Nagłe zgony urzędujących prezydentów
/2015/03/17/nagle-zgony-urzedujacych-prezydentow/
Murray N. Rothbard
Teoria okazała się błędna? I cóż z tego? Była bardzo interesująca i przemawiały za
nią logiczne argumenty. Jako entuzjasta detektywistycznych dociekań historycznych
od dawna miałem wątpliwości w sprawie nagłej śmierci Zachary Taylora,
dwunastego prezydenta USA, „tamtych” Stanów Zjednoczonych. Podzielałem je z
Clarą Rising, potomkinią pana Old Rough and Ready [1], której – w odróżnieniu ode
mnie – nie zabrakło animuszu, żeby zbadać tę sprawę. Po załatwieniu niezbędnych
formalności, wyłożyła ona 1200 dolarów na otwarcie grobu starego Zacka i
ekshumację, by wreszcie dowiedzieć się, co doprowadziło do jego śmierci.
A oto fakty. Choć Zack nie miał doświadczenia politycznego, Partia Wigów w
narastającej desperacji postanowiła narzucić krajowi jego rządy, odwołując się
wyłącznie do sławy bitewnej, jaką zdobył w czasie wojny meksykańskiej. Były to
ostatnie wybory prezydenckie, które wygrali Wigowie. W trakcie pikniku z okazji
święta 4 lipca po zjedzeniu miseczki zimnych wiśni z mlekiem Zack zachorował i po
kilku dniach zmarł. Jak zawsze kiedy umiera urzędujący prezydent, i tym razem
próbowano pomniejszyć znaczenie jego śmierci, stosując się do odwiecznej zasady:
jeśli prezydenta nie zastrzelono w biały dzień, to jego śmierć, nawet tak nagła,
musiała mieć przyczynę naturalną; jeśli zaś zginął od kuli, to zamachowiec z
pewnością był szaleńcem działającym w pojedynkę. Niech Bóg broni przed
dopuszczeniem myśli, że w zamachu brało udział więcej osób niż jedna, bo to by
znaczyło, o zgrozo, akceptację „teorii spiskowej”, a jak wszystkim wiadomo,
establishment amerykański uznaje takie teorie za przestępstwo. W każdym razie ten
sposób myślenia jest całkowicie niepoprawny i nie mieści się w kategorii
dopuszczalnych rozważań.
Wróćmy do starego Zacka. Jego śmierć zawsze wydawała mi się dziwna. Jeśli w
czasie prezydenckiego pikniku, odbywającego się w stolicy naszego państwa w
gorący lipcowy dzień, w żywności pojawił się trupi jad lub jakaś inna szkodliwa
substancja, to dlaczego jedynym poszkodowanym spośród uczestników tej imprezy
był Zack Taylor? Czy tylko jego miało dotknąć zatrucie pokarmowe? Jednym
słowem: czy został otruty?
To dziwne, że chyba nikt nie zastanawiał się nad taką możliwością. Panna Rising
wspomina, że w rodzinie Taylorów rozmawiano o tej hipotezie od dawna, ale dopiero
w 1991 roku postanowiono podjąć jakieś działania zmierzające do rozwiązania
zagadki. Podejrzewano, że prezydentowi ktoś podał dużą dawkę arszeniku. Badanie
ekshumowanego ciała miało zweryfikować to podejrzenie.
Oczywiście, jak zwykle, historycy związani z establishmentem odnieśli się krytycznie
do tego pomysłu. Przykładem może tu być reakcja profesora Rogera Browna,
szanowanego eksperta American University specjalizującego się w historii przemocy
w Stanach Zjednoczonych, który powiedział: „Jeśli ktoś by chciał spekulować na
temat zamachu, musiałby wskazać tego, kto odniósłby korzyść ze śmierci Taylora.
Nie jestem pewien, czy przedstawiono przekonującą hipotezę dotyczącą
domniemanego beneficjenta takiego zamachu”. Gdy przebrniemy przez zawiłości
tego wywodu, ze zdumieniem odkryjemy, że zawiera on wyjątkowo głupią myśl.
