background image

Josif Brodski 
 
W POLTORA POKOJU 
 
 
dla L.K. 
 
l.  
Półtora pokoju (je

ś

li takie okre

ś

lenie znaczy cokolwiek po angielsku), które  

zamieszkiwali

ś

my we troje, wyło

ż

one było parkietem i moja matka stanowczo  

sprzeciwiała si

ę

, by m

ęż

czy

ź

ni z jej rodziny, a szczególnie ja, chodzili po domu 

w  
skarpetkach. Nalegała, by

ś

my zawsze nosili buty lub kapcie. Strofuj

ą

c mnie, 

powoływała  
si

ę

 na stary rosyjski przes

ą

d. Powiadała, 

ż

e to zły omen i sprowadza 

ś

mier

ć

 w 

rodzinie. 
Mo

ż

liwe oczywi

ś

cie, 

ż

e uwa

ż

ała to po prostu za przejaw braku manier, za 

zwyczajne  
złe wychowanie. M

ę

skie nogi 

ś

mierdz

ą

, a działo si

ę

 to w epoce 

przeddezodorantowej.  
My

ś

l

ę

 jednak, 

ż

e łatwo si

ę

 było po

ś

lizn

ąć

 na froterowanej podłodze i upa

ść

zwłaszcza  
chodz

ą

c w wełnianych skarpetkach. A dla osoby starej i kruchej, skutki takiego 

upadku  
mogłyby by

ć

 fatalne. Zwi

ą

zek podłogi z drzewem, ziemi

ą

, itp., rozci

ą

gał si

ę

 w 

moim  
poj

ę

ciu na wszelk

ą

 powierzchni

ę

 pod stopami naszych bliskich i dalekich krewnych  

mieszkaj

ą

cych w tym samym mie

ś

cie. Była to ta sama powierzchnia, niezale

ż

nie od  

dziel

ą

cej nas odległo

ś

ci. Nawet przeniesienie si

ę

 na przeciwny brzeg rzeki, 

gdzie w  

ź

niejszych latach wynajmowałem mieszkanie czy pokój, nic nie rozwi

ą

zywało, bo 

w  
naszym mie

ś

cie du

ż

o jest rzek i kanałów. I cho

ć

 niektóre bywaj

ą

 wystarczaj

ą

co 

ę

bokie  

dla pełnomorskich statków, 

ś

mier

ć

 - my

ś

lałem - uzna je za płytkie, lub te

ż

zgodnie ze  
swymi podziemnymi obyczajami, przekradnie si

ę

 pod ich korytem. 

Teraz moja matka i mój ojciec nie 

ż

yj

ą

. Stoj

ę

 na wybrze

ż

u Atlantyku i bezmiar 

wody  
dzieli mnie od dwóch 

ż

yj

ą

cych jeszcze ciotek i kuzynów. To prawdziwa przepa

ść

zdolna  
zmyli

ć

 nawet 

ś

mier

ć

. Teraz mog

ę

 do woli chodzi

ć

 po domu w skarpetkach, gdy

ż

 nie 

mam  
na tym kontynencie krewnych. Jedyna 

ś

mier

ć

, jak

ą

 zapewne mógłbym spowodowa

ć

, to  

moja własna, ale wtedy doszłoby do pomieszania nadawcy z odbiorc

ą

. Szanse takiej  

mieszanki s

ą

 minimalne i na tym polega ró

ż

nica mi

ę

dzy przes

ą

dami a elektronik

ą

A  
jednak, je

ś

li nie chodz

ę

 w skarpetkach po podłodze z kanadyjskiego klonu, to nie 

na  
skutek wy

ż

ej wymienionej pewno

ś

ci ani te

ż

 z instynktu samozachowawczego. Nie 

robi

ę

  

tego, gdy

ż

 nie podobałoby si

ę

 to mojej matce. Pragn

ę

 chyba zachowa

ć

 zwyczaje 

naszej  
rodziny, teraz, gdy tylko ja jeden pozostałem przy 

ż

yciu 

 
 
2.  

background image

Było nas troje w tym naszym półtora pokoju: ojciec, matka i ja. Na owe czasy 
była to  
typowa rosyjska rodzina. A były to czasy powojenne i mało kto mógł sobie 
pozwoli

ć

 na  

wi

ę

cej ni

ż

 jedno dziecko. Niektórych nawet nie było sta

ć

 na ojca - obecnego lub 

ż

ywego:  

wielki terror i wojna zebrały swoje 

ż

niwo w du

ż

ych miastach, a szczególnie w 

moim  
rodzinnym mie

ś

cie. Powinni

ś

my wi

ę

c uwa

ż

a

ć

 si

ę

 za szcz

ęś

ciarzy, zwłaszcza 

ż

byli

ś

my  

Ż

ydami. Wszyscy troje prze

ż

yli

ś

my wojn

ę

. (Mówi

ę

 "wszyscy troje", bo ja równie

ż

  

urodziłem si

ę

 przed jej wybuchem, w 1940). Rodzicom moim udało si

ę

 te

ż

 prze

ż

y

ć

 

lata  
trzydzieste. 
Przypuszczalnie uwa

ż

ali, 

ż

e mieli szcz

ęś

cie, cho

ć

 nigdy o tym nie mówili. W 

ogóle  
niewiele zajmowali si

ę

 sob

ą

, a

ż

 si

ę

 zestarzeli i zacz

ę

ły dokucza

ć

 im ró

ż

ne 

dolegliwo

ś

ci.  

Nawet wtedy jednak nie mówili o sobie ani o 

ś

mierci w sposób wzbudzaj

ą

cy 

przera

ż

enie  

słuchacza lub lito

ść

. Zrz

ę

dzili po prostu lub utyskiwali nie zwracaj

ą

c si

ę

 do 

nikogo  
konkretnego, ot, skar

żą

c si

ę

 na swoje bol

ą

czki lub mówi

ą

c o takim czy innym 

lekarstwie.  
Moja matka co najwy

ż

ej nadmieniała, wskazuj

ą

c na komplet naczy

ń

 z wykwintnej  

porcelany: " To b

ę

dzie twoje, gdy si

ę

 o

ż

enisz, lub gdy. . . „  i tu urywała. 

Pami

ę

tam te

ż

,  

jak kiedy

ś

 rozmawiała przez telefon z jak

ąś

 dalek

ą

 znajom

ą

, o której wiedziałem, 

ż

e jest  

chora. Matka wyszła z budki telefonicznej na ulic

ę

 z nieznanym mi wyrazem oczu 

za  
rogow

ą

 opraw

ą

 okularów. Pochyliłem si

ę

 ku niej (byłem ju

ż

 du

ż

o wy

ż

szy) i 

spytałem, co  
ta pani powiedziała. Patrz

ą

c niewidz

ą

cym wzrokiem przed siebie, matka odparła: " 

Wie,  

ż

e umiera i płakała w słuchawk

ę

".  

Przyjmowali wszystko jak zrz

ą

dzenie losu: istniej

ą

cy system, swoj

ą

 niemoc, 

n

ę

dz

ę

,  

krn

ą

brnego syna. Starali si

ę

 nadrabia

ć

 wszelkie braki: w domu zawsze było co

ś

 do  

jedzenia i zawsze udawało im si

ę

 przyrz

ą

dzi

ć

 jaki

ś

 posiłek. Wi

ą

zali jak mogli 

koniec z  
ko

ń

cem i cho

ć

 

ż

yli

ś

my od wypłaty do wypłaty, odkładali par

ę

 rubli dla syna na 

kino,  
wycieczk

ę

 do muzeum, ksi

ąż

ki czy słodycze. Nakrycia stołowe, ubrania i po

ś

ciel 

były  
zawsze uprane, wypolerowane, wyprasowane, zacerowane i wykrochmalone. Obrus był  
nieskazitelnie czysty i gładki, wisz

ą

cy nad nim aba

ż

ur odkurzony, a podłoga 

zamieciona i  
błyszcz

ą

ca. Zadziwiaj

ą

ce, 

ż

e nigdy si

ę

 nie nudzili. Owszem, bywali zm

ę

czeni, ale 

nigdy  
znudzeni. Przewa

ż

nie kr

ę

cili si

ę

 po mieszkaniu gotuj

ą

c, pior

ą

c, kr

ążą

c mi

ę

dzy 

wspóln

ą

  

kuchni

ą

 a naszym półtora pokojem, z jakim

ś

 przedmiotem gospodarskim w r

ę

ku. 

Zasiadali  
oczywi

ś

cie do posiłków, ale moj

ą

 matk

ę

 pami

ę

tam w pozycji siedz

ą

cej, przede 

wszystkim  

background image

pochylon

ą

 nad maszyn

ą

 do szycia na pedał marki Singer, łataj

ą

c

ą

 ubrania, 

nicuj

ą

c

ą

  

kołnierzyki starych koszul, przerabiaj

ą

c

ą

 lub ceruj

ą

c

ą

 stare płaszcze. Ojciec 

natomiast  
zasiadał na krze

ś

le lub za biurkiem tylko gdy czytał gazet

ę

. Niekiedy wieczorem 

ogl

ą

dali  

telewizj

ę

 - film albo koncert w naszym odbiorniku z 1952 roku. Wtedy równie

ż

 

siedzieli.  
Rok temu s

ą

siad znalazł mojego ojca, martwego, spoczywaj

ą

cego w takiej wła

ś

nie 

pozycji  
w naszym półtora pokoju. 
 
3. 
  

Prze

ż

ył swoj

ą

 

ż

on

ę

 o trzyna

ś

cie miesi

ę

cy. Na siedemdziesi

ą

t osiem lat jej 

ż

ycia i  

osiemdziesi

ą

t jego, sp

ę

dziłem z nimi jedynie trzydzie

ś

ci dwa. Nie wiem prawie 

nic jak si

ę

  

poznali, nie wiem o ich zalotach ani nawet w którym roku si

ę

 pobrali. Nie mam 

poj

ę

cia  

jak 

ż

yli przez ostatnie jedena

ś

cie czy dwana

ś

cie lat, które sp

ę

dzili beze mnie. 

Poniewa

ż

  

nigdy si

ę

 tego nie dowiem, wol

ę

 zało

ż

y

ć

ż

e ich tryb 

ż

ycia był niezmieniony, 

mo

ż

e nawet  

było im l

ż

ej beze mnie, zarówno w sensie finansowym, jak i dlatego, 

ż

e nie 

musieli si

ę

  

obawia

ć

 mojego kolejnego aresztowania. 

Nie mogłem jednak pomóc im na staro

ść

. Nie byłem przy nich, gdy umierali. Mówi

ę

  

o tym nie tyle z poczucia winy, co raczej z egoizmu dziecka, które na

ś

laduje 

rodziców na  
wszystkich etapach 

ż

ycia; ka

ż

de dziecko powtarza bowiem, w taki czy inny sposób, 

drog

ę

  

ż

yciow

ą

 swoich rodziców. Powiedziałbym, 

ż

e w gruncie rzeczy chcemy si

ę

 od 

rodziców  
dowiedzie

ć

 czego

ś

 o naszej własnej przyszło

ś

ci, naszym starzeniu si

ę

 i nauczy

ć

 

si

ę

  

ostatniej lekcji - jak umiera

ć

. Uczymy si

ę

 tego mimo woli, nie

ś

wiadomie. "Czy ja 

te

ż

 tak  

b

ę

d

ę

 wygl

ą

dał na staro

ść

? Czy ta choroba sercowa -lub inna - jest dziedziczna?". 

Nie  
wiem i nigdy nie b

ę

d

ę

 wiedział jak czuli si

ę

 w ostatnich latach swego 

ż

ycia. Jak 

cz

ę

sto  

zdejmowała ich boja

źń

 i czy przygotowali si

ę

 na 

ś

mier

ć

; kiedy odczuwali ulg

ę

, a 

kiedy  
odzyskiwali nadziej

ę

ż

e znowu b

ę

dziemy wszyscy troje razem. "Synu - mówiła 

matka  
przez telefon - jedyne czego pragn

ę

 w 

ż

yciu to zobaczy

ć

 ci

ę

. Tylko to mnie 

podtrzymuje".  
A po chwili: "Co robiłe

ś

 pi

ęć

 minut temu, zanim zadzwoniłe

ś

?" - "Prawd

ę

 mówi

ą

c,  

zmywałem". " To bardzo dobrze. Zmywanie to 

ś

wietne zaj

ę

cie. Czasami to wspaniała  

terapia". 
 
4.  
Nasze półtora pokoju było cz

ęś

ci

ą

 olbrzymiej amfilady zajmuj

ą

cej jedn

ą

 trzeci

ą

  

bloku, po północnej stronie sze

ś

ciopi

ę

trowego gmachu, który stał u wylotu trzech  

przecznic i naprzeciwko placu. Budynek ten był jednym z tych olbrzymich tortów w 
tak  
zwanym maureta

ń

skim stylu, znacz

ą

cych koniec stulecia w Europie północnej.  

background image

Zbudowany w 1903 - roku, w którym urodził si

ę

 mój ojciec - stanowił 

architektoniczn

ą

  

sensacj

ę

 Petersburga i Achmatowa powiedziała mi kiedy

ś

ż

e rodzice zabrali j

ą

 

doro

ż

k

ą

,  

by obejrze

ć

 to cudo. W zachodniej cz

ęś

ci budynku, na wprost jednej z 

najsławniejszych  
ulic literatury rosyjskiej, Litejnego Prospektu, mieszkał niegdy

ś

 Aleksander 

Błok. Je

ż

eli  

chodzio o nasz

ą

 amfilad

ę

, to zajmowała j

ą

 para, która królowała na 

przedrewolucyjnej  
literackiej scenie rosyjskiej, a pó

ź

niej nadawała intelektualny ton emigracji 

rosyjskiej w  
Pary

ż

u w latach dwudziestych i trzydziestych: Dymitr Mere

ż

kowski i Zinaida 

Gippius. I  
to wła

ś

nie z balkonu naszego półtora pokoju larwokształtna Zinka obrzucała 

obelgami  
marynarzy Rewolucji. 
Po Pa

ź

dzierniku, zgodnie z polityk

ą

 "

ś

cie

ś

niania" bur

ż

uazji, amfilada została  

podzielona i na ka

ż

dy pokój przypadała jedna rodzina. Mi

ę

dzy pokojami wzniesiono  

ś

ciany. Pocz

ą

tkowo z dykty, pó

ź

niej, z upływem lat, deski, cegły i sztukateria 

nadały tym  
podziałom rang

ę

 normy architektonicznej. Je

ż

eli przestrzeni przysługuje atrybut  

niesko

ń

czono

ś

ci, to przejawia si

ę

 on nie w jej rozwoju, lecz w redukcji. 

Chocia

ż

by  

dlatego, 

ż

e ograniczanie przestrzeni okazuje si

ę

, zaskakuj

ą

co, bardziej 

logiczne. Jest lepiej  
zorganizowane i posiada wi

ę

cej nazw: cela, ust

ę

p, grób. Przestrzenie maj

ą

 tylko 

szeroki  
gest. 
W ZSRR minimaln

ą

 powierzchni

ą

 mieszkaln

ą

 jest dziewi

ęć

 metrów kwadratowych  

na osob

ę

. Powinni

ś

my byli wi

ę

c uwa

ż

a

ć

 si

ę

 za szcz

ęś

ciarzy, gdy

ż

 na skutek 

nietypowo

ś

ci  

naszej cz

ęś

ci amfilady, nam trojgu przypadło czterdzie

ś

ci metrów. Nadwy

ż

ka 

wynikała  
równie

ż

 z tego, 

ż

e mieszkanie to otrzymali

ś

my w wyniku zrzeczenia si

ę

 dwóch  

oddzielnych pokoi zajmowanych przez moich rodziców przed 

ś

lubem. Trudno  

wytłumaczy

ć

 cudzoziemcowi czym jest to poj

ę

cie wymiany. Ustawy o własno

ś

ci s

ą

  

wsz

ę

dzie tajemnicze, ale niektóre s

ą

 bardziej tajemnicze, szczególnie, gdy 

wła

ś

cicielem  

jest pa

ń

stwo. (Pieni

ą

dze na przykład nie odgrywaj

ą

 

ż

adnej roli, gdy

ż

 w pa

ń

stwie  

totalitarnym płace s

ą

 mało zró

ż

nicowane, inaczej mówi

ą

c wszyscy s

ą

 tak samo 

biedni).  
Nie mo

ż

na wykupi

ć

 zamieszkiwanego lokalu, mo

ż

na co najwy

ż

ej mie

ć

 prawo do  

przestrzennego odpowiednika tego, co zajmowało si

ę

 uprzednio. Dwie osoby 

postanawia- 
j

ą

ce zamieszka

ć

 razem maj

ą

 prawo do sumy powierzchni lokali jakie zamieszkiwały  

przedtem. Za

ś

 o tym, co si

ę

 dostanie, decyduj

ą

 urz

ę

dnicy wydziału 

kwaterunkowego.  
Łapówki s

ą

 nieskuteczne, gdy

ż

 hierarchia tych urz

ę

dników jest równie

ż

 

tajemnicza, a ich  
pierwszym odruchem jest przyzna

ć

 ka

ż

demu jak najmniej. Procedura zamiany 

mieszkania  
ci

ą

gnie si

ę

 latami i mo

ż

na tylko liczy

ć

 na zm

ę

czenie, to znaczy, 

ż

e złamie si

ę

 

ich, uparcie  
odmawiaj

ą

c przyj

ę

cia lokalu o powierzchni mniejszej od zajmowanej uprzednio. 

Obok zwykłej arytmetyki, przy zamianie brane s

ą

 pod uwag

ę

 najró

ż

niejsze czynniki  

background image

nie okre

ś

lone w przepisach, takie jak wiek, narodowo

ść

, rasa, zawód; płe

ć

 i wiek 

dziecka;  
pochodzenie społeczne i miejsce urodzenia, nie mówi

ą

c 0 osobistym wra

ż

eniu, 

jakie  
petent wywiera itp. Tylko urz

ę

dnicy wiedz

ą

, jakie lokale s

ą

 do dyspozycji, tylko 

oni  
wyrokuj

ą

, co b

ę

dzie stanowi

ć

 odpowiednik powierzchni i mog

ą

 doda

ć

 lub uj

ąć

 kilka  

metrów. A jak wa

ż

ne jest te kilka metrów! Mo

ż

e si

ę

 w nich zmie

ś

ci

ć

 półka na 

ksi

ąż

ki, a  

nawet biurko. 
 
