Furmaga Lesław Upadek Nikodema Dyzmy

background image
background image

Lesław Furmaga

UPADEK NIKODEMA DYZMY

background image

Redakcja:

Barbara Kaszubowska

Korekta:

Katarzyna Czapiewska

Okładka:

Wiola

Pierzgalska

Skład:

Monika

Burakiewicz

© Lesław

Furmaga

i Novae Res s.c. 2014

Wszelkie

prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki

w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Wydanie

pierwsze

ISBN

978-83-7722-890-6

Novae

Res – Wydawnictwo Innowacyjne

al. Zwycięstwa

96/98, 81-451

Gdynia

tel.:

58 698 21 61, e-mail:

sekretariat@novaeres.pl

,

http://novaeres.pl

Publikacja

dostępna jest w księgarni internetowej

zaczytani.pl

.

Wydawnictwo

Novae Res jest partnerem Pomorskiego Parku Naukowo-Technologicznego w Gdyni.

Konwersja

do formatu EPUB:

Legimi

Sp. z o.o. |

Legimi.com

background image

Książka ukazała się dzięki

cennym

radom

i osobistemu wsparciu politologa,

Wójta

Gminy

Gniewino Pana Zbigniewa Walczaka

oraz

Towarzystwa Oświatowego w Gniewinie,

za

co autor wyraża serdeczne podziękowania.

background image

U

ROZDZIAŁ I

lica

wrzała, słychać było krzyki, rozentuzjazmowany tłum niczym

spienione morze unosił w kierunku Belwederu transparenty

i sztandary.

– Nie damy nawet guzika! Niezwyciężona armia polska niech żyje! Jesteśmy

silni, zwarci i gotowi!

Dzień był

upalny. Gdy

wysoki oficer z niedbale rozpiętymi pod szyją

haftkami munduru skończył relację, w gabinecie zapanowała cisza, tylko tykanie

olbrzymiego zegara z suchym trzaskiem odmierzało sekundy. Leżące na stole

dokumenty i krótkie przemówienie pułkownika oraz relacja cywila mówiącego

z wyraźnym rosyjskim akcentem rysowały przed zebranymi obraz apokalipsy.

Prezydent

uniósł głowę i spojrzał na oficerów z góry, milczał chwilę, jakby

zbierając myśli.

– To wizje chorych umysłów, ludzi przerażonych, defetystów, a Polsce

jeszcze raz potrzebni są bohaterowie! Bohaterowie!

Pułkownik Żagwa

Romanowski

poruszył się w fotelu, zmierzył spojrzeniem

prezydenta, po czym uderzył otwartą dłonią w blat stołu. Rozległ się trzask jak

po wystrzale. Wszyscy oniemieli.

– Bzdury! Żadni bohaterowie! – prawie wykrzyknął pułkownik. – Polsce

potrzebny jest gracz! Polsce potrzebny jest szczęściarz! Polsce potrzebny jest

taki... taki Dyzma! Panie prezydencie! Potrzebny jest Dyzma... – powtórzył już

spokojnie oficer, dyplomata i szpieg w jednej

osobie.

Istotnie, niedawno

kraj przeżył nie lada wstrząsy. Niebywały zbieg

okoliczności, tupet i bezczelność wyniosły bowiem na wyżyny społeczne

i

polityczne

bezdomnego,

bezrobotnego,

prowincjonalnego

urzędnika

pocztowego, któremu powierzono stery państwa.

Mimowolny

oszust, niejaki Nikodem Dyzma, niedoszły fordanser

i zwolniony z urzędu pocztowego na prowincji mierny urzędnik, przez

kilkanaście miesięcy trząsł Warszawą i krajem.

W czasie kryzysu, żonglując zasłyszanymi pomysłami, istotnie uratował

background image

Polskę od katastrofy gospodarczej. Nikodem Dyzma związał się z grupą

wpływowych ludzi i grupie tej przewodził. Gdy z powodu kryzysu upadł

gabinet, Dyzma został powołany na urząd premiera. Początkowo wahał się, czy

to stanowisko przyjąć. Lecz przyjął. Wykorzystując zręcznie zdolności

otaczających go specjalistów, był o krok od uformowania nowego – wydawało

się sprawnego – rządu, kiedy przeciwnicy i opozycja odkryli jego najpilniej

strzeżoną tajemnicę. Był to czas, w którym w Warszawie

sensacja goniła

sensację.

Nikodem

Dyzma zaistniał na rządowym raucie, kiedy publicznie zbeształ

dyrektora gabinetu premiera, niejakiego Jana Terkowskiego, za to, że ten

wytrącił mu z rąk talerzyk z sałatką.

Terkowski

znany był z tego, że nosił się wysoko i jako w zasadzie urzędnik

mający służyć urzędowi premiera uważał się za personę ważniejszą od

ministrów.

Bywa

czasem, że los podaje komuś wyłącznie asy. Bywa, że wszystko, co

się dzieje wokół takiego człowieka, dzieje się po to, aby go wynieść jeszcze

wyżej i wyżej, chociażby on sam temu przeszkadzał i nie wszystko rozumiał...

Kariera Nikodema Dyzmy mogła wydawać się jedynie literacką fikcją, gdyby

realne życie i realny świat nie pokazały, że rzeczywistość jest często bogatsza niż

literacka fikcja. Jeżeli taki człowiek okazywał ignorancję, przypisywano mu

oryginalność, jeżeli palnął głupstwo, uważano to za żart, jeżeli zachował się po

grubiańsku, podziwiano w nim mocnego człowieka, a jego nielogiczne

powiedzenia obrastały w piórka anegdot. Ale tylko ludzie pozbawieni fantazji

mogą pozostawać w przekonaniu, że zestawienie jakiejkolwiek kariery z karierą

Nikodema Dyzmy to kpina i porównanie jedynie szydercze, bo Nikodem Dyzma

ostatecznie jak mało kto potrafił korzystać z mądrości innych i w swoim

działaniu był niezwykle skuteczny.

Warszawski

przybłęda, mandolinista z podłej peryferyjnej knajpy dzięki

otrzymanemu od losu plikowi asów ograbił z olbrzymiego majątku swego

dobroczyńcę Leona Kunickiego, wykradł mu weksle i kompromitujące

dokumenty, zbałamucił oraz odebrał żonę i poprzez niesamowitą intrygę

wyprawił z kraju na dożywotnią banicję.

Raz

jednak obejrzał się za siebie. Ktoś wtedy krzyknął: „To oszust! Oszust

background image

i morderca!”. Zaczęła się prasowa wrzawa. Przedtem znaleziono trupa. Był to

podziurawiony nożem były szef Dyzmy, podobny urzędnik niskiego szczebla

z zapyziałego Łyskowa, który dał gardło, bo naprzykrzał się Dyzmie

organizującemu bank zbożowy i w niekonwencjonalny sposób ratującemu

Rzeczpospolitą...

Proces

był poszlakowy, nic nikomu nie udowodniono, ale wyrok zapadł

i szczęściarz Dyzma trafił na pięć lat za kraty. Opozycja krzyczała, że oskarżenie

było dęte. „Sprawa polityczna! Zniszczono geniusza!... Dyzma! Niech żyje

Nikodem Dyzma!” – krzyczała ulica.

Nieco

później zaczęły się dziać rzeczy jeszcze bardziej niezrozumiałe.

Mimo

poprzedzającej tę wizytę burzy telefonów dyrektor centralnego

więzienia w Warszawie Gabriel Zdanowicz był zaskoczony rangą gości, którzy

zjawili się w jego gabinecie. Rano dzwonili minister sądownictwa i komendant

urzędu śledczego, osobiście w więzieniu zjawili się minister spraw wojskowych,

minister sądownictwa, minister więziennictwa i dwaj generałowie.

– Więc zgodnie z zapowiedzią prosimy o rozmowę z panem Nikodemem

Dyzmą – zwrócił się do dyrektora w nieco

oschły sposób minister sądownictwa.

– Tak jest, panie ministrze, osadzony Dyzma... – zaczął w półukłonie

szef

zakładu karnego.

– Panie dyrektorze – przerwał mu któryś z generałów –

prosimy

unikać zbyt

formalnych określeń, pan Dyzma jest...

W tej chwili rozległo się pukanie i do gabinetu wszedł komendant straży,

zasalutował i oznajmił, że więzień

oczekuje

na wprowadzenie.

– Tak, wpro... to

znaczy poprosić – poprawił się zdezorientowany dyrektor

zakładu karnego.

Do

gabinetu pod eskortą strażników wszedł postawny mężczyzna

o wyrazistych rysach, lat około czterdziestu, w więziennym ubraniu w szare pasy

i więziennej czapce. Przybyły przybrał postawę zasadniczą z zamiarem

regulaminowego zameldowania się.

– Proszę, niech pan siada, panie premierze – powiedział uprzejmie któryś

z ministrów, nawiązując

do

pełnionego przez więźnia urzędu przed

aresztowaniem. Nikodemowi Dyzmie przedstawiono zgromadzonych wokół

oficjeli.

background image

Rysy

twarzy mężczyzny w więziennym pasiaku wyostrzyły się, przez jego

oblicze przebiegł skurcz. „Czyżby nastąpił przewrót w kraju i to, co jego,

chociaż sam nie wiedział co, było znowu wierzchu? Czyżby Wareda, Jaszuński,

Ulanicki zdołali w jakiś sposób urwać łeb sprawie tego cholernego Boczka?...

Jak to możliwe? Przecież... przecież...” – kotłowało się w jego głowie.

Twarz

więźnia zmieniła wyraz, jego oczy błysnęły jak oczy kota, który

spostrzegł trzy młode szczurki bez opieki matki. – „A to ci heca! Najważniejsze

szychy w państwie u mnie w pudle?!... Aby czy to się dzieje naprawdę? Żeby to

tylko nie był sen, cholera jasna, żeby nie sen... A może Terkowski okazał się

szpiegiem i go w trymiga zwinęli?” – te myśli mknęły przez głowę więźnia jak

błyskawice. Że cuda się zdarzają, Nikodem Dyzma wiedział na pewno. Można

dwa dni nic nie jeść, żeby starczyło na dwa grandpriksy w kiosku na rogu

Łuckiej, bo na bułkę zabrakło już pieniędzy; można słuchać drwin Mańki, że on

przy niej, chociaż ona od dwóch dni nie miała klienta, że on to przywłoka,

obibruk, ostatnie nic bez grosza przy chudym tyłku... A za kilka godzin jeszcze

tego samego dnia można mieć sześć tysięcy szmalu w kieszeni, posadę za

połowę tego miesięcznie, apartament w pałacu z trzema szafami z zagranicznego

drewna, służącym w liberii i wodotryskiem w łazience... Można jeszcze tego

samego dnia to mieć, bez wygrania wielkiej forsy w państwowej monopolowej

loterii pieniężnej. Można!

– Proszę, niech pan siada – powtórzył zaproszenie minister sądownictwa.

Dyzma usiadł w głębokim skórzanym fotelu. Czuł, że serce bije mu jak

parowozowy miech. „Tylko spokojnie” – mitygował się w myślach całą siłą

woli. „Oni chcą wystrugać nowy przekręt, dranie, ministrowie to nic wielkiego,

tylko że cwaniaki cholera jasna. Trzeba się trzymać... przez grzeczność tu nie

przyszli. Muszą coś chcieć ważnego. Nic nie zrobić za darmochę. I mało gadać...

mało gadać, żeby nie zapeszyć”. – Pod czaszką byłego bezrobotnego, później

premiera, obecnie zaś kryminalisty, którego właśnie w więzieniu odwiedzało pół

tuzina ministrów, wirowały rozbiegane myśli. Jak niegdyś, gdy bezdomnego

Nikodema potentat Kunicki prosił niemal na kolanach, żeby zechciał przyjąć pięć

tysięcy złotych od razu gotówką, a później posadę z krociowym

wynagrodzeniem oraz zamieszkać w pawilonie albo w pałacu zgodnie

z łaskawym życzeniem jego, to znaczy szanownego pana Nikodema Dyzmy.

background image

Taki sam skurcz w gardle jak teraz i takie

same wątpliwości trzymały go właśnie

wtedy... „Czy to aby nie jakie przywidzenie, cholera?... Nie jakie

przywidzenie?” – uparcie wracało pytanie.

– Panie premierze – zaczął minister sądownictwa, człowiek, który dotychczas

na jego apelacje i listy zza krat po prostu nie odpowiadał. – Przybywamy tu

z wiadomością, że w sprawie, do której wmieszano pańską czcigodną osobę,

ujawnione zostały całkowicie nowe okoliczności, więc sprawę rozpatrzono

ponownie w trybie specjalnym. Ale przybywamy tu również z misją dziejową...

Ojczyzna jest w potrzebie i armia postawiła przed panem wielkie, patriotyczne

zadanie. Zadanie, które może wypełnić tylko jeden człowiek, jedyny mąż stanu,

Nikodem Dyzma. Właśnie szanowny pan, panie premierze! – Minister skłonił się

i zniżył głos. – Niechże pan przebaczy ojczyźnie i sądownictwu straszną

pomyłkę! Znajdziemy winnych i ukażemy

ich

srogo!

Jak

już było powiedziane, Nikodem Dyzma przekonał się osobiście, że są

cuda na świecie, bo ich sam doświadczył. Ale żeby za podejrzenie o nasłanie

zbirów na Boczka, co było przecież udowodnione, przepraszała cała gromada

ministrów, to już przesada nawet w cudach... Więc to jest sen, sen, przywidzenie,

mara albo podpucha jeszcze większa jak ta, kiedy za jego sprawą z Kunickiego

niewiele mniejsi od tych tutaj uczynili oszusta po to, by on, Nikodem Dyzma,

mógł zabrać mu Koborowo, a z Niny zrobili dziewicę, żeby w Rzymie można

było unieważnić jej małżeństwo z tym starym ramolem Kunickim.

– ...Zbliża się wojna! Upadł gabinet! – przemawiał jakby z oddali któryś

z ministrów. – Pełniący obowiązki prezydenta został zdominowany bohaterskim

patriotyzmem oraz zrywem narodu i pogubił się, i niestety, nieświadomy

katastrofalnej sytuacji na wschodzie i zachodzie naszej zagrożonej śmiertelnie

ojczyzny, wiedzie kraj ku katastrofie... Jeżeli zgodzi się pan kandydować na

stanowisko rekomendowanego przez armię prezydenta Rzeczypospolitej

Polskiej, podejmiemy natychmiastową akcję ratowania Rzeczypospolitej...

Zatrzymamy w powietrzu wystrzelone pociski! Zatrzymamy i zawrócimy

historię! Uratujemy od zagłady ojczyznę. Czy pan jest gotów podjąć rozmowy

z Wojskową Realną Radą Patriotyczną?

Czy

pan będzie gotów przyjąć na siebie

brzemię niewyobrażalnej odpowiedzialności... panie prezydencie?

Nikodem

Dyzma, ubrany w więzienny pasiak, siedział w głębokim,

background image

skórzanym fotelu w tej nieodpowiedniej dla niego już obecnie instytucji

i przymknąwszy oczy, widział przed sobą rozbiegane figurki, które dziwacznie

pląsały

dokoła.

O...

tam

kłaniał

się

nisko

Dyzmie,

prezydentowi

Rzeczypospolitej, rejent Winder z Łyskowa, który był mały, a jednak skoczył mu

do gardła... Dalej trzaskał obcasami, salutując, pułkownik Wareda, jego do końca

wierny przyjaciel, nieco z boku kręciła się po ulicy Łuckiej Mańka i szczerze

zapłakana machała mu ręką, jak wówczas gdy odjeżdżał dorożką z poddasza

w Warszawie do pałacu w Koborowie... No i była cisza, którą przerwał

narastający tusz werbli i z ciemności, świecąc niczym nafosforowany, wychylał

się coraz bardziej i bardziej... Brrr... Aż strach pomyśleć... Kunicki... Kunik

z zastygłą w oniemieniu twarzą, kiedy zorientował się, że jego król złoty, pan

Nikodem kochany, ograbił go z majątku, zabrał mu żonę i wpakował go do

kryminału.

– Więc zechce pan wybaczyć sędziom pomyłkę i powrócić do narodu, który

znalazł się w niebezpieczeństwie i szuka zbawcy przed katastrofą? – Dobiegały

do ciągle jeszcze zdezorientowanego Nikodema Dyzmy gdzieś jakby z daleka

fragmenty patetycznego przemówienia ministra sądownictwa.

Ciągle

niepewny, czy

rzeczywistość to, czy omam, więzień-już nie więzień

wyciągnął szyję w kierunku mówiącego i patrzył z pode łba, podejrzliwie na

wysoką delegację. Minister skończył i zapadło milczenie.

– Że co? Czy się zgadzam? I tak, i nie, tylko żeby nie było żadnej podpuchy,

bo... bo ja... nie żartuję – wypalił wreszcie bez głębszego zastanowienia

kandydat na prezydenta w więziennym pasiaku.

– Garnitur i samochód

dla

pana premiera – powiedział najwyższy tu rangą

minister sądownictwa.

– Tak jest, wszystko przygotowane. – Tęgawy osobnik w cywilu, który

przed

chwilą wszedł do gabinetu, wyprężył się po wojskowemu.

Po

pewnym czasie sprzed więzienia ruszyła kawalkada rządowych

pojazdów, kierując się w stronę Belwederu.

background image

C

ROZDZIAŁ II

złowiek, który siedział na tylnej kanapie w czarnej limuzynie

w towarzystwie ministra sprawiedliwości, nie miał już nic wspólnego

z niższym urzędnikiem na poczcie w Łyskowie. Nie był to już

bezrobotny nieudacznik, poszukujący pracy w Warszawie, ani administrator dóbr

Leona Kunickiego, nie był to też prezes banku zbożowego i wielki gospodarczy

reformator. Człowiek ten przestał być kryminalnym więźniem z pięcioletnim

wyrokiem za zorganizowanie pospolitego morderstwa, bo w sprawie

ukatrupienia bezczelnego Boczka niezwykły los podał mu jeszcze raz pokera

z ręki, a z pokerem przegrać nie można.

Długie rozmowy prowadzone z towarzyszem więziennej niedoli, profesorem

uniwersytetu skazanym za zabójstwo w afekcie niewiernej żony, studentki, stały

się dla niego spóźnionymi studiami w Oxfordzie, których mu zabrakło, jemu –

Nikodemowi Dyzmie, prezesowi banku zbożowego i premierowi. Jadąc teraz

samochodem, wciąż nie mógł w pełni zrozumieć swojej sytuacji, ciągle zbierał

myśli i usiłował łączyć ze sobą zdarzenia, które pomogłyby mu wyjaśnić, co

wydarzyło się po ponownym rozdaniu kart i co się wokół niego dziać będzie

dalej...

Gdy przed kilkoma laty magnat Leon Kunicki biegał koło Nikodema Dyzmy,

który kilka godzin wcześniej kupował dwa papierosy kosztem bułki z najtańszą

kiełbasą, i błagał go o przyjęcie posady za kilka tysięcy złotych miesięcznie oraz

zamieszkanie w pałacu, owo zrządzenie losu było dla Nikodema Dyzmy tak

niezwykłe, że nie do końca był w stanie zrozumieć, co zaszło. Przyjmował swój

nowy los bez oceniania faktów.

Później, po nagle i brutalnie przerwanej karierze, za sprawą długich rozmów

z profesorem Kordianem Sewerynem Rawą Michalewskim zrozumieć mógł

znacznie więcej.

Z uwagi na fakt, że proces, jak się okazało faktycznych zabójców

nieszczęsnego Boczka, toczył się za zamkniętymi drzwiami i nikt o nim nie

słyszał, nasz bohater nie wiedział, że zdarzenia, które wtrąciły go za kraty,

background image

przebiegły zupełnie inaczej, niż on je zaplanował i opłacił.

Jego rozprawa sądowa o zorganizowanie morderstwa, jako proces byłego

premiera, była utajniona i opierała się na zeznaniach dwóch opryszków, którzy

mieli zlecenie na dokonanie tego zabójstwa. Później szef szajki na skutek

konfliktu ze zbirami od mokrej roboty wyznaczył innych ludzi, więc

niezadowoleni byli wspólnicy sypnęli, gdy sprawa nabrała wymiaru

państwowego i za wyjaśnienie morderstwa ustalono wysoką nagrodę pieniężną.

W ich zeznaniach nie wszystko się jednak zgadzało. Ale niezawodny

w popieraniu oskarżenia okazał się w procesie Jan Terkowski, który formował

potajemnie rząd alternatywny dla rządu Nikodema Dyzmy i miał bardzo

wpływowych sojuszników.

Nikodem Dyzma nawet po wyroku traktowany był w więzieniu jak gość

honorowy,

było

bowiem

bardzo

prawdopodobne,

że

może

zostać

zrehabilitowany i powróci na wysoki stołek, tym bardziej iż domagała się tego

ulica, której wcale nie przeszkadzało, że krajem mógł rządzić nie oksfordczyk ze

szlachty kurlandzkiej, a człowiek z gminu.

Kawalkada rządowych limuzyn skręciła w boczną ulicę i samochód wiozący

więźnia stanu teraz zdążał w kierunku centrum samotnie. Po pewnym czasie

pasażer zorientował się, że nie jedzie w kierunku Belwederu. Istotnie, wóz

zatrzymał się przed niewielkim budynkiem, przed którym prężyła się wojskowa

warta. Gdy zdezorientowany Dyzma wysiadł, stanęło przed nim dwóch

oficerów, którzy polecili mu iść ze sobą. Zaprowadzili gościa do pustego

gabinetu. Dyzma pozostał sam. Mijały długie minuty, a on czekał na dalszy

rozwój wypadków. Wreszcie drzwi otworzyły się, a do pokoju wszedł bez

pukania nieznany dotychczas naszemu bohaterowi pułkownik wojska polskiego

i bez słowa usiadł za biurkiem. Długą chwilę trwała cisza.

– Nazywam się Ryszard Przewrot Żagwa Romanowski, jestem

pułkownikiem wywiadu wojskowego i będę z panem współpracował, panie

Dyzma. – Przybyły w końcu się przedstawił. – Wszystkie nasze spotkania,

z obecnym włącznie, stanowią najściślejszą tajemnicę państwową, tajemnicę

wywiadu wojskowego, rozumie pan? – podniósł nieco głos pułkownik. –

Niebawem będzie pan rozmawiać z Wojskową Patriotyczną Radą Realną.

Przedtem jednak ja mam coś panu do zakomunikowania... Czy rozumie pan,

background image

panie Dyzma, sytuację polityczną kraju i sytuację własną?

– Rozumiem, to znaczy, nie wiem... – Nikodem zaczął się jąkać.

– Nic pan nie rozumie, panie Dyzma... – przerwał mu pułkownik.

„Ki diabeł...” – zaniepokoił się Nikodem, miarkując, że jego los niczym

piłeczka tenisowa znowu szybuje gdzieś po jakiejś niezrozumiałej trajektorii i że

on nie ma wpływu na to, gdzie piłeczka upadnie. Przed chwilą generałowie

i ministrowie zwracali się do niego z najwyższym szacunkiem i prosili, żeby

zechciał zostać prezydentem państwa, teraz jakiś pułkownik traktował go jak

kaprala... „Co u diabła, się dzieje, co będzie dalej?” – zastanawiał się ni to

kryminalista, ni państwowy dostojnik.

Pułkownik wyjął z teczki plik papierów.

– Oto pańskie dossier, pańska historia, panie Dyzma. Są tu takie rzeczy,

o których sam pan nie wie. Przede mną niczego nie musi pan ukrywać i udawać,

rozumie pan? My wiemy o panu wszystko... Poczta w Łyskowie, przyjazd do

Warszawy, bieda z nędzą na ulicy Łuckiej, znalezione zaproszenie na rządowy

raut, niesamowita awanturka z dyrektorem gabinetu premiera, Janem

Terkowskim, o wytrąconą z rąk sałatkę, zdarzenia z pańskim dobroczyńcą

Leonem Kunickim, czyli Kunikiem, którego pan ograbił i wypędził z kraju,

bzdury z Oxfordem, którego pan na oczy nie widział, udany pomysł,

najprawdopodobniej Kunickiego, dotyczący skupu zboża i dalsza pańska

niesamowita kariera, między innymi dzięki loży masońskiej, w której został pan

wielkim trzynastym i zadowalał w łóżku nienasycone baby z wyższych sfer...

– To, to... Dlaczego tu jestem? Może lepiej niech-bym odsiedział ten wyrok

do końca, panie pułkowniku, ja chcę z powrotem do więzienia... – wybełkotał

Dyzma, sprowadzony na ziemię i zdezorientowany sytuacją, której zupełnie nie

rozumiał, niczym człowiek rzucany wyrokami zmiennego losu istotnie jak

tenisowa piłeczka na meczu.

– Teraz w kraju rządzi Wojskowa Patriotyczna Rada Realna, pan musi tej

radzie być bezwzględnie posłuszny – pułkownik twardo zaakcentował ostatnie

słowa.

– To co mam robić? Będę musiał potajemnie zabijać przeciwników

politycznych tej rady, wykonywać wyroki? – przeraził się kandydat na głowę

państwa, który niedawno w więzieniu przeczytał książkę o wyciągniętym zza

background image

krat człowieku w zamian za usługi zbójeckie dla rządu, gdzieś w Argentynie.

– Nic takiego. – Pułkownik jakby rozbawił się nieco. – Pańskie zadanie

wygląda na niezwykle trudne, ale pomożemy panu.

– Niezwykle trudne? Ze zbożem też było niezwykle trudne i dałem radę, no

nie?

Pułkownik zniżył głos.

– Wkrótce Wojskowa Patriotyczna Rada Realna podejmie wiele ważnych

decyzji państwowych, a ogłosi je ustanowiony przez armię cywilny prezydent,

bohater i męczennik, który raz już uratował Rzeczpospolitą, a potem został

odsunięty od władzy, niesłusznie osądzony i niesłusznie skazany. Jako taki

zyskał pan sympatię i poparcie silnej opozycji i całej gawiedzi. Będzie pan

musiał stanąć na czele niepopularnych, ale koniecznych reform, przemian,

sojuszy i paktów. Niepopularnych... – powtórzył pułkownik. – Rozumie pan,

panie premierze?

– Że niby ja? Rozumiem, bo ja panie pułkowniku... – usiłował nawiązać

partnerską rozmowę Dyzma. Oficer tylko machnął ręką.

– Do więzienia pan nie wróci, chyba że na bardzo długo, za zdradę stanu,

jeżeli pan zdradzi... Z owym Boczkiem też miał pan szczęście... niebywałe

szczęście. – Romanowski pokręcił głową, jakby sam nie dowierzał temu, co

w tej sprawie wiedzieli jedynie nieliczni. – Wie pan co? – zwrócił się już bardziej

bezpośrednio do kandydata na głowę państwa. – Jeżeli jako prezydent

Rzeczypospolitej będzie pan miał takie szczęście jak w swoich sprawach

osobistych, to nie tylko wygramy tę wojnę, ale staniemy się mocarstwem

większym niż Ameryka.

– Że co? Większym niż Ameryka? – Nikodem Dyzma starał się maksymalnie

skoncentrować. – „No, szczęście to niby tak, mam, ale najlepiej jakby tak można

wrócić do Koborowa i gdybym mógł mieć święty spokój z tą cholerną polityką...

Przecież to sami wariaci...” – myślał ze zmarszczonymi brwiami i kroplami potu

na czole.

– Jeżeli jestem niewinny, to ja bym chciał do domu, panie pułkowniku –

wypalił wreszcie w niezwykle szczery sposób.

– Do domu? – Pułkownik uśmiechnął się z parsknięciem. – Panie Dyzma,

pan wie, że dzięki nadzwyczajnym zrządzeniom losu niezależnie od pana

background image

ignorancji i braku wykształcenia stał się pan człowiekiem niezwykle popularnym

i ważnym, ważnym! Rozumie pan?

– Pewnie, że rozumiem, tylko...

Tu pułkownik poczęstował rozmówcę papierosem, którego mu z galanterią

przypalił, sam też głęboko zaciągnął się dymem i mówił dalej powoli, jakby

z namaszczeniem.

– W tej chwili narodowi potrzebny jest przywódca, dyktator, ale przede

wszystkim szczęściarz... Niektórzy nazywają takie szczęście charyzmą. Głupcy,

którzy uważają, że wszystko na tym świecie jest już poznane i zrozumiałe, nie

wierzą w niepojętą, niedającą się logicznie wyjaśnić przychylność losu wobec

niektórych przeciętnych wodzów i polityków, którzy potem zmieniają świat. Pan

do tego w pudle dużo czytał i często słuchał romantyka z pistoletem w garści,

Kordiana Seweryna Rawę Michalewskiego. I teraz jest pan zapewne

człowiekiem, który nie tylko ma fart, ale z którym można logicznie o tym i owym

pogadać, panie Dyzma. Myślę, że pogadamy jeszcze niejeden raz. Teraz

potrzebujemy pańskiego nazwiska i pańskiej kociej zręczności w skakaniu po

dachach, myśleć będziemy my, chociaż nie zaszkodzi, jak i pan czasami też

pomyśli... Postawimy pana na ambonie, a jak będzie potrzeba, to wsadzimy na

czołg albo po cichu ukatrupimy... Ukatrupimy, rozumie pan? Żeby sprawa była

jasna, tu nie chodzi o niczyją osobistą karierę, nie chodzi o ropę naftową ani

granice... Nie chodzi o polityczny pucz celem przejęcia władzy przez wojsko.

Chodzi o życie milionów istnień ludzkich, miliony Polaków i Żydów, chodzi

o ratowanie narodu przed zagładą... I pan ma tu odegrać rolę historyczną, panie

Dyzma. – Pułkownik wstał i sprężyście zasalutował ciągle jeszcze

zdezorientowanemu wybrańcowi losu na nowym życiowym zakręcie. –

Zapraszamy do Belwederu, panie prezydencie. – Pułkownik trzasnął obcasami.

background image

N

ROZDZIAŁ III

ieco wcześniej w Wilnie drzwi do gabinetu generała Orlicza

otworzyły się nagle, pchnięte od zewnątrz, i do pokoju wpadł

pułkownik Ryszard Przewrot Żagwa Romanowski. Generał zerwał się

z fotela, zatrzaskując uchyloną szufladę biurka.

Pułkownik spostrzegł opartą o kałamarz kopertę i przez jego twarz przebiegł

skurcz. Sięgnął po list, pochwycił go, zmiął w palcach.

– Nie pozwolę ci na zdradę. My mamy strzelać do Niemców i bolszewików,

nie do polskich oficerów – powiedział z hamowaną pasją.

– Myliłem się... Teraz już mogę tylko...

– Gówno! Przestań pieprzyć o honorze! Stoimy właśnie w obliczu zagłady.

Żaden naród w czasach nowożytnych nie był tak zagrożony jak my teraz. Ci

dwaj, jeden na zachodzie, drugi na wschodzie, to nie wodzowie naczelni, to nie

ludzie, tylko bestie! A ich armie to nie wojsko, to cyborgi uzbrojone

w najnowocześniejsze aparaty do masowej zbrodni. Jeżeli będzie wojna, będzie

to ludobójstwo, zagłada, likwidacja naszego narodu...

– Co więc mamy czynić? – zapytał generał

– Podpisać układ z Niemcami! – rzucił słowa jak kamienie pułkownik.

– Układ z Niemcami ? Układ z Hitlerem?!

– Taak, nie sojusz, tylko układ... Lecimy do Warszawy, powstała Wojskowa

Patriotyczna Rada Realna, przejmujemy władzę...

– Co damy Niemcom? – pytał ciągle zdumiony generał.

– To, co będziemy musieli zamiast milionów istnień ludzkich.

– Kto to powie narodowi?

– Nowy prezydent...

– Nowy prezydent? Jaki? Skąd nowy prezydent?

– Nie wiem... Szukamy takiego, mamy już namiar...

Generał patrzył przez okno. Na koszarowych placach panował bezruch i było

pusto, nic nie zdradzało zbliżającej się katastrofy.

Dwie godziny później z lotniska w Wilnie wystartował wojskowy samolot,

background image

przyjmując kurs na Warszawę. W fotelach siedziało dwóch oficerów i cywil,

panowało milczenie.

Generał Orlicz Orliński był rzecznikiem sojuszu z Sowietami. Forsował

teorię, że ratunkiem dla Polski wobec oczywistego zagrożenia przez Hitlera jest

otworzenie granicy dla wojsk sowieckich, które wspólnie z armią polską

powinny stawić skuteczny opór hitlerowskiej machinie wojennej już na Śląsku

i Pomorzu, nie dopuszczając Niemców do Warszawy. Atak aliantów na Rzeszę

wzdłuż

granicy

francuskiej

miał

odciążyć

polsko-sowiecką

obronę

Rzeczypospolitej i zakończyć krótką wojnę.

To przede wszystkim generał Orlicz, nie wiedząc o tajnym paktowaniu

dyplomacji hitlerowskiej z Sowietami i powołując się na honor, przyczynił się do

polityki bez ustępstw wobec Hitlera. Gdy więc forsujący zupełnie inną

koncepcję wojny wysoki oficer polskiego wywiadu, pułkownik Ryszard Żagwa

Romanowski, przedstawił generałowi komisarza Kwiejewa, a ten okazał

dokumenty niezwykłej wagi przywiezione z Moskwy, generał, kierując się

poczuciem odpowiedzialności i honorem, wybrał jedyne możliwe w jego pojęciu

zachowanie polskiego oficera w obliczu tak fatalnego błędu...

Misja komisarza Sergieja była tak złożona jak dzieje i sytuacja jego polskiej

ojczyzny na Kresach Wschodnich. Ksawery Bińczycki, syn Stefana

Bińczyckiego, ziemianin na Bińczycach, trafił do Moskwy w roku 1920.

Wówczas to bowiem oddział czerwonoarmistów najechał na majątek

w Bińczycach. W starciu z bolszewikami zginął syn fornala ze dworu Sergiusz

Kwieja, rówieśnik młodego panicza Aleksandra Bińczyckiego.

Gdy sowieci pędzili do niewoli jeńców, a wśród nich młodego dziedzica,

stary Kwieja poszedł za nimi. Dał butelkę wódki bolszewikom i chciał

wyciągnąć z opresji chłopca, co się nie powiodło. Jednak fornalowi udało się

wcisnąć do paniczowskiej kieszeni dokumenty zabitego syna – dworskiego

robotnika.

W łagrze wyjątkowo zdolnym „parobkiem” z dworskich czworaków

zainteresował się odpowiedzialny za „resocjalizację” komisarz i młody

„komunista” trafił na specjalny kurs do Kijowa, a potem do Moskwy.

Spotkał go tam bliski współpracownik Dzierżyńskiego, który przed kilku laty

przebywał w Bińczycach. Czekista potwierdził, że to faktycznie syn fornala, bo

background image

zapamiętał takiego właśnie chłopca.

Chłopak znał doskonale wioskę, pana i panią, przypomniał sobie także

czekistę i jego dwóch towarzyszy. Ksawery Bińczycki, czyli Sergiusz Kwieja,

został zatem Sergiejem Kwiejewem i z protekcji czołowego funkcjonariusza

Narodnyjego Komisariatu Wnutriennych Dieł przewidziano go na stanowisko

wysokiego komisarza nadzoru politycznego ziemi wileńskiej. Młody zdolny

politruk zorientował się szybko, w czym rzecz, i nurzał swe szlacheckie ręce

w krwi towarzyszy NKWD-zistów coraz głębiej. Wykrywał wciąż nowe ich

błędy, odstępstwa od linii partii i sprzeniewierzenia komunistycznym ideom.

Został prokuratorem... Rzędem szli pod plutony egzekucyjne i do łagrów jego

podwładni, podsądni, przyjaciele i koledzy. Sława wielkiego rewolucjonisty

dotarła do wodza narodów.

Sergiej Kwiejew znalazł się na Kremlu. Poleciało kilka głów z bardzo

wysokich szczebli. Synowi wyzyskiwanego fornala z pańskiego majątku

w Polsce powierzono – z wielką ufnością w jego oddanie sprawie sowieckiej

rewolucji – tajną tekę spisku sowiecko-hitlerowskiego przeciwko bękartowi

traktatu wersalskiego, jak nazywano wówczas Polskę. W roku 1937 Sergiej

Kwiejew miał znamienny udział w masakrze kadry oficerskiej ZSRR. On to

podsunął Stalinowi niektóre hipotezy zdrady marszałków i generałów. On to, nie

zapominając Tuchaczewskiemu jego wycieczki nad Wisłę w roku 1920, szepnął

szukającym atrakcyjnej sprawy prokuratorom słówko o perfidnej zdradzie

marszałka. On to z wysokiego szczebla podłożył tu i tam do akt tego i owego

wysokiego oficera papierek, który w szczęśliwym kraju budującym komunizm

mógł zaowocować tylko wyrokiem śmierci.

Sergiej Kwiejew, poznawszy kanon filozofii bezpieczeństwa w zwycięskim

kraju rad, stosował go z wielkim zapałem... Jeżeli wśród tysiąca pewnych jest

jeden towarzysz niepewny, dla pewności należy skazać cały tysiąc. Wróg nie

może przetrwać.

Stalinowi do zastraszania komisarzy potrzebna była prawda, że dowódcy też

zdradzają. Każdy wysoki działacz partyjny czy urzędnik komunistycznego

państwa był świadom tego, że jeżeli wytoczą mu proces, to się przyzna do

wszystkiego, co będzie wyszczególnione w akcie oskarżenia. Drżeli wiec

dostojnicy partyjni i wysocy oficerowie przed generalissimusem. Porządek

background image

w kraju rad był niezagrożony.

Stalin na naradach pykał z fajki i patrząc w przestrzeń, mówił spokojnie na

przykład o tym, że na Białorusi chłopi są butni i panoszy się kułactwo. Takie

wsie trzeba oczyścić – stwierdzał. Odpowiedzialni ludzie pytali wówczas, co

należy zrobić z chłopskimi rodzinami. Wódz narodów marszczył nos lub machał

połową dłoni i odpowiedzialni ludzie nie pytali już o nic więcej. W lasach

ogradzano olbrzymie przestrzenie i kopano długie, szerokie doły.

Na podobne spotkania z wodzem wzywany był też kilkakrotnie prokurator

ludowy Sergiej Kwiejew. Stalin palił fajkę i patrzył w przestrzeń, mówił mało,

trzeba było zgadywać jego myśli i wypowiadać je głośno, a on jedynie kiwał

aprobująco głową. Lub nie kiwał i wtedy robiło się strasznie. Chodziło o to, że

Związkowi Radzieckiemu w imię nieśmiertelnych idei wielkiego Lenina, dla

zwycięstwa proletariackiej rewolucji, potrzebne były ziemie położone na zachód

od granic ZSRR. Hitler zaś był wielkim wodzem i wracał do wspólnej polityki

ze Związkiem Radzieckim. Za wszelką cenę należało pozyskać więc jego

szczerą przyjaźń. Tylko bowiem przy pomocy Hitlera Związek Radziecki mógł

opanować i włączyć do swojego terytorium ziemie polskie aż do Wisły.

Komisarze zgadywali myśli wodza... Rozmowy z Anglikami i Francuzami trzeba

kontynuować, trzeba godzić się na ich warunki i obiecywać... Ani Anglicy, ani

Francuzi nie dadzą Związkowi Radzieckiemu ziem, na których mieszkają

Polacy. ZSRR i Rzesza Niemiecka pracują wspólnie nad rozbiorem Polski,

wszystko inne to tylko dyplomacja. Rozbiór ten będzie przeprowadzony

w drodze krótkiej wojny. Na zachodzie niemiecko-polskiej, a na wschodzie

radziecko-polskiej. Polacy są butni, inteligencja patriotyczna, kadra oficerska,

policja, urzędnicy...

Wódz narodów marszczył nos i machał czterema palcami lewej ręki,

w prawej trzymał fajkę... No i zaczęły się przygotowania. Sergiej Kwiejew był

w samym ich centrum. Jego współpracownicy obliczyli, że w pierwszym etapie

trzeba zapewnić obozy dla trzydziestu tysięcy oficerów, urzędników, księży

i różnego rodzaju przedsiębiorców. Na taką liczbę ludzi należało też wykopać

doły, a w łagrach przewidzieć miejsca dla dwóch milionów Polaków, mężczyzn,

kobiet, dzieci...

W dokumentach dotyczących przygotowań do gigantycznej zbrodni

background image

powtarzały się nazwy miejscowości: Ostaszkowo, Kozielsk, Starobielsk, Katyń.

Wynajdowano i przygotowywano tereny, klasztory, obozy. Do Moskwy na tajne

narady zaczęli przyjeżdżać coraz bliżsi współpracownicy Hitlera.

Gdy 28 kwietnia 1939 roku Führer wypowiedział układ z Polską

o niestosowaniu przemocy oraz układ morski z Wielką Brytanią, a 3 maja Stalin

zdymisjonował na życzenie Hitlera Litwinowa, który był Żydem, i powierzył

stanowisko ministra spraw zagranicznych Wiaczesławowi Mołotowowi, Sergiej

Kwiejew wiedział, że godzina zero nadeszła.

Wielkiego zwrotu należało dokonać właśnie teraz. Poszedł w ruch aparat

fotograficzny. Nocą w zaciemnionym gabinecie komisarza i prokuratora

trzaskała migawka. Dokumenty zaplanowanych masowych morderstw zaczęły

odkładać się długim wężem na czarnych taśmach negatywów. W sejfie

wielkiego NKWD-zisty przybywało rolek ze sprawami wielkiej wagi.

Sporządzone przez Kwiejewa dossier dawało pełny obraz moralności politycznej

i „zamiarów pokojowych” kraju zwycięskiego socjalizmu. Z lakonicznych

opisów i cyfr dotyczących likwidowania opornych wsi w Rosji i na Białorusi,

burzenia cerkwi i kościołów, unicestwiania duchowieństwa, kupców,

przemysłowców i inteligencji rysował się obraz grożącej także Polsce

apokalipsy.

W lipcu 1939 roku dyplomacje Hitlera i Stalina ustaliły termin podpisania

paktu Ribbentrop-Mołotow na dzień 23 sierpnia. Datę zbrojnego napadu na

Polskę armii hitlerowskiej wyznaczono na 26 sierpnia, agresję Armii Czerwonej

od wschodu sojusznicy przewidzieli we wrześniu. Ze strony sowieckiej układy te

były bez alternatywy, ze strony Hitlera zaś w absolutnej tajemnicy uzależniono je

od powodzenia lub niepowodzenia pokojowych rozmów z Polską.

„Pokojowych” – to znaczy od wspólnej agresji Niemiec i Polski na sowiecką

Rosję. Decyzja zależała od Polski.

Dziesiątego lipca 1939 roku w daczy Kwiejewa pod Moskwą nastąpił

wybuch, a potem pożar w którym spłonęło wszystko. „Zginął” gospodarz

i trzech jego bliskich współpracowników z NKWD. Poszlaki wskazywały na

zamach, w którym chodziło o pozbycie się konkurentów do najwyższych

stanowisk tworzonych w związku z przewidzianą wojną. Znaleziono notatki

Kwiejewa. Ich zawartość wystarczyła do oskarżenia i stracenia kilku kolejnych

background image

krwawych dygnitarzy. Stalin i Beria znowu odnieśli sukces, wykrywając kolejne

spiski. Przeprowadzono jeszcze jedną czystkę.

Dwunastego lipca samolot z Moskwy do Bukaresztu zabrał grupę

zachodnioeuropejskich przemysłowców. Żydowski kupiec oferujący maszyny

poligraficzne dla prasy partyjnej w Moskwie odleciał bez przeszkód. W Rumunii

przesiadł się na samolot do Warszawy, a stamtąd nocnym pociągiem przyjechał

do Wilna.

W Moskwie tego dnia sztandary przewiązane były czarną krepą, odbywał się

pogrzeb zwęglonego do niepoznania Sergiusza Kwiejewa i trzech jego

towarzyszy.

Sergiusz Kwiejew, czyli hrabia Bińczycki, był w tym czasie szpiegiem

wyjątkowym, on to bowiem zgłębił wszystkie tajniki niezwykle zagmatwanej

sytuacji politycznej we wzajemnych stosunkach Polski, Niemiec, Rosji, Anglii

i Francji.

Jako nieliczny widział jak na dłoni pozbawione nawet najmniejszych śladów

honorowego postępowania zamiary czterech potęg i pełne solidarności,

uczciwości i odpowiedzialności zamierzenia kraju najsłabszego, jego ojczyzny.

Polskę i Wielką Brytanię obowiązywały umowy z 31 marca 1939 roku

z enigmatycznymi jednostronnymi gwarancjami brytyjskimi. I oto odbywał się

wyścig, kto z kim teraz podpisze traktat pokojowy, to znaczy: kto z kim podpisze

pakt o wspólnej agresji oraz przeciwko komu ta agresja będzie skierowana.

Hrabia Bińczycki, jako bolszewik przez dwadzieścia lat sprawujący urząd

komisarza komisarzy, aż do bólu był świadomy tego, że właśnie ta słaba Polska

w tej chwili ma swoje pięć minut, być może w całej jej historii jedyne. I że to

Polsce właśnie teraz przyszło decydować o losach nowożytnego świata – bo

z kim w tej dziejowej chwili Polska się zwiąże, ten zwycięży.

Hitler w pierwszym etapie wojny błyskawicznej zamierzał uderzyć na Anglię

i Francję, więc niezbędny był mu sojusznik chroniący terytorium niemieckie

przed uderzeniem Sowietów ze wschodu. Takim sojusznikiem w oczywisty

sposób mogła być Polska. Ponadto Führerowi w dalszej kampanii na Moskwę

marzyło się pięćdziesiąt dywizji świetnego polskiego wojska, co dawało niemal

pewne zwycięstwo w wojnie ze Stalinem. Więc w tej właśnie chwili to nie

Polska Niemcom składała pokojowe oferty, lecz Polsce Niemcy, gdyż w tej

background image

makrowojennej sytuacji sprawa Gdańska i korytarza była po prostu marginalna.

Oferty sojuszu składały też Polsce z nieuczciwymi intencjami Anglia i Francja,

którym chodziło o to, aby Polska, nie bratając się z Niemcami, przyjęła na siebie

pierwsze uderzenie ich potęgi, po bohatersku zasłaniając możnych sojuszników

swoim ciałem. No i wreszcie sowiecka Rosja, planując uderzenie na Polskę

i wymordowanie jej elit, chętnie najpierw wraz z Polską uderzyłaby na Niemcy

lub co najmniej chciałaby się odgrodzić Polską od agresywnego Hitlera.

W każdym razie także dyplomacja sowiecka tak jak pozostałe potęgi europejskie

pilnie zabiegała o pakt pokojowy z Polską.

Hrabia wiedział, że w najbliższych dniach, w lipcu i sierpniu, zostaną

podpisane

być

może

najbardziej

doniosłe

dokumenty

polityczne

w dotychczasowej historii świata: kto z kim i przeciwko komu w Europie rozpęta

najstraszliwszą wojnę w dziejach, jaką można sobie wyobrazić. Liczyły się dni...

Hrabia zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli Warszawa podpisze pakt z Anglią

i Francją, to na Polskę uderzą Niemcy, a zaraz potem Rosja – i że Polska zamieni

się wtedy w wielką zbiorową mogiłę, a następnie zostanie unicestwiona i zniknie

z mapy świata... Jeżeli Warszawa podpisze pakt z Niemcami, Niemcy uderzą na

Rosję, więc Polskę w pewien sposób rozdepcze przemarsz ich wojsk na

Moskwę, uszkodzi butem tam i tu polską ziemię i polską wolność, ale Polski nie

spali i nie zniszczy. Liczyły się dni i godziny. Czy jednemu człowiekowi,

szpiegowi, który działał samotnie, uda się powstrzymać kataklizm? Czy w Polsce

wśród rządzących znajdzie się odpowiednio silny człowiek, który waży się

zdradzić wyrachowanych i możnych, nieuczciwych sojuszników, odważy się

krzyknąć, że fatamorgana, że nie ma oazy pod zwodniczymi palmami? Czy uda

się zawrócić legiony znad przepaści?

Pułkownik Ryszard Przewrot Żagwa Romanowski miał życiorys mniej

romantyczny. Jego matka była pokojówką w Bińczycach, ojciec zaś nieznany,

chociaż staranne wykształcenie, jakie otrzymał chłopiec, wskazywało na

przyzwoitego opiekuna, za którym krył się być może rodzic. Były to jednak

czasy, gdy bękartowi żyło się trudno. Doznawane upokorzenia i zniewagi,

z którymi Ryszard spotykał się w szkole, w bursie, na przyjęciach i balach oraz

w pułku, miały znaczny wpływ na kształtowanie się jego osobowości.

Spotykając się z pogardą, odpłacał pogardą. Wcześnie też odkrył, że za wielkimi

background image

słowami często kryje się małość ludzi i spraw: za nabożeństwem obłuda, za

orderem tchórzostwo i prywata, za przysięgą wierności zdrada. Odrzucając

wszelkie pozory, ten młody oficer robił wrażenie chłodnego cynika. Jego

wyjątkowa przyzwoitość i bezpośredniość zdawały się zaprzeczać cechom

dobrego szpiega. Oficer ten po wojnie bolszewickiej wykrył kilka niezależnych

siatek sowieckiego wywiadu w warszawskich i wileńskich środowiskach

inteligenckich. On to ujawnił, idąc tropem radziecko--niemieckiego układu

w Rapallo, tajną umowę między Reichswehrą i Armią Czerwoną o dostawach

broni i wysokich kredytach na rozwój sowieckiego przemysłu zbrojeniowego

oraz utworzeniu poligonów gazowych Reichswehry nad Wołgą i Kamą. Młody

porucznik wywiadu już wtedy był znakomitym specjalistą do spraw Rosji.

W roku 1926 porucznik Romanowski wykrył tajne szczegóły traktatu

o przyjaźni i współpracy, podpisanego w Berlinie 24 kwietnia między Rzeszą

i ZSRR. W latach 1931 – 1932 na długo przed Zjazdem Komunistycznej Partii

Polski w Mohylewie wówczas już kapitan Romanowski ujawnił działania tej

partii jako agentury sowieckiej, zmierzającej do oderwania Kresów Wschodnich

od Polski na rzecz ZSRR. W maju 1938 major Romanowski, idąc w ślad za

oświadczeniem Władimira Potiomkina, że dla dalszego rozwoju ZSRR

nieodzowny jest czwarty rozbiór Polski, odkrył wiele poufnych działań Stalina,

które zmierzały do wojny z Rzecząpospolitą. Rola majora w wielu szczegółach

prowokacji Gestapo przeciw kadrze oficerskiej ZSRR w 1937 roku nie była

znana nikomu. Autentyczni mistrzowie szpiegowskiego rzemiosła największe

tajemnice życia zabierają do grobu. Nie można jednak powiedzieć, że Ryszard

Przewrot Żagwa Romanowski obsesyjnie nienawidził Sowietów. As wywiadu

takiego formatu traktuje przeciwnika jak profesjonalny oficer straży ogniowej

pożar. Żadnych emocji, żadnych odruchów zemsty na płomieniach za to, że

pochłonęły najbliższych.

Polska dyplomacja prowadziła działalność w sposób honorowy i kryształowo

czysty. Zdymisjonowany przez Wojskową Patriotyczną Radę Realną minister

spraw zagranicznych, ponad wszystko wynosząc honor, odpowiadał na

wszystkie żądania niemieckie – nie! Podobnie mówił Rosjanom, gdy

proponowali pakt przeciwko Niemcom. Polityka obydwu mocarstw była

zdecydowanie zakłamana i przebiegła, dla Polaków zaś niezbywalną wartość

background image

miał honor. Polska dyplomacja była zdecydowanie uczciwa, nie chciała bratać

narodu i państwa ani z hitlerowcami, ani z bolszewikami. Słowem: taka, która

nie miała tajemnic... Romanowski miał tajemnice. Wiedział, że Niemcy

niezależnie od podpisanego traktatu w Rapallo paktują przeciwko Rosji oraz że

Sowieci układają się z Republiką Weimarską, a później z Hitlerem, prowokując

jednocześnie rozruchy robotnicze w Berlinie. Uważał, że w polityce

niezbywalna jest jedynie przebiegłość. Niepokój graniczący z bezsilną rozpaczą

ogarniał tego bystrego polityka i szpiega wobec ignorowania w polsko-

brytyjskich rozmowach niebezpieczeństwa zagrażającego Polsce ze wschodu...

Żelaznym punktem Hitlera w naczelnych planach strategicznych była wojna

z Rosją. Ale Niemcy z Rosją nie graniczyły. Aby więc do wojny doszło,

należało ten stan rzeczy zmienić. Jeszcze w lutym i marcu 1939 roku Hitler

wyrażał się o Polakach i Polsce bardzo dobrze, Piłsudskiego cenił niemal jak

idola-wodza. W dyskusji o siłach militarnych w ówczesnej Europie powiedział:

„Dajcie mi polską piechotę, ja jej dam niemieckie czołgi i zdobędę świat”.

W ówczesnej równowadze sił w Europie Polska stanowiła kamyczek, który

mógł przeważyć szalę.

Dygnitarze niemieccy przyjeżdżali do Polski, by w kniejach Polesia polować

na grubego zwierza. Wieczorami w leśniczówkach i oficjalnych gabinetach

toczyły się polityczne rozmowy. Polskiemu ministrowi spraw zagranicznych

niemieccy dyplomaci drogą oficjalną i nieoficjalną podsuwali wciąż nowe teksty

pokojowych porozumień i paktów. Niemcy upierali się przy swoich żądaniach

wyłączności praw do Wolnego Miasta Gdańska i szerokiego korytarza do Prus

Wschodnich, ale Niemcy wojny z Polską nie chciały. Czy im naprawdę chodziło

o Gdańsk i komunikacyjny korytarz? Hitler planował wojnę z Rosją, a z Rosją

jego kraj nie graniczył. Z Rosją graniczyła Polska, granicząc jednocześnie

z Niemcami...

Jednak gdy paliło się na wschodzie, polski minister spraw zagranicznych

pojechał do Londynu prosić o gwarancje pokoju na zachodzie... Pokoju

z Niemcami, tak jakby w ogóle nie było zagrożenia ze strony Rosji. Gdy więc

w Wilnie zjawił się hrabia Bińczycki, czyli Sergiej Kwiejew, i dowiódł, że wojna

niezależnie od brytyjskich gwarancji pokoju bez pokrycia nastąpi i że będzie to

wojna na dwóch frontach, przynajmniej część polskich polityków i dowódców

background image

przebudziła się z tragicznego w skutkach letargu.

Hitler do realizacji swoich planów potrzebował Polski jako sojusznika, jako

sprzymierzeńca. Lub niewolnika. Jako kraju formalnie wolnego lub jako kraju

podbitego i uciemiężonego. I należy to jeszcze raz powtórzyć: wybór tego, jakim

ten kraj chciał być, należał do Polski.

***

Ryszard Przewrot Żagwa Romanowski późne dzieciństwo i wczesną młodość

spędził w Wilnie i Bieńczycach. Tu i tam szeptano wówczas, że jest on bliskim

kuzynem

lub

być

może

nawet

bratem

Ksawerego

Bińczyckiego.

Zainteresowanie Ryszarda Rosją sowiecką miało początek już w dzieciństwie,

a jego wybuch nastąpił po uprowadzeniu Ksawerego przez bolszewików.

Przez wiele lat Romanowski jako wywiadowca śledził losy Sergieja

Kwiejewa, oczekując jakiegoś sygnału, żaden sygnał jednak nie nadchodził.

W roku 1931 przyszła pierwsza tajemnicza kartka ze Stambułu, którą

Ryszard Romanowski powiązał z Moskwą. W 1937 roku przez dyplomację

turecką otrzymał wiadomość, że kuzyn odezwie się tylko wtedy, gdy będzie to

absolutnie konieczne. Bardziej owocnych kontaktów polski as wywiadu

z wysokim funkcjonariuszem NKWD nawiązać nie zdołał. Gdy więc w lipcu

1939 roku zjawił się bez zapowiedzi w jego mieszkaniu w Wilnie żydowski

kupiec z Rumunii, w którym pułkownik bez trudu rozpoznał Ksawerego

Bińczyckiego, na kilka sekund odebrało mowę nawet człowiekowi tak

odpornemu na emocje i stresy jak pułkownik Romanowski. Dalej sprawy

potoczyły się szybko. Po spotkaniu grupy oficerów z prezydentem

Rzeczypospolitej w Warszawie i potwierdzeniu przypuszczeń, że prezydent

i rząd nie ustąpią w kwestii utrzymania za wszelką cenę sojuszu z Anglią

i Francją, a w konsekwencji wywołają wojnę z Niemcami, do Berlina udała się

tajna separatystyczna delegacja wojskowa. Dała ona dyplomacji niemieckiej

pozytywną odpowiedź na pokojowe propozycje Niemiec i zgodę na niemieckie

warunki dotyczące Gdańska oraz autostrady do Prus Wschodnich. Niemcy do 1

listopada wstrzymały w zamian za to przygotowania do ataku na Polskę

i zawiesiły podpisanie gotowego już paktu Ribbentrop-Mołotow.

background image

G

ROZDZIAŁ IV

dy pułkownik Romanowski przeanalizował wieści przywiezione

z Moskwy przez hrabiego Bińczyckiego i okazało się, że zarówno

prezydent, jak i rząd nie dopuszczają możliwości porozumienia Polski

z Niemcami, sytuacja stała się krytyczna. Nie było opatrznościowego polityka,

który mógłby przejąć władzę. Nagłe więc zapadnięcie się Tatr lub wyschnięcie

Morza Bałtyckiego nie wprawiłoby ścisłego kierownictwa Wojskowej

Patriotycznej Rady Realnej w większy wstrząs i zdumienie niż informacja szefa

Urzędu Śledczego na pospiesznie zwołanym spotkaniu tej rady.

– Panie pułkowniku, panowie oficerowie, Wysoka Rado. Odpowiednie

organy Rzeczypospolitej ujęły autentycznych zabójców tego nieszczęsnego

Boczka z Łyskowa... Sprawa jest skomplikowana. Mimo dowodów, jakie

zebraliśmy w śledztwie przeciwko byłemu premierowi Nikodemowi Dyzmie,

stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że ten mąż stanu z dokonanym

zabójstwem nie miał nic wspólnego. Przekazuję tę wiadomość Wysokiej Radzie,

zanim dostanie się do prasy. Państwo jest zagrożone! Zbliża się wojna! Nim

wystąpię do sądu z nowymi dowodami, przekazuję wieści najwyższym władzom

w państwie.

Sprawa istotnie była skomplikowana... Ale kim był naprawdę Nikodem

Dyzma? Trudno znaleźć w Polsce, od Bałtyku do Tatr, człowieka, który nie

słyszał tego nazwiska. Stało się ono popularne, gdy ten znany tylko w pewnych

kręgach Dyzma otrzymał nominację na premiera z misją powołania nowego

rządu. I chociaż początkowo odmówił, później się tego zadania podjął.

