Rozdział XXXII.
Northmarch, Equestria. Lipiec, 1252.
- W takim razie, generale Hooves, muszę powiedzieć, że jestem zaszczycony, że
mogłem cię w końcu spotkać. - powiedział Broadwings. Nie brzmiało to jak pusty frazes.
- Uczucie jest odwzajemnione. - odparła Derpy, po czym zwróciła się do strażników. - Możecie
wyjść. Ale przedtem rozwiążcie go, proszę.
Strażnicy posłuchali rozkazu. Kiedy wyszli, Broadwings przejechał szponem przez miejsca na
nadgarstkach, w które wbijały się liny.
- Jesteś ufna. - powiedział. - Czuję wielką chęć, aby rozedrzeć cię na strzępy.
- Ale nie zrobisz tego, bo prawdziwy gryf nie odpłaca zdradą za zaufanie. Gdybyś nie był nim,
nie rozmawialibyśmy teraz - z kilku różnych powodów.
- Honor nie jest kwestią jednoznaczną. - odparł ostrzegawczym tonem. - Nie masz pojęcia,
jakie rzeczy gryfy potrafią usprawiedliwić.
- Widziałam już mroczniejszą stronę waszej rasy. - powiedziała niemal teatralnym tonem. - I
tak, Broadwings, zakładam, że byliście w stanie jakoś oddalić od siebie tą nieprzyjemną i
prawdziwą myśl, że jesteście zwykłymi rzeźnikami. Mordujecie i usprawiedliwiacie to, po
czym mordujecie ponownie, ale mimo tego - oto stoję tu, powierzając swoje życie w szpony
gryfa, który kazał wycinać nienarodzone źrebaki z brzuchów klacz. Zapewne większość
kucyków pomyślałaby, że zwariowałam, gdyby to zobaczyli - cóż, zakładając, że już tak nie
myślą. Napijesz się kawy? Jest bardzo dobra. Punda-miliańska.
- To nie ja zaplanowałem Czystkę, Klaczo. Ja się jej sprzeciwiałem. Ale kiedy tu dotarłem, już
trwała.
- Tak, nie wątpię.
- Nie wierzysz mi.
- Wierzę. Gdybym myślała, że to ty ją zaplanowałeś, zamordowałabym cię własnymi
kopytami, tak wolno, jak tylko umiem. To znaczy: całkiem wolno, jeśli o tym mowa; miałam
okazję nauczyć się wielu z waszych metod… - urwała, odpędzając od siebie obrazy, które
stanęły przed jej oczami. - Ale i tak jesteś za to odpowiedzialny. Twoi żołnierze pomogli ją
przeprowadzić. A ty nie zrobiłeś nic, żeby to powstrzymać.
- Powiedziałem ci, że sprzeciwiałem się jej. - odparł Broadwings, bardziej obronnym tonem,
niż planował. Zrozumiał, z niemałym wstydem, że chciał uzyskać jej aprobatę.
- Oh, wspaniale! - odpowiedziała Derpy z udawaną radością. - Możemy zaraz pójść do obozu
dla sierot, będziesz mógł powiedzieć wszystkim tym źrebakom, że to nic, że twoi żołnierze
zamordowali na ich oczach ich matki, bo ty się temu sprzeciwiałeś. “Nie wściekajcie się na
mnie, bo wiedziałem, że to było złe, kiedy to robiłem!”
- Ty nie jesteś lepsza, Klaczo.
- Nigdy nie splamiłam swoich kopyt krwią matek i źrebaków.
- Ale robiłaś niemal równie złe rzeczy.
- Słowo-klucz w tym zdaniu to “niemal.” Chcesz tej kawy, czy nie? Zrobi się zbyt gorzka, jeśli
będę ją dłużej parzyć.
- Lubię gorzką. - warknął. Nie rozmawiał z nią jeszcze pięciu minut, a już denerwował go jej
wyraźny zwyczaj zmiany tematu po uprzednich świętoszkowatych docinkach.
- Ale punda-miliańskiej kawy nie można tak traktować. Spróbuj. - powiedziała, wręczając mu
kubek. - Zobaczysz, jest dobra.
Gryf wziął łyka, smakując kawy.
- Jest słaba. - powiedział w końcu.
- Nie. - odpowiedziała z lekką naganą w głosie. - Ma smak. W piciu kawy nie chodzi o
udowodnienie innym, że umie się wypić coś obrzydliwszego. Chodzi o to, żeby się nią
rozkoszować.
- Smak? Smakuje jak gorąca woda.
- Dobra. - wzruszyła ramionami. - W takim razie nie dostaniesz drugiego kubka. Ale nie
marnuj tego. Bakora nie dał mi jej zbyt wiele.
- Kto?
- Ambasador zebr. Zatrzymał się u nas w drodze z Góry Kali’Gryf. Czarujący ogier.
- Co? Lady Radako jest ambasadorem zebr w Gryfonii.
- Nie znam się na polityce. Wiem tylko, że pocałował mnie w kopytko, dał mi jakieś jedwabie i
tą kawę, przeprosił - sama nie wiem, za co - po czym ruszył w drogę.