5.  
Pomijaj

ą

c nadwy

ż

k

ę

 trzynastu metrów, mieli

ś

my wielkie szcz

ęś

cie, gdy

ż

 otrzymane  

mieszkanie było niewielkie. To znaczy, nasza cz

ęść

 amfilady obejmowała sze

ść

 

pokoi  
podzielonych w ten sposób, 

ż

e zajmowały je tylko cztery rodziny. Mieszkało tam  

zaledwie jedena

ś

cie osób z nami wł

ą

cznie. Liczba lokatorów w takim wspólnym  

mieszkaniu nierzadko si

ę

ga setki, przeci

ę

tna liczba mieszka

ń

ców waha si

ę

 mi

ę

dzy 

25 a  
50. Nasze mieszkanie było stosunkowo mało zaludnione. 
Oczywi

ś

cie mieli

ś

my jedn

ą

 wspóln

ą

 ubikacj

ę

, jedn

ą

 łazienk

ę

 i jedn

ą

 kuchni

ę

. Ale  

kuchnia była do

ść

 obszerna, ubikacja całkiem przyzwoita i schludna. Je

ś

li idzie 

o  
łazienk

ę

, to zgodnie z rosyjsk

ą

 norm

ą

 higieny, jedena

ś

cie osób mogło za

ż

ywa

ć

 

k

ą

pieli i  

pra

ć

, na ogół nie koliduj

ą

c ze sob

ą

. Pranie rozwieszało si

ę

 w dwóch korytarzach  

ł

ą

cz

ą

cych nasze pokoje z kuchni

ą

 i bielizn

ę

 s

ą

siadów znało si

ę

 na pami

ęć

Nasi współmieszka

ń

cy byli dobrymi s

ą

siadami, zarówno pod wzgl

ę

dem osobistym jak  

i z uwagi na to, 

ż

e wszyscy pracowali, a wi

ę

c byli poza domem przez wi

ę

ksz

ą

 

cz

ęść

 dnia.  

Z wyj

ą

tkiem jednej osoby, nie donosili, a był to, jak na kolektywne mieszkanie, 

bardzo  
dobry wska

ź

nik. Ale nawet donosicielka, kr

ę

pa, pozbawiona talii kobieta - 

chirurg w  
pobliskiej przychodni - udzielała czasami porad lekarskich i potrafiła zaj

ąć

 

miejsce w  
kolejce, gdy co

ś

 przywie

ź

li do spo

ż

ywczego czy te

ż

 popilnowa

ć

 zupy. Jak brzmi 

ten  
wiersz w „StarSplitter" Frosta? "

Ż

yj

ą

c z lud

ź

mi, znaj sztuk

ę

 przebaczania 

grzechów"?  
Obok wszystkich ohydnych aspektów takiej egzystencji, kolektywne mieszkanie  
posiada te

ż

 by

ć

 mo

ż

e pewne zalety. Obna

ż

ż

ycie do podstaw - niszczy wszelkie  

złudzenia na temat natury ludzkiej. Z nat

ęż

enia smrodu mo

ż

na wywnioskowa

ć

 kto 

jest w  
ubikacji, wiadomo, co kto jadł zarówno na kolacj

ę

 jak i na 

ś

niadanie. Wie si

ę

kto jakie  
odgłosy wydaje w łó

ż

ku i kiedy kobiety maj

ą

 okres. Jest si

ę

 cz

ę

sto powiernikiem  

s

ą

siadów. To oni wzywaj

ą

 karetk

ę

 pogotowia w razie potrzeby. Je

ś

li mieszkasz 

samotnie,  
pewnego dnia s

ą

siad mo

ż

e znale

źć

 ci

ę

 martwego na krze

ś

le i na odwrót. 

A te docinki, porady lekarskie i kulinarne, nowiny, co dowie

ź

li do tego czy 

innego  
sklepu, wymieniane we wspólnej kuchni, wieczorem, gdy 

ż

ony gotuj

ą

 posiłki! 

Prawdziwa  
lekcja podstawowych praw 

ż

ycia; wystarczy nadstawi

ć

 uszu i zerka

ć

 k

ą

tem oka. 

Jakie

ż

  

background image

ciche dramaty rozgrywaj

ą

 si

ę

, gdy nagle kto

ś

 do kogo

ś

 przestał si

ę

 odzywa

ć

. Có

ż

 

za  
wspaniała szkoła mimiki! Jak

ąż

 gł

ę

bi

ę

 uczu

ć

 wyra

ż

a sztywny, nastroszony 

kr

ę

gosłup lub  

lodowaty profil! Jakie zapachy, aromaty i smrody unosz

ą

 si

ę

 w powietrzu wokół 

ż

ółtej  

stuwatowej łzy zwisaj

ą

cej z warkocza kabla. Jest co

ś

 plemiennego w 

ż

yciu tej 

ź

le  

o

ś

wietlonej jaskini, co

ś

 pierwotnego lub, jak kto woli, ewolucyjnego. Garnki i 

patelnie  
tkwi

ą

 nad kuchenkami gazowymi jak tam-tamy. 

 
6.  
Wspominam to nie z nostalgii, lecz dlatego, 

ż

e moja matka sp

ę

dziła tam jedn

ą

  

czwart

ą

 swego 

ż

ycia. Ludzie maj

ą

cy rodziny rzadko jadaj

ą

 poza domem a w Rosji 

prawie  
nigdy. Nie pami

ę

tam, 

ż

ebym kiedykolwiek widział j

ą

 lub ojca w restauracji czy 

bodaj w  
kawiarni. Była najlepsz

ą

 kuchark

ą

 jak

ą

 znałem, mo

ż

e z wyj

ą

tkiem Chestera 

Kallmana, ale  
on miał przecie

ż

 wi

ę

kszy wybór składników. Głównie pami

ę

tam j

ą

 w kuchni, opasan

ą

  

fartuchem, z twarz

ą

 zaczerwienion

ą

; okulary lekko zaparowane, przegania mnie, 

gdy  
usiłuj

ę

 wykra

ść

 co

ś

 z garnka. Na jej górnej wardze l

ś

ni

ą

 kropelki potu; krótko  

przystrzy

ż

one, siwe, lecz farbowane na rudo włosy s

ą

 w nieładzie. "Zmykaj st

ą

d! 

-  
krzyczy.- Co za niecierpliwo

ść

!” Ju

ż

 tego nie usłysz

ę

 . 

Nie zobacz

ę

 te

ż

 uchylaj

ą

cych si

ę

 drzwi (jak je otwierała, trzymaj

ą

c w obu r

ę

kach  

garnek lub dwie du

ż

e patelnie? Opieraj

ą

c naczynia o klamk

ę

 i naciskaj

ą

c ich 

ci

ęż

arem?) i  

matki wpływaj

ą

cej z naszym obiadem/kolacj

ą

/podwieczorkiem/deserem. Ojciec czytał  

wtedy przewa

ż

nie gazet

ę

, ja nie odrywałem si

ę

 od ksi

ąż

ki, chyba 

ż

e mi kazano. A 

ona  
wiedziała, 

ż

e jakakolwiek pomoc z naszej strony byłaby spó

ź

niona i na pewno 

niezdarna.  
M

ęż

czy

ź

ni w jej rodzinie raczej w i e d z i e l i co to jest uprzejmo

ść

, ni

ż

 

umieli j

ą

  

stosowa

ć

. Nawet je

ś

li byli głodni. "Znowu czytasz tego twojego Dos Passosa? - 

mówiła  
nakrywaj

ą

c do stołu - Kto przeczyta Turgieniewa?" "Czego si

ę

 spodziewasz? - 

odzywał  
si

ę

 na to ojciec składaj

ą

c gazet

ę

 - Przecie

ż

 to wałko

ń

". 

 
7. 
 Jak to mo

ż

liwe, 

ż

e widz

ę

 siebie samego w tej scenie? A jednak widz

ę

, równie  

wyra

ź

nie jak ich oboje. I to tak

ż

e nie jest przejawem mojej nostalgii za 

młodo

ś

ci

ą

,  

ojczyzn

ą

. Nie. Bardziej prawdopodobne, 

ż

e teraz, gdy umarli, widz

ę

 ich 

ż

ycie 

takim, jakie  
było wówczas, a wówczas stanowiłem jego cz

ą

stk

ę

. Oni przecie

ż

 pami

ę

taliby mnie 

takim,  
chyba 

ż

e maj

ą

 dar wszechwiedzy i obserwuj

ą

 mnie w chwili obecnej, siedz

ą

cego w  

kuchni uniwersyteckiego mieszkania, pisz

ą

cego w niezrozumiałym dla nich j

ę

zyku,  

chocia

ż

 my

ś

l

ę

ż

e teraz powinni by

ć

 wszechj

ę

zyczni. To ich jedyna szansa, aby 

zobaczy

ć

  

mnie i Ameryk

ę

. Dla mnie to jedyna mo

ż

liwo

ść

, by ujrze

ć

 ich i nasz pokój. 

 
8.  

background image

Nasz sufit był na wysoko

ś

ci czterech metrów i zdobiła go ornamentacja gipsowa w  

tym samym maureta

ń

skim stylu. W poł

ą

czeniu ze szczelinami i zaciekami wokół  

p

ę

kni

ę

tych rur u s

ą

siada z góry, składała si

ę

 na wysoce szczegółow

ą

 map

ę

 

nieistniej

ą

cego  

mocarstwa czy archipelagu. W pokoju były trzy bardzo wysokie zwie

ń

czone łukami 

okna,  
przez które widzieliby

ś

my wył

ą

cznie liceum po drugiej stronie ulicy, gdyby nie 

to, 

ż

e  

ś

rodkowe okno było zarazem drzwiami balkonowymi. Z tego balkonu mogli

ś

my  

obserwowa

ć

 ulic

ę

 na całej długo

ś

ci. Jej bezbł

ę

dn

ą

 perspektyw

ę

, typow

ą

 dla 

Petersburga,  
zamykał z jednej strony zarys kopuły cerkwi 

Ś

wi

ę

tego Panteleimona a, gdy 

patrzyło si

ę

 w  

prawo, du

ż

y plac z katedr

ą

 Zbawiciela Jego Cesarskiej Mo

ś

ci Pułku Przemienienia  

Pa

ń

skiego. 

Gdy sprowadzili

ś

my si

ę

 do tego maureta

ń

skiego cuda, była to ju

ż

 ulica Pestela - 

od  
imienia straconego przywódcy dekabrystów. Przedtem nazywała si

ę

 

Panteleimonowska,  
od cerkwi, która majaczyła na jej ko

ń

cu. Tam zakr

ę

cała gwałtownie, obiegała 

cerkiew  
prowadz

ą

c do rzeki Fontanki i mostem Policyjnym na jej drugi brzeg, a

ż

 do 

Letniego  
Ogrodu. Kiedy

ś

 mieszkał tam Puszkin i w którym

ś

 z listów do 

ż

ony napisał: 

"codziennie  
w szlafroku i domowych pantoflach id

ę

 przez most na przechadzk

ę

 po Letnim 

Ogrodzie.  
Cały Letni Ogród jest moim prywatnym parkiem". 
Zdaje mi si

ę

ż

e mieszkał pod numerem 11. My pod 27, przy ko

ń

cu ulicy, biegn

ą

cej  

do placu katedralnego. Poniewa

ż

 jednak nasz budynek stał na rogu słynnego 

Litejnego  
Prospektu, nasz adres pocztowy brzmiał: Litejny Prospekt 24 m 28. Tam 
dostawali

ś

my  

poczt

ę

 i tak wła

ś

nie adresowałem listy do rodziców. Wspominam o tym nie dlatego, 

ż

eby  

to miało jakie

ś

 szczególne znaczenie, lecz  poniewa

ż

 moje pióro prawdopodobnie 

nigdy  
ju

ż

 nie napisze tego. 

 
9. 
 Nasze meble pasowały do zewn

ę

trznego i wewn

ę

trznego wystroju budynku. Były  

całe w gi

ę

tkich liniach i podobnie monumentalne jak sztukateria fasady czy 

pilastry  
stercz

ą

ce ze 

ś

cian, na których wiły si

ę

 gipsowe wie

ń

ce jakich

ś

 geometrycznych 

owoców.  
Zewn

ą

trz i wewn

ą

trz budynek pomalowany był na kolor jasnobr

ą

zowy w odcieniu 

kakao  
z mlekiem. Nasze dwie katedropodobne komody były d

ę

bowe, politurowane na czarno,  

pochodziły jednak z tej samej epoki co budynek - z przełomu stulecia. 
Prawdopodobnie  
to wła

ś

nie sprawiło, 

ż

e s

ą

siedzi od pocz

ą

tku byli do nas dobrze nastawieni, cho

ć

 

było to  
u nich nie

ś

wiadome. I zapewne z tego samego powodu po niecałym roku mieli

ś

my  

wra

ż

enie, 

ż

e mieszkali

ś

my tam zawsze. Zdawało si

ę

ż

e komody nareszcie odnalazły 

swój  
dom, lub te

ż

 na odwrót, i my tak

ż

e zrozumieli

ś

my, 

ż

e jeste

ś

my zainstalowani na 

dobre, i  

background image

ż

e si

ę

 st

ą

d nigdy nie ruszymy. 

Te trzymetrowej wysoko

ś

ci, dwupi

ę

trowe komody (aby je ruszy

ć

 z miejsca nale

ż

ało  

zdj

ąć

 gzymsowe wieko z korpusu o słoniowatych nogach) zawierały niemal cały 

dobytek  
nagromadzony w ci

ą

gu lat przez nasz

ą

 rodzin

ę

. Spełniały rol

ę

, jaka zwykle jest 

udziałem  
strychu lub piwnicy. Rozmaite aparaty fotograficzne mojego ojca, sprz

ę

t do 

wywoływania  
negatywów i robienia odbitek, zdj

ę

cia, talerze, porcelana, bielizna, obrusy, 

pudła z  
butami (dla niego ju

ż

 za małymi, dla mnie jeszcze za du

ż

ymi), narz

ę

dzia, 

baterie, jego  
stary mundur marynarski, lornetka, albumy rodzinne, po

ż

ółkłe pisma ilustrowane, 

kape- 
lusze i szale mojej matki, srebrne brzytwy z Solingen, przepalone flesze, jego  
odznaczenia wojskowe, jej barwne kimona, ich wzajemna korespondencja, lorgnon,  
wachlarze i inne pami

ą

tki - wszystko to schowane było w czelu

ś

ciach tych komód, 

a gdy  
otworzyło si

ę

 szuflad

ę

, unosił si

ę

 zapach naftaliny, starej skóry i kurzu. Na 

okapie dolnej  
cz

ęś

ci, niby na gzymsie kominka, stały dwie kryształowe karafki z likierem i 

porcelanowa  
figurka przedstawiaj

ą

ca dwóch podochoconych chi

ń

skich rybaków wyci

ą

gaj

ą

cych 

sieci z  
połowem. Mama odkurzała je dwa razy na tydzie

ń

Z perspektywy czasu zaczyna mi si

ę

 wydawa

ć

ż

e zawarto

ść

 tych komód mo

ż

na by  

porówna

ć

 do naszej wspólnej pod

ś

wiadomo

ś

ci, cho

ć

 wówczas taka my

ś

l nie 

przyszłaby  
mi do głowy. W ka

ż

dym razie wszystkie te przedmioty stanowiły cz

ęść

 

ś

wiadomo

ś

ci  

moich rodziców. Były one symbolami ich pami

ę

ci - miejsc i czasów przewa

ż

nie  

poprzedzaj

ą

cych moje istnienie: ich wspólnej i oddzielnej przeszło

ś

ci, ich 

młodo

ś

ci i  

dzieci

ń

stwa, innej epoki, niemal innego stulecia. Korzystaj

ą

c z tej samej 

perspektywy  
czasu dodam: - ich wolno

ś

ci, poniewa

ż

 urodzili si

ę

 i wyro

ś

li wolni, przed tym, 

co  
bezmy

ś

lna hołota nazywa Rewolucj

ą

, a co dla nich i dla wielu pokole

ń

 oznaczało  

zniewolenie. 
 
10. 
 Pisz

ę

 to po angielsku poniewa

ż

 chc

ę

 im ofiarowa

ć

 pewien margines wolno

ś

ci -  

margines, którego szeroko

ść

 zale

ż

y od liczby osób jakie zechc

ą

 to przeczyta

ć

Chc

ę

, aby  

Maria Volpert i Aleksander Brodski stali si

ę

 realni w „obcych normach 

ś

wiadomo

ś

ci"1.  

Chc

ę

, by angielskie czasowniki opisywały ich ruchy. Nie przywróci to ich do 

ż

ycia, ale  

angielska gramatyka mo

ż

e przynajmniej okaza

ć

 si

ę

 lepsz

ą

 drog

ą

 z kominów 

pa

ń

stwowego  

krematorium, ni

ż

 rosyjska. Pisanie o nich po rosyjsku byłoby tylko przedłu

ż

eniem 

ich  
niewoli, redukowaniem ich do znikomo

ś

ci i mechanicznym unicestwieniem. Wiem, 

ż

nie  
nale

ż

y stawia

ć

 znaku równo

ś

ci mi

ę

dzy pa

ń

stwem a j

ę

zykiem, ale to wła

ś

nie po 

rosyjsku  
dwojgu starym ludziom wlok

ą

cym si

ę

 po niezliczonych pa

ń

stwowych urz

ę

dach i  

ministerstwach w nadziei otrzymania pozwolenia na wyjazd za granic

ę

 w celu  

background image

odwiedzenia jedynego syna, powtarzano bez przerwy, przez całe dwana

ś

cie lat, 

ż

e  

pa

ń

stwo uwa

ż

a tak

ą

 wizyt

ę

 za "bezcelow

ą

". Nie ulega w ka

ż

dym razie w

ą

tpliwo

ś

ci, 

ż

e  

powtarzalno

ść

 tego stwierdzenia wskazuje na pewn

ą

 za

ż

yło

ść

 mi

ę

dzy pa

ń

stwem a  

j

ę

zykiem rosyjskim. Poza tym, nawet gdybym napisał to wszystko po rosyjsku, 

słowa te  
nie ujrzałyby 

ś

wiatła dziennego pod rosyjskim niebem. Kto by je wi

ę

c przeczytał?  

