RICHARD CASTLE
KRWAWY SZTORM
Thriller o Derricku Stormie
Tłumaczenie:
Katarzyna Godycka
Wydawnictwo 12 Posterunek
Spis treści
Ty tuł ory ginału: A BLOODY STORM
Redakcj a: JUSTYNA ŻEBROWSKA
Korekta: JUSTYNA ŻEBROWSKA, JOANNA MYŚLIWIEC
Skład i łam anie: JOANNA MYŚLIWIEC
Castle © ABC Studios. All rights reserved.
Copy right for this edition by 12 Posterunek, 2013
Originally published in the United States and Canada in 2012 as A BLOODY STORM by Richard
Castle. This translated edition published by arrangem ent with Hy perion.
ISBN 978-83-6373-704-7
Wy dawnictwo 12 Posterunek
e-m ail:
Strona internetowa:
Konwersj a:
Więcej na: www.ebook4all.pl
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tego samego dnia, szesnaście kilometrów od Oksfordu, Anglia
W
y doby waj ące się z silnika płom ienie lizały podwozie vauxhalla i biegły niczy m po loncie
petardy w kierunku benzy ny try skaj ącej strum ieniem z przedziurawionego baku sedana.
Derrick Storm stał w odległości pięćdziesięciu m etrów, gdy bak eksplodował, a ogłuszaj ący
wy buch wy rzucił stalowy kadłub sam ochodu w powietrze, po czy m poj azd spadł z trzaskiem
na ziem ię.
Zaledwie parę chwil wcześniej Storm celowo zj echał rozpędzony m vauxhallem z drogi
szy bkiego ruchu i skierował go w kam ienną ścianę opuszczonego gospodarstwa. Siła uderzenia
sprawiła, że j ego pasażerka, chorwacka j ędza Antonia Nad, wy leciała przez przednią szy bę.
W m om encie zderzenia celowała w Storm a ze swoj ego pistoletu. Teraz j ej m artwe ciało leżało
bezwładnie w trawie tuż obok płonącego sam ochodu.
Storm oszukał śm ierć dzięki zapiętem u pasowi bezpieczeństwa, poduszce powietrznej , strefie
zgniotu w sam ochodzie, a także głupocie Nad, która nie zapięła swoj ego pasa i założy ła, że nikt nie
będzie na ty le szalony, aby wj eżdżać w ścianę z szy bkością stu sześćdziesięciu kilom etrów
na godzinę.
Storm nie by ł j ednak pewien, czy j ego partnerka, agentka FBI April Showers, m iała ty le
szczęścia co on.
Showers by ła pasażerką ściganego przez Storm a m ercedesa. Jego kierowca, Georgij
Lebiediew, m iał zabrać Showers i rosy j skiego oligarchę do naj bliższego szpitala na oddział
ratunkowy. Showers została postrzelona w prawe ram ię. Iwan Pietrow dostał kulę w brzuch.
Zam iast j ednak j echać na pogotowie, Lebiediew skierował sam ochód w przeciwny m kierunku,
skręcaj ąc ostatecznie z drogi szy bkiego ruchu w polną ścieżkę i zatrzy m uj ąc się pod kępą dębów.
– April! – krzy knął Storm , biegnąc w stronę sedana. Poruszał się tak szy bko, j ak m ógł to robić
trzy dziestolatek, który właśnie ocalał z wy padku sam ochodowego. Uginały się pod nim kolana.
Ból przeszy wał całe ciało. Z uszu wy pły wała krew. By ł spocony i przesiąknięty sm rodem paliwa
i olej u silnikowego.
– April! – wrzasnął ponownie.
Krew.
Widział j ą teraz wy raźnie, rozbry zganą na oknach wewnątrz m ercedesa. Mocniej zacisnął
w dłoni półautom aty czny pistolet, który zabrał m artwej Nad.
Na czy j ą krew patrzy ł? I dlaczego ktoś w środku poj azdu otworzy ł ogień do współpasażera?
Ignoruj ąc świdruj ący gwizd w uszach i wstrząs organizm u, Storm próbował cokolwiek z tego
zrozum ieć. Olśniewaj ąca, a teraz m artwa Nad by ła szefową ochrony odpowiedzialną
za bezpieczeństwo swoj ego bogatego szefa. Nawet w stanie oszołom ienia Storm wy dedukował,
że Nad zdradziła Iwana Pietrowa. Tak sam o j ak Lebiediew, który by ł naj bliższy m
i naj wierniej szy m przy j acielem rannego Pietrowa. Złoto – w dużej ilości – uczy niło z nich
współczesny ch Judaszów.
Storm a nie obchodziło złoto. Chciał ty lko ocalić Showers. Zakładaj ąc, że j eszcze ży ła i że krew,
na którą teraz patrzy ł, nie należała do niej .
I chociaż wcześniej by ł w świetnej form ie fizy cznej , zanim dobiegł do sedana, brakowało m u
tchu. Złapał za klam kę sam ochodu, uniósł broń i szarpnięciem otworzy ł drzwi po stronie kierowcy.
Wy padła przez nie górna część ciała Lebiediewa. Brakowało połowy czaszki.
To wy j aśniało, skąd się wzięła krew.
Storm pochy lił się i zaj rzał do sam ochodu. Zobaczy ł Showers na siedzeniu pasażera, z głową
opartą o boczną szy bę. W lewej ręce kurczowo ściskała glocka.
– April! – zawołał Storm .
Nie odpowiedziała.
Storm chwy cił Lebiediewa za pasek, wy pchnął j ego m artwe ciało z sam ochodu i wsunął się
na pokry te krwią siedzenie kierowcy. Dotknął szy i April i sprawdził puls. By ł bardzo słaby.
Doty k j ego palców sprawił, że Showers otworzy ła oczy i posłała m u nikły uśm iech.
– Wiedziałam , że przy j dziesz po m nie – wy szeptała. – Wiedziałam , że Nad nie j est
wy starczaj ąco spry tna, żeby cię zabić.
– Trzy m aj się! Zabiorę cię do szpitala – powiedział Storm . Zerknął na ty lne siedzenie i spoj rzał
prosto w m artwe oczy Pietrowa. Do postrzału w klatkę piersiową dołączy ła teraz dziura od kuli
na czole Rosj anina.
Storm uruchom ił silnik.
– Czekaj ! – wy rzuciła z siebie Showers. – Telefon. Weź go!
– Jaki telefon?
– Lebiediewa.
Storm wy siadł z poj azdu i znalazł telefon w m ary narce Lebiediewa. Ponieważ by ł na zewnątrz
sam ochodu, otworzy ł szy bko ty lne drzwiczki od strony pasażera i chwy cił za słoniowate nogi
Pietrowa. Ktoś wpakował m u kulkę w stopę. Storm wy ciągnął z m ercedesa ważące ponad sto
czterdzieści kilogram ów ciało. Na skórzany m siedzeniu pozostały sm ugi rozm azanej krwi.
Dwóch przy j aciół na całe ży cie, teraz zabój ca i ofiara, leżało obok siebie pod dębam i.
Gdy usiadł z powrotem za kierownicą, wcisnął pedał gazu, co spowodowało, że sedan wy strzelił
spod drzew j ak rakieta.
– April! Nie wolno ci zasnąć! – rzucił ostro. – Zachowaj przy tom ność!
– Jasna sprawa – odpowiedziała nieprzekonuj ąco. Jej głos brzm iał j ak autom at.
Staraj ąc się dzielić uwagę m iędzy drogę wiodącą do Oksfordu a twarz Showers, Storm
obserwował, j ak kobieta zam y ka oczy, i wiedział, że istniej e ry zy ko, że j ą straci. Wy ciągnął rękę,
położy ł na j ej nodze i lekko ścisnął.
Showers otwarła oczy.
– Ręce precz od towaru – powiedziała.
Dobrze. Wciąż m iała poczucie hum oru.
– Do twarzy ci z kulą – odparł.
Ale prawda by ła taka, że wy glądała bardzo kiepsko. Jej j asna skóra by ła przeraźliwie blada,
a na bluzce widniały plam y krwi. Organizm Showers doznał wstrząsu i to m ogło j ą zabić. Musiał
sprawić, żeby skupiła się na czy m ś, spróbować utrzy m ać j ą w stanie świadom ości.
– Co tu się stało? – zapy tał. – Kto do kogo strzelał?
– Lebiediew zastrzelił Pietrowa – wy szeptała. – Poszło o j akieś złoto.
Storm wiedział o złocie. Miało wartość sześćdziesięciu m iliardów dolarów, wy wieziono j e
ze Związku Radzieckiego przed j ego rozpadem . Ale nie powiedział tego Showers. Agencj a CIA
nie chciała, aby FBI się o ty m dowiedziało.
– April – m ówił dalej – j eśli Lebiediew zabił Pietrowa, to kto strzelał do Lebiediewa? Kto go
zabił?
– Jestem zby t zm ęczona, żeby teraz m ówić – j ęknęła. – Później .
– Nie, April, teraz – powiedział stanowczo. – Ty zastrzeliłaś Lebiediewa czy Pietrow go zabił?
– Ja. On chciał m nie zabić. I zrzucić na m nie winę za śm ierć Pietrowa.
Postrzał w ram ię unieruchom ił j ej prawą rękę. Jak udało j ej się wy m anewrować Lebiediewa?
– Zabrał m oj ego glocka. Zastrzelił z niego Pietrowa – konty nuowała. Zauważy ł, że m ówiła
zry wam i, próbuj ąc się skoncentrować i oszczędzać oddech. – Położy ł sobie m oj ego glocka
na kolanie. Wy j ął swój pistolet. Miał zam iar m nie zastrzelić. Powiedzieć wszy stkim , że to j a
zabiłam Pietrowa. By ła eksplozj a. Hałas.
– To j a rozbiłem się o wiej ski dom – wy j aśnił Storm . Ale nie by ł pewien, czy go zrozum iała.
– Bardzo duży hałas. Lebiediew nie patrzy ł na m nie. Odwrócił głowę. Wtedy sięgnęłam
po m oj ego glocka. Lewą ręką – powiedziała, uśm iechaj ąc się. – Tego się nie spodziewał.
Odstrzeliłam m u twarz.
– Dlaczego kazałaś m i zabrać telefon Lebiediewa? – zapy tał Storm .
– Złoto. Współrzędne. Aplikacj a. Karta pam ięci.
– Zastrzeliłaś go lewą ręką po ty m , j ak dowiedziałaś się, gdzie ukry te j est złoto! – wy krzy knął. –
Wspaniale! Jesteś naprawdę niesam owita.
– Mam swoj e m om enty. – Jej głowa chwiała się, gdy rzuciła m u spoj rzenie spod na wpół
przy m knięty ch powiek.
ROZDZIAŁ DRUGI
Z
ainstalowany w m ercedesie GPS skierował go na oddział ratunkowy szpitala im . Johna
Radcliffe’a we wschodniej części Oksfordu. Storm wpadł do budy nku.
– Mam w sam ochodzie ofiarę postrzału! – ogłosił grom ko. – Wy krwawia się. Jest w szoku, ale
przy tom na!
Recepcj onistka złapała za telefon i w ciągu kilku sekund przez podwój ne m etalowe drzwi
wbiegła ekipa ratunkowa. Ratownik pchaj ący nosze na kółkach biegł zaraz za pielęgniarką
z oddziału powy padkowego i asy stentem lekarza. Cała trój ka podążała za Storm em do m ercedesa,
którego silnik wciąż pracował. Storm pom ógł ratownikowi przenieść Showers na nosze, podczas
gdy pielęgniarka i asy stent j uż udzielali j ej pom ocy.
– Czy j est uczulona na j akieś leki? – spy tała pielęgniarka.
– Nie wiem – odparł.
– Jak to się stało? – zapy tała.
– Została postrzelona dziś rano w czasie wiecu w Oksfordzie.
– Mieliśm y j uż tu dzisiaj troj e inny ch, którzy by li w tłum ie. Czem u tak późno?
– Zgubiliśm y się.
Pielęgniarka zauważy ła krew na szy bach wewnątrz sam ochodu, a także na ubraniu Storm a.
– Zaj m iem y się nią – powiedziała. – Musi pan wy pełnić form ularze.
Gdy przechodzili szy bkim krokiem obok biurka recepcj onistki, Storm usły szał, j ak pielęgniarka
m ówi:
– Zadzwoń po ochronę.
Zanim recepcj onistka zdołała podnieść słuchawkę telefonu, Storm podał j ej służbową
wizy tówkę Showers z logo FBI.
– Zostawiłem sam ochód na biegu – powiedział. – Zaraz wracam .
– Proszę zaczekać! – zawołała za nim . – Form ularze...
Ale Storm j uż oddalał się szy bko od szpitala.
W czasie j azdy zadzwonił do Jedidiaha Jonesa, szefa National Clandestine Service w kwaterze
głównej CIA w Langley w Wirginii.
– Postrzelili Showers – powiedział. – Zostawiłem j ą na oddziale ratunkowy m szpitala Johna
Radcliffe’a w Oksfordzie w Anglii. Musisz tam zadzwonić.
– FBI będzie w kontakcie ze szpitalem . Maj ą j ej dane m edy czne z akt osobowy ch – odparł
Jones. – Powiadom ię naszą am basadę w Londy nie. Wy ślą tam ludzi. A co z tobą?
– Ty lko parę zadrapań.
Storm zdał relacj ę z poranny ch wy darzeń podczas wiecu w Oksfordzie i później szy ch pod
dębam i.
Jones słuchał, nie przery waj ąc m u, a następnie powiedział:
– Naj wy raźniej to Georgij Lebiediew by ł zdraj cą w obozie Pietrowa. Inform ował prezy denta
Rosj i Olega Barkowskiego o wszy stkim , co Pietrow robił.
Barkowski i Pietrow – niegdy ś przy j aciele – zwrócili się przeciwko sobie po ty m , j ak oligarcha
publicznie skry ty kował przy wódcę na Krem lu. Wściekły Barkowski zm usił Pietrowa do ucieczki
z Rosj i, a potem nasłał zabój ców, aby zlikwidowali go w Anglii.
– To wszy stko zaczy na teraz nabierać sensu – stwierdził Jones. – Prezy dent Barkowski m usiał
przekupić Lebiediewa. Ponieważ Pietrow ufał Lebiediewowi j ak bratu, nie podej rzewał, że ten
zwróci się przeciw niem u.
– Jest j eszcze coś – powiedział Storm . – Showers dowiedziała się, gdzie j est ukry te złoto.
– Naprawdę? Ty lko Pietrow wiedział, gdzie ono j est, i nie chciał tego nikom u zdradzić. Jak ona
zdoby ła tę inform acj ę?
– Sądząc po kuli w stopie Pietrowa, dom y ślam się, że Lebiediew wy m usił to wy znanie.
Przy puszczalnie straszy ł rannego Pietrowa w zaparkowany m sam ochodzie. Zagroził m u, że nie
zawiezie go do szpitala, dopóki ten nie puści farby na tem at złota. Gdy Pietrow odm ówił,
Lebiediew udowodnił m u, że nie żartuj e. Showers siedziała na przednim siedzeniu podczas całego
zdarzenia i wszy stko sły szała. Wy ślę ci współrzędne wskazuj ące m iej sce ukry cia złota, gdy ty lko
pozbędę się tego sam ochodu.
– Skasuj j e od razu, j ak ty lko m i j e wy ślesz – polecił Jones i dodał: – Potrzebuj esz kogoś
do pozam iatania?
– Za późno – odparł Storm . – Jestem pewien, że eksplozj a sam ochodu j uż przy ciągnęła niezły
tłum ek.
– Zadzwonię do MI6 i każę FBI pociągnąć za sznurki w Scotland Yardzie. Maj ą u nas dług. Ale
naj lepiej by łoby, j akby ś zniknął. Zaczekaj chwilę. – Jones rozłączy ł się na niecałą m inutę. Gdy
wrócił na linię, powiedział: – Około sześćdziesięciu pięciu kilom etrów na południe od Oksfordu
znaj duj e się m iasto o nazwie Newbury. Odby wa się tam operacj a am ery kańskich sił
powietrzny ch pod dowództwem 420 Dy wizj onu Zaopatrzenia. Zorganizuj ę lot woj skowy, aby
wy wieźć cię z Anglii do Niem iec, a potem do dom u. Naj lepiej unikać teraz rej sów pasażerskich
i kontroli paszportowy ch. Jak szy bko m ożesz dotrzeć do Newbury ?
– W niecałą godzinę, chy ba że m nie zatrzy m aj ą.
– Nie daj się. A przy naj m niej do czasu, gdy nie prześlesz m i ty ch współrzędny ch.
Jones m iał swoj e priory tety. Naj pierw złoto, dopiero potem Storm .
– Zadzwoń do m nie później i daj m i znać, co z April – powiedział Storm .
– April? To teraz twoj a dziewczy na?
– Agentka Showers – poprawił się. – I nie j est m oj ą dziewczy ną. Jest m oj ą partnerką.
– Jasne – potwierdził scepty cznie Jones.
– Dopilnuj , żeby ktoś przy j echał do tego szpitala.
Po skończonej rozm owie Storm skorzy stał z zainstalowanego w m ercedesie GPS-a, aby
skierować się do naj bliższego centrum handlowego. Galeria Tem plars Square znaj dowała się
w odległości niecały ch sześciu kilom etrów. Zaparkował w garażu po przeciwnej stronie ulicy
i wy siadł, zostawiaj ąc w sam ochodzie poplam ioną krwią m ary narkę. Storm nie przej m ował się
śladam i, j akie zostawia za sobą. Od czterech lat by ł m artwy, w każdy m razie oficj alnie. CIA
pom ogło m u „um rzeć” i zniknąć z powierzchni ziem i. Ży ł szczęśliwie i spokoj nie w Montanie
do czasu, kiedy Jones wezwał go z powrotem z powodu sprawy, która m iała by ć łatwy m
śledztwem doty czący m porwania. Gdy by przedstawiciele Scotland Yardu albo Interpolu znaleźli
w pokrwawiony m m ercedesie j akiekolwiek ślady, śledczy zestawiliby j e z rej estram i ży wy ch
podej rzany ch. Nikt nie szukał zabój cy na cm entarzu.
Storm przy stanął na klatce schodowej na drugim piętrze parkingu podziem nego, aby przej rzeć
kom órkę Lebiediewa. Znalazł aplikacj ę geolokalizacy j ną i przesłał Jonesowi współrzędne. Przesłał
j e też na swój pry watny telefon, j ako kopię zapasową. Zadowolony skasował aplikacj ę, ale
zatrzy m ał telefon Lebiediewa, aby dostarczy ć go technikom w Langley. Nigdy nie wiadom o, co
j eszcze m ogło się na nim znaj dować.
Po wy j ściu z parkingu Storm wszedł do centrum handlowego i naty chm iast udał się do toalety,
aby zm y ć krew z dłoni. Miał j ą też na spodniach, ale ponieważ by ły czarne, plam y nie rzucały
się w oczy. Wy szedł z toalety, kupił nową parę spodni i koszulę w pobliskim pawilonie z odzieżą,
a następnie wrócił do m ęskiej toalety, aby się przebrać.
Gdy wy szedł na zewnątrz, przy wołał ręką taksówkę stoj ącą na rogu ulic Crowell i Hackm ore.
– Dokąd? – zapy tał taksówkarz.
– Baza lotnicza w Newbury.
– To kawał drogi, kolego – odpowiedział kierowca, patrząc na Storm a z zaciekawieniem .
– Pokłóciłem się właśnie z m oj ą dziewczy ną – im prowizował Storm . – Nie odwiezie m nie
do bazy. To Irlandka, a j eśli się spóźnię, zapłacę głową.
– Ech, panienki... Czy j ak wy j e tam w Stanach nazy wacie – odparł ze zrozum ieniem
taksówkarz. – Narodowość nie m a znaczenia. One wszy stkie są trochę zbzikowane. Jedziem y
do Newbury.
Przej echali j uż j akieś półtora kilom etra, gdy taksówkarz się rozgadał. Storm odchy lił głowę,
wsparł j ą na oparciu i zam knął oczy. Nie chciał rozm awiać.
– Sły szał pan o tej strzelaninie w Oksfordzie dziś rano, prawda? – spy tał kierowca. – Na każdy m
kanale o ty m m ówią. Trzech facetów zaczęło strzelać do j akiegoś Rosj anina przem awiaj ącego
na wiecu. Są ranni.
– Czeka m nie dwunastogodzinna warta, a dziewczy na kopnęła m nie w j aj a – odparł Storm . –
Nie chcę słuchać o problem ach inny ch ludzi.
Taksówkarz zachichotał i zaproponował:
– To niech się pan w takim razie trochę prześpi, a j a będę prowadził.
Jakieś czterdzieści m inut później taksówka podj echała pod bram ę bazy lotniczej . Storm zapłacił
za kurs sześćdziesiąt dolarów i dodał kierowcy j eszcze dwudziestaka.
– Tak się składa, że m oj a irlandzka dziewczy na j est m ężatką – wy j aśnił. – Chciałby m m ieć
twarz, którą łatwo zapom nieć.
Kierowca schował banknoty do kieszeni.
– Wy, Jankesi, wszy scy wy glądacie dla m nie tak sam o.
Godzinę później , gdy Storm j uż m iał wsiadać na pokład sam olotu, zadzwonił j ego telefon
kom órkowy.
– Jest j uż po operacj i – usły szał głos Jonesa. – Rokowania są dobre. Kiedy wy ląduj esz, będzie
na ciebie czekał sam ochód.
ROZDZIAŁ TRZECI
– Jaki dziś dzień?
To by ły pierwsze słowa, j akie wy szły z ust agentki Showers, gdy obudziła się z narkozy.
– Przy wieziono tu panią wczoraj rano – odparła pielęgniarka siedząca przy j ej łóżku. – Zaraz
zawołam siostrę oddziałową. Jest pani znaną osobistością. Szkoda, że nie widziała pani ty ch
wszy stkich reporterów kręcący ch się tutaj , węszący ch w poszukiwaniu tem atu. Postawili
policj antów przed drzwiam i, żeby trzy m ać pism aków z daleka. Zakazali m i z panią rozm awiać,
ale chcę, aby pani wiedziała, że bardzo się cieszę, że nic pani nie j est. I proszę się nie
denerwować, nikom u nie powiem o pani facecie.
– Moim facecie?
– No tak, o Stevie – odparła pielęgniarka. – Nie j est pani facetem ? To znaczy dom y śliłam się
tego ze sposobu, w j aki pani cały czas o nim m ówiła i wy powiadała j ego im ię. Ale proszę się nie
przej m ować. Wiele osób pod wpły wem narkozy gada, j akby się szalej u naj edli.
– Co m ówiłam ? – zapy tała Showers.
– Jak dla m nie to brzm iało trochę tak, j akby by ła pani napalona, wie pani, co m am na m y śli.
Dlatego nie będę powtarzać.
– Jest pani pewna, że wy m ieniłam im ię Steve?
– Och, nie ty lko j e pani wy m ieniła. Rum ieniłam się, słuchaj ąc tego, ale j a nie j estem
od gadania.
Pielęgniarka biegiem wy padła z sali, zostawiaj ąc Showers, która usiłowała odświeży ć sobie
um y sł. Wszy stko wskazy wało na to, że by ła w szpitalu, który – j ak przy puszczała – znaj dował się
w Oksfordzie. Jej prawe ram ię by ło zabandażowane, na lewej ręce m iała podłączoną doży lną
kroplówkę, a na m onitorze wy świetlały się param etry j ej funkcj i ży ciowy ch: puls, ciśnienie
i tem peratura ciała. Z boku wy czuła pilota i nacisnęła guzik, który z głośny m m echaniczny m
zgrzy tem uniósł ty lną część łóżka. Jej ram ię naty chm iast przeszy ł ból. Dudniło j ej w głowie
i m usiała skorzy stać z toalety.
Pielęgniarka wróciła ze starszą siwowłosą kobietą, za którą podążało dwóch m ężczy zn
w garniturach. Jeden z nich m iał w klapie am ery kańską flagę.
– Nazy wam się Rachel Sm y the, j estem przełożoną pielęgniarek, a ci panowie są z am basady
am ery kańskiej – powiedziała. – Nalegali, żeby z panią porozm awiać. Czy czuj e się pani
na siłach?
– Kim j esteście? – zwróciła się Showers do m ężczy zny z flagą w klapie.
– Agent specj alny FBI Douglas Cum erford – odparł, sięgaj ąc do kieszeni m ary narki
po legity m acj ę. – A to j est Thom as Gordon z Departam entu Stanu.
Gordon się nie wy legity m ował i Showers naty chm iast się dom y śliła, że pracuj e dla CIA.
– Dziękuj ę, pani Sm y the – odezwała się Showers do przełożonej . – Porozm awiam z ty m i
dwom a dżentelm enam i.
