RICHARD CASTLE
WŚCIEKŁY
SZTORM
Thriller o Derricku Stormie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tego samego dnia, godzina 19.15, Waszyngton
Trzymał w ramionach ciało martwego senatora Stanów Zjednoczonych.
Derrick Storm dopadł do niego pierwszy i jako jedyny słyszał słowa umierającego:
„Midas - Jedidiah wie”. Kilka sekund wcześniej senator Thurston Windslow był jeszcze żywy
i wściekły. Wyskoczył ze swojego fotela i miał właśnie zamiar wyjawić, kto porwał i
zamordował jego pasierba, kiedy powalił go pocisk. Kucając na podłodze, Storm dostrzegł
otwór po kuli w dużym oknie usytuowanym bezpośrednio za biurkiem starszego męża stanu.
Na zewnątrz zapadał zmrok. Okno zamieniło się w lustro, uniemożliwiając Stormowi
dostrzeżenie zabójcy. Był teraz łatwym celem, tak samo jak trzy kobiety znajdujące się wraz z
nim w biurze budynku Senatu Dirksena.
- Padnij! - krzyknął do Glorii Windslow. Żona senatora, która właśnie została wdową,
tkwiła na środku pokoju całkowicie zszokowana.
Storm musiał działać, zanim snajper znowu wystrzeli. Zerwał się na równe nogi i
płynnym ruchem okrążył biurko. Skoczył na Glorię jak atakujący lew, otoczył jej talię
prawym ramieniem i ściągnął ją w dół na gruby dywan, z dala od linii strzału.
Agentka FBI April Showers i Samantha Toppers leżały już na podłodze twarzami do
ziemi. Showers w jednej ręce ściskała kurczowo swojego półautomatycznego glocka kalibru
40. Drugą zacisnęła wokół kajdanek ze stali nierdzewnej, w które zakuła Toppers przed
strzelaniną.
Biuro senatora, podobnie jak wszystkie inne budynki Kapitolu, zostało ostatnio
wyposażone w okna ze szkła kuloodpornego, które miały chronić przed tego rodzaju
zabójstwami, jakiego właśnie byli świadkami. Producent gwarantował, że wykonane z pięciu
grubych kawałków nietłukącego się szkła okna są w stanie zatrzymać kule wystrzelone z
broni tak potężnej, jak rewolwer magnum kalibru 44 - nawet jeśli strzały padłyby z bliskiej
odległości. Ale okno nie dawało praktycznie żadnej ochrony przed profesjonalnym zabójcą
używającym specjalistycznej broni snajperskiej. Warstwy szkła pancernego przypuszczalnie
trochę zmieniły trajektorię lotu pocisku, ponieważ uderzył on w lewe ramię senatora, a nie w
jego serce, w które z pewnością celował snajper. To przesunięcie zapobiegło natychmiastowej
śmierci senatora i dało mu kilka sekund na wyszeptanie ostatnich słów.
Sformułowanie „Jedidiah wie” odnosiło się w oczywisty sposób do Jedidiaha Jonesa,
nawiedzonego dyrektora wydziału CIA o nazwie National Clandestine Service, człowieka
odpowiedzialnego za wciągnięcie Storma w ten cały bajzel. Mniej jasne było znaczenie słowa
„Midas”, ale ponieważ Jones był w to zamieszany, Storm podejrzewał, że to kryptonim tajnej
misji CIA.
- Zasłony! - krzyknęła agentka April Showers.
Storm podążył za jej wzrokiem i dostrzegł czerwony przycisk na ścianie tuż obok
okna. Rozluźniając uchwyt wokół talii Glorii Windslow, skoczył naprzód i uderzył przycisk
otwartą dłonią, padając na dywan w momencie, gdy następna kula przebiła szkło. Ta była
wycelowana w jego głowę. Pocisk prześlizgnął się obok lewego ucha Storma i uderzył w
biurko senatora, sprawiając, że drzazgi polerowanego mahoniu rozprysnęły się w powietrzu.
Było blisko.
Ile razy człowiek może oszukać śmierć?
- Jesteś cały? - zawołała zaniepokojona agentka Showers.
- Drobnostka - odpowiedział. - Ale dzięki za troskę.
- Jeśli ktoś miałby cię zabić, to raczej ja, za to, że ładujesz się z kopytami w moje
śledztwo - rzuciła z uśmiechem.
- Ale mamy przy tym niezłą zabawę, nie? - odkrzyknął.
Ciężkie zasłony zakrywały teraz okno, więc agentka Showers podniosła się, ciągnąc
za sobą Toppers.
- Nie ruszaj się! - poleciła dwudziestoparoletniej studentce, która cała się trzęsła.
Storm ruszył w kierunku drzwi wejściowych dokładnie w momencie, kiedy wpadł
przez nie umundurowany oficer policji Kongresu, a zaraz za nim następny. Obaj trzymali w
rękach broń i instynktownie podzielili się celami. Jeden wymierzył w Showers, drugi w
Storma.
- Stać! - krzyknął pierwszy glina.
- Jestem z FBI! - zawołała Showers. - Agentka specjalna April Showers. Strzał padł z
zewnątrz, nie tutaj. Senator nie żyje.
Policjanci byli zdezorientowani. Jeden z oficerów wciąż trzymał Showers na muszce,
a drugi podbiegł, aby zbadać ciało Windslowa.
- Nie żyje! - potwierdził oficer.
- Właśnie to powiedziała - rzucił Storm.
- Proszę pokazać legitymację! - rozkazał policjant, który mierzył z broni w agentkę
Showers.
- Spokojnie - odpowiedziała Showers, bez pośpiechu wkładając broń do kabury i
wyciągając odznakę FBI.
- A pan? - zapytał Storma drugi funkcjonariusz.
- Proszę się mną nie przejmować. Ja jestem nikim. Niech pan ją zapyta.
- On jest ze mną - potwierdziła Showers. - To prywatny detektyw Steve Mason,
wynajęty do pomocy senatorowi.
Jedidiah Jones nadał Stormowi pseudonim Steve Mason, gdy ściągnął go do
Waszyngtonu, aby ten pomógł mu rozwiązać tajemniczą sprawę.
- Czy to temu senatorowi miał pan pomagać? - zapytał policjant, patrząc na martwe
ciało Windslowa, a potem spoglądając na Storma.
Storm krzywo się uśmiechnął i odparł:
- Właściwie sprawy szły w dobrym kierunku, dopóki nie trafiła go kula.
- Ta kobieta jest aresztowana - powiedziała Showers, wskazując głową na przerażoną
Toppers. - Proszę jej pilnować, zabezpieczyć miejsce zbrodni i zadzwonić pod ten numer
telefonu. - Energicznym ruchem wcisnęła oficerowi wizytówkę FBI. - Proszę powiedzieć
osobie, która odbierze telefon, że senator został zamordowany.
- Jakie budynki znajdują się naprzeciwko tego okna? - zapytał Storm.
- Tam jest tylko jeden budynek - odpowiedział stojący w drzwiach oficer. - Gmach
policji Kongresu, nasza siedziba.
- To stamtąd musiał paść strzał - rzekł Storm, kierując się w stronę wyjścia.
- Proszę zadzwonić do dyspozytora - poleciła Showers, idąc za nim. - Niech wyda
polecenie zamknięcia całej kwatery głównej policji. Niech zatrzymają każdego, kto
schodziłby z dachu.
Po twarzy oficera przemknęło zdumienie.
- Już! - krzyknęła Showers. - I wezwijcie lekarza do pani Windslow. Jest w szoku.
- Proszę zaczekać - powiedział policjant, gdy go mijała. - Wy dwoje nie powinniście
opuszczać tego miejsca. Jesteście świadkami.
Ale ona i Storm byli już w połowie korytarza. Zabójstwo nosiło wszelkie znamiona
roboty zawodowca. Każda upływająca sekunda działała na korzyść zabójcy. Storm pierwszy
wyszedł na Ulicę C, Showers podążała zaraz za nim. Ośmiopiętrowy budynek kwatery
głównej policji znajdował się przed nimi w odległości jakichś czterystu metrów. Stał w
samym centrum rozległego parkingu i był jedyną na tyle wysoką budowlą, żeby snajper mógł
oddać z niej strzał.
Zabójca musiał mieć na sobie przebranie. Jak inaczej dostałby się na dach kwatery
policji niezauważony?
Gdy Storm i Showers doszli do wejścia do kwatery, przez podwójne szklane drzwi
wypadła ekipa CERT, odpowiednik policyjnej jednostki SWAT, kierująca się w stronę
budynku Dirksena.
- Snajper strzelał z waszego dachu! - krzyknęła Showers, pokazując odznakę.
Dowódca wydał polecenia przez mikrofon połączony ze słuchawkami umieszczonymi
na głowie:
- Wysłać drugą grupę na dach. Uzbrojony podejrzany wciąż może tam być. Nikt nie
ma prawa wejść do naszego budynku ani z niego wyjść. Zamknąć obiekt. Natychmiast! - Po
czym zwrócił się do Showers i powiedział: - My tu rządzimy. Proszę się odsunąć.
Zanim zdołała odpowiedzieć, jego ekipa już biegła przez parking.
W tym samym czasie Storm przeczesywał wzrokiem okolicę przekonany, że strzelec
zdążył już uciec z budynku. Po ich lewej stronie znajdował się park miejski, który oddzielał
wzgórze Kapitolu od Union Station, głównego węzła kolejowego w Waszyngtonie. Dworzec
obsługiwał zarówno pociągi Amtrak, jak i linie metra, i był zawsze wypełniony podróżnymi.
Właśnie tam udałby się Storm, gdyby chciał wtopić się w tłum i zniknąć.
- Tam! - krzyknął, wskazując palcem na północ, w kierunku ronda Columbus,
rozjazdu znajdującego się bezpośrednio przed dworcem kolejowym. Showers zauważyła
samotną postać, gdy ta przechodziła pod latarnią uliczną. Z tej odległości nie mogli dostrzec
twarzy, ale widzieli, że ma na sobie niebieską koszulę i czarne spodnie - mundur policji
Kongresu. Wszyscy inni oficerowie albo byli zamknięci w siedzibie policji, albo biegli
najszybciej jak mogli w kierunku budynku Senatu. Ale ten oficer spokojnie odchodził z
miejsca akcji.
- To musi być on - powiedział Storm i puścił się biegiem w pościg.
Showers waliła pięściami w zamknięte drzwi kwatery głównej i przyciskała do szyby
swoją odznakę FBI.
- Snajper ucieka! Dzwońcie do jednostki policji z Union Station! Jest ubrany jak jeden
z waszych oficerów!
Funkcjonariusze trzymający wartę patrzyli na nią przez szybę wzrokiem bez wyrazu.
Poirytowana, sama zadzwoniła z komórki do wydziału stołecznej policji.
Gdy był w najlepszej formie, Storm mógł bez trudu przebiec kilometr w czasie poniżej
trzech i pół minuty, nawet w wyjściowych butach. Ale mimo to podejrzany dotarł na Union
Station, zanim Storm zdołał do niego dobiec. Gdy tylko wpadł do przestronnego holu dworca,
zlustrował znajdujący się tam tłum. Ani śladu żadnego mundurowego z Kapitolu.
Mam do czynienia z profesjonalistą, pomyślał.
Obok wejścia do strefy biletowej linii Amtrak kręcił się stołeczny policjant. Storm
pospieszył w jego kierunku.
- Na Kapitolu była strzelanina - powiedział. - Sprawca nosi mundur policji Kongresu i
właśnie tutaj wszedł. Czy widział go pan?
- A pan to kto? Ma pan odznakę? - zapytał glina, patrząc na niego sceptycznie.
- Jestem prywatnym detektywem.
- Proszę mi pokazać legitymację.
Dyskusja z tym tępakiem była stratą czasu. Męska toaleta - tam na pewno poszedł
snajper, aby się przebrać. Chciał wyjść jako ktoś inny. Ktoś, kto się nie wyróżniał: turysta,
biznesmen, dozorca albo pracownik budowlany. Każdy, tylko nie oficer policji Kongresu.
Po lewej stronie widniał duży znak „TOALETY”. Storm przebiegł obok niego i wpadł
do środka. Zaskoczeni mężczyźni stojący w długim rzędzie przy pisuarach odwrócili głowy w
jego stronę. Kiedy Storm wyciągnął broń, rzucili się w panice do wyjścia. Niektórzy z nich
nie zadali sobie nawet trudu, aby zapiąć spodnie. Naprzeciwko pisuarów było siedem kabin.
Storm widział pod drzwiami, że tylko trzy z nich były zajęte. Walnął pięścią w drzwi
pierwszej kabiny, a kiedy usłyszał w odpowiedzi przekleństwo, cofnął się i otworzył drzwi
kopniakiem.
- Co, do... - wykrzyknął zaskoczony mężczyzna siedzący na sedesie, ale urwał, widząc
glocka w ręku Storma.
- Przepraszam - powiedział Storm. - Wracaj do swoich spraw.
Przesunął się do następnej kabiny, ale kiedy zastukał w drzwi, te się otworzyły i stanął
w nich nastoletni chłopiec, który natychmiast podniósł ręce. Ostatnią kabinę zajmował starszy
mężczyzna. Żaden z nich nie zdejmował z siebie munduru policji Kongresu. Żaden z nich nie
wyglądał podejrzanie.
- Rzuć to! - krzyknął głos za Stormem. Był to stołeczny policjant z holu.
Unosząc glocka nad głowę, Storm odwrócił się powoli w jego stronę.
- Człowieku, czyś ty oszalał? - zapytał glina. - Co ty, do diabła, wyprawiasz? Wpadasz
tutaj i wymachujesz bronią? Masz szczęście, że nie wpakowałem ci kulki.
- Szukam snajpera - odpowiedział Storm. - Jak już mówiłem, jest ubrany w mundur
policji Kongresu. Musimy zamknąć wszystkie wyjścia, zanim ucieknie.
- W takim razie naprawdę pan oszalał - odparł policjant. - Nawet gdybym chciał, nie
ma żadnego sposobu, aby zamknąć w porę cały budynek. Mamy tu wyjścia na ulicę, zejścia w
dół na perony metra, a z tyłu na perony pociągów dalekobieżnych.
Do środka wbiegł drugi funkcjonariusz stołecznej policji z odbezpieczoną bronią w
ręku.
- Co się dzieje? - zapytał partnera.
- On mówi, że jest prywatnym detektywem i szuka zabójcy.
- Naćpał się pan? - zapytał Storma nowo przybyły oficer.
- Zabierz mu broń - polecił jego kolega.
Chowając broń do kabury, funkcjonariusz podszedł do Storma, zabrał mu glocka i
polecił mu, aby „zajął pozycję”.
Storm oparł obie ręce płasko o ścianę i rozstawił nogi.
- Nie łaskocz - powiedział zrezygnowanym głosem.
Do toalety wbiegła agentka Showers.
- FBI! - powiedziała, wymachując odznaką. - Macie nie tego człowieka. On jest ze
mną.
- W takim razie niech go pani zabiera - odparł oficer, opuszczając pistolet.
Drugi policjant przestał obszukiwać Storma, który odwrócił się od ściany i
powiedział:
- Poproszę moją broń.
Policjant oddał mu glocka.
Storm podszedł do najbliższego pojemnika na śmieci i podniósł jego pokrywę. Ale w
środku nie było nic oprócz zmiętych ręczników papierowych i śmieci. Sprawdził drugi. Tam
też nie było munduru policji.
- Sprawdzimy w holu - oznajmił pierwszy funkcjonariusz.
- Świetnie - odpowiedział Storm, doskonale zdając sobie sprawę, że zabójca
przypuszczalnie dawno uciekł.
- Czego dokładnie szukamy? - zapytał drugi policjant.
- W tym momencie? - odparł Storm. - Ducha.
Storm i Showers wyszli razem z męskiej toalety. Trzeci pojemnik na śmieci znajdował
się kilka kroków dalej, między wejściami do męskiej i damskiej toalety. Storm zajrzał do
środka. Wewnątrz leżała zgnieciona niebieska koszula, będąca częścią munduru policjanta
Kongresu, a tuż przy niej odznaka i czarne spodnie.
Wyciągając koszulę, Storm powiedział:
- Jest mała. Szukamy mężczyzny o wzroście około metra osiemdziesięciu, ważącego
jakieś siedemdziesiąt kilogramów.
Wspólnie przeczesali wzrokiem falujący tłum ludzi spiesznie przechodzących obok
nich w ogromnym holu dworca. Dziesiątki mężczyzn pasowały do tego opisu. Strzelec mógł
być kimkolwiek i znajdować się gdziekolwiek.
- Skąd wiedziałaś, że jestem w męskiej toalecie? - zapytał Storm.
- Sądzisz, że tylko ty potrafisz myśleć jak uciekający przestępca? - odpowiedziała.
- Mogłoby to być dla ciebie cokolwiek zawstydzające, gdyby mnie tam nie było. -
Storm się uśmiechnął.
- Nie przypuszczam - odparowała Showers.
- Och, czyżbyś była w wielu męskich toaletach?
Showers uśmiechnęła się tylko i powiedziała:
- Chodźmy. Musimy schwytać zabójcę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Stacja metra Majakowskaja, Moskwa, Rosja
- Jesteśmy nową Rosją! - ogłosił prezydent Oleg Barkowski na zakończenie swojego
trzygodzinnego przemówienia. Tłum poderwał się na nogi. Ludzie tupali w podłogę,
krzyczeli, gwizdali. Nikt nie grymasił z powodu późnej godziny. Nikt nie narzekał, że minęło
ponad pięć godzin, odkąd ze stołów uprzątnięto kolację. Wódka lała się strumieniami przez
całą noc. Dopilnował tego asystent Barkowskiego, Michaił Sokołow. Liczne toasty i
wcześniejsze mowy były starannie przygotowane, aby nadać rozmach tej właśnie chwili.
Owacja na cześć Barkowskiego była wielkim finałem tego wieczoru.
Prezydent Rosji nawet nie próbował uspokoić rozszalałego tłumu. W geście
chrystusowym wyciągnął ramiona zza podium i chłonął atmosferę. W jego własnym
mniemaniu zasłużył na to.
Barkowski zmieniał Rosję. Reformy z przeszłości - głasnost i pierestrojka (jawność i
przebudowa) - były martwe. Odeszły w niebyt razem z przywódcami, którzy zdradzili
Matuszkę Rosję, niszcząc wielką Partię Komunistyczną. Odeszli oligarchowie, którzy
zgwałcili naród, kradnąc miliardy rubli. Niczym mityczny Feniks z popiołów Barkowski
powstał z chaosu, jaki wytworzył się po rozpadzie dawnego supermocarstwa. Przepędził
żądnych pieniędzy zagranicznych kapitalistów, którzy przybyli, obiecując reformy, ale
napełniali tylko własne kieszenie. Jako człowiek błyskotliwy i bezlitosny szybko dotarł na
sam szczyt, wygrywając wybory prezydenckie i przywracając władzę Kremla nad wszystkimi
aspektami życia Rosjan. Reporterzy, którzy ośmielali się kwestionować jego poczynania,
padali ofiarą bandytów. Znajdowano ich na ulicy zakrwawionych i umierających. Wrogów
politycznych aresztowano i osadzano w więzieniach; niektórzy z nich znikali. Wyniki
wyborów sfałszowano. Po latach niestabilności przeciętni Rosjanie po cichu ustawiali się
karnie w szeregu. Nikt nie narzekał, gdy Barkowski zaczął ograniczać swobody obywatelskie,
uzyskane wcześniej w wyniku rewolty przeciwko dawnemu reżimowi. Żelazna pięść
Barkowskiego zaprowadziła porządek. Po raz pierwszy od dziesięcioleci można było
bezpiecznie spacerować wieczorem ulicami Moskwy. Sklepy były dobrze zaopatrzone,
mieszkania ogrzewane, ludzie mieli chleb, a Rosja ponownie domagała się
międzynarodowego szacunku.
- Barkowski! - krzyknęła ciemnowłosa piękność nieopodal podium. Wywołało to
chóralne okrzyki „Barkowski! Barkowski! Barkowski!”, które rozlały się falą w
pomieszczeniu. Spoglądając ze sceny na kobietę, Barkowski uniósł palce do ust i przesłał jej
całusa.
Kobieta zemdlała. Prezydent był niczym polityczna gwiazda rocka.
Ten wieczorny wiec nie został zorganizowany w sali bankietowej jednego z nowych
olśniewających hoteli w zachodnim stylu, którymi był upstrzony krajobraz Moskwy, ale na
stacji metra Majakowskaja, na linii Zamoskworieckiej. Postronnym ta decyzja mogła się
wydawać dziwaczna. Ale dla tego tłumu był to genialny wybór.
W 1932 roku, kiedy rozpoczęła się budowa moskiewskiego metra, Józef Stalin
obiecał, że stacje będą artystycznymi dziełami sztuki, codziennie przypominającymi
mieszkańcom o wyższości systemu komunistycznego. Otwarta w 1938 roku stacja
Majakowskaja była klejnotem w koronie metra. Okazała się tak wspaniałym wytworem
inżynierii, że otrzymała główną nagrodę na Wystawie Światowej w Nowym Jorku. Została
zaprojektowana w taki sposób, aby uspokoić nawet najbardziej klaustrofobicznego pasażera.
Stacja była ulokowana ponad trzydzieści metrów pod ziemią, a na suficie znajdowało się
trzydzieści pięć pojedynczych okrągłych wnęk z ukrytym w nich strumieniowym światłem.
Paliło się ono w tak niezwykły sposób, że miało się wrażenie, że przez szkło prześwituje
letnie słońce. Stalowe belki podtrzymujące strop stacji były pokryte różowym rodonitem.
