Spis treści
2 Polity cy obiecuj ą, m afia dotrzy m uj e słowa
20 Coś nie tak, panie sędzio? Pali pan dwa papierosy j ednocześnie?
Prolog
–
Oficj alnie
odchodzę z cosa nostry, do której należałem j ako członek klanu Partanna-Mondello,
którem u przewodził Saro Riccobono.
Minęło
wiele
lat od chwili, gdy wy powiedziałem te słowa.
Centrum
Urazowo-Ortopedy czne we Florencj i, 26 czerwca 1992 roku, godzina 16.30…
Świadkowie: sędziowie Pier Luigi Vigna i Silvia Della Monica.
Tak, m inęło
wiele
lat. Ty m czasem wy j echałem do Rzy m u i nauczy łem się po nim poruszać,
nawet sam ochodem . Bez problem u orientuj ę się w j ego topografii. Czuj ę się tu coraz pewniej .
Oczy wiście nie tak dobrze j ak w Palerm o, które – j ako m afioso – znałem od podszewki, ale po
kilkunastu latach rzy m skie otoczenie nie stanowi j uż dla m nie taj em nicy ; potrafię rozróżnić j ego
uczciwe i przestępcze oblicze. Przestałem się ukry wać i wielokrotnie zdarzy ło m i się otrzeć,
przy padkiem , poprzez znaj om ość chociażby z j ubileram i, o lokalny półświatek. Ale nie skusiłem
się na łatwy zarobek.
Nazy wam
się Gaspare Mutolo. Jestem Sy cy lij czy kiem i współpracuj ę z wy m iarem
sprawiedliwości. Mam burzliwą przeszłość. Jak wszy scy, którzy dokonali takiego wy boru.
Przestępcy, zabój cy, złodziej e. Oto, kim by liśm y przez wiele lat. Takiego piętna nie sposób z siebie
usunąć. Każdy z nas rozlicza się z przeszłością na swój sposób. Żal i wy rzuty sum ienia to
pry watne odczucia i takie j uż na zawsze pozostaną.
Wiem , że
wiele
osób podskórnie wy czuwa m oj e okrutne drugie j a; wiedzą, że nadal we m nie
tkwi, lękaj ą się drzem iącej we m nie przem ocy, obawiaj ą się, że nagły gest czy nieszczęśliwie
dobrane słowo m ogą j ą rozbudzić. Ale i j a wiem , z kim powinienem się spoty kać, unikam
ry zy kowny ch dla siebie m iej sc. Choć niekiedy trudno stwierdzić, które z nich są dla m nie
fakty cznie niebezpieczne.
Ży j ę w nieustanny m stanie gotowości. Nie potrafię pozby ć się tego nawy ku, choć dzieci
śm iej ą się ze m nie, kiedy zaraz po uruchom ieniu silnika spoglądam w ty lne lusterko. Zawsze tak
robię. Czasam i wy bieram dłuższą trasę, by doj echać na m iej sce; ot, stary zwy czaj gubienia
ewentualnego ogona. Czuj ność i ciągła gotowość do odparcia ataku towarzy szą m i na co dzień,
chociaż dawno odrzuciłem przeszłość.
Pom im o
upły wu lat Rzy m pozostał dla m nie obcy m m iastem . Marzą m i się lody w Mondello,
tęsknię za telefonam i od kum pli czy krewny ch zaczy naj ący m i się od słów: „patrzę na m orze
i dzwonię do ciebie Gaspare, bo…”, za rozm owam i o stary ch czasach. W ciągu ty ch dwudziestu
j eden lat nigdy nie odezwał się we m nie „zew krwi”, nigdy nie uległem pokusie. Trzy m am się
uparcie raz obranej drogi, choć początki by ły naprawdę trudne, zwłaszcza gdy patrzy łem na
dzieci, który m nie m ogłem zapewnić dobroby tu, do j akiego by ły przy zwy czaj one. Państwo nadal
m nie chroni, j est fizy cznie obecne. I m im o że ostatnim i czasy tę ochronę zredukowano do
m inim um , to i m oj e lęki o rodzinę nieco zelżały. Jasne, że nigdy nie będę m ógł po prostu zniknąć.
Żona od sam ego początku zgadzała się z m oj ą decy zj ą. Jako kobieta m afiosa nauczy ła się nie
wtrącać, akceptować m oj e wy bory i znosić swój los w m ilczeniu. Jednak w przy padku dzieci,
które by ły j eszcze m ałe, kiedy należałem do cosa nostry, m usiało m inąć kilka lat, zanim wszy stko
wróciło do norm y i udało m i się nauczy ć j e nowego ży cia.
Teraz
znaj ą całą prawdę; z biegiem lat zrozum iały, że nie j estem zły m człowiekiem . I nie
kry j ę dum y ze zm iany, j aką przeszedłem . My ślę, że j estem czuły m oj cem . I nadal potrafię
wy czy tać w ich spoj rzeniu tęsknotę za Sy cy lią. Zostały pozbawione tożsam ości, ale wciąż czuj ą
się j ak południowcy. Pracowałem to tu, to tam , ale gdy ty lko ktoś się dowiady wał, kim j estem ,
przestawał m i ufać. Nie neguj ę przeszłości i j estem dum ny z m y ch dokonań; w końcu stałem się
inny m człowiekiem , także dzięki tem u, co by ło kiedy ś.
Dostałem nową tożsam ość. Noszę
inne
nazwisko, choć rzadko go uży wam , w przeciwieństwie
do czwórki m oich dzieci i żony. Rozum iem ich: to nie oni powinni płacić za m oj e wcześniej sze
oraz ostatnie wy bory ; winny j estem ty lko j a.
Dzieci
wy rosły, założy ły rodziny, wy prowadziły się od nas; m oj a żona spędza czas głównie
w dom u, choć na pewno czuj e się bezpieczniej niż kiedy ś. Ta święta kobieta stoi przy m nie od
czterdziestu lat. Kilka dni tem u po raz pierwszy poszliśm y sam i na spacer, aż do centrum . Nigdy
wcześniej tego nie robiliśm y.
Odby łem m oj ą karę i chcę teraz opowiedzieć inny m i o m afii, o piekle, z którego nie sposób
wy j ść, chy ba że nogam i do przodu. Chcę opowiedzieć o m afii, która niesie śm ierć.
Zawsze
szczerze odpowiadałem na wszelkie py tania policj i, ale wciąż dostaj ę wezwania do
składania zeznań i co j akiś czas m uszę wracać do stary ch zbrodni.
–
Dlaczego
wcześniej nie wspom niał pan o ty m ? – sły szę co pewien czas wy rzuty.
–
Bo
nikt m nie o to nie py tał – odpowiadam .
Wiem , kiedy
j est czas na słowa, a kiedy na działanie. Nauczy ła m nie tego ulica, powoj enne
zaułki Palerm o. W tam ty ch czasach, kiedy py tano Sy cy lij czy ków o m afię, odpowiedź by ła
zazwy czaj j edna: „Nie istniej e”.
Niełatwo oskarży ć dziś sędziów, policj antów
czy
polity ków o to, że są na czy ichś usługach.
Trzeba by ć wiary godny m . Sery j ny m orderca kala dobre im ię zasłużony ch oby wateli?! Jak śm ie
oskarżać o wspieranie m afii osoby odznaczone za walkę z przestępczością zorganizowaną?!
Wciąż pam iętam ,
j ak
po raz pierwszy, w obecności Paola Borsellino, wy m ieniłem nazwisko
Bruna Contrady z Sisde
oraz
sędziego Dom enica Signorina. Siedzący obok strażnik kopnął m nie
wściekły pod stołem . Potem wy j aśnił, że kierował nim lęk, iż m oj e zeznania m ogą wy wołać
reakcj ę łańcuchową. On też chciał walczy ć z m afią, ale obawiał się rozpadu włoskiego państwa.
Wy m iarowi sprawiedliwości niełatwo uwierzy ć w słowa odwiecznego wroga. I m ordercy.
Uczciwi ludzie (a takich spotkałem wielu) z trudem akceptuj ą oskarżenia podważaj ące struktury
państwa, którego są gotowi bronić nawet za cenę własnego ży cia. Te obawy to żer dla m afiosów.
Dla prawy ch urzędników wiadom ość, że półświatek – z który m walczą – zdołał skorum pować do
cna insty tucj e zaufania publicznego, stanowi prawdziwy cios.
Zdarzy ło
m i
się przem ilczeń kilka nazwisk, ale ty lko dlatego, że te osoby j uż dawno wy padły
z gry. Pewnie trudno uwierzy ć, że zabój ca m oj ego pokroj u nie chce zniszczy ć kom uś ży cia. Ale
to prawda. Także i dla m nie czas m a swe znaczenie, a przeszłość, nawet naj bardziej haniebna, to
ty lko przeszłość. Dla każdego z nas. Czasam i j ednak daj e o sobie znać po długim okresie
m ilczenia. Wciąż brzm ią m i w uszach słowa Giuseppe Ay ali
, twierdzącego, że
brat
Paola
Borsellina, Salvatore, m a „problem y z głową”, „j est psy chiczny ” i ty m podobne m ało pochlebne
określenia. Ay ala wy toczy ł ciężkie działa, ponieważ brat sędziego zarzucił m u wielokrotne
zm ienianie zeznań w sprawie czerwonego term inarza znalezionego w dniu zam achu na via
D’Am elio. Ay ala j ako j eden z pierwszy ch udał się na m iej sce zam achu.
Jego
obelgi każą m i wrócić do m iniony ch lat, choć próbowałem pogrzebać j e, sprawić, by
zapadły w niepam ięć. Ay ala by ł ty lko j edny m z wielu. Miał kilka słabości, które m ożna by ło
ewentualnie wy korzy stać i nie wzbudzał strachu j ako prokurator, choć z pewnością daleko m u
by ło do Carnevalego, zwanego „zabój cą wy roków”, na którego m afia m ogła zawsze liczy ć
Do
tego potrzeba wewnętrznej perfidii, nie wy starczy korupcy j na zachęta.
Nie
za bardzo ufam y pleciuchom . Dziś, zastanawiaj ąc się nad j ego słowam i – m am naprawdę
sporo czasu na rozm y ślania i wspom nienia – świtaj ą m i w głowie pewne fakty, poj awiaj ą się
dręczące m y śli. W sły nny m m aksiprocesie
– j ak j uż wspom niałem w kilku wy wiadach –
Signorino i Ay ala wy stępowali z ram ienia prokuratury i w akcie oskarżenia żądali dla m nie kary
25 lat pozbawienia wolności. Ale j uż dla m oj ego m afij nego przełożonego, Giacom o Giuseppe
Gam bino, żądali ty lko 10 lat. Doskonale pam iętam też oświadczenie Ay ali z okresu zaciekłej walki
z m afią, w latach 1992–1993. W j edny m z wy wiadów, odnosząc się do uregulowań w zakresie
świadków koronny ch, stwierdził, że sędziowie m aj ą j uż do dy spozy cj i pełen m ateriał dowodowy
i że wszy scy świadkowie koronni powinni wrócić naty chm iast za kratki. Ot, pom ocnicy
j ednorazowego uży tku. Czuł się bardzo pewnie, zwłaszcza że właśnie w 1992 roku, kiedy podj ąłem
współpracę z wy m iarem sprawiedliwości, został wy brany do sej m u z ram ienia Partii
Republikańskiej . Potem zrobił bły skawiczną karierę. Stał się niety kalny, przeistoczy ł
w anty m afij ny sy m bol i obnosił się wszędzie znaj om ością z Falcone
m
Bardzo
chciałem opowiedzieć m u o zdarzeniach, który ch by łem świadkiem . Zwłaszcza że
większość inform acj i o cosa nostrze pozostaj e w sferze niedom ówień. I niewiele trzeba, aby stać
się „m arionetką”, narzędziem w rękach inny ch. Kiedy wy chodzą na j aw afery z figurantam i,
sprawy, o który ch wszy scy od dawna wiedzieli, zawsze zadaj ę sobie py tanie, dlaczego dopiero
teraz… To pewnie m oj e skrzy wienie „zawodowe”. Gdy czy tam o Vito Nicastrim , „wiatrowy m
królu”, który zaproj ektował większość farm y wiatrowy ch w Kalabrii i Sy cy lii, zastanawiam się,
dlaczego tak późno odkry to j ego powiązania z m afią z Trapani. Urodził się w Alcam o, gdzie – j ak
powszechnie wiadom o – rządzi, z ram ienia cosa nostry, Matteo Messina Denaro. Wiem , że
dochodzenie wy m aga czasu, ale on gra na tej scenie pierwsze skrzy pce od trzy dziestu lat.
Dlatego
tak trudno j est zacząć m ówić; trzeba wy czuć odpowiedni m om ent, zy skać pewność, że
zeznania nie trafią na opór i że państwo będzie zainteresowane wy j aśnieniem danej sprawy. Od
zawsze, od trzy dziestu lat, odkąd Nicastri zaczął pracować j ako elektry k, wszy scy wiedzieli, że
w rej onie Trapani ludzie o naj czy stszy ch rękach m aj ą naj więcej na sum ieniu. A sam o Trapani,
rodzinne m iasto ostatniego ze zbiegów, m a własną historię. To j edy ny rewir, w który m m afiosi od
dawna m aj ą swoistą przepustkę do świata m asonerii. W inny ch częściach Sy cy lii te dwie
organizacj e nie brataj ą się ze sobą, bo trudno dobrze służy ć dwóm panom . Ty lko ci, którzy m aj ą
dostęp do wielu inform acj i, są w stanie poznać złożoną m ozaikę rzeczy wistości. Ale układanka j est
na ty le skom plikowana, że nawet odkry cie wielu elem entów m oże okazać się całkowicie
bezuży teczne. I to dlatego Buscetta
nie
opowiedział wszy stkiego Falconem u, stwierdzaj ąc, że
nie m oże wy znać całej prawdy. Stał za ty m nie strach, ale świadom ość bezsensu stuprocentowej
szczerości.
Odej ście z m afii wy wołuj e sy ndrom osierocenia, bo przecież m afia stała się cały m twy m
światem , niezbędny m do ży cia j ak powietrze. W głębi duszy czuj esz się m afiosem po wsze czasy,
j eżeli ży j esz na Sy cy lii, w oj czy źnie egzageracj i. Niektórzy twierdzą, że cosa nostra wy dała
wy rok na Falconego, nie ty le ze względu na m aksiproces, ile w następstwie j ego świętokradczego
stwierdzenia: „Mafia nie j est w żadnej m ierze niezwy ciężona. Ma w sobie czy nnik ludzki, a j ak
wszy stko związane z człowiekiem m a swój początek i koniec”. Widocznie kom uś się to nie
spodobało. Przecież m y j esteśm y nieśm iertelni.
Uważam się
za
cennego współpracownika wy m iaru sprawiedliwości. Pod pewny m względem
nawet istotniej szego niż Tom m aso Buscetta. Podobnie j ak on znam naj skry tsze taj em nice m afii:
j ako członek wy ższego szczebla klanu Partanna–Mondello m iałem dostęp do inform acj i nie ty lko
w ram ach m ej działalności, ale otrzy m y wałem też bezpośrednio wiadom ości od naszego sztabu
prowincj i w Palerm o. Ufali m i również członkowie inny ch rodzin i często powierzali rolę
negocj atora w sporach. Nie bez powodu nazy wano m nie „Rozj em cą”. Pracowałem dla Riiny
j ako kierowca i zabój ca, m am na swy m koncie dwadzieścia dwa m orderstwa. Naj częściej
dusiłem swoj e ofiary : zaciskałem im sznur wokół szy i i w ten sposób pozbawiałem ży cia;
zdecy dowanie rzadziej wy bierałem pistolet lub karabin. Nie zabiłem żadnego sędziego,
prokuratora ani policj anta. Chodziło zawsze o wewnętrzne porachunki, a ofiaram i by li m afiosi,
tacy j ak j a. Pewnie to przy padek, że akurat tak się potoczy ło m oj e ży cie. Poznałem więzienne
cele, przez kilka m iesięcy ukry wałem się przed policj ą, przeży łem zakaz opuszczania m iasta,
zbierałem haracze, handlowałem narkoty kam i, organizowałem śledzenia i porwania.
Nigdy
nie wy pierałem się przeszłości, ale też nie przesadzałem w m y ch opowieściach. Inni
eksm afiosi potwierdzili m oj e wersj e wy darzeń, nawet te naj ważniej sze, j ak w sprawie zabój stwa
Salvatore Lim y
. Jestem
pierwszy m świadkiem koronny m pochodzący m z zastępów Riiny.
Podj ęcie
decy zj i
o współpracy z wy m iarem sprawiedliwości nie zaj ęło m i wiele czasu.
Spotkałem się 15 grudnia 1991 roku z Giovanni Falconem , którem u zakom unikowałem chęć
rozpoczęcia „nowego” ży cia. Drugi ważny m om ent w procesie m oj ego odrodzenia m iał m iej sce
25 czerwca 1992 roku, kiedy wy j echałem z zakładu karnego w Pizie w wozie opancerzony m .
Aby ukry ć prawdę przed inny m i m afiosam i odsiaduj ący m i wy rok, wy m y ślono baj kę o m oim
przesłuchaniu w sądzie w Livorno. Musiałem uważać na każdy gest, ponieważ wśród m oich
towarzy szy z celi by li m afiosi wy sokiej rangi, j ak Ciccio Madonia,
capomandament
o
z Resuttana,
czy
Enzo Galatolo,
capofamigli
a z Acquasanta. Już wcześniej zdecy dowałem się na współpracę
i teraz m usiałem ty lko wszy stko dobrze rozegrać. Postanowiłem nie izolować się od
współwięźniów: odseparowanie i specj alna ochrona strażników to wy rok śm ierci, ponieważ
j ednoznacznie dowodzi zdrady. Nie m ogłem się tak narażać. Doskonale wiedziałem , że m afia
zdoła dopaść każdego, j eśli ty lko tego zapragnie. Ży j ąc wśród inny ch, zachowuj ąc się ostrożnie,
a j ednocześnie naturalnie, zapewniałem
sobie
naj lepszą ochronę.
W Livorno zawieziono m nie do sądu, gdzie w piwnicach spotkałem się z Giannim De Gennaro,
Francesco Gratterim z Anty m afij nej Dy rekcj i Śledczej z Rzy m u i pułkownikiem Dom enico Di
Petrillo, zwany m „Żelazny m Wąsem ”, który w czasach walki z terrory stam i współpracował
z Dalla
Chiesa
. W ich obecności powtórzy łem m oj ą deklaracj ę opuszczenia szeregów m afii.
Następnie De Gennaro nakazał swy m dwóm współpracownikom , by od tego m om entu
inform owali go o każdy m
m oim
ruchu. To by ł bez wątpienia rozkaz. Potem zawieziono m nie do
szpitala Careggi we Florencj i.
Następnego
dnia, 26
czerwca, przy szedł do m nie Pier Luigi Vigna, oczy wiście w porozum ieniu
z De Gennaro i dokonał przesłuchania w obecności m ecenas Silvi Della Monica. To wtedy
złoży łem oficj alne oświadczenie o wy stąpieniu z m afii. Od tej chwili stałem się prawowity m
współpracownikiem wy m iaru sprawiedliwości. W następstwie decy zj i o zwolnieniu z więzienia
czekał m nie areszt w strzeżony m , sekretny m m iej scu. Już nigdy nie wróciłem za kratki.
W tam ty m czasie świadków koronny ch by ło niewielu. Historie prekursorów, j ak choćby
Buscetty, którego naj bliższą rodzinę i krewny ch pozbawiono ży cia, skutecznie odstraszały.
Wszy scy się bali. Ja przestałem odczuwać lęk, choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że ludzie
Riiny z klanu
corleones
i
nie
znaj ą litości. By ło nas tak niewielu, że m ogliśm y pozwolić sobie na
pewne żądania. Poprosiłem o to, by przesłuchiwał m nie Paolo Borsellino. Falcone by ł
przy chy lny tem u rozwiązaniu, ale szef prokuratury w Palerm o, Pietro Giam m anco, nie chciał się
zgodzić. By ło m u nie w sm ak, że to j a dy ktowałem warunki. A m oże by ły też j akieś inne powody,
kwestie wpły wów i władzy ? Falcone i Borsellino j ako j edy ni nie przedkładali osobisty ch
względów i interesów nad walkę z m afią. A m y znam y się na ludziach i potrafim y rozpoznać, kto
zasługuj e na szacunek.
Po
wy j ściu Vigni i Della Monica ze szpitala Careggi wy ruszy łem do Rzy m u ze statusem osoby
pod szczególną ochroną. Od tej decy zj i nie by ło j uż odwołania. Zatrzy m aliśm y się w Gavorrano,
pod Grosseto, gdzie m oj a rodzina zam ieszkała w 1989 roku, aby by ć bliżej m nie. Żona
przy gotowała coś do j edzenia, potem się z nią pożegnałem , obiecuj ąc, że przy j edzie do m nie
z dziećm i w odpowiednim m om encie. Tak naprawdę m ój wy bór wy wrócił świat do góry nogam i
przede wszy stkim m oim naj bliższy m : żonie, trzem sy nom i córce. Naj starszy m iał wówczas
22 lata, córka prawie 20, a m łodsi 16 i 10 lat. Gdy by m tak nie postąpił, nie czekałaby ich żadna
przy szłość.
Przez
wiele lat nie rozm awiałem z dziećm i o m oj ej decy zj i. Ale czas nie stoi w m iej scu; oni
rośli, a m oj a historia zy skała rozgłos. Jednak na początku ani j a, ani oni nie podej m owaliśm y
otwarcie tego tem atu. Naj wy żej czasam i coś im się wy rwało i ty le. Jak przy stało na
Sy cy lij czy ków wy chowany ch w naszej kulturze, pozwalali sobie j edy nie na niezobowiązuj ące
py tanie o to, dlaczego nie m ożem y wrócić do Palerm o.
W ciągu kilku m iesięcy ich ży cie uległo rady kalnej zm ianie. Nie m ogli liczy ć na powszechny
szacunek, j akim cieszy li się w naszej
dzielnicy. Mieliśm y j eszcze dużo pieniędzy, ale żona zaczęła
oszczędniej prowadzić dom .
Z trudem przy chodziło m i przekonanie naj bliższy ch, że nie utożsam iam się z bestialskim i
m afiosam i, którzy bez wahania zabij ali dzieci i krewny ch. Musiałem im wy j aśnić, dlaczego
rozpocząłem współpracę z wy m iarem sprawiedliwości, ale nigdy nie czułem potrzeby, by się
tłum aczy ć z przeszłości, kiedy by łem m ordercą. Pochodzili ze specy ficznego świata, by li dziećm i
m oj ej Sy cy lii. I tak
naprawdę ty lko rodzinom ofiar winienem by ł wy j aśnienia.
Nastał
trudny
czas; koszm arne m iesiące po śm ierci Borsellina, którem u zaufałem i przy
który m czułem się bezpieczny.
Podświadom ie spodziewałem się
fali
zabój stw, ponieważ w cosa nostrze otwarcie m ówiło się
o konieczności podj ęcia rady kalny ch działań. To by ł dla nas chleb powszedni i j a, stary m afioso,
nieraz przeży łem podobne historie.
W 1974 roku włoski kodeks karny nie zawierał j eszcze definicj i przestępczości zorganizowanej ,
ale niektórzy policj anci, prokuratorzy i sędziowie zaczęli podchodzić w nowatorski sposób do tego
rodzaj u spraw. Coraz częściej w trakcie dochodzeń prowadzony ch przez karabinierów czy policj ę
wpisy wano poj edy ncze przestępstwa w szerszy kontekst, co stanowiło nowe i skuteczniej sze
narzędzie w rękach organów ścigania.
Mafij ni
bossowie wy czuli zagrożenie i zagrozili falą zabój stw. W efekcie m iędzy środowiskiem
adwokatów, polity ków, sędziów oraz m afiosam i zawiązał się niepisany pakt uniem ożliwiaj ący
j akąkolwiek walkę ze zorganizowaną przestępczością. Policj a m iała znów traktować wszelkie
przestępstwa j ako poj edy ncze wy kroczenia. Cosa nostra wy dała precy zy j ne nakazy : j eżeli
zaczniecie j e klasy fikować j ako przy padki działalności m afij nej , zaatakuj em y cały Półwy sep
Apeniński: dokonam y zam achów w m iej scach publiczny ch, na ulicach, w bankach. Woj na
przekroczy granice podległy ch nam dzielnic.
Moj a
historia to historia człowieka, który postanowił przeciwstawić się chorem u sy stem owi,
będącem u owocem szaleństwa Riiny. Jestem j edny m z naj starszy ch stażem świadków
koronny ch, który wciąż ży j e. I autenty czny m kronikarzem m afii. Często sły szę py tanie, j ak to
m ożliwie, że m nie nie zabito, zwłaszcza na sam y m początku. Odpowiadam , że pozostałem przy
ży ciu, bo ukry łem się daleko od Palerm o. Poza ty m żaden m afioso nie m iał o m nie złego zdania;
nie darzono m nie powszechną nienawiścią. To zresztą j edna z różnic m iędzy zwy kły m
żołnierzem , j ak j a, a szefem ty pu Buscetta. Wielu bossów, przeciw który m składałem zeznania,
powinno m i dziękować. Gdy by nie trafili do więzienia, teraz gniliby w grobie. Na m afij ny ch
szczy tach zaczęli się lęgnąć zdraj cy, każdy m ógł paść ich ofiarą, a m afia nie cierpi chaosu, który
utrudnia realizacj ę strategii.
Udało
im
się uciszy ć pierwszy ch świadków koronny ch: Buscettę, Mannoię, Contorno.
Pierwszy ch, j acy poj awili się po ponad stuleciu całkowitej zm owy m ilczenia – omertà. Należeli
do
grupy skazanej na porażkę – j ak wszy scy spoza klanu
corleones
i – a ich decy zj a o współpracy
by ła pody ktowana chęcią ucieczki przed krwawy m szaleństwem Riiny. Ale i j ego ludzie nie m ogli
spać spokoj nie. Zapanował terror i strach.
Ja
należałem do zwy cięskiej frakcj i, by łem prawą ręką Riiny, a zacząłem sy pać nie z obawy
przed j ego wy rokiem śm ierci, ale by położy ć kres porządkowi, j aki wprowadził: historia j est pełna
przy kładów ty ranów zam ordowany ch przez zaufany ch popleczników. Riina by ł dem onem , i to
niezwy kle przebiegły m . Już w 1992 roku czuł, że krąg wokół niego się zacieśnia. I dlatego w latach
1992–1993 postawił wszy stko na j edną kartę i zaczął przy gotowy wać grunt pod okres zam achów
bom bowy ch, m asakr i paktów z państwem .
Często
zastanawiam
się nad aktualną kondy cj ą m afii. Na pewno stara się przeform ować szy ki,
j ak zawsze wy korzy stuj ąc kry zy s w kraj u. Ale j uż nigdy nie będzie taka, j ak by ła kiedy ś. I choć
m iną wieki, nie sądzę, by dawna, m afij na „kultura” m iała szanse na nowo rozkwitnąć. Przed
wy sy pem świadków koronny ch m afioso m ilczał, zapewniał bezpieczeństwo, brzy dził się
donosam i i dlatego też działacze polity czni tak chętnie współpracowali z cosa nostrą. Teraz
polity cy, sędziowie i ludzie u władzy zastanowią się ty siąc razy zanim nawiążą relacj e z m afią.
Dawne układy um arły. Ja sam nie um iałby m dziś odnaleźć się w organizacj i, bo stare zasady
odeszły do lam usa; kiedy ś wy starczy ło spoj rzenie czy lekkie skinienie głowy, by wy razić
aprobatę lub odm owę. Jeżeli wstępowałeś do grona j ako przy j aciel przy j aciół, wiadom o by ło, że
j esteś „swój ” i nikt nie tracił czasu na zbędne zapewnienia.
Jednak
nadal dźwigam brzem ię przeszłości. Kiedy się wkurzam , nikt nie m a wątpliwości, że
staram się powstrzy m ać agresj ę. Każdy, kto stanie m i wtedy na drodze, wy czuwa ów m ały,
pozornie, szczegół, który odróżnia „norm alnego” człowieka od by łego zabój cy. Przelana krew
naznacza cię na zawsze.
Po
ty m wszy stkim co przeży łem , j uż nic nie m oże m nie zranić. Nie czułem strachu, gdy
wy stąpiłem przeciw krwiożerczem u Riinie, choć państwo się przed nim ugięło. Mam twardą
skórę, ale nie potrafiłby m j uż nikogo zabić. Odrzuciłem przem oc, a wenty lem dla m oich em ocj i
stała się sztuka. Ostatnim i czasy zauważam zm iany w m oich m alunkach: pej zaże zaczęły się
zaludniać. Wy pełniaj ą j e m ałe postaci w ciem ny ch ubraniach. Wcześniej ich nie ry sowałem .
Poj awiły się z chwilą, gdy zrozum iałem , że zm arnowałem ży cie. Próbuj ę znaleźć właściwe
proporcj e na obrazach, ale przede wszy stkim wewnątrz siebie sam ego, m iędzy przeszłością
naznaczoną śm iercią a teraźniej szością, której chcę nadać m iano ży cia.
Jako
członek m afii m ocno powiązany ze środowiskiem niewiele dostrzegałem wokół siebie.
Jestem przekonany, że gdy by m nie wy rósł w ty m światku, nie m iałby m teraz na sum ieniu
zabój stw. Nadal nie potrafię o nich rozm awiać z m oim dziećm i, choć są j uż przecież dorosłe. Od
wielu lat nie by łem w Palerm o. Kiedy ś nadej dzie chwila, by tam wrócić. Pewnie tuż przed
śm iercią.
1
Kryminalna edukacja
Urodziłem się w Palerm o 5 lutego 1940 roku, w dzielnicy Pallavicino; dorastałem na ulicach
pobliskiego Mondello i Partanna. Dziś współpracuj ę z wy m iarem sprawiedliwości.
Zanim
stałem się złodziej aszkiem , specem od kradzieży sam ochodów, by łem spokoj ny m
dzieckiem . Nauczy łem się kraść, patrząc na kobiety z m oj ej dzielnicy. Nie dokony wały
oczy wiście rabunków, co naj wy żej wzaj em nie wy kradały sobie po kry j om u to, co się dało.
Wokół dom ów by ły ogródki warzy wne i rosły drzewka cy try nowe oraz pom arańczowe i gdy
w trakcie gotowania zabrakło im j akiegoś składnika, brały go spod dom u. Czasam i wy buchały
awantury, ale nikt nie zwracał uwagi na kłótnie m iędzy kobietam i, często ze sobą spokrewniony m i
lub zaprzy j aźniony m i. Ich konflikty nigdy nie naruszały relacj i m iędzy m ężczy znam i. Do szkoły
zaglądałem rzadko, ale nikogo nie obchodziło, gdzie dzieciarnia spędza czas. Dorośli m artwili się
raczej , j ak zarobić trochę grosza.
Oj ciec
m iał stałą posadę; pracował j ako kierowca autobusu, ale w dom u by ło nas sześcioro:
j a, trzy siostry, m ój brat Giovanni oraz m am a, która dorabiała j ako krawcowa. Kiedy m iałem
dziesięć lat, zaczęła chorować. Problem y psy chiczne, ciągłe poby ty w szpitalach i tak j uż zostało.
Dopiero pod koniec ży cia zaznała nieco spokoj u, pom ieszkuj ąc trochę u m nie i trochę u m oj ej
siostry Giacom iny. Zm arła w 1981 roku.
Niedługo
przed
m oim i osiem nasty m i urodzinam i oj ciec założy ł drugą rodzinę. Doczekał się
j eszcze dwóch sy nów i czterech córek. Miałem z nim i słaby kontakt, bo tak naprawdę zacząłem
j uż ży cie na własny rachunek.
Ży łem
na
ulicy, w świecie, gdzie ty lko m afiosi nie m ogli narzekać na swój los. Nawet policj a
w j akim ś stopniu ich szanowała, więc nie należy się dziwić, że dla wielu ubogich rodzin
przy stąpienie potom ka do cosa nostry oznaczało łut szczęścia.
Pozostali
m ogli zaj m ować się drobny m i kradzieżam i i przem y tem na własną rękę. Ty lko
farciarze, posiadaj ący odpowiednie znaj om ości, trafiali pod opiekuńcze skrzy dła lokalny ch
m afiosów. Tak się stało i ze m ną.
Brat
m oj ej m atki by ł
soldat
o – żołnierzem w Borgo Vecchio i pracował
dla
capofamigli
a
Leopolda
Cancelliere, członka starej i szanowanej w Palerm o rodziny. Gdy skończy łem
trzy naście lat, to oni wy świadczy li m oj em u oj cu ogrom ną przy sługę. Znaleźli m i pracę
w warsztacie Salvatore Vetrano, spokrewnionego z bossem Paolino Bontade. Do szkoły chodziłem
coraz rzadziej , aż w końcu w ogóle z niej zrezy gnowałem i całe dnie spędzałem w warsztacie
przy via Montesanto, niedaleko sklepu Standa, m iędzy via Divisi a via Rom a. Zostałem
m echanikiem . I złodziej em .
Pierwsze
kradzieże są zawsze naj prostsze. Wy kręcałem ty lne światła w sam ochodach albo
kradłem koła zapasowe. Opowiadam o Palerm o połowy lat 50., m ieście biedy, w który m
większość zadowalała się by le czy m . Zacząłem przy nosić do dom u pierwsze pieniądze.
W okresie dorastania, aż do dwudziesty ch urodzin – czy li początku lat 60. – ży łem w swoistej
sy m biozie z Giuseppe Panzicą, sy nem siostry właściciela warsztatu. Mieszkał w Pallavicino
i znaliśm y się
j eszcze
ze szkoły.
Giuseppe
źle skończy ł. Został wplątany w zabój stwo prosty tutki, sły nnej Maddaleny, którą
zadźgano nożem . Broniący go adwokat wierzy ł w niewinność chłopaka, wszy scy wiedzieli, że
m ordercą j est nie on, ale sutener z Borgo Vecchio, woźnica, który pod pretekstem pracy m iał na
wszy stko baczenie.
Giuseppe
zaczął się spoty kać z Maddaleną i j ej „opiekun” postanowił położy ć kres ich
znaj om ości. Ty le że para nie chciała nawet sły szeć o rozstaniu. Wtedy sutener załatwił sprawę
siłą. Zabił Maddalenę i wrobił Giuseppe. Mój przy j aciel dostał doży wocie, choć by ł j eszcze
sm arkaczem . Zm arł w więzieniu wiele lat później .
Vetrano
by ł spokoj ny m człowiekiem , lubił m nie i traktował po oj cowsku, także ze względu na
przy j aźń z siostrzeńcem . Razem z Giuseppe dokony waliśm y drobny ch kradzieży, zazwy czaj by ły
to części zam ienne, które potem oddawaliśm y Vetrano. Potem przy szła kolej na sam ochody.
By liśm y niscy i z trudem sięgaliśm y pedałów. Wciskaliśm y się nisko w fotel, aż nie by ło nas
widać za kierownicą; m ożna by ło odnieść wrażenie, że auto j edzie sam o.
Kradliśm y
pierwsze
kom bi, fiaty cinquecento i m illecento, które Vetrano wy poży czał
m afiosom i ludziom zaj m uj ący m się kontrabandą. W j ego warsztacie pracowali świetni
m echanicy, potrafiący w pięć m inut zam ontować lub wy kręcić odpowiednią część, przerobić
sam ochód lub podrasować silnik.
W tam ty ch czasach policj a rzadko przeprowadzała kontrolę, zwłaszcza że radiowozy rozwij ały
m ałą prędkość. Nie by li w stanie nas dogonić, poza ty m znaliśm y j ak własną kieszeń ulice, zaułki
oraz m iej sca, gdzie z reguły stały patrole. Te ważne szczegóły by ły wy ry te w naszej
pam ięci,
stanowiącej cenną broń każdego członka m afii.
Vetrano
m iał sm y kałkę do interesów. Sporo podróżował i nie brakowało m u fantazj i. Będąc
przej azdem w Neapolu, odkry ł dwustulitrowe poj em niki po benzy nie, pozostawione przez
am ery kańską arm ię. Zaczął j e kupować i przerabiać na łóżka.
Cieszy ł się ogólną sy m patią, a m afiosi chętnie spoty kali się w j ego warsztacie; wpadali nie
ty lko w interesach, ale też po prostu po to, by pogadać. By łem za m łody, żeby stwierdzić, kto
należy do m afii, ale j uż potrafiłem odróżnić m afiosów od zwy kły ch przestępców. By ły to
uprzej m e, dobrze wy chowane osoby i skwapliwie wy świadczałem im drobne przy sługi,
biegałem po papierosy czy udzielałem inform acj i na tem at sam ochodów, chcąc zwrócić na
siebie ich uwagę.
Czasem
zostawałem dłużej po to, by m óc na nich popatrzeć; zdarzy ło m i się podsłuchać ich
rozm owy ; nigdy nie posługiwali się plugawy m j ęzy kiem . Nie podnosili głosu, niekiedy wy glądali
na podenerwowany ch, ale uciekali się do przem ocy ty lko w pracy. Dawali m i drobne upom inki
i hoj ne „koszy czkowe”. Nosili eleganckie ubrania i wy czy szczone na glanc buty. Nie obnosili się
ze swoim bogactwem , m ieli j edy nie słabość do zegarków. No, chy ba że chodziło
o neapolitańczy ków… Rozpoznawałem ich z daleka po złoty ch łańcuchach i sy gnetach, które
nazy waliśm y „neapolitańską tandetą”.
Cieszy li
się powszechny m m irem i budzili respekt. W towarzy stwie m afiosów czułeś się
bezpiecznie i odnosiłeś wrażenie, że wkroczy łeś na właściwą drogę. My, sm arkateria wy rosła
w biedzie, nie zdawaliśm y sobie sprawy, że wraz z pierwszy m i, łatwy m i pieniędzm i nadej dą
problem y.
Czasam i, pracuj ąc
przy
sam ochodach, znaj dowałem karabin albo pistolet. Co j akiś czas ktoś
um ierał, ale nie zastanawiałem się nad ty m , bo tak wy glądał nasz świat. Gdy ktoś nie wracał do
dom u, nikt o niego nie dopy ty wał.
Pam iętam
j ednak
pewną śm ierć, która zrobiła na m nie piorunuj ące wrażenie.
Nazy wał się
Carm elo
Napoli i zginął na ty łach via della Discesa dei Giudici, w uliczce m iędzy
via Rom a a piazza Bellini. Pił kawę w barze, gdy rozwalili go serią z karabinu m aszy nowego. Na
m oich oczach.
Szy bko
się przy zwy czaiłem do tego, że od czasu do czasu który ś z ty ch uprzej m y ch panów
znika i nie poj awia się więcej w warsztacie, ale nigdy wcześniej nie widziałem na własne oczy
grzecznego, dy sty ngowanego, a j ednocześnie wielkiego faceta, który słania się na nogach i ginie
j ak bezbronny sm arkacz. Co za wsty d!
W ówczesny m świecie interesów nie by ło kobiet. Obowiązy wała taka zasada. To, o czy m
wiedziały, kobiety zachowy wały dla siebie, trzy m ały się z boku, siedziały cicho i spędzały czas
w dom u, ogródku, na bazarze, w kuchni; wiedziały o wszy stkim , ale
nie podej m owały żadny ch
działań. Nie reagowały.
Milczenie
by ło ich bronią. I zapewniało szacunek. Wiadom o, że m afiosi m aj ą wzgląd na
rodzinę i nie lubią zdrad. To kwestia przetrwania. Jak m ówił Gaetano Badalam enti
, kobieta
j est
w stanie znieść wszy stko oprócz m ężowskiego rom ansu. Zdradzona kobieta staj e się groźna
i nieobliczalna.
Swego
czasu kobiety potrafiły udźwignąć nawet śm ierć swy ch dzieci, j eśli wy nikała
z rozgry wek wewnątrz organizacj i przestępczej .
Jedy ny
wy j ątek, j aki przy chodzi m i teraz do głowy, m iał m iej sce pod koniec lat 50. Serafina
Battaglia wraz z m ężem , Stefano Leale, prowadzili sklep z wędlinam i przy via Torino. Pewnego
dnia dwóch inny ch członków m afii zabiło m asarza pod sklepem . W krótkim czasie, w obawie
przed zem stą, zginął z ich rąk również j ego sy n, Toti Lupo Leale. By ło to rzadko spoty kane
posunięcie, ponieważ z reguły oszczędzano kobiety i dzieci. Serafina straciła głowę, nie chciała się
pogodzić ze śm iercią sy na i zaczęła m ówić.
Zeznała
przed
sędzią wszy stko co, wiedziała, a na sali rozpraw niem al rzuciła się na znaj om ego
sy na, Paolina Bontade, który okazał się zleceniodawcą zabój stwa. By ła j ak chodząca furia, ale j ej
słowa rozm y ły się w kolej ny ch procesach.
Czasy
sztabu anty m afij nego m iały dopiero nadej ść. Do końca ży cia Serafina ubierała się
ty lko na czarno.
Zabój stwa
nie
by ły dziełem przy padku. Obowiązy wały j asno określone zasady. Całe
tery torium podzielono swego czasu na strefy wpły wów poszczególny ch rodzin, ale co j akiś czas
wy buchały spory o zakres władzy.
Tak
j ak wy ty czono granice tery torialne w m ieście i na całej Sy cy lii, tak sam o ustalono
granice w relacj ach z urzędam i i polity kam i. Jeżeli j akaś ulica, znaj duj ąca się w dzielnicy
kontrolowanej przez daną rodzinę, wy m agała naprawy lub przebudowy, roboty należało zlecić
firm om wskazany m przez ten klan. W przeciwny m razie wy buchały spory i woj ny m iędzy
gangam i, j ednak nigdy nie dochodziło do rozłam ów w łonie rodziny. W obrębie danej grupy
zdrada nie wchodziła w grę. Przy naj m niej do czasu poj awienia się Totò – Salvatore Riiny.
Pierwszą ważną ofiarą wewnętrznej woj ny, która stała się
potem
chlebem powszednim
w całej organizacj i, padła rodzina Noce, kierowana przez Salvatore Scaglionego.