Profesorze Brown, proszę zauważyć, że śmierć każdego prezydenta na pewno
przynosi korzyść co najmniej jednej osobie, a mianowicie wiceprezydentowi, w tym
wypadku Millardowi Fillimore, który, za sprawą być może trujących wiśni, objął
dostojny urząd prezydenta.
Czy to jest niedorzeczność? Przecież powszechnie wiadomo, że po każdym
morderstwie lub śmierci w niewyjaśnionych okolicznościach, policja przesłuchuje
przede wszystkim tych, którzy mogliby zyskać na zejściu denata. Komu dziadek
zapisał spadek? I tak dalej. Oczywiście, nie musi być tak, że główny beneficjent jest
w istocie odpowiedzialny za śmierć dziadka. Jednak taką hipotezę należy zbadać.
Dlaczego więc jej nie rozważyć w wypadku nagłej śmierci prezydenta USA, czyli
osoby, która dla większości z nas jest kimś ważniejszym niż pojedynczy bogacz?
Czy wiceprezydent nie powinien być zawsze pierwszym podejrzanym, czyż nie
powinno się sprawdzić, gdzie przebywał i co robił krytycznego dnia? Dlaczego zatem
nigdy tego nie zrobiono? Dlaczego, na przykład, po śmierci Johna F. Kennedy’ego,
który niewątpliwie został zamordowany, za głównego podejrzanego nie uznano z
miejsca Lyndona Bainesa Johnsona?
Teorii zamachu w wersji panny Rising można jedynie zarzucić to, że wybiega trochę
za daleko. Zachary Taylor urodził się wprawdzie w Orange County w Wirginii i był
właścicielem niewolników, ale, ku ogólnemu zaskoczeniu, przewodził kampanii
zwolenników zakazu przyjmowania do Unii zachodnich stanów dopuszczających
niewolnictwo. Sprzeciwił się również kompromisowi 1850 roku, który opóźnił o kilka
lat wybuch wojny secesyjnej. Stąd panna Rising przypuszcza, że Taylora, jako
niebezpiecznego zdrajcę swojego regionu i jego kultury, sprzątnęli właściciele
niewolników z południa. To interesująca hipoteza, ale czy przemawiają za nią
jakiekolwiek dowody? Niewątpliwie Millard Fillimore jest, niejako a priori, bardziej
prawdopodobnym kandydatem na podejrzanego.
Okazało się, że w wyniku ekshumacji i sekcji zwłok w szczątkach Old Rough-n-
Ready stwierdzono normalne stężenie arszeniku. Rozczarowanie. Najgorsze, że ten
wynik badań może podważyć sens działalności zwolenników ekshumacji, co było
całkowicie nieuzasadnione. Powinniśmy wreszcie dowiedzieć się prawdy, podążając
drogą wytyczoną przez odważną pannę Rising. Doprowadźmy do sekcji zwłok
każdego prezydenta, który zmarł w trakcie pełnienia urzędu, i stosując narzędzia
jakie daje nam współczesna nauka, ponownie przyjrzyjmy się przyczynom jego
śmierci.
Zacznijmy od przeglądu listy. Pierwszy był „Old Tippecanoe” William Henry Harrison,
jeszcze jeden verdammte [2] bohater wojenny (wojny 1812 roku), który miał jakoby
za długo przemawiać w trakcie uroczystości inauguracyjnej, wyszedł na deszcz,
zachorował na grypę i umarł miesiąc po inauguracji prezydentury. Czy można to
uznać za naturalną śmierć? Hmm. Ekshumujmy ciało Old Tippecanoe i sprawdźmy,
czy nie został otruty. Kto skorzystał na jego śmierci? John Tyler, demokrata. Harrison
był wigiem. Czyżby jeszcze jeden spisek demokratów z Południa?
Drugim prezydentem zmarłym w trakcie pełnienia obowiązków był Zack Taylor.
