Przyborowski Walery Zdobycie Sandomierza

background image

Ze zbiorów

Zygmunta Adamczyka

background image

Walery Przyborowski









Zdobycie

Sandomierza














background image

2


ROZDZIAŁ I

w którym Kubuś przekonuje Ferdzia von Lausitza, że w każdej

legendzie mieści się cząstka prawdy

Śliczny, słoneczny dzień zajaśniał w Sandomierzu dn. 13 maja 1809 r.

Była to niedziela, więc Kubuś Królikowski, zwany zwykle przez kolegów

Kubkiem, Królem albo Królikiem, chłopiec liczący około szesnastu

lat i uczeń ostatniej klasy szkoły miejscowej wybrał się wczesnym

rankiem na przechadzkę. Bo jakże nie skorzystać z prześlicznej pory

majowej, nie pójść nad Wisłę albo na Góry Pieprzowe, nie zachwycać się

świeżym powietrzem, słońcem, uroczą młodą zielonością, zwłaszcza gdy

się grało w zielone z kuzynką Jadzią, do której rodziców był Kubuś

zapraszany stale na obiady we wszystkie niedziele, i trzeba było mieć

niezwiędłą gałązkę bzu lub koniczyny, bo to był warunek gry nieodzowny.

Wyszedł tedy Kubuś koło godziny ósmej rano n

a rynek sandomierski

i rozglądał się dokoła, rozmyślając, gdzie urwać bzu lub znaleźć koniczynę,

by idąc na obiad do kuzynów Białkowskich mieć zielone, świeże

i niezwiędłe, bo kuzynka Jadzia była pod tym względem nieubłaganie

wymagająca. Stał więc Kubuś wahając się, czy udać się nad Wisłę czy na

-

Góry Pieprzowe, gdy nagle z tyłu uderzył go ktoś w ramię i ozwał się głos:

Nu, Herr Kubek, nad czym tak rozmyślasz?

Kubuś żwawo się odwrócił i ujrzał przed sobą swego kolegę szkolnego

Ferdynanda von Lausitza, syna cesarsko-królewskiego radcy dworu,

który w Sandomierzu stał na straży całości i nienaruszalności władzy

Jego Apostolskiej Mości, Cesarza Austriackiego Franciszka Pierwszego.

Kolega Ferdynand von Lausitz był to chłopak niski, na swój wiek może

zanadto otyły, ubrany z wyszukaną elegancją, z oczami chytrymi

i biegającymi niespokojnie. Urodzony i wychowany w Sandomierzu

mówił wprawdzie po polsku, ale lubił wtrącać do rozmowy wyrazy

niemieckie, a nade

wszystko dumny był z dygnitarskiego stanowiska

swego ojca, który przecież za pan brat żył z komendantem miejscowej

załogi, generałem

-

lejtnantem von Egermanem. Ferdynand pomiatał

Polakami, szydził z obyczajów i zwyczajów polskich, starał się wyróżniać

wśród swoich kolegów. Toteż nie lubili go oni wcale i unikali, o ile mogli,

wszelkich z nim stosunków, zwłaszcza że był złośliwy, nieuczynny

i o wszystkim, co się działo w szkole, gadał ojcu, z czego nieraz bardzo

przykre wynikały h

istorie. Potajemnie nazywano go szpiclem, co wed-

ług cesarsko

-

królewskiej i apostolskiej nomenklatury oznaczało po

prostu szpiega.

Kubuś nie znosił Ferdynanda von Lausitza i nieraz ściskał pięści,

słuchając jak ten szwarcgelber[1] wyśmiewał się z Polaków i cesarza

Napoleona, jak zapowiadał głośno, że tylko patrzeć, gdy tego Korsykani

-

na żołnierze austriaccy przyprowadzą okutego w kajdany do Wiednia.

Zwłaszcza w ostatnich czasach szwarcgelberowski szpicel rozpuścił

strasznie

swój język z powodu wojny, jaką Austria wydała Księstwu

Warszawskiemu. Głosił więc, że arcyksiążę Ferdynand, dowódca korpu

-

su austriackiego, zniósł za jednym zamachem to księstwo, a księcia

Józefa jako buntownika wsadzi do fortecy. Księcia Jó

zefa Poniatowskie-

go dlatego nazywał buntownikiem, bo niegdyś służył on w wojsku

austriackim.

Wczoraj zwłaszcza w szkole szpicel rozpowiadał, że przyszły urzędo

-

we wiadomości, iż arcyksiążę Ferdynand rozbił, zniósł i zniszczył

doszczętnie armię polską pod Raszynem, zajął Warszawę, i

dodawał

Ferdzio —

polski bunt (bo dla niego istnienie Księstwa Warszawskiego

i wojska polskiego było buntem) raz na zawsze zostanie stłumiony.

Polscy koledzy szpicla nie mogli zaprzeczyć tym złowrogim słowom,

bo nie mieli żadnych wiadomości o tym, co się właściwie dzieje tam, koło

Warszawy, gdyż nadęty i wyprostowany, jakby kij połknął, generał

-

-

lejtnant von Egerman nie dopuszczał do Sandomierza żadnych gazet

background image

3

i żadnych nowin. Ogłaszał tylko co parę dni przez plakaty przylepione na

rogach ulic i pisane w prawomyślnym cesarsko

-

królewskim języku, że

uzurpator Napoleon został pobity na głowę i ścigany jest przez dzielne,

waleczne wojska Jego Cesarsko-Królewskiej Apostols

kiej Mości, że

arcyksiążę Ferdynand na miazgę zgniótł buntownicze „bandy" polskie

pod „Raschin" i zajął Warszawę.

Słuchano więc w milczeniu słów szpicla, ściskano zęby i pięści, ale

nikt nie mógł mu powiedzieć; kłamiesz!

bo nikt naprawdę

nie

wiedział, jak się rzeczy w istocie mają. Toteż i teraz Kubuś, ujrzawszy

przed sobą nieznośnego, czarno

-

żółtego szpicla, skrzywił się, jakby mu

kto na odcisk nastąpił, i na jego pytanie odrzekł, że o niczym nie myśli,

sądząc, że tą obojętną i chłodną odpowiedzią pozbędzie się niepożądane

-

go towarzystwa.

Ale ten ani myślał go opuszczać.

— Wiesz co? —

rzekł.

Mam ochotę się przejść. Taki śliczny dzień.

A chciałbym też coś zobaczyć. Powiedziałbym ci coś, żebyś mnie tylko

nie zdradził, bo to wielka urzędowa tajemnica.

Wiesz o tym dobrze, że ja nikogo nie zdradzam, twoją zaś

urzędową tajemnicę zachowaj dla siebie, jam jej wcale nie ciekawy.

Ale, bo ty nie wiesz...... a zresztą, powiem, bo cię to może

pr

zekona, jakie straszne rzeczy działy się dawniej w tym kraju pod

rządami polskimi.

Znowu jakaś niegodna plotka!

Wcale nie plotka. Jeżeli pójdziesz ze mną, przekonasz się

naocznie.

Cóż to takiego?

zapytał Kubuś istotnie zaciekawi

ony.

Ferdynand von Lausitz nadął się jak pęcherz, obejrzał się dokoła,

a wziąwszy Kubusia pod ramię, pociągnął go na bok i z miną tajemniczą,

półszeptem począł mówić:

Zapewne uważałeś od paru dni, jakie tłumy waszego dzikiego

chłopstwa kazał spędzić generał

-lejtnant Freiherr von Egerman?

Uważałem, ale to chłopstwo nie wydaje mi się znów tak dzikim.

O! Co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości, dość spojrzeć na

nich, na ich skołtunione głowy. Ale mniejsza o to. Chłopstw

o to dlatego

generał

-

lejtnant Freiherr von Egerman spędzić kazał, żeby ponaprawia

-

ło mury i pokopało fosy koło Sandomierza, bo przyszedł rozkaz z Wied

-

nia, żeby z tego miasta zrobić pierwszorzędną fortecę.

— Hm! —

odrzekł na to Kubuś.

— T

ak wszędzie zwyciężacie,

Napoleona macie w kajdanach przywieźć do Wiednia, księcia Józefa do

twierdzy, a z Sandomierza chcecie robić fortecę. Na co, przeciw komu?

——

Już ja tam nie wiem, dlaczego. Ojciec mój powiada, że będzie to

mocne więz

ienie dla polskich buntowników. Ale tu nie o to idzie.

Wczoraj, wyobraź sobie, na urwisku, od strony Wisły, gdy Freiherr von

Egerman oglądał zrujnowany klasztor i kościół, które niegdyś, ponoć,

zbudowali jezuici, i kazał tam kopać fundamenta po

d mury forteczne,

natrafiono na straszne lochy, na ogromne podziemia, ciągnące się Bóg

wie jak daleko.
— O! To nie nowina! —

zawołał Kubuś.

— Wszyscy w Sandomierzu

wiedzą o tych lochach, jak je nazywasz, a które są po prostu rozległymi

piwnicami. Nawet gadają ludzie, że jezuici zakopali tam znaczne skarby.

Aleja w to nie wierzę. U nas zawsze po starych murach i starych dziurach

mają się ukrywać niebywałe skarby.

Otóż, mylisz się, Kubku, nie są to piwnice, ale ogromne, ciągnące

się daleko podziemia, zakręty, korytarze, głębokie i ciasne karcery,

w których znaleziono całe góry kości ludzkich, tułowia i kościotrupy

stojące, nawet kobiece... wyobraź sobie... kobiece!

Więc cóż z tego? Cóż ty przypuszczasz?

Ja nic nie przypuszczam, bom tego jeszcze nie oglądał. Ale ojciec

mój twierdzi, że te szkielety męskie i kobiece to nieszczęśliwi więźniowie

jezuitów, że są to niecne ślady intryg jezuickich, że w tych norach

podziemnych może niejeden ojciec kilkorga dziatek o herezję posądzo

-

background image

4

ny, niejedna żona nie chcąca wydać męża okrutną śmierć głodową

znalazła lub skonała w mękach na torturach.

Trą la la la!

zaśmiał się Kubuś.

Czytałem ja o takich historiach

w Hiszpanii pod panowaniem waszego habsburskiego domu, ale w

Polsce, mogę cię zapewnić, nic podobnego nigdy się nie działo. Owe

kościotrupy, które tak przeraziły twego ojca, to są ciała nieboszczyków

tam pochowanych, bo jak ci wiadomo zapewne, dawniej ludzi grzebano
pod

kościołami.

Gdyby tak było, jak ty mówisz, toby przecie były trumny, a tam

ich nie ma.

Bo zbutwiały.

Zawsze byłyby jakieś ślady, jakieś szczątki, a tam nic nie ma, tylko

same szkielety, kościotrupy, trupie czaszki. Nie! To z pewnością tak było,

jak mój ojciec powiada, a z tą opinią zgadza się generał

-lejtnant Freiherr

von Egerman.

Co tam generał

-

lejtnant wie o tym! Zna on to historię polską!

I wiesz, co ja ci powiem?

Cóż takiego?

Jeżeli to nie są nieboszczyki pochowane zwyczajnie pod kościo

-

łem, to w takim razie te lochy i te kości są o wiele starsze od przybycia

jezuitów do Sandomierza, co nastąpiło dopiero w XVII wieku.

Nie rozumiem cię.

Wiedzże o tym, nieuku jakiś, że za panowani

a króla Leszka

Czarnego Tatarzy dwa razy tu gościli, a nawet w 1260 roku wymordowali

pięćdziesięciu zakonników w kościele św. Jakuba... Powinieneś wie

-

dzieć o tym, bo przecież niedawniej jak rok temu papież tych męczenni

-

ków w poczet błogosławionych policzył.

— A tak, prawda!

Otóż sandomierzanie, nauczeni tym strasznym przykładem, za

panowania króla Leszka Czarnego wykopali trzy ogromne podziemia,

z których jedno właśnie zaczynało się tam, gdzie dziś ruiny kościoła

po

jezuickiego się znajdują, i które miało iść pod Wisłę na tamtą stronę

rzeki.

Skądże ty to wiesz?

Czytałem o tym w starych kronikach.

Hm... może być, że te podziemia wykopano tam kiedyś w obawie

przed Tatarami, ale skądże kościotrupy? Czyż nie jest to jasne, że jezuici

skorzystali z tych lochów, by w nich więzić i torturować nieszczęśliwych

heretyków. Tak nazywali oni inaczej wierzących...

Wszystko to, co mówisz, jest kłamstwem. Wiadomo dobrze, skąd

się tam znajdują kości i szkielety. Kiedy w roku 1287 napadli Tatarzy na

Sandomierz i ten wyczerpany, pozbawiony żywności miał już ulec,

niejaka Halina, kasztelanowa sandomierska, umówiła się z Witkonem,

wójtem sandomierskim, i w nocy udała się do obozu tatar

skiego,

stojącego na górze Salve Regina. Wiesz, gdzie...

Wiem. Cóż dalej?

pytał zaciekawiony Ferdzio von Lausitz.

Tam Halina stanęła przed carzykiem[2] dowodzącym całą tą hordą

najeźdźców. Przedstawiła się jako kobieta pragnąca pomścić się na

sandomierzanach, którzy jej mieli wiele krzywd wyrządzić, i wyjawiła,

że ludność miasta ze wszystkimi bogactwami i kobietami ukryła się

w lochu podziemnym, do którego tylko ona jedna może doprowadzić.

A wiesz, Kubek, że to bardzo ciekawe! I cóż dalej?

Pewno, że ciekawe. Właśnie wtedy z rozkazu wójta Witkona

pogaszono w mieście wszystkie ognie i tak się uciszono, że zdawało się,

jakoby Sandomierz stał się martwą pustynią. Ta cisza i smętek rozlany

na obliczu Halin

y tak uwiodły carzyka tatarskiego, że uwierzył jej

słowom. Natychmiast zwołał swoich murzów i wydał rozkaz, aby

zapalono jarzące, smolne pochodnie. Cała horda pod przewodnictwem

kasztelanowej Haliny ruszyła ku owym podziemiom i weszła w nie. Gd

y

już ostatni Tatarzyn, wiedziony chęcią łupu i branek, zniknął w podzie

-

miach, Witkon ukryty z garstką rycerstwa wypadł, ogromnymi głazami

background image

5

zawalił wejście od lochów i tym sposobem pogrzebał w nich hordę

najezdniczą.

A cóż się stało z kasztelanową Haliną?

Nie wiadomo. Oczywiście, zginęła w lochach, zapewne od mie

-

czów mściwych Tatarów, ale tym sposobem własnym życiem okupiła

życie swych współmieszkańców. Taką szczytną ofiarność można tylko

znaleźć w historii polskiej, o której nie znający rzeczy nieprzyjaciele nasi

tyle głupich bajek plotą.

— Dziwne, dziwne! —

powtarzał zamyślony Ferdzio von Lausitz.

Te trupy, szkielety, kości, które dziś odkryto w podziemiach koło

klasztoru Jezuitów, nie są więc ofiarami fanatyzmu, jak twierdzi mądry

generał

-

lejtnant von Egerman, ale zapewne szczątkami Tatarów, któ

-

rych tam przed sześciu blisko wiekami pogrzebała dzielna kasztelanowa

Halina.

Tak, to może być, ale skądże się tam znajdują szkielety

kobiece?

Najprzód nie wiem, czy tam jest dużo szkieletów kobiecych, może

tylko jeden, a w takim razie są to szczątki bohaterskiej Haliny.

Jeżeli jest jeden, a jeśli ich jest więcej?

I na to można znaleźć odpowiedź. Wiadomo przecież, ż

e Tatarzy po

drodze rabowali wszystko, mężczyzn zabijali, a kobiety brali w jasyr.

Jeżeli tam jest więcej szkieletów kobiecych, to są to szczątki nieszczęśli

-

wych branek pogańskich.

Hm! Wszystko pięknie wytłumaczyłeś, Kubku... Ani słowa, mogło

tak być, ale ja myślę, że cała ta historia jest bajką, jest piękną legendą

wymyśloną przez starych kronikarzy. W waszej historii jest mnóstwo

takich bajek, na przykład o smoku pod Krakowem, o Krakusie i Wan

-

dzie, o myszach Popielą, o kołodzieju Piaście.

W każdej legendzie, mój Ferdziu, jest cząstka prawdy. Ale historii

o kasztelanowej Halinie nie trzeba mieszać z podaniami o smoku

i Krakusie, o Popiciu i myszach. Te ostatnie wypadki miały się dziać

w czasach bardzo

odległych, w nieoznaczonej epoce, podczas gdy

historia Haliny stała się w roku 1287, to jest w czasach, gdy ludzie

spisywali już kroniki. Tamte zdarzenia noszą charakter nadzwyczajny,

nadprzyrodzony, boć przecie wiemy, że smoków nie ma na świecie, że

siarka w brzuchu potwora palić się nie mogła, że z ciał ludzkich nie mogą

wylęgać się myszy, ani też zagryzać ludzi. Tymczasem w historii

kasztelanowej Haliny nie ma nic nadzwyczajnego, nadprzyrodzonego,

jest tylko bohaterstwo i poświęcenie dla ojczyzny. Fakt więc ten nie

jest niemożliwy, a zapisany przez współczesnych niewątpliwie jest

prawdziwy.

Wiesz, gdym się od ojca dowiedział o tych kościotrupach, byłem

bardzo ciekawy je zobaczyć, choć wahałem się czy pójść, bo tam musi być

bardzo brudno, a ja włożyłem na siebie nowe ubranie. Ale teraz pójdę...

zum Teufel, w nowym ubraniu! Cóż, pójdziesz ze mną? Przecież to

bardzo ciekawe zobaczyć kości ludzi, którzy przed sześciuset laty

umarli, jeżeli w rzeczy samej jest to prawdą, coś powiedział. A nuż to są

szczątki ofiar wymordowanych przez jezuitów, jak utrzymuje mój

ojciec?

To zobaczymy. Idę z tobą. Jeżeli to są szczątki ofiar jezuickich, to

powinny być przy nich łańcuchy, okowy i tym podobne narzędzia

męczeńskie, bo przecież wiadomo, że dawniej u nas nikogo nie wsadzano

do więzień bez oków, jak to wy jeszcze dziś robicie z waszymi więźniami.

Chodźmy, i pewien jestem, że się przekonasz, iż to co mądry generał

-

-lejtnant von

Egerman powiada, jest wierutną bajką.

Ruszyli więc co żywo w kierunku ruin dawnego kościoła i klasztoru

Jezuitów. Wszędzie dokoła miasta tłumy spędzonych z okolicy wieśnia

-

ków pracowały pod nadzorem oficerów austriackich nad naprawianiem

s

tarych murów i okopów, choć to była niedziela. Ale rząd Jego Apostol

-

skiej Mości nie zwracał na to uwagi, a kij kapralów i oficerów napędzał

opornych do ciężkiej pracy.

Widok ten przykre uczucie wzbudził w Kubusiu, wrzała w nim krew,

background image

6

ale m

usiał milczeć, bo wiedział, że nic na to poradzić nie jest w stanie.




ROZDZIAŁ II

w którym Kubuś jest podejrzany, że otrzymał zły stopień z geografii

Do podziemi, o których Ferdzio von Lausitz opowiadał, nikogo nie

wpuszczano, jemu zaś

jako synowi wysokiego dygnitarza dano wolny

wstęp. Kapral, który z kijem w ręku pilnował nieszczęśliwych chłopów

polskich spędzonych do robót koło fortyfikacji miasta, ujrzawszy Fer

-

dzia, kłaniał mu się z wielkim uszanowaniem, z czego on był b

ardzo

dumny i, spoglądając z boku na Kubusia, zdawał się mówić:

Widzisz, co ja znaczę!

Piwnice, do których obaj chłopcy weszli, zrazu nic godnego uwagi nie

przedstawiały. Były to puste, sklepione mocno lochy, z których przeszli

do długiego, wąskiego korytarza, a stąd dopiero do obszernego podzie

-

mia, przedstawiającego okropny widok. Była to istna kostnica. Przy

słabym blasku, przedostającym się przez dwa zakratowane okienka,

bardzo wysoko umieszczone, ujrzeli najprzód opar

ty o mur cały szereg

szkieletów. Stały one w najrozmaitszych pozycjach. Jedne z czaszkami

do góry podniesionymi zdawały się czarnymi oczodołami szukać powie

-

trza i słońca; inne z rękami opuszczonymi, z głową na piersi przedstawia

-

ły smutny obraz, jeszcze inne miały ręce rozprostarte wzdłuż ściany,

jakby się jej czepiały w jakimś rozpaczliwym wysiłku. Były też takie,

które dziwnie podnosiły nogę, jakby chciały wykonać skok przez jakąś

przeszkodę. Były takie, które wyciągnąwszy naprzód szkieletowe dłonie

chciały coś lub kogoś chwytać w swe objęcia.

Zgroza przejmowała, gdy się patrzyło na ten okropny widok. Posadz

-

ka podziemia zarzucona była całą górą czaszek, piszczeli ludzkich, rąk

odpadłych od ciała, kości wszelkiego rodzaju oraz pyłem powstałym

zapewne ze zgniłych i przez wieki wysuszonych ciał ludzkich. Obaj

chłopcy na ten widok, przypominający marność istnienia człowieczego,

skamienieli tajemną trwogą przejęci. Trwoga ta zmieniła się w paniczny

strach, gdy nagle ni stąd, ni zowąd jeden ze szkieletów opartych o ścianę

poruszył się. Coś czarnego, ruchliwego wysunęło się z jego czaszki

i z piskiem zanurzyło się w stosie kości leżących na ziemi, sam zaś

szkielet z trzaskiem i głuchym chrzęstem runął na ziemię i prawie w pył

się rozsypał. Podniosła się przy tym cała chmura duszącego kurzu, aż

Ferdzio przerażony krzyknął:

— Ach, Herr Je! —

i schował się za Kubusia, czepiając się rozpaczli

-

wie jego ramion, jakby szukał zasło

ny i pomocy.

Kubuś nie mniej był przestraszony, ale nie cofnął kroku. Oprzytom

-

niał w jednej chwili i rzekł spokojnym, choć nieco drżącym głosem:

Czego się boisz? To pewno szczury.

W tejże chwili stos kości na posadzce począł się także ruszać,

chrzęścić, czaszki przewracały się i jakiś piszczel z dziwnym łoskotem

potoczył się pod same nogi Kubusia, który cofnął się nieco z niemiłym

uczuciem obrzydzenia. A że powietrze duszne w tym zamkniętym

podziemiu stało się teraz wskutek upadku szkieletu prawie niemożliwe

do oddychania, więc rzekł:

Chodźmy stąd, bo się udusimy. Słabo mi się robi.

Co żywo więc zawrócili, przebiegli prawie pędem przez korytarz

i pierwsze piwnice. Bardzo byli radzi, gdy się znaleźli na świeżym

powietrzu, na jasnym dniu, pod złocistymi blaskami słońca majowego.

Wciągali w płuca rześkie powietrze, a Ferdzio blady jak ściana tak się

uczuł osłabiony, że usiadł na jakimś złomie muru i rzekł:

Za nic w świecie drugi raz bym tam nie poszedł.

— Zapewne —

odparł Kubuś

nie ma tam po co chodzić. Nic

ciekawego, a powietrze strasznie jest zepsute. Można się nabawić

choroby. Cóż, lepiej ci?

background image

7

Lepiej, ale jeszcze muszę sobie trochę odpocząć. Licho nadało,

żeśmy tam poszli. Po nocach będą mi się śnić szkielety.

Widzę, że jesteś trochę tchórzem podszyty.

Nie, a zresztą przyznaj, że i ty się przeraziłeś, gdy ten kościotrup

runął spod ściany. Nie mam pojęcia, z jakiego powodu to się stało.

— Z bardzo naturalnego. W tych podziemiach jest mnóstwo szczu-

rów, jeden z nich nieuważnie trącił szkielet i ten upadł. Przecież nie

przypuszczasz chyba, że kościotrup chciał nas stamtąd wygnać.

Ferdzio zamyślił się i po chwili rzekł:

Zapewne, że to tak było. A nawet widziałem, jak z czaszki coś

czarnego i ruchliwego wyskoczyło.

W czaszce tej mieści się niewątpliwie gniazdo szczurze. Może to

był szkielet jakiegoś znanego murzy tatarskiego. Na co mu to przyszło,

teraz w jego głowie szczury się gnieżdżą!

Więc ty naprawdę przypuszczasz, że to są szczątki Tatarów,

zwabionych do lochu przez ową kasztalanową Halinę?

Oczywiście, że tak. Skądże wzięłaby się taka ogromna masa

szkieletów i kości? Przecież widziałeś ich post

awy rozpaczliwe; widocz-

nie umierali w strasznych męczarniach głodu. Tak, ja jestem pewien, że

to są szczątki Tatarów pogrzebanych w tych podziemiach.

Ale Ferdzio nie zgadzał się z tym. Jemu w głowie ćwiekiem utkwiło

przypuszczenie generał

a-

lejtnanta von Egermana i ojca, radcy stanu, że

w tych podziemiach kryją się ofiary zbrodni i intryg jezuickich, a skoro

generał

-

lejtnant i wysoki hofrat tak twierdzą, to niegodną jest rzeczą

wiernego poddanego Jego Cesarsko-Królewskiej Aposto

lskiej Mości

inaczej utrzymywać. Świadczyłoby to bowiem o buntowniczym usposo

-

bieniu.

Kubuś słuchał tego, ale nic się nie odzywał, bo na co by zdało się

przekonywać kogoś, kto nie chce być przekonany. Stał więc w milczeniu

i przypatryw

ał się ciężkiej pracy nieszczęśliwych chłopów polskich,

spędzonych tutaj pod kijem kaprala. Zauważył więc, że mur otaczający

Sandomierz w tym miejscu był prawie wszędzie zrujnowany, niski,

pełen wyłomów i zapewne generalicja austriacka uznała go za niemożli

-

wy do naprawienia, bo zostawiła go w spokoju, a natomiast o kilkanaście

kroków dalej kazała sypać wysoki szaniec, nad którym właśnie praco

-

wali spędzeni chłopi.

Tymczasem Ferdzio przyszedł do siebie zupełnie i obaj chłopcy

ruszyli z powrotem do miasta. Przez drogę ten kryjący się niedawno

w podziemiu za plecami Kubusia bohater szwarcgelberowski teraz,

w świetle dnia, wobec kręcących się wszędzie żołdaków austriackich

nabrał szczególnego animuszu i począł niestworzone rzeczy prawić

o jezuitach, o dawnym rządzie polskim, o polskim nieładzie i chytrości.

A wreszcie o błogim porządku, jaki w tym kraju zaprowadziła dobro

-

czynna władza Jego Cesarsko

-

Królewskiej Apostolskiej Mości.

Zgnilibyście w sm

rodzie i brudzie —

kończył

— gdyby nie nasz

rząd. On was cywilizuje, on was uczy, jak żyć, chociaż naprawdę żyć nie

możecie, boście stoczeni do szpiku kości przez trąd zepsucia i nieładu.

Kubuś, słysząc te zuchwałe słowa, zatrzymał się cały dygoczący od

gniewu i rzekł:

Wiesz, szpiclu, żeś ty strasznie głupi!

Szpicel? Jak śmiesz mnie nazywać szpiclem?

Bo jesteś nim!

Tak? Czekajże! Ja ci tego nie daruję, ja powiem ojcu. Zgnijesz tam

w podziemiach, ty polska świnio!

W tejże chwili rozległ się głośny policzek, Ferdzio zatoczył się jak

pijany, furażerka mu spadła z głowy i oburącz chwycił się za twarz

mocno zaczerwienioną. Kubuś zaś zły na siebie, że dał się unieść

gniewowi, zawrócił spokojnie i poszedł na ulicę Opatowską, przy której

mieszkali państwo Białkowscy ze swą córką Jadzią, bo było już blisko

południa, a tam dawnym zwyczajem polskim punktualnie siadano do

stołu.

background image

8

Przez krótką tę drogę zdołał Kubuś opanować wzburzenie i jak

zwy

kle spokojny, uśmiechnięty wszedł do saloniku kuzynów Białkow

-

skich. Tu, będąc już we drzwiach, przypomniał sobie, że wśród przygód

tego dnia zapomniał zupełnie o tym, że z panną Jadzią gra w zielone i że

nie ma przy sobie ani świeżej gałązki

bzu, ani paru listków koniczyny,

i oczywiście stanowczo przegrał zakład. Jakoż panna Jadzia, ubrana

w krótką jasną sukienkę, mając złociste włosy związane w kosę, spada

-

jącą z tyłu aż do pasa, podbiegła żwawo do Kubusia, wołając z daleka:

Zielone! Zielone! Prędko! Prędko!

Kubuś nieco skonfundowany, ale uśmiechnięty, wydobył zza mun

-

durka garść zwiędniętych, zeschłych, pokruszonych liści i pokazał

pannie Jadzi z miną zabawną. Ta oburzyła się.

To ma być zielone? To się u kuzyna nazywa zielone, te śmiecie?

Ale one były zielone i jeszcze są zielone. Proszę patrzeć.

A ja proszę się nie wykręcać. Przegrałeś, kuzynku, i musisz teraz

zapłacić, jakeśmy się umówili.

Nie wiem naprawdę, jakeśmy się umówili, ale co do zapłaty... to

będzie ciężko, bo u mnie kabza pusta jak Sahara.

Także porównanie! Widocznie kuzynek dostałeś zły stopień z geo

-

grafii, skoro ci Sahara tak utkwiła w głowie. Ale tu wcale nie idzie

o pieniądze. Musi kuzynek zrobić teraz to, co ja będę chciała.

A cóż kuzynka będzie chciała?

To się pokaże, tyle tylko powiem, że trzeba żebyś kuzynek opuścił

Sandomierz.

Kubuś zrobił poważną minę, westchnął i rzekł:

I bez rozkazu kuzynki będę musiał to zrobić.

Twarz jego młoda miała taki wyraz, że panna Jadzia przestraszyła się

i zawołała:

Jak kuzynek to dziwnie powiedział! Mój Boże, cóż się stało?

Stało się coś takiego, że jeżeli dziś jeszcze nie ucieknę z Sandomie

-

rza, to mię Austryjaki* okują w kajdany i zapakują do kozy.

Właśnie w tej chwili wszedł do saloniku pan Białkowski i, usłyszaw

-

szy ostatnie słowa Kubusia, zawołał:

Jak się masz, chłopcze? Cóż to takiego? Dlaczegóż to Austryjaki

mają cię wsadzić do kozy?

Kub

uś zrazu nie chciał powiedzieć, zbywał półsłówkami, twierdził, że

żartował, że to nic ważnego, ale przyciśnięty do muru przyznał się do

awantury, jaką miał z Ferdziem von Lausitzem, zwanym pospolicie

szpiclem. Pan Białkowski, mąż poważny z dużym, siwym wąsem,

ubrany w kontusz karmazynowy i żółte buty, usiadł w karle, dobył

tabakierki z zanadrza, uderzył w nią palcami, zażył potężny niuch,

strzepnął ręką z kontusza rozsypany proszek, kichnął głośno mówiąc:

dziękuję aspaństwu, choć oboje dzieci zajęte swymi myślami nie winszo

-

wały mu wcale. Wytarł nos kraciastą czerwoną chustką i rzekł:

Hm! Mówię aspanu, że źle, bardzo źle. Po jakiego kaduka wdajesz

się aspan z taką kanalią jak ten Lausitz?

Wdawać to się z nim, szczerze mówiąc, nie wdaję, ale dziś

zaciekawił mię tymi kościotrupami i poszedłem z nim.

* W dialogach zachowano ówczesną formę wyrazów: Austriacy, austriacki.

Formy innych wyrazów uwspółcześniono,zgodnie z dzisiejszą pisownią.

— Bardzo le

kkomyślnie to aspan zrobiłeś. Ale może on ojcu nie

powie, żeś go aspan szpetnie spostponował onym policzkiem?

O! Co do tego nie ma żadnej wątpliwości, że powie. Nieraz to już

zrobił i kilku kolegów naszych mocno z^ tego powodu ucierpiało.

Hm! Kanalia to widzę jest ostatnia. Hm! Nie ma co, musisz aspan

uciekać. Źle to jest, bo lepiej nauki kończyć, wiadomo czego się człowiek

za młodu nauczy, to na starość znalazł. Gdybyś aspan miał rodziców, to

byłoby najlepiej pod ich skrzydło się schronić do czasu, ażby się rzecz

utarła. Cóż tedy aspan myślisz zrobić? Chcesz uciekać

— to dobrze, ale

dokąd?

Ucieknę do Księstwa Warszawskiego i wstąpię do wojska polskiego.

background image

9

Ba, łatwo to powiedzieć, wstąpię do wojska. Przyjmą t

o aspana?

Smyk jeszcze jesteś. Ile masz lat?

Szesnaście skończę na święty Jakub.

Hm! Może i przyjmą. Sam widziałem takich młokosów w wojsku,

jakem był dwa lata temu w Warszawie. Ale to przecie teraz wojna!

O, tatuńciu!

wtrąciła się panna Jadzia.

— Kuzynek Kubek (bo

i panna Jadzia Kubkiem go nazywała) jest mężny i nie boi się wojny.

A asanna skąd o tym wiesz? Patrzcie no ją! Kuzynek Kubek jest

mężny. Co to znaczy

Kubek? Cicho bądź, dzierlatko! Asanna się nie

od

zywaj, kiedy starsi mówią.

Panna Jadzia raczka spiekła, cofnęła się zawstydzona pod okno, a pan

Białkowski mówił:

Nie potrzebujesz asan daleko szukać tego wojska, co się szczęśli

-

wie składa. Właśnie był tu u mnie dzisiaj rano pewien Żyd zza Wisły,

z Lubelskiego, i radosne, rzec można, przywiózł mi wiadomości. Imagi

-

nuj sobie aspan, że nasz dzielny książę Józef potłukł Austryjaków pod

Górą na zrazy, wszędzie ich bije, jest już w Lublinie, oblega Zamość i ma

wyruszyć pod Sandomierz, żeby go zdobyć. Będzie to srogi przelew krwi,

zniszczeją nasze fortuny, spalą nam domy, ale to mniejsza, dla ojczyzny

trzeba ponieść takie ofiary.

Kubuś, słuchając tych wieści, cały promieniał ze szczęścia. Więc nasi

biją tych szwarcgelberów? Więc wszystkie ich przechwałki, ogłaszane

przez drukowane plakaty, jakoby zawojowali już całe Księstwo Warsza

-

wskie, są niegodnym fałszem? Jakież to szczęście! O, jakże pragnął

Kubuś jak najprędzej znaleźć się w szeregach waleczny

ch wojowników

polskich, jak mu dusza darła się do sztandarów i orłów ojczystych! Więc

pod Sandomierz przyjdą, aby go zdobyć! O! On wie, którędy najłatwiej

będzie do niego się dostać. Tam koło ruin jezuickich mur ma zaledwie

łokieć wysokości i tak jest zrujnowany, że dość nogą kopnąć, by się

rozleciał. Wprawdzie Austriacy rękami chłopów polskich sypią tam

wysoki szaniec, ale przecie nasi przyjdą prędzej, nim ten szaniec będzie

gptowy. O! Wielki Boże, na koniec wejrzałeś na nieszczęśliwą Polskę

i dni szczęścia i radości jej dajesz.

Tak sobie Kubuś myślał, a tymczasem pan Białkowski dalej mówił:

Zostaniesz asan u mnie do nocy, szukać cię tu przecie nie będą,

a gdyby szukali, to cię kobiety dobrze ukryją.

W tejże chwili panna Jadzia wysunęła się spod okna i cała zarumie

-

niona zawołała:

Tatuńciu, ukryjemy kuzynka w garderobie!

I poczęła klaskać w ręce i tańczyć po salce, wołając:

W garderobie! W garderobie! Tam kuzynka nie znajdą! O! Niech

sobie szukają, figę znajdą!

I złożywszy paluszki, pokazała figę, nie wiadomo komu, prawdopodo

-

bnie Austriakom, którzy oczywiście tego nie widzieli.

Pan Białkowski patrzył na swą córkę i milczał przez chwilę, wreszcie

rzekł:

— A to koza

! Będziesz mi ty, dzierlatko, cicho? W garderobie

kuzynka ukryją! Jaka mi mądra! Cicho bądź, aspanna, do paralusza!

Panna Jadzia przestała skakać po sali, raczka znowu spiekła i jak

przedtem ukryła się zawstydzona we wgłębieniu, a pan Białkowsk

i

udając gniew mówił:

Skaranie boskie z tą dziewczyną!

Wreszcie uspokoiło się wszystko, więc ciągnął dalej:

— Zostaniesz tedy aspan u mnie do nocy. Ja tymczasem po obiedzie

poślę mego Jędrzeja do rybaka nad Wisłę, Kociubski się zowie.

Znam go

od dawna, jeszcze z czasów insurekcji, kiedyśmy to z panem Kościuszką,

naczelnikiem, wojowali. Kociubski jest człek godny, patriota gorący, i co

ja mu powiem, to zrobi. On aspana nocą przewiezie przez Wisłę

w Lubelskie, tam są nasi wojacy, i już sobie aspan radź, jak będziesz

umiał. Rozumiesz?

Rozumiem i dziękuję serdecznie wujaszkowi dobrodziejowi.

background image

10

Nazywał Kubuś pana Białkowskiego wujaszkiem, choć prawdę

rzekłszy

ten nie był nim. Pokrewieństwo było dalekie, ale

przez

grzeczność wypadało tak nazywać starego kościuszkowskiego wojowni

-

ka. Ucałował potem ręce pana Białkowskiego, a on gadał:

No, już dobrze, dobrze. Pewien jestem, że nam wstydu nie zrobisz

i będziesz się bił, jak przystoi na Polaka. A maszże pieniądze?

Panna Jadzia znów wyskoczyła na środek salki i zawołała:

— Kabza kuzynka jest pusta jak Sahara!

Prawdopodobnie byłaby ostro zgromiona przez ojca za to niewczesne

odezwanie się, gdyby nie weszła do pokoju pani Białkowska

i nie

oznajmiła, że waza z rosołem i makaronem jest już na stole. Kubuś

przyskoczył do rąk wujenki, a panna Jadzia nie wiadomo dlaczego

rzuciła się na szyję matce i coś jej szeptać do ucha poczęła; ale już pan

Białkowski podniósł się z krzesła i podawszy rękę żonie prowadził ją

uroczyście do pokoju stołowego.




ROZDZIAŁ III

w którym panna Jadzia oświadczyła, że życzy sobie, aby Kubuś

wrócił generałem

Kubuś miał rację twierdząc, że Ferdzio powie ojcu swemu o awantu

-

rze i że pan hofrat cesarsko

-

królewski będzie chciał pomścić się za

zniewagę, jaka spotkała jego jedynaczka. Już<nad wieczorem gospodyni,

u której na stancji stał Kubek, wiedząc, że państwo Białkowscy są jego

krewnymi, przybiegła przerażona i stroskana mocno z wiadomością, że

policja u niej była, chcąc zabrać chłopca do więzienia, i że go szukają po

całym mieście. Przez ostrożność pan Białkowski odpowiedział jej, że

Kubuś dziś wcale nie był w jego domu i nikt nie wie, gdzie się znaj

duje.

Panna Jadzia okropnie się tą wiadomością przestraszyła, aż się rozpłaka

-

ła, ale na szczęście policja do domu na ulicy Opatowskiej nie zajrzała,

boby Kubusia tu z pewnością znalazła, gdyż proponowana przez pannę

Jadzię skrytka w garderobie nie była żadną skrytką. Pani Białkowska

tylko dla wszelkiego bezpieczeństwa po odwiedzinach gospodyni Kubu

-

sia kazała mu się przebrać w suknie kobiece, żeby uchodził za dziewczy

-

nę. Było to tym łatwiejsze, że chłopiec nie miał jeszcze wąsów, a owinąw

-

szy głowę chustką, wyglądał na wcale ładną pannę. Kubuś dość

niechętnie wdział na siebie spódnicę; nie umiał w niej chodzić i wstydził

się, zwłaszcza, że panna Jadzi na widok tak przebranego kuzynka

śmiała się do rozpuku, żartowała z niego i kazała mu chodzić; uczyła go,

jak ma stawiać drobne kroczki. Nauka ta jednak stanowczo się nie

powiodła i panna Jadzia wszystkim oświadczyła z zadąsaną minką, że

tak niezgrabnej panny, jak kuzynek Kubek, świat i korona polska

jeszcze nie widziały.

Na szczęście dla Kubusia późnym wieczorem zjawił się rybak Ko

-

ciubski i oznajmił, że wszystko gotowe do przeprawy panicza na drugą

stronę Wisły. Kubuś zrzucił z siebie nieszczęsną spódnicę, przebrał się po

męsku i, odziawszy się w burkę ofiarowaną mu przez pana Białkowskie

-

go, był gotów do drogi. Trochę mu było przykro, bo rzucał spokojny kąt

sandomierski i puszczał się w świat zgoła sobie nie znany, na Bóg wie

jakie przygody, gdzie już sam sobie radzić i pomagać musiał, ale

nadrabiał miną, przybierał bohaterskie postawy, śmiał się i okazywał

radość. Uważał to za tym potrzebniejsze, że panna Jadzia w ostatniej

chwili strasznie upadła na duchu, posmutniała i w skrytości gorącymi

zalewała się łzami. Pan Białkowski wsunął w rękę chłopca woreczek

z kilkudziesięcioma guldenami, uściskał, błogosławił i mówił:

Niech Cię Bóg prowadzi, mój chłopcze, bij się mężnie, ale nie

narażaj niepotrzebnie życia, bo męstwo nie polega na tym, by się rzucać

z zamkniętymi oczami na niebezpieczeństwo. Trzeba tu spokojnej

wytrwałości, przytomnego znalezienia się w razie potrzeby. Mam na

-

background image

11

dzieję, że wstydu nam nie zrobisz. Masz tu karteczkę do pułkownika

Sierawaskiego, mego dawnego i do

brego znajomego. Jeżeli go spotkasz,

to ci się ta rekomendacja przyda. No, niech cię Bóg prowadzi!...