Pracowałem
dla
Riiny od roku 1969 i widziałem , j ak zdrada powoli obej m uj e wszy stkie człony
organizacj i. Jej rozm iary rosły z każdy m dniem , proporcj onalnie do żądzy władzy. W ty m
okresie obaj właśnie wy szliśm y na wolność. Totò cierpiał na brak pieniędzy, natom iast j a dobrze
sobie radziłem dzięki napadom i kradzieżom . Pom agałem m u finansowo, kupowałem prezenty dla
niego i j ego narzeczonej . Pam iętam , że razem z niej akim Cascio pierwsi usły szeliśm y nowinę:
„Zaręczy łem się ze świetną dziewczy ną, inteligentną i bardzo ładną. Jest sporo m łodsza, m oże
chce się przy m nie poczuć j ak u boku prawdziwego faceta”.
Wy branka
nazy wała się Ninetta Bagarella.
Totò zapewniał
m nie
wówczas, że nie interesuj ą go pieniądze i że m a ważniej sze sprawy na
głowie. W ty m czasie by łem nowicj uszem w organizacj i, przechodziłem okres próbny
w oczekiwaniu na oficj alne przy j ęcie. Pozostawałem pod ogrom ny m wpły wem Riiny, choć
oczy wiście dostrzegałem j ego żądzę władzy, dom inacj i i kontroli.
Siedzieliśm y w j ednej celi w Ucciardone, więc m iałem czas poznać j ego charakter. Budził
powszechny respekt. Wielu podej m owało ry zy ko trzy dniowej kary, by le ty lko m óc go odwiedzić.
Już wtedy Riina by ł grubą ry bą. Po wy j ściu z więzienia przez długi czas ukry wał się, podobnie j ak
Provenzano
.
Um ieścili
m nie
w celi razem z Riiną, starszy m ode m nie o 10 lat, bo za bardzo się stawiałem .
Stwierdzili, że przy nim albo się uspokoj ę, albo… zostanę uspokoj ony. Na każdy m kroku szukałem
j ego aprobaty. Pozwalałem m u nawet wy gry wać ze m ną w warcaby.
Pewnego
dnia, na spacerniaku, j eden z więźniów, czuj ąc się pewnie w obecności strażników,
zaczął podpuszczać Riinę. Ewidentnie szukał zaczepki. Salvatore aż poczerwieniał na twarzy. Gdy
ty lko to zauważy łem , zacząłem go uspokaj ać, a następnie pchnąłem gnoj a na ścianę, uważaj ąc
na strażników, i wy m ierzy łem tzw. łapę, czy li spoliczkowałem go osiem razy. Zaczęliśm y się
szarpać i zaraz podbiegli klawisze, żeby nas rozdzielić. Wlepili m i dziesięć dni karceru, plus
dodatkowe dwa dni, bo trzeba by ło zaczekać na dy rektora. Do j edzenia dostawałem ty lko chleb
i spałem na kawałku deski.
Kiedy
wy szedłem po dwunastu dniach, zauważy łem , że Riina zachowuj e się wobec m nie
inaczej . Gdy ty lko zobaczy ł, że rozm awiam ze strażnikam i, zawołał m nie na bok i spokoj nie
skarcił, że nie powinienem się z nim i zadawać, bo od odbierania chleba j est Gioacchino, a od
odbierania zupy j eszcze inny więzień. Ze wszy stkim i sprawam i m iałem się zwracać do niego.
Jeśli chciałem zostać, m usiałem się dostosować. W przeciwny m razie zm iana celi i wy nocha.
Posłuchałem i zostałem .
2
Politycy obiecują, mafia dotrzymuje słowa
Mafiosi
od zawsze narzekaj ą na „swoich” polity ków, że nie przestrzegaj ą ustaleń, a przez to
interesy biorą w łeb, no i narażaj ą ich na pośm iewisko przed kum plam i. Często też rozczarowuj ą,
gdy ż udaj ą bardziej władny ch, niż są w rzeczy wistości. Nie m ówiąc o ty ch, którzy wy powiadaj ą
woj nę organizacj i.
Już w roku 1973 Bernardo Brusca uty skiwał, że Giuseppe Insalaco z partii chrześcij ańsko-
dem okraty cznej j est „zły ”. Bruździł nie ty lko nam , ale i inny m polity kom , ty pu Vito Ciancim ino,
którzy chcieli spokoj nie prowadzić z nam i interesy. Brusca początkowo łudził się, że Insalaco –
podobnie j ak inni polity cy z tego ugrupowania – z biegiem czasu stanie się j ego „duszy czką”. Nie
chciał uwierzy ć, że m a do czy nienia z nieprzekupny m człowiekiem . W końcu postawił wszy stko
na j edną kartę i postanowił
go
zabić.
Jednak
w większości przy padków polity cy i biznesm eni trzy m ali z nam i sztam ę.
Gdy
ty lko przy stąpiłem do cosa nostry, zacząłem częściej spoty kać się także i z nim i. Nieraz
odwoziłem Riccobono
do
Salvatore Lim y lub do senatora Giovanniego Matta albo j eździłem
z Salvatore Micalizzim
senatora Ernesto Di Fresco. Pokony wałem te trasy j ako kierowca
wiele razy, a wiadom o, że nikt tam nie j eździł, by zapy tać o sam opoczucie, ale w związku
z konkretną sprawą. Konkurs na lekarzy w ośrodku Villa Sofia? Udział w przetargu na intratny
kontrakt? Wtedy udawaliśm y się do odpowiedniego polity ka i podawaliśm y nazwisko kandy data,
który m iał wy grać. By ła to dla wszy stkich norm alna procedura.
Któregoś
razu
Michele Greco
m nie
wraz z Salvatore Micalizzim i powiedział:
–
W
Capaci zatwierdzili nowy plan zagospodarowania przestrzennego i chcą znaj om em u
zabrać kawałek działki. Idźcie do gm iny i pogadaj cie z burm istrzem albo dy rektorem
departam entu, żeby wprowadzili niewielkie poprawki w ty m planie. To j akiś absurd, że potrzebuj ą
akurat tego kawałka ziem i na plac czy coś takiego.
Porozm awialiśm y z kim trzeba i sprawę załatwiono w pięć m inut. Gdy m ieliśm y do czy nienia
z nowicj uszem na eksponowany m stanowisku, ostrożnie go badaliśm y, by sprawdzić, czy m oże
nam się przy dać. A j eśli stawiał opór, podej m owaliśm y konkretne działania, by się go pozby ć.
Czasam i wy starczało wy elim inować go „polity cznie”, czy li usunąć ze stanowiska. Szliśm y wtedy
do naszego polity ka i m ówiliśm y : „Załatwisz sam sprawę z ty m krety nem ? Czy m am y go
sprzątnąć?”. To sam o w odniesieniu do wrogich nam sędziów.
Pam iętam ,
j ak
j eszcze w więzieniu poznałem Laurę, zaj m uj ącą się resocj alizacj ą. Właśnie
kupiła dom i m iała problem y z podłączeniem kanalizacj i. W trakcie j ednej z rozm ów zapy tała,
czy m ogę j ej j akoś pom óc. Nie znaliśm y się zby t dobrze, ale przy taknąłem i poradziłem , by
pogadała z bossem Giovannim Bontade. Po dwóch ty godniach sprawa by ła załatwiona.
Uszczęśliwiona nie wiedziała, j ak m i dziękować.
Tak
to wszy stko wy glądało, nawet w ówczesny ch, niespokoj ny ch czasach.
Od
1963 roku po początek lat 70. trwał czas wewnętrzny ch starć, którego kulm inacj ą stała się
woj na m iędzy
corleones
i a
palermitan
i
oraz
m asakra przy viale Lazio. W grudniu 1969 roku Totò
Riina zaplanował w naj m niej szy ch szczegółach prawdziwą operacj ą m ilitarną. Razem
z Bernardo Provenzano i Calogero Bagarellą skrzy knął oddział i wtargnął do kry j ówki Michele
Cavataio. Zabił bossa oraz j ego ludzi.
Po
dekadzie rzezi i konfliktów nastał wreszcie czas pokoj u. W 1973 roku m afij ni przy wódcy
ponownie zasiedli przy j edny m stole, by racj onalnie rozwiązać konflikt. Dla wszy stkich by ło
j asne, że wewnętrzna woj na osłabiła całą organizacj ę. Główny m orędownikiem zawieszenia
broni by ł Gaetano Badalam enti, który nam awiał do podążenia, przy naj m niej częściowo, drogą
kuzy nów z Am ery ki. W Stanach Zj ednoczony ch gangi zarabiały na hazardzie, prosty tucj i, handlu
narkoty kam i i działalności bankowej . Nas nie interesowały prosty tutki, hazard stanowił
drugoplanową inwesty cj ę, siedzieliśm y j uż m ocno w narkoty kach, ale pozostawały j eszcze banki.
Do tej chwili wszy scy patrzy li na nie raczej krzy wo, bo stanowiły konkurencj ę dla naszy ch
lichwiarzy.
W j aki sposób wślizgnąć się do banku? Naj prostszą drogą, czy li przez okienka. Dzięki
figurantom i zaprzy j aźniony m dy rektorom deponowaliśm y ogrom ne kwoty. Pierwszy zaczął się
ty m zaj m ować Bontade i przekonał się, że to doskonały sposób na pranie brudny ch pieniędzy.
Narkoty kowe interesy świetnie się rozwij ały i przy nosiły kolosalne zarobki, a trudno
by ło wy prać
czy wy dać cały ten szm al.
Kolej ny m
pom y słem w ty ch latach na rozwiązanie problem u ogrom ny ch wpły wów stała się
branża deweloperska. Wszy scy m afiosi siedzieli w budownictwie. Każdy duży przetarg przy padał
m afii, a na placach budowy nasi ludzie pełnili funkcj e kierowników robót. To m y, a nie związki
zawodowe, sprawowaliśm y pieczę nad pracownikam i na Sy cy lii!
Nasze
spółki by ły notowane na giełdzie, więc pranie brudny ch pieniędzy przestało by ć
problem em . Poza ty m m ogliśm y liczy ć na zaufany ch ludzi, j ak Sindona
Roberto
Calvi
. Nawet
Bank Waty kański stał za nam i! Wy korzy sty waliśm y również zakorzenione
powiązania ze światem polity ki, sięgaj ące XIX wieku.
Oprócz
oczy wisty ch
korzy ści w postaci lokalny ch przetargów dobre i zacieśnione relacj e
z polity kam i pozwalały nam sprawować kontrolę nad sądam i, a w konsekwencj i nad prawem .
Przekupienie lub zastraszenie prokuratora czy sędziego to pry szcz, a cała zabawa polegała na
wy m uszeniu ustaw i przepisów, które zapewnią nam swobodę działania. W ty m celu m usieliśm y
uzy skać wsparcie polity ków i przede wszy stkim członków rządu. Mafiosi chcieli spać spokoj nie,
pewni, że w razie potrzeby wy j dą szy bko z więzienia.
Kto
kontroluj e polity ków? Masoneria. Kim dokładnie są j ej członkowie? To osoby
zdecy dowanie ważniej sze od m afiosów, piastuj ące naj bardziej eksponowane stanowiska
w państwie. Ty le że m afioso nie obawia się wolnom ularzy, a oni drżą przed nim ze strachu.
Dlatego że m afiosi strzelaj ą. Masoni m ogą z kolei doprowadzić do ekonom icznej i polity cznej
zguby.
Powstanie
świętego
przy m ierza
m iędzy obiem a grupam i by ło ty lko kwestią czasu. Zarówno
im , j ak i nam chodziło o władzę, a do j ej zdoby cia nawzaj em się potrzebowaliśm y.
Polity cy
często należą do lóż wolnom ularskich, a m asoni wstępuj ą do partii lub utrzy m uj ą
ścisłe relacj e z polity kam i. Kiedy nawiązy wałem kontakt z wy brany m m asonem , autom aty cznie
poznawałem j akiegoś polity ka. Oczy wiście sy stem ten działał (i działa) także w drugą stronę. Nie
zapom inaj m y, że – przy naj m niej – na Sy cy lii to m afia kieruj e wy boram i, decy duj e, na kogo
należy głosować i dzięki kontroli nad znaczną grupą elektoratu wskazuj e zwy cięzcę. Jesteśm y
powiązani z polity ką, bo spora część świata polity ki j est powiązana z nam i. I wszy scy o ty m
doskonale wiedzą.
3
Mafijna drabina
Mafij na wierchuszka nie zauważy ła, że Riina pnie się zby t szy bko po hierarchicznej drabinie.
I nikt nie przedsięwziął środków zaradczy ch. Jedy nie Giuseppe di Cristina zaczął coś podej rzewać.
Podczas liczny ch spotkań z inny m i bossam i, np. Rosario di Maggio czy Stefano Bontade, m ówił:
– Słuchaj cie, chłopaki, nie m acie zielonego poj ęcia, co wy rabia Riina w m niej szy ch
m iasteczkach.
Ale nikt nie traktował ty ch słów poważnie. Di Maggio wszy stkich uspokaj ał:
– Nawet j eśli Totò Riina, z klanu corleonesi, wprowadza u siebie porządek, to co nam do tego?
Kiedy gości u nas w Palerm o, siedzi cicho, więc co m am y powiedzieć? Jeżeli zacznie rządzić się
w Palerm o j ak we własny m dom u, gorzko tego pożałuj e.
Przez krótki czas należałem do grupy zaufany ch ludzi Salvatore Riiny. Po „zam achu stanu”,
który zatrząsł w posadach cosa nostrą, to właśnie ich awansował na stanowisko capomandamento.
Ostateczny cios zadał j ednak kilka lat później , w 1979 roku, gdy j uż kontrolował większość
członków sztabu głównego, będącego organem kierowniczy m m afii. Wtedy to zrealizował plan,
nad który m pracował od dłuższego czasu.
Każdy j ego krok i każde słowo by ły dokładnie przem y ślane. Nawet gdy wy dawało się, że
popełnia błąd, tak naprawdę m iał na celu wpędzenie kogoś w kłopoty.
– Kiedy woj sko przegry wa – oświadczy ł m i pewnego razu – wina nie leży po stronie żołnierzy,
ale generałów. Gaetano Badalam enti kazał powiedzieć w Am ery ce, że j est capo di tutti capi.
Wiesz, co j a by m zrobił z Gaetano Badalam entim ? Dałby m m u szczotkę i kazał czy ścić kible od
rana do wieczora.
Riina nim gardził i go nie cierpiał, choć Badalam enti zapewnił m u schronienie u siebie
w Cinisi, kiedy Totò ukry wał się przed policj ą. Gaetano otoczy ł opieką i utrzy m y wał Riinę, Liggio
i Provenzano, a oni za j ego uprzej m ość odpłacili zdradą. Na każdy m kroku owa trój ca podburzała
do kłótni, ale i m iędzy nim i wciąż dochodziło do scy sj i.
W końcu ich przy m ierze się rozpadło. Riina pożarł się z Liggio przed 1974 rokiem . Liggio
krąży ł wtedy m iędzy Neapolem a Mediolanem , ukry waj ąc się przed policj ą. Któregoś dnia
oświadczy ł, że j eżeli który ś z m afiosów chciałby m u przekazać wiadom ość, m a się zwrócić do
Provenzano, a nie do Riiny. Zapy tany o przy czy nę odparł:
– Kiedy Riina zaprasza ludzi do dom u, upij a się i zabij a j ednego lub dwóch ze swy ch gości.
Fakty cznie w ty m okresie Totò często organizował kolacj e, ponieważ zwierał m afij ne szeregi
i chciał sprawdzić, na kogo m oże liczy ć. Nieloj alny ch współpracowników zabij ał albo się ich
pozby wał. Wierzy ł w swoj ą intuicj ę, ponieważ w tam ty m czasie nie by ło j eszcze przy padków
prawdziwej zdrady w organizacj i. Wy starczał przebły sk, negaty wne wrażenie, paranoiczna
obawa, by wy dał na delikwenta wy rok śm ierci.
Po dziesięciu latach wendety i spirali przem ocy zapanował pokój . Przy wódcy zwy cięskiej
frakcj i doszli do wniosku, że należy przeorganizować cosa nostrę. Urodzony capo, Luciano Liggio,
stwierdził, że powinien by ć traktowany na równi z Bontade oraz Badalam entim , i zaczął dom agać
się praw do Palerm o ty tułem zadośćuczy nienia za śm ierć wielu z j ego ludzi.
– Mam y na swej liście także ofiary w Palerm o, nie ty lko w Corleone – oświadczy ł. – My też
powinniśm y decy dować o ty m , kto m a zginąć, a kto nie! – wołał, waląc pięścią w stół.
Nie chciał by ć dłużej traktowany j ak obcy, ale na równi z palerm ianinem Bontade oraz
z Badalam entim , pochodzący m z Cinisi. Tak narodził się trium wirat Badalam enti–Bontade–Liggio.
Jeden organ decy duj ący o kolej ny ch kandy datach do odstrzału z przegrany ch rodzin, które nie
przy stąpiły do soj uszu. Niektóre z ofiar piastowały wy sokie stanowiska, by ły powiązania
z wpły wowy m i osobam i w m ieście, ale Liggio chciał oczy ścić szeregi. Wszy scy, który ch
om inęła furia corleonesi – przede wszy stkim współpracownicy Cavataio – zawdzięczali ży cie
wstawiennictwu Badalam entiego i Bontade. Gdy by to zależało do Luciana Liggio, wszy scy
palermitani by zginęli. Klan corleonesi tak właśnie postępuj e.
W 1974 roku, po zaprzestaniu naj krwawszy ch walk, sztab główny znów podj ął działalność pod
przy wództwem trium wiratu: Stefano Bontade obj ął rej on Palerm o, Luciano Liggio otrzy m ał
Corleone i okolice, a Gaetano Badalam enti m iał zarządzać rej onem Trapani.
W skład sztabu wchodzili naj wy żsi przedstawiciele m afij ny ch rodzin. Każdy z nich piastował
funkcj ę szefa okręgu – capomandamento – i reprezentował rej on obej m uj ący przy naj m niej trzy
graniczące ze sobą strefy.
Oczy wiście nie wszy scy szefowie okręgów by li sobie równi. Na ich czele stał koordy nator,
który m iał rozstrzy gaj ące zdanie w sprawach doty czący ch pozostały ch członków sztabu.
W okresie, gdy do władzy zaczął dochodzić Riina, około 1974 roku, funkcj ę koordy natora pełnił
Gaetano Badalam enti, który utrzy m y wał bliskie stosunki z Bontade oraz z capomandamento
Salvatore Inzerillo.
Sztab nie m iał ściśle określonego kalendarza spotkań i zbierał się, gdy poj awiała się konieczność
rozwiązania większy ch problem ów lub delikatny ch kwestii. Obowiązy wały j asne zasady, a kto ich
nie przestrzegał, wy dawał na siebie wy rok śm ierci.
Totò Riina stopniowo zaczął naginać, a potem łam ać te zasady, j ednak nikt nie zdoby ł się na
otwarty sprzeciw wobec niego. Riccobono ty lko raz – zaniepokoj ony wy darzeniam i – zwrócił się
do Gaetano Badalam entiego.
– Słuchaj , a dlaczego nie pozbędziem y się wszy stkich popleczników Riiny ?
– Nie m ożem y teraz ry zy kować kolej nej woj ny. Ulice w Palerm o zapełniły by się znowu
trupam i – odparł Badalam enti.
Szkoda ty lko, że Riina nie obawiał się przelewu krwi. W 1976 albo 1977 roku zostali zatrzy m ani
w Trapani Arm ando Bonanno, Giacom o Giuseppe Gam bino i j eszcze j eden gość. Czatowali
nieopodal dom u Cordò, żeby go zabić.
Przy j echali karabinierzy, prawdopodobnie po otrzy m aniu zawiadom ienia, i ich aresztowali.
Rosario Riccobono, pełniący wówczas funkcj ę capomandamento w okręgu Partanna-Mondello aż
do Borgo Vecchio, nic nie wiedział o planowany m zabój stwie; takim brakiem szacunku poczuł się
upoważniony do podj ęcia ostry ch kroków. Tak zresztą zrobił.
Wy rzucił „z rodziny ” (czy li usunął ze stowarzy szenia) Gam bina i Bonanna, doprowadzaj ąc
następnie do ich wy kluczenia z gangów San Lorenzo i Resuttana, działaj ący ch w ram ach j ego
okręgu. Francesco Madonia, stoj ący na czele gangu Resuttana, by ł zawsze blisko związany
z Gam biną i obaj utrzy m y wali bliskie kontakty z Riiną. Riccobono postanowił skorzy stać
z przy sługuj ącego m u prawa (chodziło o ludzi z podległego m u okręgu, którzy działali na własną
rękę za j ego plecam i), ale przesadził, doprowadzaj ąc do otwartej woj ny z Totò. Oczekiwaliśm y
j ego reakcj i w każdej chwili. Nie owij aj ąc w bawełnę, powiedziałem Rosario:
– Albo m y ich sprzątniem y, albo oni nas. Wy kluczy łeś ich z rodziny i nigdy ci tego nie
wy baczą; przy pierwszej okazj i ukręcą nam łby.
– Ale dlaczego m ieliby coś nam zrobić, Gaspare? – odparł. – Jak ktoś m a czy ste sum ienie, to…
– Co ich to obchodzi, że nie m am y nic na sum ieniu – zacząłem tracić nad sobą panowanie.
– Dla m nie to zasada num er j eden – odrzekł krótko. – Czy ste sum ienia to podstawa. Musiałem
ich wy rzucić z rodziny, bo nie poinform owali m nie, swego capomandamento, o planowany ch
działaniach!
Ty le że Riina m iał gdzieś te zasady. Niecałe dwa m iesiące później sztab główny ponownie się
zebrał. Obrady rozpoczął Totò.
– Riccobono m a pod sobą zby t wiele rodzin, czas powrócić do dawny ch podziałów –
oświadczy ł. – Nie da się dobrze dowodzić okręgam i o zby t dużej liczbie gangów.
Riina zdołał przekonać inny ch szefów okręgów, że należy odebrać Riccobono rodziny Vergine
Maria, Acquasanta i Resuttana oraz oddać j e Francesco Madonie i uczy nić go, w efekcie,
capomandamento. Za j edny m zam achem osłabił Rosario i zy skał loj alność kolej nego członka
sztabu głównego.
Riina nie pozostawiał niczego przy padkowi i konsekwentnie prowadził swą woj nę w poj edy nkę.
W listopadzie 1977 roku Madonia m usiał spłacić m u dług wdzięczności, dokonuj ąc zam achu na
Di Cristinę. Dwóch zabój ców w fiacie 127 zaj echało drogę bm w i zm usiło kierowcę do zj echania
na bok. Wy siedli z sam ochodu i zastrzelili wszy stkich pasażerów. Ale tego dnia Di Cristina nie
j echał swoim autem i od kul wy naj ęty ch m orderców zm arli j ego przy j aciele: Giuseppe Di Fede
i Carlo Napolitano.
Obaj pracowali, na zlecenie Di Cristiny, w biurze Graziana Verzotto, znanego polity ka,
zam ieszanego w aferę paliwową j eszcze w czasach, gdy na czele ENI stał Mattei
. Di Cristina
doskonale zdawał sobie sprawę, że j ego ży cie zawisło na włosku. W rozm owie ze Stefano
Bontade, szefem klanu Santa Maria di Gesù, nie kry ł swy ch obaw:
– Słuchaj , w ty m zam achu to j a m iałem zginąć; tam tego ranka planowałem j echać razem
z nim i. Wy siadłem w ostatniej chwili, bo chciałem pogadać z krewny m , i to m nie uratowało.
Zrozum iał, że za podwój ny m zabój stwem stali ludzie Totò Riiny. Postanowił więc odpłacić m u
tą sam ą m onetą.
W m arcu 1978 roku Di Cristina i Salvatore „Turi” Pillera, zaufany człowiek bossa Giuseppe
Calderonego, zabili Francesco Madonię. Ty le że m orderstwo, zam iast osłabić Riinę, dało m u
okazj ę do wzm ocnienia swej pozy cj i w sztabie główny m .
– Di Cristina nigdy nie zabiłby Francesco Madonii bez wsparcia Calderonego – oświadczy ł
przed inny m i członkam i sztabu. – I fakty cznie razem z nim w sam ochodzie by ł Pillera. Kim są
zatem j ego kum ple? To Stefano Bontade i Gaetano Badalam enti.
Szkoda ty lko, że kiedy on podj ął próbę zabicia Di Cristiny, członkowie sztabu nie kiwnęli
palcem . A to dlatego, że w ty m okresie prakty cznie wszy stkie kluczowe decy zj e podej m ował j uż
Riina. A cały proces zaczął się od „zam achu stanu” w 1976 roku. „Fałszy wy krok” Di Cristiny
i Pillery przy spieszy ł bieg wy padków, ponieważ dał Riinie okazj ę do pozby cia się niewy godny ch
ry wali.
Jego rządza władzy wy m knęła się spod kontroli i by ł gotów złam ać wszelkie zasady
i doszczętnie zniszczy ć nasz kodeks postępowania, aby j ą zaspokoić.
W 1979 roku odsiady wałem wy rok w Sulm onie. Tam poznałem naj większego w Azj i
Południowo-Wschodniej przem y tnika narkoty ków, Koh Bak Kina. Trafił za kratki, bo złapano go
w Rzy m ie z 30-kilogram ową walizką heroiny, której nie zdąży ł rozprowadzić.
W więzieniu Koh Bak Kin pracował j ako stolarz. Poza ty m oddawał się m alarstwu. Dzielił celę
z kilkunastom a Azj atam i z Chin, Taj landii i Filipin. Niektórzy by li nawet z Manili, j ak on.
Zaczęliśm y ze sobą gadać i szy bko się polubiliśm y. Godzinę na spacerniku spędzaliśm y zawsze
razem : j a uczy łem go dialektu sy cy lij skiego, a on tłum aczy ł m i podstawy angielskiego.
Po j akim ś czasie zawieziono m nie do Palerm o na m ało znaczący proces i w tam tej szy m
więzieniu poznałem znanego przem y tnika papierosów Pino Savoce, kum pla Salvatore Riiny.
Opowiedziałem m u o przy j aźni z Azj atą, co on skom entował, m ówiąc:
– Pam iętaj , że handlarz narkoty kam i z Dalekiego Wschodu to j ak kran, z którego wy pły wa
złoto zam iast wody.
Po powrocie do Sulm ony zacząłem inaczej patrzeć na Koh Bak Kina – by ł potencj alny m
źródłem bogactwa. Postanowiłem wej ść z nim w owocny układ.
Zaznaj om iony j uż trochę z ty m towarzy stwem , zrozum iałem , że sprawuj e kontrolę i czuwa
nad azj aty cką grupą. Kazałem więc żonie przy słać m i nowe dresy oraz buty sportowe
i podarowałem j e chłopakom , którzy dzielili z nim celę. Ich krewni m ieszkali daleko, a oni nie
m ieli nikogo, kto by im pom ógł we Włoszech.
Koh Bak Kin m iał odsiedzieć wy rok trzech lat, więc zwolnili go sporo przede m ną. Kiedy
wy chodzisz z paki i nikt na ciebie nie czeka, dobrze j est m ieć trochę grosza przy duszy. Ty le że nie
zdąży łem załatwić dla niego kasy. Tak więc na pożegnanie podarowałem m u złotą bransoletę,
zegarek i gruby łańcuszek z krzy ży kiem wy sadzany m diam entam i. Przekazałem też kontakt do
znaj om ego m afiosa w Neapolu, ale on z tego nie skorzy stał. Po kilku m iesiącach wy j echał
z Rzy m u i wrócił na Filipiny.
W niedługim czasie zacząłem dostawać pocztówki z Manili. Widniał na nich adres poste
restante. Zrozum iałem , że szy kuj e nasz wspólny interes.
W 1981 roku w końcu wy szedłem na wolność. Po powrocie do Palerm o naty chm iast
obgadałem z Giuseppe „Pino” Savocą nowe m ożliwości zarobku. Potrzebowałem zaufanego
naby wcy, który zdoła rozprowadzić towar nie ty lko na swoim terenie, ale i w okolicy. Savoca stał
na czele klanu Brancaccio, by ł więc idealny m odbiorcą m oich przesy łek z Manili.
Od razu doszliśm y do porozum ienia: Koh Bak Kin m iał dostarczać narkoty ki, a j a pełnić
funkcj ę j ego wy łącznego przedstawiciela we Włoszech. W krótkim czasie znalazłem się
w centrum sieci dy stry bucj i, przez którą przechodziło m iesięcznie około 20 kilogram ów heroiny.
Koh Bak Kin przesy łał m i towar za pośrednictwem chińskich kurierów, którzy docierali do
Włoch statkiem lub sam olotem i zostawiali walizki z podwój ny m dnem w przechowalni bagażu.
Następnie wy brani przeze m nie ludzie, o czy stej kartotece, odbierali bagaże i przy wozili j e do
Palerm o. W tam ty ch czasach kontrole by ły rzadkością.
Płaciłem 50 m ilionów za kilogram heroiny ; Savoca kupował j ą ode m nie za 75 m ilionów.
Reszta należała j uż do niego.
Savoca zaj m ował się wszy stkim sam , ale chciał kupować towar ty lko ode m nie. W Palerm o
działały j uż przetwórnie m orfiny na heroinę, ale ty lko j a zapewniałem surowiec naj wy ższej
j akości. Ze Wschodu przy chodziła heroina o czy stości w 98% i am ery kańska m afia, im portuj ąca
j ą z Sy cy lii, nie chciała żadnego innego towaru. Świetnie zarabiałem , kupiłem sobie ferrari.
Pam iętam , j ak kiedy ś zatrzy m ała m nie drogówka. Policy j ne psy zaczęły obwąchiwać
sam ochód, nerwowo kręcąc się dookoła i szczekaj ąc. Ty le że j a wiozłem ty lko słodkie rurki
z nadzieniem serowy m . Widocznie wy czuły zapach ricotty.
Policj anci zarekwirowali sam ochód, zdem ontowali, co się ty lko dało, ale nie znaleźli nic prócz
ciastek, więc oddali m i auto. Niestety, źle j e złoży li i zacząłem m ieć problem y – wy ciekał olej .
Nigdy wcześniej nie m ieli do czy nienia z ferrari.
W ty m czasie Riina bardzo naciskał, by m wszedł do grona j ego naj bliższy ch
współpracowników, ale zdecy dowanie się od niego odsunąłem , kiedy kazał m i dokonać
niedopuszczalnego, j ak dla m nie, czy nu: chciał, by m zdradził m oj ego capomandamento, Saro
Riccobona.
Pewnego dnia siedzieliśm y w garażu przy corso dei Mille, gdzie z reguły zawoziliśm y
delikwentów skazany ch na uduszenie.
– Słuchaj , Gaspare – zagaił Riina, odnosząc się do ludzi zabity ch w ty m m iej scu – o pewny ch
sprawach lepiej nie wspom inać Riccobonowi.
By łem wówczas w tak zaży ły ch stosunkach z Riiną, że pozwoliłem sobie odpowiedzieć:
– Totuccio, pracuj ę dla ciebie i j estem do twoj ej dy spozy cj i. Ale m uszę wszy stko opowiadać
Riccobonowi. Nauczono m nie, że capofamiglia wy m aga szacunku j ak oj ciec.
– Jasne, j asne – odparł. – To by ła ty lko m oj a rada.
Na ty m sprawa się zakończy ła, ale nie ulegało wątpliwości, że Riina pozwolił sobie na bardzo
osobistą sugestię. Oczy wiście uczy nił to z wy rachowania i całkowicie świadom ie. Gdy by m
kiedy kolwiek opowiedział członkom sztabu głównego, na przy kład Badalam entiem u, że Riina
zachęcał podwładny ch do zdrady swego szefa, wy buchłaby woj na.
Totò konty nuował swą batalię po cichu.
W 1981 roku, w ciągu m iesiąca, corleonesi sprzątnęli Bontade i Inzerillego. Efektem ty ch
zabój stw by ła rzeź wśród członków rodzin obu ugrupowań.
Znów wy buchła woj na. I wszy scy zdawali sobie sprawę, na kim skrupi się spirala przem ocy.
Część oskarżała Riccobona, ale on postąpił według zasad. Może przesadził, doprowadzaj ąc do
okrutnej riposty ze strony corleonesi, ale prawdziwą winę za ów krwawy rozdział naszej historii
ponosił Salvatore Riina.
Potwierdzenie nadeszło w listopadzie 1982 roku.
W czerwcu znowu trafiłem za kratki. Tam poznałem Francesco Madonię, który siedział
w więzieniu od dłuższego czasu.
– Co słuchać u naszy ch, Gaspare? – zapy tał.
– Chy ba wszy stko j uż dobrze – uspokoiłem go. – Nadal handluj em y z Taj landią, a Riina dał
sobie spokój z Riccobonem .
Nie m ogłem się bardziej m y lić. Rosario Riccobono 30 listopada znikł bez śladu. Po kilku dniach
wy m ordowano j ego rodzinę i ludzi. Tak oto Riina świętował z wy przedzeniem początek
nadchodzącego roku.
Nastąpił kres pewnej epoki.
Na początku lat 70. m afia wciąż by ła tą sam ą cosa nostrą, do której przy stąpiłem w 1965 roku,
zwerbowany w więzieniu przez Riinę. Choć nie znałem j ej od podszewki, j awiła m i się j ako
idealny świat. Utwierdzony w ty m przekonaniu wstąpiłem oficj alnie do m afii w 1973 roku,
w dom u członka cam orry Lorenzo Nuvoletty, pod Neapolem , w Marano.
Krople krwi skapuj ące na święty obrazek, który kurczy się w płom ieniach ognia. Trudno to
zapom nieć. Tląca się ry cina przechodzi z rąk do rąk. Powtarzane słowa przy sięgi: „Niech spłonę
niczy m ten święty obrazek, j eśli dopuszczę się zdrady cosa nostry, niech m e ciało sczeźnie
w ogniu j ak ten święty obrazek…”. Pam iętam wszy stko, j akby to by ło wczoraj . Kiedy
przekazy wany z rąk do rąk kartonik doszczętnie spłonął, m ój capo – Saro Riccobono – powiedział:
– Żaden oj ciec nie m oże uratować swego sy na, j eśli napastował on żonę, córkę lub siostrę
innego m ężczy zny honoru. Wówczas, nawet ze łzam i w oczach, m usi udusić sy na własny m i
rękom a. To fundam entalna zasada.
Wciąż sły szę głos Saro i czuj ę na sobie przeszy waj ący wzrok wszy stkich pozostały ch.
– Sły szałeś wcześniej o m afii? – spy tał Riccobono, kiedy płom ień zgasł.
Nie spodziewałem się tego py tania i zacząłem kręcić:
– Tak, kilka razy obiło m i się coś o uszy …
Naty chm iast m i przerwał i wy j aśnił:
– Mafia istniej e i j est silniej sza, niż się powszechnie uważa.
Między m łody m i a starszy m i rangą panowała ogólna zasada równości. Wszy scy by liśm y
j ednakowi. Jeśli potrzebowałem czegoś, co posiadał inny członek organizacj i i go o to poprosiłem ,
nie m ógł m i odm ówić. Cokolwiek by to by ło! Hasło wy powiadane w m om encie przedstawiania
się innem u członkowi m afii brzm iało: „Taki sam ”. Dopiero potem przechodziliśm y do podania
im ienia i nazwiska. Nawet m iędzy bossem a zwy kły m żołnierzem , m iędzy tuzem a szaraczkiem
nie by ło dy stansu, ponieważ obaj należeli do m afii. Gdy któregoś razu Buscetta przedstawił m i
w więzieniu Ucciardone lary ngologa, który wraz z inny m i lekarzam i przy j eżdżał do zakładu co
osiem dni, powiedział ty lko: „Taki sam ”.
Nauczono nas m y śleć, że rodzina obej m uj e zarówno krewny ch, j ak i wszy stkich członków
m afii. Z czasem i nasze kobiety poznawały owe zasady postępowania i stosowały j e. Gdy
wieczorem znaj om y pukał do drzwi, bo uciekał przed policj ą albo wpadł w tarapaty, bez py tania
o szczegóły wpuszczały go do środka. Przechodziliśm y prawdziwą szkołę ży cia, obej m uj ącą
alternaty wną edukacj ę. Aby się o ty m przekonać, wy starczy ło m i porównać zachowanie m oj ej
żony i nieświadom y ch niczego sióstr. Moj a żona doskonale wiedziała, za kogo wy szła za m ąż,
zdawała sobie sprawę, że należę do m afii. Zresztą spoty kaliśm y się głównie z inny m i m afiosam i
lub ich krewny m i. Otaczał nas wąski krąg znaj om y ch, w który m wszy scy okazy wali sobie
szacunek, przede wszy stkim kobietom .
Riina wy łam ał się z tego kręgu, sprzeniewierzy ł się trady cj i.
Nie wiem , w j akim stopniu historia ludzkości j est przesiąknięta okrutną naturą władzy. Dziś
chy ba żadne państwo nie oddałoby rządów drugiem u Hitlerowi, odpowiedzialnem u za zagładę
Ży dów, czy Stalinowi zsy łaj ącem u ty siące więźniów do gułagu i widzącem u w każdy m
potencj alnego wroga.
To nie władza sprowadza panuj ący ch na m anowce, ale rządza władzy popy cha ich do
haniebny ch czy nów. Riina ży ł pragnieniem zdoby cia absolutnej kontroli i ustanowienia rządów
terroru. Jego um y sł zaprzątała ty lko j edna m y śl: Ten facet stał się zby t m ocny. Lepiej go
sprzątnąć.
Więcej na: www.ebook4all.pl
4
System
Akty wny m członkiem m afii stałem się w 1969 roku, czy li w okresie, gdy doszli do władzy
corleonesi i m iała m iej sce m asakra przy viale Lazio.
Przez długi czas by łem prawą ręką Riiny, a nawet połączy ła nas swoista przy j aźń. W 1973
roku zostałem oficj alnie „przy j ęty ” do cosa nostry i stałem się m ężczy zną honoru. Idąc za j ego
radą, przeszedłem pod ochronne skrzy dła Rosario Riccobona, stoj ącego na czele klanu Partanna–
Mondello. Tego sam ego Riccobona, którego kilka lat później kazał m i zdradzić.
Pracowałem dla Riccobona przez wiele lat, naj częściej wraz z Michele, bratem Salvatore
Micalizziego, który by ł szwagrem Rosaria.
Tworzy liśm y z Michele zgrany tandem . Poza ty m stanowił dla m nie dodatkową gwarancj ę
bezpieczeństwa: by ł powinowaty m Riccobono, co pozwoliło m i uniknąć dwa razy uczestnictwa
w zabój stwie. Zazwy czaj nie m ożna by ło odm ówić wy konania rozkazu. Na szczęście nigdy nie
m usiałem zabij ać policj antów, sędziów, prokuratorów ani zwy kły ch oby wateli. W przeciwny m
razie m oj e ży cie wy glądałoby dziś zupełnie inaczej . Czy dręczy ły by m nie wy rzuty sum ienia
i poczucie winy ? Mordowanie ludzi z m oj ego świata nigdy nie stanowiło dla m nie problem u.
By liśm y żołnierzam i. Znaliśm y zasady i wiedzieliśm y, że pewnego dnia i m y m ożem y się
znaleźć po „niewłaściwej ” stronie lufy pistoletu.
Ży cie m afiosa toczy ło się według żelazny ch reguł. Po pierwsze: w dom u ty lko m afiosi lub
naj bliższa rodzina. Z inny m i m ożna się by ło spoty kać ty lko na zewnątrz. Święta, rocznice, śluby,
urodziny, chrzty czy pogrzeby organizowaliśm y ty lko we własny m gronie. Naj częściej żony
pochodziły z m afij ny ch dom ów lub loj alny ch rodzin z tej sam ej dzielnicy.
Na przy kład m oj a żona j est siostrą m oj ego szwagra. Tak więc j eszcze przed ślubem
należeliśm y do tego sam ego kręgu. Kiedy zaczęliśm y się spoty kać, by ła ży wiołową, śliczną
i krewką dziewczy ną. Lubiła się buntować, ale zam ążpój ście i m acierzy ństwo zm ieniły j ą
w przy kładną żonę i m atkę.
Między nam i j est dziewięć lat różnicy, więc m ożna powiedzieć, że widziałem , j ak dorastała.
Zgodnie z sy cy lij ską trady cj ą zdecy dowaliśm y się na przedślubną ucieczkę. W tam ty ch czasach
obowiązy wała zasada długoletniego narzeczeństwa, więc kiedy m ężczy zna tracił cierpliwość,
pory wał wy brankę, oczy wiście za j ej zgodą, i po krzy ku. Tak też uczy niłem .
Poj echaliśm y do Katanii, gdzie ugościł nas m afioso Mim m o Condorelli, którego oj ciec pełnił
funkcj ę consigliere, doradcy lokalnej rodziny kierowanej przez Calderonego. W roku 1968 nie
by łem j eszcze m afiosem w pełny m tego słowa znaczeniu, ale cieszy łem się opinią wy bitnego
złodziej a. Zapracowałem na reputacj ę kilkom a spektakularny m i włam aniam i.
Niedługo po ucieczce z narzeczoną, j eszcze w ty m sam y m roku, poj echałem do Bolonii, by
ukraść wspaniałą kolekcj ę zegarków kieszonkowy ch. Większość egzem plarzy pochodziła
z przełom u XIX i XX wieku. Calderone kupił wszy stko za sześćset ty sięcy lirów
Żona doskonale wiedziała, że j estem złodziej em : w naszej dzielnicy wiedzieliśm y o sobie
wszy stko. Nie pracowałem przecież w banku, więc kiedy przy stąpiłem do m afii, niczego przed nią
nie ukry wałem . Zresztą, nawet by m nie m ógł.
Kiedy rozlegało się pukanie do drzwi, wy skakiwałem przez okno. Gdy m usiałem się pozby ć
zakrwawiony ch ubrań czy ukry ć broń, m ogłem na nią liczy ć. Nigdy o nic nie py tała. Ty lko raz,
w 1982 roku, gdy dowiedziała się o zabój stwie sy na Nino Badalam entiego, powiedziała:
– Chy ba wszy scy oszaleliście.
Moj a odpowiedź nie by ła zby t uprzej m a:
– Pilnuj lepiej garów!
I na ty m zakończy liśm y rozm owę. Tak naprawdę całe to wy darzenie poruszy ło m nie bardziej
niż j ą, choć nigdy się do tego nie przy znałem . Z drugiej strony ona niewiele wiedziała o walkach
m iędzy m afiosam i, o m ieszance urazy i krwawego szaleństwa, która opanowała um y sł Riiny.
