Josif Brodski
W POLTORA POKOJU
dla L.K.
l.
Półtora pokoju (je
ś
li takie okre
ś
lenie znaczy cokolwiek po angielsku), które
zamieszkiwali
ś
my we troje, wyło
ż
one było parkietem i moja matka stanowczo
sprzeciwiała si
ę
, by m
ęż
czy
ź
ni z jej rodziny, a szczególnie ja, chodzili po domu
w
skarpetkach. Nalegała, by
ś
my zawsze nosili buty lub kapcie. Strofuj
ą
c mnie,
powoływała
si
ę
na stary rosyjski przes
ą
d. Powiadała,
ż
e to zły omen i sprowadza
ś
mier
ć
w
rodzinie.
Mo
ż
liwe oczywi
ś
cie,
ż
e uwa
ż
ała to po prostu za przejaw braku manier, za
zwyczajne
złe wychowanie. M
ę
skie nogi
ś
mierdz
ą
, a działo si
ę
to w epoce
przeddezodorantowej.
My
ś
l
ę
jednak,
ż
e łatwo si
ę
było po
ś
lizn
ąć
na froterowanej podłodze i upa
ść
,
zwłaszcza
chodz
ą
c w wełnianych skarpetkach. A dla osoby starej i kruchej, skutki takiego
upadku
mogłyby by
ć
fatalne. Zwi
ą
zek podłogi z drzewem, ziemi
ą
, itp., rozci
ą
gał si
ę
w
moim
poj
ę
ciu na wszelk
ą
powierzchni
ę
pod stopami naszych bliskich i dalekich krewnych
mieszkaj
ą
cych w tym samym mie
ś
cie. Była to ta sama powierzchnia, niezale
ż
nie od
dziel
ą
cej nas odległo
ś
ci. Nawet przeniesienie si
ę
na przeciwny brzeg rzeki,
gdzie w
pó
ź
niejszych latach wynajmowałem mieszkanie czy pokój, nic nie rozwi
ą
zywało, bo
w
naszym mie
ś
cie du
ż
o jest rzek i kanałów. I cho
ć
niektóre bywaj
ą
wystarczaj
ą
co
gł
ę
bokie
dla pełnomorskich statków,
ś
mier
ć
- my
ś
lałem - uzna je za płytkie, lub te
ż
,
zgodnie ze
swymi podziemnymi obyczajami, przekradnie si
ę
pod ich korytem.
Teraz moja matka i mój ojciec nie
ż
yj
ą
. Stoj
ę
na wybrze
ż
u Atlantyku i bezmiar
wody
dzieli mnie od dwóch
ż
yj
ą
cych jeszcze ciotek i kuzynów. To prawdziwa przepa
ść
,
zdolna
zmyli
ć
nawet
ś
mier
ć
. Teraz mog
ę
do woli chodzi
ć
po domu w skarpetkach, gdy
ż
nie
mam
na tym kontynencie krewnych. Jedyna
ś
mier
ć
, jak
ą
zapewne mógłbym spowodowa
ć
, to
moja własna, ale wtedy doszłoby do pomieszania nadawcy z odbiorc
ą
. Szanse takiej
mieszanki s
ą
minimalne i na tym polega ró
ż
nica mi
ę
dzy przes
ą
dami a elektronik
ą
.
A
jednak, je
ś
li nie chodz
ę
w skarpetkach po podłodze z kanadyjskiego klonu, to nie
na
skutek wy
ż
ej wymienionej pewno
ś
ci ani te
ż
z instynktu samozachowawczego. Nie
robi
ę
tego, gdy
ż
nie podobałoby si
ę
to mojej matce. Pragn
ę
chyba zachowa
ć
zwyczaje
naszej
rodziny, teraz, gdy tylko ja jeden pozostałem przy
ż
yciu
2.
Było nas troje w tym naszym półtora pokoju: ojciec, matka i ja. Na owe czasy
była to
typowa rosyjska rodzina. A były to czasy powojenne i mało kto mógł sobie
pozwoli
ć
na
wi
ę
cej ni
ż
jedno dziecko. Niektórych nawet nie było sta
ć
na ojca - obecnego lub
ż
ywego:
wielki terror i wojna zebrały swoje
ż
niwo w du
ż
ych miastach, a szczególnie w
moim
rodzinnym mie
ś
cie. Powinni
ś
my wi
ę
c uwa
ż
a
ć
si
ę
za szcz
ęś
ciarzy, zwłaszcza
ż
e
byli
ś
my
Ż
ydami. Wszyscy troje prze
ż
yli
ś
my wojn
ę
. (Mówi
ę
"wszyscy troje", bo ja równie
ż
urodziłem si
ę
przed jej wybuchem, w 1940). Rodzicom moim udało si
ę
te
ż
prze
ż
y
ć
lata
trzydzieste.
Przypuszczalnie uwa
ż
ali,
ż
e mieli szcz
ęś
cie, cho
ć
nigdy o tym nie mówili. W
ogóle
niewiele zajmowali si
ę
sob
ą
, a
ż
si
ę
zestarzeli i zacz
ę
ły dokucza
ć
im ró
ż
ne
dolegliwo
ś
ci.
Nawet wtedy jednak nie mówili o sobie ani o
ś
mierci w sposób wzbudzaj
ą
cy
przera
ż
enie
słuchacza lub lito
ść
. Zrz
ę
dzili po prostu lub utyskiwali nie zwracaj
ą
c si
ę
do
nikogo
konkretnego, ot, skar
żą
c si
ę
na swoje bol
ą
czki lub mówi
ą
c o takim czy innym
lekarstwie.
Moja matka co najwy
ż
ej nadmieniała, wskazuj
ą
c na komplet naczy
ń
z wykwintnej
porcelany: " To b
ę
dzie twoje, gdy si
ę
o
ż
enisz, lub gdy. . . „ i tu urywała.
Pami
ę
tam te
ż
,
jak kiedy
ś
rozmawiała przez telefon z jak
ąś
dalek
ą
znajom
ą
, o której wiedziałem,
ż
e jest
chora. Matka wyszła z budki telefonicznej na ulic
ę
z nieznanym mi wyrazem oczu
za
rogow
ą
opraw
ą
okularów. Pochyliłem si
ę
ku niej (byłem ju
ż
du
ż
o wy
ż
szy) i
spytałem, co
ta pani powiedziała. Patrz
ą
c niewidz
ą
cym wzrokiem przed siebie, matka odparła: "
Wie,
ż
e umiera i płakała w słuchawk
ę
".
Przyjmowali wszystko jak zrz
ą
dzenie losu: istniej
ą
cy system, swoj
ą
niemoc,
n
ę
dz
ę
,
krn
ą
brnego syna. Starali si
ę
nadrabia
ć
wszelkie braki: w domu zawsze było co
ś
do
jedzenia i zawsze udawało im si
ę
przyrz
ą
dzi
ć
jaki
ś
posiłek. Wi
ą
zali jak mogli
koniec z
ko
ń
cem i cho
ć
ż
yli
ś
my od wypłaty do wypłaty, odkładali par
ę
rubli dla syna na
kino,
wycieczk
ę
do muzeum, ksi
ąż
ki czy słodycze. Nakrycia stołowe, ubrania i po
ś
ciel
były
zawsze uprane, wypolerowane, wyprasowane, zacerowane i wykrochmalone. Obrus był
nieskazitelnie czysty i gładki, wisz
ą
cy nad nim aba
ż
ur odkurzony, a podłoga
zamieciona i
błyszcz
ą
ca. Zadziwiaj
ą
ce,
ż
e nigdy si
ę
nie nudzili. Owszem, bywali zm
ę
czeni, ale
nigdy
znudzeni. Przewa
ż
nie kr
ę
cili si
ę
po mieszkaniu gotuj
ą
c, pior
ą
c, kr
ążą
c mi
ę
dzy
wspóln
ą
kuchni
ą
a naszym półtora pokojem, z jakim
ś
przedmiotem gospodarskim w r
ę
ku.
Zasiadali
oczywi
ś
cie do posiłków, ale moj
ą
matk
ę
pami
ę
tam w pozycji siedz
ą
cej, przede
wszystkim
pochylon
ą
nad maszyn
ą
do szycia na pedał marki Singer, łataj
ą
c
ą
ubrania,
nicuj
ą
c
ą
kołnierzyki starych koszul, przerabiaj
ą
c
ą
lub ceruj
ą
c
ą
stare płaszcze. Ojciec
natomiast
zasiadał na krze
ś
le lub za biurkiem tylko gdy czytał gazet
ę
. Niekiedy wieczorem
ogl
ą
dali
telewizj
ę
- film albo koncert w naszym odbiorniku z 1952 roku. Wtedy równie
ż
siedzieli.
Rok temu s
ą
siad znalazł mojego ojca, martwego, spoczywaj
ą
cego w takiej wła
ś
nie
pozycji
w naszym półtora pokoju.
3.
Prze
ż
ył swoj
ą
ż
on
ę
o trzyna
ś
cie miesi
ę
cy. Na siedemdziesi
ą
t osiem lat jej
ż
ycia i
osiemdziesi
ą
t jego, sp
ę
dziłem z nimi jedynie trzydzie
ś
ci dwa. Nie wiem prawie
nic jak si
ę
poznali, nie wiem o ich zalotach ani nawet w którym roku si
ę
pobrali. Nie mam
poj
ę
cia
jak
ż
yli przez ostatnie jedena
ś
cie czy dwana
ś
cie lat, które sp
ę
dzili beze mnie.
Poniewa
ż
nigdy si
ę
tego nie dowiem, wol
ę
zało
ż
y
ć
,
ż
e ich tryb
ż
ycia był niezmieniony,
mo
ż
e nawet
było im l
ż
ej beze mnie, zarówno w sensie finansowym, jak i dlatego,
ż
e nie
musieli si
ę
obawia
ć
mojego kolejnego aresztowania.
Nie mogłem jednak pomóc im na staro
ść
. Nie byłem przy nich, gdy umierali. Mówi
ę
o tym nie tyle z poczucia winy, co raczej z egoizmu dziecka, które na
ś
laduje
rodziców na
wszystkich etapach
ż
ycia; ka
ż
de dziecko powtarza bowiem, w taki czy inny sposób,
drog
ę
ż
yciow
ą
swoich rodziców. Powiedziałbym,
ż
e w gruncie rzeczy chcemy si
ę
od
rodziców
dowiedzie
ć
czego
ś
o naszej własnej przyszło
ś
ci, naszym starzeniu si
ę
i nauczy
ć
si
ę
ostatniej lekcji - jak umiera
ć
. Uczymy si
ę
tego mimo woli, nie
ś
wiadomie. "Czy ja
te
ż
tak
b
ę
d
ę
wygl
ą
dał na staro
ść
? Czy ta choroba sercowa -lub inna - jest dziedziczna?".
Nie
wiem i nigdy nie b
ę
d
ę
wiedział jak czuli si
ę
w ostatnich latach swego
ż
ycia. Jak
cz
ę
sto
zdejmowała ich boja
źń
i czy przygotowali si
ę
na
ś
mier
ć
; kiedy odczuwali ulg
ę
, a
kiedy
odzyskiwali nadziej
ę
,
ż
e znowu b
ę
dziemy wszyscy troje razem. "Synu - mówiła
matka
przez telefon - jedyne czego pragn
ę
w
ż
yciu to zobaczy
ć
ci
ę
. Tylko to mnie
podtrzymuje".
A po chwili: "Co robiłe
ś
pi
ęć
minut temu, zanim zadzwoniłe
ś
?" - "Prawd
ę
mówi
ą
c,
zmywałem". " To bardzo dobrze. Zmywanie to
ś
wietne zaj
ę
cie. Czasami to wspaniała
terapia".
4.
Nasze półtora pokoju było cz
ęś
ci
ą
olbrzymiej amfilady zajmuj
ą
cej jedn
ą
trzeci
ą
bloku, po północnej stronie sze
ś
ciopi
ę
trowego gmachu, który stał u wylotu trzech
przecznic i naprzeciwko placu. Budynek ten był jednym z tych olbrzymich tortów w
tak
zwanym maureta
ń
skim stylu, znacz
ą
cych koniec stulecia w Europie północnej.
Zbudowany w 1903 - roku, w którym urodził si
ę
mój ojciec - stanowił
architektoniczn
ą
sensacj
ę
Petersburga i Achmatowa powiedziała mi kiedy
ś
,
ż
e rodzice zabrali j
ą
doro
ż
k
ą
,
by obejrze
ć
to cudo. W zachodniej cz
ęś
ci budynku, na wprost jednej z
najsławniejszych
ulic literatury rosyjskiej, Litejnego Prospektu, mieszkał niegdy
ś
Aleksander
Błok. Je
ż
eli
chodzio o nasz
ą
amfilad
ę
, to zajmowała j
ą
para, która królowała na
przedrewolucyjnej
literackiej scenie rosyjskiej, a pó
ź
niej nadawała intelektualny ton emigracji
rosyjskiej w
Pary
ż
u w latach dwudziestych i trzydziestych: Dymitr Mere
ż
kowski i Zinaida
Gippius. I
to wła
ś
nie z balkonu naszego półtora pokoju larwokształtna Zinka obrzucała
obelgami
marynarzy Rewolucji.
Po Pa
ź
dzierniku, zgodnie z polityk
ą
"
ś
cie
ś
niania" bur
ż
uazji, amfilada została
podzielona i na ka
ż
dy pokój przypadała jedna rodzina. Mi
ę
dzy pokojami wzniesiono
ś
ciany. Pocz
ą
tkowo z dykty, pó
ź
niej, z upływem lat, deski, cegły i sztukateria
nadały tym
podziałom rang
ę
normy architektonicznej. Je
ż
eli przestrzeni przysługuje atrybut
niesko
ń
czono
ś
ci, to przejawia si
ę
on nie w jej rozwoju, lecz w redukcji.
Chocia
ż
by
dlatego,
ż
e ograniczanie przestrzeni okazuje si
ę
, zaskakuj
ą
co, bardziej
logiczne. Jest lepiej
zorganizowane i posiada wi
ę
cej nazw: cela, ust
ę
p, grób. Przestrzenie maj
ą
tylko
szeroki
gest.
W ZSRR minimaln
ą
powierzchni
ą
mieszkaln
ą
jest dziewi
ęć
metrów kwadratowych
na osob
ę
. Powinni
ś
my byli wi
ę
c uwa
ż
a
ć
si
ę
za szcz
ęś
ciarzy, gdy
ż
na skutek
nietypowo
ś
ci
naszej cz
ęś
ci amfilady, nam trojgu przypadło czterdzie
ś
ci metrów. Nadwy
ż
ka
wynikała
równie
ż
z tego,
ż
e mieszkanie to otrzymali
ś
my w wyniku zrzeczenia si
ę
dwóch
oddzielnych pokoi zajmowanych przez moich rodziców przed
ś
lubem. Trudno
wytłumaczy
ć
cudzoziemcowi czym jest to poj
ę
cie wymiany. Ustawy o własno
ś
ci s
ą
wsz
ę
dzie tajemnicze, ale niektóre s
ą
bardziej tajemnicze, szczególnie, gdy
wła
ś
cicielem
jest pa
ń
stwo. (Pieni
ą
dze na przykład nie odgrywaj
ą
ż
adnej roli, gdy
ż
w pa
ń
stwie
totalitarnym płace s
ą
mało zró
ż
nicowane, inaczej mówi
ą
c wszyscy s
ą
tak samo
biedni).
Nie mo
ż
na wykupi
ć
zamieszkiwanego lokalu, mo
ż
na co najwy
ż
ej mie
ć
prawo do
przestrzennego odpowiednika tego, co zajmowało si
ę
uprzednio. Dwie osoby
postanawia-
j
ą
ce zamieszka
ć
razem maj
ą
prawo do sumy powierzchni lokali jakie zamieszkiwały
przedtem. Za
ś
o tym, co si
ę
dostanie, decyduj
ą
urz
ę
dnicy wydziału
kwaterunkowego.
Łapówki s
ą
nieskuteczne, gdy
ż
hierarchia tych urz
ę
dników jest równie
ż
tajemnicza, a ich
pierwszym odruchem jest przyzna
ć
ka
ż
demu jak najmniej. Procedura zamiany
mieszkania
ci
ą
gnie si
ę
latami i mo
ż
na tylko liczy
ć
na zm
ę
czenie, to znaczy,
ż
e złamie si
ę
ich, uparcie
odmawiaj
ą
c przyj
ę
cia lokalu o powierzchni mniejszej od zajmowanej uprzednio.
Obok zwykłej arytmetyki, przy zamianie brane s
ą
pod uwag
ę
najró
ż
niejsze czynniki
nie okre
ś
lone w przepisach, takie jak wiek, narodowo
ść
, rasa, zawód; płe
ć
i wiek
dziecka;
pochodzenie społeczne i miejsce urodzenia, nie mówi
ą
c 0 osobistym wra
ż
eniu,
jakie
petent wywiera itp. Tylko urz
ę
dnicy wiedz
ą
, jakie lokale s
ą
do dyspozycji, tylko
oni
wyrokuj
ą
, co b
ę
dzie stanowi
ć
odpowiednik powierzchni i mog
ą
doda
ć
lub uj
ąć
kilka
metrów. A jak wa
ż
ne jest te kilka metrów! Mo
ż
e si
ę
w nich zmie
ś
ci
ć
półka na
ksi
ąż
ki, a
nawet biurko.