– Jak ty lko ci panowie skończą, przy ślę do pani lekarza – rzekła Sm y the. – Jeśli będzie pani
czegoś potrzebować, proszę nacisnąć przy cisk na pilocie. – Po czy m razem z pielęgniarką
opuściła pokój .
– Cieszę się, że j est pani przy tom na – powiedział Cum erford. – Musim y przekazać pani
wy ty czne, zanim policj a oksfordzka i Scotland Yard uzy skaj ą od pani oficj alne oświadczenie.
Zabój stwo Iwana Pietrowa trafiło oczy wiście na czołówki m iędzy narodowej prasy, zaś
o strzelaninie na wiecu uniwersy teckim trąbi całe BBC.
– Rozm awialiście o ty m z Waszy ngtonem ? – zapy tała Showers.
– Jestem w stały m kontakcie z dy rektorem , odkąd przy wieziono panią do szpitala – odparł
Cum erford. – Przesy ła pani ży czenia szy bkiego powrotu do zdrowia.
Gordon wy j ął kopertę z kieszeni granatowej m ary narki i wręczy ł j ą Showers.
– Chcieliby śm y, żeby powiedziała to pani w oficj alny m oświadczeniu.
– Dy rektor to zaakceptował? – spy tała.
– Tak – potwierdził Cum erford. – Ściśle rzecz biorąc, powiedział, żeby trzy m ała się pani tekstu.
Proszę m ówić dokładnie to, co tu j est napisane, i nic poza ty m . Będę pani towarzy szy ł podczas
wszy stkich przesłuchań j ako pani adwokat.
– Musi pani wiedzieć, j ak ważne j est, aby powtórzy ła pani dokładnie to, co zostało dla pani
przy gotowane – powiedział Gordon.
– A j eśli coś m i się wy rwie? – zapy tała Showers.
– Nie m a takiej m ożliwości – odparł Cum erford. – Bry ty j skie m edia skrupulatnie zaj ęły się
przesłuchiwaniem świadków z tego wiecu, którzy powiedzieli reporterom , że trzech m ężczy zn
zaczęło strzelać do Pietrowa i j ego ochroniarzy. Dwóch napastników m iało pistolety m aszy nowe.
Uśm iercili dwóch ochroniarzy Pietrowa, zaś trzeci strzelec próbował zabić Pietrowa, który
właśnie zaczął przem awiać na wiecu protestacy j ny m .
– Wszy stko się zgadza – przy taknęła Showers.
– Świadkowie powiedzieli reporterom , że wy ciągnęła pani swoj ą broń i zastrzeliła napastnika,
który znaj dował się naj bliżej pani – m ówił dalej Cum erford. – W ty m sam y m czasie
niezidenty fikowany m ężczy zna skoczy ł na napastnika, który strzelał do Pietrowa, i zabił go.
Następnie uży ł pistoletu tego człowieka, aby zlikwidować trzeciego zabój cę, ale wcześniej tam ten
wy palił ze swoj ej broni i postrzelił panią.
– To się też zgadza – potwierdziła Showers. – Z tą różnicą, że nie by ł to niezidenty fikowany
m ężczy zna, ty lko Steve Mason. Pracuj em y razem . Ma upoważnienie z Departam entu Stanu.
– Panno Showers, j eśli chodzi o pana Masona, to j est z nim m ały problem ... – zaczął Gordon.
– W naj lepszy m interesie agencj i oraz naszego kraj u leży, aby ten niezidenty fikowany
m ężczy zna, który wczoraj pani pom ógł, pozostał dokładnie ty m , kim j est, czy li
niezidenty fikowany m m ężczy zną – wszedł m u w słowo Cum erford. – Dy rektor wolałby, żeby nie
wspom inała pani nikom u o Stevie Masonie, nawet policj i oksfordzkiej ani śledczem u ze Scotland
Yardu, który będzie panią przesłuchiwać.
– Proszę przeczy tać oświadczenie i się go trzy m ać – rzekł Gordon.
– Media wiedzą, że ten niezidenty fikowany m ężczy zna pom ógł pani wsiąść do m ercedesa,
który m kierował Georgij Lebiediew, i że Pietrow został wepchnięty na ty lne siedzenie – dodał
Cum erford. – Świadkowie opisali też dokładnie reporterom z BBC, j ak ten taj em niczy człowiek
wraz z szefową ochrony Pietrowa poj echali vauxhallem w ślad za m ercedesem . Ten sam ochód
znaleziono później rozbity za m iastem . Obok niego leżały ciała Pietrowa, Lebiediewa i Antonii
Nad. Mercedesa nam ierzono w garażu parkingowy m w lokalny m centrum handlowy m .
Urzędnicy w szpitalu powiedzieli też prasie, że niezidenty fikowany m ężczy zna przy wiózł panią
do szpitala. Tabloidy nazy waj ą go Dobry m Sam ary taninem .
– Steve Mason, Dobry Sam ary tanin – powtórzy ła Showers. – Spodoba m u się to określenie.
– Niech pozostanie anonim owy – nalegał Gordon.
Showers przebiegła wzrokiem oświadczenie, które j ej wręczy ł.
– Chcecie, aby m powiedziała policj i, że straciłam przy tom ność podczas j azdy m ercedesem
i że nie przy pom inam sobie niczego, co się stało od m om entu, kiedy opuściłam wiec, aż do dnia
dzisiej szego, gdy obudziłam się po operacj i.
– Zgadza się – potwierdził Cum erford.
– Każecie m i zataić przed śledczy m i to, co widziałam wewnątrz m ercedesa. Nie chcecie,
żeby m zeznała, j ak to się stało, że zarówno Pietrow, j ak i Lebiediew nie ży j ą – m ówiła Showers.
– Nie m oże się pani na ten tem at wy powiadać, bo by ła pani nieprzy tom na – rzekł Gordon
stanowczo. – Proszę uży ć tego sform ułowania, a ułatwi pani wszy stkim ży cie.
– Jak wy j aśnicie śm ierć Pietrowa i Lebiediewa? – zapy tała Showers.
– Nie m am y zam iaru j ej wy j aśniać – odparł Gordon.
– Nie m usim y rozwiązy wać tej sprawy, agentko Showers – dodał Cum erford. – Te zgony nie
są problem em FBI. Proszę złoży ć lokalny m władzom swoj e oświadczenie. Naszy m priory tetem
j est wy dostać panią z Anglii, gdy ty lko pani to zrobi.
– Zanim policj a zdoła zwery fikować m oj e zeznania. Pracownicy Scotland Yardu nie są głupi –
odparła. – Gdy zidenty fikuj ą vauxhalla, będą wiedzieli, że to Steve Mason go wy naj ął.
– Naprawdę? – spy tał j ą Gordon. – By ła tam pani z nim ?
Showers zdała sobie sprawę, że nie by ło j ej na lotnisku, gdy wy naj m ował sam ochód.
– Ale gdzieś m uszą by ć j akieś j ego zdj ęcia – powiedziała. – Jesteśm y w starej dobrej Anglii,
z kam eram i bezpieczeństwa na każdy m rogu ulicy. Choćby tu, na pogotowiu – na pewno m aj ą
j ego zdj ęcia, gdy m nie tu wprowadzał.
– Wy daj e m i się, że tutej sza kam era oraz tam te na zewnątrz centrum handlowego uległy
wczoraj awarii – uśm iechnął się Gordon. – Zdarza się.
Showers w końcu zrozum iała. Jedidiah Jones czy nił cuda.
Przez cały czas poby tu Storm a i Showers w Anglii ty lko dwa razy widziano ich razem . Raz,
gdy złoży li wizy tę w rezy dencj i księcia Madisonu, aby przesłuchać Pietrowa i Lebiediewa, przy
czy m obaj j uż nie ży li, i drugi raz, kiedy się upili w lokalny m pubie w Londy nie. Nawet gdy by
współtowarzy sze hulanki w pubie rozpoznali Showers z BBC i zadzwonili na policj ę, m ogliby ty lko
powiedzieć, że piła z przy stoj ny m Jankesem o brązowy ch włosach i brązowy ch oczach, który
m iał j akieś trzy dzieści parę lat. Ten opis pasował prakty cznie do każdego. Poza ty m do czasu, gdy
ktoś zawiadom i policj ę, ona będzie j uż w Stanach.
– Daj m y prasie bry ty j skiej i lokalny m glinom szansę na przedstawienie wiary godnej historii –
powiedział Gordon.
– Mówi się, że za m orderstwem Pietrowa stoi prezy dent Rosj i Barkowski – wtrącił Cum erford.
– Oczy wiście on tem u zaprzecza. Ale j est główny m celem m ediów, nie zaś FBI czy żadna inna
agencj a am ery kańska. Dlatego im m niej pani powie, ty m lepiej . Proszę zachować wy j aśnienia
na później , kiedy będzie pani zdawała relacj ę w Waszy ngtonie.
– A kiedy to nastąpi?
– Na dole czeka m iej scowy detekty w i śledczy ze Scotland Yardu, którzy chcą panią
przesłuchać – powiedział Cum erford. – Wpuścim y ich. Złoży im pani oświadczenie. Gdy ty lko j e
usły szą i lekarz wy razi zgodę na wy pis, podwieziem y panią am bulansem na specj alny lot
do dom u. Zostałem wy znaczony, aby pani towarzy szy ć.
– Będę potrzebowała paru m inut, żeby skorzy stać z łazienki – odparła. – A potem skłam ię
śledczy m .
Cum erford i Gordon wy m ienili m iędzy sobą nerwowe spoj rzenia.
Spodziewali się, że Showers weźm ie udział w tej grze. Od chwili kiedy zaczęła pracę w FBI,
April wiedziała, że w kręgach rządowy ch takie rzeczy się zdarzaj ą i że któregoś dnia ona zostanie
poproszona o kłam stwo. Miała j ednak nadziej ę, że to nigdy nie nastąpi. Kiedy po raz pierwszy
spotkała taj em niczego Steve’a Masona, który twierdził, że j est pry watny m detekty wem , Showers
przeprowadziła własne śledztwo na j ego tem at. Nigdzie nie by ło o nim żadny ch inform acj i – ani
ważnego prawa j azdy, ani uprawnień do prowadzenia działalności j ako pry watny detekty w.
Zawsze wiedziała, że Steve Mason to nie j est j ego prawdziwe nazwisko. To by ła baj eczka CIA.
Zaś Steve Mason by ł wy starczaj ąco ostrożny, aby nie dawać j ej żadny ch wskazówek, które
m ogły by pom óc j ej ustalić j ego prawdziwą tożsam ość. Do m om entu gdy nie przy lecieli
do Londy nu. Dopóki nie poszli na długi wieczorny spacer, który skończy ł się w pubie, gdzie
opróżnili dość sporo kieliszków z whisky i kufli z piwem . Opowiedziała m u o swoim oj cu,
policj ancie stanowy m z Wirginii, który poległ na posterunku po ty m , j ak zatrzy m ał i zastrzelił
dwóch naćpany ch bandziorów, którzy porwali i zgwałcili dziesięcioletnią dziewczy nkę. Jej oj ciec
ocalił ży cie tam tej dziewczy nce. Dla Showers j ej oj ciec by ł bohaterem , a kiedy zapy tała Storm a
o j ego oj ca, wreszcie się odsłonił. „Mój oj ciec by ł agentem FBI” – powiedział.
Jeśli to by ła prawda, m iała j uż coś na początek. Gdy ty lko wróci do Waszy ngtonu, rozpocznie
śledztwo. To ty lko j edna inform acj a, ale by ło od czego zacząć. Jedidiah Jones siłą wpakował
Steve’a Masona w j ej ży cie. I sądząc z długiego j ęzy ka, gdy by ła pod wpły wem narkozy, Mason
wtargnął też do j ej podświadom ości.
Naj wy ższy czas zatem , aby dowiedzieć się, kim naprawdę j est ten taj em niczy m ężczy zna.
ROZDZIAŁ CZWARTY
N
a twarzy Clary Strike gościł uśm iech. By ł piękny letni poranek, j edli śniadanie w kafej ce
na ulicy w Nowy m Jorku. Storm by ł dość pechowy m pry watny m detekty wem , który usiłował
wy m knąć się wierzy cielom . Poprzedniej nocy o m ało nie zginął. Zaglądał przez okno przy czepy
na obskurny m kem pingu, potaj em nie nagry waj ąc zdradzaj ącego m ałżonka w kom prom ituj ącej
sy tuacj i. Cztery m iesiące zaj ęło Storm owi nam ierzenie Jeffersona Grouta, ale Storm by ł
wy trwały, chociaż nie przy niosło m u to wielkiej saty sfakcj i. Tęsknił za lepszą klientelą, płacącą
więcej niż m ałżonkowie, który m przy prawiano rogi. Na kem pingu zauważy ło go dwóch
wieśniaków, którzy zaczęli do niego strzelać. Wściekły Grout też dwukrotnie do niego wy palił. Ale
Storm owi udało się uciec. Następnego ranka w j ego ży cie wkroczy ła Clara Strike, poj awiaj ąc się
w j ego biurze z seksowny m uśm iechem na twarzy i kuszącą propozy cj ą. Przy śniadaniu
wy j aśniła m u, że Grout by ł w rzeczy wistości agentem CIA, który się zbuntował. Agencj a szukała
go ponad rok. Zaim ponował j ej fakt, że Storm odnalazł Grouta, m im o że agencj i się to nie
udawało. Grout by ł szkolony, aby – j ak to określiła – „tańczy ć m iędzy kroplam i deszczu”.
Poprosiła Storm a o pom oc i podsunęła m u nieoznakowaną kopertę wy pełnioną banknotam i
studolarowy m i. Tam tego ranka by ł bardzo naiwny. Wziął od niej pieniądze i żartobliwie poprosił
j ą o pigułkę z trucizną, kam erę szpiegowską, długopis będący pistoletem i niewidzialny
odrzutowiec. Roześm iała się. Jej uśm iech wciąż go prześladował. Cały czas czuł zapach j ej
perfum . Teraz patrzy ł j ej prosto w twarz. Poranna bry za targała włosy kobiety. Zarum ieniła się.
Wstał od kawiarnianego stolika i podszedł do niej . Nachy lił się i m ocno j ą pocałował. Kiedy
podniósł wzrok, spoj rzał prosto w j ej oczy – ty lko że to nie by ły oczy Clary Strike. To by ła
agentka April Showers.
Koła woj skowego transportowca uderzy ły o pas lotniska, wy ry waj ąc Storm a z drzem ki. Śnił.
Clara Strike. April Showers.
Przetarł zm ęczone oczy i wy czuł na podbródku kilkudniowy zarost.
To Clara Strike przedstawiła go Jedidiahowi Jonesowi, i to Jones zrobił z niego kogoś więcej niż
pry watnego detekty wa. Jones zwerbował go j ako kontraktowego taj nego agenta. Łowcę ludzi. To
Jones wy słał go do Tangieru, gdzie Storm został ciężko ranny i niem al pożegnał się ze światem ,
leżąc na zim nej posadzce w kałuży własnej krwi. Tangier okazał się pułapką. Ktoś w agencj i
doniósł o taj nej operacj i.
Czarny lincoln czekaj ący na pasie do kołowania zawiózł go bły skawicznie do kwatery głównej
CIA.
– Wy glądasz do dupy – przy witał go Jones, kiedy Storm ulokował się na znaj om y m fotelu
na wprost biurka asa wy wiadu.
– Również m iło cię widzieć – zrewanżował się Storm .
Jones zam knął j asnoczerwoną teczkę oznaczoną napisem „PROJEKT MIDAS”.
– W Londy nie by ło gorąco, ale wy konałeś zadanie. Znalazłeś złoto.
– Tak naprawdę to April Showers zdoby ła dla ciebie te współrzędne – przy pom niał m u Storm . –
I prawie kosztowało j ą to ży cie.
– To wszy stko j est częścią gry – odparł Jones. – Jest dużą dziewczy nką.
– Łatwo ci m ówić, kiedy twój ty łek spoczy wa bezpiecznie za biurkiem .
– My ślisz, że dorobiłem się tej ładnej twarzy, pracuj ąc j ako gry zipiórek? – zarechotał Jones.
To by ła prawda. Nos Jonesa by ł złam any ty le razy, że nawet naj lepszy chirurg plasty czny nie
by ł w stanie go poskładać.
– Do rzeczy – powiedział Jones. – Zanim wy j echałeś do Londy nu, m ówiłem ci, że oprócz
ciebie są j eszcze inni, którzy zniknęli z powierzchni ziem i. Agencj a pom ogła paru osobom
„um rzeć”. Inni rozpły nęli się w naszej wersj i program u ochrony świadków. – Jones stuknął
palcem w teczkę proj ektu Midas. – Od czasu do czasu opłaca się wezwać naszy ch agentów „Z lub
M”, aby wy konali m isj ę, która pozostanie całkowicie nie do wy śledzenia przez naszą agencj ę albo
rząd.
– Z lub M?
– Zaginiony lub Martwy.
– Kto wy m y śla takie rzeczy ? – zapy tał Storm .
Jones zignorował j ego py tanie i m ówił dalej :
– Nie chcem y, aby ktokolwiek m ógł powiązać próbę wy doby cia sześćdziesięciu m iliardów
w złocie i inny ch m etalach szlachetny ch, które kiedy ś należały do Partii Kom unisty cznej ,
z agencj ą albo Biały m Dom em .
– Rozum iem – odrzekł Storm . – Rozm awialiśm y o ty m , zanim poleciałem do Londy nu.
Technicznie złoto należy do kom unistów, którzy nadal kręcą się po całej Rosj i, a ktokolwiek
wy prawi się po ten skarb, według prawa m iędzy narodowego będzie działał j ako pirat.
– Takie stanowisko m ógłby przy j ąć sąd m iędzy narodowy – potwierdził Jones. – Sądzę j ednak,
że dobry prawnik m ógłby argum entować, że przy wódcy KGB ukradli złoto, każąc żołnierzom
wy wieźć j e potaj em nie z Moskwy pod osłoną nocy, zanim cały kraj się rozpadł. W 1991 roku
Związek Radziecki przestał istnieć j ako legalne państwo, a w ślad za nim rozwiązano Partię
Kom unisty czną, zaś złoto padło łupem KGB, więc tak naprawdę w ty m m om encie nie należy ono
do nikogo.
– Nie wy daj e m i się, żeby Krem l wy znawał zasadę, że kto znalazł, to j ego, a kto zgubił, to
przepadło. Zwłaszcza j eśli chodzi o sześćdziesiąt m iliardów.
– I zwłaszcza kiedy państwem rządzi prezy dent Barkowski, który m a dostęp do broni nuklearnej
i aż się rwie do walki – dodał Jones. – Dlatego właśnie rząd am ery kański oraz nasza agencj a nie
m aj ą zam iaru się do tego m ieszać. Nie będziem y wy prawiać się po złoto, nawet j eśli agentka
Showers odkry ła, gdzie ono j est ukry te.
Storm popatrzy ł Jonesowi w oczy i powiedział:
– To j est wersj a oficj alna, prawda?
– Zgadza się. Oficj alnie nas to nie interesuj e. Ale wy sy łam po złoto ciebie i troj e inny ch
agentów Z lub M.
– A j eśli odm ówię?
– Możesz to zrobić – odparł Jones. – Możesz wrócić do Montany. Możesz znowu by ć
bezim ienny m nikim , który spędza całe dnie na zarzucaniu wędki i rozpam ięty waniu dawny ch
przy gód, m arnuj ąc swoj e ży cie i talenty.
– W twoich ustach brzm i to zachęcaj ąco – powiedział Storm .
– Daj spokój , Storm , naj wy ższy czas, żeby ś stanął twarzą w twarz z rzeczy wistością. A prawda
j est taka, że nie j esteś kim ś, kto potrafi ży ć w cieniu. Potrzebuj esz walki, podniecenia, przy pły wu
adrenaliny. Poza ty m w głębi serca się przej m uj esz – nie chodzi ty lko o pom aganie ludziom , ale
także o twój kraj . Wobec takich osób j ak agentka April Showers m ożesz przy bierać m askę
twardziela, ale m nie nie oszukasz. Clara Strike też to widziała. Dlatego kazałem j ej cię zwerbować,
żeby ś pracował dla nas. I dlatego teraz cię potrzebuj ę.
Storm zastanowił się nad słowam i Jonesa. Wszy stko to by ła prawda.
– Przy puszczam , że współrzędne, które przesłałem ci z kom órki Lebiediewa, okazały się
prawidłowe? – zapy tał.
Jones rozłoży ł na biurku powiększone zdj ęcie satelitarne.
– Nie dowiem y się, czy tam j est złoto, dopóki nie będziem y m ieli ludzi na m iej scu –
powiedział. – Ale fragm enty pasuj ą do układanki. – Wskazał na m alutkie kółko, które nary sował
na zdj ęciu. – Współrzędne długości i szerokości geograficznej z kom órki Lebiediewa wskazuj ą
na tę lokalizacj ę, j akieś dwadzieścia cztery kilom etry od Doliny Pięciu Jaskiń w Uzbekistanie. To
część pasm a górskiego Molguzar na południe od regionu dży zackiego.
– Nie j est to m odne m iej sce dla am atorów podróży lotniczy ch – ocenił Storm .
– Uzbeckie j askinie cieszą się sławą w kraj ach euroazj aty ckich. Przez Uzbekistan przebiegał
Wielki Szlak Jedwabny, który łączy ł Europę z Chinam i, i istniej e legenda, według której
Aleksander Wielki ukry ł w j askini w tam tej szy ch górach ogrom ne ilości złota i klej notów.
– Taka ichnia wersj a El Dorado? – upewnił się Storm .
– Zgadza się. Może KGB stwierdziło, że j eśli od czwartego wieku przed naszą erą poszukiwacze
złota nie by li w stanie znaleźć tam j akichkolwiek kosztowności, j est to bezpieczne m iej sce
na ukry cie skarbu Związku Socj alisty czny ch Republik Radzieckich. – Jones wskazał na poszarpaną
linię na planie rozpoznawczy m . – To j est stara, nieuży wana od lat droga prowadząca przez las.
Sądzim y, że żołnierze wy korzy stali ciężarówki, aby dowieźć złoto w góry.
– I spodziewasz się, że j a wspólnie z garstką pozostały ch agentów Z lub M wy niesiem y stam tąd
złoto o wartości sześćdziesięciu m iliardów?
– Nie bądź głupi. Mam y pośredników w Kazachstanie, dy sponuj ący ch flotą rosy j skich
śm igłowców Mi-26, naj potężniej szy ch na świecie, ale to, w j aki sposób wy dostaniem y złoto, nie
j est j uż twoim zm artwieniem – odparł Jones. – Ty i twoj a ekipa m acie ty lko zlokalizować j askinię,
sprawdzić, czy j est tam złoto, po czy m wy nieść się stam tąd.
– Nie będziesz m iał nic przeciwko tem u, że zabierzem y kilka sztabek na pam iątkę? – zapy tał
Storm . – Pam iętasz: kto znalazł, to j ego.
– Iwan Pietrow powiedział m i, że złoto j est ukry te w kontenerach towarowy ch, które
wy wieziono z Moskwy. Kontenery m aj ą oznaczenie „Odpady toksy czne”, aby powstrzy m ać
ciekawskich od zaglądania do środka. Kiedy znaj dziesz j askinię, m asz sprawdzić kontenery i zaraz
potem wracać do dom u, z pusty m i rękom a. Proste j ak drut. – Jones wy j ął z szuflady biurka m ęski
zegarek i rzucił go w stronę Storm a, m ówiąc: – Prezent.
– Niech zgadnę – powiedział Storm . – Wy kry wacz złota?
– Nie.
– Prom ień laserowy, który przetnie kłódki kontenerów, gdy znaj dziem y złoto?
– Nie.
– Sekretna broń, która...
– To j est zegarek – rzekł Jones.
Storm uniósł brew.
– No dobrze – uległ Jones. – To także urządzenie nam ierzaj ące. Znaj dę cię, gdziekolwiek
będziesz.
– Nie j estem pewien, czy chcę, żeby ś m nie pilnował dwadzieścia cztery godziny na dobę –
odparł Storm .
– Jeśli wy ciągniesz pokrętło, aby nastawić zegarek, wy śle on sy gnał ratunkowy oznaczaj ący,
że m asz kłopoty i wzy wasz pom ocy. Naty chm iast.
– Żadnej pigułki z trucizną? – zapy tał Storm . Wsunął zegarek na rękę i zadał j eszcze j edno
py tanie: – A co, j eśli naprawdę będę m usiał ustawić czas?
– Nie będziesz m usiał. On się ustawia autom aty cznie, niezależnie od m iej sca, w który m się
znaj duj esz.
– Zegarek, który działa, i urządzenie nam ierzaj ące. Co oni j eszcze wy m y ślą?
– Dla ciebie pigułkę z trucizną.
– Kogo j eszcze z tej teczki Z lub M wy brałeś do tej akcj i? I czy im też dasz takie zegarki?