Każdego ranka, nieważne czy by łem na wolności, czy ukry wałem się przed policj ą,
zachodziłem do Riccobona, podobnie j ak inni członkowie rodziny. Jeżeli nie by ło nowy ch wieści
ani rozkazów do wy konania, m iałem dzień wolny. Ale j ako żołnierz m afii m usiałem by ć zawsze
w stanie gotowości, nasza służba trwała całą dobę, także w święta.
Gdy m ieliśm y ochotę na lody czy spacer z żoną i dziećm i, chodziliśm y zawsze w te sam e
m iej sca, w który ch nie ty lko czuliśm y się bezpiecznie, ale i pozostawaliśm y zawsze uchwy tni
i dy spozy cy j ni w razie potrzeby. Zm iana planów czy niespodziewane rozkazy by ły na porządku
dzienny m .
Mieliśm y też ustalone m iej sca spotkań z m afiosam i z inny ch gangów. Gdy m usiałem na
przy kład pogadać z Mangano czy Cangem im , j echałem do posiadłości Pippo Calò „Stalla” lub do
warsztatu Vetrano. Albo do sklepu z seram i przy bazarze Vucciria, gdzie panował spokój i bez
przeszkód m ogliśm y prowadzić rozm owy. By ł j eszcze m ały dziedziniec Pipitone w rej onie
Acquasanta. Zaletą ty ch dwóch ostatnich m iej sc by ła lokalizacj a: ukry te w labiry ncie uliczek
sprawiały, że policy j ne radiowozy nie m ogły przem knąć niezauważone.
Pozostawały też dom y wielkich bossów, ale rzadko tam by wałem . Przekroczenie ich progów
koj arzy ło się z wej ściem do katedry. Pam iętam na przy kład posiadłość Michele Greca w Ciaculli,
naj lepsze m iej sce na całej Sy cy lii do uprawy m andary nek. Greco kupił j ą od księcia Favarellego
za parę groszy. Złoży ł ary stokracie propozy cj ę nie do odrzucenia. Początkowo dzierżawił teren,
ale z czasem , j ak większość wielkich oj ców chrzestny ch, stał się właścicielem ziem skim . Dzięki
wsparciu podupadły ch ary stokratów bossowie dorabiali się m aj ątku (na początku przy dawał się
budzący zaufanie „opiekun”), a gdy j uż piastowali wy sokie stanowisko w m afii, zy skiwali władzę,
i to tak ogrom ną, że na koniec role się odwracały : dawny protektor stawał się protegowany m .
Nikt nie zauważy ł, że Riina stanowi zagrożenie dla każdego z nas. Po kolei elim inował swy ch
przy j aciół. W j ego opinii, gdy ty lko ktoś stawał się zby t ważny, należało się go pozby ć. Chciał
sam sprawować władzę, j ak Stalin. I taki by ł j ego plan od sam ego początku, choć nikt tego nie
podej rzewał. Ukry ł swą prawdziwą naturę pod gęsty m woalem obłudy.
Totò nigdy nie wahał się zadawać ciosów poniżej pasa. Już w 1974 roku wy dał policj i Luciano
Liggia, choć wówczas nikt nie przy puszczał, że to Riina m aczał palce w aresztowaniu. Pam iętam ,
że j akiś czas później spotkaliśm y się wieczorem w dom u Pietra Vernengo w Ponte Am m iraglio.
Zebrała się spora grupa, m iędzy inny m i Franco Masera, Giacom o Giuseppe Gam bino i sam
Riina. W pewny m m om encie zapy tałem z głupia frant:
– Słuchaj , Totò, m oże by poj echać po Luciana do Lodi?
Więzienie w Lodi by ło wówczas m ałą placówką, z której łatwo by ło uciec. Ogólnie w tam ty ch
czasach zakłady karne nie by ły niedostępny m i fortecam i. Kontrole zaostrzono dopiero po
zabój stwie generała Dalla Chiesa; wcześniej zorganizowanie ucieczki nie wy dawało się zby t
skom plikowane.
Palnąłem to m oże bez zastanowienia, ale w sum ie nie powiedziałem nic obraźliwego. Jednak
Riina zareagował niespodziewanie ostro. Spoj rzał m i prosto w oczy i wy cedził:
– Nie um iesz pilnować swoj ego nosa? Liggio to corleonese i to j a zaj m uj ę się j ego sprawą.
Oczy wiście nie kiwnął nawet palcem i Liggio, skazany na doży wocie, zm arł w więzieniu. Do
ostatniego dnia nie stracił nadziei na opuszczenie więzienny ch m urów. Mam na to dowody, bo
w 1987 roku siedziałem w j ednej celi z j ego znaj om y m . Czekał codziennie do północy,
przechadzaj ąc się tam i z powrotem , ubrany w garnitur i j edwabną apaszkę, bo cenił sobie
elegancki wy gląd. Nie zatrzy m y wał się nawet na chwilę, pom im o zapewnień, że po dwudziestej
nie m ożna wy j ść z więzienia.
Wtedy niczego nie podej rzewaliśm y. Nikt nie zorientował się, że Riina j est zdraj cą. Ja sam
święcie wierzy łem w naszą przy j aźń, zwłaszcza że dowiódł m i swej loj alności wiele razy.
Chociażby przy okazj i ślubu, gdy wiedząc o m oich problem ach finansowy ch, zaproponował
wszy stkim m ężczy znom honoru, by podarowali nam po pięćdziesiąt ty sięcy lirów. Dzięki tem u
pozwolił m i zacieśnić stosunki z Micalizzim i Riccobonem , ponieważ podzieliłem się pieniędzm i
z naszą m afij ną rodziną, a nie zachowałem wszy stkiego dla siebie.
Utrzy m y wałem z Totò bliskie relacj e, a m im o to nie zdawałem sobie sprawy z j ego
szaleństwa. W stosunku do m nie zachowy wał się przy zwoicie, a nawet przy m y kał oko na m oj ą
niesubordy nacj ę, j ak wtedy, gdy wraz z inny m i nie wy konaliśm y wy roku na sędziwy m bossie
Vincenzo Nicolettim , który m iał silne powiązania ze zm arły m wcześniej Cavataio.
Wy konanie egzekucj i powierzono Saro Riccobono, ale w przy gotowaniu zam achu wzięło udział
też kilku żołnierzy z rodziny Buffa, którzy m ieli zbadać teren i znaleźć naj lepsze m iej sce na
dokonanie zabój stwa.
Dostawszy od nich cy nk, razem z Totuccio Inzerillo i Michelangelo „Angelo” La Barberą
zaj ęliśm y stanowiska. Gdy ty lko poj awił się Nicoletti w towarzy stwie staj ennego Mesii,
zaczęliśm y do nich strzelać. Ale pom im o ciężkich obrażeń obaj przeży li.
Od razu zaczęliśm y opracowy wać plan zabój stwa na terenie szpitala, w który m operowano
Nicolettiego. Jednak plan B nigdy nie został zrealizowany, ponieważ niespodziewanie kazano nam
czekać. Staruszek wiedział, że chcem y go zabić, ale nie o swoj e ży cie się m artwił. Przesłał
wiadom ość, że zależy m u ty lko na ty m , aby dzieci do końca uważały go za porządnego człowieka.
Prosił, by ich zostawić w spokoj u, bo żadne nie należało do m afii.
Realizacj ę planu zawieszono, egzekucj ę starego bossa przesunięto w czasie. By ł gotowy na
śm ierć, więc m ogliśm y zaczekać, aż wy j dzie ze szpitala.
Kiedy go wy pisano, za pośrednictwem krewnego przekazaliśm y m u wiadom ość, że tego
sam ego dnia, o osiem nastej trzy dzieści, m a się stawić w Palerm o, na placu w dzielnicy
Pallavicino, pod barem Augello, należący m do m afiosów. Jeżeli nie poj awim y się do
dziewiętnastej , j est wolny : ot, deklaracj a świadcząca o wzaj em ny m zaufaniu.
Razem z chłopakam i by liśm y na m iej scu, kiedy staruszek zj awił się punktualnie
w um ówiony m m iej scu. Stał nieruchom o i czekał.
Patrzy liśm y na niego w m ilczeniu. Doskonale wiedział, co go czeka, ale przy j ął godnie swój
los, ufaj ąc, że oszczędzim y j ego dzieci.
Przez całe ży cie przestrzegał ry gory sty cznego kodeksu postępowania, a teraz m iał wy pełnić
ostatni akt posłuszeństwa.
My też wierzy liśm y w ten kodeks, ale by liśm y m łodsi i nagle cała sy tuacj a wy dała nam się
absurdalna. Szanowaliśm y j ego honorowość i nie potrafiliśm y strzelić. On wy wiązał się
z zadania, z pewnością trudniej szego od powierzonego nam . A nam wy konanie rozkazu z każdą
m inutą wy dawało się coraz bardziej bezsensowne.
W końcu oddaliśm y cześć j ego odwadze. Schowaliśm y broń i wróciliśm y do dom u. Poza ty m ,
gdy by naprawdę szukał zem sty, nie stanąłby przed nam i, w oczekiwaniu na śm iertelny strzał. Po
nieudanej próbie zam achu, gdy by zdecy dował się wy powiedzieć nam woj nę, m ógłby zbiec
i zatrzeć za sobą ślady. Ale on stał na placu gotów na śm ierć, prosząc w zam ian j edy nie
o pozostawienie przy ży ciu swy ch dzieci.
Ostateczna decy zj a należała do Riccobona, który by ł tam razem z nam i. Zabicie Nicolettiego
wchodziło w zakres j ego kom petencj i i nie potrzebował zgody trium wiratu. Saro postanowił
zostawić go w spokoj u. Wróciliśm y do siebie.
Nasza sam owola nie m iała reperkusj i. Zresztą pom y sł elim inowania stary ch oj ców
chrzestny ch, którzy swego czasu by li powiązani z Cavataio, stał się istną obsesj ą Liggia, której
Badalam enti i Bontade nie podzielali. By ło, m inęło. Stwierdzili, że potencj alne ofiary doży wały
j uż sędziwego wieku, więc i tak schodziły ze sceny.
Uszło nam to na sucho, ale Liggio nadal pozostawał szefem . A Riina j ego cieniem . Nie wahał
się przed zbrukaniem rąk krwią i z chęcią przy j m ował zlecenia m orderstw. By ł m łody i rwał się
do takich czy nów. Gdy by śm y by li m niej naiwni, dostrzegliby śm y, że czeka ty lko na odpowiedni
m om ent, by wy cy ckać Liggiego. W końcu nadeszła ku tem u okazj a.
Liggio ukry wał się przed organam i ścigania od roku 1971, czy li od czasu zabój stwa prokuratora
generalnego Pietra Scaglionego. Naj pierw krąży ł m iędzy Mediolanem a Neapolem , bo
w Palerm o groziło m u zby t duże ry zy ko śm ierci. Poza ty m w Mediolanie m ieszkała j ego
konkubina z dzieckiem .
Ale nawet na odległość nie przestawał kierować ludźm i i nadal uważano go za bossa.
Liggio szy bko zrozum iał, że nie powinien ufać Riinie. I m aj ąc do wy boru dwóch corleonesi –
Provenzana i Riinę, którzy działali w j ego im ieniu, kiedy siedział w więzieniu lub ukry wał się
przed policj ą, postawił na Provenzana. Jednak Riina niewzruszenie konty nuował swój plan.
Wpły wał na decy zj e sztabu głównego, wskazy wał kolej ne ofiary, pogrążał wy brane rodziny, by
pozwolić inny m wy pły nąć na powierzchnię, skazy wał na śm ierć capomandamento i zastępował
ich nowy m i, zaufany m i ludźm i. Stosuj ąc tę strategię, sztab w krótkim czasie całkowicie zm ienił
swój skład: pod koniec gry przy stole zasiadali ty lko ludzie, który ch Riina bezpośrednio
kontrolował.
Po zdoby ciu władzy w sztabie Riina m ógł bez przeszkód nadać nowe oblicze cosa nostrze;
zaczął kierować przetargam i, um iej ętnie podporządkowuj ąc sobie deweloperów i polity ków. Za
j ego rządów zatarły się różnice, na który ch opierała się pierwotna koncepcj a naszej organizacj i.
Zanikł podział na „nas” i „nich”, staliśm y się j edny m organizm em , posiadaj ący m ogrom ną
władzę. Dawny kodeks postępowania stracił j akikolwiek sens.
W j aki sposób Riina zdołał dokonać tak rady kalny ch zm ian? To proste: wy korzy stał ogólny
chaos, j aki panował od pewnego czasu. Liggio ukry wał się przed policj ą, poza ty m j ego relacj e
z Badalam entim i Bontadem nie należały do naj lepszy ch. Mafia z trudem podnosiła się z kolan po
dekadzie krwawy ch walk, które wznowiły zapom niane zatargi i otworzy ły drogę do nowej
ry walizacj i. Ten szczwany lis potrafił doskonale się odnaleźć w napiętej atm osferze. Miał tak
j asny obraz sy tuacj i, że potrafił kontrolować wszy stko nawet w czasie, gdy m usiał się ukry wać
przed policj ą. Co więcej , w odróżnieniu od Liggia zdołał wy korzy stać okres swej nieobecności.
Riina nie ograniczy ł się do wprowadzenia do sztabu zaufany ch ludzi, którzy m ieli m u o wszy stkim
donosić. Stwierdził, że ze względu na utrudnione warunki (j akby ukry wanie się przed organam i
ścigania by ło dla m afiosa czy m ś nowy m ), w razie konieczności podj ęcia ważnej decy zj i
w krótkim czasie, m oże zrezy gnować ze zwy czaj owej procedury konsultacj i oraz uzy skiwania
zgody i załatwić sprawę bezpośrednio z m afiosam i w m iej scowościach, w który ch akurat
przeby wał.
Riina obalił stary porządek i hierarchię, które nakazy wały przeprowadzić naj pierw rozm owy
z capodecina
, potem z doradcą – consigliere, następnie z capofamiglia oraz capomandamento,
a na końcu ze sztabem .
– Jeśli m uszę się ukry wać przez j akiś czas w Mondello i potrzebuj ę sam ochodu – wy j aśniał –
idę bezpośrednio do Mutolo, bo j estem na j ego terenie. A gdy j estem w Parco, rozm awiam
z lokalny m m afiosem , j eżeli czegoś potrzebuj ę.
Patrząc teraz na to z boku, oceniam , że podobne rozum owanie nie by ło bardzo odkry wcze, ale
– j ak się okazało – zapoczątkowało nową epokę. Postępuj ąc w ten sposób, Riina zdołał skupić wokół
siebie bardzo wąską grupę lokalny ch m afiosów, nadzwy czaj loj alny ch i gotowy ch wy konać
wszelkie j ego polecenia, od kradzieży po zabój stwa. Ukry waj ąc się przed policj ą, otoczy ł się
„swoim i” ludźm i i nie potrzebował konsultować żadny ch decy zj i z inny m i bossam i.
Za j edny m zam achem zdołał nie ty lko zdoby ć poparcie sztabu głównego, ale i ograniczy ć
j ego polity czne znaczenie, zwłaszcza że czuł się j ak ry ba w wodzie także poza m afij ny m
środowiskiem .
Polity cy nie brali bezpośredniego udziału w naszy ch wewnętrzny ch rozgry wkach, ale
pozostawali pod ich wpły wem . Także m iędzy nim i poj awiły się podziały odzwierciedlaj ące
antagonizm y m iędzy m afij ny m i frakcj am i; wy starczy przy pom nieć o konflikcie interesów
m iędzy Vito Ciancim ino
i Salvo Lim ą.
Bez wątpienia dziś cosa nostra nie m a takiej władzy j ak kiedy ś. To efekt zby t dużej liczby ofiar,
nadm iaru interesów, które wy m knęły się spod kontroli, no i oczy wiście zasługa wy bitny ch
um y słów i odwagi śledczy ch ze sztabu anty m afij nego, ludzi takich j ak Falcone czy Borsellino. To
ich postawa doprowadziła do tego, że j a i wielu inny ch wy szliśm y z podziem ia i zdecy dowaliśm y
się na współpracę z wy m iarem sprawiedliwości.
Mafiosi stracili poczucie bezpieczeństwa, pewność, że j ako członkowie organizacj i są
niety kalni. „Współpraca” to zaraźliwa choroba. Dziś każdy norm alny człowiek zastanowi się
dziesięć razy, zanim wstąpi w szeregi m afii. Kiedy ś przy j aźń z m afiosem stanowiła powód do
dum y, ty le że wtedy m afioso m ilczał j ak grób, um iał trzy m ać j ęzy k za zębam i. Teraz m oże
okazać się gwoździem do trum ny. Dlaczego? Bo j eśli wej dziesz z nim w układ, ale potem on
zacznie sy pać, m asz przechlapane, znaj dziesz się w sy tuacj i bez wy j ścia.
Poza ty m – próbowałem wy j aśnić to podczas przesłuchania wy bitnej sędzinie Boccassini,
która za wszelką cenę chciała poznać taj niki organizacj i i j ej strukturę – siła m afii długo się
opierała na „m łody m nary bku”, zastępie gorliwy ch popleczników i osób sy m paty zuj ący ch z cosa
nostrą, m ogący ch w przy szłości zasilić j ej szeregi.
To wśród nich boss znaj dował nowe ofiary, stopniowo się do nich zbliżał, oferował przy sługi
i pom oc, by w odpowiednim m om encie zażądać spłaty długu. Mafioso stale czegoś potrzebuj e
i m usi wiedzieć, do kogo się zwrócić, gdy będzie szukał złodziej a sam ochodów, osoby m aj ącej
wy śledzić kolej ną ofiarę czy handlarza bronią. Mężczy zna honoru nieustannie potrzebuj e nowy ch
pistoletów, bo w każdej chwili m ogą go zatrzy m ać i znaleźć przy nim broń, z której strzelał, a to
by oznaczało poważne kłopoty. „Spalona” broń wy m aga naty chm iastowego usunięcia, ale
niekiedy m ożna j ą j eszcze „wy czy ścić” i ponownie wy korzy stać. Trzeba j ą ty lko dobrze ukry ć
i zaczekać na odpowiedni m om ent: przy da się przy kolej ny m zabój stwie czy do zastraszenia
ofiary, z której ściąga się haracz.
Biorąc pod uwagę duże zapotrzebowanie na uzbroj enie, pom ocnik m afiosa m usi znać złodziei,
którzy naty chm iast po znalezieniu broni będą wiedzieć, kom u j ą sprzedać.
Ten łańcuch zależności m iędzy m ężczy znam i honoru a złodziej am i m a ogrom ne znaczenie,
j est na wagę ży cia; m afioso nie m oże j ednak ufać pierwszem u lepszem u przestępcy, bo ów
delikwent należy do innego, choć przy ległego świata. Taki pom ocnik bierze udział w drobny ch
wy kroczeniach i naduży ciach, które nie stawiaj ą klanu, będącego ich zleceniodawcą, w zby t
negaty wny m świetle. Na przy kład, m ożna dać m u trochę grosza i kazać podpalić j eszcze tego
sam ego wieczoru m agazy n. Zdarza się j ednak, że po dłuższy m czasie współpracy rodzi się
wzaj em ne zaufanie i sam m afioso rzuca propozy cj ę:
– Słuchaj , m am y do wy konania wy rok na j ednego gościa, a wszy scy są dziś zaj ęci.
Jeżeli kandy dat wy kona zadanie, to sukces j est podwój ny : po pierwsze – przeszedł kry m inalną
inicj acj ę, a po drugie – czuj e się współodpowiedzialny. Dopóki nie wpadnie w m afij ne sidła
współudziału, to choć zna m afij ny kodeks, nakaz omertà i trzy m a j ęzy k za zębam i, nadal pozostaj e
osobą z zewnątrz. Przeby wanie z członkam i cosa nostry to dla niego zaszczy t. Nie ty le w sensie
finansowy m (na początku profity są niewielkie), ile dlatego, że m arzy m u się kariera m afiosa, zna
obowiązuj ące zasady i dobrze się sprawuj e, by zostać dostrzeżony m .
Bossowie stawiaj ą sobie za cel um iej ętne zacieranie śladów i niezależność. Liczący się capo,
często m aj ący za sobą karę więzienia, m usi niekiedy ukry wać się przed policj ą, ale nadal chce
się czuć bezpieczny. Powiązania rodzinne i przy j acielskie, sięgaj ące j eszcze czasów dzieciństwa
(j edy ne, które są dozwolone prócz m afij ny ch kontaktów), m aj ą kluczowe znaczenie: pierwsze
dy skoteki, pierwsze randki w uliczny ch zaułkach, pierwsze kradzieże.
Kiedy potrzeba dotrzeć do ławnika, naj lepszy m sposobem na wpły nięcie na j ego decy zj ę nie
j est wcale przekupstwo. Lepiej znaleźć dostęp do krewnego lub znaj om ego. Jeżeli w m łodości
zawieram y przy j aźń z dwudziestom a osobam i, to m ożna założy ć, że troj e z nich będzie
w przy szłości zaj m ować się handlem , j eden ożeni się z córką sędziego, j eden będzie m iał szwagra
policj anta itd. I właśnie poprzez te osobiste relacj e m afiosi staraj ą się wpły nąć na wy branego
ławnika. Nawet nie przy j dzie m u do głowy, że wieloletnia znaj om a, porządna skądinąd osoba,
m oże poprosić go o przy sługę na rzecz m afii. A przecież wy starczy, że usły szy od niej podobne
zdanie:
– Sły szałeś o ty m zabój stwie? Mój dobry znaj om y j est j edny m z oskarżony ch, ale to
oczy wista pom y łka.
Jej słowa bardziej go przekonaj ą i odniosą lepszy skutek niż j akiekolwiek groźby.
Wielokrotnie m nie py tano, czy płaciliśm y członkom sądu orzekaj ącego. Nie! Kiedy
chcieliśm y uzy skać korzy stną dla nas decy zj ę – i to nie ty lko ławników – uciekaliśm y się do
kosztowny ch prezentów dla ich żon, szwagierek czy kochanek. Dzięki tem u nasi wy brańcy czuli
się bardziej zobowiązani i gotowi okazać wdzięczność za świąteczny lub okazj onalny podarunek
w form ie bry lantu, naszy j nika czy innej kosztowności. Ale gotówka? Nigdy ! Pieniądze to
delikatna sprawa. Lepszy od prostackiej łapówki j est cenny podarek (daj ący zresztą bardziej do
m y ślenia). A im droższy prezent, ty m silniej sza rodzi się więź. Stawka w grze idzie w górę.
Przy j m uj ąc propozy cj ę m afiosa, należy pam iętać, że od tej decy zj i nie m a odwrotu. Do
naszego świata nie m ożna wpaść ty lko na chwilę. Choć niektórzy nie rozum iej ą, a raczej udaj ą,
że nie znaj ą tej prostej prawdy.
Także drobni przedsiębiorcy stanowią liczną grupę naszy ch pom ocników, bo m afij ny sponsor
m oże wy znaczy ć nowy kurs w ży ciu firm y. Pam iętam wiele m ały ch spółek, interesuj ący ch
z naszego punktu widzenia, które przechodziły kry zy s. Wy starczy ło nawiązać kontakt
z dy stry butorem ich wy robów. A potem razem z kum plam i j eździliśm y na przedm ieścia, żeby
„pozawracać głowę” lokalny m m afiosom . Razem z nim i zachodziliśm y do sklepów i uprzej m ie
proponowaliśm y naby cie tego czy innego proszku do prania albo ciastek danej m arki…
Oczy wiście podobna współpraca oby wała się bez um ów na piśm ie. To sam o doty czy ło głosów
wy borczy ch.
Na Sy cy lii – j ak wiadom o – polity ka by ła i j est nadal ściśle powiązana z m afią. Strach
pozostał. I nie m a znaczenia, że dany m afioso utracił prawo głosu w wy niku orzeczenia
sądowego. On reprezentuj e ty lko j eden głos, ale j est w stanie zm obilizować liczny elektorat.
Kiedy polity k przelewa pieniądze na finansowanie kam panii, często powierza j e porządnej osobie.
Ty le że później pieniądze docieraj ą do m afii, m aj ącej zapewnić odpowiednią liczbę głosów. Siła
m afiosów w tej grze opiera się na pom ocnikach o nieskazitelnej reputacj i. Nazaj utrz po
wy borach znikaj ą j ak kam fora, wracaj ą do swej codzienności, ale w każdy m m om encie m ożna
się do nich zwrócić. Osoby nienależące do m afii nazy waj ą ich „szarą strefą”; dla nas to
naj gorszy sort, potencj alni kapusie. Chcieliby nas wy korzy stać, nie ponosząc żadny ch
konsekwencj i. Naiwniacy albo tchórze. My odwalam y brudną robotę, m am y ręce um azane we
krwi. Zapom inaj ą j ednak, że m afia to nie taksówka, z której m ożna wy siąść po doj echaniu do
celu.
Doskonale znam m echanizm kontroli głosów i wiem , że to j edy na rzecz, j aka nie zm ieniła się
na przestrzeni lat. Kasa, obietnica etatów, karnety obiadowe, benzy na… zależy od liczby głosów,
j akie m ożna zapewnić. Mafiosi stali się m istrzam i w tej dziedzinie. Zbieraj ą głosy w sposób
grzeczny, uprzej m y, rzadko pokazuj ą pazury, chy ba że nie m aj ą innego wy j ścia. Każda grupa
m afiosów kontroluj e wy brany rewir, zna liczbę okręgów, wie, ile głosów zebrał dany polity k.
Krótko m ówiąc, trzy m aj ą rękę na pulsie i wszy scy przestrzegaj ą zasad gry. Jeżeli rozdano
dwieście karnetów na benzy nę, ale polity k nie zebrał dwustu głosów, to znaczy, że ktoś nie
wy wiązał się ze swy ch zobowiązań. Wy kry cie oszusta nie nastręcza trudności. Może i istniej e
zasada taj ności głosowania, ale zapewniam , że nietrudno j ą złam ać…
5
Chrzest bojowy
Nie przy pom inam sobie zby t dokładnie okoliczności m oj ego pierwszego zabój stwa. Pam iętam
ty lko, że czułem się gotów i wiedziałem , co robić.
Wielokrotnie kazano nam wy kony wać wy roki poza naszą strefą. Nie chodziło o naruszenie
granic, ale o przy sługę dla sąsiedniego bossa. Capomandamento pom agali sobie nawzaj em
i często „wy m ieniali” się zabój cam i. Zdarzało się więc nieraz, że Riccobono wy sy łał m nie
z wy rokiem do wy konania na rzecz Gaetano Badalam entiego. Kiedy wchodziło w grę zabój stwo,
lepiej by ło j e zlecić kom uś z innej dzielnicy, osobie nieznanej w dany m rewirze.
Pewnego dnia, razem z inny m i chłopakam i, wy słano nas do Cinisi, aby śm y zabili niej akiego
Gallinę. Mafiosi zam ordowali m u wcześniej brata i uważali, że planuj e odwet.
By ł wczesny ranek, j echaliśm y dwom a sam ochodam i na wieś, bo wiedzieliśm y, że o tej porze
wy prowadza krowy na pastwisko nieopodal dom u. Mógł okazać się niebezpieczny i tak
odosobnione m iej sce idealnie się nadawało do wy konania wy roku. Pierwszy strzał oddał szy bszy
ode m nie kum pel. W m gnieniu oka wy skoczy ł z auta, otworzy ł ogień i pozwolił nam dokończy ć
robotę seriam i z pistoletów.
Pam iętam też zabój stwo w Borgonovo w okręgu Totuccio Inzerillego. Nazwiska ofiary j uż
sobie nie przy pom inam . Dostaliśm y cy nk, że m am y naty chm iast j echać. Podano nam też nazwę
ulicy. Od razu ruszy liśm y w drogę i po kilku m inutach dotarliśm y we wskazane m iej sce.
Czekaliśm y w sam ochodzie.
Gdy ty lko dostrzegłem faceta, stwierdziłem , że ty m razem to j a odwalę brudną robotę.
Wy siadłem z sam ochodu, a reszta śledziła rozwój wy darzeń przez okna. Powoli zbliży łem się do
naszego celu i zacząłem go cichaczem śledzić. Nie chciałem , żeby m nie dostrzegł, a ty m bardziej
zrozum iał, że j estem sam . Przem y kałem się pod arkadam i, utrzy m uj ąc odpowiednią odległość.
Nie m iałem z ty m problem ów, w końcu do tego nas szkolono.
W pewny m m om encie wy przedziłem go o kilka kroków, chowaj ąc pistolet za plecam i. Kaliber
38, m odel bębenkowy, m ój ulubiony. Autom at m oże się zawsze zaciąć i z m y śliwego staniesz się
ofiarą. Natom iast pistolet bębenkowy j est niezawodny.
Nagle się zatrzy m ał, by pogadać ze znaj om y m . Oparł się o m ur pod sklepem i wdał się
w rozm owę. Podszedłem zdecy dowany m krokiem i stanąłem naprzeciwko niego. Wy ciągnąłem
broń i wy celowałem . Przez krótką chwilę trzy m ałem go na m uszce, kontroluj ąc nawet
naj m niej szy ruch.
Pierwsza kula trafiła prosto w klatkę piersiową: z bliska to j akby nagle spadło na ciebie trzy sta
kilo. Nie upadł ty lko dlatego, że opierał się o m ur. W ostatnim przebły sku świadom ości rzucił się
do sklepu.
Ruszy łem za nim . Dopadłem go. I wy kończy łem . Gdy osuwał się na ziem ię, wy szedłem
spokoj nie na ulicę.
Z reguły postronne osoby nawet nie zdaj ą sobie sprawy z tego, co się dziej e. Zwy kli ludzie nie
są przy zwy czaj eni, tak j ak m y, do kontaktu z bronią, strzałów, gwałtownej śm ierci, krwi. Wielu
obezwładnia strach. Albo tracą głowę. A większość – j eśli rozum ie, co się dziej e – nie chce
kom plikować sobie ży cia.
Tego dnia m iałem na sobie elegancką m ary narkę z zielonego aksam itu, którą kupiłem od
ukry tego wspólnika Giacom o Giuseppe Gam bina. Podczas ucieczki przy szło m i do głowy, że
lepiej będzie pozby ć się j ej . Rzucaj ące się w oczy ubranie m oże naprowadzić na ślad
właściciela.
Właśnie zabiłem człowieka, ale m oj ą pierwszą m y ślą by ła m ary narka. Żadny ch wy rzutów
sum ienia czy poczucia winy, m artwiłem się ty lko o to, j ak zniknąć w tłum ie. Nigdy się nie bałem ,
nawet za pierwszy m razem , bo w takich m om entach po prostu nie odczuwasz strachu. Dobry
zabój ca wy trzy m uj e stres i choć czuj e przy pły w adrenaliny i j est m ocno pobudzony, nie daj e się
ponieść em ocj om .
By liśm y zawsze w grupie, dobrze zorganizowani i gotowi do interwencj i przy naj m niej szej
kom plikacj i. Aby uniknąć strzelaniny pośród tłum u, m ieliśm y ze sobą nie ty lko pistolety, ale też
kilka kałasznikowów i ci, którzy zostawali w sam ochodzie na czatach, by li zawsze gotowi do
oddania strzału. Naj częściej nie zachodziła taka konieczność, bo wy starczy ł widok broni, aby nasi
wrogowie zrozum ieli, że to nie pora na żarty i lepiej się zwinąć, a nam pozwolić dokończy ć
robotę. Ot, głupie psy chologiczne gierki, ale naprawdę skuteczne.
Często m ij aliśm y radiowóz, ale i policj anci na widok karabinów skręcali w inną ulicę.
Oczy wiście inaczej wy gląda sy tuacj a, gdy m usisz kogoś udusić. Niej eden kum pel, zaraz po
wy konaniu wy roku, rzy gał j ak kot.
Aby pozbawić kogoś ży cia w ten sposób, trzeba m ieć m ocne ręce i zaciskać pętlę aż do
sam ego końca. Dopiero kiedy gość m a uszy zalane krwią i zeszczał się w gacie, m ożna stwierdzić,
że odszedł z tego świata.
Z tego co wiem , Nitto Santapaola, wielki boss z Katanii, to j edy ny zabój ca będący w stanie
udusić ofiarę goły m i rękom a.
Z reguły nikt tego nie robi w ten sposób. Ani nie działa też sam .
Dwóch trzy m a ręce ofiary z ty łu, a trzeci zakłada m u na szy j ę pętlę. Klasy czne uduszenie.
Często napoty kasz j ego wzrok, ale co z tego; w oczach um ieraj ącego zawsze m ożna wy czy tać
strach, przerażenie, czasam i niedowierzanie i zdziwienie. Stoj ąc j edną nogą w grobie, trudno
zdoby ć się na wesołość.
Ty lko j edna osoba wy szła z m oich rąk cało. Członek klanu corleonesi; wy rok wy dany przez
Totò Riinę.
Pracował w ukry ty m m agazy nie. Riccobono, Gam bio, Carm elo Pedone i j a poszliśm y tam ,
udaj ąc, że chcem y kupić kilka obrazów. Tuż po wej ściu Pedone przy walił m u w nos i facet osunął
się na ziem ię. Dwóch przy trzy m ało m u ręce na plecach, a j a zacząłem zaciskać m u pętlę wokół
szy i. Uniosłem na chwilę wzrok i zobaczy łem , że okna m agazy nu wy chodzą na wewnętrzne
podwórko. Ktoś nas obserwował i, j akby tego by ło m ało, dostrzegłem biura ochrony.
Obawa przed wpadką przeważy ła i nie czekałem na ewidentne oznaki zgonu. Zero krwi
w uszach, zero szczy n. Kiedy poczułem , że osuwa się na ziem ię, puściłem sznurek i zwialiśm y.
Ale facet nadal ży ł i wy szedł z opresj i bez szwanku.
Daliśm y niewątpliwie ciała i przez j akiś czas wszy scy się z nas nabij ali.
– Czterech na j ednego… i nie daliście rady go wy kończy ć!
6
Fabryka pieniędzy
Pewnie trudno uwierzy ć, że banda niedouczony ch facetów zdołała zgrom adzić tak ogrom ną kasę.
Ale taka j est prawda. Potrafiliśm y wy czuć dobry interes i osoby godne zaufania.
Kiedy w sierpniu 1979 roku do Palerm o przy j echał wielki bankowiec Sindona, by łem akurat
poza m iastem . Starałem się trzy m ać rękę na pulsie, ale akurat ta inform acj a m i um knęła. Nie
wiedziałem ani o j ego przy j eździe, ani o powodach wizy ty.
W tam ty m czasie Sindona m ieszkał w Nowy m Jorku, gdzie zresztą oskarżano go o szereg
przekrętów, m iędzy inny m i o upadek Franklin National Banku, insty tucj i kredy towej , którą przej ął
w 1972 roku; po dwóch latach bank wy kazy wał zadłużenie wobec Am ery kańskiego Banku
Centralnego rzędu m iliarda dolarów.
W 1979 roku proces nadal się toczy ł i Sindona nie m ógł opuszczać tery torium USA, ale
am ery kańscy kuzy ni sfingowali porwanie i bankowiec przy j echał na Sy cy lię.
Nasi m afiosi zainwestowali kupę szm alu w j ego bankach i widząc sy tuacj ę, zaczęli się
obawiać, że ich nie odzy skaj ą wraz z ustalony m i odsetkam i. By li nawet gotowi pom óc m u
wy brnąć z tej patowej sy tuacj i, by leby ty lko odebrać należną sum ę.
Od dłuższego czasu Sindona nie prosił nas o pom oc. Nawet kiedy planował zabój stwo
Am brosolego
, zwrócił się do Am ery kanów, a nie do nas. Może zdecy dował się na ten
dy stans, aby ukry ć prawdę: znalazł się na zakręcie i by ł nam winien kupę kasy.
Jednak przez wiele lat czy nnie nas wspom agał. Podczas różny ch włam ań znaj dowaliśm y
czasam i w sej fach akcj e. Sprzedaż by ła dość utrudniona, z gotówką zawsze m ieliśm y m niej
problem ów. Ale Sindona ze swy m i współpracownikam i potrafił wszy stko załatwić. Szerokie
znaj om ości w świecie finansj ery pozwalały m u na znalezienie pośredników, którzy naby wali
papiery na rzecz osób trzecich, by następnie obracać nim i, uzy skuj ąc wy sokie zy ski. Sy stem
powiązań by ł dość złożony, ale nas nie interesowało „j ak”; liczy ły się j edy nie zapewnione profity,
i ty le.
Scenariusz działań by ł na ty le skom plikowany, że rozgry zienie go przez organa ścigania
zakrawało na cud. Jednak wcześniej czy później nawet w przy padku dom niem any ch
„niety kalny ch”, j ak Sindona, nadchodził m om ent prawdy. I dziś trudno zrozum ieć, czy za j ego
upadkiem stały wy siłki śledczy ch, czy zdrada któregoś z by ły ch przy j aciół.
Pozostaj e faktem , że z dnia na dzień Sindona znalazł się sam j ak palec zarówno w „legalny m ”
świecie finansowej i polity cznej wierchuszki, j ak i „nielegalny m ” półświatku.
W 1980 roku siedziałem w Ucciardone, czekaj ąc na proces. Więzienie by ło pełne m afiosów
i spotkałem tam wielu znaj om y ch. Nie dzieliliśm y j ednej celi, ale na spacerniaku m ożna by ło
wy brać sobie towarzy stwo. Któregoś dnia strażnik spy tał m nie, czy chcę pospacerować
z Crim im .
Joseph Miceli Crim i. Sły szałem j uż o nim wcześniej . By ł m asonem , przy j aźnił się z Sindoną
i m ógł okazać się cenny m kontaktem . Zwróciłem na niego uwagę kilka dni wcześniej , bo
więźniowie gadali, że trzy m a się od wszy stkich z daleka i m y śli ty lko o swoich sprawach.
Zaczęliśm y spacer i z początku by łem pewien, że nie zam ienim y nawet słowa. Ty m czasem
w pewnej chwili naj wy raźniej naszła go chęć na pogawędkę. Opowiadał o swej karierze
w Am ery ce j ako chirurg plasty czny, o klientkach, które przy chodziły do niego, by poprawić sobie
piersi czy j akieś m ankam enty urody. Podczas rozm owy zauważy ł, że wszy scy m ij aj ący nas
m afiosi witaj ą się ze m ną. Nie by ł głupi i zrozum iał, że znaj duj e się w towarzy stwie godnej
zaufania osoby, więc m oże się zdecy dować też na poważniej sze wy znania.
I tak opowiedział m i o Sindonie i sfingowany m porwaniu, które zorganizowała rodzina
Gam bino j uż rok wcześniej , by um ożliwić bankierowi przy j azd do Palerm o. Uzy skałem cenne
inform acj e, choć nie znałem wszy stkich powodów i kulis sprawy.
Kilka m iesięcy później wy szedłem z więzienia. Naty chm iast udałem się do Riccobono, by
poznać brakuj ące szczegóły.
– Możesz by ć pewien, że Sindona nie przy j echał do Palerm o, bo podoba m u się nasze m iasto!
– Wy buchł śm iechem .
I dodał:
– Niestety, j est zam ieszany w interesy z ważny m i bossam i i m usi im wszy stko wy j aśnić.
Wy m ienił też nazwiska gruby ch ry b: Stefano Bontade, Totuccio Inzerillo i Totò Riina, ludzi,
którzy powierzy li Sindonie nie ty lko własne pieniądze, ale i oszczędności przekazane im przez
liczne gangi. Na przy kład Riina zarządzał m aj ątkiem rodziny Madonia oraz wielu inny ch klanów.
– Podj ęliśm y nawet starania, by odzy skać całą kwotę – oświadczy ł Riccobono – i wy słaliśm y
do Mediolanu brata Rosario Spatoli
z listą pięciuset nazwisk, którą m iał przekazać
zaprzy j aźnionem u adwokatowi Sindony.
– Ale co to za lista? Co oni m aj ą wspólnego z odzy skaniem pieniędzy ? – spy tałem .
– Nie wiem i nigdy się tego nie dowiem y – odparł Rosario. – Aresztowali brata Spatoli, zanim
spotkał się z adwokatem . Nie zdąży ł nawet wej ść do kancelarii. Zatrzy m ali go w holu.
Lista zniknęła, podobnie j ak czerwony notes Borsellina.
Mafiosów nie obchodził los Sindony ani j ego problem y, zależało im ty lko na odzy skaniu
pieniędzy. Od tego m om entu zaczął tracić grunt pod nogam i, ponieważ lista stanowiła j ego
ostatnie koło ratunkowe. Niektórzy twierdzili, że znaj dowały się na niej nazwiska członków loży
m asońskiej – P2 – której przewodził Gelli, ale nie m am co do tego pewności.
Dla nas P2, w przeciwieństwie do Andreottiego, Lim y i wielu chrześcij ańskich dem okratów
z Sy cy lii, stanowiła obce, bliżej nieokreślone ciało. Uznawaliśm y j ą za m iej sce spotkań szy ch,
ważny ch osób, m asonów oraz wielu inny ch. Ale m asoneria i m afia działaj ą w różny sposób. Dla
nas karą za popełnienie błędu by ła czapa, niezależnie od wcześniej szy ch zasług.
Krąży ły pogłoski, że wielcy bossowie należą do m asonerii. Ale – nawet j eśli to prawda –
chodziło ty lko o wy brane, nieliczne osoby. Niektórzy twierdzili, że członkiem loży j est Salvatore
Greco, zwany „Senatorem ”, brat Michele, ksy wka „Papież”, wy wodzący się z szanowanej
powszechnie rodziny. To sam o m iało ty czy ć się Stefano Bontade, „Księcia Villagrazia”, również
pochodzącego ze znanego klanu i cieszącego się dodatkowo przy chy lnością środowiska
w Palerm o, dzięki stosownem u ożenkowi.
Krótko m ówiąc, wszy scy m afiosi, którzy szy bko robili karierę, by li podej rzewani
o przy należność do m asonerii. Nie ulega wątpliwości, że dla m ężczy zny honoru osiągnięcie
sukcesu poza naszy m gronem , wśród „uczciwy ch” oby wateli, stanowiło nie lada wy zwanie. Tak
więc m ożna podej rzewać, że i w ty ch pogłoskach kry ła się cząstka prawdy.
7
Agent służb specjalnych
W 1981 roku, niedługo po porwaniu przez Czerwone Bry gady am ery kańskiego generała NATO
Doziera, poznałem pewnego m łodego człowieka. Nazy wał się Mario Fabbri i dopiero po długim
czasie odkry łem , że pracował dla służb specj alny ch.
