sami? Wygl¹da na przekarmion¹ mysz.
Nie jestem pewien odpar³ Sami. Ale OWP przysz³a do nas z prob¹
o zbadanie jego przesz³oci. Twierdzi, ¿e ma irack¹ matkê.
A ojciec?
Libañczyk z Batrum. Wszystko siê zgadza, tylko ¿e od dawna nie ¿yje,
a w tym kraju trudno dogrzebaæ siê do faktów.
Janine Lasage raz jeszcze zlustrowa³a salê. Mê¿czyzna przygl¹da³ siê
jej, ale w tym nie by³o nic nadzwyczajnego. Wielu mê¿czyzn lubi³o na ni¹
patrzeæ.
Zbyt czêsto by³ widziany w pobli¿u siedziby dowództwa i baz OWP
ci¹gn¹³ Sami. I chocia¿ prowadzi dochodowe przedsiêbiorstwo, nie stano-
wi to alibi. Wielu agentów Mosadu robi to samo. Mosad dba o to, by ich
przedstawicielstwa by³y dochodowe.
Co zrobisz, jeli oka¿e siê ¿ydowskim agentem?
Sami Asaf wzruszy³ ramionami.
Przekonam OWP, ¿eby go chwilowo zostawili w spokoju. Wemiemy
go pod sta³¹ obserwacjê i zobaczymy, dok¹d nas zaprowadzi. Jedna rzecz jest
pewna: wszystkie dzia³ania bêd¹ kierowane z Bejrutu. Chwilowo nie wiemy,
kiedy i jakie. Twoja przekarmiona mysz mo¿e okazaæ siê promykiem s³oñca.
Janine Lasage umiechnê³a siê i palcami przemknê³a pieszczotliwie po
ramieniu mê¿czyzny, a potem wbi³a paznokcie w jego cia³o.
Powiesz mi, kiedy siê czego dowiesz?
Spojrza³ na cztery lady na swej ciemnej skórze.
Oczywicie, Janine odpar³ zduszonym g³osem.
143
W przeciwleg³ym koñcu sali Misza, z wyrazem b³ogiego zaspokojenia
na twarzy, po³kn¹³ ostatni kawa³eczek polêdwicy z grilla w sosie bearnoise.
12
M
iniony dzieñ przyniós³ Ruth Paget wielkie zadowolenie. Rano zadzwoni³
z Tel Awiwu Gideon. Nie mia³ do zakomunikowania ¿adnych sensacji. Ot,
po prostu otrzyma³ przepustkê na weekend, spêdza³ go z rodzicami i têskni³
za Ruth. Dzwoni³ tylko po to, ¿eby jej powiedzieæ, ¿e j¹ kocha i zaczyna
liczyæ dni do lubu. Matka ju¿ zaczyna myleæ o przygotowaniach, chocia¿
to jeszcze kilka miesiêcy.
Ruth odebra³a telefon w ³ó¿ku. Le¿a³a, ciskaj¹c s³uchawkê miêdzy uchem
a poduszk¹. Ws³uchiwa³a siê w tubalny g³os Gideona i powoli opada³y z niej
resztki snu. Wydawa³o siê jej czym nadzwyczajnym móc spokojnie myleæ
o szczegó³ach w³asnego przyjêcia weselnego. Jeszcze nie do koñca rozbu-
dzona, powêdrowa³a mylami na moment w przesz³oæ: jej pierwszy lub
i przyjêcie lubne. Ona i Duff. Co za mi³oæ, ile¿ nadziei! Piêkna para, której
droga ¿yciowa wydawa³a siê jednym d³ugim pasmem szczêcia.
Gideon rozmawia³ z ni¹ przez dwadziecia minut. W pewnej chwili us³y-
sza³a g³os jego matki, karc¹cy syna jak ma³e dziecko, ¿e rachunek telefoniczny
bêdzie ogromny. Ale zaraz potem sama podesz³a do telefonu na parê s³ów
i rozmawia³a przez piêtnacie minut. Matka Ruth umar³a ju¿ przed wielu laty
i kiedy s³ucha³a teraz matki Gideona, polecaj¹cej jej dobrze jeæ i ciep³o siê
ubieraæ w ch³odnym górskim klimacie, umiechnê³a siê i poczu³a prawie za-
pomniane ciep³o matczynej troski. Jak to mi³o móc znowu robiæ plany, móc
myleæ o przysz³oci, która rysuje siê zupe³nie realnie, marzyæ o za³o¿eniu
prawdziwej rodziny. Tego jej w³anie brakowa³o przez minione dziesiêæ lat.
Ze ladem wyrzutów sumienia zda³a sobie sprawê, ¿e na jej decyzjê wyjcia za
Gideona wp³ynê³o najbardziej pragnienie posiadania dziecka. Oczywicie,
kocha³a go. By³ uczciwy, szczery i przystojny. By³ tak¿e inteligentny. Wie-
dzia³a, ¿e Gideon jest nadzwyczaj utalentowanym pilotem w najlepiej wy-
szkolonych si³ach powietrznych wiata. Przeznaczeniem Gideona jest zostaæ
którego dnia genera³em. Doprowadz¹ go do tego talent i ambicja. Oczywi-
cie, ¿e go kocha! Gideon bêdzie te¿ wspania³ym ojcem. Jego rodzice s¹ ko-
chaj¹c¹ siê par¹. Jego pewnoæ siebie, zdecydowanie, celowoæ wszystkich
poczynañ, wychowanie, jakie otrzyma³ Oczywicie, ¿e go kocha
144
Resztê dnia spêdzi³a w sierociñcu. Stavros wyszed³ wreszcie ze swojej
skorupy, jakby dojrza³. Mia³ byæ zabrany przez nowych rodziców zastêp-
czych, bezdzietn¹ parê w rednim wieku z Nikozji. Ruth wybra³a ich z listy
ma³¿eñstw pragn¹cych adoptowaæ sierotê wojennego. By³a bardzo ostro¿na
w doborze przysz³ych opiekunów, gdy¿ ch³opiec wymaga³ zarówno dyscy-
pliny, jak i mi³oci, jeli mia³ rozwijaæ siê normalnie. Dlatego te¿ postanowi-
³a, ¿e wybrana para bêdzie w ci¹gu kilku miesiêcy odwiedzaæ Stavrosa w sie-
rociñcu, aby nawi¹za³a siê niæ wzajemnego zaufania. No i uda³o siê. Zastêpczy
rodzice przyjechali, Stavros z malutk¹ walizeczk¹ podszed³ do ich samocho-
du, pomacha³ Ruth i wsiad³ do wozu. Rozpiera³a j¹ duma. Jej praca ocali³a
ch³opca i pozwoli mu teraz wieæ normalne ¿ycie.
W pewnym sensie Stavros by³ ju¿ jej ostatnim zmartwieniem. Kiedy
tego wieczoru wróci³a do domu, przyrz¹dzi³a sobie koktajl i, usiad³szy na
patio, poczu³a b³ogi spokój. Na kolacjê zaprosili j¹ przyjaciele, ale zadzwo-
ni³a i przepraszaj¹c, wymówi³a siê. Wola³a zostaæ sama. Chcia³a sama cie-
szyæ siê swoim zadowoleniem i krystalizuj¹cymi siê planami na przysz³oæ.
Gdy us³ysza³a samochód zaje¿d¿aj¹cy przed dom, a potem ciche puka-
nie do drzwi, poczu³a z³oæ. Prawdopodobnie który z okolicznych przyja-
ció³ wpad³ na pogawêdkê. Ka¿dego innego dnia z miejsca zaproponowa³aby
drinka i przejcie do saloniku, ale dzi zamierza³a grzecznie, lecz stanowczo
wyprawiæ gocia w drogê powrotn¹.
Otwieraj¹c drzwi, przybra³a odpowiedni¹ minê i zobaczy³a przed sob¹
Mungera. Przez chwilê patrzyli na siebie w milczeniu.
Przepraszam, ¿e nie zadzwoni³em, ale na mojej farmie nie mam telefo-
nu odezwa³ siê Munger. Jeste zajêta?
Nie, ale¿ nie wyb¹ka³a i zobaczy³a, ¿e Munger trzyma wi¹zankê
kwiatów owiniêtych w papier. Skrêpowany podniós³ je i pokaza³ czubki czer-
wonych ró¿. Umiechnê³a siê.
Ju¿ dawno od nikogo nie dosta³am ró¿ powiedzia³a.
Odp³aci³ umiechem.
Kupi³em ró¿e po raz pierwszy w ¿yciu. Chcia³bym ci podziêkowaæ.
Wziê³a ró¿e i skry³a w nich twarz.
Podziêkowaæ? Za co?
To w³anie przyszed³em powiedzieæ.
Uwiadomi³a sobie, ¿e stoj¹ w drzwiach. Odsunê³a siê na bok i zaprosi³a
go do wejcia.
Id na taras. Tylko w³o¿ê je do wody i przygotujê ci drinka.
Najpierw poda³a Mungerowi drinka, a potem ustawi³a ró¿e w wazonie
w saloniku. Raz po raz zerka³a przez okno na gocia, który siedzia³ sztywno
145
w fotelu, zapatrzony w roztaczaj¹cy siê z tarasu widok. Widzia³a jego twarz
z profilu i przypomnia³a sobie dzieñ, kiedy po raz pierwszy zobaczy³a go na
przyjêciu w Hongkongu. Wówczas ani twarz, ani zachowanie nie zrobi³y na
niej najmniejszego wra¿enia. Z pocz¹tku. Ale nieco póniej uchwyci³a jego
spojrzenie i dostrzeg³a b³ysk w niebieskich oczach.
Wiele siê nie zmieni³, pomyla³a. Je¿eli ju¿, to jego twarz wydaje siê
jeszcze bardziej poci¹g³a. Ale jest opalony i wygl¹da zdrowo.
Wchodz¹c na patio, powiedzia³a:
Najpierw ja podziêkujê. Za zdjêcia. Piêkne. Dzieciom bardzo siê po-
doba³y.
Zby³ podziêkowanie lekkim wzruszeniem ramion. Wydawa³ siê bardzo
spiêty. Upi³a ³yczek ze swojego drinka i, aby pokonaæ milczenie, opowie-
dzia³a mu o Stavrosie i jego przybranych rodzicach, i o tym, ¿e jest szczêli-
wa, i¿ wszystko tak dobrze siê skoñczy³o.
Munger zada³ kilka pytañ o ch³opca i Ruth opisa³a jego historiê i jej
wysi³ki, by móg³ pozbyæ siê ciê¿aru przesz³oci. W³anie zasz³o s³oñce i pur-
purowe pasma na horyzoncie ciemnia³y, roztapiaj¹c siê w mroku. Munger co
kilka sekund obraca³ g³owê w stronê Ruth i patrzy³ jej prosto w oczy. Przez
sekundê, ale z ¿arliw¹ intensywnoci¹.
Gdy skoñczy³a opowieæ o Stavrosie, zapad³a kolejna cisza. By³o ju¿
zupe³nie ciemno. Widzia³a tylko zarys jego twarzy. Czu³a, ¿e co w nim wzbie-
ra, ¿e rozsadza go jakie nieznane uczucie. Zaskoczy³o j¹ to. Wszystko, cze-
go siê o nim dowiedzia³a, wyklucza³o nie tylko okazywanie uczuæ, ale ich
posiadanie.
Za co chcesz mi podziêkowaæ? spyta³a.
Za ocalenie mi ¿ycia powiedzia³ cicho.
Nie wiedzia³a, co ma na to odpowiedzieæ. By³a ca³kowicie zagubiona.
Uda³o ci siê tak, jak ze Stavrosem. Nie wiem jak i dlaczego, ale ocali-
³a mnie od szaleñstwa, a w moim wypadku to równoznaczne z ocaleniem
¿ycia.
Czy to nie trochê melodramatyczne? spyta³a, zbieraj¹c myli.
Nie odpar³ krótko i to nie uniemo¿liwi³o jej kontynuowanie i pre-
zentacjê racjonalnych przes³anek, jakie mia³a zamiar mu podsun¹æ.
Dlaczego nie? I o czym ty w³aciwie mówisz? Tymi pytaniami usi³o-
wa³a zyskaæ na czasie.
Wsta³ i poszed³ na skraj tarasu. S³ysza³a jego ciê¿ki oddech.
Rzuci³ przez ramiê:
Myla³em o samobójstwie.
Wreszcie s³owo, które mog³a zrozumieæ i z którym mog³a sobie pora-
dziæ. Wsta³a, przesz³a do saloniku i zapali³a wiat³a. Spojrza³a na zegarek
i powiedzia³a:
10 Reporter
146
Zostañ na kolacjê. Mam parê steków w lodówce. Wskaza³a grill.
Wêgiel jest ju¿ nasypany. Rozpal, a ja przygotujê sa³atê.
Wsta³ z lekkim oci¹ganiem, wygl¹da³ jakby chcia³ przeprosiæ i odejæ,
ale nim zd¹¿y³ otworzyæ usta, odwróci³a siê i posz³a do kuchni.
On upiek³ steki. Dla siebie przypieczony, dla niej pó³surowy. Wyjani³, ¿e po
latach jedzenia le przyrz¹dzonego miêsa, wesz³o mu w zwyczaj przypalanie go
na czarno. Przy tym zajêciu nieco siê odprê¿y³. Kiedy ju¿ usiedli, zaproponowa³a:
Na serio porozmawiamy po jedzeniu, a teraz o niczym albo wcale.
I prawie wcale nie rozmawiali, ale pojawi³o siê miêdzy nimi milcz¹ce
porozumienie. Ruth przez ca³y czas by³a wiadoma jego obecnoci: sylwet-
ki, szczup³ej twarzy i jasnych prostych w³osów. Znajdowa³a siê w jego psy-
chicznym polu magnetycznym i ¿adna inna myl tego nie zak³óca³a. Nie
zak³óca³y te¿ dochodz¹ce ich odg³osy: pohukiwanie sowy miêdzy wierka-
mi, ciszone odleg³oci¹ wybuchy ogni sztucznych z okazji wioskowej fie-
sty czy przeje¿d¿aj¹ce z rzadka samochody na szosie. Oczekiwa³ czego.
Czego niespodziewanego. Instynktownie przeczuwa³a, ¿e to, co jej powie
po kolacji, bêdzie wstrz¹sem. Na pewno dla niego, gdy zacznie opowiadaæ.
Byæ mo¿e i dla niej. Oczekiwaniu wiêc zacz¹³ towarzyszyæ lêk przed niezna-
nym. Jej pe³en nadziei nastrój sprzed godziny rozwia³ siê bezpowrotnie.
I jeszcze co poczu³a: proste fizyczne przyci¹ganie. Bardzo j¹ to zatrwo-
¿y³o, bo ³¹czy³o siê z tym, czego od niej chcia³ Walter Blum i czego mu
odmówi³a. Niepokój zmusi³ j¹ do podjêcia decyzji. Kiedy skoñczy³ jeæ,
odezwa³a siê.
Chcê, ¿eby o czym wiedzia³, nim sam zaczniesz mówiæ.
I w szczegó³ach opowiedzia³a, ¿e w wieczór poprzedzaj¹cy pierwsz¹
próbê zwerbowania Mungera, Walter usi³owa³ j¹ sk³oniæ do wspó³pracy. Przy-
zna³a, ¿e pokaza³ jej raport profesora Nardiego i podczas kolacji w hotelu
Forest Peak mówi³, ¿e wielk¹ niewiadom¹ jest aspekt seksualny urazu psy-
chicznego Mungera. Chcia³ te¿, aby rozwi¹za³a dla niego ten problem, choæ-
by drog¹ uwiedzenia Mungera, gdy¿ Walter nie móg³by zasn¹æ spokojnie,
póki nie dowiedzia³by siê, czy Munger nadaje siê na agenta.
Munger nie wydawa³ siê zdziwiony tymi rewelacjami. Wiedzia³, ¿e dla
Waltera cel uwiêca rodki i ¿e nie ma granic, których by nie przekroczy³, by
ten cel osi¹gn¹æ.
Co za ironia losu zacz¹³ Munger. A ty jeste bardzo szczera.
Umiechnê³a siê blado.
To jeden z moich problemów. Mia³abym ³atwiejsze ¿ycie, gdybym na-
uczy³a siê trochê k³amaæ.
Przygl¹da³ siê jej jakby z niedowierzaniem. Poczu³a falê po¿¹dania. Aby
j¹ zdusiæ, spyta³a:
No wiêc, jak to by³o z tym samobójstwem?
147
Wyj¹³ z kieszeni cygaretkê.
Czy pozwolisz, ¿e zapalê?
Skinê³a g³ow¹. Zapali³, poci¹gn¹³ parê razy i rozsiad³ siê w fotelu.
Jeste psychologiem, mo¿e zrozumiesz. W ka¿dym razie wiêcej ode
mnie. Opowiem ci o drêcz¹cej mnie zmorze
Pali³ cygaretkê, opowiada³, a ona s³ucha³a. Trwa³o to d³ugo, poniewa¿ nie
opuszcza³ najdrobniejszych szczegó³ów, zaczynaj¹c od pierwszej nocy przed
dziesiêciu laty, kiedy koszmar siê pojawi³. Opowiedzia³, jak wyjrza³ przez okno
na ulicê w Bejrucie i niemal¿e widzia³ swe martwe cia³o, i jak by³ blisko urze-
czywistnienia tego wytworu wyobrani. Mówi³ o wywo³aniu filmu i dostrze-
¿eniu czego, co kaza³o mu pracowaæ do witu nad powiêkszeniami i ¿e wreszcie
osi¹gn¹³ jedno: wypchn¹³ tamte koszmarne oczy ze wiadomoci.
Wys³ucha³a wszystkiego w skupieniu, a kiedy wreszcie skoñczy³, odnios³a
wra¿enie, ¿e pozby³ siê jednej warstwy zmursza³ej skóry, ujawniaj¹c inn¹
twarz pod spodem twarz zdolnej do odczuwania istoty ludzkiej, a nie wize-
runku robota.
Dawno ju¿ opró¿ni³a kieliszek, ale wci¹¿ trzyma³a go w palcach. Teraz
odstawi³a go powoli, ostro¿nie, jakby ba³a siê zak³óciæ tê chwilê. Usi³owa³a
wyobraziæ sobie Mungera w hotelowym pokoju: siedzi pod oknem i usi³uje
pozbyæ siê natrêtnej wizji pary oczu, zastêpuj¹c j¹ oczami z fotografii. Pró-
bowa³a u³o¿yæ jakie zdanie, które zabrzmia³oby w miarê rozs¹dnie i ade-
kwatnie do sytuacji. Nie mog³a. Munger chyba to wyczu³. Siêgn¹³ do kiesze-
ni, wyj¹³ co i po³o¿y³ na stole. Fotografiê. Ruth spojrza³a na ni¹ i dozna³a
szoku. W powiêkszonych ponad naturaln¹ wielkoæ swoich w³asnych oczach
dostrzeg³a wspó³czucie i co wiêcej, czego siê ba³a. Munger utkwi³ wzrok
w jej twarzy. Doby³a wreszcie g³osu i lekko zduszonym szeptem spyta³a:
A wiêc koszmary skoñczy³y siê? Mêka siê skoñczy³a?
Niezupe³nie Wzmocni³ zaprzeczenie ruchem g³owy. Ty zupe³-
nie nie wiem jak pomog³a mi pokonaæ koszmar. Ale on nadal we mnie
tkwi. Uczepi³ siê jak rakowaty guz. Czujê to. Chwilowo nie daje znaku ¿y-
cia. Ale jak d³ugo czaiæ siê bêdzie w ukryciu? Dlatego tu przyjecha³em
Jej obawy nabra³y realnego kszta³tu.
Musisz siê cofn¹æ w czasie, Davidzie. Musisz wyjawiæ przyczynê.
Potrzebujesz pomocy. Mo¿e nawet innej, ni¿ ja mogê ci udzieliæ. Chyba o tym
wiesz .
Pochyli³ siê, patrz¹c niemal b³agalnym wzrokiem. B³aganie zabrzmia³o
te¿ w jego g³osie:
Wiem, ¿e potrzebujê pomocy. Ale wiem równie¿, ¿e tylko ty mo¿esz
mi jej udzieliæ. Wiem, ¿e proszê o wiêcej, ni¿ mam prawo
148
I powiesz mi ?
Tak, powiem ci, od czego zacz¹³ siê koszmar. Oddycha³ ciê¿ko.
I wtedy mi pomo¿esz? Historia jest nieopisanie ohydna. I byæ mo¿e nic nie
poradzisz
Mów. Postaram siê pomóc.
Wyj¹³ now¹ cygaretkê i zapali³. Ruth zdawa³a sobie sprawê, ¿e wkracza
na pole minowe. Jaki g³os mówi³ jej, ¿eby ucieka³a, ale inny radzi³ zaspoko-
iæ zawodow¹ ciekawoæ.
Mów powtórzy³a.
Zajê³o mu to godzinê. Mówi³ g³osem bezbarwnym, monotonnym, jak
w transie czy w hipnozie. Czasami nabiera³ werwy. Wówczas opowiada³
¿ywo. W innych chwilach gubi³ s³owa. Przez tê godzinê Ruth by³a pod pre-
sj¹ rozmaitych emocji. Raz nawet trysnê³y jej z oczu ³zy. Gdyby nie ulga,
jak¹ to przynios³o, nie dotrwa³aby do koñca.
Opowiedzia³ jej o ostatnim patrolu w Wietnamie.
By³a to wyprawa, na jakie nie zabiera siê fotoreporterów i dziennikarzy.
Nigdy.
Amerykanie od dawna u¿ywali w Wietnamie Si³ Specjalnych. Oczywi-
cie do specjalnych misji. W sk³ad jednostek specjalnych wchodzili czêsto
zwykli najemnicy. Misje specjalne polega³y na wypadach do Pó³nocnego
Wietnamu, Laosu czy Kambod¿y. Czasami wysy³ano jednostki specjalne na
wypady karne przeciwko wioskom pomagaj¹cym Wietkongowi. Po ofensy-
wie Tet w 1967 roku i w czasie pog³êbiaj¹cej siê dezintegracji armii po³u-
dniowowietnamskiej zwiêkszono liczbê misji powierzanych jednostkom spe-
cjalnym. Dla amerykañskiego wywiadu w Sajgonie patrole by³y nadzwyczaj
cennym ród³em informacji w coraz bardziej chaotycznej sytuacji.
Ludzie wchodz¹cy w sk³ad tych jednostek nale¿eli, z takich czy innych
przyczyn, do marginesu spo³ecznego. By³y oczywicie i dobre zespo³y, i do-
brzy ludzie, ale ci stanowili margines. Dobrzy w praktycznym, a tak¿e i mo-
ralnym znaczeniu tego s³owa, toczyli trudn¹ i okrutn¹ wojnê, czêsto w trud-
nych i okrutnych warunkach, a mimo to nie przekraczali pewnych granic.
Ale w miarê up³ywu czasu tych dobrych by³o coraz mniej. Wtedy, kiedy
Munger udawa³ siê w teren z patrolem, przetrzebione pierwotne jednostki
zosta³y uzupe³nione najemnikami z licznych krajów. Byli tam Francuzi, Bel-
gowie, Po³udniowoafrykañczycy, Koreañczycy i Australijczycy. Czasami
ludzie z plemienia Meo, którzy nienawidzili wszystkich Wietnamczyków,
zarówno z Po³udnia, jak i z Pó³nocy. Patrolem Mungera dowodzi³ kapitan Si³
Specjalnych. By³ to jego siódmy rok w Wietnamie i, jak to kiedy wyjani³
Mungerowi, zabijanie sta³o siê dla niego narkotykiem. Sprawê komplikowa³
149
fakt, ¿e by³ tak¿e autentycznym narkomanem nie móg³ ¿yæ bez heroiny.
Munger zna³ go od samego pocz¹tku, od 1962 roku, kiedy m³ody oficer przy-
by³ ze Stanów gorliwy, pe³en idea³ów patriota. Nale¿a³ do pierwszej ame-
rykañskiej misji wojskowej pomocy dla Po³udniowego Wietnamu. Przez
pierwsze szeæ miesiêcy szkoli³ ¿o³nierzy armii po³udniowowietnamskiej,
ARVN. Potem uczestniczy³ w operacjach jako doradca wojskowy na szcze-
blu kompanii. Po regulaminowej turze wróci³ do Stanów. Wys³ano go do
bazy szkoleniowej w Fort Bragg. Nie móg³ sobie znaleæ miejsca w pokojo-
wej codziennoci. Zg³osi³ siê na ochotnika na drug¹ turê w Wietnamie, a po-
tem na trzeci¹ i czwart¹. Munger zna³ wielu takich jak on. Wojna atakowa³a
im mózg, opanowywa³a ca³kowicie, usuwa³a wszystkie inne aspiracje ¿ycio-
we. Stawali siê robotami do zabijania. Nawet ich prze³o¿eni le siê czuli
w ich obecnoci i rzadko ogl¹dali ich na w³asne oczy, z wyj¹tkiem czasu
potrzebnego na przekazanie rozkazu lub przypiêcie kolejnego medalu. Kapi-
tan mia³ dwadziecia osiem lat, a twarz starca.
W patrolu by³o jeszcze trzech ¿o³nierzy jednostek specjalnych. Pierwszy
to chudy, milcz¹cy homoseksualista ze slumsów nowojorskiego Bronksu.
Jeli ju¿ siê odzywa³, to korzysta³ wy³¹cznie z przekleñstw. Pozostali dwaj
pochodzili z Po³udnia, jeden bia³y, drugi czarny potê¿nie zbudowani i,
niby syjamscy bracia, po³¹czeni nierozerwalnymi wiêzami nienawici. Po-
nadto w sk³ad patrolu wchodzili dwaj Belgowie, którzy zawsze nosili czarne
okulary i opowiadali o swoich wyczynach w parunastu poprzednich woj-
nach; Australijczyk o pokiereszowanej bliznami twarzy nosi³ na biodrach
dwa Colty M1911 i usi³owa³ mówiæ teksaskim akcentem; Francuz, którego
rodzice mieli plantacjê kauczuku w pobli¿u Hue i zostali okrutnie zamordo-
wani przez Wietkong; i wreszcie ludzie z plemienia Meo mieli byæ prze-
wodnikami i przes³uchiwaæ jeñców.
O zamierzonym patrolu Munger po raz pierwszy us³ysza³ w podrzêdnym
barze przy ulicy Tu Do. Grupka ¿o³nierzy piechoty morskiej opowiada³a
o swej niedawnej akcji w Delcie, o tym jak by³o ciê¿ko i jakie straty ponio-
s³a ich jednostka. Przy s¹siednim stoliku siedzia³ kapitan Si³ Specjalnych
i dwaj Belgowie. Jeden z Belgów by³ pijany i zacz¹³ dra¿niæ tych z piechoty
morskiej, mówi¹c, ¿e nie maj¹ pojêcia o prawdziwej wojnie. Dosz³oby do
bijatyki, gdyby nie to, ¿e marines znali kapitana i wiedzieli, do czego jest
zdolny. Dopili wiêc drinki i wyszli. Munger siedzia³ na koñcu barowej lady,
kapitan mrugn¹³ do niego i zaprosi³ do stolika. Wtedy w³anie Munger do-
wiedzia³ siê, ¿e za dwa dni kapitan ma poprowadziæ rekonesans na pó³nocny
zachód od Vinh Long. Od wielu ju¿ miesiêcy Wietkong wykazywa³ w tym
rejonie du¿¹ aktywnoæ i naczelne dowództwo chcia³o siê dowiedzieæ, czy
to nie s¹ przygotowania do jakiej wiêkszej akcji. Takie informacje by³y na
wagê z³ota.
150
Du¿o wypito przy stoliku i po jakim czasie obaj Belgowie odpadli z gry.
By³o ju¿ rano, barman spa³ na ladzie, kiedy Mungerowi uda³o siê wreszcie
przekonaæ kapitana, by zabra³ go ze sob¹, co oczywicie napotka na trudno-
ci, ale nie jest niemo¿liwe do zrealizowania. Zarówno kapitan, jak i Mun-
ger byli mistrzami w obchodzeniu zarz¹dzeñ wojskowych. Umówiono siê,
¿e Munger dotrze do Vinh Long na w³asn¹ rêkê, a na miejscu kapitan w³¹czy
go do patrolu jako uczestnika. Oczywicie, Munger bêdzie musia³ odpowied-
nio siê ubraæ i ukryæ aparat fotograficzny. By³ jeden stanowczy warunek:
kapitan zachowuje prawo pe³nej kontroli nad zrobionymi zdjêciami. Mimo
¿e by³ zupe³nie pijany, kiedy to mówi³, spojrzenie mia³ lodowate i Munger
wiedzia³, ¿e lepiej z tym cz³owiekiem nie ¿artowaæ. Zgodzi³ siê ochoczo na
postawiony warunek, myl¹c, ¿e jak przyjdzie co do czego, jakie wyjcie
siê znajdzie.
Uda³ siê wiêc z patrolem i od pierwszego dnia by³a to zwariowana po-
dró¿ kolejk¹ górsk¹ w same g³êbiny piek³a.
Zaczê³o siê od powa¿nego zajcia miêdzy cz³onkami wyprawy. Po sied-
miu godzinach marszu w pokrytych gêstym lasem wzgórzach rozbito pierw-
szy biwak. Obaj Meo stanêli pierwsi na czatach, pozostali za podgrzewali
swoje racje polowe. Jeden z Belgów zdj¹³ but, obejrza³ du¿y pêcherz na
piêcie i zacz¹³ kl¹æ. Murzyn z Po³udnia zrobi³ zjadliw¹ uwagê na temat roz-
delikaconych paniczyków. Belg powiedzia³ co po francusku, w³¹czaj¹c w to
dwa s³owa cochon noir. By³y to jedyne dwa francuskie s³owa, które Murzyn
w³anie rozumia³, tote¿ bez zw³oki zacz¹³ dusiæ Belga. Drugi Belg chwyci³
pistolet maszynowy, ale kiedy szykowa³ go do strza³u, zobaczy³ nagle przed
oczami wylot lufy pistoletu kapitana. Opuci³ wiêc broñ, kapitan natomiast
z wielk¹ precyzj¹ trzepn¹³ Murzyna za uchem rêkojeci¹ swego pistoletu.
Porz¹dek zosta³ przywrócony. Murzyn odzyska³ przytomnoæ po dziesiêciu
minutach, natomiast jego ofiara do koñca rekonesansu obnosi³a na szyi czer-
wone prêgi.
Tego wieczoru Munger obserwowa³ kapitana i Francuza szprycuj¹cych
siê heroin¹. Bia³y z Po³udnia w¹cha³ kokainê, a pozostali palili l¿ejsze nar-
kotyki. Munger zacz¹³ siê zastanawiaæ, czy ujdzie z ¿yciem.
Nastêpnego dnia wdarli siê g³êbiej na teren znajduj¹cy siê pod kontrol¹
Wietkongu. Obaj Meo szli pierwsi, jako przewodnicy, reszta w rozwiniêtym
szyku, jeden od drugiego co piêædziesi¹t metrów. Wszyscy byli dowiadczo-
nymi ¿o³nierzami i, mimo nocnej ucieczki w narkotyki, potrafili posuwaæ siê
cicho, zrêcznie i pewnie. Munger nieco odetchn¹³.
Wieczorem drugiego dnia podczas posi³ku Munger siedzia³ obok bia³e-
go z Po³udnia, który interesowa³ siê fotografi¹ i zna³ reputacjê towarzysz¹-
cego im fotoreportera. Mówi³ powoli nawet jak na Po³udniowca wa¿y³
ka¿de s³owo i wymawia³ je ze piewnym akcentem.
151
Powiedzia³, ¿e te¿ robi zdjêcia i spyta³, czy Munger chcia³by je zoba-
czyæ. Munger zauwa¿y³ b³ysk w oczach rozmówcy i wiedzia³, co nast¹pi.
Zdarzy³o mu siê to ju¿ wiele razy w Wietnamie i w innych miejscach. Poru-
szy³ ramionami w sposób znamionuj¹cy odmowê, ale ¿o³nierz ju¿ siêgn¹³ do
kieszeni polowego munduru. By³o ich szeæ. Fotografie okrucieñstw wojny.
Zbezczeszczone zw³oki. Umiechaj¹cy siê do obiektywu mê¿czyzna z par¹
uciêtych nóg przerzuconych przez ramiê sam korpus bez koñczyn le¿a³
u jego stóp. Rz¹dek czarno odzianych ¿o³nierzy Wietkongu z ³okciami zwi¹-
zanymi od ty³u spogl¹daj¹ w obiektyw, spogl¹daj¹ na mieræ. Na nastêp-
nym zdjêciu ich powykrêcane cia³a ju¿ le¿¹ na ziemi. Góral Meo wysypuje
z torby na ziemiê ludzkie uszy, a sier¿ant Si³ Specjalnych liczy je, ¿eby wie-
dzieæ, jaka nale¿y siê premia. Na ostatnim zdjêciu widzia³ Wietnamczyka
przywi¹zanego do drzewa, a z gard³a wystawa³a mu rêkojeæ bagnetu. Po³u-
dniowiec patrzy³ zach³annie na Mungera, chc¹c zobaczyæ jego reakcjê, li-
cz¹c na objawy obrzydzenia czy choæby md³oci.
Podobaj¹ siê? zapyta³ zjadliwie.
Munger tylko wzruszy³ ramionami.
Kiedy bêdziesz nastêpnym razem fotografowa³ w cieniu, ustaw przy-
s³onê na f4. Otrzymasz lepsz¹ g³êbiê ostroci odpar³ beznamiêtnym tonem.
Kapitan spod oka przygl¹da³ siê i przys³uchiwa³ wszystkiemu. Po s³o-
wach Mungera wybuchn¹³ miechem. Po paru sekundach zawtórowa³ mu
po³udniowiec.
Od tej pory nikt ju¿ nie zanudza³ Mungera swoimi fotografiami.
Do czwartego dnia przeszli ponad sto piêædziesi¹t kilometrów.
W zasadzkê wpad³o im szeciu Wietnamczyków nios¹cych ¿ywnoæ
ry¿ i jarzyny.
Munger po raz kolejny by³ zaskoczony wojskow¹ sprawnoci¹ patrolu.
Przednia stra¿ Meo ostrzeg³a odpowiednio wczenie. ¯o³nierze Wietkongu
posuwali siê szlakiem omijaj¹cym niewielki pagórek. S¹dzili, ¿e s¹ bezpieczni
na w³asnym terenie i nie zachowywali specjalnej ostro¿noci. Kapitan wy-
s³a³ obu po³udniowców na szlak powy¿ej miejsca, którym Wietnamczycy
musieli przejæ, i wyda³ im szczegó³owe instrukcje, co maj¹ robiæ. Reszta
patrolu, wraz z Mungerem, mia³a rozwin¹æ siê wachlarzem poni¿ej szlaku.
¯o³nierze Wietkongu szli gêsiego. Gdy mijali po³udniowców, krótka seria
z pistoletu maszynowego ciê³a czterech pierwszych. Dwaj ostatni porzucili
³adunek i rzucili siê do ucieczki prosto w ramiona reszty patrolu. Nie mieli
nawet czasu podnieæ ka³asznikowów, kiedy zostali powaleni na ziemiê i zwi¹-
zani. Kapitan szuka³ informacji, a wiêc potrzebni mu byli jeñcy.
Munger zd¹¿y³ zrobiæ zaledwie szeæ zdjêæ, gdy¿ kapitan popêdzi³ pa-
trol dalej w obawie, ¿e odg³os strza³ów ci¹gnie jaki wiêkszy oddzia³ Wiet-
kongu.
152
Przez nastêpne piêæ godzin patrol posuwa³ siê szybko na wschód, by jak
najszybciej oddaliæ siê od miejsca wydarzenia. Jeñcy maszerowali w ogonie
z pêtlami na szyi. Wiedzieli dobrze, ¿e jeli który z nich upadnie, to bêdzie
ci¹gniêty dopóty, dopóki siê nie udusi. ¯aden nawet siê nie potkn¹³.
Wieczorem przes³uchiwali ich górale. Reszta patrolu obserwowa³a. Cza-
sami kto siê rozemia³, czasami pada³a zbêdna rada. Munger siedzia³ na ubo-
czu, rêkami obj¹³ podci¹gniête kolana i usi³owa³ niczego nie s³yszeæ. Nie cho-
dzi³o mu o zduszone dwiêki wydawane przez torturowanych jeñców, którym
zdejmowano kneble doæ rzadko po to, aby mogli odpowiedzieæ na pytania
tylko o te miechy. Usi³owa³ siê wy³¹czyæ, perswaduj¹c sobie, ¿e przes³uchu-
j¹cy Meo nie s¹ przecie¿ ludmi, nie s¹ istotami ludzkimi w ogólnie przyjêtym
znaczeniu tego okrelenia. S¹ aberracyjnym tworem ludzkoci.
Tej nocy Munger nie zmru¿y³ oka. Nawet kiedy by³o ju¿ po wszystkim.
Rano zrobi³ zdjêcia zmasakrowanych cia³. Bia³y po³udniowiec przygl¹da³
siê ciekawie i prosi³ o odbitki dla siebie.
Po po³udniu pi¹tego dnia dotarli do wioski. Podczas nocnych tortur jeñ-
cy wyznali, ¿e w wiosce znajduje siê niejaki Dien Phang, major wywiadu
Wietkongu. Poniewa¿ jego jednostka operowa³a w pobli¿u, major móg³ od
czasu do czasu odwiedzaæ w wiosce rodzinê. Mia³ ¿onê, córkê i ma³ego syn-
ka. Wioska by³a niewielka, wtulona w w¹sk¹ dolinê. Przez jej rodek p³ynê-
³a rzeczka.
Kapitan i jeden z Belgów zrobili rozpoznanie i stwierdzili, ¿e w wiosce
mieszka najwy¿ej trzydzieci osób. Nie by³o ladu obecnoci wojskowej,
¿adnych uzbrojonych mê¿czyzn, jedynie kobiety, dzieci i starcy. Tylko jeden
m³ody cz³owiek. My³ siê w³anie w strumieniu.
Kapitan postanowi³ nie zwlekaæ. O obecnoci patrolu w terenie nieprzy-
jaciel ju¿ wiedzia³ i byæ mo¿e trwa przeczesywanie okolicy. Zosta³o niewie-
le czasu. Meo zajêli pozycje na stoku po obu krañcach dolinki, by ostrzegaæ
przed przybyciem wroga. Belgowie mieli zajæ z jednej strony, po³udniowcy
z drugiej. I jedni, i drudzy przewa¿nie dzia³ali parami. Francuz i homoseksu-
alista otrzymali zadanie podejcia od do³u rzeczki, a kapitan i Australijczyk
od góry. Wszyscy przedtem zgromadzili siê wysoko na stoku nad wiosk¹
i kapitan wskaza³ ka¿demu jego drogê, a ponadto m³odego cz³owieka przy
strumieniu mówi¹c, ¿e jego w³anie trzeba schwytaæ. Jeli to jest w³anie ów
Dien Phang, to trzeba bêdzie zabraæ go do Sajgonu. Dowódcê patrolu czeka³
za to kolejny medal, a najemników pieniê¿na premia.
Podczas prowadzonej przez kapitana odprawy Munger robi³ przez tele-
obiektyw zdjêcia wioski, która wydawa³a siê wyj¹tkowo spokojna, niemal
idylliczna. Kilka kobiet i kilkoro dzieci pracowa³o wród warzyw na polu.
Inne pra³y przy strumieniu odzie¿, uderzaj¹c ³opatkami roz³o¿one na kamie-
niach sztuki. Paru starców siedzia³o w cieniu grubolistnego drzewa, pal¹c
153
fajeczki na d³ugich cybuchach i gwarz¹c. Munger czu³ wzrastaj¹ce napiêcie.
Wiedzia³, jaki grom spadnie za chwilê na wioskê.
Zsynchronizowano zegarki i wszyscy siê rozbiegli. Natarcie mia³o na-
st¹piæ za piêtnacie minut. Kapitan przykucn¹³ z Australijczykiem tu¿ obok
Mungera i przez lornetkê obserwowa³ wioskê.
Ty zostaniesz odezwa³ siê k¹tem ust do Mungera.
Munger oderwa³ oko od wizjera.
Dlaczego?
Na twarzy kapitana wykwit³ krzywy umiech.
Dlatego, ¿e nie chcê pami¹tkowych zdjêæ. Opuci³ lornetkê i spojrza³
na Mungera ju¿ nie z umiechem, lecz z grob¹ w oczach. Zrozumia³e?
Zrozumia³em.
Munger wróci³ do swego wizjera. Nawet z teleobiektywem nie wychwy-
ci wiele z tego, co mia³o siê wydarzyæ. Powiedzia³ wprawdzie kapitanowi,
¿e rozumie rozkaz, ale jest tu po to, ¿eby robiæ zdjêcia i bêdzie je robi³.
Po dziesiêciu minutach kapitan i Australijczyk zeszli stokiem w dó³, aby
zaj¹æ pozycjê wyjciow¹. I znowu atak odby³ siê z wojskow¹ precyzj¹. Po
szeædziesiêciu sekundach ostrza³u patrol zaj¹³ wioskê.
Munger podkrad³ siê na ty³y chaty z bambusa i fotografowa³ skutki na-
tarcia. W polu widzenia mia³ osiem cia³. Trzej starcy zostali posiekani jedn¹
seri¹. Le¿eli pod swoim drzewem, koñczyny mieli nienaturalnie powykrêca-
ne, sp³ywa³a z nich krew i wsi¹ka³a w ziemiê. Dwie kobiety le¿a³y na kamie-
niach nad rzeczk¹, a op³ywaj¹ca je woda nabiera³a ró¿owego zabarwienia.
Dwaj ch³opcy mo¿e omioletni, mo¿e m³odsi, le¿eli na progu jednej z chat,
niczym lalki poszarpane przez niegrzeczne dziecko. Stara kobieta z przygar-
niêtym do piersi niemowlêciem le¿a³a na plecach z odstrzelon¹ potylic¹.
Dziecko p³aka³o w jej miertelnym ucisku.
Pozosta³ych mieszkañców wioski, zbitych w gromadkê, pilnowali Bel-
gowie. Na twarzach niektórych Wietnamczyków malowa³o siê przera¿enie,
inni byli w szoku lub jeszcze nie zrozumieli, co siê dzieje. Munger skierowa³
aparat na cz³owieka wyci¹ganego z chaty przez Francuza i Australijczyka.
