PATRICIA A. M
C
KILLIP
Z
APOMNIANE
B
ESTIE
Z
E
LDU
(P
RZEŁOŻYŁ
: P
IOTR
W. C
HOLEWA
)
HERALDYCZNE BESTIE Z ELDU
Czarodziej Heald miał pewnego razu przelotną przygodę z kobietą z ludu. W wyniku
tejże urodził się Myk, który jedno oko miał zielone, a drugie czarne. Gdy Myk dorósł,
odezwało się w nim magiczne dziedzictwo. Na górze Eld, najwyższym szczycie w krainie
Eldwold, Myk zaczął mocą czarnoksięską kompletować kolekcję niezwykłych zwierząt.
Kolekcję, którą uzupełniał syn Myka, Ogam. Ogam zaś spłodził z córką lorda Horsta z Hilt
córkę, Sybel, piękną i zdolną w arkanach magicznych. Zmarł, gdy Sybel miała lat szesnaście,
zostawiając jej w dziedzictwie wielki biały dom, ogromną bibliotekę i kolekcję bestii
zapomnianych, bestii, jakich oko ludzkie nie widziało. I moc, dzięki której mogła nad
bestiami panować. Wśród Zapomnianych Bestii z Eldu są więc: złotooki Łabędź Tirlith, Dzik
Cyrin, znający odpowiedź na wszystkie zagadki - prócz jednej, zielonoskrzydły Smok Gyld,
Lew Gules, znająca magię czarna Kocica Moriah, Pani Nocy. I słynny Sokół Ter, który po-
mścił czarodzieja Aera, rozszarpując na strzępy siedmiu jego zabójców.
Bestie z Eldu, o czym wiedzieć nie zaszkodzi, to zwierzęta heraldyczne, wszystkie, co
do jednego, stanowią występujące na tarczach herbowych tzw. mobilia herbowe, figury
zwykłe, figures ordinaires. Wszystkie mają swoją heraldyczną symbolikę. Lew, będący
heraldycznym symbolem potęgi, wielkości, majestatu i nieustraszonego męstwa, u McKillip
nosi do tego imię Gules. Gules (wym. gjulz) to w heraldyce kolor czerwony, kolor ognia, sam
w sobie będący symbolem oczyszczenia, dynamizmu życia, a także wojny, gniewu i
nienawiści.
Symboliczne znaczenie pozostałych Bestii też wyjaśnia heraldyka. Smok - to
czujność, wierność, bojowość. Dzik - wolność, zuchwałość, ślepa siła, brutalność, walka do
upadłego. Sokół symbolizuje szlachetną rycerskość, pogoń za upragnionym celem, duch
triumfujący nad materią. Kot to niezależność i indywidualizm, odwaga, przebiegłość. Łabędź
to czystość i wzniosłość, wiedza i harmonia.
Wracamy jednak do fabuły książki. Oto pewnego dnia pod bramą domu Sybel na
szczycie góry Eld pojawia się mężczyzna z dzieckiem. Magiczka w pierwszym odruchu
rozkazuje Sokołowi Terowi zrzucić intruza do przepaści, powstrzymuje się jednak i zgadza go
wysłuchać. Przybysz okazuje się być krewniakiem Sybel, podobnie jak niesione przez niego
niemowlę, chłopiec o imieniu Tamlorn. Dziecko, które trzeba ukryć, ocalić, albowiem rodowa
wendetta grozi mu śmiercią. Sybel początkowo wzbrania się, ale wreszcie bierze małego
krewniaka na wychowanie...
Szanowny a obeznany z kanonem fantasy Czytelnik domyśla się już zapewne dalszego
ciągu.
Tamlorn, klasyczne dla licznych mitologii Dziecko Cudem Ocalone - jak Perseusz,
Jazon, Edyp, Mojżesz - musi być dzieckiem niezwykłym, kimś, komu los gotuje niezwykłą
przyszłość. Czytelnika nie zdziwi wiec, gdy dwunastoletni Tamlorn okazuje się księciem i na-
stępcą tronu. Nie będzie dla Czytelnika zaskoczeniem, gdy o Tamlorna upomni się jego
ojciec, Drede, król Eldwoldu. Nie zdziwi, że Sybel bronić się będzie przed oddaniem „jej
małego Tama”, chłopca, którego pokochała jak własnego syna. Nie zdziwi nawet i to, że król
Drede zakocha się w Sybel...
Szanowny Czytelnik nie powinien się niepokoić - oprócz rzeczy dla fantasy
klasycznych i dających się przewidzieć, dość jest w „Zapomnianych Bestiach z Eldu” rzeczy
zaskakujących. Będzie miłość zła i egoistyczna, będzie miłość dobra i prawdziwa. Będzie
tajemniczy ptak Liralen. Będzie przyczajony w ciemnościach demon Blammor. Będzie zły
czarownik. Będą Zapomniane Bestie ratować Sybel z opresji. Słowem, będzie duże tego, co
czyni powieść Patricii McKillip wartą przeczytania klasyką gatunku.
* * *
Życiorys Patricii Ann McKillip dość dokładnie przedstawiłem w przedmowie do
„Mistrza Zagadek z Hed”, pierwszego tomu trylogii „Mistrz Zagadek”. Dla tych PT
Czytelników, którzy - robiąc błąd - książki owej nie nabyli, powtórzę ni tylko skrótowo:
pisarka urodziła się w Salem w stanie Oregon jako córka oficera lotnictwa, całe dzieciństwo
migrowała wraz z ojcem po bazach United States Air Force na całym świecie. Studiowała
literaturę w college'u Notre Dame w Belmont i na uniwersytecie San Jose. Mieszka w
Roxbury w stanie Nowy Jork.
Urodziła się, co nie jest bez znaczenia, w roku 1948, a był to rok dla fantastyki
szczególnie korzystny, przyszła bowiem wówczas na świat cała wataha późniejszych
mistrzów i koryfeuszy gatunku, że wymienię tylko takie nazwiska jak George R.R. Martin,
Vonda N. McIntyre, Nancy Kress, David A. Gemmel, Terry Pratchett, Robert Holdstock,
Nancy Springer, Lynn Abbey, Joan D. Vinge, Spider Robinson, Pamela Sargent, Dan
Simmons, Brian Stableford, Robert Jordan i Rebecca Ore. W tym samym roku urodził się - co
stwierdza nie bez dumy - piszący te słowa, niżej podpisany Andrzej Sapkowski.
Patricia debiutowała mając lat dwadzieścia sześć, w roku 1974, niewielczutką
powieścią „The Throme of Erril of Sherill”, jednak prawdziwie błyskotliwym sukcesem była
książka, którą właśnie trzymasz w ręku, Szanowny Czytelniku. Napisane również w 1974
„Zapomniane bestie z Eldu”. Książka, która w cuglach wygrała współzawodnictwo o World
Fantasy Award 1975, została przez Davida Pringle'a ulokowana pośród stu najlepszych
powieści fantasy wszech czasów i absolutnie zasłużyła na pozycję w kanonie gatunku.
Gdy książkę tę nabyłem, a było to w Kanadzie, w Montrealu, jakoś tak w latach
osiemdziesiątych, wcale o powyższych splendorach nie wiedziałem, a przeczytałem „The
Forgotten Beasts...” jednym, jak to mówią, tchem. I wcale nie dlatego, że mając wreszcie
dostęp do obficie zaopatrzonych półek odrabiałem podówczas zaległości w fantasy i wszystko
mi się podobało, tak jak głodnemu wszystko smakuje. Nie było tak.
* * *
W „Zapomnianych Bestiach z Eldu” wyczuwa się fascynację autorki twórczością
piszących fantasy pań, na której Patricia McKillip musiała się wychować - Andre Norton,
C.L. Moore, Anne McCaffrey. Fascynując się „wielkimi”, wykazała jednak Patricia na tyle
talentu i pisarskiej indywidualności, by umieć znaleźć swój własny sposób na fantasy. Pisząc
łagodną, poetyczną i bardzo kobiecą fantasy, nie będąca przy tym - przesłodzoną do
obrzydzenia, a grzech przesładzania jest niestety powszechny wśród pań fantastek, zwłaszcza
piszących tzw. young adult fantasy, obliczoną głównie na wielki i kochający fantasy elektorat
nastolatek. David Pringle w swej „Modern Fantasy”, pisząc zresztą o „Zapomnianych
bestiach...” w samych superlatywach, znajduje dla książki określenie, z którym nigdy i
nigdzie się nie spotkałem: menarche fantasy. Menarche jest terminem medycznym,
oznaczającym cezurę, jaką w życiu kobiety stanowi pierwsza menstruacja. Nic dodać, nic
ująć. Panowie nie powinni się tu jednak płoszyć. Ja sam czytałem „Zapomniane bestie...”
mając pod czterdziestkę, uważam się za stuprocentowego mężczyznę, a książka niezwykle mi
się podobała. I podoba do dziś.
* * *
Pisząc w roku 1998 przedmowę do „Mistrza Zagadek z Hed”, dorobek literacki
Patricii McKillip zamknąłem nominowaną do nagrody „Locusa” powieścią „A Song for the
Basilisk”. Od tamtego czasu Patricia napisała następną fantasy, interesującą „The Tower at
Stony Wood” - książkę na tyle interesującą, że mam nadzieję zachwalać ją Czytelnikowi w
ramach niniejszej serii.
Popełniła też Patricia od tamtego czasu dwa opowiadania - oba warte, by je
odnotować. Pierwsze to „A Gift to Be Simple”, w słynnej już, poruszającej sprawy
sztucznego kreowania życia antologii „Not of Woman Bom”, zredagowanej przez Constance
Ash. Drugim opowiadaniem jest „Toad”, zamieszczone w „Silver Birch, Blood Moon”,
kolejnej antologii „baśniowej” w cyklu powołanym do życia przez Ellen Datlow i Terri
Windling.
Patricia Ann McKillip z całą pewnością nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
I to jest bardzo dobra wiadomość.
Moim rodzicom
- z podziękowaniem
1
Mag Heald połączył się kiedyś z ubogą kobietą w królewskim mieście Mondor, a ona
zrodziła mu syna, który miał jedno oko zielone, a jedno czarne. Heald, o oczach czarnych jak
bagna Fyrbolgu, pojawił się w życiu tej kobiety i zniknął jak wiatr, ale syn, Myk, pozostał w
Mondorze, dopóki nie skończył piętnastu lat. Dobrze zbudowany i silny, trafił do terminu u
kowala, a ludzie, którzy przybywali tam, aby naprawić swoje powozy lub podkuć konie,
zwykle przeklinali jego powolność i posępność - dopóki nie poruszyło się w nim coś
ociężałego jak bagienny potwór budzący się pod mułem. Odwracał wtedy głowę i spoglądał
na nich czarnym okiem, a oni się odsuwali i milkli. Tliła się w nim odrobina magii, jak ogień
się tli w wilgotnym dymiącym drewnie. Rzadko odzywał się do ludzi swym szorstkim
głosem, ale kiedy dotykał konia, głodnego psa czy gołębia w klatce w dzień targowy, ten
ogień rozbłyskiwał w czarnym oku, a głos stawał się słodki jak rozmarzony szept rzeki
Slinoon. Pewnego dnia Myk opuścił Mondor i ruszył na Eld. Była to najwyższa góra w
Eldwoldzie, wyrastająca za Mondorem, rzucająca czarny cień na miasto przed zmierzchem,
gdy zagubione we mgle słońce zsuwało się w dół. Znad granicy mgieł pasterze i młodzi
chłopcy na polowaniu spoglądali poza Mondor, ku równinie Terbrec na zachodzie, na ziemie
władców Sirle, na północ ku polom Fallow, gdzie duch trzeciego króla Eldwoldu wciąż
wspominał swą ostatnią bitwę i gdzie pod jego niespokojnymi, bezgłośnymi stopami nie rosło
nic żywego. Tam, w gęstych mrocznych lasach Eldu, wśród białej ciszy, Myk zaczął
kolekcjonować cudowne, legendarne zwierzęta.
Z dzikiej krainy jezior na północy Eldwoldu przywołał do siebie Czarnego Łabędzia z
Tirlith, szerokoskrzydłego, złotookiego ptaka, który na swym grzbiecie uniósł trzecią córkę
króla Merroca z kamiennej wieży, gdzie była więziona. Potem wysłał bezgłośną, potężną sieć
swego wezwania w głębokie gęste lasy po drugiej stronie Eldu, skąd żaden człowiek jeszcze
nie powrócił, i niczym łososia schwytał czerwonookiego, białokłego odyńca Cyrina, który jak
harfiarz śpiewał ballady i znał odpowiedzi na wszystkie zagadki prócz jednej. Z mrocznego i
cichego serca samej góry Myk sprowadził Gylda, zielonoskrzydłego smoka, od stuleci
śniącego o zimnym płomieniu złota. Smok zbudził się z rozkosznego snu na dźwięk swego
imienia w niemal zapomnianej pieśni, którą Myk posłał w ciemność. Mag wyłudził od Gylda
garść starożytnych klejnotów i zbudował dom z białego gładkiego kamienia pośród wysokich
sosen, i wielki ogród dla zwierząt otoczony kręgiem kamiennych murów. Do tego domu
sprowadził kiedyś dziewczynę z gór, znającą tylko kilka słów, lecz nie czującą lęku ani przed
zwierzętami, ani przed ich strażnikiem. Pochodziła z biednej rodziny, miała splątane włosy i
silne ramiona. W domostwie Myka zobaczyła rzeczy, które inni poznali może raz w życiu, w
wersie dawnego poematu lub w opowieści harfiarza.
Dziewczyna powiła Mykowi syna o dwojgu czarnych oczach, który potrafił stać
nieruchomo jak martwe drzewo, kiedy ojciec posyłał wołanie. Myk nauczył go czytać stare
ballady i legendy w księgach, które zebrał; nauczył wołać zapomniane imię poprzez cały
Eldwold i ku krainom poza nim; nauczył czekać w milczeniu, cierpliwie, przez tygodnie,
miesiące i lata - na chwilę, kiedy to imię rozpali się w dziwnym, potężnym, zaskoczonym
umyśle zwierzęcia. Kiedy Myk opuścił swe ciało już na zawsze, siedząc w milczeniu w
świetle księżyca, jego syn, Ogam, przejął kolekcję.
Z południowych pustyń poza górą Eld Ogam przywabił lwa Gulesa, który swym
futrem w kolorze królewskiego skarbu wielu nieostrożnych skłonił do niechcianej przygody.
Sprzed kominka wiedźmy z dala od Eldwoldu wykradł wielką czarną kocicę Moriah, której
wiedza o zaklęciach i tajemnych urokach była kiedyś legendą. Błękitnooki sokół Ter, który
rozerwał na strzępy siedmiu morderców maga Aera, jak błyskawica runął z czystego nieba i
usiadł Ogamowi na ramieniu. Po krótkiej, wściekłej walce, gdy niebieskie oczy patrzyły pro-
sto w czarne, ucisk szponów zelżał; sokół zdradził swoje imię i poddał się mocy maga.
Z krzywym, kpiącym, odziedziczonym po Myku uśmiechem Ogam przywołał też do
siebie najstarszą córkę księcia Horsta z Hiltu, gdy pewnego dnia przejeżdżała zbyt blisko
góry. Była kruchym, pięknym dzieckiem, lękającym się ciszy i dziwnych, wspaniałych
zwierząt, które przypominały rysunki na starych gobelinach w domu jej ojca. Bała się też
Ogarną, jego skrywanej i nieugiętej mocy, jego nieprzeniknionych oczu. Powiła mu jedno
dziecko i zmarła. Dzieckiem tym, co trudno wytłumaczyć, była dziewczynka. Gdy Ogam
opanował swoje zdumienie, nazwał ją Sybel.
Wyrosła wysoka i silna pośród pustkowi; miała smukłą sylwetkę matki, włosy jak
kość słoniowa i czarne, nieulękłe oczy ojca. Opiekowała się zwierzętami, pilnowała ogrodu i
wcześnie nauczyła się panować nad niespokojnymi bestiami wbrew ich woli, posyłać pra-
dawne imię, w ciszy swego umysłu badać ukryte i zapomniane miejsca. Ogam, dumny z
córki, zbudował jej pokój z wielką kryształową kopułą, cienką jak szkło, a twardą jak kamień;
mogła tam siedzieć pod barwami nocnego świata i przywoływać w spokoju. Zmarł, kiedy
skończyła szesnaście lat; zostawił ją samą z pięknym białym domem, ogromną biblioteką
ciężkich, okutych żelazem książek, stadem zwierząt, jakich nie ogląda się nawet w snach, i
mocą, by nad nimi panować.
Pewnej nocy, wkrótce potem, przeczytała w jednej z najstarszych ksiąg o wielkim
białym ptaku ze skrzydłami, które sunęły jak śnieżne proporce rozwinięte na wietrze - ptaku,
który za dawnych dni nosił na grzbiecie jedyną królową Eldwoldu. Cicho wymówiła do siebie
jego imię: Liralen. Siedząc na podłodze pod kopułą, z wciąż otwartą księgą na kolanach,
posłała w rozległą noc Eldwoldu swe pierwsze wołanie, wezwanie ptaka, którego imienia nikt
nie wymawiał od stuleci. Wołanie przerwał krzyk kogoś, kto stanął przed zamkniętą bramą.
Dotknięciem myśli zbudziła lwa śpiącego w ogrodzie i posłała do bramy, by swym
złocistym okiem spojrzał ostrzegawczo na intruza. Ale wołanie nie cichło, naglące i
niezrozumiałe. Westchnęła zniechęcona i wysłała sokołowi Terowi polecenie, by porwał
przybysza i zrzucił go ze szczytu góry Eld. Po chwili krzyki ucichły nagle, lecz w ciszy
rozległ się rozpaczliwy płacz dziecka. Zaskoczył ją; wstała wreszcie i przeszła boso przez
marmurowy hol do ogrodu, gdzie zwierzęta w ciemności poruszały się niespokojnie. Dotarła
do bramy z cienkich żelaznych prętów i złotych spojeń i wyjrzała na zewnątrz.
Zbrojny mężczyzna stał tam z dzieckiem na rękach i sokołem Terem na ramieniu.
Milczał, stojąc nieruchomo w uścisku Tera; dziecko w jego okrytych kolczugą ramionach
płakało, nie zważając na nic. Sybel przesunęła wzrok od jego nieruchomej, skrytej w cieniu
twarzy, i spojrzała w oczy sokoła.
Mówiłam ci, powiedziała w myślach, żebyś zrzucił go ze szczytu Eldu.
Błękitne nieprzeniknione oczy zwróciły się ku niej.
Jesteś młoda, odparł Ter, ale bez wątpienia potężna. Uczynię to, jeśli nakażesz mi po
raz drugi. Ale najpierw muszę cię ostrzec: znam ludzi od niezliczonych lat; jeżeli zaczniesz
ich zabijać, pewnego dnia, wiedzeni strachem, przyjdą tutaj, a będzie ich wielu. Zniszczą twój
dom i wypuszczą zwierzęta. Tak po wielekroć powtarzał nam mistrz Ogam.
Sybel przez chwilę tupała bosą stopą o ziemię. Spojrzała w twarz mężczyzny.
- Kim jesteś? - zapytała. - Dlaczego krzyczysz u moich bram?
- Pani - odparł ostrożnie, gdyż twarde pióra Tera musnęły go po twarzy. - Czy jesteś
córką Laran, córki Horsta, władcy Hiltu?
- Laran była moją matką - przyznała Sybel, niecierpliwie Przestępując z nogi na nogę.
- Kim jesteś?
- Jestem Coren z Sirle. Mój brat ma dziecko z twoją ciotką, najmłodszą siostrą twojej
matki. - Urwał, gwałtownie wciągając oddech przez zaciśnięte zęby.
Sybel skinęła ręką na sokoła.
Puść go, bo inaczej będę tu stała przez całą noc. Ale nie oddalaj się, na wypadek
gdyby był szalony.
Sokół wzleciał i usiadł na niskim konarze drzewa, tuż nad głową przybysza.
Mężczyzna na chwilę przymknął oczy; maleńkie krople krwi sączyły się jak łzy przez
kolczugę. W świetle księżyca wydawał się młody, a włosy miał barwy ognia. Sybel
przyglądała mu się z ciekawością, gdyż metalowe ogniwa zbroi lśniły niby woda wśród nocy.
- Dlaczego tak się ubrałeś? - spytała. Wtedy otworzył oczy.
- Byłem na Terbrec. - Zerknął na ciemną sylwetkę ptaka nad sobą. - Skąd wzięłaś
takiego sokoła? Przebił się przez żelazo, skórę i jedwab...
- Zabił siedmiu ludzi - wyjaśniła Sybel - którzy zabili maga Aera, dla klejnotów na
jego księgach mądrości.
- Ter - szepnął mężczyzna, a ona w zdumieniu uniosła brwi.
- Kim jesteś?
- Już mówiłem. Coren z Sirle.
- Ale to dla mnie nic nie znaczy. Co robisz z dzieckiem przed moją bramą?
Coren z Sirle odpowiedział wolno i cierpliwie:
- Laran, twoja matka, miała siostrę Riannę. Twoja ciotka trzy lata temu poślubiła króla
Eldwoldu, mojego...
- Kto jest teraz królem? - spytała zaciekawiona. Młody człowiek zdziwił się.
- Drede. Drede jest królem Eldwoldu, od piętnastu lat.
- Aha. Mów dalej. Drede poślubił Riannę. To bardzo ciekawe, ale muszę przywołać
Liralena.
- Proszę! - Spojrzał na sokoła i zniżył głos. - Proszę. Walczyłem od trzech dni, potem
wuj rzucił mi dziecko w ramiona i kazał oddać czarodziejce z góry Eld. Zapytałem: A jeśli nie
zechce go wziąć? Po co jej dziecko? Ale on spojrzał tylko na mnie i odparł: Nie wrócisz z tej
góry z dzieckiem, nie pragniesz chyba śmierci syna swojego brata?
- A dlaczego chce oddać go mnie?
- Ponieważ to dziecko Rianny i Norrela, a oni oboje nie żyją.
Sybel zamrugała. Czegoś nie mogła zrozumieć.
- Przecież mówiłeś, że Rianna poślubiła Drede'a. - Tak.
- Wiec dlaczego to dziecko jest synem Norrela? Nie rozumiem.
Głos Corena wzniósł się niebezpiecznie.
- Ponieważ Norrel i Rianna byli kochankami. A Drede zabił Norrela trzy dni temu na
równinie Terbrec. Czy weźmiesz to dziecko, abym mógł wrócić i zabić Drede'a?
Sybel spojrzała na niego nieruchomym wzrokiem.
- Nie krzycz na mnie - powiedziała bardzo cicho.
Coren zaciskał i prostował palce w pancernych rękawicach. W świetle księżyca zrobił
krok w jej stronę, a delikatne światło cieniami podkreśliło rysy jego twarzy, ujawniło linie
zmęczenia pod oczami.
- Wybacz mi - szepnął. - Proszę. Spróbuj zrozumieć. Jechałem cały dzień i pół nocy.
Mój brat i wielu krewnych nie żyją. Władca Nicconu swymi siłami wsparł Drede'a, a Sirle nie
mogło się oprzeć im obu. Rianna zmarła przy porodzie. Jeśli Drede znajdzie chłopca, zabije
go. Nie ma dla dziecka bezpiecznego miejsca w całym Sirle. Nie ma dla niego bezpiecznej
kryjówki na całym świecie... Tylko tutaj Drede nie będzie go szukał. Drede zabił Norrela, ale
przysięgam, że nie dostanie tego dziecka. Proszę, zaopiekuj się nim. Jego matka była z twojej
rodziny.
Sybel przyjrzała się dziecku. Przestało płakać; wokół panowała cisza nocy. Dziecko
machnęło maleńką ręką w powietrzu, próbowało odepchnąć koc, którym było okryte. Sybel
dotknęła jego bladej pulchnej twarzy, a dziecko zwróciło ku niej oczy migoczące jak
gwiazdy.
- Moja matka umarła, wydając mnie na świat - powiedziała. - Jak ma na imię?
- Tamlorn.
- Tamlorn. Bardzo ładnie. Wolałabym, żeby to była dziewczynka.
- Wtedy nie musiałbym jechać tak daleko, by go ukryć. Drede boi się, że kiedy
dziecko dorośnie, zażąda tronu i stanie do walki z jego dziedzicem. Sirle go poprze; moja
rodzina próbowała zdobyć tron Eldwoldu, odkąd król Harth zginął na polu Fallow, a Tarn z
Sirle nosił koronę przez dwanaście lat, nim znów ją stracił.
- Ale jeśli wszyscy wiedzą, że to nie jest dziecko Drede'a...
- Tylko Drede, Rianna i Norrel znali prawdę, a Rianna i Norrel nie żyją. Królewscy
bastardzi mogą być bardzo niebezpieczni.
- Nie wygląda groźnie. - Smukłymi bladymi palcami musnęła policzek chłopca.
Uśmiech przemknął po jej twarzy. - Będzie mi pasował do kolekcji.
Coren mocniej objął dziecko.
- To syn Norrela, nie zwierzę. Sybel uniosła głowę.
- Czyż nie jest czymś mniej? Je, śpi, nie myśli, wymaga opieki. Tylko... nie wiem, jak
opiekować się dzieckiem. Nie potrafi mi powiedzieć, czego potrzebuje.
Coren zamilkł na chwilę. Gdy znów się odezwał, usłyszała cień znużenia w jego
głosie.
- Jesteś dziewczyną; powinnaś wiedzieć takie rzeczy.
- Dlaczego?
- Dlatego... Dlatego że sama kiedyś będziesz mieć dzieci i... i będziesz musiała się
nimi opiekować.
- Nie opiekowała się mną żadna kobieta - odparła Sybel. - Ojciec karmił mnie kozim
mlekiem i uczył czytać swoje księgi. Pewnie będę kiedyś miała dziecko, które nauczę, jak po
mojej śmierci opiekować się zwierzętami.
Coren spojrzał na nią i rozchylił wargi.
- Gdyby nie chodziło o mojego wuja - powiedział cicho - raczej zabrałbym dziecko z
powrotem do domu, niż zostawiał syna Norrela tutaj, z tobą, twoją niewiedzą i twoim sercem
z lodu.
Twarz Sybel znieruchomiała niczym księżyc w pełni.
- To ty nic nie wiesz - szepnęła. - Mogłabym kazać Terowi rozerwać cię na siedem
kawałków i zrzucić zakrwawioną głowę na równinę Terbrec, ale panuję nad sobą. Spójrz!
Otworzyła bramę palcami drżącymi z gniewu, który ogarnął ją niczym zimny wiatr od
gór. Rzuciła bezgłośne wołania do oszołomionych snem umysłów wokół siebie i zwierzęta
przybyły niczym odpryski snu. Coren szedł u jej boku. Ramię w kolczudze ochraniało plecy
malca, dłoń podpierała głowę, a szeroko otwarte oczy wpatrywały się w ruchomą,
szeleszczącą ciemność.
Wielki odyniec dotarł do nich pierwszy - biały jak płomień w ciemności, z kłami jak
marmur, o których marzyli łowcy. Z krtani Corena wydobył się nieartykułowany dźwięk.
Sybel oparła Cyrinowi dłoń na czole ponad małymi czerwonymi oczkami.
- Myślisz, że nie mogę się zająć dzieckiem? Przecież opiekuję się tymi zwierzętami.
Są pradawne, potężne jak książęta, mądre, niespokojne i niebezpieczne, ale daję im to, czego
potrzebują. Dziecku też dam to, czego mu trzeba Lecz jeśli nie tego chcesz, to odejdź. Nie
prosiłam, żebyś przybył tu z chłopcem; nie obchodzi mnie, czy z nim odejdziesz. Być może,
nic nie wiem o twoim świecie, ale tutaj znalazłeś się w moim i tutaj ty jesteś głupcem.
Coren wpatrywał się w odyńca, z trudem znajdując słowa.
- Cyrin - szepnął. - Cyrin. Masz go... - Urwał znowu i przez chwilę oddychał głęboko.
Potem przemówił powoli, jakby szukał w pamięci. - Rondar... władca Runriru schwytał
odyńca Cyrina, którego nie pojmał wcześniej żaden człowiek... nieuchwytnego Cyrina,
Strażnika Zagadek i... zażądał albo jego życia, albo całej mądrości świata. I wtedy Cyrin
przewrócił kamień u stóp Rondara, a Rondar powiedział, że taka mądrość nie ma dla niego
wartości, i odjechał, wciąż poszukując...
- Skąd znasz tę historię? - spytała zdumiona Sybel. - Nie pochodzi z Eldwoldu.
- Znam ją. Znam. - Uniósł głowę i mocniej objął dziecko, gdy spłynął ku nim wielki
kształt, bezgłośny jak cień nocy.
Przed nimi łagodnie wylądował łabędź z grzbietem szerokim jak u odyńca i oczami
złotymi jak dwie gwiazdy.
- Łabędź z Tirlith... to on, tak, Sybel?
- Skąd znasz moje imię? - szepnęła.
- Znam.
Patrzył, jak dwa koty suną przez noc, nadchodząc z dwóch stron budynku. Nawet nie
drgnął, choć Tamlorn poruszył się w jego ramionach. Kocica Moriah podeszła, wsunęła
czarną płaską głowę pod dłoń Sybel, a potem ułożyła się u jej stóp i ziewnęła, ukazując
Corenowi zęby podobne do wyostrzonych, polerowanych kamieni.
- Moriah, Pani Nocy, która zdradziła magowi Takowi zaklęcie otwierające wieżę bez
drzwi, gdzie był więziony... Nie znam... nie znam lwa.
Lew Gules o oczach z płynnego złota zatoczył krąg wokół kolan Corena, potem ułożył
się przed nim, a mięśnie poruszały się leniwie pod lśniącym futrem. Coren potrząsnął głową.
- Zaczekaj... Był taki lew z Południowych Pustyń, który żył na dworach wielkich
władców, dzielił się mądrością, żywił najlepszym mięsem, nosił ich obrożę i łańcuchy z
żelaza i złota, tylko dopóki miał na to ochotę... Gules.
- Skąd wiesz takie rzeczy?
Wielka głowa lwa zwróciła się w stronę Sybel. Gdzie go znalazłaś? - spytał
zaciekawiony Gules. Przyniósł mi dziecko, odparła z roztargnieniem Sybel. Zna moje imię,
ale nie wiem skąd. - Kiedyś umiał mówić - dodał Coren.
- Kiedyś wszystkie umiały. Tak długo żyły w dziczy, z dala od ludzi, że już
zapomniały... wszystkie z wyjątkiem Cyrina. Podobnie ludzie zapomnieli ich imiona. Skąd
ty...
Coren drgnął, a Sybel podniosła głowę. Rozwinięte skrzydła przesłoniły księżyc i
ocieniły ich twarze, potem spłynęły niżej, a każdy ruch zasysał jedno uderzenie serca wiatru.
Tamlorn kopał niespokojnie w uścisku Corena i wyjęczał mu w ucho jakąś skargę. Smok
opadł leniwie przed nimi, jaskrawym zielonym spojrzeniem mierząc Corena. Cień sięgał aż
do ich stóp, a głos myśli gada brzmiał w głowie Sybel niczym stary i suchy pergamin.
Jest w górach jaskinia, gdzie nigdy nie znajdą jego kości.
Nie. Wezwałam cię, bo byłam rozgniewana, ale teraz już nie jestem. Nie należy go
krzywdzić.
To mężczyzna, uzbrojony.
Nie zrób mu nic złego.
Zwróciła się do Corena, który przyglądał się smokowi; zapomniany Tamlorn wiercił
się i szarpał w jego ramionach. Oczy Sybel błysnęły nagle w lekkim uśmiechu.
- Znasz go.
- Jego imię nie jest tak stare, by ludzie o nim zapomnieli. Był kiedyś książę Eldwoldu,
wiozący przez masyw Eldu bogate dary dla władcy południa, aby kupić broń i ludzi. Nigdy
nie znaleziono jego kości ani skarbów... Ludzie jeszcze wciąż powtarzają opowieści o ogniu
spadającym na Mondor z letniego nieba, o płonących plonach i rzece Silnoon wrzącej w
korycie.
- Jest już stary i zmęczony - rzekła Sybel. - Te dni minęły. Znam jego imię; nie może
się ode mnie uwolnić, by znów robić podobne rzeczy.
Coren poprawił koc na Tamlornie. Mroczne cienie znużenia zniknęły z jego twarzy -
na chwilę stała się zadziwiająco młoda. Spojrzał na Sybel.
- Są piękne. Tak, piękne. - Patrzył na nią przez chwilę i znów przemówił: - Muszę
jechać. Do Mondoru dotarły już pewnie wieści o bitwie. Nie zniosę myśli, że moi bracia może
nie żyją, a ja nic o tym nie wiem. Czy weźmiesz Tamlorna? Będzie bezpieczny z taką strażą.
Czy będziesz go kochać? Tego... tego potrzebuje najbardziej.
Sybel bez słowa kiwnęła głową i niezgrabnie wzięła od niego dziecko. Malec z
zaciekawieniem pociągnął ją za włosy.
- Ale skąd wiesz o tak wielu sprawach? Skąd znasz moje imię?
- Och, spytałem starą kobietę mieszkającą przy drodze kawałek stąd. Ona mi je
zdradziła.
- Nie znam żadnych starych kobiet. Uśmiechnął się do swoich wspomnień.
- Tę powinnaś poznać. Myślę... myślę, że jeśli będziesz potrzebowała pomocy przy
Tamlornie, ona ci jej udzieli. - Urwał i spojrzał na chłopca. Dotknął miękkiego krągłego
policzka i uśmiech zniknął z jego twarzy, nagle otępiałej z żalu. - Do widzenia. Dziękuję -
szepnął i odwrócił się.
Sybel szła za nim do bramy.
- Do widzenia - rzuciła przez kraty, kiedy dosiadł konia. - Nic nie wiem o wojnach, ale
wiem to i owo o żalu. A to, jak mi się zdaje, dawaliście sobie nawzajem na Terbrec.
Spojrzał na nią z siodła.
- To prawda - przyznał. - Wiem.
Kiedy odwróciła się od bramy, spojrzała w małe, okrągłe oczka srebrzystego odyńca.
Pochwyciła myśli wokół siebie i z wysiłkiem objęła je swym spokojem.
Możecie już odejść. Przepraszam, że was zbudziłam, ale straciłam panowanie nad
sobą.
Odyniec nie drgnął.
Nie możesz dawać miłości, zauważył, póki jej wpierw nie dostaniesz.
Niezbyt mi pomagasz, odparła z irytacją Sybel, a wielki odyniec wydał z siebie ciche
parskniecie, co było jego śmiechem.
Ta stara kobieta przeszła kiedyś przez ogrodzenie; szukała ziół. Prychnąłem na nią, a
ona prychnęła na mnie. Mogłaby ci pomóc. Co byś mi dała za całą mądrość tego świata?
Nic, ponieważ jej nie chcę. Daj ją Corenowi. Powiedział, że mam serce z lodu.
Cyrin prychnął znowu, łagodnie.
Istotnie, potrzebuje mądrości.
Też mu to powiedziałam.
Następnego ranka Sybel pobiegła górską ścieżką prowadzącą do miasta w dole.
Wielkie stare sosny kołysały się na wietrze, trzeszcząc i jęcząc o nadchodzącej zimie.
Głaskane tu i tam promieniami słońca igły były miękkie i zimne pod bosymi stopami. Niosła
śpiącego Tamlorna owiniętego białym wełnianym kocem. Był ciepły i ciężki w jej ramionach.
Pachniał miło. Przyglądała się jego długim jasnym rzęsom i rumianej buzi. Raz zatrzymała
się, by musnąć policzkiem jego miękkie jasne włoski.
- Tamlorn - szepnęła. - Tamlorn. Mój Tam.