Trzecim zaś otaczany czcią Abraham Lincoln. Co ciekawe, establishment zdołał
wmówić opinii publicznej, że zamachowiec John Wilkes Booth był szaleńcem i działał
w pojedynkę, mimo że morderstwo było ewidentnie wynikiem spisku. Ponadto wątek
spisku wyciszono, a proces w trybie przyspieszonym przed sądem wojskowym został
utajniony. Istnieje sporo poszlak wskazujących na to, że głównym spiskowcem był
minister wojny Edwin M. Stanton. Miał on wpaść na pomysł, by zgładzić wszystkich
kandydatów na prezydenta, którzy mieli większą szansę objąć ten urząd niż on
(powiódł się tylko zamach na Lincolna). Nie wiem, czy ekshumacja Lincolna
pomogłaby zweryfikować hipotezę zamachu z inspiracji Stantona, ale skoro jego
ciało i tak ma zostać wydobyte (żeby sprawdzić, czy nie cierpiał na zespół Marfana;
swoją drogą jakie to ma znaczenie, czy Abe był dotknięty tą chorobą, czy nie?), to
można rozszerzyć zaplanowane ekspertyzy i starać się dotrzeć do prawdy. Z
pewnością nic się na tym nie straci.
Kolejny na liście jest James A. Garfield, ofiara Charles Guiteau, któremu na wieki
przyklejono łatkę „rozczarowanego kandydata na posadę”. Kolejny szaleniec
działający w pojedynkę. Zamachowca miało wyprowadzić z równowagi to, że nie
otrzymał posady w rządzie Garfielda. Establishment wykorzystał ten zamach jako
pretekst do wprowadzenia gargantuicznego systemu służby cywilnej, który zapewnił
ochronę każdemu urzędnikowi zaglądającemu do kieszeni podatników i łamiącemu
ich swobody obywatelskie. Przeprowadźmy ekshumację i zbadajmy szczątki. Kto
skorzystał? Wiceprezydent Chester A. Arthur, nowojorski łapówkarz i karierowicz,
który zwalczał dość leseferystyczne skrzydło Partii Republikańskiej pod wodzą
Garfielda. A może za zamachem stali inspiratorzy reformy służby cywilnej, którzy
użyli Guiteau jako pretekstu do przeforsowania swoich pomysłów?
Następnym prezydentem, który zmarł w trakcie kadencji, był William McKinley z
Ohio, wieloletni pionek w ręku Rockefellera. Sprawcą znów był „samotny świr”,
„anarchista” Leon Czolgosz, który – podobnie jak Guiteau – został skazany na śmierć
po krótkim procesie. Mimo że Czolgosza uznano za niezrównoważonego i
niezwiązanego z żadną zorganizowaną grupą anarchistów, to establishment
wykorzystał skojarzenie go z anarchizmem do rozpętania oszczerczej kampanii
przeciw tej ideologii i wprowadzenia zakazu rozpowszechniania idei
anarchistycznych. Na fali histerii po zamachu na McKinleya establishment co jakiś
czas wprowadzał kolejne przepisy zakazujące podburzania i spiskowania. Kto był
tym razem beneficjentem? Przebierający nogami do prezydentury Teddy Roosevelt,
od dawna związany z Morganowskim skrzydłem Partii Republikańskiej (które
konkurowało ze skrzydłem Rockefellera). Teddy z miejsca zaczął się posługiwać
ustawą antytrustową w celu zniszczenia Standard Oil Rockefellera i Northern
Securities Harrimana, czyli firm należących do zawziętych wrogów światowego
imperium Morganów. Wydobądźmy z grobu szczątki McKinleya i rozpocznijmy
dociekliwe śledztwo dotyczące ewentualnego udziału Teddy’ego i Morganów w
zabójstwie. Czy Czolgosz był rzeczywiście działającym w pojedynkę szaleńcem?