– Spotkasz się z nim i później i nie, ty lko ty dostałeś taki zegarek – odrzekł Jones, po czy m
otworzy ł teczkę proj ektu Midas i wy j ął z niej trzy fotografie, które podał Storm owi. – Pierwszy
członek ekipy będzie uży wać im ienia Dilj a. To rodowita Uzbeczka. Po oderwaniu się j ej kraj u
od dawnego Związku Radzieckiego weszli tam przedstawiciele islam skiego dżihadu. Dilj a by ła
naszą taj ną agentką. W zam ian pom ogliśm y j ej zniknąć. Będzie ci służy ć j ako przewodnik
i tłum aczka.
Fotografia przedstawiała kobietę o surowy m spoj rzeniu w wieku trzy dziestu kilku lat, z blizną
o poszarpany ch brzegach biegnącą wzdłuż lewego policzka.
– Dorobiła się tej blizny podczas przesłuchania przez urzędników państwowy ch – wy j aśnił
Jones. – Dram at polegał na ty m , że w tam ty m czasie pom agała w rzeczy wistości własnem u
rządowi, ale nie m ogła o ty m nikom u powiedzieć. Pracowała po tej sam ej stronie bary kady co
ludzie, którzy j ą zranili.
– I nie zdradziła się?
– Nie. Dilj a to bardzo twarda kobieta.
Storm przy j rzał się drugiej fotografii. Przedstawiała ona niskiego m ężczy znę o okrągłej twarzy
noszącego grube okulary.
– Zostanie ci przedstawiony j ako Oskar. To rosy j ski geolog.
– By ły kom uch? – zapy tał Storm .
– Przy puszczalnie nadal nim j est, ale spodobały m u się dolary am ery kańskie. Dostarczy ł nam
wielu inform acj i naukowy ch, zanim rozpadł się Związek Radziecki. Widział złoto i m oże
potwierdzić, czy sztabki są ty m i sam y m i, które wy kradziono z Moskwy.
Na trzeciej fotografii by ł Am ery kanin.
– Znasz tego agenta i on też cię rozpozna – powiedział Jones. – Podczas tej m isj i będzie nosił
im ię Casper.
Storm rzeczy wiście rozpoznał tego człowieka. Pracowali razem przed Tangierem .
Specj alnością Caspera by ło zabij anie.
– Jeśli będę z nim pracował, dowie się, że ży j ę – odezwał się Storm .
– A ty dowiesz się tego sam ego o nim . Nie wy sy łałby m was razem , gdy by nie by ło to
absolutnie konieczne.
Silny i groźny Casper by ł ty pem człowieka, którego dobrze m ieć przy sobie podczas bój ki
w barze, ale którego nigdy nie przedstawiłoby się swoim rodzicom albo dziewczy nie.
– Wy brałeś Dilj ę na przewodnika – powiedział Storm . – Oskar j est naukowcem , który m oże
potwierdzić, że złoto j est autenty czne. Casper zabij e każdego, kto wej dzie m u w drogę. Do czego
m nie potrzebuj esz? Ja j estem pry watny m detekty wem . Zaj m uj ę się tropieniem ludzi.
– Chcę, żeby ś obserwował tę trój kę – odrzekł Jones. – Do ciebie m am zaufanie. Gdy w grę
wchodzi taka ilość złota, nie j estem pewien pozostały ch.
ROZDZIAŁ PIĄTY
– Jedziem y j uż ponad godzinę – odezwał się Cum erford. – Zatrzy m aj m y się na kawę.
– Proszę się ty lko upewnić, że j est to m iej sce, w który m nikt m nie nie rozpozna – odparła
Showers.
Wy m knęli się ze szpitala Johna Radcliffe’a w Oksfordzie tuż po ósm ej rano. Początkowo plan
by ł taki, że Showers zostanie wy pisana, gdy ty lko złoży oświadczenie dla lokalnej policj i
i Scotland Yardu. Funkcj onariusze FBI chcieli naty chm iast wy wieźć j ą z Anglii. Opiekuj ący się
Showers lekarze zaprotestowali j ednak, m ówiąc, że to niebezpieczne wy pisy wać j ą następnego
dnia po operacj i ram ienia. Showers niechętnie zgodziła się spędzić w szpitalu j eszcze j edną dobę,
ale nie m ogła się j uż doczekać opuszczenia go.
Ubrała granatowe dżinsy, T-shirt, czapkę bej sbolową i założy ła ciem ne okulary. Cum erford
dopilnował, żeby ekipy telewizy j ne i reporterzy czaj ący się przed wej ściem na oddział
ratunkowy szpitala dostali inform acj ę, że Showers zostanie zaraz wy pisana. Urzędnicy szpitala
pospiesznie wsadzili pacj entkę do am bulansu, który pom knął w kierunku Londy nu. Aby przy nęta
by ła j eszcze bardziej wiary godna, agent CIA Thom as Gordon, podaj ący się za pracownika
Departam entu Stanu, poj echał za am bulansem w sam ochodzie należący m do am basady Stanów
Zj ednoczony ch, który m on i Cum erford przy j echali do Oksfordu. Podczas gdy m edia ścigały
j ego i am bulans, Showers i Cum erford wy m knęli się przez boczne drzwi szpitala do wy naj ętego
sam ochodu. Opuścili Oksford niezauważeni.
A przy naj m niej tak im się wy dawało.
Showers nie udawała się do Londy nu. Cum erford otrzy m ał polecenie z agencj i, aby zawieźć
j ą do bazy Królewskich Sił Lotniczy ch w Lakenheath, gdzie stacj onował am ery kański 48
Dy wizj on Medy czny. Zorganizowano lot z personelem m edy czny m na pokładzie, na wy padek
gdy by m iała nawrót choroby. Baza znaj dowała się około stu kilom etrów na północ od Londy nu,
co by ło dodatkowy m plusem . Do czasu, gdy reporterzy zdaliby sobie sprawę, że zostali oszukani,
i ruszy liby do Lakenheath, Showers dawno j uż by tam nie by ło.
Kula strzaskała j ej prawy oboj czy k. Ale to wstrząs pourazowy o m ało nie pozbawił j ej ży cia.
Um arłaby, gdy by nie przy wieziono j ej do szpitala w ciągu „złotej godziny ”, j ak służby m edy czne
określaj ą czas, w który m ofiara wy padku m usi znaleźć się na stole operacy j ny m . Prawe ram ię
m iała unieruchom ione na tem blaku, by ła na środkach przeciwbólowy ch, ale nie odniosła żadny ch
trwały ch uszkodzeń. Pozostanie j ej natom iast brzy dka blizna przy pom inaj ąca, że otarła się
o śm ierć.
– Nie m uszę lecieć sam olotem m edy czny m – protestowała.
– Waszy ngton na to nalegał – odparł Cum erford. – Nie m a pani wy boru.
– Tak sam o j ak nie m iałam wy boru, j eśli chodzi o m oj e oświadczenie – odrzekła.
– Wie pani, że Dobry Sam ary tanin dzwonił do szpitala, żeby dowiedzieć się o pani stan
zdrowia? – spy tał Cum erford.
– Co takiego?
– Steve Mason, czy j ak on tam się do diabła nazy wa. Dostał wy raźne polecenie, żeby nie
ry zy kować telefonu. Ale naj wy raźniej to nie j est ktoś, kto lubi chodzić utarty m i ścieżkam i.
– Nie, on się nie przej m uj e zasadam i – odrzekła April. – Dlaczego nikt m i nie powiedział?
– Spała pani. Gdy nie połączono go z panią, powiedział chy ba członkom personelu szpitala kilka
słów, które uraziły ich bry ty j ską dum ę.
Showers z trudem ukry ła uśm iech.
Kiedy doj eżdżali do skrzy żowania autostrad A14 i M11, Cum erford zauważy ł znak drogowy,
na który m widniały dwie pochy lone żółte palm y na j askrawoczerwony m tle.
– Anglicy nazy waj ą to „dodatkowa stacj a benzy nowa przed nam i” – wy j aśnił. – Możem y tam
poj echać i coś zj eść. Na terenie większości z ty ch stacj i benzy nowy ch znaj duj ą się restauracj e.
To m oże by ć dla nas lepsze rozwiązanie niż zj echanie z autostrady i odwiedzenie pubu, w który m
ktoś m ógłby panią rozpoznać.
– Przy j eżdżam do Anglii i na pożegnanie j em w McDonaldzie.
– Przez ostatnie dwa dni pani zdj ęcia poj awiały się co godzinę w BBC – odrzekł Cum erford. –
Wy darzenie określono m ianem „oksfordzkiej m asakry ”. Anglicy nie są przy zwy czaj eni
do strzelanin, zwłaszcza podczas pokoj owy ch dem onstracj i studenckich.
Cum erford wy dawał się Showers przy zwoity m facetem . By ł agentem specj alny m j akieś pięć
lat dłużej niż ona i ciężko pracował w Waszy ngtonie, zanim wy słano go do Londy nu. To by ł
kom fortowy przy dział zarezerwowany dla agentów FBI będący ch wschodzący m i gwiazdam i.
– Mógłby m zabić za filiżankę dobrej kawy – powiedział. – Bry ty j czy cy m oże wiedzą, j ak
zrobić herbatę, ale nie m aj ą poj ęcia o parzeniu porządnej kawy. To j edy na rzecz, j akiej m i
brakuj e.
– Trochę boli m nie brzuch. Skorzy stam ty lko z toalety.
Zj echali z drogi A14 i Cum erford zaparkował przed główny m budy nkiem stacj i. To by ła
nowoczesna j ednopiętrowa budowla o duży ch szklany ch oknach. W środku by ło pięć restauracj i
ty pu fast food, łącznie z McDonaldem i KFC, ulokowany ch w półkolistej przestrzeni wy pełnionej
klientam i.
– Też pój dę do łazienki, zanim zam ówię kawę – powiedział Cum erford. – Gdy pani skończy,
spotkaj m y się w restauracj i. Ty lko żeby m nie m usiał pani szukać. – Rzucił j ej uśm iech.
Toalety znaj dowały się tuż na lewo od wej ścia, kilka m etrów od restauracj i. Kiedy Showers
weszła do dam skiej , zastała tam dwie dziewczy ny m y j ące ręce nad rzędem um y walek. Minęła
j e, podchodząc do pustej kabiny. Z trudem udało j ej się rozpiąć spodnie lewą ręką. Walcząc
z guzikiem i zam kiem bły skawiczny m , zachichotała. Łatwiej j ej by ło lewą ręką zastrzelić
człowieka, niż ściągnąć dżinsy. Gdy usiadła, usły szała j ak dziewczy ny odchodzą od um y walek.
W ciszy, j aka zapadła, wy dała z siebie głośne westchnienie. By ła wy czerpana, ale przede
wszy stkim sfrustrowana, gdy ż wiedziała, że kontuzj a ram ienia wy elim inuj e j ą z akcj i na j akiś
czas. Osiągnęła cel, z j akim wy słano j ą do Anglii: rozwiązała sprawę podwój nego m orderstwa
w Waszy ngtonie. Mogła wy j aśnić swoim przełożony m , że Lebiediew i Nad zorganizowali
porwanie Matthew Dulla i zabój stwo j ego oj czy m a, senatora Thurstona Windslowa. Nie
wiedziała, dlaczego Storm i CIA nie powiedzieli j ej o złocie. Nie m iała się o ty m dowiedzieć, ale
została wciągnięta w ten elem ent rozgry wki, gdy Lebiediew zaczął torturować Pietrowa
na ty lny m siedzeniu m ercedesa. Podej rzewała, że Steve Mason j uż ustalał z Jedidiahem Jonesem
sposoby wy doby cia złota. Ale ona nie weźm ie udziału w tej akcj i. Będzie tkwiła za biurkiem ,
czekaj ąc, aż j ej rana się zagoi. Zastanawiała się, czy j eszcze kiedy kolwiek zobaczy
Steve’a Masona, czy też po prostu zniknie on równie nagle, j ak poj awił się w j ej ży ciu.
Niezależnie od wszy stkiego by ła zdeterm inowana, aby sprawdzić go od razu, j ak ty lko wróci
do Waszy ngtonu. Jeśli j ego oj ciec by ł em ery towany m agentem FBI, to m usi by ć j akiś trop, który
m ogłaby podj ąć.
Zapięcie spodni lewą ręką okazało się równie trudne, j ak ich odpięcie. Gdy w końcu j ej się to
udało, otwarła drzwi kabiny, ciągnąc j e ku sobie. Znienacka wy rosła przed nią ogrom na postać.
Showers zrobiła krok do ty łu i lewą ręką sięgnęła do biodra. Zazwy czaj tam m iała przy piętego
glocka. Gdy j ej palce dotknęły tkaniny, zdała sobie sprawę, że Cum erford nie zwrócił j ej glocka,
kiedy dziś rano wy pisano j ą ze szpitala. Miała ty lko j edno sprawne ram ię i żadnej broni.
Poruszał się bardzo szy bko, j ak na takiego wielkiego m ężczy znę. Showers zobaczy ła bły sk i ruch
j ego ręki, poczuła ukłucie w szy j ę, a potem dziwne ciepło, po czy m straciła przy tom ność.
Napastnik złapał j ej bezwładne ciało, gdy zaczęła osuwać się na podłogę.
– Masz j ą? – spy tała nerwowo kobieta strzegąca drzwi do dam skiej toalety. Miała na sobie strój
pielęgniarki, a na szy i zawieszony stetoskop. Powstrzy m y wała inne kobiety od wej ścia do środka,
tłum acząc im , że udzielana j est pierwsza pom oc m edy czna.
– Tak – odpowiedział olbrzy m .
– Jesteśm y gotowi – zam eldowała pielęgniarka do m aleńkiego m ikrofonu um ieszczonego pod
rękawem j ej bluzki. – Gdzie j est drugi Am ery kanin?
– Właśnie wy szedł z toalety i stoi teraz w kolej ce do McDonalda – odezwał się m ęski głos
w m iniaturowej słuchawce. – Są przed nim dwie osoby.
Z wnętrza restauracj i Cum erford nie widział wej ścia do dam skiej toalety ani znaj duj ącego się
tuż obok bocznego wy j ścia prowadzącego na parking, ale nie odczuwał niepokoj u. Kobiety
zazwy czaj spędzaj ą w toalecie więcej czasu niż m ężczy źni.
– Ruszam y ! – rozkazała kobieta.
Mężczy zna, z który m rozm awiała, naty chm iast opuścił swoj e m iej sce w restauracj i i podszedł
do niej szy bkim krokiem .
– Nagły wy padek – powiedziała pielęgniarka, wy suwaj ąc się na czoło grupy. – Proszę się
odsunąć.
Stado kobiet cierpliwie czekaj ący ch u wej ścia do toalety zrobiło przej ście dla czworga osób.
W ciągu kilku sekund Showers została bły skawicznie wy prowadzona na zewnątrz i wepchnięta
na ty lne siedzenie sedana z przy ciem niany m i oknam i.
Kiedy Cum erford zapłacił za kawę i dostał resztę, zaczął się niepokoić. Om iótł wzrokiem
restauracj ę, ale nigdzie nie widział Showers. Poszedł szy bko do dam skiej toalety, ale nie chciał
wołać agentki, a nie m ógł wej ść do środka, nie wy wołuj ąc sceny. Zauważy ł wchodzącego przez
główne wej ście strażnika z parkingu przy autostradzie, podszedł więc szy bko do niego.
– Podróżuj ę ze znaj om ą, która dziś rano została wy pisana ze szpitala – powiedział. – Jest j uż
dość długo w toalecie i boj ę się, że m ogła zem dleć albo m a j akieś problem y.
Ochroniarz przez krótkofalówkę wezwał kierowniczkę, która poj awiła się po m inucie.
– Ten pan zgubił w kiblu przy j aciółkę – wy j aśnił strażnik. – Mówi, że dopiero co została
wy pisana ze szpitala i nosi rękę na tem blaku.
– Złam ane ram ię? – spy tała kobieta.
– Złam any oboj czy k, wy padek – odrzekł Cum erford, gry ząc się w j ęzy k, zanim wy m sknęło
m u się słowo „postrzał”.
– Już sprawdzam – powiedziała wesoło kobieta. Wróciła po kilku chwilach. – Przy kro m i,
kolego, ale w kiblu nie m a żadnej kobiety noszącej tem blak. W ogóle nie m a tam żadnej
Am ery kanki. Może poszła do restauracj i?
Cum erford chwy cił kom órkę i odszedł na bok, aby zadzwonić do agenta w am basadzie
w Londy nie, który nadzorował akcj ę.
– Showers zniknęła!
– Co? Jak? Nie by łeś z nią cały czas?
– Nie w toalecie. Zatrzy m aliśm y się na stacj i benzy nowej .
Cum erford poczuł, j ak ktoś doty ka j ego ram ienia. To by ła kierowniczka.
– Ta para m ówi, że widzieli, j ak kilka m inut tem u twoj ą przy j aciółkę wy niesiono nieprzy tom ną
z kibla. By ła z nią pielęgniarka.
– Pielęgniarka?
– Pielęgniarka i dwóch dżentelm enów. Jeden z nich j ą niósł. To by ł duży facet.
Cum erford rzucił do telefonu:
– O m ój Boże, ktoś j ą porwał! Straciliśm y agentkę Showers!
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Gabinet prezydenta, budynek Senatu na Kremlu, Moskwa, Rosja
T
uż za biurkiem prezy denta Barkowskiego w j ego gabinecie na Krem lu wisiał herb Federacj i
Rosy j skiej . W sam y m centrum czerwonego godła znaj dował się dwugłowy złoty orzeł.
W j edny m złowrogim szponie ptak dzierży ł berło, w drugim trzy m ał carską koronę. Pośrodku
herbu widniała tarcza ze święty m Jerzy m na koniu zam ierzaj ący m się na sm oka.
Barkowski nienawidził zarówno swoj ego zaby tkowego prezy denckiego biurka, j ak i herbu, ale
tego drugiego w szczególności. Ustanowili go w 1993 roku j ego poprzednicy po upadku im perium
radzieckiego. Reform atorzy usunęli bardziej znaj om y sierp i m łot oraz m otto: „Proletariusze
wszy stkich kraj ów, łączcie się!”.
– Co m a wspólnego święty Jerzy zabij aj ący sm oka ze współczesną Rosj ą? – narzekał często
Barkowski, zwracaj ąc się do swoich gości. Legenda przy wędrowała do kraj u wraz z krucj atam i
z Libii. Dlaczego przy wódcy państwowi um ieścili krzy żowca na herbie narodowy m , kiedy by ło
ty le inny ch znacznie lepszy ch m ożliwości? Barkowski uważał, że równie dobrze on sam m ógłby
się znaleźć na ty m godle, ale oczy wiście przed święty m Jerzy m . Zrobił dla Rosj i o wiele więcej .
Prezy dent wrócił akurat do swoj ego gabinetu z lekkiego posiłku w porze lunchu, gdy rozległo się
stukanie do drzwi i do środka wszedł szef j ego sztabu, Michaił Sokołow.
– Mam nowe wiadom ości – oznaj m ił.
– Naj pierw m i coś wy j aśnij – odrzekł Barkowski. – Chciałem , żeby Pietrowa przesłuchano
i zabito. Chciałem zrzucić na Am ery kanów winę za j ego śm ierć. A co robią nasi ludzie
w Londy nie? Wy słali trzech zabój ców, żeby zastrzelili go na publiczny m wiecu! Czy to j est
zwalanie winy na FBI? W dodatku nie udało im się go zabić! A teraz Pietrow i Lebiediew nie
ży j ą, zaś ty ch dwoj e Am ery kanów ocalało.
– Pietrow nie m iał zginąć w czasie wiecu – tłum aczy ł Sokołow. – Plan by ł taki, że nasi ludzie
po wiecu urządzą zasadzkę na Pietrowa i Am ery kanów, kiedy ci będą wracać w konwoj u
do angielskiej posiadłości Pietrowa. Pom agała nam szefowa j ego ochrony. Miała sprawić, żeby
wy glądało na to, że Am ery kanie zabili Pietrowa i j ego dwóch ochroniarzy, zanim zostali
śm iertelnie ranni. Atak m ieli przeży ć ty lko szefowa ochrony i Lebiediew. By liby j edy ny m i
świadkam i i przesłuchaliby Pietrowa w sprawie złota, zanim by go wy elim inowali.
– Jeśli taki by ł plan, to dlaczego nasi ludzie zaczęli strzelać na wiecu?
– Ponieważ zostali rozpoznani w tłum ie przez Am ery kanów, zanim Pietrow zaczął swoj e
przem ówienie. Ten Dobry Sam ary tanin – niezidenty fikowany agent CIA – chciał zdem askować
j ednego z nich. Nasz człowiek spanikował i zaczął strzelać.
– To kom pletna katastrofa. Teraz wszy scy na świecie m nie obwiniaj ą, i w zasadzie trudno im
się dziwić. Londy n wy naj ął do tej roboty by ły ch agentów KGB, którzy okazali się całkowity m i
idiotam i. Całe zdarzenie przerodziło się w skandal m iędzy narodowy, a m y w dalszy m ciągu nie
wiem y, gdzie j est ukry te m oj e złoto.
– Ależ wiem y. To j est właśnie ta dobra wiadom ość, z którą przy szedłem .
– Wiesz, gdzie j est m oj e złoto? Gdzie? I skąd o ty m wiesz?
– Nie znam y j eszcze dokładnej lokalizacj i, ale wkrótce się dowiem y. Nasi ludzie w Anglii
porwali agentkę FBI – powiedział Sokołow.
– Jak to m a pom óc w odnalezieniu złota? Do czego ona m i się teraz przy da, skoro Pietrow nie
ży j e?
– Ona wie, gdzie j est ukry te pana złoto.
– To niem ożliwe – odparł Barkowski. – Według BBC po strzelaninie na wiecu leżała
nieprzy tom na w sam ochodzie. Nie m a poj ęcia, co zaszło m iędzy Pietrowem a Lebiediewem
i j ak to się stało, że obaj nie ży j ą.
– BBC kłam ie. Pietrow powiedział j ej , gdzie ukry te j est złoto, zanim um arł.
– A ty skąd m ożesz to wiedzieć?
– Bo m am y potwierdzenie tej inform acj i. Pom aga nam przy j aciel – ktoś, z kim nasz wy wiad
nie m iał od wielu lat kontaktu.
– Mam y szpiega w FBI?
– Nie, w Langley. Jeden z naszy ch naj lepszy ch agentów uj awnił się po czterech latach.
My śleliśm y, że go straciliśm y, ponieważ zerwał z nam i łączność i zniknął. Ale teraz znowu nam
pom aga. Dzisiaj rano przy słał inform acj ę, że CIA kom pletuj e ekipę, która m a udać się po złoto,
bo agentka FBI April Showers powiedziała im , gdzie j est ukry te. Musiała by ć przy tom na
w sam ochodzie, kiedy Lebiediew przesłuchiwał Pietrowa. Dlatego j ą porwaliśm y.
Barkowski wy rzucił z siebie stek przekleństw.
– Ostrzegaliśm y Am ery kanów, aby trzy m ali się z daleka od m oj ego złota, ale pan Jedidiah
Jones m y śli, że m oże m nie ignorować i uj dzie m u to na sucho.
– Panie prezy dencie, nawet j eśli agentka FBI nie powie nam , gdzie j est złoto, i tak będziem y
w stanie j e nam ierzy ć, bo nasz przy j aciel – nasza wty czka – j est członkiem ekipy zorganizowanej
przez Jonesa do zlokalizowania złota. Nie zdaj ąc sobie z tego sprawy, Jones poprowadzi nas prosto
do celu.
Prezy dent wy szczerzy ł zęby w złowieszczy m uśm iechu.
– Mam y zarówno agentkę FBI, j ak i kreta w CIA. – Zawahał się przez chwilę i dodał: – Ale czy
na ty m naszy m szpiegu m ożna polegać? Skąd wiesz, że to nie j est prowokacj a Jonesa, j edna
z wielu sztuczek CIA? Zwłaszcza że ten szpieg siedział cicho przez całe lata i poj awił się dopiero
teraz.
– To prawda, nasz przy j aciel zniknął cztery lata tem u – przy znał Sokołow. – Ale inform acj e,
które nam wcześniej przekazy wał, by ły w stu procentach wiary godne. W j ednej z j ego ostatnich
wiadom ości uprzedził nas o operacj i w Tangierze. Mogliśm y to wy korzy stać, aby pokrzy żować
plany CIA. Zginęło kilku Am ery kanów i operacj a Jonesa okazała się całkowitą porażką.
– Nasz kret potwierdzi inform acj e, które wy dostaniem y od agentki FBI, i odwrotnie –
powiedział Barkowski. – Genialne!
– Tak, ale naj pierw m usim y wy wieźć April Showers z Anglii. Nie m ożem y sobie pozwolić
na więcej błędów. Gdzie powinniśm y j ą wy słać w celu przesłuchania?
– Zabierzcie j ą w m iej sce, w które uda się ekipa poszukiwawcza CIA. Zróbcie to tam .