Ludzie ze sfer rządowych w Warszawie wiedzieli jeszcze to, że przedtem

niejaki Nikodem Dyzma na karkołomnych zasadach powołał Polski Bank

Zbożowy i prezesował mu, skupując od rolników tysiące ton pszenicy,

jęczmienia i owsa. Okazało się to genialnym posunięciem ekonomicznym,

przynosząc Dyzmie sławę człowieka, który jako nieliczny przeciwstawił się

skutecznie ogarniającemu kraj kryzysowi ekonomicznemu.

Gdy wydawało się, że Nikodem Dyzma jest pierwszą personą w Polsce

background image

i może wszystko, gdy najwyżsi krajowi dygnitarze tłoczyli się wokół niego, aby

łaskawie kiwnął palcem i uczynił z nich ministrów, gdy po ślubie z piękną

i

młodą

ziemianką,

hrabiną

Niną,

stał

się

właścicielem

jednego

z najwspanialszych polskich majątków ziemskich, został nagle aresztowany pod

zarzutem zorganizowania i opłacenia pospolitego morderstwa...

Fakt ten sprowadził na kraj szok tak wielki, że upadł organizujący się

gabinet, katastrofalnie spadła złotówka na giełdzie, a tu i tam wybuchły rozruchy

uliczne.

Opozycja podniosła wrzawę, że to zakamuflowany zamach stanu, komuniści

wyszli z czerwonymi sztandarami na place zebrań. Bo przecież w nękanej

kryzysami Polsce objawił się mocny człowiek, zbawca ojczyzny, genialny

polityk i ekonomista, a ciemne, bliżej nieokreślone siły postanowiły go

zniszczyć, nie dopuszczając w ten sposób do rozkwitu niezależnej

Rzeczypospolitej.

Nie tylko w brukowych gazetach, ale także w opiniotwórczych zaroiło się od

sugestii i dociekań na temat tego, jakie agentury stoją za usunięciem z areny

politycznej wybitnego człowieka, który podjął się dzieła i mógł uratować

państwo od dalszego chaosu i upadku...

Dramat dokonał się w Koborowie, w majątku ziemskim, wielkim niczym

niezależne rolniczo-przemysłowe imperium. W niedzielny poranek Nikodem

Dyzma wypoczywał tam przed jutrzejszym wyjazdem do Warszawy, gdzie

formował nowy rząd Polski.

Piorun z jasnego nieba zamieniający w ognisty krąg staw w Koborowie nie

byłby tak niespodziewany w owo letnie przedpołudnie niż kawalkada czarnych

limuzyn, która pojawiła się przed pałacem w wielkim majątku... Potem sprawy

pobiegły jak wystrzały z broni maszynowej... Aresztowania dokonał zastępca

głównego komendanta policji, ten sam, który objął stanowisko niespełna przed

rokiem z protekcji właśnie prezesa Nikodema Dyzmy...

Jakie były kulisy tego aresztowania – dokładnie nie wie nikt. Osłupiałemu

Dyzmie przedstawiono zarzut wynajęcia morderców niejakiego Józefa Boczka,

jego byłego przełożonego w urzędzie pocztowym w Łyskowie, skąd późniejszy

boss Dyzma pochodził i gdzie przez wiele lat był zatrudniony, co jak niezbicie

udowodniono w śledztwie, skrzętnie i skutecznie ukrył przed wszystkimi.

background image

W niezwykłej tej sprawie wszelkie ślady wiodły do Jana Terkowskiego,

byłego dyrektora gabinetu prezesa Rady Ministrów – oraz talerzyka z sałatką,

który dyrektor Terkowski nieopatrznie wytrącił z rąk na rządowym raucie

głodnemu jak wilk ulicznemu przybłędzie, branemu pomyłkowo za dygnitarza,

Nikodemowi Dyzmie.

Terkowski nie pełnił samodzielnego rządowego stanowiska, jednak uważał,

że stały dostęp do premiera czyni go ważniejszym od sekretarzy stanu, za co ci

szczerze go nienawidzili. On niewiele sobie z tego robił, lecz w odwecie

utrudniał temu i tamtemu kontakty z szefem rządu i skutecznie przeszkadzał

w karierze.

Kiedy więc w dolnych salonach restauracji Hotelu Europejskiego talerzyk

z sałatką Dyzmy roztrzaskał się o posadzkę, a winny temu Terkowski jakby tego

nie zauważył, Dyzma przywołał go do porządku w sposób, jaki na rządowych

rautach zaiste do tej pory nie był praktykowany. Zdezorientowany Terkowski

przeprosił Nikodema Dyzmę, a wszyscy obecni wówczas ministrowie przekonali

się na własne oczy, że z tym gabinetowym bufonem Terkowskim można sobie

jednak poradzić.

Rzecz w tym, że na przyjęciu wszyscy wiedzieli, kim był Terkowski, nikt

jednak nie wiedział, kim był Nikodem Dyzma. Ale czy całkowicie? Otóż nie, bo

każdy już się mógł przekonać, że Dyzma to ktoś, kto nie bał się zwymyślać

Terkowskiego, a potem do pułkownika Waredy wypowiedział słynne słowa,

które obiegły Warszawę: „Terkowski to głupstwo, szkoda tylko sałatki”.

Podobno w działaniu najważniejsze jest to, żeby w odpowiedniej chwili

znajdować się w odpowiednim miejscu. Nikodem Dyzma tego wieczora był tam,

gdzie powinien...

Odpowiednim miejscem jeszcze na owym sławetnym raucie był także

stoliczek, przy którym usadowił Dyzmę oberkelner restauracji w dolnych

salonach Hotelu Europejskiego. Przy nim to bezdomny przybłęda, obstawiony

kieliszkami z wódką i z drugim talerzykiem pełnym sałatki, przyjmował wyrazy

uznania i gratulacje od defilady ministrów i arystokratów, adwersarzy

Terkowskiego.

Na właściwym miejscu znalazł się wówczas także bogacz i pseudoziemianin,

niejaki Leon Kunicki. Bardzo uważnie obserwował on dygnitarzy i wysokich

background image

oficerów oblegających owego niezwykłego człowieka, który mógł pewnie

w tym rządzie załatwić wszystko, a on, Leon Kunicki, właściciel Koborowa,

miał przecież pilną sprawę do załatwienia i sporo gotówki na to przeznaczonej...

Powodzenie, jakie od zdarzenia z sałatką i Terkowskim niosło Nikodema

Dyzmę na wyżyny międzywojennej Rzeczypospolitej, stało się rychło

przysłowiem, źródłem anegdot, dowcipów i powiedzeń. Wszelkie przypadki

nieprawdopodobnego powodzenia jeszcze przez wiele, wiele lat określano

mianem „kariery Nikodema Dyzmy”. Bowiem ciąg zdarzeń i zbiegów

okoliczności ciągle czynił z Dyzmy człowieka niezwykłego. Sytuacje te były

wręcz nieprawdopodobne, a jednak działy się naprawdę. Wśród kolejnych

przypadków losu, które nobilitowały Nikodema do rangi człowieka

nadzwyczajnego, nie zabrakło takich jak to na wyścigach konnych, kiedy

Dyzma, chcąc być oryginalny, postawił jako jedyny na konia outsidera, szkapę,

która w wyścigach zazwyczaj tylko statystowała. Uczynił to w wysokości jeden

do stu i ów koń tym razem wygrał, a „mąż stanu” zgarnął całą stawkę. Czy to

możliwe? Gracze karciani wiedzą, jak bardzo mało prawdopodobne jest, by

karty tak się ułożyły, żeby pokerzysta otrzymał pokera z ręki... A jednak takie

przypadki, jak wiadomo, niejeden raz miały miejsce.

Począwszy zatem od pamiętnego rautu w dolnych salonach Hotelu

Europejskiego, Nikodem Dyzma miał wspaniałą kartę. Jednak jak wiadomo,

dobra karta ma to do siebie, że często się odwraca, przynosząc serię

spektakularnych porażek.

W przypadku Nikodema Dyzmy karta przestała mu po prostu fenomenalnie

sprzyjać.

Dyzma, mąż stanu formujący nowy rząd, zaistniał nagle. Po incydencie

z Terkowskim skupił wokół siebie jego adwersarzy oraz politycznych

nieprzyjaciół i wrogów, których jak się okazało, Terkowski miał bardzo wielu.

Dzięki niezwykłej przychylności gwiazd na niebie Dyzma był górą, Terkowski

dołem. Ale gra toczyła się dalej. Dyzma awansował, Dyzma rósł, Dyzma

brylował w arystokratycznych salonach... Ale Dyzma miał też swoją tajemnicę,

z której nie zwierzył się nikomu. Nie pochodził on bowiem ze szlachty

kurlandzkiej, nie skończył Uniwersytetu w Oxfordzie, jak rozgłaszała prasa,

nawet nigdy nie był w Londynie i nie umiał ani jednego słowa po angielsku. Do

background image

Warszawy, gdzie za sprawą wielkiego zbiegu okoliczności zrobił oszałamiającą

karierę, trafił z zapyziałego miasteczka Łysków.

Na skutek szumu w prasie Nikodema Dyzmę, już prezesa Banku

Zbożowego, odnalazł jego były szef, naczelnik urzędu pocztowego z Łyskowa,

wówczas bezrobotny pan Boczek.

Los w stolicy nie podawał mu w prawdzie asów z ręki jak prezesowi

Dyzmie, ale szukając po desperacku posady, był on za to niezwykle przebiegły

i bezczelny.

Pan Boczek zorientował się szybko, iż prezes Dyzma jako mąż stanu

i przyjaciel arystokratów swoją przeszłość z Łyskowa wykreślił z życiorysu

i wolałby, żeby nikt się o niej nie dowiedział. Od takiego stwierdzenia niedaleko

już było do pomysłu, że wspólna tajemnica z dygnitarzem tej miary, jakim teraz

był jego były pomocnik pan Nikodem, może stanowić niezłe źródło utrzymania

nawet jak na warszawskie wysokie ceny.

Od tej też pory pan Boczek stał się częstym gościem w gabinecie prezesa

Banku Zbożowego przy ulicy Wspólnej.

Sekretarka i asystenci prezesa nie mogli zrozumieć, cóż to jest za persona ten

Boczek, w powykrzywianych, brudnych butach, kusym płaszczu i kapeluszu

prosto ze śmietnika... Do tego nie prosił o widzenie z prezesem, lecz za każdym

razem go coraz natarczywiej żądał. Dostał posadę, ale nie podobała mu się, jak

zresztą żadna praca, i chciał po starej znajomości mieć z panem Nikodemem

dobrze bez posady.

Pan Nikodem więc rad nierad, opuszczając rondo kapelusza na twarz nieco

niżej niż zwykle, nikogo w sprawę nie wtajemniczając, odwiedził późnym

wieczorem knajpę na obrzeżach Pragi, gdzie niegdyś, z łaski właściciela pana

Tadzia Wąsa, który zawsze był mu życzliwy, grywał na mandolinie do kotleta za

pięć złotych i kolację.

Wówczas to, brzdąkając w struny instrumentu, słyszał nieraz rozmowy, jakie

pan Wąs mocno przyciszonym głosem prowadził z kilkoma dobrze

zbudowanymi młodymi ludźmi, i przestraszył się nawet trochę tego, co pewnego

razu usłyszał. Dość, że teraz musiał panu Wąsowi opowiedzieć o panu Boczku –

gdyż pan Boczek podzielił się wiadomością o odkryciu w stolicy dawnego

podwładnego z Łyskowa. Zatem Dyzma podał dokładnie, jak dawny szef

background image

wygląda i gdzie go wieczorem można spotkać, najlepiej w odludnym miejscu.

Nie było z tym problemu, bo pan Boczek dostał znowu od Nikodema sto

złotych i jak zwykle tego i następnego wieczoru bawić miał w barze pod

„Złotym Kopytem”, a potem odwiedzić pannę Antosię Bucką. W drodze do niej

przechodził przez dwie nieoświetlone ulice i dwa szemrane place, kierując się ku

staremu nieczynnemu tartakowi.

Rozmowa z panem Wąsem wprawiła Nikodema Dyzmę w dobry nastrój,

więc dał za usługę 150 złotych, chociaż trzeba było dać 120.

***

Personą, która w sprawie aresztowania dostojnika Dyzmy odegrała znaczną rolę,

był niejaki rejent Winder z Łyskowa, do niego bowiem pan Boczek napisał

z Warszawy list. Doniósł mu uprzejmie o swoim odkryciu i dodał, że ten wałkoń

i obibruk Dyzma, którego pan rejent miał przyjemność wysyłać po papierosy,

odstawia obecnie jeszcze większego pana, którym został przecież przez pomyłkę,

i że jak pies ognia boi się, żeby jego nowi wspólnicy nie wywąchali, że on

w Łyskowie stemplował koperty na poczcie. W liście było jeszcze o tym, że

dygnitarz Dyzma, mimo iż nie chce, musi swego byłego przełożonego

wspomagać, póki ten nie znajdzie równie intratnej posady. Dla rejenta Windera

te informacje niewiele znaczyły do czasu, kiedy dowiedział się, że znany mu

z bezczelności Boczek w Warszawie został ukatrupiony...

Zresztą już i wcześniej, gdy Nikodem Dyzma został prezesem Banku

Zbożowego, dyrektor Terkowski dogrzebał się w jego życiorysie śladu

łyskowskiego i zwąchał z rejentem Winderem. Nad szczęściarzem Dyzmą

zawisła katastrofa. Szczęśliwa karta się odwróciła.

Znowu można by się zastanawiać, czy to możliwe, ale Terkowski zaraz

potem znikł, zupełnie niespodziewanie wyjeżdżając na placówkę dyplomatyczną

do Argentyny. Dyzma przewodził wówczas loży masońskiej pań z najwyższych

sfer, a tu i tam mówiło się, że te baby mogą wszystko... No i wówczas jeszcze

karty w talii prezesa Dyzmy układały się tak, że zawsze podawały mu tylko

figury i asy.

Terkowski jednak nagle powrócił z Argentyny do Warszawy. Nikt też nie

wiedział o tym, że on właśnie formuje potajemnie drugi gabinet i że mimo

background image

nawału spraw państwowych spotkał się w trybie pilnym z prokuratorem

generalnym i rejentem Winderem, bo rejent Winder miał na prezesa Dyzmę haka.

Szybko też na polecenie komendanta głównego komisarz kryminalny policji

przesłuchał dwóch szemranych cwaniaków i kilka prostytutek z Pragi...

Jedna z nich, Mańka, na którą niegdyś bezrobotny Nikodem miał oskomę,

lecz którą Nikodem prezes przepędził jak burą sukę, gdy się do niego mizdrzyła,

już wcześniej kapowała, że ten frajer, który teraz szwenda się po banku na

Wspólnej, mieszkał z nią na Łuckiej i lubił mokrą robotę. Sprawdzono. Adres

zamieszkania się zgadzał. Były co prawda niejasności w związku z zaciukaniem

bezczelnego Boczka, ale cóż... Aby Terkowski mógł stworzyć gabinet, należało

usunąć z drogi Dyzmę. Na skutek nacisków uchylono więc Dyzmie immunitet,

prokurator generalny wydał nakaz aresztowania, zawiadomiono prezydenta...

Nadciągający z zachodu nad Polskę niepokój zdominował inne sprawy

w państwie. W radiu coraz częściej słychać było wykrzykującego histerycznie

Hitlera. Wrzask ten złowieszczo niósł się po Europie, zagrożone były

Czechosłowacja i Austria, ale przede wszystkim śmiertelne niebezpieczeństwo

zawisło nad Polską.

W świetle coraz bardziej nieuchronnej wojny kwestia procesu Nikodema

Dyzmy przycichała. Niemniej jednak nie była już jedynie sprawą o zabójstwo,

a stanowiła linię podziału pomiędzy zwolennikami „niesłusznie oskarżonego”,

z pobudek politycznych, a partiami popierającymi Terkowskiego.

Zarówno brukowe, jak i szanowane powszechnie gazety szybko rozprawiły

się z tezą, że człowiek z gminu, jakim był Nikodem Dyzma, nie może być

mężem stanu. W ościennym mocarstwie, które właśnie zagrażało Polsce, władzę,

a następnie dyktaturę zdobył z wielkim powodzeniem właśnie człowiek podobny

do Dyzmy i nikt w tym nic nierealnego nie widział.

Nagłówki w gazetach krzyczały, ulica wrzała, nawet w najwyższych

urzędach państwowych szeptano: gdzie dowody, że ten Dyzma to morderca?

Będzie wojna, są wewnętrzne niepokoje, Polsce potrzebny jest dyktator!

Uwolnić mocarza! Dyzma na premiera! Takie okrzyki i napisy na murach

powtarzały się coraz częściej.

Terkowski dwoił się i troił, doprowadzając proces do końca, i jak powtarzała

część prasy – bezczelny oszust z Łyskowa został skazany.

background image

I ciągle aktualna w mediach sprawa Dyzmy nagle wybuchła z nową siłą.

Niejaki Józef Boczek przybył do Warszawy z Łyskowa, licząc na pomoc

niegdysiejszego swojego podwładnego, a teraz wszechwładnego Nikodema

Dyzmy. Pomoc wymuszoną szantażem. Pierwsze spotkania z prezesem Banku

Zbożowego istotnie utwierdziły go w przekonaniu, że ma do eksploatacji żyłę

złota. Ale uwierzywszy w swoje powodzenie, szantażował nie tylko Dyzmę.

Po przybyciu do stolicy pan Boczek zamieszkał na Pradze u braci Sasinów

i tak się złożyło, że usłyszał rozmowę gospodarzy i poznał wielką tajemnicę.

Grupka trefnych gości w sąsiadującym z jego pakamerą pokoju na piętrze

każdego wieczora piła wódkę i prowadziła szemrane rozmowy. Sprawa

dotyczyła octowni nad Wisłą i była na tyle niezwykła, że chytry cwaniaczek

z Łyskowa postanowił upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – wykorzystać to,

co wiedział o przeszłości swojego niegdysiejszego podwładnego, i to, co

podsłuchał o interesach pana Sasina i jego kompanów. A tym samym podwoić

swoje dochody z szantażu.

Witold Sasin, syn właściciela fabryczki, od początku nie czuł sympatii do

grubego sublokatora z prowincji i po kilku tygodniach kazał mu się wynosić

z powrotem „na wieś”.

– Tu jest wielkie miasto, roboty w biurze pan nie znajdziesz... Niech pan

sobie szuka kwatery między swoimi, gdzieś na wiosce, panie starszy.

Ale Boczek nie miał zamiaru łatwo ustąpić, bo przecież zapowiadało mu się

tutaj mieszkanie za darmo, a do tego jeszcze kilka stóweczek miesięcznie za tak

zwaną dyskrecję.

– Zaraz, zaraz, panie Witek, co to znaczy: niech pan sobie szuka kwatery na

wiosce? Czy tak się godzi postępować z człowiekiem?

– Co się ma nie godzić. Reguluj pan za ostatni tydzień i zjeżdżaj pan, bo

pokój będzie potrzebny. – Syn pryncypała był twardy.

– Pokój potrzebny? Firmę pan Witek poszerza, do domu beczułki przenosi.

Panie Witek, dom to dom, a firma to firma... Nie trzeba tak robić, panie Witek.

– Jaka firma?

– Jaka firma? A no ta z ulicy Krzywej, co to ocet produkuje, taki najlepszy

ocet, panie Witek, bardzo dobry ocet, drogi ocet, najlepszy na świecie...

– Pewnie, że najlepszy, czego nie miałby być?

background image

– Bo są różne octy. Takie, co się nimi grzybki zalewa, i takie, co się nimi

wisienki uszlachetnia, wiśnióweczkę robi, a i z miodem taki ocet można wypić,

bo jest bardzo smakowity i na reumatyzm odpowiedni taki ocet, panie Witek...

– Że co?!

– A no to, że ja jak z rodziny jestem i rodzinna tajemnica to dla mnie rzecz

jest święta, ani słówka nikomu, ale wyrzucać na wieś mnie nie można, nie

można...

Młody Sasin spurpurowiał, zacisnął pięści i patrzył z pasją na cienką szyję

Boczka. „Toś ty takie ścierwo, gnoju śmierdzący, już ty cuchniesz trupem i nic

cię nie uratuje...” – pomyślał, ale opanował się i nic nie powiedział. Ale odtąd

cwany i głupi Boczek miał już na Pradze przechlapane.

Następnego dnia nad ranem młody Sasin odstawił beczki ze spirytusem od

aparatury, przystawił pod krany beczki z octem i wykonał inne czynności

zmieniające małą nocną gorzelnię w dużą dzienną octownię. Następnie poszedł

do kantorku, gdzie urzędował ojciec.

– Tato, ten Boczek to świńskie ucho, łobuz, szuja, on nas zakapuje.

– Żeby zakapować, najpierw trzeba coś wiedzieć, synu...

– On wie, tato.

– Co wie?

– Wszystko wie, pogadaj z nim, to sam zobaczysz...

Jeszcze tego samego dnia stary Sasin zagadnął lokatora:

– No jak tam u pana z wyprowadzką, panie starszy? Syn panu mówił, żebyś

pan nowej kwatery sobie poszukał...

– Kwatery szukać? Syn mówił, ale pan nie będzie taki, panie gospodarzu...

Spokojnie tu żyjemy, zgodnie...

– Syn mówił, to mówił, pokój potrzebny, zresztą tylko na dwa tygodnie była

umowa.

– Nie będzie pan taki, panie Sasin – upierał się lokator. – Ja... grób, mogiła

nikomu ani słówka nie pisnę...

– A co masz pan piskać?

– No, że raz ocet, a raz spirytusik w fabryce z urządzenia leci, he, he he...

Panie gospodarzu, nikomu ani słówka, do grobu z rodzinną tajemnicą...

– Co pan bredzisz, panie Boczek, rozum pan postradał?

background image

– Nie, rozum to ja swój mam, mam, panie gospodarzu. I tak sobie

pomyślałem, że ze trzy stóweczki co miesiąc dla takiej firmy nie ubytek, a pomoc

dla bezrobotnego urzędnika państwowego będzie duża. Wspierajmy się

nawzajem, panie gospodarzu, wspierajmy się jak Pan Bóg przykazał... – Boczek

sięgnął do kieszeni i wyjął pomiętą gazetę. – O, widzi pan, panie gospodarzu, tu

monopol ogłasza, że za informację o każdej fabryczce samogonu płaci premię.

Dużą premię płaci... Ale ja jak w rodzinie pomieszkam sobie, jak cztery, no trzy

i pół stóweczki co miesiąc dostanę, to nic nie powiem, jeszcze w gorzelni

pomogę za dodatkowy literek... octu, he, he, he – zaśmiał się chytry sublokator. –

Jak w rodzinie pomogę, panie gospodarzu.

Sasin senior poczuł, że go ręce świerzbią, jak patrzy na tego przybłędę

i słucha podobnej gadki. „Za głupiś, żeby ściągać haracze” – pomyślał

i uśmiechnął się do cwaniaka przyjaźnie.

– Dobra, dobra, panie Boczek, do sołtysa nie pójdziemy, tylko buzia

w kubeł, bo wszyscy stracimy robotę. Może pan mieszkać i co panu się należy,

to pan dostanie, dostanie pan swoje szybko... Jak w rodzinie, panie Boczek –

dodał senior Sasin i uśmiechnął się samymi ustami.

W nocy po załadowaniu na furmankę beczek z „octem” dla firmy

produkującej korniszony i pikle oraz gatunkowe wódki w kantorku szefa odbyła

się narada. Rano trzej młodzi, dobrze zbudowani ludzie czekali przed domem, bo

chcieli zobaczyć i zapamiętać, jak wygląda nowy członek rodziny Sasinów,

który niedawno przyjechał z prowincji.

Kilka dni później, gdy po dużej wódeczce pan Boczek, zataczając się, zdążał

do panny Buckiej, był oczekiwany jednocześnie w bramie na ulicy Krochmalnej

i w bramie na ulicy Krzywej – przez dwie różne bandy... Droga jego wiodła na

ulicę Krzywą przez Krochmalną, ale do Krzywej już nie dotarł.

Jakiś czas później policja wykryła na Pradze tuż nad Wisłą zakamuflowaną

w octowni gorzelnię. W śledztwie wyszła na jaw sprawa morderstwa

związanego z działalnością tej gorzelni. Aresztowano zleceniodawców

i wykonawców mokrej roboty. Dowody były oczywiste i podejrzani przyznali

się do winy. W kołach rządowych wybuchła konsternacja, gdyż niedawno na

podstawie poważnych poszlak skazany za tę właśnie zbrodnię został człowiek

z pierwszych stron gazet, prezes Banku Zbożowego i premier, Nikodem Dyzma.

background image

A ten nawet nie wiedział o tym, że na Pradze była taka fabryka, że jej

właścicielom nie spodobał się jego były pryncypał z Łyskowa oraz że

namolnego i bezczelnego Boczka tego samego wieczora czekała dintojra

[1]

.

background image

T

ROZDZIAŁ V

ym razem samochód zatrzymał się istotnie przed Belwederem. Przybyli

weszli do niewielkiego gabinetu, gdzie w głębokich fotelach siedzieli

generałowie, pułkownicy oraz kilku cywili. Nikodemowi wskazano

fotel tuż przy zajmującym szczyt stołu generale, który w milczeniu przyglądał mu

się długą chwilę.

– Witamy w Wojskowej Patriotycznej Radzie Realnej – powiedział wreszcie

sucho generał. – Wobec tego, że przybył już pan Nikodem Dyzma, proszę

o relację z Rosji agenta Iskrę Cienia.

Nikodem przełknął ślinę i pomyślał: „Aha... czekali, cwaniaki na mnie, to

jednak trzymam ich za pyski”.

Generał zwrócił się ponownie do cywila w sportowym garniturze.

– Więc jest pan pewny, że Sowieci wypowiedzą wojnę Polsce zaraz po

uderzeniu na nasz kraj armii niemieckiej? – zapytał.

– Nie! – odpowiedział twardo agent Cień, jeszcze niedawno komisarz

Kwiejew na Kremlu, a wcześniej znany jako hrabia Bińczycki. – Sowieci nie

wypowiedzą nam wojny. Pojęcie wojny jest określone odpowiednimi

konwencjami. Stalin nie przygotowuje wojny w rozumieniu tych konwencji. Nie

chodzi tu o przyłączenie zdobytego terytorium na warunkach zgodnych

z prawem międzynarodowym. Stalinowi chodzi o fizyczne wyeliminowanie

wiodącej części narodu polskiego. Przygotowane są kazamaty, klasztory, miejsca

na doły, amunicja i brygady morderców. Pragnę jeszcze raz zwrócić uwagę

Wysokiej Rady, że tym razem na wschodzie i zachodzie nie chodzi o wojnę...

Stoimy w obliczu dwóch niszczących sił fizycznych, które należy traktować jako

żywioł, jak zjawiska, których nie można zwyciężyć, a jedynie przyjąć je w taki

sposób, aby spowodowały mniejszy kataklizm, niż to wynika z ich siły

i kierunku przemieszczania.

Hrabia, mówiąc dalej, uniósł do góry kilka spiętych arkuszy.

– Panie prezydencie – powiedział, podając szczupłemu cywilowi w ciemnym

garniturze nieco zmięte i sfatygowane dokumenty, a Nikodem dopiero wtedy

background image

zorientował się, że wśród zebranych jest głowa państwa. – To są ściśle tajne

sowieckie materiały z operacji rozkułaczania Białorusi i budowy Kanału

Białomorskiego. Osobiście byłem świadkiem tych zbrodni. Umysł i moralność

takiego polityka jak pan, panie prezydencie, nie jest w stanie przyjąć bez

niedowierzania i szoku tego, co dzieje się w Związku Radzieckim, a teraz grozi

już bezpośrednio naszemu narodowi. Mimo wszystko wierzyliśmy w jakieś idee

rewolucji, komunizmu, filozofii Lenina... Oświadczam zatem panu prezydentowi

i całej Wojskowej Patriotycznej Radzie Realnej, że nic takiego nie istnieje. a

2

+

b

2

= c

2

to Pitagoras, kanon geometrii. Takim kanonem materializmu, marksizmu,

leninizmu, bolszewizmu jako systemów opierających się na materializmie

powinna być zasada, że ostatnim kryterium każdej teorii jest praktyka... Powinna

być, a nie jest, bo tam nie ma żadnej zasady naukowej, nie ma żadnej teorii.

Miliony tomów propagandowej literatury to bełkot całkowicie oderwany od

rzeczywistości. Prawem całej sowieckiej Rosji są terror i zbrodnia, tylko terror

i tylko zbrodnia.

Hrabia przerwał. Członkowie rady mieli kamienne twarze. Prezydent położył

dłonie na biurku, spuścił głowę, jakby już dojrzał do słuchania w pokorze

zwiastunów apokalipsy.

– Cóż więc mam robić? – zapytał stłumionym głosem, wyraźnie straciwszy

energię, z którą jeszcze niedawno stanowczo sprzeciwiał się zasadniczym

zmianom polityki państwa wobec zbliżającej się wojny.

– Należy zawrzeć pokój z Niemcami na możliwie korzystnych, choć ogólnie

złych, wymuszonych na nas warunkach. Trzeba łudzić, trzeba kłamać

i paktować, paktować, a nie wojować, bo jesteśmy słabi, rozwarstwieni

politycznie i niegotowi... – mówił z naciskiem pułkownik Romanowski, jedyny

tu człowiek, którego Nikodem Dyzma zdążył już poznać.

– Nasi sojusznicy, Anglia i Francja... – zaczął prezydent.

– Nasi sojusznicy się nie liczą – przerwał mu pułkownik. – Wielka Brytania

militarnie nie jest przygotowana do wojny. Anglicy bawią się w dyplomację –

poparcia, potępienia, noty. Szykują do zrzucenia na Niemcy tony ulotek... Ale

nawet gdyby wypowiedzieli Rzeszy wojnę, będą siedzieć za kanałem La

Manche i najwyżej zaczną przygotowywać obronę morską. Oni muszą się

przestraszyć tego, że niemiecki żandarm kopnie w tyłek angielskiego dzieciaka

background image

na samym środku Piccadilly Circus, a królewski pałac Buckingham zostanie

obwieszony swastykami...

– Pan się zapomina, to jest ton histerycznej paniki, a nie relacji wywiadu

wojskowego – podniósł głos prezydent.

– Nie – zaprzeczył pułkownik. – W tej chwili Anglia kryje się za plecami

Polski. Jeżeli Polska zawrze pokój z Niemcami, o który Hitler jeszcze ciągle

usilnie prosi, to Chamberlain i Churchill będą Hitlera mieli na karku już bez

zderzaka, jakim obecnie jest dla nich Polska... Na potwierdzenie każdego

wypowiedzianego tutaj słowa mamy niepodważalne dokumenty wywiadu,

którego obowiązkiem jest ujawnić prawdę, bo naród został oszukany i ogłupiony

kłamstwami

propagandy.

Naród

został

ogłupiony

samobójczym

huraoptymizmem! – podniósł głos pułkownik. – W razie wojny niezależnie od

naszego bohaterstwa i poświęcenia Niemcy za dwa tygodnie będą w Warszawie,

a za trzy tygodnie bolszewicy zajmą Wilno, Lwów i może jeszcze Lublin. Zajmą

i zaczną mordować polską inteligencję.

– Panie prezydencie – do rozmowy ponownie włączył się hrabia – sytuacja

na wschodzie nie może być opanowana działaniami dyplomatycznymi.

Jakiekolwiek skuteczne pakty, umowy i porozumienia ze Stalinem nie są

możliwe. Bolszewicy każdy pakt międzynarodowy w odpowiedniej dla siebie

chwili zerwą, motywując tym, że był on zawarty z wyzyskiwaczami przeciw

własnemu narodowi, a oni postanowili właśnie ten naród wyzwolić. Wszyscy

carowie Rosji łącznie nie wymordowali przez wieki tylu niewinnych chłopów co

Lenin i Stalin przez dwie dekady... Na Białorusi wojsko otacza wsie i pędzi ludzi

prosto do olbrzymich dołów, miasta się wyludniły, dziesiątki tysięcy inteligentów

i robotników spoczywa na dnie Białomorskiego Kanału. Celem stłumienia

buntów chłopskich na Ukrainie specjalnie zorganizowano wielki strategiczny

głód, który przeżyli, panie prezydencie i Wysoka Rado... którzy przeżyli –

powtórzył hrabia – tylko ci, którzy gotowali trupy zmarłych z głodu. Przeżyli

tylko ci, którzy gotowali i jedli ludzkie trupy... – Przez gabinet przeszedł cichy

szmer. – Głód taki trwał dwa lata i był precyzyjnie zorganizowany – ciągnął

dalej straszną relację agent Iskra Cień, czyli hrabia Bińczycki, do niedawna

sowiecki komisarz. – Na olbrzymich obszarach wiejskich przetrząsano wszelkie

zakamarki i poszukiwano ukrytej żywności, nawet owsa i siana. Co znaleziono,

background image

wywożono lub na miejscu niszczono. Przez dwa lata w ten sposób

wymordowano pod partyjnymi nakazami naszego rodaka Stanisława Kosiora

sześć milionów ludzi, a niektóre źródła dowodzą, że nawet piętnaście milionów...

W miastach i wsiach bolszewicka partia powołuje tak zwane stalinowskie trójki,

które wskazują nieposłusznych władzy i skazują ich doraźnie na śmierć lub

prowadzące do śmierci zesłania. Te trójki to przeważnie kryminaliści i analfabeci

z marginesu i dołów społecznych. Skazani to inteligencja, rzemieślnicy

i duchowni... Tu nie chodzi o opór stawiany carowi, który ciemiężył, ale nawet

wtedy posługiwał się wykształconymi sędziami, szanował autorytety, tytuły

naukowe i prawo własności. Tu chodzi o uchronienie narodu od najazdu

żądnych

masowych

morderstw

zwyrodnialców,

którzy

nazywają

się

komunistami, chociaż żadnymi komunistami nie są. Europie nigdy nie śniło się

o takim ludobójstwie, o tak masowej zbrodni, jakiej obecnie doświadcza jej

wschodnia część. Podobne doły w lasach, wody w bagnach i kanałach,

przepaście w tajgach przygotowane są dla przyszłych ofiar z Polski, oficerów,

podoficerów, dziennikarzy, rzemieślników z Wilna, Lwowa, Drohobycza,

Lublina... Stalin zamierza w pierwszym etapie wymordować dwa miliony

Polaków. Pan, panie prezydencie, w to nie wierzy, nie wierzy też Europa, ale to

fakty, których szczegóły poznałem osobiście. To masakra, to zagłada Polski.

Hrabia skończył i zapanowała cisza, którą przerwało bicie jakby na alarm

wielkiego gabinetowego zegara. Uderzenia umilkły i cisza stała się nieznośna.

Czas stanął w miejscu. Bieg historii zawahał się na zwrotnicy dziejów.

Kilkadziesiąt milionów istnień ludzkich, bez świadomości tego, o czym

mówiono w gabinecie polskiego prezydenta, czekało na wyrok śmierci... Albo

wszystko potoczy się zgodnie z wytyczoną przez przeznaczenie drogą, albo

inaczej powieją wichry historii...

Agent Iskra Cień otworzył skórzaną teczkę, po czym mówił dalej.

– Oto tajne dokumenty sowieckie, z których wynika, że Niemcy uderzą na

Polskę w sile jednego miliona doskonale przygotowanych i uzbrojonych

żołnierzy. Przy naszej zażartej obronie i olbrzymich stratach Hitler najdalej po

miesiącu zdobędzie Warszawę. Wówczas Sowieci uderzą od wschodu i zajmą

Polskę do linii Wisły. Takie są założenia wspólnej agresji Rosjan i Niemców na

Polskę. Najeźdźcy z obydwu stron zaczną natychmiast wyludniać nasz kraj

background image

celem jego germanizacji na zachodzie oraz rusyfikacji i bolszewizacji na

wschodzie. Zarówno jedni, jak i drudzy dysponują listami setek tysięcy osób

przeznaczonych do zagłady. Niemcy planują w Polsce budowę niespotykanych

dotychczas w historii świata obozów koncentracyjnych z przemysłowymi

piecami do spalania zwłok ludzkich. Sowieci prowadzą szkolenia morderców na

szeroką skalę. Na Białorusi setki brygad egzekucyjnych NKWD przechodzą

kursy masowego zabijania. Ustawiają rzędy mężczyzn i kobiet na przerzuconych

przez rowy belkach i jednym strzałem z tyłu zabijają od razu kilkoro

nieszczęśników. Przez ile czaszek przejdzie pocisk, tyle ofiar wpada do dołu...

Robią zawody: kto przestrzeli jednym strzałem więcej głów, ten dostaje

dodatkową musztardówkę wódki...

Prezydent uniósł twarz, patrzył w milczeniu przez dłuższą chwilę na

zebranych.

– Wiem, skąd pan przybywa – zwrócił się do hrabiego – więc to wszystko

zapewne najstraszliwsza prawda. Zbliża się zatem sąd ostateczny. To straszne,

ale ja mimo tego nie zaproponuję poddania się Niemcom bez wojny narodowi

pragnącemu walczyć. To przekracza moje możliwości – powiedział głucho, lecz

nieustępliwie prezydent.

Pułkownik Romanowski odsunął krzesło od stołu, a w martwej ciszy, która

zapadła po oświadczeniu głowy państwa, zabrzmiało to jak odgłos huku.

– Jeżeli nie wykonamy politycznego zwrotu, to – oficer podniósł głos, mówił

głośno i dobitnie – po uderzeniu Niemców i Sowietów na Polskę Anglia

i Francja zgodnie z zawartymi sojuszami wypowiedzą Hitlerowi wojnę. Będzie

to jednak wojna zimna. Alianci nie mają uzbrojenia, nie mają odpowiedniego

wojska. Są słabi... Nie zaatakują Niemców nawet na morzach i oceanach. Hitler

i Stalin tymczasem zgodnie z planami germanizacji i bolszewizacji wymordują

naszych oficerów, inteligencję, rzemieślników i duchownych... Następnie, po

roku lub dwóch latach, Hitler ruszy na Związek Radziecki, odbierając mu

„oczyszczone” ziemie polskie i zapuszczając się aż pod Moskwę. Niemcy na

początku wojny będą dysponować olbrzymią i niezwyciężoną armią. Wówczas

Stalin zwróci się o pomoc do drżących coraz bardziej przed potęgą Hitlera

Anglików. Powstanie nowy sojusz, w wyniku którego nie w Blitzkriegu, ale

w wyniszczającej wojnie pozycyjnej najprawdopodobniej Niemcy poniosą

background image

klęskę. Zabraknie im ludzi, walczyć będą dzieci i starcy... Wiadomo natomiast,

że Rosjanom ludzi nie zabraknie. Wciąż nowe dywizje armii Stalina, dozbrajane

przez Amerykę, będą nie do pobicia... Gdy zwycięstwo aliantów będzie pewne,

nastąpi podział łupów. Stalin nie sięgnie po Belgię, Holandię czy Włochy.

Dostanie Litwę, Estonię, Łotwę, Słowację, Czechy, może Bułgarię i Rumunię.

Polskę otrzyma na pewno, po wszystkie czasy, i w ten sposób Polska na zawsze

przestanie istnieć... Ale celem strategicznym całego ciągu działań Hitlera nie jest

zdobycie Polski, tylko zdobycie wielkiej Rosji. I jeżeli Polska podpisze

z Hitlerem odpowiedni układ i udostępni mu drogę na Rosję, nie pozostanie

całkowicie wolna, ale będzie ocalona. Gramy o istnienie, panie prezydencie...

O istnienie! O wszystko!

Prezydent przygryzł usta, patrzył na blat stołu. Po chwili zabrał głos,

a osaczony przez generalicję, starał się zachować resztki patosu.

– Rozwinęliśmy szeroko sztandary i już wyruszyliśmy do boju, do boju

o istotnie o istnienie! Do boju o wszystko! Nie mogę zwinąć tych sztandarów

i rzucić Niemcom orłów pod nogi... Nie mogę...

Na te słowa pułkownik Romanowski uniósł do góry biało-czerwony

proporczyk, który miał przed sobą.

– Te rozwinięte szeroko sztandary zasłoniły panu pole bitwy, panie

prezydencie. To strategiczny błąd, katastrofalny błąd. Sztandary trzeba zwinąć,

orkiestra natychmiast musi zamilknąć, przerwać hymn, a do akcji bez chwili

zwłoki po cichu muszą wkroczyć szpiedzy i dyplomaci... Szpiedzy... po cichu...

– powtórzył tonem rozkazu.

Znów zapadła długa cisza i ponownie przerwał ją prezydent.

– W tej sytuacji mogę tylko zrezygnować z urzędu – powiedział z głęboką

rozwagą. – Rozumiem tragizm sytuacji, ale zdrada narodu poprzez ustępstwa

znienawidzonym Niemcom i zdrada sojuszników po prostu nie mieści mi się

w głowie, ja tego zrobić nie potrafię. Wojskowa Patriotyczna Realna Rada

przejęła władzę, więc w tej strasznej chwili bierze odpowiedzialność za kraj.

Rozumiem katastrofalną sytuację po ujawnieniu przez wywiad przygotowań

Sowietów do zadania nam ciosu w plecy, widzę podobnie jak panowie

oficerowie zagładę w wojnie na dwóch frontach z gigantami zła, zatem nie

stawiam oporu i dobrowolnie składam rezygnację z urzędu Prezydenta

background image

Rzeczypospolitej Polskiej. Składam ją na ręce Wojskowej Patriotycznej Rady

Realnej – powiedział pochylony i nagle jakby postarzały pierwszy obywatel

państwa polskiego.

Prowadzący spotkanie generał Orlicz wstał.

– W tej sytuacji Wojskowa Patriotyczna Rada Realna ogłasza w całym kraju

stan wyjątkowy i przyjmuje rezygnację pana prezydenta. Jednocześnie

rekomenduje na stanowisko głowy państwa polskiego Nikodema Dyzmę,

oczyszczonego z wszelkich sfabrykowanych przez opozycję zarzutów byłego

prezesa Polskiego Banku Zbożowego i byłego premiera. Z uwagi na stan

wyjątkowy prezydent obejmie swój urząd natychmiast z pominięciem wyborów

powszechnych do czasu możliwości ich przeprowadzenia. – Tu generał ogarnął

spojrzeniem zebranych. – Kto jest za powyższym, niech podniesie rękę. Głosują

tylko członkowie Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej.

Wszyscy oficerowie i cywile oprócz byłego już prezydenta i Nikodema

Dyzmy unieśli dłonie do góry. Wówczas generał zwrócił się do Dyzmy tymi

słowy:

– Czy pan prezydent wystąpi z orędziem do narodu i ogłosi zamiar

podpisania układu pokojowego z Niemcami? Czy pan wystąpi z apelem do

rodaków o rozwagę i zaniechanie z góry przegranej wojny?

Ten wyciągnął szyję, przekrzywił głowę i tak trwał dłuższą chwilę. Cisza się

przedłużała.

– Jak nie można inaczej, to pewnie, że tak – powiedział wreszcie, podejmując

w ten sposób pierwszą decyzję na stanowisku Prezydenta Rzeczypospolitej

Polskiej. Słowa te członkowie Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej przyjęli

krótkimi oklaskami. Były prezydent wstał, kiwnął zebranym głową i opuścił

posiedzenie. Pozostali powstali z miejsc. Gdy zdymisjonowany dygnitarz

wyszedł, generał Orlicz pogratulował Nikodemowi Dymie objęcia najwyższego

w państwie stanowiska, po czym zrobili to wszyscy członkowie rady.

Otworzono butelkę szampana i wzniesiono toast za pomyślność nowych rządów,

po czym niezwykle krótka i skromna, zaimprowizowana uroczystość zakończyła

się i rada przystąpiła do dalszych obrad.

background image

U

Rozdział VI

stępujący prezydent już kilka dni temu opuścił Belweder. Nowy,

mianowany przez armię dyrektor generalny gabinetu wraz

z ochmistrzem Belwederu oprowadzał obecnego prezydenta po jego

siedzibie. Nikodem Dyzma myślał jednak o czym innym, powoli i z wielkimi

oporami docierała do niego niezwykła prawda. Był to przecież już inny Nikodem

Dyzma niż ten, którego znamy z jego przypadkowej kariery, kiedy los

zasypywał go ciągiem zdarzeń tak niebywale szczęśliwych. W więziennej celi

profesor Kordian Seweryn Rawa Michalewski często do niego powiadał te

słowa: „Nie wierz, Nikodemie, w taką drabinę, która nie ma na górze ostatniego

szczebla. Szczęście to przewrotna dziwka, nie wierz w takie szczęście, które

zapomina za łaskę losu wystawiać swoim wybrańcom rachunek i naliczyć

procenty... Rachunku takiego musisz spodziewać się w każdej chwili... W każdej

chwili, drogi Nikodemie”.

Tym razem Nikodem Dyzma nie z Kunickim miał do czynienia.

„Potrzebujemy pańskiej kociej zwinności w skakaniu po dachach”, „wsadzimy

pana na ołtarz, a jak będzie trzeba, to i na czołg albo po cichu ukatrupimy...”.

Słyszał ciągle wypowiedziane dziwnym szeptem słowa specoficera, którego

polecenia on, prezydent państwa, będzie musiał natychmiast wykonywać...

Dziwne, ale do niedawna Nikodem – drobny cwaniak z Łyskowa, a potem

cwany wyga z Warszawy – nie wiedział, ile będzie zarabiać na swoim

stanowisku, dotąd bowiem go to nie interesowało. Podczas posiedzenia

Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej zdał sobie sprawę z tego, o co tym razem

chodzi naprawdę – o ratowanie kraju, Warszawy, Grodna, Poznania, Łyskowa

przed obrzuceniem bombami, pożogą i zrównaniem z ziemią całej Polski, o to,

aby bolszewicy nie zapełnili olbrzymich dołów ciałami pomordowanych

bestialsko Polaków, nauczycieli, oficerów, urzędników... O to, by nie rozkradli

sklepów, magazynów, kościołów, by Polska pozostała na mapie świata... I on,

Nikodem Dyzma, został w to wplątany gdzieś na samej górze zdarzeń... Chyba

nie jest więc ważne, że tu jeden salon jest bardziej złocony od drugiego i że być

background image

może on każdego miesiąca dostanie górę pieniędzy, za które przyjdzie mu

zapłacić w każdej chwili... Gdy został sam w swoich prezydenckich

apartamentach, podszedł do baru i otworzył go. Było tam bardzo dużo pięknie

podświetlonych kolorowych butelek. Znalazł białą z czystą wódką. Nalał trunku

do połowy dużej kryształowej czarki i wypił powoli, jak ciepłą herbatę.

Rozbiegane myśli uspokoiły się nieco. Nie czuł żadnej radości. Przez sekundę

pomyślał o Koborowie, w którym było mu tak dobrze. Uznał, że siedząc

w złoconym skórzanym fotelu z kryształową czarką dobrej wódki w ręce, czuje

się gorzej niż wtedy, gdy pierwszy raz usiadł w chłodnej więziennej celi na

drewnianym zydlu i w głowie miał kompletną pustkę. Wtedy zawalił mu się

świat: stracił wolność, dostatek i wielkie znaczenie. Jednak w więzieniu niczego

nie musiał. Niczego nie musiał! W celi czuł, że pierwszy raz w życiu nic nie jest

zmuszony robić i niczego nie musi się obawiać, o nic zabiegać, o nic się

martwić... Teraz w pełnych złoceń salonach wyraźnie odczuwał jakby ból, jakiś

dyskomfort i uciążliwość tego, że skończyła się laba i spokój, taki prawdziwy

głęboki spokój za zamkniętymi drzwiami.

Gdy zapadł wyrok i on, wybraniec losu i szczęściarz Nikodem Dyzma,

znalazł się za kratami, miotały nim mieszane uczucia. A jednak daleko mu było

wtenczas do rozpaczy.

Od pierwszego spotkania w salonach Hotelu Europejskiego ze swoim

dobroczyńcą Leonem Kunickim czuł się tak, jakby przygniatał go ciężki

betonowy strop, który wcześniej czy później na niego runie i być może zmiażdży

go zupełnie. W pierwszych dniach więziennego życia myślał, że to się właśnie

dokonało, a on żyje nadal, nie jest głodny, łóżko ma wygodniejsze niż to

składane u Barcików na ulicy Łuckiej i co chyba najważniejsze – nie musi żyć

w napięciu przez ten cholerny Oxford, którego w ogóle nie umiał sobie nawet

wyobrazić, choć miał go rzekomo ukończyć. A Nina? No właśnie, Nina... Nigdy

o niej nie myślał jak o kimś bliskim, tylko jak o hrabiance z innego świata, która

nagle się pojawiła w jego życiu i równie nagle zniknęła. Zawsze wydawało mu

się, że ona tylko udaje tę wielką miłość przed samą sobą... Często nie rozumiał,

co mówiła, i te jej zdziwione oczy, gdy on coś po swojemu powiedział. Nie

podobała jej się jego mandolina, nie podobało jej się, kiedy opowiadał cokolwiek

ze swojego prawdziwego życia, co nie było od początku do końca zmyślone...

background image

Inaczej patrzyła na niego, a inaczej na tego przybłędę Hella, który nie wiadomo

skąd się zjawił, i to widzieli wszyscy. Hrabianka, ale baba młoda, zdrowa

i wyposzczona, bo Kunicki był staruch i nie do tych rzeczy... On, Nikodem, to

bardzo lubił, a jeszcze bardziej z taką elegancką kobitką. Kiedyś nawet myślał,

że one tego chyba w ogóle nie robią... No i on był ważniejszy niż wszyscy jej

kuzyni i hrabiowie do kupy wzięci, a i Koborowo potrafił dla niej odebrać

Kunickiemu. Ale za tym przybłędą Hellem wodziła oczami i jakby ciągle czekała

na jego pojawienie się i to w czasie, gdy szykowała się do ślubu z Nikodemem.

Zły był tylko, gdy dowiedział się, że więzienną celę będzie dzielić z jakimś

uczonym. Znowu będzie musiał słuchać zagranicznych wyrazów i zgadywać, co

one znaczą. Najlepiej niech sobie gada taki profesor, a on odzywać się nie ma

zamiaru.

Gdy go klawisz wprowadził po raz pierwszy do ciupy, w której miał

przesiedzieć pięć lat, profesor na dolnej koi czytał książkę. Przerwał lekturę,

usiadł na łóżku i przedstawił się bez podawania ręki.

– Kordian Seweryn Rawa Michalewski. Wiele o panu słyszałem. Jeżeli

w czymś będę mógł dopomóc, służę uprzejmie, bo jestem już tu zadomowiony –

zadeklarował dobrą wolę postawny szpakowaty mężczyzna i powrócił do swojej

książki. Przez pierwsze dwa dni przeważnie czytał, był cichy i pełen ledwo

uchwytnych życzliwych gestów. Poza tym jakby go nie było. Nikodem

próbował czytać gazety, z trudem rozwiązał dwie krzyżówki i szczerze zaczął

pragnąć, aby powściągliwy w mowie towarzysz zaczął wreszcie coś mówić.

Któregoś dnia zjawił się w więzieniu adwokat pięknej Niny – jego pani

małżonki. Mimo że Nikodem miał coraz większe wątpliwości co do

prawdziwych uczuć pięknej żony, grom z jasnego nieba albo deszcz padający

z dołu do góry nie wprawiłby go w większe osłupienie niż sprawa, z którą

przybywał znany warszawski prawnik cywilista. Okazało się bowiem, że piękna

Nineczka wystąpiła przeciwko niemu na drogę sadową z pozwem o rozwód...

– Czyś pan oszalał?! To chyba następna sztuczka tego gangstera

Terkowskiego i jego szajki! Nina chce ze mną rozwodu?! – zdezorientowany

wyskoczył z wrzaskiem na mecenasa, gdy ten tylko zdążył wyłożyć mu cel

swojej wizyty.

– Niech pan łaskawie się opanuje, oto pozew podpisany przez panią hrabinę

background image

Ninę Ponimirską.

– Nie! Ja tego nawet nie przeczytam, niech żona przyjdzie tu osobiście albo

napisze do mnie list.

– Pani hrabina do więzienia nie przyjdzie i listu do pana nie napisze. Sprawa

jest już w sądzie i jej przebieg będzie wyłącznie formalny, wyłącznie formalny –

powtórzył mecenas. – Pani hrabina nie życzy sobie żadnych listów od

szanownego pana i nie przewiduje z panem rozmowy – wyrecytował z kamienną

twarzą prawnik osłupiałemu szczęściarzowi, którego opuściło szczęście.

Nikodem Dyzma skamieniał. Czy to możliwe? Czyżby jego dalekie

podejrzenia sprawdziły się szybciej, niż przypuszczał? Przecież Nina zakochała

się w nim od razu, jak tylko pojawił się w Koborowie. Jakie ona miała oczy, gdy

na niego patrzyła... Kokietowała go, czytała mu Londona, gdy udawał, że

choruje. A ich noce... Nawet Mańka z ulicy Łuckiej nie była taka i nie robiła

takich rzeczy... Nie krzyczała takim głosem „Niku... Niku... ach, ach... kochany,

najdroższy, jeszcze, jeszcze!”. Nie, to niemożliwe, żeby Nina przestała go

kochać tak nagle! A jeżeli tak, to została do tego przymuszona ze względów

politycznych, na pewno politycznych... Nikodem nagle przestał ufać wszystkim

swoim wątpliwościom i stał się dziwnie przekonany, że ten wniosek o rozwód to

jakieś nieporozumienie.

– O nie, panie szanowny, nie będzie żadnego rozwodu! Nina tu musi przyjść

i wyjaśnić mi wszystko. Na dobre i złe przysięgała! Ona tu musi przyjść, niech

pan to zabiera, ja niczego nie podpiszę, nie podpiszę! – niemal krzyczał

wytrącony z równowagi, a przed oczami przesuwał mu się film z jego ukochaną

Nineczką w roli głównej... „Niku, twoja Nineczka to, twoja Nineczka tamto...”

Ale co się działo z jego Nineczką po skandalu, który wybuchł tak nagle

i niespodziewanie, tego Nikodem nie wiedział.

Początkowo Nineczka była przekonana, że aresztowanie Nika to

nieporozumienie i pomyłka, potem uwzględniwszy wnioski z licznych rozmów

z przerażonymi przyjaciółmi męża, którzy w trybie błyskawicznym tracili

lukratywne posady, doszła do wniosku, że to polityczny zamach stanu, zamach

bezwzględnych karierowiczów na jej Nika, jej genialnego małżonka. Z czasem

jednak, powoli, ale nieustannie, przychodziły refleksje. Część prasy trąbiła, że

człowiek okrzyczany geniuszem i zbawcą ojczyzny był niedouczonym,

background image

chamowatym parweniuszem i niczym więcej. Na pierwszych stronach gazet

pokazały się zdjęcia i rysunki Nikodema Dyzmy, męża stanu i zbawcy ojczyzny,

z gitarą w ręku... Obok drukowano teksty szmirowatych piosenek, jakie ów

genialny ekonomista i polityk wyśpiewywał, akompaniując sobie na tym

nieszczęsnym instrumencie w barze robotniczym „Pod Słoniem” na ulicy

Pańskiej, za pięć złotych i ciepłą kolacje. Właśnie ten artykuł o „genialnym

polityku i mandolinie” wzbudził pierwsze wątpliwości hrabianki Ponimirskiej.

Przypomniała sobie, jak Niko przedkładał ów instrument rodem z gminu nad

fortepian. Potem przypominała sobie różne powiedzenia i zwroty małżonka,

którymi była zaskoczona i których prostactwo jako zaślepiona miłością kobieta

kładła na karb oryginalnego sposobu bycia człowieka tak silnego, że nie

potrzebował się liczyć z niczym i nikim. I to straszne przemówienie do

pracowników

administracji

majątku

w

Koborowie,

kiedy

został

jej

plenipotentem... A ja zapowiadam, że cackać się nie będę... Bo ja to tak wszystko

trzymam za pysk... U mnie musi się tyrać, bo za próżniactwo forsy dawać nie myślę...

Zrozumiano? I o tym złodziejstwie do ludzi uczciwych, z wyższym

wykształceniem, bez żadnego powodu... Wtedy tu i tam zwracano jej dyskretnie

uwagę na grubiaństwo i często po prostu zwyczajne chamstwo męża, ale ona

przez długi czas, zrozpaczona beznadziejnym małżeństwem z Kunickim, była

swoim Nikiem zauroczona i nie chciała u niego widzieć prymitywnego

zachowania.

Refleksje i podszepty znajomych nie spowodowałyby jednak tak szybko

spustoszenia w uczuciach Nineczki do Nika, gdyby nie... no właśnie – gdyby nie

przystojny, tajemniczy, bogaty i egzotyczny wielbiciel, arystokrata oraz wielki

światowiec Oskar Hell. Swego czasu jej Niko obszedł się z nim w sposób

podstępny i podły, o czym ona dowiedziała się dopiero teraz...

I oto osiągnąwszy najwyższy możliwy szczebel kariery, były przybłęda

i bezrobotny z Łyskowa Nikodem Dyzma siedział w prezydenckim fotelu,

patrzył na czerwone płomienie pełzające po głowniach pachnącego drewna

w granitowym kominku i świadomy sytuacji, w jakiej się znalazł, myślał o tym,

jakby to dobrze było odsiedzieć w więzieniu zapewne skrócony wyrok

i otworzyć sobie za pieniądze, których miał sporo na koncie, na przykład taki

wielki, trzypiętrowy sklep ze wszystkim, jakich kilka widział w Warszawie.

background image

Albo lepiej restaurację z pięknymi kobietami do tańca i wielkiej zabawy, w jakiej

z pułkownikiem Waredą puszczał nocami grube tysiące złotóweczek... Niestety,

jednak jego przewrotny los znowu podał mu pokera z ręki i teraz miał do

dyspozycji cały prezydencki Belweder, a jutro czy pojutrze będzie musiał przez

radio przemówić na cały kraj i powiedzieć milionom ludzi to, co jest podobno

konieczne, ale czego ci ludzie nie chcą słyszeć... A aby być tak wielkim, musiał

ograbić z całego majątku swojego dobroczyńcę Leona Kunickiego, kazać policji

pobić Mańkę, wyrzucić z posad wielu ludzi, którzy nie chcieli wykonywać jego

głupich poleceń, bo wiedzieli, że są bezmyślne i złe... W więziennej celi jego

towarzysz profesor Kordian Seweryn Rawa Michalewski często powtarzał, że

kto się znajdzie na wysokim stołku, musi uważać na to, co mówi, bo jeżeli nawet

mu się przyśni jakieś draństwo, zaraz znajdą się tacy, którzy „zgodnie z prawem”

usłużnie to dla niego uczynią. „Władza to straszna rzecz, panie Nikodemie,

dlatego każdy, kto chce być uczciwym człowiekiem, powinien się jej wystrzegać

jak ognia...” Więc co teraz będzie? Po co jemu to wszystko... Mańkę trzeba by

może odnaleźć i dać jej na ten sklep z papierosami i szarym mydłem. A Kunicki?

Kunicki by się bardzo przydał właśnie teraz, bo jego pomysły... Tylko jak go

udobruchać za taką straszną krzywdę?

