Montgomery Lucy Maud Pat ze srebrnego gaju 01 Pat ze srebrnego gaju

background image

Lucy Maud Montgomery
Pat ze Srebrnego Gaju. Cz.1

Nasza Księgarnia
Warszawa 1993
Przełożyła Ewa Fiszer

Na dysk przepisał F. Kwiatkowski
Zaznajamiamy się z Pat

I

- Coś mi się widzi, że niezadługo będę się musiała wybrać
wieczorem na grzą dkę z pietruszką - oznajmiła Judysia Plum
zabierają c się do cięcia w cieniutkie paseczki czerwonej sukienki
Winnie. Bardzo była z siebie rada, gdyż udało jej się przekonać
panią Gardinerową , by na to pozwoliła, pani Gardinerowa uważała
bowiem, że Winni śmiało może pochodzić jeszcze w owej sukience.
Jak wiadomo, na grzą dce pietruszki można znaleźć różne rzeczy, ale
nie rosną tam nigdy czerwone jedwabne suknie.
Ale Judysi ogromnie na tej sukience zależało, tego koloru bowiem
powinny być płatki róż ozdabiają cych dywanik, który szydełkowała
dla ciotki Azalki.
Judysia Plum słynna była ze swoich dywaników, a ten miał się stać
dziełem jej życia. Zamierzała ofiarować go ciotce Azalce w
podarunku ślubnym, jeśli ta młoda dama istotnie wyjdzie tego lata
za mą ż. Judysia uważała, że już najwyższy czas, nie wolno aż tak
długo przebierać w konkurentach.
Pat szalenie zainteresowana przyszłością dywanika wiedziała tylko,
że przeznaczony jest dla cioci Azalki, ale nie wiedziała dlaczego.
Nic także nie wiedziała o innym przewidywanym wydarzeniu i Judysia
uznała, że pora już ją uprzedzić. Kiedy ktoś od blisko siedmiu lat
przyzwyczaił się być beniaminkiem rodziny, nie wiadomo, jak
przyjmie pojawienie się swego następcy lub następczyni. Judysia
była przywią zana do wszystkich mieszkańców Srebrnego Gaju, ale
nade wszystko kochała Pat. A Pat trochę zanadto brała sobie
wszystko do serca, Judysia mawiała, że "to dziecko ma trudną
miłość".
Jeszcze dziś rano Pat popłakała się, bo Judysia chciała wzią ć na
róże jej stary purpurowy sweterek. Był już za ciasny i wytarty,
ale Pat za nic nie chciała się z nim rozstać. Uwielbiała go. Tak
zapalczywie walczyła w jego obronie, że Judysia - rzecz prosta -
ustą piła. Pat opłakiwała każdą znoszoną sukienkę. I nie cierpiała
nowej - dopóki nie ponosiła jej paru tygodni. A potem
przywią zywała się do niej równie namiętnie.
- Powiadam wam, że to dziwny dzieciak - powtarzała Judysia
potrzą sają c szpakowatą głową . Ale miałby się z pyszna ten, kto by
w jej obecności pozwolił sobie skrytykować Pat.
- Dlaczego ona jest dziwna? - spytał się kiedyś Sidney dość
wojowniczym tonem. Sidney kochał Pat i nie spodobało mu się to
określenie.
- Pewnie w dzień jej narodzin kobold dotkną ł ją kolcem róży
- odpowiedziała tajemniczym tonem Judysia.
Judysia wiele wiedziała o koboldach, elfach, skrzatach, leśnych
wróżkach i innych fascynują cych stworach.
- Więc już nigdy nie będzie taka jak wszyscy. Ale to i dobrze. Ona

background image

będzie potrafiła robić wiele rzeczy, których inni nie potrafią .
- Na przykład co? - spytał zaciekawiony Sidney.
- Będzie umiała kochać bardziej niż inni... i to przyniesie jej
wiele radości. Ale i cierpienia. Takie to są dary wróżek, trochę
słodyczy, trochę goryczy.
- Jeśli to wszystko, czym ją te kabaty obdarowały, to niewiele
- oświadczył pogardliwie mały Sidney.
- Cicho, sza! - Judysia zgorszyła się. - Nie wiesz, kto cię
słucha! I wcale nie powiedziałam, że to wszystko. Ona będzie
potrafiła zobaczyć wiele rzeczy. Na przykład jak czarownice lecą
nocą na miotłach, a za nimi siedzą czarne koty. Chciałbyś, co?
- Ciocia Azalka powiada, że w ogóle nie ma czarownic, a już na
pewno nie ma ich na Wyspie Księcia Edwarda!
- Jak się w nic nie wierzy, to niewiele ma się uciechy z życia
- odpowiedziała zagadkowo Judysia. - Może i na Wyspie nie ma żadnej
czarownicy, ale nie brakowało ich w naszej starej Irlandii. Moja
babka była czarownicą .
- A ty? - ośmielił się spytać Sidney. Już od dawna chciał ją o to
spytać.
- Może i troszkę jestem. Ale już nie taką prawdziwą .
- I jesteś pewna, że kabat ukłuł Pat?
- Pewna? Nikt nie wie na pewno, co robi Zaczarowany Ludek. Może to
ta jej mieszana krew. Francuska i angielska, i irlandzka, i
szkocka, i kwakierska... potworna mieszanka!
- To było dawno - zaprotestował Sidney. - Stryj Tom powiada, że
teraz jesteśmy Kanadyjczykami.
- Ha! Ha! - wykrzyknęła srodze urażona Judysia. - Jeżeli wasz stryj
Tom wie lepiej ode mnie, to czemu mnie zanudzasz pytaniami? Zmykaj
lepiej, bo ci przyłożę.
- Nie wierzę ani w czarownice, ani we wróżki! - wrzasną ł Sid, żeby
ją jeszcze bardziej rozzłościć. Lubił, jak się złościła.
- Coś podobnego! Raz w Irlandii jeden bezczelny mężczyzna też tak
powiedział. I kiedy wracał któregoś wieczoru, lepiej nie mówić
ską d, to je spotkał. No i miał za swoje!
- Co one zrobiły? - spytał ochoczo Sid.
- Lepiej, żebyś nie wiedział! Nigdy już nie przyszedł do siebie,
ale możesz mi wierzyć, że nauczył się trzymać język za zębami i
szanować Zaczarowany Ludek. I tobie też radzę uważać, co mówisz,
nawet wtedy, kiedy myślisz, że jesteś sam, ty zuchwały chłopaku!

Ii

Judysia szydełkowała dywanik w swoim pokoiku nad kuchnią ... Dzieci
ze Srebrnego Gaju uważały, że pokoik ów jest wręcz fantastyczny.
Nie otynkowano go, ściany i sufit były z belek, które Judysia
szorowała do białości. Na ogromnym łóżku leżał siennik. Judysia
gardziła piernatami, a materace uważała za współczesny wynalazek
diabła. Poszewki na poduszki obszyte były ręcznej roboty koronką ,
łóżko okryte narzutą wyhaftowaną "autografami", Judysia kupiła ją
wiele lat temu na wencie jednego ze stowarzyszeń dobroczynnych.
- Jak się budzę, to lubię się chwilę pogapić i powspominać.
Ludziska już dawno gryzą trawkę, a ja sobie kicam jak zają c.
Dzieci ze Srebrnego Gaju, póki nie wyrosły, uwielbiały od czasu do
czasu spać z Judysią i słuchać opowieści o tych, których nazwiska
przyozdabiały narzutę. Stare zapomniane romanse... dziwne
przygody... Judysia wszystko wiedziała, a niejedno potrafiła
zmyślić. Miała wspaniałą pamięć i ogromny dar słowa. Nie zawsze
jednak były to niewinne powiastki. Miała niewyczerpany zapas

background image

niesamowitych historyjek o duchach i "byczych" morderstwach i aż
dziw, że dzieci nie przestały ze strachu rosną ć. Ale one czuły
tylko rozkoszny dreszczyk zgrozy. Wiedziały, że Judysia "haftuje",
ale nie miało to żadnego znaczenia. Te opowiadania były
pasjonują ce!
Judysia cią gnęła swą epopeję z dnia na dzień, przerywają c zawsze w
najbardziej emocjonują cym momencie - mógłby jej tego daru
pozazdrościć pisarz produkują cy seriale. Pat najbardziej lubiła
przeraźliwą opowieść o zamordowanym mężczyźnie, którego szczą tki
rozwleczono po całym domu... ramię znaleziono na strychu, głowę w
piwnicy, uda w garncu w spiżarni.
- Ach, Judysiu, czuję taki rozkoszny dreszcz!
Obok łóżka stał stoliczek nakryty szydełkową serwetką , leżały na
nim wyszywana paciorkami poduszeczka na igły w kształcie serca i
pudełeczko z muszelek, w którym Judysia przechowywała pierwsze
zęby dzieci i ich loczki. A obok muszla z Australii i kawałek
wosku; woskiem tym nacierała nici, by nadać im pożą daną gładkość.
Leżała tam także Biblia Judysi i gruba ksią żeczka "Co każdy
wiedzieć powinien", z której Judysia czerpała swoje zadziwiają ce
wiadomości. Była to jedyna ksią żka, którą czytała. Powiadała, że
ludzie są znacznie ciekawsi.
Z sufitu zwisały pęki ususzonego krwawnika i wrotycza oraz
wyhodowanych w ogrodzie ziół. W księżycowe noce wyglą dały jak
upiory, było to cudowne. Pod ścianą stała wielka niebieska
skrzynia, którą Judysia przed trzydziestu laty przywiozła ze
Starego Kraju. Kiedy miała wyją tkowo dobry humor, pokazywała
dzieciom, co się w niej kryje - była tam zbieranina rozmaitych
fascynują cych przedmiotów, bo Judysia w swoim czasie dużo kręciła
się po świecie. Urodzona w Irlandii, jeszcze jako nastolatka
"służyła na zamku"; co zachwycało dzieci ze Srebrnego Gaju. Potem
pojechała do Anglii, gdzie pracowała przez parę lat, aż jej
obdarzony włóczęgowskimi skłonnościami brat postanowił jechać do
Australii i Judysia mu towarzyszyła. Australia mu się nie
spodobała, zdecydował zatem spróbować, jak będzie w Kanadzie, i
osiedlił się na jakiś czas na Wyspie Księcia Edwarda, gdzie
zatrudnił się na farmie. Judysia jeszcze za czasów dziadków Pat
zaczęła pracować w Srebrnym Gaju i kiedy brat oświadczył jej, że
zamierza spakować manatki i wybrać się do Klondike, oznajmiła
twardo, że tym razem pojedzie bez niej. Polubiła Wyspę. Była
najbardziej podobna do Starego Kraju. Polubiła Srebrny Gaj i
pokochała rodzinę Gardinerów.
Odtą d stała się czą stką Srebrnego Gaju. Była tam, kiedy "Długi
Alek" Gardiner przywiózł do domu młodą żonę. Była podczas narodzin
dzieci. Należała do rodziny. Nie sposób było wyobrazić sobie domu
bez jej obecności. Miała prawdziwy talent do zapamiętywania
wszelkich opowieści i legend, i obecnie znała już lepiej niż
ktokolwiek historię rodziny Gardinerów.
Nigdy nie wyszła za mą ż.
- Miałam tylko jednego wielbiciela - zwierzyła się kiedyś Pat. -
Którejś nocy wyśpiewywał pod moim oknem serenady i wylałam na
niego wiadro mydlin. Chyba go to zniechęciło... Więcej się nie
pojawił.
- Nie żałowałaś? - spytała Pat.
- Ani chwili, złotko. Pan Bóg poską pił mu rozumu. Hojniej już
obdarzył gęsi.
- Czy myślisz, że jeszcze wyjdziesz za mą ż? - spytała niespokojnie
Pat. To by było straszne, gdyby Judysia wyszła za mą ż i opuściła
Srebrny Gaj.

background image

- W moim wieku? Widzisz przecież, że jestem siwa jak gołą b.
- Ile ty masz lat, Judysiu?
- To nie jest grzeczne pytanie, ale jesteś za mała, żeby o tym
wiedzieć. Mam tyle lat, ile ma ich mój język i trochę więcej niż
moje zęby. Nie martw się. Kto wychodzi za mą ż, ma kłopoty, kto nie
wychodzi, też ma kłopoty, ale ja już wolę te, które znam.
- Ja także, Judysiu, nigdy nie wyjdę za mą ż - oświadczyła Pat. -
Bo jakbym wyszła za mą ż, musiałabym się stą d wyprowadzić, a tego
bym nie zniosła. Ja i Sid zostaniemy na zawsze w Srebrnym Gaju, a
ty, Judysiu, też zostaniesz z nami, prawda? I nauczysz mnie, jak
się robi sery.
- Sery? Teraz sery robi się po mleczarniach. ¯adna farma na Wyspie
nie robi już własnych serów, tylko my w Srebrnym Gaju. Ale tego
lata zrobię je ostatni raz.
- Och, Judysiu, nie możesz przestać. Judysiu, błagam cię.
- Cóż, może jeszcze ze dwa lata będę je wyrabiała, ale tylko dla
rodziny - zgodziła się Judysia. - Twój tata zawsze powiada, że te
fabryczne sery nie są takie smaczne jak domowe. Nie mogą być!
Robią je mężczyźni. A co mężczyźni mogą wiedzieć o wyrobie sera!
Tak, tak, od czasu kiedy przyjechałam na Wyspę, wiele się tu
zmieniło.
- Nienawidzę zmian - zawołała niemal ze łzami Pat.
Przykro było pomyśleć, że Judysia może kiedyś przestać robić sery.
Była to cała tajemnicza procedura. Najpierw mieszało się
"podpuszczkę"... następnego dnia wyglą dała jak piękny biały krem,
który pakowano w obręcze, wkładano pod "prasę" i przyciskano dużym
okrą głym kamieniem. A potem sery musiały długo "dojrzewać" i
schną ć, z wyją tkiem jednego malutkiego, przeznaczonego specjalnie
dla Pat. Pat wiedziała, że całe Północne Glen uważa Gardinerów za
staroświeckich - co za pomysł robić własne sery! - ale kogo to
mogło obchodzić? Szydełkowe dywaniki też były staroświeckie, a
wszyscy letnicy i turyści zachwycali się nimi i chcieli je
kupować. Ale Judysia Plum nigdy żadnego nie sprzedała. Wszystkie
musiały leżeć w Srebrnym Gaju! Iii

Iii

Judysia zawzięcie szydełkowała chcą c wykończyć różę, nim
zmierzchnie". Pat lubiła to wyrażenie. Było i obrazowe, i
tajemnicze. Siedziała na stołeczku przy otwartych drzwiach do
pokoiku Judysi, oparła kwadratową bródkę o ręce, a łokcie o
kolana. Jej uśmiechnięta buzia, z której uśmiech zdawał się nie
schodzić, nawet kiedy smuciła się czy złościła, była w zimie biała
jak śnieg, ale teraz lekko się już opaliła. Włosy Pat miała
mysiego koloru, proste i długie. Nikt w Srebrnym Gaju z jednym
wyją tkiem cioci Azalki nie ośmielił się obcią ć włosów.
Judysia tak się o to awanturowała, że mama nie odważyła się obcią ć
włosów Winnie i Pat. Co śmieszniejsze, sama Judysia miała krótką
czuprynę, taką jaka właśnie weszła w modę, której Judysia
nienawidziła. Ale Judysia zawsze miała krótko obcięte włosy.
Twierdziła, że nie ma czasu, by je upinać.
Obok Pat na najwyższym stopniu siedział Dżentelmen Tom, mrugają c
bezczelnymi zielonymi ślepiami - miały one taki wyraz, że paręset
lat temu Judysię skazano by na stos. Był to ogromny chudy kot,
który zawsze wyglą dał tak, jakby miał jakieś ukryte kłopoty, i
nigdy, mimo że Judysia podsuwała mu najsmaczniejsze ką ski, nie
mógł utyć. Czarny kot... "najczarniejszy kot, jakiego widziałam w
życiu".

background image

Dłuższy czas nie miał imienia, Judysia uważała, że nie można
nadawać imienia kotu, który dopiero co się przybłą kał. Nie wiadomo
komu można by się w ten sposób narazić. Zatem o czarnym kocisku
mówiło się dłuższy czas Kot Judysi (oczywiście przez duże K), aż
wreszcie któregoś dnia Sid mówią c o nim nazwał go Dżentelmenem
Tomem i tak już zostało, nawet Judysia szybko się z tym pogodziła.
Pat lubiła wszystkie koty, ale w jej uczuciu do Dżentelmena Toma
tkwiła domieszka nabożnego lęku. Dżentelmen Tom pojawił się nie
wiadomo ską d i obdarzył miłością Judysię. Sypiał w nogach jej
łóżka, chodził za nią z zadartym ogonem, nigdy nie mruczał. Nie
można by go nazwać kotem towarzyskim. Nawet Judysia, która nie
dopuszczała, by go krytykowano, przyznawała, że jest trochę
zanadto "przebierny".
- Tak, nie można go nazwać rozmownym kotem, ale i tak ma się z
jego towarzystwa pociechę.

Poznajemy Srebrny Gaj

I

Kiedy Judysia tak tajemniczo wspomniała o grzą dce pietruszki,
przejrzyste brunatne oczy Pat wyglą dały przez okrą gły świetlik w
ścianie nad schodami. Było to jej ulubione okienko, otwierało się
na zewną trz jak iluminator na okręcie. Pat nigdy nie wchodziła do
pokoiku Judysi nie wyjrzawszy pierwej przez ów świetlik. Zawsze
docierał tu powiew kapryśnego wietrzyka, którego nie czuło się w
ogrodzie, a widok był wręcz przepiękny.
W rozległej brzezinie na zboczu wzgórza za domem, której Srebrny
Gaj zawdzięczał swoją nazwę, mieszkały miłe sówki, które rzadko
fukały, a za to lubiły się zaśmiewać. Dalej pełno było pagórków i
kotlinek, gdzie znajdowały się pola. Jedno otoczone było
znienawidzonym przez Pat kolczastym drutem, inne żywopłotami, w
narożnikach rosły astry i wiciokrzew.
Pat kochała wszystkie pola farmy. Razem z Sidem spenetrowali każdy
skraweczek ziemi. Dla Pat każde pole było żywą istotą . Na dużym
polu na stoku wzgórza zasiano tej wiosny żyto i pole wyglą dało
teraz jak ogromny zielony kobierzec. Pólko Sadzawki - na samym
środku Pólka oczko wody wyglą dało tak, jakby za czasów młodości
ziemi jakaś olbrzymka zrobiła tu palcem dołeczek - zarośnięte było
latem kosaćcami i tatarakiem: w upalne dni Pat i Sid moczyli tu z
rozkoszą nogi. Pole Owocowego Tortu było trójką tne i kończyło się
gęstwiną świerków. Pole kaczeńców było podmokłe i można było sobie
wyobrazić, że rosną tam wszystkie kaczeńce świata. A pole
Minionego Lata zakwitało we wrześniu kępami astrów.
Pat najbardziej kochała Ukryte Pólko. Nikt nie podejrzewałby jego
istnienia widzą c gęsty las, ale ona i Sid zuchwale do tego lasu
wtargnęli i odkryli je - otoczone jodłami i klonami, zalane
słońcem, pachną ce rosną cymi wokół paprociami. Wśród pióropuszy
trawy widać było listki ogromnych leśnych poziomek. Tu i ówdzie
leżały kopce kamieni, ze szczelin wyrastały wielkie paprocie, a
naokoło zagnieździły się truskawki na długich łodyżkach. Pat po
raz pierwszy w życiu zerwała bukiet truskawek.
W rogu Ukrytego Pólka rosły dwa niewielkie świerki, jeden o stopę
wyższy. Wyglą dały jak brat i siostra... jak Sid i ona. Natychmiast
nazwali je Królem Lasu i Księżniczką Paproci. To znaczy nazwała je
tak Pat. Lubiła nadawać imiona wszystkim rzeczom tego świata.
Wtedy coś stawało się kimś - kimś, kogo się kochało.

background image

Pat i Sid pokochali Ukryte Pólko najbardziej ze wszystkich pól.
Należało do nich, czuli się tak, jakby je odkryli. Jakże się
różniło od tego łysego kamienistego pola za stodołą , które w nikim
nie mogło wzbudzić ciepłych uczuć, oczywiście poza Pat. Pat
kochała nawet to pole. Należało przecież do Srebrnego Gaju. Dla
Pat był to wystarczają cy powód.
Na wschód od domu widać było Wzgórze Mgieł, trochę wyższe od
wzgórza, na którego zboczu znajdował się Srebrny Gaj. Na samym
wierzchołku rosły trzy topole, trzy czarne sylwetki strażników.
Chociaż to wzgórze nie należało już do Srebrnego Gaju, Pat bardzo
je kochała i co rano pozdrawiała z okna ruchem ręki.
Tuż pod świetlikiem znajdował się ogródek warzywny, w samym rogu
widać było tę tajemniczą grzą dkę pietruszki, równymi rzędami rosła
fasola i groszek, i cebula. Studnia była już za bramą ...
staroświecka otwarta studnia z kołowrotkiem i wiadrem na długiej
linie. Gardinerowie zachowali tę studnię, żeby nie robić
przykrości Judysi, która wzdragała się na samą myśl o nowoczesnej
pompie. Można sobie wyobrazić, co by to była za woda!
Pat cieszyła się, że Judysia ocaliła starą studnię. Była taka
piękna... Ze szczelin między kamieniami wyrastały paprocie, niemal
przesłaniają c lustro wody widnieją ce o pięćdziesią t stóp pod
poziomem ziemi, w którym odbijało się błękitne niebo, z którego -
gdy się nachyliła - wyzierała ku niej jej własna buzia. Nawet w
zimie paprocie pozostawały zielone, a Patrycja z głębi studni
spoglą dała na nią ze świata, któremu niestraszna była żadna burza.
Nad studnią rósł wielki klon i wycią gał w stronę domu zielone
ramiona.
Ze świetlika widać było także sad... niezwykły sad, w którym żyły
pospołu jabłonie i świerki, przynajmniej w starej części. W nowej
części sadu widniały równe rzędy drzew owocowych, było to dużo
mniej zajmują ce. W starej części rosły drzewa zasadzone przez
pradziadka Gardinera i drzewa, które zasiały się same, a między
nimi kręte wą ziutkie ścieżki. Na końcu, w środku kępy młodych
świerków była maleńka polanka, gdzie urzą dzano pogrzeby zmarłych
kotów. Pat przychodziła tam zawsze, kiedy miała coś "do
przemyślenia". Zdarza się to nawet osobom, które nie ukończyły
jeszcze siedmiu lat.

Ii

Za sadem był cmentarzyk. Tak, prawdziwy cmentarzyk. Pochowany tam
został prapradziadek Nehemiasz Gardiner, który przybył na Wyspę w
1780 roku, i jego żona, Marie Bonnet, francuska hugonotka.
Spoczywał tam także pradziadek Tomasz Gardiner wraz z kwakierską
żoną , Janiną Wilson. Pochowano ich tam, bo najbliższy cmentarz
znajdował się w Charlottetown z drugiej strony Wyspy, a ścieżką
wśród lasów dawało się tam dojechać tylko konno.
Janina Wilson była pruderyjną kobietką , która zawsze chodziła w
szarej kwakierskiej sukni i szarej chuście. Jedna z tych chust
spoczywała jeszcze w kufrze na strychu Srebrnego Gaju. To Janina,
by odstraszyć wielkiego czarnego niedźwiedzia, który usiłował
wejść przez okno do drewnianej chaty, wylała mu prosto w pysk
garnek z gorą cą kaszą . Pat uwielbiała opowieść Judysi o tym, jak
niedźwiedź uciekał potykają c się o pniaki i zatrzymują c co chwila,
by zdrapać z pyska gorą cą masę. Jakie to musiały być zajmują ce
czasy, kiedy w lasach na Wyspie roiło się od niedźwiedzi i
zaglą dały do okien chat. Co za szkoda, że to już nie może się
zdarzyć, że niedźwiedzie wyginęły. Pat z bólem rozmyślała o losach

background image

ostatniego niedźwiedzia. Jakże on musiał czuć się samotny!
Na cmentarzyku spoczywał też stryjeczny dziadek Ryszard...
Zawadiacki Dick, który był żeglarzem, walczył z rekinami i, jak
utrzymywano, zakosztował kiedyś ludzkiego mięsa. Przysięgał, że
nie pozwoli się zakopać w ziemi. Kiedy umierał na odrę - co za
wstyd dla dzielnego żeglarza - błagał swego brata, Tomasza, by
jego zwłoki zabrał na łódź i zatopił w Zatoce. Ale zgorszony
Tomasz nie miał zamiaru popełniać podobnego szaleństwa i pochował
Dicka na rodzinnym cmentarzyku.
I od tego czasu ilekroć Gardinerom coś groziło, Zawadiacki Dick
wstawał z grobu, siadał na płocie i wyśpiewywał rozpustne piosenki
aż do chwili, kiedy jego bogobojna rodzina też nie opuściła grobów
i nie przyłą czyła się do chóru. Tak przynajmniej utrzymywała jedna
z najbardziej sensacyjnych opowieści Judysi. Pat bardzo by chciała
w to uwierzyć...
Na cmentarzyku znajdował się też grób Płaczliwego Willa, brata
Nehemiasza, który przyjechawszy na Wyspę i zobaczywszy puszczę,
którą należało dopiero wykarczować, usiadł i zaczą ł szlochać.
Nigdy mu tego nie wybaczono. Do śmierci pozostał Płaczliwym Willem
i żadna dziewczyna nie zgodziła się za niego wyjść - która
chciałaby zostać panią Płaczliwą Willową ? Jako zgorzkniały stary
kawaler dożył zatem osiemdziesięciu lat i - tak twierdziła Judysia
- ilekroć jego rodzinie zaczynał sprzyjać los, Płaczliwy Will
siadał na płaskim nagrobku i szlochał. W to także trudno było
uwierzyć. Ale Pat bardzo chciała, żeby Płaczliwy Will wyszedł z
grobu i zobaczył, jak teraz tu wyglą da. Och, gdybyż mógł zobaczyć
Srebrny Gaj.
Pochowano tu także wiele dzieci, nikt nie wiedział ile, gdyż na
ich mogiłkach nie postawiono nagrobków. Cmentarz zarosła gęsta
trawa. W lecie płyty z piaskowca były gorą ce i lubił się na nich
wygrzewać Dżentelmen Tom. Wokół cmentarza był płot, który każdej
wiosny bieliła skrupulatnie Judysia.
Nigdy nie jedzono jabłek, które spadały na cmentarz. To by był
"brak uszanowania", twierdziła Judysia. Jabłka te zbierano i
zanoszono świniom. Pat nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego
"brakiem uszanowania" było owe jabłka zjadać, skoro wolno było
nimi karmić świnie.
Pat była z tego cmentarzyka bardzo dumna i ogromnie żałowała, że
przestano już tam grzebać Gardinerów. Rozkosznie by było spoczą ć
na wieki tuż koło domu, przysłuchiwać się głosom rodziny i
zaprzyjaźnionych zwierzą t.
Gęsi ze Srebrnego Gaju pogadywały z gęsiami stryja Toma, w
chlewiku kwiczały świnie, nawet ów kwik radował uszy, świnie te
bowiem stanowiły także czą stkę domu. Kot imieniem Czwartek
miauczał żałośnie, żą dają c, by go wpuścić do spichlerza. Ktoś
śmiał się - oczywiście była to Winnie, Winnie tak ślicznie się
śmiała... Za stodołą pogwizdywał Józek, Józek gwizdał często i
bardzo melodyjnie, zdarzało się, że wcale sobie z tego nie zdawał
sprawy. Raz zaczą ł gwizdać w kościele... Ale to powinna by
opowiedzieć Judysia. Twierdziła, że do tej pory nie przyszła
jeszcze do siebie.
Zabudowania gospodarskie stały koło sadu, a z sadu Alejka
Westchnień prowadziła na pobliską farmę stryja Toma.
Obok dużej stodoły przykucną ł mały dziwaczny budyneczek z
nadbudówką , wieżyczką , z podłużnymi oknami w wykuszach
przypominają cymi okna kościelne. Bo kiedyś budyneczek ten był
kościołem. Gdy w Północnym Glen wybudowano nowy kościół
prezbiteriański, dziadek Gardiner kupił stary i przeniósł go na

background image

farmę, gdyż potrzebna mu była szopa. Był to jego jedyny uczynek,
którego Judysia nie pochwalała. I kiedy w pięć lat później
siedemdziesięciopięcioletni pan Gardiner dostał udaru i nie
przyszedł do siebie aż do śmierci, która nastą piła w
osiemdziesią tym roku jego życia, Judysia uznała, że tego właśnie
należało oczekiwać. świnie też przestały być tymi samymi świniami,
odką d chlew urzą dzono w dawnym kościele. Wszystkie dostały
reumatyzmu.

Iii

Słońce zachodziło. Pat lubiła patrzeć, jak przepych zachodu odbija
się w szybach okien domu stryja Toma. Była to jej ulubiona pora
dnia. Liście topoli pobłyskiwały w nadcią gają cym zmierzchu, na
podwórze wyległy kocięta... W Srebrnym Gaju roiło się od kocią t.
Nikt nie miał serca ich topić. Najbardziej kochała je Pat.
Judysia lubiła opowiadać, jak kiedyś pastor zaproponował
czteroletniej Pat, żeby go spytała, o co zechce. Pat zapytała ze
smutkiem: - Dlaczego Dżentelmen Tom nie ma kocią t?
Biedny człowiek wkrótce przeniósł się do innej parafii. £atwo było
go rozśmieszyć i utrzymywał, że nie może wygłaszać kazań, gdy
mierzy go poważnym wzrokiem mała Pat.
Po podwórzu kręciła się czarna Niedziela, łaciaty Poniedziałek,
biały długowłosy Wtorek, rudawa środa, bury Pią tek i Sobota,
popielata jak zmierzch. Tylko pręgowany Czwartek wcią ż miauczał
rozpaczliwie pod drzwiami spichlerza. Czwartek był mało
towarzyskim kotem i zawsze, jak kot Kiplinga, chadzał własnymi
drogami.
Stary indor z czerwonymi koralami przysiadł na płocie. Pojawiły
się nietoperze, Judysia twierdziła, że nietoperzy dosiadają
wróżki. W oknach są siednich domów zabłysły światła... U Neda
Bakera i Kennetha Robinsona, i Duncana Gardinera, i Jakuba Adamsa.
Pat lubiła im się przypatrywać i wyobrażać sobie, co się w tych
domach dzieje.
Tylko jeden dom pozostawał zawsze ciemny, stary biały dom wśród
gęstych jodeł na wierzchołku wzgórza położonego na południowy
zachód od Srebrnego Gaju. Był to długi niski budynek. Pat
przezwała go Długim Samotnym Domem. Od wielu lat nikt tam nie
mieszkał. Pat było go bardzo żal zwłaszcza o zmierzchu, kiedy
wszystkie domy ożywały światłami. Jakże musiał się czuć
opuszczony.
- Ten dom marzy o tym, żeby ktoś w nim zamieszkał - tłumaczyła
Judysi.
W samym środku srebrzystego gaju brzóz rosła wysoka jodła i to nad
nią pojawiała się na bladym polu nieba pierwsza wieczorna gwiazda.
Widok pierwszej gwiazdy zawsze przyprawiał człowieka o rozkoszny
dreszcz. Cudownie byłoby wzlecieć i przycupną ć na wierzchołku
jodły między wieczorną gwiazdą a ciemnością .

O grzą dkach pietruszki

I

Czerwona róża była już niemal ukończona i Pat przypomniała sobie
nagle to, co Judysia powiedziała o grzą dce pietruszki.
- Judysiu - spytała - co ty właściwie chcesz znaleźć w tej
pietruszce?

background image

- A co byś powiedziała, gdybym tam znalazła nowego dzidziusia? -
spytała Judysia, uważnie się jej przyglą dają c.
Pat odebrało dech.
- Czy uważasz, Judysiu, że potrzebny nam nowy dzidziuś?
- Potrzebny, niepotrzebny... Ale miło będzie mieć w domu małe
dziecko. Dom, w którym nie ma małego dziecka, staje się pusty.
- Czy ty, Judysiu... czy będziesz to dziecko bardziej kochała niż
mnie?
Głosik Pat drżał.
- O nie, złotko. Jesteś moją najdroższą dziewczynką i na zawsze
nią pozostaniesz, choćbym na grzą dce pietruszki znalazła cały
tuzin dzieci. To twoja matka ma ochotę na nowego dzidziusia, Pat,
i chcę jej dogodzić, bo ostatnio słabuje.
- Jeśli mama chce dziecka - powiedziała z namysłem Pat - to
powinna je dostać... Ale... ale Judysiu, tak nam było w naszej
rodzinie dobrze... tatuś i mamusia, i ciocia Azalka, i ty...
Winnie, Józek, Sid i ja. Wolałabym, żeby tak zostało...
- Może by i było lepiej... Ale twoja mamusia uparła się. I biedna
Judyta Plum musi pójść nocą na tych swoich sztywnych, starych
nogach i przeszukać grzą dkę pietruszki.
- Czy naprawdę dzieci znajduje się w pietruszce? Janka Foster
mówi, że dzieci przynosi pan doktor w czarnej walizeczce. Zaś Hela
Price, że bocian. A Pola Gardiner przysięgała, że przynosi je w
koszyku babcia Garlandowa.
- Czego też ta dzieciarnia nie wymyśli! - zawołała Judysia.
- Widziałaś przecież wiele razy doktora Bentleya, jak tu
przychodził. Czy miał czarną walizeczkę?
- Nie...
- A widziałaś kiedyś na Wyspie bociana?
Nie, Pat nie widziała.
- Co do babci Garland, to nie powiem. Może się zdarzyć, że ma w
koszyku dzieciaka. Ale na pewno znalazła go właśnie w pietruszce.
Nie chciałabyś chyba dzieciaka, którego babcia Garland wyszukała
na własnej grzą dce, co?
- Nie, nie. Ale czy nie mogłabym ci pomóc?
- Też pomysł! Nie wiesz, co mówisz. Tylko ktoś, kto ma w sobie
choćby kroplę krwi czarownicy, może dojrzeć takie dziecko. Ale
muszę tam pójść, kiedy wzejdzie księżyc, i muszę być sama,
najwyżej może mi towarzyszyć kot. To poważne przedsięwzięcie, moja
droga, nie da się tego zrobić byle jak.
Pat z westchnieniem ustą piła.
- Ale wybierzesz ładnego dzidziusia, dobrze, Judysiu? Dziecko ze
Srebrnego Gaju musi być ładne.
- Zrobię, co będę mogła. Pamiętaj tylko, że niemowlęta nie są zbyt
urodziwe. Mają czerwone pomarszczone buzie. I jeszcze coś ci
powiem - z ładnych dzieci wyrastają najczęściej brzydkie
dziewczynki. Kiedy byłam niemowlęciem...
- Ty, Judysiu, byłaś niemowlęciem? - Pat nie mogła w to uwierzyć.
Niemal obraźliwe byłoby wyobrazić sobie Judysię jako niemowlę. A
świat bez niej wydawał się wręcz niemożliwy.
- Byłam. I to takim ślicznym, że są siadki wypożyczały mnie sobie,
żeby pokazywać gościom jako własne dziecko. A teraz - spójrz na
mnie. I pamiętaj o tym, jeśli nie spodoba ci się dzidziuś, którego
znajdę w pietruszce! To prawda, że jak byłam mała, to dostałam
żółtaczki. I potem już zawsze miałam złą cerę.
- Ależ, Judysiu, ty wcale nie jesteś brzydka.
- Brzydka, niebrzydka, ale gdybym miała wybór, to bym nigdy nie
wybrała sobie takiej twarzy! No, róża gotowa, czas wydoić krowy. A

background image

ty wpuść lepiej Czwartka do spichlerza, bo się zamiauczy na
śmierć. I nikomu nie piśnij słówka o tym, co ci powiedziałam o
pietruszce.
- Nie pisnę. Ale, Judysiu... tak mnie coś ssie w żołą dku.
- Spryciula z ciebie! Wiem, o co chodzi. Jak wydoję krowy, możesz
wpaść do kuchni i usmażę ci jajko.
- Ale na maśle...
- Na maśle, na maśle... Będziesz sobie mogła maczać w nim chleb. I
nic nie obiecuję, ale coś mi się widzi, że z kolacji została
cynamonowa bułeczka.
Judysia, która nigdy nie nosiła fartucha, podwinęła płócienną
spódnicę aż po pas, pokazują c pasiastą sztywną halkę, i zeszła na
dół, cały czas - jak to miała w zwyczaju - coś do siebie gadają c.
Za nią poszedł Dżentelmen Tom. Pat pobiegła wpuścić Czwartka do
spichlerza. Wcią ż się jakoś dziwnie czuła, choć nie była pewna,
czy naprawdę doskwiera jej głód. Nagle świat wydał jej się zbyt
wielki. Myśl o nowym dziecku przygnębiła ją . Grzą dka pietruszki
zamieniła się w złowieszczy zaką tek. Przez chwilę miała ochotę tam
pójść i wyrwać wszystkie pietruszki. Wtedy Judysi nie uda się
znaleźć niemowlęcia. Ale przecież mama tego dziecka pragnie. Nie
wolno jej rozczarować.
"Ale znienawidzę je - pomyślała. - Po co nam w Srebrnym Gaju ktoś
obcy?"
Gdybyż tylko mogła omówić to z Sidem. Obiecała jednak Judysi, że
nikomu nie piśnie słówka. Po raz pierwszy miała zachować coś wobec
Sida w tajemnicy, bardzo to było nieprzyjemne. Nagle wszystko
uległo jakiejś dziwnej zmianie - a Pat nienawidziła zmian.

Ii

W pół godziny później udało jej się wygnać z głowy myśl o dziecku
i pietruszce. Poszła do ogrodu powiedzieć kwiatom dobranoc. Pat
nigdy o tym nie zapominała. Była pewna, że kwiatom sprawiłoby to
przykrość. W ogrodzie było pięknie, mrocznie - tylko nad Wzgórzem
Mgieł pojawiła się srebrna poświata wschodzą cego księżyca.
Rosną ce wokół ogrodu drzewa - stare klony posadzone przez babkę
Gardinerową , kiedy jako młoda małżonka przybyła do Srebrnego Gaju
- gadały coś do siebie, jak zwykle z zapadnięciem nocy. Trzy
brzózki w rogu szeptały sobie jakieś sekrety. Wielkie karmazynowe
peonie wyglą dały jak czarne plamy. Dzwoneczki przy ścieżce trzęsły
się ze śmiechu.
Pat biegła od rabatki do rabatki i całowała każdy kwiat.
Towarzyszył jej Wtorek i wyczyniał na ścieżkach dzikie harce.
ścieżki te Judysia obramowała wielkimi białymi kamieniami znad
brzegu morza.
Kiedy Pat ucałowała już na dobranoc wszystkie kwiatki, stała
chwilę, spoglą dają c na dom. Jak pięknie wyglą dał na tle
zalesionego wzgórza - jakby z niego wyrastał. Pat lubiła po
zapadnięciu zmroku stać przed domem i patrzeć w jego oświetlone
okna. Paliło się w kuchni - tam Sid odrabiał lekcje, paliło się w
saloniku, gdzie Winnie grała na fortepianie, paliło się w sypialni
matki.
- Jaki ja mam kochany dom - szepnęła Pat. - śliczny, przyjazny
dom... Nikt... nikt nie ma równie cudownego domu. Chciałabym go
uściskać.
Pat dostała w kuchni swoje jajko, a potem nastą piła zwykła
ceremonia: trzeba było zanieść dobrym wróżkom spodeczek mleka i
postawić go na ocembrowaniu studni. Judysia nigdy o tym nie

background image

zapominała.
- Mogłoby nas co złego spotkać. Ale my, w Srebrnym Gaju, wiemy,
jak należy odnosić się do Zaczarowanego Ludku.
Wróżki przychodziły nocą i wypijały mleko. W to Pat wierzyła. Czyż
Judysia w Starym Kraju nie widziała na własne oczy, jak wróżki
tańcują ?
- Ale Józek powiada, że na Wyspie nie ma wróżek - zauważyła ze
smutkiem Pat.
- Józek często wygaduje, jakby był niespełna rozumu - odparła z
oburzeniem Judysia. - Czyż od stu lat nie przyjeżdżają na Wyspę
ludzie ze Starego Kraju? I czy wyobrażasz sobie, złotko, że żadna
przedsiębiorcza wróżka nie schowała się do kufra i tu nie dotarła?
I pytam się ciebie po dobremu - jest rano mleko na spodeczku czy go
nie ma?
Istotnie, rano nie było śladu mleka. To był fakt.
- Jesteś pewna, Judysiu, że nie wypijają go koty?
- Widzieliście ją ! Koty! To prawda, że kot potrafi zrobić
wszystko, co mu strzeli do łba, ale najodważniejszy kot nie
ośmieliłby się wypić wróżkom mleka! Koty przed wróżkami czują
mores i dobrze by było, żeby inni śmiertelnicy brali z nich
przykład.
- Czy nie mogłybyśmy, Judysiu, którejś nocy pójść tam? Strasznie
chciałabym zobaczyć dobrą wróżkę.
- Czego ci się zachciewa! ¯eby zobaczyć Zaczarowany Ludek, trzeba
mieć widzą ce oczy. Ty widziałabyś tylko, jak mleko powoli znika ze
spodeczka. Zmykaj do łóżka i nie zapomnij odmówić paciorka, bo
gotowaś obudzić się i ujrzeć licho!
- Nigdy nie zapominam o paciorku - z godnością odpowiedziała Pat.
- I chwała Bogu. Znałam dziewczynkę, która się wieczorem nie
pomodliła i w nocy pojawił się duch. Nigdy już nie przyszła do
siebie.
- A co ten duch jej zrobił?
- Co zrobił? Rzucił na nią klą twę. Ile razy chciała się roześmiać
- musiała płakać, a jak chciało jej się płakać, to wybuchała
śmiechem. Ciężko została ukarana... No, złotko, co ci dolega?
Widzę po twojej buzi, że coś cię trapi.
- Judysiu, cią gle myślę o tym dziecku w pietruszce. Czy nie
mogłybyśmy zanieść go stryjowi Tomowi? U nich nie ma dzieci...
Mamusia by tam co dzień zaglą dała... Nas jest już czworo.
- No, no, czworgiem dzieci nie ma się co przechwalać... Twoja
praprababka, pani Nehemiaszowa miała siedemnaścioro. I czworo
zmarło na cholerę, wszystkie tej samej nocy.
- Och, Judysiu, jak ona to zniosła?
- Jakoś zniosła. W końcu została jej okrą gła trzynastka. Ale
mówiono, że potem nie była już tą samą kobietą . Marsz do łóżka!
Ostatni raz ci powtarzam!

Iii

Pat na palcach wbiegła po schodach. Na podeście stał stary zegar
dziadka, który już przed czterdziestu laty przestał chodzić. Oboje
z Sidem nazywali go "umarłym zegarem", Judysia zaś uporczywie
powtarzała, że jednak dwa razy dziennie zegar pokazuje właściwy
czas. Potem przeszła przez sień do swego pokoiku, spoglą dają c
tęsknie na zamknięte drzwi pokoju gościnnego, zwanego pokojem
Poety, kiedyś bowiem w Srebrnym Gaju pojawił się prawdziwy poeta i
spędził w tym pokoju jedną noc.
Pat mocno wierzyła, że gdyby dostatecznie szybko otworzyła drzwi

background image

zamkniętego pokoju, zobaczyłaby meble w najbardziej
nieoczekiwanych pozycjach. Krzesła pewnie przysuwają się do
siebie, by cicho gawędzić, stolik podnosi białą koronkową
spódniczkę, by chełpić się różową jedwabną halką , szczypce i
szufla spod kominka wytańcowują fandango.
Niestety, zawsze udawało im się usłyszeć zbliżają ce kroki.
Pat odmówiła paciorek. Aniele Boży, Stróżu mój i Modlitwę Pańską ,
a potem pomodliła się własnymi słowami. To było najmilsze. Nie
rozumiała, jak można nie lubić się modlić. Maja Binnie powiedziała
jej ostatnio w niedzielnej szkole, że modli się tylko wówczas, gdy
się czegoś boi. Coś podobnego!
Pat modliła się za wszystkich najbliższych i za Judysię, i stryja
Toma, i ciotkę Edytę, i ciotkę Barbarę... potem za wuja Horacego,
który żeglował po morzu, i za wszystkich cudzych wujów, którym
przypadł w udziale ten sam los... Modliła się za wszystkie koty,
za Dżentelmena Toma, za psiaka Józka, "małego czarnego kundelka z
zadartym ogonem", żeby Panu Bogu nie pomylił się on z psem stryja
Toma, który też był czarny, ale duży i jego ogon zwisał... i za
wszystkie wróżki w okolicy i biedne duchy, które, kto wie, czy nie
siedzą na grobach... i za Srebrny Gaj, najdroższy Srebrny Gaj.
- Proszę Cię, kochany Panie Boże, Niech się tutaj nic nie zmieni -
błagała Pat - i nie dopuść, żeby wicher łamał drzewa.
Pat wstała z kolan i przez chwilę walczyła z buntowniczym
uczuciem, które ją ogarnęło.
Wreszcie znów uklękła.
- Proszę Cię, kochany Panie Boże, jeśli w pietruszce naprawdę leży
dzidziuś, to spraw, żeby mu dziś w nocy nie było zimno. Tatuś
mówił, że zanosi się na przymrozek.

Dziecko urodzone w niedzielę

I

W parę dni później w Srebrnym Gaju zaczą ł się wieczorem niezwykły
ruch... wszyscy kręcili się z pobladłymi twarzami. Ciotka Barbara
przyszła w białym fartuchu, jakby to nie chodziło o wizytę.
Judysia krą żyła po domu, pomrukują c coś pod nosem. Ojciec wyszedł
z sypialni matki i gdzieś zadzwonił, zamkną wszy szczelnie drzwi
jadalni. W pół godziny później pojawiła się ciotka Franciszka z
Wybrzeża Zatoki i nieoczekiwanie zabrała na weekend Winnie i
Józka.
Pat siedziała na nagrobku Płaczliwego Willa z miną pełną godności.
Czuła się wyrzucona poza nawias wydarzeń i nie chciała okazać, jak
ją to boli. Nie mogła udać się do matki, ta bowiem nie wychodziła
z sypialni. Zatem poszła na cmentarzyk do rodzinnych duchów. Po
jakimś czasie pojawiła się Judysia, niezwykle uroczysta Judysia, z
taką miną jakby wiedziała coś, czego nie wie nikt.
- Pat, złotko, może byś dla odmiany poszła na noc do stryja Toma?
Sid się tam wybiera.
- Dlaczego? - zapytała chłodnym tonem Pat.
- Twoją mamę strasznie boli głowa i w domu musi być cicho.
Niedługo przyjdzie pan doktor...
- Mamusia tak się źle czuje, że musi przyjść pan doktor? - zawołała
zatrwożona Pat. Tydzień temu do matki Marysi May przyszedł lekarz
i jej mama umarła.
- Uspokój się, złotko. Pan doktor pomoże twojej mamie na ten ból
głowy. Mama będzie już jutro zdrowa, ale teraz musi mieć ciszę i

background image

spokój. Więc ty i Sid idźcie jak grzeczne dzieci do Jaskółczego
Gniazda. Wiesz, dziś będzie nareszcie pełnia księżyca i zamierzam
się wybrać na tę grzą dkę pietruszki. Kto wie, co tu jutro
zobaczysz...
- Pewnie tego dzidziusia... - pogardliwie zauważyła Pat. - Ja
uważam, Judysiu, że jeśli mamusię tak strasznie boli głowa, to nie
jest pora, żeby musiała się zają ć nowym dzieckiem.
- Tak długo na nie czekała, że ją to na pewno ozdrowi!
- oświadczyła Judysia. - Tak czy owak dziś jest odpowiednia noc na
znalezienie dziecka. Tamtej nocy, kiedy znalazłam w pietruszce
ciebie, też była pełnia księżyca.
Pat z niechęcią spojrzała na księżyc. Wyglą dał jakoś
nieprawdziwie, wisiał nisko jak czerwona latarnia.
- No leć, tu w torbie masz nocną koszulkę.
- Zaczekam na Sida.
- Sid zagania mi indyki. Dogoni cię, jak się wszystkie znajdą .
Chyba się nie boisz iść sama? To tylko parę kroków i od tego
księżyca jest całkiem jasno.
- Dobrze wiesz, Judysiu, że nigdy się nie boję. Ale dziś...
wszystko jest takie dziwne...
Judysia roześmiała się.
- Nie zaprzeczę, że coś wisi w powietrzu. Na pewno po lesie
harcują dziś czarownice, ale żadna cię nie zaczepi, jeśli nie
będziesz się im narzucać. Masz tu garstkę rodzynków i nie
zaprzą taj sobie główki tym, czego nie potrafisz zrozumieć.
Pat dość niechętnie poszła do Jaskółczego Gniazda, choć było ono
dla niej drugim domem. Na tej farmie tuż za miedzą mieszkał stryj
Tom i ciotka Edyta, i ciotka Barbara. Judysia Plum bardzo ceniła
ciotkę Barbarę, z ciotką Edytą wykłócała się, a o starych
kawalerach miała jak najgorszą opinię. Mężczyzna powinien mieć
żonę. Bo inaczej jakaś biedna kobieta pozostawała bez męża. Ale
Pat bardzo kochała jowialnego, zamaszystego stryja Toma, lubiła
jego donośny głos i piękną długą , czarną brodę. Był jedynym
mężczyzną w Północnym Glen, który jeszcze nosił brodę. Była też
przywią zana do wesolutkiej, okrą głej ciotki Barbary, za to trochę
się obawiała zwaśnionej z Judysią chudej, śniadej ciotki Edyty,
która się nigdy nie śmiała.
- Ona już się urodziła starą panną ! - Nieraz słyszano, jak Judysia
mruczy pod nosem tę obelgę.
Pat pobiegła do Jaskółczego Gniazda Alejką Westchnień, wzdłuż
której rosły brzozy zasadzone przez którą ś z dawno już nieżyją cych
panien młodych ze Srebrnego Gaju. Alejka była obramowana dużymi
kamieniami, które Judysia bieliła aż do bramy. Dalej bieliła je
ciotka Edyta; stryjowi Tomowi i ciotce Barbarze nie chciało się
zawracać tym sobie głowy, ale ciotka Edyta nie zamierzała
dopuścić, żeby Judysia miała zatriumfować. Brama znajdowała się w
połowie alejki, dalej nie rosły już brzozy, przy płocie pełno było
paproci, fiołków i kminku.
Pat kochała Alejkę Westchnień. Kiedy miała cztery lata, zapytała
Judysi, czy nie jest ona tą właśnie "drogą życia", o której
wspominał w kościele pastor, i dotą d uważała, że za brzozami
ukrywa się jakaś cudowna tajemnica.
Wróciła jej pogoda ducha i szła zajadają c rodzynki. Wszędzie
tańcowały cienie, przyjazne cienie szukają ce towarzyszy zabawy.
Szary królik przebiegł lękliwie drogę i schował się w kępie
paproci. Powietrze aż pachniało. Drzewa wyraźnie chciały się z nią
zaprzyjaźnić. W oborze stryja Toma hasały wełniste jagnią tka, zza
płotu patrzyły na nią łagodnymi oczami trzy małe łaciate cielą tka.

background image

Pat uwielbiała łaciate cielą tka, stryj Tom był jedynym farmerem,
który hodował holenderskie krowy.
Na podwórzu pełno było budynków gospodarskich, farma stryja Toma
wyglą dała jak małe miasteczko. Chlewy, kurniki, owczarnia,
stodoły, suszarnia warzyw... i osobny "domek jabłek", Pat uważała,
że to prześliczna nazwa.
Mieszkańcy Północnego Glen twierdzili, że Tom Gardiner co roku
stawia jakiś nowy budynek. Wszystkie te budyneczki zgrupowane były
wokół wielkiej stodoły i Pat uważała, że wyglą dają jak kurczaki
wokół kwoki.
Dom stryja Toma był bardzo stary. Dwa szerokie, niskie okna z obu
stron balkonu robiły wrażenie oczu z dwóch stron nosa. Pełen
godności, niemal pruderyjny dom pokazywał jednak czerwony jęzor -
drzwi. Pat uważała, że dom ten chichocze pod nosem z jakiegoś
sobie tylko znanego żartu. Lubiła zastanawiać się, jaką to ukrywa
tajemnicę. Ale nie zniosłaby tego, gdyby chodziło o Srebrny Gaj.
Srebrny Gaj nie miał prawa niczego przed nią ukrywać!

Ii

Gdyby nie ból głowy matki i przewidywana wyprawa Judysi, Pat
uważałaby, że cudownie będzie spędzić noc w Jaskółczym Gnieździe.
Nigdy dotą d nie została tam na noc - Jaskółcze Gniazdo znajdowało
się zbyt blisko domu.
Ale właśnie ta bliskość była rozkoszna... być niemal w domu, lecz
poza nim... wyglą dać przez okienko z poddasza i widzieć dom...
dach nad drzwiami i światła w oknach. Pat poczuła się nagle trochę
osamotniona. Sid był gdzieś z drugiej strony Srebrnego Gaju, a
stryj Tom perorował bez przerwy o lekarzach z czarnymi
walizeczkami... Wreszcie uciszyła go ciotka Edyta. Ciotka Edyta
czy Pat? Bo Pat oświadczyła:
- Jeśli stryjek chce powiedzieć, że pan doktor Bentley przyniesie
nam w czarnej walizeczce dzidziusia, to się stryjek bardzo myli.
My nasze dzieci hodujemy. Judysia Plum poszła właśnie po nasze
dziecko na grzą dkę pietruszki.
- Hm... niech mnie licho porwie! - zawołał stryj Tom i wyglą dał na
zupełnie zbitego z tropu. Ciotka Edyta dała Pat obwarzanek i
wyprawiła ją do łóżka.
Ciotka Edyta otuliła Pat do snu. Ale nie ucałowała jej, tak jak by
to zrobiła ciotka Barbara. I nie zajrzy tu do niej Judysia, która
wchodziła na palcach myślą c, że Pat już śpi, i szeptała: - Niech
ci Bóg błogosławi, moje złotko! - Judysia robiła to co wieczór. Ale
dziś będzie przeszukiwać grzą dkę pietruszki i nawet o niej nie
pomyśli. Pat zadrżały usteczka. Bliska była łez... ale wtedy
pomyślała o Płaczliwym Willu... On okrył rodzinę wystarczają cą
hańbą . Rodzina nie potrzebuje Płaczliwej Pat.
Nie mogła jednak zasną ć. Leżała wpatrują c się przez okno w komin
Srebrnego Gaju i żałowała, że Sid śpi tak daleko od niej. Nagle w
okienku na poddaszu Srebrnego Gaju zabłysło na chwilę światło.
Wyglą dało to tak, jakby dom na nią mrugną ł, jakby ją wzywał.
Wyskoczyła z łóżka i usiadła przy oknie w wielkim fotelu. I tak
nie uśnie, więc posiedzi tu, patrzą c na ukochany Srebrny Gaj.
Gałęzie rosną cej pod oknem starej jodły uderzały o ściany domu. W
całym Północnym Glen poszczekiwały psy. Od czasu do czasu o szybę
obijał się chrabą szcz. Promienie księżyca padły na Długi Samotny
Dom, jedno z okien rozświetliło się i można by przypuścić, że ktoś
tam zamieszkał. Pat poczuła rozkoszny dreszcz podniecenia.
Wierzchołek rosną cego za domem drzewa wyglą dał tak, jakby na dachu

background image

przykucnęła czarownica zeskoczywszy z miotły. Pat przeszły ciarki,
było to zupełnie miłe uczucie. Może jednak czarownice istnieją ?
Może przynoszą dzieci? O, nie, nie. W Srebrnym Gaju nikt nie
potrzebuje darów czarownic. Już lepsza grzą dka pietruszki...
Noc była piękna, bardzo się nadawała na przyjęcie nowego dziecka.
Czy tam nad drzewami unosi się wielki biały ptak? Nie, to srebrna
chmurka... Pat zasnęła w fotelu i tak ją zobaczył Sid, który o
świcie, nim ktokolwiek w Jaskółczym Gnieździe się obudził,
wślizną ł się do jej pokoju.
- Sid! - Pat objęła go za szyję. - Czy to nie zabawne? Przespałam
tu całą noc. £óżko było takie wielkie i nieprzyjazne. Jak myślisz,
Judysia już je znalazła?
- Co?
- No jak to, dziecko. - Chyba już teraz mogła o tym powiedzieć
Sidowi? Tak jej było przykro, że ma przed nim tajemnicę. - Judysia
miała w nocy poszukać go na grzą dce pietruszki... dla mamusi...
Sid zrobił mą drą minę... Był o cały rok starszy od Pat. Chodził do
szkoły i wiedział, że te opowieści o pietruszce to wierutna
bzdura... Ale w sam raz dla dziewczynki w wieku Pat.
- Chodźmy do domu i zobaczmy.
Pat szybko się ubrała, bezszelestnie zeszli po schodach i wyszli z
domu. Pachniała wilgotna od rosy ziemia. Pat po raz pierwszy
znalazła się na dworze przed wschodem słońca. Przyjemnie było iść
z Sidem ręka w rękę Alejką Westchnień.
- Mam nadzieję, że to nowe dziecko okaże się dziewczynką
- oświadczył Sid. - Dwóch chłopców w rodzinie to w sam raz, a
dziewczyny nikomu nie przeszkadzają . ¯eby tylko było to ładne
dziecko.
Po raz pierwszy w życiu Pat poczuła przykrą zazdrość. Ale nic nie
było w stanie naruszyć jej lojalności wobec Srebrnego Gaju.
- Oczywiście, że będzie ładne. Ale przecież nie polubisz go
bardziej niż mnie? Sidzie...
- Jesteś głupia. Nie są dzę, żebym w ogóle mógł je polubić
- oświadczył wzgardliwie Sid.
- Trochę musisz, bo mamie będzie przykro. Ale obiecaj mi, Sidzie,
że nigdy nie polubisz bardziej ode mnie żadnej dziewczynki.
- Jasne, że nie. - Sid był do Pat bardzo przywią zany i wcale tego
nie ukrywał. Przy bramie obją ł ją pulchnymi ramionkami i ucałował.
- I nigdy się nie ożenisz?
- No pewnie. Będę starym kawalerem tak jak stryj Tom. On zawsze
mówi, że lepsze jest spokojne życie. Ja też chcę mieć spokój.
- I będziemy zawsze mieszkać w Srebrnym Gaju, i ja będę ci
prowadzić dom - nalegała żarliwie Pat.
- Aha! Chyba że pojadę na Zachód, wielu chłopców jedzie na Zachód.
- Och! - To ostatnie zdanie zmroziło Pat. - Nie, Sidzie, nie wolno
ci jechać na Zachód. Przecież nie możesz opuścić Srebrnego Gaju.
Na całej ziemi nie ma takiego drugiego miejsca.
- Cóż, przecież wiesz, że jak dorośniemy, nie będziemy tu mogli
wszyscy zostać - odparł rozsą dnie Sid.
- Dlaczego nie? - zawołała Pat, znów bliska łez. Nagle przestał ją
radować śliczny poranek.
- Nie martw się, mamy jeszcze przed sobą wiele lat - uspokajał ją
Sid. - Chodź. Widzisz, Judysia daje mleczko Pią tkowi i
Poniedziałkowi.
- Judysiu - szepnęła Pat - znalazłaś je?
- No pewnie. Najładniejsze dziecko, jakie kiedykolwiek widziałaś.
Słodkie maleństwo. Jak się uwinę z robotą , to włożę moją
najstrojniejszą suknię, żeby to uczcić.

background image

- Cieszę się, że jest ładne, bo przecież teraz należy już do
naszej rodziny - oznajmiła Pat. - Czy możemy je zaraz zobaczyć?
- O nie, złotko. Jest już w sypialni twojej mamy, a ona słodko śpi
i nie wolno jej przeszkadzać. W nocy nie spała, bo ja strasznie
długo szukałam tego dzieciaka. Nie mam już takich oczu jak
dawniej. Pewnikiem już nigdy nie znajdę w pietruszce żadnego
dziecka.

Iii

Judysia podała dzieciom śniadanie w kuchni. Nikt jeszcze nie
wstał. Strasznie przyjemnie było jeść śniadanie z Judysią ;
nalewała im do owsianki mleka ze swojej "mlecznej krowy" - z
brunatnego dzbanuszka w kształcie krowy, która miała zupełnie nie
po krowiemu zadarty ogon. Ogon ten służył za uszko, dzióbkiem był
pysk. Judysia przywiozła ową "mleczną krowę" z Irlandii i ceniła
ją nad życie. Obiecała, że zapisze ją w testamencie Pat. Pat nie
chciała pogodzić się z myślą , że Judysia kiedyś umrze, ale ta
obiecała, że dożyje stu lat... Pat może się jeszcze długo nie
martwić.
Kuchnia była wesolutka i tak wysprzą tana, że trudno było sobie
wyobrazić, iż w Srebrnym Gaju tyle się tej nocy działo. ściany
były śnieżnobiałe, piec błyszczał, na wyszorowanym kredensie stały
białe i niebieskie dzbany Judysi. W oknach pyszniły się
pelargonie. Między piecem kuchennym a stołem leżał ciemnoczerwony
dywan, na którym wyszydełkowane były trzy czarne koty. Miały oczy
z żółtej włóczki i te oczy wcią ż jeszcze zdawały się błyszczeć i
patrzyć jak najbardziej po kociemu, mimo że już od wielu lat
deptało się po tym dywanie.
Na ławie siedział żywy czarny kot Judysi, bardzo się nad czymś
głowił. I jakby jeszcze mało było kotów, na ścianie wisiał obraz z
trzema rozkosznymi kociętami... Obraz ten Judysia także przywiozła
z sobą z Irlandii. Trzy błękitnookie kocięta zabawiały się
kłębkiem splą tanego jedwabiu. W Srebrnym Gaju wcią ż to pojawiały
się, to znikały różne koty, ale tym kociętom nic nie groziło.
Kiedy Pat była bardzo malutka, zamartwiała się, że kocięta muszą
rosną ć. Zawsze było jej przykro, kiedy jakieś ulubione kocię nagle
zamieniało się w kocura.
Na ścianach wisiały też inne obrazy. Królowa Wiktoria w momencie
koronacji, król William na białym koniu, obwieszony girlandami
kwiatów marmurowy krzyż na czarnej skale sterczą cej pośrodku
rozszalałego oceanu, wyhaftowane włóczką maksymy - Dom, słodki
dom... W górę serca. Przy kolejnych wiosennych porzą dkach
Gardinerowie chcieli te obrazy wyrzucić, ale Judysia do tego nie
dopuściła. Pat nie chciałaby ich może widzieć w pokojach, ale tu,
na ścianach kuchni Judysi, bardzo jej się podobały. Bez nich
kuchnia nie byłaby tą samą kuchnią .
Pat zajadają c tosty myślała sobie, jak to miło, że w tej kuchni
nic się nie zmienia. Zawsze bała się panicznie wszelkich zmian.
Kiedy kończyli śniadanie, wszedł tatuś i Pat do niego podbiegła.
Tatuś wyglą dał na zmęczonego, ale uśmiechną ł się i podniósł ją do
góry.
- Czy Judysia powiedziała wam, że macie nową siostrzyczkę?
- Tak. Bardzo się cieszę. Uważam to za pomyślne wydarzenie
- oświadczyła z powagą Pat.
Tatuś roześmiał się.
- Masz rację. Parę osób martwiło się, że gotowa jesteś spuścić nos
na kwintę.

background image

- Mojemu nosowi nic się nie stało. Zobacz.
- No pewnie, że nie. Nie wbijaj jej do głowy takich głupot!
- Judysia rzą dziła kiedyś małym Alkiem i wcią ż traktowała go
surowo, choć był już dorosłym Długim Alkiem Gardinerem i miał
własną rodzinę. - Jak mogłeś przypuszczać, że będzie zazdrosna. W
tym dzieciaku nie znajdziesz krztyny zawiści! Też pomysł! - W
zielonkawych oczach Judysi zapłoną ł ogień.

Iv

Zbliżało się już południe, gdy pozwolono im pójść na górę.
Zaprowadziła ich Judysia, okropnie imponują ca w sztywnej
niebieskiej jedwabnej sukni pochodzą cej z czasów, kiedy przyzwoity
jedwab powinien stać. Uszyła ją przed piętnastu laty, by uczcić
ślub Długiego Alka, i wkładała tylko od wielkiego dzwonu.
Paradowała w tej sukni za każdym razem, kiedy w Srebrnym Gaju
rodziło się nowe dziecko, a ostatni raz miała ją na sobie sześć
lat temu z okazji pogrzebu babki Gardiner.
Moda bardzo się zmieniła, ale to Judysi nie dotyczyło. Jedwabna
suknia jest jedwabną suknią . Judysia wyglą dała w niej tak
wspaniale, że dzieci się jej niemal przestraszyły. Wolały ją w
codziennej drelichowej spódnicy, ale Judysia przeżywała dzień
chwały.
W sypialni matki królowała pielęgniarka w białym fartuszku. Matka
leżała wsparta o poduszki, blada i wyczerpana tą straszną migreną ,
ale jej słodkie złociste oczy błyszczały szczęściem. Ciotka
Barbara kolebała noworodka w cudacznej czarnej kołysce zniesionej
ze strychu... Kołyska ta liczyła sobie sto lat, wykonał ją
własnoręcznie prapradziadek Nehemiasz. W niej kołysano kolejno
wszystkie dzieci Srebrnego Gaju. Pielęgniarka nie aprobowała ani
kolebania, ani kołyski, ale cóż mogła zrobić, skoro tak chciały i
ciotka Barbara, i Judysia.
- Co, powiada pani, że nie mamy wkładać dzieciaka do kołyski? -
zawołała zgorszona Judysia. - A niby gdzie? Do kosza? ¯adnego
dzieciaka w Srebrnym Gaju nie chowaliśmy do kosza jak kociaka. Tę
kołyskę wyczyściłam własnymi rękami i do kołyski położymy naszą
małą !
Pat ucałowawszy serdecznie matkę podeszła na paluszkach do
kołyski, drżą c z podniecenia. Judysia wyjęła noworodka i pokazała
go dzieciom.
- Och, Judysiu, jaka ona jest słodka - szepnęła zachwycona Pat. -
Czy mogę ją sekundeczkę potrzymać?
- Możesz, kochanie - i nim pielęgniarka i ciotka Barbara zdą żyły
zaprotestować, Pat trzymała już niemowlę w ramionach. Tak
zręcznie, jakby to robiła całe życie. Jakie cudne maleńkie stópki.
Rozkoszne pomarszczone łapki. A te paznokietki różowe jak
muszelki.
- Jakiego koloru są jej oczka, Judysiu?
- Fiołkowe, tak jak Winnie. I dam głowę, że będzie miała dołeczki
w policzkach.

£adne jest i ma szczęścia wiele
Dziecko urodzone w niedzielę

- zacytowała ciotka Barbara.
- Ona by była ładna, nawet jak by się urodziła w pią tek. Ona jest
naszym dzieckiem! - oświadczyła Pat.
- Słusznie mówi... - dorzuciła Judysia.

background image

- Dziecko trzeba z powrotem włożyć do kołyski - nakazała
pielęgniarka walczą c o swój autorytet.
Pat niechętnie oddała maleńką . Jeszcze parę minut temu myślała o
dziecku jak o intruzie, którego należy znieść ze względu na matkę.
Ale teraz stało się już członkiem rodziny i było tak, jakby od
zawsze było czą stką Srebrnego Gaju. Wszystko jedno, ską d się
wzięło, czy przyniósł je bocian, czy zostało znalezione w
pietruszce, dziecko należało do nich.

"Czymże jest imię? * (* Cytat z tragedii Williama Szekspira pt.
"Romeo i Julia".)

I

Dopiero w trzy tygodnie później, gdy matka mogła zejść na dół, a
pielęgniarka, ku wielkiemu zadowoleniu Judysi, opuściła Srebrny
Gaj, zabrano się do nadania imienia nowemu dziecku.
Judysia równie niechętnie odnosiła się do panny Martin, jak panna
Martin do niej.
- Same nogi i pomadka do ust - mawiała wzgardliwie, gdy panna
Martin ubierała się i wychodziła na spacer. Było to krzyczą co
niesprawiedliwe, gdyż panna Martin wcale nie pokazywała więcej
nóg, niż to nakazywała moda, a malowała się bardzo dyskretnie.
Judysia przyglą dała jej się nieżyczliwie.
- Chętnie bym jej przyłożyła! Też pomysł, żeby chcieć nazwać naszą
ślicznotkę Gretą ! Gretą ! A sama ma dziadka, który wzią ł i umarł, a
potem znowu ożył.
- Naprawdę, Judysiu?
- Ano. Kuba Martin przez dwa dni leżał martwym bykiem. Doktor
stwierdził zgon. A potem na złość rodzinie wstał. Ale nie był już
tym samym człowiekiem, czego należało oczekiwać. Rodzina okropnie
się wstydziła. Panna Martin nie powinna zadzierać nosa.
- Ale dlaczego, Judysiu, tak się wstydzili? - spytał Sid.
- Jak już człowiek umarł, to przyzwoiciej by było pozostać martwym
- zawyrokowała Judysia. - I panna Martin powinna o tym pamiętać,
jak próbuje rzą dzić osobami, które jeszcze przed jej urodzeniem
zajmowały się dziećmi! No, ale mamy ją z głowy, już się nam nie
będzie wierciła po domu z tą fałszywą miną . Przewróciło się jej w
głowie, ot co.
- Przecież to nie jej wina, że miała takiego dziadka - zauważyła
Pat.
- Nie mówię, że jej wina, złotko. Nikt nie odpowiada za swoich
przodków. Czyż moja własna babka nie była czarownicą ? Ale o takich
rzeczach musimy pamiętać i nie wbijać się w pychę.
Pat cieszyła się ze zniknięcia panny Martin nie dlatego, że jej
nie lubiła, ale wiedziała, iż obecnie będzie mogła częściej brać
na rękę małą siostrzyczkę. Pat uwielbiała ją . Czy to możliwe, że
Srebrny Gaj istniał bez niej? Kiedy stryj Tom spytał ją poważnym
tonem, czy postanowili zatrzymać dziecko, czy też je utopić, była
oburzona i zgorszona.
- Ależ, złotko, on się tylko z tobą przekomarza - tłumaczyła
śmieją c się głośno Judysia. - Starych kawalerów trzymają się
dziwne żarciki.
Zwlekali z wybraniem imienia dla malutkiej do odejścia panny
Martin, nikt bowiem nie chciał, by nazywała się Greta, a nie śmiał
tego pannie Martin powiedzieć. Tego samego popołudnia, kiedy panna
Martin wróciła do domu, zajęli się tą ważną kwestią .

background image

Nie było to takie łatwe. Matka chciała nazwać córeczkę Dorotą , bo
tak miała na imię jej matka, ojciec - Rachelą , bo tak nazywała się
jego matka. Romantyczna Winnie proponowała Laurę, Józek uważał, że
miło by było mieć Zuzię. Pat od tygodnia potajemnie nazywała
siostrzyczkę Mirandą , a Sid twierdził, że dziecko o fiołkowych
oczach powinno się nazywać Wiolettą . Ciotka Azalka optowała za
Katarzyną , a Judysia oświadczyła, że prawdziwie wytwornym imieniem
byłoby Domena. Mieszkańcy Srebrnego Gaju przypuszczali, że Judysia
myślała o Dominice, ale nikt się tego nigdy nie dowiedział.
W końcu ojciec zaproponował, żeby każdy zasadził w ogródku ziarnko
fasoli, czyje ziarnko pierwsze zakiełkuje, ten będzie miał
zaszczyt nadania imienia nowemu dziecku.
- Jeśli dwa ziarnka równocześnie wypuszczą kiełki, zwycięzcy
jeszcze raz będą musieli zasadzić fasolę.
W ten sposób każdy miał szansę, rozstrzygać będzie los. Dzieci
były ogromnie podekscytowane. Zasadzono ziarenka, wepchnięto
tabliczki z imionami i co dzień przychodzono patrzyć. Pat
postanowiła wstawać skoro świt, bo Judysia twierdziła, że rośliny
lubią wschodzić nocą . Wieczorem nie widać nic, a rano już jest
kiełek. I oto Pat zerwała się ósmego dnia z rzędu w chwili wschodu
słońca. Wszyscy jeszcze spali - poza Judysią . ¯eby ją wyprzedzić,
należałoby się w ogóle nie kłaść.
Pat zobaczyła, że jej ziarenko zakiełkowało. Przez chwilę czuła
się wniebowzięta. A potem w jej bursztynowych oczkach pojawił się
namysł. Miranda była ślicznym imieniem. Ale tatuś chciał nazwać
córeczkę Rachelą ! To mama wybrała imiona dla niej i Sida, stryj
dla Józka, ciocia Azalka nazwała Winnie Winifredą ... właściwie
teraz była kolej na ojca.
Tatuś nie upierał się przy Racheli, ale Pat czuła, że bardzo mu na
tym imieniu zależy. W głębi duszy Pat przez cały czas miała
nadzieję, że ziarenko taty wzejdzie pierwsze.
Rozejrzała się. Wokoło nie było żywego ducha, jeśli nie liczyć
Dżentelmena Toma, który siedział na kamieniu. Wyrwała fasolę i
wrzuciła ją w osty za kurnikiem. Ojciec miał dalej szansę.
Wszystko jednak sprzysięgło się przeciw biednemu tacie. Następnego
dnia zakiełkowały ziarenka Winnie i matki. Pat je bezlitośnie
wyrwała. Winnie nie liczyła się, a mama nadała już imiona dwojgu
dzieciom. Wystarczy. Nazajutrz ten sam los spotkał fasolkę Józka.
Potem Sida i Judysi. Pat była już teraz zatwardziałą
kryminalistką . Zresztą żadnego dziecka nie powinno się nazywać
Domeną .
Następnego dnia nie pojawił się żaden kiełek. Pat zaczęła się
niepokoić. Nikt nie rozumiał, co się stało. Judysia stwierdziła
ponuro, że wdał się w to księżyc. Pat obawiała się, że ziarenko
ojca w ogóle nie wzejdzie, i zaczęła się rozpaczliwie modlić, by
rano danym jej było zobaczyć kiełek.
I zobaczyła.
Rozejrzała się wokół triumfalnym wzrokiem, nie czują c cienia
skruchy. Oto przyczyniła się do zwycięstwa ojca.
świat był cudowny! Nad Wzgórzem Mgieł pojawiły się pajęcze
rozświetlone obłoki. Wśród srebrnych brzóz zasną ł wiatr. Wysokie
jodły trzęsły się ze śmiechu. W sadzie pojawiło się jedno z
kocią t. Czwartek mył się leżą c na parapecie okna swego ukochanego
spichlerza. Z gałęzi rosną cego nad studnią klonu zagadywała do
niego ruda wiewiórka. Pojawiła się Judysia z wiadrem.
- Judysiu, wzeszło ziarenko taty - zawołała Pat. Nie powiedziała,
że wzeszło pierwsze, bo to nie byłoby prawdą .
- No, no - Judysia dość chętnie przyjęła wyrok losu. - Co prawda,

background image

to prawda, tym razem to się twojemu tatusiowi należało. No i
zawsze to milej mieć w domu Rachelę niż Gretę! Greta! Co za
pomysł!

Ii

To w sześć tygodni później maleńka została Rachelą w majestacie
prawa, gdy ochrzczono ją w kościele, ubraną w śliczną sukienkę
ozdobioną angielskim haftem, którą babka Gardinerowa własnoręcznie
uszyła na uroczystość chrzcin swego pierworodnego.
Wszystkie dzieci ze Srebrnego Gaju chrzczone były w tym stroju.
Obecnie wyszedł już z mody, ale Judysia Plum nie uznałaby chrztu
za ważny, gdyby sukienka nie miała co najmniej półtora metra. Na
drugie imię dano dziewczynce Dorota, żeby zrobić przyjemność
matce, ale i tak dzień ten był dniem triumfu taty.
Pat nie żałowała tego, co zrobiła, czasem jednak gryzło ją
sumienie i któregoś wieczoru, gdy Judysia jak zwykle zajrzała, by
polecić ją boskiej opiece, Pat usiadła na łóżku i objęła Judysię
za szyję.
- Judysiu... ja chyba zrobiłam coś bardzo złego... Wiesz, ja
strasznie chciałam, żeby to tatuś mógł nadać malutkiej imię, i co
rano wyrywałam inne kiełki... Czy to okropny grzech?
- No, no, aleś się popisała! - Judysia zganiła ją , lecz w jej
oczach pojawił się figlarny błysk. - Jeśli dowie się o tym Józek,
to stłucze cię na kwaśne jabłko. Ja mu nie powiem. Sama byłam za
tym, żeby to twój tatuś wybrał imię. Kobiety w tym domu strasznie
jeżdżą mu po głowie, fakt.
- Jego ziarenko zakiełkowało ostatnie - westchnęła Pat. - A cioci
Azalki w ogóle nie wzeszło.
- Ha, ha, co ty powiesz! - zaśmiała się Judysia. - Wzeszło
poprzedniego dnia i to ja je wyrwałam!