Garstka emigrantów, których rodzice albo nie 

ż

yj

ą

, albo umr

ą

 w podobnych  

okoliczno

ś

ciach? Ci znaj

ą

 t

ę

 histori

ę

 a

ż

 za dobrze. Wiedz

ą

, co to znaczy nie 

uzyska

ć

  

pozwolenia na zobaczenie swoich matek lub ojców na ło

ż

ś

mierci; znaj

ą

 cisz

ę

jaka  
zapada po zło

ż

eniu podania o specjaln

ą

 wiz

ę

 na pogrzeb członka rodziny. A potem 

jest  
ju

ż

 za pó

ź

no, człowiek odkłada słuchawk

ę

, wychodzi w obce popołudnie i czuje 

co

ś

, na  

co nie ma słów w 

ż

adnym j

ę

zyku i czego nie wyrazi 

ż

aden lament. . . Có

ż

 mógłbym 

im  
powiedzie

ć

? W jaki sposób pocieszy

ć

Ż

aden kraj nie doprowadził sztuki 

niszczenia dusz  
swoich obywateli do takiej perfekcji jak Rosja i 

ż

aden człowiek pióra nie zdoła 

tego  
naprawi

ć

. Nie, temu zadaniu sprosta

ć

 mo

ż

e tylko Wszechmog

ą

cy, po to wła

ś

nie ma 

tak  
du

ż

o czasu. Niech wi

ę

c angielski przygarnie moich zmarłych. Po rosyjsku gotów 

jestem  
czyta

ć

, pisa

ć

 wiersze czy listy. Lecz dla Marii Volpert i Aleksandra Brodskiego 

angielski  
stanowi lepsze pozory 

ż

ycia pozagrobowego, mo

ż

e jedynego, jakie istnieje dla 

nich poza  
moj

ą

 własn

ą

 osob

ą

. Je

ż

eli za

ś

 o mnie chodzi, to pisanie tego w tym wła

ś

nie 

j

ę

zyku jest jak  

owo zmywanie naczy

ń

 terapeutyczne. 

 
11. 
 Mój ojciec był dziennikarzem, 

ś

ci

ś

lej, fotoreporterem pisz

ą

cym równie

ż

 

artykuły.  
Poniewa

ż

 pisywał przewa

ż

nie do małych dzienników, których i tak nikt nie czytał,  

wi

ę

kszo

ść

 artykułów zaczynał słowami: "Ci

ęż

kie sztormowe chmury wisz

ą

 nad  

Bałtykiem..." - ufny, 

ż

e pogoda w naszych stronach potwierdzi trafno

ść

 i 

aktualno

ść

 tego  

wst

ę

pu. Uko

ń

czył dwa wydziały: geografii na Uniwersytecie Leningradzkim i Szkoł

ę

  

Czerwonego Dziennikarstwa. Zapisał si

ę

 na ten drugi fakultet, gdy dano mu do  

zrozumienia, 

ż

e jako 

Ż

yd, syn wła

ś

ciciela drukarni i bezpartyjny nie ma co 

liczy

ć

 na  

wyjazdy, szczególnie zagraniczne. 
Dziennikarstwo (w pewnym stopniu) i wojna (w znacznej mierze) pozwoliły mu to  
nadrobi

ć

. Przemierzył jedn

ą

 szóst

ą

 powierzchni Ziemi (standardowe okre

ś

lenie 

wielko

ś

ci  

ZSRR) i sporo wody. Przydzielono go do marynarki, wojna zacz

ę

ła si

ę

 dla niego w 

1940  
w Finlandii, a sko

ń

czyła w 1948 w Chinach, dok

ą

d wysłano go wraz z kilkoma  

doradcami wojskowymi, aby pomagał Mao w jego przedsi

ę

wzi

ę

ciu. Stamt

ą

d pochodzili 

ci  
podochoceni porcelanowi rybacy i serwisy, które matka przeznaczyła dla mnie, gdy 
si

ę

  

background image

o

ż

eni

ę

. Eskortował konwoje aliantów na Morzu Barentsa, bronił i stracił 

Sewastopol na  
Morzu Czarnym, a gdy jego torpedowiec został zatopiony, doł

ą

czył do ówczesnej  

morskiej piechoty. Podczas obl

ęż

enia Leningradu wysłano go na front; brał udział 

w  
przerwaniu blokady. Zrobił najlepsze zdj

ę

cia obl

ęż

onego miasta jakie widziałem. 

(My

ś

l

ę

,  

ż

e ten epizod wojny był dla

ń

 najwa

ż

niejszy, gdy

ż

 rozegrał si

ę

 tak blisko rodziny 

i domu.  
A jednak, znajduj

ą

c si

ę

 w pobli

ż

u, stracił swój dom i jedyn

ą

 siostr

ę

: w wyniku  

bombardowania i głodu). Potem wysłano go powtórnie na Morze Czarne, znalazł si

ę

 

na  
niesławnej Małej Ziemi 2. i został tam na pewien czas. Gdy front posuwał si

ę

 na 

Zachód,  
wyl

ą

dował z pierwszym oddziałem torpedowców w Rumunii i był nawet krótko  

wojskowym gubernatorem Konstancy. "Wyzwolili

ś

my Rumuni

ę

", przechwalał si

ę

  

niekiedy i wspominał swoje spotkania z królem Michałem. To był jedyny król, 
jakiego  
kiedykolwiek widział; Mao, Czang Kaj-szeka, nie mówi

ą

c o Stalinie, uwa

ż

ał za  

parweniuszy. 
 
12. 
 Jakiekolwiek interesy robił w Chinach, faktem jest, 

ż

e nasza mała spi

ż

arnia, 

nasze  
komody i nasze 

ś

ciany wybitnie na tym skorzystały. Wszystkie dzieła sztuki 

znajduj

ą

ce  

si

ę

 w naszym posiadaniu były pochodzenia chi

ń

skiego: wycinanki w korku i 

akwaforty,  
samurajskie szable, małe jedwabne parawany. Podochoceni rybacy byli ostatni z 
wesołej  
gromadki porcelanowych figurek, lalek i pingwinów w kapeluszach, która stopniowo  
wykruszyła si

ę

 padaj

ą

c ofiar

ą

 niezdarnych gestów lub konieczno

ś

ci prezentów  

urodzinowych dla ró

ż

nych krewnych. Szable trzeba było zło

ż

y

ć

 do depozytu -  

wzbogaciły zbiory pa

ń

stwa jako potencjalna bro

ń

, której posiadanie nie 

przysługiwało  
normalnemu obywatelowi. Była to, przy bli

ż

szym zastanowieniu, rozwa

ż

na decyzja, 

je

ś

li  

uwzgl

ę

dni

ć

 naj

ś

cia policji, jakie 

ś

ci

ą

gn

ą

łem na nasze półtora pokoju. Je

ś

li 

natomiast idzie  
o porcelan

ę

, niezwykle wykwintn

ą

 nawet na moje niewprawne oko, matka nie chciała  

słysze

ć

 bodaj o jednym, 

ś

licznym spodeczku na n a s z y m stole. "To nie dla 

oferm",  
tłumaczyła nam cierpliwie. "A wy jeste

ś

cie ofermy. Bardzo niechlujne ofermy” . 

Zreszt

ą

,  

naczynia jakich u

ż

ywali

ś

my były wystarczaj

ą

co eleganckie, i odporniejsze. 

Pami

ę

tam pewien ciemny, zimny listopadowy wieczór 1948 w małym pokoju o  

powierzchni 16 metrów kwadratowych, który zamieszkiwałem z matk

ą

 w czasie wojny 

i  
bezpo

ś

rednio po niej. Tego wieczoru ojciec wrócił z Chin. Pami

ę

tam dzwonek do 

drzwi.  
Matka i ja p

ę

dzimy do słabo o

ś

wietlonego korytarza, nagle pociemniałego od 

mundurów  
marynarskich. Mój ojciec, jego przyjaciel i kolega kapitan F. M. oraz kilku 
wojskowych  
wchodzi taszcz

ą

c trzy olbrzymie kufry pełne chi

ń

skich łupów z wymalowanymi  

gigantycznymi niby o

ś

miornice chi

ń

skimi literami. A pó

ź

niej kapitan F. M. i ja 

siedzimy  

background image

przy stole, podczas gdy ojciec rozpakowuje kufry, matka, na wysokich obcasach i 
w  

ż

ółto-ró

ż

owej krepdeszynowej sukience, klaszcze w r

ę

ce i wykrzykuje Ach! oh  

wunderbar! Wykrzykuje po niemiecku, j

ę

zyku jej łotewskiego dzieci

ń

stwa i 

ówczesnego  
zaj

ę

cia - była wtedy tłumaczk

ą

 w obozie dla niemieckich je

ń

ców. Kapitan F. M., 

wysoki,  
prosty jak drut m

ęż

czyzna w granatowym rozpi

ę

tym mundurze, nalewa sobie z 

karafki  
robi

ą

c do mnie oko jak do dorosłego. Paski o klamrach ozdobionych kotwicami i  

rewolwery w futerałach le

żą

 na parapecie okna. Matka a

ż

 oniemiała na widok 

kimona.  
Wojna si

ę

 sko

ń

czyła, jest pokój, jestem za mały, 

ż

eby odmrugn

ąć

 
13. 
Teraz jestem dokładnie w tym samym wieku co ojciec owego listopadowego  
wieczora. Mam 45 lat i widz

ę

 t

ę

 scen

ę

 z nienaturaln

ą

 ostro

ś

ci

ą

, cho

ć

 wszyscy jej  

uczestnicy, z wyj

ą

tkiem mnie, nie 

ż

yj

ą

. Widz

ę

 j

ą

 tak wyra

ź

nie, 

ż

e mog

ę

 odmrugn

ąć

  

kapitanowi F. M. ... Czy tak miało by

ć

? Czy w tym odmrugni

ę

ciu z 

czterdziestoletnim  
opó

ź

nieniem tkwi znaczenie, które wymyka mi si

ę

? Czy na tym wła

ś

nie polega sens  

ż

ycia? Je

ś

li nie, to sk

ą

d ta ostro

ść

 widzenia? Po co? Nasuwa mi si

ę

 tylko jedna  

odpowied

ź

 - aby ta chwila trwała, aby nie została zapomniana, gdy wszyscy 

aktorzy,  

ą

cznie ze mn

ą

, znikn

ą

. Aby łatwiej było poj

ąć

 jej znaczenie - nadej

ś

cia 

pokoju. Dla  
jednej rodziny. A przy okazji, by pokaza

ć

 czym s 

ą

 chwile. Niechby to był tylko 

powrót  
ojca, otwarcie kufra. St

ą

d ta hipnotyzuj

ą

ca ostro

ść

. A mo

ż

e dlatego, 

ż

e b

ę

d

ą

synem  
fotografa wywołuj

ę

 po prostu w pami

ę

ci film? Zdj

ę

cie zrobione własnymi oczami  

dokładnie czterdzie

ś

ci lat temu. Dlatego wtedy nie mogłem odmrugn

ąć

 
14. 
 Ojciec nosił mundur marynarski jeszcze przez jakie

ś

 dwa lata. Wtedy zacz

ę

ło si

ę

  

moje prawdziwe dzieci

ń

stwo. Kierował działem fotografii w Muzeum Marynarki,  

mieszcz

ą

cym si

ę

 w najpi

ę

kniejszym budynku miasta. A to znaczy - całego imperium.  

Dawniej była tam giełda. Była to znacznie bardziej grecka budowla ni

ż

 

jakikolwiek  
Partenon, a ponadto lepiej poło

ż

ona. Na czubku Wasiliewskiej wyspy, która 

wynurza si

ę

  

z Newy w jej najszerszym miejscu.  
W pó

ź

ne popołudnia, po szkole, szedłem przez miasto w stron

ę

 rzeki, 

przechodziłem  
przez most Pałacowy i biegłem do muzeum po ojca. Razem wracali

ś

my do domu.  

Najbardziej lubiłem, gdy miał wieczorn

ą

 zmian

ę

, a muzeum było ju

ż

 zamkni

ę

te.  

Wynurzał si

ę

 z długiego marmurowego korytarza w całej okazało

ś

ci: na lewym 

ramieniu  
niebiesko-biało-niebieska przepaska oznaczaj

ą

ca oficera na słu

ż

bie, z prawej 

strony pasa  
rewolwer w zwisaj

ą

cym futerale, czapka marynarska z lakierowanym daszkiem i  

pozłacan

ą

 "kapust

ą

", zakrywaj

ą

ca łysin

ę

. "Cze

ść

 kapitanie" - mówiłem, bo taki 

był jego  
stopie

ń

. Odpowiadał mi niewyra

ź

nym u

ś

miechem, a poniewa

ż

 jego słu

ż

ba ko

ń

czyła 

si

ę

  

dopiero godzin

ę

 pó

ź

niej, pozwalał mi wał

ę

sa

ć

 si

ę

 samotnie po muzeum. Jestem 

ę

boko  

background image

przekonany, 

ż

e z wyj

ą

tkiem literatury ostatnich dwóch stuleci i mo

ż

architektury dawnej  
stolicy, jedyn

ą

 rzecz

ą

, z jakiej Rosja mo

ż

e by

ć

 dumna, jest historia jej 

marynarki. Nie z  
uwagi na spektakularne zwyci

ę

stwa, których było raczej niewiele, lecz z powodu  

szlachetno

ś

ci ducha jak

ą

 była natchniona. Mo

ż

e kto

ś

 uzna to za mani

ę

 lub 

fantazj

ę

, ale  

wydaje mi si

ę

ż

e to dzieło jedynego wizjonera w

ś

ród rosyjskich carów, Piotra 

Wielkiego,  
było skrzy

ż

owaniem wy

ż

ej wspomnianej literatury z architektur

ą

. Wzorowana na  

angielskiej marynarce, raczej dekoracyjna ni

ż

 u

ż

ytkowa, natchniona bardziej 

duchem  
odkrywczo

ś

ci ni

ż

 ekspansji, skłonna raczej do bohaterskich gestów i po

ś

wi

ę

cenia, 

ni

ż

 do  

prze

ż

ycia za wszelk

ą

 cen

ę

, ta marynarka była realizacj

ą

 wizji bezbł

ę

dnego, 

niemal  
abstrakcyjnego porz

ą

dku, wyłonionego z przestworzy oceanów i nie istniej

ą

cego 

nigdzie  
na rosyjskiej ziemi. 
Dziecko jest przede wszystkim estet

ą

 - reaguje na wygl

ą

d, powierzchnie, 

kształty.  
Najbardziej chyba lubiłem gładko ogolonych admirałów, en face i z profilu, w 
złotych  
ramach, wynurzaj

ą

cych si

ę

 z lasu masztów okr

ę

tów-modeli, które t

ę

skniły do 

naturalnej  
wielko

ś

ci. W osiemnasto- i dziewi

ę

tnastowiecznych mundurach, z 

ż

abotami i 

stoj

ą

cymi  

kołnierzykami, epoletami z fr

ę

dzlami, przypominaj

ą

cymi łopiany, w perukach, 

przepasani  
szerokimi, niebieskimi wst

ę

gami krzy

ż

uj

ą

cymi si

ę

 na piersi, wygl

ą

dali całkiem 

jak  
instrumenty doskonałego, abstrakcyjnego ideału, nie mniej precyzyjne ni

ż

 

astrolabia,  
kompasy i sekstansy w oprawach z br

ą

zu, błyszcz

ą

ce dokoła. W obliczaniu swojego  

miejsca pod gwiazdami odznaczały si

ę

 mniejszym marginesem bł

ę

du ni

ż

 ich  

zwierzchnicy! I mo

ż

na było tylko pragn

ąć

, by sterowały równie

ż

 ludzkimi falami 

na  
ziemi, by podlegało si

ę

 raczej zasadom ich trygonometrii, ni

ż

 tandetnej 

planimetrii  
ideologów, by stanowiło si

ę

 raczej cz

ęść

 wizji, mo

ż

e złudzenia, ani

ż

eli 

rzeczywisto

ś

ci. Do  

dzi

ś

 dnia uwa

ż

am, 

ż

e sytuacja naszego kraju byłaby o niebo lepsza, gdyby za 

godło miał  
nie to obrzydliwe dwugłowe carskie ptaszysko czy te

ż

 tr

ą

c

ą

ce masoneri

ą

 sierp i 

młot, lecz  
bander

ę

 rosyjskiej marynarki - nasz

ą

 chwalebn

ą

, niezrównanie pi

ę

kn

ą

 flag

ę

 

ś

w. 

Andrzeja:  
uko

ś

ny niebieski krzy

ż

 na dziewiczo białym tle. 

 
15. 
 Id

ą

c z ojcem do domu, wst

ę

powali

ś

my do sklepów, by kupi

ć

 jedzenie lub materiały  

fotograficzne (filmy, chemikalia czy papier) i zatrzymywali

ś

my si

ę

 przed 

wystawami. Gdy  
przechodzili

ś

my przez centrum miasta, opowiadał mi, co znajdowało si

ę

 tu czy tam 

przed  
wojn

ą

 albo przed rokiem 1917, lub dzieje tej czy innej fasady. Kto był 

architektem, kto  

background image

wła

ś

cicielem, kto lokatorem, co si

ę

 z nimi stało i - jego zdaniem - dlaczego. 