5.
Pomijaj
ą
c nadwy
ż
k
ę
trzynastu metrów, mieli
ś
my wielkie szcz
ęś
cie, gdy
ż
otrzymane
mieszkanie było niewielkie. To znaczy, nasza cz
ęść
amfilady obejmowała sze
ść
pokoi
podzielonych w ten sposób,
ż
e zajmowały je tylko cztery rodziny. Mieszkało tam
zaledwie jedena
ś
cie osób z nami wł
ą
cznie. Liczba lokatorów w takim wspólnym
mieszkaniu nierzadko si
ę
ga setki, przeci
ę
tna liczba mieszka
ń
ców waha si
ę
mi
ę
dzy
25 a
50. Nasze mieszkanie było stosunkowo mało zaludnione.
Oczywi
ś
cie mieli
ś
my jedn
ą
wspóln
ą
ubikacj
ę
, jedn
ą
łazienk
ę
i jedn
ą
kuchni
ę
. Ale
kuchnia była do
ść
obszerna, ubikacja całkiem przyzwoita i schludna. Je
ś
li idzie
o
łazienk
ę
, to zgodnie z rosyjsk
ą
norm
ą
higieny, jedena
ś
cie osób mogło za
ż
ywa
ć
k
ą
pieli i
pra
ć
, na ogół nie koliduj
ą
c ze sob
ą
. Pranie rozwieszało si
ę
w dwóch korytarzach
ł
ą
cz
ą
cych nasze pokoje z kuchni
ą
i bielizn
ę
s
ą
siadów znało si
ę
na pami
ęć
.
Nasi współmieszka
ń
cy byli dobrymi s
ą
siadami, zarówno pod wzgl
ę
dem osobistym jak
i z uwagi na to,
ż
e wszyscy pracowali, a wi
ę
c byli poza domem przez wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
dnia.
Z wyj
ą
tkiem jednej osoby, nie donosili, a był to, jak na kolektywne mieszkanie,
bardzo
dobry wska
ź
nik. Ale nawet donosicielka, kr
ę
pa, pozbawiona talii kobieta -
chirurg w
pobliskiej przychodni - udzielała czasami porad lekarskich i potrafiła zaj
ąć
miejsce w
kolejce, gdy co
ś
przywie
ź
li do spo
ż
ywczego czy te
ż
popilnowa
ć
zupy. Jak brzmi
ten
wiersz w „StarSplitter" Frosta? "
Ż
yj
ą
c z lud
ź
mi, znaj sztuk
ę
przebaczania
grzechów"?
Obok wszystkich ohydnych aspektów takiej egzystencji, kolektywne mieszkanie
posiada te
ż
by
ć
mo
ż
e pewne zalety. Obna
ż
a
ż
ycie do podstaw - niszczy wszelkie
złudzenia na temat natury ludzkiej. Z nat
ęż
enia smrodu mo
ż
na wywnioskowa
ć
kto
jest w
ubikacji, wiadomo, co kto jadł zarówno na kolacj
ę
jak i na
ś
niadanie. Wie si
ę
,
kto jakie
odgłosy wydaje w łó
ż
ku i kiedy kobiety maj
ą
okres. Jest si
ę
cz
ę
sto powiernikiem
s
ą
siadów. To oni wzywaj
ą
karetk
ę
pogotowia w razie potrzeby. Je
ś
li mieszkasz
samotnie,
pewnego dnia s
ą
siad mo
ż
e znale
źć
ci
ę
martwego na krze
ś
le i na odwrót.
A te docinki, porady lekarskie i kulinarne, nowiny, co dowie
ź
li do tego czy
innego
sklepu, wymieniane we wspólnej kuchni, wieczorem, gdy
ż
ony gotuj
ą
posiłki!
Prawdziwa
lekcja podstawowych praw
ż
ycia; wystarczy nadstawi
ć
uszu i zerka
ć
k
ą
tem oka.
Jakie
ż
ciche dramaty rozgrywaj
ą
si
ę
, gdy nagle kto
ś
do kogo
ś
przestał si
ę
odzywa
ć
. Có
ż
za
wspaniała szkoła mimiki! Jak
ąż
gł
ę
bi
ę
uczu
ć
wyra
ż
a sztywny, nastroszony
kr
ę
gosłup lub
lodowaty profil! Jakie zapachy, aromaty i smrody unosz
ą
si
ę
w powietrzu wokół
ż
ółtej
stuwatowej łzy zwisaj
ą
cej z warkocza kabla. Jest co
ś
plemiennego w
ż
yciu tej
ź
le
o
ś
wietlonej jaskini, co
ś
pierwotnego lub, jak kto woli, ewolucyjnego. Garnki i
patelnie
tkwi
ą
nad kuchenkami gazowymi jak tam-tamy.
6.
Wspominam to nie z nostalgii, lecz dlatego,
ż
e moja matka sp
ę
dziła tam jedn
ą
czwart
ą
swego
ż
ycia. Ludzie maj
ą
cy rodziny rzadko jadaj
ą
poza domem a w Rosji
prawie
nigdy. Nie pami
ę
tam,
ż
ebym kiedykolwiek widział j
ą
lub ojca w restauracji czy
bodaj w
kawiarni. Była najlepsz
ą
kuchark
ą
jak
ą
znałem, mo
ż
e z wyj
ą
tkiem Chestera
Kallmana, ale
on miał przecie
ż
wi
ę
kszy wybór składników. Głównie pami
ę
tam j
ą
w kuchni, opasan
ą
fartuchem, z twarz
ą
zaczerwienion
ą
; okulary lekko zaparowane, przegania mnie,
gdy
usiłuj
ę
wykra
ść
co
ś
z garnka. Na jej górnej wardze l
ś
ni
ą
kropelki potu; krótko
przystrzy
ż
one, siwe, lecz farbowane na rudo włosy s
ą
w nieładzie. "Zmykaj st
ą
d!
-
krzyczy.- Co za niecierpliwo
ść
!” Ju
ż
tego nie usłysz
ę
.
Nie zobacz
ę
te
ż
uchylaj
ą
cych si
ę
drzwi (jak je otwierała, trzymaj
ą
c w obu r
ę
kach
garnek lub dwie du
ż
e patelnie? Opieraj
ą
c naczynia o klamk
ę
i naciskaj
ą
c ich
ci
ęż
arem?) i
matki wpływaj
ą
cej z naszym obiadem/kolacj
ą
/podwieczorkiem/deserem. Ojciec czytał
wtedy przewa
ż
nie gazet
ę
, ja nie odrywałem si
ę
od ksi
ąż
ki, chyba
ż
e mi kazano. A
ona
wiedziała,
ż
e jakakolwiek pomoc z naszej strony byłaby spó
ź
niona i na pewno
niezdarna.
M
ęż
czy
ź
ni w jej rodzinie raczej w i e d z i e l i co to jest uprzejmo
ść
, ni
ż
umieli j
ą
stosowa
ć
. Nawet je
ś
li byli głodni. "Znowu czytasz tego twojego Dos Passosa? -
mówiła
nakrywaj
ą
c do stołu - Kto przeczyta Turgieniewa?" "Czego si
ę
spodziewasz? -
odzywał
si
ę
na to ojciec składaj
ą
c gazet
ę
- Przecie
ż
to wałko
ń
".
7.
Jak to mo
ż
liwe,
ż
e widz
ę
siebie samego w tej scenie? A jednak widz
ę
, równie
wyra
ź
nie jak ich oboje. I to tak
ż
e nie jest przejawem mojej nostalgii za
młodo
ś
ci
ą
,
ojczyzn
ą
. Nie. Bardziej prawdopodobne,
ż
e teraz, gdy umarli, widz
ę
ich
ż
ycie
takim, jakie
było wówczas, a wówczas stanowiłem jego cz
ą
stk
ę
. Oni przecie
ż
pami
ę
taliby mnie
takim,
chyba
ż
e maj
ą
dar wszechwiedzy i obserwuj
ą
mnie w chwili obecnej, siedz
ą
cego w
kuchni uniwersyteckiego mieszkania, pisz
ą
cego w niezrozumiałym dla nich j
ę
zyku,
chocia
ż
my
ś
l
ę
,
ż
e teraz powinni by
ć
wszechj
ę
zyczni. To ich jedyna szansa, aby
zobaczy
ć
mnie i Ameryk
ę
. Dla mnie to jedyna mo
ż
liwo
ść
, by ujrze
ć
ich i nasz pokój.
8.
Nasz sufit był na wysoko
ś
ci czterech metrów i zdobiła go ornamentacja gipsowa w
tym samym maureta
ń
skim stylu. W poł
ą
czeniu ze szczelinami i zaciekami wokół
p
ę
kni
ę
tych rur u s
ą
siada z góry, składała si
ę
na wysoce szczegółow
ą
map
ę
nieistniej
ą
cego
mocarstwa czy archipelagu. W pokoju były trzy bardzo wysokie zwie
ń
czone łukami
okna,
przez które widzieliby
ś
my wył
ą
cznie liceum po drugiej stronie ulicy, gdyby nie
to,
ż
e
ś
rodkowe okno było zarazem drzwiami balkonowymi. Z tego balkonu mogli
ś
my
obserwowa
ć
ulic
ę
na całej długo
ś
ci. Jej bezbł
ę
dn
ą
perspektyw
ę
, typow
ą
dla
Petersburga,
zamykał z jednej strony zarys kopuły cerkwi
Ś
wi
ę
tego Panteleimona a, gdy
patrzyło si
ę
w
prawo, du
ż
y plac z katedr
ą
Zbawiciela Jego Cesarskiej Mo
ś
ci Pułku Przemienienia
Pa
ń
skiego.
Gdy sprowadzili
ś
my si
ę
do tego maureta
ń
skiego cuda, była to ju
ż
ulica Pestela -
od
imienia straconego przywódcy dekabrystów. Przedtem nazywała si
ę
Panteleimonowska,
od cerkwi, która majaczyła na jej ko
ń
cu. Tam zakr
ę
cała gwałtownie, obiegała
cerkiew
prowadz
ą
c do rzeki Fontanki i mostem Policyjnym na jej drugi brzeg, a
ż
do
Letniego
Ogrodu. Kiedy
ś
mieszkał tam Puszkin i w którym
ś
z listów do
ż
ony napisał:
"codziennie
w szlafroku i domowych pantoflach id
ę
przez most na przechadzk
ę
po Letnim
Ogrodzie.
Cały Letni Ogród jest moim prywatnym parkiem".
Zdaje mi si
ę
,
ż
e mieszkał pod numerem 11. My pod 27, przy ko
ń
cu ulicy, biegn
ą
cej
do placu katedralnego. Poniewa
ż
jednak nasz budynek stał na rogu słynnego
Litejnego
Prospektu, nasz adres pocztowy brzmiał: Litejny Prospekt 24 m 28. Tam
dostawali
ś
my
poczt
ę
i tak wła
ś
nie adresowałem listy do rodziców. Wspominam o tym nie dlatego,
ż
eby
to miało jakie
ś
szczególne znaczenie, lecz poniewa
ż
moje pióro prawdopodobnie
nigdy
ju
ż
nie napisze tego.
9.
Nasze meble pasowały do zewn
ę
trznego i wewn
ę
trznego wystroju budynku. Były
całe w gi
ę
tkich liniach i podobnie monumentalne jak sztukateria fasady czy
pilastry
stercz
ą
ce ze
ś
cian, na których wiły si
ę
gipsowe wie
ń
ce jakich
ś
geometrycznych
owoców.
Zewn
ą
trz i wewn
ą
trz budynek pomalowany był na kolor jasnobr
ą
zowy w odcieniu
kakao
z mlekiem. Nasze dwie katedropodobne komody były d
ę
bowe, politurowane na czarno,
pochodziły jednak z tej samej epoki co budynek - z przełomu stulecia.
Prawdopodobnie
to wła
ś
nie sprawiło,
ż
e s
ą
siedzi od pocz
ą
tku byli do nas dobrze nastawieni, cho
ć
było to
u nich nie
ś
wiadome. I zapewne z tego samego powodu po niecałym roku mieli
ś
my
wra
ż
enie,
ż
e mieszkali
ś
my tam zawsze. Zdawało si
ę
,
ż
e komody nareszcie odnalazły
swój
dom, lub te
ż
na odwrót, i my tak
ż
e zrozumieli
ś
my,
ż
e jeste
ś
my zainstalowani na
dobre, i
ż
e si
ę
st
ą
d nigdy nie ruszymy.
Te trzymetrowej wysoko
ś
ci, dwupi
ę
trowe komody (aby je ruszy
ć
z miejsca nale
ż
ało
zdj
ąć
gzymsowe wieko z korpusu o słoniowatych nogach) zawierały niemal cały
dobytek
nagromadzony w ci
ą
gu lat przez nasz
ą
rodzin
ę
. Spełniały rol
ę
, jaka zwykle jest
udziałem
strychu lub piwnicy. Rozmaite aparaty fotograficzne mojego ojca, sprz
ę
t do
wywoływania
negatywów i robienia odbitek, zdj
ę
cia, talerze, porcelana, bielizna, obrusy,
pudła z
butami (dla niego ju
ż
za małymi, dla mnie jeszcze za du
ż
ymi), narz
ę
dzia,
baterie, jego
stary mundur marynarski, lornetka, albumy rodzinne, po
ż
ółkłe pisma ilustrowane,
kape-
lusze i szale mojej matki, srebrne brzytwy z Solingen, przepalone flesze, jego
odznaczenia wojskowe, jej barwne kimona, ich wzajemna korespondencja, lorgnon,
wachlarze i inne pami
ą
tki - wszystko to schowane było w czelu
ś
ciach tych komód,
a gdy
otworzyło si
ę
szuflad
ę
, unosił si
ę
zapach naftaliny, starej skóry i kurzu. Na
okapie dolnej
cz
ęś
ci, niby na gzymsie kominka, stały dwie kryształowe karafki z likierem i
porcelanowa
figurka przedstawiaj
ą
ca dwóch podochoconych chi
ń
skich rybaków wyci
ą
gaj
ą
cych
sieci z
połowem. Mama odkurzała je dwa razy na tydzie
ń
.
Z perspektywy czasu zaczyna mi si
ę
wydawa
ć
,
ż
e zawarto
ść
tych komód mo
ż
na by
porówna
ć
do naszej wspólnej pod
ś
wiadomo
ś
ci, cho
ć
wówczas taka my
ś
l nie
przyszłaby
mi do głowy. W ka
ż
dym razie wszystkie te przedmioty stanowiły cz
ęść
ś
wiadomo
ś
ci
moich rodziców. Były one symbolami ich pami
ę
ci - miejsc i czasów przewa
ż
nie
poprzedzaj
ą
cych moje istnienie: ich wspólnej i oddzielnej przeszło
ś
ci, ich
młodo
ś
ci i
dzieci
ń
stwa, innej epoki, niemal innego stulecia. Korzystaj
ą
c z tej samej
perspektywy
czasu dodam: - ich wolno
ś
ci, poniewa
ż
urodzili si
ę
i wyro
ś
li wolni, przed tym,
co
bezmy
ś
lna hołota nazywa Rewolucj
ą
, a co dla nich i dla wielu pokole
ń
oznaczało
zniewolenie.
10.
Pisz
ę
to po angielsku poniewa
ż
chc
ę
im ofiarowa
ć
pewien margines wolno
ś
ci -
margines, którego szeroko
ść
zale
ż
y od liczby osób jakie zechc
ą
to przeczyta
ć
.
Chc
ę
, aby
Maria Volpert i Aleksander Brodski stali si
ę
realni w „obcych normach
ś
wiadomo
ś
ci"1.
Chc
ę
, by angielskie czasowniki opisywały ich ruchy. Nie przywróci to ich do
ż
ycia, ale
angielska gramatyka mo
ż
e przynajmniej okaza
ć
si
ę
lepsz
ą
drog
ą
z kominów
pa
ń
stwowego
krematorium, ni
ż
rosyjska. Pisanie o nich po rosyjsku byłoby tylko przedłu
ż
eniem
ich
niewoli, redukowaniem ich do znikomo
ś
ci i mechanicznym unicestwieniem. Wiem,
ż
e
nie
nale
ż
y stawia
ć
znaku równo
ś
ci mi
ę
dzy pa
ń
stwem a j
ę
zykiem, ale to wła
ś
nie po
rosyjsku
dwojgu starym ludziom wlok
ą
cym si
ę
po niezliczonych pa
ń
stwowych urz
ę
dach i
ministerstwach w nadziei otrzymania pozwolenia na wyjazd za granic
ę
w celu
odwiedzenia jedynego syna, powtarzano bez przerwy, przez całe dwana
ś
cie lat,
ż
e
pa
ń
stwo uwa
ż
a tak
ą
wizyt
ę
za "bezcelow
ą
". Nie ulega w ka
ż
dym razie w
ą
tpliwo
ś
ci,
ż
e
powtarzalno
ść
tego stwierdzenia wskazuje na pewn
ą
za
ż
yło
ść
mi
ę
dzy pa
ń
stwem a
j
ę
zykiem rosyjskim. Poza tym, nawet gdybym napisał to wszystko po rosyjsku,
słowa te
nie ujrzałyby
ś
wiatła dziennego pod rosyjskim niebem. Kto by je wi
ę
c przeczytał?