Broadwings ugryzł się w język, zanim odpowiedział - przeciwnik tak sprytny, jak Szara Klacz,
mógł zyskać coś z każdego słowa, które wypowie. Zobaczył, że Derpy ma zamiar o coś
zapytać, ale ubiegł ją.
- Stoczyłaś dziś imponującą bitwę. Zdumiewa mnie twoja zdolność podrywania
zwykłych kucyków do tak heroicznych czynów.
- Dziękuję. - wzięła łyk kawy. - Ale dziwię się, że jeszcze jesteście zaskoczeni, kiedy kucyki was
pokonują.
Gryf zignorował docinkę, po czym ciągnął dalej temat.
- To był oszałamiający pokaz prawdziwego dowodzenia, Klaczo. To znaczy… Hooves. Jesteś
Hooves, prawda? Derpy Hooves?
- Jak chcesz. - odparła. Nie odpowiedziała na pochlebstwo.
- Dziwi mnie jednak twoja umiejętność balansowania między honorową postawą a zupełnym
jego brakiem. My, gryfy, jesteśmy proste. Nie potrafimy zrozumieć, że niehonorowy czyn
może być środkiem do osiągnięcia celu; dla nas dyshonor jest taką samą zasadą, jak honor.
Oczekujemy, że niehonorowy przeciwnik zawsze będzie niehonorowy, a honorowy zawsze
będzie honorowy. Spodziewaliśmy się żywych bomb, których użyłaś poprzednim razem.
Przygotowaliśmy się na tą potworność. Spodziewaliśmy się, że wymyślisz jeszcze większe
okropieństwa. A nasza kawaleria została rozniesiona przez to, że ty nie użyłaś żywych bomb.
Zastosowałaś szarżę kawaleryjską - najbardziej honorową z taktyk. Dzięki temu byłaś w
stanie obronić te działa na klifach, a potem… Cóż, stała się cała reszta.
- To nie ja rozkazałam szarżę. - odpowiedziała bez ogródek Derpy. - Moi oficerowie to zrobili,
z własnej inicjatywy. Ja rozkazałam im tylko zająć pozycje nad klifami i bronić artylerii. A oni
dobrze wyszkolili swoich podwładnych. Morning Melody, bo to chyba ona rozpoczęła szarżę,
zrobiła to, ufając wyłącznie własnemu osądowi. Tego właśnie nie potrafisz zrozumieć,
Broadwings. To nie jest wojna osobowości. Nie próbujecie pobić mnie, Twilight Sparkle, czy
choćby samej Celestii. Próbujecie pobić nas wszystkich - każdego pojedynczego kucyka. A tego
nie jesteście w stanie zrobić. Chcesz mnie zabić? Proszę bardzo. Zabij mnie. Bon Bon przejmie
dowodzenie i poradzi sobie równie dobrze. Więc może zabijesz też ją? Wtedy Ladyslipper
obejmie komendę. Ją też możesz zabić. I tak znajdzie się ktoś na jej miejsce. Tego właśnie nie
rozumiesz - nie walczycie z jednym kucykiem - mną, Celestią, czy kimkolwiek innym.
Walczycie z całą Equestrią.
- I tu się mylisz, Hooves. Ja to rozumiem. Dlatego sprzeciwiam się tej wojnie.
- Sprzeciwiałeś się jej od samego początku?
- Nie. Wierzyłem, że poddacie się. Że nie będziecie stawiać żadnego zorganizowanego oporu.
Że Królowa Kucyków zostanie zgładzona, a jej śmierć złamie ducha tych nielicznych
dzielnych kucyków, które będą chciały walczyć.
- Więc dlaczego ją popierałeś? Tylko dlatego, że myślałeś, że wygracie?
- Bo równowaga musi zostać--
- Nie chcę tego słuchać. - przerwała mu. - Te religijne głupoty to propaganda dla żołnierzy i ty
dobrze o tym wiesz. W ciągu całej tej wojny rozmawiałam może z dziesięcioma oficerami,
którzy w to wierzyli - i wszyscy byli co najwyżej porucznikami. Dlaczego naprawdę popierałeś
inwazję?
- Każdy gryf ma swoje własne powody. Moje serce nie jest książką, w której możesz
swobodnie czytać.
- Broadwings. - zaczęła, zaznaczając swoim tonem, jak bardzo cierpliwa była w tej chwili - i
że nie pozostało jej już dużo więcej cierpliwości. - Zasługujesz na śmierć. Ale siedzisz w moim
namiocie, nieskrępowany, jako mój gość. Nie zabiłam cię, bo chcę cię poznać. Nie chodzi mi o
waszą strategię, taktykę, czy cokolwiek, co może zagrozić twojemu narodowi. Twój honor nie
zostanie splamiony. Więc powiedz mi coś o sobie, albo wyjdę z tego namiotu. - uniosła brwi,
pozwalając mu domyślić się, co zrobi po wyjściu.
- Nie zabiłabyś generała.
- Zabiłabym. Wiesz, że tak.
Zamilkł. Był prawie pewny, że nawet Szara Klacz nie zaryzykowałaby śmierci swoich
własnych, pojmanych oficerów, mordując z zimną krwią generała. Niestety, do niedawna był
pewny wielu, wielu innych rzeczy na jej temat.