Po raz pierwszy zobaczy łem go w Rzy m ie, w chińskiej restauracj i, gdzie m iałem um ówione
spotkanie z Francesco Gasperinim , kurierem narkoty kowy m , z który m wówczas prowadziłem
interesy. Początkowo wiedziałem ty lko, że Fabbri j est zatrudniony w Ministerstwie Spraw
Wewnętrzny ch i m a dobre kontakty z polity kam i. Jak wszy scy drobni kurierzy, Gasperini nie
budził podej rzeń. By ł zatrudniony we Włoskim Związku Motory zacy j ny m , m ieszkał w Rzy m ie
i tam zresztą poznał Fabbriego. Kiedy m i go przedstawił, nie zadawałem zby t wielu py tań.
W naszy m fachu nadm ierna gadatliwość j est niem ile widziana.
Jednak j uż tam tego wieczoru w restauracj i Fabbri zrozum iał, że różnię się od Gasperiniego, że
nie j estem pierwszy m z brzegu handlarzem narkoty ków. W pewny m m om encie wstałem pod
by le pretekstem i poszedłem zapłacić rachunek za całą trój kę.
Kilka m iesięcy później przeby wałem w Teram o na warunkowy m zwolnieniu. W tam ty m
okresie nieustannie wy chodziłem na wolność i wracałem do więzienia. Fabbri znalazł m nie dzięki
znaj om y m . I zaczął proponować spotkania. Od razu wy czułem , że z j akiegoś względu m oj a osoba
bardzo go interesuj e. Trochę kręcił i coś ukry wał, ale ewidentnie czegoś ode m nie chciał.
Mim o że trudno by ło odgadnąć, o co m u chodzi, nie chciałem tracić z nim kontaktu, bo
wty czka w m inisterstwie m ogła okazać się kiedy ś przy datna. Jedno nie budziło m oich wątpliwości:
skoro zawarł ze m ną znaj om ość, nie m ógł by ć „czy sty ” i naj prawdopodobniej nie stronił od
m afii. Po raz pierwszy zobaczy łem go w towarzy stwie Gasperiniego, a więc w j akiś sposób
m usiał do niego dotrzeć, nawet j eśli później udawał, że go nie zna. Stwierdziłem , że osoba j ego
pokroj u – m ieszkaniec Rzy m u z czy stą kartoteką – m oże aspirować do ważnego stanowiska
polity cznego, dałem m u zatem do zrozum ienia, że w razie potrzeby m ogę zapewnić, j em u albo
j ego przy j aciołom , sporą liczbę głosów. Jeżeli planował zasiąść w Senacie lub Izbie
Deputowany ch, to wy starczy ło, żeby wy startował na liście z Palerm o, a j a m ogłem m u
zapewnić wy borczy sukces.
Odparł, że źle się zrozum ieliśm y. Ich – nie określił, kogo m a na m y śli – nie interesowały m oj e
m afij ne powiązania. „Oni” chcieli ty lko uzy skać inform acj e o terrory stach. Od razu wy znałem ,
że znam ty lko kilku z nich, bo by waj ą w Palerm o, ale nie utrzy m uj em y kontaktów towarzy skich
ani ty m bardziej nie prowadzę z nim i interesów. Nikogo z m afiosów nie obchodziło, czy owe ty py
głoszą lewicowe, czy prawicowe hasła. Patrzy liśm y na nich z odrazą. Z zawodowego punktu
widzenia nic nas nie łączy ło. Za to różnic by ło aż nazby t wiele.
Wówczas rozm owa na ty m się skończy ła. Spotkaliśm y się j eszcze kilka razy w Teram o, żeby
coś razem wy pić lub zj eść, bo facet by ł sy m paty czny.
Pewnego wieczoru, zm ęczony j uż zabawą w kotka i m y szkę, postanowiłem odkry ć j ego
intencj e. Poprosiłem o przy sługę, którą m ógł m i wy świadczy ć j ako pracownik m inisterstwa.
– Korzy staj ąc ze swy ch kontaktów, m ógłby ś m i wskazać j akiegoś „sensownego” sędziego
kasacy j nego? Chodzi o uzy skanie poparcia dla prośby Saro Riccobono o ułaskawienie … –
wy j aśniłem , choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że szanse na ułaskawienie m afiosa,
ukry waj ącego się przed policj ą, są znikom e.
By ł to z m oj ej strony ukłon w kierunku m atki Saro, która wy słała taką prośbę; chciałem też
pokazać, że w razie potrzeby zrobię wszy stko, co w m ej m ocy, by wesprzeć członków cosa nostry.
Sprawa by ła beznadziej na, ale ta prosta kobiecina nie chciała słuchać argum entów. Z drugiej
strony próbowałem dać gościowi do zrozum ienia, że m ożem y hoj nie się odwdzięczy ć za
przy sługę, nie przekazuj ąc m u j ednak żadny ch kom prom ituj ący ch inform acj i.
Sprawa się rozm y ła i kilka m iesięcy później , 17 czerwca 1982 roku, trafiłem za kratki
w związku z zabój stwem bossa z Katanii, Alfio Ferlito. Policj a przeczesała cały rewir Partanna-
Mondello i aresztowała kilkanaście osób. By łem j edny m z m afiosów w ty m okręgu, więc
podej rzenia padły też na m nie, choć śledczy nie m ieli przeciwko m nie żadny ch dowodów.
Minęło trochę czasu i na lotnisku Orly został zatrzy m any Gasperini z trzem a kilogram am i
heroiny. Podczas przesłuchania, które prowadził Falcone, oświadczy ł, że narkoty ki należą do m nie.
Gdy by do tego doszło w inny m m om encie, nigdy nie podałby m oj ego nazwiska, ponieważ
stanowiłem dla niego gwarancj ę bezpieczeństwa. Ale w tam ty m okresie nie m ogłem nij ak go
wesprzeć: przesłuchiwano m nie w sprawie zabój stwa Ferlito, więc m nie wsy pał. Podał też inne
nazwiska: Koh Bak Kina, ukry waj ącego się przed policj ą, i Mario Fabbriego. Jego strategia
polegała na wskazaniu j ak naj większej liczby osób, z różny ch środowisk, aby nam otać śledczy m
w głowach. Klasy czna zagry wka, więc nawet nie by łem zdziwiony j ego zachowaniem .
Zaskoczy ł m nie dopiero Fabbri, który podczas przesłuchania stwierdził, że poznał m nie przy
okazj i sprawy przem y tu broni, którą prowadził z ram ienia m inisterstwa. Zgodnie z j ego wersj ą
m iałem się chwalić kontaktam i z faszy stowskim i terrory stam i, od który ch uzy skałem
przedm iotowe karabiny. Może chciał w ten sposób ukry ć swe powiązania z Kraj ową Agencj ą
Bezpieczeństwa. I pewnie nawet by m się nie przej ął ty m i opowieściam i, gdy by nie fakt, że
zm y ślił zby t wiele szczegółów, oznaczaj ący ch dla m nie poważne kłopoty.
Stwierdził na przy kład, że dy sponuj ę spory m zapasem rosy j skich kałasznikowów AK-47,
z który ch strzelano do generała Dalla Chiesa i Ferlito. Krótko m ówiąc, przedstawił m nie j ako
handlarza bronią, którą wy korzy stano w ostatnich (i naj głośniej szy ch) m afij ny ch zabój stwach.
Uratował m nie śledczy zm y sł Falconego i łut szczęścia. W trakcie dochodzenia dokonano
zam achu na bossa Totuccio Contorna z gangu Santa Maria di Gesù; strzelano do niego właśnie
z AK-47. Contorno oświadczy ł, że sprawcam i by li Giuseppe „’u Lucchiseddu” Lucchese oraz
Giuseppe Greco, z klanu Ciaculli. Wtedy Falcone zrozum iał, że śledztwo należy skierować na inne
tory i oddalił poszlaki wskazane przez Fabbriego. Miałem naprawdę szczęście. Nie przestawałem
się j ednak zastanawiać, dlaczego Mario wciągnął m nie w tę rozgry wkę. Może chciał m nie
wy korzy stać, aby ochronić swy ch inform atorów o kry m inalnej przeszłości, a m oże otrzy m ał
zadanie zagm atwania i opóźnienia śledztwa w sprawie zabój stwa Dalla Chiesa?
Poznanie całej prawdy, w przy padku Kraj owej Agencj i Bezpieczeństwa, zakrawa na cud.
I fakty cznie, kiedy agenci służb specj alny ch, zam knąwszy problem terrory stów pod koniec lat 80.
XX wieku, zaczęli „rozpracowy wać” m afię, rozszy frowanie ich zagry wek okazało się
skom plikowane nawet dla m afiosów, którzy w krótkim czasie rozluźnili swe kontakty z agentam i,
by w końcu całkowicie j e zerwać.
Abstrahuj ąc od wy dźwięku m oralnego, trzeba przy znać, że cosa nostra kierowała się zawsze
j asny m i regułam i. Podwój ne i potrój ne gierki służb specj alny ch nie pasowały do naszego
kodeksu postępowania.
8
Czego żąda mafia?
Czego żądaj ą m afiosi od swy ch współpracowników? Żeby uniem ożliwili ich areszt, ewentualnie
zapewnili krótką odsiadkę albo, w naj gorszy m razie, pozwolili im prowadzić interesy z celi. Kto
m a takie m ożliwości? Kto dy sponuj e podobną władzą, by zawrzeć tego rodzaj u ugodę
z m afiosam i i zapewnić j ej dotrzy m anie? Broniący nas adwokaci m asoni lub przy chy lni
sędziowie, którzy j edzą nam z ręki. Ten haniebny układ stanowi początek i koniec kręgu powiązań
m iędzy m afią a państwem .
– Słuchaj cie – m ówi cosa nostra zaprzy j aźniony m prokuratorom i sędziom – nie powinniście
brać pod uwagę raportów karabinierów i policj i.
A j eżeli m afioso został złapany na gorący m uczy nku? Przecież w tej sy tuacj i organy ścigania
m uszą postąpić zgodnie z wy ty czny m i prawa. No, ale i na to j est sposób. Cosa nostra kontaktuj e
się z sędzią będący m na j ej liście płac i nakazuj e m u załatwienie sprawy. Jakby chodziło
o m andat za złe parkowanie.
Problem poj awia się dopiero wtedy, gdy kom isarz policj i albo funkcy j ny karabinier
postanawia przy j rzeć się bliżej poszczególny m przestępstwom i próbuj e połączy ć ze sobą fakty
wskazuj ące na gangsterskie powiązania. Mafia nie toleruj e podobny ch kroków.
Dostaj em y drgawek, sły sząc o przestępczości zorganizowanej . Zabój stwo, napad,
wy m uszenia, przem y t – wszy stko brzm i dobrze, ale oskarżenie o m afij ną działalność odbiera
władzę, zagraża powiązaniom w obrębie organizacj i, ponieważ m oże doprowadzić do konfliktu
m iędzy m ężczy znam i honoru z różny ch klanów.
Cosa nostra ży ła spokoj nie i bez problem ów przez wieki, dopóki na czele sądu w Palerm o nie
stanął Rocco Chinnici; to on, na krótko przed tragiczną śm iercią, wpadł na genialny pom y sł
stworzenia specj alnej grupy, którą j ego następca, Antonino Caponnetto, przekształcił w 1983 roku
w sztab anty m afij ny.
To by ła prawdziwa rewolucj a.
Sztab anty m afij ny m ógł korzy stać z naj nowszej zdoby czy, czy li ustawy Rognoni-La Torre, ze
sły nny m arty kułem 416 bis, wprowadzony m w ży cie w 1982 roku, który regulował kwestie
przestępczości zorganizowanej . Wcześniej osoba przy łapana na przem y cie papierosów
otrzy m y wała wy rok ty lko i wy łącznie za kontrabandę. I ty le. Po wej ściu w ży cie arty kułu 416
bis, który rozszerzy ł definicj ę działalności m afij nej , określonej w arty kule 416, zaostrzono kary.
Nastąpiła epokowa zm iana.
Już nie m ożna by ło liczy ć na kilka lat odsiadki, wy j ście na wolność i ewentualny powrót za
kratki na kolej ne kilka lat. Od teraz groziło ci doży wocie i brak kontaktów ze światem zewnętrzny m .
W tam ty m czasie m afia nie by ła przy gotowana na podobną zm ianę zasad. Stanowiła
skostniałą organizacj ę, m ocno związaną z trady cj am i i geograficzny m i strefam i wpły wów.
Podział na okręgi sięgał XIX wieku, choć ty m czasem doszły nowe rodziny, zm uszone do
prowadzenia działalności na coraz m niej szy ch obszarach i bacznego przestrzegania
wy znaczony ch granic, aby nie wej ść w paradę sąsiednim gangom .
Należy pam iętać, że do dziś w każdy m klanie obowiązuj e ściśle określona hierarchia. Na czele
stoi capofamiglia, potem j ego zastępca, vicecapo, który m oże wy dawać rozkazy podczas
nieobecności szefa; następnie doradca, consigliere, prawa ręka capofamiglia, zaufany człowiek
pom agaj ący rozwiązać naj bardziej delikatne kwestie. Oczy wiście im liczniej sza rodzina, ty m
większa liczba doradców. Stefano Bontade m iał pod sobą sto pięćdziesiąt osób, który m i kierował
przy wsparciu trzech consiglieri. Ostatnim , kluczowy m ogniwem łączący m wierchuszkę ze
zwy kły m i żołnierzam i m afii j est capodecina. To on akty wnie działa w terenie, koordy nuj e
poczy nania m afij ny ch żołnierzy, od wy kony wania wy roków i handlu narkoty kam i, przez lichwę
i zbieranie haraczy, aż po pranie brudny ch pieniędzy. Każdy żołnierz m oże też dowodzić j edny m
lub kilkom a współpracownikam i pragnący m i wstąpić do organizacj i, nazy wany m i affiliati, którzy
są j edy nie wy konawcam i rozkazów i nie posiadaj ą dostępu do inform acj i.
Po rewolucj i, j aka się dokonała w następstwie wdrożenia przepisów i utworzenia sztabu do
walki ze zorganizowaną przestępczością, m afia podj ęła j edy ną m ożliwą wówczas decy zj ę.
Zwarła szy ki i wspólnie stanęła do walki. Woj na przeciw państwu stała się nadzwy czaj zaciekła
i nie by ło m iej sca na wewnętrzne rozgry wki.
Aby przeciwstawić się rządowy m działaniom i skutkom nowy ch regulacj i prawny ch, każdy
m usiał bezwzględnie poddać się nakazom sztabu głównego. Ty le że w ty m sam y m czasie sztab
znaj dował się j uż w rękach Riiny.
9
Poza kręgiem podejrzeń
Moj a historia, j ako członka m afii, przeplata się z losam i wielu osób, które uniknęły j akiej kolwiek
kary. Jak chociażby Silvio Berlusconi. Zawsze go podziwiałem ; to człowiek o niesam owitej
intuicj i, j ednak nie m ogę zaprzeczy ć, że w latach 70. XX wieku nasze drogi nieraz się krzy żowały.
W m arcu 1974 roku przeby wałem w Mediolanie. Właśnie dokonałem w ty ch okolicach dwóch
porwań, gdy kazano m i wracać na Sy cy lię, aby zorganizować trzecią operacj ę.
Przy gotowanie porwania j est pracochłonne, trwa przy naj m niej kilka m iesięcy. Naszą
kilkunastoosobową grupą kierowali Stefano Bontade i Gaetano Badalam enti. Nie znaliśm y j eszcze
celu, ale powiedziano nam , że to ważna szy cha. Zam iast nazwiska usły szeliśm y, że chodzi
o faceta, który buduj e „Mediolan 2”
.
Wy naj ęliśm y lokal, j ak zawsze przy okazj i planowany ch porwań. Udawaliśm y, że planuj em y
otworzy ć sklep i nawet zaczęliśm y prace rem ontowe, by nie budzić podej rzeń: nowe półki,
m alowanie ścian, sprzątanie, ale j edy ny m m iej scem , które nas naprawdę interesowało, by ła
piwnica. To w niej m ieliśm y przetrzy m y wać Berlusconiego.
Wszy stko by ło gotowe. Znaliśm y na pam ięć j ego rozkład dnia, wszy scy zostali odpowiednio
przeszkoleni. Nagle telefon z Palerm o: „Akcj a odwołana. Wracaj cie”.
Kilka m iesięcy później dowiedziałem się, że Berlusconi od j akiegoś czasu gości w dom u
wy j ątkową osobę. W j ego wilii w Arcore zam ieszkał Vittorio Mangano. Kiedy sły szę czasem
Dell’Utriego
, który nazy wa go „staj enny m ”, chce m i się śm iać. Może i na Sy cy lii Mangano
pracował w staj ni, m iędzy j edny m zabój stwem a drugim .
Mangano został zatrudniony w Arcore j ako ochroniarz. W tam ty m okresie nie ty lko m afiosi
przeprowadzali na północy Włoch „bły skawiczne porwania” dla okupu. Również Kalabry j czy cy,
Sardy ńczy cy i lokalni gangsterzy wy specj alizowali się w tej form ie zarobkowania. Każdy
m aj ętniej szy oby watel czuł się zagrożony, więc um ieszczenie w dom u osoby ty pu Mangano by ło
doskonały m posunięciem . Poprzez swą obecność „staj enny ” dawał wszy stkim do zrozum ienia, że
j ego pracodawca j est niety kalny.
Znałem się z Mangano prakty cznie od zawsze. Wiele lat wcześniej odsiady waliśm y wspólnie
wy rok za napad na firm ę sprzedaj ącą arty kuły spoży wcze. Chodziło o pokazanie, kto tu rządzi.
Chy ba nikt nie przy puszcza, że opróżnienie sklepowej lodówki leży w strefie naszy ch
zainteresowań, biorąc pod uwagę kasę, j aką zarabialiśm y, prowadząc interesy. Chcieliśm y
postraszy ć właścicieli i nakłonić okoliczny ch, wahaj ący ch się wciąż, sklepikarzy do płacenia
haraczu.
Mangano ży ł na luzie i do wielu spraw podchodził lekceważąco. Podczas napadu, kiedy
pozostali kradli towar, on m iał unieszkodliwić strażnika. Ty le że zam iast zrobić to porządnie, ty lko
go związał. Już prawie skończy liśm y ładować sery i wędliny do sam ochodu, kiedy facet się
uwolnił i zadzwonił po policj ę.
Za j ego beztroskę zapłaciliśm y odsiadką. By liśm y j eszcze żółtodziobam i, z czasem zdoby liśm y
odpowiednie doświadczenie. Ty lko Mangano się nie zm ienił. Dlatego też, gdy ktoś pozwolił sobie
na fuszerkę, m ówiłem , że „odwalił robotę j ak Mangano”.
Po odwołaniu porwania wszy scy zaczęliśm y się interesować Berlusconim .
Krąży ły pogłoski, że w j ego spółkach zasiadaj ą nasi ludzie i że wy prane pieniądze Stefano
Bontade znaj duj ą bezpieczne lokum w firm owy ch kasach. Nie wiem , j ak w tam ty ch czasach
rozwiązy wano problem brudny ch pieniędzy w Mediolanie, ale wiem , gdzie j e lokował Pippo Calò
w Rzy m ie: w branży budowlanej . Ściśle współpracował z hochsztaplerem Flavio Carbonim ,
bliskim znaj om y m Berlusconiego.
Poznałem Carboniego przez Calò, na początku lat 80., kiedy zaczęły się wielkie spekulacj e
budowlane na Sardy nii. Za każdą operacj ą tego rodzaj u stał m afij ny inwestor. Tak by ło i w ty m
przy padku. Calò zebrał wśród naszy ch ludzi stosowny kapitał i przeznaczy ł na finansowanie robót
na Szm aragdowy m Wy brzeżu.
My akurat nie by liśm y zaangażowani w te interesy i zwróciliśm y znowu uwagę na
Berlusconiego 28 listopada 1986 roku, po ty m , j ak podłożono ładunek wy buchowy w j ego
m ediolańskiej wilii przy via Rovani. Tego sam ego dnia, j ak wy kazały policy j ne podsłuchy,
Berlusconi i Dell’Utri żartowali sobie przez telefon na tem at zaj ścia. Podej rzewali, że za
wszy stkim stoi Mangano, przeby waj ący wówczas w więzieniu, co potwierdza zaży łą z nim
znaj om ość. Owe „bom bki” nie m iały nikogo zabić, stanowiły j edy nie ostrzeżenie. Berlusconi
doskonale j e zrozum iał i porównał w tej sły nnej rozm owie telefonicznej do listu poleconego.
Niewinny wy buch, zlecony przez Mangano, m iał przy pom nieć twórcy osiedla „Milano 2”
o realizacj i podj ęty ch zobowiązań. Nie wiem j akich, ale każdy obeznany z m afij ny m j ęzy kiem
doskonale wie, że przy dem onstracj i siły wobec tak wpły wowej osoby autorem kom unikatu nie
j est poj edy nczy m afioso, ale cała cosa nostra.
Żaden m afioso nie m oże sam zdecy dować o wy stosowaniu pogróżek do przedsiębiorcy tego
pokroj u. Podobna akcj a m usi by ć zawsze pody ktowana strategią organizacj i.
Berlusconi nie by ł j edy ną znaną osobą, na którą m iałem okazj ę się natknąć. Drogi m afiosów
i polity czny ch czy biznesowy ch rekinów często i nieuchronnie się przecinaj ą. Z drugiej strony to
nie przy padek, że każdy m afioso z m oj ego pokolenia, wcześniej czy później , utrzy m y wał zaży łe
bądź luźniej sze kontakty z niebudzący m i podej rzeń polity kam i, biznesm enam i i bankieram i.
Pod koniec lat 80. odsiady wałem wy rok w Spoleto. Złapali m nie z m ilionem fałszy wy ch
dolarów. Banknoty by ły świetnie podrobione, ale nie zdąży łem wprowadzić ich do obiegu. Gazety
j eszcze przez długi czas rozpisy wały się nad zaj ściem i przede wszy stkim kunsztem fałszerza.
Historia stała się dość głośna i dlatego w więzieniu naty chm iast zagadał do m nie Giulio Lena.
Powiedział, że j ego brat m a znaną w Rzy m ie drukarnię, tuż przy Schodach Hiszpańskich.
Lena, podobnie j ak Flavio Carboni, także odsiady wał wy rok za podrabianie pieniędzy ; udało im
się sfałszować niewiary godną liczbę nigery j skich m onet, a wprowadzenie ich do obiegu m ogłoby
doprowadzić do bankructwa kraj u. Chciał poznać pracuj ącego dla m nie speca, którego talent
wzbudził taki zachwy t. Odpowiedziałem , że facet m ieszka w Aulli, w Toskanii. I zapewniłem , że
przedstawię m u go zaraz po wy j ściu na wolność.
I tak połączy ła nas nić sy m patii i narodziła się m iędzy nam i przy j aźń. Podczas j ednej
z pogawędek wy znał, że za przem y tem m onet stał Giulio Andreotti
. Inform acj a nawet m nie
nie zdziwiła, bo j uż wcześniej poznałem Andreottiego dzięki Salvo Lim ie. Człowiek tego pokroj u,
działaj ący w cieniu przez te wszy stkie lata, by ł gotowy zrobić wszy stko. Fałszowanie pieniędzy
z pewnością nie należało do naj gorszy ch m achloj ek, w j akie by ł zam ieszany.
Lena przy znał się też do swy ch obaw. Sędzia Alm erighi, podczas dochodzenia w sprawie
przekrętów zlecany ch przez Carboniego na szkodę Banku Waty kańskiego, wy dał nakaz
przeszukania j ego dom u. W papierach Leny znaleziono listy oraz dwa czeki na kwotę sześciuset
m ilionów, podpisane przez j akiegoś księdza, którego nazwiska nie pam iętam . Także i duchowny nie
należał do naj bardziej świętobliwy ch osób, by ł wplątany w szereg oszustw, a owe dwa czeki – j ak
się później okazało – wy stawił bez pokry cia. Lena dostał j e w zam ian za bardzo cenne dokum enty,
które wy kradziono z teczki finansisty Roberto Calviego, zm arłego kilka lat wcześniej w Londy nie
w niewy j aśniony ch do dziś okolicznościach.
W listach Lena oskarżał księdza o wy stawienie czeków bez pokry cia i dom agał się rozliczenia.
Z kolei duchowny odm awiał zapłaty, ponieważ w otrzy m any ch dokum entach nie znalazł tego, na
co liczy ł. Lena, na wszelki wy padek, zachował kopię każdego pism a, łącznie z ponagleniam i
wy słany m i do księżulka i obawiał się głównie, że Alm erighi znaj dzie list, w który m napisał, że nie
obchodzą go tłum aczenia i że wy ciągnie te pieniądze od Giulia.
Można sobie wy obrazić skutki znalezienia przez policj ę papierów wy j awiaj ący ch
naj ciem niej sze sekrety naj nowszej historii Włoch. Naj gorszy elem ent stanowił właśnie „Giulio”,
nazy wany w ten sposób, bez podania nazwiska. Trudno się dziwić obawom Leny ; każdy śledczy
zatrzy m ałby się na podobny m szczególe. Także i Alm erighi zaczął dochodzić, kto kry j e się pod
ty m im ieniem . Lena oświadczy ł m i, że j eśli zrozum iej ą, że chodzi o Andreottiego, wy j dą na j aw
wszy stkie brudne interesy z Carbonim , łącznie ze sprawą Nigerii.
Jednak tak się nie stało. Giulio Lena zaj ął j edy nie kolej ne m iej sce na długiej liście włoskich
taj em nic i cała historia poszła w niepam ięć.
10
Spalona ziemia
Nigdy nie odgry wałem ściśle określonej roli w organizacj i przestępczej . Przez pewien czas
piastowałem funkcj ę capodecina z Riccobono, potem siedziałem trochę za kratkam i i, na koniec,
idąc za radą Pino Leggio, wy j echałem . Jego sugestia, by trzy m ać się z dala od Palerm o, by ła
j ednoznaczna.
Poznałem Pino w 1963 roku, a dwadzieścia lat później , w Bolonii, j ego rada ocaliła m i ży cie.
Choć nie spodziewałem się podobnej loj alności, przy szłość pokazała, że także kilka inny ch osób
zaoferowało m i pom oc, z opłakany m i dla siebie skutkam i.
Na dzień przed rozpoczęciem m aksiprocesu, 10 lutego 1986 roku, zawieziono m nie z Trapani
do Palerm o i um ieszczono razem ze „zły m i” m afiosam i. „Mniej źli” więźniowie i pacj enci
psy chiatry czny ch oddziałów więzienny ch z cały ch Włoch zostali przy wiezieni j uż kilka ty godni
wcześniej .
Następnego ranka podzielono nas na grupy : szóstą i siódm ą. Mnie przy dzielono do szóstej ,
razem ze „zły m i”. Niestety osoba, z którą m usiałem pilnie się skontaktować, trafiła do siódm ej .
Nino Porcelli – bo o nim m owa – od 1983 roku, czy li od zabój stwa Riccobono, kierował m oj ą
rodziną razem z Giuseppe Civilettim (ale on pełnił tę funkcj ę ty lko przez krótki czas).
Trzy lata wcześniej , kiedy siedziałem w więzieniu w Montelupo Fiorentino, m ój brat Giovanni
przekazał m i w trakcie odwiedzin inform acj ę, że Porcelli, Giuseppe Savoca i Gaetano Carolla
specj alnie go odnaleźli i poprosili, aby m nie zapewnił, że nawet po śm ierci Riccobona m oj e
m iej sce w rodzinie nie budzi wątpliwości.
Trochę m nie to zdziwiło. Po co ty le zachodu, żeby powiedzieć m i coś, co wy dawało się
oczy wiste. Co tak naprawdę ukry wali?
Krótko po ty m Giovanni znowu do m nie przy j echał, ty m razem z m oj ą żoną. Trzej m afiosi
znowu się do niego odezwali. Chcieli, aby m ich skontaktował z Fioravante Palestinim , zaufany m
człowiekiem , który prowadził dla m nie interesy z Koh Bak Kinem .
Historia Palestiniego j est bardzo interesuj ąca. Jego nazwisko dziś pewnie nikom u nic nie m ówi,
ale wszy scy m oi rówieśnicy pam iętaj ą starą, biało-czarną reklam ę firm y Plasm on, w której
um ięśniony m ężczy zna odwrócony ty łem rzeźbił nazwę producenta biszkoptów na greckiej
kolum nie. Ty m osiłkiem by ł właśnie Fioravante Palestini. W połowie lat 60. cieszy ł się sławą, ale
potem wszy stko się rozwiało. I tak, od kilku lat, pracował dla m nie i czuwał nad przem y tem
narkoty ków ze Wschodu.
Z tego, co m ówił Giovanni, cała trój ka podkreślała nieustannie, że nie m aj ą zam iaru m nie
wy siudać i ty lko w związku z m oim poby tem w więzieniu chcą zacieśnić kontakty z Koh Bak
Kinem .
Niedługo potem , w m aj u 1983 roku, Palestini został aresztowany na pokładzie statku
przewożącego dwieście pięćdziesiąt kilogram ów heroiny i dwadzieścia pięć kilo m orfiny.
Dochodzeniem , które zaowocowało ty m spektakularny m zatrzy m aniem , kierował nie kto inny j ak
Giovanni Falcone.
Krótko m ówiąc, nadm ierne zainteresowanie Porcellego, Savoci i Carollo wy dawało m i się
podej rzane. Chcieli wy korzy stać m oj e kontakty, a potem się m nie pozby ć.
Dlatego też, zaraz po przy j eździe do Palerm o, postanowiłem j ak naj szy bciej wy j aśnić sprawę
z Porcellim . Udało m i się zorganizować spotkanie w tej sam ej sali, w której rozm awialiśm y
z adwokatam i.
Kiedy się poj awił, nie dałem m u nawet czasu, by otworzy ł usta.
– Mam j eszcze m aj ątek w Palerm o – wy paliłem prosto z m ostu. – Dobre trzy ty siące m etrów
działki przy zj eździe do parku Favorita, drugie trzy ty siące w Pizzo Sella, a to nie koniec. Poza ty m
chciałby m się dowiedzieć, co się stało z pieniędzm i, które za pośrednictwem figurantów
zainwestowałeś w m oim im ieniu.
– Pierwsze sły szę – odparł spokoj nie.
– Chcesz m i wm ówić, że nic nie wiesz? – nie dawałem za wy graną. – Nawet o stu
sześćdziesięciu ty siącach m etrów terenu należącego do Riccobona, nieopodal Favority ?
– O czy m ty m ówisz? – warknął. – Pięćdziesiąt ty sięcy m etrów j est m oj e, pięćdziesiąt ty sięcy
m oj ego brata Pietro, a sześćdziesiąt ty sięcy należy do naszego szwagra.
I tak w kółko przez dobrą godzinę. Ja się dopy ty wałem o należny m i m aj ątek, a on wszy stkiego
się wy pierał.
Wy szedłem wściekły j ak cholera. Wróciłem do celi, którą dzielił ze m ną Carm elo Grisafi, Pino
Leggio oraz j ego bracia Luca i Salvatore, Salvatore Provenzano, Salvatore Rizzuto i Mariano
Agate. Z całej tej grupy ty lko j a i Mariano nie należeliśm y do corleonesi.
Mariano wziął m nie na bok i powiedział, że chwilę wcześniej rozm awiał z posłańcem Bernardo
Bruski.
Brusca trafił do siódm ej grupy, ale udało m u się przekazać wiadom ość przez okno.
– Nino Porcelli twierdzi, że rozm awiał z tobą w sali widzeń z adwokatam i – wy j aśnił. – I że
obiecałeś pom ścić Riccobona zaraz po wy j ściu na wolność.
Nino chciał m nie zakatrupić w więzieniu.
– Wierzy sz w te opowieści? – spy tałem bez ogródek.
– Ja nie, ale ci m ówię, co on gada.
Ewidentnie chcieli m nie wy kończy ć nie ze względu na kasę i tereny, ale dlatego, że po wy j ściu
na wolność by łby m naj lepiej przy gotowaną osobą do dowodzenia gangiem Partanna–Mondello.
Nie by ł to pierwszy raz, kiedy ktoś organizował zam ach na m oj e ży cie.
W 1989 roku zostałem zesłany do Gavorrano. Pewnego dnia odwiedził m nie Dom enico
Condorelli. Właśnie wy szedł z więzienia i również on został skazany na przy m usowy poby t.
Znaliśm y się od wielu lat, to on gościł m nie z narzeczoną po naszej przedślubnej ucieczce z dom u.
Jednak nie przy j echał z kurtuazy j ną wizy tą. Przy wiózł kasetę, na którą nagrał rozm owę
telefoniczną z Calogero Cam panellą, consigliere Nitto Santapaoli. Cam panella wiedział, że j eden
z m oich krewny ch posiada stoj ący na uboczu dom , otoczony czterdziestom a hektaram i terenu.
Kazał Condorellem u, aby go zawiadom ił, gdy ty lko tam się poj awię, żeby m ógł wy słać dwóch
chłopaków do odwalenia m okrej roboty.
Sły sząc propozy cj ę, Condorelli oświadczy ł, że wy konanie zadania nie będzie proste, bo j estem
podej rzliwy. I dodał, że nie rozum ie powodów tej decy zj i. Tłum aczy ł, że nie j estem zły m
facetem . „Wiem , że nie j est zły – odpowiedział Cam panella – ale chodzi o oddanie przy sługi ’u
tignusu”. „’U tignusu”, czy li ły sy, to nikt inny j ak Giacom o Giuseppe Gam bino.
Dwa lata później , w lipcu 1991 roku, Condorelli robił zakupy na bazarze w Gavorrano. Zabili
go na oczach m ałego sy nka dwom a strzałam i z pistoletu.
Został ukarany za przekazanie m i tam tej inform acj i.
W sierpniu tego sam ego roku trafiłem na Gam bino w więzieniu w Spoleto, gdzie i on
odsiady wał wy rok. I to on zainicj ował spotkanie. Powitał m nie z dobroduszny m wy razem twarzy,
j akby chciał m i przekazać wspaniałe nowiny.
– Czeka na ciebie kupa zaległej kasy ! Podczas twoj ej odsiadki interesy w Palerm o nadal się
świetnie rozwij ały – oznaj m ił.
Zdawał sobie doskonale sprawę, że m u nie ufam i próbował m nie udobruchać inform acj ą
o pieniądzach.
– Ale – dodał – m usisz przy j echać do Palerm o i odebrać j e osobiście.
Moj e podej rzenia przeobraziły się w pewność. Ale i on poj ął w lot, że nie chwy ciłem
przy nęty. Więc zm ienił tem at, próbuj ąc zatrzeć złe wrażenie.
– Ale się ciągną te procesy. Nie tak, j ak kiedy ś, gdy łatwo by ło wszy stko wy prostować. Aby
zy skać na czasie, m usieliśm y zlikwidować Scopellitiego, sędziego w Kalabrii.
Pozwoliłem m u dokończy ć zdanie i pożegnałem się. Postanowiłem trzy m ać się m ożliwie j ak
naj dalej od tego człowieka.
Kilka dni później spotkałem w więzieniu Salvatore „Turi” Pillerę, który stał się wrogiem num er
j eden bossa Nitto Santapaoli.
Przy j aźniliśm y się od 1963 roku, prakty cznie przez całe ży cie.
Spy tałem , czy m a j akieś nowe inform acj e, czy wie, j ak się układaj ą sprawy w Palerm o.
– Żartuj esz? Liczy sz na inform acj e ode m nie? – spy tał. – To ty obracasz się wśród corleonesi.
– Trzy m am się z nim i dla wy gody, ale wiem , że zaraz po wy j ściu na wolność nie będę im
m ógł ufać – wy znałem . – Na m ocy ustawy Rognoni-La Torre zam rozili cały m ój m aj ątek.
Grube szy chy, j ak Gam bino, deklaruj ą, że wszy stko załatwią, gdy ty lko opuszczę więzienie, ale j a
w to nie wierzę. Kiedy wy j dę, poślą m nie do piachu.
Również Giuseppe Savoca, który by ł j edny m z pierwszy ch naby wców narkoty ków, j akie
sprowadzałem od Koh Bak Kina, próbował m nie uspokoić. Doskonale wiedział, że cały m ój
m aj ątek został zaj ęty, ale twierdził, że to żaden problem .
– Później … Kiedy stąd wy j dziesz, odzy skasz wszy stko.
– Ale j a potrzebuj ę forsy teraz!
Nie ty lko nie wierzy łem w owo „później ”, ale zacząłem się go poważnie obawiać.
Swego czasu wszedłem w spółkę z braćm i Caravello oraz braćm i Micalizzi; budowaliśm y dwa
bloki w Palerm o, przy via Am m iraglio Cagni, w m oj ej rodzinnej dzielnicy Pallavicino.
Postanowiłem odzy skać kawałek działki w rej onie Mondello, którą przekazał m i deweloper Bondì.
Wy słałem więc żonę do Caravellich, aby poprosiła o trochę pieniędzy ; potrzebowała ich, żeby
utrzy m ać dzieci w czasie m oj ej odsiadki. Ale, ku naszem u zdziwieniu, usły szała j edy nie, że się ze
m ną rozliczą dopiero po m oim wy j ściu.
Dlaczego? Pewnie m y śleli, że skoro j estem bez grosza przy duszy, będę zm uszony przy j echać
do Palerm o. Czekali, by się ze m ną rozm ówić i zdecy dować, czy m nie zlikwidować, czy
oszczędzić.
Ich gra nie pozostawiała wątpliwości, ale nie m ogłem zaakceptować j ej zasad. Postanowiłem
postawić wszy stko na j edną kartę.
– Nie wrócę do Palerm o – oznaj m iłem . – Zaraz po wy j ściu na wolność j adę do Gavorrano.
W Toskanii m ogłem nawiązać kontakt z lokalny m i m afiosam i, utworzy ć grupę i na nowo
zacząć działać.
Atm osfera w więzieniu rady kalnie się zm ieniła; coś wisiało w powietrzu.
Miałem wrażenie, że wokół m nie rozciąga się spalona ziem ia. Coraz częściej m y ślałem
o podj ęciu współpracy z wy m iarem sprawiedliwości.
Wspom nienie o wy m ordowaniu rodziny Buscetty by ło wciąż ży we, ale czasy się zm ieniły.
Policj a zaczęła darzy ć większy m szacunkiem osoby, które odchodziły z m afii, a proponowane
środki bezpieczeństwa stawały się coraz bardziej skuteczne. To Falcone doprowadził do wzrostu
znaczenia świadków koronny ch. Potrafił przekonać do m ówienia, ponieważ nie stosował gierek
i poj m ował nasz sposób rozum owania. Naj gorzej m ieli pierwsi „skruszeni”, ze względu na
biurokracy j ne niedociągnięcia i nadm iar ukry ty ch powiązań m iędzy państwem , m afią
a m asonerią.
Leonardo Vitale, który poszedł na współpracę z policj ą w 1973 roku, usły szał orzeczenie o swej
niepoczy talności. W Mannoia, m iesiąc po złożeniu zeznań, zabito j ego m atkę, siostrę i ciotkę.
Dopiero w Am ery ce zapewniono m u właściwą ochronę, ale wrócił do Włoch, ponieważ j ego
rodzina – żona i dzieci – nie potrafiła się odnaleźć w obcy m kraj u. Powód m oże wy dawać się
błahy, ale taka j est prawda. Ja też zostałem we Włoszech z tego sam ego względu. Dla rodziny.
Żona m usiała ponosić przez całe ży cie konsekwencj e m oich wy borów. Tak sam o nasze dzieci.
I to właśnie przez wzgląd na nie postanowiłem podj ąć współpracę z policj ą. Aby dać im lepszą
przy szłość, z dala od cosa nostry.
11
Ludzie prawa
Salvo Lim a uchodził wśród członków m afii za człowieka Andreottiego na Sy cy lii. Kiedy w m arcu
1992 roku dostał kulkę w łeb, wszy scy inni polity cy – zarówno na wy spie, j ak i poza nią – zaczęli
drżeć ze strachu.
Trudno im się dziwić, w końcu nigdy nie brali udziału w walkach. Kiedy słali na nas grom y
i składali deklaracj e, wiadom o, że by ło to przedstawienie. Podstawowa różnica m iędzy nam i
polegała na ty m , że – w przeciwieństwie do nich – liczy m y się zawsze ze śm iercią, ocieram y się
o nią każdego dnia. Oni m y śleli ty lko o ocaleniu skóry i ży li w strachu.
Wkrótce powstała lista polity ków, którzy m ieli skończy ć w piachu, j ak Lim a. Na pierwszy m
m iej scu figurował Calogero Mannino.
Cała sprawa wy wołała zdziwienie w naszy ch kręgach. Kolej na lista, j ak za czasów Sindony ?
Skąd pom y sł pozostawiania śladów na piśm ie, uj awniaj ący ch nasze plany ? Kilka m iesięcy
później by liśm y świadkam i podobnej historii: w dzień po m asakrze w Capaci Riina przekazał
władzom sły nną „listą ży czeń”, zawieraj ącą j ego żądania w zam ian za przerwanie ognia. Dla
osób takich j ak j a, czy li nienależący ch do ścisłego kręgu corleonesi, podobny gest by ł
pozbawiony sensu. Jak świat światem podobne porozum ienia nie by ły zawierane na piśm ie. Nie
potrzebuj em y list i dokum entów. Wy starczy, że wiem y i pam iętam y. Naszą naj potężniej szą
bronią, poza bronią palną, j est właśnie pam ięć.
Nie by liśm y przy zwy czaj eni do pisem ny ch rozkazów. Także polity cy nie korzy stali z tej
form y : wy starczało skinienie głowy i wy szeptane nazwisko osoby, która czy niła problem y
i zawadzała. W 1982 roku nikt nie powiedział dosłownie „zabij cie Dalla Chiesa”. Wszy stko
opierało się na półsłówkach, które dla nas by ły j asne i oczy wiste. Pam iętam słowa j ednego
z polity ków:
– Strasznie tu bruździ [Dalla Chiesa], j eździ po ośrodkach szkoleniowy ch, opowiada o m afii,
praworządności, przeprowadza kontrole w szkołach j azdy …
I ty le. Nie powiedział nic konkretnego, ale w ty m j edny m zdaniu przekazał nam inform acj ę,
że Dalla Chiesa zaczął węszy ć i że szkoły j azdy przestały by ć bezpieczny m rozwiązaniem .