Nikodem Dyzma, prezydent Rzeczypospolitej, marzył do późnej nocy o celi

w więzieniu, gdzie miał wszystko, co było mu potrzebne, i nie musiał się o nic

starać i niczym przejmować. Roił sobie też o restauracji z prawdziwymi damami

do tańca, którą na pewno miałby już niedługo, aż wreszcie, niepewny jutra

i zdezorientowany, położył się spać w królewskim łożu, które przygotował mu

kamerdyner czy jakoś inaczej zwany służący.

Rano dostarczono prezydentowi gazety.

„BEZKRWAWY PUCZ W WARSZAWIE!!!”,

„BYŁY AS EKONOMISTA NIKODEM DYZMA

NOWYM PREZYDENTEM POLSKI”,

„NIESPODZIEWANA ABDYKACJA GŁOWY PAŃSTWA!” -

krzyczały nagłówki brukowych szmatławców i poważnych, renomowanych

tygodników. Nikodem przeczytał wszystkie i zabrał się do czytania całych

artykułów, ale znużony, wkrótce tego zaprzestał, zmiął gazety, wrzucił je do

background image

ozdobnego kosza, pewnie na śmieci, i poczuł, że jest głodny.

Wieczorem przeglądał poufne biuletyny rządowe i natrafił na notatkę, która

go szczególnie zainteresowała. Pismo informowało, że zbiegły z Polski znany

posiadacz ziemski prowadzi z dużym powodzeniem w Rumunii i na Węgrzech

firmę zaopatrującą w żywność armie tych krajów. Osobnik ten, postawiony

w Rumunii przed sądem za rzekome nadużycia, wykazał, że oskarżenia były

niesłuszne i procesy wygrał, otrzymując znaczne odszkodowania.

Następnego dnia prezydent poprosił do Belwederu ministrów spraw

zagranicznych i spraw wewnętrznych, a później długo rozmawiał z ministrem

wojny. Wkrótce też polskie służby specjalne odnalazły za granicą Leona

Kunickiego, który po zaopatrzeniu go w list żelazny od prezydenta przybył na

poufne rozmowy do kraju.

Zaproszony gość już pół godziny czekał w jednym z salonów Belwederu na

doprowadzenie przed oblicze głowy państwa. Myślami starszego pana miotały

demony. Kunicki był pełen niepokoju. Cóż teraz może mu powiedzieć ten

straszny i tak niezwykle przebiegły człowiek... Człowiek, któremu on zaufał

i który obrabował go z całego mienia, zabrał mu żonę oraz godność i wyrzucił

jak złodzieja z kraju...

Wysoki prezydencki urzędnik poprosił wreszcie niezwykłego interesanta

przez oblicze głowy państwa. Kunicki wszedł do gabinetu z duszą na ramieniu,

bał się bowiem, że gdy zobaczy swojego tyrana i kata, stanie się coś strasznego.

Dyzma też szczerze obawiał się tego spotkania.

Kunicki wszedł do gabinetu i gdy zobaczył Nikodema Dyzmę za

prezydenckim burkiem, zbladł i zaczęły mu się trząść ręce. Długo panowała

cisza.

– Panie Kunicki – przerwał ją w końcu prezydent – znalazłem pana

w Budapeszcie, dałem panu list żelazny i ściągnąłem tutaj, bo wtedy nam się

spieszyło... To była sprawa państwowa, sprawa wywiadu, na których się pan nie

znasz i nawet pan nie przypuszczasz, o co byłeś podejrzany. Musieliśmy wysłać

pana za granicę i tam obserwować. Okazało się, że to była prowokacja, obcy

wywiad, szpiedzy wyprowadzili nas w pole, a pan byłeś niewinny.

W szpiegostwie różne rzeczy się dzieją... Nie takie, panie Kunicki, nie takie... –

łgał bez zająknienia prezydent Polski i były plenipotent Kunickiego. – Teraz

background image

porozmawiamy o sytuacji w kraju i odszkodowaniach, o wielkich korzyściach,

o gratyfikacjach dla pana za tamte niekorzystne interesy.

Ciągle stojący obok swojego fotela Kunicki wyciągnął szyję, przekręcił

głowę i przyglądał się niegdysiejszemu swojemu panu Nikodemowi kochanemu,

czujnie patrzył jak lis na zwierzę, które jest nie tylko znacznie większe, ale

i znacznie szybsze, tyle że nażarte do syta, więc chyba nie zaatakuje... Kunicki

nie wiedział, czy został zwabiony w pułapkę czy wyprowadzony na dostatnie

żerowisko. Jego instynkt podpowiadał mu, że tu gdzieś blisko jest złoto, żyła

dużych pieniędzy, ale królowi złotemu, kochanemu panu Nikodemowi, już nie

wierzył. „Po co on mnie tu ściągnął? Co tu się będzie dziać, panie święty? Może

naprawdę ten potężny człowiek ograbił go, bo wymagała tego polityka...

A z polityką nikt nie wygrał... Tylko co Koborowo i Nina, jego żona, miały

wspólnego ze szpiegami i tym wszystkim, co takie przewrotne i niezrozumiałe.

A może Nina też była szpiegiem? Że też on się tego od razu nie domyślił! Ona

cały czas była dziwna... On, spryciarz, ale i stary głupiec, ożenił się z kobietą,

która kto wie kim była. Ale to było dawno... A czego teraz może chcieć od niego

ten człowiek, któremu on zaufał i który go ograbił... A może musiał, bo szpiedzy

zawsze coś muszą... Drugi raz on się temu perfidnemu draniowi wyprowadzić

w pole nie da, na pewno nie! Ale on, panie święty, coś powiedział o wielkich

korzyściach, o godziwym odszkodowaniu, gratyfikacjach, panie święty, za

wszystko, a teraz jest prezydentem państwa... No to niech mówi, niech mówi,

zobaczymy, co powie...”. – Wiele gorączkowych myśli przetaczało się przez

głowę Kunickiego, niegdysiejszego magnata, a obecnie człowieka o niepewnej

kondycji.

Prezydent Dyzma rozsiadł się tymczasem wygodnie w fotelu, bębnił palcami

po biurku i ciągnął dalej swe łgarstwa.

– Panie Kunicki, pan jesteś człowiekiem pracowitym, sprytnym i masz pan

szczęście. Jakbyś pan wiedział, jakie się chmury nad panem zbierały, to byś pan

mnie w rękę pocałował. Za panem w świat pojechali agenci wywiadu i to jeszcze

jacy, ho, ho! A ja cały czas pana obserwowałem osobiście, chroniłem i gdzie

mogłem, pomagałem. Nieczęsto, bo pan radziłeś sobie dobrze, ale pomagałem.

No, siadaj pan, panie, panie Leonie – Dyzma użył imienia Kunickiego, czego

nigdy nie robił – bo jak się pan dowie, po co pana wezwałem, to się pan

background image

przewróci i zrobi sobie krzywdę albo padnie na atak serca, a szkoda by było, bo

przed panem wielkie pieniądze, wielkie pieniądze, panie Kunicki... –

przystępował powoli do rzeczy prezydent.

Kunicki ciągle nie spuszczał z oczu najważniejszej urzędowej osoby

w państwie albo oszusta lub szpiega. Nie był go wcale pewny, ale usiadł

ostrożnie na brzegu fotela. Wzmianka o wielkich pieniądzach go zelektryzowała,

choć czujny był nadal.

– Pan, panie Kunicki, w Rumunii i na Węgrzech zaopatrywał wojsko

i znowu zbił pan na tym wielka forsę...

– Uczciwie! Uczciwie! Ja nie dam sobie niczego wmówić... ja, ja... –

przerwał prezydentowi gość.

– Wiem, wiem, uczciwie i... nieuczciwie... były tam takie różne, panie, tego,

ale nie o to chodzi, panie Kunicki. Ja po starej znajomości i żeby panu

wynagrodzić krzywdę, bo przyznaję, że z tym Koborowem to była krzywda,

mogę panu powierzyć... mogę panu dać... No, zgadnij pan, co mogę panu dać? –

Nikodem Dyzma przerwał i przyglądał się bystro Kunickiemu, który wiercił się

na rogu fotela i to mrużył, to rozszerzał rozbiegane oczka.

– Mogę panu dać... mogę panu dać koncesję, wie pan na co?

Kunicki czekał, ale w końcu napiętym ze zdenerwowania głosem zapytał:

– Skąd ja, prosty człowiek, mogę wiedzieć, jak pan prezydent zechce mi

łaskawie i uczciwie zapłacić za mój cały majątek za... panie święty...

Prezydent Dyzma uderzył lekko dłonią w stół i Kunicki zamilkł.

– Ja panu mogę dać wyłączną koncesję na zaopatrywanie całej armii polskiej,

całej armii w żywność, mundury, materiały budowlane, konie, paszę, paliwo,

wszystko oprócz broni... Ja panu mogę dać koncesję na wyprzedaż majątku

Wojska Polskiego po powszechnej demobilizacji, którą przewidujemy wobec

zamierzonej neutralności Polski w tej wojnie, rozumiesz pan?!

Kunicki siedział w miejscu i nie ruszał się, dopiero po chwili zamrugał

oczami, wyciągnął szyję jeszcze bardziej do przodu i zapytał, jakby nie dosłyszał

tego, co było powiedziane:

– Hę? Proszę?... Że co? Panie prezydencie?

– Doceniając pana talenty i tytułem zadośćuczynienia za pana ofiarność

i oddanie kiedyś Koborowa dla dobra publicznego, mogę dać panu wyłączną

background image

koncesję na zaopatrywanie armii polskiej w kraju i podczas zamierzonej

ewakuacji za granicą, rozumiesz pan? – powtórzył Nikodem Dyzma.

Kunicki wstał powoli z miejsca, zrobił dwa kroki w kierunku prezydenta

i stanął osłupiały. Powieki mu drgały. Wyglądał tak, jakby nie wiedział, co ma

z sobą uczynić.

– Panie Nikodemie, królu złoty, to znaczy przepraszam, panie prezydencie,

powiada pan: wyłączną koncesję na zaopatrzenie całej armii, całej polskiej armii,

polskiego wojska?

– Tak, całej armii, polskiego wojska...

– Panie prezydencie, to aby na serio? Aby nie żart jakiś, żeby ośmieszyć

skromnego człowieka, który na polityce się nie zna, ale gospodarzem

i handlowcem jest dobrym, panie święty?

– Dobrze pan słyszy. Chodzi o koncesję na zaopatrywanie całej armii

polskiej, koncesję wyłączną, natychmiast po podpisaniu umowy z rządem, która

jest już przygotowana. Dotychczasowe agendy przejmie pan na kredyt,

magazyny, bocznice kolejowe, tory, statki morskie, kilka samolotów

dostawczych... Spłaci pan później...

Kunicki zrobił kilka drobnych kroczków do tyłu w kierunku swojego fotela

i ostrożnie w nim usiadł. Siedział i przyglądał się chwilę prezydentowi

w wielkim skupieniu. Małe kropelki potu wystąpiły mu na czoło i wytarł je

chustką. Nagły skurcz przebiegł po jego twarzy, jakby uprzytomnił sobie coś

bardzo ważnego, o czym karygodnie zapomniał.

– Królu złoty, panie Nikodemie kochany, to znaczy przepraszam,

przepraszam bardzo, wielce szanowny panie prezydencie, w kwestii pańskiego

udziału, no, pańskich gratyfikacji, to ja rozumiem, że pan rozumie, że ja

rozumiem, że powinny być... – Kunicki rozejrzał się po gabinecie i zniżył głos. –

Określi je łaskawie pan sam osobiście, powiedzmy w wysokości trzy, a nawet

cztery od sta do banku w Szwajcarii. Cztery od sta, od każdej transakcji, aby to

nie będzie za mało, królu złoty, to znaczy panie prezydencie szanowny? Cztery

od sta albo jeszcze trochę...

Pan Nikodem kochany, król złoty, uderzył ręką w stół i Kunicki zamilkł.

Patrzył wystraszony na prezydenta, nie wiedząc, co się stało, nie mogło to

bowiem być przecież za mało, bo już było na granicy wszelkich możliwości.

background image

Chwilę trwała głucha cisza.

– Panie Kunicki. Panie Kunicki – powtórzył Nikodem Dyzma. – Tu nie

prywata, tu są sprawy, o jakich panu się nigdy nie śniło, panu i mnie... Pan wie,

jaka jest stawka? Trzeba ratować Polskę. Ratować! Trzeba ratować kobiety

i dzieci od zagłady we własnych domach i na ulicach miast, trzeba ratować

mężczyzn od zagłady na frontach w walce z dziesięciokrotnie, ba,

dwudziestokrotnie silniejszymi armiami wrogów... Pan może zarobić, pan

powinien zarobić, bo to będzie pańska praca. Ja nie! Mnie na tym zarabiać nie

wolno! Nie wolno! Ja muszę ratować kraj, rozumie pan, panie Kunicki?! Będzie

pan w sposób uczciwy zaopatrywać wojsko, w sposób uczciwy, rozumie pan!

W najlepsze produkty, surowce i materiały. O żadnych gratyfikacjach,

procentach czy czymkolwiek podobnym dla kogokolwiek nie ma i nie będzie

mowy, nigdy! To jest warunek propozycji. Rozumie pan, panie Kunicki?!

Kunicki zerwał się z fotela i skłonił nisko, z powagą, jakby z nagle nabytą

wielką godnością i prawdziwym szacunkiem.

background image

K

ROZDZIAŁ VII

ilka dni później w Belwederze odbyła się narada, która miała

wszystkie klauzule najwyższej tajności. O tym spotkaniu nie wiedział

rząd, nie wiedział minister spraw wewnętrznych ani minister wojny.

To była poufna narada, która formalnie nigdy się nie odbyła. Przewodniczył jej

sam prezydent, obecni byli: odwołany z przymusowej emigracji były magnat

Leon Kunicki, były asystent prezesa Polskiego Banku Zbożowego Zygmunt

Krzepicki i urlopowany na tę okoliczność z więzienia profesor Kordian Seweryn

Rawa Michalewski oraz sztabowy pułkownik Wojska Polskiego Wacław

Wareda.

– Panowie, los Polski jest w naszych rękach, nie w sejmie ani w rządowych

ławach, tylko jak tu siedzimy: w naszych rękach. Nowy minister spraw

zagranicznych rozpoczął ściśle tajne rozmowy z Ribbentropem. Jeszcze dzisiaj

podpiszę odpowiednie protokoły i projekty porozumienia opracowane przez

Wojskową Patriotyczną Radę Realną, ale zdanie prezydenta Polski na wszystkie

kwestie wypracujemy właśnie my teraz. Wiecie, o co chodzi, no nie? Więc

gadajcie i fertig... – zagaił krótko po swojemu prezydent.

Kunicki wytarł pot z czoła. Jeszcze przed kilkoma dniami był przestępcą

i oszustem, wyrzuconym z kraju banitą, a teraz miał doradzać prezydentowi

w najwyższej wagi sprawach państwowych... Patrzył chytrymi rozbieganymi

oczkami i na razie milczał. Zdążył już obliczyć zapowiadające się olbrzymie

dochody z procentów od sum związanych z zaopatrywaniem armii polskiej

i nieprzebrane krocie, jakie można było zyskać na demobilizacji armii – i znowu

szczerze wielbił króla złotego, pana Nikodema kochanego.

Wareda był tym razem wyjątkowo poważny, zmarszczył czoło i intensywnie

myślał. Doradca bankowy prezesa, Krzepicki, był jak zwykle na luzie, a profesor

Rawa Michalewski zachowywał właściwą sobie powagę.

– Panie święty, panie Nikodemie kochany, królu złoty, to znaczy szanowny

panie prezydencie, na Węgrzech i w Rumunii nikt nie ma wątpliwości, że wojna

z Niemcami to nonsens, że na taką wojnę można pójść tylko wtedy, gdy

background image

zawiedzie dyplomacja, jak się pokoju i życia ludzi, tysięcy ludzi... milionów

ludzi nie da wytargować za jakieś ustępstwa polityczne i terytorialne. Bo oni nas

zgniotą jak w maszynce do mięsa, a do tego są przecież jeszcze bolszewicy...

Profesor Michalewski zgniótł papierosa w popielniczce.

– Nie mamy innego wyjścia, jak pertraktować i układać się z Niemcami

przeciwko bolszewikom albo z bolszewikami przeciwko Niemcom. Anglicy

i Francuzi mają mało wojska, są nieprzygotowani, nie będą nas ratować.

Najbardziej realny wydaje się układ z Niemcami, który kosztem ustępstw

terytorialnych, nawet bardziej dotkliwych jak utrata enigmatycznych praw do

Wolnego Miasta Gdańska i pasa autostrady, zapewni nam pokój – powiedział

krótko profesor i w salonie zapanowała cisza. Po chwili przerwał ją pułkownik

Wareda.

– Nikuś – zaczął poufale, ale zorientował się, że popełnił gafę, wstał, trzasnął

obcasami i zasalutował. – Panie prezydencie! Niemcy mają przewagę

dziesięciokrotną, Sowieci piętnastokrotną, Polska jest gołębim jajkiem między

ruchomymi skałami. Angielski i francuski wywiad zna potęgę Hitlera i te kraje

nie przystąpią do wojny. – Pułkownik zasalutował i usiadł, a głos zabrał

ponownie Kunicki.

– Panie prezydencie, ja zaopatruję wojsko w Europie i wiem, gdzie ile czego

jest... Polska ma obecnie dziewięćset pięćdziesiąt tysięcy żołnierzy, czterysta

samolotów i osiemset pięćdziesiąt czołgów. Niemcy mają milion osiemset tysięcy

żołnierzy, tysiąc trzysta tylko bojowych samolotów, no i dwa tysiące siedemset

czołgów gigantów. Sowieci mają pięć milionów i sto tysięcy żołnierzy,

dwadzieścia cztery tysiące czołgów i siedemnaście tysięcy siedemset pięćdziesiąt

cztery samoloty. Dyplomatów mamy wszyscy prawie tyle samo, a racji

politycznych my najwięcej... To którą z tych broni Polska powinna uznać za

najbardziej odpowiednią do wykorzystania w tej wojnie? Z której broni nie

wolno nam rezygnować, panie święty? Trzeba paktować, targować się, żeby

nam ustępstw starczyło na dłużej, bo wiadomo, że jeżeli chcemy żyć, panie

święty, Hitlerowi z wojną czy bez wojny jeszcze długo będziemy musieli

ustępować... Ten drań potrzebuje autostrady przez nasze Pomorze, chce Gdańska

i będzie chciał przemarszu swoich wojsk na Moskwę. I to jest warunek

najgorszy, bo ten przemarsz zabierze nam dużo wolności, ale nie zabierze życia

background image

milionów ludzi i nie wtrąci całej Polski do więzienia hitlerowskiej okupacji. Ten

drań Hitler nie chce polskiego przemysłu ani ropy naftowej, bo ani jednego ani

drugiego nie mamy. Co znaczy oddanie im korytarza i Gdańska? A pal licho

korytarz i Gdańsk! Prawda, to dyshonor, panie święty, ustępstwo, strata części

terytorium, ale nie katastrofa... Panie Nikodemie kochany, królu złoty, bez

Gdańska i z taką trasą przez Pomorze Polska może funkcjonować... Takie

ustępstwa to nie zagłada... Wojna to nonsens, Niemcy i Sowieci, ich prawie

dziesięciomilionowa wspólna armia mogłaby zarzucić nas czapkami, a będą

rzucać granaty, nie czapki... Granaty, nie czapki...

– To rząd, który przepędziliśmy, tego nie wiedział? – przerwał Kunickiemu

prezydent. Pułkownik Wareda wstał i powtórzył procedurę salutowania.

– Rząd, który ustąpił, realizował w sposób honorowy postanowienia sojuszy

zawartych z Anglią i Francją, panie prezydencie. Lansowana była fałszywa

teoria, że to Anglia i Francja będą ochraniać nas, podczas gdy to my staliśmy się

tarczą dla tych politycznych graczy. Możliwość odstąpienia od tych sojuszów nie

była w ogóle brana pod uwagę. To był polityczny dogmat, panie prezydencie.

Każdego, kto pierwszy zgłosiłby pomysł układów z Niemcami, okrzyczanoby

zdrajcą. Nikt więc takiego wariantu nie zgłaszał. Ja sam do czasu, gdy

dowiedziałem się o manewrze Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej, uległem

tej psychozie, to była psychoza powszechna... – Powiedziawszy to, pułkownik

zasalutował i usiadł.

– A specjaliści wojskowi, nie od polityki, tylko od wojny, nie policzyli tych

niemieckich i sowieckich dywizji, czołgów, samolotów, nie porównali ich

z naszą niemocą i w trymiga nie skapowali się, że tu trzeba pomyśleć, co robić,

a nie wojować? – zapytał Dyzma.

– Specjaliści obliczyli, ale co z tego, kiedy patrioci w rządzie i ulica

krzyczała, że nie oddamy nawet guzika, nasz oberminister w sejmie wykrzykiwał

o honorze, nie wspominając ani słowa o dywizjach, i krzyczał, że Polska od

morza odepchnąć się nie da, jakby nie wiedział, że ma pięć okrętów

podwodnych, a Niemcy mają ich na pęczki... – odezwał się profesor Kordian

Seweryn Rawa Michalewski. – Specjaliści obliczyli, ale nie mieli nic do gadania.

No i polscy politycy zapomnieli, że istnieje sowiecka Rosja... W strategii wojny

nie uwzględnili równie potężnego jak Niemcy wroga – Sowietów – nie

background image

uwzględnili... bo im nie pasowało do strategii, wywracało ją do góry nogami...

Chyba dlatego powstała wasza patriotyczna rada wojskowa i przejęliście władzę.

Inaczej na zachodzie i wschodzie byłaby masakra, byłaby masakra – powtórzył,

nie wstając z miejsca profesor.

– Więc co mam robić, cholera jasna? – zapytał, wyraźnie wytrącony

z równowagi prezydent.

Kunicki znowu wytarł pot z czoła.

Panie

święty,

królu

złoty,

panie

Nikodemie

kochany...

Pertraktować...Pertraktować z Hitlerem, może nawet ze Stalinem albo samym

diabłem, jak będzie trzeba to i z diabłem. Najgorsze, co możemy zrobić, to

przyjąć wojnę z Niemcami i zaraz potem z bolszewikami. To już lepiej podpalić

Polskę i uciekać, panie święty. Musimy postanowić, że wojny nie będzie,

i dopiero po wykluczeniu wojny jako niedopuszczalnej zagłady myśleć, co

czynić dalej... – mówił, ciągle stojąc przed prezydentem, Kunicki. – Anglikom

i Francuzom trzeba powiedzieć, że jesteśmy z nimi i że faszyzm nam się wcale

nie podoba, ale jak nam nie zagwarantują pokoju z Sowietami i tu zaraz nie

przyślą po pół miliona żołnierzy z odsieczą przeciw Niemcom, to będziemy

musieli oddać Gdańsk z korytarzem i podpiszemy nowy pakt o nieagresji na

zachodzie, bo innego wyjścia nie mamy... Inaczej my zginiemy, a oni będą

z nami całym sercem. My zginiemy, a oni będą nas wspierać moralnie, panie

święty... Czy to Rumunia, Węgry czy Czechy, każdy kraj, który ma do wyboru

wojnę albo paktowanie z Hitlerem, panie święty, ma tylko jednego wroga, tylko

jeden front. Jakby przyszło do konfliktu zbrojnego, te państwa stoją w obliczu

jedynie nierównej wojny i po przeliczeniu sił decydują się na paktowanie. Tylko

jedno państwo stoi naprzeciw nie tyle przegranej wojny, co zagłady, bo ma

dwóch wrogów i będzie miało dwa fronty, a na nich dwadzieścia razy więcej

wrogich czołgów, armat, samolotów i zbrodniczego wojska. Ten kraj to Polska...

Powiedzmy, że nie ma żadnych Niemców i żadnych bolszewików, powiedzmy,

że z jednej strony idzie lawina, a z drugiej postępuje potop. Obydwa kataklizmy

niszczą, rujnują, a przede wszystkim zabijają ludzi. A strażacy, którzy mają nas

ratować, krzyczą, że najważniejszy jest honor, że oni cofać się ani uciekać nie

będą, że nie oddadzą tym kataklizmom nawet guzika... Panie święty, to

przecież...

background image

– Fiksum dyrdum na opak, pomieszane klepki... To pomieszane klepki, a nie

polityka czy jakakolwiek strategia – przerwał mówcy prezydent.

– Brawo! Brawo, panowie cywile! – wystrzelił z komentarzem pułkownik

Wareda.

„Ten Kunicki to ma kiepełkę, trzeba go chyba zrobić generałem” – pomyślał

Nikodem i uznał, że dowiedział się tego, czego chciał, więc naradę można uznać

za zakończoną.

Tymczasem w Warszawie ściśle tajne informacje, mimo usilnych wysiłków

cenzury, przeciekły na zewnątrz. Na ulicach zapanował niepokój, zaczęto

wzniecać coraz liczniejsze manifestacje. Patriotyczne organizacje, których

w obliczu nadchodzącej wojny namnożyło się wiele, po prostu oszalały. Na

placach zebrań powiewano transparentami z napisami „TARGOWICA!”,

„POLSKA SPRZEDANA!”, „DYZMA Z KLIKĄ ZDRAJCÓW, PRECZ!”.

Ale też tu i tam coraz częściej pojawiały się głosy pełne opanowania i rozsądku,

a w gazetach zamieszczano artykuły z rzetelną analizą tragicznej sytuacji Polski.

Rzecz w tym, że fanatycy patriotycznych poglądów tępili gdzie tylko mogli

wszelkie przejawy wolnej dyskusji i od razu podzielili Polaków na bohaterów

i zdrajców. W takiej też atmosferze miała się odbyć decydująca konferencja

pokojowa w Belwederze. Pułkownik Przewrot Żagwa Romanowski i Wojskowa

Patriotyczna Rada Realna dążyli do tego, by za wszelką cenę ruchowi, który

stworzyli, nadać charakter demokratyczny. Każdy autentyczny zwolennik

manewru prezydenta Dyzmy ceniony był na wagę złota. Na konferencję

pokojową zaproszono więc także przedstawicieli opozycji, która starała się

pokrzyżować antywojenne dążenia Patriotycznej Wojskowej Rady Realnej.

Pułkownik Romanowski był zaniepokojony postawą prezydenta, który nie

wykonywał ślepo poleceń junty przed naradą. Postanowił więc odpowiednio

zmobilizować Nikodema.

– Panie prezydencie, oto krótki tekst pańskiego wystąpienia. Proszę się z nim

zapoznać i go opanować.

– Ja już mam swój tekst...

– Nie!

– Tak jest, panie pułkowniku! – Nikodem wprawdzie przytaknął, ale

pułkownika całkiem opuściła pewność, czy można ufać temu człowiekowi.

background image

Dyzma

przeczytał

przygotowane

dla

niego

kilkunastozdaniowe

oświadczenie, które było zbyt formalne i patetyczne, więc nie przypadło mu do

gustu. W tym czasie główna sala konferencyjna wypełniła się po brzegi, na

korytarzach tłoczyli się korespondenci zagranicznych pism, dla których zabrakło

miejsc prasowych. Pułkownik podszedł do głowy państwa.

– Ostrzegam! Jeżeli pan nas zawiedzie, będzie krótka strzelanina i zginie pan

w zamachu sił nieznanych, wszystko jest przygotowane. To ostatnia przestroga...

– niemal warknął szef junty.

– Dobrze, jeżeli będę mówił źle, strzelajcie – uciął prezydent, sam się

dziwiąc, skąd u niego taki spokój i odwaga. Gdy przyszła odpowiednia chwila,

wyciągnął z kieszeni kartkę...

Szanowni państwo, Polacy! Z zachodu Niemcy, ze wschodu bolszewicy. Póki

można, trzeba wybrać, z kim paktować, z kim wojować. Albo paktować

z Niemcami przeciwko bolszewikom, albo z bolszewikami przeciwko Niemcom...

Czy chcemy, czy nie, innej możliwości nie ma. Anglia i Francja to bujda, mają

mało wojska, są nieprzygotowani, nikogo nie będą ratować. Niemcy mają nad

nami przewagę dziesięciokrotną, Sowieci piętnastokrotną, a Polska jest gołębim

jajkiem między walącymi się skałami... Trzeba to jajko natychmiast zabrać...

Na sali zawrzało, a potem nastąpiła cisza. Siedzący tuż przed mównicą

pułkownik był blady, gdyż zorientował się, że prezydent wygłasza nieznany mu

tekst własny. Wstał z miejsca, dał jakieś znaki na galerię. Prezydent podniósł

głos.

Dotychczasowa propaganda w sposób nieodpowiedzialny ogłupiła naród.

Polska dysponuje dziewięćset pięćdziesięcioma tysiącami żołnierzy, mamy

czterysta samolotów i osiemset pięćdziesiąt czołgów. Niemcy mają blisko dwa

miliony żołnierzy, tysiąc trzysta samolotów i trzy tysiące superczołgów. Sowieci

mają pięć milionów i sto tysięcy żołnierzy, dwadzieścia cztery tysiące czołgów

i siedemnaście tysięcy siedemset pięćdziesiąt cztery samoloty. Dyplomatów

mamy jednakowo dużo, racji politycznych o wiele więcej niż nasi przeciwnicy.

Pytam, którą z tych broni powinniśmy wybrać jako odpowiednią w takiej

sytuacji? Która broń jest dla nas najkorzystniejsza?! Trzeba paktować!

background image

Targować się, żeby nam na długo starczyło ustępstw, bo wiadomo, że jeżeli

chcemy żyć, jeszcze długo będziemy ustępować... Hitler od Polski potrzebuje

autostrady, chce Gdańska i będzie chciał przemarszu wojsk niemieckich przez

Polskę na Moskwę. I to jest najgorsze, bo ten przemarsz zabierze nam część

wolności, ale nie zabierze życia milionom ludzi i nie będzie hitlerowskiej

okupacji w Polsce. Pozostaniemy wolni. Hitler nie chce polskiego przemysłu ani

polskiej ropy naftowej, bo ani jednego, ani drugiego nie mamy. Ale możemy

mieć nadzieję, że Niemcy zadowolą się tym, czego chcą i co mogą od nas

dostać. Co dla nas znaczy oddanie im korytarza i Gdańska? A pal licho korytarz

i Gdańsk! Oddanie tego to nie zagłada... nie okupacja, nie wymordowanie

milionów Polaków i Żydów. Będziemy żyć bez Gdańska, z autostradą na

Pomorzu, i tego nawet nie zauważycie, a trupów i pożarów nie będzie...

Nikodem Dyzma niemal dosłownie powtarzał słowa Kunickiego i profesora

Michalewskiego, ale robił to z wielkim przekonaniem i przedziwną mocą.

Na sali ciągle panowała cisza, tylko trzaskały migawki aparatów

fotograficznych i błyskała magnezja. Pułkownik Romanowski siedział

w milczeniu, zaciskając palce na poręczy fotela.Prezydent mówił dalej.

Rząd, który ustąpił, realizował honorowo postanowienia sojuszy zawartych

z Anglią i Francją. Nikt nie wpadł na pomysł innej polityki, bo to byłoby

niegodne. Wasze żony i dzieci nie znają się na polityce i honorze, ale chcą żyć!

Trzeba kombinować, trzeba ratować ludzi... Anglikom i Francuzom powiemy, że

jesteśmy z nimi, ale jak nam nie przyślą natychmiast po półtora miliona

żołnierzy z odsieczą, to oddamy Gdańsk i korytarz Niemcom i podpiszemy z nimi

nowy pakt o nieagresji. Inaczej zginiemy, choć Anglicy i Francuzi będą z nami

całym sercem! Niemcy i Sowieci to dla nas nie wojsko, to trzęsienie ziemi

i potop, a z trzęsieniem ziemi i potopem się nie walczy, tylko zabezpiecza przed

jego skutkami. I my to chcemy uczynić. Chcemy uratować wasze dzieci przed

lawiną, wasze domy przed zburzeniem i wasze wnuki przed niewolą, tak nam

dopomóż Bóg! -

zakończył patriotycznie prezydent, skłonił się i zszedł z mównicy. Całe

przemówienie trwało trzy minuty. Chwilę jeszcze panowała cisza, potem nastał

background image

szum i dało się słyszeć okrzyki: „Hańba!”, „Zdrada!”, „Targowica!”. Zagłuszyły

je jednak gromkie brawa.

background image

N

ROZDZIAŁ VIII

ina po zaślubieniu nowego ukochanego ruszyła z nim we wspaniałą

podróż. Młoda para odwiedziła Egipt, Wyspy Kanaryjskie, Nowy

Jork, a w drodze powrotnej do Polski także Rzym, pełną wspaniałych

zabytków Grecję oraz norweskie i fińskie fiordy. Tam też, na wschodzie, blisko

sowieckiej granicy stało się coś strasznego.

Wielkie było zdziwienie Nikodema, gdy otrzymał od swojej byłej małżonki

drugi list. Było to pismo wydrapane ołówkiem na byle jakim papierze w kratkę –

zupełnie inne od tego wykaligrafowanego, na wytwornej papeterii, jakie

Nikodem otrzymał po wizycie adwokata w więzieniu.

Szanowny Panie Prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej! Kochany, Najdroższy

Niku!

Wiem, jak zawiniłam, myśląc, że te oszczerstwa, które pisano o Tobie, były

chociaż w części prawdą... I ten straszny list do Ciebie, który napisałam, kiedy

bez winy siedziałeś w więzieniu, tak jak teraz ja. To nie Ty okazałeś się złym

człowiekiem, ale mój nowy mąż. Pewnie nie wybaczysz mi nigdy tego, och, jakie

to straszne! Oskar rzeczywiście pracował w sowieckim wywiadzie, to Ty miałeś

rację. On został aresztowany, a ja z nim, jego stracono pod zarzutem

szpiegowania na rzecz Francji, mnie bez żadnych podstaw wtrącono do

okropnego więzienia – do łagru, na 15 lat... Na 15 lat, Niku! Pracujemy tu

w podziemnej kopalni złota przez całe dnie i nocami także. Jemy tylko zgniłe

śledzie i przemrożone ziemniaki z obierkami albo same obierki. Kobiety

umierają jedna po drugiej. Wiem, że tylko Ty możesz mnie uratować. Niku!

Naprawdę kochałam i kocham tylko Ciebie! Ratuj! Całuję Twoje ręce -

Nina

Ten list Nikodem także przeczytał dwukrotnie. „A widzicie ją, ścierwo jedne,

hrabianka, nie chcę pana ani widzieć, ani słyszeć, nigdy! Tak pisała poprzednio.

Przyszła koza do woza, a niech sobie zdycha w tym Kołymiu, jak była taka

background image

ważna... Ale jak ona tam tymi swoimi paluszkami jak jakiś alabaster grzebie

w zamrożonej na kamień ziemi, jak je te zgniłe śledzie... Że też nadal żyje mimo

wszystko” – myślał Nikodem po lekturze listu i zajął się czym innym.

Wieczorem zadzwonił do niego minister spraw zagranicznych i zapytał, czy nie

chciałby dowiedzieć się czegoś więcej o swojej byłej małżonce, bo ma kontakt

z osobą, która przywiozła list i niedawno osobiście panią hrabinę widziała.

Nikodem zastanowił się przez chwilę. Co go właściwie obchodzi teraz ta baba,

on zawsze czuł, nawet kiedy się z nim kochała, że ona jest taka jakaś z innego

świata... Ale ładna była, cholera jedna, taka ładniutka cała, i starała się, starała się

do samego końca... „Pal licho” – pomyślał i powiedział ministrowi, żeby ktoś do

Belwederu tę osobę przywiózł.

Następnego dnia zameldowano mu zapowiedzianą wizytę. Dyrektor

odpowiedniego departamentu zjawił się u prezydenta z panią może

trzydziestoletnią, szczupłą, o ascetycznej urodzie.

– Pani Kamila, nasza nieoficjalna przedstawicielka w określonych kanałach

dyplomatycznych

kompetentnych

dla

Rosji

sowieckiej

przedstawił

prezydentowi młodą kobietę urzędnik z ministerstwa.

Podczas rozmowy Nikodem dowiedział się rzeczy przerażających. Nina ze

swoim mężem została aresztowana podstępem. Sowieci zarzucili Oskarowi i jego

żonie podwójne szpiegostwo, nie tylko na rzecz Moskwy, ale także na rzecz

Paryża, na co były podobno dowody. Oskar został zamordowany,

prawdopodobnie zatłuczony w śledztwie.

– Pan prezydent byłej małżonki by teraz nie poznał – powiedziała suchym

tonem agentka. – Ma wybite pewnie podczas przesłuchań zęby i odmrożoną

twarz. Dawno by umarła, gdyby nie fanatyczna wiara w pomoc pana prezydenta.

Ona mówi o panu jak o Bogu, była silna, ale już długo nie pociągnie. Tam się

nie da żyć, najwyżej kilka miesięcy...

Nikodem starał się zbagatelizować sprawę, może nawet o niej zapomnieć –

w końcu co go ta hrabianka teraz obchodzi, jest pewnie po tym wszystkim

brzydka, porzuciła go jak ścierwo, kiedy stało się nieszczęście. Napisała do

adwokatów, że nie zapłaci im ani grosza... Niech sobie zdycha w tym Kołymiu,

niech zdycha... Ale w nocy nie mógł spać. Zamykał oczy i widział jak ją, taką

delikatną i wrażliwą, katują bolszewiccy siepacze. Otwierał oczy i widział to

background image

samo.

Następnego dnia poprosił o pilne przybycie do Belwederu pułkownika

Ryszarda Przewrota Żagwę Romanowskiego, który zasępił się mocno, słuchając

opowiadania prezydenta.

– Sowieckie łagry na Kołymiu to powolna śmierć, stamtąd żywym się nie

wychodzi...

– Musimy ratować tę kobietę, Ryszard, musimy ją ratować. – Nikodem sam

był zdziwiony swoimi słowami i nowym stanowiskiem w tej sprawie.

– Ba... ratować – mruknął pułkownik. – Bardzo ci na tym zależy?

Dyzma wzruszył ramionami.

– Bo ja wiem, czy mi zależy... Trzeba ją ratować, bo ją zamęczą te dranie.

– Jest wyjście... – powiedział po chwili pułkownik. – Jest wyjście –

powtórzył – ale trzeba uciec się do ostateczności, trzeba zapytać o sposób

wyciągnięcia stamtąd tej pani hrabiego Bińczyckiego, a on przecież nie żyje.

– Wiem, że nie żyje. A gdzie teraz przebywa? – zapytał prezydent.

– W Waszyngtonie, tylko do twojej wiadomości, ale nawet ty musisz o tym

zapomnieć.

– Już zapomniałem – uciął Nikodem. – I co dalej? – kuł żelazo póki gorące.

– Zostaw to mnie. Jeżeli ta pani przeżyje jeszcze jeden miesiąc, to wróci do

kraju. Domyślam się, co nam poradzi hrabia.

Dalej sprawy potoczyły się szybko. Wskazany z Waszyngtonu sposób

działania był prosty. Ninę jako bezwartościowego już więźnia po

przesłuchaniach można było wymienić na szpiega sowieckiego, najlepiej takiego,

który według NKWD i GRU na polskich przesłuchaniach powiedział wiele, ale

jeszcze nie wszystko. Oni bardzo chętnie wykupywali tych swoich agentów, na

których dla przykładu mogli wykonać wyrok śmierci, a pułkownik miał kilku

takich pod kluczem. Ruszyła supertajna, działająca na uboczu spraw wielkich

szpiegowska maszynka. Tym sposobem przemarznięta i zatłuczona prawie na

śmierć kobieta, jeszcze niedawno piękna, otrzymała szansę na drugie życie, choć

jeszcze o tym nie wiedziała.

Któregoś dnia rano prezydent otrzymał tekst orędzia, jakie miał wygłosić do

narodu i tym samym przekazać społeczeństwu wiadomość o podjęciu przez rząd

rozmów pokojowych z Niemcami. Miała to być pierwsza oficjalna informacja

background image

głowy państwa o możliwości zażegnania wojny. Przed wieczorem zjawił się

w Belwederze pułkownik Romanowski z młodym cywilem, przedstawiając go

jako lektora i konsultanta retoryki tego wystąpienia. Jak zrozumiał Nikodem, ten

młody miał go nauczyć poprawnie wygłosić tekst. Sprawa wyłamania się

prezydenta spod kontroli wojskowej rady podczas spotkania w Belwederze

poszła w pewnym stopniu w zapomnienie.

– Mówiłem ci, Nikodemie, że potrzebna nam twoja zręczność w skakaniu po

dachach... Potrzebne nam u ciebie to coś, czego nie umiemy nazwać, ale na

samowolę sprawa jest za poważna. Robiąc takie numery, możesz zginąć,

pamiętaj! Wiemy, że działałeś w dobrej wierze i ci się udało. Znowu spadłeś na

cztery łapy.

W ciszy gabinetu lektor uruchomił projektor filmowy i zaprezentował głowie

państwa kilka przemówień wielkich Polaków, w tym wystąpienia publiczne

marszałka Józefa Piłsudskiego, ale też najnowsze mowy Mussoliniego i Hitlera.

Potem przeczytał głośno przemówienie przygotowane dla Nikodema Dyzmy

i zaczęło się retoryczne interpretowanie tekstu. Prezydent przemawiał jednak

ciągle po swojemu, więc lektor przerywał mu i uczył go mówić ze swadą

i poprawnie, co ciągle przynosiło mizerne efekty. Znużony tą pracą Nikodem

myślami uciekał do cichej i spokojnej celi więziennej, gdzie godzinami mógł

sobie leżeć na pryczy i wspominać dobre czasy w Koborowie oraz wymyślać, co

zrobi, gdy znowu będzie wolny. Wolny i bogaty, bo przecież pieniędzy na

koncie zostało mu sporo. Wspominał z pewnego rodzaju tęsknotą rozmowy

z profesorem Kordianem Sewerynem Rawą Michalewskim, który rozprawiał

o rzeczach Nikodemowi często nieznanych, ale które były niezwykle

interesujące. Tęsknił też za spacerniakiem, na którym zawsze spotykał dwóch

nierozłącznych więziennych kumpli: Kleofasa Kaczora i Waflezego Lisa.

Kleofas, dorożkarz i malarz amator, siedział w więzieniu za nieudolne próby

podrabiania obrazów mistrzów pędzla, a Waflezy, szofer ciężarówki, za

rozwalenie po pijanemu żydowskiego przydrożnego sklepiku z ryżem, mydłem

i powidłem. Postawiono mu dodatkowy zarzut czynu z premedytacją ze

względów rasistowskich. Pasją życiową obydwu panów było zmienianie na

lepsze Europy, Ameryki i Japonii. Pan Waflezy zdawał się być jednak przede

wszystkim specjalistą od spraw Rosji sowieckiej.

background image

– Ty sobie nie lekceważ... – powiadał do pana Kleofasa. – Jak przyjdą

Sowieci, to zabiorą majątki obszarnikom i fabryki burżujom, ale burżujów jest

mało, szlag więc trafi twoją dorożkę i marny zrobi się los twojej gniadej Baśki.

Kobyłka pójdzie do kopalni albo będzie ciągnąć wózki kolejowe na węglowej

bocznicy. Ja ci to mówię, Kleofas.

– Co ty... Oni biednych nie ruszą...

– Biednych? A ty wiesz, kto u nich jest biedny? Biedny u bolszewików to

taki, który z braku żywności zjada własne dzieci, jak to było podczas wielkiego

głodu na Ukrainie... Ten, co ma dorożkę i konia, to u nich jest piździec

kapitalista, burżuj, wyzyskiwacz, który idzie pod sąd ludowy i do dołu albo na

dno Kanału Białomorskiego... Ja ci to mówię, Kleofas, ty sobie nie lekceważ.

Nikodem słuchał Waflezego, bo to ani chybi był człowiek mądry. O to, co

usłyszał od szofera na spacerniaku, pytał potem profesora w celi i zgadzało się

wszystko, chociaż profesor mówił po swojemu, a szofer po swojemu, Nikodem

wiedział, że Michalewski odsiaduje 12 lat za zastrzelenie młodej niewiernej

żony, ale nigdy go o nic nie pytał.

Do profesora na widzenia przychodził jedynie młody przystojny mężczyzna,

który regularnie przynosił mu paczki. Dyzma początkowo myślał, że to syn

skazanego, ale okazało się, że nie.

– Panie Nikodemie, najlepszy epik nie napisze takiego opowiadania, jakie

pisze życie. Ten młody człowiek, który do mnie przychodzi, to kochanek

Mesaliny, mojej żony, niech jej Pan Bóg odpuści wszystkie grzechy. Niech jej

Bóg odpuści zło, bo wyprawiłem ją na tamten świat niepotrzebnie... o czym

wiedziałem wówczas, gdy strzelałem, i wiem dzisiaj równie dobrze jak wtedy...

– To po coś pan strzelał? – wyrwało się Nikodemowi logiczne pytanie.

– No właśnie, po co strzelałem? Nie wiem po co, ale myślę, że prawem

nonsensu, właśnie dlatego iż tak nie należało zrobić. Do tego, żeby ją zabić, nie

było żadnych logicznych powodów, żadnych... Poza jednym: to zabójstwo było

po prostu moralnie usprawiedliwione, ale sprawiedliwość i moralność to taka

zabawa, a strzał z pistoletu to śmierć. Jedno jest z innego świata i drugie

z innego...

– Zawile pan mówi, panie Sewerynie. To powinien pan zabić swoją żonę czy

nie powinien? – Nikodem starał się zrozumieć towarzysza więziennej niedoli.

background image

Profesor podszedł do niego blisko.

– Panie Nikodemie – mówił powoli i z przekonaniem. – Zdrada ze strony

kobiety to ośmieszenie, przyprawienie rogów, zrobienie z człowieka głupca. Ale

prawem paradoksu prestiż zdradzonego mężczyzny może na tej zdradzie

zyskać... Bo ze zdradą należy zrobić tylko jedno, tylko jedno! – profesor

powtórzył dobitnie ostatnie słowa. – Zlekceważyć ją! Zlekceważyć i zdradę,

i kobietę... Nie zauważyć zdrady, przestać zauważać kobietę, która zdradziła.

Obrócić taką miłość w epizod, sympatyczny żart, panie Nikodemie. Jedynie za

rozkosz podaną przez kobietę nie trzeba płacić życiem i zdrowiem. Heroina,

alkohol, nikotyna zabijają. Rozkosz z kobietą nie zabija, przeciwnie: uzdrawia,

uspokaja, pobudza, inspiruje... Artystom pozwala tworzyć, wojownikom

zwyciężać...Ale to niemożliwe, bo za wszystko trzeba płacić... Za wszystko

trzeba płacić – to jest prawda generalna. Więc rozkosz podana przez kobietę od

tej kobiety uzależnia i ogłupia... Ogłupia! Zabójstwo za zdradę, zwłaszcza

kobiety, jest odwrotnością zlekceważenia, czyli absolutnym absurdem.

W przypadku głębszych przemyśleń zdarza się, że w czynach zwycięża prawo

absurdu i świadomie robimy rzeczy zupełnie głupie...

– E tam. – Nikodem machnął ręka. – Nie mógłbyś pan powiedzieć tego po

ludzku, tak zwyczajnie?

Profesor usiadł na więziennym zydlu i zaczął snuć opowieść.

– Najlepiej to wszystko, co się działo, pamięta Grzegorz, który jako jedyny

do mnie przychodzi, najbliższy mi człowiek na tym świecie. Żona i córki po

rozwodzie wyjechały do ojca na Kurytybę, chyba dalej już wyjechać nie mogły.

Kiedy strzeliłem, Grzegorz był z Mesaliną w łóżku. Siedział goły tak jak ona,

obok niej, trzymał się oburącz za głowę i płakał, bo był pewny, że jego też

zastrzelę...

Kilka lat przedtem w grupie, którą prowadziłem, zjawiła się nowa studentka.

Dziewczyna zjawisko... Gdzie tylko się pokazała, działy się dziwne rzeczy.

Miała jakąś magię w sobie. Mężczyźni i kobiety patrzyli ciągle na nią, a ona

robiła wszystko, żeby dominować jeszcze bardziej. W swoisty sposób

przybliżała się, jakby ocierała o wszystkich razem i każdego osobno... Ja

unikałem zawsze tego, co niepotrzebne, a groźne: narkotyków, nadużywania

alkoholu, długów, zbytnich szybkości, chociaż jestem dobrym kierowcą

background image

rajdowym. Postanowiłem też unikać tej dziewczyny i tak robiłem, ale ona

wyraźnie zaczęła na mnie polować. Początkowo miała jakieś pytania, zawsze

logiczne i dobrze przygotowane. Gdy wykładałem, wpatrywała się we mnie bez

przerwy, reagując pozami i mimiką na to, co mówiłem. Czułem, że ona jest

blisko mnie, że jest coraz bliżej... Potem zaczęła przychodzić z różnymi prośbami

i propozycjami. A to żeby jej kuzynce zrecenzować pracę magisterską za

dwukrotnie wyższe honorarium, niż się należało, a to żeby przejrzeć konspekt

książki, którą ona chce napisać, a to żeby jej towarzyszyć na uroczystościach

weselnych ciotki. Trzymałem się od tych propozycji z daleka i przeważnie

odmawiałem. Po prawie roku takich podchodów grupa studentów zaprosiła mnie

na wycieczkę nad polskie morze, na półwysep Hel i do Gdyni. Pojechałem

i dopiero w pociągu zauważyłem, że jedzie z nami moja wielbicielka, studentka

Mesalina.

Na Helu zostałem zakwaterowany na poddaszu u rybaka, w uroczej,

udekorowanej sieciami mansardzie pod strzechą. Przez pierwsze dwa dni

dziewczyna trzymała się ode mnie z daleka, jakby przestała mnie kokietować

i szukać mojego towarzystwa. Któregoś późnego wieczoru ktoś zapukał do

drzwi na stryszku rybackiej chaty. Ona. Chociaż wieczór był ciepły, miała na

sobie długi przeciwdeszczowy płaszcz, mocno ściągnięty paskiem w talii, co

podkreślało krągłość jej bioder i wydatność biustu. Na fajansowym półmisku

przyniosła duży kawał wędzonej ryby i bryłę ułamanego wiejskiego chleba.

Postawiła talerz na stole i z kieszeni płaszcza wyjęła małą butelkę wódki.

– Przepraszam pana bardzo, ale dzisiaj są moje urodziny, tylko raz w życiu

kończy się okrągłe dwadzieścia lat – powiedziała jakby mocno stremowana

i niepewna tego, czy jej nie wyproszę. – To jest wędzony na zimno łosoś, tak

przyrządzony to najlepsza ryba na świecie. Przyniosłam też pięćdziesięcioletnią

wódkę, helską starkę. Piszę książkę o kobietach ciągle czekających na brzegu na

rybaków swoich mężów i kochanków... Wymarzyłam sobie, że spróbuję tej ryby

i wódki z panem profesorem na półwyspie, pod rybacką strzechą, bo taka jest

scena w mej książce. Zaraz sobie pójdę – całą grupą idziemy nad morze, już na

mnie czekają. – Tu wskazała kciukiem płaszcz, który miała na sobie.

Byłem zdezorientowany, nie wiedziałem, co zrobić. Myślałem o żonie

i córkach. Ona w tej chacie, pięknie uczesana i uroczo podniecona, wyglądała

background image

jak wymarzona przez mężczyznę boginka z erotycznej bajki.

– Poświętujemy przez chwilę razem moje dwudzieste urodziny, tak bardzo

proszę, panie profesorze...

Uśmiechała się przy tym prosząco i wyglądała jak usposobienie kobiecego

czaru. Dziwne, ale wiedziała, co jest gdzie w moim pokoju. Nie wiem, kiedy

i kto nakrył do stołu, podał talerzyki, nalał starki do szklaneczek... To wszystko

było nierealne. Ryba, chleb, rybackie sieci dokoła i w nich my, ja i nieziemsko

piękna dziewczyna. Uświadomiłem sobie, że od dawna pragnąłem znaleźć się

tak blisko tej kobiety, bo już od dawna myślałem o niej po nocach. Starka była

jak czarodziejski płonący nektar. Nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy i czy

w ogóle rozmawialiśmy, przestałem się bronić przed tym aniołem i szatanem

w jednym, chociaż czułem, że zaczynam się pogrążać w otchłani. Pamiętam, że

strach przed zrobieniem kolejnego kroku nagle gdzieś przepadł i zacząłem się

czuć najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Odczuwałem szczęście już

wówczas, gdy jeszcze nic się działo... Potem ona mnie pocałowała. Pocałowała

mnie pierwsza... Lekko, delikatnie, jakby była zjawą. Zrzuciła z siebie płaszcz,

pod którym była zupełnie naga. Oprzytomniałem całkiem i patrzyłem na nią

realnie, tak jak mężczyzna patrzy na nagą kobietę, która do niego przyszła.

Uwaga w takich sytuacjach skupia się na kobiecych piersiach. Wiedziała o tym

i pozwalała, wręcz jakby nakazywała patrzeć mi na nie. Wysokie ich wzgórki

były idealnie równe od góry i dołu, tak jak widzi to się na marmurowych

posągach Wenus czy Wenery. Piękna Helena Trojańska czy boska Kleopatra

mają między milionami kobiet na świecie wiele wiernych odbić, jednak tej

nieziemskiej urody doświadczyło niewielu mężczyzn. Uroda takich kobiet, nigdy

niedoceniona, więdnie i ginie w małżeńskich łożach często niegodnych jej

mężczyzn, bez wyobraźni i poczucia tego najwspanialszego piękna, lub zużywa

się w luksusowych burdelach, odarta z należnego jej czaru i powabu. Patrząc na

nagą Mesalinę, wiedziałem, że to istota jedna na milion, królowa nocy, królowa

seksu, królowa łoża... Potem nastąpił odlot...

Znad morza wróciłem pokonany w grze z Mesaliną, ale jeszcze czujny.

Kochałem swoją żonę i rodzinę, byłem z nimi szczęśliwy. Spostrzegłem więc

szybko, że zażyłem zbyt dużą dawkę Mesaliny i poczułem uzależnienie od niej.

Jeszcze jedna taka noc, jeszcze tylko jedna... Mesalina kuła żelazo póki było

background image

gorące, organizowała spotkania we dnie, żeby mi było łatwiej na nie

przychodzić. Zmieniłem się. Jadwiga, moja dobra żona, szybko zauważyła, że

dzieje się coś złego...

Z chwilowej zadumy o profesorze wyrwał Nikodema nieco podenerwowany

głos lektora.

– Jeszcze raz, panie prezydencie. Zwroty „dramat ojczyzny”, „nie tylko

honor, ale także rozwaga”, „ocalenie narodu” musi pan akcentować różnymi

sposobami. Takie orędzie nie może być czytane, musi pan stwarzać pozory, że

mówi, że po prostu rozmawia z narodem, że rozmawia z ludźmi. – Dyzma,

zbawca narodu z przymusu, przetarł zaczerwienione oczy, pokręcił się w fotelu

i zaczął patetyczny tekst „wygłaszać” od nowa.

background image

O

ROZDZIAŁ IX

d wczesnego rana plac przed rozgłośnią Polskiego Radia

w Warszawie zapełniał się tłumem. Ze wszystkich stron nadciągali

ludzie całymi rodzinami, przybywały też z flagami i sztandarami

dzieci z warszawskich szkół, parami, z biało-czerwonymi chorągiewkami

w rękach. Po mieście rozeszła się wiadomość, że nastąpi wielkie polityczne

wydarzenie. Jedni mówili, że do Polski przyjechał prezydent Stanów

Zjednoczonych Ameryki i premier Wielkiej Brytanii, inni, że w Warszawie

zjawił się Hitler z pokojowymi propozycjami. W tłumie huczało jak w ulu, że

podobno nowy prezydent, prawdziwy cudotwórca, wpadł w sprawach

politycznych na jeszcze lepszy pomysł niż kiedyś w rolnictwie, kiedy to Bank

Zbożowy uratował Polskę z głębokiego kryzysu gospodarczego. Teraz

tajemniczy pomysł polityczny Nikodema Dyzmy miał uchronić kraj przed

straszną wojną i zapewnić mu niezwykłe powodzenie w nadchodzących

negocjacjach międzynarodowych. Słyszało się jednak także i to, że uknuta

została zdrada, że prawowity prezydent został zmuszony do złożenia urzędu i że

Polskę sprzedano Hitlerowi...

Przed całą baterią mikrofonów od kilku już minut siedział główny bohater

tych wydarzeń, prezydent Nikodem Dyzma. Był zmęczony i podenerwowany,

dokoła niego siedzieli, stali i kręcili się różnego rodzaju doradcy, konsultanci

i specjaliści po cywilnemu i w oficerskich mundurach. Pułkownik Romanowski

stał przy oknie i obserwował coraz bardziej pęczniejący tłum. Sprawdzał tajne

oznakowania ukrytych tu i tam oddziałów służb porządkowych i wojska.

Spodziewano

się

protestów

i

rozruchów

ulicznych,

otumaniony

huraoptymistyczną propagandą lud chciał wojny. Ludzie zachowywali się

spokojnie, ale nastroje były nieodgadnione. Do pułkownika Romanowskiego

podszedł generał Orlicz.

– Alea iacta est, kości zostały rzucone – powiedział przytłumionym głosem. –

Boże chroń naszą ojczyznę.

– Boże chroń ojczyznę – odpowiedział jak echo Romanowski. – Tylko

background image

cholera jasna ten Dyzma... Nie jestem pewny, czy znowu nie wykręci nam

numeru... On może spieprzyć całe nabożeństwo, trzeba było przemówienie

nagrać i puścić z taśmy...

– Nie! Powiedzieliby, że nie mamy żadnego prezydenta. To jest taniec na

linie... – Autorzy bezkrwawego dotychczas puczu prowadzili tę rozmowę

przyciszonymi głosami.

Godzina zero była blisko, grę o wszystko należało zaczynać. Drzwi do

dźwiękoszczelnej kabiny z widokiem na plac przed rozgłośnią zostały zamknięte,

reżyser programu dał umówiony znak, na mikrofonach zapaliły się czerwone

światełka.

Bracia Polacy! Matki Polki, ojcowie Polacy i wy, polskie dzieci, wszyscy, cała

nasza wielka narodowa rodzina stanęła nad przepaścią. Jesteśmy

w niebezpieczeństwie, z dwóch stron grożą nam dwie pożogi wojenne...-

Wbrew obawom pułkownika głos prezydenta Dyzmy był spokojny, pewny

i zrównoważony. Prezydent przemawiał, zebrany przed rozgłośnią tłum słuchał

w ciszy i skupieniu słów, które padały jak razy bicza. Podobne place przed

rozgłośniami radiowymi i państwowymi urzędami zorganizowane w całym kraju

też były zapełnione ciżbą. Wszędzie transmitowano przemówienie głowy

państwa. Ludzie wydawali się cisi i karni, ale w każdej chwili gotowi do

rozruchów i buntu. Przemówienie się przedłużało i słuchacze zaczęli się

niecierpliwić, ciągle bowiem nie było wiadomo, jakie rząd podjął decyzje.