Pani Białkowska uściskała chłopca po macierzyńsku, spłakała się

nad nim, sporządziła mu zawiniątko, do którego włożyła nieco bielizny,

a d

o koszyka nieco żywności. Wreszcie zawiesiła mu na szyi medalionik

z Matką Boską Częstochowską i krzyż na czole chłopca zrobiła. Panna

Jadzia podała mu rączkę i spuszczając zaczerwienione od płaczu oczy

szepnęła:

Proszę się bić dobrze i wrócić do nas generałem, a to, co daję, wziąć

na pamiątkę.

To rzekłszy, wybuchnęła głośnym płaczem i uciekła. Gdy Kubuś

później rozwinął papierek, w którym kryła się owa pamiątka od panny

Jadzi, zobaczył tam pukiel jej złocistych włosów i karteczkę z napisem:

„nosić to na sercu". Obok włosów był w papierku dukat złoty węgierski

z Matką Boską. Dukat schował przyrzekając sobie, że go wyda chyba

w ostatniej potrzebie, a pukiel włosów zgodnie z poleceniem kuzynki

umieścił starannie na piersiach, jak talizman serdeczny, który mu miał

dopomóc w otrzymaniu szlifów generalskich.

Tak obdarzony i błogosławiony Kubuś wyruszył z rybakiem Kociub

-

skim nad Wisłę, gdzie czekała już na nich łódka, którą mieli się

przeprawić na brzeg przeciwny. Kociubski, stary już i siwy, ale trzyma

-

jący się krzepko, z okrutnymi wąsiskami spuszczonymi na dół, mrukli

-

wy i zawsze jakby rozgniewany, gdy już znaleźli się sami, odezwał się

ostro do Kubusia:

Na psa się zdały te bab

skie beki!

Splunął i po chwili dodał:

Iść za mną, nic nie gadać, bo te przeklęte krowie nogi[3] wszędzie się

włóczą i węszą. Nie bojąc się niczego i mnie słuchać.

Szli tedy zaułkami, przekradając się ostrożnie, zatrzymując się

nieraz.

Kociubski cały czas nadsłuchiwał bacznie. Szczęśliwie dostali się

nad Wisłę, nie napotkawszy nigdzie krowich nóg. Niebawem znaleźli się

na wątłej łódce, Kociubski chwycił za wiosło, odepchnął czółno i,

energicznie pracując, puścił się na czarne fale Wisły. Noc była bardzo

ciemna, za co należy, jak mówił Kociubski, podziękować Panu Bogu, bo

pod jej zasłoną można niepostrzeżenie przedostać się na brzeg prawy.

Wicher jednak podnosił na rzece wielkie fale i rzucał łódką jak piórkiem.

Ale Kociubski był doświadczonym przewoźnikiem i rybakiem, znał

dobrze rzekę i jej kaprysy; wiedział, jak należy się na niej zachowywać.

Szczęśliwie się to złożyło

gadał, gdy już odbijali od brzegu

że

panicz teraz przeprawia się na tamten brzeg, bo wiem ja, że nasi już się

tam kręcą. Dzisiaj rano sam widziałem ułanów. Nie będzie panicz

potrzebował szukać naszych wojaków. Jeno patrzeć, jak przyjdą oni pod

Sandomierz i zadadzą fernepiksu[4] kajzerlikom[5]...

Czy naprawdę nasi chcą zdobyć Sandomierz?

spytał Kubuś.

A cóż pan myśli, że na żarty? Zdobędą, zdobędą, ja im sam

dopomogę, jak będę mógł. Dość już tych rządów nad nami przeklętych

krowich nóg. Wypędzimy to robactwo z naszego Sandomierza, da Pan

Jezu

s, że wypędzimy. Niech no się panicz do kaduka nie kręci, bo rzeka

tęgo płynie, fala jest duża i łódka może się wywrócić... Siedzieć cicho

i mnie słuchać!

Siedział więc Kubuś spokojnie i cicho, patrzył na czarne fale przele

-

wające się z szumem, przypatrywał się ciekawie błyskom, jakie się na

nich ciągle pojawiały, i słuchał gadania starego Kociubskiego.

Nasi ściągnęli na tamten brzeg wszystkie łodzie i promy, a na cóż

by to robili, jeżeli by nie mieli zamiaru przeprawiać się tutaj? A po cóż by

znowu przeprawiali się, gdyby nie chcieli wytatarować[6] skóry kajzerlikom

i nie wziąć Sandomierza?

Pewno, że tak

zauważył Kubuś

ale Austryjaki wiedzą

» zapewne o zamiarach naszych, bo na gwałt naprawiają mury, sypią

szańce i nawet dziś, choć to była niedziela, kazali chłopom pracować.

background image

12

Wiem ja o tym, ale im Pan Jezus właśnie dlatego nie poszczęści.

Panicz mówi: naprawiają mury, sypią szańce. To wszystko psu na budę

się nie zda. Dowiedzą się nasi, gdzie te mury są słabe... już ja jestem

w tym, żeby się dowiedzieli. A to ładne wichrzysko!

Kubuś zaprzeczył temu, bo wichrzysko wcale nie było ładne.

Owszem, nazywał je bardzo dokuczliwym i nieznośnym, bo pomimo

ciepłej burki chłód przenikał go do kości. Ale uwaga ta oburzyła

Kociubskiego, który rzekł:

Panicz jest młody, to i z przeproszeniem głupi. Nie ma w głowie

nijakiej kalkulacji i penetracji. Kiej się jest w nocy na rzece, to nie

potrza

wygadywać nic złego, bo woda to rozumie i jest mądra. Siedzieć cicho

i nic nie gadać.

Stary rybak był przesądny, jak wszyscy rybacy nadwiślańscy. Uwa

-

żali oni Wisłę za żyjącą istotę i sądzili, że narzekać lub wygadywać na nią

jest rzeczą niebezpieczną, bo rzeka to rozumie i może się zemścić.

Kiej się jest na cudzej łasce

dodał Kociubski gniewnie

— to nie

potrza wymyślać.

Zgromiony Kubuś umilkł, a i Kociubski przestał gadać, tylko coraz

zawzięciej wiosłował i jak strzała przeszywał fale piętrzące się groźnie.

Wśród milczenia chłopiec pogrążył się w myśli o tych wszystkich

wypadkach, które tak nagle, tak niespodziewanie wyrzuciły go ze

zwykłej spokojnej kolei życia i otworzyły przed nim pole zupełnie nowe,

pełne Bóg wie jakich przygód. Ale nie żałował on tego wcale, ani też nie

ubolewał nad tym, co się stało. Już dawno, od miesiąca, od początku tej

wojny, wypowiedzianej, a raczej wcale nie wypowiedzianej, tylko

zdradziecko rozpoczętej przez Austrię przeciw Księstwu Warszawskie

-

mu, budziła się w Kubusiu gorąca żądza wzięcia w niej udziału. Nieraz

rozpaczał, że musi gnuśnie siedzieć w Sandomierzu, patrzeć na nienawi

-

stnych Austriaków, kiedy tam gdzieś pod Warszawą bracia jego walczą

z najeźdźcą. Przyczyniały się do tego jego myślenia wygłaszane bardzo

często przez kuzynkę Jadzię uszczypliwe słówka o młodzieży, która nie

ma w sobie rycerskiego ducha ojców i, kiedy jest wojna, woli siedzieć pod

piecem lub bruki zbijać. Z tych to powodów rad był bardzo, że

na koniec

rzeczy tak się ułożyły (nawet nie wiedział, kiedy) i że teraz w nocy przez

burzliwą Wisłę dąży do tych szeregów ojczystych, do których od miesiąca

wzdychał; i na wspomnienie trójbarwistej chorągiewki ułańskiej serce

mu w piersi t

ak biło, jakby chciało wyskoczyć. No, już teraz i on wdzieje

granatowy mundur z guzikami o srebrnych orłach, z żółtymi wyłogami,

i on będzie się bił za ojczyznę. Oj, mocny Boże, jakże będzie prał tych

znienawidzonych kajzerlików, te szpetne krowie nogi, jak ich nazywa

stary Kociubski. Kuzynka Jadzia powiedziała mu na pożegnanie, żeby

wrócił generałem. Ba! Ba! Dziewczęta są głupie i nic się nie znają na

wojnie i wojskowości. Niby to tak łatwo zostać generałem! Im się zdaje,

że to tak samo, jak zapleść warkocz, zawiązać kokardkę lub pończochę

zacerować. Tu trzeba walczyć, być mądrym, przebiegłym, dokonać

jakiegoś wielkiego czynu wojennego.

Ale z drugiej strony dlaczegóż by on nie miał dokonać takiego czynu

i zostać generałem? Przecież nie święci garnki lepią, a generałowie nie

z innej gliny są utworzeni. Dopieroż by to była uciecha i duma, i radość,

gdyby w kapeluszu stosowanym[7], w mundurze z generalskimi szlifami,

ze szpadą u boku stanął przed kuzynką Jadzią na Opatowskiej ulicy

i powiedział:

Pukiel włosów noszę na sercu i jestem generałem.

A co? Co wtedy będzie? Co powie kuzynka Jadzia? Z pewnością

spiecze raczka, klaśnie w ręce i nie będzie już do niego mówiła: kuzynku

Kubku, ale:

panie generale. A potem będzie ślub i wesele, pułk jego, bo

przecież jako generał będzie miał swój pułk

ba! co tam pułk, całą

dywizję co najmniej

zaprezentuje broń i będzie wołał: niech żyje nasz

generał Jakub Królikowski i jego żona Jadwiga! Dopieroż to wszyscy

będą patrzyli i co to będzie za uciecha, miły Boże! Co za radość! Co za

background image

13

szczęście!

Kiedy tak Kubuś marzył i zapomniał przy tym zupełnie, gdzie się

znajduje, nagle gdzieś z ciemności rozległ się donośny, surowy głos:

Hej, kto tam płynie, stój, bo strzelę!

Jakże stanę, panie żołnierzu

odezwał się na to Kociubski

— kiej

mię fala unosi.

Ktoś ty jest, gadaj!

Przewoźnik od Sandomierza.

Sam jesteś?

Nie, wiozę żołnierza, który chce wstąpić do wojska naszego.

— Ilu was jest?

A iluż by było? Dwóch jeno.

— Przybijaj!

Tedy Kociubski pchnął silnie łódkę naprzód, aż się zaryła w piasku

przybrzeżnym, sam szybko wyskoczył na ląd i zawołał:

Wyłaź panicz!

Nie trze

ba było Kubusiowi dwa razy tego powtarzać, w jednej chwili

znalazł się na lądzie i, podczas gdy Kociubski przywiązywał łódź do

jakiegoś krzaku, sam począł się rozglądać dokoła i szukać oczami owego

żołnierza, który przed chwilą z rybakiem rozmawiał. Noc była ciemna,

brzeg gęsto zarosły wikliną i nic nie było widać zrazu, ale po chwili z tej

wikliny wysunęła się mętna figura konia, lanca i dał się słyszeć łopot

miotanej przez wiatr chorągiewki.

Ułan!

pomyślał sobie Kubuś i serce mu zabiło w piersi.

Tymczasem ów ułan, trzymając w ręku pistolet, zbliżył się do

Kubusia i Kociubskiego, pochylił się na koniu, żeby im się lepiej

przypatrzeć, i pytał:

—— To wy z Sandomierza?

Z Sandomierza, panie żołnierzu

odrzekł Kubuś.

I puściły was to Austryjaki?

Nie pytaliśmy się ich o to.

Hm! To ty, smyku, chcesz wstąpić do naszego wojska?

Nie podobało się to mocno Kubusiowi, że ten ułan nazwał go

smykiem, jego, co przed chwilą myślał o szlifach gener

alskich, ale

zamilkł i nic się nie odezwał.

Czemu nie gadasz, kiedy ci się pytają?

zawołał szorstko ułan.

Daj no pan spokój, panie żołnierzu

wtrącił się stary Kociubski

prowadź nas lepiej do swego komendanta, bo my też nowiny

przywozimy z Sandomierza. Ja ta nieczasowy, noc upływa, a przecie

za dnia nie będę mógł wrócić na tamtą stronę. Prowadź nas do komendanta.

I bez twego gadania, stary, poprowadziłbym was do komendanta,

bo taki jest przykaż.

— Stary, mój pa

nie żołnierzu, ale jary

odezwał się na to widocznie

obrażony Kociubski

aspan jeszcze koszulinę w zębach nosił, kiedym ja

już wojował z Naczelnikiem Kościuszką. A kiedy masz przykaż, to nie

gadaj, jeno prowadź!

— No, no! Ruszajta przodem

, a gęby stulić. Obaczy to pan pułkownik

Dziewanowski, jakieśta nowiny przywieźli.

Pewno, że obaczy

odpowiedział Kociubski.

Ułan ciągle z pistoletem w ręku postępował wolno za Kubusiom

i Kociubskim, wołając: Na prawo! na lewo! prosto! W międzyczasie gadał:

Kat was tam wie, coście wy za jedni. Może szpiegi austryjackie, po

nocy przez Wisłę się przeprawiacie, możeśta myśleli, że ja was nie

obaczę. Aleja stary wyjadacz, mam ślepie dobre i uszy też nie od parady.

Już od dawna was słyszę, jakeśta płynęli. Ho! Ho! Nie ze mną to sprawa.

Jeżeliśta szpiegi, to jeszcze słońce nie wejdzie, a już będzieta dyndać na

gałęzi.

Snadź[8] obrażony był słowami Kociubskiego o koszulinie w zębach i

i rad był, że może dokuczyć za to przybyszom. W Kubusiu krew się już

burzyła, ale stary Kociubski spokojnie i chłodno odpowiadał:

Obaczymy, obaczymy. Nie potrza na to słońca, żeby widzieć,

background image

14

komu Pan Jezus poskąpił rozumu. Różnie bywa na świecie, mój panie

żołnierzu. Chcąc zebrać pszenicę, trzeba ją posiać, ale głupcy to bez

siania się rodzą. Tak już wszechmocny Pan Bóg postanowił, a mundur

ułański nie zawsze na mądrym leży.

Ułan, choć się nazwał starym wyjadaczem, widocznie nie bardzo

zrozumiał metafizycznej mowy Kociubskiego, bo mruczał coś pod

nosem, wreszcie groźnie zawołał:

Stulić jadaczkę, nie gadać. Przy kaź jest, żeby nie gadać, boty Icem

od lancy pomacam wam pleców.

Cała ta rozmowa, to zachowanie się ułana, to podejrzenie o szp

iegost-

wo zimną wodą oblały Kubusia. Od razu spadł z nieba słodkich marzeń

w ziemskie błoto. Jemu się zdawało, że jak przybędzie do swoich, do

rodaków, to go przyjmą z radością, serdecznie, z otwartymi rękami,

uścisną, ucałują, a tu tymczasem przywitano go szorstko, obelżywie,

a nawet posądzono o szpiegostwo. Zabolało go to mocno, a nie wiedział

biedak, że nie ostatnie to w życiu złudzenie rozbite na miazgę przez szarą

rzeczywistość.

Wydobyto się na koniec z gęstych zarośli wikliny na szeroką piaszczy

-

stą drogę, wysadzaną po obu stronach rosochatymi wierzbami, a w dali

błyszczały liczne światełka. Światełka te świadczyły, że wieś jest blisko.

Jakoż niebawem znaleziono się w niej. Przy płotach stały rzędem

prz

ywiązane konie, przy nich leżeli, siedzieli, spali żołnierze poowijani

w płaszcze; lance ustawione w piramidę sterczały obok, a gdzieś za

płotem w ciemnościach ktoś piskliwym dyszkantem śpiewał:

„Nie masz pana nad ułana

A nad tańce nie masz

broni!

Kubuś wchłaniał w siebie ten śpiew, zachwycał się tym widokiem

wojowników polskich i zapomniał już o przykrym spotkaniu ze starym

wyjadaczem ułanem. A wyjadacz ten zaprowadził ich do pustej chaty

chłopskiej, zaraportował panu wachmistrzowi o wszystkim, oddał Ku

-

busia i Kociubskiego temuż panu wachmistrzowi i kłusem odjechał,

wołając:

Nim słońce wejdzie, będzieta dyndać!

Tymczasem wachmistrz w ułance na bakier zadzianej, z wąsami do

góry zakręconymi, obejrzał starannie obu przybyszów, o to i owo spytał,

a dowiedziawszy się, że Kubuś chce wstąpić do wojska, spytał szorstko:

A umiesz jeździć konno?

Nie mówił pan, tylko ty, co przykre było dla Kubusia, nie przyzwyczajo

-

nego do takiego bezceremonia

lnego ze sobą postępowania, ale odrzekł:

— Niestety! Nie umiem.

No! To pójdziesz do piechoty, chociaż jesteś za młody, smarkatych

nam tu nie trzeba. No, chodźta, zaprowadzę was do pana pułkownika.

Hm! Z Sandomierza przypłynęli. Można to tak z Sandomierza wychodzić

jak z zajezdnego domu? Ha! Pułkownik to spenetruje. Marsz za mną!




ROZDZIAŁ IV

w którym Kubuś rozśmieszył pułkownika Dziewanowskiego

i co z tego wynikło

Całe to przyjęcie w obozie, to traktowanie Kubusia p

rzez „ty"

ogromnie mu się nie podobały i powoli przekonywał się, że służba

wojskowa nie będzie dla niego usłana różami. Ale stało się i inaczej już

być nie może. Znosił więc pytania, podejrzenia z pokprą, nie gniewał się,

gdy mówiono doń ty, chciał tylko jak najprędzej stanąć przed pułkowni

-

kiem, bo zdawało mu się, że ten jako człowiek wykształcony i dobrze

wychowany pozna z kim ma do czynienia. Inaczej się z nim obejdzie niż

prości żołnierze. Ale pułkownik spał, bo było zaledwie po północku,

i dopiero na usilne nalegania Kociubskiego adiutant poszedł obudzić

swego zwierzchnika.

background image

15

Upłynął jednak kawał czasu, nim ich zawołano do izby, w której

pułkownik Dziewanowski rezydował. Siedział on na ławie pod piecem,

na

którym paliły się smolne łuczywa, ubrany w kurtkę baranami

podbitą, ziewał głośno i w ogóle miał gniewny wyraz twarzy, pochodzący

zapewne stąd, że go zbudzono ze słodkiego snu.

Co mi powiecie? Coście wy za jedni?

pytał tonem surowym

i g

roźnym.

Kociubski wystąpił tedy naprzód, pięknie się do kolan pokłonił panu

pułkownikowi i począł opowiadać, że jest z Sandomierza, że się szczęśli

-

wie przeprawił przez Wisłę, by przynieść naszym wojakom wiadomość,

co się tam dzieje. Mówił dalej, że Austriacy wiedzą o uderzeniu na

miasto, że naprawiają mury, do czego spędzili masę chłopstwa ze wsi

okolicznych, że usypali przed Bramą Opatowską wysoki szaniec, ale

jeżeli nasi się pośpieszą, to go nie będą mogli wykończyć, jak należy.

A i chłopi niechętnie pracują, nawet jak tylko się da, uciekają.

Słuchał tego pułkownik Dziewanowski w milczeniu, nie spuszczając

surowych oczu z Kociubskiego, wreszcie krzyknął na adiutanta, by

spisał to wszystko, co stary rybak opowiada. Młody adiutant w akselban

-

tach[9] i pięknym mundurze ułanów szóstego pułku usiadł przy prostym

stole i na dużym arkuszu siwego papieru spisał wiadomość o szańcach

oraz naprawie murów sandomierskich przez Austriaków.

Skończyłeś, waćpan, już?

spytał adiutanta pan Dziewanowski.

Skończyłem, panie pułkowniku

odparł tenże.

Wtedy pułkownik zwrócił się do Kociubskiego i spytał:

Cóż dalej? Nie wiesz, jakie mają siły Austryjaki w Sandomierzu?

Co nie mam wiedzieć, jaśnie panie pułkowniku, wiem.

Iluż ich tam jest?

Cztery tysiące, jak obszył.

Skądże to wiesz? Powiedzieli ci oni czy co?

A powiedzieli. Bo trzeba jaśnie panu wiedzieć, że ja też jestem

stary żołnierz i wojowałem swego czasu z księciem Józefem na Wołyniu,

byłem pod Zieleńcami i też pod Dubienką, a potem służyłem w insurekcji

pod Naczelnikiem Kościuszką i biłem się pod Racławicami, Szczękocina

-

mi, na okopach warszawskich...
— To dobrze —

przerwał niecierpliwie pułkowni

k —

ale skądże tak

dokładnie wiesz, ilu jest Austry jaków w Sandomierzu?

A wiem, bo ja jestem stary żołnierz i jeno okiem rzucę, a zaraz

wiem, ilu żołnierzy stojało w szeregu. A też potrza wiedzieć jaśnie panu

pułkownikowi, że w tych wojskach w Sandomierzu jest przeszło tysiąc

samych naszych Polaków, a między nimi to mam krewniaka spod

Stobnicy, Wawrzka Wiśnię, bo na ten przykład moja siostra Kaśka

wyszła za gospodarza z Nizin, Bartłomieja Wiśnię, i ten Wawrzek to jej

syn,

a mój niby siostrzeniec, wiem, co robią cy...

Dobrze, ale gadaj skąd wiesz o sile Austry jaków i nie marudź!

Nie gadam to? Przecie gadam. Otóż ten Wawrzek, bo to ja jego

wujkiem jestem, dokumentnie mi opowiedział, jakie są bataliony i ile

jest w nich żołnierzy. To ja sobie skalkulowałem, że nie może być więcej

piechoty niż trzy tysiące siedemset lub osiemset, a reszta kawaleria,

huzary węgierskie.

— Hm! —

mruknął pan Dziewanowski.

Może to i prawda. Panie

adiutancie, spi

sałeś to wszystko, co ten człowiek powiedział?

Spisałem, panie pułkowniku.

Więc pan pułkownik zwrócił się znowu do rybaka i spytał:

Jak się ty nazywasz i coś za jeden?

Nazywam się, proszę wielmożnego pana pułkownika, niby Ko

-

ciub

ski, Piotr Kociubski, rybak znad Wisły.

Zanotuj to, panie adiutancie. Cóż więcej wiesz o Austryjakach?

A to, proszę jaśnie pułkownika, że naszym, których tam jest kole

tysiąca, niby, jak oni to nazywają po swojemu, Galicjanom, to strasznie

się mierzi. Bo to naprzód nijak nie mogą zrozumieć ich, z przeprosze

-

niem, psiego gadania ani też komendy. Na mustrze te ich kaprale

background image

16

i lejtnanty przywiązują do nóg naszych chłopaków: do jednej wiązkę

siana, do drugiej wiązkę słomy, i uczą ich maszerunku, gadając cięgiem:

słoma, siano! slima, szano! Co niby znaczy, z której na ten przykład nogi

mają zaczynać maszerunek. A kapral to stoi z kijem i niech no który się

pomyli, to go zaraz kładą na ziemię i biją kijami. To, z przepros

zeniem,

człek po takim biciu puchnie jako pierzyna, nie przymierzając.

— A to szelmy, szwaby! —

zawołał adiutant słuchający tego opowia

-

dania z nadzwyczajną ciekawością.

Pewnie, że szelmy

ciągnął dalej Kociubski

toteż naszym

okru

tnie to wszyćko zmierziło. Gadają, co jak nasi przyjdą, to oni zara

kaprala w pysk albo śpikulcem w żywot, i do naszych przejdą.

— Patrzajcie. A pewne jest to, co gadasz? —

spytał pułkownik.

Łgałbym to przed jaśnie pułkownikiem? A to byłbym,

z przepro-

szeniem, huncwot ostatni, gorszy od Szwaba. Prawdę mówię rzetelną

jako na spowiedzi. Niech no tylko nasi przyjdą pod Sandomierz, to tam

takiego bigosu narobią, że niech Pan Jezus broni. Nasze chłopaki zaraz

do nich przejdą, a reszta to nic nie warta, same rekruty. Jedne huzary są

strasznie zajadłe, ale ich ta jest niedużo, będzie może szwadron.

Zapisałeś to, panie adiutancie?

Zapisałem, panie pułkowniku.

Powiedzże mi, dobry człeku

mówił pułkownik

a ileż o

ni tam

mają armat?

Harmat to oni mają w Sandomierzu dwadzieścia siedem, z tego

piętnaście jest ciężkich, oblężniczych, a polowych dwanaście.

To ty wiesz, co są działa oblężnicze, a co polowe?

Nie wiedziałbym to ja, stary żołnierz? Przecie, że wiem. Małom to

się napatrzył i nasłuchał ich na okopach warszawskich, kiejśwa z Naczel

-

nikiem Kościuszką prali Prusaków? Oho, znam ja to! Ale to nie wszyóko

jeszcze. Za Wisłą to oni usypali mocny szaniec i stoi tam piętnaście

harmat, jeno już nie wiem jakiego kalibru, bom tam nie był, a szelmy

blisko patrzeć nie dają i jak się z łódką podpłynie, to zara krzyczą: halt!

curyk! To niby znaczy: ruszaj won, bo strzelę!

Ciekawe to wiadomości. Cóż więcej wiesz?

— Ano

już nic, jużem wszystko podział, com wiedział.

W tejże chwili Kubuś, który dotąd w milczeniu przysłuchiwał się

opowiadaniu Kociubskiego, wysunął się naprzód i rzekł mocno zmiesza

-

ny, ale z determinacją: ,

'—

Panie pułkowniku, ja... ja...

Pułkownik spojrzał na chłopca i powiedział:

Co chcesz powiedzieć? Coś ty za jeden?

Jestem Jakub Królikowski, uczeń szkoły normalnej z Sandomie

-

rza, uciekłem oto z panem Kociubskim, bo chcę wstąpić d

o naszego

wojska.
— Hm! Ile masz lat?

Szesnaście skończę na święty Jakub.

Za młody jesteś. Nie lepiej to było się uczyć?

Kiedy nie mogłem, a kuzynka Jadzia...

Tu Kubuś zaczerwienił się jak burak, gdyż spostrzegł, że głupstwo

palnął, bo cóż mogła obchodzić pułkownika kuzynka Jadzia. Tak się

zmieszał, że nie wiedział, co mówić. I adiutant, i pułkownik roześmieli się

w głos, a ten ostatni pytał:

No cóż, ta kuzynka Jadzia? Gadaj żywo!

Kubuś całkiem już stracił przytomność i rzekł:

Kuzynka Jadzia kazała mi, żebym został generałem!

Tu chłopiec zawstydzony okrutnie, zły na siebie, rozpłakał się głośno.

Pułkownik śmiał się do rozpuku i gadał:

— A to zuch dziewczyna, ta kuzynka Jadzia! Dalipan, zuch dziewu-

cha! Kazała ci, żebyś został generałem? Bagatela! A niechże cię kule biją,

mój chłopcze, dawnom się tak nie ubawił.

Śmiał się adiutant, śmiał się pułkownik, ale widząc, że to przykrość

sprawia Kubusiowi, spoważniał i rzekł:

background image

17

,—

No! No! Nie wstydź się i nie martw, chłopcze. Kto wie, może

i zostaniesz z czasem generałem. Wszyscy powinni do tego dążyć,

a żołnierze wielkiego Napoleona powiadają, że każdy z nich w tornistrze

nosi buławę marszałkowską, co znaczy, że walecznością, męstwem,

dobrym sprawowaniem się może dosłużyć się kiedyś nie tylko szlif

generalskich, ale i buławy marszałkowskiej. No! No! Uspokój się.

Podobasz mi się i chętnie cię wezmę do swego pułku. Umiesz jeździe

konno?
— Niestety, pan

ie pułkowniku, nie umiem, ale się nauczę.

Szkoda, bo mi się podobasz. Na naukę teraz czasu nie ma, bo jest

wojna. Ha, trudno, zapisz się do piechoty. Ale co to chciałeś mi

powiedzieć? Zapomnieliśmy ja i ty, a wszystkiemu winna jest twoja

kuzynka Jadzia. Zuch dziewczyna, rad bym ją poznać.

Pewnikiem pozna ją pan pułkownik, jak zdobędziemy Sando

-

mierz, bo panna Białkowska tam mieszka

wtrącił się Kociubski.

A więc Białkowska się nazywa? Czekaj no! Znałem ja jakiegoś

Bia

łkowskiego... ano, zobaczymy. Cóż tedy, chłopcze, chciałeś mi powie

-

dzieć?

Chciałem powiedzieć, że... że... jest takie miejsce, przez które

łatwo dostać się będzie można do Sandomierza.

No! No! Cóż to za miejsce?

Tu Kubuś opowiedział o owych lochach pod murami jezuickimi,

które zwiedził dziś, a raczej wczoraj (bo już było po północy) rano

z Ferdziem szpiclem, i dodał, że tam prawie nie ma żadnej fortyfikacji, bo

mur jest niski i tak zrujnowany, iż się rozsypuje. Wprawdzi

e Austriacy

budują tam szaniec, ale go dopiero zaczęli kopać i nieprędko skończą;

Kubuś dodał, że gotów jest poprowadzić żołnierzy do tego miejsca

i prawie ręczy za skutek.

Pułkownik wysłuchał bacznie tej relacji, kazał ją spisać zaraz

adiutantowi i w końcu rzekł do tego ostatniego.

Wyprawisz wasan, mości adiutancie, obu tych zuchów wraz

z raportem pod eskortą dwóch żołnierzy do pułkownika Sierawskiego,

a on już będzie wiedział, co z tym wszystkim zrobić.

A zwracając się do Kubusia dodał:

Żałuję, że cię nie mogę, mój chłopcze, wziąć do mego pułku, bo nie

umiesz jeździć konno, a teraz nie czas na naukę. Za to możesz równie

dobrze służyć ojczyźnie w piechocie. Dopisz tam, panie adiutancie, że

polecam tego

chłopca opiece pułkownika Sierawskiego. No! Skończone.

Idźcie sobie. Pan adiutant was pośle do pułkownika Sierawskiego.

Ale Kociubski teraz wystąpił, że on nie może i nie ma po co chodzić do

pułkownika Sierawskiego, że on musi wracać do Sandom

ierza, i to zaraz,

dopóki jest noc. Ale pułkownik nie dał nawet mu skończyć i zawołał

gniewnie:

Co ty, stary, mi tu pleciesz? Masz słuchać, a nie rezonować. Ruszaj

precz! Panie adiutancie, zabierz tych zuchów i spełnij mój rozkaz.

Tru

dno było teraz się sprzeciwiać i Kociubski bardzo markotny

ruszył za adiutantem ku drzwiom, a pułkownik dodał:

Tam u Sierawskiego potrzebni są przewoźnicy i ich łodzie.

Przydasz się tam. Bądźcie zdrowi!

Wyszli tedy na dwór i Kociubski rze

kł do Kubusia:

Otóż to, chcieć komu dobrze zrobić. Tam moja kobita zamartwi się

z kretesem. Będzie myślała, żem się utopił albo że mię krowie nogi ubiły.

Ano, cóż'robić? Kiej tak, to tak! Trudno. A może jeszcze na stare lata

przydam się naszym. Tam potrza przewoźników, ano juści... ja tyż

przewoźnik. Pierwsza na ten przykład ojczyzna, a potem dopiero żona.

Ale się kobiecisko namartwi i nabeczy... Ha! Nieczta... tak Pan Jezus

chciał i tak będzie.

Ogniska już dogasały, bo było późno, koguty po kurnikach piały, dym

się rozwłóczył po drodze między chałupami, ułani spali przy koniach,

jeno warty czuwały. Chłód był przenikliwy i Kubuś nieprzywykły do

czuwania całonocnego, znużony wrażeniami tego dnia, tak pamiętnego

background image

18

w jego życiu, dygotał pod burką[10]. Świt był już bliski, bo od wschodu

płynęła świeżość, i niebo bielało, ale smutek posępny leżał w naturze.

Rosochate wierzby przy drodze szumiały i od czasu do czasu dawał się

słyszeć świergot wróbli, nieomylny znak budzącego się dnia.

Adiutant zawołał wąsatego wachmistrza i oddał mu raport wraz

z ustnym rozkazem pułkownika, dodając i wskazując na Kubusia

i Kociubskiego.

Obu tych zuchów odeślesz pod eskortą dwóch szeregowców

natychmiast

do pułkownika Sierawskiego.

To rzekłszy, nacisnął furażerkę na czoło, otulił się płaszczem i, nie

kiwnąwszy nawet głową na pożegnanie, zniknął we drzwiach chałupy

pułkownikowskiej. Wachmistrz tymczasem popatrzył na obu podróżni

-

ków i powi

edział:

A, to wy, ptaszki! Cóżeśta zbroili, że was odsyłają do Sierawskiego?

Niceśmy nie zbroili, panie wachmistrzu

odparł Kociubski.

To się wie. Kużdy nicego nigdy nie zbroił i kużdy jest niewinny.

Wiadomo, znamy się na tym. Żeby was tam pułkownik Sierawski

przykazał rzetelnie orżnąó, o co u niego nietrudno, bo strasznie łasy jest

na skórę ludzką, to dobrze by zrobił.

A za cóż to ma nas pułkownik Sierawski orżnąć?

A choćby za to, że bez wasze hultajstwo ani ja, ani moje ułany

wywczasować się nie mogą.

Kiepskie to, z przeproszeniem, ułany, które myślą jeno o pierzynie

zauważył Kociubski.

Jeszcze tu będziesz pyskować!

krzyknął wachmistrz.

A dlaczego mię nazywasz hultajem?

ostro się stawił Kociubski.

Ja jestem stary żołnierz, sam Naczelnik Kościuszko mię znał, żebyś

wiedział. Masz przykaż, to go wykonaj, a ludźmi nie pomiataj, bo nie

wiesz, kto oni są i z czym tu przyszli.

Wachmistrz wytrzeszczył groźnie oczy, wąsy się mu najeżyły i miał

taką minę, jakby się chciał rzucić na Kociubskiego, ale się pohamował,

zaklął pod nosem od siarczystych pieronów, splunął i począł wołać po

nazwiskach na dwóch ułanów, żeby konie kułbaczyli, bo pojadą z ekspedycją.

Jakoż niebawem nadjechało dwóch ułanów otulonych w płaszcze,

ziewających głośno, z bardzo kwaśnymi minami, że ich ze snu zbudzono,

a wachmistrz dodał:

Malinowski, masz tu ekspedycję do pułkownika Sierawskiego.

Tych dwóch jegomościów doprowadzita tyż do pułkownika Sierawskie

-

go, a uważać, żeby wam nie smyrgnęli gdzie po drodze, bo byśta za to

srodze odpowiedzieli. No, w drogę marsz!

Kociubski nic już nie powiedział, dopiero gdy już szli gościńcem przed

wsią, rzekł do Kubusia:

OJ głupi, głupi ten wachmistrz! Ani krzty rozumu Pan Jezus mu

nie dał. On się boja, żebyśwa nie smyrgnęli! Ale co to z głupim gadać. Zna

on się na rzeczy? Jemu się widzi, co my jakie hultaje albo przeszpiegi.

Głupi! Juści, co prawda mógłby pułkownik Dziewanowski przez tej

warty odesłać nas do tego tam, Sierawskiego, bo wstyd porządnemu

człekowi iść pod wartą jak jaki złodziej, ale to inne porządki. Za

Naczelnika Kościuszki tak nie bywało. Ale niech ta! Wola Pana Jezusa,

jeno

mi mojej kobity żal, ona się ta zabeczy i zamartwi od żałości.

Szli drogą piaszczystą, wiatr świszczał po zielonej runi wiosennej

i dzień się szybko robił. Pola, drzewa, lasy, świat cały bielał, rozwidniał

się, ptactwo świergotało. Ułani drzemali na koniach, Kociubski mówił

pacierz, a Kubuś szedł smutny, zamyślony, rozczarowany i niespokojny.

Jakże mu się inaczej przedstawiało w jego wyobraźni młodzieńczej to

wstąpienie do szeregów narodowych, a jakże odmienną, strasznie

odmienną była rzeczywistość!




background image

19

ROZDZIAŁ V

w którym Kubuś przekonał się, że guldeny wujaszka Bialkowskiego

cudowne wywołują skutki

Pułkownik Sierawski, którego wachmistrz ułański odmalował jako

„okrutnie łasego na skórę ludzką", spał jeszcze,

kiedy do jego obozu

przybył Kubuś i Kociubski; trzeba było czekać, aż się obudzi. Kwatero

-

wał on, podobnie jak pułkownik Dziewanowski, w prostej chałupie

chłopskiej, bo w tej małej wioszczynie, raczej przysiółku niż wsi, złożonej

z kilku

nędznych pod lasem chałup, nie było innego mieszkania. Na

podwórzu pułkownikowskiej kwatery przechadzały się kury ze wspa

-

niałym kogutem, a co gorsza parę średniego wzrostu prosiaków rozko

-

szowało się w cuchnącej kałuży błota, na samym środku

podwórza

leżącej. Kubuś, usiadłszy na ławie przed chałupą, przypatrywał się

obozowisku piechoty budzącej się powoli i leniwie z nocnego spoczynku.

Śliczne majowe słońce wypłynęło już na niebo, dogrzewało mocno

i złociło kozłylł z bronią, ustawione wzdłuż drogi przecinającej wioskę.

Stał tu cały batalion szóstego pułku piechoty, którego amarantowe

kołnierze i białe wyłogi przy granatowych mundurach mile wpadały w oko.

Żołnierze myli się, czesali, czyścili mundury i broń, a kuchci

ki

rozpalały ogień pod kotłami, by przygotować śniadanie, i w ogóle ruch

był ogromny, życie i wesołość biła z twarzy wojowników, przeważnie

Mazurów, krępych i nabitych jak pnie, a krzepkich jak barki chłopa

polskiego. Kubuś znużony nocą wrażeniami zapomniał o wszystkim

i nieomal pożerał oczami to życie wojskowe. Byłby tak siedział całe wieki

i patrzył na polskich wojowników, niosących w ostrzach swych bagne

-

tów całą przyszłość kraju, ale pułkownik Sierawski obudził się i adiutan

t

wezwał do pułkownika Kubusia i Kociubskiego.

Pułkownik siedział za stołem w mundurze zapiętym i zajadał z pros

-

tej miski glinianej gorący barszcz z razowym chlebem, a obok niego leżał

rozpieczętowany list Dziewanowskiego. Spojrzał ostro na wchodzących

i głosem groźnym, rozkazującym zapytał:

Który to z was jest przewoźnikiem z Sandomierza?

— Ja —

odrzekł Kociubski.

A gdzie twoja łódka?

Ostała na Wiśle podle wsi, w której ułany stoją.

Zostaniesz tu u mnie, bę

dziesz mi potrzebny. Panie adiutancie,

niech mu tam jeść dadzą.

Dobrze, panie pułkowniku.

Twoje wiadomości są ważne, odsyłam je zaraz do generała

Sokolnickiego. Będziesz za to wynagrodzony. Możesz odejść.

Kociubski zdecydował się już zostać (skoro tak chcą panowie wojacy)

i z fatalistycznym usposobieniem chłopa polskiego przyjmował nowy

swój los z mężnym poddaniem się, mówiąc:

Ja ta nijakiej nagrody, jaśnie panie pułkowniku, nie potrzebuję, ja

też jestem stary żołnierz i com zrobił, tom zrobił dla swoich.

Dobrze, dobrze, możesz odejść!

zawołał pułkownik szorstko,

zajadając barszcz, a spostrzegłszy Kubusia, krzyknął:

A! A! Czekaj no... to ty chcesz wstąpić do wojska?

Tak, panie pułkowniku.

— Ile masz lat?

Szesnaście kończę na święty Jakub.

Młokos! A tam, do kroćset! Strasznie jesteś cienki. Jak się ty

nazywasz?
— Jakub Królikowski i mam tu do...

Cicho! Nie gadać! Odpowiadać tylko na moje pytania. Pisze mi tu

pułkownik Dziewanowski, żebym się tobą zajął. Ale co ja do kroćset

zrobię z taką tyczką? Jak to się nazywasz?

— Królikowski.
— Zapisz go tam, panie adiutancie, do czwartej kompanii pierwszego

batalionu. Niech go tam kapral Michalski weźmie w o

broty. No! Na lewo

w tył zwrot, marsz!

background image

20

Ale ta szorstkość obejścia, ten ton rozkazujący podobały się bardzo

Kubusiowi. Instynktem odgadywał, że pod tą surowością kryje się dusza

dobra i szczera. Przy tym nie szydzono tu z niego, nie wyśmiewano się

z jego naiwności, więc nabrał odwagi i rzekł:

Panie pułkowniku!

Co tam jeszcze do kroćset? Powiedziałem: na lewo w tył zwrot...

— Ale ja mam list!
— Jaki list?

Do pana pułkownika.

— Do mnie? Od kogo?
— Od mojego

opiekuna i krewnego pana Białkowskiego.

Białkowskiego? Jakiego Białkowskiego? Nie Telesfora przypadkiem?

— Tak, Telesfora.
— Z Sandomierza?
— Tak!

A niechże cię kule biją! Czemuś mi zaraz nie powiedział?

Jakżem miał powiedzieć, kiedy mi pan pułkownik nie dał przyjść

do słowa.

Nie gadać! U mnie nie wolno gadać! Gdzie jest ten list? Dawaj go!

Szybko go otworzył, przeczytał i rzekł na pół do siebie, na pół do

Kubusia:

Poczciwy Telesfor, pamięta o mnie. Więc waćpan jesteś kuzynem

Białkowskich?

Nie mówił już teraz Kubusiowi „ty", tylko waćpan.

Tak, panie pułkowniku.

Trzeba mi było zaraz powiedzieć. Panie adiutancie, zapowiedz

Michalskiemu, żeby mi się z rekrutem tym oto obchodził delika

tnie.

Żadnych przekleństw i wymysłów. Pczciwy Telesfor! Cóż, dobrze

wygląda?