Przygotowania weselne

I

Tego roku pod koniec sierpnia Pat zaczęła chodzić do szkoły.
Pierwszy dzień był okropny... niemal równie okropny jak tamten
przed rokiem, kiedy do szkoły poszedł Sid. Bez niej. Dotą d nigdy
się nie rozstawali. Stała przy bramie i wpatrywała się w
oddalają cą się sylwetkę braciszka, póki nie oślepiły jej łzy.
- On po południu wróci, złotko. Pomyśl, jak ci będzie przyjemnie
go powitać - pocieszała Judysia.
- Popołudnie jest strasznie daleko - łkała Pat.
I wydawało jej się, że ten dzień nigdy się nie skończy. Ale
wreszcie wybiło pół do pią tej i Pat pobiegła alejką na spotkanie
Sida. Rzeczywiście, cudownie było znów go zobaczyć, to niemal
wyrównało poranną przykrość.
Pat nie miała ochoty chodzić do szkoły. Osiem godzin dziennie
przez pięć dni w tygodniu poza Srebrnym Gajem wydawało jej się
prawdziwą tragedią . Judysia przygotowała wspaniałe drugie
śniadanie, dała woreczek ulubionych czerwonych jabłuszek i
ucałowała ją na pożegnanie.
- Pamiętaj, kochanie, że idziesz się kształcić. Wykształcenie to
wielka rzecz, już ja coś o tym wiem, bo nie miałam okazji go
zdobyć.
- Ależ, Judysiu, ty wiesz więcej niż inni! - zdziwiła się Pat.

background image

- Może i wiem, ale wykształcenie to zupełnie inna para kaloszy -
odparła Judysia. - Nic się nie martw. świetnie sobie poradzisz.
Znasz elementarz, to już coś. No, leć. I pamiętaj o dobrych
manierach. Musisz przynosić zaszczyt Srebrnemu Gajowi, wiesz.
I tylko myśl o tym pozwoliła Pat przetrwać jakoś ten dzień. I nie
rozpłakać się, gdy trzymają c Sida za rękę odwróciła się na końcu
alejki, by pomachać na pożegnanie Judysi stoją cej w bramie ogrodu.
I podtrzymywała na duchu, gdy rozmawiała z panią nauczycielką , a
dwanaścioro obcych dzieci utkwiło w niej wzrok. A także potem,
kiedy siedzą c samotnie w ławce, rysowała kółka. Bardzo jej także
pomogła podczas pauzy na śniadanie, którą Winnie spędziła z dużymi
dziewczynkami, Józek i Sid z chłopakami, a ona znalazła się sama
wśród uczniów pierwszej i drugiej klasy.
Kiedy wreszcie skończyły się lekcje, Pat przebiegła w myśli
wydarzenia dnia i doszła z dumą do wniosku, że nie zawiodła
Srebrnego Gaju.
Cudownie było wrócić do domu. Judysia i matka powitały ją tak,
jakby jej nie było cały rok. Malutka uśmiechnęła się i zaczęła
gaworzyć, Czwartek wybiegł na jej spotkanie. A wszystkie kwiatki w
ogrodzie ukłoniły się.
- Wszyscy cieszą się, że już jestem - zawołała.
Doprawdy, warto było opuścić dom, żeby zaznać radości powrotu. I
jaką frajdą było opowiadać Judysi o swoich szkolnych przeżyciach.
- Polubiłam wszystkie dziewczynki poza Mają Binnie. Przechwala
się, że kamienie w jej ogrodzie nie są omszałe. Powiedziałam jej,
że mnie się mech podoba. Ona uważa, że nasz dom jest staroświecki
i należałoby go odmalować. I że tapety w naszym gościnnym pokoju
są poplamione.
- No bo są . Koło kominka jest zaciek i nic się nie da zrobić. Kto
widział słuchać Binnie'ych! Coś ty jej odpowiedziała?
- ¯e Srebrnego Gaju nie musi się malować tak często jak innych
domów, bo on nie jest brzydki.
Judysia parsknęła śmiechem.
- Jeden zero! To domiszcze Binnie'ych jest najbrzydsze, jakie w
życiu widziałam, mimo tej świeżutkiej żółtej farby. No i co ona na
to?
- Och, Judysiu, ona powiedziała, że różowe zasłony w naszym
salonie są wypłowiałe... I to prawda. Poczułam się zdruzgotana. W
Północnym Glen wszyscy poza nami mają w salonikach takie śliczne
koronkowe firanki!

Ii

Ale to wszystko działo się trzy tygodnie temu, teraz chodzenie do
szkoły było czymś najbardziej naturalnym na świecie i Pat polubiła
szkołę.
Aż tu któregoś popołudnia Judysia powiedziała od niechcenia coś,
co podziałało na Pat jak grom z jasnego nieba.
- Czy wiesz już, że w końcu września twoja ciocia Azalka wychodzi
za mą ż?
Z począ tku Pat wcale w to nie chciała uwierzyć... Ciocia Azalka
nie może wyjść za mą ż i opuścić Srebrnego Gaju! Wreszcie musiała
przyją ć to do wiadomości i przez tydzień płakała co wieczór. Nawet
Judysia nie potrafiła jej pocieszyć. Nie pomagała nawet myśl o
Płaczliwym Willu...
- Najwyższy czas, żeby twoja ciocia Azalka wyszła za mą ż, jeśli
nie ma zostać starą panną .
- Ciocia Barbara i ciocia Edyta są starymi pannami i są bardzo

background image

szczęśliwe - szlochała Pat.
- Ejże, ejże, dwie stare panny w rodzinie zupełnie wystarczą !
Twoja ciocia Azalka ma rację, że chce wyjść za mą ż. Na tym świecie
kobiety mają i tak ciężkie życie... Pewnie, że będzie nam jej
brakować. Ona zawsze potrafiła umilić każdemu czas. Ale już pora,
żeby się ustaliła. Najgorszy wróg nie powie, że uganiała się za
mężczyznami. Ale lubiła poflirtować i parę razy bardzo się bałam,
że zwią że się z jakimś ladaco... "Judysiu - mówiła - to tak
przyjemnie mieć wielbicieli". Całe szczęście, że zdecydowała się
na Roberta Madisona. To solidny człowiek. Polubisz, kochanie,
twojego nowego wujka.
- Nie polubię - ponuro odpowiedziała Pat, która zamierzała go
nienawidzić. - Ty go lubisz, Judysiu?
- Pewnie, że lubię. Pan Bóg nie poską pił mu rozumu. I ma sklep.
¯ona sklepikarza ma dużo lżejsze życie niż żona farmera.
- I uważasz, że jest dość przystojny, by zostać mężem cioci
Azalki?
- No, no, widziałam brzydszych. Nie da się zaprzeczyć, że trochę
nadto obrósł w tłuszczyk, i nie da się zaprzeczyć, że jest
kłapouchy. Jak cała jego rodzina. Odziedziczyli to po
Callenderach. Takich uszu jak stary Henry Callender to nie miał
nikt. Kiedy widziało się tylko jego głowę, można by pomyśleć, że
to nietoperz...
Ale Robert ma przyjemną twarz i wszyscy jesteśmy radzi, że twoja
ciocia się na niego zdecydowała. Teraz ci mogę powiedzieć, że
niemałośmy się namartwili. Najpierw był Gordon Rhodes... no, nie
wierzyłam, żeby wyszła za takiego krętacza! A Will Owen... Długi
Alek go lubił, ale on miał pypcia na języku. Gdyby Wszechmogą cy
odebrał mu mowę, nikt by nawet tego nie zauważył. Ja tam wolę,
żeby mężczyzna miał coś do powiedzenia... Przez jakiś czas
myśleliśmy, że zdecyduje się na Sida Taylora. Ale kiedyś
powiedziała mu, że nie podoba jej się jego krawat i tyleśmy go
widzieli. Trudno się dziwić. Pamiętaj, Pat, jak ci się kto
spodoba, to nie krytykuj jego krawatów, póki ci w kościele nie
przysięgnie dochować wierności...
Twoja mama popierała Cala Gibsona. Owszem, nie powiem, był z niego
elegancki mężczyzna. Ale pochodził z tych Gibsonów z Letniego
Brzegu i bałam się, że będzie na nas patrzył z góry... I jakoś
dziwnie wyglą dał, trochę tak jak zezowaty kot... A tymczasem
Robert Madison przychodził i przychodził... Jak tylko Azalka
odprawiła któregoś z konkurentów, zaraz się znów pojawiał.
Madisonowie jak się na coś zawezmą , zawsze dopną swego. Weź na
przykład stryja Roberta, Kubę... Opowiadałam ci chyba, jak
zamarynował brata i przywiózł go pochować do kraju...
- Zamarynował?
- Przecie powiadam. Ned Madison zmarł na statku Kuby, kiedy w 1850
roku byli na samym środku Oceanu Indyjskiego. Wszyscy oczywiście
chcieli urzą dzić mu pogrzeb na morzu. Ale Kuba zaklą ł się, że
pochowa Neda w rodzinnym grobie na Wyspie. Kazał zrobić ołowianą
trumnę, ułożył w niej Neda i nalał do pełna rumu. No i Ned
dojechał do domu świeżutki jak pą czek róży. Co prawda Kuba nigdy
już potem nie przyszedł do siebie... więc sama widzisz, jacy ci
Madisonowie są ... No, no, wszystko układa się jak najlepiej, a my
musimy zadbać o honor rodziny i urzą dzić piękne wesele.
Pat trudno było się z tym pogodzić. Kochała ciotkę Azalkę znacznie
bardziej niż ciotkę Edytę, a nawet ciotkę Barbarę. Ciotka Azalka
była taka wesoła i śliczna. Miała ciemną brzoskwiniową cerę, oczy
i włosy brunatne jak orzech, czerwoniutkie usteczka, różowe

background image

policzki. Wyglą dała jak kwiat, zgodnie ze swoim imieniem. A to
zdarza się rzadko. Na przykład Liliana Whitney miała krucze włosy,
a Róża Rhodes była wyblakła i nijaka.
Reszta dzieci ze Srebrnego Gaju potraktowała to wydarzenie
bardziej filozoficznie. Sid emocjonował się weselem w rodzinie, a
Winnie uznała, że miło jest wychodzić za mą ż.
- Nie widzę, co w tym miłego - oświadczyła rozgoryczona Pat.
- Przecież trzeba wyjść za mą ż - pouczyła ją Winnie. - Ty też
kiedyś wyjdziesz.
Pat pędem udała się do matki.
- Mamusiu, powiedz mi... Przecież ja nie będę musiała wyjść za
mą ż?
- Tylko wtedy, jeśli zechcesz - zapewniła ją matka.
- No to w porzą dku - westchnęła z ulgą Pat. - Nigdy nie zechcę.
- Wszystkie dziewczęta tak mówią - zauważyła Judysia mrugają c do
pani Gardinerowej. - A kto wie, może i ja się zdecyduję. Miałam
onegdaj propozycję. Przyczłapał tu stary Drinkwine i chciał, żebym
została czwartą panią Drinkwine'ową . O mały włos nie upuściłam
nowego czajniczka do herbaty. Długo się naczekałam, ale wreszcie
ktoś mi się oświadczył.
- Judysiu! Przecież ty za niego nie wyjdziesz?
- No, no, a właściwie czemu nie?
- I odejdziesz od nas?
- W tym sęk! - oznajmiła Judysia, która odesłała starego Tomasza,
jak się wyraziła, na zieloną trawkę.

Iii

Któregoś poranka Judysia oznajmiła Pat:
- ślub odbędzie się w ostatnim tygodniu września, Deus vult.
Pat zadrżała. Wiedziała, że ten ślub nastą pi, ale żeby mówić o tym
tak obojętnym tonem!
- Co to znaczy "Deus vult, Judysiu?
- No, jeśli Pan Bóg dopuści.
- A jeśli nie dopuści?
- Wtedy, złotko, ślub się nie odbędzie.
Pat zaczęła się zastanawiać, czy nie pomodlić się o to, żeby Pan
Bóg nie dopuścił.
- Powiedz, Judysiu, co by się stało, jakby ktoś pomodlił się o coś
złego?
- Niewykluczone, że by to wyprosił - odpowiedziała Judysia tak
złowieszczym tonem, że przerażona Pat postanowiła nie ryzykować.
W końcu pogodziła się z losem. Koleżanki w szkole zazdrościły jej
ciotki, która wychodzi za mą ż. I w Srebrnym Gaju zapanowała miła
atmosfera podniecenia. Mówiono niemal wyłą cznie o przygotowaniach
do ślubu i do wesela. Starej kotce w stodole "wylęgły się" jak to
nazwała Judysia, kocięta, ale nikt oprócz Pat tym się nie przeją ł.
Przyjemnie było mieć tajemnicę. Tylko ona i kotka wiedziały, gdzie
są ukryte kocięta. Pat nie zamierzała nikomu o tym powiedzieć aż
do chwili, gdy kociaki będą już za duże, by je utopić.
Większość narodzonych wiosną kotków zniknęła w niewytłumaczony
sposób. Został tylko Wtorek i Czwartek, a Wtorka obiecano ciotce
Azalce. Tak więc Pat bardzo się ucieszyła nowymi kociętami,
ceremonię nadawania imion odłożyła jednak na "po ślubie", teraz
jakoś nie mogła się skupić.
Ku jej wielkiej radości wytapetowano na nowo pokój Poety. Choć
przykro jej było, gdy zdzierano stary papier... A kiedy matka
kupiła nowe cieniutkie koronkowe firanki do salonu, Pat

background image

uświadomiła sobie, że to wesele ma swoje dobre strony.
Ale zbuntowała się, kiedy zabrano się do odnawiania jej pokoiku.
Kochała starą tapetę w czerwone i zielone papugi, które, odką d
pamiętała, co rano ją radośnie witały. Pat wcią ż miała tajemną
nadzieję, że któregoś dnia naprawdę ożyją .
- Nie wiem, dlaczego ja mam mieć nowe tapety, skoro to ciotka
Azalka wychodzi za mą ż?
- Bą dź rozsą dna, złotko - tłumaczyła jej Judysia. - Wiesz
przecież, że w dzień wesela w domu będzie dziki tłok. Przyjadą ci
wasi wytworni krewni z miasta i z Nowej Szkocji... no i ci
Madisonowie z Nowego Brunszwiku - a to ponoć milionerzy. I będą
się przebierać w twoim pokoju. Przecież nie chcesz, by się
krzywili na wypłowiałe tapety?
Nie, tego Pat nie chciała.
- Powiedziałam twojej matce, żeby ci pozwoliła samej wybrać nową
tapetę... w sklepie jest taka w błękitne dzwoneczki, które ci się
na pewno spodobają . Więc koniec dą som i pomóż mi czyścić srebro.
Na takie święto wszystko musi lśnić. Już od dwudziestu lat nie
mieliśmy w Srebrnym Gaju żadnego wesela. Od czasu kiedy twojej
ciotce Krystynie udało się wyjść za mą ż. Mam nadzieję, że twojej
cioci Azalce nie przydarzą się takie tarapaty z welonem jak tej
biednej Krysi!
- A co się stało, Judysiu?
- Co się stało, pyta. To był przepiękny długi welon, który twoja
praprababka przywiozła ze Starego Kraju. Położyli go na łóżku w
pokoju Poety. I kiedy po niego przyszli, to wiesz, co zobaczyli,
złotko? Wtedy w Srebrnym Gaju był mały piesek, wkradł się
rozpustnik do pokoju i poszarpał welon w strzępy. Nie dziwota, że
Krysia zaczęła zanosić się od płaczu.
- Ach, Judysiu... no i co zrobili?
- Nic. A co mieli robić? Biedna Krysia brała ślub bez welonu i
cały czas szlochała. Był wielki skandal, powiadam ci. Tym razem
sama zamknę na klucz pokój Poety, a jeśli złapię tego kundla
Józka, jak się włóczy po domu, to mu sprawię lanie. No, teraz
pójdziemy na górę wybrać śliwki. Upiekę twojej cioci Azalce wielki
placek ze śliwkami. Zawsze mówiła, że nikt nie potrafi upiec
takiego placka jak Judyta Plum* ... nazwisko zobowią zuje... (*
Plum [ang.] - śliwka.)

Iv

Pat bardzo się ucieszyła, że ma być "dziewczynką z kwiatkami". Ale
zaraz zrobiło jej się żal Winnie, która była na to za duża, a
jednocześnie za mała, żeby zostać druhną . I dziewczynki, i druhny
miały być - ku zgrozie Judysi - w zielonych sukienkach. Judysia
oznajmiła, że zielony kolor na ślubie przynosi pecha.
- Tak, tak, kiedyś w Starym Kraju mieliśmy wesele z ubranymi na
zielono druhnami. I Zaczarowany Ludek tak się rozwścieczył, że
obłożył ten dom klą twą .
- Jaką ?
- Nie przerywaj. Przecie mówię... w tym domu nigdy już nie miał
zagościć śmiech. Nigdy. To straszna klą twa. Wyobraź sobie dom, w
którym nikt się nie śmieje.
- I tak się stało?
- Ano stało. Płakać płakano, a śmiechu nikt nie uświadczył.
Pat poczuła się dość niewyraźnie. A jeśli w Srebrnym Gaju też
wszyscy przestaną się śmiać?... Umilknie cichy śmiech ojca i
tubalny stryja Toma. Winnie śmiała się tak srebrzyście, Judysia

background image

tak serdecznie... Ale ta sukienka była taka śliczna... seledynowa
jak wiosenne listki, a na ramieniu pęczek maleńkich różyczek.
Marszczony zielony kapelusik też był ozdobiony różyczkami. Pat
zachwycała się nim; klą twa nie klą twa. Nie zdawała sobie sprawy z
tego, o czym dobrze wiedziała Judysia, że dla jej bladej buzi był
to kolor bardzo nietwarzowy. Nie miała w sobie jeszcze krztyny
próżności.
ślub wyznaczono na popołudnie, owo "ślubne uroczysko", jak to
nazwała dziesięcioletnia Winnie, mistrzyni w przekręcaniu wyrazów,
odbyło się w starym kamiennym kościółku w Południowym Glen, do
tego bowiem kościółka od niepamiętnych czasów uczęszczała rodzina
Gardinerów. Judysia uznała to za karygodny nowoczesny wymysł.
- Za dawnych dobrych czasów ślub odbywał się w Srebrnym Gaju
wieczorem, a potem tańczono całą noc. Ale wtedy nikomu się nie
śniło o podróżach poślubnych. Nowożeńcy, jak Pan Bóg przykazał,
wracali do domu i zaczynali nowe życie. Czasy się zmieniły,
powiadam wam, i to wcale nie na lepsze. Dawniej tylko
episkopaliści pobierali się w kościele, a nie przyzwoici
prezbiterianie.
- Ty, Judysiu, jesteś prezbiterianką ?
Pat się nagle zaciekawiła. Nigdy nie zastanawiała się nad religią
Judysi. Judysia chodziła z nimi w niedzielę do kościółka w
Południowym Glen, ale nigdy nie siedziała w rodzinnej ławce,
wchodziła na chór, żeby, jak twierdził stryj Tom, nic nie umknęło
jej oczu.
- O tyle, o ile może nią być Irlandka - odpowiedziała wymijają co
Judysia. - ¯eby być prawdziwym prezbiterianinem, trzeba być
Szkotem. Tak czy owak wcią ż się modlę, żeby wszystko dobrze poszło
i twojej cioci Azalce lepiej się poszczęściło niż kuzynce jej
dziada.
- A co się stało kuzynce dziada, Judysiu?
- Ejże, ejże, nigdy nie słyszałaś? Widzę, że gdyby nie stara
Judysia, to w ogóle byś nie znała rodzinnej historii... Zmarła
biedaczka w przeddzień ślubu na zapalenie płuc i pochowano ją w
ślubnej sukni. Najsmutniejsze było to, że tak długo nie mogła
zdobyć męża, miała już dobrą trzydziestkę... i tu w ostatniej
chwili taki zawód. Nie płacz, złotko, to stało się już
pięćdziesią t lat temu. I tak by już pewnie nie żyła... oszczędziła
sobie przynajmniej wielu życiowych zmartwień. Opowiadano, że pan
młody był lekkoduchem i zależało mu tylko na posagu. No, pomieszaj
ciasto i nie wyjadaj śliwek.

V

Ostatni tydzień było to czyste szaleństwo. Pozwolono Pat nie
chodzić do szkoły, częściowo dlatego, że bardzo się przydawała w
domu, a częściowo dlatego, że w przeciwnym razie gotowa by umrzeć.
Judysia większość czasu spędzała w kuchni pieką c i gotują c,
wyglą dała jak stara czarownica pichcą ca jakiś nieziemski dekokt.
Przychodziła jej pomagać ciotka Barbara, ciotka Edyta zaś piekła
ciasta w domu, gdyż żadna kuchnia nie byłaby w stanie pomieścić i
jej, i Judysi.
Ciotka Azalka robiła kremy, matka - galaretki. Matce poza tym nie
pozwalano się niczego tkną ć. Uważano, że ma dosyć roboty zajmują c
się Przylepką , bo po tym całym rwetesie o imię tak teraz małą
nazywano. Judysia powiedziała kiedyś Pat, że matka wcią ż nie
przyszła do siebie po tej strasznej migrenie, która nawiedziła ją
owej nocy, gdy znaleziono w pietruszce Przylepkę, i trzeba o nią

background image

strasznie dbać.
Pat ubijała jajka, mieszała ciasto i na zmianę z Sidem wylizywała
potem miski. Dom od rana do wieczora pełen był rozkosznych
zapachów. I cały czas słyszała: - Pat, chodź no tutaj... - Albo:
- Pat, poleć po... - i chwilami zaczynało jej się kręcić w głowie.
- Tylko spokojnie - napominała Judysia. - Najpierw pomyśl, potem
zrób. Kto nie ma w głowie, ten ma w nogach... Musisz się tego
nauczyć. Za bardzo tobą ganiają , Judysia do tego nie dopuści. Ale
co prawda, to prawda: bez ciebie nie udałoby się nam przygotować
tego weseliska twojej ciotki Azalki...
Weseliska jak weseliska, ale w każdym razie bez Pat nie byłoby
masła. Judysia od tygodnia już nie posyłała do mleczarni mleka od
najbardziej rasowej krowy i w przeddzień wesela zaczęła ubijać
śmietanę w staromodnej maślnicy, której nie dała sobie odebrać.
Ubijała i ubijała, i kiedy późnym popołudniem Pat zeszła do
chłodnej piwnicy, znalazła ją "całkiem rozstrojoną ".
- Tę śmietanę coś zaczarowało - oświadczyła zrozpaczona Judysia. -
Ręce mi opadają , a masła jak nie ma, tak nie ma.
Nie do pomyślenia było, żeby do ubijania masła miała się zabrać
matka, a ciotka Azalka miała na głowie sto spraw. Sprowadzono z
podwórza ojca, który zgodził się spróbować. Ale po półgodzinie dał
za wygraną .
- Wylej, Judysiu, tę śmietanę świniom - oświadczył. - Kupimy masło
w sklepie.
Judysia nie myślała dopuścić do podobnej hańby. Kupować w sklepie
masło, które zrobił nie wiadomo kto! Poszła przygotować kolację,
głęboko przekonana, że zawiniły tu zielone suknie druhen.
Pat zeskoczyła z beczki, na której siedziała, i postanowiła
spróbować. Co za świetna zabawa! Od dawna marzyła, żeby pozwolono
jej ubić masło, ale Judysia nie chciała się zgodzić; nie wolno
było ubijać ani za szybko, ani za wolno, masło gotowe stać się za
twarde albo pozostać mazią . Teraz jednak przestało to odgrywać
rolę i mogła sobie użyć za wszystkie czasy... Bach, bach...
plum... plum... bach, bach... flap, flap, flap... Coraz trudniej
było poruszać tłuczkiem i Pat doszła do wniosku, że chyba ma już
dosyć tego ubijania masła, gdy nagle na schodach pojawiła się
Judysia, by ją zawołać na kolację.
- O, Judysia! A ja ubijałam i ubijałam, aż się spociłam.
Judysia zgorszyła się.
- Co to za wyrażenie: spociłam się! ¯ebym tego więcej nie
słyszała! Gardinerowie się nie pocą . To dobre dla Binnie'ych! No
cóż, trzeba będzie wylać śmietanę świniom i kupić masło w sklepie!
Taki wstyd... To te zielone sukienki, można było tego oczekiwać.
Każdy wie, że...
Judysia zajrzała do maślnicy i oczy wylazły jej z głowy.
- Ależ ty, moje złotko, ubiłaś masło! No, no. Piękne masło. Tymi
twymi małymi rą czkami zrobiłaś coś, co nie udało się ani mnie, ani
Długiemu Alkowi. No, no, zaraz powiemy całej twojej rodzinie.
To był prawdziwy triumf.

Oto oblubienica

I

Nadszedł wreszcie dzień ślubu. Od tygodnia Pat liczyła dni. Już
tylko cztery dni ciocia Azalka zostanie z nimi w Srebrnym Gaju...
już tylko trzy... dwa... dziś jest ostatni dzień. Tej nocy spała z

background image

Judysią , bo jej pokoik zajęli przybyli z daleka goście. Obie z
Judysią zerwały się przed świtem i zbiegły na dół, by zobaczyć,
jaka się zapowiada pogoda.
- Królewski dzień - oznajmiła Judysia tonem głębokiej satysfakcji.
- Wczoraj wieczorem bałam się deszczu, księżyc paradował w lisiej
czapie, a wiadomo, że deszcz nie przynosi szczęścia pannie młodej,
nie mówią c już o błocie, które wnoszą do domu goście. No, teraz
pobiegnę powiedzieć słonku, żeby wzeszło, i uporam się z udojem,
nim wstanie twój ojciec. Biedak ledwo już żyje...
- Jak to, Judysiu, to słonko nie wstanie, póki mu nie każesz?
- Wolę nie ryzykować, złotko.
Judysia poszła wydoić krowy, a Pat kręciła się po Srebrnym Gaju.
Dziwnie było krą żyć po domu o świcie, kiedy wszyscy jeszcze spali.
Dom jakby na coś czekał. Oczywiście z powodu wesela pokoje
wyglą dały inaczej niż zwykle. W salonie płomieniły się jesienne
liście i chryzantemy. Nowe firanki były tak śliczne, że Pat
pożałowała, że Binnie'owie nie należą do zaproszonych gości.
Chciałaby zobaczyć minę Mai. Salonik pełen był prezentów ślubnych.
Już poprzedniego wieczora nakryto stół w jadalni. Jakże pięknie
wyglą dał, lśniło szkło i srebrne świeczniki, w których wysokie
cienkie świeczki przypominały promienie księżyca.
Pat wybiegła na dwór. Właśnie wschodziło słońce posłuszne
rozkazowi Judysi. Powietrze przepojone było miodowym jesiennym
brzaskiem. Nawet brzozy i topole Srebrnego Gaju wyglą dały jak
złociste panny. Ogród zmęczył się rośnięciem i przysiadł odpoczą ć,
tylko okazałe prawoślazy pyszniły się nad starym kamiennym
murkiem.
Pat odwróciła się i zobaczyła, jak nieznany wychudzony kot bez
ucha wypija mleko ze spodeczka dla wróżek. A więc to tak! Zawsze
to podejrzewała, ale przykro było wiedzieć. Czyżby na tym świecie
nie było już miejsca na czary?
- Judysiu... - pisnęła Pat ze łzami w oczach, gdy Judysia podeszła
do studni z wiadrami mleka. - Judysiu, wróżki nie wypijają mleka.
To kot! Sid zawsze mówił, że to kot.
- No, no, skoro tej nocy wróżki tu nie zajrzały, to czemu nie ma
się pożywić biedny kot? ¯ałujesz mu? Nigdy nie twierdziłam, że
wróżki pojawiają się co noc. Muszą odwiedzać niejeden dom.
- Judysiu, powiedz - ale z ręką na sercu - czyś ty kiedyś widziała
wróżkę piją cą mleko?
- No i co z tego, że nie widziałam? Ale moja babka widziała! Wiele
razy opowiadała mi o tym! Kobold chłeptał mleko, aż mu się uszy
trzęsły! I zaraz następnego dnia złamała nogę. Dziękuj
Najwyższemu, że nigdy nie zobaczyłaś Zaczarowanego Ludku. Oni tego
bardzo nie lubią .

Ii

Dzień ten dostarczył Pat dużo przyjemności, choć nie obyło się bez
bolesnych chwil. W Srebrnym Gaju aż wrzało, zwłaszcza od momentu,
kiedy psiaka Józka, Frycka, ugryzła w powiekę osa i trzeba było
zamkną ć go w stodole. Wszyscy stroili się... Tak, śluby są
ciekawe, Sid miał rację. Matka włożyła prześliczną nową suknię
koloru złocistobrunatnej chryzantemy i Pat czuła się z niej taka
dumna, że to aż bolało.
- Jak to przyjemnie mieć ładną matkę! - zawołała z zachwytem.
Zresztą była dumna z całej rodziny. Z ojca, który nie mógł znaleźć
krawata, a potem tak się spieszył, że włożył lewy but na prawą
nogę i nim się spostrzegł - już go zasznurował, ale teraz, ubrany

background image

i wyświeżony, był już w każdym calu prawdziwym Gardinerem. Była
dumna z kochanej maleńkiej Przylepki, której jedwabne pończoszki
opadały pokazują c rozkoszne tłuste nóżki. Z Winnie, która w żółtej
sukience wyglą dała jak wielki złocisty bratek. Z Sida i Józka w
nowych garniturach i białych kołnierzykach. I nawet z Judysi,
która rozkwitła niczym królowa.
Wycią gnęła z kufra odświętną suknię, koronkowy szal i błękitny
jedwabny czepeczek, wspaniały relikt minionego stulecia. Judysia
umarłaby raczej, niż pokazała się publicznie bez nakrycia głowy. A
gardziła nowoczesnymi kapelusikami! Włożyła też błyszczą ce
lakierki na wysokich obcasach. Tak wystrojona, kręciła się po
domu, sprawdzają c bacznym okiem, czy wszystko jest w porzą dku, i
witają c nadcią gają cych przyjaciół tym swoim głosem "od gości"
pozbawionym nagle irlandzkiego akcentu.
Nikt nie widział jeszcze ciotki Azalki i jej druhen, zamknęły się
na cztery spusty w pokoju Poety. Matka ubrała Pat w tę śliczniutką
seledynową sukienkę i zielonkawy kapelusik. Pat zachwycała się
sukienką , ale szybko pobiegła na górę do swojej szafy, by
zawiadomić swą odświętną błękitną szatkę, że wcale o niej nie
zapomniała.
Pojawiły się ciotki. Ciotka Barbara wyglą dała bardzo "weselnie" w
sukni i płaszczu z beżowej koronki, ciotka Edyta uznała, że jest
to strój "zbyt młodzieńczy". Sukni ciotki Edyty nikt nie nazwałby
młodzieńczą , ale była to także piękna suknia i Pat pękała z dumy,
że ma taką wspaniałą rodzinę.
Wuj Brian z Letniego Brzegu miał zabrać pannę młodą i jej druhny
swoim nowym autem; wreszcie spłynęły po schodach, był to cudowny
moment. Pat poczuła, że pieką ją oczy. Czyżby tą tajemniczą istotą
w bieli spowitą w długi welon była naprawdę wesolutka ciocia
Azalka? Tak, już ją utracili... Ale nie, ciocia Azalka zatrzymała
się przy niej i szepnęła:
- Ukryłam w bukiecie ślubnym te bratki, które mi przyniosłaś.
Dziękuję ci. Panna młoda musi mieć "coś niebieskiego".
I przez chwilę znów było cudownie.
Ojciec wpakował matkę, Winnie, Judysię i Józka do swojego
wysłużonego auta, a Pat i Sid mieli pojechać powozem stryja Toma.
Stryj Tom jeździł obszernym faetonem zaprzężonym w parę gniadoszy
z białymi gwiazdami na czołach. Pat wolała ten powóz od
najwytworniejszego auta. Ale dlaczego stryj się spóźnia?
- Przyjedziemy po ślubie... - jęczała. - Już sto aut pojechało w
stronę kościoła!
- Nie przesadzaj.
- W każdym razie pięć! - zawołała oburzona Pat.
- No, no, stryj już nadjeżdża. Pamiętaj o dobrych manierach! -
napominała ją Judysia zniżają c głos do szeptu.
Ciotka Barbara, Pat i Sid zasiedli na tylnym siedzeniu powozu. Pat
czuła się ogromnie ważna i aż zadarła do góry głowę, kiedy
zobaczyła, że z przejeżdżają cego auta przyglą da jej się z
zazdrością Maja Binnie. Zwykle oboje z Sidem chodzili do kościoła
na skrót przez pola. Ale droga też była śliczna, złociły się
ścierniska, na płotach przysiadały czarne wrony, widnieją ce w
oddali błękitne morze promieniało szczęściem.
A potem kościół wśród klonów i świerków. Trzeba było ustawić
orszak ślubny... ludzie w kościele wstali... Główną nawą kroczyła
ciocia Azalka wsparta o ramię ojca, a za nią szły Janka Madison i
Salka Gardiner, no i sama Pat dźwigają c w opalonych łapkach koszyk
róż... Potem nastą piła cisza... odezwał się uroczysty głos
pastora... modlitwy... przez witraże wpadało kolorowe światło

background image

zmieniają c zwykłych śmiertelników w nieziemskie postacie.
Z począ tku Pat była zbyt oszołomiona, by uświadomić sobie, co
naprawdę czuje... Widziała, jak rubinowe światło znaczy welon
cioci Azalki... widziała kłapouchego Roba Madisona... widziała
kruczoczarne włosy Salki pod zielonym kapelusikiem... widziała
paprocie i kwiaty... i nagle usłyszała głos cioci Azalki, i
zobaczyła, jak ciocia Azalka patrzy na pana młodego.
I wtedy wydarzyło się coś strasznego. Odwróciła się do siedzą cej z
tyłu Judysi.
- Judysiu, pożycz mi chusteczkę... zaraz się rozpłaczę - szepnęła
z przerażeniem.
Judysia poczuła gęsią skórkę. Rozpaczliwa sytuacja wymaga
rozpaczliwych środków. Jej chusteczka była ogromna. A z tyłu
siedzieli Binnie'owie! Nachyliła się.
- Jeśli rozpłaczesz się i okryjesz wstydem Srebrny Gaj, nigdy już
nie dostaniesz sadzonego jajka!
Pat wzięła się w karby. Czy pomogła myśl o Srebrnym Gaju, czy o
sadzonym jajku, czy też obie te rzeczy naraz? W każdym razie
przełknęła łzy i zaczęła mrugać oczyma. Udało się. Ceremonia
dobiegła końca, nikt nic nie zauważył, wszyscy uważali, że Pat
zachowała się bardzo dzielnie. Cały Srebrny Gaj doznał ulgi,
wszyscy drżeli, że Pat się załamie, tak jak kiedyś Kora Gardiner,
która na ślubie siostry zaczęła histerycznie szlochać, i
zawstydzona matka musiała ją zabrać do domu.
- Pięknie się zachowałaś, złotko - szepnęła z dumą Judysia.
Pat udało się jakoś przetrwać przyjęcie i kolację, ale nie mogła
przełkną ć ani kęsa. I omal się jednak nie rozpłakała, kiedy ktoś
powiedział do cioci Azalki:
- Jak się czujesz jako Azalia Madison? Już przestałaś być panną
Gardinerówną , wiesz?
Ciocia Azalka przestała być Gardinerówną ! To było nie do
zniesienia.

Pokłosie wydarzeń

I

Para młodych odjechała. Po raz pierwszy w życiu Pat musiała
pożegnać kogoś z rodziny, kto odjeżdża na zawsze. Ale teraz było
już jej wolno płakać, płakali wszyscy prócz Judysi, której
zdarzało się to bardzo rzadko.
- Jak czuję, że się gotowam rozpłakać - mawiała - to sobie
wygodnie siadam i znajduję powód do śmiechu!
Judysia nie pozwoliła Pat odprowadzić wzrokiem odjeżdżają cej cioci
Azalki.
- Nie wolno patrzeć, jak ktoś znika, to przynosi nieszczęście
- oświadczyła.
Pat weszła do domu i błą kała się po pustych pokojach. Wszystko
stało się nagle obce. Nawet owe firanki stanowiły czą stkę tej
obcości. Piękny o świcie stół wyglą dał teraz żałośnie, pełno
okruchów, brudne talerzyki... brą zowawe oczy Pat znów napełniły
się łzami.
- Chodź, kochanie, musisz mi trochę pomóc - poprosiła Judysia,
mą dra Judysia. - Twoja mama musiała się położyć, nie dziwota, po
takim dniu! A Winnie okropnie rozbolał brzuch, objadła się jak
prosię! Więc my dwie musimy zabrać się do roboty. Jadalni damy do
jutra spokój, ale uporzą dkujemy salon i sypialnie. Cały dom

background image

wyglą da na zmęczony.
Judysia zdjęła jedwabie i lakierki, odłożyła do lamusa swój głos
"od gości", miała na sobie perkalową suknię i wygodne kapcie. Pat
ucieszyła się. W ten sposób stała się "bardziej Judysią ".
- Czy możemy ustawić meble tak, jak stały przedtem? - spytała
ochoczo. To już będzie pewna pociecha, kiedy z powrotem wstawi się
do salonu fotel na biegunach, który został uznany za zbyt
zniszczony, i wrócą na miejsce wazony z trawą pampasów, uznane za
zbyt staroświeckie.
- Ano, ano, i to zaraz. Ale nie patrz tak żałośnie, jakby twoja
ciocia umarła, a nie, jak przystało, wyszła za mą ż.
- Jakoś trudno mi się uśmiechać.
- Co prawda, to prawda. Ja też uśmiechałam się dziś tyle, że czuję
się jak kot z Cheshire. Ale wesele było jak się patrzy, i ta Janka
Binnie nigdy takiego nie będzie miała, choćby rzeczywiście wyszła
za tego konkurenta z miasta. I takiej kolacji nie podano by nawet
w domu gubernatora. Nie mówią c o ceremonii ślubnej! Była tak
uroczysta, że gdybym chciała wyjść za mą ż, to bym się
przestraszyła i zmieniła zdanie!
- Gdyby nie ty, Judysiu, rozpłakałabym się i wszystko popsuła -
wyznała Pat.
- No, no, nie przejmuj się. Znałam zupełnie dorosłą dziewczynę,
która będą c druhną rozpłakała się w samym środku ceremonii. I
zaraz ludzie zaczęli opowiadać, że płakała dlatego, iż to nie ona
wychodzi za mą ż! Wierutne bzdury, dziewczyna była po prostu
wrażliwa. Ale i tak lepszy już płacz niż śmiech. Na ślubie
Izabelli Gardiner jedna z druhen wybuchnęła śmiechem. Nikt nie
wiedział, co ją tak rozśmieszyło, ale pan młody uznał, że śmieje
się ona z niego, i już nigdy się do niej nie odezwał. I tak
zaczęła się rodzinna kłótnia, która trwała czterdzieści lat.
Czasem byle drobiazg wywołuje straszne skutki...
Pat nie uważała śmiechu druhny za nieważny drobiazg. Cieszyła się,
że nic takiego nie okryło hańbą ślubu cioci Azalki.
- No, chodź, najpierw zamieciemy konfetti. Za dawnych dobrych
czasów obrzucano młodą parę ryżem. I chociaż kury miały z tego
jakiś pożytek. No, no, ten stół wyglą da jak pobojowisko! Widzę, że
jeden z tych srebrnych dzbanuszków jest cokolwiek wyszczerbiony!
Cóż, po weselu twojej ciotecznej babki Małgorzaty w Wybrzeżu
Zatoki jeszcze gorzej to wyglą dało!
- A co się stało, Judysiu!
- Co się stało, pytasz? A stało, stało. Położyli obrus z frędzlami
i kuzyn pana młodego, dziś o nim mówią stary Kuba, a wtedy
nazywano go brodatym Kubą ... piękną miał brodę, nie powiem,
szkoda, że ją zgolił, kiedy brody wyszły z mody... więc Kuba
śpiesznie wstał od stołu, jemu zawsze było spieszno, i zaczepił
guzikiem od surduta o frędzle, i ścią gną ł cały obrus wraz z
zastawą . Wszystkie talerze się potłukły, jedzenie poleciało na
dywan, nie mówią c już o sukni biednej panny młodej, na którą
wylała się filiżanka herbaty. Byłam wtedy młoda i głupia, bardzo
się więc ubawiłam, ale panie z Wybrzeża Zatoki nigdy już po tym
nie przyszły do siebie...
No, leć, zdejmij te wytworne szatki i zabierzemy się do roboty.
Coś mi się widzi, że w nocy zacznie padać. Zerwał się wiatr i
ciemno choć oko wykol!
Wielką pociechą było ustawianie sprzętów na ich właściwym miejscu.
Kiedy skończyły i Srebrny Gaj znów stał się sobą , rzeczywiście
zapadła ciemność. W okna zaczą ł siec wiatr.
- Teraz pójdziemy do kuchni i nim się wezmę do chleba, dam ci coś

background image

do przeką szenia. Widziałam, że nic nie jadłaś. Mam w piekarniku
gorą cą grochówkę i znajdzie się jeszcze kawałek kurczaka.
- Jakoś mi się nie chce jeść... Cią gle myślę o cioci Azalce.
- Zawszeć to lepiej martwić się na pełny żołą dek, złotko.
Zasłonimy okno i schowamy się przed ciemnościami. Spójrz na tego
kota w eleganckim szarym garniturze i białym kołnierzyku. Biedny
Czwartek marzy o dobrym słowie, cały dzień nikt na niego nie
zwracał uwagi.
Zza drzwi dobiegło rozpaczliwe miauczenie. To Dżentelmen Tom
żą dał, by go wpuścić do domu.
Pat na chwilę otworzyła drzwi. Po pięknym dniu nastą piła burzliwa
noc. Deszcz lał strumieniami. Wichura gięła drzewa srebrnego
gaiku. W stodole wcią ż wył biedny Frycek, gdyż Józek nie wrócił
jeszcze ze stacji.
Pat cofnęła się drżą c na całym ciele. Jak rozkosznie było w
zacisznej kuchni. W piecu żarzył się czerwony ogień. Pod piecem
zwiną ł się w kłębek Czwartek, rad, że wreszcie wszystko wyglą da
tak jak powinno.

Ii

Pat uwielbiała patrzeć, jak Judysia rozczynia chleb i pogaduje coś
pod nosem, jak to miała w zwyczaju. Dziś omawiała ślub.
- No, no, wystroiła się jak się patrzy, ale ciekawa jestem, co
miała pod spodem. Dobrze jeśli choćby wyłatała bieliznę... Z tej
Berty Holms to dobry numer... Ma dopiero piętnaście lat, a już
strzela oczami do chłopaków! Pamiętam wesele jej ciotki, kiedy
Berta była w wieku Pat. Rzuciła się na podłogę i zaczęła kopać i
wrzeszczeć! Dużo bym dała, żeby jej sprawić lanie!.
Szymon Gardiner bardzo się dzisiaj wyelegantował. Jak go
zobaczyłam takiego wykrochmalonego, kiedy się pysznił, jakby nam
robił łaskę, że żyje, to aż trudno mi było uwierzyć, że gdy go
widziałam ostatni raz, był taki pijany, że płaczą c jak dziecko
uciekał przed stołem ze strachu, że ów stół go dogoni, bo ma aż
cztery nogi, a on tylko dwie. Trudno było powstrzymać się od
śmiechu.
Tak, tak, ludzie nawet nie przypuszczają , co nam się przypomina,
gdy ich zobaczymy w kościele...
I trzeba było słyszeć, jak stary Taylor mówi do żony "Pą czuszku",
a pobrali się już trzydzieści lat temu. Choć zawsze lepiej, niż
miałby lżyć żonę, jak to stale robi Jerzy Marrey...
A stary Elmer Davidson spóźnił się i zakłócił swoim człapaniem
ceremonię. Ten to spóźni się na Są d Ostateczny...
Przykro było słuchać, jak podczas podpisywania dokumentów Marysia
Jarris rozdarła gardło. I oni to nazywają śpiewem! £adny śpiew!
Twoje cioteczne babki z Wybrzeża Zatoki zachowywały się jeszcze
majestatyczniej niż zwykle... pewnikiem chciały w ten sposób
wyrazić swoją pogardę i dla Gardinerów, i dla Madisonów. Cud, że w
ogóle raczyły przyjść. No, ale obiad musiał je zaskoczyć, głowę
dam, że już od dawna nie jadły takich pyszności...
Nareszcie udało mi się porachować z tą starą panną Sands.
Powiedziałam jej: "Nie martw się, póki życia, póty nadziei". Ona
dobrze wiedziała, co mam na myśli.
Judysia trzęsła się ze śmiechu wyrabiają c ciasto. Potem
spoważniała.
- Na tym ślubie był ktoś, kto już żadnego ślubu nie zobaczy. Kasia
MacKenzie jest naznaczona!
- Co to znaczy, Judysiu? - spytała odruchowo Pat.

background image

- Całkiem zapomniałam, że to dziecko słucha! Naznaczona śmiercią .
Takie już jest życie. Człowiek rodzi się, umiera, a po drodze
wychodzi za mą ż.
Pat już niemal spała. Wydało jej się, że czarny kot z dywanika
zaczyna harcować.
- Obudź się, złotko, i idź do łóżka. Posłuchaj tej wichury! Jutro
trzeba będzie zebrać z ziemi jabłka.
Pat ziewają c podniosła wzrok. Czuła się pocieszona. Mimo
nieobecności cioci Azalki życie toczyło się dalej.

Wizyta

I

Znów nadszedł wrzesień... Od ślubu cioci Azalki upłyną ł cały rok i
Pat wydawało się obecnie, że ciocia Azalka zawsze była mężatką .
Oboje z wujem Bobem często przyjeżdżali z wizytą . Pat bardzo
przywią zała się do wuja Boba i nawet zaczęły jej się podobać jego
odstają ce uszy.
Ostatnim razem ciocia Azalka przywiozła śliczne malutkie dziecko z
bursztynowymi oczkami podobnymi do oczu Pat. Przylepka stała się
już dziewczynką . Biegała po całym domu na tłustych nóżkach i była
siostrą , z której człowiek mógł być naprawdę dumny. Już w
jedenastym miesią cu życia pojawiły się zą bki.
Rozkosznie było przyglą dać się, jak Przylepka się budzi,
rozkosznie było przyglą dać się, jak śpi. Czuła, że się na nią
patrzy i słodko się uśmiechała. Ale miała temperament! Ledwie
skończyła osiem miesięcy, ugryzła stryja Toma w palec, kiedy ten
chciał sprawdzić, czy ma już zą bki. No i przekonał się.
Nadeszło zaproszenie z Wybrzeża Zatoki, żeby Pat spędziła sobotę u
ciotecznej babki Franciszki Selby i ciotecznej babki Honoraty
Atkins, nie wspominają c już o "kuzynie" Danie i ciotecznej
prababce. Kiedy Pat o nich myślała, wszystko zaczynało się jej
plą tać. Nie dziwota, powiedziałaby Judysia.
Pat bardzo się podobało wyrażenie "spędzić dzień". Ale niezbyt
entuzjastycznie przyjęła to zaproszenie do Wybrzeża Zatoki. Kiedy
oboje z Sidem byli jeszcze bardzo mali, nazywali dom ciotek Domem
Niedotykalskim. Wszyscy jego mieszkańcy byli tak okropnie starzy.
Kiedy dwa lata temu odwiedziła z matką ciotki, ciotka Franciszka
bardzo się nastroszyła, gdy Pat zerwała z drzewa cudowną dojrzałą
śliwkę. A ciotka Honorata, wysoka dama ze śnieżnobiałymi włosami i
oczami czarnymi jak jej suknia, kazała Pat recytować biblijne
wersety i wyraziła swe zdumienie, gdy zdarzyło jej się pomylić. Te
ciotki stale kazały recytować wersety, utrzymywała Winnie, która
częściej tam bywała, i człowiek nigdy nie wiedział, czy potem
dostanie ciastko czy szturchańca.
A tu miała pojechać sama! Sid też został zaproszony, ale Sid był
akurat u wuja Briana, żeby w mieście wyleczyć zęby. Może zresztą
dobrze się złożyło, bo Sid nie cieszył się obecnie łaskami babek.
Podczas swej ostatniej wizyty zasną ł przy kolacji i spadł z
krzesła trzymają c w ręku zabytkową szklankę!
Pat w pią tek wieczorem zasiadła na kamiennych schodkach przed
drzwiami kuchni, by omówić swą wyprawę z Judysią . Równocześnie
odrabiała rachunki. Tym razem było to odejmowanie i Judysia trochę
jej pomagała. Judysia świetnie dodawała i odejmowała. Jak miała
dobry dzień, to potrafiła mnożyć. Do dzielenia nawet się nie
zabierała.

background image

Kuchnia pełna była korzennego zapachu marynat. Pod studnią
siedział Dżentelmen Tom nie spuszczają c oczu z psiaka Józka, który
drzemał na progu piwnicy nie spuszczają c oczu z Dżentelmena Toma.
W ką cie podwórza leżał stos chrustu, starannie ułożonego w letnie
wieczory przez Sida i Pat. Pat była z niego bardzo dumna.
Wyobrażała sobie wesołe zimowe wieczory, kiedy za oknami będzie
zawodził wiatr i skarżył się, że go nie wpuszczają do Srebrnego
Gaju. Pat czułaby się zupełnie szczęśliwa, gdyby nie ta jutrzejsza
wizyta.
- Ciocie są takie "uroczyste" - zwierzyła się Judysi. Nigdy nie
ośmieliłaby się krytykować ich wobec matki, matka była z domu
Selby i bardzo się swoją rodziną szczyciła.
- Ich matka była Chidlawówną - oznajmiła Judysia, jakby to było
wytłumaczenie. - Nie zaprzeczę, że są dosyć ponure, ale los ich
nie oszczędzał. Twoja ciotka Franciszka straciła męża jeszcze
przed ślubem, a ciotka Honorata zaraz po ślubie i wcią ż jeszcze
spierają się, której stała się większa krzywda. Rzeczywiście, są
może oszczędne jak na to, że mają kupę forsy! Ale nie brak im
serca i bardzo kochają wszystkie dzieci twojej matki.
- Ciocia Franciszka i ciocia Honorata są rzeczywiście zupełnie do
zniesienia, ale trochę się boję prababki Hanny i kuzyna Dana -
wyznała Pat.
- Nie bój się, nie ma czego. Starej damy pewnie nawet nie
zobaczysz. Od szesnastu lat nie wyszła ze swego pokoju i mało kto
ją widuje. Dziewięćdziesią t trzy lata - piękny wiek! A stary Dan
nikomu by nie wyrzą dził krzywdy. Kiedy był chłopcem, zasną ł u
wierzchołka schodów i sturlał się na sam dół. I nigdy już nie
przyszedł do siebie. Mówią , że zobaczył ducha!
- Judysiu! To w Wybrzeżu Zatoki jest duch?
- Teraz już nie ma. Ale kiedyś był. Oni się go strasznie
wstydzili.
- Dlaczego?
- Uważali, że to hańba dla domu. Kto inny uznałby to za wielki
honor. Choć nie przeczę, ten duch z Wybrzeża Zatoki zachowywał się
dość nieznośnie. Był bardzo przyjazny, ale ukazywał się w najmniej
odpowiednich momentach. Widać czuł się osamotniony... Siadał nocą
w nogach łóżka i patrzył żałośliwie, jakby się skarżył, że mu
nigdy nie powiedzą dobrego słowa. A kiedy przychodzili goście i
wszyscy się świetnie bawili, zaraz rozlegało się westchnienie i
nie potrzebowali się rozglą dać, by go zobaczyć. Ale duch ten
przestał się pojawiać po śmierci twego ciotecznego prapradziadka,
kiedy rzą dy objęła twoja cioteczna praprababka. Ona nawet dla
ducha była już zbyt oszczędna. Więc nie musisz się go bać, za to
trzymaj się z dala od tego wazonu, który robi miny.
- Od wazonu, który robi miny?
- Przecie powiadam. Stoi na gzymsie kominka w salonie i kiedyś,
kiedy Sara Jenkins ścierała kurze, zrobił do niej straszną minę.
Mało nie umarła z przerażenia!
Pat była zachwycona. Ale doszła do wniosku, że Judysia trochę zbyt
lekceważą co wyraża się o mieszkańcach Wybrzeża Zatoki.
- Ciotki mają wspaniałe stare meble.
- Wspaniałe?! - Judysia świetnie wiedziała, o co chodzi. - No cóż,
o wspaniałych meblach to ja mogłabym ci niejedno opowiedzieć. Czyż
jako dziewczynka nie pracowałam na Zamku MacDermottów? Tam dopiero
było wspaniale. £oża okryte były jedwabnymi i koronkowymi kapami!
Białe marmurowe schody ze złotą poręczą . Talerze też były z litego
złota! Służyło nas tam trzydzieści osób. Mieli nawet służą ce dla
służby! A po bożonarodzeniowej kolacji pan przynosił talerz, na

background image

którym leżały złote monety. Każdy dostawał taką monetę! Gdzie do
tego farmie Selbych!...
No, powtórz sobie na wszelki wypadek wersety z ostatniej
niedzieli, twoja ciocia Honorata gotowa cię przepytać.
- Przed tobą , Judysiu, wyrecytuję je na pewno bez błędu. Ale przy
cioci Honoracie zawsze się peszę.
- No to zamknij oczy i wyobraź sobie, że deklamujesz główce
kapusty!... Co prawda staremu Jedowi Cattermole nic nie pomogło!
Nie zapomnę tego zebrania odrodzenia religijnego.
- Co ona mu zrobiła, Judysiu?
- Przecie powiadam. Staremu Jedowi wydawało się, że zjadł
wszystkie rozumy, bo nie wierzy w Pana Boga. I żeby się popisać,
poszedł na zebranie odrodzenia religijnego, które w tamtych
czasach urzą dzał pastor Campbell. I jak się już parę osób
pokajało, Jed bezczelnie wstał i powiedział: "Ja tam nie wierzę w
Pana Boga, ale jeśli nawet On istnieje, to jest okrutnym tyranem!
- Nadą ł się jak indor i cią gną ł: - Więc wyzywam go, żeby na dowód
swego istnienia położył mnie trupem!" Wszyscy zgorszyli się i
zapanowała cisza jak makiem zasiał. Aż dopiero twoja ciotka
Honorata odwróciła się w jego stronę i spokojnie oświadczyła: "Czy
ty, Jedeodiaszu Cattermole wyobrażasz sobie, że jesteś aż taki
ważny, żeby Panu Bogu chciało się na ciebie podnieść rękę?"
Wszyscy zaczęli się śmiać. Widziałaś kiedyś przekłuty balon? Tak
właśnie wyglą dał ten pyszałek Jed. No, zrobiłaś rachunki, moje
marynaty gotowe, to możemy się rozerwać i upiec parę jabłuszek,
nabijają c je goździkami.
- Szkoda, że nie ma Sida - westchnęła Pat. - On tak lubi te
jabłuszka! Jak myślisz, Judysiu, czy Sid wróci w niedzielę
wieczór? Nie wytrzymam bez niego całego następnego tygodnia!
- Ty za bardzo o niego stoisz, złotko. Co będzie, jak dorośnie i
będziecie się musieli rozstać!
- Nigdy się nie rozstaniemy, Judysiu. ¯adne z nas nie będzie miało
ani żony, ani męża i zostaniemy razem w Srebrnym Gaju. Dawnośmy to
już zdecydowali.
Judysia westchnęła.
- Martwię się o ciebie. Dlaczego nie zaprzyjaźnisz się z
dziewczynkami w szkole? Winnie ma kupę przyjaciółek.
- Kiedy ja wolę Sida. Koleżanki są bardzo miłe, ale ich nie
kocham! I wcale nie chcę kochać nikogo poza rodziną i Srebrnym
Gajem.

Ii

Skoro Pat tak czy inaczej musiała pojechać z wizytą do Wybrzeża
Zatoki, cieszyła się, że ma to nastą pić właśnie w sobotę, gdyż
ojciec miał zamiar postawić wokół sadu nowy płot. Pat przykro by
było patrzeć, jak stary płot pada na ziemię. Był tak ślicznie
omszały i obrosły dzikim winem.
Judysia też miała powód do zadowolenia. Padł wyrok na starą topolę
w rogu podwórza, do szczętu zmurszała w środku i podczas następnej
wichury gotowa była upaść na kurnik. Judysia umówiła się z Długim
Alkiem, że zetnie on ją podczas nieobecności Pat, wiedziała
bowiem, że każde uderzenie siekierą trafi prosto w serduszko
ukochanej dziewczynki.
Józek zawiózł Pat autem. Wychyliła się, by pokiwać Srebrnemu
Gajowi. Na sznurze za domem wisiały pajacyki Przylepki, kołysały
się na wietrze i wyglą dało to tak, jakby trzy Przylepki wywracały
koziołki. Pat westchnęła i postanowiła pogodzić się z losem.

background image

Dzień był śliczny, nasycony jesienną błękitną mgiełką . Droga
prowadziła w dół przez porosłe świerkami "uroczyska", wszędzie
pełno było paproci, wawrzynów i jagód. A na samym końcu drogi stał
szary dom twarzą ku zachodowi słońca i tak blisko morza, że
podczas burz fale zalewały schodki... Pat zawsze uważała, że ten
stary dom wie dużo ciekawych rzeczy. Był to dom matki, należało go
więc kochać, niezależnie od tego, czy kochało się jego
mieszkańców.
W Wybrzeżu Zatoki każde nadjeżdżają ce auto wywoływało jeszcze
sensację. Ciotki wyszły przed dom i uroczyście ją powitały, a z
są siedniego pola pomachał jej kuzyn Dan, który akurat orał.
Józek zawrócił, zostawiają c Pat samą ; jakoś musiała przetrwać te
chwile powitania i oględzin. Cioteczne babki były tak sztywne jak
ich krochmalone halki, które wcią ż jeszcze nosiło się w Wybrzeżu
Zatoki.
Prawdę mówią c ciotki były też zakłopotane; zupełnie nie wiedziały,
co powiedzieć temu długonogiemu opalonemu dziecku, które uważały
za swój obowią zek od czasu do czasu zaprosić.
Potem na parę minut zabrano Pat do pokoju prababki. Niechętnie
poszła na górę. Prababka Hanna była tak niewysłowienie stara...
Maleńka, pomarszczona twarz patrzyła na nią spod baldachimu
wielkiego łoża.
- To ta dziewuszka Marysi? - spytał piskliwy głos.
- Jestem Patrycja Gardiner - oznajmiła Pat, która nie cierpiała,
żeby nazywano ją czyją ś dziewuszką ! Nawet matki.
Prababka Hanna wysunęła szponiastą dłoń, ujęła Pat za ramię i
przycią gnęła ją do łóżka przyglą dają c się wyblakłymi, niebieskimi
oczyma.
- £adna nie jest... ładna nie jest - mruknęła.
- Pewnie wyładnieje, jak wyrośnie - oświadczyła ciotka Franciszka
tonem osoby, która stara się zawsze znaleźć dobre strony przykrej
sytuacji. - Teraz jest strasznie opalona.
Brunatna buzia Pat oblała się rumieńcem. Mało ją obchodziło, czy
jest ładna, ale nikomu nie jest przyjemnie wysłuchiwać krytyk.
Judysia uznałaby to na pewno za "brak manier".
Po chwili zeszły na dół i ciotka Honorata oświadczyła przerażonym
tonem:
- Ależ, dziecko, ty masz podartą sukienkę!
Pat wolałaby, żeby nie zwracano się do niej per dziecko. Chętnie
pokazałaby ciotce Honoracie język, ale to także byłoby brakiem
manier. Stała więc tylko sztywno, kiedy ciocia Honorata zszywała
pęknięty szew rękawa.
- No tak, Marysi trudno jest się wszystkim zają ć, a Judytę Plum
mało by to obeszło, gdyby dzieci chodziły w łachmanach - zauważyła
niby to wyrozumiale ciotka Franciszka.
- Judysia bardzo o nas dba - zaprotestowała Pat. - I o nasze
ubrania, i o maniery. A ten rękaw pękł mi w aucie!
Mimo tego niezbyt zachęcają cego począ tku dzień był zupełnie
znośny. Pat poprawnie wyrecytowała wersety, ciotka Honorata
wręczyła jej ciasteczko i pilnie przyglą dała się, gdy jadła. Pat
strasznie chciało się pić, ale nie śmiała poprosić o szklankę
wody.
Ale podczas obiadu podano mleko... "Odcią gane" mleko, zauważyłaby
zaraz Judysia. Za to szklanki były ze ślicznego złotozielonego
szkła i najbardziej odcią gane mleko wyglą dało w nich jak najlepsza
śmietanka. Obiad według standardów Srebrnego Gaju był bardzo
skromny. Pat otrzymała mizerną porcyjkę, ale za to na talerzu
ozdobionym wokół jesiennymi liśćmi, talerzu ze słynnego, liczą cego

background image

sto lat serwisu Selbych. Pat poczuła się uhonorowana i starała się
zapomnieć o głodzie. Na deser otrzymała trzy śliwki.
Po obiedzie ciotka Franciszka oznajmiła, że boli ją głowa i musi
się położyć. Kuzyn Dan zaproponował jej aspirynę, a ona zmiażdżyła
go wzrokiem.
- Wszechmogą cy nie życzy sobie, byśmy uciekali się do aspiryny, by
złagodzić ból, który nam raczył zesłać! - oświadczyła wyniośle i
znikła wą chają c ocet z czerwonej kryształowej buteleczki.
Ciotka Honorata zaprowadziła Pat do salonu i kazała jej się bawić.
I Pat się to udało. W salonie było pełno ciekawych rzeczy i teraz,
kiedy znalazła się tu sama, mogła się wszystkiemu przyjrzeć.
Zastanawiała się, co by zrobiła, gdyby musiała spędzić popołudnie
w towarzystwie ciotek. I ona, i ciotka Honorata odczuły wielką
ulgę rozstają c się.

Iii

Meble w salonie były naprawdę wspaniałe i piękne. Wielka klamka z
brą zu była tak wypolerowana, że widziała w niej lekko zdeformowany
obraz własnej buzi. Na porcelanowej tabliczce na drzwiach
wymalowano róże. Zasłony były spuszczone i Pat zachwyciła się
zielonkawym światłem... czuła się jak syrena w morskim
przestworzu.
A ten orszak sześciu słowików z kości słoniowej, który kroczył po
czarnej tafli gzymsu kominka! I wielkie dropiaste muszle; gdy
przykładała je do ucha, słyszała szum morza.
A oto słynny wazon pełen pawich piór, który robił miny do Sary
Jenkins. Był szklany, rzeczywiście z boku widniało coś, co
przypominało twarz. Ale ta twarz nie wykrzywiła się, choć
przyglą dała jej się zachęcają co. Na bocznym stoliczku siedziała na
żółtym gnieździe wspaniała porcelanowa ruda kura.
Pat chętnie pomyszkowałaby po domu. Mniej interesowały ją meble i
dywany, bardziej listy w pudłach na górze i stare suknie w
kufrach. Ale to nie było możliwe. Nie śmiała wyjść z salonu.
Ciotki gotowe by umrzeć z przerażenia, gdyby zobaczyły, że kręci
się po domu.
Kiedy obejrzała już dokładnie cały salon, usiadła na kanapie i
całą godzinę oglą dała fotografie w starych spłowiałych pluszowych
albumach. Jakie śmieszne bombiaste długie spódnice i bufiaste
rękawy, i ogromne kapelusze na czubkach głów.
Oto zdjęcie ojca - młodziutki mężczyzna bez wą sów. Pat aż się
roześmiała. A oto matka - okrą gła pulchna twarz, grzywka i wielka
kokarda we włosach. Cioteczny dziadek Burton, który wyjechał i
"zaginą ł o nim słuch". Co za fascynują ce zdanie. Przecież słyszało
się nawet o nieboszczykach!
Ciocia Honorata jako mała dziewczynka! Wyglą dała zupełnie jak
Przylepka! Czyżby Przylepka miała kiedyś wyglą dać tak jak ciocia
Honorata? Nie, niemożliwe! Czyżby ludzie się aż tak zmieniali? Pat
westchnęła.

Dziewica w opałach

I

Zbliżał się wieczór i zaczęto zastanawiać się, jak Pat ma wrócić
do domu. Zasadniczo miała ją odwieźć ciotka Franciszka, która była
rodzinnym woźnicą . Ale ciotka Franciszka wcią ż jeszcze z Bożej

background image

woli cierpiała w swojej sypialni, a ciotka Honorata nie powoziła
już od kilku lat. Kuzynowi Danowi nie ufano.
Wreszcie ciotka Honorata zadzwoniła do najbliższego są siada.
- Morton MacLeod wybiera się do miasta. Tak i myślałam, przecież
dzisiaj sobota. Mówi, że po drodze podrzuci cię do Srebrnego Gaju.
Nie boisz się pójść do niego sama? Zdą żysz przed zmierzchem.
Pat bała się tylko jednego - zostania na noc w Wybrzeżu Zatoki.
Ciemności jej nie przerażały. Często wychodziła wieczorem z domu.
W Srebrnym Gaju mawiano, że Pat jest "prawdziwą córką swego ojca".
Długi Alek zawsze lubił włóczyć się nocą . Mawiał, że zachwyca się
"urodą zmroku". Legenda rodzinna głosiła, że czteroletnia Pat całą
noc spędziła w sadzie, śpią c smacznie, i nikt tego nie zauważył,
nim o świcie nie wróciła od chorej są siadki Judysia i nie
zaalarmowała domu. Pat niewyraźnie pamiętała, jak na jej widok
rozświetliła się pobladła twarz matki.
Grzecznie się pożegnała i pobiegła do MacLeodów, gdzie spotkały ją
złe wiadomości. Auto Mortona "wysiadło" i musiał zrezygnować z
jazdy do miasta.
- Więc musisz wrócić do Wybrzeża Zatoki!
Pat wolno poszła alejką , a kiedy ściana świerków odgrodziła ją od
domostwa MacLeodów przystanęła, by się zastanowić. Nie chciała
wracać do Wybrzeża Zatoki. Nie chciała spędzić nocy w tym
nieprzyjaznym ogromnym pokoju gościnnym, w którym straszyło
wielkie łoże. Nie, pójdzie sama do domu. To w końcu tylko trzy
mile - tyle co do szkoły i z powrotem.
Pat ruszyła dziarskim krokiem, czują c się bardzo dzielna i
dorosła. Wyobrażała sobie, z jaką dumą spojrzy na nią Judysia, gdy
stanie w drzwiach i oznajmi, że sama przyszła z Wybrzeża Zatoki -
i to po ciemku!
Aż tu nagle na jej spotkanie wyszła mroźna ciemna noc... droga
rozwidlała się, w którą stronę ma skręcić, w lewo? Tak, chyba w
lewo. Pat zaczęła biec i czuła, jak ogarnia ją panika.
Było już zupełnie ciemno. I Pat nagle odkryła, że ciemności o dwie
mile od domu to zupełnie co innego niż ciemności w sadzie lub w
Alejce Westchnień, kiedy z dala widnieją światła Srebrnego Gaju.
Przyjazne w dzień lasy wydały się jej teraz strasznie obce.
Porosłe ciemnymi jodłami wzgórza groźnie się ku niej nachylały.
Czy idzie właściwą drogą ? Nigdzie nie widać świateł domów...
Czyżby skręciła w złą stronę i kroczy ścieżką , która biegnie na
tyłach farm? Czy uda jej się dojść do domu? Czy jeszcze kiedyś
zobaczy Sida? Usłyszy śmiech Winnie? Gaworzenie Przylepki?
Ostatniej niedzieli chór w kościele śpiewał: Ciemna jest noc, a
droga do domu daleka... Teraz wiedziała, co to znaczy! Biegła...
rosną ce wzdłuż drogi białe brzozy usiłowały ją schwytać... Wśród
świerków skowyczał wiatr... Ach, te dziwne cienie... może to
jednak są leśne wróżki? Judysia mówiła, że kiedy człowiek spotka
wróżkę, to zmienia się nie do poznania... Pat nie wyobrażała sobie
nic straszniejszego. Miałażby przestać być sobą ?
Nagle usłyszała czyjś spokojny głos:
- Może mógłbym ci pomóc?
Ktoś pojawił się na zakręcie drogi. Chłopiec... niewiele od niej
wyższy... miał jakieś dziwne oczy... za nim kroczyło coś, co
wyglą dało na psa... Nagle Pat poczuła się bezpieczna. Ten głos
wzbudzał zaufanie.
- Chyba zabłą dziłam... - szepnęła. - Jestem Pat Gardiner...
musiałam źle skręcić.
- Jesteś na bocznej drodze - oświadczył chłopiec. - Ale zaraz
będzie zakręt i potem droga prowadzi do Srebrnego Gaju. Tyle że

background image

naokoło. Odprowadzę cię. Nazywam się Hilary Gordon, ale wszyscy
nazywają mnie Szkrabem.
Pat od razu wiedziała, kim on jest. Judysia opowiadała, że
Gordonowie kupili starą farmę Adamsów opodal Srebrnego Gaju. Nie
mieli dzieci, ale mieszkał z nimi bratanek i Judysia stale
powtarzała, że "mały nie ma lekko". Nie chodził do szkoły w
Północnym Glen, bo chociaż farma Adamsów była tak blisko, należała
jednak do dystryktu Południowego Glen.
Szli żwawym krokiem. Niewiele rozmawiali, ale Pat nagle poczuła
się szczęśliwa. Wzeszedł księżyc i skorzystała z tego, by
przyjrzeć się swemu towarzyszowi. Na nosie miał ciemne okulary -
to dlatego jego oczy robiły tak dziwaczne wrażenie. Jedna nogawka
spodni sięgała do połowy łydki, druga kończyła się powyżej kolana.
To było dosyć okropne!
- Ja jestem ze Srebrnego Gaju, wiesz? - oznajmiła.
- A ja zniką d - odpowiedział smętnie Szkrab.
Pat nie bardzo rozumiała, co on chce przez to powiedzieć, ale
bardzo chciała go pocieszyć. Wzięła go za rękę - jego dłoń była
miła i ciepła.
- Doką d prowadzi ta ścieżka? - spytała, gdy mijali dróżkę
prowadzą cą w mrok.
- Nie wiem, ale któregoś dnia pójdziemy nią i zobaczymy
- odpowiedział Szkrab.
Czuli się jak starzy przyjaciele.
I nagle za polem ukazały się światła Srebrnego Gaju... witał ją
ukochany dom. Pat miała ochotę zaczą ć z radości krzyczeć.
- Dziękuję ci, żeś mnie odprowadził - powiedziała nieśmiało przed
furtką prowadzą cą na podwórze od strony kuchni. - Strasznie się
bałam...
I nagle zebrała się na odwagę, przypomniała sobie, jak Judysia
mówiła, że przyzwoite dziewczyny zapraszają do domu
odprowadzają cych je chłopców.
- Chciałabym, żebyś w poniedziałek przyszedł do nas na obiad. Będą
kurczaki, bo to dzień święta Pracy. Bardzo cię proszę...
- Dobrze - zgodził się Szkrab. - Tak się cieszę, że McGinty i ja
mogliśmy ci pomóc.
- McGinty to twój pies? - spytała Pat, przyglą dają c mu się dość
lękliwie. Znała tylko dwa psy, Frycka Józka i starego Brunona
stryja Toma.
- Tak. On jest moim jedynym przyjacielem.
- Nie jedynym. A ja? - zaprzeczyła Pat.
Szkrab uśmiechną ł się nagle. Miał bardzo miły uśmiech.
- Więc już nie jedynym - zgodził się.
W otwartych drzwiach kuchni ukazała się Judysia.
- Muszę lecieć - oświadczyła szybko Pat. - No to do poniedziałku.
Nie zapomnij. I przyprowadź McGinty'ego. Znajdzie się dla niego
parę kostek.
- Z kim ty się żegnałaś? - spytała z ciekawością Judysia. - Co
prawda to mogłaś tego swojego kawalera zaprosić, żebyśmy się mu
przyjrzeli. Młodo zaczynasz!
- To nie żaden kawaler, Judysiu - zawołała zgorszona tym pomysłem
Pat. - To tylko Szkrab.
- Coś takiego! A czy można wiedzieć, kim jest ten Szkrab?
- Nazywa się Hilary Gordon... Wracałam do domu sama i
zabłą dziłam... Trochę się bałam... Zaprosiłam go w poniedziałek na
obiad...
- No, no, szybka z ciebie dziewczyna... - roześmiała się Judysia,
rada że będzie miała powód do przekomarzania się z Pat... z Pat,

background image

która jeszcze tego ranka nie widziała świata poza Sidem.
Ale Pat była zbyt szczęśliwa, żeby się tym przeją ć. Nareszcie była
w domu, w jasnej kuchni Srebrnego Gaju. Zapomniała o przerażeniu.
- Schowałaś dla mnie kawałek ciasta?
- Schowałam, schowałam. Czy to nie wiem, że w Wybrzeżu Zatoki nikt
jeszcze nie najadł się do syta? I co powiesz na kawałek kiełbasy z
pieczonymi kartoflami?
Podczas kolacji Pat opowiedziała Judysi, jak spędziła dzień, a
potem, co czuła podczas samotnego powrotu.
- Bardzo byłaś dzielna, że nie bałaś się pójść sama - pochwaliła
ją Judysia, tak jak oczekiwała tego Pat. - Ale chwała Najwyższemu,
że się nawiną ł ten Szkrab. Pamiętaj, żebyś go zapraszała na
kolację, ile razy trafi się okazja. Larry Gordon mieszkał kiedyś
na farmie Taylorów, straszny był z niego sknera.
Judysia zaliczała ludzi, którzy nie grzeszyli rozrzutnością , do
czterech kategorii. Najpierw byli "oszczędni", to jeszcze
zasługiwało na pochwałę. Gorzej było, gdy "liczyli każdy grosz", a
zupełnie źle, kiedy "ską pili sobie masła". Wreszcie byli
"sknerami", co oznaczało, że przekroczyli granice ską pstwa.
Judysia nie mogła się oprzeć, by nie przycią ć Pat.
- No co, pewnie po tych splendorach Wybrzeża Zatoki moja kuchnia
wydaje ci się bardzo ubożuchna?
- W kuchni Srebrnego Gaju jest dużo milej niż w salonie Wybrzeża -
oświadczyła Pat sennym głosikiem. Dzień był jednak zbyt męczą cy
jak na ośmioletnią wytrzymałość.
Matka usypiała Przylepkę śpiewają c jej do snu, ale zeszła na dół
spytać się, jak Pat spędziła dzień.
- Wybrzeże Zatoki jest śliczne - odpowiedziała zgodnie z prawdą
Pat. Było śliczne. A Pat nie chciała ranić uczuć matki wyznają c,
że ta wizyta w jej rodzinnym domu nie należała do
najprzyjemniejszych. Matka kochała Wybrzeże Zatoki niemal tak
bardzo, jak Pat Srebrny Gaj.