Wśród drzew dostrzegła niewielką chatkę; z komina unosił się dym. Bury kot spał na
dachu, a czarny kruk przysiadł na parze rogów wiszących nad drzwiami. Dziobiące na
podwórzu gołębie zatrzepotały wokół niej, kiedy podeszła do wejścia. Kruk spojrzał z ukosa
jednym okiem, wydał z siebie krzyk brzmiący jak pytanie: Kto? Nie zwróciła na niego uwagi
i otworzyła drzwi. Potem stanęła nieruchomo; zaraz za progiem nie było podłogi, tylko mgła
falująca niespokojnie u stóp. Sybel rozejrzała się zaskoczona i zobaczyła, że ściany domu
spoglądają na nią, mają oczy i okrągłe ciemne usta. Drzwi wyślizgnęły się jej z ręki i zamknę-
ły, a mgła zawirowała, wezbrała, okryła nawet sufit. Spoza tej mgły sfrunął kruk i raz jeszcze
zapytał: Kto?
Tamlorn poskarżył się płaczliwie. Ucałowała go odruchowo. Potem powiedziała,
stojąc w tym dziwnym, czujnym domu:
- W czyim jestem sercu?
Mgła zniknęła, a obserwujące ją oczy stwardniały w sosnowe sęki. Chuda starucha w
sukni koloru liści, z siwymi włosami zwiniętymi w tysiące zwichrzonych loczków wokół
twarzy, wstała z fotela na biegunach i złożyła upierścienione ręce.
- Dziecko!
Odebrała od Sybel chłopca, wydając przy tym dźwięk niczym gruchające gołębie.
Tamlorn przyglądał się jej przez chwilę, a potem nagle chwycił za długi nos. Cmoknęła do
niego, a on uśmiechnął się bezzębnie. Spojrzała na Sybel oczami szarymi jak żelazo i
ostrzejszymi niż królewski miecz.
- To ty.
- Ja - odparła Sybel. - Potrzebuję rady, jeśli zechcesz mi jej udzielić.
- Mimo odyńca Cyrina i lwa Gulesa, którzy ci doradzają, moje dziecko, przychodzisz
jednak do mnie? Masz piękne włosy, takie długie i gładkie... Czy jakiś mężczyzna już ci to
powiedział?
- Ani Cyrin, ani Gules nie potrafi niańczyć dziecka. Muszę małemu dać to, czego
potrzebuje, a sam nie może mi powiedzieć. Cyrin twierdzi, że możesz mi pomóc, ponieważ
prychnęłaś na niego. Czasami mówi bez sensu. Pomożesz mi?
- Cebule - powiedziała starucha. Sybel mrugnęła niepewnie.
- Stara kobieto, stałam w oku twego serca, kiedy na mnie patrzyłaś, a nikt, kto ma
takie wewnętrzne oko, nie może być głupcem. Pomożesz mi?
- Oczywiście, dziecko. Wpuściłam cię przecież. Cebule... hodujesz je w ogrodzie.
Próbowałam sobie przypomnieć. Pozwolisz mi czasem wziąć kilka cebul?
- Oczywiście.
- Lubię je dodać do gulaszu. Siadaj... tam, na tej skórze przy kominku. Dostałam ją od
pewnego człowieka z miasta. Nienawidził swojej żony i chciał się jej pozbyć.
- Ludzie w mieście są dziwni. Nie rozumiem miłości i nienawiści, tylko istnienie i
wiedzę. Ale teraz muszę się nauczyć kochać to dziecko. - Przerwała na moment i zmarszczyła
lekko brwi barwy kości słoniowej. - Myślę, że go kocham. Jest miękki, pasuje do moich
ramion. Gdyby Coren z Sirle przyjechał po małego, ciężko byłoby mi się z nim rozstać.
- A więc...
- A więc co?
- Więc to jest syn Drede'a. Słyszałam o nim od moich ptaków.
- Coren twierdzi, że to syn Norrela. Wąskie wargi rozciągnęły się w uśmiechu.
- Nie wydaje mi się. Myślę, że jest synem króla Drede'a. W królewskim pałacu jest
kruk, którego oczy nigdy się nie zamykają...
Sybel przyglądała się jej z rozchylonymi ustami. Odetchnęła ostrożnie i powoli.
- Nie znam się na takich sprawach. Ale teraz jest mój, ja będę go kochać. To dziwne.
Mam swoje zwierzęta od szesnastu lat, a to dziecko dopiero jedną noc, lecz gdybym miała
wybierać, nie wiem, czy nie wybrałabym tego maleństwa, tak bezradnego i głupiego. Może
dlatego że zwierzęta mogą odejść i od nikogo nic nie wymagać, a Tam potrzebuje
wszystkiego ode mnie.
Kobieta obserwowała ją, kołysząc się w fotelu. Pierścienie błyskały na jej palcach
niczym ogniki.
- Jesteś dziwnym dzieckiem... Nieulękłym i potężnym, skoro trzymasz te wielkie,
władcze bestie. Czy czasem nie czujesz się samotna?
- Samotna? Dlaczego? Z wieloma istotami mogę rozmawiać. Ojciec nigdy dużo nie
mówił. Od niego nauczyłam się milczenia, milczenia umysłu, które jest jak czysta,
nieruchoma woda, gdzie nic się nie ukryje. To pierwsza rzecz, jakiej mnie nauczył, bo jeśli
nie potrafisz milczeć, nie usłyszysz odpowiedzi na wołanie. Ostatniej nocy, kiedy przybył
Coren, próbowałam przywołać Liralena.
- Liralen... - Twarz starej kobiety rozjaśniła się; wydała się rozmarzona i młoda mimo
siwych loków. - Ze skrzydłami jak proporce koloru księżyca... Och, dziecko, kiedy wreszcie
schwytasz Liralena, pozwól mi go zobaczyć.
- Pozwolę. Ale bardzo trudno go znaleźć, zwłaszcza kiedy przerywają mi ludzie z
dziećmi. Ja się wychowałam na mleku, ale Tam chyba go nie lubi.
Starucha westchnęła.
- Chciałabym go sama karmić, ale lepsza będzie krowa, dopóki nie znajdę jakiejś
miejscowej kobiety z gór na mamkę.
- Jest mój - przypomniała Sybel. - Nie chcę, żeby jakaś inna kobieta zaczęła go
kochać.
- Oczywiście, dziecko, ale... Czy pozwolisz i mnie go pokochać? Tylko trochę? Tak
wiele czasu minęło, odkąd miałam dzieci do kochania. Ukradnę komuś krowę i zostawię na
jej miejscu klejnot.
- Mogę przywołać krowę.
- Nie, dziecko. Jeśli ktoś musi być złodziejem, niech to będę ja. Ty musisz myśleć o
sobie. Co się stanie, gdy ludzie zaczną podejrzewać, że przywołujesz ich zwierzęta?
- Nie boję się ludzi. Są głupi.
- O tak, ale potrafią być bardzo potężni w swej miłości i nienawiści. Czy ojciec nadał
ci jakieś imię?
- Jestem Sybel. Chyba nie musiałaś mnie o to pytać. Szare oczy uśmiechnęły się
lekko.
- Oczywiście. Moje ptaki są wszędzie. Ale jest różnica między imieniem poznanym a
imieniem zdradzonym przez właściciela Sama wiesz. Ja mam na imię Maelga. A imię
dziecka? Czy dasz mi jego imię jako dar?
Sybel uśmiechnęła się.
- Tak. Chciałabym dać ci jego imię. To Tamlorn. - Spojrzała na malca, a włosy barwy
kości słoniowej połaskotały go po pulchnej twarzyczce. - Tamlorn. Mój Tam - szepnęła i
Tamlorn zaśmiał się głośno.
I tak Maelga ukradła krowę, ale w zamian podłożyła pierścień z klejnotem, a ludzie
przez długie miesiące z nadzieją zostawiali otwarte wrota do obór. Tamlorn rósł silny,
jasnowłosy i szarooki; śmiał się i krzyczał wśród nieruchomych białych hal, drażnił cierpliwe
zwierzęta i je karmił. Mijały lata; stał się smukły i smagły; poznawał górę z synami pasterzy,
wspinał się wśród mgieł, przeszukiwał głębokie jaskinie, przynosił do domu rude lisy, ptaki i
dziwne zioła dla Maelgi. Sybel nie przerywała swych poszukiwań Liralena; przywoływała go
nocami, czasem znikała na całe dnie i wracała ze starymi, zdobionymi w klejnoty księgami o
żelaznych okuciach - księgami, które mogły przechowywać jego imię. Maelga kpiła z niej, że
kradnie, ale Sybel odpowiadała z roztargnieniem:
- Od małych magików, którzy nie wiedzą, jak z nich korzystać. Muszę mieć Liralena.
To moja obsesja.
- Pewnego dnia nie odróżnisz wielkiego maga od małego magika - ostrzegła Maelga.
- I co? Ja też jestem wielka. Muszę mieć Liralena.
Pewnego wieczoru, dwanaście lat od dnia, kiedy Coren przyniósł jej Tamlorna, Sybel
zeszła do głębokiej zimnej jaskini, którą Myk zbudował dla smoka Gylda. Jaskinia leżała za
wstążką rzeki, a drzewa wokół niej rosły ogromne i nieruchome jak kolumny podpierające
hale ciszy. Przeszła po trzech kamieniach do wodospadu i wsunęła się za kurtynę wody, która
spływała jej po twarzy jak łzy. W jaskini było ciemno i wilgotno niczym w sercu góry;
zielone oczy Gylda błyszczały jak klejnoty. Wielkie zwinięte cielsko tworzyło cień na tle
bardziej mrocznego cienia. Sybel stała przed nim jak smukły biały płomień w ciemności.
Spojrzała w nieruchome oczy.
Tak?
Myśli powstały powolne i bezkształtne niby bąbel w umyśle smoka; bąbel pękł w
suchym, pergaminowym szeleście jego głosu.
Minęło już tysiąc lat, odkąd zasnąłem na złocie, które odebrałem księciu Sirkelowi.
Zasnąłem, patrząc w jego otwarte oczy, patrząc na jego krew spływającą powoli na monetę,
potem drugą, i kolejną zbierającą się na szyjce pucharu. Szept ucichł. Zapadła cisza, aż
kolejny bąbel uformował się i pękł. Śnię o tym złocie, budzę się, żeby je zobaczyć, i nie ma
go... Budzę się na zimnym kamieniu. Pozwól mi odlecieć i zebrać je znowu.
Sybel wstała bezgłośnie, jak kamień wyrastający z kamienia. Po chwili
odpowiedziała:
Polecisz, a ludzie cię zauważą i ze zgrozą przypomną sobie twoje czyny. Przyjdą, aby
zniszczyć mój dom, i zobaczą złoto płonące w słońcu, a wtedy nic już ich nie powstrzyma.
Nie, odparł Gyld. Polecę nocą i zbiorę je w tajemnicy, a jeśli ktoś mnie zobaczy, w
tajemnicy zabiję.
Wtedy przyjdą i zabiją nas oboje. A co będzie z Tamem? Nie.
Wielkie cielsko się poruszyło. Poczuła ciepłe tchnienie oddechu.
Byłem już stary i zapomniany, kiedy Mistrz zbudził mnie mym imieniem wśród
pustych żył Eldu, wyrwał z marzeń pieśnią o moich czynach... Przyjemnie było znowu być
tematem pieśni... Przyjemnie jest słyszeć swoje imię od ciebie, ale muszę odzyskać moje
słodkie złoto...
Myśli odleciały, prędkie i zwinne jak wąż, zsunęły się w jaskinię świadomości, w
ciemny labirynt umysłu. Szybki jak woda wsiąkająca w ziemię, ukradkowo jak człowiek
grzebiący człowieka w blasku księżyca, smok poniósł swoje imię w regiony zapomniane,
gdzie był bezimienny nawet dla siebie. Ale była tam przed nim, czekała przed ostatnimi
wrotami umysłu. Stała między fragmentami wspomnień, zabójstw, żądz, na wpół zjedzonych
posiłków.
Jeśli chcesz tego tak mocno, wymyślę jakiś sposób. Nic nie rób, ale bądź cierpliwy.
Pomyślę.
Oddech musnął ją raz jeszcze i myśli raz jeszcze wezbrały w ciemnej jaskini.
Zrób dla mnie to jedno. Będę cierpliwy.
Wyszła z groty, a krople wody błyszczały w jej włosach. Wciągnęła do płuc chłodne
nocne powietrze. Pomyślała o smoku w locie - gładkim płomieniu w ruchu, o głębokich,
spokojnych jeziorach oczu Czarnego Łabędzia, o wspomnieniach rozbitego umysłu smoka, o
połamanych głowniach jego żądz, stopionych z jej własnymi. Wtedy, w ciemności, usłyszała
za sobą szelest. Wyczuła, że ktoś ją obserwuje.
- Maelga?
Ale żaden głos, żaden umysł jej nie odpowiedział. Czarne drzewa wyrastały wokół jak
monolity i przesłaniały gwiazdy. Szelest wtopił się w ciszę jak oddech wiatru. Wróciła do
domu ze zmarszczką między brwiami.
Kilka dni później odwiedziła Maelgę. Usiadła na skórze przy kominku i objęła kolana
rękami, a staruszka wpatrywała się w jej twarz, mieszając zupę.
- W lesie jest coś bez imienia.
- Boisz się tego? - spytała Maelga. Sybel spojrzała na nią zaskoczona.
- Oczywiście, że nie. Ale jak mogę to przywołać, skoro nie ma imienia? To dziwne.
Nie przypominam sobie, żebym gdzieś czytała o bezimiennej bestii. Co gotujesz? Gdybym
już nie była głodna, zgłodniałabym od samego zapachu.
- Grzyby - odparła Maelga. - Cebulę, szałwię, rzepę, kapustę, pietruszkę, buraki i coś,
co przyniósł mi Tam, a co nie ma nazwy.
- Pewnego dnia Tam otruje nas wszystkich - mruknęła Sybel.
Oparła lśniącą głowę o kamień i westchnęła. Maelga zerknęła na nią.
- Co to jest? Czy to ma nazwę? Sybel zadrżała.
- Nie wiem. Ostatnio jestem bardzo niespokojna, ale sama nie wiem, czego chcę.
Czasami lecę z Terem w jego myślach, kiedy poluje. Nie potrafi lecieć tak wysoko, jak bym
chciała, ani tak prędko, chociaż ziemia ucieka pod nami, a on wznosi się wyżej niż szczyt
Eldu... Jestem z nim, kiedy zabija. Dlatego tak bardzo pragnę Liralena. Mogłabym wsiąść na
jego grzbiet i polecielibyśmy daleko, daleko w zachodzące słońce, w świat gwiazd. Chcę...
Chcę czegoś więcej niż mój ojciec, a nawet mój dziadek, ale nie wiem, co to jest.
Maelga spróbowała zupy, na jej chudych palcach zamrugały klejnoty.
- Pieprz - stwierdziła. - I tymianek. Ledwie wczoraj przyszła do mnie młoda kobieta.
Chciała zastawić pułapkę na mężczyznę o słodkim uśmiechu i gibkich ramionach. Była
głupia. Nie dlatego że go pragnęła, ale dlatego że pragnęła czegoś więcej.
- Pomogłaś jej?
- Dałam jej szkatułkę słodkiego zapachu. A teraz przez resztę swego życia będzie
nieszczęśliwa i zazdrosna.
Przyjrzała się opartej o kamienie Sybel z czarnymi oczami ukrytymi pod powiekami;
westchnęła.
- Moje dziecko, czy mogę coś dla ciebie zrobić? Sybel otworzyła oczy i uśmiechnęła
się lekko.
- Czy powinnam dodać do swojej kolekcji mężczyznę? Mogłabym. Potrafię przywołać
każdego, kogo zechcę. Ale nie ma takiego, którego bym chciała. Czasami zwierzęta robią się
niespokojne, śnią o dniach ucieczek, przygód, o zdobywaniu mądrości, o dźwięku swych
imion wymawianych z podziwem i lękiem. Te dni minęły. Niewielu pamięta ich imiona, ale
one wciąż o tym śnią... A ja wspominam, jak się uczyłam, jak mój ojciec, a potem ty i Tam
zwracaliście się do mnie moim imieniem... Myślę... Myślę, że na parę dni chciałabym
podążyć tą górską ścieżką w dziwny, niezrozumiały świat.
- Więc idź, dziecko - zachęciła ją Maelga. - Idź.
- Może pójdę. Ale kto będzie doglądał zwierząt?
- Wynajmij jakiegoś magika.
- Dla Tera? Żaden magik go nie utrzyma. Ja umiałam to zrobić już w wieku Tama.
Szkoda, że Tam nie jest w połowie magiem. Ale jest tylko w połowie królem.
- Mam nadzieję, że nigdy mu tego nie powiedziałaś.
- Czy jestem głupia? Co by mu przyszło z tej wiedzy? Takie marzenie uczyniłoby go
nieszczęśliwym. W świecie na dole mogłoby go nawet zabić. Lepiej dla niego, kiedy bawi się
z chłopcami pasterzy, poluje na lisy, a kiedy dorośnie, poślubi jakąś piękną dziewczynę z gór.
Westchnęła znowu. Zmarszczyła lekko białe brwi, a potem wyprostowała się nagle,
zaskoczona, kiedy drzwi odskoczyły. Tam patrzył na nią w napięciu; pot błyszczał mu na
czole, a jasne włosy lepiły się kosmykami do zarumienionej twarzy.
- Sybel... Smok... zranił człowieka... Chodź szybko... I umknął jak zając.
Sybel wybiegła za nim, stanęła przed chatą nieruchomo jak drzewo i jednym szybkim
błyskiem imienia smoka pochwyciła jego myśli.
Gyld.
Poczuła go - zwiniętego w ciemności w wilgotnej jaskini; w jego umyśle wirowały
myśli o locie, o skarbie, o bladej twarzy człowieka wpatrzonego z otwartymi ustami w lecącą
bestię, a potem nagle ukrytej za wzniesionymi rękami. Mruknęła coś, zdziwiona.
- O co chodzi? - spytała Maelga, niespokojnie składając ręce.
Sybel odzyskała swoje myśli.
- Gyld poleciał, by odzyskać złoto, zobaczył go jakiś człowiek i Gyld go zaatakował.
- Och, nie. Kochanie... - Maelga wbiła w twarz Sybel swe czujne spojrzenie. - Znasz
go.
- Znam - odparła powoli Sybel i niepokój błysnął w jej oczach. - To Coren z Sirle.
2
Sybel i Tam przenieśli Corena do domu z białego kamienia, a Maelga podążała za
nimi, niespokojnie szarpiąc długimi palcami splątane loki. Wokół zwierzęta przesuwały się,
pomrukiwały, patrzyły... Tam paplał bez tchu, podtrzymując ciężkie ramiona Corena.
- Schodziłem z domu Nyla, pędziliśmy owce do zagrody, a one tłoczyły się przy
płocie i patrzyły w górę przerażone. Nie wiedzieliśmy czemu, dopóki nie ujrzeliśmy Gylda;
był jak wielki ognisty liść, zielony płomień ze złotem i klejnotami w szponach. Pobiegłem do
domu, ale ciebie nie było, więc pędziłem już do domu Maelgi, kiedy zobaczyłem, że ktoś
przygląda się Gyldowi, patrzy na niego. Gyld zatoczył krąg i runął w dół. Ten człowiek rzucił
się na ziemię, a Gyld przejechał mu po plecach pazurami. Myślę, że Nyl widział Gylda...
Gdzie go położymy?
- Nie wiem - odparła Sybel. - Przykro mi, że jest ranny, ale nie powinien tu
przyjeżdżać. To częściowo moja wina, bo mogłam Gyldowi pozwolić zebrać swoje złoto.
Połóżmy go na stole, żeby Maelga mogła obejrzeć mu plecy. Przynieś poduszkę.
Z gładkiego polerowanego blatu zrzuciła swoje hafty i tam ułożyli Corena. Otworzył
oczy, gdy Tam wsuwał mu poduszkę pod głowę. Plecy, okryte skórzaną kamizelą, miał
poszarpane i poznaczone śladami szponów; płomienne włosy pokrywały strumyczki krwi.
Tam przyglądał mu się, marszcząc brwi na smagłej twarzy.
- Będzie żył? - szepnął.
- Nie wiem - powiedziała Sybel.
Coren odnalazł wzrokiem jej twarz i zobaczyła w jego oczach jaskrawy błękit, taki
sam jak w oczach Tera. Uśmiechnął się do niej lekko. Szepnął coś, a Tam się zarumienił.
- Co on powiedział?
Tam milczał przez chwilę, zaciskając usta.
- Że jesteś okrutna, bo wypuściłaś na niego smoka - wyjaśnił w końcu. Przecież to
nieprawda. Nie ma prawa tak mówić.
- Cóż, może ma - stwierdziła z namysłem Sybel. - W końcu, kiedy przybył tu pierwszy
raz, wypuściłam na niego sokoła Tera.
- Był już tutaj? Kiedy?
Sybel delikatnie przesuwała rękami po plecach Corena, rozchylała porwane ubranie.
- Przyniósł tutaj ciebie, po śmierci twoich rodziców. I za to zawsze będę jego
dłużniczką. Przynieś trochę wody i kłąb lnianej przędzy, a potem zostań i rób, co ci każe
Maelga.
Maelga mruczała coś z tyłu, obracając pierścienie na palcach.
- Jagody czarnego bzu. Ogień, woda, tłuszcz i wino. - Wino?
- Moje nerwy nie są już takie jak kiedyś - wyjaśniła zakłopotana.
- Moje też nie - szepnął boleśnie Coren, leżąc bezwładnie pod rękami Sybel.
Razem opróżniły butelkę wina, obmywając i bandażując rannego, przycinając mu
włosy. Ułożyły Corena w dawno nie używanym łożu Ogarną. Maelga, ze splątanymi lokami,
opadła na fotel przy kominku. Sybel mrużyła czarne oczy, wpatrzona w zielone płomienie.
- Po co tu przyjechał? - spytała cicho. - Na pewno po Tama. Ale to ja wychowałam
Tama, kocham go i nie oddam teraz ludziom, którzy chcą go wykorzystać w swych
rozgrywkach, powodowani nienawiścią. Nie! Nie jest tak mądry, jak myślałam, skoro
przybył, by mnie o to prosić. Jeśli choć jednym słowem wspomni Tamowi o wojnie albo
tronie, ja... Nie, nie nakarmię nim Gylda, ale coś zrobię.
Umilkła, a zielone płomienie tańczyły i migotały w głębinach jej oczu, długie włosy
opadały niczym srebrzysty, przetykany ogniem płaszcz. Maelga zasłoniła palcami oczy.
- Stara już jestem i zmęczona... - mruknęła. - Taki piękny, prawdziwe książątko wśród
ludzi, z niebieskimi oczami i czarnymi rzęsami dawnego władcy Sirle. Na ramionach miał
bitewne blizny.
Sybel zadrżała.
- Nie pozwolę, żeby Tam został ranny w bitwie - szepnęła. Odwróciła się i spojrzała
prosto w żywe, przenikliwe oczy Maelgi.
- Mógłby być cenną figurą w ich rozgrywkach. Jeśli bardzo im na nim zależy, nie
zrezygnują tak łatwo.
- Wtedy będą mieli ze mną do czynienia. Poprowadzę własną grę na własnych
zasadach. Może minąć wiele lat, nim władca Sirle znów zobaczy swego syna.
- Stary władca już nie żyje. Najstarszy brat Corena, Rok, jest teraz władcą Sirle,
władcą bogatej ziemi, obronnych twierdz i armii, która od stuleci zagraża królom Eldwoldu.
Moje dziecko - dodała Maelga zdziwiona - nigdy przedtem nie płakałaś.
- Och, jestem zła. - Sybel niecierpliwie otarła dłonią oczy. Potem spojrzała na lśniące
od łez palce. - To dziwne... Ojciec mówił, że jeszcze przed moim urodzeniem matka płakała,
wyglądając przez okno, ale nie wiedziałam, o co mu chodzi. Dlaczego nie mogę po prosto
rzucić Corena Gyldowi i zakończyć tej sprawy? Ale znam jego imię, dźwięk jego głosu,
porządek jego słów. Jest głupcem, ale żyje, ma oczy do patrzenia i do płakania, ręce do
noszenia dziecka i zabijania, serce do miłości i nienawiści, umysł, którego używa na swój
sposób. W swoim świecie z pewnością jest podziwiany.
- Dziecko - szepnęła Maelga. - Wszyscy jesteśmy z jednego świata.
Sybel umilkła.
Przed snem zajrzała jeszcze do Corena. Tam już spał; wokół siebie czuła w
ciemnościach nocy niejasne sny zwierząt, barwne i niezwykłe jak odpryski dawnych za-
pomnianych opowieści. Podparty białymi kolumnami hol milczał pod jej cichymi krokami.
Ogień przysnął, skulony pośród zwęglonych pulsujących głowni. Cicho otworzyła drzwi i
usłyszała, że Coren bredzi w gorączce.
Odwrócił głowę, by spojrzeć na nią w świetle zgarbionej świecy obok łóżka. Oczy
migotały mu jak oczy Tera.
- Lodowa Pani - szepnął. - On był tak piękny z ametystami i złotem w szponach, ale
mówią, że nigdy, nigdy nie wolno spoglądać w twarz pięknu. Ty też jesteś piękna, biała jak
kość słoniowa i diament, jak ogień, z oczami czarnymi jak serce Drede'a... bardziej... Czar-
nymi jak czarne drzewa lasu Mirkon, gdzie królewski syn Arn zaginął na trzy dni i trzy noce i
powrócił z białymi włosami... Czarne...
- Arn - powtórzyła cicho Sybel. - Skąd znasz tę historię? Jest zapisana tylko w jednym
miejscu, a ja mam klucz do tej księgi.
- Znam. - Zamrugał, jakby falowała przed nim niby płomień. Wyciągnął do niej rękę i
zaraz opuścił, sycząc z bólu. - Jestem ranny - stwierdził zdziwiony. Po czym krzyknął: - Rok!
Ceneth!
- Cicho. Obudzisz Tama.
- Rok!
Poruszył się niespokojnie, odwrócił od niej głowę i usłyszała, jak gwałtownie wciąga
powietrze. Potem umilkł. Pochyliła się nad nim, odgarnęła mu włosy z twarzy. Zmoczyła
winem ręcznik i ocierała mu wilgotne czoło raz za razem, dopóki nie rozluźnił zaciśniętych
pięści. Po oddechu poznała, że zasnął.
Rankiem spała do późna; nadal zmęczona wstała, by zajrzeć do zwierząt. Szła przez
rozległe podwórze otoczone murami, w stronę niewielkiego jeziorka, które Myk zbudował dla
Czarnego Łabędzia. Dumny ptak pływał po nim bezgłośnie pod błękitnoszarym niebem.
Dzikie gęsi i kaczki, uciekające przez góry przed zimą, lądowały tutaj, aby się pożywić.
Wielki łabędź podpłynął do niej, gdy stanęła na brzegu. Jego oczy były niczym płynne złoto,
a myśli poszybowały ku niej jak dźwięk fletu.
Sybel, jesteś ostatnio piękna jak lód rozświetlony księżycowym blaskiem.
Drwiący uśmiech zamigotał w jej oczach.
Lód. Dziękuję. Niczego ci nie brak?
Niczego. Ale są wśród nas inni, którzy nie wydają się tak zadowoleni.
Wiem. Odwiedzę Gylda.
Kto zajmie się książątkiem z Sirle? Słyszałem, że przyszedł, by odebrać to, co
ofiarował.
Niczego mi nie odbierze. Niczego.
Tak? - Wielki łabędź pływał przez chwilę w milczeniu. Kiedy księciu Elonu, jeszcze
dziecku, zagrażali wrogowie jego ojca, przeniosłem go przez noc i blask księżyca tam, gdzie
żaden człowiek nie potrafił go znaleźć.
Będę o tym pamiętać. Dziękuję.
Usłyszała wokół szelest liści i zobaczyła sokoła Tera. Wielkie szpony ptaka
błyszczały w bladym świetle.
Wyczuwam coś znajomego, powiedział, a jego czyste, niebieskie jak lód oczy raz
jeszcze przypomniały jej Corena. Czy każesz mi zrzucić go z urwiska?
Nie. Odniósł już dość ran. Wydaje mi się, że przyszedł po... - urwała, patrząc w bystre
oczy. Jej umysł opróżnił się prędko, jak woda spływająca miedzy kamienie.
Ter nastroszył pióra na wietrze.
Wędrowałem na ręku tego chłopca, słuchałem jego tajemnic, tego, co mówił nocą, co
zdradzał mi, gdyż nie mogłem odpowiedzieć. Wiele łat spędziłem w pałacach łudzi i potrafię
zgadnąć, po co przybyło książątko z Sirle.
Nie rób mu krzywdy, zakazała Sybel. Dopóki cię nie poproszę. On myśli... myśli, że
nasłałam na niego Gylda.
Jakie ma znaczenie, co taki człowiek myśli czy nie myśli? - zdziwił się Ter.
Sybel milczała, we własnych myślach szukając odpowiedzi.
Ma znaczenie, stwierdziła w końcu. Ale nie wiem dlaczego.
Sokół ucichł na długi czas. Czekała w bezruchu, a wiatr targał skrajem jej czarnej
sukni. I wtedy poczuła szarpniecie w umyśle, nagły oszałamiający wzlot uciekających myśli
Tera, jak szybki lot sokoła ku dalekiemu niebu. Ale zachowała czysty umysł, otoczyła nim
uciekające myśli Tera niby krąg, który otacza ziemię i powietrze, zawsze tuż poza zasięgiem
ptaka. I wreszcie jego lot załamał się, zwolnił i zawirował w dół ku tlącemu się ognistemu
porywowi gniewu i mocy, który narastał w Sybel, aż jej ścięgna napięły się niczym struny
harfy, a serce stanęło w ogniu od gorącej krwi Tera. A jednak wciąż w samym jądrze umysłu
trwał chłodny nieskończony pierścień spokoju, kryjący jej własne imię, którego Ter nie mógł
dosięgnąć. Poddał się wreszcie, jego myśli cofnęły się niby fala, a ona odetchnęła powoli.
Rozciągnęła wargi w lekkim tryumfującym uśmieszku.
Po co w ogóle próbujesz? - spytała.
Dla dobra chłopca. Gdybyś się załamała, ja bym zabił.
Przecież ty mnie powstrzymałeś przed zrzuceniem go ze szczytu góry.
Teraz tego żałuję.
Nie pozwolę mu odejść stąd z Tamem.
Ja też nie, zapewnił Ter.
Gdy Sybel wracała do domu, wielka, czarna, zielonooka kocica Moriah zeskoczyła z
drzewa jak cień. Przez chwilę szła u jej boku, a Sybel gładziła palcami aksamitną sierść.
Jest takie zaklęcie, powiedziała wreszcie kocica słodkim, jedwabistym głosem. Moja
dawna pani je znała. Zaklęcie rozpuszcza człowieka tak dokładnie, że pozostają tylko
pierścienie, które miał na rękach.
Maeldze by się to nie spodobało, odparła Sybel. Niczego ci nie brak?
Maelga też robiła wiele rzeczy.
Ale nigdy nie rozpuściła człowieka. Sybel zatrzymała się nagle, zniecierpliwiona.
Zresztą, po co w ogóle o tym myśleć? Ja też tego nie zrobię. Mój ojciec i dziadek nie lubili
ludzi, ale nigdy ich nie zabijali. Nie potrafiłabym zabić człowieka.
Ja mogę.
Wystarczy go nastraszyć.
Cyrin czekał na nią przed drzwiami; jego czerwone, szczere oczka migotały w
jesiennym słońcu.
Jak myślisz, co powinnam zrobić z tym człowiekiem? - zapytała.
Odyniec sapał przez chwilę pod srebrzystą szczeciną.
Sieć słów jest silniejsza niż sieć ze sznura, powiedział w końcu.
A więc?
A wiec ten człowiek rozmawia teraz z Tamem, a język ma niczym słodkousty harfiarz.
Serce Sybel zatrzepotało nagle jak skrzydła którejś z gołębic Maelgi. Weszła do domu
i pobiegła do pokoju Ogarną. Otworzyła drzwi. Tam odwrócił się i spojrzał na nią, dziwnie
zarumieniony. Oczy miał zamglone, jakby zmagał się w myślach z czymś niezrozumiałym.
- On mówi... - urwał i przełknął ślinę. - On mówi, że jestem synem króla Eldwoldu.
Sybel stała nieruchomo przy drzwiach. Gorący rozbłysk żalu wezbrał w niej, pękł i
odpłynął.
- Tam, zostaw go na chwilę - powiedziała cicho. - Musi odpocząć.
Chłopiec wstał, nie odrywając od niej wzroku.
- Powiedział... Czy to prawda, Sybel? Powiedział... Nigdy mi tego nie mówiłaś.
Wyciągnęła rękę i pogładziła jego smagłą twarz.
- Porozmawiam z tobą za chwilę. Teraz nie mogę. Proszę.
Wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Usiadła na fotelu obok łóżka i ukryła twarz
w dłoniach. Po chwili spomiędzy palców dobiegł jej szept:
- Powiedziałeś, że mam go kochać. Więc kochałam jak nikogo w moim świecie. Teraz
chcesz mi go odebrać, użyć w swoich wojennych grach. Powiedz mi więc, które z nas ma
serce z lodu?
Coren nie odpowiadał. Potem wymruczał coś i gorącą ręką dotknął jej dłoni.
- Proszę, spróbuj zrozumieć. Płaczesz?
- Nie płaczę!
Cofnął rękę, a Sybel spojrzała na niego, gdy leżał tak w ciepłym porannym słońcu, z
oczami wciąż błyszczącymi od gorączki i z obnażonymi plecami.
- I co takiego powinnam zrozumieć? Że jeśli dałeś mi Tama, abym go wychowała i
kochała, to teraz wydaje ci się, że możesz przybyć, kiedy zechcesz, i mi go odebrać? Nie
należy do ciebie, nie masz do niego prawa, ponieważ nie jest synem Norrela, tylko Drede'a.
Maelga zdradziła mi to dwanaście lat temu. Kocham go i nie oddam ani tobie, ani Drede'owi.
Nie będzie pionkiem w waszej grze o władzę. Kiedy stąd odejdziesz, powiedz to swojemu
bratu, Rokowi. I nie pozwól, aby przysłał cię znowu. Oprócz mnie są tu inni, którzy ciebie nie
lubią, i następnym razem nie potraktują łagodnie.
Coren, bezwładny w łożu Ogarną, przez chwilę rozważał jej słowa.
- Jak tylko mnie zobaczyłaś, wiedziałaś, po co przybyłem - rzekł w końcu. - A jednak
opatrzyłaś mi plecy i ścięłaś włosy, więc już za późno, żebym się ciebie bał. Jeśli odejdę stąd
bez tego, po co przyjechałem, Rok wyśle mnie z powrotem. Wierzy we mnie. - Umilkł
znowu, a potem uśmiechnął się do niej. - Przysłał mnie tu nie tylko po Tama. Ciebie, Sybel,
także mam przywieźć do Sirle.
Spojrzała na niego zdumiona.
- Oszalałeś.
Ostrożnie pokręcił głową.
- Nie. Jestem najmądrzejszy z moich braci. Było nas siedmiu, pozostało już sześciu.
- Sześciu...
- Tak, a wszystko, co ma Drede, to jeden syn, którego nigdy nie widział. Dziwisz się,
że może się nas obawiać?
- Nie. Sześciu szaleńców w Sirle, a najmądrzejszy z nich to ty; nawet mnie to trochę
przeraża. Tamtej nocy, gdy przywiozłeś Tama, myślałam, że jesteś mądry, bo wiedziałeś o
niezwykłych rzeczach. Ale w tej sprawie jesteś głupcem.
- Wiem. - Coren mówił cicho, lecz coś zmieniło się w jego twarzy. Odwrócił od niej
wzrok, przywołując wspomnienia. - Widzisz, kochałem Norrela. Wiesz co nieco o miłości. A
Drede go zabił. Tak, w tej sprawie jestem głupcem. Wiem co nieco o nienawiści.
Sybel nabrała tchu.
- Przykro mi, ale nie interesuje mnie twoja nienawiść. Do Tama nie masz żadnych
praw i nie możesz go zabrać.