Ściany zdobiły cztery różne odcienie granitu i marmuru. Artyści stworzyli na suficie
trzydzieści cztery mozaiki, a każda z nich gloryfikowała imperium sowieckie. Podczas II
wojny światowej stacja służyła jako schron w czasie nalotów i przetrwała wojenną
zawieruchę w stanie nienaruszonym. Ale o tym, że Barkowski wybrał tę właśnie stację na
zorganizowanie bankietu tego wieczoru, zdecydowało inne wydarzenie historyczne. Gdy w
1941 roku Moskwę oblegały wojska Hitlera, Stalin zwołał przywódców partii i mieszkańców
Moskwy do tej właśnie stacji metra i wygłosił w niej swoje słynne przemówienie, znane
potem jako „Bracia i Siostry”. W przemówieniu tym Stalin przewidywał, że chociaż naziści
wydają się niezwyciężeni, to jednak zostaną pokonani. Wieczorne przemówienie
Barkowskiego naśladowało słynne słowa Stalina. Prezydent atakował „najeźdźców
zewnętrznych”, którzy stanowili zagrożenie dla nowej Rosji - tak jak niegdyś hitlerowcy.
Pozwolił sobie na lekko zawoalowane ataki pod adresem Stanów Zjednoczonych i NATO.
Stalin obiecywał, że Ojczyzna powstanie triumfująca, ale tylko jeśli pozostanie „w zgodzie z
zasadami moralnymi”, które przyświecały rewolucji komunistycznej. Barkowski powtórzył tę
samą suchą formułkę.
Celem Barkowskiego i jego partii Nowa Rosja, znanej po prostu jako NRP, był zwrot
w polityce o sto osiemdziesiąt stopni, przywracający w ten sposób Rosji status światowego
supermocarstwa, zdolnego bronić swoich obywateli przed zagrożeniem ze strony Stanów
Zjednoczonych i nowych rywali: Chin oraz Indii. Założenia były proste - podejrzewać
każdego, zniszczyć wszystkich wrogów, używając do tego wszelkich środków, jakie ma się
do dyspozycji.
Na peronie stacji metra rozstawiono drewniane krzesła i stoły, a ruch pociągów został
wstrzymany na czas wieczornego wiecu. Z sufitu zwisały krwistoczerwone i jasnożółte flagi -
identyczne z kolorami flagi dawnego imperium sowieckiego. Na całej stacji panowała
atmosfera komunistycznego wiecu z dawnych czasów. Wszystko było doskonale
zaplanowane. W tłumie czterystu osób większość stanowili aparatczycy - członkowie aparatu
Partii Komunistycznej. Czerpali oni korzyści z przynależności do nomenklatury - systemu
nagradzania przez partię ludzi będących w łaskach politycznych. Będąc dzieckiem,
Barkowski zazdrościł tym uprzywilejowanym członkom partii, desperacko pragnąc stać się
jednym z nich. Ale jego rodziców nie zaproszono do tego grona. Byli biednymi pracownikami
fabryki na południe od Leningradu. Ponieważ nie należeli do partii, skazani byli na życie w
zapomnieniu i biedzie. Ich jedyny syn doświadczyłby tego samego ponurego losu, ale
Barkowski znalazł sposób, aby wyrwać się z nędzy. Dysponując potężną determinacją, przy
całkowitym braku sumienia i towarzyszącej mu nienasyconej żądzy władzy stał się
najpotężniejszym przywódcą w Rosji od czasów Józefa Stalina. A teraz wykorzystywał niskie
pochodzenie na swoją korzyść. Stał się bohaterem mas, udając, że jest jednym z nich. Kochali
go, nawet jeśli wyciągał im z kieszeni ostatni grosz i budował dla siebie na wybrzeżu Morza
Czarnego pałace, które kosztowały miliardy dolarów. Zdarzało się, że w nocy, gdy był sam,
Barkowski zastanawiał się, czy jest żywym wcieleniem Stalina. Bywały momenty, kiedy
zdawało mu się, że czuje krew Stalina pulsującą w swoich żyłach.
Stojąc przed tłumem, kontemplując otaczający go zgiełk, Barkowski poczuł, jak
czyjaś ręka delikatnie dotyka jego ramienia, a zaraz potem usłyszał znajomy głos swojego
najbliższego współpracownika, który szepnął mu do ucha:
- Senator Windslow nie żyje.
Nie okazując nawet cienia emocji, Barkowski przekrzywił głowę lekko w prawo i
zapytał:
- Gdzie jest Pietrow?
- W Londynie.
- Dlaczego on nadal żyje?
ROZDZIAŁ TRZECI
Posiadłość księcia Madisonu, hrabstwo Somerset, Anglia
Spłoszony bażant obrożny wyfrunął nagle ze swojej kryjówki w wysokiej do kolan
trawie, trzepocząc skrzydłami, aby zwiększyć prędkość. Przekrwione obwódki oczu nadawały
ptakowi przerażający wygląd. Spłoszył go cockerspaniel o sierści w białobrązowe plamy. Tak
jak wiele ptaków łownych w Anglii, bażant był hodowany i tresowany przez profesjonalnego
leśniczego, który potem uwolnił ptaka, aby ten wędrował po falistych pagórkach ogromnej
posiadłości księcia Madisonu, dopóki jej właściciel nie wyruszy na polowanie.
Bażant uniósł się już jakieś dziesięć metrów nad ziemią, gdy huk wystrzału ze strzelby
kalibru 12 przerwał poranną ciszę. Dziesiątki kosów z pobliskich drzew poderwało się do
lotu, rozpraszając się w różnych kierunkach.
Gruby śrut uszkodził prawe skrzydło bażanta, powodując jego upadek na ziemię.
Desperacko trzepotał skrzydłami, a pies gnał w jego kierunku. Spaniel wprawnie pochwycił
rannego ptaka w pysk i gwałtownie nim potrząsnął, łamiąc mu kark i kończąc jego męczarnie.
- Dobry pies, Rasputin - zawołał właściciel zwierzęcia, Iwan Siergiejewicz Pietrow.
Spaniel upuścił bażanta u jego stóp. Mężczyzna poklepał psa po łbie i nagrodził go
smakołykiem. Jeden z osobistych goryli Pietrowa podniósł ptaka i włożył do torby
myśliwskiej. Była to pierwsza zdobycz tego ranka.
- Niezły strzał, Iwanie Siergiejewiczu - powiedział Georgij Iwanowicz Lebiediew. Był
najlepszym przyjacielem Pietrowa i jego towarzyszem podczas porannych łowów.
Pietrow otworzył zamek swojej strzelby i załadował nowy nabój. Był wyznawcą
teorii, że niehonorowo jest polować przy użyciu innej broni niż jednostrzałowa strzelba. Jeśli
nie byłby w stanie zabić ptaka za pierwszym razem, stworzenie zasługiwało na szansę
ucieczki.
- Następny ptak, jakiego zobaczymy, jest twój - obiecał Pietrow.
Lebiediew był wystarczająco inteligentny, aby zawsze dawać Pietrowowi możliwość
zdobycia pierwszego łupu. To był główny powód, dla którego obaj mężczyźni przez tyle lat
pozostawali bliskimi przyjaciółmi. Lebiediew zadowalał się graniem drugich skrzypiec. Tak
było od czasów ich dzieciństwa, gdy obaj dorastali w północnowschodniej części Moskwy, w
dzielnicy Sołncewo, jednej z najniebezpieczniejszych części miasta. Gdy nastoletni Pietrow
zainteresował się niespodziewanie dziewczyną o imieniu Jelena, Lebiediew zszedł mu z
drogi, mimo że dziewczyna mu się podobała. Kiedy Pietrow został najlepszym przyjacielem
prezydenta Rosji Barkowskiego, Lebiediew bez protestu przystał na rolę piątego koła u wozu.
Gdy Pietrow i Barkowski stali się zaciekłymi wrogami, Lebiediew stanął po stronie Pietrowa,
ostatecznie wyjeżdżając razem z nim do Londynu.
Podczas gdy Lebiediew doskonale odgrywał rolę petenta, Pietrow wcale jej nie grał.
Prawdę powiedziawszy, nigdy nie rezygnował ze swoich zachcianek czy potrzeb na rzecz
kogoś innego. Mógł sobie pozwolić na ten luksus, dysponując majątkiem wartym sześć
miliardów dolarów. Fakt, że jego fortuna nie zrodziła się z ciężkiej pracy ani nie była
wynikiem geniuszu, a jedynie doskonałego wyczucia czasu i sieci kontaktów, nie miał
wpływu na jego rozbuchane ego.
To właśnie przesadnie wysokie poczucie własnej wartości doprowadziło ostatecznie
do starcia Pietrowa z prezydentem Barkowskim. Aby uniknąć aresztowania i wtrącenia do
więzienia, Pietrow musiał uciekać z Moskwy pod osłoną nocy, schowany w skrytce wewnątrz
rosyjskiego SUVa. Jego ucieczkę zorganizował wywiad brytyjski, który zażądał w zamian,
aby Pietrow donosił na swoich przyjaciół na Kremlu. Pietrow uczynił to z rozkoszą. Znał
wiele skrywanych kremlowskich tajemnic.
W istocie jedynie duże pieniądze sprawiały, że Pietrow był atrakcyjny dla młodych
kobiet, które często towarzyszyły mu w wyprawach do najbardziej ekskluzywnych klubów
Londynu. Był mężczyzną o ogromnej posturze, miał prawie dwa metry wzrostu i ważył
niemal sto pięćdziesiąt kilogramów. Jego twarz była okrągła, blada i nalana. W wieku
czterdziestu dwóch lat zaczynał już łysieć, chociaż jego stylistka czyniła cuda, aby to ukryć,
zaczesując długie kosmyki włosów z jednej strony głowy na drugą, w poprzek gołej skóry.
Lubił się ubierać w luźne, szyte na miarę ubrania, a wszystkie jego stroje miały kolor czarny
albo biały, gdyż był daltonistą. Tego ranka na jego nosie tkwiła para ręcznie zdobionych
platyną okularów przeciwsłonecznych, skopiowanych ze zdjęcia Johnny’ego Deppa.
Jego partner do polowań był niższego wzrostu, mierzył około metra osiemdziesięciu i
był zdecydowanie szczuplejszy. Lebiediew miał gęstą czarną czuprynę, a jego brwi wyglądały
jak gąsienice. Był zarówno prawnikiem, jak i księgowym, i oba te zawody niezwykle mu się
przydawały jako najbardziej zaufanemu słudze i doradcy Pietrowa.
Tuż przed brzaskiem dwaj mężczyźni opuścili posiadłość o powierzchni prawie trzech
tysięcy siedmiuset metrów kwadratowych, którą Pietrow kupił od ubogich potomków księcia
Madisonu. Idąc ramię w ramię, przecięli bujnie porośnięte pola i pofałdowane pagórki
Cotswolds.
Wraz z Rasputinem biegnącym kilka metrów przed nimi weszli na teren porośnięty
wysoką trawą niedaleko strumienia i drzew. W tym miejscu Pietrow zabił pierwszego ptaka.
Wkrótce potem uczcił to, otwierając termos z kawą zmieszaną z wódką, likierem Kahlúa i
amaretto. Lebiediew również miał z sobą kawę, ale nie zawierała ona alkoholu. Gdy obaj
gasili pragnienie, ochroniarze Pietrowa krążyli wokół, pozostając w zasięgu ich głosu, i
lustrowali wzrokiem okolicę w poszukiwaniu możliwych odblasków promieni słonecznych,
odbitych od celownika broni zakamuflowanego strzelca.
- Amerykanie przyślą ludzi, aby przesłuchać cię w sprawie senatora Windslowa -
powiedział poważnie Lebiediew.
- Powinienem się z nimi spotkać? - zapytał Pietrow. - Czy udać się na „Darię”? - Miał
na myśli swój stutrzydziestotrzymetrowy jacht, którego budowa kosztowała go miliard
dolarów i który został tak nazwany na cześć jego matki. Jacht był zacumowany na Morzu
Śródziemnym, niedaleko Lazurowego Wybrzeża. - O wiele trudniej będzie im mnie tam
przesłuchać.
- Myślę, że powinieneś się z nimi spotkać. Inaczej będzie wyglądało na to, że masz
coś do ukrycia.
- Bo mam - zachichotał Pietrow.
- Powinienem ci towarzyszyć jako twój prawnik.
- Może popełniłem błąd, mówiąc o złocie CIA, a nie moim brytyjskim przyjaciołom -
zastanowił się Pietrow.
- Nie zgadzam się z tym - odpowiedział Lebiediew. - Amerykanie mają większe
wpływy i nie są tak płochliwi jak MI6. Należało im powiedzieć. Mogą też więcej zyskać,
pomagając nam.
Rasputin, który do tej pory czekał cierpliwie u stóp Pietrowa, zaczął głośno dyszeć i
skowyczeć.
- Masz trop, prawda, piesku? - odezwał się Pietrow. Skończył swojego drinka, po
czym zapytał Lebiediewa: - Jesteś gotowy?
Ten wylał resztkę kawy, włożył kubek ze stali nierdzewnej do plecaka i powiedział:
- Jestem gotowy.
Pietrow schylił się i wydał psu komendę:
- Ptak.
Spaniel rzucił się wzdłuż rzędu krzewów i drzew z pyskiem tuż przy ziemi. Odgłos
szeleszczących piór i krzyk ptaka spowodowały, że mężczyźni zarzucili broń na ramię. Drugi
bażant wystrzelił w niebo, tym razem mniejszy i szybszy od poprzedniego.
Pietrow wypalił z broni. Jego strzał zatrzymał ptaka w locie. Z piersi bażanta posypały
się fragmenty piór. Ptak spadł martwy.
Otwierając strzelbę, Pietrow powiedział:
- Obiecałem ci drugi strzał, mój przyjacielu, ale instynkt przezwyciężył moje
zobowiązanie.
- Nie szkodzi. Znajdzie się dla mnie następny. - Lebiediew wzruszył ramionami.
Rasputin przybiegł do nich, trzymając w pysku martwego ptaka. Pietrow poklepał psa
po łbie.
- Masz kogoś, kto obserwuje Amerykanów? - zapytał.
- Oczywiście. Jeden z naszych najlepszych ludzi. - Lebiediew przeładował strzelbę i
zatrzasnął ją.
- Myślisz, że Jedidiah Jones powiedział FBI, co wie?
- Nie jesteśmy tego pewni - odpowiedział Lebiediew. - Dlatego musisz spotkać się z
Amerykanami.
Pietrow wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Myślą, że przyjdą przesłuchiwać mnie, ale to ja będę ich przesłuchiwał.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kwatera główna CIA, Langley, Wirginia
Z ilu warstw składa się cebula? Co przywiodło Storma do tego właśnie momentu?
Dwa tygodnie wcześniej Jedidiah Jones sprowadził Storma do Waszyngtonu, aby
pomógł mu rozwiązać sprawę „prostego” porwania. Okazało się jednak, że uprowadzenie
stanowiło zaledwie wierzchołek góry lodowej i zbrodnia wcale nie była taka prosta.
Matthew Dulla, pasierba senatora Windslowa, uprowadzono, gdy razem ze swoją
narzeczoną, Samanthą Toppers, spacerował w pobliżu kampusu Uniwersytetu Georgetown.
Czterech zamaskowanych mężczyzn obezwładniło go, wpakowało do vana i błyskawicznie
odjechało, pozostawiając na chodniku rozhisteryzowaną Toppers.
Gdy FBI nie udało się odnaleźć Dulla, Windslow poprosił Jonesa, aby sprowadził
„naprawiacza” - kogoś, kto wiedział, jak wyśledzić zaginione osoby, i myślał niesztampowo.
Jones zwrócił się do Storma, przypominając mu, że ma u niego dług wdzięczności. Duży.
Storm łowił akurat pstrągi na muchę w Montanie, gdy przybył po niego helikopter. Na
pozór nie doświadczał żadnych trosk. A to dlatego, że był martwy - przynajmniej dla świata.
Cztery lata wcześniej sfingował własną śmierć i zniknął z powierzchni ziemi. Zrobił to, aby
uciec od Jonesa i tajemnego świata, który próbował go zabić, i to nie jeden raz, ale
kilkakrotnie.
Był taki czas w życiu Derricka Storma - zanim poznał Jonesa - kiedy egzystował jako
jeszcze jeden pechowy prywatny detektyw, ze zbyt dużą ilością rachunków do zapłacenia i
niewystarczającą liczbą klientów. Spędzał dnie i noce, zaglądając przez okna anonimowych
moteli, fotografując niewiernych małżonków i szpiegując krzepkich facetów, którzy
występowali o odszkodowania pracownicze, oszukując pracodawców i powołując się na
„kłopoty z kręgosłupem”. Storm sobie radził. Ledwo.
Ale wtedy w jego życiu pojawiła się Clara Strike i wywróciła wszystko do góry
nogami. Czynna agentka CIA zwerbowała Storma do pomocy przy tajnej operacji
prowadzonej na terenie Stanów Zjednoczonych. Oficjalnie CIA nie wolno było działać na
terenie Stanów, potrzebowała więc Storma, aby firmował akcję swoim nazwiskiem.
Wykorzystała jego fachowe umiejętności śledcze, duszę patrioty i ufną - jeszcze wtedy -
naturę. Przedstawiła go Jonesowi, i to właśnie Jones wciągał go coraz głębiej w struktury
CIA. Jedna z jego misji zupełnie się nie powiodła. Tangier! Skończyła się tym, że Storm leżał
ciężko ranny na zimnej posadzce w kałuży własnej krwi.
Jones go uratował. Storm przeżył, ale Tangier go zmienił. Po tym doświadczeniu
zdecydował, że chce odejść, a jedynym sposobem, aby Derrick Storm - szelmowski detektyw
i zwerbowany agent CIA - zniknął, była śmierć. Opuścił świat Jonesa w taki sam poetycki
sposób, w jaki do niego wszedł. Storm zginął w ramionach Clary Strike. Patrzyła w
oszołomieniu i z niedowierzaniem, jak gaśnie światło w jego oczach. Wyciągnął do niej rękę,
chwyciła ją i ścisnęła po raz ostatni. Jego śmierć wydawała się rzeczywista, ponieważ
naprawdę wyglądała na prawdziwą - dzięki specom z Dyrektoriatu Nauki i Techniki CIA.
Tamtejsi naukowcy użyli swoich magicznych sztuczek, aby zatrzymać pracę jego serca i
pokazać brak aktywności fal mózgowych. Storm nie wiedział, jak to zrobili. Nie obchodziło
go to. Śmierć go uwolniła.
Przynajmniej tak mu się wydawało.
Jones sprowadził go z powrotem, przywołując Tangier. Storm zawdzięczał Jonesowi
życie, wrócił więc, rzekomo aby wykonać ostatnią misję.
Czas zatoczył pełne koło. Storm siedział naprzeciw Jonesa w jego biurze w Langley
następnego dnia po zabójstwie senatora Windslowa.
- Ostrzegałem cię, że to może być skomplikowane - odezwał się Jones.
- Tak, ale dziwnym trafem zapomniałeś wspomnieć o Rosjanach, gdy pierwszy raz o
tym rozmawialiśmy - odpowiedział Storm.
- Najwyraźniej wyleciało mi to z pamięci. - Jones uśmiechnął się chytrze.
Ale Storm wiedział swoje. Nic nie wylatywało z pamięci Jonesa.
- Jako że wtedy przeoczyłeś tę część historii - powiedział do Jedidiaha - to może teraz
opowiesz mi o Rosjanach?
- Mam lepszy pomysł - odrzekł Jones. - Ty mi powiedz, czego się dowiedziałeś o
porwaniu i Rosjanach.
Tak właśnie Jones rozgrywał partię. Zadaj mu pytanie, a on odpowie ci, zadając dwa
własne. Zadaj mu dwa pytania, a on zada ci tuzin.
- W rzeczywistości były dwie grupy porywaczy - powiedział Storm. - Porywacze,
którzy faktycznie uprowadzili Matthew Dulla, to dawni oficerowie KGB.
- A ci drudzy?
- Okazało się, że to Samantha Toppers i jej brat.
- To ta niska blondynka z dużymi... - zaczął Jones.
- Tak, Toppers jest hojnie obdarzona przez naturę - przerwał mu Storm. - Ona i jej brat
próbowali skorzystać na porwaniu, wysyłając do senatora Windslowa i jego żony listy z
żądaniem okupu, mimo że nie mieli Dulla. To było całkiem sprytne oszustwo.
- Które udało ci się rozgryźć - powiedział Jones.
W jego ustach zabrzmiało to prawie jak komplement.
- Niestety, nie udało ci się uratować Dulla - mówił dalej Jones. - Prawdziwi sprawcy
porwania zabili go, a teraz ktoś zamordował senatora Stanów Zjednoczonych.
- Chwileczkę, to nie ja pociągałem za spusty - zaprotestował Storm.
- To prawda, ale nie wiesz też, dlaczego ktoś za nie pociągnął.
- Ludzie, którzy dokonali tych morderstw, to profesjonaliści. Domyślam się, że zostali
wynajęci do tej roboty. Pytanie, kto im za to zapłacił? Jest dwóch potencjalnych kandydatów:
Iwan Pietrow i Oleg Barkowski.
Storm podejrzewał, że Jones już wiedział o jednym i drugim. Jones zawsze wiedział
więcej, niż mówił Stormowi, ale ujawniał tylko te informacje, które były konieczne. Słuchał
swoich agentów i oczekiwał, że wykonają własne śledztwo, znajdą wskazówki i wyciągną
własne wnioski. Liczył na to, że Storm zacznie zadawać własne pytania. W ten sposób Jones
upewniał się, że niczego nie przeoczono.
- Agentka specjalna FBI April Showers myśli, że Pietrow dał Windslowowi sześć
milionów dolarów łapówki - kontynuował Storm. - Ale w którymś momencie Windslow
zmienił zdanie i nie doprowadził sprawy do końca. Wtedy Pietrow kazał go zabić.
- Zgadzasz się z tym?
- Jestem pewien, że Windslow wziął łapówkę, ale nie mam pewności, czy to Pietrow
wydał polecenie, aby zabić jego i Dulla. Równie dobrze mógł to być Barkowski.
- Dlaczego?
- Aby powstrzymać senatora Windslowa przed udzieleniem pomocy Pietrowowi.
Problem w tym, że nie wiem, czego oni od niego chcieli. Każde morderstwo ma zawsze jakiś
motyw. Dopóki nie ustalę motywu, nie jestem w stanie wskazać zabójcy.