– Mogę spy tać w j akim celu? – zapy tał Sokołow.
– Chcę, aby Jedidiah Jones wiedział, kiedy znaj dą j ej ciało, że została stracona z powodu j ego
decy zj i o wy prawie po m oj e złoto.
– Już go zawsty dziliśm y w Tangierze – rzekł Sokołow. – I zrobim y to ponownie.
– Chcę, żeby agentka FBI i członkowie ekipy CIA zostali zabici dopiero wtedy, gdy odzy skam y
m oj e pieniądze. Ty m razem żadny ch błędów. Jak j uż będę m iał złoto, wszy scy m aj ą um rzeć.
Chcę wy słać j asny sy gnał tem u arogantowi Jedidiahowi Jonesowi.
– Wszy scy z wy j ątkiem naszego przy j aciela kreta oczy wiście – sprostował Sokołow.
– Nie, j ego też zabij cie – powiedział Barkowski. – Szpieg zdradza swój kraj ty lko z j ednego
powodu. Nie chodzi o m iłość ani żadne sekrety. Zawsze chodzi o pieniądze. A człowiek, którego
m ożna kupić, nie j est człowiekiem , do którego m ożna m ieć zaufanie. Gdy j uż zdobędziem y złoto,
nie będzie nam potrzebny.
– Ale m oże się j eszcze przy dać później – zaprotestował Sokołow.
– Jones j est na to za inteligentny. Jeśli ty lko j edna osoba przeży j e i ucieknie, będzie wiedział,
że to ona j est zdraj cą. W przeciwny m razie j ak udałoby j ej się przeży ć?
– W takim razie zabij m y ich wszy stkich, łącznie z agentką FBI. Ty m razem nam nie ucieknie.
– Nie chcę żadny ch świadków. Żadny ch ocalały ch. Chcę wkurzy ć pana Jedidiaha Jonesa
i chcę, aby wiedział, że to m oj e dzieło.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
K
orzy staj ąc z sam olotu woj skowego, Storm dostał się do am ery kańskiej bazy w Niem czech,
gdzie wsiadł na pokład pry watnego statku powietrznego wy czarterowanego przez CIA. Zabrał go
on na lotnisko woj skowe w Kazachstanie. Chociaż rząd kazachski zaprzeczał, j akoby zezwalał
na loty Am ery kanów w obrębie swoich granic, za zam knięty m i drzwiam i zawarto porozum ienie,
które um ożliwiało CIA korzy stanie z konkretny ch lądowisk dla celów swoich taj ny ch operacj i
w zam ian za am ery kańską pom oc zagraniczną. To by ła właśnie j edna z takich operacj i.
Na lotnisku w Kazachstanie Storm zastał czekaj ący na niego stary m odel Range Rovera, obok
którego stała kobieta. Ze zdj ęcia, które pokazał m u Jones, wiedział, że to Dilj a.
– Witam y w Kazachstanie – odezwała się, wy ciągaj ąc do niego rękę.
Storm ocenił j ej wzrost na j akieś sto sześćdziesiąt pięć centy m etrów, a wagę na pięćdziesiąt
pięć kilo. Miała krótkie czarne włosy i m ocny uścisk ręki. Mim o że by ła rodowitą Uzbeczką,
m ówiła z czy sty m bry ty j skim akcentem .
– Łap swoj e m anele i wsiadaj – powiedziała. – Zawiozę cię na nasz punkt etapowy, gdzie j uż
czeka reszta.
– Studiowałaś w Anglii? – zapy tał, kiedy oddalali się od lądowiska.
– Kiedy by łam dzieckiem , Rosj anie nie pozwalali nam podróżować. Ale we wszy stkich
naszy ch szkołach by ły angielskie podręczniki. Dlatego m ówię z akcentem . Kasety, który ch
słuchaliśm y, pochodziły z Londy nu. Mówię j eszcze w trzech inny ch j ęzy kach, ale nie usły szy sz
w m oim głosie śladu bry ty j skiego akcentu. Brzm ię j ak Bry ty j ka ty lko wtedy, gdy m ówię
po angielsku. – Popatrzy ła na niego i m ówiła dalej : – Będziesz się wy różniać, kiedy pój dziem y
w odległe góry. Nie wy glądasz j ak tutej si m ężczy źni. Ludzie będą m y śleć, że j esteś Rosj aninem ,
a tutaj wszy scy nienawidzą Rosj an, bo torturowali nas przez całe dziesięciolecia.
– Pom acham flagą am ery kańską.
– Powiedz im , że j esteś z am ery kańskiej telewizj i. Kocham y tutaj am ery kańską telewizj ę. Jeśli
chcesz zaim ponować kobietom , powiedz, że j esteś z Tańca z gwiazdami i chcesz zorganizować
konkurs taneczny w Uzbekistanie. Będziesz bohaterem !
– Dzięki za wskazówki – odparł Storm . Zauważy ł bliznę, która przecinała j ej policzek.
Wy doby ły j ą z ciem ności nocy światła na desce rozdzielczej . Zorientowała się, że na nią patrzy.
– Co m y ślisz o m oj ej ozdobie? – zapy tała. – Taka m ała pam iątka. Tutaj zawsze tną kobiety
po twarzy. W ten sposób kiedy kobieta codziennie patrzy w lustro, pam ięta, j aką oni m aj ą władzę.
I każdy, kto widzi taką kobietę, wie, że niebezpiecznie j est się z nią wiązać.
Sam ochód trafił na przeszkodę, która sprawiła, że oboj e podskoczy li na swoich siedzeniach.
Dilj a zj echała z głównej drogi na coś, co dla Storm a wy glądało j ak ścieżka dla krów, a co m iało
poprowadzić ich w góry.
– Nigdy nie by łeś torturowany ? – spy tała.
– Ty lko przez by łe dziewczy ny.
Range rover podj echał pod wiej ski dom o chropowaty ch kam ienny ch ścianach i drewniany m
dachu, składaj ący się ty lko z j ednego pom ieszczenia. Znaj dował się na zupełny m odludziu. Dilj a
zatrzy m ała sam ochód i powiedziała:
– Am ery kanin w środku nazy wa się Casper, a Rosj anin to Oskar. Przedstawię cię.
Wszedł za nią przez drewniane drzwi.
Mężczy zna w okularach podniósł wzrok znad stołu, na który m studiował m apę. Storm dom y ślił
się, że to Oskar. W drugim końcu pokoj u znaj dował się Casper. Siedział na krawędzi łóżka i palił
papierosa.
Oskar podniósł się z m iej sca, Casper nie. Oskar się odezwał, Casper ty lko patrzy ł.
– Ty m usisz by ć Steve – powiedział by ły rosy j ski geolog.
– Miło cię poznać, Oskar – odrzekł Storm . Popatrzy ł na Caspera i powiedział: – Znowu się
spoty kam y.
– Cześć, Stevie – rzucił Casper, akcentuj ąc j ego im ię z m anierą, która w oczy wisty sposób by ła
lekceważąca.
Gdy się ostatnio widzieli, Casper m iał czarne włosy. Teraz by ły całkowicie siwe, ściągnięte
do ty łu w koński ogon. Przy by ł m u też nowy tatuaż. Na j ego prawy m przedram ieniu widniała
czaszka z wężem wy chodzący m z j ednego oka oraz nożem wbity m w drugie.
– My ślałem , że cię zabili w Tangierze – powiedział Casper, ignoruj ąc reguły Jedidiaha Jonesa
doty czące uj awniania j akichkolwiek inform acj i na tem at wcześniej szy ch m isj i.
– Rozczarowany ?
– Wiem ty lko, że operacj a w Tangierze poszła nie tak, j ak trzeba, i sły szałem , że to z twoj ego
powodu – odrzekł szy derczo Casper.
– Fakty cznie poszła kiepsko i m y ślałem , że ty m iałeś coś z ty m wspólnego – odwzaj em nił się
Storm .
Casper podniósł się z łóżka i Storm zobaczy ł, że m a za pasem nóż Ka-Bar, stanowiący
wy posażenie am ery kańskiej piechoty m orskiej . Obaj m ężczy źni wbili w siebie wzrok i Storm
zaczął przy gotowy wać się do walki.
– Straciłem w Tangierze dobry ch ludzi – m ówił Casper. – Dobry ch ludzi, którzy nie powinni
by li um rzeć.
– Ja skończy łem na podłodze z bebecham i podziurawiony m i przez kule, podczas gdy ty
popij ałeś sobie piwko w barze ty siące kilom etrów dalej – odparował Storm . – Więc nie rób m i
wy kładu na tem at ofiar.
– Panowie, to naprawdę nie j est czas ani m iej sce na kłótnie – odezwał się cicho Oskar.
Dilj a wkroczy ła m iędzy Caspera i Storm a i powiedziała z dezaprobatą:
– Zostaliśm y wy brani do tego zadania, bo Jedidiah Jones nam zaufał. Musim y by ć
profesj onalistam i. Możecie rozwiązać swoj e pry watne spory, j ak znaj dziem y złoto.
– Kobieta z blizną m a racj ę – m ruknął Casper. – Później załatwim y nasze porachunki,
chłoptasiu.
Storm nie potrafił zrozum ieć, dlaczego Jones dobrał go w parę z Casperem . Wiedział ty lko,
że j eśli chodzi o tego ty pka, m usi m ieć oczy z ty łu głowy. Co do pozostałej dwój ki, Dilj a
wy dawała się osobą godną zaufania, zaś Oskara nie by ł pewien. Czy Jones m iał j akieś powody –
oprócz faktu, że wszy scy oficj alnie by li „zaginieni lub m artwi” – żeby skom pletować z nich
druży nę?
– Niech wszy scy się tu zbiorą – odezwała się Dilj a, przej m uj ąc dowodzenie.
Każdy z nich zaj ął m iej sce po j ednej ze stron kwadratowego stołu.
– Jesteśm y tutaj , u podnóża ty ch gór – powiedziała, wskazuj ąc palcem na m apę. – Jutro rano
poj edziem y w góry sam ochodem tak daleko, j ak to m ożliwe, a potem będziem y szli przez granicę
do Uzbekistanu. Mieliśm y rozkaz, żeby iść tędy. – Przesunęła ręką po m apie do m iej sca, gdzie
zaznaczy ła punkt j asnoczerwony m krzy ży kiem . – Tutaj j est ukry te złoto. Ale zostaliśm y
zawróceni.
– O czy m ty m ówisz? – spy tał Oskar.
– Tak – zawtórował m u Casper podej rzliwy m tonem . – Skąd ta zm iana planu w ostatniej chwili?
– Jak wiecie, z podnóża ty ch gór nie m a sposobu, aby skontaktować się z Langley, ale gdy
by łam na lotnisku, odebrałam pilny telefon od Jonesa. Dał m i dodatkowe rozkazy.
– Nie podoba m i się to – m ruknął Casper.
– Widziałem się wczoraj z Jonesem i nic m i nie powiedział o zm ianie planów – dodał Storm .
– Odkąd opuściłeś Niem cy, m iałeś rozkaz, żeby nie wchodzić na linię – przy pom niała m u. –
Wy gląda na to, że twoj a przy j aciółka została porwana w Anglii.
– Agentka Showers porwana! – wy krzy knął Storm . – Jak to m ożliwe? Przecież j est w szpitalu
i dochodzi do siebie po postrzale.
– By ła w szpitalu w Oksfordzie, ale została uprowadzona, gdy wieziono j ą do angielskiej bazy
lotniczej , skąd m iała wrócić do Stanów.
– Kto j ą dopadł? Gdzie ona teraz j est?
– Według inform acj i, j akie posiada Jones, przewieziono j ą sam olotem do Dży zaku, m iasta
położonego dość blisko naszego pierwotnego m iej sca przeznaczenia w Górach Molguzar –
odrzekła Dilj a. – Kazał nam udać się do Dży zaku i j ą odbić.
– Co takiego? – powiedział Oskar z oburzeniem . – Jestem geologiem . Nie będę nadstawiał karku,
bo j akaś lekkom y ślna agentka FBI dała się porwać.
Ruchem , który zaskoczy ł nawet j ego sam ego, Storm chwy cił Oskara za koszulę, poderwał go
z podłogi i uderzy ł j ego głową o stół, twarzą do m apy.
– Mówisz o m oj ej partnerce – wy cedził. – Ona nie j est lekkom y ślna i pój dziem y j ą uratować.
Czy to j asne?
– Proszę, puść Oskara – odezwała się Dilj a beznam iętnie.
Storm poluzował uchwy t i Rosj anin się podniósł. By ł wy raźnie zły.
– Dotknij m nie j eszcze raz, a cię zabij ę – wy rzucił z siebie.
– Czy m ? – spy tał Casper. – Kawałkiem skały ? – Sięgnął ręką do pasa, wy ciągnął z pochwy nóż
i wy rzucił go w powietrze w taki sposób, że nóż się obrócił, a Casper złapał broń za ostrze. – Mogę
ci go poży czy ć, j eśli m y ślisz, że j esteś w stanie go dopaść.
Oskar spoj rzał na wy ciągnięty w j ego stronę nóż, a potem na Storm a.
– Ha, dokładnie tak j ak m y ślałem – skom entował Casper, chowaj ąc nóż za pas. – Wiedziałem ,
że nie m asz j aj . – Popatrzy ł na Dilj ę i m ówił dalej : – Ale ten kom uch m a racj ę. Zwerbowano nas
do pom ocy w odnalezieniu zaginionego złota. Jeśli ta dziwka z FBI potrzebuj e ratunku, to dlaczego
Jones nie wy śle m arines?
– My j esteśm y naj bliżej – odparła.
– I j esteśm y niewy kry walni – dodał Storm .
– Masz na m y śli zbędni – sarknął Casper.
– Ta kobieta wie, gdzie j est złoto – m ówiła Dilj a. – Jeśli wy j awi im to, zanim zdołam y j ą
uratować, m ożem y wej ść prosto w pułapkę.
– W takim razie m usim y albo j ą uratować, albo uciszy ć – odparł Casper.
– Uratuj em y j ą – rzucił Storm stanowczo. – Nikt nie zrobi j ej krzy wdy.
Casper oparł dłoń na rękoj eści noża i powiedział:
– Ja nie j estem j ak nasz m ały kom unisty czny kolega, chłoptasiu. Chwy ć m nie ty lko za koszulę
i przy ciśnij m oj ą głowę do stołu, a j a się odwinę z rozm achem . Zrobię ci taką pam iątkę, j aką m a
nasza uzbecka księżniczka.
– Wy dwaj , m oże dacie sobie po m ordzie i będziecie m ieli to z głowy ? – zaproponowała Dilj a.
– To nie j est dem okracj a. Jones wy dał nam rozkaz i wszy scy m usim y go słuchać, z różny ch
przy czy n.
Casper zdj ął rękę z noża i zapy tał:
– Gdzie oni trzy m aj ą tę dziwkę?
Dilj a stuknęła palcem w m apę.
– To j est m iasto Dży zak. Jones zorganizował transport i urządzenie śledzące z nawigacj ą
satelitarną, które będą na nas czekać po drugiej stronie gór, gdy przekroczy m y j utro rano granicę.
Powiedział, że m am y uży ć GPS-a, aby dostać się do m iej sca, gdzie przetrzy m uj ą tę kobietę.
Gdy tam dotrzem y, m am przekazać dowództwo Casperowi.
– Casperowi? – zapy tał Storm z niedowierzaniem .
– Tak – odpowiedziała stanowczo. – Jones wy rażał się niezwy kle j asno. Gdy będziem y
w Dży zaku, m am y nie próbować dzwonić ani kontaktować się w j akikolwiek sposób z agencj ą,
gdy ż nasze sy gnały zostaną przechwy cone przez władze uzbeckie. Jones powiedział,
że do Caspera należy opracowanie planu uratowania agentki Showers.
– Naj wy raźniej Jones nie chce, aby ś schrzanił tę akcj ę ratunkową, tak j ak to zrobiłeś
w Tangierze – stwierdził Casper.
Storm owi udało się poham ować, chociaż wszy stko się w nim gotowało.
– Naj pierw uratuj em y Showers, a potem wy ruszam y po złoto – powiedziała Dilj a.
– Zakładaj ąc, że ona j eszcze ży j e – wtrącił się Oskar.
Casper wy szczerzy ł się w uśm iechu, dem onstruj ąc brak przedniego zęba.
– Lepiej bądź dla m nie m iły, chłoptasiu. Los twoj ej dziewczy ny j est teraz w m oich rękach.
– Zgadza się, i ty m razem lepiej zaplanuj doskonałą akcj ę ratunkową.
Storm by ł poważnie zaniepokoj ony. Nie m artwił się o siebie, ale o Showers. Nie chciał nawet
m y śleć o ty m , co m ogło się z nią dziać w tej chwili.
ROZDZIAŁ ÓSMY
G
dzie ona j est?
April Showers leżała nieruchom o. Nie chciała, aby pory wacze wiedzieli, że oprzy tom niała.
Musiała ocenić sy tuacj ę. Ile czasu m inęło, odkąd została uprowadzona w Anglii? Jak długo by ła
pod wpły wem środka usy piaj ącego? Przez wpółprzy m knięte oczy uważnie zbadała otoczenie.
W niewielkim pom ieszczeniu niewiele by ło widać, ale nic nie wskazy wało na to, żeby ktoś j ą
obserwował. Dobrze. Otwarła szeroko oczy i rozej rzała się w poszukiwaniu kam ery wideo. Nie
znalazła żadnej w zasięgu wzroku.
Kom ora, w której się znaj dowała, by ła zim na i wilgotna. Ze środka betonowego sufitu zwisała
niskowatowa żarówka. Ściany też by ły zrobione z betonu. W j edny m kącie widniała m etalowa
rura i szlauch owinięty wokół stalowego wieszaka przy twierdzonego do ściany. Z wy sokiego sufitu
zwisały haki rzeźnickie i zdała sobie sprawę, że j est przetrzy m y wana w pom ieszczeniu, w który m
zarzy nano zwierzęta. Panuj ący tu sm ród potwierdził j ej podej rzenia. Gnij ąca m ieszanka stu
cuchnący ch odorów. Na j ej skórze siadały m uchy. Kiedy próbowała j edną pacnąć, j ej prawe
ram ię przeszy ł nagły ból. W otępieniu wy wołany m narkoty kiem zapom niała o ranie
postrzałowej . Dotknęła swoj ego ram ienia. Ktoś opatrzy ł j e świeży m bandażem . Jej prawa ręka
zwisała z boku. Mogła nią ruszać, ale nie bez ogrom nego bólu i j edy nie w ograniczony m zakresie.
Miała na sobie te sam e dżinsy i T-shirt, które założy ła, gdy opuszczała szpital. Zginęła gdzieś ty lko
j ej czapka bej sbolowa. Na szy i wciąż wisiał tem blak. Pom agaj ąc sobie lewą ręką, wsunęła
do niego prawy nadgarstek. Trochę lepiej .
Usiadła, podpieraj ąc się lewą ręką. Leżała na cienkim m ateracu poplam iony m krwią
i śm ierdzący m ury ną. Prawą kostkę u nogi otaczała skórzana obroża. Wiązanie by ło
przy m ocowane do krótkiego półm etrowego łańcucha, przy twierdzonego na stałe do podłogi.
Gdy by m iała nóż, m ogłaby przeciąć obrożę. Ale nie dałaby rady przerwać łańcucha.
Do pom ieszczenia prowadziło ty lko j edno wej ście i m iało ono bardzo solidne drzwi. Nie by ło
żadny ch okien. Ucieczka stąd będzie trudna.
Podciągnęła nogi do piersi. Kiedy oni przy j dą? Zupełnie straciła poczucie czasu i bardzo j ą to
denerwowało. Czy teraz by ła noc, czy dzień? Czy oni spali?
Showers nigdy nie by ła cierpliwą osobą i po kilku m inutach bezskutecznego polowania
na m uchy i zastanawiania się, co będzie dalej , zdecy dowała, że czas przej ąć kontrolę nad
sy tuacj ą. Krzy knęła więc, wy zwalaj ąc narastaj ącą w niej furię.
– Tutaj j estem ! Chodźcie do środka!
Czekała, nasłuchuj ąc. Żadnej reakcj i. Ty lko cisza. Postanowiła więc spróbować j eszcze raz.
– Hej ! – zawołała. – Zacznij m y tę im prezę!
Dalej żadnej odpowiedzi.
Nie m ogła wiedzieć, że zaledwie kilka m etrów dalej znaj dował się Hasan Sadikow, który
siedział na składany m krześle na zewnątrz pokoj u. Plecam i opierał się o drzwi i pochłonięty by ł
lekturą.
Książki by ły dla Hasana ucieczką. Nie zwracał uwagi na krzy ki Showers i skupił się na powieści.
Chciał przeczy tać j eszcze trzy dzieści stron, zanim będzie m usiał przerwać i j ą przesłuchać. Takie
oczekiwanie m ogło okazać się bardzo przy datne. Robił to j uż przedtem wiele razy i za każdy m
razem odkry wał, że niepewność by ła dla j ego ofiar bardzo niekom fortowa. Wy obraźnia m oże
by ć o wiele gorsza od rzeczy wistości, zwłaszcza dla ludzi Zachodu. Naoglądali się za dużo
horrorów.
Hasan dawał też Showers nauczkę. Chciał, żeby zrozum iała, że nie m a żadnej kontroli nad
swoj ą obecną sy tuacj ą. By ła całkowicie na j ego łasce.
Zanim skończy ł czy tać i włoży ł książkę do znoszonej sakwy, którą przy niósł z sobą, w rzeźni
zapanowała cisza. Naj wy ższy czas zabrać się do pracy. Wstał, odry glował drzwi, złoży ł
m etalowe krzesło, na który m wcześniej siedział, podniósł sakwę i wniósł to wszy stko do środka.
Gdy wszedł, Showers wciąż trzy m ała głowę przy ciśniętą do kolan. Szy bko opuściła nogi.
– My ślę, że powinniśm y rozm awiać po angielsku – powiedział uprzej m ie na powitanie. Zbliży ł
się do niej , rozłoży ł krzesło i usiadł na nim . W oczach Showers Hasan z wy glądu niczy m się nie
wy różniał. By ł to m ężczy zna w średnim wieku, średniego wzrostu, z brzuchem przelewaj ący m
się przez pasek od spodni. Przy pom inał j ej facetów, który ch widuj e się, j adąc autobusem
do pracy, albo chodzący ch z dziećm i na zakupy. Mógł by ć kim kolwiek.
– By łem w Stanach Zj ednoczony ch – oznaj m ił, uśm iechaj ąc się. – Nowy Jork, Waszy ngton,
no i oczy wiście Orlando. By ła pani w Disney landzie?
– W Disney World – poprawiła go. – Disney land j est w Anaheim w Kalifornii. W Orlando j est
Disney World.
Przej echał prawą ręką po czarny ch włosach. Pokręcił szy j ą, obracaj ąc głowę z j ednej strony
na drugą, zupełnie j akby by ł bokserem rozgrzewaj ący m się przed walką.
– Chciałaby m skorzy stać z toalety – oznaj m iła Showers. Sprawdzała go.
Zam ilkł, rozważaj ąc j ej prośbę, po czy m powiedział:
– Jestem rozsądny m człowiekiem . – Zawołał coś w obcy m j ęzy ku i do środka wszedł m łodszy
m ężczy zna. – Przy nieś wiadro.
– Wolałaby m pój ść do łazienki – powiedziała Showers.
– Oczy wiście, że by pani wolała, ponieważ wtedy m ogłaby pani spróbować ucieczki z tego
pom ieszczenia. Ale wiadro będzie m usiało wy starczy ć.
Pom ocnik postawił j e obok krzesła Hasana, a ten przesunął j e stopą w j ej kierunku.
– Może to pani zrobić tutaj , j a poczekam – rzekł. – Mogę nawet odwrócić głowę.
Biorąc pod uwagę, j ak wielkim problem em by ło dla niej odpięcie spodni w toalecie na stacj i
benzy nowej w Anglii, Showers zdecy dowała się zaczekać. Kopnęła wiadro z powrotem w j ego
stronę.
– Nie uży j ę tego.
Wzruszy ł ram ionam i.
To by ła próba sił, którą j ak widać m iała przegrać.
– Kiedy by łem w Stanach Zj ednoczony ch – m ówił dalej Hasan – wielokrotnie sły szałem
j edno zdanie: „Mam dobrą i złą wiadom ość”. – Wy szczerzy ł zęby w uśm iechu, naj wy raźniej
zadowolony z siebie, po czy m konty nuował: – Dobra wiadom ość j est taka, że nie j estem
brutalem . Nie j estem terrory stą. Nie m am zam iaru przetrzy m y wać pani w niewoli przez całe
lata dla okupu albo poświęcić pani na chwałę Allachowi. Jeśli to m a j akieś znaczenie, zostałem
wy chowany w wierze prawosławnej .
– I naj wy raźniej przespałeś szkółkę niedzielną.