Prezydent mówił, ludzie słuchali i zadawali sobie pytanie: będzie wojna czy

wojny nie będzie? I oto tłum zafalował.

– Niech się prezydent pokaże, nowy prezydent do ludzi!

– Prezydent na balkon!

– Chcemy widzieć prezydenta! Niech przestanie czytać! Niech wyjdzie! –

powtarzały się okrzyki. Szum stawał się coraz głośniejszy, zagłuszał słowa

przemówienia. W rozgłośni zapanowała konsternacja. Prezydent przerwał orację.

Pułkownik Romanowski dawał mu rozpaczliwe znaki, aby mówił dalej.

Nikodem zwrócił się do oficerów i specjalistów.

– Panowie, ludzie nie słuchają, trzeba do nich wyjść... – Mówca był blady

i podenerwowany.

background image

– Nie! Proszę kontynuować przemówienie! – podniósł głos pułkownik.

– Nie mogę, przerywają mi...

– Proszę przemawiać dalej!

– A gówno! – Nikodem stracił panowanie nad sobą i zachował się jak kiedyś

w cyrku. Zgromadzeni w rozgłośni oficerowie i doradcy zdębieli, mikrofony

były na fonii. Ostatnie słowa poszły w eter i do megafonów. Szum ucichł,

zapadła groźna cisza, która się przedłużała. Nagle tłum wybuchnął śmiechem.

Nikodem odepchnął pułkownika i znalazł się na wielkim tarasie rozgłośni.

Uniósł do góry ręce i machał nimi nad głową. Tłum krzyczał i gwizdał.

– Podłączcie tu mikrofony – przejął inicjatywę prezydent. Wojskowi

dowódcy, agenci i dyplomaci chwilowo zgłupieli, sytuacja wymknęła się spod

ich kontroli. Na placu z czerwonego samochodu straży pożarnej odezwał się głos

wzmocniony megafonem.

– Nie chcemy paktu z Hitlerem! Nie straszcie nas bolszewikami, bolszewicy

biedoty nie ruszą!

Nikodem podszedł blisko do baterii instrumentów nagłaśniających, które

pospiesznie zostały przeniesione za nim na taras.

Witajcie, ludzie! Jestem z wami! Niedawno jeszcze byłem biedakiem jak wielu

z was. Tu nie chodzi o politykę, nie chodzi o granice, nie chodzi o stanowiska!

Tu chodzi o życie albo śmierć waszych mężów, żon, dzieci. Mówicie, że

bolszewicy biedoty nie ruszą? A wiecie, kto jest dla bolszewików biedotą?! Tylko

tacy, którzy z braku ziemniaków i siana gotują i zjadają własne dzieci, tak jak to

było podczas wielkiego głodu na Ukrainie. Słyszeliście o wielkim głodzie? A kim

zapełnione są łagry na Syberii, czyimi trupami wypełniony jest Białomorski

Kanał? Wszyscy carowie Rosji przez wieki nie wymordowali tylu chłopów co

Lenin i Stalin przez dwie dekady. Każdy, kto ma konia i dorożkę, samochód

ciężarowy, warsztat rzemieślniczy, własny dom, to dla bolszewików piździec

kapitalista, burżuj i wyzyskiwacz! Każdy taki pójdzie do ciurmy! Nie możemy

bolszewików wpuścić do polskich miast i wsi, bo rozkradną wszystko! Myśleliśmy

nad tym, mówię wam. Na zdrowy chłopski rozum lepiej oddać Niemcom Gdańsk

i zrobić im drogę do Malborka, niż bolszewikom dać całą Polskę, bo oni

zabiorą wszystkim wszystko, zwalą kościoły i wprowadzą u nas swoją

bolszewicką komunę, w której nikt nie może nic mieć...

background image

Nikodem Dyzma wykrzykiwał do mikrofonów zdania zasłyszane

w więzieniu od szofera Waflezego Lisa, powtarzał to, co mówił profesor

Kordian Seweryn Rawa Michalewski, i to, co przekazywał pułkownik

Romanowski, bo sam w to głęboko uwierzył i się tego przeraził. Tłum przestał

gwizdać, słowa wykrzykiwane przez prostego człowieka trafiały do przekonania

ludziom, którzy spodziewali się wypolerowanych kłamstw i politycznych

wybiegów. Mówca rzucał luźno powiązane ze sobą, zasłyszane niedawno myśli.

Czy to Rumunia, Węgry, czy Czechy... Każdy kraj, który ma do wyboru wojnę

albo paktowanie z Hitlerem, ma tylko jednego wroga, jeden front na karku, jakby

przyszło do wojny. Po przeliczeniu sił kraje te decydują się na paktowanie. Jest

jednak jedno państwo, które ma dwóch wrogów i będzie miało dwa fronty, a na

tych frontach dwadzieścia razy więcej wrogich czołgów, armat, samolotów

i wojska niż swoich... Ten kraj to Polska... Drodzy ludzie, pomyślcie, że nie ma

żadnych Niemców i żadnych bolszewików, z zachodu idzie lawina, który pali

wszystko, a ze wschodu postępuje potop, który niszczy i rujnuje, a przede

wszystkim zabija ludzi. Z dwóch stron idą kataklizmy, a nasi strażacy krzyczą, że

nie ustąpią, że nie oddadzą wulkanowi nawet guzika, że nie ustąpią przed

trzęsieniem ziemi, bo są silni, zwarci i gotowi! Że na ukrycie się przed wulkanem

nie pozwoli im honor... Przecież to fiksum dyrdum na opak i śmierć naszych żon,

dzieci i nas samych... Rozumiecie to, ludzie?!...

Gdy Dyzma wykrzykiwał to, co niedawno usłyszał od Leona Kunickiego, tu

i tam odezwały się gwizdy, gdy inteligenci oburzali się na taki język. Ale gwizdy

zostały zagłuszone przez brawa i skandowane okrzyki: Niech żyje prezydent

Dyzma! Dyzma i Żagwa Romanowski to zdrajcy! Dyzma precz! Bolszewicy

precz! Dyzma swojak! Nikodem, ratuj nasz kraj! Nikodem z ludu rodem!

Prezydent podniósł rękę do góry i wrzawa ucichła. Dyzma podjął

przemówienie.

Słuchajcie, ludzie, słuchajcie w całej Polsce! Mogą być tylko trzy wyjścia: my

ruszymy z Ruskimi na Niemców albo pozwolimy Niemcom uderzyć na Ruskich,

albo Ruscy razem z Niemcami uderzą na nas! Albo Ruscy z Niemcami uderzą na

nas i nas zmiotą, wymordują, zetrą z mapy! Co wybieracie, bo innych

możliwości nie ma?! Inaczej być nie może!

background image

Mówca powtórzył pytanie nieco ochrypniętym już głosem, przerwał i na

olbrzymim placu zapanowała cisza. Tysiące ludzi rozwiązywało w myślach

prosty rebus: pozwolić Niemcom przejść i uderzyć na Rosję czy pozwolić, aby

Niemcy i Rosjanie wspólnie napadli na Polskę i ją obrócili w pył?? Tłum

zafalował.

Jak Ruscy na nas, to lepiej my na Ruskich! My na Ruskich! Zdrada! Junta precz!

Nie damy Lwowa, niech żyje Dyzma! Niech żyje Nikodem z ludu rodem! My

na Ruskich, bolszewicy precz! -

znowu krzyżowały się wrzaski. Prezydent machał biało-czerwoną chorągiewką,

którą mu ktoś podał, i wołał:

– Idźcie do domów, ludzie, powiedzcie żonom i dzieciom, że wojny nie

będzie!

Gdy nastroje nieco się uspokoiły, Dyzma zszedł z balkonu. W głównym

pomieszczeniu rozgłośni panowała cisza.

– Brawo, Nikuś! – przerwał ją nagły wrzask pułkownika Waredy, który

wpadł do rozgłośni prosto z wiecowego placu. Wareda objął i ściskał prezydenta.

Nikodem wyzwolił się z tych objęć.

– Chyba dobrze powiedziałem, no nie? – zapytał niepewnie zebranych.

Pułkownik Romanowski stał przy oknie, tuż obok generała Orlicza.

– Mogę przysiąc, że on w ogóle nie rozumie, czego dokonał... To wybraniec

losu, szczęściarz – rzucił cichcem do ciągle jakby osłupiałego generała i zwrócił

się półoficjalnie do głowy państwa.

– Gratuluję, panie prezydencie, chociaż znowu złamał pan umowę. Coś

takiego nazywają charyzmą, pan ma to, co mają wodzowie z ludu. Niech żyje

prezydent Dyzma!

Plac przed rozgłośnią pustoszał, w głównym hallu radia panował gwar.

Wszyscy składali gratulacje Nikodemowi Dyzmie, a on przyjmował je

z podniesioną głową, już bez cienia skromności, jako zasłużone i należne.

***

Na posiedzeniu Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej nowy minister spraw

zagranicznych składał sprawozdanie z ciągle nieoficjalnych i głęboko

utajnionych rozmów pokojowych z Niemcami, które jak to bywa w takich

background image

sytuacjach, toczyły się dwoma niezależnymi kanałami: oficjalnie w Berlinie i na

drodze cywilnych oraz wojskowych wywiadów i towarzyskich koneksji

w Szwajcarii oraz w różnych europejskich kurortach. Zaraz też na początku tych

rozmów potwierdziło się, że Hitler przy wojnie z Polską wcale się nie upiera, że

Niemcom chodzi o korytarz do Prus Wschodnich oraz Gdańsk ze względów

gospodarczych oraz strategicznych i że nie jest to pretekst do zaatakowania

Polski. Główny problem stanowiła poufna sprawa, jaką miał być przemarsz

wojsk nienieckich przez Polskę w świetle strategicznie już zaplanowanej wojny

Niemiec z sowiecką Rosją. Wojna ta bowiem w polityce III Rzeszy była

konieczna i nieunikniona, gdyż to właśnie w wielkich przestrzeniach ziemi

rosyjskiej tkwiły szczególne możliwości stworzenia przestrzeni życiowej dla

narodu panów. Przy czym wojna ta w planach Hitlera była tak bliska, że

w przypadku porozumienia z Polską zawieranie przygotowanego paktu

Ribbentrop-Mołotow z Sowietami nie miało sensu. Polscy dyplomaci uzyskali

więc warunki pokoju znacznie lepsze, niż to się zapowiadało. Sprawę zaciemniał

jedynie fakt, że w pertraktacjach z dyplomacją Hitlera postanowienia na papierze

mogły się w przyszłości znacznie rozminąć z rzeczywistością.

Nowy minister spraw zagranicznych referował całą sprawę na posiedzeniu

Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej. Był jednak zdania, że Hitler

przynajmniej początkowo warunków tej umowy dotrzyma. Ustalono wstępnie,

że po oddaniu przez Polskę wszelkich praw do Wolnego Miasta Gdańska

i wyrażeniu zgody na wytyczenie korytarza do Prus Wschodnich Niemcy

żadnych innych żądań wysuwać w stosunku do Polski nie będą. Tajny załącznik

do porozumienia mówił, że w razie wojny niemiecko-sowieckiej Polska

udostępni armii niemieckiej swobodny stały ruch wojsk przez Polskę, przy czym

Polska będzie miała zagwarantowane szerokie obszary niedostępne dla

administracji i armii niemieckiej. Miało to szczególne znaczenie dla ludności

pochodzenia żydowskiego, gdyż zapewniało na tych obszarach egzystencję

polskim Żydom. Powracający z Niemiec dyplomaci sygnalizowali też, że

w trakcie rozmów na różnych szczeblach dopatrzyli się szczególnego

zainteresowania Hitlera osobą prezydenta Dyzmy i że było ono zdecydowanie

życzliwe. Oczywiście wszystkie warunki porozumienia z Niemcami mogły

zaistnieć jedynie w przypadku zachowania przez Polskę pełnej neutralności.

background image

Następnego ranka rozpoczęło się szaleństwo prasowe. Nagłówki w gazetach

krzyczały:

„NIECENZURALNE SŁOWA PREZYDENTA”

„PREZYDENT W TŁUMIE, Prezydent Z TŁUMEM!”

„PREZYDENT Z LUDŹMI!”

„NIKODEM DYZMA -

PREZYDENT NIEZALEŻNY!”

„ALBO BOLSZEWICY Z NIEMCAMI NA POLSKĘ, ALBO POLSKA

Z NIEMCAMI NA BOLSZEWIKÓW”

„NIECH ŻYJE ZBAWCA OJCZYZNY NIKODEM Z LUDU RODEM!”.

background image

N

ROZDZIAŁ X

ikodem Dyzma jako prezes Banku Zbożowego i zarządca dóbr

Kunickiego zwykł był problem związany z kobietami rozwiązywać

w sposób tak stary, jak prosty. Był to zresztą jego sposób ulubiony, bo

nie wymagał wysiłku związanego z zabieganiem o względy dam. Nikodem w tej

kwestii zdążał na skróty i interesował się jedynie tym, o co mu rzeczywiście

chodziło. Reszta go denerwowała.

Pod kilkoma latarniami na Krakowskim Przedmieściu wybór był spory. Gdy

Nikodem mieszkał na ulicy Łuckiej i kupował po dwa grandpriksy w kiosku

z papierosami, a zamiast bułki z kiełbasą – solonego śledzia na obiad, piękne

panie z Krakowskiego Przedmieścia wydawały mu się światem dla niego

dalekim i niedostępnym. Gdy zaś zamieszkał w koborowskim pałacu

i przyjeżdżając do Warszawy, stacjonował w najlepszych hotelach, dystans ten

zmalał i zaczął uważać wręcz przeciwnie: że kobiety te nie dorównują paniom

zajmującym etatowe miejsca przy stolikach w wytwornych lokalach.

Nikodemowi nie podobało się jednak to, że ze swoimi potrzebami musiał się

ukrywać, gdyż w świecie, w jakim się znalazł, nie było w dobrym tonie

korzystanie z miłości płatnej. Sprawę stosunków z damami nawet takimi za

dwieście złotych najlepiej scharakteryzował Nikodemowi as towarzyski

i salonowy wyjadacz, najlepszy przyjaciel Nikusia, pułkownik Wareda. Ten

mawiał:

– Ty sobie, prezesie, nie lekceważ, jak się warszawskie damy dowiedzą, że

ty skaczesz na boczki poza towarzystwo, to leżysz marnie i kwiczysz. Masz tu

szerokie pole, które potrzebuje uprawy i na żadne obce ugorki skakać wara,

rozumiesz? Pani Lala Koniecpolska i cały tuzin dam płacze i czeka. Za zdradę

możesz zapłacić gardłem, tego robić nie wolno, Nikodem. – I to, co mówił

pułkownik, to nie były żarty, te panie mogły bowiem bardzo wiele.

Sprawa jeszcze bardziej zmieniła wymiar, gdy prezes został prezydentem

Rzeczypospolitej i nie mógł ot tak sobie pójść na Marszałkowską czy Nowy

Świat i wybrać... Ta cholerna obstawa, czy jak to nazywano – ochrona głowy

background image

państwa – bardzo prezydentowi przeszkadzała jako mężczyźnie. Żeby takich

rzeczy nie robił, ostrzegał go także generał Romanowski. Prezydent poprosił

więc raz nieoficjalnie na koniak pułkownika Kredeka, szefa ochrony.

– Panie komendancie – zagaił bez wstępów Nikodem. – Jakbym ja

potrzebował po prostu trochę prywatności, na przykład w nocy albo w dzień, to

można tak to zrobić, żebyście się nie wtryniali?

– Oczywiście, panie prezydencie. Na to jest protokół, procedura...

– Co jest?

– Przepis, panie prezydencie...

– Masz tobie, cholera jasna... przepis! Co za przepis?

– Osoba panu bliska, zapewne dama, musi być do nas zgłoszona celem

rutynowego sprawdzenia. A później już może pana prezydenta odwiedzać,

najlepiej tu, w Belwederze. Wszystkiego my dopilnujemy.

Tym razem Nikodem zaklął po cichu. Osoba bliska, jaka do cholery bliska?

Jaka bliska?! On nie potrzebował żadnej osoby bliskiej, tylko takiej, która

przyjdzie po to, co potrzeba, weźmie kasę i się później nie będzie czepiać.

Chociaż z babami nigdy nie wiadomo. Mańka dziwka, a się czepiała. Ten zaś tu

wyjeżdża z jakąś osobą bliską... Prezydent zmarszczył czoło i myślał

intensywnie.

– Panie Kredek, panie komendancie, ja to lubię tak po męsku, wybrać sobie

taką, jaka mi pasuje, zapłacić i potem żeby poszła cholera won. Ja mam sprawy

państwowe na łbie, studenci i inteligencja buntują się. Mam sprawy państwowe,

rozumiesz pan, nie jakieś amory. Wybrać sobie potrzebuję taką i żeby potem

poszła, gdzie była. Żeby poszła, ot i wszystko... – Prezydent skończył i zapadła

cisza. Teraz pułkownik Krerdek zmarszczył czoło i myślał intensywnie.

– To znaczy pan prezydent chciałby korzystać z usług prostytucji? – zapytał

z wielką powagą.

– E tam! Gówno korzystać prostytucji, dziwkę po cichu od czasu do czasu

potrzebuję, a pan zaraz o prostytucji. Prostytucja to pojęcie społeczne, mnie nic

takiego nie potrzeba.

– To będzie kwestia wymagająca określonych działań operacyjnych, panie

prezydencie. Potrzebne decyzje będzie musiała podjąć Patriotyczna Realna Rada

Wojskowa. Musi być polityczna decyzja o ochronie tajemnicy państwowej. –

background image

Pułkownik Kredek był śmiertelnie poważny.

– Czyś pan zwariował?! O tym nie może dowiedzieć się pani Lala

Koniecpolska i żadne warszawskie baby z towarzystwa nie mogą się

dowiedzieć, bo wtedy katastrofa... A jak się zrobi taką tajemnicę, to jeden i drugi

całkiem niepotrzebnie będzie wiedział, że jest taka tajemnica i się dowie tego,

o czym najlepiej, jak jest po cichu.

No i rzeczywiście: sprawa jako punkt poufny stanęła na posiedzeniu

Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej. Zagaił na ten temat Ryszard Przewrot

Żagwa Romanowski, mianowany niedawno do stopnia generała.

– Mamy następny kłopot z prezydentem, panowie. Komendant jego straży,

pułkownik Kredek, zgłosił, że prezydent jako osoba rozwiedziona nie ma stałej

partnerki i mimo powodzenia u tutejszych pań z towarzystwa nie chce takiej

partnerki na stałe i upiera się przy częstym korzystaniu z usług prostytutek.

Wobec nieustępującego i ciągłego zagrożenia zamachem na życie prezydenta ze

strony antyniemieckich patriotów jego osoba musi być aktywnie chroniona.

Kontakty prezydenta bezpośrednio z prostytutkami z punktu widzenia strategii

jego ochrony są wykluczone i obowiązek zorganizowania tych spotkań

z zapewnieniem bezpieczeństwa głowie państwa ciąży na Wojskowej

Patriotycznej Radzie Realnej.

– Masz tobie! – odezwał się nieoficjalnie kapitan Zółwik Trzeciakowski. –

Wojskowa Patriotyczna Rada Realna ma być alfonsem i stręczycielką... Jak

zaksięgować takie wydatki? – Na sali wybuchł krótki śmiech.

– Panie pułkowniku, muszę pana przywołać do porządku, zwracam panu

uwagę, że sytuacja jest poważna. Prezydent, z pełnym szacunkiem dla jego

urzędu, to człowiek dziwny. Musimy się liczyć z jego, że tak powiem –

ekstrawagancjami, bo dalsze powodzenie naszego manewru zależy od pana

prezydenta. On mimo naszych początkowych obaw okazał się człowiekiem

właściwym do naszej trudnej gry politycznej. A co do meritum sprawy:

wykorzystywanie prostytutek dla celów wywiadu wojskowego i w ogóle dla

operacyjnych celów politycznych to nic nowego, dlatego pańska uwaga jest co

najmniej niestosowna.

– Panie generale – nie dawał za wygraną pułkownik Żółwik Trzeciakowski.

– Z uwagi na poufność naszych spotkań możemy tu mówić wszystko bez

background image

obawy, że wyjdzie poza te ściany prawda? – zapytał.

– Tak jest. To, o czym tu mówimy, objęte jest ścisłą tajemnicą wojskową,

tajemnicą niedostępną dla rządu, premiera i prezydenta...

– No to przecież powołując pana Dyzmę na stanowisko prezydenta

Rzeczypospolitej, nasza rada ustaliła, że ma on być naszym figurantem, że to, co

my ustalimy, on ma przekazywać jako postanowienia cywilnej głowy państwa,

bo tak będzie bardziej politycznie. Więc czy nie można mu powiedzieć, że się,

przepraszam za dosłowność, jego dziwkami zajmować nie będziemy?

Mimo że sytuacja zrobiła się groteskowa, nikomu na sali do śmiechu nie

było. Pułkownik Romanowski milczał, wreszcie powstał z miejsca i zwrócił się

bezpośrednio do pułkownika Żółwika.

– No to nich pan powie prezydentowi, żeby się uspokoił i żeby robił to, co

mu każemy.

– Ja mu to powiem, jak Boga kocham powiem... Bo co on mi może zrobić...

– żachnął się Żółwik.

– Może panu powiedzieć, żeby pan, przepraszam za wyrażenie, pocałował

go w dupę, bo co pan mu zrobi... – odezwał się z kąta sali pułkownik Wareda,

po czym wcale nie nastąpił ogólny śmiech, chociaż powinien. Wręcz przeciwnie:

wśród zebranych zapanowała cisza. Romanowski uniósł głowę, powstał,

przeszedł się po sali, po czym stanął przed zebranymi. Był bardzo poważny.

– Komunikuję panom, że wywiad wojskowy wykrył ostatnio dwa przypadki

przygotowanych zamachów na życie pana prezydenta i moją osobę. W jednym

przypadku zamach organizowała grupa studentów z ugrupowania narodowego

„Walka”, a w drugim organizacja komunistyczna sterowana z Moskwy. Obydwa

zamachy zostały udaremnione, a niedoszli zamachowcy są pod kluczem. Nie

muszę dodawać, że w tej sytuacji sprawa upodobań pana prezydenta ma wymiar

strzeżonej

tajemnicy

państwowej,

ponieważ

te

upodobania

mogłyby

zamachowcom nasunąć pomysł napaści na głowę państwa za pośrednictwem

podstawionej prostytutki. Z chwilą gdy zrobiliśmy z pana Dyzmy prezydenta

Rzeczypospolitej – ciągnął dalej pułkownik Romanowski – czy tego chcemy,

czy nie, został on prezydentem. Gdyby się sprzeniewierzył pryncypiom naszych

sojuszy, naszym zasadniczym kierunkom politycznym, wyjście byłoby tylko

jedno... katastrofa lotnicza – mówił powoli, lecz z naciskiem. – Jesteśmy na to

background image

przygotowani. Ale prezydent Dyzma niczemu się nie sprzeniewierzył, a wręcz

przeciwnie: realizując wytyczone mu zadania, przejawił w wielokrotnie

bezcenną inicjatywę i wielki zmysł polityczny, przez co zyskał aprobatę

społeczeństwa. Prezydent Dyzma cieszy się uznaniem i poparciem wielkiej

części narodu. Dlatego też ochrona jego ciągle zagrożonego życia, niezależnie od

okoliczności i sytuacji, jest pierwszym obowiązkiem naszej rady. Tym samym

sprawą, o której mowa, zajmie się IV wydział Ministerstwa Spraw Wojskowych.

Akcja ma kryptonim „Relaks” i musi być zorganizowana tak jak każda akcja

specjalna, to znaczy precyzyjnie i niezawodnie. To rozkaz! Życzę powodzenia –

zakończył krótkie przemówienie Przewrot Żagwa Romanowski.

Tydzień później pułkownik Kredek miał dla głowy państwa złą i dobrą

wiadomość.

– Panie prezydencie, musimy być ostrożni, bo wykryto na pana zamachy.

Mamy

cywilny

samochód

do

dyspozycji,

przejedziemy

się

powoli

Marszałkowską, jak trzeba będzie, to przystaniemy. Pan sobie coś wybierze

i pojedziemy dalej. W drugim samochodzie z połączeniem telefonicznym będzie

jechał kapitan Tosiek i on tę panią, którą pan prezydent uzna, zabierze

i przywiezie na przygotowaną przez nas i odpowiednio zabezpieczoną kwaterę.

Później panią odwieziemy na miejsce. Tak będzie najlepiej.

– E tam, najlepiej... – żachnął się Nikodem. – Po co taki cyrk? Pójdę sobie

normalnie, a jak już inaczej nie można, to poślijcie za mną ze dwóch tajniaków,

potem niech oni w trymiga się zwiną i po krzyku.

– Panie prezydencie, nie da rady, pan nie może być cały czas wystawiony,

stan jest wyjątkowy, prawie domowa wojna...

Wieczorem dnia następnego Marszałkowską ruszyły dwa samochody, jeden

za drugim. Jechały, przystawały, znowu ruszały, ale prezydent żadnej kobiety

sobie nie wybrał. Diabeł tkwi w szczegółach, a w tej sprawie były szczegóły.

Nikodem bowiem już dawno upatrzył sobie koło latarni przy sklepie jubilera taką

trochę mocniej zbudowaną blondynę, która mu się spodobała. Kilka razy już na

nią polował, ale zawsze bez skutku, bo mu ją ktoś sprzed nosa zabrał. Przejazdy

dwóch samochodów wzdłuż Marszałkowskiej powtarzały się i wciąż

bezowocnie, bo Nikuś uparł się na tę blondynę, a ona koło latarni pojawiała się

na krótko i zaraz znikała. Pułkownik Kredek i kapitan Tosiek jako

background image

zdyscyplinowani oficerowie wywiadu, zdając sobie sprawę z wagi misji, jakiej

służą, nie zdradzali jednak zniecierpliwienia i podnosili na duchu głowę państwa.

Zapewniali go solennie, że następnym razem wszystko już będzie, jak należy.

Wkrótce też procedura akcji „Relaks” została uproszczona tak, że w punkcie

„Y”, czyli w bliskiej okolicy latarni koło sklepu jubilerskiego, zajął miejsce oficer

wywiadu w cywilnym ubraniu i oczekiwał na pojawienie się obiektu „X”.

Z chwilą pojawienia się blondyny, agent wezwał samochód, a kapitan Tosiek

dostarczył damę do przygotowanego przez wywiad i odpowiednio

zabezpieczonego przed dywersją lokalu.

Nikodem oczekiwał jej w głębokim fotelu, słuchając muzyki z radia, sącząc

najlepszy markowy koniak i zaciągając się wytwornym tureckim papierosem.

„Ten Tosiek ma klepki na miejscu, trzeba przyznać, że się do tego

wszystkiego przyłożył i mu to wyszło... Ciekawe, jakie ma ordery. Trzeba by mu

jakiś wisiorek dołożyć, bo ci mundurowi na takie świecidełka bardzo są łasi...

A swoją drogą: co to za jedna, ta blondyna z takim ładnym pyszczkiem, bo nie

wygląda na dziwkę, cholera jedna...” Na takich rozmyślaniach minął

Nikodemowi czas do chwili, gdy rozległo się pukanie i kapitan Tosiek osobiście

wprowadził do salonu panią o jeszcze ciągle nieznanym imieniu. Oficer z uwagi

na cywilne ubranie i konspiracje, nie mogąc zasalutować przy gościu, skłonił się

nisko prezydentowi.

– Pozostaję pod telefonem w swoim apartamencie do dyspozycji szanownego

pana prezesa – wyrecytował oświadczenie, ponowił ukłon i znikł za obitymi

skórą drzwiami.

Nikodem wstał i władczym gestem zaprosił panią, aby usiadła.

– Krzesimir Tarczyński jestem. Może kieliszek koniaku? Są też zimne

przekąski, kawior, szampan... – Nikodem poczuł się w roli gospodarza-magnata

świetnie. Przyjrzał się dokładniej obiektowi „X” i stwierdził, że jednak jak się

lepiej przypatrzyć, to widać, że ta jego wymarzona blondynka to jednak dziwka,

cholera jasna...

– A ja jestem Beatricza Gąsiorek, możesz do mnie mówić Betka. Ładnie tu

się urządziłeś, to wszystko twoje? Te kryształy to prawdziwe? – przedstawiła się

i zaczęła rozmowę prostytutka.

– Napij się, Beatricza, koniaku, tam jest barek. Tu herbata i kanapki. Czuj się

background image

jak u siebie, a pytań dużo nie zadawaj, bo ja się tak trochę ukrywam, Beatricza.

Rozumiesz?

– Wiem, wiem. Powiedzieli mi te twoje kamerdynery, że żona twoja najęła

trzech tajniaków, żeby cię pilnowali i jej donosili, czy nie brykasz

z dziewczynkami, łobuzie... Jak cię złapie, obetnie ci kasę i leżysz, dlatego mnie

tu przywieźli taryfą.

– A no święta prawda... – Nikodem znowu w duchu pochwalił przebiegłość

oficerów Kredeka oraz Tośka i nalał sobie do szklanki dużo czystej wódki.

Wypił ją duszkiem i przekrzywiając głowę to w lewo, to w prawo, oglądał

goszczącą się przy barku pannę podobnie jak fornal ogląda konia na targu albo

cyklista motocykl, który kupuje.

– No to napatrzyłeś się już? – zapytała dziewczyna, także nalewając sobie pół

szklanki czystej wódki.

– Nie, napatrzę się, jak zdejmiesz spódnicę i bluzkę, bo te tego... tutaj... masz

spiczaste jak świńskie ryjki, tak przynajmniej wyglądają z daleka,

– Tylko spódnicę i bluzkę mam zdjąć? – zapytała „dama”, wybuchając

ochrypłym śmiechem, który nie pozostawiał wątpliwości co do tego, że jej

profesja to zdejmowanie nie tylko spódnicy i bluzki.

– A Beatricza, co to za imię? – zapytał Nikodem, bo mu coś nie pasowało.

Pamiętał z gimnazjum w Łyskowie, że Beatrice to była taka piękność ze snu,

chyba ta, która przyśniła się poecie Dantemu. „U rejenta Windera w salonie

wisiał też obraz takiej różowiutkiej pięknej, półgołej w obłoku. Obraz pewnego

dnia służąca Karolka strąciła przy sprzątaniu. Awantura była straszna, że

Beatrice spadła i się rama skrzywiła. Ale to była Beatrice, a nie Beatricza” –

myślał Dyzma.

– A no imię jak imię – odpowiedziała dziewczyna, popijając wódkę. – Wujek

mój wiersze pisał i dużo książek czytał... Pamiętam taki wiersz:

Słońce nad zielonym lasem i chmury ciemne czasem.

Kocham cię niezależnie od pogody, mój ty jedyny, ukochany, mój młody...

Albo taki:

Góry są wysokie, a morza głębokie, moja miłość jak góry wysoka, jak morze

background image

głęboka.

Nie zapomnij mnie, chociaż wyjeżdżam do miasta, boś tyś moja niewiasta...

-

zadeklamowała Beatricza. – Wujek, Rocho miał na imię, mądry był, takie

wiersze pisał – dodała chełpliwie.

Nikodem skrzywił się. „Jakbym coś podobnego zaśpiewał w barze »Pod

końskim kopytem«, to by mnie wyrzucili na pysk z lokalu. Nie, to do niczego

niepodobne” – myślał, mocno rozczarowany swoją cud blondyną, na którą

czołówka polskiego wojskowego wywiadu polowała dwa dni.

– Wujek z jednej książki, jak ja się urodziłam, kazał mnie ochrzcić, tak jak

jedna pani w tej książce się nazywała, tylko że ładniej, nie Beatricze, a tak jak

Maria czy Zofia – Beatricza...

Szef operacji „Relax” nie wyspał się tej nocy, bo grubo przed świtem obudził

go telefon od prezydenta.

– Panie Tosiek, podjedź pan i zbierz osobę, bo ja nie mam czasu. Jutro rano

przyjedzie premier Bułgarii, a i ona od rana też gdzieś się spieszy do swojej

roboty, bo jest umówiona z klientem. Zabieraj ją pan i fertig.

Prezydentowi Beatricza z bliska musiała się podobać najwyżej średnio, bo

gdy ją tylko kapitan Tosiek zabrał, przyszła mu na myśl Mańka, i dziwił się sam

sobie, że jej nigdy nie zaprosił na spotkanie...

background image

M

ROZDZIAŁ XI

yśli prezydenta Dyzmy, zajmującego samotnie wielkie salony

w Belwederze, uparcie wracały do więziennej celi, do której

przywykł i która jawiła mu się jako swego rodzaju azyl od

wszystkiego zła. Istotnie, po niezwykłych wydarzeniach, które odmieniły jego

siermiężne życie w Łyskowie i w Warszawie na ulicy Łuckiej, po meandrach

zdarzeń w banku, po napięciach konferencji w rządowych gabinetach,

pijaństwach w luksusowych knajpach, upojnych nocach w ramionach pięknej

żony hrabianki, ekscesach z niewyżytymi kobietami w loży masońskiej

więzienna cela była dla niego miejscem, w którym mógł spokojnie myśleć. I ten

dziwak, pół Fin, pół Polak, profesor o wymyślnych imionach – Kordian

Seweryn Rawa Michalewski...

Tu nie miał przy sobie profesora Michalewskiego, co stanowiło wielki

niedostatek Belwederu. Nikodem zwierzył się z tego swojemu osobistemu

doradcy.

– Nie ma żadnego problemu, panie prezydencie – usłyszał przychylną

odpowiedź. – Ułaskawi pan profesora i weźmie go do swojego gabinetu jako

specjalistę, powiedzmy do spraw związanych z traktatem polsko-fińskim, bo

wspólnych spraw z Finami mamy sporo.

Towarzysz Nikodema z więziennej celi, znalazłszy się ponownie w obliczu

głowy państwa, zachował się jak zwykle z wielką godnością, powagą

i dystansem.

– Ja, panie prezydencie, przebywam w zakładzie karnym z wyrokiem 12 lat

pozbawienia wolności i mam moralny obowiązek karę odbyć do ostatniego dnia,

dlatego proszę łaskawie o pozostawienie mnie w spokoju...

– E tam, chrzanisz farmazony. Są wyroki, są kary, ale są też ułaskawienia,

awanse, protekcje, propozycje... Wszystko będzie legalne i zgodne z prawem,

ułaskawię cię i dam ci dobrą posadę, wrócisz do ludzi i wszystko tamto pójdzie

w zapomnienie.

Nie była to jednak sprawa prosta, bo kim naprawdę był w głębi swojej

background image

osobowości profesor Kordian Seweryn Rawa Michalewski? Nikodem Dyzma

dobrze pamiętał historię jego tragedii i jego komentarze w prasie wypływające

właśnie z poczucia moralności tego na pół szalonego człowieka.

– Wyrok mój to 12 lat pozbawienia wolności – mówił kiedyś w celi

spokojnym, zrównoważonym tonem. – Jest to wyrok z gruntu niesprawiedliwy

i zamierzałem wnieść od niego apelację, ale nie pozwolił mi na to Krzesimir Rój

Pawłowski, mój adwokat, najlepszy papuga w kraju, któremu na jego usilne

prośby powierzyłem swoja obronę. Wyrok był niesprawiedliwy – powtórzył

profesor – bo opierał się na błędnym oskarżaniu o zabójstwo w afekcie, a ja

przecież Mesalinę zastrzeliłem po głębokich przemyśleniach z premedytacją... –

ciągnął beznamiętnie. – Zrobiłem to, mimo iż wiedziałem, że postępuję nie tyko

niezgodnie z prawem, ale także ze swoim sumieniem i wszelką możliwą logiką.

Mesalinę należało po prostu wypędzić, dać jej trochę pieniędzy i niechby żyła

sobie po swojemu. Orzeczenie rozwodu z jej wyłącznej winy było oczywiste.

Ona po rozbiciu mojego małżeństwa, po moim rozwodzie i wyjeździe żony

i córek do Australii, zaczęła niemal oficjalnie prowadzić życie kurtyzany.

Dostawałem stosy listów z opisami jej ekscesów w nocnych klubach i hotelach,

„przyjaciele” przysyłali mi wykazy jej nowych kochanków. Nomen omen była

taką samą żoną jak Mesalina, żona cezara Klaudiusza. Jako 20-letnia dziewczyna

zabawiała się z premedytacją jak kot piłeczką małżeństwem i rodziną dwukrotnie

od niej starszego, znanego i szanowanego człowieka. Zagrała sama ze sobą

w takie karty: czy rozbije jedno z najbardziej szanowanych małżeństw

w Warszawie, czy nie. Przedtem, jeszcze w liceum, jako piętnastoletnia

dziewczynka rozbiła małżeństwo znakomitego polonisty, swojego nauczyciela,

i posłała szanowanego do czasu jej poznania męża i ojca na więzienne prycze za

pedofilię. W siedemnastym roku życia stała się bohaterką warszawskiego

skandalu w związku z usunięciem zaawansowanej ciąży i wyrokiem skazującym

profesora medycyny, który tej aborcji dokonał. Mając osiemnaście lat,

doprowadziła znanego przemysłowca z Łodzi do zabójstwa żony, a następnie do

samobójstwa. To była klasyczna femme fatale. Powiedziałem panu, że jedyną

racją czynu, jakiego dokonałem, była konieczność moralna, potrzeba jakby

interwencji siły wyższej w niedoskonałe prawo istot ziemskich. Gdyby we

wszechświecie, gdzie rządzi podobno dobro, był Bóg, na pewno on odebrałby

background image

możliwość czynienia zła i tylko zła takiemu indywiduum, które jest uosobieniem

tego zła. Ponieważ jednak Boga w postaci biblijnej nie ma, więc czynu będącego

poza ludzkim wymiarem sprawiedliwości dokonać musiał ułomny człowiek.

Jednak jego postępek powinien być osądzony w kategoriach ludzkich, a nie

boskich, bo człowiekowi zabijać drugiego człowieka nie wolno. To oczywiście

nonsens, taki jak zabijanie przeciwko innemu złu... Mesalina, obserwując moją

wewnętrzną walkę o wybór między autentyczną miłością do żony i dzieci

a pożądaniem jej ciała, nie była pewna wyniku tej walki. Napisała zatem list do

mojej żony, informując ją o naszej „miłości”. Na wyrwanej z zeszytu kartce

w kratkę namazała czerwonym ołówkiem kilka zdań. List był takim świstkiem,

jaki można napisać do przekupki na targu, żeby dostarczyła pani do domu

oskubaną kaczkę i szparagi... Cała Mesalina.

Gdy moje małżeństwo się rozpadło i wziąłem cywilny ślub z tą złą kobietą,

ona z cudownej zakochanej dziewczyny stała się cyniczną uliczną dziwką.

Poznała gangsterów w białych kołnierzykach i zaczęła wciągać mnie w przemyt

narkotyków na wielką skalę. Odmówiłem, zaczęła mną pomiatać. Ale narkotyk,

pod którego wpływem pozostawałem, zrobił swoje i zdradzony, opluty, bez nocy

z nią, przynajmniej raz na jakiś czas, żyć już nie mogłem.

Zbuntowałem się, kupiłem pistolet, wstąpiłem do klubu i godzinami

strzelałem do tarczy.

Mierzyłem do czarnego punktu i wyobrażałem sobie, że celuję w jej czoło

nad przepastnymi zielonymi oczami. Pomagało.

Tamtego dnia pojechałem na tygodniowy rajd do Wiednia. Przy granicy

zawróciłem. Jechałem z powrotem do Warszawy jak szalony. Przed domem

zobaczyłem małego amerykańskiego forda, którego niedawno kupił sobie jeden

z moich kolegów, pracowników naukowych uniwersytetu.

Otwierałem po cichu kolejne pokoje, aż dotarłem do sypialni. Oni w łóżku,

zupełnie nadzy, pili koniak, palili papierosy i śmiali się głośno. Słyszałem ten

śmiech już na klatce schodowej. Gdy wszedłem do pokoju, skamienieli.

Przeładowałem na ich oczach rewolwer i wyciągnąłem broń przed siebie.

Mesalina zerwała się, ale zaraz upadła znów na łóżko. Jej kochanek też się

zerwał i ukląkł. Mesalina próbowała wstać.

– To nie jest tak, jak myślisz, kocham tylko ciebie, kocham tylko ciebie... –

background image

powtarzała pobladłymi ustami.

– Dlaczego?! – zadałem pytanie bez sensu, mierząc w jej piękną główkę, tak

jak mierzyłem dziesiątki razy do czarnego krążka tarczy z dziesiątką pośrodku.

Wiedziałem aż do bólu, co należy zrobić. Należało zwyczajnie trzasnąć im

kilka fotek potrzebnych do sprawy rozwodowej, a następnie ciągle

z rewolwerem w ręce trochę z nimi pożartować, całkowicie na luzie opowiedzieć

im jakiś naprawdę zabawny dowcip i kazać, żeby się ubrali i sobie poszli. Poszli

precz. Tak należało zrobić, wiedziałem to dobrze. Myślałem usilnie, co

powiedzieć, żeby wiedziała, za co ginie, ale nie mówiłem nic.

Musiało być w moim milczeniu coś autentycznie przerażającego, bo ona

pozostawała jakby sparaliżowana i nie próbowała żadnych sztuczek. Charczała

tylko w jakiś rozpaczliwy, rozdzierający sposób. Patrzyłem na nią w milczeniu

sporą chwilę. Ciągle nie miałem nic do powiedzenia. Ująłem broń w obydwie

dłonie i mierzyłem precyzyjnie w linię jej czoła, a ona zaczęła spazmatycznie

płakać. Przegryzła sobie usta, twarz miała zakrwawioną. Widziałem przed sobą

czarną szczerbinkę i muszkę na tle jasnej płaszczyzny... środka czoła Mesaliny.

Pociągnąłem za spust, który stawił dziwny opór. Pamiętam ten opór, to był

sygnał od opatrzności, która dawała mi szansę... Świadomie zrezygnowałem z tej

szansy, pociągnąłem mocniej i jeszcze mocniej. Rewolwer szarpnął się w moich

dłoniach, potem usłyszałem huk wystrzału. Muszka przesuwała się teraz

nieznacznie w lewo po kolorowych deseniach tapety, nie było przed nią gładkiej

jasnej płaszczyzny.

Zupełnie nagi mężczyzna klęczał obok nieruchomego ciała kobiety. Miał

wykrzywioną płaczliwym grymasem twarz, coś usiłował mówić, ale tylko

bełkotał. Musiał być pewny, że za chwilę też zginie i nie ma dla niego ratunku.

– Niech się pan ubiera i idzie do domu, panie Grzegorzu, bo tu zaraz

przyjedzie policja – usłyszałem swoje spokojnie wypowiedziane słowa. –

Właściwie powinien pan zostać jako świadek wydarzeń, ale niech pan idzie do

domu...

On jeszcze chwilę klęczał w bezruchu na pościeli, potem poruszył się i zaczął

niezdarnie schodzić z łóżka. Trząsł się i był trupio blady.

– Ja... ja mogę, mogę iść? – zapytał wreszcie wykrzywionymi jak w ataku

epilepsji ustami.

background image

– Przeleciał pan laluś panienkę, to się zdarza mężczyznom, za takie coś

rozumny, choć zdradzony mąż daje najwyżej w mordę, nie zabija...

Zaczął się niezdarnie ubierać, zostawił kamizelkę, krawat i jedną skarpetkę.

Poszedł, nawet nie spojrzawszy na martwą Mesalinę...

Prezydent Dyzma przypomniał sobie całą tę historię, gdy profesor

kategorycznie odmówił podpisania wniosku o ułaskawienie.

– Ja się nie wybieram z powrotem do ludzi na świecie i mam prośbę do

ciebie, Nikodem. – Przeszedł na „ty”, jak to zwykł czynić w sytuacjach

i sprawach szczególnych. – Jest wojna, rozumiem twoją rolę w tej wojnie...

Rozumiem ciebie, ty zrozum mnie... Mam prośbę – powiedział po chwili

Michalewski. – Wojna stwarza różne sytuacje, bardzo różne... Niemcy

i Japończycy szkolą ochotników do akcji specjalnych tylko w jedną stronę. Ja

jestem dobrym kierowcą, po krótkim przeszkoleniu mogę nawet pilotować

samolot... Mówię nieźle po niemiecku, rosyjsku i fińsku. Przy pierwszej akcji

specjalnej, najlepiej w Sowietach, proszę uwzględnić moją ofertę, moją

kandydaturę, panie prezydencie... – Profesor przerwał i po raz pierwszy

uśmiechnął się szeroko. – Rozumiesz, Nikodem? Załatw mi takie coś...

background image

W

ROZDZIAŁ XII

szpitalnej separatce panowała cisza. Przy łóżku obstawionym

kroplówkami i różnego rodzaju medyczną aparaturą siedziała młoda

kobieta. Patrzyła na bladą twarz pogrążonego w półśnie człowieka

w średnim wieku. Do sali weszła pielęgniarka, sprawdziła aparaturę, tu i tam coś

poprawiła. Po chwili wszedł lekarz, przywitał się z siedzącą przy łóżku.

– Pani znowu na posterunku?

– Tak, spędziłam tu całą noc.

– Dobrze, najgorsze już mamy za sobą. – Doktor uśmiechnął się. – Dużo

szczęścia było w tym nieszczęściu. Kilka centymetrów brakowało, aby obydwie

kule naruszyły serce generała.

– Prezydent Dyzma podobno szybko wraca do zdrowia. Nic mu już nie

grozi, prawda? – zapytała kobieta.

– Tak, wczoraj pan prezydent wstał, jego rany były powierzchowne, trzy

draśnięcia. Prawdziwy cud od Boga.

– To dobrze... Prezydent i generał żyją, wielkie to szczęście. Niewiele

brakowało, żeby zginęli, tak jak pan major, a przecież to nie na majora był

zamach... A co by było, jakby zginęli prezydent i mój mąż? Jakie byłyby

wówczas dalsze losy wielkiego manewru?

– Katastrofa... Byłaby katastrofa, wybuchłoby powstanie, resztki polskich

wojsk zaatakowałyby pewnie niemieckie militarne transporty, doszłoby do

masowej pacyfikacji całej Polski – powiedział z przerażeniem doktor.

– Czy pan, profesorze, popiera generała i jego manewr? – pytała dalej

kobieta.

– To już polityka, miła pani, a ja jestem lekarzem i tylko lekarzem...

W każdym razie rozumiem istotę tego wielkiego zwrotu.

Ranny poruszył się na łóżku. Otworzył oczy, popatrzył chwilę na kobietę,

potem na doktora, przymknął powieki i znowu zapadł w półsen. Przez drzwi

separatki dał się słyszeć hałas zmieniającej się warty. Żandarmi zachowywali się

zbyt głośno. Profesor wyjrzał na zewnątrz. Oficer zasalutował, skinął głową

background image

w geście przepraszającym i przed separatką ucichło. Pielęgniarka zrobiła swoje

i wyszła.

– Ten zamach można było przewidzieć. Prezydent był nieostrożny –

powiedział lekarz, badając tętno rannego generała Romanowskiego. – Po

podpisaniu porozumień z Hitlerem – ciągnął dalej – szok społeczny był zbyt

wielki... Wiadomo też było powszechnie, że za nową polityką stał nasz

pułkownik, przepraszam, generał – poprawił się doktor. – Naród był

przygotowany do walki... Nie oddamy nawet guzika... Fundusz Obrony

Narodowej, ofiarność, solidarność, patriotyzm, aż kipiało to wszystko. Tłum

myślał, że zwyciężymy, że jesteśmy co najmniej równym przeciwnikiem Rzeszy,

że sojusz z Anglią i Francją daje nam przewagę, że Sowieci są zbyt słabi, aby

nas zaatakować... Oszukane propagandą społeczeństwo uwierzyło w sukces,

jeszcze teraz nikt nie zdaje sobie sprawy z rozmiarów Tragedii, jaka na szczęście

została zażegnana...

– To jednak jest pan zwolennikiem manewru prezydenta Dyzmy i generała. –

Kobieta uśmiechnęła się.

– Ja znam część szczegółów tego planu, wiem, że jest on na miarę wielkich

polityków, ale tłum krzyczy o zdradzie i zamachowcy w swoim przekonaniu

strzelali do zdrajców, proszę pani. – Doktor zamilkł i w szpitalnym pokoju

zapadła cisza.

– Taak... Jeszcze dużo złego przed nami – westchnęła głęboko małżonka

generała.

Kilkanaście dni później generał Romanowski przybył do Belwederu,

dowieziony ze szpitala w opatrunkach. Sprawy tymczasem biegły szybko

i w wielu z nich konieczne były natychmiastowe decyzje.

Po złożeniu dymisji przez byłego prezydenta Rzeczypospolitej i objęciu

stanowiska głowy państwa przez Nikodema Dyzmę Polska przyjęła narzucony

jej układ z Niemcami, tracąc prawa do Wolnego Miasta Gdańska. Strona

niemiecka przyjęła z Polską nowy pakt o nieagresji. Jak każdy tego rodzaju

dokument zawierał on kilka tajnych załączników. Jeden z nich dotyczył

przemarszu wojsk hitlerowskich przez Polskę na wschód. Ratyfikujący te

dokumenty wyszli daleko naprzeciw żądaniom Hitlera i usuwali tym samym

powody do wojny – z góry przegranej przez Polskę. Hitler podbojem Polski

background image

zainteresowany był jedynie w sposób pośredni, chodziło mu bowiem głównie

o bój z Rosją. Układ polsko-niemiecki eliminował potrzebę zawierania

przygotowanego już przez dyplomację Hitlera paktu z Sowietami, który mieli

podpisać w Moskwie ministrowie Rzeszy i Rosji, Ribbentrop i Mołotow.

W tej sytuacji Anglia i Francja zerwały umowy o pomocy i sojuszu z Polską,

pozostawiając jednak wiele dyplomatycznych furtek i możliwości powrotu do

tych umów. Polska, dotychczas nic nieznaczący kamyk w Europie, po zmianie

polityki spowodowała olbrzymią lawinę. Kamyk bowiem, odpowiednio

poruszony, mógł zmienić bardzo wiele.

Co w tej sytuacji uczyni Polska? – zastanawiali się politycy na całym świecie.

Czy wyruszy z Hitlerem na Moskwę, czy pozostanie neutralna? Polska

tymczasem rozbudowywała przemysł i podpisywała niezwykle korzystne

umowy handlowe, dyktowane potrzebami państw prowadzących wojnę.

Prezydent Dyzma siedział nieruchomo w fotelu i mimo oszałamiających

sukcesów był w złym nastroju. Generał Romanowski zajął miejsce naprzeciw.

Udane wystąpienia publiczne Nikodema Dyzmy i wspólnie przeżyty zamach

znacznie odmieniły stosunki między marionetkowym prezydentem, jakim miał

być w założeniu, a Wojskową Patriotyczną Radą Realną. Prezydent stawał się

twardym partnerem.

– Żyjemy... – mruknął Dyzma do Romanowskiego.

– Powiedziałem ci kiedyś, że w naszej sytuacji, żeby zostać bohaterem, nie

wystarczy poświęcenie życia, trzeba także zostać zdrajcą... Za to kraj jest wciąż

niemal wolny i rozkwita.

– Jak długo będzie wolny? – zapytał bez entuzjazmu prezydent.

– Liczę, że do końca wojny... przegranej przez Hitlera, więc także przez

nas... – dorzucił generał.

– Wojsko rozpuściłeś już do domu? – zainteresował się prezydent.

– Tak... Demobilizacja jest prawie zakończona. Wiele dobrego zrobiła nasza

opozycja, całe lotnictwo, w tym wszystkie „Łosie”, odleciało do Rumunii... Nie

ma już w kraju także większej części broni pancernej. Moje kontakty

z patriotami, którzy nie podporządkowali się naszym rozkazom, są kruche

i niejasne. Hitler wie, że nasza zmiana polityki na jego korzyść to gra i udaje tak

jak my, że wszystko jest w porządku. Dostarczenie mu jakichkolwiek powodów,

background image

które potwierdziłyby takie podejrzenia, to katastrofa, zerwanie układu

i egzekucja zakładników stanu... Dla nas kule albo szubienica, dla narodu

zbrodnicza okupacja.

– Taniec na linie – mruknął Nikodem Dyzma. – Jakby coś pękło, to

i Szkopy, i nasi w trymiga nas ukatrupią – dodał po chwili i w gabinecie

ponownie zapanowała cisza. – Jutro chcę rozmawiać z zamachowcami –

dorzucił po chwili prezydent.

– To harcerze i studenci – powiedział generał. – Zdeterminowani, niestety jak

większość narodu, ogłupieni i oszukani do granic możliwości przez propagandę,

ofiarni młodzi patrioci. Nie mają pojęcia o układzie sił w Europie i na świecie.

Myślą, że Anglia i Francja zdmuchną w pył słabą armię niemiecką. Niemieckie

„papierowe czołgi”... Kto wymyśli taką bzdurę? Ci młodzi ludzie są przekonani,

że my jesteśmy po prostu przekupionymi zdrajcami, że Niemcy bali się polskiej

potęgi i dlatego nas sobie kupili, a my dla własnych korzyści zdradziliśmy

naród... Co im powiesz, Nikodem? – zapytał generał Romanowski.

– Tragiczną prawdę. Będziemy im ją powtarzać, póki nie staną się

fanatykami naszej sprawy, tak jak teraz fanatycznie wierzą, że Polska była silna,

zwarta i gotowa. Muszą zrozumieć, że jeżeli ma ich dobrze oceniać historia, nie

wykręcą się bełkotem o honorze i nawet nadstawianiem karku w zamachach

takich jak ten na nasze głowy. To prawda, że aby dzisiaj ratować ten kraj, trzeba

najpierw zostać zdrajcą... Tak nas urządzili nasi politycy, patrioci... – odparł

Nikodem Dyzma. Dziś już nie był jedynie szczęściarzem i prostakiem, ale także

studentem nauk pobieranych we wspólnej celi od profesora uniwersytetu. Ciągle

jeszcze mówił swoim slangiem, ale szóstym zmysłem uchwycił społeczny sens

tego, co potocznie nazywa się sprawowaniem władzy.

Tymczasem wywiad brytyjski wykrył założenia marszałka Pétaina i premiera

Lavalle’a zmierzające do oddania Francji Hitlerowi. Dokumenty jednoznacznie

świadczyły o tym, że potężna Francja, która nie miała przecież tak jak Polska

drugiego silnego wroga za plecami, chcąc ratować kraj od zagłady, nie tylko

podda się Niemcom, ale niebawem zacznie im wiernie służyć. Więc jak

przywódcy polscy mieli pozwolić na to, aby ich ojczyzna została zmiażdżona

przez Niemcy i Rosję w imię solidarności z Francją, która paktuje z Niemcami?!

Nonsens polityki polskiego rządu, obalonego przez Wojskową Patriotyczną

background image

Radę Realną, w tej sytuacji stał się oczywisty nawet dla trzeźwo myślącej

służącej... Ale dla wielu wykształconych polityków strzegących polskiego

honoru ciągle jeszcze nie. Rumunia, Węgry, Słowacja, Finlandia oraz Hiszpania

i Japonia zdawały się akceptować atak Niemców na Rosję, który wydawał się

już nieunikniony. Okoliczności te coraz mocniej przechyliły szanse wygrania

wielkiej wojny na korzyść Hitlera. Armia niemiecka bez jednego wystrzału

zajmowała państwo po państwie w Europie, pomnażając swój arsenał o setki

czołgów, samolotów oraz okrętów i olbrzymie składy paliw. Polska tymczasem,

spełniając żądania terytorialne Hitlera, większą część wojska zdemobilizowała,

a część ewakuowała i jako armię neutralną internowała w Rumunii oraz na

Węgrzech. Prezydent Rzeczypospolitej po złożeniu wymuszonej dymisji na

posiedzeniu Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej także zniknął z kraju

i w Londynie powołał polski rząd emigracyjny. Jego premierem został znany

dygnitarz i działacz polityczny, osobisty wróg i adwersarz prezydenta Dyzmy –

Jan Terkowski.

A ponieważ stara nienawiść, podobnie jak stara miłość, nie rdzewieje, rząd

Terkowskiego w Londynie przyjął wrogie stanowisko wobec nowego polskiego

rządu w Warszawie i prezydenta Nikodema Dyzmy.

background image

N

ROZDZIAŁ XIII

ikodem Dyzma szybko zadomowił się w Belwederze. Po licznych

wystąpieniach, w których zaprezentował prymitywny, ale skuteczny

styl sprawowania władzy, cała Wojskowa Rada Realna zmieniła do

niego stosunek.

Wojna tymczasem czyniła spustoszenie w Europie. Polska ciągle stała na

uboczu i obserwowała na razie kataklizm, który już teraz rozszerzał się na cały

świat. Nikodem Dyzma zaczynał powoli rozumieć to, co jeszcze niedawno

wydawało mu się nie do pojęcia. Był zmuszony do podejmowania nowych

decyzji i potrzebował coraz częściej dobrych rad.

Często posyłał więc samochód do więzienia, skąd po załatwieniu

niezbędnych formalności przywożono mu profesora Michalewskiego. Któregoś

dnia Nikodem usiłował ponowić swoją propozycję.

– Ty nie możesz już dłużej siedzieć w ciupie. Dzieją się wielkie rzeczy. Ty

musisz...

– Więzień ma siedzieć w więzieniu – przerwał sucho prezydentowi profesor.

– Przestań wydziwiać, jesteś potrzebny na wolności! Masz klepki

w porządku, tutaj trzeba takiego, bo mnie zaskakują, cwaniaki, a żadnych

Oxfordów nie kończyłem. Twój łeb mi potrzebny tutaj, pod ręką... –

denerwował się Nikodem.

Profesor palił cygaro i patrzył na prezydenta jak na coś osobliwego. Rozsiadł

się w wielkim fotelu i milczał. W tym salonie i w tej pozie, cygarem w ustach, ale

w więziennym pasiaku wyglądał jak aktor.

– Przebierz się z tego w garnitur – powiedział Nikodem i wezwał

kamerdynera. – Proszę zaprowadzić pana profesora do garderoby i pomóc mu

przebrać się w przedpołudniowe ubranie, jedno z tych, które poleciłem dla niego

uszyć.

Po chwili profesor powrócił do salonu. W eleganckim jasnym garniturze

i kolorowej koszuli z muszką pod szyją prezentował się wreszcie jak gość

prezydenta Rzeczypospolitej.

background image

– Ty już tam nie wrócisz, prawnicy z mojej kancelarii załatwią z sądami, co

potrzeba. Zostajesz?

– Nie.

– Dlaczego nie?

– Bo to niegodne...

Nikodem chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Zmiął jedynie w ustach

przekleństwo. Cisza panowała dłuższą chwilę, aż przerwał ją profesor.

