Chris Martin on Jay Friedman's website, Six months in Chicago, Feb 9, 2006,
tłum. Łukasz Michalski
152. Sześć miesięcy w Chicago Six months in Chicago
Chris Martin, luty 2006
Pomyślałem, że chciałbym podzielić się z wiernymi czytelnikami Jaya swoimi
doświadczeniami grania w CSO przez ostatnie sześć miesięcy i tym, czego się nauczyłem.
Przenosząc się do pracy w Chicago wiedziałem, że łatwo nie będzie i nic nie mogło mnie
przygotować na to, jak wiele nauczę się w tak krótkim czasie. Od pierwszego tygodnia
koncertów w Ravinia (letni festiwal) wiedziałem, że nie da się tego porównać z pracą w żadnej
innej orkiestrze. Moje pierwsze koncerty to I i II Symfonia Mahlera, wykonane dzień po dniu.
Wraz z ekscytacją tymi koncertami przyszła świadomość, że będę musiał trochę zmienić moje
granie, aby się rozwinąć i dopasować do tradycji blachy CSO. Opiszę tu kilka zastosowanych
zmian, które dotyczyły mojego podejścia do grania na trąbce, technice ćwiczenia i ogólnej
muzykalności. To mój dziewiąty rok zawodowego grania w orkiestrze. Kiedy pięć lat temu
przeniosłem się, jako pierwszy trębacz, do Atlanta Symphony, to było jak kurs przyspieszony:
dostosowanie się do nowego zespołu, nowe poziomy głośności, obciążenie graniem jako lider
grupy etc. Dostosowanie się po przeprowadzce do Chicago było jeszcze szybsze, a wyzwania
większe. Głównie chodziło o niektóre z najbardziej podstawowych aspektów grania. W ciągu
ostatnich sześciu miesięcy poświęciłem dużo czasu na zajęcie się trzema kluczowymi obszarami:
brzmieniem, wytrzymałością i kontrastami dynamicznymi.
Od zawsze słuchałem nagrań świetnych wykonawców, jeszcze jako mały chłopiec razem
z ojcem, z czarnych płyt. Większość moich nagrań orkiestrowych to CSO, jak pewnie
u większości blaszanych dęciaków. Przez ostatnie sześć miesięcy prawie codziennie wracałem do
tych nagrań, już na CD. Wiele godzin spędziłem próbując pojąć muzykalność, poczucie rytmu,
frazowanie, a przede wszystkim brzmienie pana Hersetha. Głęboko wierzę w niewiarygodną
zdolność mózgu do przyjmowania, uczenia się i ewoluowania w oparciu o dobry wzór
i wielokrotne powtarzanie. W przypadku muzyków nie wystarczy posłuchać znakomitego artysty
raz, dwa, czy nawet pięć razy, aby umieć skopiować jego brzmienie. Tak, jak w przypadku
innych przedsięwzięć, sukces jest sumą setek pozytywnych działań, powtarzanych przez czas
dłuższy. Im więcej słucham pana nagrań Hersetha, tym łatwiej przyswajam sobie pewne aspekty
jego muzykalności. Czy kiedykolwiek zabrzmię tak, jak On? Oczywiście, nie! Nikt tego nie zrobi,
to pewne. Ale też nikt nie zabrzmi dokładnie tak, jak Ty, czy ja. Jay to niesamowity kolega, z nim
nad tym pracowałem. Jedną z najbardziej pomocnych, przekazanych przez niego informacji była
ta, że Bud spędził mnóstwo czasu grając na trąbce z wentylami obrotowymi. Wziąłem sobie tę
radę do serca i do moich codziennych sesji rozgrzewkowych i ćwiczeń dodałem regularne granie
na obrotowych trąbkach B i C. Zauważyłem duży i korzystny przyrost dokładności, zauważalną
poprawę wyrazistości i rozpoznawalności mojego brzmienia też na trąbce tłokowej. Legato,
wyraźnie „wszechwypełnione” moim powietrzem, by użyć terminu Jaya, uległo znacznej
poprawie, dzięki częstemu ćwiczeniu na wentylach obrotowych. Twierdzenie Jaya, że wentyle
tłokowe pozwalają trębaczom odprężyć strumień powietrza podczas zmiany wentyli, jest
absolutnie prawdziwe. Jeśli nie posiadasz trąbki obrotowej, to pomysł Jaya z wykorzystaniem
zapasowej trąbki i smaru do puzonu (opisany w artykule „69. Trąbka!” z 04/2004) znakomicie
umożliwi takie ćwiczenie legato.
Do moich stałych ćwiczeń dodałem też te skupione wyłącznie na budowaniu wytrzymałości.
Jak mówi profesor Barbara Butler: „aby zostać poetą trąbki, musisz być też sportowcem”.