– Cięty dowcip – stwierdził. – Podoba m i się. To sprawia, że m oj a praca j est wy zwaniem .
Położy ł sakwę na m asy wny ch kolanach i wy j ął stary m odel dy ktafonu m arki Panasonic
na m ikrokasety. Upewniwszy się, że w środku j est taśm a, włączy ł go i położy ł na podłodze.
– Moi pracodawcy będą chcieli wiedzieć dokładnie, co pani do m nie m ówiła i j ak to pani
powiedziała. Zostałem wy naj ęty, aby m ieli pewność, że m ówi pani prawdę.
Hasan wy trząsnął papierosa z twardego pudełka i poczęstował j ą.
– Nie palę – odm ówiła.
– Ja też nie. Obrzy dliwy nałóg – odparł, zapalaj ąc papierosa i powoli wy puszczaj ąc dy m .
Jego zaprzeczenie nie m iało sensu i Showers zaczęła się zastanawiać, czy z wy czerpania plączą
j ej się m y śli. Nagle Hasan pochy lił się do przodu i przy tknął płonący czubek papierosa do j ej
szy i. Krzy knęła i szarpnęła się do ty łu, gdy zapach spalonego ciała dotarł do j ej nozdrzy.
Oparł się z powrotem na krześle i zaciągnął się papierosem , dopóki j ego czubek znowu nie
zapłonął.
– A teraz zła wiadom ość – powiedział twardo. – Sprawię ci j eszcze więcej bólu niż to.
Showers oddy chała gwałtownie.
– Chy ba nigdy nie by ła pani przesłuchiwana – stwierdził. – Ale sądzę, że m y ślała pani o ty m .
Każdy o ty m m y śli. Czy uda m i się nie zdradzić? Czy pęknę? To py tanie zadaj e sobie głupiec.
A wie pani dlaczego?
Potrząsnęła przecząco głową.
– Ponieważ wszy scy w końcu pękaj ą. Pękaj ą albo um ieraj ą. Jedy ną prawdziwą niewiadom ą
j est to, ile czasu potrzeba, żeby powiedziała m i pani prawdę. Dla m nie to nie m a znaczenia.
Minuta, godzina, m oże cały dzień. Ale dla pani to będzie m iało ogrom ne znaczenie. – Popatrzy ł
na czerwoną końcówkę papierosa i pochy lił się do przodu. Showers insty nktownie się cofnęła.
Bły snął wy szczerzony m i pożółkły m i zębam i.
– Proszę m i powiedzieć, czy lubi pani czy tać? – zapy tał.
Kiwnęła głową twierdząco.
– To dobrze – odparł. – Ja kocham literaturę. Codziennie staram się przeczy tać j edną książkę.
Robię to, odkąd skończy łem sześć lat. Robię to, ponieważ chcę się uczy ć. Cały czas próbuj ę
udoskonalić swój um y sł, a czy tanie pom aga w rozwiązy waniu problem ów. Czy kiedy kolwiek
czy tała pani „Jeden dzień Iwana Denisowicza” Sołżenicy na? Nie? To ważna książka, bardzo ważna
książka o ży ciu w radzieckim łagrze, gdzie ludzie by li m altretowani. Gdy by j ą pani czy tała, to
m oże dowiedziałaby się z niej pani czegoś, co teraz m ogłoby by ć przy datne.
Milczała.
– Wie pani, co powiedział Sołżenicy n o Am ery kanach po ty m , j ak wy em igrował ze Związku
Radzieckiego i przez wiele lat m ieszkał w waszy m kraj u? Powiedział, że Am ery kanom brakowało
kręgosłupa m oralnego, aby pokonać kom unizm . Powiedział, że nie starczy ło wam odwagi.
Wzięła głęboki oddech i odparła:
– Może nie zauważy łeś, ale zim na woj na skończy ła się j akiś czas tem u i m y wciąż trwam y,
w przeciwieństwie do kom unizm u.
– Bezczelna. Lubię to. Wy zwanie.
Przez ten czas j ego papieros się wy palił, rzucił więc niedopałek na podłogę i przy deptał. Sięgnął
do sakwy i wy j ął z niej zwój ciężkiego białego sznura.
Przy glądała m u się uważnie.
– Nie bez powodu wspom niałem o książkach – powiedział. – To dlatego, że uważam , iż każdy
człowiek powinien dąży ć do doskonalenia się w wy branej profesj i. Weźm y na przy kład m oj ą
dziedzinę. Mógłby m uży wać ty ch sam y ch technik za każdy m razem , gdy kogoś przesłuchuj ę, ale
j ak wtedy m ógłby m się doskonalić? Dlatego zawsze szukam czegoś bardziej skutecznego. Jak
na przy kład ten sznur. Czy wie pani, j ak wiele j est sposobów, na które m ożna związać ludzkie ciało,
aby spowodować ogrom ny ból?
Nie odpowiedziała.
– Japończy cy wprowadzili więzy, sznury i ból do swoich zwy czaj ów seksualny ch. Nazy waj ą to
Kinbaku albo Sokubaku – zniewolenie seksualne przy uży ciu sznurów. Wiedziała pani o ty m ?
W dalszy m ciągu m ilczała. Popisy wał się.
Znowu się wy szczerzy ł w uśm iechu i spy tał:
– O co chodzi? Zapom niałaś j ęzy ka w gębie, j ak wy to m ówicie? Czy też powiedziałem coś nie
tak? – Położy ł sznur na podłogę i wy j ął z torby nowy przedm iot. By ły to dwie ży łki kabla
elektry cznego. – Elektrowstrząsy, zwłaszcza stosowane na inty m ny ch częściach ciała, m ogą by ć
niezwy kle bolesne, ale to wie każdy, kto ogląda telewizj ę. Wy obraźnia nie wchodzi tu w grę. To
prozaiczna tortura. – Odłoży ł kabel i powiedział: – Widzi pani, taki profesj onalista j ak j a próbuj e
dopasować różne narzędzia, j akie m a do dy spozy cj i, do wy j ątkowej osobowości człowieka,
którego przesłuchuj e. Do m nie należy znalezienie naj właściwszego bodźca, dzięki którem u
zy skam pewność, że powie m i pani to, co m uszę wiedzieć. Powinna by ć pani wdzięczna, że nie
j estem j akim ś brutalem , ale prawdziwy m fachowcem , ponieważ w rzeczy sam ej wy świadczam
pani przy sługę. To niewiary godne, ile bólu m ogą znieść niektórzy ludzie, ale m ogę tego pani
oszczędzić. Wy starczy, że dowiem się, czego się pani naj bardziej boi, i wy korzy stam tę wiedzę.
To szy bsze i bardziej hum anitarne, naprawdę. Zatem wy świadczę pani przy sługę. Poważnie,
powinna m i pani podziękować.
– Podziękuj ę ci, j eśli odczepisz ten łańcuch i m nie wy puścisz – odrzekła.
Popatrzy ł Showers w oczy i się uśm iechnął.
– Uży wałem wszy stkich rodzaj ów urządzeń na kobietach takich j ak pani – powiedział. –
Krzy czą, ale to sam o robią m ężczy źni. – Hasan wy ciągnął z sakwy przezroczy stą plastikową
torebkę wy pełnioną krakersam i. – Wy glądaj ą sm akowicie, prawda? – spy tał. – Zupełnie nie j ak
narzędzie tortur. Jest pani głodna? – Otworzy ł torebkę i wziął ciastko do ust. – Ale we właściwy ch
rękach, kogoś, kto zna się na rzeczy... Zdradzę pani coś w sekrecie. – Potrząsnął torebką. – Jeśli
włożę pani na głowę tę torbę i zgniotę w niej trochę krakersów, w końcu będzie m usiała pani
wciągnąć j e do płuc i te okruchy podrapią pani wnętrzności. Zacznie pani pluć krwią. – Dokończy ł
krakersa i odłoży ł torebkę na podłogę. – I co, dalej j est pani głodna? – Następnie wy j ął z torby
noży ce ze stali nierdzewnej . – Okaleczenie, odcinanie palców u rąk i stóp albo narządu płciowego
m ężczy zny m oże by ć bardzo skuteczne. Oszpecenie przeraża ludzi – szczególnie kobiety – i j est
żałośnie łatwe. Odcięcie ręki albo stopy. Wy dłubanie oka. Przecięcie policzka. Czy kiedy kolwiek
czuła pani zapach własnego palonego ciała...? Ach tak, przed chwilą. – Ponownie się uśm iechnął
i dodał: – To wy m aga ty lko naczy nia z benzy ną i zapałki. – Um ieścił noży ce w rzędzie, który
starannie tworzy ł na podłodze. Następnie wy j ął z torby drewnianą pałkę. – Bicie ludzi j est
przy puszczalnie naj bardziej prostacką form ą perswazj i, i naj częściej spoty kaną.
Zdała sobie sprawę, że pokazuj e j ej te wszy stkie narzędzia nie ty lko po to, aby j ą zastraszy ć,
ale także żeby obserwować j ej reakcj ę.
– Jestem w błędzie – powiedział złowrogo. – Tak j ak wtedy, kiedy powiedziałem Disney land,
a m iałem na m y śli Disney World. Widzi pani, bicie m oże by ć powszechną form ą tortur, ale
m ożna by się spierać, czy inna prakty ka nie j est stosowana równie często w aresztach
i więzieniach. Wy korzy sty wanie seksualne. Gwałt.
– Usły szałam j uż dosy ć – odezwała się Showers. – Jesteś wielkim , dzielny m m ężczy zną z m ałą
torbą przerażaj ący ch narzędzi, zwłaszcza j eśli m asz przed sobą przy kutą do podłogi kobietę
z niesprawną ręką. Jeśli wpadniesz w kłopoty, wy starczy, że wezwiesz swoich zbirów z zewnątrz.
Ale m nie nie oszukasz. Przej rzałam cię. Zwy kły z ciebie sady sty czny m ały zboczeniec, robal
i ludzki śm ieć, którego podnieca znęcanie się nad bezbronny m i ludźm i. Czy to sprawia, że czuj esz
się ważny ? Czuj esz się silny ?
Patrzy ła, j ak policzki Hasana pokry waj ą się rum ieńcem . W akadem ii FBI uczono j ą,
że w sy tuacj i, gdy agent m a do czy nienia z wrogim świadkiem , ważne j est, aby przej ąć kontrolę
nad przesłuchaniem , a potem zarówno zastraszy ć świadka, j ak i się z nim zaprzy j aźnić. Teraz ona
by ła po drugiej stronie. By ła świadkiem i podej rzewała, że Hasan nie czy tał tego sam ego
podręcznika ani nie m iał zam iaru grać według reguł FBI.
– Torturowanie ciebie sprawi m i ogrom ną przy j em ność – powiedział.
– Dokładnie tego się spodziewałam po takiej gnidzie j ak ty – odrzekła.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Dalej nie poj edzie – oznaj m ił Storm .
Dilj a wcisnęła pedał gazu range rovera i silnik sam ochodu zawy ł, ale nawet przy napędzie
na cztery koła i zdolności pokony wania wzniesień SUV osiągnął koniec swoich m ożliwości. Dilj a
wy łączy ła silnik, zostawiła kluczy ki w stacy j ce i oznaj m iła oczy wisty fakt:
– Stąd idziem y na piechotę.
Cała czwórka przeszła do ty lny ch drzwi poj azdu, żeby zabrać swoj e rzeczy. Wszy scy m ieli
na nogach buty do wspinaczki i by li zaopatrzeni w broń ręczną. Oprócz plecaka Casper niósł
zarzuconą na ram ię strzelbę kalibru 12 m m , Dilj a m iała karabin snaj perski, a Storm by ł
uzbroj ony w kałasznikowa. Oskar niósł torbę z różnego rodzaj u wy posażeniem geologiczny m .
– Jak daleko j est do przej ścia granicznego? – zapy tał Storm .
– Ty lko pięć kilom etrów – odparła. – Nie m usim y wspinać się na szczy t ty ch gór. Jest ścieżka,
która j e przecina, ale doj ście do niej zaj m ie nam j akieś dwie godziny ze względu
na ukształtowanie terenu. Ważne, żeby wszy scy patrzy li pod nogi.
– Za j aki czas będziem y w Dży zaku? – py tał dalej Storm .
– Dotrzem y tam przed zm ierzchem .
– To da im dużo czasu na przesłuchanie twoj ej dziewczy ny – powiedział Casper, prowokuj ąc
go. – Może też zrobią ładną m ałą bliznę na j ej twarzy, po ty m , j ak puszczą j ą w obieg niczy m
butelkę.
– Za dużo gadasz – odrzekła Dilj a. – Oszczędzaj oddech na wspinaczkę.
– Są tam pogranicznicy ? – spy tał Oskar.
– Rzadko zdarzaj ą się patrole. Granica w ty ch górach m a ty le kilom etrów, że niem ożliwością
j est pilnowanie każdego przej ścia.
Dilj a prowadziła. Oskar zaczął iść zaraz za nią, zaś Casper i Storm zawahali się, który m a iść
pierwszy.
– Proszę bardzo, słodziutki – powiedział szy derczo Casper.
Storm potrząsnął przecząco głową. Nie chciał m ieć Caspera za sobą i Casper o ty m wiedział.
Zachichotał i poszedł za Oskarem , zostawiaj ąc Storm a z ty łu.
Nie by ło żadnego konkretnego szlaku i zbocze wkrótce zrobiło się strom e, ale nie na ty le, aby
m usieli iść związani liną. Szczy ty gór pokry wał głęboki śnieg, którego unikali, j eśli ty lko by ło to
m ożliwe. Po j akiej ś półgodzinie wędrówki doszli do usy piska luźny ch skał, na które m usieli się
wspiąć. Wy m agało to uży cia rąk, j ako że wspinali się na postrzępione skały na czworakach. Dilj a
z łatwością wdrapy wała się po tej nawierzchni, ale Oskar stracił oparcie dla stóp i kilkanaście
kawałków skały wielkości pięści poleciało za nim w dół po zboczu, o m ały włos nie trafiaj ąc
Caspera i Storm a.
– Przepraszam ! – zawołał do nich.
Casper szpetnie zaklął, a Storm pożałował naty chm iast swoj ej decy zj i, żeby trzy m ać się
na końcu. Wiedział, co się stanie. Chwilę później uchy lał się przed następny m kawałkiem skały,
który koziołkował w kierunku j ego twarzy. Za nim spadł następny, większy kam ień, który prawie
się o niego otarł.
– Ups – powiedział Casper. – Moj a wina.
Kiedy doszli do usy piska, ruszy li ścieżką kozic, która wkrótce zawiodła ich do przecinki m iędzy
góram i. Powietrze by ło rozrzedzone i wszy scy z trudem łapali oddech. Nagle Dilj a podniosła rękę
i wszy scy się zatrzy m ali. Przy kucnęła, a oni za nią. Jakieś trzy sta m etrów przed sobą zobaczy li
dwóch m ężczy zn w m undurach uzbeckiej straży granicznej . Obaj by li uzbroj eni w broń
autom aty czną. Palili papierosy i rozm awiali.
Skulony w kucki Casper przy sunął się do Dilj i.
– Daj m i M24 – powiedział, m aj ąc na m y śli am ery kański karabin snaj perski, który niosła. –
Zabij ę ich.
– Jest ich dwóch – odrzekła.
– I co z tego? Zdej m ę drugiego, zanim się zorientuj e, co się stało z j ego kum plem .
– Nie – zaprotestowała stanowczo. – Możesz chy bić. Jeden z nich m oże uciec. Zaczekam y.
– Ja nigdy nie chy biam – odparł Casper. – A oni m ogą tu stać kilka godzin.
– Z j akiego powodu? – zapy tała. – To j est dla nich ruty nowy postój . Ta ścieżka j est dobrze
znana. Zaczekam y.
Casper wy dał z siebie zdegustowany pom ruk i wrócił w pobliże Storm a. Usiadł, opieraj ąc się
plecam i o skałę i przy m knął oczy, ale nie m ógł się powstrzy m ać od prowokowania Storm a.
– Tik-tak, tik-tak – powiedział szeptem . – Każda m inuta, j aką tracim y, tkwiąc tutaj , to dla nich
kolej na m inuta, aby zabawiać się z twoj ą przy j aciółką. Może ty lko wy rwą j ej paznokieć, a m oże
obetną j ej cały palec albo nawet rękę. Jak ci się podoba przezwisko „Kikutek”?
Storm przesunął się wy żej , do m iej sca, gdzie Dilj a obserwowała strażników przez lornetkę,
którą podała m u naty chm iast, gdy się zbliży ł.
– Liczy się każda chwila – przy pom niał j ej Storm .
– Ci dwaj m ężczy źni wchodzą w skład dwunastoosobowej druży ny. Jeżdżą ciężarówką
do naj bardziej uczęszczany ch przej ść graniczny ch, a potem rozchodzą się w poszukiwaniu
przem y tników narkoty ków i nielegalny ch im igrantów. Jeśli Casper ich zastrzeli, ich towarzy sze
dowiedzą się o ty m . Nie ocalim y twoj ej przy j aciółki, j eżeli nas odkry j ą.
Storm widział przez lornetkę, j ak j eden ze strażników rzuca na ziem ię niedopałek papierosa.
Potem strażnik odwrócił się i razem z towarzy szem zaczęli oddalać się od przej ścia.
– Poczekam y j eszcze piętnaście m inut, żeby dołączy li do reszty i odj echali. Potem
przekroczy m y granicę z Uzbekistanem . Mam ty lko nadziej ę, że strażnicy nie odkry li naszego
nowego poj azdu ukry tego po drugiej stronie granicy. Z ty ch gór do naj bliższego m iasta j est
bardzo daleko.
Storm pom y ślał o Showers. Sam a, przesłuchiwana w Dży zaku. Nie by ł człowiekiem
religij ny m , ale pom odlił się w duchu, aby czekał na nich sam ochód i aby Showers wciąż ży ła,
gdy do niej dotrą.
Po kilku m inutach przedziwna czwórka przeszła ostrożnie przez granicę i wąską ścieżką zaczęła
schodzić z góry. Droga w dół okazała się o wiele trudniej sza niż wspinaczka. Tracili równowagę,
przez co zbaczali na krawędź ścieżki i by li zm uszeni do stawiania szy bkich, drobny ch kroków, co
m ogło się skończy ć fatalny m upadkiem .
Szukali wzrokiem pograniczników, ale nie widzieli żadnego z nich.
– Tam ! – zawołała Dilj a po upły wie około godziny i wskazała ręką na kępę drzew. Storm
dostrzegł odbicie słońca w przedniej szy bie chevroleta z napędem na cztery koła. Gdy doszli
do niego, zrzucili ekwipunek i zatrzy m ali się, aby złapać oddech.
Oskar zniknął m iędzy drzewam i za potrzebą. Casper studiował m apę pozostawioną wewnątrz
SUV-a razem z podręczny m satelitarny m GPS-em . W ten sposób Storm i Dilj a zostali sam i.
Podeszli do dużej skały wznoszącej się nieopodal, gdzie Dilj a napiła się wody, a potem podała
m anierkę Storm owi.
– Pięknie tutaj – powiedziała, przebiegaj ąc wzrokiem m alownicze równiny, które rozciągały się
przed nim i cały m i kilom etram i ze wzniesienia.
Storm wiedział, że nie powinien o to py tać, ale nie m ógł się powstrzy m ać.
– Dlaczego związałaś się z Jonesem ?
– Kiedy rozpadł się Związek Radziecki, ponad dwa m iliony Rosj an wróciło do Rosj i, bo
wiedzieli, co się stanie, j eśli tutaj zostaną. Ale uzależniliśm y się od ich subwencj i i powstał chaos.
Ludzie głodowali. Mój kraj zam ieszkuj ą w przeważaj ącej większości m uzułm anie wy znania
sunnickiego. Związana z Al-Kaidą grupa Dżihad zaczęła wkrótce organizować tu ataki
terrory sty czne, gdy ż nasz rząd zaprzy j aźnił się z Am ery kanam i. Moi rodzice, m ąż i córka zginęli
w zam achu bom bowy m w kawiarni. Chciałam um rzeć, ale przedtem chciałam zabić tak wielu
terrory stów, j ak to ty lko m ożliwe. Znaleźli m nie ludzie Jonesa. Pom ogli m i przeniknąć do grupy
Dżihad.
W j ej ustach brzm iało to bardzo prosto – tak j ak zapisanie się do grupy Terrory ści 101. Ale
Storm wiedział swoj e. Znał grupę Dżihad i m iał świadom ość, że to naj bardziej taj em nicza
i zabój czo groźna ze wszy stkich organizacj i ekstrem isty czny ch. To z powodu j ednego
z przy wódców grupy Dżihad, ekstrem isty znanego j ako Żm ij a, Storm został wy słany do Tangieru.
Jones potrzebował Storm a, aby pom ógł wy śledzić Żm ij ę, gdy ż CIA zdoby ło inform acj e,
że terrory sta spoty ka się w Tangierze z inny m agentem Al-Kaidy. Miasto w północnej części
Maroka przez całe lata by ło znane j ako bezpieczne schronienie dla szpiegów i terrory stów. Jones
powiedział Storm owi, że gdy ty lko uda m u się ustalić kry j ówkę Żm ii, agencj a wy śle ludzi, którzy
go schwy taj ą lub zabij ą. Casper by ł częścią druży ny m aj ącej wy konać to drugie, ulokowanej
w Tangierze oddzielnie i czekaj ącej na zielone światło. Ale następnego dnia po ty m , j ak Storm
wy lądował w Maroku, on i j ego ludzie zostali wciągnięci w zasadzkę. Zginęli wszy scy oprócz
niego. To by ła pułapka i Żm ij a uciekł.
– Znasz grupę Dżihad? – spy tała Dilj a.
– Tak, Żm ij a to prawdziwy diabeł.
– Oni wszy scy są tacy.
Oskar wy łonił się z krzaków, a Casper skończy ł studiować m apę.
– Panienki, zam ierzacie tak gadać całe popołudnie czy j esteśm y gotowi, aby iść kogoś zabić? –
zapy tał.
– Dlaczego m usisz by ć taki niem iły ? – spy tała Dilj a.
– Tak naprawdę, Bliznowata, zachowuj ę się naj lepiej , j ak potrafię, aby zrobić na tobie
wrażenie. – Po czy m spoj rzał wprost na Storm a i dodał: – Tik-tak, tik-tak.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Zacznij m y od naj bardziej oczy wistego py tania. Gdzie j est złoto? – zapy tał Hasan.
– Jakie złoto? – odpowiedziała py taniem Showers.
Hasan zachichotał.
– Więc tak będziem y rozgry wać nasz m ały poj edy nek. – Przej rzał różne narzędzia tortur
ułożone przed nim starannie w równy m rzędzie, a potem krzy knął coś po uzbecku. Do pokoj u
wbiegło dwóch m ężczy zn. Jeden przy niósł składane m etalowe krzesło, które ustawił na wprost
Hasana. Poderwał Showers z m ateraca i zm usił j ą, aby usiadła na krześle. Strażnik szarpnął
do ty łu j ej zranione prawe ram ię, co wy wołało przeszy waj ący ból, ale nie krzy knęła. Następnie
skuł j ej ręce za oparciem .
Drugi strażnik przy niósł duży akum ulator sam ochodowy z przewodam i rozruchowy m i i rzucił
go na ziem ię niedaleko j ej stóp.
– Czy nie m ówiłeś, że wstrząsy elektry czne to prozaiczna tortura? – zbeształa go.
– Uznaj to za grę wstępną – sy knął Hasan. – Będę bardziej twórczy w m iarę upły wu wieczoru.
Teraz przy naj m niej wiedziała, że j est zm ierzch.
Hasan wstał ze swoj ego m iej sca, podszedł do niej , pochy lił się i chwy cił znienacka j ej prawe
ram ię, wpy chaj ąc kciuk w ranę. Showers krzy knęła z bólu. Wcisnął palec j eszcze raz,
naj wy raźniej próbuj ąc rozdzielić oboj czy k, który chirurdzy w szpitalu pieczołowicie złoży li. Ból
by ł tak intensy wny, a ona tak wy czerpana, że na szczęście straciła przy tom ność.
***
– Langley m a widok z lotu ptaka na dziurę, w której zabawiaj ą się z tą dziwką z FBI – oznaj m ił
Casper, podczas gdy Dilj a prowadziła SUV-a w kierunku Dży zaku. – Wy wiad m ówi,
że w budy nku j est w tej chwili czterech ludzi.
– Czterech? – spy tał Oskar.
– Co to za budy nek? – zapy tała Dilj a.
– Rzeźnia – odpowiedział Casper, chichocząc. – Nie wiedziałem , że m uzułm anie j edzą m ięso.
– Muzułm anie prakty kuj ą halal – odrzekła Dilj a. – Nie j em y wieprzowiny ani żadnego innego
m ięsa, które m a w sobie krew. Nie pij em y też alkoholu.