Obiad

I

Niedziela była smutna. Pat zobaczyła ściętą topolę i nie dawała
się pocieszyć.
- Spójrz tylko, złotko, jaki teraz mamy piękny widok między
kurnikiem i tą pokościelną szopą - pokazała jej szybko Judysia. -
Przedtem nigdy nie widzieliśmy stą d Południowej Rzeczki. No, masz
twoje niedzielne rodzynki. Zajadaj i zapomnij o tym starym
drzewie, które należało ścią ć już dobre dziesięć lat temu.
Co niedziela każde dziecko ze Srebrnego Gaju otrzymywało od Judysi
garstkę rodzynków: "niedzielny poczęstunek". Pat zjadła je
posłusznie, wcią ż jednak szlochają c i dopiero wieczorem przyznała,
iż ten nowy widok jest naprawdę śliczny. Zasiadła przy okrą głym
okienku i obserwowała, jak srebrzyście wije się rzeczka. Niemniej
wcią ż jej brakowało przyjaznego zielonego gą szczu kopuły topoli.
- Nigdy już nie zobaczę, jak hasają po niej kociaki - ubolewała. -
Wdrapywały się na gałą ź i zeskakiwały z niej na dach kurnika. Tak
się świetnie bawiły... Ach, Judysiu, nie myślałam, że drzewa mogą
się postarzeć!
W poniedziałek rano przypomniała sobie, że zaprosiła Szkraba na
obiad. Zaczęła mieć pewne wą tpliwości. A jeśli on pojawi się w
tych strasznych spodniach z oberwaną nogawką ? Nie śmiała prosić,

background image

boją c się przekomarzań, by Judysia ładnie nakryła stół. I bardzo
ucieszyła się, widzą c srebrne noże i widelce i odświętny srebrny
dzbanuszek do mleka.
- Czemu przypisać te wspaniałości? - spytał Józek.
- Na obiad przyjdzie kawaler Pat - oznajmiła Judysia. - Musimy
zadbać o honor rodziny!
- Judysiu! - zawołała z oburzeniem Pat. Ani teraz, ani nigdy
później nie pozwalała nazywać Szkraba swoim "kawalerem". - On nie
jest "kawalerem". Do mnie nigdy nie przyjdzie żaden kawaler!
- Nigdy też nie trwa wiecznie - mruknęła Judysia. - Ty, Józku,
zamknij lepiej twojego psiaka, bo, o ile wiem, młody człowiek
przyprowadzi swojego i wolałabym, żeby się nie posprzeczały.
Wreszcie koło furtki pojawił się Szkrab z McGintym i zatrzymali
się tam dość nieśmiało. Pat wybiegła na powitanie. Z ulgą
zobaczyła, że Szkrab ma na sobie trochę wytarte, ale przyzwoite
ubranie z nogawkami równej długości. Oczywiście był boso, ale to
nic nie szkodziło. Wszyscy chłopcy w Północnym Glen biegali latem
boso... choć może nie wówczas, gdy wybierali się z wizytą . Ktoś
bardzo krzywo obcią ł Szkrabowi włosy. Ciemnoniebieskie okulary
zasłaniały mu oczy, był blady, usta miał od ucha do ucha. Nie, nie
był ładny. Ale Pat poczuła, że go naprawdę lubi. I lubi
McGinty'ego, który okazał się bardzo młodym psem żą dnym życia.
- Pysznie pachnie to nadzienie, co? - spytała Pat prowadzą c
Szkraba do kuchni. - I Judysia zrobiła na deser szarlotkę.
Szarlotka jest zawsze wspaniała. Judysiu, to jest Szkrab... i
McGinty.
Rodzina powitała Szkraba życzliwie... Judysia musiała ich
uprzedzić. Ojciec spytał go poważnym tonem, czy woli udko czy
skrzydełko, a matka, czy zje szarlotkę z kremem. Pat poczuła, że
może polegać na rodzinie. Nawet Winnie była serdeczna i namówiła
Szkraba na drugą porcję szarlotki. Cudowna rodzina!
McGinty'emu Judysia podała na schodach do piwnicy ogromną michę
mięsa i kości.
- No, Panie Psie, do roboty. Założę się, że u Marii Gordon niczego
takiego nie jadłeś!
Po obiedzie Szkrab zaproponował nieśmiało:
- Wiesz co, wczoraj widziałem na tym naszym pastwisku za
strumieniem fajne grzyby. Chodźmy i nazbierajmy.
Pat zawsze chciała poznać lepiej strumień, który oddzielał Srebrny
Gaj od farmy starego Adamsa, a potem skręcał na jego pola. Ale
żadnemu z dzieci ze Srebrnego Gaju nie wolno było tam chodzić.
Stary pan Adams słyną ł z tego, że nie pozwalał dzieciarni
"szwendać się po swoich polach".
- Myślisz, że twój stryj pozwoli? - spytała Pat.
Okazało się, że ani stryja, ani ciotki nie ma w domu. Pojechali
spędzić święto Pracy u przyjaciół.
- To co byś jadł na obiad, gdybyś do nas nie przyszedł?
- Och, zostawili mi chleb i melasę - odparł Szkrab.
Chleb z melasą w świą teczny dzień! To już było gorsze niż
sknerstwo!
- ¯ebyście się tylko nie potruli grzybami - ostrzegła Judysia,
wręczają c im torebkę cynamonowych bułeczek. - Znałam kiedyś dwoje
dzieci, które najadły się w lesie muchomorów.
- I pewnie już nigdy nie przyszły do siebie? - zapytał kpią co
Józek.
- Czy w grobie można przyjść do siebie? - skwitowała drwinę
Judysia.
Kiedy oddalili się od domu, nieśmiałość Szkraba prysła i okazał

background image

się wspaniałym kompanem... tak wspaniałym, że Pat poczuła się
nielojalna wobec Sida. Starała się uspokoić sumienie tłumaczą c
sobie, że biednemu Szkrabowi bardzo potrzeba czyjejś życzliwości.
To Szkrab zaproponował, żeby nazwać strumień Jordanem, bo "musimy
go przekroczyć".
- I płynie między naszymi farmami! - zawołała zachwycona Pat. Oto
nareszcie znalazła kogoś, kto tak jak ona lubi nadawać nazwy
ulubionym zaką tkom.
- Zbudujemy tu z kamieni most, żebyśmy, kiedy zechcemy, mogli
przechodzić na drugą stronę - oświadczył Szkrab, który
najwyraźniej uważał, że będzie się to często zdarzało.
świetnie się przy tym ubawili, a kiedy most był gotowy - solidny
most, bo Szkrab nie tolerował byle jakiej roboty - resztę popołudnia
spędzili na wędrówce. Poszli wzdłuż Jordanu aż do jego źródła,
które odnaleźli z drugiej strony farmy starego Adamsa, w głębi
lasu poprzecinanego krętymi ścieżkami. Strumień wił się, od czasu
do czasu opadał kaskadą w dół, a mchy na jego brzegach mieniły się
szmaragdowo i złociście.
McGinty był wniebowzięty. Taka wyprawa to raj dla psiego serca.
Wybiegał naprzód, potem przysiadał i czekał, a z pyska zwisał mu
czerwony jęzor. Pat pokochała McGinty'ego, z przykrością
stwierdziła, że woli go od kudłatego kundelka Józka, który był
psem jednego człowieka, a na wszystkich innych warczał. McGinty
tak strasznie chciał być kochany. Miał białe policzki,
złocistobrunatny grzbiet i takież uszy, które zwykle wesoło
sterczały i opadały tylko wówczas, kiedy się czymś zmartwił. A
ogonkiem wymachiwał jak najęty, ilekroć czuł, że ktoś sobie tego
życzy.

Ii

W końcu znaleźli zupełnie czarowny zaką tek... głębokie jeziorko w
lesie, do którego spływał strumyk szemrzą c między kamieniami
wzgórza. Wokół rosły omszałe świerki i wyniosłe klony. To było
takie piękne, aż bolało. Pat zastanawiała się, czemu tak często
piękno sprawia człowiekowi ból...
- To chyba najładniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek widziałam -
szepnęła Pat, dorzucają c zaraz "niemal najładniejsze", bo
przypomniało jej się Ukryte Pólko.
- Prawda? - zgodził się radośnie Szkrab. - Chyba nikt go nie
zna... To będzie nasza tajemnica.
- Dobrze! - przystała z ochotą Pat.
- Zawsze przychodzi mi tu na myśl wiersz, którego nauczyłem się w
szkole. Zaczarowane źródło... Znasz go?
Szkrab zadeklamował wiersz. Pat pomyślała, że musi być bardzo
zdolny. Nawet Sid nie znał na pamięć żadnego tak długiego utworu.
Niektóre linijki brzmiały jak muzyka. Ale co to jest "wieczorny
wieśniaka lęk"? Ach, wieśniak to po prostu farmer. "Wieczorny
farmera lęk"... Nie, to brzmi śmiesznie. Niech już zostanie
wieśniaka. Oboje ze Szkrabem głośno się roześmiali, ten śmiech
przypieczętował ich przyjaźń.
Usiedli na wzgórzu, powietrze słodko pachniało, zajadali
cynamonowe bułeczki. W dali za polami i lasami widzieli błękitny
przestwór zatoki.
Szkrab nauczył ją wysysać miód z koniczyny. Pod omszałym starym
kamieniem znaleźli pięć żółtych kwiatków wyglą dają cych jak
gwiazdeczki i Szkrab nie mógł od nich oderwać oczu. Pat rada była,
że lubi on kwiaty. Chłopcom rzadko się to zdarzało. Józek i Sid

background image

uważali, iż to "dobre dla dziewczyn.
McGinty leżał wsparłszy łebek o kolana Szkraba, a ogonek leżał na
bosych nogach Pat. Nagle Szkrab wzią ł płat brzozowej kory i za
pomocą paru ździebeł trawy zrobił śliczny domek, było w nim
wszystko - pokoje, okna, ganek, kominy... To zakrawało na czary.
- Ską d ty tak potrafisz! - westchnęła Pat.
- Ja zawsze buduję domy - oświadczył z rozmarzeniem Szkrab,
odsuną ł łeb McGinty'ego i obją ł ramionami kolana. - To znaczy w
myślach. Nazywam je urojonymi domami. Kiedyś, kiedy dorosnę, będę
budował prawdziwe domy. I wtedy zbuduję dom dla ciebie, Pat.
- Naprawdę?
- Tak. Myślałem już o nim w sobotę wieczorem, jak się położyłem.
Mam wiele pomysłów. Kiedy go skończę, to będzie najpiękniejszy
dom, jaki w życiu widziałaś.
- Na pewno nie będzie ładniejszy od Srebrnego Gaju - zauważyła
Pat.
- Srebrny Gaj jest śliczny - przyznał Szkrab. - Lubię na niego
patrzeć. Na mało który dom mogę spokojnie patrzeć. Zawsze mam
ochotę zburzyć go i zbudować od nowa. Ale w Srebrnym Gaju niczego
bym nie zmienił.
Mą dry Szkrab! Odtą d Pat nie kwestionowała już żadnej jego opinii o
żadnym domu.
McGinty przewrócił się na grzbiet i prosił, by go ktoś podrapał w
brzuch.
- Chciałbym, żeby ciocia Maria mogła polubić McGinty'ego. Nie
cierpi go. Kiedy któregoś dnia poszarpał serwetkę, bałem się, że
go wyrzuci. Ale stryj Lawrence wstawił się za nim. Stryjowi
Lawrence'owi on nie przeszkadza, ale często się z niego wyśmiewa,
a McGinty tego nie lubi.
- Psy nie lubią , żeby się z nich śmiać - oświadczyła z
przekonaniem Pat, jakby znajomość trzech psów dostarczyła jej na
ten temat wystarczają cej wiedzy.
- McGinty musi spać w szopie na słomie. Którejś nocy tak wył, że
poszedłem tam i spałem z nim. Mama na pewno pozwoliłaby mu spać ze
mną i przynosić do domu kości.
Oczy Pat zaokrą gliły się ze zdumienia. Mama Szkraba! Judysia
mówiła o nim jak o sierocie! I on sam twierdził, że nie ma nikogo
poza McGintym.
- Myślałam, że twoja mama nie żyje...
Szkrab wzią ł źdźbło i zaczą ł je gryźć udają c obojętność.
- Nie. Mój ojciec nie żyje. Umarł, kiedy byłem małym dzieckiem. I
mama drugi raz wyszła za mą ż. Mieszka w Honolulu.
- Nigdy jej nie widujesz? - Pat nie miała pojęcia, gdzie jest
Honolulu, ale ton Szkraba nie pozostawiał żadnych wą tpliwości, że
bardzo daleko.
- Rzadko - odparł Szkrab, który nie mógł się przemóc, by wyznać,
że w ogóle nie pamięta matki. - Widzisz, jej mą ż choruje i nie
zniósłby klimatu Kanady. Ale pisuję do niej. Co niedziela piszę
list.
Nie wyznał Pat, że tych listów nie wysyła, tylko chowa do pudła
pod łóżkiem. Może któregoś dnia będzie mógł osobiście wręczyć je
matce.
- No jasne! - Pat przyjęła tę sytuację do wiadomości z
filozoficznym stoicyzmem ośmiolatki. - Jak ona wyglą da?
- Jest bardzo ładna - oświadczył stanowczo Szkrab. - Ma złociste
włosy i wielkie błękitne oczy... tak błękitne jak zatoka... Tylko
chciałbym, żeby nie mieszkała tak daleko... - Szkrab przełkną ł
ślinę. I łzy. Dużemu dziesięcioletniemu chłopcu nie wypada płakać,

background image

a już zwłaszcza w obecności dziewczynki.
Pat nic nie odpowiedziała. Wzięła go tylko za rękę. Ośmioletniej
Pat nie brakowało już kobiecej mą drości.
Dłuższy czas siedzieli w milczeniu, aż zrobiło się chłodno i
błękitne cienie zaczęły opadać na odległe wzgórza. Pole Larry'ego
Gordona wydało im się zaczarowaną krainą .
- Nadajmy temu miejscu naszą własną nazwę - zaproponował Szkrab. -
I zachowamy ją w tajemnicy. Może nazwiemy je Sielanką ?
- Lubię tajemnice - oznajmiła Pat. - Miło jest mieć tajemnicę.
Spędziliśmy cudowne popołudnie.

Iii

Spóźnili się na kolację, ale Judysia nakarmiła ich w kuchni
pieczoną szynką i plackami z kukurydzy. Kiedy Szkrab i McGinty
poszli do domu, Judysia spytała się Pat, czy dobrze się bawiła z
nowym koleżką . "Koleżkę" można było zaakceptować, nie było to tak
obraźliwe słowo, jak kawaler. Pat chciała zaimponować Judysi,
odpowiedziała więc wyniośle, że mieli sobie dużo do powiedzenia.
- Ejże, ejże! W to nie wą tpię! Muszę przyznać, że twój pierwszy
kawaler jest całkiem udany. Podobają mi się jego maniery.
Judysi zawsze zależało na manierach.
- On jest strasznie niezgrabny, Judysiu - Pat uważała, że
krytykują c Szkraba przekona Judysię, że Szkrab nie jest
"kawalerem". - Nie widziałaś, jak wychodzą c z jadalni wpadł na
drzwi i prosił je o wybaczenie?
- No właśnie. Przecie powiadam, że jest dżentelmenem. Tylko
dżentelmenowi mogło przyjść na myśl przepraszać drzwi.
- Kiedy on jest taki niemą dry, że myślał, że wpadł na kogoś, nie
na coś!
- O nie, złotko, on wcale nie jest niemą dry. I umie się zachować.
Kiedy jadł rosół, nie usiłował połkną ć łyżki, a Sida do dziś nie
mogę tego oduczyć.
- Ale jest brzydki, Judysiu. Gdzie mu do Sida!
- No, no, pewnie, że te okulary bardzo go szpecą . I nikomu nie
pomoże na urodę, jak go ostrzygą ogrodowymi nożycami. Ale czy nie
zauważyłaś, jakie ma ładne uszy? I w ogóle ten jest ładny, kto się
ładnie zachowuje. Zapamiętaj to sobie, panno Pat, kiedy przyjdzie
odpowiednia pora! Pewnie, że teraz ten twój Szkrab chudy jest jak
tyka i niezgrabny, ale wkrótce z tego wyrośnie. Nie zapomnij przy
każdej okazji zaprosić go na małe conieco. Widać, że jest
niedożywiony. Mówią , że matka wcale o niego nie dba, taka jest
zajęta tym swoim nowym mężusiem.
- Czy znasz ją , Judysiu?
- Nie. Nikt jej tu nie zna. Kuba Gordon ożenił się z nią w Nowej
Szkocji i tam mieszkali. Umarł zaraz po urodzeniu się dziecka, a
jego małżonka niedługo chodziła we wdowich szatkach. Szkrab miał
zaledwie dwa latka, kiedy po raz drugi wyszła za mą ż i wyjechała
za granicę, a małego zostawiła u jego stryja. Kuba Gordon był
uroczym facetem, choć stale próbował ugotować zupę w durszlaku.
Pewnie się przewraca w grobie, że jego syna wychowuje Larry. Larry
wdał się w matkę. Ich ojciec był jowialnym mężczyzną , który
wszystkim schlebiał. Co otworzył usta, to mówił komplement. Ale
został zaszeptany na śmierć.
- Zaszeptany na śmierć?
- Przecie powiadam. Złamał jakiejś dziewczynie serce i umarła. Ale
odtą d wcią ż słyszał jej głos... zaszeptała go na śmierć. Nawet w
kościele widać było, że nie słucha modlitw i hymnów, tylko tego

background image

jej szeptu. No, no, to już było dawno i lepiej o tym zapomnieć.
Niewiele jest rodzin, które nie miałyby jakiegoś szkieletu w
szafie... Choćby Salomon Gardiner z Południowego Glen... człowiek,
który przeklinał Pana Boga!
- I co się z nim stało?
- Nic.
- Nic?
- No właśnie. Dobry Pan Bóg zostawił go w spokoju. Rodzina ciężko
to zniosła... No, chodź i pomóż mi zagonić indyki... Złotko,
widzę, że czymś się martwisz?
- Boję się, że Szkrab też jest pochlebcą . Powiedział mi...
powiedział, że...
- No, wykrztuś!
- Powiedział, że mam najładniejsze oczy, jakie widział.
Judysia parsknęła śmiechem.
- No, no, to nie pochlebstwo. A podczas obiadu wyglą dał tak, jakby
nie potrafił zliczyć do trzech! Cóż, Gordonowie są po babce
Irlandczykami!
- A jak ty myślisz, Judysiu, ja naprawdę mam ładne oczy? - Pat po
raz pierwszy zaczęła się zastanawiać nad swoją urodą .
- Winnie ma oczy Gardinerów, a ty Selbych i takich oczu nie
powstydziłaby się żadna dziewczyna. Ale nad tym nie powinnaś się
zastanawiać. I nie wierz wszystkiemu, co ci powiedzą chłopcy.
Komplementy nic nie kosztują .
Kiedy białe stadko indyków Judysi zagnano wreszcie do kurnika, wuj
Brian przywiózł do domu Sida. Opowiedziano mu o Szkrabie i mało go
to obeszło. Pat poczuła ulgę pomieszaną z przykrością . Powinien
się trochę przeją ć. Czy tak mało mu na niej zależało?
- Jemu bardzo potrzeba przyjaciół... - wyjaśniła. - Teraz będę
mieć trzech braci. Ale i tak najbardziej będę kochała ciebie.
- Mam nadzieję - odparł Sid. - Bo inaczej ja polubię Maję Binnie
bardziej niż ciebie.
- Mnie zawsze najbliższa będzie moja własna rodzina - westchnęła
Pat.
Ale Sid pobiegł już do Judysi, by wyprosić jakiś smaczny ką sek.
Był w świetnym humorze, bo odkrył na ręku nową brodawkę! I w ten
sposób pobił Sama Binnie'ego.

Czarna magia

I

McGinty zaginą ł pod koniec października. Pat była tak samo
zrozpaczona jak Szkrab. Obecnie miała uczucie, że Szkrab i McGinty
od zawsze należą do jej życia... że od zawsze w sobotę po południu
przekraczają Jordan albo o zmierzchu wślizgują się do kuchni i
wszyscy razem cały wieczór dokazują zaśmiewają c się.
Dla Szkraba, który nigdy nie miał prawdziwego domu, wieczory owe
były czymś najcudowniejszym na świecie. Pat psuło przyjemność
tylko to, że Szkrab i Sid nie zaprzyjaźnili się. Nie to, żeby się
nie lubili, ale każdy z nich mówił innym językiem. Gdyby byli
starsi, wyznaliby, że się nawzajem nudzą . Sid uważał Szkraba za
marzycielskiego dziwaka, który rozwodzi się nad jakimiś
wyimaginowanymi domami, a w dodatku te jego ciemne okulary i
podarte spodnie! Sid nie ukrywał swego zdania. A Szkrab uważał, że
Sid za bardzo się pyszni - ale nigdy nie powiedział tego głośno.
Zatem Pat w powszednie dni bawiła się po szkole z Sidem, a

background image

sobotnie popołudnia, kiedy Sid i tak wolał pomagać przy
gospodarstwie Józkowi, poświęcała Szkrabowi. Włóczyli się razem po
lasach i uroczyskach, ale Pat nigdy nie pokazała mu Ukrytego
Pólka. Ono było tajemnicą jej i Sida, tak jak Sielanka należała
tylko do Szkraba. Pat była zachwycona. Przyjemnie było mieć
tajemnice. Często siedzą c w kościele litowała się nad wszystkimi,
którzy nic nie wiedzą ani o Ukrytym Pólku, ani o Sielance.
Wszędzie towarzyszył im McGinty i był wniebowzięty. Aż tu nagle
znikną ł...
Któregoś popołudnia Pat przyszedłszy do Sielanki zobaczyła, że
Szkrab leży z twarzą ukrytą w oszronionych paprociach i płacze
tak, jakby mu miało pękną ć serce. Pat też była w nie najlepszym
nastroju. Poprzedniego dnia w szkole ta wstrętna Maja Binnie dała
Sidowi jabłko, na czerwonej skórce widniały zielone inicjały jej i
Sida. Jaka bezczelność! Maja parę tygodni temu nakleiła na
niedojrzałym jabłku odpowiednie litery i Sid był zachwycony, ale
Pat gdyby śmiała, wyrwałaby mu to jabłko i cisnęła do pieca. Sid
położył je na gzymsie kominka w jadalni i musiała na nie patrzyć
podczas wszystkich posiłków. A tego poranka Sid nakrzyczał na nią
za to, że poprzedniego dnia padał deszcz.
- W czwartek wieczór modliłaś się o deszcz. Sam słyszałem! - robił
jej gorzkie wymówki. - A wiedziałaś, jak mi zależy, żeby w pią tek
była pogoda.
- Nie wiedziałam, Sidzie... A modliłam się o deszcz, bo tatuś
mówił, że strumyki wysychają ... Strasznie mi przykro, Sideczku.
- Nie nazywaj mnie Sideczkiem - warkną ł Sid. - Wiesz, że tego nie
cierpię.
- Nigdy więcej tego nie zrobię - obiecała Pat. - Proszę cię, nie
gniewaj się na mnie. Nie zniosę, żebyś się na mnie gniewał.
- No to się nie zachowuj jak małe dziecko. Jesteś gorsza od
Przylepki - oświadczył Sid. Poklepał ją jednak po ramieniu, co
trochę pocieszyło Pat. Ale tylko trochę. Wyruszyła więc do
Sielanki z dosyć kiepską miną , szybko jednak zapomniała o swych
przykrościach widzą c rozpacz Szkraba.
- Co ci się stało?
- Zginą ł McGinty - odpowiedział siadają c Szkrab. - Nie ma go...
Wczoraj wieczorem poszedł ze mną do sklepu w Srebrnych Mostach - i
znikł. Nigdzie go nie mogłem znaleźć. Och, Pat!
Szkrab spuścił głowę. Przestało go obchodzić, że ktoś widzi jego
łzy. Pat rozpłakała się także, zapewniała go jednak, że McGinty
się znajdzie, musi się znaleźć.
Przeżyli okropny tydzień. Nigdzie śladu McGinty'ego. Judysia
uważała, że psa musiał ktoś ukraść. Szkrab rozlepił w sklepach
ogłoszenie ofiarowują c nagrodę za znalezienie psa. Dwadzieścia
pięć centów - tyle, ile miał. Pat chciała, żeby zaproponować sumę
czterdziestu pięciu centów. Miała dziesią taka, a drugiego chciała
pożyczyć od Judysi. Ale Szkrab się nie zgodził. Pat co wieczór
modliła się, żeby McGinty się odnalazł, a potem w nocy budziła się
- i znów się modliła.
- Najdroższy Panie Boże! Spraw, żeby McGinty wrócił! Błagam Cię,
Panie Boże. Wiesz, że Szkrab ma tylko jednego jedynego
McGinty'ego.
Wszystko na próżno. Nikt nigdzie nie widział takiego psiaka.
Szkrab co wieczór wracał samotnie do domu i torturował się myślą o
zabłą kanym gdzieś wśród chłodnej nocy psiaku.
- Judysiu, czy nie mogłabyś coś zrobić? - zaczęła z rozpaczą
błagać ją Pat. - Mówiłaś, że masz w sobie coś z czarownicy. I że
twoja babka ilekroć zechciała, potrafiła zamienić się w kota.

background image

Spróbuj znaleźć McGinty'ego.
Judysia potrzą snęła przeczą co głową , choć dawno już doszła do
wniosku, że coś trzeba zrobić, nim Pat zamartwi się na śmierć.
- Próbowałam, złotko, ale nic z tego. Gdybym miała tę księgę o
czarach mojej babki, to może bym coś poradziła. Ale wybierzcie się
do Marii Anny McClenahan na drodze do Srebrnych Mostów. Z niej
jest czarownica jak się patrzy, tyle że zanadto się roztyła, żeby
jeździć na miotle. Jeśli ona wam nie pomoże, to już nikt.
Pat musiała już przestać wierzyć we wróżki, ale jeszcze nie
wyrobiła sobie zdania o czarownicach. Kiedyś na pewno istniały.
Mówiła o tym Biblia! No i czarownicą była przecież rodzona babka
Judysi!
- Czy ty, Judysiu, jesteś aby pewna, że Maria Anna jest prawdziwą
czarownicą ?
- Zawsze wie, co kto myśli. To chyba wystarczają cy dowód.
Pat pobiegła zawiadomić Szkraba. Stał na mostku z kamieni na
Jordanie i wygrażał pięścią niebu.
- Szkrabie, czy ty w ten sposób się modlisz?
- Nie! Właśnie powiedziałem Panu Bogu, co o tym wszystkim myślę.
Ale zgodził się pójść następnego wieczoru do Marii Anny
McClenahan. Namawiali też Sida, Sid był jednak bardzo zajęty
wychowywaniem młodej sówki, którą schwytał w gaju, i oznajmił, że
nie zamierza zadawać się z czarownicami.
Poszli więc dzielnie sami, mimo że Józek, który właśnie orał,
solennie ich przed tym ostrzegł.
- Stara Maria Anna podpisała cyrograf diabłu. Jakby na mnie
spojrzała krzywym okiem, tobym chyba wyskoczył ze skóry.
Niełatwo było przerazić Pat. Ostatecznie skoro Bóg nie odpowiada
na modlitwy, to chyba nie ma w tym nic złego, że człowiek próbuje
odwołać się do czarownicy.
- Tylko wróćcie do domu przed zmrokiem - napominała Judysia. -
Dziś Zaduszki i mogą się pojawić umarli. Powiedzcie szybko Marii
Annie, o co wam chodzi, i zróbcie to, co wam ona poradzi.

Ii

Mały wybielony domek pani McClenahan był o dobre dwie mile drogi
od Srebrnego Gaju. Nad domkiem rosła ogromna wierzba, nad
niebieskimi drzwiami był wykusz, a w nim dziwaczne okienko.
- Ach, Pat, spójrz na nie! - szepną ł Szkrab tak zachwycony, że na
chwilę zapomniał o McGintym. - Nigdy nie widziałem tak ślicznego
okienka. Będziesz je miała w swoim domu!
Okienko pewnie i było śliczne, ale parkan walił się, a podwórze
zarosło ostami. Pat pomyślała roztropnie, że widać nie opłaca się
być czarownicą .
Szkrab zapukał do niebieskich drzwi. Usłyszeli kroki. Pat przeszły
ciarki. A może jednak niebezpiecznie jest mieć do czynienia z
piekielnymi mocami? Drzwi otworzyły się, na progu stanęła Maria
Anna McClenahan i spojrzała na nich maleńkimi czarnymi oczkami
ukrytymi w fałdach tłuszczu. Potargane włosy też były czarne,
czarne jak węgiel, choć na pewno nie była młodsza od Judysi. Jak
na czarownicę była i za tłusta, i za wesoła, Pat natychmiast
przestała się jej obawiać.
- Kim jesteście, dzieci, i czego sobie życzycie? - spytała pani
McClenahan, a Judysia mogłaby jej pozazdrościć irlandzkiego
akcentu.
Pat zgodnie z tradycją rodziny Selbych nie marnowała nigdy czasu
ani słów.

background image

- Hilaremu Gordonowi zginą ł pies i Judysia uważa, że pani potrafi
go odnaleźć. Czy pani naprawdę jest czarownicą ?
Maria Anna zrobiła tajemniczą minę.
- Cicho, dziecko... nigdy przy świetle dnia nie wspominaj o
czarownicach! Sama nie wiesz, co może się przydarzyć. Nie będziemy
dalej rozmawiać na progu. Chodźcie na stryszek, to będę mogła
dalej tkać. Tkam obrus dla wróżek. Wszystkie czarownice z Wyspy
obiecały tym biedaczkom utkać po obrusie. Bo w zeszły wtorek był
szron i wszystkie obrusy się zmarnowały, te lekkomyślne panienki
zapomniały je schować na noc.
Wą skimi schodami weszli na strych, gdzie stał warsztat tkacki pani
McClenahan, tuż pod okienkiem, które tak zachwyciło Szkraba. Na
parapecie siedziała lśnią ca czarna kotka i myła się starannie,
żeby lśnić jeszcze piękniej. Jej ogromne żółte oczy świeciły w
mroku niesamowitym blaskiem. Chociaż był to kot czarownicy, od
razu spodobał się Pat. Ciekawe, co by powiedziała, gdyby ją ktoś
poinformował, że jest to jej utracona Niedziela, która przed
rokiem tak tajemniczo znikła, a którą Judysia po prostu zaniosła
Marii Annie. Na szczęście Niedziela zmieniła się nie do poznania.
Pani McClenahan podsunęła dzieciom koślawe krzesło i stołek i
zabrała się do tkania.
- Nie mam chwili do stracenia. Królowa czeka.
Pat dobrze wiedziała, że Maria Anna tka zwykły, szmaciany chodnik,
ale nie zamierzała narażać się czarownicy. A zresztą , może kiedy
go ukończy, zaczaruje go i zamieni się on w jedwabną mgiełkę, jaką
widzi się na trawie w letni ranek.
- Zatem przyszliście do mnie, żebym wam pomogła odnaleźć
McGinty'ego? Tak, wiem, jak się nazywa, znam całą historię. Kot
waszej ciotki Edyty opowiedział ją mojej kotce na naszych
ostatnich tańcach. Wasza ciotka Edyta gardzi takimi jak my, ale
nic nie wie o konszachtach swego kocura. Dobrze, że przyszliście
dzisiaj - księżyc sprzyja poszukiwaniom. W przyszłym tygodniu nie
mogłabym wam pomóc. Tak, dziś mamy szansę... No co, Hilary
Gordonie, czemu nigdy nie odwiedza cię twoja wytworna matka?
Szkrab pomyślał, że czarownice są co najmniej bezceremonialne. Ale
skoro się już do takiej czarownicy przyszło...
- Moja mama mieszka zbyt daleko, aby mogła tu często przyjeżdżać -
odpowiedział uprzejmie.
Maria Anna wzruszyła tłustymi ramionami.
- Twoje prawo jej bronić, ale ja mam na ten temat własne zdanie i
nie musisz się na mnie wściekać, bo czarownicy nic nie obchodzi,
że ktoś się na nią wścieka. No, wróćmy do sprawy psa... Muszę się
skupić.
Pani McClenahan nachyliła się i wyjęła z papierowej torby dwie
garstki rodzynków.
- Wcinajcie, a ja się zastanowię...
Chwilę panowała cisza. Dzieci zajadały wpatrują c się w furkoczą ce
czółenko tkackie. Pat wcią ż zastanawiała się, czy pani McClenahan
rzeczywiście podpisała diabelski cyrograf.
Pani McClenahan zobaczyła jej wzrok i skinęła głową .
- Masz na szyi znamię. To emblemat czarownicy. No, powiedz, nie
chciałabyś zostać czarownicą ? Pomyśl, jak to miło jeździć na
miotle!
Pat rzeczywiście o tym myślała. Owszem, to było ponętne. Ale
wolałaby wzbić się w górę na grzbiecie jaskółki i stamtą d
spoglą dać w dzień na pola i lasy.
- Czy musiałabym podpisać cyrograf diabłu? - spytała szeptem.
Pani McClenahan skinęła uroczyście głową .

background image

- Wybrałabym dla ciebie jakiegoś ładnego czarnego diabełka... Choć
muszę z przykrością wyznać, że obecnie nawet diabły nie są już
takie jak dawniej.
- Dziękuję pani, ale chyba jestem jeszcze za mała, żeby zostać
czarownicą - zadecydowała nagle Pat.
Pani McClenahan parsknęła śmiechem.
- Im młodsza czarownica, tym potężniejsza. Nie należy z tym, moje
dziecko, zwlekać, aż posiwiejesz. Przemyśl to sobie... nie każda
dziewczyna może zostać czarownicą ... jesteśmy bardzo wymagają ce...
No, do rzeczy. Więc jeśli chodzi o McGinty'ego, to po wyjściu stą d
idźcie prosto na wzgórze, tam obróćcie się trzy razy i zejdźcie
drogą do Srebrnych Mostów. Tuż przed mostem stoi dom z takimi
drzwiami jak twojego stryja Toma, tyle że wyblakłymi. Znów
obróćcie się trzy razy dokoła i zapukajcie. I jeśli ktoś otworzy -
nie gwarantuję, czy otworzy - to skrzyżujcie palce i spytajcie o
McGinty'ego. A jak go zobaczycie - a wcale wam tego nie obiecuję -
to o nic nie pytajcie i bierzcie nogi za pas. To wszystko, co mogę
dla was zrobić.
- Ile się pani należy za poradę? - spytał Szkrab wycią gają c swoje
dwadzieścia pięć centów.
- Tak jakbyśmy mogły brać zapłatę od kogoś, kto ma znamię na szyi!
Sprzeciwiłoby się to wszystkim naszym regułom.
- Bardzo pani dziękujemy, pani McClenahan. Zawsze będziemy pani
wdzięczni.
- Grzeczne z was dzieciaki - zauważyła pani McClenahan. - Inaczej
nie próbowałabym wam pomóc. Mam po dziurki w nosie bezczelności
mieszkają cych tu wokół bachorów. Za moich czasów dzieci musiały
mieć maniery... No, lećcie... w noc zaduszną żaden mą dry człowiek
nie wyjdzie na dwór, kiedy pojawi się księżyc. Nie zapomnijcie
obrócić się trzy razy, bo inaczej prędzej wam oczy wypadną z
głowy, niż zobaczycie McGinty'ego.
Pani McClenahan stała na progu i patrzyła, jak odchodzą . Potem,
biorą c pod uwagę, że była czarownicą - powiedziała coś bardzo
dziwnego:
- Niechaj wam Pan Bóg błogosławi.
I szybko poszła do stoją cego z drugiej strony drogi domu pana
Aleksandra, by zapytać, czy może zatelefonować.

Iii

Kiedy Pat ze Szkrabem wyszli od pani McClenahan, październikowy
dzień opadał już za ciemne wzgórza. Wdrapali się na szczyt pagórka
i trzykrotnie okręcili, kłaniają c się uroczyście czterem stronom
świata. I znów okręcili się staną wszy przed czerwonymi drzwiami w
Srebrnych Mostach. Skrupulatnie wypełniali zalecenia czarownicy;
jeśli za tymi drzwiami nie zobaczą McGinty'ego, to przynajmniej
nie będzie to ich wina.
Szkrab dwukrotnie zapukał, drzwi otworzyły się niesamowicie
szybko, pojawił się w nich olbrzym w skarpetkach, z bujną rudą
brodą i liczą cymi już tydzień bokobrodami. Bił od niego jakiś
mocny zapach, tak pachniało lekarstwo, które Judysia zimą
pocią gała z czarnej butelki, ilekroć zmarzła.
Skrzyżowali palce i Szkrab wyją kał:
- Czy jest tu McGinty?
Mężczyzna otworzył drzwiczki z prawej strony sieni. Na koślawym
krześle siedział McGinty. Rozpacz w jego ślepiach zamieniła się w
ekstazę. Jednym susem znalazł się w ramionach Szkraba.
- Przybłą kał się tu przed tygodniem - powiedział mężczyzna. - Był

background image

zmarznięty i głodny, no to wzięliśmy go do domu.
- To bardzo ładnie z pana strony - oświadczyła Pat, gdyż Szkrab
nie był w stanie wykrztusić słowa.
- Prawda? - uśmiechną ł się szeroko mężczyzna.
Coś w tym uśmiechu przypomniało Pat, że czarownica radziła, żeby
jak najszybciej wzięli nogi za pas.
- Bardzo panu dziękujemy - powiedziała i pocią gnęła Szkraba za
rękę.
Czerwone drzwi zatrzasnęły się, znad wzgórza spośród dwóch
wysokich jodeł spojrzał na nich czerwony księżyc, a z nimi był
półżywy ze szczęścia McGinty.
Cudownie było wracać do domu. świat był taki piękny. Poszli na
skrót przez pola, przed nimi kroczyły długie cienie. Szkrab szedł
jak w transie, tulą c do siebie McGinty'ego, ale Pat zachwycała się
urodą nocy. Minęli uśpioną Sielankę, przeszli przez Jordan. Potem
kręta ścieżka wśród srebrnych brzóz zaprowadziła ich na podwórko,
gdzie Sid zatkną ł na palach bramy wspaniałe latarnie z dyni, a
Judysia postawiła na oknie w kuchni miedziany świecznik, by ich z
dala powitał. Z domu dobiegały smakowite zapachy.
A potem ciepła kuchnia, zachwycona Judysia i pyszna wieprzowina z
kartoflami w mundurkach. Jedli we trójkę. Sidney i Józek krzą tali
się jeszcze przy gospodarstwie, Winnie wyszła z przyjaciółką ,
matka usypiała Przylepkę, a tato drzemał w jadalni.
Po kolacji Pat i Szkrab poszli po jabłka do mrocznej, tajemniczej
piwnicy, a potem zasiedli wokół pieca z którego bił żar, i omówili
wyprawę.
- Tak się cieszę, że jest już chłodno i wieczorami zapalamy ogień
- oznajmiła Pat. - W zimie będzie jeszcze milej. W naszej kuchni
jest wtedy tak przytulnie.
Szkrab nie odpowiedział. Jemu zimowe wieczory kojarzyły się z
zimną , brudną kuchnią , dymią cą olejną lampką i wyrkiem na nie
wykończonym stryszku. Ale i tak w danej chwili był szczęśliwy
odzyskawszy swego przyjaciela. I cudownie było siedzieć tu z Pat,
zajadać jabłka i patrzyć, jak Judysia miesi ciasto.
- No tak, nie na darmo nazywają ją czarownicą - zauważyła Judysia,
gdy wysłuchała opowieści. - Za dawnych czasów często widywałam
McClenahanów. On był bardzo przyzwoitym człowiekiem, tyle że mógł
zagadać człowieka na śmierć. Straszny gaduła. Raz wściekł się na
Marię Annę, kiedy mu to wymawiała, i przysią gł, że przez miesią c
nawet się nie odezwie. Wytrzymał dwa dni i nigdy już nie przyszedł
do siebie. Tak go to zmogło! Maria Anna zawsze twierdziła, że to
dlatego umarł w rok później! ślicznie grał na skrzypcach, miał
takie skrzypce, że gdy zaczynał grać, wszyscy musieli tańczyć.
- Wszyscy?
- Przecie powiadam. Kto usłyszał, to tańczył. Jego ojciec
przywiózł je z Irlandii... Ten łotr zagrał raz nawet pastorowi.
- I pastor zatańczył?
- A jakże! Zrobił się straszny skandal. Postawili pastora przed
prezbiteriańskim są dem. Tomasz chciał tam pójść i zagrać, by
udowodnić, że biedny pastor MacPhee musiał zatańczyć, ale go nie
wpuścili. Szkoda... To byłby widok. Dwunastu pastorów w sutannach
wywija w takt skrzypek Toma McClenahana. No ale uniewinnili
MacPhee'ego i uciszyli sprawę. Co, Szkrabie, idziesz już? Pamiętaj
zmówić pacierz za biedne duchy i nigdy więcej nie zadawaj się z
czarownicami. Raz ujdzie, ale nie powinno to przejść w nałóg.
Szkrab wyszedł, obiecują c sobie spędzić noc z McGintym w szopie, a
senna Pat udała się do łóżka.
- Judysiu, dlaczego nabijasz dzieciom głowy tymi bzdurami o

background image

czarownicach? - spytał z jadalni Długi Alek; śmiał się, ale w jego
tonie wyczuwało się wymówkę. Właśnie tego dnia Edyta suszyła mu
głowę, że pozwala Judysi opowiadać dzieciom takie niestworzone
historie, i uznał, że ma świetną okazję, by ją napomnieć.
Judysia parsknęła śmiechem.
- Alku Gardiner, idź po olej do głowy! Dzieci i tak nie bardzo
wierzą , ale mają mnóstwo uciechy. Jestem pewna, że Maria Anna
świetnie zagrała swoją rolę.
- Dlaczego je tam posłałaś?
- Bo przyszło mi do głowy, że ona musi coś wiedzieć. Jest za pan
brat z tą bandą ze Srebrnych Mostów, która ukradła collie Roba
Clarka, a w zeszłym tygodniu gołębie pani Taylor. Maria Anna jest
przyszywaną ciotką Toma Cudahy'ego, wiesz, tego od czerwonych
drzwi. Ale zacna z niej kobiecina i uwielbia dzieci, pomyślałam
więc, że na pewno im pomoże. Zaoszczędziła trochę grosza i
Cudahy'owie tańcują , jak im zagra. Wszystko dobre, co się dobrze
kończy. Nie martw się. Dzieci miały uciechę ze spotkania z
czarownicą , no i co? Wam też opowiadałam o czarownicach i jakoś
wam nie zaszkodziło.

Jak należy zachowywać się w towarzystwie

I

Tegoroczna zima, a w każdym razie jej począ tek, była lekka, zatem
Pat, to z Sidem, to ze Szkrabem, ale rzadko z obydwoma chłopcami
naraz, odbywała wszystkie swe ulubione wyprawy. Wracali rumiani
jak jabłuszka, witani radośnie przez Judysię, która dogadzała im,
jak mogła, ale czasem uważała za stosowne skarcić.
To znaczy karciła Pat i Sida, nigdy Szkraba. Szkrabowi było
przykro, że nikomu na nim na tyle nie zależy, by dał mu burę.
Nawet ciotka nigdy go nie beształa... w ogóle nie zwracała na
niego uwagi.
Mimo braku śniegu zrobiło się bardzo zimno i zamarzła Sadzawka.
Sid nauczył Pat jeździć na łyżwach, a Szkrab posiadł tę sztukę
samodzielnie - Judysia znalazła gdzieś na strychu parę starych
łyżew. ślizgają cy się Szkrab wyglą dał dość dziwacznie, miał na
sobie te same co zwykle poszarpane spodnie, na łokciach burego
swetra widniały czerwone cery, spod starego kaszkietu stryja
sterczały nierówne kosmyki włosów.
- Ale cudak! - zaśmiał się Sid.
- To nie jego wina - zaprotestowała lojalnie Pat.
- No, no, jak dorośnie, to będzie z niego zgrabny chłopak, a teraz
i tak ma więcej rozumu w małym palcu niż ty, Sidzie, w całej
mózgownicy, choć tak się szczycisz swą urodą - zauważyła Judysia.
I Pat, bardzo niekonsekwentnie, obraziła się na Judysię za ten
atak na Sida.
- Nie mam z wami lekko - westchnęła Judysia. - Czasem myślę, że
lepiej bym zrobiła wychodzą c za starego Toma. Mówią mi, że wcią ż
rozglą da się za żoną .
Pat natychmiast rozszlochała się, przeprosiła Judysię i zaczęła ją
błagać, żeby nigdy, nigdy się z nimi nie rozstawała.
Od czasu do czasu popołudniami lekko prószył śnieg, ale dopiero w
grudniu zrobiło się biało, w sam czas na Boże Narodzenie, Judysia
bowiem zawsze twierdziła, że zielone Boże Narodzenie dostarcza
klientów grabarzowi.
Pat siedziała zwinięta w kłębek pod okrą głym okienkiem i patrzyła,

background image

jak bieleje świat.
- Kocham śnieżycę - zwierzyła się Judysi.
- No, no, powiedz mi, czego ty nie kochasz?
- Tak przyjemnie jest kochać...
- Ale nie zanadto! Oj, nacierpisz ty się w życiu!
- Przecież nie będę cierpieć dlatego, że kocham Srebrny Gaj!
- A jak będziesz musiała stą d wyjechać?
- Przecież wiesz, Judysiu, że nigdy nie wyjadę. Nigdy. Judysiu,
patrz, jakie białe jest Wzgórze Mgieł. A Długi Samotny Dom wyglą da
jeszcze samotniej. Chciałabym móc tam pójść i rozpalić ogień, i
ogrzać go. Zaraz by się lepiej poczuł.
- Coś ty! Myślisz, że domy coś czują ?
- Jestem pewna. Szkrab też tak uważa. Zawsze wiem, co czuje
Srebrny Gaj. Cieszy się, kiedy jesteśmy w domu, i przykro mu,
kiedy nas nie ma. I gdybyśmy przestali tu mieszkać, to złamałoby
mu to serce. I czułam, że wstyd mu za mnie, kiedy w pią tki po
południu nie miałam nigdy odwagi wstać i zadeklamować wiersza. A w
ostatni pią tek zmusiłam się. Nauczyłam się od Szkraba
Zaczarowanego źródełka i wstałam... och, Judysiu, to było okropne.
Trzęsły mi się kolana... Maja Binnie zaczęła chichotać... i nie
mogłam wykrztusić słowa! Już chciałam wrócić do ławki, ale
pomyślałam o Srebrnym Gaju - jak mogłabym spojrzeć mu w twarz,
gdybym okazała się takim tchórzem. Więc zmusiłam się i
zadeklamowałam wiersz, i panna Derry powiedziała: - Brawo,
Patrycjo! - a koledzy klaskali. I jestem pewna, że kiedy wróciłam
do domu, Srebrny Gaj się do mnie uśmiechał.
- Dziwny z ciebie dzieciak - uśmiechnęła się Judysia. - Ale cieszę
się, że nie dałaś powodu do kpin Mai Binnie. Nie lubię tej małej.
- Sid ją lubi - szepnęła z rozpaczą Pat.

Ii

W Srebrnym Gaju roiło się od tajemnic. Judysia paradowała z miną
sfinksa. Pat pomogła jej upiec pudding, pomogła matce i Winnie
udekorować jadalnię i ozdobiła balaski schodów gałęziami z lasu.
Pomogła także wybrać Sidowi w Srebrnych Mostach prezenty dla całej
rodziny, oczywiście poza prezentem dla siebie. Więc wcale nie była
dotknięta, kiedy na chwilę ją porzucił i pobiegł na piętro sklepu,
gdzie znajdowały się naczynia stołowe. I gdy wracali do domu, nie
spytała go, czym ma wypchaną kieszeń. Choć zastanawiała się, czy
jest to upominek dla niej, czy dla Mai Binnie.
Strasznie było przyjemnie nieść z poczty paczki, które otworzy się
dopiero w poranek Bożego Narodzenia i zobaczy pudełka owinięte w
srebrny papier i przewią zane złotymi wstą żeczkami.
Pierwszy dzień świą t był cudowny. Na obiad przyszedł Szkrab z
McGintym. O mały włos nie doszłoby do tego, bo Pat wściekła się,
gdy Judysia kazała jej zaprosić swego "kawalera", i wcale o tym
Szkrabowi nie powiedziała. Dopiero kiedy w Wigilię zaczęło się
zmierzchać, zmiękła i postawiła w oknie świeczkę. U Gordonów nie
było telefonu, umówiła się więc ze Szkrabem, że gdy będzie miała
do niego ważną sprawę, wejdzie na stryszek i zapali świeczkę.
Szkrab natychmiast przybiegł, otrzymał więc w ostatniej chwili
zaproszenie na świą teczny obiad.
Szkrab po raz pierwszy w życiu naprawdę świętował Boże Narodzenie,
a McGinty omal nie pękł z przejedzenia. Wszyscy dostali
prezenty... Szkrab też. Judysia dała mu rękawiczki, a Pat białego
porcelanowego pieska z niebieskimi ślipkami... wydała na to całą
resztę pieniędzy, jakie zostały jej po zakupieniu upominków dla

background image

rodziny. Nikt nie wiedział, na co by się ten piesek mógł zdać
Szkrabowi, spędził jednak noc pod jego poduszką i myśl o nim
rozgrzewała mu serce. Od matki nie dostał nawet listu. Tylko
obecność błękitnookiego pieska pozwoliła tej nocy Szkrabowi
stłumić łzy. Starał się znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie
milczenia matki. Może w Honolulu, gdzie stale panuje lato, nikt
nie obchodzi Gwiazdki?...
Sidney dał Pat brunatny przysadzisty dzbanuszek, który wyglą dał
tak, jakby pękał ze śmiechu. Pat była zachwycona, ale i tak
uważała, że najpiękniejszy był prezent od Szkraba. Domek dla
lalek. Sam go zrobił. Pat nawet nie podejrzewała, jak kunsztownie.
Długi Alek zobaczywszy go aż gwizdną ł, a stryj Tom zawołał: -
Prawdziwe cacko!
- Nie miałem pieniędzy, żeby ci coś kupić - tłumaczył Szkrab,
który te swoje długo oszczędzane dwadzieścia pięć centów wydał na
świą teczną kartkę dla matki - więc zrobiłem ci domek.
- Wolę prezent zrobiony niż kupiony - zawołała Pat. - Ach, te
kominy... i okna się naprawdę otwierają .
- Ech, to tylko zabawka. Kiedyś zbuduję ci prawdziwy dom, Pat.
Dzień Bożego Narodzenia był równie miły jak co roku. Jedynym
ewenementem stała się bójka między Dżentelmenem Tomem i Fujarą -
oswojoną sówką . Bo Fujara należała już do rodziny. Ze stoicyzmem
znosiła obecność Czwartka i Frycka, one też starały się nie
zwracać na nią uwagi, ale wypowiedziała wojnę Dżentelmenowi
Tomowi, a on ją z entuzjazmem przyją ł. Dżentelmen Tom został
pokonany i schował się pod piec kuchenny, niemniej dużo piór
zostało na podłodze.

Iii

Zaraz po Gwiazdce śnieg stopniał i styczniowe wiatry hulały po
zamarzniętych burych pastwiskach i wśród szarych drzew. Tylko w
rdzawych bruzdach zaoranych pól ocalało trochę śniegu, no i na
północnym zboczu Wzgórza Mgieł.
Styczniowe wieczory były bardzo przyjemne. Przychodził stryj Tom,
zasiadali z ojcem w kuchni obok pieca i gawędzili. Pat, Sid i
Szkrab pilnie się przysłuchiwali, podczas gdy w jadalni Winnie i
Józek odrabiali lekcje. Stryj i ojciec rozmawiali o świniach i o
polityce, a potem zaczynały się wspominki i plotki. Wybielone
ściany kuchni trzęsły się ze śmiechu. Czasem stryj Tom wpadał w
gniew i po ścianie zaczynał plą sać cień jego brody. Ale nigdy nie
gniewał się długo. Walił pięścią w stół i odzyskiwał dobry humor.
Czasem pojawiała się matka z Przylepką i siedziała cichutko,
wyglą dają c jak zwykle pięknie. Matka odzywała się rzadko. Ale
patrzyła na Pat, Sida i Przylepkę takim wzrokiem, że Szkraba
zaczynało dławić w gardle.
- Judysiu - szepnęła Pat, kiedy po jednym z takich wieczorów spała
z Judysią , bo Winnie zaprosiła przyjaciółkę - chyba w niebie nie
może być lepiej.
- Co ty wygadujesz! - zgorszyła się Judysia. - A ten lodowaty
wiatr?! Myślisz może, że w niebie także będzie skowyczał wicher?
- Ja lubię wiatr. Człowiek czuje się w domu jeszcze przytulniej,
ciepło mu, miło i wie, że ten wicher nic mu złego nie zrobi.
Słyszysz, jak świszcze? Judysiu, opowiedz mi jaką ś historyjkę o
duchach... Od tak dawna już u ciebie nie spałam... Judysiu, proszę
cię. Ale coś strasznego, żeby przeszły mnie ciarki!
- Czy opowiadałam ci, jak Janka McGuigan w noc po pogrzebie
wróciła na cmentarz po swoją ślubną obrą czkę, którą mą ż zdją ł jej

background image

przed pochówkiem z palca? Pewnie uważał, że przyda mu się dla
następnej żony... McGuiganowie zawsze byli przewidują cy.
- A ską d się o tym dowiedzieli?
- Przecie powiadam... Następnego rana Tom zobaczył, że w kasetce
nie ma obrą czki. A w sześć lat później kupił grób na nowym
cmentarzu i kiedy przenosili trumnę, trumna rozsypała się, była to
byle jaka trumna z lichego drewna, i zobaczyli, że Janka ma
obrą czkę na palcu. Tom już nigdy nie przyszedł do siebie...
W lutym wcią ż nie było śniegu. Judysia zapragnęła zabrać się do
wyszydełkowania dywanu pod stół w jadalni, większego niż dywan
ciotki Edyty, z którego ta była niezwykle dumna.
- Zrzednie jej mina - cieszyła się Judysia. Judysia sama
przygotowywała barwniki. Nie dla niej kupne farby. Płowieją , nim
upłynie rok, twierdziła. Zbierała porosty, korę, mech... Dziki bez
barwił na fioletowo... kora brzozy na brunatno, zieleń uzyskiwało
się z pą czków wierzby, włoskie topole dostarczały koloru żółtego.
Potem nadszedł marzec i rozszalały się wichury. W marcu były
urodziny ojca i rocznica ślubu rodziców. Gardinerowie z okazji
takich uroczystości zawsze zapraszali rodzinę. W tym roku
przyjechał z żoną i z córką wuj Brian i ciotka Helena Taylor.
Mieli pojawić się po południu, obiad zjedzą wieczorem - Judysia
uznała to za nowoczesny wymysł. Twierdziła, że na samą myśl kręci
jej się w głowie.
Pat była w swoim żywiole, choć nie cieszyła się na gości tak jak
zwykle. Nie przepadała za wujem Brianem, ilekroć przyjeżdżał do
Srebrnego Gaju, pouczał ojca, co by tu należało zmienić. A ciotka
Helena, starsza siostra ojca, o tyle starsza, że wyglą dała na jego
ciotkę, chciała potem zabrać z sobą do Letniego Brzegu Winnie lub
Pat.
Pat modliła się, by nie wybrała jej. Za nic nie chciała wyjeżdżać
ze Srebrnego Gaju, okropnie byłoby nocować poza domem.
Za to krzą tanina przy gospodarstwie sprawiała jej mnóstwo
przyjemności, lubiła oddawać domowi drobne przysługi, ścierać
kurze, czyścić srebro, pomagać przy pieczeniu ciasta i wyjmowaniu
ze schowka ślubnego serwisu matki ze żłobkowanej porcelany; na
środku każdego talerza widniał złocisty bratek.
Judysia gotowała i piekła, a Przylepka wszystkiego chciała
skosztować. Aż wreszcie polizała oblodzony rygiel i potem przez
dłuższy czas mogła pić tylko mleko.
Kiedy nadszedł uroczysty dzień, Pat włożyła sukienkę z niebieskiej
żorżety. Wolała czerwoną , ale nie chciała sprawić zawodu
niebieskiej, na którą była kolej. Och, żeby tylko ciotka Helena
jej nie wybrała! Nie mogła się już nawet cieszyć na kolację. Może
udać, że zachorowała? Ale Judysia gotowa by ją uraczyć rycyną , tak
jak to się zdarzyło ostatnim razem.
- Judysiu, daj mi lepiej to lekarstwo, które przechowujesz w
czarnej butelce! Ono tak przyjemnie pachnie.
- No, no, czego ci się zachciewa - Judysia miała jaką ś dziwną
minę. - Tamto lekarstwo jest dla ciebie za mocne!
- Co to właściwie jest?
- No, no, właśnie w zeszłym tygodniu odbył się pogrzeb kota, który
był zbyt ciekawski - oświadczyła Judysia. - Dosyć tych pytań i
proszę zaraz wypić całą łyżkę.
Już nawet ciotka Helena lepsza była od rycyny. Najmilej by było,
gdyby to ciotka Helena zachorowała i nie przyjechała. Pat
zastanawiała się, czy można się modlić, by ktoś zachorował; nie
naprawdę, nie, ale żeby się źle poczuł i nie mógł wyjść z domu w
chłodny wietrzny marcowy dzień.

background image

Pat zawią zała na głowie niebieską chustkę i wraz ze Szkrabem
wdrapali się na siano w stodole, ską d przez świetlik wyglą dali,
czy nie nadjeżdżają goście, a McGinty polował na wyimaginowane
szczury.
Wreszcie ciotka Helena przyjechała autem wuja Briana i oto szła
przez ogród.
"Wyglą da jak dzban" - pomyślała niechętnie Pat.
Była z nimi córka wuja Briana, Norma. Pat miała nadzieję, że nie
przyjedzie. Nie lubiła jej, bo uważano, że jest ładniejsza od
Winnie.
- Ja uważam, że jest brzydsza.
- A ty, Pat, ślicznie wyglą dasz w tej niebieskiej chusteczce
- powiedział z zachwytem Szkrab.
Gdybyż tylko na tym poprzestał. Ale nie poprzestał i wszystko
popsuł.
- Pat, czy jak dorośniesz, będziesz moją dziewczyną ?
Pat spą sowiała z gniewu, wcale nie zauważywszy, że oto w wieku lat
dziewięciu otrzymała pierwszą propozycję małżeńską .
- Hilary Grancie! Jeśli jeszcze raz powiesz coś takiego, to nie
odezwę się do ciebie, póki żyję.
- No, dobrze, dobrze. Nie chciałem cię rozgniewać. Myślałem, że
mnie lubisz.
- Oczywiście, że cię lubię. Ale nie mam zamiaru być niczyją
dziewczyną !
Szkrab miał tak zdruzgotaną minę, że to jeszcze bardziej
rozwścieczyło Pat i zachowała się okrutnie.
- Gdybym już musiała być czyją ś dziewczyną , to wybrałabym jakiegoś
ładnego chłopca.
Szkrab zdją ł okulary.
- Czy bez okularów nie wyglą dam lepiej?
Wyglą dał. Pat po raz pierwszy zobaczyła jego oczy. Były duże,
szare i błyszczą ce. Ale nie była w odpowiednim nastroju, by się
nimi zachwycać.
- Nie naprawdę. Masz wyskubane włosy i za szerokie usta. Sid mówi,
że mógłbyś połkną ć wołu!
I Pat otrzą snęła się z pyłu siana, i dumnie odeszła.
- Może jeszcze zmieni zdanie? - zauważył McGinty.
- Będzie musiała - twardo oświadczył Szkrab.

Iv

Tego dnia wszystko szło na opak. Ledwie weszła, pokłóciła się z
Normą . Norma chodziła po domu potrzą sają c słynnymi rudawymi lokami
i kręcą c nosem.
- Więc to jest Srebrny Gaj - powiedziała. - Bardzo staroświecki.
Pat znów spą sowiała z gniewu.
- Okiennice dodają domowi stylu - oświadczyła.
- Ach, nie mam na myśli okiennic. Nasze są jeszcze bardziej
zielone. Powinnaś zobaczyć nasz dom. Widzę, że nie macie werandy.
Ani nawet garażu.
- Ale mamy cmentarz! - z triumfem odpowiedziała Pat.
Norma nieco spuściła z tonu. Cmentarz zrobił swoje.
- I mamy pokój Poety, i okrą głe okienko - cią gnęła Pat.
To okienko zainspirowało Normę.
- Nie macie ani jednego weneckiego okna! - zawołała. - My mamy
trzy... dwa w salonie i jedno w jadalni. Dom bez żadnego
weneckiego okna wyglą da wręcz śmiesznie.
Srebrny Gaj śmieszny! Tego było już za wiele. Pat wymierzyła

background image

Normie policzek. Uderzyła ją z całej siły.
Nastą pił prawdziwy koniec świata, jak to obwieściła Judysia. Norma
wrzasnęła i wybuchnęła płaczem. Matka była zasmucona i przerażona.
Ojciec zgorszony i oburzony, choć może trochę to oburzenie udawał.
Przyszła Judysia i zabrała Pat do kuchni.
- Ale się popisałaś!
- Mało mnie to obchodzi... nic mnie to nie obchodzi. Nie pozwolę,
żeby się wyśmiewała ze Srebrnego Gaju - łkała Pat. - Cieszę się, że
ją uderzyłam! Możesz sobie mówić, co chcesz! Cieszę się!
- Ale temperament! - szepnęła Judysia. Poszła do swego pokoju i
usiadła na niebieskiej skrzyni, żeby się wyśmiać.
- No, no, raz się chociaż dostało tej pannie Normie, której już
tak się przewróciło w głowie, że ośmiela się krytykować dom, w
którym się wychował jej tata!
Pat nie pozwolono zjeść obiadu w jadalni. Za karę miała jeść w
kuchni. Została ukarana za to, że broniła Srebrnego Gaju! Coś
podobnego!
- Judysiu, ja wolę jeść z tobą - szlochała. - Ale zostały
znieważone moje najgłębsze uczucia!
Wszystko ma swoje dobre strony. Ciotka Helena była tak zgorszona
zachowaniem Pat, że nie było mowy o zaprosinach. Pojechała z nią
Winnie. Pat szybko pogodziła się z rodziną , nikt nie przepadał za
rozpuszczoną Normą , i przed pójściem spać wraz z Sidem i Judysią
ogryzali smakowite kostki indyka, a Judysia opowiedziała im o
babce Normy ze strony matki.
- Tak, tak, była to dziwaczna dama i wygadywała niestworzone
rzeczy. Jej biedny mą ż długo umierał, a ona miała mu za złe każdy
oddech. Wiele razy powtarzała mi ze łzami, że jeśli to długo
potrwa, to już nie znajdzie sobie nowego kandydata do małżeństwa.
I nie znalazła. Nie powiem, żebym się tym martwiła.

Cienie strachu

I

Zaraz po wyjeździe Winnie rozszalała się zima. Okrą głe okienko Pat
zasypał śnieg. Zaspy pojawiły się na Alejce Westchnień, tatuś i
stryj Tom poszli tam z szuflami i wykopali wą ską ścieżkę. Stosy
kamieni w starym sadzie wyglą dały jak białe piramidy. Wzgórze
Mgieł lśniło srebrem. Nawet kamieniste pólko wyglą dało
przepięknie. Pat wyobrażała sobie, jak cudownie musi być na
Ukrytym Pólku, którego pilnują Król Lasu i Księżniczka Paproci.
śnieg na cmentarzu leżał równo z ogrodzeniem.
- Nawet Zawadiackiemu Dickowi trudno by dziś było wyleźć z grobu -
zauważyła Judysia.
Pat lubiła nawałnice śnieżne. Miło było opatulić się puszystymi
kocami i kpić sobie z ciemnej zimowej nocy tulą c termofor z gorą cą
wodą . Najpierw kładło się go w nogach, kiedy stopy rozgrzały się,
brała go w ramiona, a wreszcie wsuwała pod plecy. I już był ranek,
świeciło słońce, a termofor zamienił się przez ten czas w
zdechłego szczura.
Przyjemnie także było mieć dla siebie cały pokój, choć bardzo jej
brakowało Winnie, tych jej roześmianych oczu i srebrzystego
głosiku.
- No, już za dwa tygodnie Winnie wróci - cieszyła się.
To w szkole dowiedziała się przykrej nowiny. Oczywiście od Mai
Binnie.

background image

- Wasza ciotka Helena ma zamiar zaadoptować Winnie!
Pat spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Nic podobnego.
Maja zachichotała.
- To ty nic nie wiesz? Mama powiada, że to wielka szansa dla
Winnie. Gdybyś nie spoliczkowała Normy, to pewnie zaadoptowałaby
ciebie!
Pat patrzyła na Maję nieprzytomnym wzrokiem. Była zbyt
zrozpaczona, by uświadomić sobie, że to Sid musiał opowiedzieć Mai
o tym policzku, i poczuć do niego żal.
Działo się to na pauzie, ale Pat chwyciła płaszcz i czapeczkę i
pobiegła do domu potykają c się i grzęzną c w śniegu. Musi jak
najszybciej zobaczyć matkę... matkę, nie Judysię. Judysi zwierzała
się ze wszystkich drobnych zmartwień, ale teraz mogła pomóc tylko
matka. Tylko matka mogła ją zapewnić, że to nieprawda, że nikomu
nawet nie przyszło na myśl oddać Winnie ciotce Helenie.
- No, no, coś tak wcześnie wróciła? Jak tyś przebrnęła przez tę
drogę? Przecie stryj Tom miał po was pojechać tymi swoimi nowymi
saniami!
- Gdzie mamusia?
- Twoja mamusia pojechała z tatusiem do Wybrzeża Zatoki.
Zadzwonili, że ciotka Franciszka dostała zapalenia płuc. No
powiedz, co ci się stało?
Ale Pat po raz pierwszy nie mogła zwierzyć się Judysi. To pytanie
musiała zadać matce. Trochę urażona Judysia dała jej spokój i Pat
zaczęła krą żyć po domu jak pokutują ca dusza. Jakiż ten dom był
pusty. Ani matki, ani ojca, ani Przylepki. I już od tak dawna nie
ma Winnie. I nie wiadomo, czy w ogóle wróci! A jeśli w Srebrnym
Gaju już nigdy nie zabrzmi jej śmiech?
- Coś musiało stać się w szkole - rozmyślała Judysia. - Mam
nadzieję, że nie naraziła się nauczycielce. Rada szkolna musiała
zwariować, żeby zaangażować córkę starego Artura Sainta z tą
grzywą włosów koloru cegły!
Pat nie zjadła kolacji. Nadeszła pora kładzenia się spać, a
rodzice wcią ż jeszcze nie wrócili. Pat płakała i płakała, i
wreszcie uśpił ją płacz. Ale obudziła się w nocy, usiadła na łóżku
i wszystko sobie przypomniała.
Było cicho. Wiatr ustał. ściany trzeszczały od mrozu. Przez okno
widziała słabe światło nad jodłami. Odkryła, że w ciemnościach,
wszystko jest jeszcze straszniejsze. Czuła, że natychmiast musi
dowiedzieć się prawdy.
śmiało wstała i zapaliła świeczkę. śmiało poszła cichą sienią ,
minęła drzwi pokoju Józka, minęła drzwi pokoju Poety, oto
sypialnia rodziców. Tak, są w domu i smacznie śpią . Przylepka
leżała w swym maleńkim łóżeczku i wyglą dała jak zwykle rozkosznie,
ale Pat po raz pierwszy nie nachyliła się nad nią , by się
pozachwycać.
Długi Alek i jego żona właśnie zasnęli znużeni mroźną wyprawą , ale
obudzili się i zobaczyli jej wystraszoną buzię.

- Co ci jest? le się czujesz?
- Tatusiu, przecież ciocia Helena nie może zaadoptować Winnie?
Powiedz, że nie może.
- I ty, Pat - spytał srogo ojciec - budzisz nas po nocy, żeby
zadać takie głupie pytanie?
- Tatusiu, ja muszę wiedzieć.
Matka czule położyła jej na ramieniu rękę.
- Kochanie, nie ma mowy o adopcji... Ale może Winnie u niej przez
jakiś czas zostanie, ciotka Helena chce ją posłać do dobrej

background image

szkoły. To by było świetnie...
- Chcesz powiedzieć, że Winnie będzie tam mieszkać?
- Nic jeszcze nie zostało zdecydowane. Ciocia Helena namyśla się.
Ale tak czy owak Winnie będzie tu często przyjeżdżać...

Ii

Następny tydzień składał się z samych mrocznych dni,
najprzykrzejszych dni w życiu Pat. Nie mogła nic przełkną ć,
ilekroć spojrzała na puste miejsce Winnie, napływały jej do oczu
łzy. Rodzina uważała, że Pat zachowuje się nierozsą dnie.
- Nie macie serca. Trzeba tego dzieciaka zrozumieć. Jest taka
nieszczęśliwa, że sama nie wie, co robi. I nawet ptaszek nie
wyżywiłby się tym, co ona je.
- Rozpieszczasz ją , Judysiu - powiedział surowo Długi Alek, który
stracił już cierpliwość.
- Każdemu przyda się odrobina czułości - odpowiedziała Judysia.
Ale spróbowała przemówić Pat do rozumu.
- Powinnaś chcieć, żeby Winnie zdobyła wykształcenie.
- Może się kształcić w domu.
- Ja mówię o prawdziwej edukacji. Chcesz, żeby Gardinerowie
zachowywali się tak jak ci Binnie'owie? Pani Binnie zawsze
powiada, że nie zamierza kształcić Zuzanny. "Może sobie pochodzić
rok do Akademii Królowej, a potem i tak wyjdzie za mą ż i tylko by
się zmarnowało pienią dze". Winnie ma już trzynaście lat. Wkrótce
musi zaczą ć przygotowywać się do egzaminu do Akademii, a czego ją
nauczy ta dziewucha od Saintów? Założę się, że nie zna łaciny ani
francuskiego.
- Po co to komu? Angielski wystarczy.
- Ale nie na egzamin. Winnie będzie chodziła do porzą dnej szkoły w
Letnim Brzegu, a ciocia Helena może dla niej dużo zrobić, więcej
niż twój tata, który musi wykarmić pięcioro dzieci. Nie martw się,
złotko, i pomóż mi pocią ć te szmatki, ja zabiorę się do szydełka.
Wreszcie nadszedł list od ciotki Heleny zaadresowany do ojca. Pat
założyła z tyłu ręce, żeby nikt nie zobaczył, jak drżą , i
wpatrywała się w tatę. A on włożył jedne okulary, drugie okulary,
obejrzał starannie znaczek, zauważył, że ciotka Helena ma wcią ż
ładny charakter pisma, wzią ł nóż, rozcią ł kopertę i wreszcie wyją ł
list. Na podwórzu rozległ się czyjś śmiech. Któż to ośmiela się w
takim momencie śmiać?
- Helena pisze, że Brian przywiezie Winnie już w najbliższą sobotę
- oświadczył beznamiętnym tonem. - Więc pewnie zrezygnowała z
posłania jej do szkoły. Zresztą byłem przekonany, że do tego nie
dojdzie.
Pat jak na skrzydłach pobiegła do Judysi. Judysia wyraziła
satysfakcję.
- No i dobrze się stało. Helena zawsze miała lekkiego bzika. A ja
i tak byłam przeciwna przedwczesnemu rozbijaniu rodziny.
- Rodzina jest czymś najcudowniejszym na świecie - zawołała Pat. -
Spójrz, Judysiu, na Dżentelmena Toma, usiadł, jakby pozował do
zdjęcia.
- No, no, ty się zmieniłaś w oczach, rano chodziłaś jak gradowa
chmura, a teraz wszystko ci się podoba, nawet pozy tego biednego
kocura - zaśmiała się Judysia.
Pat wybiegła, by podzielić się dobrą nowiną ze srebrną brzeziną i
bezlistnymi klonami. Potem wróciła do domu, weszła na stryszek i
postawiła w okienku świeczkę, by wezwać Szkraba. W cią gu tego
potwornego tygodnia jeden Szkrab podtrzymywał ją na duchu. Nawet

background image

Sid nie za bardzo przejmował się tym, czy Winnie wróci do domu.
Miał nadzieję, że wróci, ale nie spędzało mu to snu z powiek.
Natomiast Szkrab nieustannie ją pocieszał. Nie ma się czym
martwić. Winnie na pewno wróci. Któż by się zdecydował pozostać z
dala od domu, takiego domu jak Srebrny Gaj. Teraz więc przybył
dzielić jej radość.
Przeszli przez Jordan i dobrnęli po śniegu do Sielanki. Było tam
peł

no zasp, ale Zaczarowane ródełko nie zamarzło. Jaki cudowny

był ten wysrebrzony świat... cudowna biel... Wrócili do domu
dopiero koło ósmej i Judysia dała im burę.
- Nie pozwolę ci włóczyć się ze Szkrabem, jeśli nie będziesz
wracać o przyzwoitej porze, żeby iść spać.
- Jaka jest przyzwoita pora chodzenia spać? - zaśmiała się Pat.
Tego wieczoru Pat śmiała się bez przerwy. I z apetytem
spałaszowała kolację.
- Mówisz, jakbyś nie wiedziała! - odparła Judysia także się
śmieją c.
Nadeszła sobota. Wichura i śnieżyca jeszcze się wzmogły. A to
właśnie w sobotę miała wrócić Winnie. A jeśli wuj Brian jej nie
odwiezie? Ale pod koniec popołudnia słońce ukazało się zza chmur i
świat stał się olśniewają cy. Pokoje Srebrnego Gaju wypełniły się
złocistym blaskiem.
I Winnie przyjechała. Była bardzo zadowolona, że ciotka Helena nie
zdecydowała się jej zatrzymać.
- Ciocia uskarżała się, że bez przerwy się śmieję, a jej to działa
na nerwy - opowiadała Winnie Pat. - I jak któregoś dnia nie było
służą cej, to zamiast posolić kartofle, wsypałam do nich pieprzu...
I to zdecydowało. Ciocia Helena uznała, że nie będzie ze mnie
dobra gospodyni.
- Srebrny Gaj cieszy się słyszą c twój śmiech - szepnęła Pat
ściskają c ją z całych sił.
W nocy znów była nawałnica. Pat obudziła się... przypomniała
sobie, że nareszcie w domu jest tak, jak być powinno, i
natychmiast znów pogrą żyła się we śnie. Niech sobie szaleje
śnieżyca. Wszyscy jej najbliżsi znajdowali się pod tym samym
życzliwym dachem.

Pojawia się Elżbieta

I

- Pachnie wiosną - zawołała z zachwytem Pat wcią gają c głęboko
powietrze. Przed chwilą znalazła pierwsze kiełki kminku. I tego
samego wieczoru na Pólku Sadzawki zaczęły rechotać żaby. Usłyszeli
je ze Szkrabem wracają c do domu z Sielanki.
- Uwielbiam żaby - oświadczyła Pat.
Szkrab nie był pewien, czy je lubi. Kumkały tak smętnie, że zaraz
zaczynał myśleć o matce.
Nigdy jeszcze, myślała Pat, bogata doświadczeniem swych niemal już
dziewięciu lat, nie było tak pięknej wiosny.
Wiosną wszystko było takie czyste. Nie rosły chwasty, nigdzie nie
leżały zeschłe liście. W domu też unosił się zapach czystości.
Matka i Judysia zrobiły wielkie porzą dki, szorują c i pastują c
podłogi, myją c okna. Winnie i Pat pomagały po powrocie ze szkoły.
Przyjemnie było upiększać ukochany dom.
- £amie mnie w kościach - oświadczyła któregoś wieczoru Judysia. I
następnego dnia leżała już z grypą , na którą kolejno zapadli

background image

wszyscy domownicy. Przeszli ją lekko z wyją tkiem Pat. To dziecko
wszystko ciężko przeżywa, pomyślała Judysia. Pat długo nie mogła
przyjść do siebie. Któregoś dnia przyjechała nieoczekiwanie ciotka
Helena i orzekła, że Pat przyda się zmiana powietrza. Szybko
zapadła decyzja. Pat spędzi trzy tygodnie w Wią zowni.
Pat nie miała na to najmniejszej ochoty. Nigdy nie była poza domem
dłużej niż jedną noc i trzy tygodnie wydawały jej się wiecznością .
Ale nikt nie zwracał uwagi na jej protesty i nadszedł ten straszny
poranek, kiedy ojciec miał ją odwieźć do Letniego Brzegu.
Przyszedł ją pożegnać Szkrab i zjedli śniadanie siedzą c na
kamiennych schodkach i patrzą c, jak nad Wzgórzem Mgieł wschodzi
czerwonawe słońce.
Pat pogodziła się już z losem i poczuła miły dreszcz podniecenia,
że robi się koło niej tyle szumu. Przyjemnie było poczuć się kimś
ważnym. Sid był przygnębiony - a może trochę zazdrosny, Szkrab zaś
bardzo smutny. Przylepka płakała, bo wbiła sobie do głowy, że coś
złego ma spotkać Pat. Judysia napominała ją , żeby nie zapomniała
często pisać. Jakby to było możliwe!
- Ale ty, Judysiu, też będziesz do mnie pisać? - niespokojnie
dopytywała się Pat.
- Ja i listy... - mruknęła Judysia. Trzeba wyznać prawdę, że od
dwudziestu lat Judysi nie zdarzyło się napisać listu. - Nie, listy
to będą do ciebie pisać inni, ale ty od czasu do czasu skrobnij do
mnie słówko.
Pat poprosiła, żeby Judysia schowała do swojej niebieskiej skrzyni
trzy najukochańsze lalki... ze łzami w oczach pożegnała się z
każdym pokojem z osobna, z każdym drzewem i z własnym odbiciem w
studni. Uściskała McGinty'ego i Czwartka. Wreszcie musiała
powiedzieć do widzenia rodzinie. Judysia zobaczyła jej zrozpaczoną
buzię w tylnej szybie auta.
- Smutno będzie bez niej - westchnęła.