Garstka emigrantów, których rodzice albo nie
ż
yj
ą
, albo umr
ą
w podobnych
okoliczno
ś
ciach? Ci znaj
ą
t
ę
histori
ę
a
ż
za dobrze. Wiedz
ą
, co to znaczy nie
uzyska
ć
pozwolenia na zobaczenie swoich matek lub ojców na ło
ż
u
ś
mierci; znaj
ą
cisz
ę
,
jaka
zapada po zło
ż
eniu podania o specjaln
ą
wiz
ę
na pogrzeb członka rodziny. A potem
jest
ju
ż
za pó
ź
no, człowiek odkłada słuchawk
ę
, wychodzi w obce popołudnie i czuje
co
ś
, na
co nie ma słów w
ż
adnym j
ę
zyku i czego nie wyrazi
ż
aden lament. . . Có
ż
mógłbym
im
powiedzie
ć
? W jaki sposób pocieszy
ć
?
Ż
aden kraj nie doprowadził sztuki
niszczenia dusz
swoich obywateli do takiej perfekcji jak Rosja i
ż
aden człowiek pióra nie zdoła
tego
naprawi
ć
. Nie, temu zadaniu sprosta
ć
mo
ż
e tylko Wszechmog
ą
cy, po to wła
ś
nie ma
tak
du
ż
o czasu. Niech wi
ę
c angielski przygarnie moich zmarłych. Po rosyjsku gotów
jestem
czyta
ć
, pisa
ć
wiersze czy listy. Lecz dla Marii Volpert i Aleksandra Brodskiego
angielski
stanowi lepsze pozory
ż
ycia pozagrobowego, mo
ż
e jedynego, jakie istnieje dla
nich poza
moj
ą
własn
ą
osob
ą
. Je
ż
eli za
ś
o mnie chodzi, to pisanie tego w tym wła
ś
nie
j
ę
zyku jest jak
owo zmywanie naczy
ń
terapeutyczne.
11.
Mój ojciec był dziennikarzem,
ś
ci
ś
lej, fotoreporterem pisz
ą
cym równie
ż
artykuły.
Poniewa
ż
pisywał przewa
ż
nie do małych dzienników, których i tak nikt nie czytał,
wi
ę
kszo
ść
artykułów zaczynał słowami: "Ci
ęż
kie sztormowe chmury wisz
ą
nad
Bałtykiem..." - ufny,
ż
e pogoda w naszych stronach potwierdzi trafno
ść
i
aktualno
ść
tego
wst
ę
pu. Uko
ń
czył dwa wydziały: geografii na Uniwersytecie Leningradzkim i Szkoł
ę
Czerwonego Dziennikarstwa. Zapisał si
ę
na ten drugi fakultet, gdy dano mu do
zrozumienia,
ż
e jako
Ż
yd, syn wła
ś
ciciela drukarni i bezpartyjny nie ma co
liczy
ć
na
wyjazdy, szczególnie zagraniczne.
Dziennikarstwo (w pewnym stopniu) i wojna (w znacznej mierze) pozwoliły mu to
nadrobi
ć
. Przemierzył jedn
ą
szóst
ą
powierzchni Ziemi (standardowe okre
ś
lenie
wielko
ś
ci
ZSRR) i sporo wody. Przydzielono go do marynarki, wojna zacz
ę
ła si
ę
dla niego w
1940
w Finlandii, a sko
ń
czyła w 1948 w Chinach, dok
ą
d wysłano go wraz z kilkoma
doradcami wojskowymi, aby pomagał Mao w jego przedsi
ę
wzi
ę
ciu. Stamt
ą
d pochodzili
ci
podochoceni porcelanowi rybacy i serwisy, które matka przeznaczyła dla mnie, gdy
si
ę
o
ż
eni
ę
. Eskortował konwoje aliantów na Morzu Barentsa, bronił i stracił
Sewastopol na
Morzu Czarnym, a gdy jego torpedowiec został zatopiony, doł
ą
czył do ówczesnej
morskiej piechoty. Podczas obl
ęż
enia Leningradu wysłano go na front; brał udział
w
przerwaniu blokady. Zrobił najlepsze zdj
ę
cia obl
ęż
onego miasta jakie widziałem.
(My
ś
l
ę
,
ż
e ten epizod wojny był dla
ń
najwa
ż
niejszy, gdy
ż
rozegrał si
ę
tak blisko rodziny
i domu.
A jednak, znajduj
ą
c si
ę
w pobli
ż
u, stracił swój dom i jedyn
ą
siostr
ę
: w wyniku
bombardowania i głodu). Potem wysłano go powtórnie na Morze Czarne, znalazł si
ę
na
niesławnej Małej Ziemi 2. i został tam na pewien czas. Gdy front posuwał si
ę
na
Zachód,
wyl
ą
dował z pierwszym oddziałem torpedowców w Rumunii i był nawet krótko
wojskowym gubernatorem Konstancy. "Wyzwolili
ś
my Rumuni
ę
", przechwalał si
ę
niekiedy i wspominał swoje spotkania z królem Michałem. To był jedyny król,
jakiego
kiedykolwiek widział; Mao, Czang Kaj-szeka, nie mówi
ą
c o Stalinie, uwa
ż
ał za
parweniuszy.
12.
Jakiekolwiek interesy robił w Chinach, faktem jest,
ż
e nasza mała spi
ż
arnia,
nasze
komody i nasze
ś
ciany wybitnie na tym skorzystały. Wszystkie dzieła sztuki
znajduj
ą
ce
si
ę
w naszym posiadaniu były pochodzenia chi
ń
skiego: wycinanki w korku i
akwaforty,
samurajskie szable, małe jedwabne parawany. Podochoceni rybacy byli ostatni z
wesołej
gromadki porcelanowych figurek, lalek i pingwinów w kapeluszach, która stopniowo
wykruszyła si
ę
padaj
ą
c ofiar
ą
niezdarnych gestów lub konieczno
ś
ci prezentów
urodzinowych dla ró
ż
nych krewnych. Szable trzeba było zło
ż
y
ć
do depozytu -
wzbogaciły zbiory pa
ń
stwa jako potencjalna bro
ń
, której posiadanie nie
przysługiwało
normalnemu obywatelowi. Była to, przy bli
ż
szym zastanowieniu, rozwa
ż
na decyzja,
je
ś
li
uwzgl
ę
dni
ć
naj
ś
cia policji, jakie
ś
ci
ą
gn
ą
łem na nasze półtora pokoju. Je
ś
li
natomiast idzie
o porcelan
ę
, niezwykle wykwintn
ą
nawet na moje niewprawne oko, matka nie chciała
słysze
ć
bodaj o jednym,
ś
licznym spodeczku na n a s z y m stole. "To nie dla
oferm",
tłumaczyła nam cierpliwie. "A wy jeste
ś
cie ofermy. Bardzo niechlujne ofermy” .
Zreszt
ą
,
naczynia jakich u
ż
ywali
ś
my były wystarczaj
ą
co eleganckie, i odporniejsze.
Pami
ę
tam pewien ciemny, zimny listopadowy wieczór 1948 w małym pokoju o
powierzchni 16 metrów kwadratowych, który zamieszkiwałem z matk
ą
w czasie wojny
i
bezpo
ś
rednio po niej. Tego wieczoru ojciec wrócił z Chin. Pami
ę
tam dzwonek do
drzwi.
Matka i ja p
ę
dzimy do słabo o
ś
wietlonego korytarza, nagle pociemniałego od
mundurów
marynarskich. Mój ojciec, jego przyjaciel i kolega kapitan F. M. oraz kilku
wojskowych
wchodzi taszcz
ą
c trzy olbrzymie kufry pełne chi
ń
skich łupów z wymalowanymi
gigantycznymi niby o
ś
miornice chi
ń
skimi literami. A pó
ź
niej kapitan F. M. i ja
siedzimy
przy stole, podczas gdy ojciec rozpakowuje kufry, matka, na wysokich obcasach i
w
ż
ółto-ró
ż
owej krepdeszynowej sukience, klaszcze w r
ę
ce i wykrzykuje Ach! oh
wunderbar! Wykrzykuje po niemiecku, j
ę
zyku jej łotewskiego dzieci
ń
stwa i
ówczesnego
zaj
ę
cia - była wtedy tłumaczk
ą
w obozie dla niemieckich je
ń
ców. Kapitan F. M.,
wysoki,
prosty jak drut m
ęż
czyzna w granatowym rozpi
ę
tym mundurze, nalewa sobie z
karafki
robi
ą
c do mnie oko jak do dorosłego. Paski o klamrach ozdobionych kotwicami i
rewolwery w futerałach le
żą
na parapecie okna. Matka a
ż
oniemiała na widok
kimona.
Wojna si
ę
sko
ń
czyła, jest pokój, jestem za mały,
ż
eby odmrugn
ąć
.
13.
Teraz jestem dokładnie w tym samym wieku co ojciec owego listopadowego
wieczora. Mam 45 lat i widz
ę
t
ę
scen
ę
z nienaturaln
ą
ostro
ś
ci
ą
, cho
ć
wszyscy jej
uczestnicy, z wyj
ą
tkiem mnie, nie
ż
yj
ą
. Widz
ę
j
ą
tak wyra
ź
nie,
ż
e mog
ę
odmrugn
ąć
kapitanowi F. M. ... Czy tak miało by
ć
? Czy w tym odmrugni
ę
ciu z
czterdziestoletnim
opó
ź
nieniem tkwi znaczenie, które wymyka mi si
ę
? Czy na tym wła
ś
nie polega sens
ż
ycia? Je
ś
li nie, to sk
ą
d ta ostro
ść
widzenia? Po co? Nasuwa mi si
ę
tylko jedna
odpowied
ź
- aby ta chwila trwała, aby nie została zapomniana, gdy wszyscy
aktorzy,
wł
ą
cznie ze mn
ą
, znikn
ą
. Aby łatwiej było poj
ąć
jej znaczenie - nadej
ś
cia
pokoju. Dla
jednej rodziny. A przy okazji, by pokaza
ć
czym s
ą
chwile. Niechby to był tylko
powrót
ojca, otwarcie kufra. St
ą
d ta hipnotyzuj
ą
ca ostro
ść
. A mo
ż
e dlatego,
ż
e b
ę
d
ą
c
synem
fotografa wywołuj
ę
po prostu w pami
ę
ci film? Zdj
ę
cie zrobione własnymi oczami
dokładnie czterdzie
ś
ci lat temu. Dlatego wtedy nie mogłem odmrugn
ąć
.
14.
Ojciec nosił mundur marynarski jeszcze przez jakie
ś
dwa lata. Wtedy zacz
ę
ło si
ę
moje prawdziwe dzieci
ń
stwo. Kierował działem fotografii w Muzeum Marynarki,
mieszcz
ą
cym si
ę
w najpi
ę
kniejszym budynku miasta. A to znaczy - całego imperium.
Dawniej była tam giełda. Była to znacznie bardziej grecka budowla ni
ż
jakikolwiek
Partenon, a ponadto lepiej poło
ż
ona. Na czubku Wasiliewskiej wyspy, która
wynurza si
ę
z Newy w jej najszerszym miejscu.
W pó
ź
ne popołudnia, po szkole, szedłem przez miasto w stron
ę
rzeki,
przechodziłem
przez most Pałacowy i biegłem do muzeum po ojca. Razem wracali
ś
my do domu.
Najbardziej lubiłem, gdy miał wieczorn
ą
zmian
ę
, a muzeum było ju
ż
zamkni
ę
te.
Wynurzał si
ę
z długiego marmurowego korytarza w całej okazało
ś
ci: na lewym
ramieniu
niebiesko-biało-niebieska przepaska oznaczaj
ą
ca oficera na słu
ż
bie, z prawej
strony pasa
rewolwer w zwisaj
ą
cym futerale, czapka marynarska z lakierowanym daszkiem i
pozłacan
ą
"kapust
ą
", zakrywaj
ą
ca łysin
ę
. "Cze
ść
kapitanie" - mówiłem, bo taki
był jego
stopie
ń
. Odpowiadał mi niewyra
ź
nym u
ś
miechem, a poniewa
ż
jego słu
ż
ba ko
ń
czyła
si
ę
dopiero godzin
ę
pó
ź
niej, pozwalał mi wał
ę
sa
ć
si
ę
samotnie po muzeum. Jestem
gł
ę
boko
przekonany,
ż
e z wyj
ą
tkiem literatury ostatnich dwóch stuleci i mo
ż
e
architektury dawnej
stolicy, jedyn
ą
rzecz
ą
, z jakiej Rosja mo
ż
e by
ć
dumna, jest historia jej
marynarki. Nie z
uwagi na spektakularne zwyci
ę
stwa, których było raczej niewiele, lecz z powodu
szlachetno
ś
ci ducha jak
ą
była natchniona. Mo
ż
e kto
ś
uzna to za mani
ę
lub
fantazj
ę
, ale
wydaje mi si
ę
,
ż
e to dzieło jedynego wizjonera w
ś
ród rosyjskich carów, Piotra
Wielkiego,
było skrzy
ż
owaniem wy
ż
ej wspomnianej literatury z architektur
ą
. Wzorowana na
angielskiej marynarce, raczej dekoracyjna ni
ż
u
ż
ytkowa, natchniona bardziej
duchem
odkrywczo
ś
ci ni
ż
ekspansji, skłonna raczej do bohaterskich gestów i po
ś
wi
ę
cenia,
ni
ż
do
prze
ż
ycia za wszelk
ą
cen
ę
, ta marynarka była realizacj
ą
wizji bezbł
ę
dnego,
niemal
abstrakcyjnego porz
ą
dku, wyłonionego z przestworzy oceanów i nie istniej
ą
cego
nigdzie
na rosyjskiej ziemi.
Dziecko jest przede wszystkim estet
ą
- reaguje na wygl
ą
d, powierzchnie,
kształty.
Najbardziej chyba lubiłem gładko ogolonych admirałów, en face i z profilu, w
złotych
ramach, wynurzaj
ą
cych si
ę
z lasu masztów okr
ę
tów-modeli, które t
ę
skniły do
naturalnej
wielko
ś
ci. W osiemnasto- i dziewi
ę
tnastowiecznych mundurach, z
ż
abotami i
stoj
ą
cymi
kołnierzykami, epoletami z fr
ę
dzlami, przypominaj
ą
cymi łopiany, w perukach,
przepasani
szerokimi, niebieskimi wst
ę
gami krzy
ż
uj
ą
cymi si
ę
na piersi, wygl
ą
dali całkiem
jak
instrumenty doskonałego, abstrakcyjnego ideału, nie mniej precyzyjne ni
ż
astrolabia,
kompasy i sekstansy w oprawach z br
ą
zu, błyszcz
ą
ce dokoła. W obliczaniu swojego
miejsca pod gwiazdami odznaczały si
ę
mniejszym marginesem bł
ę
du ni
ż
ich
zwierzchnicy! I mo
ż
na było tylko pragn
ąć
, by sterowały równie
ż
ludzkimi falami
na
ziemi, by podlegało si
ę
raczej zasadom ich trygonometrii, ni
ż
tandetnej
planimetrii
ideologów, by stanowiło si
ę
raczej cz
ęść
wizji, mo
ż
e złudzenia, ani
ż
eli
rzeczywisto
ś
ci. Do
dzi
ś
dnia uwa
ż
am,
ż
e sytuacja naszego kraju byłaby o niebo lepsza, gdyby za
godło miał
nie to obrzydliwe dwugłowe carskie ptaszysko czy te
ż
tr
ą
c
ą
ce masoneri
ą
sierp i
młot, lecz
bander
ę
rosyjskiej marynarki - nasz
ą
chwalebn
ą
, niezrównanie pi
ę
kn
ą
flag
ę
ś
w.
Andrzeja:
uko
ś
ny niebieski krzy
ż
na dziewiczo białym tle.
15.
Id
ą
c z ojcem do domu, wst
ę
powali
ś
my do sklepów, by kupi
ć
jedzenie lub materiały
fotograficzne (filmy, chemikalia czy papier) i zatrzymywali
ś
my si
ę
przed
wystawami. Gdy
przechodzili
ś
my przez centrum miasta, opowiadał mi, co znajdowało si
ę
tu czy tam
przed
wojn
ą
albo przed rokiem 1917, lub dzieje tej czy innej fasady. Kto był
architektem, kto
wła
ś
cicielem, kto lokatorem, co si
ę
z nimi stało i - jego zdaniem - dlaczego.