Ten kapitan  
marynarki, mierz

ą

cy metr osiemdziesi

ą

t wzrostu, sporo wiedział o cywilnym 

ż

yciu 

i  
powoli zacz

ą

łem uwa

ż

a

ć

 jego mundur za przebranie. Mówi

ą

c precyzyjniej, wówczas  

zacz

ę

ło rodzi

ć

 si

ę

 w moim chłopi

ę

cym umy

ś

le rozró

ż

nienie mi

ę

dzy form

ą

 a tre

ś

ci

ą

.  

Nasuwały je zarówno jego mundur jak to, co kryły fasady, które wskazywał. Ta  
rozbie

ż

no

ść

 stawała si

ę

 oczywi

ś

cie zaproszeniem do kłamstwa (nie 

ż

ebym go  

potrzebował). Ale gł

ę

bsz

ą

 nauk

ą

, jak

ą

 z tego wyci

ą

gn

ą

łem, była zasada, 

ż

eby 

zachowa

ć

  

pozory, niezale

ż

nie od tego, co dzieje si

ę

 wewn

ą

trz. 

W Rosji wojskowi rzadko nosz

ą

 strój cywilny, nawet w domu. Cz

ęś

ciowo jest to  

kwestia sk

ą

pej garderoby, ale główne znaczenie ma presti

ż

 munduru, a wi

ę

pozycja  
społeczna. Szczególnie, gdy jest si

ę

 oficerem. Nawet zdemobilizowani lub emeryci 

maj

ą

  

skłonno

ść

 do obnoszenia tej czy innej cz

ęś

ci munduru. Bluza bez epoletów, 

wysokie  
buty, wojskowa czapka, płaszcz, wskazuj

ą

 otoczeniu (i przypominaj

ą

 im samym) ich  

rang

ę

 - na słu

ż

b

ę

 wst

ę

puje si

ę

 bowiem raz na zawsze. Nasuwa mi to obraz 

duchownych  
protestanckich z tych okolic; w przypadku marynarzy, podobie

ń

stwo jest dodatkowo  

podkre

ś

lone białym kołnierzykiem. 

Było ich pełno - plastikowych i bawełnianych - w górnej szufladzie komody. W 
kilka  
lat potem, gdy byłem w siódmej klasie i w szkołach wprowadzono mundurki, matka  
przycinała je i przyszywała do stoj

ą

cego kołnierza mojego mysioszarego mundurka. 

On  
równie

ż

 był na wpół wojskowy: bluza, spodnie w tym samym kolorze, pas ze 

sprz

ą

czk

ą

 i  

czapka z lakierowanym daszkiem. Im wcze

ś

niej zaczyna si

ę

 my

ś

le

ć

 o sobie jako o  

ż

ołnierzu, tym lepiej dla systemu. Nie miałem nic przeciwko mundurkom, ale nie  

znosiłem ich koloru, przypominaj

ą

cego mundury piechoty lub co gorsza, policji. 

Nie było  
porównania z czarnym płaszczem mojego ojca z dwoma rz

ę

dami 

ż

ółtych guzików jak  

nocna aleja. A gdy rozpinał go, ukazywała si

ę

 granatowa bluza z kolejnym rz

ę

dem 

takich  
samych guzików - słabo o

ś

wietlona ulica wieczorem. "Ulica po

ś

rodku alei"' - 

my

ś

lałem o  

ojcu" patrz

ą

c na niego z ukosa" w drodze z muzeum do domu. 

 
16.  
Na moim tutejszym podwórku w South Hadley zjawiły si

ę

 dwie wrony. S

ą

 całkiem  

spore, niemal wielko

ś

ci kruków i widz

ę

 je pierwsze gdy przyje

ż

d

ż

am lub wyje

ż

d

ż

am 

z  
domu. Przybyły tu kolejno - pierwsza dwa lata temu" gdy umarła moja matka, druga 
w  
zeszłym roku, po 

ś

mierci ojca. A mo

ż

e to ja zwróciłem wtedy uwag

ę

 na ich 

obecno

ść

.  

Teraz zawsze przylatuj

ą

 i odlatuj

ą

 razem i jak na wrony s

ą

 bardzo spokojne. 

Staram si

ę

  

nie patrze

ć

 na nie a w ka

ż

dym razie nie przygl

ą

da

ć

 si

ę

 im. Jednak zauwa

ż

yłem, 

ż

lubi

ą

  

przebywa

ć

 w sosnowym lesie rozci

ą

gaj

ą

cym si

ę

 za moim podwórkiem na zboczu 

wzgórza  
i opadaj

ą

cym ku ł

ą

ce rozpłaszczonej w małym w

ą

wozie, na skraju którego le

żą

 dwa  

kamienie. Unikam tego miejsca, bo spodziewam si

ę

 spotka

ć

 je tam - dwie wrony w  

background image

sło

ń

cu, przycupni

ę

te na dwóch kamieniach. Nie starałem si

ę

 te

ż

 znale

źć

 ich 

gniazda. S

ą

  

czarne, ale spostrzegłem, 

ż

e wn

ę

trze ich skrzydeł ma kolor wilgotnego popiołu. 

Nie  
widuj

ę

 ich tylko podczas deszczu. 

 
17. 
 Ojciec został zdemobilizowany chyba w 1950, w my

ś

l ustawy Politbiura,  

zabraniaj

ą

cej 

Ż

ydom pełni

ć

 wysokie funkcje w wojsku. Je

ś

li si

ę

 nie myl

ę

, ustaw

ę

 

t

ę

  

opracował Andrej 

Ż

danow, sprawuj

ą

cy wówczas ideologiczn

ą

 kontrol

ę

 nad wojskiem.  

Ojciec miał wtedy czterdzie

ś

ci siedem lat i musiał niejako rozpocz

ąć

 

ż

ycie od 

pocz

ą

tku.  

Postanowił wróci

ć

 do dziennikarstwa, do fotoreporta

ż

y. 

Ż

eby to robi

ć

, musiał by

ć

  

zatrudniony w czasopi

ś

mie lub gazecie. Okazało si

ę

 to nieproste. Lata 

pi

ęć

dziesi

ą

te były  

dla 

Ż

ydów złym okresem - toczyła si

ę

 kampania przeciwko "wykorzenionym  

kosmopolitom". Potem" w 1953 miał miejsce Proces Lekarzy, który nie sko

ń

czył si

ę

  

normalnym w takich przypadkach przelewem krwi tylko dlatego, 

ż

e jego inicjator,  

towarzysz Stalin we własnej osobie, nagle wyzion

ą

ł ducha. Ale na długo przedtem 

i przez  
pewien czas potem kr

ąż

yły pogłoski o planowanych przez Politbiuro represjach  

przeciwko 

Ż

ydom. Mówiło si

ę

 o przesiedleniu wszystkich tych kreatur 

podpadaj

ą

cych  

pod "punkt pi

ą

ty" paszportów" do Birobid

ż

anu we wschodniej Syberii, niedaleko 

granicy  
chi

ń

skiej. Istniał nawet list" podpisany przez najwybitniejszych przedstawicieli 

,"punktu  
pi

ą

tego"' - mistrzów szachowych, kompozytorów i pisarzy - zawieraj

ą

cy pro

ś

b

ę

 do  

Komitetu Centralnego Partii i osobi

ś

cie do towarzysza Stalina" aby pozwolono 

nam"  

Ż

ydom, okupi

ć

 ci

ęż

k

ą

 prac

ą

 w odległych rejonach" wielk

ą

 krzywd

ę

 jak

ą

 

wyrz

ą

dzili

ś

my  

Rosjanom. List ten miał ukaza

ć

 si

ę

 lada dzie

ń

 w Prawdzie, dostarczaj

ą

c pretekstu 

dla  
deportowania nas. - wiadomo

ść

 o 

ś

mierci Stalina. 

W Prawdzie ukazało si

ę

 jednak co innego – wiadomo

ść

 o 

ś

mierci Stalina.  

Przygotowywali

ś

my si

ę

 ju

ż

 do podró

ż

y i nawet sprzedali

ś

my pianino. (Nikt z 

naszej  
rodziny nie umiał na nim gra

ć

, mimo i

ż

 daleka krewna matki dawała mi lekcje - 

nie  
miałem za grosz talentu, jeszcze gorzej było z cierpliwo

ś

ci

ą

). W ówczesnej 

atmosferze"  
szansa, aby 

Ż

yd i bezpartyjny dostał zatrudnienie w wydawnictwie albo prasie" 

była  
minimalna. Ojciec wyruszył wobec tego w teren.  
Przez par

ę

 lat podró

ż

ował po całym kraju pracuj

ą

c na zlecenie Wszechzwi

ą

zkowej  

Wystawy Rolniczej w Moskwie. W ten sposób, od czasu do czasu" na naszym stole  
zdarzały si

ę

 istne cuda - dwukilogramowy pomidor, albo krzy

ż

ówka jabłka i 

gruszki.  
Zarobki ojca były jednak mniej ni

ż

 skromne i wszyscy troje prze

ż

yli

ś

my dzi

ę

ki 

pensji  
matki, urz

ę

dniczki w biurze rozwoju miasta. Były to dla nas lata chude i wtedy 

wła

ś

nie  

rodzice zacz

ę

li podupada

ć

 na zdrowiu. Ojciec był jak zawsze towarzyski i cz

ę

sto 

zabierał  

background image

mnie do miasta, na spotkanie z kolegami z marynarki, którzy prowadzili yacht 
klub,  
pilnowali starych doków lub trenowali młodych chłopców. Miał sporo kolegów, 
którzy  
nieodmiennie cieszyli si

ę

 na jego widok (nigdy nie spotkałem nikogo, kobiety czy  

m

ęż

czyzny, kto 

ż

ywiłby do niego uraz

ę

). Jeden z nich, naczelny redaktor gazety  

lokalnego wydziału marynarki handlowej - 

Ż

yd o rosyjsko brzmi

ą

cym nazwisku -  

zatrudnił go w ko

ń

cu. Dla tego pisma ojciec pracował w porcie leningradzkim a

ż

 

do  
emerytury. 
Chyba wi

ę

ksz

ą

 cz

ęść

 

ż

ycia sp

ę

dził kr

ę

c

ą

c si

ę

 w

ś

ród statków, marynarzy, 

kapitanów,  
d

ź

wigów i ładunków. ("Reporterzy, jak wilki, 

ż

yj

ą

 ze swoich łap"', mawiał 

cz

ę

sto). W tle  

zawsze była pomarszczona, cynkowa płachta wody, maszty, czarna metalowa masa 
rufy z  
białymi" pierwszymi lub ostatnimi literami macierzystego portu statku. Nosi! 
stale -  
oprócz zimy - czarn

ą

 czapk

ę

 marynarsk

ą

 z lakierowanym daszkiem. Lubił by

ć

 blisko  

wody, uwielbiał morze. W tym kraju jest to najbardziej zbli

ż

one do wolno

ś

ci. 

Nawet  
widok morza niekiedy wystarcza, a on patrzał na nie i fotografował je przez 
wi

ę

ksz

ą

 cz

ęść

  

ż

ycia. 

 
18. 
 Ka

ż

de dziecko, cho

ć

 w ró

ż

nym stopniu, łaknie dorosło

ś

ci i nie mo

ż

e doczeka

ć

 

si

ę

,  

kiedy w ko

ń

cu opu

ś

ci dom - to gniazdo, to wi

ę

zienie. Wyrwa

ć

 si

ę

! Ku prawdziwemu  

ż

yciu! Ku szerokiemu 

ś

wiatu. Ku samodzielno

ś

ci. 

To 

ż

yczenie spełnia si

ę

 w ko

ń

cu. I przez jaki

ś

 czas istniej

ą

 tylko nowe 

horyzonty,  
absorbuj

ą

ce budowanie własnego gniazda, urz

ą

dzanie własnej rzeczywisto

ś

ci. 

Potem, pewnego dnia, gdy człowiek opanuje ju

ż

 now

ą

 rzeczywisto

ść

 i osi

ą

gnie  

samodzielno

ść

, raptem przychodzi wiadomo

ść

ż

e stare gniazdo znikn

ę

ło, a ci, 

którym  
zawdzi

ę

cza 

ż

ycie, umarli. 

Tego dnia czuje si

ę

 jak skutek nagle pozbawiony przyczyny. Strata jest tak 

ogromna,  

ż

e a

ż

 niezrozumiała. Umysł, spustoszony przez cios, doznaje skurczu, co jeszcze 

bardziej  
pot

ę

guje kl

ę

sk

ę

  

Pojmujemy, 

ż

e młodzie

ń

cz

ą

 pogoni

ą

 za samodzielno

ś

ci

ą

, ucieczk

ą

 z gniazda,  

uczynili

ś

my je bezbronnym. 

Ź

le si

ę

 stało, ale mo

ż

emy obarczy

ć

 win

ą

 naturalny 

porz

ą

dek  

rzeczy.  
Nie mo

ż

na jednak oskar

ż

a

ć

 natury o to, ze nasze własne osi

ą

gni

ę

cia okazały si

ę

 

mniej  
warte ni

ż

 opuszczone gniazdo; o to, 

ż

e je

ś

li w naszym 

ż

yciu było cokolwiek  

prawdziwego, był nim wła

ś

nie dom - uciskaj

ą

cy, dusz

ą

cy - z którego za wszelk

ą

 

cen

ę

  

chcieli

ś

my uciec. Był on bowiem zbudowany przez i n n y c h, przez tych, którzy  

powołali go do 

ż

ycia, a nie przez nas samych. Nazbyt dobrze znamy warto

ść

 naszej 

pracy  
i tylko jakby u 

ż

 y wam y danego nam 

ż

ycia.  

Człowiek wie jak sztuczne, zamierzone i zaplanowane jest wszystko co stworzył;  

background image

jakie, koniec ko

ń

ców, jest prowizoryczne. A nawet je

ś

li trwa, mo

ż

e tego najwy

ż

ej 

u

ż

y

ć

  

jako argumentu przy przechwalaniu si

ę

 swoimi osi

ą

gni

ę

ciami.  

A przecie

ż

, mimo swych umiej

ę

tno

ś

ci, nigdy nie b

ę

dzie w stanie odbudowa

ć

 tamtego  

prymitywnego, odpornego gniazda, w którym rozległ si

ę

 jego pierwszy krzyk. Nie 

zdoła  
te

ż

 wskrzesi

ć

 tych, którzy go powołali do 

ż

ycia. Sam b

ę

d

ą

c skutkiem, nie mo

ż

e  

zrekonstruowa

ć

 swej przyczyny. 

 
19. 
 Naszym najwi

ę

kszym meblem - a raczej zajmuj

ą

cym najwi

ę

cej miejsca - było łó

ż

ko  

moich rodziców, któremu prawdopodobnie zawdzi

ę

czam 

ż

ycie. Była to olbrzymia  

konstrukcja, której rze

ź

bione kształty pasowały w pewien sposób do pozostałych 

mebli,  
cho

ć

 były troch

ę

 bardziej nowoczesne. Powtarzał si

ę

 motyw ro

ś

linny, ale jego 

wykonanie  
wahało si

ę

 mi

ę

dzy secesj

ą

, a komercjaln

ą

 wersj

ą

 konstruktywizmu. To łó

ż

ko było  

przedmiotem szczególnej dumy mojej matki, poniewa

ż

 nabyła je bardzo tanio w 

1935,  
jeszcze przed 

ś

lubem. Wtedy te

ż

 upatrzyła u jakiego

ś

 drugorz

ę

dnego stolarza 

toaletk

ę

 w  

podobnym stylu z trzema lustrami. Wi

ę

kszo

ść

 naszego 

ż

ycia obracała si

ę

 wokół 

tego  
niskiego ło

ż

a. Najbardziej kluczowe dla naszej rodziny decyzje podejmowali

ś

my  

zbieraj

ą

c si

ę

 we troje nie wokół stołu, lecz na tej obszernej powierzchni, przy 

czym ja  
siadałem w nogach rodziców. 
Jak na rosyjski standard, łó

ż

ko to było prawdziwym luksusem. Cz

ę

sto my

ś

lałem, 

ż

e  

wła

ś

nie ono skłoniło mojego ojca do o

ż

enku: uwielbiał przesiadywa

ć

 na nim. 

Czynił to  
nawet wtedy, gdy wdawał si

ę

 z moj

ą

 matk

ą

 w najbardziej zajadłe sprzeczki, 

przewa

ż

nie  

dotycz

ą

ce finansów (,,Postanowiła

ś

 przepu

ś

ci

ć

 wszystkie pieni

ą

dze w spo

ż

ywczym!” 

-  
rozlega si

ę

 jego oburzony głos zza pólek na ksi

ąż

ki dziel

ą

cych moje ”pół” , od 

ich  
„pokoju”.  ,,Mam dosy

ć

, dosy

ć

, słyszysz, od trzydziestu lat znosz

ę

 twoje 

sk

ą

pstwo!" -  

odpowiada matka) - nawet wtedy oci

ą

gał si

ę

 z opuszczeniem go, szczególnie rano. 

Wiele  
osób oferowało bardzo dobr

ą

 cen

ę

 za to łó

ż

ko, które prawd

ę

 powiedziawszy 

zajmowało  
zbyt du

ż

o miejsca w naszym mieszkaniu. Rodzice jednak, bez wzgl

ę

du na nasz

ą

  

niewypłacalno

ść

, nigdy nie brali tej mo

ż

liwo

ś

ci pod uwag

ę

. Łó

ż

ko było zbytkiem i  

podejrzewam, 

ż

e wła

ś

nie dlatego tak je lubili. 

Widz

ę

 ich 

ś

pi

ą

cych. S

ą

 odwróceni do siebie plecami, a mi

ę

dzy nimi kł

ę

bi

ą

 si

ę

 

zmi

ę

te  

koce. Pami

ę

tam, jak czytali w nim, rozmawiali, brali lekarstwa, walczyli z t

ą

 

czy inn

ą

  

chorob

ą

. To ło

ż

e stanowiło ramy ich najspokojniejszych i najbardziej 

dramatycznych  
chwil. Było ich intymnym legowiskiem, ich ostatni

ą

 wysp

ą

, ich azylem, którego 

nikt z  
wyj

ą

tkiem mnie nie mógł pogwałci

ć

. Gdziekolwiek si

ę

 ono teraz znajduje, tkwi jak  

pró

ż

nia w porz

ą

dku 

ś

wiata, pró

ż

nia o wymiarach półtora metra na dwa. Było z  

jasnobr

ą

zowego, l

ś

ni

ą

cego klonu i nigdy nie skrzypiało. 