Ii

Zaraz po przyjeździe do Wią zowni Pat napisała do matki smętny
list, błagają c, by zabrano ją do domu. Pierwsza noc w Wią zowni
była okropna. W wielkim staroświeckim łożu z baldachimem Pat
poczuła się wręcz zagubiona.
- Jestem tu tylko z wizytą - starała się pocieszyć. - Za
dwadzieścia jeden dni wrócę do domu.
Następny list, wysłany z kolei do Judysi, był już bardziej
pogodny. Pat odkryła, że składanie wizyt ma także swoje dobre
strony. Ciotka Helena we własnym domu była zadziwiają co miła,
opodal mieszkał wuj Brian. Przyjemnie było co dzień bywać w
mieście i oglą dać wystawy sklepowe. Czasem Amelka i Norma
zabierały ją do miasta w sobotę wieczór, kiedy wszystkie wystawy
były oświetlone i robiły wrażenie świata bajek, zwłaszcza
drogeria, gdzie stały kolorowe butle i słoje.
Dom cioci Heleny jest bardzo ładny - pisała Pat, która odkryła
także, że lubi pisać listy. - Dużo ładniejszy niż Wybrzeże Zatoki.
A jeszcze ładniejszy jest dom wujka Briana. Ale nie powiedziałam
tego Normie, bo ona się zawsze tak nim przechwala. I teraz znów
spytała się mnie: "No co, nie jest tu wytworniej niż w Srebrnym
Gaju?" A ja odpowiedziałam: "Owszem, wytworniej, ale wcale nie
ładniej!"
Polubiłam tu wujka Briana. Podał mi na przywitanie rękę tak,
jakbym była dorosła. Norma się jak zwykle puszy, ale Amelka jest
bardzo miła. W salonie cioci Heleny stoi na kominku gipsowy pies,

background image

strasznie podobny do Sama Binnie'ego. Ciocia Helena opowiedziała
mi, że myszy poogryzały zimą wszystkie jabłonie Amasy Taylor i te
jabłonie uschły. Ach, Judysiu, żeby tylko te myszy nie dobrały się
nigdy do naszych jabłoni!
Judysiu, proszę cię, przypomnij tatusiowi, żeby nie nadawał
imienia nowemu rudemu cielaczkowi, nim ja nie wrócę do domu.
Przecież wrócę już za dwa tygodnie. I, Judysiu, nie zapominaj
wieczorem o mleku dla Czwartka, proszę cię, dolej mu czasem
śmietanki. Czy wzeszły już orliki i laki? Mam nadzieję, że podczas
mojej nieobecności Przylepka zanadto nie urośnie.
Ciocia Helena sprawiła mi nową sukienkę. Nazwała ją "praktyczną ".
Nie lubię praktycznych sukienek. I nie dostaję tu w niedzielę
rodzynków.
Ciocia Helena jest wspaniałą gospodynią . Są siedzi mówią , że można
by tutaj jeść owsiankę z podłogi. Ale za to jej nie dosala, więc
nie smakuje mi nawet z talerza.
Wuj Brian powiada, że Kuba Hartley źle skończy. Kuba mieszka tuż
obok nas, więc stale mu się przyglą dam i zastanawiam, jak skończy.
Może go powieszą ?
Ciocia Helena pozwala mi pić herbatę. Mówi, że to nonsens nie
dawać dzieciom herbaty, dawniej zawsze piły i dobrze się chowały.
Kuzyn Jerzy Gardiner, wiesz, ten starszy pan, powiedział, że nie
jestem podobna do mamy. ¯e mama za młodu była pięknością .
Poczułam, że zrobiłam mu zawód. Bardzo wychwalał urodę Normy i
Amelki. Może sobie chwalić ich urodę, ale nie cierpię, kiedy
zachwyca się domem. Uważam, że okna weneckie są obrzydliwe.
Judysiu, mam nadzieję, że do mojego powrotu w Srebrnym Gaju nic
się nie zmieni.
Bardzo było przyjemnie otrzymywać listy. Panna Patrycja Gardiner,
Wią zownia, Letni Brzeg. Najmilsze listy pisał Szkrab, bo opowiadał
jej o tym wszystkim, co nikomu innemu nie przychodziło na myśl. ¯e
po strychu w Srebrnym Gaju zaczęły buszować wiewiórki i Judysia
była wściekła... ¯e w Sielance pojawiły się wawrzyny... Opowiadał,
które jabłonie najpiękniej kwitną ... Józek obcią ł Dżentelmenowi
Tomowi wą sy, ale Judysia mówi, że odrosną ... Okociła się kotka w
stodole... i wreszcie najwspanialsza wiadomość - Długi Samotny Dom
kupił ktoś, kto zamierza tam zamieszkać. Pat była bardzo
podekscytowana, niemniej z przykrością myślała, że w czasie jej
nieobecności wydarzyło się aż tyle rzeczy!
- Jeszcze dziesięć dni - powiedziała głośno, patrzą c na kalendarz.
- Za dziesięć dni będę w domu.
Judysia nie napisała, ale w każdym liście była od niej jakaś
wiadomość. Pat najbardziej ucieszyła się z "powiedzcie jej, że
tęskni do niej dom", a najmniej podobało jej się, gdy Judysia
kazała jej powtórzyć, "że ten jej wychudzony kawaler wyglą da,
jakby miał zaraz wyzioną ć ducha".
Ciotka Jessie zaprosiła na podwieczorek gości, Pat uznała go za
męczą cy i nudny. Norma i Amelka miały sobie mnóstwo do powiedzenia
i nie zwracały na nią uwagi, panował taki zgiełk, że rozbolała ją
głowa. "Wszyscy mówią naraz, zupełnie jak gęsi stryja Toma" -
pomyślała nieżyczliwie Pat.
Wyśliznęła się z salonu i poszła na górę szukają c spokojnego
ką cika, gdzie mogłaby usią ść i marzyć o Srebrnym Gaju. Trafiła do
gabinetu wuja Briana. Ale kiedy odsunęła zasłonę, żeby wdrapać się
na parapet okna, zobaczyła, że siedzi tam już jakaś dziewczynka...
dziewczynka w jej wieku, która wyglą dała tak, jakby przed chwilą
płakała. Spojrzała na Pat na wpół wrogo, a na wpół błagalnie;
miała prześliczne ogromne szare oczy, były to najpiękniejsze oczy,

background image

jakie kiedykolwiek widziała Pat, ocienione długimi czarnymi
rzęsami.
Oczy te były nie tylko piękne. Pat zobaczyła w nich coś, co
sprawiło, że wydało jej się, iż zna tę dziewczynkę od zawsze.
Dziewczynka poczuła chyba to samo, bo potrzą snęła główką ,
odrzucają c w tył gęste kasztanowe loki, podwinęła nóżki i z
uśmiechem zaprosiła gestem Pat, by usiadła w przeciwnym rogu. Nie
trzeba im było słów, by zawrzeć przyjaźń.
- Nazywam się Patrycja Gardiner. Mieszkam w Srebrnym Gaju -
przedstawiła się Pat.
- Ja nazywam się Elżbieta Wilcox, ale wszyscy nazywają mnie Bietką
- odpowiedziała dziewczynka.
- Wilcox?! Tak nazywa się pan, który kupił Długi Samotny Dom w
Północnym Glen - zawołała Pat.
Bietka skinęła główką .
- Tak, to tatuś. Dlatego właśnie płakałam... Nie chcę się tak
daleko przeprowadzić. Nikogo tam nie znam.
- Znasz mnie. Ja mieszkam tuż obok.
Bietka rozchmurzyła się.
- Naprawdę?
- O trzy kroki. I wasz dom jest piękny. Strasznie go lubię. Zawsze
marzyłam, żeby zobaczyć w jego oknach światła! Ach, Bietko, jak ja
się cieszę, że w nim zamieszkasz.
Bietka mrugnęła oczkami, by odpędzić ostatnie łzy, i pomyślała
sobie, że kto wie, czy ona też nie będzie z tego rada. Zaczęły
rozmawiać i gadały jak najęte, aż wreszcie zaczęto ich szukać i
Bietkę uprowadziła jej ciocia. Ale wtedy obie z Pat wiedziały już
o sobie niemal wszystko.

Iii

Ach, Judysiu - napisała tego wieczoru Pat. - Mam przyjaciółkę.
Nazywa się Bietka Wilcox i wkrótce zamieszka w Długim Samotnym
Domu. Jej pełne imię brzmi Elżbieta Gertruda, jest śliczna, dużo
ładniejsza niż Norma, i przysięgłyśmy sobie, że będziemy
przyjaciółkami aż do śmierci.
Pomyśl, Judysiu, wczoraj o tej porze nawet nie wiedziałam, że ona
istnieje. Ciocia Helena mówi, że Bietka jest bardzo wą tła i
dlatego właśnie jej ojciec sprzedał swoją farmę, bo była położona
na bagnach.
Nigdy nie myślałam, że potrafię aż tak polubić kogoś spoza
rodziny. To Norma znalazła nas na oknie i chyba była zazdrosna, bo
parsknęła: "Widzę, że znalazłaś bratnią duszę!" I kiedy
powiedziałam: "Tak", zwróciła się do Bietki: "Uważaj, bo ona jest
dziewczyną Hilarego Gordona!" Wtedy oświadczyłam jej... Judysiu,
oświadczyłam naprawdę z godnością : "Nie, nie jestem jego
dziewczyną . Przyjaźnimy się". Opowiedziałam już Bietce o Szkrabie.
Ona uważa, że musimy zrobić wszystko, co w naszej mocy, by mu
ułatwić życie, i myśli tak samo jak ja, że to idiotyzm nazywać go
moim kawalerem, skoro jest przyjacielem i w ogóle o kawalerach to
możemy zaczą ć myśleć najwcześniej za siedem lat. Odparłam, że ja
nigdy nie zamierzam myśleć, ale Bietka są dzi, że kiedy dorośniemy,
miło będzie mieć wielbicieli.
Ach, Judysiu, zapomniałam o najważniejszym. Obie urodziłyśmy się
tego samego dnia. Więc jesteśmy bliźniaczkami, prawda? I obie
namiętnie kochamy poezję. Bietka mówi, że ich są siad, pan Jerzy
Palmer, kiedy dowiedział się, iż jego syn pisze wiersze, sprawił
mu lanie. Bietka pożyczy mi fantastyczną opowieść pod tytułem

background image

"Romans hrabiny Berty". Mówi, że występuje w niej cudowny duch.
Ach, Judysiu, już pojutrze będę w domu. Aż trudno mi w to
uwierzyć!

Iv

- Najmilszą częścią wizyty jest powrót do domu - oznajmiła Pat.
Wuj Brian odwiózł ją do domu. Dla wuja Briana była to przyjemna
półgodzinna przejażdżka po męczą cym dniu w biurze. A Pat zapierało
dech w piersiach, taka była szczęśliwa, że wraca z wygnania. Było
już ciemno, widziała tylko światła w oknach farm Północnego Glen.
Znała je wszystkie. Oto światła pana Frencha, światła Floyda,
światła Kuby Carda, a na prawo, w oddali, światła Srebrnych
Mostów. O, pali się w oknach Robinsonów, długo ich nie było, ale
widać powrócili do domu.
Wreszcie alejka Srebrnego Gaju... to chyba pogwizduje Józek...
przyjazne drzewa kiwają jej na powitanie... wszystkie okna domu są
rozświetlone na jej przyjęcie... na słupku od bramy siedzi
Dżentelmen Tom... cała rodzina wybiegła, by ją uściskać... brak
tylko taty, który musiał pojechać do Srebrnych Mostów na jakieś
polityczne zebranie... Za to Przylepka, która ukończyła już dwa
latka, ale ku zmartwieniu wszystkich nie zaczęła jeszcze mówić,
teraz zawołała "Pat!"
Czekali też na nią Szkrab i McGinty. Zjedli kolację w kuchni,
chrupią c złociste bułeczki i smażonego pstrą ga, którego Szkrab
złowił dla niej w Jordanie. Judysia miała na sobie nową perkalową
suknię i uśmiechała się od ucha do ucha. Nic się nie zmieniło. Pat
bała się, że może poprzestawiano meble, że kocięta na obrazie
urosły, że Król William przebył na swym białym koniu rzekę
Boyne... Cudownie było patrzyć, jak księżyc pojawia się nad
własnymi polami. Poszczekiwały psy.
- Judysiu, czy to prawda, że Józek obcią ł Dżentelmenowi Tomowi
wą sy?
- Tak, ten nicpoń to naprawdę zrobił! Biedny zwierzak okropnie
śmiesznie wyglą dał, no, ale już mu odrastają .
- Muszę się teraz ze wszystkim od nowa zaprzyjaźnić - oświadczyła
radośnie Pat. - Jak myślisz, Judysiu, czy tatuś wróci, nim pójdę
spać?
- Wą tpię - odparła Judysia, która sobie tego wcale nie życzyła.
Wolała, żeby Pat zobaczyła Długiego Alka dopiero rano, gdy się
dobrze wyśpi.
Jak przyjemnie było się obudzić i popatrzeć na Srebrny Gaj w
świetle dnia. W ogrodzie wszystko strasznie urosło, ale poznał ją
każdy krzew. Biegła od drzewa do drzewa całują c je, ucałowała
nawet krzywy świerczek przy bramie, za którym nie przepadała, bo
wyglą dał tak, jakby się dą sał. Posłała pocałunek Pat z dna studni.
¯ycie było cudowne.
I nagle zobaczyła wychodzą cego ze stodoły ojca!
Długo trwało, nim rodzinie udało się ją pocieszyć. Przestała
płakać, dopiero gdy Długi Alek obiecał, że z powrotem zapuści
wą sy.
- A mówiłam, że to będzie dla niej szok - skarciła Judysia
Długiego Alka. - Wiesz przecież, jak ona przeżywa każdą zmianę.
Mogłeś poczekać, aż wróci do domu!
Wcią ż jeszcze przygnębiona Pat poszła Alejką Westchnień do
Jaskółczego Gniazda, gdzie ciotki i stryj zgotowali jej serdeczne
przyjęcie, bardzo jej im bowiem brakowało. I chwała Najwyższemu;
stryj Tom nie zgolił swych bokobrodów.

background image

Perypetie pieprza

I

Ostatecznie Długi Alek nie musiał zapuszczać z powrotem wą sów.
Kiedy po paru dniach zapytał z powagą Pat, co ona teraz o tym
myśli, Pat doszła do wniosku, że ojciec bez wą sów też jej się
podoba. I wyznała Judysi, iż obecnie przyjemniej jest go całować.
Za to popłakała się, kiedy ścięto wreszcie Winnie jej złote loki,
i to ścięto bardzo krótko. Ale po tygodniu było już tak, jakby
Winnie od zawsze miała krótko obciętą czuprynkę.
Dezaprobata Judysi trwała dłużej.
- Zrobili z niej chłopaka - kręciła nosem Judysia, troskliwie
układają c loki w swym skarbczyku. - Co też tym dziewczętom
przychodzi teraz do głowy! Chcą z siebie zrobić mężczyzn, a to się
im i tak nie uda. A w dodatku jak skończą pięćdziesią t lat, to
będą łyse jak kolano.
Pat bardziej jeszcze niż obcięciem włosów Winnie przejęła się jej
nagłą decyzją , że gdy dorośnie, zostanie misjonarką i pojedzie do
Indii. Rozpaczała przez wiele tygodni, mimo filozoficznych uwag
Judysi.
- Nie przejmuj się na zapas, złotko. Nie uda się to jej wcześniej
niż za dziesięć lat, a do tego czasu wiele wody popłynie waszym
Jordanem. Siadaj i wcinaj biszkopt, i nie zaprzą taj sobie głowy
tymi romantycznymi mrzonkami Winnie.
- To pewnie brzydko z mojej strony, że nie chcę, by została
misjonarką - westchnęła Pat. - Ale Indie są tak strasznie daleko.
Jak myślisz, Judysiu, czy mogę się modlić, by Winnie, nim
dorośnie, zmieniła zdanie?
- No, no, to by chyba nie było stosowne - odpowiedziała Judysia
robią c mą drą minę. - Nigdy nie wiadomo, co z takiej modlitwy
wyniknie. Pan Bóg udziela czasem nieoczekiwanych odpowiedzi. Ale
mogłabym się założyć, że Winnie zmieni zdanie. Dziewczynkom w jej
wieku przychodzą do głowy rozmaite pomysły.
Co było robić, Pat usiadła i zabrała się do biszkopta upieczonego
według przepisu, który Judysia zdobyła w Australii. Judysia
trzymała go w ścisłej tajemnicy, obiecała jednak, że przekaże go w
testamencie Pat.
Dzień, w którym Wilcoxowie zamieszkali w Długim Samotnym Domu, Pat
uznała za prawdziwe święto. Radośnie pomagała Bietce w urzą dzaniu
jej pokoiku i zrozumiała, czym może być prawdziwe koleżeństwo.
Państwo Wilcoxowie byli cichymi, spokojnymi ludźmi, którzy
uwielbiali córkę i pozwalali jej na wszystko. Gdyby Bietka nie
była z natury dobra, na pewno by ją strasznie rozpuścili.
Pozwolono Bietce wybrać tapetę do jej pokoiku i Pat poszła z nią
do Srebrnych Mostów. Obu spodobała się ta sama jasnoseledynowa
tapeta w różyczki.
- Czy czujesz, jak ten dom cieszy się, że ktoś w nim zamieszkał? -
spytała Pat. - Pozostanie Długim Domem, ale już przestał być
samotny!
Judysia w cichości ducha bardzo była rada, że Pat znalazła
wreszcie przyjaciółkę w swoim wieku. Winnie miała pół tuzina
bliskich koleżanek, a Pat, choć z wszystkimi dziewczynkami w
szkole była w jak najlepszych stosunkach, nie zwią zała się z żadną
z nich.
- Bietka jest najładniejszą dziewczynką w szkole - oznajmiła z

background image

dumą Judysi. - Maja Binnie nawet się do niej nie umywa, nie cierpi
jej. Ale poza tym wszyscy ją kochają . Ja kocham ją z całej duszy.
- Nie trzeba kochać zanadto, złotko - ostrzegła Judysia. - Oj, nie
trzeba.
- Czy można kochać zanadto? - oburzyła się Pat.
Judysia pokręciła głową .
- Ta mała nie doczeka się siwych włosów! Ona nie należy do tego
świata - mruknęła do siebie. Niepokoiły ją rumieńce Bietki i
dziwny często wyraz oczu. Patrzyły one wówczas tak, jakby widziały
jaką ś krainę szczęśliwości, której nikt inny nie oglą da. Kto wie,
czy część uroku Bietki nie stanowiło właśnie to spojrzenie. A jej
urokowi ulegali wszyscy, i dzieci, i ludzie starsi.
- Wiele dziewczynek w szkole zazdrości, że Bietka jest moją
przyjaciółką - opowiadała Judysi Pat. - Wcią ż zabiegają o jej
względy. Ale my się nie rozstajemy. Naprawdę jesteśmy
bliźniaczkami. I co dzień odkrywam w niej coś nowego. Czasem
mówimy do siebie Gertrudo i Małgorzato. Ona ma na drugie imię
Gertruda tak jak ja Małgorzata i tym imionom musi być przykro, że
nikt ich nigdy nie używa. Ale to jest nasza tajemnica. Lubię miłe
tajemnice. W zeszłym tygodniu Maja Bińnie powiedziała mi coś w
sekrecie, ale było to obrzydliwe. Ach, Judysiu, czy nie cieszysz
się, że Wilcoxowie zamieszkali w Długim Domu?
- Pewnie, że się cieszę. Dobry są siad to skarb. A Jerzy Wilcox
jest spokojnym, zrównoważonym człowiekiem. Nie to, co jego ojciec,
stary Geordie, straszny był z niego złośnik. Kiedyś chwycił garnek
z puddingiem i wyrzucił za drzwi! I uparciuch. Raz w kościele
wierni uchwalili, że się o coś pomodlą , a Geordie nie chciał. No i
staną ł tyłem do pastora i zaczą ł wodzić po zebranych strasznym
wzrokiem. Cóż, cóż, teraz jest już biedak w niebie i tylko mam
nadzieję, że czasem pozwala aniołom robić to, na co mają ochotę.
- Ach, Judysiu, ską d ty wiesz o ludziach tyle zabawnych rzeczy -
zaśmiewała się Pat.
- No, no, pamięć mi jeszcze dopisuje. Nigdy nie zapomnę tego
kuzyna Geordiego, Malta Wilcoxa. On miał naprawdę źle w głowie.
Uważał, że jest opętany przez diabła.
- Opętany przez diabła? - Pat poczuła miły dreszcz podniecenia.
- Przecie powiadam. Rodzina się z począ tku nie przejmowała, ale
potem zaczą ł z tym diabłem gadać. I chwalić sobie to, co tamten
mówi. Oddali go więc do szpitala psychiatrycznego, ale się tym nie
przeją ł, bo diabeł mu wiernie towarzyszył. Spędził tam wiele lat
całkiem szczęśliwy, chciał tylko móc w spokoju wysłuchiwać peror
szatana. Aż tu któregoś dnia zobaczyli, że płacze, jakby mu miało
pękną ć serce.
- Szatan mnie opuścił - powiada - i co ja teraz będę tu robił.
Uznali, że wyzdrowiał, i odesłali go do domu, ale zawsze
twierdził, że wszyscy go nudzą . ¯e okropnie mu brak rozmów o... no
wiesz, Pat, o tym miejscu, o którym lepiej nie wspominać.
- Chcesz powiedzieć o piekle - spokojnie dopowiedziała Pat ku
wielkiemu zgorszeniu Judysi. - Wiele już się o piekle nasłuchałam.
Parobek stryja Toma wcią ż tam wszystkich odsyła. Stryj Tom mówi,
że on już ma taki niewyparzony język i nic na to nie potrafi
poradzić.
- Hm... hm... pewnikiem to i prawda. Jest przecież wnukiem
Andrzeja Taylora, a stary Andrzej klą ł, ile wlezie. Był zresztą
jedynym mężczyzną w całym Południowym Glen, który przeklinał.
Pewnie inni uważali, że i tak mu nie dorównają . Stary łotr nic
tylko się śmiał i klą ł. Powiadał, że póki ma się z czego śmiać, to
wcale nie potrzebuje Pana Boga. Kiedy umarł mu syn, też się tylko

background image

roześmiał i oświadczył, że biedakowi zostało oszczędzone wiele
życiowych smutków. Potem umarła mu żona i uznał to za niezły
pomysł Opatrzności. Ale gdy ten wazeliniarz Jan, z którym się
wykłócał całe życie, wypadł z dwukółki i skręcił kark, powiedział:
- To już zbyt ucieszne, można by pękną ć ze śmiechu. Wolę pójść do
kościoła i pojednać się z religią . - I już do śmierci chodził na
wszystkie nabożeństwa.

Ii

Pat nigdy jeszcze nie przeżyła tak pięknego lata. Cudownie było
mieć kompankę w drodze do szkoły. Sid coraz częściej szukał
towarzystwa kolegów, choć wcią ż jeszcze spędzał wiele godzin z
Pat, włóczą c się z nią po polach, szukają c w stodole jajek i
zaganiają c o zmierzchu niesforne indyki.
Bietka często zachodziła do Srebrnego Gaju, w brzezinie miały obie
z Pat szałas. Od czasu do czasu Judysia pozwalała im tam zjeść
kolację.
Kolacja poza domem była wielkim romantycznym przeżyciem, na deser
zjadały porzeczki ułożone na liściu sałaty. Kiedy indziej znów
siadały na schodkach przed kuchennymi drzwiami i słuchały
opowieści Judysi o rodzinie, duchach, Zaczarowanym Ludku i
"szarych postaciach", które o zmierzchu i przed świtem snuły się
po sadach. Pat musiała potem odprowadzać Bietkę do domu - była tak
przyzwyczajona do historyjek Judysi, że ją przyprawiały tylko o
rozkoszny dreszczyk, Bietka zaś, choć je uwielbiała, była jednak
mniej odporna, a już zupełnie nie wiadomo, co by na to powiedzieli
jej rodzice.
Czasem Pat wybierała się na wzgórze do Długiego Domu... szła krętą
ścieżką wspinają cą się zboczem wśród pól... na tej ścieżce każdy
musiał czuć się szczęśliwy, wytyczyły ją chyba dobre wróżki. Za
każdym razem odkrywała coś zachwycają cego... tu rosła kępa
prześwietlonych słońcem paproci... tam leżał omszały pień... gdzie
indziej wysiało się nowe drzewko. Wychodziła z domu Alejką
Westchnień, przechodziła przez skraj ogrodu stryja Toma i tam
zaczynała się zaczarowana ścieżka. Czasem Bietka wychodziła na jej
spotkanie; kiedy indziej kiwała jej ręką z okna.
Jedyną tragedią tego lata stała się śmierć Czwartka. Przez parę
dni go nie było, potem któregoś ranka znaleziono go na cembrowinie
studni, leżał sztywny, widać dowlókł się do domu, by tu umrzeć.
- Judysiu, to straszne, że koty żyją krócej niż my - szlochała
Pat. - Ledwo je człowiek pokocha, a już ich nie ma... Judysiu, jak
myślisz, czy biedny Czwartek bardzo cierpiał?
Pat ciężko przeżyła jego śmierć, niemniej tego lata Czwartek i tak
przebywał często poza domem i do serca Pat wkradła się para
rozkosznych kocią t, Pieprz i Sól. Pieprz był popielaty jak dym,
Sól zaś była biała, a jej pyszczek wyglą dał jak ciemny bratek.
Odbył się uroczysty pogrzeb, Sid i Szkrab nieśli zwłoki, a Pieprz
i Sól w czarnych kokardach dość niechętnie odgrywały rolę
żałobników. Pat i Bietka uplotły z kwiatów polnych kilka wieńców.
Pat chciała pochować Czwartka na cmentarzu między Płaczliwym
Willem i Zawadiackim Dickiem, uważała go za kogoś z rodziny. Ale
Judysia zgorszyła się, zatem pogrzebano go wśród świerków, tam
gdzie wszystkie koty ze Srebrnego Gaju spoczywały wiecznym snem.
Bietka napisała wierszowane epitafium, a Szkrab wyrył je na
nagrobnej tabliczce.
- Mam nadzieję, że wolno mi przynosić na grób Czwartka kwiaty? -
spytała nieco wyzywają cym tonem Pat, która nie mogła wybaczyć

background image

Judysi, że ta nie pozwoliła pochować Czwartka na cmentarzyku.

Iii

Któregoś deszczowego popołudnia Pieprz wleciał do studni. Pieprz
często popadał w tarapaty. W ostatnią niedzielę wieczorem wskoczył
Judysi na plecy i ruszył tam w tany, a działo się to podczas
rodzinnych modlitw w saloniku. Sid okropnie się skompromitował, bo
wybuchną ł śmiechem i tatuś bardzo się rozgniewał.
Całe popołudnie Pieprz był niewidoczny, a kiedy wieczorem Pat
postawiła na cembrowinie studni spodeczek mleka, usłyszała żałosne
miauczenie. Obie z Bietką zaczęły go szukać - bez skutku. Tylko
ten rozpaczliwy miauk, który zdawał się dobiegać to z brzeziny, to
z cmentarza, to prosto z nieba.
- Coś go pewnikiem zaczarowało - zawołała Judysia. - Przecie
gdzieś musi być.
Wreszcie Bietka znalazła rozwią zanie zagadki.
- On wpadł do studni.
Pat z rozpaczą podbiegła do studni. Było w niej ciemno, nie mogła
nic dojrzeć, ale nie ulegało wą tpliwości, że Pieprz tam jest.
Miauczenie rozległo się ze wzmożoną siłą .
- Gdzie się ta bestia mogła podziać? - zastanawiała się Judysia. -
Ach, widzę go. Zobaczcie, jak mu błyszczą ślepia. Musiał wpaść do
wody i wdrapać się na to obmurowanie w środku, mą dry zwierzak.
Posłuchajcie, jak się drze. Wiele mu to nie pomoże, bo nie widzę,
kto by go stamtą d mógł wycią gną ć. Twój tata i chłopcy są w
Wybrzeżu Zatoki i nie wrócą przed północą . Prawdziwa katastrofa.
- Nie możemy go tam zostawić całą noc - zawołała zrozpaczona Pat.
Pobiegła na strych i zapaliła świeczkę. ¯eby tylko Szkrab ją
zobaczył! Szkrab cały wieczór karczował duże pole pana Gordona,
ale wracają c do domu zobaczył światełko i stawił się po paru
minutach wraz z nieodłą cznym McGintym. McGinty kiedy zrozumiał, co
się stało, usiadł i zaczą ł do wtóru wyć. Był to posępny duet.
- Szkrabie, zrób coś i ocal Pieprza! - błagała Pat.
Szkrab jako błędny rycerz robił dość komiczne wrażenie, te
poszarpane spodnie, ciemne okulary i "obskubane" włosy, potrafił
jednak staną ć na wysokości zadania.
We trójkę przywlekli ze stodoły drabinę i udało im się jakimś
cudem spuścić ją do studni. Szkrab po niej zszedł, a Pat i Bietka
musiały z całych sił trzymać McGinty'ego, by nie wykonał
samobójczego skoku. Po paru chwilach grozy Szkrab wylazł ze studni
trzymają c przerażone mokre kocię, które odwdzięczyło mu się gryzą c
w nadgarstek.
- No, no - pojękiwała Judysia - czuję się tak, jakby ktoś mnie
przepuścił przez wyżymaczkę! Co za koszmarny dzień! Najpierw
Przylepka przycięła sobie paluszki drzwiami, potem ten kundel
Józka zeżarł but twojego taty, a sowa Sida odleciała Bóg wie
gdzie. A teraz - dodała zrozpaczonym tonem - będziemy musieli
czerpać wodę z tego waszego Jordanu, póki nie oczyści się studni.
Oj, nałykamy się jaszczurek!
- Jaszczurek?!
- Przecie powiadam. Dziadek pana Adamsa napił się raz wody z tego
potoku i połkną ł jaszczurkę. Nigdy już nie przyszedł do siebie.
Mówił, że na pusty żołą dek czuje, jak mu się ona wierci we
wnętrzu.
Pat pomyślała ze zgrozą , że oboje ze Szkrabem często popijali wodę
z Jordanu, co prawda zwykle czerpali ją z samego źródła w
Sielance... Od razu poczuła, że coś jest nie w porzą dku z jej

background image

żołą dkiem. No, ale może po prostu był pusty. Zamknęli Pieprza w
spichlerzu, by wysechł, i poszli do kuchni na gorą cy pieróg z
mięsem. Po tych przejściach należało się wzmocnić.
Za to w nocy Pat miała koszmarny sen; śniło jej się, że połknęła
żabę.

Iv

Pat zaczęła od czasu do czasu spędzać u Bietki noc, była to
zupełnie nowa przyjemność. Pierwszy raz zdarzyło się to na
począ tku grudnia, Judysia wyprawiła ją tam zaraz po szkole, bo
Długi Alek zarzynał świnie, a wówczas nikomu nie udało się
uspokoić Pat. Choć, jak ironicznie zauważyła Judysia, nie
przeszkadzało jej to później pałaszować boczku i kiełbasy.
Pat poszła do Długiego Domu srebrzystą drogą wysłaną śnieżnym
puchem. Z każdą chwilą świat stawał się bielszy. Bietka nie była
tego dnia w szkole i czekała na nią pod sosną . Tuż nad nimi
otoczony jodłami Długi Dom wyłaniał się ze śnieżnego morza jak
ciemna wyspa.
Dach opadał nisko, z dachu wystawały okienka, widok ten miał w
sobie coś urzekają cego. Pokój Bietki był rozkoszny, były tam aż
cztery okienka w wykuszach, dwa w najdłuższej ścianie i po jednym
z obu stron.
Wspaniały pokój, opowiadała Judysi Pat, stały w nim prawdziwe
meble i wysokie lustro, w którym zachwycone dziewczynki mogły się
przeglą dać od stóp do głów. Okienko wychodzą ce na zachód było
obrośnięte dzikim winem, w lecie więc przysłaniała je zielona
kurtyna, pod okienkiem wychodzą cym na wschód rosła wielka jabłoń.
Pat i Bietka usiadły obok małego piecyka i zaczęły pałaszować
jabłka. Gdy zjadły tyle, że można by się obawiać, iż pękną ,
położyły się do łóżka i odbyła się jedna z tych "rozmów od serca",
które tak uwielbiają małe dziewczynki.
- £atwiej jest się zwierzać po ciemku - tłumaczyła Judysi Pat. -
Czuję wtedy, że mogę powiedzieć Bietce wszystko.
- No, no, ja bym tam nikomu nie mówiła wszystkiego - napominała ją
Judysia.
- Nikomu innemu - zgodziła się Pat. - Bietce mogę. Bietka różni
się od wszystkich.
"Oj, różni, różni" - westchnęła w duchu Judysia, ale nie
powiedziała tego Pat.
Rozkosznie było leżeć w ciemnościach, słuchać szumu jodeł i
zwierzać się ze swych "tajemnic". Bietka była ostatnio na weselu i
Pat wysłuchała długich opowieści o zwiewnej sukni panny młodej,
ślicznych druhnach, kwiatach, przyjęciu.
- Jak myślisz, czy my wyjdziemy za mą ż? - spytała Bietka.
- Ja nie - oświadczyła Pat. - Nie mogłabym opuścić Srebrnego Gaju.
- Przecież nie zostaniesz starą panną ! - oburzyła się Bietka.
- Zresztą twój mą ż może z tobą tutaj zamieszkać.
To był pomysł! W ogóle w obecności Bietki wszystko wydawało się
proste i łatwe. To także było czą stką jej czaru.
- Urodziłyśmy się tego samego dnia - cią gnęła Bietka - więc jeżeli
wyjdziemy za mą ż, to powinnyśmy także wzią ć ślub tego samego dnia.
- I tego samego dnia umrzemy! To będzie takie romantyczne
- zachwyciła się Pat.
Obudziła się w nocy i nagle ogarnęła ją tęsknota za domem. Jak
miewa się Srebrny Gaj? Wysunęła się z łóżka i podeszła do okienka.
Chuchała chwilę na szybkę, żeby znikły srebrne gwiazdki - i
wstrzymała z zachwytu oddech. śnieg przestał prószyć, wielki

background image

księżyc zwisał nad przemarzniętymi wzgórzami. Ośnieżone jodły
zdawały się zakwitać od jego blasku, dalej srebrzyły się
filigranowe jabłonie.
Jak pięknie wyglą dał Srebrny Gaj, gdy patrzyło się na niego z góry
w księżycową , zimową noc. Czy aby Przylepka jest ciepło przykryta?
Tak często skopywała z siebie kołderkę. Czy matkę przestała boleć
głowa?
W dali za Srebrnym Gajem widać było brzydki dom Gordonów, którego
nikt nie kochał.
To tam śpi Szkrab na tym swoim stryszku. Całe lato sypiał z
McGintym na sianie. Biedny Szkrab, do którego nigdy nie pisała
matka. Wydawało się to czymś niepojętym.
Pat nie chciało się wracać do łóżka, przestałaby oglą dać urodę
świata. Przypomniał się jej wierszyk, którego musiały nauczyć się
w szkole na pamięć.

Przyjdź, noc jest taka zimna,
A mroźne światło księżyca
Doliny mroku wypełnia
I zachwyca.

To prawdopodobnie właśnie wtedy w Patrycji Gardiner, zgodnie ze
starym powiedzeniem, "obudziła się dusza". I później uważała tę
chwilę spędzoną przy okienku za przełomowy moment swego życia.

Judysia bierze sprawę w swoje ręce

I

- Goła jak ją Pan Bóg stworzył - zakończyła ciotka Edyta i
umilkła. Uważała, wszyscy tak uważali, że nic więcej nie da się
już tu powiedzieć.
Matka była zgorszona i zawstydzona. Wujowie zgorszeni i ubawieni.
Zgorszona ciotka Jessie okazywała wzgardę. Norma i Amelka były
zgorszone i zadowolone. Winnie zgorszona i smutna. A ojciec, Sid i
Józek po prostu oburzeni.
Ciotka Edyta trzymała Pat mocno za ramię, a ta stoją c przed
rodzinnym są dem walczyła ze łzami. Powinna płakać, uważała
rodzina, nie wiedzą c, że nie są to łzy wstydu i skruchy, tylko
strasznego rozżalenia, gdyż ciotka Edyta nieodwracalnie zniszczyła
coś, co było piękne.
Ostatni tydzień Pat spędziła niemal zupełnie sama. Bietka
pojechała odwiedzić rodzinę. Sid i Szkrab pracowali przy
sianokosach. I stało się coś zupełnie nie do pomyślenia - w domu
zabrakło Judysi. Odką d Pat pamiętała, Judysia była obecna zawsze.
Nie uznawała wakacji.
- Pewnie, że bym nie pracowała, gdybym miała co innego do roboty.
Sęk w tym, że nie mam.
Praciotki w Wybrzeżu Zatoki znalazły się w opałach. Kuzyn Danny
złamał nogę, ciotka Franciszka zachorowała, ubłagały matkę, by im
wypożyczyła Judysię.
Dla Pat było to ciężkie przejście. Judysi brakowało jej na każdym
kroku. Nie pocieszało jej nawet to, że matka większość czasu
spędza obecnie w kuchni, można jej pomagać i radować się jej
towarzystwem.
W dodatku zginą ł Dżentelmen Tom. Znikną ł w dniu wyjazdu Judysi; na
podwórzu i w kuchni było bez niego bardzo pusto. I co powie

background image

Judysia, kiedy wróci i dowie się, że zginą ł jej kot? Może pomyśli,
że Pat zapomniała go karmić...
Pat dużo czasu poświęcała gorą czkowej pracy w ogródku cieszą c się
myślą o pochwałach Judysi. Co wieczór podlewała wszystkie grzą dki.
Lubiła wycią gać ze studni wiadro z wodą . I lubiła podlewać
spragnione po upalnym dniu roślinki. Najpierw podlewała zawsze
ulubione kwiaty Judysi. A na samym końcu róże, żeby móc z nimi jak
najdłużej zostać.
Ale tego wieczoru Pat poczuła się zagubiona. Poprzedniej nocy
padał ulewny deszcz, więc kiedy zaczęło zmierzchać, nie miała nic
do roboty, a tu nie było z kim porozmawiać. Jednakże ów letni
wieczór był tak piękny i tajemniczy, że ją urzekł. Pobiegła z
rozwianymi włosami przez wysrebrzoną wschodzą cym księżycem
brzezinę, po drugiej stronie brzeziny była maleńka polanka usiana
białymi stokrotkami. Otoczona paprociami wyglą dała jak jeziorko
wypełnione mroźnym światłem księżyca.
Przystanęła olśniona. Owego lata z każdym dniem silniej
przemawiało do niej piękno przyrody.
Nad Wzgórzem Mgieł pojawiła się srebrna tarcza. Pat od maleńkości
uważała, że istnieje księżycowy świat, gdzie wszystko jest samym
szczęściem.
Była to ciepła, życzliwa noc... noc wróżek. Przez chwilę Pat znów
wierzyła w ich istnienie. Zawładnęły nią czary. Przypomniała sobie
opowieść Judysi o zaklętej królewnie, która w noce pełni księżyca
tańczyła nago w jego poświacie, i zapragnęła też tak zatańczyć.
Dlaczegóż by nie? Nikt jej nie zobaczy. To będzie piękne.
Zrzuciła sukienkę, koszulkę i majteczki i stanęła wśród cieni jak
maleńka driada, drżą c z podniecenia, gdy dotknęły ją blade palce
księżyca.
Weszła na polankę i zaczęła tańczyć. Czuła pieszczotę wiatru.
Tańczyła na paprociach, które upajają co pachniały. Gdzieś z dala
napływał śmiech, to chyba śmiało się

Zaczarowane ródełko. Czuła

się tak lekka, jakby była czą stką księżycowej poświaty. Cudowna
chwila, nigdy jeszcze nie przeżyła czegoś tak cudownego.
- Pat! - zawołała ciotka Edyta, a w jej głosie brzmiało sto
wykrzykników.
Pat wróciła na ziemię. Koniec snu. Oburzenie w głosie ciotki Edyty
okryło ją wstydem.
- Ubierz się - nakazała jej lodowatym tonem ciotka Edyta. Sytuacja
przerastała ją . Musi się tym zają ć Długi Alek. Pat bez słowa
ubrała się i poszła za ciotką Edytą . W saloniku rodzina
podejmowała wujostwo z Letniego Brzegu. Oczywiście, pomyślała z
niechęcią Pat, Norma i Amelka, które nigdy się nieodpowiednio nie
zachowywały, będą teraz świadkami jej upokorzenia.
- Jak mogłaś, Pat? - spytała z wymówką w głosie matka.
- Tak strasznie chciałam się wyką pać w księżycowej poświacie -
zaszlochała Pat. - Nie myślałam, że to coś złego. Byłam pewna, że
nikt mnie nie zobaczy.
- ¯adnemu dobrze wychowanemu dziecku nie przyszłoby to na myśl -
oświadczyła ciotka Jessie.
A stryj Tom wybuchną ł gromkim śmiechem.

Ii

Rodzina uważała, że zważywszy na ogrom przestępstwa ukarano Pat
niezbyt surowo, ale w gruncie rzeczy nie mogło jej spotkać nic
gorszego. Odesłano ją do Coventry *. (* Potoczne wyrażenie
angielskie oznaczają ce: zbojkotować.) Przez tydzień do nikogo nie

background image

wolno jej było się odezwać, do niej odzywano się tylko wówczas,
kiedy zachodziła "wyższa konieczność".
Pat nie wiedziała, jak udało jej się przeżyć takie straszne trzy
dni. Każdy dzień trwał wieczność. Pomyśleć, że Sid zachowywał się
tak, jakby jej nie widział. Był najbardziej oburzony ze
wszystkich. Rodzice patrzyli na nią tak, jakby było im jej żal,
ale zachowywali się stanowczo. A Winnie...
"Ona traktuje mnie jak kogoś obcego" - myślała zgnębiona Pat.
Nie wolno jej było bawić się ze Szkrabem, który nic nie
podejrzewają c pojawił się zaraz następnego wieczoru. Szkrab
oburzył się, a Pat go za to ofuknęła.
- Moja rodzina ma prawo mnie wychowywać - oświadczyła wyniosłym
tonem.
Ale co wieczór usypiała z płaczem. Trzeciego dnia wcześnie poszła
do łóżka, ucałowawszy przedtem na dobranoc wszystkie kwiaty i oba
kocięta. Na dole dom pełen był wrzawy i śmiechu, ojciec ze stryjem
Tomem rozprawiali w kuchni, Winnie śpiewała w saloniku, w jadalni
Józek z Sidem grali w wojnę, a Przylepka gaworzyła siedzą c z matką
na ganku. A ona, Pat, znalazła się poza nawiasem. Była wyrzutkiem.
Pat obudziła się w nocy i poczuła zapach smażonego bekonu.
Usiadła. Zegar w saloniku wybił dwunastą . Kto w Srebrnym Gaju może
sobie o północy smażyć bekon? Tylko Judysia... Czyli Judysia
wróciła do domu.
Pat bezszelestnie wysunęła się z łóżka, boją c się, by nie obudzić
Winnie, choć obudzona Winnie nawet by jej nie spytała, co się
stało. Zeszła cichutko na dół wdychają c rozkoszny zapach. Miała
nadzieję, że Judysia nie odeśle jej do Coventry i w jej ramionach
przestanie ją tak nieznośnie boleć serce.
Otworzyła ostrożnie drzwi. Cudowny widok. Najdroższa Judysia
smażyła sobie na patelni bekon, po ścianach plą sał jej cień.
A na ławie siedział Dżentelmen Tom i się w nią wpatrywał. Pat
ogarną ł urzekają cy spokój.
Przed dwiema godzinami w kuchni odbyła się mała burza. Judysia
wróciła i pierwsza rzecz, spytała, jak się miewają dzieci. Kiedy
dowiedziała się o karze, która spotkała Pat i za co została jej
wymierzona, Judysia, jak to sama określiła, wpadła w furię. Nigdy
jeszcze w Srebrnym Gaju nie było podobnej awantury. Dostało się
wszystkim.
- Przecież mógł ją zobaczyć ktoś obcy - tłumaczyła matka.
- Ale nie zobaczył.
- No, nikt obcy, ale Edyta...
- No, no, Edyta! I nie miała nic lepszego do roboty, tylko
przywlec tu dziecko i zrobić skandal. Po co było wypaplać to
Brianowi i tej jego zadzierają cej nosa małżonce? To do niej
podobne! Takie rzeczy załatwia się w najbliższej rodzinie. I jak
można tak okrutnie ukarać wrażliwe dziecko! Tobie, Alku, odebrało
chyba rozum. Można było na nią nakrzyczeć, ale żeby tak ją
torturować! Przecież ona was wszystkich głęboko kocha! Powiadam
ci, Alku, nie jesteś wart takiej córki!
- Hm... - mrukną ł zupełnie pognębiony Długi Alek. - Te trzy dni
jej chyba nie zaszkodziły. Zwolnimy ją z reszty kary.
- Zupełnie nie rozumiem, ską d temu dziecku strzeliło to do
głowy... - zastanawiała się matka.
- Pewnikiem ta francuska krew... - podsunęła Judysia.
- Jasne, że nie kwakierska - zaśmiał się stryj Tom.
- Judysiu!
I Pat śmieją c się i szlochają c znalazła się w ramionach Judysi.
Czuła się wniebowzięta. Nawet Dżentelmen Tom okazał jej sympatię.

background image

Po pięciu minutach Judysia odsunęła Pat i zrobiła srogą minę.
- Coś ty nawyrabiała, złotko? Twój tatuś mówi, żeś wytańcowywała w
brzezinie goła jak turecki święty!
- Ach, Judysiu, nigdy jeszcze nie widziałam takiego księżyca...
wyobraziłam sobie, że jestem zaczarowaną księżniczką ... stryj Tom
mnie wyśmiał!... To było najgorsze... A zanim przyszła ciocia
Edyta, było pięknie!
Judysia wbrew pozorom miała zrozumienie dla poezji. Mocno
uściskała Pat.
- No, no, już ja im dałam za swoje. Koniec z Coventry. Ale
postaraj się nie robić więcej takich dziwnych rzeczy.
- Kłopot w tym, że wcale nie wydają mi się dziwne, tylko normalne
- oświadczyła z powagą Pat. - A ciocia Edyta była po prostu
śmieszna!
- Trafiłaś w sedno! Ale się biedaczka musiała zgorszyć! Ona już w
ogóle zapomniała, że ma coś takiego jak nogi. No, na przyszłość
uważaj i jak ci znów przyjdzie chętka na taką ką piel, to mi
powiedz, nałapię poświaty księżyca do dzbana i cię obleję. A teraz
siadaj ze mną , zjedz kawałek bekonu i opowiedz mi, co się działo w
domu.
- Judysiu, ską d się tu wzią ł Dżentelmen Tom? Od chwili twego
wyjazdu w ogóle go nie widywaliśmy...
- Coś podobnego! Jak wysiadłam z wozu, siedział na schodkach z
taką miną , jakby rozmyślał o myszach. Ja tam nie spytam się, gdzie
był. Wolę nie wiedzieć. Tak czy owak wrócił do domu, ja też
wróciłam... o, patrz, mam tu dla ciebie śliczną różową sukienkę
wyhaftowaną przez ciocię Honoratę. Normie to nie będzie w smak!
- Judysiu, ja resztę nocy będę spała z tobą - oświadczyła
stanowczo Pat.

Nowe zmartwienie

I

W połowie września Długi Alek oświadczył nagle rodzinie, że ma już
żniwa z głowy i chce się wybrać do brata, który dawno temu
osiedlił się na Zachodzie. Wbrew przewidywaniom rodziny Pat
przyjęła to dość spokojnie. Oczywiście, przykro było pomyśleć, że
taty przez cały miesią c nie będzie w domu, ale jak to sam
powiedział, człowiek musi wyjechać, żeby móc wrócić i można się
było na ten powrót z góry cieszyć.
A życie w Srebrnym Gaju upływało tak przyjemnie! Pat lubiła
jesienne wieczory, zapalano na kominkach ogień. Szkrab robił dla
niej śliczny domek dla ptaszków, który miał zawisną ć na klonie nad
studnią . Pan Wilcox obiecał zabrać Bietkę i Pat na Wystawę w
Charlottetown. Pat nigdy jeszcze nie była na Wystawie. Dla
dzieciarni z Północnego Glen wyprawa do Charlottetown była tak
ekscytują ca jak dla dorosłych podróż do Europy.
Człowiek nie liczył się "towarzysko", jeśli nie widział Wystawy...
Czekało ją parę tygodni rozkosznego oczekiwania... potem sama
podróż... a wreszcie równie miłe wspominki. Zatem Pat dość
pogodnie myślała o wyjeździe taty. A nieoczekiwanie bardzo się nim
przejęła Judysia... Pat nie mogła tego zrozumieć. Przez cały
ostatni tydzień Judysia częściej niż zwykle gadała do siebie. Od
czasu do czasu pojedyncze zdanie trafiało do uszu Pat.
- Co też tym mężczyznom potrafi strzelić do głowy. Zupełnie jakby
nagle dostawali bzika... powiadam wam, że chyba nawiedził go ten

background image

Zawadiacki Dick... Ta włóczęgowska żyłka... Tak, teraz to się
łatwo podróżuje. Zwariowany świat!
Ale kiedy Pat spytała, co ją tak martwi, Judysia zbyła ją krótko.
- Jak się człowiek nie pyta, to nie słyszy kłamstw!
Ojciec odjechał w pochmurny, wietrzny dzień, wczesnym rankiem.
Stryj Tom i ciotki nadcią gnęli Alejką Westchnień, by go pożegnać.
Wszyscy zachowywali się wstrzemięźliwie.
- Niech nas Pan Bóg ma w swojej opiece - szepnęła Judysia wracają c
do kuchni i zaczęła szurać fajerkami. Pat wskoczyła do auta i
odwiozła tatę aż do szosy. Potem długo patrzyła za znikają cym
samochodem i kiedy wracała do domu, ściskało ją w gardle. Ale
nagle zza ciemnej chmury wyjrzało słońce i oświetliło Srebrny Gaj.
Znów zobaczyła, jak piękny jest jej dom przytulony do zamglonego
błękitnawego wzgórza na tle wyzłoconych drzew.
- Jaki ty jesteś śliczny! - zawołała, wycią gają c ramiona. I łzy,
które pojawiły się w jej oczach, nie były łzami żalu za tatą , lecz
łzami aż bolesnego zachwytu.
Na szczęście Pat obejrzała wyśnioną Wystawę, nim dotarła do niej
przerażają ca wiadomość. Jak zwykle usłyszała o tym z ust Binnie...
Ojciec zamierza kupić farmę na Zachodzie i tam się przenieść.
- To nieprawda! - krzyknęła.
Maja się tylko roześmiała.
- Prawda, prawda... Wszyscy o tym wiedzą . Spytaj Winnie. Pewnie
się boją ci powiedzieć.
Pat poszukała wzrokiem zuchwałych czarnych oczu Mai.
- Ty cieszysz się, że mi to możesz powiedzieć. I za to cię
nienawidzę. Dziś wieczorem opowiem o tym Panu Bogu.
Maja znów się roześmiała, choć zrzedła jej nieco mina. Bała się
trochę tych "napadów" Pat. I kto wie, co tamta gotowa powiedzieć
Bogu.
Pat wróciła do domu chora z rozpaczy.
- Mamusiu, to nieprawda!... Powiedz, że to nieprawda.
Matka spojrzała na nią ze współczuciem. Projekt ten chciano
utrzymać w tajemnicy przed Pat, mają c nadzieję, że nie dojdzie on
do skutku. Przecież ojcu może się tam nie spodobać. Ale jeśli się
spodoba, będą musieli pojechać. Długi Alek był łatwy we
współżyciu, jeśli jednak coś postanowił, to nie było siły, która
by go od tego mogła odwieść. Wiedział o tym cały Srebrny Gaj.
- Kochanie, nic jeszcze nie zostało ustalone. Owszem, tatuś o tym
myśli. W swoim czasie strasznie chciał pojechać z Allanem, ale nie
mógł zostawić rodziców... Nie wiem, co zdecyduje teraz... Bą dź
dzielna, kochanie. Na Zachodzie jest wspaniale... Przecież
będziemy razem... Chłopcy będą tam mieć więcej szans...
Przerwała. Mą drzej było nie rozwijać tematu.
Kiedy pobladła Pat wbiegła do kuchni, Judysia pokiwała tylko
głową .
- A więc już wiesz...
- Judysiu, to się nie może stać. Nie może. Judysiu, przecież nie
dopuści do tego Pan Bóg!
Judysia nie była taka pewna.
- Długi Alek, Pat, nie będzie się pytał Pana Boga. Cóż, tym
światem rzą dzą mężczyźni i biedne kobiety muszą się z tym
pogodzić.
- To by był koniec!
- Gorzej niż koniec - mruknęła Judysia. - Wszystko trzeba by
zaczą ć od nowa. Chyba mi pęknie serce...
Tego jednak nie powiedziała głośno. Pat nie powinna się
przedwcześnie dowiedzieć, że Judysia nie pojedzie z nimi na

background image

Zachód. Judysi myśl o opuszczeniu Srebrnego Gaju wydawała się
równie straszna jak Pat, a w dodatku miała pozostać na Wyspie. W
głębi ducha była przekonana, że jeśli Gardinerowie wyjadą na
Zachód, to ona resztę swych dni spędzi w Wybrzeżu Zatoki zajmują c
się zamiast Danny'ego długowieczną damą , która będzie żyła i
żyła... no i "zmarnieje" z tęsknoty.
"Tak, tak, mam tylko ich - ubolewała skrycie. - I myślałam, że
póki mogę się utrzymać na nogach - będę dla nich pracować. Niech
diabli porwą Długiego Alka i te jego pomysły, i ten upór... Niby
taki zgodny, a jak już coś mu strzeli do głowy... Cóż, ma tę
włóczęgowską żyłkę we krwi. Jego stryjeczny dziad był taki sam,
tyle że miał odrobinę rozsą dku i jak go zaczynało nosić, to golił
głowę, żeby nie móc wyjść z domu, póki nie odrosną włosy, a do
tego czasu zwykle mu przechodziło. Wiele razy o tym słyszałam.
Cała rodzina z tego żartowała".
- Kiedy się dowiemy, Judysiu?
- Tego ci, złotko, nie powiem. Długi Alek powiedział, że napisze,
jak coś postanowi. Musimy czekać.
Pat zadrżała. Czekać... skoro jutro może być jeszcze straszliwsze
niż dzisiaj...

Ii

Przez cały następny tydzień Pat czuła się tak, jakby kropla po
kropli upływała jej z serca krew. I ten straszny niepokój
przeżywała samotnie. Sid wolałby, żeby ojciec nie osiedlił się na
Zachodzie, ale myśl ta wcale go nie przerażała. Józek chciał
wyjechać. Winnie uważała, że może to być zabawne. Matka była jak
zwykle spokojna i nie zdradzała się ze swymi uczuciami. Judysia
zamilkła. Oczywiście Bietka i Szkrab byli zrozpaczeni, ale Pat
odkryła, że nie potrafi z nimi o tym wszystkim rozmawiać.
Dni w szkole jakoś leciały, a potem krą żyła po Srebrnym Gaju jak
zdesperowany duch. Nie mogła czytać. Najulubieńsze ksią żki stały
się nudnym drukowanym słowem. Razem z Bietką czytały tej jesieni
pod Czuwają cą Sosną na wzgórzu O czym szumią wierzby *, (* Powieść
angielskiego pisarza Kennetha Grahame'a [1859-1932], wyd. polskie
w przekładzie Marii Godlewskiej, NK 1990 r.) ale teraz ta ksią żka
stała bezczynnie na półce w Długim Domu. Nie chciała, nie mogła
bawić się z Bietką i Szkrabem, cały czas dręczyła ją myśl, że
będzie musiała rozstać się z nimi na zawsze. Nie mogła bawić się z
Sidem, bo on bawił się chętnie, co wskazywało, że się bynajmniej
nie przejmuje. Nie mogła się bawić z Pieprzem i Solą , bo były zbyt
figlarne i beztroskie. Jeden McGinty zdawał się rozumieć sytuację.
Obaj ze Szkrabem byli przygnębieni i smutni.
Pat źle sypiała i nic nie chciała jeść.
- Okropnie schudła - żaliła się Judysia pani Gardinerowej. - Sama
skóra i kości. Jeśli Długi Alek zawlecze to dziecko na Zachód,
gotów je zabić. Ona nie potrafi żyć z dala od Srebrnego Gaju.
Kocha tu każdy cal ziemi.
- Tak, zanadto - westchnęła matka. - Ale jest taka młodziutka...
zapomni... Gorzej z nami, starszymi... - matka nagle przerwała. To
była cała matka. Nigdy nie okazywała swych uczuć. Zgodnie z
tradycjami Wybrzeża Zatoki. Emocjonalni i spontaniczni
Gardinerowie uważali czasem, że nie ma "serca".
Serce Pat nie przestawało jej dolegać. Na cokolwiek spojrzała - ból
wracał.
Nie mogła znieść myśli, że miałoby jej tutaj nie być. ¯e ustaną
wesołe posiłki w kuchni... opowieści Judysi na kamiennych

background image

schodkach... poszukiwanie kocią t w stodole... cudowne noce w
Długim Domu... pielgrzymki nad Jordan. Co stanie się z Sielanką i
Ukrytym Pólkiem, i Wzgórzem Mgieł? Tam na Zachodzie nie ma żadnych
wzgórz wśród bezkresnych prerii.
To chyba zły sen. Ach, gdyby tylko mogła się obudzić.
Trudno było wytrzymać rozmowy w szkole. Dziewczynki mówiły o
wyjeździe Gardinerów na Zachód jak o czymś zupełnie normalnym.
Niektóre okazywały zazdrość. Joasia Robiner wręcz oświadczyła, że
dużo by dała, aby wyrwać się z tej dziury.
A Maja Binnie oznajmiła któregoś dnia spokojnie, że jej ojciec
zamierza kupić Srebrny Gaj!
- Jeśli kupi, to zaraz się zabierze do "modernizacji". Powiada, że
wytnie starą część sadu i zasieje tam fasolę. I oczywiście
zbudujemy taras. I tatuś wyrą bie brzezinę. Mówi, że to niezdrowo
mieć koło domu tyle drzew.
To ostatnie zdanie dodała z czystej złośliwości. Pat powlokła się
do domu.
- Judysiu, Binnie'owie chcą wycią ć nasze brzozy.
- No, no, Wszechmogą cy też będzie miał tutaj coś do powiedzenia -
oświadczyła tajemniczo Judysia. Ale zrobiło jej się ciężko na
sercu. Wiedziała, że Maks Binnie traktuje już Srebrny Gaj jak
swoją własność i opowiada wszystkim, ile tu wprowadzi zmian i
ulepszeń.
- Coś takiego! - zawołała kiedyś Judysia. - Jeśli już koniecznie
musi coś ulepszać, to zadbałby lepiej o maniery córek! No i
własne!
- Jeszcze niedawno, Judysiu, byłam taka szczęśliwa. Nigdy już nie
będę szczęśliwa.
- Będziesz, będziesz. "Nigdy" nie trwa wiecznie...
- Nienawidzę Mai Binnie, Judysiu. Nienawidzę jej.
- ¯ycie, złotko, jest zbyt krótkie, żeby je marnować na nienawiść.
I ci Binnie'owie nie są tego warci.
- Gdybyśmy chociaż mogły coś zrobić, żeby temu przeszkodzić -
łkała Pat.
Judysia pokręciła głową .
- Ale nie możemy. W każdym razie nie tu, w Kanadzie. To za młody
kraj i ani Pan Bóg, ani szatan jeszcze się tu nie zdą żyli
urzą dzić. W starym kraju są źródła, gdzie możesz wrzucić monetę i
twoje życzenie się spełni. Wystarczyłoby, żebym tam poleciała, gdy
tylko wzejdzie księżyc.
Zaraz tego samego wieczoru Pat pobiegła do Sielanki i wrzuciła
monetę

do Zaczarowanego ródełka. Kto wie?

Smutno było żyć w cią głym strachu i niepewności. Pierwszy list
ojca nadszedł, gdy Pat była w szkole. Kiedy wróciła, Judysia
poinformowała ją natychmiast, że wcią ż jeszcze nic nie wiadomo.
Długiemu Alkowi bardzo się tam podoba... Jego bratu świetnie się
powodzi... Długi Alek rozglą da się... Napisze im w następnym
liście.
- Głowa do góry, Pat. Możemy jeszcze mieć nadzieję.
- Kiedy ja się boję mieć nadzieję. Boję się rozczarować.

Iii

Nadszedł drugi list. Była to sobota i kiedy Pat obudziła się, o
szyby bębnił deszcz. Wszyscy mieszkańcy Srebrnego Gaju z minuty na
minutę oczekiwali listu od taty, choć nikt się do tego nie
przyznawał i Pat uznała deszcz za zły omen.
- Rozchmurz się, złotko - prosiła Judysia. - Pamiętam wierszyk,

background image

którego nauczyłam się, jak byłam mała. Często ponury ranek
zwiastuje pogodny dzień. I wiele razy mi się to sprawdziło.
W południe przestało padać, choć nad srebrną brzeziną wcią ż
zwisały ciemne chmury. Pat była w ogrodzie, gdy stary listonosz
podjechał pod skrzynkę pocztową . Wolnym krokiem poszła w stronę
bramy, wcale nie będą c pewna, czy chce znaleźć w skrzynce ten
właśnie list.
Znalazła go. Wzięła do ręki. Pani Aleksandrowa Gardiner, Srebrny
Gaj, Północne Glen, Wyspa Księcia Edwarda.
Wróciła alejką do domu. W pół drogi zatrzymała się i spojrzała na
kępę złocistych nieśmiertelników. Uginały się pod nią nogi.
- Dobry Boże, spraw, żeby w tym liście nie było złych wiadomości -
szepnęła.
Kiedy Pat weszła do domu, wszyscy byli w kuchni. Judysia opadła na
krzesło. Przyleciała zdyszana Bietka, która ze swego okienka
zobaczyła zbliżają cego się listonosza. Pod drzwiami kręcili się
Szkrab z McGintym. McGinty miał spuszczone uszy. Na policzkach
mamy pojawiły się rumieńce, wzięła list i rozejrzała się. Nie
spojrzała tylko na Pat. Nie zniosłaby wyrazu jej buzi.
To było tysią c razy gorsze niż tamten list w sprawie Winnie.
- Musimy wszyscy być dzielni, jeśli okaże się, że ojciec
zdecydował się przeprowadzić - powiedziała cicho matka.
Otworzyła list i przeczytała go. Mogłoby się wydawać, że nawet
drzewa czekają niespokojnie.
- Dzięki ci, Boże - szepnęła.
- Mamusiu...
- Ojciec wraca. Rozejrzał się i woli Wyspę. Pisze: "Cieszę się, że
już wkrótce będę w domu".
- No to klops - mrukną ł Józek, zagwizdał na swego Frycka i z nim
wyszedł.
Pat i Bietka rzuciły się sobie w ramiona i zaczęły szlochać.
Judysia wstała i zganiła je.
- No, no, po co te łzy. Powinnyście tańczyć z radości.
- Ty też płaczesz, Judysiu - zaśmiała się przez łzy Pat.
- Takie już mam głupie usposobienie. Jak widzę, że ktoś płacze,
zaraz zaczynam się mazać. Płakałam jak bóbr na pogrzebach ludzi,
którzy mnie wcale nie obchodzili. Czuję się jak królowa. No, no,
widzę, że mój cytrynowy placek spalił się na węgiel. Nic, zrobię
nowy.
Pat ubrała się w radość jak w nową sukienkę. Zastanawiała się, czy
można umrzeć ze szczęścia.
- Nie zniosłabym twojego wyjazdu, Pat - szlochała Bietka.
Szkrab milczał. Pocią gał desperacko nosem, nie wolno, żeby ktoś
oglą dał jego łzy. Pobiegł nad Jordan i rzucił się na ziemię,
ukrywają c twarz w mięcie. Tylko McGinty mógłby nam o tym
opowiedzieć. Ale McGinty postawił uszy do góry i nie martwił się.
Wiedział, że choć jego panu tak dziwnie trzęsą się ramiona, to
naprawdę jest bardzo szczęśliwy.

Iv

Pat tego wieczoru zbiegła ze wzgórza tanecznym krokiem niemal nie
dotykają c ziemi. Zatrzymała się pod Czuwają cą Sosną , żeby spojrzeć
na Srebrny Gaj, na jej twarzyczce malowało się głębokie uczucie.
Dom był taki piękny i kochany. Tak cudownie było przyglą dać się
zakrętasom dymu z komina. Wesoło i przytulnie wyglą dały
przysadziste stodoły, po których będą hasać setki nie narodzonych
jeszcze kociaków.

background image

Wiatr śpiewał wśród drzew. A nad nią unosiło się miękkie przyjazne
niebo. Oddychała szczęściem. Była trzciną w księżycowym
jeziorze... była wietrzykiem w ogrodzie... była gwiazdą ...
światłami domu... była... była Pat Gardiner ze Srebrnego Gaju.
- O której ty wracasz na kolację! - zrzędziła Judysia.
- Byłam taka szczęśliwa, że zapomniałam o kolacji. Ach, Judysiu,
będę zawsze kochać ten dzień. Jest mi tak dobrze, że aż się trochę
boję... Czy wolno być aż tak szczęśliwym?
- Wolno, wolno. Korzystaj, złotko, z każdej chwili szczęścia.
- Judysia, jak zwykle, pełna była zdrowego rozsą dku. - Zjedz coś
szybko i marsz do łóżka! Twoją mamę już też zapakowałam do łóżka
razem z Przylepką . Oj, niewiele ona sypiała ostatnimi czasy,
powiadam ci, choć Selby'owie nie zdradzają swoich uczuć. No, no,
tak więc pani Binnie nie będzie się panoszyła w mojej kuchni. Co o
tym są dzisz, Dżentelmenie Tomie?
- Chyba dziś nie usnę. To cudowne być aż tak szczęśliwym, że się
nie może spać.
Ale kiedy Judysia weszła na górę przynieść dziewczynkom dodatkowy
koc, Pat spała jak kamień.
- Tak, tak, przestała już być dzieckiem - szepnęła Judysia. - Za
dużo przeżyła. Chętnie bym Długiemu Alkowi sprawiła lanie, jak za
dawnych dobrych czasów.

"Judysiu, czy naprawdę jestem taka brzydka?"

I

Pat po raz pierwszy w życiu wybierała się na przyjęcie, prawdziwe
wieczorne przyjęcie. Do ciotki Azalki przyjechały dwie bratanice
jej męża i przyjęcie to stryj Tom nazwał "strzałem z dwururki",
zaproszono bowiem zarówno chłopców i dziewczynki w wieku Winnie i
Józka, jak i dziesięcioletnią dzieciarnię ze względu na młodszą
bratanicę, Kasię. Sid długo utrzymywał, że gardzi przyjęciami i
nie zamierza tracić czasu, ale w ostatniej chwili zmienił zdanie,
gdy Winnie zaczęła mu dokuczać, iż zniechęca go nieobecność Mai
Binnie.
- No pewnie, że jej nie zaproszono - skomentowała Judysia dość
wyniosłym tonem. - Binnie'owie to nie towarzystwo dla Madisonów, a
co dopiero dla Gardinerów.
Pat strasznie się ucieszyła decyzją Sida, gdyż Bietkę bolało
gardło i leżała w łóżku, a Szkrab, choć go też zaproszono, nie
mógł pójść, wyrósł bowiem ze swego jedynego przyzwoitego ubrania.
- Jak to cudownie, że wkrótce skończę jedenaście lat. Prawda,
Judysiu, że już prawie jestem "duża"?
- Ano tak - westchnęła Judysia.
Przyjemnie było ubierać się na prawdziwe przyjęcie. Winnie była
już na wielu zabawach i Pat lubiła patrzeć, jak stroi się siostra.
A teraz przyszła jej kolej!
- Tak, to twój kolor, złotko - oświadczyła Judysia, gdy Pat
włożyła zwiewną sukienkę koloru pierwiosnków. - Matka chciała ci
sprawić seledynową , ale powiedziałam jej: "Co to, to nie, jedną
zieloną kieckę już miała i wystarczy. Nie pamiętasz, jakiego pecha
przynosiła jej zawsze ta sukienka z wesela Azalki? Ile razy ją
włożyła, coś jej się musiało przytrafić!"
- To prawda, Judysiu! To właśnie w niej stłukłam talerz ze
ślubnego serwisu mamy! A innym razem pokłóciłam się z Sidem, a to
była nasza pierwsza kłótnia... I miałam ją na sobie tego

background image

strasznego dnia, gdy zobaczyłam w kościele, że mam dziurę w
pończosze... I wtedy, kiedy była u nas ciocia Franciszka, a ja
wsypałam pieprzu do rzepy!
- I żeby zamkną ć sprawę, dorzuciłam, że zielony całkiem nie pasuje
do twojej cery. Więc masz żółciutką sukienkę i będziesz w niej
wyglą dała w tańcu, niczym jaskier na łą ce.
- Nie będę tańczyć, Judysiu. Jestem za mała. Będziemy się bawić w
gry towarzyskie. Mam nadzieję, że nikt nie zaproponuje
listonosza... Nie cierpię listonosza, Judysiu, żaden chłopiec mnie
nie wybiera, bo nie jestem ładna.
Pat powiedziała to bez goryczy. Nie przejmowała się jeszcze
brakiem urody. Ale Judysia pokręciła głową .
- Ci, co tak uważają , zmienią zdanie, gdy dorośniesz. Chodź,
skropię ci chusteczkę wodą kolońską .
- Ach, Judysiu, i kropelkę za uszami.
- Co to, to nie. Nie przystoi. Ostatecznie na rą bek sukienki...
No, głowa do góry, nie zapominaj, że jesteś Gardinerówną .
Słyszałam, że będziesz deklamować.
- Tak. Ciocia Azalka mnie poprosiła. ćwiczyłam w tym lasku za
kurnikiem. Bietka miała śpiewać. To okropne, że zachorowała.
Cieszyłyśmy się, że razem pójdziemy na naszą pierwszą zabawę. Będę
się czuła strasznie sama. Nie znam tych dziewczynek ze Srebrnych
Mostów. I będzie mi brak Bietki. Ona jest śliczna, Judysiu.
Podobno Kasia Madison jest bardzo ładna, ale nie wierzę, żeby była
ładniejsza od Bietki.
Józek, Winnie, Sid i Pat władowali się do sań i pojechali do
Srebrnych Mostów. Wczesny zimowy zmierzch był szafirowy, drzewa
wzdłuż drogi wyglą dały jak zrobione z czarnej koronki. świetnie
się po drodze bawili, począ tek przyjęcia był też bardzo przyjemny.
Kasia Madison była ładna - Pat nigdy jeszcze nie widziała tak
ładnej dziewczynki. Krótko przycięte loki koloru starego złota,
białoróżowa buzia, maleńkie czerwone usteczka i błyszczą ce
zielonkawe oczy. Pat usłyszała, jak Chet Taylor z Południowego
Glen mówił, że warto było drałować te trzy mile, by ją zobaczyć.
Nie zrobiło to Pat żadnej różnicy. Wieczór zaczą ł się wesoło.
Bawiono się w listonosza, ale Marek Madison przyniósł list Pat,
więc mało ją obeszło, że pół tuzina chłopców wybrało Kasię.
W którymś momencie Pat rozwią zała się kokarda we włosach i
pobiegła na górę. Spotkała tam Kasię, która spinała rozdartą
koronkę sukienki. Pat stanęła przed lustrem, podeszła do niej
Kasia. Kasia nie była szczególnie złośliwą dziewczynką . I lubiła
Pat Gardiner, którą lubili niemal wszyscy. Niestety, zależało jej
bardzo na Marku Madisonie, a on wybrał Pat. Zatem Kasia zajrzała
do lustra razem z Pat.
- świetna zabawa, prawda? - spytała. - Masz bardzo ładną sukienkę.
Ale czy naprawdę uważasz, że żółty kolor pasuje do twojej śniadej
skóry?
Pat przyjrzała się swemu odbiciu, przyjrzała odbiciu Kasi. I
ogarnęło ją dziwne, nieznane uczucie. Nie, nie zazdrość...
rozpacz. Była taka brzydka! Przy tej promiennej ślicznej
dziewczynce wydała się sobie wręcz szkaradna... Wypłowiałe
włosy... brunatna buzia... usta od ucha do ucha, cienkie wargi...
Pat aż zadrżała.
- Co ci się stało? - spytała Kasia.
- Nie, nic, zadławiłam się śliną - odpowiedziała dzielnie Pat.
Ale nagle zawalił się świat. Nic jej już nie bawiło. Poczuła
nienawiść do Marka Madisona, wybrał ją na pewno z litości, albo,
co gorsze, poprosiła go o to ciotka Azalka.

background image

Pat nie przełknęła ani kęsa pysznej kolacji, wiersz zaś wygłosiła
monotonnym tonem, jak powiedział wuj Robert: "Zabrakło jej
animuszu". Animuszu! Pat poczuła się zupełnie oklapła. Marzyła
tylko, by wrócić do domu i móc się wypłakać. Płakała potajemnie w
saniach. Nie widziała urody nocy, cały czas miała przed oczyma
swoje odbicie w lustrze obok ślicznej buzi Kasi.
Kiedy wrócili do domu, pobiegła do pokoju Poety i jeszcze raz
przejrzała się w lustrze. Tak, jest brzydka. Nie zależało jej, aby
być ładną . Stryj Brian podczas ostatniej wizyty powiedział jej:
"Pamiętaj, że masz wyładnieć". Pat śmiała się wraz z wszystkimi -
jedna Judysia zmierzyła stryja Briana groźnym wzrokiem.
Człowiek nie musi być ładny, ale żeby od razu być brzydkim! Oczy
Pat napełniły się łzami. Nigdy dotą d nie przyszło jej na myśl, że
jest brzydka. Aż do tego momentu, kiedy zobaczyła się obok Kasi.
Teraz wie. Co za bzdury, że zielony kolor przynosi pecha. Nic
gorszego nie mogłoby jej spotkać, gdyby miała na sobie zieloną
sukienkę. To było prawdziwe nieszczęście. Nikt jej nie będzie
kochał. Bietka wyrzeknie się takiej brzydkiej przyjaciółki. Szkrab
pewnie sobie z niej zakpił mówią c, że ma zgrabny nosek i piękne
oczy. Oczy... ni to żółte, ni to piwne, zupełnie oczy kota.
Następnego dnia przy śniadaniu niemal się nie odzywała.
Powiedziała Judysi, że zabawa była "bardzo udana". Wędrują c do
szkoły nawet nie spojrzała na łą ki, nad którymi wirowały śnieżne
płatki. W szkole trzymała się z dala od dziewczynek, które były na
przyjęciu. Na pewno zachwycają się urodą Kasi. Tego by nie
zniosła.
Nigdy dotą d nie zazdrościła ładnym dziewczynkom. Bietka była
śliczna i napełniało to Pat dumą . Nie cierpiała Normy, ale tylko
dlatego, że uważano ją za ładniejszą od Winnie. Zaczęła się
zastanawiać, czy Szkrab też widzi jej brzydotę. W saloniku
Gardinerów wisiał obraz jasnowłosej kobiety, którym zachwycał się
Szkrab. Pat nie wiedziała, że ktoś powiedział mu, iż ta kobieta
przypomina jego matkę. A teraz uświadomiła sobie, że jest do niej
podobna Kasia. Skurczyła się z bólu.
Czy wszyscy uważają ją za szpetną ? Stary handlarz ryb, który co
tydzień zaglą dał do Srebrnego Gaju, mówił do niej: "ślicznotko".
Ale tak zwracał się do wszystkich kobiet. Zresztą ona nigdy nie
uważała się za ładną . W ogóle o tym nie myślała... A teraz nie
mogła myśleć o niczym innym. Tak brzydką istotę wszyscy przestaną
lubić... Józek i Sid będą się wstydzić siostry.
- Patrycjo, czy już skończyłaś wypracowanie?
Patrycja oczywiście nie skończyła. Jak można pisać wypracowanie,
kiedy człowiek ma złamane serce?