Ten kapitan
marynarki, mierz
ą
cy metr osiemdziesi
ą
t wzrostu, sporo wiedział o cywilnym
ż
yciu
i
powoli zacz
ą
łem uwa
ż
a
ć
jego mundur za przebranie. Mówi
ą
c precyzyjniej, wówczas
zacz
ę
ło rodzi
ć
si
ę
w moim chłopi
ę
cym umy
ś
le rozró
ż
nienie mi
ę
dzy form
ą
a tre
ś
ci
ą
.
Nasuwały je zarówno jego mundur jak to, co kryły fasady, które wskazywał. Ta
rozbie
ż
no
ść
stawała si
ę
oczywi
ś
cie zaproszeniem do kłamstwa (nie
ż
ebym go
potrzebował). Ale gł
ę
bsz
ą
nauk
ą
, jak
ą
z tego wyci
ą
gn
ą
łem, była zasada,
ż
eby
zachowa
ć
pozory, niezale
ż
nie od tego, co dzieje si
ę
wewn
ą
trz.
W Rosji wojskowi rzadko nosz
ą
strój cywilny, nawet w domu. Cz
ęś
ciowo jest to
kwestia sk
ą
pej garderoby, ale główne znaczenie ma presti
ż
munduru, a wi
ę
c
pozycja
społeczna. Szczególnie, gdy jest si
ę
oficerem. Nawet zdemobilizowani lub emeryci
maj
ą
skłonno
ść
do obnoszenia tej czy innej cz
ęś
ci munduru. Bluza bez epoletów,
wysokie
buty, wojskowa czapka, płaszcz, wskazuj
ą
otoczeniu (i przypominaj
ą
im samym) ich
rang
ę
- na słu
ż
b
ę
wst
ę
puje si
ę
bowiem raz na zawsze. Nasuwa mi to obraz
duchownych
protestanckich z tych okolic; w przypadku marynarzy, podobie
ń
stwo jest dodatkowo
podkre
ś
lone białym kołnierzykiem.
Było ich pełno - plastikowych i bawełnianych - w górnej szufladzie komody. W
kilka
lat potem, gdy byłem w siódmej klasie i w szkołach wprowadzono mundurki, matka
przycinała je i przyszywała do stoj
ą
cego kołnierza mojego mysioszarego mundurka.
On
równie
ż
był na wpół wojskowy: bluza, spodnie w tym samym kolorze, pas ze
sprz
ą
czk
ą
i
czapka z lakierowanym daszkiem. Im wcze
ś
niej zaczyna si
ę
my
ś
le
ć
o sobie jako o
ż
ołnierzu, tym lepiej dla systemu. Nie miałem nic przeciwko mundurkom, ale nie
znosiłem ich koloru, przypominaj
ą
cego mundury piechoty lub co gorsza, policji.
Nie było
porównania z czarnym płaszczem mojego ojca z dwoma rz
ę
dami
ż
ółtych guzików jak
nocna aleja. A gdy rozpinał go, ukazywała si
ę
granatowa bluza z kolejnym rz
ę
dem
takich
samych guzików - słabo o
ś
wietlona ulica wieczorem. "Ulica po
ś
rodku alei"' -
my
ś
lałem o
ojcu" patrz
ą
c na niego z ukosa" w drodze z muzeum do domu.
16.
Na moim tutejszym podwórku w South Hadley zjawiły si
ę
dwie wrony. S
ą
całkiem
spore, niemal wielko
ś
ci kruków i widz
ę
je pierwsze gdy przyje
ż
d
ż
am lub wyje
ż
d
ż
am
z
domu. Przybyły tu kolejno - pierwsza dwa lata temu" gdy umarła moja matka, druga
w
zeszłym roku, po
ś
mierci ojca. A mo
ż
e to ja zwróciłem wtedy uwag
ę
na ich
obecno
ść
.
Teraz zawsze przylatuj
ą
i odlatuj
ą
razem i jak na wrony s
ą
bardzo spokojne.
Staram si
ę
nie patrze
ć
na nie a w ka
ż
dym razie nie przygl
ą
da
ć
si
ę
im. Jednak zauwa
ż
yłem,
ż
e
lubi
ą
przebywa
ć
w sosnowym lesie rozci
ą
gaj
ą
cym si
ę
za moim podwórkiem na zboczu
wzgórza
i opadaj
ą
cym ku ł
ą
ce rozpłaszczonej w małym w
ą
wozie, na skraju którego le
żą
dwa
kamienie. Unikam tego miejsca, bo spodziewam si
ę
spotka
ć
je tam - dwie wrony w
sło
ń
cu, przycupni
ę
te na dwóch kamieniach. Nie starałem si
ę
te
ż
znale
źć
ich
gniazda. S
ą
czarne, ale spostrzegłem,
ż
e wn
ę
trze ich skrzydeł ma kolor wilgotnego popiołu.
Nie
widuj
ę
ich tylko podczas deszczu.
17.
Ojciec został zdemobilizowany chyba w 1950, w my
ś
l ustawy Politbiura,
zabraniaj
ą
cej
Ż
ydom pełni
ć
wysokie funkcje w wojsku. Je
ś
li si
ę
nie myl
ę
, ustaw
ę
t
ę
opracował Andrej
Ż
danow, sprawuj
ą
cy wówczas ideologiczn
ą
kontrol
ę
nad wojskiem.
Ojciec miał wtedy czterdzie
ś
ci siedem lat i musiał niejako rozpocz
ąć
ż
ycie od
pocz
ą
tku.
Postanowił wróci
ć
do dziennikarstwa, do fotoreporta
ż
y.
Ż
eby to robi
ć
, musiał by
ć
zatrudniony w czasopi
ś
mie lub gazecie. Okazało si
ę
to nieproste. Lata
pi
ęć
dziesi
ą
te były
dla
Ż
ydów złym okresem - toczyła si
ę
kampania przeciwko "wykorzenionym
kosmopolitom". Potem" w 1953 miał miejsce Proces Lekarzy, który nie sko
ń
czył si
ę
normalnym w takich przypadkach przelewem krwi tylko dlatego,
ż
e jego inicjator,
towarzysz Stalin we własnej osobie, nagle wyzion
ą
ł ducha. Ale na długo przedtem
i przez
pewien czas potem kr
ąż
yły pogłoski o planowanych przez Politbiuro represjach
przeciwko
Ż
ydom. Mówiło si
ę
o przesiedleniu wszystkich tych kreatur
podpadaj
ą
cych
pod "punkt pi
ą
ty" paszportów" do Birobid
ż
anu we wschodniej Syberii, niedaleko
granicy
chi
ń
skiej. Istniał nawet list" podpisany przez najwybitniejszych przedstawicieli
,"punktu
pi
ą
tego"' - mistrzów szachowych, kompozytorów i pisarzy - zawieraj
ą
cy pro
ś
b
ę
do
Komitetu Centralnego Partii i osobi
ś
cie do towarzysza Stalina" aby pozwolono
nam"
Ż
ydom, okupi
ć
ci
ęż
k
ą
prac
ą
w odległych rejonach" wielk
ą
krzywd
ę
jak
ą
wyrz
ą
dzili
ś
my
Rosjanom. List ten miał ukaza
ć
si
ę
lada dzie
ń
w Prawdzie, dostarczaj
ą
c pretekstu
dla
deportowania nas. - wiadomo
ść
o
ś
mierci Stalina.
W Prawdzie ukazało si
ę
jednak co innego – wiadomo
ść
o
ś
mierci Stalina.
Przygotowywali
ś
my si
ę
ju
ż
do podró
ż
y i nawet sprzedali
ś
my pianino. (Nikt z
naszej
rodziny nie umiał na nim gra
ć
, mimo i
ż
daleka krewna matki dawała mi lekcje -
nie
miałem za grosz talentu, jeszcze gorzej było z cierpliwo
ś
ci
ą
). W ówczesnej
atmosferze"
szansa, aby
Ż
yd i bezpartyjny dostał zatrudnienie w wydawnictwie albo prasie"
była
minimalna. Ojciec wyruszył wobec tego w teren.
Przez par
ę
lat podró
ż
ował po całym kraju pracuj
ą
c na zlecenie Wszechzwi
ą
zkowej
Wystawy Rolniczej w Moskwie. W ten sposób, od czasu do czasu" na naszym stole
zdarzały si
ę
istne cuda - dwukilogramowy pomidor, albo krzy
ż
ówka jabłka i
gruszki.
Zarobki ojca były jednak mniej ni
ż
skromne i wszyscy troje prze
ż
yli
ś
my dzi
ę
ki
pensji
matki, urz
ę
dniczki w biurze rozwoju miasta. Były to dla nas lata chude i wtedy
wła
ś
nie
rodzice zacz
ę
li podupada
ć
na zdrowiu. Ojciec był jak zawsze towarzyski i cz
ę
sto
zabierał
mnie do miasta, na spotkanie z kolegami z marynarki, którzy prowadzili yacht
klub,
pilnowali starych doków lub trenowali młodych chłopców. Miał sporo kolegów,
którzy
nieodmiennie cieszyli si
ę
na jego widok (nigdy nie spotkałem nikogo, kobiety czy
m
ęż
czyzny, kto
ż
ywiłby do niego uraz
ę
). Jeden z nich, naczelny redaktor gazety
lokalnego wydziału marynarki handlowej -
Ż
yd o rosyjsko brzmi
ą
cym nazwisku -
zatrudnił go w ko
ń
cu. Dla tego pisma ojciec pracował w porcie leningradzkim a
ż
do
emerytury.
Chyba wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
ż
ycia sp
ę
dził kr
ę
c
ą
c si
ę
w
ś
ród statków, marynarzy,
kapitanów,
d
ź
wigów i ładunków. ("Reporterzy, jak wilki,
ż
yj
ą
ze swoich łap"', mawiał
cz
ę
sto). W tle
zawsze była pomarszczona, cynkowa płachta wody, maszty, czarna metalowa masa
rufy z
białymi" pierwszymi lub ostatnimi literami macierzystego portu statku. Nosi!
stale -
oprócz zimy - czarn
ą
czapk
ę
marynarsk
ą
z lakierowanym daszkiem. Lubił by
ć
blisko
wody, uwielbiał morze. W tym kraju jest to najbardziej zbli
ż
one do wolno
ś
ci.
Nawet
widok morza niekiedy wystarcza, a on patrzał na nie i fotografował je przez
wi
ę
ksz
ą
cz
ęść
ż
ycia.
18.
Ka
ż
de dziecko, cho
ć
w ró
ż
nym stopniu, łaknie dorosło
ś
ci i nie mo
ż
e doczeka
ć
si
ę
,
kiedy w ko
ń
cu opu
ś
ci dom - to gniazdo, to wi
ę
zienie. Wyrwa
ć
si
ę
! Ku prawdziwemu
ż
yciu! Ku szerokiemu
ś
wiatu. Ku samodzielno
ś
ci.
To
ż
yczenie spełnia si
ę
w ko
ń
cu. I przez jaki
ś
czas istniej
ą
tylko nowe
horyzonty,
absorbuj
ą
ce budowanie własnego gniazda, urz
ą
dzanie własnej rzeczywisto
ś
ci.
Potem, pewnego dnia, gdy człowiek opanuje ju
ż
now
ą
rzeczywisto
ść
i osi
ą
gnie
samodzielno
ść
, raptem przychodzi wiadomo
ść
,
ż
e stare gniazdo znikn
ę
ło, a ci,
którym
zawdzi
ę
cza
ż
ycie, umarli.
Tego dnia czuje si
ę
jak skutek nagle pozbawiony przyczyny. Strata jest tak
ogromna,
ż
e a
ż
niezrozumiała. Umysł, spustoszony przez cios, doznaje skurczu, co jeszcze
bardziej
pot
ę
guje kl
ę
sk
ę
.
Pojmujemy,
ż
e młodzie
ń
cz
ą
pogoni
ą
za samodzielno
ś
ci
ą
, ucieczk
ą
z gniazda,
uczynili
ś
my je bezbronnym.
Ź
le si
ę
stało, ale mo
ż
emy obarczy
ć
win
ą
naturalny
porz
ą
dek
rzeczy.
Nie mo
ż
na jednak oskar
ż
a
ć
natury o to, ze nasze własne osi
ą
gni
ę
cia okazały si
ę
mniej
warte ni
ż
opuszczone gniazdo; o to,
ż
e je
ś
li w naszym
ż
yciu było cokolwiek
prawdziwego, był nim wła
ś
nie dom - uciskaj
ą
cy, dusz
ą
cy - z którego za wszelk
ą
cen
ę
chcieli
ś
my uciec. Był on bowiem zbudowany przez i n n y c h, przez tych, którzy
powołali go do
ż
ycia, a nie przez nas samych. Nazbyt dobrze znamy warto
ść
naszej
pracy
i tylko jakby u
ż
y wam y danego nam
ż
ycia.
Człowiek wie jak sztuczne, zamierzone i zaplanowane jest wszystko co stworzył;
jakie, koniec ko
ń
ców, jest prowizoryczne. A nawet je
ś
li trwa, mo
ż
e tego najwy
ż
ej
u
ż
y
ć
jako argumentu przy przechwalaniu si
ę
swoimi osi
ą
gni
ę
ciami.
A przecie
ż
, mimo swych umiej
ę
tno
ś
ci, nigdy nie b
ę
dzie w stanie odbudowa
ć
tamtego
prymitywnego, odpornego gniazda, w którym rozległ si
ę
jego pierwszy krzyk. Nie
zdoła
te
ż
wskrzesi
ć
tych, którzy go powołali do
ż
ycia. Sam b
ę
d
ą
c skutkiem, nie mo
ż
e
zrekonstruowa
ć
swej przyczyny.
19.
Naszym najwi
ę
kszym meblem - a raczej zajmuj
ą
cym najwi
ę
cej miejsca - było łó
ż
ko
moich rodziców, któremu prawdopodobnie zawdzi
ę
czam
ż
ycie. Była to olbrzymia
konstrukcja, której rze
ź
bione kształty pasowały w pewien sposób do pozostałych
mebli,
cho
ć
były troch
ę
bardziej nowoczesne. Powtarzał si
ę
motyw ro
ś
linny, ale jego
wykonanie
wahało si
ę
mi
ę
dzy secesj
ą
, a komercjaln
ą
wersj
ą
konstruktywizmu. To łó
ż
ko było
przedmiotem szczególnej dumy mojej matki, poniewa
ż
nabyła je bardzo tanio w
1935,
jeszcze przed
ś
lubem. Wtedy te
ż
upatrzyła u jakiego
ś
drugorz
ę
dnego stolarza
toaletk
ę
w
podobnym stylu z trzema lustrami. Wi
ę
kszo
ść
naszego
ż
ycia obracała si
ę
wokół
tego
niskiego ło
ż
a. Najbardziej kluczowe dla naszej rodziny decyzje podejmowali
ś
my
zbieraj
ą
c si
ę
we troje nie wokół stołu, lecz na tej obszernej powierzchni, przy
czym ja
siadałem w nogach rodziców.
Jak na rosyjski standard, łó
ż
ko to było prawdziwym luksusem. Cz
ę
sto my
ś
lałem,
ż
e
wła
ś
nie ono skłoniło mojego ojca do o
ż
enku: uwielbiał przesiadywa
ć
na nim.
Czynił to
nawet wtedy, gdy wdawał si
ę
z moj
ą
matk
ą
w najbardziej zajadłe sprzeczki,
przewa
ż
nie
dotycz
ą
ce finansów (,,Postanowiła
ś
przepu
ś
ci
ć
wszystkie pieni
ą
dze w spo
ż
ywczym!”
-
rozlega si
ę
jego oburzony głos zza pólek na ksi
ąż
ki dziel
ą
cych moje ”pół” , od
ich
„pokoju”. ,,Mam dosy
ć
, dosy
ć
, słyszysz, od trzydziestu lat znosz
ę
twoje
sk
ą
pstwo!" -
odpowiada matka) - nawet wtedy oci
ą
gał si
ę
z opuszczeniem go, szczególnie rano.
Wiele
osób oferowało bardzo dobr
ą
cen
ę
za to łó
ż
ko, które prawd
ę
powiedziawszy
zajmowało
zbyt du
ż
o miejsca w naszym mieszkaniu. Rodzice jednak, bez wzgl
ę
du na nasz
ą
niewypłacalno
ść
, nigdy nie brali tej mo
ż
liwo
ś
ci pod uwag
ę
. Łó
ż
ko było zbytkiem i
podejrzewam,
ż
e wła
ś
nie dlatego tak je lubili.
Widz
ę
ich
ś
pi
ą
cych. S
ą
odwróceni do siebie plecami, a mi
ę
dzy nimi kł
ę
bi
ą
si
ę
zmi
ę
te
koce. Pami
ę
tam, jak czytali w nim, rozmawiali, brali lekarstwa, walczyli z t
ą
czy inn
ą
chorob
ą
. To ło
ż
e stanowiło ramy ich najspokojniejszych i najbardziej
dramatycznych
chwil. Było ich intymnym legowiskiem, ich ostatni
ą
wysp
ą
, ich azylem, którego
nikt z
wyj
ą
tkiem mnie nie mógł pogwałci
ć
. Gdziekolwiek si
ę
ono teraz znajduje, tkwi jak
pró
ż
nia w porz
ą
dku
ś
wiata, pró
ż
nia o wymiarach półtora metra na dwa. Było z
jasnobr
ą
zowego, l
ś
ni
ą
cego klonu i nigdy nie skrzypiało.