- Poparłem inwazję… - zaczął przerywanym głosem. - Aby… Oczyścić imię mojego
rodu. Bo… Mój ojciec okrył się hańbą.
Derpy dmuchnęła na swoją kawę.
- A ja walczę, bo chcieliście zamordować moją córkę.
- Masz córkę? - spytał zdziwiony gryf. Nie potrafił jej sobie wyobrazić jako matki. Opiekuńczej
klaczy. Kogoś mającego jakiekolwiek emocje.
- Miałam. Może wciąż mam. Ciężko powiedzieć. Życie uchodźców jest ciężkie. Głód. Choroby.
Bandyci.
- Wy też palicie farmy.
- Tak. Palimy. Tak to już jest na wojnie. Ale nie ja jestem winna tej wojnie.
- Ja też nie.
- Ale służysz gryfowi, który jest winny. Dlaczego? Bo twój ojciec zawalił? Tylko dlatego?
Jej komentarz był zwyczajną prowokacją - a Broadwings dobrze znał się na takich
sztuczkach. Nie połknął haczyka.
- To wasza Królowa Kucyków zaczęła tą wojnę nieustającym rozszerzaniem swojego
terytorium.
- Przed chwilą powiedziałeś, że nie wierzysz w te głupoty o pradawnej równowadze.
- Nie chodzi o to. A przynajmniej nie tylko o to. Pomijając kwestię równowagi i przodków,
faktem jest, że niszczenie naturalnej równowagi przyrody przez kucyki oznacza śmierć
Gryfonii. Wasz świat rozszerza się. Nasz się kurczy. Kiedyś musieliśmy na to zareagować. A
jeśli już musisz przełknąć gorzki lek, to każdy moment jest równie dobry.
- Ale dlaczego właśnie teraz?
- Jeśli coś musi się stać, to nie można winić za to momentu, w którym się dzieje.
- Ukrywasz coś, czuję to. Od… cóż, niemal od zawsze, panował pokój. Ten sam Król i ta sama
Księżniczka nie toczyli wojny rok, pięć czy trzydzieści lat temu. Wasi poprzedni Królowie też
potrafili żyć w pokoju z Celestią. Ale rok temu wasz Król uznał, że nadszedł czas na inwazję.
Dlaczego? Nie pytam ze zwykłej ciekawości, Broadwings. Ja muszę to wiedzieć.
- Żaden gryf nie może powiedzieć, że zna zamiary Jego Straszliwej Mości. - powiedział
stanowczo. Może zbyt stanowczo.
- Oczywiście, że nie, Perry.
- Nazywam się Broadwings. - warknął.
- Oh, przepraszam, zapomniałam. - powiedziała, uśmiechając się, po czym wstała z ziemi. -
Jesteś powiernikiem imienia, prawda? Ha… Ha. Nie powinnam była popełnić takiej gafy.
Głupia Derpy.
Nie odpowiedział. Nie wiedział, o co jej chodzi. Derpy zaczęła chodzić powoli wokół niego,
wyglądając, jakby w każdej chwili mogła się na niego rzucić.
- Byłoby z mojej strony nieuprzejmością, gdybym nie zwracała się do ciebie imieniem twojego
rodu. Twoim dworskim imieniem. Dworskim imieniem, Perry. Używanym na dworze. Ja
wiem o istnieniu tylko jednego dworu w Gryfonii - chociaż przyznaję, że jestem bardzo
prostym kucykiem - dworu twojego Króla. To znaczy, że przed wojną musiałeś spędzić dużo
czasu w pałacu. Więc powiedz mi, Perry. Czy wielki Broadwings był bezmózgim lizusem? Czy
chciał oczyścić imię swojego ojca, pozostając nieświadomym wszystkiego, co działo się w
pałacu? Nie, nie wydaje mi się. Broadwings był ambitnym gryfem. A ambitny gryf nie siedzi
tylko na swoim pięknym lwim ogonku i czeka, aż ktoś powie mu, co ma robić? Nie. On wie,
co się dzieje. Czyż nie?
- Ja--
- Powiedz mi, dlaczego naprawdę dokonaliście inwazji, Broadwings.
Nie odpowiedział.
- Powiedz mi, Perry.
- Jestem Broadwings. Powiernik imienia nie splami swojego honoru--
- Wiem. Ale jesteś też Perry.
- Nie pogrywaj sobie ze mną. - warknął, po czym wypił swój kubek kawy jednym haustem. -
Honor zmusi mnie do odpowiedzenia na twoje prowokacje.
- To też wiem. - odpowiedziała, po czym wzięła łyk kawy.
- Po co mnie o to wszystko pytasz? Co chcesz tym zyskać?
- Chcę informacji. Chcę was zrozumieć. Chcę zrozumieć dokładnie, z czym walczę. Ty możesz
mi pomóc.
- Ale ja tego nie zrobię, rzecz jasna.
- Zabiję cię, jeśli mi nie pomożesz. Ja nie blefuję, Broadwings. Zabiję cię. Umrzesz sam i nikt
nie będzie tego widział, a ty jesteś zdecydowanie zbyt inteligentny, żeby wierzyć w opowieści o
halach przodków. Umrzesz i to będzie dla ciebie koniec. Nikt nie dowie się, czy powiedziałeś
mi coś, czy nie - poza tym, na wojnie, której nie popierasz, rozmowa z wrogiem nie jest
niczym niehonorowym.