Recy dy wiści nie m ogą dostać prawa j azdy, a korzy stanie z sam ochodu by ło dla nas ży ciową
koniecznością. Znaleźliśm y j ednak na to sposób. Pobieraliśm y w szkołach j azdy zezwolenie,
wy dawane po zdany m egzam inie teorety czny m , na prowadzenie auta pod okiem bardziej
doświadczonego kierowcy. I po kłopocie. Potem nasz człowiek zdawał egzam in prakty czny
i dostawał ty m czasowe prawo j azdy. Po kilku m iesiącach Włoski Związek Motorowy przesy łał
decy zj ę w sprawie odrzucenia wniosku o wy danie bezterm inowego prawa j azdy. Wtedy
delikwent odczekiwał kilka m iesięcy, nie siadaj ąc za kółkiem , a następnie udawał się do kolej nej ,
przy chy lnej nam szkoły, gdzie powtarzał od nowa cały proceder. Dalla Chiesa przej rzał oszustwo
i podj ął rady kalne kroki. Zagroził właścicielom szkół odebraniem licencj i, j eżeli będą wy dawać
m afiosom dokum enty pozwalaj ące na ten przekręt.
W m om encie, gdy polity k ostrzega cię przed problem em tej rangi co szkoły j azdy,
z pewnością spodziewa się przy sługi. Donosi na Dalla Chiesa, wiedząc, że m afioso zrozum ie
rangę tej skargi i przekaże j ą przełożonem u, który z kolei poinform uj e o wszy stkim
capomandamento. Cały m echanizm j est prostszy, niż się to m oże wy dawać. I ta niepisana um owa
dobrze się sprawdzała przez wiele lat. Niestety, lęk loj alny ch polity ków przed śm iercią wy wrócił
porządek do góry nogam i. Wraz z decy zj ą o sporządzaniu list i pisem ny ch żądań przy j ęliśm y
zasady włoskiej , nie ty lko sy cy lij skiej , gry. Gry na takim poziom ie, że każdy starał się uniknąć
odpowiedzialności. Świat polity ki również posiada swe taj ne zabezpieczenia, swój kodeks
m ilczenia.
Wcześniej przesy łaliśm y po cichu klarowne wiadom ości osobom , które m iały j e zrozum ieć.
Chcieliśm y, by trup by ł ostrzeżeniem ; to on m iał „przem ówić”. Oni z kolei chcieli, by zam ilkł na
zawsze. Do dziś chowaj ą się za dem okracj ą, w którą nie wierzą, i zabezpieczaj ą na każdy m
froncie. Wy puszczaj ą zasłonę dy m ną w postaci liczb, aresztowań, konfiskat, oświadczeń,
celebracj i, choć doskonale wiedzą, że m afiosi boj ą się j ednego: więzienia o zaostrzony ry gorze,
izolacj i, odebrania nadziei na przedawnienie wy roku, utraty m ożliwości ukry wania się przez lata
przed policj ą lub skorzy stania z usług loj alny ch adwokatów, sędziów i ludzi u władzy.
Spy taj cie j akiegokolwiek m afiosa, czy woli zrezy gnować z Carnevale i uniknąć dziesięciu lat
odsiadki, czy zachować j ego przy chy lność i pój ść do paki. Każdy odpowie: „Współpraca
z Carnevale!”. Rzadko m ożna spotkać przy j aznego sędziego tej rangi. Poza ty m j esteśm y
przy zwy czaj eni do przeby wania za kratkam i. Ważne ty lko, by m ieć przy sobie kasę i prowadzić
w więzieniu relaty wnie norm alne ży cie: nasze ulubione dania i wino, pogawędki, panienka, gra
w karty, m ożliwość planowania akcj i, pociągania za sznurki, kom unikowania się z ludźm i na
zewnątrz. Zostawcie nam pewność, że wcześniej czy później wy j dziem y na wolność. Mafii nie
wy starczy status wieczności, m usi czuć się niezwy ciężona i bezkarna.
Z baczną uwagą śledziliśm y wy roki sędziów. Pozwalały nam poznać ich poglądy, charakter
i przewidzieć, co m oże nas spotkać podczas ewentualnego procesu. Wszy scy patrzy li przede
wszy stkim na poczy nania Giovanniego Falcone.
Poznałem go w 1983 roku. Od j akiegoś czasu odsiady wałem wy rok za zabój stwo Ferlito, kiedy
wezwano m nie na przesłuchanie. Chodziło o statek wy pełniony narkoty kam i, na który m
zatrzy m ano Palestiniego. Takie sam o wezwanie dostał Tom m aso Buscetta i Koh Bak Kin.
To Giovanni Falcone wpadł na ten pom y sł.
Dotarł do nas dzięki m oim rozm owom telefoniczny m nie ty lko z Palestinim , Buscettą i Koh
Bak Kinem , ale i z Nitto Santapaolą (którem u później udowodniono zlecenie zam ordowania
Ferlito), Giuseppe Savocą, Gaetano Carollem i Nino Porcellim . Falcone by ł uprzej m y. Ale i bez
owij ania w bawełnę oświadczy ł, że m aj ą statek.
– A co, j a j estem arm atorem ? – zażartowałem .
– Chodzi o statek z narkoty kam i od Koh Bak Kina.
– Nie znam żadnego Koh Bak Kina – odparłem ze śm iechem .
Jasne, że kłam ałem .
W j ednej chwili zrozum iałem , j akim człowiekiem j est Falcone. Kierowało nim pragnienie
zrozum ienia całego m echanizm u, nie chora fiksacj a. Widząc taką postawę, m ogłem ty lko
wspom inać z gory czą inny ch sędziów, kóry ch napotkałem na własnej drodze. Chociażby takich
j ak Pier Luigi Vigna.
Pam iętam , j ak Tom m aso „Masino” Spadaro został aresztowany w Toskanii z czterdziestom a
kilogram am i narkoty ków, które chciał wy wieźć do Am ery ki w pudełkach na buty. Vigna wy dał
nakaz zatrzy m ania wszy stkich, którzy tego dnia wpadli choćby na chwilę do dom u Spadaro. Żonę,
córki, sy nową, szwagrów. Wszy scy trafili za kratki. Wy szli na wolność dopiero po wy kazaniu, że
nie m ieli nic wspólnego z przem y tem .
Falcone m ógł zrobić to sam o. Analizuj ąc nagrania, sły szał, że czasem odbierałem j a,
a czasem m oj a żona lub inny krewny. Prosili ty lko o pozostawienie nazwiska, aby m m ógł
oddzwonić. I gdy by Falcone chciał ich zatrzy m ać, nikt by m u w ty m nie przeszkodził. Ale on
nigdy nie prześladował członków m oj ej rodziny. Rozum iał, że ich j edy ny m przewinieniem by ło
odebranie telefonu. To j a by łem prawdziwy m winowaj cą.
Okazał swą wielkość też przy wielu inny ch okazj ach. Kilka lat później m ój brat Giovanni został
zatrzy m any z podej rzeniem o udział w podwój ny m zabój stwie. Przesłuchiwał go Falcone.
Giovanni opowiedział m i wszy stko w naj drobniej szy ch szczegółach.
– Jak widzisz, do tej pory nie ty kałem członków rodziny Gaspare – oświadczy ł sędzia
uprzej m ie i bez ogródek. – Choć wiem , że on i j ego kum ple ty lko na m nie czy haj ą i nie m ieliby
nic przeciwko tem u, aby coś m i się stało.
Taki by ł właśnie Falcone; nie owij ał w bawełnę. Ze swoistą nonszalancj ą wy korzy sty wał swe
wrodzone zalety, j ak inteligencj a i poczucie m oralności. By ł uprzej m y, uśm iechnięty, nie podnosił
głosu, traktował m afiosów j ak ludzi. Nie naduży wał władzy i brzy dził się agresj ą. Nie bronił się
przed nam i. I znał naszą m entalność. Podobnie j ak Borsellino, by ł palerm ianinem z krwi i kości.
Urodził się i wy chował sto pięćdziesiąt m etrów od m oj ego dom u. Obaj pochodziliśm y z sam ego
serca Palerm o, okolic placu Marina, gdzie zginął Joe Petrosino. Ty le że j a pracowałem
w warsztacie m afiosa, a on by ł porządny m chłopakiem i lubił się uczy ć.
Kiedy w 1988 roku Rada Główna Sądownictwa postanowiła powierzy ć stanowisko sędziego
śledczego przy prokuraturze w Palerm o Antonino Mulem u, a nie Falconem u, skakaliśm y
z radości.
Mafia odebrała tę decy zj ę j ako światełko w tunelu, na które czekała od dłuższego czasu.
Obudziła się w nas nadziej a, że w końcu wszy stko zacznie układać się po naszej m y śli. Jak obiecał
Lim a, odtąd wszelkie wy roki – j eśli nie sądu drugiej instancj i, to przy naj m niej sądu kasacy j nego
– m iały by ć dla nas korzy stne.
Nie m am nic przeciwko sędziem u Mule, ale nie m ogę ukry wać, że decy zj a o odsunięciu
Falconego napełniła wszy stkich m afiosów radością.
– Ukręcili m u łeb – m ówiliśm y m iędzy sobą.
W pewny m sensie by ł to nasz m akabry czny sposób okazania respektu dla wielkości tego
człowieka. Jako przeciwnik budził nasze obawy, teraz widzieliśm y przy szłość w różowy ch
barwach.
Któregoś razu, podczas j ednej z rozm ów, powiedziałem żartem :
– Panie sędzio… m y tu ty lko gadam y, a gdzie popitka?
Falcone nawet nie m rugnął okiem . Wstał, wy j ął z sej fu butelkę whisky i nalał po szklaneczce
dla m nie i m oj ego adwokata. By ł uprzej m y, ale budził szacunek. I to w każdy ch okolicznościach.
Nawet gdy pozwalałem sobie na żarty, nigdy by m się nie ośm ielił przekroczy ć pewnej granicy.
Podobny m szacunkiem darzy łem Borsellina. Spotkałem go w naj ciem niej szy m – dla nas
oby dwóch – okresie ży cia. Czułem oddech śm ierci na karku, wiedziałem , że stanowię łatwy cel,
ale decy zj a o podj ęciu współpracy z wy m iarem sprawiedliwości, choć z pewnością ry zy kowna,
stanowiła dla m nie ostatnią deskę ratunku, szansę na rady kalną zm ianę. Również Borsellino znalazł
się na celowniku m afii. Dopiero co Falcone zginął wraz z żoną i ochroną w zam achu bom bowy m ,
więc sam m usiał konty nuować j ego pracę. Wiedział, tak j ak i m afiosi, że niedługo przy j dzie j ego
kolej , że to on stanie się kolej ną ofiarą.
W trakcie pięćdziesięciu siedm iu dni, j akie m inęły od zam achu w Capaci do m asakry na via
D’Am elio, zacząłem nowe ży cie. I podczas gdy j a czułem , że się odradzam , Borsellino szedł na
spotkanie ze śm iercią. W powietrzu czuć by ło napięcie. I w ty ch okolicznościach potencj alny
świadek koronny m ógł liczy ć na specj alne względy. Na wy słuchanie żądań, poważne traktowanie
i ochronę. Dziś pewnie dostaliby śm y kopa w ty łek, gdy by śm y się zachowy wali j ak wówczas.
12
Odchodzę
Moj e form alne odej ście z m afii, które nastąpiło nieodwołalnie w 1992 roku, wy m agało długiego
okresu przy gotowań. Wszy stko zaczęło się w 1986 roku, od rozm owy z żoną. Odsiady wałem
wtedy wy rok w Ucciardone. Trwał m aksiproces. Powiedziała m i o zniknięciu Giuseppe
Civilettiego, który razem z Nino Porcellim rządził gangiem Partanna–Mondello. Zaginął wraz
z sy nem , który m iał wtedy szesnaście, m oże siedem naście lat.
Po powrocie do celi opowiedziałem o wszy stkim Mariano Agatem u i Pino Leggiem u. Nie
m ogłem zrozum ieć przy czy n tej śm ierci. Jaki by ł j ej sens?
Jakoś przełknąłem zabój stwo Riccobona, wpisuj ące się w dy nam ikę wewnętrzny ch zm ian
w łonie m afii, ale dlaczego nadal wy rzy nano przy wódców klanu Partanna–Mondello? Doszedłem
do wniosku, że Riina m a z nim i na pieńku z osobisty ch względów: by ła to j edy na rodzina, do której
nie zdołali przeniknąć corleonesi. Agate i Leggio próbowali j ednak znaleźć j akieś
usprawiedliwienie.
– Może nie wiem y wszy stkiego. Może popełnił niewy baczalny błąd.
– A sy n? – odparłem naty chm iast.
– E tam , po prostu by ł wtedy z oj cem . Nie powinno tak się dziać, ale czasem … no sam wiesz,
to się zdarza.
Ta odpowiedź nie by ła dla m nie wy starczaj ąca. Nie m iałem wątpliwości, że Riina dokładnie
wszy stko zaplanował i dąży ł teraz do zniszczenia klanu, który stawił m u opór. Nie potrafiłem tego
udowodnić, ale takie m iałem przeczucie.
W końcu doczekałem się potwierdzenia.
Pod koniec roku 1991 trafiłem do szpitala więziennego w Pizie.
Tak spotkałem Vincenzo Galatola, capofamiglia gangu Acquasanta. By ł idealny m źródłem
inform acj i, który ch potrzebowałem do wy j aśnienia całej zagadki. Udawałem , że podzielam
decy zj ę o m orderstwie i m iędzy słowam i dałem do zrozum ienia, że osoby j ak Civiletti zasługuj ą
na śm ierć. Galatolo dał się nabrać i zaczął m ówić.
– Ach ten Civiletti! – oświadczy ł z py chą w głosie. – To j a go zabiłem . Pobierał haracz na
m oim terenie.
Coś m i tu nie grało. Civiletti m iał kupę szm alu i doskonale wiedział, że za podobny afront m oże
zapłacić ży ciem . By ł to pretekst, wy m y ślony przez corleonesi, aby wy kończy ć klan Partanna–
Mondello. Przekaz by ł j asny : pan Riina nie oszczędzi ani was, ani waszy ch dzieci.
Już wcześniej m y ślałem o współpracy z wy m iarem sprawiedliwości, ale to Falcone, j ego
osoba, inteligencj a i uczciwość wzbudziły m oj e zaufanie i przekonały ostatecznie do powzięcia
tego kroku. Gdy by nie on, ani j a, ani wielu inny ch nie zdecy dowałoby się na odej ście z m afii.
Oczy wiście nikt nie wiedział o m oj ej decy zj i. Krąży łem nieustannie m iędzy zakładem
karny m w Spoleto a szpitalem więzienny m w Pizie. Ty m czasem sy tuacj a na zewnątrz wciąż się
pogarszała.
Po pierwsze, zabój stwo Lim y. Niby stanowiło bezdy skusy j ny pokaz siły, ale z drugiej strony
m ożna j e by ło określić strzałem w kolano. Bo w ten sposób utraciliśm y ogniwo łączące nas
z Andreottim . Rodziło się py tanie, czy zdołam y znaleźć innego polity ka, będącego w stanie
reprezentować nasze interesy na szczy tach władzy. Po drugie, problem y wewnątrz cosa nostra:
Riina sprawował niepodzielne rządy. Znaleźliśm y się w rękach żądnego krwi szaleńca, który bez
m rugnięcia okiem wy dawał wy roki nawet na swy ch krewny ch.
Posłał do piachu kuzy na Pino Leggia, j edy nego corleonese o m anierach dżentelm ena. Riina
by ł nieobliczalny i nikom u nie ufał. A m afiosi zaczęli się obawiać nie ty lko swego capo, ale
i reakcj i władz na j ego nową, m orderczą strategię.
I podczas gdy Riina obnosił się ze sły nną listą kolej ny ch znany ch osób do odstrzału, ruszy ły
przy gotowania do zam achu w Capaciego.
Po podj ęciu ostatecznej decy zj i o odej ściu z m afii m ogłem ufać ty lko j ednej osobie.
Sędziem u Falcone. Każdy potencj alny świadek koronny m usi zdać się na śledczego, który j eszcze
chwilę wcześniej by ł j ego zacięty m wrogiem . Nie m ożesz złoży ć swego ży cia oraz losów
rodziny w ręce osoby m ogącej m ieć powiązania z grupą, od której właśnie odwróciłeś się
plecam i. W przeciwny m razie staniesz się towarem wy m ienny m .
Falcone nie ty lko by ł bardzo słowny, ale doskonale znał m afij ną m entalność. Czy tał w naszy ch
m y ślach. Wiedział, że ustalam y cel, kiedy nadchodzi odpowiedni m om ent.
Jeżeli m afiosi widzą, że sędzia lub policj ant podej m uj e bezkom prom isową walkę, czekaj ą, aż
wokół niego zacznie powstawać pustka. Przedstawiciel prawa, odznaczaj ący się odwagą
i determ inacj ą, wcześniej czy później zostanie sam j ak palec. Nie wszy scy m aj ą wy starczaj ące
j aj a, by dzień po dniu ry zy kować własne ży cie, a im ostrzej sza staj e się walka, ty m szeregi osób
gotowy ch do j ej podj ęcia staj ą się coraz bardziej przerzedzone.
Gdy ty lko nieprzekupny pracownik wy m iaru sprawiedliwości traci poparcie kolegów
i przełożony ch, staj e się łatwy m celem , który m afiosi m ogą wy elim inować bez większy ch
problem ów.
Falcone nie by ł j edy ny m , który skazał się dobrowolnie na izolacj ę; w podobnej sy tuacj i
znaleźli się wszy scy śledczy, gotowi zerwać z doty chczasowy m procederem przy m y kania oka.
– Nie m am y się czego obawiać – stwierdzali niektórzy.
– Mafia nie istniej e – dodawali kolej ni.
Bardzo wielu prokuratorów, polity ków i dziennikarzy podawało w wątpliwość istnienie m afii, co
akurat dla nas by ło na rękę. I budziło rozbawienie, bo tak naprawdę doskonale wiedzieli, że m afia
to nie ułuda, zwłaszcza że często działali pod nasze dy ktando.
Zachowanie Corrado Carnevalego, który otwarcie m anipulował procesam i, wy wołało
powszechne poruszenie, ale ilu postępowało tak j ak on? Może ty lko, w przeciwieństwie do niego,
potrafili zachować większą dy skrecj ę i ostrożność.
Naj bardziej zaskoczy ł m nie fakt, że Falcone nie ty lko m iał insty nkt śledczy, ale przede
wszy stkim nie zadowalał się uzy skany m i wy nikam i. Każdy m etr terenu, j aki udało m u się zy skać,
otwierał w j ego um y śle ty siąc kolej ny ch dróg zasługuj ący ch na dogłębne zbadanie. Falcone nie
by ł zainteresowany aresztowaniem kilku szy ch czy dopadnięciem konkretnego przestępcy. Jem u
zależało na obaleniu całego sy stem u, lecz aby tego dokonać, m usiał wy odrębnić filary
utrzy m uj ące całość w ry zach.
Oczy wiście należało podąży ć śladem pieniędzy. Dlatego też z wielką uwagą przy glądał się
dochodzeniom m ediolańskiej prokuratury, rozpoczęty m w luty m 1992 roku. W ciągu kilku
zaledwie dni sztab anty m afij ny, kieruj ący operacj ą „Czy ste ręce”, ukazał Włochom
skorum powany sy stem obej m uj ący wszy stkie poziom y władzy. Falcone chciał podj ąć ścisłą
współpracę z sędziam i w Mediolanie, ponieważ naty chm iast dostrzegł powiązania m iędzy ich
rezultatam i a prowadzony m i przez siebie sprawam i.
Ale to wy m agało czasu, nie m ożna by ło działać zby t pochopnie, ofiarowuj ąc dziennikarzom
gratkę w postaci głośnego aresztowania. Niestety, burm istrz Palerm o, Leoluca Orlando, zarzucił
sędziem u zby tnią powolność, a i inni kry ty kowali go za przeciągaj ący się czas dochodzenia.
Falcone odparł, że wszy stko wy m aga dogłębnej analizy, ponieważ j edny m przedwczesny m
nalotem m ożna zniszczy ć efekty wielom iesięcznej pracy. I fakty cznie, na przy kład Mule popełnił
taki właśnie błąd, wpisuj ąc na listę oskarżony ch w m aksiprocesie znanego dewelopera Carm elo
Costanzo. Meli wy straszy ł gościa i ty le, natom iast Falcone z pewnością skłoniłby go do m ówienia.
Costanzo, Gaetano Geraci, Mario Rendo, Ignazio Salvo, Salvo Lim a i Vito Ciancim ino:
polity cy i biznesm eni, którzy dzięki pom ocy i przy zwoleniu m afii podzielili m iędzy siebie całą
Sy cy lię. Za pośrednictwem Costanzo Falcone m ógłby nakreślić m apę interesów, które
wy kraczały poza wy spę, dochodząc aż do Arezzo, m iasta Gellego. Niedawno odkry to, że
Salvatore i Nino Buscem i, przedsiębiorcy należący do m afij nej rodziny z dzielnicy Passo di
Rigano w Palerm o, posiadali cem entownię wraz z Raoulem Gardinim . A kto stał za
cem entownią? Krwawy rzeźnik Riina i j ego ludzie.
Falcone nie spoczy wał na laurach, chciał przeniknąć do sy stem u, do sieci powiązań. Niestety,
zabrakło m u czasu.
Nawet j a, w ostatnich latach, zdałem sobie sprawę, j ak silne więzy łączą m afię, świat polity ki
i biznesu.
Przez pewien czas utrzy m y wałem kontakty z Tom m aso D’Alią, deweloperem , który
wy budował m iędzy inny m i hotel Politeam a. W 1981 roku, przy okazj i spotkania na hipodrom ie
La Favorita, przy znał się, że po śm ierci w 1979 roku sekretarza prowincj i Michele Reiny (z partii
dem okraty czno-chrześcij ańskiej ) poradzono m u, aby zniknął z pola widzenia. D’Alia, podobnie
j ak Reina, m iał powiązania z Salvo Lim ą, a j ego niesnaski z Vito Ciancim inem odzwierciedlały
konflikty m iędzy Stefano Bontadem i j ego ludźm i a Salvatore Riiną i corleonesi. Działali zgodnie
z wy znaczoną strefą wpły wów: Lim a i j ego grupa prowadzili prace budowlane na viale
Strasburgo, w Resuttana, na via Libertà, natom iast Ciancim ino i D’Alia, oprócz hotelu Politeam a
w sam y m centrum m iasta, realizował proj ekty w dzielnicy Mondello. Kiedy się spotkaliśm y,
D’Alia został j uż wy kluczony z gry. Kupił kilka koni i j ak m i powiedział, postanowił zostać
dżentelm enem . W prakty ce, j eśli siedzisz w siodle dla pieniędzy, j esteś dżokej em , j eśli to robisz
dla przy j em ności, j esteś dżentelm enem .
Również śm ierć prezy denta Sy cy lii, Piersantiego Mattarelli, z partii dem okraty czno-
chrześcij ańskiej , zabitego w sty czniu 1980 roku, wpisy wała się w grę podziału wpły wów.
W tam ty m okresie Ciancim ino, zasiadaj ący we władzach gm iny Palerm o, odpowiadał za
rozstrzy ganie przetargów. Mattarella zaczął m u zawadzać, gdy rozpoczął czy stki wewnątrz swej
partii.
Moj e podej rzenia w tej sprawie potwierdził Francesco Davì, należący do grupy della Noce.
Wpadliśm y na siebie w 1981 roku; spy tałem go, dlaczego tak dawno się nie widzieliśm y.
Oznaj m ił, że ukry wał się w Val di Susa, ponieważ razem z Giacom o Giuseppe Gam binem
i Antonino Madonią wy konali wy rok na Mattarelli, działaj ąc na zlecenie Calogero Ganciego
i Francesco Paolo Anselm a, z rodziny della Noce podlegaj ącej Riinie.
Im bardziej zagłębiałem się w ten tem at, ty m więcej odkry wałem .
13
Addaura – mój teren
Przez ostatnie lata sły szałem wiele bredni na tem at zam achu w Addaurze, więc w końcu
postanowiłem wy j aśnić tę głośną sprawę. Niektórzy twierdzili nawet, że całe zaj ście by ło
sfingowane, i że to Falcone kazał rozm ieścić pięćdziesiąt osiem ładunków dy nam itu, aby zwrócić
na siebie uwagę i zy skać sławę. Wierutna bzdura.
Addaura, od której wziął nazwę ów sły nny zam ach, to nadm orska m iej scowość, w której
Falcone posiadał dom letniskowy. Bom ba, która nikogo nie uśm ierciła, została um ieszczona 21
czerwca 1989 roku na plaży rozciągaj ącej się za willą. Powody wy daj ą się dość oczy wiste.
Falcone przy j m ował wówczas w Palerm o szwaj carską prokurator Carlę del Ponte. Doskonale
wiedzieliśm y, że nie by ła to kurtuazy j na wizy ta i że od kilku lat pracuj ą oboj e nad sprawą
przepły wu pieniędzy, które wcześniej czy później lądowały w szwaj carskich bankach.
W proceder by ły zaangażowane osoby z pierwszy ch stron gazet. Wiadom o, że taką kasą nie
obracali zwy kli żołnierze czy capodecina. Falcone i del Ponte interesowały grube ry by, j ak znany
biznesm en Oliviero Tognoli czy agent służb specj alny ch Bruno Contrada. Tognoli by ł powiązany
z Leonardo Greco, bossem z Bagherii, i to dla niego przeistoczy ł wy brane szwaj carskie banki
w istną „pralnię” brudny ch m ilionów pochodzący ch z przem y tu narkoty ków.
Leonardo Greco by ł j edny m z naj bardziej niebezpieczny ch przy j aciół Riiny. Posiadał
odlewnię, gdzie wy twarzano pręty budowlane, służącą tak naprawdę do pozby wania się
niewy godny ch osób. Przy wożono j e do zakładu, duszono i wrzucano do roztopionego m etalu.
Niewątpliwie gruba ry ba, choć poza centrum zainteresowań sędziego. Falcone doskonale
wiedział, że to Bruno Contrada wprawia w ruch wszy stkie try by m echanizm u. Miał szereg
kontaktów w różny ch m iej scach i wszy scy zabiegali o j ego wsparcie. Poza ty m fakt, że
poszukiwany listem gończy m i znaj duj ący się na celowniku sędziego Tognoli by ł w stanie krąży ć
przez cztery lata po Europie, nie wpadaj ąc nigdy w sidła policj i, budził szereg py tań
i wątpliwości. Nie m ówiąc o ty m , nawet nie pochodził z Sy cy lii, ale z Brescii.
Prawdopodobnie Contrada odkry ł, j ak daleko posunęło się dochodzenie, które prowadzili
Falcone i del Ponte. Może zaczął się obawiać, że odkry j ą j ego ścisłe powiązania z m afią. Poza
ty m j esienią 1988 roku Tognoli został w końcu zatrzy m any i naty chm iast zaczął sy pać.
Niewątpliwie Falcone i del Ponte znali treść j ego zeznań i niedługo doszliby do tego, j aką funkcj ę
pełnił w procederze Contrada.
I tak oto, w celu ostrzeżenia, podłożono w Addaurze bom bę. Szeregowi członkowie cosa nostry
nie znali zby t wielu szczegółów i chy ba trudno podej rzewać, że to m y zaplanowaliśm y zam ach
bez ofiar. I choć całe zaj ście m iało m iej sce na terenie, który znałem od podszewki, nie by łem
pewien w stu procentach, kto za ty m wszy stkim stoi.
Niektórzy próbowali zatrzeć ślady, zupełnie j ak kilka lat później , gdy zaginął sły nny czerwony
notes Borsellina. Wszy scy wiedzieli, że sędzia nosił go zawsze przy sobie i że w dniu zam achu na
via D’Am elio znaj dował się w j ego sam ochodzie. Kto go zabrał? Przechodzień? Jasne, że nie.
Zwy kły policj ant? Żaden szeregowy funkcj onariusz nie dopuściłby się podobnego czy nu, j eśli nie
m iałby poparcia przełożony ch. A i w ty m przy padku facet m usiałby by ć świetnie wy szkolony
i potrafić zachować zim ną krew. Stawiałby m więc raczej na generała lub pułkownika
posiadaj ącego wy soko ustawiony ch przy j aciół. Na osobę, która dobrze znała właściwy ch ludzi
i rozum iała wagę notatek.
Zam ach w Addaurze nie by ł pierwszą próbą zabicia sędziego. Już wcześniej przeprowadzano
podobne akcj e.
W latach 1981–1982, kiedy Falcone m ieszkał j eszcze w Valdesi, posiadał dom na zam kniętej
ulicy, kończącej się złożam i soli. Nieopodal znaj dowała się pizzeria, w której właściciel – Franco
Teresi – urządzał potańcówki i im prezy ciągnące się do późnej nocy. By ł to doskonały punkt
obserwacy j ny, um ożliwiaj ący kontrolowanie ruchów sędziego o każdej porze dnia i nocy, bez
wzbudzania podej rzeń. Teresi przekazy wał te inform acj e m afii, ponieważ j uż wtedy
planowaliśm y zam ach na j ego ży cie.
Początkowo m y śleliśm y o zastrzeleniu go na siedm iokilom etrowej drodze prowadzącej
z Favorita do j ego dom u, ale w końcu zrezy gnowaliśm y z tego planu. Ulica by ła zby t długa i za
wiele ry zy kowaliśm y. Jeszcze wcześniej ktoś zaproponował wy korzy stanie wy rzutni, którą
Santapaola dał kiedy ś Riinie. Czy ste szaleństwo, ale w tam ty m okresie członków grupy boj owej
świerzbiły ręce i by li naprawdę gotowi na wszy stko.
Tak więc j eszcze przed Addaurą m afia planowała pozby cie się sędziego. Widziała w nim
człowieka, który rzeczy wiście próbuj e zm ienić stan rzeczy.
To sam o odnosiło się do oj ca sztabu anty m afij nego, Rocco Chinniciego. W 1982 roku Chinnici
budował dom na terenie podlegaj ący m Tom m aso Natale-Cardillem u. Zaplanowano wówczas
zam ordowanie sędziego, ale Lino Spatola, odpowiedzialny za obserwacj ę wszy stkich j ego
ruchów, przekazał nam , że każdem u przej azdowi Chinniciego towarzy szy oddział policj i,
sprawdzaj ący wcześniej całą okolicę.
Naj widoczniej i oni wy czuwali niebezpieczeństwo. I fakty cznie, rok później , w lipcu 1983 roku,
Chinnici zginął przed swoim dom em na via Pipitone, w centrum Palerm o, w wy niku eksplozj i
wy pełnionego ładunkiem wy buchowy m fiata 127.
14
Od Falconego do Borsellina
Piętnastego sierpnia 1991 roku aresztowano m nie po raz setny. Podpisałem w swy m ży ciu tak
wiele protokołów policy j ny ch, że w pewny m m om encie przestałem j e nawet czy tać. Tak sam o
by ło i ty m razem .
Dopiero podczas spotkania z adwokatem , w więzieniu w Spoleto, zapoznałem się z aktem
oskarżenia. Przy skałach, gdzie wcześniej widziano m nie razem z sy nem , znaleziono wagę do
ważenia narkoty ków. Jasne, że nie by ła m oj a. Zaj m owałem się handlem na szeroką skalę,
gruby m przem y tem kilogram ów heroiny, po ci by m i by ła taka waga? I to j eszcze na spacerze
z dzieckiem ?
Kilka dni po aresztowaniu podszedł do m nie pewien Tunezy j czy k. Powiedział, że m a zam iar
zeznać w sądzie, że waga należała do niego. Chłopak i tak m iał przechlapane, więc j eden zarzut
m niej czy więcej pewnie nie robił m u różnicy. Kto wie?
Stwierdziłem , że to propozy cj a warta rozważenia i opowiedziałem o niej m oj em u adwokatowi.
– Ani się waż, Gaspare! Sędziem u nigdy wcześniej nie trafiła się taka gruba ry ba, j ak ty –
ostrzegł m nie prawnik. – Jeśli opowiesz m u teraz o Tunezy j czy ku, kto wie, co sobie pom y śli.
Miał racj ę. Znalazłem się w podbram kowej sy tuacj i; starzy kum ple odwrócili się ode m nie,
więc coraz częściej m y ślałem o odej ściu z m afii. Należało unikać sy tuacj i, które m ogły by
ukazać m nie sędziom w niekorzy stny m świetle.
Doceniłem radę adwokata i j ego szczerość. Odniosłem niespodziewanie wrażenie, że nie
przy chodzi do m nie ty lko dla pieniędzy. Po raz pierwszy, od dłuższego czasu, poczułem , że
znaj duj ę się w dobry ch rękach. Mogłem m u ufać. I podj ąłem ostateczną decy zj ę o opuszczeniu
cosa nostry. Pozostał ty lko ostatni krok: znalezienie sędziego, którem u m ógłby m o ty m powiedzieć.
Dla m nie wy bór by ł oczy wisty : Falcone. Jeżeli m asz zam iar przed kim ś się wy spowiadać, szukasz
osoby budzącej twój szacunek, Falcone by ł godny zaufania. Wielokrotnie się o ty m przekonałem .
Musiałem poinform ować go o zam iarze spotkania, a to wy m agało nadzwy czaj nej ostrożności.
Zadzwoniłem do adwokata, który wzbudził m oj e zaufanie, i poprosiłem , aby skontaktował się
z sędzią w Rzy m ie.
Mecenas oczy wiście nie wiedział, że planuj ę współpracę z wy m iarem sprawiedliwości;
przy puszczał, że wy m y śliłem nową linię obrony, ale uszanował m oj ą wolę. Po powrocie
z Rzy m u przekazał m i dobre wieści. Musiał pokonać nieskończoną liczbę punktów kontrolny ch, ale
w końcu udało m u się um ówić z sędzią na rozm owę. Falcone, przed ostateczny m wy rażeniem
zgody, spy tał:
– O którego Mutolo chodzi, o Giovanniego czy Gaspare?
– O Gaspare – odparł adwokat.
Falcone przy j echał do zakładu karnego w Spoleto 15 grudnia 1991 roku, około godziny
szesnastej . O tej porze więźniowie przeby wali w celach, a i adwokaci pokończy li j uż wizy ty. By ł
to doskonały m om ent, aby pozostać niezauważony m oraz uniknąć podej rzeń i kom entarzy
współwięźniów. Zawołano m nie do sali spotkań pod by le pretekstem . Czekał na m nie dy rektor
zakładu, Falcone i j ego m łodszy kolega, sędzia Giannicola Sinisi.
Wszedłem o kulach, zgięty wpół i wsparty na ram ieniu j ednego ze strażników.
Falcone rzucił na m nie okiem i wszy stko w lot zrozum iał.
W tam ty m okresie więzienie przestało by ć raj em dla ludzi z cosa nostry i każdy, w m iarę
m ożliwości, wy m y ślał sposób na lepsze traktowanie. W ostatnich latach reguły stały się na ty le
ry gory sty czne, że m afiosi prześcigali się w sy m ulowaniu naj różniej szy ch chorób fizy czny ch
i psy chiczny ch.
Pom y sł na paraliż nóg podsunął m i zaprzy j aźniony chirurg. Powiedział, że niekiedy operacj a
dy skopatii powoduj e powikłania w postaci niedowładu kończy n dolny ch. I tak oto zacząłem
udawać paraliż. Nieźle m i to szło i od paru m iesięcy m ogłem liczy ć na kilkudniowy poby t
w klinice w Pizie. Niby więzienny szpital, ale panowały tam o niebo lepsze warunki niż
w zakładzie karny m w Spoleto.
Gdy ty lko Falcone zobaczy ł m nie w ty m stanie, spy tał z uśm iechem :
– Gaspare, czy te kule są naprawdę konieczne?
– Nie – przy znałem i oparłem j e o ścianę.
Usiadłem i zaczęliśm y rozm awiać.
Na sam y m początku wy paliłem , że Falcone m usi uważać na ludzi w swy m biurze
i wy m ieniłem nazwiska Contrady i Signorina. Gadałem j ak naj ęty, od m iesięcy czekałem na ten
m om ent. Podj ęcie decy zj i o spaleniu za sobą m ostów by ło bardzo trudne, ale teraz czułem się
pełen energii.
– Dom enico Signorino? – spy tał.
Skinąłem głową i zam ilkłem .
– Nie m ogę dalej słuchać pańskich oświadczeń. Zaj m uj ę się sprawam i karny m i i obowiązuj ą
m nie pewne zasady – powiedział.
Ty le czasu czekałem w więzieniu na ten m om ent. Sły sząc podobną odpowiedź, wstałem
i zacząłem szy kować się do wy j ścia.
– Nie to nie – odrzekłem ziry towany. – Ale j a będę rozm awiać ty lko z panem .
Chodziło o m oj e ży cie i o losy m oj ej rodziny. Nie m ogłem ry zy kować; naj m niej szy błąd
słono by m nie kosztował.
Falcone zatrzy m ał m nie, poprosił, aby m usiadł i spróbował go zrozum ieć.
– Spieszy się panu? – spy tał ironiczny m tonem , na który m ógł sobie pozwolić ze względu na
łączącą nas, w j akim ś stopniu, przeszłość: obaj pochodziliśm y z Palerm o, wy chowaliśm y się
w tej sam ej dzielnicy, pam iętaliśm y pierwsze pocałunki przesy cone cy trusowy m zapachem ,
woń m orza w m roźne, zim owe dni, sm ak lodów z tej sam ej cukierni i znany obu widok
zachodzącego słońca. Gdzie m ogło m i się spieszy ć? Czekała na m nie ty lko więzienna cela.
– Może pana wy słuchać pewna osoba. Rozm owa z nim to j ak rozm owa ze m ną. Nazy wa się
Paolo Borsellino.
Może się wy dawać dziwne, że wcześniej o nim nie pom y ślałem , choć przecież poznałem go
j akiś czas tem u; chodziło o „zawodową” znaj om ość: on by ł sędzią, a j a członkiem m afii. Uparłem
się, że to m usi by ć Falcone i Borsellino nie przy szedł m i nawet do głowy.
Ty le że dla Giovanniego Falcone by łem nawet gotów poświęcić ży cie. Nie przesadzam ,
w końcu wy chowano m nie na żołnierza. Mafij nego żołnierza, to j asne, ale potrafiłem wy czuć
dobrego dowódcę, którem u m ogłem całkowicie zaufać. By ł dla m nie j ak Napoleon. A wiadom o,
ilu żołnierzy poległo za Napoleona.
Falcone uchodził za człowieka uprzej m ego i traktuj ącego wszy stkich z szacunkiem , ale
z drugiej strony, j ako sędzia, by ł zawsze gotowy do ataku; istny bry tan. Borsellino m iał skłonność
do łagodzenia konfliktów i by ł m niej agresy wny. Jednak obaj potrafili walczy ć, wy kazy wali się
odwagą i pracowali bez ustanku. Każdy na swoim froncie.
Falcone wciąż m nie przekony wał i gdy go słuchałem , naszła m nie przeraźliwie sm utna m y śl.
Siedzącego przede m ną człowieka czekała ry chła śm ierć. Wolałby m , aby by ło inaczej , ale taka
by ła prawda. Zarówno on, j ak i Borsellino stali się ży wy m celem , chodzącą zapowiedzią
zam achu. By li nieprzekupni, nieczuli na j akiekolwiek pokusy czy obietnice kariery. Dlatego z nam i
wy gry wali: nie m ożna ich by ło szantażować. Naszą siłą by ła słabość przeciwnika, strach przed
uj awnieniem prawdy, przed ogłoszeniem udziału w brudny ch interesach.
W przy padku ty ch dwóch sędziów m ogliśm y posłuży ć się ty lko j edny m narzędziem : śm iercią.
Falcone chy ba czy tał w m oich m y ślach, wy czuł obawy i zapewnił, że wszelkie m oj e żądania
w zakresie ochrony zostaną spełnione. Pragnął m nie przekonać ze wszy stkich sił. Chciał, by m
poczuł się ważny m ogniwem całego m echanizm u i uwierzy ł, że nie przy j echał po to, by m nie
wy korzy stać i wy rzucić j ak wy żętą szm atę. Wy j aśnił m i, na czy m polega j ego praca w Rzy m ie,
oraz opowiedział o powiązany ch ze sztabem anty m afij ny m w Palerm o. Dodał, że niektórzy
m inistrowie w rządzie są poważnie zainteresowani zwalczaniem zorganizowanej przestępczości.
Przem awiał przez dobrą godzinę, nakreślaj ąc wszy stko w klarowny i przekonuj ący sposób.
Naprawdę odnosiłem wrażenie, że czy ta w m oich m y ślach, ponieważ udzielił wy j aśnień
i zapewnień, które rozwiały wszelkie m oj e obawy.
Zrozum iałem , że m a racj ę. By ł tarczą, również dla Borsellina. Po zam achu w Capaci
Borsellino niewątpliwie zrozum iał, że za chwilę przy j dzie kolej na niego.
Falcone trącił wszy stkie właściwe struny. Po wy j ściu by łem przekonany na sto procent, że
Borsellino to naj lepszy wy bór.
15
Przed Falconem i po nim
Moj e ży cie dzieli się na dwa etapy : przed Falconem i po nim . Zawsze tak m ówiłem . Zresztą nie
ty lko j a; również Buscetta podkreślał to na każdy m kroku.
Trafiłem na wielu naprawdę zły ch ludzi, j a sam nie należałem do święty ch, ale kiedy
poznałem sędziego, który różnił się od wszy stkich osób, j akie kiedy kolwiek stanęły na m oj ej
drodze, j ako m afij ny żołnierz poczułem , że znalazłem nowego generała. Ludzie pochodzący
z m oj ego środowiska są przy zwy czaj eni do wy kony wania rozkazów, potrafią wy czuć wielkiego
przy wódcę i są gotowi podążać za nim , pom im o niebezpieczeństw, nie odwracaj ąc się nigdy za
siebie. To właśnie czułem po spotkaniu z Falconem .
Po j ego wizy cie 15 grudnia 1991 roku w więzieniu w Spoleto j uż nigdy go nie zobaczy łem .
Pożegnaliśm y się, wziąłem kule i wróciłem do szpitala w Pizie, udaj ąc ciężką chorobę.
Chciałem naj dłużej , j ak to m ożliwe, grać m ój spektakl o paraliżu, ży wiąc potaj em nie nadziej ę
na areszt dom owy ze względu na stan zdrowia, ale kiedy urząd m inistra sprawiedliwości obj ął
Martelli, zapalony orędownik Falconego, wy m y ślone schorzenia przestały budzić litość wśród
sędziów.