20.
Zamieszkiwana przeze mnie połowa poł
ą
czona była z ich pokojem dwoma wielkimi,
si
ę
gaj
ą
cymi niemal sufitu łukami, które usiłowałem wypełni
ć
rozmaitymi
kombinacjami
półek na ksi
ąż
ki i walizek, aby oddzieli
ć
si
ę
od rodziców i uzyska
ć
pewien
stopie
ń
odosobnienia. Mo
ż
na tylko mówi
ć
o wzgl
ę
dnym odosobnieniu, gdy
ż
wysoko
ść
i
szeroko
ść
tych łuków, plus ich maureta
ń
ska faktura u sufitu wykluczały mo
ż
liwo
ść
całkowitej izolacji. Chyba
ż
e wypełniłoby si
ę
je cegłami lub wyło
ż
yło drewnem.
Ale to
było niezgodne z przepisami, poniewa
ż
w rezultacie mieliby
ś
my dwa pokoje zamiast
półtora, do czego uprawniało nas rozporz
ą
dzenie urz
ę
du miejskiego. Pomijaj
ą
c
cz
ę
ste
inspekcje budynku przez administracj
ę
, s
ą
siedzi natychmiast poszliby ze skarg
ą
do
odpowiednich władz, cho
ć
by
ś
my mieli z nimi jak najlepsze stosunki.
Trzeba było wymy
ś
li
ć
jaki
ś
pół
ś
rodek i byłem tym pochłoni
ę
ty pocz
ą
wszy od wieku
lat pi
ę
tnastu. Przestudiowałem wszelkie mo
ż
liwe rozwi
ą
zania, w pewnym okresie
brałem
nawet pod uwag
ę
mo
ż
liwo
ść
wybudowania akwarium o wysoko
ś
ci czterech metrów z
drzwiami po
ś
rodku, prowadz
ą
cymi do ich pokoju. Nie musz
ę
chyba nadmienia
ć
,
ż
e
realizacja tego planu architektonicznego przerastała moje siły. Jedyne, co mi
pozostało, to
dokłada
ć
półki z mojej strony i kotary u rodziców. Oczywi
ś
cie nie podobało im
si
ę
ani to
rozwi
ą
zanie, ani sam problem.
Liczba dziewczyn i kolegów rosła wolniej ni
ż
ksi
ąż
ek, a poza tym ksi
ąż
ki były
tam na
stałe. Mieli
ś
my dwie do
ść
wysokie szafy z lustrami w drzwiach i dzi
ę
ki nim
miałem
przynajmniej cz
ęść
problemu z głowy. Wokół nich i nad nimi zainstalowałem półki,
zostawiaj
ą
c w
ą
ski otwór, przez który rodzice mogli przecisn
ąć
si
ę
do mnie. To
rozwi
ą
zanie nie podobało si
ę
ojcu, gdy
ż
w najdalszej cz
ęś
ci mojej połówki
urz
ą
dził
ciemni
ę
, gdzie wywoływał klisze i robił odbitki, b
ę
d
ą
c
ą
ź
ródłem wi
ę
kszo
ś
ci jego
zarobków.
W tym
ż
e ko
ń
cu mojej połowy były drzwi. Korzystałem z nich, gdy ojciec nie
pracował w ciemni. "Nie chc
ę
wam przeszkadza
ć
" - mówiłem, ale w rzeczywisto
ś
ci
chodziło mi o unikni
ę
cie ich badawczego wzroku oraz konieczno
ś
ci przedstawienia
im
moich go
ś
ci. Dla zatuszowania charakteru tych wizyt wł
ą
czałem elektryczny
gramofon i
moi rodzice z czasem znienawidzili J. S. Bacha. Jeszcze pó
ź
niej, gdy liczba
ksi
ąż
ek i
potrzeba odosobnienia dramatycznie wzrosły, dokonałem kolejnego podziału mojej
cz
ęś
ci mieszkania przestawiaj
ą
c meble tak, by oddzielały moje łó
ż
ko i biurko od
ciemni.
Pomi
ę
dzy dwie szafy wcisn
ą
łem trzeci
ą
, która stała bezu
ż
ytecznie w korytarzu.
Usun
ą
łem
z niej tyln
ą
ś
cian
ę
, zostawiaj
ą
c na miejscu tylko drzwi. W rezultacie go
ść
dostawał si
ę
do
mojego Lebensraum przez dwie pary drzwi i kotar
ę
. Pierwszymi drzwiami wchodziło
si
ę
z korytarza do ciemni mojego ojca, tam nale
ż
ało odsun
ąć
kotar
ę
, a nast
ę
pnie
otworzy
ć
drzwi dawnej szafy. Na szafach ustawiłem wszystkie walizki jakie posiadali
ś
my.
Było ich
bardzo du
ż
o, ale do sufitu nie si
ę
gały. W rezultacie tych przeróbek powstała
barykada.
Jednak za ni
ą
Gavroche czuł si
ę
bezpieczny a Marianna mogła obna
ż
y
ć
nie tylko
pier
ś
.
21.
Nieprzychylny stosunek rodziców do tych zmian poprawił si
ę
nieco, gdy zza
przepierzenia zacz
ą
ł ich dochodzi
ć
stukot maszyny do pisania. Kotary tłumiły go,
ale nie
całkowicie. Maszyna z rosyjsk
ą
czcionk
ą
stanowiła cz
ęść
chi
ń
skich zdobyczy ojca,
cho
ć
nie spodziewał si
ę
zapewne, i
ż
b
ę
dzie u
ż
ywał jej syn. Postawiłem j
ą
na moim
biurku
wci
ś
ni
ę
tym we wn
ę
k
ę
powstał
ą
po zamurowaniu drzwi ł
ą
cz
ą
cych nasze półtora pokoju
z
reszt
ą
amfilady. Wła
ś
nie wtedy ów dodatkowy metr kwadratowy okazał si
ę
tak
cenny! Po
drugiej stronie s
ą
siedzi ustawili pianino. Półk
ą
na ksi
ąż
ki, która wsparta o
biurko
doskonale pasowała do wn
ę
ki, wzmocniłem dodatkowo moj
ą
stron
ę
przeciwko gamom
ich córki.
Po jednej stronie dwie szafy z lustrami i przej
ś
cie mi
ę
dzy nimi, po drugiej
wysokie
zasłoni
ę
te kotar
ą
okno i parapet wystaj
ą
cy pół metra nad moim obszernym br
ą
zowym
tapczanem, za mn
ą
łuk wypełniony a
ż
do maureta
ń
skiego wzorka półkami na ksi
ąż
ki,
przed moim nosem biurko z Royal Underwoodem - to był mój Lebensraum. Matka
sprz
ą
tała w nim, ojciec przechodził id
ą
c do ciemni. Czasami on albo ona szukali
schronienia po kolejnej sprzeczce w moim zniszczonym gł
ę
bokim fotelu. Poza tym,
te
dziesi
ęć
metrów kwadratowych nale
ż
ało do mnie i było to najwspanialsze dziesi
ęć
metrów kwadratowych jakie kiedykolwiek znałem. Je
ś
li przestrze
ń
ma swój własny
umysł
i dokonuje własnych podziałów, to mo
ż
e niektóre z tych metrów kwadratowych
równie
ż
miło mnie wspominaj
ą
. Szczególnie teraz, pod innymi stopami.
22.
Jestem skłonny s
ą
dzi
ć
,
ż
e Rosjanie trudniej ni
ż
inni znosz
ą
zerwanie wi
ę
zów.
Jeste
ś
my przecie
ż
bardzo osiadłym narodem, nawet bardziej ni
ż
inni ludzie
kontynentu
(Niemcy czy Francuzi), którzy cz
ęś
ciej podró
ż
uj
ą
, bodaj z uwagi na to,
ż
e
posiadaj
ą
samochody i niemal nie napotykaj
ą
granic. Dla nas mieszkanie jest na całe
ż
ycie,
miasto
jest na całe
ż
ycie i kraj jest na całe
ż
ycie. Dlatego poj
ę
cie stabilno
ś
ci jest
silniejsze,
podobnie jak poczucie straty. Ale przecie
ż
naród, w którym przez pół wieku
prawie
sze
ść
dziesi
ą
t milionów padło ofiar
ą
mi
ę
so
ż
ernego pa
ń
stwa (wliczaj
ą
c dwadzie
ś
cia
milionów zabitych w czasie wojny), z pewno
ś
ci
ą
jest w stanie zrewidowa
ć
swoje
poczucie
stabilno
ś
ci. Cho
ć
by dlatego,
ż
e straty te poniesiono dla zachowania status quo.
Tak wi
ę
c, je
ś
li rozwodz
ę
si
ę
nad t
ą
rosyjsk
ą
cech
ą
, to niekoniecznie dla
zado
ść
uczynienia potrzebom ojczy
ź
nianej psychologii. Mo
ż
e ten potok słów ma
dokładnie odwrotn
ą
przyczyn
ę
, a mianowicie sprzeczno
ść
mi
ę
dzy tera
ź
niejszo
ś
ci
ą
a
wspomnieniami. Przypuszczam,
ż
e pami
ęć
odzwierciedla nie tylko nasz
ą
rzeczywisto
ść
,
ale i utopijn
ą
my
ś
l. Moje obecne realia nie maj
ą
ż
adnego zwi
ą
zku ani nie
stanowi
ą
odpowiednika tamtego półtora pokoju i jego dwojga lokatorów, dawniej za oceanem
a
teraz nieistniej
ą
cych. Trudno o drastyczniejszy kontrast z tamt
ą
rzeczywisto
ś
ci
ą
ni
ż
moja
obecna sytuacja. To ró
ż
nica mi
ę
dzy dwiema półkulami, mi
ę
dzy noc
ą
a dniem,
miastem a
wsi
ą
, umarłymi a
ż
ywymi. Jedyne punkty styczno
ś
ci to moja własna osoba i maszyna
do
pisania. Innej marki i z inn
ą
czcionk
ą
.
Gdybym był przy moich rodzicach przez ostatnie dwana
ś
cie lat ich
ż
ycia, gdybym
był z nimi, gdy umierali, kontrast mi
ę
dzy noc
ą
a dniem czy mi
ę
dzy ulic
ą
w
rosyjskim
mie
ś
cie a poln
ą
ś
cie
ż
k
ą
ameryka
ń
sk
ą
byłby mniej uderzaj
ą
cy. Atak pami
ę
ci
ust
ą
piłby
wobec pokusy idealizacji. Zwyczajne zu
ż
ycie st
ę
piłoby moje zmysły na tyle, bym
odebrał
tragedi
ę
jako co
ś
naturalnego i zapomniał o niej w naturalny sposób. Có
ż
jednak
bardziej
czczego ni
ż
roztrz
ą
sanie dawno podj
ę
tych decyzji; podobnie zalet
ą
melodramatu
jest,
ż
e
uwaga zwraca si
ę
ku jego sztuczno
ś
ci. Biedni maj
ą
tendencj
ę
do robienia u
ż
ytku
ze
wszystkiego. Ja robi
ę
u
ż
ytek z mego poczucia winy.
23.
Łatwo to uczucie opanowa
ć
. W ko
ń
cu ka
ż
de dziecko czuje si
ę
winne wobec swoich
rodziców, bo wie,
ż
e umr
ą
przed nim. Wi
ę
c by zmniejszy
ć
poczucie winy wystarczy,
ż
eby
umarli
ś
mierci
ą
naturaln
ą
: w wyniku choroby, ze staro
ś
ci lub wskutek obu naraz.
Czy
jednak tego rodzaju rozgrzeszenie obejmuje
ś
mierci niewolnika? Kogo
ś
, kto
urodził si
ę
wolny, ale t
ę
wolno
ść
utracił?
Zaw
ęż
am okre
ś
lenie niewolnika nie z powodów naukowych, ani te
ż
z ma-
łoduszno
ś
ci. Zgodz
ę
si
ę
,
ż
e człowiek urodzony w niewoli ma o wolno
ś
ci wiedz
ę
genetyczn
ą
lub intelektualn
ą
pochodz
ą
c
ą
z lektur czy ze słyszenia. Ale przecie
ż
ta
genetyczna t
ę
sknota za wolno
ś
ci
ą
, jak wszystkie t
ę
sknoty, jest troch
ę
niespójna.
Nie jest
bowiem wspomnieniem umysłu lub członków. St
ą
d okrucie
ń
stwo i bezcelowy gwałt tak
wielu buntów. St
ą
d te
ż
ich pora
ż
ki, a wi
ę
c rz
ą
dy tyranów. Takiemu niewolnikowi
lub
jego bliskim
ś
mier
ć
mo
ż
e wyda
ć
si
ę
wyzwoleniem. (" Wolny! Wolny! Nareszcie
wolny!" -
słynny okrzyk Martina Luthera Kinga).
Lecz człowiek, który urodził si
ę
wolny a umiera jako niewolnik? Czy abstrahuj
ą
c
od
kwestii wyznania - mo
ż
e przyj
ąć
ś
mier
ć
jako pociech
ę
? By
ć
mo
ż
e. Bardziej
prawdopodobne,
ż
e uzna j
ą
za ostatni
ą
zniewag
ę
, ostatni
ą
, nieodwracaln
ą
kradzie
ż
jego
wolno
ś
ci. Tak pomy
ś
l
ą
jego dzieci lub krewni, i tym ona wła
ś
nie jest. Ostateczn
ą
kradzie
żą
.
Pami
ę
tam, jak kiedy
ś
matka poszła kupi
ć
bilet kolejowy na wyjazd do uzdrowiska
na
południu kraju. Po dwóch latach pracy w biurze rozwoju miasta otrzymała
dwadzie
ś
cia
jeden dni urlopu i wybierała si
ę
do sanatorium leczy
ć
w
ą
trob
ę
(nigdy nie
dowiedziała si
ę
,
ż
e to był rak). Po trzech godzinach stania w kolejce przed kas
ą
, spostrzegła,
ż
e
ukradziono jej pieni
ą
dze na bilet - czterysta rubli. Była niepocieszona. Wróciła
do domu,
stan
ę
ła w kuchni i płakała. Zaprowadziłem j
ą
do naszego półtora pokoju. Poło
ż
yła
si
ę
na
łó
ż
ku i dalej płakała. Pami
ę
tam to dlatego,
ż
e nigdy nie płakała, tylko na
pogrzebach.
24.
W ko
ń
cu wraz z ojcem skombinowali
ś
my jako
ś
pieni
ą
dze i pojechała do sanatorium.
Nie płakała jednak z powodu straconych pieni
ę
dzy... Łzy były niecz
ę
ste w naszej
rodzinie, co w pewnym stopniu odnosi si
ę
do całej Rosji. "Zachowaj łzy na
wa
ż
niejsz
ą
okazj
ę
", mówiła mi, gdy byłem mały. Obawiam si
ę
,
ż
e udało mi si
ę
to bardziej,
ni
ż
by tego
pragn
ę
ła.
Zapewne nie podobałoby si
ę
jej,
ż
e to opisuj
ę
. Ojcu oczywi
ś
cie te
ż
nie. Był
człowiekiem
dumnym. Gdy miał stawi
ć
czoła czemu
ś
ohydnemu lub straszliwemu, przybierał
cierpki,
ale jednocze
ś
nie wyzywaj
ą
cy wyraz twarzy, jakby mówi
ą
c do tego, o czym od samego
pocz
ą
tku wiedział,
ż
e jest silniejsze od niego: "tylko spróbuj" "Czegó
ż
innego
mo
ż
na
spodziewa
ć
si
ę
po tej hołocie.?" - powiadał w 'takich okoliczno
ś
ciach i z tym
powiedzeniem na ustach poddawał si
ę
.
Nie był to stoicyzm. W owych czasach, które wykluczały wszelkie przekonania czy
skrupuły wymagaj
ą
c natomiast całkowitej uległo
ś
ci wobec losu, nie było miejsca
na
postawy czy filozofie nawet najbardziej minimalistyczne. (Tylko ci, co nie
wrócili z
obozów, mogli twierdzi
ć
,
ż
e si
ę
nie poddali. Ci, co wracali, byli równie ulegli
jak reszta).
Nie był to równie
ż
cynizm. Było to po prostu usiłowanie, by nie ugi
ąć
karku
wobec
skrajnej ha
ń
by, by mie
ć
oczy otwarte. Dlatego łzy były niedopuszczalne.
25.