- Rok przysłał mnie, abym kupił twoje umiejętności.
- Nie mają ceny, którą mógłbyś zapłacić.
- Czego byś chciała, na całym świecie?
- Niczego.
- Nie... - Spojrzał na nią. - Powiedz mi. Kiedy patrzysz w głąb swego serca, sama,
czego pragniesz? Powiedziałem ci już, czego ja pragnę.
- Śmierci Drede'a?
- Czegoś więcej: jego władzy, nadziei, a potem życia. Sama widzisz, jakim jestem
głupcem. A ty czego pragniesz?
Milczała przez chwilę.
- Szczęścia Tama - odparła w końcu. - I Liralena. Coren rozciągnął usta w uśmiechu.
- Liralen. Cudowny, białoskrzydły ptak, którego książę Neth schwytał tuż przed
śmiercią. Widziałem to w swoich snach, bo miewałem sny o wszystkich twoich zwierzętach.
Ale nigdy nie śniłem o tobie. Nie wiedziałem o tobie. Czy możesz schwytać tego ptaka, Sy-
bel? Tak niewielu to się udało.
- A możesz mi go dać?
- Nie. Mogę dać ci coś innego; miejsce u władzy w krainie, gdzie władza jest
bezgraniczna, a zaszczyty niezrównane. Czy to wszystko, czego pragniesz? Żyć tutaj, na tej
górze, odzywać się tylko do zwierząt, które żyją snami o swej przeszłości, i do Tama, który
ma przyszłość, jakiej ty mieć nie możesz? Jesteś związana regułami swego ojca, żyjesz jego
życiem. Pozostaniesz tu, zestarzejesz się i umrzesz, żyjąc dla innych, którzy cię nie
potrzebują. Pewnego dnia Tam nie będzie cię potrzebował. Co w latach, jakie nadejdą,
pozostanie ci z życia, prócz ciszy, która nie ma znaczenia, starożytnych imion, których nie
wymawia się już poza tymi murami? Z kim będziesz się śmiała, kiedy Tam dorośnie? Kogo
będziesz kochać? Liralena? To tylko sen. Pomyśl o świecie, który rozpościera się poza tą
górą.
Nie odpowiadała. Kiedy nie poruszyła się, wyciągnął rękę i odsunął pasma jej
włosów, by zobaczyć nieruchomą jasną twarz.
- Sybel - szepnął.
Podniosła się nagle. Wybiegła do ogrodu, szła w zamyśleniu jak ślepa pod
czerwonolistnymi drzewami i ciemnymi sosnami. Po chwili Tam dogonił ją bezszelestnie jak
leśne zwierzę i objął. Drgnęła.
- Czy to prawda? - szepnął. Kiwnęła głową.
- Tak.
- Nie chcę stąd odchodzić.
- Więc nie odejdziesz. - Pogładziła go po jasnych włosach, które odziedziczył po
rodzinie matki, a potem westchnęła lekko. - Nie pamiętam, żebym kiedyś tak cierpiała. I
zapomniałam porozmawiać z Gyldem.
- Sybel...
- Słucham.
Nie mógł znaleźć właściwych słów.
- Powiedział... powiedział, że uczyni mnie królem Eldwoldu.
- Chce cię wykorzystać, chce zyskać władzę dla siebie i swojej rodziny.
- Powiedział, że ludzie mnie szukają, by sprzedać... sprzedać mojemu ojcu... że muszę
być ostrożny. Powiedział, że Sirle może mnie ochronić.
- Zastanawiam się jak. Przegrali z Drede'em na równinie Terbrec.
- Myślę... Powiedział, że jest tam miejsce dla nas obojga, ważne miejsce w tym
świecie w dole... jeśli tylko zechcemy. Nie wiem, czy chcę zostać królem. Nie wiem, kim jest
król, ale powiedział, że będę miał piękne konie, białe sokoły i... Sybel, sam nie wiem, co mam
robić! Będę chyba wtedy kimś innym niż Tam, który pasie owce i wspina się po skałach z
Nylem. - Spojrzał na nią błagalnie; jego ciemne oczy błyszczały. Gdy nie odpowiadała,
chwycił ją za ramiona i potrząsnął lekko, z rozpaczą. - Sybel...
Na chwilę zasłoniła oczy.
- To jest jak sen. Tam, odeślę go wkrótce, zapomnimy o nim i rzeczywiście będzie to
snem.
- Odeślij go jak najszybciej.
- Tak zrobię.
Puścił ją, już uspokojony. Nagle spojrzała na niego, jakby zobaczyła go po raz
pierwszy: wysoką postać, obietnicę szerokich ramion, grę mięśni twardych od wspinaczki.
Stał przed nią w napięciu.
- Wkrótce - szepnęła.
Skinął głową, a potem szedł obok, bosymi nogami kopał szyszki, zatrzymywał się, by
spojrzeć tam, gdzie coś ukrytego w poszyciu uciekło prędko.
- Co zrobisz ze złotem Gylda? - zapytał. - Przyniósł już wszystko?
- Wątpię. Będę musiała pozwolić mu na latanie nocą.
- Ja to przyniosę... Nyl i ja... Uśmiechnęła się nagle.
- Och, Tam, jesteś taki niewinny.
- Nyl nie zabierze tego złota!
- Nie, ale też o nim nie zapomni. Złoto jest straszne i potężne. To stwórca królów.
Odwrócił się szybko.
- Nawet nie chcę myśleć o tym słowie. - Przystanął, by zajrzeć w dziuplę drzewa. - W
zeszłym roku było tu gniazdo z niebieskimi jajami... Sybel, chciałbym być twoim synem.
Wtedy mógłbym rozmawiać z Terem, Cyrinem i Gulesem, i nikt... nikt nie mógłby mnie stąd
zabrać.
- Nikt cię nie zabierze. Sokół Ter i tak by Corenowi nie pozwolił.
- Co może zrobić? Zabije Corena? Zabił dla Aera. Powstrzymasz go przed tym? -
zapytał nagle, a ona nie odpowiedziała. - Sybel...
- Tak!
- Wiesz, chciałbym, żebyś go powstrzymała - rzekł cicho. - Ale wolałbym, żeby nie
przyjeżdżał. Jest... Chciałbym, żeby nie przyjeżdżał!
Odbiegł od niej, szybki i cichy jak kot pośród lasu. Patrzyła, jak znika między
drzewami, a jesienne wiatry pognały nagle jego śladem. Usiadła na powalonym pniu i
spuściła głowę. Potężna, delikatna i ciepła sylwetka osłoniła ją od wiatru. Podniosła głowę i
spojrzała w spokojne złociste oczy lwa Gulesa.
Co się stało, Biała Pani?
Uklękła, objęła lwa ramionami i ukryła twarz w jego grzywie.
Chciałabym mieć skrzydła, żeby odlecieć stąd, odlecieć i nigdy nie wrócić!
Co cię niepokoi, potężne dziecię Ogama? Cóż może cię niepokoić? Co takiego mógł
powiedzieć ktoś tak nieważny jak Coren z Sirle, że tak cię to dotknęło?
Przez chwilę nie odpowiadała. Wreszcie szepnęła, zaciskając palce na złocistym,
splątanym futrze:
Zabrał moje serce i zaproponował mi je z powrotem. A ja myślałam, że jest niegroźny.
Długo siedziała wśród drzew, kiedy lew Gules już odszedł. Niebo pociemniało,
zeschłe liście wirowały wokół niej w nieskończonych kręgach. Wiatr był zimny jak metal
okutych ksiąg. Dmuchał znad śnieżnego szczytu Eldu, poprzez wilgotne, chłodne mgły, by
jęczeć pośród wielkich drzew w jej ogrodzie. Wspominała Tama biegnącego z nagimi
ramionami i boso po słodkiej, letniej trawie, Tama krzyczącego na wielkie jastrzębie, gdy
głos górskich dzieci odpowiadał mu jak echo. A potem jej myśli odpłynęły ku milczącym
komnatom w wieżach magów, skąd wykradała księgi. Słuchała, jak magowie kłócą się ze
sobą, patrzyła, jak pracują, a potem uśmiechała się i odchodziła w ciszy, unosząc starożytne
cenne tomy, zanim zdali sobie sprawę, że ktoś się zjawił.
- Czego chcesz? - szepnęła do siebie bezradnie, ale kiedy przemówiła, wiedziała, że
spośród cieni drzew obserwuje ją coś bez imienia.
Wstała powoli. Wiatr sunął obok niej, szybki i pusty. Czekała w milczeniu, z umysłem
jak nieruchome jezioro - szukała zmarszczki innego umysłu. Wreszcie, nie szepnąwszy nawet
o swoim odejściu, to coś Zniknęło. Odwróciła się wolno i poszła do domu.
Coren zwrócił ku niej głowę. Dostrzegła ciemne linie bólu pod oczami i suche wargi.
Usiadła obok i pogładziła go po twarzy.
- Nie możesz umrzeć w moim domu - szepnęła. - Nie chcę, by twój głos prześladował
mnie nocą.
- Sybel...
- Powiedziałeś już wszystko, teraz słuchaj. Mogę w tym domu zestarzeć się i
pomarszczyć jak księżyc, ale nie zapłacę za swoją wolność szczęściem Tama. Widziałam, jak
krzycząc radośnie, biegnie po łąkach z sokołem Terem na dłoni. Widziałam, jak nocą śni o ni-
czym, obejmując ramionami Moriah i Gulesa. Nie pojadę z tobą do Sirle, by zobaczyć go
skrzywdzonego, wykorzystanego przez ludzi, zdumionego pustą obietnicą władzy; będzie
narażony na nienawiść, kłamstwa i wojny, których nie zrozumie. Możesz zrobić z niego króla,
ale czy będziesz go kochał? Zajrzałeś w moje serce tymi dziwnymi, wszystko widzącymi
oczami, i znalazłeś tam kilka prawd. Jestem dumna i ambitna, chcę używać swojej władzy,
lecz prócz siebie mam jeszcze kogoś, o kim muszę myśleć. To twoje dzieło. I twoja klęska.
Dlatego odejdziesz stąd i już nie wrócisz.
Spojrzał na nią, lecz nie potrafiła odczytać wyrazu jego twarzy.
- Drede przyjdzie po swego syna - rzekł. - Na dworze jest stara dama, wysoko
urodzona, która przysięgła, że Rianna i Norrel nigdy nie byli sami, nigdy dłużej niż chwilę.
Próbowała im pomóc, gdyż stale spiskowali, by choć jeden dzień mieć dla siebie, choć pół
nocy, ale zawsze ktoś im przeszkodził. Zabraliśmy to dziecko zaraz po narodzinach, bojąc się
o jego życie, a ta kobieta myślała, że możemy je zabić, jeśli dowiemy się prawdy, że to syn
Drede'a. Druga żona króla zmarła bezdzietna, on sam się starzeje. Rozpaczliwie pragnął
dziedzica, a ta kobieta dowiedziała się jakoś, że dziecko żyje i nie ma go w Sirle. Więc
powiedziała Drede'owi prawdę i teraz zyskał kruchą nadzieję. Wie, że dawno temu ktoś z
rodziny Rianny poślubił maga żyjącego wysoko na górze Eld, gdzie trafia niewielu ludzi. Co
zrobisz, kiedy król przybędzie po swego syna? Poruszyła się niespokojnie.
- To nie twoja sprawa.
- Drede jest człowiekiem twardym, zgorzkniałym. Już dawno zapomniał, co to jest
miłość. W Mondorze ma dla Tama zimne komnaty i dom pełen podejrzliwych, zastraszonych
ludzi.
- Są sposoby, żeby nie dopuścić Drede'a do mojego domu.
- A w jaki sposób nie dopuścisz do serca Tama myśli o ojcu? Tak czy inaczej, Sybel,
świat sięgnie po tego chłopca.
Nabrała tchu i wolno wypuściła powietrze.
- Po co przyjechałeś z taką wieścią? Kazałeś mi kochać Tama. Kochałam go. A teraz
każesz mi przestać go kochać. Ale nie przestanę ani dla Roka, ani dla Drede'a, ani dla twojej
nienawiści. Pielęgnuj ją sobie gdzie indziej, nie w moim domu, w łożu Ogama.
Coren, zniechęcony, machnął ręką.
- Strzeż go więc uważnie, bo nie jestem jedynym, który go szuka. Mówiłem Rokowi,
że nie przyjedziesz, lecz i tak mnie wysłał. Starałem się ze wszystkich sił. - Spojrzał jej w
oczy. - Przykro mi, że odmawiasz.
- Nie wątpię.
- Przykro mi też, że zraniłem cię tym, co powiedziałem. Wybaczysz mi?
- Nie. - Och.
Odwrócił się, przesuwając rękami bez celu. Wtedy powiedziała łagodniej:
- Spróbuj zasnąć. Chcę jak najszybciej odesłać cię braciom.
Pochyliła się, aby sprawdzić opatrunki na plecach. Jego zamglone bólem oczy
błyszczały jasno. Pogładził ją po twarzy.
- Biały płomień... Żaden z siedmiu rodu Sirle nie widział nigdy kogoś takiego jak ty.
Nawet Norrel, kiedy pierwszy raz zobaczył królową Eldwoldu, gdy szła ku niemu wśród
błyszczących drzew... Biała jak błysk w oczach księżycoskrzydłego Liralena...
Znieruchomiała.
- Corenie z Sirle, czy patrzyłeś w oczy Liralena, że znasz ich kolor?
- Mówiłem ci już, jestem mądry.
A potem zagryzł wargi. Cofnął dłoń i zacisnął mocno. Dała mu wina, zwilżyła twarz i
opatrunki na plecach, aż w końcu zasnął, a zmarszczki na jego czole złagodniały.
* * *
Wyjechał, kiedy pierwszy śnieg spadł z białego, gładkiego zimowego nieba. Sybel
przywołała mu konia, który biegał dziko wśród skał, a Maelga podarowała ciepły płaszcz z
owczej wełny. Zwierzęta zebrały się, by patrzeć, jak odjeżdża; pokłonił im się trochę sztywno
i wskoczył na siodło.
- Żegnajcie. Sokole Terze, Władco Powietrza; Moriah, Pani Nocy; Cyrinie, Strażniku
Mądrości, który okpił trzech mędrców na dworze władcy Dornu. - Przebiegł smutnym
wzrokiem po dziedzińcu. - Gdzie jest Tamlorn? Niewiele rozmawialiśmy, myślałem jednak,
że jesteśmy przyjaciółmi.
- Musiałeś się pomylić - stwierdziła Sybel, a Coren odwrócił się do niej szybko.
- Czy on także, jak ty, lęka się swoich pragnień?
- To coś, czego się nigdy nie dowiesz.
Ujęła dłoń, którą podał, pochylając się w siodle. Przez chwilę ściskał jej rękę.
- Czy możesz przywołać człowieka?
- Jeśli zechcę - odparła zdziwiona. - Nigdy tego nie robiłam.
- Więc jeśli kiedykolwiek będziesz miała powody do lęku przed jakimkolwiek
człowiekiem, który tu przybędzie, czy zechcesz mnie przywołać? Przyjadę. Wszystko rzucę i
przybędę do ciebie. Zgadzasz się?
- Dlaczego? Przecież wiesz, że nic dla ciebie nie zrobię. Po co masz jechać aż z Sirle,
żeby mi pomóc?
Przyglądał się jej w milczeniu, potem wzruszył ramionami. Śnieg topniał w jego
ognistych włosach.
- Nie wiem. Zrobisz to?
- Jeśli będę cię potrzebować, zawołam. Puścił jej rękę i uśmiechnął się.
- A ja przybędę.
- Ale pewnie nie będę cię potrzebować. W każdym razie, jeśli zechcę cię mieć, mogę
cię przywołać, a ty przyjedziesz, czy zechcesz, czy nie.
Westchnął.
- Zechcę przyjechać - powtórzył cierpliwie. - To wielka różnica.
- Naprawdę? - Uśmiech błysnął w jej oczach. - Wracaj do domu, do swego świata,
Corenie. Tam jest twoje miejsce. Potrafię sama o siebie zadbać.
- Być może. - Chwycił wodze i skierował wierzchowca w stronę drogi wijącej się ku
Mondorowi. Spojrzał na nią raz jeszcze, a jego oczy miały kolor czystej górskiej wody. -
Pewnego dnia przekonasz się, jak dobrze mieć kogoś, kto z własnego wyboru zechce przybyć,
kiedy zawołasz.
3
Zima zamknęła ich w mocnym uścisku. Wielkie śnieżne zaspy otaczały dom.
Łabędzie jezioro zamarzło i leżało teraz wśród śniegu niczym krystaliczna twarz księżyca.
Sople lodu zwisały w oknach białego holu, zamarzniętymi łzami opadały w dół u drzwi.
Zwierzęta przychodziły do ciepłego domu i odchodziły swobodnie, znajdowały ciemne ciche
miejsca wśród skał, by zasnąć. Gyld spał zwinięty na swoim złocie; czarna kocica Moriah
przez długie godziny drzemała i śniła przy kominku. Sybel pracowała w cichym pokoju pod
kopułą, czytała, poprzez ogniste czarne nieba nocne i dzienne, barwy księżyca, przywoływała
Liralena. Posłała swe badawcze i delikatne wezwania poprzez cały Eldwold - na południe, ku
pustyniom, na mokradła Fyrbolgu na wschodzie, do lasu Mirkon na północy i do milczących,
niezbadanych krain jezior leżących poza żyznymi ziemiami władców Nicconu w północnym
Eldwoldzie. Zawsze odpowiadała jej cisza, ale cierpliwie wołała znowu.
Tam jakby nie zauważył tej zimy. Całe dnie spędzał w małych kamiennych domkach
ukrytych pod występami albo obejmując ramieniem Gulesa, leżał milczący, wpatrzony w
zielone płomienie. Czasami polował z Terem na ręce. Pewnego ranka w środku zimy zajrzał
do pokoju pod kopułą i znalazł na podłodze nieruchomą Sybel, śpiącą po długiej nocy
przywoływania. Przyklęknął obok i dotknął jej ramienia. Ocknęła się gwałtownie.
- Co się stało, Tam?
- Nic - powiedział smutno. - Nie widuję cię całymi dniami. Pomyślałem, że może się
zastanawiasz, gdzie jestem.
Przetarła dłońmi oczy.
- Aha. No tak. Co robiłeś? Byłeś z Nylem?
- Tak. Pomagam mu karmić owce. Wczoraj naprawialiśmy płot, który zawalił się pod
śniegiem, a potem zabrałem Tera do jaskini. Zimą w jaskiniach jest ciepło. A potem... Sybel...
- Przyglądała mu się i czekała. Zmarszczył czoło i spuścił wzrok, pocierając dłońmi uda. -
Powiedziałem... Nylowi o Corenie, powtórzyłem, co mówił... A Nyl powiedział... że gdyby
on był królem, toby tutaj nie mieszkał, nie karmił owiec i nie biegał latem na bosaka. A
potem... potem było mu trudno ze mną rozmawiać. Ale jutro znowu idziemy do jaskini.
Sybel westchnęła. Oparła czoło o kolana i milczała przez chwilę.
- Jestem zmęczona tym wszystkim. Tam, powiedziałeś komuś oprócz Nyla?
- Nie. Tylko Terowi.
- Więc niech Nyl ci obieca, że nikomu tego nie powtórzy. Ludzie mogą przyjść i
zabrać cię, czy tego chcesz, czy nie. Ci, którzy nie chcą, żebyś został królem, zechcą ci
wyrządzić krzywdę. Powiedz to Nylowi, powiedz, żeby nie odpowiadał na żadne pytania
żadnego człowieka, którego nie zna. Dobrze?
Przytaknął. I zaraz podniósł głowę.
- Czy mój ojciec po mnie przyjedzie? - zapytał cicho.
- Być może. Chcesz, żeby przyjechał?
- Myślę... Chciałbym go zobaczyć. Sybel...
- Słuchani.
- Czy to źle? - szepnął. - To źle?
Westchnęła znowu, z roztargnieniem zwijając w palcach długie włosy.
- Och, gdybyś był starszy... To nie jest źle, ale źle być wykorzystywanym przez ludzi,
pozwolić, by decydowali, kim musisz być, a kim być ci nie wolno. Źle jest nie mieć w życiu
wyboru. Gdybyś był starszy, sam mógłbyś wybrać swoją drogę. Ale jesteś tak młody i tak
mało znasz ludzi... A ja wiem niewiele więcej. - Nabrała tchu. - Tam, czy chcesz tego?
- Nie chcę zostawiać ciebie i zwierząt. - Ucichł, oczy zaszły mu mgłą, jakby zajrzał w
głąb siebie. - Nyl... wytrzeszczył oczy jak sowa, kiedy mu powiedziałem. Sam czułem się
trochę dziwnie. Chciałbym zobaczyć ojca. - Spojrzał jej w oczy. - Mogłabyś go dla mnie
przywołać. Nie wiedziałby, kim jestem, tylko bym popatrzył. Chciałbym wiedzieć, jak
wygląda...
Czubkami palców lekko dotknęła powiek. Czuła na sobie skupiony, pełen nadziei
wzrok Tama.
- Jeśli go przywołam - powiedziała - może się okazać, że nie masz już wyboru, czy
zostać, czy wyjechać.
- Nie będzie wiedział, że to ja! Będę udawał, że jestem bratem Nyla. Spójrz na mnie,
Sybel! Skąd może wiedzieć, że jestem jego synem?
- A jeśli zobaczy w twojej twarzy twoją matkę? Tam, wystarczy, że raz spojrzy w
twoje jasne, pełne nadziei oczy, a powiedzą mu więcej niż kolor twoich włosów czy rysy
twarzy.
Wstała. Tam chwycił ją za rękę.
- Proszę, Sybel - szepnął. - Proszę.
Przywołała więc tego ranka króla Eldwoldu; wywołała go z ciepłego domu o
podłogach pokrytych futrem i ścianach błyszczących haftem dawnych opowieści. Trzy dni
później nadjechał po twardym śniegu z dwójką ludzi - ciemne drobne figurki, jak brunatne
pomarszczone liście na białej ziemi. Wiatr czekał zamarznięty wśród pokrytych lodem gałęzi,
oddechy zawisały jeźdźcom przed twarzami jak biała mgła. Trzej konni jechali wolno krętą
ścieżką pod górę, od strony miasta. Sybel obserwowała z okna, jak pojawiają się i znikają
między drzewami. Wyczuwała umysł króla, potężny i niespokojny jak myśli Tera, wypeł-
niony okruchami wspomnień, twarzy, wydarzeń, bitewnego zapału i miłości. W zakątku tego
umysłu, niczym białą, chłodną, wieczną mgłę odnalazła czarny zimny kamień zazdrości i
czarne jądro samotności przepełnionej strachem. Kiedy się zbliżył, wysłała wezwanie do
Tera, który latał z Tamem, by sprowadził chłopca z powrotem.
Cyrin przyniósł wieść, że stanęli u bramy.
Widziałem kiedyś człowieka, który skoczył w przepaść, żeby sprawdzić, jaka jest
głęboka, zauważył, idąc obok Sybel po śniegu. Jego szeroki grzbiet porastała gęsta
srebrzystobiała szczecina zimowej sierści. Ale nie wątpię, że ty jesteś mądrzejsza.
Pokręciła głową.
Nie jestem mądra, jeśli chodzi o Tama.
Łatwo przywołać mężczyznę do swego domu, ale nie tak łatwo go skłonić, by
wyjechał.
Wiem. Myślisz, że o tym nie myślałam? Ale Tam chce zobaczyć ojca.
Otworzyła bramę i wyszła na spotkanie trzech jeźdźców.
- Czy jesteś czarodziejką Sybel? - zapytał ją król Eldwoldu.
Spoglądał na nią z wysoka, z siodła, a dłonie w rękawicach oparł na szyi karego
rumaka. Ubrany był skromnie i okryty czarnym płaszczem, podobnie jak dwaj ludzie, którzy
mu towarzyszyli. Lecz Sybel widziała tylko jego; patrzyła w szare zmęczone oczy otoczone
pajęczyną zmarszczek, na nieustępliwą linię ust, na grzywę siwych włosów.
- Tak, jestem Sybel.
Milczał przez chwilę, a ona nie potrafiła z oczu odczytać jego myśli. Zsiadł z konia i
stał z wodzami w dłoni.
- Czy wiesz, kim jestem? - zapytał ściszonym głosem, zaciekawiony.
Uśmiechnęła się lekko.
- Czy mam powiedzieć głośno twoje imię? Nerwowo pokręcił głową.
- Nie. - A potem on także się uśmiechnął; zmarszczki pogłębiły się w kącikach oczu. -
Jesteś trochę podobna do... do mojej pierwszej żony. Byłyście krewnymi. Wiesz o tym,
oczywiście.
- Tak. Lecz niewiele więcej wiem o mojej rodzinie ani o nikim innym, kto żyje poza tą
górą. Nie mam nic wspólnego ze sprawami ludzi.
- Trudno mi w to uwierzyć. Miałabyś wielką władzę, gdybyś wtrącała się w ludzkie
sprawy, zwłaszcza w tych niespokojnych czasach. Żaden mężczyzna nie zaofiarował ci takiej
władzy?
- Ty chcesz mi ją ofiarować? Po to przyjechałeś na górę w środku zimy?
Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu.
- Czy ludzie z miasta nie przychodzą do ciebie po radę albo by kupić jakieś drobne
zaklęcia, przysługi, żeby uleczyć dzieci lub może krowy? Skrócić nieco życie bogatego
krewnego? Uwieść znużonego męża?
- Trochę niżej, przy drodze, mieszka stara kobieta, Maelga. Ona robi dla nich takie
rzeczy. Może jej szukasz?
- Nie. Przybyłem... pod wpływem impulsu. Chciałem ci zadać jedno pytanie. Słyszałaś
może o chłopcu, który żyje na tej górze, a jednak nie jest dzieckiem nikogo z tej okolicy?
Przypomnij sobie. Zapłacę wysoką cenę za prawdziwą wieść.
- Jak ma na imię? Ile ma lat?
- Dwanaście, trzynaście skończy na wiosnę. Imienia nie znam.
Usłyszał jakieś okrzyki zza drzew i obejrzał się. Tam i Nyl biegli po zboczu w ich
stronę, roześmiani i niezgrabni w głębokim śniegu. Wysoki głos Tama dobiegał wyraźnie
pośród ciszy.
- Nyl! Nyl, czekaj! Widziałem jeźdźców... Król znowu spojrzał na Sybel.
- Kto to jest?
- Górskie dzieci. Mieszkają tu od zawsze. Mówiła z roztargnieniem, patrząc, jak Ter
nabiera prędkości i szybką, ciemną linią leci przed Tamem prosto do niej. Wylądował
gwałtownie na ramieniu króla. Pochwyciła spojrzenie jego błękitnych oczu i powiedziała:
Nie.
Król stał spokojnie w uścisku szponów; tylko wargi drgały mu lekko.
- Jest twój?
- Tak. To dobry strażnik dla samotnej kobiety.
Rzuciła Terowi jedno słowo: Znikaj, a on po chwili przeleciał na mur za jej plecami.
Król odetchnął bezgłośnie.
- Nie widziałem jeszcze tak wielkiego ptaka. Dziwne, że się go nie boisz.
- Z pewnością znasz się na władzy.
- Tak, ale... - Urwał nagle, a drobny, niepewny uśmieszek błysnął w jego oczach
niczym strumień płynący pod warstewką lodu. - Zawsze trochę się obawiam tych, nad
którymi mam władzę.
Nyl i Tam zwolnili i podeszli, nerwowo zerkając na twarze królewskich strażników.
- Sybel - powiedział Tam, a Drede odwrócił się nagle. - Maelga cię potrzebuje.
Odruchowo wyciągnął rękę, by uspokoić królewskiego rumaka, a w szeroko
otwartych oczach błysnęło pytanie.
- Ten człowiek przyjechał z Mondoru - powiedziała łagodnie Sybel. - Szuka kogoś,
kogo utracił.
Nyl stanął obok Tama. Jego oddech pulsował bielą w zimnym powietrzu.
- Czy znacie chłopca w waszym wieku, który mieszka na tej górze, ale nie urodził się
tutaj? - zapytał król, a gdy Nyl pokręcił głową, zwrócił się do Tama: - A ty? Będzie nagroda.
Tam przełknął ślinę. Przesuwał dłonią w górę i w dół po aksamitnej szyi konia.
- Nie - powiedział w końcu. Opanował się trochę i dodał już pewniejszym głosem: -
Nie.
Król lekko zmarszczył szare brwi.
- Jakie macie imiona?
- Jestem Nyl, a to mój brat, Tam.
- Twój brat? Nie jesteście podobni. - Dotknął kosmyka czarnych włosów Nyla, które
uwolnione spod czapki opadły na jego szczupłą, piegowatą twarz.
- Nigdy nie byliśmy podobni - stwierdził Tam, a potem znieruchomiał, kiedy król
sięgnął dłonią i zsunął kaptur jego płaszcza, odsłaniając jasne włosy.
Sokół Ter krzyknął za nimi. Król ujął Tama pod brodę, a chłopcu zadrżały usta, lecz
zaraz rozciągnął je w uśmiechu, który błysnął mu w oczach. Król przymknął powieki, puścił
Tama i zwrócił się do Sybel:
- Muszę porozmawiać z ich matką. Czy mówiła coś o swoich synach? Coś
niezwykłego?
- Nie - zapewniła. - Nic. To zwykłe dzieciaki. Przez chwilę król patrzył jej prosto w
oczy.
- Zastanawiam się, co naprawdę wiesz ty, która mnie poznałaś. Myślę, że odwiedzę
cię ponownie. - Odwrócił się i położył Tamowi dłoń na ramieniu. - Weź wodze mego konia i
prowadź do waszego domu.
- Mamy nie ma w domu - oznajmił nagle Nyl. - Poszła pomóc Martę, która rodzi
dziecko. Mam ją sprowadzić?
- Tak. Idź - odparł Drede.
Nyl zniknął między drzewami. Tam pociągnął konia, mrucząc coś do niego. Raz
jeszcze odwrócił się ku Sybel, a ona odeszła przez ogród do milczącego domu, do pokoju pod
kopułą. Usiadła, z rękami na kolanach, patrzyła przed siebie, nie widząc niczego.
Tam wrócił po długim czasie. Podszedł w milczeniu i wsunął się pod zasłonę jej
długich włosów, jakby znów był małym dzieckiem. Milczał przez chwilę, a potem odezwał
się cicho:
- Nyl pobiegł przodem i powiedział matce, jak okłamaliśmy króla. Nie był... nie był
mnie pewien. Sybel...
Czuła, że drży.
- Co się stało, Tam?
- On... trochę rozmawialiśmy. On...
Nagle położył jej głowę na kolanach. Głaskała go delikatnie, a on płakał, gniotąc
palcami jej suknię. Uspokoił się wreszcie. Wzięła jego twarz w dłonie.
- Tam, to nie takie straszne, że chłopiec chce mieć ojca.
- Ale ciebie też kocham! Nie chcę cię zostawiać, ale chciałem... chciałem powiedzieć,
że jestem jego synem, i patrzeć mu w oczy, zobaczyć, czy jest ze mnie dumny.
Rozmawialiśmy o Terze. Powiedział, że jestem dzielny, bo nie boję się z nim polować. -
Patrzył na nią smutny i zrozpaczony. - Nie wiem, co robić. Chcę zostać i chcę pojechać.
Sybel, jeśli odjadę, pojedziesz ze mną?
- Ależ Tam, co zrobię ze zwierzętami?
- Musisz jechać! Weźmiesz zwierzęta... Sybel, on będzie chciał, żebyś przyjechała...
Coren też chciał... Mogłabyś dużo dla niego zrobić...
- Przeciwko władcom Sirle? - spytała trochę ostrzej i Tam umilkł. - Do tego by mnie
wykorzystał.
- Nie obchodzi mnie, do czego chce cię wykorzystać - szepnął Tam. - Chcę, byś
pojechała.
Pokręciła głową, a oczy jej pociemniały.
- Nie. Zrobię dla ciebie wszystko prócz tego. Ty masz swoje życie, a ja swoje. Przykro
mi, ale musisz wybierać między nami. Gdybyś mnie potrzebował, zawsze znajdziesz mnie tu,
na tej górze... Nie, nie płacz, Tam. - Uśmiechnęła się, choć sama miała wilgotne oczy. Pal-
cami otarła łzy z jego twarzy. - Kiedyś byłeś mały i pasowałeś do moich ramion... - szepnęła -
nie wiedziałam wtedy, że urośniesz i tak mnie zranisz.
- Sybel, jedź ze mną... proszę...
- Tam... - szepnęła bezradnie, a on nagle pobiegł przez pusty dom na dziedziniec.
Usłyszała, jak wśród padającego w ciszy śniegu woła Tera.
Wstała powoli, jak ślepa podeszła do ognia i wyciągnęła ręce. Kocica Moriah
obserwowała ją w milczeniu, bez mrugnięcia szmaragdowych oczu. Potem Sybel zarzuciła
płaszcz na ramiona i zeszła ścieżką w dół stoku, do chaty Maelgi.
Siedziała bez słowa na owczej skórze przy palenisku, z głową opartą o kamienie, i
wpatrywała się w ogień pod kociołkiem. Maelga poruszała się szybko, kręciła się po domu, a
bury kot kręcił się jej wokół nóg. Po chwili stara kobieta uklęknęła obok Sybel, objęła ją.
- Co się stało, moje dziecko? - szepnęła. - Co leży zamarznięte w twoich oczach, tak
że nie możesz nawet płakać?
Gładziła ją po jasnych, lśniących włosach, aż Sybel wyszeptała suchym, cichym,
dalekim głosem:
- Tam odchodzi. Masz na to jakieś zaklęcie?
- Och, Biała Pani, w całym świecie nie ma na to zaklęcia.
Przez następne dni Tam mówił niewiele. Sybel widywała go rzadko. Przychodził jeść i
spać, a potem znikał w milczeniu, by przemierzać zimowy świat: ciemnooki, z Terem na
dłoni albo Nylem u boku. Pracowała trochę, przez długie godziny siedziała z
niedokończonym haftem na kolanach lub krążyła niespokojnie przed kominkiem. Zwierzęta
milczały wokół niej, poruszały się cicho i dyskretnie, w ciszy obserwowały dom i dziedziniec.
Wreszcie któregoś szarego poranka weszła do pokoju pod kopułą i spojrzała na biały zimny
świat, na nieskończone, bezszelestne płatki śniegu. I znowu posłała wołanie do Mondoru, aby
zaniepokoić serce króla Eldwoldu.
Przybył tego samego dnia, sam pośród zimy. Spotkała go przy bramie; lew Gules i
odyniec Cyrin stali za jej plecami. Król spojrzał na nią w milczeniu, lekko zaskoczony.
- Wezwałam cię - powiedziała. Zdumiał się.
- Wezwałaś mnie?
- Wołałam i przyszedłeś. Tak jak mój ojciec i dziad przywoływali do siebie pradawne
bestie Eldwoldu.
Pokręcił głową.
- To niemożliwe - szepnął, a ona uśmiechnęła się; twarz miała bladą od chłodu.
- Przywołałam cię wcześniej, żeby Tam mógł cię zobaczyć i zdecydować.
Zmrużył szare oczy, jakby nagle usłyszał słowo, które znał już, ale niemal zapomniał.
Sybel wolno mówiła dalej:
- Dwanaście lat temu, trzynaście będzie na wiosnę, Coren z Sirle przyniósł dziecko
pod moją bramę i błagał w imieniu ciotki, której nigdy nie widziałam, żebym zaopiekowała
się jej synem. Więc pokochałam to dziecko i dbałam o nie, patrzyłam, jak rośnie, a teraz... na
jego życzenie zawołałam cię, byś zabrał go do świata ludzi.
Król przymknął oczy. Przez chwilę siedział nieruchomo; śnieg opadał mu na twarz i
ramiona, oddechy uchodziły w powolnych białych obłoczkach.
- Gdzie on jest? - szepnął, zsiadając z konia.