 

background image

20. 
 Zamieszkiwana przeze mnie połowa poł

ą

czona była z ich pokojem dwoma wielkimi,  

si

ę

gaj

ą

cymi niemal sufitu łukami, które usiłowałem wypełni

ć

 rozmaitymi 

kombinacjami  
półek na ksi

ąż

ki i walizek, aby oddzieli

ć

 si

ę

 od rodziców i uzyska

ć

 pewien 

stopie

ń

  

odosobnienia. Mo

ż

na tylko mówi

ć

 o wzgl

ę

dnym odosobnieniu, gdy

ż

 wysoko

ść

 i  

szeroko

ść

 tych łuków, plus ich maureta

ń

ska faktura u sufitu wykluczały mo

ż

liwo

ść

  

całkowitej izolacji. Chyba 

ż

e wypełniłoby si

ę

 je cegłami lub wyło

ż

yło drewnem. 

Ale to  
było niezgodne z przepisami, poniewa

ż

 w rezultacie mieliby

ś

my dwa pokoje zamiast  

półtora, do czego uprawniało nas rozporz

ą

dzenie urz

ę

du miejskiego. Pomijaj

ą

cz

ę

ste  

inspekcje budynku przez administracj

ę

, s

ą

siedzi natychmiast poszliby ze skarg

ą

 

do  
odpowiednich władz, cho

ć

by

ś

my mieli z nimi jak najlepsze stosunki. 

Trzeba było wymy

ś

li

ć

 jaki

ś

 pół

ś

rodek i byłem tym pochłoni

ę

ty pocz

ą

wszy od wieku  

lat pi

ę

tnastu. Przestudiowałem wszelkie mo

ż

liwe rozwi

ą

zania, w pewnym okresie 

brałem  
nawet pod uwag

ę

 mo

ż

liwo

ść

 wybudowania akwarium o wysoko

ś

ci czterech metrów z  

drzwiami po

ś

rodku, prowadz

ą

cymi do ich pokoju. Nie musz

ę

 chyba nadmienia

ć

ż

e  

realizacja tego planu architektonicznego przerastała moje siły. Jedyne, co mi 
pozostało, to  
dokłada

ć

 półki z mojej strony i kotary u rodziców. Oczywi

ś

cie nie podobało im 

si

ę

 ani to  

rozwi

ą

zanie, ani sam problem. 

Liczba dziewczyn i kolegów rosła wolniej ni

ż

 ksi

ąż

ek, a poza tym ksi

ąż

ki były 

tam na  
stałe. Mieli

ś

my dwie do

ść

 wysokie szafy z lustrami w drzwiach i dzi

ę

ki nim 

miałem  
przynajmniej cz

ęść

 problemu z głowy. Wokół nich i nad nimi zainstalowałem półki,  

zostawiaj

ą

c w

ą

ski otwór, przez który rodzice mogli przecisn

ąć

 si

ę

 do mnie. To  

rozwi

ą

zanie nie podobało si

ę

 ojcu, gdy

ż

 w najdalszej cz

ęś

ci mojej połówki 

urz

ą

dził  

ciemni

ę

, gdzie wywoływał klisze i robił odbitki, b

ę

d

ą

c

ą

 

ź

ródłem wi

ę

kszo

ś

ci jego  

zarobków. 
W tym

ż

e ko

ń

cu mojej połowy były drzwi. Korzystałem z nich, gdy ojciec nie  

pracował w ciemni. "Nie chc

ę

 wam przeszkadza

ć

" - mówiłem, ale w rzeczywisto

ś

ci  

chodziło mi o unikni

ę

cie ich badawczego wzroku oraz konieczno

ś

ci przedstawienia 

im  
moich go

ś

ci. Dla zatuszowania charakteru tych wizyt wł

ą

czałem elektryczny 

gramofon i  
moi rodzice z czasem znienawidzili J. S. Bacha. Jeszcze pó

ź

niej, gdy liczba 

ksi

ąż

ek i  

potrzeba odosobnienia dramatycznie wzrosły, dokonałem kolejnego podziału mojej  
cz

ęś

ci mieszkania przestawiaj

ą

c meble tak, by oddzielały moje łó

ż

ko i biurko od 

ciemni.  
Pomi

ę

dzy dwie szafy wcisn

ą

łem trzeci

ą

, która stała bezu

ż

ytecznie w korytarzu. 

Usun

ą

łem  

z niej tyln

ą

 

ś

cian

ę

, zostawiaj

ą

c na miejscu tylko drzwi. W rezultacie go

ść

 

dostawał si

ę

 do  

mojego Lebensraum przez dwie pary drzwi i kotar

ę

. Pierwszymi drzwiami wchodziło 

si

ę

  

z korytarza do ciemni mojego ojca, tam nale

ż

ało odsun

ąć

 kotar

ę

, a nast

ę

pnie 

otworzy

ć

  

drzwi dawnej szafy. Na szafach ustawiłem wszystkie walizki jakie posiadali

ś

my. 

Było ich  

background image

bardzo du

ż

o, ale do sufitu nie si

ę

gały. W rezultacie tych przeróbek powstała 

barykada.  
Jednak za ni

ą

 Gavroche czuł si

ę

 bezpieczny a Marianna mogła obna

ż

y

ć

 nie tylko 

pier

ś

 
21.  
Nieprzychylny stosunek rodziców do tych zmian poprawił si

ę

 nieco, gdy zza  

przepierzenia zacz

ą

ł ich dochodzi

ć

 stukot maszyny do pisania. Kotary tłumiły go, 

ale nie  
całkowicie. Maszyna z rosyjsk

ą

 czcionk

ą

 stanowiła cz

ęść

 chi

ń

skich zdobyczy ojca, 

cho

ć

  

nie spodziewał si

ę

 zapewne, i

ż

 b

ę

dzie u

ż

ywał jej syn. Postawiłem j

ą

 na moim 

biurku  
wci

ś

ni

ę

tym we wn

ę

k

ę

 powstał

ą

 po zamurowaniu drzwi ł

ą

cz

ą

cych nasze półtora pokoju 

z  
reszt

ą

 amfilady. Wła

ś

nie wtedy ów dodatkowy metr kwadratowy okazał si

ę

 tak 

cenny! Po  
drugiej stronie s

ą

siedzi ustawili pianino. Półk

ą

 na ksi

ąż

ki, która wsparta o 

biurko  
doskonale pasowała do wn

ę

ki, wzmocniłem dodatkowo moj

ą

 stron

ę

 przeciwko gamom  

ich córki. 
Po jednej stronie dwie szafy z lustrami i przej

ś

cie mi

ę

dzy nimi, po drugiej 

wysokie  
zasłoni

ę

te kotar

ą

 okno i parapet wystaj

ą

cy pół metra nad moim obszernym br

ą

zowym  

tapczanem, za mn

ą

 łuk wypełniony a

ż

 do maureta

ń

skiego wzorka półkami na ksi

ąż

ki,  

przed moim nosem biurko z Royal Underwoodem - to był mój Lebensraum. Matka  
sprz

ą

tała w nim, ojciec przechodził id

ą

c do ciemni. Czasami on albo ona szukali  

schronienia po kolejnej sprzeczce w moim zniszczonym gł

ę

bokim fotelu. Poza tym, 

te  
dziesi

ęć

 metrów kwadratowych nale

ż

ało do mnie i było to najwspanialsze dziesi

ęć

  

metrów kwadratowych jakie kiedykolwiek znałem. Je

ś

li przestrze

ń

 ma swój własny 

umysł  
i dokonuje własnych podziałów, to mo

ż

e niektóre z tych metrów kwadratowych 

równie

ż

  

miło mnie wspominaj

ą

. Szczególnie teraz, pod innymi stopami. 

 
22. 
 Jestem skłonny s

ą

dzi

ć

ż

e Rosjanie trudniej ni

ż

 inni znosz

ą

 zerwanie wi

ę

zów.  

Jeste

ś

my przecie

ż

 bardzo osiadłym narodem, nawet bardziej ni

ż

 inni ludzie 

kontynentu  
(Niemcy czy Francuzi), którzy cz

ęś

ciej podró

ż

uj

ą

, bodaj z uwagi na to, 

ż

posiadaj

ą

  

samochody i niemal nie napotykaj

ą

 granic. Dla nas mieszkanie jest na całe 

ż

ycie, 

miasto  
jest na całe 

ż

ycie i kraj jest na całe 

ż

ycie. Dlatego poj

ę

cie stabilno

ś

ci jest 

silniejsze,  
podobnie jak poczucie straty. Ale przecie

ż

 naród, w którym przez pół wieku 

prawie  
sze

ść

dziesi

ą

t milionów padło ofiar

ą

 mi

ę

so

ż

ernego pa

ń

stwa (wliczaj

ą

c dwadzie

ś

cia  

milionów zabitych w czasie wojny), z pewno

ś

ci

ą

 jest w stanie zrewidowa

ć

 swoje 

poczucie  
stabilno

ś

ci. Cho

ć

by dlatego, 

ż

e straty te poniesiono dla zachowania status quo. 

Tak wi

ę

c, je

ś

li rozwodz

ę

 si

ę

 nad t

ą

 rosyjsk

ą

 cech

ą

, to niekoniecznie dla  

zado

ść

uczynienia potrzebom ojczy

ź

nianej psychologii. Mo

ż

e ten potok słów ma  

dokładnie odwrotn

ą

 przyczyn

ę

, a mianowicie sprzeczno

ść

 mi

ę

dzy tera

ź

niejszo

ś

ci

ą

 a  

wspomnieniami. Przypuszczam, 

ż

e pami

ęć

 odzwierciedla nie tylko nasz

ą

 

rzeczywisto

ść

,  

background image

ale i utopijn

ą

 my

ś

l. Moje obecne realia nie maj

ą

 

ż

adnego zwi

ą

zku ani nie 

stanowi

ą

  

odpowiednika tamtego półtora pokoju i jego dwojga lokatorów, dawniej za oceanem 
a  
teraz nieistniej

ą

cych. Trudno o drastyczniejszy kontrast z tamt

ą

 rzeczywisto

ś

ci

ą

 

ni

ż

 moja  

obecna sytuacja. To ró

ż

nica mi

ę

dzy dwiema półkulami, mi

ę

dzy noc

ą

 a dniem, 

miastem a  
wsi

ą

, umarłymi a 

ż

ywymi. Jedyne punkty styczno

ś

ci to moja własna osoba i maszyna 

do  
pisania. Innej marki i z inn

ą

 czcionk

ą

Gdybym był przy moich rodzicach przez ostatnie dwana

ś

cie lat ich 

ż

ycia, gdybym  

był z nimi, gdy umierali, kontrast mi

ę

dzy noc

ą

 a dniem czy mi

ę

dzy ulic

ą

 w 

rosyjskim  
mie

ś

cie a poln

ą

 

ś

cie

ż

k

ą

 ameryka

ń

sk

ą

 byłby mniej uderzaj

ą

cy. Atak pami

ę

ci 

ust

ą

piłby  

wobec pokusy idealizacji. Zwyczajne zu

ż

ycie st

ę

piłoby moje zmysły na tyle, bym 

odebrał  
tragedi

ę

 jako co

ś

 naturalnego i zapomniał o niej w naturalny sposób. Có

ż

 jednak 

bardziej  
czczego ni

ż

 roztrz

ą

sanie dawno podj

ę

tych decyzji; podobnie zalet

ą

 melodramatu 

jest, 

ż

e  

uwaga zwraca si

ę

 ku jego sztuczno

ś

ci. Biedni maj

ą

 tendencj

ę

 do robienia u

ż

ytku 

ze  
wszystkiego. Ja robi

ę

 u

ż

ytek z mego poczucia winy. 

 
23. 
 Łatwo to uczucie opanowa

ć

. W ko

ń

cu ka

ż

de dziecko czuje si

ę

 winne wobec swoich  

rodziców, bo wie, 

ż

e umr

ą

 przed nim. Wi

ę

c by zmniejszy

ć

 poczucie winy wystarczy, 

ż

eby  

umarli 

ś

mierci

ą

 naturaln

ą

: w wyniku choroby, ze staro

ś

ci lub wskutek obu naraz. 

Czy  
jednak tego rodzaju rozgrzeszenie obejmuje 

ś

mierci niewolnika? Kogo

ś

, kto 

urodził si

ę

  

wolny, ale t

ę

 wolno

ść

 utracił? 

Zaw

ęż

am okre

ś

lenie niewolnika nie z powodów naukowych, ani te

ż

 z ma- 

łoduszno

ś

ci. Zgodz

ę

 si

ę

ż

e człowiek urodzony w niewoli ma o wolno

ś

ci wiedz

ę

  

genetyczn

ą

 lub intelektualn

ą

 pochodz

ą

c

ą

 z lektur czy ze słyszenia. Ale przecie

ż

 

ta  
genetyczna t

ę

sknota za wolno

ś

ci

ą

, jak wszystkie t

ę

sknoty, jest troch

ę

 niespójna. 

Nie jest  
bowiem wspomnieniem umysłu lub członków. St

ą

d okrucie

ń

stwo i bezcelowy gwałt tak  

wielu buntów. St

ą

d te

ż

 ich pora

ż

ki, a wi

ę

c rz

ą

dy tyranów. Takiemu niewolnikowi 

lub  
jego bliskim 

ś

mier

ć

 mo

ż

e wyda

ć

 si

ę

 wyzwoleniem. (" Wolny! Wolny! Nareszcie 

wolny!" -  
słynny okrzyk Martina Luthera Kinga). 
Lecz człowiek, który urodził si

ę

 wolny a umiera jako niewolnik? Czy abstrahuj

ą

od  
kwestii wyznania - mo

ż

e przyj

ąć

 

ś

mier

ć

 jako pociech

ę

? By

ć

 mo

ż

e. Bardziej  

prawdopodobne, 

ż

e uzna j

ą

 za ostatni

ą

 zniewag

ę

, ostatni

ą

, nieodwracaln

ą

 kradzie

ż

 

jego  
wolno

ś

ci. Tak pomy

ś

l

ą

 jego dzieci lub krewni, i tym ona wła

ś

nie jest. Ostateczn

ą

  

kradzie

żą

Pami

ę

tam, jak kiedy

ś

 matka poszła kupi

ć

 bilet kolejowy na wyjazd do uzdrowiska 

na  

background image

południu kraju. Po dwóch latach pracy w biurze rozwoju miasta otrzymała 
dwadzie

ś

cia  

jeden dni urlopu i wybierała si

ę

 do sanatorium leczy

ć

 w

ą

trob

ę

 (nigdy nie 

dowiedziała si

ę

,  

ż

e to był rak). Po trzech godzinach stania w kolejce przed kas

ą

, spostrzegła, 

ż

e  

ukradziono jej pieni

ą

dze na bilet - czterysta rubli. Była niepocieszona. Wróciła 

do domu,  
stan

ę

ła w kuchni i płakała. Zaprowadziłem j

ą

 do naszego półtora pokoju. Poło

ż

yła 

si

ę

 na  

łó

ż

ku i dalej płakała. Pami

ę

tam to dlatego, 

ż

e nigdy nie płakała, tylko na 

pogrzebach. 
 
24. 
 W ko

ń

cu wraz z ojcem skombinowali

ś

my jako

ś

 pieni

ą

dze i pojechała do sanatorium.  

Nie płakała jednak z powodu straconych pieni

ę

dzy... Łzy były niecz

ę

ste w naszej  

rodzinie, co w pewnym stopniu odnosi si

ę

 do całej Rosji. "Zachowaj łzy na 

wa

ż

niejsz

ą

  

okazj

ę

", mówiła mi, gdy byłem mały. Obawiam si

ę

ż

e udało mi si

ę

 to bardziej, 

ni

ż

by tego  

pragn

ę

ła. 

Zapewne nie podobałoby si

ę

 jej, 

ż

e to opisuj

ę

. Ojcu oczywi

ś

cie te

ż

 nie. Był 

człowiekiem  
dumnym. Gdy miał stawi

ć

 czoła czemu

ś

 ohydnemu lub straszliwemu, przybierał 

cierpki,  
ale jednocze

ś

nie wyzywaj

ą

cy wyraz twarzy, jakby mówi

ą

c do tego, o czym od samego  

pocz

ą

tku wiedział, 

ż

e jest silniejsze od niego: "tylko spróbuj" "Czegó

ż

 innego 

mo

ż

na  

spodziewa

ć

 si

ę

 po tej hołocie.?" - powiadał w 'takich okoliczno

ś

ciach i z tym  

powiedzeniem na ustach poddawał si

ę

Nie był to stoicyzm. W owych czasach, które wykluczały wszelkie przekonania czy  
skrupuły wymagaj

ą

c natomiast całkowitej uległo

ś

ci wobec losu, nie było miejsca 

na  
postawy czy filozofie nawet najbardziej minimalistyczne. (Tylko ci, co nie 
wrócili z  
obozów, mogli twierdzi

ć

ż

e si

ę

 nie poddali. Ci, co wracali, byli równie ulegli 

jak reszta).  
Nie był to równie

ż

 cynizm. Było to po prostu usiłowanie, by nie ugi

ąć

 karku 

wobec  
skrajnej ha

ń

by, by mie

ć

 oczy otwarte. Dlatego łzy były niedopuszczalne. 