– Twoj a strata, Bliznowata. Żadnego tankowania, które pom ogłoby ci zasnąć podczas ty ch
sam otny ch nocy – powiedział Casper. – Może się spikniem y po tej m ałej eskapadzie
i przedstawię cię m oj em u przy j acielowi o im ieniu Jack Daniel’s.
– Czy to znaczy, że kobiety uznaj ą cię za pociągaj ącego ty lko wtedy, gdy są pij ane? – zapy tała.
– Jaki m asz plan ratunkowy ? – odezwał się Storm .
– TPżaG, czy li Tak Prosty, że aż Głupi
– odparł Casper, cm okaj ąc Dilj ę w policzek. – Gdy
tam doj edziem y, nasz kolega naukowiec zostanie na zewnątrz i zastrzeli każdego, kto będzie
próbować wej ść do środka, aby pom óc tam ty m . – Złapał w garść lufę strzelby i powiedział: –
Wezm ę z sobą m oj ego m ałego przy j aciela i wy walim y drzwi.
– Nie m asz C3? – spy tała Dilj a, m aj ąc na m y śli sem teks.
– Nie potrzebuj ę – odrzekł. – Kilka rundek grubego śrutu z dwururki w zawiasy i m oj e obcasy
wy starczą. I j eszcze zostanie m i trochę na wroga w środku.
– To j est twój plan? – zapy tała Dilj a. – Strzelić w drzwi i wbiec do środka?
– No cóż, j est trochę bardziej wy rafinowany. Ten kochaś tutaj wrzuci do środka kilka granatów
bły skowy ch. – W ten sposób odnosił się do Storm a. – Kiedy te eksploduj ą, powstanie bardzo,
bardzo duży hałas, oślepiaj ący bły sk i fala uderzeniowa, która powali wszy stkich na ziem ię,
zupełnie j akby stali tuż obok ogrom nego głośnika na koncercie heavy m etalowy m . – Casper
na chwilę zam ilkł. Lubił by ć w centrum uwagi i dowodzić. – Przy puszczam , że Bliznowata
częściej strzelała z kałasznikowa niż nasz kochaś – konty nuował. – Jak ty lko rozwalę drzwi,
a granaty oślepią i ogłuszą wszy stkich, ona wy strzeli serię, która posłuży za kry cie, zabij aj ąc
wszy stko na naszej drodze. Wśród zam ieszania i chaosu wasz sługa wtargnie do środka
z przeładowaną bronią, a za m ną ona z kałasznikowem i ten tutaj kochaś pilnuj ący ty łów ze swoim
glockiem . Oczy wiście nasz kochaś będzie m usiał uży ć swoj ej pukawki, ponieważ j edy na
pozostała broń, j aką m am y, to M24, a ten na nic się nie przy da w bezpośrednim starciu.
Zakładam , że potrafisz strzelać z pistoletu, zgadza się? – Casper obdarzy ł Storm a wzgardliwy m
spoj rzeniem i nawet nie czekał na j ego odpowiedź. Zam iast tego powiedział: – To i tak nie m a
znaczenia, gdy ż Dilj a i j a powinniśm y dać radę zastrzelić wszy stkie cztery cele, a ty i Oskar
będziecie ty lko na doczepkę. Ocalim y księżniczkę z FBI i udam y się po złoto. TPżaG.
– A co ich powstrzy m a przed zabiciem agentki Showers w m om encie, gdy rozwalisz drzwi
wej ściowe? – zapy tał Storm .
– Absolutnie nic – odrzekł Casper. – Ale nie m a żadnego sposobu, aby śm y się wślizgnęli
do tego budy nku niezauważeni.
– On m a racj ę – przy taknęła Dilj a. – Możem y m ieć ty lko nadziej ę, że podczas całego tego
zam ieszania albo o niej zapom ną, albo spróbuj ą uży ć j ako zakładniczki. Powinniśm y wy korzy stać
elem ent zaskoczenia.
– Chy ba że m am y tutaj analogiczną sy tuacj ę j ak w Tangierze – dodał Casper. – Nie m am
racj i, kochasiu?
– To dobry plan – powiedziała Dilj a.
– Nie prosiłem o opinię, Bliznowata.
***
Showers zakrztusiła się, próbuj ąc złapać oddech, i otworzy ła oczy akurat w m om encie, kiedy
j eden z dwóch strażników w tej sali tortur przechy lił przy niesione dla niej wcześniej m etalowe
wiadro. Ochlapał twarz Showers wodą, cucąc j ą, a przy okazj i tworząc lepsze przewodzenie dla
prądu, gdy ż j ej stopy znaj dowały się teraz w wodzie. Zdj ęli j ej buty i skarpety. Ból w ram ieniu
by ł rozdzieraj ący. Miała pewność, że Hasan ponownie złam ał j ej oboj czy k.
On zaś m aj strował coś przy akum ulatorze sam ochodowy m , który znaj dował się obok.
Wy ciągnął rękę i podłączy ł j eden z przewodów akum ulatora do m etalowego krzesła, na który m
siedziała. Drugi trzy m ał w dłoni. Teraz, kiedy by ła przy tom na, m ógł zaczy nać. Przy trzy m ał
przed j ej twarzą klam rę.
– Gdzie się podział twój przem ądrzały j ęzy k? Chcesz m i go pokazać?
Zacisnęła zęby.
– Niech pom y ślę – powiedział, naj wy raźniej zadowolony z siebie. – Gdzie powinienem to
przy piąć?
Chociaż ręce m iała skute w nadgarstkach, a j ej prawa stopa tkwiła w skórzanej obroży i by ła
przy kuta do podłogi, lewą stopę Showers m iała wolną. Wy celowała nią w krocze m ężczy zny
i kopnęła. Podwinięte nagie palce dosięgły celu, sprawiaj ąc, że Hasan zwinął się z bólu i j ęknął.
– Ty dziwko! – wy rzucił z siebie.
– Ostrożnie – powiedziała. – Sam m ożesz się narazić na wstrząs.
Hasan rzucił się do przodu, wy ciągaj ąc lewą rękę. Gdy j uż m iał chwy cić j ej uszkodzone
prawe ram ię, z zewnątrz dobiegła głośna eksplozj a, po której rozległo się pięć identy czny ch,
a potem nastąpiły dwa tak ogłuszaj ące wy buchy, że Hasan by ł przekonany, iż cały budy nek się
wali.
***
Przez dy m wy wołany eksplozj ą granatów Dilj a doj rzała oszołom ionego m ężczy znę stoj ącego
wewnątrz budy nku w odległości j akichś dwóch i pół m etra. U j ego stóp leżał karabin
autom aty czny, tam gdzie go upuścił. Obie ręce przy ciskał do uszu. Dilj a wy strzeliła serię
ze swoj ego kałasznikowa i m ężczy zna upadł na plecy.
Casper popędził kory tarzem w dół, przeskakuj ąc przez m artwego wartownika, i wpadł przez
uchy lone drzwi do pokoj u, gdzie przesłuchiwano Showers. Fachowy m ruchem przy klęknął
na j edno kolano, j ednocześnie zdej m uj ąc z ram ienia broń, i zaczął strzelać. Podm uch wy strzału
dosłownie zwalił z nóg znaj duj ącego się naj bliżej strażnika, wy ry waj ąc krwawą dziurę w j ego
piersi. Drugi strażnik wciąż j eszcze wy ciągał swoj ą broń, kiedy następna runda strzałów Caspera
powaliła go m artwego na ziem ię.
Hasan w panice sięgnął do swoj ej sakwy.
– Uważaj ! – wrzasnęła Showers.
Ale kiedy Casper skierował broń w stronę Hasana, ten krzy knął:
– Nie strzelaj ! – I naty chm iast podniósł ręce.
Do środka wbiegli Dilj a ze Storm em i skierowali się ku Showers. Zabrali Hasanowi kluczy ki
do kaj danek, uwolnili j ej ręce i zdj ęli obrożę ze stopy.
– Zranił cię? – zażądał odpowiedzi Storm .
– Tak, ale m ogę się ruszać. Złam ał m i znowu oboj czy k.
Storm wziął zam ach i j ego prawa pięść wy lądowała prosto na szczęce prześladowcy, łam iąc
j ą. Hasan wy pluł ząb i zakaszlał krwią, zataczaj ąc się na boki.
– Co za galanteria – powiedział Casper, udaj ąc powagę.
– Nie m a na to czasu! Idziem y ! – rozkazała Dilj a.
Casper wy celował swoj ą strzelbę w Hasana.
– Nie m ożesz go tak zastrzelić z zim ną krwią – zaprotestowała Showers.
– Chcesz się założy ć, kochanie? – odrzekł Casper.
– Torturował cię – powiedział Storm .
– Po prostu go skuj cie – poprosiła.
Storm sięgnął po kaj danki, które wcześniej rzucił na betonową podłogę, ale zanim zdąży ł j e
podnieść, Casper wpakował cały m agazy nek w głowę Hasana, powoduj ąc, że twarz bandy ty
wręcz zniknęła.
Showers gwałtownie chwy ciła oddech.
– Nie będziem y j uż potrzebowali ty ch kaj danek – oznaj m ił Casper z szerokim uśm iechem .
Storm rzucił m u wściekłe spoj rzenie.
– No spokoj nie – powiedział Casper takim tonem , j ak gdy by udzielał lekcj i m ałem u dziecku. –
Ty lko się nie popłacz. Pam iętaj , że Jones uczy nił m nie szefem tej akcj i ratunkowej .
– Czas ruszać! – krzy knęła Dilj a.
Wy biegli z pom ieszczenia i pom knęli w dół krótkim kory tarzem , a następnie wy skoczy li
na zewnątrz, gdzie Oskar chodził nerwowo w te i z powrotem , m ierząc z broni. Dilj a usiadła
za kierownicą, zaś Casper wskoczy ł na przednie siedzenie obok niej . Oddali kałasznikowa i strzelbę
pozostałej trój ce, która zaj ęła m iej sca z ty łu.
– Tam z ty łu j est apteczka – poinform owała ich Dilj a.
Oskar odłoży ł broń i chwy cił zestaw opatrunkowy.
– Mam przeszkolenie w udzielaniu pierwszej pom ocy.
– W końcu na coś się przy dasz – skom entował Casper.
– Daj j ej m orfinę – poleciła Dilj a. – Na uśm ierzenie bólu w ram ieniu.
W chwili gdy ich poj azd zaczął opuszczać parking, przednią m askę sam ochodu przeszy ł grad
kul, rozwalaj ąc przednie opony SUV-a i powoduj ąc wy buch pary spod m aski.
– Kto w nas teraz strzela? – krzy knął Oskar.
– Na dachu! – odparł Storm . – Jeszcze j eden!
Casper rzucił się przez otwarte drzwi od strony pasażera i wy skoczy ł z uniesiony m pistoletem ,
wy suwaj ąc ram ię i obracaj ąc się w powietrzu tak, że by ł teraz skierowany twarzą
do znaj duj ącego się za nim i budy nku. Zanim upadł na ziem ię, opróżnił półautom aty czny
m agazy nek.
Strzały Caspera prześlizgnęły się j ednakże obok sam otnej postaci na dachu, chy biaj ąc celu.
Strzelec wy m ierzy ł ze swoj ego kałasznikowa w bezradnego Am ery kanina leżącego na ziem i. Już
m iał pociągnąć za spust w celu oddania śm iertelnego strzału, kiedy Storm wy padł z SUV-
a z wy ciągnięty m glockiem . Strzelił w górę, a j ego pierwsza kula trafiła w klatkę piersiową wroga
z taką siłą, że poderwała go z nóg, sprawiaj ąc, że napastnik insty nktownie nacisnął spust
kałasznikowa. Kule uderzy ły w ziem ię naokoło Caspera, ale strzelec nie trafił i j edy ne, od czego
ucierpiał wy trenowany zabój ca CIA, to ukłucia rozpry skuj ący ch się fragm entów ziem i, które
oderwały się od stwardniałej nawierzchni.
Napastnik spadł m artwy z dachu.
Casper powoli wstał. Miał rozdartą koszulę i krwawiące rozcięcie na m asy wny m ram ieniu, ale
kości nie by ły uszkodzone. Ich poj azd ucierpiał znacznie bardziej .
– No to skończy liśm y j azdę – oznaj m iła Dilj a, opuszczaj ąc m iej sce za kierownicą. – Niezły
strzał – dodała.
– Uratował ci ży cie – zawołała Showers do Caspera, wy siadaj ąc z sam ochodu ty lny m i
drzwiam i. Oskar podąży ł w ślad za nią.
Casper przeładował broń, otrzepał ręce i popatrzy ł na Storm a, ale m u nie podziękował.
– Bierzcie ekwipunek – poleciła Dilj a. – Musim y ruszać.
– Weźm y ich sam ochód – zaproponował Oskar, wskazuj ąc nowego range rovera
zaparkowanego obok rzeźni.
– Nie! – sprzeciwił się Storm . – Zby t łatwo go wy śledzić. – Rozej rzał się po ulicy i dostrzegł
kilka radzieckich SUV-ów m arki Łada, zaparkowany ch przecznicę dalej . Wchodziły w skład floty
sam ochodów dostawczy ch kraj owej sieci uzbeckich piekarni. Storm podbiegł do j ednego z aut,
szarpnięciem otworzy ł drzwi i uruchom ił stacy j kę, zwieraj ąc kable. – Jest ohy dny – krzy knął –
ale silnik brzm i dobrze.
Wnieśli broń i sprzęt do solidnie zuży tej łady.
– Powinienem by ł wiedzieć, że nie należy ufać wy wiadowi. Za każdy m razem , gdy to robię,
o m ało nie tracę ży cia – narzekał Casper. – Gdy by m m iał m oj ą strzelbę, ten sukinsy n na dachu
nigdy by się na m nie nie zasadził.
– Rozm iar broni nie m a znaczenia – stwierdziła Showers beznam iętnie. – Ważne j est, kto j ej
uży wa. – Uśm iechnęła się do Storm a z wdzięcznością.
– Masz po prostu cholerne szczęście, że ktoś chciał ratować twój ty łek – dorzuciła Dilj a.
Storm usiadł za kierownicą. Po przej echaniu m niej więcej półtora kilom etra zobaczy li biały
sam ochód policy j ny z j askrawozielony m i i niebieskim i paskam i nadj eżdżaj ący w ich kierunku
z przeciwnej strony dwupasm owej drogi. Casper ponownie wy ciągnął swoj ego glocka, ale
sam ochód przem knął obok nich, ani na m om ent nie zwalniaj ąc.
– Nawet się nie przy j rzeli tej starej ciężarówce – powiedział Storm . – Musieli uznać,
że przy wieźliśm y poranną dostawę.
– Dobry wy bór poj azdu do ucieczki – stwierdziła Dilj a.
– Teraz wiesz, kochanie, dlaczego nie zostawiłem za sobą żadny ch świadków – zwrócił się
Casper do Showers. – Gliniarze nie będą m ieli poj ęcia, co się stało, i przy puszczalnie zwalą winę
na terrory stów. Gdy by został choć j eden świadek, wiedzieliby, że to Am ery kanie.
Showers nie odpowiedziała. Morfina zaczy nała działać i j ej powieki stały się ciężkie. Zaczęła
odpły wać. Gdzieś w oddali czuła, j ak m ęska dłoń przesuwa j ej głowę na swoj e ram ię. Storm
przeszedł na ty lne siedzenie, przekazuj ąc Dilj i kierownicę.
Oparła się o niego i zasnęła.
W ory ginale akronim KISS – Keep It Simple, Stupid, oznaczaj ący j ednocześnie pocałunek
(przy p. tłum .).
ROZDZIAŁ JEDENASTY
J
echali z Dży zaku na południe, w kierunku pasm a górskiego Molguzar, zm ieniaj ąc się
za kierownicą, aby każdy m ógł się przespać. Wy j ątkiem by ła Showers ze względu na uszkodzone
ram ię. Świt zastał ich wciąż w podróży, kieruj ący ch się wskazaniam i podręcznego GPS-a, które
m iały doprowadzić ich do m iej sca, gdzie by ło ukry te złoto. Wy ty czony kurs przy wiódł ich
w końcu do pokry tej żwirem drogi, która wiła się pod górę. Ostatecznie by li zm uszeni z niej
zj echać i wy znaczy ć własny szlak. Jazda by ła powolna i iry tuj ąca, ciężarówka z napędem
na cztery koła wspinała się m ozolnie po ostry m terenie, zm uszana często do j azdy okrężną drogą
z powodu spadaj ący ch głazów i powalony ch drzew blokuj ący ch przej azd.
Gdy zbliżali się do m iej sca przeznaczenia, zaczęli odczuwać niecierpliwe wy czekiwanie.
Trudno by ło wy obrazić sobie tak ogrom ną ilość złota na opustoszały m terenie, ukry tą od ponad
dwudziestu lat.
Dilj a zatrzy m ała poj azd w m iej scu, które wy glądało na osuwisko, j akieś sto pięćdziesiąt
m etrów od teorety cznej lokalizacj i j askini ze złotem . Resztę drogi m usieli przeby ć przez skały.
Wy siedli ze starej ciężarówki.
Teraz przy szła kolej na Oskara, aby dowodzić, chwy cił więc swój plecak ze sprzętem
geologiczny m i zażądał, aby Casper, który podczas j azdy pilotował Dilj ę, oddał m u GPS. Casper
bardzo niechętnie pozby ł się sprzętu i ustawił się krok za Oskarem , zarzucaj ąc strzelbę na ram ię.
Dilj a szła j ako trzecia, natom iast Storm i Showers trzy m ali się z ty łu.
– Czuj esz się na siłach, żeby iść? – zapy tał.
– Wskaż m i ty lko linię startu.
Razem zaczęli przecinać skalisty teren.
– Nie podziękowałam ci za uratowanie m nie – powiedziała Showers.
– Będę ci to wy pom inał codziennie do końca ży cia – odrzekł.
– To co m am zrobić, żeby spłacić dług? – spy tała.
Storm pom y ślał przez chwilę, j ak wy kiwała go w Londy nie po ty m , gdy pili razem w pubie.
By ł przekonany, że spędzą wspólnie noc u niego w pokoj u, ale ona niewinnie poprosiła go
o filiżankę kawy, a gdy wy szedł na kory tarz, zatrzasnęła drzwi.
– Następny m razem , gdy zam elduj em y się wspólnie w hotelu, j a trzy m am wszy stkie klucze –
odparł.
– Dlaczego m y ślisz, że znowu zam elduj em y się w hotelu?
– Jestem opty m istą.
– Opty m ista wy m y śliłby coś lepszego niż trzy m anie w ręku kluczy do pokoj u.
– Dobra, co powiesz na bitą śm ietanę i ogórki kiszone?
– Ogórki kiszone?
– Kiwi.
Ze zdegustowaniem potrząsnęła głową. By ł pod wrażeniem , j ak dobrze to przy j m owała.
– Au! – krzy knęła, podnosząc nagle stopę.
Podbiegł do niej , chwy taj ąc za lewe ram ię, aby j ą podtrzy m ać.
– Na co nadepnęłaś?
– Na nic. – Pocałowała go w policzek i uwolniła się z uchwy tu, po czy m ruszy ła do przodu
i odezwała się, j ak gdy by nic m iędzy nim i nie zaszło: – O co chodzi z ty m złotem ? Wiem ,
że szukam y sztabek, ale ty lko ty le.
– Jeśli współrzędne z kom órki Lebiediewa są prawidłowe, powinniśm y znaleźć sześćdziesiąt
m iliardów w złocie, które kiedy ś należało do dawnej Partii Kom unisty cznej w równie dawny m
Związku Radzieckim . Zostało ukry te przez żołnierzy po ty m , j ak KGB wy wiozło j e z Moskwy
przed nieudany m przewrotem w 1991 roku.
– Jak pięć osób, w ty m j edna z niesprawną ręką, m a wy dostać stąd w chevrolecie sześćdziesiąt
m iliardów? – zapy tała Showers.
– Nie m usim y tego robić. Mam y ty lko potwierdzić, że złoto tutaj j est. Jedidiah Jones m a plan
wy wiezienia go helikopteram i z Kazachstanu. My ty lko patrzy m y, nie doty kam y, a j uż na pewno
nie bierzem y próbek.
– Jones chce to zrobić tuż pod nosem władz uzbeckich? – zapy tała scepty cznie.
– Jedidiah nie by ł zby t wy lewny na ten tem at, ale wspom niał kilka razy, że m am y trzy m ać
ręce w kieszeniach.
– No, dla twoich rąk to powinno by ć znaj om e m iej sce – odparła.
Storm by ł tak skupiony na ratowaniu Showers, że nie zastanawiał się zby tnio, co m oże się stać,
kiedy rzeczy wiście odnaj dą złoto. Każda sztabka by ła warta co naj m niej pięćdziesiąt siedem
ty sięcy dolarów, a j ego zadaniem w tej wy prawie – według słów Jonesa – by ło upewnić się,
że nikogo nie ogarnie chciwość.
Wy ciągnął swoj ego glocka i podał j ej .
– Wiem j uż, że m ożesz strzelać lewą ręką – powiedział.
– My ślisz, że będę m usiała dodać na nim kilka nacięć?
– Jones ostrzegł m nie, że m oże się tak zdarzy ć. Nie ufam Oskarowi i nawet nie j estem pewien,
j ak Dilj a zareaguj e na taką ilość złota.
– A Casper?
– Mówiłem ci kiedy ś, że w Tangierze by łem ranny. Zawsze podej rzewałem , że ktoś nas
sprzedał. Ktoś okazał się zdraj cą. Casper należał do druży ny zabój ców, którą wy słał Jones. Zniknął
z pola widzenia, gdy ty lko m isj a zakończy ła się fiaskiem . Jeśli m iałby m zgady wać, to Casper nas
sprzedał.
– Ale on ciebie obwinia za Tangier.
– Naj lepszą obroną j est dobry atak.
– Masz j akiś plan na wy padek, gdy by kom uś zaczęły się kleić ręce? – zapy tała i dodała szy bko:
– Mówię o sztabkach złota, a nie o twoich kieszeniach.
– Zależy, kto to będzie. Oskar raczej nie stanowi zagrożenia, ale Casper i Dilj a wiedzą, j ak
posługiwać się bronią i j uż wcześniej zabili parę osób. Na nich m usim y uważać.
– A ty ? – zapy tała. – Czy powinnam się denerwować, j eśli chodzi o ciebie i złoto?
– Nie j estem wielkim fanem złota – odparł. – Ani diam entów.
– Diam enty są naj lepszy m przy j acielem kobiety.
– W takim razie m am y szczęście, że szukam y złota. Bardzo nie chciałby m cię zabij ać,
zwłaszcza że dopiero co cię uratowaliśm y.
– Wiedziałam , że znaj dziesz sposób, aby znowu o ty m wspom nieć.
– Po ty m pocałunku przem y ślałem j eszcze raz tę fantazj ę z bitą śm ietaną i ogórkam i
kiszony m i. Można dodać do tego j eszcze trochę lodów i placek. Albo karlicę.
– Zboczeniec.
Przez kilka m inut szli w m ilczeniu, gdy ż wy sokość utrudniała im oddy chanie. Po chwili Storm
znowu się odezwał:
– Jones powiedział, że m a powód, aby wy słać każdego z nas na tę m isj ę. Każdy oprócz ciebie
m iał cel. Powiedział, że nie ufa pozostały m .
– Już to m ówiłeś – odrzekła.
– A co, j eśli nie m iał na m y śli złota? – m ówił dalej Storm . – Dlaczego to j a m iałby m
powstrzy m ać kogoś od kradzieży kilku sztabek? Zawsze m oże j e nam ierzy ć.
– Czy li twoim zadaniem j est dowiedzieć się, kom u nie m ożna ufać?
– Może nawet j eszcze więcej . Casper m y śli, że to j a spieprzy łem sprawę w Tangierze. Ja
j estem przekonany, że to on wy kiwał agencj ę. Dilj a powiedziała m i wczoraj , że przeniknęła
do grupy Dżihad. Mnie zaś posłano do Tangieru, aby m wy śledził przy wódcę tej grupy. Czy to
przy padek, że wszy scy troj e, Casper, Dilj a i j a, j esteśm y powiązani z Tangierem ?
– A Oskar?
– Nic nie m ówił o Tangierze, ale Jones zawsze podej rzewał, że to żołnierze rosy j skiego
Wy m pieła zaatakowali m oj ą druży nę. Oskar m iał powiązania z KGB.
– Jacy żołnierze?
– Elitarna j ednostka KGB, coś j ak nasze oddziały Navy SEALs. Jones by ł przekonany, że to
Rosj anie odpowiadaj ą za Tangier.
– Dlaczego Jones zetknął z sobą czworo ludzi, skoro wie, że któreś z nich j est zdraj cą?
– Jeśli przeczucie m nie nie m y li, m oże tu chodzić o coś więcej niż złoto – rzekł Storm .