M
ęż
czy
ź
ni tamtego pokolenia mieli surowy kodeks warto
ś
ci. Ich dzieciom, du
ż
o
bieglejszym w dokonywaniu transakcji z własnym sumieniem (czasami bardzo
korzystnych), tamci m
ęż
czy
ź
ni cz
ę
sto wydawali si
ę
prostakami. Jak wspomniałem,
nie
byli zbyt
ś
wiadomi samych siebie. Nas, ich dzieci, wychowano - czy te
ż
wychowali
ś
my
si
ę
sami - w wierze w zło
ż
ono
ść
ś
wiata, w znaczenie niuansów, aluzji, szarych
obszarów,
psychologicznych aspektów tego czy tamtego. Teraz, osi
ą
gn
ą
wszy ich ówczesny
wiek,
mas
ę
fizyczn
ą
i nosz
ą
c ubrania ich rozmiarów widzimy,
ż
e wszystko sprowadza si
ę
do
"albo-albo", do zasady "tak lub nie". Przez całe niemal
ż
ycie musieli
ś
my uczy
ć
si
ę
tego,
co oni wiedzieli od pocz
ą
tku:
ż
e
ś
wiat jest miejscem gro
ź
nym i nie zasługuje na
nic
lepszego. Zasada "tak lub nie" nie
ź
le ogarnia cał
ą
zło
ż
ono
ść
, któr
ą
odkrywali
ś
my
i
kultywowali
ś
my z takim upodobaniem i dla której nieomal wyrzekli
ś
my si
ę
siły
naszej
woli.
26.
Gdyby moi rodzice szukali motta dla swojej egzystencji, mogliby zacytowa
ć
kilka
wersów z „Elegii północnych” Achmatowej:
Mnie jak rzece
Surowa epoka zmieniła bieg.
Zamieniono mi
ż
ycie. Innym nurtem
Obok innego
ż
ycia popłyn
ę
ło
I oto nawet nie znam swoich brzegów .(3)
Nigdy nie opowiadali o swoim dzieci
ń
stwie, o rodzinach z jakich pochodzili, o
swoich rodzicach i dziadkach. Wiem tylko,
ż
e jeden z dziadków (od strony matki),
sprzedawał maszyny do szycia marki Singer w bałtyckich prowincjach imperium
(Litwa,
Łotwa, Polska), a drugi (od strony ojca) był wła
ś
cicielem drukarni w
Petersburgu. Ta
pow
ś
ci
ą
gliwo
ść
była nie tyle zwi
ą
zana z utrat
ą
pami
ę
ci, co z konieczno
ś
ci
ą
ukrywania
swego pochodzenia klasowego w owych ci
ęż
kich czasach - aby przetrwa
ć
. Ojciec był
wspaniałym gaw
ę
dziarzem, przerywał jednak natychmiast wspomnienia o licealnych
wyczynach, gdy napotykał ostrzegawcze spojrzenie szarych oczu matki. Ona z kolei
nie
drgn
ę
ła nawet słysz
ą
c jakie
ś
słowo francuskie na ulicy lub w ustach którego
ś
z
moich
przyjaciół, cho
ć
zastałem j
ą
kiedy
ś
z francuskim wydaniem moich wierszy. Nasze
spojrzenia spotkały si
ę
. Bez słowa odło
ż
yła ksi
ąż
k
ę
na półk
ę
i wyszła z mojego
Lebensraum.
Rzeka, która zmieniaj
ą
c bieg wpada do obcego, sztucznego uj
ś
cia. Czy jej
znikni
ę
cie
w tym uj
ś
ciu mo
ż
na przypisa
ć
naturalnym przyczynom? A je
ś
li tak, to co pocz
ąć
z
jej
nurtem? A co z potencjałem ludzkim, zmniejszonym i bł
ę
dnie ukierunkowanym przez
siły
zewn
ę
trzne? Kto ponosi odpowiedzialno
ść
za te zmiany? Zadaj
ą
c te pytania nie
wykluczam,
ż
e to uszczuplone lub
ź
le pokierowane
ż
ycie mo
ż
e w czasie swojego
trwania
stworzy
ć
inne
ż
ycie - moje na przykład - które, gdyby nie wła
ś
nie owo
ograniczenia, w
ogóle by nie powstało i
ż
adne pytania nie zostałyby sformułowane. Nie, jestem
ś
wiadom
rachunku prawdopodobie
ń
stwa. Nie chciałbym, by moi rodzice nigdy si
ę
byli nie
spotkali. Zadaj
ę
te pytania wła
ś
nie dlatego,
ż
e jestem dopływem rzeki, której
nurt
zawrócono. Podejrzewam,
ż
e w ko
ń
cu mówi
ę
sam do siebie.
Zapytuj
ę
wi
ę
c sam siebie, kiedy i gdzie przej
ś
cie od wolno
ś
ci do zniewolenia
staje si
ę
nieodwracalne? Kiedy okazuje si
ę
do przyj
ę
cia, szczególnie dla postronnego
obserwatora? W jakim wieku utrata wolno
ś
ci jest najmniej dotkliwa? W jakim wieku
najsłabiej zapisuje si
ę
w pami
ę
ci? W wieku lat dwudziestu? Pi
ę
tnastu?
Dziesi
ę
ciu?
Pi
ę
ciu? W łonie matki? To retoryczne pytania, nieprawda
ż
? Niezupełnie.
Rewolucjonista
lub zdobywca powinien zna
ć
odpowied
ź
. D
ż
ingis Chan znał j
ą
. Po prostu
ś
cinał
wszystkich których głowa si
ę
gała wy
ż
ej ni
ż
piasta koła u wozu. A wi
ę
c w wieku
lat
pi
ę
ciu. Ale 25 pa
ź
dziernika 1917 mój ojciec miał lat czterna
ś
cie, matka
dwana
ś
cie. Ona
znała ju
ż
troch
ę
francuski, on łacin
ę
.
Dlatego zadaj
ę
te pytania. Dlatego mówi
ę
do siebie.
27.
W letnie wieczory nasze trzy wysokie okna były otwarte i powiew od rzeki
usiłował
zaznaczy
ć
swoj
ą
obecno
ść
w tiulowych firankach. Rzeka była blisko, dziesi
ęć
minut
spacerem. Nic nie było za daleko; ani Letni Ogród, ani Ermita
ż
czy Pole Marsowe.
Ale
moi rodzice nawet w młodo
ś
ci rzadko chodzili na przechadzki, razem czy osobno.
Po
całym dniu na nogach, ojciec nie palił si
ę
specjalnie, by znowu wyrusza
ć
na
miasto. Je
ś
li
idzie o matk
ę
, to stanie w kolejkach po o
ś
miu godzinach pracy wywoływało ten sam
skutek. Zreszt
ą
miała tysi
ą
ce rzeczy do zrobienia w domu. Je
ż
eli wychodzili, to
przewa
ż
nie na wizyty rodzinne - urodziny lub rocznic
ę
ś
lubu, albo do kina;
bardzo
rzadko do teatru
B
ę
d
ą
c blisko nich przez całe
ż
ycie, nie zdawałem sobie sprawy,
ż
e si
ę
starzeli.
Teraz,
przebiegaj
ą
c pami
ę
ci
ą
dziesi
ę
ciolecia widz
ę
matk
ę
, jak obserwuje z balkonu
posta
ć
swego
m
ęż
a powłócz
ą
cego nogami i mruczy do siebie: "Staruszek... jeste
ś
ju
ż
zupełnym
staruszkiem". I słysz
ę
ojca, jak mówi; "Chcesz mnie po prostu wp
ę
dzi
ć
do grobu".
Tym
ko
ń
czyły si
ę
ich sprzeczki w latach sze
ść
dziesi
ą
tych. Jeszcze dziesi
ęć
lat
przedtem było
trza
ś
ni
ę
cie drzwiami i jego oddalaj
ą
ce si
ę
kroki. Gol
ą
c si
ę
widz
ę
jego
srebrnoszary zarost
na mojej brodzie.
Je
ś
li mój umysł skupia si
ę
teraz na obrazie rodziców jako ludzi starych, to
zapewne
dlatego,
ż
e pami
ęć
najwierniej rejestruje ostatnie wra
ż
enia. (Dodajmy do tego
nasze
przywi
ą
zanie do linearnej logiki, do zasady ewolucji a wynalazek fotografii
oka
ż
e si
ę
nieunikniony). Ale wydaje mi si
ę
,
ż
e fakt, i
ż
sam si
ę
zestarzałem, równie
ż
odgrywa pewn
ą
rol
ę
. Rzadko we
ś
nie wraca dzieci
ń
stwo, to,
ż
e ma si
ę
, powiedzmy, dwana
ś
cie lat.
Moje
wyobra
ż
enie przyszło
ś
ci jest ukształtowane przez wzór ich
ż
ycia. Byli moim
napisem;
„Sprawdzono, min nie ma" na pojutrze.
28.
Jak wi
ę
kszo
ść
m
ęż
czyzn, jestem bardziej podobny do ojca ni
ż
do matki. Jako
dziecko sp
ę
dzałem wi
ę
cej czasu z ni
ą
- cz
ęś
ciowo z powodu wojny, potem z uwagi
na
koczowniczy tryb
ż
ycia, jaki zmuszony był prowadzi
ć
mój ojciec. Nauczyła mnie
czyta
ć
w wieku lat czterech. Wi
ę
kszo
ść
gestów, intonacji i odruchów odziedziczyłem
zapewne
po niej. Równie
ż
wi
ę
kszo
ść
przyzwyczaje
ń
, wł
ą
cznie z paleniem.
Jak na Rosjank
ę
była raczej wysoka - metr sze
ść
dziesi
ą
t - jasnowłosa i przy
ko
ś
ci.
Miała zawsze krótko przystrzy
ż
one szaroblond włosy i szare oczy. Ku jej
zadowoleniu,
odziedziczyłem jej prosty, niemal rzymski nos, a nie majestatycznie wygi
ę
ty nos
mojego
ojca, jej zdaniem fascynuj
ą
cy. "Ach, ten dziób! " zaczynała, kontrapunktuj
ą
c sw
ą
mow
ę
pauzami. " Takie dzioby - pauza - sprzedaj
ą
w niebie - pauza - po sze
ść
rubli
sztuka".
Cho
ć
przypominał profil Sforzy p
ę
dzla Piero della Francesca, dziób ten był
wyra
ź
nie
ż
y-
dowski. Były powody, by cieszy
ć
si
ę
,
ż
e go nie odziedziczyłem.
Mimo nazwiska panie
ń
skiego (które zachowała po
ś
lubie), swojemu wygl
ą
dowi
zawdzi
ę
czała,
ż
e "pi
ą
ty punkt" odgrywał w jej przypadku stosunkowo mał
ą
rol
ę
.
Była
niew
ą
tpliwie bardzo atrakcyjna na północnoeuropejski, powiedziałbym, bałtycki
sposób.
Było to niejako błogosławie
ń
stwo, gdy
ż
nie miała trudno
ś
ci ze znalezieniem
pracy. Ale w
rezultacie musiała pracowa
ć
przez całe
ż
ycie. Nie mog
ą
c prawdopodobnie ukry
ć
swego
drobnomieszcza
ń
skiego pochodzenia, musiała po
ż
egna
ć
si
ę
z wszelk
ą
nadziej
ą
na
wy
ż
sze
studia i całe
ż
ycie sp
ę
dziła w ró
ż
nych biurach, jako sekretarka lub ksi
ę
gowa.
Dopiero w
czasie wojny uległo to zmianie i została tłumaczk
ą
w obozie dla niemieckich
je
ń
ców
wojennych ze stopniem młodszego porucznika w Ministerstwie Spraw Wewn
ę
trznych.
Gdy Niemcy podpisali kapitulacj
ę
, zaproponowano jej awans i karier
ę
w
ministerstwie.
Nie chc
ą
c wst
ą
pi
ć
do partii, odmówiła i wróciła do swoich wykresów i liczydeł.
"Nie
mam zamiaru salutowa
ć
mojemu m
ęż
owi" powiedziała przeło
ż
onemu. ,,I nie chc
ę
z
szafy
robi
ć
arsenału".
29.
Nazywali
ś
my j
ą
"Marusia", "Mania", "Manieczka" (zdrobnienia jakich u
ż
ywał mój
ojciec i jej siostry) oraz "Masia" i "Kicia", które były moim wynalazkiem. Z
czasem te dwa
ostatnie stały si
ę
bardziej popularne i nawet ojciec zacz
ą
ł zwraca
ć
si
ę
do niej
w ten
sposób. Z wyj
ą
tkiem "Kici", wszystkie te formy były zdrobnieniem jej pierwszego
imienia,
Maria. Matk
ę
przez pewien czas oburzało, gdy zwracano si
ę
do niej per "Kicia",
jakby
wołaj
ą
c na kotk
ę
. "Nie wa
ż
si
ę
tak mnie nazywa
ć
! " - wykrzykiwała ze zło
ś
ci
ą
.
,,I w ogóle
nie u
ż
ywaj tych swoich kocich słów. Sko
ń
czy si
ę
na tym,
ż
e b
ę
dziesz miał koci
mózg!"
Dotyczyło to mojego upodobania w dzieci
ń
stwie, by wymawia
ć
w koci sposób
pewne słowa, które moim zdaniem prosiły si
ę
o to. "Mi
ę
so" było jednym z nich.
Gdy
miałem pi
ę
tna
ś
cie lat, sporo było miauczenia w naszej rodzinie. Ojciec przyswoił
sobie
ten zwyczaj i zacz
ę
li
ś
my zwraca
ć
si
ę
do siebie lub mówi
ć
o sobie "Kocisko" i
"Kotek".
"Miau" lub "mru-mru" czy te
ż
"miaumiau-mru-mru" słu
ż
yły do wyra
ż
ania du
ż
ej
cz
ęś
ci
naszych uczu
ć
; zgody, w
ą
tpliwo
ś
ci, oboj
ę
tno
ś
ci, rezygnacji, wiary. Stopniowo
moja
matka zacz
ę
ła równie
ż
to stosowa
ć
, ale raczej ironicznie, dla zaznaczenia
dystansu.
"Kicia" przylgn
ę
ło jednak do niej, Szczególnie na staro
ść
. Okr
ą
gła, zakutana w
kilka
szali ze swoj
ą
nadzwyczaj dobrotliw
ą
, pogodn
ą
twarz
ą
, wygl
ą
dała bardzo miło i
łagodnie.
Zdawało si
ę
,
ż
e lada chwila zamruczy. Zamiast tego zwracała si
ę
do mojego ojca;
"Sasza,
zapłaciłe
ś
rachunek za
ś
wiatło?", albo nie zwracaj
ą
c si
ę
do nikogo w
szczególno
ś
ci: " W
tym tygodniu nasza kolej na sprz
ą
tanie mieszkania". Oznaczało to szorowanie
podłóg w
korytarzach i w kuchni, czyszczenie łazienki i klozetu. Nie zwracała si
ę
do
nikogo w
szczególno
ś
ci, gdy
ż
wiedziała
ż
e sprz
ą
tanie przypadnie jej.
30.
Nie mam poj
ę
cia, jak sobie dawali rad
ę
przez ostatnie dwana
ś
cie lat z cał
ą
t
ą
czarn
ą
robot
ą
, zwłaszcza z szorowaniem. Mój wyjazd oznaczał oczywi
ś
cie jedn
ą
osob
ę
mniej do
ż
ywienia i mogli czasami pozwoli
ć
sobie na wynaj
ę
cie kogo
ś
do tej pracy. Jednak
znaj
ą
c
ich dochody - dwie marne emerytury oraz charakter mojej matki, w
ą
tpi
ę
, by to
czynili.
Poza tym w mieszkaniach kolektywnych, takie praktyki s
ą
rzadko
ś
ci
ą
. Wrodzony
sadyzm
s
ą
siadów domaga si
ę
zado
ść
uczynienia. Dopuszcza si
ę
pomoc krewnego, ale nie
płatn
ą
.
Cho
ć
z moj
ą
ameryka
ń
sk
ą
pensj
ą
uniwersyteck
ą
stałem si
ę
bogaczem, nie chcieli
nawet
słysze
ć
o wymienianiu dolarów na ruble. Uwa
ż
ali oficjalny kurs za zdzierstwo, a
kontakty
z czarnym rynkiem budziły w nich odraz
ę
i strach. Ten ostatni powód był mo
ż
e
najwa
ż
niejszy. Pami
ę
tali przecie
ż
, jak w 1964, gdy dostałem pi
ę
cioletni wyrok,
odebrano
im emerytury i musieli ponownie szuka
ć
pracy. Wysyłałem im wi
ę
c głównie ubrania
i
ksi
ąż
ki o sztuce. Wiedziałem,
ż
e te ostatnie osi
ą
gały bardzo wysokie ceny u
bibliofilów.
Cieszyli si
ę
odzie
żą
, szczególnie ojciec, który zawsze lubił dobrze si
ę
ubra
ć
.
Ksi
ąż
ki o
sztuce natomiast zachowywali dla siebie. Aby ogl
ą
da
ć
je po wyszorowaniu w wieku
lat
siedemdziesi
ę
ciu pi
ę
ciu podłogi w kolektywnym mieszkaniu.
31.
Czytali rozmaite ksi
ąż
ki, przy czym moja matka najbardziej lubiła rosyjskich
klasyków. Ani ona, ani ojciec nie mieli wyrobionych gustów w dziedzinie
literatury,
muzyki czy sztuki, cho
ć
w młodo
ś
ci osobi
ś
cie znali wielu pisarzy, kompozytorów i
malarzy z Leningradu (Zoszczenk
ę
, Zabołockiego, Szostakowicza, Petrov-Vodkina).