- Biega z sokołem Terem. Zaraz go zawołam, tylko chwilę porozmawiamy. -
Otworzyła bramę. - Usiądź przy ogniu. Zmarzłeś. Ja też trochę zmarzłam.
Poszedł za nią. Ustawiła dla niego przy ogniu drugi fotel. Rozpiął i upuścił na
kamienie wilgotny płaszcz, a potem wyciągnął ręce do płomieni. Dłonie mu drżały; po chwili
cofnął się i usiadł.
- Tam - powiedział cicho.
- Tamlorn. Syn króla Eldwoldu.
Uśmiechnął się, jakby opadła nagle zużyta maska jego twarzy.
- Jest taki wysoki, silny, ma piękny głos, oczy matki i jej włosy...
- Nie, oczy są raczej twoje - stwierdziła z namysłem. Król uśmiechnął się szerzej, a
radość błysnęła mu w oczach niby słońce w stawie. Wyciągnął rękę i ujął dłoń Sybel w swe
wąskie, poznaczone bliznami palce.
- Jak możesz mi go oddać?
Nabrała tchu.
- A jak mogłabym nie oddać, skoro on tego pragnie? - szepnęła. - Nie chcę go
oddawać nikomu... nikomu, bo uważam, że będą go dręczyć potężni ludzie i sprawy, których
nie rozumie. Ty zrobisz z niego króla, a on nauczy się wiele o nienawiści, kłamstwach i o
tym, co leży bezimienne w głębinach ludzkich serc. Ale patrzył na ciebie i widziałam jego
uśmiech. Jest twoim synem. Nie należy do mnie. Kochałam go przez dwanaście lat, a ty przez
dwanaście minut, ale nie potrafię go zatrzymać. Mogę poskromić wielkiego sokoła i starego
potężnego lwa, lecz nie utrzymam wbrew jego pragnieniom jednego chłopca o słodkich
oczach.
Król słuchał uważnie, marszcząc lekko brwi.
- Jesteś dziwna, Sybel. O nic mnie nie prosisz, a przecież z pewnością wiesz, jak
rozpaczliwie go szukałem.
- Nie masz nic, za co mógłbyś kupić ode mnie Tama - powiedziała szybko.
- Być może. Potężni ludzie szukali mego syna, żeby mi go sprzedać. Są groźniejsi od
starego, zmęczonego lwa. Poproś mnie o cokolwiek. Cokolwiek.
- Kochaj go tylko - szepnęła.
- Przykro mi - powiedział, a ona potrząsnęła głową.
- Nie. Bądź szczęśliwy. Dobrze jest mieć dziecko, które można kochać. On jest
wspaniałym chłopcem i lubi rzeczy potężne. Chyba dlatego przyciągasz go do siebie. Jesteś
trochę podobny do Tera.
- Tera?
- Sokoła.
Znów się uśmiechnął, a stanowczość odpłynęła zjego oczu i ust. Uniósł ku niej rękę,
potem opuścił, a mgła wspomnień przesłoniła mu wzrok.
- Rianna miała taką białą skórę... Rianna. Od dwunastu lat nie wymawiałem jej
imienia. Milczałem z gniewu, a potem z żalu. Była słodkim ciepłym wiatrem w moim sercu,
dawała mu ukojenie, przy niej mogłem zapomnieć o tak wielu sprawach... Aż pewnego dnia
ujrzałem, jak rzuca spojrzenie Norrelowi... spojrzenie niby dotkniecie warg. I tak utraciłem
spokój. Tutaj, siedząc w twoim domu, trochę go odnalazłem.
- Cieszę się - odparła łagodnie. - I cieszę się również, że... - urwała, zarumieniona
nieco.
- Z czego?
- Że Coren z Sirle się mylił. Powiedział, że jesteś zgorzkniały i nie została w tobie
nawet odrobina miłości. Ale myślę, że będziesz kochał Tama.
Uśmiech zniknął z jego oczu.
- Coren - rzekł sucho. - Przybył tu. Po Tama? - Tak.
- Nie oddałaś mu chłopca. A słyszałem, że Coren ma sprytny język i słodki uśmiech.
Zaczerwieniła się mocniej.
- Myślisz, że tak mało kocham Tama - powiedziała kwaśno - że oddałabym go
pierwszemu mężczyźnie o słodkim głosie, który po niego przyjedzie? Nie oddałabym go
nawet tobie, gdybym sądziła, że nie zdoła cię pokochać.
- Wolałabyś, żebym umarł bez dziedzica?
- Cóż mnie obchodzą twoje sprawy? Albo sprawy Corena? Czy we mnie i w moim
domu panowałby spokój, gdybym zainteresowała się wojnami i waśniami, które snujecie na
swych dworach? Nie rozumiem tych spraw. Rozumiem tylko to, co leży w obrębie moich
murów.
Wpatrywał się nieruchomo i czujnie w jej twarz, jakby zobaczył ją po raz pierwszy.
- A jednak jesteś taka potężna... Przywołałaś mnie tutaj, wyciągnęłaś z domu...
Mogłabyś zrobić ze mną wszystko, co zechcesz. Nie potrafiłbym z tobą walczyć. Czy Coren z
Sirle szukał też ciebie?
- Oczywiście - odparła spokojnie. - Zapytał mnie o cenę za moją moc.
- I...?
- I odpowiedziałam mu. Chcę szczęścia Tama. Chcę białego ptaka o miękkich długich
skrzydłach. Nie mógł mi dać ani jednego, ani drugiego. Więc odszedł.
Drede poprawił się w fotelu. Sybel w milczeniu przyglądała mu się przez chwilę.
Topniejący śnieg przyklejał pasemka siwych włosów do ciemnej, pomarszczonej twarzy;
płomień zatańczył w błękitnym kamieniu na mocnej, żylastej dłoni. Król wyczuł, że Sybel go
obserwuje, odwrócił się i spojrzał jej w oczy.
- O czym myślisz?
- O lwie Gulesie. O sokole. I trochę o smoku... Uśmiechnął się.
- Więc ty także kochasz władzę nad istotami potężnymi.
Zaskoczona odwróciła wzrok i poczuła na twarzy ciepło rumieńca. Drede pochylił się;
w jego bliskości czuła niepokojącą nieznaną moc. Lekko dotknął palcami jej twarzy i zwrócił
ją ku sobie.
- Jedź z nami. Wróć do Mondoru z Tamlornem i ze mną.
- Żeby pracować dla ciebie przeciwko Sirle?
- Żeby pracować ze mną dla Tamlorna. Zabierz swoje zwierzęta; wtedy wszystko, co
kochasz, znajdzie się w Mondorze. Uczynimy Tamlorna królem. Jedź. A jeśli zechcesz,
uczynię cię królową.
Poczuła na twarzy gorące pulsowanie krwi.
- To więcej niż zaproponował mi Coren - mruknęła. Nagle poderwała się, odwróciła
od niego i poczuła wokół siebie chłodne białe mury. - Nie.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Ale nie. Nie mogłabym... nie mogłabym szkodzić Sirle.
- Ach tak.
Spojrzała na niego szybko.
- To nie ma nic wspólnego z Corenem. Nie chcę wybierać, którego z was mam kochać
czy nienawidzić. Tutaj jestem wolna i nie muszę decydować. Nie chcę zatonąć w twojej
goryczy. Nie musisz się mnie obawiać. Nigdy nie będę współdziałać z wrogami ojca Tama. Z
mojej strony nic ci nie grozi. Nie zwrócę się też przeciwko Sirle, ponieważ nie przejmę twojej
nienawiści.
Milczał. Zmarszczył brwi tak, że nie widziała jego oczu.
- Jesteś zbyt potężna - szepnął - i zbyt piękna... Jesteś niepokojącą myślą, ale wierzę
ci. Nie będziesz działać przeciwko Tamowi. - On także wstał niespokojnie i obejrzał się,
słysząc, że ktoś otwiera drzwi. W progu, strzepując śnieg z płaszcza, stanął Tam. Zamknął
drzwi, podszedł do ognia i wtedy ich zobaczył.
Znieruchomiał. Krew napłynęła mu do twarzy. Drede wyciągnął rękę.
- Chodź.
Tam stał przez chwilę nieruchomo, spoglądając to na Drede'a, to na Sybel. Król się
uśmiechnął. Tam odpowiedział uśmiechem. Przełknął ślinę, podszedł bliżej i wyciągnął ręce
do ognia.
- Spójrz na mnie - powiedział cicho Drede, a Tam popatrzył mu prosto w oczy. -
Zdradź mi swoje imię.
- Tamlorn.
- I imię twojej matki. - Rianna.
- I ojca.
Tamowi wargi drgnęły, lecz uspokoił się szybko.
- Drede.
Tego samego dnia po południu odjechał razem z królem. Śnieg przestał padać. Tam
stał przed Sybel bez słowa przez długi czas, a król czekał na koniu. Sybel uśmiechała się,
choć oczy miała wilgotne. Odgarnęła chłopcu z czoła kosmyk włosów.
- Mam dla ciebie prezent - powiedziała. Wymówiła imię Tera, a wielki sokół nadleciał
i wylądował Tamowi na ramieniu. Chłopiec drgnął.
- Nie, Sybel. Będzie za tobą tęsknił.
- Nie będzie. To królewski ptak. Jeśli kiedyś zagrozi ci niebezpieczeństwo, stanie w
twojej obronie. A kiedy zawołam jego imię, powie mi z daleka, że jesteś zdrowy i szczęśliwy.
Spojrzała w niebieskie oczy Tera. Przez chwilę ptak milczał; dopiero potem nadeszły
słowa.
Nie myślałem, że znów znajdzie się dla mnie miejsce w świecie ludzi.
Jest takie miejsce, odparła. Strzeż Tama dobrze i mądrze.
Tak będzie, najwspanialsze z dzieci Healda. A jeśli kiedyś będziesz mnie
potrzebować, zawołaj, chętnie przybędę.
Uśmiechnęła się.
Żegnaj, Władco Powietrza.
Tam uścisnął ją tak mocno, że para ich oddechów skropliła się razem w mroźnym
powietrzu. A potem wskoczył na konia i z sokołem na ramieniu usiadł za królem. Drede
pochylił się, ujął dłoń Sybel.
- Jeśli zechcesz, miejsce dla ciebie zawsze będzie czekać wśród nas. A jeśli nie, to jest
miejsce w moim sercu, gdzie na zawsze w ciszy zachowam twoje imię.
Przycisnął jej dłoń do ust, potem zawrócił karego konia na górskiej ścieżce. Sybel
czekała pod bramą, aż zwrócona ku niej twarz Tama zniknie między drzewami. Dopiero
wtedy, drżąc lekko, weszła do ogrodu.
Zaczął padać śnieg - lekki, cichy, wieczny. Tuż obok Sybel pojawił się lew Gules; z
roztargnieniem gładziła dłonią złotą grzywę. Weszła do domu i usiadła przy ogniu; Moriah
ułożyła się u jej stóp. Sybel siedziała tam, aż ogień przygasł i głownie tylko pulsowały
tajemniczo. Kiedy i one się wypaliły, wokół zapadła noc. Śnieg zasypał próg, zakrywając
ostatnie ślady stóp Tama i półksiężyce śladów królewskiego konia.
Tej nocy, następnego dnia i kolejnej nocy siedziała nieruchomo, z dłońmi na
poręczach fotela. Patrzyła spokojnie, jakby wciąż widziała tańczący zielony płomień.
Ruszyła się wreszcie i zamrugała. Zobaczyła wokół siebie zwierzęta, a nawet
ognistego smoka Gylda zwiniętego w ciszy na kamieniach i pięknego łabędzia o tajemniczych
oczach, obserwującego ją od drzwi komnaty pod kopułą. Spojrzała w czerwone oczy Cyrina.
Uśmiechnęła się, trochę Zesztywniała z zimna.
- Wróciłam. Jesteście głodne?
Jej głos ucichł wśród ścian. Nie doczekała się odpowiedzi. Potem lew Gules wsunął
się pod jej dłoń.
Wstań, powiedział. Rozpal ogień. Jedz.
Podniosła się z westchnieniem i uklękła przy kominku. Nagle jej ręce pełne drewna
znieruchomiały nad paleniskiem. Obejrzała się, wyczuwając bezimienne Coś obok siebie,
wśród zwierząt. Mrużąc oczy, szukała tego w mrocznych kątkach, za fałdami gobelinów.
Stało tuż poza polem jej widzenia, poza kręgiem jej umysłu, bezkształtne, bezimienne. Jak
nagły impuls wspomnień zamigotała w jej głowie pewna myśl. Sybel odłożyła drewno i
przeszła do pokoju pod kopułą. Otworzyła wielką księgę zdobioną złocistymi liśćmi, która
należała jeszcze do Ogarną Pergaminowe strony zapełniały starożytne znaki, zbiór
zapomnianych opowieści, tak starych, jak panowanie trzeciego króla Eldwoldu. Przewracała
te strony, szukając kilku krótkich Unii. Wreszcie je znalazła. Usiadła na podłodze, położyła
ciężką księgę na kolanach i przeczytała cicho:
Jest także straszliwy potwór, który czai się na ludzi w ciemnych zakątkach, za
mrocznymi przejściami, w najczarniejszych godzinach nocy. Tylko nie znający lęku mogą
spojrzeć na niego i przeżyć. Nazywany jest Rommalb; ponieważ kto wymówi jego prawdziwe
imię, ten go przywoła.
Uśmiechnęła się lekko.
- Rommalb - powiedziała głośno i odwróciła to imię: - Blammor.
A kiedy podniosła głowę, wreszcie go zobaczyła.
4
Czarną mgłą sięgał wyżej niż ona, był cieniem pośród cieni, z oczami jak kręgi
ślepego lśniącego lodu. Zamknęła księgę, wstała powoli. Dotknęła jego umysłu i przekonała
się, że jest równie nieruchomy i mroczny.
Zdradź mi swoje imię.
Głos jego umysłu był jak szelest zeschłych liści.
Blammor.
Dlaczego przyszedłeś do mnie tak chętnie? Inne istoty walczą, aby ukryć swoje
imiona, ale ty przybyłeś nie wołany.
Nie wołany? Wołałaś mnie. Masz dziwną moc, która mnie przyciąga. To moc
zobaczenia mnie takiego, jaki jestem naprawdę. Dlatego przybyłem do ciebie i będę ci służył,
jak i ty pewnego dnia będziesz służyła temu, kto zobaczy cię taką, jaka jesteś naprawdę.
Czy teraz widzę cię takiego, jaki jesteś naprawdę? Czarna mgła z oczami białymi jak
ogień, ślepymi, ale widzącymi?
Taki bywam czasem.
Fascynujesz mnie. Czy wszyscy ludzie widzą cię w ten sposób? Znam opowieści o
tym, że jesteś przerażający.
Ludzie widzą to, czego najbardziej się boją.
Czego chcesz ode mnie?
Niczego. Tylko twej nieulękłości. Odejdę teraz. Muszę coś zrobić tej nocy.
Rozpłynął się w cieniach. Falowały przez chwilę, gdy przechodził.
Roztarta zmarznięte ręce. Lekki uśmieszek błąkał się na jej wargach. Podeszła znów
do kominka i od zielonego ognika, płonącego stale na półce, zapaliła cienką świecę. Po chwili
ogień zatańczył w kominku. Odpaliła od. niego świece i pochodnie; przechodziła cicho,
ustawiając je w chłodnym pokoju, a odyniec, łabędź i lew obserwowały ją w milczeniu. Nagle
usłyszała wołanie u bramy, zagłuszone śpiewem zimowego wichru.
Zdziwiona, zmarszczyła jasne brwi. Wezwała Tera, potem przypomniała sobie, że go
tu nie ma, wzięła więc Cyrina i zapaloną pochodnię, która sprawiała, że śnieg wokół niej
wydawał się płonąć. Płatki opadały jak wielkie koła złożonych kryształów, znikających w
ogniu pochodni. U bramy stał człowiek okryty płaszczem, a za nim czekał koń. Przysunęła
pochodnię, by oświetlić twarz za kratą; włosy pod kapturem błysnęły jak płomień.
Otworzyła bramę, a on wszedł na dziedziniec.
- Zabierz konia do stajni z boku domu - poleciła. - Nie puszczę tam zwierząt.
- Dziękuję - odparł, wydmuchując białe obłoki na mroźnym wietrze. Kiedy wziął od
niej pochodnię, śnieg topniał mu na ramionach, zostawiając ciemne ślady na plecach.
Wszedł do jej domu. Uprzejmie skinął głową Gulesowi, a potem Moriah, zwiniętej
przy kominku jak czarny cień. Sybel odebrała jego przemoczony płaszcz i zawiesiła przy
ogniu. Coren grzał się przy płomieniu.
- Jazda z Sirle była długa i zimna. Sybel, w twoim domu jest chłodno. Wyjeżdżałaś?
- Nie. Byłam... Nie wiem, gdzie byłam, i nie wiem, czy już wróciłam. - Usiadła i
wyciągnęła ręce do ognia.
- Dlaczego przyjechałeś? Musisz już wiedzieć, że Tam jest z Drede'em.
- Wiem - odparł. - Przyjechałem, bo mnie wołałaś.
Patrzyła na niego zdumiona. Uśmiechnął się. Jego przemarznięta twarz w cieple
nabierała kolorów, a szczupłe dłonie poruszały się nad płomieniem.
- Nie wołałam.
- Słyszałem cię. Czasami w ciszy, nocą, słyszę głosy czegoś poza polem widzenia,
niby echa dawnych pieśni. Słyszałem twój samotny głos w moich snach; przebudził mnie,
więc przybyłem. Widzisz, wiem, jak to jest, kiedy wymawiasz imię w pustym pokoju i nikt na
świecie nie odpowiada.
Stała bez słowa, z otwartymi ustami. Usiadł przy niej. Moriah podniosła się leniwie i
ułożyła u ich stóp, patrząc na niego zielonymi, niezgłębionymi oczami. Sybel nabrała tchu i
zamknęła usta.
- Nigdy nie słyszałam o czymś takim. Kim jesteś? W pewien sposób jesteś głupcem,
ale wiesz o wielu sprawach.
Kiwnął głową i uśmiechnął się szerzej.
- Siódmy syn Stetha, władcy Sirle, mojego dziada, miał siedmiu synów. Ja jestem
najmłodszy. Może dlatego słyszę to, co opowiadają drzewa, kiedy ich liście szepczą o
wschodzie księżyca, i to, co opowiada rosnąca kukurydza lub ptaki o zmierzchu. Mam dobry
słuch. Słyszę ciszę twoich białych murów nawet w gwarnych komnatach Sirle.
Odwróciła wzrok, spojrzała w ogień.
- Rozumiem - rzekła cicho. - Potrzebowałam kogoś, lecz nie wiedziałam o tym aż do
teraz. Jesteś głodny?
- Tak. Ale posiedź chwilę. Kiedy się ogrzeję, coś ugotuję.
- Umiesz gotować?
- Oczywiście. Wiele razy wędrowałem samotnie po pustkowiach, gdzie tylko
bagienny ptak albo jastrząb odpowiadał krzykiem na moje słowa.
- Masz pięciu braci. Dlaczego musiałeś jechać sam?
- Och, polują ze mną, oczywiście. Ale czasem chcę wyruszyć do jakiegoś lasu albo
jeziora, o którym mowa w starej opowieści, posłuchać tego tajemnego miejsca, a ich takie
rzeczy nie ciekawią. Raz wyruszyłem do lasu Mirkon, do wielkiej czarnej puszczy na północ
od Sirle, gdzie drzewa są jak czarne głazy, a ciemne i nabrzmiałe korzenie sterczą nad ziemią.
Słuchałem wtedy jednego opadającego liścia, a kiedy upadł, usłyszałem wyszeptane imię
księcia Arna.
Kąciki jej ust powędrowały w górę.
- Wieczorami Maelga opowiadała Tamowi takie historie, kiedy był jeszcze mały.
- Sybel, Rok drwi ze mnie, gdy mu o tym opowiadam. A Eorth, który jest wielkim
głupim stworem, uśmiecha się i ściska mnie, aż trzeszczą kości. Ale nie sądziłem, że ty
będziesz się śmiała.
Zaciekawione spojrzenie jej ciemnych oczu przesunęło się z wahaniem ku jego
twarzy.
- Nie śmieję się z ciebie, lecz przyszło mi do głowy, że może przybyłeś, bo przysłali
cię bracia. Chcieli sprawdzić, czy obiecałam pomagać Drede'owi, po tym jak oddałam mu
Tama. Drede... On trochę się mnie bał, ponieważ go tutaj przywołałam...
- Ty go przywołałaś?
- Tak, ale tylko po to, by oddać mu Tama. Po nic więcej. Postąpiłam nierozsądnie, bo
powiedziałam mu, że tu byłeś. Więc teraz nie jest mnie pewien, podobnie jak twój brat, Rok.
- O tak. - Uśmiechnął się drwiąco, lecz wciąż marszczył rude brwi. - Gdzie był Cyrin i
Gules, dlaczego nie udzielili ci rady? Jesteś mądra w sprawach przekraczających granice
ludzkiej wiedzy, ale nie było rozsądne przywołanie króla niepewnego swej władzy, ściąg-
niecie go do siebie bez jego woli.
- Powiedziałam mu, że nie musi się mnie obawiać.
- Chyba mu tym dodałaś odwagi.
- Wątpię. - Potrząsnęła głową. - Ale dlaczego mam się przejmować tym, co o mnie
myśli on albo władca Sirle? Czy Rok miał coś wspólnego z twoim przyjazdem?
- Mówiłem ci, dlaczego przybyłem.
Jego uśmiech zniknął, ale jasne oczy wciąż wpatrywały się w jej twarz. Niespokojnie
machnęła ręką.
- Tak. Ale wciąż nie wiem, jak mogłeś słyszeć mój samotny głos poprzez wszystkie
głosy Eldwoldu.
- Ja wiem - odparł. - Kocham cię.
Otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale nagle odkryła, że nie potrafi znaleźć właściwych
słów. Coren obserwował ją, a lekki rumieniec przyciemnił mu policzki. Kiedy wreszcie się
roześmiała, twarz spłonęła mu czerwienią.
- No tak. Drede proponował, że uczyni mnie królową Eldwoldu. Co ty możesz mi
zaproponować? - Spojrzała w jego zdumione, błękitne jak lód oczy.
- Drede - szepnął. - Drede. - Rozprostował zaciśnięte palce i ułożył je na kolanach.
Odetchnął głęboko. - Czy z niego tak samo się śmiałaś?
- Nie - odpowiedziała zdziwiona. Wstał nagle i ruszył przed siebie. Usłyszała
niespokojne kroki na kamieniach za sobą. Potem zbliżyły się ku niej.
- Przez całą drogę z Sirle myślałem o tobie, o twoich włosach srebrzystych jak śnieg -
szepnął. - Gdzieś głęboko w sobie czułem, że jesteś niespokojna, i nigdzie na świecie nie
chciałbym być bardziej niż pośród tej zimnej nocy, jadąc do ciebie. Kiedy otworzyłaś bramę,
byłem jak w domu. Nie sądziłem, że tak bardzo mnie zranisz.
Rozchyliła wargi, słysząc echo własnych słów. Potem spuściła wzrok na zaciśnięte,
złożone dłonie.
- Przepraszam, ale nie mogę... nie potrafię ci zaufać.
- Rozumiem.
- Ja... Kiedy na ciebie patrzę, widzę cień twojej nienawiści, widzę za tobą cienie
twoich braci. Chcą... chcą mnie wykorzystać. Musisz... Na pewno to rozumiesz.
- Tak.
Stał nieruchomo obok jej fotela, z twarzą zastygłą i bladą. Lekko i niepewnie dotknęła
jego ręki.
- Usiądź. Oboje jesteśmy zmęczeni i głodni. Nie spałam, odkąd wyjechał Tam, i
jestem zmęczona kłótniami.
- Sybel... - urwał. Nie patrzył na nią. - Gdybym przysiągł... gdybym przysiągł na
miłość do Norrela, że nigdy nie spróbuję cię wykorzystać wbrew twej woli i nie pozwolę na
to nikomu innemu... Gdybym przysiągł, czy zaufałabyś mi trochę?
- A czy możesz to przysiąc? Spojrzał jej w oczy i kiwnął głową.
- Tak. Znajdę jakiś sposób, by zabić Drede'a, nikogo w to nie mieszając.
- Nie!
- No to co mam robić?
- Masz pięciu innych braci. Niech ci to wystarczy.
- Nie wystarczy! Nie mogę, Sybel. Norrel... Kiedy byłem młodszy, niepewny siebie i
mojej dziwnej wiedzy, Norrel jedyny z nich wszystkich nigdy się ze mnie nie śmiał. Mogłem
mu powiedzieć, że na mokradłach Fyrbolgu widziałem duchy ludzi, którzy zginęli, ścigając
białego jelenia uformowanego z dymu przez maga Tama. Norrel mi wierzył. Nauczył mnie
jeździć konno, walczyć i polować z sokołem. Kiedy pokochał Riannę, ja także ją pokochałem
i chciałem, by należała do niego. A kiedy Drede zabił go na Terbrec, widziałem, jak pada. Nie
mogłem, nie zdążyłem dotrzeć do niego na czas, więc umarł, nie mając nikogo bliskiego u bo-
ku, zginął w bitwie, która toczyła się dla niego. Tego nie mogę Drede'owi wybaczyć: że
Norrel umierał samotnie, bez pomocy i bez pociechy.
Głos Corena ucichł. Gałąź trzasnęła w ogniu, wiatr pomrukiwał niespokojnie za
murami, sunąc w ciemności wokół domu niczym bestia szukająca wejścia.
- Przykro mi - powiedziała wreszcie Sybel niepewnie. - Lecz Tam kocha ojca, więc...
więc nie chcę, żeby Drede zginął.
Westchnął ciężko.
- No tak. Co mam robić, Lodowa Pani? Nie potrafię powstrzymać ani mojej miłości,
ani nienawiści.
- Nie wiem, co powinieneś zrobić. Nic nie wiem o nienawiści i tylko trochę o miłości.
Chciałabym... Chciałabym ulżyć twojej zgryzocie, ale nie potrafię.
- Potrafisz. Myślę, że potrafisz. - Nie.
Znowu westchnął. Delikatnie ujął jej złożone dłonie.
- Wielkiego uczucia wymagało oddanie Tama Drede'owi. Dla dobra chłopca i ciebie,
mam nadzieję, że jest z ojcem szczęśliwy, choć nie potrafię zrozumieć, jak mógł wybrać
Drede'a.
Uśmiechnęła się, a zielony płomień rozświetlił jej włosy i zmęczoną twarz.
- Tama przyciągają ludzie, którym jest potrzebny. - Zastanowiła się. - Z pewnością
jest w całym świecie kobieta, która i ciebie potrzebuje. Jesteś utalentowany, łagodny i
bardzo... miły z wyglądu.
- Dziękuję - rzekł posępnie. - Dlaczego tak trudno ci to powiedzieć? Mnie bardzo
łatwo przychodzi stwierdzenie, że jesteś mądra, pełna magii, uczciwa, bardzo piękna i że cię
kocham. - Musnął kosmyk włosów barwy kości słoniowej. Potrząsnął głową, gdy poruszyła
się niespokojnie. - Nie... Nie chcę cię wprawiać w zakłopotanie słowami, których teraz wolisz
ode mnie nie słyszeć. Ale... gdybyś mogła okazać mi nieco przyjaźni, byłoby mi łatwiej.
Uśmiechnęła się lekko.
- Przybyłeś dziś wieczorem, kiedy potrzebowałam ludzkiej życzliwości. Jestem twoją
dłużniczką.
- Dobrze. - Wstał, dołożył drew do ognia. Blask płomieni tańczył na jego twarzy. -
Sybel, twój ogień ma kolor młodych drzew... Przygotuję kolację. Nie, zostań tutaj. Poradzę
sobie w kuchni. Prześpij się trochę, jeśli zdołasz.
Wyszedł cicho i równie cicho odyniec Cyrin wysunął się z cienia i podążył za nim do
kuchni. Coren po krótkich poszukiwaniach odnalazł noże, garnki, pęta kiełbas wiszące na
krokwiach, świeżo upieczony chleb i trzymane w chłodzie jarzyny z ogrodu. Zaczął kroić
marchewkę. Wielki odyniec odezwał się za nim złocistym głosem:
- Wyćwiczony sokół wraca w końcu na rękę swego pana.
Nóż ześlizgnął się i uderzył mocno o deskę. Coren się obejrzał.
- Zapomniałem już, że Władca Mądrości ma głos, którym potrafi mówić.
Małe czerwone oczka spoglądały na niego bez ruchu.
- Co byś mi dał za całą mądrość świata?
- Nic. - Wrócił do pracy. - Słyszałem, że znasz odpowiedzi na wszystkie zagadki prócz
jednej. Na tę jedną chciałbym znać odpowiedź.
Cyrin prychnął cicho. - Mądry człowiek zna zagadkę, którą chce zadać.
- I wie, że pytanie i odpowiedź stanowią jedność. - Zgarnął pokrojoną marchewkę do
garnka i zaczął obierać ziemniak. - Nie ufasz mi. Nie jestem tresowanym sokołem,
uwiązanym na rzemykach polityki Roka. On nie ma nic wspólnego z moim przyjazdem.
- Kiedy władca Dornu otrzymał w tajemnicy od wiedźmy Glower śmiertelne zaklęcie,
które przygotowała dla jego wrogów, cień ciemniejszy od nocy stanął przy nim i został na
zawsze.
Coren milczał, tnąc ziemniak w plastry. Wreszcie powiedział:
- Nie tobie, lecz Sybel muszę udowodnić, że kocham z własnej woli.
- Jej oczy widzą wyraźnie poprzez ciemność. - Wiem. Niczego przed nią nie
skrywałem.
- Korzenie rosną w ciemności.
- Istotnie. - Obrał kolejny ziemniak. - Ale moje myśli nie są sekretne jak korzeń.
- Olbrzym Grof został trafiony kamieniem w oko i oko to odwróciło się do wnętrza,
tak że patrzyło w jego umysł. Umarł od tego, co tam zobaczył.
Coren gwałtownie odwrócił głowę. Srebrzystoszary odyniec stał w drzwiach i sapał
cicho.
- Jeśli to zagadka, nie znam odpowiedzi. Złotousty Cyrin zastanowił się chwilę.
- A więc ci powiem. Zapytaj Sybel, jakie imię wymówiła dzisiaj, zanim wymówiła
twoje.
Coren zmarszczył na moment rude brwi.
- Tak zrobię - obiecał i sięgnął po blady pasternak. Przyniósł Sybel gęstą zupę, gorącą
ostrą kiełbasę, chleb z chrupiącą skórką i kubki gorącego wina. Zastał ją śpiącą, z dłońmi
opartymi na kolanach. Przebudziła się, kiedy ustawił stolik między fotelami i wymówił jej
imię.
- Cieszę się, że udało ci się zasnąć - powiedział i podał jej wino.
- Dobrze spałam. Nic mi się nie śniło. - Wypiła łyk i jej twarz nabrała kolorów. -
Twoja zupa pachnie całkiem jak zupa Maelgi.
Nalał jej, a potem usiadł obok z miską na kolanach.
- Nie powinnaś tak długo obywać się bez posiłków. - Zapominam o jedzeniu. To jest
smaczne, Corenie.
Sama nie wiem, co bardziej mnie rozgrzewa, twoja dobroć czy twoja zupa.
- To bez znaczenia. - Uśmiechnął się. - Kiedy gotowałem, Cyrin przyszedł do mnie na
rozmowę.
Uniosła brwi.
- Naprawdę? On rzadko mówi. Co powiedział?
- Zadał mi zagadkę. Nie umiałem na nią odpowiedzieć, więc kazał spytać ciebie, jakie
imię wymówiłaś dzisiaj tuż przed moim.
- Dlaczego? Czy to jest odpowiedź?
- Tak myślę. Jakie to imię? Zastanowiła się, marszcząc czoło.
- Aha. To było imię Blammora, ale nie rozumiem... - Przerwała nagle, szeroko
otwierając oczy. W jej głosie zabrzmiał gniew: - Cyrin!
Coren wstał. Jego miska rozbiła się o posadzkę.
Blammor pojawił się przed nimi, a zielone płomienie prześwitywały przez niego
mgliście. Krystaliczne oczy spoglądały na Corena, który stał w milczeniu, bez ruchu, z twarzą
pobladłą jak lód. Niedostrzegalnie niczym mgła, Blammor poruszył się, wydłużył, poszerzył,
aż zawisł nad Corenem jak cień, tak blisko, że jego bezkrwista twarz zdawała się przesłonięta
i obramowana ciemnością. Corenowi wyrwał się z gardła ostry, niezrozumiały jęk. Sybel,
przyciskając lodowate dłonie do ust, usłyszała szept:
- Blammor.
Blammor zwrócił swe oczy na Sybel. Czy jest jeszcze coś? - zapytał obojętnie, a ona
pokręciła głową.
- Nie - szepnęła. Rozpłynął się; ogień sięgnął ciepłem jej twarzy.
Coren opuścił głowę i roztarł palcami oczy, jakby chciał zetrzeć z nich wizję. Upadł
tak nagle, że nie zdążyła go podtrzymać. Uklękła obok i pomogła mu usiąść.
- Coren...
Nie odpowiadał. Rozpaczliwie sięgnęła po wino i dostrzegła obserwujące ich spoza
kręgu światła czerwone, niewzruszone oczy Cyrina. Jak błysk posłała do jego umysłu
wściekły okrzyk.
Odesłałabym go z powrotem. Nie musiałeś...
Głos Corena dotarł do niej jakby z głębokiej wewnętrznej przepaści:
- Sybel...
Zwróciła się ku Corenowi, próbowała ogrzać w dłoniach jego sztywne, zimne palce.
- Jestem przy tobie.
- Obejmij mnie. Obejmij mnie mocno. Przytuliła go tak, że poczuła bicie jego serca i
drżący oddech.
- Przepraszam. Tak mi przykro - szepnęła i całowała go, jakby był Tamem szukającym
u niej pociechy.
Coś nagle przyszło jej do głowy. Odsunęła się, mimo że Coren mruczał coś i próbował
przyciągnąć ją znowu.
- Corenie - rzuciła ostro.
Oszołomiony, otworzył oczy, jakby zbudzony ze snu. - Co?
- Corenie, skąd znałeś imię Rommalba?
Patrzył na nią, opierając bezwładnie dłonie na jej ramionach; twarz miał napiętą i
bladą. Chwyciła jego ręce i ściskała mocno. Wreszcie odparł:
- Znam je.
- Ale skąd, Corenie?
- A skąd wiem cokolwiek? - Oparł się o kamienie i przymknął oczy.
- Skąd?
- Musiałem je znać. - Przez moment słowa zawisły bezsilnie między nimi. -
Zginąłbym przy twoim kominku - szepnął. - Walczyłem w wielkiej bitwie, walczyłem
zaskoczony w nocy, samotny, lecz nigdy... nigdy jeszcze nie widziałem śmierci, która
przychodzi po mnie tak pewnie, jak przy twoim kominku. Miała kolor nocy... Nie mogłem
oddychać, bo była bezpowietrzna, i wiedziałem... wiedziałem, że jeśli znajdę imię, nadam jej
imię, nie zdoła mnie zranić. Wszystkie moje myśli krzyczały, latały w krąg jak przerażone
ptaki, ale wiedziałem, że do tego domu, do tego ognia nie mogła przyjść śmierć. Więc jakaś
część mnie szukała imienia wśród wszystkich starożytnych imion, które poznałem. I wtedy
zrozumiałem, co to jest. To nie śmierć, ale strach. Rommalb. Strach, od którego ludzie
umierają. - Otworzył oczy i spojrzał na nią z jakiegoś odległego miejsca wewnątrz siebie. -
Sybel, nie mogłem pozwolić sobie umrzeć od czegoś, co nie może mnie zranić.
- Ludzie umierali - szepnęła. - Niezliczeni ludzie, przez niezliczone lata.
- Nie mogłem. Miałem powód, dla którego chciałem zachować życie.
- Drede'a?