Nagła śmierć w trakcie urzędowania spotkała również mojego ulubionego
prezydenta Warrena Gamaliela Hardinga, należącego do obozu Rockefellerów.
Establishment bardzo szybko ogłosił, że Harding zmarł śmiercią naturalną, ale
Gaston Means, agent Secret Service w Białym Domu, opublikował sensacyjną
książkę The Strange Death of Warren Harding , w której wysuwa przypuszczenie, że
prezydent został otruty przez żonę. Autor podaje dwa możliwe motywy morderstwa,
które wydają się sprzeczne: a) liczne romanse Hardinga, b) chęć zapobieżenia
skandalowi związanemu z aferą Teapot Dome, która została właśnie wykryta [3].
Oskarżeniom Meansa gwałtownie zaprzeczano, twierdząc, że jest niewiarygodny.
Być może, ale co z tego? Powodów do ekshumacji jest w tym wypadku niemało. Kto
miałby przede wszystkim skorzystać na śmierci Hardinga? Wiceprezydent Calvin
Coolidge, należący do wpływowej rodziny z Massachusetts, która od dawna była w
orbicie interesów Morganów (hmm… jeszcze jedna nagła śmierć, dzięki której
człowiek Morganów zajmuje miejsce człowieka Rockefellerów?!).
Kolejnym prezydentem, który zmarł w trakcie kadencji, był oczywiście powszechnie
szanowany Franklin Delano Roosevelt. Jego śmierć jest chyba najbardziej
zagadkowa. Stan zdrowia Roosevelta był za jego życia przez wiele lat skrywany za
zasłoną z kłamstw utkaną przez polityków i lekarzy. Kiedy zaś umarł w trakcie
czwartej kadencji, postąpiono bardzo nietypowo: ciało wystawiono w zamkniętej
trumnie, nie przeprowadzono sekcji zwłok. Pojawiło się mnóstwo pogłosek.
Mówiono, że prezydent zmarł na kiłę bądź w wyniku postrzału – być może z własnej
ręki. Pytano się, czy w chwili śmierci była przy nim pani Lucy Mercer i jaka była rola
tajemniczej rosyjskiej malarki pani Elizabeth Shoumatoff. Potrzeba prawdy
historycznej i sprawiedliwości wymagają ekshumacji i dokładnego zbadania
szczątków Roosevelta.
Oczywiście na śmierci Roosevelta skorzystał przede wszystkim Harry S. Truman.
Prezydent flirtujący z komunistami, manipulowany – jak dziś wiemy – przez szarą
eminencję, eksperta i głównego doradcę ds. polityki zagranicznej, byłego agenta
KGB Harry’ego „Hop” Hopkinsa, został nagle zastąpiony przez herolda zimnej wojny
na żądanie tak znamienitych „ludzi rozumnych” (jak się skromnie sami określali) z
establishmentu jak Henry L. Stimson, W. Averill Harriman, Dean G. Acheson i John
J. McCloy. Ekshumować, ekshumować!
I wreszcie ostatni jak dotąd prezydent, którego śmierć – w okolicznościach tak
niejasnych jak śmierć Roosevelta – zaskoczyła w trakcie pełnienia urzędu,
nieskazitelny rycerz Camelotu, którego promienną postać spowija coraz
mroczniejszy cień: John Fitzgerald Kennedy, zastrzelony rzekomo przez
działającego w pojedynkę szaleńca Lee Harveya Oswalda, zamordowanego z kolei
przez innego szaleńca Jacka Ruby’ego! To jest najbardziej niewiarygodna i
dziwaczna teoria establishmentu. Żeby ta niedorzeczna teoryjka miała sens, to ci
dwaj zamachowcy – szaleńcy działający w pojedynkę, nie mogliby się znać. O jej
niedorzeczności świadczy to, że wkrótce po owych zabójstwach nastąpiły nagłe
zgony wszystkich, którzy znali zarówno Oswalda, jak i Ruby’ego oraz wiedzieli, że
Oswalda i Ruby’ego łączyły różne powiązania. Opublikowano setki książek i
przeprowadzono dziesiątki dochodzeń, które pokazują, że teoria establishmentu jest
nic nie warta. Poważne opracowania wyszły między innymi spod pióra Marka Lane’a,
Davida Liftona (autora Best Evidence, kwestionującego oficjalną wersję zamachu),
Jima Garrisona, którego próbowano oczernić, i wielu innych. Mimo to poprawni
politycznie autorzy nadal zachowują się tak, jakby każdy, kto z nie zgadza się z
teorią establishmentu, był szurnięty.