Jones zagłębił się w fotelu, który wydał z siebie skrzypiący dźwięk. Fotel wymagał
naoliwienia, odkąd Storm znał Jonesa. Szef siatki szpiegowskiej CIA przeciągnął prawą ręką
po twarzy, jak gdyby próbował zetrzeć z niej problem. Zbudowany jak buldog i w doskonałej
kondycji fizycznej, zwłaszcza jak na człowieka, który przekroczył sześćdziesiąty rok życia,
Jones był zarówno mentorem, jak i dręczycielem Storma. Jako jedyny człowiek na świecie
był w stanie ściągnąć Storma z powrotem do pełnego dymu i luster świata CIA.
- Snajper porzucił swoją broń na dachu budynku siedziby policji Kongresu -
powiedział Jones. Wychylił się do przodu, wywołując kolejne skrzypnięcie fotela, i wyjął
fotografię z szuflady biurka, po czym podał ją Stormowi.
Storm przyjrzał się zdjęciu i powiedział:
- To karabin snajperski SWD, zwany karabinem Dragunowa. Egzemplarz wojskowy,
nie żadna tania podróbka z Chin albo Iranu przeznaczona na sprzedaż poza terenem Rosji.
- Mów dalej. - Jones się uśmiechnął.
- Czy media wiedzą, że do zabójstwa użyto rosyjskiej broni? - zapytał Storm.
- Jeszcze nie, ale to tylko kwestia czasu. Wiesz, jak to jest w Waszyngtonie, jeśli
chodzi o przecieki i sekrety.
Storm wiedział. Najlepiej wyraził to Benjamin Franklin ponad dwieście lat temu:
„Trzy osoby mogą dotrzymać tajemnicy tylko wtedy, gdy dwie z nich nie żyją”.
- Matthew Dulla zastrzelono kulami wyprodukowanymi w Rosji - ciągnął Storm. - A
teraz snajper zabija Windslowa z rosyjskiego karabinu snajperskiego. Zabójcy najwyraźniej
nie przejmują się zacieraniem śladów.
- Dlatego Biały Dom jest zaniepokojony - powiedział Jones. - Amerykańskiej opinii
publicznej nie obchodzi wojna, jaką toczą między sobą Pietrow i Barkowski. Kogo interesuje,
czy miliarder oligarcha i jego były najlepszy przyjaciel pozabijają się wzajemnie? Ale jeśli
wyjdzie na jaw, że jeden z nich zlecił porwanie i morderstwo Amerykanina oraz zabójstwo
senatora Stanów Zjednoczonych, wtedy grozi nam międzynarodowy skandal.
- W jaki sposób można temu zapobiec? - zapytał Storm.
- Prezydent zwołał na dzisiaj konferencję prasową. Zapewni amerykańską opinię
publiczną, że ataki nie były aktami terroryzmu. Poinformuje, że FBI podejrzewa, że porwanie
i morderstwa są dziełem gangu bezwzględnych kryminalistów z Europy Wschodniej. Ale nie
wymieni nazwiska Pietrowa, a już z całą pewnością nie wspomni o prezydencie Rosji
Barkowskim.
- Który z nich jest gorszy? - zadał retoryczne pytanie Storm. - Pietrow jest skrajnym
egocentrykiem, a Barkowski jest tak samo postrzelony jak Kaddafi, tyle że bez wysokich
obcasów i różu.
- Biały Dom bardziej niepokoi się Barkowskim. Nie możemy siedzieć bezczynnie i
pozwolić, aby prezydent Rosji mordował senatora Stanów Zjednoczonych. Dlatego musimy
być dyskretni.
- Dyskretni? - powtórzył Storm. - Kongres już wyznaczył terminy posiedzeń komisji,
która będzie prowadzić dochodzenie, a media szaleją.
Jones westchnął ciężko.
- Tak, to będzie trudne zadanie, ale nie niemożliwe.
- Przy tobie nie ma rzeczy niemożliwych - odparł Storm. - Ale ciekawi mnie jedna
kwestia. Jak długo potrwa, zanim ktoś zainteresuje się Steve’em Masonem? Ile czasu trzeba,
zanim jakiś wścibski reporter zacznie pytać, dlaczego do sprawy porwania przydzieliłeś
prywatnego detektywa? Kiedy ktoś wreszcie odkryje, że Steve Mason nie istnieje?
- Dobrze byłoby, żebyś zniknął - powiedział Jones. - Wrócił do Wyoming.
- Do Montany - poprawił go Storm.
- Wszystko jedno - wzruszył ramionami Jones. - Ale prawda jest taka, że potrzebuję
cię teraz bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać, kto będzie w tym
śledztwie o jeden krok do przodu.
- Potrzebujesz mnie, bo chcesz poznać prawdę? Czy potrzebujesz mnie, bym pomógł
ci ją ukryć?
- Przypuszczalnie jedno i drugie.
Jones wyglądał na wykończonego. Stresy wywołane jego pracą dawały mu się we
znaki. Na jego twarzy rysowała się mapa zmarszczek mimicznych. Nie było wątpliwości, że
gdyby nie był łysy, miałby całkowicie siwe włosy. W przeciwieństwie do Jonesa, Storm cały
czas był przystojny w ten surowy męski sposób, chociaż jego ciało również nosiło ślady z
przeszłości. Pięć blizn na podbrzuszu wskazywało, gdzie został postrzelony. Na plecach miał
bliznę od ciosu nożem, który został zadany od tyłu. Ostatnio kula prześlizgnęła się po jego
ramieniu, zostawiając brzydką powierzchowną bliznę. Ale najgorsze rany zostały zadane w
Tangierze - zarówno fizyczne, jak i psychiczne.
Jedną z przyczyn, dla których Storm sfingował własną śmierć, było to, że po
wydarzeniach w Tangierze zaczął po cichu podawać w wątpliwość własne możliwości. Para,
która mu tam pomagała, została zastrzelona na jego oczach. Zostawiono go na pewną śmierć.
Lekarze nie mogli uwierzyć, że udało mu się wyzdrowieć. Ale w czasie rekonwalescencji
naszły go wątpliwości. Czy coś przeoczył? Czy można go było w jakiś sposób winić za to, co
się stało? Dopiero po „śmierci”, gdy przebywał samotnie w Montanie, łowiąc ryby, zaczął
rozważać inną możliwość. Ktoś go zdradził. Osoba z agencji. Przeanalizował ponownie
wydarzenia z Tangieru minuta po minucie i za każdym razem dochodził do tego samego
wniosku, niezależnie od tego, na jakie sposoby rozważał tę sytuację. Nie ulegało wątpliwości,
że wpadł w pułapkę. Pierwszą reakcją Storma było skontaktowanie się z Jonesem i szukanie
zemsty. Ale nie miał żadnego dowodu. Przebywając w Montanie, był poza rozgrywką. Mógł
wrócić, lecz za jaką cenę? Sytuacja uległa jednak zmianie. Teraz wpuścili lisa z powrotem do
kurnika. Teraz mógł sprawdzić swoje domysły i zdemaskować zdrajcę, który ponosił
odpowiedzialność za blizny Storma - te fizyczne i psychiczne. Jeśli w organizacji naprawdę
działał zdrajca, Storm musiał go ujawnić. Ale żeby poznać prawdę, musiał pracować od
wewnątrz.
- Naprawdę nie masz żadnego pomysłu, dlaczego Pietrow albo Barkowski mogli
chcieć śmierci senatora Windslowa? - Jones przerwał rozmyślania Storma.
- Ostatnie słowa senatora to „Jedidiah wie” i „Midas”.
Storm pozwolił, aby jego odpowiedź zawisła w powietrzu, prosząc się o wyjaśnienie.
Ale Jones nie od razu pochwycił przynętę. Zamiast tego wyprostował się w swoim
skrzypiącym fotelu i wpatrzył się martwym wzrokiem w młodszego protegowanego. A
potem, po kilku sekundach niezręcznej ciszy, powiedział:
- W porządku, zgadzam się. Najwyższy czas, abym powiedział ci coś więcej. Tu w
Waszyngtonie jedynie niewielkie grono urzędników państwowych wie o tym, o czym za
chwilę usłyszysz. Senator Windslow był jednym z nich i zapłacił za to życiem. Ciebie też
może to kosztować życie. Zanim przejdę dalej, muszę zadać pytanie: Czy chcesz ponieść to
ryzyko?
- Zapominasz, że już jestem martwy - odrzekł Storm.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Jedidiah Jones podszedł do znajdującego się w ścianie sejfu, na którym widniał pasek
magnetyczny z napisem „ZAMKNIĘTE” przyklejony w poprzek wzmocnionych stalowych
drzwiczek. Jones odwrócił pasek, ukazując jasnoczerwone litery tworzące słowo
„OTWARTE”, i wystukał kombinację cyfr na elektronicznym ekranie, który jednocześnie
zweryfikował jego odcisk palca. Wyjął z sejfu grubą czerwoną kopertę z napisem „PROJEKT
MIDAS”. Zamknął drzwiczki sejfu, odwrócił pasek magnetyczny, aby widniało na nim słowo
„ZAMKNIĘTE”, i ponownie sprawdził dla pewności, że drzwiczki są zamknięte.
Usiadł ponownie w fotelu, w rejestrze przyczepionym do ściśle tajnego pliku
dokumentów wpisał wielkimi literami nazwisko „STEVE MASON” i ujął je w cudzysłów.
Następnie zapisał datę, godzinę, swoje imię i nazwisko oraz notatkę, że zezwolił Masonowi
na obejrzenie czterech fotografii znajdujących się w dokumentach. Zdjęcia były
ponumerowane i opisane: MIDAS 001, 002, 003 i 004. Polecił Stormowi, aby podpisał rejestr
pseudonimem. Gdy Storm to zrobił, Jones wręczył mu trzy fotografie, ale ostatnią zatrzymał
dla siebie.
- Powiedz mi, co widzisz na zdjęciach - polecił Jones.
Storm już wcześniej grał w tę grę. Gdy został zwerbowany przez Clarę Strike, Jones
posłał go na kurs w legendarnym ośrodku szkoleniowym CIA zwanym Farmą, znajdującym
się pod Williamsburgiem w Wirginii. Tam pokazywano mu fotografie, proszono o ich zwrot,
a potem zadawano pytania na ich temat: Co na nich widziałeś? Dlaczego to jest ważne? Co
przeoczyłeś? Co to znaczy? Doświadczenie Storma jako prywatnego detektywa uczyniło go
ekspertem w tej dziedzinie.
- Trzy fotografie pokazują kilogramową sztabkę złota - odpowiedział. - To tysiąc
gramów złota albo dwa funty i dwadzieścia jeden uncji. Według oznaczeń na sztabce zawiera
ona 99,9 procent czystego złota, co oznacza, że jest bardzo wysokiej jakości. Ale ta sztabka
ma swoją unikalną wartość z powodu miejsca, w którym została wybita, i jej przeznaczenia.
Jones aprobująco pokiwał głową.
- A kto jest jej właścicielem?
- Znak w dolnej części sztabki to sierp i młot, czyli symbol używany w dawnym
Związku Radzieckim. Napis cyrylicą pod symbolem tworzy akronim????, co w tłumaczeniu
na angielski oznacza Komunistyczną Partię Związku Radzieckiego. Sztabka na zdjęciu
została wybita specjalnie dla partii i należała do jej majątku.
- To naprawdę dziwne, jak mało Amerykanie wiedzą o Związku Radzieckim, nawet
jeśli byli wychowywani w przeświadczeniu, że było to imperium zła, a jego przywódcy
planowali ich zniszczyć - stwierdził Jones. - Zaledwie tydzień temu musiałem tłumaczyć na
posiedzeniu Senatu, że za czasów sowieckich tylko nielicznym Rosjanom zezwalano na
wstąpienie do Partii Komunistycznej i że partia miała swój własny majątek, całkowicie
odrębny od zasobów państwowych Związku Radzieckiego.
Storm nie przerywał. Był jakiś powód, dla którego Jones wygłaszał ten wykład
historyczny.
- Nie mogłem uwierzyć, że senatorowie Stanów Zjednoczonych nie wiedzieli, że
Partia Komunistyczna obciążała swoich członków składkami, tak jak tutaj robią to związki
zawodowe - mówił Jones. - Partia zabierała do swojego skarbca część miesięcznych wypłat
każdego ze swoich członków.
Jones zamilkł i zaczął stukać palcem o biurko, zupełnie jakby wybijał rytm marszu.
Storm wiedział, o co chodzi. Teraz była jego kolej, aby się wykazać.
- Na fotografii jest jeszcze jedno oznaczenie - powiedział. - Wskazuje ono, że ta
konkretna sztabka nosi numer 951 951. Logiczne rozumowanie podpowiada, że w związku z
tym wcześniej wybito dziewięćset pięćdziesiąt jeden tysięcy dziewięćset pięćdziesiąt
identycznych sztabek złota i że one również należały do Partii Komunistycznej, a nie do
Związku Radzieckiego.
- Czy znasz cenę złota? - spytał Jones.
To było coś więcej niż tylko proste pytanie. To był test. Od agentów CIA wybieranych
do tajnych operacji oczekiwano, że będą znali wartość metali szlachetnych. Podczas wojen
lokalne waluty były bezwartościowe. Ale zawsze można było użyć złota i diamentów, aby
kupić informacje, przyjaciół czy zaopatrzenie.
- Zastanawiasz się, czy jestem na bieżąco? - odciął się Storm. - Według dzisiejszych
notowań za złoto płaci się tysiąc siedemset siedemdziesiąt dolarów za uncję. To znaczy, że
pojedyncza kilogramowa sztabka złota - taka jak ta na zdjęciu - byłaby warta około
pięćdziesięciu siedmiu tysięcy dolarów. Jeśli byłeś szczęśliwym posiadaczem pozostałych
dziewięciuset pięćdziesięciu jeden tysięcy dziewięciuset pięćdziesięciu sztabek, które zostały
wybite przed tą konkretną, to miałeś całkiem niezłą sumkę.
- Prawie pięćdziesiąt miliardów dolarów, ściśle rzecz biorąc - powiedział Jones.
- Nie - poprawił go Storm. - Jeśli chcesz być precyzyjny, to dysponowałbyś kwotą
pięćdziesięciu czterech miliardów stu dwudziestu czterech milionów trzystu dwudziestu
sześciu tysięcy trzystu osiemnastu dolarów. Jeżeli kiedykolwiek byłeś spłukany i walili ci do
drzwi komornicy, tak jak mnie, to w przypadku finansów nie zaokrąglasz. Liczysz wszystko
co do centa.
To było coś, co Jones zawsze podziwiał w tym cudownym dziecku. Nawet jeśli w
momencie werbunku Derrick Storm był trochę nieokrzesany, Jones od razu zorientował się,
że ten facet umie błyskawicznie myśleć i ma zdumiewającą wręcz zdolność zapamiętywania
najdrobniejszych szczegółów - zwłaszcza gdy chodziło o pieniądze i polecenia.
- Masz jakiś pomysł, skąd się wzięły te pięćdziesiąt cztery miliardy dolarów w złocie?
Jones rzadko zadawał pytania pomocnicze. Ale to było jedno z nich.
- Nieudany pucz moskiewski w dziewięćdziesiątym pierwszym roku.
- Dokładnie tak.
Storm znał dobrze to wydarzenie. To była przełomowa chwila w historii. W sobotę 17
sierpnia 1991 roku szef KGB Władimir Kriuczkow wezwał pięciu wysokich rangą oficjeli
radzieckich do moskiewskiej łaźni, aby przedyskutować z nimi, w jaki sposób mogliby obalić
prezydenta Związku Radzieckiego i szefa partii Michaiła Gorbaczowa. Kriuczkow często
organizował spotkania w łaźniach, gdyż był to jedyny sposób, aby być pewnym, że jego
koledzy nie nagrywają potajemnie tych rozmów. Gdy tak siedzieli rozebrani, postanowili, że
zastosują wobec Gorbaczowa, który spędzał właśnie wakacje na Krymie, areszt domowy, a
następnie użyją oddziałów KGB oraz armii radzieckiej, aby przejąć kontrolę nad Moskwą. Na
początku twardogłowi zdawali się wygrywać. Ale sytuacja się zmieniła, gdy żołnierze
radzieccy odmówili strzelania do ogromnego tłumu mieszkańców Moskwy zgromadzonego
przed Białym Domem - siedzibą parlamentu Rosji. Kriuczkow i jego towarzysze zostali
aresztowani. Dopiero gdy byli w więzieniu, na Kremlu odkryto, że KGB potajemnie
wywiozło z Moskwy kilkadziesiąt miliardów dolarów w rublach i metalach szlachetnych
należących do Partii Komunistycznej. Puczyści nie chcieli, aby wpadły one w ręce
Gorbaczowa i innych reformatorów w sytuacji, gdyby przewrót się nie udał. Michaił
Gorbaczow, Borys Jelcyn i wszyscy kolejni prezydenci szukali zaginionych miliardów, ale
nikomu nie udało się ich odnaleźć. Po Rosji zaczęły krążyć niestworzone historie. Sztabki
złota zostały przetransportowane do tajnego bunkra przez żołnierzy Wympieła - sił
specjalnych KGB. Wympieł to była jednostka w rodzaju amerykańskich Navy SEALs, a KGB
używało ich do tajnych misji. Po raz pierwszy zyskali sobie złą sławę w 1979 roku, gdy ekipa
agentów Wympieła zamordowała prezydenta Afganistanu Hafizullaha Amina w jego własnej
sypialni w Pałacu Tajbeg w Kabulu, gdzie strzegło go około pięciuset strażników. Legenda
głosiła, że oficer Wympieła, który dowodził operacją ukrycia złota, zabił wszystkich swoich
ludzi, a następnie popełnił samobójstwo, aby nikt z nich nie był narażony na pokusę
wyjawienia, gdzie są ukryte miliardy w złocie.
- Kiedy zrobiono to zdjęcie? - zapytał Storm. - Czy wtedy, gdy złoto nadal było w
Moskwie, czy po jego zniknięciu?
- Zadałeś właśnie kluczowe pytanie - odparł Jones.
Przesunął w stronę Storma czwartą fotografię, którą do tej pory trzymał w ręku.
Przedstawiała ona trzech stojących razem mężczyzn. Byli to Jedidiah Jones, senator
Windslow i oligarcha Iwan Pietrow. Trzymali sztabkę złota, którą Storm przed chwilą oglądał
na zdjęciach.
- W jakiś sposób Pietrow dowiedział się, gdzie jest ukryty zaginiony majątek partii -
wyjaśnił Jones. - Przywiózł z sobą do Stanów złotą sztabkę jako dowód i pokazał ją
senatorowi Windslowowi, gdyż ten był przewodniczącym senackiej komisji nadzwyczajnej
do spraw wywiadu. Windslow przyprowadził Pietrowa do mnie.
- Jak się dowiedział o złocie?
Jones ze złością uniósł ręce.
- Chciałbym to wiedzieć. Pietrow nie powiedział nam tego, ale przysięgał, że może
nas zabrać w miejsce, gdzie jest ukryta reszta sztabek złota.
- Wszystkie sztabki?
- Pietrow twierdził, że w rzeczywistości majątek składał się z miliona kilogramowych
sztabek ukrytych przez KGB oraz z innych metali szlachetnych. Całkowita wartość to około
sześćdziesiąt miliardów dolarów.
- Sześćdziesiąt miliardów! - wykrzyknął Storm. - Przez duże M?
- Zgadza się - odparł Jones. - To jest dopiero skarb wart odnalezienia, nie sądzisz?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jones odebrał od Storma fotografie i włożył je z powrotem do grubej teczki, którą na
powrót wsunął do sejfu w ścianie.
- Dlaczego poprosił o twoją pomoc? - zapytał Storm. - Pietrow to miliarder. Dlaczego
nie wynajmie całej armii najemników? Za sześćdziesiąt miliardów mógłby kupić cały kraj.
- To nie takie proste - odparł Jones. - Komu byś zaufał, aby pomógł ci odzyskać
sześćdziesiąt miliardów w złocie i metalach szlachetnych? Płatnym zabójcom? Najemnikom?
- Trafna uwaga - zgodził się Storm. - Pamiętam sprawę, którą prowadziłem dawno
temu jako prywatny detektyw. Para młodziaków zamordowała rodziców za pięć tysięcy
dolarów ubezpieczenia na życie. Wyobraź sobie, do czego ludzie byliby zdolni, gdyby w grę
wchodziło sześćdziesiąt miliardów.
- Pietrow napomknął, że złoto znajduje się w jakimś odległym miejscu, do którego
bardzo trudno trafić. Potrzebuje ludzi i wyposażenia, jakie tylko my możemy mu zapewnić. I
tu pojawia się następny problem: Pietrow nie jest aż tak bogaty, jak się wszystkim wydaje.
Barkowski zamroził jego aktywa w Rosji, po tym jak się pożarli i Pietrow uciekł z Moskwy.
Nasi analitycy sądzą, że ma dostęp do zaledwie siedmiu - dziesięciu milionów.
- Tylko siedem albo dziesięć milionów - mruknął Storm. - O rany. Chyba zaraz się
rozpłaczę.
- Pieniądze szybko znikają, jeśli masz wspaniałą posiadłość w Anglii, okazałą
rezydencję na Embassy Row tu, w Waszyngtonie, i jacht o wartości miliarda dolarów na
Morzu Śródziemnym.
- To jaki ty masz w tym interes? - zapytał Storm.
- Jeśli pomożemy mu wydostać te sześćdziesiąt miliardów, Pietrow użyje ich, aby
zorganizować rewoltę przeciwko prezydentowi Barkowskiemu.
- Wojna?
- Nie, ale sfinansuje marsze protestacyjne, będzie dawał łapówki urzędnikom,
rozpowszechniał fałszywe informacje i w ten sposób sprawi, że prezydentura i życie
Barkowskiego staną się piekłem.
- Czy pozbycie się Barkowskiego jest warte współpracy z Pietrowem? - zadał pytanie
Storm. - Czemu nie każesz go zabić, jeśli chcecie się go pozbyć?
- Już tego nie robimy.
- Jasne, że nie - powiedział Storm sarkastycznie. - Czy to znaczy, że spuściliście
Pietrowa na drzewo?