Potrząsnął głową i przez chwilę milczał z zamkniętymi oczami. Pomyślała, że zasnął,
ale nagle ją pocałował.
Odsunęła się zdumiona, szeroko otwierając oczy.
- Nigdy nie słyszałam o kimś takim jak ty. Myślałam, że oszalejesz lub umrzesz, a
potem zobaczę u bramy twoich pięciu braci żądających wyjaśnień. Zamiast tego rzuciłeś
Rommalbowi jego imię, wyrwałeś się śmierci, wróciłeś i pocałowałeś mnie na mojej
podłodze.
- To wydało mi się lepszym rozwiązaniem - odparł z uśmiechem, lecz groza
wspomnienia zmroziła ten uśmiech. Z oczu Corena wyjrzała pustka, stały się chłodne jak
wygasłe gwiazdy.
Otrząsnął się z lęku i wstał sztywno. Sybel pomogła mu, niespokojnie marszcząc brwi.
- Straszne rzeczy spotykają cię w moim domu. Przygotuję ci łoże Ogarną. A potem
przerobię Cyrina na kiełbasę.
- Nie... Sybel, on zadał mi zagadkę, a ja spytałem o odpowiedź. Udzielił jej.
- Oszustwem skłonił mnie, żebym ci ją podała. Nie miał powodu, by traktować cię w
ten sposób, ciebie, gościa w moim domu, który przybył tu z życzliwości.
Usiadł, a po chwili schylił się i zaczął zbierać kawałki rozbitej miski.
- Jeśli ty nie potrafisz znaleźć powodu, to pewnie żadnego nie było.
- Nie potrafię. Zostaw te okruchy, Corenie. Sama posprzątam, gdy już pójdziesz do
łóżka.
- Nie. Nie będę spał dzisiaj w ciemności. Pozwól mi zostać tutaj, przy ogniu. Sybel...
- Tak?
Spojrzał na nią zaciekawiony.
- Niczego się nie boisz? Kim jesteś, że sam Rommalb przychodzi posłusznie na twe
wezwanie?
- Boję się pewnych rzeczy. Wtedy bałam się o ciebie. Boję się o Tama. Ale nie
przyszło mi do głowy, żeby bać się Rommalba.
Przyklęknęła, żeby zetrzeć rozlaną zupę, a on patrzył, jak blask ognia migocze wśród
białych pasm jej włosów, aż wreszcie zasnął.
Znalazła go rankiem, wciąż siedzącego przy ogniu, z lwem Gulesem u stóp. Śnieg
przestał padać, świat za oblodzonymi oknami nabrał barwy księżyca. Na stole leżał na wpół
zjedzony bochenek chleba; wino Zniknęło. Coren uśmiechnął się do niej, oczy miał za-
czerwienione.
- Nie spałeś dobrze? - spytała łagodnie.
- Obudziłem się, a ciebie nie było, więc już nie zasnąłem. Rozmawiałem trochę z
Cyrinem. Opowiadał mi różne historie.
- Mam nadzieję, że nic więcej.
- Opowiedział mi o księciu Ludzie, który mógł mieć każdy kwiat na świecie, jakiego
zapragnął, ale chciał tylko płomiennej róży rosnącej na Czarnym Szczycie Fyrbolgu.
Otrzymał to, czego chciał, i był zadowolony. Więc i ja zachowałem nadzieję.
Rumieniec sięgnął jej oczu.
- Cyrin miesza się w nie swoje sprawy. Zresztą sam mówiłeś, że nie jestem płomienną
różą, ale lodowym kwiatem, rosnącym w świecie bez życia. Twoje miejsce jest w świecie
żywych i tam, jak sądzę, znajdziesz swoją różę.
Westchnął.
- A ty powiedziałaś, że czasem jestem głupcem. Wydaje mi się, że to ja do dzisiaj
przebywałem w świecie bez życia. Sybel... zeszłej nocy śniłem o Norrelu. Nigdy... nigdy
dotąd nie widziałem go we śnie żywego, zawsze jak leży sam, umiera, czując w sobie
śmiertelną ranę, widzi, jak Drede odwraca się, próbuje krzyczeć, ale nie znajduje słów i nikt
go nie słyszy. Widzę, jak woła mnie w moich snach, ale nie widzi mnie, a ja nie mogę do
niego podejść. Lecz zeszłej nocy zasnąłem, patrząc, jak ścierasz podłogę, i śniłem o Norrelu
żywym. Rozmawialiśmy do późnej nocy. Opowiadał mi o Riannie, o swej miłości do niej. A
ja uśmiechałem się, słuchałem, kiwałem głową, gdyż rozumiałem, co czuje, wiedziałem, co
mówi. Obudziłem się, wciąż słysząc jego głos i w tej chwili przebudzenia pomyślałem o
Dredzie. Zrobiło mi się go żal, ponieważ nie mógł mieć tego, co miał Norrel... Sybel, on jest
tylko starym, przerażonym człowiekiem; prócz Tamlorna nie ma nikogo, kto by go kochał. A
ja myślałem, że jest jak Rommalb, dawca śmierci...
- Nadal chcesz go zabić?
- Mam już dość myślenia o nim. - Wstał i podszedł do niej. - Kocham cię. Kiedy znów
będę ci potrzebny, przyjadę.
- Nie, Corenie - odparła i bezwiednie wyciągnęła do niego rękę. - Nie radzę sobie z
miłością. Przez całe życie kochałam tylko Maelgę, Tama i Ogama, chociaż jemu miłość także
nie wychodziła najlepiej. Zostań w Sirle, gdzie są kobiety, które... które mogą dać ci to, czego
potrzebujesz. Moje miejsce jest tutaj.
- Potrzebuję ciebie - powiedział z prostotą. Odwrócił się i sięgnął po płaszcz. - Kiedy
książę Rurin ścigał wiedźmę Glower za to, że wszystkie jego sługi zmieniła w świnie, ona...
- Wiem. Postawiła na jego drodze wielką szklaną górę, nie mógł jej ani zdobyć, ani
ominąć. Powrócił więc pokonany.
- No właśnie - stwierdził Coren. Pochylił się i ucałował jej chłodną twarz na
pożegnanie. - Jaka jest różnica między szkłem a lodem?
- Och, wracaj do domu - rzuciła zirytowana, a potem roześmiała się mimowolnie.
Poszła z nim do bramy, by go wypuścić, a potem stała drżąca w cichym poranku,
patrząc, jak odjeżdża ścieżką. Odyniec Cyrin stanął przy niej, a jego ciepły oddech rozkwitał
obłokami pary w powietrzu. Spojrzała na dzika z góry.
- Podjąłeś wielkie ryzyko - stwierdziła z powagą.
Srebrzysty odyniec prychnął śmiechem. Po raz pierwszy użył przy niej swojego
słodkiego jak dzwonek głosu:
- Jeden mądry dureń od razu pozna drugiego.
* * *
Tam odwiedził ją kilka dni później. Uniosła głowę znad książki, bo usłyszała głos
Tera krążącego nad kopułą. Narzuciła płaszcz i wybiegła, a sokół opadł na jej ramie w chwili,
gdy Tam z pięcioma ludźmi stanął przed bramą. Zeskoczył z konia i krzyknął do niej na
powitanie. Dostrzegła jego ciężki, podbity futrem płaszcz obszyty złotą nicią, miękkie buty,
rękawice z futrzanymi mankietami. Otworzyła bramę, a on ze śmiechem rzucił się jej na
szyję.
- Sybel, Sybel, Sybel... - Uścisnął ją mocno. - Widzisz tego konia? Ojciec wybrał go
dla mnie. Jest szary jak burza, jak aksamit, i ma na imię Drede. Bał się puścić mnie samego,
ale prosiłem i błagałem... Nie mogę zostać długo...
- Och, Tamie, tak się cieszę, że cię widzę. Wejdź. Spojrzała w migotliwe oczy Tera i
spytała:
Czy jest zadowolony? Król jest dla niego dobry.
Tam szedł obok niej, zostawiając w śniegu głębokie ślady. Twarz miał promienną.
- Sybel, tak się cieszę, że znów cię widzę. Pałac Drede'a jest taki wielki, wszędzie są
ludzie... I wiesz, Sybel, są dla mnie bardzo uprzejmi, bo jestem synem Drede'a. I mam takie
drogie ubranie. Ale tęsknię za lwem Gulesem i za Nylem.
- Jest dla ciebie dobry?
- Oczywiście. Chronię go przed władcami Sirle. Spojrzała na Tama zaskoczona
Uśmiechnął się, a oczy miał czyste.
- Dorosłeś trochę, jak widzę - zauważyła.
- Drede mówi, że jestem podobny do ciebie. Ale jest dla mnie bardzo dobry i jestem
szczęśliwy. Czasem, gdy zostajemy sami, nawet się śmieje.
Otworzył drzwi. Moriah, mrucząc głośno, wyszła mu na spotkanie. Przyklęknął i
chłodną twarzą potarł jej futro, potem chwycił Gulesa za grzywę i spojrzał w jego złociste
oczy.
- Gules - szepnął. Z krtani lwa wydobył się cichy warkot. - Wiesz, czego mi brakuje,
Sybel? Twojego zielonego ognia. Jest taki piękny.
Strzepnął śnieg z płaszcza. Pogładziła jego jasne, wilgotne włosy.
- Rośniesz - powiedziała z podziwem, a on zaśmiał się głębokim nagle głosem.
- Wiem. Sybel, on chciał, żebym przywiózł cię ze sobą, ale powiedziałem, że tylko cię
poproszę, nie będę błagał. Poprosiłem, więc teraz możemy porozmawiać o czymś innym. Czy
zwierzętom nic nie dolega?
Uśmiech błysnął w jej oczach.
- Zupełnie nic - odparła. Usiedli razem przy kominku. - Opowiedz mi teraz, co robisz
każdego dnia.
- Sybel, nawet mi się nie śniło, że tam jest tylu ludzi. Jechaliśmy przez miasto w dzień
targowy, a ludzie wykrzykiwali imię mojego ojca. I wiesz, wykrzykiwali też moje. Byłem tak
zdziwiony, że ojciec śmiał się ze mnie. Lubię, kiedy się śmieje.
Pozwoliła, by jego głos spływał po niej niczym strumień, uspokajając i pocieszając.
Siedziała wygodnie i obserwowała chłopca, uśmiechała się, słuchała nieuważnie. Jego twarz,
jego mężniejące rysy rozświetlały się i zmieniały w miarę jak mówił, śmiał się, poważniał i
uśmiechał znowu niezwykłym uśmiechem z sugestią czegoś tajemniczego. Myśli Sybel
rozpłynęły się, a ona pozwoliła, by umysł spoczął bezczynnie, czego nie robiła od wielu dni.
Tam wciąż opowiadał, drapiąc kocicę Moriah między uszami.
A potem coś drgnęło w głębi jej umysłu, coś małego, dalekiego i nieproszonego. Tam
dotknął jej, a ona poruszyła się niespokojnie.
- Nie słuchasz mnie, Sybel. Przywiozłem ci prezent, płaszcz z białej wełny haftowany
w niebieskie kwiaty. Drede kazał kobietom zrobić go specjalnie dla ciebie. - Urwał na chwilę.
- Co się stało?
Pokręciła głową.
- Nic takiego. Jestem trochę zmęczona. Płaszcz? Podziękuj ojcu ode mnie. Czy Ter
zachowuje się odpowiednio? Bałam się, że może kogoś zjeść.
- Och, nie. W spokojne dni wyjeżdżamy na polowanie. Jest bardzo grzeczny wobec
sokołów Drede'a, ale tylko mnie pozwala się trzymać. Sybel...
Milczała; znów coś poruszyło się w jej umyśle, ledwie wyczuwalne i szybkie jak
spadająca o północy gwiazda. Wolno zacisnęła palce na poręczach fotela.
- Sybel - powiedział Tam. - Czy coś cię boli? Powinnaś porozmawiać z Maelgą.
- Dobrze. - Wyprostowała palce. Szeroko otwarte czarne oczy szukały ognia. -
Porozmawiam - szepnęła, a wtedy rozległo się pukanie do drzwi i twarz Tama zmieniła się
nagle.
- Tak szybko? Przecież dopiero przyjechałem.
Obejrzała się.
- Och, Tamie, z pewnością jeszcze nie...
- Mówiłem, że przyjechałem tylko na chwilę. - Wstał i westchnął ciężko. - Sybel,
wkrótce znowu cię odwiedzę, wtedy zostanę dłużej. Twój płaszcz mam w jukach. - Znowu
zabrzmiało pukanie. Podniósł głos. - Już idę! Sybel, porozmawiaj z Maelgą o tym, co cię boli.
Ona wszystko umie wyleczyć.
- Książę Tamlornie! - Idę!
Objął ją ramieniem, kiedy szli przez dziedziniec. Za nimi bez słowa szedł strażnik.
Sokół Ter znów usiadł Tamowi na ramieniu.
- Sybel, następnym razem przyjadę na dłużej... Chciałbym, żebyś mnie odwiedziła.
- Może przyjadę.
- Proszę cię. - Rozpiął torbę przy siodle i wyjął miękki płaszcz barwy kości słoniowej
z deseniem niebieskich nici. - To dla ciebie.
Dotknęła materiału.
- Tam, jest taki piękny, taki miękki...
- Obszyty gronostajami. - Narzucił jej płaszcz na ramiona i pocałował szybko. -
Przyjedź, proszę. I porozmawiaj z Maelgą.
- Na pewno. - Uśmiechnęła się. - Czy mogę zamienić słowo z Terem?
Tam znieruchomiał na chwilę, a ona przeniosła wzrok z jego szarych, uśmiechniętych
oczu na błękitne, przenikliwe oczy Tera.
Ter.
Co się stało, córko Ogarną? Jesteś niespokojna.
Tam przyglądał się Sybel; zobaczył, że jej twarz nieruchomieje na chwilę, a czarne
oczy zachodzą mgłą.
Ter, ktoś przywołuje mnie do siebie. Powstrzymaj go.
5
Tego popołudnia poszła odwiedzić Maelgę. Białe gołębice siedziały na krokwiach
dachu, a kruk wchodził i wychodził przez otwarte narożne okno. W małym domku unosiły się
dziwne zapachy; pochylona nad ogniem Maelga mruczała coś pod nosem, a para z kociołka
rozluźniła jej siwe loki i przylepiła do twarzy wilgotne kosmyki. Stara kobieta nie podniosła
głowy, kiedy weszła Sybel, wiec i Sybel milczała. Chodziła niespokojnie po izbie, otwierała i
zamykała książki Maelgi, zaglądała do słojów zawierających rzeczy bez nazwy, aż wreszcie
mamrotanie Maelgi umilkło i stara kobieta odwróciła głowę.
- Dziecko - powiedziała zdumiona. - Tracę rachunek Rzeczy.
- Przepraszam - odparła Sybel.
Coś, co wzięła odruchowo do ręki, pękło nagle; spojrzała na to niewidzącymi oczami.
Maelga upuściła chochlę do kociołka.
- Moja kość...
- Jaka kość?
- Palec wskazujący prawej ręki maga. Wiele lat poświęciłam, żeby go znaleźć.
Sybel zerknęła na połamane kawałki w dłoni.
- Przyniosę ci kości, jeśli chcesz - obiecała. - Przyniosę ci czaszkę, jeśli tylko znajdę w
niej mózg.
Maelga spojrzała na nią uważnie spod rozczochranych włosów.
- Co się dzieje?
Sybel odłożyła kość i skuliła się, krzyżując ramiona na piersi.
- Jestem przywoływana. Nie wiem, kto mnie woła, ale nie potrafię zamknąć przed nim
umysłu. Poszukuje mnie i przyzywa umiejętnie i pewnie, tak jak ja przywołuję zwierzę.
Jestem zła, lecz tak samo złości się ryba złapana na wędkę. I jest tak samo bezradna.
Maelga złożyła ręce; błysnęły pierścienie. Wolno usiadła w fotelu na biegunach.
- Wiedziałam - rzekła. - Wiedziałam, że narobisz sobie kłopotów, wykradając te
księgi.
Sybel znieruchomiała w pół kroku.
- Myślisz, że tylko o to chodzi? - spytała z nadzieją. Ale pokręciła głową. - Tutaj
pracuje umysł potężniejszy od mojego. To mnie przeraża. Jeśli wie, że mam jego książki, nie
musi mnie przecież tak dręczyć z ich powodu. Maelgo, nie wiem, co mam robić. Nie mam
gdzie się ukryć. Gdyby ktokolwiek spróbował mnie skrzywdzić, moje zwierzęta by walczyły,
ale z tym nikt nie może walczyć.
- Och, kochanie - westchnęła Maelga. - Och, moje dziecko. - Zakołysała się lekko i
przygładziła ręką włosy. Nagle znieruchomiała. - Jedno mogę dla ciebie zrobić. Poślę kruka o
czarnych czujnych oczach, żeby zajrzał w okna maga.
Sybel kiwnęła głową.
- Wysłałam Tera na poszukiwania. - Westchnęła ciężko, zasłaniając dłońmi oczy. -
Jestem głupia. Jeśli mnie może przywołać, to może i Tera...
- Jeśli wie, że może go wołać.
- Tak. Być może nie zna Tera. Ale kto to jest? Widziałam drobnych magów w
zimnych wieżach z siennikami i zakurzonymi księgami. Na dworach książąt widziałam
większych, tych, którzy od bogactw robią się tłuści i zarozumiali. Ale nie spotkałam jeszcze
żadnego, którego bym się lękała. Nie wiem, po co mnie wzywa. - Spojrzała bezradnie na
Maelgę. - Jakie może mieć powody? Komuś tak potężnemu nie przydam się na nic.
- Czy jest aż tak potężny? Może ustąpi, jeśli nie odpowiesz.
- Może... Ale włamał się do mojego umysłu, a ja nie mogę podążyć za jego
wezwaniem. Nie mogę go nigdzie znaleźć, nie potrafię nadać mu imienia. - Znowu ruszyła
wokół izby, splotła ramiona na piersi, a włosy opadały jej na plecy niby biały płaszcz. -
Jestem taka zła, ale złość na nic mi się nie przyda, tak samo jak strach. Nie wiem, co robić...
Mam tylko nadzieję, że nie jest dość silny, by odebrać mi moje imię.
- Czy mogłabyś gdzieś wyjechać na jakiś czas?
- Gdzie? Mogłabym wyruszyć poza granice Eldwoldu, ale on i tak by mnie znalazł i
sprowadził do siebie. - Zrozpaczona, usiadła wreszcie przy ogniu. - Och, Maelgo - szepnęła. -
Nie wiem, co robić. Gdybym miała Liralena... mogłabym odlecieć na koniec świata... na samą
granicę gwiazd...
- Nie płacz - poprosiła zaniepokojona Maelga. - Przerażasz mnie, kiedy płaczesz.
- Nie płaczę. Łzy mi nie pomogą. Nie mogę nic zrobić, tylko czekać. - Odwróciła
głowę. - Maelgo, jeśli pewnego dnia mnie nie znajdziesz i nikt nie będzie wiedział, gdzie
jestem, czy zaopiekujesz się zwierzętami?
Maelga chwyciła się za głowę.
- Och, Sybel, nie może do tego dojść. Mój kruk go znajdzie. Ter go znajdzie, a wtedy
zrobię mu coś takiego, co rozpuści wszystkie kości w jego ciele.
- Nie, musisz zachować kość palca... - Oparła policzek o kamienie kominka i
niewidzącym wzrokiem wpatrzyła się w ogień. Płomienie tańczyły pod czarnym kociołkiem.
Westchnęła. - Pójdę, bo przeszkadzam ci w pracy. Nic nie możesz dla mnie zrobić. Sama nie-
wiele mogę zrobić. Może Ter go znajdzie, zanim on znajdzie mnie, i może wtedy coś
wymyślę.
Maelga obserwowała ją bacznie, a zmarszczki na jej twarzy wyrażały niepokój.
- Bądź ostrożna, moja białowłosa - szepnęła.
- Będę. Mam nadzieję, że ten, który mnie woła, ma przyjaciela, który przekaże mu
ostrzeżenie.
Tej nocy obudziło ją drgnienie w umyśle, łagodne, jakby ktoś czubkiem palca dotknął
powierzchni wody. Usiadła wyprostowana w łóżku, szeroko otwierając oczy w ciemności;
ponad nią na kryształowej kopule gwiazdy układały się w lodowate wzory. Drgnienie nade-
szło znowu. Nieproszona, bezkształtna myśl, jak szept w bezruchu nocy, delikatne tchnienie
jej imienia.
Sybel.
Cichy krzyk wyrwał się jej z ust. Coś poruszyło się obok łóżka; złote oczy Gulesa
zaiskrzyły niby szlachetne kamienie.
Czego się lękasz, dziecię Ogama?
Miałam sen...
Głos nadbiegł znowu, niczym bezdźwięczny pomruk:
Sybel.
Spędziła w pokoju pod kopułą dzień i noc, nie jadła i nie spała; przeglądała starożytne
księgi, szukając imienia tak potężnego maga, lecz nie znalazła nawet wzmianki. O świcie
odłożyła książkę i spojrzała w przejaśniające się niebo. Różowa Unia zakreślała krawędź
świata, białe chmury o srebrzystych brzegach płonęły, chwytając promienie słońca; rozbijały
je i rozrzucały po polach Fallow, na równinie Terbrec i nad otoczonym murami miastem
Mondor, gdzie ogrzewały chłodne, mroczne wieże. Zrezygnowana, pomyślała o Liralenie i
jego lśniących białych skrzydłach. Przez chwilę próbowała go przywołać, posyłając
wezwania ku białemu światu poranka. Zwierzęta w domu się poruszyły, a potem usłyszała
głos Maelgi pod drzwiami.
- Sybel! Sybel, obudź się...
Wstała powoli i przeszła przez chłodny dom. Słońce rysowało na śniegu plamy ognia;
gdy otworzyła drzwi, uderzyło ją w oczy, aż zabolało.
- Wejdź, Maelgo.
- Och, Sybel... pozwoliłaś, żeby twój ogień umarł. Staruszka przeszła przez próg, a
Sybel spojrzała na ciemnego ptaka w jej dłoniach.
- Sądzę, że to nie jest jedyna martwa rzecz w tym pokoju. - Dotknęła czarnego,
sztywnego ciała kruka Maelgi. Poczuła uderzenie błyskawicy lęku, jakiego dotąd nie znała.
- Sybel, wysłałam go - wyjaśniła znużona Maelga. - Wrócił dziś rano do domu i padł
martwy u mych stóp. Myślę, że był już martwy, kiedy leciał.
Sybel zadrżała.
- Jest zimny - szepnęła.
Maelga delikatnie dotknęła jej ramienia.
- Moje białe dziecko - jęknęła - co mogę dla ciebie zrobić?
- Nic - szepnęła Sybel. - Nic. - Westchnęła ciężko. - Mam nadzieję, że Ter jest
bezpieczny. Przywołam go i odeślę z powrotem do Tama.
- Ugotuję coś dla ciebie. Strasznie schudłaś, odkąd Tam wyjechał.
Wyszła do kuchni, cały czas niosąc martwego kruka. Sybel pochwyciła umysł sokoła i
poczuła gwałtowny pęd ziemi pod skrzydłami.
Ter. Wracaj do Tama. To niebezpieczne.
Milczał przez chwilę, a ona przeżywała bicie jego serca i ogień płynący mu w żyłach.
A potem powiedział:
Nie.
Ter. Wracaj do Tama.
Dziecię Ogama, proś mnie, o co chcesz. Ale muszę komuś wydziobać oczy i uciszyć
mroczny umysł.
Ter...
Nagle straciła go, odnalazła zdumiona i straciła znowu. W jej umyśle rozległ się szept,
silny i nieubłagany.
Sybel.
- Nie! - powiedziała. Słowo upadło bez życia na białe kamienie. - Nie!
* * *
O pomocy siedziała pod kopułą, a księżyc w pełni spoglądał na nią niczym oko. Świat
leżał w milczeniu, wyciszony i ukryty, góra znieruchomiała, gwiazdy zamarzły w kryształy
lodu. Noc trwała bezgłośna, spoczywała w sercu ciszy, której nie zakłócał żaden wiatr, żaden
szept liści. Oczy Sybel w mroku były ciemne i nieruchome; czekała, nasłuchując w spokoju
swego umysłu, czekała na nieuchronną chwilę, na wołanie, które przebije umysł aż do jądra
ciszy. Gules leżał obok z uniesioną głową, złotymi ślepiami wpatrywał się w nią bez
mrugnięcia, bez drgnienia, jakby nie oddychał. Po chwili poczuła obok kogoś innego i
zobaczyła Cyrina; jego kły błyszczały bielą jak gwiazdy.
Odpowiedz mi na zagadkę, Panie Mądrości, powiedziała do niego i usłyszała w jego
umyśle wszystkie zagadki świata. A potem czerwone oczy zniknęły, gdy wielki lśniący łeb
opadł ku ziemi.
Na tę nie znam odpowiedzi.
Sybel spuściła głowę.
- Jestem zmęczona - szepnęła, szeroko otwierając oczy w mroku. - Nie wiem, co
robić.
Siedziała tak przez chwilę, od czasu do czasu czując z dala lekkie szarpnięcie, jakby
delikatny odpływ przyciąganej księżycem fali. Blask wyrysował jej cień i mroczne sylwetki
odyńca i lwa na białym marmurze posadzki. Wreszcie zamknęła oczy i posłała wezwanie. A
kiedy wołała, usłyszała u bram stłumiony, lecz znajomy krzyk.
- Sybel - powiedział Coren, kiedy przybiegła do niego po śniegu. - Sybel. - Zaciskał
palce na prętach, jakby próbował je wyrwać. - Tak mi przykro... przepraszam... nie było mnie
w Sirle...
- Właśnie cię wołałam - odparła bez tchu, szarpiąc lodowate zasuwy. - Właśnie przed
chwilą... Corenie, przyleciałeś tutaj na skrzydłach?
- Chciałem. - Wprowadził konia i stanął przed nią, próbując wypatrzyć w ciemności
jej twarz. - O co chodzi? - zapytał niespokojnie. - Sybel, chciałem przyjechać tutaj już trzy dni
temu, ale Rok posłał mnie do Hiltu, aby przekonać Horsta do jakiegoś beznadziejnego planu.
Wiedziałem, że jesteś niespokojna, wiedziałem nawet przez sen, ale nie mogłem wyjechać aż
do wczoraj. Co się stało? Gdzie Tam?
Patrzyła na niego bez słowa. Pokręciła głową.
- Nie. Skąd... skąd wiedziałeś, że cię potrzebuję, zanim sama to wiedziałam?
- Wiedziałem. Sybel, co się stało? Co mogę dla ciebie zrobić?
- Tylko... drobiazg.
- Cokolwiek.
- Obejmij mnie.
Upuścił wodze na śnieg. Rozchylił płaszcz, przyciągnął ją do siebie i otulił wraz z
białymi włosami; czubek jej głowy lśnił lekko na jego ramieniu. Sybel czuła jego oddech,
uderzenia pulsu. Nagle wstrzymał oddech.
- Sybel, ty się boisz.
- Tak. Przytul mnie mocniej - poprosiła, a on przyciągnął ją bliżej do siebie. Usłyszała
bicie jego serca, poczuła dłoń w rękawicy, podtrzymującą jej głowę. Powoli nabrała
powietrza i odetchnęła głęboko. - Wezwałabym cię aż z Sirle, by o to poprosić. Tylko po to.
- A ja bym przyjechał. Przyjechałbym tylko po to, by cię przytulić. Lecz na pewno
mogę zrobić coś więcej.
- Nie. Twój głos jest jak światło słońca. Należy do świata ludzi, nie do mrocznego
świata magów.
Oddech Corena poruszał jej białymi włosami.
- Co się stało? Co cię niepokoi?
Milczała. Potem uniosła głowę, westchnęła i odsunęła się od niego, rozrywając krąg
ramion.
- Nie chciałam ci mówić, ale teraz może powinnam, bo gdyby cokolwiek się ze mną
stało, mógłbyś... mógłbyś się niepokoić, gdybyś nie wiedział.
Uniósł ręce w zaśnieżonych rękawicach i ujął jej twarz.
- Sybel, co się dzieje?
- Chodź do ognia. Powiem ci.
Powiedziała, gdy już odprowadził konia do stajni, nakarmił go, powiesił płaszcz przy
ogniu i usiadł obok niej. Dała mu kubek grzanego wina i wyjaśniła krótko:
- Ktoś mnie przywołuje.
Popatrzył na nią ponad brzegiem kubka, potem odstawił go mocno, aż wino chlusnęło
na palce.
- Kto?
- Gdybym odkryła jego imię, mogłabym walczyć... być może. Wszędzie szukałam
właściwego imienia, szeptem mego głosu w ich umysłach zaskakiwałam magów poza
Eldwoldem, a ich lęki i zdumienie zdradziły, że mnie nie znają. I teraz nie wiem, co mam
robić. Odebrał mi Tera; posłałam sokoła na poszukiwania, a on ukradł mi jego imię; nie
mogłam utrzymać Tera wobec jego mocy. Jest bardzo silny. Myślę, że jest silniejszy od
każdego, o kim słyszałam. Dlatego w końcu będę chyba zmuszona ustąpić.
Milczał przez chwilę, marszcząc brwi.
- Ale ja nie zechcę mu cię ustąpić - rzekł wreszcie. Poruszyła się niespokojnie.
- Corenie, nie po to cię przywołałam. Nie możesz mi pomóc.
- Mogę spróbować. Nie mogłem pomóc Norrelowi, ale tobie pomogę. Zostanę tu z
tobą, a kiedy przyjdzie po ciebie albo gdy ty do niego pójdziesz, będę przy tobie. I policzę się
z nim.
- Corenie, po co to wszystko? Będę tylko musiała patrzeć, jak umierasz albo jak twój
własny umysł skręca i staje przeciwko tobie tak, że nigdy nie zdołasz wymówić mojego
imienia. Rommalb był strachem, ale przeżyłeś to, jednak ten mag będzie dla ciebie śmiercią.
- Więc co mam robić? - zapytał bezradnie. - Myślisz, że będę siedział tutaj albo w
Sirle, spokojny jak dziecko, gdy ciebie porwie jakiś potwór bez imienia?
- No cóż, w każdym razie nie chcę, byś umarł na moich oczach.
- Wolę raczej umrzeć, niż leżeć bezsennie wśród nocy, gdy twój umysł szepcze do
mnie, a ja nie wiem, gdzie jesteś i dlaczego się niepokoisz.
- Nie prosiłam cię, żebyś przybył niewołany, kiedy będę niespokojna, nie prosiłam,
żebyś nasłuchiwał mojego głosu.
- Wiem. Nigdy nie prosiłaś, żebym cię kochał. A jednak cię kocham, jestem
niespokojny i zostanę z tobą niezależnie od twoich tłumaczeń. Łatwo przywołać człowieka do
tego domu, ale nie tak łatwo go zmusić, żeby wyjechał.
- Jesteś prawdziwym dzieckiem z Sirle. Wierzysz, że każde niebezpieczeństwo można
odpędzić, dobywając miecza. Myślałam, że jesteś mądry, ale jesteś głupcem. Czy ruszałeś na
równinę Terbrec przeciwko Drede'owi z księgą zaklęć w rękach? No właśnie, więc dlaczego
chcesz z mieczem stanąć przeciwko magowi? Kiedy mag zmieni twój miecz w kałużę metalu
u twych stóp, co wtedy zrobisz?
Zacisnął usta, a potem wzruszył ramionami.
- Jestem głupi, że się z tobą kłócę. Jeśli nie potrafisz mnie stąd wyrzucić, Sybel, to
zostaję. Możesz nie zwracać na mnie uwagi, deptać mi po nogach, odmawiać pożywienia, ale
jeśli gdzieś pójdziesz, pójdę za tobą. Zrobię wszystko, żeby zabić to, co zechce cię
skrzywdzić.
Wstała. Jej czarne oczy spoglądały na niego jakby z oddali, a kiedy w nie spojrzał,
usłyszał lekkie poruszenia budzących się bestii.
- Jest sposób, aby odesłać cię do Sirle - rzekła - opornego, lecz żywego.
Lew Gules ziewnął, ślepia z płynnego złota błysnęły w ciemności, kiedy bezgłośnie
jak cień wyszedł z pokoju pod kopułą i zatoczył krąg wokół Corena, ocierając się o niego
niespokojnie. W kuchni zbudziła się Moriah; zamruczała gardłową pieśń bez słów, sunąc
leniwie w ich stronę. Wpatrzony w czarne oczy Coren zobaczył, jak na chwilę znika z nich
światło. W cichej nocy usłyszał powolne bicie wielkich skrzydeł, zasysających powietrze.
Wyprostował się, wziął Sybel za rękę i jej myśli powróciły. Ciche parskanie odyńca i szum
skrzydeł smoka splatały kruchą pajęczynę dźwięków, rozerwaną przez nagły ostrzegawczy
wrzask kocicy.
- Sybel, próbujesz mnie wystraszyć? Dlaczego nie wejdziesz do mojego umysłu, tak
jak weszłaś do umysłu Drede'a, i nie odeślesz mnie spokojnie, bez mojej wiedzy, do Sirle?
Temu nie mógłbym się oprzeć.
Przyglądała mu się przez chwilę. Potem skrzywiła się i odsunęła. Powstał szybko,
pochwycił ją, a ona zasłoniła twarz dłońmi.
- Nie mogę - szepnęła. - Chciałabym, ale nie mogę.
- Więc co teraz? Jeśli poszczujesz mnie bestiami, będę walczył. Poranię je, one mnie
też. Wtedy będziemy gniewać się na siebie nawzajem o to, że do tego dopuściliśmy. Sybel,
dla nas obojga będzie lepiej, jeżeli po prostu pozwolisz, bym się tobą zaopiekował.
Pozwolisz, bym trzymał tutaj tę bezsensowną wartę. Jeśli ci na mnie zależy, nie będziesz się
sprzeciwiać. Jedynie tyle mogę zrobić. Proszę. Jesteś mi winna trochę dobroci.
Opuściła ręce. Nie widział jej twarzy skrytej pod falą włosów. A potem odgarnęła
białe pasma i spojrzała na niego; oczy miała spokojne, znużone, pełne wyczekiwania.
- Chcę, żebyś odszedł. Dla twojego dobra przywiązałabym cię do Gylda i odesłała do
Sirle, na próg domu Roka. Ale dla mojego dobra chcę, żebyś był tutaj. Odejdziesz?
- Nie.
Przyciągnął ją do siebie, aż opuściła głowę na jego pierś. Uśmiechnął się lekko do lwa
Gulesa i musnął wargami jej włosy.
- Jestem samolubna - szepnęła. - Ale jedno wiem i powiem ci to teraz. Tam, gdzie w
końcu pójdę, pójdę sama.
* * *
Tej nocy leżała bezsennie, z lwem Gulesem u stóp łóżka i Moriah u drzwi, a wielkie,
zimne światy ognia płynęły w ciszy nad jej głową. Czuła w umyśle równy puls wołania
biegnący przez otwarte drzwi i korytarze umysłu, sunący bezustannie, nieodparcie w dół, w
głębiny, gdzie skrywała czystą i zimną wiedzę o sobie. Wołanie zmierzało tam nieuchronnie,
jej własna moc rozpływała się, a myśli leżały bezużyteczne, nieuformowane. Wreszcie nie
było w niej nic oprócz tego przytępiającego wolę wołania, zmieniającego biały nieruchomy
dom w coś obcego, aż wydawał się tylko cieniem snu. Głębokie ukryte miejsca jej umysłu
leżały otworem, nieosłonięte; jej moc została zmierzona, imię odebrane wraz z wszystkim, co
oznaczało: doświadczenie, instynkt, wszelka myśl i moc - wszystko to zostało zmierzone i
poznane.