Mê¿czyzna opiera³ siê i szarpa³, póki Australijczyk nie uderzy³ go kolb¹
pistoletu maszynowego w twarz. Wietnamczyk nie straci³ przytomnoci, ale
krew zaczê³a sp³ywaæ z rozciêtego policzka. Z tej samej chaty wyszed³ za
nim kapitan. Trzyma³ w rêku ka³asznikowa i plik papierów. Szeroko siê umie-
cha³. Wykrzykn¹³ do Belgów, ¿e pochwycili w³aciwego cz³owieka.
Nie przerywaj¹c fotografowania, Munger odczu³ ulgê. Wraz z odniesio-
nym sukcesem powinna objawiæ siê wielkodusznoæ i reszta mieszkañców
wsi byæ mo¿e ocaleje.
Tak siê jednak nie sta³o. Gdy dwaj po³udniowcy pojawili siê we wsi
prowadz¹c m³odego mê¿czyznê, z grupy strze¿onych kobiet wyrwa³y siê dwie
154
i podbieg³y do zwi¹zanego jeñca: jego ¿ona i córka. Kiedy zawodzi³y i b³a-
ga³y o litoæ i uwaga wszystkich by³a na nie skierowana, pozosta³e trzy ko-
biety i dziecko usi³owa³y uciec. Nie przebieg³y nawet dziesiêciu metrów,
kiedy skosi³y je kule. Ch³opczyk odbieg³ nieco dalej. Munger widzia³ jak
czarny po³udniowiec przykl¹k³, z³o¿y³ siê i puci³ krótk¹ seriê z pistoletu
maszynowego. Pociski odrzuci³y ch³opca na kilka metrów w krzaki. Munger
oniemia³. Przypomnia³ sobie odpowied, jakiej udzieli³ któremu korespon-
dentowi w sajgoñskim barze najemnik zapytany, jak mo¿e zabijaæ dzieci:
Celujê nieco ni¿ej.
Niemal odruchowo Munger zrobi³ zdjêcie nó¿ek ch³opca wystaj¹cych z krza-
ków. Kiedy zak³ada³ now¹ rolkê, us³ysza³ znowu strza³y i przeraliwe krzyki.
Pozostali mieszkañcy wsi w ci¹gu parunastu sekund zostali wybici. Oca-
la³a starsza kobieta i jej córka pochylone nad le¿¹cym na ziemi jeñcem. Za-
pad³a cisza i tylko dymek unosi³ siê nad cia³ami.
Munger przesta³ myleæ, sparali¿owany groz¹, palce naciska³y mecha-
nicznie spust migawki, rejestruj¹c przebieg wydarzeñ. Oko patrzy³o przez
wizjer, ale mózg przesta³ rejestrowaæ to, co oko dostrzega³o by³ wy³¹czo-
ny. Ju¿ tego dowiadczy³ w przesz³oci. W Angoli, w Biafrze, na Borneo.
I teraz tu. Jest fotoreporterem, wykonuje swój zawód, utrwala na tamie fil-
mowej ¿ycie. I mieræ.
Potem robi³ jeszcze zdjêcia sceny gwa³tu na kobiecie i jej córce. Wszy-
scy w tym uczestniczyli, k³óc¹c siê o miejsce w kolejce. Zwi¹zany Wietnam-
czyk le¿a³ na boku, pokrwawiony policzek mia³ unurzany w b³ocie, obser-
wowa³ wszystko szeroko otwartymi oczami.
Córka mia³a oko³o piêtnastu lat, by³a piêkna i wszyscy chcieli j¹ mieæ.
Australijczyk odci¹gn¹³ na bok matkê, która wkrótce zaczê³a krzyczeæ, ale
córka znosi³a wszystko w milczeniu, le¿¹c na pokrwawionej ziemi. Pierw-
szy by³ kapitan, z racji swojej funkcji. Dziewicze krople krwi splami³y uda
dziewczyny Munger widzia³ to przez teleobiektyw. I przez ca³y czas mia³a
zaciniête usta. Potem przysz³a kolej na Belgów, a po nich na czarnego po³u-
dniowca, nastêpnie bia³ego i wreszcie Francuza. Homoseksualista sta³ z boku
i przygl¹da³ siê zawiedzionym wzrokiem, jak nogi dziewczyny s¹ wykrêca-
ne, rozk³adane lub podnoszone w zale¿noci od preferencji chwilowego u¿yt-
kownika. Kiedy Francuz zdyszany skoñczy³, jeden z Belgów rozemia³ siê
i powiedzia³ homoseksualicie, ¿e trzeba by³o zachowaæ mu ch³opca. Ho-
moseksualista nic nie odpowiedzia³, wpatrzony w nag¹ dziewczynê le¿¹c¹
u stóp Francuza, który podci¹ga³ w³anie spodnie. Dziewczyna le¿a³a na ple-
cach, mia³a roz³o¿one nogi, twarz ukry³a w ramionach. Jej czarne w³osy ni-
czym rozwiniêty wachlarz spoczywa³y na ziemi. Z g³uchym pomrukiem
homoseksualista odtr¹ci³ Francuza i ukl¹k³ naprzeciwko dziewczyny, siê-
gaj¹c po swojego cz³onka. Brutalnym ruchem obróci³ dziewczynê na brzuch
155
i wpakowa³ siê w jej odbyt. Po raz pierwszy rozpaczliwie wrzasnê³a, ale jej
krzyk zgin¹³ w ha³aliwym rechocie widowni. I wówczas Munger zrobi³ ostat-
nie zdjêcie. Gwa³ciciel chwyci³ dziewczynê za w³osy i poci¹gn¹³, chc¹c we-
pchn¹æ cz³onka g³êbiej. Twarz Wietnamki wyra¿a³a nie tylko ból, ale i sto
innych uczuæ. Patrzy³a prosto w obiektyw, na Mungera.
W jej wzroku pojawi³ siê wyraz, który mia³ staæ siê treci¹ jego sennych
koszmarów
Dziewczyna patrzy³a tak d³ugo, a¿ kapitan spojrzeniem powêdrowa³ za
jej wzrokiem. Obok bambusowej chatki zobaczy³ Mungera z aparatem w rê-
ku. Dotychczas kapitan trzyma³ luno pistolet maszynowy. Teraz natych-
miast go uniós³ i puci³ seriê nad g³ow¹ Mungera, cinaj¹c bambusowe li-
cie, które opad³y na ziemiê z szelestem.
Kurwa maæ! wrzasn¹³ kapitan. Powiedzia³em ci, ¿e ¿adnych zdjêæ!
Ruszy³ w stronê Mungera, który przekrêci³ siê na bok i tkwi³ bez ruchu.
Tylko jego palce gor¹czkowo pracowa³y.
Oddaj mi to cholerstwo! rozkaza³ kapitan, staj¹c nad Mungerem,
który widzia³ wycelowan¹ w siebie lufê i wciek³y wzrok.
Wiedz¹c, ¿e znajduje siê o w³os od mierci, podniós³ rêkê z aparatem.
Kapitan z gronym pomrukiem wzi¹³ Nikona. Nie odk³adaj¹c broni, usi-
³owa³ bez powodzenia otworzyæ tylne wieko aparatu. W koñcu odda³ go
Mungerowi, który ju¿ wsta³. Broñ by³a wycelowana w jego pier.
Otwórz!
Otworzy³.
Wyjmij film!
Munger wyci¹gn¹³ kasetkê.
Przewietl!
Munger wykona³ polecenie. Pasek filmu zwis³ obci¹¿ony rolk¹. Kapitan
przeklinaj¹c chwyci³ film i cisn¹³ nim o ziemiê. Ale broni nie opuci³.
Jeszcze raz siê to powtórzy, a skoñczysz jak oni Lufa zatoczy³a
kr¹g, wskazuj¹c na rozrzucone trupy. Munger obróci³ siê i odszed³, ciskaj¹c
pod spocon¹ pach¹ kasetê, któr¹ przed chwil¹ wyj¹³ z aparatu i zd¹¿y³ w ostat-
niej chwili zast¹piæ inn¹. Za plecami us³ysza³ dwa ostatnie strza³y, oznacza-
j¹ce wyzwolenie dla kobiety i jej córki.
13
R
uth zaparzy³a kawê. Zaraz po zakoñczeniu opowieci wsta³a bez s³owa i po-
sz³a do kuchni, zme³³a ziarna i nape³ni³a maszynkê wod¹. Powoli i z trudem,
156
rêce jej siê trzês³y. Rozmyla³a, czekaj¹c na zagotowanie siê wody. Co przera-
zi³o j¹ bardziej: sama opowieæ czy beznamiêtny sposób, w jaki Munger rela-
cjonowa³ przebieg wydarzeñ? Ten absolutny brak zaanga¿owania i nieokazy-
wanie uczuæ czyni³y z niego bardziej uczestnika ni¿ obserwatora. Podczas
monologu Mungera sto razy chcia³a przerwaæ, by zadaæ pal¹ce j¹ pytanie.
Ale kiedy wynios³a tacê na patio i postawi³a j¹ na stole, nadal nie znalaz-
³a sposobu nadania pytaniu takiego kszta³tu, aby maskowa³o jej oburzenie
i odrazê.
Rozla³a kawê do fili¿anek, podsunê³a jedn¹ Mungerowi.
Jak¿e mo¿na, maj¹c choæby db³o uczciwoci, staæ za wêg³em i robiæ
zdjêcia, nie usi³uj¹c niczemu zapobiec? zapyta³a w koñcu.
Wzi¹³ z cukiernicy ³y¿eczkê cukru, zamiesza³ w kawie i odpar³ spokojnie:
Nie przysz³o mi to wtedy do g³owy.
Ruth wybuchnê³a.
Przez piêæ minut zwali³a na niego górê epitetów. Kwestionowa³a jego
odwagê i mêskoæ, a nawet inteligencjê.
Tylko cz³owiek niedorozwiniêty umys³owo mo¿e byæ podobnie nie-
czu³y owiadczy³a zjadliwie.
Siedzia³ nieruchomo w fotelu, przyjmuj¹c jej tyradê ze stoickim spoko-
jem. Gdy umilk³a, umiechn¹³ siê kpi¹co. Przez u³amek sekundy mia³a ocho-
tê przeskoczyæ przez stó³ i rzuciæ siê na niego. Z trudem opanowa³a siê,
wsta³a i oschle zaproponowa³a, by sobie poszed³. Po raz pierwszy wyczu³a
pe³n¹ si³ê osobowoci Mungera. On te¿ wsta³. Jakby zastyg³, wpatruj¹c siê
w ni¹ przez stó³. Pociemnia³y mu oczy.
Ty idiotko! Przyszed³em tu i wszystko ci opowiedzia³em, poniewa¿
s¹dzi³em, ¿e ty jedna zrozumiesz. ¯e potrafisz bez emocji oceniæ problem.
Przyjrzeæ mu siê, przeanalizowaæ. ¯e pomo¿esz. Zamiast tego traktujesz mnie
jak niepos³usznego psa. Myla³em, ¿e masz zdyscyplinowany umys³, a ju¿
przy pierwszym zetkniêciu z ludzkim okrucieñstwem za³amujesz siê. Powie-
dzia³em ci wszystko tak, jak siê wydarzy³o. I opisa³em moje reakcje. Gdy-
bym usi³owa³ upiêkszyæ ca³¹ historiê sentymentalizmem, to jak¿e mog³aby
zrozumieæ to, co sta³o siê ze mn¹ potem?
Stali tak naprzeciwko siebie. Munger swoimi s³owami trafi³ w sedno.
Ruth zda³a sobie sprawê, ¿e jej pierwsza reakcja by³a nieprofesjonalna. Ot,
reakcja jednej kobiety na dramat innej.
Wziê³a g³êboki oddech, wskaza³a mu fotel. Oboje ponownie usiedli. Puste
ju¿ fili¿anki Munger nape³ni³ kaw¹ i wróci³ do pierwotnego tematu.
Czyta³a opiniê tego profesora na mój temat. Ja tak¿e j¹ czyta³em. W za-
sadzie wszystko siê zgadza. Skry³em siê w kokonie twardym jak najtwardszy
pancerz. W ka¿dym razie tak mi siê wydawa³o. Jest jeszcze kilka rzeczy, które
powinna wiedzieæ. Kiedy kto przez dziesiêæ lat wykonuje taki zawód jak
157
mój, wyrabia w sobie mechanizmy obronne. Racja, podczas tego rekonesansu
widzia³em ludzi torturowanych, gwa³conych i zabijanych. Tak, by³em do g³êbi
poruszony, przera¿ony, wszystko we mnie zamiera³o. Ka¿dy musia³by tak za-
reagowaæ z wyj¹tkiem sadystów, ale ja dziêki mojej naturze i zawodowemu
dowiadczeniu potrafi³em wytworzyæ w sobie blokadê. W³¹czyæ moje myle-
nie na ja³owy bieg. Wcale nie próbujê siê usprawiedliwiaæ. Oczywicie, ¿e
zabiliby mnie, gdybym usi³owa³ interweniowaæ. Oczywicie, ¿e mog³em siê
zabawiæ w niepokalanego rycerza moje zdjêcia by ich wykoñczy³y, zatrium-
fowa³aby sprawiedliwoæ. Ha, ha, sprawiedliwoæ! Nie jestem rycerzem bez
skazy. Nigdy nie chcia³em nim byæ. A tamtego dnia robi³em po prostu to, co
zawsze: zdjêcia jednych ludzi wyrz¹dzaj¹cych krzywdê drugim.
Dopiero teraz g³os mu zadr¿a³, ale Ruth nie wiedzia³a, czy z gniewu, czy
ze wspó³czucia.
Podczas tego rekonesansu zginê³o kilkadziesi¹t istot ludzkich. Ale dla
mnie to tylko kropla w pe³nym krwi morzu. Widzia³em mieræ legionów
ludzi. Niepotrzebn¹, okrutn¹ mieræ. Widzia³em tysi¹ce dzieci, z nó¿kami
jak patyczki i brzuchami jak balony, umieraj¹cych z g³odu. Widzia³em jak
p³onê³y oblane napalmem. Ca³e osady i wsie tak ginê³y. Widzia³em ludzi
wyrzucanych ¿ywcem z helikopterów. Widzia³em ludzi cinanych jak kwia-
ty seriami z broni maszynowej. Widzia³em tysi¹ce szcz¹tków ludzkich roz-
rzuconych na obrze¿u leja po pó³tonowej bombie. Dygota³ ca³y i Ruth
widzia³a, jak jego oczy wype³niaj¹ siê ³zami. Przeszed³em przez Dolinê
mierci. Ca³¹ j¹ przeszed³em, biwakowa³em w niej, jad³em pokarm z jej pól,
pi³em wodê z jej strumieni, spa³em pod porastaj¹cymi j¹ drzewami. To by³
mój dom, rozumiesz?
£zy sp³ywa³y mu po policzkach, ledwo móg³ mówiæ.
I wreszcie co pêk³o. Co przebi³o skorupê. Nie mog³em daæ sobie
z tym rady. Czy ty rozumiesz, co ci chcê powiedzieæ? Zacz¹³ krzyczeæ:
To mnie zmieni³o! Sta³em siê istot¹ ludzk¹ i teraz nie potrafiê sobie
z tym poradziæ
S³owa jakby wygas³y, opad³ w fotelu wstrz¹sany szlochem. Ruth obesz³a
stó³, uklêk³a przy nim. Objê³a go ramionami i przyci¹gnê³a jego g³owê do
swojej piersi. Po chwili tak¿e z jej oczu zaczê³y skapywaæ ³zy i ³¹czyæ siê
z jego ³zami.
Pomyla³a o Stavrosie. Przed kilkoma godzinami wyprawi³a ch³opca
w nowe ¿ycie. Cz³owiek, którego tuli³a, by³ na swój sposób m³odszy od Sta-
vrosa. Munger by³ dzieckiem, które wreszcie przysz³o na wiat i nie potrafi-
³o stawiæ mu czo³a, a nie mog³o te¿ zapomnieæ o czarnej otch³ani, w której
by³o poczête.
158
Po kilku minutach nieco siê uspokoi³. Ruth wróci³a na swój fotel. Munger
wstydzi³ siê teraz chwilowego za³amania i nie mia³ odwagi spojrzeæ jej w oczy.
A tymczasem w³anie w jej oczach sta³ siê teraz zupe³nie innym cz³owie-
kiem. Zawodowe dowiadczenie uwiadomi³o jej, jak wielki wysi³ek uczyni³,
by siê otworzyæ i podzieliæ z ni¹ nêkaj¹cym go koszmarem. A te ³zy wiadczy-
³y zarówno o uldze, jak i ¿alu. Jedno by³o pewne: przesta³ byæ sam, ³¹czy³a ich
nierozerwalna niæ. A to oznacza³o, ¿e od tej chwili Ruth ponosi³a za niego
czêæ odpowiedzialnoci. By³a katalizatorem. By³a chirurgiem, który przepro-
wadza³ operacjê na mózgu pacjenta. Operacji nie mo¿na przerwaæ w po³owie.
Opowiedz mi, co dalej poprosi³a cicho.
Po zaczerpniêciu oddechu dokoñczy³ opowieæ. Powróci³ do Sajgonu po
po³udniu. Natychmiast wywo³a³ film i zrobi³ powiêkszenia 12x25. Przypi¹³
je do ciany i skierowa³ na nie reflektorek, raz jeszcze wch³aniaj¹c tamten
koszmar. Z pocz¹tku zastanawia³ siê, która gazeta lub periodyk najlepiej wy-
korzysta ten materia³. Nale¿a³o postêpowaæ ostro¿nie, gdy¿ z chwil¹ publi-
kacji grozi³o mu podwójne niebezpieczeñstwo. Po pierwsze ze strony kapi-
tana, a nastêpnie naczelnego dowództwa, które chcia³oby poznaæ wszystkie
szczegó³y i dowiedzieæ siê, w jaki sposób Munger wkrêci³ siê na zakazan¹
dla prasy wyprawê. Istnia³o niebezpieczeñstwo cofniêcia mu akredytacji, co
oznacza³o permanentny zakaz pracy w Wietnamie. Zdjêcia nale¿a³o wiêc
opublikowaæ tak, by tylko twarze ofiar by³y widoczne. Przygl¹da³ siê uwa¿-
nie odbitkom, szukaj¹c najlepszego sposobu wykadrowania. Przy ostatnim
ujêciu nie mia³ problemu: zbli¿enie twarzy dziewczyny gwa³conej przez
homoseksualistê. U szczytu zdjêcia widaæ by³o d³oñ przyci¹gaj¹c¹ g³owê za
w³osy. Munger uzna³, ¿e to jest najbardziej dramatyczny obraz, jaki w ca³ej
karierze fotoreportera uda³o mu siê utrwaliæ na kliszy. Wpatrzy³ siê w oczy
dziewczyny i dozna³ wstrz¹su: po raz pierwszy jego wiadomoæ zarejestro-
wa³a przekaz myli ofiary.
Usi³owa³ racjonalizowaæ doznanie: to tylko kawa³ek chemicznie nasy-
conego kartonu. Monochromiczna fotografia. Ból, ostateczna rozpacz i po-
garda s¹ wy³¹cznie rezultatem gry cieni i wiat³a. Cofn¹³ siê o parê kroków,
znowu podszed³. Oczy wypala³y mu w g³owie swój wyrok.
Zszed³ do hotelowego baru. Na drinka, by siê uspokoiæ. Jeszcze nie dra-
matyzowa³. Gdy po pó³nocy wróci³ nieco pijany, reflektor nadal siê pali³,
gdy¿ zapomnia³ go wy³¹czyæ. Po otwarciu drzwi ujrza³ tylko te oczy. Mimo
¿e sta³ z boku, oczy wci¹¿ na niego patrzy³y. Przeszed³ na drug¹ stronê, ich
spojrzenie powêdrowa³o za nim. Poszed³ do ³azienki i, mimo zamkniêtych
drzwi, czu³ je na plecach, czu³ je w sobie.
Wróci³ do sypialni i zgasi³ reflektorek. Potem siê po³o¿y³. Szybko za-
sn¹³. I we nie prze¿y³ po raz pierwszy ów koszmar. Doznanie to wstrz¹snê³o
nim, gdy¿ do tej pory prawie nigdy nic mu siê nie ni³o. Mimo wszystkich
159
prze¿yæ, spa³ zawsze dobrze, co by³o dowodem gruboci skorupy, w jakiej
siê zatrzasn¹³.
Tej nocy koszmar powróci³ trzykrotnie. Za ka¿dym razem Munger budzi³
siê spocony. Gdy po raz trzeci pojawi³a siê zmora, wsta³ i poszed³ do nocnego
baru, tam pi³ do witu. Mo¿e w ci¹gu dnia oczy przestan¹ go drêczyæ? Wróci³
do hotelu i zjad³ obfite niadanie. Poszed³ do pokoju, zdj¹³ powiêkszenia ze
ciany, zapakowa³ do pud³a, a pud³o wsadzi³ do szuflady. W czasie tych czyn-
noci odwraca³ g³owê, by nie napotkaæ spojrzenia dziewczyny.
Chcia³o mu siê spaæ, ale nie móg³ zasn¹æ. Postanowi³ stawiæ czo³o pro-
blemowi. Wyj¹³ z pud³a tê jedn¹ fotografiê i ponownie powiesi³ na cianie.
Skierowa³ na ni¹ zapalony reflektorek i przysun¹³ sobie krzes³o. Siedzia³ na
nim przez godzinê, wpatruj¹c siê w oczy. Ten sam przekaz: straszliwe oskar-
¿enie. Oczy reprezentowa³y gwa³con¹ ludzkoæ. A on, adresat spojrzenia,
by³ uosobieniem obojêtnoci wiata. Czu³ siê bardziej winny ni¿ homosek-
sualista-gwa³ciciel. Sztylet przebi³ skorupê.
Spali³ fotografiê oczu, spali³ pozosta³e zdjêcia i wszystkie negatywy. Da-
remna, bezowocna próba usuniêcia wypalonego w mózgu spojrzenia dziew-
czyny.
Po drugiej daremnej próbie w ³ó¿ku z Janine Lasage odlecia³ do
Hongkongu. Tam odda³ na aukcjê aparat i resztê sprzêtu. Potem opuci³ Azjê.
Zmiana scenerii nie pomog³a. Wyjecha³ do Afryki Po³udniowej, gdzie
pracowa³ w paru fabrykach oraz jako kierowca ciê¿arówki. Pieniêdzy nie
potrzebowa³. Przedtem uda³o mu siê du¿o zaoszczêdziæ i dobrze zainwesto-
waæ. Pracowa³, bo nie chcia³ siedzieæ bezczynnie. Próbowa³ wieæ normalne
¿ycie. Chwilami mia³ wra¿enie, ¿e ma szansê, ale wtedy koszmar nagle po-
wraca³, a wraz z nim poczucie winy. Wina ros³a, warstwami nak³ada³a siê na
siebie, oblepia³a go skorup¹, zaczê³a obejmowaæ wszystkie okropieñstwa,
jakie kiedykolwiek widzia³.
Dlaczego od razu nie poszuka³e pomocy medycznej? spyta³a Ruth.
Chyba zdawa³e sobie sprawê, ¿e tylko psychiatra mo¿e ciê z tego wydobyæ.
Pokrêci³ g³ow¹.
Pomyla³em, ¿e jeli ktokolwiek zacznie szperaæ mi w mózgu, to osza-
lejê do reszty. Wiedzia³em, ¿e tkwi¹ jeszcze we mnie resztki normalnoci.
Na nich chcia³em bazowaæ i budowaæ nowe ¿ycie. Wierzy³em, ¿e uda mi siê
odpokutowaæ winê. Zacz¹³em myleæ o uczestnikach tego patrolu
O, w³anie! Co z nimi? Na pewno umknêli sprawiedliwoci.
Zaprzeczy³ ruchem g³owy.
Nie umknêli. Zabi³em ich.
Co?!
160
Otar³ pot z czo³a. Wieczór by³ ch³odny, ale wysi³ek opowiedzenia wszyst-
kiego by³ tak ogromny, ¿e mia³ zroszon¹ potem twarz.
Tak, Ruth. Zabi³em ich. Im wiêcej o tym myla³em, tym bardziej umac-
nia³em siê w przekonaniu, ¿e jest to najpewniejszy sposób pozbycia siê zmo-
ry tych oczu.
Ruth by³a og³uszona tym wyznaniem. Cichym g³osem spyta³a:
Zabi³e ich wszystkich?
Nie. Trzej ju¿ nie ¿yli. Minê³y dwa lata od tamtego rekonesansu. Dwóch
zginê³o podczas akcji, trzeci w barowej bójce.
Jak i gdzie ich zabi³e?
Machn¹³ rêk¹.
To niewa¿ne. Wytropienie ich zajê³o mi dwa lata. Opucili Wietnam,
kiedy sta³o siê jasne, ¿e Wietkong zwyciê¿a. Musia³em szukaæ w Europie,
w Stanach i w Panamie. Ale wszystkich odnalaz³em i umierali, wiedz¹c dla-
czego. Bardzo dziwne: przez te dwa lata mia³em w ¿yciu cel, a ¿ycie zyska³o
sens. I obnosi³em w sercu nadziejê, ¿e kiedy wykonam wyrok, odnajdê sie-
bie. Oczywicie, tak siê nie sta³o. Osiedli³em siê na Cyprze i w pewnym
sensie osi¹gn¹³em namiastkê wewnêtrznego spokoju. Zacz¹³em nawet wieæ
jakie takie ¿ycie. Ale wdar³ siê w nie Walter Blum i doszczêtnie rozwali³
mój obronny mur. Rozemia³ siê gorzko. Na swój niezwyk³y sposób
ofiarowa³ mi szansê. Ty te¿. Teraz wszystko jest jako tako pod kontrol¹. I
mam wytkniêty cel. To ju¿ co.
Ruth posz³a do kuchni zaparzyæ kawy. By³a prawie pó³noc, ale nie czu³a
sennoci. Wys³uchiwa³a zwierzeñ mê¿czyzny, który po raz pierwszy w ¿yciu
przed kim siê otworzy³. Zapamiêta to dowiadczenie do koñca ¿ycia. Przera¿a-
j¹ce, ale i ekscytuj¹ce. Wróci³a z kaw¹ na patio, rozla³a j¹ do fili¿anek i spyta³a:
I co teraz? Powiedzia³e, ¿e tylko ja mogê ci pomóc.
Upi³ kilka ³yków i umiechn¹³ siê. By³ to jego pierwszy naturalny umiech.
Zmy³ ca³e napiêcie z jego twarzy i od razu zmieni³ atmosferê.
Mo¿esz mi pomóc, Ruth, robi¹c to, o co ciê prosi³ Walter.
W pierwszej chwili nie zrozumia³a i tylko niemo patrzy³a. Gdy pojê³a,
wybuchnê³a miechem.
Mam ciê uwieæ?
Umiechn¹³ siê znowu.
Uwieæ, to nieodpowiednie s³owo. Muszê odzyskaæ moj¹ mêskoæ.
Co mi mówi, ¿e tylko ty mo¿esz mi j¹ zwróciæ.
Zupe³nie zaskoczona, krêci³a tylko g³ow¹. Chcia³a co odpowiedzieæ,
ale j¹ powstrzyma³ gestem d³oni.
Poczekaj. Pos³uchaj. W minionych miesi¹cach próbowa³em kilka razy
Ilekroæ jestem z kobiet¹, ilekroæ siê do niej zbli¿am, widzê tamte oczy, czujê
siê winny. I koniec. Ty pomog³a mi uwolniæ siê od nocnej zmory. Mo¿e, po
161
prostu mo¿e, pomo¿esz mi pokonaæ niemoc Wiem, ¿e nie mam prawa
ciê o to prosiæ, ale pomyla³em, ¿e jeli uda mi siê raz, to ju¿ wystarczy
jest to dla mnie bardzo wa¿ne. Wiem, ¿e to tylko blokada psychiczna. Jeli j¹
zniszczê, wszystko bêdzie w porz¹dku
Czu³a, ¿e zaraz dostanie ataku histerii. Wsta³a i odesz³a kilka kroków.
Patrzy³a na ciemny ogród i usi³owa³a uporz¹dkowaæ myli. Us³ysza³a od-
suwanie fotela, jego kroki, jego obecnoæ za plecami, jego oddech na karku,
a potem poczu³a jego wargi. Pr¹d przebieg³ jej przez cia³o. Na chwilê wstrzy-
ma³a oddech.
Przestañ, Dave!
Obróci³a siê ku niemu i powiedzia³a o Gideonie. O postanowieniu wyj-
cia za niego. O tym, ¿e Duff i Gideon byli jedynymi mê¿czyznami w jej
¿yciu. Powiedzia³a, ¿e jest jej bardzo przykro, ale nie mo¿e mu pomóc.
Cofn¹³ siê, skin¹³ g³ow¹, ¿e rozumie. Przeprosi³, mówi¹c, ¿e nic nie wie-
dzia³, nie zdawa³ sobie sprawy.
Wrócili do stolika, usiedli i zapadli w krêpuj¹ce milczenie. Idiotyczna
sytuacja. Wdar³ siê w jej ¿ycie, zburzy³ uporz¹dkowane i posegregowane
uczucia, zniszczy³ równowagê psychiczn¹, a ona czuje siê odpowiedzialna!
Zaczê³a walczyæ ze sob¹. Czy on ¿¹da zbyt wiele? Oczywicie, ¿e tak! Z dru-
giej strony chodzi³o o tak ma³¹ rzecz, która mo¿e odmieniæ jego ¿ycie. Mo¿e
podejæ do sprawy klinicznie? Potraktowaæ to jako metodê terapii psychicz-
nej? Przecie¿ ma do czynienia z chorym psychicznie cz³owiekiem. Zerknê³a
na ci¹gniêt¹ smutkiem twarz i poczu³a przyp³yw litoci.
Siêga³ w³anie po fili¿ankê. Wyci¹gnê³a rêkê i dotknê³a jego d³oni. Ro-
zumia³a to jako gest wspó³czucia. Obróci³ szybko d³oñ i pochwyci³ jej palce,
splót³ ze swoimi. Jego by³y ciemne, opalone, zaciniête na skalnym zrêbie,
pod którym by³a przepaæ. Us³ysza³a wypowiadane przez siebie s³owa, jak-
by p³ynê³y z innych ust: Spróbujê, ale tylko ten jeden raz. I pod warunkiem,
¿e bêdzie postêpowa³ z ni¹ ostro¿nie, bo w sprawach seksu brak jej pewno-
ci siebie.
Nie puszczaj¹c jej d³oni wsta³, obszed³ stó³, uniós³ j¹ z fotela i zacz¹³
ca³owaæ. I znowu poczu³a pora¿aj¹cy j¹ pr¹d. W milczeniu wprowadzi³ j¹ do
domu, do sypialni, powoli i z delikatnoci¹ rozebra³ i u³o¿y³ na ³ó¿ku, potem
rozebra³ siê sam i zacz¹³ j¹ pieciæ d³oñmi i wargami. Z pocz¹tku by³a pa-
sywna. Po paru minutach ju¿ zupe³nie inna kobieta zaczê³a reagowaæ, jej
cia³o wygiê³o siê w ³uk, usta zaczê³y wydawaæ pojêkiwania rozkoszy. Zapo-
mnia³a o Duffie i Gideonie Galili. Zapomnia³a, kim jest. Kiedy w ni¹ wnik-
n¹³, przyjê³a go ju¿ inna kobieta, dla której stanowi³o to prawdziw¹ premierê
mi³oci. Straci³a poczucie czasu. Pierwszy orgazm nast¹pi³ po kilku sekun-
dach a mo¿e minutach, godzinie? Drugi i trzeci przysz³y z bezczasowej
przestrzeni. A mo¿e by³o ich wiêcej, ale jej cia³o i psychika wtopi³y siê w siebie
11 Reporter
162
nawzajem i przenosi³y j¹ od wiadomoci przez fantazjê do snu i od snu do
wiadomoci
Gdy siê obudzi³a, by³a sama. Le¿a³a jeszcze d³ugo, ws³uchana w poran-
ny wiergot ptaków w ogrodzie, usi³uj¹c oddzieliæ fantazjê od rzeczywisto-
ci. Wreszcie wsta³a, w³o¿y³a szlafrok i wysz³a do saloniku. Przez okno zo-
baczy³a go w tym samym fotelu przy stole i przez krótk¹ chwilê myla³a, ¿e
stamt¹d nie odchodzi³, ¿e wszystko by³o tworem wyobrani. Czu³a jednak
s³odkie zmêczenie. To nie by³ sen. Wysz³a na zalane s³oñcem patio. Munger
podniós³ g³owê, zobaczy³ j¹ i lekko siê umiechn¹³. Usiad³a naprzeciwko
niego. Ptaki piewa³y niemal nad g³ow¹, ukryte w ga³êziach wierków. Wo-
la³aby, ¿eby zamilk³y.
Nie uda³o siê? spyta³a.
Pokrêci³ g³ow¹.
Bardzo mi przykro Ja nie
Przerwa³:
Nic nie mów! Proszê ciê, Ruth! Koszmar nie odszed³, ale by³o cudow-
nie. W ¿yciu nie widzia³em nic równie piêknego, jak twoja twarz ubieg³ej
nocy. Nigdy jej nie zapomnê.
Szuka³a s³ów.
Ja ju¿ sama nie wiem Mo¿e gdybym mia³a wiêksze dowiadczenie
Umiecha³ siê.
By³o wspaniale. Niepotrzebne ci wiêksze dowiadczenie. Wzruszy³
ramionami. No có¿, bêdê musia³ siê z tym pogodziæ. Dziêkujê, ¿e zrobi³a
wszystko, co mo¿na
Nerwowo zwija³a palcami d³ugie w³osy.
Nic mi nie zawdziêczasz Nie masz wobec mnie ¿adnego d³ugu. Szko-
da By³a zdesperowana i zagubiona: jak¿e to mo¿liwe, ¿e nie dzieli³ z ni¹
jej ekstazy? To niesprawiedliwe. B³yskawicznie podjê³a decyzjê.
Kiedy wracasz? spyta³a. To znaczy do Bejrutu.
Za parê tygodni.
Podejmiemy jeszcze jedn¹ próbê
Poprzez stolik ucisn¹³ jej d³oñ.
Dziêkujê, ale chyba ju¿ nie. I tak zrobi³a dla mnie wiêcej, ni¿ na to
zas³ugujê. Wychodzisz za m¹¿. O tym musisz myleæ.
Ju¿ myla³am. Nie dochowa³am wiernoci Gideonowi. Co siê sta³o, to
siê nie odstanie. Mo¿emy raz jeszcze spróbowaæ co z tego wszystkiego urato-
waæ. Nowa myl przebieg³a jej przez g³owê i szybko na ni¹ zareagowa³a:
Tylko nie s¹d, na mi³oæ bosk¹, ¿e motywuje mnie po¿¹danie, chocia¿ muszê
przyznaæ, ¿e nigdy w ¿yciu nie mia³am podobnie intensywnego prze¿ycia.
163
Z umiechem pokrêci³ g³ow¹.
Jeste zbyt uczciw¹ kobiet¹, aby to kontynuowaæ
Mo¿e w³anie wymaga tego zawodowa uczciwoæ. Pos³uchaj, przysz³a
mi do g³owy myl: moi przyjaciele maj¹ letni domek przy pla¿y w Polis, na
zachodnim wybrze¿u, zupe³nie odizolowany, z dala od zgie³ku. Pojedmy
tam na kilka dni Nie pieszmy siê. Odprê¿ysz siê i mo¿e siê uda.
Czujê siê jak pacjent u lekarza.
Bo nim jeste. Pomyl o tym tak: z³ama³e nogê i le ci j¹ z³o¿ono.
Przez wiele lat kula³e. Teraz trzeba nogê ponownie z³amaæ i powtórnie z³o-
¿yæ. To mo¿e byæ bolesne.
Obserwuj¹c go pilnie, zauwa¿y³a, ¿e zadrga³y mu k¹ciki ust.
Bêdziesz mia³a na sobie lekarski kitel?
Nic bêdê mia³a na sobie niczego.
I pojechali do Polis. W¹skimi i krêtymi drogami, przez wioski i pola,
dotarli do nabrze¿nej szosy skrêcaj¹cej na zachód. Napotykali coraz mniej
samochodów i ludzi, gdy¿ okolica nie by³a jeszcze rozwiniêta turystycznie.
Tylko winnice, lasy i poszarpany skalisty brzeg. Na lunch zatrzymali siê
w tawernie w Stroumbi, usiedli przy stoliku na zewn¹trz, wypili zbyt wiele
wina, rozmawiali o niczym i trochê siê pomiali. Czeka³a ich jeszcze godzi-
na drogi do Polis. W wiejskim sklepiku kupili trochê zapasów ¿ywnoci i ru-
szyli na pó³noc przez lasy, a¿ dotarli na cypel i nad zatokê, o której legenda
g³osi³a, ¿e by³a miejscem narodzin Afrodyty. Domek przyjació³ znajdowa³ siê
w nastêpnej malutkiej zatoczce. Munger prowadzi³ bardzo ostro¿nie, jechali
ma³o przeje¿d¿onym traktem. Letniskowy domek sta³ prawie nad samym mo-
rzem, os³oniêty od niego pó³kolem znieruchomia³ych w s³oñcu topoli.
Ledwo Munger zatrzyma³ samochód, Ruth wyskoczy³a, wszystko z sie-
bie zdjê³a i nago wbieg³a do wody. Munger zaniós³ rzeczy na werandê i do-
³¹czy³ do Ruth.
Po pó³godzinie le¿eli na malutkiej pla¿y, susz¹c siê w popo³udniowym
s³oñcu. Munger myla³, ¿e jest to najbardziej ciche i spokojne miejsce ze
wszystkich, które zna. Ruth pomyla³a, ¿e musi postêpowaæ z rozwag¹. Na
pewno bêdzie spiêty, skrêpowany, w nieustannym lêku przed pora¿k¹
Munger wspar³ siê na ³okciu i zacz¹³ przygl¹daæ siê Ruth. Palcem do-
tkn¹³ kropli wody, która umknê³a s³oñcu. Tu¿ poni¿ej lewej piersi. Widzia³,
¿e tê¿eje jej sutka.
Wczoraj by³o zbyt ciemno szepn¹³. Chcê na ciebie patrzeæ. Muszê
widzieæ twoj¹ twarz.
Chcia³a co odpowiedzieæ, ale po³o¿y³ palec na jej ustach. Zacz¹³ ca³o-
waæ jej sutki, d³oni¹ pieci³ brzuch. Obla³ j¹ ¿ar i poczu³a wilgoæ miêdzy
164
udami. Wróci³a pamiêæ doznañ mi³osnych poprzedniej nocy i pragnienie ich
ponownego prze¿ycia.
By³a w rozterce: oddaæ siê rozkoszy bez mylenia o czymkolwiek czy
dyktowaæ w³asny scenariusz tej mi³osnej terapii. Le¿a³ teraz na niej, przy-
gniata³ j¹ swym ciê¿arem, wdar³ siê w ni¹ jednym potê¿nym pchniêciem,
a wtedy objê³a d³oñmi poladki mê¿czyzny wciskaj¹c je z ca³ych si³ jeszcze
g³êbiej, wydaj¹c jêk Szczêcia? Triumfu? Jak przez mg³ê s³ysza³a jego
g³os powtarzaj¹cy bez koñca, ¿e j¹ kocha.
Zostali w Polis przez dziesiêæ dni. P³ywali, le¿eli na piasku i kochali siê.
Gotowali sobie posi³ki, spacerowali po wzgórzach i kochali siê. Wieczorami
tañczyli na werandzie przy muzyce ze starego bateryjnego adaptera, miali
siê i kochali. Dopiero czwartej nocy, kiedy w ciemnociach le¿a³a w jego
ramionach, powtórzy³a s³owa, które wyszeptywa³ do niej na pla¿y.
Kocham ciê.
Wiem. I mamy problem.
My nie mamy. Niestety, ma go Gideon.
Odsun¹³ siê, zapali³ wiat³o i usiad³ na ³ó¿ku. Le¿a³a, spogl¹daj¹c na
niego.
Lekarze nie powinni zakochiwaæ siê w pacjentach owiadczy³ z uda-
wan¹ surowoci¹.
Wiem. Ale ja nigdy nie sk³ada³am przysiêgi Hipokratesa.
No wiêc co z Gideonem? Ju¿ go nie kochasz?
Zmarszczy³a brwi, zastanawiaj¹c siê nad odpowiedzi¹.
Kocham. I powiem mu to. Powiem, ¿e kocham go tak, jak kocha³ mnie
Duff, a to za ma³o.
Nie wyjdziesz za niego?
Wyjdê za ciebie. I chcê mieæ dzieci. Patrzy³a mu w oczy, oczekuj¹c
reakcji. Nie dostrzeg³a ¿adnej. Nie odpowiada ci to?
Umiechn¹³ siê.
Po prostu nie wierzy³em w³asnym uszom. Powtórzy³em to sobie w my-
lach i dopiero wtedy uwierzy³em. Kiedy?
Kiedy za ciebie wyjdê, czy kiedy bêd¹ dzieci?
Jedno i drugie.
Usiad³a.
Zaparzmy sobie kawy i zacznijmy planowaæ. Zobaczy³a, ¿e zerka na
zegarek. Wiem, ¿e jest póno, ale nie zasnê ani nie bêdê siê z tob¹ kochaæ,
póki wszystkiego nie ustalimy.
165
Wstali, a potem siedzieli na werandzie, snuj¹c plany na przysz³oæ. Pierw-
sz¹ myl¹ Mungera by³o pojechaæ prosto do Limassol i powiedzieæ Waltero-
wi, ¿e Daktyl Niebieski przechodzi na emeryturê, ale potem oboje doszli do
wniosku, ¿e to mog³oby obróciæ siê przeciwko nim. Odrodzenie Mungera,
jego powrót do wiata mia³y swój cel. Ów cel by³ instrumentem odrodzenia.
Ruth by³a akuszerk¹, która daj¹c noworodkowi klapsa w poladki sprowo-
kowa³a pierwszy krzyk. Ów cel musia³ pozostaæ podstaw¹ ich wspólnego
¿ycia. Munger ostrzeg³ j¹, ¿e to mo¿e potrwaæ parê lat. Jeli operacje sabota-
¿owe Waltera we Francji zawiod¹, Munger bêdzie potrzebny w Iraku.