Ii

Tego wieczoru na kolacji w Srebrnym Gaju byli goście i Judysia
miała za dużo roboty, by móc się zają ć Pat, choć co chwila
spoglą dała na nią spod oka. Po kolacji Pat zmywała naczynia.
Zwykle bardzo to lubiła. Lubiła wszystkie domowe zajęcia, ale
najlepszą zabawą było zmywanie. Przyjemnie było patrzyć, jak
talerze stają się znów czyste i błyszczą ce.
Zazwyczaj zaczynała od najładniejszych naczyń. Te, których nie
lubiła, musiały najdłużej czekać i wyobrażała sobie, jak się
złoszczą . Na pewno najbardziej wściekał się ten brzydki
poobtłukiwany brą zowy talerz. "Już dawno była moja kolej! Jak mnie
się tu traktuje! Przecież już od pięćdziesięciu lat mieszkam w
Srebrnym Gaju... A ta pękata filiżanka w niezapominajki jest tu

background image

dopiero rok!"
Tym razem Pat zaczęła zmywanie od niego. Biedak, to nie jego wina,
że jest taki brzydki.
Ucieszyła się, kiedy przyszła pora kłaść się spać.
Ale do jej pokoiku wtargnęła Judysia, wróciwszy z udoju.
- Co ci jest, Pat? Jeśli się tak czujesz, jak wyglą dasz, to
musiało ci się coś stać! Nie odzywasz się i co chwila patrzysz w
lustro, jakbyś chciała sprawdzić, czy nie dostałaś zmarszczek. No
powiedz, złotko.
Pat usiadła w łóżku.
- Judysiu, to okropne być brzydką . Judysiu, czy naprawdę jestem
taka brzydka?
- Coś takiego! Kto ci to powiedział?
- Nikt. Ale na zabawie Kasia stanęła koło mnie przed lustrem i
sama zobaczyłam.
- No, no, przy Kasi żadna dziewczynka nie wydaje się ładna. Nie
przeczę, że Kasia jest śliczna. Tak jak jej matka. Ale jej matka
też miała tylko jednego męża, tak jak jej brzydka siostra, i to
niezbyt udanego. Piękne dziewczyny rzadko zdobywają dobrych mężów,
Pat. Kora Dawidson była śliczna i opowiadano, że szaleją za nią
wszyscy mężczyźni. Ale wiem od jej matki, że oświadczył się tylko
jeden. We wtorek. A w środę zabrano go do czubków. Czy słyszałaś
kiedyś, co zdarzyło się na weselu jej siostry, Ani? Dawidsonowie,
żeby zadać szyku, kupili tydzień wcześniej tort w Charlottetown. I
kiedy panna młoda ukroiła pierwszy kawałek, na stole zaroiło się
od malutkich myszek. Wszystkie panie zaczęły piszczeć i uciekać...
Dawidsonowie na długo przestali zadzierać nosa!
Ale tym razem Pat nie uległa czarowi opowieści Judysi.
- Judysiu, ja się tak martwię, że rodzina będzie się musiała
wstydzić mojej szpetoty... Ludzie będą mnie nazywać "tą brzydką
Gardinerówną ". W zeszłym tygodniu na dobroczynnej wencie nikt nie
kupił ciasta od Misi Frazer tylko dlatego, że jest taka nieładna!
Głosik Pat załamał się, zaczęła szlochać. Judysia zrozumiała, że
sprawa jest poważna. Przysiadła na brzegu łóżka Pat i spojrzała na
nią z miłością . Ta buzia z wielkimi złocistymi oczyma, zwykle
przyjaźnie uśmiechnięta - miałaby być brzydka?
- Nie twierdzę, złotko, że jesteś urodziwa, ale każdy zwróci na
ciebie uwagę. I za parę lat wyładniejesz. Z takimi oczyma jak
twoje przy odrobinie szczęścia znajdziesz męża, którego wszystkie
będą ci zazdrościć.
- Ja nie chcę żadnego męża - zniecierpliwiła się Pat. - I wcale
nie chciałabym być piękna. Czytałyśmy z Bietką o dziewczynie,
która była taka urodziwa, że tłumy zlatywały się, by na nią
spojrzeć, i jeden król umarł z miłości do niej. Wcale bym tego nie
pragnęła. Ale wolałabym wyglą dać tak, żeby można było spojrzeć na
mnie bez przykrości.
- A komu to, chciałabym wiedzieć, przykro było na ciebie patrzeć?
- oburzyła się Judysia. - Pewnie ta zarozumiała gą ska, Kasia, coś
ci powiedziała.
- Nie chodzi o to, co powiedziała, ale jak! "Masz taką śniadą
skórę!" Zupełnie jakbym była Indianką . Judysiu, przecież moja
skóra nie zmieni się, jak dorosnę.
- Nie brak takich, co uważają , że ciemna cera jest ładniejsza od
bielutkiej. Kasia ma na pewno latem piegi.
- I w dodatku nie jestem mą dra... Ale tak strasznie kocham świat.
- To wielki dar, złotko. Nie każdy umie kochać. No, skupmy się i
zastanówmy. Tak jak ci to mówił Szkrab, masz piękne oczy.
- On mówił także, że mam ładny nos. Czy to prawda, Judysiu?

background image

- Prawda, prawda. I śliczne brewki... A twoje uszka wyglą dają jak
różowe muszelki. Założę się, że Kasia nie może się pochlubić
uszami, nie na darmo jest Madisonówną .
- Uszu to jej spod loków nie widać... Ale jedno dojrzałam... Tak,
było odstają ce... - przyznała Pat.
- Przecie powiadam... Twoje usta są za duże, ale jak się
uśmiechasz, to wyglą dają bardzo ładnie. ślicznie się śmiejesz,
Pat. I masz bardzo zgrabne nóżki. Kasia ma pewno za tłuste...
- Tak, Kasia ma grube nogi - przypomniała sobie z radością Pat.
- Ale jej włosy są przepiękne. A moje... wiszą jak strą ki i są
takie wyblakłe.
- Z czasem ściemnieją , złotko. Jaką ty możesz mieć cerę i włosy,
jak latacie po słońcu z gołą głową . Twoja matka i jej siostry
nosiły kapelusiki!
- Judysiu, to by było straszne. Ja tak lubię słońce i wiatr.
- No to nie wyrzekaj, że masz ciemną skórę i wypłowiałe włosy. Jak
się zje ciastko, to się go już nie ma, prawda?
- Winnie ma takie śliczne loki. Dlaczego ja nie mam?
- Winnie wrodziła się w Selbych, a ty w Gardinerów. Twoja matka
wyglą dała zawsze, jakby miała trwałą ondulację, a ciotka Jessie,
choćby godzinami wysiadywała u fryzjera, dalej by jej mogła
zazdrościć. Za to kiedy się uśmiechasz, twoje oczy uśmiechają się
także. Zupełnie jak oczy babki Gardinerowej, a ona była
najładniejszą starszą panią , jaką widziałam w życiu. I kiedy na
kogoś patrzysz, to spuszczasz oczy i znów je podnosisz, i
człowiekowi topnieje serce. Widziałam, jak to działa na Szkraba.
- Judysiu... Naprawdę?
- No, no, może ci nie powinnam tego mówić, ale i tak byś to
niedługo zauważyła. Powiadam ci, Pat, że takie spojrzenie jest
więcej warte od wszystkich błękitnych oczu i maleńkich usteczek.
To spojrzenie twojej matki. Ona znała wszystkie kobiece
sztuczki...
- Tatuś mówi, że mama była prawdziwą pięknością .
- No i przeżywał ciężkie chwile, nim udało mu się ją zdobyć.
Wszyscy myśleli, że wybierze Freda Taylora. Nazywano go
złotoustym. Potrafił wycyganić od garnka jego pokrywkę! Ale w
końcu wybrała twego tatę. Na ich ślubie rozpaczało wielu mężczyzn.
- No, ale ona była śliczna.
- Za to jej siostra, twoja ciocia Dora, wcale nie była ładna, a
miała jeszcze więcej konkurentów. Chyba dlatego, że zawsze
wyglą dała, jakby spała, i mężczyźni chcieli ją obudzić. Straszny
był z niej leniuch, ale wszyscy za nią przepadali, prawie tak jak
za twoją matką . Z wszystkich sióstr najładniejsze ręce i ramiona
miała twoja ciocia Ewelina... Ty też będziesz miała takie, jak się
wypełnisz... Flora lubiła flirtować, oj, lubiła. Flirtowała z
każdym mężczyzną , który się napatoczył. Całkiem bez sensu, złotko.
Owszem, dziewczyna może czasem poflirtować, żeby nie wyjść z
wprawy, ale powinna się szanować. Pamiętaj o tym, kiedy przyjdzie
twoja pora...
- Kasia opowiedziała mi, że Kuba Madison wdrapał się na najwyższe
drzewo w Srebrnych Mostach, żeby zerwać dla niej gwiazdkę z nieba.
- No i co, zerwał? No, złotko, chyba teraz możesz już usną ć.
Uspokoiłaś się?
- Tak, Judysiu. Pewnie byłam niemą dra. Ale ta moja brunatna
skóra...
- Zdradzę ci sekret pięknej cery, Pat. Wiosną myj co dzień buzię
poranną rosą . Nie mówię, że staniesz się taka różowiutka jak
Kasia, ale będziesz miała skórę jak jedwab.

background image

- Naprawdę?
- Naprawdę. Pokażę ci jutro w mojej ksią żce.
- A dlaczego ty tego nie robiłaś?
- Ja mam skórę jak słoń, niewiele by pomogło. No i trzeba zaczą ć
za młodu... Józia Shortreed stała się w ten sposób piękną panną , a
żadnej z jej sióstr nie udało się wydać za mą ż. Czy opowiadałam
ci, jak jedna z jej sióstr, Kitty, zmarnowała swoją jedyną szansę?
Wylała niechcą cy na konkurenta miskę z mydlinami. Stał przed
progiem i zbierał się na odwagę, by zapukać do drzwi. Był to
chwacki pięćdziesięcioletni kawaler, nie przyzwyczajony do
zalecania się; widać podobały mu się brzydkie dziewczęta. Odszedł
i więcej nie wrócił. Nie dziwota, jego odświętny garnitur już się
nie nadawał do pokazania. Wszystkie Shortreedówny były flejtuchami
i po zmywaniu otwierały drzwi i nie patrzą c wylewały za próg
brudną wodę.
Czy słyszałaś, jak ich ojciec, Dick Shortreed, pokłócił się ze
swoim są siadem Abem Bolingerem o kurę?
- Nie. - Pat ułożyła się wygodnie, znów mogła rozkoszować się
historyjkami Judysi.
- Przez trzy lata wykłócali się, aż wreszcie poszli do są du. Cała
okolica śmiała się do rozpuku. A kiedy już wydali tyle pieniędzy,
że można by za to kupić sto kur, córka Aba Bollingera wyszła za
syna Dicka. No to pogodzili się i na weselną ucztę upieczono starą
kurę. Pewnie była twarda...

Na brzegu morza

I

- Dziś się na pewno rozpada - oznajmiła w południe Judysia. -
Patrz, jak blisko jest Wzgórze Mgieł.
Pat miała nadzieję że jednak nie będzie deszczu. Mieli po południu
wybrać się ze Szkrabem nad brzeg morza. Taka wyprawa była wielką
atrakcją , bo choć z okien Srebrnego Gaju widać było zatokę, to
jednak morze było o półtorej mili i dzieci ze Srebrnego Gaju
rzadko tam bywały.
Pat należała się jakaś pociecha, bo tegoż ranka zdechł Guziczek,
najukochańszy z kociaków. Pat z płaczem pogrzebała stworzonko,
które jeszcze wczoraj było tak pełne życia.
A w dodatku pokłóciła się z Sidem o jego żabę. Pat zawsze żal było
uwięzionych stworzeń, a Sid od tygodnia trzymał żabę w wiadrze na
podwórku. I ta żaba tak błagalnie na nią patrzyła... Pewnie miała
w stawie rodziców... albo męża czy żonę... No i Pat zaniosła ją na
Pólko Sadzawki, a Sid przestał się do niej odzywać.
Kiedy Pat ze Szkrabem i McGintym wyruszała z domu, było jednak
pięknie, choć hen w dole unosiły się tu i ówdzie pasma mgły.
- Tylko się nie potopcie! - ostrzegała Judysia, jak zwykle kiedy
ktoś wybierał się nad morze. - I uważajcie na przypływ... i nie
spadnijcie ze skałek... i nie wpadnijcie na szosie pod auto...
Następnych "i" już nie słyszeli, zniknęli bowiem za zakrętem.
Pat uwielbiała rdzawą drogę, która prowadziła nad morze przez
świerkowe "uroczyska" i co chwilę skręcała tylko dlatego, że miała
na to ochotę. Szli radośnie, ssą c koniczynę. Czasem rozmawiali,
czasem nie. Ze Szkrabem równie przyjemnie było milczeć, mówiło się
tylko wtedy, kiedy miało się coś do powiedzenia.
Po drodze mieli wstą pić do pana Hughesa, do którego stryj Szkraba
miał interes. Dom pana Hughesa był ruderą , ale miał śmieszne

background image

okienka, które spodobały się Szkrabowi. Szkrab zawsze przyglą dał
się bacznie wszystkim oknom. Fascynowały go. Uważał, że to dzięki
oknom dom naprawdę istnieje, a nieodpowiednie okna popsują
najpiękniejszy dom.
- Chcesz mieć takie okienka w twoim domu, Pat? - spytał.
Pat roześmiała się. Szkrab nie po raz pierwszy proponował jej
takie czy inne okna.
Wolałaby poczekać przed domem, przyglą dają c się tym oknom, choć
było w nich kilka wybitych szybek i na ich miejsce wepchnięto
szmaty, ale Szkrab zmusił ją , żeby weszła. Wiedział, że pan Hughes
ma trzy córki i nie śmiał im samotnie stawiać czoła.
Pana Hughesa nie było w domu, ale zaproszono ich, by usiedli i
poczekali. W kuchni panował straszny bałagan, jak by to określiła
Judysia. Na stole stały brudne talerze, roiło się od much. Salka,
Ela i Kora Hughes siedziały z drugiej strony stołu i uśmiechały
się złośliwie, każdy bardziej płochliwy gość mógł się naprawdę
przerazić.
- Z którą z nas ożenisz się, jak dorośniesz? - zwróciła się do
Szkraba Ela przewracają c oczami.
Szkrab zaczerwienił się i zaszurał gołymi stopami.
- Patrzcie go, jaki skromny! - zaśmiała się Salka. - Widzicie, jak
się zarumienił?
- Pójdę po centymetr mamy i zmierzę jego usta - zawołała Kora
pokazują c Szkrabowi język.
Szkrab wyglą dał jak ścigane zwierzę, wcią ż jednak nie odzywał się,
pewnie nie mógł wykrztusić słowa. Pat wpadła w furię. Te
dziewczyniska ośmielają się kpić ze Szkraba!
Przypomniało jej się dziwne słowo, którego pastor użył w swym
ostatnim kazaniu. Nie wiedziała, co ono oznacza, ale brzmiało
"godnie".
- Nie zwracaj na nich uwagi, Szkrabie. To protoplazmy - oświadczyła
wzgardliwym tonem.
Dziewczynki na chwilę zaniemówiły. A potem dał o sobie znać
temperament Hughesów.
- Kościotrup! - krzyknęła Ela.
- Karlica! - wrzasnęła Kora.
- Ona ma twarz jak dynia - zawtórowała im Salka.
I zawołały chórem:
- Nie wygłupiaj się!
- Myślicie może, że chcę was znieważyć? O nie, po prostu mi was
żal - odpowiedziała lodowatym tonem Pat.
Hughesówny poczuły się obrażone.
- Nas? - zachichotała Ela. - Lepiej byś się użaliła nad tą twoją
starą czarownicą , Judytą . Jak umrze, pójdzie prosto do piekła.
Wszystkie czarownice kończą w piekle!
¯arty się skończyły. Pat potrzą snęła główką .
- Judysia nie jest czarownicą . Ale słyszałam, że wasz ojciec jest
kuzynem Marii Anny McClenahan.
Temu nie można było zaprzeczyć. Salka postanowiła się zemścić.
- Dlaczego twoja matka nigdy do ciebie nie przyjeżdża? - spytała
Szkraba.
- To nie wasza sprawa! - zawołała Pat.
- Nie mówiłam do ciebie, ty panno Gardinerówno - wściekła się
Salka. - Trzymaj język za zębami, jak się do ciebie nie odzywają !
- No, no, co to za kłótnie? - do kuchni weszła pani Hughesowa w
starym kapeluszu męża na głowie. Usiadła na wytartym pluszowym
krześle i spojrzała z wyrzutem na dzieci.
- Szkrabie, jesteś taki czerwony na twarzy, jakbyś od kogoś dostał

background image

w pysk. Pewnie drażniły się z tobą moje dziewczynki! Dlaczego wy,
smarkate, zawsze zachowujecie się tak, jakbyście nie były
"wychowane". Nie przejmuj się, Szkrabie, one tylko lubią się
pośmiać!
Pośmiać! Czyżby w tym domu lżenie gości uważano za dobry żart?
Wreszcie pojawił się pan Hughes. Szkrab przekazał mu wiadomość od
stryja i wyszli. McGinty uciekł już dawno temu i czekał na nich na
drodze.
- Zapomnijmy o tym - zaproponowała Pat. - Po co mamy psuć sobie
przyjemność wędrówki myślą c o tych dziewczyniskach.
- Nie chodzi o mnie! Ale dlaczego ośmieliły się wygadywać na moją
mamę - jękną ł zrozpaczony Szkrab.

Ii

Nad brzegiem morza było tak cudownie, że natychmiast zapomnieli o
Hughesównach. Minęli stare wysmagane wichrem świerki na Małym
Przylą dku i pobiegli w dół, gdzie pogadywał z morzem wiatr.
Rybackie kutry mknęły jak duchy. W oddali huczały fale, ale tu,
przy brzegu, tylko pluskały. Biegli plażą , siekł ich po twarzach
piasek. Brodzili w kałużach wody między skałkami. Zbudowali pałac
z wyrzuconego przez morze drewna i z muszelek: Wreszcie usiedli na
czerwonej skale i wpatrzyli się w purpurę zmierzchu zwisają cą nad
krawędzią świata.
- Chciałabyś tam popłyną ć, Pat?
- O nie - Pat aż się wzdrygnęła. - To za daleko od domu.
- A ja bym chciał - szepną ł rozmarzony Szkrab. - Tyle jest rzeczy,
które chciałbym zobaczyć... Pałace i katedry... Muszę się nauczyć,
jak je budować, ale...
Szkrab umilkł. Wiedział, że nie ma co marzyć. Spędzi życie
karczują c pole stryja.
- Józek mawiał, że chce być marynarzem tak jak wuj Horacy. ¯e nie
lubi pracy na roli. Ale ojciec nie chciał nawet słuchać i ostatnio
jakoś o tym nie wspomina.
- W przyszłym tygodniu zaczyna się szkoła - zauważył Szkrab.
- Panna Chilter będzie chciała zapisać mnie na przygotowawczy kurs
do Akademii... i co mi z tego przyjdzie? I tak nigdy nie uda mi
się pójść do Akademii.
- A chciałbyś?
- No jasne. To by był pierwszy krok. Ale to niemożliwe.
- Za rok będą chcieli zapisać na ten kurs mnie. Ale ja się nie
zgodzę - oświadczyła stanowczo Pat. - Nie chcę wyjeżdżać. Zostanę
w Srebrnym Gaju i będę pomagać Judysi. Ach, Szkrabie, jakie
cudowne jest to słone powietrze. Chciałabym przychodzić tu
częściej.
- Te mgły nad zatoką wyglą dają jak duchy, prawda? Spójrz na ten
samotny stateczek, on na pewno zmierza na kraj świata. Tak, z
morza wstaje mgła. Powinniśmy już wracać, Pat.
Nie było to takie łatwe. Kiedy siedzieli na skałkach, nastą pił
przypływ. Morze było od nich o krok. Spojrzeli na siebie z
przerażeniem.
- Nie uda nam się wrócić tą samą drogą - szepnęła Pat.
Szkrab spojrzał na wznoszą ce się nad nimi skałki. Nie, nie uda im
się na nie wdrapać.
- Szkrabie... czy my się utopimy?
Szkrab obją ł ją opiekuńczo ramieniem. Ze względu na Pat musi
zachować zimną krew.
- Ależ nie. Widzisz jaskinię w tamtej skale? Musimy się tam

background image

wdrapać. Jestem pewien, że przypływ tam nie sięga.
- Ską d wiesz? Ile to razy Judysia opowiadała nam o ludziach,
których złapał przypływ i potopili się!
- Ale to działo się zawsze w Irlandii. Nigdy nie słyszałem o
wypadku na naszym wybrzeżu. Chodź szybko!
Szkrab wzią ł McGinty'ego pod pachę i pobiegli. Woda sięgała już
niemal kolan. Przerażeni wdrapali się na skałkę. Bali się zresztą
niepotrzebnie, przypływ rzeczywiście tu nie sięgał. Ale żadne z
nich nie było tego pewne. Siedzieli skuleni z McGintym na
kolanach. On był zupełnie spokojny. W towarzystwie tych dwojga
dzieci, które kochał, niestraszne by mu były śniegi Laponii.
Po paru minutach Pat przyszła do siebie. W towarzystwie Szkraba
czuła się zawsze bezpieczna. Romantycznie było siedzieć w dziurze
skalnej w zupełnym odcięciu od świata.
Szkrab, gdyby był zupełnie pewny, że nic im nie grozi, czułby się
naprawdę szczęśliwy. Nareszcie miał Pat tylko dla siebie, a nie
zdarzyło się to od czasu, gdy pojawiła się Bietka. Owszem, lubił
Bietkę. Ale Pat była jedyną dziewczynką , z którą czuł się naprawdę
swobodnie.
- Gdyby te okropne Hughesówny mogły nas teraz zobaczyć, to by się
dopiero śmiały - zauważyła Pat. - ¯ałuję, że się tak uniosłam.
Judysia powiada, że jak się ma do czynienia z hołotą , to nie wolno
nic po sobie pokazać.
- Ja tam się nie rozgniewałem - odparł Szkrab. - Tylko zrobiło mi
się przykro ze względu na matkę. Bo to prawda.
Pat wzięła go za rękę.
- Jestem pewna, Szkrabie, że któregoś dnia ona przyjedzie.
- Ja już straciłem nadzieję - z goryczą powiedział Szkrab. - Na
ostatnie Boże Narodzenie nie przysłała mi nawet kartki.
- Nie odpowiada ci na listy?
- Ja... ja nie wysyłam tych listów, Pat - wyznał z rozpaczą
Szkrab. - Piszę co niedziela i chowam je do pudła w skrzyni. Nie
odpisała mi na pierwszy list, więc przestałem je wysyłać.
Pat zrobiło się tak strasznie żal Szkraba, że objęła go za szyję i
pocałowała w policzek.
- Jesteś najwspanialszą dziewczynką na świecie - szepną ł zupełnie
już pocieszony Szkrab.
Prawda, prawda - zaświadczył McGinty uderzają c o skałę ogonem.
Ogarną ł ich mroczny cień nadchodzą cej nocy.
- Może zaczniemy coś sobie wyobrażać - zaproponowała Pat. - Czas
nam szybciej zleci. Wyobraźmy sobie, że skałki tańczą ...
- Lepiej wyobraźmy sobie, co działo się kiedyś w tym starym domu -
przerwał Szkrab wskazują c na niewyraźnie majaczą cy dom.
Ów stary dom stał na szczycie przylą dka z prawej strony. Był to
jeden z rybackich domów, których wiele zagnieździło się na samym
brzegu morza. Zbudował go dwa pokolenia wstecz ekscentryczny
Anglik, który zjechał tu z rodziną , zamieszkał, ale nikt nigdy
niczego się o nim nie dowiedział. Miał mnóstwo pieniędzy i
urzą dzał bez przerwy przyjęcia. Ale gdy umarła mu żona, opuścił
Wyspę.
Nikt nie chciał kupić domu położonego na takim odludziu i teraz
była to malownicza rudera. Wybite okna, rozpadają ce się kominy. W
pokojach, w których niegdyś było gwarno, gościły teraz tylko wiatr
i mgła...
- Zastanawiam się, czy w tym domu nigdy nikogo nie zamordowano? -
szepnęła Pat, czują c rozkoszny dreszcz podniecenia.
Zaludnili dom wyimaginowanymi postaciami. Starali się wymyślić
najgorsze okropieństwa. Anglik zamordował żonę... zrzucił ją z

background image

przybrzeżnych skał... nie, pochował ją w piwnicy... jej duch w
takie noce jak dzisiejsza krą ży po całym domu. I często słychać
szloch... Udało im się przerazić samych siebie i McGinty słyszą c
ich tragiczne głosy zaczą ł wyć.
I nagle odechciało im się zabawy, zbyt się już bali. Zrobiło się
zupełnie ciemno, nie widzieli zatoki, choć słyszeli ją aż za
dobrze. £awica piaskowa pojękiwała. Od czasu do czasu do ich
jaskini wpadała struga deszczu. Zawodził wiatr. Pat przytuliła się
do Szkraba.
- Dużo bym dała, żeby się tu ktoś pojawił.
Podobne życzenia spełniają się bardzo rzadko, ale życzeniu Pat
natychmiast stało się zadość. Zobaczyli na wodzie światełko...
zbliżało się... była to rybacka łódź. Szkrab zaczą ł krzyczeć i
łódź podpłynęła do skały. Stary Andrzej Morgan podniósł latarnię
i przyjrzał się im.
- Kogo ja widzę? Mały Gordon i ta Gardinerówna. Co tu robicie?
Złapał was przypływ? Macie szczęście, że musiałem popłyną ć po sól
do Małej Zatoczki. Usłyszałem szczekanie psa i postanowiłem
zobaczyć, co się stało. Złaźcie do łodzi! Uwaga! No, doką d chcecie
popłyną ć?

Iii

Wdzięczne dzieci wylą dowały na brzegu i nie tracą c czasu pobiegły
do domu. Padało, ale nie zwracały na to żadnej uwagi. Wpadły
radośnie do kuchni Judysi zostawiają c za sobą wiatr, deszcz i
ciemność. Dom przywitał ich otwartymi ramionami.
Judysia była przerażona.
- Przemarzliście do kości! Zapalenie płuc pewne!
- Nie, Judysiu, rozgrzaliśmy się biegną c. Nie gniewaj się.
Judysiu, proszę cię, nikomu o tym nie mów. Mamusia martwiłaby się
za każdym razem, kiedy pójdziemy nad morze. Zaraz przebiorę się, a
Szkrab może włożyć koszulę Sida. Dasz nam coś zjeść?
Wygłodnieliśmy jak wilki.
- Mogliście się potopić! I gdyby nie nadpłyną ł Andrzej Morgan -
choć raz ten stary niedołęga na coś się przydał - siedzielibyście
w tej dziurze, póki nie zaczą łby się odpływ. To by był skandal!
- Hughesówny na pewno próbowałyby z tego zrobić skandal - zaśmiała
się Pat.
- Podłe plemię! - ze wzgardą oświadczyła Judysia, gdy wysłuchała
całej opowieści. - Strasznie się ta Salka zrobiła wygadana, odką d
znów zaczęła porzą dnie mówić. Bo jak miała trzy latka, wą ż rzucił
na nią urok!
- Wą ż rzucił urok?
- Przecie powiadam. Leżał na schodkach i Salka zapatrzyła się w
jego oczy. Jej matka walnęła go kijem, a Salka wrzasnęła, jakby to
ją uderzono. Prawda, nie prawda, ale opowiadał mi o tym sam stary
Hughes. Może się po prostu wstydzili, że tak sepleni... Bo syczała
jak nie przymierzają c właśnie wą ż, póki nie skończyła sześciu lat.
Maria Anna McClenahan mówiła, że ją "podmieniono". Dobrze
zrobiłaś, że im wypomniałaś pokrewieństwo z Marią Anną . Bardzo
tego nie lubią ... Powiedz no, bo mi nie dopisuje pamięć - jak ty
je nazwałaś?
- Protoplazmami - oświadczyła z dumą Pat.
- Nic ują ć, nic dodać - pokiwała głową Judysia. - No, siadajcie i
proszę mi wszystko zjeść. Twoją matkę posłałam do łóżka nic jej
nie mówią c, doką d poszłaś, ale jak się coś takiego jeszcze
przydarzy, to ci nie ujdzie na sucho.

background image

- Wiesz, Judysiu, to by chyba było nudno, gdyby się czasem coś nie
wydarzyło. I nie mielibyśmy co wspominać na starość.
- Główka pracuje - zauważyła z zachwytem Judysia.

Co na to powie Judysia?

I

Pat dość chętnie pojechała we wrześniu na parodniową wizytę do
cioci Azalki, było u niej bardzo wesoło i krótka nieobecność w
Srebrnym Gaju nie wydawała się już obecnie czymś nie do
zniesienia. Ale kiedy pod koniec pobytu przyszła wiadomość, że
Przylepka i Sid dostali odry i Pat ma nie wracać, nim nie minie
groźba zarażenia, to już była zupełnie inna para kaloszy. Jednakże
jakoś dało się to wytrzymać, a kiedy tęsknota za domem zaczynała
za bardzo doskwierać, Pat szukała ulgi piszą c do wszystkich listy.
Oto list do Bietki. Otoczony wianuszkiem kotków.

Ukochana Elżbietko!
Prawda, że "ukochana" to więcej niż kochana? Dziś są Twoje
urodziny i moje urodziny, i to potworne, że nie spędzamy ich
razem. Ale będę myślała o Tobie cały dzień.
Czy to nie miło, że nasze urodziny przypadają we wrześniu? To mój
ulubiony miesią c. Jest przyjacielski, a poza tym właśnie we
wrześniu rok przestaje się spieszyć i ma czas o Tobie pomyśleć.
Bietko, czy Ty zdajesz sobie sprawę, że skończyłyśmy dwanaście
lat? Tak niedawno byłyśmy jeszcze dziećmi. A za rok będziemy już
pannami. Niezamężna ciotka wuja Roberta powiada, że od tej chwili
czas zaczyna gnać i człowiek się nawet nie obejrzy, a jest już
stary. Nie mogę sobie wyobrazić, że będę stara. A Ty?
Jest mi tu bardzo dobrze. Dom cioci Azalki jest bardzo ładny, ale
wszystko wydawałoby mi się ładniejsze, gdybym Ci to mogła pokazać.
Okno mojego pokoiku wychodzi na ogród, a z lewej strony jest
śliczna dolinka pełna młodych świerków i cieni. To znaczy młode są
świerki, a nie cienie. Myślę, że cienie są zawsze stare. Są
piękne, ale trochę się ich boję, dlatego właśnie że są stare.
Ciocia Azalka śmiała się, gdy jej o tym powiedziałam. Uważa, że
przychodzą mi do głowy dziwne pomysły, a wszystko dlatego, że
Judysia nabija nam głowy opowieściami o wróżkach. Ja tak nie
uważam. Po prostu cienie zawsze wydawały mi się żywe, zwłaszcza
gdy jeszcze zmierzcha, a już pojawia się księżyc.
Często chodzę do domu brata wuja Roberta bawić się z Sylwią Cyrylą
Madison. Podoba mi się to imię. Ono dźwięczy. Sylwia Cyryla jest
bardzo miła, ale nigdy nie polubię nikogo tak jak Ciebie. Ją
lubię, a Ciebie kocham. Sylwia Cyryla uważa, że Sid jest bardzo
przystojny. Nie wiem czemu, ale nie lubię, kiedy się nim zachwyca.
Jej dorosła siostra, Maria, też tak powiedziała i wtedy byłam z
Sida bardzo dumna. A nie lubię, gdy go wychwala Sylwia Cyryla.
Dlaczego?
Starszy brat Sylwii Cyryli powiedział jej, że ze mnie fajna
dziewczynka. Ale pewnie powiedział tak tylko z uprzejmości.
Ciocia Azalka uczy mnie robić leguminę czekoladową i obrębiać.
Lubię prace domowe i Sylwia Cyryla uważa, że jestem staroświecka.
Obecnie dziewczęta powinny mieć zawód. Ona będzie miała zawód. Nie
jestem pewna, czy mam na to ochotę. Ktoś musi robić leguminy i
zauważyłam, że Sylwia Cyryla lubi je jeść jeszcze bardziej niż ja.
Najbliższą przyjaciółką Sylwii Cyryli jest Janka Campbell. Bardzo

background image

z nią bywa wesoło, ale we wszystkim musi być pierwsza. Kiedy
opowiadałam o odrze Sida i Przylepki, zaraz oświadczyła: "Ja już
miałam i odrę, i świnkę, i szkarlatynę, a teraz mam przejść
operację migdałków ". Poczułam się okropnie niedoświadczona.
Janka mówi, że chciałaby być chłopcem. Ja nie. A Ty? Ja uważam, że
bardzo jest przyjemnie być dziewczynką .
Piszę do Ciebie na strychu i pada deszcz. Lubię być na strychu,
kiedy pada. A Ty? Kiedy deszcz tylko sią pi, wydaje się bardzo
przyjacielski. Wuj Rob nazywa mnie kotem z poddasza. Tak naprawdę
to lubię tu siedzieć, bo z jednego okna widzę morze, a z drugiego
Srebrny Gaj. Wyglą da jak biała kropka. Nie widzę Twojego domu, ale
widzę Wzgórze Mgieł, tyle że teraz jest ono na północ ode mnie
zamiast na wschód. Czuję się jak Alicja z drugiej strony
zwierciadła.
Dziś nad przystanią lecą z wiatrem cienie deszczu jak skrzydła
mgły... Ach, Bietko, czy to nie wspaniałe, że żyjemy i możemy
oglą dać takie cuda?
Wyznam Ci tajemnicę. Nikomu innemu bym tego nie powiedziała, ale
przed Tobą nie chcę mieć tajemnic. I wiem, że nie będziesz się ze
mnie śmiać.
Wydaje mi się, że ostatniej niedzieli zakochałam się. O ósmej
wieczorem. Ciocia Azalka zabrała mnie na koncert muzyki
religijnej. Grało trzech niewidomych. Jeden pan grał na
fortepianie, drugi na skrzypcach, a trzeci śpiewał. Miał ciemne
włosy, orli nos i choć nic nie widział, jego oczy były błękitne i
prześliczne. Gdy zaczą ł śpiewać, poczułam, że coś mnie gniecie w
żołą dku. Najpierw pomyślałam, że religia wtargnęła do mojej duszy,
jak to nazywa Judysia, ale ugięły się pode mną kolana i
zobaczyłam, że trzęsą mi się ręce. Kiedyś spytałam Judysi, ską d
człowiek wie, że się zakochał, i powiedziała: "Nie bój się,
będziesz wiedziała, zaczniesz się cała trzą ść".
Tak strasznie chciałam, żeby zwrócił na mnie uwagę, chciałam
zrobić coś niezwykłego, chciałam dla niego umrzeć. Cieszyłam się,
że mam na sobie moją błękitną sukienkę i niebieskie koraliki, a
ciocia Azalka skropiła mnie wodą kolońską . On nie mógł mnie
widzieć, ale to byłoby straszne, gdybym zakochała się mają c na
sobie starą sukienkę albo z takim katarem jak Sylwia Cyryla. Ona
cały czas kichała i wycierała nos.
Bietko, nigdy tego nie zapomnę. Choć to była nietrwała miłość. W
poniedziałek rano mi przeszło. To było bardzo dziwne, bo w
niedzielę wieczorem myślałam, że będę go kochać wiecznie, tak jak
to piszą w ksią żkach. Czyżbym była taka niestała? To by było
okropne!
Czy to nie cudowne, że niedługo wrócę i znów będziemy razem? Co
wieczór wykreślam z kalendarza jeden dzień i modlę się, żeby już
nikt w Srebrnym Gaju nie dostał odry. Proszę Cię, nie czytaj sama
wierszy pod Czuwają cą Sosną . Nie mogę znieść myśli, że jesteś tam
beze mnie.
Muszę już iść się położyć. "Sen urodzie sprzyja" - mawia zawsze
wuj Robert. Jak by to było cudownie, gdyby rzeczywiście człowiek
mógł w nocy wyładnieć. To znaczy cudownie dla mnie, bo Ty i tak
jesteś piękna.
Może powinnam mieć niewidomego męża, boby nie widział, że jestem
brzydka. Ale pewnie go już nigdy nie zobaczę.
Jak tylko masz chwilę czasu, to o mnie myśl!
Twoja Patrycja
P.S. Ciocia Azalka uważa, że powinno się mnie ostrzyc. Ale co na
to powie Judysia?

background image

Ii

(List do matki)

Najukochańsza Mamusiu!
Wyobrażam sobie, że jesteś tutaj i obejmujesz mnie. Strasznie do
Was wszystkich tęsknię. W dzień zawsze się coś dzieje, ale
wieczorem jesteś tak strasznie daleko. Czy jest Wam mnie brak? A
Srebrnemu Gajowi? Kochany Srebrny Gaj. Kiedy dziś o zmierzchu
poszłam na strych i wyjrzałam przez okienko, dom był ciemny, jakby
był pusty. Ale zapaliły się światła i ożył, i wyobrażałam sobie,
że widzę Was wszystkich i Judysię, i Dżentelmena Toma, i trochę
sobie popłakałam.
Tak się cieszę, że Sid i Przylepka czują się lepiej. Mam nadzieję,
że Przylepka mnie nie zapomni. Cieszę się, że upiekłaś list w
piekarniku i nie złapię zarazków, to by było okropne, gdybym nie
mogła wrócić, bo dostałabym tutaj odry. Najdroższa Mamusiu, mam
nadzieję, że nie miewasz tych obrzydliwych migren.
Co wieczór czytam rozdział Biblii i odmawiam pacierz. Przyjechała
tu z długą wizytą panna Marta Madison, wuj Robert nazywa ją za jej
plecami swoją Niezamężną Ciotką takim tonem, że wprost widzisz te
duże litery. Co wieczór przychodzi i pyta, czy nie zapomniałam
odmówić pacierza. Nie lubię, żeby obce osoby wtrą cały się do moich
modlitw. Wkrótce upłynie rok, odką d Tatuś wrócił z Zachodu, ale co
dzień jeszcze dziękuję za to Panu Bogu. Janka powiada, że ma tam
kuzynów i że jest to wspaniały kraj. Możliwe... ale nie ma tam
Srebrnego Gaju.
Jedna rzecz tutaj sprawia mi dużo przyjemności. Przed łóżkiem leży
owcza skóra. Strasznie jest miło rano stawać na niej bosymi
stopami, jak człowiek wyskakuje z łóżka, milej niż na linoleum, a
nawet na dywaniku. Czy mogłabym dostać taką owczą skórę, Mamusiu?
Jeśli to nie urazi uczuć Judysi.
Dostałam dziś od Bietki cudowny list. Mamusiu, ja strasznie kocham
Bietkę. Przyjemnie jest mieć ładną przyjaciółkę. A jej głos
przypomina mi szum wiatru w brzezinie. I ma takie oczy jak Twoje,
wyglą dają , jakby wiedziała o czymś pięknym.
Jesteś najładniejszą Mamusią na całym świecie. Lubię pisać listy,
łatwiej jest coś napisać niż to powiedzieć.
Mamusiu, czy moja nowa zimowa sukienka może być czerwona? To taki
ciepły, rozżarzony kolor. Sylwia Cyryla chciałaby mieć co miesią c
nową sukienkę, ale ja nie. Człowiek się musi do każdej nowej
rzeczy zdą żyć przywią zać. Przykro mi, że wyrosłam z mojej
zeszłorocznej brą zowej sukni. Tyle miłych chwil w niej przeżyłam.
Mamusiu, nie pozwól Judysi wzią ć na dywanik tej mojej żółtej
bluzki. Wiem, że ma na nią chętkę, ale Ty przecież możesz mi
przedłużyć rękawy, prawda?
Nad przystanią wzeszedł śliczny księżyc, choć wiatr jakoś smętnie
lamentuje. Judysia mówi, że jak mają c trzy latka zobaczyłam
księżyc w pełni, to zawołałam: "Kto tam poszedł z latarnią ?"czy to
prawda?
Niezamężna Ciotka wkłada między prześcieradła w szafie lawendę.
Kiedy powiedziałam, że my wkładamy koniczynę, to pokręciła nosem.
Mama Sylwii Cyryli otacza swój salon nabożną czcią . Zamyka go na
klucz, zasłony są zawsze spuszczone, wchodzi się tam tylko wtedy,
kiedy przychodzą goście. Mamusiu, cieszę się, że my mieszkamy we
wszystkich pokojach naszego domu.
Niezamężna Ciotka uważa, że dziś w nocy będzie przymrozek. Mam

background image

nadzieję, że nie. Nie chciałabym, aby przed moim powrotem do domu
zmarzły kwiaty. Ale dziś z topoli posypały się już żółte listki,
czyli skończyło się lato.
Mam nadzieję, że wiatr odda Ci mój pocałunek. W tym liście też
będzie mnóstwo pocałunków dla wszystkich, plus specjalny całus dla
Taty i dla Przylepki. Jak to dobrze, że od miłości list nie staje
się cięższy. Nie starczyłoby mi pieniędzy na znaczki.
Malutka cioci Azalki jest bardzo milusia, ale nie taka ładna jak
Przylepka. Ach, Mamusiu, nikt na całym świecie nie jest taki jak
mieszkańcy Srebrnego Gaju. Jesteśmy strasznie miłą rodzinką . A ty
jesteś najmilsza!
Twoja kochają ca córka
Pat
P.S. Ciocia Azalka uważa, że powinno się mnie ostrzyc. Ale co
powiedziałaby na to Judysia? Sylwia Cyryla mówi, że jak obcięła
włosy, to jej mama płakała przez cały tydzień, ale teraz już je
polubiła.
P. G.

Iii

(List do Sida)

Najdroższy Sidzie!
Tak się cieszę, że się już lepiej czujesz i możesz jeść!
Niezamężna Ciotka uważa, że podczas odry powinno się być na
diecie, ale Judysia wie na pewno lepiej. Strasznie się martwiłam,
że Ty leżysz taki chory, a mnie nie ma, żeby Ci pomóc. Choć na
pewno Judysia świetnie się tobą zajmowała, kiedy mamusia musiała
siedzieć przy Przylepce.
Bardzo mi jest tu dobrze. Dom jest miły i przyjazny i ciocia
Azalka pozwala mi chodzić spać o pół do dziesią tej. Ale i tak będę
szczęśliwa, kiedy wolno mi będzie wrócić do domu. Mam nadzieję, że
nie dostanę odry, choć choroba mogłaby być interesują ca. Wszyscy
by się mną zajmowali i dogadzali mi! Kiedy będziesz mógł wyjść z
domu, idź zaraz na Ukryte Pólko i zobacz, jak się miewają nasze
świerki.
Sylwia Cyryla mówi, że Fred Dawidson i jego siostra też się tak
kochali jak my, a potem pokłócili się i wcale z sobą nie
rozmawiają . Sidzie, my się nigdy nie pokłócimy, prawda? Nie
mogłabym tego znieść.
Sylwia Cyryla opowiedziała mi także, że Petersonowie z
Południowego Glen mieli w zeszłym tygodniu straszne przeżycie.
Myśleli, że Myrtle uciekła z kimś. Ale okazało się, że się tylko
utopiła. I Sylwia twierdzi, że Maja Binnie jest Twoją dziewczyną .
Sidzie, to nieprawda? Przecież nie chodziłbyś z Binnie'ówną ? To
nie jest dla nas towarzystwo.
Chciałabym żebyś, jak dorośniesz, ożenił się z Bietką . Ona by
pasowała do Srebrnego Gaju. Pokochałaby go tak samo jak ja i
miałbyś śliczną żonę. I na pewno zgodziłaby się, żebym z Wami
mieszkała.
Jeśli ta bura kotka w stodole się okoci, to powiedz Józkowi, żeby
zatrzymał dla mnie jednego kociaka.
Niedługo zaczną się podorywki. Wrócę do domu na czas, żeby pomóc
zebrać jabłka. Bert Madison uczy mnie robić marynarski węzeł.
Pokażę Ci, ale musisz obiecać, że nie powiesz, jak się go robi,
Mai Binnie.
Twoja ukochana siostra

background image

Pat
P.S. Ciocia Azalka mówi, że powinnam obcią ć włosy. Jak myślisz,
będzie mi do twarzy? Ale co na to powie Judysia?

Iv

(List do Szkraba)

Kochany Szkrabie!
Jesteś fajny, że tak często do mnie pisałeś. Cieszę się, że Ci
mnie brakowało. Nikt ze Srebrnego Gaju nie napisał, że za mną
tęskni: Sid i Przylepka byli pewnie zbyt chorzy, a Winnie i Józek
są już duzi i widać już im tak na mnie nie zależy.
Siedzę na strychu. Lubię tu siedzieć i patrzyć, jak ciemnieją
drzewa w świerkowej dolinie, i słuchać, jak w kominie świszczy
wiatr. Dzisiejszy wiatr Judysia nazwałaby wiatrem duchów.
Przypomniał mi się ten wiersz, który czytałeś mi, kiedy ostatni
raz byliśmy w Sielance.

Wiatr o północy skowyczy
Nabrzmiały głosami umarłych...

Kiedy słyszę te słowa, przechodzi mnie zawsze rozkoszny dreszcz.
Cieszę się, Szkrabie, że Ciebie też. Sid mówi, że to bzdury.
Zawsze się ze mnie śmieje, kiedy zastanawiam się, o czym
rozmawiają drzewa i co opłakują niektóre wiatry. A Ty; Szkrabie,
nigdy się ze mnie nie śmiejesz. Co wieczór przed uśnięciem wydaje
mi się, że słyszę, jak szumi źródełko w Sielance.
Jak się miewa McGinty? Uściskaj go ode mnie. Niezamężna Ciotka ma
psa, bardzo mi go żal. Nigdy nie spuszcza go z oczu i biedak może
się tylko bawić swoim gumowym szczurem.
U Sylwii Cyryli jest dużo psów, pies Berta i pies Miry, i pies
domowy, ale żaden nie jest tak kochany jak McGinty. Także ojciec
wuja Roba, który mieszka opodal, ma psa, ale to nudny pies. Wuj
Robert powiada, że jest zawsze tak zmęczony, że nim zaszczeka,
musi się oprzeć o płot.
Zastanawiam się, jak by Ci się spodobał dom ciotki Azalki. Pewnie
byś uważał, że jest za wysoki. Ale w środku jest bardzo ładnie.
Tyle że nie ma kuchennych schodków, na których można by przysią ść,
ani okrą głego okienka, ani umarłego zegara...
Wiesz, Szkrabie, stary pan Piotr Morgan z przystani opowiedział
mi, że za młodu był piratem i zakopał na jakiejś karaibskiej
wyspie skarb, i potem nie mógł go odnaleźć. Gdybym to usłyszała
parę lat temu, na pewno bym uwierzyła. Szkoda, że człowiekowi z
biegiem lat coraz trudniej jest w coś wierzyć.
Płot za domem wuja Roberta stoi na linii granicznej między
hrabstwem Królowej i hrabstwem Księcia. Przyjemnie jest pomyśleć,
że przełażą c przez płot mija się granicę. Człowiekowi wydaje się,
że za granicą wszystko będzie inaczej. Co dzień przełażę przez
płot i czuję się jak podróżnik. Ciocia Azalka mówi, że niewiele mi
potrzeba do szczęścia, uważam, że to dobrze.
Twoja przyjaciółka
Pat
P.S. Ciocia Azalka uważa, że powinno się mnie ostrzyc. Co o tym
myślisz?

V

background image

(List do Judysi wraz z jej komentarzami)

Moja kochana Judysiu!
To już całe wieki odką d wyjechałam z domu i strasznie tęsknię do
Was wszystkich i do naszej kochanej kuchni. Kuchnia cioci Azalki
jest bardzo nowoczesna, ale nie taka przytulna jak nasza.
Kiedy wieczorem tęskno mi do domu, idę na strych i patrzę na
światła Srebrnego Gaju, i wyobrażam sobie, co każdy robi, i widzę,
jak Ty w kuchni pieczesz chleb i coś do siebie gadasz. (Coś
takiego!) A Dżentelmen Tom rozmyśla nad czymś leżą c na ławie. (Co
to, to prawda. Z ciebie, Tom, jest prawdziwy myśliciel i zawsze
powiadam, że ty więcej myślisz w cią gu jednego dnia niż większość
ludzi w cią gu tygodnia.) Tu nie ma kotów, bo Niezamężna Ciotka
wuja Roberta przyjeżdża tu często i na długo, a ona nie cierpi
kotów. Nie bardzo lubię Niezamężną Ciotkę. (Oj, nie dziwota.) Jest
bardzo brzydka. Wiem, że sama nie jestem ładna, ale przynajmniej
nie mam takiego nosa jak ona. Cała jej twarz, a nawet włosy
wyglą dają tak, jakby się go bały i próbowały przed nim uciec.
(Czego też ten dzieciak nie wymyśli!)
Ale jest mi jej trochę żal (zawsze mówiłam, że ta mała ma za dobre
serduszko), bo musi być strasznie samotna. Ona nikogo i niczego
nie kocha. To musi być okropne.
Ciocia Azalka ma w pokoju gościnnym prześliczną błękitną pikowaną
narzutę. A ten dywanik w róże, który jej wyszydełkowałaś, leży w
livingroomie. Jest z niego bardzo dumna i wszystkim go pokazuje.
(No, no, wkrótce będę sławna.) Nie ma salonu, gdyby miała, to
dywanik leżałby w salonie. Sylwia Cyryla mówi, że salony wyszły z
mody. Ciekawa jestem, co by powiedziała, gdyby usłyszała, że my
mamy dwa. (A kogo by to obeszło? Zawszeć to lepiej mieć salon niż
livingroom, zupełnie inaczej brzmi!)
Mamusia napisała, że będę mogła dostać na zimę czerwoną sukienkę.
Mam nadzieję, że pozwoli mi kupić czerwony kapelusik. (Będziemy
mieć szykowną pannę.) Janka Dawidson mówi, że dostanie dwa nowe
kapelusze. Mówi, że Dawidsonowie zawsze kupują na zimę dwa
kapelusze. Cóż, i tak nie włożę na raz więcej niż jednego
kapelusza, prawda, Judysiu? (A to filozofka!) Niezamężna Ciotka
zawsze kręci nosem, kiedy mówię o sukienkach, ale ciocia Azalka
powiada, że to dlatego, że jej nie stać na nową suknię i gdyby nie
wuj Robert, to w ogóle nie miałaby się w co ubrać.
Ach, Judysiu, Niezamężna Ciotka uważa, że nie wolno opowiadać
bajek, nawet o świętym Mikołaju. (Chciałabym ją dostać w swoje
ręce!) Ale i tak będę wierzyć w tany leśnych wróżek i podkowę nad
drzwiami, i czarownice na miotłach. ¯ycie jest ciekawsze, jak się
wierzy w takie rzeczy. I zresztą jak się w coś wierzy, to
nieważne, czy to istnieje, czy nie. (To dziecko przegadałoby nawet
prawnika z Filadelfii.)
Judysiu, tutaj nie jada się między posiłkami. Może to i zdrowiej,
ale kiedy człowiek ma iść spać, to chętnie zjadłby Twoje sadzone
jajko. Uważam, że to zdrowo przeką sić coś przed snem. (No pewnie,
każdy rozsą dny człowiek tak uważa!) Ale ciocia Azalka świetnie
gotuje. Robi pyszną roladę. Judysiu, może byś się nauczyła robić
roladę? (A to zuchwała smarkata! Starego psa nie uczy się nowych
sztuczek!) Ale jej ciasto z żurawinami nie jest takie dobre jak
Twoje, Judysiu, jest za słodkie. (Spryciula, wie, jak mi
schlebić.) Mama Sylwii Cyryli robi świetny krem Devonshire. (Krem
Devonshire! Robiłam go, nim się ona urodziła! Ale ską d mam wzią ć
śmietankę, skoro całe mleko odstawia się do mleczarni!) Ale poza
tym nie jest dobrą kucharką . Każda potrawa ładnie wyglą da, gorzej

background image

jednak smakuje. Albo niedosolona, albo przesolona, coś jej zawsze
nie wyjdzie. (Do kucharzenia trzeba mieć talent, złotko, trzeba
mieć talent!)
Kuzyn ojca Sylwii Cyryli, który mieszka w Charlottetown, próbował
w zeszłym tygodniu poderżną ć sobie gardło, ale Sylwia mówi, że mu
się nie udało, i zabrali go do szpitala i zszyli. (Chodzi pewnie o
Alvina Sultona. Sultonowie słyną z tego, że zawsze coś zaczynają i
nie kończą .)
Teściowie cioci Azalki mieszkają bardzo niedaleko. Ciocia często
mnie tam posyła. Pan Jakub Madison nie uznaje mnie, bo nie chcę
jeść owsianki. Powiada, że to królewska potrawa. Ale ja nie jestem
królową . (Owsianka? Nie mam nic przeciwko owsiance, ale staremu
Madisonowi nie wychodzi to jakoś na zdrowie. Chudy jest jak
patyk!) Oni są strasznie dumni ze swojej najstarszej córki, Marii.
Zrobiła magisterium, miała stypendia i wykłada w Szkole Wyższej.
Pewnie przyjemnie jest być taką mą drą , jak myślisz, Judysiu? (Ale
jakoś nie słychać, żeby miała narzeczonego!) Pan Jakub lubi
dokuczać żonie. Ojciec Sylwii Cyryli spytał go, czyby się jeszcze
raz ożenił, a on roześmiał się i powiedział, że owszem, ale już
nie z tą samą kobietą . Pani Jakubowa nie śmiała się. (No, no,
dobrze wiedziała, że w tym żarcie jest kawał prawdy.) Ludzie
mówią , że pan Jakub ma bardzo burzliwą przeszłość, a on śmieje
się, że powinni się cieszyć, bo mają o czym opowiadać.
Słucham tu pilnie wszystkich historyjek, żeby móc je na starość
opowiadać tak jak Ty, Judysiu. Bardzo ładna jest historyjka o
duchu na farmie wuja Sylwii Cyryli, który miał bokobrody. To
znaczy bokobrody miał duch, nie wuj. Czy to nie śmieszne?
Wyobrażasz sobie ducha z bokobrodami? (Pewnie, że wyobrażam. W
Irlandii był jeden duch całkiem łysy.) A Janka Dawidson ma kuzyna,
który jak się upije, to płacze. Myślałam, że to dlatego, iż
żałuje, że się upił, ale Janka powiada, że mu przykro, że tak
rzadko może się upić.
Stary pan McAllister zza mostu przyszedł w poniedziałek do pana
Jakuba i powiedział, że wybierał się w niedzielę, ale cały dzień
musiał zmagać się z szatanem. Jak myślisz, Judysiu, czy naprawdę
się zmagał, czy też tylko tak się poetycznie wyraził? (Pewnikiem
starał się udobruchać żonę. Ta toby się kłóciła nawet ze świętym!
A ożenił się z nią przez przypadek. Niby się jej oświadczył, ale
był pewien, że mu odmówi, a tymczasem go przyjęła!) Jego brat był
złym człowiekiem i umarł wygrażają c Panu Bogu pięścią ! (Cóż,
złotko, trudno nawet na łożu śmierci wymagać od McAllisterów
dobrych manier.)
Bracia Maltsby pogodzili się, a od trzydziestu lat się do siebie
nie odzywali. Wuj Rob powiada, że pogodzili się, bo zapomnieli, o
co się pokłócili, ale jakby ktoś im przypomniał, to zaczęliby od
nowa. A pan Gordon Key zza mostu trzyma żonę w karbach szydełkują c
koronki. Ile razy ona nie chce czegoś zrobić, zaczyna szydełkować,
a ona nie może na to patrzeć i ustępuje mu.
Teraz opowiem Ci najśmieszniejszą historyjkę. Wiele lat temu stary
Sam McKenzie zachorował w Charlottetown i wszyscy myśleli, że
umrze. Był bardzo znany i bogaty, więc pan Trotter, przedsiębiorca
pogrzebowy, wiedział, że rodzina będzie chciała pochować go w
wytwornej trumnie, no i taką trumnę sprowadził, bo zanosiło się na
ostrą zimę i bał się, że zamarznie cieśnina.
Tymczasem stary Sam wyzdrowiał i biedny pan Trotter został z
kosztowną trumną i bał się, że nikt nie zechce jej kupić. Ale
siedział cicho i w parę miesięcy później zmarł nieoczekiwanie
stary Tomasz Ramsay, który także był wybitny i bogaty. I pan

background image

Trotter powiedział rodzinie, że ma jedną wyją tkowo piękną trumnę,,
no i Tomasza Ramsaya pochowano w trumnie Sama McKenzie'ego. A
potem wszystko się wydało i Ramsayowie byli wściekli, ale już nie
mogli odgrzebać ojca.
To była najśmieszniejsza historyjka, ale najładniejsza jest o
starym panu Jerzym McFadyenie, który umarł cztery lata temu i
poszedł prosto do nieba. Z począ tku nie mógł znaleźć żadnego
mieszkańca naszej Wyspy, ale wkrótce dowiedział się, że owszem,
są , tylko trzeba było ich zamkną ć, aby nie uciekli z powrotem na
Wyspę. Opowiedział mi to pan Jakub Madison, ale nie chciał
powiedzieć, ską d o tym wie. Ze mną byłoby tak samo, Judysiu.
Gdybym poszła do nieba, to chciałabym wrócić do Srebrnego Gaju.
Wczoraj była taka wichura, że bałam się, czy nie obali naszych
drzew. Jeśli Józek będzie miał dla mnie kociaka, to proszę Cię,
Judysiu, daj mu ode mnie trochę śmietanki.
Janka Dawidson ma ciotkę, która cztery razy wyszła za mą ż. Janka
jest z niej bardzo dumna, ale wuj Rob mówi, że to niespołecznie,
bo potem braknie mężów dla innych kobiet. Wydaje mi się, że
powiedział to, by rozzłościć Niezamężną Ciotkę.
Madzia Dawidson ma wyjść za mą ż za Croftera Cartera. (Pewnie już
straciła nadzieję na znalezienie męża, boby na niego nie
spojrzała. Pamiętam czasy, kiedy Dawidsonowie widzą c kogoś z
Carterów przechodzili na drugą stronę drogi.)
Maryna Bailey ze Srebrnych Mostów wyszła za Rossa Hallidaya. Byli
zaręczeni piętnaście lat, pewnie im się to narzeczeństwo znudziło.
(Maryna Bailey stale powtarzała, że musi się przyzwyczaić do myśli
o wyjściu za mą ż. Ona zawsze była przygłupia. Ale mężczyźni takie
lubią .)
Umarła pani Samuelowa Carter, w pią tek będzie pogrzeb. U nich
ostatnio bardzo dużo pogrzebów, ale pan Carter uważa, że z dwojga
złego pogrzeb tańszy jest od wesela. (Zwłaszcza jeśli po weselu
trzeba utrzymywać zięcia, a Samuel ma ich kilku!)
Judysiu, mam nadzieję, że się nie zmęczysz czytają c ten długi
list. Pisałam go po kawałku przez cały tydzień. Niedługo już będę
w domu i się narozmawiamy. Nie pozwól nikomu przestawić mebli w
domu!
ściskam cię i ściskam!
Twoja kochają ca
Pat
P.S. Ciocia Azalka uważa, że gdyby mi się obcięło włosy, toby
ściemniały. Co o tym są dzisz, Judysiu?
(Jaki ten dzieciuch napisał piękny list. Smutno tu było bez naszej
Pat. Jak się uśmiechnie do człowieka, to aż go chwyta za serce.
Ale o obcięciu włosów, to pogadamy za rok. Muszę schować ten list
do mojego skarbczyka.)

Trzy kuzynki

I

Choć po ukończeniu dwunastu lat czas nie zaczą ł galopować, jak to
przepowiadała Niezamężna Ciotka, niemniej upływał coraz szybciej.
Bietce i Pat trudno było uwierzyć, że zbliżają się ich trzynaste
urodziny. Matka powiedziała Pat, że z St. John przyjadą w
odwiedziny jej kuzynki, Dorotka i Joasia, i należałoby urzą dzić
dla nich przyjęcie.
- Może w dzień twoich urodzin, Pat. To także dzień urodzin Bietki.

background image

W ten sposób upieczemy trzy pieczenie przy jednym ogniu! -
zauważyła ze śmiechem matka.
Pat nie przepadała za przyjęciami... trochę to martwiło Judysię.
Niezbyt się też cieszyła na przyjazd Joasi i Dorotki Selbych, choć
była ich bardzo ciekawa. Wiele się nasłuchała o urodzie Dorotki.
Zdjęcia obu dziewczynek ukazywały się w rubryce towarzyskiej
ilustrowanych pism z podpisem "śliczne córeczki państwa
Albertostwa Selbych z Lipowej Chatki". Chciała się przekonać na
własne oczy, czy Dorotka jest rzeczywiście taka ładna, jak to
głosi rodzinna legenda.
- Nie wierzę, żeby była ładniejsza niż Winnie!
- No, no, może i nie, gdyby Winnie tak wystroić! Piórka zdobią
każdego ptaszka. Ale twój wuj Albert był pięknym chłopcem i mówią ,
że Dorotka się w niego wdała. On rzadko przyjeżdża do domu. Jego
elegancka młoda żona nudzi się tutaj.
- Joasia i Dorotka są w klasztornej szkole z internatem. Pewnie są
strasznie mą dre.
Judysia pocią gnęła ze wzgardą nosem.
- No, no, nawet w klasztornej szkole nikogo nie nauczy się
mą drości. My tutaj w Srebrnym Gaju też umiemy myśleć. Nie daj im
się zakrakać, Pat. Ale na pewno są to miłe dziewczynki. To twoje
jedyne kuzynki ze strony matki, więc powinnaś się z nimi
zaprzyjaźnić.
Po dwudziestu czterech godzinach pobytu Joasi i Dorotki w Srebrnym
Gaju Pat była już zupełnie pewna, że się z nimi nie zaprzyjaźni.
Nie przyznałaby się do tego, ale pewnie była trochę zazdrosna o
urodę Dorotki. Dorotka była ładniejsza od Winnie, choć nikt nie
zmusiłby Pat, by uznała ją za ładniejszą od Bietki.
Miała ciemne włosy koloru orzecha, które ślicznie okalały jej
czoło, a przy których włosy Pat były jeszcze bardziej mysie i
wypłowiałe. Miała aksamitne brunatne oczy, przy których
bursztynowe oczy Pat wyglą dały na niemal żółte. Miała piękne ręce
i stale poprawiała włosy, przy tych rękach wszystkie inne wydawały
się zbyt opalone i kościste. Joasia, o której mówiło się "ta
zdolna", nie zgłaszała pretensji do urody, ale była bardzo dumna z
piękności Dorotki i wcią ż ją wychwalała.
- Dorotka jest najładniejszą dziewczynką w St. John - oznajmiła
zwracają c się do Pat.
- Jest bardzo ładna - przyznała Pat. - Niemal tak ładna jak Winnie
i Bietka Wilcox.
- Och, Winnie! - Joasia zrobiła rozbawioną minę. - Winnie wyglą da
bardzo milutko. Ty byś też miło wyglą dała, gdybyś nie miała takich
długich, prostych włosów. To wiktoriańska moda.
Joasia chyba sama nie bardzo wiedziała, co to jest wiktoriańska
moda, musiała to wyrażenie słyszeć i chciała zaimponować tej
zuchwałej, prowincjonalnej kuzynce.
- Judysia nie życzy sobie, żebym obcięła włosy - oznajmiła chłodno
Pat.
- Judysia? A, ta wasza dziwaczna stara służą ca? Pozwalasz się jej
rzą dzić?
- Judysia nie jest służą cą - zawołała Pat.
- No to kim jest?
- Jest członkiem rodziny.
- Przecież jej płacicie?
Pat nigdy się nad tym nie zastanawiała.
- No tak...
- Wobec tego jest służą cą . To bardzo ładnie z twojej strony, że ją
tak kochasz, ale mama powiada, że służą cych nie należy

background image

rozpuszczać. Bo zapominają , gdzie jest ich miejsce. Zauważyłam, że
ta wasza Judysia nie odnosi się do was z odpowiednim szacunkiem.
Oczywiście, inaczej to wyglą da na wsi niż u nas w mieście. Och,
spójrz na Dorotkę. Czy wśród tych lilii nie wyglą da jak aniołek?
Pat nie potrafiła się opanować.
- Słyszałam, że ze ślicznych dzieci rzadko wyrastają piękne
kobiety. Słyszałaś o tym, Joasiu?
- Mamusia była śliczną dziewczynką i jest śliczną kobietą . Mamusia
należy do rodziny Hiltonów z Charlottetown.
Pat nigdy nie słyszała o Hiltonach z Charlottetown, ale
zrozumiała, że Joasia "puszy się", jak by to nazwała Judysia.
Ta rozmowa miała miejsce już po dobrych paru dniach pobytu kuzynek
w Srebrnym Gaju. Pierwszego dnia były strasznie uprzejme. Srebrny
Gaj był "czarują cy", ogród był taki malowniczy, malownicza była
studnia i przerobiona z kościoła szopa, a cmentarzyk był wręcz
"niezrównany". Pat od razu zrozumiała, w czym rzecz. Kuzynki
patrzyły z góry na cały Srebrny Gaj. I na cmentarzyk!
- Wy pewnie pijecie wodę z kranu? - spytała pogardliwie.
- Jakaś ty zabawna, kochanie! - zawołała Dorotka ściskają c ją .
Ale potem już nie zachowywały się tak protekcjonalnie. Wiedziały,
czego mogą oczekiwać po Pat, a Pat wiedziała, jak ma je traktować.
Polubiła zresztą Dorotkę, gorzej było z Joasią .
- Szkoda, że nie możesz zobaczyć naszych chryzantem - oświadczyła,
gdy Pat pokazywała jej ogród. - Tatuś zawsze dostaje za nie
nagrody na wszystkich wystawach kwiatowych. Dlaczego wuj Alek nie
zetnie tego starego świerka? Strasznie tu dużo cienia.
- Ten świerk jest zaprzyjaźniony z naszą rodziną - odpowiedziała
Pat.
- Fiołki posadziłabym gdzie indziej - zauważyła Dorotka. - O, w
tamtym rogu.
- Te fiołki rosną tu od zawsze - chłodno stwierdziła Pat.
- Dlaczego ta furtka tak skrzypi? - wzdrygnęła się Joasia.
- Moglibyście ją naoliwić.
- Zawsze skrzypiała - odparła Pat.
- Wasz ogródek jest malowniczy, ale zanadto zarośnięty. Należałoby
tu zrobić porzą dek - zauważyła Dorotka, gdy wracały do domu.
Kiedyś Pat spoliczkowała Normę, ale od tamtego czasu nauczyła się,
że dla honoru domu gościom należą się względy. Gdyby nie to,
trudno powiedzieć, co by spotkało Dorotkę.
W domu kuzynki zachowywały się jeszcze gorzej. Joasia najchętniej
poprzestawiałaby wszystkie meble, zupełnie jakby to był jej dom.
- Wiesz co? Postawiłabym pianino w tamtym rogu.
- Pianino stoi na swoim miejscu - zawołała Pat.
- Ależ, kochanie, gdyby tu trochę poprzestawiać meble, pokój
wyglą dałby dużo ładniej - tłumaczyła Joasia.
- Ten pokój znienawidziłby każdego, kto by tu coś zmienił
- oświadczyła Pat.
Joasia i Dorotka za plecami Pat uśmiechnęły się do siebie z
rozbawieniem. Pat o tym dobrze wiedziała. Ale wybaczyła im, bo nie
mogły się nachwalić Bietki. Jest śliczna i ma takie dobre maniery.
Pat nabrała sympatii do Joasi, gdy ta zachwyciła się zrobionym
przez Szkraba domkiem dla ptaszków. Szkrab robił zachwycają ce
domki. Ale kiedy kuzynki poznały Szkraba, Joasia znów się jej
naraziła. Dorotka była dla niego serdeczna... może nawet ociupinę
zbyt serdeczna, a Joasia widziała tylko źle obcięte włosy i
poszarpane ubranie. Za to Dorotka rozwścieczyła Pat po wyjściu
Szkraba.
- To bardzo ładnie z twojej strony, że jesteś taka miła dla tego

background image

biednego chłopca.
Wyraźnie traktowała ją z góry. Ją i Szkraba. A Szkrab tak lubił
przysłuchiwać się, gdy Dorotka gra na fortepianie. Nie da się
zaprzeczyć, że umiała grać. Dużo lepiej od Winnie. Obie Selby'ówny
były bardzo muzykalne. Joasia dniem i nocą grała na gitarze, a
Dorotka chętnie pokazywała nad klawiaturą śliczne rą czki.
- Wyglą da tak, jakby chciała wyrwać klawisze - mruknęła Judysia,
nie mogą c się pogodzić z porażką Winnie.

Ii

Zatem wizyta owa nie była sukcesem, choć dorośli - z wyją tkiem
Judysi - uważali, że dziewczynki bardzo się zaprzyjaźniły.
Pat z trudem przychodziło zabawianie Joasi i Dorotki... a trzeba
było zabawiać je cały czas. Pat pokazała im cmentarz i
przedstawiła im po imieniu wszystkie pola i Alejkę Westchnień.
Próbowała nie pokazać po sobie, jak ją zabolało, gdy Sid zabrał
Dorotkę do lasu i pokazał jej Ukryte Pólko.
Wiedziała, że rodzina uważa, iż Sid "zadurzył się" w Dorotce.
Pewnie, że to było lepsze, niż miałby się zadurzyć w Mai Binnie.
Ale czy on w ogóle musi się w kimś podkochiwać?
- Jesteś zazdrosna o Dorotkę, bo tak ją bardzo polubiła Przylepka
- podkpiwał Sid.
- Nie jestem... Nie jestem!... - oburzyła się Pat. - Ale to był
nasz sekret.
- Jesteśmy już za duzi na takie sekrety jak Ukryte Pólko
- oświadczył dorośle Sid.
- Nie chcę dorastać! - szlochała Pat. - Ach, Sidzie, naprawdę nic
mi to nie przeszkadza, że polubiłeś Dorotkę... Cieszę się, że ją
lubisz... Ale ją to nasze Pólko w ogóle nie obeszło!
- To prawda - przyznał Sid. - Powiedziała, że nie wie, dlaczego
robimy z tego taką tajemnicę. Ja też nie wiem.
- Ach! - Pat poczuła się bezradna. Jeśli Sid nie chce pamiętać, co
czuli, to nie ma na to żadnej rady.
Joasię i Dorotkę nie bawił szałas w brzezinie, nie bawiło
polowanie na kocięta w stodole, mało je obchodziły dwa puszyste
pomarańczowe kotki, choć Dorotka bawiła się z nimi, gdy tylko
pojawił się jakiś chłopiec, przytulała je i nawet całowała w
okrą głe aksamitne łebki.
- ¯eby chłopcom też się tego zachciało... - mruknęła pod nosem
Judysia.
Nie umiały bawić się w "wyobraźnię". Nie lubiły łowić w Jordanie
ryb ani przesiadywać godzinami na płocie lub gałęzi jabłoni
rozmawiają c o "wszystkim", co było ulubionym zajęciem Bietki i
Pat. Nie interesowały ich przedwieczorne wyprawy na cmentarz,
gdzie siadało się na grobie Płaczliwego Willa i czekało, aż pojawi
się pierwsza gwiazda.
Wieczorem Józek zabierał je czasem na przejażdżki autem i to była
ich największa rozrywka. Wkładały wówczas strojne sukienki, jakich
dotą d nikt nigdy tutaj nie oglą dał; i żadna dziewczynka, która je
zobaczyła, nie mogła o tym przez długie lata zapomnieć.
Ale na ogół nudziły się, choć grzecznie starały się to ukryć.
Z przyjemnością jednak przesiadywały wieczorem na kuchennych
schodkach. Niebo rozpłomieniało się od słońca osuwają cego się za
ciemne wzgórza, a one zajadały słodkie jabłuszka i przysłuchiwały
się opowieściom Judysi. Tylko w takich chwilach między trzema
kuzynkami panowała pełna harmonia.
I choć Dorotka uważała, że "dziwacznie" jest jadać w kuchni, nie

background image

gardziły wieczornym poczęstunkiem Judysi. Nie umknęło uwadze Pat,
że na sadzone jajka spoglą dają z pewnym rozbawieniem, ale tak
zachwycały się biszkoptem i pą czkami, że Judysia poczuła do nich
trochę sympatii. Judysia miała lekkie wyrzuty sumienia, że ich nie
polubiła, choć przedtem tak srogo nakazywała Pat, żeby się z nimi
zaprzyjaźniła. Dżentelmen Tom, który dotą d nie zwracał uwagi na
nikogo poza Judysią , teraz upodobał sobie Joasię i chodził za nią
krok w krok. Pat bała się, że Judysi będzie przykro, ale nie... A
przynajmniej nie było tego widać... Zauważyła tylko:
- On dobrze wie, że trzeba jej pilnować!
- Owszem, w lecie jest tu bardzo miło - przyznała któregoś takiego
wieczoru Joasia - ale zimą musi być okropnie ponuro.
- O nie. Zimą jest pięknie. I człowiek tak przytulnie czuje się w
domu.
- Nie macie nawet centralnego - zauważyła Joasia. - Musicie
strasznie marzną ć.
- Wszędzie są kominki - odpowiedziała z dumą Pat. - Mamy mnóstwo
drewna na opał. Widzisz ten stos? I możemy na ogień patrzyć.
Joasia roześmiała się.
- My oprócz kaloryferów też mamy kominki. Jakaś ty zabawna, Pat.
Jesteś taka drażliwa na punkcie Srebrnego Gaju. Ktoś by mógł
pomyśleć, że uważasz go za najwspanialsze miejsce na całym
świecie.
- Bo uważam - odparła Pat.
- A Józek nie! On wcale nie jest zadowolony z życia tutaj.
- Powiedział ci?
- Powiedzieć nie powiedział. Ale łatwo się domyślić. Nikt z was go
nie rozumie. On nie lubi pracy na roli. Chciałby być marynarzem.
Józek wiele przeżywa, ale nie okazuje swoich uczuć.
- Ona śmie opowiadać mnie, jaki jest Józek - łkała Pat zwierzają c
się Judysi, gdy kuzynki poszły już spać. - Wiem tak samo dobrze
jak ona, że Józek wyobraża sobie, że lubiłby żeglować po morzu,
ale tatuś powiedział, że już wkrótce nabierze rozumu. I Józek na
pewno nigdy nie zechce żyć z dala od Srebrnego Gaju.
- I tak, kochanie, nie będziecie tu mogli wszyscy zostać
- zauważyła ostrzegają co Judysia.
- Jeszcze upłynie wiele czasu, nim będziemy musieli o tym
pomyśleć. Józek ma dopiero dziewiętnaście lat. A Joasia przechwala
się, że tylko ona go "rozumie".
- Widzę, że to cię zabolało - zaśmiała się Judysia.
- Joasia spytała mnie dzisiaj, czy widzę, jak ślicznie śmieje się
Dorotka. Powiedziała, że wszyscy zachwycają się jej śmiechem.
Zgodziłam się z uprzejmości, ale, Judysiu...
- Co by to było, gdybyśmy nie byli uprzejmi! - zachichotała
Judysia. - Ale jesteśmy.
- Nie uważam jednak, żeby śmiała się ładniej niż Winnie. O nie!
- Obie odziedziczyły dźwięczny śmiech Selbych i jak ich nie
widzisz, to nie zgadniesz, która się śmieje. Ale wiem, że nie
przekonam o tym ani Joasi, ani ciebie. Kłopot w tym, złotko, że
jesteście z Joasią bardzo do siebie podobne, nie dziwota więc, że
nie zanadto się zgadzacie.
Pat nie opowiedziała Judysi o wszystkich doznanych przykrościach.
Joasia zauważyła:
- Ten twój Szkrab ma naprawdę ładny uśmiech.
- On nie jest mój - krótko odpowiedziała Pat.
I co to właściwie obchodzi Joasię, że Szkrab ładnie się uśmiecha?
Czy nie wyśmiewała się z jego włosów i okularów, i obszarpanych
spodni? Wyśmiewała się także z brody stryja Toma i z tej ksią żki

background image

Judysi Co każdy wiedzieć powinien. Brodę nazwała "wiktoriańską ", a
ksią żkę "przestarzałą ". Obie kuzynki spoglą dały także z góry na
ciotkę Edytę i ciotkę Barbarę... "takie malownicze staruszki".
Pat przykrzej było niż zwykle patrzyć na zaciek na suficie w
jadalni i na wytarty dywan w saloniku, bo zobaczyła, jak im się
przyglą da Joasia. I dopiero teraz spostrzegła, jak omszały gonty
na kuchennym daszku, Joasia bowiem któregoś dnia zauważyła
uprzejmie, że podobają się jej stare domy.
- Nasz jest za nowy. Biały tynk i czerwona dachówka... trochę za
czerwona. Tatuś mówi, że z czasem zblednie.
- Ja nigdy nie lubiłam nowych domów - oświadczyła Pat. - Nowy dom
nie ma ducha.
- Ducha? Wierzysz w duchy?
- Nie chodziło mi o takiego ducha...
- A o co?
- Kiedy w domu przez całe pokolenia mieszkali ludzie, to coś z
nich w tym domu zostaje...
- Jakaś ty dziwna, kochanie! - zauważyła Dorotka.

Iii

Kiedy kuzynki wyjechały, Pat zachwyciła się ciszą i swobodą .
Cudownie było znów być samą . Rozwłóczone po domu ksią żki wróciły
na swoje miejsca, w pokoju Poety nie walały się już cudze sukienki
i pantofelki, i szczotki, i naszyjniki.
- Czy to nie miło, że już nie mamy w domu nikogo obcego? - spytała
Judysi, gdy usiadły na schodkach. - Mamusia mówi, że bardzo jej
przykro, że nie pokochałam moich kuzynek. Owszem, kocham je,
Judysiu, tylko nie bardzo je lubię.
- Tak, tak, trzy dziewczynki naraz nigdy nie dojdą z sobą do ładu.
Dwie mogą się dogadać, a we trzy zawsze któraś wejdzie innej w
paradę.
- Chwilami lubiłam Joasię... ale zawsze czułam się przy niej taka
nieważna. Ona mnie cały czas traktowała z góry.
- A pewnie. Gdyby tylko mogła; toby nawet na księżyc patrzyła z
góry. Ale to rozumna dziewczynka.
- I strasznie się przechwalała... Naprawdę!
- Hiltonowie zawsze lubili się pysznić. A ty, Pat, też czasem
przechwalałaś się i lekceważyłaś ją . Trzeba być wyrozumiałym.
Każda rodzina ma swoje wady. I myślę, złotko, że bardziej byś
polubiła swoje kuzynki, złotko, gdybyś nie była o nie trochę
zazdrosna.
- Nie byłam zazdrosna!
- No, no, złotko, spójrz prawdzie w oczy. Byłaś zazdrosna o
Joasię, bo polubił ją Józek, i byłaś zazdrosna o Dorotkę, bo
przepadali za nią Sid i Przylepka. Ty też masz wady, Pat, nie
tylko one.
- Ale nie kłamię. One odjeżdżają c powiedziały mamusi, że wspaniale
spędziły czas. A to nieprawda!
- No, no, to takie kłamstewko z uprzejmości. A może nawet nie.
Spędziły tu przecież parę miłych chwil.
- W każdym razie, Judysiu, marzę, żeby już nigdy w życiu nie
usłyszeć słowa "malownicze".
- Malownicze, powiadasz. No cóż, jak Joasia powiedziała, że
Dżentelmen Tom wyglą da malowniczo, to ta bestia na mnie mrugnęła.
- Czasem, Judysiu, w głębi duszy byłam na nie naprawdę wściekła.
- Ale tego po sobie nie pokazałaś. To znaczy, żeś dorosła. Bo
musimy się tego, złotko, nauczyć, jeśli mamy żyć wśród ludzi. A ja

background image

to nie byłam w głębi duszy wściekła, jak mi się wtrą cały do
kuchni? I Joasia twierdziła, że należy "iść z duchem czasu"! Tak
jakby ona szła z "duchem czasu", a nie kręciła się w kółko jak
pies za własnym ogonem. Wiesz, co mi przyszło do głowy - twoje
ciotki z Wybrzeża Zatoki były za młodu zupełnie takie same... Cóż,
rodzina powinna trzymać się razem, a życie i tak nas wyleczy z
naszych głupot. Jestem pewna, że kiedy dorośniecie, to za parę lat
spotkasz kuzynki i okaże się, że je lubisz.
Pat sceptycznie przyjęła tę przepowiednię. Spojrzała na Długi Dom,
w oknie Bietki jak przyjazna gwiazdka błyszczało światło.
- W każdym razie cieszę się, że znów będę mogła być sama z Bietką .
Nie chcę innych przyjaciółek.
- No i co zrobisz, gdy ona dorośnie i stą d wyjedzie?
- Ależ, Judysiu, ona nie wyjedzie. Nawet jeśli wyjdzie za mą ż, to
dalej będzie mieszkała w Długim Domu. Przecież jest jedynaczką . A
ja też tu przecież zostanę, więc zawsze będziemy razem. Już to
dokładnie omówiłyśmy!
Judysia westchnęła.
- Nie mów takich rzeczy głośno, Pat. Nigdy nie mów. Ską d wiesz,
kto ciebie słucha?