Powstała na rozkaz, który był ledwie czymś więcej niż słowem, ubrała się tak cicho,
że materiał tylko zaszeleścił o materiał. Wielki złocisty lew spał w świetle księżyca. Czarna
kocica, bezimienna, wyciągnęła się jak cień na progu. Sybel spojrzała na zwierzęta i uś-
wiadomiła sobie, że nie zna ich imion i nie może ich zbudzić, gdyż imiona są jak klejnoty w
głębi góry, ukryte przed oczami jej umysłu. Przekroczyła śpiącą kocicę tak łagodnie, że
zwierzęciu nie drgnęły nawet powieki. W pokoju za progiem rudowłosy mężczyzna siedział
przed zielonym płomieniem, oczy miał zamknięte, dłonie opuszczone bezwładnie. Cicho jak
oddech przemknęła obok niego, minęła uśpionego u jego stóp odyńca ze srebrną szczeciną.
Zamykane drzwi trzasnęły cichutko. Coren obudził się nagle i rozejrzał wokół,
mrugając sennie oczami. Jakaś gałązka trzasnęła w ogniu, a on oparł się w fotelu i spojrzał w
ciemne drzwi pokoju, gdzie spała Sybel, strzeżona przez Gulesa i Moriah. W tej samej chwili
Sybel cicho prowadziła jego konia po śniegu przez bramę. Dosiadła wierzchowca na oklep i
ruszyła w dół, długą, białą jak ogień górską ścieżką, obok uśpionego domu Maelgi i dalej, w
stronę ciemnego, pełnego wież miasta Mondor.
6
Wspięła się na stopnie wysokiej wieży w północnym murze miasta. Wkręcały się spi-
ralą w mrok ponad nią i poniżej, a w świetle pochodni jej własny cień kładł się na wytarte
stopnie. Na ich krańcu linia światła kreśliła w ciemności kształt zamkniętych drzwi. Sybel
chwyciła ciężki żelazny pierścień na skoblu i pociągnęła.
- Wejdź, Sybel.
Znalazła się w okrągłej komnacie. Baldachim nieruchomych, haftowanych gwiazd
migotał jaskrawo nad jej głową. Ze ścian, falując delikatnie przy wysokich oknach, zwisały
kotary z białej wełny i lnu, pokryte bogatym ściegiem starożytnych opowieści. Stanęła na
miękkiej owczej skórze z futrem głębokim po kostki, okrywającej całą podłogę. Pośrodku
komnaty płonął ogień, a przed nim stał wysoki mężczyzna w szacie z czarnego aksamitu,
przepasany łańcuchem połączonych srebrnych księżyców. Milczał. Twarz miał wąską, o
jastrzębich rysach, bez śladu uczucia; tylko pojedyncza zmarszczka wykrzywiała się lekko
przy kąciku ust. Zielone, chłodne oczy okrywał cień.
- Zdradź mi swoje imię.
- Sybel.
Na to słowo niewidoczna nić przywołania, która skrywała w mroku jej umysł, pękła
nagle i Sybel stanęła wolna, rozglądając się po komnacie. Drżała lekko, a jej wzrok przesuwał
się po ciemnych ścianach. Zielone oczy obserwowały ją nieruchomo.
- Zbliż się do ognia. Przebyłaś długą drogę poprzez śnieg. - Wyciągnął do niej smukłą
dłoń o długich palcach, ozdobioną jednym pierścieniem, w którym tkwił kamień koloru jego
oczu. - Chodź - powtórzył, a ona podeszła wolno w stronę ognia, rozwiązując mokry płaszcz.
- Kim jesteś? Czego chcesz ode mnie?
- W tej chwili moje imię brzmi Mithran. Przez lata przywołałem wiele istot. Służyłem
książętom na dalekich dworach, na wielu światach; służę im uczciwie i dobrze, póki są
potężni. Jeśli nie, wykorzystuję ich dla własnych celów.
Odszukała wzrokiem jego twarz.
- Komu teraz służysz? - szepnęła. Zmarszczka, cienka jak pajęcza nić, drgnęła u jego
ust.
- Do tej chwili byłem na służbie. Ale teraz, tak myślę, posłużę sobie.
- Służbie u kogo?
- U człowieka, który jednocześnie boi się ciebie i cię pragnie.
Rozchyliła wargi.
- Drede?!
- Jesteś zdziwiona? Dlaczego? Przywołałaś go dwukrotnie z jego domu, tak
umiejętnie, że nawet nie wiedział, jaki impuls nim powoduje. Walczy o władzę w Eldwoldzie,
a jego jedyna broń to młody syn przeciwko sześciu synom rodu Sirle.
- Powiedziałam, że nie będę się mieszać w ich sprawy! Dlaczego sądzi, że zrobię coś
przeciwko niemu, ojcu Tama?
- Dlaczego nie, kiedy rudowłose książątko z Sirle zaleca się do ciebie słodkimi słowy?
Wychowałaś Tamlorna, ale masz też własne życie. Jesteś potężna i piękna jak strofa poezji ze
starożytnej księgi zdobnej w klejnoty. Drede się obawia, że jakiś impuls pchnie cię Corenowi
w ramiona.
- Coren... - Zakryła oczy, poczuła chłód własnych dłoni. - Mówiłam Drede'owi...
- Nie jesteś przecież z kamienia.
- Nie. Jestem z lodu. - Odsunęła się od ognia, stanęła przy lśniącym stole i oparła na
blacie dłonie z rozłożonymi palcami. - Znasz mój umysł. Znasz go lepiej niż ktokolwiek z
żyjących. Dokonywałam trudnych wyborów, ale zawsze najważniejsza była moja wolność,
swoboda użycia mocy tak, by służyła moim pragnieniom i nikogo nie krzywdziła. Czy on
tego nie widzi?
- Kochałaś Tama. Dlaczego nie możesz pokochać Corena z Sirle? Jesteś zdolna do
miłości. To niebezpieczna cecha.
- Nie kocham Corena!
Podszedł bliżej i bez mrugnięcia wpatrywał się w jej twarz.
- A Drede'a? Kochasz go? Uczyniłby cię królową. Rumieniec wpłynął jej na policzki.
Patrzyła niewidzącym wzrokiem na stojące na stole srebra barwy księżyca.
- Pociągał mnie trochę... Ale nie siedziałabym pokornie obok niego, używając mocy
według jego życzeń, nie przywoływałabym Sirle do zguby. Na pewno nie!
Chłodny, stanowczy głos dosięgnął ją nieuchronnie.
- Zapłacono mi, abym uczynił cię pokorną. Dłonie Sybel ześlizgnęły się z blatu.
Odwróciła się do maga, krew odpłynęła jej z twarzy, a oczy zwęziły się, jakby słuchała
niezwykłego zaklęcia.
- Drede chce...
- Chce, żebyś była mu posłuszna. Chce wiedzieć, że może cię kochać i ufać ci
bezgranicznie, jak nikomu na świecie. Trochę cię poznał i uważa, że jest tylko jeden sposób,
aby to osiągnąć. W tym celu wynajął mnie.
Strach, jakiego nigdy nie zaznała, zbudził się głęboko w duszy i posłał lodowate
macki wzdłuż żył, aż do umysłu.
- Jak? - szepnęła, a łzy pociekły jej po twarzy.
- Myślę, że wiesz, Sybel. Imię to dla ciebie pamięć, wiedza, doświadczenie. Nie ma
niczego, co byłoby bardziej prawdziwe, nieodwołalnie twoje. Drede wynajął mnie, żebym
odebrał ci imię na jakiś czas, a potem oddał już innej kobiecie, która przyjmie je z uśmiechem
i bez protestów da Drede'owi wszystko, o co ją poprosi.
Z jej piersi wyrwał się dźwięk, ostry i piskliwy, w którym nie rozpoznała własnego
głosu. Potem znowu. Osunęła się na owczą skórę, a gorące łzy parzyły jej palce. Z trudem
łapała oddech, z trudem wyrywała z ust słowa:
- Pomóż mi... odbierasz mi samą siebie...
- Czy nigdy wcześniej nie płakałaś? Miałaś szczęście. To minie.
Zagryzła zęby, powstrzymując szloch; zacisnęła palce na owczym futrze. Jej wilgotna
twarz błyszczała w blasku ognia.
- Pozwól mi go zobaczyć. Zrobię... zrobię, cokolwiek zechce. Tylko nie odbieraj mi
woli. Wyjdę za niego. Będę szła pokornie u jego boku, tylko pozwól mi samej wybierać.
Zielone oczy spoglądały na nią nieprzeniknione. Po chwili mag podszedł, pochylił się
i dotknął jej twarzy; łzy jak gwiazdy błysnęły na czubkach jego palców.
- Też kiedyś tak płakałem... - szepnął. - Dawno temu, choć popioły miłości i
nienawiści wystygły już w moim sercu. Płakałem po ucieczce Liralena, płakałem wiedząc, że
choć mogę zyskać władzę nad całą ziemią, ten jeden obiekt nieskazitelnego piękna jest dla
mnie stracony... Nie myślałem, że kiedyś wpadnie w moje ręce coś równie białego i pięknego.
Król żąda, bym oddał to jemu... Ale jest zbyt małym człowiekiem, aby okiełznać taką
wolność...
- Czy pozwolisz mi z nim porozmawiać?
- Jak mógłby ci zaufać? Ufał kiedyś Riannie, a ona zdradziła go w sekrecie. Tym
razem nie chce zdrady. Boi się ciebie i jest zazdrosny o Corena. Ale twoja twarz zapłonęła
kiedyś pod jego dłonią, a młody książę cię kocha, więc zaprowadzi cię do niego; nie bezsilną,
ale poskromioną.
- Ile ci płaci?
Uśmiech błysnął w nieruchomych oczach.
- Wszystko to... bogactwa, leniwe godziny w odosobnieniu pośród luksusów, twoje
zwierzęta, jeśli tylko na zawsze rozbiję potęgę rodu Sirle. Jeszcze się na to nie
zdecydowałem.
- Dlaczego nie boi się ciebie? - szepnęła. - Ja się boję.
- Ponieważ kiedy pierwszy raz się do mnie zwrócił, nie miał nic, czego bym chciał.
Teraz nie jestem już taki pewien.
- A czego jeszcze chcesz?
- Czy próbujesz odkupić ode mnie swoją wolność?
- Nie mogę jej od ciebie odkupić! Jeśli już, musisz oddać ją z własnej woli, z litości.
Wolno pokręciła głową.
- Nie mam litości. Mam tylko podziw dla ciebie. Dysponujesz potężnym umysłem,
samotnym w swej wiedzy, gdyż doświadczenia umysłu są tajemne i nie można ich z nikim
dzielić. Żyłem na pustkowiach pod okiem księżyca, na dworach bogatych książąt, wśród
dźwięku trąbek i pulsu bębnów... Przebywałem w wysokich górach, w gorących chatkach
czarownic, obserwowałem ich obłąkane oczy i ogorzałe twarze. Rozmawiałem z sową, z
białym sokołem i czarnym krukiem; rozmawiałem z głupcami, którzy tysiącami żyją w
zatłoczonych miastach, z mężczyznami i kobietami. Rozmawiałem z królowymi o spokojnych
głosach. Ale nigdy w swych wędrówkach nie marzyłem, że istnieje ktoś taki jak ty...
Upierścienionym palcem odsunął kosmyk jej włosów. Sybel cofnęła się lekko,
szeroko otwierając oczy.
- Proszę. Pozwól mi porozmawiać z Drede'em.
- Może... - Wyprostował się i odsunął od niej. - Wstań. Zdejmij mokry płaszcz i
rozgrzej się. Mam tu gorące jedzenie i wino. Za tą zasłoną jest łoże z bogato zdobionym
baldachimem i jeszcze coś, co należy do ciebie.
Wstała powoli i odsunęła białą kotarę. Sokół Ter stał na złotym postumencie, a
migotliwe oczy spoglądały na nią obojętnie. Poszukała jego umysłu, wymawiała bezgłośnie
jego imię, ale nie odpowiedział, nawet nie drgnął. Odwróciła się znużona.
- Jesteś silny, Mithranie... Dziwne, że znalazłam się na twojej łasce tylko dlatego, że
dwanaście lat temu pokochałam bezradne dziecko. Boję się ciebie i Drede'a, ale strach mnie
nie ocali. Myślę, że nie może mnie ocalić nikt prócz ciebie.
Czarno odziany mag nalał jej wina. Zasłony na oknach pojaśniały blaskiem poranka.
- Mówiłem ci już, że nie mam litości. Jedz. Potem odpocznij chwilę, a ja sprowadzę
do ciebie Drede'a. Może jemu zostało trochę miłosierdzia, ale człowiek przerażony nie jest już
zdolny nikomu współczuć.
Drede przyszedł w południe. Sybel obudził zgrzyt rygla w drzwiach; usłyszała cichy
głos:
- Stało się? - Nie.
- Powiedziałem ci, że nie chce z nią rozmawiać, dopóki nie skończysz!
Głos maga był lodowaty.
- Nigdy czegoś takiego nie robiłem. To wbrew mnie samemu. Skazisz ją
nieodwracalnie. Będzie piękna, posłuszna i potężna tylko na twój rozkaz.
- Powiedziałeś jej...
- Tak. To bez znaczenia. Zapomni. Ale chciała z tobą rozmawiać... błagać cię...
- Nie będę słuchał!
- Powiedziałem ci: aby spełnić twój rozkaz, występuję przeciw sobie. Jeśli muszę
dźwigać ciężar winy, to ty także. Inaczej tego nie zrobię.
Drede umilkł. Sybel wstała i odsunęła kotarę. Spojrzenie króla spoczęło na jej twarzy i
dostrzegła w jego oczach wstyd, cierpienie, a głębiej lodowaty błysk strachu. Przez chwilę
stała nieruchomo, ściskając w dłoni kotarę. Potem podeszła i uklękła u jego stóp.
- Proszę - szepnęła. - Błagam. Spełnię każdą twoją prośbę. Wyjdę za ciebie. Oddam
władców Sirle pod twoje panowanie. Wychowam Tama i urodzę ci synów. Nigdy ci się nie
sprzeciwię, będę posłuszna bez wahania. Ale nie pozwól, żeby odebrał mi wolę. Nie pozwól,
żeby zmienił mój umysł. To straszne, straszniejsze niż gdybyś mnie teraz zabił. Wolałabym
nawet, żebyś mnie zabił. Jakaś część mnie, niczym białoskrzydły sokół, jest wolna, dumna,
dzika, wzlatuje i własną drogą szuka jasnych gwiazd i słońca. Jeśli zabijesz tego białego
ptaka, będę przykuta do ziemi, nie pozostaną mi własne słowa, żadne własne działania.
Oddam ci tego ptaka, zamknę go w klatce. Tylko pozwól mu żyć.
Drede zasłonił dłonią oczy. A potem ukląkł przed Sybel, ujął jej dłonie i ścisnął
mocno.
- Sybel, w tej sprawie nie mam wyboru. Pragnę cię, ale boję się ciebie... Boję się tego
białego ptaka.
- Obiecuję... obiecuję...
- Nie, posłuchaj. Byłem... Zawsze obawiałem się tych, których miałem w swojej
władzy. Zagrażali mi moi oficerowie, zdradzali ci, których kochałem, aż nie pozostał nikt, z
kim mógłbym rozmawiać szczerze i bez strachu. Ludziom, którym powinienem ufać, patrzę w
oczy... w ich pełne sekretów oczy pozbawione wyrazu... i budzą się we mnie podejrzenia.
Obawiam się zdrady. Jestem samotny. Tamlorn to jedyna osoba na świecie, której ufam i
którą kocham. Ciebie mógłbym pokochać, Sybel, a może i obdarzyć zaufaniem, ale muszę
być ciebie pewien.
- Nigdy... nigdy nie możesz być pewien tych, których kochasz - wykrztusiła przez
zaciśnięte gardło. - Nie możesz wiedzieć, czy cię nie zranią, nawet jeśli cię kochają. Ale żeby
sobie zagwarantować, że cię pokocham, chcesz mi odebrać wszelką miłość, jaką mogłabym ci
ofiarować sama. Ten biały ptak ma na unię Sybel. Gdy go zabijesz, umrę i tylko upiór będzie
spoglądał na ciebie moimi oczami. Zaufaj mi. Pozwól mi żyć i zaufaj mi.
Drede zacisnął powieki.
- Nie mogę... Ufałem Riannie, a ona zdradziła mnie z uśmiechem. Uśmiechała się do
mnie i całowała moją dłoń, ale zdradziła dla tego niebieskookiego książątka Sirle. A ty... ty
wyjdziesz za mnie, ale zwrócisz się ku Corenowi...
- Nie!
- Mam ci uwierzyć? Pewnego dnia on z uśmiechem wejdzie do ogrodu, ty mu
uśmiechem odpowiesz i wszystkie twoje obietnice rozlecą się niby liście na wietrze.
- Nie... Mówisz o Riannie, nie o mnie. Nie mam nic wspólnego z Rianną i Norrelem!
Pozwól mi odejść! Proszę, pozwól mi odejść! Wrócę do mojego białego domu, a ten mag
może wznieść wokół mur, którego nie przekroczę. Wyjadę z Eldwoldu! Zrobię wszystko...
wszystko...
Jego słowa dobiegały przez zaciśnięte zęby jak szept.
- Sybel, marzę o tobie nocami, budzę się sam i szlocham. To dokona się szybko, a
potem będziesz już razem z Tamlornem...
- Nie...
Wypuścił ją i wstał, zaciskając pięści.
- Tak się stanie!
- A więc - szepnęła drżąca, z suchymi, oślepłymi oczami - już nigdy nie będę kochała.
To okrutne. Jestem pierwszą z trójki magów, która się tego nauczyła. Chciałabym zabić samą
siebie, ale nawet ten niewielki wybór zostanie mi odebrany. Mam nadzieję, że dobrze płacisz
temu magowi, ponieważ jego czyn nie ma ceny i z niczym nie da się porównać.
Drede przez chwilę stał przed nią w milczeniu. Potem odwrócił się i usłyszała szelest
jego kroków na owczej skórze, stuk butów na kamiennych stopniach. Drzwi zamknęły się,
zaskoczył rygiel, a ona zapłakała z lęku i bezradności.
- Wstań, Sybel.
Podniosła się niepewnie. Mithran nalał wina i obserwował ją ponad krawędzią
pucharu.
- Usiądź. Usiadła.
- Daj mi kilka minut wolności - szepnęła do wnętrza kielicha.
- Żebyś usunęła się z tego świata na zawsze? Nie, jesteś zbyt cenna.
- Zostaw w mojej duszy choć odrobinę wolności.
- Aby kochać? Uniosła wzrok.
- Aby nienawidzić - szepnęła. Obracała w palcach puchar, ściskała kute srebro. - W
tym maleńkim zakątku umysłu wyrośnie taka nienawiść, że w ruinę obróci cały Eldwold,
kamień po kamieniu, i pozostawi martwe pustkowie, o które władcy Sirle będą mogli kłócić
się przez wieki. Rzucę tego króla na kolana, jak on mnie rzucił.
Zielone oczy wpatrywały się w nią nieruchomo.
- A co ze mną? Czy mnie także nienawidzisz?
- Jesteś poza nienawiścią.
Pierścień na palcu maga błysnął posępnie.
- Ten król jest głupcem - rzekł Mithran. - Czy wiesz, że kiedyś ukradłaś mi księgę?
Pokręciła głową.
- Nie. Zapamiętałabym cię.
- Księgę zaklęć maga Firnana. Myślałaś, że pokój jest pusty. Odosobniona, zimna
komnata ma dworze jakiegoś drobnego książątka niedaleko Fyrbolgu. Byłem tam. Weszłaś
bezgłośnie, jak gdyby samo powietrze cię uformowało. Przejrzałaś moje księgi, wybrałaś tę
jedną i zniknęłaś tak cicho... Nie znałem twojego imienia. Nie miałem nawet pojęcia, czy
pochodzisz z Eldwoldu. Wiedziałem tylko, że stanęłaś przede mną niczym odpowiedź na sen,
którego nie śmiałem śnić. Zacząłem słuchać, zadawać pytania tu i tam, dowiadywałem się o
tobie coraz więcej...
Spojrzała na niego zdumiona.
- Ale dlaczego przywołałeś mnie dla Drede'a?
- Właśnie on zdradził mi w końcu, kogo mam wołać. Widzisz, nie jestem głupcem.
Gdybym przybył do ciebie na twoją górę, mogłaś równie łatwo odpowiedzieć mi „tak” jak
„nie”. Ale dzisiaj, jak sądzę, jest tylko jedna możliwa odpowiedź. Pragnę cię. Jeśli będę
musiał wziąć cię siłą, zrobię to, chociaż wobec wyboru, przed jakim dzisiaj stajesz, wątpię,
czy zechcesz się opierać. Jestem potężny, posiadłem bezmierną wiedzę. Kochałem i
nienawidziłem, ale przez lata nie znalazłem niczego godnego ani miłości, ani nienawiści. Z
tobą jak z nikim innym mogę się dzielić myślami i doświadczeniami. Kiedyś pokochałem
kobietę dla jej urody. Nie przypuszczałem, że znowu za tym zatęsknię. To jakbyś... jakbyś
była specjalnie dla mnie stworzona.
Znowu zadrżała; skrzyżowała ręce na piersi, zimnymi palcami mocno ściskała
ramiona.
- Wypij - polecił Mithran.
Wypiła, odstawiła puchar. Pochyliła się i ukryła twarz w dłoniach. Mag obserwował ją
uważnie.
- To trochę moja wina - szepnęła. - Maelga mnie ostrzegała.
- Spójrz na mnie.
Uniosła głowę. Oczy miała szeroko otwarte, nieruchome, wpatrzone w niego. Mithran
zmarszczył brwi.
- Czy decyzja wymaga aż takiego namysłu?
- Nawet nie myślę. W głowie mam pustkę.
- Wybieraj, Sybel.
- Nie chcę! Nic mnie już nie obchodzi! Sam wybieraj! Jeśli chcesz mnie, to mnie
zatrzymaj, jeśli nie, oddaj Drede'owi. Czego ode mnie oczekujesz? Podziękowań, że
podarowałeś mi miejsce na pustkowiu swego serca? Drede'a przynajmniej rozumiem, ale ty...
ty jesteś zimniejszy ode mnie.
- Tak sądzisz? - syknął. Ale opanował się natychmiast. Wykrzywił kąciki ust. - Biały
ptaku, wiesz dobrze, że nigdy cię nie oddam temu królowi. Ani nie złamię twego umysłu, by
służył jemu albo mnie.
- Już go złamałeś! - krzyknęła. - Biały ptak? Biały sokół na srebrnym sznurku, który
przybywa, kiedy zawołasz... Bałabym się ciebie aż do śmierci, taką masz władzę nad każdą
moją ulotną myślą, I dlatego nie dbam już o to, co ze mną zrobisz. Mam cię błagać, żebyś
mnie ocalił przed Drede'em? Mogłabym prosić cię o to na klęczkach, ale nie zdołam ci
dziękować, jeśli będę do ciebie przykuta.
- Nie możesz... spróbować mnie pokochać?
- Nikogo nie kocham! Nigdy nie będę kochała! Drede może mnie mieć bezradną i
uśmiechniętą, a ty bezradną i przerażoną. Co wolisz?
Przez chwilę milczał; mimowolnie przesuwał palcem w górę i w dół po ściance
pucharu. Sybel zaciskała dłonie na poręczach fotela.
Wreszcie odezwał się cichym głosem, powolnymi ruchami ręki odmierzając rytm
słów:
- Nie zawsze będziesz się mnie bała, Sybel. Pokażę ci starożytną sztukę i zaklęcia, o
poznaniu których nawet nie marzyłaś. Dam ci cudowne dary: wykonany przez czarownicę
Cathę purpurowy klejnot w kształcie oka, który potrafi zaglądać za zamknięte drzwi i do
szkatuł; płaszcz uszyty ze skór błękitnych górskich kotów z Lomaru, miękki jak tchnienie,
ciepły jak dotknięcie ust... Dam ci zapieczętowane, okute księgi maga Erdena, nie otwierane
od trzystu lat, od dnia jego śmierci, i powiem ci, jak je otworzyć...
Słowa formowały się niczym sny w jej umyśle; czuła, jak ją usypiają, jak myśli
mrocznieją i spowalniają swój bieg.
- Schwytam dla ciebie skrzydlatą gazele z Południowych Pustyń o oczach niby
gwiaździsta noc... Będziesz sypiać na białej wełnie i purpurowym jedwabiu, będziesz nosić
klejnoty barwy gwiazd z czerwonym i błękitnym płomieniem we wnętrzu...
Jak przez mgłę widziała, że mag wstaje powoli i zbliża się bezszelestnie jak cień;
cichym głosem snuł wizje, które powstawały i spoczywały w jej oszołomionym umyśle.
Poczuła jego palce wsuwające się we włosy.
- Dam ci srebrnostruną harfę Thrace'a z Tolu, która gra na rozkaz i śpiewa zapomniane
opowieści o martwych, wspaniałych królach...
Tchnienie oddechu musnęło jej policzek. Gdzieś we wnętrzu zbudził się krzyk, słaby
jak krzyk dziecka w nocy. Po chwili ucichł, zaginął. Poczuła na szyi palce maga, zobaczyła
błyszczący w świetle srebrny krążek broszy.
- Dam ci Puchar Fortuny, ciśnięty przez księcia Verne'a do Zapomnianego Jeziora,
ponieważ przepowiedział mu śmierć od wody...
Poczuła, że suknia napina się w jego palcach, usłyszała trzask dartego materiału, a
potem gwałtowny syk wciąganego powietrza.
- Oddam ci wszystkie skarby świata i wszystkie jego sekrety... Sybel, mój biały
ptaku...
Dotknął wargami jej szyi, przesunął je niżej. I wtedy wyczuła, że w tej rosnącej żądzy
na jedną chwilę ją uwolnił. Prawie nie myśląc, bez nadziei, wyszeptała tylko jedno słowo.
Poderwał się gwałtownie, z wściekłością patrząc jej w oczy. Odwrócił się i wtedy
zobaczył za sobą kryształookiego Blammora. Krzyknął raz tylko, a Blammor objął go niczym
mgła. Przez moment mag stał wyprostowany, z rozłożonymi rękami, zaciskając palce. Potem
osunął się na podłogę.
Czy coś jeszcze? - zapytał Blammor.
Sybel drżąc, przyglądała się Mithranowi. Sięgnęła do rozdartej sukni i spróbowała
zebrać materiał.
Nie, odparła. Nic więcej.
Blammor się rozpłynął. Sokół Ter przy łożu wrzasnął przenikliwie. Mag Mithran leżał
na plecach; kości twarzy, rąk, karku miał zmiażdżone i połamane. Ter sfrunął na niego,
wylądował na zniekształconej głowie, szponami przebił otwarte oczy.
- Ter - szepnęła Sybel.
Podleciał do niej i przysiadł na oparciu fotela. Wstała, drżąc ciągle, i okryła się
płaszczem. Głos Tera spłynął między jej myśli; czuła, że sokół płonie z wściekłości.
Jeszcze Drede.
Nie.
Drede.
Nie. Podeszła do drzwi i drżącymi palcami zwolniła zamek. Drede należy do mnie.
7
Do domu wracała powoli. Koń brnął w śniegu, a sokół krążył nad jej głową; czasami
wznosił się tak wysoko, że wyglądał niby maleńka ciemna gwiazdka na jasnym niebie, a
potem opadał ku niej szybki jak błyskawica. Nie odzywała się do nikogo; czarne oczy
patrzyły, nie widząc; nikt, kogo mijała, nie próbował jej zatrzymywać. O zmroku dotarła do
górskiej ścieżki. Śnieg srebrzył się wśród szarości; gwiazdy rozbłyskiwały z wolna ponad
wielkim, mrocznym szczytem góry Eld. Drzewa wokół stały nieruchomo, a blask gwiazd
odbijał się w śnieżnych czapach na gałęziach. Nad domkiem Maelgi unosiła się smuga dymu;
okna jaśniały jak płomień. Sybel wjechała na podwórze. Kiedy zsunęła się na ziemię, Maelga
otworzyła drzwi; błysnęły pierścienie na palcach.
- Sybel... - szepnęła.
Sybel patrzyła na nią bez słowa. Maelga podbiegła; czujnie wpatrywała się w
dziewczynę, dotknęła nieruchomej, bladej twarzy.
- Czy to ty?
- Mag nie żyje.
- Nie żyje? Jak to, dziecko? Myślałam, że już cię nie zobaczę.
- Rommalb.
Maelga przysłoniła dłonią usta.
- Jego także schwytałaś?
- Tak. A teraz mag Mithran leży zmiażdżony na posadzce w swojej wieży i myślę...
myślę, że ani jedna kość jego palca nie pozostała cała.
Sybel zadrżała gwałtownie.
- Pozwól mi wejść. Musze... muszę chwilę odpocząć. Maelga objęła ją i pociągnęła do
ciepłego wnętrza.
Sybel usiadła przy ogniu; przymknęła oczy. Poczuła ręce przy szyi i odepchnęła je
mocno.
- Nie!
Maelga cofnęła się. Odetchnęła powoli. Potem musnęła palcami policzek dziewczyny.
Sybel wstała, sama odwiązała płaszcz i odrzuciła na bok.
- Rozerwał mi suknię. Czy Coren nadal jest w moim domu?
- Zeszyję ci ją. Coren tam jest. Przyszedł do mnie, kiedy odkrył, że zniknęłaś.
Obwiniał się, że zasnął.
- Cieszę się, że spał. - Milczała przez chwilę, wpatrzona w ogień.
Maelga obserwowała ją, kołysząc się w fotelu. Wokół domu zapadła ciemność i twarz
Sybel skryła się w cieniu.
- O czym myślisz? - zapytała cicho Maelga. - O jakich mrocznych sprawach?
Sybel drgnęła.
- Mroczna jest noc - wyszeptała.
Usłyszały na podwórzu kroki i rżenie wierzchowca Corena. Sybel wstała; materiał
sukni rozsunął się na białych piersiach. Otworzyła drzwi. Coren, stojący z ręką na końskiej
szyi, zobaczył dziewczynę w padającym z wnętrza blasku. Podszedł, otulił ją swoim
płaszczem i objął mocno, kryjąc twarz w jej włosach. Poczuła jego łzę na policzku.
- Ja też płakałam - szepnęła. - To bolało.
- Odeszłaś ode mnie jak sen, tak cicho, tak nieodwołalnie... Nie mogłem tego znieść,
nie mogłem...
- Jestem bezpieczna.
- Ale co się stało? Kto to był?
- Opowiem ci. Wejdź.
Usiadł razem z nią przy ogniu Maelgi; ściskał Sybel mocno za rękę, splatając palce,
jak gdyby już nigdy nie miał zamiaru jej puścić. Maelga krążyła cicho, podgrzewała jedzenie,
kroiła chleb i słuchała opowieści.
- Mag Mithran. Słyszałeś kiedyś to imię? - spytała, ale Coren pokręcił głową. -
Widział mnie dawno temu, kiedy ukradłam mu księgę. I... pragnął mnie. Nie dał mi wyboru.
Błagałam go o litość, ale nie miał jej dla mnie. Jego wspaniały umysł był znużony brakiem
wyzwań, nudą, gorzkimi uczynkami. Poszłabym za nim. Nigdy nie zdołałabym mu się
sprzeciwić. Zawsze bym się go bała. Ale popełnił błąd. Zapomniał o Rommalbie. A to było
jedyne imię, jakie sobie przypomniałam, kiedy stracił panowanie nad sobą i nade mną. I tak
zginął.
- To dobrze.
- Też tak uważam, chociaż... Miał tak ogromną wiedzę. Chciałabym... Chciałabym,
żebyśmy się spotkali w innych okolicznościach. Był potężniejszy nawet od Healda i mógł
mnie wiele nauczyć.
Coren poruszył się niespokojnie.
- Nie potrzebujesz aż takiej mocy, żeby utrzymać swoje zwierzęta. Co byś z nią
zrobiła?
- Moc sama się pomnaża. Nie potrafię przestać pragnąć wiedzy, pragnąć nauki. Ale
nigdy nie chciałabym iść obok niego. On... on mnie nie kochał.
- Więc to dla ciebie ważne?
- Tak. - Odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy. - To ważne.
Usłyszała jego niepewne westchnienie.
- Chciałem iść za tobą, ale nie wiedziałem, gdzie jesteś - wyszeptał. - Śnieg zasypał
nawet twoje ślady. Obudziłem się, ogień wygasł, a ciebie nie było.
- W żaden sposób nie mogłeś mi pomóc. On nie miałby dla ciebie litości, jak nie miał
jej dla mnie. A ja musiałabym na to patrzeć. I wtedy nikt nie mógłby mnie objąć, kiedy
wróciłam.
- Sybel... - Urwał, szukając właściwych słów. - Masz moją miłość. Oddałbym ci życie.
A teraz zrezygnuję dla ciebie ze wszystkich lat nienawiści do Drede'a. Jeśli pojedziesz ze mną
do Sirle, nikt nigdy nie poprosi cię o coś, czego nie zechcesz dać sama. Nigdy już nie chcę
czuć, że mnie potrzebujesz, a ja nie wiem, gdzie mam cię szukać. Nigdy nie chcę się budzić i
widzieć, że zniknęłaś.
Patrzyła na niego w milczeniu i przez chwilę widział w jej oczach cień oddalenia,
tajemnicy. Potem cień się rozwiał, a Sybel podniosła do ust jego dłoń.
- A ja - szepnęła - nie chcę już patrzeć, jak odjeżdżasz do Sirle beze mnie.
* * *
Następnego ranka odjechali razem z góry Eld, by wziąć ślub w rodzinnym domu
Corena. Długa zima zbliżała się do końca; jechali otuleni w futra, pod słońcem błyszczącym
oślepiająco na białym śniegu. Sokół Ter leciał nad nimi - czarna sylwetka na jasnym niebie.
Minęli Mondor, pokonali szeroką równinę Terbrec i znaleźli się w lesistych regionach Sirle,
gdzie spędzili noc na przygranicznej farmie, będącej niemal fortecą. Drugiego dnia wjechali
do serca Sirle, na pola w łuku rzeki Slinoon. Daleko przed sobą zobaczyli mury i szare
kamienne wieże zamku władców tej krainy. Dym unosił się z kominów. Zatrzymali się na
krótki odpoczynek, a kiedy zsiedli z koni, Coren ujął twarz Sybel w swe okryte rękawicami
dłonie.
- Czy jesteś szczęśliwa? - zapytał. Radość rozkwitła w nim jak kwiat, gdy wyczytał
potwierdzenie w czarnych oczach. Ucałował jej powieki, mrucząc: - Czarniejsze niż biały jak
płomień klejnot króla Pwilla, tkwiący w rękojeści miecza; stał się czarny w chwili jego
śmierci...
- Coren!
Wypuścił ją ze śmiechem. Śnieg błyszczał ogniście aż po krańce świata; w martwym
krajobrazie nie poruszało się nic, tylko para oddechu koni i powolna smuga dymu nad
zamkiem Sirle. Sybel mrużyła oczy od blasku.
- To będzie mój dom. Dziwne, żyć w płaskiej krainie, między ludźmi... Nie jestem
przyzwyczajona do ludzi. Taki wielki, szary dom. Co to za wieże wzdłuż muru?
- Strażnice, spichlerze, zbrojownie na wypadek ataku czy oblężenia. Ród Sirle nigdy
nie żył w pokoju z sąsiadami. Ale pokonano nas na Terbrec i teraz dużo gadamy, a robimy
niewiele.
- Jacy są twoi bracia? Wszyscy podobni do ciebie?
- Jak podobni?
- Łagodni, delikatni, mądrzy...
- Ja taki jestem? - zdziwił się. - Zabijałem, nienawidziłem, leżałem bezsennie wśród
nocy, snując gorzkie marzenia...
- Widziałam wielkie zło, ale w tobie go nie ma. - Uśmiechnęła się, lecz wargi jej
zadrżały.
Pogładził ją po włosach.
- Za starymi, grubymi murami domu Roka nawet król nie znajdzie cię wbrew twej
woli. Chodź. Moi bracia są rubaszni, doświadczeni w bojach, impulsywni i nierozsądni jak ja,
ale w ich domach panuje radość. Powitają cię serdecznie, choćby dlatego że cię kocham.