- Pozwolisz mi odejść, nawet jeśli nic ci nie powiem. Nie zaryzykujesz zamordowania oficera
wziętego do niewoli.
- Przekonamy się. Napijesz się jeszcze kawy?
- Nie.
Derpy uśmiechnęła się przewrotnie.
- Wiesz, kto wciągnął nasze działa na klify? Nie jednorożce z korpusu artyleryjskiego. O, nie.
Wciągnęły je ziemne kucyki. One są zdolne do niesamowitego wysiłku fizycznego. Zapewne
od tej pory będziemy używać częściej ich siły przy transporcie dział.
- … Dlaczego mi to powiedziałaś? Jaki masz w tym cel?
- Zapytam ponownie. Pomożesz mi, Broadwings?
- Jestem gryfem. Nic się nie zmieni w tej kwestii, jeśli zdradzisz mi swoje plany. Nie będę
wymieniał się sekretami.
- Moją największą siłą jest to, że rozumiem, jak myślą tłumy. Jestem też dobra w wymyślaniu
zaskakujących sposobów rozwiązania prostych problemów. Największą słabością mojej armii
jest jej słabe wyszkolenie i brak doświadczenia, co sprawia, że nieoczekiwane zwroty bitwy
mają bardzo zły wpływ na jej morale. Poza tym, moja piechota nigdy nie będzie w stanie
odeprzeć zmasowanego natarcia lwów, przez co muszę ciągle wymyślać sposoby na
zniwelowanie tej słabości - a nie będę w stanie tego robić bez końca.
- Nie rozumiem. Co ty robisz, Klaczo? Dlaczego--
- Moją największą osobistą słabością są moje zmagania z moralnością, tożsamością i potrzebą
miłości. Jestem w skomplikowanym związku z ogierem o imieniu Macintosh Apple, zwykle
nazywanym Big Macintosh, z którym spędzam do dziesięciu godzin dziennie, i na którym
polegam całkowicie w sferze emocjonalnej. Gdyby został zabity, prawdopodobnie
załamałabym się. Mam też córkę o imieniu Dinky - nie jest jego, jeśli o tym mowa - która jest
w Southmarch. Cały czas czuję się winna, że ją opuściłam. Gdyby coś się jej stało, chyba bym
się zabiła. Rozumiesz już, Broadwings?
- Klaczo, to jest szaleństwo. Nie mogę--
- W porządku, mogę ciągnąć dalej. W tym obozie znajdują się trzy klaczki - chociaż właściwie
rosną tak szybko, że niedługo będą już klaczami - Sweetie Belle, Apple Bloom i Scootaloo.
Sweetie Belle jest autorką wielu propagandowych pieśni. Apple Bloom jest siostrą Big Maca,
który traktuje ją jak swoją własną córkę. Scootaloo nie jest nikim ważnym, ale pozostała
dwójka dałaby się za nią zabić. I nie byłyby wcale trudne do zabicia. Rozumiesz już?
- Klaczo?! Czy ty oszalałaś?! Masz pojęcie, jak bardzo ryzykujesz, mówiąc mi to wszystko?
Czy nie boisz się, że mógłbym powiedzieć--
- Dobrze. - kiwnęła głową. - Zaczynasz rozumieć. Pomyślmy. Obecnie praktycznie nie mam
linii zaopatrzenia. Polegam całkowicie na zapasach otrzymanych od zaprzyjaźnionych wsi i
złupionych z waszych konwojów. Moja armia może wydawać się bardzo mobilną, ale prawda
jest zupełnie inna - może operować jedynie na terenach, na których mamy sieci sprzyjających
nam wsi. Dokładny zwiad pozwoliłby wam ustalić, gdzie mogę się udać. Czy teraz rozumiesz?
Gryf wytrzeszczył oczy. Zrozumiał, o co chodziło Derpy.
- … Gdybym wrócił do swojej armii, użyłbym tych informacji, żeby cię pokonać. Gdybym
powiedział jakiemuś innemu gryfowi, to on użyłby ich, żeby cię pokonać. Ty… Ty…
- Tak. Przypieczętowałam twój los. Nie zobaczysz już swojego domu. Nie mogę już pozwolić
ci odejść. Absolutnie nie mogę. Teraz mogę albo zabić cię, albo uwięzić do końca wojny - ale ja
nie trzymam bezużytecznych więźniów. Teraz to nie zależy ode mnie. Wybór należy do ciebie.
Wybierz śmierć, żeby chronić króla, który doprowadzi twój kraj i naród do ruiny; albo wybierz
życie i pomóż swojemu wrogowi.
- … A więc będziesz musiała mnie zabić. Prędzej umrę, niż zdradzę swoją ojczyznę.
- Zdradzisz ojczyznę? - spytała surowym tonem. - Broadwings, ja zastanawiam się, czy
powinnam dokonać inwazji na Gryfonię. Poważnie się nad tym zastanawiam. A ja nigdy nie
przegrałam bitwy. Jeśli nie powiesz mi, dlaczego zaatakowaliście Equestrię, założę, że wasz
Król jest szaleńcem, którego trzeba się pozbyć, aby zapewnić bezpieczeństwo reszcie świata.