Doskonale, panie pułkowniku.

No, proszę... starszy on ode mnie. Ale, ale, a moja chrześniaczka

jak się ma?

Chrześniaczka?

No tak, czyś głuchy?

Kiedy nie wiem, o kim pan pułkownik mówi.

Acpan, widzę, nic nie wiesz. O kimże do kroćset, jak nie o mojej

chrześniaczce... Jadzi... tak, tak, Jadzia jej na imię. Musi już być duża

dziewczyna?

KuBuś zaczerwienił się jak burak i nic nie odrzekł, tak się zmieszał.

— Czemu acpan nie odpowiadasz?

I powstawszy z krzesła, pułkownik krzyknął takim głosem, jakby stał

przed swoim pułkiem i komendę mu dawał.

Jak się ma Jadzia?

Kubuś aż podskoczył, tak się przestraszył i natychmiast odpowiedział:

Doskonale, panie pułkowniku.

Musi być już duża?

Duża, panie pułkowniku.

Ma już z piętnaście lat?

Piętnaście lat, panie pułkowniku.

Pułkownik spojrzał na wystraszoną minę Kubusia i rzekł:

— Ki kaduk! Jak to acpan odpowiadasz?

I począł naśladować głos Kubusia:

Doskonale, panie pułkowniku, duża, panie pułkowniku, piętnaście lat,

panie pułkowniku! Cóż to? Pozytywka acpan jesteś? Nie lubię tego!

U mnie musi być przytomność, rzeczowość, a acpan, widzę

gamajda jesteś. Panie adiutancie, niech się tam weźmie Michalski do

niego po swojemu. Telesfor i Dziewanowski mi go poleca, na mojej jest

opiece, zrobić mi z niego człeka jak się należy! Ruszaj mi acpan za panem

adiutan

tem! Czuj duch! Znać mores i rygor! Marsz!

Kubuś zmieszany mocno, nie wiedząc naprawdę za co od krzykały

pułkownika został zgromiony, wyszedł z adiutantem, a ten zawołał

background image

21

głośno:

Kapral Michalski niech się tu stawi!

Żołnierze poczęli wołać kaprala, który niebawem przybiegł i, przy

-

kładając dłoń do czoła, głosem ochrypłym rzekł:

— Na rozkazy pana adiutanta.

Ów groźny kapral Michalski w rzeczy samej wyglądał pół groźnie,

a pół zabawnie. Niski, krępy, miał dużą głowę, a na niej furażerkę,

zawadiacko na bakier nasuniętą, maleńkie, głęboko osadzone oczka, złe,

groźne, surowe, nakryte szpakowatymi krzaczastymi brwiami, nos

pałkowaty rubinowej barwy i wąsy siwe, szczecinowate. Był już niemło

-

dy, najmniej pięćdziesiąt lat liczył, i całą figurą, postawą, ruchami,

wejrzeniem zdradzał żołnierza służbistę, ale tępego, poza regulaminem

batalionu nie widzącego nic lepszego i mądrzejszego na świecie.

Stał tedy w służbowej postawie, a adiutant mu gadał wskazując na

Kubusia:

Z rozkazu pana pułkownika ma kapral zapisać tego rekruta do

swojej czwartej kompanii, obchodzić się z nim dobrze, dać mu broń,

lederwerki[12] i mundur.
— Wedle rozkazu, ale munduru nie ma —

odrzekł kapral.

No! Są przecież mundury austryjackie* „,g

Są, panie adiutancie.

Dać mu tedy mundur austryjacki tymczasem, a ja zażądam

z magazynu, by przysłano dla rekrutów nowe mundury.

— Wedle rozkazu.

Idź pan

zwrócił się adiutant do Kubusia

— za kapralem.

Poszedł tedy Kubuś z kiepską miną za groźnym kapralem, bo mu się

nadzwyczajnie przykro zrobiło, że go ubiorą w nienawistny biały

mundur austriacki, może zdarty z poległych krowich nóg. Szedł tedy

i rozmyślał, a po namyśle rzekł do

kaprala:

— Panie kapralu!

Kapral, który stąpał przodem krokiem miarowym, obrócił się jak na

komendę i warknął:

— A czego?

Chciałbym prosić, żeby mię nie ubierać w mundur austryjacki.

Czy to ja Austryjak? Wolę poczekać, aż z magazynu przyjdą nasze

uniformy.

Co? Rekrut ma milczeć i słuchać. Jeszcze czego, do stu rogatych

diabłów. Rekrut woli! Rekrutowi nie wolno woleć, a to co? Jeszcze czego!

Zapowietrzają nam rekrutami batalion! On woli! Ja ci tu skórko na buty

pokażę, co to grymasy robić!

Mruczał jeszcze coś pod nosem i poszedł naprzód, a za nim coraz

bardziej zmieszany i zniechęcony Kubuś. Weszli do jednej z chałup, gdzie ,

przy stole pisał coś jakiś młody człowiek. Kapral mówił:

— Z rozkazu pa

na pułkownika ma nasz pisarz zapisać na listek

czwartej kompanii tego oto rekruta świszczypałę i dać asygnację na

mundur austryjacki, a pan kapitan Piotrowski podpisze.

Słysząc to Kubuś wziął na odwagę i rzekł:

Prosiłem pana kaprala, żeby mię nie ubierać w mundur szwabski.

Jakże ja to będę chodził w takim uniformie?

Milczeć do stu par rogatych ancychrystów! Nie rezonować, jeno

słuchać, bo będą basy![13]

huknął kapral.

Pisarz uśmiechnął się i rzekł:

— Niech no pan kapral tu w kancelarii batalionowej nie dunderuje[14]

i niech sobie siądzie, i poczeka, aż wszystko przygotuję. Widzi pan kaprali

tam na kominie tę butelczynę? Warta buzi!

Kapral z ukosa spojrzał na butelkę, jego rysy zorane, jakby kto broną

po nich przejechał, wypogodziły się i rzekł:

A skąd pan pisarz ją mają?

Skąd mam, to mam, i powiadam, że warta buzi. Niech kapral

spróbuje.

Kapral chwilę wahał się, spoglądając z ukosa na butelkę, wreszcie

background image

22

żądza zajrzenia do jej wnętrza przemogła i krokiem wolnym, skradającym się,

zbliżył się do komina. Podczas gdy kapral był zajęty butelką

i słychać było tylko gulgotanie łakomie połykanej gorzałki, pisarz,

któremu skłopotana fizjonomia Kubusia widocznie spodobała się, kiwnął na

niego, by bliżej podszedł, i szepnął:

Masz pan pieniądze?

Mam trochę.

Daj temu moczy gębie parę guldenów, a mundur się znajdzie.

Jakże ja mu dam?

Wprost wsadź mu w kosmate łapę i powiedz, żeby ci kupił sukna

na

mundur. Tylko nie tutaj, ale jak wyjdziecie. Takie rzeczy robią się

w cztery oczy.
— Dobrze.

Właśnie kapral skończył swą cichą pogawędkę z butelką, postawił ją

z westchnieniem, będącym zapewne wyrazem żalu, że nie całą ją

wypróżnił. Tymczasem pisarz począł głośno pytać Kubusia o imię

i nazwisko, stan, miejsce urodzenia, lata i inne szczegóły, które zaraz

wciągnął do wielkiej, ale mocno zabrudzonej i obszarpanej haniebnie

księgi. Skończywszy tę czynność, rzekł:

Już możesz pan odejść.

— A asygnacja? —

zapytał kapral, którego nos dzięki butelce

przybrał purpurową barwę.

Asygnację później wypiszę i sam ją poślę kapitanowi Piotrowskiemu.

Nowe jakieś porządki

mruknął kapral i zwracając się do

Kubusia

swym ochrypłym głosem rozkazywał:

Rekrut! Marsz za mną!

Gdy wyszli do sieni, w której nikogo nie było, Kubuś idąc za radą

poczciwego pisarza, wydobył z kabzy trzy srebrne guldeny i trzymając je

w ręku rzekł:

— Panie kapralu!
Kapr

al szybko odwrócił się z groźną miną i widocznie z zamiarem

wylania na głowę chłopca całego potoku przekleństw i wymysłów, ale

spojrzawszy na rękę Kubusia, w której błyszczały srebrniki od razu

złagodniał i spytał jak mógł najmilszym głosem:

— Czego wasan chcesz?

Może pan kapral za te pieniądze postarałby się dla mnie o mundur

pułkowy.

Kapral szybko rzucił oczkami dokoła, łapczywie schwycił pieniądze,

schował je do kieszeni i rzekł:

Hm! Widzi asan, trudno to będzie, bardzo trudno. Żeby tak wasan

dał jeszcze drugie tyle, toby się pewnikiem galanty mundurek znalazł.

Nowe trzy guldeny z kabzy Kubusia przelały się do kieszeni starego

wyjadacza i już obaj w jak najlepszej komitywie udali się do kwatery

kapra

la, gdzie znalazł się nowiuteńki, jak z igły mundur, z amaranto

-

wym kołnierzem i białymi wyłogami, nowiuteńkie białe płócienne

spodnie, kamasze, czapka z sutaszami[15] i kitką, lederwerki, ładownica

pełna naboi i karabin. Mundur, co prawda, był nieco za duży i za szeroki

na szczupłą figurę Kubusia, ale na to nie było już rady.

Żebyśwa tu dłużej stali, to posłałbym do Rachowa po Żyda krawca

i on by paniczowi (teraz już Kubusia nie nazywał wasanem, tylko

paniczem) dopasował galanto mundur, ale gadał mi pan kapitan, że

pewnikiem dziś stąd wyruszymy, nie ma więc czasu, ale jak tylko stójka

gdzie dłuższa przypadnie, to zaraz dopasujemy mundurek. A co? Nie

pięknie panicz wyglądają? Żeby tu było zwierciadło, toby się panic

z

przeźrał i obaczył, jaki galanty z niego żołnierz.

Kubuś nie przeglądał się w zwierciadle, ale rad był niezmiernie

i pysznił się, i prostował, i myślał sobie, co by to panna Jadzia

powiedziała, gdyby go zobaczyła w takim stroju rycerskim. Odtąd był

w wielkich łaskach u kaprala Michalskiego, zwłaszcza że jeszcze

niejeden srebrnik pod różnymi pozorami przelał się do kieszeni wygi

kaprala. Ale Kubuś się tym nie martwił, nie przywiązywał żadnej wagi

background image

23

do pieniędzy, bo dotąd ich nie potrzebował, dziwił się tylko szczególnej

ich własności wpływania na usposobienie ludzkie.

Tymczasem w ciągu dnia kapral, nie odstępując ani na krok Kubusia,

uczył go pierwszych zasad służby frontowej, jak trzeba maszerować, jak

broń nabijać, jak strzelać, jaką postawę przed starszymi zachować.

Chłopiec w lot to wszystko pojmował, aż się kapral dziwił i gadał:

Znać, że panicz są ślacheckie dziecko. Te psiajuchy, chłopy, to

strasznie są niezgrabne. Trzeba mu dobrze zębów pomacać, żeby co

zrozumiał, a panicz jeszcze ja słowa nie rzekę, a już wie, o co idzie. Znać

ślacheckie dziecko w paniczu.

Choć Kubuś nigdy się nad tym nie zastanawiał, czy był szlachcicem

czy nie, i naprawdę nic go to nie obchodziło, jednakże słowa starego

burczymuchy, ale niewątpliwie dzielnego żołnierza, przyjmował za

dobrą monetę i rad był bardzo z siebie. A kapral gadał:

Tera jest wojna, a na wojnie można łatwo kulkę połknąć i nogi do

góry zadrzeć, kto nie wie jak i co potrza robić. Potrza tedy mnie słuchać.

My może dziś na tych śwabów pójdziemy, niech panicz mnie się zawdy

trzyma i robi to, co ja rzekę. Niejedną ja już wojnę widział, z Naczelni

-

kiem Kościuszką się wojował, tyż z generałem Dąbrowskim w Italii,

to

wiem, jak potrza robić. Trzymać się mnie i słuchać.

Kubuś przyrzekł, że tak robić będzie i przekonał się, że kapral miał

rację, bo nad wieczorem dobosze w werbel uderzyli, pułkownik Sieraw

-

ski siadł na koń i spiesznym marszem poprowadził swój batalion ku

Wiśle.



ROZDZIAŁ VI

w którym Wicherek głosi publicznie, że Kubuś jest najmądrzejszym

mężem w świecie

Kubuś wśród innych znajomości, porobionych w ciągu pierwszego

dnia swej służby między żołnierzami i oficerami batalionu, zapoznał się

także z doboszem batalionowym, chłopcem mniej więcej w jego wieku

będącym i nazywanym Wicherkiem. Czy on istotnie takie miano nosił,

czy też było to jego przezwisko nadane mu z powodu nadzwyczajnej jego

ruchliwości, tego się Kubuś teraz nie mógł dowiedzieć. To tylko pewne,

że Wicherek był warszawiakiem, wygadanym, dowcipnym i złośliwym

zarazem, sprytnym, przebiegłym i umiejącym się znaleźć w każdym

położeniu. A przy tym ze swoimi wadami miał on, jak się Kubuś sam

później o tym przekonał, nadzwyczaj dobre serce. Kpił sobie z kaprala

Michalskiego, naśladował jego chód, jego zabawnie groźną minę, głos,

ruchy, podrwiwał z niektórych oficerów i kamratów żołnierzy, płatał im

nieraz złośliwe, a nawet bolesne figle, ale za to w każdej ciężkiej

potrzebie można było liczyć na niego, że poda rękę pomocną; nie

pozwalał po wsiach znęcać się nad kobietami lub dziećmi, jak się to

często przytrafiało żołnierzowi zmęczonemu i wygłodzonemu, gdy mu

odmawiano tego, czego żądał.

Zauważył on zaraz z rana Kubusia, ale czy nie mógł, czy też nie

uważał za stosowne narzucać się obcesowo ze swoją znajomością, dość że

koło południa, gdy właśnie chodził po wsi i bębnił, by żołnierze szli brać

obiad, zbliżył się do Kubusia. Wykrzywiając się po łobuzowsku i przy

-

mrużywszy jedno oko, drugim mrugał wskazując na stojącego opodal

kaprala i zapytał:

Cóż? Jakże się panu podoba ten okaz?

— Jaki okaz?
— Ano, nasz szanowny, rubinami ozdobiony na nosie, wydmikufel,

moczygęba, semperpijus, kapral Michalski?

Kubuś roześmiał się raz z łobuzowskich min Wicherka, a potem z jego

określenia przymiotów starego kaprala, i rzekł:

Cóż, bardzo dobry człowiek!

Ujeździłeś go pan już?

background image

24

Zdaje się

uśmiechnął się Kubuś.

Skoro tak, to masz, kawalerze ładny, moją łapę; lubię takich

zuchów, którzy z tym niedźwiedziem za jednym zamachem dają sobie

radę. Nazywam się Alfons, przezwany Wicherkiem, niech i tak bę

dzie.

Papa w Warszawie na Podwalu stare buty łata i zwie się Przyszczypkiewicz,

a ja, Wicherek, mama zaś na Starym Mieście kadryla[16] sprzedaje.

Do widzenia, trzymaj się kawaler ciepło, a jak ci co potrzeba, to sobie

kup. Ale, ale jak się

to pan dobrodziej wabi?

— Co takiego?

To ci dopiero frajer! Nie rozumiesz waćpan, o co pytam?

— Nie rozumiem.

Wicherek przybrał poważną i zabawnie groźną minę i podnosząc

palec do góry, głosem powolnym i nosowym, naśladując wybornie r

uchy

i mowę kapitana Piotrowskiego, rzekł:

Pytam się ciebie, młodzieńcze, jak się zowiesz i kto cię rodził?

Kubuś roześmiał się głośno i odrzekł:

Nazywam się Jakub Królikowski.

Pięknie się acpan nazywasz, ani słowa, a tymczasem bądź zdrów

i o mojej przyjaźni dobrze mów! Zobaczymy się jeszcze! Adio! Adio!

To mówiąc, podniósł lewą ręką połę swego spencerka, niby naśladując

damę unoszącą suknię, kłaniał się zgrabnie nogą, szastał i głosem

cieniutkim, kobiecym wołał:

— Adio! Adio!

Zaraz potem uderzył w bęben, a w przerwach naśladował

z prawdziwym talentem rechotanie żab:

— Rech, rech, rech, kwak, kwak!

Żołnierze śmieli się, a on im język pokazywał. Nadzwyczaj Kubusiowi

podobał się ten zręczny, wesoły, szydzący z siebie oraz innych chłopiec

i w ciągu dnia bliżej się z nim zapoznał. Wiedział on o wszystkim, co

się dzieje w batalionie i w całym pułku, i zawsze miał jak najlepsze

informacje. Jaką drogą do tego dochodził, Kubuś nie mógł odgadnąć,

to tylko było pewne, że co zapowiedział Wicherek, to zawsze się

sprawdziło. Oto i teraz, przed samym wieczorem, zbliżył się do Kubusia

i szepnął:

Zabierz pan swoje manatki, bo za godzinę wyruszamy.

Skądże to Wicherek wie?

Skąd wiem, to wiem. Na pe.[17] Wyruszamy! Już przyszły rozkazy

od generała Sokolnickiego. Mamy iść w dół rzeki do jakiejś wsi, której

nazwiska nie pamiętam... nazwisko to pod ostatnim psem... jakoś...

Paskudnice czy Wołka Paskudnicka. Tam mamy się przeprawić na

łodziach i przyczaić na tamtym brzegu, czekając na przybycie generała.

Rozumiesz, młodzieńcze? Taki plan powzięliśmy po naradzie w sztabie.

Tu znowu naśladował czyjś głos, postawę i ruchy, tylko że Kubuś nie

wiedział kogo; dopiero później przekonał się, że Wicherek z nieporówna

-

nym talentem małpował jednego z oficerów sztabowych, majora Jabłoń

-

skiego, który jako mający dozór nad taborem dywizyjnym i nad

magazynami w żadnym razie nie mógł być podczas narad w

kwaterze

głównej, a jednak miał tę słabość, że lubił uchodzić za znaczącą figurę i za

wielkiego strategika. Zresztą był to dobry człowiek i dzielny oficer.

Otóż teraz, jak zwykle, wiadomości udzielane przez Wicherka spraw

-

dziły się w zupełności. Ledwie słońce zaszło, musiał uderzyć werbel.

Pułkownik Sierawski siadł na koń i batalion pośpiesznym marszem

wyruszył ze swego dotychczasowego stanowiska.

Marsz ten był dość uciążliwy. Posuwano się piaszczystą boczną

drożyną, wyciągając z trudnością nogi z piasku; nakazano zachować

przy tym największą cichość, nie śpiewać, nie rozmawiać głośno, co

oczywiście czyniło ten marsz przykrzejszym. Nawet Wicherek, idąc na

czele czwartej kompanii tuż przed Kubusiom i kapralem Micha

lskim, nic

nie gadał i miał kwaśną minę. Noc była ciemna, a od Wisły ciągnął

chłodny wiatr i podwiewał płaszcze żołnierskie, wytarte i zniszczone na

podchodach i biwakach od początku trwania tej wojny, a raczej najazdu

background image

25

austriackiego. Kubuś żałował swej burki, darowanej mu przez wujaszka

Białkowskiego, ale regulamin nie pozwalał mu jej nosić i zabrano mu ją.

Dano natomiast jakiś cienki, wytarty, prawie przezroczysty i kusy

płaszcz, który bardzo niedostatecznie ochraniał od chłodu.

Wleczono się więc powoli po piaskach, w posępnym milczeniu i przed

samym świtem zatrzymano się wśród gęstej wikliny tuż nad brzegiem

Wisły. Zabroniono pokazywać się i wychodzić z tej wikliny, o czym

zresztą nikt nie myślał, bo każdy po uciążliwym, całonocnym marszu rad

był spocząć i przespać się trochę. Kubuś, który już drugą noc nie spał,

rzucił się na pierwszą lepszą kępkę trawy i niebawem zasnął snem

kamiennym. Obudził się szarpnięty przez kogoś mocno. Otworzył oczy

i ujr

zał nad sobą Wicherka.

Wstawaj , śpiochu

wołał dobosz

czyż nie uczono cię

w szkołach, że aurora musis amica.[18] Co prawda, z łaciny to tylko

pamiętam, ale pan, coś chodził do szkół austryjackich, musisz przecie

więcej umieć.

— Ciekawe na co? —

rzekł Kubuś gniewny, że go obudzono.

Na co? Na co łacina ci się w tej chwili może przydać? O mało

-

duszny młodzieńcze! Wiedzże o tym, że tam w sztabie pułkownika

wszyscy łamią sobie głowę nad zbutwiałym papierem, który im wręczył

jakiś stary piernik, a który, oczywiście nie piernik, ale papier,

ma być pierwszorzędnej wagi i znaczenia, jak powiada kapitan Pio

-

trowski.

Więc cóż? Cóż ma za związek ten papier ż łaciną?

Taki, że na tym papierze są wypisane jakieś wiersze łacińskie.

Co mię to obchodzi! Jeść mi się chce.

Otóż to! Oni wszyscy zawsze o swym kałdunku tylko myślą i to

w takiej chwili, kiedy jakiś stary piernik przynosi pierwszorzędnej wagi

dokument. Wstawaj i chodź, w kwaterze pułkownika nie tylko ci jeść

dadzą, ale jeszcze uczczą cię należycie. Kto wie, jaką nagrodą obdarzą.

Po co mam tam chodzić?

Po to, cebulo jakaś, żeby przetłumaczyć, co jest napisane na

papierze wręczonym pułkownikowi przez starego piernik

a.

— Nic a nic nie rozumiem —

rzekł Kubuś na pół zaspany.

Widzę, że masz głowiznę zakutą, ale nie bój się, ja ci ją powoli

odkuję. Przekonuję się, że tylko w Warszawie rodzą się ludzkie głowy, bo

na prowincji to same główki kapusty. Chodźże do kroćset peleryn, bo

wpadnę w pasję, a wtedy nic cię nie obroni od straszliwego Achillesa

gniewu. Uważasz pan, ja cytuję Iliadę, oto co zrobiły batogi mego

nauczyciela, imć pana Koszałkowskiego. Niech mu tego na strasznym

sądzie ostatecznym Pan Bóg nie pamięta.

Wytłumacz no mi, tylko bez tych błazeństw, o co idzie, boja nic nie

rozumiem! —

zawołał Kubuś.

Gdzie mam iść i po co?

Wicherek obraził się trochę, że Kubuś mowę jego nazwał błazeń

-

stwem, ale wreszcie opowiedz

iał, co następuje: że pułkownik Sierawski

stanął kwaterą we wsi Paskudnickiej Wólce, jak ją Wicherek nazywał,

leżącej o kilka stajańod Wisły i wikliny, w której batalion się ukrywał, za

wałem, usypanym przeciw wylewom rzeki; że ta kwatera pułko

wnika

mieściła się w domu szkolnym, gdzie stary, zatabaczony (tak się wyraził

Wicherek) nauczyciel, przypominający z fizjonomii okrutnego Koszałko

-

wskiego, dowiedziawszy się o przeprawie naszych przez Wisłę, zamie

-

rzających uderzyć na Sandomierz, wydobył z kuferka jakiś obszarpany

i pożółkły papier, oświadczając, że na tym papierze jest napisane, w jaki

sposób można dostać się do miasta bez walki; że pismo to jest łacińskie,

a on tego języka nie zna, ale wie od ojca, że tam jest opis jakichś lochów

podziemnych, którymi można wyjść na rynek; że pułkownika ogromnie

zainteresowało to opowiadanie zatabaczonego nauczyciela, ale niestety,

okazało się, iż w sztabie pułkowym nikt nie umie po łacinie

— zatem nikt

nie jest

w stanie przeczytać tego tajemniczego dokumentu kryjącego tak

ważną, tak pierwszorzędną wiadomość, jak się wyraził kapitan Piotrow

-

"ski; że Wicherek na koniec sobie przypomniał, iż jest przecie w batalionie

background image

26

niejaki pan Jakub Królikowski, któr

y z ostatniej klasy drapnął heroicz

-

nie do wojska polskiego, i że jako mąż uczony, biegły w języku

starożytnych Rzymian, tajemniczy ten dokument może odczytać i tym

sposobem przyczynić się do zbawienia ojczyzny.

— Rozumiesz wasan teraz o co idzie? —

skończył tę swoją przemowę

Wicherek.
— Rozumiem —

odrzekł Kubuś zamyślony

coś i ja wiem o tych

lochach, tylko nie jestem pewny, czy ten dokument potrafię odczytać.

W każdym razie nie zawadzi spróbować. A jeżeli odczytasz, jakaż

sława cię czeka. O, nadobny młodzieńcze! Jaka zasługa, jaki rozgłos

w całej armii polskiej, która oczywiście dumna będzie niesłychanie, że

tak uczonego męża w swym łonie posiada. A zatem, nie tracąc czasu,

chodźmy!

— Dobrze, tylko wi

dzisz... okrutnie mi się jeść chce!

O, pozioma duszo! Wtedy gdy rozgrywają się wypadki pierwszo

-

rzędnego znaczenia, ty myślisz o swym nędznym brzuchu! Ale pociesz

się, widziałem w kwaterze pułkownika czterołokciową kiełbasę, z której

zap

ach czosnku mile połechtał moje szewskie podniebienie (nie zapomi

-

naj, że mój papa zwie się Przyszczypkiewicz i przy szczypki przyszywa

do wszelkiego rodzaju zużytych chodaków), a obok tej wspaniałej,

pachnącej kiełbasy leży ogromny bochen razowca. Nakarmią cię tam,

upieszczą, zaszczytami obsypią, byłeś pożółkły papier zatabaczonego

mistrza wiejskiego odczytał. Dalej, jazda! Czas ucieka, wieczność czeka.

Tak zachęcony Kubuś wstał i poszedł za Wicherkiem. Jużci łacinę

znał, przecie w szkole czytywał i tłumaczył Korneliusza Neposa,,Żywoty

sławnych mężów", Cezara ,,0 wojnie galijskiej", Cycerona mowę

przeciw Katylinie, ale swoją drogą nie był pewny, czy zdoła je już

przetłumaczyć, lub nawet odczytać ów stary dokument. Ws

zak nieraz

oglądał takie stare pisma (o co w takim odwiecznym mieście jak

Sandomierz nie było trudno) i nigdy nie był w stanie ani jednego wyrazu

w nich odgadnąć, tak pismo było zagmatwane, pełne zakrętów, zygza

-

ków i skróceń. A nuż się skompromituje w oczach pułkownika Sieraw

-

skiego i całego sztabu pułkowego? Przestraszony tą myślą chciał

zawrócić, ale już było za późno, bo stali przed kwaterą pułkownika i ten

hultaj Wicherek, salutując po wojskowemu, gadał głośno do kapitana

Piotrowskiego, że przyprowadził takiego uczonego męża, który nie tylko

jakiś tam marny dokument łaciński, ale nawet same hieroglify egipskie

z łatwością jest w stanie odczytać, jeno żąda za to, żeby mu przede

wszystkim dano z pół łokcia tej wspaniałej czosnkowej kiełbasy, leżącej

w izbie na stole.

Kapitan Piotrowski, który Wicherka znał doskonale, rzekł surowo:

Tylko mi tu błazeństw, kpie jakiś, nie gadaj. Gdzie jest ten, co

umie przetłumaczyć ów dokument?

— Oto jest, panie kapitanie! —

zawołał Wicherek, usuwając się

i wskazując na ukrytego za sobą, mocno zmieszanego Kubusia.

— A! To ty? Rekrut wczorajszy?
— Tak, panie kapitanie.

Znasz łacinę?

Trochę znam, ale czy potrafię zrozumieć ten dokument,

nie wiem.

— Niech mu pan kapitan nie wierzy —

wtrącił się Wicherek

— to

panieńska skromność przez niego przemawia, skromność właściwa

wszystkim uczonym mężom.

Kapitan nie zwracał uwagi na paplaninę Wicherka, tylko rzekł do

Kubusia:

Chodź za mną!

W izbie siedział pułkownik Sierawski, obok niego paru oficerów

i jakiś staruszek zgarbiony, zasuszony, zatabaczony, w rzeczy samej,

w ogromnych okularach na nosie. Domyślił się Kubuś, że to był ów

nauczyciel wiejski od tego

tajemniczego dokumentu, o którym mówił

Wicherek. Na stole, w rzeczy samej, obok pożółkłego arkusza papieru, na

zgięciach mocno przetartego, leżała ogromna kiełbasa, której zapach

background image

27

w istocie mile łechtał głodne podniebienie kuzynka panny Jadzi.

Kapitan Piotrowski wchodząc wołał:

Panie pułkowniku, mamy takiego, co nam przetłumaczy to pismo.

Oto jest rekrut wczorajszy.

A! Królikowski, jak się masz?

zawołał pułkownik.

— To ty,

co ci moja chrześniaczka przykazała wrócić generałem? Prawda! Praw

-

da! Przecie ty ze szkół uciekłeś, a tam uczą łaciny. Chodź no tu bliżej

i czytaj!

Kubuś, zmieszany mocno wspomnieniem panny Jadzi, zbliżył się na

rozkaz pułkownika i wziął do ręki ów papier, a choć mu zapach kiełbasy

przyjemną i zarazem silną robił dystrakcję,[19] jednak od pierwszego

rzutu oka na dokument przekonał się, że go łatwo będzie mógł odczytać.

Pismo było stosunkowo niedawne, bo jak data na czele świadczyła,

skreślone w r. 1770. Było zatem proste

, czytelne, pozbawione onych

nieszczęśliwych wykrętasów, jakie Kubuś widywał na starych doku

-

mentach. Atrament wprawdzie był wyblakły, tu i ówdzie całkiem pod

wpływem wilgoci zatarty, papier wskutek składania go we czworo na

zgięciach poprzerywany, ale ostatecznie rzecz odczytać się dawała. Inna

kwestia, myślał sobie Kubuś, czy tekst potrafię przetłumaczyć, zwłasz

-

cza że ta kiełbasa gwałtownie mnie ku sobie pociąga i myśli mi pląta.

Wobec tego po chwilowym przypatrzeniu się papierowi Kubuś zdobył się

na czyn heroiczny i rzekł: .

Panie pułkowniku, dokument ten przeczytam, ale mi się strasznie

jeść chce, prawie omdlewam i litery mi przed oczami skaczą.

— Patrzcie go! Skórka na buty! —

zawołał pułkownik.

Jakże to,

nie dali ci w batalionie śniadania?

Nie dali, bom spał.

A toś sobie sam winien, rekrucie! I za karę powinienbyś czekać do

obiadu z pustym żołądkiem. No! No! Panie adiutancie, ukraj mi tam

trochę tej kiełbasy i pajdę chleba. Niech żre. Tylko żywo połykaj,

rekrucie, bo nie lubię gamajdów. Kto prędko je, ten i prędko robi.

Adiutant wypełnił rozkaz. Kubuś zabrał się do jedzenia, a pułkownik

polecał majorowi Jabłońskiemu, którego przywołano, ażeby temu oto

rekr

utowi (tu wskazał na pochłaniającego kiełbasę Kubusia), jeżeli ten

dokument przetłumaczy, wypłacił z kasy pułkowej dwa złote i w dowód

szczególnej łaski dał mu z furgonu tej oto kiełbasy pół łokcia. Zwrócił się

następnie pułkownik do Kubusia i zapytał:

Co? Kontent jesteś, rekrucie?

Dziękuję panu pułkownikowi, ale dwóch złotych nie potrzebuję,

co zaś do kiełbasy, to i owszem.

Ty, rekrucie, masz słuchać, nie rezonować. Dwa złote dostaniesz

i kwita. A co, najadłeś się?

Trochę.

Żarłok szpetny jesteś. No bierz papier i czytaj!

Kubuś wziął po raz wtóry ów dokument tajemniczy, bacznie mu się

przyglądał i czytać począł głośno.



ROZDZIAŁ VII

w którym pan dziedzic Świtalski w bolesnym udręczeniu swego

pulchnego ciała wyrzekł się ojczyzny

Kubuś, przeczytawszy po łacinie wręczony mu przez pułkownika

Sierawskiego dokument, przekonał się, że w trzech czwartych doskona

-

le go rozumie. Tu i ówdzie znalazł się wyraz, którego znaczenia nie

pojmował, tu lub tam jakieś słowo było zmazane, ale bądź co bądź

główna treść była jasna i wyraźna. Kreślił tę osobliwą zapiskę ksiądz

Ignacy Tuszyński, rektor kolegium jezuickiego w Sandomierzu, w roku

1770, 24 lipca. Zaczynała się ona od słów następujących:

W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, ja, Ignacy Tuszyński, rektor

kolegium Jezuickiego w mieście królewskim Sandomierzu, czując, że Bóg

background image

28

wszechmogący niebawem powota mnie do chwaty swojej, bym przed

strasznym Jego Sądem zdat sprawę z mego grzesznego żywota... (tu

brakowało kilku wyrazów, a może Kubuś ich nie rozumiał) ...którą mi

powierzyt pod pieczęcią przysięgi w chwili swego świętobliwego zgonu...

(znowu brak paru wyrazów) ...przeczuwając cios, jaki ma spaść na

nasz

tyle zasłużony Bogu i świętej naszej rzymskokatolickiej wierze zakon, po

naradzie z najdostojniejszymi braćmi i socjuszami postanowiłem tajem

-

nicę tę przelać na pismo, by zasie nie zginęla w morzu niepamięci, a Boże

broń jakiej wojny lub nieszczęścia, i przyczynita się do ratunku braci

mojej ukochanej... (tu wskutek wilgoci cały jeden ustęp kilkuwierszowy

był nieczytelny) ...podziemia te, zbudowane, ciągną się z jednej strony

pod dnem rzeki Wisty, na drugi jej brzeg, gdzie

mają wyjście starannie

zakryte ogromnymi gtazami i zaroślami tak, że nikt, kto tej tajemnicy

nie jest świadom, odkryć tego wejścia nie może; z drugiej zasie strony

wychodzą na rynek sandomierski, mając odnogę do piwnic kościota

Dominikanów

pod wezwaniem świętego Jakuba. Wejść zaś do tych

podziemi można bardzo wygodnie...

•Tu w najważniejszym miejscu pismo tak było zatarte, spłowiałe

i przez wilgoć oraz zagięcie papieru zniszczone, że zupełnie odczytać się

nie dawało, choć wszyscy obecni, a nawet sam pułkownik Sierawski,

próbowali tego dokonać.

Otóż nieszczęście!

zawołał pułkownik.

— Nic nam z tego

dokumentu nie przyjdzie, skoro nie wiemy, którędy można będzie dostać

się do podziemia.

— Jak to nie wiemy? —

odezwał się kapitan Piotrowski.

Dość

będzie odszukać wejście z drugiej strony Wisły, a wyleziemy na sam

środek rynku sandomierskiego.

— A prawda —

zawołał pułkownik Sierawski i nagle uderzył się

w czoło

że ja też zapomniałem! Przecież ty, rekrucie, gadałeś mi coś

o tych lochach. To nawet zostało zapisane..., gdzie jest u kaduka raport

pułkownika Dziewanowskiego?

Posłany został jenerałowi Sokolnickiemu

rzekł adiutant.

— Szkoda... ale to nic, powtórz Królikowski, co wiesz o tych lochach.

Więc Kubuś opowiedział, że wejście do lochów jest w ruinach

dawnego klasztoru jezuickiego, ale tam dostać się niepodobna, bo

Austriacy sypią szaniec w tym miejscu; że wejście za Wisłę, nawet gdyby

było odszukane, także się na nic nie przyda, bo tam także Austriacy

usypali mocną redutę, że na koniec on, Kubuś, wątpi, czy można by

przedostać się przez te lochy, bo najprzód powietrze tam jest tak

okropne, że on choć tylko chwilkę tam bawił, o mało jednak się ni

e

udusił; że wreszcie zdaje mu się, iż lochy te musiały się pozapadać, bo

z piwnicy, w której był, widział korytarz prawie całkiem gruzami

zawalony. Mówił to wszystko Kubuś spokojnie, skromnie i rozsądnie,

tak że spodobał się z tego oficerom i pułkownikowi, który go poklepał po

ramieniu i rzekł:

Masz rację! Zuch jesteś! Na nic nam się te lochy przydać nie mogą.

Schowaj sobie acpan ten papier —

zwrócił się do zatabaćzonego

nauczyciela.

Kubuś składając dokument we czworo, by go wręczyć jego właścicie

-

lowi, zauważył na stronie odwrotnej jakieś rysunki, jakieś linie czarnym

i czerwonym atramentem nakreślone.

Tu jest coś narysowane!

zawołał.

Co? Pokaż!

rozkazywał pułkownik.

Rozwinięto więc znowu papier, rozłożono go na stole i wszyscy

ciekawie przypatrywali się onym liniom. Niewątpliwie oznaczały one

kierunek i rozgałęzienie podziemia, tylko w niektórych miejscach były

narysowane czerwonym atramentem znaki krzyża świętego i jakieś

wyra

zy, których niepodobna było odczytać.

— Hm! —

rzekł pułkownik.

Zmieniam zdanie. Schowaj waćpan,

panie adiutancie, ten papier. Jeżeli dostaniemy się do Sandomierza, a nie

wątpię, że się dostaniemy, trzeba będzie zbadać te lochy i ten papier

background image

29

może nam być przydatny. Tego zaś rekruta, który tak dobrze umie po

łacinie, zatrzymać przy sztabie pułkowym, pożyteczniejszy on tu będzie

niż w szeregu. Tymczasem zaprowadź go, panie adiutancie, do drugiej

izby i niech tam na piśmie przetłumaczy mi ten papier na polski język.

Jeżeli dobrze pisze, to zostanie w kancelarii pułkowej jako pisarz, bo

Wiśniewski huncwot babrzejak kura i już w sztabie dywizji zwracano mi

uwagę, że nie mogą jego hieroglifów przeczytać. No dosyć, panowie

oficerowie na swoje miejsca, pilnować żołnierzy, żeby się nie włóczyli.

Wołać mi tu przewoźnika Kociubskiego!

Zasiadł tedy Kubuś w sąsiedniej izbie do ciężkiej pracy, nierad z tego,

że pułkownik przeznaczył go na pisarza, bo on przecież przedarł się

z takim niebezpieczeństwem do szeregów narodowych nie dlatego, by

ślęczeć nad papierzyskami, ale żeby z bronią w ręku walczyć za ojczyznę.

Rozkaz pułkownika jednak był wyraźny i słuchać go trzeba było. Zabrał

się więc do tłumaczenia dokumentu łacińskiego, co mu szło bardzo

niesporo, jak wszelka praca, do której się niechętnie bierzemy, przy tym

słuchał tego, co się działo w izbie pułkownika, do której drzwi były

otwarte, i co go więcej intresowało niż wszystkie najstaroży

tniejsze

dokumenty.

Właśnie przyszedł tam wezwany przewoźnik Kociubski i pułkownik

taką z nim rozmowę prowadził:

Jak się masz, Kociubo?

Do usług wielmożnego pana pułkownika.

Cóż? Masz dostateczną ilość łodzi, by moich sześcius

et ludzi od

razu przewieźć na tamtą stronę?

Nie mam tyle, panie pułkowniku, chyba za dwoma albo i trzema

nawrotami.

Co mi tu gadasz, do kroćset diabłów! Czyż nie kazałem ci, żebyś się

wystarał o potrzebną liczbę łodzi?

Skądże ich wziąć, panie? Przecie nie stworzę. Wszyćkie, jakie

były, to się zabrało, aż pod Zawichost, a tam są nasze ułany i też łodzie

i promy zabierają. Są tu, panie pułkowniku, dwa piękne gabary,[20] co na

nich jabłka jesienią wożą do Warszawy, a na których ze stu żołnierzy by

się pomieściło. Cóż, kiej nijak ich odszukać nie możemy, a właściciel dać

nie chce...

Kto dać nie chce?

Właściciel tych gabarów, ten, do którego należą.

Co ty mi tu pleciesz? Jak to może być, żeby ktoś

u nas, dla ojczyzny

nie chciał dać dwóch nędznych gabarów? Przecież do stu katów nie zginą

mu!

Peda, że mu zginą i dać nie chce. Cóż to, peda, przeciw cysarzowi

się bijeta? Ja tyż, peda, jestem patryjotą polską, ale co cysarz to cysarz,

jakże to z nim bić się? Ja, peda, nie chcę przykładać ręki do śmierci

ojczyzny i gabarów nie dam, bo, peda, i tak by przepadły, cysarscy by je

zabrali, a oni, niby te cysarscy, jak co raz, peda, wezmą, to już nijak nie

oddadzą.

— A to o

sobliwość! Milionset piorunów. Któż to jest ten zdrajca?

Zdrajca, panie pułkowniku, to on nie jest, jeno tak gada.

— Odpowiadaj na moje pytanie, nie rezonuj. Kto to jest?

Dziedzic. Ma tu niedaleśko folwarczek maluśki, będzie ta ze ćtyry

włóki, ale ziemia dobra, jabłka rodzi. Sad z jabłoniami i śliwami ma

bardzo piękny.

Co mi tu u stu par diabłów gadasz o jakichś sadach? Gadaj o tym

łotrze!

Niby... o jakim łotrze, panie pułkowniku? Ja nic nie wiem

o żadnym łotrze!

Skaranie boskie z tymi ludźmi!

zawołał Sierawski załamując

rozpaczliwie ręce.

Masz mi gadać o tym dziedzicu, właścicielu

gabarów!
— Przecie gadam, nie gadam to? Dziedzic, co on to za dziedzic,

z przeproszeniem. Juści pewnie, że dziedzic, bo ma piękny folwark,

background image

30

ziemia dobra i sad godny, ale co on za dziedzic? Przecie pamiętają ludzie

i ja sam pamiętam, że był, z przeproszeniem, świniarzem i świniami

handlował i na tym się dużego grosza dorobił, i zaraz zachciało mu się być

ślachcicem, i kupił od pana Górskiego folwark. Nawet już teraz nie

nazywa się jak dawniej Świtała, jeno pan Świtalski, niby ślachcic.