Ruth nie przeszkadza³o czekanie. Ani gro¿¹ce niebezpieczeñstwo. Mia-
³a przedziwn¹ pewnoæ ich wspólnego przeznaczenia. Ile¿ przeszli, aby móc
rozpocz¹æ wspóln¹ wêdrówkê. Pobior¹ siê po zakoñczeniu misji.
Po raz pierwszy w ¿yciu by³a czego absolutnie pewna. Odkryta mi³oæ
pozwoli³a dostrzec resztê ¿ycia we w³aciwej perspektywie. Równie¿ we
w³aciwej perspektywie widzia³a teraz swój stosunek do Duffa i Gideona.
Nie wiedzia³a przedtem, ¿e mi³oæ mo¿na prze¿ywaæ na wielu p³aszczyznach.
Prawdopodobnie wiêkszoæ ludzi nie wiedzia³a, ¿e kochaæ mo¿na tak inten-
sywnie, jak ona tego dowiadcza³a teraz. W¹tpi³a, czy podobne prze¿ycie
jest mo¿liwe w m³odszym wieku. Przecie¿ to w³anie przesz³oæ i osobiste
prze¿ycia stworzy³y warunki do powstania takiego uczucia. Czu³a wdziêcz-
noæ wobec losu. Nie mia³a teraz najmniejszych w¹tpliwoci, nie odczuwa³a
niepewnoci. Odkry³a znaczenie mi³oci uczucia wynikaj¹cego z po³¹cze-
nia wielkiej namiêtnoci ze wspó³czuciem, w³asnej potrzeby z wdziêczno-
ci¹. Przez chwilê k¹pa³a siê w aurze tego objawienia, ale horyzont szybko
siê zachmurzy³, gdy¿ nap³ynê³y nowe myli.
No tak, gdy Munger wróci do Bejrutu, ona bêdzie musia³a polecieæ do
Izraela i wyt³umaczyæ wszystko Gideonowi. Zobaczy³ niepokój na jej twa-
rzy.
On to le przyjmie powiedzia³. Wiem to dobrze. Wiem, jak ja bym
zareagowa³. Zrobi³bym wszystko, aby ciê zatrzymaæ.
Masz racjê, ale có¿ mogê na to poradziæ. Gideon jest silny, da sobie
radê. Usi³owa³a siê umiechn¹æ. Dzi nie chcê byæ smutna. Poczekajmy
do witu i pójdziemy do morza. Po p³ywaniu bêdziemy siê kochaæ w tym
samym miejscu, co za pierwszym razem. Przecie¿ z tym dzieckiem nie musi-
my wcale czekaæ. Nie przeszkadza mi status samotnej matki, skoro ma byæ
tymczasowy.
166
167
Ksiêga czwarta
168
169
14
B
y³a to jedna z niewielu sytuacji w ¿yciu Waltera Bluma, kiedy okazywa³
odrobinê pokory. Siedzia³ w poczekalni gabinetu premiera w Jerozolimie
i nie tylko brakowa³o mu zwyk³ej pewnoci siebie, ale odczuwa³ nawet lekki
lêk. Za parê minut po raz pierwszy mia³ spotkaæ premiera pañstwa, cz³owie-
ka, którego podziwia³ i który go wprost fascynowa³. Przed paroma minutami
do gabinetu wszed³ ju¿ genera³ Hofti i Walter w ka¿dej chwili spodziewa³ siê
wezwania. Aby opanowaæ nerwowoæ, postanowi³ siê czym zaj¹æ i otwo-
rzy³ akta z raportem przygotowanym ubieg³ego wieczoru wspólnie z genera-
³em Hoftim. Orygina³ raportu zabra³ Hofti i premier najprawdopodobniej
w tej chwili siê z nim zapoznawa³.
Strona nr 1 z 3
IRACKI PROGRAM NUKLEARNY
Raport nr 43A (Urz¹d Premiera) 3 maja 1981
Dla: premier
Od: genera³ Izaak Hofti
ród³o: Mosad
Liczba kopii: zero
AKTUALNA SYTUACJA:
Mimo wszelkich wysi³ków, zarówno dyplomatycznych (via Min. Spr. Zagr.),
jak i tajnych (Mosad), oba reaktory, zakontraktowane przez Irak we Francji,
zosta³y dostarczone i s¹ obecnie instalowane w nuklearnych zak³adach do-
wiadczalnych w EI-Tuwaitha pod Bagdadem.
Raporty 28A (Urz. Pr.) z dnia 18 lipca 1980 oraz 31A (Urz. Pr.) z dnia 12
wrzenia 1980 wymienia³y szczegó³owo wysi³ki i akcje Mosadu, zw³aszcza siat-
ki DAKTYL, maj¹ce na celu sabotowanie irackiego programu nuklearnego.
170
Rezultatem tych dzia³añ by³o opónienie realizacji programu o 12 do 14 mie-
siêcy.
Wraz z reaktorami na miejscu ich monta¿u przebywa 265 francuskich ato-
mistów i techników nuklearnych.
Strona nr 2 z 3
Oceniamy, ¿e g³ówny reaktor o mocy 70 MW ruszy miêdzy czerwcem
a wrzeniem bie¿¹cego roku.
W raporcie 41A z 11 lutego 1981 roku przedstawilimy liczne opcje. W tym
samym czasie Urz¹d Premiera wyda³ polecenie dokonania uzupe³niaj¹cej ana-
lizy irackiej zdolnoci wyprodukowania broni nuklearnej na bazie odzysku ma-
teria³ów rozszczepialnych i dostarczanych przez Francjê reaktorów.
Raport 42A z 2 marca 1981 roku stwierdza, ¿e Irak jest nie tylko zdolny
wyprodukowaæ broñ nuklearn¹ na bazie dostarczanych reaktorów, ale ¿e pod-
stawowym celem re¿imu Husajna jest tak¹ broñ posi¹æ, zw³aszcza w obliczu
konfliktu z Iranem.
Obecnie pozostaj¹ otwarte dwie opcje (w wypadku, gdyby zosta³a podjêta
decyzja zniszczenia obu reaktorów).
a) uderzenie z powietrza (nalot bombowy).
b) uderzenie z ziemi (akcja komandosów).
Po konsultacjach z wywiadem wojskowym zalecamy opcjê a) jako ³atwiej-
sz¹ do zrealizowania.
Strona nr 3 z 3
Akcja powinna byæ przeprowadzona oczywicie przed uruchomieniem re-
aktora. EI-Tuwaitha znajduje siê osiemnacie kilometrów od centrum Bagdadu
i dominuj¹ce w tym rejonie wiatry bez w¹tpienia spowodowa³yby zniesienie
radioaktywnej chmury nad miasto.
WNIOSEK KOÑCOWY:
Decyzja ewentualnego zniszczenia reaktorów jest decyzj¹ polityczn¹. Nie-
mniej nasz wydzia³ badañ i analiz przygotowa³ opiniê, która mo¿e mieæ na ni¹
wp³yw.
W skrócie: w wypadku przeprowadzenia akcji i zniszczenia reaktorów Izra-
el stanie przed fal¹ krytyki i potêpienia ca³ego wiata. Wiele napaci bêdzie
czyst¹ hipokryzj¹, na przyk³ad potêpienie przez Egipt czy Iran. Jednak¿e w wiêk-
szoci bêd¹ to autentyczne i ostre wyrazy oburzenia. Staniemy równie¿ w ob-
liczu groby sankcji ONZ. Bêdziemy potêpiani na podstawie dwóch przes³a-
nek:
a) Irak podpisa³ i po dzi dzieñ skrupulatnie przestrzega uk³adu o nieroz-
przestrzenianiu broni nuklearnej.
171
b) nalot bêdzie precedensem o nieobliczalnych skutkach.
KONIEC
Walter zamkn¹³ aktówkê i zacz¹³ siê zastanawiaæ, jak premier zinterpre-
tuje ich koñcowy wniosek. Na odpowied nie musia³ d³ugo czekaæ. Sekre-
tarz uchyli³ drzwi i gestem zaprosi³ spoconego Waltera do rodka.
Premier siedzia³ z genera³em Hoftim przy stole, w rogu sporego gabine-
tu. To zwyk³y jadalny stó³, pomyla³ Blum, id¹c w jego kierunku. Premier
wsta³ i, zbywaj¹c przedstawianie gocia przez Hoftiego, wyci¹gn¹³ rêkê, po
czym z umiechem powiedzia³:
Nie spotkalimy siê nigdy osobicie, ale mam wra¿enie, ¿e od dawna
pana znam. I dziêkujê panu w imieniu Izraela i ¯ydów na ca³ym wiecie za
wszystko, co pan zrobi³ i wci¹¿ robi.
Walter ucisn¹³ d³oñ premiera, czuj¹c jeszcze wiêksze oniemielenie. Ze
zdziwieniem stwierdzi³, ¿e premier jest drobniejszy, ni¿ to sobie wyobra¿a³.
Wydawa³ siê nawet w¹t³y. Walter wpatrzy³ siê w oczy za grubymi szk³ami,
dostrzeg³ w nich pewnoæ siebie i determinacjê.
Kiedy siadali, premier powiedzia³:
Proszê paliæ, jeli ma pan ochotê.
Walter umiechn¹³ siê i Hofti zamar³. Stanowczo prosi³ Waltera, by nie
wyci¹ga³ swoich grubych cygar, gdy¿ w tym gabinecie palenie by³o surowo
zabronione. Walter siêgn¹³ do wewnêtrznej kieszeni swej kasztanowej ma-
rynarki z surowego jedwabiu i wyj¹³ cygaro. Odwin¹³ je z celofanu, uci¹³
koniec i powiedzia³:
Tylko sobie po¿ujê.
Hofti odetchn¹³ z ulg¹.
Jak pan sobie ¿yczy odpar³ premier. Spojrza³ na le¿¹c¹ przed nim
teczkê, wzi¹³ do rêki czerwonego markera i zacz¹³ podkrelaæ niektóre frag-
menty. Walter przygl¹da³ siê premierowi z zainteresowaniem.
Menachem Begin wyznawa³ zasadê oko za oko, z¹b za z¹b, ale jeli z¹b
by³ ¿ydowski, to ¿¹da³ w zamian ca³ej szczêki. Uwa¿a³ siê za wcielenie pañ-
stwa. Niezachwianie wierzy³ w historyczne i biblijne prawa ¯ydów. W oczach
innych ludzi czyni³o go to czasami k³êbowiskiem sprzecznoci. Ostro potêpia³
terroryzm, ale w m³odoci sam przewodzi³ terrorystycznej komórce Irgunu.
Poucza³ wiat o przestêpczym charakterze hitlerowskiej zasady zbiorowej od-
powiedzialnoci, a nastêpnego dnia wydawa³ polecenie zmiecenia z powierzchni
ziemi palestyñskiej wioski, z której czynione by³y wypady OWP. Przekonuj¹-
co mówi³ o prawie ¯ydów do osiedlania siê na Pó³wyspie Synajskim, a po
miesi¹cu jecha³ do Camp David i przehandlowywa³ te prawa.
Waltera jednak fascynowa³ i nie widzia³ w jego dzia³aniu ¿adnych sprzecz-
noci. Ka¿dy ruch Begina, ka¿da jego decyzja dotyczy³a jednostkowego,
172
doranego celu, s³u¿¹cego celowi nadrzêdnemu: zapewniæ przetrwanie pañ-
stwa Izrael, zapewniæ mu bezpieczeñstwo.
Begin uniós³ g³owê znad raportu i stwierdzi³:
Pañskie poczynania we Francji zas³uguj¹ na najwy¿sz¹ pochwa³ê.
W zale¿noci od punktu widzenia, dwa morderstwa i jeden akt sabota¿u
mog¹ byæ zakwalifikowane jako godne pochwa³y czyny. O to bowiem w kon-
kretnym wypadku chodzi³o. Profesor Yahia el Mashad, Egipcjanin, szef irac-
kiego programu nuklearnego, zosta³ zamordowany w pokoju paryskiego hote-
lu. Akcjê nieco skomplikowa³a obecnoæ w pokoju francuskiej prostytutki,
która zdo³a³a uciec. Na swoje nieszczêcie widzia³a twarz agenta Mosadu i po
tygodniu zginê³a w ulicznym wypadku. Profesor Yahia przyjecha³ do Pary¿a,
by negocjowaæ w imieniu Iraku zakup udzia³ów w konsorcjum o nazwie Euro-
dif produkuj¹cym wzbogacony uran. Negocjacje zosta³y przerwane.
Parê miesiêcy przedtem, w kwietniu 1979 roku, agenci Mosadu umieci-
li ³adunki wybuchowe w zak³adach produkuj¹cych elementy dla reaktora, co
opóni³o jego wykonanie o ponad rok.
Uda³o nam siê, niestety, tylko opóniæ sprawê powiedzia³ Walter.
Ale to by³o nam bardzo potrzebne powiedzia³ Begin. Nieodzowne!
W ci¹gu tego roku zawarlimy pokój z Egiptem, dwaj nasi inni wrogowie,
Irak i Iran, walcz¹ przeciwko sobie. I to w efekcie oznacza, ¿e jeli bêdziemy
musieli podj¹æ akcjê zalecon¹ w tym raporcie, z politycznego punktu widze-
nia czas bêdzie odpowiedniejszy. Begin obróci³ siê do Hoftiego:
Generale, bardzo wyranie i bez os³onek mówi pan o miêdzynarodo-
wych reperkusjach, jakich musimy siê spodziewaæ. Ale nie dostrzega pan
najistotniejszego elementu.
A mianowicie?
Prezydenta Stanów Zjednoczonych!
Premier umiechn¹³ siê, gdy zobaczy³ pe³ne zaskoczenia spojrzenia wy-
mieniane przez swych rozmówców. Wsta³ i zacz¹³ spacerowaæ po gabinecie.
Mo¿e to na pierwszy rzut oka wydaæ siê dziwne, ale najwiêkszym za-
gro¿eniem dla Izraela nie s¹ arabskie armie, nie jest Rosja czy broñ nuklear-
na. Najwiêkszym zagro¿eniem jest nacechowane dystansem podejcie obec-
nej administracji do poczynañ Izraela. Maj¹c Stany Zjednoczone jako w pe³ni
zdeklarowanego sojusznika, mo¿emy stawiæ czo³o wszystkim i wszystkie-
mu. Moim zdaniem Stany Zjednoczone s¹ jedynym wartym posiadania so-
jusznikiem. Pañstwa europejskie, z chwalebnym wyj¹tkiem Holandii, przy-
parte do muru zawsze zrobi¹ to, co le¿y w ich w³asnym interesie. Ameryka
nas uzbraja, Ameryka daje nam tak istotn¹ pomoc finansow¹. Premier za-
cz¹³ spacerowaæ szybciej i mówiæ o parê decybeli g³oniej. Oczywicie, ¿e
du¿a czêæ tej pomocy jest bezinteresowna. Ale du¿¹ rolê odgrywa polityka.
Zdobycie urzêdu prezydenta jest prawie niemo¿liwe bez ¿ydowskich g³o-
173
sów. To samo dotyczy wielu kongresmanów. Kiedy Mosze Dajan ostatnio
odwiedza³ Stany, prezydent Carter b³aga³, by nie krytykowa³ go na forum
¿ydowskich organizacji. Prawie pad³ przed nim na kolana. Mosze mówi³ mi,
¿e by³ to przykry widok.
Ale Carter przegra³ wtr¹ci³ Walter.
Tak, panie Blum. Bo organizacje ¿ydowskie zachowa³y neutralnoæ.
Nie widzia³y wiêkszej ró¿nicy miêdzy kandydatami, jeli chodzi o ich stosu-
nek do Izraela. Carter by³ przyjacielem, ale s³abym. Reagan jest ciut mniej-
szym przyjacielem, ale uczyni Amerykê siln¹, co jest dla nas bardzo istotne.
Begin przerwa³ na chwilê, wróci³ do sto³u, westchn¹³ i zacz¹³ mówiæ
dalej:
Problem polega na tym, ¿e teraz prezydent Reagan nieco boczy siê na
Izrael, a bardzo na mnie. Gorzko siê umiechn¹³. Jestem przyzwyczajony
do braku popularnoci. I ma³o mnie to obchodzi. Reagan jest wciek³y na
nasz¹ ingerencjê w Libanie. Chcia³by, ¿ebymy zaakceptowali obecnoæ sy-
ryjsk¹ w tym kraju. Innymi s³owy, Amerykanie zaakceptowali fakt, ¿e tysi¹-
ce palestyñskich terrorystów korzysta z Libanu jako bazy wypadowej do
mordowania naszych kobiet i dzieci. Reagan wys³a³ mi tu swego ambasado-
ra, ¿eby wyraziæ niezadowolenie. Premiera zaczê³a ogarniaæ wciek³oæ.
Ciê¿ko oddycha³ i d³oñmi bi³ powietrze. Reagan traktuje nas jak ma³e dzie-
ci, którym trzeba dawaæ od czasu do czasu klapsy. Twarz mu siê mieni³a,
ale po chwili zapanowa³ nad emocjami i umiechn¹³ siê figlarnie. Przypo-
mnia³em ambasadorowi amerykañsk¹ blokadê Kuby. Zwróci³em te¿ uwagê,
¿e Ameryka rodkowa staje siê amerykañskim Libanem. Spyta³em ambasa-
dora, co zrobi³yby Stany Zjednoczone, gdyby Kubañczycy podprowadzili
parê dywizji pancernych pod granicê meksykañsko-teksask¹ albo wys³ali
terrorystów do Dallas w celu zabijania dzieci.
I jak on to przyj¹³? spyta³ Walter, zachwycony dopuszczeniem go do
tajemnic zakulisowych gier dyplomatycznych na najwy¿szym szczeblu.
Jeszcze nie otrzyma³em odpowiedzi, ale jestem pewien, ¿e moje s³owa
zosta³y przekazane prezydentowi. Premier umiechn¹³ siê, natychmiast jed-
nak spowa¿nia³. Problem polega na tym, ¿e Reagan jest twardy i ze wzglê-
du na wiek mo¿e nie zechcieæ po raz wtóry kandydowaæ. To by pozbawi³o
nas parasola w tej konkretnej sprawie. Reagan móg³by uczyniæ wiele szko-
dy. Ju¿ i tak toczymy z nim powa¿ny spór na temat amerykañskich planów
dostarczenia Arabii Saudyjskiej samolotów dozoru powietrznego AWACS.
Kto wie, jak to siê skoñczy. Mo¿emy w tej sprawie przegraæ
Begin powróci³ na fotel. Postuka³ palcem w raport.
Jeli zbombardujemy reaktor, a Reagan nie bêdzie ca³kowicie przeko-
nany, ¿e to by³o konieczne, mo¿e powa¿nie siê rozz³ociæ i nie postawi weta
wobec ONZ-owskiej rezolucji o sankcjach. By³oby to dla nas powa¿nym
174
ciosem. Reagan móg³by nawet wstrzymaæ wojskow¹ i finansow¹ pomoc.
A to by³oby ju¿ katastrofalne. Widzicie wiêc dylemat, panowie. Decyzja o zbom-
bardowaniu reaktorów bêdzie podjêta przez ca³¹ Radê Ministrów w komple-
cie. Bêdzie to bardzo trudna decyzja, chyba ¿e Tak, chyba ¿e bêdziemy
mogli z ca³kowit¹ pewnoci¹, zaraz po nalocie, przedstawiæ Reaganowi nie-
zbite dowody, i¿ Irakijczycy zamierzali wykorzystaæ uzyskane urz¹dzenia
do produkcji broni nuklearnej.
To wszyscy wiedz¹ zacz¹³ Walter, ale premier mu przerwa³:
To wiemy my i prawdopodobnie wszyscy inni, ³¹cznie z Francuzami.
Niemniej zarówno oni, jak i Irakijczycy, wszyscy Arabowie oraz Rosja pod-
nios¹ wrzask, ¿e pope³nilimy morderczy akt. Niech sobie wrzeszcz¹, wcale
to mi nie przeszkadza. Niech sobie wrzeszcz¹ wszyscy z wyj¹tkiem prezy-
denta Reagana. On jeden musi wiedzieæ, dlaczego musielimy to zrobiæ. I nie
wystarcz¹ mu nasze s³owa, wyjanienia i zapewnienia. Musimy mieæ ¿elaz-
ny dowód.
Begin dotychczas sta³ pochylony nad fotelem i biurkiem. Teraz dopiero
usiad³. Spojrza³ pytaj¹co na genera³a Hoftiego.
Jak wygl¹da Mosad w Iraku? Jak¹ mamy szansê umieszczenia agenta
w ich nuklearnym orodku?
Hofti pokrêci³ g³ow¹ i zerkn¹³ na Waltera, który bez owijania w bawe³nê
odpar³:
Prawie ¿adnej. rodki bezpieczeñstwa podjête zarówno przez Irakijczy-
ków, jak i Francuzów s¹ bezprecedensowe. Jeli chodzi o ogóln¹ penetracjê
Iraku, to odpowiadam: s³aba. Mamy na miejscu tylko jednego dobrego agenta.
Tylko jednego?
Mamy jeszcze z tuzin tak zwanych ³apaczy much. Druga klasa. Dobrzy
do dozoru i gdy okazyjnie potrzebne jest u¿ycie si³y, ale nie s¹ to ludzie tego
kalibru, jaki pozwala³by im spenetrowaæ tajne instalacje. Mamy te¿ dobrze
uplasowanego agenta w ³onie irackiego Mukhabaratu, ale jego dostêp do
informacji jest ograniczony. Niestety, mamy tylko jednego naprawdê dobre-
go. Najwy¿szej klasy. Jego kryptonim to Daktyl Niebieski.
Proszê mi co o nim powiedzieæ. ¯yd?
Begin uchwyci³ spojrzenie rzucone przez Waltera w stronê Hoftiego
i szybko doda³:
Nie potrzebujê szczegó³ów, panie Blum. Niech mi pan tylko opisze
ogólnie cz³owieka, który sta³ siê tak wa¿ny dla bezpieczeñstwa pañstwa.
Walter przez chwilê myla³, a potem zacz¹³ mówiæ:
Nie jest Izraelczykiem. Ale jego matka by³a ¯ydówk¹. Zginê³a za Izra-
el. On teraz uwa¿a siê za ¯yda i ca³kowicie identyfikuje z ¯ydami. To b³y-
skotliwy agent, chocia¿ przysta³ do nas doæ póno. Jest bardzo niezale¿ny,
typowy samotnik. Wypracowa³ swoj¹ w³asn¹ strategiê odwiedzania Iraku.
175
Cieszy siê przychylnoci¹ w³adz. Kiedy Irakijczycy napadli na Iran, uda³ siê
natychmiast do Teheranu, gdzie wynegocjowa³ umowê z Bani Sadrem. Na
mocy tej umowy w tajemnicy dostarczalibymy Irañczykom amunicjê i czê-
ci zapasowe do myliwców F-l6, w zamian za co oni podjêli próbê zbom-
bardowania irackich urz¹dzeñ nuklearnych w El-Tuwaitha. Plan by³ b³ysko-
tliwy, ale niestety irañskie lotnictwo zawiod³o. ¯adna z bomb nie spad³a
bli¿ej ni¿ trzy kilometry od reaktora.
Szkoda odpar³ Begin. Pocz¹tkowo CIA sugerowa³a, ¿e to by³y prze-
malowane samoloty lotnictwa izraelskiego. Musielimy im t³umaczyæ, ¿e
gdyby tak by³o naprawdê, to bomby trafi³yby w cel. Gdzie jest teraz ten
cz³owiek?
Na Cyprze. Czeka na mnie. Za parê dni ma wróciæ do Iraku.
Jeden cz³owiek powiedzia³ Begin w zamyleniu. No có¿, nieraz
zdarzy³o siê w naszej historii, ¿e jeden cz³owiek wiele zdzia³a³. Na przyk³ad
Cohen w Syrii. Niech pan mi powie, generale, sk¹d bêdziemy znali datê
rozruchu reaktora?
To nie przedstawia najmniejszego problemu odpar³ z przekonaniem
Hofti. Oczywicie, Irakijczycy bêd¹ chcieli zachowaæ datê w tajemnicy,
ale my ju¿ dawno spenetrowalimy Miêdzynarodow¹ Agencjê Energii Ato-
mowej. Ona bêdzie musia³a byæ uprzedzona przez Irak. Wskaza³ na raport.
W tej chwili uda³o nam siê okreliæ przybli¿ony termin rozruchu. Miêdzy
czerwcem a wrzeniem bie¿¹cego roku.
Begin zatroska³ siê.
Zosta³o nam ma³o czasu. Wsta³ i wznowi³ spacer drobny rozsa-
dzany energi¹ mê¿czyzna, nie potrafi³ nigdy d³ugo usiedzieæ w fotelu. Za-
trzyma³ siê nagle i z triumfaln¹ nut¹ w g³osie powiedzia³:
To siê stanie w lipcu! Obróci³ siê do obu zaskoczonych goci i po-
wtórzy³: To siê musi staæ w lipcu. Agenci wywiadu powinni byli to do-
strzec. Tammuz to imiê sumeryjskiego boga pasterzy ale równie¿ lipiec
po arabsku.
To tylko spekulacja powiedzia³ Hofti, ale premier zdecydowanie za-
przeczy³.
Nie, Hofti. Oczywicie, z powodu opónienia z wysy³k¹ reaktora do-
k³adny termin rozruchu mo¿e byæ przypadkowy, ale trzeba pamiêtaæ, ¿e Sad-
dam Husajn kocha siê w symbolach. Wielu Arabów to robi. Jest bardzo praw-
dopodobne, ¿e z tego w³anie powodu rozruch Tammuzu nast¹pi w miesi¹cu
tammuz. Jeli mamy zniszczyæ reaktor, to musimy zrobiæ to do koñca czerw-
ca Pozostaje nam bardzo ma³o czasu. Zwróci³ siê do Waltera:
Pañski agent, Daktyl Niebieski, musi przyst¹piæ do akcji. Chcê mieæ
dowód! Tymczasem zlecê naszym si³om powietrznym rozpoczêcie æwiczeñ.
Walter odepchn¹³ fotel i wsta³.
176
Muszê wiêc natychmiast wracaæ do Limassol. Dziêkujê za przyjêcie
mnie, panie premierze.
Begin podszed³, z pewnym trudem obj¹³ Waltera i uciska³.
Proszê przekazaæ naszemu cz³owiekowi, ¿e Izrael liczy na niego. I pro-
szê mu ode mnie osobicie przekazaæ wyrazy szacunku i ¿yczenia wszelkiej
pomylnoci.
Walter uroczycie sk³oni³ g³owê i ruszy³ w stronê drzwi.
15
Nie ma najmniejszej szansy!
Munger powiedzia³ to kategorycznym tonem i twarz Waltera posmutnia-
³a, a policzki jakby mu opad³y.
Ca³kowicie siê z tym zgadzam popar³ Mungera Wigoda. Nie ma
w¹tpliwoci, ¿e spodziewaj¹ siê jakich kroków z naszej strony. Francuzi tak-
¿e, a maj¹c na miejscu parê setek swoich naukowców i techników, postarali
siê o odpowiednie rodki ochrony. El-Tuwaitha jest fortec¹. Nie mamy szans.
Ja tak¿e jestem tego samego zdania odezwa³ siê Izaak Szapiro.
A próbowanie mo¿e nam tylko zaszkodziæ.
Walter mrukn¹³ co poirytowany i spojrza³ na czwartego mê¿czyznê, sie-
dz¹cego po drugiej stronie biurka. By³ nim Efim Zimmerman, który specjal-
nie przyjecha³ z Pary¿a, by wzi¹æ udzia³ w konferencji.
Mo¿e podchodzisz do tego w niew³aciwy sposób, Walterze podsun¹³.
Walter ponownie zamrucza³, tym razem gronie. By³ w takim nastroju,
¿e nawet czcigodny Efim Zimmerman ryzykowa³ zbesztanie. Przez minion¹
godzinê debatowano nad sposobami zdobycia owego niepodwa¿alnego do-
wodu, jakiego ¿¹da³ Menachem Begin. Dowodu, który by przekona³ najbar-
dziej zatwardzia³ego sceptyka.
Rozpatrywali wiele propozycji, zaczynaj¹c od przekupienia wysokiego
funkcjonariusza irackiego, a¿ po bezporedni¹ penetracjê instalacji nuklear-
nych. ¯aden z pomys³ów nie dawa³ nawet promyka nadziei.
A jak mam podchodziæ? Od ogona? warkn¹³ Walter, co w najmniej-
szym stopniu nie stropi³o Zimmermana.
Tlenek uranu wypowiedzia³ pewnym siebie g³osem. Od trzech lat
Irakijczycy usi³uj¹ go zakupiæ. Przez podstawione firmy pertraktowali z Por-
tugalczykami, Brazylijczykami, a nawet z Australijczykami. Poszukuj¹ stu
ton. Dziêki naszym wysi³kom dotychczas im siê nie uda³o, a bardzo siê sta-
rali. A¿ tu nagle przestali. Przed trzema miesi¹cami przestali szukaæ.
177
No wiêc co z tego? Przestali odezwa³ siê Walter. A co bardziej
prawdopodobne, uzyskali w jaki sposób gotowy produkt. U 235 albo Pu 239.
Mo¿e im sprzedali Rosjanie.
Zimmerman pokrêci³ g³ow¹.
Ma³o prawdopodobne. Wiesz, jacy oni s¹. Na pewno nie! Nachyli³
siê i mentorskim tonem powiedzia³:
Pomyl, Walterze. Porusz ³epetyn¹. Z jakiego¿ to innego powodu Ira-
kijczycy mogliby przestaæ rozpytywaæ na rynku o tlenek uranu?
Bo ju¿ go maj¹?
Otó¿ to! Widzisz, ¿e nie by³o trudno do tego dojæ? Zimmerman
rozpar³ siê w fotelu, bardzo z siebie zadowolony. I wcale nie jest trudno
zgadn¹æ od kogo go dostali. Wiemy, ¿e Libia mia³a w zapasie ponad piêæset
ton. Za³o¿ê siê, ¿e nasz kochany pu³kownik Kadafi dogada³ siê ze swoim
kumplem, Saddamem Husajnem.
Bardzo logiczny wywód, mój drogi Efimie, ale siê mylisz. Walter by³
uradowany, ¿e mo¿e siê odci¹æ Zimmermanowi. Poniewa¿ siatka DAK-
TYL ma hermetyczne sekcje i obowi¹zuje zasada, ¿e informacje s¹ ograni-
czane do tych, którzy musz¹ wiedzieæ, ty akurat nie wiedzia³e o tym, ¿e
pilnujemy nuklearnego sk³adziku Kadafiego od chwili, kiedy zacz¹³ go za-
pe³niaæ. Mogê ci podaæ wszystkie daty otrzymanych przez niego przesy³ek
z ka¿dego kierunku. Do sk³adu i ze sk³adu. Dotychczas nie reeksportowa³
ani grama tlenku uranu. To jedna z naszych dobrze obs³ugiwanych operacji.
Gestem rêki wskaza³ Szapiro. Izaak nad ni¹ czuwa.
Izaak wygl¹da³, jakby mia³ siê zaraz rozp³akaæ.
Panie Blum, czy nie czyta³ pan naszych ostatnich depesz sygnowanych
PILNE?
Jeszcze nie. Wróci³em wczoraj w nocy i zd¹¿y³em zapoznaæ siê tylko
z teczk¹ NATYCHMIASTOWEGO DZIA£ANIA. Co tam jest w twojej pil-
nej, cz³owieku?
Szapiro kilka razy prze³kn¹³ linê. miesznie porusza³a mu siê przy tym
grdyka.
Przed czterema dniami Libijczycy wydali sto ton tlenku uranu z maga-
zynów w Sarir do Tobruku. Teraz jest za³adowywany na niewielki frachto-
wiec, s/s Elmsland. Ma on szeæset ton wypornoci, poprzednio nale¿a³ do
armatora brytyjskiego, ale w ubieg³ym miesi¹cu zosta³ sprzedany kompanii
Hirah Trading & Shipping w Bejrucie.
Zapad³a przykra cisza, któr¹ przerwa³ Wigoda, obwieszczaj¹c cicho:
Hirah jest firm¹ Irakijczyków. W przesz³oci handlowa³a wyposa¿eniem
wojskowym kupowanym od Amerykanów. G³ównie sprzêtem elektronicznym.
W rezultacie Walter musia³ przeprosiæ Zimmermana i konferencja poto-
czy³a siê dalej. Omawiano opcjê po opcji.
12 Reporter
178
Izaak Szapiro z miejsca zaproponowa³ zatopienie s/s Elmsland, który
z ca³¹ pewnoci¹ roz³aduje ³adunek w malutkim porcie zatoki Fau. Od chwi-
li zamkniêcia z powodu wojny drogi wodnej Szatt al-Arab, g³ówny port,
Basra, by³ odciêty. Fau zwykle s³u¿y³ flotyllom rybackim i móg³ przyjmo-
waæ tylko ma³e jednostki.
Statek bêdzie przechodzi³ przez Kana³ Sueski i Szapiro by³ zdania, ¿e
mo¿na zatopiæ Elmsland, gdy bêdzie czeka³ w Port Saidzie na uformowa-
nie konwoju. Mo¿e nawet pomog¹ Egipcjanie. Prezydent Sadat spaæ chyba
nie mo¿e, drêczony myl¹, ¿e Saddam Husajn mo¿e mieæ broñ nuklearn¹.
Zastanawiano siê, czy Elmsland nie pop³ynie innym szlakiem. Sporo
irackiego zaopatrzenia sz³o przez jordañski port Akaba, a nastêpnie ciê¿a-
rówkami przez pustyniê. Irakijczycy wykorzystywali te¿ potajemnie saudyj-
ski port D¿edda, za cichym przyzwoleniem w³adz.
W koñcu wszyscy siê jednak zgodzili, ¿e z powodu wyj¹tkowego ³adun-
ku, przewo¿onego w beczkach, Irakijczycy skieruj¹ statek prosto do Fau.
Munger, który dotychczas nie zabiera³ g³osu, spyta³:
Jak dok³adnie te beczki wygl¹daj¹ i ile ich mo¿e byæ?
Szapiro odpowiedzia³ tonem wyk³adowcy:
Tlenek uranu ma barwê ¿ó³tka i konsystencjê gruboziarnistego piasku.
St¹d te¿ obiegowa nazwa ,,¿ó³te ciasto. Irakijczycy nie mog¹ wykorzystaæ
tlenku uranu w reaktorze Tammuz. Kupili go tylko z jednego powodu: chc¹
nim ob³o¿yæ rdzeñ i w ten sposób odzyskaæ Pu 239. Sto ton tlenku da im
dostatecznie du¿o Pu 239, by móc sobie sprawiæ oko³o dwudziestu g³owic
o mocy bomby u¿ytej nad Hiroszim¹. Poniewa¿ tlenek uranu jest radioak-
tywny i grony przy po³kniêciu py³u lub wdychaniu go, przewozi siê go w spe-
cjalnych ¿ó³tych pojemnikach o pojemnoci dwustu litrów. Beczki s¹ uszczel-
nione jaskrawoczerwon¹ gum¹. Ka¿da beczka wa¿y mniej wiêcej jedn¹ trzeci¹
tony i jest oznaczona czarnymi literami i cyframi oznaczaj¹cymi ród³o po-
chodzenia rudy i numer seryjny partii. Celem jest zapewnienie jakiej takiej
kontroli przez Miêdzynarodow¹ Agencjê. Ale to bardzo iluzoryczna kontro-
la. W wysy³anej przez Libiê partii jest dok³adnie trzysta pojemników.
Munger podszed³ do mapy zajmuj¹cej prawie ca³¹ cianê. Bliski Wschód
w najdrobniejszych szczegó³ach. Zacz¹³ jej siê przygl¹daæ. Z kolei wszyscy
obecni patrzyli w jego plecy, spodziewaj¹c siê jakiej propozycji. Gdy Mun-
ger obróci³ siê do nich, jego twarz rozjania³ umiech.
By³oby g³upot¹ topiæ statek i ³adunek. Czy¿ jest lepszy dowód, ni¿
fotografia pokazuj¹ca odbiór ³adunku przez Irakijczyków? Dostarczymy j¹
prezydentowi Reaganowi.
Powróci³ do sto³u i usiad³ og³uszony chórem g³osów. Wszyscy zachwy-
cali siê pomys³em. Irakijczycy bêd¹ z³apani na gor¹cym uczynku! Pozosta-
wa³o pytanie, czy Mungerowi uda siê takie zdjêcie zrobiæ.
179
Munger by³ spokojny. Przecie¿ robienie zdjêæ w zakazanych miejscach
by³o jego specjalnoci¹, czy¿ nie? W Fau bêd¹ podjête specjalne rodki bez-
pieczeñstwa, ale Fau le¿y w pobli¿u strefy wojennej i dostanie siê tam nie
powinno nastrêczaæ specjalnych trudnoci. Jest jeszcze jeden bardzo interesu-
j¹cy i wielce obiecuj¹cy element: przecie¿ Irakijczycy nie mog¹ przewieæ
beczek z tlenkiem uranu do El-Tuwaitha, gdzie krêc¹ siê setki francuskich na-
ukowców i inspektorów Agencji Atomowej, depcz¹cy wszystkim po piêtach.
Na pewno tego nie zrobi¹. Zawioz¹ beczki do jakich utajnionych zak³adów,
gdzie bêd¹ przechowywali tlenek do czasu, a¿ reaktor Tammuz ruszy i wszy-
scy cudzoziemcy zostan¹ wyproszeni z El-Tuwaitha. Otó¿ w zwi¹zku z tym
nale¿a³oby iæ ladem ³adunku i zrobiæ zdjêcia owych utajnionych zak³adów.
Podniecenie wzros³o, a wraz z nim ha³as, gdy¿ ka¿dy mia³ jak¹ uzupe³-
niaj¹c¹ propozycjê lub plan wsparcia. Ale Munger zdecydowanie odmówi³
przyjêcia jakiejkolwiek pomocy. Chce dzia³aæ sam i bêdzie improwizowa³.
Dziêki kurdyjskim kontaktom zna³ wiele adresów w Bagdadzie i innych mia-
stach, gdzie w razie potrzeby mo¿e siê ukryæ. Mia³ te¿ wypracowan¹ bez-
pieczn¹ drogê odwrotu przez Kurdystan do tureckiego portu Mersin, a to na
wypadek, gdyby co posz³o nie tak. Munger zakoñczy³ uwag¹, ¿e obecnie
najwa¿niejsz¹ rzecz¹ jest obserwacja s/s Elmsland i szacunkowe wylicze-
nie dnia oraz godziny przybycia ³adunku do Fau.
I na tym konferencja siê skoñczy³a. Izaak Szapiro i Misza Wigoda poszli
zaplanowaæ metodê dyskretnej obserwacji statku. Walter kaza³ Mungerowi
czekaæ w Platres na sygna³. Munger, ¿egnaj¹c siê z Zimmermanem, ucisn¹³
mu d³oñ i ¿yczy³ szczêliwego powrotu do Pary¿a. Powodowany impulsem
Zimmerman obj¹³ Mungera i uciska³.
Jed z Bogiem powiedzia³.
Munger by³ ju¿ przy drzwiach, kiedy zawo³a³ do niego Walter:
Powiedz Ruth, ¿e bardzo siê na ni¹ gniewam. Ju¿ od ponad miesi¹ca
nie by³a u mnie na lunchu.
By³a bardzo zajêta. Odnawiamy moj¹ star¹ farmê. Ruth narzeka, ¿e
zbyt czêsto wysy³asz mnie w teren i wszystko musi robiæ sama.
To ¿adna wymówka mrukn¹³ Walter. Powiedz jej, ¿e serce roz-
szczepi³a mi na dwoje.
Munger skrzywi³ siê.
To niemo¿liwe, Walterze, ty nie masz serca. Szybko zamkn¹³ drzwi,
a obruszony Walter zwróci³ siê do Zimmermana:
Przecie¿ to nieprawda!
Oczywicie, ¿e nieprawda. Zimmerman poklepa³ go po ramieniu.
Ale ukryte jest tak g³êboko pod zwa³ami t³uszczu, ¿e mo¿na go nie dostrzec.
Mam ochotê na drinka!
Kiedy Walter przygotowywa³ dwie du¿e szkockie, Zimmerman powiedzia³:
180
Jeden g³os mi podpowiada, ¿e to bardzo le, i¿ tak wiele zale¿y od
jednego cz³owieka. Drugi zapewnia, ¿e nie mo¿e byæ lepiej, skoro tym cz³o-
wiekiem jest Munger.
Walter poda³ mu szklankê i obaj poszli w róg, gdzie sta³o kilka foteli.
Do tej pory Munger jest najlepszy, to prawda zgodzi³ siê Walter.
Tylko ta jego cholerna niezale¿noæ. On nie znosi nad sob¹ kontroli, nie
znosi, kiedy mu kto zagl¹da przez ramiê. A ja chcia³bym panowaæ nad sytu-
acj¹. Prowadziæ i kierowaæ. Niestety, w tym wypadku jestem tylko obserwa-
torem. Zreszt¹ wszyscy jestemy.
Zimmerman rozsiad³ siê wygodnie i popija³ whisky. Wyczuwa³, ¿e Wal-
ter chce porozmawiaæ. Mo¿e nawet szuka rady dobrego wujaszka. By³a to
niecodzienna sytuacja, która wyranie bawi³a Zimmermana. Aby Waltera
zachêciæ, zaproponowa³:
Powiedz mi o nim co wiêcej.
Walter zacz¹³ mówiæ i trwa³o to pó³ godziny. Wspomnia³ o jego proble-
mach natury psychicznej i ¿e ich przyczyna nadal pozostaje tajemnic¹. Po-
wiedzia³ te¿ o Ruth i próbie namówienia jej, by uwiod³a Mungera. Odmówi-
³a, a mimo to po paru miesi¹cach zostali kochankami.
Walter nie pomin¹³ te¿ g³êbokiej przemiany Mungera, rozkwitu jego oso-
bowoci i pozytywnych zmian charakteru. Pocz¹tkowo Walter by³ scepty-
kiem, jeli idzie o zwi¹zek Ruth i Mungera, ale podczas kolacji u obojga
w Platres dostrzeg³ intensywnoæ ³¹cz¹cego ich uczucia. By³o to wszech-
obejmuj¹ce uczucie, jak to okreli³, ale bez demonstrowania.