Złudna radość

I

- Pat, czy możesz zaraz spotkać się ze mną w Sielance? - zadzwonił
Szkrab.
U Gordonów założyli wreszcie telefon, zatem Szkrab i Pat robili,
co mogli, żeby nie zardzewiały druty.
Pat z tonu głosu Szkraba wywnioskowała, że coś się wydarzyło, coś
miłego. Co to mogło być? ¯ycie Szkraba nie obfitowało w miłe
ewenementy. Tak szybko pobiegła do Sielanki, że przybyła pierwsza
i czekała na niego w kępie paproci. Szkrab przyglą dał się jej
chwilę zza kurtyny młodych świerków... te jej złotawe oczy z takim
rozmarzeniem spoglą dały w niebo... tak czarują co uśmiechała się do
własnych myśli... ilekroć Szkrab widział ten uśmiech - mocniej
biło mu serce. O czym ona myśli? O czym rozmyślają dziewczęta?
Szkrab nagle doszedł do wniosku, że za mało wie o dziewczętach.
Pat przestała wpatrywać się w chmury i zobaczyła Szkraba. Nigdy
jeszcze go takim nie widziała. Miał tak rozpromienione oczy, że
nawet przez szkła nie można było tego nie zauważyć.
- Szkrabie... wyglą dasz tak, jakby spełniły się twoje marzenia.
- Spełniły. - Szkrab rzucił się na trawę i ukrył twarz w opalonych
rękach. - Pat... przyjeżdża moja matka... Jutro...
Pat wstrzymała oddech.
- Szkrabie! Nareszcie! To cudowne!
- Wczoraj wieczorem przyszedł telegram. Zaraz do ciebie
zadzwoniłem, ale Judysia powiedziała, że wyszłaś. A dziś rano
musiałem wstać o pią tej, żeby zawieźć do miasta sery z mleczarni.
Dopiero teraz wróciłem... Chciałem, żebyś się dowiedziała
pierwsza.
- Szkrabie! Jak ja się cieszę!
- Ja też... Tylko wiesz, Pat, wolałbym, żeby napisała, zamiast
wysyłać depeszę...
- Pewnie nie miała czasu. Gdzie teraz jest?
- W St. John... Pat, pomyśl, mam piętnaście lat i nigdy jeszcze
nie widziałem matki. To znaczy widziałem, ale tego nie pamiętam.

background image

Nie mam nawet jej zdjęcia, nie wiem, jak wyglą da. Dawno temu,
wtedy kiedy znaleźliśmy Sielankę, powiedziałem ci, że ma szafirowe
oczy i złociste włosy. Ale to sobie tylko wyobrażałem, bo ciocia
Maria wspomniała kiedyś, że ona jest blondynką .
- Jestem przekonana, że jest śliczna, niezależnie od tego, jakie
ma oczy i włosy - zapewniła go Pat.
- Odką d w waszym saloniku zobaczyłem ten obraz Madonny, tak ją
sobie właśnie wyobrażałem. Oczywiście trochę starszą ... matka ma
trzydzieści pięć lat. Nie wiem, jak doczekam się jutrzejszego
dnia! Wczoraj wieczorem miałem przed sobą aż dwa jutrzejsze dni.
Na delikatnej twarzy Szkraba malował się wyraz rozmarzenia, nagle
znalazł się gdzieś bardzo daleko. Pat rozumiała go i patrzyła na
niego ze wzruszeniem.
- Wiem. Judysia opowiada, że kiedy byłam mała i obiecano mi na
następny dzień jaką ś przyjemność, to cały czas zamęczałam ją
pytaniami, gdzie teraz jest to "jutro". Twoje jutro już na pewno
gdzieś istnieje.
- Cały dzień dzisiaj przeżyłem jak we śnie, Pat. Nie mogłem
uwierzyć, że to prawda. Sto razy czytałem ten telegram. Ach, gdyby
to był list; list, który sama napisała, którego dotykała.
- Jutro ją zobaczysz i to będzie wspanialsze niż list. Jak długo
zostanie?
- Nie wiem. Napisała tylko, że przyjeżdża. Mam nadzieję, że parę
tygodni...
- Może zabierze cię ze sobą ?
Pat przyszło to nagle na myśl i była wstrzą śnięta. ¯ycie bez
Szkraba i Jordan bez Szkraba! Sielanka bez Szkraba! Przebiegł ją
niemiły dreszcz.
Szkrab pokręcił głową .
- Nie przypuszczam... i wcale nie jestem pewien, czy chciałbym
wyjechać. Ale tak strasznie chcę ją zobaczyć, uściskać. I wszystko
opowiedzieć. Dam jej moje listy. Wczoraj je wyją łem i
przeczytałem. Te pierwsze, które pisałem jeszcze drukowanymi
literami, są strasznie śmieszne. Ale matce się spodobają , prawda?
- Jestem pewna.
Szkrab westchną ł z zadowoleniem.
- Ty, Pat, lepiej wiesz, jakie są matki. Całe życie miałaś matkę.
Pat zaczęła mrugać oczyma. Głupio byłoby się rozpłakać. Ale tak
strasznie zrobiło jej się żal Szkraba, którego nigdy nie
odwiedzała matka, który miał dla niej listy pisane w cią gu wielu,
wielu lat. I żal się jej zrobiło tej matki, która nie przeczytała
dotą d listów syna.
Ale teraz wszystko będzie dobrze.
- Musisz przyjść i ją poznać, Pat.
- Ależ, Szkrabie, nie... Przecież będziesz chciał być z nią sam.
- Większość czasu tak. Ale chcę, żebyś ją zobaczyła i żeby ona
zobaczyła ciebie. I zaprowadzimy ją do Sielanki, dobrze, Pat?
Zgodzisz się?
- No jasne. Ona na pewno zechce ją zobaczyć, skoro jest to
miejsce, które kochasz.
- Nie mam czasu, żebym mógł coś dla niej zrobić...
- Dasz jej bukiet kwiatów. Na pewno się ucieszy.
- U nas nie ma żadnych kwiatów w ogrodzie....
- Przyjdź skoro świt do Srebrnego Gaju, to sobie nazrywasz. A ja
ci ułożę wią zankę... Judysia mówi, że mam talent do robienia
bukietów... Szkrabie, jak się teraz nazywa twoja matka?
- Pani Garrison - odpowiedział niechętnie Szkrab. Przykro mu było,
że matka nazywa się inaczej niż on. - Na imię ma Doreen. Prawda,

background image

jakie to ładne imię?
- No, no, a więc piękna wdowa po Kubie przyjeżdża wreszcie
odwiedzić swojego malca - mruknęła Judysia, gdy Pat oznajmiła jej
wielką nowinę. - Najwyższy czas. Myślę, że Larry Gordon musiał do
niej napisać. Słyszałam, jak mówił, że chciałby wiedzieć, co ma
być dalej z chłopcem. Nauczyciel z Południowego Glen chce, żeby
się przygotowywał do egzaminów do Akademii, a Larry uważa, że to
strata czasu, bo nie będzie za Akademię płacił, skoro ledwie mu
starcza na spłacanie rat za farmę.
- To ty myślisz, że matka Szkraba przyjeżdża właśnie dlatego, a
nie po to, by go zobaczyć? - przeraziła się Pat.
- Może i chce go zobaczyć. Ale wiesz przecież, że przez dwanaście
lat nie przyszło jej to do głowy! Cóż, ludzie się zmieniają , nie
traćmy więc nadziei. Bo biedny Szkrab bardzo by to sobie wzią ł do
serca.
- Ach, Judysiu... On tak na nią czeka... Może, kiedy ona go
zobaczy, to...
- Może... - zgodziła się Judysia tonem pełnym wą tpliwości.

Ii

Szkrab rzeczywiście pojawił się skoro świt po bukiet dla matki.
Włożył to swoje nieszczęsne odświętne ubranie, z którego dawno
wyrósł. Ciotka znów mu obcięła włosy, tym razem jeszcze bardziej
krzywo niż zwykle. Ale był zarumieniony ze szczęścia i Pat po raz
pierwszy przyszło na myśl, że wcale nie jest taki brzydki. Tylko
te okulary!
- Szkrabie, zdejmij je na przyjazd twojej mamy. Parę godzin nie
powinno ci zaszkodzić.
- Ciocia Maria byłaby niezadowolona. Zapłaciła za moje okulary i
każe mi je nosić cały czas, żeby się te pienią dze nie zmarnowały.
Ona wie, że ja ich nienawidzę. Może zdejmę je, kiedy będziemy
sami... zdejmę je w Sielance... Pat, pomyśl tylko... to już
dzisiaj moja matka będzie w Sielance!
Długi czas układali bukiet. Szkrab był bardzo wymagają cy. Tylko
najpiękniejsze kwiaty miały prawo się w nim znaleźć. I nie chciał
ostróżek.
- Ostróżki są strasznie sztywne i wyniosłe - oświadczył. - I nie
pachną . Chciałbym dać matce tylko pachną ce kwiaty.
Jego uśmiech był nieco wymuszony. Ale nie próbował ukryć swoich
uczuć przed Pat; trudno, może go uważać za sentymentalnego.
- Włożymy do bukietu parę gałą zek róży-wiśniówki, jej liście tak
ładnie pachną jabłkami. Szkoda, że jest tak mało róż... jeszcze na
nie za wcześnie, ale te różowe pą czki są słodkie... Wczoraj
wieczorem zakwitła pierwsza miedziana róża na nowym krzaku ojca.
Powiedział, że możemy ją wzią ć... Ale nocą padał deszcz i
poobrywał jej płatki. Dziś rano myślałam, że się rozpłaczę... Ale
na krzaku Winnie jest czerwony pą k i włożę ci go do klapy
marynarki.
- Jeszcze trzeba czekać dwie godziny... Pat, czy możesz przyjść
zaraz po obiedzie, jeszcze przed jej przyjazdem? Proszę cię.
- Ależ, Szkrabie... przecież z począ tku na pewno będziesz chciał
być z nią sam.
- Ale i tak nie będę sam, tylko ze stryjem Lawrence'em i ciotką
Marią . Pat... nie wiem... strasznie bym chciał, żebyś przyszła...
I Pat poszła drżą c z podniecenia i z dosyć usprawiedliwionej
ciekawości. Poprzedniego wieczora zakręciła sobie papiloty, żeby
jak najlepiej wypaść w oczach matki Szkraba, ale w rezultacie

background image

włosy sterczały jej we wszystkich kierunkach.
- Gdybym miała obcięte włosy, to ułożyłyby się w loki -
oświadczyła wojowniczo Judysi.
- A tak, miałabyś wokół głowy aureolę - ironicznie odpowiedziała
Judysia.
Pat zaplotła więc warkoczyki i włożyła nowy niebieski sweterek,
który jej wyszydełkowała Judysia. Bała się, że matka Szkraba uzna
ją za małą prowincjuszkę.
"E nie, będzie tak zajęta Szkrabem, że na pewno nie zwróci na mnie
uwagi" - pocieszyła się w myślach.
Szkrab stał z bukietem w ręku, zaciskają c usta, żeby nie było
widać, jak drżą mu wargi. Wreszcie usłyszeli warkot starego auta
Larry'ego Gordona.
- Jest... - szepnęła Pat.
Patrzyli, jak wysiada z auta i idzie kamienną ścieżką . Szkrab
zamierzał wybiec jej na spotkanie. Ale nie mógł się ruszyć. Stał z
niemą drą miną , trzęsły mu się ręce, w których trzymał bukiet. To
miała być matka?
Pat widziała ją wyraźniej niż Szkrab. Wysoka, smukła, miała na
sobie suknię z błękitnej mgiełki, złociste włosy pod kapelusikiem
z niebieskich piór przylegały do jej głowy jak hełm, zielonkawe
oczy zdawały się nikogo nie widzieć, choćby patrzyły prosto w
twarz, brwi były cieniutkie i czarne jak smoła, a usta, usta psuły
wszystko, takie były czerwone i wypukłe. Wyglą dała tak, jakby
zeszła z okładki ilustrowanego pisma. Piękna... tak, była
piękna... ale to miała być matka?
"Wolę matkę, która wyglą da jak matka - pomyślała Pat. - A ta
kobieta robi wrażenie młodej dziewczyny".
Doreen Garrison podeszła przyglą dają c im się z ciekawością . Szkrab
odezwał się pierwszy.
- Mamo! - powiedział. Po raz pierwszy w życiu użył tego słowa.
Zabrzmiało jak modlitwa.
Zdumienie pojawiło się w oczach Doreen Garrison... zaśmiała się
dźwięcznie.
- To ty jesteś moim małym Szkrabem? - spytała. - Strasznie jesteś
dorosły.
Nachyliła się i pocałowała go w policzek.
Ona go nie poznała! Pat spojrzała na Szkraba. Przykro było
patrzeć, jak z jego twarzy znika wyraz szczęścia.
- To dla ciebie, mamo - Szkrab podał jej bukiet. Spojrzała na
niego, wzięła do ręki kwiaty, znów się zaśmiała i znów był to
sztuczny śmiech. Szkrab wyglą dał tak, jakby mu wymierzyła
policzek.
- Aniołku, co ja zrobię z takim ogromnym bukietem? On chyba waży
całą tonę. Wsadź go do wody, a ja wyjeżdżają c wezmę jeden
kwiatek... Nie mam dużo czasu... Muszę złapać wieczorny prom, a z
twoim stryjkiem mam do omówienia wiele spraw. Nie przypuszczałam,
że aż tak urosłeś.
Położyła mu na ramieniu białą rękę z wymalowanymi paznokciami i
bacznie mu się przyjrzała.
- Straszny z ciebie chudzielec, aniołku. Czy ty aby dosyć jesz?
Cóż, pewnie to taki wiek. Zdejmij te ohydne szkła. Musisz je
nosić? Byłeś ostatnio u okulisty?
- Nie - odpowiedział Szkrab i tym razem nie dodał "mamo".
- To jest Pat Gardiner - przedstawił niezręcznie Pat.
Pani Garrison rzuciła okiem na Pat, a ta uświadomiła sobie, że jej
pończochy się marszczą , a włosy wyglą dają jak fryzura tubylca z
Fidżi.

background image

Nie wiadomo kiedy znaleźli się w saloniku Gordonów. Wszyscy
milczeli poza panią Garrison, która srebrzystym głosem prawiła
państwu Gordon nieszczere komplementy, podkreślają c każde słowo
ruchem rą k tak, żeby wszyscy widzieli, jakie ma piękne dłonie. Pat
pomyślała o dłoniach matki zniszczonych latami pracy. Ale marzyło
się o ich czułym dotyku. Pat nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby
ktoś mógł chcieć, by go dotknęła pani Garrison.
Szkrab wpatrywał się w dywan, ale Pat, kiedy minęło pierwsze
onieśmielenie, nie przestawała się wpatrywać w panią Garrison.
Tak, jest śliczna... ale jaka to dziwna twarz... Dopiero po latach
znalazła odpowiednie określenie - ta twarz była falsyfikatem. Po
latach zrozumiała, że owa kobieta walczyła ze wszystkich sił, by
zachować młodość i urodę dla męża, który łatwo ulegał niewieścim
urokom, i poświęciła temu tyle wysiłku, że po drodze zgubiła samą
siebie. Stała się własnym cieniem...
Więc to jest matka Szkraba... Zwraca się do wszystkich, nawet do
Larry'ego Gordona, per kochanie i od czasu do czasu rzuca jakieś
słówko synowi, tak jak rzuca się psu kość. Pat nie była w stanie
zrozumieć, że kobietę tę głęboko zakłopotał widok dorastają cego
zaniedbanego syna, ale od razu wiedziała, że zostanie tu ona tylko
tyle czasu, ile będzie musiała.
- Jaki brzydki psiak! - zaśmiała się Doreen, kiedy do Szkraba
podbiegł McGinty. McGinty'ego zamknięto w szopie, ale udało mu się
wymkną ć. Wiedział, że jest potrzebny swemu panu.
- Tak lubisz pieski, aniołku? Przyślę ci jakiegoś miłego psa.
- Nie, dziękuję. McGinty jest najmilszym psem na świecie
- odpowiedział Szkrab czerwienią c się.
Pat wstała. Szkrab odprowadził ją do drzwi domu.
- £adna jest, prawda? - spytał żałosnym głosem.
- Jest najładniejszą kobietą , jaką kiedykolwiek widziałam -
odpowiedziała serdecznie Pat. Patrzą c na twarz Szkraba nie mogła
się oprzeć myśli o tej miedzianej róży, która wieczorem tak
pięknie rozkwitła, a rano pozostały z niej tylko zmięte płatki.
Znienawidziła Doreen Garrison, nienawidziła jej przez wiele lat,
dopiero dużo, dużo później poczuła dla niej litość.
- Wrócisz, jak tylko będziesz mogła, dobrze, Pat? Wiesz, że chcę
jej pokazać Sielankę... A Sielanka należy także do ciebie.
Pat obiecała. Wiedziała, że Szkrab zdaje sobie sprawę, że jego
matce wcale na tym nie będzie zależało, i wiedziała także, że boi
się zostać z matką sam na sam. Ale tego dnia nauczyła się, że o
wielu rzeczach nie wolno mówić.

Iii

Wróciła po południu. Doreen Garrison szykowała się do odjazdu.
- Mamo... - Szkrab wypowiedział to słowo z wyraźnym wysiłkiem. -
Pat i ja chcielibyśmy ci pokazać Sielankę. To taki uroczy zaką tek.
- Sielankę? Ską d wam to słowo przyszło na myśl, kochanie?
- Bo tam jest tak ładnie, że nikt nie może być nieszczęśliwy.
W oczach Doreen Garrison pojawiło się rozbawienie. Szkrab kiedyś
wyobrażał sobie, że oczy te są szafirowe jak rozgwieżdżone niebo.
- Jak to musi być przyjemnie nic nie wiedzieć o życiu i móc sobie
wszystko wyobrazić - zauważyła lekkim tonem. - Nie, mój mały
Szkrabie, nie mogę pójść do twojej Sielanki... Na tych obcasach? I
muszę zdą żyć na prom. Bo inaczej spóźniłabym się na parowiec do
San Francisco. Aniołku, nie garb się... o, tak już lepiej. I bez
tych szkieł dużo ładniej wyglą dasz. ¯ebyś mi ich więcej nie
wkładał. Powiedziałam, aniołku, twojemu stryjowi, żeby zabrał cię

background image

do dobrego okulisty i jeśli naprawdę musisz nosić okulary, to żeby
jakoś wyglą dały! I dostaniesz jakieś przyzwoite ubranie, i
pójdziesz do fryzjera w Srebrnych Mostach... O, jest już auto...
Spojrzała niepewnym wzrokiem na Szkraba, jakby się zastanawiała,
czy go jeszcze raz pocałować. Ale we wzroku Szkraba było coś, co
nie zachęcało do pocałunku. Doreen Garrison westchnęła z ulgą . Był
to okropny dzień... Czuła się tak niezręcznie wobec tego syna
dryblasa w niemożliwym ubraniu, z kudłami na głowie, który w
dodatku chyba nie umiał mówić. Co się stało z jej rozkosznym
maleńkim Szkrabem? Ale wypełniła swój obowią zek... zapewniła mu
przyszłość... szczegółami zajmie się Lawrence.
Pogłaskała go po głowie.
- Do widzenia, aniołku. Tak mi przykro, że nie mogę dłużej zostać.
Proszę cię, przez następne dwanaście lat już tak nie rośnij... Do
widzenia, Noro, masz na imię Nora, prawda?
- Do widzenia pani - odpowiedziała wyniośle Pat, myślą c z
przykrością , że pani Garrison nie zauważy jej tonu.
Doreen Garrison pobiegła ścieżką jak ptak wypuszczony z klatki,
pozostawiają c za sobą smugę egzotycznych perfum. Szkrab stał na
schodkach i patrzył, jak odchodzi ta, która tyle lat królowała w
jego sercu. Czy zatrzyma się i pomacha mu ręką ? Nie, odjechała.
Jego bukiet stał na stole w sieni. Zapomniała wzią ć kwiatek.
- No co, jak ci się spodobała twoja matka? - spytała ciotka Maria.
Szkrab mrugną ł oczami. Dotkną ł go szorstki ton ciotki.
- Ona jest... jest bardzo piękna - wyją kał.
Ciotka Maria wzruszyła kościstymi ramionami.
- No, zadbała w każdym razie o twoją przyszłość. Na przyszły rok
będziesz chodził na kurs przygotowawczy, a potem pójdziesz na
studia. Mówi, że możesz sobie wybrać zawód, a ona poniesie
wszystkie koszta... Tak wydziwiała nad twoim ubraniem, jakby to
ona za nie zapłaciła. Masz dostać dwa nowe garnitury, szyte na
miarę. Jej syn nie będzie chodził w starych łachach. No, no!
Oburzona ciotka Maria wróciła do kuchni.
Szkrab spojrzał na Pat zgaszonym wzrokiem. Poczuła, że dławi ją w
gardle.
- Czy po kolacji możesz przyjść do Sielanki? Chcę cię o coś
poprosić.

Popiół do popiołu

I

Kiedy Pat przyszła do Sielanki, Szkrab leżał z twarzą ukrytą w
paprociach. Koło niego siedział mały piesek o wielkim sercu,
pilnują c owiniętej w papier paczki.
Pat bez słowa usiadła obok. Dziś uświadomiła sobie, że życie pełne
jest milczą cych tragedii. Tak bardzo chciała dopomóc Szkrabowi.
Judysia chętnie opowiadała, jak uczyła czteroletnią Pat mówić
"proszę". Któregoś dnia Pat nie mogła sobie tego słowa
przypomnieć. - Judysiu - spytała - co ja mam powiedzieć, żeby
dostać to, czego chcę? - Ach, gdyby teraz potrafiła znaleźć
magiczne słowo, które pomogłoby Szkrabowi.
Tego wieczoru w Sielance było niezwykle pięknie. Po bladobłękitnym
niebie sunęły pierzaste obłoki. W powietrzu unosił się zapach
koniczyny. Kraniec dolinki spoczywał w cieniu drzew, ale poza tym
wypełniona była czerwonym jak wino odblaskiem zachodu.
- ¯ałuję - powiedział Szkrab przewracają c się tak, że jego głowa

background image

znalazła się na kolanach Pat. - ¯ałuję, że się spełniły moje
marzenia... były takie piękne...
- Rozumiem - powiedziała cicho Pat i pogłaskała go z czułością po
głowie. W Szkrabie coś się rozluźniło i mógł wylać z siebie całą
gorycz.
- Ona... ona dała mi dziesięć dolarów. Czułem jak ten pienią dz
pali mi rękę. I ona pośle mnie na uniwersytet. Ale wcale jej nie
obchodzą moje plany. Pokazałem jej dom, który dla niej
narysowałem. śmiała się.
- Szkrabie... mnie się wydaje, że twoja matka była po prostu
strasznie zaskoczona, że już nie jesteś małym chłopcem... i nie
potrafiła... miała pewnie uczucie, że ma do czynienia z kimś
obcym... Kiedy następnym razem przyjedzie, będzie inaczej...
- Czyja to wina, że jestem obcy? I nie będzie następnego razu...
Zrozumiałem to, kiedy odjeżdżała. Ona mnie nie kocha... nigdy mnie
nie kochała. Wiem. Gdybym nie był taki głupi, tobym od dawna
wiedział.
Pat nie mogła znieść dźwięczą cej w jego tonie rozpaczy. Znów
pogłaskała go po głowie.
- Ale ja kocham ciebie, Szkrabie... Prawie tak bardzo jak Sida.
Szkrab wzią ł jej rękę i przytulił do mokrego od łez policzka.
- Dziękuję ci, Pat. I... Pat, czy mogę cię o coś prosić? Od dziś
nazywaj mnie Hilarym. Szkrab to takie głupie przezwisko dla
dorosłego chłopca.
Pat zrozumiała, dlaczego nie chce więcej słyszeć tego słowa, które
kiedyś było pieszczotliwym przezwiskiem nadanym mu przez matkę.
Chyba wtedy go kochała?
- Będę się starała... ale nie będziesz mi miał za złe, jeśli
czasem zapomnę? - I pomyślała: "Będę do niego mówić Hilary, ale w
myślach nie przestanę go nazywać Szkrabem".
- Już ci wspominałem, Pat, że chcę cię prosić o przysługę. Nie
dałem jej tych listów. Rozpalę na tej skałce ognisko, a ty je
spalisz, dobrze?
Pat zgodziła się. Cóż innego można by teraz z tymi listami zrobić?
Szkrab rozpalił ognisko, Pat otworzyła paczkę i kolejno wrzucała
listy w wygłodniałe płomienie. Czuła się okropnie. Kiedy Szkrab
był mały i nie mógł zdobyć papieru, pisał na rozmaitych świstkach,
na tytułowej stronie starego podręcznika... na odwrotnej stronie
jakiejś ulotki... czasem nawet na starannie pociętym papierze do
pakowania. Dla matki takie listy powinny być skarbem. A Doreen
Garrison nawet ich nie zobaczy! Od czasu do czasu Pat widziała
jaką ś linijkę... "Najukochańsza mamusiu... może któregoś dnia
będziesz mogła mnie odwiedzić... w zeszłym tygodniu byłem
pierwszym uczniem w klasie, to dla ciebie, moja najdroższa
mamusiu..." Pat bezsilnie zazgrzytała zębami.
Po spaleniu ostatniego listu Pat wzięła popiół i rozsypała go w
strumyczku.
- No, zrobione! - Hilary wstał, wyglą dał na starszego, miał
zaciśnięte szczęki, jego głos nabrał nowego tonu człowieka, który
skończył z dziecinnymi głupotami. - Teraz zabiorę się do nauki...
pójdę na uniwersytet... zostanę architektem i będę sławny.
Wracali w milczeniu. Wstał księżyc, latały nietoperze. Gdzieś w
świerkach za Sielanką nawoływała sowa. Nad Srebrnym Gajem zawisła
ogromna złota gwiazda. Rozstali się na mostku. Pat spojrzała na
przyjaciela.
- Dobranoc, kochany Szkrabie... chcę powiedzieć Hilary.
- Dobranoc, Pat. Jesteś fajna! Pat... masz takie prześliczne
oczy...

background image

- Ejże, tak ci się tylko wydaje w tym księżycowym świetle
- odpowiedziała Pat.

Ii

Pat pomagają c Judysi umyć wiadro po mleku i zagonić kurczęta,
opowiedziała jej o Doreen Garrison.
- Judysiu, ona była taka... taka...
- Co, pyszniła się?
- O nie, była bardzo uprzejma... tak uprzejma jak wobec obcych
ludzi... ale miałam wrażenie, że w ogóle nas nie widzi. Trudno mi
uwierzyć, Judysiu, że może istnieć taka matka...
- Wstyd pomyśleć, ale różne bywają matki, dobrze że nic o tym nie
wiesz. Ale przestań się trapić, taką ją już Najwyższy stworzył i
ty tego nie zmienisz. Pomódl się za biedne sieroty i ciesz się, że
twoja mamusia ma korzenie.
- Korzenie?
- Przecie powiadam. A ta Doreen nie ma. Jak się człowiek nigdzie
nie zakorzeni, to miota nim wiatr.
- Cały czas czułam, że ona jest tutaj wbrew swej woli i jak tylko
wyjedzie, zaraz zapomni o Szkrabie.
- Przecie powiadam. Maria Gordon mówiła kiedyś, że na całym
świecie nie ma drugiej takiej, która by o wszystkim na świecie
umiała zapomnieć, jak ta wdowa po Kubie. ¯al mi twojego Szkraba.
Zaproś go jutro na obiad. Upiekę dla niego ciasto z jagodami.
- On teraz chce, żeby go nazywać Hilarym... Taki dziwny zbieg
okoliczności. W zeszłym tygodniu postanowiłyśmy z Bietką , że
będziemy mówić do siebie Elżbieto i Patrycjo. Ale oczywiście
- dodała pospiesznie - nie oczekujemy, żeby tak do nas mówili inni.
- No to i dobrze, złotko, bo dla mnie jesteś i pozostaniesz Pat.
- Pat ze Srebrnego Gaju - oświadczyła radośnie Pat.
Wyszła z domu, bo umówiła się z Bietką , że opowie jej o matce
Szkraba... Nie, nie powie wszystkiego, ale wystarczają co dużo,
żeby Bietka wiedziała, jak się mają sprawy, i nieostrożnym słowem
nie zraniła uczuć Szkraba.
Pierwsza przyszła pod Czuwają cą Sosnę i czekają c przytuliła twarz
do chropawej kory. Noc była cudowna, Pat czuła swą przynależność
do pięknego świata. Gdybyż mogła podzielić się swym zachwytem z
wszystkimi ludźmi. A tu biedny Szkrab leży z McGintym na kopie
siana i próbuje zapomnieć o swym złamanym sercu. To
niesprawiedliwe, że jest taka szczęśliwa, choć on cierpi. Ale była
szczęśliwa, noc urzekła ją , a u jej stóp znajdował się kochają cy
Srebrny Gaj, słychać było, jak pogwizduje Józek, jak szczeka jego
psiak. I czekała na najmilszą przyjaciółkę, jaką można sobie było
wyobrazić. O, Bietka nadchodzi ścieżką .
- Musimy go teraz jeszcze bardziej kochać, żeby mu było lżej
- oświadczyła Bietka, kiedy Pat jej wszystko opowiedziała, wszystko
prócz spalenia listów, wiedziała, że to musi pozostać tajemnicą
jej i Hilarego.

Jego miejsce jest na morzu

I

Kiedy we wrześniu rozpoczęły się zajęcia szkolne, w Srebrnym Gaju
odbyła się rodzinna narada. Zdecydowano, że Pat musi chodzić na
kurs przygotowawczy i następnego roku zdawać egzamin do Akademii

background image

Królowej. Pat protestowała, ale ojciec był nieugięty. Winnie udało
się wykręcić, bo zrozumiał, że ta śliczna główka nigdy nie pojmie,
czym różni się imiesłów od przymiotnika; ale Pat, choć nie
należała do najlepszych uczennic, przynosiła ze szkoły dobre
świadectwa, musi więc pójść do Akademii i zdobyć dyplom
nauczycielki.
- Potem będziesz pracowała w naszej szkole i mieszkała w domu -
oświadczył ojciec i była to jedyna pociecha. Pat pobiegła
rozgoryczona do kuchni i zwierzyła się Judysi.
- No, no, złotko, powinnaś się kształcić!
Nie miała nic przeciwko kształceniu się, ale nie chciała wyjeżdżać
z domu.
- Ja nie jestem taka jak moje koleżanki, Judysiu. One marzą o tym,
by iść do wyższej szkoły i zdobyć zawód. A ja nie... Ja chcę tylko
zostać w Srebrnym Gaju i pomagać tobie i mamie. Tu bym miała
mnóstwo do roboty, przecież sama wiesz. Mama nie jest w dobrej
formie. A jeśli chodzi o wykształcenie to mogę się kształcić
sama... Lubię się kształcić.
- No, no, pewnie, że masz trochę racji, złotko. Ale tu chodzi nie
tylko o to. Pienią dze nie rosną na drzewach.
- Jak by to było zabawnie! - Pat wyobraziła sobie na gałęziach
drzew maleńkie złote dolary, wyglą dają ce z daleka jak pą czki
kwiatów.
- Twój tata nie jest bogaty... utrzymanie takiej rodziny dużo
kosztuje, rośniecie, trzeba was ubrać... Musisz mu trochę dopomóc,
nim nie wyjdziecie za mą ż i nie opuścicie domu.
- Wcale nie chcę, żeby ktoś opuszczał dom albo wychodził za mą ż.
- Bo jesteś bardzo niemą dra.
Pat powoli zaczęła uświadamiać sobie, że rzeczywiście jest
niemą dra... pewne rzeczy muszą się w końcu zdarzyć. Na przykład
Winnie miała wielbiciela. Nie wielbicieli, ale prawdziwego
konkurenta; wielbiciele już od roku oblegali dom i Pat
przyzwyczaiła się do nich, a także do opowieści Winnie o
"randkach". Ale pojawił się Franek Russell, inni kawalerzy znikli
i Winnie rumieniła się, gdy Judysia jej nim dokuczała. Pat tak
znienawidziła Franka, że chwilami przestawała być uprzejma.
Judysia zniecierpliwiła się.
- Pójdź po rozum do głowy, Pat. Franek jest dobrą partią .
Russellowie wiedzą , że "ręka rękę myje". I jest jedynym synem,
jego matka nie żyje i biegają za nim wszystkie dziewczyny z
Wybrzeża Zatoki. W tym pięknym starym domu Russellów Winnie będzie
królową i żadna teściowa nie zacznie kręcić nosem, jak zechce
przestawić kanapę. No i Wybrzeże Zatoki jest niedaleko domu.
- Winnie jest jeszcze za młoda, by myśleć o małżeństwie
- zaprotestowała Pat.
- No, no, ma już osiemnaście lat. Pewnie, że nie wyjdzie za mą ż
zaraz, zaloty muszą potrwać. Ale to poważna sprawa, widziałam, jak
Franek na nią patrzy. On wie, gdzie znaleźć dobrą żonę.
- Franek nie jest zbyt inteligentny... - parsknęła Pat.
- Patrzcie ją ! Pewnie, że nie czyta wierszy i nie buduje zamków na
lodzie jak ten twój Szkrab. Ale zna się na polityce, jak to już
zauważył Długi Alek, i wcale się nie zdziwię, jeśli, jeszcze nim
wyłysieje, trafi do parlamentu. Winnie też nie jest uczona, ale
nikt na Wyspie nie piecze lepszych biszkoptów i będzie wspaniałą
panią domu, już ja ci to mówię!
Pat nie chciała tego słuchać. Myśl, że Winnie choćby po
najdłuższych zalotach opuści dom, wydawała jej się czymś
potwornym.

background image

Dalej nienawidziła Franka, ale pogodziła się z kursem
przygotowawczym i z determinacją zabrała się do nauki, żeby nie
przynieść wstydu Srebrnemu Gajowi.
Wiedziała, że są siedzi uważają Gardinerów ze Srebrnego Gaju za
"mało ambitnych". Józek skończywszy piętnaście lat twardo odmówił
dalszego uczęszczania do szkoły, Winnie w szkole była "tępa", a
Sida interesowała wyłą cznie praca na roli. Więc to jej przypadło w
udziale bronić honoru rodziny.
- Tak się cieszę, Judysiu, że Bietka też chodzi na ten kurs. Z
począ tku jej ojciec nie chciał się na to zgodzić, uważał, że ona
nie ma dosyć sił. Ale Bietka go ubłagała. Jeśli będzie ze mną w
Akademii, to jakoś to wytrzymam... jeśli oczywiście zdam.
- Jeśli zdasz? No pewno, że zdasz, jak się przyłożysz do nauki.
Mą dra z ciebie dziewczynka. Widzę przecież, że sobie dajesz radę z
tą dziwną algebrą i tą geometrią , która przeraża nawet Dżentelmena
Toma.
- Geometria jest moim ulubionym przedmiotem, Judysiu. Bietka jej
nie lubi, ale poza tym lubi to wszystko, co ja. Postanowiłyśmy, że
przez całą zimę będziemy się co wieczór dwie godziny razem uczyć,
a potem gadać!
- Co to, to wierzę. Nigdy wam się nie zamykają usta.
- No tak. Ale czasem wcale nie rozmawiamy. Siedzimy i myślimy.
Albo i nie myślimy. Po prostu miło nam jest być razem. I wiesz,
Judysiu, Bietka i ja...
- Jakoś nie słyszę, żebyście mówiły do siebie Patrycjo i Elżbieto.
Pat roześmiała się.
- Próbowałyśmy. Ale nam nie wyszło. Miałyśmy uczucie, że zwracamy
się do kogoś obcego. Ale chciałam powiedzieć, że postanowiłyśmy
przeczytać całą Biblię od począ tku do końca. Nie pominiemy ani
jednego rozdziału, nawet tych strasznych imion w Księdze Numeri *.
(* Księga Numeri - czwarta księga biblijnego Pięcioksią gu [Księgi
Mojżeszowe] przedstawiają ca niektóre wydarzenia z pobytu ¯ydów na
pustyni, przeplatane różnorodnymi przepisami prawnymi.) Nie masz
pojęcia, Judysiu, jaka Biblia jest ciekawa, kiedy się ją czyta tak
jak powieść.
- Jak to nie wiem? Czy to ja nie czytałam Biblii jeszcze na długo
przed tym, nim ty się urodziłaś? Ale ja pomijam te imiona. Zawsze
się zastanawiałam, czy w tamtych czasach ludzie nie zdrabniali
imion i jak właściwie do siebie mówili? Jak myślisz, Pat, czy
matka Jehazafata zwracała się do niego pełnym imieniem wołają c go
na kolację?

Ii

Mijała jesień, rozpłomieniły się klony wokół Ukrytego Pólka, w
Sielance zbrą zowiały paprocie. Jordan zdą żał do morza wśród
fioletowych astrów. Po ślicznym wrześniu i łagodnym październiku
nastą pił smutny listopad, smugi deszczu przesłaniały wzgórza.
I nagle, najniespodziewaniej w świecie, na rodzinę w Srebrnym Gaju
spadł cios.
Wszyscy z wyją tkiem Józka spędzili sobotnie popołudnie i wieczór
na farmie Wybrzeża Zatoki... tam, odką d pamiętała Pat, nic się nie
zmieniło. Zaczęła kochać za to Wybrzeże Zatoki. Ciotka Franciszka
i ciotka Honorata były równie "majestatyczne", tyle że przestały
przepytywać ją z Biblii i stukać naparstkiem w głowę, gdy były z
niej niezadowolone. Często zresztą bywały z niej niezadowolone,
ale Pat się to podobało, to też oznaczało, że nie nastą piła żadna
zmiana.

background image

Kuzyn Danny wcią ż się tajemniczo uśmiechał. Prababka wcią ż żyła,
wcią ż miała dziewięćdziesią t osiem lat... i wcale nie wyglą dała
starzej. Za każdym razem widzą c Pat powtarzała: "ładna to ona nie
jest" - tym samym opryskliwym tonem, jakby to była wina
dziewczynki.
Bietka pojechała z nimi i to dodało jeszcze uroku temu dniu. Tak
przyjemnie było wszystko jej pokazywać. Ciotki lubiły Bietkę, któż
mógłby jej nie lubić? Nawet prababka spojrzała na nią z aprobatą i
zapomniała wypomnieć Pat, że nie jest ładna.
Kiedy wrócili, Pat odprowadziła Bietkę na wzgórze; ochłodziło się,
zaczą ł prószyć śnieg. Pat weszła do kuchni i od razu zobaczyła, że
coś się stało, coś bardzo złego. Matka była blada jak ściana...
Winnie płakała... płakała nawet Judysia. Sid wyglą dał tak, jakby
walczył ze łzami. Ojciec stał koło stołu trzymają c w ręku list.
Pat rozejrzała się. W kuchni byli wszyscy... z wyją tkiem... z
wyją tkiem...
- Gdzie Józek? - zawołała.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Potem Winnie wyszlochała:
- Wyjechał...
- Wyjechał? Doką d?
- Jest na morzu. Po południu pojechał do portu, zacią gną ł się na
statek Pierce'a Morgana i płynie na Karaiby.
- A ja, głupia, niczego nie podejrzewałam - rozpaczała Judysia. -
Przyszedł z taką dziwną miną i powiedział, że skoczy do Srebrnych
Mostów. Gdybym przypuszczała, co mu chodzi po głowie, tobym się go
uczepiła i nie puściła, nim zacznie się odpływ...
- Nic by to nie pomogło - zauważył Długi Alek - prędzej czy
później wyruszyłby na morze. Już od jakiegoś czasu o tym
wiedziałem. Ale jest jeszcze taki młody... I jak mógł znikną ć bez
słowa pożegnania... to bezlitosne... no, no, Marychno!
Bo matka odwróciła się i ze szlochem ukryła twarz na jego
ramieniu. Ojciec zabrał ją na górę. Za nimi poszły Winnie i
Przylepka. Sid wyszedł z domu, a Pat rzuciła się płaczą c w ramiona
Judysi.
- Judysiu... ja tego nie zniosę... jak Józek mógł nam to zrobić?
- No tak, dobrze powiedział Długi Alek. Młodość jest bezlitosna...
Młodzi nie rozumieją ... No, no, kochanie, uspokój się. Pamiętaj,
że najciężej jest twojej mamie... A Józek kiedyś wróci...
- Ale już nie zostanie! Nigdy nie przestanę nienawidzić tego dnia,
nigdy!
- No, no, nie bą dź cyniczna - napomniała Judysia, która lubiła
używać trudnych słów nie bardzo wiedzą c, co znaczą . - Co ci
zawinił ten biedny dzień? Musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Pomyśl
o Zawadiackim Dicku i o twoim stryjku Horacym. Józek wdał się w
Horacego. I wiedział, że jakby się zaczą ł żegnać, to Długi Alek
próbowałby go zatrzymać. No, Pat, głowa do góry. Musisz być
dzielna ze względu na matkę. Sid zajmie się gospodarstwem, on ma
do tego żyłkę. Kocha pracę na roli - Józek nigdy jej nie lubił - i
potrafi nawet prowadzić automobil, choć Najwyższy na pewno czegoś
takiego nie przewidział. Józek wyjechał, ale nie zabrał z sobą
Srebrnego Gaju. Czy widziałaś list, który zostawił na biurku
Długiego Alka? Tam jest prośba do ciebie: "Powiedzcie Pat, żeby
zajęła się moim Fryckiem". I pomyślał też, kochaneczek, o mnie,
choć jak zawsze zażartował. "Powiedzcie Judysi, żeby przed moim
powrotem te kocięta z obrazu wreszcie wyrosły!" Zawsze się z nich
śmiał!
Ale Pat długo nie mogła się śmiać. Ostatnia pogodziła się z
sytuacją . A wtedy zaczęła się tego wstydzić. Ale dopiero w połowie

background image

zimy przestała spędzać bezsenne noce, ilekroć na morzu był sztorm,
i mogła cieszyć się listami od Józka z czarują cymi zagranicznymi
znaczkami, które zaczęła zbierać Przylepka.
W listach Józek opowiadał o wspaniałych portach i odległych
krajach, o całej tej swojej wielkiej przygodzie, i Pat wbrew woli
czuła dreszcz podniecenia. I choć trudno było w to uwierzyć,
Srebrny Gaj świetnie radził sobie bez Józka. Sid dzielnie zają ł
jego miejsce, szczerze mówią c Sid był zachwycony, że może przestać
chodzić do szkoły, matka znów się zaczęła uśmiechać. Franek
Russell pocieszył Winnie, nikt już nie łapał się na tym, że czeka,
aż rozlegnie się wesołe pogwizdywanie Józka.
Najgorsze było to, że widać można przyzwyczaić się do każdej
zmiany. Upodobnili się do tej dziwnej rodziny w Srebrnych Mostach.
Jeden syn był w Kalifornii, jeden w Australii, jeden w Indiach, a
rodzina zdawała się tym wcale nie przejmować.
- No, no, złotko, jak moglibyśmy żyć, gdyby Najwyższy nie
ofiarował nam daru zapominania.
- Ale Gwiazdka była okropnie smutna - westchnęła Pat. - Po raz
pierwszy nie byliśmy wszyscy razem. Cały czas myślałam o tym, co
kiedyś usłyszałam. ¯e jeśli raz kogoś z rodziny tego dnia
zabraknie, to już nigdy nie będą wszyscy świętować wspólnie Bożego
Narodzenia. Nie mogłam nic jeść... nie rozumiem, jak inni mogli...
- Ale wieczorem zajrzałaś do kuchni i zrobiłyśmy sobie ucztę z
resztek - zauważyła bezlitośnie Judysia.

Iii

Wszystko mija. Zanim się spostrzegli, zima przemieniła się w
wiosnę. Cała rodzina oczekiwała przyjazdu Józka. W marcu nadeszła
smutna nowina. Nie wróci do domu na statku Pierce'a Morgana.
Zacią gną ł się na okręt płyną cy do Chin. To było rozczarowanie, ale
tymczasem marzec przeszedł w kwiecień, w drzewach zaczęły krą żyć
soki, na Pólku Sadzawki odezwały się żaby, trzeba było zbierać i
palić gałęzie, które zimą wiatr zerwał z drzew.
Zbierali je Pat i Sid, a potem wraz z Bietką i Hilarym palili
wieczorem wesołe ognisko... Obecnie Pat nie odprowadzała już do
domu Bietki... robił to Sid. Nie martwiło to Pat, przeciwnie, była
szczęśliwa, bo wyglą dało na to, że Sid zakochał się w Bietce.
- Nareszcie przestało się słyszeć o tej Mai Binnie. Judysiu, czy
to by nie było cudownie, żeby Sid ożenił się z Bietką !
- No, no, nie baw się w swatkę - ironicznie napomniała ją Judysia.
Zresztą niezależnie od tego przyjemnie było zostawać we dwójkę z
Hilarym na grobie Płaczliwego Willa i omawiać wszystkie sprawy
świata. Pat nauczyła się już mówić do przyjaciela: Hilary, zaczęła
tak nawet o nim myśleć i tylko w momentach podniecenia nazywała go
dawnym przezwiskiem. Ale dla Judysi Szkrab pozostał Szkrabem i
nawet nie próbowała tego zmieniać.
- Kochane dzieciska - mówiła do Dżentelmena Toma, patrzą c na nich
z kuchennego okna. - Co też ich czeka w życiu? Jak długo jeszcze
uda im się zachować tę beztroskę?
Dżentelmen Tom nie potrafił jej odpowiedzieć.
Kwiecień stał się majem, dzika wiśnia w Sielance zapłonęła białym
płomieniem, po ogrodzie zaczęły wytańcowywać żonkile, zakiełkowały
irysy - Pat co dzień odkrywała coś nowego.
- Człowiek w zimie zapomina, jak cudowna jest wiosna, i ma co roku
miłą niespodziankę.
Wreszcie maj przeszedł w czerwiec, koło płotu zakwitł fioletowy
bez i zabłyszczał Judysiny klomb z bratkami, z wielkimi

background image

aksamitnymi białymi bratkami, a wzgórza mieniły się wszystkimi
odcieniami zieleni.
- Judysiu, nigdzie nie ma takiej wiosny jak w Srebrnym Gaju.
Spójrz na ten irys, jest biały jak śnieg, ale każdy płatek ma
szafirowe obramowanie. To irys Józka, zasadził go zeszłej
wiosny... Gdzie on teraz może być?
- Wszystko wskazuje na to, że z drugiej strony świata. Powiedz no
mi, Pat, czy ty rozumiesz, jak się to dzieje, że ludzie z tamtej
strony trzymają się powierzchni ziemi?
Pat próbowała wyjaśnić, ale Judysia pokręciła głową .
- Muszę być głupia, bo nic nie chwytam...
- Nie, nie, to moja wina - zaprzeczyła Pat - boli mnie głowa i nie
potrafię ci dobrze wytłumaczyć.
- No pewnie, że boli, ty się za dużo uczysz. Pewnikiem ta algebra,
siedzisz nad nią dniem i nocą i nikt mi nie wmówi, że to przedmiot
dla dziewczą t.
- Muszę się uczyć, Judysiu. Egzaminy są już za miesią c, a ja muszę
zdać. Gdybym nie zdała, strasznie rozczarowałabym rodziców. Nie
boję się matematyki. Zawsze ją lubiłam. Ale pamiętasz, jak mi
zawsze było żal biednych A i B, i C, strasznie się musiały
napracować. D miało lżej...
- Pamiętam, pamiętam... Podnosiłaś główkę znad zeszytu i pytałaś
żałośnie, czy A nigdy nie miewa wakacji... Jestem pewna, że
dostaniesz dobre stopnie.
- Nie. Wyłożę się na historii. Nie mogę zapamiętać dat.
- Dat? A kogo obchodzą daty? Po co komu dokładna data, kiedy
wszystko działo się tak dawno temu...
- Egzaminatorzy będą innego zdania, Judysiu. A ja tak naprawdę
znam tylko dwie daty. Juliusz Cezar wylą dował w Brytanii w 55 roku
p.n.e., a bitwa pod Waterloo miała miejsce w 1815 roku.
- Mój prapradziad zaginą ł pod Waterloo - oświadczyła Judysia. - I
zostawił prababkę z dziewięciorgiem dzieci. Ale teraz, po wojnie
światowej, nikt się już nie rozczula nad jeszcze jedną wdową . Czy
pamiętasz wojnę, Pat?
- Miałam pięć lat, kiedy podpisano zawieszenie broni. Pamiętam
ognie sztuczne nad miastem... I trochę pamiętam, jak przedtem
starsi o niej rozmawiali. Teraz to się wydaje złym snem... Ty,
Judysiu, nigdy nie mówisz o wojnie.
- O czym tu mówić? Przez całą wojnę wstydziłam się, że nikt z
moich nie bierze w niej udziału... i cieszyłam, że Józek i Sid są
jeszcze dziećmi. Twoja matka i ciotka Azalka, i ja cały czas
robiłyśmy na drutach skarpety dla żołnierzy. Nie lubię myśleć o
tamtych czasach, wszyscy wymyślali Kajzerowi, twój tato i stryjek
Tom rozpaczali, że są za starzy, by pójść na front, a my nie
sypiałyśmy po nocach boją c się, czy nie uda im się obejść
przepisów. A jednocześnie wstydziłyśmy się, że nie możemy nalepić
na oknie klonowego liścia...
Och, dużo także było śmiesznych rzeczy. Dziewczyny z taką dumą
brały pod rękę chłopców w khaki, a twój stryj Tom co rano przed
śniadaniem wyśpiewywał na podwórzu ten hymn nienawiści. Jeśli,
doją c krowy nie słyszałam, jak się wydziera: "Wolę zginą ć w
okopach niż żyć pod niemieckim jarzmem", to zaraz leciałam do
Jaskółczego Gniazda, żeby zobaczyć, czy nie łamie go w krzyżu.
Podczas głosowania za Unią tak się roznamiętnił, że bałam się, że
go trafi szlag. Złapał ciotkę Edytę, jak się modliła, żeby
przegłosowano Unię, i strasznie się wściekł. Krzykną ł, że wyborów
nie wygrywa się modlitwami, i siłą zaprowadził ją do urny, choć
całą drogę protestowała, że to nie przystoi kobiecie. Nigdy nie

background image

widziałaś takiej awantury. Sandy Taylor z Wybrzeża Zatoki dał na
imię swemu pierworodnemu John Dellico Douglas Haig Lloyd George
Bonar Law Kitchener. Szkoda, że nie widziałaś twarzy pastora
podczas chrztu! A potem wszyscy nazywali tego chłopaka Szczapą , bo
straszny był z niego chudzielec...
Opowiadano, że Ralf Morgan ożenił się z Janką Fisher, żeby unikną ć
poboru. Nie znam się na małżeństwie, ale wydaje mi się, że każdy
rozsą dny człowiek wolałby stawić czoło Kajzerowi niż żenić się z
Fisherówną . Ralf też chyba doszedł do tego wniosku. Bo jak
odprawiano żałobne nabożeństwo za poległych, to westchną ł ciężko i
szepną ł mi na ucho: "Ach, Judysiu, oni chociaż spoczywają w
spokoju"... No cóż, wszystko to minęło i chyba już się nie
powtórzy, teraz kiedy kobiety też mają prawo głosu.
- Stary Bill Smith ze Srebrnych Mostów nie zgodziłby się z tobą ,
Judysiu. Powiada, że kobiety są nierozgarnięte i na świecie zrobi
się jeszcze większy bałagan.
- Jak by to było możliwe - zauważyła ironicznie Judysia. - Stary
Bill są dzi wszystkie kobiety po własnej żonie... Pamiętam, że jak
pierwszy raz miałam głosować, to włożyłam moją jedwabną niebieską
suknię i pantofle na wysokich obcasach i taka byłam podniecona, że
sama nie wiedziałam, gdzie stawiam krzyżyk. Twój tata twierdził,
że postawiłam koło innego kandydata. Ale mój przeszedł, więc nawet
jeśli się pomyliłam, to nic nie zaszkodziło. Potem już nigdy nie
głosowałam, bo ile razy były wybory, miałam coś pilnego do roboty.
- Stryj Tom mówi, że każdy powinien korzystać z prawa
wyborczego... że to jego obywatelski obowią zek.
- Widzieliście go! £adnie mówi, nie powiem. Ale trudno, żeby mi
zgniły pomidory, zanim je wsadzę w weki, bo mnie zachciało się
pójść głosować! Rzą dy się zmieniają , a w spiżarni Srebrnego Gaju
muszą być weki i konfitury!

Dżentelmen Tom przesiaduje na schodach

Pat niepotrzebnie martwiła się egzaminem z historii. Los zrzą dził,
że owego roku wcale go nie zdawała. Ból głowy, na który się
uskarżała, nie tylko następnego dnia nie miną ł, ale w dodatku
rozbolało ją gardło. Matka poradziła jej, by została w łóżku, i
Pat zgodziła się tak chętnie, że zaalarmowało to Judysię.
Następnego ranka, bardzo niespokojna, zajrzała do Pat.
Pat miała wypieki i spojrzała na nią rozgorą czkowanymi oczyma.
- Ten umarły zegar zaczą ł tykać. Judysiu, zrób coś, żeby przestał.
Tak strasznie boli mnie od tego głowa!
Judysia wybiegła, obudziła panią Gardiner i zadzwoniła po doktora
Bentleya.
Pat miała szkarlatynę.
Z począ tku nikt się zbytnio nie przeją ł. Józek i Winnie przeszli w
dzieciństwie szkarlatynę i nie było to takie straszne. Ale w miarę
upływu dni nad Srebrnym Gajem zawisła ciemna chmura niepokoju.
Doktor Bentley ponurym tonem wspomniał o komplikacjach. Matce,
która nie przechodziła szkarlatyny, zabroniono wstępu do pokoju
chorej, zajmowała się nią Winnie i Judysia.
Judysia nie chciała słyszeć o pielęgniarce. Nie zapomniała panny
Martin. Nikt nie wiedział, kiedy Judysia sypia i czy w ogóle
sypia. Całe noce siadywała przy Pat w fotelu z czasów królowej
Anny, miał wykoślawione nogi i wyblakłe obicie, ale Pat zobaczyła
go na strychu i pokochała... Judysi nie zdarzało się nawet
zdrzemną ć, pilnie czuwała, czy Pat nie trzeba podać coś do picia
lub czule pogłaskać ją po głowie. Doktor Bentley mówił potem, że

background image

jest "urodzoną pielęgniarką , która instynktownie wie to wszystko,
czego inne kobiety muszą się uczyć wiele lat".
Kiedy Pat dostała maligny, znosiła przy sobie tylko Judysię.
Majaczyła. Wcią ż jej się coś przywidywało. Płaczliwy Will wyrwał
klamkę z drzwi spiżarni... Szpary w suficie rozpełzły się po całym
pokoju... Oto idzie pustą drogą , czyha na nią ciemność, a ona nie
może dogonić Szkraba, który nie zwracają c na nią uwagi oddala się
niosą c pod pachą nagrobek Emilki... Nie może wydostać się ze
studni, do której wrzucił ją Zawadiacki Dick... Na próżno szuka
Ukrytego Pólka, zabrała je z sobą Dorotka... Słyszy pogwizdywanie
Józka, szuka go i nigdzie nie może znaleźć... Ktoś poprzestawiał
wszystkie meble w Srebrnym Gaju i Pat na próżno usiłuje ustawić je
na właściwym miejscu... Niedawno pastor mówił w kościele, że świat
spoczywa na dłoni Pana Boga.
- Judysiu, a jeśli Pan Bóg się zmęczy i go upuści?
- Tego jednego możesz się nie obawiać, kochanie. Uspokój się.
Potem nadeszły straszliwe dni, kiedy życie Pat wisiało na włosku.
Doktor Bentley kręcił głową . Rodzina straciła nadzieję. Ale
Judysia nie załamała się. ¯aden znak nie zwiastował śmierci, a
Dżentelmen Tom nie ruszył się z podestu schodów, chociaż czasem
jeżył się i prychał.
- Ten zwierzak nie dopuści Złego - mówiła z ufnością Judysia.
Trzeciej nocy nad ranem, kiedy cały Srebrny Gaj powstrzymywał
oddech boją c się, co przyniesie świt, Dżentelmen Tom wstał,
otrzą sną ł się, zszedł na dół i położył się na swojej poduszce w
kuchni.
- Wiedział, że już nie musi tu czuwać - oświadczyła Judysia, gdy
wreszcie wzeszło słońce. - Kryzys miną ł. Jak wchodziłam na górę,
spotkałam go na schodach i trzeba było widzieć, jak na mnie
spojrzał. Wiedziałam, że zobaczę zmianę, i zobaczyłam. Spójrzcie,
jak nasza kochaneczka spokojnie śpi. Wesoły nam dzień dziś nastał.
Posiedź przy niej, Winnie, a ja sobie zrobię herbaty. Muszę się
pokrzepić, bo mi się kołuje w głowie.

Ii

Rekonwalescencja Pat trwała długo. Upłynęło pięć tygodni, nim
mogła usią ść na łóżku i sama wypić rosół z prześlicznej miseczki w
niebieskie kwiatki. Była to zabytkowa miseczka z Wybrzeża Zatoki,
którą przysłała jej ciotka Honorata. Ciocia Azalka przysłała jej
złocistą jak słońce poduszeczkę... A ciocia Edyta przyniosła
lizeskę koloru pierwiosnków. Wszyscy byli dla niej strasznie
dobrzy. Skazana na banicję Bietka przysłała jej leśne poziomki,
Hilary przynosił pstrą gi. Kiedy Hilary skręcił nogę i przez
tydzień nie mógł wychodzić z domu, Judysia wzięła wędkę Sida,
nazbierała robaków i osobiście wybrała się na brzeg Jordanu, gdyż
Pat nie miała apetytu i trzeba jej było podsuwać smaczne ką ski.
Matka często stawała w drzwiach i patrzyła na nią rozpromienionym
wzrokiem. Zza balasków schodów wyglą dała zaniepokojona buzia
Przylepki, której nie pozwolono się zbliżać.
Mimo błagań Pat dopiero po siedmiu tygodniach pozwolono jej wstać.
- Już mam tak dosyć tego łóżka, Judysiu. Jestem pewna, że nie
zaszkodziłoby mi, gdybym chwilę posiedziała koło okna. Tak
strasznie chcę wyjrzeć na świat. Już nie mogę patrzeć na te
błękitne dzwoneczki na tapecie. Ta kiść nad umywalnią wyglą da jak
pękaty krasnoludek w spiczastym czepku i on się do mnie tak
złośliwie uśmiecha. Nie, Judysiu, nie przerażaj się. Nie majaczę.
Spójrz sama.

background image

- Ano prawda... Ale jeszcze przez dwa dni musisz leżeć. Tak kazał
pan doktor i ja się będę tego twardo trzymać.
- No to daj mi jeszcze jaką ś poduszkę, żebym mogła porzą dnie
usią ść i zobaczyć chociaż niebo za oknem.
To była frajda. Zobaczyła na tle szafirowego nieba wierzchołki
jodeł rosną cych na końcu ogrodu, ukazywały się i znikały zamki z
obłoków, jaskółki krą żyły nad dachem stodoły, snuł się dym z
komina stryja Toma. W ten sposób Pat przeżyła jakoś te dwa dni, a
trzeciego Judysia pozwoliła jej na pół godziny usią ść przy oknie.
Pat udało się o własnych siłach dojść do krzesła, choć przyznała,
że trzęsie się jak galareta.
W pełni wykorzystała te pół godziny. Choć na samym począ tku
przeżyła szok. Podczas jej choroby zniknęło lato. Ale świat mienił
się cudownymi barwami. I znów mogła się wpatrywać w granatowe
grzbiety wzgórz za przystanią i zaprzyjaźnione drzewa w ogrodzie.
Wietrzyk szeptał coś wzgórzom, a potem przynosił jej woń kwiatów.
Za parkanem cmentarzyka rosło kapryfolium, wokół studni
zgromadziły się Judysine kaczki. Na parapecie okna pokościelnej
szopy leżał Bezczelny Pyszałek, a kudłaty czarny psiak z białym
sercem na piersiach siedział na schodkach spichlerza.
Co to?... czyżby to była Bietka? Smukła dziewczyna w lila sukience
z wią zanką peonii w ramionach machała ku niej z Alejki westchnień.
Bietka strasznie urosła.
- Judysia dała mi znać, że będę cię stą d mogła zobaczyć. Ach, Pat,
tak się cieszę, że cię widzę. Nie masz pojęcia, jak się
zamartwiałam... Chciałam zawiadomić Hilarego, on wręcz szalał, ale
Judysia uważała, że zanadto byś się wzruszyła widzą c nas oboje
naraz. Przyjdzie tu jutro.
Z każdym dniem Pat wolno było dłużej siedzieć przy oknie, aż
wreszcie spędzała tam całe popołudnia. Bietce i Hilaremu pozwolono
przychodzić pod dom i z nią rozmawiać, tyle że Judysia pilnowała,
by Pat nie za dużo mówiła.
Któregoś wieczoru Judysia pozwoliła jej zostać przy oknie po
kolacji. Cudownie było znów zobaczyć, jak do ogrodu wpełza
zmierzch. Przypomniała sobie czytaną z Bietką bajkę o zaczarowanym
ogrodzie, w którym rozmawiały kwiaty. A może i tutaj kwiaty
rozmawiają nocą ? Kto wie, czy ten pą k czerwonej róży nie szepcze
czułych słówek rosną cej opodal róży białej! Pyszna chińska lilia
nie opowiada o swoich przygodach? Maki zwierzają się ze swych
tajemnic? A białe lilie pewnie się tylko modlą .
Od dawna nie widziała gwiazd. A oto wschodzi księżyc! Kiedyś
czytały z Bietką wiersz o księżycu, który pojawia się nad Hymetem
*. (* Hymet - pasmo górskie w Attyce zamykają ce równinę ateńską od
południowego wschodu, w starożytności zalesione i słynne ze swoich
miodów i kamieniołomów białego i niebieskiego marmuru.) Ale nie
mogło to być piękniejsze niż księżyc nad Wzgórzem Mgieł, za którym
była przystań. I te cienie drzew...
Zajrzała Judysia i oburzyła się, że Pat nie wróciła jeszcze do
łóżka.
- Kochanie, mam nadzieję, że nie usnęłaś? - zapytała niespokojnie. -
Nie wolno spać przy świetle księżyca.
- Nie. Ale dlaczego nie wolno? Ja bym chciała.
- Co też to dziecko wygaduje! Nie wolno ci usną ć, gdy pada na
ciebie księżycowe światło. Odbiera człowiekowi rozum. Znałam
kogoś, kto usną ł... nigdy już nie przyszedł do siebie.
Pat westchnęła. Przykro było rozstawać się z księżycową poświatą ,
ale rzeczywiście czuła się już zmęczona.
Upłynęło dziesięć tygodni od chwili, gdy zachorowała, nim zeszła

background image

na dół, upojona odzyskaną swobodą . To był cudowny dzień. Judysia
spoglą dała triumfalnie. Maki zdawały się na jej cześć tańczyć.
Znów miała apetyt. Podczas obiadu wszyscy patrzyli na nią
uszczęśliwionym wzrokiem. Nawet Dżentelmen Tom raczył się otrzeć o
jej nogi.
- Cały dom cieszy się, że cię widzi! - radowała się Judysia.
Wszystko było na swoim miejscu. A tak bała się, że zobaczy jakieś
zmiany. Zmienił się tylko ogród. A Bietka i Szkrab wydali jej się
nagle bardziej dorośli.
- Może to ty się zmieniłaś, kochanie - zauważyła ze smutkiem
Judysia. Bo Pat zmieniła się... przestała być dzieckiem.
Reszta rodziny zauważyła tylko, że jest bledziutka i wychudzona.
Za to stryj Tom zachwycał się jej szkieletem.
- Szybko utyję na twojej kuchni, Judysiu. ¯ycie ma cudowny smak.
- No pewnie, że ma! Ja, złotko, jestem tylko biedną starą służą cą ,
która ciężko harowała, ale oświadczam uroczyście, że życie ma swój
smak. Aż się oblizuję, jak o nim myślę.
- Hilary przyniósł mi taką ciekawą ksią żkę... Bietka jest jeszcze
bardziej kochana niż przedtem. Chociaż nastą piło tyle zmian, świat
jest cudowny i miło jest znów do niego należeć.
- Przecie powiadam. Ale ty, złotko, uważaj na siebie. Proszę mi
nigdzie nie biegać. Siedź spokojnie i przysłuchuj się, jak ci
rosną włosy.

Iii

Pat zauważyła, że nie może przysłuchiwać się, jak rosną włosy,
ponieważ włosy zaczęły jej wypadać. Judysia upewniała, że to
przejściowy skutek choroby, ale w gruncie rzeczy była przerażona.
- Judysiu, ja wyłysiałam, dosłownie wyłysiałam. Pewno zostałam
ukarana za to, że nie podobały mi się moje mysie włosy. Judysiu,
co ja zrobię, jeżeli nie odrosną ?
- Odrosną , odrosną - pocieszała ją Judysia, która wcale nie była
tego taka pewna. Zrobiła Pat koronkowy czepeczek, ale następne
tygodnie były bardzo przykre. Nie szczędzono Pat ponurych
przepowiedni. Ciotka Edyta znała kobietę, której po chorobie
wyszły włosy.
- Odrosły jej, ale siwe!
W końcu pokazał się ciemny puszek. Na szczęście nie siwy. Potem
zaczą ł rosną ć, włosy stały się gęste.
- Coś mi się widzi, że będą kędzierzawe - szepnęła zachwycona
Judysia.
Po raz pierwszy od tygodni Pat zajrzała do lustra. Nie, włosy nie
były kędzierzawe, ale układały się w fale. I były ciemne... niemal
brą zowe. Pat myślała, że umrze ze szczęścia. No i były krótkie,
obeszło się bez "postrzyżyn", które zraniłyby uczucia Judysi,
teraz była ona szczęśliwa, że jej najmilsza dziewczynka w ogóle ma
włosy.
- Widzę, że nareszcie zdecydowałaś się wyładnieć - oświadczył
stryj Tom, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją bez czepeczka.
- Hm, ładna to nie jestem - stwierdziła Pat przeglą dają c się
wieczorem w lustrze. - Ale wyglą dam dużo lepiej.
W sumie Pat uznała, że opłaciła jej się ta szkarlatyna. Miała
teraz ciemne faliste włosy i nie musiała już w tym roku jechać na
studia.

Uroki młodości

background image

I

Bietka zdała egzamin, ale nie chciała jechać na Akademię bez Pat.
A Pat dopiero za rok mogła zdawać.
I zdarzyła się jeszcze jedna miła rzecz. Hilary nie zdał - ale
oczywiście nie to było miłe - nie zdał, bo nauczyciel w szkole
Południowego Glen bardzo źle uczył i Larry Gordon odebrał Hilarego
z tamtej szkoły i posłał do szkoły w Północnym Glen. Tak więc
Hilary wraz z Bietką i Pat co rano maszerowali razem do szkoły i
bardzo chwalili sobie życie. Sid przestał się już uczyć. Pomagał
ojcu. Za to towarzyszyła im Przylepka. Pat przypomniała sobie ów
dzień, kiedy musiała "zaczą ć szkołę", i z opiekuńczym rozczuleniem
patrzyła na drepczą cą przed nimi Przylepkę, która trzymała za rękę
wesolutką małą Robinsonównę. Biedactwa, nic jeszcze nie wiedzą o
życiu. Pat poczuła się stara i doświadczona.
- Czy potrafisz sobie wyobrazić, że my też byłyśmy takie? - spytała
z niedowierzaniem Bietkę.
Bietka westchnęła. Nie, nie potrafiła. Ale szły lekkim krokiem,
jakby i one, tak jak Beatrice *, urodziły się pod "roztańczoną
gwiazdą ". (* Beatrice - bohaterka komedii Williama Szekspira
[1564-1616] pt. Wiele hałasu o nic.) Przyjemnie jest być na tyle
dorosłym, by móc z westchnieniem wspominać swoje dzieciństwo.
Józek wcią ż nie wracał do domu. Przychodziły od niego listy to z
tropików, to z Arktyki, to z portów Morza śródziemnego i każdy
list był wielkim wydarzeniem. Wszyscy je kolejno czytali, potem
zanosili do "Jaskółczego Gniazda", wreszcie posyłali do Wybrzeża
Zatoki, ską d wracały do "skarbczyka" matki, tak bowiem nazywano to
pudełko na cześć skarbczyka Judysi.
Pat miała teraz też swój skarbczyk, w którym przechowywała
pamią tki opatrują c je podpisami. Kwiat z ogródka Bietki... Nowy
plan mojego domu wykonany przez Hilarego Gordona... Listy od mego
brata, Iózefa A. Gardinera... Moje i Bietki zdjęcia zrobione pod
Czuwają cą Sosną ... Listy mojej ukochanej przyjaciółki Elżbiety
Gertrudy Wilcox... Ołówek, którym napisałam pierwszy list do H. H.
Inicjały H. H. oznaczały Henryka J. Hynesa - Pat była w nim po
uszy zakochana. "Wsią kła z kretesem" - zauważyła Winnie. Zdarzyło
się to w kościele, w ponury listopadowy dzień, kiedy Pat bez
specjalnych powodów była w dość melancholijnym nastroju. Pewnie po
prostu miała ochotę się posmucić. Wychodzą c ze Srebrnego Gaju była
jeszcze zadowolona z życia, włożyła bowiem nowy czerwony
kapelusik, spod którego błyszczały jej bursztynowe oczy, a cera,
która przy płowych włosach robiła wrażenie śniadej, przy ciemnych
wydawała się kremowa.
- Ale jesteś szykowna - zauważyła z zachwytem Judysia. - Pat,
kochanie, tylko patrzeć, jak pojawią się kawalerzy.
Pat potrzą snęła głową .
- Wiesz, przecież, Judysiu, że nie zależy mi na kawalerach.
- No, no, każdej dziewczynie przyda się paru wielbicieli.
Powiedziałam to w zeszłym tygodniu Tillie Taylor, a ona na to, że
nie ma do nich cierpliwości. "Albo te ich zalecanki nic nie
znaczą , albo znaczą za dużo". Tylko Najwyższy wie, co przez to
chciała powiedzieć, a i on pewnikiem musiał się nad tym pogłowić!
- Teraz już nie mówi się "kawalerzy". Mówi się "chłopcy".
- No, no, złotko, kiedyś dowiesz się, jaka jest różnica między
chłopcem a kawalerem.
I Pat, i Bietka rozkoszowały się w drodze do kościoła melancholią
listopadowego dnia. Poczuły się nagle stare.

background image

- Ach, Bietko, lata tak szybko lecą ... każdy rok przynosi jaką ś
zmianę... w końcu wyjdziesz za mą ż i wyjedziesz stą d, a ja tego
nie zniosę.
- Ja też nie - zgodziła się Bietka drżą cym głosikiem.
I zaraz poczuły się lepiej. Cudownie było wspólnie się smucić.

Ii

Nastrój Pat przetrwał do drugiego hymnu. A potem wszystko
zmieniło się w mgnieniu oka.
On wszedł wraz z innymi chłopcami. Stał z drugiej strony
przejścia. Patrzył na nią znad modlitewnika. Patrzył z zachwytem.
Po raz pierwszy Pat dostrzegła zachwyt we wzroku chłopca. Nagle
poczuła się piękna. I po raz pierwszy zarumieniła się i spuściła
oczy.
Wiedziała, co się stało... to samo, co wówczas na koncercie
niewidomych... znów ugięły się pod nią kolana.
Ale tym razem było to prawdziwe uczucie.
"Czy ośmielę się na niego spojrzeć?" - pomyślała... I ośmieliła
się.
Skończono śpiewać hymny. Wszyscy usiedli. On zainteresował się
nagle własnymi butami. Pat mogła mu się spokojnie przyjrzeć.
Był piękny. Wspaniała złocista czupryna, wyraziste rysy, wielkie
brunatne oczy. Podniósł głowę i znów na nią spojrzał. Był to
elektryczny wstrzą s.
Nie słyszała kazania, ku oburzeniu Długiego Alka nie potrafiła
powtórzyć ani słowa z czytanego tekstu Biblii - a Długi Alek
żą dał, żeby przy obiedzie każde z dzieci ten tekst powtórzyło - za
to na całe życie zapamiętała śpiewane przez chór słowa: Oto niesie
radość światu. Tak bardzo pasowały do sytuacji.
Nie spojrzała już w jego stronę, ale gdy wychodziła z kościoła,
stał na schodach i znów napotkała jego wzrok. Zaparło jej oddech.
Cały świat zmienił się. Listopad przestał być ponurym miesią cem.
Zniknęły chmury. Leśną ścieżkę ożywił blady słoneczny blask. Szare
drzewa strzegły jakiejś pięknej tajemnicy.
- Widziałaś Henryka Hynesa? - spytała Bietka.
- Kto to taki? - odpowiedziała pytaniem Pat, od razu wiedzą c, o
kogo chodzi, mimo że nigdy dotą d nie słyszała tego nazwiska.
- No ten obcy chłopiec. Jego rodzice kupili farmę Caldera.
Siedział zaraz z drugiej strony przejścia.
- Aha, ten... Tak, widziałam go - odpowiedziała Pat czują c się
strasznie nielojalna. Po raz pierwszy ukryła coś przed Bietką .
- Byłby bardzo przystojny, gdyby nie ten jego nos.
- Nos? Nie widzę, co by miało być w nieporzą dku z jego nosem -
chłodno odpowiedziała Pat.
- Jest garbaty. Ale widać to tylko z profilu. Za to ma piękne
włosy. Podobno chodzi z Mirą Lockley ze Srebrnych Mostów.
Miecz przeszył serce Pat. Radość światu! Też coś! Gdzie się
podziało słońce. Listopad jest jednak ohydnym miesią cem.
Ale ten jego wzrok...