Znaj dowali się pięćdziesiąt m etrów za pozostały m i. Zanim ich dogonili, Oskar, Casper i Dilj a
j uż stali przed strom y m wy stępem , który wznosił się ostro na wy sokość przy naj m niej dwudziestu
pięciu m etrów. Oskar ponownie sprawdził współrzędne w GPS-ie, a potem popatrzy ł na strom ą
skalistą ścianę.
– Jeśli te dane w GPS-ie są dokładne, to złoto znaj duj e się j akieś kilkadziesiąt m etrów za tą skałą.
Tam m usi by ć j askinia.
Casper wy rwał GPS z rąk Oskara.
– Daj m i spoj rzeć. – Po chwili potwierdził: – Ten m ały ruski drań m ówi prawdę. Za tą skalną
ścianą m usi by ć j askinia.
– Ten obszar składa się z wielkich granitowy ch pły t – powiedział Oskar – ale w skałach są
głębokie szczeliny, które często prowadzą do wewnętrzny ch kom ór, czasam i całkiem spory ch. Nie
j estem pewien, w j aki sposób żołnierze wtaszczy li tutaj kontenery wy pełnione tonam i złota, ale
j eśli tu j est j askinia, to m ożna się do niej dostać ty lko przez j akąś szczelinę w granicie.
– Dopiero co przeszliśm y przez skały, które wy glądały j ak gruzowisko – wtrąciła Dilj a. – Czy
j est m ożliwe, że KGB wy sadziło wej ście, ukry waj ąc w ten sposób złoto?
– To by łoby logiczne – odparł Oskar.
– Co m asz dokładnie na m y śli, m ówiąc „j akaś szczelina w granicie”? – zapy tała Showers.
– Dziura, przej ście, m ałe albo duże – odrzekł Oskar. – Jeśli żołnierze zniszczy li główne wej ście,
powinny by ć m niej sze szczeliny. Może nie tak wielkie, aby przej echała przez nie ciężarówka, ale
wy starczaj ące, żeby śm y się przez nie przecisnęli.
– Powinny by ć szczeliny ? Bardzo naukowe podej ście. Dzięki za fachową opinię – powiedział
Casper. Zam iast oddać GPS Oskarowi, przy piął go sobie do paska.
– Jak znaj dziem y wej ście? – zapy tała Showers.
– Rozglądaj cie się za wodą lub strum ieniem , który nagle znika w ziem i. Szukaj cie pary
wy doby waj ącej się z dziury. Jaskinie są cieplej sze niż powietrze na zewnątrz. Zwracaj cie uwagę
na czerwony osad. To gleba bogata w żelazo, która została usunięta z j askini.
Dilj a spoj rzała na zegarek.
– Mam y j akąś godzinę, zanim słońce zacznie zachodzić, rozdzielm y się więc. Oskar i j a
pój dziem y na lewo. Reszta m oże iść na prawo. Jeśli coś znaj dziem y, zawiadam iam y resztę. Ale
nikt nie wchodzi sam do żadny ch dziur.
– Jedy ny sposób, żeby... – zaczął Casper, ale Showers przerwała m u, bo nie chciała słuchać
kolej nego ordy narnego kom entarza.
– Jeśli chcesz iść bez nas, droga wolna – powiedziała.
Casper nie wdawał się w dy skusj ę, ty lko od razu skierował się na prawo.
– Jeżeli będziem y m ieli szczęście, wlezie do j akiej ś j askini i nigdy nie wy j dzie – odezwał się
Storm .
Oskar otworzy ł plecak i wy j ął z niego cztery latarki.
– Będziecie ich potrzebować, j eśli zobaczy cie otwór. Ale powtarzam , zaczekaj cie
na wszy stkich. Tak będzie bezpieczniej . Jaskinie są zdradliwe.
Showers i Storm zaczęli iść w tę sam ą stronę, co Casper. Dilj a i Oskar poszli w przeciwny m
kierunku.
Przez trzy dzieści m inut Storm i Showers przedzierali się wolno przez kam ienie, częściowo
dlatego, że wy m agało to ciężkiej wspinaczki, a ona m iała ty lko j edną sprawną rękę. Nie dostrzegli
żadny ch widoczny ch otworów i zaczy nało się ściem niać. Już m ieli zawracać, gdy nagle zza skał
znaj duj ący ch się j akieś trzy m etry przed nim i wy łoniła się głowa Caspera.
– Znalazłem otwór! – krzy knął.
Pospieszy li ku niem u. Szczelina pozostałaby niewidoczna, gdy by Casper nie wspiął się m iędzy
kilka wielkich głazów. Otwór m iał j akieś dwa m etry wy sokości i by ł szeroki na pół m etra.
– Nie m am latarki, wszedłem więc ty lko na głębokość kilku m etrów, ale otwór się powiększa –
powiedział. – Daj cie m i j edną z waszy ch latarek, to zbadam go, a wy zawołaj cie pozostały ch.
– Mam y czekać – przy pom niała m u Showers.
– Czego się boisz? My ślisz, że wy niosę w kieszeniach sześćdziesiąt m iliardów w złocie, zanim
wy pój dziecie po tam ty ch i wrócicie tu? Po prostu zaoszczędzę nam czasu na wy padek, gdy by
ten otwór okazał się ślepy m zaułkiem .
Storm podał Casperowi swoj ą latarkę i ten zniknął w szczelinie.
– Pój dę po resztę, m ożesz więc odpocząć – zaproponował Storm . – Nadal m asz m oj ego glocka,
prawda?
Showers uniosła tem blak. Pistolet by ł ukry ty pod nim , wetknięty za pasek dżinsów, tak że m ogła
wy ciągnąć go lewą ręką.
Bez Showers Storm m ógł szy bko wrócić do m iej sca, z którego wy ruszy li. Znalazł Dilj ę i Oskara
wracaj ący ch do urwistej ściany.
– Casper wszedł do otworu – rzucił, łapiąc oddech.
Cała trój ka puściła się biegiem i wkrótce znaleźli się przy Showers, która siedziała przy wej ściu
do j askini. Słońce j uż prawie zaszło.
– Wrócił? – zapy tał Storm .
– Nie. Zniknął j ak królik.
– Albo j ak wąż – rzekł Oskar, przej m uj ąc dowodzenie. – Ja wej dę pierwszy, za m ną Dilj a,
potem agentka Showers, a ty na końcu – wskazał na Storm a. – Tam m oże by ć woda i śliskie
wnętrze, i pam iętaj cie o spadkach. Musicie też uważać na głowy, żeby się nie uderzy ć, ale
trzy m aj cie światło również przy ziem i, żeby ście nie zeszli z wy stępu.
– A nietoperze wam piry ? – zapy tał niepoważnie Storm . – Żeby by ło ciekawiej .
– Jeśli nie przeby waliście nigdy w całkowitej ciem ności – ciągnął Oskar – to m ożecie się
zdziwić. W j askini nie m a żadnego światła, prom ieni słoneczny ch ani nawet blasku gwiazd.
– Zupełnie j ak w trum nie – dorzuciła Dilj a.
Oskar sięgnął do plecaka i dał Storm owi nową latarkę. Następnie Rosj anin zniknął w czeluści
otworu wraz z podążaj ącą tuż za nim Dilj ą.
– Nietoperze wam piry, trum ny, całkowita ciem ność, strom e urwiska i duch Casper
szwendaj ący się wokół – szepnęła Showers do Storm a, gdy wchodzili do j askini. – Na torturach
m iałam chy ba większe szanse.
Ich latarki przecięły ciem ność, oświetlaj ąc wąskie przej ście. Storm stwierdził, że przeszli j akieś
cztery m etry wewnątrz góry, gdy szczelina zaczęła się rozszerzać i rozwidliła się w różny ch
kierunkach. Oskar schodził w dół główny m przej ściem , a wszy scy podążali j ego śladam i.
Po kolej ny ch dwudziestu m inutach Oskar zatrzy m ał się i ogłosił:
– Doszliśm y do kom naty !
Zgrom adzili się tuż obok niego i wszy scy poświecili w ciem ność latarkam i. Kom nata m iała
szerokość co naj m niej dziewięciu m etrów, by ła długa na kilkadziesiąt m etrów i wy soka na ponad
dziesięć m etrów. Z całą pewnością by ła wy starczaj ąco duża, aby ukry ć w niej sześćdziesiąt
m iliardów dolarów upakowany ch w kontenerach.
– Prawie wszy stkie j askinie są zrobione z kalcy tu, kry ształu węglanu wapnia – obj aśnił Oskar.
Zaświecił latarką w dół i światło odbiło się od powierzchni. Jakieś trzy m etry pod nim i znaj dował
się duży zbiornik wody. Sklepienie j askini pokry te by ło stalakty tam i; kapiąca woda wy tworzy ła
na ścianach form y naciekowe.
– To białe, co widzicie, to czy sty kalcy t – powiedział Oskar. – Za pom arańczowe i czerwone
plam y odpowiadaj ą inne m inerały, głównie żelazo.
– Pięknie tutaj – stwierdziła Showers.
– Tak – dodała Dilj a – ale nie m a żadny ch sztabek złota ani kontenerów.
– Gdy by Casper nie zabrał GPS-a, by łby m w stanie ocenić, czy ta j askinia znaj duj e się
za ścianą granitu – narzekał Oskar.
– Masz na m y śli ten GPS? – rozległ się za nim i chrapliwy głos Caspera. Trzy m ał urządzenie
w świetle latarki, tak aby m ogli j e zobaczy ć. Nikt z nich nie sły szał, j ak się do nich zbliży ł.
Skierowali na niego latarki. Miał brudną twarz i w snopach światła wy glądał j eszcze bardziej
złowieszczo.
– Stoicie dokładnie w m iej scu, gdzie według GPS-a powinny by ć ładunki złota – rzekł Casper. –
Ale tutaj nie m a żadny ch kom unisty czny ch sztabek. Nie m a nic prócz wody i skał.
– A m oże złoto j est pod wodą? – spy tała Dilj a, świecąc latarką w znaj duj ącą się pod nim i
sadzawkę. – Może kiedy zniszczy li wej ście, stworzy li ten zbiornik.
Wszy scy skierowali światła na wodę, ale nie widzieli nic oprócz wpatrzony ch w nich własny ch
odbić.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
– Iwan Pietrow m usiał skłam ać, kiedy podawał Lebiediewowi współrzędne złota – odezwał się
Storm .
– Ale sły szałam , j ak Lebiediew m ówił, że wierzy, iż Pietrow powiedział m u prawdę o tej
lokalizacj i – odparła Showers. – Ci dwaj m ężczy źni wy chowy wali się razem . By li j ak bracia.
– Bracia nie strzelaj ą sobie w stopę, a potem m iędzy oczy – odrzekł na to Storm . – Bracia nie
zabij aj ą się dla złota. Zazwy czaj .
– Sprawdziłem wszy stkie pozostałe tunele, z wy j ątkiem j ednego, szanowne panie – oświadczy ł
Casper. – Wszy stkie to ślepe zaułki i w żadny m z nich nie m a ukry tego złota.
– A ten j eden, którego nie sprawdziłeś? – spy tał Oskar.
– Odchodzi w przeciwny m kierunku. Oddala się od współrzędny ch. To oznacza, że ta j askinia,
w której się znaj duj em y, m usi by ć m iej scem ukry cia złota. Chy ba że Pietrow kłam ał.
– Jesteś geologiem – powiedział Storm , kieruj ąc prom ień latarki tak, że oświetlił twarz Oskara. –
Nie m asz żadnego sprzętu, który m ógłby nam powiedzieć, czy tu j est złoto?
– Musi by ć pod wodą – odezwała się Dilj a. – Nie wiem y, j ak głęboka j est ta j askinia.
Wracaj m y na powierzchnię. Potrzebna j est nam lina. Możem y nawet potrzebować sprzętu
do nurkowania. Jedno z nas m usi zej ść na dół pod wodę, żeby się rozej rzeć.
– Też tak m y ślę – zgodził się z nią Oskar. – Wracaj m y na powierzchnię i skończm y na dzisiaj .
Gdy podążali w kierunku wy j ścia z j askini, Casper wy sunął na prowadzenie, a za nim poszedł
Oskar, aby m ieć pewność, że nie zboczy z kursu. Dilj a zatrzy m ała się, aby rzucić ostatnie
spoj rzenie na sadzawkę.
– Złoto j est tam na dole. Czuj ę to – powiedziała, gdy Showers i Storm m ij ali j ą w tunelu.
Kiedy Casper zbliży ł się do otworu, zobaczy ł dochodzący z zewnątrz słaby blask księży ca.
Wy szedł z j askini, a tuż za nim Oskar i Showers. Całą trój kę oślepiło j askrawe światło.
– Rzucić broń! – rozkazał im m ęski głos.
Znaj duj ący się j eszcze w kory tarzu j askini Storm zam arł. Światło pochodziło z reflektora. Ktoś
na zewnątrz zastawił na nich pułapkę. Storm insty nktownie sięgnął po swoj ego glocka, a potem
przy pom niał sobie, że oddał broń Showers. Cofnął się o krok i poczuł na plecach ucisk lufy
pistoletu.
– Czas wy j ść z j askini – powiedziała Dilj a.
Zam iast to zrobić, Storm odwrócił się powoli w j ej stronę.
– Kto tam j est? – zapy tał.
– Przy j aciele – odrzekła. – Moi, nie twoi. A teraz ruszaj się albo zginiesz.
Dilj a ich zdradziła.
Nadal zwrócony twarzą w j ej kierunku Storm uniósł ręce i cofnął się kilka kroków w stronę
światła. Poruszał się z rozm y słem i tuż przed wy j ściem z j askini przy stanął.
– Dlaczego to robisz? – spy tał j ą.
– Jakie to m a znaczenie? – rzuciła.
W tej sekundzie Storm odwrócił się w bok, powoduj ąc, że j askrawe światło padło kobiecie
prosto w oczy. Celowo ustawił się m iędzy oślepiaj ący m światłem a twarzą Dilj i, osłaniaj ąc j ą
swoim cieniem . Jednocześnie prawą ręką chwy cił nadgarstek kobiety, a lewą pistolet, odsuwaj ąc
od siebie j ego lufę. To by ła podstawowa technika rozbraj ania, której nauczano w oddziałach Sił
Specj alny ch Stanów Zj ednoczony ch, i dzięki niej oraz chwilowej ślepocie Dilj i Storm zy skał
przewagę.
Uwalniaj ąc pistolet z j ej uścisku, pchnął j ą przed siebie do wy j ścia z j askini.
– A teraz idziem y przy witać się z twoim i przy j aciółm i – powiedział.
Dilj a wy szła z j askini prosto w światło reflektora, a Storm wolną ręką trzy m ał pistolet przy j ej
głowie.
– Co m y tu m am y ? – zapy tał m ęski głos.
– Zakładniczkę – odparł Storm .
– A j a m am troj e.
Storm popatrzy ł w lewo i zobaczy ł czerwone kropki z broni laserowej tańczące na piersiach
Showers, Oskara i Caspera, którzy stali w rzędzie u wej ścia do j askini.
– Możesz zatrzy m ać złoto – rzekł Storm . – W zam ian puszczacie nas wolno i zabieram y Dilj ę,
aż doj dziem y do granicy.
Dilj a krzy knęła coś po uzbecku.
– Czy wiesz, co ona właśnie powiedziała? – zapy tał m ężczy zna.
Z powodu świecącego w twarz reflektora Storm nie by ł w stanie dostrzec m ężczy zny, nie m iał
też poj ęcia, ilu by ło z nim ludzi, chociaż doliczy ł się czterech czerwony ch kropek wy m ierzony ch
w członków j ego druży ny. Dwa lasery by ły skierowane na Caspera.
– Powiedziała m i właśnie, żeby m j ą zastrzelił – oznaj m ił głos. – Tak bardzo j est oddana naszej
sprawie. Rozum iesz, dlaczego chce się poświęcić? Bo wie, że zostanie m ęczenniczką. Nie sądzę,
żeby ś rozum iał ten rodzaj wiary.
– Wierzę w to, co się stanie, gdy pociągnę za spust – odparł Storm .
– Kim j esteście? – wtrąciła się do rozm owy agentka Showers.
– Grupa Dżihad – odrzekł m ężczy zna. – A ten Am ery kanin, który trzy m a broń przy głowie
m oj ej siostry, j uż raz próbował m nie kiedy ś wy śledzić.
– Żm ij a – powiedział głośno Storm .
Dilj a ponownie krzy knęła coś po uzbecku.
Żm ij a odpowiedział krótkim poleceniem wy dany m w ty m sam y m j ęzy ku i nocne powietrze
przeszy ł trzask karabinu. Oskar osunął się na skały, trafiony w klatkę piersiową. To stało się tak
szy bko, że znaj duj ący się po j ego bokach Showers i Casper nie zdąży li zareagować, dopóki
m artwe ciało Rosj anina nie upadło na ziem ię.
– Następna będzie agentka Showers – powiedział Żm ij a.
– No j uż – odparła Showers. – I tak nas zabij esz.
– Tak naprawdę to większą wartość m asz dla m nie w tej chwili ży wa – odrzekł Żm ij a.
– Wolę um rzeć – oznaj m ił Casper – niż żeby j akaś grupa popieprzony ch ekstrem istów
islam skich m iała m i obciąć głowę na YouTubie.
Storm popatrzy ł na Showers i zobaczy ł, że wszy stkie cztery czerwone kropki by ły teraz
skupione na j ej piersi. Żm ij a nie blefował. Miała um rzeć następna, o ile on nie uwolni Dilj i.
Porozum iał się wzrokiem z Casperem i choć raz obaj m ężczy źni wy dawali się odbierać na ty ch
sam y ch falach.
– Teraz! – krzy knął Storm . Lewą ręką chwy cił Dilj ę za gardło i pociągnął j ą w bok na ziem ię,
j ednocześnie strzelaj ąc z pistoletu w reflektor oświetlaj ący wej ście do j askini. W j ednej chwili
zapadła całkowita ciem ność.
W ty m sam y m m om encie Casper rzucił się przed Showers, osłaniaj ąc j ą własny m ciałem ,
i j ednocześnie powalił j ą na ziem ię, gdy ludzie Żm ii otworzy li ogień.
Kule odbij ały się z brzękiem od skał. W zupełnej ciem ności Storm poczuł, j ak ciało Dilj i
wiotczej e i na j ego lewą dłoń wciąż trzy m aj ącą j ej gardło pociekła ciepła struga. Dostała
śm iertelny postrzał w szy j ę.
Przez sekundę panowała całkowita cisza, a potem wy buchł dudniący odgłos strzelby Caspera.
Za pierwszy m strzałem bły skawicznie rozległy się następne. Dobrze wy trenowany zabój ca
wy korzy stał lasery na broni wrogów, aby ustalić, gdzie się ukry waj ą w ciem nościach.
Odpowiedzią na ostatni wy strzał Caspera by ł dziki wrzask człowieka, którego ciało zostało właśnie
rozerwane na kawałki przez gruby śrut.
Ponownie zapanowała cisza i Storm zauważy ł, że zniknęły lasery wy m ierzone wcześniej
w j askinię.
Żm ij a krzy knął coś po uzbecku. Gdy j eden z j ego ludzi odpowiedział, Casper wy palił
ze strzelby w kierunku, z którego dochodził głos m ężczy zny. Jego strzał wy wołał serię zwrotnego
ognia z pistoletu Żm ii. Storm odpowiedział bły skawicznie, strzelaj ąc z własnej broni i celuj ąc
w odbły ski z wy lotu lufy.
A potem zapadła cisza.
Jak to m iał w zwy czaj u, Storm liczy ł swoj e strzały i wiedział, że została m u ty lko j edna kula
w pistolecie, który zabrał Dilj i. Nie m iał poj ęcia, czy Casper, Showers albo Żm ij a i j ego ludzie
j eszcze ży j ą.
Nikt się nie odzy wał, bo oznaczałoby to wy j awienie lokalizacj i. Blady tego wieczoru księży c
zakry ły teraz chm ury. Storm powoli podpełzł w kierunku Showers i Caspera, wy bieraj ąc drogę
naokoło głazów sięgaj ący ch m u na wy sokość klatki piersiowej , które otaczały wej ście do j askini.
Gdy dotarł do m iej sca, gdzie ostatnio widział swoich współtowarzy szy, j ego ręka dotknęła
czy j egoś ciała i zam arł.
Czy to by ła ona?
Wy czuł m ęskie włosy i okulary. Oskar.
– April? – zapy tał szeptem .
– Tutaj – odparła.
Macaj ąc na oślep ręką, wy czuł wznoszący się tuż przed nim głaz. Okrąży ł go. Showers i Casper
wcisnęli się m iędzy duże skały, kry j ąc się na ziem i.
– Dostałaś? – zapy tał Storm m iękko.
– Ja nie, ale Casper oberwał. Mocno.
– Jak m ocno?
– Jedna w nogę, druga w brzuch – powiedział Casper. – Ale wciąż m ogę strzelać.
– Ilu ich j eszcze zostało? – zapy tał Storm .
– Nie wiem .
Jak na zawołanie usły szeli krzy k m ężczy zny, a potem gwałtowny ogień. Później rozległo się
wołanie innego człowieka.
– Co się dziej e? – zapy tała Showers.
Storm uniósł się ostrożnie z m iej sca, gdzie kry ła się ich trój ka, i wy j rzał ponad znaj duj ący m się
przed nim ogrom ny m głazem w kierunku, z którego dobiegały dźwięki. Nie zobaczy ł nic, co by się
wy różniało, ty lko głazy. Wy ślizgnął się z kry j ówki i podpełzł kilkadziesiąt centy m etrów do przodu,
a potem zatrzy m ał się za następny m duży m kam ieniem . Uży waj ąc go j ako osłony, wy j rzał
ponad poszarpaną krawędź. Nic. A potem zobaczy ł j akiś ruch, ale tak nieznaczny, że pom y ślał,
iż to j ego um y sł płata m u figle. Nie widział konturu ludzkiej sy lwetki, wy glądało to raczej , j akby
j eden z położony ch kilka m etrów dalej kam ieni się poruszy ł, zupełnie j ak gdy by ziem ia wokół
niego oży ła. Wy brał poj edy nczą skałę i skupił na niej wzrok. Dwie m inuty później m iał j uż uznać
to za obj aw paranoi i wy czerpania, gdy znów odniósł wrażenie, że skała się unosi i bardzo powoli
rusza do przodu. Storm podniósł broń i wy celował w kam ień. Jeśli poruszy się j eszcze raz, zacznie
strzelać.
Gdy tak wpatry wał się w skałę, poczuł, j ak ktoś przy ciska m u do gardła ostrze noża, a przy uchu
wy czuł ciepły oddech. Słowa wy powiedziano po rosy j sku, ale Storm nie m usiał znać j ęzy ka, aby
zrozum ieć ich znaczenie. Rozluźnił uchwy t na pistolecie. Mężczy zna trzy m aj ący nóż przy j ego
gardle zm usił go, aby wstał, i głośno zawołał. Odpowiedział m u inny Rosj anin i Storm usły szał
odgłos poruszaj ący ch się ludzi. Za j ego plecam i wy ciągnięto zza skał Showers i Caspera.
Oświetliło ich światło reflektorów SUV-a. Sam ochód by ł j edny m z dwóch, który m i ludzie Żm ii
podj echali inną drogą do wej ścia do j askini. Reflektor zniszczony przez Storm a by ł podłączony
długim kablem do akum ulatora j ednego z sam ochodów.
Dzięki reflektorom Storm m ógł zobaczy ć „skałę”, która poruszała się przed nim . Wraz
z Showers i Casperem by li otoczeni przez pięciu zarośnięty ch potworów. To nie by ły skały. To by li
żołnierze Wy m pieła noszący stroj e m askuj ące, bardzo starannie kam ufluj ące ubrania często
uży wane przez siły specj alne. Ich ciężkie stroj e by ły tak zaproj ektowane, aby by li zupełnie
niewidoczni w terenie.
– My ślałem , że ci dranie to ty lko m it KGB – rzekł Casper. – Nie spodziewałem się ich spotkać.
Czterech m ężczy zn stoj ący ch na straży by ło wy posażony ch w słuchawki i okulary
noktowizy j ne. Ich dowódca wy szedł zza zaparkowany ch SUV-ów, w który ch włączy ł przednie
światła.
– Dlaczego nas po prostu nie zabili? – zapy tała Showers.
– Dom y ślam się, że taki m aj ą plan – odrzekł Storm . – Naj pierw chcą się j ednak upewnić,
że j est tu złoto. Wciąż j esteśm y dla Rosj an naj lepszą gwarancj ą na znalezienie go.
Dowódca wy dał kom endę po rosy j sku i trzech żołnierzy zniknęło wewnątrz j askini, zostawiaj ąc
pilnowanie j eńców j em u i dwóm inny m m ężczy znom . Gdy tak czekali, dowódca podszedł
do ciała Oskara i zaczął przeszukiwać plecak, który geolog niósł, zanim został zabity. Żołnierz
wy j ął z niego niewielkie urządzenie i włoży ł j e do kieszeni.