Z pocz¹tku Walter obawia³ siê, ¿e ta nag³a mi³oæ mo¿e wp³yn¹æ nega-
tywnie na pracê Mungera. Okaza³o siê, ¿e jest wrêcz przeciwnie: osi¹ga³
jeszcze lepsze rezultaty, mimo i¿ wiêcej czasu spêdza³ na Cyprze.
Po nieudanym irañskim nalocie na El-Tuwaitha Munger zaaran¿owa³
wydalenie go z Iranu za sprzyjanie stronie irackiej. Oskar¿ono go mianowi-
cie o robienie frontowych zdjêæ korzystnych dla strony irackiej. Natych-
miast polecia³ do Bejrutu i spotka³ siê z Sami Asafem. Powiedzia³, ¿e chcia³-
by pracowaæ po irackiej stronie frontu. Prosi³ o zezwolenie na swobodne
poruszanie siê oraz o wielokrotn¹ wizê. Wiedzia³ dobrze, ¿e Asaf jest funk-
cjonariuszem Mukhabaratu, ale oficjalnie dla niego by³ tylko koleg¹, wielo-
letnim korespondentem Bliskowschodniej Agencji Prasowej, maj¹cym do-
skona³e uk³ady w irackim Ministerstwie Informacji.
Sami Asaf pomóg³ Mungerowi, który, dziêki swojej reputacji i zatargowi
z w³adzami irañskimi, zosta³ przyjêty z otwartymi ramionami. Protestowa³a tyl-
ko Janine Lasage. Nienawidzi³a obsesyjnie Mungera. W LUniverse opubli-
kowa³a nawet artyku³ krytykuj¹cy jego prasowe zdjêcia i sugeruj¹cy, ¿e fotogra-
fuje tylko na czarno-bia³ym negatywie, poniewa¿ obce s¹ mu tajniki fotografii
barwnej. Artyku³ ten w ko³ach prasowych wywo³a³ huragany miechu.
181
Zimmerman zada³ wtedy pytanie, co Walter zamierza zrobiæ z Janine
Lasage, która jest bardzo sprawnym agentem i pracuje na szkodê Izraela.
Walter wzruszy³ ramionami. Zabierze siê do niej we w³aciwym czasie.
Wszystko o niej wie i lepiej niech Lasage chwilowo zostanie, ni¿ ma j¹ za-
st¹piæ kto nowy, kogo trzeba bêdzie rozpracowywaæ.
Walter zacz¹³ wreszcie mówiæ o w³asnym dylemacie. Siedz¹cy naprze-
ciwko niego starszy pan by³ jedyn¹ osob¹, której móg³ siê zwierzyæ z takich
myli. Sta³ w obliczu problemu artysty lalkarza, maj¹cego emocjonalny sto-
sunek do lalek, którymi porusza spod sceny. Bardzo polubi³ Ruth, a teraz
polubi³ Mungera. Obserwowa³ ich wielkie szczêcie, cieszy³ siê ich projek-
tami wspólnego ¿ycia, ale oto w najbli¿szych tygodniach musi wystawiæ
Mungera na wielkie niebezpieczeñstwo. Jak pogodziæ obowi¹zek z g³osem
sumienia? Co bêdzie, jeli nast¹pi konflikt miêdzy obowi¹zkiem a sumie-
niem? Co ma wtedy zrobiæ? Omawia³ ten problem ze wszystkich stron, a kiedy
wyczerpa³y siê s³owa, spojrza³ zmartwiony na starszego mê¿czyznê, szuka-
j¹c u niego pocieszenia lub uspokojenia sumienia.
Zimmerman siedzia³ d³ugo, w milczeniu obracaj¹c prawie pust¹ szklan-
kê, w której pozosta³a rozpuszczona w trzech czwartych kostka lodu.
Drogi Walterze zacz¹³ wreszcie. Wybra³e sobie profesjê szpiega,
poniewa¿ interesy miertelnie ciê znudzi³y. Fascynowa³a ciê intryga, szuka-
³e podniety. Chcia³e jednoczenie robiæ co po¿ytecznego, zaspokoiæ swo-
j¹ pró¿noæ i uspokoiæ sumienie Umiechn¹³ siê, by os³abiæ ostroæ s³ów.
Ale czyni¹c to, zawar³e jednoczenie co w rodzaju paktu z diab³em. I by-
wa, ¿e diabe³ ¿¹da tantiem. Ju¿ traci³e agentów. I mo¿esz straciæ jeszcze
jednego, w³anie tego, o którym mowa. Musisz byæ na to przygotowany i ak-
ceptowaæ tak¹ mo¿liwoæ.
Walter skrzywi³ siê. Zimmerman nie doda³ mu ducha. Zreszt¹ tak na-
prawdê Walter nie spodziewa³ siê tego.
Skoñczy³e? spyta³ Zimmermana.
Nie. Mam ci jeszcze jedno do powiedzenia. Ju¿ zbyt d³ugo rozpulchniasz
cia³o nieprawdopodobnym ob¿arstwem. Osi¹gasz wiek, w którym twoja tusza
mo¿e zabiæ ci serce, którego, jak twierdzi Munger, nie posiadasz. Ogranicz siê
trochê. Z trunkami i cygarami tak¿e. Wszystkiego u¿ywasz w nadmiarze.
Walter zabija³ go wzrokiem, ale Zimmerman odpowiedzia³ umiechem
i wyci¹gaj¹c szklankê doda³:
Z drugiej strony ja jestem przyk³adem zdrowia wiêc zrób mi jeszcze
jednego drinka, m³ody cz³owieku!
Ruth i Munger razem bielili dziesiêciometrowej d³ugoci cianê pokoju
dobudowanego do starej chaty, a przeznaczonego na studio i ciemniê. Po
182
wykonaniu misji mia³a nast¹piæ radykalna zmiana w jego karierze fotografa.
Zamierza³ porzuciæ fotoreporterkê wojenn¹. Chcia³ powiêciæ siê fotografi-
ce portretowej, ewentualnie realizowaæ specjalne prasowe zlecenia tema-
tyczne i zamówienia periodyków turystycznych. Wtedy Ruth mog³aby mu
wszêdzie towarzyszyæ. Mia³ tak¿e zamiar zaj¹æ siê fotografi¹ barwn¹ i z pew-
noci¹ spêdza³by wiêcej czasu w ciemni.
Zaczêli malowaæ z przeciwleg³ych koñców i powoli zbli¿ali siê do sie-
bie. Munger przez ca³y czas opowiada³ o przebiegu konferencji poprzednie-
go dnia. Niczego nie ukrywa³, poniewa¿ postanowili nie mieæ przed sob¹
tajemnic. Ruth zyskiwa³a pewnoæ siebie, wiedz¹c o wszystkim, bez wzglê-
du na to, jak owo wszystko mog³o j¹ przera¿aæ. Munger za odkry³, ¿e dzie-
l¹c siê problemami i zwierzaj¹c z niepokojów czyni³ je znoniejszymi.
Rozemia³a siê, gdy przekaza³ jej pos³anie Waltera. Powiedzia³a, ¿e za
jaki tydzieñ wybierze siê do Limassol, gdy¿ tak czy inaczej musi zrobiæ spra-
wunki. Mia³a jeszcze jedn¹ sprawê do za³atwienia, ale o tym nie wspomnia³a.
Od osiemnastu miesiêcy, od owych pierwszych dni na pla¿y w Polis, ma-
rzy³a skrycie, aby zajæ w ci¹¿ê. By³a zdesperowana, gdy mija³y miesi¹ce,
a pragnienie siê nie spe³nia³o. Skoñczy³a trzydzieci piêæ lat i czasu pozosta-
wa³o ma³o. Ginekolog w Limassol by³ optymist¹: wszystko jest w najlepszym
porz¹dku. Opieraj¹c siê na jej kalendarzyku wypracowa³ kartê dni p³odnych.
Pos³ugiwanie siê ni¹ by³o trudne, gdy¿ podczas wielu wskazanych dni Munger
by³ nieobecny. Jej niepokój coraz bardziej wzrasta³, w miarê jak p³ynê³y miesi¹-
ce, ale w ostatnich dniach odzyska³a trochê nadziei. Okres opóni³ siê ju¿ o piêæ
dni. A zawsze przychodzi³ bardzo regularnie. Nie podnieca³a siê zbytnio, oba-
wiaj¹c siê rozczarowania, i nic nie powiedzia³a Mungerowi. Przede wszyst-
kim nie chcia³a go niepokoiæ w przededniu wyjazdu do Iraku. Pojedzie w przy-
sz³ym tygodniu do Limassol, zrobi testy i mo¿e dopiero wtedy, jeli oka¿¹ siê
pozytywne, zrobi przysz³emu ojcu niespodziankê.
Przez chwilê koncentrowa³a siê na malowaniu ciany. W³aciwie to bar-
dzo podoba³a jej siê ta praca cieszy³o patrzenie, jak powstaje miejsce przy-
sz³ego wspólnego ¿ycia. Z pocz¹tku by³a nieco niechêtna propozycji Mun-
gera, by tu zamieszkali po lubie. Wydawa³o siê rozs¹dniejsze, by on przeniós³
siê do jej du¿ej willi. Rozumia³a jednak implikacje psychologiczne. W willi
snuæ siê bêdzie zawsze aura Duffa i chocia¿ Munger nigdy nie wspomina³,
¿e to by mu przeszkadza³o, wola³a unikn¹æ ewentualnych komplikacji.
Pierwsza wizyta w wiejskim domu i w wiosce Phini przekona³a j¹. Jedli
lunch w tawernie i kiedy zobaczy³a, jakim szacunkiem otaczaj¹ Mungera
mieszkañcy wioski, poczu³a nagle, ¿e to miejsce jest i jej bliskie.
Wieczorem poszli na kolacjê do Papadopoulosów. Helena przygotowa³a
kleftiko i opowiedzia³a historiê po¿aru oraz jak tym w³anie daniem zwabi³a
Mungera, zapocz¹tkowuj¹c obecn¹ przyjañ.
183
Ruth g³aska³a psa Androulli, od której dowiedzia³a siê o jego skaleczo-
nej ³apie i o jej w³asnym pocz¹tkowym strachu przed z³ym cudzoziemcem.
W efekcie poczu³a siê w wiosce jak u siebie w domu i powiêci³a ca³¹ ener-
giê na renowacjê chaty. Przyje¿d¿a³a niemal ka¿dego ranka. Z wioski przycho-
dzili rzemielnicy: murarze, stolarze i hydraulicy. Razem z ni¹ pracowali za bar-
dzo skromne wynagrodzenie. Vassos pomóg³ w za³o¿eniu ogródka warzywnego
za kuchni¹ i zmajstrowa³ system nawadniania, czerpi¹cy wodê ze studni.
Wszystko mia³o byæ gotowe za miesi¹c, a z tego, co s³ysza³a, za miesi¹c
Daktyl Niebieski przejdzie na emeryturê.
Jej marzenia przerwa³o pobliskie planiêcie pêdzla malarskiego. Obró-
ci³a siê zaskoczona i zobaczy³a szeroki umiech Mungera. Spotkali siê pra-
wie w po³owie ciany.
Powêdrowa³a gdzie mylami, bo tu ciê nie by³o powiedzia³.
Tak. I myli by³y wcale przyjemne. Poca³uj, ¿eby dobrze zakoñczyæ
wycieczkê.
Najpierw skoñczymy cianê odpar³.
Umoczy³a wiêc pêdzel w wiaderku i zaczê³a energicznie malowaæ pozo-
sta³y kawa³ek. Jednak¿e poca³unek zosta³ od³o¿ony, gdy¿ pod ogrodzenie
podjecha³ czarny samochód ten sam samochód przywozi³ zawsze polece-
nia od Waltera.
Tym razem by³a to bardzo krótka wiadomoæ:
Elmsland. Fau 1 czerwca.
Munger poda³ jej kartkê.
Muszê jutro lecieæ.
Skinê³a g³ow¹ i ze zdwojon¹ energi¹ zaczê³a koñczyæ bielenie ciany.
Cztery dni póniej Joseph Levy i David Burg spacerowali po Lasku Bu-
loñskim. Levy by³ paryskim rezydentem Mosadu, a Burg jego londyñskim
odpowiednikiem. Od dawna siê przyjanili. Walczyli razem w Haganie* o na-
rodzenie pañstwa izraelskiego. Podczas weekendów czêsto siê odwiedzali,
aby porozmawiaæ o dawnych czasach i przyjacio³ach.
Spêdzili w³anie parê godzin w pobliskiej restauracji, a poniewa¿ popo-
³udnie by³o ciep³e i s³oneczne, wybrali siê po posi³ku na spacer do lasku.
Byli dowiadczonymi oficerami wywiadu, zbyt m¹drymi, by w jakimkol-
wiek lokalu poruszaæ sprawy zawodowe.
* ¯ydowska organizacja wojskowa za³o¿ona przez syjonistów po I wojnie wiatowej
w Palestynie, sta³a siê trzonem armii Izraela w okresie tworzenia siê pañstwa [przyp. red.].
184
Tu, na otwartej przestrzeni, z dala od kêp drzew i mówi¹c przyciszonymi
g³osami, czuli siê na tyle bezpieczni, by móc bez obaw trochê poplotkowaæ
o swojej pracy. Kiedy jednak zawrócili w kierunku miasta, rozmowa sta³a
siê powa¿niejsza. Levy uczestniczy³ w przedsiêwziêciach maj¹cych na celu
opónienie budowy reaktora Tammuz I. Burg chcia³ wiedzieæ, co bêdzie te-
raz, kiedy reaktor jest ju¿ w Iraku i wkrótce zostanie uruchomiony.
Zgodnie z regu³ami pracy szpiegowskiej Levy powinien milczeæ, ale
poniewa¿ Burg by³ wysokiej rangi oficerem Mosadu i ponadto przyjacielem,
przekaza³ mu informacje na ten temat. Nie by³o tego wiele, jednak¿e
W odleg³oci stu piêædziesiêciu metrów, w tyle ciemnozielonej furgo-
netki, zaparkowanej naprzeciwko restauracji Pavillon Dauphine, brodaty
mê¿czyzna obserwowa³ Izraelczyków przez lornetkê. Szli powoli w jego kie-
runku, zwróceni nieco ku sobie podczas rozmowy. Tu¿ obok brodatego mê¿-
czyzny ustawiona by³a d³uga czarna tuba nadzwyczaj czu³ego mikrofonu
kierunkowego. Brodacz obróci³ siê do blondyna w roboczym kombinezonie,
który siedzia³ przy metalowym stoliku w g³êbi furgonetki. Na blacie le¿a³o
kilka magnetofonów i wzmacniaczy.
Spróbuj teraz! poleci³ blondynowi.
Ten poprawi³ s³uchawki na uszach i spyta³:
Odleg³oæ?
Sto piêædziesi¹t metrów i powoli maleje.
Prawie niemo¿liwe odpar³ blondyn, ale nacisn¹³ guzik i tama jedne-
go z magnetofonów zaczê³a siê wolno obracaæ. Docisn¹³ s³uchawki do uszu,
ws³ucha³ siê i pokrêci³ g³ow¹.
Brodacz podniós³ do oczu lornetkê i w miarê zbli¿ania siê Izraelczyków
korygowa³ po³o¿enie mikrofonu. Z kierunku ich spaceru wynika³o, ¿e nie
znajd¹ siê bli¿ej ni¿ osiemdziesi¹t metrów.
Byli ju¿ prawie w tej odleg³oci, kiedy blondyn powiedzia³: Co s³yszê.
S³abiutko bardzo s³abiutko zanika zanik³o.
Brodacz zakl¹³.
Cholera, jeszcze dziesiêæ metrów, jeszcze tylko dziesiêæ metrów! A co masz?
Blondyn zdj¹³ s³uchawki i odpowiedzia³:
Ja niczego nie zrozumia³em, ale mo¿e laboratorium co wydobêdzie.
Jedmyl
Po dwóch godzinach w centrali SDECE de Marenches odczytywa³ tekst
wydobyty przez techników w laboratorium:
BURG: Powiadasz (nies³yszalne) w Iraku? Na ca³y
kraj?
185
LEW: Nieprawdopodobne, ale prawdziwe. Jeden na
ca³y kraj
BURG: Znasz tego agenta?
LEW. Nie. On jest z (nies³yszalne) kryptonim
Daktyl Niebieski. Akcja lada chwila.
BURG: Ale jeden cz³owiek, to (nies³yszalne).
Brodacz siedzia³ na brze¿ku krzes³a przed biurkiem dyrektora.
Przepraszam bardzo, ¿e tylko tyle. Odleg³oæ wynosi³a ponad sto me-
trów t³umaczy³ siê.
Dyrektor umiechn¹³ siê, zbywaj¹c t³umaczenie gestem d³oni.
Dobra robota. Bardzo dobra. Rzadko udaje nam siê z³apaæ Mosad z rêk¹
w nocniku. Nacisn¹³ guzik interkomu. Wysy³amy sygna³ do Bejrutu. Do
Janine Lasage. Proszê notowaæ
16
A
hmed Nassir by³ chciwy. I w dodatku by³ tchórzem. Munger zadawa³ so-
bie pytanie, czy chciwoæ pokona strach. Irakijczyk pracowa³ na etacie t³u-
macza w Ministerstwie Informacji i przydzielono go Mungerowi. Towarzy-
szy³ wszêdzie Mungerowi, mimo i¿ ten doæ dobrze nauczy³ siê arabskiego.
Munger nie mia³ najmniejszych w¹tpliwoci, ¿e Nassir jest równie¿ niskie-
go szczebla funkcjonariuszem Mukhabaratu. By³ to têgi, niski mê¿czyzna
powy¿ej trzydziestki, po angielsku mówi³ z amerykañskim akcentem, gdy¿
przez dwa lata studiowa³ na amerykañskim uniwersytecie w Bejrucie. Do
Mungera przydzielono go teraz po raz trzeci i nie przypadkiem, gdy¿ po
bli¿szym poznaniu Nassira, Munger rozmawia³ o nim podczas lunchu z Sami
Asafem w hotelu Sindbad. Munger od razu zorientowa³ siê, jaki po¿ytek
mo¿e mieæ z Nassira. Chciwoæ wprost zia³a mu z oczu. Wskazywa³ na ni¹
nawet sposób, w jaki nieustannie obmacywa³ z³oty sygnet na palcu. To pierw-
sze wra¿enie potwierdzi³y przedstawione przez Nassira ordynarnie zawy¿o-
ne rachunki poniesionych kosztów. A kiedy Munger p³aci³ w restauracji za
nich obu, Nassir, z konspiracyjnym umieszkiem, prosi³ o rachunek.
Jego tchórzostwo te¿ nie ulega³o w¹tpliwoci. Otrzyma³ polecenie towa-
rzyszenia Mungerowi zawsze i wszêdzie, ³¹cznie z wypadami w strefê wo-
jenn¹. Ilekroæ jednak Munger mia³ zag³êbiæ siê w teren uznany za niebez-
pieczny, Nassir zawsze znajdowa³ wymówkê i pozostawa³ w hotelu. Albo by³
chory, albo czeka³ na wa¿ny telefon czy wizytê jakiego oficjela. Mungerowi
186
nies³ychanie to odpowiada³o. Bardzo te¿ szybko nawi¹za³ dobre stosunki
z dowódcami w terenie. Przywozi³ im papierosy i alkohol, a przede wszyst-
kim robi³ im zdjêcia i przysy³a³ odbitki, a czasami i gazety, w których ukaza-
³y siê ich zdjêcia. Oficerowie iraccy podziwiali te¿ odwagê Mungera w cza-
sie ostrza³u i cenili fakt, ¿e wydalono go z Iranu z powodu sympatii dla Iraku.
Tak wiêc Munger móg³ poruszaæ siê w strefie wojennej z doæ du¿¹ swo-
bod¹, ku wielkiej zazdroci innych fotoreporterów, którzy musieli siê ogra-
niczaæ do udzia³u w wycieczkach na wojenne spektakle, organizowane dla
prasy przez Ministerstwo Informacji.
Obecnie jednak Munger mia³ powa¿ny k³opot. Siedzia³ ze swym t³uma-
czem w restauracji hotelu El D¿amharia w Basrze. Patrzy³, jak Nassir po¿era
ostatni kawa³ek chudego kurczaka, i zastanawia³ siê, ile mu trzeba zap³aciæ,
¿eby prze³amaæ jego strach. A decyzjê nale¿a³o podj¹æ szybko. Czas nagli³.
K³opot polega³ na tym, ¿e Munger nie bêdzie móg³ zrobiæ zdjêæ roz³a-
dunku s/s Elmsland. Tego popo³udnia, po krótkiej wizycie u brygadiera
dowodz¹cego czêci¹ garnizonu w Choramszar, Munger pojecha³ do Fau
szos¹ prowadz¹c¹ wzd³u¿ drogi wodnej Szatt al-Arab. Nassir zosta³ w hote-
lu, t³umacz¹c siê niedyspozycj¹ ¿o³¹dkow¹, która jednak musia³a ju¿ min¹æ,
s¹dz¹c z wielkiego apetytu okazywanego podczas kolacji.
Munger bez trudu przejecha³ przez trzy drogowe punkty kontrolne, gdzie
wystarczy³y dokumenty i znajomoci, na które siê powo³ywa³. Przy czwartej
kontroli drogowej sytuacja okaza³a siê beznadziejna. By³ zaledwie pó³tora
kilometra od portu Fau. Zapora drogowa z kolczastego drutu stanowi³a czêæ
ogrodzenia przecinaj¹cego w¹ski pó³wysep od brzegu do brzegu. Wzd³u¿
zasieków sta³y tablice z trupimi czaszkami, oznaczaj¹cymi pole minowe.
Nazwiska jednego brygadiera i dwóch pu³kowników nie zrobi³y najmniej-
szego wra¿enia na dowódcy punktu kontrolnego, m³odym kapitanie, który
umiechn¹³ siê tylko i powiedzia³, ¿e nawet ich by nie przepuci³.
Munger by³ bardzo zawiedziony. Widzia³ z daleka statki przycumowane
do jedynego molo i kilka czekaj¹cych na redzie na swoj¹ kolej. Elmsland
mia³ przybyæ za dwa dni i najprawdopodobniej od razu czeka go roz³adunek.
Instynkt podpowiada³ Mungerowi, ¿e z kapitanem nie ma co dyskutowaæ
i nic nie zmieni jego stanowiska. Mo¿e nawet wzbudziæ podejrzenia. Poroz-
mawia³ wiêc z nim mi³o przez kilka minut, przy okazji obserwuj¹c dwie
ciê¿arówki, które nadjecha³y od strony l¹du i zosta³y przepuszczone po do-
k³adnym sprawdzeniu dokumentów dokerów. Na zakoñczenie rozmowy ofia-
rowa³ kapitanowi paczkê marlboro i wróci³ do Basry. Musia³ dowiedzieæ siê,
gdzie znajduje siê miejsce ostatecznego przeznaczenia beczek z tlenkiem
uranu.
187
Nassir ogryz³ ostatni¹ kostkê i papierow¹ serwetk¹ otar³ t³uszcz z twarzy
i palców. Siêga³ w³anie po wyka³aczkê, kiedy Munger go spyta³:
Mam pewien problem, Ahmed. Mo¿e ty mi pomo¿esz?
Chêtnie, panie Munger. O co chodzi?
Munger wyj¹³ z kieszeni z³o¿ony papierek i poda³ Nassirowi.
Chcia³bym otrzymaæ ich wycenê. Szybko.
Nassir zorientowa³ siê, ¿e w papierku co jest. Roz³o¿y³ go ostro¿nie na
stole. Kiedy zobaczy³ cztery brylanty, natychmiast zas³oni³ je pulchn¹ d³oni¹
przed ciekawymi oczami.
Brylanty! stwierdzi³ zduszonym g³osem.
Tak, brylanty potwierdzi³ Munger obojêtnie. Mówi¹c szczerze, nie
znam siê na brylantach. Trafi³y w moje rêce zupe³nie przypadkowo.
Chce pan, ¿ebym je panu sprzeda³? Na twarz Nassira wyst¹pi³ pot,
w oczach rozb³ys³a chciwoæ.
Kto wie, ale najpierw chcê mieæ wycenê.
Nassir z³o¿y³ papierek, ale zostawi³ go na stole przed sob¹.
Mo¿e bêdê móg³ panu pomóc, panie Munger. Znam tu jednego cz³o-
wieka zajmuje siê szlachetnymi kamieniami i jest przyjacielem mojego
wuja. Bardzo uczciwy cz³owiek. Jeli bêdzie pan chcia³ sprzedaæ, to da panu
najwy¿sz¹ cenê. Gwarantujê.
Doskonale. Kiedy mo¿esz mi daæ znaæ?
Nassir spojrza³ na zegarek.
Jest teraz na pewno w domu. Móg³bym iæ i spytaæ go. Jakby uderzy-
³a go nag³a myl:
Ale pan niech lepiej ze mn¹ nie idzie. By³by nieufny wobec cudzoziemca.
A pan wie przecie¿, ¿e w Iraku handel kamieniami szlachetnymi jest zakazany.
Oczywicie, ¿e wiem. Zreszt¹ muszê tu czekaæ na telefon. Mrugn¹³ zna-
cz¹co, a Nassir umiechn¹³ siê niepewnie. Wzi¹³ brylanty i spyta³ Mungera:
Czy mam panu daæ pokwitowanie?
Munger zaprzeczy³ energicznym ruchem g³owy i przy³o¿y³ palec do ust,
nakazuj¹c dyskrecjê. Tym razem umiech Nassira by³ pewniejszy. Wsta³.
Po powrocie przyjdê do pana do pokoju powiedzia³ i odszed³ szyb-
kim krokiem.
Wróci³ po dwóch godzinach. Munger le¿a³ na ³ó¿ku pó³drzemi¹c, kiedy
us³ysza³ pukanie.
Nassir wszed³ do pokoju z zadowolon¹ min¹, przyj¹³ ofiarowane mu
whisky i usiad³.
Mam dobre wiadomoci, panie Munger zacz¹³. Te brylanty s¹ bardzo
wysokiej jakoci. No, nie idealne, s¹ drobne skazy, ale maj¹ dobr¹ wartoæ.
188
Ka¿dy z nich ma nieco poni¿ej jednego karata i mój przyjaciel, to znaczy przy-
jaciel mego wuja, mo¿e panu daæ dziesiêæ tysiêcy za sztukê. Za jedn¹ sztukê
dziesiêæ tysiêcy, panie Munger! Czterdzieci tysiêcy za cztery! To bardzo do-
bra cena. Nigdzie nie dostanie pan lepszej. Nawet w Bejrucie te¿ nie
Munger za³o¿y³, ¿e Nassir bêdzie musia³ podzieliæ siê z kupuj¹cym po
po³owie, z czego wynika³o, ¿e za oko³o dwadziecia tysiêcy dolarów gotów
jest ryzykowaæ stanowiskiem, a kto wie czy nie ¿yciem, dokonuj¹c nielegal-
nej transakcji. Ukry³ jednak zadowolenie, odzywaj¹c siê osch³ym tonem:
Ka¿dy z tych brylantów wa¿y dok³adnie jeden karat, wszystkie s¹ ide-
alne, bez skaz, klasy D. Ich wartoæ w hurcie wynosi szesnacie tysiêcy do-
larów sztuka. Co najmniej. Chcia³e mnie oszukaæ.
Nassir nie okaza³ najmniejszego zmieszania. Tylko jego oczy siê zwêzi³y.
Jeli pan zna³ tak dok³adnie ich wartoæ, to po co pan mnie prosi³ o wy-
cenê? Co pan kombinuje?
Kombinujê, jak wielkie ryzyko jeste gotów podj¹æ za spor¹ sumê pie-
niêdzy.
Jak du¿e ryzyko i co dla pana znaczy spora suma? spyta³ Nassir,
pochylaj¹c siê konfidencjonalnie.
Munger postanowi³ nie zag³êbiaæ siê za bardzo w kwestiê ryzyka. Dobry
sprzedawca podkrela wy³¹cznie zalety towaru. Zreszt¹ Nassir sam szybko
zorientuje siê w skali zagro¿enia.
Te brylanty, warte razem szeædziesi¹t cztery tysi¹ce, mog¹ byæ twoje,
Ahmed. Za jedn¹ informacjê.
Nassir umiechn¹³ siê, ale spojrzenie mia³ zimne.
Pan jest szpiegiem!
Ty te¿, mój drogi Ahmedzie.
Tak, ale w drobnych sprawach. Nie mogê uwierzyæ, ¿e to, co wiem, jest
warte tyle pieniêdzy.
Tyle bêdzie dla mnie warte to, czego siê dowiesz.
Ale to w³anie bêdzie ryzykowne.
Ryzyko nie jest wcale takie du¿e.
Dla kogo pan pracuje? Dla CIA?
Munger umiechn¹³ siê, rozk³adaj¹c rêce. Nassir te¿ siê umiechn¹³ i po-
kiwa³ g³ow¹.
Tak w³anie myla³em. Brytyjczycy nigdy by tyle nie zap³acili. Co pan
chce wiedzieæ?
P³ynie tu statek Elmsland. Przybêdzie do Fau za dwa lub trzy dni.
Bêdzie od razu roz³adowywany. £adunek zostanie wywieziony ciê¿arówka-
mi w nieznanym kierunku. Chcê znaæ ten kierunek i miejsce przeznaczenia.
Co to za ³adunek?
Nie wiem.
189
Nassir domyla³ siê, ¿e Munger k³amie. Domyla³ siê tak¿e, ¿e chodzi
o broñ i amunicjê.
To bêdzie trudne odpar³. Fau jest stref¹ zamkniêt¹. Nawet dla mnie.
Wiem. Ale prze³adunek nast¹pi w porcie. Na co najmniej cztery ciê¿a-
rówki. W konwoju bêdzie wiêc czterech kierowców. A nawet mo¿e po dwóch
na jeden wóz. Mo¿esz otrzymaæ informacjê od któregokolwiek z nich. A mo¿e
nawet od dokerów w porcie. Wielu z nich przyje¿d¿a do pracy z Basry. Nie
powiniene mieæ trudnoci z wy³uskaniem jednego czy dwóch.
Mo¿liwe zgodzi³ siê Nassir. Ale to bêdzie kosztowne.
Za szeædziesi¹t cztery tysi¹ce dolarów mo¿na bardzo du¿o kupiæ.
Munger rzuci³ ostatni¹ przynêtê:
Dwa brylanty dostaniesz od razu, a dwa przed opuszczeniem przeze mnie
Bagdadu, czyli za niespe³na tydzieñ. Jeli twoja informacja oka¿e siê prawdzi-
wa i dok³adna, otrzymasz dodatkowo dwa takie same brylanty jako premiê.
Nassir w mgnieniu oka obliczy³ swoj¹ fortunê na dziewiêædziesi¹t szeæ
tysiêcy dolarów minus trochê dinarów za kupienie informacji.
Umowa stoi? spyta³ Munger.
Umowa stoi odpar³ Nassir.
Munger wsta³, siêgaj¹c po szklankê Nassira.
Przypieczêtujmy to drinkiem powiedzia³.
O ponad tysi¹c kilometrów na pó³nocny wschód, w Bejrucie, Janine La-
sage te¿ zawiera³a umowê na znacznie lepszych warunkach ni¿ Munger, bo
tylko za piêæ tysiêcy funtów libañskich.
Pu³kownik D¿amil Mahmoud nie by³ prawdziwym pu³kownikiem, ale
dowodzi³ jedn¹ z bejruckich prywatnych armii. Poza tym by³ bardzo dys-
kretny. Jego armia, sk³adaj¹ca siê ze stu piêædziesiêciu starannie dobra-
nych opryszków, mia³a za zadanie ochronê bogatego libañskiego przemy-
s³owca, ale Mahmoud mia³ zwyczaj wynajmowaæ doranie ekipy tym, którzy
gotowi byli odpowiednio zap³aciæ.
Janine Lasage potrzebowa³a co najmniej dziesiêciu ludzi pod wodz¹ fa-
chowca, który zorganizowa³by porwanie niejakiego Melima Jaheena, prze-
trzyma³ go parê dni póki Janine nie wydobêdzie od niego informacji
a potem pozby³by siê go dyskretnie.
Poprzedniego wieczoru otrzyma³a z Pary¿a kodowan¹ wiadomoæ, ¿e na
terenie Iraku operuje agent Mosadu o kryptonimie Daktyl Niebieski. Za³¹-
czona instrukcja nakazywa³a zlikwidowanie go w porozumieniu z Mukha-
baratem. W depeszy znajdowa³o siê s³owo zneutralizowanie, ale to by³ po
prostu s³u¿bowy eufemizm na zabicie. Metoda, jak¹ powinna przyj¹æ, by
wykonaæ polecenie, sama siê narzuca³a: Melim Jaheen by³ prawie na pewno
190
agentem Mosadu. Jeli tak, to musi znaæ to¿samoæ Daktyla Niebieskiego.
Oczywicie powinna te¿ skontaktowaæ siê natychmiast z Samim Asafem
w Bagdadzie i sk³oniæ go do wstêpnych dzia³añ. Nie uczyni³a jednak tego
z kilku powodów. Po pierwsze, Asaf wykorzysta³by swych przyjació³ z OWP,
¿eby pochwyciæ Jaheena i zacz¹æ go obrabiaæ, a Janine Lasage z w³asnego
dowiadczenia wiedzia³a, ¿e OWP obchodz¹ tylko jej w³asne interesy. Po
drugie, bardzo chcia³a odnieæ sukces osobicie, zadziwiæ sw¹ sprawnoci¹
centralê SDECE, daj¹c jednoczenie prztyczka w nos Asafowi. Ostatnio ich
wzajemne stosunki uleg³y oziêbieniu. Czêciowo z powodu przebywania
Asafa g³ównie w Bagdadzie, a czêciowo w rezultacie kie³kuj¹cego miêdzy
nimi antagonizmu. Zaczê³o siê w³aciwie od zamordowania Duffa Pageta.
Po kilku miesi¹cach nast¹pi³ nieuchronny przeciek z kó³ dysydenckich w ³o-
nie OWP i Amerykanie odkryli, ¿e za tym zamachem sta³ Mukhabarat. Z nie-
spodziewanym zapa³em CIA zabra³a siê do pomszczenia swego pracownika
i zneutralizowa³a czterech agentów Mukhabaratu w Pakistanie. Sami Asaf
by³ z tego powodu bardzo niezadowolony. Jeszcze bardziej dotknê³a go wia-
domoæ o zamordowaniu w Pary¿u profesora Yahii el Mashada oraz opó-
nieniu w dostawie reaktora z powodu akcji sabota¿owej. Wylewa³ swoje
¿ale, oskar¿aj¹c SDECE o niekompetencjê i brak czujnoci, a tak¿e kwestio-
nowa³ skutecznoæ jakiejkolwiek pomocy ze strony agentów SDECE w Ira-
ku, skoro organizacja ta nie potrafi upilnowaæ spraw na w³asnym podwórku.
Pok³ócili siê ostatecznie, kiedy Sami wykorzysta³ swoje kontakty, by za³a-
twiæ Mungerowi akredytacjê fotoreportera wojennego w Iraku. Jej niena-
wiæ do Mungera gorza³a niby rozpalone do bia³oci ¿elazo. B³aga³a Samie-
go, by nie pomaga³, a zrobi³ wszystko, ¿eby Mungerowi odmówiono
akredytacji. Wszystko bez skutku. Sami lubi³ i szanowa³ Mungera, a póniej
z satysfakcj¹ opowiada³, jak efektywnie i z korzyci¹ dla Iraku fotografie
Mungera prezentuj¹ wiatu tocz¹c¹ siê przeciwko Iranowi wojnê.
Od trzech miesiêcy Sami Asaf nie odwiedzi³ Bejrutu. W tym czasie Janine
Lasage widzia³a go dwukrotnie w Bagdadzie, ale by³y to ma³o przyjemne
spotkania, które nie zakoñczy³y siê w ³ó¿ku. U siebie Asaf by³ pewny, zaro-
zumia³y, a nawet arogancki. Swoicie pojmowane zasady moralne nie po-
zwala³y mu zdradzaæ ¿ony tak blisko ma³¿eñskiej sypialni.
Ostatnio ¿ycie erotyczne Janine Lasage pozostawia³o wiele do ¿yczenia.
Mia³a krótki romans z Gordonem Frazerem, ale ma³o j¹ zadowalaj¹cy. Do-
myla³a siê, ¿e Frazerowi chodzi³o tylko o jeszcze jedno imiê na licie pod-
bojów. Poza tym spêdzi³a kilka nocy z przypadkowymi kochankami, co tyl-
ko unaoczni³o jej dramat sytuacji i niedosyt doznañ erotycznych.
Tak wiêc z pu³kownikiem D¿amilem Mahmoudem negocjowa³a ju¿
zgorzknia³a, z¿erana nienawici¹ kobieta. Ustali³a szczegó³y: pó³ nale¿noci
z góry, reszta po wykonaniu zadania. Nie powiedzia³a mu, ¿e Jaheen jest
191
podejrzany o przynale¿noæ do Mosadu, nie chcia³a bowiem ryzykowaæ, ¿e
on lub który z jego ludzi wypaple to Organizacji Wyzwolenia Palestyny.
Z tego samego powodu wyperswadowa³a mu przechwycenie Jaheena na jego
w³asnym podwórku. Ceni³a wysoko kompetencjê agentów Mosadu i wiedzia-
³a, ¿e s¹ uzbrojeni i pracuj¹ pod ochron¹. By³oby szaleñstwem próbowaæ go
porwaæ z biura lub z domu. Zna³a restauracje i bary, w których bywa³. Trzeba
obserwowaæ te miejsca i staraæ siê dopaæ go w chwili, gdy bêdzie bez ochro-
ny. Mia³a te¿ przygotowane bezpieczne mieszkanie, gdzie umieci siê porwa-
nego w muzu³mañskim porcie Damour. Tam go bêdzie przes³uchiwa³a.
I na tych warunkach zawarto porozumienie, Janine wrêczy³a pu³kowni-
kowi dwa i pó³ tysi¹ca libañskich funtów i zaproponowa³a, ¿e przypieczê-
tuj¹ umowê drinkiem. Szkock¹ whisky.
Mahmoud schowa³ pieni¹dze, ale odmówi³ whisky. By³ religijnym mu-
zu³maninem, zasugerowa³ natomiast, ¿e pieczêtowanie uk³adu mog³oby od-
byæ siê w znacznie przyjemniejszy sposób, którego ponadto nie zakazuje
Koran. Janine grzecznie odmówi³a. Chocia¿ pu³kownik tryska³ zdrowiem
i by³ bardzo ¿ywy, mia³ ju¿ ponad szeædziesi¹t lat i mo¿na by³o za³o¿yæ, ¿e
ów przyjemniejszy sposób by³by czym w rodzaju jednokierunkowej ulicy.
Nastêpnego wieczoru Ahmed Nassir ponownie zapuka³ do pokoju Mun-
gera i wlizn¹³ siê do rodka. Usi³owa³ udawaæ opanowanie i beztroskê, ale
zdradza³a go podniecona i jarz¹ca siê chciwoci¹ twarz.
Mielimy wielkie szczêcie powiedzia³, gdy Munger posadzi³ go i da³
drinka. Uda³o mi siê odnaleæ kierowcê, który dopiero co przyjecha³ z Bag-
dadu. Nale¿y do konwoju, przewo¿¹cego ³adunek Elmslandu na miejsce
przeznaczenia. Wypi³ solidny ³yk whisky. Munger przygl¹da³ mu siê bacz-
nie. To by³o nies³ychanie kosztowne. Musia³em mu daæ bardzo du¿o pie-
niêdzy, nim zechcia³ co powiedzieæ. Bardzo du¿o mu da³em.
Mów dalej! Co ci powiedzia³? spyta³ Munger.
Dla wiêkszego efektu Nassir odczeka³ chwilê:
Statek przyp³ynie pojutrze rano. W Basrze czeka ju¿ piêæ ciê¿arówek Vo-
lvo F12, które maj¹ zabraæ ³adunek. Podjêto nadzwyczajne rodki ostro¿noci.
Na ka¿dej ciê¿arówce bêd¹ ¿o³nierze i konwojowi ma towarzyszyæ oddzia³ ¿an-
darmerii. Drogi bêd¹ zamykane na czas przejazdu konwoju. Kierowca nic nie
wie na temat ³adunku. Spojrza³ bystro na Mungera. Pan te¿ nie wie?
Nie mam pojêcia. Wiesz dobrze, jak to jest w tej bran¿y. Mówi¹ cz³o-
wiekowi tylko tyle, ile musi wiedzieæ.
Nassir ochoczo to potwierdzi³.
Konwój jedzie najpierw do Kifri. Miasto sto piêædziesi¹t kilometrów na
pó³noc od Bagdadu. Maj¹ tylko przejechaæ przez Kifri do bazy wojskowej
192
oddalonej od miasta oko³o dziesiêciu kilometrów. Kierowca mówi, ¿e ju¿ tam
by³ z innymi ³adunkami. Mogê panu pokazaæ na mapie, gdzie to dok³adnie jest.
Munger usi³owa³ nie okazywaæ zadowolenia.
Jak d³ugo bêd¹ jechali? Kiedy tam dotr¹?
Z Fau jakie szeæset kilometrów Na noc ciê¿arówki zatrzymuj¹ siê
przewa¿nie w Al Hillah, prawie w po³owie drogi.
Doskonale, mamy wiêc cztery dni.
My?
Munger skwitowa³ pytanie kwanym umiechem.
Z samego rana wrócimy do Bagdadu. Potrzebny mi bêdzie jeden dzieñ,
¿eby uzyskaæ zezwolenie na wyjazd w strefê pó³nocnego frontu. Kifri le¿y
szeædziesi¹t kilometrów za lini¹ frontu. Jest rzecz¹ normaln¹, ¿e chcê tam
siê wybraæ.
Nassir krêci³ siê niespokojnie.
Ja ju¿ swoje zrobi³em. Wywi¹za³em siê z umowy. Doæ ju¿ ryzykowa³em.
Zaryzykowa³ wiêc Munger. By³o to ryzyko starannie skalkulowane:
Rozumiem, w pe³ni ciê rozumiem, Ahmedzie. Szkoda, ¿e rezygnujesz
z premii. Warunkiem premii by³a przydatnoæ informacji uzyskanej od cie-
bie. Jeli nie pojadê do Kifri, nie dowiem siê, czy informacja jest przydatna.