- Jak najbardziej, odrzuciliśmy jego propozycję - odparł Jones. - Nie możemy już
zabijać przywódców obcych państw ani obalać rządów. Kongres przyjął ustawy, które
zabraniają nam tego rodzaju rzeczy. To już nie są lata pięćdziesiąte czy sześćdziesiąte, kiedy
można było zatruć cygaro Fidela Castro.
- O ile sobie przypominam, ten numer z cygarem nie wypalił.
- Ale mógł - powiedział Jones. - Kreatywne myślenie naszych ludzi. Zawsze to
podziwiałem. Wróćmy jednak do złota. Są jeszcze inne powody, dla których nie możemy się
zaangażować w poszukiwania tego skarbu. Jedna z przyczyn jest taka, że cały czas jest to
własność Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej. Nawet jeśli Związek Radziecki już nie
istnieje, to Partia Komunistyczna w Rosji cały czas działa. To druga pod względem wielkości
partia polityczna w tym kraju. Ci wszyscy komunistyczni dranie nie zniknęli tak po prostu
jednej nocy. Zgodnie z prawem międzynarodowym te pieniądze cały czas są ich własnością.
I jest jeszcze jedna kwestia. Prezydent Barkowski dał jasno do zrozumienia
urzędnikom w Białym Domu, że jakakolwiek współpraca naszego rządu z Pietrowem będzie
odebrana jako akt wrogości wobec Barkowskiego i jego narodu. Ten facet może być szalony,
ale cały czas ma pod ręką ogromny arsenał broni nuklearnej, z której większość jest
wymierzona w nasz kraj. Nie chcemy rozniecać jego paranoidalnej nienawiści do Stanów
Zjednoczonych.
No i na koniec mamy problem wewnętrzny. Następnego dnia po tym, jak w moim
biurze sfotografowano tę sztabkę złota, rosyjski ambasador złożył nieoczekiwaną wizytę
sekretarzowi stanu i zaznaczył, że jakakolwiek próba odzyskania przez Stany Zjednoczone
zaginionego złota będzie uznana za akt piractwa międzynarodowego.
- Macie przeciek. Ktoś dał cynk Rosjanom.
- Zgadza się - przytaknął Jones. - Barkowski dowiedział się o naszym prywatnym
spotkaniu w moim biurze - tym biurze - w ciągu dwudziestu czterech godzin.
- Kret?
- Tak, ale nie sądzę, żeby kret był u nas. Myślę raczej, że jest on w obozie Pietrowa.
Niestety, nie mam co do tego pewności.
Pomimo że Jones podał mu całą litanię argumentów, Storm umiał czytać między
wierszami. Najwyraźniej Jones chciał pomóc Pietrowowi, ponieważ Barkowski był
niebezpiecznym szaleńcem. A czy istniał lepszy sposób pozbycia się go niż przy pomocy
jednego z jego byłych przyjaciół? I ty, Brutusie? Wykorzystanie majątku należącego do Partii
Komunistycznej do zniszczenia prezydenta popierającego komunistów tylko dodawało
smaczku całej intrydze.
- Jeśli nie masz zamiaru pomagać Pietrowowi, to po co mówisz mi o złocie? - zapytał
Storm.
- Ponieważ jesteś martwy, pamiętasz? Nikt nie będzie mógł ponosić
odpowiedzialności za działania kogoś, kto nie żyje, prawda?
- Ale ja jestem sam.
Jones rzucił mu chytre spojrzenie i zapytał:
- Jesteś pewien? Naprawdę wierzysz, że tylko ty rozpłynąłeś się w powietrzu?
Myślisz, że jesteś jedynym człowiekiem, który zniknął?
Storm dodał do siebie dwa i dwa, po czym stwierdził:
- Projekt Midas. Ta gruba teczka zamknięta w twoim sejfie - są w niej nazwiska
innych „martwych” agentów, takich jak ja, zgadza się? Chcesz, żebyśmy pomogli
Pietrowowi, ponieważ nasz kraj nie może sobie pozwolić na pozostawienie jakichkolwiek
odcisków palców.
- Ani odcisków palców, ani śladów stóp - odparł Jones. - Absolutnie żadnych śladów.
- Wyciągnął z szuflady biurka dużą kopertę i powiedział: - Chcę, żebyś poleciał do Londynu i
porozmawiał z Pietrowem. Przede wszystkim dowiedz się, kto zabił Windslowa i dlaczego.
Po drugie powiedz mu, że stworzyłem ekipę, która mu pomoże. Musimy tylko wiedzieć,
gdzie jest ukryte złoto. - Wysypał na biurko zawartość koperty. - Tu masz paszport, gotówkę,
karty kredytowe, telefon komórkowy i bilety na samolot. Agentka Showers ma
zarezerwowany lot do Londynu o osiemnastej. Jej zadaniem jest przesłuchać Pietrowa.
Showers będzie twoim biletem wstępu na spotkanie z nim. Dołączysz do niej. Już to
zorganizowałem.
W głowie Storma kłębiły się różne myśli.
- A co z kretem? - spytał.
- Jeśli kret jest w obozie Pietrowa, nic nie możemy zrobić. Uważaj na siebie.
- A jeśli to ktoś po naszej stronie, ktoś z agencji?
- Ja wiem, kim jesteś, ale ty zawsze pracowałeś w terenie. Nikt inny w siedzibie
głównej cię nie zna ani nie wie, że wciąż żyjesz. Skategoryzowałem też projekt Midas.
- To znaczy? - zapytał Storm.
- To znaczy, że tylko my dwaj wiemy, że jesteś w to zaangażowany. I tyle. Dla
wszystkich innych ludzi Derrick Storm jest duchem.
Ostatnim razem, kiedy Jones był tak pewien tajnej operacji, wysłał Storma do
Tangieru. No i wiadomo, co z tego wynikło.
- Bądź bardzo ostrożny, gdy spotkasz się z Pietrowem - mówił dalej Jones. - To, że
pokazał mi złotą sztabkę, nie znaczy wcale, że możemy mu ufać. Chcę, żebyś dowiedział się
wszystkiego na temat złota, ale musisz też pomóc agentce Showers rozwiązać sprawę
porwania i morderstw. Może ona ma rację i to Pietrow kazał zabić Dulla i Windslowa, bo
senator nie chciał uczestniczyć w projekcie Midas. Może za morderstwami stoi Barkowski, bo
chciał powstrzymać Windslowa przed zaangażowaniem się w projekt Midas. A może
Windslow próbował wydrzeć dla siebie większą część z tych sześćdziesięciu miliardów, niż
Pietrow chciał mu dać. Nie ufaj nikomu.
- Jak za dawnych czasów - stwierdził Storm.
- Tylko dlatego wciąż prowadzę tajne operacje, że ufam zaledwie kilku osobom - rzekł
Jones.
- Czy agentka Showers wie o złocie? - zapytał Storm.
- Nie. Wie o tym jedynie ścisłe grono ludzi, a Showers do niego nie należy.
- Nie będzie się jej podobało, że dołączę do niej w Londynie.
- Ona nie ma tu nic do gadania. Wszystko zostało już ustalone, aczkolwiek twoja rola
jest czysto doradcza.
Storm wyobraził sobie reakcję agentki Showers. To nie była drobna sprawa.
Zamordowano senatora Stanów Zjednoczonych i jego pasierba. Nie będzie chciała, żeby się
wtrącał do śledztwa. Była wystarczająco bystra, aby domyślić się, że Storm jest oczami i
uszami Jedidiaha Jonesa. Będzie wobec niego podejrzliwa.
- Broń? - zapytał Storm.
- Dla ciebie żadnej. Będziesz podróżował z paszportem dyplomatycznym jako Steve
Mason. Będziesz udawał, że jesteś koordynatorem z ramienia Departamentu Stanu.
- Jakiś gryzipiórek w Departamencie Stanu powiedział ci, że nie mogę być uzbrojony?
- Żaden gryzipiórek. Rozkaz przyszedł bezpośrednio od sekretarza stanu. Tangier,
pamiętasz? Od czasu tamtej wpadki inne agencje nie zgadzają się, aby nasi ludzie podszywali
się pod ich pracowników, zwłaszcza jeśli są uzbrojeni.
Tangier. Prześladuje go nawet po śmierci.
- A co z agentką Showers?
- Nikt nie ma nic przeciwko temu, aby miała przy sobie broń osobistą - powiedział
Jones. - Dam ci też list do Pietrowa. Będzie wiedział, że to ode mnie. - Obrzucił Storma
świdrującym spojrzeniem. - Byłeś ostatnim fragmentem, którego potrzebowałem do projektu
Midas.
- Dlaczego ja?
- Już ci powiedziałem, że ufam tylko paru osobom. Tak się składa, że jesteś jedną z
nich. Wierzę, że odnajdziesz te sześćdziesiąt miliardów i nie ulegniesz pokusie.
- To bardzo dużo złota - powiedział Storm.
- To prawda. Jeśli popełniam błąd, obdarzając cię zaufaniem, dopilnuję, abyś
faktycznie skończył martwy.
Odkrył jeszcze jedną warstwę. Jones wysyłał go na niebezpieczną misję. A mimo to
Storm w dalszym ciągu nie był pewien, czy Jones powiedział mu o wszystkim. Znając go,
raczej nie. Storma czekało zatem o wiele więcej warstw, więcej zaskoczeń, zwrotów akcji, a
gdy w grę wchodziło sześćdziesiąt miliardów dolarów, również więcej morderstw.
Tego był pewien.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Derrick Storm zajął miejsce w barze znajdującym się dokładnie naprzeciwko wejścia
numer 21 na międzynarodowym lotnisku WaszyngtonDulles, tak że plecami opierał się o
ścianę i widział wszystkich wchodzących i wychodzących. Z agentką Showers miał się
spotkać o siedemnastej. Przybył tutaj o szesnastej trzydzieści. W jego fachu zawsze lepiej
było być na miejscu wcześniej, nawet jeśli chodziło jedynie o złapanie samolotu do Londynu
w towarzystwie agentki FBI.
Ledwo zdążył usiąść, do baru weszła April Showers. Ona też przyjechała wcześniej.
Podobało mu się to. Obserwując, jak przeczesuje wzrokiem poczekalnię, uświadomił sobie
ponownie, jaka jest atrakcyjna. Showers miała na sobie ciemnoszary kostium składający się
ze spodni i krótkiego żakietu, a pod nim jedwabną bluzkę w kolorze złamanej bieli i czarną
koszulkę. Wyglądała olśniewająco. Prześlizgiwała się właśnie ostrożnie przez plątaninę
krzeseł i stolików pozajmowanych przez podróżnych, którzy radośnie korzystali z promocji,
zamawiając dwa drinki w cenie jednego.
- Witam, panno Showers - odezwał się Storm, podnosząc się uprzejmie ze swojego
miejsca.
Miała z sobą jedynie plecak.
- Gdzie jest twój bagaż? - zapytał. - Nie znam żadnej kobiety, która by podróżowała
bez bagażu.
- A gdzie jest twój? - odpowiedziała pytaniem.
Wskazał wzrokiem leżący obok niego plecak.
Oboje zdali bagaż do odprawy nie tylko dlatego, że tak było wygodniej. Nie byliby w
stanie błyskawicznie zareagować w sytuacji alarmowej, gdyby dźwigali z sobą walizki.
- Czego się napijesz, laleczko? - zapytała piersiasta kelnerka w kabaretkach. Jej twarz
pokrywała gruba warstwa makijażu.
- Dla mnie dietetyczna cola jakiejkolwiek marki - powiedziała Showers.
- Ja wezmę piwo z beczki.
- Świetny wybór, przystojniaku - rzuciła kelnerka i mrugnęła do niego.
Gdy odeszła, Showers oznajmiła:
- Zamawiasz cokolwiek, co mają w beczce, a ona chwali twój wybór. Na pewno
uwielbiasz, gdy kobiety z tobą flirtują.
- A ty nie - odparł. Zabrzmiało to jak pytanie.
- Co ja nie? Nie lubię, gdy ktoś z tobą flirtuje? Czy twierdzisz, że ja z tobą nie flirtuję?
- Jedno i drugie.
- Nie bądź głupi - odpowiedziała. - Ta kelnerka po prostu liczy na napiwek.
- Będę pamiętał, aby jej powiedzieć, że ty płacisz rachunek.
Kelnerka wróciła z napojami i najpierw obsłużyła Storma.
- Proszę bardzo, kochanie - powiedziała do niego, po czym bez słowa z głośnym
pluskiem postawiła przed Showers colę na serwetce.
- Bardzo dziękuję - odparł Storm z promienistym uśmiechem. - Przy okazji, moja
przyjaciółka zapłaci rachunek.
- Dziewczyna, która stawia ci drinki - skomentowała kelnerka. - Uważaj, może chce
czegoś w zamian.
- On nie jest moim chłopakiem - powiedziała z oburzeniem Showers.
- Tym gorzej dla ciebie - odparła kelnerka.
Gdy oddaliła się na tyle, że nie mogła ich słyszeć, Showers warknęła:
- Guzik dostanie, a nie napiwek.
Storm wyglądał na zadowolonego z siebie. Podobała mu się agentka Showers. Ona zaś
przeszła do spraw zawodowych, mówiąc:
- Skontaktowałam się ze Scotland Yardem, wyślą łącznika, aby spotkał się z nami na
Heathrow i zabrał nas do ich siedziby na odprawę dotyczącą Iwana Pietrowa.
- Dzięki, ale rezygnuję z części powitalnej na lotnisku, spotkamy się później w hotelu.
Możesz mi zdać relację.
- Ja mogę ci zdać relację? - odpowiedziała i się najeżyła. - Pamiętaj, że to ty włóczysz
się ze mną. Nie muszę ci zdawać żadnych relacji.
- Masz rację - odparł Storm, dając jej wygrać. - Ale wydaje mi się, że powinienem
raczej trzymać się w cieniu.
Zastanowiła się nad tym przez chwilę i powiedziała:
- Chyba masz rację. Ale musiałam powiadomić Scotland Yard. To standardowa
procedura w przypadku, kiedy grupa stróżów prawa składa wizytę w obcym kraju, aby kogoś
przesłuchać. Liczę jednak na to, że Anglicy mają wystarczająco zdrowego rozsądku, aby
trzymać język za zębami na temat naszego przyjazdu.
- Bardzo wątpliwe - powiedział Storm.
- Dlaczego? Bo są glinami?
- Oczywiście, że nie. Uwielbiam policję, zwłaszcza kobiety w mundurach i z pałkami
- odpowiedział, szeroko się uśmiechając. Agentka Showers spojrzała na niego spode łba. -
Jestem podejrzliwy dlatego, że to sprawa na wysokim szczeblu, a Iwan Pietrow jest znany na
całym świecie - wyjaśnił. - Wiadomość o twoim przyjeździe do Anglii w celu przesłuchania
go pojawi się we wszystkich serwisach informacyjnych, jeśli to wycieknie.
- Rozmawiałam na ten temat z szefostwem - odparła. - Zapewnili mnie, że agencja i
Scotland Yard blisko z sobą współpracują. Oskarżyli mnie wręcz, że myślę jak ktoś, kto
pracuje dla Jedidiaha Jonesa, a nie jak glina. Płaszcz i szpada, a nie prawdziwa praca
policyjna.
- Prawdziwa praca policyjna - powtórzył Storm. - Podoba mi się, jak to spłynęło z
twoich ust.
- Nie jestem prywatnym detektywem ani jednym z kontraktowych „naprawiaczy”
Jonesa. I cały czas nie wiem, kim ty naprawdę jesteś ani co dla niego robisz, ale wątpię, czy
masz zamiar mi to wyjawić. Mam rację?
- Dedukcja będąca rezultatem prawdziwej pracy policyjnej - odpowiedział Storm,
unosząc piwo w kpiącym toaście.
- Słuchaj, muszę ci coś powiedzieć - mówiła dalej Showers. - Powiedziałam moim
przełożonym, że robią błąd, wysyłając cię tutaj.
- Zdziwiłbym się, gdybyś tak nie powiedziała.
- Nic do ciebie nie mam. Nawet dajesz się lubić.
- Daję się lubić? A nie jestem uroczy?
- Powiedziałam, że nie chcę, abyś mi towarzyszył, bo jesteś kowbojem. Nie
przestrzegasz żadnych zasad, a to znaczy, że nie mogę ci ufać. Kiedy spotkaliśmy się po raz
pierwszy - gdy senator Windslow zażądał, aby włączyć cię do śledztwa w sprawie porwania -
wyłożyłam na stół wszystkie karty. Byłam wobec ciebie całkowicie uczciwa i traktowałam cię
jak profesjonalistę. Ale ty nie byłeś ze mną szczery. Nie traktowałeś mnie jak profesjonalistki.
Ukrywałeś przede mną informacje.
- Masz rację - powiedział Storm. - Faktycznie ukrywałem przed tobą informacje.
- Przynajmniej w tej kwestii jesteś szczery. Chodzi mi o to, że nie wiem, jak mamy
współpracować, jeśli nie mogę ci ufać. Nie mam też pewności, czy w tej chwili jesteś ze mną
szczery.
- Rozumiem, ale przez całe życie pracuję z ludźmi, którzy nie mówią mi prawdy i
ukrywają przede mną wiele rzeczy. Pracowałem nawet z ludźmi, którzy chcieli mnie zabić.
- Nie dziwię się - powiedziała z kamienną twarzą.
- Można to jednak jakoś wszystko obejść i wykonać powierzone zadanie.
- Jak? Zwłaszcza jeśli nie trzymasz się żadnych zasad?
- Nie ufam zasadom. Ale ufam mojemu instynktowi i temu, co mówi mi na temat
osób, z którymi pracuję. Zasady mogą cię zabić.
- Tak samo jak łamanie ich.
- Agentko Showers, czy miałaś kiedykolwiek przygodę na jedną noc? - zapytał Storm.
Westchnęła i powiedziała:
- Próbuję rozmawiać jak dorosły z dorosłym.
- To nie jest może najlepsza analogia, ale wysłuchaj mnie, proszę. Jeśli poznajesz
kogoś w barze i lądujecie razem w łóżku, to masz pewne oczekiwania, może nawet jakieś
wymagania, ale nie zakochujesz się w tej osobie i nie dzielisz się z nią najbardziej intymnymi
sekretami, nawet jeśli robicie coś bardzo intymnego. Nie obdarzasz jej też zaufaniem na
wyrost. Robisz tylko, co masz do zrobienia, i ruszasz dalej. I tak samo jest z pracą. -
Uśmiechnął się, najwyraźniej bardzo zadowolony z tego wyjaśnienia.
- Dostaję zawrotu głowy od twojej logiki. Czy przygoda na jedną noc oznacza dla
ciebie tylko tyle? - zapytała, unosząc brew. - Robotę do wykonania? A potem ruszasz dalej? -
I nie czekając na jego odpowiedź, dodała: - Domyślam się, że jest to jedna z różnic między
nami, i dlatego ja pracuję dla FBI, a ty dla Jedidiaha Jonesa.
- Teraz ja dostaję zawrotu głowy - odparł, przedrzeźniając ją.
- W czasie studiów chciał mnie zwerbować agent CIA. Powiedział, że ludzie, którzy
pracują dla agencji, nie muszą przestrzegać prawa Stanów Zjednoczonych podczas
zagranicznych podróży. Chełpił się, że pracownik CIA może kłamać, oszukiwać, kraść,
włamywać się do mieszkań, nawet zabijać. Nie podlega żadnym regułom. Chciał, żeby
właśnie tacy ludzie pracowali dla niego. Ludzie, którym się wydaje, że stoją ponad prawem.
Ludzie tacy jak ty.
- Po prostu był z tobą szczery - powiedział Storm. - Jak mawiała moja matka: „Aby
usmażyć omlet, musisz rozbić kilka jajek”. - Dokończył piwo i przywołał kelnerkę.
- Nie należę do osób, które sprzeniewierzają się zasadom moralnym po przekroczeniu
granicy Stanów Zjednoczonych - odparła Showers. - I jeszcze jedno. Nie miewam przygód na
jedną noc, więc nie wyobrażaj sobie zbyt wiele podczas naszej podróży.
- Przy tobie zawsze wiele sobie wyobrażam - odpowiedział.
- Idę do toalety - rzekła April. - Spotkamy się w samolocie.
- Tylko się nie pomyl i nie wejdź do męskiej - powiedział, uśmiechając się znacząco.
- Robię to tylko wtedy, gdy muszę cię ratować - odparła, odchodząc.
Zauważył, że nie zostawiła napiwku.
- Przyjaciółka sprawia kłopoty? - spytała kelnerka, podchodząc do jego stolika.
- Jest trochę spięta.
- I za chuda. - Kelnerka nachyliła się, stawiając przed nim jeszcze jedno piwo, i
mrugnęła do niego. - To na koszt firmy. Mam na imię Eve. Wiesz, jak ta dziewczyna, która
zjadła jabłko. Wpadnij, gdy będziesz wracał stamtąd, gdzie teraz lecisz. - Odeszła powoli, tak
aby miał na co popatrzeć.
Pracownik obsługi odprawiający pasażerów ogłosił przez głośnik, że wzywa
wszystkich na pokład samolotu do Heathrow. Posiadacze biletów pierwszej klasy rzucili się
do przodu. Klasa biznesowa była następna.
Storm sprawdził swój bilet pierwszej klasy, ale nie ruszył się z miejsca. Nie chciał
wsiadać do samolotu zbyt wcześnie. Gdyby to zrobił, wszyscy pasażerowie, którzy weszliby
po nim na pokład, widzieliby jego twarz, idąc powoli wzdłuż przejścia, szukając swoich
miejsc i wkładając bagaż do schowków. Storm chciał wejść na pokład jako ostatni. Chciał
usiąść jak najbliżej przodu samolotu i chciał wysiąść z niego jako pierwszy. W ten sposób
miał możliwość obserwacji pozostałych pasażerów bez zwracania na siebie uwagi.
Gdy wszystko wskazywało na to, że w przejściu byli już ostatni pasażerowie, Storm
rzucił na stół dziesięć dolarów napiwku i skierował się do bramki. Nie widział nigdzie
Showers i zastanawiał się, gdzie się podziewała.