Nachyliła się do niego; z jej oczu biła czysta siła woli.
- Tak to wygląda. Jesteś ostatnim gryfem, z którym rozmawiam, zanim podejmę ostateczną
decyzję. Jeśli powiesz mi szczerze, dlaczego rozpętaliście wojnę, podejmę decyzję zgodnie z
tym, co mi powiedziałeś, a ty pozostaniesz u nas jako gość do końca wojny i będziesz
traktowany ze wszelkimi honorami. W przeciwnym razie zabiję cię, i nie przestanę walczyć,
dopóki nie zmienię wszystkich z waszych świętych gór w sterty kamieni. Gryfonia spłynie
waszą krwią.
Gryf patrzył na nią w milczeniu. Ona odwzajemniała wzrok.
- … To nie jest takie proste. - wymamrotał w końcu.
- Nic ważnego nie jest proste.
***
Góra Kali’Gryf, Królestwo Gryfonii. Luty, 1251.
Perry szedł przez zawilgocone, chłodne hale, tak, jak robił to każdego dnia. Nie, nie
Perry. Już nie. Teraz był “Broadwingsem” - ale nie był pewny, czy kiedykolwiek będzie w
stanie zasłużyć na noszenie tego imienia. Nie, żeby teraz było to takim wielkim zaszczytem.
Do niedawna jego ojciec był Wyrocznią Króla. Ale już nią nie był. I tylko tyle Per--
Broadwings wiedział na ten temat. Nie wiedział, dlaczego powierzono mu reprezentowanie
jego hali przodków. To wyglądało niemal jak okrutny żart. Harold Broadwings stracił honor z
powodów, o których nikt nie chciał rozmawiać - a jego syn zastąpił go, mimo, że w swoim
krótkim, nijakim życiu nie zrobił nic, aby na to zasłużyć.
Idąc, zbliżał się do prywatnej komnaty medytacji Króla, w której jego ojciec przez cała lata
wieszczył przyszłe kryzysy i zagrożenia. To były bzdury, oczywiście - sama instytucja
Wyroczni była nonsensowna. A Perr-- Broadwings nienawidził bzdur; hańbą było, że jego
rodzina została zepchnięta do roli szarlatanów, bawiących się w układanie wieloznacznych i
dobrze brzmiących wróżb.
Ale kiedy zbliżył się do drzwi, usłyszał głos dochodzący ze środka. Głos Króla, łagodny,
ale stanowczy. Być może rozmawiał że swoją nową Wyrocznią? Być może. Gryf podszedł do
drzwi i zaczął podsłuchiwać.
Znalazłam to, co chciałeś! - rozległ się dzwoniący głos w jego głowie. - Lwy wywołają
powstanie w 1204 roku! Powinieneś coś z tym zrobić, chyba że ci nie zależy, ale chyba ci
zależy, skoro spytałeś mnie, kiedy powstaną! Ale to chyba będzie głupie, bo widzę, że wiele
rzeczy płonie! To tak ładnie wygląda!
Broadwings zatkał uszy. Głos był tak samo wyraźny, jak wcześniej. Król znowu odezwał się,
ale nie był w stanie go zrozumieć.
Jesteś zgryźliwy. Powinieneś mówić dokładnie, kiedy ma być ten “następny raz”, skoro to dla
ciebie takie ważne. Gdybym kazała ci przeczytać jakąś stronę książki, ale nie powiedziała
którą, to pewnie nie przeczytałbyś tej, którą chciałam.
Król odpowiedział coś. Broadwings przyłożył ucho do drzwi.
Nie mogę wiedzieć wszystkiego naraz, głuptasie! To by nie miało sensu. Jeśli wyjrzysz przez
okno, to widzisz bardzo daleko, ale czy widzisz, gdzie na kontynencie się znajdujesz? Nie!
- Więc kiedy tylko będziesz w stanie zobaczyć tą przyszłość. Możesz powiedzieć mi coś na
temat produkcji baraniny w tym roku? - powiedział Król. Tym razem Broadwings był w
stanie go zrozumieć.
Widziałam coś wcześniej, ale teraz nie pamiętam, co. Ale chyba było dobrze. Powiedziałam
twojemu skrybie. Temu małemu. On to zapisał.
- Bardzo dobrze. Coś na temat zagrożeń wewnętrznych?
Hmm! Widziałam, że jesteś cały i zdrowy, ale byłeś bardzo smutny, i starszy, a zamek
wyglądał inaczej, a światło było jakieś dziwne.
- Zawsze jestem smutny, i mam ku temu dobre powody. Byłem starszy? To działo się w
odległej przyszłości?
Tak! Chyba tak. Chyba, że z wiekiem wyglądasz coraz lepiej, ha ha!
- Heh. Gdyby tylko… Więc mogę spać spokojnie, kucyku?
Broadwings pokręcił głową z niedowierzaniem. Nigdy nie słyszał, żeby ktoś żartował z Króla.
A przynajmniej nigdy nie widział, żeby ktoś to przeżył.