Na twarzy Nassira chciwoæ walczy³a z ostro¿noci¹. Wreszcie zada³
pytanie:
Jak pan ma zamiar otrzymaæ zezwolenie? Nikomu tam nie wolno jedziæ.
Mam przyjació³ w Bagdadzie.
Nassir przygl¹da³ mu siê chwilê, a potem podj¹³ decyzjê:
No dobrze, pojadê do Kifri, ale ani kroku dalej. Na miejscu sam pan
sobie radzi.
Munger zaakceptowa³ warunek.
I zaraz po tym wyjedzie pan z Iraku? spyta³ jeszcze Nassir.
Tak.
I nigdy ju¿ nie wróci?
Nigdy.
To wietnie. Trzeba to oblaæ. Nassir wsta³ i nala³ sobie potê¿n¹ por-
cjê szkockiej.
17
M
item jest pogl¹d, ¿e agent wywiadu potrafi wyczuæ gro¿¹ce mu niebez-
pieczeñstwo, jest prawd¹ natomiast, ¿e bywa wiadomy ogona, czyli osoby
193
go ledz¹cej. To nie instynkt, lecz rezultat szkolenia i dowiadczenie pod-
wiadome obserwowanie bezporedniego otoczenia. I jeli co wykracza poza
normê, mózg to rejestruje, w³¹cza sygna³ alarmowy: twarz napotykana zbyt
czêsto, osoba id¹ca tym samym krokiem w tej samej odleg³oci, cz³owiek
wpatrzony w gazetê, ale nie przewracaj¹cy stron, samochód lub furgonetka
wyró¿niaj¹ce siê w strumieniu pojazdów. Misza Wigoda by³ profesjonalist¹,
ale sygna³u alarmowego nie odebra³ z jednej prostej przyczyny: nie by³ le-
dzony.
Zjad³ wczesny lunch w restauracyjce przy lepej uliczce dzielnicy Fay-
adi Ya w Bejrucie. Przychodzi³ tu czasami, poniewa¿ tu podawano najlepszy
kebab w ca³ym Libanie. To miejsce by³o równie¿ pod sta³¹ obserwacj¹ ludzi
Janine Lasage. Minutê po wejciu Miszy Wigody do restauracji cz³owiek
w kaftanie po drugiej stronie uliczki informowa³ j¹ przez telefon, ¿e Melim
Jaheen jest sam i bez ochrony.
Misza jad³ szybko, poniewa¿ wczesnym popo³udniem mia³ jechaæ do
portu Jounieh na rozmowê z jednym z przywódców Falangi w sprawie do-
stawy broni. Jego pomocnik, Tamar Feder vel Fuad Tawfir, mia³ go za godzi-
nê zabraæ samochodem z rogu ulicy Hassl.
Jedz¹c z wielkim smakiem, rozmyla³ o przysz³oci. Zaraz po zakoñcze-
niu misji Mungera obiecano mu trzy miesi¹ce urlopu. W tym czasie lokaln¹
siatk¹ DAKTYL mia³ kierowaæ Tamar. Misza w pe³ni zas³u¿y³ na ten urlop,
pierwszy od d³u¿szego czasu. Zacz¹³ ju¿ odczuwaæ ciê¿ar nieustannego na-
piêcia. Nie by³o to tylko napiêcie zwi¹zane z kryzysem irackim, raczej rezul-
tat ¿ycia przez ponad trzy lata we wrogim otoczeniu, pod przybranym na-
zwiskiem. Nigdy nie móg³ siê odprê¿yæ, upiæ lub swobodnie rozmawiaæ
z przyjació³mi czy obcymi. Towarzyszy³a mu nieustanna potrzeba zachowa-
nia czujnoci i to w³anie najbardziej niszczy³o nerwy. Zbyt d³ugo czeka³ na
ten urlop, mia³ nieco otêpia³e zmys³y i zwolnion¹ reakcjê. Podczas urlopu
zamierza³ polecieæ do Europy i Ameryki Pó³nocnej. Bêdzie du¿o jad³ i du¿o
pi³, a jeli nie opuci go szczêcie, to spotka jak¹ mi³¹ kobietê.
W mylach przewija³ mu siê tak¿e Munger. Przed paroma godzinami
kurier z Bagdadu przywióz³ wiadomoæ, dok¹d przewo¿one s¹ beczki z tlen-
kiem uranu, i ¿e Munger bêdzie chcia³ w ci¹gu najbli¿szych trzech dni zro-
biæ zdjêcia.
System kurierski funkcjonowa³ doskonale. Siatka DAKTYL mia³a sze-
ciu kurierów podró¿uj¹cych do i z Bagdadu wed³ug sta³ego harmonogra-
mu. Byli to ludzie prowadz¹cy autentyczne interesy w skali usprawiedliwia-
j¹cej tak czêste wizyty. Ich zadaniem by³o zbieranie i rozwo¿enie poczty
z i do stale zmieniaj¹cych siê skrzynek kontaktowych. Munger nigdy osobi-
cie nie zostawia³ wiadomoci w takiej skrzynce. Czynili to jego kurdyjscy
przyjaciele. Dziêki temu nikt nie móg³ go o nic podejrzewaæ.
13 Reporter
194
Misza skoñczy³ posi³ek, szybko wypi³ kawê i, skin¹wszy g³ow¹ grubaso-
wi, do którego nale¿a³ lokal, wyszed³ w gor¹cy i zat³oczony zau³ek.
Dwiecie metrów dalej podjecha³ na róg Tamar Feder, otar³ pot z czo³a
i postanowi³ raz jeszcze poruszyæ w rozmowie z Misz¹ sprawê zamiany samo-
chodu na wyposa¿ony w klimatyzacjê, gdy¿ po godzinie je¿d¿enia bejruckimi
ulicami w rozgrzanym wozie cz³owiek nie by³ ju¿ zdolny do niczego.
Machinalnie rozgl¹da³ siê po ruchliwej ulicy. Czterdzieci metrów przed
nim dwaj ludzie roz³adowywali skrzynie z furgonetki. Po drugiej stronie uli-
cy sta³a zielona ciê¿arówka Ford. Kierowca wychyli³ siê z szoferki i k³óci³
z wciek³ym w³acicielem sklepu, któremu zas³oni³ wystawê. W godzinie
po³udniowego posi³ku ruch uliczny by³ nieco mniejszy, ale chodniki pozo-
stawa³y zapchane zarówno przez przechodniów, jak i sprzedawców zachwa-
laj¹cych swoje towary.
Tamar zauwa¿y³ b³yszcz¹c¹ w s³oñcu ³ysinê Miszy przepychaj¹cego siê
przez t³um. Dotkn¹³ ju¿ kluczyka zap³onu, kiedy to siê sta³o
Misza znajdowa³ siê prawie na wysokoci furgonetki. Dwaj ludzie, wy-
nosz¹cy z wozu skrzyniê, upucili j¹ i z obu stron chwycili Miszê. Wepchnê-
li go szybko do furgonetki i wskoczyli za nim. Zatrzasnê³y siê drzwi, furgo-
netka ruszy³a, w³¹czaj¹c siê w ruch uliczny. Tamar widzia³, ¿e Misza nie
móg³ siê niczego spodziewaæ i nie mia³ ¿adnych szans. Gdy chcia³ ju¿ ru-
szyæ, us³ysza³ za sob¹ przypieszaj¹cy samochód. Po chwili przemkn¹³ obok
niego zielony mercedes z dwoma pasa¿erami. Jednym by³a kobieta. Obróci-
³a siê. Tamar przez u³amek sekundy widzia³ jej twarz. Rozpozna³ j¹. Ogl¹da³
tê twarz w kartotece Mosadu: Janine Lasage.
By³ blisko za mercedesem, ale nie zd¹¿y³. Na skraju pola widzenia do-
strzeg³ ciê¿arówkê przecinaj¹c¹ na ukos ulicê. Mercedes zdo³a³ przed ni¹
przemkn¹æ, ale Tamar nie zmieci³ siê. Z ca³ych si³ nacisn¹³ wiêc peda³ ha-
mulca i zas³oni³ d³oñmi twarz. Zderzenie nie by³o powa¿ne i Tamarowi nic
siê nie sta³o, nie licz¹c drobnego skaleczenia na brodzie.
Od tej chwili ka¿d¹ czynnoæ dyktowa³ surowy profesjonalizm i we-
wnêtrzna dyscyplina. Tamarowi nawet nie przysz³o do g³owy cigaæ merce-
desa i próbowaæ wydobyæ Miszê z opresji. Przy uderzeniu odskoczy³y drzwi
samochodu. Tamar da³ nura w zaskoczony t³um, przebi³ siê na drug¹ stronê
i zacz¹³ oddalaæ siê szybkim krokiem od miejsca wypadku. Dwie przecznice
dalej z³apa³ taksówkê i po piêtnastu minutach by³ w bezpiecznym mieszka-
niu w dzielnicy Ain Rummaneh, na najwy¿szym piêtrze wielkiej kamienicy.
Telewizyjne maszty na dachu maskowa³y radiow¹ antenê nadawcz¹ Mosa-
du. Pó³ godziny po porwaniu Miszy Wigody Tamar przekazywa³ ju¿ wszyst-
kie szczegó³y kwaterze g³ównej siatki DAKTYL w Limassol na Cyprze.
Zakazano mu opuszczaæ mieszkanie. Mia³ przede wszystkim zapewniæ p³yn-
ne przekazywanie wiadomoci do i od Daktyla Niebieskiego.
195
Tamar czu³, ¿e ogarnia go rozpacz. By³ zastêpc¹ Miszy przez ca³y minio-
ny rok i darzy³ go przyjani¹. Jego pragnieniem by³o przeczesywanie Bejru-
tu bez wzglêdu na ryzyko, ale mu tego zakazano. Rozkazy by³y jasne: Daktyl
Niebieski ma priorytet. Wigody bêd¹ poszukiwali inni. Inni te¿ zajm¹ siê
likwidacj¹ obecnej siatki DAKTYL w Bejrucie.
Zapyta³, czy ma ostrzec Daktyla Niebieskiego, ¿e uprowadzono Wigodê.
I znów otrzyma³ odpowied: zajm¹ siê tym inni.
Ruth spóni³a siê pó³ godziny, ale przysz³a rozpromieniona. Gdy stanê³a
w drzwiach restauracji Amathus, natychmiast dostrzeg³a Waltera, siedz¹ce-
go jak zwykle przy stoliku w rogu sali. Kelner w³anie stawia³ przed nim
pó³misek z zak¹skami. Zobaczy³ j¹ i gdy podesz³a, dwign¹³ siê ciê¿ko.
Ju¿ myla³em, ¿e jestem ofiar¹ niegodnego porzucenia przez ukochan¹
kobietê powiedzia³ surowym tonem, któremu jednak towarzyszy³ umiech.
Poca³owa³a go w policzek, przeprosi³a, a potem skarci³a, ¿e zaczyna bez niej.
Spojrza³ nieco zdziwiony, gdy odsunê³a na bok menu.
Czy mogê sobie dzi pozwoliæ na ekstrawagancjê? spyta³a.
Ale¿ oczywicie!
A wiêc w takim razie kawior, homar i szampan Dom Perignon.
Zdumiony Walter otworzy³ szeroko oczy i skin¹³ na maître dhôtel.
A jaka¿ to okazja?
Nic specjalnego odpar³a lekcewa¿¹co. Po prostu czujê siê szczêli-
wa. Mo¿e dlatego, ¿e jem z tob¹ lunch. Bardzo mi ciebie brakowa³o.
wietnie to ukrywa³a mrukn¹³ sceptycznie. Od wieków ciê nie
widzia³em.
Jestem okropnie zajêta. Ale jedz, nie czekaj na mnie. Nie chcê, ¿eby
zas³ab³ z g³odu. Powiedz tylko jeszcze, czy s¹ wieci od Davida?
Walter wrzuci³ sobie do ust oliwkê i skin¹³ g³ow¹. W dalszym ci¹gu by³
zaskoczony zachowaniem Ruth.
Wszystko idzie dobrze. Za cztery czy piêæ dni powinien wróciæ na Cypr.
Obdarzy³a go umiechem.
I natychmiast mnie zawiadomisz?
Oczywicie. Przygl¹da³ siê jej przez chwilê i nagle owiadczy³:
Jeste w ci¹¿y!
Jej zdziwienie by³o przekomiczne.
Sk¹d ty . Jak ?
Walter umiecha³ siê, bardzo z siebie zadowolony.
To oczywiste i logiczne. Jeste promienna i szczêliwa, chocia¿ po-
winna byæ smutna i niespokojna. Tylko jedno mog³o wp³yn¹æ na zmianê
nastroju. Jestem te¿ szczêliwy, ¿e ty i David Wsta³ z wielk¹ powag¹,
196
obszed³ stolik i uca³owa³ j¹ w oba policzki. Poczu³a siê nagle okropnie za-
wstydzona i skrêpowana.
Powróciwszy na fotel, Walter spyta³:
Kiedy siê o tym dowiedzia³a?
Przed chwil¹. Dlatego siê spóni³am. Lekarz mia³ nag³y poród i przez
godzinê na niego czeka³am.
A wiêc wybaczam ci spónienie. By³a zaskoczona?
W pewnym sensie. Od miesiêcy mielimy nadziejê Pogrozi³a mu
palcem. To twoja wina, zabiera³e go i wysy³a³e, nie wiadomo gdzie, w nie-
w³aciwym czasie.
Kelner przyniós³ kawior i szampana. Walter zaproponowa³ toast za po-
mylnoæ przysz³ego dziecka i uszczkn¹³ spor¹ czêæ kawioru.
Kiedy lub? spyta³.
Szybko. Ale potrzeba dwóch tygodni na zgromadzenie potrzebnych doku-
mentów i zrobienie badañ lekarskich. Nag³y smutek przemkn¹³ przez jej twarz.
Walter zauwa¿y³ i spyta³:
O co chodzi?
O Gideona.
Nadal pisze?
Tak. Co miesi¹c. Ka¿dego pierwszego. I zawsze takie same listy
Nie po raz pierwszy dyskutowa³a na ten temat z Walterem. Gideon Galili
nie chcia³ przyj¹æ zerwania do wiadomoci. A w ka¿dym razie nie tak, jak
Ruth tego oczekiwa³a. Z pocz¹tku by³ oszo³omiony, ale i zdeterminowany
broniæ ich zwi¹zku. Nie za³ama³ siê, nie okazywa³ rozpaczy, lecz spokojnie,
mo¿na by powiedzieæ nawet, ¿e lodowato, usi³owa³ j¹ odzyskaæ. Napisa³a
mu, ¿e jeszcze przez wiele miesiêcy nie ma zamiaru polubiæ Mungera. Nie
chcia³a powiedzieæ, dlaczego. Zrozumia³ to jako swoj¹ szansê. Na pocz¹tku,
podczas jej króciutkiej wizyty w Izraelu, dok¹d polecia³a, by mu o wszyst-
kim powiedzieæ, usi³owa³ logicznie j¹ przekonywaæ, podkrelaj¹c, ¿e ju¿ jej
nie wysz³o jedno ma³¿eñstwo z fotoreporterem wojennym. Dlaczego drugie
mia³oby byæ inne? Mówi³a mu o mi³oci, a on odpowiada³, ¿e jego mi³oæ do
niej jest tak wielka, tak wszechogarniaj¹ca, ¿e w miarê up³ywu czasu za-
cznie wytwarzaæ w niej podobne uczucie. By³ tego pewny i nic nie potrafi³o
zachwiaæ jego wiar¹, ¿e tak musi siê staæ. Usi³owa³a okazaæ gniew, mówi¹c,
¿e ich zwi¹zek jest nieodwo³alnie skoñczony. On jest m³ody, przystojny,
odnosi zawodowe sukcesy. Zosta³ majorem w wieku dwudziestu dziewiêciu
lat. S¹ inne kobiety, z pewnoci¹ znajdzie kogo m³odszego. I zakocha siê
ponownie. Zdesperowana, ¿e nie chce jej zrozumieæ, zaczê³a krzyczeæ, usi-
³uj¹c zburzyæ jego stoicki spokój. Jej gniew sp³yn¹³ po nim jak morska fala
po nabrze¿nej skale. By³ zdecydowany j¹ odzyskaæ. Nigdy nie zaakceptuje
rozpadu ich zwi¹zku.
197
Po miesi¹cu przyjecha³ na Cypr, gdy Munger wyjecha³ na Bliski Wschód.
Zatrzyma³ siê na trzy dni w hotelu Forest Peak. By³y to najgorsze dni w ¿yciu
Ruth. Galili by³ jednoczenie zdeterminowany i patetyczny. Wojskowa dys-
cyplina w po³¹czeniu z b³yskotliw¹ karier¹ uczyni³y z niego cz³owieka nie
akceptuj¹cego pora¿ki. A utrata Ruth by³aby dla niego najwiêksz¹ ¿yciow¹
pora¿k¹. Z drugiej strony, wielka mi³oæ do Ruth robi³a z niego chwilami
rzewnego ch³opca. W ci¹gu pierwszych dwóch dni przegadali ponad dzie-
siêæ godzin. Ruth g³êboko cierpia³a, widz¹c jego ból i nie mog¹c mu pomóc.
Podj¹³ niez³omne postanowienie: nigdy jej nie zapomni, nigdy nie straci na-
dziei, nigdy nie zaakceptuje zerwania. Zamierza³ zostaæ w Platres dwa tygo-
dnie, ale po drugim dniu Ruth mia³a ju¿ wszystkiego doæ. Wy³¹czy³a tele-
fon i zamknê³a bramê wjazdow¹ do posiad³oci. Sta³ przed ni¹ przez ca³y
dzieñ. Nie wo³a³, nie wzywa³ jej, tylko sta³. Widzia³a go z okna sypialni.
Wysoka, zgrabna sylwetka, ci¹gniêta cierpieniem twarz.
Nie wiedz¹c, co pocz¹æ, zadzwoni³a tego wieczoru do Waltera, prosz¹c
o radê. Wys³ucha³ wszystkiego i powiedzia³, ¿eby posz³a spaæ i o nic siê nie
martwi³a. On siê wszystkim zajmie. Prosi³a, aby nie by³ zbyt surowy dla
Gideona i Walter solennie obieca³, ¿e nie bêdzie, ¿e doskonale rozumie, przez
co przechodzi m³ody pilot. Po tej rozmowie Ruth poczu³a siê nieco lepiej,
ale mimo to prawie wcale tej nocy nie spa³a. O ósmej rano zadzwoni³a do
hotelu, gdzie jej powiedziano, ¿e Gideon przed dwiema godzinami pojecha³
na lotnisko. Zadzwoni³a do Waltera, który wyjani³, ¿e Gideon otrzyma³ w no-
cy telefon od dowódcy swego dywizjonu, aby natychmiast wraca³, gdy¿ cze-
ka go wa¿na misja. Gideon niczego nie podejrzewa, a przy obecnej sytuacji
w Libanie, misja na pewno da siê skleciæ, i to z po¿ytkiem dla wszystkich.
Nawet dowódca dywizjonu nic nie wie o prawdziwych powodach ci¹gniê-
cia Gideona z urlopu.
Ruth gor¹co podziêkowa³a Walterowi i po od³o¿eniu s³uchawki mia³a rów-
nie¿ dobre s³owo dla Pana Boga, ¿e da³ Walterowi tak olbrzymie wp³ywy. Pó³
godziny póniej taksówkarz przywióz³ jej bukiet czerwonych ró¿ i list, w któ-
rym Gideon t³umaczy³ swój nag³y odlot i wspomina³, ¿e wielokrotnie bez po-
wodzenia dzwoni³. I ¿e bêdzie do niej co miesi¹c pisa³ a¿ do dnia lubu.
Wszystkie listy by³y takie same: dostarczane w pierwszym tygodniu mie-
si¹ca mówi³y o tym, ¿e jest sam, z nikim siê nie wi¹¿e i czeka na Ruth.
Byæ mo¿e liczy na to, ¿e co przytrafi siê Mungerowi podsun¹³ Wal-
ter. Wielu fotoreporterów ginie.
Wzruszy³a ramionami.
Kto wie, mo¿e tak myli. Chocia¿ ja uwa¿am inaczej. Raczej s¹dzi, ¿e
którego dnia oprzytomniejê.
Gideon ma na twoim punkcie obsesjê, to jasne stwierdzi³ Walter.
Jako psycholog powinna znaæ to zjawisko. Wcale nie tak rzadkie.
198
Kelner przyniós³ homara i piêciocentymetrowej gruboci stek dla Waltera.
Zd¹¿y³ go zaledwie skosztowaæ, kiedy zjawi³ siê maître dhôtel i zawiadomi³,
¿e kto z biura dzwoni w wa¿nej sprawie. Walter mrukn¹³ zawiedziony, po-
leci³ po³o¿yæ stek na podgrzewaczu i obieca³ Ruth, ¿e za parê minut wróci.
Wróci³ jednak dopiero po dwudziestu minutach i w tym czasie Ruth upo-
ra³a siê z homarem. Gdy usiad³, spojrza³a na jego twarz i zrobi³o siê jej zimno.
K³opoty?
Tak.
David?
Nie bezporednio.
Powiedz mi, Walterze, proszê!
Walter westchn¹³ i odprawi³ kelnera, który chcia³ postawiæ przed nim
stek. Ju¿ to samo wiele mówi³o o powadze sytuacji.
W Bejrucie porwano Miszê Wigodê. Nie krêpowa³ siê wymieniæ
nazwisko. Wiedzia³, ¿e Munger o wszystkim jej mówi. Martwi³o go to, ale
nic nie móg³ poradziæ.
Kiedy?
Przed niespe³na godzin¹.
OWP?
Walter powtórnie westchn¹³.
Nie jestemy pewni, ale wiemy, ¿e zamieszane jest SDECE. Na miej-
scu porwania widziano Janine Lasage.
O Bo¿e! Ruth by³a wstrz¹niêta. Wiedzia³a wszystko o Janine Lasa-
ge i o jej udziale w zamordowaniu Duffa. Przed wieloma laty pozna³a j¹ na
przyjêciu w Hongkongu. Munger powiedzia³, ¿e wkrótce przyjdzie dzieñ
wyrównania rachunków.
Nie powinienem by³ czekaæ mrukn¹³ Walter. Powinienem by³ daw-
no siê ni¹ zaj¹æ. To z³a kobieta.
Ostrzeg³e Davida?
Spojrza³ na ni¹ bystro.
W³anie to robimy. David jest w drodze miêdzy Basr¹ a Bagdadem.
Zobaczy³ przera¿enie na jej twarzy.
Ona zmusi Wigodê do mówienia, Walterze! Wiesz o tym. Musisz zna-
leæ Davida i czym prêdzej wycofaæ go z Iraku!
Poklepa³ j¹ uspokajaj¹co po ramieniu.
Znajdziemy go. Mamy du¿o czasu. Wigoda jest profesjonalist¹. Ow-
szem, w koñcu bêdzie mówi³, ale to potrwa. Dni albo nawet tygodnie.
Ruth zaczê³a p³akaæ. Chusteczk¹ wyjêt¹ z torebki wyciera³a ³zy.
Nie mo¿esz byæ wcale tego pewien. To mog¹ byæ tylko godziny. Nie
wiadomo, jak go zaczn¹ torturowaæ. To s¹ zwierzêta. David mo¿e wpaæ
w ich rêce. Musisz go ostrzec!
199
Nie martw siê powtórzy³. Jestemy w ³¹cznoci z naszymi ludmi
w Bagdadzie. Zawiadomi¹ Davida, gdy tylko zjawi siê w hotelu.
Kiedy David dotrze do hotelu?
Tego nie jestemy pewni. Wiemy, ¿e opuci³ hotel E1 D¿amharia w Basrze.
W drodze do Bagdadu mo¿e udaæ siê na front. Usi³ujemy siê tego dowiedzieæ.
Zdo³a³a siê nieco opanowaæ.
Wracam do domu. Zawiadomisz mnie, gdy tylko czego siê dowiesz?
Czegokolwiek, Walterze! Chcê znaæ zarówno dobre, jak i z³e wieci. Bêdê
czeka³a w domu na twój telefon.
Oczywicie, zaraz zadzwoniê.
Zaproponowa³, ¿e Spiro odwiezie j¹ mercedesem do domu. Jej w³asny
samochód odstawi inny szofer. Odmówi³a. Czuje siê dobrze, mo¿e sama pro-
wadziæ. Walter sta³ przy mercedesie, gdy wycofywa³a samochód z parkingu.
Przed odjazdem wykrzyknê³a przez okno:
Dziêkujê za lunch. I natychmiast dzwoñ, gdyby by³a jaka wiadomoæ.
Obiecujê odpar³.
Zadumany odprowadzi³ j¹ smutnym wzrokiem. Zerka³a w lusterko
i uchwyci³a to spojrzenie.
Dotar³a do Platres po godzinie. Gdy wesz³a do domu, uda³a siê prosto do
kuchni i zaparzy³a sobie kawê. Nie mog³a zapomnieæ spojrzenia, jakim j¹
¿egna³ Walter: smutek i zaduma. Ale przedziwna zaduma, jakby w poczuciu
winy. Uwiadomi³a to sobie z przeraliw¹ jasnoci¹: tak, to by³o poczucie
winy! Fili¿anka wypad³a z palców i roztrzaska³a siê o posadzkê. Gor¹ca kawa
sparzy³a jej nogi, ale nawet nie krzyknê³a.
Uwiadomi³a sobie, ¿e Walter nie ma zamiaru ostrzegaæ Davida. Mia³
nadziejê, ¿e Wigoda wytrzyma tortury do chwili wype³nienia przez Mungera
wyznaczonego mu zadania. Walter Blum przemyla³ zale¿noci wystêpuj¹ce
miêdzy obowi¹zkiem a utrzymaniem przy ¿yciu swego przyjaciela i doszed³
do wniosku, ¿e pierwszeñstwo ma obowi¹zek.
Pobieg³a do telefonu. Wykrêci³a pierwsze cyfry numeru Walen Trading,
ale zda³a sobie sprawê, ¿e nic nie zdzia³a. Walter bêdzie nadal k³ama³. Podj¹³
decyzjê i nie zmieni jej. Bêdzie j¹ uspokaja³ i sk³ada³ obietnice, ale nie ruszy
palcem. Od³o¿y³a s³uchawkê i zmusi³a siê do racjonalnego przemylenia sy-
tuacji. Wróci³a do kuchni, zmiot³a szcz¹tki fili¿anki, zaparzy³a now¹ kawê,
rozmylaj¹c przez ca³y czas nad ró¿nymi mo¿liwociami. Mog³aby spróbo-
waæ zadzwoniæ do Bagdadu. Wiedzia³a, ¿e David zatrzymuje siê zawsze
w hotelu Sindbad. Mog³aby zadzwoniæ do amerykañskiej ambasady w Ni-
kozji. Rezydent CIA, który zawiadamia³ j¹ o mierci Duffa, jeszcze tam by³.
Prawdopodobnie on mo¿e co pomóc. Po zastanowieniu siê dosz³a do wnios-
200
ku, ¿e to by³oby ryzykowne. Bagdad a¿ kipi podejrzliwoci¹ i intryg¹. Nie-
przemylanym ruchem mog³aby naraziæ Mungera na niebezpieczeñstwo.
Dostrzeg³a tylko jedno wyjcie: poniewa¿ Davida trzeba ostrzec, ona sama
poleci do Bagdadu Problemem by³ rozk³ad lotów. Wiedzia³a, ¿e bezpored-
niego po³¹czenia nie ma. David lata³ zawsze przez Amman. Wiza natomiast
nie stanowi³a problemu: przed miesi¹cami, korzystaj¹c z kontaktów w amba-
sadzie amerykañskiej, uzyska³a wszystkie mo¿liwe wizy do krajów arabskich.
Zawsze ba³a siê, ¿e Davidowi mo¿e siê co przydarzyæ podczas fotoreporter-
skich wypraw. Zostanie na przyk³ad ranny. Gdyby do tego dosz³o, chcia³a móc
natychmiast do niego jechaæ. Oczywicie, uzyskanie wiz do takich krajów jak
Iran czy Po³udniowy Jemen by³o niemo¿liwe, ale mia³a wa¿ne wizy do Liba-
nu, Syrii, Jordanii i Iraku. Pobieg³a z powrotem do telefonu i zadzwoni³a na
lotnisko w Larnace. Po denerwuj¹cym oczekiwaniu ze s³uchawk¹ przy uchu
dowiedzia³a siê, ¿e o siódmej wieczorem ma samolot do Bejrutu, gdzie mo¿e
z³apaæ lot jordañskich linii do Ammanu przez Bagdad. Do Larnaki mia³a dwie
godziny jazdy samochodem, wiêc swobodnie zd¹¿y
Posz³a do sypialni, wrzuci³a potrzebne rzeczy do niewielkiej podró¿nej
torby, której nie bêdzie musia³a oddawaæ na baga¿, a potem z szufladki noc-
nego stolika wyjê³a berettê 8 mm, któr¹ przed laty da³ jej Duff, gdy tak czê-
sto pozostawia³ j¹ sam¹. Wiedzia³a, jak siê obchodziæ z broni¹. Wiedzia³a
tak¿e o bramkach kontrolnych na lotniskach, ale ¿yj¹c tak d³ugo w rodowis-
ku fotoreporterów zna³a metody, jakich u¿ywali, by przemyciæ filmy.
W kuchni znalaz³a niewielkie kwadratowe blaszane pude³ko o wymia-
rach dziewiêæ na dziewiêæ centymetrów i wysokie na niespe³na trzy. Posz³a
z nim do gabinetu, gdzie znalaz³a kilka kartek metalizowanej kalki maszyno-
wej. Owinê³a nimi berettê, maskuj¹c tym kszta³t. W³o¿y³a broñ do pude³ka
i ob³o¿y³a szminkami. Dorzuci³a zapalniczkê i kilka monet. Pude³ko scho-
wa³a na dnie malutkiego neseseru. By³a pewna, ¿e przewietlenie na lotni-
sku nie ujawni kszta³tu broni.
O czwartej trzydzieci siedzia³a w swoim renaulcie, pêdz¹c górsk¹ dro-
g¹ w kierunku Larnaki.
Janine Lasage przyjecha³a do domu na przedmieciu piêtnacie minut po
furgonetce. Zajê³o jej nieco wiêcej czasu pokonanie zapór drogowych i punk-
tów kontrolnych OWP. D¿amil Mahmoud czeka³ na ni¹ na brudnym podwór-
ku. Jego ludzie otaczali dom. Wysz³a z mercedesa z³owroga czarna postaæ.
By³a w czarnych spodniach, czarnej bluzce bez rêkawów, a w rêku nios³a
czarn¹ torebkê.
Umiechnê³a siê do Mahmouda.
Jak w zegarku. Dobra robota.
201
Odpowiedzia³ jej grymasem twarzy, który te¿ mia³ byæ umiechem.
Zrobi³em wszystko wed³ug pani ¿yczenia. Czy mam od razu zacz¹æ
tortury? Jestem ekspertem. Rozb³ys³y mu oczy.
Mo¿e póniej, jeli zajdzie potrzeba. Zak³adaj¹c, ¿e jest tym, za kogo
go uwa¿amy, potrafi oprzeæ siê fizycznemu bólowi bardzo d³ugo. Nawet wiele
dni. A ja nie mam tyle czasu.
A wiêc jak?
Poklepa³a czarn¹ torebkê.
Serum prawdy! Przy odrobinie szczêcia szybko rozwi¹¿e mu jêzyk.
Mahmoud pokiwa³ m¹drze g³ow¹.
Aha, aha S³ysza³em. Penta i co tam.
Pentatol sodu to przesz³oæ. Obecnie u¿ywa siê valium w czystej po-
staci.
Valium? By³ zdumiony Moja ¿ona bierze to na uspokojenie. Za-
mia³ siê. Ona stale musi siê uspokajaæ.
Wyobra¿am sobie Ale on dostanie du¿o wiêcej. Dwadziecia miligra-
mów do¿ylnie. Zwróci³a siê do swego ochroniarza, który sta³ przy mercedesie:
Czekaj tu, dobrze siê rozgl¹daj.
I do D¿amila:
Idziemy!
Misza Wigoda le¿a³ nago na drewnianym stole. Nogi i rêce mia³ wykrê-
cone, i tak mocno zwi¹zane, ¿e w nadgarstkach i kostkach ju¿ spuch³y. Oprócz
tego sto³u i zwisaj¹cej z sufitu ¿arówki, w pokoju nic nie by³o.
Us³ysza³ otwieranie drzwi i zobaczy³ Janine Lasage, a za ni¹ D¿amila
Mahmouda. Stara³ siê zachowaæ beznamiêtny wyraz twarzy. Janine Lasage
podesz³a do sto³u i po³o¿y³a na nim czarn¹ torebkê. D¿amil Mahmoud stan¹³
w nogach zwi¹zanego i zacz¹³ mu siê z zainteresowaniem przygl¹daæ.
Janine Lasage sprawdzi³a wiêzy i z zadowoleniem skinê³a g³ow¹. Siêg-
nê³a miêdzy nogi i unios³a penisa. Karminowy paznokieæ wbi³a g³êboko w od-
s³oniêt¹ ¿o³¹d. Misza z bólu wyprê¿y³ siê w ³uk, ale nie wyda³ ¿adnego
dwiêku. Umiechnê³a siê i powiedzia³a po arabsku:
Melimie Jaheen, nie jeste Arabem. Jeste ¯ydem i pracujesz dla Mo-
sadu. Chcê odpowiedzi na kilka pytañ i ty mi ich udzielisz. Chyba zdajesz
sobie z tego sprawê. Tak czy inaczej udzielisz mi tych odpowiedzi. Mów od
razu, a oszczêdzisz sobie wiele bólu. Patrzy³a mu w oczy. I on te¿ patrzy³
na ni¹. Nawet nie mrugn¹³.
Skinê³a g³ow¹, jakby potwierdza³a w³asn¹ diagnozê. Otworzy³a torebkê,
z której wyjê³a strzykawkê i zaopatrzon¹ w gumowy kapturek fiolkê z bez-
barwnym p³ynem. D¿amil patrzy³ jak zafascynowany, gdy przebija³a kapturek
202
ig³¹ i wci¹ga³a p³yn do strzykawki. Misza zmarszczy³ brwi i podniós³ g³owê,
wlepiaj¹c oczy w sufit. Koncentrowa³ siê. Janine wiedzia³a, ¿e przypomina
sobie lekcje z okresu szkolenia, ¿e usi³uje stworzyæ hermetyczne przegrody
w mózgu, izoluje i ukrywa fakty, których nie wolno wyjawiæ.
Nachyli³a siê i pochwyci³a jego rêkê poni¿ej ³okcia, naciskaj¹c mocno
palcem, by wyst¹pi³a ¿y³a. Poniewa¿ Misza by³ oty³y i mia³ grube ramiona,
dwukrotnie nie trafi³a. Zaklê³a g³ono. Nie wolno siê pieszyæ! Wci¹gnê³a
g³êboko powietrze. Wk³u³a siê dopiero za trzecim razem. Patrzy³a uwa¿nie
na podzia³kê. Przesta³a naciskaæ t³oczek, gdy wstrzyknê³a dok³adnie dwa-
dziecia miligramów. Z torebki wyjê³a plaster i, pozostawiaj¹c ig³ê w ¿yle,
przylepi³a strzykawkê do ramienia.
Przez nastêpne kilka minut obserwowa³a jego oczy. Czeka³a, a¿ nast¹pi
stan, nazywany przez lekarzy ptosis, kiedy to powieki opadaj¹ bezwiednie
do po³owy i s³abn¹ psychiczne hamulce. Nie bêdzie spa³, zachowa wiado-
moæ, ale jednoczenie zostanie obna¿ona podwiadomoæ i zaæmi siê lo-
giczne mylenie.
Trwa³o to piêæ minut. Wzrok mia³ nadal utkwiony w suficie, ale nagle
powieki zatrzepota³y i opad³y. Jedn¹ unios³a palcami. Oko by³o szkliste, re-
nica rozszerzona. By³ gotów.
Ka¿de pytanie zadawa³a najpierw po arabsku, nastêpnie po angielsku.
Milcza³. Wiedzia³a, ¿e jaki skrawek jego wiadomoci jeszcze walczy³, by
wydobyæ siê z otulaj¹cych j¹ mgie³. Pierwsze s³owa wypowiedzia³ po an-
gielsku wymamrota³ ich parê i musia³a bardzo siê nachyliæ, by us³yszeæ.
By³a to odpowied na pytanie, jaki jest dzieñ tygodnia. Odpar³:
Nigdy w niedzielê.
Rozemia³a siê. Podwiadomoæ zawiera mieszne myli. Teraz by³ wtorek.
Ca³¹ nastêpn¹ godzinê wêdrowa³a przez labirynt jego mózgu. Dwukrot-
nie musia³a wstrzykn¹æ wiêcej valium, aby pozosta³ w ptosis. By³a zniecier-
pliwiona i z trudem zmusza³a siê do precyzyjnego dzia³ania. Chcia³a otrzy-
maæ odpowied tylko na jedno pytanie. W miarê up³ywu czasu jej
zniecierpliwienie ros³o. Misza opowiada³ o swym dzieciñstwie, szkolnych
przyjacio³ach, o matce i dawno zapomnianym wypadku samochodowym. Ile-
kroæ zbli¿a³a siê do jego pracy, stawa³ siê niezrozumia³y, twarz mu tê¿a³a,
wykrzywia³a siê w grymas odzwierciedlaj¹cy to, co dzia³o siê w jego móz-
gu. By³ szkolony i æwiczony na tak¹ w³anie chwilê. Zda³a sobie sprawê, ¿e
nie wycinie z niego ¿adnych szczegó³ów na temat pracy. Zreszt¹ nie intere-
sowa³y jej te szczegó³y. Pragnê³a tylko jednego nazwiska.
Pochyli³a siê nad nim nisko i wyszepta³a:
Daktyl Niebieski. Daktyl Niebieski.
Twarz mu siê wykrzywi³a, jakby w spamie straszliwego bólu. Janine
Lasage ¿ywo zabi³o serce. Jego reakcja wskazywa³a, ¿e co wie. Znowu pod-
203
wiadomoæ walczy³a z nawykami wyniesionymi ze szkolenia. Przez piêæ
minut powtarza³a:
Daktyl Niebieski. Kto to jest? Kto to jest?
W pewnym momencie przerwa³a, by podaæ wiêcej valium. Palce mu
dygota³y. Nale¿y byæ bardzo ostro¿nym. Przedawkuje, a on zapadnie w sen.
Na d³ugie godziny, a nawet
Daktyl Niebieski, kto to jest? Daktyl Niebieski, kto to jest?
Zaczê³a w¹tpiæ, czy jej siê powiedzie, i wpad³a w panikê. Pochylona,
opieraj¹c siê jedn¹ d³oni¹ na jego klatce piersiowej, a drug¹ na brzuchu,
z ustami tu¿ przy uchu, us³ysza³a podniecony g³os D¿amila:
Niech pani spojrzy!
Podnios³a g³owê i obejrza³a siê za siebie. Penis Miszy Wigody stercza³
pionowo. Zanios³a siê histerycznym miechem. Szybko uprzytomni³a sobie
sytuacjê i spowa¿nia³a.
Tak. To siê zdarza. Valium w tej iloci likwiduje wszystkie hamulce.
W pewnym sensie stanowi rodek zwiêkszaj¹cy popêd p³ciowy.
Co takiego! wykrzykn¹³ Mahmoud. Takie drzewo z tak ma³ego
korzonka!
Janine Lasage umiechnê³a siê i nagle co jej przysz³o do g³owy: a jeli
to spowodowa³ jej dotyk? Czy nie mog³aby tego wykorzystaæ? Siêgnê³a po
penisa i zaczê³a go masowaæ w górê i w dó³. Zwi¹zany mê¿czyzna jêkn¹³
i zacz¹³ siê wiæ. W pokoju s³ychaæ by³o chrapliwy oddech D¿amila Mahmo-
uda. Janine pochyli³a siê i poliza³a twarz Wigody, który teraz jêcza³ bez prze-
rwy. Wysun¹³ jêzyk w poszukiwaniu kobiety, wygi¹³ siê ca³y w ³uk, wpycha-
j¹c sztywnego penisa g³êbiej w jej d³oñ.
Nagle go puci³a i odst¹pi³a o krok.
Daktyl Niebieski, kto to jest? powtórzy³a parê razy.
Misza dysza³ spazmatycznie. Posz³a za ciosem. Kilkakrotnie bra³a penisa
do rêki i potem puszcza³a. Oszo³omiony valium mê¿czyzna by³ bliski sza³u.
Powiedz mi, kim jest Daktyl Niebieski, a dostaniesz.
W kalejdoskopie myli i doznañ Miszy Wigody co pêk³o. Z gard³a wy-
doby³ mu siê charkot:
Munger.
Nie zrozumia³a, gdy powiedzia³ to po raz pierwszy, ale b³agalnym g³o-
sem powtórzy³:
Munger Daktyl Niebieski Munger.
Odskoczy³a od sto³u jak oparzona. Twarz, wyra¿aj¹ca najpierw zdumie-
nie, powoli siê rozpromienia³a. Prze¿ywa³a chwilê ¿yciowego triumfu. D¿a-
mil ciekawie siê jej przygl¹da³. Nie rozumia³ jej zachowania, nie zrozumia³
tego, co powiedzia³ Wigoda, ale w ¿yciu nie widzia³ kobiety podobnie pod-
nieconej po us³yszeniu jednego s³owa.
204
Dowiedzia³a siê pani tego, czego pani chcia³a? spyta³.
O tak! I du¿o wiêcej. Oddycha³a jakby w ekstazie. P³awi³a siê w my-
lach o swoim sukcesie. O tym, co powie Sami Asaf, kiedy siê dowie, ¿e
cz³owiek, któremu umo¿liwi³ dzia³alnoæ w Iraku jest szpiegiem Mosadu.
Ju¿ wyobra¿a³a sobie aresztowanie i przes³uchiwanie Mungera. Nienawi-
dzi³a Mungera ca³¹ dusz¹, od ma³ego palca stopy po blond w³osy te w³osy,
które tak obraliwie potraktowa³.