Więc on ma dwa gabary i dać nie chce?

Ma dwa piękne gabary, na których jabłka spławia do Warszawy,

i dać nie chce, bo, peda, wy głupcy chceta wojować z cysarzem, który jest

mocnijszy jak wszystkie Napolijony.

Dość tego! Hej, panie adiutancie! Weźmiesz mi pan czterech

żołnierzy i sprowadzisz mi tu zaraz tego Świtalskiego. Kociubski,

wskażesz drogę!

Kociubski z adiutantem wyszli i przez chwilę panowało milczenie,

tylko słychać było jak pułkownik tam i z powrotem chodził po izbie

krokiem niespokojnym. Wreszcie Kubuś usłyszał taką rozmowę.

— Dalipan, nie rozumiem, dlaczeg

o generał Sokolnicki mnie naj

-

przód z moim batalionem wysyła na tamtą stronę i prawie pod sam nos

Austryjaków, a sam dalej i później z całym korpusem się przeprawi. Nuż

mię nieprzyjaciel napadnie przeważną siłą, co ja zrobię? Nie rozumiem

tego planu.

I ja także

odrzekł kapitan Piotrowski

i prawdę rzec to mi się

wcale ta wyprawa na Sandomierz nie podoba. Jestem pewny, że nas

pobiją, a przy tym, gdyby nas nawet nie pobili i gdybyśmy wzięli

Sandomierz, to nieprzyjaciel wy

cofa się przez most na drugą stronę

Wisły, gdzie, jak powiadają, usypał sobie groźny szaniec.

Ten szaniec ma atakować jednocześnie Rożniecki.

Tak? A to co innego... w takim razie zwycięstwo jest możliwe.

Ja nie wątpię, tylko nie rozumiem, po co mnie generał wysyła

z batalionem na straconą pocztę.

Przecie w rozkazie musi być coś o tym powiedziane?

Właśnie, że nie ma nic, żadnych objaśnień. Każe mi się przepra

-

wić, ukryć się dobrze i czekać na swoje pojawienie się. S

am pod

Zawichostem ma się przeprawić. Przypuszczam, że mię naprzód wysyła

dla zasłonięcia swej przeprawy i to byłoby mądre, tylko że ja jestem na to

za słaby. Jak mię Egerman zwęszy, może napaść na mnie przeważną siłą

i pobić, nim Sokolnicki będzie mi mógł podać rękę. I to mię trapi mocno.

Więc cóż myślisz pan pułkownik zrobić?

A nic... rozkaz wykonam, niech się dzieje, co chce...

Tu zapanowało w izbie milczenie, pułkownik wciąż chodził krokiem

niespokojnym, a kapitan Pio

trowski głośno pykał z fajeczki, a palił tytoń

jakiś ordynaryjny, bo duszący dym się rozchodził i kręcił w nosie

Kubusia ślęczącego nad owym łacińskim dokumentem. Tłumaczenie

okropnie go nudziło i ziewał, ale cicho, zatykając usta ręką, żeby

pułkownik nie słyszał. Tak upłynęło pół godziny. Pułkownik wciąż

chodził i myślał, kapitan siedział i pykał z fajeczki, a Kubuś tłumaczył

i ziewał, gdy nagle zrobił się rumor, drzwi się z łoskotem otworzyły

i weszło do izby kilka osób.

To zapewne przyprowadzili żołnierze tegojegomścia, co gabarów

dać nie chce

pomyślał sobie Kubuś i, zdjęty ciekawością zobaczenia

tego człowieka, pocichutku powstał z krzesła i na palcach przysunął się

do uchylonych drzwi. Oto co zobaczył: przy drzwiach między czterema

żołnierzami uzbrojonymi w karabiny stał człowiek niski, tęgi, barczysty,

ubrany w kapotę z waszecia,[21] w wysokie juchtowe buty, mogący liczyć

około czterdziestu lat, z gębą ordynarną, wąsami szczecinowatymi

i ma

leńkimi, chytrymi oczkami niespokojnie dokoła biegającymi. Puł

-

kownik od razu wsiadł na niego z góry:

To wasan jesteś, co nie chcesz dać gabarów wojsku narodowemu?

— A ja —

rzekł zuchwale pan Świtała, przezwany Świtalskim.

— To wasan tak

i jesteś Polak, taki patriota?

A taka patryjota... nie dam i tyło.

W twarzy jego, w silnym zaciśnięciu wąskich ust, w spojrzeniu

background image

31

małych chytrych oczek malował się upór i zaciętość.

— Tak? A wiesz wasan, czym to pachnie?
— A czym? — sp

ytał zuchwale.

— Stryczkiem.
— Owa! —

zawołał.

Nie wolno! Ja tyż jezdem ślachcic.

Pułkownik wybuchnął:

Ja ci, psi synu, dam szlachcica! Gdzie są gabąry? Gadaj!

— Nie powiem.
— Hej! —

krzyknął pułkownik już w pasji.

Rozciągnąć

mi tego

łotra, pod batogami wyśpiewa nam, gdzie gabary. Dalej, wziąć się do

niego!

Żołnierze rzucili się na Świtalskiego, który usiłował stawić opór,

krzyczał, wymyślał, ale na nic się to zdało, choć wrzeszczał, że „cysorz

zakazać bić ślachtę". Rozciągnięto pana brata jak kota i batogi zaczęły

być w robocie. Nie wytrzymał jednak, bo skórę miał łaskotliwą, wypasio

-

ną na wieprzowinie, i po kilku uderzeniach krzyczał:

O laboga, już powiem.

Okazało się, że gabary miał na brzegu samym w Wiśle zatopione.

Umyślnie to uczynił, żeby ich nie dać wojsku polskiemu. Na szczęście

łatwo je można było wydobyć, ale pan dziedzic Świtalski był bądź co bądź

niegodziwym łotrem, wartym szubienicy, a przynajmniej porządnego

obatożenia. Lecz pułkownik Sierawski pod pozorem groźnym i krzykli

-

wym ukrywał miękką i łagodną duszę szlachcica polskiego; przy tym był

rozkaz naczelnego wodza, księcia Józefa Poniatowskiego, zabraniający

wszelkich gwałtów i nadużyć, a przecież jakby nie patrzeć

obatożenie

dziedzica Świtalskiego było gwałtem. Tu miało ten szczęśliwy skutek, że

wykryto gabary, bez których jednorazowa i jednoczesna przeprawa

batalionu na drugą stronę Wisły była niemożliwa. Kazał tedy pułkownik,

osiągnąwszy to, co zamierzał, puścić imcipana Świtalskiego. Zerwał on

się zaczerwieniony jak burak, nacisnął czapkę na głowę i wrzasnął:

Niech diabli wezmą taką ojczyznę!

Wypadł z izby jak szalony i pomimo tuszy zmykał tak gwałtownie, że

w parę sekund zniknął z oczów oficerów i żołnierzy pokładających się ze

śmiechu na ten widok zabawny. Pułkownik zły i niezadowolony z tej

sceny kazał zaraz Kociubskiemu zająć się wydobyciem z wody gabarów.

i wszystko przygotować do przeprawy na drugi brzeg rzeki całego

batalionu, jak tylko słońce zajdzie i wieczór zapadnie.

Kubuś tymczasem zabrał się znowu do owego nieszczęsnego tłuma

-

czenia starego dokumentu. Na dworze śliczne słońce świeciło, żołnierze

i oficerowie się kręcil

i, czyniono przygotowania do przeprawy, a on

musiał siedzieć nad bezużyteczną gadaniną rektora kolegium jezuickie

-

go. A przy tym wieczór się zbliżał i należało się śpieszyć. Wziął się więc

energicznie z rozpaczy do pracy i przed samym zachodem

słońca

skończył swe ciężkie zadanie". Miał jeszcze tyle mocy nad sobą i nad

swym znudzeniem, że starannie jak mógł najpiękniej przepisał na czysto

swój elaborat. Ukończywszy to wszystko, właśnie gdy mrok zapadał

i w izbie pułkownika zapalono dwie świeczki łojowe, do których przez

otwarte okno zlatywały się ćmy i chrabąszcze, wręczył swemu zwierzch

-

nikowi owoc ciężkiej, całodziennej pracy.

Pułkownik, który widocznie zapomniał już przy nawale zajęć o całej

sprawie podziemi sa

ndomierskich, będąc zakłopotany, czy jego wypra

-

wa nie zakończy się nieszczęściem, zrazu nie mógł zrozumieć, co za

papier mu Kubuś wręcza.

— Co to jest? —

spytał gwałtownie.

— Dlaczego mi to dajesz?

Musiał mu Kubuś wyjaśnić wszystko i przypomnieć rozkaz, jaki mu

rano dał co do przetłumaczenia na język polski starożytnego dokumentu

łacińskiego.

— A prawda! —

zawołał pułkownik.

— Prawda, prawda! No i co?

Przetłumaczyłeś?

Przetłumaczyłem, panie pułkowniku.

Pułkownik rozwinął papier i zawołał:

background image

32

Ale ty bardzo pięknie piszesz, aż miło czytać. Zostaniesz przy mnie

w kancelarii pułkowej. Panie adiutancie, proszę tego bazgracza Wiś

-

niewskiego przenieść do szeregów, a na jego miejsce naznaczyć Króli

-

kowskiego. A co tam nowego?

Słowa te były zwrócone do jednego z oficerów, który przyszedł

z jakimś doniesieniem. Kubuś bardzo markotny i niezadowolony z tego,

że ma być pisarzem w kancelarii pułkowej, wyszedł na podwórze, żeby

trochę odetchnąć świeżym powietrzem po kilkugodzinnym siedzeniu za

stołem w dusznej izbie. Noc szybko zapadła, cicha słodka noc majowa,

pełna szmerów, szeptów, głosów nieuchwytnych przyrody. W wiklinie

nad Wisłą słowiki śliczne swe trele rozpoczynały, żaby gdzieś

w bagnis-

kach rechotały, a przepiórki po zbożach zielonych i falujących jak

wielkie wody radośnie ćwierkały. Na niebie z ciemnego błękitu miliony

gwiazd mrugało złotymi oczkami. Noc była miła, rozmarzona, pełna

woni kwitnących bzów i fiołk

ów.

A z zapadającym mrokiem zrobił się żywy ruch w wiklinie. Łodzie

jedna po drugiej podpływały cicho, z lekkim pluskiem wioseł, żołnierze

na nie wsiadali i puszczano je na rzekę, która srebrzyła się za każdym

poruszeniem wioseł. Kubuś znalazł się na wielkim gabarze zapewne

należącym do pana dziedzica Świtalskiego. Natknął się tu na Wicherka,

który zobaczywszy go, zawołał:

Jak się masz, uczony mężu? Wiesz, że zatęskniłem się za tobą, bo

przecie z tym chamstwem (tu wskazał na żołnierzy) taki jak ja człowiek

wdawać się nie może.




ROZDZIAŁ VIII

w którym Wicherek daje Kubusiowi kilka nauk moralnych

Cały batalion szczęśliwie, bez zwrócenia na siebie niczyjej uwagi,

przeprawił się na lewy brzeg Wisły. Austr

iacy spali spokojnie w Sando-

mierzu i nie myśleli o tym wcale, by przeszkodzić przeprawie pułkowni

-

ka Sierawskiego. Żaden patrol nie ukazał się i nie oglądał ciekawego

widoku, gdy wśród ciemnej nocy, jak można najciszej, przybijała do

brz

egu jedna łódź po drugiej. Żołnierze z niej wyskakiwali i tu pod

przewodnictwem Kociubskiego szli jakiś czas wzdłuż rzeki, a potem

znikali, jak gdyby gdzieś te zbrojne szeregi zapadały się pod ziemię.

Tym miejscem, w którym wkrótce zniknął cały

batalion —

tak że gdy

słońce wzeszło, na rzece nie było ani jednej łodzi, a na lewym brzegu

najbystrzejsze nawet oko nie mogło dostrzec żołnierza

było szerokie

zagłębienie, półkolem wrzynające się w stromo wznoszące się wzgórze,

odnogę słynnych Gór Pieprzowych, malowniczo pod Sandomierzem się

piętrzących. Zagłębienie to, zarosło krzakami, a nade wszystko bujną

wikliną, było co prawda niezbyt wygodnym, ale za to dość bezpiecznym

ukryciem dla batalionu pułkownika Sierawskiego, który miał rozkaz od

generała Sokolnickiego, naczelnego dowódcy tej wyprawy, aby przejść

skrycie na brzeg lewy, ukryć się tam starannie i czekać na jego,

Sokolnickiego, przybycie z resztą kolumny. Wszyscy wiedzieli, że mają

uderzyć na Sandomierz i że generał Sokolnicki na czele dwunastego

pułku piechoty pułkownika Weisenhofa, szwadronu szóstego pułku

ułanów Dziewanowskiego, z którymi Kubuś na samym początku spotkał

się był za Wisłą, i dwóch dział lekkiej artylerii ma się przeprawić poniżej,

pod miasteczkiem Zawichost. Na jego to przybycie batalion pułkownika

Sierawskiego miał czekać, utaiwszy dech w sobie.

Co prawda, żołnierzom nie bardzo się uśmiechał całodzienny praw

-

dopodobnie pobyt w wiklinie, na wilgotnej ziem

i i pod gorącymi

promieniami słońca majowego, bo dość niskie krzaki i zarośla nie dawały

dostatecznego cienia. A i nie można było palić ogni, żeby dym nie

zdradził pobytu wojowników polskich, nie można było zatem ugotować

ciepłej strawy, więc żywić się musiano sucharami i tym, w co każdy

background image

33

z żołnierzy zaopatrzył swój tornister. Za to spać mogli, ile żywnie

zapragnęli, co zresztą po bezsennie spędzonej nocy większość, nie tracąc

czasu, zaraz uczyniła. Rozstawiono od strony Sandomier

za pikiety

dobrze ukryte, mogące objąć wzrokiem znaczną przestrzeń, i oddano się

zasłużonemu, aczkolwiek przymuszonemu wypoczynkowi. A tymcza

-

sem słońce powoli i majestatycznie wypływało na niczym niezmącony

błękit, ozłociło sobą malownicze okolice starego Sandomierza, przeglą

-

dało się w lśniących falach Wisły i obudziło słodkim pocałunkiem swych

promieni całą rojną rzeszę ptactwa gnieżdżącego się w krzakach wikli

-

ny. Pierwszeństwo oczywiście należało tu do słowików, których t

rele

brzmiały dokoła i rozpływały się ujmującą melodią w ciszy porannego

powietrza; za nimi barwne wilgi usiłowały dorównać niezrównanym

słowikom , reszta zaś szarego ptactwa świergotem swoim zagłuszała

nieraz ten piękny śpiew artystów pierzastych. Wysoko w górze, kąpiąc

się w złotych blaskach słońca, uwijały się chyże jaskółki, a nad Wisłą

szybkim lotem krążyły białe ry bitwy, co chwila jak strzały spadające na

wodę i unoszące w dziobie jakąś ofiarę swej żarłoczności.

Ale zm

ęczonych żołnierzy to słońce, to rojne, bujne życie, ten śpiew

i świergot niewiele obchodziły. Większość pokładła się na wilgotnej

ziemi i spała jak zabita, inni głośno chrupali suchary lub półgłosem

rozmawiali ze sobą o czekającym ich szturmie

na Sandomierz i o niewy-

godnej pozycji, jaką w tej chwili zajmowali. Niektórzy zajęci byli

budowaniem z gałązek wikliny szałasu dla pułkownika, który po

obejrzeniu starannym całego zaimprowizowanego obozowiska, wyzna

-

czeniu stanowiska pi

kietom, zaleceniu cichości i zakazaniu surowo

wychodzenia z wikliny legł na spoczynek w owym szałasie, zbudowa

-

nym bardzo misternie z gałązek i płaszczy żołnierskich.

Kubuś, nie mając jeszcze doświadczenia wojskowego, nie zaopatrzył

się w żadną żywność, był za dumny, by prosić kolegów żołnierzy choćby

o garść sucharów, których zresztą może by mu nie dali, bo sami mieli

niewiele. Głodny więc chłopiec otulił się z rozpaczy w płaszcz i legł pod

krzakiem, pocieszając się tą mniemaną mądrą maksymą, że najlepszym

lekarstwem na głód jest sen. Był mocno zmęczony, bo prawie już dwie

noce nie spał, a i ciągłe marsze, nieustanny ruch, gwar obozowy,

rozmaitość widoków i wrażeń znużyły mocno nie przyzwyczajonego do

takich wysi

łków nadzwyczajnych chłopca tak, że ledwie położył się,

zasnął mocnym snem.

Obudził go Wicherek. Gdy Kubuś otworzył oczy, słońce już było

wysoko i jeden jego ciepły promień przedarł się przez gąszcz wikliny

i kładł się na twarz Kubusia, ściągając mnóstwo much i komarów, które

w tym wilgotnym miejscu samowładnie panowały i nielitościwie cięły

spoconą twarz chłopca. Wicherek stał nad nim, z rękami na tył założony

-

mi, i z zabawnym wyrazem politowania na swej szczupłej, nerwowej,

łobuzowskiej twarzy patrzył na opędzającego się od komarów Kubusia.

Widzisz, zacny, uczony młodzieńcze, który łacinę tak połykasz

gładko jak ja kiełbasę z czosnkiem, że gdybym cię nie obudził, toby cię

muchy zjadły z kretesem i do wieczora zostałby z ciebie szkielet, i nie

mógłbyś brać udziału w bohaterskim szturmie do Sandomierza, grodu,

który...

Żebym ci, panie Wicherek, miał być wdzięczny za to, żeś mię

zbudził, to nie powiem tego.

Nie jesteś mi wdzięczny, uczony mężu, Koperniku? Licho nadało,

jakoś nie mogę sobie przypomnieć ani jednego więcej nazwiska uczone

-

go... ale, zaczekaj! Koperniku, Naruszewiczu... No! I tak dalej. Pytam,

dlaczego mi nie jesteś wdzięczny, kiedy ja o tobie ciągle myślę?

— Dl

atego, że spałem smacznie, a śpiąc zapomina się o głodzie.

Więc głodny jesteś?

— Jak pies ostatni.

Hm!... Widzisz pan, powiem ci coś, co zapewne zbawienny wpływ

uczyni na twój umysł, panie ładny. Kiedym wstępował do wojska,

a raczej

drapnąłem bohatersko przed dyscypliną mistrza Koszałkows

-

background image

34

kiego, pocięglem[22] papy Przyszczypkiewicza i pantoflem mamy, to

kapitan Piotrowski, do którego kompanii zostałem zapisany, taką miał

do mnie przemowę: ,,Skoro chłopcze wstępujesz do s

zeregów narodo-

wych, powinieneś się wyrzec żony i dzieci". Na to ja podniosłem dwa

palce do góry i rzekłem tonem uroczystym: wyrzekam się! A mogłem to

uczynić, bo jako żywo nie miałem nigdy'ani żony, ani dzieci. Potem

kapitan tak przemawia

ł: ,,Powinieneś być wytrwały na zimno i gorąco,

na niewygody, na głód nawet, i znosić go z mężnym sercem i wesołą

twarzą, jak przystało na członka walecznego rycerstwa polskiego". Więc

i ty, uczony mężu, powinieneś nie zważać na głód.

— Ba! —

mruknął Kubuś.

Dobrze to gadać, ale cóż, kiedy mi się

jeść chce. Głodu nie można zagłuszyć najmądrzejszymi nawet słowami.

Śmiej się z tego, panie ładny...

Tu Kubuś

który jak każdy Polak był zły, kiedy był głodny

rozgniewał się na zbyt poufałe traktowanie go przez Wicherka

i zapytał ostro:

Dlaczego mię pan nazywasz panem ładnym?

A jakże mam pana nazywać, brzydkim?

Nie lubię takich wyrażeń...

Nie żołądkuj się, młodzieńcze, bo gniew piękności szkodzi. A cz

y

domyślasz się, co ja tu trzymam za osobą? Co ja tam ukrywam?

Wcale się nie domyślam i nie mam ochoty do rozwiązywania

zagadek.

A więc patrz, panie brzydki, i pociesz się!

To rzekłszy, Wicherek wyciągnął obie ręce, w jednej z nich trzymał

potężny kawał suchej kiełbasy, a w drugiej pół bochenka razowego

chleba.

Na ten widok zaiskrzyły się oczy Kubusia i rzekł:

Wszak podzielisz się pan ze mną?

Nie tylko się podzielę, ale dam wszystko. Ja się już najadłem do

syta i to mi wystarczy do kolacji, którą mam nadzieję zjeść w pierwszo

-

rzędnym handlu w Sandomierzu.

Kubuś już łakomie połykał kiełbasę i mówił:

Skąd pan weźmiesz pierwszorzędny handel w Sandomierzu? Są

tam wprawdzie dwie traktiernie[23

], ale trzeba przede wszystkim dostać

się do miasta.

Dostaniemy się dziś jeszcze. Ja to panu mówię.

Więc naprawdę dziś ruszamy na Sandomierz?

— Tak-

Skądże pan to wiesz?

Ja wszystko wiem, ale nie jedz pan tak łakomie, bo się udławisz

i Polska straciłaby marnie swą uczoną ozdobę.

Kubuś nic na to nie odrzekł, bo i nie mógł odrzec, miał usta

zapakowane kiełbasą. Gdy ją na koniec przełknął, spytał:

Skąd pan dostałeś tej kiełbasy? Jest wyborna.

— Ba, od czegó

ż głowa na karku? Zrobiłem wyprawę do wsi leżącej

za tymi górami. Jakoś się nazywa Dwiekozy czy Psiekozy...

Wyprawę pan zrobiłeś? Przecie nie wolno się wydalać z obozu!

Ja też nie pytałem się o pozwolenie.

Hm, a gdyby pana złapały Aus

tryjaki.

Mnie? Śmiej się pan z tego, panie brzydki!

W każdym razie wykroczyłeś pan przeciw rozkazom pułkownika,

lecz zarazem dałeś dowód niemałej odwagi. Ja bym tego nie zrobił.

Boś pan się nie urodził w Warszawie.

— Czy to Warsza

wa daje patent na odwagę?

Spodziewam się, że nie wasze Psiekozy.

Nie słyszałem o takiej wsi, choć znam dobrze okolice Sandomierza.

Ba! Pan jeszcze o wielu rzeczach nie słyszałeś!

Kubuś, który w miarę jak połykał kiełbasę, czuł, że m

u wraca

dobry humor, nie gniewał się już wcale na ton lekceważący, z jakim

nieustannie do niego odzywał się Wicherek. Owszem, dziękował mu

background image

35

gorąco za jego dobre serce i za pamięć o głodnym koledze.

No! No! Nie żołądkuj się, uczony mężu

— m

ówił Wicherek

krzywiąc się po łobuzersku

i nie sil się na podziękowania, bo te mnie

wcale nie rozczulają. Schowaj sobie resztę chleba i kiełbasy, żebyś miał

czym posilić się i mógł nabrać sił wieczorem, gdy ruszymy do szturmu.

Idź spać, bo kto śpi, ten nie grzeszy. Adio! Adio!

Wyprostował się, wykonał nogami jakiś nadzwyczajny piruet i,

pogwizdując mazurka legionowego, zniknął w gąszczu wikliny. Kubuś,

nasycony zupełnie, poszedł za dobrą radą poczciwego Wicherka, położył

si

ę znowu, wybrawszy takie miejsce, gdzie mu słońce i komary nie

dokuczały, i ukołysany szmerem wikliny, świergotem ptactwa, mnóst

-

wem sennych, niezdecydowanych odgłosów zasnął mocno.

Wieczorem, gdy słońce zaszło, a z Wisły poczęły się podnosić białe

opary, w tym śpiącym dotąd obozowisku zapanował ruch i ożywienie.

Żołnierze powstawali, płaszcze na siebie wdziewali, tornistry zapinali,

broń czyścili i nowe podsypki[24] na panewki kładli. Pułkownik Sierawski

niespokojnie chodził nad Wisłę, co chwila wdrapywał się na strome

wzgórza, skąd rozległy roztaczał się widok, i z utęsknieniem spoglądał

ku Zawichostowi, wyglądając przybycia generała Sokolnickiego. Z oba

-

wą patrzył pułkownik ku Sandomierzowi, skąd lada chwila mógł się

ukazać jakiś podjazd nieprzyjacielski, dostrzec jego batalion, uwiadomić

Egermana w Sandomierzu, który niewątpliwie skorzystałby z tego

i z poważną siłą napadł na szczupłą kolumnę Sierawskiego. Mógł

wreszcie ktoś z ludzi tutejszych ujrzeć ukrytych żołnierzy, mógł zoba

-

czyć płynące Wisłą łodzie. Któż zresztą był w stanie przewidzieć tysiące

wypadków, na jakie wojna naraża? Niespokojny więc był bardzo

pułkownik, a bardziej byłby niespokojny, gdyby się dowiedział, że

Wicher

ek i niektórzy żołnierze potajemnie się wymykali z obozu do wsi

sąsiednich, poszukując żywności i tym sposobem zdradzając mimowol

-

nie i lekkomyślnie pobyt na tym brzegu wojska polskiego.

Szczerze mówiąc

gadał Sierawski do kapitana Piotrows

kiego

jak nie wiem, dlaczego generał Sokolnicki kazał mi się przeprawić

wcześniej na ten brzeg i kryć się jak złodziej przez cały dzień, narażając

na wytępienie moich zuchów, tak nie umiem sobie wytłumaczyć

opóźnienia jego kolumny. Obiecał mi, że najpóźniej o godzinie piątej po

południu przeprawi się pod Zawichostem i ze mną się połączy... A tu ani

słychu, ani dychu o nim. Ja sam siedzę tutaj jak mysz na pudle, z obawą

przed pierwszym podjazdem nieprzyjacielskim, Cóż? Nie widzi

sz nic,

kapitanie?

Kapitan wysunął głowę, podniósł się nieco, bo obaj prawie leżeli na

ziemi, spojrzał najprzód ku Sandomierzowi i zawołał:

Do licha... ale tak, nie mylę się!

Cóż takiego? Co?

— Konny patrol...
— Co? Austryjaki?

Tak, raz, dwa, trzy... dziesięć koni, huzary... poznaję po czakach

czerwonych i błękitnych dolmanach.[25]

— Masz diable kaftan! —

syknął pułkownik.

Będzie bal. A od

Zawichosta nic nie widzisz?

Kapitan, który odznaczał się w bata

lionie wybornym wzrokiem,

spojrzał w tamtą stronę przykładając rękę do oczu, bo zachodzące słońce

rzucało jaskrawe promienie, i po chwili rzekł:

Widzę coś... rusza się... ale kurz zasłania.

Bój się Boga. Patrz! Może to nasi?

— Nie w

idzę dobrze... ale błyska coś pod słońce, jakby broń... całe

chmury kurzu.

Pułkownik patrzył tam także i wołał na pół gniewnie:

Gdzie u paralusza ty co widzisz? Ja nic nie widzę!

Ależ tak! To nasi... Ułani! Widzę wyraźnie chorągiewki.

Nie mylisz się? Widzisz chorągiewki?

Widzę, doskonale widzę... O! Patrz, pan pułkownik, huzary ich

background image

36

także zobaczyli, zatrzymują się, niespokojni są, myślą zawracać.

Prawda, i ja widzę, chwała Bogu! Biegnij, kapitanie, co żywo,

niech

batalion staje pod broń, sprowadź go tu, może nam się uda trochę

przepłoszyć tych huzarów.

O, nie czekają oni na to . Zawrócili i zmykają... ułani ich zobaczyli

i pędzą tu cwałem.

Ruszaj, kapitanie, po batalion! Sprowadź go natychmiast

'. Dobo-

sze niech w bębny uderzą!

Kapitan Piotrowski począł się spuszczać ze stromego wzgórza, co mu

dość ciężko przychodziło, bo był otyły i niezgrabne buciska miał na

nogach, a pułkownik Sierawski podniósł się zupełnie i patrzył na

p

ędzących jak wicher ułanów. Tak, oni to byli. Żółte rabaty[26] złociły się

pod słońce, dwubarwiste chorągiewki migotały w promieniach, orły na

czapkach srebrzyste blaski ciskały, konie rwały cwałem, całe chmury

kurzu pryskały w górę, ziemia dudniła rozgłośnie. Aż serce rosło na

widok tej dzielnej jazdy narodowej!

Toteż pułkownik Sierawski odetchnął, jakby mu wielki ciężar spadł

z serca, i mruknął:

No, nareszcie, chwała Bogu, bo już nie wiedziałem, co robić,

Na koniec ułani nadjechali. Było ich trzydzieści kilka koni pod

dowództwem oficera, który pułkownika zobaczywszy zatrzymał swój

pluton i salutował mu po żołniersku.

Gdzie generał Sokolnicki?

pytał ten ostatni.

Idzie za nami. Za pół godziny tu będzie.

Nie wiesz, mości poruczniku, dlaczego tak późno?

Przeprawa była trudna, brakowało łodzi i promów. Nim je

zebrano, parę godzin upłynęło.

Dokąd, waćpan, tak pędzisz?

Właśnie mam rozkaz dotrzeć do kolumny pana pułkownika,

a zo

baczywszy podjazd nieprzyjacielski, chciałem mu nieco boków

pomacać. Ale widzę, że już drapnął.

Zatrzymaj się tu, waćpan, moi ludzie zaraz nadejdą. Nie widać tam

jeszcze kolumny generała?

Porucznik, młody, z zuchowatą miną oficer, spiął się na strzemio

-

nach, spojrzał w tył i po chwili rzekł:

Zdaje mi się, że już idzie. Kurz ogromny zasłania widok.

Wysuń, waćpan, pikietę ku Sandomierzowi, a plutonowi każ zejść

z koni. Zaczekamy na generała.

Niebawem też nadbiegł batalion szóstego pułku, prowadzony przez

zadyszanego mocno kapitana Piotrowskiego. Żołnierze radzi, że się

wydobyli z dusznej gęstwiny nadrzecznej, gdzie ich komary nielitościwie

cięły, biegli wesoło krokiem gimnastycznym, dobosze bili generałmar

sz,

a na ich czele Wicherek z miną zawadiacką przebierał pałeczkami

z prawdziwym wirtuozostwem. Kubuś z tornistrem na plecach, w któ

-

rym kryła się reszta kiełbasy i chleba razowego, z za ciężkim na jego siły

karabinem na ramieniu, z ładownicą, w której mieściło się kilkadziesiąt

nabojów, zmęczył się i spocił drapiąc się za innymi na górę, ale był

dumny, że idzie za kraj walczyć z nienawistnym obcym najazdem. Stary

kapral Michalski patrzył groźnym okiem na szeregi i co chwila mruczał:

Równaj się! Łby do góry! Piersi naprzód!

Batalion ustawił się na wzgórzu i niebawem nadciągnęła kolumna

generała Sokolnickiego. Sam on jechał na przedzie na myszatej kobyle,

zakurzony, spocony, ale z orlim wejrzeniem. Za nim szedł raźnym

krokiem pułk dwunasty piechoty ze swym pułkownikiem Weisenhofem,

potem dwa działa, a w straży tylnej reszta ułanów Dziewanowskiego.

Generał przywitał się z pułkownikiem Sierawskim. Potem obaj

z Weisenhofem, Dziewanowskim i paru oficerami zeszli nieco na bok

i tam coś długo naradzali się. Mrok już zapadał, po polach mgły poczęły

się włóczyć, gdzieś we wsi psy naszczekiwały, bydło porykiwało i cichy,

senny wieczór majowy kładł się na ziemię. Generał siadł na konia,

podjec

hał do dwunastego pułku i głosem donośnym począł mówić:

background image

37

Żołnierze dwunastego pułku, pójdziemy na Sandomierz, odwiecz

-

ny gród polski, siedlisko chwały polskiej, by ostrzem bagnetów naszych

wyrzucić wroga kalającego te szanowne mury. Macie tu

obok siebie

batalion szóstego pułku, który na szańcach Góry nieśmiertelną sobie

sławę zyskał. Czyż i wy dacie się ubiec swoim towarzyszom? Nie!

Pójdziecie z równym męstwem naprzód i pokonacie wszystkie przeszko

-

dy, by sobie zasłużyć na pochwałę wielkiego Napoleona i na cześć

nieśmiertelną u potomności. Niech żyje Polska!

Słowa te przyjęte były z ogromnym zapałem. Żołnierze potrząsali

karabinami, rzucali czapki w górę i wołali:

Prowadź nas do Sandomierza! Prowadź, generale!

Rozległa się komenda, szeregi się zwinęły i cała kolumna potoczyła

się ku Sandomierzowi.



ROZDZIAŁ IX

w którym Kubuś dowiaduje się, że jest kapuścianą głową

Mrok zapadł. Tylko na wieżach Sandomierza, który z tych wyżyn

dawał się doskonale widzieć, gorzały jeszcze blaski zorzy wieczornej. Na

czele szturmowej kolumny, maszerującej krokiem przyśpieszonym,

posuwali się grenadierzy pierwszego batalionu dwunastego pułku pod

dowództwem młodego księcia Marcelego Lubomirskiego. Szedł on

pieszo z dobytą szpadą w ręku, piękny, rycerski, postawą swoją

i ruchami dając przykład żołnierzom, którzy dobrani wzrostem, w wyso

-

kich czapkach, błyszcząc amarantowymi wyłogami swych mundurów,

maszerowali krokiem pewnym i nieu

lękłym.

Lekki powiew wieczorny przynosił od Sandomierza gwałtowny

odgłos bicia w bębny na alarm. Grały trąbki, co świadczyło, że nieprzyja

-

ciel, ostrzeżony przez patrol huzarski, gotował się do obrony. Zapuszczo

-

no się w głęboki wąwóz, w którym, gdy kolumna wystąpiła, powitana

została z murów i baszt niesłychanie gwałtownym ogniem piechoty

nieprzyjacielskiej. Kule świstały jak osy ..kiedy ktoś w ich ul dmuchnie,

dzwoniły po bagnetach, zrywały czapki z głów, zapadały w ziemię pr

zed

szeregami i po obu ich stronach wyrywały z głuchym uderzeniem snopy

gliny i piasku, który pryskał w górę, zabijały, raniły, przenosiły wysokie

postacie grenadierów i wpadały między batalion szóstego pułku, gdzie

Kubuś szedł w pierwszym szeregu i pierwszy raz w życiu tego rodzaju

zabójczą muzykę słyszał.

Ale nie przerażała go ona wcale. Dzielny Wicherek maszerował przed

batalionem, bił w werbel do ataku energicznie, pałeczki tylko warczały

w jego ręku, od czasu do czasu podskakiwał zabawnie, a gdy jaka kula

świsnęła mu koło ucha lub zaryła się przed nim w piasku, wołał

piskliwym głosem:

— Moje uszanowanie pani dobrodziejce!

Stary kapral Michalski z miną groźną, najeżonymi wąsami, poglądał

strasznym wzrok

iem po szeregach swego batalionu i gdy który żołnierz

uchylił mimo woli głowę, słysząc koło niej świst przelatującej kuli, on to

zaraz, dostrzegał, a znając wszystkich żołnierzy po imieniu i nazwisku,

wołał ochrypłym grzmiącym głosem:

— Hej

, Walczak, będziesz się, zatracono cebulo, kłaniał? Kobus, łeb

do góry, bo ci go kroć sto tysięcy...

Reszta wymyślań czy też przekleństw ginęła we wzmagającej się

wrzawie, huku, świście kuł, biciu w bębny i grzmiącym okrzyku

grenadierów, kt

órzy ruszyli do ataku na Bramę Opatowską.

Wznosiła się ona wysoko w ciemnościach wieczornych, w swych

średniowiecznych, prostych kształtach, zabarykadowana kamieniami,

ogromnymi belkami i przez wszystkie otwory ziała ogniem, którego

nagłe błyski oświecały wszystkie blanki. Spoza niej i murów co chwila

z głośnym szumem wytryskiwały ogniste rakiety, rzucając dokoła

purpurowy odblask, oświecając polskie szeregi walecznie, krokiem

background image

38

szturmowym posuwające się naprzód.

Już tam w tych szeregach śmierć obfite żniwo zebrała. Ten i ów padał

z głośnym jękiem. Tu ranny wlókł się ciężko i wzywał pomocy towarzy

-

szy, ówdzie cały szereg kładł się trupem jak zagon zboża, kiedy zręczna

przodownica sierpem go zagarnie. Oficerowie co c

hwila wołali:

Szlusuj! Ściśnij szeregi!

Ściskano więc szeregi i parto naprzód. Heroicznym męstwem wśród

coraz ciemniejszej nocy, wśród krwawych błysków ognia i rakiet.

W mgnieniu oka płac przed Bramą Opatowską zasłany został trupami,

a gdy prowadzący kolumnę szturmową książę Marceli Lubomirski padł

zabity, kolumna ta zachwiała się i w nieładzie spod tego straszliwego

ognia nieprzyjacielskiego ustępować zaczęła, chroniąc się do swoich

poza wąwozem ustawionych.

Obok gener

ała Sokolnickiego zgromadzili się pułkownicy i wyżsi

oficerowie. Generał był niezadowolony i gadał:

Musimy wziąć Sandomierz, bo przecież nie możemy Rożnieckiego

wystawić na sztych. Tylko patrzeć, jak z tamtej strony rzeki uderzy on na

sza

niec przedmostowy. Jeżeli nie weźmiemy Sandomierza, to on będzie

musiał się cofnąć.

— Tak —

odezwał się na to pułkownik" Dziewanowski

— byle

Rożniecki nas nie wystawił na sztych, o co u niego nie trudno. Jakoś nie

słychać nic z tamtej strony Wisły, a czas już byłby wielki, żeby on uderzył

i rozdwoił uwagę nieprzyjaciela. My tu tymczasem wyłamujemy sobie

zęby trzonowe, a Rożniecki zapewne gra w karty...

No! No! Daj pokój, pułkowniku. Umówiliśmy się z Rożnieckim, że

uderzy ok

oło jedenastej w nocy, a mamy dopiero dziesiątą. Ważniejszą

jest rzeczą to, że atak od strony Bramy Opatowskiej jest wprost

niemożebny. Czy nie ma tu kogo, co by dobrze znał miasto?

— Mam takiego w moim batalionie! —

zawołał pułkownik Sierawski

.

Wykradł on się przed paru dniami z Sandomierza i wstąpił do

szeregów. Chłopak uczony i wydaje się być bardzo rozsądny. Opowiada

on, że od strony Wisły fortyfikacje są nie ukończone, mur na pół

zrujnowany i w dodatku są jakieś lochy, którymi można dostać się na

rynek.

Wołaj go tu, pułkowniku!

rozkazywał generał żywo zaintereso

-

wany tą wiadomością.

Sprowadzono tedy Kubusia do generała, bo o nim to mówił pułkow

-

nik Sierawski, i poczęto go wypytywać o owe słabe miej

sca w fortyfikac-

jach sandomierskich. Kubuś teraz trochę zmieszany, ale powoli od

-

zyskujący zimną krew i pewność siebie

doskonale rozumiał, iż od jego

wskazówek zależeć może tos tej wyprawy

odpowiedział, że istotnie od

strony Wisły mur jest niski i zrujnowany mocno, że szaniec, który

Austriacy zaczęli za tym murem wznosić, jest nie dokończony, i że,

według niego, od tej strony łatwo będzie można wedrzeć się do miasta.

Co się zaś tyczy tych lochów, to one w rzeczy samej istnieją, ale czy nimi

można dostać się na rynek, on nie wie i wątpi, bo w lochach tych strasznie

zepsute jest powietrze, a zapewne tu i ówdzie są one zapadnięte

i zrujnowane.

Generał wysłuchał tej realacji Kubusia, relacji zwięzłej i jasnej,

zamyślił się nieco i rzekł do pułkownika Sierawskiego:

Weźmiesz mi, panie pułkowniku, szwadron ułanów i kompanię

woltyżerów swego pułku i pod przewodnictwem tego zucha (tu wskazał

ręką na Kubusia) udasz się ku Wiśle, zbadasz tamtejsze fort

yfikacje.

Jeżeli są tak słabe, jak ten szeregowiec mówi, uderzysz na nie, dając mi

jednocześnie znać o rezultacie. My tu z tej strony będziemy zabawiać

nieprzyjaciela fałszywymi demonstracjami, dopóki od ciebie nie odbie

-

rzemy wiadomości lub nie usłyszymy huku dział Rożnieckiego. Niech

pana Pan Bóg prowadzi.

Sierawski skłonił się po wojskowemu generałowi, skinął na Kubusia

i pobiegł do swego batalionu, który z bronią u nogi oczekiwał na rozkazy.

W mig uformowano nakazaną kolumnę. Na czele stanął szwadron

background image

39

ułanów pod komendą starego oficera, legionisty Zaremby, a za nim

kompania woltyżerów szóstego pułku, ta sama, w której rozporządzał się

stary kapral Michalski, w której bębnił po mistrzowsku Wicherek,

w której

w pierwszym szeregu stał Kubuś Królikowski. Była ona złożona

przeważnie z młodych ludzi, i do tego warszawiaków (gdyż pułk szósty

rekrutował się po większej części w Warszawie i jej okolicach), szczup

-

łych, nerwowych, ale zręcznych, przebiegłych, głośnych w całym pułku

wydrwigroszów, szydzących ze wszystkiego i umiejących sobie radzić

w każdej potrzebie. Biada temu, kto się dostał na języki, suchej nitki na

nim nie zostawili, choć w gruncie rzeczy mieli dobre serca, na co dowód

dał Wicherek, który między nimi rej wodził. Teraz na głos swego

pułkownika złamali się w dwójki i biegiem ruszyli za szwadronem

ułanów, których Sierawski prowadził kłusem, mając przy sobie Kubusia

wskazującego drogę.