Jechali powoli przez zmarznięte, uśpione pola uprawne, gdzie plamy czarnej zaoranej
ziemi wystawały spod topniejącego śniegu. Podążali traktem biegnącym wzdłuż Slinoon,
prowadzącym na sam próg władcy Sirle. Zobaczył ich młody chłopak z łukiem i krzyknął coś,
pozostawiając w powietrzu biały obłok pary. A potem ruszył biegiem do domu; kaptur zsunął
mu się z czarnych włosów.
- To Arn - wyjaśnił Coren. - Syn Cenetha.
- Dużo jest tam dzieci? Coren skinął głową.
- Ceneth ma także dwie córeczki. Najstarszy syn Roka, Don, to już piętnastolatek. Jest
żądny krwi i nie może się doczekać swojej pierwszej bitwy. Rok ma też czwórkę młodszych
dzieciaków. Żona Eortha niedawno urodziła pierwszego syna, Eorthlinga. Herne i Bor mają
domy i rodziny w północnych częściach Sirle. A my również będziemy mieli dzieci, ty i ja:
gromadę małych magików, którzy wypełnią gwarem cały dom.
Z roztargnieniem kiwnęła głową. Przez otwartą bramę widziała ludzi na zaśnieżonym
dziedzińcu. Woda Slinoon spływała kanałem przed bramę i dalej, w stronę pól. Na dziedzińcu
czekały osiodłane konie; ogień w kuźni w granicach murów buchnął gwałtownie i przygasł.
Arn przebiegł przez zwodzony most i zniknął. Po kilku minutach wrócił z mężczyzną, który
stanął spokojnie i patrzył, jak się zbliżają.
- To Rok - rozpoznał Coren.
Spotkali się na moście. Rok chwycił uzdę konia Corena i obserwował Sybel, gdy brat
zeskakiwał z siodła. Był potężnie zbudowany, miał szerokie bary, grzywę złocistych włosów i
twarz pooraną zmarszczkami, niewzruszoną jak oczy. Głos dobiegający ze studni jego piersi
okazał się zaskakująco łagodny.
- Spodziewałem się ciebie z Hiltu już cztery dni temu. Zaczynałem się martwić. Ale
teraz widzę, że niepotrzebnie. - Podszedł do Sybel i podał jej rękę. - Jesteś Sybel.
- Skąd wiesz?
- Ponieważ na Terbrec walczyliśmy dla kobiety o twarzy takiej jak twoja. Witam cię w
Sirle.
Uśmiechnęła się. Patrząc mu w oczy, dostrzegała obok spokoju także niewielką, ale
jasną iskrę tryumfu.
- A ty, jak mówił mi Coren, jesteś Lwem Sirle. Wdzięczna ci jestem za powitanie,
gdyż nie spodziewałeś się mnie tutaj.
- Nauczyłem się spodziewać po Corenie rzeczy niespodziewanych.
- Rok - wtrącił spokojnie Coren. - Przyjechaliśmy, żeby wziąć tutaj ślub. Sybel
przybywa jako moja żona.
Rok spuścił powieki. Kiedy je znów uniósł, oczy miał złocistobrązowe i uśmiechnięte.
- Rozumiem. Jak ją do tego namówiłeś?
- Nie było łatwo, ale jakoś mi się udało.
Coren zdjął Sybel z siodła i postawił na ziemi. Wrócił Arn i chwycił konie za uzdy;
cały czas zerkał zaciekawiony na Sybel. Tuż za chłopcem pojawiła się wysoka kobieta z
dwoma grubymi rudymi warkoczami opadającymi między fałdy bogatej złoto-zielonej sukni.
- Lynette - powiedział Coren - to...
- Wiem, wiem. - Objęła go ze śmiechem. - Myślisz, że nie poznam tych włosów jak
kość słoniowa ani tych oczu? To jest Sybel i chcecie się pobrać. Więc to planowaliście, kiedy
my tu umieraliśmy ze zmartwienia.
- Nie wiem, czemuście się martwili. Sybel, to Lynette, żona Roka.
- Kiedy odjeżdżasz gdzieś, żeby śnić na jawie, to jedna sprawa - odparła Lynette,
całując Sybel w policzek. - Ale kiedy jedziesz do Hiltu i nie wracasz, to coś zupełnie innego.
Sybel, wyglądasz na zmęczoną. Droga musiała być ciężka w tym zimnie.
Coren objął Sybel ramieniem. Oparła się o niego, przez chwilę nie myśląc o niczym.
Czuła tylko zimny dotyk jego płaszcza na twarzy.
- Miała sporo kłopotów w ostatnich dniach. Czy znajdzie się jakiś cichy kącik, gdzie
mogłaby odpocząć?
Sybel stanęła prosto.
- Nie, Corenie. Przyjemnie jest słyszeć tak wiele miłych głosów. A przecież nie
poznałam jeszcze wszystkich twoich braci i wszystkich dzieci.
- Poznasz - zaśmiała się Lynette. - Chodźmy. Możesz odpocząć w moim pokoju, a
tymczasem przygotujemy komnaty dla ciebie i Corena.
Przeszli po moście; Arn z końmi postępował za nimi. Gwar na dziedzińcu przycichł
nagle. Mniejsza brama prowadziła na wewnętrzny dziedziniec, kwadratowy plac, gdzie stały
bezlistne drzewa rzucające na śnieg misterną siatkę cieni. Jakiś człowiek otworzył szeroko
drzwi do holu i zbiegł po schodach. Włosy miał czarne, a zielone oczy śmiały się do Corena.
- Arn przybiegł z krzykiem, że wracasz. Pomyślałem, że w swoich wędrówkach
rozdrażniłeś jakiegoś tajemniczego maga, więc odesłał cię do domu z dwiema głowami.
- Sama widzisz, jak się ze mnie naśmiewają - rzucił Coren, zwracając się do Sybel. -
Nie, Cenethu. Mag sam przybył tu ze mną. Teraz okażesz trochę respektu przy moich
wyjazdach i powrotach.
- Aha... To ty jesteś czarodziejką z Eldu. - Jasne oczy przyglądały jej się badawczo, z
uśmiechem, jak oczy Roka. - Wiele o tobie słyszeliśmy od Corena. Odkąd wrócił poraniony
po walce z twoim smokiem, nie przestawał o tobie mówić.
- Gdyby nie Gyld, nie wpuściłaby mnie za próg - stwierdził Coren. - Gdzie Eorth? Czy
Herne i Bor są tutaj?
- Pojechali na łowy - odparł Rok. - Powinni niedługo wrócić. - Drgnął, kiedy w górze
zatrzepotały skrzydła i sokół Ter wylądował na ramieniu Corena, czujnie ich obserwując
błyszczącymi oczami. - Czyj to ptak? To nie nasz sokół. Taki wielki...
- To jest Ter - wyjaśnił Coren. Obejrzał się na Sybel. - Zabił siedmiu ludzi... O czym
teraz myśli, Sybel? Chciałbym wiedzieć.
- Siedmiu... - Ceneth z niedowierzaniem spoglądał na Sybel. - Należy do ciebie?
Przytaknęła.
- Mój ojciec, Ogam, go przywołał.
- Czy jest wolny?
- Dałam go Tamowi, ale nadal odpowiada na moje wołanie, kiedy go potrzebuję. -
Zamilkła i otworzyła umysł sokołowi. Rok i Ceneth przyglądali się jej z zaciekawieniem.
Zwróciła się do Corena. - Przyniósł mi wieści. Tam czuje się dobrze. Będę musiała do niego
napisać i wyjaśnić, gdzie jestem. Trudno mu będzie zrozumieć. Myślę, że w głębi serca nadal
uważa Eld za swój prawdziwy dom.
- Wątpię, czy musisz pisać - wtrącił Rok. - Wieści w Eldwoldzie szybko się
rozchodzą.
- Doprawdy? Do mnie w mym białym domu docierały z dużym opóźnieniem. Zresztą
i tak napiszę do Tama; powinien dowiedzieć się o tym ode mnie.
- Na pewno sobie poradzi - uspokoił ją Coren.
- Mam nadzieję.
Ter przeleciał z ramienia Corena na nagą gałąź drzewa. Ludzie tymczasem weszli do
wielkiego holu Roka, gdzie skóry i sosnowe gałęzie pokrywały zimną posadzkę, stare
gobeliny wisiały na ścianach, a ogień płonął w wielkim kominku, przed którym dzieci bawiły
się z psem. Sybel odwiązała płaszcz i potrząsnęła włosami; dzieci ucichły i przyglądały się,
jak migoczą srebrzyście. Poczuła na sobie wzrok Corena - obce spojrzenie, jakby teraz
właśnie zobaczył ją po raz pierwszy; zaczerwieniona odwróciła głowę. Lynette wzięła od nich
płaszcze. Coren szybko pogładził ją po policzku.
- Idź z Lynette. Wkrótce do was przyjdę.
Poszła za żoną Roka po kamiennych stopniach i dalej do przestronnej, jasnej komnaty.
Ogień płonął na kominku. Przy ogniu leżały dwie rudowłose dziewczynki; rozmawiały.
Niemowlę zapłakało w kołysce. Lynette podniosła je i ułożyła sobie na ręce; drugą rozsunęła
kotary wokół łoża.
- Lara, Marnya, idźcie się bawić gdzie indziej. Cicho, Byrd. Sybel, połóż się, jeśli
masz ochotę. Każę podać wino i coś do jedzenia.
Sybel usiadła na łożu.
- Dziękuję. Jestem bardzo zmęczona.
Po chwili jednak wstała i podeszła do okna. W oddali, poza lasami Sirle, mogła
dostrzec lśniący na tle nieba, błękitnobiały szczyt góry Eld. Czapa śniegu okrywała biały dom
z niezwykłymi, cudownymi zwierzętami.
- Wiem - odezwała się za jej plecami Lynette. - Też czułam smutek, kiedy dawno
temu opuszczałam mój dom w południowym Hilcie. Mam nadzieję, że będzie ci tu dobrze. Ze
względu na Corena cieszę się, że przyjechałaś, choć nie spodziewałam się tego. Nie po tym,
jak oddałaś Tama Drede'owi.
- Musiałam. Chciał wrócić do ojca.
- Rozumiem. Tacy jak Eorth i Herne to zakute łby. Nie potrafią pojąć, jak mogłaś
Drede'owi oddać dziecko, które dostałaś od kogoś z rodu Sirle. Według nich cały świat dzieli
się między te dwa imiona. - Kołysała zasypiające dziecko i uśmiechnęła się do czegoś, co
dostrzegła w oczach Sybel. - Chcesz ją potrzymać? To moja najmłodsza.
Sybel odpowiedziała uśmiechem.
- Zrozumiałaś moje pragnienia, zanim je sobie uświadomiłam. Coren też je dostrzegł. -
Z niemowlęciem w ramionach usiadła przy ogniu. Dziecko nieufnie ją obserwowało
złotobrązowymi oczami. - Tam też był kiedyś taki mały... A ja nie miałam pojęcia o opiece
nad dzieckiem. Coren mówił, że dzisiaj odbędzie się ceremonia. Co mam robić?
- Nic. Masz tylko wystąpić piękna i gotowa przed władcą Sirle, jego braćmi, ich
żonami i dziećmi. Rok was połączy, a potem będzie przyjęcie na waszą cześć. Czy
przywiozłaś coś odpowiedniego na ślub?
- Nie. Mam niewiele rzeczy. Nigdy dotąd nie potrzebowałam niczego szczególnego.
Lynette spojrzała na nią z zaciekawieniem.
- Żyjesz tak prosto... Masz zamiar napisać do Horsta z Hiltu i zawiadomić go, że
wychodzisz za Corena?
- Dlaczego?
- Jest twoim dziadkiem - tłumaczyła cierpliwie Lynette. - Ty i Rianna byłyście
krewnymi; jego córka była twoją matką.
Sybel w zadumie uniosła brwi.
- No tak. Nie sądzę, żeby obchodziło go nasze pokrewieństwo, odkąd Ogam przywołał
do siebie moją matkę, tak jak przywołał Tera czy Gulesa. Ale będę o tym pamiętać. -
Zauważyła zdziwienie Lynette i roześmiała się. - Nie odebrałam takiego wychowania jak
Rianna. Znałam dotąd bardzo niewiele osób. Nie spodziewałam się, że towarzystwo tylu ludzi
sprawi mi wielką przyjemność. Jeśli powiem coś, co cię zaniepokoi, zwróć mi uwagę.
Lynette skinęła głową.
- Dobrze - obiecała. - Kiedy cię zobaczyłam, pomyślałam o Riannie i poczułam ból na
wspomnienie Norrela. Ale teraz wydaje mi się, że jesteś całkiem inna. Ona miała twarz
skromną i słodką, a twoje oczy... - Urwała, szukając odpowiedniego słowa.
- Coren mówi, że są czarne jak serce Drede'a - podpowiedziała Sybel.
Lynette zamrugała zdziwiona.
- Coren wygaduje takie rzeczy? Więc dlaczego chcesz za niego wyjść?
- Sama nie wiem. Może nie przychodzi mi do głowy nic, na czym bardziej by mi
zależało.
Lynette z uśmiechem kiwnęła głową. Odebrała Byrd i ułożyła ją w kołysce.
- Zejdę na dół i przypilnuję, żeby przynieśli tu twoje rzeczy.
Wyszła. Po chwili Sybel wstała i nalała sobie wina. Pochyliła się nad kołyską i
pogładziła palcem policzek Byrd. Potem odwróciła się i zaczęła krążyć po pokoju,
niespokojnie nasłuchując kroków Corena. Usłyszała głosy na dziedzińcu i ich echo odbite od
murów. Z kielichem w dłoni wyszła do holu i z jakiegoś miejsca wśród milczących kamieni
usłyszała Corena.
- Nie - powiedział.
Ruszyła w tamtą stronę. Kawałek dalej znalazła otwarte drzwi; z pokoju dobiegał
szmer rozmowy. Zatrzymała się w progu i zajrzała do podłużnej komnaty. Szukała Corena.
Zobaczyła go przy ogniu na drugim końcu pokoju. Potem, kiedy odzywali się inni
mężczyźni, wolno przypominała sobie imiona jego pięciu braci.
- Corenie, ona jest tutaj. Po co innego miałbyś ją tu przywozić, jeśli nie po to? -
Mężczyzna mówił wolno; był wyższy od pozostałych, włosy miał złote, a oczy zielone jak
skrzydła Gylda.
- Ponieważ ją kocham, Eorthu - wyjaśnił cierpliwie Coren, chociaż w jego głosie
pojawił się ton irytacji.
- Nie jest podobna do żadnej z tutejszych kobiet - stwierdził Ceneth. - Myślisz, że
będzie zadowolona, że tak właśnie ją traktujesz? Ma moc; musi jej używać. Dlaczego nie w
naszej sprawie?
- Przeciw Drede'owi? Już wam tłumaczyłem, i to nieraz. Nie chce wojny przeciwko
Tamlornowi.
- Co z tego? Równie łatwo, jak Drede możemy posadzić Tamlorna na tronie
Eldwoldu.
- Z tą kobietą możemy zyskać wsparcie Hiltu - dodał krępy, ogorzały mężczyzna ze
srebrzystymi włosami. - A nawet Nicconu. Nikt nie ośmieli się nam sprzeciwić.
- Bor! Nie!
- Corenie - odezwał się Rok. - Pojechałeś tam jesienią, właśnie by namówić ją do
przyjazdu. Udało ci się...
- Ale nie po to! Dwa tygodnie temu niemal ją straciłem. Była przywoływana,
atakowana przez jakiegoś potężnego maga. Myślałem, że już nigdy jej nie zobaczę. Kiedy
wróciła, przysiągłem, że jeśli zamieszka tutaj, nikt nie będzie jej niepokoił, nie spróbuje
wykorzystać wbrew jej woli.
- Corenie, nikt nie chce jej wykorzystywać wbrew woli. Nie chcemy, żeby była tu
nieszczęśliwa - tłumaczył Bor. - Ale przecież możesz ją przekonać... Nie od razu, lecz z
czasem, kiedy przyzwyczaicie się do siebie, nabierzecie swobody...
- Myślałem, że tego pragniesz najbardziej na świecie. - Niski, chudy mężczyzna
skierował na Corena swe błyszczące niebieskie oczy. - Zemsty za śmierć Norrela.
Na chwilę zapadła cisza. Na twarzy Corena, pod płomiennymi włosami, Sybel
dostrzegła napięcie.
- Ja też tak myślałem. Ale teraz wolę raczej żywym poświęcić energię swych myśli.
Dla niej zrezygnowałem ze wszystkiego, także z nienawiści. Musiałem. Nie potrafię ci tego
wytłumaczyć. Wiele niezwykłych rzeczy przydarzyło mi się w jej białym domu, a najdziw-
niejsza jest ta, że wolę teraz myśleć o Sybel niż o Norrelu. Jeśli chcecie prowadzić wojnę z
Drede'em, musicie to robić bez Sybel. To jej obiecałem. Jeśli będziecie się upierać,
wypędzicie nas oboje z tego domu.
Rozległ się pomruk sprzeciwu. Rok położył dłoń na ramieniu brata.
- Nie myśl o nas tak źle. Wszyscy tu jesteśmy niespokojnymi, głodnymi lwami.
Wystarczy, że rzucisz nam strzęp nadziei, a gadaniem rozedrzemy go na kawałki. Nie
będziemy niepokoili Sybel, jeśli taka jest jej wola. Ale z pewnością wiesz, jak wielka to dla
nas pokusa.
- Wiem, wiem...
- I tak posłuży wielkiemu celowi - dodał Ceneth. - Choćby temu, że rozjaśni nasz dom
i wystraszy Drede'a.
Coren pokiwał głową. Zmierzył wzrokiem krąg twarzy wokół siebie.
- Żadnemu z was nie powinienem wierzyć. Ale wierzę. Nie mam wyboru.
Poczekajcie, Eorth i Herne, aż ją zobaczycie. Wtedy zrozumiecie, jak mogłem obiecać coś
takiego.
- Ja nie zrozumiem - stwierdził krótko Eorth. - Ale skoro mówisz, że nam nie pomoże,
to nie pomoże. Tyle umiem pojąć.
- Dziwne jest to, że w ogóle zgodziła się wyjść za ciebie - dodał Ceneth. - Jeśli takie
są jej uczucia wobec Tamlorna i Drede'a... Wykazała wielką odwagę, a może miłość, skoro
zjawiła się w legowisku lwów, mając tylko ciebie do obrony.
Coren uśmiechnął się kpiąco.
- Doskonale potrafi sama o siebie zadbać. Widzieliście sokoła Tera.
- Jeżeli umie przywołać sokoła, który zabił siedmiu ludzi - powiedział Eorth - to z
pewnością może przywołać Drede'a. A wtedy my...
- Siedź cicho! - mruknął Bor.
Sybel odwróciła się powoli. Wróciła do komnaty, gdzie znalazła Lynette, swoje
rzeczy, tacę z jedzeniem i piątkę dzieci, które patrzyły, jak się posila.
Rok zaślubił ich tego wieczoru w wielkim holu rozświetlonym świecami trzymanymi
przez dzieci rodu Sirle. W półmroku trzaskał ogień - jedyny dźwięk poza głębokim, miękkim
głosem Roka. Sybel, ubrana w płomienną czerwień, z włosami zaplecionymi przez Lynette w
srebrzystą koronę, stała u boku Corena. Przyglądała się odblaskom ognia w złocistych
włosach Roka i złotym łańcuchu na jego szyi. Głos Roka jak wiatr wśród puszczy mieszał się
z tchnieniem ognia. Sybel myślami wracała do chaty Maelgi, gdzie dwa dni temu stała przed
jej kominkiem, w samym sercu górskiej ciszy, ściskając rękę Corena. Słuchała wtedy słów
starożytnego rytuału zaślubin. Maelga wypowiadała je, kładąc na ich dłoniach swe
upierścienione palce.
- Ten związek ogłaszam między wami. Choćbyście rozdzielili się ciałem lub duszą,
pozostanie w waszych sercach wołanie jednego do drugiego, na które nikt inny nie odpowie.
Przez tajemnice ziemi i wody, związek ten jest ustanowiony, niezniszczalny, nieodwołalny;
przez prawo, co stworzyło ogień i wiatr, to wołanie zostaje w was przebudzone, w życiu i
poza życiem... Później tej nocy, zanim odjechali do Sirle, leżała obok Corena, słuchała jego
oddechu i patrzyła na roje gwiazd płonące ponad kopułą sklepienia. Czuła, jak odpływa z niej
mrok tego dnia, jak znika sięgające szpiku kości zmęczenie. Wreszcie zasnęła głęboko i bez
koszmarów.
- A teraz - rzekł Rok - przekażcie sobie swoje imiona.
- Coren.
Spojrzała na niego. W czerwonozłotym lśnieniu rozjaśniającym mu twarz dostrzegła
głęboko w oczach płomień śmiechu, którego tam wcześniej nie było. Uśmiechnęła się lekko,
jakby podejmowała wyzwanie.
- Sybel.
8
Kiedy roztopiony śnieg spłynął z coraz cieplejszej ziemi, Rok zaczął mówić o
budowie ogrodu dla zwierząt Sybel. Pewnego ranka nakreśliła jego plany, rysunki jaskini
Gylda, jeziora Czarnego Łabędzia i samej marmurowej sali z kryształową kopułą. Syn
Cenetha i córki Roka zebrali się wokół i słuchali opowieści.
- Gyld wymaga ciemności i ciszy; łabędź, oczywiście, musi mieć wodę. Gules i
Moriah potrzebują osłoniętego legowiska, ogrzanego zimą, gdzie nie będą straszyć ludzi ani
zwierząt. Nie wiem, czy im się spodoba przebywanie wśród ludzi; ludzie polowali przecież na
każde z nich, a zwłaszcza na Cyrina. Na Eldzie żyły w odosobnieniu, jednak nie mogę ich tam
zostawić. Mogą paść ofiarą łowców albo własnych instynktów. Wiecie, jak Gyld poranił
Corena. Może się to przydarzyć jeszcze raz, ale komuś mniej wyrozumiałemu. A to byłoby
niebezpieczne dla ludzi i dla zwierząt. Ludzie spróbują je schwytać albo zabić. Chcę, żeby
moje zwierzęta miały spokój.
- Bardzo ci na nich zależy - zauważył Rok. Kiwnęła głową.
- I tobie by zależało, gdybyś potrafił z nimi rozmawiać. Są potężne, wspaniałe, mądre.
Jestem ci wdzięczna za pomoc i za to, że pozwoliłeś im tu zamieszkać.
- To zbiór godzien królewskich marzeń - odparł, spoglądając na nią znacząco. - Nie
zmartwię się, jeśli Drede odczuje nieco lęku.
Spuściła oczy.
- Tak myślałam - odparła cicho. Rok poruszył się niespokojnie.
- Nie mówmy o tych sprawach. Pomiędzy zewnętrznym i wewnętrznym murem jest
duży ogród, zdziczały po śmierci naszej matki. Powstał dla niej jako miejsce wytchnienia, z
daleka od hałaśliwych synów. Ma wewnętrzną bramę, a także zewnętrzną, tuż obok baszty,
prowadzącą na pola. Dzieci rzadko się tam bawią; nasze żony mają mniejsze, prywatne
ogrody. Zmieści się tam niewielki staw, wiele drzew, fontanna i grota dla smoka. Ale nie
wiem, jak zbudować dla ciebie kryształową kopułę.
Roześmiała się.
- Jeśli uczynisz dla mnie to wszystko, nie będę prosiła o kryształową kopułę.
Potrzebuję tylko miejsca na moje książki, ale mogę je umieścić w zwykłej komnacie. Są
bardzo cenne. Powinnam wkrótce pojechać na górę Eld i je zabrać, lecz tak mi tu dobrze, że
trudno planować wyjazd.
- Cieszę się, że jesteś u nas szczęśliwa. - Rok zamilkł na chwilę, a Lara wspięła się na
oparcie jego fotela. - Prawdę mówiąc, nie spodziewałem się, że cię tu zobaczę. Wiedziałem,
jakie są twoje uczucia dla Tamlorna, a Corena dla Drede'a. Nie sądziłem, że uda się wam
jakoś pogodzić miłość i nienawiść.
Zerknęła na niego, kreśląc coś odruchowo na marginesie karty papieru.
- Nie żywię miłości do Drede'a. Jednak Tamowi bardziej się przyda żywy niż martwy.
A Coren... Wiem, że zdołał się jakoś pogodzić ze śmiercią Norrela. Ale wiem też, że jest
człowiekiem z rodu Sirle, że jeśli rozpoczniecie kolejną wojnę, będzie walczył: nie przeciwko
Drede'owi, ale dla swych braci, jak walczył dla Norrela.
- Chociaż spiskujemy i planujemy, nie widzę raczej możliwości nowej wojny. Z
pewnością ty i Coren będziecie prowadzić spokojne życie. Przynajmniej dopóki nie umrze
Drede.
Jej pióro znieruchomiało nagle. - I co wtedy?
Rok wstał i przysunął się bliżej ognia, ciągnąc Larę, obejmującą go za nogę.
- Jeśli umrze, gdy Tam będzie jeszcze młody, pojawi się dość drapieżców z apetytem
na królestwo chłopca - wyjaśnił otwarcie. - Zeszłaś z Eldu do świata, który nie jest spokojny.
Tamlorn z pewnością także się o tym przekonuje. Jeśli jest sprytny, nauczy się żonglować
władzą, udzielać jej i odbierać. Drede będzie go uczył, więc nie zostanie całkiem bezradny,
gdy pewnego dnia Sirle zacznie kąsać jego dziedzinę.
Przesłoniła rzęsami swe czarne oczy.
- Istotnie, jesteście stadem niespokojnych lwów...
- Tak, ale nie potrafimy skoczyć; nie mamy poparcia, ludzi i broń straciliśmy na
równinie Terbrec, a wspomnienie bitwy osłabia naszą wolę. - Uśmiechnął się, podniósł Larę i
posadził sobie na ramionach. - Ale nie powinienem z tobą o tym rozmawiać. Wybacz.
- Nie ma czego wybaczać. To ciekawe.
Drzwi otworzyły się nagle i do komnaty zajrzał Coren. Przyjrzał się czujnie im
obojgu.
- Co robisz z moim bratem? - zapytał żałośnie. - Masz mnie już dosyć. Nienawidzisz
moich rudych włosów. Pragniesz kogoś starego, przygarbionego i pomarszczonego...
- Corenie, Rok mi zbuduje ogród. Patrz, rysowaliśmy plany. To jest jaskinia Gylda, to
łabędzie jezioro...
- A to jest Liralen - dokończył, wskazując pełne gracji linie rysunku. - Gdzie będziesz
go trzymać?
- Co to jest Liralen? - zdziwił się Rok.
- Piękny biały ptak, którego skrzydła powiewają za nim jak grzywacze fal na niebie.
Niewielu ludzi zdołało go pochwycić. Udało się to księciu Nethowi tuż przed śmiercią. O co
chodzi? - zwrócił się do Sybel, która w zadumie marszczyła czoło.
- O coś, co Mithran powiedział o Liralenie. Mówił... mówił, że kiedyś płakał, jak ja
płakałam tamtego dnia, ponieważ wiedział, że nigdy nie zyska władzy nad Liralenem, choć
zdoła może zapanować nad wszystkim innym. Zastanawiam się, skąd wiedział; zastanawiam
się, dlaczego nie mógł go schwytać.
- Może Liralen okazał się potężniejszy od niego?
- Czy to możliwe? Jest przecież zwierzęciem, jak Gules czy Cyrin...
- Może bardziej jak Rommalb.
- Nawet Rommalba można przywołać.
Coren pokręcił głową i delikatnie pogładził długie włosy Sybel.
- Wydaje mi się, że Rommalb podąża, gdzie zechce i kiedy zechce. Przybył do ciebie i
związał się z tobą, bo zajrzał na dno czarnych studni twoich oczu i nie znalazł tam śladu
strachu.
- Co to jest Rommalb? - wtrącił Rok. - Dla niego nie nakreśliłaś planów.
Coren uśmiechnął się. Usiadł na stole i przysunął sobie rysunki.
- Rommalb to stwór, którego spotkałem kiedyś w domu Sybel. Nie sądzę, żebyś chciał
go mieć w Sirle. Chodzi własnymi drogami, przede wszystkim nocą.
Rok uniósł brwi.
- Zaczynam podejrzewać, że niektóre z historii, które od prawie trzydziestu lat nam
opowiadasz, mogą być prawdziwe.
- Zawsze mówię prawdę - odparł Coren i roześmiał się, widząc minę brata. - Są w
Eldwoldzie istoty groźniejsze od kłopotliwych królów.
- Doprawdy? Jestem już za stary, żeby spotykać się z czymś bardziej kłopotliwym niż
Drede.
- Corenie - odezwała się Sybel. - Powinnam wrócić na Eld po swoje księgi.
- Wiem. Ja też o tym myślałem. Jeśli chcesz, możemy wyruszyć jutro. Pogoda jest
piękna, więc nie musimy się spieszyć.
- To może być niebezpieczne - zagrzmiał Rok. - Drede może czekać pod Eldem, aż
Sybel wróci po swoje zwierzęta.
- Nie muszę po nie wracać - odparła Sybel. - Mogą dotrzeć tu same, kiedy już
przygotujemy im ogród. Ale muszę wrócić po księgi.
- Poślę po nie Herne'a i Eortha. Z uśmiechem pokręciła głową.
- Nie, Roku. Chcę raz jeszcze zobaczyć mój dom i moje zwierzęta. Przywołam Tera;
on będzie naszym zwiadowcą. Ostrzeże nas w razie niebezpieczeństwa.
Wyjechali następnego dnia przed południem. Zimny wiatr dmuchał od wierzchołka
Eldu i pędził niepowstrzymany przez równinę jasnego nieba. Drzewa na wewnętrznym
dziedzińcu pokryły się twardymi, ciemnymi pączkami nowych liści. Szerokie płaszcze Roka i
Eortha wydymały się niczym żagle na wietrze.
- Ceneth i ja powiniśmy jechać razem z wami, Corenie - rzekł Eorth swym powolnym,
głębokim głosem, podtrzymując strzemię Sybel. - Tak podpowiada rozsądek.
- A ja marzę tylko o kilku dniach spokoju i odosobnienia w towarzystwie tej
białowłosej czarodziejki - odparł Coren. - Nie martwcie się o nas. Sybel jednym spojrzeniem
przebije każdego, kto chciałby nas zaczepić.
Zawrócił konia, unosząc rękę na pożegnanie. Niczym pocisk Ter runął z jasnego nieba
i wylądował mu na ramieniu. Rok parsknął śmiechem.
- Oto twój strażnik.
Coren skrzywił się, czując mocny uścisk szponów.
- Idź, usiądź na Sybel. Ja sam o siebie zadbam. - Zerknął na żonę i zamilkł, widząc, że
między kobietą a ptakiem przebiega spojrzenie jak nić porozumienia. Sybel mruknęła coś
zaskoczona. - Co się stało?
- Tam dziś rano wyruszył z Mondoru w stronę Eldu. Dziwne, że Drede mu pozwolił.
Chyba że...
- Chyba że Drede nic nie wie o jego wyjeździe - dokończył Rok. - Jeśli spotkacie
Tama, zaoferujcie mu gościnę u nas.
- Mieliśmy go kiedyś - przypomniał Coren. - I straciliśmy. Niech tak zostanie.
Rok uśmiechnął się tylko.
- Jestem pewien, że Drede dobrze go wyszkolił. Jedźcie. Życzę przyjemnej podróży.
Gdybyście potrzebowali pomocy, przyślijcie Tera.
Pojechali niespiesznie przez lasy; spędzili noc na maleńkiej farmie na samej granicy
równiny Terbrec. Wczesnym popołudniem następnego dnia dotarli do góry Eld. Kręta droga
rozmiękła od topniejącego śniegu; szczyt jaśniał na tle błękitu; wiatry niosące zapach śniegu i
sosen smakowały jak stare wino. Sybel zrzuciła kaptur, a włosy powiewały za nią niby biały
płomień; chłodny wiatr zarumienił jej policzki. Coren pochwycił żonę za włosy i pocałował
ją. Blask słońca lał się ciepłem na jej zamknięte powieki.
Dotarli do białego domu i stwierdzili, że brama jest otwarta.
Tam wyszedł im na spotkanie.
Szedł wolno; lew Gules biegł u jego boku, szeroko otwierając oczy i niepewnie
spoglądając na przybyłych. Sybel zsunęła się z siodła.
- Tam! - Podbiegła i ujęła w dłonie jego twarz. - Mój Tam! Jesteś zaniepokojony. Czy
Drede... coś ci zrobił?
Tam pokręcił głową. Sybel opuściła mu dłonie na ramiona.
- Więc co się stało?
Twarz miał bladą, zmęczoną, oczy podkrążone. Objął Sybel i spojrzał ponad jej
ramieniem na Corena, który zeskoczył na ziemię i chwycił konia żony.
- Czy on jest zły na Drede'a?
- Nic nie wie - odparła Sybel zaskoczona. - Ale czego ty się dowiedziałeś?
Potrząsnął jasnymi włosami.
- Niczego nie rozumiem. Drede powiedział, że wyjdziesz za niego, wiec byłem
szczęśliwy, a potem... potem nagle coś go przeraziło i nie chciał o tobie mówić. Kiedy mu
powiedziałem, że wyszłaś za Corena, twarz pobladła mu tak bardzo, jakby miał zemdleć. Ale
w końcu się odezwał. On jest po prostu przerażony. Dlatego przyjechałem zobaczyć, czy...
czego właściwie się boi. Wiedziałem, że przyjedziesz, gdy tylko Ter ci przekaże, że tu jestem.
- Tam, czy on wie, gdzie pojechałeś?
- Nie. Nikt nie wie. - Znów spojrzał ponad jej ramieniem. Coren podszedł bliżej. -
Jesteś jednym z siedmiu z Sirle - oświadczył sztywno. - Nauczono mnie bać się was.
- Ter siada na moim ramieniu i bierze mięso z moich palców, pozostawiając palce całe
- odparł łagodnie Coren. - Dla niego jestem tylko Corenem, który kocha Sybel.
Tam wypuścił Sybel z objęć. Westchnął głośno i uspokoił się.
- Miałem nadzieję, że zostanie żoną Drede'a - mruknął. - Jesteście sami?
- Jest z nami Ter - wyjaśniła Sybel. - Masz szczęście, że nie przyjechali bracia Corena.
Tam, połowa Eldwoldu szuka cię pewnie z tego czy innego powodu. Nie możesz już
podróżować tak swobodnie jak wtedy, gdy razem z Nylem boso pasałeś owce.
- Wiem. Ale Drede by mnie nie puścił, a chciałem cię zobaczyć, żeby się przekonać...
przekonać, że... że ciągle...
Uśmiechnęła się.
- Że ciągle cię kocham, Tam? - szepnęła. Przytaknął, żałośnie wykrzywiając wargi.
- Wciąż muszę być tego pewien, Sybel. - Ze znużeniem przetarł oczy. - Czasami
jestem jeszcze dzieckiem. Odprowadzę wasze konie.
Wymruczał coś uspokajająco do zwierząt, powiódł je za uzdy do szopy. Sybel ukryła
twarz w dłoniach.
- Żałuję, że kiedyś doprowadziłam do jego spotkania z Drede'em.
Coren odgarnął jej włosy z twarzy.
- Nie mogłaś pilnować go aż do śmierci - odpowiedział. - Z urodzenia albo w wyniku
okoliczności, jakie stworzyliśmy na Terbrec, nie został przeznaczony do spokojnego życia.
- Zabrałabym go ze sobą do Sirle, ale nie zechce jechać. Potrzebuje Drede'a. A ja nie
wykorzystam Tama, żeby Drede'a ukarać.
Urwała nagle, słysząc własne, wypowiedziane na głos słowa. Uniosła głowę i
dostrzegła zdumienie w oczach Corena.
- Ukarać Drede'a? Za co?
Uśmiechnęła się i nabrała tchu.
- Och, zaczynam już gadać jak Rok albo Eorth, kiedy wspominają Terbrec.