W klinice w Pizie czekali j uż na m nie starzy znaj om i z Palerm o: Pippo Calò, Salvatore
Montalto, Giacom o Giuseppe Gam bino, Tom m aso Spataro… Spędzałem czas na rozm owach
z nim i, nie wzbudzaj ąc naj m niej szy ch podej rzeń. Zresztą nic nie wskazy wało na to, że
zdecy dowałem się odej ść z m afii. Znali m oj ą historię; zawsze by łem wierny, loj alny i godny
zaufania. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie m iałem nic na sum ieniu. Naturalnie, dopuszczałem
się straszny ch czy nów, w przeciwny m razie j uż dawno by m gry zł piach.
My ślałem , że przeby waj ąc w ich towarzy stwie, poczuj ę wy rzuty sum ienia, że będę się
wsty dził podj ętej decy zj i. Ale nic z ty ch rzeczy. Od m ałego obracałem się wśród członków m afii,
która stała się m oim naturalny m środowiskiem i doskonale potrafiłem się w nim poruszać.
Musiałem ty lko trzy m ać j ęzy k za zębam i i czekać na telefon od Borsellina.
Ty m czasem zacząłem rozm y ślać nad rodzaj em współpracy, j aki m iałem do zaoferowania.
Mogłem nie ty lko opowiedzieć o naszej strukturze organizacy j nej , ale też wskazać wielu
loj alny ch nam adwokatów, którzy daleko wy kraczali poza swe obowiązki zawodowe.
Musiałem obm y ślić strategię działania, ponieważ wiedziałem , że wrogowie zrobią wszy stko,
by m nie zdy skredy tować, by nastawić przeciwko m nie niewielu przy j aciół, j acy m i zostali,
i przeinaczy ć każde m oj e słowo. By łem tego pewien, bo doskonale znałem m afij ne m etody :
wy korzy stanie naj podlej szy ch ry walizacj i oraz anty patii – to zawsze działało.
Rozm y ślałem o inform acj ach, które m ogłem przekazać, oraz o sposobie udowodnienia, że
m ówię prawdę. I coraz bardziej niecierpliwie czekałem na telefon od sędziego.
Przeby wałem w więzieniu w Spoleto, nadal udaj ąc paraliż, kiedy usły szałem wiadom ość dnia.
Dwudziestego trzeciego m aj a 1992 roku zginął Falcone.
Wielu więźniów śm iało się i wznosiło toasty. Zdruzgotany tą inform acj ą m usiałem try skać
dobry m hum orem i j a. Nie m ogłem się zdradzić i pokazać, j ak bardzo to przeży wam . Nie
pozostawało m i nic innego, j ak przy łączy ć się do świętuj ący ch, staraj ąc się ukry ć naj m niej sze
oznaki żalu.
16
Na mecie
Na kilka dni przed zam achem w Capaci odwiedził m nie w Pizie Giovanni De Gennaro.
– Co zam ierzasz, Gaspare? – zapy tał.
Chciał się upewnić, że po śm ierci Falconego nie zm ieniłem zdania.
– Jestem wciąż zdecy dowany, pod warunkiem że przesłucha m nie Borsellino – odparłem .
Dziś trudno sobie wy obrazić tak bezpośredni kontakt m iędzy policj antam i, karabinieram i,
prokuraturą a świadkam i koronny m i, ale wtedy tak to wy glądało. Należy j ednak pam iętać, że
w tam ty m okresie panowała straszna atm osfera. Na zewnątrz toczy ła się woj na, a stan
wy j ątkowy wy m agał klarowny ch i niczy m niezm ącony ch relacj i.
Także i w m afii sprawy zaczęły się kom plikować. Zarówno żołnierzy, j ak i szefów ogarnął
nastrój niepewności. Bossowie szukali nowy ch kontaktów wśród polity ków, m ogący ch zastąpić
dawny ch współpracowników, który m przestali ufać, ale w ówczesnej , napiętej atm osferze
niełatwo by ło zbliży ć się do party j ny ch działaczy. Poprzez rzezie i zam achy, przeprowadzone
w ostatnich latach, m afia ukazała swe naj gorsze oblicze, tracąc otoczkę niewidocznego (lecz
solidnego i godnego zaufania) sprzy m ierzeńca, którem u ufały kolej ne pokolenia aparatczy ków.
Riina, upoj ony władzą, pragnął zaostrzenia konfliktu. Polity cy (i nie ty lko) wy korzy sty wali nas do
tej pory j ako siłę zbroj ną? Odwróćm y reguły gry. Eskaluj m y poziom przem ocy i przy ciśnij m y
ich do m uru, by się przed nam i ugięli. Zm uśm y państwo, aby zaproponowało zawieszenie broni,
a wtedy cosa nostra będzie m ogła podać cenę za pokój .
Nastał 25 czerwca, przeddzień wielkich wy darzeń.
Następnego dnia poj echałem do szpitala w Careggi, ponieważ przeniesiono m nie z Pizy do
Florencj i. Tam tego popołudnia w sali Centrum Ortopedy czno-Urazowego poj awili się sędziowie
Pier Luigi Vigna i Silvia Della Monica, aby m nie przesłuchać w obecności Francesco Gratteriego
z Anty m afij nej Dy rekcj i Śledczej w Rzy m ie.
Nigdy nie zapom nę początku przesłuchania: „Oficj alnie odchodzę z organizacj i cosa nostra”.
Następnie opowiedziałem wszy stko, cofaj ąc się aż do roku 1973, kiedy to wstąpiłem do j ej
szeregów. Podczas kolej ny ch przesłuchań w Rzy m ie, prowadzony ch przez Vignę, poproszono
m nie o wy j awienie wszy stkich inform acj i doty czący ch działalności m afii w Toskanii. Inform acj i
o zam ordowany ch wrogach, przy j aciołach um ieraj ący ch na m oich oczach, przestępcach
ukry waj ący ch się przed policj ą, handlu narkoty kam i, porwaniach i aktach przem ocy. Podczas
wielogodzinnego przesłuchania odtworzy łem swą kry m inalną biografię i odsłoniłem karty historii
m afij ny ch współpracowników, zbiorowej odpowiedzialności, niebudzący ch podej rzeń kontaktów
– wszy stkie elem enty, które pozwoliły m i nam alować kom pleksowy obraz prawdziwego ży cia
w Palerm o.
By ł to okres zaciekły ch walk, Sy cy lia wy powiedziała państwu włoskiem u woj nę. A j a
oficj alnie zostałem świadkiem koronny m ; potężną bronią w rękach wy m iaru sprawiedliwości, ale
i człowiekiem z krwi i kości, celem dla m afiosów. De Gennaro i Gratteri czuli się zobowiązani, aby
m nie chronić, przekazał im m nie sam Falcone, wiedzieli, że teraz m oj e ży cie zależy ty lko od nich.
Oprócz przesłuchuj ący ch m nie śledczy ch oraz policj antów bezpośrednio odpowiedzialny ch za
m oj e bezpieczeństwo nikt nie wiedział o m oj ej decy zj i o odej ściu z cosa nostry. Nawet m oj a
rodzina. Im m niej wiedzieli, ty m m niej sze by ło ry zy ko, że popełnią fatalny w skutkach błąd.
Choć żona pewnie się dom y ślała. Przed wy j azdem do Rzy m u pozwolono m i się z nią spotkać
w naszy m dom u w Gavorrano. By ło to w czerwcu 1992 roku. Po szy bkim posiłku nadszedł
m om ent rozstania; w m oim głosie wy czuła wahanie, niem al zapowiedź ostatecznego pożegnania.
Po przy j eździe do Rzy m u czekałem na telefon od Borsellina. Niestety, wtedy właśnie
w telewizy j ny ch wiadom ościach j ednem u z dziennikarzy wy rwała się inform acj a, że
„prawdopodobnie Mutolo zdecy dował się na współpracę”. Naty chm iast zadzwoniłem do De
Gennaro, aby usły szeć wy j aśnienia. Odkąd to delikatne kwestie tego ty pu lądowały na biurkach
dziennikarzy ? Jak m iałem rozum ieć owo „prawdopodobnie”? Ktoś niewątpliwie chciał m nie
wy stawić na niebezpieczeństwo. Skoro telewizj a j uż o ty m trąbiła, z pewnością m oi wrogowie
zostali poinform owani o całej sprawie dużo wcześniej . De Gennaro zorganizował przeniesienie
m oj ej rodziny pod Rzy m , do Torre San Lorenzo. Zam ieszkali w niewielkim dom u i od czasu do
czasu m ogłem ich odwiedzać. Policj a, znalazłszy dla nas bezpieczne schronienie, zaczęła
pracować nad nową tożsam ością dla każdego z nas. Dostaliśm y dokum enty, co by ło istotne
zwłaszcza w przy padku dzieci, bo m ogły pój ść do szkoły.
Alarm , j aki wy wołał wy ciek inform acj i, przy niósł też pozy ty wne skutki. Moj a rodzina m ogła
spać spokoj nie, dzieci i żona zy skały szanse na godziwą przy szłość. A i j a m iałem j uż nigdy nie
by ć poszukiwany m zbiegiem ; koniec z odsiadkam i wy roków wraz z inny m i m afiosam i, koniec
z zabij aniem i przem y tem narkoty ków. Czasy ukry wania się przed cały m światem właśnie
m inęły.
17
Walka o władzę
Zaraz po śm ierci Salvo Lim y, zarówno wśród więźniów, j ak i m afiosów na wolności, zaczęło
krąży ć przekonanie, że nadchodzą ciężkie czasy. Wszy stkich ogarnęło poczucie zagrożenia; m afia
znalazła się w opałach. W przeciwieństwie do oszalałego Riiny doskonale wiedziałem , że
decy duj ąc się na eskalacj ę przem ocy, ry zy kuj em y przekroczenie granicy ciem ności. Cosa
nostra potrzebowała pokoj u, by znów czerpać zy ski z prowadzonej działalności.
Wielu sprawców, nawet z wy rokiem ośm iu m iesięcy czy roku, zaczęło przy stawać na
współpracę z wy m iarem sprawiedliwości. By ła to wy j ątkowa sy tuacj a. Także i Pippo Calò
zdawał sobie z tego sprawę, stwierdzaj ąc, j ak to on, lakonicznie, że nastały trudne czasy i nie
wiadom o, j ak wszy stko się skończy.
Również Luciano Liggio by ł poważnie zaniepokoj ony skutkam i m aksiprocesu.
– Jak to widzisz, Luciano? – spy tałem . – Dam y radę pokonać sztab anty m afij ny i ponownie
zewrzeć szeregi?
– Wiesz co, Gaspare – odparł – według m nie będzie coraz gorzej .
Miał racj ę, ponieważ nawet społeczeństwo po raz pierwszy otwarcie wy stąpiło przeciwko
nam . Ruch rodzin ofiar m afii zaczął dom agać się poszanowania prawa, rozwalaj ąc organizacj ę
od środka. Kobiety złam ane bólem m iały w sobie trudną do zrozum ienia godność. Ich protest,
także dzięki zainteresowaniu m ediów, towarzy szącem u m aksiprocesowi, unaocznił liczbę
niepotrzebny ch pogrzebów, za które odpowiadała m afia. Ponadto inne kobiety, inne m atki, które
wzrosły w m afij nej kulturze, widząc to cierpienie, nagle zaczęły przeglądać na oczy.
W kolej ny ch m iesiącach po zabiciu Falconego długo się nad ty m wszy stkim zastanawiałem .
Jego śm ierć oznaczała dla m nie utratę ważnego punktu odniesienia, j ednak zam iast poczucia
zagubienia towarzy szy ło m i coraz m ocniej sze przekonanie o słuszności podj ętej decy zj i. Mafia
obiecała m i pokazać słabość ludzi „z zewnątrz” i pozwalała poczuć się silny m „wewnątrz”
organizacj i. Nawet przy aresztowaniach i ciężkich oskarżeniach o zabój stwo szedłem do więzienia
spokoj ny, bo m iałem za sobą strukturę, która m iała m i pom óc uporać się z problem em . Dopiero
teraz poczułem siłę państwa i coraz m ocniej zacząłem zawierzać j ego przedstawicielom .
Decy zj a Riiny o wy powiedzeniu państwu woj ny okazała się zabój cza także dla organizacj i.
Ludzie należący do cosa nostry przestali czuć się członkam i silnej struktury. Jak m ówił
Badalam enti: „Nie należy iść na woj nę z państwem , ponieważ w otwartej woj nie zawsze wy gra
państwo”. Dlaczego zatem , w m om encie gdy zwy cięstwo nad m afią znaj dowało się na
wy ciągnięcie ręki, państwo postanowiło rozpocząć haniebne negocj acj e z cosa nostrą? Ty lko
dlatego, że j eden czy drugi kacy k zaczął grozić, że j eśli nie wy j dzie ze wszy stkiego obronną ręką,
rozpęta piekło prawdy o wieloletnich przekrętach?
Państwo by ło bliskie zwy cięstwa dzięki sztabowi anty m afij nem u. Dzięki ludziom takim j ak
Falcone, Borsellino oraz inny m „boj ownikom ”, dobrze znany ch m afiosom . Dzięki uczciwy m
sędziom , w większości Sy cy lij czy kom , którzy pragnęli oczy ścić swą ziem ię. Wielu odeszło
w zapom nienie, j ak choćby Antonio Saetta. Niewielu pam ięta to nazwisko, choć dla nas by ł
swego czasu wrogiem num er j eden, osobą skutecznie przeciwstawiaj ącą się m afij nej potędze.
I dlatego m usiał zginąć.
W owej woj nie także i m y, świadkowie koronni, odegraliśm y niem ałą rolę, choć nie wszy scy
podchodzili do sprawy w j ednakowy sposób. Taki na przy kład Salvatore Cangem i… Kiedy podj ął
współpracę z policj ą, m y ślał, że wy starczy wy stąpić z cosa nostry i złoży ć zapewnienie o swej
niewinności. Nie wy obrażał sobie, że ty m czasem opowiedziałem o zabój stwach, j akich
dokonaliśm y wspólnie. Gdy ty lko się o ty m dowiedział, zaczął wszy stkiem u zaprzeczać, próbuj ąc
obalić m oj e wcześniej sze zeznania. A także zeznania, które złoży ł Buscetta, Contorno i Mannoia.
Cangem i, który przej ął schedę po Pippo Calò i stanął na czele klanu z Porta Nuova, m ógł
okazać się cenny m współpracownikiem , opowiedzieć o kluczowy ch wy darzeniach, ale postanowił
ograniczy ć się do negowania zeznań inny ch świadków koronny ch. Jako capomandamento stał na
czele trzech rodzin, więc m usiał m ieć krew na rękach. By ł m ężczy zną honoru i zgodnie
z m afij ny m kodeksem , m usiał kogoś posłać do piachu, by zy skać ten ty tuł. W końcu śledczy
postanowili wszy stko dokładnie wy j aśnić i doprowadzić do naszej konfrontacj i. Rozm owie m ieli
się przy słuchiwać generał Mario Mori, kom endant policj i Francesco Gratteri, sędziowie Roberto
Scarpinato, Gioacchino Natoli, Guido Lo Forte oraz adwokat Cangem iego, z który m wdałem się
zresztą w py skówkę.
Cangem i owinął sobie prawnika wokół palca, m oże naprawdę zdołał go przekonać, że pom im o
m afij nej przeszłości nie m a na sum ieniu ani j ednego zabój stwa, więc m ecenas wy ładowy wał się
na m nie za niecne oskarżanie j ego klienta.
– Mam sum ienie czy ste j ak łza – zapierał się Cangem i.
Wy buchłem śm iechem i odparłem w podobny m tonie:
– W takim razie m oj e aż lśni!
Cangem i nie przestawał grać tego m izernego spektaklu, choć j uż w trakcie spotkania zrozum iał,
że powinien by ł podj ąć współpracę z DIA – Anty m afij ną Dy rekcj ą Śledczą, j ak uczy niłem to j a.
Ty lko taka decy zj a gwarantowała bezpieczeństwo i swobodę ruchu. Ty m czasem on zawierzy ł
karabinierom z wy działu do walki z przestępczością zorganizowaną (ROS) i razem z inny m i
potencj alny m i współpracownikam i ży ł w pewny m zawieszeniu, czekaj ąc w koszarach na rozwój
sy tuacj i.
Kilka dni później powiedziano m i, że zorganizowano przesłuchanie Cangem iego w siedzibie
DIA. Postanowiono go przenieść do zam kniętego ośrodka, choć nie do prawdziwego więzienia,
aby m iał czas się nad wszy stkim zastanowić. I to j a m iałem m u przekazać tę wiadom ość.
Kiedy m y ślę o ówczesny ch wy darzeniach, aż trudno m i uwierzy ć, że m iędzy nam i a policj ą
panowały tak nieform alne relacj e; ty lko ten, kto poznał sm ak krwi i woj ny, m oże to zrozum ieć.
Odnosiłem czasem wrażenie, że śledczy im prowizuj ą, nie zastanawiaj ąc się zby tnio nad
konsekwencj am i takiej czy innej decy zj i; w j akim ś stopniu pewnie tak by ło. Nie m ogli sobie
pozwolić na przeciąganie przesłuchań w nieskończoność. Państwo odnosiło kolej ne zwy cięstwa,
ale i m afia dokładała wszelkich starań, by j ak naj szy bciej znaleźć nowy ch współpracowników
w świecie polity ki, nowy ch protektorów, nowy ch popleczników w poszczególny ch partiach.
Zapewniłem Cangem iego, że nie trafi do więzienia, ale gdy ty lko wy powiedziałem słowo
„więzienie”, załam ał się. Złapał m nie za rękę i wy buchł płaczem . Wy lał istną rzekę łez.
– Nie chcę iść do więzienia. To j uż wolę się powiesić.
Nie wy puszczał m oich rąk i powtarzał w kółko „powieszę się”. W końcu, wciąż zanosząc się
płaczem , powiedział:
– Niech m nie przesłuchaj ą od razu! Dam DIA dowód uczciwości, dowód, którego nikt nie
podważy.
Wy swobodziłem ręce i wy szedłem , zostawiaj ąc faceta sam ego, aby przekazać j ego słowa.
Został w pusty m pokoj u; nie m ógł sobie nic zrobić.
Dotrzy m ał słowa. Zeznał, że w podziem ny m kory tarzu nieopodal granicy ze Szwaj carią
ukry to dwa m iliony dolarów. Znaleziono pieniądze, choć – j ak powiedział m i później świadek
koronny Franco Scrim a, z klanu z Porta Nuova – nie należały do niego.
– To by ła m oj a kasa – oświadczy ł Scrim a. – Ten palant zdołał zrobić z siebie bohatera dzięki
m oim pieniądzom !
18
Nie jestem zdrajcą
W ciągu ży cia zaliczy łem wiele lat więzienia.
Po raz pierwszy trafiłem do aresztu w m aj u 1976 roku. W 1981 roku wy szedłem na zwolnienie
warunkowe, ale wróciłem za kratki w czerwcu 1982 roku. Odzy skałem wolność w 1988 roku ty lko
dzięki upły wowi procesowy ch term inów i zostałem wy słany na przy m usowy poby t do Toskanii,
do Gavorrano.
W 1989 roku trafiłem znowu na dwadzieścia dni do aresztu w Toskanii i niedługo potem ,
w lipcu tego sam ego roku, zostałem zatrzy m any za posiadanie fałszy wy ch dolarów i broni. Po
sześciu m iesiącach odsiadki wy szedłem na wolność na początku 1990 roku.
Piętnastego sierpnia 1991 roku trafiłem do zakładu karnego, ty m razem o zaostrzony m
ry gorze, w Spoleto. Zacząłem m ieć dość takiego ży cia.
Od pewnego czasu rozm y ślałem nad sensem m oj ej egzy stencj i, dokony wałem bilansu
ostatnich lat spędzony ch na usługach m afii, coraz m niej przy pom inaj ącej organizacj ę, do której
wstąpiłem j ako m łody chłopak. Chciałem zostawić wszy stko za sobą, czuj ąc, że w ty m świecie
nie czeka m nie żadna przy szłość.
Piętnastego grudnia odby łem rozm owę z Falconem i od tam tego czasu rozpocząłem nowy
etap, będący – na dobre i złe – konsekwencj ą decy zj i podj ętej owego dnia.
Jakiś m iesiąc później otrzy m ałem ostateczny wy rok w m aksiprocesie. Kolej ny ch osiem lat
pozbawienia wolności.
W 1987 roku skazano m nie na osiem naście lat więzienia za przy należność do m afii i przem y t
narkoty ków. Sąd apelacy j ny odj ął m i trzy lata, ale Sąd Kasacy j ny utrzy m ał wy rok pierwszej
instancj i i wszy scy trafiliśm y za kratki z długim i wy rokam i.
Miało to m iej sce 10 sty cznia 1992 roku. „Popraweczka”, której wielu się spodziewało, nie
przeszła i niektórzy dostali karę doży wocia.
Pakty zostały złam ane. Każdy m usiał m y śleć o sobie.
Dlatego też, gdy podj ąłem współpracę z policj ą, nie czułem się zdraj cą. To m afia zdradziła
m nie.
Mafia uległa transform acj i, stała się arogancka. Cosa nostra powinna by ła przestrzegać
dawny ch zasad: j akie bezpieczeństwo m ogła nam zapewnić, j eśli dąży ła do frontalnego starcia
z państwem , j eśli zabij ała kobiety, dzieci, a nawet wnuki? Należało pozostać przy stary m kodeksie
postępowania; oczy wiście m afiosi nie by li święci, ale działali zgodnie z ustalony m i regułam i.
Zarzy naliśm y się m iędzy sobą, w gronie członków m afii: ty zabiłeś j ednego z m oich ludzi, to j a
zabij ę j ednego z twoich. I ty le. Ewentualne ofiary wśród „cy wili” oznaczały wy m knięcie się
akcj i spod kontroli. Nigdy nie strzelaliśm y w stronę przechodniów ty lko po to, by ich zabić.
Chaos zapanował w m om encie uj awnienia skorum powanego sy stem u powiązań m iędzy
polity ką a zorganizowaną przestępczością. I gdy w 1992 roku stary układ rozpadał się na kawałki
w następstwie procesu „Czy sty ch rąk”, także na Sy cy lii doszło do zburzenia dawnej równowagi
sił. Skorum powane państwo zaczęło chwiać się w posadach. A m afia razem z nim . Z naszego
punktu widzenia sprawy wy glądały dość prosto. Należało znaleźć nowy ch współpracowników
w party j ny ch kręgach, ponieważ afera łapówkarstwa na szczy tach władzy, tzw. Tangentopoli,
zdy skredy towała ówczesną klasę polity czną, z którą utrzy m y waliśm y kontakty aż do tego
m om entu, bo zapewniała ochronę naszy ch interesów.
Kolej ny problem stanowił Riina i j ego żądza zem sty. By ł krwiożerczą bestią, niepodobny m do
większości m afiosów. Bossowie są zim ni, wy rachowani, ale nie stosuj ą przem ocy dla czy stej
przy j em ności. Dawniej , nawet za ciężkie uchy bienia, zabij ano ty lko i wy łącznie winowaj cę,
m ężczy znę honoru, który popełnił niewy baczalny błąd. Z zasady bliższy ch i dalszy ch krewny ch
zostawiano w spokoj u. Kiedy władzę przej ął Riina, zwy czaj em stało się zabij anie kobiet i dzieci.
Sy nowie Badalam entiego i Inzerilla, żona Giovanniego Bontade i wielu inny ch.
To corleonesi są zdraj cam i, nie j a.
Taki na przy kład Francesco „Ciccio” Di Trapani. Doskonale go pam iętam . Po aresztowaniu
Madonii przej ął kontrolę nad gangiem z Resuttany.
Jego rodzina pochodziła z tam ty ch okolic i by ła daleko spokrewniona z Madonią. Później te
więzy j eszcze bardziej się zacieśniły, bo po m asakrze w Capaci j edna z córek Di Trapaniego
poślubiła Salvuccio Madonię. Stary Di Trapani m iał j ednak na pieńku z Francesco Madonią i, by
uniknąć przelewu krwi, Gaetano Badalam enti przy j ął Ciccio wraz z rodziną w Cinisi. Badalam enti
nie ty lko zaoferował m u schronienie, ale wprowadził w krąg interesów.
W 1960 roku, w trakcie odsiadki za j edno z m oich liczny ch włam ań, poznałem Ciccio. Jego
oj ciec zm arł j akiś czas wcześniej i on, m łody m afioso, został oskarżony razem z Carm elo Vitalem
o strzelaninę w Borgo Vecchio. Zaprzy j aźniliśm y się, choć nie przy puszczałem , że j uż został
m ężczy zną honoru. Dowiedziałem się o ty m dopiero w 1973 roku, gdy zrekrutowany przez
Rosaria Riccobono, oficj alnie wstąpiłem do cosa nostry.
W tam ty m okresie m ieszkałem z rodziną w Villagrazia di Carini, podobnie j ak Rosario, i obaj
ukry waliśm y się przed policj ą. Z Badalam entim łączy ły nas zaży łe stosunki i by łem zawsze do
dy spozy cj i j ego rodziny. Robiłem dla nich dosłownie wszy stko: podkładałem m ateriały
wy buchowe i ładunki w zakładach, zm uszaj ąc właścicieli do płacenia haraczu, wy kony wałem
wy roki i tak dalej .
Spoty kałem się z Ciccio wielokrotnie w różny ch okolicznościach. To on by ł razem ze m ną
w Mediolanie w 1974 roku, kiedy otrzy m aliśm y nakaz odstąpienia od porwania Berlusconiego.
Dobrze m u się wiodło. Znaj dował się pod opiekuńczy m i skrzy dłam i Gaetano Badalam entiego
i pracował dla niego j ako kierowca. Miał piękny dom i prosperuj ącą hodowlę kurczaków oraz
by dła. Wszy stko układało się pom y ślnie do czasu, gdy Gaetano został wy elim inowany z gry. Po
utracie j ego ochrony wszy stko zaczęło się sy pać.
Jedna z córek Ciccia wy szła za m ąż za sy na Vincenza Rim iego z Alcam o, Leonarda,
naj m łodszego capomandamento na Sy cy lii. Także i Rim i by li m ocno powiązani z Badalam entim ,
ale zdołali zachować swą m ocną pozy cj ę. Dlatego też, kiedy w 1978 roku Gaetano został
wy kluczony z rodziny na rozkaz Riiny, Ciccio m ógł liczy ć na wsparcie innego potężnego klanu. Ta
liczna rodzina posiadała szerokie koneksj e. I Riina nie m ógł tego strawić.
W trakcie procesu j ednego z sy nów Vincenzo Rim iego, Natale, wy szło na j aw, że j ego żona,
przepiękna kobieta, sy piała z j edny m z j ego adwokatów. Riina, dowiedziawszy się o ty m ,
naty chm iast udał się do Natale i kazał m u j ą zabić.
– Rozum iesz, co zrobiła? – py tał Riina. – Nie ty lko wy rządziła krzy wdę tobie, ale i wszy stkim
m ężczy znom honoru. Kto teraz będzie ufał adwokatom ?
– Nie m ogę – odparł Natale. – To m atka m oich córek. Mogę j ą przegonić, odebrać dzieci,
pieniądze, odizolować od wszy stkich, ale nie zabić.
Przez tę odpowiedź, naj bardziej naturalną dla m ężczy zny w ty ch okolicznościach, Natale Rim i
stracił wszy stko. Został odrzucony przez rodzinę, bo okry ł hańbą wszy stkich j ej członków.
I tak oto, w wy niku m ałżeńskiej zdrady innego faceta, Ciccio stracił z dnia na dzień ochronę.
Wiedział, że Riina ty lko czeka, by go dopaść, i chcąc uzy skać j ego przy chy lność, wy m y ślił
kłam stwo na tem at Badalam entiego. Ciccio doskonale wiedział, że nienawiść Riiny do
Badalam entiego przewy ższa niechęć do niego sam ego i wierzy ł, że oferuj ąc pretekst do
wy elim inowania człowieka, który m im o wszy stko cieszy ł się powszechny m poparciem
i szacunkiem , wy j dzie z opresj i cało. By ł tchórzem . Gotowy m oczernić człowieka, który dał
schronienie j em u i rodzinie, by leby ocalić skórę.
Rozpuścił plotkę, że Badalam enti spoty ka się z Dom enikiem Coppolą i razem planuj ą zam ach
na Riinę. Dom enico by ł sy nem bossa Antonino i wnukiem Franka „Trzy Palce”, znanego
i szanowanego przez wszy stkich oj ca chrzestnego, j ednego z niewielu, który – choć prowadził
interesy do końca swy ch dni – zdołał um rzeć ze starości.
Riina, usły szawszy tę inform acj ę, poczuł się, j akby dostał wy m arzony prezent. Od dawna
czekał na pretekst, aby pozby ć się Badalam entiego: by ł żądny krwi, ale doskonale zdawał sobie
sprawę, że nie m oże załatwić takiej szy chy j ak Gaetano bez ogólnego przy zwolenia. Nareszcie
m ógł zrealizować plan, nad który m pracował od wielu lat.
Przede wszy stkim postanowił zaangażować Nina, kuzy na Gaetano. Co więcej , to właśnie j em u
zlecił dokonanie zabój stwa, bo j ako krewny m ógł z łatwością zbliży ć się do bossa. Nino
kategory cznie odm ówił i za karę dostał kulkę w łeb kilka m iesięcy później . Zabój cy zastrzelili też
j ego kilkunastoletniego sy na.
Leonardo Rim i poczuł, że pali m u się grunt pod nogam i. I wy j echał wraz z żoną i dwiem a
córkam i do Hiszpanii. Riina nadal pałał żądzą zem sty.
Wezwał Ciccio i nakazał m u zadzwonić do zięcia i nam ówić na powrót do Włoch, do Cinisi.
Ciccio nawet się nie zaj ąknął i zaczął przy gotowy wać pułapkę dla m ęża swej córki, człowieka,
który nigdy m u nic złego nie zrobił i który zawsze postępował uczciwie względem wszy stkich.
Miał czelność wm ówić córce, że nie grozi im niebezpieczeństwo, twierdząc, że bliskie relacj e
m iędzy Rim im i a Badalam entim i nic dla Riiny nie znaczą, by ło, m inęło.
Leonardo, sły sząc zapewnienia teścia, przy j echał do Włoch, by wy badać grunt; nie do końca
j ednak przekonany – zostawił żonę i dzieci w bezpieczny m m iej scu. Zginął tej sam ej nocy.
Jakby tego by ło m ało, podrzucono w j ego dom u karabin, z którego wcześniej zastrzelono trzy
inne osoby. Dla zm y lenia śladów. Riina m iał sm y kałkę do podobny ch forteli.
Kiedy m łoda żona dowiedziała się o śm ierci m ęża, wróciła z córkam i na Sy cy lię. A m iała
inne wy j ście? Zam ieszkała u m atki, w dom u pod m iastem . Dziewczy nki na widok dziadka
naty chm iast pobiegły się przy witać. Jednak zdj ęta bólem kobieta pozostała niewzruszona i ty lko
wy sy czała w j ego kierunku dwa zdania:
– Nie doty kaj cie dziadka. Jego ręce są splam ione krwią waszego oj ca.
Gdy opowiedziałem tę historię w sądzie, zapadła lodowata cisza. Sędzina nie by ła w stanie
doj ść do siebie. Nawet j ej zj eży ły się włosy na głowie.
Gardziłem Di Trapanim i dlatego zdecy dowałem się donieść na niego w trakcie procesu.
Zasługiwał na karę, więc nie om ieszkałem zeznać, że razem dokonaliśm y kilku zabój stw i wspólnie
podkładaliśm y m ateriały wy buchowe w okręgu Cinisi. Choć tak naprawdę Ciccio by ł
zaangażowany głównie w logisty kę akcj i. Znaj dował dla nas schronienie i zapewniał transport.
Kiedy policj anci zapukali do j ego dom u, zm arł na zawał. Pękło m u serce, bo dzięki m oim
zeznaniom wszy scy poznali hańbiącą go prawdę.
Di Trapani nie by ł j edy ny m m afiosem , który poświęcił swą rodzinę dla uzy skania
przy chy lności przełożony ch.
Pam iętam pewną rozm owę w celi. Przy m oim stole siedzieli Mariano Agate, Luciano Liggio,
Pino Leggio i kilku inny ch współwięźniów. W tam ty m czasie zakłady karne przy pom inały wielkie
hotele i m ogliśm y się spoty kać i rozm awiać bez większy ch ograniczeń. W pewny m m om encie
ktoś podj ął tem at niedawnego zabój stwa. W barze Don Bosco w Palerm o zastrzelono żonę capo
z Ciaculli, Rino Lucchese. Ponoć narkom an próbował wy rwać kobiecie torebkę, a gdy m u się to
nie udało, zastrzelił j ą. By liśm y właśnie po posiłku i graliśm y w karty. Luciano Liggio stwierdził,
że wszy stkich ćpunów należałoby zabić.
Ty le że bez narkom anów straciliby śm y m orze pieniędzy. Wszy scy zaj m owaliśm y się
handlem i przem y tem , ze m ną na czele. Poza ty m doskonale wiedzieliśm y, że za zabój stwem nie
stał żaden narkom an. Zam ordowano j ą na zlecenie m ęża, który – niezły splot okoliczności – wpadł
do naszej celi kilka dni później .
Lucchese, udaj ąc złam anego bólem wdowca, pokazał Luciano kolorowe zdj ęcie zm arłej żony
obok wazonu z kwiatam i. Arty sty czne zdj ęcie, naprawdę ładne. Luciano podał nam fotografię,
aby śm y wszy scy j ą zobaczy li. Niezłe przedstawienie! Zleceniodawca szukał pocieszenia
i wy razów współczucia. Chy ba wszy scy znali prawdę, ale oczy wiście nikt się z ty m nie wy dał.
Dlaczego zginęła? Jego m atka, w trakcie wizy ty w więzieniu, narzekała, że sy nowa j eździ zby t
często z trzy nastoletnią córką do Mondello. Wiedziała, że sy n j est chorobliwie zazdrosny, więc by
pozby ć się m łodej sy nowej , nie om ieszkała dodać:
– Siedzisz tu, biedaku, w więzieniu, a ona j eździ tam na balety i sprowadza na złą drogę twoj ą
córkę!
Nieszczęsna kobieta nie zrobiła nic złego. By ła ty lko m łoda i ładna. I te dwie cechy
zaprowadziły j ą do grobu.
Nie po raz pierwszy Lucchese dokony wał podobnie odrażaj ący ch czy nów. Wcześniej nakazał
zam ordowanie szwagierki, bo spoty kała się z neapolitańskim piosenkarzem Pino Marchesem .
Przy łapali parę w sam ochodzie i zabili. Ją zastrzelono, a j ego potraktowano w specj alny
sposób. Poddano torturom , wy kastrowano, a następnie uduszono. Kiedy rozniosła się wiadom ość
o ty m m orderstwie, niektórzy pozwalali sobie na żartobliwy kom entarz:
– Dobrze, że nie chcą obciąć fiuta każdem u, kto sy piał ze szwagierką Lucchesego!
W więzieniu co chwila wy chodziła na j aw podobna historia; wciąż o nich gadaliśm y.
Zastanawialiśm y się też, j ak m y by śm y zareagowali w podobny ch sy tuacj ach: zdrada żony,
przekręty sy na, zhańbienie rodziny przez krewnego.
– No dobra, Gaspare – py tali corleonesi, z który m i siedziałem w j ednej celi – ale czy nie
należy ukarać córki, która okry ła cię wsty dem ?
– Nie by łby m w stanie tego zrobić – odpowiadałem . – Cokolwiek uczy niłaby m oj a córka, nie
um iałby m podnieść na nią ręki.
Moj e słowa zbij ały ich z tropu. Nie potrafili poj ąć, że oj ciec m oże kochać swe dzieci ponad
wszy stko na świecie.
By li to przy j aciele Salvatore Riiny, corleonese. Odrażaj ący ludzie, którzy by li w stanie zabić
wuj a, brata, córkę, by leby zadowolić swego szefa. By dlaki pozbawione godności, usuwaj ące
przeszkody na j ego drodze. Budzili we m nie taki wstręt, że to i z ich powodu zdecy dowałem się na
rozm owę z Borsellinem .
19
Spotkanie
Paola Borsellina poznałem na długo przed podj ęciem decy zj i o odej ściu z m afii. Nasze pierwsze
spotkanie m iało m iej sce w 1975 roku i wspom nienie tego wy darzenia, pom im o upły wu piętnastu
lat, przekonało m nie do złożenia przed nim zeznań.
Toczy ł się wówczas proces o zam ordowanie policj anta; j edno z pierwszy ch zabój stw
przedstawiciela służb m undurowy ch. Nazy wał się Gaetano Cappiello i by ł m istrzem sztuk walki;
potrafił się bronić. Dlatego też powierzono m u rolę kierowcy sędziego Giovanniego Pizzilla, który
nie m iał bezpośrednio do czy nienia z m afiosam i, ale znalazł się na celowniku gangu Salva.
Kom enda w Palerm o oskarży ła m nie o współudział, choć akurat w ty m przy padku nie m iałem
nic na sum ieniu. W dniu popełnienia przestępstwa by łem operowany na dy skopatię. Rano
odwiedzili m nie w szpitalu Riccobono, Davì oraz Micalizzi i opowiedzieli o Angelo Randazziu,
opty ku, który płacił nam haracz. Podej rzewaliśm y, że coś kręci i postanowiliśm y go sprawdzić.
Za każdy m razem , gdy um awialiśm y się na odbiór pieniędzy, w ostatniej chwili zm ienialiśm y
m iej sce, aby nie m ógł się skontaktować z policj ą, lecz on znaj dował zawsze j akiś pretekst, by
zy skać na czasie. Zaleciłem ostrożność, bo według m nie Randazzo ewidentnie szy kował pułapkę.
Postanowili więc um ówić się z nim w łatwy m do skontrolowania m iej scu, przed kościołem
Villaggio Ruffini w Palerm o. Pięćdziesiąt m etrów dalej stał dom m ister Cuculla, starego m afiosa,
który po powrocie z Am ery ki zaj ął się hodowlą. Posiadłości pilnował wiekowy j uż m ężczy zna
honoru, Buffa, który wy słał swego sy na, Nino, aby nam pom ógł.
Zgodnie z przewidy waniam i Randazzo przy j echał w towarzy stwie. Na ty lny m siedzeniu
ukry wał się Gaetano Cappiello.
Sto pięćdziesiąt m etrów dalej , przed barem , stał zaparkowany sam ochód pralni
z zaciem niony m i szy bam i. Siedzący w środku policj anci kontrolowali całe zaj ście.
Michele Micalizzi stał pod arkadam i i obserwował akcj ę. Gdy auto Randazza zatrzy m ało się
pod kościołem , Rosario Riccobono i Salvatore Micalizzi wy padli w tej sam ej chwili z krzaków pod
m urem ogradzaj ący m m aj ątek m ister Cuculla.
Randazzo wy siadł z torbą pieniędzy ; chwilę później wy skoczy ł Cappiello. Trzy m aj ąc w górze
pistolet, wy krzy knął:
– Nie ruszać się!
Nie um iem teraz powiedzieć, czy pierwszy wy strzelił Salvatore, czy Rosario, ale z pewnością
j eden z nich otworzy ł naty chm iast ogień i zastrzelił policj anta na m iej scu. Randazzo m iał więcej
szczęścia. Kula przeszy ła m u policzek, wy biła kilka zębów i wy leciała z drugiej strony.
Sły sząc wy strzały, także pozostali policj anci wy skoczy li z furgonetki. Saro i Salvatore pobiegli
z powrotem pod m ur, przeskoczy li na drugą stronę i z tej bezpiecznej kry j ówki nie przestawali
ostrzeliwać funkcj onariuszy. Po kilku m inutach rozbiegli się po gospodarstwie m ister Cuculla.
Następnego dnia znów odwiedzili m nie w szpitalu, aby opowiedzieć o zaj ściu. Operowano
m nie dzień wcześniej , ale naty chm iast wezwałem lekarza.
– Panie profesorze, m uszę wy j ść. Zginął policj ant i j utro gazety opublikuj ą m oj e zdj ęcie.
– Jeśli j utro będziesz w stanie chodzić – odparł – pozwolę ci wy j ść. Ale do tego czasu m asz
leżeć w łóżku.
Następnego ranka m oj a żona wraz z siostrzenicą pom ogły m i wstać. Wszy stko m nie bolało, ale
j akoś trzy m ałem się na nogach. Lekarz w pośpiechu nałoży ł m i gips i wy pisał do dom u.
Zdąży łem j eszcze poprosić żonę o kupienie dużego bukietu róż dla siostry zakonnej , która się m ną
opiekowała. Podarowałem kwiaty zaskoczonej zakonnicy i podziękowałem j ej za troskę.
Naturalnie nie kierowała m ną j edy nie wdzięczność; chciałem , by dobrze zapam iętała m oj ą
twarz. By łem pewien, że trafię na listę podej rzany ch ze względu na kry m inalną przeszłość. I choć
posiadałem alibi w postaci operacj i dy skopatii, zeznania siostry m ogły m i bardzo pom óc.
Oczy wiście zostałem aresztowany i to właśnie w ty ch okolicznościach spotkałem po raz
pierwszy Borsellina. Kiedy wprowadzono m nie na przesłuchanie, przedstawił m i długą listę
zarzutów. Choć wy kaz by ł im ponuj ący, pozwolił m i spokoj nie opowiedzieć własną wersj ę
wy darzeń. Zrozum iał, że większość oskarżeń by ła bezpodstawna. Oczy wiście nie by łem święty
i dobrze wiedziałem o wielu akcj ach, ale to nie znaczy ło, że osobiście brałem udział w każdej
z nich. Słuchał m nie bez uprzedzeń, sprawdzał dane i skreślał kolej ne zarzuty z listy.
W tam ty m czasie nawet nie wiedziałem o procedurze wy kreślania. Dopiero adwokat wy j aśnił
m i, o co chodzi:
– Gaspare! Nie cieszy sz się? – spy tał. – Borsellino odrzucił niektóre zarzuty ! To znaczy, że
skreślił cię z listy oskarżony ch w części procesów.