Zeszli szybko na obsze

rne łąki, leżące nad Wisłą, okrążyli miasto nie

zauważeni przez nieprzyjaciela, który miał oczy zwrócone na Bramę

Opatowską, i pod zasłoną ciemnej nocy dotarli do owego zrujnowanego

muru obok zabudowań jezuickich. Od czasu do czasu puszczone pr

zez

Austriaków race rozświecały okolicę i przy tym migotliwym blasku

pułkownik Sierawski rozpoznał, że Kubuś mówił prawdę. Mur był niski,

pełen wyłomów, na pół walący się i zręczni wolty żerowie jednym

skokiem go przesadzili; tu napotkali n

ie ukończony wprawdzie szaniec,

ale stanowiący bądź co bądź zasłonę dla ukrytej za nim piechoty

nieprzyjacielskiej. Ta na widok wpadających woltyżerów dała ognia, bez

ładu i pospiesznie wymierzonego, świadczącego, że niespodziane zjawie

-

ni

e się wojowników polskich zastało ją nie przygotowaną. Jednakże z tak

słabą siłą, jaką miał tutaj Sierawski, z jedną kompanią woltyżerów, nie

można było myśleć o atakowaniu szańca. Żołnierze jego usadowili się

wzdłuż rowu, poza murem, i rozpoczęli strzelać do Austriaków, pułkow

-

nik zaś wysłał co prędzej jednego z oficerów do generała Sokolnickiego

z zawiadomieniem, że znalazł najsłabszy punkt twierdzy, i z prośbą, by

mu przysłano resztę batalionu, zaręczając, że z nim na czele wedrze się

niebawem do środka miasta.

W oczekiwaniu na te posiłki prowadzono dalej bezużyteczną, bo na

chybił trafił z powodu ciemności nocnych wymienianą strzelaninę.

Kubuś oszołomiony tym wszystkim, znużony marszem, usiadł sobie na

złomie muru i siedział osowiały patrząc, jak za każdym strzałem nagły

błysk rozświeca noc, jak race z szumem wzbijały się w górę, by z hukiem

pęknąć i tysiącami iskier rozprysnąć się i zgasnąć. Widok był prześliczny,

miasto po każdej takiej racy rozświecało się purpurowym blaskiem

na mgnienie oka, jego wieże, dachy, baszty wyglądały w tej krwawej

poświacie jak zaczarowane, by znów zanurzyć się w nieprzejrzanych

ciemnościach. Wrzawa bojowa rozlegała się dokoła, strzały huczały,

a niebawe

m potężny huk dział zagłuszył inne głosy.

Kubuś siedział na złomie, nie zważając, że od czasu do czasu jakaś

kula świsnęła mu koło uszu, że z głuchym trzaskiem uderzyła koło niego

w mur, patrzył na to widowisko i wsłuchiwał się w huk ognia kara

bino-

wego, w grzmoty armat, myśląc sobie, jak się tam bać musi i drżeć ze

strachu kuzynka Jadzia.

Wtem tuż przy nim zaczerniała jakaś sylwetka, jakby spod ziemi

wyrosła, i dał się słyszeć dobrze Kubusiowi znany głos Wicherka:

— Kto tu u paralusza siedzi? -—

zapytał tenże.

— Ja.
— Co za ja?
— Królikowski.

Uczony mąż?

— Ano... niby.

Kroć sto tysięcy, co pan sobie myślisz, czy chcesz dostać się na

łono Abrahama? Czy nie słyszysz, jak kule gwiżdżą? Złaź mi do

kaduka,

mój ładny panie, jeżeli nie chpesz, żebym cię za kark stąd ściągnął.

Zgłupiał chłop z kretesem, jak Stwórcę kocham. Złaź i chodź za mną!

background image

40

Dokąd?

Nie pytaj, tylko chodź. Znalazłem takie miejsce, skąd będziemy

strzelać do kajzerlików jak do kaczek. Maszże karabin?

— Mam!

A więc jazda!

Poprowadził Kubusia do starej jakiejś rudery, stojącej nieco z boku

od szańca, po trzęsących i zapadających się schodach wdrapał się na

górę, ostrzegając chłopca, by szedł ostrożnie, bo może kark złamać, co

nie było niemożliwe wobec egipskich ciemności panujących tutaj, i gdy

na koniec dostali się na górę do jakiejś izby pełnej gruzów, wziął go za

rękę, postawił przy oknie i rzekł:

Teraz uważaj!

— Co mam

uważać, kiedy nic nie widzę.

Zaraz obaczysz, jak tylko kajzerliki puszczą rakietę. Dalipan, to

dobry pomysł, te rakiety, ale też te kajzerliki to osły nad osłami!

Dlaczegóż to?

Zaraz to, uczony mężu, zobaczysz.

Wątpię, czy co zobaczę. Własnego nosa nie widzę.

Aleja widzę, że pan, uczony mężu, masz kapuścianą łepetynę. No,

baczność!

W tejże chwili z trzaskiem i sykiem wypadła rakieta ognistym wężem

i oblała czerwonym blaskiem wszystko dokoła. Nim pękła i deszczem

iskier sypnęła, Kubuś ujrzał przed sobą szereg kaszkietów austriackich,

ukrytych za szańczykiem.

— Pal! —

skomenderował Wicherek i dał ognia.

Ale nim Kubuś się zorientował, w Sandomierzu znowu zalegały

ciemności, dla oka przed chwilą oślepionego jaskrawością rakiety

o wiele większe niż zwykle.

— Dlaczego pan nie strzelasz? —

ryknął gniewnie Wicherek.

Bo nic nie widzę.

Aleś, przecie przed chwilą widział!

Tak, ale teraz nie widzę.

Nie mówię ja darmo, że masz kapuściany łeb na karku. Cóż z tego,

że umiesz łacinę, kiedyś na żołnierza niezdatny. Taki gamajda powinien

iść na pomocnika tego skurczybyka, nauczyciela Koszałkowskiego,

który mi tak nielitościwie łoił skórę, tam byś doskonale władał dyscyp

li-

ną. Uważajże do kroćset, jak tylko rakieta rozjaśni nieco ciemności, pal

we łby kajzerlików!

Nie potrzeba było długo na to czekać, bo zaraz potem nie jedna, ale

dwie rakiety prysnęły ukośnie w stronę ku Wiśle, i tak samo jak

przedte

m ukazał się cały szereg białych mundurów austriackich.

— Pal! —

syknął Wicherek i sam dał ognia.

Trafiłeś którego?

— Nie wiem.

Cóż u licha! Nie mierzyłeś czy co?

Nie było czasu na mierzenie.

Nabij karabin. Ja z pewnością trafiłem. Uważałeś tego oficerka, co

stał przed frontem i szpadą wymachiwał?

Uważałem.

No, to z pewnością jak raca błyśnie, już go nie obaczysz. Posłałem

mu kulę i ręczę za to, że kopyrtnął.

Kopyrtnął to niby, że poległ?

A cóżby innego znaczyło, uczony mężu z głową kapuścianą?

Dość tych wyzwisk. Nie lubię, gdy kto się ze mnie wyśmiewa.

Akurat mnie też tam dużo obchodzi, co wasan dobrodziej lubi lub

nie. Nie żołądkuj się, bo wiadomo, gniew piękności szkodzi. Nabiłeś

karabin?

Nabiłem.

A więc baczność!

Ledwie to wyrzekł, już gdzieś z tyłu za nimi, za Wisłą, rozległ się

trzask ognia karabinowego, błysły długie, czerwone wstęgi światła,

background image

41

a zaraz potem groźny, donośny huk armat, który z każdą chwilą się

wzmagał.

— Wiwat!—

wrzasnął Wicherek.

To Rożniecki zadaje feferu

kajzerlikom!

I w uniesieniu, uradowany niezmiernie, co się dość dziwne wydało

Kubusiowi, począł wyprawiać różne szprynce,[27] wreszcie wdrapał się na

okn

o i z całych sił krzyczał:

Wiwat, kamraty, górą nasza! Rożmeckirznie skórę kazerlikom, aż

wióry lecą! Wiwat! Wiwat!

Na nieszczęście nowa rakieta zajaśniała i oświeciła jak na dłoni

drobną, szczupłą figurkę Wicherka i obok niej pucołowatą

twarz Kubu-

sia. Austriacy, którzy już zauważyli, że parę strzałów padło na nich

z boku, teraz od razu zrozumieli, kto ich raził i kto im zabił oficera.

Natychmiast też, jakby na komendę, najmniej pięćdziesiąt luf skierowa

-

ło się w tę stronę. Zagrzmiały strzały i grad kuł począł gwizdać, uderzać

z trzaskiem w ściany, wpadać do środka tej izby, dzwonić po dachu, po

podłodze, wszędzie, burząc zrujnowany mur i podnosząc całe chmury

kurzu. Coś mocno i boleśnie uderzyło w twarz Wicherka. Co żywo więc

zeskoczył z okna i skulony ukrył się za ścianą, a jednocześnie usłyszał,

jak coś ciężkiego runęło na podłogę. Doleciał doń głos Kubusia:

— Rany boskie!

Włosy na głowie Wicherka podniosły się i zawołał przerażony:

— Kub

uś! Czy żyjesz?

Żyję, ale...

— Ale co?

Zdaje mi się, że jestem raniony.

— Gdzie?

Bo ja wiem. Coś mię uderzyło, zakręciło mną i obaliło na ziemię.

A! Szelmy kajzerliki. Na miłość boską, zobacz gdzieś ranny.

Zdaje mi się, że w ramię...

Boli cię?

Trochę.

Żeby ich kolka sparła! Czekaj, podpełznę do ciebie na czwora

-

kach... nie ruszaj się, bo ciągle strzelają do nas... nie podnoś głowy, już

idę...

Ale niepotrzebne były te ostrożności, bo nagle

w Sandomierzu, ze

strony austriackiej, i pod miastem, ze strony polskiej, ucichły strzały.

Oba wojska, jakby na znak umówiony, przerwały walkę oczekując

z dręczącym niepokojem na rezultat boju toczonego za Wisłą, od którego

zależało rozstrzygnięcie losu Sandomierza. Wicherek cały zajęty swym

ranionym towarzyszem nie zwrócił na to uwagi, podpełznął do niego

i począł go obmacywać, a dotknąwszy ramienia, wywołał bolesny jęk

z ust Kubusia.

A więc tak, dostałeś w ramię. Jeżeli kość cała, to kpij sobie z tego.

Możesz wstać?

Przy pomocy Wicherka podniósł się Kubuś stękając i jęcząc. Młody

dobosz począł go ostrożnie sprowadzać z trzęsących się schodów. Była to

mozolna, długa i niebezpieczna podróż, bo trzeba było wprzód każdy

stopień badać, czy można na niego stąpnąć. Nigdy Wicherkowi czas się

tak nie dłużył, a spocił się przy tym chłopiec jak mysz.

Na koniec zeszli i w tejże chwili usłyszeli jakiś głos wołający:

Nie strzelać, Austryjaki się poddają!




ROZDZIAŁ X

w którym panna Jadzia jest przekonana, że Kubuś został generałem

Wiadomość, że Austriacy się poddają i Sandomierz tym sposobem

dostaje się w ręce polskie, sprawiłaby Wicherkowi w innym czasie

i w innych warunkach wielką radość, ale teraz, gdy podpierał i prowadził

background image

42

zranionego Kubusia, nie myślał o niczym innym, tylko o tym, by go jak

najprędzej doprowadzić do lekarza pułkowego, Wolfa. Niezadowolony

był z siebie zupełnie, co u niego było rzeczą rzadką, bo należał do tych

szczęśliwych natur, które zawsze w sobie i we wszystkim, co ich otacza,

widzą dobrą stronę. Niezadowolony zaś był dlatego, że nikt inny, tylko

on, swoim niewczesnym wskoczeniem na okno rudery i swymi krzykami

zwrócił uwagę Austriaków, wywołał ich strzały i ranę Kubusia.

Krew rannemu płynęła obficie z ramienia, sam on słabł widocznie

i ledwie się wlókł, a Wicherek, który nawet gdyby nie był w tej sprawie

winny, nie opuściłby w żadnym razie rannego towarzysza, teraz, kie

dy

gryzło sumienie, z podwójną pieczołowitością i troskliwością koło niego

chodził.

— Uszy do góry! —

gadał.

Jeżeli kość nienaruszona, to się wyliżesz

w ciągu paru tygodni. Ja ci to powiadam! Ja się znam na tym. Alboż to mi

pierwszyzna

widzieć rannych? Mało ich to własną ręką opatrzyłem pod

Raszynem? Gwiżdżę na wszystkie rany. A nawet jeżeli ci te szelmy

kajzerliki kość naruszyły, to i tak będziesz zdrów, tylko oczywiście

dłużej to potrwa. No! No! Męstwo i odwaga! Już bądź spokojny, zapłacą

mi te huncwoty za to. Dotąd to ja ich oszczędzałem, bo to zawsze jest

świństwo zabijać ludzi, choćby nawet byli kajzerlikami, ale teraz...

no! Żadnemu szelmie pardonu nie dam, jakem Alfons Przyszczypkie

-

wicz, Wicherek zwań, dobosz pierwszego batalionu szóstego pułku.

Popamiętają mnie oni i wnukom jeszcze zapowiadać będą, żeby się mnie

strzegli.

Tak gadał i prowadził jęczącego Kubusia bardzo ostrożnie. Droga

była dość uciążliwa, wśród wzgórzy, rowów i ruin, a noc ciemna narażała

co chwila na potknięcie. Dla uniknięcia tego posuwano się bardzo wolno,

zwłaszcza że Kubuś nie mógł iść prędko, bo omdlewał co trochę, tak że

dla orzeźwienia go i dodania mu sił Wicherek wlał mu z manierki

wszystką prawie wódkę do ust. Na szczęście spotkano dwóch żołnierzy

woltyżerów z pierwszego batalionu i Wicherek zażądał od nich, żeby

ponieśli na karabinie rannego Kubusia. Nie bardzo chcieli, widocznie

mieli jakieś inne zamiary, i w ogóle temu spotkaniu n

ie byli radzi,

gadając:

Skoro ranny może iść, po cóż go mamy nieść. Zajdzie on i bez nas.

Ale z Wicherkiem niełatwa była sprawa. Oburzył się nadzwyczajnie.

A wy skurczybyki, wy darmozjady, wy moczygęby, wydmikufle,

to kiedy ja do was po ludzku gadam, to wy mi, psy ostatnie, odpowiada-

cie, że ranny może sam zajść, kiedy on właśnie iść nie może? Cóż ty, jeden

i drugi, kiszko bycza, ochłapie wieprzowy, myślisz sobie, jeżeli kiedykol

-

wiek myśl może powstać w takim, jak twój łbie pustym jak stodoła na

wiosnę, że ciebie kule imać się nie będą? Otóż ja ci zapowiadam, ja dobosz

pierwszego batalionu, a znasz mię zapewne jeden i drugi, stara podeszwo

dziurawa, że w pierwszej bitwie odwrócisz kopyta do góry. Ja ci to

powiadam. Rozumiecie, łby baranie, żaby przeklęte? Rozumiecie?

I niech was siarczyste , ogniste, parzące i gorące kule biją!

Ten potok słów, wylanych za jednym tchem, te wymysły wyszukane

zapewne ze słownika ulicznego, warszawskiego tak oszołomiły obu

woltyżerów, że stali nieruchomi, drapali się po głowach i gdy dobosz

skończył, jeden z nich rzekł:

— A bo widzi pan, panie Wicherek...

A więc znasz mię, zgniła cebulo?

przerwał mu Wicherek.

A kiedy mię znasz, to nieś tedy tego biedaka, ty ośle dardanelski, farbo

ceglasta!

O laboga, niechże pan Wicherek tak straśnie nie przeklina! Ju,

zaniesiewa tego kamrata, kaj pan przykaże.

A więc żywo! Bierzcie go!

Wsadzili tedy Kubusia na karabin trzymany przez

obu woltyżerów

i kazali mu chwycić się ich szyi rękami. Tak go nieśli, a Wicherek szedł

przodem, drogę badał i wskazywał. Ale już teraz niedługo iść potrzebo

-

wali. Ogniska rozpalone przez pułk dwunasty z jednej strony świadczyły

background image

43

o pokojow

ym zakończeniu szturmu na Sandomierz, z drugiej były

najlepszymi drogowskazami dla Wicherka. Niebawem znaleźli się przy

tych ogniskach, dopytano się o doktora Wolfa, który właśnie na cmenta

-

rzu przy kościele św. Pawła i w samym kościele zajęty był z cyrulikami

opatrywaniem rannych. Tam zaniesiono Kubusia i Wicherek tak się

zakręcił, tak nalegał, że doktor Wolf zaraz opatrzył rannego. Kubuś

krzyczał wniebogłosy, bo go strasznie bolało, a Wicherek trzymając go za

rękę szeptał mu d

o ucha:

No! No! Odwagi. Nie krzycz! Nie róbże wstydu szóstemu pułkowi.

Cicho bądź do kroćset. Boli cię? Wielka mi rzecz! Gwiżdżę, mości panie,

na wszystkie bóle!

Na koniec skończyła się ta bolesna operacja i doktor Wolf poklepał po

zd

rowym ramieniu Kubusia i rzekł:

Głupstwo, kochaneczku, będziesz zdrów za parę tygodni. Kość

nienaruszona, kula wyrwała ci tylko kawałek mięsa. Potrzebujesz

jedynie spokoju. Jak wejdziemy do Sandomierza, zgłoś się do mnie,

a dam ci wygodne

łóżko i wyliżesz się piorunem.

Ja mam kuzynów w Sandomierzu i oni mię chętnie przyjmą do

siebie —

odrzekł Kubuś, pomyślawszy o panu Białkowskim i o pannie

Jadzi, która z pewnością musi być okrutnie przestraszona. Zobaczywszy

go nie powie

teraz, że jest niezgrabny, owszem, z pewnością będzie się

zachwycała jego rycerską postawą i jego rycerskimi czynami.

— Tym lepiej —

odrzekł na to doktor i poszedł do innych rannych,

potrzebujących jego pomocy.

Wicherek ułożył Kubusia wygodnie na trawie na cmentarzu, z głową

na jakiejś mogile, która tym razem służyła za poduszkę dla rannego

rycerza, otulił go płaszczem i niebawem zniknął, mówiąc, że zaraz

powróci. Leżał więc Kubuś sobie spokojnie, rana opatrzona i starannie

obandażowana przestała mu dokuczać, patrzył na niebo usiane gwiazda

-

mi, które poczęło już rumienić się na wschodzie, i rozmyślał nad

dziwnymi kolejami oraz wypadkami, jakich doznawał od kilku dni.

Gdyby mu ktoś powiedział przed tygodniem, że będzie w nocy leżał na

cmentarzu kościoła św. Pawła z mogiłą pod głową, ranny i osłabiony, nie

uwierzyłby, uważałby to za żart, a jednak tak się stało.

Jak to los rzuca .człowiekiem!

pomyślał sobie filozoficznie.

Byłoby mu tu zresztą bardzo dobrze, gdyby nie ostry chłód jak zwykle

przed świtem, i gdyby nie jęki i krzyki rannych, których ciągle znoszono

i których było przeszło stu. Cyrulicy uwijali się, ognisko duże się paliło,

rzucając krwawe blaski na mury kościoła, na leżących

tu i ówdzie

rannych. To wszystko na tle nocy ciemnej dziwnie fantastyczny przed-

stawiało widok. Znużonemu Kubusiowi, zmęczonemu bólem i tylu

wrażeniami, oczy powoli zaczęły się kleić i byłby zapewne zasnął, gdyby

nie zjawienie się Wicherka, który skądsić przybiegł nieco zdyszany

i siadając koło rannego rzekł:

Zmęczyłem się trochę, ale wiem wszystko.

Cóż wiesz?

zapytał Kubuś.

Jakie są warunki kapitulacji Sandomierza.

Co prawda Kubusia niewiele obchodziły same war

unki, dla niego

ważniejsze było to, że Austriacy oddają miasto, mniejsza już na jakich

warunkach, więc ziewając głośno, spytał obojętnie:

Jakież są tedy te warunki?

Kajzerliki mają w ciągu dwunastu godzin opuścić zupełnie miasto,wyjdą

z niego z bronią, bagażami i artylerią polową, co mi się wcale nie podoba.

— Dlaczego?

Dlatego, że najprzód, po co im tyle czasu zostawiono do wyjścia

z miasta? Czy te żaby nie mogą się prędzej wyguzdrać? Ja mam ochotę

wypocząć sobie w mieście wygodnie na pierzynach u jakiego mieszczani

-

na, a tu czekaj prawie do jutra wieczora. A i tobie, uczony mężu,

przydałoby się wygodniejsze legowisko z puchową poduszką pod głową,

nie zaś mogiła jakiegoś nieboszczyka. Co, prawda?

Zapewne, ale i tak mi dobrze, skoro inaczej być nie może. Więc

background image

44

Austryjaki swobodnie z bronią i działami pójdą sobie?

No, nie ze wszystkimi działami, tylko z artylerią polową, działa

oblężnicze, których ma być piętnaście, łaskawie nam zostawić raczyli.

Kroć sto tysięcy, gdybym to ja był, tohym zadał fernepiksu tym

kajzerlikom. Ale trudno, nie ja tu rządzę, co jest wielką szkodą dla

ojczyzny. Nie chwalę się, ale ja to inaczej i lepiej bym zrobił.

Kubuś mimo woli roześmiał się z tej zarozumiałości, właściwej dla

większości warszawiaków, na co Wicherek odrzekł:

Czego się, cebulo jakaś, śmiejesz? Myślisz, że to blaga, co ja

mówię. No, to ja ci powiem na to, że każdy warszawiak ma więcej

rozumu w pięcie niż wy tam na prowincji w głowie. To ja ci mówię,

Alfons Przyszczypkiewicz, zwany pospolicie Wicherkiem. No, ale nic

straconego. Będzie kiedyś i w mojej parafii święto, bo zostanę marszał

-

kiem, a zostanę nim na pewno, i to niedługo, bo nawet (tu obejrzał się

ostrożnie dokoła i półgłosem dokończył) wielki Napoleon niech się w kąt

schowa przed moimi czynami. Jak stwórcę kocham, tak będzie...

Kubuś śmiał się z tego, bo go bawiła ta nieszkodliwa zresztą

zarozumiałość i pewność siebie kilkunastoletniego dobosza, który świę

-

cie wierzył w to, że niedługo swoje pałki drewniane zamieni na złocistą

buławę marszałkowską.

Nazajutrz koło południa, na skutek nowej umowy z Austriakami,

głównie za staraniem poczciwego doktora Wolfa wszystki

ch rannych

przeniesiono do Sandomierza; umieszczono po klasztorach i po domach

prywatnych. Kubuś w towarzystwie nieodłącznego Wicherka udał się od

razu na ulicę Opatowską, do domu wujaszka Białkowskiego. Gdy szedł,

serce mu biło jak młot. Ciekaw był bardzo, jak go przyjmie i powita

kuzynka Jadzia. Przez drogę przypatrywał się Austriakom, którzy na

gwałt pakowali na bryczki, powózki i wszelkiego rodzaju wozy swe

manatki. Kubuś zauważył, że oprócz wojskowych wynoszą się także

r

odziny rozmaitych urzędników cywilnych. Na ogromne fury żydowskie

ładowano z pośpiechem rozmaite graty, pościel, pierzyny; a co przy tym

było łamania rąk, krzyku, wymyślań, jakim gniewnym wzrokiem pa

-

trzono na Kubusia, Wicherka i innych rannyc

h Polaków, trudno opisać.

Przechodząc przez rynek, spojrzał Kubuś na dom zajmowany przez

hofrata von Lausitza, ojca szpicla Ferdzia, ciekawy, czy i oni się wynoszą

także. Przypuszczał, że hofrat bezwarunkowo pociągnie za wojskiem, bo

był bardzo nielubiany w mieście za swą czysto austriacką dokuczliwość

i lękać się musiał nieprzyjemności ze strony rozdrażnionych na niego

mieszkańców. Ale ku wielkiemu swojemu zdziwieniu spostrzegł, że

przed domem nie stała'żadna bryczka; drzwi i okna były zamknięte,

firanki spuszczone, tylko od czasu do czasu jakaś ręka je uchylała i ktoś

patrzył na ulicę.

Czyżby zamierzali zostać

myślał sobie Kubuś

— ale dlaczego?

Wydawało mu się to mocno podejrzane. Wywnioskował, że chyba

Bar

dzo ważne powody zmuszają hofrata do pozostania w mieście, wśród

ludności, która go nienawidzi. Kubuś przyrzekł sobie, że baczną zwróci

uwagę na zachowanie Ferdzia i jego godnego papy. Doniesie o tym,

komu należy, że papa ten został w mieście. Ale nie było czasu na te

rozmyślania, bo już weszli w ulicę Opatowską i z daleka widzieli zielone

okiennice w dworku pana Białkowskiego.

Dworek ten, na wielki smutek Kubusia, przedstawiał teraz obraz

zniszczenia. Owe zielone okiennice, tak

ślicznie odbijające się dawniej

od białych ścian, teraz były podziurawione od kuł, potrzaskane, niektóre

z nich wypadły z zawiasów i zwieszały u okien tu i ówdzie wybitych

i naprędce albo zaklejonych papierem, albo założonych poduszkami

i m

ateracami. Ściany też, lśniące jeszcze przed paru dniami niepokalaną

białością, teraz były poobtłukiwane, przeorane, jakby pługiem kto po

nich przejechał. Wysoki komin na dachu zwalony, a sam dach był

podziurawiony i wyglądał jak rzeszoto. Piękne, także na kolor zielony

pomalowane sztachety były powyrywane, niektóre rozłupane na drzaz

-

gi, a ogródek, który odgradzał od ulicy, wczoraj jeszcze wabiący wonią

background image

45

i urokiem róż stulistnych i innych kwiatów, wyglądał tak, jakby kto

w niego

wpędził stado nierogacizny, która wszystko zdeptała, stratowa

-

ła, róże połamała, a rabaty poryła. Był to obraz zniszczenia i ruiny.

Widok ten nadzwyczaj przykre na Kubusiu uczynił wrażenie. Dwo

-

rek, niestety, stał w pobliżu Bramy Opatowskiej

, do której wczoraj

w nocy taki zacięty przypuścili szturm grenadierzy dwunastego pułku

z księciem Marcelim Lubomirskim na czele, nic więc dziwnego, że był

wystawiony na wszystkie nieszczęścia wojny i padł też ofiarą tej wojny.

Kubuś pomyślał sobie, jakie straszne chwile musieli przeżyć mieszkańcy

tego domu, na który pociski i kule jak grad padały, skoro takie

zniszczenie wywołały.

Czy to tutaj mieszkają twoi kuzyni?

zapytał Wicherek, patrząc

na ten obraz ruiny.
— Tutaj...

Do licha, musieli niemało najeść się strachu. Ale wejdźmy do

środka, natchniemy ich odwagą, opowiadając twoje czyny bohaterskie.

— Tylko, mój Wicherku, nie popuszczaj wodzy twej warszawskiej

fantazji, a nade wszystko nie kłam.

Bądź spokojny i zdaj się na mnie. A że to i owo upiększę, to co to

komu może szkodzić? Pamiętam, jak mój nauczyciel zawsze przytaczał

jakieś łacińskie przysłowie, którego dziś sklecić bym nie potrafił, ale

które miało mniej więcej zawierać tę niezaprzeczalną prawdę, że świat

pragnie być oszukiwany, należy więc zadość uczynić temu pragnieniu.

Nie było czasu na odpowiedź, bo ledwie zapukano do drzwi, te się

otworzyły i w ciemnej sieni ukazał się sługa państwa Białkowskich, stary

J

ędrzej, a za nim wychyliła się panna Jadzia. W jednej chwili poznała ona

Kubusia, zbiegła ze schodów i stanęła cała oblana rumieńcem, z przera

-

żeniem wpatrując się w obandażowane ramię i wołając:

— Kubek!

Wicherek wysunął się naprzód, przyłożył rękę do furażerki i, z gracją

szastając nogami, rzekł:

Czcigodna damo, mam honor ci przedstawić walecznego i uczone

-

go rycerza Jakuba Królikowskiego, przyszłego generała.

Panna Jadzia plasnęła w ręce, zakręciła się na pięcie i znikła w głębi

we drzwiach prowadzących do tak zwanej kancelarii pana Białkowskie

-

go. Kancelaria ta wychodząca na tyły domu, na sad owocowy, nic prawie

nie ucierpiała. W tej chwili siedział w niej, w wielkim skórzanym karle,

za ogromnym biurki

em zarzuconym różnymi drobiazgami sam pan

Białkowski i palił fajkę. Panna Jadzia wpadła tu jak burza i zawołała:

Tatuńciu, Kubek został generałem, jest raniony. O la Boga!

To rzekłszy, padła na najbliższe krzesło i ręką poczęła przytrzymy

-

wać zbyt gwałtownie bijące serce.

Pan Białkowski przestraszony nagłym zjawieniem się swej córki,

mając od wczoraj silnie rozstrojone nerwy, zerwał się na równe nogi

i zapytał gwałtownie:

Co się stało?

Nic, tatuńciu, tylko Kubek został generałem.

— Jaki Kubek?
— No nasz Kubek, Królikowski.
— Co ty pleciesz, dziewczyno?

Nie plotę, tatuńciu, stoi tam w sieni, ma wielkie szlify i ramię

obandażowane, bo jest ranny i został generałem. Ach, mój Boże!

Oszalała d

ziewczyna! Gdzie? Kto? Co?

Na szczęście rzecz się zaraz wyjaśniła, bo do kancelarii wszedł Kubuś

nieśmiało, a za nim Wicherek z miną triumfatora. Kubuś przypadł do rąk

pana Białkowskiego, który jeszcze nie mógł zrozumieć, o co idzie, tylko

ściskał głowę chłopca i pytał:

Jak to? To ty? To ty, Kubusiu? W mundurze... A co to, jesteś raniony?

Tak, proszę wujaszka, ale to nic, będę zdrów za parę tygodni.

Ale co mi tu plecie Jadzia, że zostałeś generałem.

Teraz wystąpił Wicherek i kłaniając się z gracją, rzekł:

background image

46

Mój przyjaciel Jakub Królikowski nie jest jeszcze generałem, ale

nim będzie z pewnością. Ja to mówię, ja, Alfons Przyszczypkiewicz,

zwany pospolicie Wicherkiem.
— Hi! Hi! Hi! —

rozległ się cieniutki śm

ieszek panny Jadzi, która

spostrzegłszy, że w niewłaściwą porę się roześmiała, zakręciła się,

buchnęła we drzwi i dopiero po niejakim czasie wróciła prowadząc swą

mamę. Nowe więc nastąpiły pytania, wyjaśnienia, łzy i uściski. Zaraz

zastawio

no wygłodzonym młodzieńcom sute śniadanie w kuchni, bo

pokój stołowy był zupełnie od kuł zrujnowany, a wygłodzeni młodzieńcy

spałaszowali wszystko w okamgnieniu. Wicherek z właściwą sobie

pewnością nie przestawał opowiadać o bohaterskich czynac

h Kubusia,

no i oczywiście o swoich. Opowiadania tego słuchała panna Jadzia

z natężoną uwagą, strzelając spod oczka na Kubusia, który się rumienił

jak panna, ilekroć Wicherek zbyt się zagalopował, twierdząc, że za

jednym strzałem z owej rudery Kubuś od razu pięciu kajzerlików

trupem położył.

A potem zaprowadzono Kubusia do pokoiku na pięterku. Usłano mu

tam łóżko miękkie, pełne poduszek, piernatów, materacy i w nim

zmęczonego, rannego ułożono. Chłopiec niebawem zasnął snem ka

miennym.




Rozdział XI

w którym kuzynka Jadzia uważa, że milo jest przelać krew za

ojczyznę

W Sandomierzu tymczasem Austriacy przygotowywali się do opusz

-

czenia miasta z bólem i wściekłością w sercu; zwłaszcza starszyzna

i różni dygnitarze cywilni, bo żołnierzy nic to nie obchodziło, owszem,

radzi byli, że ten bój tak prędko i tak gładko się zakończył. Koło

południa, osiemnastego maja 1809 roku cały nieliczny korpus polski

uszykował się w dwie linie wzdłuż gościńca prowadzącego do Bramy

Opatowskiej. Utworzyła się w ten sposób ulica, którą Austriacy pod

szyderczymi spojrzeniami polskich wojowników mieli przechodzić.

Wszyscy żołnierze polscy na tę uroczystość przybrali się w nowe

mundury; błyszczały więc amarantowe wyłogi i kołnierze, wysokie

czapki z pomponami, czerwone szlify u piechoty; bagnety u karabinów

ciskały oślepiające blaski. Jazda, ułani Dziewanowskiego, na wychudzo

-

nych trochę, ale nie mniej przeto dzielnych koniach, wdziała z fantazją

ułanki na bakier, lśniły się żółte wyłogi i kołnierze, wiatr całował

trójbarwiste chorągiewki u lanc. Przed tymi dzielnymi i zwycięskimi

szeregami stał konno generał Sokolnicki w srebrnym haftowanym

mundurze, w kapeluszu stosowanym, gr

oźny, dumny i zwycięski,

otoczony pułkownikami, oficerami sztabu, świtą wspaniałą, świecącą

haftami, orłami, pióropuszami.

A na skrzydłach piechoty stali muzycy, z olbrzymim tamburmajorem

na czele, w swych mundurach suto wyszywanych białymi taśmami.

Obok tamburmajora, opartego dumnie na swej buławie, stał Wicherek

wyprostowany, z iskrzącymi oczyma, oczekujący niecierpliwie pojawie

-

nia się Austriaków, bijący energicznie pałeczkami w swój bęben. Gdy na

znak adiutanta pułkowego tamburmajor podniósł swą buławę, zakręcił

nią zręcznie w powietrzu, rzucił w górę i znowu schwycił, wtenczas

muzyka zagrała nieśmiertelnego mazurka, przy którego dźwiękach szły

legiony ,,z ziemi włoskiej do Polski". Aż serce rosło, gdy patrzyło się

na to dzielne rycerstwo polskie i słuchało tej muzyki, którą lekki powiew

porywał i niósł na niwy sandomierskie... . '

Na koniec z Bramy Opatowskiej poczęły się wysuwać zwyciężone

wojska austriackie. Najprzód na spienionych koniach jechali huzarzy

węgierscy w niskich czarnych kaszkietach z białymi piórami, w oliwko

-

wej barwy mundurach, żółtymi taśmami szamerowanych, w takichże

dolmanach i czerwonych spodniach. Wszyscy mieli wąsy wyczernione

background image

47

i ostr

o do góry zakręcone, jechali z dobytymi szablami, gniewnie

spoglądając na polskich wojowników, co w tych ostatnich wywołało

śmiech i mnóstwo żartów szeptanych półgłosem, bo nakazane było

surowo milczenie w szeregach, a nawet gdyby i głośno mówi

ono, toby

huzarzy tego nie zrozumieli, bo jazda składała się wyłącznie z Węgrów.

Muzyka polska wciąż grała mazurka, tamburmajor wykonywał swą

błyszczącą buławą nadzwyczajne wykrętasy, huzarzy już wjechali

w ulicę między szeregi polskie, gdy rozległa się komenda:

Prezentuj broń!

Szczęknęły karabiny i piechota polska broń rzuciła przed swe piersi,

bo należało przecież oddać ten honor nieszczęśliwym kajzerlikom,

zresztą taki był zwyczaj we wszystkich armiach. Huzarzy w milczen

iu

przejechali, a po nich stąpała piechota austriacka właściwym sobie

rozbujanym krokiem, mając karabiny zawieszone na prawym ramieniu.

Ta miała postawę i minę mocno zabiedzoną, białe mundury poplamione

i podarte. Szli z głowami spuszczonymi. Nagle z tych szeregów wystąpiło

paru żołnierzy, wołając:

Jesteśmy Polakami, chcemy u swoich służyć!

rzucili się między

linie polskie, które ich przyjęły radośnie, rozwarły się i zamknęły zaraz,

jakby biedaków tych, w których odezwała się miłość do polskiej

ojczyzny, chciały osłonić i ukryć.

Na to hasło, jakby na znak umówiony, rozpoczęła się tłumna dezercja

z szyków austriackich do polskich. Wśród tych ostatnich zagrzmiały

okrzyki:

Niech żyje Polska! Chodźcie bra

cia do nas! Kto Polak, tego tutaj

miejsce!

Wezwania te nie pozostały bez skutku. Przeszło ośmiuset żołnierzy

opuściło szeregi kajzerlików i przyłączyło się do polskich. Oficerowie

austriaccy i ich generał Egerman patrzyli na to z osłupieniem, klęli pod

nosem, ale nie sprzeciwiali się tej dezercji, bo widzieli w oczach polskich

wojowników, w ich groźnym wejrzeniu, w groźniejszym jeszcze pomru

-

ku tysiąca piersi, w drżeniu karabinów dzwoniących głośno, że najmniej

-

szy opór z i

ch strony może wywołać straszną katastrofę; że ci żołnierze

dla osłonienia swych rodaków gotowi są rzucić się bez komendy na

pozostałe resztki austriackie i wybić je do nogi. Patrzyli więc w milczeniu

.na to topnienie swych szyków, kryjąc oczy ze wstydu i pragnąc jak

Tnaj prędzej spod tego pręgierza i spod tych szyderczych wejrzeń polskiej

generalicji się wymknąć.

Przyśpieszyła więc kroku pozostała piechota austriacka, za nią już

kłusem biegło dwanaście dział polowych, na widok k

tórych znowu

.zadrżały szeregi polskie i dały się słyszeć głosy:

Zabrać te armaty!

Ale groźne wejrzenie generała Sokolnickiego i grzmiący jego głos

uciszyły od razu te niewczesne pragnienia.

Za piechotą, wskutek przejścia ośmiuset lud

zi do wojska polskiego

znacznie zmniejszoną, ciągnęło kilkadziesiąt bryczek, wozów, wózków,

naładowanych najrozmaitszymi sprzętami, pierzynami, dziećmi, kobie

-

tami, pościelą, łóżkami itp. Były to rodziny różnych urzędników cywil

-

nych, któ

rzy wraz z wojskiem wynosili się z Sandomierza. Kawalkadę tę

odznaczającą się nadzwyczajną rozmaitością wojsko polskie przyjęło

śmiechami, wymysłami, życzeniami, by sobie poszli na złamanie karku,

a Wicherek począł piszczeć i wołać:

A huź! A huż!

Jeszcze raz generał Sokolnicki musiał surowo nakazać milczenie.

W końcu przeciągnęły owe wozy wygnańców z płaczącymi i krzyczący

-

mi dziećmi i kobietami, a cały ten pochód zamykali znowu huzarzy

węgierscy z dobytymi szpadami. Wszystko to pomaszerowało gościńcem

na Opatów i teraz dopiero wojsko polskie przy biciu w bębny, z rozwinię

-

tymi sztandarami wkroczyło do Sandomierza, witane przez mieszkań

-

ców okrzykami radości. Na rynku grono panien ubranych biało i

aramanto

wo, między którymi królowała złotowłosa panna Jadzia Biał

-

background image

48

kowska, obsypało kwiatami wjeżdżającego na czele swych zwycięskich

szeregów generała Sokolnickiego. Zaraz też zaciągnięto warty i obsta

-

wiono strażą ważniejsze punkty miasta. Mieszkańc

y na rynku pozasta-

wiali stoły i przyjmowali obfitą ucztą żołnierzy. Do późnego wieczora

bawiono się wesoło, muzyka grała, grzmiały okrzyki, a gdy ciemności

zapadły, mieszkańcy bez niczyjego nakazu iluminowali miasto. W sta

-

rym ratuszu wybitniejsi obywatele miejscy i okoliczna szlachta, która

zdołała zdążyć do Sandomierza, przyjmowali wspaniałą ucztą generała

Sokolnickiego i całą starszyznę wojskową.

Kubuś w tych wszystkich uroczystościach udziału nie brał, leżał

w dworku w

ujka Białkowskiego, stękając, bo rana poczęła mu znowu

dokuczać; ale już nad wieczorem wiedział, jak i co się odbyło, gdyż

nie zapomniał o nim poczciwy Wicherek, ani też panna Jadzia. Przyszła

ona do drzwi pokoju, w którym Kubuś leżał, i uchyli

wszy je nieco,

pytała:

— Czy kuzynek Kubek nie potrzebuje czego?

Nic nie potrzebuję, oprócz zdrowia.

I to przyjdzie, tylko trzeba być cierpliwym i leżeć spokójnie.

Łatwo kuzynce mówić o cierpliwości, gdy ją nic nie boli.

— A k

uzynka boli ramię?

Oczywiście, że boli.

Żałuję kuzynka, ale miło jest cierpieć dla ojczyzny.

Ja też nie wyrzekam, tylko się niecierpliwię.

Doktor Wolf ma przyjść do kuzynka wieczorem, sama go o to

prosiłam na rynku.

A cóż kuzynka robiła na rynku?

Sypałam kwiaty pod nogi generała Sokolnickiego. Do reszty

spustoszyłam mój ogródek, ale nie żałuję tego wcale... Ubrana byłam

w białą muślinową sukienkę, z przepaską amarantową. Wszyscy mi

mówili, że ładnie wygląd

am.

Kuzynka zawsze ładnie wygląda.

Trwało chwilkę milczenie, a potem panna Jadzia spytała jakoś

przytłumionym głosem:

Czy to kuzynek naprawdę mówi?

Naturalnie, że naprawdę. Jakżeby inaczej...

Znowu milczenie, a potem pytanie n

i stąd, ni zowąd.

Więc kuzynek się nudzi?

— Okropnie!

Mówiłam mamie, żeby mi pozwoliła siedzieć przy kuzynku, ale

mama powiada, że to nie wypada...

— Okrutna mama!

Jeżeli kuzynek się nudzi, to mu przyślę przez Antoniową śliczną

książkę napisaną przez panią Genlis... .

Cóż to jest? Romans?

Ja nie wiem, bo mama nie pozwoliła mi jej czytać.