- Witamy na pokładzie - powiedział kontroler, biorąc od niego bilet. - Och, ma pan
bilet pierwszej klasy. Mógł pan wsiąść wcześniej.
- Zew natury. - Pochylił się, aby zasznurować but, celowo opóźniając wejście do
samolotu. Gdzie była Showers?
Usłyszał za sobą szybkie kroki.
- Mam bilet - zabrzmiał kobiecy głos, ale to nie była Showers. Storm wychwycił
wyraźny rosyjski akcent.
- Wygląda na to, że ma pan troje spóźnialskich - powiedziała Showers, podchodząc do
bramki.
- Tak - odparł kontroler. - I cała trójka ma miejsca w pierwszej klasie. Co za zbieg
okoliczności.
- W rzeczy samej - przytaknął Storm.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Storm zorientował się w momencie, gdy ją zobaczył i usłyszał rosyjski akcent. Miała
około trzydziestki, nosiła wygodne buty, obcisłe dżinsy i ciemnoszary sweter narzucony na
głęboko wyciętą szarą koszulę w szerokie paski, której dół wystawał z tyłu. Na ręku miała
profesjonalny kobiecy zegarek do nurkowania. Nie nosiła biżuterii, ale jej talię zdobił cienki
srebrny pasek. Mężczyzna podejrzewał, że w jej zadbanych rękach mogła to być całkiem
skuteczna garota. Na oko miała metr sześćdziesiąt pięć wzrostu i ważyła jakieś pięćdziesiąt
cztery kilogramy. Jej długie czarne włosy były ściągnięte do tyłu, odsłaniając nieskazitelną
złotawą skórę. Cienkie brwi perfekcyjnie podkreślały ciemne oczy.
Storm wiedział, że szefowie SWR (Służby Wywiadu Zagranicznego Rosji) -
spadkobierczyni radzieckiej KGB - byli zdania, że kobiety nie są wystarczająco silne
emocjonalnie, aby zostać czynnymi agentkami. Zamiast tego rosyjskie służby wywiadowcze
używały ich podczas tajnych misji jako sekretarek, kurierów, czasami też jako prostytutek.
Wysyłano je również za granicę jako nielegalne imigrantki, dając im fałszywą tożsamość, aby
zakorzeniły się w lokalnym środowisku wrogich krajów i stopniowo wypracowały sobie
odpowiednią pozycję do szpiegowania. Ale nigdy nie używano ich jako żołnierzy Wympieła
ani służb ochrony.
Jeśli Storm się nie mylił, ta kobieta nie była rodowitą Rosjanką, ale pochodziła z
jednej z byłych republik radzieckich, w których służby wywiadowcze nie podzielały
przesadnie szowinistycznego podejścia Moskwy. Podejrzewał, że pracowała dla Iwana
Pietrowa.
Nocny lot przebiegł spokojnie. Niestety, Stormowi przypadło w udziale miejsce obok
dość pulchnej kobiety w średnim wieku, która usnęła natychmiast po wypiciu czterech
lampek rieslinga i zaczęła chrapać przez otwarte usta.
Storm wysiadł z samolotu natychmiast po wylądowaniu, mając na oku zarówno
spóźnioną pasażerkę, jak i agentkę Showers. Po odprawie celnej dał nura do lokalu
firmowego linii lotniczych Virgin Atlantic, gdzie w jednym z odosobnionych pomieszczeń
skorzystał z laptopa, aby wysłać do Langley fotografię pasażerki. Zrobił jej zdjęcie komórką
podczas lotu międzykontynentalnego, gdy wstała z miejsca, aby udać się po obiedzie do
toalety. Program agencji do rozpoznawania twarzy zidentyfikował ją w kilka sekund.
Antonia Nad była dawnym członkiem Batalionu Operacji Specjalnych w siłach
zbrojnych Chorwacji. BSD, bo pod taką nazwą była znana ta organizacja, specjalizował się w
desantach powietrznych i walkach wręcz za linią wroga. Zaliczano go do najbardziej
szanowanych na świecie jednostek sił specjalnych. Nad odeszła z armii chorwackiej rok temu,
aby podjąć pracę w przedsiębiorstwie PROTEC, firmie ochroniarskiej z siedzibą w Londynie.
Zatem dobrze odgadł. Musiała pracować dla Pietrowa.
Storm popatrzył na zegarek. Do tej pory zarówno Showers, jak i Nad na pewno już
opuściły Heathrow. Ruszył w kierunku wypożyczalni samochodów na lotnisku i godzinę
później zaparkował przed hotelem Marriott przy Park Lane, naprzeciwko Hyde Parku. Storm
nigdy nie rozumiał, dlaczego Amerykanie podczas swoich podróży zagranicznych rezerwują
pokoje w amerykańskich hotelach. To zupełnie jakby w Paryżu iść do McDonalda. Ale ktoś z
administracji rządowej, kto dokonywał rezerwacji, załatwił im sąsiadujące pokoje właśnie w
Marriotcie.
Showers jeszcze nie zameldowała się w hotelu, gdyż wciąż była na odprawie w
Scotland Yardzie. Storm postanowił, że poszuka sobie pokoju gdzie indziej. Objechał okolicę,
aż zauważył przytulny pensjonat znajdujący się kilka przecznic od hotelu. Wiekowa
właścicielka w staroświeckiej recepcji powiedziała, że ma jeden wolny pokój, wynajął go
więc za gotówkę. Jones uprzedził go, aby nikomu nie ufał. Stosował się do jego rady.
Mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze budynku, który wchodził kiedyś w skład
ekskluzywnej zabudowy szeregowej w Hyde Parku, charakteryzującej się przestronnymi
pokojami. Ale to było jeszcze w czasach, kiedy słońce nigdy nie zachodziło nad imperium
brytyjskim. Później budynek został podzielony na mniejsze pomieszczenia, wielkości mniej
więcej podwójnego łóżka. Zdarzało mu się już mieszkać w gorszych miejscach. Tu było
czysto i miał dostęp do internetu. A co najważniejsze, nikt nie wiedział, że tu jest.
Zanim Storm opuścił Langley, zgromadził wszystkie zdjęcia z miejsca zbrodni
zrobione przez FBI. Siedząc przy dębowym biurku z połowy dziewiętnastego wieku, które
stało przy oknie wychodzącym na ulicę, przeglądał zdjęcia, zatrzymawszy się w momencie,
gdy dotarł do kompletu fotografii zrobionych na dachu siedziby policji Kongresu, gdzie
ukrywał się snajper.
Strzelec użył paczki cukru, aby podeprzeć lufę ważącego prawie pięć kilogramów
karabinu Dragunowa. Opakowanie było łatwo dostępnym rekwizytem, który nie wzbudziłby
niczyich podejrzeń, jeśli ktoś by go z nim zobaczył. Taką broń jak karabin SWD można było
bez problemu rozłożyć na części i schować w teczce.
Lufa karabinu była wyposażona w specjalny tłumik płomieni, który pomógł ukryć
lokalizację strzelca, ograniczając błysk wystrzału. Ale nie miała tłumika dźwięku. To
oznaczało, że snajper nie przejmował się odgłosem wystrzału.
Jak wszyscy profesjonaliści, zabójca wiedział, że w chwili naciśnięcia spustu rozlegną
się dwa odgłosy. Początkowy huk wystrzału - wybuch z lufy - zmiesza się z hałaśliwymi
odgłosami ruchu ulicznego wokół budynku siedziby policji. Drugim odgłosem będzie
uderzenie dźwięku przypominające trzask, jaki wydaje kula niesiona podmuchem powietrza.
Pocisk wytworzy za sobą falę dźwiękową. Jeśli ktokolwiek usłyszy trzask, spojrzy przed
siebie w kierunku, w jakim zmierza pocisk, a nie do tyłu, do miejsca, skąd został wystrzelony.
Snajper nie musiał używać tłumika. Liczył się jedynie błysk z lufy, zwłaszcza o zmierzchu.
Storm obejrzał zdjęcia budynku Dirksena wykonane z miejsca, z którego strzelał
snajper. Odległość wynosiła jakieś czterysta metrów, tyle ile długość czterech boisk do
futbolu, czyli około tysiąca dwustu stóp. Storm wiedział, że karabin SWD jest najbardziej
skuteczny na odległość od sześciuset do tysiąca trzystu metrów, innymi słowy od tysiąca
dziewięciuset siedemdziesięciu stóp do czterech tysięcy dwustu siedemdziesięciu stóp, co
oznaczało, że śmiertelny strzał oddano ze znacznie bliższej odległości niż podczas walki. Dla
strzelca wyborowego to byłby łatwy strzał.
Wziął do ręki zdjęcie karabinu SWD i dokładnie obejrzał broń. Zazwyczaj kolba
karabinu była wykonana z drewna, z wyciętym w środku otworem, aby broń była lżejsza.
Ktoś zmodyfikował karabin ze zdjęcia, dodając do niego krótszą jednolitą drewnianą kolbę.
Dlaczego?
Storm odłożył zdjęcia na bok, wyciągnął się na łóżku i pilotem włączył wiszący pod
sufitem telewizor. Przeskakiwał po kanałach, aż trafił na 24-godzinny serwis informacyjny
BBC. Nieoczekiwanie zobaczył na ekranie agentkę Showers. Towarzyszył jej umundurowany
policjant i mężczyzna, którego przedstawiono jako detektywa ze Scotland Yardu. Spiker
powiedział:
- FBI wysłało do Londynu swoich agentów, aby przesłuchali rosyjskiego oligarchę,
Iwana Pietrowa, w ramach śledztwa prowadzonego w sprawie niedawnego zabójstwa senatora
Stanów Zjednoczonych, Thurstona Windslowa. Senator został zabity w swoim biurze na
Kapitolu w Waszyngtonie przez snajpera, który wciąż pozostaje na wolności. Agentka FBI
April Showers odmawia komentarzy, ale dobrze poinformowane źródła donoszą BBC, że FBI
interesuje się Pietrowem ze względu na jego bliskie stosunki z zamordowanym senatorem.
Zgodnie z wcześniejszymi obawami Storma i Showers, ktoś w Scotland Yardzie dał
cynk brytyjskiej prasie o ich przyjeździe. Showers płaciła cenę za postępowanie zgodnie z
zasadami.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Telefon komórkowy, który dostał od Jonesa, zadzwonił tuż po dwunastej w południe
czasu londyńskiego, budząc go z krótkiej drzemki.
- Zostaliśmy zaproszeni na podwieczorek do Iwana Pietrowa - odezwała się Showers.
- Musiał być pod wrażeniem twojego występu w BBC.
- Wynająłeś samochód? - spytała, ignorując jego uwagę. - Dojazd do posiadłości
księcia Madisonu w okolicy Gloucester zajmie nam jakieś dwie godziny.
- Twoi koledzy w Scotland Yardzie nie zaoferowali podwózki?
- Cały dzień masz zamiar to powtarzać?
- Prawdopodobnie tak - odrzekł. - Spotkamy się za dziesięć minut przed hotelem.
- Mogę po prostu zapukać do twoich drzwi, gdy będę gotowa - powiedziała. -
Mieszkamy w sąsiednich pokojach, prawda?
- Wyszedłem pozwiedzać. Zabiorę cię sprzed głównego wejścia.
Przez chwilę Storm zastanawiał się, czy nie ma czasem zbyt wielkiej paranoi. Może
reagował przesadnie z powodu Tangieru. Ale nic nie mógł na to poradzić. Podczas pobytu w
Anglii nie mógł ani na chwilę stracić czujności. Starszy mężczyzna siedzący na ławce w Hyde
Parku i czytający „Timesa” mógł w ogóle nie czytać gazety. Idąca za nim po chodniku
kobieta z psem wcale nie wyprowadzała psa. „Nie ufaj nikomu”, powiedział Jones. To była
jego mantra.
Wynajął model Vauxhall Insignia, gdyż wyprodukowany w Niemczech samochód,
podobny do Buicka Regala, był tak popularny w Anglii, jak Honda w Stanach. Nie będzie
zwracać uwagi. Inna sprawa, że po debiucie Showers na antenie BBC ich przyjazd nie był już
tajemnicą.
Showers wyszła z hotelu ubrana w elegancki szary kostium, niosąc w ręku lekki żakiet
i aktówkę. Storm wprowadził do GPSa w samochodzie adres posiadłości księcia Madisonu.
Jadąc przez zatłoczone londyńskie ulice, spoglądał w tylne lusterko. W końcu wyjechali na
autostradę M40, główną arterię komunikacyjną, którą udali się na zachód w kierunku
Gloucester. Jakieś pięć kilometrów za Londynem Storm zauważył czarnego mercedesa, który
czaił się dwa samochody za nimi.
- Czego dowiedziałaś się w Scotland Yardzie? - zapytał.
- Powiedzieli mi, że Pietrow ma problemy finansowe. Rosjanie zamrozili w Moskwie
większość jego fortuny.
Storm skupił się na obserwacji mercedesa. Showers kartkowała streszczenie z
odprawy o Pietrowie. Kiedy głos z GPSa oznajmił, że znajdują się zaledwie półtora kilometra
od zjazdu na drogę prowadzącą do posiadłości księcia Madisonu, Storm znienacka wcisnął
hamulec i zaczął się wlec żółwim tempem. Wściekli kierowcy wokół nich trąbili i gwałtownie
ich wymijali. Kierowca mercedesa początkowo również zwolnił, ale potem zdał sobie sprawę,
że Storm go sprawdza. Jeśli zwolni, stanie się oczywiste, że mercedes śledzi vauxhalla.
Gdy mercedes dodał gazu i wyprzedził ich, Showers podniosła wzrok znad papierów.
- Też ich zauważyłam, jak tylko wyjechaliśmy z Londynu. Dobra robota.
Mercedes miał przyciemniane szyby, ale gdy ich mijał, Storm uniósł dwa palce, robiąc
znak pokoju. Przypuszczał, że pasażerowie pokazali mu środkowy palec. Showers zanotowała
numer rejestracyjny, za pomocą komórki połączyła się z bazą danych FBI w Waszyngtonie i
wprowadziła dane do systemu. Wóz był zarejestrowany na ambasadę Federacji Rosyjskiej w
Londynie.
- Wygląda na to, że Ruscy wszędzie cię śledzą - stwierdził Storm. - Musi im sprawiać
przyjemność oglądanie cię od tyłu.
Showers westchnęła.
Minutę później dojechali do strzeżonej bramy posiadłości księcia Madisonu. Dwóch
strażników, których naszywki na czarnych beretach wskazywały, że są pracownikami firmy
PROTEC, sprawdziło ich paszporty i pozwoliło im jechać dalej.
- Zauważyłaś, że są uzbrojeni? - zapytał Storm, gdy vauxhall podskakiwał na
wysadzanej kocimi łbami drodze do rezydencji.
- W Anglii nazywa się ich ochroną osobową - odparła Showers. - Tak, widziałam ich
broń.
- Niezależnie od tego, jak się ich nazywa, ochroniarze w Anglii nie powinni być
uzbrojeni. Może powinnaś zadzwonić do kolegów w Scotland Yardzie i zgłosić, że ci tutaj
łamią zasady.
Showers zignorowała ten docinek.
- Według moich informacji rezydencja znajduje się jakieś osiem kilometrów stąd -
powiedziała. - Cała posiadłość zajmuje teren o powierzchni dziesięciu tysięcy akrów. Posesję
zbudowano w tysiąc pięćset trzydziestym drugim roku z kamieni z pobliskiego kamieniołomu
i zaprojektowano tak, aby pokazać ogromne bogactwo księcia Madisonu.
- W jaki sposób spadkobiercy księcia ją stracili? - zapytał Storm.
- Niewłaściwe lokaty w funduszach powierniczych i obstawianie w londyńskich
kasynach - odrzekła. - Coś w twoim stylu.
Przed nimi wyłonił się trzypiętrowy budynek. Nad każdym oknem widniała
wyrzeźbiona w marmurze podobizna jelenia i tarcza herbowa księcia.
Na zewnątrz czekali na nich mężczyzna i kobieta. Storm rozpoznał Antonię Nad,
współpasażerkę z nocnego lotu.
- Nazywam się Georgij Lebiediew - przedstawił się mężczyzna, wyciągając do nich
rękę, gdy wysiedli z wynajętego samochodu. - Agentkę Showers rozpoznaję z wiadomości
BBC.
Twarz Showers pokryła się rumieńcem.
- Tak, stała się tutaj znana. Spodziewam się, że lada dzień zostanie zaproszona przez
samą królową - powiedział Storm. Następnie przedstawił się jako Steve Mason z
Departamentu Stanu.
- Jest tutaj jedynie jako doradca - dorzuciła Showers tonem wyjaśnienia. - Widziany,
ale nie słyszany.
- A to jest Antonia Nad, szefowa ochrony - powiedział Lebiediew.
- Wiem - odrzekł Storm. - Przylecieliśmy dziś rano tym samym samolotem z
Waszyngtonu.
- Nie zauważyłam - odpowiedziała Nad.
Kłamała.
- Ja też nie - stwierdziła Showers.
Ona również kłamała.
- Zawsze zauważam piękne kobiety - powiedział Storm.
On nie kłamał.
Antonia obdarzyła Storma lekkim uśmiechem. W kaburze przypiętej do paska miała
półautomatyczny pistolet CZ P-01, co nie uszło jego uwagi.
- Wydawało mi się, że w Anglii nielegalne jest noszenie broni przez ochronę osobową
- stwierdził.
- To całkowicie niezgodne z prawem - przyznał Lebiediew - ale zgodnie ze starym
prawem angielskim szlachcic, na przykład książę, jest władny uzbroić swoich rycerzy dla
ochrony swoich ziem i chłopów pańszczyźnianych. Rzecz jasna, pan Pietrow nie jest
księciem, ale kiedy kupił tę posiadłość, udało nam się przekonać spadkobierców księcia do
podpisania dokumentu dającego nam przyzwolenie na noszenie broni podczas naszego pobytu
na tym terenie. Szczerze mówiąc, nie jestem pewien, czy dałoby się to obronić przed sądem,
gdyby ktoś złożył skargę, ale nikt tego nie zrobił.
- Czy to oznacza, że panna Nad jest rycerzem? - zapytał Storm, patrząc w ciemne oczy
Antonii.
- To znaczy, że mogę pana zastrzelić, jeśli będzie to konieczne - odrzekła.
Lebiediew poprowadził ich w kierunku rezydencji. Po drodze Showers powiedziała:
- Nie zdawałam sobie sprawy, że rosyjscy oligarchowie mają zwyczaj organizowania
angielskiego podwieczorku.
- Proszę nie nazywać go oligarchą - odparł Lebiediew. - W Rosji to nie jest
komplement. I proszę nie zakładać, że skoro jesteśmy Rosjanami, to pijemy tylko wódkę.
- Nie chciałam pana urazić - oświadczyła Showers.
- Wolałbym raczej wypić kieliszek dobrej Putinki niż angielską herbatę - wtrącił się
Storm.
- O, widzę, że zna się pan na rosyjskich wódkach - odrzekł Lebiediew. - Z pewnością
znajdziemy dla pana trochę Putinki.
- Podejrzewam, że pan Pietrow gustuje raczej w trunku w rodzaju Kauffmana -
popisywała się Showers.
- Najpierw wymieniacie państwo najpopularniejszą wódkę w Moskwie, a potem
najdroższą. Poproszę jednego ze służących, aby nalali wam po kieliszku, żeby sprawdzić, czy
wasze podniebienie dorównuje wiedzy.
- Ja dziękuję - odmówiła Showers. - W pracy ograniczam się do napojów
bezalkoholowych. Herbata w zupełności wystarczy.
- To ja wypiję jej kieliszek - powiedział Storm.
Przeszli przez ogromną jadalnię i opuścili rezydencję, wchodząc do ogrodu.
- Zaprosiliśmy państwa na typowy angielski podwieczorek, czyli małą przekąskę -
powiedział Lebiediew. - Jest jeszcze druga odmiana, bardziej w stylu wystawnej kolacji.
- Nie widzę pana Pietrowa - stwierdziła Showers.
- Wkrótce do nas dołączy. Proszę zająć miejsca.
Usiedli po przeciwnych stronach podłużnego stołu przykrytego białym lnianym
obrusem. Miejsce u szczytu stołu pozostało wolne. Storm zauważył też, że stojące tam krzesło
było większe od pozostałych, tak by pasowało do obwodu w pasie Pietrowa. Trzej mężczyźni
w oficjalnych strojach przynieśli srebrne tace ze świeżymi truskawkami zanurzonymi w
czekoladzie, miniaturowymi kanapeczkami z jajkiem i ciepłe bułeczki ze śmietanką
Devonshire. Antonia Nad i Storm nic sobie nie nałożyli, ale Showers i Lebiediew skorzystali
z poczęstunku. Czwarty służący nalał kobietom herbaty, a dla mężczyzn przyniósł kieliszki
do wódki.
Iwan Pietrow wszedł do ogrodu przez boczne drzwi rezydencji.
- Proszę nie wstawać - powiedział. - Przepraszam za spóźnienie, ale gdy prowadzi się
interesy w różnych strefach czasowych, trudno jest utrzymywać normalny rozkład dnia. -
Zauważył stojące na stole kieliszki. - O! Cieszę się bardzo, że nasi amerykańscy przyjaciele
nie mają bzika na punkcie angielskiej tradycji. Ale jestem zaskoczony, że nie poprosił pan o
importowane piwo, panie Mason.
Wzmianka o piwie oznaczała, że kazał Nad go sprawdzić. Czy podejrzewali też, że nie
nazywa się Steve Mason i nie pracuje dla Departamentu Stanu?
- Pan Lebiediew zaproponował konkurs - wyjaśnił Storm. - W jednym kieliszku jest
Kauffman, a w drugim Putinka.
- Wchodzę w to - powiedział Pietrow. - Ale najpierw pytanie: czy jest pan
hazardzistą?
- Jaka jest stawka?