– Urządzenie nam ierzaj ące – dom y ślił się Casper. – Ten ruski kutas im pom agał.
Z twarzy wy sm arowany ch specj alny m i farbam i nie dało się nic odczy tać. Widać by ło ty lko
oczy. Nic nie m ówili i to czy niło ich j eszcze groźniej szy m i.
Trzej żołnierze ustawili się na wprost Showers, Storm a i Caspera. Dwóch obserwowało ich
z wy celowaną bronią, a trzeci podszedł, aby ich obszukać. Zaczął od Storm a i zrobił to bardzo
szy bko, fachowy m ruchem zabieraj ąc m u dodatkową am unicj ę. Usaty sfakcj onowany podszedł
do Showers i zaczął j ą przeszukiwać od kostek, po czy m przesunął ręce wzdłuż j ej nóg, ale gdy
dotarł do pasa, zawahał się, gdy ż prawą rękę m iała na tem blaku. Konty nuował obszukiwanie,
a Showers krzy knęła z bólu.
– Noszę tem blak! – zawołała. – Jak m ogę kogoś zastrzelić?
Cofnął się, zdum iony j ej wy buchem .
Dowódca powiedział coś po rosy j sku i żołnierz zaj ął się Casperem . Odebrali m u j uż j ego
ukochaną strzelbę, ale za pasem cały czas m iał nóż Ka-Bar.
Storm popatrzy ł na Showers, a ona delikatnie poruszy ła prawy m ram ieniem , odsuwaj ąc
tem blak z brzucha. Bez poruszania głową spoj rzała w dół, daj ąc m u sy gnał.
Storm poj ął w lot, o co j ej chodziło.
– Podobno j esteście niezwy ciężeni, kom unisty czni dranie – odezwał się głośno Casper – ale dla
m nie wy glądacie j ak banda m ięczaków.
– O m ój Boże! – krzy knęła histery cznie Showers. – Ja nie chcę um ierać! – Na oczach
wpatruj ący ch się w nią żołnierzy zarzuciła zdrową lewą rękę na szy j ę Storm a i zawołała: –
Pocałuj m nie ostatni raz, kochany !
Dowódca Wy m pieła krzy knął:
– Niet!
Ale Showers j uż desperacko przy warła do Storm a. Tworzy ła teraz osłonę przed wzrokiem
żołnierzy, więc Storm sięgnął ręką m iędzy tem blak a j ej talię, gdzie poczuł znaj om y m etalowy
uchwy t swoj ego glocka. W j akiś sposób udało j ej się ponownie ukry ć broń, zanim została
poj m ana.
– Teraz – szepnął.
Showers obróciła się na j ego lewą stronę, podczas gdy Storm wy ciągnął broń i zaczął strzelać.
Jego pierwszy m celem by ł dowódca. Obawiaj ąc się, że Rosj anin m oże nosić kam izelkę
kuloodporną, Storm strzelił m u prosto w twarz. Trafił za pierwszy m razem . Padaj ąc na prawą
stronę, Storm wy strzelił do zaskoczonego żołnierza, który go pilnował. Ten zareagował, unosząc
swój pistolet m aszy nowy. Kula Storm a ze świstem przeleciała obok głowy Rosj anina
w m om encie, gdy ten pociągnął za spust, oddaj ąc m etody cznie dwa strzały, tak j ak go szkolono,
zam iast strzelać bezładnie i nieskutecznie w panice. Jedna kula drasnęła udo Storm a, druga
prześlizgnęła się tuż obok j ego klatki piersiowej , uderzaj ąc w skałę. Zanim żołnierz zdąży ł
wy strzelić następne pociski, Storm wy palił ze swoj ego glocka, zabij aj ąc go.
Podczas gdy Storm by ł zaj ęty strzelaniem do dwóch żołnierzy, Casper zaatakował Rosj anina,
który go przeszukiwał. Mim o że Casper by ł ranny, zdołał wy m ierzy ć obezwładniaj ący lewy
sierpowy w szczękę żołnierza, j ednocześnie doby waj ąc wolną ręką nóż Ka-Bar. Założy wszy,
że Rosj anin nosi pod kom binezonem kam izelkę kuloodporną, Casper zakrzy wił ostrze tak, żeby
trafiło w bok napastnika, i pchnął nożem z taką siłą, że ten wszedł aż po rękoj eść. Casper pociągnął
nóż do góry, następnie na boki i w dół, odbieraj ąc m ężczy źnie ży cie.
– Ładny strzał, snaj perze! – krzy knął Casper do Storm a.
Udało im się zabić dowódcę i dwóch żołnierzy na zewnątrz j askini, ale w środku by ła j eszcze
trój ka pozostały ch szukaj ąca złota. Storm zbadał ranę na nodze. By ła powierzchowna, ale
postrzały, które wcześniej otrzy m ał Casper podczas wy m iany ognia z grupą Dżihad, by ły o wiele
poważniej sze.
Casper schy lił się i wy j ął swoj ą strzelbę z rąk Rosj anina, który wcześniej m u j ą zabrał.
– Wy krwawiam się – powiedział. – Uciekaj cie stąd. Ja zatrzy m am pozostały ch trzech w j askini
tak długo, j ak będę m ógł.
– Nie – zaprotestowała Showers. – Nie zostawim y cię.
– To m ój wy bór – odrzekł Casper. Popatrzy ł na Storm a. – My ślałem , że to ty zdradziłeś nas
w Tangierze. Obwiniałem cię za to, co się stało.
– A j a m y ślałem , że to ty j esteś zdraj cą – odparł Storm .
– Ty m razem nie by ł to żaden z nas – roześm iał się Casper. – Dilj a przez cały czas pracowała
dla Żm ii, a Oskar by ł wty czką Rosj an. To oni zorganizowali sabotaż w Tangierze. – Wy dał z siebie
bolesny j ęk i dotknął boku.
– Nie m usisz zgry wać bohatera – powiedziała Showers. – Możem y sprowadzić cię z góry.
– Dokąd? – zapy tał. – Będę m artwy, zanim doj dziem y do głównej drogi. Poza ty m chcę
um rzeć j ak bohater i m am u ciebie dług – dodał, zwracaj ąc się do Storm a.
– Nic m i nie j esteś winien – odrzekł Storm .
– Uratowałeś m i ży cie, kiedy zastrzeliłeś tego drania na dachu rzeźni.
– W takim razie j esteśm y kwita – powiedział Storm .
– Jeszcze nie, snaj perze, dopóki nie odej dziecie, a te szczury nie wy lezą z j askini. Niczego
nigdy nie kochałem bardziej niż m oj ej strzelby, więc dobrze się składa, że będę trzy m ał j ą
w rękach, kiedy um rę i pój dę do piekła. A teraz wy noście się stąd, zanim zm ienię zdanie.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
S
torm zj eżdżał z góry, prowadząc SUV-a z szaleńczą prędkością, próbuj ąc om ij ać skały, drzewa
i spadaj ące kam ienie, które wy dawały się podskakiwać przed światłam i sam ochodu.
Przej echali j uż niecały kilom etr skalistego terenu, gdy za nim i poj awiły się światła.
– Casper? – zapy tała Showers, ale j uż znała odpowiedź. – Szy bciej – powiedziała.
– Nie j estem niedzielny m kierowcą – odparł Storm . – Ale j eśli dodam gazu, zedrę spód tego
wozu.
Podwozie SUV-a odbiło się od skały, o m ały włos nie wy rzucaj ąc ich oboj ga z siedzeń.
Szczęśliwie półtora kilom etra dalej wy j echali na żwirową drogę. Ścigaj ący ich poj azd by ł teraz
na ty le blisko, że Showers m ogła zobaczy ć sy lwetki kierowcy i pasażera.
– Casper m usiał zabić j ednego z nich – powiedziała.
Przerwał j ej świst kuli, która wpadła przez boczne okienko SUV-a. Obok j ej twarzy przeleciały
odłam ki szkła. Rosj anin na siedzeniu pasażera wy chy lił się ze swoj ego okna, strzelaj ąc do nich
z broni m aszy nowej .
Storm podał Showers swoj ego glocka i zaczęła strzelać, w ty m sam y m m om encie zaś on
skręcił gwałtownie, aby sam ochód nie wy padł z wąskiej ścieżki. Jej pierwszy strzał trafił w ty lne
okno ich własnego SUV-a, a drugi w wewnętrzną stronę dachu.
– Strzelaj w nich, nie w nas – poradził Storm . – My j esteśm y ci dobrzy.
– Oni są m niej szy m zagrożeniem niż twoj a j azda – odparła.
Ścigaj ący ich strzelec oddał kilka następny ch strzałów, dziurawiąc ty ł SUV-a.
Showers odwróciła się na przednim siedzeniu pasażera, wciskaj ąc plecy w tablicę rozdzielczą,
i podniosła lewą rękę, żeby m óc strzelać przez wy bite ty lne okno. Opróżniła m agazy nek
i atakuj ący ich wóz się cofnął.
– Musiałam j ednego z nich trafić – oświadczy ła. – Daj m i nowe naboj e.
– Nie m am j uż ani j ednego. Zabrali j e, pam iętasz? Obszukiwali nas.
– No to pora na kreaty wność – powiedziała, przechodząc m iędzy anatom iczny m i fotelam i
do ty lnej części SUV-a.
– Jest tam coś? – zapy tał Storm , gdy przeszukiwała ty ł. – Kałasznikow, wy rzutnia rakietowa,
arm ata, bom by ? Kanapka z m asłem orzechowy m ?
– W rzeczy sam ej j est ty lko to – odparła. Uniosła torebkę ciastek z krem em .
Storm zerknął w ty lne lusterko i zobaczy ł, j ak Showers rzuca lewą ręką po j edny m ciastku
w zbliżaj ącego się SUV-a. Kilka rozbiło się na przedniej szy bie.
– Musisz j echać szy bciej ! – krzy knęła Showers.
– Nienawidzę kierowców z ty lnego siedzenia – odrzekł.
Wsunęła się z powrotem na przedni fotel i powiedziała:
– Jedź szy bciej .
– Popatrz na tę drogę – narzekał Storm .
Zj eżdżali na dół j ednopasm ową żwirową ścieżką, po j ednej stronie której ciągnęła się strom a
skarpa. Jeden niewłaściwy ruch i spadliby z klifu.
– No cóż, on j edzie szy bciej – stwierdziła.
– Ale i tak go wy przedzam , prawda? – zapy tał Storm , patrząc w lusterko.
– Przy naj m niej przestał strzelać – odrzekła. – Musiałam go zranić.
– Ciastkiem ?
– Nie, z glocka.
– Może skończy ły im się kule.
W tej sam ej chwili Rosj anin znowu do nich strzelił.
– Jak widać, m aj ą zapasową am unicj ę – stwierdziła.
Storm skręcił gwałtownie i spod kół SUV-a pry snął żwir. Showers przy cisnęła lewą rękę
do sufitu range rovera, aby się przy trzy m ać, gdy szy bko wszedł w następny zakręt.
Pom im o brawurowej j azdy Storm a wóz za nim i się zbliżał. W ciągu kilku sekund znaleźli się tak
blisko, że Showers widziała oczy Rosj anina, gdy ten wy celował w nich broń m aszy nową. Z tej
odległości nie m ógł chy bić.
– Nie tak planowałam um rzeć – powiedziała Showers.
– Biały płotek sztachetowy – odparł Storm , gwałtownie skręcaj ąc – buj any fotel, grom adka
wnuków biegaj ąca wokół i ty pij ąca lem oniadę. Taki by ł twój plan?
– Nie, ale z całą pewnością nie by ła to śm ierć na uzbeckiej górze obok kogoś, o kim nie wiem
nawet, j ak się naprawdę nazy wa.
– Planowanie własnej śm ierci j est przereklam owane – rzekł Storm . – Zaufaj m i. Przerabiałem
to.
Znowu gwałtownie skręcił, a Showers przy gotowała się na swój ostatni oddech. Czekała
na nieuchronne. Gdy Rosj anin m iał właśnie wy strzelić, sam ochód, który m j echał, zam ienił się
w giganty czną kulę ognia. W wy niku eksplozj i poj azd uniósł się nad drogą i ogarnęły go
płom ienie. Następnie spadł, roztrzaskał się i potoczy ł po zboczu, płonąc j ak pochodnia.
– Co by ło w ty ch ciastkach? – rzucił Storm . Nacisnął ham ulce, sam ochód zatoczy ł krąg i się
zatrzy m ał.
– Co się, do diabła, właśnie stało? – zapy tała Showers.
– Cicho! – polecił j ej Storm . Wy łączy ł silnik.
Przez rozbite okna SUV-a usły szeli wiruj ący odgłos unoszący się nad nim i w ciem ności.
– Jedidiah Jones! – wy krzy knął Storm . – Wy słał Predatora. – Zerknął na Showers i zaczął
wy j aśniać: – Wiesz, bezzałogowy zdalnie sterowany sam olot...
– Wiem , co to j est Predator – odparła. – Nie wiem ty lko, skąd Jones wiedział, że Rosj anie nas
ścigaj ą na zboczu uzbeckiej góry.
Storm uniósł nadgarstek, aby m ogła zobaczy ć j ego zegarek.
– My ślę, że nikt w FBI nie m a takiego – powiedział z dum ą. – To urządzenie nam ierzaj ące.
Kiedy Dilj a wy celowała do m nie z broni w j askini, włączy łem go, a on wy słał do Langley
sy gnał m ówiący Jonesowi, że m am y kłopoty. Dzięki tem u zegarkowi Jones wie dokładnie, gdzie
j estem , w każdej chwili i w każdy m m iej scu na świecie.
– Cieszę się, że ktoś m a na ciebie oko – odparła.
Kiedy dotarli do podnóża góry, wzeszło poranne słońce, a na hory zoncie zobaczy li lecący nisko
nad równiną w ich kierunku helikopter Bell 206. Storm zj echał z drogi, um ożliwiaj ąc lądowanie
czteroosobowego śm igłowca. Kilka m inut później zm ierzali w stronę Kazachstanu, zostawiaj ąc
za sobą podziurawionego kulam i SUV-a, a także ciała Caspera, Oskara, Dilj i, Żm ii, j ego ludzi
i sześciu inny ch Rosj an.
Gdy tak lecieli w m ilczeniu, Showers nieoczekiwanie wy ciągnęła do niego lewą rękę.
– Masz. Prezent.
Storm spoj rzał na j ej otwartą dłoń.
To by ło j edno z ciastek z SUV-a. Wpadło j ej do tem blaka, gdy rzucała pozostałe przez okno.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
R
ozdzielili się, gdy ty lko wy czarterowany przez CIA sam olot przy wiózł ich do am ery kańskiej
bazy woj skowej w Wiesbaden w Niem czech. Showers została przy j ęta do szpitala, aby lekarze
m ogli nastawić j ej złam any oboj czy k, zaś Storm dostał trochę czasu na kąpiel i posiłek, ale zaraz
potem m iał lot do bazy sił powietrzny ch Andrews. Czekaj ący tam sam ochód zabrał go
do Langley.
Jones siedział odchy lony do ty łu w swoim skrzy piący m fotelu, kiedy Storm wszedł do j ego
biura i usiadł na zby t dobrze znany m sobie m iej scu naprzeciwko szefa siatki szpiegowskiej CIA.
– Nie znaleźliśm y żadnego złota – odezwał się Storm . – Żadny ch sześćdziesięciu m iliardów
w sztabkach należący ch do Partii Kom unisty cznej . Pietrow m usiał podać Lebiediewowi złe
współrzędne.
Jones pochy lił się do przodu i zapy tał:
– Tak m y ślisz?
Storm zam ilkł, a następnie odrzekł:
– Celowo wprowadziłeś błędne współrzędne do naszego GPS-a w Uzbekistanie. Wpuściłeś nas
w m aliny.
– To złoto by ło ukry te w Górach Molguzar przez ponad dwadzieścia lat i nikt nie by ł w stanie go
odnaleźć – odrzekł Jones. – Po co ruszać j e teraz? Zwłaszcza j eśli wiem , gdzie ono j est, i m ożem y
m ieć j e na oku wspólnie z j edny m z naszy ch ptaszków.
Wy doby cie sześćdziesięciu m iliardów w złocie z uzbeckiej j askini by łoby wielką operacj ą,
która nie przeszłaby niezauważona. Poj awiły by się wściekłe oskarżenia ze strony Rosj i
i Uzbekistanu. Biały Dom m iałby ogrom ny problem polity czny – zwłaszcza j eśli prezy dent Rosj i
Barkowski wciąż by łby u władzy.
– Jeśli nie oczekiwałeś, że znaj dziem y złoto, to po co wy słałeś nas do Uzbekistanu? – zapy tał
Storm .
– My ślałem , że j uż się tego dom y śliłeś – odparł Jones.
Storm fakty cznie się dom y ślił, ale chciał choć raz usły szeć to od Jonesa. Ty m razem to on
udawał głupiego w ich grze w kotka i m y szkę.
– Tangier – rzekł Jones. – Po ty m , co tam się stało, wiedziałem , że m am y przeciek. By ły ty lko
cztery m ożliwości: Oskar, Casper, Dilj a i... ty.
– Podej rzewałeś m nie?
– Taką m am pracę, że wszy stkich podej rzewam . Co naprawdę o tobie wiedzieliśm y ? Clara
Strike zwerbowała cię, bo by łeś zdolny m pry watny m detekty wem . Po Tangierze pom y ślałem ,
że m oże drugiej stronie udało się ciebie przekabacić. Zdecy dowałeś się wy cofać. By łem
podej rzliwy, ale twoj a śm ierć podsunęła m i pewien pom y sł. Postanowiłem wy słać
na wcześniej szą em ery turę Oskara, Dilj ę, j ak również Caspera.
– Tangier – powtórzy ł Storm .
Jones skinął głową.
– Gdy się dowiedziałem , gdzie j est ukry te złoto, stwierdziłem , że los dał m i szansę złapania
zdraj cy. Wiedziałem , że kret skontaktuj e się z Rosj anam i. Sześćdziesiąt m iliardów by ło zby t cenną
zdoby czą. I Oskar dokładnie to zrobił.
– A Dilj a?
– Co za ironia, nie sądzisz? – rzekł Jones. – Rzucasz sieć i kto wie, co w nią złapiesz? Oskar
powiedział Rosj anom o Tangierze. Dilj a dała cy nk Żm ii.
– Podwój na zdrada – stwierdził Storm . – Jakie operacj e szpiegowskie prowadzisz, skoro dwoj e
twoich podwładny ch pracuj e potaj em nie dla drugiej strony ?
– Dobry ch zdraj ców trudno wy kry ć. – Jones wzruszy ł ram ionam i.
– Dlaczego podej rzewałeś Caspera? – zapy tał Storm .
– Casper m iał zwy czaj upij ać się i przechwalać. Pom y ślałem , że m oże niechcący wy gadał się
przed niewłaściwy m i ludźm i.
– Casper zginął i m y prawie też.
– Ale ży j esz, prawda? – odparł Jones. – Zanim zaczniesz się nad sobą użalać, pam iętaj ,
że wróciłeś pracować dla m nie, bo wiedziałeś, że ktoś cię zdradził w Tangierze. Chciałeś odwetu.
A j a nie m ogłem sobie pozwolić na kolej ny Tangier. To by ła cena, którą by łem skłonny zapłacić.
– Casper m ógł to widzieć inaczej .
– Dziwny m trafem los zatoczy ł pełne koło od czasu Tangieru – m ówił Jones. – Dowiedzieliśm y
się, że Dilj a i Oskar by li zdraj cam i. Nie złapaliśm y Żm ii w Tangierze, ale j ego ciało zostało
znalezione w górach. Wy gląda na to, że żołnierze Wy m pieła podcięli m u gardło. Ty i Casper
zostaliście oczy szczeni z podej rzeń, dowiedzieliśm y się także, gdzie j est ukry te rosy j skie złoto. To
potrój na wy grana w m oj ej księdze. Pozostaj e ty lko j edno py tanie: skończy łeś działalność? Masz
zam iar ponownie zniknąć w Wy om ing?
– W Montanie – poprawił go Storm .
– Nieważne. Czy znów znikniesz z pola widzenia, czy będziesz robił to, co wy chodzi ci
naj lepiej ?
Storm podniósł się z krzesła.
– Teraz chcę wziąć trochę wolnego.
– Weź ty le, ile potrzebuj esz – odpowiedział Jones, otwieraj ąc szufladę i wy ciągaj ąc z niej
kopertę. – To ci pom oże. – Przesunął pakiecik, a Storm wziął go, wiedząc, że zawiera banknoty
studolarowe.
Następnie Storm zdj ął z nadgarstka zegarek, który dostał od Jonesa, i położy ł go na biurku.
– Nie będę tego potrzebował.
– Zatrzy m am go do następnego razu – odparł Jones. – Na zewnątrz czeka wy naj ęty sam ochód.
– Podał Storm owi kluczy ki.
– Jest na podsłuchu? – zapy tał Storm .
– Sam to rozgry ź. – Jones wstał z fotela i wy ciągnął rękę. Uścisnęli sobie dłonie, po czy m Jones
dodał: – Jutro przy latuj e agentka Showers. Dom y ślam się, że wy ślą j ą na obowiązkowe
zwolnienie lekarskie. Będzie m iała sporo wolnego czasu, zupełnie j ak ty.
Na zewnątrz Storm zauważy ł zaparkowany sam ochód z wy poży czalni. Jones zaszalał. To by ła
wiśniowo-czerwona korweta kabriolet, m odel Chevroleta ZR1, warta ponad sto ty sięcy dolarów,
z silnikiem V-8 o m ocy 638 koni m echaniczny ch. Naj szy bszy m odel sam ochodu, j aki koncern
General Motors kiedy kolwiek wy produkował. To nie by ł poj azd, j akiego się nie zauważa –
w odróżnieniu od ty powy ch podm iej skich wozów, który m i Jones kazał j eździć swoim agentom .
Storm zapuścił silnik i rozkoszował się głośny m pom rukiem tłum ika, wy j eżdżaj ąc z kwatery
CIA w kierunku George Washington Parkway. Zadzwonił j ego pry watny telefon kom órkowy.
– Halo?
To by ła agentka Showers z Niem iec.
– Potrzebuj ę j utro podwózki z lotniska – poprosiła.
– Sprawdzę m ój rozkład dnia – odparł.
– Oczekiwałaby m czegoś więcej niż ty lko przej ażdżki.
– Na przy kład czego?
– Obiadu.
– W Niem czech nie m aj ą ciastek?
– Nie spóźnij się. – Rozłączy ła się.
Skręcił w j eden z m alowniczy ch punktów widokowy ch na drodze i popatrzy ł w dół na rzekę
Potom ak. Przeszukiwał swój telefon kom órkowy, aż znalazł to, co chciał. Kiedy by ł w Londy nie
na parkingu podziem ny m , wy słał Jedidiahowi Jonesowi współrzędne do złota. Wy słał też kopię
na swoj ą pry watną kom órkę.
Jedidiah Jones nie by ł j edy ną osobą, która wiedziała, gdzie ukry to sześćdziesiąt m iliardów
w sztabkach złota.
Jego telefon zadzwonił ponownie.
– Słuchaj – powiedziała Showers poważny m tonem – j a naprawdę chcę, żeby ś przy j echał
j utro na lotnisko. Jeśli chcesz, zapłacę za obiad. Ty lko m i nie zniknij .
– Ostatnim razem , gdy się spotkaliśm y, j a zostałem z rachunkiem – odrzekł.
– Zaufaj m i, nie będziesz żałował. Do zobaczenia j utro i nie m artw się, nie j esteś m oim
chłopakiem .
– A ty nie j esteś m oj ą dziewczy ną – odparł. – Ale m am py tanie. Będziesz teraz m iała trochę
wolnego czasu, zgadza się?
– Zm uszaj ą m nie, żeby m poszła na m iesiąc na zwolnienie.
– My ślę, żeby wy brać się na wy cieczkę.
– A gdzie, do licha, chcesz się teraz wy brać?
– Na górską wspinaczkę.
KONIEC
Poprzednie części trylogii:
Nadchodzący sztorm i Wściek ły sztorm
Zapraszamy do zakupu innej książki Richarda Castle:
Fala upału
O AUTORZE
RICHARD CASTLE j est autorem liczny ch bestsellerów, w ty m Fali upału, Nagiego żaru,
Gorączki zmysłów i entuzj asty cznie przy j ętej przez kry ty ków serii książek o Derricku Storm ie.
Jego pierwsza powieść, Pod gradem kul, opublikowana j eszcze w college’u, otrzy m ała prestiżową
Nagrodę Tom a Strawa dla Literatury Kry m inalnej Stowarzy szenia Nom DePlum e. Obecnie
Castle m ieszka na Manhattanie ze swoj ą córką i m atką, które wy pełniaj ą j ego ży cie hum orem
i inspiracj ą.