Iii

Następnego dnia przyszło zaproszenie na zabawę u Edny Robinson.
Czy on tam będzie? Przez dwa dni rozmyślała tylko o tym. Kiedy
nadszedł środowy wieczór, zrobiło się mroźnie i księżycowo, ale
ponieważ Henryk Hynes mógł pojawić się na zabawie Edny, Pat nie
widziała urody świata.

background image

Nie mogła się zdecydować, jak ma się ubrać... czerwona sukienka
była najładniejsza, ale w błękitnej wyglą dała doroślej. Włożyła
ją , uperfumowała włosy i szyję, pożyczyła od Winnie perłowe
kolczyki. Cudownie było ubierać się dla niego... zastanawiać się,
czy mu się spodoba...
Potem zeszła pokazać się Judysi, która robiła w kuchni kiełbasy.
Judysia poczuwszy zapach perfum, od razu wiedziała, że coś zaszło.
Ale powiedziała tylko:
- ślicznie wyglą dasz, złotko.
Czy on też tak pomyśli? Oto było pytanie. Ale udała, że interesują
ją tylko kiełbasy. Czy Judysia nie zapomniała włożyć gałki
muszkatołowej, inaczej ojcu nie będzie smakowało. Kiedy drzwi
zamknęły się za Pat, Judysia wybuchnęła śmiechem.
- Akurat jej w głowie gałka muszkatołowa! Już ja wiem swoje.
A jeśli on nie przyjdzie? To by było okropne. Ale kiedy spojrzała
na ciemne wzgórze, za którym znajdowała się farma Caldera, a
obecnie Hynesów, poczuła miły dreszcz. On tam mieszka. Przypuśćmy
jednak, że przyjdzie na zabawę i go zobaczy. Co mu powie? Może w
ogóle nie uda jej się wykrztusić słowa albo przeciwnie, będzie za
dużo paplać... Czy jego rodzina, jego matka, polubią ją ? Nie
słyszała ani słowa z rozmowy Sida i Bietki. Ale kiedy w saloniku
Robinsonów Maja Binnie zobaczywszy pierwszy raz jej
srebrnobłękitną sukienkę zauważyła:
- To ten nowy kolor, który nazywają kolorem brzasku, prawda? Ale
czy ty, Pat, nie jesteś za śniada? - od razu się zdenerwowała.
Niewiele ją obchodziło, co myśli o niej Maja Binnie, ale jeżeli on
też uzna ją za zbyt śniadą ? Przypomniała sobie, że Mira Lockley ma
śliczną karnację.
Kiedy usłyszała w sieni jego śmiech - przestało jej bić serce.
Nigdy przedtem nie słyszała jego śmiechu, ale tak się śmiać mógł
tylko on. Wszedł do pokoju wraz z resztą chłopców, ale jakże się
od nich różnił... wyglą dał jak grecki młody bóg.
Pat naprawdę wsią kła.
Henryk odbił ją , gdy tańczyła z Pawełkiem Robinsonem. Teraz
tańczyła z nim. Cudowne zrzą dzenie losu. Nawet nie zostali sobie
przedstawieni. Ale to nie było potrzebne. Znali się... znają się
od zawsze... Całą wieczność tańczyli bez słowa. Potem...
- Czy nie spojrzysz na mnie, dziewczyno moich snów? - spytał
cicho.
Pat spojrzała. Była nieprzytomna. Ale nie na darmo była Patrycją
Gardiner i pamiętała nauki Judysi. Postarała się przybrać kpią cy
wyraz twarzy... On nie może się dowiedzieć... jeszcze nie.
Choć ona już wiedziała, powiedziały jej o tym jego oczy. Ale
wiedza daje władzę.
- Więc to ty jesteś Patrycją ? - Jak czarują co wymówił jej imię.
Tak jakby uważał je za piękne. - Myślałaś o mnie?
- Dlaczego miałam myśleć? - spytała zalotnie Pat. Nikt nie
przypuściłby, że od dwóch dni nie myślała o niczym innym. Nikt nie
przypuściłby, jaka jest wniebowzięta, że tamto niedzielne
spotkanie oznaczało dla niego tyleż, co dla niej.
- Istotnie, dlaczegóż by? - westchną ł. I dodał: - Ale tak
chciałbym, żebyś była dla mnie miła...
Odprowadził ją do domu. Sid i Bietka dyskretnie znikli, szli sami
kryształową , granatową nocą . Wiedziała, że nigdy nie zapomni tego
spaceru z Henrykiem. Kłaniały im się białe brzozy, uśmiechało
rozgwieżdżone niebo.
Pat bała się, że powie coś niemą drego. Ale Henryk lubił opowiadać.
Z zapartym tchem słuchała o jego podróży samolotem. Zamierzał

background image

zostać lotnikiem. Nie dla niego pospolitość zwykłej egzystencji.
- Bardzo było nudno - ziewnęła Winnie kładą c się spać. Na zabawie
nie było Franka.
A Pat czuła się tak, jakby przeżyła trzęsienie ziemi. Nim
odwiesiła do szafy sukienkę, przytuliła ją na chwilę do twarzy. Ta
sukienka spodobała się jemu. Nigdy się z nią nie rozstanie. Judysi
nie uda się zabrać jej na dywanik. Włożyła do skarbczyka kwiecistą
papierową serwetkę, którą on położył przy kolacji na jej kolanach.
I aż do świtu leżała powtarzają c sobie w myślach każde
wypowiedziane przez niego słowo.
Martwiła się, że zachowała się zbyt sztywno. Może on to źle
zrozumiał. Judysia powtarzała zawsze, że chłopcy lubią zdobywać
trudne dziewczyny... Ale Judysia miała takie staroświeckie
poglą dy...
Cały dzień chodziła jak we śnie... słyszała jego głos i wcią ż
przychodził jej na myśl fragment romantycznego wiersza: I
wyczytaliśmy sobie z oczu, w czym tkwi najgłębszy życia sens.
Bietka przechowywała ten wiersz w swoim skarbczyku, a Pat uważała
go dotą d za niemą dry.
- Pokaż mi język - zażą dała wieczorem Judysia. - Coś mi się widzi,
że się na tym balu przeziębiłaś... Albo złapałaś katar, albo masz
kawalera. No, złotko, powiedz twojej starej Judysi. Pojawił się
jakiś kawaler?
- Judysiu, nie bą dź śmieszna.
Mimo wszelkich usiłowań, Pat nie udało się zachować tajemnicy.
Wkrótce cała rodzina wiedziała, że Pat zadurzyła się w Henryku
Hynesie, i dostarczało to wielu powodów do uciechy. Nikt, ku
oburzeniu Pat, nie traktował tego poważnie - poza Bietką i
Judysią . Pierwszej nocy, którą spędziła w Długim Domu,
opowiedziała wszystko Bietce. Od czasu do czasu musiały spędzić
razem noc, żeby móc się obie ze wszystkiego zwierzyć.

Ja i ty

I

¯ycie stało się teraz dla Pat nie kończą cym się pasmem szczęścia.
Za każdym zakrętem najmniej ciekawej drogi mógł się pojawić Henryk
J. Hynes. W kościele nie nudziło jej żadne kazanie poczciwego
starego pastora Paxtona, bo tak wymownie patrzyły na nią oczy
Henryka. Kiedy niespodziewanie wchodził do pokoju lub otwierał
przed nią drzwi, Pat oblewała się rumieńcem. Zachowywał się
naprawdę elegancko.
Zaznaczyła kółkiem dzień w kalendarzu, kiedy po raz pierwszy
powiedział do niej "kochana", i schowała tę kartkę do skarbczyka.
To on dał jej ten kalendarz mówią c: - Obyś przeżywała same
szczęśliwe dni. - Winnie kpiła, że to "strasznie sentymentalne".
Ale Judysia była zachwycona.
- Kawaler powinien być sentymentalny, Pat. Nie lubię tej mody na
zblazowanie.
Pat przeżyła piękną chwilę, gdy oświadczył jej, że pół nocy
wpatrywał się w światełko w jej oknie (naprawdę było to okno
Judysi, ale żadne z nich o tym nie wiedziało). I z zachwytem
odkryła, że lubi koty i wcale nie przeszkadzało mu, że Bezczelny
Pyszałek ociera się o jego nogi, zostawiają c na spodniach masę
włosów. Miał zatem anielskie usposobienie. Pat nie zdziwiłaby się,
gdyby zobaczyła, że spod granatowej marynarki sterczą skrzydła.
Najwyższą rozkoszą były wyprawy do kina w Srebrnych Mostach.

background image

W starym budynku urzędu gminnego zaczęto co środę i co sobotę
wyświetlać filmy. Raz udało się namówić na film Judysię, ale tylko
jeden jedyny raz. Stwierdziła, że ją to "rozstraja". Pat pewna
była, że nigdy nie zapomni pierwszej takiej wyprawy.
- Czy ktoś ci już kiedyś powiedział, że jesteś śliczna? - szepną ł
Henryk pomagają c jej w kuchni włożyć płaszcz.
- Mnóstwo osób - odpowiedziała kłamliwie Pat z figlarnym błyskiem
w oczach. (- Dobrze mu powiedziała - zachwyciła się Judysia w
spiżarni. - No, no, panie Hynes, przekonasz się, że z dziewczętami
ze Srebrnego Gaju nie jest tak łatwo.)
Pat czuła, że iskrzy się jak rozgwieżdżona noc. Poszli do
Srebrnych Mostów skrótem przez wzgórze, minęli Długi Dom i zeszli
polami nad rzekę. Otaczała ich zaczarowana zima, Henryk przytulał
jej ramię. Tuż przed nimi kroczyła Bietka z Sidem. Ku zachwytowi
Pat Sid coraz bardziej zachowywał się jak zakochany.
- Zastanawiam się, kto pierwszy zauważył, jak cudowny jest nów
księżyca - powiedziała z rozmarzeniem Pat.
- Dzisiaj nie zamierzam zachwycać się księżycem - odparł znaczą cym
tonem Henryk.
Pat poczuła się lekko zmrożona. Henryk chciał powiedzieć
komplement, ale ten sierp księżyca nad ośnieżonymi świerkami
wyglą dają cymi jak srebrne palmy był tak niewysłowienie piękny, że
Pat pragnęła, by Henryk podzielił jej zachwyt. Hilary zrozumiałby,
co ona czuje... Ale natychmiast zawstydziła się tej myśli.
W kinie zaraz o tym zapomniała. Było tak wspaniale... Owej zimy
Pat zamęczyłaby to słowo na śmierć, gdyby nie to, że zastępowała
je czasem słowem "cudownie". Było tłumnie, ale gdy zapadła
ciemność, poczuli się sami. W którymś momencie Henryk wzią ł ją za
rękę. Pat po chwili chciała ją cofną ć, ale Henryk szepną ł: -
Proszę cię.
Jedynym ciemnym punktem była uroda pojawiają cych się na ekranie
gwiazd. Czemu one nigdy nie kichnęły... nigdy nie zachrypły...
nigdy nie zakrztusiły się? Jeśli chłopak przez cały wieczór się w
nie wpatrywał, to jak potem mogła mu się podobać zwykła
dziewczyna? Było to jeszcze gorsze niż niedzielny wieczór, kiedy w
kościele pojawiła się Mira Lockley zaproszona przez Adelę
Robinson. Pat nie mogła oderwać oczu od jej olśniewają cej cery...
I była pewna, że Mira cały czas wpatruje się w tył głowy Henryka
Hynesa, który tym razem usiadł z przodu w rodzinnej ławce.
Następnego wieczoru, kiedy przy blasku księżyca ślizgali się po
jeziorku, Pat zaczęła dokuczać Henrykowi Mirą . Henryk się tylko
roześmiał i oświadczył: - Mira to przeszłość.
W pierwszej chwili Pat ucieszyła się. A potem przyszło jej na
myśl, że może nadejść dzień, gdy Henryk powie: "Patrycja? Tak, to
przeszłość".

Ii

Następną "cudowną " rzeczą był pierwszy miłosny list. Henryk
pojechał do miasta odwiedzić przyjaciela, Pat wcale nie
oczekiwała, że do niej napisze. Ale napisał. Pat wróciwszy ze
szkoły znalazła list za zegarem Judysi.
- Schowałam go, żeby go nie zobaczył ten wisus Sid - oznajmiła
szeptem Judysia.
Pat zaczęła szukać spokojnego ką ta, by móc ten list przeczytać.
Cała rodzina była w domu, nawet w pokoju Poety rezydowała ciotka
Helena, która przyjechała z kilkudniową wizytą . Nie do pomyślenia
było czytać w kuchni, gdzie Judysia patroszyła kurczaka.

background image

Pat nawiedziło natchnienie. Włożyła rakiety od śniegu i przez las
dobrnęła do Ukrytego Pólka. Było to wymarzone miejsce na czytanie
miłosnych listów. Usiadła pod klonem. Moja maleńka królowo...
Odką d przeczytały z Bietką wiersze Elli Wheeler Wilcox * często
się zastanawiała, czy ją też kiedyś ktoś nazwie "swoją maleńką
królową ". (* Ella Wheeler Wilcox [1850-1919] - amerykańska poetka,
autorka sentymentalnych, liryczno-miłosnych wierszy.) Widzę cię w
każdym momencie, Ty cudowna Patrycjo... Chciałbym, żeby moje pióro
przemieniło się w różę... i zakończył: Twój na wieki Henryk J.
Hynes.
Jakiego imienia inicjałem było to J.? Nigdy nikomu nie chciał tego
zdradzić. Jej powiedział tylko:
- Ty się o tym któregoś dnia dowiesz - a jego ton dawał do
zrozumienia, że chodzi o jaką ś piękną tajemnicę, która wpłynie na
ich życie.
- No, no, pewnie ten twój liścik pełen był całusów - zauważyła
Judysia, gdy Pat wróciła do domu z pą sowymi nie tylko od mrozu
policzkami.
Na Judysię nie można było się gniewać.
Pat posiała gdzieś wieczne pióro, kałamarz wysechł, poszukała więc
swojego najładniejszego ołówka, który Sid ofiarował jej na
urodziny. List został napisany lekko kpią cym tonem i zakochany
Henryk do reszty stracił głowę.
Pat skończywszy list owinęła ołówek w kolorową bibułkę i schowała
do skarbczyka, przysięgają c sobie w duchu, że więcej nim nie
będzie pisać... chyba że znów do Henryka.
I wieczorem długie godziny leżała bezsennie z listem Henryka pod
poduszką , takiego szczęścia nie wolno było zmarnować na sen.
- A co o tym wszystkim myśli Szkrab? - zapytała niby to niewinnie
Judysia.
Pat drgnęła. Całą zimę martwiła się zachowaniem Hilarego.
Wiedziała, że nie cierpi Henryka, zawsze bowiem w jego obecności
milczał.
Któregoś wieczoru, kiedy Henryk trochę się przechwalał
osią gnięciami swoich krewnych - Judysia powiedziałaby, że
Hynesowie zawsze lubili się chełpić - Hilary zapytał go dość
nieprzyjemnym tonem:
- Ale czego ty zamierzasz dokonać w życiu?
Henryk zachował się wspaniale. Potrzą sną ł tą swoją wspaniałą
grzywą i roześmiał się. A kiedy Hilary odszedł, szepną ł do Pat:
- Zamierzam zdobyć najcudowniejszą dziewczynę z Wyspy Księcia
Edwarda... To nie udało się jeszcze żadnemu Hynesowi.
Niemniej Pat było przykro, że między nią a Hilarego wkradła się
pewna obcość. Ostatnio nigdy już nie chodzili razem do Sielanki.
Oczywiście, zimą było tam trudno dotrzeć, a Hilary uczył się
zawzięcie, rzadko więc miał czas, by zajrzeć wieczorem do kuchni
Judysi. Henryk, rzecz prosta, nigdy nie spędzał wieczorów w
kuchni. Przyjmowała go w saloniku, nazywało się, że pomaga jej w
nauce francuskiego oraz łaciny. Czasem Pat przychodziło na myśl,
że weselej byłoby w kuchni. Po odrobieniu lekcji niewiele miała do
powiedzenia. Nie było to zresztą ważne. Henryk gadał jak najęty.
A kiedy w marcu nawałnica zerwała czubek pięknego buka na wzgórzu,
to Hilary pocieszał zrozpaczoną Pat, to Hilary rozumiał jej ból.
Henryk nie pojmował, czemu się tak przejmuje. śmiał się z niej jak
z nierozsą dnego dziecka.
- Uspokój się, Pat. Mało to drzew dookoła?
- Kiedy ktoś umiera, na świecie pozostaje mnóstwo ludzi, ale to
nie zmniejsza bólu osób, które tego człowieka kochały -

background image

odpowiedział mu Hilary.
Henryk roześmiał się. Każde zdanie Hilarego kwitował śmiechem.
Mówił o Hilarym, że jest "zwariowanym specjalistą od budowy zamków
na księżycu" - ale nigdy w obecności Pat. W tym momencie Pat
przyszło na myśl, że oczy Henryka są trochę zbyt brunatne i zbyt
błyszczą ce. Jakoś tego nigdy dotą d nie zauważyła. Dziwne.
Jak to ładnie, że Hilary ją rozumie. Kochany Hilary. Ogarnęła ją
fala serdeczności.
Tego wieczoru poszła z Henrykiem do kina, ale się trochę nudziła.
I Henryk był w stosunku do niej odrobinę zbyt zaborczy. Przyjechał
saniami brata i zbyt troskliwie okrywał ją baranicą .
- Jeszcze mi ze starości nie odmówiły posłuszeństwa ręce -
zauważyła Pat.
- O, dziewczynka wysuwa pazurki - zaśmiał się Henryk.
Niczego nie traktował poważnie.
Kiedy wysadził ją przed bramą , Pat spojrzała na Srebrny Gaj. A on
na nią , i to wzrokiem pełnym wymówki. Uświadomiła sobie, że całą
tę zimę przedkładała Henryka nad ukochany dom. Poczuła wyrzuty
sumienia.
- Czy nigdy nie pozwolisz mi się pocałować, Pat? - szepną ł Henryk.
- Może kiedyś... kiedy dorośniesz... - i teraz z kolei Pat
wybuchnęła śmiechem.
Rozgniewany Henryk odjechał, ale Pat nie zakłóciło to snu, choć
była to ich pierwsza sprzeczka. Henryk cały tydzień nie pokazał
się w Srebrnym Gaju, Winnie i Sid bardzo jej tym dokuczali, Pat
jednak nie martwiła się, choć podejrzewała ją o to Judysia.
- Chłopcy często się tak zachowują - pocieszała ją . - Miewają
dziwaczne pomysły. Wkrótce na pewno przybiegnie.
- W to nie wą tpię - odparła wzruszają c ramionami Pat. - A póki co
będę miała nareszcie czas się pouczyć.

Iii

Henryk znów zaczą ł przychodzić i wszystko było tak jak przedtem.
Ale niezupełnie. Część uroku prysła. Pat miała o to żal do samej
siebie... do Henryka... do całego świata. Potem Henryk zaczą ł
pracować w sklepie pana Taylora w Srebrnych Mostach. Teoretycznie
nie ma żadnego powodu, żeby subiekt ze sklepu bławatnego nie mógł
być romantyczną postacią . Niemniej był to straszny upadek,
zwłaszcza że Henryk tyle opowiadał o swych lotniczych planach. Pat
wydał się on nagle kimś obcym.
Pan H. Jemuel Hynes obją ł posadę w sklepie pana Taylora ze
Srebrnych Mostów - obwieściła miejscowa gazeta, notatkę tę
podszepną ł prawdopodobnie ktoś niezbyt Hynesowi życzliwy.
- Jemuel! A więc to oznacza owo J! Nie dziwię się, że robił z tego
taką tajemnicę! - zaśmiała się Pat, gdy Judysia pokazała jej
gazetę.
Tego wieczoru Judysia urabiają c ciasto rozmawiała jak zwykle sama
ze sobą . Wszyscy wyszli poza Pat, która uczyła się w saloniku.
- No, no, jeśli się już z niego wyśmiewa, to musiało jej przejść.
Nie wiem, czemu ten chłopak miałby się wstydzić przyzwoitego
biblijnego imienia! Ale to całe doświadczenie dobrze małej zrobi.
Któregoś dnia byli na przyjęciu u Bietki i mogło się zdawać, że
romans trwa. Henryk był tego wieczoru strasznie miły, gdyby nie
ten garbaty nos, byłby piękny. świetnie tańczył, miał naprawdę
cudowne włosy. Wracali do domu urzeczeni czarem zimowej nocy.
Ostatecznie - jak to często powtarzała Judysia - nie można za dużo
wymagać. Każdy chłopiec ma jakieś wady.

background image

- Chodźmy szybciej... strasznie jest zimno - powiedziała
niecierpliwie Pat.
Gdyby to usłyszała Judysia, upewniłaby się, że koniec jest już
blisko.
Weszli w Alejkę Westchnień, doszli do furtki i Henryk próbował ją
do siebie przytulić. Pat spojrzała na ogród, śnieg lśnił, ileż tu
się kryło tajemnic.
- Spójrz, Henryku - powiedziała i wyrecytowała ulubiony wiersz:

To tu mój ogród śniegiem wybielony,
Tutaj mój ogród mrozem uciszony
Spoczywa...

- Nie mówmy o pogodzie - przerwał Henryk. - Chcę, żebyś pomyślała
o mnie!
Pat poczuła się tak, jakby ktoś zgasił urzekają ce ją światło.
- Hilaremu spodobałby się ten wiersz!
Nie zamierzała powiedzieć tego głośno, cóż, stało się.
Henryk roześmiał się. Miał talent śmiania się w najbardziej
nieodpowiednim momencie.
- Ten mazgaj!
Pat wpadła w pasję.
- On nie jest mazgajem! - zawołała. - Ty śmiesz go nazywać
mazgajem! - Ty z tymi twoimi lokami i krowimi oczyma, dodała w
myśli.
Henryk obją ł ją mocniej.
- Niech się dziewczynka nie złości.
Pat cofnęła się o krok, wysuwają c z jego objęć.
- Nie chcę cię więcej widzieć na oczy, Henryku Jemuelu Hynesie -
oświadczyła.
Henryk musiał to w końcu przyją ć do wiadomości.
- Jesteś niestałą wietrznicą - oznajmił z goryczą na pożegnanie.
Pat nie zmartwiła się własną niestałością , martwiła się jednak, że
chyba na począ tku Henryk traktował ją jako łatwą zdobycz. Był z
niego, jak to brzydko nazywała Maja Binnie, "podrywacz". I ona,
Pat Gardiner ze Srebrnego Gaju, dała się na to nabrać.
Judysia mówiła o niektórych dziewczynach, że są "zbyt chętne".
"Czyżbym była zbyt chętna?" - pomyślała z przykrością Pat.
Kiedy stało się jasne, że Pat przestała się podkochiwać w Henryku,
bardzo z niej podkpiwano. Jedna Bietka okazała zrozumienie i
pocieszała ją , Pat jednak czuła się dość niewyraźnie, póki nie
omówiła tego z Judysią .
- Judysiu, to było takie "emocjonują ce". Ale mi zupełnie przeszło.
- No, no, kochanie, nigdy nie są dziłam, że z tej mą ki będzie
chleb. Jesteś za młoda na poważne uczucie. To było tak, jakbyś
wybrała się na wycieczkę. Nie chciałam mówić o nim nic złego,
pókiś się nim interesowała, Pat, ale czy nie uważasz, że
zachowywał się zbyt pewnie siebie? Ja tam wolę nieśmiałych, a nie
takich, co za pierwszą wizytą spoufalają się z każdą krową . I tak
nieelegancko stał, miał zawsze rozkraczone nogi. Czy zauważyłaś,
jak ładnie stoi Szkrab? Niczym żołnierz. On w ogóle teraz zupełnie
inaczej wyglą da, odką d chodzi do fryzjera i ma przyzwoite ubranie.
Nie mówią c już o tych wymyślnych okularach.
Dziwna rzecz, ale przyjemnie było znów zażywać spokojnego
szczęścia bez nagłych wzlotów i upadków.
- Wolę Sida i Hilarego od wszystkich wielbicieli na świecie,
Judysiu. Nigdy już się nie zakocham.
- Aż do następnego razu - mruknęła Judysia.

background image

- Nie będzie następnego razu.
- No, no, masz niby rację, zakochana dziewczyna nie ma lekko.
Powiedz no, złotko, chcesz jeszcze nosić tę niebieską sukienkę?
Podarła się pod pachami, a mnie by ten kolor bardzo pasował.
- Możesz ją sobie wzią ć - zgodziła się obojętnie Pat. I bez
zmrużenia oka spaliła list. Ale jeszcze po wielu latach, ilekroć
zobaczyła owinięty w bibułkę ołówek, uśmiechała się i wzdychała.
Hilary przyniósł jej naręcze pierwiosnków i wybrali się do
Sielanki.
- Ale ten Szkrab musi dziś być szczęśliwy! - zaśmiała się pod
nosem Judysia.
"Przyjaźń jest bardziej zadowalają ca niż miłość" - pomyślała przed
zaśnięciem Pat.

Kwietniowe czary

I

Pochmurnego deszczowego wieczoru w począ tkach kwietnia, kiedy
świat próbował zmyć z twarzy brud zimy, nim na dobre powita
wiosnę, Pat, gawędzą c w kuchni z Judysią , przysłuchiwała się
muzyce wiatru. Matka była zmęczona i posłano ją do łóżka. Ostatnio
wszyscy mieszkańcy Srebrnego Gaju, choć nigdy o tym nie
rozmawiali, starali się oszczędzać matce każdego wysiłku.
W saloniku wyśpiewywała Przylepka... Przylepka ma taki śliczny
głosik, pomyślała z miłością Pat. Judysia rozczyniała ciasto, z
jednej strony siedział Dżentelmen Tom, z drugiej Bezczelny
Pyszałek.
Frycek leżał zwinięty koło pieca i chrapał. Frycek postarzał się,
choć wszyscy udawali, że tego nie zauważają .
Nagle rozległy się przed domem czyjeś kroki. Pat pomyślała, że to
pewnie wraca z obejścia Sid lub tato. Ale Frycek wiedział lepiej.
Zerwał się i szczekają c jak oszalały, rzucił się do drzwi.
- Co się temu psiakowi stało? - spytała Judysia. - Już od dawna
nie zaprzą tał sobie łba obcymi... Tej nocy miałam dziwny sen...
Wielkie nieba, ja chyba teraz śnię...
Bo drzwi otworzyły się i staną ł w nich ogorzały młodzieniec...
Frycek ze szczęścia umilkł, a Pat nie zważają c na to, że Józek
jest przemoczony do suchej nitki, rzuciła mu się na szyję. Z
podwórza nadbiegli ojciec i Sid... okazało się, że matka nie
posłuchała dobrych rad i nie położyła się, i teraz wprost sfrunęła
po schodach... Pyszałek nastroszył się i zaczą ł pluć, kto to
widział przyjmować tak serdecznie kogoś zupełnie obcego!
Wszystkich ogarnęło szaleństwo. Wrócił Józek. Bardzo się zmienił,
ale wcią ż był ich kochanym Józkiem... ściskał matkę, siostry,
Judysię, zaśmiewał się z wyczynów Pyszałka i droczył się z Judysią
udają c zagniewanego, czemu białe kocięta na obrazku wcią ż nie
urosły.
Spędzili radosny wieczór. Frycek na krok nie odstępował Józka i
nie dał się spędzić z jego łóżka; musiał spać u boku swego pana.
Co dzień wysłuchiwano opowieści o odległych krajach, obcych
obyczajach i wszyscy byli bardzo szczęśliwi. Judysia uważała, że
Pat jest zbyt szczęśliwa, i kręciła głową .
- Moja babka zawsze mówiła, że umieć kochać to dar bogów i trzeba
za to płacić, oj, płacić.
Niebawem Józek znów wyjechał. Tym razem wszyscy wiedzieli, że
Józek nigdy już nie będzie czą stką Srebrnego Gaju. Od czasu do

background image

czasu, coraz rzadziej, wpadnie z wizytą . Ale jego żywiołem będzie
morze. Pat z goryczą zauważyła, że Józek już teraz stał się kimś
obcym. Gdy wyjechał, nie wpłynęło to w najmniejszym stopniu na
bieg życia w Srebrnym Gaju.
- Judysiu, to okropne... Kiedy Józek pierwszy raz wyjechał,
myślałam, że mi pęknie serce... Byłam pewna, że nie potrafię bez
niego żyć. A teraz... Wcią ż tak samo go kocham i przez parę dni po
jego wyjeździe było mi smutno... ale wkrótce zaczęło się wydawać,
że on od zawsze jest poza domem... I gdyby nawet chciał wrócić,
nie znalazłby już tutaj dla siebie miejsca... Judysiu, to
strasznie smutne.
- Takie już jest to życie, kochanie. Ludzie przychodzą i odchodzą .
Ale spójrz na ślepia biednego Frycka. On już jest za stary, żeby
znieść jeszcze jedno rozstanie.
Judysia miała rację. Następnego dnia znaleźli Frycka na łóżku
Józka, leżał z łbem na jego poduszce. I już nie dało się go
obudzić. Pat, Sid, Hilary, Bietka i Przylepka pochowali go w rogu
cmentarzyka. Judysia nie sprzeciwiała się, choć nigdy nie
pozwalała urzą dzać tam pogrzebu kotom.
- Myślałam, Judysiu, że ty wolisz koty od psów - zauważyła
Przylepka.
- Ano wolę. Ale kot nie ma prawa do miejsca na cmentarzu
- enigmatycznie odpowiedziała Judysia.
Wieczorem Przylepka modliła się, żeby Frycek nie czuł się zbyt
osamotniony. Pat wiedziała, że to mu nie grozi. Leżał wśród
swoich. Czego więcej mógłby pragną ć stary pies? I kto wie, czy
kiedy nocą Zawadiacki Dick zacznie śpiewać, a Will płakać, Frycek
też nie wstanie z grobu i nie zawtóruje im szczekaniem.

Ii

Pat i Bietka stały pod zieloną furtką na końcu prowadzą cej na
wzgórze ścieżki i snuły plany. Miały tyle planów... Na wiosnę i na
lato... na jesień, kiedy pojadą do Akademii... na całe życie. Tego
lata przez tydzień będą mieszkać w namiocie... nie rozstaną się
podczas studiów... a za parę lat razem pojadą do Europy. Od
począ tku przyjaźni wyobrażały sobie rozmaite podróże, ale teraz
mówiły o czymś, co ma naprawdę nastą pić.
Spędziły razem w Długim Domu całe popołudnie. Pat pokochała Długi
Dom niemal tak samo jak Srebrny Gaj. Był taki gościnny, wydawało
się, że mówi: "Jak miło, że tu przyszłaś". Drzwi były otwarte, z
okien wyglą dały pelargonie... na ganek prowadziły szerokie
stopnie.
W środku płoną ł na kominku ogień i nie czuło się chłodu wczesnej
wiosny. Czytały wiersze, zachwycają c się doborem słów, potem
omawiały drobne przykrości. Matka Bietki nie uznawała pidżam,
Bietka musiała spać w nocnej koszuli. A miała ogromną ochotę na
żółtą pidżamę, jaką pokazała im Sara Robinson. Pidżamy były
ostatnim krzykiem mody! Gadały i śmiały się, aż podskakują c ze
śmiechu. Wreszcie Bietka odprowadziła Pat do furtki i już od
godziny stały tu zagadane. Nigdy nie mogły się nagadać. W dodatku
następnego dnia Pat miała pojechać z wizytą do Wybrzeża Zatoki i
dłuższy czas się nie zobaczą . Zgodziły się, że to rozstanie jest
prawdziwą tragedią .
Był to pierwszy ciepły wieczór opóźniają cej się w tym roku wiosny.
Morze za polami było srebrzystoszare, tylko horyzont odznaczał się
złotą linią . Gdzieś w oddali bił dzwon... może był to dzwon
zaginionej Atlantydy... Stryj Tom palił gałęzie. Nie istnieje nic

background image

bardziej fascynują cego niż płomienie ogniska rozpalonego po
nadejściu nocy... I kiedy były razem, życie wydawało się takie
upojne.
- Może latem rozbijemy nasz namiot na Ukrytym Pólku?
- zaproponowała Bietka. Sid opowiedział jej o istnieniu Ukrytego
Pólka, a Pat się tym bardzo ucieszyła. Ze względu na umowę z Sidem
nigdy o tym pólku nie wspominała i bardzo jej było przykro, że ma
przed Bietką tajemnicę.
- Och tak! - zgodziła się z zachwytem. - Pomyśl tylko, wokół
będzie las... brzozy wysrebrzone księżycem... musimy wybrać taki
tydzień, kiedy będzie świecił księżyc... Bietko, możesz to sobie
wyobrazić?
Bietka mogła. Na jej zaróżowionej buzi pojawił się entuzjazm równy
entuzjazmowi Pat. Na głowie miała szkarłatną chusteczkę, bardzo
jej w niej jest do twarzy, pomyślała Pat. Ale Bietce we wszystkim
było do twarzy. Jej sukienki zdawały się ją lubić. W
najskromniejszej wyglą dała jak księżniczka. Była piękna, ale
przede wszystkim tak niezwykle urocza.
- Sid twierdzi, że umrzemy tam ze strachu - powiedziała Pat. - Ale
to nieprawda! Nie będziemy się bały, nawet jeśli ten Zaczarowany
Ludek, o którym opowiada Judysia, zejdzie ze wzgórz i zajrzy do
namiotu.
Nagle noc położyła im palce na ustach. Poczuły, że działają czary.
Rosną ce opodal świerki zdawały się czegoś nadsłuchiwać. W
zaroślach zaszeleściło, tak jakby przedzierał się przez nie faun.
Pat i Bietka objęły się instynktownie. Chętnie uklękłyby i
ucałowały ziemię z radości, że ona istnieje.
Czy to trwało chwilę czy całą wieczność? Nie wiedziały. W kuchni
Srebrnego Gaju zabłysło światło i Pat wróciła na ziemię.
- Muszę lecieć. Sid ma mnie odwieźć do Wybrzeża Zatoki, jak tylko
upora się z gospodarstwem.
- Pozdrów ode mnie ciotki - poprosiła Bietka.
- ¯ałuję, że nie możesz pojechać ze mną . Bez ciebie wszystko jest
mniej zajmują ce - Pat ucałowała chłodny policzek Bietki. ¯ycie
dotą d było dla nich tak dobrotliwe, że rozstanie nie było niczym
gorszym niż "słodką udręką ".
Pat pobiegła ścieżką . Nie wiedziała, że rozstaje się z latami
beztroski.
- Judysiu, życie jest takie piękne, wiosna jest taka piękna...
Judysiu, chce mi się tańczyć...
- Tańczyć, powiadasz? - Judysia odchrzą knęła i usiadła. Czuła się
bardzo zmęczona, a to oznaczało, że się starzeje. Judysia bała się
tylko jednego. ¯e starość nie pozwoli jej dłużej pracować w
Srebrnym Gaju, że stanie się bezużyteczna. - W moim wieku nie tany
człowiekowi w głowie, kiedyś się o tym przekonasz... Ale teraz
tańcz, tańcz, póki możesz... Tylko odpukaj w niemalowane drewno.

Każdego zabierze śmierć

I

Pat miała zostać w Wybrzeżu Zatoki dwa tygodnie. Nie martwiła się
tym zbytnio. Nauczyła się postępować z ciotkami, a one uważały, że
"zmieniła się na korzyść". Pewnie dała o sobie znać krew Selbych.
Praprababka rok temu "przeniosła się do wieczności", ale poza tym
w Wybrzeżu Zatoki nic się nie zmieniło. Bardzo podobało się to
Pat. Uważała to za zwycięstwo nad czasem.

background image

Tymczasem pod koniec pierwszego tygodnia przyjechał po nią Długi
Alek. Jego twarz...
- Tatusiu, co się stało? Mamusia...
- Nie, nie. Chora jest Bietka. Ma zapalenie płuc.
Pat poczuła, że lodowaty palec dotyka jej serca.
- Dlaczego od razu nie daliście mi znać?
- Do dziś nie było niebezpieczeństwa. Ona chce cię zobaczyć.
Powinniśmy zdą żyć.
"Niebezpieczeństwo"? "Zdą żyć"?... Pat poczuła w głowie zamęt.
Droga do domu była jak zły sen. Wszystko wydawało się
nierzeczywiste. Nie, to nie mogło być prawdą . Takie rzeczy nie
zdarzają się. Nie dopuściłby do tego Pan Bóg. Na pewno się za
chwilę przebudzi.
Dojechali do Srebrnego Gaju. Stą d Pat miała pobiec ścieżką , tak
będzie prędzej. Pat wysiadła z auta i chwyciła ją w ramiona
Judysia.
- Judysiu, czy Bietka... - nie, nie wolno pytać. Nie śmiała
spytać.
- Odprowadzę cię, Pat.
Powiedział to pobladły Hilary, ale powstrzymała go mą dra Judysia,
szepczą c:
- Nie, Szkrabie, niech idzie sama, będzie jej lżej...
- Czy naprawdę nie ma już nadziei, Judysiu? - spytał zachrypniętym
głosem Hilary.
Judysia pokręciła przeczą co głową .
Pat nie wiedziała, czy jest sama, czy nie, biegła na oślep Alejką
Westchnień, potem polem, wreszcie prowadzą cą na wzgórze ścieżką .
Czuwają ca Sosna czuwała... nad czym? W dali dźwięczał dzwon.
Tydzień temu słuchały go razem z Bietką i snuły plany na lato.
Przecież coś tak potwornego nie mogło się zdarzyć w cią gu jednego
tygodnia, choroby trwają całe lata... To niemą dre, że się tak
boi... Na pewno za chwilę się przebudzi...
W kuchni Długiego Domu siedziała Maja Binnie. "Ta zawsze wejdzie,
gdzie jej nie proszą " - pomyślała niechętnie Pat.
Bietka leżała w swym pokoju, tam gdzie zawsze sypiały z Pat, ileż
było wtedy śmiechu i zwierzeń - bledziutka Bietka, która z trudem
łapała oddech, ale wcią ż bił od niej ten sam czar. W pokoju
znajdowali się także jej rodzice i pielęgniarka, ale Pat widziała
tylko Bietkę.
- Moja Pat... tak się cieszę, że przyjechałaś - szepnęła Bietka.
- Kochana!... Jak ty się czujesz?
- Lepiej, Pat... dużo lepiej... jestem tylko strasznie zmęczona.
Oczywiście, że jest jej lepiej. Musiało jej się polepszyć...
Ktoś podsuną ł Pat krzesło i usiadła tuż przy łóżku. Bietka
wycią gnęła rękę; jaka ta ręka jest zimna i wychudzona, pomyślała
Pat ściskają c ją w dłoniach. Podeszła pielęgniarka z zastrzykiem.
Bietka otworzyła oczy.
- Niech to zrobi Pat, proszę...
Pielęgniarka zawahała się. Do pokoju znów ktoś wszedł. Był to
doktor Bentley.
- Nie będziemy już jej męczyć zastrzykami - powiedział. -
Przestała na nie reagować. Pozwolimy jej... odpoczą ć... Pat
usłyszała przeraźliwy szloch pani Wilcox, pan Wilcox wyprowadził
ją z pokoju. Za nimi wyszedł lekarz. Pielęgniarka przysłoniła
lampę. Pat siedziała bez ruchu. Nie wolno jej mówić, nie wolno
żadnym słowem zakłócić odpoczynku Bietki... Od czasu do czasu
czuła lekki uścisk palców przyjaciółki. I wtedy odwzajemniała jej
czułym uściskiem. Za parę dni będą się z tego śmiały... Latem

background image

będzie to cudowny temat do żartów.
- Tracę... oddech - szepnęła Bietka.
Potem już się nie odzywała. O wschodzie słońca zmieniła jej się
twarz. Zmiana była niewielka... i straszna.
- Bietko! - zawołała błagalnie Pat. Zawsze dotą d Bietka
odpowiadała na każde wezwanie. Teraz nie podniosła powiek. Ale
uśmiechała się.
- Już po wszystkim - powiedziała cicho pielęgniarka.
Pat usłyszała żałosny jęk... to matka Bietki... Podeszła do okna i
wyjrzała. Wschód słońca... mgły w dolinie. Dym nad dachami
Jaskółczego Gniazda i Srebrnego Gaju.
Gdybyż można było cofną ć się w czasie. Rok temu nie zdarzały się
takie straszne sny.
W pokoju było przeraźliwie cicho. Dlaczego nikt się nie odzywa.
Pielęgniarka porusza się na palcach. Dlaczego? Nic przecież nie
zakłóci już snu Bietki.

Ii

Dom... matka obejmuje ją z współczuciem... Winnie patrzy na nią z
czułością ... Judysia niepokoi się.
- Kochanie, zjedz coś. Musisz być silna. Złotko, nie rozpaczaj
tak. Umarła we śnie, uśmiechają c się... wyruszyła w szczęśliwą
podróż.
Pat nie rozpaczała. Wcią ż jeszcze nie mogła uwierzyć w tę śmierć.
Rodzina martwiła się jej spokojem. Ale Judysia rozumiała.
- Ona w to jeszcze nie wierzy.
Dnie wcią ż wydawały się snem. Nastą pił pogrzeb. Pat spokojnie
poszła ścieżką do Długiego Domu. Nie zdziwiłaby się, gdyby na jej
spotkanie wybiegła Bietka. Spojrzała w górę, w tym okienku
pojawiała się zawsze roześmiana twarzyczka Bietki.
W Długim Domu było mnóstwo ludzi. Maja Binnie płakała... Ta sama
Maja, która zawsze nie cierpiała Bietki. Usiłowała ją pocieszyć
matka. Jakie to śmieszne. Bietka by się ubawiła.
Ale Bietka leżała z uśmiechem na bladej woskowej twarzy, trzymała
w rękach pęk bazi przyniesiony przez Hilarego z Sielanki. Szkoła
niedzielna przysłała krzyż z napisem Witaj w Domu. Z tego też
można by się pośmiać, tyle że Pat wiedziała, iż nigdy już się nie
roześmieje. W domu! Dom Bietki był tutaj, ona nie odeszła "do
Domu", wyruszyła w długą samotną podróż.
Kiedy zamykano trumnę, Maja Binnie dostała ataku histerii. Wielu
obecnych uznało Pat za osobę nieczułą . Tylko najbardziej
przenikliwi wiedzieli, że malują cy się na jej twarzy bunt jest
czymś więcej niż łzy.
Gdybyż tylko mogła uciec i być sama. ¯eby nikt na nią nie patrzył.
Ale zły sen trwał i musiała pojechać na cmentarz. Zabrał ją stryj
Tom, gdyż Hilary i Sid mieli nieść trumnę i wzięli auto
Gardinerów. Oto cmentarzyk na wzgórzu; tyle razy patrzyły, jak nad
nim zachodzi słońce. Chłopcy, z którymi Bietka zwykła się bawić,
nieśli ją teraz ścieżką wysłaną zeszłorocznymi, butwieją cymi
liśćmi. Pat nawet nie drgnęła, gdy rozległ się stukot padają cych
na trumnę grudek ziemi, najstraszliwszy dźwięk na świecie.
- Nie płacz, ona jest teraz w Lepszym świecie - powiedziała do
rozszlochanej Mai stoją ca za Pat pani Binnie.
- Czy uważa pani, że gdzieś może być lepiej niż w Długim Domu i w
Srebrnym Gaju? Ja nie... I Bietka także nie...
- Co to za okropne dziewczynisko! - opowiadała potem pani Binnie.
- Mówiła jak prawdziwa poganka.

background image

Wieczorem tego dnia Pat przebudziła się ze snu. Zaszło słońce.
Zrobiło się ciemno, przybliżyły się wzgórza i drzewa. A w okienku
Bietki nie zabłysło światło.
Pat nie wierzyła dotą d, że ktoś, kogo kocha, może umrzeć.
Otrzymała gorzką lekcję.
- Zostaw mnie dziś samą , Winnie - poprosiła i pełna współczucia
Winnie poszła do pokoju Poety.
Pat rozebrała się i drżą c położyła się do łóżka. Wicher za oknem
przestał być przyjacielem... zaczą ł wrogo wyć... Czuła się tak
strasznie samotna. Tę samotność trudno było znieść. Gdybyż tylko
mogła zasną ć... Ale przecież i tak obudzi się, i wszystko sobie
przypomni...
Bietka nie żyje. Pat ukryła twarz w poduszce i nareszcie się
rozpłakała.
- Kochanie... kochanie... nie rozpaczaj tak...
Wśliznęła się do pokoju Judysia, dobra, poczciwa Judysia. Uklękła
obok łóżka i objęła umęczoną dziewczynkę.
- Judysiu, nie wiedziałam, że można aż tak cierpieć... Ja tego nie
zniosę...
- Tak, kochanie, zawsze się nam tak na począ tku zdaje...
- Nigdy nie przebaczę Panu Bogu, że mi ją zabrał - szlochała Pat.
- Dziecko, kto to widział! Nie mówi się takich rzeczy! -
napomniała ją zgorszona Judysia. - Ale Pan Bóg ci wybaczy.

Gdzie się podział urok świata

I

Kiedy od śmierci Bietki upłyną ł tydzień, Pat zdawało się, że
minęły lata, tak dłużyły się wypełnione bólem dni.
Wszystko skończyło się. A życie musi się toczyć dalej. I to było
najgorsze. Jak tu żyć, kiedy prysł urok świata.
- Gdybym tylko mogła o niej zapomnieć, Judysiu... gdybym mogła
zapomnieć. Każde wspomnienie tak strasznie boli! - zawołała na
wpół przytomna Pat. - Opowiadałaś o pucharze zapomnienia...
Chciałabym się z niego napić...
- Jakby przyszło co do czego, tobyś się nie napiła, złotko.
Chciałabyś naprawdę zapomnieć, jak ją kochałaś, jaka z nią byłaś
szczęśliwa? Chciałabyś tego?
Nie, nie chciała. To były piękne wspomnienia. Ale ciężko było z
nimi żyć.
- Jak miałaś cztery latka, Pat, to któregoś dnia rano zobaczyłaś
na dworze ciemne chmury. Strasznie się przeraziłaś. Pobiegłaś do
matki wołają c: "Mamusiu, mamusiu, gdzie się podziało niebieskie
niebo". I nie chciałaś nam wierzyć, że znów się pojawi. A już
następnego ranka uśmiechnęło się do ciebie.
Ale Pat wcią ż nie wierzyła, że zobaczy znów błękit nieba... nie
wierzyła, że nadejdzie dzień, kiedy znów poczuje się szczęśliwa.
Zresztą byłoby to okropne... byłoby nielojalnością wobec Bietki,
nielojalnością wobec miłości. W dniu kiedy po raz pierwszy zjadła
coś z apetytem, gardziła samą sobą .
Jedyną pociechą był Srebrny Gaj. Miłość do niego zapewniła jej
grunt pod nogami, dawała siłę.
Nadeszło lato. Kapryfolium wyglą dało zza parkanu cmentarzyka.
Pomyśleć, że Bietka nie czuje jego zapachu... nie widzi wieczornej
gwiazdy ani białych róż w poświacie księżyca... ścieżka na wzgórze
zarosła trawą . Nikt już tędy nie chodził. Wilcoxowie sprzedali

background image

Długi Dom i przenieśli się do miasta... W oknach domu świeciło się
światło - ale nie w pokoiku Bietki. Najtrudniejsze były niedziele.
Dotą d wszystkie popołudnia i wieczory niedzielne spędzała z
Bietką . Sid nie chciał rozmawiać o Bietce... jej śmierć dla niego
także była ciosem, ale, jak to chłopiec, starał się ukryć swoje
uczucia. Mogła mówić o Bietce tylko z Hilarym.
"Bez Hilarego nie przeżyłabym tego lata" - pomyślała Pat.
Niemniej życie odzyskiwało swoje prawa. Znów zaczynało do niej
przemawiać piękno świata. I nienawidziła za to samą siebie, jak
może sprawiać jej przyjemność coś, czego nigdy już nie będzie
oglą dać Bietka.
- Judysiu, dziś na Ukrytym Pólku było mi przyjemnie... I zaraz
zrobiło mi się wstyd. Na chwilę zapomniałam o Bietce... A kiedy
przypomniałam sobie, było mi tak przykro, że mogłam o niej
zapomnieć... A Ukryte Pólko zmieniło się... było jeszcze
piękniejsze, ale wydawało się inne.
Judysia przypomniała sobie wiersz z odległych szkolnych czasów,
wcią ż wzruszają cy, wiersz zapomnianego już dziś autora.
- Bo od tamtego czasu miałaś do czynienia ze śmiercią - szepnęła
do siebie, ale głośno powiedziała: - Nie powinnaś się tym martwić,
złotko. Bietka cieszyłaby się, że nie cierpisz...
- Wiesz, Judysiu, z począ tku każda myśl o Bietce była torturą ... A
teraz lubię o niej myśleć. Dziś, kiedy wzeszedł księżyc,
pomyślałam:
"Na pewno Bietka czeka na mnie pod Czuwają cą Sosną ..." I przez
chwilę starałam się sobie to wyobrazić, i czułam ciepło w sercu...
Ale nigdy nie będę już miała przyjaciółki, Judysiu. Nie chcę mieć.
Potem się zanadto cierpi.
- Za wcześnie się o tym dowiedziałaś, złotko, ale wszyscy prędzej
czy później przekonują się o tym na własnej skórze. A jeśli chodzi
o inną przyjaciółkę... takie rzeczy są zapisane w niebie... Kiedyś
mówiłam ci, Pat, że powinnaś mieć przyjaciółkę, ale tak naprawdę
to przyjaciół się nie wybiera. Przyjaciele pojawiają się sami...
albo się nie pojawiają ...
Minęło lato. I wspomnienie przestało boleć. Oto zakwitł po raz
pierwszy biały floks, którego sadzonkę dostała od Bietki.
Zapłonęły złote dalie na tle ciemnego żywopłotu świerków. Znów
podziwiało się przepych lasów. Tak, Bietka odeszła... W róż
koronie odeszła w ciemność... Opuścił ich Józek... Ale Wzgórze
Mgieł we wrześniowe poranki wcią ż było ametystowe i tajemnicze...
Ukryte Pólko zachwycało... Srebrny Gaj był tym samym, pięknym i
kochanym Srebrnym Gajem. W kuchni Judysi znów zaczą ł rozbrzmiewać
śmiech Pat... Znów żartowała ze stryjem Tomem... znów długie
godziny spędzała z Hilarym w Sielance gadają c o tym, jak będzie na
studiach. Znów czuła urok świata.

Jednakże w cieniach zmierzchu
I ciepłym szarym deszczu
Czai się, choć jej nie pamiętasz,
Bolesna przeszłość.

Nie, ona pamięta. Zawsze będzie pamiętała. Spędziła z Bietką
dziewięć cudownych lat i nic jej tego nie odbierze. Judysia jak
zwykle miała rację. Nikt, choćby mógł, nie wychyliłby pucharu
zapomnienia.

Wygnanie

background image

I

Kiedy w sierpniu opublikowano wyniki egzaminów, okazało się, że
Hilary zdał świetnie, a Pat zupełnie dobrze. Zatem we wrześniu
czekała ich Akademia i Pat nawet by się na to cieszyła, gdyby była
pewna, że przeżyje rozstanie ze Srebrnym Gajem. Zawsze miała dużo
sympatii dla żony Lota. Jak można było ukarać ją za to, że
obejrzała się na swój dom? Pocieszała się myślą o obecności
Hilarego, no i co tydzień będzie wracać na weekend.
- Judysiu, trudno sobie wyobrazić tak miły dom jak Srebrny Gaj. I
to z wielu względów. Nawet meble są nie tylko meblami. Są kimś.
Ten stary fotel prapradziadka Nehemiasza... kiedy na nim siadam,
po prostu mnie obejmuje... Czuję to. Wszystkie krzesła lubią , gdy
się na nich siada...
- No, ba! O każdą rzecz w tym domu dbano przez wiele pokoleń, Pat.
Jasne, że te meble są nie tylko meblami...
- Jestem pewnie beznadziejnie wiktoriańska, Judysiu, jak to zawsze
powtarza mi Norma. To prawda, że niczego innego nie pragnę, tylko
zostać na zawsze w Srebrnym Gaju i kochać go, i się o niego
troszczyć. Jeśli w przyszłym roku dostanę dyplom i zacznę pracować
w szkole, to moją pensję za pierwszy kwartał wydam na pokrycie
dachu tymi nowymi czerwonymi gontami. Pomyśl, Judysiu, jak to
będzie ładnie wyglą dało zimą na tle srebrnych brzóz. I musimy mieć
nowy dywan w saloniku. Judysiu, błagam cię, nie zapomnij, że w
październiku trzeba będzie rozsadzić ostróżki...
Przyjemnie było szykować wyprawkę... choć cały czas musiała myśleć
o tym, jak świetnie bawiłyby się z Bietką omawiają c każdy
szczegół. W tym roku nie było urodzaju, więc Pat musiała się
zadowolić minimum niezbędnych rzeczy, ale stryj Tom sprawił jej
śliczne palto z wielkim futrzanym kołnierzem, ciotka Barbara
elegancki brą zowy kapelusik, a ciotki z Wybrzeża Zatoki wieczorową
sukienkę. Judysia wyszydełkowała jej dwa przepiękne sweterki, a
ciotka Edyta ofiarowałaby jedwabną bieliznę, gdyby nie pojawiła
się kwestia pidżam. Cały dom trzą sł się w posadach. Ciotka Edyta,
która nawet kolorowe nocne koszule uważała za niemoralne,
oznajmiła, że pidżamy to bezwstyd i obraza boska. Pat marzyła o
pidżamach. Za pidżamami opowiedziała się nawet Judysia z bardzo
prostego powodu: potępiała je ciotka Edyta.
- A co się stanie, Patrycjo, jeżeli umrzesz we śnie i staniesz
przed twoim Stwórcą w takiej pidżamie? - spytała uroczyście ciotka
Edyta.
Wreszcie, jak zwykle, rozstrzygnęła sprawę matka - i Pat dostała
pidżamę.
Ostatniego dnia Pat poszła się pożegnać z Ukrytym Pólkiem i
wracają c zatrzymała się dłuższą chwilę na wierzchołku wzgórza...
Tak, była już jesień. Starą farmę oświetlał złocisty blask
łagodnego wieczoru. Znała tu każdy zaką tek. Każde pole było z nią
osobiście zaprzyjaźnione. Jeziorko połyskiwało tajemniczo. Okrą głe
okienko w dachu mrugało do niej porozumiewawczo. Kiwały jej
gałęziami drzewa. W ogrodzie zamieszkał gwiaździsty wszechświat.
Kochany Srebrny Gaj! Nigdy aż tak nie czuła, że oto tutaj jest jej
miejsce na ziemi.

Jako że Srebrny Gaj owego roku cienko przą dł, Pat musiała
zamieszkać w tanim pensjonacie, gdzie stale unosił się stęchły
zapach kuchni.
Kwadratowy nagi dom stał na pozbawionym drzew skrawku ziemi przy

background image

ulicy, na której tylko w nocy przez parę godzin panowała cisza.
Ale przynajmniej różnił się nieco od innych budynków. Pat czuła,
że zamieszkanie w domu, który wyglą dałby identycznie jak wszystkie
domy danej ulicy, byłoby ponad jej siły. I tuż obok był nieduży
skwerek, na którym rosło kilka drzew.
Kiedy wieczorem Pat znalazła się w swoim pokoiku, gdzie na
podłodze leżał musztardowy dywan, a ściany były obrzydliwie
brunatne, ogarnęła ją fala osamotnienia.
Podeszła do okna. W dole ulicy sapał pocią g. Gdybyż mogła do niego
wsią ść i wrócić do domu! W dali nieznajome wzgórza ską pane były w
chłodnym blasku księżyca.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie Srebrny Gaj. Księżyc oświetla
Ukryte Pólko. Na ścieżkach między brzozami hasają króliki. Wiatr
znad zatoki wzdycha w jodłach, szepczą klony. Judysia siedzi w
kuchni szydełkują c, na jej kolanach zwiną ł się w kłębek Bezczelny
Pyszałek, a obok odpoczywa Dżentelmen Tom... Opodal przykucnęła
pewnie Przylepka, tak jak dawniej ona, Pat.
Tak strasznie zatęskniła. Rzuciła się na twarde łóżko i zaczęła
płakać.

Ii

Pat udało się jakoś przetrwać dni najdotkliwszej tęsknoty. Uczyła
się powoli, że wszystko da się jakoś przeżyć. Po pewnym czasie
tęsknota do domu dawała o sobie znać tylko w deszczowe wieczory.
Polubiła Akademię. Podobali jej się profesorowie poza jednym,
który patrzył na wszystkich trochę z góry i uśmiechał się z
rozbawieniem. I wyobrażała sobie, że tak samo spojrzałby na
Srebrny Gaj. Nauka szła jej dość dobrze. Ale jedynym prawdziwym
talentem Pat była umiejętność kochania, a to niezbyt pomagało we
wkuwaniu greckich słówek. Za to pomogło w życiu towarzyskim. Pat
była w Akademii bardzo popularna, choć koledzy uważali, że trzyma
się od nich trochę z dala. Szybko została członkiem Klubu
Sobotnich Satelitów i na Nowy Rok była już gwiazdą Kółka
Dramatycznego. Uważano, że jest "może nie tyle ładna, ile
czarują ca". Trochę zbyt dumna, z daleka można ją było poznać po
wysoko uniesionej głowie. Trochę zbyt chłodna, z nikim się nie
przyjaźniła. I dziwaczka - wolała wieczorem przesiadywać na
skwerku niż iść do kina.
Pat rzeczywiście lubiła siedzieć o zmierzchu na skwerku i patrzeć,
jak zapalają się światła w oknach domów. Większość tych domów
niczym się nie odznaczała, ale kto wie, co działo się w środku.
Czasem przychodził tu Hilary. Hilary był jedynym chłopcem, w
którego towarzystwie mogła swobodnie milczeć. Miło im się razem
milczało.
Obecność Hilarego była czymś najbardziej naturalnym na świecie.
Pat nie zastanawiała się nigdy nad jego wyglą dem, tyle że
pilnowała, by nie nosił jakichś dziwacznych krawatów. Ale wiele
dziewczą t z Akademii uważało, że Hilary jest bardzo interesują cym
młodym człowiekiem i szkoda, że nie widzi świata poza Pat
Gardiner, choć jej wcale na nim nie zależy. Hilary z zapałem
oddawał się studiom i nie interesowało go życie towarzyskie, choć
wyzbył się już swojej nieśmiałości i przestał być niezręczny.
Jedyną rozrywką , na którą sobie pozwalał, której pragną ł, były
cotygodniowe wyprawy z Pat do domu.
Te weekendy były rozkoszne. Jechali pocią giem do Srebrnych Mostów
i stamtą d szli pieszo do domu. Najpierw drogą . Wspinała się na
zarosłe świerkami wzgórze, schodziła do zielonej doliny, następne

background image

wzgórze, następna dolina, co chwila jakiś zakręt...
- Nie cierpię prostych równych dróg - mawiała Pat. - Uwielbiam tę
drogę... To moja droga. Och, wiem, że formalnie należy do
hrabstwa, ale naprawdę - to do mnie. Kocham nawet tę ciemną
kotlinkę, którą Judysia nazwała Kotlinką Samobójców. Przed laty
opowiadała mi o niej cudowne historie, aż się włos jeżył na
głowie.
Potem schodzili z drogi i szli na przełaj. Bagniste uroczysko,
Ukryte Pólko, a potem las, gdzie nie wiadomo ską d pełno było
krętych ścieżek. Czasem pojawiał się nów księżyca, czasem panowała
granatowa ciemność. Szmer strumyka... eolskie harfy świerków.
Każda gwiazda wydawała się zaprzyjaźnionym są siadem.
Gdybyż tylko mogła im towarzyszyć Bietka! Pat za każdym razem
myślała o Bietce... o Bietce, której grób zasypany był jesiennymi
liśćmi.
Wreszcie pojawiał się Srebrny Gaj! Pojawiał się zawsze nagle, gdy
wdrapali się na wierzchołek ostatniego wzgórza, i zawsze był
równie piękny. Witał ich rozjarzonymi oknami... Dbała o to
Judysia. Raz tylko zasiedziała się w oborze, a matka położyła się
z bólem głowy. I w Srebrnym Gaju było ciemno. Ale Pat pomyślała,
że może nawet woli go takim, wyglą dał jak siedzą ca na jajkach
macierzyńska kwoka.
Skrzypiała furtka i na Hilarego rzucał się najszczęśliwszy pies
świata. W pią tek wieczorem McGinty nieodmiennie pojawiał się w
Srebrnym Gaju, czekają c tam na Hilarego. W kuchni witała ich
Judysia. Hilary zostawał na kolacji, Judysia zawsze podawała im
najpierw grochówkę, żeby się trochę rozgrzali. A na McGinty'ego
czekała kość.
Wokół domu hulał wiatr... Judysia opowiadała wszystkie nowiny...
nie było tygodnia, żeby nie zbroił czegoś Pyszałek... po podłodze
turlały się trzy aksamitne kotki z wą satymi pyszczkami. Ciotka
Edyta zawsze powtarzała, że w Srebrnym Gaju po prostu "zalęgły
się" kociaki. Lecz Bezczelny Pyszałek po trochu przestawał być
kotem i zamieniał się w członka rodziny.
W poniedziałek rano Judysia wręczała im zawsze paczkę z
wiktuałami.
- Póki człowiek ma co włożyć na zą b, to mu nie grozi skapcanienie
- mawiała.
Pat zastanawiała się, jak udaje się żyć studentom, którzy tylko od
wielkiego święta jeżdżą do domu. Co prawda nie mieszkali oni w
Srebrnym Gaju.

Ofiara urojeń

I

Pat spotkała go po raz pierwszy na balu Kółka Dramatycznego,
którym uczczono udane przedstawienie Dam dworu. Pat była jedną z
wyżej wspomnianych Dam, wszyscy uznali, że jest świetna, choć
reżyser narzekał, że w pewnych scenach okazuje za mało
"namiętności".
- Z moim nosem? - spytała sceptycznym tonem. I zamiast być
namiętna, była figlarna i uszczypliwa, co spodobało się widzom.
On podszedł do niej i oświadczył, że zatańczą . Nigdy nie prosił
dziewczyny, by z nim zatańczyła lub pojechała na przejażdżkę...
oznajmiał jej to jako coś oczywistego. Koleżanki z Akademii
twierdziły, że jest to jego zwykłe "zagranie". I na ogół odnosiło

background image

sukcesy, choć dziewczęta, których nie zauważał, kręciły nosem na
te "jaskiniowe maniery".
- Cały wieczór zastanawiałem się, kim jesteś?
- Mogłeś się kogoś spytać.
- Mogłem. Ale wolałem dowiedzieć się tego od ciebie. Zaraz
pójdziemy na ganek zobaczyć, czy raczył już wstać księżyc i
wszystkiego się o sobie dowiemy.
Pat dowiedziała się, że on nazywa się Lester Conway, jest
studentem trzeciego roku, ale teraz wrócił na Akademię po dłuższej
przerwie, gdyż miał zapalenie płuc. I dowiedziała się, że mieszka
w Letnim Brzegu.
- Wiem, że myślisz to samo, co ja - oświadczył. - Jak to się
stało, że całe życie mieszkaliśmy tylko o dziesięć mil od siebie,
a dopiero dziś się spotkaliśmy.
Jego ton dawał do zrozumienia, że zmarnowali wiele lat. Zresztą
wszystko, co mówił, nabierało szczególnego znaczenia. I nachylał
się nad człowiekiem tak, że odcinał go od reszty świata.
- Udało mi się. Tak mnie ta zabawa znudziła, że miałem
czmychną ć... i w tym momencie zobaczyłem ciebie. Schodziłaś po
schodach i bałem się spuścić cię z oczu, byś mi nie zniknęła.
- Czy mówisz to każdej dziewczynie w pół godziny po poznaniu? -
spytała Pat mają c nadzieję, że jej głos zagłuszy walenie serca.
- Nigdy nie powiedziałem tego żadnej dziewczynie i ty o tym wiesz.
Ty także czekałaś na mnie, prawda?
Pat zgodziła się z nim w duchu, ale miała dosyć rozsą dku, żeby
tego nie wyznać. Zarumieniła się. Jej
francusko-angielsko-szkocko-kwakierska krew zawrzała. Tak, to była
miłość. Tym razem nie ugięły się pod nią kolana. Za to ogarnęła ją
głęboka pewność, że napotkała swe przeznaczenie... oto ktoś, za
kim pójdzie na koniec świata.
Oznajmił jej, że odwiezie ją do domu, i odwiózł. Noc była nasycona
księżycem. Oznajmił jej, że muszą się wkrótce zobaczyć.
- Miną ł ten cudowny dzień, ale jutro wstanie następny - powiedział
zniżają c głos i ostatnie słowo wyszeptał donoszą c jej o tym
zdumiewają cym fakcie.
Pat uznała, że stała się bardzo zrównoważoną osobą , gdyż owej nocy
świetnie spała - oczywiście dopiero od chwili, gdy udało jej się
usną ć.
Wkrótce cała Akademia wiedziała, że Pat i Lester Conway mają
"romans". Wszyscy zastanawiali się, jakich to czarów użyła, że się
zakochał, co mu się dotychczas nigdy nie zdarzyło, choć igrał z
uczuciami wielu dziewczą t.
Lester był ciemny i mroczny... Pat wspominają c złote loki Henryka
Jemuela nie zniosłaby jasnowłosego wielbiciela. Nie był
szczególnie przystojny, ale Pat wyrosła już z wieku, kiedy szuka
się gwiazd filmowych. Wyglą dał bardzo dystyngowanie... na jego
twarzy pojawiał się często wzgardliwy grymas. Lester uważał, że w
ten sposób wyglą da bardziej interesują co... niczym Lara *... (*
Lara - bohater romantyczny, tytułowa postać poematu lorda George'a
Byrona [1788-1824].) Było to psychologicznie trafne. Dziewczęta
chciały go zobaczyć uśmiechniętym, zabiegały o jego uśmiech.
Był przeraźliwie zdolny. Wszystko potrafił. Tańczył, jeździł na
łyżwach, uprawiał sporty takie jak hokej, krykiet i tenis,
śpiewał, grał na ukulele i rysował. Zrobił projekt ostatniej
okładki Latarni. Rysunek był bardzo futurystyczny.
A w lutowym numerze ukazał się nie podpisany wiersz Do leśnego
fiołka, tytuł był wiktoriański, ale treść śmiała. Wszyscy
zastanawiali się, kto ten wiersz napisał i kto jest leśnym

background image

fiołkiem.
Pat wiedziała. O jej stanie ducha świadczy najlepiej fakt, że nie
uznała tego za komiczne. Normalnie wiedziałaby, iż do niej
pasowałby już raczej nagietek. Mimo zadurzenia była trochę
zdziwiona, że Lester pisze wiersze. Dotychczas podejrzewała go o
brak zainteresowania poezją . Co prawda Leśny fiołek był napisany
białym wierszem. Lester oświadczył jej, iż inne gatunki poezji są
przestarzałe. Koniec z tyranią rymu! Nie przyznałaby mu się nigdy,
że kupiła w antykwariacie Poezję miłosną i popodkreślała co drugą
linijkę. W proch się obrócę, gdy serce zapomni podkreśliła dwa
razy.
Wcią ż się obawiała, że Lester uzna ją za niemą drą . Któregoś
wieczoru zaimponował jej wspominają c niedbale o teorii Einsteina -
i spojrzał na nią spod oka, by sprawdzić, czy jest wystarczają co
olśniona. Pat o teorii Einsteina nie wiedziała nic. Nie przyszło
jej jednak na myśl, że i on nie wie, i pół nocy rozpaczała nad
swoją ignorancją . Rano pobiegła do biblioteki i próbowała się
czegoś dowiedzieć, ale tylko rozbolała ją głowa i cały dzień czuła
się potwornie nieszczęśliwa. Wieczorem wszakże przyszedł Lester i
oznajmił jej, że wyglą da jak kwietniowa noc, gdy na niebie pojawia
się nów księżyca.
- Czy przyszło ci to teraz do głowy, czy wymyśliłeś to sobie
wczoraj? - spytała, bo choć przestała być panią swych uczuć,
potrafiła zapanować nad językiem.
Poczuła się jednak bardzo szczęśliwa i zapomniała o Einsteinie.
Lester rzadko prawił komplementy, bardzo się je więc ceniło. Nie
to co Henryk Hynes, który ilekroć otworzył usta, starał się komuś
pochlebić. Henryk wydawał się jej teraz zupełnie nierealny.
Pomyśleć, że wyobrażała sobie, iż go kocha. Cóż, dziecinne
zadurzenie, cielęca miłość. On, biedny, nie zauważał nigdy urody
świata. Któregoś rozświetlonego księżycem zimowego wieczoru
pokazała mu Wzgórze Mgieł, a on powiedział, że wyglą da jak
polukrowane ciasto. Biedny Henryk.
I biedny Hilary! Znów poszedł w ką t! Nie spędzali już razem
wieczorów na skwerku, nie chodzili na spacer. Rzadko nawet
zdarzało mu się jeździć z nią na weekend do domu. Najczęściej
odwoził ją Lester swoim małym czerwonym kabrioletem. Był jedynym
studentem, który posiadał własne auto. Ale jego Judysia nie
podejmowała w kuchni grochówką . A Pat modliła się tylko, żeby nie
dostrzegł szczeliny w suficie jadalni.

Ii

Pat martwiła się trochę, że Judysia go wyraźnie nie docenia. Nigdy
tego zresztą nie powiedziała. Ale w ogóle o nim nie mówiła. I ten
jej ton, gdy Pat oznajmiła jej, że nazywa się on Lester B. Conway,
z tych Conwayów z Letniego Brzegu.
- No, no, dobre nazwisko. A co oznacza to B? Może to znów
tajemnica... Czyżby Bartłomiej?
- Nie. Branchley - odparła krótko Pat. - Jego matka jest z domu
Branchley. Z tych Branchleyów z Homeburn.
- Znam, znam. Conwayowie i Branchleyowie. Jego matka przyjeżdżała
tu, nim stary Conway się dorobił. Wtedy jeszcze nie puszyła się
jak paw. Wiele razy wycierałam temu twojemu Lesterowi nos. Cóż,
pewnie teraz to za wysokie progi na moje nogi - oświadczyła
wyniośle Judysia. - Ale od przybytku głowa nie boli, mą drze się
zakrzą tnęłaś.
Judysia była doprawdy niemożliwa. Ośmieliła się dać do

background image

zrozumienia, że ona, Patrycja Gardiner, wybrała Lestera Conwaya ze
względu na jego fortunę!
"Powinna mnie znać lepiej" - pomyślała oburzona Pat.
Brakowało jej rozmów z Judysią . Gdybyż to żyła ukochana Bietka,
Bietka by rozumiała. Można by omówić z nią każdy problem. Bo Pat
miała problemy. Lester oznajmił jej, że pobiorą się, jak tylko on
skończy studia. Nie ma sensu czekać. On zaraz wstą pi do firmy
ojca.
Było to po prostu śmieszne. Owszem, kiedyś... ale przez parę
lat nie zamierza jeszcze myśleć o małżeństwie. Będzie uczyła w
szkole i pomagała rodzinie... Pokryje dach, odmaluje cały Srebrny
Gaj... w jadalni położy parkiet... frontowe drzwi otrzymają
mosiężną kołatkę... będzie opłacała lekcje muzyki Przylepki.
Lester, kiedy usłyszał to na wielkanocnym balu Klubu Sobotnich
Satelitów, tylko się zaśmiał.
- Jesteś za śliczna, Pat, żeby się dłużej marnować na tej
obskurnej starej farmie.
Pat ogarnęło szaleństwo. Poczuła, że wszystko się w niej buntuje.
- Lesterze Conway, będę ci wdzięczna, jeśli się więcej do mnie nie
odezwiesz - oświadczyła, a każde słowo było kroplą zimnej wody.
- Co ja takiego powiedziałem? - zdziwił się szczerze Lester.
I to pogorszyło jeszcze sytuację. On nawet nie wie, co powiedział!
Pat odwróciła się na pięcie i pobiegła na górę. Chwyciła płaszcz,
w sekundę była na schodach, wypadła na ulicę. Chłód powietrza nie
ostudził jej gniewu. Patrycja Gardiner ze Srebrnego Gaju jeszcze
nigdy nie była aż tak wściekła.
Lester pojawił się następnego wieczoru jeszcze bardziej upozowany
na Larę. Zachowywał się tak, jakby nic nie zaszło, uznał to za
najlepszą taktykę i oznajmił jej, że pójdą razem na wielkanocne
rozdanie świadectw.
- Dziękuję, nie - odparła Pat. - I możesz przestać robić tę twoją
groźną minę, bo na mnie to już nie działa. Kiedy mówię komuś, że z
nim skończyłam, to skończyłam.
Jej ton kazał mu uwierzyć.
- Prawdziwa chorą giewka na dachu! - wybuchną ł Lester. Zachował się
tak samo jak Henryk. To aż nudne, jacy ci mężczyźni są do siebie
podobni.
- Podobno urodziłam się w księżycową noc - odpowiedziała chłodno
Pat. - Więc nic dziwnego, że jestem zmienna. Nikomu nie pozwolę,
żeby w mojej obecności znieważał Srebrny Gaj. I mam dosyć
wysłuchiwania twoich rozkazów.
Lester wpadł w szał. Judysia mogłaby jej niejedno opowiedzieć o
porywczości Conwayów.
- Widzę, że zwariowałaś! - oświadczył uszczypliwym tonem. - I
wiedz, że zaczą łem z tobą chodzić tylko po to, żeby zrobić na
złość Hilaremu Gordonowi.
Te słowa bardzo ucieszyły Pat. Poczuła się wyzwolona. Do tej
chwili nienawidziła go, a nienawiść więzi człowieka tak samo jak
miłość. A teraz po prostu przestał istnieć.
- Słyszałam, jak Judysia mówiła o kimś, że jest ofiarą własnych
urojeń - szepnęła do siebie Pat, gdy odszedł, tym razem z naprawdę
groźną miną . - Cóż, byłam nią !

Iii

Dopiero po jakimś czasie mogła omówić to wydarzenie z Judysią .
Teraz Judysia okazała zrozumienie.
- Tak, tak, złotko, wcale mi nie było w smak, że zadajesz się z

background image

Conwayem, chociaż miał kieszenie pełne złota. Dżentelmen Tom nie
lubił go... jak tylko go zobaczył, zaraz w jego ślepiach pojawiał
się dziwny błysk. I te jego wielkopańskie maniery! Mężczyzna, jak
się zaleca, to ma być pokorniejszy. Bo co będzie potem?
- Nigdy mu nie wybaczę, że wyśmiewał się ze Srebrnego Gaju.
- Wyśmiewał ze Srebrnego Gaju? No, no, szkoda, że nie widziałaś
budy, w której wychował się jego ojciec, rura od pieca sterczała z
dachu. Tak, tak, Conwayowie nie bardzo mieli co włożyć do garnka.
Ze starego Conwaya był straszny złośnik. Raz mu się nie spodobał
kolor halki żony. Kupiła zieloną , a on życzył sobie fioletów...
Poszedł na strych tego swojego frymuśnego domu w Letnim Brzegu i
wyrzucił ją przez okno. Zaczepiła się o wierzchołek topoli i
resztę lata powiewała na wietrze! Widok był nie z tej ziemi.
Ludzie zaczęli tę halkę nazywać flagą Conwayów. Conway nie mógł
jej zdją ć, bo topola stała na posesji Neda Orleya, a on kłócił się
z Nedem i Ned nie dopuszczał go do drzewa. Mówił, że jest lepszym
Irlandczykiem niż Conway i bardzo mu dogadza ta zielona irlandzka
flaga.
- Lester nie ukrywał, że jego ojciec zawdzięcza wszystko samemu
sobie.
- Samemu sobie? Byłoby to piękne, gdyby było prawdziwe.!
Zawdzięcza Najwyższemu i handlowi zbożem. Jedno muszę mu przyznać
że nie oszczędzał na maśle jak jego brat Kuba Z tego to był
prawdziwy sknera. Jak umierał, to kazał zgasić lampę, mówił, że mu
wystarczy świeczka. Ludzie to są ! - stwierdziła Judysia. - Ale
słyszę, że ten biedny Lester, teraz kiedy mu przeszła złość,
okrutnie cierpi. Zwodziłaś go, Pat. Myślał, że go kochasz.
- Przyznaję, Judysiu, że zachowałam się jak ostatnia idiotka.
Kuracja była przykra. Nigdy się już nie zakocham... jeśli mi się
to uda - dodała uczciwie.
- No, no, złotko, a dlaczego by nie? - zaśmiała się Judysia.
- Twoja ciocia Azalka zawsze powtarzała, że to takie miłe
urozmaicenie życia. Tylko nie posuwaj się za daleko i nie łam
chłopcom serc, nawet jeśli są Conwayami. Zakochanie to nie żadna
miłość.
- Ską d ty to wiesz, Judysiu? Byłaś kiedyś zakochana? - spytała
bezczelnie Pat.
Judysia parsknęła śmiechem.
- Człowiek patrzy i uczy się - wyjaśniła.
- Ale po czym się poznaje, czy to zakochanie, czy miłość?
- Potrzeba doświadczenia - przyznała Judysia.
Pat spaliła Poezję miłosną , ale kiedy natrafiła na linijkę: pękła
skorupa i woda wyciekła... - podkreśliła ją . Oto był prawdziwy
obraz miłości.
Na wielkanocne rozdanie świadectw poszła z Hilarym.
- Biedny Szkrab! - zwierzyła się Judysia Dżentelmenowi Tomowi. -
Już dwa razy przeszedł przez piekło. No, do trzech razy sztuka.

"Wyobraźmy sobie, że..."