- Ja jestem ogromnie bogaty, a pan, obawiam się, żyje z rządowej pensji - chełpił się
Pietrow. - W jaki sposób możemy grać fair? Oto moja propozycja: postawię wszystkie funty
brytyjskie, jakie mam przy sobie, przeciwko funtom w pańskim portfelu. W ten sposób żaden
z nas nie będzie znał prawdziwej wartości nagrody, dopóki nie wygramy. To będzie część
zabawy.
- Dobrze - zgodził się Storm.
Obaj mężczyźni jednocześnie sięgnęli po pierwszy kieliszek wódki i przełknęli jego
zawartość.
- Jestem pewien, że w pierwszym kieliszku był Kauffman - powiedział Pietrow,
oblizując wargi.
- Zgadzam się - potwierdził Storm.
Pietrow kazał służącemu nalać drugą kolejkę.
I ponownie Pietrow pierwszy opróżnił obydwa kieliszki.
- Tym razem Kauffman był w drugim kieliszku - powiedział.
- A ja się tym razem nie zgodzę - stwierdził Storm.
Wszyscy popatrzyli na służącego.
- Do którego kieliszka nalałeś Kauffmana? - spytał Pietrow.
W oczach mężczyzny pojawił się lęk.
- No już, człowieku - nalegał Pietrow. - Powiedz uczciwie. Nie wyrzucę cię z pracy.
Ani nie wybatożę. - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Powiedz nam, w którym kieliszku był
Kauffman.
- Pański gość dobrze odgadł, proszę pana. Nalałem Kauffmana do pierwszego
kieliszka. W drugim była Putinka.
Pietrow zaczął się śmiać.
- A więc wygrywasz, przyjacielu. - Sięgnął do kieszeni stylowej marynarki i
wyciągnął skórzany portfel. - Niestety, nigdy nie noszę przy sobie gotówki - powiedział. - Ani
funtów brytyjskich, ani dolarów amerykańskich, ani rosyjskich rubli. Nic. Proszę samemu
zobaczyć. - Otworzył portfel, ukazując tuzin ekskluzywnych kart kredytowych, ale ani
jednego banknotu. - To dlatego, że mam ludzi, którzy płacą wszystkie moje rachunki, gdy
tylko opuszczam posiadłość. To jedna z zalet bycia bogatym. Nigdy nie dotykasz gotówki.
Przykro mi bardzo, ale nic pan nie wygrywa.
- Tylko prawo do przechwalania się - powiedział Storm.
- A ja co bym wygrał? - spytał Pietrow.
Storm wyciągnął swój portfel. Widniał w nim gruby plik banknotów.
- O, ma pan szczęście - rzekł Pietrow, spoglądając na gotówkę.
- Niezupełnie - odparł Storm. Wyjął jeden z banknotów. - Nasz zakład był o funty
brytyjskie przeciwko funtom brytyjskim, a cała moja waluta to dolary amerykańskie.
Wygląda na to, że obydwaj próbowaliśmy przechytrzyć siebie nawzajem.
- Trafiony! - stwierdził Pietrow. Uniósł w górę trzeci kieliszek wódki i powiedział: -
Za wstrieczu!
- To znaczy... - zaczął tłumaczyć Lebiediew.
- Za nasze spotkanie - przerwała mu Showers.
- Zna pani rosyjski, moja droga? - spytał Pietrow.
- Tylko parę słów. Wystarczy, aby być niebezpieczną.
- W rzeczy samej - przyznał Pietrow.
Storm zauważył, że Nad nic nie piła.
- Nie lubi pani wódki ani herbaty? - zapytał. - Może w takim razie kieliszek rakii?
- Tego drinka nie znam - stwierdził Lebiediew.
- Jest popularny w Chorwacji, zwłaszcza w wojsku - rzekł Pietrow. - Nasz gość z
Departamentu Stanu odrobił lekcje.
- Picie spowalnia reakcje - odparła Nad.
- Moja Nad jest bardzo, bardzo oddana - powiedział Pietrow. Zerknął na swój
wysadzany brylantami zegarek i mówił dalej: - Przyjechaliście tutaj, aby przesłuchać mnie na
temat mojej znajomości z senatorem Thurstonem Windslowem. A przynajmniej tak dzisiaj
doniosło BBC. - Spojrzał na Showers, której policzki zaczęły pokrywać się rumieńcem, po
czym kontynuował: - Mój prawnik, pan Lebiediew, przypomniał mi, że jestem obywatelem
brytyjskim i jako taki mogę domagać się pewnej ochrony. Ale nie mam nic do ukrycia, więc
jestem gotowy odpowiedzieć na wasze pytania.
- Mamy tylko jeden warunek - ogłosił Lebiediew. - Rozkład dnia pana Pietrowa jest
dzisiaj niezwykle napięty, a jak wiecie, angielski nie jest naszym językiem ojczystym. W
związku z tym prosilibyśmy, abyście określili ogólnie, jakie informacje chcielibyście teraz
otrzymać, a wieczorem może prześlecie pytania na piśmie, zgoda? Jutro moglibyśmy się
spotkać ponownie.
Pietrow wszedł mu w słowo, zupełnie jakby mieli to wcześniej przećwiczone:
- Mogę was zapewnić, że nie byłem w Stanach Zjednoczonych, gdy wydarzyła się ta
straszna tragedia. Ponadto uważałem senatora Windslowa za bliskiego przyjaciela. Nie
miałem absolutnie żadnych powodów, aby życzyć źle jemu albo jego rodzinie.
- Chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o pana osobistych stosunkach z senatorem
- powiedziała Showers. - Jak często spotykaliście się w Waszyngtonie? Czy robiliście
wspólnie interesy?
Celowo posługiwała się ogólnikami. Odkrycie wszystkich kart nie leżało w jej
interesie.
- W Moskwie zadajemy pytania wprost, jeśli chcemy uzyskać szczere odpowiedzi -
odparł Pietrow. - Chce pani wiedzieć, czy dałem mu łapówkę.
Jego otwartość wydawała się szokująca. Ale czy naprawdę taka była? Pietrow i jego
prawnik mieli dużo czasu, aby zaplanować obronę. Wzmianka o łapówce była najwyraźniej
częścią ich strategii. Ale do jakiego stopnia?
- Krążą pogłoski o kwocie w wysokości sześciu milionów dolarów przelanej z
pańskiego konta w Londynie na Kajmany, a potem do senatora Windslowa - oznajmiła
Showers.
- Możemy o tym porozmawiać jutro - obiecał Pietrow. - Jednakże jeśli te pieniądze
zostały podjęte z mojego konta, odbyło się to bez mojej wiedzy.
- Pozwala pan swoim pracownikom przelewać sześć milionów dolarów na
zagraniczne konto bez powiadamiania pana o tym? - zapytał Storm.
Pietrow wymienił spojrzenia z Lebiediewem i odpowiedział:
- Tylko jednemu albo dwóm. Ale rzecz w tym, że z całą pewnością nigdy nie
zaproponowałem senatorowi łapówki. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, a przyjaciele nie dają
sobie łapówek. Przysługę wyświadcza się z przyjaźni, a nie dla pieniędzy. - Pietrow zamilkł
na chwilę, po czym mówił dalej: - Mogę wam zaoszczędzić cennego czasu, wyjawiając
sprawcę porwania i morderstw w waszej stolicy. Człowiekiem, który ma krew na rękach, jest
prezydent Rosji Oleg Barkowski. To on jest zbrodniarzem, który powinien być
przesłuchiwany, a nie ja.
- Ustalmy czas jutrzejszego spotkania - zaproponował Lebiediew. - Rano pan Pietrow
będzie przemawiać na wiecu studentów w Oksfordzie.
- Powinniście wziąć w nim udział - oznajmił Pietrow. - Będę mówił o zabójstwie
Swietłany Aleksiejewy, rosyjskiej dziennikarki, którą w zeszłym miesiącu znaleziono martwą
w Moskwie, w windzie budynku, w którym mieszkała. Krytykowała Barkowskiego i
powszechnie wiadomo, że to on zlecił jej zabójstwo. Tak samo, jak kazał zamordować
waszego senatora.
- Jeśli przyjdziecie - dodał Lebiediew - sami się przekonacie, jakim uwielbieniem
cieszy się pan Pietrow w brytyjskim społeczeństwie.
- Czy nie naraża się pan na niebezpieczeństwo, pojawiając się na publicznym wiecu,
zważywszy na fakt, że były już próby zamachu na pana tu, w Anglii? - zapytał Storm.
- Zwłaszcza że pana ochroniarze nie mogą nosić broni poza tą posiadłością - dodała
Showers.
- Jestem głęboko przekonany, że panna Nad jest w stanie zapewnić mi bezpieczeństwo
- odparł Pietrow. - Jest znakomitym strzelcem wyborowym. Poza tym nie pozwolę, aby ten
żałosny łajdak na Kremlu powstrzymywał mnie od mówienia o zbrodniach popełnianych na
moich ciemiężonych rodakach. - Wstał od stołu i oznajmił: - Bardzo państwu dziękuję za
wizytę. Zostawię was teraz, abyście ustalili szczegóły jutrzejszego spotkania.
- Zanim nas pan opuści, chciałbym zamienić słówko na osobności - odezwał się
Storm.
Showers rzuciła mu zaskoczone i gniewne spojrzenie.
- Przykro mi bardzo, ale to niemożliwe. Pan Lebiediew zawsze uczestniczy w moich
prywatnych rozmowach.
- W takim razie możemy we trzech przejść do rezydencji - zaproponował Storm. - To
sprawa Departamentu Stanu, niezwiązana ze śledztwem FBI.
- Jeśli pan nalega - zgodził się Pietrow.
- Jedną chwilkę - wtrąciła się Showers. - Nie jestem pewna, co mój kolega ma do
powiedzenia, ale chcę pana zapewnić, że nie mówi w imieniu FBI ani Departamentu Stanu.
- Dziękuję - odparł Pietrow. - To coś niespotykanego.
Lebiediew podążył za nimi, podobnie jak Nad, zaś Showers została sama przy stole.
Była wściekła.
- Czy naprawdę musi mieć pan przy sobie ochronę? - zapytał Storm.
- Ma pan rację - odparł Pietrow. - Nie mam się czego obawiać z pana strony. - Zwrócił
się do Nad: - Proszę dotrzymać w ogrodzie towarzystwa naszej znajomej z FBI.
Gdy tylko trzej mężczyźni weszli do środka, Storm wyjął kopertę z kieszeni i
wyciągnął ją w stronę Pietrowa.
- Nasz wspólny znajomy poprosił mnie, abym przekazał panu prywatny list.
Pietrow nie wykonał żadnego gestu wskazującego, że zamierza przyjąć list. Zamiast
tego zapytał z rezerwą:
- Czy ten znajomy ma jakieś imię?
- Jedidiah.
- Może pan to dać panu Lebiediewowi - powiedział Pietrow.
- Wolałbym panu.
- Ja to wezmę - rzekł Lebiediew, sięgając po kopertę.
Storm odsunął dłoń, uniemożliwiając mu pochwycenie listu.
- Jedidiah chciał, żeby dostał pan to do rąk własnych - powiedział do Pietrowa.
Rosjanin zawahał się i wziął od niego kopertę.
Zanim Storm zdołał ponownie się odezwać, Pietrow odwrócił się i zaczął się oddalać.
- Kiedy pan to przeczyta, możemy porozmawiać o złocie - rzucił za nim Storm.
Pietrow przystanął i obejrzał się przez ramię.
- Możliwe. Kiedy to przeczytam. W takim razie do jutra.
- Tylko tym razem na osobności, tylko pan i ja - powiedział Storm. - Jedidiah jest
przekonany, że w pańskiej organizacji jest przeciek.
Na twarzy Pietrowa pojawiło się zaniepokojenie.
- Rozumiem. A czy wyjawił panu, co to za przeciek?
- Nie z nazwiska - odparł Storm.
Pietrow zostawił go samego z Lebiediewem.
- Odprowadzę pana i pannę Showers do samochodu - powiedział Lebiediew,
otwierając prowadzące do ogrodu drzwi.
Showers wstała, a Nad dołączyła do niej i szła tuż obok, gdy Lebiediew prowadził ich
przez rezydencję do zaparkowanego na zewnątrz samochodu.
- Wieczorem do pani zadzwonię, panno Showers - odezwał się Lebiediew. - Będzie
pani mogła przesłać faksem swoje pytania. Czy weźmiecie udział w jutrzejszym proteście w
Oksfordzie?
- Za nic w świecie tego nie przegapię - odparła.
- No cóż, wydaje mi się, że poszło świetnie - powiedział Storm, gdy tylko zajęli
miejsca w samochodzie.
Showers była tak wściekła, że nie odezwała się ani słowem, gdy jechali po
wybrukowanej drodze i minęli bramę wjazdową. Eksplodowała, gdy wyjechali na autostradę.
- Ty cholerny sukinsynu! Wiedziałam, że nie mogę ci ufać. Jak śmiałeś zrobić coś
takiego? Poniżyłeś mnie! Znowu działałeś za moimi plecami. Za każdym razem, gdy
pomyślę, że może jednak jesteś człowiekiem, okazuje się, że się myliłam.
- Wykonywałem tylko rozkazy - odparł.
- Och, teraz ty nieoczekiwanie postępujesz zgodnie z zasadami, kiedy jest ci
wygodnie! I co to były za męskie wygłupy z tą wódką? Myślę, że w tym kieliszku jest ta, o
nie, myślę, że to była tamta. Mój Boże, czułam się, jakbym uczestniczyła w jakimś starym
filmie szpiegowskim.
Już chciał odpowiedzieć, ale powstrzymała go, unosząc obie ręce.
- Nie odzywaj się do mnie - powiedziała i włączyła radio. - Twój głos jest ostatnią
rzeczą, jaką chcę teraz słyszeć.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Gdy tylko goście odjechali, Georgij Lebiediew pospieszył do rozległej biblioteki
rezydencji, gdzie Iwan Pietrow siedział za ogromnym, ręcznie rzeźbionym biurkiem, czytając
list, który przesłał mu Jones. Na fotokopii zdjęcia przedstawiającego Jonesa, Windslowa i
Pietrowa trzymających złotą sztabkę dyrektor CIA zrobił odręczny dopisek: „Przyjmujemy
twoją ofertę. Pan Mason jest moim wysłannikiem i wszystko zorganizuje”.
- Co napisał Jedidiah? - spytał Lebiediew. - Czy CIA pomoże nam w sprawie złota?
- Tak jak podejrzewaliśmy, pan Mason nie jest koordynatorem z Departamentu Stanu -
rzekł Pietrow, unikając odpowiedzi na pytanie. - Czy Nad udało się ustalić jego tożsamość?
- Jeszcze nie. Pobiera w tej chwili jego odciski palców z kieliszków. Wkrótce powinna
mieć odpowiedź. Ale co z panem Jonesem i CIA? Przyda nam się?
- Jutro będę wiedział więcej - odparł Pietrow. - Ale już dzisiaj mogę powiedzieć, że
dni Barkowskiego są policzone, i kiedy nadejdzie czas, to ja wpakuję mu kulkę w tył głowy.
- Wysszaja miera - skomentował Lebiediew, co oznaczało „najwyższy wymiar kary”.
Odnosiło się to do sytuacji, gdy skazańca wprowadzano do pokoju, rozkazywano mu, by padł
na kolana, a potem strzelano mu w tył głowy, tak że wybuch rozsadzał twarz, która stawała
się nie do rozpoznania. To była część stalinowskiej tradycji. - Nawet mnie nie powiedziałeś,
gdzie jest ukryte to złoto, a jesteśmy dla siebie jak bracia, nawet jeszcze bliżej. Dlaczego
miałbyś zdradzić ten sekret jakiemuś obcemu człowiekowi tylko dlatego, że przybył z listem?
- Czy uważasz mnie za durnia? - spytał Pietrow.
- Oczywiście, że nie, przyjacielu.
- To nie traktuj mnie w ten sposób - odparł Pietrow. - Jutro porozmawiam z tym
panem Masonem, ale powiem mu bardzo niewiele albo nic, dopóki nie dowiem się, co ma
nam do zaoferowania.
- Chrzanić Amerykanów. Nad jest twoją lojalną sojuszniczką. Niech ona wydobędzie
złoto. Zrób to na własną rękę.
Pietrow poklepał Lebiediewa po ramieniu.
- A co się stanie, kiedy jej lojalni najemnicy zobaczą sterty złota przed oczami,
miliardy w zasięgu ręki? - zapytał. - Czy będą umieli przezwyciężyć pokusę? W przypadku
wydobycia złota można ufać tylko ludziom, którzy wierzą w wyższe dobro. Nie kupisz
honoru ani lojalności. Dlatego właśnie potrzebuję Amerykanów. Oni nie zdradzą własnego
kraju.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
NowoOgariowo (rezydencja prezydencka), Moskwa, Rosja
Prezydent Barkowski najczęściej spożywał posiłek o dziewiątej wieczorem czasu
moskiewskiego, w towarzystwie najbliższych przyjaciół i sprowadzanych dla zabawy
młodych dziewcząt. Ale dzisiejszego wieczoru jadł kolację sam w prywatnej jadalni
sąsiadującej z jego sypialnią i oglądał w telewizji kablowej dwóch mężczyzn bijących się i
kopiących wzajemnie w ramach zawodów mieszanych sztuk walki (Ultimate Fighting
Championship). Skończył właśnie pirożki nadziewane gotowanym mięsem i smażoną cebulą,
gdy do pokoju wszedł szef jego sztabu.
- Odezwał się nasz przyjaciel - powiedział Michaił Sokołow.
Barkowski wskazał Sokołowowi, żeby usiadł, co ten uczynił, podczas gdy prezydent
ponownie napełnił swoją lampkę winem, a drugą nalał dla gościa.
- Ci amerykańscy zawodnicy są do niczego - stwierdził Barkowski, wskazując na
ekran telewizora. - Każdy z naszych żołnierzy oddziału Wympieła mógłby ich zabić jednym
szybkim uderzeniem. Gdybym nie był prezydentem, sam bym teraz walczył na ringu i
pokazałbym tym Amerykanom, jak wyglądają prawdziwi mężczyźni. - Wziął duży łyk wina,
po czym zapytał: - Co nasz przyjaciel ma nam do powiedzenia?
- Pietrow miał dzisiaj w Anglii gości. Agentkę FBI i faceta przedstawiającego się jako
pracownik Departamentu Stanu.
- CIA?
- Prawdopodobnie. Nie byliśmy w stanie ustalić jego tożsamości.
- Jaki był cel tej wizyty?
- FBI podejrzewa Pietrowa o udział w zabójstwie senatora Windslowa.
Barkowski wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- To wspaniale - oznajmił.
- Ale ten gość z CIA poprosił o rozmowę na osobności z Pietrowem.
Prezydent odłożył na bok widelec i wytarł palce satynową serwetką.
- I co powiedział Pietrowowi? - zapytał.
- Nasze źródło informacji nie zna szczegółów. Ale dotyczyło to odszukania złota.
Barkowski bez ostrzeżenia walnął z całej siły obiema pięściami w stół i zaklął.
- Czy ci Amerykanie rozumieją, co to oznacza? - rzucił.
- Jestem pewien, że CIA zatrze ślady, jeśli mu pomoże. Nie będzie żadnego dowodu,
który moglibyśmy wykorzystać.
- Jak to możliwe? Czy nasi oficerowie nie są tak samo inteligentni jak te darmozjady
w Langley? Każ Londynowi zidentyfikować tego nieznajomego. Natychmiast! - Barkowski
głośno westchnął. - Dlaczego my jeszcze nie wiemy, gdzie ukryte jest złoto?
- Pietrow nie chce tego nikomu zdradzić, nawet swojemu najlepszemu przyjacielowi i
doradcy, Lebiediewowi. I nikt nie ma pojęcia, w jaki sposób on się dowiedział, gdzie ukryty
jest skarb. Nasz przyjaciel mówi, że Pietrow zamierza spotkać się jutro z agentką FBI i tym
nieznajomym po swojej przemowie na wiecu w Oksfordzie.
- Jakim wiecu?
- W sprawie zabójstwa dziennikarki.
Barkowski z lekceważeniem machnął ręką.
- Niech sobie demonstrują w Oksfordzie. Kto by się przejmował cholernymi
Brytyjczykami? - Przez chwilę nic nie mówił. Rozważał możliwości. - Nikt nie wie, w jaki
sposób Pietrow zdobył informację o miejscu ukrycia złota. Nie chce nikomu zdradzić
lokalizacji. Ale wygląda na to, że teraz Amerykanie pomogą mu je znaleźć. To wszystko
zmienia. Nie możemy ryzykować, że złoto wpadnie w ręce Pietrowa. - Myślał jeszcze przez
kilka chwil, po czym dodał: - Jeśli zabijemy Amerykanów, przyślą kogoś innego. Wobec tego
pozostaje tylko jedno rozwiązanie. Jeżeli Pietrow nie chce mówić, w takim razie musi zostać
zlikwidowany. Lepiej, żeby ta tajemnica umarła razem z nim, niż aby Amerykanie
dowiedzieli się, gdzie ukryte jest złoto.
- Były już próby zamachu na jego życie, i żadna z nich się nie powiodła - powiedział
Sokołow.
Na twarzy Barkowskiego pojawił się chytry uśmieszek.
- Masz mnie za imbecyla? Gdybym chciał, żeby nie żył, już byłby martwy. Te próby
miały sprawić, aby wyjawił sekret komuś innemu, na wypadek gdyby miał zginąć. Ale nie
doceniłem jego ego. Pietrow chce zabrać ten sekret z sobą do grobu. Najwyższy czas mu na to
pozwolić.
- Jeśli Pietrow umrze, nigdy się pan nie dowie, gdzie ukryte są sztabki - rzekł
Sokołow.
- To nieprawda - odparł Barkowski. - Jeśli on to odkrył, musi być jakiś sposób,
abyśmy się też tego dowiedzieli. Po prostu zajmie to trochę więcej czasu.
- Moglibyśmy go porwać. Albo torturować.
- I cały świat by mnie potępił. Żądaliby jego uwolnienia.
- Ale jeśli każe go pan zabić, świat też się o tym dowie, prawda?
- Nie, jeśli dam im kozła ofiarnego.
- Ale kogo?