 
25. 
 M

ęż

czy

ź

ni tamtego pokolenia mieli surowy kodeks warto

ś

ci. Ich dzieciom, du

ż

o  

bieglejszym w dokonywaniu transakcji z własnym sumieniem (czasami bardzo  
korzystnych), tamci m

ęż

czy

ź

ni cz

ę

sto wydawali si

ę

 prostakami. Jak wspomniałem, 

nie  
byli zbyt 

ś

wiadomi samych siebie. Nas, ich dzieci, wychowano - czy te

ż

 

wychowali

ś

my  

si

ę

 sami - w wierze w zło

ż

ono

ść

 

ś

wiata, w znaczenie niuansów, aluzji, szarych 

obszarów,  
psychologicznych aspektów tego czy tamtego. Teraz, osi

ą

gn

ą

wszy ich ówczesny 

wiek,  
mas

ę

 fizyczn

ą

 i nosz

ą

c ubrania ich rozmiarów widzimy, 

ż

e wszystko sprowadza si

ę

 

do  
"albo-albo", do zasady "tak lub nie". Przez całe niemal 

ż

ycie musieli

ś

my uczy

ć

 

si

ę

 tego,  

co oni wiedzieli od pocz

ą

tku: 

ż

ś

wiat jest miejscem gro

ź

nym i nie zasługuje na 

nic  

background image

lepszego. Zasada "tak lub nie" nie

ź

le ogarnia cał

ą

 zło

ż

ono

ść

, któr

ą

 odkrywali

ś

my 

i  
kultywowali

ś

my z takim upodobaniem i dla której nieomal wyrzekli

ś

my si

ę

 siły 

naszej  
woli. 
 
26. 
Gdyby moi rodzice szukali motta dla swojej egzystencji, mogliby zacytowa

ć

 kilka  

wersów z „Elegii północnych” Achmatowej: 
 
Mnie jak rzece 
Surowa epoka zmieniła bieg.  
Zamieniono mi 

ż

ycie. Innym nurtem 

Obok innego 

ż

ycia popłyn

ę

ło  

I oto nawet nie znam swoich brzegów .(3) 
 
 
Nigdy nie opowiadali o swoim dzieci

ń

stwie, o rodzinach z jakich pochodzili, o  

swoich rodzicach i dziadkach. Wiem tylko, 

ż

e jeden z dziadków (od strony matki),  

sprzedawał maszyny do szycia marki Singer w bałtyckich prowincjach imperium 
(Litwa,  
Łotwa, Polska), a drugi (od strony ojca) był wła

ś

cicielem drukarni w 

Petersburgu. Ta  
pow

ś

ci

ą

gliwo

ść

 była nie tyle zwi

ą

zana z utrat

ą

 pami

ę

ci, co z konieczno

ś

ci

ą

 

ukrywania  
swego pochodzenia klasowego w owych ci

ęż

kich czasach - aby przetrwa

ć

. Ojciec był  

wspaniałym gaw

ę

dziarzem, przerywał jednak natychmiast wspomnienia o licealnych  

wyczynach, gdy napotykał ostrzegawcze spojrzenie szarych oczu matki. Ona z kolei 
nie  
drgn

ę

ła nawet słysz

ą

c jakie

ś

 słowo francuskie na ulicy lub w ustach którego

ś

 z 

moich  
przyjaciół, cho

ć

 zastałem j

ą

 kiedy

ś

 z francuskim wydaniem moich wierszy. Nasze  

spojrzenia spotkały si

ę

. Bez słowa odło

ż

yła ksi

ąż

k

ę

 na półk

ę

 i wyszła z mojego  

Lebensraum. 
Rzeka, która zmieniaj

ą

c bieg wpada do obcego, sztucznego uj

ś

cia. Czy jej 

znikni

ę

cie  

w tym uj

ś

ciu mo

ż

na przypisa

ć

 naturalnym przyczynom? A je

ś

li tak, to co pocz

ąć

 z 

jej  
nurtem? A co z potencjałem ludzkim, zmniejszonym i bł

ę

dnie ukierunkowanym przez 

siły  
zewn

ę

trzne? Kto ponosi odpowiedzialno

ść

 za te zmiany? Zadaj

ą

c te pytania nie  

wykluczam, 

ż

e to uszczuplone lub 

ź

le pokierowane 

ż

ycie mo

ż

e w czasie swojego 

trwania  
stworzy

ć

 inne 

ż

ycie - moje na przykład - które, gdyby nie wła

ś

nie owo 

ograniczenia, w  
ogóle by nie powstało i 

ż

adne pytania nie zostałyby sformułowane. Nie, jestem 

ś

wiadom  

rachunku prawdopodobie

ń

stwa. Nie chciałbym, by moi rodzice nigdy si

ę

 byli nie  

spotkali. Zadaj

ę

 te pytania wła

ś

nie dlatego, 

ż

e jestem dopływem rzeki, której 

nurt  
zawrócono. Podejrzewam, 

ż

e w ko

ń

cu mówi

ę

 sam do siebie. 

Zapytuj

ę

 wi

ę

c sam siebie, kiedy i gdzie przej

ś

cie od wolno

ś

ci do zniewolenia 

staje si

ę

  

nieodwracalne? Kiedy okazuje si

ę

 do przyj

ę

cia, szczególnie dla postronnego  

obserwatora? W jakim wieku utrata wolno

ś

ci jest najmniej dotkliwa? W jakim wieku  

najsłabiej zapisuje si

ę

 w pami

ę

ci? W wieku lat dwudziestu? Pi

ę

tnastu? 

Dziesi

ę

ciu?  

background image

Pi

ę

ciu? W łonie matki? To retoryczne pytania, nieprawda

ż

? Niezupełnie. 

Rewolucjonista  
lub zdobywca powinien zna

ć

 odpowied

ź

. D

ż

ingis Chan znał j

ą

. Po prostu 

ś

cinał  

wszystkich których głowa si

ę

gała wy

ż

ej ni

ż

 piasta koła u wozu. A wi

ę

c w wieku 

lat  
pi

ę

ciu. Ale 25 pa

ź

dziernika 1917 mój ojciec miał lat czterna

ś

cie, matka 

dwana

ś

cie. Ona  

znała ju

ż

 troch

ę

 francuski, on łacin

ę

.  

Dlatego zadaj

ę

 te pytania. Dlatego mówi

ę

 do siebie. 

 
 
27.  
W letnie wieczory nasze trzy wysokie okna były otwarte i powiew od rzeki 
usiłował  
zaznaczy

ć

 swoj

ą

 obecno

ść

 w tiulowych firankach. Rzeka była blisko, dziesi

ęć

 

minut  
spacerem. Nic nie było za daleko; ani Letni Ogród, ani Ermita

ż

 czy Pole Marsowe. 

Ale  
moi rodzice nawet w młodo

ś

ci rzadko chodzili na przechadzki, razem czy osobno. 

Po  
całym dniu na nogach, ojciec nie palił si

ę

 specjalnie, by znowu wyrusza

ć

 na 

miasto. Je

ś

li  

idzie o matk

ę

, to stanie w kolejkach po o

ś

miu godzinach pracy wywoływało ten sam  

skutek. Zreszt

ą

 miała tysi

ą

ce rzeczy do zrobienia w domu. Je

ż

eli wychodzili, to  

przewa

ż

nie na wizyty rodzinne - urodziny lub rocznic

ę

 

ś

lubu, albo do kina; 

bardzo  
rzadko do teatru 
B

ę

d

ą

c blisko nich przez całe 

ż

ycie, nie zdawałem sobie sprawy, 

ż

e si

ę

 starzeli. 

Teraz,  
przebiegaj

ą

c pami

ę

ci

ą

 dziesi

ę

ciolecia widz

ę

 matk

ę

, jak obserwuje z balkonu 

posta

ć

 swego  

m

ęż

a powłócz

ą

cego nogami i mruczy do siebie: "Staruszek... jeste

ś

 ju

ż

 zupełnym  

staruszkiem". I słysz

ę

 ojca, jak mówi; "Chcesz mnie po prostu wp

ę

dzi

ć

 do grobu". 

Tym  
ko

ń

czyły si

ę

 ich sprzeczki w latach sze

ść

dziesi

ą

tych. Jeszcze dziesi

ęć

 lat 

przedtem było  
trza

ś

ni

ę

cie drzwiami i jego oddalaj

ą

ce si

ę

 kroki. Gol

ą

c si

ę

 widz

ę

 jego 

srebrnoszary zarost  
na mojej brodzie.  
Je

ś

li mój umysł skupia si

ę

 teraz na obrazie rodziców jako ludzi starych, to 

zapewne  
dlatego, 

ż

e pami

ęć

 najwierniej rejestruje ostatnie wra

ż

enia. (Dodajmy do tego 

nasze  
przywi

ą

zanie do linearnej logiki, do zasady ewolucji a wynalazek fotografii 

oka

ż

e si

ę

  

nieunikniony). Ale wydaje mi si

ę

ż

e fakt, i

ż

 sam si

ę

 zestarzałem, równie

ż

 

odgrywa pewn

ą

  

rol

ę

. Rzadko we 

ś

nie wraca dzieci

ń

stwo, to, 

ż

e ma si

ę

, powiedzmy, dwana

ś

cie lat. 

Moje  
wyobra

ż

enie przyszło

ś

ci jest ukształtowane przez wzór ich 

ż

ycia. Byli moim 

napisem;  
„Sprawdzono, min nie ma" na pojutrze. 
 
28. 
 Jak wi

ę

kszo

ść

 m

ęż

czyzn, jestem bardziej podobny do ojca ni

ż

 do matki. Jako  

dziecko sp

ę

dzałem wi

ę

cej czasu z ni

ą

 - cz

ęś

ciowo z powodu wojny, potem z uwagi 

na  

background image

koczowniczy tryb 

ż

ycia, jaki zmuszony był prowadzi

ć

 mój ojciec. Nauczyła mnie 

czyta

ć

  

w wieku lat czterech. Wi

ę

kszo

ść

 gestów, intonacji i odruchów odziedziczyłem 

zapewne  
po niej. Równie

ż

 wi

ę

kszo

ść

 przyzwyczaje

ń

, wł

ą

cznie z paleniem. 

Jak na Rosjank

ę

 była raczej wysoka - metr sze

ść

dziesi

ą

t - jasnowłosa i przy 

ko

ś

ci.  

Miała zawsze krótko przystrzy

ż

one szaroblond włosy i szare oczy. Ku jej 

zadowoleniu,  
odziedziczyłem jej prosty, niemal rzymski nos, a nie majestatycznie wygi

ę

ty nos 

mojego  
ojca, jej zdaniem fascynuj

ą

cy. "Ach, ten dziób! " zaczynała, kontrapunktuj

ą

c sw

ą

 

mow

ę

  

pauzami. " Takie dzioby - pauza - sprzedaj

ą

 w niebie - pauza - po sze

ść

 rubli 

sztuka".  
Cho

ć

 przypominał profil Sforzy p

ę

dzla Piero della Francesca, dziób ten był 

wyra

ź

nie 

ż

y- 

dowski. Były powody, by cieszy

ć

 si

ę

ż

e go nie odziedziczyłem. 

Mimo nazwiska panie

ń

skiego (które zachowała po 

ś

lubie), swojemu wygl

ą

dowi  

zawdzi

ę

czała, 

ż

e "pi

ą

ty punkt" odgrywał w jej przypadku stosunkowo mał

ą

 rol

ę

Była  
niew

ą

tpliwie bardzo atrakcyjna na północnoeuropejski, powiedziałbym, bałtycki 

sposób.  
Było to niejako błogosławie

ń

stwo, gdy

ż

 nie miała trudno

ś

ci ze znalezieniem 

pracy. Ale w  
rezultacie musiała pracowa

ć

 przez całe 

ż

ycie. Nie mog

ą

c prawdopodobnie ukry

ć

 

swego  
drobnomieszcza

ń

skiego pochodzenia, musiała po

ż

egna

ć

 si

ę

 z wszelk

ą

 nadziej

ą

 na 

wy

ż

sze  

studia i całe 

ż

ycie sp

ę

dziła w ró

ż

nych biurach, jako sekretarka lub ksi

ę

gowa. 

Dopiero w  
czasie wojny uległo to zmianie i została tłumaczk

ą

 w obozie dla niemieckich 

je

ń

ców  

wojennych ze stopniem młodszego porucznika w Ministerstwie Spraw Wewn

ę

trznych.  

Gdy Niemcy podpisali kapitulacj

ę

, zaproponowano jej awans i karier

ę

 w 

ministerstwie.  
Nie chc

ą

c wst

ą

pi

ć

 do partii, odmówiła i wróciła do swoich wykresów i liczydeł. 

"Nie  
mam zamiaru salutowa

ć

 mojemu m

ęż

owi" powiedziała przeło

ż

onemu. ,,I nie chc

ę

 z 

szafy  
robi

ć

 arsenału". 

 
29.  
Nazywali

ś

my j

ą

 "Marusia", "Mania", "Manieczka" (zdrobnienia jakich u

ż

ywał mój  

ojciec i jej siostry) oraz "Masia" i "Kicia", które były moim wynalazkiem. Z 
czasem te dwa  
ostatnie stały si

ę

 bardziej popularne i nawet ojciec zacz

ą

ł zwraca

ć

 si

ę

 do niej 

w ten  
sposób. Z wyj

ą

tkiem "Kici", wszystkie te formy były zdrobnieniem jej pierwszego 

imienia,  
Maria. Matk

ę

 przez pewien czas oburzało, gdy zwracano si

ę

 do niej per "Kicia", 

jakby  
wołaj

ą

c na kotk

ę

. "Nie wa

ż

 si

ę

 tak mnie nazywa

ć

! " - wykrzykiwała ze zło

ś

ci

ą

,,I w ogóle  
nie u

ż

ywaj tych swoich kocich słów. Sko

ń

czy si

ę

 na tym, 

ż

e b

ę

dziesz miał koci 

mózg!" 
Dotyczyło to mojego upodobania w dzieci

ń

stwie, by wymawia

ć

 w koci sposób  

background image

pewne słowa, które moim zdaniem prosiły si

ę

 o to. "Mi

ę

so" było jednym z nich. 

Gdy  
miałem pi

ę

tna

ś

cie lat, sporo było miauczenia w naszej rodzinie. Ojciec przyswoił 

sobie  
ten zwyczaj i zacz

ę

li

ś

my zwraca

ć

 si

ę

 do siebie lub mówi

ć

 o sobie "Kocisko" i 

"Kotek".  
"Miau" lub "mru-mru" czy te

ż

 "miaumiau-mru-mru" słu

ż

yły do wyra

ż

ania du

ż

ej 

cz

ęś

ci  

naszych uczu

ć

; zgody, w

ą

tpliwo

ś

ci, oboj

ę

tno

ś

ci, rezygnacji, wiary. Stopniowo 

moja  
matka zacz

ę

ła równie

ż

 to stosowa

ć

, ale raczej ironicznie, dla zaznaczenia 

dystansu. 
"Kicia" przylgn

ę

ło jednak do niej, Szczególnie na staro

ść

. Okr

ą

gła, zakutana w 

kilka  
szali ze swoj

ą

 nadzwyczaj dobrotliw

ą

, pogodn

ą

 twarz

ą

, wygl

ą

dała bardzo miło i 

łagodnie.  
Zdawało si

ę

ż

e lada chwila zamruczy. Zamiast tego zwracała si

ę

 do mojego ojca; 

"Sasza,  
zapłaciłe

ś

 rachunek za 

ś

wiatło?", albo nie zwracaj

ą

c si

ę

 do nikogo w 

szczególno

ś

ci: " W  

tym tygodniu nasza kolej na sprz

ą

tanie mieszkania". Oznaczało to szorowanie 

podłóg w  
korytarzach i w kuchni, czyszczenie łazienki i klozetu. Nie zwracała si

ę

 do 

nikogo w  
szczególno

ś

ci, gdy

ż

 wiedziała 

ż

e sprz

ą

tanie przypadnie jej. 

 
30.  
Nie mam poj

ę

cia, jak sobie dawali rad

ę

 przez ostatnie dwana

ś

cie lat z cał

ą

 t

ą

 

czarn

ą

  

robot

ą

, zwłaszcza z szorowaniem. Mój wyjazd oznaczał oczywi

ś

cie jedn

ą

 osob

ę

 

mniej do  

ż

ywienia i mogli czasami pozwoli

ć

 sobie na wynaj

ę

cie kogo

ś

 do tej pracy. Jednak 

znaj

ą

c  

ich dochody - dwie marne emerytury oraz charakter mojej matki, w

ą

tpi

ę

, by to 

czynili.  
Poza tym w mieszkaniach kolektywnych, takie praktyki s

ą

 rzadko

ś

ci

ą

. Wrodzony 

sadyzm  
s

ą

siadów domaga si

ę

 zado

ść

uczynienia. Dopuszcza si

ę

 pomoc krewnego, ale nie 

płatn

ą

.  

Cho

ć

 z moj

ą

 ameryka

ń

sk

ą

 pensj

ą

 uniwersyteck

ą

 stałem si

ę

 bogaczem, nie chcieli 

nawet  
słysze

ć

 o wymienianiu dolarów na ruble. Uwa

ż

ali oficjalny kurs za zdzierstwo, a 

kontakty  
z czarnym rynkiem budziły w nich odraz

ę

 i strach. Ten ostatni powód był mo

ż

e  

najwa

ż

niejszy. Pami

ę

tali przecie

ż

, jak w 1964, gdy dostałem pi

ę

cioletni wyrok, 

odebrano  
im emerytury i musieli ponownie szuka

ć

 pracy. Wysyłałem im wi

ę

c głównie ubrania 

i  
ksi

ąż

ki o sztuce. Wiedziałem, 

ż

e te ostatnie osi

ą

gały bardzo wysokie ceny u 

bibliofilów.  
Cieszyli si

ę

 odzie

żą

, szczególnie ojciec, który zawsze lubił dobrze si

ę

 ubra

ć

Ksi

ąż

ki o  

sztuce natomiast zachowywali dla siebie. Aby ogl

ą

da

ć

 je po wyszorowaniu w wieku 

lat  
siedemdziesi

ę

ciu pi

ę

ciu podłogi w kolektywnym mieszkaniu. 

 
31. 

background image

 Czytali rozmaite ksi

ąż

ki, przy czym moja matka najbardziej lubiła rosyjskich  

klasyków. Ani ona, ani ojciec nie mieli wyrobionych gustów w dziedzinie 
literatury,  
muzyki czy sztuki, cho

ć

 w młodo

ś

ci osobi

ś

cie znali wielu pisarzy, kompozytorów i  

malarzy z Leningradu (Zoszczenk

ę

, Zabołockiego, Szostakowicza, Petrov-Vodkina). 