Cała afera nie skończy ła się na m oim wcześniej szy m wy j ściu ze szpitala i ukry ciu się
w pobliżu posiadłości Cuculla. Prawie wszy scy, którzy brali udział w tam tej akcj i, trafili za kratki
albo m usieli się ukry wać przed wy m iarem sprawiedliwości. Policj a przesłuchała nawet córkę
Nino Buffy, która nie m iała o niczy m poj ęcia. Kiedy w końcu naj gorszy ból m inął i stanąłem na
nogi, spotkałem się z Inzerilliem , Scaglionem oraz inny m i ważny m i m afiosam i. I obiecałem , że
zabij ę Randazza, gdy ty lko wy j dzie ze szpitala.
Nie m ogłem przy puszczać, że m oj e słowa wy wędruj ą z pokoj u i trafią do bezpośredniego
zainteresowanego, ale tak się właśnie stało.
Żona Randazza by ła spokrewniona z księciem Alessandro Vanni Calvello di San Vincenzem ,
który dowiedział się o m oim zam iarze naj prawdopodobniej w trakcie rozm owy z j akim ś ważny m
bossem , m oże z Bontadem .
Książę wezwał m nie osobiście do rezy dencj i swej m atki, Palazzo Sant’Anna. Naturalnie, j ako
zwy kły żołnierz, nie m ogłem podj ąć rozm ów z tak znam ienitą osobistością i postanowiłem
zaczekać, aż Riccobono, ukry waj ący się wówczas w Neapolu, wróci do Palerm o.
Zaraz po przy j eździe Rosaria do m iasta zorganizowaliśm y spotkanie. Towarzy szy ł nam
adwokat Gallina Montana.
W trakcie rozm owy z księciem wciąż rozglądałem się dokoła. Na ścianach wisiały wspaniałe
obrazy, ale m oj ą uwagę przy kuła stara, pięknie m alowana waza. Miałem w dom u porcelanowy
serwis o podobny m zdobieniu. Trafił do m nie przy padkiem . Odkupiłem go od złodziei, którzy
wy nieśli go z okradzionego sam ochodu. Książę zauważy ł m oj e zainteresowanie wazą.
– Nie znam j ej historii – powiedział – ale skoro znaj duj e się w dom u m oj ej m atki, to pewnie
j est sporo warta. Wszy stkie zgrom adzone tu przedm ioty są bardzo cenne.
Uśm iechnął się i wróciliśm y do interesów.
Zależało m u na ugodzie w sprawie Randazza. Zaproponował nawet pieniądze za ocalenie m u
skóry, ale odm ówiliśm y.
– Ży j em y z haraczy i wy m uszeń – stwierdził Rosario – ale przy j m owanie pieniędzy za
odstąpienie od wy roku nie wpisuj e się w nasze zasady postępowania.
W końcu znaleźliśm y opty m alne rozwiązanie dla obu stron. Randazzo nie stanie w procesie
j ako oskarży ciel posiłkowy, a j eżeli będziem y potrzebować prawników, książę zapewni nam
naj lepszy ch adwokatów. Gallina Montana nie przy padkiem towarzy szy ł nam podczas tej wizy ty.
Ale naj lepsze m iało dopiero nadej ść.
W 1992 roku, kiedy książę dowiedział się o m oim odej ściu z m afii, zaczął trząść ze strachu
portkam i. By ł powszechnie znaną osobą i obawiał się, że opowiem prokuraturze o naszy m
spotkaniu.
Pewnego dnia, podczas przesłuchania w tej właśnie sprawie, sędzia poinform ował m nie, że
w Palazzo Sant’Anna wy buchł pożar. Zaniosłem się śm iechem , bo naty chm iast przej rzałem
książęce gierki. Postanowili spalić obrazy, które podziwiałem ostatnim razem . Dobrze j e
zapam iętałem i nawet sporządziłem ich kopie w zeszy cie. Facet znalazł zatem sposób, by dowody
na m oj ą obecność w rezy dencj i zniknęły bez śladu.
20
Coś nie tak, panie sędzio? Pali pan dwa
papierosy jednocześnie?
Pierwszego lipca 1992 roku przewieziono m nie do siedziby DIA, której j uż dokładnie nie
pam iętam . Zapam iętałem ty lko schody, które pokonałem w pośpiechu, podniecony m y ślą
o czekaj ący m m nie spotkaniu z Borsellinem .
Na dzień dobry oświadczy łem , że szczerze ubolewam nad śm iercią Falconego. I dodałem , że
teraz wszy scy powinni m ieć się na baczności, bo każdego m oże spotkać ten sam los. Cosa nostra
bezzwłocznie reaguj e na wszelkie zagrożenia. A czasy pertraktacj i j uż się skończy ły. Zabij anie
policj antów i sędziów stało się norm ą.
Borsellino czekał na m nie z prokuratorem Aliquò, ale poprosiłem grzecznie o rozm owę ty lko
z sędzią. Aliquò m iał do nas wrócić na koniec, aby spisać protokół z przesłuchania.
Tak j ak w przy padku Falconego, zacząłem od ostrzeżenia Borsellina przed osobam i
z naj bliższego otoczenia, pracownikam i j ego biura. Odparł, że i j ego obowiązuj ą pewne zasady,
i nawet j ednoznaczne oraz uzasadnione oskarżenie wy m aga dowodów. Dodał, że m oj e słowa, czy
zapewnienia kogokolwiek innego, nie są wy starczaj ące. Do m nie należało opowiedzenie całej
prawdy, a do niego wery fikacj a m oich zeznań. Niestety, gdy dochodziło do relacj i
z funkcj onariuszam i państwowy m i, sprawy od razu się kom plikowały. Dostarczenie dowodów nie
by ło takie proste: m afiosów wszy scy dobrze znali, istniały poszlaki, rej estr karny, dokum entacj a
na tem at zabój stw i poprzednich przestępstw. Skorum powany urzędnik zostawia m niej śladów. To
m y, j ako zbroj ne ram ię m achiny, by liśm y na widelcu.
– Rozum iem – odparłem . – Ale przy naj m niej postaraj m y się złapać grube ry by,
w przeciwny m razie nigdy nie wy gram y. Mafia j est ściśle powiązana z polity kam i, policj antam i,
sędziam i. I j eżeli nie przetniem y tej pępowiny, do niczego nie doj dziem y.
Chciałem zainicj ować czy stkę.
Zacząłem zeznawać, a on otworzy ł swój czerwony notes. Nie wiem , co zawierał, ale by ł to
gruby i pełen zapisek notatnik. W ty m pam iętny m lipcu widziałem się z Borsellinem trzy razy
i zawsze na stole kładł notes, paczkę papierosów i nic więcej . Pisał i palił.
Kiedy wy m ieniłem nazwisko Contrady i sędziego Signorina, zauważy łem , że nie pozostał
oboj ętny. Prawdę m ówiąc, Contrada chy ba go za bardzo nie zaskoczy ł, ale nie spodziewał się
usły szeć o Signorinie. To, co nastąpiło później , w wy niku m oich zeznań, nie napawało m nie
radością. Wiadom ość o sam obój stwie Signorina zbiła m nie z tropu. Mógł zrobić, j ak pozostali,
zarzucić m i kłam stwo i dziś j eszcze by ży ł. Nie m ówiąc o ty m , że obecnie eksponowane
stanowiska zaj m uj ą osoby, które m aj ą zdecy dowanie więcej na sum ieniu od niego.
Razem z Ay alą pełnił funkcj ę prokuratora generalnego podczas m aksiprocesu. Wtedy
wy słałem wiadom ość Riinie, który akurat ukry wał się przed policj ą, że m am doj ścia do
Signorina. Jego odpowiedź brzm iała: „fatti ’u carceratieddu”, to znaczy „bądź grzeczny m
więźniem ”, pilnuj swoich spraw, a m y zaj m iem y się procesem .
Riina czuł się bardzo pewny siebie; j a m ogłem liczy ć na współpracę z Signorinem , ale
naj widoczniej on m iał j eszcze lepsze kontakty. Spodziewaliśm y się wieloletnich kar więzienia
decy zj ą sądu pierwszej instancj i, ale przecież istniała apelacj a. Zapewniano nas, że wszy stko
dobrze się skończy i m ieliśm y by ć dobrej m y śli, nawet w razie pierwszego, ciężkiego wy roku.
Maksiproces m iał wy dźwięk polity czny, więc m usieliśm y zostać skazani. Zwy czaj owy szum
m aj ący pokazać, że wszy scy zwalczaj ą cosa nostrę. Wiedzieliśm y, że sąd drugiej instancj i
dokona m ałej poprawki, a na koniec sąd kasacy j ny, dzięki wstawiennictwu drogiego Carnevalego,
załatwi sprawę po naszej m y śli. Ty m czasem Falcone m iał zostać wy słany do Am ery ki
Południowej .
Nasi adwokaci pracowali w pocie czoła, by – nieprzy padkowo – doprowadzić do m ały ch
uchy bień proceduralny ch. To one m iały m ieć decy duj ące znaczenie dla sądu kasacy j nego, czy li
zapewnić Carnevalem u narzędzie pozwalaj ące złagodzić lub unieważnić wy rok.
Do tego klasy czna zagry wka przed sądem apelacy j ny m . Za każdy m razem traciliśm y kupę
czasu na sprawdzenie, czy wszy scy są obecni. Razem z oskarżony m i, świadkam i, sędziam i,
adwokatam i itp. aulę wy pełniała chm ara ludzi. Potem sam a rozprawa trwała krótką chwilę.
Wy starczy ło, żeby nasz adwokat zgłosił się zam iast innego, nieobecnego m ecenasa, zapewniaj ąc,
że kolega zaraz doj dzie, choć tak naprawdę znaj dował się on wtedy na innej sali rozpraw,
w inny m m ieście.
Sędzia Giordano by ł uczciwy, ale wy wodząc się ze środowiska cy wilistów, brak m u by ło
spry tu ty powego dla karnistów. I dzięki tem u podczas sprawdzania całej dokum entacj i sądowej
wy chodziły na j aw tego rodzaj u kruczki, pozwalaj ące następnie Carnevalem u na podj ęcie
właściwy ch działań.
Jednak ty m razem wszy stko wy szło zupełnie inaczej .
Tam tego lipcowego dnia opowiedziałem o m oj ej przeszłości, o ty m j ak wy gląda struktura
organizacy j na m afii, o m oim pierwszy m spotkaniu w więzieniu z Riiną, o m afiosach, do który ch
się zbliży łem podczas pracy w warsztacie Vetrana, oraz o ty ch, który ch poznałem po wstąpieniu
do cosa nostry. Nagle, w trakcie zeznań, nastąpiła niespodziewana przerwa.
Borsellino otrzy m ał telefon i powiedział m i, że m usim y naty chm iast przerwać przesłuchanie.
Minister spraw wewnętrzny ch Nicola Mancino wezwał go na pilną rozm owę. Protokół został
zawieszony o godzinie 17.40.
Borsellino wrócił wściekły. Jednego papierosa trzy m ał w ustach, a drugiego w ręku. Nie
om ieszkałem więc zapy tać:
– Coś nie tak, panie sędzio? Pali pan dwa papierosy naraz?
W m inisterstwie spotkał Contradę i nie m ógł tego znieść. Nasza rozm owa m iała by ć poufna,
a okazała się publiczną taj em nicą. Minister wezwał go do siebie na sam y m początku naszej
relacj i, czy li w bardzo delikatny m m om encie, kiedy nawet nie ustaliliśm y zasad m oj ej ochrony.
Ponadto teraz, gdy zdecy dowałem się na współpracę, m usieliśm y rozwiązać problem obecności
służb specj alny ch. Pam iętam początki ży cia z ochroną u boku. Za każdy m razem , gdy dokądś
j echaliśm y, towarzy szy ł nam sam ochód. To nie m ogli by ć m afiosi, bo w j ednej chwili
otoczy łoby ich kilkadziesiąt policy j ny ch radiowozów. To m usieli by ć agenci. Kontrolowali każdy
m ój ruch, dopiero po pewny m czasie j a i m oj a ochrona przy zwy czailiśm y się do ich obecności.
Borsellino nie by ł w stanie tego poj ąć. Skąd o wszy stkim wiedzieli? I do czego m iały im służy ć
uzy skane inform acj e? Mąż stanu j ego pokroj u nie potrafił poj ąć, że to państwo m oże stanowić
przeszkodę, a czasem nawet zagrożenie, dla swego właściwego funkcj onowania. Ale m im o
wszy stko, do sam ego końca, nie przestał nigdy wierzy ć w insty tucj e państwowe.
Pewnego razu kom entowaliśm y naj nowszą wiadom ość: Mariano Agate i Nitto Santapaola
zostali uniewinnieni przez sąd apelacy j ny z zarzutu o zam ordowanie burm istrza Castelvetrano,
Vito Lipariego. Nie m ogłem w to uwierzy ć, ale Borsellino spokoj ny m tonem powiedział:
– Gaspare, należy ufać wy m iarowi sprawiedliwości. Pam iętaj , że do niedawna podawano
w wątpliwość istnienie m afii. Trzeba ży wić nadziej ę, że za j akiś czas wszy stko się zm ieni.
21
Strzał w plecy
Z Borsellinem spotkałem się ponownie 16 i 17 lipca 1992 roku. W poprzednich dniach, po
rozm owach z inny m i świadkam i koronny m i, którzy – j ak j a – przeby wali w siedzibie DIA,
opracowałem strategię działania. Każdy z nas m usiał stawić czoło swy m słabościom , lękowi
przed śm iercią. Pom im o obaw łączy ła nas pewność, że na dobre skończy liśm y z przeszłością. Ale
konieczny by ł wspólny front, j eśli chcieliśm y m y śleć o spokoj nej przy szłości. Na m afij ne
groźby nie m ogliśm y odpowiedzieć strzałam i; j edy ną bronią pozostawały słowa. Trzeba by ło
przerwać zm owę m ilczenia, aby doprowadzić j ak naj szy bciej do aresztowań.
Z tego powodu w trakcie owy ch dwóch dni opowiedziałem ze szczegółam i Borsellinowi przede
wszy stkim o wewnętrzny ch sprawach m afii. Stwierdziłem , że powiązania z polity ką i prokuraturą
zrelacj onuj ę w drugiej kolej ności. Nie m ogłem wiedzieć, że owo „w drugiej kolej ności” nigdy
nie nastąpi.
Długie godziny przesłuchania przerwało niepokoj ące zaj ście. W czasie j ednej z przerw
wy szedłem na kory tarz, gdzie usły szałem nagle podniesiony głos Borsellina. Krzy czał
rozwścieczony : „Oszaleli! Po prostu oszaleli!”. Nie um iem powiedzieć na sto procent, kogo m iał
na m y śli, ale j ego wzburzenie wskazy wało, że chodzi o ważną, i to raczej niepry watną, sprawę.
Przy puszczam też, że nie odnosił się do zachowania któregoś z m afiosów, bo wtedy nie straciłby
panowania nad sobą. Naj prawdopodobniej kom entował decy zj ę swy ch przełożony ch, którzy –
choć państwo zwy ciężało w kolej ny ch bataliach – postanowili podać m afii pom ocną dłoń.
Od pewnego czasu podej rzewaliśm y, że ktoś robi krecią robotę. Zby t wiele razy zeznania
świadków koronny ch wy ciekały na zewnątrz albo by ły kom pletnie ignorowane i traktowane
z przy m rużeniem oka. Naj głośniej szy prawdopodobnie przy padek, m aj ący m iej sce kilka lat
później , doty czy ł Luigiego Ilarda.
Pewnego dnia (współpracowałem z policj ą j uż od dłuższego czasu) przy szedł do m nie De
Gennaro, ówczesny szef DIA, i spy tał, czy znam Luigiego „Gino” Ilarda. Spotkałem go w 1984
roku w Favignana i pam iętam , że obaj ostro skry ty kowaliśm y m etody, j akie stosował Riina,
w walce z rodzinam i sy cy lij skich m afiosów, którzy go nie popierali. Odpowiedziałem więc, że to
wpły wowa i j ednocześnie godna zaufania osoba.
W 1995 roku Ilardo wskazał pułkownikowi karabinierów Michele Ricciowi, kry j ówkę Bernardo
Provenzana. Z niezrozum iały ch przy czy n karabinierzy nie wy korzy stali inform acj i, skazuj ąc ty m
sam y m Ilarda na śm ierć: zastrzelono go w m aj u 1996 roku tuż pod dom em . Kilka ty godni
wcześniej podpisał oświadczenie o podj ęciu współpracy z wy m iarem sprawiedliwości.
W ty m okresie, zam iast skupić się na Provenzano, policj a aresztowała j ego przy j aciela
Michele Aiella, przedsiębiorcę z Bagherii. Dzięki liczny m kontaktom w służbie zdrowia biznesm en
szy bko wy szedł na wolność; znaj om i doktorzy podarowali m u w 2012 roku prezent w form ie
orzeczenia lekarskiego, wedle którego cierpiał na fawizm . Nie m ógł więc spoży wać więzienny ch
posiłków! Nie wiadom o, czy śm iać się, czy płakać.
Kolej ny skandal doty czy ł Balduccio Di Maggia, który swy m i zeznaniam i um ożliwił policj i
wy tropienie Riiny i wy danie nakazu aresztowania. Jeszcze przed zatrzy m aniem śledczy z DIA
wiedzieli, że Brusca poszukuj e Di Maggia. Sędzia Gratteri i j ego współpracownicy stwierdzili
zatem , że j eśli Balduccio trafi za kratki, zacznie sy pać i um ożliwi uj ęcie Giovanniego Brusca,
który ty m czasem uciekł na północ Włoch, zostawiaj ąc żonę i dzieci.
Fakty przerosły ich oczekiwania. Di Maggio został aresztowany 8 sty cznia 1993 roku
i naty chm iast zdecy dował się na współpracę, wskazuj ąc kry j ówkę Riiny. Ty dzień później , 15
sty cznia, Totò trafił za kratki.
Ale nie ty lko DIA m iała chrapkę na Riinę. Także ROS z Palerm o, w potaj em ny m
porozum ieniu z Ciancim ino i Provenzano, deptał m u po piętach. I fakty cznie to karabinierzy
z ROS dokonali aresztowania. Szkoda ty lko, że nie przeszukali kry j ówki bossa, czy li j ego dom u
przy via Bernini. Aż trudno w to uwierzy ć. Za każdy m razem , gdy policj a lub karabinierzy
zakładali m i kaj danki, dokładnie przeczesy wali cały dom . Z założenia i dla zasady.
Możliwe, że przeszukali posiadłość na własną rękę i po kry j om u, aby zabrać zawartość sej fów.
Znaj dowały się tam inform acj e ważniej sze nawet od zapisków w czerwony m notesie Borsellina:
wszy stkie raporty oraz listy kontaktów cosa nostry z polity kam i szczebla lokalnego i kraj owego.
Naj wy raźniej Provenzano poszedł na układ z ROS i zdradził Riinę, a karabinierzy postanowili
dokonać aresztowania, ale ukry ć ważne dokum enty dla ochrony interesów kacy ków powiązany ch
z bossem .
Wiadom o z pewnością, że dom nie został oficj alnie przeszukany, co dało też m afiosom czas na
zniszczenie dowodów przestępstw. Zdołali nawet pom alować ściany, aby zatrzeć wszelkie ślady.
Kiedy w końcu karabinierzy zdecy dowali się rzucić okiem na lokum Riiny, nic tam nie znaleźli.
Jest m ało prawdopodobne, żeby Provenzano nie m aczał w ty m wszy stkim palców.
Potwierdziły to również później sze zaj ścia, związane z j ego aresztowaniem kilka lat później .
Oglądaj ąc film z zatrzy m ania, zauważy łem pewien szczegół, który ty lko m ężczy zna honoru by ł
w stanie wy łapać. Provenzano m iał na sobie policy j ną kurtkę. Loj alny m afioso wolałby dostać
obustronnego zapalenia płuc, niż j ą na siebie włoży ć. Dlatego też, gdy trafił do więzienia w Terni,
sy n Riiny, Giovanni, wy krzy knął m u w twarz: „Przy wieźli nam glinę”!
Borsellino zginął przed ty m i wy padkam i, ale j uż tam tego dnia, kiedy usły szałem j ego okrzy k,
stwierdziłem , że odkry ł j akieś grube m achloj ki. „Potracili rozum ” – stwierdził zniesm aczony.
Zrozum iał, że nie m oże nikom u ufać, nawet przełożony m . By ł to okres pertraktacj i z państwem
oraz sły nnej listy Riiny, który obiecy wał zakończy ć krwawą j atkę w zam ian za naj droższy
każdem u m afiosowi „dar”: wy kreślenie z kodeksu kategorii m afij nej działalności oraz likwidacj ę
więzień o zaostrzony m ry gorze. W prakty ce oznaczało to zrezy gnowanie ze wszy stkich osiągnięć
sztabu anty m afij nego i powrót do czasów przed Chinnicim : pięciogwiazdkowe cele, swoboda
działania i – przede wszy stkim – brak ochrony dla świadków koronny ch.
W przeszłości m afia rzadko dokony wała rzezi na ulicach, wolała uderzać w poj edy nczy cel.
Jednak z czasem rozwinęła nową strategię, której zwieńczeniem stała się fala zam achów we
Florencj i, Rzy m ie i Mediolanie, wiosną i latem 1993 roku. Ofiaram i ataków w m iej scach
sy m boliczny ch dla historii i kultury Włoch stali się pechowi przechodnie, niewinni oby watele. Ten
okrutny środek m iał osłabić państwo i zm usić j e do kom prom isu.
Proces rozpoczął się j uż kilka lat wcześniej , ale dopiero sędzia Pier Luigi Vigna przej rzał na
oczy i w 1986 roku skazał za zam ach z uży ciem m ateriałów wy buchowy ch i m asowe
m orderstwo Pippo Calò oraz j ego ludzi; chodziło o wy sadzenie w 1984 roku pociągu pospiesznego
nr 904. Zginęło wówczas siedem naście osób. Masakra niebezpiecznie przy pom inała sły nną
tragedię sprzed dziesięciu lat, czy li podłożenie bom by na trasie przej azdu pociągu „Italicus”, do
której przy znała się organizacj a neofaszy stowska Ordine Nero. Teorety cznie nie istniały dowody
przeciwko członkom cosa nostry, ale Vigna przej rzał ich grę. Calò specj alnie postanowił odej ść od
standardowy ch akcj i m afii, sy m uluj ąc atak terrory sty czny, aby zm y lić śledczy ch i odwrócić
uwagę wy m iaru sprawiedliwości oraz opinii publicznej od dochodzeń przeciwko m afii. Niestety,
w krótkim czasie także inni bossowie poszli w j ego ślady.
22
Niebezpieczne relacje
Kolej nem u przesłuchaniu poddano m nie 18 lipca. Ty m razem bez Borsellina, ale nikt z obecny ch
wówczas w siedzibie DIA nie przy puszczał, że to ostatni dzień j ego ży cia.
Nazaj utrz wieczorem (by ła to niedziela), właśnie szedłem się położy ć na poddaszu dom u,
w który m m ieszkałem wraz z policj antam i z ochrony, kiedy usły szałem , j ak m ówią o duży m
wy buchu przy via D’Am elio.
– Zabili też Borsellina? – spy tałem .
– Nie m am y potwierdzenia co do j ego śm ierci – odparli.
Dobrze znałem m afię; zam ach tego rodzaj u, przeprowadzony w wielkim sty lu, nie m ógł
skończy ć się bez ofiar. Czułem , że zdołali go zabić. Znów zostałem sam .
Wszy stko m u opowiedziałem , pokładałem w nim całą nadziej ę. Czułem , że połączy ła nas nić
porozum ienia. Łączy ła nas czy sta relacj a. Świat by ł przepełniony brudny m i powiązaniam i
m iędzy przedstawicielam i prawa a m ężczy znam i honoru. Wy starczy pom y śleć o grupowy ch
zdj ęciach notabli, duchowny ch i m afiosów! Z drugiej strony kto, według was, sponsoruj e lokalne
obchody i parafialne odpusty ?
Czy sty ch relacj i by ło niewiele, także dlatego, że każda próba zbliżenia się uczciwego
m ężczy zny honoru do równie uczciwego przedstawiciela wy m iaru sprawiedliwości kończy ła się
fiaskiem . Przy chodzi m i na m y śl gruba ry ba, j ak Giuseppe Di Cristina, m afioso, sy n i wnuk
m afiosów. Jego oj ciec rządził w Riesi, a brat został nawet wy brany na burm istrza z ram ienia
Partii Dem okraty czno-Chrześcij ańskiej .
Kiedy pod koniec lat 70. poczuł, że Riina zastawia na niego pułapkę, nie uwierzy ł inny m
m ężczy znom honoru, j ak Di Maggio, Badalam enti czy Riccobono, którzy starali się
zbagatelizować j ego obawy, radzili zachować spokój i zapewniali, że wszy stko j akoś się rozwiąże.
Di Cristina nie ufał j uż nikom u i udał się do kapitana karabinierów w Gela, Alfio Pettinata, który
w listopadzie 1977 roku cudem ocalał z zam achu. Ostrzegł go przed niebezpieczeństwem , j akie
stanowił Riina, i w zam ian za ochronę zaoferował przekazanie inform acj i na tem at Provenzana,
Bagarelli, Liggia i sam ego Riiny. Ale j ego starania spełzły na niczy m . Dlaczego? Nie m a co do
tego pewności. Może Pettinato nie budził zaufania wierchuszki wy m iaru sprawiedliwości, a m oże
cosa nostra, dzięki swoim inform atorom , dowiedziała się o wszy stkim i uniem ożliwiła „wy m ianę”.
Di Cristina zginął kilka m iesięcy później , w m aj u 1978 roku.
Nawet po zej ściu ze sceny Riiny niewiele się zm ieniło, bo j ego zięć, Leoluca Bagarella,
przej ął po nim nie ty lko schedę, ale i sposób działania.
Poznałem Bagarellę w więzieniu. Początkowo Riina nie przepadał za swy m zięciem i wolał
zdecy dowanie Calogera, drugiego brata swej żony Ninetty, który zginął w 1969 roku, w m asakrze
przy viale Lazio. Z drugiej strony trudno m u się dziwić. Calogero by ł nadzwy czaj
sy m paty czny m człowiekiem . Pam iętam , j ak w knaj pie niechcący ochlapałem go sosem . Miał na
sobie elegancką, błękitną koszulę, którą poplam iłem , kroj ąc m ięso na talerzu. Nie wiedziałem , j ak
się zachować. By ł grubą szy chą, bałem się, że potraktuj e to j ako przej aw braku szacunku
i zacząłem go przepraszać ze wszy stkich sił.
– Nie wy głupiaj się, Gaspare – odparł spokoj nie. – Nic się nie stało.
Wiele osób na j ego szczeblu dostawało piany na ustach z bardziej błahy ch powodów.
Leoluca konty nuował strategię terroru swego poprzednika, więc Provenzano i j ego ludzie
postanowili się go pozby ć. Dowiedziałem się o ty m , gdy śledczy z DIA poprosili m nie o pom oc
w rozgry zieniu nagrany ch rozm ów telefoniczny ch. Często toczy ły się one w dialekcie
sy cy lij skim , poza ty m m ogłem rozpoznać po głosie tożsam ość rozm ówców. Provenzano by ł
bezlitosny m m ordercą i kiedy sprzedał Riinę karabinierom z ROS, nie uczy nił tego – j ak pisali
niektórzy – bo chciał powrotu do władzy „um iarkowanego odłam u” m afii. Zależało m u ty lko
i wy łącznie na usunięciu szaleńca i to sam o postanowił zrobić z Bagarellą.
Provenzano czuł się chroniony przez państwo i trudno m u się dziwić, j eśli wziąć pod uwagę
chociażby los nieszczęsnego Ilarda, który starał się ze wszy stkich sił oddać go w ręce
sprawiedliwości. Aresztowanie Riiny wstrząsnęło posadam i m afii, ale cosa nostra nie wiąże swej
przy szłości z j edny m ty lko człowiekiem . I gdy j ego rozdział się zam knął, nadeszła kolej na
Bagarellę, a zaraz potem na Provenzana, który szy bko zaj ął m iej sce Totò i zebrał owoce j ego
pertraktacj i z przedstawicielam i włoskiego państwa. Z drugiej strony efekty owy ch negocj acj i,
podj ęty ch w chwili pustki wy wołanej skandalem korupcy j ny m „Tangentopoli”, skwapliwie
wy korzy stało też nowe ugrupowanie polity czne, które zaczy nało dochodzić do głosu, by w krótkim
czasie z wielkim hukiem wstąpić na polity czną scenę Włoch – Forza Italia.
Członkowie partii Berlusconiego ty lko pozornie uosabiali powiew „nowego”. Nie ty lko na
Sy cy lii. Różnicę – w stosunku do poprzedników – stanowiła wy łącznie nazwa. Zm ieniaj ący co
roku skórę wąż nie przestaj e by ć wężem .
23
Gra w prawdę
Po śm ierci Borsellina zacząłem j eszcze ściślej współpracować z policj ą. Od dawna wiedziałem ,
że główny problem stanowi wy ciek inform acj i. W protokole z 4 sierpnia 1992 roku nakazałem
zapisać, że inform acj e przekazy wane przez świadków koronny ch z łatwością docieraj ą do uszu
m afiosów. A to oznaczało nie ty lko ry zy ko dla zeznaj ącego, ale ograniczało pole działania
organów ścigania, ponieważ m afiosi zy skiwali czas, by zm ienić plany lub zniszczy ć dowody.
W 1993 roku, przesłuchuj ąc nagrane rozm owy razem ze śledczy m i z DIA, odkry liśm y, że
Antonino Gioè i Gioacchino La Barbera, z gangu Altofonte, organizuj ą akcj ę przed budy nkiem
sądu. Krótko m ówiąc strzelaninę, w której naj prawdopodobniej m ieli zginąć liczni sędziowie
i policj anci. Należało naty chm iast podj ąć stosowne kroki, ale j akie? Przesłuchuj ąc po raz kolej ny
taśm ę, przy szedł m i do głowy pewien pom y sł.
Zorientowałem się, że obaj nadaj ą na Bagarellę. Narzekali, że ciągle się czepia, że odgry wa
„Duce”. Ich niezadowolenie – oczy wiście um iej ętnie wy korzy stane – m ogło się obrócić na naszą
korzy ść. Zaproponowałem skontaktowanie się z La Barberą i Gioè oraz poinform owanie, że DIA
zna ich opinię na tem at Bagarelli i że nagrane rozm owy zostaną uj awnione, j eżeli obaj nie
podej m ą współpracy z policj ą. Przy ciśnięty do m uru La Barbera wy raził zgodę, natom iast Gioè
popełnił w więzieniu sam obój stwo, wieszaj ąc się na kratach przy uży ciu sznurówek do butów.
Wstrzy m ał oddech i zacisnął kilkanaście supłów wokół gardła. Kiedy zaczy na ci brakować tchu,
nie j esteś w stanie opanować im pulsu nakazuj ącego rozwiązanie sznura. Im więcej supłów, ty m
m niej sze prawdopodobieństwo, że insty nkt sam ozachowawczy wy gra.
Postawiłem sobie za cel nakłonienie do współpracy j ak naj więcej m afiosów, a żeby tego
dokonać, m usiałem wszy stkich zapewnić, że m am zaufanie do ochrony zapewnionej m i przez
państwo i wierzę w uczciwość zam iarów DIA. Dlatego też zgodziłem się wziąć na siebie dwa
zabój stwa, który ch w żaden sposób nie m ogłem popełnić, bo w ty m czasie odsiady wałem wy rok
w więzieniu. Także śledczy wiedzieli, że kłam ię, ale by ł to naj skuteczniej szy sposób na
podniesienie rangi m oich zeznań. Zwłaszcza że oprócz swoj ego nazwiska podałem też im iona
prawdziwy ch zabój ców. Zostałem oskarżony o składanie fałszy wy ch zeznań, ale wszy stko
rozeszło się po kościach.
Moj a m etoda stanowiła przełom w stosunku do postawy, j aką reprezentowali „history czni”
świadkowie koronni: Buscetta, Contorno, Mannoia. Oni przedstawiali siebie j ako dobry ch ludzi,
którzy przy padkiem zeszli na złą drogę, natom iast pozostały ch m afiosów j ako zły ch
niegodziwców. Ja postępowałem odwrotnie: nie ograniczałem się do m ówienia, że j estem zły.
„Jestem bardzo zły m człowiekiem ” – stwierdzałem . Do dwudziestu dwóch zabój stw, które
fakty cznie popełniłem , dodałem j eszcze kilka. I podkreślałem na każdy m kroku, że ci, co chodzą
na wolności, są j eszcze gorsi ode m nie.
Osiągnąłem taki m om ent w ży ciu, że nie zależało m i j uż na dobrej opinii, ale na zebraniu
licznego zespołu świadków koronny ch, tak aby śm y razem stworzy li wspólny front. Musieliśm y
unikać wzaj em nego obalania czy dy skredy towania zeznań, bo w ten sposób ty lko
utrudnialiby śm y dochodzenie, nie m ówiąc o wy stawieniu na niebezpieczeństwo naszego ży cia
oraz ży cia naszy ch rodzin.
Przede wszy stkim należało uderzy ć w m afij ny sy stem na północy Włoch, czy li wszy stkie
grube ry by, które od dłuższego czasu oficj alnie m ieszkały bądź potaj em nie działały z dala od
Palerm o, często ukry waj ąc się przed policj ą. Przy świecał im j eden cel: organizowanie ataków
terrory sty czny ch, odwrócenie uwagi od walki z m afią, łącznie z m asakram i j ak ta, która m iała
m iej sce w 1993 roku przy via dei Georgofili we Florencj i czy na via Palestro w Mediolanie. Choć
w tam ty m czasie by łem j uż poza grą, bez trudu przej rzałem perfidny plan. Jeszcze w czasach
przy gotowań do zabój stwa Salvo Lim y m y śleliśm y o przeprowadzeniu szeregu głośny ch
zam achów. Ktoś zaproponował nawet spowodowanie katastrofy lotniczej w Mediolanie.
Dzięki m oim zeznaniom niektórzy winni zostali aresztowani i podj ęli współpracę z wy m iarem
sprawiedliwości: Francesco „Ciccio” Onorato, Salvatore Cucuzza czy Francesco Di Carlo.
Oczy wiście nie zawsze by ło to wy nikiem doj rzałej i przem y ślanej decy zj i. Niekiedy m afiosi by li
„skłaniani” do podj ęcia tego kroku.
Na przy kład Di Carlo poszedł na współpracę z pewnością dzięki m oim działaniom . W 1996
roku kończy ł odsiady wanie wy roku i przy gotowy wał się do wy j ścia na wolność. Nie wiedział, że
w następstwie m oich zeznań oskarżono go o kolej ne przestępstwo: oświadczy łem , że kilka lat
wcześniej , wraz z księciem Alessandro Vanni Calvello di San Vincenzem , zapłacił m i trzy sta
ty sięcy dolarów za partię heroiny. Dopiero ta wiadom ość skłoniła go do współpracy.
To by ł m ój as w rękawie: albo współpraca, albo odsiadka. Prawie na każdego to działało, choć
nie ukry wam , że czasam i odbij ało m i się to czkawką. Z drugiej strony istniało ry zy ko, że „co za
dużo, to niezdrowo” i że DIA będzie m ieć do czy nienia z nieprzy gotowany m i świadkam i.
Niektórzy j ednak nawet za kratkam i zachowali m ilczenie, j ak Mangano czy Filippo i Giuseppe
Graviano. Może bracia Graviano są na ty le m łodzi, że liczą j eszcze na wcześniej sze wy j ście.
I m aj ą zby t wiele interesów do zabezpieczenia oraz kontaktów do ukry cia. Natom iast Mangano
zm arł na raka w 2000 roku, odby waj ąc areszt dom owy. Pokój j ego czarnej duszy.
24
Urodziliśmy się razem z DIA
W j akim ś sensie DIA urodziła się razem ze m ną. Dobrze pam iętam j ej siedzibę w Rzy m ie, na via
Carlo Fea, ulicy poprzecznej do via Nom entana. By ł to spory dom , w który m na początku
m ieszkaliśm y wszy scy na kupie. Wspaniałe doświadczenie, m ożliwe że zawdzięczam j e
Falconem u. Ży łem tam , pod ochroną, od m om entu odej ścia z m afii. Nie m ogłem wrócić do
więzienia, ponieważ decy zj a o współpracy stała się oficj alna. Zabiliby m nie w j ednej chwili.
Później zwolniła się większa posesj a na piazza Priscilla. De Gennaro zdołał uzy skać zgodę na
przeniesienia tam siedziby Anty m afij nej Dy rekcj i Śledczej . De Gennaro, który w ty m czasie
otrzy m y wał nieustanne pogróżki, nakazał wy gospodarować w pusty m skrzy dle budy nku dwa
pokoj e ze specj alny m i wzm ocnieniam i, j eden dla siebie i drugi dla m nie.
Doskonale pam iętam tam te dni, czerwony pokój , w który m zbierali się szefowie karabinierów
i policj i, aby om ówić sprawy, oraz przeświadczenie, że staliśm y się świadkam i wielkich zm ian.
Wtedy też, m oże dlatego że powoli zaczy nałem odzy skiwać spokój ducha, wróciłem do
m alowania. Pasj ę odkry łem w więzieniu, kiedy dzieliłem celę z Liggiem . Ja m alowałem ,
a Liggio podpisy wał płótna: j ego nazwisko m iało wy ższą wartość. Stworzy łem wiele obrazów,
a że lokum przy piazza Priscilla by ło puste i sm ętne, zapy tałem De Gennara, czy m i pozwoli
zawiesić obrazy w czerwonej sali. Dodałem , że ściany tam są zupełnie gołe.
I tak uzy skałem zezwolenie.
Między ludźm i ży j ący m i razem w zam knięciu, targany m i każdego dnia lękiem o własne
ży cie, różnice się zacieraj ą. Nie m a j uż strażników, nie m a j uż złodziei. Przy zwy czaiłem się do tej
atm osfery, do tam tego ży cia. Przeby wanie w siedzibie DIA stało się dla m nie norm ą. Jako
eksm afioso nie m ogłem liczy ć na lepsze m iej sce poby tu. Ale i j a j estem człowiekiem z krwi
i kości, więc kiedy De Gennaro i Gratteri powiedzieli m i, że m ogę spędzić weekend z rodziną, nie
posiadałem się z radości. Skoro więźniowie m aj ą coty godniowe widzenie z naj bliższy m i, dlaczego
odm ówić tego świadkom koronny m ?
Żona i dzieci nie m ieszkały j uż w Torre San Lorenzo. Jakiś czas wcześniej przeprowadzili się do
Rzy m u. Nareszcie m ogłem spędzić sobotę i niedzielę w ich nowy m m ieszkaniu. Ale nie wszy stko
upły nęło w spokoj nej atm osferze, j ak to sobie wy m arzy łem .
Pierwszego wieczoru, gdy siedzieliśm y w dom u, usły szałem pukanie do drzwi.
– Kto tam ? – spy tałem .
– Policj a – usły szałem odpowiedź.
Kto by w to uwierzy ł? W Palerm o wiele osób zginęło z rąk zabój ców przebrany ch za
karabinierów i policj antów. Otwierałeś drzwi, a oni oddawali strzały.
Wy j rzałem przez okno balkonowe i zauważy łem na ulicy radiowóz. Jednak nie opuszczały
m nie wątpliwości. Co robić? Zebrałem się na odwagę i otworzy łem . Policj anci spostrzegli, że
cały się trzęsę. Powiedzieli, że m ogę spać spokoj nie, że wszy stko j est pod kontrolą.
– No dobrze, ale kto wam powiedział, że tu j estem ? – spy tałem .
Nie udzielili odpowiedzi, rozej rzeli się i wy szli.
Oprócz tego poj edy nczego epizodu nic nieprzewidzianego się nie wy darzy ło. W sobotę
wieczorem policj a odwoziła m nie do rodziny i przy j eżdżała po m nie w niedzielę. Wiedzieli, że nie
ucieknę. Bo niby gdzie i po co? Po pewną śm ierć?
W Torre San Lorenzo kontrola by ła bardziej restry kcy j na. Zawsze towarzy szy ł m i strażnik,
który zostawał w dom u, w przy gotowany m specj alnie dla niego pokoj u. Gratteri i De Gennaro
traktowali m nie godnie. Nie zapom inali o m oich przewinieniach, ale zdawali sobie sprawę, j ak
trudny j est to dla m nie okres i rozum ieli trudności związane z decy zj ą o odej ściu z m afii.
Któregoś dnia śledczy podsłuchali rozm owę doty czącą planu zabicia świadka koronnego. Nie
padły żadne nazwiska, ale ewidentnie m y ślano o m nie. Rozm owę nagrano w weekend, kiedy
spędzałem czas z rodziną.
Naty chm iast przy j echali po m nie i zapy tali, czy znam niej akiego Carm elo Milonego.
Wiedziałem , o kogo chodzi. Przeby wał w więzienny m szpitalu psy chiatry czny m w Barcellona
Pozzo di Gotto, który dla m afiosów by ł niczy m pięciogwiazdkowy hotel. I to on rozm awiał przez
telefon.
Gliniarze otoczy li ulicę, j ak na film ie kry m inalny m i naty chm iast zawieźli m nie wraz z rodziną
w bezpieczne m iej sce, do pensj onatu. Żona by ła załam ana. Przez krótką chwilę odniosła
wrażenie, że zaczy na wieść norm alne ży cie, czy żby znowu m iała zaczy nać wszy stko od
początku?
Na szczęście się m y liła. Po kilku dniach zagrożenie okazało się bezpodstawne i wszy stko
wróciło do norm y. Poczułem przy pły w sił i energii, by stawić czoło wszelkim trudnościom ,
dostosować się do każdej sy tuacj i. Nawet j akby m m usiał chować się pod ziem ią. Skończy łem
z m afią. By łem gotowy na wszy stko.
Ty lko przy j ednej okazj i wy raziłem sprzeciw. Stało się to w Am ery ce, gdzie m iałem zeznawać
przeciwko Johnowi Gam binowi. Um ieszczono m nie wtedy w kry j ówce pod ziem ią, pom powali
świeże powietrze przez nawiewy, bo się bali, że rodzina Gam bino, m aj ąca szerokie kontakty na
Sy cy lii, w końcu m nie dopadnie. Zadzwoniłem do De Gennara i powiedziałem bez ogródek:
– Nie boj ę się Salvatore Riiny, a m am drżeć przed bandą am ery kańskich krety nów? Albo m nie
przeniesiecie, albo nic więcej nie powiem i wy j eżdżam .