Byli
zwykłymi czytelnikami -
ś
ci
ś
lej wieczornymi czytelnikami - i regularnie
odnawiali swoje
karty biblioteczne. Wracaj
ą
c z pracy, matka zawsze miała w siatce z kapust
ą
i
kartoflami
ksi
ąż
k
ę
z biblioteki - zawini
ę
t
ą
w gazet
ę
,
ż
eby si
ę
nie zabrudziła.
To ona wpłyn
ę
ła na mnie, gdy miałem szesna
ś
cie lat i pracowałem w fabryce,
ż
ebym
zapisał si
ę
do miejskiej biblioteki i chyba chodziło jej nie tylko o to, bym nie
włóczył si
ę
wieczorami po ulicach. O ile mi wiadomo, chciała, bym został malarzem. W ka
ż
dym
razie
pokoje i korytarze dawnego szpitala na prawym brzegu Fontanki były pocz
ą
tkiem
mojej
zguby i pami
ę
tam pierwsz
ą
ksi
ąż
k
ę
jak
ą
wypo
ż
yczyłem za rad
ą
matki. Był to
"Gulistan"
perskiego poety Saadiego. Moja matka, jak si
ę
okazało, bardzo lubiła persk
ą
poezj
ę
.
Nast
ę
pna ksi
ąż
ka o jak
ą
poprosiłem, ju
ż
z własnej inicjatywy, to "La Maison
Tellier"
Maupassanta.
32.
Pami
ęć
, podobnie jak sztuka, ma skłonno
ść
do selekcji i zamiłowanie do
szczegółów.
Cho
ć
ta uwaga odno
ś
nie sztuki (szczególnie prozy), mo
ż
e si
ę
wyda
ć
niezasłu
ż
onym
komplementem, dla pami
ę
ci powinna by
ć
obra
ź
liwa. Obraza jest uzasadniona, gdy
ż
pami
ęć
zachowuje wła
ś
nie detale a nie cały obraz czy te
ż
jak kto woli, kluczowe
sceny a
nie całe przedstawienie. Przekonanie,
ż
e w jaki
ś
sposób pami
ę
tamy cało
ść
ze
wszystkimi
szczegółami - ta pewno
ść
, dzi
ę
ki której ludzie kontynuuj
ą
ż
ycie - jest
bezpodstawne.
Pami
ęć
przypomina najbardziej nieuporz
ą
dkowan
ą
bibliotek
ę
bez dzieł zebranych
jakiegokolwiek autora.
33.
Tak jak inni mierz
ą
rozwój dziecka zaznaczaj
ą
c kreskami ołówka jego wzrost na
kuchennej
ś
cianie, tak mój ojciec rok rocznie na moje urodziny wyprowadzał mnie
na
balkon i robił zdj
ę
cie. W tle był niedu
ż
y brukowany plac z katedr
ą
Zbawiciela
Jego
Cesarskiej Mo
ś
ci Pułku Przemienienia Pa
ń
skiego. W czasie wojny jej krypt
ę
przeznaczono na schron i podczas nalotów matka trzymała mnie tam w du
ż
ym pudle
ze
starymi kartkami zawieraj
ą
cymi pro
ś
by o cud. To jedyna rzecz jak
ą
zawdzi
ę
czam
ko
ś
ciołowi prawosławnemu i jest to zwi
ą
zane z pami
ę
ci
ą
.
Katedra, sze
ś
ciopi
ę
trowa klasycystyczna budowla otoczona sporym ogrodem pełnym
d
ę
bów, lip i klonów, była terenem moich zabaw w latach powojennych. Pami
ę
tam,
jak
matka mnie stamt
ą
d zabierała (ona mnie ci
ą
gnie, ja si
ę
zapieram i wrzeszcz
ę
-
alegoria
nieporozumienia) i zaci
ą
gała do domu, do odrabiania lekcji. Równie wyra
ź
nie
widz
ę
j
ą
,
mojego dziadka i ojca w jednej z w
ą
skich alei ogrodu katedralnego, gdy staraj
ą
si
ę
nauczy
ć
mnie jazdy na dwukołowym rowerze (alegoria wspólnego celu lub ruchu). Na
tylnej wschodniej
ś
cianie katedry, za grub
ą
szyb
ą
była du
ż
a ciemna ikona
przedstawiaj
ą
ca
Przemienienie- Chrystus zawieszony w powietrzu a pod nim grupa ludzi odchylonych
do
tyłu, w ekstazie. Nikt nie umiał wytłumaczy
ć
mi znaczenia tego obrazu. Nawet
teraz nie
jestem pewien czy pojmuj
ę
je do ko
ń
ca. Na ikonie było sporo chmur i wi
ą
zały si
ę
one dla
mnie z lokalnym klimatem.
34.
Ogród otoczony był
ż
elaznym ogrodzeniem, podtrzymywanym przez ustawione
grupami, w regularnych odst
ę
pach, przewrócone armaty zdobyte przez
ż
ołnierzy
Pułku
Przemienienia na Brytyjczykach w czasie wojny krymskiej. Tworz
ą
c cz
ęść
dekoracji
ogrodzenia, lufy armat (po trzy, osadzone w granitowym bloku) poł
ą
czone były
ci
ęż
kimi
ż
eliwnymi ła
ń
cuchami, na których szalały dzieci, hu
ś
taj
ą
c si
ę
, podniecone
zarówno
niebezpiecze
ń
stwem upadku na kolce znajduj
ą
ce si
ę
poni
ż
ej, jak szcz
ę
kaniem
ła
ń
cucha.
Oczywi
ś
cie było to surowo zabronione i dozorcy pilnuj
ą
cy katedry przeganiali nas
bez
przerwy. Nie musz
ę
chyba dodawa
ć
,
ż
e ogrodzenie było o wiele bardziej
interesuj
ą
ce ni
ż
pachn
ą
ce kadzidłem i du
ż
o spokojniejsze wn
ę
trze. " Widzisz?", pyta ojciec
wskazuj
ą
c na
ogniwa ci
ęż
kiego ła
ń
cucha - "co ci przypominaj
ą
?". Jestem w drugiej klasie wi
ę
c
mówi
ę
: "
Wygl
ą
daj
ą
jak ósemki". "Racja" - powiada ojciec. "A wiesz, czego ósemka jest
symbolem?" - " W
ęż
a?" - "Prawie. To symbol niesko
ń
czono
ś
ci". - "Co to jest
niesko
ń
czono
ść
? "O to lepiej zapytaj tam" - mówi ojciec z u
ś
miechem wskazuj
ą
c
palcem
katedr
ę
.
35.
To on, spotkawszy mnie w biały dzie
ń
na ulicy, gdy byłem na wagarach, poprosił
o
wyja
ś
nienie i kiedy powiedziałem,
ż
e boli mnie z
ą
b, zaprowadził do przychodni
dentystycznej, gdzie zapłaciłem za kłamstwo dwiema godzinami istnej m
ę
czarni.
Ale to
tak
ż
e on bronił mnie na zebraniu rady pedagogicznej, gdy chciano mnie wyrzuci
ć
za złe
zachowanie. "Jak
ś
miecie! Przecie
ż
nosicie mundur naszej armii!" - "Marynarki,
droga
pani!" - odparł ojciec. - "A broni
ę
go dlatego,
ż
e jestem jego ojcem. Nie ma w
tym nic
dziwnego. Nawet zwierz
ę
ta broni
ą
swoje małe. Brehm mówi o tym". - "Brehm? Brehm?
Ja, ja... zawiadomi
ę
komórk
ę
partyjn
ą
waszej jednostki". I, rzecz jasna,
uczyniła to.
36.
"Na urodziny i na Nowy Rok powiniene
ś
zawsze mie
ć
na sobie co
ś
zupełnie nowego.
Chocia
ż
by skarpetki" - to głos matki. "Zawsze zjedz co
ś
przed pój
ś
ciem na
spotkanie z
kim
ś
wa
ż
niejszym, szefem lub oficerem. W ten sposób b
ę
dziesz miał pewn
ą
przewag
ę
" -
to mówi ojciec. "Je
ż
eli po wyj
ś
ciu z domu musisz wróci
ć
, bo czego
ś
zapomniałe
ś
,
spójrz
w lustro przed wyj
ś
ciem. Inaczej b
ę
dziesz miał kłopoty" - to znów ona. "Nigdy
nie my
ś
l o
tym, ile wydałe
ś
. My
ś
l o tym, ile mo
ż
esz zarobi
ć
" - to on. "Nie wychod
ź
na
miasto bez
kurtki” ... „Niech sobie mówi
ą
, co chc
ą
, dobrze,
ż
e jeste
ś
rudy. Ja byłam
brunetk
ą
, a do
ciemnych łatwiej jest celowa
ć
".
Słysz
ę
te przestrogi i uwagi, ale to fragmenty, detale. Pami
ęć
zdradza
wszystkich,
szczególnie tych, których znali
ś
my najlepiej. To wspólniczka zapomnienia,
sojuszniczka
ś
mierci. To sie
ć
z drobnym połowem, z której wypłyn
ę
ła woda. Nie mo
ż
na u
ż
y
ć
pami
ę
ci
do wskrzeszenia kogokolwiek, nawet na papierze. Có
ż
si
ę
dzieje z tymi słynnymi
milionami komórek w naszym mózgu? Có
ż
si
ę
dzieje z Pasternakowskim "Wielkim
Bogiem miło
ś
ci, Wielkim Bogiem szczegółów"? Jak
ą
ilo
ś
ci
ą
szczegółów nale
ż
y si
ę
zadowoli
ć
?
37.
Widz
ę
bardzo dokładnie ich najró
ż
niejsze miny - ale to te
ż
s
ą
fragmenty,
chwile. S
ą
lepsze ni
ż
fotografie z ich u
ś
miechem nie do zniesienia, ale s
ą
tak samo
przypadkowe i
wymieszane. Czasami podejrzewam mój umysł o prób
ę
stworzenia kumulatywnego
ogólnego obrazu rodziców - znaku, formuły, rozpoznawalnego szkicu, bym si
ę
tym
zadowolił. My
ś
l
ę
,
ż
e mógłbym i zdaj
ę
sobie
ś
wietnie spraw
ę
, jak absurdalne s
ą
podstawy
mojego oporu: tym fragmentom brak ci
ą
gło
ś
ci. Nie nale
ż
y tak wiele oczekiwa
ć
od
pami
ę
ci, nie nale
ż
y spodziewa
ć
si
ę
,
ż
e z filmu zrobionego w ciemno
ś
ci wyłoni
ą
si
ę
nowe
obrazy. Oczywi
ś
cie,
ż
e nie. Ale przecie
ż
mo
ż
na mie
ć
pretensj
ę
do filmu
zrobionego w
biały
dzie
ń
czyjego
ś
ż
ycia o to
ż
e brak mu ram.
38.
Prawdopodobnie chodzi o to,
ż
e nie powinno by
ć
ci
ą
gło
ś
ci.
Ż
adnej. Te wady
pami
ę
ci
s
ą
jedynie dowodem poddania si
ę
ż
ywego organizmu prawom natury.
Ż
ycie nie mo
ż
e
by
ć
zachowane. Nikt poza faraonem nie chce zosta
ć
mumi
ą
. Załó
ż
my,
ż
e przedmioty
wspomnie
ń
cechuj
ą
si
ę
tym stopniem trze
ź
wo
ś
ci; to mo
ż
e pogodzi
ć
nas z
zawodno
ś
ci
ą
pami
ę
ci. Normalny człowiek nie spodziewa si
ę
,
ż
e wszystko b
ę
dzie trwało. Nie
spodziewa
si
ę
ci
ą
gło
ś
ci, nawet dla siebie lub swojego dzieła. Normalny człowiek nie
pami
ę
ta, co jadł
na
ś
niadanie. Rzeczy rutynowe, powtarzaj
ą
ce si
ę
, maj
ą
ulec zapomnieniu. Tak jest
ze
ś
niadaniem, tak jest te
ż
z tymi, których kochamy. Najlepiej przypisa
ć
to
oszcz
ę
dno
ś
ci
mózgu.
Tych rozmy
ś
lnie zaoszcz
ę
dzonych komórek mózgowych mo
ż
na u
ż
y
ć
do za-
stanowienia si
ę
czy wady pami
ę
ci nie s
ą
aby jedynie głuchym głosem naszego
podejrzenia,
ż
e wszyscy jeste
ś
my sobie nawzajem obcy, a nasze poczucie
niezale
ż
no
ś
ci
jest znacznie silniejsze ni
ż
poczucie jedno
ś
ci, a tym bardziej przyczynowo
ś
ci.
Dziecko nie
pami
ę
ta rodziców, bo wci
ąż
posuwa si
ę
do przodu, zawsze nastawione na
przyszło
ść
.
Ono zapewne tak
ż
e oszcz
ę
dza swoich komórek mózgowych na przyszło
ść
. "Krótsza
pami
ęć
, dłu
ż
sze
ż
ycie" - powiada przysłowie. Mo
ż
na te
ż
powiedzie
ć
: "dłu
ż
sza
przyszło
ść
,
krótsza pami
ęć
". To jeden ze sposobów na okre
ś
lenie naszych szans na
długowieczno
ść
,
na wskazanie patriarchy przyszło
ś
ci. Nie trzeba jednak zapomina
ć
,
ż
e
patriarchowie czy
nie, niezale
ż
ni czy zwi
ą
zani, jeste
ś
my powtarzalni i Wielki Kto
ś
oszcz
ę
dza na
nas swoich
komórek mózgowych.
39.
Pomimo miernych wyników zagł
ę
biam si
ę
w to nie z awersji do metafizyki, ani z
odrazy dla przyszło
ś
ci, zapewnionej mi przez zawodno
ść
mojej pami
ę
ci. Niewiele
tak
ż
e
maj
ą
z tym wspólnego złudzenia pisarza lub strach przed oskar
ż
eniem o prób
ę
konszachtów z prawami natury kosztem ojca i matki. Po prostu my
ś
l
ę
,
ż
e naturalne
prawa
zaprzeczaj
ą
ce ci
ą
gło
ś
ci w imi
ę
zawodnej pami
ę
ci (lub podszywaj
ą
c si
ę
pod ni
ą
),
słu
żą
interesom pa
ń
stwa. Je
ś
li o mnie chodzi, nie chc
ę
przykłada
ć
do tego r
ę
ki.
To prawda,
ż
e dwana
ś
cie lat zawiedzionych, budzonych i znowu przekre
ś
lonych
nadziei, które poprzez progi najró
ż
niejszych biur i urz
ę
dów zaprowadziły starych
ludzi
do pa
ń
stwowego krematorium, jest powtarzalne nie tylko z uwagi na ich długo
ść
,
lecz i
na liczb
ę
podobnych przypadków. Ale mniej mi zale
ż
y na chronieniu moich komórek
mózgowych przed t
ą
monotoni
ą
ni
ż
Najwy
ż
szemu zale
ż
y na oszcz
ę
dzaniu Swoich. Moje
s
ą
i tak zatrute. Poza tym pami
ę
tanie nawet zwyczajnych detali, fragmentów, a
szczególnie pami
ę
tanie ich po angielsku nie le
ż
y w interesie pa
ń
stwa. Ju
ż
to
samo
wystarczy mi jako bodziec.
40.
Te dwie wrony robi
ą
si
ę
troch
ę
bezczelne. Teraz siadaj
ą
ju
ż
na moim ganku i
kr
ę
c
ą
si
ę
na jego starych, drewnianych słupach. S
ą
czarne jak smoła i cho
ć
staram si
ę
unika
ć
spogl
ą
dania na nie, zauwa
ż
yłem,
ż
e ró
ż
ni
ą
si
ę
troch
ę
rozmiarami. Jedna jest
mniejsza od
drugiej (moja matka si
ę
gała ojcu do ramion). Maj
ą
jednak takie same dzioby. Nie
jestem
ornitologiem, ale wydaje mi si
ę
,
ż
e wrony
ż
yj
ą
długo, kruki w ka
ż
dym razie na
pewno.
Cho
ć
nie potrafi
ę
okre
ś
li
ć
ich wieku, wydaj
ą
mi si
ę
starym stadłem. Jakby na
wycieczce.
Nie chc
ę
ich przep
ę
dzi
ć
, ani nie potrafi
ę
si
ę
z nimi w
ż
aden sposób porozumie
ć
.
O ile mi
wiadomo, wrony nie migruj
ą
. Mity maj
ą
podobno
ź
ródło w strachu i izolacji, a ja
jestem
zupełnie odizolowany. I zastanawiam si
ę
, ile rzeczy b
ę
dzie mi jeszcze
przypominało
moich rodziców. Ale z go
ść
mi tego rodzaju, na co komu potrzebna jest dobra
pami
ęć
?
41.