Byli  
zwykłymi czytelnikami - 

ś

ci

ś

lej wieczornymi czytelnikami - i regularnie 

odnawiali swoje  
karty biblioteczne. Wracaj

ą

c z pracy, matka zawsze miała w siatce z kapust

ą

 i 

kartoflami  
ksi

ąż

k

ę

 z biblioteki - zawini

ę

t

ą

 w gazet

ę

ż

eby si

ę

 nie zabrudziła. 

To ona wpłyn

ę

ła na mnie, gdy miałem szesna

ś

cie lat i pracowałem w fabryce, 

ż

ebym  

zapisał si

ę

 do miejskiej biblioteki i chyba chodziło jej nie tylko o to, bym nie 

włóczył si

ę

  

wieczorami po ulicach. O ile mi wiadomo, chciała, bym został malarzem. W ka

ż

dym 

razie  
pokoje i korytarze dawnego szpitala na prawym brzegu Fontanki były pocz

ą

tkiem 

mojej  
zguby i pami

ę

tam pierwsz

ą

 ksi

ąż

k

ę

 jak

ą

 wypo

ż

yczyłem za rad

ą

 matki. Był to 

"Gulistan"  
perskiego poety Saadiego. Moja matka, jak si

ę

 okazało, bardzo lubiła persk

ą

 

poezj

ę

.  

Nast

ę

pna ksi

ąż

ka o jak

ą

 poprosiłem, ju

ż

 z własnej inicjatywy, to "La Maison 

Tellier"  
Maupassanta. 
 
32.  
Pami

ęć

, podobnie jak sztuka, ma skłonno

ść

 do selekcji i zamiłowanie do 

szczegółów.  
Cho

ć

 ta uwaga odno

ś

nie sztuki (szczególnie prozy), mo

ż

e si

ę

 wyda

ć

 niezasłu

ż

onym  

komplementem, dla pami

ę

ci powinna by

ć

 obra

ź

liwa. Obraza jest uzasadniona, gdy

ż

  

pami

ęć

 zachowuje wła

ś

nie detale a nie cały obraz czy te

ż

 jak kto woli, kluczowe 

sceny a  
nie całe przedstawienie. Przekonanie, 

ż

e w jaki

ś

 sposób pami

ę

tamy cało

ść

 ze 

wszystkimi  
szczegółami - ta pewno

ść

, dzi

ę

ki której ludzie kontynuuj

ą

 

ż

ycie - jest 

bezpodstawne.  
Pami

ęć

 przypomina najbardziej nieuporz

ą

dkowan

ą

 bibliotek

ę

 bez dzieł zebranych  

jakiegokolwiek autora. 
 
33. 
 Tak jak inni mierz

ą

 rozwój dziecka zaznaczaj

ą

c kreskami ołówka jego wzrost na  

kuchennej 

ś

cianie, tak mój ojciec rok rocznie na moje urodziny wyprowadzał mnie 

na  
balkon i robił zdj

ę

cie. W tle był niedu

ż

y brukowany plac z katedr

ą

 Zbawiciela 

Jego  
Cesarskiej Mo

ś

ci Pułku Przemienienia Pa

ń

skiego. W czasie wojny jej krypt

ę

  

przeznaczono na schron i podczas nalotów matka trzymała mnie tam w du

ż

ym pudle 

ze  
starymi kartkami zawieraj

ą

cymi pro

ś

by o cud. To jedyna rzecz jak

ą

 zawdzi

ę

czam  

ko

ś

ciołowi prawosławnemu i jest to zwi

ą

zane z pami

ę

ci

ą

Katedra, sze

ś

ciopi

ę

trowa klasycystyczna budowla otoczona sporym ogrodem pełnym  

d

ę

bów, lip i klonów, była terenem moich zabaw w latach powojennych. Pami

ę

tam, 

jak  
matka mnie stamt

ą

d zabierała (ona mnie ci

ą

gnie, ja si

ę

 zapieram i wrzeszcz

ę

 - 

alegoria  

background image

nieporozumienia) i zaci

ą

gała do domu, do odrabiania lekcji. Równie wyra

ź

nie 

widz

ę

 j

ą

,  

mojego dziadka i ojca w jednej z w

ą

skich alei ogrodu katedralnego, gdy staraj

ą

 

si

ę

  

nauczy

ć

 mnie jazdy na dwukołowym rowerze (alegoria wspólnego celu lub ruchu). Na  

tylnej wschodniej 

ś

cianie katedry, za grub

ą

 szyb

ą

 była du

ż

a ciemna ikona 

przedstawiaj

ą

ca  

Przemienienie- Chrystus zawieszony w powietrzu a pod nim grupa ludzi odchylonych 
do  
tyłu, w ekstazie. Nikt nie umiał wytłumaczy

ć

 mi znaczenia tego obrazu. Nawet 

teraz nie  
jestem pewien czy pojmuj

ę

 je do ko

ń

ca. Na ikonie było sporo chmur i wi

ą

zały si

ę

 

one dla  
mnie z lokalnym klimatem. 
 
34.  
Ogród otoczony był 

ż

elaznym ogrodzeniem, podtrzymywanym przez ustawione  

grupami, w regularnych odst

ę

pach, przewrócone armaty zdobyte przez 

ż

ołnierzy 

Pułku  
Przemienienia na Brytyjczykach w czasie wojny krymskiej. Tworz

ą

c cz

ęść

 dekoracji  

ogrodzenia, lufy armat (po trzy, osadzone w granitowym bloku) poł

ą

czone były 

ci

ęż

kimi  

ż

eliwnymi ła

ń

cuchami, na których szalały dzieci, hu

ś

taj

ą

c si

ę

, podniecone 

zarówno  
niebezpiecze

ń

stwem upadku na kolce znajduj

ą

ce si

ę

 poni

ż

ej, jak szcz

ę

kaniem 

ła

ń

cucha.  

Oczywi

ś

cie było to surowo zabronione i dozorcy pilnuj

ą

cy katedry przeganiali nas 

bez  
przerwy. Nie musz

ę

 chyba dodawa

ć

ż

e ogrodzenie było o wiele bardziej 

interesuj

ą

ce ni

ż

  

pachn

ą

ce kadzidłem i du

ż

o spokojniejsze wn

ę

trze. " Widzisz?", pyta ojciec 

wskazuj

ą

c na  

ogniwa ci

ęż

kiego ła

ń

cucha - "co ci przypominaj

ą

?". Jestem w drugiej klasie wi

ę

mówi

ę

: "  

Wygl

ą

daj

ą

 jak ósemki". "Racja" - powiada ojciec. "A wiesz, czego ósemka jest  

symbolem?" - " W

ęż

a?" - "Prawie. To symbol niesko

ń

czono

ś

ci". - "Co to jest  

niesko

ń

czono

ść

? "O to lepiej zapytaj tam" - mówi ojciec z u

ś

miechem wskazuj

ą

palcem  
katedr

ę

 
35. 
 To on, spotkawszy mnie w biały dzie

ń

 na ulicy, gdy byłem na wagarach, poprosił 

o  
wyja

ś

nienie i kiedy powiedziałem, 

ż

e boli mnie z

ą

b, zaprowadził do przychodni  

dentystycznej, gdzie zapłaciłem za kłamstwo dwiema godzinami istnej m

ę

czarni. 

Ale to  
tak

ż

e on bronił mnie na zebraniu rady pedagogicznej, gdy chciano mnie wyrzuci

ć

 

za złe  
zachowanie. "Jak 

ś

miecie! Przecie

ż

 nosicie mundur naszej armii!" - "Marynarki, 

droga  
pani!" - odparł ojciec. - "A broni

ę

 go dlatego, 

ż

e jestem jego ojcem. Nie ma w 

tym nic  
dziwnego. Nawet zwierz

ę

ta broni

ą

 swoje małe. Brehm mówi o tym". - "Brehm? Brehm?  

Ja, ja... zawiadomi

ę

 komórk

ę

 partyjn

ą

 waszej jednostki". I, rzecz jasna, 

uczyniła to. 
 
36.  

background image

"Na urodziny i na Nowy Rok powiniene

ś

 zawsze mie

ć

 na sobie co

ś

 zupełnie nowego.  

Chocia

ż

by skarpetki" - to głos matki. "Zawsze zjedz co

ś

 przed pój

ś

ciem na 

spotkanie z  
kim

ś

 wa

ż

niejszym, szefem lub oficerem. W ten sposób b

ę

dziesz miał pewn

ą

 

przewag

ę

" -  

to mówi ojciec. "Je

ż

eli po wyj

ś

ciu z domu musisz wróci

ć

, bo czego

ś

 zapomniałe

ś

spójrz  
w lustro przed wyj

ś

ciem. Inaczej b

ę

dziesz miał kłopoty" - to znów ona. "Nigdy 

nie my

ś

l o  

tym, ile wydałe

ś

. My

ś

l o tym, ile mo

ż

esz zarobi

ć

" - to on. "Nie wychod

ź

 na 

miasto bez  
kurtki” ... „Niech sobie mówi

ą

, co chc

ą

, dobrze, 

ż

e jeste

ś

 rudy. Ja byłam 

brunetk

ą

, a do  

ciemnych łatwiej jest celowa

ć

". 

Słysz

ę

 te przestrogi i uwagi, ale to fragmenty, detale. Pami

ęć

 zdradza 

wszystkich,  
szczególnie tych, których znali

ś

my najlepiej. To wspólniczka zapomnienia, 

sojuszniczka  

ś

mierci. To sie

ć

 z drobnym połowem, z której wypłyn

ę

ła woda. Nie mo

ż

na u

ż

y

ć

 

pami

ę

ci  

do wskrzeszenia kogokolwiek, nawet na papierze. Có

ż

 si

ę

 dzieje z tymi słynnymi  

milionami komórek w naszym mózgu? Có

ż

 si

ę

 dzieje z Pasternakowskim "Wielkim  

Bogiem miło

ś

ci, Wielkim Bogiem szczegółów"? Jak

ą

 ilo

ś

ci

ą

 szczegółów nale

ż

y si

ę

  

zadowoli

ć

 
37. 
 Widz

ę

 bardzo dokładnie ich najró

ż

niejsze miny - ale to te

ż

 s

ą

 fragmenty, 

chwile. S

ą

  

lepsze ni

ż

 fotografie z ich u

ś

miechem nie do zniesienia, ale s

ą

 tak samo 

przypadkowe i  
wymieszane. Czasami podejrzewam mój umysł o prób

ę

 stworzenia kumulatywnego  

ogólnego obrazu rodziców - znaku, formuły, rozpoznawalnego szkicu, bym si

ę

 tym  

zadowolił. My

ś

l

ę

ż

e mógłbym i zdaj

ę

 sobie 

ś

wietnie spraw

ę

, jak absurdalne s

ą

 

podstawy  
mojego oporu: tym fragmentom brak ci

ą

gło

ś

ci. Nie nale

ż

y tak wiele oczekiwa

ć

 od  

pami

ę

ci, nie nale

ż

y spodziewa

ć

 si

ę

ż

e z filmu zrobionego w ciemno

ś

ci wyłoni

ą

 

si

ę

 nowe  

obrazy. Oczywi

ś

cie, 

ż

e nie. Ale przecie

ż

 mo

ż

na mie

ć

 pretensj

ę

 do filmu 

zrobionego w  
biały 
dzie

ń

 czyjego

ś

 

ż

ycia o to 

ż

e brak mu ram. 

 
38.  
Prawdopodobnie chodzi o to, 

ż

e nie powinno by

ć

 ci

ą

gło

ś

ci. 

Ż

adnej. Te wady 

pami

ę

ci  

s

ą

 jedynie dowodem poddania si

ę

 

ż

ywego organizmu prawom natury. 

Ż

ycie nie mo

ż

by

ć

  

zachowane. Nikt poza faraonem nie chce zosta

ć

 mumi

ą

. Załó

ż

my, 

ż

e przedmioty  

wspomnie

ń

 cechuj

ą

 si

ę

 tym stopniem trze

ź

wo

ś

ci; to mo

ż

e pogodzi

ć

 nas z 

zawodno

ś

ci

ą

  

pami

ę

ci. Normalny człowiek nie spodziewa si

ę

ż

e wszystko b

ę

dzie trwało. Nie 

spodziewa  
si

ę

 ci

ą

gło

ś

ci, nawet dla siebie lub swojego dzieła. Normalny człowiek nie 

pami

ę

ta, co jadł  

na 

ś

niadanie. Rzeczy rutynowe, powtarzaj

ą

ce si

ę

, maj

ą

 ulec zapomnieniu. Tak jest 

ze  

background image

ś

niadaniem, tak jest te

ż

 z tymi, których kochamy. Najlepiej przypisa

ć

 to 

oszcz

ę

dno

ś

ci  

mózgu. 
Tych rozmy

ś

lnie zaoszcz

ę

dzonych komórek mózgowych mo

ż

na u

ż

y

ć

 do za- 

stanowienia si

ę

 czy wady pami

ę

ci nie s

ą

 aby jedynie głuchym głosem naszego  

podejrzenia, 

ż

e wszyscy jeste

ś

my sobie nawzajem obcy, a nasze poczucie 

niezale

ż

no

ś

ci  

jest znacznie silniejsze ni

ż

 poczucie jedno

ś

ci, a tym bardziej przyczynowo

ś

ci. 

Dziecko nie  
pami

ę

ta rodziców, bo wci

ąż

 posuwa si

ę

 do przodu, zawsze nastawione na 

przyszło

ść

.  

Ono zapewne tak

ż

e oszcz

ę

dza swoich komórek mózgowych na przyszło

ść

. "Krótsza  

pami

ęć

, dłu

ż

sze 

ż

ycie" - powiada przysłowie. Mo

ż

na te

ż

 powiedzie

ć

: "dłu

ż

sza 

przyszło

ść

,  

krótsza pami

ęć

". To jeden ze sposobów na okre

ś

lenie naszych szans na 

długowieczno

ść

,  

na wskazanie patriarchy przyszło

ś

ci. Nie trzeba jednak zapomina

ć

ż

patriarchowie czy  
nie, niezale

ż

ni czy zwi

ą

zani, jeste

ś

my powtarzalni i Wielki Kto

ś

 oszcz

ę

dza na 

nas swoich  
komórek mózgowych. 
 
39.  
Pomimo miernych wyników zagł

ę

biam si

ę

 w to nie z awersji do metafizyki, ani z  

odrazy dla przyszło

ś

ci, zapewnionej mi przez zawodno

ść

 mojej pami

ę

ci. Niewiele 

tak

ż

e  

maj

ą

 z tym wspólnego złudzenia pisarza lub strach przed oskar

ż

eniem o prób

ę

  

konszachtów z prawami natury kosztem ojca i matki. Po prostu my

ś

l

ę

ż

e naturalne 

prawa  
zaprzeczaj

ą

ce ci

ą

gło

ś

ci w imi

ę

 zawodnej pami

ę

ci (lub podszywaj

ą

c si

ę

 pod ni

ą

), 

słu

żą

  

interesom pa

ń

stwa. Je

ś

li o mnie chodzi, nie chc

ę

 przykłada

ć

 do tego r

ę

ki. 

To prawda, 

ż

e dwana

ś

cie lat zawiedzionych, budzonych i znowu przekre

ś

lonych  

nadziei, które poprzez progi najró

ż

niejszych biur i urz

ę

dów zaprowadziły starych 

ludzi  
do pa

ń

stwowego krematorium, jest powtarzalne nie tylko z uwagi na ich długo

ść

lecz i  
na liczb

ę

 podobnych przypadków. Ale mniej mi zale

ż

y na chronieniu moich komórek  

mózgowych przed t

ą

 monotoni

ą

 ni

ż

 Najwy

ż

szemu zale

ż

y na oszcz

ę

dzaniu Swoich. Moje  

s

ą

 i tak zatrute. Poza tym pami

ę

tanie nawet zwyczajnych detali, fragmentów, a  

szczególnie pami

ę

tanie ich po angielsku nie le

ż

y w interesie pa

ń

stwa. Ju

ż

 to 

samo  
wystarczy mi jako bodziec. 
 
40.  
Te dwie wrony robi

ą

 si

ę

 troch

ę

 bezczelne. Teraz siadaj

ą

 ju

ż

 na moim ganku i 

kr

ę

c

ą

  

si

ę

 na jego starych, drewnianych słupach. S

ą

 czarne jak smoła i cho

ć

 staram si

ę

 

unika

ć

  

spogl

ą

dania na nie, zauwa

ż

yłem, 

ż

e ró

ż

ni

ą

 si

ę

 troch

ę

 rozmiarami. Jedna jest 

mniejsza od  
drugiej (moja matka si

ę

gała ojcu do ramion). Maj

ą

 jednak takie same dzioby. Nie 

jestem  
ornitologiem, ale wydaje mi si

ę

ż

e wrony 

ż

yj

ą

 długo, kruki w ka

ż

dym razie na 

pewno.  
Cho

ć

 nie potrafi

ę

 okre

ś

li

ć

 ich wieku, wydaj

ą

 mi si

ę

 starym stadłem. Jakby na 

wycieczce.  

background image

Nie chc

ę

 ich przep

ę

dzi

ć

, ani nie potrafi

ę

 si

ę

 z nimi w 

ż

aden sposób porozumie

ć

O ile mi  
wiadomo, wrony nie migruj

ą

. Mity maj

ą

 podobno 

ź

ródło w strachu i izolacji, a ja 

jestem  
zupełnie odizolowany. I zastanawiam si

ę

, ile rzeczy b

ę

dzie mi jeszcze 

przypominało  
moich rodziców. Ale z go

ść

mi tego rodzaju, na co komu potrzebna jest dobra 

pami

ęć

 
41.  
Jest oznak

ą

 zawodno

ś

ci pami

ę

ci, 

ż

e przechowuje rzeczy przypadkowe. Na przykład  

nasz pierwszy - wtedy pi

ę

ciocyfrowy - numer telefonu, jaki mieli

ś

my zaraz po 

wojnie:  
265-39. Pami

ę

tam go zapewne dlatego, 

ż

e zainstalowano nam telefon akurat, gdy  

przerabiałem w szkole tabliczk

ę

 mno

ż

enia. Teraz jest mi zupełnie niepotrzebny. 