W tej sprawie przesłanki do podjęcia na nowo śledztwa i wznowienia procesu
sądowego są bardzo mocne. Przemawiają za tym nie tylko dowody na to, że raport z
obdukcji w Parkland był co najmniej nieścisły, a ciało Kennedy’ego podmieniono,
lecz także tajemnicze „zniknięcie” jego mózgu z Archiwum Państwowego. No ale w
końcu z bibliotek książki giną każdego dnia, prawda? Ekshumować, badać!
Kto skorzystał? Jak sugerowałem, Lyndon Baines Johnson, który w imię kariery
politycznej nie wahał się używać różnych brudnych trików, o czym wiedzą teksańscy
badacze jego życiorysu. A jest jeszcze opracowanie odważnego badacza zamachu
na Kennedy’ego, który analizował nagranie Zaprudera i inne filmy z przejazdu
konwoju prezydenckiego w Dallas. Doszedł on do wniosku, że Lyndon rzucił się na
podłogę swojego samochodu na 2,7 sekundy przed pierwszym wystrzałem.
Jeśli spojrzeć na sprawę w szerszym kontekście, to zamach na Kennedy’ego
okazuje się brutalną metodą odsunięcia od władzy przedstawiciela „jankeskiego”
establishmentu wschodniego wybrzeża i zastąpienia go przywódcą reprezentującym
„kowbojów” ze „stanów słonecznych” (Sun Belt) – Florydy, Teksasu, południowej
Kalifornii. Takie wyjaśnienie oferuje dociekliwa praca Carla Oglesby’ego The Yankee
and Cowboy War. Według tego autora afera Watergate była w istocie kontr-
zamachem stanu zainicjowanym przez „jankesów”, którzy obsadzili na fotelu
prezydenckim przedstawiciela establishmentu Geralda Forda, pozbawiwszy urzędu
„kowboja” (z południowej Kalifornii) Richarda Nixona (zob. The Yankee and Cowboy
War, Sheed Andrews & McMeel, Kansas City 1976).
Wszystko to jest niezwykle interesujące nie tylko z punktu widzenia poszukiwaczy
sensacji historycznych. Kto wie, czy w przyszłości nie dojdzie do nagłej śmierci
kolejnego ulubionego prezydenta w trakcie sprawowania urzędu. Powinniśmy się na
to przygotować mentalnie, żeby w razie czego móc przyjrzeć się takiemu zdarzeniu
chłodnym okiem i postawić w pełni uprawnione choć niewygodne pytania.
Przeł. Witold Falkowski
Przypisy tłumacza:
[1] Rough and Ready – dosł. surowy i gotowy; Zachary Taylor zyskał ten przydomek
w czasie tzw. drugiej wojny seminolskiej (1835–1842), w której odniósł zwycięstwo w
bitwie nad jeziorem Okeechobee – jednej z największych bitew stoczonych z
plemionami indiańskimi.
[2] cholerny, przeklęty (niem.)
[3] Afera łapówkowa. Albert Bacon Fall, minister spraw wewnętrznych w rządzie
Hardinga wydzierżawił bez przetargu grunty w Wyoming firmie Sinclair Oil, za co
miał otrzymać łapówkę.
Tytuł oryginału:
(pierwotnie opublikowany w “The Rothbard-
Rockwell Report” (sierpień 1991) pod tytułem Exhume, Exhume, Or, Who Put the
Arsenic in Rough and Ready’s Cherries?