Spać spokojnie? Ha ha! Oczywiście, że tak! Chwila… Masz na myśli-- Oh, nienienienienienie,
to tak nie działa! Jest dużo przyszłości i przeszłości, a jeśli coś pomieszasz, to niektóre z nich
nie będą dla ciebie prawdziwe. Więc jeśli mówię, że coś się stało, to stanie się tylko wtedy, jeśli
wszystko inne stanie się tak, jak powinno, a jeśli zmienisz coś, to wszystko inne się zmieni!
- Nieistnienie jest częścią istnienia, pasma losu zaczynają się i kończą na tkaninie
wszechświata - ale to nie znaczy, że pasma są rozdzielone.
Ha ha ha, pewnie! To prawda, pod pewnym względem. Ale nieprawda pod innymi! Ale tak
jest ze wszystkim, co mówię, a ty i tak mnie słuchasz! I wiesz, że nie powinieneś, ale i tak
mnie słuchasz! Jesteś śmieszny, ha ha!
Przyciskając ucho do drzwi, Broadwings wiedział jedną rzecz - jeszcze nigdy w życiu
nie był czegoś tak ciekawy, jak w tej chwili. W jego głowie dzwonił głos, mówiący rzeczy,
które wynikały albo z absolutnej wiedzy, albo kompletnego szaleństwa - a w dodatku
obrażający nieustannie Króla. A Król rozmawiał z nim, pytał go o przyszłość, i nazywał
“kucykiem”. Czy to był następca jego ojca? Musiał wiedzieć, co się działo. Musiał to wiedzieć,
tak jak uwięziony gryf musi rozprostować skrzydła. Jak tonący lew musi zaczerpnąć
powietrza. Więc zajrzał do środka.
A tam ujrzał kucyka. Unoszącego się do góry nogami w powietrzu, uśmiechającego się
tępo kucyka z krążącymi spiralnie oczami.
Cześć! - zadzwonił głos w jego głowie.
***
Northmarch, Equestria. Lipiec, 1252.
- Wiele gryfów odmawiało udzielenia mi informacji. - powiedziała Derpy, nalewając
sobie kolejny kubek kawy. - Ale chyba żaden jeszcze nie zrobił tego w taki sposób. Nie zrozum
mnie źle, to całkiem ciekawa historia. Ale końcówka jest strasznie naiwna. Kucyk z dziwnymi
oczami, wyglądający na głupiego, ale zaskakująco utalentowany w czymś, w czym ty sam
powinieneś być dobry? Bardzo kreatywne, Perry. Z pewnością niełatwo było coś takiego
wymyślić.
- Ja nie kłamię. - odparł gryf, wbijając wzrok w ziemię. - Kłamstwa są dla tych, którzy nie
mają odwagi odmówić.
- Ale ja i tak raczej ci nie wierzę.
- To dobrze. - kiwnął głową. - Gdybyś uwierzyła, straciłbym do ciebie szacunek. Ale mimo to,
taka jest prawda.
- Czy wasz Król naprawdę tak bardzo boi się utraty władzy? Panuje już od tak dawna, że
większość gryfów nie może pamiętać dnia, w którym objął rządy.
- Żaden gryf nie może pamiętać tego dnia. - poprawił ją Broadwings. - Ale walczył o każdy
rok. Lwy bez przerwy wszczynają powstania. Wielmożni ciągle próbują posadzić na tronie
swoich synów i córki.
Derpy zastanowiła się przez chwilę.
- A więc próbuje pozbyć się ich z kraju.
- Ich? Kogo? Mówisz o lwach, czy wielmożnych?
- I jednych, i drugich. No, wiesz, zebrać ich do kupy i wysłać do walki z kim innym. Zapewnić
bezpieczeństwo w kraju, wysyłając tych niebezpiecznych za granicę, żeby byli
niebezpiecznymi gdzie indziej. Czy to właśnie robi wasz Król?
Broadwings wyglądał na dogłębnie zranionego tą sugestią.
- Jego Straszliwa Mość nie mógłby być tak obojętnym na życia swoich wojowników.
- Mógłby, jeśli jest mądry. Dobry przywódca nie może przejmować się życiem pojedynczych
poddanych.
- To jest… straszne stwierdzenie.
- I jest to stwierdzenie, w które wierzysz całym sercem, nawet jeśli wstydzisz się przyznać to
przed sobą.
***
Góra Kali’Gryf, Królestwo Gryfonii. Luty, 1251.
- Ah, Broadwings. - powiedział Król świszczącym głosem, drapiąc się po dziobie. -
Miałem wątpliwą przyjemność odzierania twojego ojca z jego imienia w tej właśnie komnacie,
w obecności tego właśnie kucyka.
- Czy-- czy dlatego odebrałeś mu honor?! - spytał młody gryf podniesionym tonem, ignorując
dworską etykietę. - Żeby wziąć na jego miejsce tego szalonego, mówiącego zagadkami
kucyka?
Król milczał. Zwykle nie wróżyło to nic dobrego dla rozmówcy, ale zaskoczenie na jego twarzy
zdradzało, że wcale nie próbował zastraszyć Broadwingsa. W końcu odezwał się przyciszonym
głosem.
- Zagadki? O czym… O czym ty mówisz?
- Mówię… O zagadkach. Takich, jak te, które właśnie wypowiedziała. Rzeczy się dzieją, tak jak
się dzieją, a jeśli się dzieją, to dzianie się nie sprawi, że się dzieją. Co za brednie.