Tak  
samo bezu

ż

yteczny jest numer telefonu, który mieli

ś

my w półtora pokoju. Nie 

pami

ę

tam  

go jednak, cho

ć

 przez ostatnie dwana

ś

cie lat wykr

ę

całem go niemal co tydzie

ń

Listy nie  
dochodziły, wi

ę

c umówili

ś

my si

ę

ż

e b

ę

d

ę

 dzwonił. Oczywi

ś

cie łatwiej jest 

podsłucha

ć

  

rozmow

ę

 telefoniczn

ą

 ni

ż

 skontrolowa

ć

 i dor

ę

czy

ć

 list. Ach, te cotygodniowe 

telefony do  
ZSRR! To były czasy dla mi

ę

dzymiastowej! 

Niewiele mogli

ś

my powiedzie

ć

 sobie w tych rozmowach, musieli

ś

my by

ć

 małomówni  

albo aluzyjni i eufemistyczni. Przewa

ż

nie mówili

ś

my o pogodzie i o zdrowiu, 

ż

adnych  

nazwisk, sporo porad dietetycznych. Chodziło głównie o usłyszenie swoich głosów, 
o  
upewnienie si

ę

 w ten prymitywny sposób o naszym istnieniu. Rozmowy te były  

przewa

ż

nie pozbawione tre

ś

ci i nic dziwnego, 

ż

e nie pami

ę

tam 

ż

adnych konkretnych  

rzeczy poza odpowiedzi

ą

 ojca na trzeci dzie

ń

 pobytu mojej matki w szpitalu. "Jak 

si

ę

 ma  

Masia?", zapytałem. "Wiesz, Masi ju

ż

 nie ma", powiedział. To "wiesz" było 

powiedziane  
dlatego, 

ż

e w tym przypadku te

ż

 chciał posłu

ż

y

ć

 si

ę

 eufemizmem. 

 
42.  
Albo nagle pami

ęć

 narzuca mi obraz klucza: długi klucz z nierdzewnej stali, 

który  
uwierał, gdy był w kieszeni, natomiast łatwo mie

ś

cił si

ę

 w matczynej torebce. 

Ten klucz  
otwierał nasze wysokie białe drzwi i nie rozumiem dlaczego wspominam go teraz, 
skoro  
to miejsce ju

ż

 nie istnieje. W

ą

tpi

ę

ż

eby był jakim

ś

 symbolem o znaczeniu 

erotycznym, bo  
mieli

ś

my trzy kopie tego klucza. Nie rozumiem równie

ż

 dlaczego pami

ę

tam 

zmarszczki na  
czole i brodzie ojca lub czerwonawy, lekko rozogniony lewy policzek mojej matki  
(nazywała to "nerwic

ą

 wegetatywn

ą

"), bo ani te znaki, ani ich posiadacze ju

ż

 nie 

istniej

ą

.  

Tylko ich głosy jako

ś

 prze

ż

yły w mojej 

ś

wiadomo

ś

ci. Zapewne dlatego, 

ż

e mój 

własny  
głos jest ich mieszank

ą

, tak jak moje rysy s

ą

 mieszank

ą

 ich rysów. Reszta - ich 

ciało, ich  

background image

ubrania, telefon, klucz, nasze rzeczy, meble - odeszło i nigdy nie zostanie 
odnalezione,  
tak jakby bomba spadła na nasze półtora pokoju. Nie neutronowa, bo ona zostawia  
przynajmniej nietkni

ę

te meble, ale bomba zegarowa, bomba czasu, która unicestwia  

nawet pami

ęć

. Budynek stoi tak jak stał, ale miejsce jest doszcz

ę

tnie ogołocone 

i nowi  
lokatorzy, nie, nowe oddziały okupuj

ą

 teren. Na tym wła

ś

nie polega bomba czasu. 

Bo to  
jest wojna czasu. 
 
43. 
 Lubili arie operowe, tenory i gwiazdy filmowe czasów swojej młodo

ś

ci. Malarstwo  

nie interesowało ich zbytnio, mieli poj

ę

cie o sztuce "klasycznej", lubili 

rozwi

ą

zywa

ć

  

krzy

ż

ówki i byli zakłopotani i zaniepokojeni moimi próbami literackimi. Uwa

ż

ali, 

ż

e  

post

ę

puj

ę

 niesłusznie, martwili si

ę

 moj

ą

 sytuacj

ą

, ale popierali mnie w miar

ę

 

swoich  
mo

ż

liwo

ś

ci, gdy

ż

 byłem ich dzieckiem. Pó

ź

niej, gdy udało mi si

ę

 tu i tam co

ś

  

wydrukowa

ć

, byli zadowoleni, a czasami nawet dumni; ale wiem, 

ż

e gdybym okazał 

si

ę

  

zwyczajnym grafomanem i próby moje zako

ń

czyły si

ę

 niepowodzeniem, ich stosunek 

do  
mnie byłby taki sam. Kochali mnie bardziej ni

ż

 siebie samych i prawdopodobnie w 

ogóle  
by nie zrozumieli mojego poczucia winy w stosunku do nich. Najwa

ż

niejsze, 

ż

eby 

był  
chleb na stole, czysta odzie

ż

 i dobre zdrowie. To były dla nich synonimy 

miło

ś

ci, i lepsze  

były one ni

ż

 moje. 

Je

ś

li chodzi o wojn

ę

 czasu, walczyli dzielnie. Wiedzieli, 

ż

e bomba wybuchnie, 

ale  
nigdy nie zmienili taktyki. Dopóki 

ż

yli, krz

ą

tali si

ę

 kupuj

ą

c i przynosz

ą

jedzenie chorym  
znajomym i krewnym, rozdaj

ą

c ubrania, o ile mogli pieni

ą

dze i udzielaj

ą

schronienia  
tym, którzy akurat znajdowali si

ę

 w gorszej sytuacji. Tacy byli zawsze, odk

ą

ich  
pami

ę

tam, i nie dlatego, 

ż

e w gł

ę

bi ducha wierzyli, i

ż

 je

ś

li oni s

ą

 dobrzy dla 

innych, to  
gdzie

ś

 w górze b

ę

dzie to odnotowane i ich tak

ż

e ludzie b

ę

d

ą

 traktowa

ć

 w podobny  

sposób. Nie, to była naturalna i spontaniczna hojno

ść

 ekstrawertyków, która mo

ż

e  

uwidoczniła si

ę

 wyra

ź

niej dla innych, gdy ja, główny przedmiot ich atencji, 

wyjechałem. I  
to by

ć

 mo

ż

e w ko

ń

cu pozwoli mi pogodzi

ć

 si

ę

 z zawodno

ś

ci

ą

 mojej pami

ę

ci.  

Ich ch

ęć

 zobaczenia mnie przed 

ś

mierci

ą

 nie miała nic wspólnego z pragnieniem 

lub  
prób

ą

 unikni

ę

cia skutków bomby czasu. Nie chcieli emigrowa

ć

 ani sp

ę

dzi

ć

 

ostatnich lat  

ż

ycia w Ameryce. Czuli si

ę

 za starzy na wszelkie zmiany i Ameryka była dla nich  

najwy

ż

ej nazw

ą

 miejsca, gdzie mogliby spotka

ć

 swego syna. Była realna tylko ze 

wzgl

ę

du  

na ich w

ą

tpliwo

ś

ci czy znie

ś

liby podró

ż

, gdyby dostali pozwolenie na wyjazd. A 

przecie

ż

  

ilu

ż

 sztuczek próbowało dwoje starych, słabych ludzi z t

ą

 hołot

ą

, udzielaj

ą

c

ą

 

pozwole

ń

!  

background image

Matka ubiegała si

ę

 o wiz

ę

 samotnie, aby pokaza

ć

ż

e nie ma zamiaru uciec do 

Ameryki i  

ż

e jej m

ąż

 zostanie jako zakładnik - gwarancja jej powrotu. Potem zamieniali si

ę

 

rolami.  
Potem przez pewien czas nie składali podania udaj

ą

c, 

ż

e stracili ochot

ę

, lub 

daj

ą

c  

władzom do zrozumienia, 

ż

e rezygnuj

ą

 w obliczu tego czy innego klimatu stosunków  

radziecko-ameryka

ń

skich. Potem prosili o pozwolenie na wyjazd do Stanów tylko na  

tydzie

ń

 lub te

ż

 do Finlandii czy Polski. Potem ona jechała do stolicy, by 

ubiega

ć

 si

ę

 o  

widzenie z figur

ą

, która uchodziła za prezydenta kraju, lub by kołata

ć

 do drzwi  

Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Spraw Wewn

ę

trznych. Wszystko na pró

ż

no. 

System,  
od góry do dołu, nigdy nie popełnił najmniejszego bł

ę

du. Jako system mo

ż

e by

ć

 z 

siebie  
dumny. Ale nieludzko

ść

 jest przecie

ż

 najłatwiejsza do osi

ą

gni

ę

cia. Tutaj Rosja 

nigdy nie  
musiała importowa

ć

 technologii. W gruncie rzeczy eksportuj

ą

c j

ą

 nareszcie 

mogłaby si

ę

  

wzbogaci

ć

 
44. 
 Tak te

ż

 czyni i to na coraz wi

ę

ksz

ą

 skal

ę

. Mo

ż

na jednak znale

źć

 pewn

ą

 pociech

ę

 

lub  
wr

ę

cz nadziej

ę

 w fakcie, 

ż

e nawet je

ś

li kod genetyczny nie 

ś

mieje si

ę

 ostatni, 

to w ka

ż

dym  

razie do niego nale

ż

y ostatnie słowo. Jestem wdzi

ę

czny rodzicom nie tylko za to, 

ż

e dali  

mi 

ż

ycie, ale te

ż

 za to, 

ż

e nie wychowali mnie na niewolnika. Starali si

ę

 - 

chocia

ż

by dla  

ocalenia w rzeczywisto

ś

ci społecznej w jakiej si

ę

 urodziłem - wychowa

ć

 mnie na  

posłusznego, lojalnego obywatela. Je

ś

li im si

ę

 nie udało i przyszło im zapłaci

ć

 

tym, 

ż

e ich  

oczu nie zamkn

ą

ł syn, lecz anonimowa r

ę

ka pa

ń

stwa, nie jest to dowodem ich 

niedbal- 
stwa, lecz jako

ś

ci ich genów. Mieszanka tych genów wyprodukowała ciało na tyle 

obce  
dla systemu, 

ż

e musiał je odrzuci

ć

. Ale gdy si

ę

 zastanowi

ć

, czegó

ż

 innego mo

ż

na  

spodziewa

ć

 si

ę

 było z poł

ą

czenia jego i jej zdolno

ś

ci przetrwania? 

Mo

ż

e brzmi to jak przechwałka. Trudno. Mieszanina ich genów warta jest pochwały,  

cho

ć

by dlatego, 

ż

e okazała si

ę

 pa

ń

stwoodporna. I odporna nie na zwykłe pa

ń

stwo, 

lecz -  
jak lubi si

ę

 ono samo okre

ś

la

ć

 - na Pierwsze Socjalistyczne Pa

ń

stwo w Historii  

Ludzko

ś

ci. Pa

ń

stwo nadzwyczaj biegłe w niszczeniu genów. Dlatego na jego r

ę

kach 

jest  
zawsze krew - z powodu eksperymentów w izolowaniu i parali

ż

owaniu komórek  

odpowiedzialnych za sił

ę

 woli. Tak wi

ę

c, zwa

ż

ywszy na t

ę

 biegło

ść

, je

ś

li dzi

ś

 

chce si

ę

  

zało

ż

y

ć

 rodzin

ę

, nale

ż

y dowiedzie

ć

 si

ę

 nie tylko o grup

ę

 krwi i posag partnera: 

trzeba  
zapyta

ć

 o DNA. By

ć

 mo

ż

e z tego powodu niektórzy patrz

ą

 krzywym okiem na  

mał

ż

e

ń

stwa mieszane. 

Mam dwa zdj

ę

cia moich rodziców zrobione w czasie ich młodo

ś

ci, gdy mieli po  

dwadzie

ś

cia lat. On na pokładzie parowca: u

ś

miechni

ę

ta, beztroska twarz, w tle 

komin  
statku. Ona na stopniu wagonu, wdzi

ę

cznie machaj

ą

ca r

ę

k

ą

 w skórzanej r

ę

kawiczce, 

za  

background image

ni

ą

 guziki munduru konduktora. Jedno nie wie jeszcze o istnieniu drugiego. 

Oczywi

ś

cie  

nie s

ą

 mn

ą

. Zreszt

ą

 nie sposób wyobrazi

ć

 sobie kogo

ś

 istniej

ą

cego obiektywnie, 

fizycznie  
i poza twoj

ą

 skór

ą

, jako cz

ęść

 „ale Mama i Tata/To nie dwie inne osoby", jak 

powiada  
Auden. I cho

ć

 nie mog

ę

 prze

ż

y

ć

 ich przeszło

ś

ci, nawet jako mo

ż

liwie najmniejsza 

cz

ęść

  

którego

ś

 z nich, co zabroni mi teraz, gdy obiektywnie nie istniej

ą

 poza moj

ą

 

osob

ą

,  

traktowa

ć

 siebie samego jako ich sum

ę

, jako ich przyszło

ść

? W ten sposób 

przynajmniej  
s

ą

 równie wolni jak wtedy, gdy si

ę

 urodzili. 

Czy powinienem wi

ę

c obj

ąć

 siebie samego my

ś

l

ą

c, 

ż

e tul

ę

 moj

ą

 matk

ę

 i mojego 

ojca?  
Czy powinienem traktowa

ć

 zawarto

ść

 mojej czaszki jako to, co zostało po nich na 

ziemi?  
Prawdopodobnie. Jestem zapewne zdolny do takiego wyczynu solipsyzmu. Mo

ż

e znios

ę

  

nawet ich skurczenie si

ę

 do rozmiaru mojej, mniejszej ni

ż

 ich, duszy. Mo

ż

e si

ę

 

na to  
zdob

ę

d

ę

. Czy mam wtedy zamiaucze

ć

 do siebie po powiedzeniu, ,Kicia "? I do 

którego z  
moich obecnych trzech pokoi mam pobiec, by to miauczenie było przekonuj

ą

ce? 

Jestem nimi, oczywi

ś

cie. Jestem teraz nasz

ą

 rodzin

ą

. Ale poniewa

ż

 nikt nie zna  

przyszło

ś

ci, w

ą

tpi

ę

, by czterdzie

ś

ci pi

ęć

 lat temu, w jak

ąś

 wrze

ś

niow

ą

 noc 1939, 

przyszło  
im do głowy, 

ż

e pocz

ę

li swoj

ą

 własn

ą

 ucieczk

ę

. Pomy

ś

leli najwy

ż

ej, 

ż

e chc

ą

 mie

ć

  

dziecko, zało

ż

y

ć

 rodzin

ę

. Młodzi, a ponadto urodzeni wolni, nie zdawali sobie 

sprawy,  

ż

e w ich ojczy

ź

nie pa

ń

stwo decyduje, jak

ą

 rodzin

ę

 b

ę

dzie si

ę

 miało i czy w 

ogóle. Gdy  
zdali sobie z tego spraw

ę

, było ju

ż

 za pó

ź

no na wszystko, z wyj

ą

tkiem nadziei. I 

tak było  
a

ż

 do 

ś

mierci: mieli nadziej

ę

. Jako ludzie o zmy

ś

le rodzinnym nie mogli robi

ć

 

nic innego,  
jak tylko mie

ć

 nadziej

ę

, planowa

ć

, próbowa

ć

 
45.  
Dla ich dobra wol

ę

 my

ś

le

ć

ż

e nie 

ż

ywili zbyt du

ż

ych nadziei. Mo

ż

e jedynie 

matka.  
Je

ż

eli tak było, wynikało to z jej dobroci i ojciec nigdy nie omieszkałby jej 

tego wytkn

ąć

.  

("Nic gorszego, Marusia - zwykł był mawia

ć

 - jak stosowa

ć

 własn

ą

 miar

ę

 do 

innych").  
Je

ś

li chodzi o niego, to pami

ę

tam jak kiedy

ś

 szli

ś

my w słoneczne popołudnie 

przez Letni  
Ogród, miałem wtedy dwadzie

ś

cia, mo

ż

e dziewi

ę

tna

ś

cie lat. Zatrzymali

ś

my si

ę

 

przed  
drewnianym pawilonem, w którym orkiestra d

ę

ta marynarki grała stare walce. 

Chciał  
sfotografowa

ć

 t

ę

 orkiestr

ę

. Białe marmurowe pos

ą

gi ja

ś

niały tu i tam, poplamione 

cie- 
niami na wzór lamparta czy zebry; ludzie przechadzali si

ę

 po 

ż

wirowych 

ś

cie

ż

kach, dzieci  

piszczały przy stawie, a my rozmawiali

ś

my o Niemcach i o wojnie. Patrz

ą

c na 

orkiestr

ę

  

background image

nagle zapytałem, jakie obozy koncentracyjne uwa

ż

ał za gorsze: hitlerowskie czy 

nasze. "  
Wol

ę

 by

ć

 raczej spalony od razu na stosie, ni

ż

 umiera

ć

 powoln

ą

 

ś

mierci

ą

 i 

znajdowa

ć

 w  

tym jaki

ś

 sens" - odpowiedział i j

ą

ł pstryka

ć

 zdj

ę

cia. 

 
 
1985 
__________________________ 
 
1. w. H. Auden, "Memory of W. B. Yeats" (przyp. tłum.). 
 
2. Przyczółek na Kaukazie Północnym, znany z zaci

ę

tych walk opisanych m.in. we  

wspomnieniach Bre

ż

niewa (przyp. tłum.). 

 
3. „Requiem”. NOWa, Warszawa 1981. Tłum. Seweryn Pollak. 
 
tłum. ANNA HUSARSKA