– Ja do celi wrócę jeszcze dzisiaj, bo tam jest moje miejsce. Ale będę ci

pomagał i nikt się nie dowie, że to moje rady, bo mnie przecież nie ma. Ty sam

nie wiesz, Nikodemie, ile robisz dla zwyczajnych Kowalskich, Wiśniewskich,

Piotrowskich. Nie chcę powiedzieć: dla narodu, bo do ciebie wielkie słowa nie

pasują.... Nie pasują... – powtórzył profesor. – Nie musimy się oszukiwać, ty

jesteś niedouczony i prymitywny, ale masz koci spryt i instynkt, fart masz,

prezydencie. Fart, a nie patriotyczne wykrzykniki, kiedy trzeba chwytać się

brzytwy... Ty z tymi swoimi oficerami faktycznie ratujesz kraj od tragedii, jakiej

nie zna i tak podła historia Polski. – Profesor mówił z wyraźnym przekonaniem.

– Ty nie rozumiesz, że jesteś opatrznościowym prezydentem, że możesz zostać

jednym z największych polityków polskich wszech czasów z monarchami

włącznie... Nikodem Dyzma to postać legendarna. Człowiek z gminu, bez

wybujałych ambicji, dla którego ważniejsi są Kowalscy i Wiśniewscy z ulicy niż

orły na sztandarach i słowa takie jak duma i chwała. Słowa, które nieosadzone

w odpowiednich realiach, stały się ognikami wiodącymi w przepaść, prosto do

zguby. Tobie instynkt pozwolił z pustki wielkich słów nie do odrzucenia dla

innych wyłuskać sens rządzenia: działanie na rzecz niezagrożonego losu

i spokojnego bytu Kowalskich, bo znowu nie chcę powiedzieć „narodu”. Wojna

jednocześnie na dwóch frontach, z Niemcami i Rosją, to byłby skok w przepaść

– tu użyję wielkiego słowa: samobójstwo narodu... Wojskowi, którzy ciebie

posadzili niby na marionetkowym tronie, to strategowie o wyostrzonej

inteligencji i czujności, praktycy działań z frontu stałego zagrożenia, ludzie

przebiegli i wbrew pozorom – patrioci. Tacy często ujawniają się w skrajnych

sytuacjach, ale jeżeli chcą walczyć tylko o byt Kowalskich i Wiśniewskich, to

zmiatają ich ambicje i dążenia oblegających koryto władzy polityków. Orężem

„zbawców ojczyzny” były i będą patriotyczne okrzyki, wielkie słowa, a potem

background image

tortury, więzienia dla oponentów, bo honor i wielkie sprawy usprawiedliwiają

wszystko. Życie Kowalskich i ich rodzin to dla ambitnych władców mała

sprawa, niespektakularna... Nikodem Dyzma to polityk z przypadku, który wie,

że jak szykuje się dwóch na jednego, to ten jeden musi kombinować, uciekać,

któremuś z tych dwóch ustąpić, pokonać z nim gorszego a potem, jak przyjdzie

czas, kropnąć tego, któremu ustąpił, kropnąć go albo wejść z nim w komitywę...

Popatrz na historię Polski i Finlandii, mojej drugiej ojczyzny, porównaj te historie

i przekonasz się, że nieraz „zdrada” to jedyna droga, żeby kilka milionów

Svensonów czy Wiśniewskich przeżyło wojnę. Ja ci pomogę, tylko wiesz, mam

ten warunek...

– Jaki warunek?

– Musisz mi załatwić to, o czym już ci mówiłem: misję, bum-bum w jedną

stronę... U Sowietów chcę coś takiego zrobić, bo mam z nimi porachunki.

– Masz tobie... – mruknął prezydent. – Tobie potrzebni są psychiatrzy –

dodał ze szczerym zakłopotaniem.

– Niech będą i psychiatrzy, mnie oni nie przeszkadzają. Ja chcę jechać na

taką wycieczkę, bo to dla mnie najlepsze rozwiązanie mojej sprawy.

– Jakiej twojej sprawy, do cholery? Swoją sprawę dawno już rozwiązałeś

i jej nie ma. Nie ma! Rozumiesz?

– Ta sprawa jest we mnie, Nikodem... – uciął krótko profesor i prezydent

zrozumiał, że w tej kwestii profesorowi może tylko ustąpić.

– Dobrze, do licha, załatwię ci... wycieczkę.

– Najdalej za rok od dzisiaj?

– Za dwa lata, jeżeli się nie rozmyślisz...

– Parol? Słowo honoru?

– Parol, słowo honoru!

Profesor wstał i mocno uścisnął dłoń prezydenta.

Przy następnym spotkaniu, gdy mowa była o manifestacjach przeciwników

wielkiego manewru prezydenta Dyzmy, jak nazywano porozumienie zawarte

z Niemcami, Michalewski rzucił, że tęskni za żeglowaniem po morzu. Kiedyś

w Finlandii nauczył się tej sztuki, ale później w Polsce nie miał do tego

warunków. Nikodem zainteresował się sprawą i poinformowano go, że w Gdyni

jest jacht, który w każdej chwili może być postawiony do dyspozycji głowy

background image

państwa. Za kilka też dni profesor, który teraz mimo swojego uporu spędzał

więcej czasu w Belwederze niż w więzieniu, został zaproszony na wyjazd.

Prezydent zabierał go do ciągle rozkwitającej Gdyni. Tam w jednym

z portowych basenów stał piękny mahoniowy jacht. Dzień był pogodny, ale

wietrzny. Kapitan małej sportowej jednostki na nabrzeżu zgodnie z protokołem

salutował głowie państwa. Zaraz też okazało się, że skiper potrzebny jest

profesorowi Michalewskiemu raczej tylko do asysty, gdyż profesor radzi sobie

z żaglami doskonale. Za kołem sterowym czuł się jak ryba w wodzie. Na

pokładzie trwałą nieustająca dyskusja na temat uwarunkowań kraju i dalszego

postępowania głowy państwa w dwuznacznej sytuacji politycznej. Profesor

w pewnym momencie utracił stoicki spokój i podniósł głos.

– Polacy to szaleńcy! Zawsze ignorowali naukę płynącą z dziejów. Historia

Polski to historia krwawo stłumionych powstań i zbiorowe groby. Sybir i groby,

groby, groby, groby... Ja wychowałem się w dwóch ojczyznach. Obydwie mają

wyjątkowo podłe położenie geopolityczne między dwoma mocarstwami, bo nie

tylko Rosja, ale i Szwecja, sąsiadująca z Finlandią, przez wieki była

mocarstwem. Porównując narodowe tragedie Finlandii i naszej wspólnej

ojczyzny, aż dziw bierze, że podobne sytuacje tu kończyły się dramatami,

a u Finów cichymi sukcesami, przede wszystkim politycznymi. Po jednej stronie

Bałtyku wybuchały ciągle bohaterskie zrywy wolnościowe, po których ziemia

spływała krwią i na kraj spadały represje. Po drugiej stronie morza pozorna

uległość przynosiła cenne swobody wolnościowe.

Wiatr na zatoce stawał się coraz silniejszy i jacht przechylał się coraz

mocniej. Cypel Helu był już blisko, a profesor sterował nadal na otaczające go

betonowe gwiazdobloki. Nikodem zaniepokoił się, a przy sterującym profesorze

stanął kapitan, gotowy w każdej chwili do interwencji. Nagle jacht zmienił kurs

jeszcze bardziej na wystające z wody betonowe zęby. Żagle załopotały z furią,

mahoniowe bomy przeleciały nad pokładem z jednej burty na drugą i jacht

przechylił się w przeciwną stronę. Nikodem ze zdumieniem zauważył, że przed

dziobem żaglowca nie ma już betonowych gwiazdobloków ani cypla helskiego

półwyspu, a rozpościera się pofalowana płaszczyzna morza, aż do dalekiego

portu w Gdyni.

– Po mistrzowsku wykonany zwrot przez rufę – nie mógł się powstrzymać

background image

od pełnego podziwu komentarza kapitan. – Gdzie się pan uczył sztuki

żeglowania?

– W fińskich i norweskich fiordach – padła skromna odpowiedź. Teraz

żegluga, chociaż w znacznym przechyle, była znowu stateczna i spokojna.

Profesor powrócił do przerwanego wątku. – W roku 1795 Polska utraciła

niepodległość, bo jej Królestwo oddane zostało pod rządy caratu, car stał się

królem Polski i do roku około 1815 obydwa te kraje były jakby jednakowo

prawnymi częściami państwa rosyjskiego. Polacy byli równoprawnymi

obywatelami rosyjskimi. Królestwo Polskie miało własny sejm, senat, armię oraz

skarb, działał Uniwersytet Warszawski i Wileński. Polska konstytucja, mimo że

tu i tam łamana przez księcia Konstantego, była aktem prawnym dającym

Polakom prawa nie tylko iluzoryczne. Tętniły życiem teatry, na emigracji

tworzyli swe wiekopomne dzieła Adam Mickiewicz i Fryderyk Chopin. Pod

zaborami powstawała najwspanialsza polska literatura wszech czasów: Henryk

Sienkiewicz, Bolesław Prus, Stefan Żeromski, Stanisław Wyspiański,

Władysław Reymont... – Profesor mówił jak w transie, wykonując przy tym

nieznaczne ruchy kołem sterowym. Jacht w głębokim przechyle rozcinał

niewielkie fale, woda syczała przy burtach, w oddali majaczyły nowoczesne

sylwetki gmachów w Gdyni. Profesor spojrzał na Nikodema. – Myślałeś o tym,

prezydencie? Mam wymieniać dalej twórców z XIX wieku tworzących

w czasach, gdy nie było Polski, lecz wielkich Polaków było więcej niż przez

kilka wieków przedtem i potem? Eliza Orzeszkowa, Maria Konopnicka, malarze

Jan Matejko, Wojciech Kossak, Artur Grottger, Józef Chełmoński... i muzyka:

Stanisław Moniuszko, Mieczysław Karłowicz, Karol Szymanowski, Henryk

Wieniawski, Ignacy Paderewski... Także wybitni twórcy emigracyjni: Adam

Mickiewicz, Juliusz Słowacki, Kamil Cyprian Norwid, Fryderyk Chopin...

Odejmij geniuszy z czasów pod zaborami i co zostanie z kultury polskiej,

z naszej klasyki o wartościach nieprzemijających?

– To oni wszyscy, pod okupacją, w tym samym czasie? – zapytał Nikodem,

nie ukrywając swojej ignorancji, chociaż coś podobnego wiedział jeszcze

z gimnazjum w Łyskowie. Nigdy jednak o tym nie myślał.

– Oni wszyscy mieli możliwości tworzenia swych wiekopomnych dzieł

właśnie pod zaborami... – odparł profesor – ale Polacy, nie bacząc na możliwości

background image

militarne, zapragnęli wolności takiej tylko pod polskimi sztandarami, bez

rosyjskiego dwugłowego orła na rządowych urzędach. Sztandary i krzyże,

koniecznie krzyże, bo wolność dla nas to nie tyle swobody, kultura i gwarancja

pokoju we wspólnocie z ościennym mocarstwem, co narodowe symbole

i sobiepaństwo. Weto! Liberum veto! To dla nas jest wolność. Słusznie,

powtarzam, słusznie, że lepsze własne narodowe sztandary niż pomieszane

z obcymi godłami. Lepsze, tylko za jaką cenę? Polski charakter nie znosi

racjonalizmu. Patrząc na historię fińską i polską w XIX wieku, co widzimy jak

na dłoni? Widzimy politykę fińską, kraju położonego podobnie jak nasz

w kleszczach potencjalnych zaborców, politykę, która swoim wojowniczym

oficerkom kazała pochować do pochew nieskrwawione szabelki. Widzimy też

politykę polską, politykę narodowych bohaterów: „Hajże na Moskala!”. Być

może przyczyną takiego stanu jest wyższość mentalności protestanckiej nad

katolicką, ale chyba przede wszystkim nasza natura...

Profesor zamilkł, a jacht na skrzydłach wiatru i żagli leciał nieco bardziej na

zachód, kierując się ku redzie portu w Gdańsku. Za nim i przed nim

w niewielkiej odległości trzymały się dwie motorówki z obstawy prezydenta

Rzeczypospolitej Polskiej. Na redzie w Gdańsku stało kilka wielkich

niemieckich okrętów wojennych. Sterujący ciągle „Morskim Orłem” profesor

Michalewski dużym łukiem omijał to zgrupowanie, jednak najbliższe z okrętów

salutowały banderami polskiemu prezydentowi. Profesor, obracając powoli

mahoniowe koło steru, skierował jacht bardziej na północ ku otwartemu morzu.

Chwilę jeszcze milczał, po czym podjął przerwany wątek.

– Mój drugi kraj niepodległość utracił w roku 1617. Wtedy to po pokoju

w Stolbova Finlandia stała się częścią szwedzkiego imperium. Zabór dzięki

elastyczności politycznej Finów przebiegał raczej bez więzień, egzekucji i zesłań,

a z czasem wojska fińskie stały się elitarnymi jednostkami szwedzkimi. Tu i tam

Finowie zaczęli dominować w Szwecji. Po pokoju w Nystad tereny Inflant wraz

z ujściem Newy znalazły się pod rządami Rosji, znowu odmieniając dzieje

narodu fińskiego. Do szwedzko-rosyjskiej wojny o Finlandię, jak wiadomo,

doszło w 1809 roku. Potem zostało utworzone Wielkie Księstwo Fińskie,

którego tytularnym władcą był rosyjski car... I na 110 lat państwo fińskie

włączono w skład imperium rosyjskiego. Patriotyzm fiński jakby przysnął,

background image

Finom działo się nieźle i z przejawami narodowego bohaterstwa czekali na

lepsze czasy.

Po drugiej stronie Bałtyku zaś w roku 1830 grupa Polaków znudzonych

w miarę niezależnym politycznie życiem w formalnie okupowanym kraju

wywołała

pierwsze

nieobliczalne

powstanie

narodowowyzwoleńcze.

Sprzysiężenie Podchorążych z olbrzymią patriotyczną wrzawą dokonało nie lada

strategicznego

wyczynu,

podpalając

browar

na

warszawskim

Solcu

i obwieszczając Europie patriotyczny czyn w postaci narodowego powstania.

Polacy walczyli z Rosjanami do października 1831 roku, po czym zostali w pył

rozgromieni. Na naród spadły represje, o jakich wcześniej trudno było nawet

pomyśleć. Królestwo Polskie utraciło autonomię... Co miało na celu to

powstanie? Oczywiście ten patriotyczny zryw zmierzał do odzyskania przez

Polskę pełnej niezależności. Czy to było możliwe? Polacy w roku 1830

dysponowali stu pięćdziesięcioma tysiącami żołnierzy. Rosjanie rzucili łącznie

dwieście tysięcy, a mogli rzucić dwieście pięćdziesiąt i trzysta tysięcy doskonale

uzbrojonych i wyćwiczonych sołdatów... Kto w strategicznych, przemyślanych,

zgodnych ze sztuką wojenną rozważaniach uznał, że to powstanie może być

wygrane? Być może już wtedy liczono na interwencję państw zachodnich

w obronie tego, co u Polaków wielkie. Tylko że żadnej pomocy nie było

i powstanie zostało uznane za tragiczny nonsens nie tylko przez przychylne nam

kraje europejskie, ale potępione także przez papieża Grzegorz XVI. No i zaczęły

się represje. Unię personalną łączącą Królestwo z Rosją carską zastąpiono unią

realną. Nałożono również na powstańczy kraj wielkie kontrybucje, a granica

z Rosją stała się granicą celną. Produkcja przemysłowa z naszych ziem masowo

przenoszona była do Rosji, zamykano polskie uczelnie. Pojawiła się rusyfikacja.

Jeszcze jeden drobiazg... W czasie działań zbrojnych tego powstania, które do

dzisiaj jest naszą dumą narodową, zginęło ku chwale ojczyzny około czterdziestu

tysięcy młodych, wspaniałych, dzielnych Polaków.

Profesor zasępił się i zapatrzył przed siebie. Po chwili kontynuował

rozważania, a Nikodem Dyzma słuchał, nie przerywając ani słowem.

– Polscy politycy, świadomi realnej sytuacji i unikający romantycznej

demagogii, tacy jak Aleksander Wielopolski, przeciwnik wymachiwania

szabelką przed potężnym zaborcą, byli potępiani przez cały naród, a na ich życie

background image

dokonywano zamachów. „Polak mądry po szkodzie”, mówi staropolskie

przysłowie, ale któryś z naszych mądrych poetów napisał, że polski szlachcic

tego przysłowia nie kupi, bo przed szkodą i po szkodzie głupi. O ile też

powstanie listopadowe wydaje się granatem w rękach zadziornego głuptaska, do

tego granatem, który eksplodował, to narodowy zryw styczniowy w roku 1863

można śmiało określić mianem samobójstwa pomyleńca. W tym czasie Rosjanie

przecież dysponowali w Polsce siłami dwukrotnie większymi aniżeli styczniowi

powstańcy. Kolejny nasz piękny czyn wolnościowy skończył się śmiercią

dwudziestu tysięcy powstańców... W wyniku klęski znaczące jeszcze coś

Królestwo Polskie zostało zmazane z mapy i przeszło już tylko do historii. Na

jego miejscu powstał upokarzający nasze ambicje niepodległościowe Kraj

Nadwiślański... Państwo, kiedyś tak wielkie i potężne, otrzymało nazwę od

przepływającej przez nie rzeki... W tym czasie Wielkie Księstwo Fińskie, będące

pod takim samym zaborem jak Polska, nie urządzając patriotycznych, skąpanych

w krwi festynów, zalegalizowało oficjalnie język fiński jako urzędowy,

a wcześniej rubla zastąpiono tam fińską marką. Podczas trwającej przeszło wiek

niewoli Finowie nigdy nie wystąpili zbrojnie przeciw nieproporcjonalnie

potężniejszemu imperium, co nie przeszkodziło temu, że naród fiński otrzymał

niepodległość w trakcie rewolucji bolszewickiej, podobnie jak tę niepodległość

otrzymali wykrwawieni i zdziesiątkowani, ale bohaterscy Polacy. Finowie

unikali wojny aż do roku 1939, kiedy zaatakowali ich Sowieci. Błędy w polityce

się zdarzają się, bo dzieje uczą pokolenia. Polacy ze swoich błędów nie umieją

jednak wyciągać wniosków. Katolicyzm upowszechnił pogląd, że cierpienie jest

drogą do zbawienia. Ofiara Chrystusa odpowiada naszej mentalności... No

i krzyż! Symbol męki... Wystarczy nas rozhisteryzować i nastraszyć, że zabierze

się nam krzyż... Ten z drewna i ten nasz wewnętrzny, no i wtedy żegnaj, logiko,

żegnaj, instynkcie i inteligencjo ludzi myślących. Lawiną runą na herezję

podniecone polskie obywatelki, starsze panie. Za nimi bohaterscy ich

małżonkowie, obrońcy krzyża. Polacy muszą mieć krzyż! Nie tylko ten

drewniany, który bez głębszego szacunku tak lubią stawiać gdzie popadnie, ale

i ten, który ciągle niosą na grzbiecie. Wnoszą ten krzyż do sejmu i rządu,

wieszają w instytucjach publicznych. A minister z jednym krzyżem na

publicznym pochodzie to prowokacja do pojawienia się innego ministra z innym

background image

krzyżem, gwiazdą Dawida czy tureckim półksiężycem. Taki krzyż to sygnał, że

rząd zamiast zajmować się zapewnieniem ludziom powszechnego lecznictwa,

emerytur i obronności kraju zajmuje się rozwiązywaniem odwiecznego

problemu: który z wielu wyznawanych Bogów jest najlepszy?... – Profesor

znowu się nieco zacietrzewił, ale zaraz zniżył głos i mówił dalej spokojnie. – Ale

nie zapominajmy, prezydencie, że chrześcijaństwo to wielka tradycja narodu

polskiego, olbrzymia społeczna, wewnętrzna siła chroniąca nasz kraj przed

bolszewizmem. Przed bolszewizmem, a bolszewizm to zagłada cywilizacji

i europejskiej kultury. Z chrześcijaństwem nie wolno walczyć, bo dobrze jest,

kiedy każdej niedzieli rano od Tatr do Bałtyku biją dzwony i odświętnie ubrani

ludzie idą modlić się do kościołów. Złe zaczyna się wówczas, gdy do polityki

wdzierają się ludzie, którzy nie umieją sprawować świeckiej władzy, więc

z sejmu i rządu czynią wyimaginowany przez siebie dom boży, w którym nie

rozwiązują trudnych problemów społecznych, bo przecież muszą bronić krzyża...

Bronią niezagrożonej w głębi ludzkich serc świętości, jakby nie wiedzieli, że ta

prawdziwa wiara jest tylko wewnętrzna, wewnętrzna i trwała, więc zniszczyć ją

można jedynie nakazem wiary...

Prezydent Nikodem Dyzma później niejeden raz wspominał tę rozmowę,

a właściwie refleksje profesora Michalewskiego na jachcie – ku rozwadze

swoich decyzji, bo przecież miał ratować honor Polaków lub po prostu samych

Polaków.

background image

G

ROZDZIAŁ XIV

enerał Ryszard Przewrot Żagwa Romanowski przeczytał doręczoną

mu depeszę i zerwał się z fotela, jakby nagle został oblany kubłem

zimnej wody. Tekst był niezaszyfrowany i krótki.

Rozmowy w Berlinie przebiegają pomyślnie stop nasza delegacja przyjmowana

z honorami stop Hitler zażądał pilnie osobistego spotkania z prezydentem

Dyzmą stop ustalamy z ministrem Ribbentropem szczegóły konferencji na

szczycie stop następna wiadomość o godzinie 23 stop.

Na biurku rozdzwoniły się telefony, ten z czerwonym światełkiem także.

Telefonował premier, z zagranicy dobijali się niemal wszyscy polscy

ambasadorowie.

Do gabinetu wtargnął pułkownik Kredek z plikiem papierów w rękach.

– Nowa sprawa! – niemal krzyknął od drzwi. – To nagłówki gazet

w Niemczech! – Tytuły na czołówkach czasopism i dzienników wydrukowane

były olbrzymią czcionką i dosłownie emanowały sensacją: „ADOLF HITLER

ZAPRASZA PREZYDENTA NIKODEMA DYZMĘ!”, „PREZYDENT

POLSKI GOŚCIEM WODZA NARODU NIEMIECKIEGO!”, „POLSKA

I NIEMCY – RAZEM!”, „SPRZYMIERZEŃCY KONFERUJĄ O LOSACH

EUROPY...”.

W pomieszczeniach Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej zapanował ruch,

pospiesznie stukały klawisze faksów i maszyn do pisania. Wiadomo było, że

polska zgoda na rozmowy o spełnieniu żądań niemieckich została przyjęta

przychylnie i że polską nieoficjalną delegację ugoszczono z honorami

przysługującymi

oficjalnej

wizycie

przedstawicieli

obcego

mocarstwa.

W Warszawie czekano przy telefonach.

Tymczasem prezydent Dyzma, nie angażując się w kolejne sprawy

państwowe, słuchał radia i popijał zimną lemoniadę, gdy między dwoma

cygańskimi dumkami na alt i mandolinę, które uwielbiał, usłyszał jeden

z komunikatów, od jakich od rana trzęsła się prasa.

background image

– Masz ci pasztet, cholera jasna! – zaklął głośno. – Spotkanie z Hitlerem? Co

ja powiem temu brunatnemu pajacowi? Ani myślę, niech sobie do niego jedzie

Romanowski i niech jadą przemądrzali politycy... Ale zaraz, zaraz... Hitler to

teraz ważniak, nie każdy może z nim gadać, niepotrzebne uniwersytety, nawet

takie jak ten w cholernym Oksfordzie, kiedy ma się znajomości z takim

Hitlerem... Tylko co ja mu powiem... – Prezydent zasępił się i podszedł do

telefonu.

– Proszę, niech natychmiast przyjedzie do mnie prezes Kunicki i profesor,

tak... profesor Rawa Michalewski, no tak, z więzienia, szybko niech przyjeżdżają

obaj. Późno już? Noc? Tak, noc... To niech będą juto z samego rana – zgodził

się prezydent i poszedł spać.

Za to żaden z członków Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej tej nocy spać

się nie wybierał. Późne posiedzenie gremium zapowiadało nowe sensacyjne

wieści i sensacyjne wydarzenia. Informacje telefoniczne z Berlina od

przewodzącego delegacji, wysokiego oficera junty, potwierdzały, że Hitler

zażądał spotkania na szczycie i że z uporem domaga się przyjazdu prezydenta

Dyzmy. Wywiad wojskowy ustalił, iż szpiedzy niemieccy działający w Polsce

dostarczyli Führerowi danych o niezwykłej karierze polskiego przywódcy i że

prezydent polski wydał się wodzowi niemieckiemu interesującym politykiem.

„Nikodem Dyzma to człowiek niezwykły, potrafił przebić się przez

wszystkie kołtunerie i z marszu po władzę uratował Polskę od katastrofy. To

zdolny polityk i być może historyczny wódz, taki jak Józef Piłsudski. Wielkie

Niemcy wysoko cenią takich polskich przyjaciół” – te słowa Führera, niemające

nic wspólnego z polsko-niemiecką wojną i brzmiące jak deklaracja przyjaźni,

wygłoszone na oficjalnym spotkaniu wodza z wyższymi oficerami Wermachtu

w Kilonii w dniu przybycia do Niemiec nowo mianowanego polskiego ministra

spraw zagranicznych, przekazało Wojskowej Patriotycznej Radzie Realnej kilka

agencji.

– Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma – tak jeden

z pułkowników podsumował na pospiesznie zwołanym spotkaniu zależność

prezydenta Dyzmy od Wojskowej Patriotycznej Realnej Rady i odwrotnie.

Generałowi Romanowskiemu daleko jednak było do żartów.

– Obawiam się, że sytuacja może wymknąć się spod naszej kontroli.

background image

Powołaliśmy

cywila

Nikodema

Dyzmę

na

stanowisko

prezydenta

Rzeczypospolitej, bo był kandydatem doskonałym. Ale teraz okazuje się, że

obecnie jest on kandydatem zbyt dobrym... Wojskowa Patriotyczna Rada Realna

wytyczyła przebieg działań Polski w sytuacji wojny światowej, z jaką będziemy

wkrótce mieli do czynienia. Polska zgodziła się z żądaniami niemieckimi

w kwestii Gdańska i autostrady, ale pozostała krajem neutralnym i nie przystąpi

do wojny z Niemcami hitlerowskimi...

– Obawia się pan, że prezydent Dyzma może usiłować zmienić te pryncypia?

– zapytał pułkownik Wareda.

– Prezydent Dyzma zaprzysiągł posłuszeństwo radzie i ciągle jest od niej

zależny. Bezpośredni jego kontakt z Hitlerem – faszystą, z Hitlerem – wodzem

stwarza jednak przesłanki do przejęcia od Hitlera wzorców niemieckich, nam

całkowicie obcych. Rzecz w tym, że my nie znamy poglądów prezydenta, nie

znamy jego odporności na pokusy do faszystowskiego wodzowania, którymi

Hitler na pewno będzie chciał zarazić prezydenta Dyzmę – mówił powoli,

wyraźnie zbity z tropu ostatnimi wydarzeniami generał Romanowski.

– Tak jest, cholera jasna, to nie przelewki – wtrącił niekonwencjonalnie

któryś z oficerów. – Bo co będzie, jeżeli prezydent Dyzma włoży brunatny

mundur ze swastyką na ramieniu i nam takie mundury ufunduje? Co będzie,

jeżeli da się opętać Hitlerowi? Jaki mamy wpływ na to, żeby go ewentualnie

powstrzymać w takiej sytuacji? Polska faszystowska... To przecież katastrofa!

– Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma – powtórzył pułkownik

Bradecki z kontrwywiadu.

– To prawda. – Generał Romanowski kiwnął głową. – Przypominam, że jest

stan wyjątkowy i obowiązuje nas tajemnica, której zdrada karana jest bez sądu

śmiercią. Prezydent Dyzma jest zakładnikiem stanu i o tym wie, jego

sprzeniewierzenie się... – generał zrobił pauzę – to katastrofa lotnicza albo inny

tragiczny wypadek... W tej chwili jeszcze niewiele się zmieniło, prezydent nie

ma nigdzie poza radą oparcia, jest zależny od nas i tylko od nas... On...

– A popularność? A naród? – przerywając mówcy, zapytał jakby gdzieś

z daleka pułkownik Wareda i zapadła krótka cisza.

– Właśnie... popularność... naród... – powtórzył przewodniczący. – Prezydent

Dyzma nadspodziewanie szybko stał się politykiem popularnym, a teraz może,

background image

bratając się z Hitlerem, uniezależnić się od rady... Sytuacja staje się niejasna

i groźna...

Za oknami już dniało, kiedy padły ostatnie słowa niezwykłej nocnej narady

w Warszawie, które gdyby zostały ujawnione, niewątpliwie przeszłyby do

historii...

***

Tego ranka u prezydenta już o ósmej zameldował się prezes Kunicki, a kilka

minut później profesor Rawa Michalewski. Dyzma kazał więc podać dodatkowe

dwa śniadania i ściśle tajna, niezwykle ważna i stanowiąca o losach wojny

w Europie narada w Belwederze zaczęła się od uwagi profesora, że to skandal,

żeby prezydencki kucharz nie umiał ugotować przepisowo ściętych jajek na

miękko. Prezes Kunicki zaś, nie zwracając zupełnie uwagi na jajka, sery

i wędliny, które miał przed sobą, zaczął od razu od sedna.

– Panie święty, panie Nikodemie kochany, królu złoty, co to się porobiło...

Hitler szczwana sztuka, on wie, kto teraz jest najmądrzejszy w Europie, kogo ma

się pytać, co dalej z tą wojną. Ja myślę, że musi go pan naprowadzić na taką

ścieżkę, żeby miał z górki tylko tam, gdzie, panie święty, są polskie interesy...

– Hitler nikogo nie pyta, wiadomo, że on będzie dyktował warunki, a nie

pytał. Rzecz w tym, że niepytającemu też można odpowiadać na pytania, które

mu się zasugeruje, na tym polega dyplomacja... – dorzucił profesor Michalewski.

Prezydent zdawał się być zainteresowany przede wszystkim śniadaniem

i precyzyjnie, z namaszczeniem, smarował bułeczkę masłem, obkładając ją

polędwicą.

– On na ludzi lubi wrzeszczeć, a ja tego nie znoszę, ja go...

– Panie prezydencie – zaczął oficjalnie profesor. – Nerwy na wodzy albo nie

jechać. Hitler zachowuje się po chamsku, gdy zostanie zdenerwowany, ale

w stosunku do osób, które szanuje, potrafi być wytworny. W panu zobaczył

bratnią duszę, człowieka, który podobnie jak on startował z nizin i zdobył

błyskawicznie władzę. Jemu takiego kogoś brakuje, to wielka szansa dla Polski,

Nikodem. – Profesor przeszedł na „ty”, jak to miał w zwyczaju. – Mówiłem ci

już, że ty z tym swoim prostactwem jesteś wielki... Pojedziesz i wysłuchasz,

czego on chce...

background image

– Czego on chce, to my wiemy, panie święty, a on jak się dowie od głowy

państwa polskiego, że jest zgoda na autostradę i zagarnięcie Gdańska, to się

ucieszy i będzie chciał sojuszu militarnego na okoliczność wojny ze Stalinem

i jak mu pan, królu złoty, taki pakt obieca, zaraz ruszy na Moskwę... Tylko my

przecież nie chcemy żadnej wojny... Jego trzeba zatkać tą autostradą

i Gdańskiem i niechby się odczepił, ale on się nie odczepi, to pewne, panie

święty... – wyrzucił z siebie jednym tchem Kunicki.

Profesor Michalewski odstawił ostentacyjnie na bok także drugie jajko, które

było za mocno ścięte, skrzywił się i powiedział:

– Nikodem, gramy o wszystko, na twoją głowę zwaliło się być albo nie być

Europy... Hitlerowi można tylko ustępować, innej możliwości nie ma.

A ustępstwa to wojna, też innej możliwości nie ma. Ale jest jeszcze coś gorszego

od wojny... On prawdopodobnie zobaczył w tobie bratnią duszę i będzie chciał

cię ubrać w faszystowski mundurek. W taki mundurek będzie chciał ubrać całą

Polskę... Rozumiesz, Nikodem? Będziesz musiał odmówić mu faszystowskiego

braterstwa, bo on ci takie braterstwo zaproponuje, to niemal pewne, Nikodem. –

Po tych słowach w salonie zapadła długa cisza. Dało się wyczuć napięcie, bo

istotnie sytuacja była patowa.

– Hitler to szczwana sztuka, jego w pole trudno wyprowadzić, panie święty,

ale królu złoty, panie Nikodemie kochany, czy jemu nie będzie potrzebny

neutralny, no, powiedzmy, pseudoneutralny, a oficjalnie neutralny, przyjacielski

kraj? Ten drań chce wojny, wojna z sowiecką Rosją to jego cel główny. Polska

nie ma bogactw mineralnych, Polska jest biedna, ale leży na drodze do Rosji i on

albo tę drogę dostanie bez wojny z Polską, albo dzięki wojnie z Polską, a to już

zależy od pana, królu złoty, panie Nikodemie kochany. Jakby tak pan Hitlerowi

powiedział: wodzu, dostaniesz od Polaków wszystko, co będziesz chciał –

autostradę, Gdańsk, przemarsz twojej zwycięskiej armii na wschód, a do tego

sprzedawać ci będziemy żywność dla twojego niepokonanego wojska i dla

ludności zajętej wojną. Rozpuścimy swoich żołnierzy do domów i będziemy

neutralni, będziemy neutralni bez wojska i nie będziemy mogli cię zdradzić,

nawet jakbyśmy chcieli. Nikt nie będzie bombardował naszych hodowli

zwierzęcych i upraw, wojsko twoje, wodzu, będzie zawsze miało, co potrzeba,

bo kraj nasz nie jest mały i tej żywności produkuje dużo, a będzie produkował

background image

jeszcze więcej. Przypomni mu pan, panie Nikodemie kochany, że jego kraj leży

na zachód od Polski, a będzie utrzymywał wielką armię walczącą na wschód od

Polski. W środku będzie kraj neutralny, którego nikt nie ruszy, panie święty, nikt

nie ruszy... Kraj ten będzie handlować, bo mu będzie wolno. Będzie handlować

i produkować dla potrzeb pana, panie Hitlerze, wielki wodzu... Tak mu pan

powie, panie święty...

– Alianci zachodni na to nie pójdą – przerwał wywód Kunickiego profesor

Rawa Michalewski.

– Pójdą albo nie pójdą – powiedział dwuznacznie po swojemu prezydent

Dyzma. – Myśleliśmy już o tym i chyba takie stanowisko zajmiemy – dodał,

dokładając sobie sałatki. – Zaproponujemy stronie niemieckiej właśnie podobne

rozwiązania, to już postanowione. – Nikodem Dyzma przejął inicjatywę, mówiąc

o pomysłach Kunickiego jak o swoich własnych, nie pierwszy już raz zresztą.

– Wiedziałem, wiedziałem, że pan prezydent, królu złoty, takie rozwiązanie

wymyśli, bo to przecież rozwiązanie jedyne: dla Hitlera dogodne, a dla nas

pokój, panie święty... Alianci zachodni będą woleli Polskę neutralną niż to, by te

polskie wzmocnione i dozbrojone przez Niemców kilkadziesiąt dywizji miało

runąć na nich. Polska w zależności od tego, co pan prezydent, królu złoty,

Hitlerowi powie. Może być takim kamieniem, który przeważy siły w Europie,

a taki kamień jest bardzo cenny i bardzo się liczy, panie święty...

– A co z Gdańskiem i autostradą? – zapytał wprost prezydent. Kunicki

odsunął od siebie talerzyk. Nie jadł wcale, tylko myślał, przymrużywszy oczy.

Jego pulchne palce zaciskały się na drewnianych poręczach fotela.

– Panie święty, co z autostradą, co z autostradą... Ano może by mu tak

powiedzieć: panie Hitlerze, wodzu wielki, cały świat na pana patrzy i na

w wolnej Polsce pańską autostradę, a technika w pana kraju zwycięskim

najpierwsza na świecie. Niemcy powinny zasłynąć z tej autostrady, dlatego

trzeba by ją zawiesić w powietrzu. Nawet Amerykanie nie mieliby wtedy takiego

długiego mostu... Nazywałaby się ta autostrada zawieszona na filarach Estakadą

Pokojową Adolfa Hitlera... Pod nią polscy rolnicy uprawialiby sobie spokojnie

ziemię, krzyżowałyby się polskie drogi, przebiegały tory. Taka autostrada

w ogóle by Polsce nie przeszkadzała, a dla świata byłaby pokazem, jak to

wielkie Niemcy w sposób pokojowy potrafią rozwiązywać sporne problemy. Za

background image

Gdańsk zaś, panie Hitlerze, pomógłby pan Polsce rozbudować nasz ukochany

port w Gdyni, żeby wyglądał jak taki Hamburg, panie święty...

Profesor Rawa Michalewski poruszył się niespokojnie w fotelu.

– Toż to są świetne pomysły, wspaniałe rozwiązania techniczne i polityczne!

Gdyby tak się stało, Polska zamiast stracić na obecnej sytuacji politycznej, zyska!

No i wyjdziemy z twarzą przed światem...

– Myśleliśmy już o tym, nie wiadomo tylko, czy Niemcy będą chcieli

budować estakadę – powiedział spokojnie prezydent Dyzma.

– Oczywiście, oczywiście – zaczął mu przytakiwać prezes Kunicki, ale

profesor wesoło zakrzyknął:

– Ty się, Nikodem, nie zgrywaj, i tak te pomysły będą uznane za twoje

i sławę przyniosą tobie, bo twoja to zasługa, że znalazłeś i że zrobiłeś

prezydenckim doradcą pana Kunickiego, bo to skromny człowiek, ale jak widzę

głowa tęga.

Prezydent Dyzma obrzucił profesora złym spojrzeniem, ale ten śmiał mu się

w oczy.

– No to szampana! – Prezydent także się roześmiał, klepiąc mocniej niż

zwykle prezesa Kunickiego po plecach i po stokroć utwierdzając się w duchu, że

ten stary ma klepki na miejscu.

background image

M

ROZDZIAŁ XV

inęło kilka dni, generał Romanowski trzymał w ręce plik kartek

maszynopisu.

– Ciekawe, co powie na to historia... – zwrócił się ni to

z pytaniem, ni z uwagą do prezydenta.

– Na temat memoriału? – zapytał Nikodem Dyzma.

– Na temat memoriału i skonfiskowanej broszury...

– Historia nigdy się nie dowie, że był taki Studnicki i że miał wizję, co by

było, gdyby...

– Uprzytomnij sobie, że jest wiosna 1939 roku, i słuchaj, co on pisze – nie

ustępował generał. Zaczął czytać.

Jeżeli Niemcy zostaną zwyciężeni przy kooperacji koalicji z Rosją sowiecką, musi

ona być wynagrodzona, a może być wynagrodzona tylko naszym kosztem. Wielka

Brytania w prasie, w występach parlamentu stale uważa osiągnięcie przez nas

ziem wschodnich za jakiś imperializm, karygodny jak wszystkie imperializmy

nieangielskie. Idea granicy Curzona: Białystok – Brześć jest w wysokim stopniu

zakorzeniona w Anglii. Anglicy z czystym sumieniem będą oddawali Sowietom

nasze wschodnie dzielnice. Największe niebezpieczeństwo ze strony Anglii polega

na tym, że pragnie ona udziału Rosji w koalicji. Czym jednak za ten udział może

Rosji zapłacić? Tylko ziemiami polskimi, tylko naszym wschodem, tj.

województwami leżącymi za Bugiem i Sanem.

Bo istotnie Władysław Studnicki tuż przed samym wybuchem wojny w roku

1939 wręcz krzyczał, że papierowe niemieckie czołgi z polskiej propagandy to

tragiczne kłamstwo i że wojnę z Niemcami błyskawicznie przegramy, a później

Anglicy sprzedadzą nas Stalinowi jak związanego barana w worku i że połowę

naszego terytorium zagarnie na wieki Rosja. Czyż był to głos wyroczni? Może,

tyle że za tę właśnie diagnozę polityczną i celną przepowiednię prorok omal nie

trafił do domu obłąkanych, o czym, jak to przewidział Nikodem Dyzma, historia

milczy, a ci bardziej wtajemniczeni mogli usłyszeć w zakłamanym swym kręgu

background image

zaledwie szyderczy jej chichot.

– Rozumiesz, są dwie alternatywy – mówił po przeczytaniu pisma generał do

prezydenta. – Albo będzie tak jak my do tego dążymy, albo dokładnie tak jak

przewiduje to Studnicki.

Generał zapatrzył się w papiery, które miał przed sobą, i jakby stracił

nieodstępujący go nigdy spokój.

I co tu jest zabawną fikcją literacką, a co historyczną prawdą? Ten fragment

memoriału do władz polskich, który napisał i ogłosił na wiosnę 1939 roku

polityk wizjoner Władysław Studnicki, oraz fragmenty jego odezwy „Wobec

nadchodzącej II wojny światowej” są co do kropki i przecinka historycznie

prawdziwe... Ale Władysław Studnicki nie był Nikodemem Dyzmą,

karierowiczem z sensacyjnej powieści, któremu wolno wszystko. Władysław

Studnicki był znanym i odpowiedzialnym polskim politykiem, którego głos mógł

znacznie zaważyć na polskiej opinii publicznej i w konsekwencji na przebiegu

wojny. Dlatego też jego przeciwnicy, rządzący Polską wodzowie w tych

dziejowych chwilach, silni, zwarci i gotowi do konfliktu z Niemcami i Rosją na

obu frontach jednocześnie, memoriał zlekceważyli, a broszurę z odezwą

skonfiskowali i wrzucili do kosza... Studnickiemu zaś zagrożono domem

wariatów albo więzieniem w Berezie Kartuskiej.

Wobec wrzawy, jaka się wokół tej sprawy uczyniła, nawet szczerze

nielubiący zawiłej lektury politycznej prezydent Nikodem Dyzma przeczytał

uważnie obydwa dokumenty i nie dziwiąc się wcale wzburzeniu generała, starał

się go po swojemu uspokoić.

– Ty się nie przejmuj tym, co by mogło być, a czego nie będzie, bo do tego

nie dopuścimy. Trzeba tylko rozkazać Tośkowi, żeby w trymiga zrobili porządek

z tymi, co zniszczyli broszurę, i wydrukować nową...

Prezydent otrzymał na swoje urodziny niezwykle cenny upominek od

zaopatrującego armię superochmistrza tytułowanego generałem i swojego

osobistego doradcy Leona Kunickiego. Była to miniatura zwodzonego mostu,

wykonana ze szczerego złota w wieku XVII przez rosyjskiego mistrza sztuki

złotniczej. Kunicki kupił to cacko od znanego wschodniego kolekcjonera

brylantów. Było ono sporej wielkości i miało masę co najmniej dwudziestu

dekagramów czystego kruszcu najwyższej próby. Po nakręceniu mechanizmu

background image

należało chuchnąć na złotą płaszczyznę przed mostem i urządzenie zaczynało

działać. Most łamał się i jego przęsło na środku, przy akompaniamencie hejnału

i fanfar, unosiło się skośnie do góry. Wtedy most był zamknięty. Stojący na

cokole fanfarzyści unosili złote trąbki i z umieszczonej w konstrukcji mostu

pozytywki rozlegała się melodia... Zabawka zachwycała niezliczoną ilością

precyzyjnie wykonanych szczegółów. Otrzymał ją kiedyś kochający się

w mostach car Piotr I Wielki od znanej rodziny książęcej, chcącej za pomocą

tego cudeńka ugłaskać gniew władcy z powodu nieposłuszeństwa młodej

księżniczki z ich możnego rodu, która nie usłuchała nakazu imperatora i nie

poślubiła dla celów politycznych wskazanego jej księcia. Potem przez wiele lat

zabawka stała w sali tronowej cara. Gdy sędziowie stawali przed władcą

rosyjskim z wnioskami o ułaskawienie skazanych na śmierć książąt, monarcha

chuchał na most. Jeżeli most się otworzył, skazany zostawał ułaskawiony. Jeżeli

car na most nie chuchnął lub chuchnął i przęsło pozostało uniesione, skazańca

tracono. Taka to była zabawka.

Precjozo stało na stole w Belwederze i goszczący tu często generał

Romanowski bawił się nim jak dziecko. Tym razem także, a prezydent

beznamiętnie obserwował działanie miniaturki i milczał.

– Wiesz co, Nikodem – przerwał to milczenie generał – miałem taki sen...

Nie dało się nic zrobić i nasz kochany były minister spraw zagranicznych podjął

wojnę z Niemcami. Jak na bohatera harcownika przystało, rozdrażnił przedtem

wilka wykrzykiwaniem o swojej gotowości i potędze oraz o tym, czego nie

odda. Wilk go capnął, przeżuł i wypluł, oddając część jego skóry

niedźwiedziowi z drugiej strony lasu... Ale zając nie był sam, miał przyjaciół,

którzy podszepnęli mu, że może całemu zagajnikowi pokazać, że nie boi się

wilka, bo ma honor, a zając z honorem jest silniejszy od wilka, nawet od wilka

z honorem. No i ci przyjaciele bardzo się ucieszyli, że szykujący się na nich wilk

zjadł najpierw zająca...

– Przestań chuchać na ten most, bo już chyba wszystkich zbrodniarzy

ułaskawiłeś... – mruknął Dyzma.

– Ułaskawiłem? Nie ułaskawiłem właśnie, bo mi ciągle wychodzi wyrok

śmierci – powiedział z powaga generał. – Żarty żartami, ale wiesz, jakie

informacje otrzymałem od agentury – wycedził przytłumionym głosem, jakby

background image

chciał zatrzymać tę wiadomość tylko dla siebie. – Nasz bohaterski

zdymisjonowany minister spraw zagranicznych potajemnie załatwiał dla siebie

i swojej rodziny bezpieczny kanał przerzutowy do Rumunii. Chwytasz, co on

miał zamiar zrobić? On miał zamiar nie oddać Niemcom nawet guzika, bo miał

honor... A kiedy z zachodu gruchną na nas Niemcy, a od wschodu wleje się do

Polski bolszewia, on zostawi kraj skąpany we krwi i z tym honorem ucieknie do

Rumunii... Rozumiesz, Nikodem, co tu się dzieje?

– To go aresztuj, generale... To dezercja.

– Aresztować bohatera? Nikt nie przypuszcza nawet, że to idiota albo

zdrajca... Wiesz, jak może być, jeżeli natychmiast nie skorzystamy z zaproszenia

od Hitlera i nie pojedziemy z Gdańskiem i korytarzem w zębach do Berlina

prosić, tak... prosić – powtórzył generał – o pokój?... Zwolennicy tego naszego

cichego szaleńca w cylindrze, obłąkani frazami o honorze, sprowadzą na nas

dwie wojny i uciekną przed odpowiedzialnością na emigrację. Francuzi

natychmiast po rozbiciu naszych wojsk przez Wermacht zdradzą Polskę

i pobratają się z Hitlerem, zdziwieni, że myśmy tego nie zrobili pierwsi. Anglicy

nie kiwną palcem, żeby bronić naszego terytorium. Skumają się z Sowietami

i zapłacą im pod koniec wojny za walkę ze wspólnym wrogiem naszą wolnością.

Stalin wlezie do Polski i uczyni z niej swoją republikę albo coś w tym rodzaju...

Nasz kraj będzie tarczą, którą zasłonią się przed Niemcami Anglicy, a gdy już ta

tarcza będzie podziurawiona jak sito, to ją porzucą, porzucą – westchnął cicho

Romanowski. – I jeszcze ją kopną... I śniło mi się, że po wojnie na zwycięską

defiladę, która zapewne będzie maszerować w Londynie, a być może nawet

w Paryżu, nie zaproszą Polaków, nawet polskich lotników, którzy uratują

Londyn, nie zaproszą... Taki miałem sen – zakończył głucho generał, pochylił się

nad stołem i chuchnął na lśniącą złotem płaszczyznę przed miniaturowym

mostem, którego przęsło przy akompaniamencie fanfar uniosło się do góry i tak

pozostało. – Wyrok śmierci – powiedział głucho Romanowski.

– Dla kogo wyrok śmierci? – zapytał prezydent z powagą, jakby to nie była

rozmowa o snach i zabawa zwodzonym mostem.

– Dla Polski... – odrzekł oficer. – Bo widzisz, w analizach dalszego

przebiegu wojny jest taki scenariusz, który przedstawili mi dwaj studenci.

Studenci... zupełnie niekonwencjonalne spojrzenie, cholera jasna, ale jakby

background image

wizjonerskie, jakby wizjonerskie – zaakcentował. – W ich przewidzeniach jest

coś sugestywnego, oby to nigdy się nie ziściło.

– Aż tak cię przestraszyli dwaj studenci?

– Aż tak mnie przestraszyli... Słuchaj sam, co może być. Następny zamach na

nasze głowy może się udać. Zginiemy, stracimy władzę lub stanie się coś równie

nieprzewidzianego. Polska wróci do polityki bez ustępstw. Będzie wojna

z Niemcami. Po kapitulacji Austrii, Czech, Węgier przyjmiemy jako pierwsi atak

rozwścieczonego Hitlera na siebie. Przeciwko naszym pięćdziesięciu dywizjom

Niemcy rzucają sto pięćdziesiąt żelaznych dywizji Wermachtu i SS. Chodzić

będzie o pokaz siły, o zastraszenie świata, to nie będzie zwyczajna wojna...

Pomimo bohaterskiej obrony, nie może być inaczej, po trzech tygodniach padnie

Warszawa i wtedy jak już wiemy na pewno, dostaniemy nożem w plecy od

Sowietów. Przeciwko naszym pięciu, sześciu dywizjom niezwiązanym jeszcze

walką z Niemcami bolszewicy rzucają pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt. Praktycznie

nie będzie to wojna, tylko rzeź. Po miesiącu część kraju będzie pod okupacją

niemiecką, a część pod sowiecką. Rzeź nadal będzie trwać na ludności cywilnej.

Po roku czy dwóch w Polsce zostanie połowa Polaków i nie będzie ani jednego

Żyda... Wtedy Hitler ruszy na Rosję, po dwóch latach przegra z przestrzenią,

mrozami i z braku ludzi... Bolszewicy runą na zachód, pójdą do Berlina przez

Polskę i już z Polski nie wyjdą. Zagarną większą część naszego kraju, Lwów

i Wilno, do linii Curzona albo nawet do Wisły, a z tego, co pozostanie, zrobią

małe państewko komunistyczne. No i w tej wojnie będą dwa kraje, które utracą

wszystko... Będą dwa takie kraje! – powtórzył generał z naciskiem. – Jeden

zbrodniczy i bandycki, a drugi honorowy i bohaterski. Ten drugi po „wygranej

wojnie” straci połowę swojego terytorium, a na skrawku ocalałej ziemi będzie

musiał zdjąć koronę ze swojego orła, wywiesi czerwone sztandary z sierpem

i młotem, a w szkołach portrety Stalina. Będzie musiał się wyprzeć własnej

historii i wyrzec się wiary... Tak skończy się opowieść o nieoddanym guziku

i polskim uratowanym honorze...

– Przestań! – powiedział zmienionym i zupełnie nieswoim głosem prezydent.

– Przestań... – powtórzył, porażony aż do bólu realną wizją apokalipsy.

W gabinecie zapanowała ołowiana cisza. W końcu prezydent pierwszy się

otrząsnął. – Dobrze, że to tylko przewidywania dwóch studentów... – mruknął,

background image

chcąc pomniejszyć wrażenie, jakie ta rozmowa wywarła na nich obydwu,

sternikach łodzi zabłąkanej w sztormie między skałami. Generał Romanowski

był ciągle niezwykle poważny.

– To wizja studentów, ale mnie tu bardzo niepokoi jeden szczegół.

– Co cię niepokoi?

– To, że jeżeli chucham i pytam się twojego mostu o życie lub śmierć w tej

kabale, przęsło nie opada. Most zawsze pozostaje zamknięty...

***

Kilka dni później prezydent przeglądał biuletyny prasowe i kolejny raz czytał

pod swoim adresem wiele krytycznych artykułów i uwag. Zaczął tracić

popularność, o czym niebawem dała znać także ulica. „Prezydent prostak”,

„Dyzma bez Boga – Niezgoda!”, „Honor czy zdrada, panie prezydencie?” – na

murach mnożyły się takie transparenty i napisy. Brak wyraźnego szacunku dla

honoru i Boga w przemówieniach głowy państwa, czyli tego, co dla Polaków

było zawsze rzeczą świętą, na dłuższą metę nie było dobrze widziane.

– Musisz być bardziej ostrożny, Nikodem. Róbmy swoje, ale bardziej

dyplomatycznie – mówił mu generał Romanowski, bawiąc się miniaturowym

mostem cara Piotra I. – Zresztą prawdą jest, że polski oficer bez imponderabiliów

to bolszewik i o tym musimy pamiętać. Wiemy obaj, że wykrzyknikami

o honorze wojny się nie wygra, ale w armii o jednym i drugim mówić trzeba,

a już broń Boże lekceważąco. Kapelan sił lotniczych dobija się do ciebie –

zmienił temat generał.

– Klecha obsmarował mnie w poczytnej kościelnej gazecie i jeszcze ma

czelność pchać się na rozmowę... – Nikodem Dyzma skrzywił się.

– Znam go. W roku dwudziestym podobnie jak ksiądz Skorupka trzy razy

biegł z krzyżem w ręce na sowieckie karabiny maszynowe i żadna kula nawet go

nie drasnęła, dwa razy odznaczony krzyżem Virtuti Militari. Uratował też od

niechybnej śmierci transport rannych, to była głośna sprawa . Czego chce od

ciebie?

– Nie wiem, w gazecie nasmarował, że prezydent, który nie walczy o honor

jak o wolność, to tylko administrator, dozorca dóbr materialnych, a nie narodowy

przywódca.

background image

– Trafnie to ujął – mruknął generał.

– Trafnie – przytaknął prezydent. – Tyle że jak to chce powtórzyć, to o czym

mamy gadać?

Za jakiś czas sprawa kapelana powróciła w rozmowie z Kunickim.

– Królu złoty, panie Nikodemie kochany, w armii się mówi, nie obraź się,

drogi prezydencie, w armii się mówi, że wódz naczelny, w niczym nie obrażając

starozakonnych, bardziej chyba jest Żydem niż Polakiem, bo Boga naszego

świętego na sztandarach wojskowych mu jest za dużo i o Kościele świętym

naszym katolickim wyraża się, jakby był z wiary żydowskiej, nie polskiej...

– To bzdury, bzdury i nic więcej – żachnął się Nikodem Dyzma.

– Panie prezydencie, wielce szanowny, kochany panie Nikodemie, ksiądz

major kapelan Karol Więcławski, kawaler krzyża, szuka do pana drogi, bo ma

sprawę patriotyczną na głowie. Zrób, królu złoty gest, zaskocz niewdzięczne

gazety, odwiedź kapłana w świątyni, niech góra przyjdzie do Mahometa, będzie

czyn godny nie administratora, tylko jego królewskiej mości, panie święty...

– Ja mam jechać do księdza, kiedy ksiądz ma interes do mnie?

– Ano tak, żeby nie było zwyczajnie...

Prezydent zastanawiał się, co na to odpowiedzieć.

– Może i racja, bo pan masz klepki poukładane w porządku i chyba do tego

jeszcze jakieś podwójne niektóre, panie Kunicki... Pójdę do kościoła do tego

kapelana bohatera i pan zorganizuje mi to spotkanie.

I tym sposobem któregoś dnia prezydent całkowicie nieoficjalnie pojawił się

w katedrze jak każdy wierny. Wszedł, przyklęknął, gdzie trzeba, i przywitał się

z oczekującym go księdzem kapelanem jak z dobrym znajomym. Gospodarz

poprosił dostojnego gościa do małego gabinetu za zakrystią.

Kapelanowi chodziło o patronat prezydenta nad domem sierot po żołnierzach

i działaczach pomordowanych przez bolszewików na wschodzie, ale także o co

innego. Wobec zmiany oficjalnej polityki Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej

– z obrony honoru Polski w wojnie na rzecz obrony ludzi i terytorium – w armii

zarysował się rozłam ideologiczny. Z jednej strony uaktywnili się oficerowie

wyraźnie dystansujący się od antykościelnych haseł, a z drugiej zdecydowanie

ożywiły się tendencje antyreligijne, niebezpiecznie zbliżone do materialistyczno-

marksistowskich.

background image

– Panie prezydencie – mówił sędziwy kapłan. – Wojsko to bój, a bój to brat

śmierci. Wielokrotnie odprawiałem świętą mszę polową przed szarżą na szańce,

na karabiny maszynowe, przed walką na bagnety. Patrzyłem w oczy młodym,

których wielu za chwilę miało oddać życie... Bóg i honor... Bóg, honor

i ojczyzna... Nie pamięta się wtedy, że ta ojczyzna bywa czasami

niesprawiedliwa... Nigdy nie powstanie bardziej doniosła wartość dla takiej

chwili... I trudno to wytłumaczyć, bo to wiara. A wiara nie ma wymiarów, ale

ma siłę, ma moc, jest, istnieje i zmienia świat. Rozumiem błąd strategiczny

w strasznej wojnie na dwóch frontach, ale nie wolno osłabiać wiary, bo to

krzywda zadana poległym i żywym. Głosi pan, że rozwinięte sztandary zasłoniły

pole bitwy w niedoszłej wojnie...

– Księże kapelanie – przerwał duchownemu prezydent – te sztandary

rozwinięte na zachodzie przeciw Niemcom zasłoniły nam bolszewików na

wschodzie. Nie może być większego grzechu jak zaniechanie obrony matki

Polki przed gwałtem pijanego czerwonoarmisty i krzyża na kościele przed

strąceniem go przez czerwoną zarazę. Krzyczano, że Bóg nie pozwoli, że Bóg

nie dopuści, że Bóg nas uratuje... Jesteśmy państwem i armią, nie możemy

strzelać w ciemno, wierząc, że Bóg zaniesie nasze kule do właściwego celu...

Obaliliśmy rząd, który tak myślał. Nie występował przeciwko wierze i Bogu, ale

rozpaczliwie ratował wiarę na całej naszej polskiej ziemi, ratował wiarę i honor...

– Prezydent skończył nieco dłuższy niż zazwyczaj wywód i w stylowym

przykościelnym gabinecie zapanowała cisza. Półmrok i świece palące się

w ciężkim metalowym lichtarzu przydawały specjalnego uroku tej rozmowie.

– Cieszy moje serce to, co słyszę, bo fakt, panie prezydencie, iż bywa, że

możnym i wiernym na ziemi miłość do Boga przysłania i zastępuje miłość do

ludzi, a ręce zajęte trzymaniem sztandaru nie znajdują już miejsca na chwycenie

miecza... I to jest obłuda przed Bogiem i ojczyzną. Niech żyje Polska i jej

skuteczni obrońcy. – Kapłan uczynił znak krzyża, a prezydent skłonił się przed

nim głęboko i szczerze.

background image

E

ROZDZIAŁ XVI

kspres „Adolf Hitler”, niemiecki pociąg specjalny, jak wicher

przelatywał przez małe i wielkie stacje za niemiecką i polską granicą.