Jest oznak
ą
zawodno
ś
ci pami
ę
ci,
ż
e przechowuje rzeczy przypadkowe. Na przykład
nasz pierwszy - wtedy pi
ę
ciocyfrowy - numer telefonu, jaki mieli
ś
my zaraz po
wojnie:
265-39. Pami
ę
tam go zapewne dlatego,
ż
e zainstalowano nam telefon akurat, gdy
przerabiałem w szkole tabliczk
ę
mno
ż
enia. Teraz jest mi zupełnie niepotrzebny.
Tak
samo bezu
ż
yteczny jest numer telefonu, który mieli
ś
my w półtora pokoju. Nie
pami
ę
tam
go jednak, cho
ć
przez ostatnie dwana
ś
cie lat wykr
ę
całem go niemal co tydzie
ń
.
Listy nie
dochodziły, wi
ę
c umówili
ś
my si
ę
,
ż
e b
ę
d
ę
dzwonił. Oczywi
ś
cie łatwiej jest
podsłucha
ć
rozmow
ę
telefoniczn
ą
ni
ż
skontrolowa
ć
i dor
ę
czy
ć
list. Ach, te cotygodniowe
telefony do
ZSRR! To były czasy dla mi
ę
dzymiastowej!
Niewiele mogli
ś
my powiedzie
ć
sobie w tych rozmowach, musieli
ś
my by
ć
małomówni
albo aluzyjni i eufemistyczni. Przewa
ż
nie mówili
ś
my o pogodzie i o zdrowiu,
ż
adnych
nazwisk, sporo porad dietetycznych. Chodziło głównie o usłyszenie swoich głosów,
o
upewnienie si
ę
w ten prymitywny sposób o naszym istnieniu. Rozmowy te były
przewa
ż
nie pozbawione tre
ś
ci i nic dziwnego,
ż
e nie pami
ę
tam
ż
adnych konkretnych
rzeczy poza odpowiedzi
ą
ojca na trzeci dzie
ń
pobytu mojej matki w szpitalu. "Jak
si
ę
ma
Masia?", zapytałem. "Wiesz, Masi ju
ż
nie ma", powiedział. To "wiesz" było
powiedziane
dlatego,
ż
e w tym przypadku te
ż
chciał posłu
ż
y
ć
si
ę
eufemizmem.
42.
Albo nagle pami
ęć
narzuca mi obraz klucza: długi klucz z nierdzewnej stali,
który
uwierał, gdy był w kieszeni, natomiast łatwo mie
ś
cił si
ę
w matczynej torebce.
Ten klucz
otwierał nasze wysokie białe drzwi i nie rozumiem dlaczego wspominam go teraz,
skoro
to miejsce ju
ż
nie istnieje. W
ą
tpi
ę
,
ż
eby był jakim
ś
symbolem o znaczeniu
erotycznym, bo
mieli
ś
my trzy kopie tego klucza. Nie rozumiem równie
ż
dlaczego pami
ę
tam
zmarszczki na
czole i brodzie ojca lub czerwonawy, lekko rozogniony lewy policzek mojej matki
(nazywała to "nerwic
ą
wegetatywn
ą
"), bo ani te znaki, ani ich posiadacze ju
ż
nie
istniej
ą
.
Tylko ich głosy jako
ś
prze
ż
yły w mojej
ś
wiadomo
ś
ci. Zapewne dlatego,
ż
e mój
własny
głos jest ich mieszank
ą
, tak jak moje rysy s
ą
mieszank
ą
ich rysów. Reszta - ich
ciało, ich
ubrania, telefon, klucz, nasze rzeczy, meble - odeszło i nigdy nie zostanie
odnalezione,
tak jakby bomba spadła na nasze półtora pokoju. Nie neutronowa, bo ona zostawia
przynajmniej nietkni
ę
te meble, ale bomba zegarowa, bomba czasu, która unicestwia
nawet pami
ęć
. Budynek stoi tak jak stał, ale miejsce jest doszcz
ę
tnie ogołocone
i nowi
lokatorzy, nie, nowe oddziały okupuj
ą
teren. Na tym wła
ś
nie polega bomba czasu.
Bo to
jest wojna czasu.
43.
Lubili arie operowe, tenory i gwiazdy filmowe czasów swojej młodo
ś
ci. Malarstwo
nie interesowało ich zbytnio, mieli poj
ę
cie o sztuce "klasycznej", lubili
rozwi
ą
zywa
ć
krzy
ż
ówki i byli zakłopotani i zaniepokojeni moimi próbami literackimi. Uwa
ż
ali,
ż
e
post
ę
puj
ę
niesłusznie, martwili si
ę
moj
ą
sytuacj
ą
, ale popierali mnie w miar
ę
swoich
mo
ż
liwo
ś
ci, gdy
ż
byłem ich dzieckiem. Pó
ź
niej, gdy udało mi si
ę
tu i tam co
ś
wydrukowa
ć
, byli zadowoleni, a czasami nawet dumni; ale wiem,
ż
e gdybym okazał
si
ę
zwyczajnym grafomanem i próby moje zako
ń
czyły si
ę
niepowodzeniem, ich stosunek
do
mnie byłby taki sam. Kochali mnie bardziej ni
ż
siebie samych i prawdopodobnie w
ogóle
by nie zrozumieli mojego poczucia winy w stosunku do nich. Najwa
ż
niejsze,
ż
eby
był
chleb na stole, czysta odzie
ż
i dobre zdrowie. To były dla nich synonimy
miło
ś
ci, i lepsze
były one ni
ż
moje.
Je
ś
li chodzi o wojn
ę
czasu, walczyli dzielnie. Wiedzieli,
ż
e bomba wybuchnie,
ale
nigdy nie zmienili taktyki. Dopóki
ż
yli, krz
ą
tali si
ę
kupuj
ą
c i przynosz
ą
c
jedzenie chorym
znajomym i krewnym, rozdaj
ą
c ubrania, o ile mogli pieni
ą
dze i udzielaj
ą
c
schronienia
tym, którzy akurat znajdowali si
ę
w gorszej sytuacji. Tacy byli zawsze, odk
ą
d
ich
pami
ę
tam, i nie dlatego,
ż
e w gł
ę
bi ducha wierzyli, i
ż
je
ś
li oni s
ą
dobrzy dla
innych, to
gdzie
ś
w górze b
ę
dzie to odnotowane i ich tak
ż
e ludzie b
ę
d
ą
traktowa
ć
w podobny
sposób. Nie, to była naturalna i spontaniczna hojno
ść
ekstrawertyków, która mo
ż
e
uwidoczniła si
ę
wyra
ź
niej dla innych, gdy ja, główny przedmiot ich atencji,
wyjechałem. I
to by
ć
mo
ż
e w ko
ń
cu pozwoli mi pogodzi
ć
si
ę
z zawodno
ś
ci
ą
mojej pami
ę
ci.
Ich ch
ęć
zobaczenia mnie przed
ś
mierci
ą
nie miała nic wspólnego z pragnieniem
lub
prób
ą
unikni
ę
cia skutków bomby czasu. Nie chcieli emigrowa
ć
ani sp
ę
dzi
ć
ostatnich lat
ż
ycia w Ameryce. Czuli si
ę
za starzy na wszelkie zmiany i Ameryka była dla nich
najwy
ż
ej nazw
ą
miejsca, gdzie mogliby spotka
ć
swego syna. Była realna tylko ze
wzgl
ę
du
na ich w
ą
tpliwo
ś
ci czy znie
ś
liby podró
ż
, gdyby dostali pozwolenie na wyjazd. A
przecie
ż
ilu
ż
sztuczek próbowało dwoje starych, słabych ludzi z t
ą
hołot
ą
, udzielaj
ą
c
ą
pozwole
ń
!
Matka ubiegała si
ę
o wiz
ę
samotnie, aby pokaza
ć
,
ż
e nie ma zamiaru uciec do
Ameryki i
ż
e jej m
ąż
zostanie jako zakładnik - gwarancja jej powrotu. Potem zamieniali si
ę
rolami.
Potem przez pewien czas nie składali podania udaj
ą
c,
ż
e stracili ochot
ę
, lub
daj
ą
c
władzom do zrozumienia,
ż
e rezygnuj
ą
w obliczu tego czy innego klimatu stosunków
radziecko-ameryka
ń
skich. Potem prosili o pozwolenie na wyjazd do Stanów tylko na
tydzie
ń
lub te
ż
do Finlandii czy Polski. Potem ona jechała do stolicy, by
ubiega
ć
si
ę
o
widzenie z figur
ą
, która uchodziła za prezydenta kraju, lub by kołata
ć
do drzwi
Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Spraw Wewn
ę
trznych. Wszystko na pró
ż
no.
System,
od góry do dołu, nigdy nie popełnił najmniejszego bł
ę
du. Jako system mo
ż
e by
ć
z
siebie
dumny. Ale nieludzko
ść
jest przecie
ż
najłatwiejsza do osi
ą
gni
ę
cia. Tutaj Rosja
nigdy nie
musiała importowa
ć
technologii. W gruncie rzeczy eksportuj
ą
c j
ą
nareszcie
mogłaby si
ę
wzbogaci
ć
.
44.
Tak te
ż
czyni i to na coraz wi
ę
ksz
ą
skal
ę
. Mo
ż
na jednak znale
źć
pewn
ą
pociech
ę
lub
wr
ę
cz nadziej
ę
w fakcie,
ż
e nawet je
ś
li kod genetyczny nie
ś
mieje si
ę
ostatni,
to w ka
ż
dym
razie do niego nale
ż
y ostatnie słowo. Jestem wdzi
ę
czny rodzicom nie tylko za to,
ż
e dali
mi
ż
ycie, ale te
ż
za to,
ż
e nie wychowali mnie na niewolnika. Starali si
ę
-
chocia
ż
by dla
ocalenia w rzeczywisto
ś
ci społecznej w jakiej si
ę
urodziłem - wychowa
ć
mnie na
posłusznego, lojalnego obywatela. Je
ś
li im si
ę
nie udało i przyszło im zapłaci
ć
tym,
ż
e ich
oczu nie zamkn
ą
ł syn, lecz anonimowa r
ę
ka pa
ń
stwa, nie jest to dowodem ich
niedbal-
stwa, lecz jako
ś
ci ich genów. Mieszanka tych genów wyprodukowała ciało na tyle
obce
dla systemu,
ż
e musiał je odrzuci
ć
. Ale gdy si
ę
zastanowi
ć
, czegó
ż
innego mo
ż
na
spodziewa
ć
si
ę
było z poł
ą
czenia jego i jej zdolno
ś
ci przetrwania?
Mo
ż
e brzmi to jak przechwałka. Trudno. Mieszanina ich genów warta jest pochwały,
cho
ć
by dlatego,
ż
e okazała si
ę
pa
ń
stwoodporna. I odporna nie na zwykłe pa
ń
stwo,
lecz -
jak lubi si
ę
ono samo okre
ś
la
ć
- na Pierwsze Socjalistyczne Pa
ń
stwo w Historii
Ludzko
ś
ci. Pa
ń
stwo nadzwyczaj biegłe w niszczeniu genów. Dlatego na jego r
ę
kach
jest
zawsze krew - z powodu eksperymentów w izolowaniu i parali
ż
owaniu komórek
odpowiedzialnych za sił
ę
woli. Tak wi
ę
c, zwa
ż
ywszy na t
ę
biegło
ść
, je
ś
li dzi
ś
chce si
ę
zało
ż
y
ć
rodzin
ę
, nale
ż
y dowiedzie
ć
si
ę
nie tylko o grup
ę
krwi i posag partnera:
trzeba
zapyta
ć
o DNA. By
ć
mo
ż
e z tego powodu niektórzy patrz
ą
krzywym okiem na
mał
ż
e
ń
stwa mieszane.
Mam dwa zdj
ę
cia moich rodziców zrobione w czasie ich młodo
ś
ci, gdy mieli po
dwadzie
ś
cia lat. On na pokładzie parowca: u
ś
miechni
ę
ta, beztroska twarz, w tle
komin
statku. Ona na stopniu wagonu, wdzi
ę
cznie machaj
ą
ca r
ę
k
ą
w skórzanej r
ę
kawiczce,
za
ni
ą
guziki munduru konduktora. Jedno nie wie jeszcze o istnieniu drugiego.
Oczywi
ś
cie
nie s
ą
mn
ą
. Zreszt
ą
nie sposób wyobrazi
ć
sobie kogo
ś
istniej
ą
cego obiektywnie,
fizycznie
i poza twoj
ą
skór
ą
, jako cz
ęść
„ale Mama i Tata/To nie dwie inne osoby", jak
powiada
Auden. I cho
ć
nie mog
ę
prze
ż
y
ć
ich przeszło
ś
ci, nawet jako mo
ż
liwie najmniejsza
cz
ęść
którego
ś
z nich, co zabroni mi teraz, gdy obiektywnie nie istniej
ą
poza moj
ą
osob
ą
,
traktowa
ć
siebie samego jako ich sum
ę
, jako ich przyszło
ść
? W ten sposób
przynajmniej
s
ą
równie wolni jak wtedy, gdy si
ę
urodzili.
Czy powinienem wi
ę
c obj
ąć
siebie samego my
ś
l
ą
c,
ż
e tul
ę
moj
ą
matk
ę
i mojego
ojca?
Czy powinienem traktowa
ć
zawarto
ść
mojej czaszki jako to, co zostało po nich na
ziemi?
Prawdopodobnie. Jestem zapewne zdolny do takiego wyczynu solipsyzmu. Mo
ż
e znios
ę
nawet ich skurczenie si
ę
do rozmiaru mojej, mniejszej ni
ż
ich, duszy. Mo
ż
e si
ę
na to
zdob
ę
d
ę
. Czy mam wtedy zamiaucze
ć
do siebie po powiedzeniu, ,Kicia "? I do
którego z
moich obecnych trzech pokoi mam pobiec, by to miauczenie było przekonuj
ą
ce?
Jestem nimi, oczywi
ś
cie. Jestem teraz nasz
ą
rodzin
ą
. Ale poniewa
ż
nikt nie zna
przyszło
ś
ci, w
ą
tpi
ę
, by czterdzie
ś
ci pi
ęć
lat temu, w jak
ąś
wrze
ś
niow
ą
noc 1939,
przyszło
im do głowy,
ż
e pocz
ę
li swoj
ą
własn
ą
ucieczk
ę
. Pomy
ś
leli najwy
ż
ej,
ż
e chc
ą
mie
ć
dziecko, zało
ż
y
ć
rodzin
ę
. Młodzi, a ponadto urodzeni wolni, nie zdawali sobie
sprawy,
ż
e w ich ojczy
ź
nie pa
ń
stwo decyduje, jak
ą
rodzin
ę
b
ę
dzie si
ę
miało i czy w
ogóle. Gdy
zdali sobie z tego spraw
ę
, było ju
ż
za pó
ź
no na wszystko, z wyj
ą
tkiem nadziei. I
tak było
a
ż
do
ś
mierci: mieli nadziej
ę
. Jako ludzie o zmy
ś
le rodzinnym nie mogli robi
ć
nic innego,
jak tylko mie
ć
nadziej
ę
, planowa
ć
, próbowa
ć
.
45.
Dla ich dobra wol
ę
my
ś
le
ć
,
ż
e nie
ż
ywili zbyt du
ż
ych nadziei. Mo
ż
e jedynie
matka.
Je
ż
eli tak było, wynikało to z jej dobroci i ojciec nigdy nie omieszkałby jej
tego wytkn
ąć
.
("Nic gorszego, Marusia - zwykł był mawia
ć
- jak stosowa
ć
własn
ą
miar
ę
do
innych").
Je
ś
li chodzi o niego, to pami
ę
tam jak kiedy
ś
szli
ś
my w słoneczne popołudnie
przez Letni
Ogród, miałem wtedy dwadzie
ś
cia, mo
ż
e dziewi
ę
tna
ś
cie lat. Zatrzymali
ś
my si
ę
przed
drewnianym pawilonem, w którym orkiestra d
ę
ta marynarki grała stare walce.
Chciał
sfotografowa
ć
t
ę
orkiestr
ę
. Białe marmurowe pos
ą
gi ja
ś
niały tu i tam, poplamione
cie-
niami na wzór lamparta czy zebry; ludzie przechadzali si
ę
po
ż
wirowych
ś
cie
ż
kach, dzieci
piszczały przy stawie, a my rozmawiali
ś
my o Niemcach i o wojnie. Patrz
ą
c na
orkiestr
ę
nagle zapytałem, jakie obozy koncentracyjne uwa
ż
ał za gorsze: hitlerowskie czy
nasze. "
Wol
ę
by
ć
raczej spalony od razu na stosie, ni
ż
umiera
ć
powoln
ą
ś
mierci
ą
i
znajdowa
ć
w
tym jaki
ś
sens" - odpowiedział i j
ą
ł pstryka
ć
zdj
ę
cia.
1985
__________________________
1. w. H. Auden, "Memory of W. B. Yeats" (przyp. tłum.).
2. Przyczółek na Kaukazie Północnym, znany z zaci
ę
tych walk opisanych m.in. we
wspomnieniach Bre
ż
niewa (przyp. tłum.).
3. „Requiem”. NOWa, Warszawa 1981. Tłum. Seweryn Pollak.
tłum. ANNA HUSARSKA