- Dlaczego rozmawiałaś też z nim? - Król zwrócił się do kucyka. - Czy nie mówiłem ci
wielokrotnie, że jednym z warunków naszej współpracy jest zachowanie tajemnicy?
Mówiłeś! Ja z nim nie rozmawiałam. Ja nawet go nie widziałam, dopóki tu nie wszedł.
- Czy słyszałeś naszą rozmowę? - spytał Król młodego gryfa.
- Nie usłyszałem prawie nic z tego, co ty mówiłeś, Wasza Wysokość. Ale wszystko z tego, co
mówił kucyk.
- Czy słyszałeś to, co powiedziała przed chwilą?
- Że nie widziała mnie i nie rozmawiała ze mną? Tak.
Król westchnął ciężko.
- Jeśli twój ojciec był tak samo przystosowany do wykrywania zakłóceń w Strumieniu, jak ty,
to być może jednak nie był szarlatanem. Co prawda jestem wściekły, że wtargnąłeś do
prywatnej komnaty twojego władcy, ale być może… Być może wyjdzie z tego coś dobrego.
Tak, Broadwings, ten kucyk jest moją nową Wyrocznią.
Miło cię spotkać! Jestem Screwball. Co prawda wcześniej cię nie widziałam, ale myślę, że
będziemy teraz przyjaciółmi!
- Zaszczycasz mnie, wyznając mi swoje imię. - odparł Broadwings niepewnym tonem.
A ty jesteś Perry!
Po chwili zastanowienia, młody gryf kiwnął głową i skłonił się nisko.
***
Northmarch, Equestria. Lipiec, 1252.
Broadwings rozłożył skrzydła, machnął nimi kilka razy, po czym złożył je. Derpy
mieszała swoją kawę - czysto z przyzwyczajenia, jako że i tak nie miała cukru ani mleka.
- Właściwie, to ja zostałem mianowany nową Wyrocznią. Tylko dla zachowania pozorów; to
Screwball była prawdziwą wróżką, ale Król nie chciał pokazywać jej na dworze, bo była… Cóż,
to chyba oczywiste. W każdym razie, to ja spędzałem z nią czas. Rozmawiałem z nią.
Przypominałem jej, czego ma szukać. Zapisywałem wszystko, co mówiła.
- … Ale czym ona jest? Jaki ma cel? Czy była szalona, magiczna, czy co?
- Nie mam pojęcia. Wyglądała jak kucyk. Z całą pewnością nie zachowywała się jak kucyk. A
większość z tego, co mówiła, było prawdą. Tylko tyle wiem.
- A Król często z nią rozmawiał?
- Tak. Nalegał, żeby rozmawiać z nią w cztery oczy. Ale ja i tak podsłuchiwałem. Ciągle
zadawał jej te same pytania. Pytał, co mu grozi. A także o… o inne rzeczy. Prywatne sprawy.
Kucyk odpowiadał na jego pytania, ale mówił też inne rzeczy. Mówiła o przyszłości Gryfonii.
Mówiła o krainie rządzonej przez kucyki, w której gryfy muszą błagać o jedzenie, niezdolne do
uprawy ziemi i utrzymywania swoich stad. O krainie, w której stada lwich bandytów
panoszyły się po wsiach, mordując swoich dawnych panów. Nie mówiła o tym codziennie. Ale
często. Wystarczająco często, żeby Król zaczął o to pytać.
- Ale… to nie ma sensu. Nasze granice od dawna się nie zmieniały, a--
- A ostatnio zmieniły się tylko dlatego, że opuściliśmy sporne tereny po jednym z powstań
lwów. Kucyki zasiedlają każdy cal ziemi, jaki mogą znaleźć, ale Celestia nie pozwalała wam
przekraczać naszej granicy. Więc nie, nie wierzyłem Screwball. Ale… ona potrafi być bardzo
przekonująca, kiedy tego chce. Potrafi sprawić, że uwierzysz we wszystko, co mówi, nawet
jeśli to nie ma sensu. Nie jesteś w stanie tego wyjaśnić, ale wiesz, że nie masz wyjścia i musisz
w to wierzyć. Jakby całe twoje życie zależało od tego, czy jej wierzysz.
- Więc czego chciała? Dlaczego mówiła te wszystkie rzeczy?
- Nie wiem. Ale Król zaczął pytać ją, jak może zapobiec tej przyszłości. A każdym razem
mówiła, że jest tylko jeden sposób - zabicie Celestii. Pewnego dnia zaczęliśmy przygotowywać
się do wojny. A niedługo po tym, Screwball zniknęła. Tylko tyle wiem, Klaczo.
- I to wszystko? Dlatego walczymy?
- Chyba tak.
Derpy kiwnęła głową i oblizała wargi.
- Chcesz mi powiedzieć, że toczymy wojnę, bo szalony, unoszący się w powietrzu kucyk, który
mówił w twoim umyśle i widział wszystkie rzeczy w czasoprzestrzeni, wmanipulował
waszego Króla w rozpętanie wojny - z powodów, których nie znasz - a kiedy wojna się
zaczęła, on po prostu zniknął.
- Tak. To właśnie chcę powiedzieć, ale--
- Wiem, że byłam zezowata, Perry, ale to naprawdę nie znaczy, że jestem głupia.