Zarówno w jednym, jak i w drugim kraju dworce przybrane były

polskimi i niemieckimi barwami narodowymi oraz godłami faszystowskimi.

Ruch innych pociągów był wstrzymany. Polska delegacja dyplomatyczna

z prezydentem Rzeczypospolitej Nikodemem Dyzmą na czele powracała do

Warszawy z historycznej wizyty u kanclerza Niemiec Adolfa Hitlera. Wódz

narodu niemieckiego dla podkreślenia wagi, jaką przywiązywał do przyjaźni

z Polską i osobistych swoich sympatii dla polskiego prezydenta Nikodema

Dyzmy, oddał do dyspozycji delegacji polskiej swój luksusowy pociąg

półpancerny, którym teraz prezydent wraz ze świtą powracał do stolicy.

Nikodem patrzył na białą płaszczyznę, która nad nim majaczyła, przetarł

oczy. Czyżby śnił jeszcze? Leżał w szerokim luksusowym łożu. Ale gdzie był

naprawdę? Śnił o wybrukowanej okrągłymi kamieniami ulicy i małym rynku.

„Bibułka Solali, kto zapali, ten pochwali” – ten napis na sklepie z papierosami

i mydłem był na łyskowskim rynku od zawsze. Mały Nikodem uczył się na nim

składać pierwsze litery. Slogan był duży, a potem malał i malał wraz z tym, jak

dorastał chłopiec. Nikodem wyrostek podający starszym chłopakom piłkę

szmaciankę na tonącym w kurzu targowisku, Nikodem uczeń, Nikodem

gimnazjalista już nie w wydzierganej na drutach wełnianej czapce pilotce ani

dużo za dużym kaszkiecie, tylko w granatowej gimnazjalnej czapce... Nikodem

gimnazjalista... Miło było przewracać kartki kolorowych książek, w których było

napisane o wszystkim, co na świecie. Lubił Nikodem słuchać, jak pan Todys na

tle kolorowej mapy mówił o Afryce, która ze swoimi palmami, piaskami pustyni

i czarnymi Murzynami znajdowała się jakby na innej planecie. W gimnazjum

było bardzo ciekawie i gdyby nie arytmetyka, pewnie i on tak jak syn rejenta

Windera zostałby studentem i miał jeszcze piękniejszą, bo wyszywaną złotymi

nitkami czapkę. Ale matka umarła, a on nikogo innego nie miał na świecie, więc

trzeba było przestać chodzić do gimnazjum... Biała płaszczyzna sufitu

background image

w luksusowym wagonie, półokrągło ukształtowana na brzegach, pływała ciągle

nad Nikodemem i pokazywały się na niej, jak na ekranie kina przyjeżdżającego

na rynek trójkołowym samochodem dekawką, obrazy z Łyskowa. Sklep

z marynarkami i garniturami, w którym na wystawie stała pani, duża i zupełnie

jak prawdziwa, w pięknej sukni i w kapeluszu. Dalej był mur, za którym stał

mały domek z dużym szyldem RZEŹNIK, na murze zaś ktoś nabazgrolił „Nie

kupuj u Żyda”. Nikodem szerzej otworzył oczy i zobaczył obite skórą głębokie

fotele oraz kilka innych mebli, jakie bywają w pałacach, więc przypomniał sobie,

że podróżuje w luksusowym wagonie sypialnym Adolfa Hitlera. Wstał i zaczął

się pospiesznie ubierać. Zastanawiał się, czy to możliwe, czy to wszystko dzieje

się naprawdę... Kilka lat temu, gdy stracił posadę na poczcie, był przecież

bezrobotnym włóczęgą, z którego Mańka szydziła, że jest gołodupcem we fraku

i wywłoką w lakierkach... Niedawno był takim ulicznym pyłem miotanym razem

ze śmieciami, a wczoraj człowiek, na którego skinienie pękały granice państw

i płonęły największe miasta, niemal przysięgał mu, że dla niego powstrzyma

wojnę i w trymiga zbuduje drugi taki wielki port dla Polski jak ten w Gdyni. On,

Nikodem Dyzma, ma tylko poprzeć go w wojnie z Rosją, która na mapie

w gimnazjum w Łyskowie była większa niż cała Europa i jeszcze do tego kawał

morza...

W tej chwili dało się słyszeć pukanie i w drzwiach stanął oficer służbowy,

zasalutował i zameldował, że śniadanie jest przygotowane. Zapytał, czy podać je

do salonu czy prezydent przejdzie do jadalni. Pociąg przejeżdżał właśnie przez

jakąś większą, szczodrze udekorowaną na biało-czerwono stację w Polsce.

Dyzma odpowiedział, że jest zmęczony i zje śniadanie w sypialni, żeby były

jajka na twardo ze szczypiorkiem i kiełbasa z musztardą. Odmówił też fryzjera

i powiedział, że ogoli się sam. Patrząc w lustro na swoją twarz, był bardzo

z siebie dumny. „Musi coś we mnie być, skoro oni wszyscy przy mnie baranieją,

teraz to już nie przelewki. Romanowski był taki ważny: wsadzimy pana na

czołg, a jak trzeba będzie, to ukatrupimy... A przy Hitlerze zrobił się taki mały,

Hitler ledwo co się do niego odzywał, a mnie przypalił papierosa” – myślał

zadowolony Dyzma.

W tej jakże ważnej rozmowie był taki moment, kiedy wszyscy oniemieli, bo

Nikodem nieproszony zaczął mówić o tym, o czym nie miało być mowy, to

background image

znaczy o szczegółach dotyczących autostrady. Formalnie delegacji polskiej

przewodniczył prezydent, nieformalnie wszystkim kierować miał generał

Romanowski. Prezydent miał jedynie wygłosić kilka wyuczonych na pamięć

kwestii. Co do autostrady, Wojskowa Patriotyczna Rada Realna stała na

stanowisku, że założenia i szczegóły tego przedsięwzięcia ustalą komisje

ekspertów w rozmowach technicznych. Hitler osobiście w rozmowach

bezpośrednich mógłby bowiem Polsce zbyt wiele narzucić. Toteż kiedy

Nikodem Dyzma zwrócił się bezpośrednio do Führera i powiedział, że budowę

autostrady, przez którą omal nie wybuchła wojna światowa, śledzić będzie cały

świat i że będzie to zapewne budowa wyprzedzająca swoją techniczną

doskonałością osiągnięcia amerykańskie, dyplomaci strony polskiej byli

przerażeni.

– A jakżeż ta budowa miałaby wyglądać? – zapytał Hitler. Któryś

z ministrów zaczął tłumaczyć, że nad wstępnymi założeniami tego

przedsięwzięcia pracują już eksperci. Führer jednak przerwał ministrowi

i ponowił pytanie, kierując je bezpośrednio do prezydenta. Nikodem Dyzma,

wcale niezbity tym z tropu, wyrecytował to, co usłyszał od Kunickiego.

– Drogi wodzu, to powinna być autostrada przyjaźni dosłownie

i w przenośni, symbol. Przebiegać powinna na betonowej palisadzie, niemiecka

autostrada nad polskimi polami uprawnymi, nad polskimi drogami, wioskami

i miasteczkami, około czterdziestokilometrowa estakada, dłuższy most od

najdłuższego mostu w Ameryce... Estakada Pokoju Adolfa Hitlera. – Nikodem

Dyzma, kończąc ten wywód, skłonił lekko przed Führerem głowę, jakby

w hołdzie jego wielkości oraz w podzięce za taką właśnie autostradę. To

uczyniwszy, sięgnął po papierosa, a wtedy stała się rzecz zupełnie

nieoczekiwana. Hitler wziął z wielkiego kanclerskiego biurka zapalniczkę

w kształcie bomby lotniczej i przypalił polskiemu prezydentowi papierosa.

Zważywszy na fakt, że to były rozmowy oficjalne, w tej chwili rozbłysnęła

magnezja w aparatach i wybuchł na moment gwar, po czym nastąpiła wielka

cisza.

Prezydent Dyzma zaciągnął się dymem, po czym jeszcze raz skinął

Führerowi i powiedział, że naród polski nigdy nie zapomni wielkiemu wodzowi

niemieckiej Rzeszy jego przyjaźni i pomocy udzielanej przez starszego,

background image

silniejszego brata bratu młodszemu. Na to Hitler odparł, że bardzo mu się podoba

propozycja takiej autostrady, która nie zabierałaby Polsce na rzecz Niemiec

nawet skrawka suwerennego terytorium, bo niektóry politycy na świecie

zarzucają mu zaborczość. W taki sposób nastroje wojenne i chłód trudnego

spotkania na szczycie zostały zastąpione wzajemnymi komplementami.

Po śniadaniu w ciągle pędzącym ekspresie odbyła się krótka narada sumująca

polskie sukcesy dyplomatyczne, które po raz pierwszy w historii posypały się na

jeszcze niedawno śmiertelnie zagrożony kraj jak z rogu obfitości. Generał

Romanowski i ministrowie, członkowie delegacji solidarnie uznali, że spotkanie

przyniosło nadspodziewanie dobre rezultaty, bo wstępne wygranie autostrady na

betonowych palach stanowiło zaledwie jeden szczegół w tyglu spraw, które

zostały omówione i w których podjęto wstępne decyzje. Niekwestionowanym

bohaterem całej konferencji stał się prezydent Dyzma. Chodziło przecież przede

wszystkim o tajny protokół... Celem omówienia szczególnie ważnych spraw

Hitler zaprosił prezydenta i generała Romanowskiego do swojej posiadłości

w Alpach, dokąd delegację przewieziono samolotem. Tam minister Ribbentrop

zażądał od Polski nieograniczonego ruchu wojsk niemieckich wobec

postanowionej już wojny z sowiecką Rosją, co w zasadzie równało się

z udziałem Polski w tej wojnie po stronie Niemiec. Wówczas nastała sytuacja

patowa. No i prezydent Polski przedstawił wtedy stronie niemieckiej swoje

osobiste propozycje, takie, jakie usłyszał na spotkaniu od Kunickiego i profesora

Michalewskiego. Führer i jego minister spraw zagranicznych wysłuchali

z uwagą. Ustępstwa w sprawach Gdańska i autostrady, a przede wszystkim

zapowiedź neutralności Polski i związanie się z Niemcami długoterminowymi

umowami na dostawy żywności oraz węgla rozwiązywały wiele niezwykle

istotnych problemów strategicznych wielkiej Rzeszy. Dość, że Hitler uściskał

polskiemu prezydentowi obydwie dłonie i zaprosił go na polowanie.

Przed opuszczeniem Niemiec przez polską delegację generał Romanowski

podczas kameralnej kolacji w hotelu wzniósł toast.

– Nikodem, jesteś prawdziwą głową państwa! Czołem, panie prezydencie! –

Oficer wypił kielich szampana, zasalutował i trzasnął obcasami.

Gdy pociąg zbliżał się do Warszawy, stacje i przejazdy kolejowe były nie

tylko udekorowane polskimi i niemieckimi flagami narodowymi, ale także

background image

wypełnione po brzegi tłumami ludzi. Na murach i transparentach widniały

napisy: „PRZYJAŹŃ POLSKO-NIEMIECKA NIECH ŻYJE!”, „CHCEMY

POKOJU – POKÓJ NIECH ŻYJE!” oraz „PREZYDENT DYZMA NIECH

ŻYJE!”.

background image

N

ROZDZIAŁ XVII

iebawem istotnie przez ziemie polskie ruszyły na wschód kolumny

czołgów i samochodów bojowych z czarnymi krzyżami na

pancerzach. Uderzenie niemieckie na Związek Radziecki nastąpiło

bez wypowiedzenia wojny.

Resztki polskiej wolności chwiały się w posadach, ale nie było publicznych

egzekucji, nie budowano na ziemi polskiej przewidzianych wcześniej obozów

masowej zagłady... Polska oddała pod panowanie niemieckie Gdańsk,

wytyczony został szeroki korytarz wiodący z Rzeszy przez polskie Pomorze do

Prus Wschodnich. Udostępniono także Hitlerowi drogi strategiczne dla

przemarszu wojsk, co zaowocowało obecnością tych wojsk w większości miast

polskich. Tu i tam zdarzały się incydenty między niemieckimi żołnierzami

a ludnością polską, drogi w Polsce dla rodzimych pojazdów w pewnych

okresach stały się niedostępne, ale działał niezawisły rząd polski, sądy, polskie

uczelnie, na państwowych urzędach powiewały polskie flagi i nie zginął ani

jeden polski żołnierz. Polska spełniła podstawowe żądania Hitlera i pozostawała

krajem neutralnym, jako też jedyny kraj w Europie skutecznie ratowała od

zagłady swoich Żydów. Rejony położone bowiem z dala od szlaków

strategicznych, zgodnie z podpisanymi umowami, były w neutralnej Polsce dla

Niemców niedostępne i tam skupiła się ludność żydowska. Prezydent Dyzma,

generał Romanowski i wszyscy członkowie Wojskowej Patriotycznej Rady

Realnej zdawali sobie sprawę z tego, że bez końca tak nie będzie, ale póki co

Żydzi żyli, wojna trwała i nie wiadomo, jak się skończy. Padła Dania, w której

krwawe żniwo zaczęła zbierać nieludzka okupacja. W stanie wojny z Niemcami

pozostawały Wielka Brytania i Jugosławia. Czechosłowacja weszła z Hitlerem

w układy o przyjaźni i pomocy, podobnie uczyniły Węgry. Hitlerowska machina

wojenna z piekielną mocą posuwała się na wszystkich frontach dalej i dalej

w głąb podbijanych krajów. Po kilku miesiącach wojny błyskawicznej

niemieckie zagony pancerne znalazły się nad Morzem Czarnym i pod Moskwą.

Wojnę przegrała też Francja, która po kilkunastu tygodniach walk skapitulowała.

background image

Co gorsza, władzę w tym kraju przejął staruszek, bohater pierwszej wojny

światowej, marszałek Pétain, który zaczął z Niemcami kolaborować. Kraj nad

Sekwaną, potężny sojusznik walczącej ciągle Anglii, która miała być filarem

koalicji antyhitlerowskiej, oddał Niemcom na potrzeby wojenne swoje

dwustudwudziestotonowe rezerwy złota, wspierał niemiecki wysiłek wojenny

setkami tysięcy wykwalifikowanych robotników wysyłanych do niemieckich

zakładów zbrojeniowych i krwawo rozprawiał się z rodzimą antyhitlerowska

opozycją. Podobnie współpracowała z Niemcami Finlandia. Polska zatem,

pozostając neutralna, zachowała także znaczną suwerenność i twarz – Polska

z Niemcami nie walczyła, ale też z nimi oficjalnie nie kolaborowała.

Któregoś letniego popołudnia prezydent kazał się zawieźć na ulicę Łucką,

przez którą przejechał, nie wysiadając z samochodu. Na drugi dzień wezwał

odpowiedniego ministra i polecił mu, aby służby odnalazły w Warszawie

dziewczynę, niejaką Mańkę Barcik, która kiedyś mieszkała z rodzicami pod

numerem 36. Z informacji, jaką niemal natychmiast otrzymał, wynikało, że

rzeczona uprawiała nielegalnie prostytucję i przebywa obecnie w więzieniu.

Odsiaduje dwuletni wyrok za udział w okradnięciu obywatela greckiego,

Karolosa Kondrasa. „Co mnie teraz obchodzi to ścierwo, kapowała

o wymyślonym podkopie, niech sobie gnije w więzieniu, niczego innego nie jest

warta” – pomyślał Nikodem, ale sen miał niespokojny. Ciągle widział Mańkę

i jej niemal fanatycznie zacięty wyraz twarzy, gdy powtarzała: „Bo ja ciebie

kocham, Nikodem”. I te oczy... Żadna kobieta nigdy, ba, żaden człowiek tak na

niego nie patrzył. Cały czas, nawet w Koborowie, zastanawiał się, dlaczego tak

potraktował Mańkę. Bez uszczerbku dla swoich olbrzymich i ciągle

narastających oszczędności mógł jej przecież kupić ten wymarzony sklep

z papierosami i szarym mydłem... Przypominał też sobie ze szczegółami to, co

wiedział o tej dziewczynie.

Na Łuckiej kobiety stojące pod latarniami oraz oparte o mury kamienic miały

mocne makijaże, a ich króciutkie spódnice i opięte bluzki nadawały im wulgarny

i wyzywający wygląd. Kręcący się po ulicy dwaj chłopcy w ukrytych pod

płaszczami mundurkach licealistów szukali czego innego. Mańka, niewiele

starsza od nich, była umalowana z umiarem, ubrana w skromną sukienkę

i odróżniała się bardzo wyraźnie od innych urzędujących tu panienek.

background image

Chłopcy, najwidoczniej poszukujący męskiej przygody, już trzeci raz

przedefilowali przed bramą, w której stała Mańka. Przechodzili i patrzyli na nią,

a potem oglądali się i wracali, długo jednak żaden z nich nie podchodził do

dziewczyny. Wreszcie podeszli do Mańki obaj.

– Dzień dobry – wyrecytowali jak na komendę.

– Dzień dobry – odpowiedziała Mańka.

– Przepraszamy, a panienka to też jest dziwka? – zapytał ten niższy.

Mańka skrzywiła się, bo nie wiedziała, co odpowiedzieć.

– Nie! – odrzekła po chwili. – Ale pójdę z tobą, jak zapłacisz, bo jestem

bezrobotna.

– A z nami dwoma panienka pójdzie?

– Nie pójdę. Z dwoma nie!

– Dlaczego?

– Bo nie.

– On poczeka na korytarzu, dopiero potem przyjdzie, po kolei – powiedział

ten niższy. Obydwaj pogmerali za pazuchami i każdy pokazał banknot

dwudziestozłotowy.

Mańka się zastanowiła.

– Dobrze, niech wam będzie. Za hotel też zapłacicie?

– Ile?

– Piątaka.

– Zapłacimy.

Istotnie, jeden wszedł z nią do pokoju, a drugi pozostał na korytarzu i nakazał

pierwszemu, by się pospieszył. Chłopak, który był z nią, robił wrażenie

przestraszonego, raz po raz przełykał ślinę i nic nie mówił. Wyjął zza pazuchy

dwadzieścia złotych i położył na stoliku. Mańka rozesłała łóżko i rozbierała się

powoli.

– No, na co czekasz? – warknęła. – Rozdziewaj się, zdejmuj portki albo nic

z tego nie będzie.

Chłopak przestraszył się jeszcze bardziej, miał płaczliwą minę i Mańka

zaniepokoiła się, że klient ucieknie. Rzuciła okiem na stół. Banknot leżał koło

popielniczki, wstała więc i włożyła go do torebki. Naga wślizgnęła się

z powrotem do łóżka.

background image

– Nie bój się, nic ci nie zrobię. Nie ciupciałeś jeszcze w życiu?

– Nie, nigdy... – przyznał się chłopiec.

– No, zdejmuj to wszystko, to też, i chodź tutaj, pod kołderkę, tu jest

cieplutko, oj, jak cieplutko... – Dziewczyna kierowała akcją spod kołdry. Nagi

chłopak wskoczył do łóżka, złapał Mańkę za szyję i przylgnął mocno do jej

nagiego ciała.

– Puść mnie, bo udusisz! O tak, pogładź tutaj i tutaj. Daj, pogłaszcze ci to. –

Chwilę panowała cisza.

– O, jak dobrze... – westchnął chłopak i zaczął oddychać coraz głębiej.

Ten, który czekał na korytarzu, okazał się uczniem bardzo pojętnym i za

kilka dni przyprowadził trzech kolegów. Potem przyszła na Łucką do Mańki

reszta gimnazjalnej klasy. Mańka kupiła sobie dwie sukienki, ładną seksowną

bieliznę i książkę o łóżkowych sztuczkach, o której powiedziały jej starsze

dziewczyny.

Nikodem przyglądał się jej uważnie, gdy opowiadała mu tę historię. Było mu

wtedy tak jak z żadną kobietą, ani potem z Niną, ani w hotelowych pokojach,

z żadną już tak nie było. Wtedy przyglądał się długo śpiącej Mańce. Ile mogła

mieć lat? Najwyżej siedemnaście, a zbudowana była jak laleczka, taka szczupła

i filigranowa. Gdy się obudziła, zaczęli rozmawiać. Zapytał ją, czy pamięta,

kiedy było jej najlepiej w życiu, co najbardziej zapamiętała – wówczas

opowiedziała mu historię z licealistami.

– A co byś jeszcze chciała tak naprawdę, Mańka? – pytał dalej Nikodem,

któremu jak nigdy zebrało się na rozmowę.

– Ja bym chciała mieć sklep, mój sklep, rozumiesz, Nikodem? Własny sklep,

taki z papierosami i szarym mydłem... – powiedziała żarliwie Mańka.

Od tamtego czasu minęło kilka lat, które dla Nikodema stanowiły wiek

prawie. Tych kilka godzin spędzonych kiedyś z tą dziewczyną w hotelu

przypadło na przełomie dziejów jego życia. Rano tego dnia był bezrobotnym

biedakiem, który od trzech dni nic nie jadł i stać go było tylko na dwa

grandpriksy, gaszone po trzech sztachnięciach. W południe tego dnia słuchał

drwin i wyzwisk Mańki, że jest nieudacznikiem i ostatnią łamagą, a także uwag

gospodarzy Barcików na Łuckiej, że tylko miejsce zajmuje i od trzech tygodni za

kąt ze składanym łóżkiem nie płaci.

background image

Wczesnym zaś wieczorem tego niezwykłego dnia niebywałym zdarzeniem

losu na rządowym raucie, na rauszu po niezliczonych kieliszkach najlepszej

zimnej wódki i syty po zjedzeniu wytwornych tartinek, kawioru i innych dań

królewskich, przyjmował uściski dłoni i dowody wielkiego szacunku oraz

uznania od ministrów i generalicji. Kilka godzin później, po zainkasowaniu

pięciu tysięcy złotych gotówką od magnata Kunickiego i przyjęciu posady

z ministerialną płacą, wracał do nory na poddaszu przy Łuckiej, by pożegnać się

z dotychczasową nędzą i siermiężnym życiem. Spotkał wówczas pod latarnią

współlokatorkę Mańkę, która zawsze z niego drwiła, a teraz od trzech dni nie

miała klienta... Nikodem w nędznym swoim życiu, jakie pędził w stolicy, nie

zauważył, że zjadliwe zaczepki ze strony tej dziewczyny wypływały

z zainteresowania i chęci nawiązania kontaktu. Przygoda w hotelu

i zaimponowanie dziewczynie pięćsetkami i mrożącym krew w żyłach,

wymyślonym kryminalnym opowiadaniem wyzwoliły w niej bezgraniczną,

zaborczą i jednocześnie do granic możliwości ofiarną miłość. W tym hotelu także

Nikodem po raz pierwszy poczuł do kobiety coś więcej niż tylko

powierzchowne pożądanie, ale wobec tego, co go kilka godzin temu spotkało

i całkowicie przytłoczyło, swoich uczuć jakby nie zauważył. Dał jej wtedy tylko

czerwony banknot na sukienkę. Zdawał sobie sprawę z tego, że w obecnej

sytuacji pokazywanie się z prostytutką z robotniczej dzielnicy to kompromitacja

i zagrożenie awansu, jakiego dostąpił, więc zlekceważył uczucia, usunął Mańkę

ze swoich wspomnień, a próby utrzymania znajomości odrzucił brutalnie. Tak

minęły lata, lecz on nigdy naprawdę o tej dziewczynie nie zapomniał.

I teraz dowiedział się, że dziewczyna siedzi w więzieniu. Nie wiedzieć kiedy

polecił prawnikom z prezydenckiej kancelarii, aby wszczęli procedurę

ułaskawienia Mańki. Dziewczynę wezwano więc do naczelnika zakładu

karnego, żeby podpisała odpowiednie dokumenty. Początkowo zupełnie nie

wiedziała, o co chodzi. Usłyszała tylko, że władza chce darować jej ten rok

odsiadki. Wtedy dowiedziała się, że prezydentem Polski jest Nikodem Dyzma.

Pomyślała jednak, że niemożliwe, żeby to był jej Nikodem, który chodził na

mokrą robotę i na którego ona kapowała przodownikowi, choć nawet teraz

chciałaby go pocałować w rękę.

Kilka dni przedtem Nikodem spacerował z obstawą po parku

background image

Łazienkowskim. Nie wiadomo kiedy znalazła się przy nim stara Cyganka.

Podbiegła, chwyciła go za rękę i uklękła. Tajniacy chcieli ja odpędzić, ale

Dyzma ich powstrzymał, w oczach kobiety było bowiem coś fascynującego, coś,

czego nie rozumiał, ale poddał się temu.

– Panie wielki, ty z wieczora uczynisz poranek, zatrzymasz bystre wody

rzeki, piorun w powietrzu schwytasz, ale strzeż się, bo broń jest wymierzona

w ciebie, a jak twoja głowa spadnie, noc nastanie i piekło będzie, piekło na

ziemi! Kamienie będą się palić, zewsząd płacz kobiet nieść się będzie. – Słowa

bogato ubranej Cyganki były tak zaskakujące, jej głos miał tak dziwną siłę, że

tajniacy przestali odpędzać starą kobietę.

– Poszła, ty głupia babo, precz! – Nikodem opanował się szybko.

– Nie gardź, panie, wróżbą, Cyganka ci prawdę powie. Czerwony papier

połóż i słuchaj, słuchaj! – powtórzyła z naciskiem i sugestywnie stara. – Słuchaj,

co starucha Esmera powie, bo wieczorne karty jej naszeptały, żebym na twojej

drodze stanęła, ciebie odnalazła i powiedziała ci, że twoja gwiazda za jasno

świeci, za jasno świeci, panie wielki... Sam jesteś na świecie, ale kobieta koło

ciebie twoja... Wielka to siła woda z góry spadająca albo gdy czarne chmury się

zetrą i grom uderza w drzewo, ale kobieta na oślep miłująca, bez reszty pana

wielkiego to siła większa od gromu z chmur czarnych i spiętrzonej wody... To

siła tajemna...

– Przepadnij, głupia! – Nikodem nie dawał za wygraną, krzyczał zły, że

tajniacy słyszą takie rzeczy, bo jaka niby to kobieta?! Nina?

Cyganka klęczała w parkowej alei, jej bogate jedwabne spódnice leżały

rozłożone na ziemi. Dookoła panowała cisza, tylko stara coś szeptała, jakby

tajemną modlitwę. Nikodem sięgnął do portfela i rzucił czerwony papier na

rozesłane przed nim spódnice czarownicy.

– A jakaż to kobieta czeka, starucho? – zapytał, zdziwiony tym, że pyta.

– Jedyna dla ciebie, wielki panie, z gminu kobieta, jedyna do samej śmierci

twojej. Jej krew, twoja krew, panie, jedyna dla ciebie kobieta...

Po pewnym czasie prawnik prowadzący sprawę zameldował prezydentowi,

że działania proceduralne dobiegają końca i że niejaka Maria Barcik będzie

zwolniona z więzienia. Nikodem nakazał, aby zaopiekowała się nią

wolontariuszka, dał tysiąc złotych z własnej kasy, kazał dziewczynę przyzwoicie

background image

ubrać, zakwaterować w domu opieki dla samotnych kobiet u sióstr zakonnych

i przywieźć do Belwederu na rozmowę, gdy Mańka będzie gotowa.

Ta zaś, gdy rozpoczęła się procedura ułaskawienia, zmiarkowała, że ów

prezydent to nikt inny tylko jej Nikodem z poddasza na Łuckiej, który raz

poszedł z nią do hotelu i dał jej sto złotych na sukienkę. Zaczęła rozpytywać, kto

to taki – prezydent.

– A kto król jest, wiesz, ty głupia? – zapytała ją Stacha z Pragi, podstarzała

prostytutka i towarzyszka z celi.

– Pewnie, że wiem, rządzi wszystkim i chodzi w koronie.

– No to prezydent jest taki sam jak król, tylko że w koronie nie chodzi –

poinformowała ją Stacha.

Mańkę do Belwederu przywiózł wieloletni pracownik kontrwywiadu, stary

adwokat, który prowadził sprawę jej ułaskawienia. Prezydent polecił mu

pozostać przy rozmowie.

Dziewczyna weszła do salonu, zobaczyła Nikodema, podbiegła i pocałowała

go w rękę.

– Nikodem... Ja kapowałam na ciebie do przodownika... Kapowałam... –

przyznała się uczciwie.

– Co tam kapowałaś, nic, panno Maniu, takie kapowanie...

– Kapowałam, a ty królem jesteś, tylko w koronie nie chodzisz... –

Dziewczyna klęczała nadal przed Nikodemem, lecz on wyswobodził rękę z jej

uścisku.

– Wstań i siadaj. Co tam na Łuckiej?

– Tata umarł, mama pierze i jakoś żyje, twój portret, Nikodem, kupiła,

wszystkim o tobie opowiada, że mieszkałeś z nami... Ty mnie jeszcze kochasz,

Nikodem?

Nikodem pożałował, że pozostawił prawnika przy tej rozmowie, ale teraz

prawdziwy jego życiorys znany był powszechnie i przecież Hitler też nie

pochodził z arystokracji... Ta świadomość dodawała Dyzmie pewnego blichtru.

Prezydent po krótkiej rozmowie odprawił Mańkę, nakazując, żeby mieszkała

u sióstr i na ulicę pracować nie wychodziła. No i żeby pilnie ćwiczyła czytanie

i pisanie, bo pewnie kupi dla niej ten sklep z papierosami i szarym mydłem albo

wymyśli co lepszego. Gdy to mówił, dziewczyna uklękła i zapytała:

background image

– Nikodem, a ty pójdziesz kiedy ze mną jeszcze? Nikodem...

background image

P

ROZDZIAŁ XVIII

rezydent Dyzma, trzymając w ręce puchar z szampanem, śmiał się

beztrosko do pięknej Włoszki Frau Volff, małżonki ambasadora

nazywanego gubernatorem III Rzeszy w Polsce. Pan ambasador także

był bardzo zadowolony. Toast za Führera towarzystwo zebrane w Belwederze

spełniło do dna. Na przyjacielskim spotkaniu u prezydenta Rzeczypospolitej

witano Nowy Rok. Niemcy skutecznie zmierzały do zapanowania nad światem.

Paryż już od dawna służył Hitlerowi, Moskwa była oblężona, a Afryka podbita.

Na Dalekim Wschodzie potężny sojusznik Rzeszy – Japonia – zadał druzgocący

cios Amerykanom szykującym odsiecz dla Europy. Bliski Wschód w szachu

trzymała armia włoska, na Wielką Brytanię spadały samolatające bomby nowej

generacji V1 i V2... Także generał Romanowski śmiał się i bawił najnowszymi

dowcipami małżonkę oraz dwie córeczki ambasadora i generała niezwyciężonej

armii niemieckiej. Panowie zaprzyjaźnili się już dawno i wiele czasu spędzali

razem. Wiele spraw związanych z działaniem rządu polskiego, sądów,

uniwersytetów i organizacji społecznych omawiano też przy koniaku w pałacyku

ambasadora, w Belwederze lub na polowaniach w borach Polesia. Atmosfera

tych rozmów, towarzystwo pań i twórców kultury nie sprzyjały realizowaniu

nieludzkich nakazów hitlerowskich dla podbitego świata. W Polsce żyło się więc

spokojnie. Czy jednak spokój ten był niezmącony? Do generała Romanowskiego

i prezydenta Dyzmy dochodziły niepokojące wieści o organizujących się

agendach Polski podziemnej. Mimo zwycięstw armii niemieckiej na wszystkich

frontach w Warszawie, we Lwowie, w Krakowie, Wilnie i innych polskich

ośrodkach mobilizowały się wielotysięczne oddziały Armii Krajowej i mniej

liczne, ale także niebezpieczne dla wewnętrznego pokoju bojowe jednostki

Armii Ludowej. Naród jednak jakby zrozumiał swoją rację stanu, nie

organizowano więc już zamachów na „kolaboracyjnego” prezydenta oraz jego –

jak powszechnie sądzono – prawą rękę: generała Romanowskiego. Tylko

sporadycznie zdarzały się akcje sabotażowe przeciwko wojskom niemieckim

maszerującym na front wschodni. Polacy jakby zdali sobie sprawę z tego, że

background image

Stalin jest nie mniejszym wrogiem Polski niż Hitler i wydawali się tolerować

Niemców w Polsce.

Któregoś dnia generał Romanowski jak zwykle wieczorem zjawił się

w Belwederze. Teraz jego współpraca z prezydentem układała się

nadspodziewanie dobrze. Nikodem Dyzma został zaakceptowany przez

Wojskową Patriotyczną Radę Realną takim, jakim był: jako prosty człowiek

poza wyrafinowanymi układami, czyniący tylko to, co dało się pojąć zwyczajnie,

na chłopski rozum. W sprawie zachowania się Polski w 1939 roku jego dewiza

brzmiała: jeżeli dwóch silniejszych zaatakuje słabszego, to ten musi przynajmniej

jednego z napastników jakoś wywieść w pole albo po prostu uciekać gdzie

pieprz rośnie, zanim zostanie pobity...

Generał i prezydent śmiali się przy kominku, ale mimo tych zwycięstw,

a właściwie dzięki tym zwycięstwom, koniak, który popijali, miał gorzki smak.

Zwycięstwa armii niemieckiej nie mogły ich w głębi duszy cieszyć.

– Czy masz jakieś wiadomości od hrabiego? – zapytał prezydent.

– Tak, hrabia Bińczycki teraz przebywa w Anglii, wie o tym tylko premier

Churchill i dwaj jego najbliżsi współpracownicy. Hrabia jest niezastąpionym

ekspertem na wypadek wojny aliancko-sowieckiej. Bolszewicy nadal są

przekonani, że Sergiej Kwiejew zginął w wybuchu i pożarze daczy pod

Moskwą.

– To była świetna zagrywka – powiedział z przekonaniem Nikodem.

– Hrabia reprezentuje interesy polskie w Anglii i Ameryce, u Hitlera my.

Brak nam jednak odpowiedniego człowieka w Moskwie. Teraz Niemcy

posuwają się w głąb Rosji, gromią bolszewików, ale można przypuszczać, że

armię hitlerowską pokonają w końcu bezkresne rosyjskie przestrzenie. W tej

chwili na frontach hitlerowcom nie brakuje żołnierzy, ale zabraknie ich do

okupowania świata, bo przez swój rasizm gnębią podbite narody. Jeszcze

przyjdzie do tego, że Polskę będą wyzwalać Sowieci i bardzo by nam się przydał

teraz taki Kwiejew w Moskwie. Ale to sprawa trudna, bo z bolszewikami mogą

współpracować tylko prawdziwi zbrodniarze. Przypadek hrabiego był jedyny

i kuriozalny. Sowieci od swoich zaufanych wymagają dowodów lojalności

zawsze w postaci zbrodni, każdy, kto chce tylko upozorować służenie im, złamie

się na tym. Hrabia zabijał wrogów, zabijał morderców i katów, robił to więc

background image

z pasją, w sposób imponujący nawet Dzierżyńskiemu. Zamiłowanie do takiej

zbrodni wyniosło hrabiego na sowieckie wyżyny podobnie jak Berię. Stalin,

tworząc rząd polski, którego zadaniem będzie wyniszczenie polskiej inteligencji

i oddanie Sowietom polskich ziem wschodnich, do tego rządu powoła wyłącznie

kanalie. Na wschodzie tkwimy więc w sytuacji patowej... – ciągnął generał

Romanowski.

– Bolszewicy jak tylko wejdą do Polski, załatwią nas w trymiga i fertig –

przytaknął po swojemu Nikodem. Generał milczał, głownie w kominku

przygasły, znów odezwał się donośny gong zegara. W przyciszonym głośniku

dały się słyszeć armatnie salwy. W Berlinie wiwatowano na cześć niemieckiego

wodza i jego niezwyciężonej armii. Dyzma i Romanowski spuścili

głowy,prezydent wyłączył radio.

– Teraz Sowieci uciekają, są pobici, ale kto prowadzi wojnę strategiczną, ten

musi przede wszystkim uwzględniać demografię i przestrzeń... Mimo rzezi na

froncie, masakry dorosłych i młodych, tych w szkołach i w kołyskach

bolszewików ciągle przybywa, a Niemców jest coraz mniej... coraz mniej, do

zajęcia mają zaś stale nowe obszary. Marsz Hitlera musi się więc wreszcie

załamać... Musi – podkreślił z naciskiem generał.

– No, to nieuniknione, że bolszewicy tu przyjdą... – ni to zapytał, ni

stwierdził Nikodem.

– Ratowanie Polski przed zbrodniami Stalina jest dla nas równie ważne jak

utrzymanie naszego rządu i ratowanie narodu przed zbrodniami Hitlera, tylko

uważasz, Nikodem, w tej sprawie nie mamy jeszcze koncepcji... Nie mamy –

powtórzył głucho Romanowski.

***

Znowu minęło kilka miesięcy, świat krwawił, w Polsce panował pokój. Rynek

wojenny był chłonny, olbrzymia produkcja rodzimych zakładów przemysłowych

szła na eksport, nie było bezrobocia. Często goszczący w Belwederze Kunicki

u prezydenta czuł się prawie jak u siebie.

– Panie Nikodemie kochany, królu złoty, kalesony bawełniane dla piechoty

byłyby nieco tańsze w Rumunii, bo w tym kraju mam bardzo dobrych

dostawców, ale wojna w Europie, czasy niepewne, przemysł rodzimy trzeba

background image

rozwijać,

w

Łodzi

powstają

nowe

tkalnie.

Złożyłem

zamówienie

długoterminowe i fabryki dostały tego, panie święty, kopa, jak się to mówi, do

dalszego rozwoju. Co ja zresztą panu prezydentowi, królu złoty, zawracam

głowę kalesonami... Francuski premier współpracujący z Niemcami, ten

prawdziwy kolaborant Pierre Lavallle, przekazał Hitlerowi dwieście dwadzieścia

ton złota zgromadzonego we francuskim banku i teraz Niemcy płacą za wszystko

złotem... Szepnąłem, panie święty, fabrykantom w Łodzi, żeby zaczęli

produkować białe kurtki dla strzelców-narciarzy, do Rosji. Panie prezydencie

kochany, królu złoty, no jest zamówienie na połowę miliona takich kurteczek za

straszne pieniądze...

– To pan zarabiasz krocie , panie Kunicki? – zagadnął niby od niechcenia

Dyzma.

– Królu złoty, panie Nikodemie kochany, uczciwie za handlowy procent, za

przysługującą mi marżę handlową od wiktu i mundurów dla wszystkich dywizji

w kraju i na emigracji już na takie Koborowo zarobiłem, a teraz kończę zarabiać

na drugie – przyznał się Kunicki, wstając z miejsca i kłaniając Nikodemowi. „Ma

ten stary kiepełkę, ma” – pomyślał nie wiadomo który już raz Dyzma o swoim

byłym pryncypale. A głośno zapytał:

– A wiesz pan, panie Kunicki, że to wszystko, co robimy i posiadamy, jest

niepewne, bardzo niepewne? Bo może wystrzelić jak z armaty i polecieć do

luftu.

– Że co? Królu złoty, do luftu? – Kunicki wyciągnął szyję i przypatrywał się

uważnie prezydentowi, zatrzymując w pół zdania swoją gadaninę.

– Teraz Sowieci uciekają, są pobici, ale kto umie patrzeć na przebieg wojny,

dostrzega demografię i przestrzeń, panie Kunicki... Mimo pogromu

bolszewików, Ruskich dużych na froncie i małych w szkołach i w kołyskach

przybywa, przybywa i nie zabraknie ich jeszcze przez dziesięć lat takiej wojny.

Niemców zaś jest coraz mniej, a do okupowania mają wciąż nowe obszary.

Marsz Hitlera musi się wreszcie załamać i tu przyjdą bolszewicy, a wtedy

skończy się wszystko, panie Kunicki... Tam, gdzie wchodzą bolszewicy, trawa

nie rośnie. Ratowanie Polski przed Stalinem jest tak samo ważne jak utrzymanie

naszego rządu, ale w sprawie bolszewików nie ma koncepcji, panie Kunicki,

w sprawie najazdu Sowietów rząd i armia dopiero szukają wyjścia... – Nikodem

background image

powtórzył to, co usłyszał od generała Romanowskiego, i czekał, co powie

Kunicki.

– Panie święty, racja, gdzie Sowieci wejdą, traw nie rośnie... Jak ruszą na

zachód, to przejdą przez Polskę, innej drogi nie ma. Przejdą przez Polskę

i posieją komunę, czerwona zaraza wyjdzie z nor na ulicę, ludzie stracą, co mają,

wszystko stracą... Trzeba by pół Polski, powiedzmy część północną, im zostawić

na ten przemarsz. Bo przecież z pognania Niemców do Berlina nie zrezygnują,

a na część południową tak od Kowla, Kalisza, Dęblina trzeba wcześniej wpuścić

dywizje internowane za granicą i olbrzymią liczbę spadochroniarzy alianckich,

Anglików, wolnych Francuzów, Amerykanów, żeby ta strona była zajęta przez

sojuszników z zachodu... Panie święty, zarządzana przez powstańców i rząd

emigracyjny z Londynu, bo temu rządowi bolszewicy nie będą mogli zarzucić

kolaboracji z Niemcami, nie będą mogli tego zarzucić... Tylko że rząd

Terkowskiego, panie prezydencie, zmiecie nas i zniszczy – powiedział bardzo

powoli, z widocznym ociąganiem się Kunicki.

Nikodem zauważył jego skupienie. „No tak... Zachowanie jak największej

enklawy wyzwolonej przy udziale aliantów zachodnich na południu Polski przed

nadejściem Sowietów to trafny i chyba jedyny sposób na uratowanie

przynajmniej południowej części Polski. Ratunek przed bolszewizacją

i wszystkim najgorszym, czego można się spodziewać po Stalinie... Ten stary

cwaniak znowu sprytnie to wymyślił...” – pomyślał Nikodem i chcąc sobie

przywłaszczyć ten pomysł, jak wszystkie poprzednie pomysły Kunickiego,

rzucił:

– A kto panu powiedział, że nie sprowokujemy zrzutu spadochroniarzy

i amerykańskich dyplomatów na południu?

Kunicki poruszył się niespokojnie.

– Królu złoty! Co pan mówi? To przecież ratunek dla polskich majątków,

przynajmniej tych na południu, prawdziwe ocalenie!

– Dla kogo ocalenie, dla tego ocalenie – powiedział już bez entuzjazmu

prezydent.

Kunicki skrzywił się, jakby oblizał cytrynę.

– Fakt, fakt, królu złoty, dla pana prezydenta, dla naszego rządu i nas

wszystkich to katastrofa.

background image

– Katastrofa – przytaknął prezydent.

***

Rozciągnięty od Bałtyku do Morza Czarnego front wschodni w czasie niezwykle

ciężkiej zimy tego roku był dla niemieckich wojsk atakujących Rosję niezwykle

trudny. Armie niemieckie, okopane na olbrzymim obszarze w czasie siarczystych

mrozów i potężnych śnieżyc, nie tylko wstrzymały błyskawiczny marsz na

wschód, ale ponosiły wielkie straty, nawet gdy nie walczyły... Rozległe

przestrzenie, błoto, a później mrozy i śnieg zasypujący drogi pokonały dywizje

Hitlera. Na polach bitew pojawili się zawsze niezwyciężeni pogromcy najazdów

na Rosję: Generał Mróz, Generał Błota i Marszałek Przestrzeń... Ze wschodu na

zachód Europy ciągnęły pociągi z niemieckimi żołnierzami w bandażach,

których rany nie były zadane w boju, lecz przez mrozy. Z Rosji do Niemiec

powracały całe odmrożone dywizje.

Tymczasem

niemal

tysiąc

kilometrów

od

Moskwy,

za

Wołgą,

w Kujbyszewie wrzało. W systemie bunkrów wielkiego podziemnego miasta

zjawili się amerykańscy specjaliści wojskowi.

Mimo znacznych strat na Dalekim Wschodzie przebieg batalii w Europie stał

się dla Ameryki równie ważny jak wojna z Japonią. Lotnictwo sowieckie,

wspierane świetnym sprzętem nadsyłanym z zachodu, w miesiącach zimowych

przełomowego dla zmagań tej wojny roku systematycznie niszczyło linie

kolejowe, magazyny żywności i magazyny paliw odciętych od Rzeszy dywizji

niemieckich. Inaczej też, niż przewidywał Führer, przebiegały walki na froncie

zachodnim. Hitler był pewny, że Francja skapituluje natychmiast po przełamaniu

Linii Maginota, liczył też na olbrzymie arsenały francuskiej broni, która miała

stać się łupem jego zwycięskich armii. Tajne kontakty Abwehry z bliskimi

współpracownikami marszałka Pétaina utwierdziły go w takim przekonaniu.

Kapitulacja Francji była jednak niepełna i w kraju tym działał na większości

obszaru niezwykle silny ruch oporu. Tak zwany manewr polski wzmocnił

czujność sprzymierzonych, którzy nie dopuścili już do kapitulacji następnego

sojusznika. W ten sposób wojna błyskawiczna, prowadzona początkowo przez

Hitlera z wielkim powodzeniem, przemieniła się na wschodzie i zachodzie

w regularną, wyczerpującą wojnę pozycyjną. Zdemontowane w europejskiej

background image

części Rosji fabryki armat, karabinów maszynowych, czołgów, samochodów,

traktorów, a nawet wózków dziecięcych pospieszne montowano za Uralem jako

fabryki broni. Setki tysięcy kobiet rosyjskich tylko za kartki na głodowe racje

żywności stanęły w hutach przy piecach martenowskich, przy warsztatach

w stalowniach, na ścianach kopalni węgla. Każdego dnia nieprawdopodobna

liczba czołgów, samolotów bojowych i armat opuszczała zakaukaskie fabryki,

trafiając do nowo formowanych dywizji Armii Czerwonej.

Dla odmiany w miastach niemieckich, zrównywanych z ziemią przez

brytyjskie i amerykańskie lotnictwo, przemysł wojenny kurczył się i upadał coraz

bardziej. Nastał czas, w którym armia sowiecka rozbijała w pył niezwyciężone

niemieckie dywizje pancerne i zgodnie z przewidywaniami generała

Romanowskiego ruszyła na zachód. Na życzenie Stalina przyszli zwycięzcy

postanowili zwołać wielkie spotkanie. Oznaczało to, że mocarstwa już teraz mają

zamiar dokonać podziału wojennego łupu. Stalin w swoich żądaniach wyraźnie

powrócił do postanowień niedoszłego paktu Ribbentrop-Mołotow, z tym że

partnerem w nowym poddziale Europy miał być teraz nie Hitler, a Churchill.

Konferencja odbyła się w Jałcie i jej postanowienia były w pełni zadowalające

dla radzieckiego wodza.

Generał Romanowski nerwowo bębnił palcami po fornirze prezydenckiego

biurka.

– Było do przewidzenia, że oni nas sprzedadzą – stwierdził z goryczą. –

Czyżby cała nasza praca poszła na marne? W tej sytuacji Stalin wymorduje

połowę narodu polskiego, a ocalonym narzuci kajdany – powiedział głucho.

Prezydent powoli zapalił papierosa, poczęstował też generała.

– Myślałem o tym... – mruknął. – Trzeba pół Polski, powiedzmy część

północną, zostawić Sowietom na przemarsz ich zwycięskich wojsk, bo przecież

z pognania Niemców do Berlina Stalin nie zrezygnuje. A na część południową

trzeba wcześniej sprowokować powrót dywizji internowanych za granicą

i zrzuty mnogich spadochroniarzy alianckich, Anglików, wolnych Francuzów,

Amerykanów. Żeby ta część Polski była zajęta przez sojuszników z zachodu

i zarządzana przez powstańców, nawet nie przez nas, bo nam zarzuca się

kolaborację, a przez rząd niestety Terkowskiego. Rozumiesz, o co chodzi? –

zapytał Nikodem, a generał zmarszczył brwi i milczał dłuższą chwilę.

background image

– Rozumiem... – powiedział po chwili. – I wiesz co? Powiem ci, że ty

czasem jesteś zaskakujący. Jesteś, jesteś... cichym wielkim strategiem, Nikodem

– wyznał polityczny wyga, oficer i wytrawny szpieg. – Ty jesteś, Nikodem,

czasami po prostu... zaskakujący – powtórzył. – To jest, to może być pomysł na

uratowanie Polski... Ale...

– Ale dla zwyciężonych kolaborantów szubienica albo kula w łeb... –

dokończył prezydent, przygryzając usta i patrząc ponuro w ziemię.

– Właśnie. Takie rozwiązanie to nasze samobójstwo... Z tobą Terkowski

będzie chciał się rozprawić krwawo, tu już nie o sałatkę idzie. Myślałem o tym

i mam poufne propozycje, aby objąć katedrę spraw wschodnich na uniwersytecie

w Bostonie. Wiadomo, co się za tym kryje... Amerykański wywiad wojskowy

poszukuje specjalistów. Ty, Nikodem, musisz zdecydować. Z jednej strony

twoje zagrożone życie, z drugiej pierwszy w historii polski pokojowy manewr na

tak wielką skalę, pokojowy manewr w miejsce krwawej wojny...

background image

T

ROZDZIAŁ XIX

elefon z kancelarii odebrał prezydentowi spokój na cały dzień. Był już

późny wieczór, a on nie mógł myśleć o czym innym niż

o zapowiedzianym spotkaniu. „Co mnie jeszcze, do stu diabłów, może

obchodzić ta baba!” – mitygował się w myślach, ale niepokój uparcie powracał.

„Taka była cholera zakochana, a jak tylko znalazłem się w tarapatach, to mnie

rzuciła jak jakieś ścierwo... No i z tym Hellem musiała kombinować już

przedtem, bo skąd on się przy niej w trymiga znalazł, jak mnie zamknęli? Eee,

chyba jednak nie, dokąd byłem w Koborowie, ona była w porządku” –

rozmyślał Nikodem.

No i Nina Hell, uratowana od strasznej śmierci w sowieckim łagrze, znalazła

się w Belwederze z wizytą u prezydenta. Spotkanie wyznaczono w jednym

z saloników dla oficjalnych gości, gdzie Nineczka długo czekała na pojawienie

się byłego męża. Siedziała niepewna w głębokim fotelu i patrzyła na ogród,

gdzie wielki rasowy kot pochwycił właśnie białoczarnego ptaka, pewnie srokę,

i tarmosił go, aż sypały się pióra. Nina wzdrygnęła się. Ta brutalna scena

przywołała wspomnienia koszmaru, jaki niedawno przeżyła w Rosji.

Drzwi do saloniku stuknęły i stanął w nich Nikodem. Nina poderwała się

z miejsca. Niegdysiejsi państwo Dyzmowie patrzyli na siebie w milczeniu,

chwila ciszy była długa.

– Niku... Niku... – powiedziała wreszcie pobladła i zupełnie zagubiona Nina.

Nikodem nie podchodził do niej. Ona podbiegła w jego kierunku kilka kroków

i zatrzymała się w miejscu, jakby zmrożona jego ostentacyjną obojętnością.

– Dlaczego tak stoisz? Siadaj, pogadamy, jak przyszłaś. Dobrze, że się dało

ugadać z tymi draniami, bolszewikami, żeby cię puścili. Dwóch szpiegów poszło

na wymianę.

– Niku... Niku... – powtórzyła Nina i znowu zapadła cisza.

Nikodem dopiero teraz zauważył, że „jego” Nineczka wygląda już nie tak

pięknie jak kiedyś. Gdy się jej dobrze przyjrzał, spostrzegł, że usta kobiety są

lekko zniekształcone. Cała jej zresztą twarz była skrzywiona w jakimś grymasie,

background image

jakby odcisnęło się na niej piętno przeżytego piekła. Nina stała nadal na środku

salonu.

– Nie przywitasz się ze mną, nienawidzisz mnie bardzo? – zapytała

niepewnie.

– Jak się mam niby z tobą przywitać, jak z żoną? Czego chcesz,

wyciągnąłem cię z tego ruskiego kryminału i fertig... – odpowiedział sucho

Nikodem.

Nina cofnęła się, opadła na fotel i głośno zaszlochała. „Masz tobie! Baba jak

narobi głupot, to zawsze płacze...” – pomyślał zniesmaczony Nikodem. Głośno

zaś prezydent zapytał:

– A Koborowo to całkiem puścił z torbami ten twój nowy mąż? Jego ruscy

naprawdę ukatrupili, dwa razy sprawdzałem przez wywiad, dostał kulę z tyłu

w głowę, tak po sowiecku. Sama jesteś teraz?

– Sama, Niku. Oskar zastawił Koborowo we francuskim banku, w Paryżu,

jestem zrujnowana, prawie nic nie mam... – odpowiedziała, szlochając, Nina.

– Nie płacz, jakoś ci pomogę – rzekł już mniej oficjalnie Nikodem.

Kobieta zerwała się z fotela, podbiegła do Dyzmy i pocałowała go w rękę

podobnie jak poprzednio Mańka. „Masz ci ją, powariowały, głupie baby” –

pomyślał Nikodem i posadził Ninę w fotelu jak dziecko.

– Bili cię tam ci bandyci? Pewnie cię dranie katowali? – zapytał po chwili.

– Życia mi nie starczy, żeby ci odpłacić za to, że zabrałeś mnie stamtąd! To

były bestie, szakale... zwyrodnialcy... i żadnego ratunku, żadnej nadziei, oprócz

tego, że ty może mnie uratujesz... Niku...

– No to urządził cię ten przybłęda, nie ma co gadać...

Nina milczała długo, patrząc w jakiś punkt na podłodze, po czym zaczęła

mówić zdławionym głosem.

– Do tartaku i gorzelni były jakieś niejasności z ziemią i francuski bank ich

nie przyjął. To mi zostało, tylko to. Pan Tokarczyk, dyrektor, pamiętasz go? Taki

wielki, zwalisty, okazał się uczciwym człowiekiem, nawet pensji zrzekł się przez

kwartał. Skromnie żyć mam z czego, zamieszkałam w pawilonie, tam gdzie

kiedyś mieszkał Georg. Przecież to dopiero miesiąc, jak wróciłam z tego piekła,

ziemię polską całowałam...

– A Koborowa odebrać tym draniom się nie da? – zapytał prezydent.

background image

– Może i by się dało, ale ja nie mam do tego głowy ani na to pieniędzy...

Teraz Nikodem patrzył na ogród, gdzie kot kończył rozprawiać się ze sroką,

a wiatr roznosił pióra po gazonie.

– Widzisz go, rabusia, zamordował ptaka – mruknął.

– Widziałam Niku. Widocznie tak jest urządzony świat, w którym kto może

zamordować drugiego, to morduje... – Nina podniosła wzrok i popatrzyła na

Nikodema z niepewnością i strachem. – Niku, ty kochasz mnie jeszcze chociaż

trochę? Wrócisz do mnie? – zapytała, patrząc w przestrzeń. – Wrócisz do mnie?

Ja naprawdę kocham tylko ciebie – powtórzyła niepewnie...

– Że co?

– Wrócisz, kochany Niku? Wrócisz?!

Nikodem milczał bardzo długo, a Nina przeżywała katusze.

– Może tak, a może nie... – odparł wreszcie po swojemu. – Mam na głowie

sprawy wojny, bolszewicy idą na Polskę... Ty byłaś niewierna, jak mnie

oskarżyli... Zobaczymy, co da się zrobić – odpowiedział bez sensu, jak to często

robił.

***

Na frontach wojny i na arenie politycznej w kraju działy się tymczasem nowe

wydarzenia. Do samolotu stojącego na pasie startowym wojskowego lotniska

w Warszawie podjechał czarny mercedes z polską banderką na błotniku. Dwaj

mężczyźni, cywil i wyższy oficer, wysiedli z samochodu. Oczekujący ich na

płycie lotniska oficer zasalutował i wręczył generałowi granatową skórzaną

aktówkę. Po krótkiej rozmowie panowie z samochodu zajęli miejsca

w samolocie i maszyna natychmiast wzbiła się w powietrze. Generał pobieżnie

przejrzał dokumenty, które przed chwilą otrzymał, spojrzał na cywila

i powiedział:

– Tak gdzieś od Częstochowy do byłej sowieckiej granicy na całej

południowej stronie Polski będzie pan musiał zabezpieczyć zaopatrzenie dla

armii, która tam się skoncentruje. Na początek będzie to kilkaset tysięcy

żołnierzy...

– Ba! – odparł cywil. – Tam w niektórych miastach przy głównych szlakach

komunikacyjnych rządzą ciągle Niemcy, czy nie da się, panie święty, ich jakoś

background image

wykurzyć? Oczywiście drogą pertraktacji, bo wojny z Niemcami chyba

ryzykować jeszcze nie warto... Wojny z Niemcami jeszcze w tej chwili nam nie

potrzeba.

– Oczywiście, przyjdzie czas i na wojnę, ale jeszcze nie teraz. Rzecz w tym,

żeby Vollf przekonał Hitlera, iż zajęcie południowej Polski przez aliantów

zachodnich, a nie Sowietów jest korzystne także dla Niemców. Taki

nieprzewidziany przez sprzymierzonych manewr może przecież opóźnić marsz

bolszewików na Berlin...

– Ba! – powtórzył Kunicki. – Hitler w ogóle nie dopuszcza myśli o marszu

wojsk Stalina przez Niemcy, podobny przebieg wojny to dla niego abstrakcja, on

autentycznie wierzy w cud, panie święty...

– To prawda – przytaknął generał. – Wycofanie niemieckich dywizji, które

strzegą na południu oddanych im przez nas dróg strategicznych, to warunek

powodzenia całej operacji. Pracujemy nad tym wspólnie z prezydentem,

klarujemy Volffowi, co trzeba, i są perspektywy, że ten Szkop to kupi... Ale ja

widzę, panie Kunicki, że całe wojsko nazywa pana generałem, przyzwala pan na

to? – zmienił temat generał.

– Pan prezydent raczył mnie tak nazwać publicznie, no i zaopatrzeniowcy

w armii tak mi schlebiają. Prostowałem parę razy, ale nie pomogło, a niech tam...

– odparł niedbale cywil.

– Ma pan poważanie, panie Kunicki, bo trzeba przyznać, że armia

zaopatrywana jest świetnie, prezydentowi udała się ta nominacja, tylko

pogratulować – powiedział beznamiętnie oficer w generalskim mundurze,

przyglądając się przez iluminator znikającemu w dole miastu.

– Panu prezydentowi wszystko się udaje, to rzadki geniusz – odparł Leon

Kunicki, lekko skłaniając głowę przy słowach „panu prezydentowi”.

– Ano geniusz... – przytaknął oficer z ironicznym grymasem na twarzy, co

nie uszło uwagi rozmówcy i podniósł on nieco głos.

– Panie generale, często dziwne zachowanie pana prezydenta i jego

niezwykły sposób nazywania rzeczy nie przeszkadzają mu w podejmowaniu

genialnych decyzji: od tej ze skupem zboża przed laty począwszy, a na

zaskakujących propozycjach składanym obecnie Niemcom skończywszy. Co ja

mówię, panie święty, gdzie tam skończywszy! Pan prezydent ciągle ma nowe

background image

strategiczne pomysły...

Generał przyglądał się Kunickiemu długą chwilę, nim odpowiedział.