Przewieźli m nie do m iasteczka m arines. Po powrocie do Włoch odzy skałem wigor.
W siedzibie DIA czułem się j ak w dom u. Miałem swój pokój , dokum enty, nad który m i
pracowałem , m ałe archiwum , z którego m ogłem korzy stać, przy gotowuj ąc zeznania. Tak
wy glądało m oj e ży cie, a skoro chodziłem j eszcze po ziem i, aby m óc wy j awić prawdę, zależało
m i na poznaniu wszy stkich kulis spraw, w które by łem zaangażowany.
Wielu gadało dla sam ego gadania. Niektórzy chcieli zm y lić tropy, inni liczy li na złagodzenie
wy roków lub specj alne traktowanie, choć nie m ieli nic do zaoferowania.
Jak chociażby Vincenzo Scarantino, krety n, który przy znał się do uczestnictwa w m asakrze na
via D’Am elio, nie znaj ąc szczegółów całej akcj i. Kto go zm usił do m ówienia? Co m u obiecano?
I przede wszy stkim , kogo chronił? Na szczęście w 2008 roku współpracę z policj ą podj ął Gaspare
Spatuzza, który m iał odwagę zdradzić niewy godną prawdę o kulisach zabój stwa Borsellina oraz
zam achów we Florencj i, Rzy m ie i Mediolanie. Nie wahał się wskazać polity ków, którzy pociągali
za sznurki w ty ch akcj ach i oczy wiście spotkały go zewsząd poniżaj ące i bluźniercze ataki.
Dlaczego? Dlatego, że skończy ł ty lko trzy klasy szkoły podstawowej i by ł m alarzem pokoj owy m .
Ty le że wszy scy m afiosi ledwo pokończy li podstawówki; to niedouczeni m alarze, złote rączki
i złodziej e. Wszy scy wy wodzim y się z nizin.
Wy starczy ł j eden Scarantino, by zdy skredy tować insty tucj ę świadków koronny ch. Zaczęło się
obrzucanie błotem przez „przy j aciół przy j aciół” i pism aków zapatrzony ch w m afię; ci kry ty cy
nie m ogli znieść tego, że państwo włoskie, reprezentowane przez DIA, oferowało nam skuteczną
ochronę. Woleliby zobaczy ć, j ak zostawieni sam i sobie padam y ofiarą żądny ch krwi wrogów.
Ja też stałem się obiektem ataków. Nie zapom nę ostry ch słów Tiziano Maiola czy Lino
Jannuzziego, którzy podnieśli j azgot, gdy ty lko zacząłem opowiadać o powiązaniach m iędzy
m afią a polity kam i. Wy toczy li ciężkie działa, ale m nie nie wy straszy li. Nie m ogłem przestać
poruszać tej kwestii, bo stanowiła klucz do rozwalenia zam ku z kart. Gdy by m nie podążał uparcie
obraną drogą, j aki sens m iały by poświęcenia, do który ch zm usiłem naj bliższą rodzinę?
W ty m okresie udało m i się spotkać z Buscettą, który właśnie wrócił z Am ery ki. Pły nęliśm y na
tej sam ej łodzi, rozum iałem , przez co przeszedł. Obaj podziwialiśm y Falconego i znaleźliśm y
wspólny j ęzy k.
W przeciwieństwie do m nie Buscetta nie by ł j ednak zainteresowany uj awnieniem nazwisk
notabli i polity ków. Oznaj m ił:
– Jeśli doj dzie do rozprawy, adwokaci nas zj edzą. Wy stępuj esz w zby t wielu procesach,
nadepnąłeś na odcisk zby t wielu osobom . A oni m aj ą naj lepszy ch obrońców, którzy będą
pracować nad każdy m przecinkiem . Jak zdołasz to wszy stko zapam iętać?
– Nie m artwię się na zapas wy nikam i procesów – odparłem . – Chcę, żeby się w ogóle
rozpoczęły, a potem będę szukał inny ch świadków koronny ch, którzy potwierdzą m oj e zeznania,
a m oże dodadzą też coś od siebie.
Buscetta m iał j uż swoj e lata, by ł starszy ode m nie o dziesięć lat, wiele przeszedł i czuł się
zm ęczony. W ostatnim czasie doświadczy ł sporo rozczarowań i tragedii, choć sam stwierdzał, że
w porównaniu z okresem , kiedy on podj ął współpracę, wiele się zm ieniło. Jem u m afia wy rżnęła
rodzinę, natom iast ochrona zapewniona w ostatnich latach przez DIA prakty cznie wy elim inowała
to ry zy ko. Po śm ierci Falconego m iało m iej sce wy darzenie, które – w pewny m sensie – położy ło
kres zabój stwom świadków koronny ch. Jego główny m bohaterem stał się zięć Bagarelli, Giovanni
Marchese, który postanowił podj ąć współpracę z policj ą. Nie by ł m afiosem pierwszy m z brzegu,
a j ego decy zj a m iała pozy ty wny wpły w na całą insty tucj ę świadków koronny ch. Dlaczego?
Bagarella swego czasu pełnił funkcj ę capo, tak więc w razie j akiegokolwiek planu zam ordowania
zdraj ców, to on winien zaj m ować pierwsze m iej sce na liście, gdy ż j ako boss m usiał dawać
przy kład. Na szczęście dla niego m afia straciła im pet i chcąc zakończy ć niepotrzebne konflikty
wewnętrzne, postanowiła zawiesić broń.
Abstrahuj ąc j ednak od tego pozy ty wnego epizodu, świadkowie koronni z m oj ego pokolenia
czuli się bezpieczni przede wszy stkim dzięki zaangażowaniu i dokonaniom pracowników DIA. Nie
m ówiąc o postawie prokuratorów i sędziów z pierwszej linii oraz działaniom stowarzy szeń rodzin
ofiar m afii, które rozbudzały świadom ość społeczną. Od tam ty ch wy darzeń nie m inęło dużo
czasu, ale chy ba zby t wiele osób j uż zapom niało słowa, j akie padały podczas m ów
prokuratorskich oraz w trakcie publiczny ch m anifestacj i przeciw cosa nostrze. Słowa ludzi
oburzony ch faktam i, gotowy ch do walki i stawienia oporu. By ł to bitewny krzy k, bo fakty cznie
toczy ła się walka na śm ierć i ży cie.
Ileż pogrzebów m iało m iej sce w Palerm o. Ile m atek do dziś opłakuj e dzieci, które często nie
m aj ą grobu, gdzie m ogły by złoży ć kwiaty. Woj na ta przekroczy ła progi dom ów, postawiła oj ców
przeciw sy nom , m ężów przeciw żonom . Zbrukała naj świętsze więzy krwi. To sam o spotkało
i m nie, kiedy w 1999 roku m ój brat Giovanni obrócił się przeciwko m nie.
W j edny m z wy wiadów oświadczy ł, że widział m nie w 1994 roku, j ak rozm awiam po cichu
z Buscettą i dziennikarką. Według niego (a ty lko nas widział i nie sły szał ani słowa z naszej
rozm owy ) spiskowaliśm y w celu zaszkodzenia kilku polity kom , ustalenia treści zeznań i o ty m
opowiadaliśm y właśnie dziennikarce.
Giovanni naj wy raźniej działał pod dy ktando j akiegoś wpły wowego m afiosa, co do tego nie
m iałem wątpliwości, ale kiedy zobaczy łem go w popularny m program ie publicy sty czny m Porta
a Porta, zacząłem się zastanawiać, czy nie stoi za ty m j eszcze ktoś spoza m afii. Nie m am na to
dowodów, ale nie j estem w stanie poj ąć, w j aki sposób Giovanni, biedny, prosty Sy cy lij czy k, j ak
i j a, niebędący m ężczy zną honoru, zdołał skupić na sobie tak wiele m edialnej uwagi.
25
Nie ma odwrotu
Doskonale pam iętam słowa, które wy powiedział Saro Riccobono w 1973 roku, w m om encie
przy j m owania m nie do organizacj i. „Każdego zdraj cę cosa nostry czeka śm ierć, nawet j eśli
m iałoby to zaj ąć sto lat”. Z pewnością świadom ość ta nie wpły wa na m nie koj ąco. Wiem , że
gdzieś na świecie cztery czy pięć osób j est gotowy ch m nie zabić i zatrzeć po m nie naj m niej sze
ślady. I to nie ty le ze względu na treść m y ch zeznać, ile dla sam ej saty sfakcj i wy równania
rachunków. „W końcu go m am y ! Udusiliśm y gościa! Nie um arł we własny m łóżku!”. Dla nich to
kwestia zasad.
Zabiliby m nie tą sam ą m etodą, którą posługiwałem się i j a: rękom a, zaciskaj ący m i sznur na
szy i ofiary. Na szczęście, kiedy wszy stko idzie gładko, m afia nie m a żadnego interesu w rozgłosie
czy rozlewie krwi. W dzisiej szy ch czasach cosa nostra pod przy wództwem Matteo Messiny
Denaro
wy rasta na gospodarczo-polity czną potęgę, odpuszczaj ąc sobie m ilitarne działania.
Messina Denaro od wielu lat ukry wa się przed wy m iarem sprawiedliwości, a poszukiwania
m aj ące doprowadzić do j ego aresztowania j ak na razie nie przy niosły rezultatów. Co j akiś czas
ludzie m nie py taj ą, kiedy w końcu schwy taj ą nowego capo di tutti capi?
Moj a odpowiedź brzm i zawsze tak sam o: „Kiedy to będzie wszy stkim na rękę”.
Mężczy zna honoru j ego kalibru trafia za kratki pod warunkiem , że wy m aga tego sy tuacj a albo
j eśli nie dotrzy m ał um owy, albo sam postanowił zej ść ze sceny. Posiada ogrom ną władzę,
koneksj e w środowisku polity ki i finansj ery, więc idąc na dno, pociągnąłby za sobą zby t wielu
notabli.
Okres krwawy ch rozgry wek i przestępstw dawno m inął, ale j eśli o m nie chodzi, dopóki będzie
cieszy ł się wolnością choćby j eden m afioso pragnący zaistnieć, dopóty niebezpieczeństwo będzie
m i towarzy szy ć na każdy m kroku.
Przed podj ęciem decy zj i o współpracy z wy m iarem sprawiedliwości m y ślałem , że będę
m usiał usunąć linie papilarne kwasem . Obawa przed rozpoznaniem i uj awnieniem tożsam ości
doprowadzała m nie do obłędu. DIA zapewniła nowe dokum enty oraz nowe dane identy fikacy j ne
m nie i m oj ej rodzinie, ale niełatwo skreślić przeszłość, o czy m naj lepiej świadczą fakty.
W 1995 roku postanowiłem podj ąć uczciwą pracę, pierwszą w ży ciu. Po sprzedaniu
m ieszkania żony w Gavorrano, dodaniu rodzinny ch oszczędności oraz przy m ały m wsparciu
Kom isj i Świadków Koronny ch zdecy dowałem się przej ąć stołówkę w zakładzie m aszy nowy m
Inail. Codziennie pracowaliśm y całą rodziną, wy daj ąc posiłki dla cztery stu pracowników. By łem
zadowolony, m ogąc pracować u boku naj bliższy ch, m aj ąc kontakt z nowy m i osobam i, które nie
ży wiły względem m nie zły ch zam iarów i nie znały m ej przeszłości. Odnosiłem wrażenie, że ta
właśnie norm alność stanowi dla m nie naj lepszą gwarancj ę bezpieczeństwa.
Ale gdy ty lko ruszy ł sły nny proces Andreottiego, iluzory czna bańka spokoj u pękła. Jedna
z gazet opublikowała nazwiska i zdj ęcia szesnastu świadków koronny ch. Na pierwszy m m iej scu
j a. Wiadom ość narobiła sporo szum u i w 1996 roku dy rektor Inail wraz z przedstawicielam i
związków zawodowy ch poinform owali m nie, że rozpoznano m oj ą twarz i że pracownice nie chcą
m ieć ze m ną do czy nienia. Budziłem strach.
W pierwszy m odruchu wszy stkiem u zaprzeczy łem i pokazałem nowe dokum enty.
Zapewniłem , że osoba na zdj ęciu j est ty lko do m nie podobna. Dodałem j ednak, że zam kniem y
interes, j eśli pracownice się m nie boj ą.
Dy rekcj a próbowała polubownie rozwiązać sprawę i po długich dy skusj ach pozwoliła m i
zostać, ale liczba klientów drasty cznie spadła, więc z trudem wiązaliśm y koniec z końcem .
Niektórzy pracownicy pozostali nam wierni i codziennie zam awiali posiłki, ale j a nie
przestawałem się zastanawiać, czy robią to ze względu na nasze kulinarne um iej ętności, czy
naj zwy czaj niej ze strachu.
26
Bez przyszłości
W 1992 roku m afia nie m iała przed sobą przy szłości, podobnie j ak i nasze państwo, ściśle
powiązane z um ocnioną władzą cosa nostry. Wszy stko dopiero m iało się rozsy pać, ale j a
przeczuwałem początek końca. I z tego względu, a nie ze strachu przed śm iercią, postanowiłem
odej ść z organizacj i.
Mafia, która stała się dla m nie szkołą ży cia, odchodziła do lam usa, w udręce powolnej agonii.
Za m oich czasów zabij aliśm y, aby utrzy m ać kontrolę nad swoim terenem i krążący m i tam
pieniędzm i. Ale kiedy Riina stanął na czele corleonesi, interesy zeszły na drugi plan, a do głosu
doszła żądza władzy : zaczęliśm y zabij ać, tworząc połacie spalonej ziem i. Jednocześnie nasz nowy
capo, który osiągnął szczy ty w wy niku zdrady, z każdy m dniem coraz bardziej się obawiał, że i on
padnie ofiarą spisku. I na czele naj ważniej szy ch klanów stawiał ty lko swoich zaufany ch ludzi.
Nie m ogłem nadal ży ć w cieniu nowej m afii, m usiałem odej ść. Ty le że to oznaczało spalenie
m ostów, opuszczenie przy j aciół i pożegnanie się z rodzinny m i stronam i.
Pierwsze m iesiące spędziłem w Rzy m ie, przy gotowuj ąc się do wy boru ostatecznego m iej sca
zam ieszkania. Nadszedł czas, by wy j ść „na zewnątrz”, by zacząć nowe i całkowicie odm ienne
ży cie.
Dobrze znałem Włochy, i to nie ty lko pod względem kraj owy ch zakładów karny ch, więc
posiadałem wiedzę um ożliwiaj ącą wy branie bezpiecznego m iasta, w który m będę m ógł oczy ścić
się z dawnego ży cia. Ży cia spędzonego w otoczeniu m ężczy zn i kobiet m afii, w zam knięty m
kręgu znaj om ości, znaków, ciszy, aluzj i i j ęzy ka, które poznałem j eszcze j ako m łody chłopak. Zby t
długo ży łem w ten sposób, aby m m ógł w j ednej chwili strząsnąć z siebie całą przeszłość.
Wpoj ony kodeks zasad wciąż we m nie tkwił. Wy chowano m nie na żołnierza m afii, a żołnierz m usi
się słuchać. Nigdy nie by łem bossem , oj cem chrzestny m , nigdy nie zabij ałem dla własny ch
interesów. Wy kony wałem rozkazy zgodnie z wielowiekowy m i zasadam i przekazy wany m i
z pokolenia na pokolenie. Nigdy nie py tałem o powody ; żołnierz nie wy m aga od przełożony ch
wy j aśnień, dlaczego m a odpalić bom bę czy iść na woj nę.
Po ty ch wszy stkich latach spędzony ch w potrzasku posłuszeństwa obawiałem się, że nie zdołam
odtruć organizm u. Pierwszy m powodem by ły kwestie finansowe: m usiałem zrezy gnować
z łatwego zarobku.
Przez długi czas ży łem w luksusie i szy bko się do tego przy zwy czaiłem . Góra szm alu,
odj azdowe im prezy, sportowe sam ochody zm ieniane dla kapry su j ak rękawiczki. W lokalach
dobrze m nie znali; nie m usiałem nic m ówić, a i tak wszy stko by ło gratis. Realizowałem włoski sen.
A cena? Ciągłe odsiadki, ukry wanie się przed policj ą. Ty le że zarówno w więzieniu, j ak i na
wolności m afia m nie chroniła. Palerm o należało do nas. A i w inny ch m iastach wiedzieliśm y, j ak
się poruszać; znaliśm y „znam ienity ch” oby wateli, którzy nas kry li.
Co teraz? Spaliłem za sobą m osty, dokonałem wy boru, który nie pozwalał wrócić do przeszłości
i uniem ożliwiał pój ście na skróty. Które m iasto będzie naj lepsze, by rozpocząć nowy rozdział?
Rzy m m iał stanowić chwilowe rozwiązanie, ale zacząłem się zastanawiać, czy nie warto tu
zostać. Stolica to chaos, a j a właśnie w chaosie czułem się bezpieczny. Nikt nie znał m ieszkańców
sąsiedniego osiedla, generalnie ludzie się nie znali; w takim m ieście m ogłem zatrzeć za sobą ślady,
ży ć niezauważony przez nikogo. Poza ty m Rzy m przy pom inał m i lata m łodości.
Po raz pierwszy przy j echałem do stolicy w 1958 roku. Miałem osiem naście lat i wy brałem się
z Palerm o na wakacj e. W pociągu poznałem dziewczy nę, tancerkę o im ieniu Gina. Mieszkała
nieopodal Bazy liki Świętego Pawła. Po przy j eździe przedstawiła m i przy j aciółkę, Rosi, śliczną
aktoreczkę, próbuj ącą swy ch sił w Cinecittà. Zakręciłem się wokół niej i zostaliśm y parą. Jej
rodzice, aby dorobić, wy naj ęli m i pokój w swy m m ieszkaniu przy via Corinto.
Płaciłem grosze i m iałem zawsze dziewczy nę na wy ciągnięcie ręki. Istny fuks. Dopóki
któregoś dnia oj ciec Rosi, pracuj ący j ako śm ieciarz, nie nakry ł nas razem w łóżku. Dostał szału;
na szczęście m atka i bracia dziewczy ny stanęli w m oj ej obronie. Nawet nie pam iętam dlaczego.
Nie sądzę j ednak, że chodziło o pieniądze.
Wszy stko rozeszło się po kościach i zostałem u nich j eszcze przez kilka m iesięcy, dopóki
starczy ło m i kasy. A kiedy zaczęło m i j ej brakować, poprosiłem oj ca o pom oc. Ty le że on
zam iast zrobić przekaz pieniężny, wsiadł naty chm iast do pociągu i przy wiózł m nie z powrotem do
Palerm o.
Z tego okresu, oprócz zadurzenia, pam iętam głównie kościoły. Mogłem j e oglądać na okrągło.
Podziwiałem architekturę i freski.
Stawiałem j uż pierwsze kroki j ako złodziej aszek, wy świadczałem przy sługi m afii, ale m ogłem
godzinam i patrzeć na obrazy, zafascy nowany przedstawiony m i postaciam i: święty m i,
m adonnam i, herosam i. Brakowało m i oby cia i wiedzy, ot m echanik przy uczony do kradzieży, ale
uwielbiałem kościoły, zachodziłem do nich, przesiady wałem przez długi czas, oglądałem
z zewnątrz; napełniały m nie spokoj em , przy wracały równowagę ducha i dawały poczucie
bezpieczeństwa.
Początki ży cia j ako świadek koronny by ły naprawdę ciężkie. Choć pod względem atm osfery
Rzy m przy pom inał Palerm o, brakowało m i kolorów Sy cy lii, j ej cy trusowego zapachu.
A tęsknota, która m nie dopadła w pierwszy ch m iesiącach, z biegiem czasu wcale nie zelżała.
Oddałby m wówczas wszy stko za lody w Mondello o zachodzie słońca! Ale kto przej m uj e się
przy gnębieniem wielokrotnego m ordercy ? Osobom , które nigdy nie należały do cosa nostry,
trudno zrozum ieć, ile kosztuj e powrót do norm alności. W m oim przy padku trudno nawet m ówić
o powrocie, biorąc pod uwagę, że tej norm alności nigdy nie zaznałem .
W Rzy m ie opanowała m nie tęsknota połączona ze złością. Zdarzało m i się przeży wać kry zy s
i w ty ch trudny ch do zniesienia m om entach nie przestawałem zadawać sobie py tania, dlaczego
m usiałem to wszy stko zrobić. Skreślić dawne ży cie, opuścić krewny ch, Palerm o…
Odczuwałem też rozgory czenie, m y śląc o liczny ch ofiarach, które naznaczy ły m oj ą
przeszłość. Długa lista. Przy j aciele od serca, j ak Salvatore Micalizzi, Antonio Badalam enti, Saro
Riccobono.
Początkowo z trudem orientowałem się w rzy m skich uliczkach, brakowało m i punktów
odniesienia. W Palerm o wiedziałem , że każde osiedle, dzielnica, ulica, zaułek podlegaj ą
capofamiglia, który z kolei m iał bezpośrednie i pośrednie powiązania z cosa nostrą. Rzy m ,
pozbawiony orientacy j ny ch wy ty czny ch, wy m agał odkry cia. Nie m iałem geograficzny ch ani
m entalny ch punktów odniesienia. Od zawsze siłą m afiosów, oprócz broni, by ła pam ięć i zdolność
wtapiania się w tłum : stanowiliśm y integralną część sy cy lij skiego kraj obrazu. Dobrze ukry ci bez
potrzeby ukry wania się.
Pom ogła m i m alarska pasj a. Dom , niebo, łódka daleko w m orzu; m alowałem pogodne pej zaże
i czerpałem z nich spokój . Nie dręczy ły m nie wy rzuty sum ienia. Czasam i m y ślałem o m atkach
i żonach m oich ofiar, tak j ak się m y śli o kobietach poległy ch na froncie żołnierzy. Jedy na różnica,
że j a akurat często j e znałem .
Pom ogło m i m alarstwo i rodzina. Choć w głębi ducha by łem zawsze sam , zatopiony
w dręczący ch m y ślach. Sam , nawet wtedy, gdy towarzy szy li m i „aniołowie stróże”.
Pam iętam dobrze inspektora Cariddiego. Fantasty czny gość, o posturze kultury sty, należący do
„klanu Kalabry j czy ków” w dy rekcj i anty m afij nej . To m y ich tak nazy waliśm y. Kiedy
m usieliśm y załatwić coś ze służbam i um undurowany m i, większe zaufanie budzili Kalabry j czy cy
niż palerm ianie. By liśm y w stanie woj ny z Sy cy lij czy kam i, więc takie preferencj e by ły dość
oczy wiste.
Na początku poby tu w Rzy m ie spałem w siedzibie DIA przy piazza Priscilla. Inspektor Cariddi
chciał, by m wszędzie chodził z ośm iom a policj antam i ochrony. Lekka przesada. Poszedłem więc
do De Gennara i powiedziałem , że nie chcę takiej zgrai wokół siebie.
– Śledziłem m oj e ofiary, wiele udusiłem własny m i rękom a, ży łem w ukry ciu. Znam m afię
i wiem , że kiedy chce kogoś wy kończy ć, potrafi tego dokonać nawet po wielu latach. Jeżeli będą
chcieli m nie zabić, i tak to zrobią, pom im o ochrony, więc po co chłopaki m aj ą um ierać razem ze
m ną.
Wtedy przy dzielili m i ty lko j ednego agenta, Di Francesca.
W razie ataku – oczy wiście, j eśli m asz czas się bronić – j eden człowiek wy starczy, by ocalić ci
skórę. Szkoda ty lko, że m afia nikom u nie daj e czasu.
Epilog
Kiedy wracam m y ślam i do ży cia na Sy cy lii, historii m oj ego pokolenia oraz warunków, w j akich
wy rośliśm y, stwierdzam , że trudno by ło nie wstąpić do m afii; prakty cznie by ło to niem ożliwe.
I Falcone dobrze o ty m wiedział.
Rodziny, w który ch się wy chowaliśm y, by ły powiązane z m afią zby t m ocny m i więzam i. Moi
wuj kowie należeli do gangów, podobnie j ak teść m oj ej siostry i m ój szef, a w warsztacie,
w który m pracowałem , zbierali się m afiosi. By liśm y dziećm i drugiej woj ny światowej ,
chłopaczkam i zasłuchany m i w opowieści o ty m , j ak Mussolini próbował wy plenić przestępczość
zorganizowaną na naszej wy spie. Duce nie godził się z m y ślą, że na Sy cy lii klany są potężniej sze
od niego, i wy powiedział im bezlitosną walkę. Dy ktatorzy nie lubią dzielić się władzą. Dla
m afiosów dużo lepszy m ustroj em j est dem okracj a.
W m oich nastoletnich oczach m afiosi różnili się od zwy kły ch m ieszkańców dzielnicy. Ale po
wielu latach, gdy stanąłem naprzeciw Riiny w sądzie, wy dał m i się podobny do węża. Dobrze go
znałem , opowiadałem o nim sędziom , zanim doszło do konfrontacj i. Zaznaczy łem , że nie wolno
dać się zwieść j ego niewinnem u wy razowi twarzy. Sprawiał wrażenie łagodnego człowieka, ale
pod m aską pokory kry ło się okrucieństwo. Powtarzałem , że należy spoj rzeć m u prosto w oczy,
które wciąż się poruszaj ą, niczy m u węża. Przez te wszy stkie lata wcale się nie zm ieniły.
W trakcie rozprawy panowała grobowa cisza. Od dawna nie widziałem m oj ego dawnego
capo, który postanowił udawać prostego, biednego robotnika. Kiedy j ednak oświadczy ł, że zarabia
m iesięcznie trzy sta ty sięcy lirów
, wszy scy wy buchnęli śm iechem . Nie bacząc na fakty,
stwierdził butnie, że j estem kłam cą i wy parł się naszej znaj om ości. Zaprzeczanie, zaprzeczanie,
zaprzeczanie – oto j ego ulubiony sport. Chy ba ty lko Berlusconi potrafi go w ty m przebić.
Sędzia wy słuchał naszy ch dwóch wersj i wy darzeń. Powstały pewne nieścisłości, j eśli chodzi
o daty wskazane przez Riinę i przeze m nie. Zauważy łem więc, że w tam ty m czasie nikt nie
chodził z kalendarzem w ręku, ale Totò wy korzy sty wał każdą okazj ę, by zarzucić m i kłam stwo.
Z j ego słów wy nikało, że nigdy się nie spotkaliśm y w więzieniu. Szkoda ty lko, że policy j ne
rej estry m ówiły coś innego.
Wy parł się, że pom agał m i finansowo i że osobiście poszedł do m oj ej żony z pieniędzm i, kiedy
odsiady wałem wy rok. Wy parł się naszego spotkania w warsztacie Filippo Marchese, kiedy
odm ówiłem zdradzenia Riccobona. Przez cały czas wszy stkiem u zaprzeczał.
Naskoczy ł na m nie, że oskarżam polity ków, sędziów i urzędników państwowy ch. Następnie
podniósł stawkę, przy pom inaj ąc, że to w następstwie m oich oświadczeń prokurator Dom enico
Signorino popełnił sam obój stwo. Sędzia, Gioacchino Agnello, nie dał się j ednak zwieść i nakazał
Riinie ograniczy ć się ty lko do ewentualnego kwestionowania m oich zeznań.
Ogłoszono przerwę. Wy łączono kam ery i sędziowie wy szli z sali. Zostaliśm y j a i Totò,
naprzeciwko siebie, pod baczny m okiem karabinierów.
Nikt nie przy puszczał, że sędzina Silvana Saguto, nie w ciem ię bita, nakazała pozostawienie
j ednej kam ery włączonej . Doświadczeni prokuratorzy często uciekaj ą się do różny ch m etod, by
uzy skać dodatkowe inform acj e od niepodej rzewaj ący ch podstępu oskarżony ch. Pułapka zadziała.
Riina zaczął m ówić.
– Gaspare – spy tał – dlaczego nie wrócisz do dawnego ży cia?
– To niem ożliwe – odparłem . – Przy stałem na współpracę z wy m iarem sprawiedliwości i nie
podzielam waszy ch decy zj i: zabij acie kobiety i dzieci.
– Jest j eszcze czas, by wszy stko naprawić – nalegał. – Wy starczy, że znowu staniesz się
Gasparino, którego znałem .
– Nie wrócę do tego, co by ło, przelaliście zby t wiele niewinnej krwi.
– Zostawiasz dzieciom niezły spadek – stwierdził z przekąsem .
– Lepsze to od przy szłości, którą ty oferuj esz wszy stkim m afiosom . Skończą w trum nie albo za
kratkam i.
– Zostawiasz im niezły spadek – powtórzy ł, zam y kaj ąc tem at. – Skończy sz j ak Matteo Lo
Vecchio.
Lo Vecchio, bohater powieści I Beati Paoli, by ł gliniarzem walczący m z sektą m ścicieli (Beati
Paoli), karzący ch bogaczy za znęcanie się nad biedakam i. Książka cieszy ła się dużą popularnością
w naszy ch stronach i obaj z Riiną dobrze j ą znaliśm y.
– Ty le że zabój ca Lo Vecchio m iał w sobie godność, której wam akurat brakuj e.
Sędziowie wrócili na salę, więc zam ilkliśm y. A Saguto od razu zadała py tanie:
– Przepraszam , panie Riina, ale j ak skończy ł Matteo Lo Vecchio?
Totò poczerwieniał j ak burak, bo zrozum iał, że podsłuchiwano naszą rozm owę. Nie wiedział, co
odpowiedzieć.
Saguto nie dawała za wy graną:
– Proszę m i wy j aśnić, j ak skończy ł Matteo Lo Vecchio, bardzo m nie to interesuj e.
– Nie wiem – m ruknął Riina.
– To dlaczego pan o nim wspom niał?
– Opisali go w j ednej książce.
– A pan czy ta książki ty lko do połowy ? – nie przestawała go prowokować Saguto.
Totò doskonale wiedział, że Lo Vecchio został powieszony na piazza della Vergogna, ale
podobne oświadczenie by ło równoznaczne z przy znaniem się do tego, że w sali sądowej groził m i
śm iercią.
Oprócz Riiny spotkałem się też z inny m i m afiosam i. Wzy wano m nie do składania zeznań
w wielu procesach i m usiałem stawić czoło niej ednej konfrontacj i i liczny m prowokacj om z ich
strony.
Pewnego razu, podczas gdy odpowiadałem na py tanie sędziego, z klatki oskarżony ch padło
py tanie:
– Gaspare, dlaczego nie powiesz sędziom , by zam knęli cię tutaj razem z nam i?
Chcieli m nie zbić z tropu, ale nie zrobiło to na m nie wrażenia.
– Powinniście m i podziękować – odparłem wy zy waj ąco. – Siedzicie sobie w bezpieczny m
m iej scu, podczas gdy wielu waszy ch kum pli zginęło z głupich powodów. Dziś wieczorem , kładąc
się spać, zróbcie rachunek sum ienia i pom y ślcie, ile osób zabiliście, nie wiedząc nawet po co
i dlaczego.
Nikt nam nie podawał uzasadnień wy roków, które m ieliśm y wy konać, by liśm y ty lko od
realizacj i rozkazów. Raczej się nie zdarzało, żeby ktoś się wy cofał. Ufaliśm y naszy m
przełożony m , zgodnie z odwieczny m kodeksem zasad.
Pam iętam j ednak, że razem z Michele Micalizzim odm ówiliśm y w 1982 roku wy konania
wy roku na braciach Filippo i Dom enicu Pedone. Mieliśm y ich udusić. Filippo m iał przewrócone
w głowie i splam ił honor swej kuzy nki. Dziewczy na by ła spokrewniona z Nino Porcellim , który
zażądał zem sty. Dom enico z kolei nie m iał z ty m nic wspólnego; by ł to porządny chłopak.
Zdołaliśm y z Michele wy kręcić się od roboty, bo Riccobono nas lubił; poza ty m powstało zby t
dużo szum u wokół sprawy. Wedle planu ciała braci m iały zostać przewiezione na wieś, gdzie
Salvatore „Taneddu” Liga posiadał ogrom ny grill, który podpalał, kiedy trzeba się by ło pozby ć
ludzkich szczątków. To, czego płom ienie nie zdołały spopielić, trafiało do kory ta j ego świń.
Drugi i ostatni raz, kiedy odm ówiłem wy konania wy roku, chodziło o Nino Badalam entiego. Jak
j uż wcześniej opowiedziałem , Nino odparł „nie”, sły sząc polecenie Riiny, który chciał, aby zabił
swego kuzy na Gaetano, na podstawie zarzutów rozpowszechniany ch przez Ciccio Di Trapaniego.
Ta odm owa słono go kosztowała. Z obawy przed śm iercią zabary kadował się w dom u i zaczął
uchodzić za wariata.
Darzy łem Nino zby t wielkim szacunkiem i ubłagałem Riccobona, by oszczędził m i tego
zlecenia. W końcu m iał do dy spozy cj i liczną grupę boj ową. Jeden m niej tego dnia nie stanowił
problem u.
Trudno odróżnić prawdę od oszczerstwa, czasam i prościej rozpowszechniać zafałszowane
wersj e wy darzeń. Czy ktokolwiek dał wiarę tem u, że nieszczęsny idiota Vincenzo Scarantino to
prawdziwy autor zam achu na via D’Am elio? Pewnie, że nie, a j ednak wiele czasu m inęło, zanim
to zdem entowano.
Co j akiś czas zachodził do DIA Arnaldo La Barbera, dobry policj ant, który w ty m czasie
prowadził sprawę Scarantina. Nigdy nie zadał m i żadnego py tania, słuchał j edy nie m oich zeznań,
i ty le. Kiedy zapy tano m nie, co wiem na tem at Scarantina, odparłem , że to j akaś płotka i że nigdy
o nim nie sły szałem . Na szczęście po kilku latach zeznania innego świadka koronnego, Gaspare
Spatuzzy, wszy stko wy j aśniły. Scarantino nie stał za m asakrą przy via D’Am elio, a sam ochód
pułapka by ł dziełem służb specj alny ch. Ludzie dużo wówczas gadali o bardzo eleganckim
m ężczy źnie, który się nagle poj awił. Nie by ł związany ze środowiskiem m afij ny m i nikt nie znał
j ego tożsam ości.
By ł to naj lepszy dowód na to, że podczas gdy naj lepsi ludzie insty tucj i państwowy ch zaciskali
pętlę wokół szy i zorganizowanej przestępczości, naj gorsi oferowali j ej pom ocną dłoń. Jak
wy j aśnić w przeciwny m razie fakt, że akurat w 1993 roku walczącem u z cosa nostrą m inistrowi
Claudio Martellem u nagle wy ciągnięto sprawę łapówki sprzed dwudziestu lat? Znany wszy stkim
chwy t ty kaj ącego zegara skandalu. Gdy ty lko ktoś zaczy nał deptać m afii po piętach, naty chm iast
znaj dowano coś, co go m ogło skom prom itować w oczach społeczeństwa. Nieważne, czy by ły to
zasadne, czy wy ssane z palca zarzuty, liczy ło się oszkalowanie wroga, zdy skredy towanie go
w kluczowy m m om encie.
Ale do podej m owania takich działań we właściwej chwili konieczne by ły wpły wowe
znaj om ości w świecie polity ki i wy m iaru sprawiedliwości. Nie chodziło o wty ki wśród m ężczy zn
honoru; w razie konieczności m afia potrafi pertraktować ze wszy stkim i. Dlatego nigdy nie stałem
się zaciekły m oskarży cielem Andreottiego. Wiadom o, że szliśm y ręka w rękę, zresztą Lim a został
zabity właśnie dlatego, że śm iał m u przy pom nieć o konieczności dotrzy m ania obietnic. Jednak
nigdy nie uwierzy łem w oskarżenie, że by ł m ężczy zną honoru. Przy należność do m afii nie
stanowiła warunku podj ęcia współpracy. Prawdą j est, że kiedy zaczy nało nam brakować
wsparcia ze strony loj alny ch wcześniej polity ków, m usieliśm y znaleźć inne kontakty. I to szy bko.
To by ło przy czy ną nagłego poj awienia się na scenie Berlusconiego, który wy pełnił pustkę,
j aka powstała w wy niku afery korupcy j nej „Tangentopoli”. Ten nieoczekiwany zwrot oznaczał
koniec nadziei, j akie wzbudził we m nie Falcone, oraz położy ł kres zaufaniu do państwa, j akie
próbował we m nie zaczepić Borsellino.
Tak, m iałem krew na rękach, ale poznanie ty ch dwóch wy bitny ch sędziów pozostawiło
niezatarty ślad nawet u człowieka o m oj ej przeszłości. Pam iętam spoj rzenie Falconego,
entuzj azm , z j akim reagował na nową organizacj ę sądów, pam iętam upór Borsellina i do dziś
sły szę j ego okrzy k: „Powariowali!”. Nikt z was ich nie spotkał ani nie sły szał. Ja tak. Nie
sły szeliście, w j aki sposób Borsellino opowiadał o dzieciach, j ak bardzo j e kochał i m artwił się
o ich przy szłość. Tak, rozm awiał ze m ną o swoich dzieciach. I podczas gdy oni wy pruwali sobie
ży ły dla swoj ego kraj u, państwo, którem u służy li, szło na układ z ludźm i, którzy m ieli ich zabić.
Zdradzono ich poświęcenie. Dziś nic się nie zm ieniło. Berlusconi wciąż „prostuj e” swoj e
procesy, nagina prawo do własny ch potrzeb. Każdego dnia m usi stawić czoło kolej ny m
oskarżeniom . Nie przestaj e twierdzić, że j est prześladowany, ale j edy ny m odpowiedzialny m za
zaistniałą sy tuacj ę j est on sam . Nie m oże zej ść ze sceny, m usi wciąż utrzy m y wać się na fali. Ma
ty le na sum ieniu, że w przeciwny m razie poszedłby od razu na dno.
By łem m ężczy zną honoru przez dziewiętnaście lat i wiem , co znaczy nieczy ste sum ienie.
Zabiłem wiele osób własny m i rękom a i w głębi duszy m y ślę, że nawet gdy by m m ógł cofnąć
czas, popełniłby m te sam e błędy. Ale odkąd odszedłem z m afii, czuj ę się lekki, czerpię
przy j em ność z by cia porządny m człowiekiem . Zrezy gnowałem z wielu rzeczy, to j asne, ale
nareszcie m ogę ży ć, nie boj ąc się zła, zdrady i oszczerstw.
Dzisiaj j estem wolny m człowiekiem .
Bruno Contrada – agent policj i i kierownik Sisde (Agencj a Bezpieczeństwa Wewnętrznego),
skazany za współpracę z m afią [Wszy stkie przy pisy pochodzą od tłum acza].
Giuseppe Maria Ay ala – prokurator i polity k; współpracował z Falcone i Borsellino
w procesach anty m afij ny ch.
Corrado Carnevale, włoski sędzia, który zasły nął z kontrowersy j ny ch wy roków na korzy ść
członków m afii.
Maksiproces – naj większy proces sądowy prowadzony przez włoski wy m iar
sprawiedliwości przeciwko m afii. Zarzuty obej m owały lata 1975–1985. Jedny m z sędziów
śledczy ch by ł Giovanni Falcone.
Giovanni Falcone (1939–1992), włoski sędzia śledczy, bohater bezkom prom isowej walki
z m afią. Zginął w zam achu bom bowy m zorganizowany m na zlecenie bossów cosa nostry :
Salvatore Riiny i Giovanniego Brusca.
Tom m aso Buscetta – j eden z pierwszy ch wy soko postawiony ch m afiosów, który złam ał
zm owę m ilczenia i wy j awił taj em nice sy cy lij skiej i am ery kańskiej m afii.
Salvatore Lim a – włoski polity k, parlam entarzy sta; powiązany z cosa nostra. Skazany na
podstawie zeznań by łego m afiosa Tom m aso Buscetty.
Carlo Alberto Dalla Chiesa – prefekt policj i w Palerm o, założy ciel Wy działu do walki
z terrory zm em . Zginął w zam achu zorganizowany m przez cosa nostrę.
Capofamiglia – osoba stoj ąca na czele rodziny należącej do organizacj i m afij nej .
Gaetano Badalam enti, członek cosa nostry , skazany na doży wocie.
Bernardo Provenzano – członek i szef cosa nostra.
Rosario Riccobono – członek cosa nostry, boss z klanu Partanna-Mondello (Palerm o).
Salvatore Micalizzi – j eden z bossów cosa nostry.
Michele Greco – j eden z czołowy ch bossów cosa nostry.
Michele Sindona – główny bankier Stolicy Apostolskiej za ponty fikatu Pawła VI,
posiadaj ący szerokie kontakty z sy cy lij ską m afią i czołowy m i polity kam i.
Roberto Calvi – dy rektor Banco Am brosiano, powiązany z Bankiem Waty kańskim ,
m asonerią i m afią.
Enrico Mattei – włoski przedsiębiorca i polity k. Przez szereg lat zarządzał Włoskim
Koncernem Paliwowy m „ENI”.
W tam ty m okresie średnia pensj a m iesięczna wy nosiła ok. 100000 lirów.
Capodecina dowodzi 10 członkam i cosa nostry, tzw. m ężczy znam i honoru.
Vito Ciancim ino – polity k, burm istrz i radny Palerm o, ściśle powiązany z cosa nostrą.
Giorgio Am brosoli – włoski prawnik, prowadzący dochodzenie w sprawie Sindony
z ram ienia sy ndy ka m asy upadłościowej banku Privata Italiana. Zam ordowany na zlecenie
bankiera.
Rosario Spatola – handlarz narkoty ków powiązany z cosa nostra. Podej rzany
o współuczestnictwo w sfingowany m porwaniu Sindony. Kuzy n Johna Gam bino, bossa cosa
nostry w Am ery ce.
Mediolan 2 (Milano 2) – rozległe osiedle m ieszkaniowe na pery feriach Mediolanu,
wy budowane w latach 70. przez spółkę Edilnord Silvio Berlusconiego.
Marcello Dell’Utri – polity k, parlam entarzy sta, współpracownik Berlusconiego. Skazany za
liczne defraudacj e i powiązania z m afią.
Giulio Andreotti – wielokrotny prem ier i m inister we włoskich rządach. Po oskarżeniu
o korupcj ę i współpracę z m afią wy cofał się z ży cia polity cznego.
Matteo Messina Denaro – po schwy taniu Bernarda Provenzano w 2006 roku stanął na czele
cosa nostry ; j est naj bardziej poszukiwany m przestępcą we Włoszech.
W tam ty m okresie średnie wy nagrodzenie wy nosiło ok. 1300000 lirów.