- Jego gości - odparł Barkowski. - Agentkę FBI, która pojawiła się w BBC, i tego
tajemniczego faceta z CIA. Niech wygląda to tak, jakby oni go zabili, a świat będzie potępiał
ich oraz Stany Zjednoczone.
- A złoto?
- Będziemy go dalej szukać. Teraz najważniejsze jest, aby uniemożliwić CIA pomoc
Pietrowowi. Przekaż to do Londynu. Chcemy, aby Pietrow został zlikwidowany i żeby
wszystko wskazywało na to, że zrobili to Amerykanie.
Barkowski uniósł lampkę z winem i stuknął się z Sokołowem.
- Za powodzenie wyznaczonych zadań! - powiedział. Był to jeden z pierwszych
toastów, jakich obaj mężczyźni nauczyli się po wstąpieniu do Komsomołu, młodzieżówki
komunistycznej. - Kula w głowie Pietrowa - dodał Barkowski, unosząc kieliszek do drugiego
toastu - a broń pozostawiona w rękach Amerykanów.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Londyn, Anglia
- Gdy tylko wrócimy do hotelu, wniosę na ciebie oficjalną skargę - powiedziała
Showers. - Nie chcę więcej z tobą pracować.
- Rozumiem, dlaczego jesteś zła - odparł Storm wyrozumiałym głosem. - Też byłbym
wściekły. Ale zmarnujesz czas, jeśli złożysz skargę swoim przełożonym. Zaufaj mi, to ciebie
wezwą z powrotem do Waszyngtonu.
- Zaufać ci? - odparła Showers. - Chyba żartujesz. I jakie masz podstawy, spryciarzu,
aby sądzić, że to mnie wezwą? Przysłali mnie tutaj, abym rozwiązała sprawę morderstwa
senatora Stanów Zjednoczonych.
- Nie chcesz wnosić skargi. Polecenie przyszło z samej góry.
- Z samej góry czego?
- Białego Domu.
- Powiedz mi w takim razie, co ty i Jones knujecie, żebyśmy mogli z sobą
współpracować. Przynajmniej to jesteś mi winien.
- Nie jesteś aż tak wysoko na liście płac.
Showers głęboko odetchnęła, a następnie powiedziała:
- Chciałabym cię w tej chwili zastrzelić.
Zatrzymali się przed wejściem do Marriotta.
- A może paralizator? - rzucił Storm. - Jeśli to rzeczywiście sprawi, że poczujesz się
lepiej.
- Idź wpełznąć do tej dziury, w której tu nocujesz - odpowiedziała. - Żałuję, że cię w
ogóle spotkałam.
Trzasnęła drzwiczkami samochodu i zniknęła w hotelu. Stormowi było jej naprawdę
żal.
Kiedy dotarł do swojego pokoju w pensjonacie, usunął fałszywe odciski palców, które
nałożył dzisiejszego ranka. Użył komputera, aby skopiować inne odciski z bazy danych w
Langley i przeniósł je na podobny do ludzkiego ciała materiał, który dostał od czarodziejskich
naukowców z CIA. Kiedy szefowa ochrony Pietrowa, Antonia Nad, sprawdzi kieliszki,
odkryje tożsamość kogoś innego - kogoś, kogo dobrze zna.
Swoją własną.
Zadzwonił jego telefon komórkowy.
- Ktoś był w moim pokoju - odezwała się Showers zdenerwowanym głosem. - Gdy
byliśmy u Pietrowa. Pomyślałam, że powinieneś o tym wiedzieć, na wypadek gdyby ciebie
też ktoś śledził i przeszukał twój pokój.
- Dzięki, że troszczysz się na tyle, żeby zadzwonić - stwierdził.
- Już ci powiedziałam, że ja postępuję zgodnie z zasadami - odparła. - Nawet jeśli ty
nie.
- Skąd dzwonisz?
- Z holu w Marriotcie. Przypuszczam, że założono u mnie podsłuch. Nie wzięłam z
sobą ze Stanów nic, czym mogłabym to sprawdzić. Skoro jesteś prywatnym detektywem i
szpiegiem na pół etatu, to może byś przyszedł do mnie usunąć te pluskwy. Albo ty to zrobisz,
albo wezwę ekipę z ambasady.
- Zaraz będę.
Storm chwycił swój plecak i po pięciu minutach marszu był już w hotelu. Skinieniem
ręki dał jej znak, żeby wyszła na ulicę.
- Chodźmy się przejść - powiedział. - Tak będzie bezpieczniej.
Przez piętnaście minut krążyli po okolicy, przechodząc przez kilkanaście ulic,
zawracając, a potem skręcając w innym kierunku. Kiedy nabrali pewności, że nikt ich nie
śledzi, Storm zapytał:
- Skąd wiesz, że ktoś był w twoim pokoju?
- Zostawiłam na biurku dokumenty w skoroszycie, informacje prasowe FBI na temat
morderstwa senatora. Na szóstej stronie włożyłam jednego centa.
To była stara sztuczka. Jeśli intruz podniósł skoroszyt, jednocentówka musiała upaść
na podłogę. Nawet gdyby ją zauważył, nie miałby pojęcia, z której strony wypadła.
- Jesteś pewna, że sprzątaczka nie przesunęła dokumentów? - zapytał Storm.
- Nie obrażaj mnie bardziej, niż to już dzisiaj zrobiłeś - odparła.
- Przepraszam.
- Zastanawiałam się nad czymś, gdy tak chodziliśmy - powiedziała Showers. -
Powinniśmy usunąć te pluskwy czy użyć ich tak, aby ich zmylić? Kimkolwiek „oni” są.
Był pod wrażeniem. Myślała bardziej jak oficer wywiadu niż policjantka.
Po drodze zauważył, że mijają pub.
- Wejdźmy do środka i napijmy się - zaproponował. - To był bardzo długi dzień. Ja
stawiam.
- Czy naprawdę ci się wydaje, że stawiając mi drinka, naprawisz to, co mi dzisiaj
zrobiłeś? To, że odsunąłeś mnie od sprawy i działałeś za moimi plecami?
- Kilka drinków naprawdę może pomóc - powiedział. - Poza tym jestem głodny i chce
mi się pić. Daj spokój. To, co się stało, to nie było nic osobistego. Gdybym znał jakiś lepszy
sposób, aby to rozegrać, skorzystałbym z niego.
- Tylko jeden drink - zgodziła się, wzdychając. - I tylko dlatego, że dziś mi się przyda.
To była okoliczna spelunka, z panelami z ciemnego drewna i tłumem stałych
bywalców, którzy od razu zauważyli obcych. Storm zamówił rybę z frytkami, a Showers
kanapkę z kurczakiem w bułce z ziarnkami maku. Storm poprosił kelnera, aby przyniósł im
beczkowego London Pilsnera.
Po wypiciu pierwszego piwa Showers zaczęła się odprężać.
- Pierwszy raz, gdy ktoś założył ci podsłuch w hotelu? - zapytał Storm.
- Uczyli nas o tym w akademii - odparła. - Ale w rzeczywistości to pierwszy raz.
Podniósł drugi kufel piwa i stuknął w jej szklankę.
- Witaj w świecie płaszcza i szpady.
- Rozumiem, dlaczego cię to cieszy. To jest bardziej zajmujące niż układanie pytań dla
Pietrowa i faksowanie mu ich wieczorem.
- Dlaczego w ogóle chcesz mu coś wysyłać? On nie ma zamiaru się przyznać, że był w
to zamieszany. Prowadzi z tobą grę, próbuje się dowiedzieć, co wiesz.
- A skąd wiesz, że to nie z tobą prowadzi grę, w cokolwiek ty grasz?
- Och, jestem pewien, że to robi. Każdy ma tu coś do ugrania.
- Nie oczekuję, że Pietrow się przyzna - oznajmiła. - Nie o to chodzi. Moim celem jest
doprowadzić do tego, żeby powiedział coś, co później będę mogła przedstawić w sądzie jako
kłamstwo i udowodnić to. W ten sposób będziemy mogli oskarżyć go o krzywoprzysięstwo
przed agentem federalnym i uczestnictwo w zmowie przestępczej.
Storm potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- April - powiedział delikatnie, zwracając się do niej po imieniu, czego wcześniej nie
robił. - Czy naprawdę myślisz, że Departament Sprawiedliwości ma zamiar oskarżyć Pietrowa
o zbrodnię? Facet ma wpływowych przyjaciół. Jest bogatym oligarchą. Mieszka w Londynie.
- Wiem, że uważasz mnie za naiwną - odparła. - Ale powiedziałam ci już wcześniej, i
powtórzę to jeszcze raz, bo szczerze w to wierzę: nikt nie stoi ponad sprawiedliwością.
Zgadza się, nasz system nie jest doskonały. Dużo trudniej jest doprowadzić przed oblicze
sprawiedliwości bogatych kryminalistów z koneksjami. Ale to jest do zrobienia, o ile są
ludzie, którzy wierzą w nasz system i się nie poddają, jeśli o to walczą. Prawda w końcu
zwycięży.
Na twarzy Storma pojawił się uśmiech.
- Uważasz, że to zabawne? - spytała April.
- Nie, nie śmiałem się z ciebie. Pomyślałem o tym, że słowa „A prawda was wyzwoli”
są wypisane na podłodze w holu siedziby CIA.
- Wypowiadanie tych słów i wiara w nie to dwie różne sprawy.
- Dlaczego jesteś tak pewna, że prawda w końcu zwycięży? Kto cię tego nauczył:
nauczyciel w szkółce niedzielnej czy pastor?
Nieoczekiwanie zauważył, że w jej oczach pojawiły się łzy.
- Tak naprawdę to był mój ojciec. Był najodważniejszym i najbardziej honorowym
człowiekiem, jakiego znałam.
- Przepraszam. Nie chciałem cię zasmucić. Jaki on był?
- Po co ci to? Żebyś mógł się z niego nabijać?
- Nie - odparł. - Ponieważ naprawdę chcę wiedzieć.
- Mój ojciec był oficerem patrolowym na autostradzie w Wirginii - powiedziała. -
Uwielbiałam go. Byłam córeczką tatusia. Pewnej nocy zatrzymał dwóch mężczyzn, którzy
byli na haju i znacznie przekroczyli prędkość. Wyczuł, że coś z nimi jest nie tak, a potem
usłyszał czyjś jęk. Kazał kierowcy otworzyć bagażnik i znalazł tam nagą dziesięcioletnią
dziewczynkę. Mężczyźni śledzili ją od całodobowego spożywczaka, porwali ją i wielokrotnie
zgwałcili. Z samochodu wysiadł drugi z mężczyzn, w ręku trzymał pistolet i strzelił do
mojego ojca. Tato był śmiertelnie ranny, ale jednak zdołał zabić obu tych drani. Mój ojciec
umarł, ratując życie tej dziewczynce.
- Twój ojciec był dzielnym człowiekiem.
- To z jego powodu zdecydowałam się wstąpić do FBI. Tacy ludzie jak ci dwaj to
potwory i bestie. Niszczą słabych i niewinnych. Ludzie pokroju mojego ojca stoją między
społeczeństwem a bestiami. Są prawdziwymi bohaterami. Codziennie ryzykują życie,
pomagając innym.
Storm uniósł swój kufel i powiedział:
- Za twojego ojca.
Widziała, że mówi poważnie, więc przyłączyła się do toastu.
Zamówili jeszcze jedną kolejkę.
- A twój ojciec? - zapytała April.
- Może cię to zdziwić - odparł Storm. - Wiem, że tak będzie. Jesteś gotowa?
Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie.
- Mój ojciec jest emerytowanym agentem FBI.
- O Boże! - wykrzyknęła.
Przy ich stoliku pojawił się właściciel pubu z dwoma kieliszkami do wódki i butelką
whisky.
- Jesteście jankesami, prawda? - spytał tubalnym głosem, który rozszedł się po pubie
gromkim echem. Storm potwierdził, a właściciel pubu mówił dalej: - Mamy tutaj taki
zwyczaj. Was jankesów pokazują zawsze w telewizji z palcami uniesionymi do nieba,
wydzierających się, że jesteście najlepsi - a nawet nie wiecie, co to jest prawdziwy futbol.
Więc kiedy w moim wytwornym lokalu pojawia się taka ładna para jak wy, czuję się w
obowiązku dać wam do spróbowania prawdziwej angielskiej whisky, nie takiej jak te końskie
siki, które podają w Nowym Kraju. - Roześmiał się głośno, a w ślad za nim bywalcy pubu. -
To jest butelka whisky wyprodukowanej w Anglii dla upamiętnienia królewskiego ślubu
księcia Williama i Catherine. Będziemy bardzo zobowiązani, jeśli dołączycie do naszego
toastu na cześć pary królewskiej, a poczujemy się bardzo urażeni, jeśli odmówicie.
Z głośnym brzękiem postawił na stole dwa kieliszki i napełnił oba po brzegi. Nalał też
jeden dla siebie i uniósł go w powietrze.
- Wypijecie ze mną ich zdrowie? - zapytał przyjaźnie.
- Przynajmniej tyle możemy zrobić, biorąc pod uwagę, że przegraliście z nami wojnę -
powiedział Storm.
Właściciel pubu udał, że jest zły, i wzniósł toast:
- Za księcia Williama i jego uroczą pannę młodą, Catherine!
Storm wypił do dna, ale Showers nawet nie podniosła swojego kieliszka.
- Co to ma znaczyć? - zaprotestował właściciel pubu.
- No dalej - powiedział Storm zachęcająco.
Sięgnęła po kieliszek i ku jego zdumieniu wychyliła go z łatwością.
Wszyscy zaczęli bić brawo.
- Byłoby grubiaństwem z mojej strony, gdybym pozwolił wam opuścić mój lokal bez
wzniesienia toastu za tę tutaj uroczą damę - powiedział właściciel pubu, spoglądając na
Showers. Ponownie napełnił kieliszki i szybko je uniósł. - Za siedzącą tutaj piękną, młodą,
rudowłosą damę, która z pewnością ma w sobie domieszkę irlandzkiej krwi, sądząc po jej
zielonych oczach i jasnej cerze.
Showers uśmiechnęła się i cała ich trójka wychyliła whisky do dna, podczas gdy inni
stali klienci pubu przyglądali się im.
- A teraz was zostawię, ale chcę jeszcze coś dodać na koniec - powiedział właściciel
pubu i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. - Te kieliszki whisky są po pięć funtów,
dopisuję więc trzydzieści funtów do waszego rachunku. Witajcie w Londynie, jankesi!
Zgromadzony w pubie tłum zaczął się gromko śmiać i klaskać, zaś właściciel ukłonił
się nisko i odszedł w stronę baru, gdzie oznajmił, że najwyższy czas na karaoke. Szczupły
mężczyzna siedzący przy barze natychmiast wskoczył na niewielki podest stojący w
narożniku, włączył przenośne urządzenie do karaoke i w pubie rozległy się zniekształcone
dźwięki „Lucy in the Sky with Diamonds”.
Zanim trzy godziny później Storm i Showers opuścili pub, wypili jeszcze wiele
kieliszków whisky stawianych im przez przyjaźnie nastawionych stałych bywalców w hołdzie
różnym członkom brytyjskiej rodziny królewskiej oraz prezydentom Stanów Zjednoczonych.
W pewnym momencie Showers przejęła kontrolę nad mikrofonem do karaoke i wyśpiewała
zaskakująco dobrą wersję przeboju Lady Gagi „Born This Way”, co sprawiło, że tłum
domagał się więcej.
Gdy wracali do Marriotta, wzięli się pod ręce, aby wspierać się wzajemnie.
- Nie wiedziałem, że jesteś fanką Lady Gagi - powiedział Storm z podziwem.
- Niektóre jej teksty są poetyckie - odparła April. - Czy kiedykolwiek słyszałeś jakąś
jej piosenkę?
- Jak sądzisz, jakiej muzyki słucham? - zapytał Storm.
- To oczywiste - stwierdziła. - Country.
- Nie jestem nieszczery, tylko nienawidzę rzeczywistości - odparł Storm. To był cytat
z jednego z wideoklipów Lady Gagi.
Zaskoczona Showers zaczęła klaskać.
Storm uniósł palec do zaciśniętych warg i wyszeptał:
- Niech to będzie nasz sekret.
- To gdzie jest ta twoja kryjówka? - spytała April, gdy dotarli do Marriotta.
- Pytasz, czy możesz wejść do mojego pokoju na kieliszek przed snem? - odrzekł
Storm z nadzieją w głosie.
- Możliwe - odparła. - Albo może jestem po prostu ciekawa, dokąd idzie szpieg, aby
się ukryć.
- Nie jestem szpiegiem, pamiętasz? Jestem prywatnym detektywem.
- Czy to prawda? Czy cokolwiek z tego, co mi powiedziałeś dziś wieczorem, jest
prawdą?
Zanim zdążył odpowiedzieć, położyła mu palec na ustach i oznajmiła:
- Po prostu zabierz mnie tam, gdzie mieszkasz.
Gdy weszli do jego pokoju, April opadła na podwójne łóżko. Storm zamknął drzwi i
rzucił klucz na szafkę nocną. Przywołała go do siebie skinieniem ręki. Usiadł na krawędzi
łóżka.
- Według mnie jesteś naprawdę dość atrakcyjny - powiedziała. Wyciągnęła rękę i
przejechała palcem po jego dłoni.
Chodził do łóżka z wieloma kobietami. Wszystkie były łatwymi podbojami. Nie
pamiętał większości ich twarzy. Jedyną kobietą, która coś dla niego znaczyła, była Clara
Strike. A ona złamała mu serce. Co czuł do April Showers? Czy znowu chciał mieć złamane
serce? Do czego to mogło prowadzić? Kiedy skończy pracę i odnajdzie zdrajcę, wróci do
anonimowego życia.
April nachyliła się i pocałowała go w usta. Oddał pocałunek, mocno i z pasją. Po tym
pocałunku nastąpił kolejny, i czuł wyraźnie ten żar, który pojawia się zawsze, gdy mężczyzna
i kobieta niecierpliwie czekają, aby kochać się po raz pierwszy. Czysta radość z odkrywania
nowego ciała. Zgłębianie każdego centymetra skóry. Dotykać i być dotykanym.
- Jeśli mamy to zrobić - wyszeptała April kuszącym tonem - muszę cię poprosić o
przysługę. Widziałam na dole dzbanek z kawą. Przynieś mi filiżankę.
- Chcesz filiżankę kawy?
- Tak naprawdę to wymówka - powiedziała. - Uprzejmy sposób, aby wyprosić cię z
pokoju, ponieważ muszę się wysikać i wolałabym to zrobić na osobności. To sprawa kobieca.
Podniósł się i zaczął iść w stronę drzwi.
April zeskoczyła z łóżka, a gdy wychodził z pokoju, klepnęła go mocno w tyłek i
zaczęła się śmiać.
Gdy tylko znalazł się na korytarzu, z trzaskiem zamknęła za nim drzwi. Zdał sobie
sprawę, że zostawił klucz na szafce nocnej.
Delikatnie postukał w drzwi i powiedział cicho:
- Mogę po prostu iść na dół i obudzić właścicielkę. Wpuści mnie do mojego pokoju.
- Naprawdę chcesz przeszkadzać jej o tej porze? - odparła Showers zza drzwi.
Myślał, że jest bardziej pijana niż była w rzeczywistości. Przechytrzyła go.
- Pomyśl tylko, jaki to wywoła skandal! Kobieta w twoim pokoju. I to kobieta, która
piła alkohol. Kto wie, co mogę powiedzieć? Mogą mnie nawet pokazać w BBC, skoro jestem
już znana. Co ty im powiedziałeś? Że królowa mnie zaprosi?
Był wystarczająco wytrenowany, żeby wyważyć drzwi w czasie krótszym niż minuta.
Nie chciał jednak się jej narzucać.
- Powinieneś spać w Marriotcie - wyszeptała. - Jeśli chcesz, możesz skorzystać z
mojego pokoju. Tylko uważaj, oprócz ukrytych mikrofonów mogą też tam być ukryte
kamery. I twój nagi tyłek może się znaleźć na jakiejś stronie internetowej. Dobranoc!
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Ktoś zastukał do jej drzwi. Usłyszała głos Storma:
- Wstałaś już? Przyniosłem śniadanie.
Szybko narzuciła na siebie szlafrok frotté i wpuściła go do środka.
- Dostałem to na dole - oznajmił. - Angielskie śniadanie. Mam jajecznicę, parówki,
kaszankę, fasolkę po bretońsku i plasterek pomidora. - Pomachał jej tacą przed nosem.
Nagle zrobiło jej się niedobrze. A to spowodowało, że się uśmiechnął.
- Ponieważ spędziłem noc gdzie indziej - mówił dalej Storm - pozwoliłem sobie
zajrzeć do twojego pokoju w Marriotcie i wziąć czyste ubrania. Są w torbie hotelowej. - Z
tymi słowy rzucił na łóżko plastikową reklamówkę.
- Jakim cudem jesteś taki radosny i ożywiony? - spytała.
- Musiałem wziąć lodowaty prysznic po tym, jak mnie wywaliłaś z pokoju.
- Tylko jeden zimny prysznic? Sądziłam, że będziesz potrzebować kilku.
- Prysznic wystarczył, aby obniżyć moje oczekiwania.
- Urocze - stwierdziła.
- Idę zatankować ten wypożyczony samochód - powiedział z udawanym brytyjskim
akcentem. - Jeśli mamy zdążyć na ten wiec, to musimy wyjechać za godzinę. Smacznego.
Podczas jazdy do Oksfordu Showers cierpiała katusze najgorszego kaca od czasów
studenckich. Zamknęła oczy przykryte okularami przeciwsłonecznymi i wszystkimi siłami
zwalczała chęć zwymiotowania za każdym razem, gdy samochód podskakiwał na wybojach
albo wpadał w dziurę.
Wiec przeciwko Barkowskiemu zorganizowano na trawiastym terenie parku
uniwersyteckiego w Oksfordzie, na północnowschodnim krańcu obszaru zajmowanego przez
trzydzieści osiem niezależnych budynków uczelnianych, z których składała się szkoła. Storm
zaparkował na drodze gruntowej w pobliżu Starego Obserwatorium i podążyli z Showers w
kierunku podium, które zostało sklecone specjalnie na ten wiec. Podwyższenie wznosiło się
jedynie pół metra nad trawą i mieściło się na nim tylko podium oraz cztery krzesła. Wokół
kłębił się jakiś tysiąc protestujących. Młoda dziewczyna powiedziała im, że wszyscy czekają
na Pietrowa, który się spóźnia.