Nie zawiadomi jeszcze Bagdadu. O, nie! Chce tam byæ, chce zobaczyæ ich
twarze. Poleci do Bagdadu pierwszym samolotem. Kilka godzin nie uczyni
wielkiej ró¿nicy. Te kilka godzin bêd¹ dla niej okresem radosnego oczekiwa-
nia na wspania³y fina³. W jej marzenia wdar³ siê g³os D¿amila Mahmouda:
Mam go teraz zabiæ? Skoñczy³a pani z nim?
Rzuci³a okiem na Wigodê. Nie przesta³ siê wiæ i jêczeæ.
Nie. Nie skoñczy³am. Proszê wyjæ. Zawo³am pana, kiedy skoñczê.
Wzruszy³ ramionami i skierowa³ siê w stronê drzwi, zerkaj¹c ciekawie
na rozpalon¹ twarz kobiety. Wychodz¹c, trzasn¹³ g³ono drzwiami, ale na-
tychmiast cichutko je otworzy³, pozostawiaj¹c szparkê. Przytkn¹³ do niej
oko.
Janine Lasage wyci¹gnê³a szpilkê przytrzymuj¹c¹ w³osy. Blond kaskada
opad³a jej na plecy. Zrzuci³a pantofle, rozpiê³a bluzkê i spodnie. Widz¹c jej
nagie cia³o Mahmoud wci¹gn¹³ g³êboko powietrze przez zaciniête zêby.
Wesz³a na stó³, stanê³a na czworakach okrakiem nad Wigod¹, zêby mia³a
ods³oniête, oczy jak szparki
Wigoda szeroko otwartymi oczami wpatrywa³ siê w twarz kobiety. Wy-
czuwa³ rytm jej poladków, czu³ zbli¿aj¹c¹ siê chwilê Czego? Rozkoszy?
Gdy osi¹gnê³a orgazm, chwyci³a go za uszy, przyci¹gnê³a g³owê i wbi³a zêby
w pulsuj¹c¹ têtnicê ods³oniêtej szyi.
D¿amil Mahmoud odwróci³ siê, odszed³ parê kroków i zwymiotowa³ na
kamienn¹ posadzkê korytarza.
18
D
o standardowych praktyk agencji wywiadowczych nale¿y przegl¹danie
list pasa¿erów w portach lotniczych po³o¿onych w regionach zapalnych. Li-
sty te trafiaj¹ do komputerów tak oprogramowanych, ¿e pewne nazwiska s¹
natychmiast sygnalizowane.
By³o rzecz¹ naturaln¹, ¿e siatka DAKTYL mia³a wgl¹d w listy pasa¿e-
rów na lotnisku w Larnace. Uzyskanie ich by³o nies³ychanie proste. Walen
205
Trading by³a g³ównym udzia³owcem firmy spedycyjnej, maj¹cej biura w por-
towym terminalu. Za niewielk¹ miesiêczn¹ gratyfikacjê ni¿szej rangi urzêd-
nik administracji portu przekazywa³ piêtnacie minut przed odlotem i piêt-
nacie minut po odlocie pe³ne listy pasa¿erów. Przy odlotach nie musia³ nawet
przynosiæ listy, tylko wykorzystan¹ ju¿ papierow¹ tamê teleksow¹, któr¹
przekazywano do portu przeznaczenia. Nawet i tej tamy czêsto nie przyno-
si³, a po prostu równolegle nadawa³ tekst na teleks centrali DAKTYLA w Li-
massol.
Tak wiêc dwadziecia minut po odlocie do Bejrutu samolotu cypryjskich
linii, rejs 502, dy¿urny w centrali DAKTYLA, przegl¹daj¹c rutynowo listê,
trafi³ na nazwisko pani R. Paget.
Dy¿urny wiedzia³, ¿e Walter znajduje siê jeszcze w s¹siednim biurze,
nacisn¹³ wiêc guzik interkomu i przekaza³ informacjê. Walterowi wystar-
czy³y dwie minuty, aby siê dowiedzieæ, ¿e o dziewi¹tej wieczorem odlatuje
z Bejrutu do Bagdadu samolot linii jordañskich.
Lot z Larnaki do Bejrutu trwa tylko dwadziecia piêæ minut, ale kiedy
Ruth, bardzo zdenerwowana, przechodzi³a kontrolê paszportow¹ w Bejru-
cie, Tamar Feder ju¿ odbiera³ piln¹ wiadomoæ radiow¹ w swym apartamen-
cie na najwy¿szym piêtrze bloku mieszkalnego. Mia³ wszystko rzuciæ, po-
pieszyæ na lotnisko i wszelkimi sposobami uniemo¿liwiæ pani Ruth Paget
odlot do Bagdadu. Podany by³ dok³adny rysopis osoby. Po dwóch minutach
Feder siedzia³ w samochodzie, przeklinaj¹c wzmo¿ony ruch o tej godzinie.
Ruth odetchnê³a z ulg¹, kiedy celnik tylko zerkn¹³ okiem na jej przybory
toaletowe w górnej czêci neseserka. Piêkne kobiety mia³y czêsto problem
z celnikami. Lubili d³ugo je przetrzymywaæ i przegl¹daæ damsk¹ bieliznê
w walizce.
Ruth przesz³a do g³ównej sali i skierowa³a kroki w stronê kontuarów
linii lotniczych. Mia³a odebraæ bilet ze stoiska Jordan Airways. Z powodu
wojny domowej niegdy ruchliwy terminal przypomina³ teraz raczej mauzo-
leum. Po lewej stronie zaledwie kilku pasa¿erów dokonywa³o odprawy. Spoj-
rza³a na tablicê odlotów: jej lot by³ jedynym w przeci¹gu najbli¿szych dwóch
godzin. Odebra³a bilet, zap³aci³a, dowiaduj¹c siê przy okazji, ¿e odlot nast¹-
pi o czasie. Sz³a ju¿ w kierunku stanowiska odpraw, kiedy j¹ zobaczy³a: sta³a
na koñcu krótkiej kolejki. Czêsto ostatnio o niej myla³a, tote¿ rozpozna³a j¹
natychmiast Janine Lasage.
Ruth odwróci³a siê, posz³a w kierunku rzêdu foteli i usiad³a. Postanowi-
³a myleæ racjonalnie: jeli Janine Lasage leci do Bagdadu, to znaczy, ¿e
skoñczy³a z Misz¹ Wigod¹. Musia³ jej wszystko powiedzieæ. Ale dlaczego leci
do Bagdadu? Przecie¿ mog³a przekazaæ informacjê telefonicznie. Jednak¿e
206
Ruth nie mia³a pojêcia, jak funkcjonuje ³¹cznoæ siatek wywiadowczych. Mo¿e
informacjê szczególnej wagi trzeba zawieæ osobicie? A mo¿e tak w³anie
tamta chce? To by pasowa³o do jej charakteru, jej przesadnej dumy i puszenia
siê. Chce tam byæ na miejscu, kiedy pochwyc¹ Mungera. Ona go nienawidzi!
Ruth z absolutn¹ pewnoci¹ wiedzia³a, ¿e musi zatrzymaæ Janine Lasage.
Nie wolno dopuciæ, by dosta³a siê do samolotu. Zaczê³a obmylaæ plan, ale
przychodzi³o to jej ciê¿ko. By³a w Bejrucie, nikogo nie zna³a. Nie mog³a
przecie¿ iæ na policjê.
Jedno by³o wiêc pewne: musi j¹ zatrzymaæ sama. Ale jak? Zastrzeliæ?
Gdzie? Tu, w terminalu, lub w samolocie. Nie, to zbyt ryzykowne. Lasage
mo¿e j¹ rozpoznaæ. Widzia³y siê bardzo dawno temu, ale mog³a zapamiêtaæ
¿onê Duffa Pageta.
Widzia³a, jak Janine Lasage podchodzi do kontuaru, oddaje na baga¿
jedn¹ walizkê i umiecha siê uwodzicielsko do urzêdnika linii lotniczej. Trzeba
podj¹æ decyzjê! Czas umyka. Lasage odwróci³a siê, trzymaj¹c w d³oni kartê
pok³adow¹, przesz³a ukosem przez hol i wesz³a do drzwi, na których widaæ
by³o nalepkê z kobiec¹ sylwetk¹.
Ruth zdawa³a sobie sprawê, ¿e ma teraz niepowtarzaln¹ szansê. Zabra³a rze-
czy i szybkim krokiem posz³a w tym samym kierunku. Za drzwiami by³a pod³u¿-
na salka z szecioma kabinami po jednej stronie i piêcioma umywalkami oraz
du¿ym lustrem po drugiej. Janine Lasage sta³a przy rodkowej umywalce i po-
prawia³a makija¿. Zerknê³a na Ruth, nie przerywaj¹c malowania ust.
Ruth postawi³a neseserek na umywalce i zaczê³a otwieraæ cyfrowy za-
meczek. Na u³amek sekundy zapomnia³a, jaka jest kombinacja, i zamar³o jej
serce. Parê razy odetchnê³a g³êboko, by siê uspokoiæ. Pomog³o. Dr¿¹cymi
palcami nastawi³a cyfry. Zameczek odskoczy³. Wyjê³a górn¹ wk³adkê, spod
niej blaszane pude³ko. Otworzy³a pude³ko, wyjê³a berettê, odwinê³a z czar-
nej kalki, odbezpieczy³a i po cichu prze³adowa³a broñ. Znajdowa³a siê pó³-
tora metra od celu, a z tej odleg³oci nie mo¿na chybiæ. Spojrza³a z ukosa
w lustro. Janine Lasage poprawia³a brwi, pochylona nisko nad lustrem. Ruth
wybra³a miejsce, tu¿ poni¿ej lewej piersi. Ju¿ podnosi³a broñ, kiedy w któ-
rej z kabin spuszczono wodê. Ruth przestraszy³a siê i schowa³a broñ do
pude³ka. Znowu trzês³y siê jej rêce.
Z kabiny wysz³a stara Arabka. Pocz³apa³a do umywalki miêdzy obiema
kobietami, siêgnê³a po myd³o i zaczê³a myæ kociste d³onie. Ruth powoli
odzyskiwa³a opanowanie i odwagê. Trwa³ wycig miêdzy ablucjami Arabki
a makija¿em Janine Lasage.
Pocz¹tkowo Ruth myla³a, ¿e bêdzie musia³a zabiæ Janine w obecnoci
starej kobiety. Jej ofiara skoñczy³a z brwiami i pudrowa³a twarz. Starzejesz
siê, suko, pomyla³a z satysfakcj¹. Widaæ zmarszczki. Nagle spostrzeg³a, ¿e
jest obserwowana w lustrze. Odwróci³a twarz i zaczê³a grzebaæ w neseserku.
207
Wreszcie Arabka umy³a rêce. Zaczê³a rozgl¹daæ siê za rêcznikiem i, nie
widz¹c go, co zamrucza³a pod nosem. W koñcu, otrzepuj¹c rêce z wody
ruszy³a ku drzwiom. Gdy je za sob¹ zamknê³a, Ruth w mgnieniu oka wydo-
by³a pistolet. Teraz jednak Janine Lasage patrzy³a na ni¹ wprost, rozpozna-
j¹c znajom¹ osobê.
Pani jest ? zaczê³a.
Ruth obróci³a siê z wycelowanym pistoletem.
Tak. Ty suko. Jestem Ruth Paget.
Mo¿e opóni³o jej refleks wypowiadanie tych s³ów, a mo¿e brak do-
wiadczenia. B³yskawicznym ruchem Janine uderzy³a d³oni¹ w nadgarstek
Ruth i wytr¹ci³a broñ, która z ³oskotem upad³a na posadzkê i zeliznê³a siê
pod drzwi jednej z kabin.
Impet uderzenia przewróci³ Ruth, zd¹¿y³a jednak z³apaæ ramiê Janine
i poci¹gn¹æ j¹ za sob¹. Obie kobiety zaczê³y siê tarzaæ po pod³odze. W zasa-
dzie walka nie powinna byæ równa Janine Lasage by³a szkolona w walce
wrêcz ale Ruth odczuwa³a silniejsz¹ nienawiæ i mia³a wiêksz¹ motywa-
cjê: wprost nieludzk¹ si³ê matki chroni¹cej poczête w jej ³onie dziecko. Gdy
tak zmaga³y siê na liskiej posadzce, przez g³owê Ruth przemkn¹³ wizeru-
nek twarzy Duffa, którego ta kobieta zabi³a, wizerunek Mungera, którego
chcia³a zabiæ. Ale przede wszystkim myla³a o formuj¹cym siê w niej dziec-
ku. Janine Lasage walczy³a fachowo, Ruth zaciekle, z zaciek³oci¹ samicy
¿bika broni¹cej potomstwa. Zasycza³a z satysfakcj¹, chwytaj¹c przeciwniczkê
za szyjê i zaciskaj¹c na niej palce. Janine bez trudu siê wyrwa³a i kopnê³a
obcasem w kolano Ruth, usi³uj¹c jednoczenie wbiæ rozstawione palce w jej
oczy. Ruth zdo³a³a odchyliæ g³owê w bok, ale obcas trafi³ w cel. Jêknê³a
z bólu. Janine wykorzysta³a moment, by odepchn¹æ siê i, maj¹c wiêcej prze-
strzeni, spróbowaæ wstaæ. Prawie jej siê uda³o, ale Ruth te¿ zdo³a³a siê wy-
krêciæ i chwyci³a w kostce nogê Janine, która padaj¹c, usi³owa³a podeprzeæ
siê lew¹ rêk¹. Upadek by³ zbyt mocny, trzask koci obwieci³ z³amanie nad-
garstka. Janine wrzasnê³a z bólu. Ruth rzuci³a siê na ni¹. Walczy³a bez pla-
nu, wiedziona instynktem podpowiadaj¹cym, gdzie mo¿e zadaæ najwiêkszy
ból. Bi³a piêciami na olep, niewiadoma bolesnego pulsowania w kolanie
i otartej skóry palców, gdy trafia³y w wyszczerzone zêby Janine.
Janine broni³a siê, kopi¹c nogami. Trafi³a Ruth w podbrzusze, na mo-
ment osza³amiaj¹c przeciwniczkê. Skorzysta³a z tych paru sekund, odczo³-
ga³a siê w k¹t i, podpieraj¹c siê zdrow¹ rêk¹, usi³owa³a wstaæ. Ruth klêcza³a,
ciê¿ko dysz¹c. Obie kobiety wpija³y w siebie wzrok. Lewa rêka Janine zwi-
sa³a bezw³adnie. Twarz mia³a posiniaczon¹, z przeciêtych warg sp³ywa³y
krople krwi, podobnie jak ze z³amanego nosa. Z rozerwanej bluzki wygl¹da³y
poczerwienia³e, podrapane piersi. Ze spojrzenia wyziera³y strach i wciek-
³oæ. W oczach Ruth mo¿na by³o dostrzec tylko nienawiæ. Powoli wsta³a
208
i ruszy³a przed siebie. Przy pierwszym wsparciu siê na lewej nodze, ból wy-
krzywi³ jej twarz i omal nie upad³a. W zwê¿onych renicach Janine pojawi³
siê b³ysk triumfu: przeciwniczka jest u kresu si³. Spojrza³a na posadzkê za
Ruth, gdzie pod drzwi kabiny polecia³ pistolet, a nastêpnie siêgnê³a praw¹
rêk¹ do w³osów i wyci¹gnê³a z nich d³ug¹ szpilkê. Gdy opada³a jej na ramio-
na s³awetna kaskada, wyci¹gnê³a rêkê i koñcem szpilki wycelowa³a w Ruth.
Przez pokrwawione usta powiedzia³a:
Zginiesz. Tak jak zgin¹³ twój m¹¿ i jak zginie ten bydlak Munger.
Opary nienawici w toalecie by³y nieomal widoczne. Ruth, usi³uj¹c wspie-
raæ ciê¿ar cia³a na prawej nodze, posuwa³a siê powoli przed siebie. Janine
wtuli³a siê plecami w k¹t, trzymaj¹c szpilkê niczym sztylet. W wybranym
momencie rzuci³a siê, mierz¹c w twarz Ruth, w lewe oko.
Szpilka by³a bliska celu, ale Ruth zd¹¿y³a siê nieco uchyliæ i ostry koniec
wbi³ siê g³êboko w policzek tu¿ pod koci¹. Jednoczenie krzyknê³a i szarp-
nê³a siê, wyrywaj¹c g³ówkê szpilki. Szpilka pofrunê³a i spad³a ha³aliwie do
jednej z umywalek. Incydent trwa³ krótko, ale Janine potrafi³a go wykorzy-
staæ: rzuci³a siê do drzwi kabiny, w której znajdowa³ siê pistolet. Tylko jed-
no ocali³o ¿ycie Ruth: Janine skacz¹c do drzwi zapomnia³a, ¿e nie otwieraj¹
siê one na zewn¹trz, lecz do wewn¹trz. Straci³a wiêc parê drogocennych
sekund, szarpi¹c siê z zamkiem. To da³o Ruth potrzebny czas. Kiedy Janine
uklêk³a i zdrow¹ rêk¹ zaczê³a macaæ za sedesem w poszukiwaniu broni, Ruth
ca³ym ciê¿arem swego cia³a rzuci³a siê na ni¹ od ty³u. G³owa Janine polecia-
³a do przodu i uderzy³a w porcelanow¹ p³uczkê. Na chwilê straci³a przytom-
noæ. Ruth chwyci³a wtedy prawie metrowej d³ugoci pasmo blond w³osów
i owinê³a je dwakroæ wokó³ szyi Janine. Lew¹ rêk¹ wpakowa³a g³owê Fran-
cuzki do muszli, praw¹ zaciska³a improwizowan¹ garotê na szyi. Muszla
klozetowa z³owrogo potêgowa³a odg³osy charczenia duszonej.
Tamar Feder zaparkowa³ samochód przed wejciem do terminalu, wy-
skoczy³ z wozu i wbieg³ po schodkach do sali odlotów. Przy kontuarze jor-
dañskich linii dowiedzia³ siê, ¿e pani Ruth Paget jeszcze siê nie pojawi³a.
Powinna siê popieszyæ, gdy¿ za parê minut zamyka siê bramkê. Tamar ob-
rzuci³ wzrokiem prawie pust¹ salê. Nie by³o nikogo, kto odpowiada³by ryso-
pisowi wysokiej, piêknej brunetki. Zacz¹³ spacerowaæ tam i z powrotem,
zastanawiaj¹c siê, czy ci tam w centrali nie trac¹ przypadkiem zdrowego
rozs¹dku. W dalszym ci¹gu nie wiedzia³, w jaki sposób powstrzymaæ tê kobie-
tê przed wejciem na pok³ad samolotu, oczywicie jeli w ogóle siê pojawi.
Mo¿liwoci mia³ doæ ograniczone: albo ³agodna perswazja, albo uderzenie
czym ciê¿kim w g³owê. Zatrzyma³ siê i raz jeszcze rozejrza³ doko³a. Jakie
dwadziecia metrów od niego otworzy³y siê drzwi damskiej toalety i, s³aniaj¹c
209
siê, wysz³a z niej kobieta z zakrwawion¹ chusteczk¹ przy³o¿on¹ do policzka,
w podartym kostiumie i rozczochrana. Nie waha³ siê ani sekundy. Podbieg³
i os³oni³ kobietê przed ludmi.
Mimo podrapanej i zakrwawionej twarzy rozpozna³ osobê, której mia³
uniemo¿liwiæ odlot.
Daktyl wyszepta³. Wyczeka³ chwilê, spodziewaj¹c siê jakiej reak-
cji. Nie by³o ¿adnej. Ruth patrzy³a na mê¿czyznê b³êdnym wzrokiem. Uj¹³ j¹
delikatnie za ramiona i powtórzy³:
Pani Paget, jestem Tamar Feder. DAKTYL.
Jakby przejrza³a i wymamrota³a:
Janine Lasage
Gdzie? Potrz¹sn¹³ ni¹, ra¿ony informacj¹. Gdzie? Niech¿e pani
mówi, pani Paget!
Kciukiem wskaza³a damsk¹ toaletê.
Niech pani tam usi¹dzie! Zaprowadzi³ j¹ w pó³mrok, gdzie sta³o parê
rzêdów pustych foteli. Proszê na mnie zaczekaæ. Gdy podszed³ do drzwi,
wsun¹³ rêkê pod marynarkê i uj¹³ rêkojeæ pistoletu. Potem pchn¹³ drzwi i wszed³.
Pojawi³ siê z powrotem po pó³ minucie. Zasta³ Ruth stoj¹c¹ przy fote-
lach, b³êdnie patrz¹c¹ przed siebie. Jaka para zerka³a ciekawie na okrwa-
wion¹ twarz i poszarpany kostium. Tamar obj¹³ Ruth ramieniem i, nie wyj-
muj¹c d³oni spod marynarki, spacerowym krokiem ruszy³ ku wyjciu. Byli
ju¿ przy drzwiach, kiedy z g³onika pad³o nazwisko Ruth Paget i wezwanie
do samolotu.
Ruth zaczê³a co mamrotaæ, ¿e musi lecieæ do Bagdadu, ale Tamar ani
nie puci³ jej, ani nie zwolni³ kroku. Prowadz¹c j¹ po schodkach do samo-
chodu powiedzia³:
Wraca pani na Cypr, pani Paget. Wykona³a pani zadanie.
19
Po co, co diab³a, chcesz tam jechaæ?
Nos mi mówi, ¿e co siê zacznie dziaæ odpar³ Munger.
Sami Asaf umiechn¹³ siê i pokiwa³ g³ow¹. Nos Mungera mia³ reputacjê
wyw¹chiwania konfliktów, które dopiero mia³y nast¹piæ.
Siedzieli obaj w barze hotelu Sindbad. Sami popija³ sok pomarañczowy,
a Munger swoj¹ wódkê z lodem. Lokal by³ pe³en zachodnich biznesmenów
odpoczywaj¹cych po ciê¿kim dniu negocjacji z urzêdnikami irackich ministerstw.
Munger jednego rozpozna³, ale ani on, ani tamten nie pokazali tego po sobie. By³
14 Reporter
210
to belgijski handlarz broni¹ nazwiskiem Pierre Renard. Przed rokiem poredni-
czy³ miêdzy Iranem i Izraelem w transakcji, któr¹ Munger zainicjowa³. Wykona³
dobr¹ robotê, okaza³ siê dyskretny, Munger go polubi³ i w konsekwencji poleci³
Walterowi Blumowi. Jego obecnoæ w Bagdadzie i handlowanie z Irakijczyka-
mi dowodzi³y zdecydowanie amoralnego charakteru handlu broni¹. Nie ma lep-
szej recepty na dobre zyski, ni¿ zaopatrywanie obu stron uwik³anych w przed³u-
¿aj¹cy siê konflikt zbrojny. Pierre Renard spe³nia³ dodatkow¹ funkcjê kuriera
siatki DAKTYL, co te¿ by³o intratne. Munger nie spodziewa³ siê go w Bagda-
dzie. Najwidoczniej Walter zabezpiecza³ siê ze wszystkich stron.
Pomówiê z dowództwem armii obieca³ Sami z umiechem. Na
froncie pó³nocnym od miesiêcy panuje spokój, nawet nie ma lokalnych po-
tyczek, ale skoro wybierasz siê tam z tym twoim piekielnym aparatem, to kto
wie, czy sytuacja siê nie zmieni. Na jak d³ugo chcesz tam jechaæ?
Na parê dni, najwy¿ej tydzieñ. Chcia³bym wyruszyæ jutro rano.
Nie ma problemu powiedzia³ Sami. Zadzwoniê jeszcze dzi wie-
czorem. Z samego rana mo¿esz odebraæ zezwolenie w ministerstwie. Nassir
jedzie z tob¹?
Oczywicie. Przecie¿ wiesz, ¿e musi. Mnie nie przeszkadza. Porz¹dny
cz³owiek.
Sami pochyli³ siê ku Mungerowi i powiedzia³ surowym g³osem:
To nieprawda. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Wiem dok³adnie, po
co ci Nasser.
Mungerowi zrobi³o siê zimno, ale Sami umiechn¹³ siê.
Nassir jest leniwy i nic niewart. Odpowiada ci, poniewa¿ nie pêta siê
stale przy tobie.
Munger skwitowa³ to umieszkiem i szybko zmieni³ temat:
Kiedy znowu lecisz do Bejrutu?
Sami spowa¿nia³.
Nieprêdko. S³ysza³e o Janine Lasage?
Niczego nie s³ysza³em. Przed godzin¹ wróci³em z Basry. A co siê sta³o?
Nie ¿yje.
Ooo?
Sami ³ykn¹³ soku pomarañczowego. Twarz mia³ ponur¹.
Tak. Zosta³a zabita wczoraj w damskiej toalecie na lotnisku w Bejrucie.
Mia³a wielu wrogów i oprócz ciebie niewielu przyjació³ stwierdzi³
sentencjonalnie Munger.
To prawda. Udusili j¹ jej w³asnymi w³osami.
Po d³ugiej ciszy Munger odezwa³ siê:
A mówi³em jej, ¿eby je obciê³a.
211
Walter Blum koczowa³ w swoim biurze. Sekretarce kaza³ opuciæ czaso-
wo zajmowany obok gabinetu pokój i poleci³ przekszta³ciæ go w sypialniê,
która okaza³a siê wcale wygodna. Nastêpne dni mia³y staæ siê apogeum wie-
lu lat pracy i Walter by³ zdecydowany nie dopuciæ, by cokolwiek stanê³o
w ostatniej chwili na przeszkodzie sukcesowi. Nieustannie otrzymywa³ ra-
diodepesze od genera³a Hoftiego. Za trzy dni mia³o siê odbyæ posiedzenie
rz¹du. Podczas tego posiedzenia musi zostaæ podjêta ostateczna decyzja.
Kampania wyborcza przebiega³a le. Jeszcze nigdy partie polityczne tak za-
ciekle ze sob¹ nie walczy³y. Szymon Peres, przywódca opozycji, otrzyma³
od rz¹du poufn¹ informacjê o mo¿liwoci nalotu na reaktor Tammuz I i by³
temu zdecydowanie przeciwny. Podejrzewa³, ¿e motywacja Begina zorgani-
zowania takiego nalotu jest czysto polityczna. Z tego te¿ powodu uzyskanie
dowodu wrogich intencji Iraku sta³o siê podwójnie wa¿ne.
Tego wieczoru jednak, gdy Walter siedzia³ w zaciszu swego gabinetu,
nie te myli zaprz¹ta³y mu uwagê, ale Ruth Paget. Nieco wczeniej otrzyma³
wiadomoæ, ¿e Tamar Feder bêdzie próbowa³ przemyciæ j¹ z Libanu przez
port Jounieh, znajduj¹cy siê w rêkach chrzecijan, i ¿e nast¹pi to byæ mo¿e
jeszcze tej nocy. W ci¹gu dwudziestu czterech godzin powinna znaleæ siê
w Limassol. Walter ba³ siê oczekuj¹cego ich spotkania. W najlepszym wy-
padku Ruth bêdzie pogardliwie obojêtna, w najgorszym obrzuci go stekiem
wyzwisk, a mo¿e i rzuci siê na niego. Krêci³ z podziwem g³ow¹, myl¹c
o tym, co zrobi³a na lotnisku w Bejrucie. Co za kobieta! Oto, do czego zdol-
na jest zakochana kobieta. Z pewnoci¹ ocali³a Mungerowi ¿ycie. Gdyby
Janine Lasage wys³a³a przed mierci¹ radiogram, Munger ju¿ by³by areszto-
wany, tymczasem przed godzin¹ Walter otrzyma³ wiadomoæ, ¿e Munger
zameldowa³ siê w hotelu Sindbad i zd¹¿y³ zobaczyæ siê z Samim Asafem.
Natychmiast po porwaniu Miszy Wigody Walter wys³a³ do Bagdadu kilku
ludzi. Byli to jednak agenci ma³ego kalibru i, aby nie wzbudziæ podejrzeñ, nie
powinni przebywaæ w stolicy Iraku d³u¿ej ni¿ kilka dni. Ale w³anie przez te
kilka dni hotel Sindbad i parê skrzynek kontaktowych bêd¹ pod obserwacj¹.
Ponadto uruchomiono ³¹cze radiowe miêdzy jednym z bagdadzkich bezpiecz-
nych mieszkañ a central¹, by Walter móg³ na bie¿¹co otrzymywaæ meldunki.
Oceniaj¹c ogóln¹ sytuacjê, Walter by³ zadowolony, mimo odczuwanego
napiêcia. Jego najwa¿niejszy agent by³ tam, gdzie powinien byæ, bliski zdobycia
koniecznego dowodu machinacji Irakijczyków. Mukhabarat go nie podejrzewa,
a nawet pomaga za porednictwem Samiego Asafa. Najlepszy dywizjon izrael-
skich si³ powietrznych czeka w pogotowiu na szansê zniszczenia reaktora.
Wszystko wygl¹da³o ró¿owo z wyj¹tkiem perspektywy spotkania
z Ruth.
212
Teren przypomina³ Mungerowi stare lotnisko, co Nassir potwierdzi³.
Brytyjczycy zbudowali je w latach dwudziestych. Ich lotnictwo mia-
³o patrolowaæ zbuntowane obszary, czyli zrzucaæ bomby na ch³opów. Na
obszarach pustynnych, p³askich, to siê udawa³o, ale nie tu. Zbyt górzysty
teren.
Munger obserwowa³ okolicê przez siln¹ lornetê. By³o póne popo³udnie,
doskona³e wiat³o. Siedzia³ w samochodzie zaparkowanym na poboczu dro-
gi do Kalar. Kalar, otoczone zasiekami z drutu kolczastego, znajdowa³o siê
w odleg³oci trzech kilometrów, usadowione na wzgórzu. Na wschodzie,
w stronê irañskiej granicy wznosi³y siê strome szczyty.
Maska samochodu by³a podniesiona i obok sta³ Nassir z brudn¹ szmat¹
w d³oniach. Kierowcy, którzy przeje¿d¿ali, mogli myleæ, ¿e wóz siê prze-
grza³ w lecie to zwyk³y obrazek na górskich drogach.
Przez lornetê Munger widzia³ zaledwie zarys od dawna ju¿ zaroniêtego
pasa startowego. Dostrzega³ cokolwiek tylko dlatego, ¿e patrzy³ z góry. By³o
jasne, dlaczego lotnisko przesta³o byæ u¿ywane: po³o¿one u stóp górskiego
pasma, oferowa³o zbyt trudne podejcie dla nowoczesnych samolotów. Pasy
by³y te¿ zbyt krótkie dla odrzutowców. Mog³y z niego korzystaæ maszyny
mig³owe i to l¿ejsze. Po jednej stronie dawnego pasa sta³y rzêdem blaszane
baraki kszta³tem przypomina³y przeciête wzd³u¿ beczki. Jedne by³y opusz-
czone, inne podreperowane i odnowione. Munger zobaczy³ trzech ludzi
w mundurach, którzy wyszli z jednej z blaszanek. Poszli w kierunku wiêk-
szego budynku z ceg³y, stoj¹cego w g³êbi. Mo¿na by³o domyliæ siê, ¿e mie-
ci siê w nim kasyno oficerskie. Typowe brytyjskie budownictwo wojskowe
sprzed drugiej wojny wiatowej. Tak, niegdy to by³o kasyno oficerskie, byæ
mo¿e s³u¿y dalej w tym charakterze. Po drugiej stronie pasa startowego sta³y
nowsze budynki dwa po³¹czone ze sob¹, tworzy³y literê T. Pionowa pa³ka
T to najwidoczniej magazyny; parterowe, bez okien, z odsuwanymi drzwia-
mi od dachu do ziemi. Poprzeczny budynek by³ piêtrowy i mia³ wiele okien.
Munger za³o¿y³ z kolei, ¿e tam mieci siê administracja.
Oba te budynki oddzielono od wszystkich pozosta³ych wysok¹ siatk¹,
nad któr¹ widaæ by³o wiele mówi¹ce bia³e punkciki: izolatory, przez które
przebiega³ drut. Munger ju¿ widzia³ przedtem podobne ogrodzenia pod pr¹-
dem. I tylko jedna brama, a za ni¹ nieco z boku wartownia. Stali przed ni¹
¿o³nierze uzbrojeni w ka³asznikowy. Siatka by³a wewnêtrzn¹ ochron¹, po-
niewa¿ doko³a ca³ego terenu le¿a³y rozci¹gniête zwoje kolczastego drutu.
Nawet z tak du¿ej odleg³oci mo¿na by³o stwierdziæ, ¿e jest to nowiutki drut
kolczasty, jeszcze nie tkniêty przez rdzê, bo odbija³ miejscami promienie
s³oñca. W obrêbie tej zewnêtrznej zapory, w odleg³oci jakich czterdziestu
metrów od siatki, bieg³ drut na oko³o trzydziestocentymetrowych palikach,
pomiêdzy którymi w regularnych odleg³ociach sta³y przybite do s³upów
213
tablice z trupimi czaszkami obwieszczaj¹ce pole minowe, przez które pro-
wadzi³a tylko jedna droga do zewnêtrznej bramy i drugiej wartowni.
Jak d³ugo to potrwa? spyta³ Nassir.
Kilka minut. B¹d cicho i udawaj, ¿e naprawiasz silnik.
Munger obserwowa³ przez lornetê i kalkulowa³ odleg³oci. Spoza zwo-
jów drutu kolczastego nie móg³ liczyæ na wyrane zdjêcia, nawet gdyby za-
³o¿y³ najsilniejszy ze swoich teleobiektywów. Tak¿e blaszane baraki prze-
s³ania³yby mu widok na rozsuwane drzwi magazynu, do którego bêd¹
roz³adowywane ¿ó³te beczki. Nie umiecha³o mu siê tak¿e przekradanie przez
pole minowe w dzieñ, nie mówi¹c ju¿ o nocy.
Zobaczy³ spor¹ gromadkê ludzi opuszczaj¹cych domniemany budynek
administracyjny. Koniec dnia pracy. Wodzi³ za nimi wzrokiem, gdy powêdro-
wali do bramy, minêli j¹, a nastêpnie ruszyli na ukos przez pas startowy w kie-
runku blaszanych baraków. Kilku zosta³o na pasie i zaczê³o kopaæ pi³kê. Wi-
daæ by³o kupki kamieni oznaczaj¹ce bramki. Munger przygl¹da³ siê graj¹cym,
rozmylaj¹c, czy tu mo¿e znajdzie rozwi¹zanie pal¹cego problemu. Nassir
znowu zacz¹³ jêczeæ, ¿e trzeba st¹d czym prêdzej odjechaæ. Jeszcze jedno spoj-
rzenie na pole minowe Tak, problem istnieje, wielki problem.
Brama jest strze¿ona dzieñ i noc. Przed chwil¹ przeje¿d¿a³ samochód.
By³ dok³adnie skontrolowany. Nawet podwozie sprawdzono za pomoc¹ lu-
stra. Munger by³ bliski za³amania, gdy nagle drobny incydent zwróci³ jego
uwagê i podniós³ na duchu: który z graczy strzeli³ w stronê bramki, ale
pi³ka posz³a bokiem i po odbiciu siê od ziemi upad³a o kilka metrów dalej,
i potoczy³a siê na sam rodek minowego pola. Gracz spokojnie przeskoczy³
przez drut okalaj¹cy pole i pobieg³ po pi³kê. Munger wybuchn¹³ miechem.
Pole minowe i tablice ostrzegawcze to mistyfikacja. Dowództwo bazy oszczê-
dza³o pieni¹dze, ustawiaj¹c tylko dekoracjê, przekonane, ¿e i tak ka¿dy bê-
dzie siê ba³ ryzykowaæ.
Skierowa³ lornetê na drogê dojazdow¹ poza drutami kolczastymi. Po obu
jej stronach bieg³y g³êbokie, poroniête rowy odwadniaj¹ce, wykopane na
wypadek wielkich ulew. Mo¿na siê w nich doskonale ukryæ. Powróci³ do
obserwacji blaszanych baraków. Tu¿ za nimi sta³ w¹ski zrujnowany budy-
nek, w³aciwie tylko ciany stercz¹ce na pó³tora metra. Chyba latryny jesz-
cze z brytyjskich czasów; za nimi te¿ mo¿na siê ukryæ.
Od³o¿y³ lornetê, wzi¹³ notes i o³ówek, zrobi³ w miarê dok³adny szkic
terenu i zabudowañ, notuj¹c wszystkie odleg³oci. Wreszcie, ku widocznej
uldze Nassira, kaza³ mu zamkn¹æ maskê.
Ale ulga by³a krótkotrwa³a. Gdy wracali do Kifri, Munger wyjani³, cze-
go oczekuje od Nassira. Po pierwsze, ma znaleæ i kupiæ parê no¿yc do dru-
tu, a za kilka godzin zawieæ Mungera do pewnego miejsca na drodze. Musi
jechaæ wolno, bo na zakrêcie Munger wyskoczy.
214
Wed³ug informacji Waltera, ciê¿arówki z beczkami tlenku uranu powin-
ny przybyæ wczesnym popo³udniem dnia nastêpnego. Godzinê po zachodzie
s³oñca Nassir ma przyjechaæ po Mungera w to samo miejsce.
Nassir by³ bardzo nieszczêliwy. Nie chcia³ zrobiæ tego, czego ¿¹da³
Munger, ale Munger uwiadomi³ mu smutn¹ prawdê: Nassir i tak jest ju¿
powa¿nie zaanga¿owany w operacjê, czeka go jednak olbrzymi maj¹tek, a po-
za tym, i to chyba jest najwa¿niejsze, jeli Mungera schwytaj¹, to torturowa-
ny wyzna wszystko, ³¹cznie z udzia³em Nassira. Tak wiêc Nassir nie ma
wyboru. Przez resztê drogi Nassir co pomrukiwa³, ale doszed³ wreszcie do
wniosku, ¿e wyboru nie ma.
Wszystko posz³o sprawnie. O dziesi¹tej wieczorem ruch na drodze by³
minimalny. Munger siedzia³ obok kierowcy ubrany na czarno, ³¹cznie z czar-
nym nakryciem g³owy i szalikiem zas³aniaj¹cym twarz. Miêdzy nogami trzy-
ma³ brezentow¹ torbê, a w niej aparat, obiektywy, no¿yce do drutu, spodnie
i kurtkê khaki, jeden termos z gor¹c¹ kaw¹, drugi z zimn¹ wod¹, torebkê
kanapek z kurczakiem, flakon tabletek deksedryny i butelkê p³ynu przeciw-
komarowego. Broni ¿adnej nie mia³, bo i po co. Jeli go nakryj¹, potrzebna
by by³a brygada pancerna.
Nassir dygota³ ze strachu, ale prowadzi³ doæ pewnie, co nie by³o zbyt
trudne przy prêdkoci piêtnastu kilometrów na godzinê. Zbli¿ali siê w³anie
do zakrêtu.
Twoj¹ jedyn¹ szans¹ i gwarancj¹ bezpieczeñstwa jest zabranie mnie
st¹d jutro wieczorem. Bêdziesz móg³ odetchn¹æ, kiedy odlecê z Bagdadu.
Gdybym wiedzia³, nigdy bym na to nie poszed³ mrukn¹³ Nassir.
Pomyl o pieni¹dzach, które ciê czekaj¹ poradzi³ mu Munger, otwo-
rzy³ drzwi i wyskoczy³.
Nawet siê nie potkn¹³. Tylko przez kilka kroków musia³ biec niesiony
rozpêdem. Potem skrêci³ w bok i skry³ siê w rowie. Odprowadzi³ wzrokiem
czerwone wiate³ka samochodu znikaj¹cego za zakrêtem. Mimo ca³ej pogar-
dy dla Nassira, poczu³ siê nagle okropnie samotny.
wiat³o ksiê¿yca w nowiu pozwala³o rozró¿niæ kszta³ty otoczenia. W bu-
dynku domniemanego kasyna oficerskiego pali³o siê wiat³o i s³ychaæ by³o
muzykê. Mia³ ju¿ iæ w kierunku zwojów kolczastego drutu, kiedy us³ysza³
pomruk silników samochodowych. Skry³ siê ponownie. Po paru minutach
nadjecha³ konwój wojskowy i min¹³ go w odleg³oci zaledwie kilku metrów.
Prze¿y³ chwilê autentycznego rozbawienia: czy¿by Sami Asaf powa¿nie
potraktowa³ jego s³owa i teraz naczelne dowództwo si³ zbrojnych Iraku
wzmacnia pó³nocny front?
Znowu zapad³a cisza, Munger wyszed³ z rowu, dok³adnie owin¹³ czar-
nym szalikiem doln¹ czêæ twarzy i ruszy³ w kierunku zasieków z kolczaste-
go drutu.
215
Przejcie na drug¹ stronê zajê³o godzinê, gdy¿ musia³ ³¹czyæ za sob¹
druty, by w ci¹gu dnia nie odkryto przypadkowo miejsca, którym przecho-
dzi³. Gdy szed³ przez rzekome pole minowe, odczuwa³ drobny niepokój. Mogli
tu przecie¿ parê min po³o¿yæ. Wreszcie dotar³ do pojedynczego drutu i ostro¿-
nie przeszed³ na drug¹ stronê. Skulony nisko przy ziemi, wykorzystuj¹c wiat-
³a kasyna jako punkt odniesienia, przebieg³ otwart¹ przestrzeñ do zrujnowa-
nych latryn. Znalaz³ ciemny k¹t, gdzie mur zewnêtrzny siêga³ prawie dwóch
metrów, a odleg³y o dwa metry wewnêtrzny os³ania³ go z drugiej strony.
Przede wszystkim zdj¹³ czarne ubranie i nagie cia³o natar³ p³ynem przeciw-
komarowym. Nastêpnie w³o¿y³ spodnie i kurtkê khaki, nala³ sobie gor¹cej
kawy do plastikowej nakrêtki termosu i popi³ ni¹ tabletkê deksedryny. Czar-
nym ubraniem wymoci³ k¹cik.
Czeka³a go d³uga noc, ale w rozmylaniach towarzyszy³a mu Ruth. Myl
o niej rozgrzewa³a podczas ch³odnych godzin nocy. Oczami wyobrani wi-
dzia³ j¹ w Platres. Czeka na niego. O tej porze ju¿ pewno pi. Mówi³a mu, ¿e
kiedy go nie ma, zawsze k³adzie siê wczenie. Wyobra¿a³ sobie jej czarne
w³osy na bieli poduszki.
Pewnie jak zwykle podci¹gnê³a kolana pod brodê i tuli poduszkê do piersi.