Granie na trąbce to aktywność fizyczna chwilami przypominająca bieg maratoński, jak choćby
w finałowych częściach Brucknera, chwilami też przypomina podnoszenie ciężarów, jak
w intensywnych fragmentach Zaratustry. Wytrzymałość definiowana jest jako stała energia
fizyczna lub psychiczna, oraz siła pozwalająca robić coś przez długi czas. Mój program
budowania wytrzymałości jest bardzo prosty. To trzy sesje w tygodniu lub więcej, w zależności
Chris Martin on Jay Friedman's website, Six months in Chicago, Feb 9, 2006,
tłum. Łukasz Michalski
od obciążenia bieżącą pracą. Sesja trwa godzinę do półtorej; rozbijam ją na cykle. Jeden cykl to
dłuższe bardzo intensywne granie (u mnie to 20-30 minut), powodujące spore zmęczenie,
zakończone około 15 minutowym odpoczynkiem. Podkreślam tu ogromne znaczenie mądrego
ćwiczenia: słuchaj swojej buzi! Kiedy mam kontuzję, lub jestem zmęczony, rezygnuję z tych
sesji. Kiedy zacząłem w ten sposób ćwiczyć, mogłem wykonać 2 do 3 cykli na sesję. Teraz
doszedłem do 4-5. Kluczowe znaczenie ma moment dojścia do całkowitego zmęczenia
przy dłuższych fragmentach, w których prawie niemożliwa jest regeneracja podczas ich
wykonywania. Poprawa następuje podczas drugiej części cyklu. Zawsze uważałem symfonie
Szostakowicza za jedne z najbardziej wymagających fizycznie utworów, ze względu na bardzo
długie odcinki niezwykle intensywnego wysiłku, z pauzami ledwo starczającymi na wzięcie
oddechu. Opisany sposób ćwiczenia służy właśnie podobnym wyzwaniom. Młodym grającym
nie polecam takich wytężonych ćwiczeń, jednak bardzo zaawansowanemu trębaczowi mogą
przynieść ogromne korzyści. I znowu, kluczowe jest osiągnięcie takiego poziomu zmęczenia,
które maksymalizuje niewydolność mięśni, ale bez ryzyka ewentualnych obrażeń. Podczas tych
ćwiczeń stale mam na względzie poczucie zdrowego trąbkowego aerobiku: otwarty, głęboki
i rozluźniony wdech do dna klatki piersiowej w połączeniu z „wszechwypełniającym”
przepływem powietrza przez instrument, czyli ten rodzaj grania, który, według mojego Taty,
daje „swobodny i przyzwoity brzdęk”.
Blacha Chicago od dziesiątek lat znana jest z potężnej, większej od innych, mocy. Na mnie,
nowym w tym gronie, olbrzymie wrażenie zrobiło też to, jak niezwykle miękko grają moi
koledzy. Jay to prawdziwy mistrz dynamicznych kontrastów. Siedzenie obok niego pomogło mi
rozszerzyć skalę dynamiki o kilka decybeli w każdą stronę, gwarantuję! Jay gra takie piano, które
mogłoby wystraszyć większość blaszanych dęciaków, choć robi to zawsze ze śpiewnym,
dźwięcznym brzmieniem. Podejmowane przez niego ryzyko, inspiruje wszystkich kolegów
z blachy; mnie też ośmieliło, poprzez wytrwałą pracę w ćwiczeniówce, do obniżenie progu
bezpieczeństwa. Spędzam teraz sporo czasu na długich dźwiękach, etiudach Rochuta i Concone,
starając się nie tylko bardziej opanować nadzwyczajne piano, ale też dodać liryzm i styl
portamento do takich poziomów dynamiki, których 6 miesięcy temu nawet nie odważyłbym się
użyć. Celem zawsze jest uzyskanie takiej samej jakości dźwięku na wszystkich poziomach
dynamicznych. Wyobrażam sobie, że mój dźwięk, wydobywający się z czary, ma kształt
geometrycznego walca, który następnie się rozszerza. Tak dzieje się w każdej dynamice. Nawet
w
ppp
wyobrażam sobie, że mój dźwięk wciąż się rozszerza, wypełniając każdy kąt pokoju.
Bardzo lubię wyjazdy na kemping z przyjaciółmi, a jednym z moich ulubionych zajęć na
powietrzu jest granie na trąbie (kiedy mam pewność, że nikt nie przyleci z giwerą). Daje mi to
poczucie luzu i swobody. Ale to też świetne miejsce do nauki. Naprawdę głośne granie na
świeżym powietrzu to świetna zabawa, ale bardzo cicha gra bez pogłosu to znakomite ćwiczenie.
Natychmiast wskazuje Ci brudy w brzmieniu, zaś przede wszystkim to wspaniały sposób na
wizualizację wspomnianego wcześniej rozszerzenia. Spróbuj kiedyś. Weź trąbkę na spacer, na
zewnątrz i zagraj bardzo głośno, i bardzo cicho. Wyobraź sobie brzmienie wysuwające się
z czary i staraj się nim wypełnić całą przestrzeń wokół Ciebie. Kiedy wracam do ćwiczeniówki,
zawsze mam zdrowszy strumień powietrza, a moje piano jest oczywiście bardziej rozluźnione.
Całe to ćwiczenie i praca nad techniką zmierzają do oczywistego celu: aby technika
całkowicie zniknęła z wykonania: pozostawiając jedynie silne muzyczne przesłanie, które
poruszy słuchacza. Pan Herseth zawsze był ucieleśnieniem przekonującej, potężnej muzycznej
opowieści, niezależnej od zastosowanej techniki. To definicja mistrzostwa; cieszę się, że spotkał
mnie przywilej i odpowiedzialność kontynuowania jego wieloletniej i niezrównanej tradycji.
Chciałbym podziękować Jayowi za zaproszenie do napisania tego tekstu i przypomnieć zdanie,
które przykleiłem na ścianie mojej ćwiczeniówki: „Nigdy, nigdy, nigdy nie poddawaj się”.
Chris Martin, Principal Trumpet Chicago Symphony, February 6 2006
Oryginał:
http://jayfriedman.net/articles/six_months_in_chicago