Zgodnie ze swoim zwyczajem Storm uważnie prześledził wzrokiem tłum i
natychmiast dostrzegł trzech mężczyzn, którzy nie pasowali do tego wiecu. Ich wygląd
wskazywał na pochodzenie z krajów Europy Wschodniej, wszyscy mieli po trzydzieści kilka
lat. Większość tłumu stanowili młodsi studenci albo starsi profesorowie.
- Wzięłaś z sobą glocka? - zapytał Storm.
- Tak - odparła Showers. - Nie musisz krzyczeć.
- Nie krzyczałem. - Ściszył jednak odrobinę głos, mówiąc: - Wskażę ci trzech
mężczyzn. Jeśli przeczucie mnie nie myli, być może będziesz musiała ich zastrzelić. Jeśli nie
możesz, daj mi swoją broń.
- Nie dam ci mojej broni - odparła. - I nie musisz ich wskazywać. Już sam fakt, że w
takiej temperaturze i pełnym słońcu noszą prochowce, sprawia, że się wyróżniają. Jak chcesz
to załatwić?
Na drodze z prawej strony parku pojawiły się dwa czarne sedany - mercedesy S 600 z
przyciemnianymi szybami. Kiedy stanęły, z pierwszego samochodu wysiedli Pietrow i
Lebiediew, zaś z drugiego szefowa ochrony Antonia Nad. Kierowcy obu pojazdów szli z tyłu
za grupą, a Pietrow i jego świta skierowali się w stronę sceny.
- Ja zatrzymam Pietrowa i Nad - powiedział Storm. - Ty miej oko na tych facetów.
- Myślisz, że Nad i ci dwaj ochroniarze są uzbrojeni? - zapytała Showers.
- Mam taką nadzieję. - Z tymi słowami Storm zaczął się przeciskać przez tłum.
Zdążył przejść jakieś dziesięć metrów, gdy zobaczył dwa wózki golfowe wyjeżdżające
w szybkim tempie zza platformy. Kierowali nimi studenci, a wózki były udekorowane
plakatami z hasłami wyrażającymi sprzeciw wobec Barkowskiego. Miały za zadanie
podwieźć pod scenę gościa i jego towarzyszy. Storm zdał sobie sprawę, że nie będzie w stanie
dotrzeć na czas do Pietrowa i jego orszaku.
Pietrow podjechał pod scenę na jednym z wózków golfowych. Lebiediew i Nad zostali
na tylnych siedzeniach. Dwaj ochroniarze ustawili się z przodu platformy, po obu jej
stronach.
Storm zauważył, że Nad wzięła z sobą tylko dwóch mężczyzn! Obaj mieli plakietki
PROTEC na ciemnych marynarkach i beretach. Jeśli są dobrzy, zauważą trzech intruzów.
Trzej Słowianie rozdzielili się. Jeden z nich ustawił się bezpośrednio na wprost
podium dla mówcy. Pozostali dwaj przesunęli się na lewą i prawą stronę sceny, zajmując
miejsca bezpośrednio w jednej linii z dwoma ochroniarzami z firmy PROTEC. Showers
znajdowała się na lewo od Storma i miała oko na podejrzanego stojącego najbliżej niej.
Storm skupił się na podejrzanym stojącym na wprost podium. On będzie
odpowiedzialny za zastrzelenie Pietrowa. Zadaniem pozostałych będzie zabicie dwóch
ochroniarzy, a potem wsparcie przyjaciela. Storm poszukał wzrokiem Nad i zauważył, że nie
obserwuje ona tłumu, tak jak powinna to była robić. Zamiast tego patrzyła na Pietrowa, który
w tym momencie stał za podium, czekając, aż prowadzący spotkanie go przedstawi.
Gdy Pietrow zaczął przemawiać, z tłumu rozległy się oklaski.
Przyspieszając kroku, Storm zaczął roztrącać widzów stojących na jego drodze.
- Odsunąć się! Odsunąć się! - krzyczał. Próbował wzniecić zamęt, tak by Pietrow i
jego ochroniarze to zauważyli. Obaj strażnicy faktycznie spostrzegli, że coś się dzieje, i
wolno sięgnęli pod marynarki. Nad również go zauważyła, ale Pietrow był zbyt zajęty swoją
przemową, żeby zwrócić na niego uwagę. - Hej, Pietrow! - wrzasnął Storm. Rosjanin
przerwał w pół zdania.
Wszyscy patrzyli na Storma, z wyjątkiem trzech napastników w prochowcach.
- Padnij! - wrzeszczał Storm.
- Zdrajca! - krzyknął Słowianin znajdujący się naprzeciwko Pietrowa i wyciągnął spod
marynarki pistolet kalibru 45. Zaczął strzelać dokładnie w momencie, gdy Storm skoczył na
niego od tyłu. Pietrow upadł na scenie.
Dwaj towarzysze strzelca wyciągnęli spod płaszczy pistolety maszynowe MP5 marki
Heckler & Koch i gradem kul zabili obu ochroniarzy z PROTECu.
Antonia Nad biegła przez scenę w kierunku Pietrowa, z którego klatki piersiowej
wypływała krew. Wybuchła panika. Niektórzy protestujący upadli na ziemię, inni rozbiegli
się w różnych kierunkach, a niektórzy stali w miejscu sparaliżowani strachem.
Storm leżał na plecach powalonego strzelca. Chwycił jego prawą rękę, przyciskając
broń do trawy. Ale strzelec był silniejszy, niż Storm przypuszczał. Mając wolną lewą rękę,
wypchnął swoje ciało do góry, uderzając Storma od tyłu, ale temu udało się wcześniej
przerwać uścisk dłoni strzelca na pistolecie.
Obaj mężczyźni zerwali się z trawy, stając twarzą w twarz. Strzelec sięgnął pod
płaszcz po swój rosyjski nóż wojskowy, którym wymierzył cios w Storma. Wprawnym
ruchem Storm wykonał błyskawiczny unik, chwycił rękę napastnika i wykręcił ostrze do tyłu,
wpychając je w pierś mężczyzny. Ten manewr znany był na ulicy jako przekładanie albo
zmiana biegów. Storm szarpnął ostrze w górę, potem na bok, ponownie w drugą stronę i
ostatecznie w dół, prosto w brzuch ofiary, zanim zwolnił uścisk. Martwe ciało strzelca upadło
bezwładnie na ziemię, zaś Storm sięgnął po porzucony pistolet kalibru 45.
Gdy Storm obezwładniał pierwszego strzelca, Showers wyciągnęła swojego glocka i
strzeliła do znajdującego się najbliżej niej napastnika. Jedna z jej kul trafiła w czaszkę,
zabijając go na miejscu. Przy życiu został zatem tylko jeden zabójca i gdy usłyszał on
wystrzały z broni Showers, oddał w jej kierunku serię ze swojego pistoletu maszynowego.
Jedna z jego kul dosięgła celu, trafiając ją w ramię. Jej prawa ręka opadła bezwładnie,
a glock wypadł jej z palców, gdy przycisnęła do rany lewą dłoń i rzuciła się na trawę, kryjąc
się przed pociskami.
Storm wypalił do strzelca ze zdobytej czterdziestki piątki. Raz, dwa. Dwie kule
wystrzelone w głowę napastnika. Raz, dwa. Następne dwie w jego klatkę piersiową.
Upadając, napastnik zacisnął palec na spuście pistoletu maszynowego, opróżniając w
powietrze i ziemię wokół niego resztę magazynka mieszczącego trzydzieści nabojów.
Storm podbiegł do Showers, która z trudem łapała oddech. Pomógł jej podnieść się z
ziemi, włożył glocka do kabury i rozejrzał się za jakąś pomocą.
- Trzymaj się - powiedział do April.
Podczas trwającego zamieszania Lebiediew zajął wózek golfowy i podjechał nim do
jednego z mercedesów. Mknął teraz sedanem w poprzek parku w ich kierunku. Nad ściągała z
platformy rannego Pietrowa.
Wyskakując z siedzenia kierowcy, Lebiediew otworzył tylne drzwi samochodu i
zawołał:
- Daj Pietrowa tutaj!
- On wciąż żyje! - krzyknęła Nad. - Musimy zawieźć go do szpitala!
Wspólnie wepchnęli ogromne ciało Pietrowa na tylne siedzenie sedana.
Storm podtrzymywał Showers, obejmując ją prawą ręką w pasie, i spieszyli w stronę
mercedesa.
- Ją też zabiorę! - krzyknął Lebiediew.
- Pojedziemy za wami moim samochodem - odparł Storm. - Jest bliżej.
Lebiediew dodał gazu i ogromny mercedes wzbił tuman trawy i kurzu spod tylnych
kół, zostawiając za sobą Nad i Storma.
Storm pobiegł do zaparkowanego vauxhalla i gdy Nad zajęła miejsce obok niego, miał
już zapięte pasy oraz włączony silnik. Mercedes zniknął im już prawie z pola widzenia, gdy
jechali na południe w kierunku St. Cross Road.
- Skręć w lewo - poleciła Nad.
Storm zerknął na podświetlony ekran GPSa na desce rozdzielczej samochodu.
Centrum Oksfordu znajdowało się po jego prawej stronie. Zawahał się, ale wkrótce spostrzegł
mercedesa na lewo od siebie, wjeżdżającego na wzgórze w odległości niecałych dwóch
kilometrów. Oni też oddalali się od Oksfordu. A także od najbliższego szpitala.
Storm poczuł ukłucie strachu w żołądku. Nacisnął pedał gazu, sprawiając, że silnik
vauxhalla zawył. Prędkościomierz odnotował sto trzydzieści sześć kilometrów na godzinę i
nadal przesuwał się do przodu.
Mercedes wyprzedzał ich teraz o niecały kilometr, ale Storm nadrabiał dystans.
Nieoczekiwanie czarny sedan zwolnił i skręcił z głównej drogi na leśną ścieżkę, a następnie
zniknął w gęstwinie.
Storm jeszcze mocniej nacisnął pedał gazu.
- Zwolnij - poleciła mu Nad.
Spojrzał w lewą stronę angielskiego samochodu i zobaczył, że wyciągnęła swój
półautomatyczny pistolet CZ P-01 i mierzyła w jego klatkę piersiową.
- Powiedziałam ci, żebyś zwolnił - oznajmiła Nad. - I skręć tam, gdzie Lebiediew.
***
Gdy tylko Georgij Lebiediew zaparkował mercedesa pod rzędem drzew, wyciągnął
pistolet spod marynarki i wymierzył z niego w Showers.
- Oddaj mi swoją broń - rozkazał jej.
Obolała Showers skrzywiła się, przyciskając ranę lewą ręką, i Lebiediew zdał sobie
sprawę, że jej prawe ramię jest bezużyteczne. Sięgnął w poprzek siedzenia samochodu i
wyrwał jej glocka z kabury na prawym biodrze.
- Czas powiedzieć prawdę! - wydarł się na Pietrowa, który leżał na tylnym siedzeniu
sedana, jęcząc i trzymając się za podbrzusze. Jego białą koszulę znaczyły plamy krwi.
- Gdzie jest ukryte złoto? - krzyczał Lebiediew.
- Złoto? - powtórzyła Showers. - Jakie złoto?
- Zamknij się! - wrzasnął pod jej adresem Lebiediew.
- Georgiju Iwanowiczu - błagał Pietrow. - Proszę mnie zabrać do szpitala. Ja umieram.
- Powiedz mi, gdzie jest złoto, to zawiozę cię do szpitala.
- Ale przecież jesteśmy jak bracia - wydyszał Pietrow. - Czemu to robisz?
- Nie, Iwanie Siergiejewiczu - odparł Lebiediew. - Jestem twoim psem na posyłki.
Karmisz mnie resztkami. Ale koniec z tym. Nigdy więcej. Gdzie jest złoto?
W odpowiedzi Pietrow wyrzucił z siebie stek przekleństw.
Lebiediew bez wahania wypalił z glocka w tylne siedzenie samochodu, tuż obok
głowy Pietrowa. Wystrzał spowodował ogłuszający huk wewnątrz samochodu, ale mimo to
nie zagłuszył wrzasków Pietrowa.
- Następny będzie w twoją stopę - rzekł Lebiediew. - A potem w jaja.
***
- Zwolnij albo cię zastrzelę - powiedziała Nad. - Zwolnij i skręć w prawo za tym
kamiennym domem przed nami.
Porzucone gospodarstwo znajdowało się obok piaszczystej drogi, w którą kilka minut
wcześniej skręcił mercedes.
Zamiast zwolnić, Storm docisnął pedał gazu do podłogi.
- Myliłem się. Myślałem, że ty i Lebiediew zdradzicie się później - stwierdził z
kamiennym spokojem.
- Od kiedy wiesz?
- Odkąd zobaczyłem skróconą kolbę karabinu Dragunowa. Została przycięta dla
kobiety. Ale powinienem był wiedzieć wcześniej. W chwili gdy znalazłem mundur oficera
policji Kongresu porzucony w koszu na śmieci przed damską toaletą, a nie męską.
- Popełniłeś swój ostatni błąd - odparła Nad. - Zwolnij. Nie zawrócisz w tym tempie.
Jedziesz za szybko.
Była piękna. Chciał, żeby była kimś innym niż w rzeczywistości. Ale niestety to było
niemożliwe i teraz będzie musiał ją zabić.
Strzałka prędkościomierza przekroczyła sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę.
***
- Zdradziłeś Pietrowa dla złota? - zapytała Showers, z trudem utrzymując
przytomność. Ból w ramieniu był nie do zniesienia, traciła dużo krwi.
- Nie tylko dla złota, ale i dla miłości - odparł Lebiediew.
- Ty draniu! - jęknął Pietrow z tylnego siedzenia.
- Zamknij się - rzucił w jego stronę Lebiediew. - Przez ponad rok mówiłem
Barkowskiemu o każdym twoim ruchu. Nad i ja zawarliśmy pakt. Będziemy bogaci i
będziemy razem.
- To ty stałeś za porwaniem w Waszyngtonie? - zapytała Showers. - Ty kazałeś zabić
senatora Windslowa? Muszę to wiedzieć, jeśli masz zamiar mnie zabić.
- Tak - odparł Lebiediew triumfująco. - Nad i ja zorganizowaliśmy wszystko przy
pomocy Barkowskiego. Chciałem, żeby Amerykanie obwiniali Pietrowa. Nie chcieliśmy,
żeby Windslow pomógł mu odnaleźć złoto. Nie chcieliśmy, żeby CIA mu zaufało.
Showers miała wrażenie, że jego słowa dochodzą do niej z dużej odległości. Ze
wszystkich sił starała się skoncentrować.
- Nigdy ci nie powiem, gdzie jest ukryte złoto, ty draniu! - krzyknął Pietrow z tylnego
siedzenia.
- Naprawdę, towarzyszu? - spytał retorycznie Lebiediew i wystrzelił z glocka wprost
w stopę Pietrowa, powodując, że ten wrzasnął w agonii.
***
Zbliżając się do zakrętu z głównej drogi, Storm spojrzał pewnie na Nad i szeroko się
uśmiechnął.
- Do widzenia, dziwko - powiedział.
Rzuciła mu zaskoczone spojrzenie i wzmocniła uścisk na pistolecie. Ale było już za
późno.
Storm szarpnął mocno kierownicą vauxhalla w prawą stronę, posyłając rozpędzony
pojazd na przeciwległy pas ruchu. Koła samochodu zahaczyły o niewielki garb na krawędzi
asfaltu i vauxhall wyleciał w powietrze, wznosząc się kilka metrów nad ziemią i kierując się
wprost na kamienne ściany wiejskiego domu.
***
- Masz ostatnią szansę! - krzyczał Lebiediew do przerażonego Pietrowa. - Powiedz mi,
gdzie jest złoto, a daruję ci życie. Zawiozę cię do szpitala. Za wszystkie te lata, kiedy lizałem
twój zarozumiały tyłek, zasługuję na to, żeby się dowiedzieć. No już, powiedz mi albo
następny strzał dostaniesz w jaja.
Krzyczący z bólu pokonany Pietrow wyrzucił z siebie serię liczb.
Lebiediew wprowadził współrzędne geograficzne do aplikacji w telefonie
komórkowym.
- To blisko Doliny Pięciu Jaskiń w Uzbekistanie? - oświadczył takim tonem, jakby
zadawał pytanie.
- Tak! - wykrzyknął Pietrow. - Przysięgam. A teraz ocal mnie, mój bracie. Ja
umieram.
Lebiediew wycelował glocka prosto w czoło Pietrowa.
- Wierzę ci, mój bracie - powiedział. - Jeśli czegokolwiek się nauczyłem przez te
wszystkie lata przebywania z tobą, to rozpoznawania, kiedy mówisz prawdę, a kiedy
kłamiesz. To jest moja nagroda za podcieranie ci tyłka.
Nacisnął spust, a mózg jego najlepszego przyjaciela rozprysnął się na tylnym
siedzeniu i oknie sedana.
Usatysfakcjonowany zwrócił się w stronę Showers, która była półprzytomna i tak
słaba, że z ledwością docierało do niej, co się wokół działo. Jej organizm doznał wstrząsu.
Bez pomocy medycznej groziła jej śmierć.
- Powiem policji, że groziliście nam bronią i zmusiliście nas, aby tu przyjechać po
wiecu, i że to ty strzeliłaś z glocka i zamordowałaś mojego przyjaciela. Nie miałem wyboru,
musiałem cię zabić z mojego własnego pistoletu. - Położył jej glocka na kolanie i podniósł
swoją broń.
- Jesteś szalony - wyszeptała Showers w odpowiedzi. - Nikt ci nie uwierzy.
- Powiem im, że strzeliłaś mu w stopę, aby go torturować, chcąc, żeby się przyznał.
Powiem im, że oszalałaś. To będzie słowo najstarszego i najwierniejszego przyjaciela
Pietrowa przeciwko martwej agentce FBI, która przybyła tutaj, aby pomścić morderstwo
senatora Stanów Zjednoczonych. Prasie brytyjskiej się to spodoba.
- Mój partner - wyrzuciła z siebie Showers.
- Nim się nie przejmuj. On też będzie martwy. Już Nad tego dopilnuje.
Lebiediew skierował broń w jej pierś.
- Żegnaj, agentko specjalna April Showers - powiedział.
W tym momencie usłyszał dochodzący z zewnątrz głośny odgłos eksplozji i na
sekundę odwrócił twarz, aby wyjrzeć przez okno po stronie kierowcy.
***
Lecący vauxhall z przeraźliwym rykiem spadał prosto na kamienną ścianę starego
domu. Uderzył w nią z taką siłą, że wydawało się, iż samochód rozpadł się na części
tłuczonego szkła, rozwalonego chromu, powyginanego plastiku i zgniecionego metalu.
Bagażnik sedana podskoczył w górę pod wpływem uderzenia i przez chwilę wyglądało na to,
że vauxhall przekoziołkuje w powietrzu, ale tylna oś spadła z powrotem na ziemię z głośnym
hukiem. Spod zdemolowanej przedniej maski samochodu zaczęły się wydobywać płomienie,
dym i para.
Strefa zgniotu, poduszka powietrzna od strony kierowcy i pas bezpieczeństwa
uratowały życie Storma. Nad nie miała jednak tyle szczęścia. Nie zapięła pasów i Storm
wyłączył poduszki powietrzne od strony pasażera. Nie zauważyła tego i kosztowało ją to
życie.
Uderzenie wyrzuciło ją z siedzenia pasażera, wystrzeliwując ciało przez przednią
szybę i rozrywając na kawałki nieskazitelną twarz. Jej głowa uderzyła w ścianę domu niczym
melon rzucony z szybkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Czaszka Nad pękła, a
rdzeń kręgowy złożył się w harmonijkę. Jej pogruchotane ciało leżało teraz na ziemi w
nienaturalnie wygiętej pozycji obok płonącego vauxhalla.
Storm odepchnął się od wraku i upadł twarzą w wysoką trawę. Był częściowo głuchy.
Z ucha i nosa płynęła mu krew. Prawe kolano rwało go z bólu. Ale żył.
Starał się odzyskać przytomność umysłu. Jego pierwsza myśl dotyczyła Showers i
czarnego mercedesa zaparkowanego pod skupiskiem dębów szypułkowych jakieś sto metrów
dalej.
Zupełnie jak pijak oddalający się chwiejnym krokiem od baru, próbował utrzymać
równowagę, wyznaczając trasę do ciała Nad. Jakieś dwa metry dalej obok kamiennej ściany
zauważył jej pistolet. Doszedł do niego i pochylił się z ogromnym wysiłkiem, aby zbadać
broń. Wydawała się nieuszkodzona.
Muszę uratować April, pomyślał. Muszę po nią iść.
Wytężając całą siłę woli i walcząc z potężnym bólem, który rozchodził się po całym
ciele, Storm zaczął iść w stronę zaparkowanego mercedesa.
Uszedł już jakieś pięćdziesiąt metrów, gdy usłyszał głośny huk.
Był to odgłos wystrzału.
I dobiegał ze środka zaparkowanego tuż przed nim samochodu.
Ciąg dalszy w trzeciej i ostatniej części trylogii Krwawy sztorm
Zapraszamy do zakupu innych książek Richarda Castle: Nadchodzący sztorm
(pierwsza część trylogii) oraz Fala upału
-
O AUTORZE
RICHARD CASTLE jest autorem licznych bestsellerów, w tym znakomicie
przyjętego przez krytyków cyklu książek o Derricku Stormie. Jego pierwsza powieść, Pod
gradem kul, opublikowana jeszcze w college’u, otrzymała prestiżową Nagrodę Toma Strawa
dla Literatury Kryminalnej Stowarzyszenia Nom DePlume. Castle mieszka na Manhattanie ze
swoją córką i matką, które wypełniają jego życie humorem i inspiracją.