Zawsze tak spa³a, kiedy wyje¿d¿a³. Poduszkê nazywa³a mungerówk¹ lub
namiastk¹ jej Mungera. I mówi³a, ¿e ona przynajmniej nie chrapie. Dodawa-
³a smutno, ¿e, niestety, nic innego te¿ nie robi.
Usiad³ na czarnym pos³aniu, popija³ kawê i przeczekiwa³ noc. Ruth ani
na chwilê go nie opuszcza³a.
Czarne w³osy Ruth nie le¿a³y na poduszce, nie przyciska³a te¿ drugiej
poduszki do piersi. Siedzia³a przed biurkiem Waltera Bluma, wys³uchuj¹c
jego wynurzeñ na temat obowi¹zku i dylematu, przed jakim stan¹³. By³a
bardzo opanowana, co zaskoczy³o Bluma. Z wyj¹tkiem plastra na policzku
i ladów podrapañ na szyi wygl¹da³a jak kto, kto powróci³ z mi³ego week-
endu. Tylko oczy zdradza³y, przez co przesz³a.
Walter mówi³ o Izraelu i o jego przysz³oci oraz przesz³oci. O tym, ile
powiêcono i ile trzeba bêdzie jeszcze powiêciæ dla tego kraju. Szczerze
przyzna³, ¿e dla tej przysz³oci by³ gotów powiêciæ Mungera. Mog³a mu
wierzyæ lub nie, ale doda³, ¿e sam by³by gotów ponieæ ofiarê.
Powiedzia³a mu wiêc, ¿e wierzy, i rzeczywicie tak by³o. Wszystko to
jednak by³o ju¿ niewa¿ne. Dla swojego mê¿czyzny zabi³a cz³owieka i ob-
chodzi³o j¹ teraz tylko jedno: szczêliwy powrót Mungera. Nosi³a jego dziecko
i potrzebowa³a dla niego ¿ywego ojca.
Walter poinformowa³ j¹ o ostatnich wydarzeniach. Munger pojecha³ na
pó³noc Iraku po swoje zdjêcia. Jeszcze dzieñ, dwa, a opuci Irak. Walter jest
216
w sta³ej ³¹cznoci z Bagdadem i dowie siê natychmiast o wykonaniu misji.
I zaraz zadzwoni do niej do Platres.
Pokrêci³a g³ow¹. Nie. Zostanie w Limassol. A kiedy siê dowie, ¿e Mun-
ger leci, pojedzie po niego na lotnisko w Larnace. Walter okazywa³ pe³ne
troski zrozumienie. Zaraz zamówi dla niej apartament w hotelu Amathus
Nie. Bêdê spa³a tutaj wskaza³a w¹sk¹ sofê pod cian¹ a ty mo-
¿esz sobie iæ do hotelu.
Walter otworzy³ usta i ³apa³ powietrze jak ryba. Wreszcie powiedzia³:
Powinna siê dobrze wyspaæ, Ruth. Jestem pewien, ¿e wszystko bêdzie
w porz¹dku.
Wcale nie jeste tego pewien i nie mo¿esz byæ. Masz tylko nadziejê. Ja
te¿ j¹ mam. Proszê ciê tylko o jedno. Nie próbuj mnie karmiæ ¿adnym cyta-
tem z Hamleta, bo ciebie te¿ uduszê.
Noc by³a zimna, ale na dwie godziny przed wschodem s³oñca Mungerowi
by³o ju¿ w³aciwie gor¹co. Usiad³ na piêtach i stara³ siê rozluniæ zesztywnia-
³e miênie. Otworzy³ termos z zimn¹ wod¹ i trochê wypi³. Robi³ to dok³adnie
co godzinê. Kilka drobnych ³yczków, ¿eby zwil¿yæ usta i gard³o. Ani razu nie
wyjrza³ przez mur, bo i po co. Zna³ dobrze basowy pomruk silników ciê¿aró-
wek Volvo F12 i nie nale¿a³o ryzykowaæ wychylania g³owy, póki to nie jest
absolutnie konieczne. S³ysza³ w nocy wiele innych pojazdów przeje¿d¿aj¹-
cych drog¹. Bardzo siê nawet dziwi³ tym o¿ywionym ruchem. Najwidoczniej
dostawa tlenku uranu by³a wielkim wydarzeniem dla tutejszej bazy. Wielo-
krotnie sprawdza³ Nikona i teleobiektyw, a¿ wreszcie skarci³ siê: postêpuje jak
nowicjusz i jeli nie przestanie, to zapomni zdj¹æ z obiektywu os³onê.
Po drugiej po po³udniu us³ysza³ g³uchy ryk piêciu trzystukonnych silni-
ków. Uj¹³ aparat i chrz¹kn¹³ rozbawiony, zdejmuj¹c os³onê z obiektywu. Nie
zapomnia³! Powolutku uniós³ g³owê i wyjrza³, obrzucaj¹c szybkim spojrze-
niem ca³y horyzont. Zmartwia³.
Piêæ ciê¿arówek w³anie podje¿d¿a³o do wewnêtrznej bramy, poprze-
dzanych i chronionych z ty³u przez wojskowe d¿ipy, natomiast w odleg³oci
czterdziestu metrów od jego kryjówki, plecami obróceni do blaszanego ba-
raku, grali w karty i palili papierosy ¿o³nierze. By³ to w³anie ten barak, za
którym chcia³ siê skryæ podczas robienia zdjêæ. Usiad³ ciê¿ko i zacz¹³ prze-
klinaæ wszystkich ¿o³nierzy, którzy wymykali siê spod kontroli swoich prze-
³o¿onych. Istotne pytanie: jak d³ugo zamierzaj¹ graæ? Nie móg³ opuciæ kry-
jówki. Natychmiast by go dostrzegli. Cholera jasna, przybywa taki ³adunek,
a oni tu bumeluj¹, zamiast iæ pomagaæ w zdejmowaniu beczek!
Dochodzi³y do niego odg³osy wydawanych komend i syk hamulców,
a nastêpnie g³uchy metaliczny grzechot rozsuwania magazynowych drzwi.
217
Zaryzykowa³ wychylenie g³owy. Dziêki Bogu! ¯o³nierze wstali, otrzepywa-
li ziemiê ze spodni i podnosili ka³asznikowy. Ale co to?! Jeden idzie w jego
kierunku. Munger czym prêdzej siê skry³. Czy tamten go zobaczy?
Czeka³, mia³ nerwy napiête do ostatecznoci. S³ysza³ szuranie, potkniê-
cie, coraz bli¿sze kroki. Wstrzyma³ oddech, zmuszaj¹c siê do ca³kowitego
bezruchu. ¯o³nierz by³ ju¿ bardzo blisko. Nog¹ odtr¹ci³ kamieñ, chrz¹kn¹³,
kaszln¹³. I cisza, z wyj¹tkiem g³onego oddechu.
Przez te kilka sekund Munger po raz pierwszy w ¿yciu zda³ sobie spra-
wê, ile dwiêków wydaje bezwiednie ludzkie cia³o: bicie serca, walenie pul-
su, prze³ykanie liny. Po chwili do³¹czy³y nowe odg³osy: jakby rozpryskiwa-
nie p³ynu. Ten sukinsyn sika! Mia³ dzik¹ ochotê wybuchn¹æ miechem.
Przypomnia³ sobie szkolne zabawy, kiedy ch³opcy konkurowali, który pole
strumieñ moczu najdalej, najwiêkszym ³ukiem. Raz uda³o mu siê zrobiæ ³uk
przez okno ubikacji, dwa metry od ziemi. Jeliby takiej sztuczki popróbowa³
teraz iracki ¿o³nierz, Munger zosta³by oblany. Us³ysza³ g³ony oddech ulgi.
Po chwili kroki siê oddali³y.
Munger przeczeka³ jeszcze minutê i wyjrza³ ponad murem. Droga wol-
na. ciany blaszanych baraków nie pozwala³y dostrzec ciê¿arówek, ale s³y-
chaæ by³o liczne odg³osy nawo³ywañ i uderzeñ metalu o metal.
Wzi¹³ aparat, obejrza³ siê i, pomagaj¹c sobie rêk¹, przeskoczy³ mur. Zgiê-
ty w pó³ podbieg³ do baraku, podkrad³ siê na jego skraj i ostro¿nie wyjrza³.
Ciê¿arówki Volvo sta³y ty³em do rozsuniêtych drzwi magazynu. Dostrzeg³ dwa
podnoniki podje¿d¿aj¹ce po ³adunek. Sporo ¿o³nierzy. Jedni na ciê¿arów-
kach przysuwali beczki, inni po prostu stali doko³a. Z boku przygl¹da³a siê
grupka oficerów, a miêdzy nimi dwóch cywilów w bia³ych kitlach. I ci dwaj
w³anie podeszli, gdy ³apy podnoników unios³y dwie pierwsze beczki.
Munger podniós³ aparat. Przez wizjer dok³adnie widzia³ czarne litery na
¿ó³tym tle i czerwone zapieczêtowane korki.
Mê¿czyni w kitlach pochylili siê, ¿eby sprawdziæ, czy s¹ nieuszkodzo-
ne. Najwyraniej byli w doskona³ych humorach, Munger dostrzega³ ich sze-
rokie umiechy. Kiedy robi³ zdjêcie, jeden z nich pieszczotliwie poklepywa³
¿ó³t¹ beczkê.
By³o to jedyne zdjêcie, jakie zd¹¿y³ zrobiæ. Us³ysza³ szelest po lewej
stronie i w panice obróci³ g³owê. W odleg³oci nieca³ych stu metrów z kasy-
na wysz³o dwóch mê¿czyzn. Widzieli go jak na d³oni.
Ocali³ go strój w barwach ochronnych. Mia³ na tyle rozs¹dku, by nawet
nie drgn¹æ. By³ jak kameleon pasuj¹cy kolorem do otoczenia. Nim minêli ba-
rak, up³ynê³o dziesiêæ sekund. Przez ca³y czas by³ na widoku. I przez te dzie-
siêæ sekund poj¹³ istotê teorii wzglêdnoci: mia³ wra¿enie, ¿e up³ynê³a godzi-
na. Czu³ ogarniaj¹c¹ go wciek³oæ na siebie samego. Pomyli³ siê. Z wyliczeñ
poprzedniego dnia wynika³o, ¿e nie bêdzie widoczny z kasyna. A teraz mia³ po
218
prostu wielkie szczêcie. Musia³ szybko podj¹æ decyzjê. W ka¿dej chwili z bu-
dynku mog¹ wyjæ inni, a on ma tylko jedno zdjêcie. Czy to wystarczy? Musi.
Jest profesjonalist¹, utrwali³ na filmie to, co chcia³. Na pewno.
Zgiêty popêdzi³ do ruin dawnej latryny i przeskoczy³ przez mur, przytu-
laj¹c do siebie aparat.
Prze¿y³ jeszcze jedn¹ nieprzyjemn¹ chwilê zw¹tpienia w Nassira. Gdy
siedzia³ w rowie, zacz¹³ siê nagle zastanawiaæ, czy Nassir po niego przyje-
dzie. A jeli strach okaza³ siê ostatecznie wiêkszy od chciwoci? Szybko
odrzuci³ tê myl. Po co siê drêczyæ?
Dziesi¹tki razy spogl¹da³ na zegarek, wreszcie us³ysza³ samochód, który
po chwili wyjecha³ wolniutko zza zakrêtu. Mia³ otwarte drzwi. Munger wy-
skoczy³ z rowu, bieg³ parê metrów wzd³u¿ wozu i wskoczy³, uderzaj¹c moc-
no w ramiê Nassira. Ten na chwilê straci³ panowanie nad kierownic¹ i nie-
bezpiecznie zjecha³ na drug¹ stronê szosy. Munger zamia³ siê, s³ysz¹c
przera¿ony pisk Nassira i zatrzasn¹³ drzwi.
Zrobione? spyta³ Nassir.
Tak.
Wszystko skoñczone?
Tak.
Nassir odetchn¹³ z ulg¹.
I teraz dostanê pozosta³e brylanty?
Tak odpar³ Munger, usi³uj¹c zdj¹æ kurtkê. Ale najpierw odwieziesz
mnie do Bagdadu, do hotelu Sindbad. Tam mam na godzinê roboty i potem
dam ci brylanty.
I wyjedzie pan z Bagdadu? Na zawsze?
Z ca³¹ pewnoci¹ na zawsze. Munger spojrza³ na zegarek. Nie
dotrzemy do Bagdadu przed dziewi¹t¹, wiêc nie zd¹¿ê na ostatni samolot.
Polecê rano liniami jordañskimi. Zostawisz mnie przed hotelem i wrócisz po
godzinie po swoje brylanty. I pos³uchaj: nie b¹d g³upi i nie zacznij szastaæ
pieniêdzmi. Tak wpadaj¹ wszyscy przestêpcy.
Nie jestem przestêpc¹, panie Munger odpar³ powa¿nie Nassir. Nic
nikomu nie ukrad³em. Odda³em tylko przys³ugê. Jeli pan chce wiedzieæ, to
ja tego re¿imu wcale nie popieram. Robiê to, co robiê, bo muszê. Mo¿e pan
oczywicie powiedzieæ, ¿e dopuci³em siê zdrady, ale pan przecie¿ te¿ jest
zdrajc¹. Anglik pracuj¹cy dla CIA, dla Amerykanów. ¯adna ró¿nica.
Masz racjê przyzna³ Munger. A teraz uwa¿aj na drogê, chcia³bym
dotrzeæ do Bagdadu zdrów i ca³y.
Nassir skoncentrowa³ siê i dotarli do hotelu tu¿ przed dziewi¹t¹. Munger
wysiadaj¹c, powiedzia³:
219
Przyjd do mojego pokoju o dziesi¹tej.
Dlaczego nie teraz?
Muszê co przedtem zrobiæ. Nie móg³ przecie¿ t³umaczyæ, ¿e chce
wywo³aæ negatyw i sprawdziæ, czy zdjêcie jest dobre. Bo jeli nie jest, musi
wróciæ i próbowaæ jeszcze raz, pomyla³ z lêkiem. A Nassir bêdzie mu wte-
dy znowu potrzebny. Na twarzy Araba widzia³ narastaj¹c¹ podejrzliwoæ.
Odprê¿ siê, drogi Ahmedzie. Ani na chwilê nie opuszczê pokoju. Przyjd
o dziesi¹tej. A teraz id do ¿ony. Poka¿, ¿e jeste dobrym mê¿em, bogatym
mê¿em.
Nassir umiechn¹³ siê. Wiedzia³, ¿e do rana nie ma ¿adnych samolotów.
Dobrze, jestem o dziesi¹tej zgodzi³ siê.
Munger klepn¹³ go po ramieniu. Jeszcze przez chwilê sta³ na chodniku,
patrz¹c za odje¿d¿aj¹cym. Nastêpnie wszed³ do hotelu, z recepcji wzi¹³ klucz
do pokoju i sprawdzi³, czy nie ma dla niego wiadomoci. Nie by³o. Skiero-
wa³ kroki do wind i zobaczy³, ¿e do jednej w³anie wchodzi Pierre Renard.
Przypieszy³ kroku, a Renard uprzejmie przytrzyma³ automatyczne drzwi.
Gdy winda ruszy³a, Munger obojêtnie spyta³:
Numer pokoju?
Trzysta dwa.
To by³y jedyne wymienione przez nich s³owa. Na trzecim piêtrze Renard
wysiad³, nie rzuciwszy nawet okiem na Mungera, który pojecha³ na pi¹te
piêtro.
Po dziesiêciu minutach wywo³ywa³ w ³azience negatyw, a po pó³godzi-
nie odbitki suszy³y siê na sznurku. Ogl¹da³ jedn¹ z nich przez szk³o powiêk-
szaj¹ce. Czarne cyfry i litery na ¿ó³tej beczce by³y doskonale widoczne. Cywil
w bia³ym kitlu poklepywa³ beczkê jak psa, drugi mê¿czyzna umiecha³ do
niego promiennie. Munger by³ ciekaw, kim oni s¹. Obaj w rednim wieku,
w okularach. Wygl¹dali na naukowców.
Natychmiast po wysuszeniu odbitek zapakowa³ jedn¹ wraz z negatywem
w celofan i wsun¹³ na dno torebki z przyborami do golenia. Nastêpnego dnia
wczesnym popo³udniem przesy³ka powinna byæ na biurku Waltera Bluma.
Teraz mia³ jeszcze jedn¹ czynnoæ do wykonania. Drug¹ odbitkê pocz¹tko-
wo zamierza³ zostawiæ w skrzynce kontaktowej, ale doszed³ do wniosku, ¿e
lepszy bêdzie Pierre Renard. W³o¿y³ odbitkê do koperty, na której napisa³
drukowanymi literami: DAKTYL JEDEN NATYCHMIAST NATYCHMIAST.
Nie wsiad³ do windy, lecz zszed³ schodami na trzecie piêtro i, znalaz³szy
pokój 302, wsun¹³ kopertê przez szparê pod drzwiami.
Gdy wróci³ do swego pokoju, rozpi¹³ koszulê i zdj¹³ pas z pieniêdzmi,
z którego wyj¹³ z³o¿ony papierek z brylantow¹ premi¹ dla Nassira. Pas scho-
wa³ do szuflady nocnego stolika i nala³ sobie porcjê wódki z wod¹ mineral-
n¹. Spojrza³ na zegarek: 21.40.
220
By³ przeraliwie zmêczony. Po tabletkach deksedryny bola³y go oczy
i g³owa. Minionej nocy nie zmru¿y³ oka. Zadzwoni³ do jordañskich linii i za-
rezerwowa³ miejsce w samolocie o ósmej rano, a potem po³¹czy³ siê z recep-
cj¹, prosz¹c o obudzenie o szóstej. Pozosta³o mu tylko rozliczyæ siê z Nassi-
rem. Raz jeszcze spojrza³ na zegarek: 21.50.
Piêæ minut póniej us³ysza³ pukanie do drzwi. Najwidoczniej Nassir nie
móg³ ju¿ wytrzymaæ. Munger umiechn¹³ siê pod nosem. Wzi¹³ papierek
z brylantami i podszed³ do drzwi. Chcia³ szybko za³atwiæ sprawê. ¯adnych
drinków, ¿adnego wiêtowania i po¿egnañ.
Otworzy³ drzwi i stan¹³ oko w oko z Samim Asafem. Towarzyszy³o mu
dwóch mê¿czyzn z pistoletami maszynowymi. W g³êbi sta³o jeszcze czte-
rech. Umiech zgas³ na twarzy Mungera.
Asaf pos³a³ mu mroczne spojrzenie.
Ahmed Nassir bardzo przeprasza, ale pewne okolicznoci uniemo¿li-
wiaj¹ mu przyjcie powiedzia³ cierpko. Powêdrowa³ spojrzeniem ku d³oni
Mungera i wyj¹³ z niej z³o¿ony papierek, potem pchn¹³ Anglika w g³¹b po-
koju.
Wszed³ do rodka, a za nim eskorta. Zrobi³o siê t³oczno. Asaf kaza³
Mungerowi usi¹æ na ³ó¿ku, a agentom poleci³ przestrzeliæ nogi Mungerowi,
gdyby ten chcia³ wstaæ.
Do pokoju wszed³ jeszcze jeden mê¿czyzna i zameldowa³, ¿e po dzie-
wi¹tej Munger nie opuszcza³ hotelu. Tak twierdzi portier.
A wiêc musz¹ byæ tutaj powiedzia³ Asaf i wyda³ instrukcje nowo
przyby³emu oraz czterem mê¿czyznom.
Munger zorientowa³ siê, ¿e szukaj¹ negatywów lub odbitek.
Asaf poszed³ do ³azienki i poci¹gn¹³ nosem. Munger czu³ zapach od-
czynników nawet z ³ó¿ka. Rewiduj¹cy okazali siê ekspertami. Przeszukiwali
metodycznie, rozbierali i rozpruwali wszystko, co budzi³o ich podejrzenie.
Wkrótce sypialnia i ³azienka by³y praktycznie zdemolowane. W czasie ich
pracy Asaf siedzia³ w fotelu naprzeciwko Mungera i przegl¹da³ zawartoæ
pasa z pieniêdzmi. Gotówkê i brylanty po³o¿y³ na ³ó¿ku. Dwaj uzbrojeni
mê¿czyni nie mogli oderwaæ wzroku od tego bogactwa.
Mia³e pecha powiedzia³ Asaf. Dzi po po³udniu aresztowalimy
na lotnisku odlatuj¹cego Libañczyka. Od miesiêcy by³ pod nasz¹ obserwa-
cj¹. Podejrzewalimy go o nielegalny wywóz dewiz. Dzia³a³ w imieniu rów-
nie nielegalnych handlarzy walut¹. Odwiedza³ czêsto Bagdad. No i okaza³o
siê, ¿e trafilimy w dziesi¹tkê. Mia³ przy sobie sporo gotówki, a tak¿e dwa
brylanty. Wskaza³ d³oni¹ b³yszcz¹ce okruchy na ³ó¿ku. Dok³adnie takie
same. Jednokaratowe. Po wyczerpuj¹cym nas i jego przes³uchaniu Libañ-
czyk przyzna³, ¿e ma je od pewnego kupca w Al Azamija. Z kolei równie
wyczerpuj¹co przes³uchany kupiec wyzna³, ¿e przed dwoma dniami naby³ je
221
od niejakiego Ahmeda Nassira. I wtedy wezwano mnie. Dok³adnie przed
godzin¹. Poszlimy prosto do domu Nassira. Wiesz dobrze, ¿e to okropny
tchórz. Ju¿ po pó³godzinie zacz¹³ mówiæ. S³awny David Munger szpiegiem
CIA! Rozemia³ siê bardzo nieprzyjemnie.
To ju¿ wygl¹da na tradycjê wród fotoreporterów ci¹gn¹³. Pamiê-
tasz Duffa Pageta. Aha, przy okazji: widzia³em dzi po po³udniu raport bej-
ruckiej policji na temat mierci Janine Lasage. Podobno g³ówn¹ podejrzan¹
jest wdowa po Pagecie.
Asaf nareszcie zobaczy³ drgniêcie martwej dotychczas twarzy Mungera
i ponownie siê zamia³.
W³anie, piêkna pani Ruth Paget. By³a w tym czasie na lotnisku. Mia³a
lecieæ do Bagdadu. Nie polecia³a ani ona, ani Janine Lasage. Widziano Ruth
Paget, pokrwawion¹, jak j¹ wyprowadza³ z terminalu jaki mê¿czyzna. O tak,
krwawi³a!
Munger intensywnie wpatrywa³ siê w Asafa. Chcia³ siê odezwaæ, kiedy
przeszkodzi³ mu okrzyk triumfu jednego z przeszukuj¹cych ³azienkê. Szed³
z torebk¹ z przyborami do golenia w jednej rêce i celofanow¹ kopertk¹ w dru-
giej.
Sami wyj¹³ negatyw i odbitkê, podniós³ pod wiat³o i d³ugo siê przygl¹-
da³. Z zadowoleniem pokiwa³ g³ow¹.
Tylko jedno zdjêcie? Nie zrobi³e wiêcej?
Munger tylko wzruszy³ ramionami.
Zaczniesz mówiæ, Munger, mo¿esz mi wierzyæ. Osobicie bêdê ciê
przes³uchiwa³. Sprawi mi to wielk¹ satysfakcjê, bo nie lubiê ludzi, którzy
mnie zdradzaj¹. Ja ci pomog³em, a ty zrobi³e ze mnie durnia. Sta³ teraz
nad Mungerem, patrzy³ przez szparki oczu. Munger podniós³ g³owê i spo-
kojnie odpowiedzia³:
Nie by³o wcale trudno.
Asaf z ca³ej si³y uderzy³ go piêci¹ w twarz. Munger upad³ na ³ó¿ko, ale
natychmiast siê poderwa³ i rzuci³ ku gard³u Samiego, ale Irakijczyk z rechotem
odskoczy³, a dwie lufy pistoletów unios³y siê na wysokoæ piersi Mungera.
To tylko pocz¹tek, Munger. Zabierzemy ciê do Kasr al Nihaja Skoro
jeste szpiegiem, musia³e s³yszeæ o Pa³acu na Skraju.
20
P
osiedzenie rz¹du odby³o siê rano pi¹tego czerwca i, zgodnie z przewidy-
waniami, by³o burzliwe. W salonie przylegaj¹cym do sali posiedzeñ czeka³
222
dowódca izraelskiego lotnictwa, genera³ David Irvi. W wypadku podjêcia
decyzji, nalot mia³ odbyæ siê w niedzielê siódmego, kiedy jak s¹dzono
wiêkszoæ francuskich naukowców i techników bêdzie nieobecna.
G³osy ministrów by³y podzielone, jastrzêbie i go³êbie wzajemnie na sie-
bie krzycza³y. Z natury rzeczy jastrzêbie by³y g³oniejsze.
Menachem Begin pozwoli³ im wykrzyczeæ siê do woli. Mia³ zamiar za
kilka minut przywo³aæ wszystkich do porz¹dku i zmusiæ do podjêcia decyzji
oraz pogodzenia siê z jej konsekwencjami. Begin nie mia³ najmniejszych
w¹tpliwoci: reaktor musi byæ zniszczony. S³ysz¹c jednak wokó³ siebie pod-
niesione g³osy i widz¹c ca³y harmider, wiedzia³, ¿e Izrael bêdzie podzielony
podobnie jak Rada Ministrów. W ka¿dym razie nalot zwiêkszy szanse koali-
cji podczas zbli¿aj¹cych siê wyborów. Begin do koñca ¿ycia bêdzie oskar¿a-
ny przez opozycjê o dzia³anie w interesie politycznym. G³êboko westchn¹³
i uderzy³ piêci¹ w stó³.
Nieco siê uciszy³o, kiedy wszed³ sekretarz i po³o¿y³ przed premierem
kartkê. Ten przeczyta³ i oczy mu siê zawieci³y.
Przyszed³ genera³ Hofti. Podobno ma do pokazania co bardzo interesu-
j¹cego powiedzia³ zebranym i poleci³ sekretarzowi wprowadziæ genera³a.
Sekretarz pochyli³ siê do ucha premiera i co wyszepta³.
Jego równie¿ doda³ Begin.
Po chwili do sali posiedzeñ weszli genera³ Hofti i Walter Blum. Hofti
niós³ w rêku du¿¹ ¿ó³t¹ kopertê. Begin natychmiast zauwa¿y³, ¿e Blum jakby
siê postarza³ od ich poprzedniego spotkania. Twarz mia³ blad¹ i obwis³e po-
liczki. Przez chwilê Begin myla³, ¿e wieci s¹ niepomylne, ale w oczach
Hoftiego dostrzeg³ olbrzymie podniecenie i to go podnios³o na duchu.
Sekretarz znalaz³ dla obu krzes³a i kiedy wyszed³, Begin rozpocz¹³ pre-
zentacjê.
Wszyscy znamy genera³a, a to jest pan Walter Blum. Tylko niektórzy
z was wiedz¹, ¿e uczyni³ wiele dla naszego kraju. Niech siê dowiedz¹ teraz
pozostali.
Walter skin¹³ dostojnie g³ow¹.
Co pan nam przynosi, generale? spyta³ Begin.
Hofti otworzy³ kopertê i wyj¹³ z niej plik du¿ych powiêkszeñ. Poda³
Beginowi, który rozes³a³ je w lewo i w prawo. Niektórzy ministrowie musie-
li dzieliæ siê jedn¹ odbitk¹. Zapad³a g³êboka cisza wszyscy byli pochyleni
nad powiêkszeniami. Wreszcie Begin poprosi³:
Niech pan zinterpretuje, generale!
Hofti odchrz¹kn¹³.
Zdjêcie przed dwoma dniami zrobi³ jeden z naszych agentów w Iraku,
na terenie tajnej bazy w pó³nocno-zachodniej czêci kraju. Beczki zawieraj¹
tlenek uranu. S¹ czêci¹ partii stu ton dostarczonej przez pu³kownika Kada-
223
fiego. Oznaczenia cyfrowe i literowe na beczkach zosta³y zweryfikowane
i Miêdzynarodowa Agencja Energii Atomowej w Wiedniu ma je w swoim
rejestrze. Jak wszyscy wiedz¹, tlenek uranu nie ma zastosowania w nowym
reaktorze, nie mo¿e byæ dla niego paliwem. Jedyne, do czego mo¿e Irakij-
czykom s³u¿yæ, to cele zbrojeniowe. Ze stu ton tlenku uranu mo¿na odzy-
skaæ tyle Pu 239, by skonstruowaæ dwadziecia bomb nuklearnych, z któ-
rych ka¿da bêdzie mia³a moc bomby u¿ytej w Hiroszimie.
Oczy wszystkich skierowane by³y na genera³a. Ten ponownie odchrz¹k-
n¹³, po czym kontynuowa³:
Postacie na zdjêciu. Jedna to profesor D¿abar Mohammed, druga pro-
fesor Saddam Azzawi. Dwaj czo³owi iraccy atomici. Przed dwoma laty ob-
wieszczono oficjalnie, ¿e wykonano na nich wyrok mierci za zdradê. By³a
to oczywicie chêæ wprowadzenia wszystkich w b³¹d i ukrycia irackich in-
tencji zbrojeniowych, co pomog³o w zbudowaniu tajnych instalacji z dala od
wszechobecnych oczu Francuzów oraz nieco mniej obecnych inspektorów
Miêdzynarodowej Agencji Energii Atomowej.
Genera³ Hofti skoñczy³, Ariel Szaron rozemia³ siê nerwowo i spyta³:
Czy jeszcze kto jest przeciw?
Nast¹pi³o gremialne zaprzeczanie, po czym premier Begin zabra³ g³os:
A wiêc rozumiem, ¿e mo¿emy wydaæ dyspozycje Davidowi Ivriemu.
Nastêpnie zwróci³ siê do Hoftiego:
Wspania³a robota. Wspania³a robota, panie Blum. Proszê przekazaæ
nasze dziêki i gratulacje cz³owiekowi, który tyle zaryzykowa³, aby nam do-
starczyæ ten dowód.
Szmer g³osów oznacza³ przy³¹czenie siê reszty gabinetu do gratulacji
premiera.
Nie mogê tego zrobiæ odpar³ Walter martwym g³osem. Schwytali
go.
O Bo¿e! wykrzykn¹³ Begin. Kiedy?
Dos³ownie kilka godzin po zrobieniu tego zdjêcia. Zd¹¿y³ wys³aæ ko-
piê przez kuriera.
Ariel Szaron, nieodmiennie cz³owiek akcji, zapyta³:
Czy wiemy, gdzie go trzym¹j¹? Czy jest szansa wydobycia go?
Trzymaj¹ go w Pa³acu na Skraju.
Cholera! Twarz Szarona wyd³u¿y³a siê. Wiedzia³ wiele o Pa³acu.
Mamy jedn¹ szansê odezwa³ siê Hofti. Bardzo nik³¹. I dlatego
poprosi³em pana Bluma, by zechcia³ mi towarzyszyæ. W celu skorzystania
z niej potrzeba mi aprobaty gabinetu.
Proszê wyjaniæ poleci³ Begin. I Hofti przedstawi³ mu plan, który
opiera³ siê na tym, ¿e w Pa³acu Mosad mia³ agenta nazwiskiem Hammad
Szihab. Dotychczas agent ten by³ raczej pasywny, nale¿a³oby go uaktywniæ
224
i, jak to siê mówi, poci¹gn¹æ za uszy, nawet gro¿¹c ujawnieniem go Irakij-
czykom.
Szihab zd¹¿y³ ju¿ donieæ, ¿e nasz agent jest przes³uchiwany. Dotych-
czas niczego jeszcze nie powiedzia³ i na razie Mukhabarat jest przekonany,
¿e pracuje dla CIA. Zdaniem Szihaba nasz agent mo¿e wytrzymaæ najwy¿ej
tydzieñ.
Hofti wyjani³ nastêpnie, ¿e Mosad od dawna jest w posiadaniu dok³ad-
nych planów Pa³acu, a dziêki informacji Szihaba zlokalizuje bez proble-
mów celê przetrzymywanego agenta. Znajduje siê na samym koñcu d³ugie-
go korytarza. Po jego drugiej stronie, za ¿elaznymi drzwiami, jest dziedziniec
otoczony piêtnastometrowym murem gruboci dwóch i pó³ metra. Szihab
mo¿e zdobyæ klucz do drzwi na spacerniak.
Komandosi? spyta³ Szaron.
Wykluczone odpar³ Hofti. Budynek znajduje siê w rodku miasta.
Musimy rozbiæ mur, i to w cile okrelonej chwili. Mo¿e to byæ bomba
z nisko lec¹cego samolotu. Chcielibymy u¿yæ jednej maszyny z dywizjonu
bior¹cego udzia³ w nalocie na reaktor. Cel znajdowa³by siê w prostok¹cie
osiem metrów na dziesiêæ.
Bomba przebije mur i co dalej? spyta³ Begin.
Odpowiedzia³ Walter:
Sto piêædziesi¹t metrów po drugiej stronie placu jest bazar. Suk. S¹dzi-
my, ¿e w powsta³ym chaosie nasz agent oraz Szihab zdo³aj¹ tam dotrzeæ.
Bêd¹ tam nasi ludzie. W labiryncie suku ³atwo siê ukryæ i znikn¹æ. Agenci
udadz¹ siê do kurdyjskiego bezpiecznego mieszkania, gdzie bêd¹ ju¿ czeka-
³y ¿ona Szihaba i jego dzieci. Nastêpnym etapem zajm¹ siê Kurdowie. Prze-
prowadz¹ ich przez Kurdystan do Turcji. Droga ucieczki jest przygotowana.
Rozmawia³ pan z Irvim, generale? spyta³ Hoftiego Begin.
Krótko mu o tym wspomina³em przed przyjciem tutaj. Pokaza³em te¿
plany Pa³acu i jego po³o¿enie. Mia³ dwie uwagi: pierwsz¹, ¿e szanse tra-
fienia w tak ma³y cel i przy tak trudnym podejciu s¹ nik³e, drug¹, ¿e z po-
wodu odleg³oci oraz potrzeby utajnienia nalotu i zmylenia radarów w nalo-
cie wemie udzia³ tylko osiem maszyn F-l6 i szeæ maszyn os³ony F-15. Irvi
zwróci³ uwagê, ¿e do zniszczenia reaktora potrzeba piêciu lub nawet szeciu
bomb. Poniewa¿ mamy ich do dyspozycji osiem, margines bezpieczeñstwa
wydaje siê skromny. I w³anie dlatego potrzebna jest decyzja gabinetu.
Czy nie mo¿emy wys³aæ dodatkowej maszyny? spyta³ kto.
Odpowiedzia³ Mordechai Zipori:
Wysy³amy ³¹cznie czternacie maszyn. To jest absolutne maksimum
i tak ju¿ wymagaj¹ce nies³ychanej koordynacji. Piloci æwicz¹ od dwóch ty-
godni. Nalot ma odbyæ siê za dwa dni. Nie mo¿emy ot tak dorzuciæ jednej
maszyny. Rozejrza³ siê po obecnych i uzupe³ni³:
225
Wybór jest okrutny, ale prosty. Dla nik³ej szansy uratowania naszego
agenta trzeba zmniejszyæ szansê powodzenia nalotu na reaktor.
Zapad³a g³êboka cisza, któr¹ przerwa³ Hofti:
Nim panowie podejm¹ decyzjê, chcia³bym zwróciæ uwagê na jedno.
Mosad zawsze robi wszystko, by ocaliæ agenta.
I ja chcia³bym co dodaæ wtr¹ci³ Walter. Ten agent nie jest Izraelczy-
kiem. Jest ¯ydem po matce, która zginê³a w Jerozolimie w 1948 roku, walcz¹c
o Izrael. Jest to cz³owiek niebywale odwa¿ny, który ju¿ raz przeszed³ w ¿yciu
piek³o i mia³ si³ê, by siê z niego wydobyæ. Teraz ponownie znalaz³ siê w pie-
kle. Po tej misji mia³ siê o¿eniæ. Jego przysz³a ¿ona oczekuje dziecka. Wska-
za³ na fotografiê le¿¹c¹ przed Beginem. Ona te¿ zaryzykowa³a w³asnym ¿y-
ciem, by jej przysz³y m¹¿ móg³ to zdjêcie zrobiæ. Zas³ab³a w moim biurze, gdy
siê wczoraj dowiedzia³a, ¿e go schwytano. Jest obecnie w szpitalu. Skoñczy³
i kolejno spojrza³ w oczy ka¿demu z szesnastu ministrów.
No có¿ zacz¹³ Begin. Wszyscy, którzy s¹ za wydzieleniem jednej
maszyny
Do góry powêdrowa³o szesnacie r¹k.
Dwie godziny póniej Walter uczestniczy³ w innej naradzie. Z genera-
³em Davidem Irvim polecia³ do bazy lotniczej w EtZion na Pustyni Synaj-
skiej. Teraz sta³ przy gigantycznym stole sali odpraw i przygl¹da³ siê pu³-
kownikowi Danielowi Renerowi, który w tym momencie przypomina³ ma³ego
ch³opca bawi¹cego siê modelem samolotu. Si³y powietrzne Izraela posiada-
j¹ plastyczne modele ka¿dego wiêkszego miasta bliskowschodniego. W tej
chwili dwadziecia metrów kwadratowych sto³u zajmowa³a makieta Bagda-
du. Na parocentymetrowej wysokoci Pa³acu na Skraju zatkniêta by³a czer-
wona plastikowa flaga. Pu³kownik Rener, dowódca misji, pochyla³ siê nad
sto³em z modelem F-l6, dopasowanych wielkoci¹ do budynków na makie-
cie, i wyjania³ Walterowi trudnoci zwi¹zane ze zrzuceniem bomb z ma³ej
wysokoci w gêsto zabudowanym terenie.
Pilot bêdzie widzia³ cel przez piêæ sekund. Ponadto w tym czasie bê-
dzie wychodzi³ z ostrego skrêtu, a wiêc mamy problemy przeci¹¿eniowe.
Jeli poleci dziesiêæ metrów za bardzo w lewo, bomba nie trafi w mur. Znie-
sie go dziesiêæ metrów w prawo, a bomba trafi w celê waszego agenta.
To by³oby lepsze ni¿ zniesienie na lewo odpar³ ponuro Walter.
Rener zrozumia³ i tylko pokiwa³ g³ow¹.
Pilot bêdzie mia³ zaledwie jedn¹ szansê podejcia. Wskaza³ palcem
czarne kó³ka na makiecie. Wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych. Dlatego te¿
po zrzuceniu ³adunku musi wyjæ ostro w górê, têdy Jeli pomyli siê choæ-
by o dwa stopnie, to koniec.
15 Reporter
226
Walter westchn¹³.
Nigdy nie utrzymywa³em, ¿e to bêdzie ³atwe.
I jeszcze jedno: w zwyk³ych warunkach pilot musia³by przygotowy-
waæ siê przez wiele dni do podobnej misji. Komputery pok³adowe zosta³yby
specjalnie zaprogramowane. Pomacha³ modelem w d³oni. Za³adowali-
my do symulatora program pokazuj¹cy Bagdad, wiêc pilot bez przerwy
æwiczy. Robimy teraz makietê samego budynku i muru. Zeskanujemy j¹ i te¿
wpakujemy do symulatora, ale nalot jest ju¿ w niedzielê. Mamy za ma³o
czasu na dobre przygotowanie.
Ale szansa jest?
Rener wzruszy³ ramionami.
Szansa jest zawsze z wyj¹tkiem, kiedy jej nie ma. Mówiê panu to wszystko,
¿eby pan na zbyt wiele nie liczy³. Chce pan znaæ szanse? Trzydzieci procent.
To sporo mrukn¹³ Walter. Wyle pan najlepszego pilota, co? Oczy-
wicie najlepszego po panu
Drogi panie Blum, wszyscy moi piloci s¹ najlepsi. Najlepsi z najlep-
szego lotnictwa na wiecie.
Walterowi nie wystarcza³a ta odpowied.
Panie pu³kowniku, sformu³ujê inaczej to pytanie. Gdyby pan siedzia³
tam w celi i oczekiwa³ na tortury, kogo wybra³by pan na swego wybawiciela?
Rener zerkn¹³ na genera³a Irvi, który siê umiechn¹³ i powiedzia³:
Odpowiedz panu Blumowi.
Majora Gideona Galili.
Walter s³abo siê umiechn¹³.
A wie pan, pu³kowniku mo¿e to panu wydawaæ siê dziwne, ale w³a-
nie tego nazwiska oczekiwa³em.
21
M
unger s³ysza³ g³os przez zas³onê bólu. Natrêtny g³os, który doprowadza³ go
do sza³u. Od siedemdziesiêciu dwóch godzin nie dali mu zmru¿yæ oka. Licz¹c
noc przed aresztowaniem, nie spa³ od czterech nocy i dni. A kiedy, mimo bólu,
osun¹³ siê w senn¹ nicoæ, ten g³os zacz¹³ przywo³ywaæ go do rzeczywistoci
i bólu. Powoli otworzy³ oczy, spodziewaj¹c siê zobaczyæ okrutn¹ i mciw¹
twarz Sami Asafa. Trwa³o d³ugo, nim zda³ sobie sprawê, ¿e pochylaj¹cy siê
nad nim cz³owiek nie jest ani rozjuszony, ani nie spogl¹da z nienawici¹. Wy-
daje siê byæ mo¿e zniecierpliwiony, lecz i pe³en dobrych intencji.
Munger, s³yszysz mnie?
227
Zdoby³ siê na potwierdzaj¹ce skiniêcie g³ow¹.
Jestem Hammad Szihab. Przyjaciel. Mam niewiele czasu. To niebez-
pieczne. S³uchaj dobrze. Jutro po po³udniu dok³adnie o pi¹tej trzydzieci
Izraelczycy podejm¹ próbê uwolnienia ciê. Bêdziemy musieli przebiec po-
dwórzec. Bardzo szybko.
G³owa Mungera bezw³adnie opad³a na drewniane prêty pryczy.
Nie dam nie dam rady
Dasz radê. Bêdê z tob¹. Za nieca³e dwadziecia cztery godziny.