I

- "Obejrzmy piękne domy, w których mieszkają notable" - zacytował
Hilary. - Innymi słowy, przejdźmy się Aleją Abegweit. Chcę ci
pokazać jeden z nowych domów. Sama będziesz wiedziała, który.
Było sobotnie popołudnie, smagał kwietniowy wiatr. świat w takie
dni bywa naprawdę przyjazny, pomyślała Pat. Miała na sobie pą sowy

background image

płaszczyk i berecik i wiedziała, że jest jej w tym do twarzy,
zauważył to na pewno Lester Conway, który z tą swoją wzgardliwą
miną przejechał koło nich autem. Niech sobie Lester robi dumne
miny, dużo milszy był trochę kpią cy, a trochę zakłopotany uśmiech
Hilarego. Hilary był opalony i wyglą dał jak pą czek w maśle. Niczym
nie przypominał tego wynędzniałego obdartego chłopca, którego
dawno temu spotkała w ciemnym lesie. Ale nie zmieniło się jego
serce. Kochany Hilary. Wierny Hilary, na którym można było
polegać. Taki przyjaciel lepszy był od tysią ca "kawalerów".
Na ten weekend nie pojechali do domu, bo wieczorem miał się odbyć
"zlot" Satelitów. Obecnie Pat nie cierpiała już zbytnio, zostają c
na weekend w mieście. Choć wcią ż czuła, że omija ją coś pięknego.
Na przykład dziś w Sielance pojawiły się na pewno fiołki! A jej
tam nie będzie...
Aleja Abegweit była najpiękniejszą ulicą dzielnicy willowej,
kończyła się już za miastem i u jej wylotu widać było zielone
wzgórza.
Pat z przykrością musiała uznać, że na świecie oprócz Srebrnego
Gaju istnieje parę ładnych domów. W Alei Abegweit stały
najrozmaitsze budynki - od wiktoriańskich potworności z kopułami i
wieżyczkami do najnowocześniejszych bungalowów.
Pat i Hilary lubili tędy spacerować, rozmawiają c, kiedy mieli na
to ochotę, milczą c, kiedy nie mieli nastroju do rozmowy, omawiają c
mijane domy, planują c zmiany - tu dodaliby okno, tu by je zwęzili,
tu należałoby podnieść dach, tam go obniżyć.
- Niski dach nadaje domowi przyjazny wyglą d - zauważył Hilary.
Niektóre domy zachwycały ich, inne odstręczały.
- Chętnie bym tu wybiła szyby - zauważyła Pat, widzą c wyją tkowo
niesympatyczny dom.
Interesowały ich także drzwi. Czy te drzwi lubią wpuszczać kogoś
do środka, czy wolą , żeby się wychodziło?
Potem zastanawiali się, który dom przyjęliby w upominku, gdyby
musieli wybierać.
- Ja chyba ten miły dom na rogu - oznajmiła Pat. - Ma strych.
Muszę mieć strych... I wyglą da tak, jakby go kochano. Zauważyłam
to już wówczas, gdy zobaczyłam go pierwszy raz.
I czuję, że mógłby mnie polubić. A to śmieszne samotne okienko ma
ochotę podzielić się ze mną jakimś żartem.
- Tym razem ja wybiorę jeden z najnowszych domów - oświadczył
Hilary. - W gruncie rzeczy wolę nowy dom. Będę się mógł czuć jego
panem. W starym byłbym niewolnikiem.
Pat zaczęła się rozglą dać. Spodobało jej się kilka nowych domów.
Wreszcie zobaczyła ten domek i od razu wiedziała. Był niewielki i
stał na zboczu wzgórza. Okna pięterka spoglą dały na jego szczyt.
Nawet kominy wyglą dały romantycznie. Nad domkiem nachylał się
wspaniały rozłożysty klon. Był taki ogromny, że domek wydawał się
przy nim zabawką , którą drzewo podniosło dla rozrywki, a potem się
do niego przywią zało. Obok domku znajdował się niewielki ogródek,
na środku obłożony kamieniami staw, wokół którego rosły żonkile, a
po bokach fiołki.
- Och! - Pat zaczerpnęła powietrza. - Jak się cieszę, że go widzę!
Tak, Hilary, weź ten dom. Jest stworzony dla ciebie.
- Trzeba by jednak ścią ć to rosną ce przed nim drzewko - zauważył z
namysłem Hilary. - Psuje linię domu.
- Nie... Pilnuje go jak skarbu. Hilary, przecież nie ścią łbyś
takiej ślicznej brzozy.
- ścią łbym każde drzewo, które rośnie w nieodpowiednim miejscu -
sprzeciwił się z uporem Hilary.

background image

- Nie istnieje coś takiego jak nieodpowiednie miejsce dla drzewa -
Pat także upierała się przy swoim.
- No, może trochę poczekam - ustą pił Hilary. - Ale wiesz, co
zrobię pierwszej ciemnej nocy? Wkradnę się do tego ogrodu obok,
porwę tę żelazną sarnę i utopię w morzu.
- Chyba nie warto... Cały dom jest obrzydliwy. Nie zdemolujesz
przecież portyku. Ten budynek robi wrażenie sanatorium. Trudno by
sobie wyobrazić gorszą ohydę.
- Następny dom nie jest brzydki. Ale ma w sobie coś okrutnego. Nie
podoba mi się. Domy nie powinny być podstępne. O, spójrz, ten dom
chciałbym kupić i go wyreperować. Rozłazi się w szwach. Gonty
odłażą , dach nad werandą się zapadł.
- No to chociaż się nie pyszni. Ten obok jest okropnie zadowolony
z siebie. A co powiesz o tym? Podobno kosztował całą fortunę, a
jest ponury jak grobowiec rodzinny.
- Gdyby założyć okiennice, zaraz by inaczej wyglą dał - zauważył
Hilary. - Nie masz pojęcia, Pat, jak łatwo jednym szczegółem
popsuć dom, a często wystarczy niewielka zmiana i zaraz nabiera
urody. Ale w nim i tak nie byłoby miejsca na marzenia ani na
duchy... W każdym z moich domów będą one mogły zamieszkać...
- Patrz, Hilary, tu stoi nie ukończony budynek... aż przykro
spojrzeć. Dlaczego go nie wykończono?
- Dowiedziałem się. Ktoś budował go dla żony, a ona umarła. I nie
miał już do niego serca.
Trochę dalej była tylko dziura w ziemi i ktoś zakładał tam rury.
Ciekawe, kto czeka na ten mają cy powstać dom. Może szczęśliwa
narzeczona? Albo zmęczona życiem staruszka, która chciała przed
śmiercią zamieszkać w domu, jaki sobie wymarzyła?
Stoją cy obok dom wyglą dał tak, jakby go należało obudzić. A z
następnego wyszedł doktor Ames. Miał strapioną minę. Pewnie tam
ktoś umierał. Nie wyglą dałby tak, gdyby dopomógł przyjść na świat
dziecku...
- Chciałbym obejrzeć wszystkie budowle świata... albo przynajmniej
te, które są piękne - zauważył Hilary. - Mam dla ciebie nowy
projekt domu.
Coraz to rysował dla niej nowy dom, ale teraz już nie pokazywał go
jej ani nie opowiadał, jak on będzie wyglą dał. Miała to być
niespodzianka.
Wracali milczą c. Hilary marzył. Wszyscy mężczyźni marzą . On marzył
o budowaniu pięknych domów, w których zamieszka miłość... domów,
które osłonią ludzi przed ostrymi wiatrami, palą cym słońcem i
samotnością ciemnych nocy. Cudownie będzie stworzyć dom, stworzyć
coś pięknego, co przetrwa wiele pokoleń, pięknego i użytecznego. I
kiedyś zbuduje dom dla Pat, a ona w nim zamieszka.
Pat znów pomyślała, jak miło jest przechadzać się z Hilarym. W
towarzystwie Henryka i Lestera czuła, że musi być dowcipna i
błyskotliwa, by nie uważali jej za nudną . Przy Hilarym dawało się
odpoczą ć. I nigdy nie mówił nic, co by ją mogło zakłopotać. Co
prawda czasem patrzył. Ale nie można mieć komuś za złe spojrzeń.

Cień i światło

I

Patrycja chodziła zatroskana.
- Judysiu, widzę przed sobą tylko czarną otchłań następnego
tygodnia. Ten dyplomowy egzamin! Judysiu, co będzie, jeśli nie

background image

zdam?
- No, no, złotko, na pewno zdasz. Cały rok uczyłaś się jak głupia,
no może poza tymi paroma tygodniami, kiedy rzą dził tobą ten
pyszałek Lester. Nie zamartwiaj się. Idź na spacer do brzeziny i
ciesz się, że wiosna nigdy nie zapomina pojawić się na ziemi. A
potem może byś usmażyła dla Sida jego ulubione naleśniki? Nikt ich
tak dobrze nie robi.
- Judysiu, ty pochlebnico. Wiesz przecież, że to ty jesteś
niezrównaną mistrzynią !
- No, no, ciasto, Pat, robisz lepiej. Masz lżejszą rękę. Ten
placek, który upiekłaś podczas zeszłego weekendu, wyglą dał tak jak
w ilustrowanych pismach, które czyta Winnie.
"Może to ją rozerwie" - miała nadzieję Judysia. Ale nie rozerwało.
- Nie mogę przestać o tym myśleć, Judysiu. To by było okropne,
gdybym nie zdała! Pomyśl, jak by się zmartwiła mama. Przecież nie
wolno jej się martwić.
Nikt o tym nie mówił, ale wszyscy mieszkańcy Srebrnego Gaju
spoglą dali z niepokojem na matkę. Matka na nic się nie skarżyła,
ale całą zimę brała gorzkie pigułki na serce i po południu
"odpoczywała".
W Srebrnym Gaju pojawił się cień, wkradł się tak podstępnie, że
wcią ż jeszcze nie w pełni uświadomili sobie jego obecność. Ojciec
zszarzał na twarzy i miał zatroskaną minę. ¯adne z dzieci nie
wiedziało, że lekarz namawia matkę na operację. Judysia po raz
pierwszy i ostatni zgodziła się z ciotką Edytą .
- Potną ją tylko dla tych swoich eksperymentów - oświadczyła
ciotka Edyta. - Już ja ich znam.
- No właśnie. Ja to bym im nie dała - zawtórowała jej Judysia.
Matka też nie chciała słyszeć o operacji. Uważała, że ich na to
nie stać, tego jednak nie powiedziała Długiemu Alkowi. Mówiła, że
się boi. Długi Alek zdziwił się. Nigdy dotą d nie zauważył, żeby
jego żona się czegokolwiek bała. Ale też nigdy dotą d nie okazywała
słabości, a teraz najchętniej leżała i pozwalała, by pracowali za
nią inni. Matka co prawda nigdy nie okazywała pośpiechu, mogłoby
się zdawać, że leniwie kroczy przez życie - Judysia twierdziła, że
porusza się jak myszka - ale niepostrzeżenie udawało jej się
odwalić kawał roboty.
Egzaminy minęły i Pat wydawało się, że wyszła z nich obronną ręką .
Akademię opuściła z pewnym żalem, za to bez żalu rozstała się z
ulicą Lipową .
Oto jest znowu w domu, w najdroższym Srebrnym Gaju i już nigdy się
z nim nie rozstanie. Obiecano jej, że obejmie miejscową szkołę i
Pat w wyobraźni wydała już całoroczną pensję na restaurowanie
domu. Więcej niż całoroczną !... tyle rzeczy chciała tu ulepszyć.
Tak bardzo kochała farmę.
W Biblii był jeden werset, którego nie rozumiała. Zapomnisz o
twojej rodzinie i domu ojca twego. Jak człowiek mógłby o tym
zapomnieć.
Wieczorami chodziła nad Jordan albo na wzgórze, albo błą kała się
wśród zaczarowanych brzóz i znów pokochała życie. Wiatr... łagodny
zmierzch... rozgwieżdżona noc... błękitna mgła na nadmorskich
polach... odświeżona wiosennym deszczykiem zieleń... Wszystko to
zachwycało ją i nakazywało myśleć o Bietce, choć wcią ż jeszcze
drżał jej głos, gdy wymawiała to imię.

Gdzie była Bietka?
Ką pie się w niebiańskich potokach
Czy wśród aniołów tańczy?

background image

- Czasem się zastanawiam, czy Bietka nie tęskni w niebie do
wiosny? - Pat wskazała na biały bez koło płota. - I na pewno brak
jej zachodów słońca. Dziś jest taki wieczór, jaki lubiła. Judysiu,
jeszcze rok temu była tutaj! Zimą , na Akademii, było mi lżej, tam
nie aż tak bardzo doskwierała mi jej nieobecność... A tu wszystko
mi ją przypomina. Dziś, kiedy zapachniał biały bez, poczułam jej
obecność. Jakby wstała z martwych i ukryła się gdzieś za płotem.
Tak strasznie do niej zatęskniłam.
- Pat! - gdzieś w okolicach jej łokcia zabrzmiał poważny głosik
Przylepki. - Jak są dzisz, czy ja mam to coś?
Właśnie tego dnia Judysia zwierzyła się ze swych obaw Pat.
- Oj, z Przylepką będziemy mieć kłopoty... Znaczy za parę lat, ale
ona rośnie w oczach... Twój stryjek Tom też to zauważył. Wczoraj
powiada do mnie "Oj, da się wam ona we znaki". Ta mała gotowa
przetańczyć całe życie.
Pat nie potrafiła przyją ć do wiadomości, że Przylepka jest już
dużą dziewczynką . Dopiero wczoraj była rozkosznym bobasem z
tłustymi rą czkami i z dołeczkami w policzkach i kiedy się na nią
patrzyło, miało się ochotę chwycić ją w ramiona.
Teraz skończyła już jedenaście lat, na czoło zwisał jej niesforny
lok, nosek zaś był bardziej wydatny niż u innych jedenastolatek. A
te jej oczy! Nic dziwnego, że była rozpieszczona! Kiedy robiła
skruszoną , błagalną minkę, nikt nie miał serca jej ukarać. Nie
karze się maleńkiej świętej, której zdarzyło się zbłą dzić. Oczy
Przylepki stale o coś prosiły i zwykle to dostawała. W
przeciwieństwie do Pat miała mnóstwo przyjaciółek i w Srebrnym
Gaju aż się od nich roiło.
- Paplają jak sroki - mówiła pobłażliwie Judysia. Była dumna, że
Przylepka jest taka lubiana. Jeśli chodzi o chłopców... cóż, jeśli
wymiętoszone cukierki; jabłka i mokre całusy o czymś świadczą , to
Przylepka niewą tpliwie miała owo tajemnicze "coś".
- Ja w twoim wieku, panno Rachelo - oświadczyła Pat tonem
osiemdziesięcioletniej staruszki - nie myślałam jeszcze o takich
rzeczach.
- Ale ja jestem nowoczesnym dzieckiem - oznajmiła spokojnie
Przylepka. - A Trysia Binnie powiada, że musi się mieć to "coś", bo
inaczej nie patrzą na ciebie chłopcy.
Judysia potrzą snęła siwą głową , jakby chciała powiedzieć: "Co z
tych dzieci wyrośnie". Ale Przylepka nie ustępowała.
- Powinnaś mnie poinformować, Pat - Przylepka przybrała poważny
ton. - Chyba lepiej, żebym się dowiedziała od mojej własnej
rodziny, a nie od Binnie'ych.
- Mą dry dzieciuch - zauważyła Judysia.
Pat zabrała Przylepkę na cmentarzyk, usiadły na grobie
Zawadiackiego Dicka i tam udzieliła siostrze odpowiednich
"informacji". Czuła że powinna zastą pić Przylepce matkę. Mamę
należało oszczędzać.

Ii

Cień przybliżał się, a wreszcie nie było już przed nim ucieczki.
Matka była chora... bardzo chora.
Matce groziła śmierć.
Nikt tego nie powiedział, ale wszyscy wiedzieli. Z wyją tkiem
Judysi, która uparcie nie chciała tego przyją ć do wiadomości.
Judysia nie traciła nadziei, nie ukazał jej się żaden znak.
- Póki go nie zobaczę, to nie uwierzę - oświadczyła.

background image

Pat także nie chciała wierzyć.
- Mama nie umrze - powtarzała. - Nasza mama nie może umrzeć!
Dotychczas obecność matki była czymś najnaturalniejszym w
świecie... Nie zwracało się na nią uwagi. Matka krzą tała się po
domu, zawsze będzie się krzą tać. Było nie do pomyślenia, żeby się
to kiedyś miało skończyć.
W tych trudnych dniach Pat bardzo brakowało Hilarego. Hilary
pojechał na Zachód pomóc swemu stryjowi budować dom. Był
zachwycony. Trudno by znaleźć dla niego lepsze zajęcie. I tak
zresztą postanowił, że nim zacznie projektować domy, musi się
nauczyć, jak się je buduje.
"W zeszłym roku Bietka, teraz matka..." - myślała Pat.
Nagle pojawiła się nadzieja. Sprowadzony kardiolog namawiał na
operację. Operacja da szansę życia. Bez operacji matka
nieuchronnie umrze.
Judysia usłyszawszy o operacji, straciła nadzieję, znak nie znak.
- ¯ebym to ja mogła umrzeć zamiast niej - mruczała do siebie. -
Nie wiem, czemu to nie przyjdzie do głowy Najwyższemu!
Dżentelmen Tom zamrugał ślepiami.
- Nic tu nie poradzisz, ty moje kochane kocisko. Do Pat mogłeś nie
dopuścić Złego. Ale jeśli panią Aleksandrową zabiorą do szpitala,
to nie będziesz mógł nad nią czuwać.
Pat siedziała w sypialni matki. Nowa, wydoroślała, poważna Pat.
Ale pełna nadziei. Nie wolno tracić nadziei.
Matka prosiła, by ją podeprzeć poduszkami, żeby mogła patrzeć
przez okno na kochane zielone pola. Na kołdrze leżały ręce.
Dziwnie było patrzeć na przezroczyste, bezczynne dłonie matki.
Następnego dnia miano ją przewieźć do szpitala. Matka zachowywała
się bardzo dzielnie, była spokojna. Tak jak zawsze. Nie podniecała
się tak łatwo jak Gardinerowie. Cechował ją wielki wewnętrzny
spokój, który udzielał się otoczeniu. Jej oczy wcią ż patrzyły
pytają co jak oczy małej dziewczynki, ale biła od niej
macierzyńskość i kiedy się człowiek bał albo był zmęczony, marzył
o tym, by złożyć głowę na jej piersi.
- Zakwitła jabłoń... Cieszę się, że jeszcze raz mogłam ją
zobaczyć... Dorastałam pod jabłoniami, Pat, tak samo jak ty... i
twój ojciec.
W głosie matki brzmiało echo szczęśliwych wspomnień.
- Jeszcze wiele razy zobaczysz kwiat jabłoni, najukochańsza
mamusiu. Wrócisz ze szpitala w świetnej formie... a ja już
zamówiłam dla ciebie na powitanie przepiękny dzień.
Matka uśmiechnęła się.
- Nie tracę nadziei, Pat. Nie poddaję się. Ale chciałabym
porozmawiać z tobą o paru rzeczach... na wypadek, gdybym nie
wróciła... Musimy spojrzeć prawdzie w oczy, kochanie... Winnie
wyjdzie wkrótce za Franka, a ty, Pat, będziesz musiała zają ć moje
miejsce.
- Wiem... - Pat z trudem stłumiła wzruszenie. - I obiecuję ci, że
nigdy, nigdy nie wyjdę za mą ż. Będę prowadziła dom tatusiowi i
Sidowi, i Przylepce. I Sid będzie miał mnie, więc też się nigdy
nie ożeni.
Matka się znów uśmiechnęła.
- Nie, kochanie, nie pragnę takiej obietnicy. Owszem, chcę, żebyś
wyszła za mą ż. Chcę, żebyś była szczęśliwą żoną , żebyś radowała
się własnymi dziećmi. Tak jak kiedyś ja. Byłam tu taka szczęśliwa,
Pat. Miałam dopiero dwadzieścia lat, gdy wyszłam za mą ż... Byłam
rozpieszczonym dzieckiem... nie miałam pojęcia, jak prowadzić dom
i gdyby nie Judysia... Judysia była wspaniała i wkrótce się

background image

wszystkiego nauczyłam... Jeśli nie wrócę, to bą dź dobra dla
Judysi... Choć po co ci to mówię, wiem, że ją kochasz. Judysia
była dla mnie nadzwyczajna. Z począ tku nie chciała mi pozwolić na
zajęcia, które niszczą ręce... Miałam ładne ręce, Pat. Ale z
przyjemnością zniszczyłam je pracują c dla Srebrnego Gaju.
Wszystkie pokoje zaprzyjaźniły się ze mną ... Tak lubiłam budzić
się nocą i wiedzieć, że mój mą ż i dzieci śpią spokojnie pod
życzliwym dachem. To najpiękniejsza rzecz, jaka może się zdarzyć w
życiu kobiety, Pat.
Matka nie powiedziała tego wszystkiego jednym tchem... Co chwilę
przerywała i odpoczywała łapią c oddech. Chwilami strach przebijał
zbroję nadziei Pat. Kiedy ojciec przyszedł zają ć jej miejsce,
zbiegła na dół do ciemnego ogrodu.
Wszyscy już spali, nawet Judysia. Pat czuła, że nie może się
położyć, że nie zaśnie. Noc była ciepła i życzliwa, objęła ją po
macierzyńsku. Białe irysy błyszczały w mroku jak nadzieja. ścieżką
nadszedł Pyszałek i wlazł jej na kolana. Czasem nawet Bezczelny
Pyszałek zachowywał się jak chrześcijanin. Wiedział, że trzeba jej
pociechy, i starał się, jak potrafił.
Pat siedziała na ławce, póki nad Wzgórzem Mgieł nie wstał świt i
Pyszałek nie pobiegł polować na myszy. Oto poranek dnia, w którym
matka wyjedzie. Czy wróci?
- Czemuś ty, kochanie, tak wcześnie wstała?
- Wcale się nie kładłam, Judysiu. Siedziałam w ogrodzie...
modliłam się.
- Tak, tak, tylko to nam zostało - szepnęła smutnie Judysia.
Przylepce nie powiedziano najgorszego, ale usłyszała o tym w
szkole i wieczorem Pat musiała ją pocieszać.
- Wiesz, co mówi Trysia Binnie? - szlochała Przylepka. -
Mówi, że mi zazdrości... że to strasznie ciekawe, kiedy w domu
pojawia się śmierć. - Uklęknij i podziękuj Najwyższemu, że nie
stworzył cię Binnie'ówną - nakazała uroczyście Judysia.
Trzeba było przeżyć ten dzień. Wieczorem ojciec zadzwonił z
miasta, że operacja się udała i matka obudziła się z narkozy. Tej
nocy mieszkańcy Srebrnego Gaju wreszcie zasnęli, ale dopiero po
tygodniu uzyskali pewność, że matka będzie żyła. Ojciec wrócił do
domu, jego zgaszone oczy znowu nabrały blasku. Tak, matka będzie
żyła, będzie słaba, resztę życia będzie się musiała oszczędzać,
ale nie umrze!
- No, no, cały czas wam to mówiłam - zawołała triumfalnie Judysia,
zapominają c, jak protestowała przeciwko operacji.

Iii

Matka miała wrócić do domu dopiero za sześć tygodni i przez ten
czas Srebrnym Gajem zajmowały się Judysia z Pat, gdyż obie ciotki
z Wybrzeża Zatoki zachorowały i Winnie pospieszyła na ratunek. Pat
była w siódmym niebie. O ile to możliwe, jeszcze bardziej
pokochała dom. Cienkie, ręcznie obrębiane obrusy... dywaniki
Judysi... prześcieradła z monogramami... komoda pełna koców...
haftowane serwetki... błękitne talerze... srebrny serwis do
herbaty po babce Selby... stare lustra, w których przeglą dało się
tyle miłych twarzy... Wszystko to nabrało dla niej nowego
znaczenia.
Każde okno było drogie sercu, bo przez każde widać było inny
skrawek ulubionego świata. Ze swojego okienka widziała Wzgórze
Mgieł... kochała okno pokoju Poety, bo stamtą d mogła dojrzeć
Zatokę... okrą głe okienko wychodziło na srebrną brzezinę...

background image

Z okienka strychu można było zobaczyć wszystko, co na tym świecie
warto oglą dać, Pat często chodziła tam tylko po to, żeby wyjrzeć.
Ani ona, ani Judysia nie harowały bez przerwy. Co jakiś czas Pat
mówiła:
- Wiesz co, Judysiu, teraz przestaniemy sprzą tać i pójdziemy
zobaczyć, jak się miewają poziomki - albo paprocie, albo leśne
dzwoneczki - i wyruszały na wyprawę. A o zmierzchu siadywały jak
dawniej na kuchennych schodkach i Judysia opowiadała, a Pat
zaśmiewała się do rozpuku.
- No, no, złotko, ty wiesz, jak się powinno pracować... Co jakiś
czas trzeba przerwać robotę i się pośmiać... Mało kto zna ten
sekret. Twoje ciotki z Wybrzeża nigdy się nie śmieją i dlatego tak
często chorują .
- Wuj Brian i ciocia Jessie przyjeżdżają na weekend. Musimy nacią ć
irysów i postawić je w pokoju Poety. Lubię szykować pokój dla
gości. I musimy zrobić szarlotkę. To ulubiony deser wujka Briana.
Pat zawsze pamiętała, co lubi każdy z gości. I jak twierdziła
Judysia, była uroczą kucharką . Uwielbiała gotować, czuła, że choć
w tym podobna jest do wszystkich kobiet świata. Niemal każdy list,
do matki, do Hilarego, do kolegów z Akademii zaczynała słowami:
"Właśnie wstawiłam do piekarnika ciasto". W spiżarni zawsze były
ciasteczka.
Pat wcią ż znajdowała jakiś nowy przepis i kiedy Kółko Pań
spotykało się w Srebrnym Gaju, na stole pojawiał się nie znany
dotą d gatunek ciasta. Godzinami przeglą dała ilustrowane pisma; te
wszystkie reklamowe zdjęcia... ciasteczka, owoce, warzywa...
śliczne biało-czerwone rzodkiewki... fryzowana sałata... purpurowe
buraczki... złociste szparagi z zieloniutkimi czubkami... Lubiła
jeździć po zakupy do miasta. Niewiele kupowała, ale często
oglą dają c coś miała uczucie, że staje się to jej własnością .
Cały czas miała głębokie przeświadczenie, że robi to, do czego
została stworzona. Rozkoszowała się tym uczuciem, gdy w Srebrnym
Gaju panowała chwilami piękna cisza, wszyscy się w milczeniu
krzą tali, a koty wylegiwały się na parapetach okien.

Balsam dla serc

I

- Ojciec teraz wolniej chodzi - zauważyła z westchnieniem Winnie,
kiedy razem z Pat łuskały na schodkach groszek.
Było duszne sierpniowe popołudnie, między nimi siedział Bezczelny
Pyszałek. Od czasu do czasu drżały liście rosną cego koło drzwi
młodego jesionu. Pat kochała ten jesion. Tak niepostrzeżenie
urósł... Judysia stale groziła, że go zetnie... a tymczasem stał
się prawdziwym drzewem. Wtedy postanowił go ścią ć ojciec, ale Pat
udało się go ubłagać.
- Za rok, dwa będzie tak ślicznie ocieniał schodki. I pomyśl,
tatusiu, jak pięknie będzie się przez jego liście przesą czał blask
księżyca...
Ojciec wzruszył ramionami i ustą pił. Wszyscy wiedzieli, że Pat
rozpacza nad każdym wyciętym drzewem. Więc po co ma to dziecko
wypłakiwać sobie oczy?
Na Polu Sadzawki Sid stawiał stodołę na owies. Mówiono, że Sid
potrafi zbudować stodołę lepiej niż ktokolwiek na całej Wyspie.
Pat patrzyła, jak ojciec idzie podwórzem zmierzają c w stronę Pola
Sadzawki. Tak, szedł wolniej i bardzo się przygarbił. Ale wcią ż

background image

nie chciała przyją ć tego do wiadomości.
- Nic dziwnego. Przez tyle tygodni drżał o życie matki. I wcią ż
jeszcze nie może się pogodzić z odejściem Józka. - Winnie znów
westchnęła. Pat bacznie się jej przyjrzała. Od paru dni Winnie
była jakaś dziwna i smutna. Pat przypomniała sobie nagle, że od
jakiegoś czasu brak jej śmiechu Winnie. Chyba od ostatniej wizyty
Franka Russella, a było to tydzień temu.
Od począ tku roku mówiło się, że Winnie i Franek pobiorą się na
jesieni. Całą zimę Judysia "jak oszalała" szydełkowała dywaniki.
Pat daleka była od radości, niemniej pogodziła się z tą myślą .
- Co ci jest, Winnie?
- Nic, nic - odparła niecierpliwie Winnie. - Nie bą dź niemą dra,
Pat.
- Przecież od tygodnia widzę, że się jakoś dziwnie zachowujesz...
Czy pokłóciłaś się z Frankiem?
- Nie - zaprzeczyła Winnie. Ale zbladła i w jej oczach pojawiły
się łzy. Musi to komuś opowiedzieć, a przecież nie będzie zawracać
głowy matce. Pat jest jeszcze za młoda, żeby ją zrozumieć - Winnie
wcią ż jeszcze traktowała Pat jak dziecko - ale przynajmniej ją
wysłucha.
- Franek się trochę rozgniewał, gdy powiedziałam mu, że tej
jesieni nie będziemy mogli wzią ć ślubu... że kto wie, na jak długo
musimy go odłożyć...
- Dlaczego?... Winnie, myślałam, że wszystko jest już ustalone...
- Bo było. Ale zanim mamusia zachorowała. Przecież wiesz, Pat, że
teraz wszystko się zmieniło. Musimy spojrzeć prawdzie w oczy.
Miejmy nadzieję, że mama zostanie z nami jeszcze wiele lat, ale
nigdy nie wróci już całkiem do zdrowia. Ty będziesz uczyła w
szkole, a Judysia jest już niemłoda. Nie poradzi sobie z domem i z
gospodarstwem, nawet jeśli będziesz jej wieczorami pomagała. Ojca
nie stać, żeby jeszcze kogoś zatrudnić, a nawet gdyby było stać,
Judysi pękłoby serce. Więc muszę się chwilowo wyrzec myśli o
małżeństwie. Oczywiście Frankowi się to nie spodobało, będzie
jednak musiał się z tym pogodzić. A jeśli nie... cóż, niejedna
dziewczyna chętnie za niego wyjdzie...
Głos Winnie załamał się. Była to gorzka myśl. A Franek zachował
się tak... niepoczytalnie. Russellowie nie lubili czekać.
Wiedziała, że nie wytrzyma on wielu lat. A jeśli nawet... będą
oboje znużeni, to już nie będzie to... Zofia Wright i Gordon Dodds
czekali przez piętnaście lat na śmierć jej sparaliżowanego ojca i
biedna Zofia podczas ślubu wcale nie wyglą dała na szczęśliwą
oblubienicę. Była steraną kobieciną , której już nawet nie bardzo
zależało na wyjściu za mą ż.
Niemniej Winnie nie zamierzała zmienić swej decyzji. Dziewczęta ze
Srebrnego Gaju miały kręgosłup. Na pierwszym miejscu stawiały
obowią zek, choć cały świat krzyczał, że to przestarzałe pojęcie i
należy brać z życia, ile się da, nie zważają c na nic.
W pierwszej chwili Pat uradowała się. Winnie nie wyjdzie za
Franka. W Srebrnym Gaju nic się nie zmieni. Ona, Winnie i Sid
zostaną tu na zawsze, będą się opiekować rodzicami, kochać Srebrny
Gaj, kochać się nawzajem i nie będą się przejmować zmianami
zachodzą cymi w reszcie świata.
Ale te oczy Winnie! Wyglą dały jak zdeptane fiołki!
Pat nigdy nie była w stanie poją ć, jak Winnie mogła pokochać
Franka. Franka - jeśliby się go nie nienawidziło za to, że kradnie
siostrę, można by pewnie polubić, był miłym chłopcem, rumianym i
zdrowym, z poczciwie patrzą cymi szarymi oczyma. Ale nie miał w
sobie nic z romantycznego bohatera... trudno było zrozumieć,

background image

dlaczego Winnie przeżywa to, co przeżywała, ilekroć słyszała jego
kroki.
Co ona w nim widzi? Wyobraźnia zawiodła Pat.
Niemniej na widok jej oczu przestała się cieszyć. Nie, nie wolno,
żeby Winnie tak cierpiała. I to zupełnie niepotrzebnie. Ona, Pat,
już wszystko zaplanowała.
- Winnie, gadasz głupstwa. Oczywiście, że jesienią wyjdziesz za
Franka! Nie będę uczyć w szkole. Postanowiłam to zaraz po powrocie
mamy. Zostanę w domu i pomogę Judysi.
- O nie, Pat. Nie po to cały rok ciężko pracowałaś, by zdobyć
dyplom. Teraz musisz mieć szansę, żeby...
Pat zaśmiała się.
- No właśnie mam szansę robienia tego, na co mam naprawdę ochotę.
Mam szansę zostać w Srebrnym Gaju, zajmować się Srebrnym Gajem.
Wcale mnie nie cieszyła myśl uczenia w szkole. I kto wie, czybym
potrafiła? I może za rok przeniesiono by mnie do innej szkoły i
wtedy... No, ale teraz nie musimy już o tym mówić. Oczywiście, że
gdybym mogła w ten sposób uzdrowić mamę, pojechałabym na koniec
świata. Ale skoro jest to niemożliwe, to wielką pociechą jest
myśl, że mogę zostać w domu.
- Co na to powie tatuś?
- Tatuś już wie. I wiesz co, Winnie, ucieszył się. Nawet mu nie
przyszło na myśl, że możesz nie wyjść za mą ż, i sam nie wiedział,
co robić. Bo nie chciał, bym się poczuła rozczarowana, że nie
zostanę nauczycielką . Rozczarowana! - Pat znów parsknęła śmiechem.
- Winnie, rodzice nie są takimi egoistami, jak to wypisują w
powieściach. Nie chcą , żeby dzieci się dla nich poświęcały. Przede
wszystkim pragną ich szczęścia.
- No, no, czasem się zdarzy jakiś cudak - Judysia wyniosła przed
dom kołowrotek i uważała za stosowne wtrą cić się do rozmowy. -
Wśród rodziców tak. Ale nie wśród Gardinerów.
- Pat - niepewnym głosem poprosiła Winnie - może sama skończysz
łuskać ten groch, a ja na chwilę skoczę na górę.
Pat uśmiechnęła się. Winnie pobiegła napisać do Franka.
- Judysiu, jesienią będziemy mieć ślub - oznajmiła z westchnieniem
Pat. Zabrzmiało to tak strasznie nieodwołalnie.
- No i dobrze, złotko. Czemu nie? Umie gotować i umie szyć. I umie
się bez wielu rzeczy obejść. I wie, kiedy się roześmiać, a kiedy
nie. Tak, tak, możemy ją już wydać za mą ż. Od jedenastu lat nie
mieliśmy w Srebrnym Gaju ślubu. A dom, gdzie nie ma ślubów, trochę
już zanadto zaczyna przypominać niebo.
- Jerzy Nicholson ma się ożenić z Marynią Baker - oznajmiła
Przylepka, która pojawiła się trzymają c w objęciach łaciatą kotkę
ze stodoły. - Mógłby poczekać, aż dorosnę. Ze mną byłoby mu
weselej... Ze mną jest zawsze weselej, jeśli nie dręczy mnie
sumienie. Ach!... Spójrzcie na Pyszałka!
Bezczelny Pyszałek spotkał godnego siebie przeciwnika w osobie
przyniesionej przez Przylepkę kotki. Była ona wychudła i sterana
życiem, ale nikomu nie dawała sobie dmuchać w kaszę. I Pyszałek
jej się przeraził. Zabawnie było patrzeć, jak ta mała atakuje
kocura, który zaczą ł uciekać miauczą c wniebogłosy, choć mógłby ją
obalić jednym uderzeniem łapy.
- Zobaczcie no, jak się świetnie bawi Dżentelmen Tom!
- Nasze koty są nie tylko miłe, ale interesują ce - oznajmiła z
dumą Przylepka. - I mają prezencję! Spacerują z dumnie zadartym
ogonem. A inne koty przemykają się chyłkiem. Trysia Binnie śmiała
się ze mnie i powiedziała: "Ty zaczynasz szaleć na punkcie tego
waszego Srebrnego Gaju, zupełnie jak Pat. Uważasz, że nic mu nie

background image

dorównuje". "No bo nie dorównuje" - odpowiedziałam jej. Miałam
rację, prawda, Pat?
- Miałaś - zgodziła się entuzjastycznie Pat. - Ale patrz, kotka
wraca, więc lepiej odnieś ją do stodoły, nim ją zobaczy tatuś.
Wiesz przecież, że nie chce, aby koty plą tały się po domu. Mówi,
że pogodził się już z obecnością Dżentelmena Toma i Pyszałka, ale
to zupełnie wystarczy.
- Ile ma lat Dżentelmen Tom, Judysiu?
- Ile ma lat? Wie jeden Pan Bóg. Ja wiem tylko tyle, że pojawił
się tu dwadzieścia lat temu i wyglą dał tak samo jak teraz. Może
się w ogóle nie narodził - oświadczyła zagadkowo Judysia. - Czy
możesz go sobie wyobrazić jako małe kocię?
- Pewna jestem, że miałby nam wiele do opowiedzenia... Co za
szkoda, Judysiu, że koty nie potrafią mówić.
- Nie potrafią ? Kto ci to powiedział, Przylepko? Mój dziadek
słyszał kiedyś rozmowę dwóch kotów, ale nigdy nie udało się z
niego wycią gną ć, o czym rozmawiały... Nie chciał się narazić
kociemu rodowi! W niedzielę powiedziałam Sidowi, jak się wściekł,
że Pyszałek przespał się na jego niedzielnych spodniach i
pozostawił mnóstwo sierści: "Myśl sobie o kocie, co chcesz, ale
nie mów tego głośno. Nigdy nie wiesz, czy nie słucha cię Koci
Król!"
- A co by się stało, gdyby usłyszał go Koci Król?
- To jest opowieść na zimową noc, kiedy będziesz ze mną spała.
Wtedy dowiesz się, co przydarzyło się jednemu człowiekowi w
Irlandii, który bez szacunku wyrażał się o kotach. To nie jest
historyjka na letnie popołudnie, i to w przeddzień ślubu!

Ii

ślub Winnie miał się odbyć pod koniec września i na sześć
tygodni przedtem w Srebrnym Gaju rozpoczęły się gorą czkowe
przygotowania. Judysia zawiesiła w piwnicy nową półkę, która w
szybkim tempie wypełniała się słoikami z dżemem. W pokoju Poety
pomalowano na niebiesko (był to piękny niebieski kolor jajka gila)
wszystkie futryny okien i drzwi, i świetnie się bawiono dobierają c
odpowiednie tapety. Choć Pat przykro było zdzierać stare.
Przywykła już do nich... I niechętnie przyjęła nowe obicia mebli w
salonie. Ten pokój wyglą dał dotą d tak harmonijnie. Każdy nowy
szczegół był zgrzytem. Ale Srebrny Gaj musiał wystą pić w pełnej
gali, wesele miało być huczne.
- Klan Gardinerów lubi się czasem popisać - przygadywała
zachwycona Judysia.
- Strasznie z tym macie dużo zachodu - krytykowała ciotka Edyta.
- Zachodu? Ano mamy. Krzą tamy się jak kwoka wokół kurczą t! Nóg nie
czuję. Ale jak kto bierze ślub bez wesela, to tak jakby się
wstydził. ślub będzie jak się patrzy, przyjedzie rodzina z obu
stron, będą prezenty i dwie druhny, i dziewczynka z kwiatkami... A
jaką Winnie ma wyprawę! Tego jeszcze Srebrny Gaj nie widział.
Wszystko uszyte ręcznie! Marzę już, żeby przyszedł wieczór, czuję
się, jakby mnie przepuszczono przez maszynkę do mięsa!
- Tak, Judysiu, postarzałyśmy się - westchnęła ciotka Barbara.
Judysia żachnęła się.
- Ano, niby prawda, ale nie mów tego głośno - szepnęła przesą dnie.
Winnie miała przecudną ślubną suknię... marzyłaby o takiej każda
dziewczyna. Wszyscy się zachwycali poza jedną ciotką Edytą , która
zgorszyła się, że suknia jest zbyt krótka. Akurat była taka moda.
Ciotka Edyta od paru lat modliła się, żeby kobiety przestały

background image

pokazywać nogi, ale jej modlitwy nie zostały jeszcze wysłuchane.
- Na modę modlitwy nie mają wpływu - napomniał ją poważnym tonem
stryj Tom.
Winnie błyszczały oczy, na ustach błą kał się rozmarzony uśmiech.
Franek tyle czasu spędzał w Srebrnym Gaju, że Judysia miała tego
dosyć.
- Nic przeciwko niemu nie mam, ale on bez przerwy włazi mi pod
nogi - pomrukiwała.
- Franek jest całkowicie oddany Winnie - oświadczyła dość oschle
Pat. - Uważam, że to piękne. - Zaakceptowała już Franka jako
członka rodziny, zatem wobec wszystkich, nawet wobec Judysi,
należało występować w jego obronie.
- Ciekawa jestem, jak brzmiały oświadczyny Franka - zastanawiała
się Przylepka, pomagają c Pat ozdabiać placek zielonymi plasterkami
angeliki i czerwoniutkimi wiśniami. - Mam nadzieję, że zachował
się romantycznie. Jak myślisz, uklękną ł?
Sid, który przyszedł napić się wody, parskną ł śmiechem.
- To nie na nasze czasy, ty dzieciuchu! Franek powiedział jej
tylko: - "No co, mała, czas się ustatkować!" - Sam słyszałem. - Sid
za plecami Przylepki mrugną ł do Judysi.
- Kiedy dorosnę i chłopcy zaczną mi się oświadczać, to będą
musieli być bardziej elokwentni! - oświadczyła Przylepka.

ślub Winnie

I

Ku wielkiemu niezadowoleniu Judysi ogłoszono o zaręczynach w
gazecie.
- Między ustami a brzegiem pucharu wiele się jeszcze może wydarzyć
- mruczała. - Jak będziemy wyglą dać, jeśli w cią gu tych trzech
tygodni coś się Frankowi przytrafi? Narzeczonego Madzi Nicholson w
przeddzień ślubu zabrano do czubków i siedzi tam do dziś dnia!
Binnie'owie gotowi by pękną ć ze śmiechu, jeślibyśmy odłożyli ślub!
ślub więc miał odbyć się za trzy tygodnie i Winnie na zawsze
opuści Srebrny Gaj. Chwilami Pat wydawało się, że tego nie
zniesie. Kiedy Vernon Gardiner zażartował:
- No co, Winnie, jak cię zobaczę następny raz, to będę musiał
mówić do ciebie "pani Russell" - Pat pobiegła na górę i rozpłakała
się. Jej Winnie ma być panią Russell! Zabrzmiało to strasznie
obco.
£zy nie pomogły, czas upływał szybko. ślub miał się odbyć w
kościele. Pat chciała, żeby pastor udzielił ślubu w ogrodzie, pod
rudym bukiem. Matka nie mogła przecież pojechać do kościoła. Ale
Frankowi zależało na ślubie w kościele. Russellowie byli
anglikaninami i nie uznawali innych ślubów. I życzeniu Franka
stało się zadość. "Oczywiście!" - pomyślała rozgoryczona Pat.
Pat i Judysia nie przestawały piec. Wygrzebały wiele starych
przepisów, którymi się od dawna nie posługiwano ze względu na
ilość jaj. Na tradycyjny w Srebrnym Gaju tort panny młodej zużyto
ich trzy tuziny!
Ciotki z Wybrzeża i ciotki z Jaskółczego Gniazda przysłały całe
kosze łakoci. Kosz cioci Barbary pełen był najróżniejszych
ciasteczek... pomarańczowych, daktylowych, waniliowych,
orzechowych i wielu, wielu innych.
- No, no, nie powstydzimy się weselnego stołu - cieszyła się
Judysia. - Na weselu Lorny Binnie na oko było dużo ciasteczek, ale

background image

biedna pani Binnie uważała, że wystarczy im nadać inny kształt,
żeby nabrały innego smaku. Pat, kochanie, przypilnuj mi kurczaków
na ogniu, a ja polecę wybielić parkan.
O świcie rozległ się triumfalny wrzask Bezczelnego Pyszałka, który
złapał mysz, i na kuchennych schodach zadźwięczały kroki Judysi.
Poranną ciszę zakłóciły ostatnie gorą czkowe przygotowania. W nocy
padało i odświeżony świat mrużył teraz oczy od słońca.
- Dzień jak na zamówienie - cieszyła się Judysia grabią c trawnik.
Pat przy śniadaniu nie mogła nic przełkną ć. Ze zdziwieniem
spojrzała na zajadają cą wesoło Winnie. Pat była pewna, że gdyby to
ona miała wyjść za mą ż, to przestałaby jadać na dobry tydzień
przedtem. Oczywiście nie chciałaby, żeby Winnie zachowywała się
tak jak ta niemą dra Lena Taylor, która przed ślubem przepłakała
cały miesią c. Ale jak można mieć apetyt w dniu, w którym ma się
opuścić Srebrny Gaj?
Przedpołudnie upłynęło w mgnieniu oka. Nakryto stół... ach, czemuż
to rodziny muszą ulegać rozbiciu... Pat jak we śnie ustawiała
sałatki, galaretki i ciasta... Jutro o tej porze Winnie będzie już
należała do innej rodziny... Wszystkie nakrycia stały już na swoim
miejscu, Pat miała talent do sadzania koło siebie odpowiednich
osób... w Srebrnym Gaju pozostanie już tylko ona, Sid i Przylepka.
Trzeba nacią ć kwiatów. Pat nie lubiła zrywać kwiatów. Tak bardzo
się nimi zachwycała, tak bardzo bała się, że cierpią . Ale dziś
cięła na oślep.
Stół wyglą dał pięknie. Jaka szkoda, że to długo nie potrwa, po
obiedzie zamieni się w pobojowisko. Ale, jak mówiła Judysia, takie
jest życie.
"Jedno jest faktem - pomyślała - Srebrny Gaj jest śliczny!"
W pewnym sensie wszystko wydawało się echem ślubu cioci Azalki.
Znów w domu powstał straszny zamęt, kiedy wszyscy zaczęli się
ubierać. Spokój zachował jeden jedyny Dżentelmen Tom. Judysia
niepokoiła się, bo ktoś widział, jak Pyszałek sunie przez sień z
bardzo dużą i bardzo martwą myszą w pyszczku i tylko Najwyższy
wiedział, co on z tą myszą zrobił. Próżna Przylepka przeglą dała
się we wszystkich lustrach domu, żeby sprawdzić, w którym wyglą da
najkorzystniej. Biedna Przylepka była już za duża, by zostać
dziewczynką z kwiatkami. Została nią sześcioletnia Emma cioci
Azalki i Przylepka postanowiła zaćmić ją urodą .
- Jak wyglą da mój nos, Pat? Czy nie są dzisz, że jest za duży?
Przylepka stale martwiła się swoim noskiem.
- Nawet jeśli jest, to nic na to nie poradzisz - zaśmiała się Pat.
- Nie przejmuj się nosem, kochanie. ślicznie wyglą dasz.
- Czy nie mogłabym go przypudrować, Pat? Proszę cię. Mam już
jedenaście lat.
- Jak przypudrujesz, to będzie go tylko bardziej widać - ostrzegła
ją Pat.
Przylepka przyjęła to do wiadomości. Jeszcze raz z zadowoleniem
przejrzała się w lustrze.
- Postanowiłam, że wyjdę za mą ż, gdy skończę dwadzieścia lat, i
będę miała troje dzieci - oświadczyła rzeczowym tonem. - Pat, czy
muszę pocałować Franka?
- Ja nie zamierzam - zapalczywie oznajmiła Pat.
Judysia, która uważała, że należy uczcić "ceremonię ślubną ",
wyjęła jedwabną suknię i schowała irlandzki akcent. Tyle że suknia
była odrobinę przyciasna. Pat namęczyła się, nim dopięła haftki.
- Ano, jak szyłam tę suknię, to miałam jeszcze kibić - ubolewała
Judysia. - Jak myślisz, Pat, nie wyglą dam zanadto staroświecko?
Pat wyjęła koronki i upięła je na sukni. To zdziałało cuda.

background image

Judysia poczuła się szykowną damą .
Ubrana matka siedziała w salonie. Pat z bólem w sercu uprzytomniła
sobie, że w cią gu ostatniego roku matka bardzo posiwiała. Ale
wyglą dała ślicznie w srebrzystej sukni, a bursztynowy naszyjnik,
który po powrocie ze szpitala ofiarował jej ojciec, wyglą dał jak
krople złotej mgły. Ojciec w ostatniej chwili zdecydował, że nie
zostawi matki samej i nie pójdzie do kościoła. Stryj Tom
poprowadzi Winnie.
Winnie zmartwiła się. Ta ogromna czarna broda stryja była okropnie
staroświecka. Ale była zbyt szczęśliwa, żeby się naprawdę przeją ć.
Wyglą dała cudownie. Pat spojrzała na nią i poczuła, że dławi ją w
gardle. Nagle Franek Russel stał się mężczyzną , dzięki któremu
Winnie aż tak rozkwitła. Pat wybaczyła mu, że zostanie jej
szwagrem.
Na kuchennym zegarze było pięć po, w salonie dziesięć minut
wcześniej, w jadalni zegar wybił godzinę. Oznaczało to, że jest
kwadrans po i należy wyruszyć do kościoła.

Ii

Siedzą c w zatłoczonym kościele przybranym gladiolusami i liliami
chińskimi Pat z trudem wstrzymywała łzy. Winnie ostrzegła ją :¯ebyś
mi się nie odważyła płakać! - Pat pamiętała dobrze, że o mały włos
byłaby rozszlochała się na ślubie cioci Azalki, a dziś było jej
jeszcze smutniej.
Pan młody bardzo pobladł - a zwykle był taki rumiany. Ale wyglą dał
bardzo przystojnie, ucieszyła się Pat. Jeśli w Srebrnym Gaju muszą
się już pojawiać nowi członkowie rodziny, to niechaj chociaż będą
ładni.
W padają cym przez witraż świetle broda stryja Toma wyglą dała
fioletowo... jak broda asyryjskiego władcy. Winnie powiedziała:
"Tak". Brzmiało to bardzo uroczyście. Jedno słowo i całe życie
ulega zmianie... czasem nawet bieg historii... Gdyby matka
Napoleona powiedziała "Nie" zamiast "Tak"... Co, już koniec?...
koniec... Winnie stała się panią Franciszkową Russelową ...
Młodożeńcy idą do zakrystii... Norma śpiewa weselny hymn... Pat
przypomniała sobie, jak w dzieciństwie spoliczkowała Normę.
Co do niej szepcze z tyłu ten okropny stary kuzyn, Sam Gardiner? -
Zastanawiam się, ilu mężów i żon w tym kościele żałuje swoich
małżeństw? - No właśnie, ilu? Pewnie stary Malcolm Madison, o
którym mawiano, że roześmiał się tylko trzy razy w życiu. No i
może także Gerald Black, którego żona z taką pasją zabijała muchy,
że raz nachyliła się w kościele i trzepnęła w łysinę Jacksona
Russella.
A co z panią Henrykową Green? Jej mą ż wyglą da jak własny nagrobek.
Pat zastanawiała się, czy prawdziwa była historyjka, którą
opowiadała o nim Judysia... ¯e kiedyś w szkole dostał lanie, bo na
tabliczce napisał list miłosny do Lury Perry, która była na wpół
Cyganką . Nie, to chyba niemożliwe, ma takie zacięte
prezbiteriańskie usta.
Stary stryj Jan Gardiner skracał sobie oczekiwanie drzemką . Kiedyś
ponoć zdrzemną ł się przy kominku i zajęła się od ognia jego
drewniana noga... Obok siedzi pani Jakubowa Morgan, która nigdy
nie wybaczyła córce, że ta wyszła za Karola Parkera i ani razu jej
nie odwiedziła. Jak rodzina może się tak zachowywać?
Pani Albertowa Cody, z domu Sara Malone... Judysia opowiadała o
niej: - Tak, tak, chodziła z jednym takim lekkoduchem, chodziła
całe lata, a on wcale się nie oświadczył. Pojechała do ciotki do

background image

Halifaxu i zaczęła pisać, jak się świetnie bawi i ilu ma
adoratorów. No i wtedy on przeraził się i wysłał list z
oświadczynami. A w tym, co ona pisała, nie było słowa prawdy. Jej
ciotka była chora i zdziwaczała, i w ogóle nie wychodziły z domu.
Co szepcze ta okropna pani Stefanowa Russell? - To wielki błą d
wybrać ładniejszą od siebie druhnę. - Co za bzdura! Ala Russell
jest dużo brzydsza od Winnie. Koło niej siedzi stary Grant
Madison, który powiedział kiedyś ojcu, że naczytał się o tylu
strasznych rzeczach w historii, iż przestał wierzyć w Boga. To
musi być straszne. Jak człowiek może żyć nie wierzą c w Boga?
Pani Scottowa Gardiner pozbyła się jakoś zmarszczek, to te
"kosmetyczne zabiegi", utrzymywała pogardliwie Judysia.
Dlaczego Winnie nie wraca? Prawda, Winnie już nie ma... jest tylko
tajemnicza nieznajoma, pani Franciszkowa Russell. O czym myśli
najmilsza Przylepka patrzą c rozmarzonym wzrokiem w błękitno-złoty
witraż? Jest naprawdę czarują ca. Pat przypomniała sobie z
przerażeniem, że nie życzyła sobie narodzin Przylepki.

Iii

Powrót do domu.
Pocałunki, życzenia, gratulacje. Pat ucałowała jednak Franka. I z
całych sił uściskała Winnie.
- Kochanie, żeby ci się naprawdę dobrze działo - szepnęła.
Potem pobiegła po organdynowy falbaniasty fartuszek. Trzeba było
wyją ć z lodowni mrożone koktajle, wyłożyć na półmiski potrawkę z
kurczaka, ustawić ślubne upominki. Dzieci na trawniku wyglą dały
jak różyczki. Dom był pełen gości. Wszyscy Gardinerowie, wszyscy
Selby'owie, wszyscy Russellowie.
- Wyglą da to jak Dzień Są du Ostatecznego - zauważył stary kuzyn
Ralf Russell. Chwycił za ramię przebiegają cą obok Pat.
- Córka Długiego Alka. Podobno masz wyrosną ć na piękność. Muszę ci
się przyjrzeć... Nie, nie będziesz piękna... mówią , że nie jesteś
zbyt mą dra... ale masz w sobie coś... znajdziesz męża.
Czemu wszyscy chcą człowieka wydawać za mą ż? To wstrętne. Nawet
podstarzały Ellery Madison, który wcią ż jeszcze winszował sobie,
że udało mu się unikną ć sideł matrymonialnych, nazwał Pat "Kicią "
i oświadczył, że gotów się z nią ożenić.
- Zastanowię się nad tym, jeśli poczekasz, aż oboje dorośniemy -
odcięła się Pat.
- Tak, tak właśnie należy z nimi rozmawiać - pochwaliła ją
Judysia, gdy zapalały świece. - Ja też mu dałam po nosie, kiedy mi
powiedział: "Już najwyższy czas, Judysiu, żebyś i ty pomyślała o
mężu". A ja na to: "Wiem, wiem, mężczyźni nienawidzą kobiet, które
sobie bez nich świetnie radzą !"
Dziś niejednemu musiałam powiedzieć coś do słuchu. Przyłażą do
mnie do kuchni, że nie ma się gdzie ruszyć. Stary Jerzy Russell
spytał się mnie: "Jak pani myśli, panno Plum, czy Bóg jest
rzeczywiście Bogiem, czy praprzyczyną świata?" A Marek Russell z
poważną jak sędzia miną mu wtóruje: "Panno Plum, jak pani są dzi,
czy rzą d ma rację urzą dzają c wybory już tej jesieni?"
Od razu wiedziałam, że chcą mnie nabrać, więc powiadam:
"Chyba żeście postradali rozum, którym was obdarzył Pan Bóg
zsyłają c na ten świat. To nie wiecie, że wesele to nie pora na
rozmówki o Panu Bogu i polityce? I będę wam bardzo wdzięczna,
jeśli przestaniecie mnie tytułować!" Ale zrobili głupie miny...
Prawda, Pat, że ceremonia była piękna? Kuba Russell powiedział do
mnie: "Ona jest najładniejszą panną młodą , jaka kiedykolwiek

background image

wyszła ze Srebrnego Gaju", a ja mu na to: "Choć raz w życiu
powiedziałeś prawdę".
- Judysiu, jak ja zniosę odjazd Winnie?
- Musisz ją , kochanie, pożegnać z uśmiechem. Potem możesz sobie
beczeć, ile chcesz. Ale dopiero potem.

śmiech i łzy

I

No i było już po wszystkim. Winnie odjechała.
- Moja kochana Pat - szepnęła - wszystko było cudowne. Ty i
Judysia przeszłyście same siebie. Dzięki wam przeżyłam wspaniały
dzień.
Pat, tak jak tego żą dała Judysia, uśmiechnęła się, ale potem nad
pobojowiskiem stołu zauważyła:
- Judysiu, czy to nie miło móc... przestać się uśmiechać. Mam
nadzieję, że przez najbliższe sto lat nie będziemy już mieć
wesela.
- No wiesz, ja to bym chciała, żeby wesela bywały co dzień
- sprzeciwiła się Przylepka. - Następne będzie pewnie twoje. A
potem przyjdzie moja kolej. Jeśli tylko - dodała z namysłem - uda
mi się zdobyć męża. Nie chciałabym zostać starą panną .
- Pewnie, że nie - oświadczyła Judysia. - Ale czy musisz ranić
moje uczucia? Ja jestem starą panną .
- Zawsze o tym zapominam - powiedziała ze skruchą Przylepka. - Ale
ty wcale nie wyglą dasz na starą pannę. Jesteś... jesteś po prostu
Judysią .
- Pan Ronald Russell z St. John powiedział mi, że matka jest
najpiękniejszą kobietą , jaką widział w życiu.
- A ty teraz będziesz go kochać na wieki wieków! Ale ma rację. Czy
słyszałaś, jak się spytał Winnie: "No co, będziesz się teraz
pewnie starała zrobić z niego prezbiterianina?" A ona na to:
"Prezbiterianinem trzeba się urodzić". Czy to nie zgrabna
odpowiedź? St. John wiele się jeszcze może od Srebrnego Gaju
nauczyć! Pan Russell nie zapomniał w domu apetytu! Ale ja chętnie
patrzę na mężczyznę, który lubi zjeść.
- On jest posłem do parlamentu. I mówią , że zostanie premierem.
- Syn Małego Brudasa Russella! Do czego to doszło! - prychnęła
Judysia.
- Mam nadzieję, że zdjęcia się udadzą - zauważyła Przylepka. -
Byłam na wszystkich.
- Chwała Najwyższemu, Winnie nie objęła pana młodego tak jak to
widać na ślubnej fotografi Janki Madison. Taki bezwstyd! No co,
Pat, sprzą tamy teraz czy odłożymy to na rano?
- Jak wolisz, Judysiu.
- No, no, teraz, jak twoją mamę trzeba zostawić w spokoju, a
Winnie opuściła dom, ty, złotko, jesteś tu panią . I musisz mi
wydawać rozkazy.
- Co ty pleciesz, Judysiu? Ja mam tobie rozkazywać?
- Proszę cię, Pat - oświadczyła stanowczo Judysia.
Pat zawahała się. Ale przejęła władzę nad Srebrnym Gajem.
- Dobrze, Judysiu. Zatem dziś damy spokój porzą dkom. Jesteśmy
zanadto zmęczone. Pamiętasz, Judysiu, jak po weselu cioci Azalki
sprzą tałyśmy w nocy jadalnię?
- Harowałaś jak Murzyn, żeby się nie rozpłakać!
- A ty opowiadałaś mi zabawne historyjki. Judysiu, rozpalmy na

background image

kominku ogień, bardzo się ochłodziło, sią dziemy sobie obok kominka
i będziesz nam opowiadać.
- Ty, Pat, wszystkie moje historyjki słyszałaś już milion razy.
Choć może nie opowiadałam ci o Józku Kellerze. Kiedy zobaczyłam
ich dzisiaj, przypomniałam sobie, że Józef oświadczył się swojej
obecnej żonie, bo rzuciła go dziewuszka, w której się kochał, a ta
przyjęła go, bo ją właśnie rzucił Sam Miller z Wybrzeża. I co
myślisz... jakie jest to małżeństwo?
- Na pewno nieudane.
- Ha, ha, właśnie że nie, złotko. Bardzo są szczęśliwi. Takie już
jest to życie.
- Tak, Judysiu, życie jest bardzo dziwne. Weźmy chociaż Winnie i
jej Franka... Ona nie miała żadnych wą tpliwości, nie zdradzała
cienia strachu. Ja bym była przerażona... Cały czas
zastanawiałabym się, czy naprawdę aż tak go kocham, żeby za niego
wyjść... A znowu dzisiaj... bardzo się martwiłam, że Winnie
zniknie z naszego domu, ale nie mogę powiedzieć, żebym się
jednocześnie nie bawiła...
- Na szczęście zawsze się znajdzie coś, co nam osłodzi gorzką
pigułkę - zauważyła bystro Judysia. - I dlatego nic w końcu nie
jest tak straszne, jak się nam przedtem wydaje.
Wrócił Hilary, który odwoził gości na stację. Bezczelny Pyszałek
dą sał się cały dzień, że nikt nie zwraca na niego uwagi, ale teraz
zwiną ł się w kłębek i postanowił wybaczyć światu. Stara ciotka
Luiza, która niejedno widziała, spoglą dała na nich życzliwie ze
ściany. Białe kocięta wcią ż figlowały. Przyjemnie było leniuchować
i rozkoszować się spokojem... Niemniej Pat obawiała się, że
boleśnie będzie spotkać się na górze z ciszą . Zatrzymała więc
Hilarego, jak długo mogła, i była dla niego tak miła, że kiedy
mówił jej na schodkach dobranoc, ośmielił się poprosić ją o
pocałunek.
- Bardzo chętnie - odparła uprzejmie Pat. - Całowałam dziś tylu
przyjaciół, że z przyjemnością pocałuję także i ciebie.
- Nie prosiłem o przyjazny pocałunek - oświadczył Hilary i
odszedł.
- No, no, mogłaś go była pocałować - mruknęła Judysia, która
zawsze słyszała to, czego nie powinna. - Biedaczysko, już niedługo
wyjedzie...
- Przecież chciałam go pocałować - wybuchnęła Pat. - I nie mów mi
o jego wyjeździe. Dziś wieczorem trudno mi pogodzić się z tą
myślą .

Ii

Pat kładą c się spać odczuła głęboką samotność. Bez śmiechu Winnie
dom wydawał się strasznie pusty. W tym lustrze przeglą dała się
dotą d jej twarz. Pod łóżkiem Winnie zostawiła pantofelki, w
których tak często wytańcowywała, że aż dziw, że nie tańczyły
same. Wyglą dały tak, jakby je przed chwilą zdjęła. Pokój pełen był
jeszcze zapachu jej perfum. Było to okropne!
Pat wychyliła się przez okno, by odetchną ć chłodnym, pachną cym
powietrzem. W brzezinie świstał wiatr. Z Jaskółczego Gniazda
dobiegało szczekanie psa.
Pat przed pójściem na górę myślała, że gdy znajdzie się sama,
rzuci się z rozpaczą na łóżko. Ale na niebie błyszczał księżyc, w
brzezinie pohukiwały sowy... Dom był tym samym kochanym domem... i
trzeba przyznać, że będzie miło mieć pokój tylko dla siebie...
Następnego ranka po przyjęciu dom wyglą da zawsze dość żałośnie.

background image

Pat z przyjemnością doprowadziła go do ładu. Prezenty zapakowano i
wysłano do Wybrzeża Zatoki. I można się było świetnie ubawić
czytają c w gazetach wzmianki o ślubie.
Szczęśliwa młoda małżonka była przedtem panną Winifredą Almą
Gardiner, córką Aleksandrostwa Gardiner. - Pat oburzyła się. Czyż
Winnie przestała być córką swych rodziców? - Druhny miały na sobie
sukienki z różowej żorżety i różowe moherowe kapelusiki. Mała Emma
Madison była uroczą dziewczynką z kwiatkami. - No, no, mała Emma
trafiła do gazet! - Panna Patrycja Gardiner, siostra panny młodej,
w sukni ze złocistego woalu wydała nam się czarują ca. - I
wreszcie... - Panna Judyta Plum wystą piła w błękitnej toalecie z
przypiętą na piersi wią zanką róż. - Wzmiankę ową napisał pewno ten
kpiarz Jan Russell. Judysia była zachwycona. Jej nazwisko pojawiło
się na poczesnym miejscu tuż koło nazwiska pysznej pani Ronaldowej
Russell, która paradowała w sukni z czarnej tafty ozdobionej
wią zanką storczyków.
Wkrótce zaczęto odwiedzać Winnie, by pomóc jej urzą dzić się w
wielkim białym domu nad szafirową zatoką . Ogród był kolorowy,
przepojony zapachem jodeł, śpiewał w nich wiatr i pszczoły.
Pat czułaby się zupełnie szczęśliwa, gdyby nie myśl o wyjeździe
Hilarego.

Kasztelanka Srebrnego Gaju

I

Na pewno po pięćdziesią tce Pat nie będzie się czuła taka stara jak
teraz. ¯ycie straciło smak. Hilary miał na pięć lat pojechać do
Toronto na studia. Zostanie architektem.
Krótko poinformował Pat, że załatwiła to jego matka. Od tamtego
bolesnego dnia, kiedy Doreen Garrison definitywnie porzuciła swego
małego Szkraba, Hilary nigdy nie wspominał o matce. Pat wiedziała,
że matka nie odzywa się do niego, najwyżej załą cza parę słów,
przysyłają c czek na opłacenie studiów.
Oczywiście, ze względu na Hilarego Pat była bardzo rada. Spełnią
się jego nadzieje i ambicje. Ale czarno widziała własną
przyszłość. Utraci kompana włóczęg, nie będzie miała z kim
rozmawiać... Hilary tak świetnie umiał słuchać... Nie będzie miała
z kim żartować.
- Zawsze rozśmieszają nas te same rzeczy, Judysiu!
- Tak, tak, dlatego właśnie się przyjaźnicie, Pat... Mnie też
będzie Szkraba brak. Wyrósł na młodego dżentelmena. Mówisz, że ma
zostać architektem? Tak, tak, mam nadzieję, że nie takim, jak ten
architekt w starej Irlandii, o którym chodziły dziwne słuchy.
Kupił plany pięknego domu od samego Złego. I zapłacił duszą swojej
ukochanej. Tak, tak, dom był piękny, ale mało kto chciał w nim
mieszkać.
- Nie przypuszczam, żeby Hilary chciał kupować od szatana plany
domów. Potrafi je narysować sam... Ale jak ja to zniosę... Bietka
umarła... Winnie wyjechała... wyjeżdża Hilary...
- Zawsze mówiłam, że do trzech razy sztuka, Pat. Teraz możesz już
spać spokojnie.
- Ale życie, Judysiu, stanie się takie puste.
- On przecież kiedyś wróci.
Pat potrzą snęła głową . Hilary nie wróci. Owszem, przyjedzie
podczas wakacji na miesią c, dwa. Ale minęły bezpowrotnie
szczęśliwe lata codziennych koleżeńskich kontaktów. Skończyło się

background image

dzieciństwo. I pierwszy "urok młodości".
- Co się stanie z McGintym? Biedny psiak będzie rozpaczał!
- Hilary chce mi go dać. Wiem, że McGinty się nacierpi. Ale będę
go kochać...
Pat zdławiło w gardle. Wyobraziła sobie oczy McGinty'ego, gdy
zrozumie, że Hilary nie wróci.
- No, no, to się dobrze składa. Nie lubię, jak w domu nie ma psa.
Koty, jak powiada Przylepka, są bardzo interesują ce, ale pies to
pies. No, nareszcie nie będą się marnować kości.
Pat wiedziała, że Hilary czeka na nią w Sielance. Umówili się, że
tam się pożegnają . Hilary miał odjechać wieczornym pocią giem.
Wolnym krokiem poszła na spotkanie. Przechodzą c przez mostek na
Jordanie spojrzała na dwie ciemne jodły rosną ce w rogu pola na tle
złocistych klonów. Hilary kochał te jodły. Mawiał, że wyglą dają
jak filary katedry zachodu słońca.

Ii

Hilary czekał na nią w Sielance siedzą c na omszałym głazie koło
źródełka. Obok niego siedział wesoły psiak, który jednak
przeczuwał coś złego. Ale póki miał koło siebie swego pana, nic
nie było mu straszne.
Hilary powstrzymał oddech, rozbłysły mu oczy. £ą ką nadchodzi Pat,
drobna dziewczyna w pomarańczowym sweterku, blask jesiennego
zachodu wyzłaca jej ciemne włosy i policzki, które dopraszają się
pocałunków.
Pat usiadła obok niego na głazie. Niewiele mówili, były to urywane
zdania.
- Nigdy więcej nie przyjdę do Sielanki - oznajmiła Pat.
- Dlaczego? Chciałbym móc sobie wyobrażać, że siedzisz tu czasem z
McGintym...
- Biedny piesio! - Pat pogłaskała McGinty'ego po łbie. "Ach ta jej
kochana ręka" - pomyślał Hilary.
- Nie, nie będę tu przychodzić bez ciebie, Hilary. Bywaliśmy tu
zawsze razem... od tylu lat się przyjaźnimy...
- Czy nie mogłoby nas połą czyć coś więcej niż przyjaźń, Pat?
Pat choć się zarumieniła, zrobiła natychmiast oziębłą minę. Hilary
był takim cudownym kolegą ... przyjacielem... bratem... nie miało
to nic wspólnego z miłością . Pat była tego zupełnie pewna.
- Hilary, byliśmy zawsze najserdeczniejszymi przyjaciółmi. Nie
psuj tego. Przecież przyjaźniliśmy się od chwili, kiedy tamtej
nocy zaopiekowałeś się mną na bezludnej drodze. To już dziesięć
lat...
- To były wspaniałe lata - Hilary przyją ł jej odprawę dość
filozoficznie. - Ciekaw jestem, jakie będą następne?
- Dla ciebie będą cudowne, Hilary. Wybijesz się, staniesz się
sławny. I wszyscy twoi dawni przyjaciele, a zwłaszcza ta stara
panna, Pat ze Srebrnego Gaju, będą się przechwalać, że cię znali.
- Tak. Wybiję się - potwierdził przez zaciśnięte zęby Hilary. - Z
pomocą twojej... przyjaźni potrafię osią gną ć, co zechcę... Pragnę
ci powiedzieć, co znaczyła dla mnie ta przyjaźń... i Srebrny Gaj.
Bez was stałbym się nienawidzą cym ludzi cynikiem. Wszyscy byliście
tacy pewni, że życie jest piękne... Więc i ja musiałem w to
uwierzyć... Pat, będziesz do mnie często pisać? Z począ tku będę
taki strasznie samotny. W Toronto nie znam żywego ducha...
- No jasne, że będę pisać. I nie zapominaj - tu Pat zaśmiała się
zalotnie - że masz kiedyś zbudować dla mnie dom. Zamieszkam w nim,
gdy Sid się ożeni i wyrzuci mnie ze Srebrnego Gaju... I będziesz

background image

mnie tam odwiedzał, a ja będę ci nalewać herbatę z dzbanka babki
Selby... Będę miłą starszą panią z siwymi włosami... i będziemy
sobie opowiadać o naszym życiu... i udawać, że to był tylko sen, a
my wcią ż jeszcze jesteśmy dawnymi Pat i Szkrabem.
- Gdziekolwiek ty będziesz, Pat, tam będzie mój dom.
Znów zaczyna! Gdyby nie to, że wkrótce mieli się pożegnać, Pat by
się na niego pogniewała. Ale dziś wieczór było to niemożliwe.
Zresztą on wkrótce zapomni o tych bzdurach. W Toronto pełno jest
ślicznych i mą drych panien... Ale zostaną na zawsze
przyjaciółmi... bliskimi przyjaciółmi. Nie potrafiła wyobrazić
sobie życia bez przyjaźni Hilarego.
Wracali wzdłuż Jordanu rozmawiają c o dawnych czasach. Ileż mieli
miłych wspólnych wspomnień. Nad Jordanem rosły astry. Hilary
chciał zerwać dla niej kilka szczególnie pięknych, bardzo
ciemnoniebieskich.
- Nie. Nie zrywaj, one zwiędną . A tak będziemy je mogli wspominać
takimi, jakimi są dzisiaj.
To była cała Pat! Hilary przypomniał sobie, że zawsze niechętnie
zrywała kwiaty... Teraz stała zachwycają c się nimi, piękna i
tajemnicza jak jesienny zmierzch. Nigdy tej chwili nie zapomni.
Była taka kochana... tak upragniona.
Strumień mruczał coś sobie pod nosem. Wysokie jodły, które poznali
jako wą tłe drzewka, opiekuńczo wysuwały ramiona. W szmerze
strumyka usłyszeli swe dziecinne głosy. Dwudziestoletni Hilary i
osiemnastoletnia Pat poczuli się jak sędziwi podróżnicy
wspominają cy z żalem młodość.
Zatrzymali się na mostku z kamieni. Pat wycią gnęła do niego obie
ręce. Miała ochotę rozpłakać się na jego ramieniu, ale wiedziała,
że nie powinna. Bo obją łby ją i przytulił. To by było miłe, ale...
Chciała mu powiedzieć, jak bardzo go kocha. Bardziej niż Józka...
chyba nawet bardziej niż Sida. Chętnie by go ucałowała, Hilary nie
chciał jednak pocałunków przyjaźni. Ale przecież nie mogą się tak
rozstać...
- Nie mam zamiaru żegnać się dziesięć razy tak jak ciotka Sara
Gordon - oświadczył Hilary silą c się na lekki ton. - Do widzenia,
Pat.
Ale nie wypuścił jej rą k.
- Do widzenia, Szkrabie. - Pat bezwiednie nazwała go dawnym
przezwiskiem. Wysunęła dłonie z ciepłego uścisku i pobiegła
ścieżką w stronę księżyca.
Hilary stał i patrzył za nią . McGinty drżą c tulił się do jego nóg.
McGinty wiedział, że coś jest nie w porzą dku.
Hilary zaczą ł myśleć o domu, który zbuduje dla Pat. Widział go...
widział jego światła w zmierzchu... Dom ten będzie piękniejszy od
Srebrnego Gaju. Przez chwilę nienawidził Srebrnego Gaju. Był on
jego najpoważniejszym rywalem. Zacisną ł zęby.
- Prędzej czy później, zdobędę cię, Pat.

Iii

Pat na oślep biegła polem, zatrzymała się przy furtce. Pojawiły
się wstrzymywane łzy. To wszystko było nie do zniesienia!
Promienie wschodzą cego księżyca dotknęły srebrnymi palcami Wzgórza
Mgieł. Noc była granatową perłą . Powietrze wypełniał szum fal
uderzają cych o brzeg zatoki. Wzywała ją cisza uśpionego sadu.
świeciło się w oknach Srebrnego Gaju. Pat otarła łzy i spojrzała
na dom.
Lojalny stary dom, wierny tym, którzy go kochali. Wchodzą c do

background image

niego czułaś, jaki ci jest przyjazny. Pełen najmilszych i pięknych
minionych lat.
Ten dom pamiętał każdy dzień jej życia. Zawsze był taki sam...
nigdy się nie zmieniał. Nigdy naprawdę. Zmiany były tylko
powierzchowne. Jakże go kochała! Kochała w różanym świcie i
bursztynowym zmierzchu, a najbardziej w ciemnościach nocy, kiedy
blado majaczył w oddali i należał tylko do niej... ¯ycie w
Srebrnym Gaju nigdy nie będzie puste... Ktoś się kiedyś nad nią
litował: "Mieszkasz na takim odludziu". Pat roześmiała się. Na
odludziu! To było serce świata... jej świata. "Mieszkam wśród
mojego ludu". Mą dra Sulamitka. * (* Sulamitka - w biblijnej Pieśni
nad Pieśniami: Oblubienica.)
Poczuła dziwne zadowolenie. Była w domu.

Spis treści

Zaznajamiamy się z Pat
Poznajemy Srebrny Gaj
O grzą dkach pietruszki
Dziecko urodzone w niedzielę
"Czymże jest imię?"
Przygotowania weselne
Oto oblubienica
Pokłosie wydarzeń
Wizyta
Dziewica w opałach
Obiad
Czarna magia
Jak należy zachowywać się w towarzystwie
Cienie strachu
Pojawia się Elżbieta
Perypetie Pieprza
Judysia bierze sprawę w swoje ręce
Nowe zmartwienie
"Judysiu, czy naprawdę jestem taka brzydka?"
Na brzegu morza
Co na to powie Judysia?
Trzy kuzynki
Złudna radość
Popiół do popiołu
Jego miejsce jest na morzu
Dżentelmen Tom przesiaduje na schodach
Uroki młodości
Ja i ty
Kwietniowe czary
Każdego zabierze śmierć
Gdzie się podział urok świata
Wygnanie
Ofiara urojeń
"Wyobraźmy sobie, że..."
Cień i światło
Balsam dla serc
ślub Winnie
śmiech i łzy
Kasztelanka Srebrnego Gaju


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Montgomery Lucy Maud Pat ze srebrnego gaju 02 Pani na srebrnym gaju
Montgomery Lucy Maud Jana ze Wzgórza Latarni
Montgomery Lucy Maud Jana ze Wzgórza Latarni
Montgomery Lucy Maud Emilka 01 Emilka ze srebrnego nowiu
Montgomery Lucy Maud Historynka 01 Historynka
Montgomery Lucy Maud 08 Rilla ze Złotego Brzegu
Montgomery Lucy Maud Historynka 01 Historynka
Montgomery Lucy Maud Blekitny Zamek
Montgomery Lucy Maud Panna młoda czeka
Montgomery Lucy Maud Dziewcze Z Sadu
Montgomery Lucy Maud Czarodziejski Swiat Marigold
LU IV VI Montgomery Lucy Maud Ania 10 Pożegnanie z Avonlea
Montgomery Lucy Maud Emilka 02 Emilka dojrzewa
Montgomery Lucy Maud Emilka 03 Dorosłe życie Emilki
Montgomery Lucy Maud Błękitny zamek 2
Montgomery Lucy Maud Historynka 02 Złocista droga

więcej podobnych podstron