A więc skądże kuzynka wie, że ta książka jest śliczna?

Taki mi się zdaje... ej, co to o tym gadać. A nie zgubił kuzynek

talizmanu ?

Wiązanki z włosów kuzynki?

Wcale nie z moich włosów.

Aż czyichże? Wszak na papierku jest napis ręką kuzynki skreślo

-

ny?

Wcale nie moją ręką.

A czyją?

—Ej, brzydal jest kuzynek. Do widzenia!

Drzwi się zamknęły i rozległy się szybkie kroki zbiegającej po

schodach panny Jadzi. Kubuś wstał, wsłuchując się w okrzyki brzmiące

w mieście, w tony muzyki wesołej, nieustannie wypełniającej cały

Sandomierz szumną, pełną otuchy melodią mazurka.

Przed samym wieczorem wpadł Wicherek rozpromieniony, wesoły,

śtoniejący się i począł Kubusiowi opowiadać barwnie, długo o tym, co się

background image

49

działo przez dzień cały w Sandomierzu. Sypał konceptami jak z rękawa

tak, że Kubuś chociaż mu ramię dokuczało, śmiać się musiał. Wreszcie

wypowiedziawszy wszystkie nowiny, pomacał ręką pościel Kubusia

i rzekł:

Fiu! Fiu! Na piernatach panicz sobie leży jak jaki hrabia! Bodaj to

mieć ładne kuzynki. Mnie dali kwaterę u szewca, a wyznaczył mija ten

stary wyga Michalski. Kiedym tam wszedł, patrzę

— jedna izba,

dzieciaków cały tuzin, zaduch okropny, a szewcowa szewca pierze aż

miło.,,Gdzież ja tu będę kwaterował?"

mówię do Michalskiego. A on

mi powiada na to: „

Szewieckiemu synkowi będzie dobrze u szewieca",

Szelma, nie mówi szewca, tylko szewieca! Żeby go kolka sparła! Ale on

myśli, że ja tam będę mieszkał. No! Grubo się omylił! Niby to pijaczyna

szewc da mi takie posłanie jak twoje. Mają tam jedno łóżko, na którym

leży siennik brudny jak nieszczęście, bez poduszki, bez kołdry, a dziecia

-

ki się drą, a szewc z szewcową się biją! Ty to w puchach leżysz. Bodaj to

mieć młodą kuzynkę!

Kubusiowi nie podobało się to bezceremonialne gadanie W

icherka

o pannie Jadzi, więc odparł chłodno:

Cóż to ma za związek jedno z drugim? Ranny jestem i potrzebuję

lepszych wygód niż ty, coś zdrów jak ryba.

Trą la! Trą la la! Tak się to mówi. Ale spotkałem też dziś te

twoją kuzynkę, na rynku sypała kwiaty i z innymi pannami pod

nogi generałowi. Wyglądała w białej sukience z amarantową przepa

-

ską jak anioł. Opowiadałem jej o tobie dziwy, o twej waleczności,

męstwie, czynach, jakich dokonałeś oraz o tym, że zostaniesz pod

-

oficerem.

Podoficerem? Skądże znowu?

Stąd, że zostaniesz.

Wierz mi, Wicherek, że twoje kłamstwa już mnie nudzą.

— Czy tak?

A tak. Jesteś dobrym chłopcem, dobrym kolegą, kocham cię

bardzo, ale masz szkaradną wadę, że co stąpn

iesz, to...

Dokończ... to zełżesz, czy nie tak?

— Ano tak.

Więc wątpisz, że zostaniesz podoficerem?

Rozumie się, że wątpię.

O małowierni, przeczże wątpicie! To jest ustęp z Pisma Świętego,

który mi mistrz Koszałkowski, niech go piekło pochłonie, wbił w pamięć

przy pomocy pięciorzemiennej dyscypliny.

Przydałoby ci się jeszcze i teraz.

To mi tak źle życzysz? Wiedzże o tym, że ja mam lepsze serce. Nie

tylko nie życzę ci bodaj dyscypliny, ale przeciwnie, postarałem się o to,

żeby cię pułkownik mianował podoficerem w pierwszej grenadierskiej

kompanii naszego pułku.

Co też ty pleciesz?

Prawdę mówię, jak Stwórcę kocham, wielkie słowo!

Ale jakimże sposobem ty się mogłeś o to postarać?

Co ci do tego, dość że się postarałem. Bo ty może myślisz, że ja nie

mam w pułku znaczenia i wpływu? Cóż tam znaczy jakiś dobosz, jeszcze

do tego syn szewca warszawskiego, nazywający się w dodatku Przy

-

szczypkiewicz, wobec szlachcica, pana Jakuba Królikowskiego, który

tak łacinę zna, że niech się w kąt schowa arcybiskup warszawski z całą

swoją kapitułą! Otóż, mój chłopcze, jeżeli tak sądzisz, to się grubo aspan

dobrodziej mylisz. Słowo Wicherka dużo znaczy w pułku.

— Nie wiedz

iałem o tym

zauważył Kubuś z ironią.

Więc dowiedz się, a jak dostaniesz nominację podoficera, wypra

-

wisz mi bal. A teraz bądź zdrów, bo noc za pasem, a ja naprawdę nie mam

gdzie skołatanej głowy złożyć. Ptaszkowie leśni mają swe gniazda, a

ja

syn szewca warszawskiego chyba na rynku się położę, co znowu ze

względu na damy sandomierskie nie byłoby przyzwoite. Prawda?

— Prawda!

background image

50

A widzisz, więc niech cię bogowie mają w swej opiece, Kubku. Ki

licho, dlaczego cię twoja kuzyn

ka Kubkiem nazywa?

— Jest to skrócenie imienia Jakub.

O patrzcież, a ja tego się nie domyśliłem. Stanowczo tępieję

w twoim towarzystwie. No, panie podoficerze kompanii grenadierskiej

walecznego pułku szóstego, bądź zdrów, ja idę szukać wygodniejszej niż

u szewca kwatery i takich puchów jak te, na których gnuśnie spoczy

-

wasz.

Wyszedł w końcu zostawiając Kubusia oszołomionego i skrycie

uradowanego wiadomością, że mają go zrobić podoficerem. Przypusz

-

czał, że tym razem Wicherek nie skłamał, choć oczywiście nie wierzył

w to, by narwany dobosz mógł mieć jakikolwiek wpływ na tę nominację.

Wieczorem przyszedł doktor Wolfz felczerem, obejrzał ranę, opatrzył

ją starannie, obandażował na nowo i rzekł:

— Za tydzie

ń będziesz zdrów, chłopcze!

Jakoż pod tym względem poczciwy doktor nie mylił się wcale.

Z każdym dniem rana coraz więcej się goiła i Kubuś czuł się coraz

silniejszy wśród spokoju, wygód i dostatniego jadła, o które panna Jadzia

bardzo usiln

ie się starała. Do tej rekonwalescencji Kubusia przyczyniła

się też wielce okoliczność, że Wicherek istotnie prawdę powiedział,

i Kubuś został podniesiony na stopień podoficera „za zasługi i walecz

-

ność okazaną przy zdobyciu Sandomierza", jak brzmiał rozkaz dzienny,

uwiadamiający pułk o tym. Kubuś był niezmiernie rad i dumny z tego, a

panna Jadzia, przeczytawszy o tej nominacji, klasnęła w ręce i zawołała:

No, już teraz ręczę za to, że kuzynek Kubek za rok zostanie

kapitanem,

za dwa pułkownikiem, a za trzy generałem.

Wprawdzie Kubuś tych słów nie słyszał, ale stary Jędrzej, który

czasem zachodził do „pana oficera" na pogawędkę, zawiadomił go o tym.

Wicherek też co wieczór wpadał jak istny wicher do Kubusia i donosił

mu, co się w mieście i w pułku dzieje. Mówił mu tedy, że do Sandomierza

przyjechali sławni inżynierowie francuscy, służący w wojsku polskim,

generał Pelletier i pułkownik Mallet, że obejrzeli fortyfikacje i rozkazali

wykonać mnóstwo robót dla umocnienia miasta, a mianowicie usypać

nowe okopy przed Bramą Opatowską; że wszystkie rowy zaopatrują

w palisady, że z Zamościa mają sprowadzić sześć dział, a załoga ma być,

znacznie zwiększona.

Czyżby obawiali się, że Austryjaki mogą napaść na Sandomierz?

spytał Kubuś.

Nie inaczej! I zdaje się, że będziemy tu mieli niedługo ich na karku.

Żeby popuchły kajzerliki! Już sobie człowiek znalazł wygodną kwaterę,

słodko wypoczywa, używa jak pączek w maśle, a tu te krowie

nogi

przerywają mi moje wywczasy. Czekajcież, zapłacę ja wam za to!

Wśród tego wszystkiego rana Kubusia wygoiła się prawie zupełnie

i wychodził już na miasto, gdzie go towarzysze z kompanii radzi witali.

Do szeregów i służby atoli nie wstępował, bo doktor Wolf zabronił mu

tego. Ramię miał obandażowane, ale chodził, przypatrywał się robotom,

jakie zarządził generał Sokolnicki, i przypuszczał, że Austriacy dobrze

będą musieli się napracować, nim Sandomierz znowu dostaną. Widział,

że teraz jest tu 39 armat, że załoga została zwiększona o cały pułk

trzeci piechoty, że pod komendą generała Sokolnickiego jest obecnie

5000 ludzi.

Wśród takich przechadzek, obserwacji, rozmów zauważył on pewną

szczególną okoliczność, która mu dała dużo do myślenia i tak go zajęła,

że zapomniał o wszystkim, a wyłącznie oddał się badaniu tej tajemniczej

sprawy.



ROZDZIAŁ XII

w którym Wicherek oświadczył Kubusiowi, że dokona czynu

background image

51

wzbudzającego podziw całego świata

Tajemnica, którą Kubuś odkrył, a raczej nie odkrył jeszcze, tylko

szczególną swoją baczność na nią zwrócił, była następująca:

Chodząc po mieście i przypatrując się wszystkiemu, a zwłaszcza

robotom koło umocnienia miasta, znając sam wszystkie zaułki miejskie,

boć przecie wychował się w Sandomierzu, zaszedł pewnego dnia na tyły

posesji, mających front od strony ulicy Żydowskiej. W owe czasy

znajdowało się tam kilka ogrodów przytulających się do zaułku bez

nazwy i do wąwozu broniącego miasto od tej strony, a z którego można

było dostać się do Wisły. Wąwóz ten mało, a raczej wcale nie był

strzeżony, gdyż w ogóle teraz generał Sokolnicki niewiele dbał o właści

-

we rozstawienie wart i pilnowanie miasta, wierząc, że nieprz

yjaciel jest

daleko jeszcze, a między Polakami nie mogą się znajdować ani zdrajcy,

ani szpiedzy.

Wąwóz był gęsto zarośnięty. Ogromne krzaki leszczyny, przedmiot

wypraw jesiennych wszystkich uliczników sandomierskich, jałowiec,

wierzby,

lipy, graby rosły w bujnym, dzikim pomieszaniu. Choć je

łamano, choć długo bydło nieraz tu zachodziło i niszczyło nowe pędy

i objadało liście, jednakże krzaki tworzyły tu gąszcz zbity i trudny do

przebycia. Parę tylko ścieżek, wydeptanych Bóg w

ie przez kogo i w ja-

kim celu, przecinało to samotne i dzikie miejsce.

Kubuś znał ten wąwóz doskonale. Podobała mu się dzikość tych

zarośli rozrastających się swobodnie, pewna tajemniczość ich głębi,

nieustanny, najrozmaitszy świergot i śpiew ptactwa drobnego, które się

tu tysiącami gnieździło. Zwłaszcza na wiosnę, gdy jasna, młoda zieleń

okryła swą majową szatą wszystkie nagości wąwozu, gdy czeremchy

poczęły kwitnąć i podlaszczki bielić się na szmaragdowym tle traw,

słowiki napełniały cały wąwóz swym melodyjnym śpiewem, niemałego

uroku dodając tej pół dzikiej, pół romantycznej miejscowości.

Otóż i teraz, zwłaszcza że to był przecież maj i słowików z pewnością

było mnóstwo w wąwozie, wybrał się do niego Kubuś, a wybrał bardzo

wcześnie, żeby jeszcze usłyszeć śpiew tych ptasząt. Poranek był piękny,

ciepły i zanosiło się na dzień słoneczny. Przeszedłszy ów zaułek bez

nazwy, na który wychodziło kilka ogrodów należących do posesji przy

ulicy Żydowskiej, zaczął się już spuszczać w głąb wąwozu, gdy wśród

ciszy i świeżości wiosennego poranku dobiegł do niego odgłos jakichś

kroków i rozmowy niemieckiej.

Zdziwiony i zaniepokojony mocno, bo skądby teraz szwaby mogły się

wziąć w Sandomierzu, zatrzymał się, ukryty za bujnie rozrosłym

krzakiem leszczyny, i począł nadsłuchiwać, skąd te kroki i ta rozmowa

może pochodzić. Niebawem nabył pewności, że ktoś po jednym z ogro

-

dów chodzi i dość głośno rozmawia. Zastanawiając się i kombinując, do

kogo ten ogród należeć może, doszedł do przekonania, że stanowi on

przynależność domu, w którym dawniej mieszkał hofrat austriacki von

Lausitz razem ze swym godnym synkiem Ferdziem. Przypomniał sobie

następnie, że kiedy szedł przez rynek do dworku wujka Białkowskiego,

by tam spocząć i ranę swą opatrzyć, to przed domem von Lausitza nie

zauważył żadnego ruchu, podczas gdy wszyscy inni na gwałt pakowali

swe rzeczy w zamiarze jednoczesnego z wojskiem opuszczenia Sando-
mierza. O

d Wicherka dowiedział się, że w istocie kilkadziesiąt wozów

i bryk napełnionych kobietami, dziećmi i wszelkiego rodzaju gratami

wyjechało za wojskiem z miasta. Czy jednak hofrat von Lausitz zrobił to

samo, czy też pozostał w mieście

Kubuś nie wiedział i gorzko wyrzucali

sobie teraz, że całkiem o tej sprawie zapomniał.

Bo jeżeli

rozumował Kubuś

hofrat von Lausitz został w mieście,

to z pewnością nie dlatego, żeby pomagać Polakom, ale dlatego, żeby im

szkodzić.

Wśród jego rozmyślań tymczasem kroki się zbliżały i rozmowa coraz

wyraźniej dochodziła do uszu Kubusia. Jeden z mówiących miał głos

niski, zachrypły i nieprzyjemny. Drugi głos uderzył Kubusia tym, że go

znał, że mu kogoś przypominał, ale kogo

— na razie

nie mógł się

background image

52

zorientować. Zresztą i czasu nie było na to, i kroki się coraz bardziej

zbliżały, skrzypnęła jakaś dobrze ukryta furtka w parkanie otaczającym

ogród i Kubuś ku wielkiemu swojemu zdziwieniu, a zarazem przeraże

-

niu poznał w jednym z rozmawiających Ferdzia von Lausitza. Drugi

mężczyzna był zupełnie nie znany. Niski, krępy, prawie opasły, ubrany

w wyszarzałą kurtkę, w wysokie buty, w czapkę zniszczoną i zasmoloną,

wyglądał na kolonistę niemieckiego albo na handlarza nierogacizną.

I jakby na potwierdzenie tego przypuszczenia nieznajomy począł odwią

-

zywać od krzaka dość dużego wieprzka, który rozciągnięty spał sobie

wygodnie, a teraz kopnięciem nogi został przebudzony, kwicząc przeraź

-

liwie. Z pozoru więc nieznajomy był to sobie zwyczajny handlarz

nierogacizną albo może masarz z jakiegoś małego miasteczka, który

kupiwszy gdzieś na targu lub we wsi tłustego wieprzaczka, pędził go

teraz do siebie. Ale niespokojne, niezmiernie ruchliwe, bystre, siwe oczy,

którymi szybko obrzucił całe otoczenie, zdawały się co innego mówić.

Pod tym przebraniem pospolitego wieprzarza kryła się jakaś mocno

podejrzana figura.

Odwiązując swego kwiczącego prosiaka, handlarz rozmawiał z Fer

-

dziem w da

lszym ciągu po niemiecku. Kubuś znał dobrze ten język, bo

przecie uczył się w szkołach austriackich. Był dobrze ukryty za krza

-

kiem leszczyny i, wstrzymując dech w sobie, żeby się nie zdradzić,

wszystko mógł widzieć oraz słyszeć doskonale.

No, więc przygotujcie wszystkie wiadomości

mówił mniemany

handlarz —

jutro świtaniem będzie u was Wilhelmina.

A pan kapitan kiedy będzie?

Nie wiem, może już wcale nie będę, bo obawiam się, czy na mnie te

przeklęte buntownik! nie zwróciły już uwagi. Wilhelminy nikt tu nie zna

i ona tymczasem będzie się z wami widywała.

Ojciec prosi, żeby pan kapitan uwiadomił o naszych staraniach

generała Geringera.

Naturalnie, że uwiadomię, jakżeby inaczej być mogło? Moje

usz

anownie czcigodnemu panu hofratowi. No, naprzód, ty moja zasłono

przed oczami głupich Polaków!

Słowa te skierowane były do wieprzka, którego uderzeniem pręta

nieznajomy popędził przed sobą, śmiejąc się cicho, i kiwnąwszy głową

Ferdziowi, po

czął spadzistą ścieżką spuszczać się w głąb wąwozu.

Ferdzio przez jakiś czas stał i patrzył za nim, potem zawrócił, wszedł do

swego ogrodu i furtkę za sobą starannie zamknął na zasuwę od

wewnątrz.

Podniosła się teraz w umyśle Kubusia myśl, jak postąpić z tym

odkryciem, które zrobił. Nie ulegało bowiem najmniejszej wątpliwości,

że knuje się tu jakaś niegodziwa zdrada, że przez hofrata i jego synka

udzielane są jakieś wiadomości Austriakom, zapewne o sile polskiej

załogi w Sandomierzu, o jej położeniu, o stanie fortyfikacji itp. Kto wie

nawet, czy właśnie tym wąwozem, przez ogród hofrata, nie będą się

chcieli szwarcgelberzy dostać do miasta; ale teraz już im się to nie uda,

bo jest tu Kubuś Królikowski, któremu Bóg pozwolił wykryć haniebną

zdradę. Bo że tu była zdrada, to rzecz jasna, wszak Ferdzio wyraźnie

prosił przebranego za handlarza świń kapitana austriackiego, aby

o staraniach jego i Ferdzia ojca uwiadomił generała Geringera. A przecie

Kubuś wiedział od wujka Białkowskiego, że o tym lub podobnym

nazwisku generał austriacki stoi ze znacznym korpusem między miaste

-

czkami Bogorią a Szydłowem, niejako w obserwacji Sandomierza. On to

wie zapewne wysyła tego szpiega, przebranego za wieprza

rza, i przez

niego komunikuje się ze zdrajcą von Lausitzem, który w tym celu

umyślnie pozostał w Sandomierzu.

Tak, wszystko to jest bardzo prawdopodobne, ale co teraz czynić

trzeba, żeby temu przeszkodzić?

Takie pytanie postawił sobie Kubuś. Czy iść wprost do generała

Sokolnickiego i wszystko mu powiedzieć? Chyba tak należy postąpić.

Generał Sokolnicki jest tu komendantem naczelnym, powinien zatem

background image

53

wiedzieć, jaka haniebna zdrada przeciw niemu pod ziemią się knuje,

Ale po n

amyśle poczęły się w Kubusiu budzić pewne wątpliwości,

pewne wahania. Z czym tu iść do generała, którego postawa chłodna,

surowa budziła we wszystkich podwładnych uszanowanie, ale mroziła

też ich mocno. Żaden oficer, nawet pułkownicy nie śmieli zbliżyć się do

Sokolnickiego, a cóż dopiero jakiś tam podrzędny podoficer. Jak tu iść do

niego i jakie mu dać dowody, że to wszystko jest prawdą? Wszak Kubui

widział i słyszał, ale jak to udowodni?

Nie, on nie pójdzie do generała, nie będzie budził niepotrzebnej

trwogi, ale działać zacznie sam, na własną rękę. Wszak jutro świtaniem

ma się tu zjawić jakaś Wilhelmina, szpieg kobiecy. On zaczai się na nią,

schwyci i poprowadzi do generała

tym sposobem położy koniec

szpiegostwu.

Ale tu znowu przypomniał sobie, że rana jego nie jest jeszcze zupełnie

wyleczona, że jest mocno osłabiony. Czy zatem zdoła schwytać i pokonać

ową Wilhelminę, której zapewne z pomocą pobiegnie i Ferdzio, i może

sam hofrat, mężczyzna tęgi i silny, bo go Kubuś znał i nieraz widział,

Nie, sam nic nie zrobię. Trzeba mieć kogoś ze sobą, ale kogo?

Bijąc się z myślami, szukając kogoś do wtajemniczenia w tę historię,

przypomniał sobie Wicherka, jedynego człowieka, na którego liczyć i

na

którym polegać można. Po starannym rozpatrzeniu tej sprawy z różnych

Stron zdecydował Kubuś uświadomić Wicherka o wszystkim pod wiel

-

kim sekretem i ostatecznie zasięgnąć u niego rady: czy donieść o wszyst

-

kim komu należy, czy też samym we dwóch działać.

Powziąwszy takie postanowienie, Kubuś zabrał się zaraz do jego

wykonania i, nie tracąc czasu, ruszył do miasta szukać Wicherka. Znalazł

go wygrywającego na bębnie marsza dla mustrujących się żołnierzy,

niepodobna więc było z nim się rozmówić i Kubuś musiał czekać aż do

wieczora, nim w końcu złapał Wicherka.

-

Mam z tobą o bardzo ważnych sprawach pogadać

rzekł, gdy

Wicherek zjawił się wieczorem jak zwykle w jego izdebce

od rana cię

szukam.
— Ba, moj

e dziecko, na mojej głowie tysiące spoczywa interesów

odpowiedział Wicherek ze zwykłą sobie warszawską blagą

ale cóż

to za ważne sprawy?

Kubuś podszedł ku drzwiom, wyjrzał, potem zamknął je starannie

i zwrócił się do zdziwionego nieco t

ymi przygotowaniami Wicherka:

Siadaj tu, przysuń się do mnie i słuchaj!

Na mój honor, cóż to takiego? Masz diablo tajemniczą minę! Ale

skoro chcesz, słucham.

Przede wszystkim musisz mi dać słowo, że żadnemu z kamratów

o tym nie powiesz.
— W mojej piersi setki spoczywa tajemnic! —

zawołał na to z emfazą

Wicherek. —

Leżą tam one jak w grobie. Możesz mówić, chłopcze,

a raczej... uczony mistrzu.

Wydobywszy z Wicherka słowo uroczyste, że nie będzie rozgadywał

powierz

onej mu wiadomości, Kubuś opowiedział mu zdarzenie, którego

był świadkiem dziś rano, i tak swą relację zakończył:

Dwie drogi, a raczej dwa sposoby pozostają nam do położenia

końca tej ohydnej zdradzie i dlatego chcę się ciebie poradzić, którą

z nich

wybrać.

Doskonale, opowiedz mi o tych dwóch sposobach, a moje doświad

-

czenie, mój umysł krytyczny, wskażą ci, mistrzu, który jest dobry.

Kubuś na tę nową blagę wzruszył ramionami i przekonany, że pod

tym względem jego przyjaciel jest niepoprawny, rzekł:

Jednym z tych sposobów jest udanie się wprost do generała

Sokolnickiego i zawiadomienie go o wszystkim.
—Wybornie, a drugi sposób?

Drugi: ażebyśmy jutro świtaniem we dwóch zaczaili się w krza

-

kach na tę jakąś Wilhelminę i, schwytawszy ją na gorącym uczynku,

oddali w ręce naszej władzy.

background image

54

Wicherek tym razem umilkł i poważnie się zamyślił; dopiero po

chwili odrzekł:

Oba sposoby są dość głupie, a pierwszy najgłupszy.

Dlaczegóż to?

— sp

ytał Kubuś nieco obrażony takim określeniem

jego ciężko wymyślonych projektów.

Dlatego, mój uczony mistrzu, że można doskonale umieć łacinę,

a nie wiedzieć, jak się praktycznie wziąć do rzeczy. Pójść do generała

Sokolnickiego i wszystko m

u powiedzieć! Myślał, myślał i wymyślił

głupstwo, kapitalne, na honor, głupstwo! Cóż to ty sądzisz, że taki jak ty

podoficerzyna, świeżo upieczony, może sobie iść do generała, jak ja do

ciebie przychodzę?

A dlaczegóż by nie? Sprawa tak ważna...

Dlatego, koniu dardanelski (nie mówię

ośle, aby cię nie obrazić),

że według regulaminu, ty, z wszelkimi wiadomościami dotyczącymi

służby i bezpieczeństwa wojskowego, powinieneś się udać do twego

kaprala, ten do porucznika, porucznik do kapitana, kapitan do majora,

major do pułkownika, a dopiero pułkownik do generała. Rozumiesz to?

Rozumiem, ale tu jest wypadek wyjątkowy.

Nie ma w służbie wypadków wyjątkowych, wszystko musi iść

podług regulaminu, bo inaczej nieład się wkradnie i porządek hierarchi

-

czny naruszony zostanie. Oto mądre zdanie, którego na pamięć nauczyć

się winieneś. A teraz zastanówmy się nad tym, co by z tego wynikło,

gdybyś według tego przepisu postąpił? Otóż, mój chłopcze, znam dobrze

kaprala Michalskiego. Cóż by on zrobił, wysłuchawszy twej relacji?

Najprzód skrzyczałby .cię i zwymyślał porządnie, że zajmujesz się

rzeczami, które do ciebie nie należą, potem by się upił i poszedł spać.

Jutro rano, otrzeźwiwszy się i przypomniawszy sobie coś mu powiedział,

zastanowiłby się trochę i powiedział by sobie: ano, do stu piorunów, nie

ma co, trzeba powiedzieć o tym panu porucznikowi. Ten wezwałby cię do

siebie, wypytał się szczegółowo i po długim namyśle poszedłby do

kapitana, ten znów po namyśle do majora, major po namyśle do

pułkownika, pułkownik ze swej strony kazałby cię wezwać, pytałby,

krzyczał i wreszcie poszedł do generała. Czy masz, uczony mistrzu,

pojęcie, ile by to czasu zajęło?

— Czy ja wiem?

Aleja wiem! Cały dzień, caluteńki, jak obszył, a tymczasem twoja

nadobna Wilhelmina (bo nie wątpię, że jest nadobna) załatwiłaby od

dawna swe szpiegowskie sprawy, otrzymałaby potrzebne dla generała

Geringera wiadomości i czmychnęłaby tak, że ani oko, ani ucho

wszystkich kapralów, poruczników, kapitanów, majorów nie ujrzałoby

jej i nie słyszałoby. Pojmujesz ty to, uczony koniu dardanelski? Uważaj

proszę, że przez wrodzoną mi grzeczność nie nazywam cię imieniem

właściw

ego stworzenia dardanelskiego.

Lecz Kubuś nie zwrócił uwagi na tę subtelną różnicę i srodze

zmartwiony rzekł:

Nic więc nie pozostaje, jeno chwycić się drugiego sposobu i samym

tę sprawę załatwić.

Cóż to rozumiesz pod wyrazem „samym"

?

— Ano... niby ja i ty...

Takeś postanowił?

— Tak.

No, proszę! Nie lubię, gdy kto beze mnie coś postanawia. Ale

mniejsza, to tylko powiem, że i ten sposób tyle jest głupi, ile ryzykowny.

Nie widzę tu żadnego ryzyka.

— Ale

ja widzę. Wiesz dobrze, że ja mam serce mężne, lecz z babą

wojować... padam do nóżek!

Bój się Boga, Wicherek

zawołał przerażony Kubuś

cóż więc

zrobimy? Przecież tak tych rzeczy zostawić nie można.

Rozumie się, że nie można.

— W

ięc radź, co robić!

Hm! Czekaj, niech się namyślę. Moja dobra, tęga głowa warszaw

-

background image

55

ska coś takiego wymyśli, że klękajcie narody!

Począł tedy myśleć, a to myślenie objawiało się tym, że podszedł do

okna i wybębnił na szybie palcami marsza. Kubuś, zaniepokojony do

żywego, patrzał na niego jak w tęczę i czekał cierpliwie, co ta dobra, tęga

głowa warszawska wymyśli. A głowa bębniła wciąż na szybie dość długo,

tak że Kubuś poczynał już wątpić, czy z niej wyjdzie coś takiego, przed

czym miałyby klękać narody. Ale wreszcie Wicherek zaprzestał bębnie

-

nia i pogwizdywania, odwrócił się i rzekł:

Wymyśliłem oto taki sposób. Pójdziemy jutro skoro świt we

dwóch do wąwozu, ukryjemy się w krzakach i capniemy na gorącym

uc

zynku nadobną Wilhelminę.

Kubuś, który oczekiwał jakiegoś nadzwyczajnego projektu, zawie

-

dziony w swych nadziejach, rzekł:

Ale przecież ja to od razu proponowałem.

Tyś to proponował, mistrzu?

A tak... wszak zaraz ci to powiedział

em...

Wicherek przybrał postawę oburzoną:

Nie! Bezczelność teraz śród ludzi nie ma granic. On to proponował!

Ściany, wzywam was na świadka! Ale to tak zawsze bywa na świecie.

W ciężkiej pracy ducha wysnujesz jakąś myśl, zaraz ci ją schwycą

i powiedzą, że to ich jest własność. O ludzie! Jakżeście zepsuci! Lecz

mniejsza, tu nie idzie o to, kto spłodził tę myśl, tylko o to, żeby ją

wykonać. Czekaj na mnie jutro, pójdziemy razem i wykonamy czyn,

który wzbudzi podziw Polski. Co

mówię

całego świata. Do jutra więc!

To rzekłszy, porwał furażerkę i wybiegł.




ROZDZIAŁ XIII

w którym Wicherek oświadcza, że jest najlepszym aktorem

Nazajutrz o świcie zgodnie z wczorajszą umową obaj przyjaciele,

Wicherek i Kubuś, znaleźli się w wąwozie. Obaj byli uzbrojeni w krótkie

pałasze i wypożyczone pod pierwszym lepszym pozorem od ułanów

pistolety, które Wicherek starannie nabił, mówiąc:

Nie dlatego je nabijam, żebym chciał nim życie odebrać nadobnej

Wilhelm

inie, ale żeby nastraszyć babę.

A Kubuś śmiejąc się, zauważył:

Nie wiadomo, czego się z tobą trzymać, raz ją nazywasz nadobną

Wilhelminą, to znowu babą.

O! Mój uczony mężu, pytam się ciebie, zali i najpiękniejsza panna

nie jest babą

?

Chyba że nie

śmiał się Kubuś.

Widzę, mój koniu dardanelski, że o ile władasz znakomicie łaciną,

o tyle nie jesteś mocny w polszczyźnie, co winno wstydem pokryć twoje

czoło. A tymczasem bądź łaskaw wstrzymać potok twej wymowy, bo się

zbliżamy do wąwozu, gdzie niebawem ma się rozstrzygnąć jeden

z najdramatyczniejszych epizodów tej wojny, epizodów, w których
niejaki Alfons Przyszczypkiewicz, znany powszechnie ze swego boha-

terstwa, główną rolę odegra. Historia kiedyś będzie o tym pisała

i przekaże potomności do naśladowania.

Może by w tej historii dało się także pomieścić wzmiankę

— zau-

ważył Kubuś

że w tym bohaterskim epizodzie brał także udział niejaki

Jakub Królikowski.

To mi się wydaje zupełnie zbyteczne. Promienie światła winny

padać na postać główną, resztę zostawiając w cieniu. Ale sza, milczenie,

głos po rosie rozchodzi się daleko.

W rzeczy samej poranek był świeży i chłodny, obfita rosa pokrywała

liście drzew i krzaków, a na wschodzie chmury zasłaniały słońce. Ale

mimo to zanosiło się na pogodę, bo powoli chmury znikały, rozpraszały

się, uciekając przed jasnym obliczem gwiazdy dziennej, gdzieś w

background image

56

nie skończoność. Obaj chłopcy, już teraz zachowując najgłębsze mi

lcze-

nie i niektóre ostrożności, ukryli się w gąszczu, obserwując furtkę od

ogrodu, którą wczoraj wyszedł Ferdzio von Lausitz z przebranym za

handlarza mężczyzną. Tu w gęstwinie jeszcze mroki nocne panowały

i chłód, który nieprzyjemnie owionął młodzieńców, tak że w swych

wiatrem podszytych mundurkach dygotali, nie tyle może z zimna, ile

z nerwowego naprężenia i niepokoju.

Umieścili się tak, że ich najbystrzejsze oko dostrzec nie mogło, a sami

jednocześnie widzieli dobrze parkan i furtkę od ogrodu, Wicherek

szepnął do ucha Kubusia:

— Nic nie rób sam, czekaj zawsze na mój znak.

Jakkolwiek Kubuś był niewątpliwie mądrzejszy od Wicherka, jednak

ulegał jego energicznej, czynnej naturze, jego warszawskiej bladze

i pewności siebie. Sam z usposobienia łagodny i miękki, stawał się

narzędziem w ręku każdej silniejszej, a raczej ruchliwszej osobowości.

Taki był właśnie stosunek między nim a Wicherkiem: Kubuś widział

nieraz, że ten plecie i robi głupstwa, jednak nie śmiał oponować,

zagadany i zakrzyczany przez zuchwalszą od siebie naturę.

I oto teraz siedząc pod krzakiem leszczyny, z którego za najmniej

-

szym poruszeniem spadały na nich krople obfitej rosy, rozmyślał nad

tym, że o wiele lepiej byłoby zawiadomić zwierzchników o szpiegostwie

hofrata i jego synka niż na swoją rękę działać. Działanie to może chybić

zupełnie i Sandomierz, a z nim waleczną załogę, narazić na niebezpie

-

czeństwo. Wydało mu się obecnie przy jasnym dniu, że całe gadanie

Wicherka o hierarchicznym porządku w wojsku jest prostą blagą, że

niepodobna, aby w tak ważnym wypadku nie można było udać się

bezpośrednio do generała i o wszystkim mu opowiedzieć. Ale stało się

i nie czas było teraz żałować oraz myśleć o tym, jak się to źle zrobiło. Oto

właśnie zaszeleściły krzaki w wąwozie i dało się słyszeć gdzieś w głębi

parowu lekkie i ostrożne czyjeś stąpanie.

Jednocześnie z nieprzyjemnym zgrzytem, który wstrząsnął obu

wojowników, otworzyła się wolno furtka od ogrodu i ukazał się w niej

Ferdzio szpicel, otulony w płaszcz i trzymający pod pachą jakąś teczkę.

Wyszedł skradając się. Obejrzał się bacznie dokoła i stał nadsłuchując

pilnie z wyraźnym niepokojem na twarzy. Ale wokoło leżała cisza, tylko

wiatr szeleścił liśćmi krzaków, a chór słowików oraz innego ptactwa

napełniał swym śpiewem i świergotem całą okolicę.

Wicherek nieznacznie trącił łokciem Kubusia i nachylając się mu do

ucha, szepnął:

Baczność! Chwil

a stanowcza nadchodzi!

Kubuś nic na to nie odrzekł, cały zajęty patrzeniem na Ferdzia

i wsłuchiwaniem w lekkie i ciche stąpanie dochodzące z głębi

parowu.

Wreszcie kroki te rozległy się tuż przy ukrytych młodzieńcach

i z gęstwiny wysunęła się wysoka postać kobieca. Ubrana była po

wiejsku, w spódnicę krótką i zapaskę samodziałową, z czerwoną chustką

na głowie. Nogi jednak bose, białe, czyste i małe, chód śmiały, pewny

i zręczny zdradzały ją, że nie pochodziła spod strzechy wieśniaczej.

Twarz była młoda, ładna, oczy duże, czarne, niespokojnie oglądające się

dokoła, a spod kraśnej chustki zalotnie związanej wydobywały się

kosmyki czarnych, bujnych włosów. Szła trzymając na ręku zwyczajny

koszyk wiejski, z którego

wyglądało parę białych serków i dzbanek

pełny mleka. Widocznie starała się nadać sobie wygląd kobiety wiejskiej,

idącej z rana z nabiałem do miasta, ale nie bardzo jej się to udawało.

W ruchach, w spojrzeniu, w całym zachowaniu się tej kobiety widać było

nadzwyczajny niepokój i obawę.

Gdy ją Ferdzio zobaczył, pobiegł ku niej żywo i zawołał po niemiecku:

Ach, jesteś pani przecie, strasznie niespokojny byłem o panią.

Papa całą noc nie śpi i drży z trwogi.

Ona obejrzała się dokoła i spytała:

Czy tu bezpiecznie rozmawiać?

background image

57

Bezpieczniej w każdym razie jak w ogrodzie. Pełno Żydów, od

których papa wynajmuje ogród. Papa nie kazał mi pani wprowadzać.

Czy nikt pani nie widział?

Niestety, spotkałam patrol ułanó

w.

I cóż?

spytał Ferdzio z widocznym przerażeniem.

Jeszcze cała drżę z przestrachu. Za nic w świecie więcej tu nie

przyjdę.

Ale cóż ten patrol?

Bóg się mną opiekował. Zapatrzyli się oni na gromadkę wron,

które opadły małego zajączka, i wskutek tego nie zwracali na mnie

uwagi. Szybko przebiegłam koło nich, ale jaką straszną chwilę przeży

-

łam! O! Herr Je!

Przyłożyła rękę do serca, które musiało bić mocno, i mówiła dalej:

Mam polecenie powiedzenia panom, że te wycieczki nocne muszą

się skończyć, są one zbyt niebezpieczne. Generał Geringer kazał zawia

-

domić panów, że jeżeli dziś nie dacie potrzebnych wiadomości i planów

fortyfikacji, jakie Polacy wznoszą koło Sandomierza, to ostatecznie

obejdz

ie się bez nich i zerwie wszelkie stosunki z panami.

Mówił już o tym wczoraj pan kapitan von Schwarzfeid, ale papa na

to odpowiedział, że generał zbyt się niecierpliwi, że na wszystko trzeba

czasu i pieniędzy, że nie tak to łatwo dowiedzieć się o liczbie i składzie

załogi polskiej, o ilości amunicji i zapasów żywności. Trzeba również

niemałej przebiegłości, by odrysować plany nowych fortyfikacji.

Pani Wilhelmina, bo ona to zapewne była, obejrzała się, westchnęła,

poprawiła chustkę na głowie i rzekła:

Więc cóż? Co mam odpowiedzieć, jaką wiadomość zanieść?

Papa kazał się przede wszystkim zapytać, czy pieniądze są, bo

musimy opłacać każdy krok, wiadomo, że papa z powodu zajęcia przez

Polaków Sandomierza nie ma żadnych dochodów. Papa już zupełnie nie

ma pieniędzy, ani krajcara nawet.

Sięgnęła za gorset i wydobyła woreczek płócienny dość pękaty i,

pokazując go Ferdziowi z pewnym wyrazem pogardy na swej ładnej

twarzy, rzekła:

Tu jest sto reński

ch srebrem, ale mam rozkaz oddania ich wtedy

dopiero, gdy będę miała w ręku żądane wiadomości.

One są w tej teczce. Proszę!

rzekł Ferdzio chwytając gorączko

-

wo za woreczek.

Ale pani Wilhelmina cofnęła szybko rękę i rzekła:

— Mam ro

zkaz obejrzenia wprzód tych papierów. Pan przecież wie,

że nikt kota w worku nie kupuje.

— I owszem —

syknął Ferdzio

— jest tu plan nowych fortyfikacji,

wykaz liczebności załogi i zapasów żywności. Co do ilości amunicji dotąd

nic nie mogliśmy się dowiedzieć, ale papa kazał zakomunikować, że za

parę dni będzie wiedział.

Gdy to Ferdzio mówił, Wilhelmina postawiła koszyk na ziemi. Nie

puszczając z ręki worka z pieniędzmi, siadła na wystającym nieco

pagórku i poczęła papiery w teczce przeglądać. Ferdzio tymczasem dalej

gadał:

Papa bardzo się dziwi tej nieufności, jaką generał Geringer mu

okazuje. Z generałem Egermanem papa znał się dobrze i był przez niego

szanowany, a generał Geringer zupełnie inaczej postępuje. Papa kazał

mi powiedzieć, że go to obraża.

Na te słowa Wilhelmina podniosła głowę i spojrzała na Ferdzia takim

wzrokiem, że ten zarumienił się i rzekł pośpiesznie:

Papa robi to przecież nie dla pieniędzy.

— A po co? —

spytała Wilhelm

ina. —

Wszak generał płaci panom?

Te pieniądze idą na opłacenie tych, którzy nam potrzebnych

wiadomości udzielają. Papa z nich ani grosza dla siebie nie bierze.

— Czy tak? —

spytała chłodnym tonem Wilhelmina, wciąż przeglą

-

dając wręczone

jej papiery.

Ręczę, że tak. Papa nie pracuje dla pieniędzy, ale dla naszego

background image

58

ukochanego cesarza i dlatego, że nienawidzi tych szlachciców polskich.

— Bardzo chwalebne uczucia! —

szepnęła ironicznie Wilhelmina

i dalej zagłębiła się w przeglądanie papierów.

Trwało to dość długą chwilę, podczas której Ferdzio już milczał i miał

mocno nadąsaną minę. Wreszcie Wilhelmina się podniosła i rzekła:

Nie wiem, czy pan generał będzie zadowolony z tych papierów

i czy powinnam panu dać te pieniądze, ale... ostatecznie, skoro ich tak

bardzo potrzebujecie i pan mówisz, że musicie płacić...

Papa mi powiedział, żeby nie oddawać tych papierów bez pienię

-

dzy. Zebranie tych wiadomości kosztowało papę bardzo wiele. Jak się

woj

na skończy i papa będzie mógł wyjechać, to uda się zaraz do Wiednia,

przedstawi cesarzowi i wszystko opowie...