– A wie pan, słyszałem, że ten bank zbożowy to był pana koncept, prawda

to?

– Królu złoty, a to ci heca... Tak opowiadają? – Kunicki poruszył się

w miejscu. Był skupiony, po chwili jednak jego napięta twarz się rozluźniła.

– Tak opowiadają... – odparł z powagą generał.

– Jak pan prezydent, jeszcze zanim został premierem, przybył po raz

pierwszy do Koborowa, była o tym rozmowa. Ja powiedziałem, że państwo

powinno skupować od rolników zboże, ale sprawa w rządzie była już

zaawansowana, inaczej nie przeszłaby tak szybko... – Małe bystre oczy

Kunickiego patrzyły w podniebną przestrzeń. – Mówią też, że to pan, panie

generale, tak pokombinował, że Nikodem Dyzma został prezydentem, a został

nim dlatego, żeby to pan mógł rządzić krajem... Prawda to, panie generale? –

zapytał cywil takim tonem, jakby chodziło o coś zupełnie nieistotnego. Generał

Romanowski długo nie odpowiadał, aż wreszcie spojrzał na Kunickiego ze

zmarszczonym czołem, wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu rozmowy.

Jednak zaraz twarz jego wypogodziła się, jakby wpadł na zabawny pomysł.

Samolot położył się na prawe skrzydło, przyjmując kurs bardziej na zachód,

a w dole leżały białe kłębiaste chmury.

– Panie Kunicki – powiedział z sarkastycznym uśmiechem generał – to taka

sama bzdura jak z tym pańskim zbożem i bankiem... Taka sama bzdura, panie

Kunicki.

Dalej lot przebiegał w ciszy, słychać było tylko równy pomruk silników.

Pasażerowie, milcząc, patrzyli w dół na ukazujące się między obłokami pola,

łąki, lasy, tu i tam migające wioski i małe miasteczka. Do przerwanej rozmowy

powrócił Kunicki.

– Ja myślę, panie generale, że prezydent Dyzma przejdzie do historii jako

człowiek niezwykły. I nie ostatni to będzie taki Polak i taki prezydent, który

będzie niezwykły dlatego, że będzie zwyczajny...

– Widzę, że zebrało się panu na wizjonerstwo – zauważył dość kwaśno

generał.

– A zebrało... A pan podobno poprzedniemu prezydentowi powiedział, kiedy

background image

Wojskowa Patriotyczna Rada Realna żądała od niego dymisji, że Polsce nie są

potrzebni bohaterowie, tylko potrzebny jest taki Dyzma... Taki Dyzma.... I to

było wizjonerstwo, tylko co to znaczy „taki Dyzma”, panie generale?

Romanowski nadal patrzył na niezliczone obłoki.

– Taki Dyzma to ktoś, kto jak trzeba, włoży czapkę stańczyka, uda

kolaboranta, przeskoczy przez mur zamiast przechodzić bramą... Taki Dyzma to

epitet, dla głupców porównanie ośmieszające, ale w istocie oddające szacunek

sukcesowi, panie Kunicki... I trzeba mieć nadzieję, że nasz Nikodem to nie

ostatni Dyzma, który uratuje Polskę i któremu pseudohistorycy przyszyją

z pogardą łatkę Lolka czy Tolka za to, że nie walił jedynie łbem w mur i nie

machał szabelką, a tu i tam pokombinował, robiąc po cichu swoje. Nieważne,

czy to pan wymyślił bank zbożowy i czy ja wymyśliłem „polski manewr”.

Ważne, że znalazł się taki Dyzma, który porozglądał się, czy nie można inaczej,

zanim kazał strzelać. Bo w powstaniach i na wojnie przed lufami karabinów stoją

ludzie...

– Tak jest, panie generale.... Ministrowie w salonach i generałowie

w apartamentach lubią wojować. Kiedy wygrywają, zostają marszałkami, kiedy

przegrywają, przestawiają ołowiane żołnierzyki, które, panie święty, jak się

patrzy z bliska, to od kul krwawią...

W tym momencie rozmowa się urwała, bo samolot wpadł w turbulencje

i wyglądał, jakby podskakiwał na obłokach.

background image

S

ROZDZIAŁ XX

łużby specjalne już kilkakrotnie donosiły prezydentowi, że jego były

sekretarz z Banku Zbożowego często wyjeżdża do Berlina i interesuje

się skupiskami ludności polskiej pochodzenia żydowskiego. Zygmunt

Krzepicki, obecnie bez znaczącego stanowiska w rządzie polskim i kancelarii

prezydenta, pracował teraz bezpośrednio dla Niemców. Jednak gdy pojawił się

u prezydenta w faszystowskim mundurze, zaskoczenie było olbrzymie.

– A pan co, panie Krzepicki, wystroił się jak aktor na defiladę, przebrany za

jakiegoś dostojnika niemieckiego – zrugał go od razu prezydent Dyzma.

– Nie aktor, panie prezydencie, tylko narodowy działacz europejskiego

postępu...

– Narodowy? A jakiego to narodu działacz, panie Krzepicki?

– Wielkiego narodu niemieckiego, panie prezydencie.

– Niemieckiego? A jakim prawem pan reprezentuje wielki naród niemiecki?

– Ja mam takie prawo...

– Wpisał się pan na listę?

[2]

– Zostałem zaszczycony takim zaproszeniem... – odparł chełpliwie Krzepicki.

W dalszej rozmowie okazało się, że były sekretarz obecnie jest

pełnomocnikiem Rzeszy do przesiedleń ludności żydowskiej. Zyziowi bardzo

bliskie stały się idee Führera dotyczące oczyszczenia Europy z mniejszości

narodowych i nobilitacji rasy nordyckiej. „Pełnomocnik niemiecki” radził

prezydentowi, żeby Polska zrezygnowała z udzielania azylu na swoim terytorium

dla tylu Żydów, bo jak powiedział, wódz nigdy się na to nie zgodzi i im

wcześniej polski rząd zmądrzeje, tym dla Polski będzie lepiej.

Kilka miesięcy po tej rozmowie, gdy generał Romanowski skończył

referować prezydentowi zawiłe sprawy ekonomiczne uwikłanego w różne

zobowiązania polskiego przemysłu zbrojeniowego, w gabinecie zjawił się kurier

z pilną wiadomością. Wywiad donosił o poufnym spotkaniu polskiego polityka

Zygmunta Krzepickiego z Adolfem Hitlerem. Tematem tego spotkania była

sprawa Żydów na ziemiach polskich.

background image

Zarówno prezydent, jak i generał wiedzieli, co to znaczy.

Rok wcześniej w sprawie Żydów celnymi pomysłami i talentem

organizacyjnym zabłysnął nie kto inny jak niezastąpiony Leon Kunicki.

W wieczornej pogawędce prezydent zwierzył się staremu wydze, że sprawa

żydowska spędza mu sen z powiek i nie daje spokoju. Okazało się bowiem, że

na terenach Polski z dala od dróg strategicznych, gdzie Niemców w zasadzie nie

było, czyli w okolicach Częstochowy, Kielc, Lublina, Kowla i innych, schroniły

się setki tysięcy uciekinierów żydowskich. Niektóre z tych miast zaczęły nawet

tracić charakter polski i były przede wszystkim żydowskie. W roku 1939 Polska

spełniła żądania Hitlera i oddała Niemcom Gdańsk, tzw. korytarz, a także

udostępniła drogi strategiczne z zachodu na wschód, ale zachowała swoją

suwerenność. Nie przystąpiła do wojny po stronie Niemiec i nie poparła idei

faszystowskich. Polscy obywatele pochodzenia żydowskiego pozostali nadal

polskimi pełnoprawnymi obywatelami. Generał Romanowski i prezydent Dyzma

wiedzieli, że taki stan rzeczy jest bombą z opóźnionym zapłonem w pokojowych

stosunkach z Niemcami. A Kunicki jak to Kunicki, zatarł małe rączki i zaczął

monolog.

– Królu złoty, panie Nikodemie kochany, ja przewiduję, że Hitlerowi będą

potrzebne ciepłe ubrania dla wojska. Z połowy tych Żydów na południu Polski

zrobimy krawców, reszta im będzie pomagać... Trzeba tylko wymyślić jakieś

ekstrapraktyczne fasony ubrań, mundurów polarnych, jedyne, niezastąpione

modele... Jest siła robocza? Jest! Są fabryki? Są! Jest zapotrzebowanie? Jest!

Może być wielki interes? Może!

I tak Kunicki z kilkoma specjalistami poleciał do Norwegii, potem do Japonii

i gdzieś do Eskimosów. Jego kurteczki strzeleckie i spodnie śniegowe okazały

się rewelacyjne, a tym samym zakusy Hitlera na polskich Żydów, którzy

masowo produkowali te cudeńka, przyhamowały i wszystko zostało po staremu,

dopóki sprawą nie zajął się „niemiecki pełnomocnik” i doradca, Zyzio Krzepicki.

Zaniepokojony prezydent poprosił więc do siebie swojego byłego sekretarza.

– Panie Krzepicki, co pan wyprawia z tymi Żydami? Po co to panu?

– To nie o mnie chodzi, to jest wielka sprawa narodowego socjalizmu

i nordyckiej rasy, Europa jest dla Europejczyków, panie prezydencie...

– W Polsce będzie tak, jak zarządzi polski rząd i polski prezydent, niech pan

background image

nie zapomina, że tu jest wolna, suwerenna Polska, panie Krzepicki.

– Ale tu jest także nowa Europa, panie Nikodemie. – Krzepicki zrobił się

bezczelny, jego spotkanie z Hitlerem zaowocowało najgorszym. – Polska nie

będzie zaśmiecać rasami półludzi nowej Europy, to sprawa międzynarodowa! –

pyskował pewny siebie jak nigdy Krzepicki.

Po tej rozmowie prezydent upewnił się, że życie polskich Żydów jest

zagrożone nie tylko przez Niemców. Nieskończenie wiele było przypadków

ofiarnego solidaryzowania się polskich naukowców i lekarzy z kolegami

żydowskiego pochodzenia, a także zwyczajnych obywateli we wsiach i miastach

polskich, co krzepiło i uspokajało, jednak ta sprawa miała wymiar szczególny...

Któregoś letniego dnia generał Romanowski zaprosił prezydenta na spacer.

Był upał, więc panowie zdjęli marynarki i pozostawili je na ławeczce

w przypałacowym parku.

– Nigdy nie jestem pewny, czy w twoim gabinecie nie ma niemieckiej

pluskwy... To znaczy, czy nie ma jeszcze innych pluskiew poza tymi, o których

wiem – powiedział, krzywiąc się generał. – Nigdy też nie wiadomo, co mamy

w marynarkach – dodał.

– Gabinet i marynarki zostały za nami, widzę, że masz jakieś ekstra

wiadomości – stwierdził prezydent, przeczuwając coś złego.

– Mam... Chodzi o twojego starego przyjaciela, Krzepickiego. On

w likwidacji naszych Żydów widzi swoją osobistą karierę...

– U Hitlera? – zapytał Nikodem Dyzma.

– Bezpośrednio u Hitlera... Wysoko mierzy ten twój Krzepicki... To

niebezpieczny karierowicz...

– Aż tak daleko zabrnął Zyzio, mój sekretarz z banku? Kto by pomyślał... To

zawsze był wielki spryciarz, ale człowiek raczej porządny. Szkoda, wielka

szkoda... – Nikodem skrzywił się i dalej obydwaj panowie dłuższy czas

spacerowali w milczeniu, rozmyślając.

– To jest sprawa przetrwania bądź zagłady Żydów polskich, panie

prezydencie... – przerwał ciszę generał, zwracając się do rozmówcy już

oficjalnie.

Nazajutrz w Belwederze szef wojskowej rady bawił się jak zwykle

miniaturką mostu, należącą niegdyś do cara Piotra Wielkiego. Jego mechanizm

background image

był nakręcony, trębacze stali na stanowiskach, fanfary były opuszczone,

zwodzone przęsło uniesione po skosie zamykało przejście po szczerozłotej

platformie.

– Albo jeden człowiek, albo co najmniej kilkaset tysięcy niczemu niewinnych

ludzi... – mruknął jakby do siebie generał, lecz patrzył na prezydenta.

– Chuchniesz na zabawkę? – zapytał Nikodema Dyzmę.

Ten długo nie odpowiadał. Przygryzł usta, wytarł pot z czoła, a rysy jego

twarzy stężały.

– Nie... Nie chuchnę... – odparł w końcu głucho i uniesione przęsło pozostało

zamknięte.

Do późnej nocy Nikodem nie mógł myśleć o niczym innym. Wspominał Zyzia

jako niezastąpionego doradcę i przyjaciela, gdy on, Nikodem, z poczwarki

egzystującej na poddaszu u praczki Walentynowej przemieniał się w bywalca

wielkich salonów. To znów widział go w mundurze hitlerowskiej partii i słyszał

jego słowa twarde jak metal.

Miesiąc później berlińskie radio w wiadomościach porannych podało

informację, że znany polski polityk Zygmunt Krzepicki, członek niemieckiej

partii nazistowskiej, poniósł śmierć w tragicznym wypadku podczas polowania

na wilki gdzieś w Alpach. Władze hitlerowskie wyrażały żal i przesyłały

kondolencje polskiemu rządowi oraz prezydentowi, który jeszcze przed wojeną

był bliskim przyjacielem zmarłego.

W czasach niepewnego jutra często pojawiają się między ludźmi i złowrogie

lub niosące nadzieję przepowiednie tajemnych wyroczni. Także tym razem wieść

od gór płynąca rozgorączkowała ludzi. Bo oto podczas niewielkiej burzy piorun

strzelił w maleńki kościółek na górskiej przełęczy. Kaplica, chociaż drewniana,

nie zapaliła się, tylko rozbita na kilka części rozsypała się w drobny mak. Pękła

też i odsłoniła swoje wnętrze miedziana kula, na której spoczywał krzyż na

wieżyczce kościoła. Fakt, że świątynia nie tylko nie spłonęła, ale w ogóle się nie

zajęła ogniem, choć wieżyczka była osmolona, niepomiernie zdziwił przybyłych

na miejsce strażaków oraz księdza. Ale to był dopiero początek sensacji. We

wnętrzu rozłupanej kuli znaleziono ledwo okopcone, stare i pożółkłe papiery ze

śladami wypalonymi przez iskry. Wyglądało to tak, jakby jakaś siła tajemna

zagasiła ogień pioruna, wykorzystując jedynie jego moc do rozłupania skrytki.

background image

Papiery znalezione we wnętrzu kuli zapisano kaligraficznym pismem po łacinie

i częściowo w języku staropolskim. Były to modlitwy i przesłania traktujące

o wydarzeniach w czasach, które kiedyś nastaną i kiedy ludzie wilkami sobie będą, a co na

pożytek powszechny zesłane im będzie, deptać a opluwać będą, pomniejszając i upadlając

się wzajemnie. Przepowiednia dotyczyła lat dekady pierwszej, po tym jak rok dwa

tysiące nastanie. U prezydenta zjawił się generał Romanowski z wiadomością, że

Żydzi z bezpiecznych przyfabrycznych osiedli uciekają do lasu, twierdząc, że

koniec wojny już rychły i prorok im radzi schronienia w głuszy szukać, bo jeszcze

raz bestia, która żywi się zbrodnią, zanim podłego żywota dokona, lud uciemiężony krwawo

doświadczy... Władze polskie w rozmowach z Niemcami podwoiły czujność na

okoliczność nowych zbrodni niemieckich, ale na nic takiego się nie zanosiło.

Wiele natomiast wersów przepowiedni pasowało jak ulał do wydarzeń

w Europie i w Polsce. Ogień będzie trawił miasta, ludzie jak łowna zwierzyna kryć się

będą w norach przed zbójcami spod znaku krzyża na obraz pająka kreślonego, a i zaraza

lęgnąca się w umysłach gawiedzi, przywdziawszy szatę czerwoną, niszczyć będzie porządek

wszelaki... Na ziemi zaś tutejszej po wielkiej pożodze świata całego, która kraj ten skrajem

obejdzie, po latach dostatku wszelkiego katastrofa okrutna tam będzie. Jako w pacierzach

odpuść nam Panie, bo i my winy odpuszczamy, ludy się korzyły, tak nawet dziatwę tylko

nienawiści uczyć się będzie. Bóg tedy karę na zaprzańców ześle, a i na mężów oraz

niewiasty niewinne także, którzy okrętem przez morze płynąć będą, a wody głębokie

rozstąpiwszy się, cały okręt wraz królem i królowa w odmęty pochłoną... Niegodziwi z kary

bożej zadrwiwszy, że to zbrodnia, nie kara, okrzykną... Strasznie brzmiała ta

przepowiednia, ale ponieważ odległych czasów dotyczyła, ludzie zapomnieli

o niej, aż spadł czarny deszcz ulewny z nienawiści karłów zrodzony. Sprawiedliwi zaorali

ziemię skażoną i znowu było zielono wszędy. Nienawiść powszechna przez maluczkich

zasiewana nikogo już nie zabiła, a oni sami, zwycięzcy w wojnach, których nie było,

przegrani i zapomniani nawet przez śmiech historii pozostali.

Lecz przepowiednia przepowiednią, a na ziemi od Tatr do Bałtyku wojny

ciągle nie było. Czy tak mogło pozostać na zawsze?

– Królu złoty, panie Nikodemie kochany! – Tym razem Kunicki wydawał się

mocno przejęty. – Na foncie jest huczek, moi handlowcy to najlepsi szpiedzy

pod słońcem. Szwaby się buntują na froncie, że w walce z bolszewikami nasza

armia nie wspiera Wermachtu, że Polska przed bolszewią dekuje się za ich

background image

plecami, panie święty... I oni nam coś wykombinują...

– Co mogą nam narzucić? O czym pan mówi, panie Kunicki?

– Niemieckie gazety jakby się zmówiły i smarują nas za tchórzostwo wobec

wysiłku militarnego i bohaterstwa Niemców na froncie wschodnim, bo

wiadomo, że bolszewicy mieli napaść na Polskę, gdyby Niemcy nie napadli na

bolszewików...

– Wiem o tym, mam już drugi list od Hitlera w tej sprawie, ale nie po to było

tyle kombinacji z naszą neutralnością, żeby teraz pchać się w wojnę, panie

Kunicki. Wikłać się w wojnę po stronie Niemiec i potem bić się z Anglikami,

Sowietami, Amerykanami...

– Co by tu wykombinować, co by tu wykombinować... – Chwilę trwała

cisza, lecz wnet znowu odezwał się Kunicki. – Ochotnicy... tylko polscy

ochotnicy, panie prezydencie, trzy, cztery no może pięć dywizji ochotników

dobrze wyszkolonych, dobrze uzbrojonych. Takich ochotników, którzy jak

zawalczą, to będzie o nich głośno... Bo jak damy Hitlerowi ochotników, to niech

kto powie, że nie wspieramy Niemców na froncie, a do wojny nie przystąpimy

i jak Hitler przegra, Polska z nikim walczyć nie będzie musiała, bo przecież była

neutralna, panie święty...

– To prawda, myśleliśmy już o tym, tylko czy Hitler zadowoli się

ochotnikami. On tu wyraźnie pisze o pięćdziesięciu dywizjach regularnego

wojska. Nie wystarczy mu już nasza neutralność. Źle się robi, panie Kunicki...

Istotnie, od czasu gdy hitlerowskie dywizje na dobre ugrzęzły w rosyjskich

śniegach i impet ich ofensywy się załamał, Führer zaczął szukać rezerw

wojskowych poza Rzeszą. Polska tymczasem nadspodziewanie długo

wytrzymywała naciski dyplomacji niemieckiej i samego Hitlera, pozostając na

uboczu działań wojennych. Prezydent patrzył na Kunickiego i zastanawiał się,

czy jest taka sprawa, taki problem, wobec którego ten człowiek byłby bezradny.

Ochotnicy... W rzeczy samej stary to sposób wojowania, jeżeli sytuacja

międzynarodowa wymaga tego, aby państwo wojujące pozostało „neutralne”.

Przy czym udział takich krajów w takiej wojnie musi być w wyraźny sposób

mniejszy, niżby walczyły one oficjalnie, co przecież jak na zamówienie

odpowiadało obecnym interesom Polski.

– Tak jest, panie Kunicki – zaczął łgać jak zwykle Nikodem. – Mówiłem

background image

panu już, że myśleliśmy o ochotnikach, bo to najlepsze rozwiązanie problemu.

Tylko ilu zbierzemy takich ochotników? Bo kto będzie chciał się pchać pod

karabiny maszynowe i bomby w taki mróz, gdzieś tam w Rosji?

– Ma się rozumieć, królu złoty, panie Nikodemie kochany, że tych

ochotników, że tak powiem, że tak powiem, trzeba będzie trochę podochocić...

Powiedzmy, że rozniesie się wieść o poborze obowiązkowym na wojnę

w Afryce, bo mamy zamiar wojować o polskie kolonie, że będzie pobór na trzy

lata do Afryki, a nasi ochotnicy pójdą do wojska tylko na pół roku, tu, blisko

domu, za samą granicą, do Rosji. No i tym ochotnikom trzeba będzie dać

przywileje, panie święty, przywileje osadnictwa na ziemiach zdobytych na

wschodzie...

Jeszcze tego wieczora prezydent poprosił do Belwederu generała

Romanowskiego, który przybył, o nic nie pytając, jakby zgadł, na jaki temat

będzie rozmowa.

– Słyszałeś, co wyprawiają niemieckie gazety? – zagadnął prezydenta. –

Oskarżają nas o zdradę, nie tylko zresztą gazety, w Berlinie, Breslau i Hamburgu

maszerują wrogie Polsce pochody... „Polacy przed bolszewizmem kryją się za

niemieckimi plecami”, „Dyzma paktuje ze Stalinem”, „Polscy dekownicy na

front!” – Takie różne hasełka wypisują, panie prezydencie.

– Długo neutralności nie utrzymamy, coś musi pęknąć – zaniepokoił się

prezydent.

– Pęknie cholernie kruche porozumienie z faszystami, pokój naszych

obywateli w dobrze ogrzanych i dobrze zaopatrzonych mieszkaniach wezmą

diabli. W czasie prawie trzech lat udało nam się uratować kilka milionów ludzi...

Miasta się udało zachować, rozbudować przemysł. Teraz albo Hitler urządzi nam

krwawą okupację, albo będziemy musieli szybko przystąpić do wojny po jego

stronie. Koniec defilady, Nikodem, trzeba ogłosić mobilizację...

– Zaraz mobilizację? Inaczej nie można?

– Jak inaczej? Harcerzy chcesz posłać na Moskwę?

– Harcerzy? Harcerzy nie, ale ochotników, rozumiesz? Formalnie

pozostaniemy neutralni, a mimo to damy Führerowi kilka znakomicie

uzbrojonych dywizji. Dla Szwabów to lepsze niż pełna okupacja Polski, bo oni

wiedzą, co potrafi nasza partyzantka. Ruchu oporu mają dość we Francji...

background image

Generał Romanowski zerwał się z miejsca.

– Ochotnicy! Oczywiście! Wiesz, że to jest myśl, Nikodem?!

– Pewnie, że wiem, wezwałem Kunickiego i kazałem mu policzyć, ile

dywizji ochotników w trymiga możemy wystawić... Powiedziałem mu też, że

„chętnych” trzeba dodatkowo zachęcić, żeby ich było więcej. Osadnictwo na

rosyjskich podbitych terenach, ziemia na własność, domki z ogródkami, ulgi

w służbie, alternatywa z wieloletnią wyimaginowaną kampanią, powiedzmy

w Afryce w przyszłych polskich wojnach kolonialnych, i takie różne, panie

święty, jak to mówi Kunicki.

– Jesteś genialny, Nikodem! Niech żyje prezydent Dyzma! – generał

Romanowski zasalutował i powtórzył: – Ochotnicy, oczywiście tylko ochotnicy!

Za kilka dni w radiu, w gazetach, na murach w postaci afiszy i plakatów

pojawiły się hasła: „POLSCY OCHOTNICY WOJENNI NA MOSKWĘ!”,

„OCHOTNICY

WOJENNI

NIECH

ŻYJĄ!”,

„POLSKA

LEGIA

ZWYCIĘŻY!”.

Kapitan Tosiek, awansowany do stopnia majora i oddelegowany jako oficer

do spraw specjalnych w formacjach wojennych ochotników polskich, okazał się

niezwykle zdolnym propagandzistą. Związał się z filmowcami i w niecałe pół

roku od powołania go na nowe stanowisko na ekrany kin wszedł wyciskający

łzy film o bohaterskiej młodzieży polskiej, która gremialnie wstępując do

antybolszewickiej legii, u boku wielkiego sojusznika Polski – Niemiec – gromiła

odzianych w łachmany, brudnych kacapów broniących po pijanemu nędznych

kołchozów.

W księgarniach ukazały się pospiesznie napisane przez znanych polskich

pisarzy książki na podobny temat. I w ten sposób fortel z ochotnikami

wojennymi mający na celu ratowanie polsko-niemieckiego układu o neutralności

Polski w drugiej wojnie światowej stał się wielkim wydarzeniem. Z dnia na

dzień koszary i naprędce tworzone kampusy wypełniały się ochotniczo

werbowanym wojskiem. Mnożyły się polskie oddziały, plutony, pułki, dywizje.

I nie było to jedynie malowane wojsko. Walczące o Moskwę oraz na południu

Związku Radzieckiego długo nieluzowane i zmęczone dywizje niemieckie

straciły impet. Co więcej, masowe zbrodnie dokonywane przez Niemców na

ludności cywilnej zmieniły stosunek ludzi do okupanta, w którym początkowo

background image

widziano wyzwoliciela, i teraz bolszewicy bronili każdej wsi i każdego

miasteczka wręcz zajadle.

background image

W

ROZDZIAŁ XXI

prowadzane do boju dywizje polskich ochotników ponownie

obudziły nadzieje Ukraińców, Białorusinów i Rosjan na

wyzwolenie i lepsze życie. Na terenach zajmowanych przez

polskich ochotników wojennych działo się zupełnie inaczej niż na obszarach

zdobywanych przez Wermacht, tu bowiem narody podbite traktowane były jak

wyzwalani przyjaciele.

U prezydenta Dyzmy zjawił się przed wieczorem jego, jak go powszechnie

nazywano, stary przyjaciel i tajny doradca Leon Kunicki.

– Panie Nikodemie kochany, królu złoty, bo ja sobie tak pomyślałem, że te

rezerwy tandety, którymi zawalone są magazyny pod Berlinem i w składach

portowych w Hamburgu, można by z wielkim powodzeniem wykorzystać

w Sowietach, gdzie panie święty, biedę podpiera nędza.

– O czym pan mówi, panie Kunicki?

– Królu złoty, moi ludzie odkryli, że Niemcy mają olbrzymie składy

rowerów, nart, tandetnych zegarków, ozdób na choinkę, papieru toaletowego...

To są towary z brakami, niedopuszczone do handlu w Rzeszy, albo wyroby

zarekwirowane kupcom żydowskim... Te towary dla Niemców są nieprzydatne,

ale dla bolszewików to by były cuda techniki. Dla Ruskich z kołchozów, panie

święty, zegarek nie musi pokazywać godziny, wystarczy, że tyka, panie święty.

Niechby nasze wojsko odkupiło od Niemców tandetę. Rosję można, królu złoty,

zdobywać albo strzelając, albo rozdając taką tandetę, panie święty...

Krótka ta rozmowa stała się tematem kolejnego spotkania prezydenta

z przewodniczącym Wojskowej Patriotycznej Rady Realnej. Niedługo też potem

następujące po sobie niczym wystrzały z karabinu maszynowego zwycięstwa

ochotników polskich na wschodnim froncie drugiej wojny światowej zdawały

się wręcz krzyczeć, że koniec tej wojny jest już bardzo bliski.

Major Tosiek jeszcze w akademii wojskowej słynął ze zwariowanych

pomysłów. Teraz, gdy bawił na froncie wschodnim, po zdobyciu

kołchoźniczego miasteczka Katriń, które przywitało wyzwolicieli polskich

background image

kwiatami i beczką dobrego samogonu, uległ ogólnemu pijaństwu, po którym

ogłosił, że jego żona Wiera, z pochodzenia Rosjanka, powiła mu właśnie

szczęśliwie dwóch synów. Z tej okazji rozkazuje dać w prezencie od

słowiańskiej armii polskiej każdej słowiańskiej kobiecie w tym miasteczku, która

na imię ma Wiera, damski rower. Co setny zaś obywatel tego miasteczka, który

ustawi się w kolejce, dostanie niemiecki zegarek. Kilka dni wcześniej do pułku,

w którym działał major Tosiek, kwatermistrz dostarczył trzy wagony niemieckiej

tandety. Efekt triku zapożyczonego z okresu podbijania zacofanych krajów na

czarnym lądzie przeszedł oczekiwania dowcipnego oficera, a także strategów

niekonwencjonalnej wojny w Warszawie. Rosjanie w Katrinie początkowo byli

nieufni, ale gdy pierwsze panie wyjechały na rowerach na ulice i pierwsi

panowie w olbrzymiej kolejce – przywodzącej na myśl węża – istotnie otrzymali

zegarki, mieszkańcy miasteczka zaczęli kłaniać się polskim „okupantom” na

ulicy.

W siedzibie komitetu okręgowego rozpędzonej na cztery wiatry sowieckiej

partii komunistycznej powołano komisję do spraw parcelacji ziemi kołchoźniczej

odebranej niedawno rolnikom.

„ZIEMIA DLA CHŁOPÓW!”, „JUŻ OD JUTRA ODDAJEMY WAM

WASZE

HEKTARY!”,

„PRECZ

Z

KOŁCHOZAMI!”,

„PRECZ

Z KOMUNĄ! PRECZ SOWIECKĄ BIEDĄ!”, „NIECH ŻYJE CHŁOPSKA

WŁASNOŚCIOWA REFORMA ROLNA!”. Całe miasto Katriń pokrywały

takie plakaty oraz bardziej radykalne hasła wymazane na murach smołą przez

Rosjan: „STALINOWI SZUBIENICA!”, „NIECH ŻYJE PRZYJAŹŃ

POLSKO-ROSYJSKA!”, „NIECH ŻYJE BIAŁA WOLNA ROSJA!”.

Wieść zaś, która przekroczyła linię frontu i zawędrowała daleko na wschód,

głosiła, że Polacy wprowadzając w Rosji kulturę zachodnią, dają za darmo

lojalnym obywatelom rowery i zegarki, a potem będą dawać motocykle

i samochody oraz dla każdej rodziny budować oddzielne domy. I teraz w Rosji

będzie druga Ameryka, a w Ameryce wiadomo – wszyscy mają wszystko...

Wypadki te jak efekt domina wyzwoliły lawinę nieprzewidzianych przez strony

wojujące zdarzeń. Stalin zwołał na Kremlu tajną naradę... Po stronie sowieckiej

na styku z dywizjami polskich ochotników pospiesznie odwoływano walczące

pułki Armii Czerwonej, zastępując je doborowymi jednostkami NKWD.

background image

Wkrótce okazało się jednak, że także polityczna policja nie może oprzeć się chęci

posiadania tak pożądanych dóbr materialnych, jakimi w najbardziej zacofanych

rejonach sowieckiej Rosji były „czasy” i motory.

U prezydenta Rzeczypospolitej zjawił się szef Wojskowej Patriotycznej Rady

Realnej w asyście szybko awansującego Tośka, już obecnie pułkownika.

– Panie prezydencie – zaczął oficjalnie generał Romanowski. – Melduję

klęskę zwycięstw na wschodzie. Oddziały polskich ochotników wbiły się

szerokim klinem w sowieckie linie obrony i grozi im odcięcie. Wstrzymałem

walki, ale przez front przedzierają się nadal sowieccy dezerterzy i masy

cywilów... Wojna przybrała zaskakujący obrót...

Prezydent, zaskoczony tymi sensacjami, nie wiedział, co nakazać,

i postanowił zwołać naradę swoich poufnych doradców, ale nowe wypadki

wyprzedziły jego plany.

W Belwederze dobrze wiedziano, że niekiedy wieczorami prezydent jest

bardzo zajęty i broń Boże, żeby mu wówczas przeszkadzać. Dlatego też kiedy

właśnie takiego wieczora, około godziny dwudziestej trzeciej, u głowy państwa

zjawił się prezydencki doradca Leon Kunicki, usiłowano go odprawić

z kwitkiem. Zawsze spokojny Kunicki tym razem krzyknął na oficera

służbowego, twierdząc, że przybywa, panie święty, ze sprawą decydującą

o losach wojny. „Ja muszę rozmawiać, bo...” – i tu doradca prezydencki zaczął

młodemu oficerowi wręcz grozić.

Zadzwoniono do gabinetu, prezydent podniósł słuchawkę dopiero po

dłuższej chwili.

– Do jasnej cholery, który tam chce na pysk wylecieć z roboty?! Kto chce

dymichy i mi przeszkadza, jak potrzebuję spokoju? Mówiłem, że...

W tej chwili do słuchawki z drugiej strony linii dorwał się Kunicki.

– Panie prezydencie, królu złoty, jest goniec z frontu, kurierzy czekają...

Trzeba decydować, trzeba decydować... Trzeba budzić generała, trzeba działać...

– Eee tam, decydować. Do jutra nic się nie zawali, a panu, panie Kunicki, to

ja przykrócę te wizyty i będzie spokój – warknął prezydent i rzucił słuchawkę na

widełki.

Kunicki stał w chwilę w miejscu, przygryzł wargę i myślał intensywnie.

Podszedł drobnymi kroczkami do oficera dyżurnego.

background image

– Proszę pana, umówimy się tak: pan mnie natychmiast doprowadzi do

prezydenta, a ja panu załatwię awans na porucznika, parol, słowo honoru...

Zgoda?

Podporucznik Szczawik wyprężył się na baczność. Kunicki jako osoba

prezydentowi najbliższa powszechnie w armii był tytułowany generałem

i traktowany jak generał.

– Melduję, panie generale, że nie mogę.

– Poruczniku, czy pan otrzymał rozkaz od prezydenta, żeby mnie nie

wpuszczać?

– Melduję, że takiego rozkazu nie otrzymałem.

– Więc ja panu oświadczam, że prezydent kazał mi natychmiast stanąć przed

swoim obliczem, natychmiast! – powtórzył Kunicki. – I pan ma mnie do niego

doprowadzić. No i powtarzam: albo pan awansuje, albo ja podam się do

dymisji... Rozumie pan?

– Tak jest, panie generale!

Kunicki z młodym oficerem udali się do prezydenta. W salonie przed

gabinetem dały się słyszeć brzdąknięcia w mandolinę i słowa ckliwej miłosnej

piosenki.

– Masz ci go, Cezar – mruknął do siebie „generał” i zapukał do drzwi. Gitara

ucichła i pieśń zamilkła, chwilę trwała cisza, po czym dał się słyszeć ryk

prezydenta.

– Warta! Warta, do cholery!

Kunicki otworzył drzwi i stanął przed prezydentem. Nikodem Dyzma był

w szlafroku i kapciach, koło fotela na dywanie walała się porzucona gitara.

– Co to znaczy?! Ja zabroniłem... – krzyczał zdezorientowany prezydent.

– Królu złoty, na froncie wschodnim rewolucja, załamanie sowieckie,

kurierzy czekają, informacja z pominięciem wywiadu i wojska, tylko dla pana –

wyrecytował Kunicki. – Pilna, ściśle tajna wiadomość! Niech pan odprawi

oficera.

– Won! – warknął do wyprężonego na baczność podporucznika Szczawika

prezydent. Po czym zwrócił się zdenerwowany do Leona Kunickiego:

– Co pan wykrzykuje jakieś bzdury, pcha się, cholera jasna, jak do siebie!

– Alarm! Za pół roku możemy być w Londynie, panie prezydencie, możemy

background image

szybko wygrać całą światową wojnę! – niemal wykrzyczał Kunicki.

– Gadaj pan! – warknął ciągle wściekły prezydent.

– Kochany panie Nikodemie, królu złoty, ten koń trojański z rozdawaniem

Ruskim na froncie tandety niemieckiej zamiast mordowania jeńców

spowodował, że tak powiem, lawinę. Nie ma na świecie lepszego szpiegostwa

jak przy handlu, bo tam się nie szpieguje, tylko gada i słucha wszystkiego. Od

dawna mamy taki strumyk przez front, nasi Ruskim zegarki, ciuchy, pończoszki,

motocykle, a Ruscy naszym złote pierścionki, futra... Tu wojna, tam kramik,

handelek, złote rubelki... No i przy tym handelku różne rozmowy, różne, panie

święty... Królu złoty! Jest propozycja... Przeciek od pułkowników sowieckich...

Ugadane może pół dywizji, może trochę więcej, to doborowe pułki na drugiej

linii frontu.

– No i co te doborowe pułki, wlazł pan i się rozpycha, gadaj pan wreszcie,

o co chodzi! – krzyczał nadal prezydent, chociaż jakby już zaczynał rozumieć, że

to może być istotnie wiadomość niezwykła.

– Panie prezydencie, już od dawna był ścisk sowieckich dezerterów na naszej

linii, ale to były małe grupy. Przy handlu przez okopy zjawili się wokół naszych

ochotników moi zaufani ludzie z Rumunii i Węgier, spece od wojskowego

sprzętu, ciężarówek, samolotów, złota i informacji. Informacje to najprzedniejszy

towar... Najlepsi szpiedzy mogliby się wiele o tym nauczyć od, panie święty,

przemytników. No i za frontem zrobiła się na razie mała zmowa czterech

pułkowników. Ze swoimi pułkami i całym uzbrojeniem chcą przejść na naszą

stronę. To Kozacy, elita sowieckiej armii. Proponują, że można by ich

przemundurować, dozbroić i rzucić całymi gotowymi formacjami na front

zachodni... Przysięgają, że za nimi pójdą inni... Dużo innych: Kozaków,

Ukraińców, Ormian, Rosjan... To może być taka kopalnia, panie święty, nowych

dywizji dla Wermachtu...

Prezydent o nic więcej nie pytał. Było dobrze po dwudziestej czwartej, gdy

w Belwederze zjawił się pilnie wezwany generał Romanowski. Wojskowym

myśliwcem z frontu leciał też do Warszawy pułkownik Tosiek.

Generał w skupieniu wysłuchał relacji Kunickiego, po czym zwrócił się do

prezydenta.

– Ty rozumiesz, Nikodem, co to znaczy? Rozumiesz, co takiego się dzieje?!

background image

– Czy ja rozumiem? Pytasz, czy ja rozumiem? Zorganizowane gotowe

pułki... Gotowe formacje do wzięcia... Jakby to się rozprzestrzeniło i powieliło,

Hitler mógłby zagarniać całe dywizje i wschód stanąłby przed nim otworem.

Huty, pola naftowe, wielki zbrojeniowy przemysł... A przegrupowane z frontu

na wschodzie sowieckie dywizje poszłyby na Londyn... doposażone dywizje

przez kanał La Manche na Londyn! Ile tylko potrzeba, jedna, dwie, dziesięć, sto

dywizji...

– To byłby koniec wojny! – przerwał prezydentowi generał. – Puszczenie

w ruch takiej maszyny powinno ruszyć lawinę... Rosjanie! Ruscy bez Stalina.

Rosja antybolszewicka! Armia nie czerwona z nową motywacją... Lotnicy,

saperzy, piechota, łącznościowcy, czołgiści, co tylko chcesz, Nikodem! To

przecież jest coś takiego jak pakt niemiecko-rosyjsko-polski, niewyobrażalna

potęga militarna... Za pół roku możemy pić whisky w Londynie... Jak Boga

kocham, w tej sytuacji jest to możliwe, Nikodem! To jest wygrana wojna! – As

wywiadu, wojenny pokerzysta na chwilę stracił nad sobą panowanie.

Po tych pełnych euforii zdarzeniach przyszły jednak refleksje, bo jeżeli Hitler

przyjąłby propozycje polskich strategów i zmienił radykalnie sposób

prowadzenia wojny, mógłby wygrać w ciągu kilku miesięcy. Powstało pytanie,

czy Polska jest zainteresowana ostatecznym zwycięstwem faszystowskich

Niemiec w drugiej wojnie światowej... Czy Polska chce ostatecznego tryumfu

faszyzmu w Europie i na świecie?

Druga część narady była więc już mniej podniecająca. Otwierając ją, generał

Romanowski zakomunikował, że otrzymał bezpośrednio z kancelarii Führera

rozkazy, by zaprzestać braterstwa oraz zniszczyć kilka miasteczek rosyjskich na

linii polskich działań wojennych.

Zbliżało się południe, gdy ściągnięty pospiesznie z frontu pułkownik Tosiek

potwierdził, że wieści prezesa Kunickiego są jak najbardziej prawdopodobne,

takie bowiem masowe nastroje wyczuwa się wśród Sowietów. W tym momencie

prezydent został pilnie wywołany do telefonu. Dzwonił Adolf Hitler z Berlina.

Chwilę później w hallu wokół wielkiej stylowej popielnicy w kształcie

otwartej kuli ziemskiej paliło papierosy trzech mężczyzn.

– Co robimy, Nikodem? – zapytał generał Romanowski.

– Panie święty, co tu czynić, co tu czynić? – zastanawiał się Kunicki.

background image

– Nic – odparł zdecydowanie prezydent.

– Nie będziesz przekonywać Hitlera do wygrana wojny?

– Nie.

– Nie? Dlaczego nie?!

– Bo jesteśmy już tylko o jeden krok od tego, aby go przekonać...

– Rozumiem, panie prezydencie... – Generał stuknął obcasami i o nic już

więcej nie pytał.

Historycy nie dowiedzieli się nigdy, że wtedy, w hallu, w przerwie na

papierosa, odbyła się ta być może najważniejsza narada wszech czasów...

Kiedy spotkanie dobiegało końca, do prezydenta podszedł prezes Kunicki.

– Ja mam prośbę, panie prezydencie, królu złoty...

– Czego pan chce, panie Kunicki?

– Żeby tego oficera Szczawika awansować oczko wyżej.

– Tego oficera Szczawika trzeba rozstrzelać i fertig. – Prezydent zmarszczył

brwi. – A co on ma za stopień ten pański oficer?

– On jest podporucznikiem, panie prezydencie...

– No to niech będzie. – Nikodem Dyzma machnął ręką. – Niech ten pański

Szczawik zostanie kapitanem.

Ostatecznie pułkownik Tosiek odjechał na front z rozkazem ograniczenia

pokojowego zbliżania się z Sowietami. Historycy i politolodzy na całym świecie

do dzisiaj zastanawiają się, jak zakwalifikować postawę Hitlera i jego ideologów

w kwestii przedkładania do samego końca wojny zbrodni ponad racje

strategiczne. Miliony Rosjan, Białorusinów i Ukraińców, początkowo gotowych

poddać się bezwarunkowo niemieckiej armii wyzwoleńczej, z czasem coraz

zacieklej broniły nie znienawidzonego Związku Radzieckiego, a po prostu

swojego życia, życia swoich rodzin. I to była chyba główna przyczyna klęski

szatańskiego wodza--szaleńca Adolfa Hitlera.

background image

D

ROZDZIAŁ XXII

yrektor gabinetu już trzeci raz meldował prezydentowi, że o spotkanie

z głową państwa pilnie prosi siostra przełożona zakonnic pod

wezwaniem świętego Rocha. Czego od niego chcą zakonnice,

Nikodem nie wiedział, jednak termin spotkania wyznaczył i zakonnicę przyjął.

Wielce też był zaskoczony, że siostra przełożona przyszła w sprawie Mańki

Barcik i że sama Mańka wielokrotnie starała się o przyjęcie przez głowę

państwa, lecz kilkakroć była odprawiana z kwitkiem. Co więcej, zakonnicy nie

chodziło, jak początkowo myślał Nikodem, o jakieś niestosowne zachowanie

dziewczyny, a wręcz przeciwnie. Otóż na dziedzińcu zakonnym zdarzył się

groźny wypadek. Przy tamtejszym warzywniku był głęboki staw i gdy chwyciły

pierwsze mrozy, pokrył się on cienkim lodem. Weszła na niego mała Dorotka,

córka stolarza Czerwika zatrudnionego przy klasztorze. Lód się załamał

i dziewczynka wpadła do wody. Wypadek widziała z okna Mańka. Wybiegła

z krzykiem przed budynek, ale ponieważ nikogo w pobliżu nie było, chwyciła

sprzed obory drewnianą drabinę i rzuciła ją do stawu dziewczynce na ratunek,

ale Dorotka poszła już pod wodę. Mańka zobaczyła ją na tle betonowego dna

stawu i niewiele myśląc, weszła do płytkiej, jak jej się wydawało, wody, uniosła

dziewczynkę do góry, aż na powierzchnię. Jednak staw okazał się głęboki,

a Mańka nie umiała pływać i sama zaczęła tonąć. Wypadek widziały kucharki,

bo przez otwarte okno usłyszały krzyk i zobaczyły, co się dzieje. Kobiety ruszyły

Mańce na ratunek. Woda w zbiorniku była czysta i było widać, jak Mańka

poszła na dno, odbiła się, chwyciła pływającą po powierzchni stawku drabinę

i znowu schyliła się po Dorotkę. Wszystko to działo się w lodowatej głębi.

Mańka dociągnęła dziewczynkę do drabiny i przemarznięta zasłabła. W tym

czasie nadbiegły już kobiety z kuchni z pomocą. Przybiegł też stajenny z długim

drągiem, którym przyciągnął do brzegu drabinę z Mańką i dziewczynką. Historia

miała jednak ciąg dalszy, bo zarówno Mańka, jak i mała Dorotka zapadły na

zapalenie płuc. Kobieta leżała teraz w ciężkiej gorączce i majacząc bez przerwy,

wzywała jakiegoś Nikodema, który był królem, tylko że nie chodził w koronie.

background image

Siostry poszperały w papierach i doszły do prawdy, że dziewczyna była

prostytutką i w ich zakonie jako podopieczna znalazła się z protekcji prezydenta

Nikodema Dyzmy. Z uwagi na czyn dziewczyny i stan jej zdrowia po wypadku

zdecydowały się zawiadomić o wszystkim możnego protektora, który być może

by tego sobie życzył. Prezydent istotnie wysłuchał relacji zakonnic

z zainteresowaniem i postanowił, że Mańkę w szpitalu osobiście odwiedzi.

Później jednak zmitygował się i swojej decyzji szczerze pożałował. „Ki diabeł

mnie podkusił, po co ja tam pojadę, gazety znowu narobią krzyku. Co mnie ta

dziwka obchodzi! Urządziłem ją, uczy się fachu, dałem kasę...” – myślał sobie.

Ale odwołać wizyty już się nie dało, bo sprawa nabrała rozgłosu. W szpitalu

wybuchła panika, zarządzono dodatkowe sprzątanie, Mańka została przeniesiona

do separatki dla bogaczy i pacjentów specjalnych oraz otoczona nowymi

kroplówkami. Ponownie zbadało ją też trzech profesorów.

Gdy do szpitala przybył prezydent, dziewczyna na chwilę odzyskała

przytomność. Patrzyła na Dyzmę długą chwilę i spękanymi od gorączki ustami

wymamrotała:

– Bo ja ciebie kocham, Nikodem.

Coś takiego było w jej słowach i spojrzeniu, że profesor – dyrektor szpitala –

i osoby asystujące prezydentowi zamilkły. Mańka wyciągnęła ręce spod kołdry.

– Dotknij mnie, Nikodem – poprosiła żarliwie.

W szpitalnej salce zapanowała konsternacja, wszyscy wiedzieli, że ta

dziewczyna to prostytutka z nizin społecznych. Nikodem zastanawiał się

gorączkowo, co ma zrobić. „Masz tobie, cholera jasna, po co ją będę dotykał.

Najlepiej będzie stąd uciec, powiedzieć, że to wszystko nieporozumienie i uciec”

– myślał. Ale sam nie wiedząc dlaczego, odwrócił się do profesora i zniżając

głos, zapytał:

– Ona wyżyje?

– Jej los jest w rękach Boga, tak określamy, panie prezydencie, przypadki,

w których nie wiadomo, co będzie dalej ... – odparł równie cicho profesor.

Mańka patrzyła półprzytomnie na postacie w białych kitlach, które przed nią

dziwnie pląsały. Nikodem był olbrzymi i miał koronę na głowie, jak przystało na

prawdziwego króla, a ona tańczyła przed nim uliczne tango w bramie na ulicy

Łuckiej. Była w sukience, tej za całe sto złotych, które otrzymała od Nikodema,

background image

kiedy jeden raz w życiu byli razem w hoteliku za pięć złotych.

– Nikodem... Ja na ciebie kapowałam... Nikodem. Kapowałam na

ciebie...ale... kiedy tonąłeś, skoczyłam. Ja za tobą skoczyłam, za tobą...

Nikodem... – mówiła w malignie Mańka.

– Pan zna osobiście tę kobietę, panie prezydencie? – zapytał zdumiony

profesor.

– E tam, znam, przyczepiła się chole... ona znaczy jest w grupie biednych,

których od dawna wspomagam – zmitygował się prezydent.

– Dotknij mnie, Nikodem – prosiła nadal półprzytomnie Mańka.

Nikodem czubkami palców dotknął jej twarzy, a ona uchwyciła jego dłoń

i przycisnęła ją do ust. Trzymała ją zadziwiająco mocno i Dyzma nie mógł

wyswobodzić ręki. Chwilę trwała ta szarpanina, aż kobieta omdlała i opadła na

posłanie.

Mimo że przy scenie tej był tylko personel szpitala, na drugi dzień

w gazetach pojawiły się krzykliwe tytuły: „Bohaterska dziewczyna z nizin

społecznych bliską osobą prezydenta Dyzmy”, „Prezydent z wizytą w szpitalu

u byłej prostytutki”, ‚Prezydent Dyzma ciągle zaskakuje”, „Prezydent Nikodem

z ludu rodem”.

Wieczorem Dyzma miotał się po gabinecie i mówił wzburzony sam do siebie.

– Wściekła się, cholera jedna. Niech no tylko wyzdrowieje, ja ją oduczę

podobne głupoty wygadywać... „Bo ja ciebie kocham, Nikodem...” Ścierwo

jedno z poddasza... Lustra kawałek żałowała...

Ale gdy się uspokoił, zadzwonił do szpitala, zapytał o zdrowie pacjentki

i wielce podenerwowany czekał na odpowiedź, czy Mańka żyje, jakby mu na

tym bardzo zależało.

W szpitalu ktoś się zorientował, że prezydentowi zależy na tych

wiadomościach i od tej pory kancelaria głowy państwa była dwa razy dziennie

informowana o stanie zdrowia Mańki Barcik. A ona w tym czasie podróżowała

przez Styks i nadzieja, że przeżyje, była niewielka. Ale Charon wciąż nie brał

należnego mu obola i wieści ze szpitala zaczęły napływać coraz lepsze, aż

przyszła ta, że pacjentka została z kliniki wypisana i wróciła do sióstr zakonnych.

Żona solarza Czerwika, matka uratowanej Dorotki, urządziła jeden pokój

w podwarszawskiej chałupie, niedaleko klasztoru, i zapowiedziała, że Mańka

background image

może u stolarzy mieszkać, dokąd zechce, bo swojego życia mało nie straciła,

żeby Dorotkę od śmierci uratować. Siostry zakonne pożyczyły bohaterce

maszynę do szycia i Mańka stałą się szanowaną w okolicy szwaczką.

Naprawiała portki, spódnice i kapoty biednym ludziom. Składała grosz do grosza

i po pewnym czasie kupiła sobie nowe eleganckie buty, a nawet i futerko

z jakichś zagranicznych kosmatych zwierzaków.

Gdy prezydentowi przyszło na myśl, żeby się z nią spotkać, kapitan Tosiek

przywiózł mu dziewczynę całkiem odmienioną i szykowną. Gdy Nikodem został

z nią sam na sam, Mańka uklękła, chwyciła go za ręce i wyrecytowała swoje

sakramentalne: „Bo ja ciebie kocham, Nikodem”. W ten też sposób operacja

„Relaks” w centrum Warszawy została zawieszona, bo prezydent na

Marszałkowską i Nowy Świat wieczorami już więcej nie wyjeżdżał.

– A ty, Mańka ten sklep chciałabyś jeszcze, czy już będziesz krawcową? –

zapytał raz Nikodem, przypatrując się dziewczynie, która teraz prezentowała się

jak młoda dama.

– Sklep, Nikodem? Pewnie, że bym chciała, tylko machorki już by w moim

sklepie nie było...

– A co by było, Mania, w twoim sklepie? Co byś ty teraz chciała

sprzedawać?

– Ja bym chciała sklep z perfumami i zamiast szarego mydła, Nikodem,

byłoby u mnie mydło pachnące, w kolorowych papierkach jak czekolada

z orzechami i marcepany albo jeszcze ładniejszych, a perfumy byłyby

w buteleczkach, które można by każdą powiesić na choince, gdzie wyglądałyby

jak gwiazdki. Ty wiesz, Nikodem, jakby te perfumy pachniały? – Mańka

chwyciła się za głowę i podziwiała zapachy perfum ze swojej wyobraźni.

Kilka dni po tym prezydent Dyzma wezwał z warszawskiego magistratu

naczelnika, który zajmował się sklepami, i poprosił go o wyszukanie

odpowiedniego lokalu w mieście. Wyasygnował też ze swoich sporych

oszczędności okrągłe trzy tysiączki złotych na rozruch interesu. Neonowy szyld

nad sklepem przedstawiał kryształowy flakonik z perfumami, który jak świecąca

gwiazdka migotał na tle zielonej świerkowej gałązki. Reklamowy napis nad

sklepem głosił: Madame Maria Augusta Barcik – perfumy i mydła z Paryża.

Wnętrze sklepu było bardzo eleganckie i trudno było szukać w takim lokalu

background image

szarego mydła i machorki, o czym kiedyś marzyła dziewczyna uprawiająca

najstarszy zawód świata.

Teraz ta sama Mańka, a właściwie Maria Augusta, pilnie uczęszczała na

kursy salonowe dla ziemianek i panien z inteligencji w oficynie na Nowym

Świecie, prowadzone osobiście przez panią Margeritę Skrzypecką, zubożałą

hrabinę, która kończyła uniwersytety w Sorbonie i jeszcze kilka lat temu manier

uczyła wyłącznie panny z ziemiańskich dworów i młode aktorki. Maria Augusta

w bluzeczkach z Paryża była dekoracją sklepu, który z dnia na dzień stawał się

bardziej bogaty, piękniejszy i popularniejszy.

Na dziewczynę spłynęły więc w jej mniemaniu niemal wszystkie szczęścia

świata. Niemal, bo twarz Nikodema, jej króla, którego chciała być kochanką

i sługą, była coraz częściej zasępiona i smutna...

– Ty wiesz, że po tym, jak dałeś mi tamtą sukienkę, to ja już nie mogłam

chodzić z gachami do hoteli... Bili mnie, że źle to robię... Bo ja ciągle myślałam

o tobie, chociaż mnie w brudny śnieg rzuciłeś... Kapowałam na ciebie, to mnie

policjanci zbili. Wuj, kolejarz i konduktor, który znał świat dobrze, powiedział,

że jak ty z tymi bankami, to masz sztamę z policją i żebym się ciebie wystrzegała.

Ja czytałam gazety i zrozumiałam, żeś ty pan jakiś wielki... Praca mi nie szła,

przystałam do złodziejskiej ferajny...

background image

W

ROZDZIAŁ XXIII

ieczorem, poza porą urzędowania, zjawił się w Belwederze major

Myśliwiec, postać owiana tajemnicami. Po krótkim formalnym

przywitaniu major przystąpił do rzeczy.

– Pan prezydent osobiście był łaskaw zarekomendować kandydaturę

cywilnego wykonawcy misji specjalnej. Mam obowiązek zakomunikować panu

prezydentowi, że nadszedł czas na realizację tej misji. Protegowany pana

prezydenta został odpowiednio sprawdzony. Akcja na prośbę wykonawcy. Misja

jest jednoosobowa, otrzymała kryptonim „Mesalina”, a jej wykonawca

kryptonim „Pokutnik”. To wszystko, co mogę panu prezydentowi powiedzieć.

Na drugi dzień zjawił się w Belwederze profesor Kordian Seweryn Rawa

Michalewski. Wszedł do gabinetu, nie czekając na zaproszenie, wyciągnął rękę

i przywitał się tubalnie.

– Cześć, stary! Pozwolili mi powiedzieć ci, że jadę na moją wycieczkę...

Dotrzymałeś słowa, wielkie dzięki, Nikodem!

– No właśnie, słyszałem, ale możesz się jeszcze wycofać... – Prezydent nie

był pewny, co w tej sytuacji wypada powiedzieć i jak się zachować.

– Chyba nie, nie mogę się wycofać, zbyt kosztowne były przygotowania do

tego balu. – Profesor niemal roześmiał się. Był wyraźnie w dobrym nastroju,

zachowywał się tak, jakby chodziło o wyjazd na piknik z ładną dziewczyną.

Prezydentowi nie udzielił się jego nastrój. Siedzący przed nim mężczyzna był

jeszcze młody. Gdyby zechciał, mógł być wolny, bo wniosek o jego

ułaskawienie dawno był gotowy. Mógł żyć długo i szczęśliwie. Ale profesor

zachowywał się swobodnie, był rozluźniony i rozmowny.

– Napijemy się wódki, pogadamy o starych dobrych czasach i pojadę

zobaczyć, jakie to atrakcje przygotowali mi twoi specjaliści od dużej zabawy –

nie przestawał dowcipkować.

– I ty naprawdę spieszysz się na tę, jak to nazywasz, wycieczkę ?... Coś ty

jest za człowiek? – Prezydentowi nie chciało się udawać i po prostu mówił, co

myślał.

background image

– Mówiłem, że już dawno mnie nie ma między wami, mówiłem ci, prawda?

– zapytał, nagle poważniejąc profesor.

– Już dawno odpokutowałeś za tamten wygłup...

– Nie, Nikodem, ty nie rozumiesz, co się stało... Mnie bolało, kiedy ona

podstawiała się naga innym, ale to był mój ból i moja sprawa. Jeżeli mi się to nie

podobało tak bardzo, że nie mogłem z tym żyć, to mogłem sobie strzelić w łeb.

Zrobiłem coś irracjonalnego, czego nie mogę cofnąć. Bo widzisz, stary,

z kobietami jest dziwna zabawa. Dlatego trzeba się trzymać wolności. Ale

zachodzą przypadki szczególne, kiedy nie chcemy już wolności ani żadnej innej

kobiety, tylko tę jedną, rozumiesz? Bo takie są niektóre ssaki, ptaki zresztą też.