- Mówię prawdę. Każde moje słowo jest prawdą.
- Nie wierzę w to. Po prostu nie wierzę.
- Czy gdybym kłamał, powiedziałbym ci o naszych problemach z lwami? - odpowiedział
Broadwings błagalnym tonem. - Czy powiedziałbym, że nasze powody do rozpoczęcia wojny
były niesłuszne? Czy zrobiłbym to? Proszę cię, Hooves. Podjąłem wielkie ryzyko, udzielając ci
informacji znanych wyłącznie mnie, Screwball i samemu Królowi. Być może okryłem się
hańbą na całą wieczność. Proszę cię, Hooves. Nie zmarnuj mojej ofiary, ignorując te
informacje.
Derpy widziała wiele błagających o życie gryfów. Widziała też wiele rannych gryfów,
błagających o śmierć. Nigdy nie widziała gryfa błagającego ją, żeby jego niehonorowa śmierć
nie poszła na marne.
- Myślę, że nie powinnam tego robić, Broadwings, ale napiszę list do Canterlotu o tym
wszystkim, co mi powiedziałeś. Ja nie mogę podjąć w związku z tym żadnej decyzji. Nie
sama. I nie wiem, czy cokolwiek z tego, co mi powiedziałeś, jest prawdą. Ale wierzę, że ty w to
wierzysz. I to mi wystarczy.
- Dziękuję, Hooves. Czy to już wszystko?
- Tak, to chyba będzie wszystko. - odparła z uśmiechem. - Byłeś bardzo pomocny. Zaraz
powiem strażnikom, żeby przenieśli cię do lepszego namiotu, a potem--
- Nie ma takiej potrzeby. Nigdy nie będę mógł wrócić do gryfów. Udam się do swojej rodziny,
która być może zrozumie, dlaczego postąpiłem w ten sposób.
Broadwings uniósł szpony do gardła.
- Broadwings… - zaczęła. Nie dokończyła. Wiedziała, że nic tym nie zmieni.
- Patrz, Hooves. Niech ktoś zobaczy moją śmierć. A ty dowiesz się, co znaczy honor.
Przeciągnął szponami po szyi. Derpy mrugnęła. Nic się nie stało. Ale natychmiast po
tym, pióra na krtani zaczęły ciemnieć, a gryf zaczął wydawać bulgoczące odgłosy. Jego twarz
wykrzywił grymas, po czym upadł. Z rozciętej szyi krew lała się na ziemię.
Derpy patrzyła na niego, dopóki jego ciało nie przestało się ruszać, po czym zasalutowała,
odwróciła się i wyszła z namiotu.
***
Derpy siedziała samotnie w swoim namiocie. Zbyt mocno go naciskałam. Zbyt
cholernie mocno. Nie chciałam, żeby on-- Nie. Nie, oszukuję sama siebie. Dobrze wiedziałam,
że on nie wyjdzie żywy z tego namiotu. Szara Klacz nie bierze jeńców. Pokręciła głową. A
teraz, przez to, że zbyt mocno go naciskałam, gryfi generał umarł - w mojej niewoli. Moi
oficerowie chyba nie będą zbyt szczęśliwi, że właśnie podpisałam na nich wyroki śmierci w
razie ich pojmania. Cóż. W takim razie będą musieli się postarać, żeby nie dać się złapać.
Przysunęła mapę do siebie. Ponownie zmierzyła odległość. 484 mile na
północny-wschód. 484 mile, a ta wojna się skończy. 484 mile, a głowa Króla Gryfów znajdzie
się na palu. 484 mil, a Gryfonia upadnie. 484 mile, a my już zawsze będziemy bezpieczni. 484
mile.
Nagle karmazynowy pegaz wpadł do namiotu. Widać było po niej skrajne
wyczerpanie. Wyprostowała się, zasalutowała, po czym upadła na kolana. Po chwili podniosła
się z wyraźnym wysiłkiem.
- Pilna wiadomość od marszałek polowej Sparkle! - zawołała, po czym zemdlała.
***
Appleloosa, Equestria.
Celestia stała w cieniu, rzucanym przez budynki stojące wzdłuż wąskiej, głównej ulicy
miasteczka, i patrzyła na idealnie okrągłe kłęby kurzu, miecione wieczornym wiatrem. Lubiła
graniczne miasteczka: wyglądały, jakby natura działała sama, ale po bliższej obserwacji
można było się przekonać, że kucyki ją kontrolują.
Uniosła wzrok, zmrużyła oczy i zobaczyła w oddali purpurowego kucyka, idącego w
stronę miasteczka. Dobrze. Bardzo dobrze. Czekała od kilku dni. Kończył się jej czas. Ale czas
oczekiwania skończył się.
Minęło pięć minut. Dziesięć. W końcu kucyk dotarł do studni miasteczka. Minął
pierwsze domy. Minął sklep. I podszedł do Celestii.
- Witaj, Topsy. - powiedziała Celestia.
- Dzień dobry. - odparła Screwball. - Jestem bardzo zmęczona. Wiesz, gdzie znajdę Celestię?
- Oczywiście.
Screwball uniosła wzrok. I wytrzeszczyła oczy.