Cóż takiego opowie?

zapytała Wilhelmina.

Opowie... opowie, jak za jego gorliwość i wierność cesarzowi

ganerał Geringer z nim postępował.

Zakomunikuję i tę wiadomość panu generałowi, a co on z nią

zrobi, to już jego rzecz. Ostatecznie biorę na siebie odpowiedzialność,

dając panu te sto reńskich, bo, powtarzam, nie wiem, czy wiadomości

zawarte w tych papierach

są tego warte. Ale niech już tak będzie.

proszę...

To mówiąc wręczyła Ferdziowi worek z guldenami, które ten

skwapliwie wsunął do kieszeni. Następnie zabrała się do schowania

otrzymanych od zdrajcy papierów. W tym celu odwróciła się od nieg

o

i rozpinać zaczęła gorset.

Wszystkiego tego byli niemymi świadkami Kubuś i Wicherek, wysłu

-

chali całej rozmowy i teraz, kiedy obie strony miały się rozejść, Wicherek

dał znak i krzyknął:

Naprzód, wiara, schwytać tych łotrów!

— wysk

oczył z ukrycia

i pobiegł ku Wilhelminie, wydzierając jej z rąk fatalne dokumenty.

Za nim wypadł Kubuś i tak gwałtownie rzucił się na stojącego doń

tyłem Ferdzia, że go obalił na ziemię, wołając:

Mam cię, szpiclu!

Ferdzio wrzasnął przeraźliwie:

— Herr Je! —

i zemdlał.

O wiele przytomniejszą okazała się kobieta. Ujrzawszy nieszczęsne

papiery w ręku Wicherka, nie usiłowała nawet ich odebrać i sądząc

zapewne, że w krzakach znajduje się więcej żołnierzy, w jednej chwili

z nadzwyczajną zręcznością i szybkością rzuciła się w bok między krzaki

i znikła. Jakiś czas słychać było po twardej ziemi jej bieg szalony,

ale i ten ucichł wkrótce. Wicherek, oszołomiony tym niespodzianym

postępkiem kobiety, stał jak skamieniały trzymając w ręku zdobyte

papiery i patrząc osowiałym wzrokiem w tę stronę, w którą uciekła

Wilhelmina.

Cóż stoisz?

zawołał Kubuś rozgorączkowany.

Leć za nią, złap

ją, ja tymczasem zajmę się tym łotrem.

Ale Wicherek się nie ruszał i, oprzytomniawszy, rzekł tonem chłod

-

nym:

A to szwed baba! No, no! Rzetelnie dała nogę i wzięła nas na kawał.

Szwed baba!

Leczę za nią, bo ucieknie!...

Ani myślę, niech ucieka.

Więc jakże, co będzie?

Nic nie będzie. Papiery mamy, a to główna rzecz, co zaś do tej

dzielnej białogłowy... niech sobie leci gdzie indziej się powiesić. Co nam

po niej! UfR Aleśmy się gracko spisali.

Popatrzył na leżącego nieruchomo Ferdzia.

Cóż to? Ten, widzę, kopyrtnął

ze strachu.

Zdaje mi się, że tylko zemdlał. Cóż teraz zrobimy?

Tego gagatka trzeba nam zabrać i zaprowadzić do pułkownika

Sierawskiego. Niech sobie tam z nim robią, co chcą, tylko... uważasz

Kubek, ty nic nie gadaj, już ja za dwóch będę mówił i w należytym

background image

59

świetle przedstawię pułkownikowi nasz czyn heroiczny... Przede

wszystkim nie trzeba mówić, żeśmy wczoraj wiedzieli o tych schadzkach

szpiegowskich, boby nam porządnie głowę zmyto, a może i pod sąd

wojenny oddano. Diabe

ł nie śpi, a generał Sokolnicki nie żartuje.

Jak to? Więc teraz powiadasz, żeśmy źle zrobili nie donosząc o tym

generałowi?

Czyśmy źle zrobili, to zupełnie inna kwestia, mój uczony koniu

dardanelski. Teraz zaś powiemy, żeśmy przypadkiem natknęli się na tę

parę szpiegowską... Źle, powiadam, parę, należy powiedzieć, że było co

najmniej czterech okrutnych chłopów, uzbrojonych od stóp do głów, że

my, nie zważając na to, rzuciliśmy się na nich po bohatersku, papiery im

wydarli

śmy, jednego wzięliśmy do niewoli, a reszta dała drapaka wobec

naszej szalonej waleczności. Już ja to wszystko opowiem i w należytym

świetle nasz czyn wystawię, tylko ty nic nie gadaj... rozumiesz?

Kubuś skrzywił się, bo miał już dość blag Wicherka, i rzekł:

Nie podoba mi się to wszystko i żałuję mocno, żem twojej rady

posłuchał. Twoje zaś zamiary przedstawienia naszej zasadzki jako czynu

bohaterskiego na nic się nie przydadzą.

No, proszę, a to dlaczego, panie uczony łacinnik

u?

Dlatego, że jak tam w sztabie zaczną tego szpiega indagować, toć

on powie, że nie było czterech okrutnych chłopów, uzbrojonych od stóp

do głów, ale on jeden, bez broni, i równie bezbronna kobieta.

Do pierona! Masz rację! Słowo honoru, nie pomyślałem o tym.

Prawda, prawda! A to licho nadało. Czemu ten kiep także nie dał nogi,

tylko zemdlał jak baba? Cóż, co myślisz?

Trzeba go najprzód otrzeźwić.

Ale trzeźwić Ferdzia nie trzeba było, bo sam odzyskał przytomność,

po

dniósł się nieco i siadł, przetarł czoło i wystraszonymi oczami rozglą

-

dał się dokoła, a poznawszy Kubusia, zawołał:

— Kubek Królikowski, to ty?
—Jak widzisz, to ja.

Hm! Aleś mię przestraszył. Nie godzi się tak z kolegą postępować.

Ty nie jesteś moim kolegą, ja wśród kolegów nie mam szpiegów.

Wstawaj i chodź z nami!

Mam iść z wami, a to gdzie i po co?

——

Dowiesz się. No, wstawaj i ruszaj.

Bój się Boga, Kubek... czyż ja nie byłem twoim kolegą?

Byłeś, ale nim nie jesteś. Wstawaj i w drogę!

Powiedz mi przynajmniej, co chcesz ze mną zrobić?

Oddać cię w ręce naszego generała, a ten zapewne każe cię wraz

z twoim godnym papą powiesić jako szpiegów. Widzisz, ze względu na

dawne koleżeństwo mówię

ci wszystko otwarcie.

Ach, mój Boże, więc nie ma u ciebie żadnych względów dla

dawnego kolegi?

Dla szpiegów nie mam żadnych względów.

Zmiłuj się, Kubek... cóż ci z tego przyjdzie, że mnie powieszą? Co

ludzie na to powiedzą, żeś własnego kolegę wydał w ręce kata. Przysię

-

gam ci, że więcej nie będę szpiegował, że do niczego nie będę się mieszał.

Tu ukląkł, złożył ręce jak do modlitwy i wołał jękliwym głosem:

Gotów jestem wstąpić do waszego wojska, Kubek, panie Kubek,

zlituj się, puść mnie, jestem słaby, chory... ja umrę... O, mój Boże,

litości, litości!

Chciał się rzucić do nóg Kubka, który ze wstrętem słuchał tych próśb

i wahać się począł, boć przecie ten żebrzący u jego nóg miłosierdzia

chłopiec był do niedawna jego kolegą.

Wtem Wicherek milczący dotąd i przypatrujący się tej scenie zawołał:

Za pozwoleniem, ucisz no się, panie ładny, i powiedz, czy oprócz

tych papierów, które odebraliśmy dającej dzielnie nogę białogłowie, nie

masz przy sobie innych?

Nie mam żadnych.

— Czy mieszkasz w Sandomierzu?

background image

60

— Tak.

Hm! Czy przysięgasz, że nie będziesz więcej szpiegować.

Przysięgam!

A więc ruszaj sobie, niech cię oczy moje nie widzą! Zmykaj, bo jak

wpadnę w pasję, to ci twój łeb farmazoński urwę i na kołku powieszę.

Uciekaj, bo jak Stwórcę kocham, wściekłość mię porywa!

Zrobił straszne oczy, trząsł się, zgrzytał zębami, co Ferdzia tak

przeraziło, że zerwał się na równe nogi i w dwóch skokach znalazł się

przy furtce ogrodowej, zniknął za nią i na dwa spusty za sobą zamknął.

Teraz dopiero Wicherek wypogodził swą twarz, zaczął się śmiać i klepać

po brzuchu Kubusia, mówiąc:

A co, znakomity ze mnie aktor? Niech się wszyscy inni schowają!

Cóż masz taką kapcańską minę? Chodźmy, a po drodze wszystko ci

wyłożę jasno i dokumentnie, dlaczegom tego durnia wypuścił.




ROZDZIAŁ XIV

w którym panna Jadzia wdziała na czoło Kubusia wieniec

triumfatorski z bławatków i maków

Łatwo domyślić się, dlaczego Wicherek wypuścił Ferdzia szpicla. Szło

mu bowiem o to, żeby rzecz się nie wydała przed zwierzchnością, iż oni

obaj z Kubusiom wiedzieli o schadzkach szpiegowskich jeszcze wczoraj,

nikomu o tym nie donieśli i na swoją rękę rzecz załatwić postanowili. Tak

zaś, gdy Ferdzio drapnął, a w zdobytych papierach okaże się coś

niebezpiecznego dla Sandomierza, Wicherek wszystko złoży, komu

wypada, i opowie ze zwykłą sobie blagą, jakich to cudów waleczności,

męstwa i przebiegłości obaj z Kubusiom dokonali, by owe papiery z rąk

licznych i uzbrojonych Austriaków odebrać na szpiegowskiej schadzce,

przypadkiem odkrytej.

Ale te piękne zamysły popsuła mu wiadomość, że Ferdzio ze swym

ojcem hofratem mieszk

a w Sandomierzu. Nuż, gdy Wicherek będzie

opowiadał o owych cudach waleczności, rzecz się cała wyda i okaże się,

że obaj mężni rycerze mieli do czynienia z jedną kobietą, która zresztą

zaraz uciekła, i z jednym szczupłym, słabym chłopakiem. Ale

po chwili

Wicherek pomyślał, że ta okoliczność nie może szkodzić jego pomysłowi,

bo przecie w interesie Ferdzia i jego papy godnego leży, żeby siedzieć

cicho i milczeć. A zatem on, Wicherek, może swój pierwotny plan

przeprowadzić i bardzo dobrze zrobił, że tego kpa szpiega wypuścił i tym

sposobem jedynego niepotrzebnego świadka usunął.

Wracając do miasta, cały ten plan ze zwykłą sobie wymową przedsta

-

wił Kubusiowi, ale Kubuś słuchał go niechętnie

widocznie był

niezadowolo

ny i zamyślony mocno.

Wszystkie te kłamstwa nie podobają mi się zupełnie. Źle zrobiłem,

nie zawiadamiając zaraz wczoraj pułkownika Sierawskiego o swym

odkryciu. Ale skoro raz źle zrobiłem, nie myślę nowych błędów do tego

dodawać. Mam zamiar pójść zaraz i te papiery gdzie należy złożyć.

—-

I nowe kapitalne głupstwo zrobić!

zawołał z gniewem Wiche

-

rek. —

Powiadasz, chodząca cnoto, że nie lubisz kłamstw, za co

z pewnością za życia jeszcze będziesz kanonizowany, a jednak będzies

z

musiał kłamać, bo nie możesz się przyznać do tego, żeś wiedział jeszcze

wczoraj o szpiegach, żeś na nich zasadzkę dziś uczynił. A jak uspra

-

wiedliwisz wypuszczenie tego durnia, twego kolegi? Niech licho porwie,

pięknych miałeś kolegów, ani słowa!

Wypuszczenie młodego von Lausitza nie ma żadnego znaczenia,

bo przecie obaj z ojcem mieszkają w mieście i uciec nie mogą.

Tak myślisz? Może sądzisz, koniu dardanelski, że po dzisiejszej

scenie będą oni czekali, aż ich powieszą? Jeżeli tak w rzeczy samej

myślisz, to jestem najświęciej przekonany, że w twojej pięknej głowie

nie ma mózgu, jeno sieczka owsiana.

background image

61

Uwaga ta zastanowiła Kubusia i rzekł:

W takim razie nic nie pozostaje, jak uwiadomić o wszystkim

prędko pułkownika i prosić go, żeby kazał aresztować obu Lausitzów,

Powiedział, co wiedział, a że nic mądrego nie wiedział, więc też

głupio powiedział. Cóż teraz Lausitzowie mogą szkodzić? Zaręczam ci, że

są obecnie w śmiertelnym strachu i na całe życie wyrzekli się szpiegost

-

wa. Po co o tym gadać komu? Chyba masz ochotę, żeby nas pod sąd

wojenny oddali i w dwadzieścia cztery godziny rozstrzelali. U generała

Sokolnickiego o to nie trudno, a ja naprawdę nie mam ochoty przenosić

si

ę na tamten świat, skoro mi na tym wcale jest nieźle.

Tak mówił, tak przekonywał, że ostatecznie wymógł na Kubusiu

milczenie, tylko taki postawił warunek: że nim coś postanowią, należy

wprzód przejrzeć owe papiery wydarte z rąk szpiega Wilhelmi

ny.

Zamknęli się więc w izdebce Kubusia, którą tenże ciągle jeszcze

zajmował u swego wujka pana Białkowskiego, i zabrali się do roboty.

Wicherek tylko słuchał, bo papiery były pisane po niemiecku, a więc

w języku, którego nauczyciel, mistrz Koszałkowski, w Warszawie

pomimo obficie udzielanych dyscyplin nie mógł Wicherka nauczyć.

Kubuś więc czytał i tłumaczył mu treść tych papierów.

Okazało się, że były one dość ważne. Zawierały więc wykaz sił załogi

sandomierskiej: ile jest p

ułków, jazdy, piechoty i armat. Następnie był

dość niezręcznie zrobiony szkic nowych robót fortyfikacyjnych, zarzą

-

dzonych według wskazówek inżynierów Malleta i Pelletiera. Wreszcie

było kilka słów o stanie żywności w Sandomierzu. Hofrat donosił, że

żywności jest tyle, że może na rok wystarczyć dla pięciotysięcznej załogi.

O amunicji —

pisał

nie ma bliższych danych, ale spodziewa się je,

w ciągu kilku dni pozyskać.

Wysłuchawszy tego wszystkiego, Wicherek rzekł:

— Bardzo do

brze się stało, żeśmy te papiery chwycili. Krowie nogi

nic nie będą wiedziały. Ciekawe jednak, za czyim pośrednictwem te łotry

dowiadują się o tym wszystkim?

To w rzeczy samej jest nie tylko ciekawe, ale bardzo ważne, bo o ile

wiem, to żaden z Lausitzów, ani ojciec, ani syn, nie pokazują się na

mieście. Siedzą w swym domu jak zaklęci. Że mają kogoś, kto im zbiera

te wiadomości

tego dowodzą słowa młodego Ferdzia. Sam powiedział,

że nie mają już pieniędzy na opłacenie tych dono

sicieli.

Wicherek się zamyślił i po chwili rzekł:

Trzeba wziąć pod obserwację dom Lausitzów. Bądź spokojny, już

ja się tym zajmę, a gdy takiego łotra schwycę... No! Będzie się miał

z pyszna. Zadam ja mu piekielnego feferu.
— A tymczas

em cóż z tym fantem zrobić?

spytał Kubuś wskazując

na papiery.
— A nic, wrzucisz je do pieca i koniec.

Gdy Kubuś nie okazał chęci wykonania tego, lecz twierdził uparcie,

że bądź co bądź należy je wręczyć pułkownikowi Sierawskiemu,

Wic

herek aż skoczył z krzesła i zawołał:

Wręczyć pułkownikowi Sierawskiemu? Czyś oszalał, uczony ko

-

niu dardanelski, cebulo włoska, czosnku egipski? Czy ci się w głowie

pomieszało? Więc masz ochotę, żeby ci najdalej jutro wpakowano

w twoją kapuścianą głowę kulę? Czy ci się życie sprzykrzyło do kroćset

czerwonych szatanów?

I począł tak wymownie dowodzić, tak przekonywać Kubusia, że

skoro te papiery są u nich, nie zaś w rękach Austriaków, to Sandomierzo

-

wi nie zagraża żadne niebezpieczeństwo, a zatem byłoby prostym

szaleństwem wystawiać swe życie na szwank.

Bo gdybym wiedział

kończył Wicherek

że niezawiadomienie

naszej zwierzchności w czymkolwiek może zaszkodzić naszej sprawie, to

nie dbając o to, co się ze mną stanie, w tej chwili pobiegłbym do

pułkownika i opowiedział wszystko, ale skoro tak nie jest, to po kiego

licha ja mam moją piękną fizys wystawiać pod kule własnych rodaków.

Nie, tak głupi nie będę.

background image

62

Tyle mówił, tak przekonywał, że Kubuś ze swą miękką naturą,

przywykłą ulegać woli silniejszej i energiczniejszej, i tym razem zgodził

się na to, by o całej sprawie jak najgłębsze zachować milczenie. Ze swej

strony Wicherek przyrzekł, że będzie bardzo pilnie strzegł domu Lausit

-

za, w czym i Kubuś mu pomoc obiecał, jakkolwiek zniechęcony był do

całej tej sprawy, która nie po jego myśli poszła. Kubuś czuł w głębi

sumienia, że nie postąpił jak należy, i drżał na myśl, iż mógł przez to jaką

szkodę ojczyźnie wyrządzić. Siedział zamknięty w swym pokoiku, gryzł

się, mało się pokazywał, a przy obiedzie miał tak straszną minę, że panna

Jadzia nazywała go,,rycerzem smutnej postaci" lub,,płaczącą wierzbą".

Wśród takiego to stanu duszy i serca rana się jego zupełnie zagoiła

i musiał wracać do szeregów, gdzie ciągłe musztry, życie czynne

i ruchliwe powoli te zgryzoty rugowały w jego pamięci i zacierały

wspomnienie smutnych zdarzeń. Ponieważ już nie ulegało wątpliwości,

że nieprzyjaciel ma zamiar oblegać Sandomierz, by go znowu z rąk

polskich wydobyć, więc z rozkazu generała Sokolnickiego podwojono

czujność w mieście. Liczne straże i wysunięte posterunki jazdy strzegły

wszelkich dróg wiodących do miasta, a często wysyłane w różnych

kieru

nkach podjazdy przynosiły wiadomości o najmniejszych ruchach

nieprzyjaciela, a i nikomu podejrzanemu nie pozwalały się zbliżyć do

miasta. Wicherek też zapewniał Kubusia, że do domu Lausitzów nikt nie

przychodzi i nikt stamtąd nie wychodzi, prócz jednej służącej, która

biega codziennie na targ po żywność. Podejrzewając jednak, że ta

służąca może ułatwić porozumienie się Lausitzów z jakimś szpiegiem,

chodził Wicherek za nią przez kilka dni, ale nic podejrzanego nie

zauważył. Poznał nawet tę służącą, choć to na nic się nie przydało, bo to

była Niemka bardzo źle mówiąca po polsku, a wiadomo z drugiej strony,

że on, Wicherek, tego jej szwargotu wcale nie rozumiał.

Niech go piekło pochłonie, tego Koszałkowskiego

kończył swą

relację Wicherek

bić to on bił rzetelnie, ale za to nic nie nauczył.

Gdybym umiał szprechać, to wziąłbym na spytki Szarlotę, bo takie

romantyczne imię nosi służąca Lausitzów, i wszystkiego się od niej

dowiedział. No powiedzcie, bogowi

e, kto tu winien, ja czy mój mistrz.

Jeżeli ten łupiskóra żyje jeszcze, to jak wrócę do Warszawy, poproszę

kamratów, wpadniemy do niego, rozciągniemy pana brata jak kota na

ławie i oddam mu z sutą nawiązką wszystkie dyscypliny, jakie kiedykol

-

wiek wymierzył na moją skórę. Bo gdybym nauczył się po niemiecku, to

od Szarloty wywiedziałbym się, co się dzieje u Lausitzów.

Tak gadał Wicherek, a Kubuś tylko ruszał ramionami, bo był

przekonany, że Lausitzowie nie tacy niemądrzy, jak się

wydaje Wicher-

kowi, żeby zaraz po wykryciu zdrady zajmować się jeszcze szpiego

-

stwem. Na pewno siedzą w swym domu w śmiertelnym ciągle strachu.

Tymczasem w mieście pod czujnym okiem generała Sokolnickiego

zajmowano się przygotowaniami do

energicznej obrony Sandomierza.

Część żołnierzy, mieszkańcy i okoliczni wieśniacy sypali szańce, wbijali

palisady; naprawiano mury, wycinano tu i ówdzie w różnych budynkach

strzelnice. Codziennie rozsyłał generał palety[28] do szlachty sandomi

er-

skiej, nakazując jej pod groźbą egzekucji dostawę oznaczonej ilości

mąki, mięsa, krup i wódki

ciągnęły długim szeregiem wozy wiozące te

wiktuały. Przygotowania te przekonywały wszystkich, że Sokolnicki

zamierza w odwiecznym grodzie st

awić uparty i niezłomny opór; groźne

jego oblicze, gdy się pokazywał wojsku lub ludowi, tchnęło spokojem

i pewnością siebie, i nikt nie przypuszczał, że pod tą maską budzącą

ufność kryje się ponury niepokój z powodu niewielkiej ilości amunicji,

zwłaszcza nabojów dla armat sześcio

- i trzyfuntowych. Nikt tych braków

nie podejrzewał. Załoga i mieszkańcy pełni byli ufności, że raz zdobyty

przez Polaków Sandomierz pozostanie na zawsze w ich rękach.

Był już czerwiec, w tym roku niezwykle gorący. Dnia jedenastego

czerwca przyszła wiadomość, że Austriacy w znacznej sile posuwają się

ku miastu, że sam naczelny wódz, arcyksiążę Ferdynand d'Este,

pobiwszy księcia Józefa pod wsią Wrzawy, w kącie między Sandomie

-

background image

63

rzem a Wisłą, zamierza przeprawić się na lewy brzeg, by połączyć się

z generałem Geringerem i przystąpić do szturmu miasta.

Mimo to nazajutrz o świcie Kubuś otrzymał rozkaz, aby na czele swej

sekcji, złożonej z dziesięciu ludzi, wyruszyć do niedalekiej wsi S

trachaj-

ce i wręczyć jej właścicielowi palet na niezwłoczną dostawę pewnej ilości

furażu[29] dla koni. Uradował się bardzo z tego rozkazu, bo zamknięty

w murach miasta wśród nieustannych upałów rad był odetchnąć

świeżym powietrzem i nacieszyć oczy widokiem pól, pokrytych bujnym

zbożem. Uśmiechała mu się myśl, że będzie wodzem dziesięciu zuchów

i może mu się uda na ich czele jakiego pięknego czynu wojennego

dokonać. Panna Jadzia, dowiedziawszy się o tej wyprawie, zerwała się

o świcie, by pożegnać się z Kubusiom, i powiedziała:

No, kuzynku, mam nadzieję, że mi przyniesiesz cały bukiet

bławatków, maków i innych polnych kwiatów, z których ja uwiję

wieniec i po powrocie uwieńczę nim czoło twoje, jak walecznego rycerz

a.

Kubuś przyrzekł, że nazrywa całe snopy żądanych kwiatów i zdziwił

się bardzo, gdy wujek Białkowski wyszedł także z sypialni w szlafroku,

w pantoflach, w szlafmycy i gadał:

A bądź ostrożny, bo podobno huzary włóczą się wszędzie po

o

kolicy. Dziwi mię bardzo, że ci taki rozkaz dano, skoro wiem, że wczoraj

przyszła wiadomość o Austryjakach. Są bardzo blisko Sandomierza.

Miej się na baczności, chłopcze, bo o nieszczęście nietrudno!

Ale Kubuś uśmiechnął się na te przestrogi, uważając je w duszy za

zrzędzenie starego wujka. Odrzekł, dumnie się prostując:

Nie boję sieja Austryjaków, a rozkaz mam wyraźny i wykonać go

muszę.

Jużcić, wykonać go musisz, ale 'bądź ostrożny!

O tatuńciu!

zawołała panna Jadzia

. — Kuzynek Kubek nie boi

się wcale Austryjaków i jest walecznym rycerzem.

No, no, no, niechże i tak będzie! Wszelako rozkaz ten nie wydaje mi

się właściwy, i musi to być nieporozumienie. Niech cię Bóg prowadzi,

chłopcze. Zachowaj wszelkie ostrożności i nim krok zrobisz, obejrzyj się

wprzód na wszystkie strony.

O, jestem pewna, że kuzynek Kubek wróci z triumfem, pobije

Austryjaków, a ja go jak starożytne niewiasty greckie wieńcem przyo

-

zdobię.

Cicho byłabyś, dzierlatko, i głupstw nie gadała. Wieńcem go

przyozdobi! Jak starożytne niewiasty greckie! Co się w tej głowie troi!

Na tym zakończyło się pożegnanie i Kubuś na czele swych dziesięciu

zuchów wyruszył z Sandomierza do wskazanej mu wioski. Te zuchy byl

i

to młodzi chłopcy od dwudziestu do dwudziestu paru lat, rodem spod

Mińska Mazowieckiego i Sochaczewa, szczupli, weseli, sypiący kon

-

ceptami jak z rękawa.

— Panie podoficerze — gadali —

a jak spotkamy gdzieś kajzerlików,

to co będzie?

O, to ci głupi

odezwał się inny

on się pyta, co będzie.

A pytam się, bom ciekaw.

Będziemy się bili i basta!

Już byli za miastem brnąc po piaszczystej drodze, gdy nagle usłyszeli

za sobą krzyki:

— Stój, stój!

Był to Wicherek, który, dowiedziawszy się o wyprawie Kubusia,

wyprosił u kapitana, żeby mu pozwolił połączyć się z nią. Biegł teraz co

tchu z bębnem na plecach i karabinem w ręku, zziajany, spocony,

zakurzony, ale wesoły, wołając:

Cóż ty, uczony mistrzu, myślisz sobie? Chcesz beze mnie czynić

wyprawy? Otóż nie! I ja też z tobą!

Kubuś rad był bardzo z towarzystwa Wicherka i przyjął go z otwarty

-

mi ramionami, bo naprzód potrafił on rozweselić wszystkich, a potem

pewność, z jaką mówił i czynił wszystko, dodawała otuchy.

Posuwano się w piasku po kostki drogą wysadzaną karłowatymi, na

background image

64

pół uschłymi wierzbami. Dzień był skwarny, spokojny i pod nogami

kilkunastu ludzi wzbijały się całe chmury kurzu, które tę wycieczkę

czyniły mniej przyjemną, jak się pierwotnie spodziewano. Po polach

bujne zboża zieleniały, skowronki wieszały się w powietrzu, świergocąc

wesoło. Jak okiem sięgnąć, nigdzie żywej duszy nie było widać. Sielski,

cichy spokój leżał na tych niwach polskic

h.

Wicherek plótł niestworzone rzeczy, wywołując w zmęczonych

towarzyszach wybuchy śmiechu, i tak, nie napotkawszy żadnej prze

-

szkody, nie widząc nigdzie nawet śladu Austriaków, dotarli do owej wsi

Strachaj ce. Pośpieszono do dworu i palet właścicielowi wręczono.

Zaprosił on wszystkich na śniadanie złożone z siadłego mleka i chleba

razowego. Kiedy żołnierze pałaszowali jedzenie, wygłodzeni całodzien

-

ną przechadzką pod skwarnym niebem, wziął Kubusia na stronę i rzekł

mu:

Radzę panom zawrócić jak najprędzej. O ćwierć mili stąd nocują

huzary węgierskie i ciągle się włóczą po okolicy. Wczoraj wieczorem byli

u mnie. Dziwię się bardzo, że panów z głupim paletom wysłano w takiej

małej liczbie.

Słowa te zaniepokoiły trochę Kubusia i ze stanowczością, której się

sam nie spodziewał, pomimo oporu żołnierzy, którzy radzi byli odpocząć

w cieniu drzew i od miski niechętnie wstawali, nakazał natychmiastowy

odwrót. Znalazł w tym poparcie w osobie Wicherka, k

tóremu zakomuni-

kował słowa dziedzica.

Wyruszono więc z powrotem Z kwaśnymi minami i niechęcią, wlokąc

się leniwie po piasku, choć Kubuś z Wicherkiem nalegali na pośpiech.

Ale żołnierze z młodego, świeżo upieczonego podoficera niewiele sob

ie

robili, szli w bezładnej kupie, wlokąc się noga za nogą, wymyślając na

skwar i kurz. Już uszli połowę drogi i Kubuś powoli odzyskiwał spokój,

bo dotąd nic nie zakłóciło tego pochodu, gdy nagle, obejrzawszy się za

siebie, spostrzegł ogromną chmurę kurzu wzbijającą się na drodze,

a niebawem z pośrodka tej chmury zdawało mu się, że widzi czerwone

czamary[30] huzarskie i błyszczące czaka. Na chwilę wszystko to znowu

zasłonił kurz, ale za to dawał się słyszeć wyraźny tętent kilkuna

stu lub

kilkudziesięciu może koni.

— Huzary! —

zawołali żołnierze i wielu z nich pobladło.

Dwadzieścia koni pędziło cwałem. Byli to huzarzy węgierscy. Wyma

-

chiwali szablami i krzyczeli jakieś niezrozumiałe wyrazy.

Stać!

— zakomendero

wał Kubuś i skupił swoich pod wierzbą,

której szeroko rozpostarta korona ocieniała garść polskich wojowników

i broniła od ciosów z góry.

Wicherek zerwał bęben z pleców i począł weń bić generałmarsz, a gdy

huzarzy zbliżyli się, Kubuś zakomenderował: ognia!

Huknęły strzały, dym się rozpłynął i oto dwóch huzarów leżało na

ziemi, brocząc krwią. Reszta uciekała. Ale niebawem zatrzymali się,

sformowali znowu i jeszcze raz ruszyli z kopyta na garść wojowników,

wrzeszcząc przeraźliwie i potrząsając szablami. Powitani ogniem i żela

-

zem znów utracili trzy konie i jednego jeźdźca; żołnierze polscy ucieszeni

tym podwójnym triumfem machali bronią i krzyczeli: niech żyje Polska?

Wicherek bębnił zawzięcie i wołał:

Trzymać się kupy, dzieci, mierzyć dobrze! Damy fernepiksu

kajzerlikom.

Gdy ci ruszyli do nowej szarży, przykląkł i mierzył do oficera

dowodzącego nimi. Dał ognia i na wielką swoją radość ujrzał, że oficer

upadł na ziemię obok trzech żołnierzy austr

iackich.

Po tej trzykrotnej próbie huzarzy zawstydzeni, straciwszy kilku ludzi

i kilka koni, okaleczeni mocno, skowycząc jak pies obity, zawrócili

i niebawem znikli z oczu zwycięskiej garści wojowników polskich.

Ci stali teraz zmęczeni, spo

ceni, uczernieni dymem prochowym, ale

dumni, z błyszczącymi oczami, oddychając ciężko. A Wicherek podska

-

kiwał, wykrzykując: hu! ha!, i pobiegł schwytać konia, który stał

spokojnie nad trupem swego zabitego pana.

background image

65

Na tym koniu wjechał triumfalnie do Sandomierza, gdzie już wiedzia

-

no o bohaterskiej obronie garści polskiej. Witano ich więc radośnie.

Nazajutrz w rozkazie dziennym znalazł się opis tej potyczki z tym

dodatkiem, że podoficer Jakub Królikowski za przytomność, roztrop

-

ność i męstwo okazane mianowany jest podporucznikiem i przeniesiony

zostaje do sztabu pułkowego jako pomocnik adiutanta.

Toteż panna Jadzia wieńcząc kwiatami (o których Kubuś mimo tak

krwawej przygody nie zapomniał) czoło zwycięzcy, pewnie twierdziła;

Teraz to już tylko patrzeć, jak kuzyn Kubek zostanie generałem,

Prawda, tatuńciu?

Ale tatuńcio kiwał jakoś niedowierzająco głową i mówił:

Dzielny chłopak, ani słowa, ale do generalstwa jeszcze mu bardzo

daleko.
Panna

Jadzia na te słowa zrobiła kwaśną minkę i była przekonana,

choć tego głośno nie wyjawiła, że tatuńcio nie zna się nic a nic na

wojskowości i tak tylko mówi, aby jej dokuczyć.




ROZDZIAŁ XV

w którym Kubuś znowu spotyka handlarza świń

Austriacy zbliżyli się do Sandomierza. Połączyły się tu prawie

wszystkie korpusy austriackie pod naczelnym dowództwem Ferdynan-

da d'Este, tak że blisko dwadzieścia kilka tysięcy ludzi miało się

zmierzyć z pięciotysięczną garstką, zamkniętą w murach starożytnego

grodu, który właściwie nie był fortecą, bo nie miał ani kazamat, ani dróg

krytych, tylko odwieczne, walące się mury i trochę szańców usypanych

w ostatniej prawie chwili, zaopatrzonych w palisady.

Korpus księcia Józefa Poniatowskiego, wyparty z kąta między

Sanem a Wisłą, ułatwiał Austriakom otoczenie ze wszystkich stron

Sandomierza, który tym sposobem zostawiony był sobie samemu i włas

-

nym siłom. Ale mężna załoga nie myślała o tym i pewna była, że potrafi

obronić powierzone jej stanowisko. Kubuś, ustrojony teraz w szlify

podporucznikowskie, ze szpadą u boku, dumnie się nosił i gadał

każdemu, kto go chciał słuchać:

Niech no te krowie nogi przyjdą pod Sandomierz, generał sprawi

im takie basy

, jakie ja sprawiłem huzarom pod Strachajcami.

Mówiąc to dumnie podnosił głowę i lewą ręką opierał ze wspaniałym

gestem na rękojeści szpady. Należał teraz do sztabu szóstego pułku

piechoty, gdzie właściwie z rozkazu pułkownika Sierawskiego od

samego początku był umieszczony jako pisarz, ale wskutek rany, jaką

otrzymał przy szturmie na Sandomierz, zapomniano o tym zupełnie.

Teraz dopiero, gdy czyn Kubusia pod Strachajcami i jego nominacja na

podporucznika stały się w całym Sandomierzu głośne, przypomniał sobie

pułkownik Sierawski o nim. Rzekł przyzwawszy do siebie Kubusia:

No! No! Mój rekrucie, kto by przypuszczał, że tak prędko pójdziesz

w górę. Ale czemu to do kaduka nie widzę cię w moim sztabie?

Ranny byłem, panie pułkowniku.

Hm! Jużcić, teraz jako oficer pisarzem być nie możesz, ale będziesz

moim adiutantem. Niech ci tam akselbanty przypną.

Tym sposobem został Kubuś adiutantem pułkowym przy pułkowni

-

ku Sierawskim i jeszcze dumniejszy się zrobił, błyszcząc nowiuteńkimi

akselbantami przy szlifach podporucznikowskich. Czy mu było potrzeb

-

ne czy nie, przechodził przez ulicę Opatowską koło domu wujka

Białkowskiego i spoglądał w okna, a tak się jakoś zdarzało, że zawsze

w tych okn

ach siedziała panna Jadzia i niby gdzie indziej patrzyła lub

udawała, że jest jakąś robótką zajęta, wszakże gdy Kubuś przykładał po

wojskowemu rękę do czaka, nagle go spostrzegała i wdzięcznym

kiwnięciem złotowłosej główki na jego ukłon odpowiadała. Nie było

dnia, aby on ze swej strony nie wpadł kilka razy do wuja Białkowskiego;

background image

66

gadał, że tylko na chwilę przyszedł, bo ma mnóstwo zajęcia, że pułkow

-

nik Sierawski wysyła go nieustannie z różnymi interesami, mimo to

siedział nieraz parę godzin, ciągle niby wstając i śpiesząc się, na co pan

Białkowski odpowiadał:

Nie plótłbyś głupstw, gdzie ci się tam może śpieszyć? Siedź, kiedy

ci dobrze.

Więc Kubuś siedział, a panna Jadzia mustrowała go ciągle, mówiąc:

— Niech

kuzynek Kubuś prosto się trzyma!

Lub:

Kiedyż to kuzynkowi wąsy urosną? Jakże to może być, żeby pan

adiutant-

porucznik nie miał wąsów!

Kuzynek Kubuś czerwieniał i ręką sięgał, by świeży ledwie widzialny

meszek pod nosem z fantazją zakręcić, z czego panna Jadzia głośno

chichotała, co wprawiało pana adiutanta w mocny ambaras. To znowu,

gdy się z czymś odezwał, czego ona dobrze nie zrozumiała lub nie

dosłyszała, stawała przed nim wyprostowana, salutując po wojskowemu

i głosem, który usiłowała zrobić grubym, wołała:

— Wedle rozkazu pana adiutanta!

Taka była przy tym ładna, że kuzynek Kubuś miał ochotę ją uściskać,

ale nie śmiał. A i na to ona zapewne sama by nie pozwoliła.

Wśród tego wszystkiego dnia dziewiętn

astego czerwca wieczorem

Kubuś, owinąwszy się płaszczem, zamierzał zabrać się właśnie do spania

w szańcu przed Bramą Opatowską, gdy zjawił się generał Sokolnicki

w towarzystwie pułkownika Sierawskiego, by zlustrować szaniec.

Sprawdzali, czy

wszystko w nim w porządku, czy warty czuwają, bo

Austriacy już stali pod Sandomierzem i widać było z dala szeroko

rozłożone ognie ich obozowisk. Noc była bardzo ciemna, niebo zachmu

-

rzone i z obozu nieprzyjacielskiego dochodził odgłos nieusta

nnych

jakichś ruchów, dudnienie wozów czy dział, a czasem bębny i trąbki

grały, dając jakieś hasła. Zaniepokoiło to generała i dlatego wybrał się na

zwiedzanie wszystkich szańców, by pobudzić dowódców, oficerów i żoł

-

nierzy do bacznej czuj

ności.

Kubuś usłyszał głos swego pułkownika, z obowiązku podniósł się

i stanął przy nim, by być gotowym na jego rozkazy. Właśnie generał

zalecał Sierawskiemu, ażeby ze względu na noc nadzwyczaj ciemną

podwoił warty i gęstszy ich łańcuch ustawił, gdy nagle w ciemności na

dole wzgórza, na którym szaniec się wznosił, ukazały się dwie pochodnie

w odległości strzału karabinowego, oświecając trzech jeźdźców. Jeden

z nich trzymał w ręku szpadę do góry podniesioną z zawieszoną na niej

białą chustką. Zaraz też trębacz'zatrąbił, jakby wzywał załogę do

rozmowy.

Co to? Parlamentarz? Ależ tak, nie mylę się

mówił generał

wpatrując się w jeźdźca

czego oni u licha chcą od nas? Ale wypada ich

wysłuchać. Niech trębacz da odzew, a pan, panie pułkowniku, wyślij

oficera z trębaczem i dwoma żołnierzami naprzeciwko tych panów,

niech ich się zapyta, czego chcą? Trzeba kogoś wysłać, co umie gadać po

niemiecku.

Pułkownik obrócił się do Kubusia:

Ty umiesz gadać tym derdydasem, weź trębacza i dwóch żołnierzy

i ruszaj naprzeciw kajzerlikom. Spytaj się, czego chcą, a bądź grzeczny!

Generał zaś dodał:

Jeżeli tam jest oficer i zażąda widzenia się ze mną, to tylko jego

jednego tu przyprowadzisz, zawi

ązawszy mu wprzódy oczy starannie.

Kubuś skłonił się po wojskowemu i skoczył do batalionu, by wziąć

dwóch żołnierzy i trębacza, gdy nagle zbliżył się do niego Wicherek,

który chyba słyszał całą rozmowę, i szepnął:

Weź mnie.

— Dobrze,

chodź!

I zaraz też Kubuś w towarzystwie kaprala Michalskiego, który się

sam nastręczył, i trębacza Wicherka, uzbrojonego w karabin, opuścił

szaniec. Dając odzew na trąbce, zbliżył się do nieruchomo stojących

background image

67

wysłańców. Tworzyli oni na tle c

iemnej nocy, w krwawym i migotliwym

oświetleniu pochodni iście tajemniczo

-romantyczny obraz.

Gdy się Kubuś do nich zbliżył, oficer trzymający na szpadzie białą

chustkę zszedł z konia i, przykładając rękę do czaka, rzekł po niemiecku:

— Z ro

zkazu generała Geringera przysłany jestem do generała von

Sokolnicky.

Mam rozkaz zaprowadzić pana do generała Sokolnickiego, ale pod

jednym warunkiem.

Pod jakimże to?

Że pan pójdzie z nami sam i pozwoli sobie zawiązać oczy.

Au

striak chwilę pomyślał i rzekł tonem szorstkim:

Dobrze, zgadzam się.

Już Kubuś, trochę podrażniony tym tonem, chciał odpowiedzieć, że

tu wcale o to nie idzie, czy acpan się zgadzasz lub nie, tylko o to, że

inaczej nie możesz się dostać do generała Sokolnickiego. Dał jednak

pokój, zwłaszcza że jedna rzecz go uderzyła. Już od pierwszych słów

wysłańca zauważył, że ten głos ostry, gruby, nieprzyjemny już skądś

zna, gdzieś słyszał, ale gdzie

nie potrafił sobie na razie przypomnieć

.

Twarzy oficera nie mógł widzieć, bo dygoczące światło pochodni źle ją

oświecało, widział tylko przed sobą postać wysoką, barczystą, w ciem

-

nym płaszczu, spod którego wyglądał biały mundur. W chwili jednak gdy

Austriak podał Kubusiowi chustkę, by mu oczy zawiązał, blask pochodni

padł na tę twarz i doskonale ją na moment oświecił. Wtedy po oczach

stalowych, zimnych, bystrych i ruchliwych poznał Kubuś w osobie

oficera owego handlarza nierogacizny, który przed paru tygodniami

w wąwozie za ulicą Żydowską rozmawiał z Ferdziem von Lausitzem.