Jeżeli wiążemy się naprawdę z tą jedyną, to jest ona naszą twarzą. Patrząc na nią,

widzimy siebie jak w lustrze... Ona staje się nami, tak jak ręka albo głowa, i nie

można jej na jedną noc przyszyć do kogoś innego... Nie można. Jeżeli coś

znaczysz, kobieta, z którą się wiążesz, jest warta tyle co ty sam. Jeżeli nie jest nic

warta, ty też nie jesteś. I to wie świat. Żona cezara musi stać poza podejrzeniami,

inaczej cezar nie jest nic wart, cesarstwo nie jest nic warte, a cesarzątka to być

może bękarty. Rozumiesz, Nikodem? Wali się dom, do którego królowa

przemyciła w brzuchu coś obcego, wali się porządek... Zdrada kobiety nie równa

się zdradzie mężczyzny. Zresztą nie ma o czym mówić. Każdy człowiek

z fantazją ma jakąś fanaberię, ja mam taką... – I to była ostatnia rozmowa

i ostateczne podsumowanie sprawy życia i śmierci profesora Kordiana Seweryna

Rawy Michalewskiego.

Dopiero kilka miesięcy później prezydent dowiedział się ze szczegółami,

jakie to „atrakcje” jego specjaliści przygotowali profesorowi...

Wojna wkraczała właśnie w ostatnią fazę. Na wszystkich frontach toczyły się

zażarte boje, w laboratoriach i instytutach pospiesznie pracowano nad nowymi

rodzajami broni, szpiedzy i dywersanci prześcigali się w wymyślnych akcjach

i odwetach. Sowieci parli na zachód, rozbijając w pył niemieckie niezwyciężone

do niedawna dywizje. Amerykanie i Anglicy uporali się z plagą niemieckich

łodzi podwodnych na Morzu Północnym i Oceanie Atlantyckim, amerykańscy

marines zdobywali coraz to nowe strategiczne wyspy wokół Japonii...

W tej fazie wojny dowództwo sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych wiele

uwagi poświęcało pracom naukowym. Jednak tylko nieliczni wiedzieli o bardzo

background image

zaawansowanych doświadczeniach z bronią najnowszej generacji. Co to była za

broń? Podobno taka, która pozwoliłaby na natychmiastowe zakończenie wojny

i niedopuszczenie do żadnej następnej. Nie trzeba więc pisać, jak wielką

tajemnicą otoczono prace nad tego rodzaju doświadczeniami. Niestety,

połączone wywiady wojskowe aliantów wykryły przeciek. Dokumenty

dotyczące broni zostały przekazane Rosjanom przez grupę amerykańskich

naukowców. Z kolei działania wywiadu amerykańskiego w Moskwie i na

południu Rosji ustaliły, że w Republice Uzbeckiej, w Taszkencie,

zorganizowano ośrodek studyjny, który przejął amerykańskie tajne materiały

i rozpoczął pospieszne prace nad ich rozszyfrowaniem oraz dalszą realizacją. Co

więcej, wywiad aliantów zachodnich ustalił datę i miejsce spotkania szpiegów

i specjalistów sowieckich pracujących nad przechwyconym materiałem.

W tej sytuacji alianci zachodni wymyślili śmiały projekt zniszczenia

szpiegowsko-naukowego instytutu w trakcie najważniejszego spotkania jego

agentów. Aby tego dokonać, należało zburzyć grubą na dwa metry ścianę

klasztoru zaadaptowanego na tajny ośrodek szpiegowsko-doświadczalny. Nie

była to sprawa prosta, bo wymagała zdetonowania w odpowiednim miejscu

około tony trotylu.

Plan akcji był następujący: o ścianę klasztoru należało rozbić ciężarówkę

z materiałami wybuchowymi. Przygotowano więc olbrzymi samochód

ciężarowy, którego skrzynię ładunkową wypełniono po brzegi materiałami

wybuchowymi i fosforem, a dla konspiracji przysypano węglem. Trudność

jednak tkwiła w tym, że dawny klasztor otaczał mur, który należało zburzyć, nie

detonując ładunku. Aby klasztor został zrównany z ziemią, a jego ruiny

dokładnie wypalone, bo tylko to gwarantowało zniszczenie fatalnej

dokumentacji, ładunek musiał eksplodować bezpośrednio na ścianie. Ciężarówkę

wyposażono więc w taran w postaci mocnej konstrukcji stalowej, która znacznie

wystawała przed maskę samochodu. Kilka dni przed akcją robotnicy dywersanci

remontujący klasztor podkopali i osłabili mur, ale tylko na wąskim odcinku.

Zaporę należało więc przebić w ściśle określonym miejscu... Wyglądająca dość

podejrzanie ciężarówka startowała z cegielnianej szopy za miastem i mogła stać

się obiektem zainteresowania sowieckich patroli, od których tego dnia aż roiło się

w mieście.

background image

Dochodziło południe, gdy profesor Michalewski, uzbrojony w niemieckiego

stena i sowiecki pistolet bębenkowy, usiadł za olbrzymią kierownicą ciężarówki.

Jechał niezwykłym pojazdem szybko, nie udało mu się jednak przejechać przez

miasto bez przygód. Gdy zauważył zatrzymujący go patrol policyjno-wojskowy,

w pierwszej chwili postanowił nie reagować na sygnalizowane mu polecenie

zatrzymania się. Bał się jednak, że patrol seriami z automatów zdetonuje ładunek

przed celem, zatem zatrzymał się. Żołnierze na szczęście stali blisko siebie.

Profesor nacisnął spust stena, żandarmi zakręcili się w krótkim tańcu śmierci

i padli na ziemię. Kierowca nacisnął pedał gazu i wielka ciężarówka ruszyła

ostro z miejsca. Jeden z żyjących jeszcze Sowietów otworzył ogień i profesor

poczuł, jak drętwieje mu ręka, jak wibruje coś w jego żebrach i biodrze. Mur był

tuż, tuż, lecz zaznaczony smołą jego krótki odcinek nieco dalej. Ranny kierowca

liczył: raz, dwa, trzy... Teraz! Wielka kierownica obracała się opornie, mur przed

nim pękł z suchym grzechotem. Tracący przytomność człowiek widział

pływającą przed nim, wysoką aż do nieba ścianę klasztoru. W jej zakamarku,

przy gzymsie, zauważył uwite z ziemi, piór i gałązek ptasie gniazdo. Było ono

bardzo blisko, a potem nastąpił błysk i gniazdo wpadło do szoferki...

O wybuchu, który zmiótł i utopił w pożodze płonącego fosforu stary monastyr

w Taszkencie, nie było nawet najmniejszej wzmianki w sowieckiej prasie ani

w jakichkolwiek wiadomościach na zachodzie. Może więc takiego wybuchu

w ogóle nigdy nie było?...

Oficer referujący prezydentowi to zdarzenie sięgnął do skórzanego mapnika.

– To klamra od paska profesora. Zachował się na niej emblemat fińskiego

klubu żeglarskiego. Znalazł ją nasz człowiek pod gruzami klasztoru.

background image

P

ROZDZIAŁ XXIV

rezydent Dyzma w swoim gabinecie słuchał z wielką uwagą

komunikatów z frontów drugiej wojny światowej. Tym razem przęsło

mostu cara Piotra Wielkiego na wymyślnym stoliku było otwarte. Ale

prezydent nie zajmował się mostem. Komentator Radia Wolnej Francji rozwodził

się nad fenomenem wojny prowadzonej przez Hitlera. Chodziło o posłuszeństwo

marszałków, generałów i w ogóle oficerów, doskonałych strategów

i inteligentnych dyplomatów oszalałemu wodzowi, który wiódł ich i cały naród

niemiecki prosto do unicestwienia. To był ostatni moment na desperackie

działania dyplomatyczne, na poddanie się Niemiec tylko za przynajmniej jakie

takie gwarancje oszczędzenia niemieckiej ludności cywilnej przez zwycięzców.

Prezydent wspominał rok 1939 i działania wówczas jeszcze pułkownika

Romanowskiego, których motorem było jedynie, jak to nazwał jeden z oficerów,

ratowanie substancji ludzkiej narodu polskiego... Patriotyczna Wojskowa Rada

Realna zorganizowała wówczas przekręt i w puczu obaliła rząd. Romanowski

i on, marionetkowy prezydent, ledwo uszli z życiem z zamachów. Omal nie

oddali życia – nie dla kariery, nie dla zaszczytów i honorów, bo honoru musieli

się przecież wyrzec... Zrobili to po to, aby ratować Kowalskich, Wiśniewskich,

no i trochę także Bieberkleidów, po prostu żeby ratować ludzi od strasznej

wojny. A Niemcy? To nie jeden oficer niemiecki, nie stu, nie tysiąc, a kilkaset

tysięcy oficerów, podoficerów i żołnierzy, którzy walczyli w Rosji i przeżyli,

pamiętali owo „komuniści i Żydzi wystąp”, potem serie z pistoletów

maszynowych, a jeszcze później okrutne zadawanie śmierci głodowej milionom

jeńców rosyjskich, palenie wsi, domów z ludźmi, burzenie miast. Niemcy dobrze

pamiętali, co robili w Rosji, a teraz Rosjanie zbliżali się do bram ich kraju...

W tej chwili potencjał wojenny koalicji antyhitlerowskiej z Rosją i Ameryką

na czele był dziesięciokrotnie silniejszy od ciągle kurczącego się potencjału

wojennego Niemiec i żaden z tych oficerów i podoficerów nie wierzył już

w zwycięstwo. „Oni sobie muszą zdawać sprawę z tego, że do Niemiec na

długości całej granicy wleje się Armia Czerwona... armia mścicieli...” – myślał

background image

w swoim gabinecie prezydent Dyzma. „Żydzi i komuniści wystąp! Żydzi

i komuniści wystąpią... Przeciw sobie będą mieli kobiety i dzieci, żony i córki

oficerów, podoficerów i żołnierzy, którzy ciągle nic nie robią, żeby ratować

potencjał ludzki Niemiec... Nie buntują się! Nie powstają! Dlaczego?! Hitler,

wiadomo, oszalał, zidiociał, strzeli sobie pewnie w łeb albo wysadzi się

w powietrze i chce, żeby wraz z nim zginęli wszyscy Niemcy, cały naród

niemiecki. Ale dlaczego ci Niemcy ciągle walczą, zajadle walczą? O co?

Dlaczego u nich nie powstaje Wojskowa Patriotyczna Rada Realna i nie prosi

uniżenie Amerykanów i Anglików, żeby w trymiga łaskawi byli zająć ich kraj

bez żadnych warunków, zanim zajmą go bolszewicy? Powiedzmy, że nie ma

czerwonych mścicieli, że idzie ze wschodu pożoga, wylewa się wulkan, który

żywcem spali niemieckie kobiety i dzieci. Karabiny maszynowe i zdezelowane

czołgi już nic nie pomogą, nie imają się tej lawy ich pociski, trzeba to coś, co

idzie i miażdży, ugłaskać, żeby żywcem nie paliło... Trzeba!”

Na biurku przed prezydentem leżała klamra od męskiego pasa. Element

żeglarski – koło sterowe – był na niej przypalony głęboko w wielkiej

temperaturze... Więc jednak był ten wybuch... Co by na tę niemiecką sytuację na

zwariowanym świecie w zwariowanej wojnie powiedział profesor Rawa

Michalewski, który miał wielką fantazję? Chyba to, że alianci zachodni nie

przystaliby na separatystyczną wobec nich kapitulację Niemiec, bo przecież... –

Nie przystaliby albo przystaliby – wyjaśnił sobie po swojemu bardzo celnie

Nikodem Dyzma. Jednak politolodzy i historycy takiego zachowania tysięcy

świadomych zagłady niemieckich generałów, pułkowników, kapitanów i po

prostu żołnierzy w ostatniej fazie wojny nie wyjaśnili nigdy...

Generał Przewrot Romanowski popijał markowy koniak z generałem

Volffem, ambasadorem III Rzeszy w Polsce. Obaj dygnitarze nie mieli

wątpliwości, że Sowieci niebawem staną nad Wisłą. Polski generał dawał

wyraźnie niemieckiemu przyjacielowi do zrozumienia, że wielu Niemców

pełniących w na wpół okupowanej Polsce swe urzędy to uczciwi ludzie, a mimo

to los po zakończeniu wojny może obejść się z nimi okrutnie, bo sprawiedliwość

chętnie umyka z obozu zwycięzców. Generał Volff był dokładnie tego samego

zdania. Wiedział też, że Polska jako państwo i Polacy jako naród mogą być

skrzywdzeni przez zwycięskich sojuszników, gdyż w wielkiej polityce liczą się

background image

interesy jedynie wielkich mocarstw...

– Gdzie zatem widzi pan ratunek? – zapytał ambasador.

Generał Romanowski wyłuszczył mu w kilku zdaniach prosty plan, nad

którym pracował kilka miesięcy. Długą chwilę trwała cisza, która zaniepokoiła

polskiego generała, a rysy twarzy Niemca nabrały ostrości. Była to chwila,

w której ważyły się losy dalszej wojny w Europie.

– To zdrada Führera... – powiedział stanowczo niemiecki ambasador, ale

Romanowski uśmiechnął się ciepło.

– Panie ambasadorze, niewątpliwie w wojsku istnieje takie pojęcie jak

zdrada, jest ono jednak klarowne w podobnych sytuacjach tylko w odniesieniu

do żołnierza i czasem do polityka. Zarówno ja, jak i prezydent Dyzma

w pewnych kręgach naszego społeczeństwa okrzyczani jesteśmy zdrajcami... Jak

pan myśli, ile ofiar pochłonęłaby wojna polsko-niemiecka na zachodzie

i jednocześnie wojna polsko-sowiecka na wschodzie? Ile istnień ludzkich

pochłonęłyby walki na dwóch frontach, bombardowania miast, niemieckie obozy

koncentracyjne i sowieckie łagry? Jaki sens miałby postawiony Hitlerowi opór

zbrojny na zachodzie wobec pewnej napaści Sowietów na Polskę ze wschodu?

Czy prezydent i ja za uniknięcie tej apokalipsy naprawdę jesteśmy zdrajcami? –

Generał jeszcze chwilę mówił o korzyściach, jakie z tego manewru polskiego

odniosły obydwie strony. – Jak pan myśli, ambasadorze, ile żyć ludzkich uratuje

manewr, który panu proponuję, i czy można w takiej sytuacji mówić

o jakiejkolwiek zdradzie?

Ambasador Volff słuchał wywodu generała w skupieniu z kamiennym

wyrazem twarzy.

– Nie, pan na pewno nie jest zdrajcą, szczerze podziwiam pański geniusz

polityczny i tylko dlatego jestem skłonny rozmawiać z panem o propozycji, za

którą kogo innego oskarżyłbym o bunt i zamach stanu...

Po tych słowach niemieckiego dostojnika w gabinecie po raz kolejny

zapanowała cisza. Generał Romanowski niepostrzeżenie wciągnął do płuc wielki

haust powietrza. Uczucie ulgi, jakiej doznał, było olbrzymie, nie chciał jednak,

aby Niemiec zauważył jego radość z kolejnego sukcesu dyplomatycznego.

Pozornie nic się przecież jeszcze nie działo, Hitler na wielkim portrecie też był

nieporuszony, jakby nadal nie rozumiał, że przebieg wojny coraz bardziej

background image

wymyka się spod jego kontroli.

Kolejne spotkanie generała i ambasadora miało przebieg wręcz dramatyczny.

Volff był zasępiony, patrzył w przestrzeń, a potem spojrzał na generała

Romanowskiego jak zbity pies – takie przynajmniej wrażenie odniósł generał.

Niemiecki pan zgubił butę, przygryzł usta, zdjął i przetarł starannie okulary.

– Ferflühter Krieg – wyrzucił z siebie głucho.

– Przeklęta wojna – powtórzył jak echo generał Romanowski.

– Co będzie z ludnością, kiedy na ziemie niemieckie wkroczą bolszewicy? –

zapytał cicho Volff.

– To samo, co z Polakami na ziemi polskiej, tylko znacznie gorzej...

– Polacy próbują się ratować, pan poznał plan tego ratunku i nam już

pomaga, a Niemcy?

– Właśnie, Niemcy... Niemcy podpisały na siebie wyrok śmierci, śmierci

przez poniżenie i tortury, najgorszą śmierć narodu w czasach nowożytnych.

Niemcy zorganizowały sobie taki los i ofiarnie walczą o to, aby ta egzekucja

miała wymiar ostatecznego zhańbienia w dosłownym tego słowa znaczeniu...

Masowego gwałcenia kobiet i zarażenia bolszewizmem dzieci...

– I nic pan ani inni generałowie niemieccy nie robią, żeby ratować te kobiety

i dzieci?

Niemiecki dostojnik był nadal ponury jak noc listopadowa.

– Panie generale, to, co powiem, jest ścisłą tajemnicą wojskową. Za to, co

w tej chwili czynię, przed sądem wojskowym otrzymałbym wyrok śmierci...

Chociaż właściwie ta informacja to śmieć, bo sprawa stała się nieaktualna. Grupa

oficerów Wermachtu opracowała plan ratowania tak zwanej substancji ludzkiej,

niemieckiej substancji ludzkiej... Chodziło o separatystyczne poddanie państwa,

o przerwanie wszelkiej obrony na zachodzie zaraz po lądowaniu aliantów

w Normandii, wycofanie niemieckich wojsk z dotychczasowych linii

i przeniesienie ich na front wschodni, przy jednoczesnym zarządzeniu exodusu

ludności cywilnej ze wschodu na zachód. Tak, żeby na wschodzie Niemiec,

niemal do połowy kraju, pozostały całkowicie opustoszałe wsie i miasta,

kompletnie puste przestrzenie... Jeszcze potężne resztki wielkiej armii niemieckiej

walczyłyby z bolszewikami na wschodzie, aż ten exodus dobiegłby końca.

Amerykanie i Anglicy zemszczą się srogo na przegranych Niemcach, ale

background image

masowo gwałcić kobiet i mordować oraz wywozić na biegun ludzi nie będą...

Bolszewicy nie zwyciężyliby wówczas, bo zdobycie jedynie spalonej ziemi to

zwycięstwo ograniczone, bez wielkiej satysfakcji odwetu, poniżenia,

upokorzenia i zabicia. Taki był plan.

– To jest, panie ambasadorze, w sytuacji bez wyjścia, zupełnie realna

możliwość. Brawo! To jest...

– Nie! – przerwał generałowi ambasador.

– Dlaczego nie?! Przecież czas jest jeszcze...

– Nie! Dlatego że Führer, że honor, że nam... że nam zabrakło takiego

Nikodema Dyzmy... Panie generale, że nam zabrakło Nikodema Dyzmy...

Miesiąc później Sowieci zbliżyli się już bardzo blisko do granicy polskiej,

a na froncie zachodnim teatr wojny przeniósł się na terytorium niemieckie.

Generał

Romanowski

zaufanym

kanałem

otrzymał

plany

powstania

warszawskiego. Dokument wskazywał na organizacyjny geniusz jego autorów.

Zawierał realny bilans uzbrojenia, zaopatrzenia w żywność i środki sanitarne,

doskonałe były też założenia walk ulicznych przy wykorzystaniu systemu

barykad połączonych z siecią kanałów i przejść podziemnych. Nad całym

przedsięwzięciem ciążył jednak olbrzymi nonsens polityczny. Niezależnie od

tego, czy Polska była przez Niemców formalnie okupowana, czy też nie,

powstanie takie było samobójstwem dla miasta i jego mieszkańców. Istota tego

wielkiego zrywu skierowana była głównie przeciwko zbrodniczym zamiarom

Rosjan, a więc przeciwko Stalinowi i porozumieniom z Jałty. Plan zakładał,

mimo rozbieżności politycznych, militarną solidarność Rosjan z powstańcami

w walce ze wspólnym wrogiem – hitlerowcami. Kto jak kto, ale generał

Romanowski dobrze wiedział, co znaczy taka wiara w etykę polityczną

Sowietów. Sprawa wymagała pilnej interwencji, niestety liczne próby kontaktu

z przywódcami powstania nie dawały rezultatu. Konspiracja przyszłych

powstańców była tak doskonała jak rozwiązania innych elementów wielkiego

narodowego zrywu. Któregoś jednak wieczoru warta generała doprowadziła doń

oficera niemieckiego, specjalnego wysłannika ambasadora Volffa, który prosił

o

pilne

spotkanie.

Ujęci

przez

Niemców

ludzie

byli

podejrzani

o przygotowywanie zbrojnego oporu przeciw wkraczającym do Polski wojskom

sowieckim. Ambasador Volff, pamiętając niedawne rozmowy z generałem

background image

Romanowskim, postanowił przekazać konspiratorów władzom Rzeczypospolitej.

Polski oficer, ten wytrawny lis wywiadu, przesłuchując podejrzanych,

zorientował się szybko, że odnalazł to, czego ostatnio aktywnie poszukiwał –

bezcenny kontakt z dowództwem przygotowywanego na wielką skalę powstania

warszawskiego.

Kilka dni później generała na przystanku tramwajowym oczekiwał człowiek

w wydzierganej szydełkiem pilotce, ciemnym płaszczu i spodniach pumpach,

prezentujący się jak życiowa niedojda. Ale i oficera Romanowskiego nikt by nie

poznał: w starym cywilnym garniturze, w gabardynowym płaszczu i pomiętym

kapeluszu wyglądał bardzo przeciętnie. Wsiadł do małego samochodu, który

adiutant generała wypożyczył na to spotkanie od znajomego sklepikarza. Pasażer

spojrzał na generała Romanowskiego i poznał go od razu, ale mimo gestu ze

strony oficera nie podał mu ręki. Samochód ruszył.

– W Warszawie wielki ruch – wypowiedział hasło generał.

– Ruch jest tylko w centrum – odparł cywil w pilotce.

– Pozwoli pan, że od razu przystąpię do rzeczy – zaczął energicznie generał.

– Mamy sprawdzone informacje, że istnieje niepisane porozumienie NKWD

i Gestapo w sprawie wywołania i krwawego stłumienia powstania

warszawskiego. Wybuchem powstania zainteresowany jest osobiście Stalin.

Sowietom chodzi o zniszczenie nie tyko elity, ale także szeregowych żołnierzy

AK, z którymi nie chcą brać Polski w pacht

[3]

. Wolą okupować nasz kraj bez

Armii Krajowej. Z chwilą wybuchu polskiego narodowego zrywu w stolicy,

Niemcy natychmiast ściągną z frontu wschodniego zarówno doborowe dywizje

regularne, jak i ukraińskie bandy kryminalistów. Stalin w rewanżu za

wymordowanie powstańców wstrzyma na kilka miesięcy ofensywę. Stanie po

wschodniej stronie Wisły i będzie czekać, aż dokona się zbrodnia. Sowieci nie

pozwolą też na jakąkolwiek pomoc powstańcom z zachodu. Samoloty aliantów

zachodnich nie będą mogły lądować na terenach, które zajmą bolszewicy, to

wszystko jest już postanowione. Powstanie to sprowokowana na wielką skalę

zasadzka, musicie je natychmiast je odwołać!...

Obładowana trzema dorosłymi osobami rachityczna dekawka, strzelając

z gaźnika pół benzyną, pół naftą, z trudem pokonywała wzniesienie peryferyjnej

warszawskiej ulicy. Łącznik w wełnianej pilotce długo się nie odzywał.

background image

– Bądźmy poważni, panie generale. To, co pan powiedział, zabrzmiało jak

rozkaz, a my nawet mało ważne informacje możemy potraktować jako

wiarygodne jedynie od nieskompromitowanych kolaboracją z okupantem

sojuszników. – Sposób mówienia łącznika był wyważony i chłodny.

– To oczywiste. – Generał uśmiechnął się. – Potrzebne są dowody naszych

dobrych intencji, przewidziałem to. Czy wasz sztab wykorzystywał informacje

pochodzące od „Sokoła”?

Strzał był celny, bo wysłannik powstańców drgnął, przez jego twarz

przebiegł skurcz. Spojrzał uważnie na generała, który uśmiechnął się po raz

drugi.

– „Sokół” to Zygmunt Kawka, zamachowiec, człowiek, który strzelał do

mnie w 1939 roku. Ani on, ani jego towarzysze nie zostali straceni, egzekucja

była sfingowana. Ci chłopcy to prawdziwi patrioci, pracują teraz dla nas i dla

was w Gestapo i Wermachcie jako nasi wspólni agenci pod naszym politycznym

nadzorem. Kontrolujemy informacje, jakie wam dostarczają. Materiały te są

zawsze pierwszorzędnej wagi i absolutnie pewne, takie jak ostatnie ostrzeżenie

o zdradzie Romaszkiewicza i Teresy Bodo... Mam mówić dalej? – zapytał

generał.

Człowiek w wełnianej pilotce sięgnął po papierosy, wyjął machorkowego

z papierowej paczuszki, włożył go do ust, ale nie zapalił.

– Chyba nie można palić w tym samochodzie, podusimy się tu od dymu,

prawda? – zwrócił się ni do kierowcy, ni do generała.

Szachujący go as wywiadu znał tę sztuczkę. Był to trick stosowany dla

ukrycia zaskoczenia doznanego w rozmowie.

– Ci chłopcy obecnie pracują dla nas i dla was po tamtej stronie. Zostali

przekonani, że poświęcenie jedynie życia to teraz zbyt mało, aby zostać

naprawdę przydatnym Polsce bohaterem... W sprawie zakupu ciężkiej broni

z niemieckiego zaopatrzenia frontu wschodniego też skorzystaliście z informacji

„Sokoła”. Minął rok i wszystko jest w porządku, prawda? Mam mówić dalej? –

powtórzył pytanie mężczyzna w wytartym gabardynowym płaszczu.

– Nie, wystarczy. Przekonał mnie pan, generale, chociaż przyznaję, że jestem

tym, co usłyszałem, wytrącony z równowagi. W sztabie będzie konsternacja.

A co według pana należy jeszcze poświęcić dla naszej sprawy? – zmienił temat

background image

łącznik.

– Wszystko... także pozornie honor...

– Podobnie jak pan i prezydent Dyzma?

– Dokładnie tak, ale nie o honorze nam teraz mówić. Powstanie warszawskie

to część sowieckiego planu zmierzającego do opanowania Polski. Przyjmijcie

moich ludzi, przedstawią wam zupełnie inną koncepcję ratunku przed Rosjanami

na naszym nowym dziejowym zakręcie... Wasza Armia Krajowa to jedyna siła,

która jest w stanie uratować naród polski przed straszną niewolą. Unikając wojny

na dwa fronty, uratowaliśmy od śmierci miliony ludzi. Teraz zbliża się następny

kataklizm... wieloletnie sowieckie poddaństwo. Można jednak uniknąć

nieszczęścia także obecnie, ale do tego trzeba podziemnego wojska i nieskalanej

na zachodzie Europy opinii, trzeba też waszej siły i determinacji. W tej sytuacji

jesteśmy gotowi przekazać wam prymat w ratowaniu Polski...

***

Po miesiącu od owej rozmowy Warszawę i okolice zaczęli masowo opuszczać

młodzi ludzie. Wszyscy kierowali się na południe kraju. Jednocześnie tereny

polskie od Polesia do podnóża Karpat powoli opuszczały jednostki niemieckie.

Ruch taki trwał do czasu, gdy Armia Czerwona przekroczyła dawną granicę

Polski. Wówczas w Stanisławowie, Stryju, we Lwowie, w Rzeszowie,

Krakowie, Cieszynie i innych miastach wybuchły niemal jednocześnie lokalne

powstania zbrojne przeciwko dotychczas sprzymierzonym wojskom niemieckim.

Powstania te szybko przerodziły się w wielki ogólnopolski zryw narodowy.

Walki wyzwoleńcze trwały krótko, gdyż Niemcy w sposób zorganizowany

wycofali się na przygotowane wcześniej pozycje.

W Warszawie nie było młodzieży, która gremialnie wyemigrowała na

południe Polski, więc Warszawa drzemała, aż spokojnie opuścili ją Niemcy.

Nad lotniskami w Krakowie i we Lwowie pojawiły się transportowe

samoloty z bronią, żywnością i środkami medycznymi. Na specjalnie

przystosowanych polach i łąkach od Gliwic do Stanisławowa poczęły lądować

wielkie maszyny z wojskiem, które opuściło kraj w roku 1939. Od wschodu do

zachodu na południu Polski formowała się znakomicie uzbrojona niezależna

narodowa armia wyzwoleńcza. W Krakowie powołany został Wojenny Rząd

background image

Rzeczypospolitej Polskiej. Niemcy tworzyli tymczasem potężny system obronny

na linii Odry i Nysy Łużyckiej. Wojna wypowiedziana Hitlerowi przez rząd

krakowski przebiegała bez ofensywy. Tymczasem w północnej Polsce, gdy tylko

Armia Czerwona przekroczyła granice dawnej Rzeczypospolitej, zaczęły się

aresztowania, morderstwa i wywózki ludności cywilnej. Na wyzwolonym zaś

przez powstanie obszarze południowym od Leszna przez Kalisz, Łódź, Dęblin,

Kowal, Sarny stanęła regularna nowo formowana armia polska z pospolitego

ruszenia, z wycofanych z zachodu polskich dywizji internowanych i alianckich

wojsk ekspedycyjnych. Sytuacji takiej nie przewidywały porozumienia z Jałty

oparte na założeniach, że wyzwolenia całej Polski dokonają wojska radzieckie.

Marszałkowie radzieccy początkowo nie uznali powołanego w Krakowie rządu

Rzeczypospolitej i pod Wilnem doszło do regularnej bitwy polsko-sowieckiej.

Wśród aliantów zapanowała konsternacja. Jednak wobec faktu, że armia polska

wyprowadzona z kraju w roku 1939 teraz z naczelnym dowództwem powróciła

do wyzwalanej przez narodowe powstanie ojczyzny, państwa sprzymierzone

musiały polski rząd w Krakowie uznać za legalny, a formalność ta została

dopełniona, gdy do kraju powrócił emigracyjny rząd Terkowskiego. Z obydwu

tych rządów uformowany został oficjalny rząd Polski południowej z Janem

Terkowskim jako premierem.

O wiele bardziej dramatyczne wydarzenia działy się w tym czasie

w Warszawie.

background image

P

ROZDZIAŁ XXV

rezydent Dyzma został zatrzymany przez wysłanników rządu

Terkowskiego w Belwederze, gdzie z insygniami władzy, które

zamierzał przekazać, oczekiwał na wysłanników nowego rządu. Po

odrzuceniu zaproszenia generała Volffa, który proponował mu ewakuację wraz

z armią do Niemiec, oraz po nieprzyjęciu propozycji generała Romanowskiego

dotyczącej wspólnego wyjazdu do Ameryki Nikodem Dyzma pozostał na

posterunku. Został zatrzymany pod zarzutem zdrady i kolaboracji. Stanął przed

sądem wolnej Polski. Świadkiem oskarżenia w jego procesie był premier rządu

emigracyjnego Jan Terkowski. I w ten sposób zaciekli adwersarze, po kilku

latach zimnej wojny, spotkali się twarzą w twarz w sytuacji szczególnej.

Prezydent Dyzma, gdy zobaczył Jana Terkowskiego w smokingu, w którym

wyglądał zupełnie tak jak kiedyś, na pamiętnym raucie w dolnych salonach

Hotelu Europejskiego w Warszawie, doznał dziwnego wrażenia i był pewny, że

tamten, pamiętając mu owo publiczne zbesztanie za wytrącony rąk talerzyk,

będzie dla niego forsował werdykt – „winny”. Na procesie, po krótkim

krwiożerczym przemówieniu prokuratora, głos zabrał oskarżyciel posiłkowy Jan

Terkowski.

– Oto stoi przed sądem człowiek, który przed wojną wtargnął z ulicy na

rządowy raut, udając dygnitarza, a w istocie będąc bezrobotnym włóczęgą.

Wywołał skandal, a potem dzięki swojej bezczelności i niebywałemu splotowi

zdarzeń zrobił oszałamiającą karierę. Karierę opartą na oszustwie! Człowiek ten,

wykorzystując zręcznie – ciągnął dalej oskarżyciel posiłkowy – pomysły ludzi

wysoko postawionych i przywłaszczając sobie ich autorstwo, sięgnął po tekę

premiera Rzeczypospolitej. Okazało się jednak, że jest nie tylko oszustem, ale

także przestępcą kryminalnym, za co pozbawiono go urzędów i wtrącono do

więzienia... – Mówca zrobił pauzę i dla lepszego efektu potoczył wzrokiem po

zebranych. – Oszust trafił do więzienia. Ale politycy i generałowie, którzy

w sytuacji zagrożenia ojczyzny wybrali drogę kolaboracji, potrzebowali

dygnitarza, który odważy się powiedzieć narodowi, że polska powinna zbratać

background image

się z Hitlerem! Wśród ludzi honoru takiego polityka nie było. Nie było takiego,

który by się na to ważył... Wyciągnięto więc z kryminału Nikodema Dyzmę,

przywrócono mu honory i uczyniono zeń prezydenta Rzeczypospolitej –

prezydenta sprzedajnego, który potrafił przekonać naród do złamania słowa

danego przez rząd polski sojusznikom... Polska zbratała się z Hitlerem... –

Mówca znów przerwał i popatrzył na sąd jakby z wysoka. – Spójrzmy jednak,

jaki kraj oddaje nam po swoich rządach ów oszust i kolaborant... Jakie straty

w tej strasznej wojnie poniosła polska inteligencja? Jaki wymiar miał na ziemi

polskiej krwiożerczy hitlerowski Holokaust? Jakich zniszczeń doznały polskie

miasta?... Pomawia się Polaków, że gubią nas nienawistne spory, że ważniejsza

jest u nas nienawiść do konkurentów politycznych niż miłość ojczyzny

i narodowe racje. Niestety w tych opiniach jest wiele prawdy...

Nie jestem osobiście przyjacielem Nikodema Dyzmy, ale jako polityczny

adwersarz prezydenta Dyzmy, chcąc być człowiekiem sprawiedliwym

i człowiekiem honoru, powtarzam: jako jego przeciwnik i jednocześnie sędzia,

muszę widzieć fakty takie, jakimi one są w rzeczywistości... Widzieć prawdę...

Polska jest cała, Polska jest niespalona, Polacy żyją. Zamiast w hitlerowskich

i stalinowskich grobach Polacy są z nami, Polska jest wolna! – Mówca podniósł

głos. – Obywatele polscy pochodzenia żydowskiego przeżyli Holokaust i są

z nami... Groźni wrogowie narodu polskiego, jak potwierdza wywiad brytyjski,

tacy jak volksdeutsch Krzepicki, zostali eliminowani z inicjatywy oraz na rozkaz

prezydenta Dyzmy, armia polska została zdemobilizowana i nie doznała klęski,

Warszawa jest ocalona. Powtarzam: Polska jest cała i Polska jest wolna!

Prezydent Dyzma zdradził sojuszników, zanim sojusznicy zdradzili Polskę.

W tej chwili dały się słyszeć pomrukiwania i niewielki hałas. Z miejsca wstał

któryś z oficerów stanowiących sąd.

– W kwestii formalnej – powiedział – wobec tego, co się tu mówi

o sojusznikach, wnoszę, aby to posiedzenie uczynić posiedzeniem tajnym.

Tak też uczyniono i głos znów zabrał premier Terkowski.

– Dzisiaj nasi sojusznicy, którym sprzeniewierzył się prezydent Dyzma, są

wielkimi zwycięzcami... Polityk, który ich zdradził, musi zniknąć, ale Polacy

muszą pamiętać, że nie była to zdrada Polski, a pokrętnych, nieuczciwych

i wyrachowanych sprzymierzeńców. Wielka przepowiednia głosi, że nadejdą złe

background image

czasy, w których Polacy staną się gorsi od wilków i będą zagryzać się wzajemnie

we własnym stadzie. Będą zagryzać się nie o ideały, a jedynie o władzę. Będą

skakać sobie do gardła jak hieny i oskarżać się o zbrodnie, których nie było...

Ale czasy te jeszcze nie nadeszły.... Więc niech mi wolno będzie w osobie

oskarżonego postrzegać to, czego on dokonał... A dopiero potem to, że był

bezdomnym włóczęgą, gdy podawał się za dygnitarza, i że podjął to, czego

honorowy polityk się podjąć nie mógł. Że uratował tym kraj od zagłady... Za co

mu chwała! Chwała! – powtórzył oskarżyciel donośnie. Przez salę przeszedł

szmer i ucichł, zamieniając się w głęboką ciszę. – Ten zdrajca i narodowy

bohater – przemawiał dalej premier Terkowski – musi odejść, bo tego wymaga

chwila, bo na to czekają zwycięzcy. Dzisiaj Nikodem Dyzma musi odejść, ale

odnajdzie go... historia. Historia odnajdzie Nikodema Dyzmę i kto wie, może

okaże się w jej oczach większym od zwycięzców stojących w przelotnym blasku

wiktorii...

Po tym przemówieniu wywiązała się zażarta walka prokuratorów z obroną,

w której nie brakowało „patriotów” żądnych krwi, ale w której wiele głosów

świadczyło także o tym, że Polacy zaczynają cenić nie tylko honor. Że być może

woleliby zwycięstwo nawet bez fanfar, ale i bez czarnej krepy na sztandarach ku

chwale tak wielu poległych.

Ostatecznie sąd skazał prezydenta kolaboranta na dożywotną banicję...

W pamięci z tego procesu pozostała zaś wszystkim postawa nielubianego bufona

Jana Terkowskiego, który okazał się najpierw sprawiedliwym sędzią, a dopiero

potem osobistym wrogiem politycznego adwersarza.

Wiele lat później w pozostającej w wielkim zacofaniu za cywilizowanym

światem Rosji sowieckiej zaczęły się strajki i uliczne manifestacje. Rozmiary

rozruchów wykluczały stłumienie ich przy pomocy czołgów i zalewania wodą

kopalni wraz ze strajkującymi górnikami, tak jak to było przez prawie wiek.

Podobne zbrodnie w „kraju zwycięskiego socjalizmu” nie dały się już ukryć

przed światem. W ciągle okupowanej przez Armię Czerwoną Czechosłowacji,

Bułgarii, na Węgrzech, w Niemczech Wschodnich i w północnej Polsce

narastało wrzenie. Dalsze istnienie porządku ustanowionego po drugiej wojnie

światowej traciło rację bytu.

Po powojennym rozbiorze Europy istniały dwa kraje podzielone na radziecką

background image

i zachodnioaliancką strefę wpływów. Były to Niemcy i Polska. Sowieci

w rozbiorze Europy po II wojnie światowej otrzymali Litwę, Łotwę i Estonię,

które to po wymordowaniu elit narodowych tych krajów uczynili republikami

swojego imperium. Przebiegły Stalin w zamian za zagarniętą część ziem polskich

optował za przyznaniem Polsce części terytorium niemieckiego. W myśl zasady

[4]

, generalissimusowi chodziło o stworzenie stałego zagrożenia Polski przez

„pokrzywdzonych” takim zakończeniem wojny Niemców. Ostatecznie powstały

więc dwa państwa niemieckie i dwa państwa polskie.

Polskę podzielono na część wolną, południową, i podporządkowaną

Sowietom socjalistyczną Polskę północną. Miasta polskie podobnie jak na

Słowacji i Węgrzech nie były zniszczone. Przemysł produkujący do końca

działań wojennych dla niemieckiej armii został rozbudowany i unowocześniony.

Start do nowego obydwu państw polskich w stosunku do krajów oficjalnie

walczących z Niemcami był bardzo korzystny. W dobrej kondycji przetrwała

wojnę także polska inteligencja, straty ludności były bowiem niewielkie. Polska

południowa, organizując państwo na zasadach demokracji parlamentarnej

i wolnego rynku, już kilka lat po wojnie pod względem produkcji dóbr

materialnych i poziomu życia ludności dołączyła do europejskiej elity. Otoczona

krajami komunistycznymi, graniczyła tylko na niewielkim odcinku z Niemcami

Zachodnimi. Podczas gdy od Bałtyku do Warszawy kraj pogrążony był

w terrorze i niedostatku, południowa część Polski przeżywała dotychczas

niespotykany rozkwit. Rozbudowano autostrady, lotniska i montownie

samochodów. Bogaciły się miasta i rozwijały parki narodowe. Popularność

Alicante, Biaritz czy Davos przyćmiona została sławą bajecznych kurortów

w Tatrach i Bieszczadach. Spędzenie wypoczynku letniego lub zimowego

w

Zakopanem,

Lesku,

czy

Krynicy

albo

wielu

innych

kurortach

w pobudowanych po wojnie staraniem własnego i obcego kapitału należało do

dobrego tonu nie tylko w Europie, ale także w środowiskach zaprzyjaźnionych

z Polonią w USA, Kanadzie, Brazylii... Wielką atrakcją turystyczną południowej

Polski Południowej było jej położenie geopolityczne. Ziemie leżące na północ od

Bieszczad, Karpat i Sudetów aż do linii Warszawa – Poznań były niezwykłą

oazą na ponurej pustyni wschodniej Europy. Wąski przesmyk przy

czechosłowackiej granicy, należący do terytorium Niemiec Zachodnich,

background image

a graniczący z Polską południową, pokryły autostrady, magistrale kolejowe

i lotniska. Setki tysięcy turystów poczytywało sobie za punkt honoru spędzenie

chociaż jednego urlopu w kraju politycznego i gospodarczego cudu...

Przysłowiowa w świecie stała się sprawność i punktualność polskich kolei,

komfort polskich hoteli, urozmaicenie polskiej gastronomii... Już w dwadzieścia

lat po wojnie nadwiślańscy obywatele przewyższyli dostatkiem i bogactwem

Szwedów oraz Duńczyków. Ogólną radość Polaków zmącona była jednak

sowieckim jasyrem na ziemiach północnych. Z czasem jednak utrzymywany na

bagnetach NKWD i KGB rosyjski kolos zaczął się powoli kruszyć i rozpadać.

Państwa oddane Rosjanom w pacht zaczynały stawiać skuteczny opór

czerwonym okupantom. Włączone do ZSRR siłą Litwa, Łotwa i Estonia podjęły

bojkot niedoszłego, a jednak zrealizowanego w praktyce paktu Ribbentrop-

Mołotow... W Gdańsku, na ziemiach Polski północnej, stanęły porty. Protest

lokalny zamienił się wkrótce w strajk generalny. Nie był to pierwszy zryw

zniewolonych Polaków. Kilkakroć w tym ponurym półwieczu spływały krwią

Poznań, Gdańsk, Szczecin, Warszawa. Zbrodnie pozostawały jednak za żelazną

kurtyną. Teraz Polacy, Niemcy, Czesi, Łotysze, Litwini, Estończycy... zaczęli

wspólnie burzyć kolczaste zasieki, zasypywać wilcze doły, niszczyć graniczne

mury. Wiatr wolności powiał w Europie. I jak już było powiedziane, Polska

południowa przez wiele lat była perłą tej Europy. Nic jednak nie trwa wiecznie,

z czasem osobiste ambicje części polityków stały się ważniejsze od dobra

rozkwitającego kraju. Dziwne, ale niszcząca wszystko, co dobre, wojna polsko-

polska rozgorzała nie między prawicową koalicją rządzącą a lewicową opozycją,

ale między wydawać by się mogło bratnimi partiami prawicowymi. Oponenci

rządzących, mając te same strategiczne cele co rząd, czyli rozwój gospodarki

krajowej w oparciu o prywatne środki produkcji, demokrację i równość

„stanów” oraz ras, wypowiedzieli otwartą wojnę już nie rządzącym, ale w ogóle

Polsce pod rządami innych partii, a nie własnej...

Dlaczego upadają imperia? Dlaczego niemal cyklicznie przestają się kręcić

naoliwione i napędzane sprawną maszyną tryby gospodarki dostatnich państw?

Dlaczego wybuchają rewolucje społeczne i polityczne? Bo tak się układają

gwiazdy? Bo tak chce Bóg? Możliwe, chociaż nie ma na to dowodów.

Natomiast na pewno wiadomo, że dzieło ludzkie jest ułomne. Imperia upadają,

background image

bo zmienia się świadomość, a wszelkie inne zło społeczne dzieje się wtenczas,

gdy jeden człowiek lub grupa ludzi zdoła narzucić większości to, co jest przeciw

większości.

Zahamowanie rozwoju Polski w XXI wieku było jednak spowodowane

niekorzystnym układem gwiazd na niebie, chociaż niektórzy twierdzą, że wielką

Polskę zgubili mali Polacy.

background image

N

EPILOG

ikodem Dyzma siedział w zdezelowanym, wiklinowym fotelu i patrzył

na zachód słońca. Olbrzymia rozżarzona kula dotknęła krawędzią

słonej wody i poczęła się powoli w niej pogrążać. Tysiące jakby nagle

obudzonych blasków podchwyciły lekko spienione fale i igrały nimi nad

płaszczyzną wielkiego morza.

Prezydent rozbitek patrzył w przestrzeń i budząc się ze snu-nie snu ostatnich

zdarzeń, stawał się świadomy tego, że żyje, życiem z innego świata. Banicja...

We Francji osądzono marszałka Pétaina i skazano na śmierć. Od plutonu

egzekucyjnego uratował go generał de Gaulle, a premiera Lavalle’a rozstrzelano.

Podobny los w Polsce groził kolaboracyjnemu prezydentowi, który

sprzeniewierzył się i zerwał wielkie sojusze. Sprawiedliwość często umyka

z obozu zwycięzców. Francuzi ze swoimi kolaborantami obeszli się srogo,

wymagali więc tego także od Polski. Generał Żagwa Romanowski ze swoją

wiedzą o wszystkim, co tajne w Sowietach, stanowił bezcenny skarb dla

wywiadu amerykańskiego i to on, mimo takiej samej kolaboracji jak prezydent

Dyzma, dyktował Amerykanom warunki, a nie Amerykanie jemu.

Kunicki w ostatnich dniach wojny ze swoim krociowym majątkiem schronił

się za morzami, za górami...

– Panie Nikodemie kochany, królu złoty, niech pan jedzie ze mną. W Buenos

Aires czekają na pana pałac albo pawilon nad morzem, co pan łaskawie

wybierze. Historia z Koborowa jakby powtórzyła się... Niech pan ze mną jedzie,

królu złoty, panie Nikodemie kochany.

Ale Nikodem do Buenos nie pojechał.

Niewyniszczona wojną i okupacją Polska na tle zbombardowanej i spalonej

Europy dosłownie rozkwitała. Ale Polska będąc krajem uratowanym, musiała

być także krajem bohaterskim! Ktoś musiał zapłacić rachunek za to, że takim

krajem nie była...

Nikodem Dyzma patrzył na tysiące blasków, migoczących nad wodą niczym

iskierki z piasku i słońca. Myślał o braciach Polakach, których przyszło mu

background image

poznać, z tej i tamtej strony. Był wygnańcem, banitą, a jednak odczuwał pewną

dumę i radość gdzieś w głębi duszy. Z czego radość? Dziwne, ale z uczuciem tej

radości kojarzyła mu się zwalista sylwetka Terkowskiego w czarnym smokingu,

przecierającego monokl śnieżnobiałą chusteczką. Polak polityk nie musi być

karłem, zaślepionym jedynie swoją wąską nienawiścią. Chociaż dumny, może

odrzucić małość, prywatę i partyjne kumoterstwo, jak zasłonę z wodoru i siarki,

może wyciągnąć pomocną rękę do adwersarza, którego meandry życia na

ostatnim zakręcie walki rzuciły mu pod nogi...

– Pamiętaj, prezydencie – mówił do Nikodema profesor Rawa Michalewski.

– Jeżeli kiedy miałbyś wybierać między politykiem, który kradnie, a politykiem,

który nienawidzi, wybierz złodzieja, bo ten, kto kradnie, po prostu tylko kradnie,

a ten, kto nienawidzi – niszczy. Polityk zawsze może więcej zniszczyć niż

ukraść. W historii świata był szczerze nienawidzący wódz, nazywał się Józef

Stalin, i co z tego wynikło? – Nikodem to zapamiętał, potem nawet wydając

wyrok na Krzepickiego, gryzł się, czy tego nie można było załatwić inaczej.

Któregoś wczesnego popołudnia, gdy majstrował na niedawno kupionej

łodzi, przeleciał nad miniaturową przystanią mały samolot. Pilot zrobił pętlę nad

portem i przymierzał się do posadzenia maszyny na lądowisku przy plaży.

Manewrował jeszcze chwilę, aż wreszcie osiadł nie dalej niż pięćset metrów od

prymitywnej kei. Nikodem zaciekawił się, kto to przybywa na wyspę w tak

niekonwencjonalny sposób, i pilnie obserwował samolot. Jego pokład opuściła

szczupła kobieta, ciągnąc za sobą olbrzymią torbę podróżną.

Kobieta została na lądowisku, a samolot, podrywając tumany plażowego

kurzu, odleciał. Nikodem wciąż obserwował scenkę, gdy przybyła przywołała

gestami dwóch wyrostków suszących sieci i rozmawiała z nimi za pomocą

gestów, po czym chłopcy wzięli jej juki i cała trójka skierowała się w stronę

przystani. Nikodem patrzył i oczom nie wierzył. Czy to możliwe? Mańka?!

Z Warszawy Mańka?! Wiedział, że radziła sobie świetnie i zatrudniła

handlowców, którzy zakładali w kraju sieć jej salonów z kosmetykami z Paryża.

Niczym kilkunastoletni junak przeskoczył reling łodzi, ruszając kłusem

w kierunku dziewczyny. Stanął przed nią, nie wiedząc, co powiedzieć... Stał

i jak zwykle w podobnych sytuacjach miarkował. „Patrzcie, cholera jedna,

Mańka! Samolocikiem sobie przyleciała, Mańka... no nie... nie Mańka... Madame

background image

Maria Augusta, Maria Augusta! Tak będzie lepiej” – myślał Nikodem i nagle nie

wiadomo kiedy poczuł, że ona wisi mu na szyi, a on ma mokro pod oczami, niby

w kinie, na filmie o wiejskim znachorze, który skradzionymi narzędziami

operował córkę po ciężkim wypadku na motocyklu, nie wiedząc, że to jego

córka. I wszystko kończyło się dobrze...

Dziewczyna wreszcie stanęła na ziemi, Nikodem popatrzył i zdziwił się, że ją

w ogóle poznał: tę szykowną młodą damę w sportowym, eleganckim kostiumie

z jasnego tropiku, w zawadiackim kapeluszu na głowie. Prezentowała się jak

amantka z amerykańskiego filmu. „Zawsze była zgrabna, cholera jedna...” –

pomyślał, przełknął ślinę i schylił się po bagaże Marii Augusty. Ona ciągle

milczała, wreszcie spuściła głowę i powiedziała tonem nie tyle wyznania, co

ważnego komunikatu:

– Bo ja ciebie kocham, Nikodem...

I tak nasz polski Bonaparte nie był już na swojej Elbie samotnym

wygnańcem...

Maria Elwira Augusta za pośrednictwem pułkownika Tośka trafiła na ślad

Nikodema i wówczas bez namysłu sprzedała sieć swoich kosmetycznych

salonów, przypłynęła statkiem do Barcelony, gdzie wynajęła samolot,

i przyleciała prosto w objęcia swojego ukochanego Nikodema. Upewniła się

przed tym jedynie, że nie jest on już prezydentem ani królem, wszystko jedno:

w koronie czy bez korony, bo to jej przeszkadzało najbardziej...

Wiele lat później przed skromnym domem na skraju rybackiej osady

zatrzymał się terenowy samochód. Dwaj mężczyźni z kamerami w rękach ruszyli

w górę żwirowej ścieżki. Furtkę otworzył im stary człowiek. Goście nie zabawili

długo, zrobili kilka filmowych ujęć, zamienili kilka zdań i odjechali. Od czasu do

czasu w jakiejś redakcji w Europie przypominano sobie, że jeszcze żyje stary

człowiek, który kiedyś być może zmienił bieg historii...

Pewnego też dnia do drzwi dobrze utrzymanego domku nad morzem

zapukała młoda kobieta. Gospodarz był nieobecny, a gospodyni powiedziała

przybyłej, że mąż jest na morzu. Dziewczyna czekała, gdy maleńki szkuner dobił

do prymitywnej kei, i poprosiła o pozwolenie wejścia na pokład.

– Nie jestem reporterką, piszę książkę, historię Polski – powiedziała. – Pański

obowiązek nie został spełniony do końca. Chodzi o przestrogę na przyszłość...

background image

Historia teraz toczy się inaczej.... Polsce nie zagrażają czarna ani czerwona

bestia, mała wojna toczy się o małe sprawy. – Rozmowa rozwijała się opornie.

– Gdy umilkły działa, miałem być podobnie jak marszałek Pétain i premier

Lavalle we Francji skazany za kolaborację i stracony. W skład sądu wchodzili

oficerowie, którzy stacjonowali w 1939 roku na Kresach Wschodnich – ci, dla

których przygotowane były doły w Katyniu i Ostaszkowie. Wobec odmiennego

biegu dziejów zapełniono je inteligencją litewską, łotewską i estońską. Oni

przeżyli.

W składzie sądu nade mną znalazł się także mój polityczny adwersarz i wróg

osobisty, człowiek kiedyś przeze mnie obrażony. Powiedział on, że honor Polaka

patrioty to przede wszystkim uznanie prawdy, że jest to umiłowanie Polski,

a Polska to ziemia, obywatele, rząd i prezydent, chociażby przeciwnik

polityczny. Jeżeli polityk nie ma tych walorów, nie ma też prawa do obrony

honoru Polski. Mój przeciwnik i wróg jako oskarżyciel odsunął na bok urazy

i pochylił czoło, a ja dopiero wtedy zrozumiałem, co to jest honor, o którym

mówi się tak wiele... Wylądowałem na tej wyspie. W torbie miałem

przygotowane przez moich przeciwników – zwycięzców – potrzebne mi

dokumenty. Znalazłem też list od premiera nowego rządu, mojego wroga

i adwersarza.

Historia nie zapomni tego, czego Pan dokonał, ale teraz jest Pan plamą na

zwycięskich sztandarach. Pańska ofiara honoru była autentyczna i nie można jej

cofnąć, tak jak nie można cofnąć ofiary życia...

Z wyrazami głębokiego szacunku

Jan Terkowski

Kiedyś miałem niezwykłego przyjaciela, patriotę, żeglarza. Na wyspie

kupiłem wrak małego szkunera, wyremontowałem go, nauczyłem się sztuki

żeglowania i wypływam w morze z turystami... Z kraju, który się mnie wyparł,

przyjechała za mną kobieta, której ja się wyparłem, a ona pozostała mi wierna...

Zapadał wieczór, na pokładzie i nad wielkim morzem panowała cisza.

Daleko dudnił silnik niewielkiej łodzi, w górze krzyczały białe ptaki.

– Ile... ile zmiana polskiej polityki w 1939 roku, chłód i rozwaga przyjęte

background image

w miejsce gorącego patriotyzmu i bohaterskiej postawy zaoszczędziła naszemu

narodowi istnień ludzkich, upokorzeń i nieszczęść? – zapytała sędziwego

człowieka autorka krzepnącej dopiero książki o najnowszej historii Polski.

Sędziwy człowiek długo milczał, jakby coś ważył i coś wspominał. Patrzył

w daleką przestrzeń i był świadom, jakie to dalekie już, ale ciągle tak bliskie.

– Tego nie będziemy wiedzieć nigdy, bo do katastrofy w wojnie na dwóch

frontach, na wschodzie i zachodzie, z Hitlerem i Stalinem, z dwoma

największymi zbrodniarzami wszech czasów, nie mógł dopuścić żaden

odpowiedzialny rząd. Ale może ktoś napisze książkę, taki horror czy tragiczną

fantastykę, o klęsce Polski na dwóch frontach w wojnie o honor... o coś, za co

walczy się i ginie nawet po ostatniej przegranej bitwie, i obliczy ofiary

podobnego kataklizmu... – powiedział upadły i wygnany Nikodem Dyzma,

zwyczajny bohater, zwykły Polak bez patosu, jaki niejeden raz był nam

potrzebny i jakiego niewątpliwie ze wstydem byśmy się wyparli.

Wokół maleńkiej wyspy falowało olbrzymie morze, panowała ciężka cisza,

zanosiło się więc na burzę.

Koniec

background image

G

MAGIA GNIEWINA

niewino, ta kraina niezwykłych przemian i niebywałego postępu, jeszcze

niedawno była wsią z dziurawą i grząską drogą. Wzdłuż niej stały domy:

murowane straszydła i drewniane chałupy. Nie było dostępu do morza, więc

nie było letników, nie było starego zamku, nie było więc turystów.

Dzisiejsze Gniewino to kompleks turystyczno-rekreacyjny w kształcie oka, z oryginalną

wieżą, przypominającą kształtem klepsydrę. Rozciąga się z niej widok na górny zbiornik

wodny elektrowni szczytowo-pompowej, Jezioro Żarnowieckie, a w dole na naturalnych

rozmiarów dinozaury oraz olbrzymie postacie Stolemów – kaszubskich siłaczy. W oddali

z wieży widać Morze Bałtyckie.

Gniewino to także centrum sportowe, miejsce pobytu i treningów drużyny narodowej

Hiszpanii podczas Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej EURO 2012. W skład centrum

wchodzą: stadion „Arena Mistrzów”, kryta pływalnia, hala widowiskowo-sportowa,

bowling, sala widowiskowo-kinowa oraz wybudowany specjalnie na potrzeby Centrum

Pobytowego UEFA odpowiedni hotel – Mistral Sport**** z zapleczem SPA.

Ważnym elementem infrastruktury Gniewina jest największa w Polsce elektrownia

szczytowo-pompowa. W tym regionie ma też powstać pierwsza w naszym kraju elektrownia

jądrowa. Gniewino słynie z produkcji zdrowej żywności, doskonałych serów i innych

przetworów mlecznych.

Dynamicznie się rozwijająca miejscowość przyciąga wielu ludzi, między innymi

Lesława Furmagę – pisarza i pedagoga, autora „Upadku Nikodema Dyzmy”, innych

powieści, esejów, scenariuszy oraz opracowań popularnonaukowych. Autor ten,

opuszczając Trójmiasto, tu właśnie znalazł swoje stałe miejsce zamieszkania i pracy.

Drogi czytelniku, przyjedź, poznaj Gniewino! GNIEWINO TO MAGIA

WSZECHSTRONNEGO ROZWOJU I NIEZWYKŁEGO SAMORZĄDU.

background image

[1]

Dintojra – sąd lub krwawa rozprawa w światku przestępczym [przyp. red.].

[2]

Volkslista (niem.) – lista narodowościowa obejmująca obywateli pochodzenia niemieckiego,

wprowadzona od 1940 roku w okupowanym przez Niemcy kraju [przyp. red.].

[3]

Pacht – tu: dzierżawa [przyp. red.].

[4]

Dziel i rządź (łac.) [przyp. red.].


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kariera Nikodema Dyzmy
Furmaga Lesław Skarb z piaszczystego półwyspu
Nuty Kariera Nikodema Dyzmy
Furmaga Lesław Skarb z piaszczystego półwyspu
Dolega Mostowicz Kariera Nikodema Dyzmy
Kariera Nikodema Dyzmy teamt przewodni z serialu tv [P Marczewski]
Furmaga Lesław Krab i Joanna
Kariera Nikodema Dyzmy (1980)
Kariera Nikodema Dyzmy
Furmaga Lesław Gwałt
Furmaga Lesław Między Cape Town i Casablancą
Furmaga Lesław Gwałt
Leslaw Furmaga Gwalt
Lesław Furmaga Gwalt
Lesław Furmaga Gwałt

więcej podobnych podstron