Bêdê w jeszcze gorszym stanie ni¿ teraz
Nie. Do jutra nie bêdziesz torturowany. Sami Asaf pojecha³ do Kifri
dowiedzieæ siê, dlaczego warty wokó³ bazy niczego nie zauwa¿y³y. Wróci do-
piero jutro wieczorem. Zostawi³ rozkazy, ¿e tylko jemu wolno ciê przes³uchi-
waæ. I dlatego pozwolili ci spaæ. pij, zachowaj si³y. Jeszcze tylko jeden dzieñ.
Ale jak to ma siê odbyæ? Munger nieco siê o¿ywi³. Jak siê wydosta-
niemy? W wiadomoci zawita³ promyk nadziei.
Rozbij¹ mur ogradzaj¹cy spacerniak. Nie wiem jak.
Promyk nadziei rozgorza³. Munger domyla³ siê, jak to zrobi¹.
Daktyl Jeden przysy³a wiadomoæ powiedzia³ Szihab. Przy wierze
wytrwaæ trzeba.
Umiech przemkn¹³ przez usta Mungera.
Tego mog³em siê po nim spodziewaæ. W³anie tego. Ale sk¹d ty w tym
wszystkim?
Daktyl Jeden nie pozostawi³ mi wyboru. Muszê ju¿ iæ, bo trzêsê siê ze
strachu.
Nie jeste w tym odosobniony powiedzia³ Munger.
Idê. A ty pij. Delikatnie dotkn¹³ ramienia wiênia i szybko wycofa³
rêkê, gdy¿ Munger wzdrygn¹³ siê z bólu.
Po odejciu Szihaba Munger przez d³u¿szy czas zastanawia³ siê, czy mia³
halucynacje. Jednak¿e nawet lekkie dotkniêcie skatowanego cia³a sprawia³o
mu ból, co by³o sygna³em, ¿e powróci³ do rzeczywistoci. Zamkn¹³ oczy.
Czas dopowie resztê. Przy wierze wytrwaæ trzeba zacz¹³ zapadaæ w sen
i z mg³y wy³oni³a siê tym razem twarz Ruth. Prawdziwa, jak najprawdziw-
sza. Ca³y czas mu towarzyszy³a przez minione dni i godziny, czyni¹c je zno-
niejszymi. Nawet wówczas, gdy bili go gumowymi pa³kami, gdy doczepiali
do cia³a elektrody, gdy mieli siê patrz¹c, jak zwija siê w agonii, Ruth za-
wsze przy nim by³a, ratuj¹c przed utrat¹ zmys³ów.
W niedzielê o dziesi¹tej rano czasu bagdadzkiego irackie Ministerstwo
Informacji zwo³a³o dziennikarzy na konferencjê prasow¹ i obwieci³o, ¿e
si³y bezpieczeñstwa pochwyci³y szpiega CIA. Jest nim s³awny fotograf David
228
Munger, którego zatrzymano, gdy po bezskutecznej próbie przekupienia funk-
cjonariuszy irackich usi³owa³ wywieæ za granicê tajne informacje natury
wojskowej.
W niedzielê o jedenastej rano Walter Blum siedzia³ w gabinecie pu³kow-
nika Renera.
Absolutnie wykluczone mówi³ Rener. Galili spêdzi³ ju¿ osiem go-
dzin w symulatorze. Nie ma po prostu czasu na przeæwiczenie innego pilota.
Niech pan tylko pomyli, cz³owieku: startujemy za piêæ godzin. Dlaczego,
do cholery, nie powiedzia³ mi pan o tym wczeniej?
Nie s¹dzi³em, ¿e to mo¿e mieæ znaczenie. Nie spodziewa³em siê komu-
nikatu irackiego. By³ dla mnie absolutnym zaskoczeniem. Przypuszczam, ¿e
tylko z sobie wiadomych powodów Irakijczycy chc¹ w to uwik³aæ Ameryka-
nów. Niemniej to dowodzi, ¿e Munger siê trzyma.
Jest pan pewien, ¿e Galili skojarzy?
Jak¿e móg³by nie! Niech tylko us³yszy wiadomoæ Czy nie by³oby
szansy odizolowania go do czasu startu
Najmniejszej! Rener spojrza³ na zegarek. W tej chwili siedzi w sy-
mulatorze. Wyjdzie z niego za pó³ godziny. Potem za³ogi jedz¹ razem lunch
i nastêpnie przez dwie godziny odpoczywaj¹ przed ostateczn¹ odpraw¹. Nie-
którzy ju¿ s³uchali radia. Du¿o bêd¹ o tym mówili.
Walter westchn¹³, a Rener powiedzia³ pe³nym zdziwienia g³osem:
S³ysza³em o ró¿nych trójk¹tach mi³osnych, ale nigdy o czym takim.
Wiem, ¿e przez ostatni rok Gideon by³ dziwnie zamkniêty w sobie i przyga-
szony, ale pojêcia nie mia³em, z jakiego powodu.
Wpad³ w mi³osn¹ obsesjê stwierdzi³ Walter.
Rener pokrêci³ g³ow¹.
Panie Blum, niepotrzebnie siê pan martwi. Znam Gideona Galili od
dwunastu lat, od kiedy zacz¹³ lataæ. To wspania³y cz³owiek, wielki patriota.
By³ zachwycony, kiedy mu powierza³em tê misjê. Jest wniebowziêty, maj¹c
szansê uratowania tak cennego agenta.
Póki siê nie dowie, kto to taki.
Nie zrobi mu to ¿adnej ró¿nicy stwierdzi³ stanowczo Rener. To
profesjonalista i, jak powiedzia³em, patriota. Uczyni wszystko, co bêdzie
mo¿liwe. Pan mo¿e najwy¿ej modliæ siê, by to wystarczy³o. Wie pan, jakie
s¹ szanse. Jeli Galili nie trafi, to nie dlatego, ¿e siê nie stara³.
Walter ponownie westchn¹³, a Rener spyta³:
Mam z nim porozmawiaæ?
Wolê to zrobiæ ja. Walter wsta³. Z³apiê go, kiedy bêdzie wychodzi³
z symulatora.
229
Kiedy pó³ godziny póniej Rener wyjrza³ przez okno swego gabinetu,
zobaczy³ ich razem spaceruj¹cych przed sal¹ odpraw. Stanowili dziwny kon-
trast: wysoki, szczup³y pilot i przeraliwie gruby, krzykliwie ubrany cywil.
Galili musia³ siê schylaæ, by s³yszeæ, co Walter do niego mówi. W pewnej
chwili stanêli i patrzyli, jak formacja F-15 odrywa siê od odleg³ego pasa
startowego i rwie z rykiem w niebo. Gdy wznowili spacer, mówi³ z kolei
Galili, po³o¿ywszy d³oñ na ramieniu Waltera.
O trzeciej po po³udniu Spiro zaparkowa³ mercedesa przed g³ównym
wejciem do szpitala wiêtego Barnaby w Limassol. Ze schodów kutykaj¹c
schodzi³a ju¿ Ruth. Spiro popieszy³ odebraæ z jej r¹k walizeczkê.
Gdy jechali w kierunku Platres, spogl¹da³ w lusterko na Ruth. By³a piêk-
na i smutna.
Przed godzin¹ mia³a telefon od Waltera. Dotrzymywa³ obietnicy i na
bie¿¹co informowa³ j¹ o rozwoju sytuacji. S³ychaæ go by³o s³abo i nie po-
wiedzia³ nic konkretnego oprócz tego, ¿e akcja rozpocznie siê przed szóst¹.
I ¿e szansa jest nik³a. Da jej znaæ, gdy tylko otrzyma konkretn¹ wiadomoæ.
Z³¹ czy dobr¹. Pyta³ te¿, jak siê czuje. Odpar³a, ¿e lepiej, i ¿e wraca do domu
w Platres. Tam bêdzie czeka³a na telefon. Powiedzia³, ¿e zaraz zadzwoni do
biura i poleci, by Spiro j¹ odwióz³.
W³anie przeje¿d¿ali przez wioskê Kalini, gdzie ujrza³a malutk¹ cerkiew
na ryneczku. Kierowana impulsem poprosi³a Spiro, ¿eby stan¹³.
W niedzielê mieszkañcy paradowali w wi¹tecznych odzieniach. Wielu
siedzia³o na progach swoich domów na wyniesionych krzes³ach lub na ³a-
wach. Rozmawiano, plotkowano, wachlowano siê w upale gazetami. Wszy-
scy ciekawie jej siê przygl¹dali, gdy sz³a kulej¹c przez placyk i potem schod-
kami do cerkwi.
Stoj¹cy na progu brodaty, odziany na czarno i w czarnym wysokim na-
kryciu g³owy pop powita³ j¹ skinieniem g³owy i poinformowa³, ¿e ju¿ jest po
mszach. Zdumionym spojrzeniem obrzuci³ Gwiazdê Dawida na szyi kobie-
ty. Spojrza³a ponad jego ramieniem na ciemne ch³odne wnêtrze i ikonostas
z ikonami, pod którymi migota³y p³omyki zapalonych wiec.
Czy mog³abym tu posiedzieæ przez parê godzin? spyta³a.
Pop bacznie siê jej przyjrza³ i dostrzeg³ smutek na twarzy.
Jeste mile widziana, siostro w Bogu odpar³.
Wróci³a do Spiro i spyta³a, czy mo¿e na ni¹ czekaæ. Stary kierowca
umiechn¹³ siê i g³ow¹ wskaza³ tawernê. Tam bêdzie siedzia³, a ona mo¿e
wróciæ, kiedy zechce.
W cerkwi usiad³a w ³awce blisko drzwi. Nie by³a religijn¹ osob¹. Na-
wet sobie nie mog³a przypomnieæ, kiedy po raz ostatni wiadomie siê
230
modli³a. Znajdowa³a siê w wi¹tyni obcego jej wyznania, ale to nie czyni³o
najmniejszej ró¿nicy. Po prostu tutaj, w domu bo¿ym, zbierze myli, uspo-
koi siê.
Gdy po godzinie pop wraca³ z popo³udniowej sjesty, zajrza³ przez drzwi
i zobaczy³ klêcz¹c¹ kobietê
22
O
15.45 rozwieziono za³ogi do samolotów.
Piloci odziani w antyprzeci¹¿eniowe kombinezony, z niesionymi pod
pach¹ he³mami i maskami tlenowymi przypominali astronautów udaj¹cych
siê w przestrzeñ kosmiczn¹. Wiele do siebie nie mówili, ¿adnych ¿arcików
czy przechwa³ek, by zatuszowaæ zdenerwowanie.
Piêciu ludzi naziemnej obs³ugi maszyny Gideona Galili nabo¿nie pa-
trzy³o, jak major wysiada z autobusiku, a potem, gdy ten odjecha³, stoi przez
minutê, wpatruj¹c siê w samolot. Zawsze tak robi³.
W s³oñcu F-l6 migotliwie jania³. Zgrabne podbrzusze myliwca szpeci-
³o grone cygaro bomby. Czu³o siê jakby zniecierpliwienie maszyny trzyma-
nej na ziemi. Galili zawsze odnosi³ wra¿enie, ¿e patrzy na ¿yw¹ istotê. Per-
sonel naziemny widzia³ to inaczej. Po prostu maszyna wymaga³a wielkiej
troski, wielu godzin sprawdzania kilometrów przewodów, tysiêcy ruchomych
czêci, delikatnych podzespo³ów najnowoczeniejszej elektroniki. Aby mog³a
lataæ, trzeba powiêciæ jej tysi¹ce roboczogodzin. Ale kiedy lata³a, by³a naj-
wspanialsz¹ broni¹ wiata.
Gideon skin¹³ g³ow¹ mechanikom i ruszy³ na zwyczajowy obchód, szep-
cz¹c sam do siebie:
Os³ony dysz zdjête Kliny wyjête Bomba zabezpieczona I tak
dalej, i tak dalej. Za³oga naziemna przygl¹da³a siê niemal obojêtnie. Rutyno-
wy przegl¹d. Zarówno oni, jak i on wiedzieli, ¿e wszystko jest w najlepszym
porz¹dku. Oni te¿, podobnie jak pilot, byli najlepsi z najlepszych.
Galili podszed³ do metalowych schodków, odda³ he³m i maskê mechani-
kowi, wdrapa³ siê na górê i zajrza³ do kabiny.
Hamulce zaci¹gniête Systemy uzbrojenia zabezpieczone System
wyrzutni fotela katapultowego zabezpieczony Spadochron we w³aciwym
po³o¿eniu Osprzêt z³o¿ony w³aciwie
W trzynastu z rozrzuconych wokó³ lotniska betonowych hangarach trzy-
nastu innych pilotów dokonywa³o tych samych czynnoci kontrolnych. Ani
jeden z pilotów nie znalaz³ najmniejszego uchybienia.
231
Gideon Galili wgramoli³ siê do kabiny i zaj¹³ miejsce w fotelu. Mecha-
nik pomaga³ mu w pod³¹czaniu wê¿yków tlenowych i cinieniowych oraz
przewodu ³¹cznociowego.
¯elazna racja i pakiet medyczny do kieszeni na piersiach zacisn¹æ
pasy Pasy spadochronu doczepiæ do pasów piersiowych He³m z wê¿em
tlenowym i przewodami ³¹cznociowymi zawór tlenowy dzia³a zawlecz-
ki wyrzucanego fotela wyjête
Mechanik zszed³ na ziemiê, zdj¹³ schodki i przeszed³ do przodu w ocze-
kiwaniu na w³¹czenie silnika. Tymczasem Gideon dokonywa³ reszty przed-
startowych czynnoci kontrolnych. Gdy skoñczy³, podniós³ kciuk. Mecha-
nik za³o¿y³ wówczas t³umi¹ce ha³as nauszniki i na szyjê laryngofon.
O 16.15 po drugiej stronie lotniska zagra³ pierwszy silnik.
Gideon ju¿ mia³ nacisn¹æ guzik startera, kiedy nagle w jego mózgu wy-
buch³a, niby eksploduj¹ca gwiazda, ostateczna decyzja. By³ ni¹ zupe³nie
og³uszony. Og³uszony jej bezwzglêdnoci¹. Nie trafi. Skieruje bombê w pra-
wo.
Zamar³ z palcem na przycisku startera. By³ w stanie najwy¿szego unie-
sienia. Stanowi³ jednoæ z bomb¹ o metr pod stopami. Przy swoim talencie,
umiejêtnociach i woli poprowadzi bombê dziesiêæ metrów w prawo od celu.
Bomba uzyska nowy cel. Co mu powiedziano? ¯e lepiej w prawo ni¿ w le-
wo Lepiej niech Munger umrze, ni¿ ma zostaæ w ³apach Mukhabaratu.
Gideon Galili przyniesie mu wyzwolenie
Nagle w s³uchawkach zabrzmia³ niespokojny g³os mechanika:
Wszystko w porz¹dku, panie majorze? Wszyscy ju¿ zapucili
W porz¹dku, w porz¹dku. W³¹czy³ starter. Us³ysza³ gwizd rozpêdza-
j¹cej siê turbiny, a potem ryk silnika.
O 16.30 myliwce zaczê³y ko³owaæ na pas. Walter by³ w wie¿y kontrol-
nej wraz z genera³em Irvim. Obserwowa³, jak samoloty wynurzaj¹ siê ze
schronów, zmierzaj¹c na sam koniec pasa, gdzie ustawiaj¹ siê w przewidzia-
nym z góry miejscu, niczym baletnice na scenie tu¿ przed podniesieniem
kurtyny. Obowi¹zywa³a cisza radiowa. Nie wolno ryzykowaæ. Wróg móg³by
przez zwyk³y przypadek przechwyciæ fragment korespondencji. Maszyny
posuwa³y siê teraz parami ku linii startowej, pierwsze F-l6, za nimi F-15.
Galili jest po lewej w trzeciej parze mrukn¹³ Irvi, a potem doda³:
Rener powiedzia³ mi o wszystkim. O tym, co ³¹czy Gideona z tym
agentem. Zdumiewaj¹cy zbieg okolicznoci Ale mo¿e pan byæ spokojny.
Galili wykona robotê. I wykona j¹ dobrze.
232
Wiem odpar³ Walter. Rozmawia³em z nim przez pó³ godziny. Po tej
rozmowie zrobi³o mi siê wstyd, ¿e mia³em w¹tpliwoci.
Rozleg³ siê po³¹czony ryk silników i siedem par zaczê³o nabieraæ prêdko-
ci na czarnym pasie startowym. Pierwsza para oderwa³a siê od ziemi na wy-
sokoci wie¿y kontrolnej i posz³a stromo w górê. Druga para, po oderwaniu siê
w tym samym miejscu, pozosta³a ni¿ej, ¿eby nie wpaæ w strumieñ zamig³o-
wy pierwszej pary. Trzecia para mog³a od razu tak¿e poderwaæ siê stromo.
Walter obserwowa³ lew¹ maszynê trzeciej pary. Dostrzeg³ w kabinie he³m
i maskê tlenow¹ pilota. Obudzi³a siê w nim nadzieja, ¿e wszystko pójdzie
dobrze. Perfekcja startu formacji doda³a mu otuchy.
Teraz zacznie siê czekanie mrukn¹³ Irvi. Na szczêcie tylko godzi-
na. Ostatni¹ tego typu wypraw¹ by³ rajd na Entebbe. Nie dowodzi³em jesz-
cze si³ami powietrznymi, ale uczestniczy³em w planowaniu. I w czekaniu
to by³o najgorsze. W ci¹gu jednego dnia postarza³em siê o dziesiêæ lat.
Uj¹³ Waltera pod rêkê. Chodmy do centrum dowodzenia.
Gideon pilotowa³ jakby w transie. Praw¹ d³oñ trzyma³ lekko na dr¹¿ku,
stopy równie spokojnie na peda³ach orczyka, oczy nieustannie na przyrz¹-
dach i na zmieniaj¹cym siê obrazie monitora. Radary by³y w gotowoci, ale
wy³¹czone, ich ekrany martwe, aby unikn¹æ wykrycia.
F-l6 lecia³y w lunej formacji taktycznej i chocia¿ mózg Gideona w pew-
nej mierze przesta³ funkcjonowaæ, pilot zachowywa³ swe miejsce w szyku
instynktownie. Przelecieli nad zatok¹ Akaba i zmienili nieznacznie kurs na
liniê brzegu Pó³wyspu Arabskiego. Ta cz¹stka mózgu Gideona, która funk-
cjonowa³a, zajêta by³a Mungerem, Ruth i Walterem Blumem. Nie by³y to
¿adne racjonalne myli, ale przypadkowa zbitka rozmaitych skojarzeñ. S³y-
sza³ Waltera Bluma: Ona go kocha. Musi pan to zrozumieæ. Zas³ab³a, kiedy
siê dowiedzia³a, ¿e Irakijczycy go schwytali. Bez wzglêdu na to, co siê sta-
nie, nigdy ju¿ nie pokocha nikogo innego.
Jego w³asne s³owa: Niech pan bêdzie spokojny, panie Blum. Uczyniê
wszystko, co mo¿na. Ruth ani nikt inny nie ma z tym nic wspólnego. Wiem,
dlaczego on tam siê znalaz³. Wiem, co zdzia³a³. Wiem, ¿e go torturuj¹. Mam
trudne zadanie, ale sobie poradzê. Mo¿e pan byæ tego pewny.
Potem myli przeskoczy³y do pierwszej rozmowy z pu³kownikiem Re-
nerem, kiedy siê dowiedzia³, ¿e wybrano go do wykonania specjalnej misji:
lec¹c tu¿ nad dachami ma wpakowaæ bombê w mur wiêzienia, aby umo¿li-
wiæ uratowanie cz³owieka, który tak wiele zaryzykowa³ dla Izraela. Pamiê-
ta³, jak¹ wówczas poczu³ dumê. Pamiêta³ godziny spêdzone w symulatorze,
kiedy po raz pierwszy zapoznawa³ siê z parametrami niemal¿e niewykonal-
nej misji, jak¹ mu zlecono. Zaci¹³ siê. Wykorzystuj¹c ca³¹ posiadan¹ wiedzê
233
i zaprzêgaj¹c do pracy swój talent, raz po raz dokonywa³ podejæ z symulo-
wan¹ prêdkoci¹ siedmiuset kilometrów na godzinê i raz po raz nie trafia³
mimo wszystko w cel, bez wzglêdu na to, jak bardzo siê stara³, aby zd¹¿yæ
w ci¹gu tych paru ulotnych sekund dostrzec cel, naprowadziæ nañ elektro-
niczny celownik, zleciæ komputerowi zwolnienie bomby we w³aciwym u³am-
ku sekundy. Raz po raz nie trafia³. Albo bomba rozpoczyna³a lot zbyt póno,
albo trafia³a w bok s¹siedniego budynku. Dopiero podczas trzeciej sesji w sy-
mulatorze, pod okiem podziwiaj¹cej go obs³ugi technicznej, zaczê³o mu iæ
lepiej. Podchodzi³ spokojniej i pewniej, wychwytywa³ wczeniej cel, precy-
zyjniej go ustanawia³ na komputerze. Podczas ostatniej parogodzinnej pró-
by mia³ ju¿ szeædziesi¹t procent trafieñ. Gdy wychodzi³ z symulatora tech-
nicy go okr¹¿yli, ciskali rêce i z podziwu krêcili g³owami. Ale wówczas
jego si³¹ napêdow¹ by³a motywacja pozwalaj¹ca na pe³n¹ koncentracjê
wszystkich zmys³ów, pamiêci, wiedzy i dowiadczenia.
Za budynkiem symulatora czeka³ na niego Walter Blum ze swoj¹ bomb¹.
Trafi³a w sam rodek celu. Bohaterem, którego nale¿a³o uratowaæ, by³ Mun-
ger. To nazwisko by³o rakowat¹ narol¹ na wiadomoci Gideona cz³o-
wiek, który zabra³ mu Ruth, zniszczy³ przysz³oæ. Diabe³, szatan! I co siê
w Gideonie za³ama³o. Nast¹pi³o schizoidalne rozszczepienie mózgu. Trzy
czwarte by³o sparali¿owane, mo¿e nawet znacznie wiêcej ni¿ trzy czwarte,
a funkcjonuj¹ca czêæ podjê³a decyzjê i pilotowa³a maszynê. F-l6 znalaz³ siê
w rêkach psychicznie chorego cz³owieka.
Do uszu wdziera³y siê dwiêki. To pu³kownik Rener rozmawia³ przez
radio z kontrolerem bazy Maam. Ale Gideon nie s³ucha³ starannie przeæwi-
czonych kwestii Renera, wyg³oszonych w nienagannym arabskim, i wtrêtów
innych pilotów, te¿ po arabsku, aby wzmocniæ wiarygodnoæ tego, co mówi³
Rener. Po paru minutach zabra³ siê do przestrajania komputera nawigacyj-
nego, a wzrok skoncentrowa³ na symbolach wskanika refleksyjnego HUD,
które zamigota³y w chwili, gdy ca³a formacja obra³a nowy kurs: wschód
pó³nocny wschód na Bagdad.
W centrum dowodzenia w Etzion genera³ Irvi wskaza³ Walterowi punkt
na mapie.
Galili wyjdzie z formacji w tym miejscu. Na po³udnie od Al Ramadi.
Trzy minuty póniej bêdzie ju¿ nad Bagdadem. Zerkn¹³ na zegar na cia-
nie. Za piêtnacie minut od tej chwili.
Walter spojrza³ na centrum: rzêdy komputerów obs³ugiwane przez milcz¹-
cych operatorów, dziewczyna w niebieskim mundurze roznosi im w³anie kawê.
234
Dowódca centrum i zgromadzona wokó³ niego grupka oficerów rozmawia-
j¹ pó³g³osem, od czasu do czasu który z nich zerka na czarny g³onik wi-
sz¹cy w rogu sali. Ten g³onik przyku³ te¿ uwagê Waltera: w pewnej chwili
przestanie milczeæ i us³ysz¹ g³osy pilotów, którym wreszcie bêdzie wolno
przerwaæ radiow¹ ciszê, by zawiadomiæ o sukcesie b¹d pora¿ce. Napiêcie
w centrum wzrasta³o, by³o prawie namacalne. Serce Waltera zaczê³o g³ono
waliæ.
Granicê irack¹ przelecieli na pu³apie siedemdziesiêciu metrów. Od cza-
su do czasu samoloty unosi³y siê lekko i zaraz opada³y, jak mewy niesione
wiatrem. To pok³adowe komputery dokonywa³y korekty wysokoci pusty-
nia by³a falista.
O 17.20 rozb³ys³ kolejny symbol na refleksyjnym wskaniku HUD Gi-
deona. Funkcjonuj¹ca czêæ jego mózgu zareagowa³a. £agodnym ³ukiem
wyszed³ z formacji i polecia³ na wschód. Siêgn¹³ lew¹ rêk¹ i w³¹czy³ detek-
tor opromieniowania radarowego. Przelecia³ nad znieruchomia³¹ tafl¹ jezio-
ra Habbaniyan i po minucie by³ ju¿ nad przedmieciami Bagdadu. W mózgu
mia³ teraz trzy obrazy nak³adaj¹ce siê na siebie: to, co oczy rejestrowa³y na
bie¿¹co w zestawieniu ze wspomnieniem symulowanego lotu, symbole wska-
nika refleksyjnego i wreszcie, jakby wypalony w pamiêci, kamienny mur
Pa³acu na Skraju, stanowi¹cy zarazem kres i cel wêdrówki.
Lecia³ teraz wród wy¿szych budynków. Skrêci³ w lewo, skrêci³ w pra-
wo, przemyka³ siê w bezpiecznej odleg³oci od stanowisk rakiet przeciwlot-
niczych. Rozpocz¹³ ostatnie podejcie i w wyobrani widzia³ teraz tylko ob-
raz muru. Mur nabra³ znaczenia symbolu. Patrzy³ w punkt dziesiêæ metrów
na prawo od Od czego? Wiedzia³ tylko, ¿e to musi byæ dziesiêæ metrów na
prawo, a nie na lewo. Dziesiêæ metrów na prawo punkt powy¿ej szerokiej
przypory muru. Tam za kilka sekund umieci odpowiedni symbol we wska-
niku refleksyjnym. Dok³adnie za tym punktem czeka³ Munger.
Teraz skoncentrowa³ siê na rzeczywistoci w dole: rz¹d budynków usta-
wionych w ³uku ciemniejszych ni¿ na symulatorze, ale z pewnoci¹ tych
samych. Bardzo ostry skrêt. Czu³, jak jest wpychany w fotel przeci¹¿eniem
czterech g. Wiedzia³, ¿e za tymi budynkami ujrzy szerok¹ alejê, potem plac,
po którego przeciwleg³ej stronie stoi Pa³ac na Skraju ze swoim wysokim
murem. W wyobrani zobaczy³ punkt nad przypor¹, pokrywaj¹cy siê z sym-
bolem wskanika refleksyjnego. Ka¿da sekunda dzieli³a siê teraz i rozci¹ga-
³a na milisekundy. Budynki przemyka³y parê metrów od koñcówek skrzyde³.
Wyszed³ ze skrêtu prosto na szerok¹ alejê. Plac! Mur, przypora! We wska-
niku refleksyjnym pojawia siê symbol, palce zmierzaj¹ do guzika zwalniaj¹-
cego bombê
235
I g³os w s³uchawkach. Spokojny, beznamiêtny. G³os pu³kownika Renera.
Prowadz¹cy Czerwony do bazy. Bomba w celu.
By³ to g³os profesjonalnego pilota, doskona³ego pilota. Izraelskiego pi-
lota, który bezb³êdnie wykona³ powierzon¹ mu misjê uwiadomienie sobie
tego dotar³o do chorego umys³u Gideona w u³amku sekundy. Trafi³o weñ
niczym piorun z nieba i uleczy³o W mikrosekundzie prawa rêka zmieni³a
po³o¿enie dr¹¿ka, lewa stopa musnê³a peda³ orczyka. Symbol wskanika re-
fleksyjnego przesun¹³ siê w lewo na wyrastaj¹cym przed Gideonem murze,
palec nacisn¹³ guzik.
Trzy sekundy póniej F-l6 podskoczy³, uwolniony od tysi¹ckilogramo-
wej bomby, a nastêpnie z rykiem wzbi³ siê ku niebu. Bomba mia³a zapalnik
o pó³sekundowym opónieniu. Wbi³a siê w mur, odczeka³a pó³ sekundy i ro-
zerwa³a go w py³. Gideon Galili, ju¿ wysoko na niebie, ³ka³ w maskê tlenow¹
i dygota³ w g³êbokim szoku. Jak¿e móg³ zabrn¹æ tak daleko w chore maja-
czenia? By³ blisko zdradzenia wszystkich zasad, wszystkiego, w co wierzy³,
czego siê nauczy³. Wzbija³ siê wy¿ej, skrêcaj¹c na zachód, by wejæ na wol-
ny od rakiet przeciwlotniczych korytarz. Obejrza³ siê i zobaczy³ eksplozjê:
lec¹c¹ w górê i na plac chmurê py³u i wiêkszych od³amków. S³ysza³ g³osy
kolejnych pilotów zg³aszaj¹cych swoje udane trafienia w reaktor. W³¹czy³
mikrofon i dr¿¹cym g³osem zameldowa³:
Czerwony Trzy. Zadanie wykonane. Bomba w celu.
Postanowi³ zawróciæ. Chcia³ zobaczyæ, co zdzia³a³. Wiedzia³ dobrze, ¿e
ma cile wyliczone paliwo, wiedzia³ o grobie rakiet przeciwlotniczych, ale
nic go to nie obchodzi³o. Pchn¹³ dr¹¿ek, zredukowa³ ci¹g i zawróci³ ku prze-
s³oniêtemu chmur¹ py³u placowi.
Wydawa³o mu siê, ¿e ich widzi: dwie sylwetki po przeciwnej stronie
placu. Dwaj mê¿czyni. Jeden kuleje, drugi go podtrzymuje obejmuje ra-
mieniem, niemal ci¹gnie. Jak¿e wolno siê posuwaj¹! Na szczêcie poza nimi
na placu nie ma ¿ywej duszy. Chyba dotr¹ do labiryntu wielkiego bazaru. Na
pewno dotr¹.
I nagle ich dostrzeg³: z py³u wokó³ Pa³acu wy³oni³a siê grupka ludzi
w mundurach khaki. Biegli w stronê uciekinierów.
Gideon zakl¹³. Dlaczego wymontowano dzia³ko! Zwiêkszy³ ci¹g, F-l6
skoczy³, jak koñ dgniêty ostrog¹, nos wyprowadzony ze lizgu przeszy³
powietrze tu¿ ponad g³owami biegn¹cych. Przelot F-l6 z wyj¹cym dopala-
czem, siedem metrów nad g³ow¹, jest dla zwyk³ego miertelnika wieczno-
ci¹ w piekle, skondensowan¹ do dwóch uderzeñ serca. Gdy Gideon pode-
rwa³ maszynê, obejrza³ siê i zobaczy³ ludzi rozpierzchaj¹cych siê, z d³oñmi
na uszach. Trzej le¿eli skuleni na ziemi. G³ono siê rozemia³. By³ pewien,
¿e narobili w spodnie. Nie widzia³ natomiast Mungera i podpieraj¹cego go
cz³owieka. Uda³o im siê! miech zamar³ mu na ustach. Oczami wyobrani
236
zobaczy³ Ruth oczekuj¹c¹ na kochanka jej przysz³ego mê¿a. Skoro tak
musi byæ prze¿yje to jako.
Zerkn¹³ na wskanik refleksyjny HUD i zacz¹³ ju¿ wyliczaæ trasê po-
wrotu, kiedy us³ysza³ wysoki przeraliwy pisk. Jego wzrok pomkn¹³ do sy-
gnalizatora zagro¿eñ. Zmartwia³ widz¹c, ¿e namierzaj¹ go radary wyrzutni
rakiet przeciwlotniczych. Przez ten ostatni skrêt i nastêpnie poderwanie,
maszyna znalaz³a siê zbyt blisko budynku mieszcz¹cego urzêdy pañstwowe
i strzeg¹cych go wyrzutni. Najprawdopodobniej wypucili dwie. Wszed³
w ciasny lewy skrêt i na chwilê przeci¹¿enie pozbawi³o go wzroku. Dosko-
nale zdawa³ sobie sprawê z odleg³oci. Jeli rakieta zbli¿y siê do dwustu
metrów, bêdzie za póno. Naprowadzany radarowo pocisk nie da siê ju¿
zmyliæ. W odleg³oci trzydziestu metrów detonuje zapalnik zbli¿eniowy i na
tor jego lotu z prêdkoci¹ ponaddwiêkow¹ pomkn¹ mordercze stalowe
od³amki. Sygnalizator zagro¿eñ wskazywa³, ¿e jedn¹ rakietê uda³o mu siê
zgubiæ. Druga podchodzi³a z lewej strony. Nie móg³ od niej uciec lec¹c po
prostej, wiêc zdecydowa³ siê na nurkowanie tu¿ przed jej nosem. Mia³ na-
dziejê, ¿e ci¹gaj¹ca go ku ziemi si³a ci¹¿enia pozwoli wykonaæ cianiejszy
skrêt i rakieta przemknie nad nim.
Prawie siê uda³o. Zabrak³o najwy¿ej metra lub dwóch. Ale ostrzegaw-
czy pisk nie milk³ i Gideon wiedzia³, ¿e za sekundê umrze. K¹tem oka do-
strzeg³ nawet srebrne cygaro.
Zobaczy³ jeszcze olepiaj¹cy b³ysk, a zaraz potem major Gideon Galili
i jego maszyna przestali istnieæ, poch³oniêci przez ognist¹ kulê.
23
W
iadomoæ o izraelskim nalocie i zniszczeniu reaktora w El-Tuwaitha obie-
g³a ca³y wiat. Potê¿nym echem powróci³y okrzyki oburzenia i potêpienia.
Chocia¿ oficerowie si³ powietrznych wielu pañstw po cichu podziwiali bez-
b³êdne planowanie i precyzjê nalotu, politycy i mê¿owie stanu tych¿e sa-
mych pañstw g³ono obwieszczali swoj¹ dezaprobatê. Podjudzani przez Fran-
cjê i Irak, wykrzykiwali na temat aktu nie usprawiedliwionej agresji
izraelskiej, akceptuj¹c bez zastrze¿eñ owiadczenie sekretarza generalnego
Miêdzynarodowej Agencji Energii Atomowej, ¿e wszystkie dowody, które
s¹ w ich dyspozycji wskazuj¹, i¿ iracki program nuklearny mu wy³¹cznie
charakter pokojowy.
Prezydent Reagan tak¿e wyda³ owiadczenie, które póniej okrelono
jako najostrzejsze w ca³ej historii stosunków amerykañsko-izraelskich.
237
W kuluarach Organizacji Narodów Zjednoczonych delegaci rozpoczêli
przygotowywanie rezolucji domagaj¹cej siê na³o¿enia bezwzglêdnych sank-
cji na pañstwo izraelskie. Amerykañska delegacja by³a zak³opotana i zacho-
wywa³a milczenie. Kr¹¿y³y plotki, ¿e Departament Stanu radzi³ prezydento-
wi, by da³ Izraelowi nauczkê, drastycznie ograniczaj¹c amerykañsk¹ pomoc
wojskow¹ i finansow¹. Wed³ug jednego z przecieków z Bia³ego Domu, pre-
zydent Reagan okreli³ Menachema Begina jako niebezpiecznego maniaka.
Trzy dni póniej, wczesnym rankiem dziesi¹tego czerwca, na pok³adzie
samolotu transportowego lotnictwa izraelskiego przylecia³ do Waszyngtonu
genera³ Izaak Hofti. Uda³ siê prosto do Langley i spêdzi³ dwie godziny z dy-
rektorem CIA, Williamem J. Caseyem. Tego samego dnia w Gabinecie Owal-
nym Bia³ego Domu odby³o siê spotkanie prezydenta Reagana z dyrektorem
CIA. Uczestniczyli w nim tak¿e genera³owie Izaak Hofti oraz sekretarz sta-
nu Aleksander Haig.
Hofti wyj¹³ z teczki parê kartek oraz du¿¹ fotografiê. Prezydent i sekre-
tarz stanu przeczytali raport, i d³ugo ogl¹dali fotografiê, po czym spojrzeli
pytaj¹co na Williama Caseya, który skin¹³ g³ow¹ i powiedzia³:
Nasi analitycy twierdz¹, ¿e zdjêcie jest autentyczne.
Nast¹pi³a d³uga cisza, po której prezydent powiedzia³ do Hoftiego:
Sekretarz stanu wyda owiadczenie, ¿e chocia¿ nasz rz¹d uwa¿a, i¿
Izrael dzia³a³ pochopnie, to istniej¹ jednak dowody wskazuj¹ce, ¿e nie bez
podstaw. Skoñczywszy bizantyjsk¹ formu³ê spojrza³ na Haiga i doda³:
Nie bêdzie oczywicie ¿adnych ciêæ w pomocy wojskowej i finansowej. A wo-
bec ewentualnej rezolucji w Radzie Bezpieczeñstwa postawimy weto.
Dziêkujê, panie prezydencie odpar³ z umiechem genera³ Hofti.
Reagan spojrza³ na fotografiê na biurku.
Niech pan mi powie, generale, jak uzyskalicie to zdjêcie? spyta³.
Zrobi³ to zawodowiec, który zrezygnowa³ z honorarium, panie prezy-
dencie odpar³ Hofti.
238
Epilog
M
inê³o dziesiêæ lat. Dziesiêæ lat powolnego i znojnego zawierania przez
Izrael pokoju z s¹siadami. Czasami by³ to pokój ma³o spokojny, pe³en po-
dejrzliwoci, ale pokój bez wojny i mieszkañcy Izraela powoli do niego przy-
wykali i zaczêli wy³adowywaæ nadmiar energii na k³ótnie wewnêtrzne, co
od wieków le¿a³o w ich naturze.
Którego popo³udnia w koñcu lata Walter Blum pojecha³ na lotnisko
Ben Guriona, by powitaæ gocia. Od chwili wycofania siê z interesów miesz-
ka³ w Jerozolimie i bardzo rzadko wyje¿d¿a³ za granicê.
By³ ju¿ starym cz³owiekiem i nie cieszy³ siê najlepszym zdrowiem. Dwa
lekkie ataki serca poprzedniego lata wywo³a³y du¿y niepokój lekarzy. Zde-
cydowanie kazali mu ograniczyæ bywanie w restauracjach, jednak¿e Walter
wyznawa³ filozofiê, ¿e ¿ycie bez dogadzania sobie to ¿adne ¿ycie. By³ zresz-
t¹ w ka¿dej chwili gotów na spotkanie ze Stwórc¹, by osobicie broniæ swe-
go punktu widzenia.
Mia³ ostatnio wielu goci z ca³ego wiata, ale na ¿adnego tak nie czeka³,
jak na tego, który mia³ przybyæ za pó³ godziny. Goæ ten by³ dziesiêcioletnim
ch³opcem i przylatywa³ na dwa tygodnie. Jego rodzice wyjechali na Karaiby,
by przygotowaæ fotoreporta¿ i jednoczenie uczciæ dziesi¹t¹ rocznicê lubu.
Walter mia³ przez dwa tygodnie obwoziæ ch³opca po Izraelu i przy okazji
powiedzieæ mu parê s³ów o przodkach, rodzice bowiem uwa¿ali, ¿e dorós³
do wieku, w którym nale¿y wiele rzeczy zrozumieæ, a w tym wypadku Wal-
ter by³ idealn¹ osob¹, która mo¿e pomóc zrozumieæ.
Ch³opiec wyszed³ z sali odpraw, natychmiast spostrzeg³ Waltera, pod-
bieg³ i zarzuci³ mu rêce na ramiona. Walter, rozpromieniony, odsun¹³ ch³op-
ca na odleg³oæ rêki i pilnie mu siê przyjrza³. Ch³opiec urós³ od minionego
roku. By³ bardzo wysoki, jak na swój wiek, i szczup³y, mia³ ciemne w³osy,
bardzo niebieskie oczy i szczer¹ twarz.
239
Rozpoczêli podró¿ po kraju. Odwiedzali dawne pola walk na pustyni
i w górach, archeologiczne wykopaliska, historyczne pomniki i budynki, ki-
buce i miasta. Przez ca³y czas Walter mówi³, a ch³opiec s³ucha³. Czasami by³
trochê tym wszystkim znudzony, jak to dziesiêciolatek, ale nigdy nic nie
okazywa³, gdy¿ kocha³ i szanowa³ starego cz³owieka.
Ostatniego dnia poszli na Górê Herzla w Jerozolimie, miejsce wieczne-
go spoczynku kobiet i mê¿czyzn ¿o³nierzy, mê¿ów stanu, robotników i my-
licieli którzy pomagali w powstaniu pañstwa izraelskiego.
Mimo bliskoci miasta, miêdzy niekoñcz¹cymi siê rzêdami p³askich bia-
³ych kamieni nagrobnych, by³o cicho i spokojnie. Walter podprowadzi³ ch³op-
ca do jednego z nich, odczyta³ napis po hebrajsku i rozpocz¹³ opowieæ o je-
go babce. Ch³opiec zada³ potem kilka pytañ i wys³ucha³ w skupieniu
odpowiedzi. Póniej poszli do Grobu Nieznanego ¯o³nierza, otoczonego gro-
bami kobiet i mê¿czyzn zabitych podczas wszystkich wojen, a nigdy nie
zidentyfikowanych. S¹ tam równie¿ groby tych, których nazwiska s¹ znane,
ale cia³ nigdy nie odnaleziono. Wszystkie p³yty s¹ jednakowe.
Na wielu grobach le¿a³y kamyki. Walter wyjani³, ¿e jest to obyczaj sprzed
tysiêcy lat, kiedy ¯ydzi mieszkali na pustyni. Na grobach k³adziono kamie-
nie, by nie rozgrzeba³y ich zwierzêta ¿ywi¹ce siê padlin¹. Obyczaj przetrwa³
jako symbol opieki nad zmar³ymi.
Podeszli do jednego z grobów. Walter odczyta³ napis i wyjani³, kim by³
cz³owiek, który zgin¹³ siódmego czerwca 1981 roku. Gdy skoñczy³, ch³o-
piec nie chcia³ od razu odejæ, lecz sta³ d³ugo zamylony nad kamienn¹ p³y-
t¹. Potem podniós³ z ziemi dwa kamyki i po³o¿y³ na bia³ym marmurze.
Ch³opiec nazywa³ siê Gideon Munger.
Nazwisko wyryte na p³ycie brzmia³o Gideon Galili.