Widok tego szpiega, który zapewne znowu w takim samym za-

miarze chce dostać się do Sandomierza pod pozorem poselstwa od

swego generała, taki gniew w Kubusiu obudził, że stał chwilę jak

skamieniały, trzymając chustkę w ręku i nie zawiązując oczu Austriako

-

wi. Ale na szczęście szybko oprzytomniał i, mówiąc sobie w duszy:

,,Żebyś pękł łotrze, a nic nie zobaczysz!", zabrał się do tak starannego

zawiązywania oczu wysłańca, jakby to był jasny dzień a nie noc, która

i tak nic widzieć nie dozwalała. Uskuteczniwszy to, rzekł Kubuś do

Michalskiego:

Panie kapralu, weź tego pana pod rękę i uważaj, żeby chustki nie

podniósł.

Nie potrzeba tego było mówić staremu Michalskiemu, wiedział on

dobrze, jak należy takich ichmościów pilnować. Ruszono tedy ku

szańcowi, puszczając przed siebie wysłańca z Michalskim. Gdy tak szli,

Kubuś zbliżył się do Wicherka i szepnął mu:

— Wiesz ty, kto to jest?

A wiem, poseł kajzerlików.

Tak, ale on jest tym handlarzem świń, którego zdybałem tam

w wąwozie na rozmowie z Ferdziem von Lausitzem.

— Co mówisz?

Tak, poznałem go doskonale!

Święta Weroniko, patronko mojej mamy, i ten hycel znowu

idzie

szpiegować? Jak Stwórcę kocham, wpakuję mu szpikulec we wnętrze.

Nie pleć głupstw, to poseł, a posłów nawet dzikie narody szanują.

Tak, no proszę, co to znaczy być uczonym mężem. Mnie tego

mistrz Koszałkowski wcale nie nauczył, choć dyscypliny nie żałował,

żeby mu tam Lucyper w piekle w dwójnasób oddał. Dzikie narody! Więc

może lepiej, żeby wyszpiegowawszy naszą słabiznę wiedział, gdzie

uderzyć i jak nas wziąć. Przyznaj, uczony mężu, co nosisz szlify

podporucznikowsko-

adiutanckie, że to będzie kapitalne głupstwo. Po

-

proszę ja pułkownika, żeby mi pozwolił ten rożenek wpakować w kajzer

-

licki brzuszek, a bądź pewien, że spełnię to z przyjemnością i należy

-

tym wdziękiem.

Ciebie się wiecznie błazeństwa trzymają!

Taki to już mój los, żebym zawsze z bębnem chodził, pozwalał się

background image

68

innym w awansach prześcigać i prześcigać, choć czuję w piersi zdolność

i talent wielkiego wodza.

Nie wiedziałem o tym, że talenty w piersiach siedzą.

— No

, u ciebie, panie adiutancie, z pewnością siedzą nie w głowie, ale

gdzie... nie powiem.

Przestań pleść błazeństwa i radź, co mam z tym fantem zrobić?

No, no świat się do góry nogami przewraca. Pan podporucznik

adiutant radzi się dobosza

.

Radzę się nie dobosza, tylko przyjaciela.

A! Skoro tak, to powtarzam, nadziać hycla jak prosiaka na

szpikulec.

Wiesz, że to jest niemożliwe!

.—

Tak, dzikie narody... osoba posła jest święta... słyszałem nieraz te

frazesy, al

e to jest nie poseł, tylko handlarz świń, z przeproszeniem pana

porucznika adiutanta.

Zbliżano się już do szańca. Rozmowa się urwała. Kubuś wywniosko

-

wał, że jego nagłe zaawansowanie na oficera zazdrość w Wicherku,

a może i w innych obudziło. Zmartwiło go to bardzo i przyrzekł sobie, że

w zbliżającej się walce i obronie Sandomierza dowiedzie niechętnym, że

nie protekcją, ale męstwem i odwagą zasłużył sobie na szlify oficerskie.

Co do tego handlarza nierogacizny i szpiega wysłane

go w poselstwie

postanowił Kubuś uwiadomić o tym pułkownika Sierawskiego. Przypo

-

mniał sobie jednak, że w takim razie należy też powiedzieć, skąd wie

o tym i skąd zna tego szpiega. Dał więc spokój. Takie to zawsze

następstwa jeden nierozważny krok za sobą pociąga.

Widocznie tego samego lękał się Wicherek, bo już przy wejściu do

szańca zbliżył się do Kubusia i szepnął:

Tylko, mości, uczony podporuczniku adiutancie, niech ci się

czasem nie zachciewa mówić o tym szpiegu pułkow

nikowi, bo nie tylko

postradałbyś te piękne szlify i akselbanty, ale pojechałbyś tam, skąd nikt

nie wraca, czego ci, mimo wszystko, wcale nie życzę. A teraz padam do

nóżek!

W szańcu kapitan Piotrowski uwiadomił Kubusia, że generał kazał

posła zaprowadzić do swej kwatery, gdzie go oczekuje. Kwatera ta

mieściła się w rynku w ratuszu, tam więc ruszono z posłem, mającym

ciągle zawiązane oczy, czego Michalski skrupulatnie pilnował.

Generał czekał na nich w dużej izbie, suto oświetlonej, mając koło

siebie pułkowników: Sierawskiego, Dziewanowskiego, Blumera, Wei

-

senhofa, podpułkownika ułanów

Brzechwę, kapitana Zawadzkiego

z trzeciego pułku, kapitana Płończyńskiego z dwunastego pułku i kilku

niższych oficerów. Do izby tej Kubuś wprowadził posła, cały czas

w towarzystwie kaprala Michalskiego, i na rozkaz generała Sokolnickie

-

go zdjął mu przepaskę z oczu.

Niedawny handlarz nierogacizny, a teraz poseł generała austriackie

-

go, ubrany był w świeżej białości mundur i pąsowy kołnierz, na którym

złote gwiazdki świadczyły, że ma stopień kapitana. Olśniony światłem

stał przez chwilę z zamkniętymi oczami, które przetarłszy ręką, otwo

-

rzył i spojrzał po obecnych. Teraz Kubuś mógł mu się przyjrzeć

dokładnie i przekonał się, że go pamięć nie omyliła, że ma przed sobą

w istocie handlarza nierogacizny, który przed paru tygodniami podjął się

misji szpiegowskiej. Taką uczuł pogardę dla tego człowieka, że gdyby nie

obecność starszyzny plunął

by mu w oczy.

Tymczasem generał Sokolnicki zapytał po francusku:

Kto pan jesteś i czego chcesz?

Jestem kapitan von Schwarzfeid z pułku generała Straucha.

— Z czym pan kapitan przybywasz?

Czy mówię z generałem Sokolnicky?

— Tak, ja nim jestem.

Generał Geringer przysyła mię tutaj w imieniu jego Cesarsko

-

-

Królewskiej Wysokości, arcyksięcia Ferdynanda d'Este, wzywając cię,

panie generale, do poddania się i otwarcia bram Sandomierza wojsku

background image

69

Jego Cesarsko-Królewski

ej Apostolskiej Mości. Jego Cesarsko

-Królews-

ka Wysokość, arcyksiążę Ferdynand d'Este, powodowany uczuciem

ludzkości, dla uniknięcia rozlewu krwi zgoła niepotrzebnego, wobec

zwycięskiego pochodu naszej armii i pokonania pod Essiing wojsk

f

rancuskich przyrzeka, że załoga Sandomierza w razie poddania się

będzie mogła z bronią, bagażami i działami własnymi wyjść i ruszyć dla

połączenia się ze swoimi za Pilicą, w przeciwnym zaś razie...

Tu poseł na chwilę się zatrzymał, dumnie podniósł głowę i spojrzał po

obecnych, a generał Sokolnicki zawsze tym samym chłodnym tonem

rzekł:

Kończ, mości kapitanie, cóż będzie w razie przeciwnym?

— Panie generale —

rzekł kapitan

generał Geringer kazał mi

zawiadomić waszą ekscelencję, że posiada pod bronią 26 000 ludzi i dział

76, z których dwanaście jest dwunastofuntowych. Wobec tak przeważa

-

jącej siły mniemam, że wszelki opór jest niemożliwy.

Jakie siły posiada generał Geringer, wiemy dobrze

przerwał tę

mowę

Sokolnicki —

ale nie powiedziałeś nam, mości kapitanie, co |

będzie, jeżeli propozycję twego dowódcy odrzucimy z przynależną jej

pogardą.

Zaiskrzyły się zimne, złe i ruchliwe oczy Schwarzfelda, wyprostował

się, położył dłoń na rękojeści szpady i rzekł:

Miasto zburzymy granatami i bombami, weźmiemy je szturmem,

a wtedy wobec rozdrażnienia żołnierza nie ręczymy za niczyje życie i za

niczyją własność.

Generał Sokolnicki po tych słowach zuchwałych z cechującym go

spokojem

zwrócił się do otaczających go oficerów i spytał po polsku:

Cóż, panowie, powiecie na te warunki?

Są one niesłychane!

zawołał z groźnym brwi zmarszczeniem

pułkownik Sierawski.

Gdyby nawet przyjęte były przez załogę, mój

pułk je odrzuci i bagnetem w ręku przedrze się przez szeregi nieprzyja

-

cielskie.

Mój pułk także to zrobi!

—-

odezwał się Weisenhof.

— I mój —

dodał Blumer.

— A mój —

krzyknął Dziewanowski

— po staremu lancami utoruje

sobie drogę!

A więc, mości kapitanie Schwarzfeldzie

zakomunikował gene

-

rał Sokolnicki po francusku

idź pan, powiedz swemu generałowi, że

gdy wypalę do was ostatni ładunek, zjem ostatnią podeszwę u butów

moich żołnierzy, wtedy zgodzę się może na wasze warunki.

Jednakże, ekscelencjo, zważ...

zaczął Schwarzfeld.

Już zważyłem. Odprowadzić tego pana za nasze posterunki.

Zawiązać mu oczy!

Kapral Michalski, mrucząc coś groźnie pod nosem, co żywo schwycił

przepaskę i tak silnie nią ścisnął głowę posła, że ten zaklął po niemiecku:

Donnerwetter, cóż to, chcą mi tu głowę urwać!

Musiał Michalski nieco rozluźnić przepaskę i, wziąwszy z serdecz

-

nym uściskiem posła pod ramię, wyprowadził go w towarzystwie

Kubusia z izby. Na ulicy cze

kała już eskorta z żołnierza i Wicherka, który

zbliżywszy się do Kubusia szepnął:

Wiesz, przyszła mi do głowy pewna myśl.

Cóż to za myśl?

Jak wyprowadzisz tego łotra za szaniec, to powiedz mu, że wiesz,

kto on jest.

Kubuś zamyślił się.

— Hm —

rzekł po chwili

masz słuszność, powiem mu to.

I dodaj, że jako handlarz świń zasługuje na to, by go nazwać

świnią.

Już bądź spokojny, powiem mu kilka należytych duserów. Wszys

-

tko we mnie kipi, jak sobie przypomn

ę, co ten hultaj gadał tam

w kwaterze generała. Takie zuchwalstwo warte skarcenia.

A generał Sokolnicki go nie skarcił?

background image

70

Nie! Wiesz, jaki generał jest zawsze spokojny i pewny siebie. Ale

bądź co bądź dobrze mu powiedział.

Szli dalej

w milczeniu, przedostali się za szaniec, a gdy znaleźli się już

na polu, Kubuś kazał Michalskiemu zdjąć przepaskę z oczu posła i rzekł:

Mości kapitanie Szwarzfeldzie, jak wiem, kto jesteś!

— Co to znaczy?

Wiem, że jesteś handlarzem świń

i szpiegiem.

— Co?

Tak, nie udało ci się i twojej Wilhelminie. Jesteś szpiegiem,

świniarzem, psem ostatnim, rakarzem i łajdakiem. Strzeż się, bo jak

jeszcze raz wpadniesz w moje ręce, to ci każę dać sto kijów i powiesić na

pierwszej

lepszej gałęzi jak hycla i szelmę. Ruszaj precz na złamanie

karku!

To rzekłszy Kubuś pchnął go gwałtownie, aż się tamten potoczył.

Kubuś zaś zawrócił i wołając na swoich

chodźmy!

ruszył ku

szańcowi.

Kapitan Schwarzfeid skamieniał i przez chwilę nie mógł mówić

z wściekłości, która go dusiła. Oprzytomniawszy dobył szpady i rzucił się

za Kubusiom, ale noc była ciemna, potknął się o jakiś kamień na drodze

i runął jak długi. Szczęście to było dla niego, bo Wicherek umyślnie się

zatrzymał, gotów szpikulcem, jak nazywał bagnet, zmierzyć głębokość

brzucha kajzerlika.

Nim się kapitan podniósł, nim odszukał szpadę, która mu z ręki

wypadła, Kubuś ze swoimi już był w szańcu, mocno zadowolony z tego,

że tak zwymyślał posła szpiega.

W szańcu gorączkowe czyniono przygotowania do obrony.




ROZDZIAŁ XVI

w którym Wicherek utrzymuje, że o mało nie kopyrtnął

W godzinę może potem, a jak utrzymywał kapitan Piotrowski, bo

patrzył na zegarek, punktualnie w trzy kwadranse po oddaleniu się

parlamentarza Austriacy rozpoczęli ze wszystkich stron zasypywać

ogniem i żelazem szańce polskie i nieszczęśliwe miasto. Zwłaszcza

z prawego brzegu Wisły ogień ten był bardzo dokuczliwy. Nieprzyjaciel

miał tam sześć granatników i sześć dział dwunastofuntowych, których

ogromne pociski i liczne granaty, pękając, druzgotały wszystko przed

sobą. Na lewym brzegu trzy baterie równie parzącą wstęgą ognia

ogarnęły nędzne okopiska polskie, które pod tą ulewą żelaza stękały

i rozsypywały się na pył niczego nie zasłaniający i niczego nie broniący.

Jednocześnie piechota austriacka, korzystając z ciemności, podkrad

-

ła się pod same kretowiska polskie, rozstawiła się po domach przed

-

mieść, o których zapomniano lub może nie chciano burzyć, i tutaj

dośrodkowym ogniem karabinowym starała się razić obrońców Sando

-

mierza. Artyleria polska, nie mogąc celować z powodu ciemności, mając

jednocześnie rozkaz oszczędzania naboi, rzadko tylko odpowiadała

nieprzyjacielowi, a starzy kanonierowie, co jeszcze za Naczelnika

Kościuszki z okopów warszawskich prażyli Prusaków, targali z gniewu

wąsy, że milczeć muszą, i rażeni gęsto pociskami kładli się w groźnym

pomruku na sen wieczny prz

y swych działach.

Straszna to była noc i wspomnienie jej przez całe życie nie zatarło się

w pamięci Kubusia. Niebo było zaciągnięte chmurami, tak że nigdzie ani

jednej gwiazdki nie można było dojrzeć, a ciemności tak wielkie, że gdy

Kubuś wyciągnął przed siebie rękę, to jej dostrzec nie mógł, choć wzrok

miał doskonały. Zdaje się, że koło godziny jedenastej podniosła się od

Wisły gęsta mgła i tę resztę blasków, jakie dotąd choć trochę rozświecały

nieprzejrzane ciemności, do szczętu zgasiła. Wśród tej czarnej, ponurej

nocy co chwila, niby wąż ognisty, leciał zakreślając łuk jakiś pocisk

i padał wśród polskich nasypów, roznosząc śmierć i zniszczenie. Widać

background image

71

było te nagłe, nieustanne, łączące się ze sobą ognie krwawe, które

opasały purpurową wstęgą szańce polskie i zamkniętą w nich załogę.

Ta z bronią u nogi w posępnym milczeniu stać musiała, przyjmując

z heroiczną rezygnacją śmierć czyhającą na nią ze wszystkich stron,

czekając, by w dopierśnym boju przy ost

atnim podskoku szturmowym

bagnet skąpać w posoce rakuskiej[31] i kolbę mózgiem nieprzyjaciół

umalować.

Kubuś stał tuż przy pułkowniku Sierawskim, który chodził ciągle od

armat do piechoty, potykając się co chwila to o trupa, to o jakiś szczątek

rozbity, i zachęcał do wytrwania, gadając:

Przecie skoczą oni tu do nas, a wtedy zapłacimy im z nawiązką.

W jednej z takich przechadzek z pułkownikiem z jednego końca

w drugi ktoś Kubusia zaczepił słowami szeptem wypowiedzianymi:

— Kubek, czy to ty?
— Ja, a kto mówi?

Alfons Przyszczypkiewicz, Wicherkiem pospolicie zwań. Wiesz,

uczony mężu, że mi tak w gardle zaschło, iż mówić nie mogę. Nie masz

tam czasem czym go odwilżyć?

Ale Kubuś nic nie miał, bo nie pijał żadnych gorących trunków, więc

Wicherek, zapominając o żartach, począł się gorzko uskarżać i wymyślać

na Austriaków, że zamiast

jak przystało na prawdziwych żołnierzy

pójść z bagnetem w ręku do szturmu, zasypują okopiska polskie

pociskami.

Trudno będzie wytrzymać

mówił Wicherek

jeżeli to dłużej

potrwa.
.—

A jednak trzeba wytrzymać.

Kiedyż te kajzerliki uderzą na nas? Czy chcą nas wprzódy

pozabijać, a potem dopiero wdrapać się na te istne cmentarzysko?

— N

ie bój się, przyjdą oni do nas. O! Nawet... zdaje mi się, bębny biją

werbel do ataku.

Wicherek nadstawił uszów, chwilę posłuchał i zawołał:

— Nareszcie!

Splunął w ręce:

No, teraz będę prał, Chryste Panie!

Jakoż w rzeczy samej ogień począł słabnąć i kolumny austriackie

z głośnym krzykiem potoczyły się do ostatecznego szturmu. Wiatr

powiał i rozpędził widocznie mgłę, bo się zrobiło widniej nieco i widać

było jak ciemne masy, rozniecane niekiedy błyskami ognia karabinowe

-

go, bujać się zaczęły, by jednym wytężonym skokiem dopaść szańca

i w dopierśnym boju triumfem zakończyć te zmagania śmiertelne.

Pułkownik Sierawski przebiegał przed szeregami i wołał głosem

donośnym:

Ognia, wiara! A potem kolbą i bagnetem! Pamiętajcie Raszyn

i Górę, pamiętajcie, żeście Polacy!

A dobiegłszy do kapitana Płończyńskiego, który dowodził baterią,

rozkazywał:

A powitajże ich tam, kapitanie, kartaczami! A dogodź im dobrze,

masz ich jak na półmisku.

Ro

zhukała się tedy artyleria polska. Starzy kanonierowie, postacie

godne, by je ze spiżu wykuć i na wieczną pamięć na placach publicznych

ustawić, ze spokojem jakby na paradzie nabijali działa podwójnymi

puszkami kartaczy, mierzyli krótko, lont p

rzykładali, a po każdym

strzale równo, sfornie, prawie bez komendy naprowadzali cofającą się

armatę, by nowym wymiotom kartaczowym przeszywać szeregi nie

-

przyjacielskie. Kładły się też one pokotem po każdym strzale, który

krwawe bruzdy w n

ich orał, ale następni Austriacy upojeni wódką,

pędzeni przez oficerów szli naprzód jak huragan.

Już byli tak blisko, że dzwonić poczęły po ich kaszkietach kule

karabinowe polskie. Cały dzielny batalion szóstego pułku wyskoczył na

parapet s

zańca i czekał z nastawionym bagnetem na pędzącą ku niemu

falę ludzką. Wicherek zawzięcie bębnił w werbel, a od czasu do czasu

background image

72

porywał za karabin, przyklękał, dawał ognia, znów nabijał odgryzając

z jakąś wściekłością naboje, potem jeszcze raz chwytał za pałeczki

i bębnił, krzycząc:

A sprawcież tam, kamraty, łaźnię tym krowim nogom!

Pułkownik Sierawski stał z obnażoną szpadą w ręku wśród swoich

żołnierzy, z groźnym i dumnym poczuciem hetmaństwa swojego, głosem

i postawą swoją zachęcając żołnierzy do zaciętego oporu, a obok niego

Kubuś, zapomniawszy o swojej godności oficerskiej, schwycił pierwszy

lepszy karabin poległego żołnierza i czekał niecierpliwie, kiedy będzie

mógł go utopić w piersi nieprzyjaciół.

W te

jże chwili gdy dysząc zmęczeniem od przydługiego biegu

kolumny austriackie dopadły do szańca, z tyłu za nimi zapaliła się jakaś

chałupa drewniana i ogień podsycany wiatrem rozgorzał tak wielkim

płomieniem, że zrobiło się jasno jak w dzień. Przy

blasku tego ognia

widać było twarze żołnierzy austriackich, czerwone od potu, dyszące

ciężko, z oczami błędnymi, krwią zaszłymi, dziką żądzą mordu przejęte.

Na wielu białe mundury były zaczerwienione prochem, krwią pobryzga

-

ne, inni po dr

odze zgubili swe kaszkiety lub kule im je zerwały, a wśród

huku dział grzmiących ciągle, trzeszczenia ognia karabinowego niemal

słychać było ich świszczące oddechy. Na ich czele w stosowanym

kapeluszu z ogromnym piórem czerwonym jechał wyciągniętym kłusem

jakiś oficer, wskazując szpadą na szaniec i krzycząc ochrypłym głosem:

— Vorwarts! Vorwarts!

Właśnie w tej chwili Wicherek uznając, że bębnienie do niczego nie

prowadzi, rzucił bęben i z karabinem skoczył na parapet szańca; znalazł

się tuż przy Kubusiu. Zobaczywszy innego oficera, zmierzył do niego, dał

ognia, ale chybił.

Chybiłem

zawołał gniewnie, odgryzając ładunek

chybiłem,

jak Stwórcę kocham, jakem Alfons Przyszczypkiewicz, chybiłem... ale

co się odw

lecze, to nie uciecze.

Gorączkowo nabijał karabin, a Kubuś mu gadał:

Chybiłeś, niezdaro!

Poczekaj, zaraz go poczęstuję drugą kulą, tylko prochu nasypię na

panewkę.

Ale już strzelać było za późno, bo kolumna austriacka dopadła do

szańca i z zajadłością wdzierać się nań zaczęła. Oficer wciąż siedział na

koniu, mając odwróconą głowę od szańca, ręką, szpadą i głosem

wzywając żołnierzy do posuwania się naprzód. Wreszcie odwrócił się

twarzą, na którą padł odlask pożaru, a Kubuś krzyknął:

Widzisz, widzisz... szpieg, świniarz!

Ale Wicherekjuż tego nie słyszał, bo właśnie rozpoczął śmiertelny bój

z jakimś Austriakiem, który wskoczył na rów okalający szaniec, obalił

palisadę i darł się zuchwale na wał. Wicherek, obaczywszy go, rzucił się

ku niemu, starł się z nim na bagnety, cofnął i, podniósłszy karabin do

góry, trzasnął kolbą Austriaka w łeb. Tamten runął jak długi, ale padając

chwycił Wicherka za nogi i obalił. Na dnie rowu obydwaj dusząc się

rękami, gryząc zębami, zniknęli w ciemnościach sprzed oczu innych.

Kubuś zaś podniecony do najwyższego stopnia widokiem szpiega

Schwarzfelda, opuszczającego już konia i ze szpadą w ręku przewodni

-

czącego swoim we wdzieraniu się na szaniec, skoczył ku niemu, mając za

całą broń cienką szpadę w ręku.

Od niejakiego czasu pożar, strawiwszy chałupę, ustawać zaczął

i tylko niekiedy wybuchał snopem iskier, by zaraz zgasnąć i w większych

jeszcze ciemnościach pogrążyć walczących. W jednej

z takich chwil

nagłego rozjaśnienia Kubuś przypadł do Schwarzfelda, krzycząc po

niemiecku:

Tuś mi, handlarzu świński, szpiegu!

i rzucił się na niego, godząc

go szpadą w piersi.

Schwarzfeid obrócił się i, nie mając czasu zasłonić się do ciosu,

uderzył Kubusia szpadą tak silnie w głowę, że chłopiec oszołomiony

padł, czując ogromny ból głowy. Przez jakiś czas słyszał jeszcze koło

background image

73

siebie wrzawę, huk, jęki, zgrzyt bagnetów, a potem wszystko ucichło

i już nie wiedział, co się z nim dzieje.

Obudził się pod wpływem dokuczliwego. zimna. Otworzył oczy.

i począł się rozglądać dokoła. Widno już było i w oczy uderzyło go

ogromne, czerwone jak krew słońce, powoli podnoszące się na wscho

-

dzie. Wiatr świszczał przeraźliwie, głowa go bolała mocno, zimno mu

było, a oddech dusił mu mdły, nieprzyjemny zapach. Zrazu nie mógł

sobie zdać sprawy, gdzie się znajduje, i dopiero powoli począł sobie

przypominać, że w nocy, w ciemnościach toczono upartą walkę, że on

chciał zabić Schwarzfelda. Ale teraz widział, że jest dzień, wielka cisza

leżała dokoła, tylko tuż przy nim ktoś jęczał i rzężał chrapliwie.

Nie wiedział, czy żyje czy śni. Z trudnością podniósł się nieco i ujrzał,

że leży na dnie rowu. Dokoła niego walały się w strasznych pozycjach, ze

szklanymi oczami trupy polskich i austriackich żołnierzy. Wszędzie było

pełno krwi i ta krew taki mdły, nieprzyjemny zapach wydawała.

Obmacał rękę, głowę, która go bolała bardzo, ale przekonał się, że jest

cała, że nie jest raniony, tylko potłuczony ciężko.

Wtedy przypomniał sobie wszystko, walkę, uderzenie, jakie otrzymał

od szpiega Schwarzfelda, i przede wszystkim zadał sobie pytanie, kto

zwyciężył, nasi czy Austriacy? Ale pytania tego nie mógł rozwiązać,

a przykry jęk rozlegający się gdzieś blisko zmusił go zwrócić oczy w tę

stronę.

O parę kroków od niego leżał na wznak, cały krwią zalany, straszny,

siny dobosz Wicherek, przygnieciony ogromnym cielskiem grenadiera

austriackiego, który skostniałymi rękami trupa wpił się w szyję nie

-

szczęsnego chłopca i tak zastygł. Wicherek, który zapewne był ciężko

raniony, nie mógł oswobodzić się z tego trupiego uścisku i leżał

oddychając ciężko i jęcząc od czasu do czasu. Był to tak okropny widok,

że Kubusiowi włosy na głowie powstały ze zgrozy.

Ale trzeba było ratować Wicherka, który widać już ledwie dyszał. Żal

go się serdecznie zrobiło Kubusiowi, usiłował się podnieść i pobiec ku

towarzyszowi i prz

yjacielowi, ale tak go głowa zabolała, że zachwiał się

i usiąść musiał na ziemi. Po chwilowym odpoczynku powlókł się ku

rzężącemu śmiertelnie Wicherkowi i usiłował skostniałe ręce grenadiera

oderwać od szyi towarzysza. Ale wbiły się one tak mocno, że osłabiony

Kubuś nie mógł tego dokonać. Grozę położenia jeszcze to zwiększyło, że

Wicherek otworzył oczy, zaszłe już mgłą, i czy poznał Kubusia, dość że

coś niezrozumiale wymówił i znowu powieki mu opadły.

Rozpacz ogarnęła chłopca, czuł się zupełnie bezsilny. Z niemą prośbą

podniósł wzrok w górę, ku niebu, skąd

zdawało mu się

— jedyny

ratunek przyjść może. Ale, o radości! Na szczycie zrujnowanego,

zoranego kulami, pokrytego zwłokami walecznych szańca, ujrzał kilku

-

na

stu żołnierzy ze swego pułku, którzy z noszami pod przewodnictwem

kaprala Michalskiego widocznie przyszli zbierać rannych. Ostatek sił

dobywając, krzyknął:

— Ratujcie!

Poczciwy Michalski poznał Kubusia i zawoławszy:

— O, pan adiutant! —

co żywo zsunął się z szańca w rów.

Przybiegłszy do Kubusia, kapral nachylił się nad nim i pytał troskli

-

wie:
— A co to? Pan adiutant ranny?
— Nie, ale ratujcie Wicherka.

W jednej chwili znalazło się dziesięć rąk, które zwaliły trupa g

rena-

diera z biednego dobosza i oswobodziły mu szyję od śmiertelnego

uścisku. Wicherek otworzył oczy, wciągnął w płuca powietrza i szepnął:

Pić!

Od razu kilka manierek z wódką znalazło się przy ustach Wicherka.

Począł pić. Pił długo, odetchnął mocno, otworzył oczy, spojrzał dokoła,

podniósł się, usiadł i rzekł:

A co, skurczybyki, myśleliśta, żem już kopyrtnął? Oho! Rogata

dusza w warszawiaku. Dajcie no mi jeszcze gorzaliny, bo mię zemdliło

background image

74

nieco.
Podano mu manier

kę skwapliwie, a on znowu pił długo, a gdy

skończył, zapytał:

A gdzież jest ten wielkolud? Chciał mię zdusić, a łapy miał szelma

silne jak u niedźwiedzia; kiedy mię chwycił, to aż coś zatrzeszczało we

mnie, alem go pchnął szpikulcem pod piąte żebro, piszczał jeno jak

kurczę: aj, Herr Je! Zwalił się na mnie i dusza jego dała nogę, ale mi szyi

nie puścił. Maluśko, a byłbym już na łonie papy Abrahama.

Wyciągnął ręce, odetchnął głęboko i gadał:

O, laboga, jak to dobrze, żeśta mię uratowali kamraty, jeno boję

się, czy mi kręgów nie nadłamał ten wielkolud.

Macał się po szyi i śmiał się głośno, rad, że żyje.

Tymczasem poczciwy kapral Michalski zajął się Kubusiom. Obmacał

mu głowę i przekonawszy się, że jest cała, gadał:

Nic nie będzie panu adiutantowi, boli, bo potłuczona, ale to furda.

Zara w gorzałce umaczam chustę, owinę łepetynę pana adiutanta

i będzie dobrze.

Zrobił tak i w rzeczy samej lżej się poczuł Kubuś; przy pomocy

Michalskiego mógł już się podnieść. Teraz dopiero Wicherek go spo

-

strzegł:

Cóż to, Kubuś, raniony jesteś?

Nie, tylko mi ten świniopas głowę trochę potłukł.

I co? Nie zakantowałeś rakarza?

— Nie!

To szkoda, jak widzisz, mojego wielkoluda uśmierciłem. Ale

kiedym tu leżał i dusiłem się, to mi się zdawało, żem już umarł i na

tamtym świecie ciebie widziałem.

Widziałeś mię, ale nie na tamtym, tylko na tym świecie.

Tak? Ano to dobrze. Ale cóż, kamraci, powiedzcie no, czy

spr

aliście Austryjaków?

A jakże

odezwali się chórem

trzy razy kąjzerliki powracały

do szturmu i trzy razy odrzuciliśmy ich. Patrz jeno, co ich tu leży!

Więc zwycięstwo przy nas?

A jużci, jakżeby było inaczej!

Nie gadać

— zakome

nderował Michalski

jeno zbierać rannych.

A pan adiutant może chodzić?

Mogę, już mi lepiej.

Po mojemu to niech pan adiutant idzie do miasta i położy się do

łóżka. Jak się wy leży, zaraz będzie lepiej.

Idę z tobą, Kubuś!

zawołał

Wicherek. —

Choć mi się we łbie

kręci jak na diabelskim młynie.

Podpierając się wzajem, stękając, opowiadając sobie przygody tej

strasznej nocy, powlekli się w ulicę Opatowską, ale tu oczy ich uderzył

okropny widok. Cała ta ulica zawalona była rannymi, których tu i na

rynek znoszono ze wszystkich stron, kładziono na bruku, na siennikach,

materacach poznoszonych z sąsiednich domów, na słomie i na sianie.

Kilkunastu felczerów i kilku lekarzy z doktorem Wolfem na czele, bez
surd

utów, z zakasanymi po łokcie rękawami biegało śród tych nieszczęś

-

liwych, niosąc im pomoc. Jęki, krzyki, wołanie o ratunek napełniały

ulicę wrzawą straszliwą. Pełno kobiet, mieszczek, panien, szlachcianek

pomagało lekarzom. Znosiły wodę, szarpie, bandaże; między nimi Kubuś

ujrzał złotowłosą główkę panny Jadzi, jak cała zapłakana, klęcząc,

dawała pić jakiemuś rannemu oficerowi. Generał Weisenhof z twarzą

opaloną od wybuchu prochu siedział na przyniesionym mu skądś krześle

i stękał głośno.

Kubuś przedostał się do panny Jadzi, która zobaczywszy go krzyknę

-

ła, rączkami uderzyła w powietrze i zemdlała. Przeniesiono ją zaraz do

domu, otrzeźwiono, a ona, patrząc na owiązaną głowę Kubusia, rzekła:

Mówili, że kuzynka zabił jakiś straszny Austryjak.

Widzi kuzynka, że mię nie zabił, tylko mi głowę stłukł mocno

pałaszem.

background image

75

No, już teraz powinni kuzynka zrobić generałem.

Generałem jak generałem... może jeszcze nie, ale z czasem i to

nastąpi.

Umies

zczono Kubusia i Wicherka w tym samym pokoju na pięterku,

gdzie już raz się leczył, i tutaj dowiedzieli się o dwóch bolesnych

nowinach: naprzód, że Austriacy żadnego szańca nie zdobyli, prócz

jednego za Żydowską ulicą, za parowem. Przez jakąś zdradę, jak

mówiono, Austriacy cichaczem, korzystając z ciemnej nocy, przedostali

się do tego parowu i z tyłu uderzyli na szaniec, tak że załoga jego

i szwadron ułanów pułkownika Dziewanowskiego musiały bagnetem

i lancami przebyać się przez

nieprzyjaciela do miasta.

Wiadomość ta jak piorun uderzyła Kubusia, przeszyła mu na wskroś

serce.

To moja wina, że ten szaniec dostał się w ręce Austryjaków

mówił do Wicherka

moja, moja wina. Gdybym był od razu

powiedział pułkownikowi o szpiegostwie tego łotra Schwarzfelda i Fer

-

dzia von Lausitza, do tego by nie przyszło. Nigdy w życiu sobie tego nie

daruję, nigdy!

Głupstwo rozum zjadło

odpowiedział na to Wicherek

co się

stało, to się nie odstanie, i żadne żale na to nie pomogą. Jużcić,

gdybyśmy powiedzieli pułkownikowi o szpiegach, byłoby może lepiej...

Nie przeczę, żeśmy źle zrobili, ale cóż na to teraz poradzić, kiedy już po

sprawie? Nie gadaj no, uczony mężu, że to tylko twoja wina, bo i moja

także, i za pokutę przysięgam sobie, że jak mi jeno szyja nieco się

wyprostuje, pójdę prać szelmów kajzerlików, co się zmieści. Dwóch już

uśmierciłem, da Bóg, uśmiercę jeszcze więcej. Nie martwić się, nie gadać

głupstw, bo to z przeproszeniem psu na budę się nie przyda, uszy do góry

i jazda!

Druga nowina, którą im nad wieczorem przyniósł sam wujek Biał

-

kowski, była tak samo bolesna. Generał Sokolnicki, utraciwszy

w nocnym szturmie przeszło tysiąc ludzi, nie mając naboi, nie widząc

znikąd pomocy, postanowił poddać Sandomierz Austriakom, a Wiche

-

rek wymyślał:

Gadali, co ten Sokolnicki to tęgi generał, a ja widzę, że jest kapcan

ostatni. Cóż to znaczy, że stracił tysiąc ludzi? Może i mnie policzył!

Ale ja żyję jeszcze i żyje także cztery tysiące zuchów, którzy samego

Lucypera się nie zlękną, a cóż dopiero kajzerlików. Nie spraliśmy im to

skóry dzisiejszej nocy? Nie ma naboi! Wielka rzecz! Ja w mojej ładownicy

mam ich pięćdziesiąt i każdy kamrat musi ich mieć jeszcze choć po kilka.

A i co tu po nabojach? Nie mamy to kolb i bagnetów? Babski to jakiś

sentyment u tego generała i oświadczam publicznie, że stracił on

zupełnie mój szacunek.

— Niewiele go tam obchodzi twój szacunek, mój Wicherku — zauwa-

żył Kubuś

ja ci teraz powiem, bo głupstwo twój rozum zjadło. Chcesz

się bić bez naboi? Toć Austryjaki nie takie głupie. Nie będą się darli na

szaniec jak dzisiejszej nocy, ale poczną bezpiecznie strzelać do nas

i wystrzelaj

ą jak kaczki. Podług mnie generał mądrze robi.

Wicherek przeciw temu oponował, spierał się i wreszcie zakończył

oświadczeniem, że rad by się dowiedzieć, jakie są warunki kapitulacji.

Późno w nocy przyszedł do nich kapral Michalski srodze zmartw

iony i na

frasunek dobrze, jak to mówią, cięty. Powiedział, że załoga polska

w ciągu dwudziestu czterech godzin opuści Sandomierz z bronią i baga

-

żami, że zostawi tylko te armaty, które poprzednio zdobyła na Austria

-

kach, i że ma się udać za Pilicę; że ci ranni, którzy nie będą mogli

wyruszyć za wojskiem, pozostaną pod opieką austriacką, a gdy wyzdro

-

wieją, odesłani także zostaną do swych pułków.

Zmartwiło to bardzo obu młodych wojaków, ale że nic nie mogli na to

poradzić, poczęli się namyślać, co ze sobą zrobią. Obaj do marszu

w czasie skwaru letniego nie byli zdolni i Kubusia głowa wciąż bolała,

a Wicherek był mocno osłabiony i jakoś szyi nie mógł doprowadzić do

właściwej pozycji; zostać zaś w Sandomierzu za n

ic nie chcieli, bo

background image

76

najprzód mógł Kubusia poznać Schwarzfeid i pomścić się za zniewagę

mu wyrządzoną, a potem Ferdzio von Lausitz wychyli na świat głowę

i z pewnością nie będzie względem nich tak głupio wspaniałomyślny, jak

oni byli względem niego. Nie wiedzieli więc, co robić, i całą noc

przegadali, przemęczyli się nad sposobami wyruszenia za wojskiem, ale

nic wynaleźć nie mogli.

Dopiero rano wujek Białkowski wybawił ich z kłopotu, oświadczając,

że nie myśli pozostać w Sandomierzu, ale z żoną i panną Jadzią wyruszy

za wojskiem; że w tym celu wystarał się o powóz i brykę, i jeżeli chcą obaj

chłopcy, to ich zabierze ze sobą.

Z podziękowaniem i radością zgodzili się na to. Nazajutrz, 18 czerwca

wraz z wojskiem zni

echęcony, smutny i pomrukujący wyruszyli z tego

starego grodu, którego tak walecznie i tak na próżno bronili. Austriacy

zaraz zajęli zamek i obsadzili wszystkie szańce i bramy, triumfalnie

uśmiechali się i szyderczo patrzyli na wyruszające wojs

ko polskie. Ale

niedługo tu bawili. Jak wiadomo, niebawem musieli Sandomierz opuścić

i zwrócić go prawym właścicielom.

* * *

Tak się skończyło to sławne oblężenie Sandomierza i te zacięte walki

o jego posiadanie. Wojna już krótko trwała i Kubuś w końcu tej kampanii

został kapitanem, a Wicherek po jej ukończeniu, nie mogąc, jak mówił,

dojść do ładu ze swoją szyją, która ilekroć chciał ją obrócić w prawo,

wykręcała się na lewo, wziął dymisję i na Podwalu w Warszawie założył

sklep z wyrobami swego papy Przyszczypkiewicza. Podobno dobrze mu

się powodzi.

Kubuś pewnego pięknego poranka, ubrany w mundur kapitana

grenadierów szóstego pułku, w błyszczące szlify na ramionach, oświad

-

czył się uroczyście wujkowi Białkowskiemu o rączkę panny Jadzi.

Wujek się chętnie zgodził, mama się rozpłakała, a panna Jadzia,

rumieniąc się jak róża, szepnęła:

Dobrze, pójdę za kuzynka Kubka, ale pod warunkiem, że zostanie

generałem.

Kuzynek Kubek przyrzekł, że się postara, więc było wesele sute, na

którym był pułkownik Sierawski, kapitan Piotrowski, kapral Michalski

i kupiec Wicherek, wciąż nie mogący sobie dać rady ze swoją szyją.

Panna Jadzia ślicznie wyglądała, Kubuś promieniał radością i wszyscy

tego dnia byli bardzo szczęśliwi. A potem żyli długo, kochali się i mieli

dużo dzieci...

Koniec

Radom, w sto drugą rocznicę zdobycia Sandomierza (1901 r.).












Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Przyborowski Walery Zdobycie Sandomierza
Przyborowski Walery Zdobycie Sandomierza
Przyborowski [Zdobycie sandomierza]
Przyborowski Walery Oblężenie Warszawy 2
Przyborowski Walery Młodzi gwardziści
Przyborowski Walery Młodzi gwardziści
Przyborowski Walery Namioty wezyra 2
PRZYBOROWSKI WALERY BIOGRAFIA
Przyborowski Walery Młodzi gwardziści
Przyborowski Walery Namioty Wezyra
Przyborowski Walery Oblężenie Warszawy
!Walery Przyborowski Szwedzi w Warszawie
Walery Przyborowski Młodzi gwardziści
Ćw z przyborami[1]
63 MT 09 Przybornik narzedziowy
f1 2011, Opisy zdobycia archivementów i trofeów
Zdobycie umiejętności czytania i pisania
Obwód koordynacyjny z przyborami pomocniczymi
Dale Carnage Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi

więcej podobnych podstron