- Niepokoili cię?
- Nie. Byli bardzo uprzejmi. Ale przecież mam uszy i słyszałam mowę ich nienawiści.
Pochyliła się do Gulesa, który stał przed nią i czekał cierpliwie. Spojrzała w jego
złociste oczy.
Czy wszystko tutaj w porządku?
Tak, Biała Pani, ale słyszałem niepokojące wieści o królu. Powiedz, co trzeba zrobić,
a ja to zrobię.
Nic. Na razie. Zabieram was wszystkich do Sirle.
Spodziewaliśmy się tego.
Wyprostowała się, ściągając wargi w lekkim uśmieszku.
- Czasami wydajesz mi się bardzo daleka - powiedział cicho Coren. - Twoja twarz się
zmienia... jest niczym jasny nieruchomy płomień, potężna i niedotykalna.
- Jestem nie dalej niż dźwięk mojego imienia. - Wzięła go za rękę i razem poszli w
stronę domu. - Gules twierdzi, że zwierzęta spodziewały się przeprowadzki. Cieszę się, że
Rok chce je przyjąć.
- Rok, moja najdroższa, jest sprytny... - Zamilkł, gdy Cyrin powitał ich zaraz za
progiem. Uśmiechnął się tylko. - Cyrinie... Jak widzisz, pokonałem tę... szklaną górę.
- Pokonałeś? - zapytał srebrzysty odyniec. - Czy czarownica sama ją usunęła dla
własnych celów?
- Z pewnością usunęłam - odpowiedziała cicho Sybel. - Dla celów, którym nie
mogłam się dłużej przeciwstawiać. Cyrinie, przenosimy się do Sirle.
Czy wie dość, by spytać dlaczego? - zapytał odyniec w myślach.
Nie. Nie chcę go niepokoić. Pilnuj swego mądrego języka.
Kto będzie pilnował języka Mądrego z Sirle, kiedy otworzą się jego ślepe oczy?
Milczała przez chwilę, ściskając dłoń Corena.
Proszę cię tylko o milczenie. Jeśli nie możesz mi tego dać, a chcesz odzyskać
wolność, uwolnię cię.
Pomiędzy zagadką a rozwiązaniem nie ma żadnej wolności.
- Sybel! - zawołał Coren. Powróciła do niego.
- Mistrz Mądrości bywa czasem irytujący - wyjaśniła. - Ale sam to wiesz.
- Tak, wiem. Ale nie dla spokojnego umysłu. Spojrzała mu w oczy.
- Nie zawsze jestem szczera, Corenie.
- Kocham cię właśnie dlatego, że taka jesteś. Powiedz, co mówił, co cię zaniepokoiło.
- Sama niepokoję się wydarzeniami, które minęły. Nic więcej. Jak Tam, czasami
jestem jeszcze dzieckiem.
Wszedł Tam z Terem na ramieniu. Schylił się i pogłaskał Moriah u stóp Sybel.
- Wróciłaś tu już na stałe? - spytał z nadzieją w głosie.
- Nie, Tam. Przenoszę swoje księgi i zwierzęta do Sirle. Dłoń chłopca znieruchomiała
pomiędzy uszami kocicy.
- Trudno mi będzie cię tam odwiedzać, Sybel - szepnął. - Ale może ty czasem
przyjedziesz do Mondoru.
- Może - odparła łagodnie.
- I jeszcze... - Podniósł głowę i odrzucił z oczu jasne włosy. - Możemy chwilę
porozmawiać?
Zerknęła na Corena.
- Posiedzę tu przy ogniu - zaproponował uprzejmie. - I pogadam z Cyrinem.
- Dziękuję - rzucił Tam i przygarbiony ruszył za Sybel do sali pod kopułą. Lew Gules
kroczył za nimi bezszelestnie.
Sybel usiadła na grubym futrze i przyciągnęła chłopca do siebie.
- Rośniesz. Jesteś już prawie tak wysoki jak ja. Przytaknął, skręcając futro w palcach.
Zmarszczył jasne brwi.
- Tęsknię za tobą, Sybel, i boli mnie, że... że wolałaś wyjść za Corena. Nie z jego
powodu. Dla wielu ludzi nie jesteśmy już Sybel i Tamem, ale Sirle i Drede'em, którzy zawsze
byli wrogami. Kiedyś wszystko było całkiem proste, a teraz się skomplikowało i nie wiem,
jak się skończy.
- Ja także nie wiem, Tamie. Wiem tylko, że nigdy nie zrobię niczego, co mogłoby cię
zranić.
Spojrzał na nią zalękniony.
- Sybel, czego się boi mój ojciec? Ciebie? Nie pozwala mi nawet wymawiać twojego
imienia.
- Nie zrobiłam mu żadnej krzywdy. Nie zrobiłam nic, co mogłoby go wystraszyć.
- Ale nigdy go takiego nie widziałem i nie wiem, jak mogę mu pomóc. Poznałem go
niedawno i boję się... boję się, że go stracę, jak straciłem ciebie.
Zmarszczyła czoło.
- Nie straciłeś mnie. Zawsze będę cię kochała, nieważne gdzie mieszkasz i gdzie ja
zamieszkam.
Kiwnął głową gwałtownie i smutnie wykrzywił wargi.
- Wiem. Ale teraz jest całkiem inaczej niż kiedyś. Ludzie, których kochamy,
nienawidzą się nawzajem. Myślałem, że dopóki mieszkasz na Eldzie, mogę tu przyjechać,
kiedy zechcę, uciec od zgiełku i ludzi z Mondoru i... i poleżeć przy ogniu z Gulesem albo
pobiegać po górach z Terem i Nylem... tylko trochę... a potem wrócić do Drede'a. Myślałem,
że zawsze tu będziesz ze zwierzętami. A teraz odjeżdżasz i zabierasz je tam, gdzie nie będę
mógł przyjechać. Nie sądziłem, że coś takiego się zdarzy. Nie sądziłem, że wyjdziesz za
Corena. Wydawało mi się, że go nie lubisz.
- Też nie sądziłam, że za niego wyjdę. Ale potem odkryłam, że go kocham.
- Ja to rozumiem. I nie wiem, czemu Drede nie potrafi zrozumieć. Nigdy nie użyłabyś
swojej mocy, by rozpocząć wojnę. Sama mówiłaś. Drede musi to wiedzieć, a jednak czegoś
się boi i czasem... czasem myślę, że zagubił się gdzieś wewnątrz siebie.
Sybel odetchnęła głęboko.
- Chciałabym, żebyś znowu był mały, żebym mogła cię trzymać w ramionach i
pocieszać. Cóż, urosłeś i wiesz, że w pewnych sprawach nie da się znaleźć pocieszenia.
- Tak, wiem, ale... czasami wcale nie jestem taki duży.
Uśmiechnęła się i przytuliła go do siebie.
- Ja też nie.
Oparł jej głowę o ramię i okręcił na palcu kosmyk białych włosów.
- Czy jesteś szczęśliwy w Mondorze? Znalazłeś przyjaciół?
- Mam kuzynów w moim wieku. Zdziwiłem się, że mam aż tylu krewnych, kiedy
dotąd miałem tylko ciebie. Jeździmy razem na polowania... Lubią Tera, ale trochę się go boją,
a on nie pozwala się trzymać nikomu oprócz mnie. Na początku się ze mnie śmiali, bo o tylu
sprawach nie miałem pojęcia. Maelga i ty nauczyłyście mnie czytać i pisać, ale nie używać
miecza albo polować z psami, ani nawet kto był królem przed Drede'em. Wiele się
dowiedziałem o Eldwoldzie, o czym nigdy mi nie mówiłyście. Ale na tej górze nauczyłem się
tego, o czym tam nie mają pojęcia. Czy ty... czy jesteś szczęśliwa w Sirle?
- Tak. I ja też wiele się uczę na temat życia wśród ludzi. O tym Ogam nigdy mi nie
mówił.
Tam drgnął, poruszony natrętną myślą. Szukał słów.
- Sybel... Czemu... czemu ojciec sądził, że za niego wyjdziesz? Powiedział mi to
pewnej nocy, nie tak dawno temu... Powiedział, że miał mi nie mówić, bo to jeszcze nie
całkiem pewne, ale chciał poznać moją reakcję. Objąłem go, strasznie się ucieszyłem, a on się
roześmiał... A następnego dnia zapytałem go znowu, a on... on tylko spojrzał na mnie i
milczał. Wydawał się chory i... i stary.
- Tam... - Głos zadrżał jej lekko. - Nie miał prawa ci tego mówić, bo nigdy się nie
zgodziłam. Może on...
- Tak, ale kiedy zdążył cię spytać? Pisał do ciebie?
- Nie.
- Nie rozumiem tego. Wydawał się taki pewny... Może to ja się pomyliłem, może źle
odebrałem jego słowa. Ale czego się teraz boi? Nigdy się nie śmieje. Prawie do nikogo się nie
odzywa. Myślałem, że tutaj odkryję, co go dręczy.
- Przykro mi, że martwisz się o Drede'a, ale nie mogę... nie mogę ci pomóc. Lęki
Drede'a to jego sprawa. Jego zapytaj.
- Pytałem. Nie chce powiedzieć. - Tam objął Gulesa. Zmarszczył brwi. - Wrócę do
domu ostrożnie, o wiele ostrożniej niż wyjechałem. Drede będzie się na mnie gniewał, ale
cieszę się, że tu jestem. Cieszę się, że mogłem z tobą porozmawiać. Tęsknię za tobą i
Gulesem. Ale pewnego dnia przyjadę do Sirle.
- Nie. Uśmiechnął się.
- Przyjadę tak cichutko, że nikt prócz ciebie, Gulesa i Cyrina nie będzie o tym
wiedział. Ale przyjadę.
- Nie! - protestowała bezradnie. - Nie zdajesz sobie sprawy...
Urwała nagle i obejrzała się. Zza zamkniętych drzwi dobiegał przeciągły, bulgoczący
odgłos, narastający, cichnący i narastający znowu.
- Co...?
Gules warknął, poderwał się i zaryczał. Sybel wstała. Zza drzwi dobiegł głośny trzask
i pomruk męskich głosów.
- Coren... - szepnęła.
Otworzyła drzwi. Lew Gules przemknął obok niej i przysiadł przed kominkiem.
Złocisty ogon poruszał się z boku na bok. Coren spojrzał na Sybel ponad klingami trzech
mieczy trzymanych u jego gardła. Był nieuzbrojony, plecami opierał się o mur. Moriah
krążyła wokół i warczała na trzech mężczyzn w czarnych tunikach, z pojedynczą
krwawoczerwoną gwiazdą na piersi - znakiem sług Drede'a.
- Nie róbcie mu krzywdy! - zawołał Tam, stając obok Sybel.
Gwardziści obejrzeli się na niego; spoglądali na przemian na chłopca i na Moriah.
- Książę Tamlornie - odezwał się jeden z nich przez zaciśnięte zęby. - To jeden z Sirle.
- Znasz ich, Tamlornie? - zapytał Coren. Ostrze miecza mocniej nacisnęło jego krtań.
- Tak. To gwardziści mojego ojca. - Tam przyjrzał się pełnym napięcia twarzom. -
Przybyłem tutaj, żeby zobaczyć się z Sybel. Nie wiedziała, że przyjadę. Porozmawialiśmy i
teraz jestem gotów, by wracać do domu. Puśćcie go.
- To Coren z Sirle, brat Norrela... Walczył na Terbrec...
- Wiem. Ale jeśli zrobicie mu krzywdę, nie wierzę, żebyście żywi opuścili ten dom.
Gwardzista zerknął na Moriah, potem na Gulesa, któremu groźny pomruk budził się w
głębi paszczy.
- Król jest niemal oszalały ze zmartwienia. Jeśli odstąpimy od Corena, te bestie nas
zabiją. Ale jeśli Drede dowie się, że wypuściliśmy z rąk jednego z Sirle, czeka nas gorszy los.
- Jesteście tu sami?
- Nie. Inni stoją za bramą. Przybiegną na wezwanie.
- Zatem nikt prócz was nie musi wiedzieć, że byli tu Coren i Sybel. Ja Drede'owi nie
powiem.
- Książe Tamlornie, to przecież wróg króla... twój nieprzyjaciel.
- Jest mężem Sybel! A jeżeli chcecie zaryzykować i zabić go w obecności Sybel,
Gulesa i Moriah, próbujcie. Mogę wrócić do domu sam, tak jak przyjechałem.
Moriah wrzasnęła znowu, kładąc płasko uszy. Klingi drgnęły. Jeden z gwardzistów
cofnął nagle miecz, ale zimny głos Sybel powstrzymał ruch broni w stronę kocicy.
- Jeśli to zrobisz, zabiję cię.
Gwardzista patrzył nieruchomo w jej czarne oczy; krople potu spływały mu po twarzy.
- Pani, zabierzemy księcia i odjedziemy. Przysięgam. Ale jaką mamy gwarancję, że
wyjdziemy żywi z twego domu, jeśli puścimy Corena? Jaką pewność, że zachowamy życie?
Przez chwile Tam wpatrywał się czujnie w twarz Corena. Potem zbliżył się, uklęknął
u jego stóp i objął Moriah za szyję.
- Ja jestem tą gwarancją. A teraz odstąpcie. Miecze zakołysały się, zamigotały w
blasku ognia, opadły. Coren odetchnął bezgłośnie.
- Dziękuję ci.
Tam podniósł wzrok, gładząc Moriah.
- Uznaj, że to dar od Drede'a dla Sirle. - Wstał i zwrócił się do gwardzistów. - Teraz
pojadę do domu. Żaden z was nie może tu zostać, nie może śledzić Sybel i Corena, gdy
odjadą. Nikt.
- Książę Tamlornie... Nie widzieliśmy tu ani Sybel, ani Corena.
Tam westchnął.
- Mój koń stoi w szopie. Wyprowadźcie go. Wyszli pospiesznie, ścigani cichymi
pomrukami lwa, odyńca i kocicy. Chłopiec podszedł do Sybel, a ona objęła go mocno.
- Mój Tamie, stajesz się nieustraszony i mądry jak Ter.
Odsunął się.
- Wcale nie. Cały się trzęsę.
Uśmiechnął się, a Sybel ucałowała go szybko. Potem uścisnął jeszcze lwa Gulesa i
wstał. Zza drzwi dobiegł stukot kopyt.
- Książę Tamlornie - odezwał się z powagą Coren. - Jestem ci wdzięczny. Myślę, że
twój dar wzbudzi wielkie zakłopotanie u władcy Sirle.
- Mam nadzieję, że będzie zadowolony - odparł cicho Tam. - Żegnaj, Sybel. Nie
wiem, kiedy znów się zobaczymy.
- Do widzenia, Tam.
Obserwowała przez okno, jak chłopiec dosiada konia, a Ter krążył mu nad głową.
Potem wyprostowana sylwetka zniknęła w grupie ciemno ubranych jeźdźców z krwawymi
gwiazdami na piersiach. Po chwili drzewa zasłoniły wszystkich. Wtedy podeszła do Corena i
objęła go mocno, przytulając twarz do jego piersi.
- Mimo całej mojej potęgi mogli cię zabić, zanim jeszcze się zorientowałam, że weszli
do domu. Co by wtedy powiedział Rok?
Ujął w dłonie jej twarz i radosny uśmiech błysnął mu w oczach.
- Że kiedy idzie o moją skórę, nie powinienem polegać na żonie.
Dotknęła jego szyi.
- Krwawisz.
- Wiem. A ty drżysz.
- Wiem.
- Sybel, czy mogłaś zabić tego gwardzistę? On w to wierzył.
- Nie wiem. Ale gdyby zabił Moriah, na pewno bym się przekonała. - Westchnęła. -
Ze względu na niego i na siebie cieszę się, że do tego nie doszło. Myślę, Corenie, że nie
powinniśmy zostawać tu długo. Nie ufam tym żołnierzom. Zapakujmy księgi i ruszajmy.
Coren skinął głową. Podniósł przewrócony fotel; znalazł w kącie i wsunął do pochwy
swój miecz. Lew Gules leżał przy ogniu i pomrukiwał cicho, Moriah krążyła przed drzwiami.
Sybel pogładziła jej płaską czarną głowę. Rozejrzała się i wyczuła dziwną pustkę, która
zdawała się tkwić pod chłodnymi, białymi murami.
- Odnoszę wrażenie, że to już nie jest mój dom. Wydaje się, że czeka na kolejnego
maga, takiego jak Myk czy Ogam, który w tej białej ciszy rozpocznie swe dzieło...
- Może ktoś się tu zjawi. - Coren rozwinął worki po ziarnie, jakie przywieźli, by
zapakować księgi. - Mam nadzieję - dodał kpiąco - że będzie miał stąd lepsze wspomnienia
niż ja.
- Ja także mam taką nadzieję.
Uścisnęła go jeszcze raz i wyszła, by porozmawiać z Gyldem i Czarnym Łabędziem.
Późne popołudnie zmieniło się ze złocistego w srebrzyste, a potem w szare. Coren skończył
pakowanie; wyszedł na dziedziniec, wołając ją głośno. Po chwili wynurzyła się spomiędzy
drzew.
- Byłam u Gylda. Obiecałam, że przygotujemy mu miejsce w Sirle, a on powiedział,
że zabierze swoje złoto.
- Och, nie. Już widzę błyszczący szlak starych monet prowadzący stąd aż na próg
domu Roka...
- Corenie, obiecałam, że jakoś się tym zajmiemy. Kiedy już będziemy gotowi, przyleci
nocą. Oby tylko nie wystraszył całej okolicy. - Spojrzała w szare, ciemniejące niebo, na
zielonoczarne sylwetki drzew. - Robi się późno. Chyba nie powinniśmy nawet zatrzymywać
się w domu Maelgi.
- Nie. Drede chętnie mnie zabije, ryzykując wybuch wojny, byle tylko cię schwytać i
zabrać do Mondoru. Jeśli taki ma zamiar, wróci tu nocą, by nas odszukać.
- Więc co nam pozostaje?
- Zastanawiałem się nad tym.
- Konie są zmęczone. Nie ujedziemy daleko.
- Wiem.
- No to co wymyśliłeś takiego, że się uśmiechasz?
- Gyld.
Spojrzała zaskoczona.
- Gyld? To znaczy... chcesz go dosiąść? Przytaknął.
- Dlaczego nie? Możesz sobie wyobrażać, że to Liralen. Z pewnością ma dość siły.
- Ale... co powie Rok?
- A co by powiedział każdy człowiek, gdyby smok wylądował mu na dziedzińcu?
Sybel, konno nie odjedziemy daleko, a na tej górze nie jesteśmy bezpieczni. Możemy
wypuścić konie. Przywołasz je do Sirle, kiedy odpoczną.
- Ale w Sirle nie ma gdzie umieścić Gylda.
- Znajdę mu jakieś miejsce. A jeśli nie, możesz przecież odesłać go tutaj. Tylko czy
się zgodzi?
Oszołomiona, kiwnęła głową.
- On uwielbia latanie. Ale Rok...
- Rok z pewnością woli nas oglądać żywych na Gyldzie niż martwych na górze Eld.
Jeśli ruszymy z księgami powoli, mogą nas ścigać. Pożeglujmy wiec smokiem po niebie.
Sybel, pod gwiazdami musi panować cisza głębsza od ciszy Eldu. Nie chcesz jej posłuchać?
Chodź! Zrzucimy wszystkie gwiazdy do Sirle, a potem zatańczymy na księżycu.
Na jej twarzy pojawił się uśmiech, delikatny i rozmarzony.
- Zawsze chciałam latać...
- Właśnie. I skoro nie możesz polecieć na Liralenie, to spróbujmy ognistego nocnego
lotu na Gyldzie.
Przywołała Gylda z jego zimowej jaskini. Przybył, wznosząc się wolno ponad
drzewami - wielki, ciemny kształt na tle rozgwieżdżonego nieba. Sybel spojrzała w jego
zielone oczy.
Czy zdołasz nieść na grzbiecie mężczyznę, kobietę i dwa worki ksiąg?
Wyczuła w jego umyśle radosne drżenie, niby płomień budzący się do życia.
Przez całą wieczność.
Smok czekał cierpliwie, aż Coren umocuje mu na grzbiecie księgi, owinie liną nasadę
szyi i skrzydeł. Podniósł się, by Coren mógł przeciągnąć linę pod nim; oczy lśniły mu jak
klejnoty wśród nocy, łuski błyszczały złociście. Coren usadowił Sybel między dwoma worka-
mi ksiąg i sam zajął miejsce przed nią, trzymając się liny opasującej szyję Gylda. Obejrzał
się.
- Wygodnie ci?
Kiwnęła głową i sięgnęła do umysłu smoka.
Czy liny nigdzie cię nie uwierają?
Nie.
Ruszaj więc.
Wielkie skrzydła rozwinęły się, czarnym cieniem przesłaniając gwiazdy. Cielsko
wzniosło się powoli, niewiarygodnie, coraz dalej od chłodnej ziemi, ponad szarpane
podmuchem, szepczące drzewa Wyżej wichry uderzyły z pełną siłą, wydymając ich płaszcze,
spychając w tył. Czuli pod sobą grę potężnych mięśni i napięcie skrzydeł chwytających wiatr.
A potem nastąpił płynny, wspaniały wzlot, zatopienie w wietrze i przestrzeni, spiralne
opadanie w ciemności, które wyniosło ich poza strach, poza nadzieję, poza wszystko z
wyjątkiem nagłego wybuchu śmiechu, który wyrwał się z ust Corena. Wznieśli się jeszcze
wyżej, do poziomu gwiazd, a skrzydła pulsowały, wybijając ścieżkę przez mrok.
Lodowobiały księżyc w pełni mknął wraz z nimi, okrągły i zadziwiony niby pojedyncze
rozbudzone oko gwiezdnej bestii nocy. Widmo Eldu Zniknęło za plecami; wysoki szczyt
skurczył się, uśpiony i śniący we mgle. Ziemia w dole była czarna, poza niewielkimi
punkcikami światła, które płonęły gdzieniegdzie pod nimi jak drugie gwiaździste niebo. Za
Mondorem wiatr ucichł, uspokoił się, a oni mknęli wtopieni w ciszę, w chłodną błę-
kitnoczarną noc, która była nieruchomą nocą ze snu, bezwymiarową, gwiezdną i wieczną. I w
końcu w samym jądrze ciemności zobaczyli migoczące okna komnat domostwa władców
Sirle.
Wylądowali łagodnie na dziedzińcu. Czekający przy bramie koń zarżał przerażony;
psy w holu zawyły. Coren sztywno zeskoczył na ziemię, krztusząc się ze śmiechu pełnego
niewysłowionej radości. Pomógł zsiąść Sybel. Przylgnęła do niego na chwilę, zdrętwiała z
zimna. Wyczuła myśli Gylda, szukające jej umysłu.
Gyld... Uspokój się.
Tam są ludzie z pochodniami. Czy mam...
Nie. To przyjaciele. Po prostu nie spodziewali się nas dzisiaj. Nikt nie spróbuje nas
skrzywdzić. Gyld, to był lot ku nadziei...
Sprawił ci przyjemność?
Wielką przyjemność.
- Rok! - krzyknął Coren w stronę brata, idącego ku nim po schodach. Psy tuliły mu się
do nóg i warczały. Dzieci utknęły na chwilę w drzwiach, po czym rozbiegły się szeroką falą
przed Cenethem i Eorthem. - Mamy gościa!
- Corenie - rzekł Rok, przebijany spojrzeniem lśniących, nieprzeniknionych oczu. - W
imię tego, co w Górze i na Dole, co masz zamiar z nim zrobić?
Coren odciągnął psa, który doskoczył z zębami do smoczego skrzydła.
- O tym też pomyślałem - oświadczył z uśmiechem. - Schowamy go w piwnicy na
wino.
9
Z Rokiem, Cenethem i Eorthem siedzieli do późna. Wielka sala opustoszała, psy
posnęły u ich stóp. Coren opowiedział o spotkaniu z Tamem i gwardzistami Drede'a, a Rok
słuchał w milczeniu, przetaczając w palcach kielich.
- Chłopak jest jeszcze miękki - mruknął, kiedy Coren skończył. - Zastanawiam się, co
by zrobił sam Drede.
- Zrobiłby to, czego bym chciała - oświadczyła Sybel. Rok zerknął na nią z
zaciekawieniem.
- Potrafiłabyś zapanować nad nimi wszystkimi?
- Nie. Mogliby nas pokonać, lecz nie byłoby to dla nich przyjemne spotkanie.
- Ale opanowałabyś króla.
- Rok - mruknął Coren i Rok spuścił głowę. Usiadł wygodniej.
- No cóż, jestem wdzięczny losowi, że wróciliście bezpiecznie. Głupio mi, że przez
chwile myślałem o was jak po prostu o mężczyźnie i jego żonie, którzy mogą podróżować po
Eldwoldzie spokojnie jak dzieci. Pozwoliłem wam jechać bez eskorty.
Coren wzruszył ramionami.
- Tak było lepiej. Gdyby towarzyszył nam Eorth i Herne, w domu Sybel wybuchłaby
mała wojna, a teraz wszyscy lizalibyśmy rany w Mondorze, łącznie ze zwierzętami. Poza tym,
nawet gdyby Eorth nad sobą panował, pewnie skręciłby kark, spadając z Gylda w drodze do
domu.
Eorth dolał sobie wina.
- Przynajmniej miałbym dość rozumu, żeby nie pozwolić zapędzić się w pułapkę przez
trzech ludzi Drede'a. Kiedy jechali pod górę, musieli narobić dość hałasu, żeby cię ostrzec.
- Wiem. Powinienem ich usłyszeć, ale nie uważałem. Cyrin opowiadał mi, jak spotkał
wiedźmę Carodin w jej wieży bez drzwi, odpowiedział na sześć z jej siedmiu zagadek i
odkrył, że nawet ona nie zna rozwiązania siódmej.
Eorth przyjrzał mu się z niedowierzaniem.
- Odyniec ci to powiedział?
- On mówi.
- Corenie, opowiadałeś nam o różnych śmiesznych rzeczach, ale to już...
- Nie żartuję. To prawda. Eorcie, nigdy nie widzisz dalej niż czubek twojego miecza...
- To akurat tak daleko, jak trzeba w tej krainie. - Zwrócił się do Sybel. - Czy on
kłamie?
- On nigdy nie kłamie. Spojrzał na nią zdumiony.
- Eorth... - odezwał się rozweselony Rok - nie zaczynaj bójki przy moim kominku.
Nigdy bym nie uwierzył, że Coren przyleci na smoku pod mój próg, ale przyleciał i teraz
wierzę. I dwa razy się zastanowię, niż zaprzeczę innym jego opowieściom.
Coren sięgnął ponad stołem i ujął Sybel za rękę.
- Sama widzisz, jak mamą tu miałem reputację, nim za mnie wyszłaś.
- Rozumiem. Ożeniłeś się ze mną dla moich zwierząt. Od początku wiedziałam.
- Ożeniłem się z tobą, bo nigdy się ze mnie nie śmiałaś. Tylko kiedy poprosiłem cię o
rękę.
Eorth odchylił się na krześle i uśmiechnął szeroko.
- Śmiała się? Opowiedz nam o tym, Corenie. - Nie.
- Śmiałam się, bo myślałam, że wysłaliście go, żeby się ze mną ożenił - wyjaśniła
Sybel. - Potem, gdy zrozumiałam, że mnie kocha, przestałam się śmiać.
Ceneth wstał i podszedł do ognia. Wielki dom stał cichy wokół nich. Cienie opadały
ze ścian jak gobeliny.
- Jeśli nie będziesz uważał, Eorcie, Sybel każe Gyldowi zostawić cię nagiego na
szczycie Eldu i nikt nie będzie za tobą tęsknił.
- Przykro mi.
- Wcale nie. Jesteś zazdrosny, że nie ty ożeniłeś się z kobietą ze smokiem.
- A teraz mamy smoka w piwnicy - mruknął Rok.
- Ciekawe, co by na to powiedział nasz ojciec. Eorth parsknął śmiechem.
- Przestałby pić. Wiecie, coś mi właśnie przyszło do głowy.
- Naprawdę? - zdziwił się Ceneth. - Cóż takiego?
- Że jeśli Sybel urodzi córkę, ta córka mogłaby wyjść za Tamlorna, zapanować nad
nim i po dwóch pokoleniach władcy Sirle byliby królami Eldwoldu.
- Wątpię czy Tam będzie czekać piętnaście lat z ożenkiem - odparł sucho Rok.
- I tak mógłby wżenić się w Sirle - zauważył Ceneth.
- Córka Herne'a, Vivien, latem kończy dwanaście.
- Drede nigdy się na to nie zgodzi.
- Co z tego? Chłopak potrafi zrobić z Drede'em, co zechce.
- A kto namówi Tama do tego planu?
- Sybel, oczywiście.
Coren uderzył w stół, aż wino zafalowało w pucharach. Spojrzał na trzech zamilkłych
nagle mężczyzn - potężnego Roka ze złotą grzywą, Cenetha z gładkimi, czarnymi włosami i
kocio spokojnymi oczami, Eortha, powolnego, jasnego i silnego. Podniósł rękę i zacisnął
palce.
- Przepraszam. - Eorth zaczerwienił się. - Paplałem bez sensu.
- Owszem.
- Jak my wszyscy. - Ceneth przez chwilę trącał butem głownie na palenisku. Potem
odwrócił się i położył Corenowi dłoń na ramieniu. - To się już nie powtórzy.
Coren westchnął i rozluźnił mięśnie.
- Owszem, powtórzy się. Znam ten dom. I wiem, co dzisiaj warte jest gadanie. Jak lot
smoka, kończy się niczym, tylko snem.
- Okrutne, ale prawdziwe - przyznał Rok. Milczeli przez długi czas. Ogień przygasł,
pozostał tylko samotny płomyk, który tańczył nad żarem. Eorth ziewnął; zęby błyskały mu
bielą jak kły Moriah.
- Już późno - stwierdził zdziwiony. Ceneth kiwnął głową.
- Idę spać - oświadczył. Złożył pocałunek na dłoni Sybel. - Bądź z nami cierpliwa,
pani.
Uśmiechnęła się.
- Przy tobie nietrudno być cierpliwą.
Odszedł. Siedzieli jeszcze, dopijając wino, a cienie wydłużały się i łączyły nad ich
głowami. Wreszcie Coren odstawił pusty puchar.
- Idź do łóżka, Corenie - rzuciła Sybel. - Wyglądasz na zmęczonego.
- Chodź ze mną.
- Za chwilę. Chcę porozmawiać z Rokiem o Gyldzie.
- Zawsze ten Rok... Zaczekam.
- A potem chcę się wykąpać.
- No dobrze. - Odsunął krzesło, wstał i pochylił się nad stołem, całując ją w czubek
głowy. - Nie zatrzymuj Roka zbyt długo. Jest już stary i potrzebuje snu.
- Stary... Przynajmniej nie jestem jeszcze taki powolny i głuchy, żeby dać się
zaskoczyć byle durniowi w służbie Drede'a.
- Trzem durniom - sprostował Coren. - Potrzebowali trzech.
- Dobranoc - powiedział Rok.
Eorthowi głowa opadła na stół. Rok wyjął puchar z opuszczonej ręki, postawił na stole
i skrzywił lekko.
- Przepraszam, że niepokoiliśmy cię dzisiaj. Coren ma rację. Odkąd Drede pokonał
nas na Terbrec, dużo gadamy, ale robimy niewiele. - Przerwał na moment. - Co takiego
chciałaś mi powiedzieć?
Sybel spojrzała mu w oczy. Salę spowiła ciemność; słabo jarzyła się jeszcze ostatnia
pochodnia. Chrapanie Eortha wydawało się słabe wobec narastającego milczenia starych
murów. Pochyliła się do Roka; oczy miała ciemne, wpatrzone w niego, podobne do zalanych
blaskiem księżyca bagien Frybolgu.
- Coś - odezwała się w końcu - czego nie powiedziałam jeszcze żadnemu mężczyźnie.
Rok milczał. Eorth także ucichł na chwilę; złapał oddech i obudził się, mrugając
nieprzytomnie.
- Idź spać - rzucił niecierpliwie Rok. Eorth podniósł się ciężko i wyszedł.
Rok odczekał, aż brat wyjdzie z sali. Potem zwrócił się do Sybel. Zmrużył oczy.
- Mów.
Sybel złożyła ręce na stole.
- Czy Coren wspominał ci o magu, który mnie przywołał?
Rok przytaknął.
- Mówił, że zostałaś schwytana... przywołana... przez bardzo potężnego maga, który
cię pragnął. Potem mag zginął, a ty wróciłaś wolna. Nie zdradził, jak zginał mag.
- Zostawmy to na razie. Coren nie wie, że maga wynajął Drede. Chciał mnie pojmać i
uczynić... posłuszną, żeby mógł mnie poślubić bez strachu.
- Jak... posłuszną?
Wykrzywiła usta, ale uspokoiła się natychmiast.
- Zapłacił magowi, by zniszczył fragment mojego umysłu. Ten fragment, który
dokonuje wyborów i posiada własną wolę. Zachowałabym swą moc, ale byłabym powolna
Drede'owi. Miałam się stać... pokorna.
Rok otworzył usta.
- Mógłby tego dokonać?
- Tak. Miał... zawładnął moim umysłem całkowicie, bardziej niż jakikolwiek człowiek
włada swoim. Drede panowałby nade mną. Robiłabym wszystko, co zechce, bez pytania ani
nawet bez nadziei na pytanie, a później byłabym szczęśliwa, że go zadowoliłam. Tego chciał
Drede. - Uniosła dłoń i machnęła nią gniewnie. - I za to go zniszczę.
Rok odchylił się w fotelu i bezgłośnie odetchnął.
- Czy dlatego wyszłaś za Corena? - zapytał nagle. - Żeby dokonać zemsty?
- Tak.
- Nie kochasz go? - upewnił się niemal żałosnym głosem.
- Kocham. - Rozsunęła dłonie. - Kocham go - powtórzyła cicho. - Jest delikatny,
dobry i mądry. Z tego powodu nie chcę, żeby wiedział, co... co mam w sercu. Mógłby mnie
za to znienawidzić. Ja sama ostatnio niezbyt siebie lubię. Ale chcę, żeby Drede cierpiał. Chcę,
żeby poznał ten strach i brak nadziei. Już teraz poznaje ich przedsmak. Tam mówił mi, że
zaczyna się bać... i ma powody. Chcę wojny między Sirle i Drede'em; chcę, żeby Drede był
bezsilny. Pomogę ci pod dwoma warunkami.
- Wymień je - szepnął Rok.
- Coren nie może wiedzieć, że jestem zamieszana w tę wojnę. A Tam w żaden sposób
nie zostanie wykorzystany przeciwko Drede'owi. Za to przywołam władców Nicconu i Hiltu,
by sprzymierzyli się z tobą przeciw Drede'owi; użyję moich zwierząt przeciwko Drede'owi i
dam ci królewski skarb, byś miał za co zebrać i uzbroić ludzi.
Rok wpatrywał się w nią bez słowa. Dostrzegła ruch jego krtani, gdy przełykał ślinę.
- Jesteś spełnionym marzeniem, pani - wyszeptał po chwili. - Skąd weźmiesz skarb?
- Od Gylda. Przez wieki zebrał tyle złota, że można za to uzbroić wszystkich
mężczyzn i chłopców w Eldwoldzie. Jeśli poproszę, odda mi część. Widzisz, Ter również był
schwytany i słuchał bezradny, jak Drede i Mithran omawiają swoje plany. Kiedy wróciłam
dziś na Eld, wszystkie zwierzęta wiedziały, co nas spotkało.
- Ale jak wyrwałaś się temu magowi, skoro był tak potężny?
- Rommalb go zabił.
- Rommalb... - Wspomnienia zamigotały w jego oczach. - Nocny łowca... Jak?
- On... On go zmiażdżył.
Twarz Roka, nieruchoma w blasku pochodni, wyrażała zdumienie.
- To jego spotkał Coren przy twoim kominku? Przytaknęła.
- Nie było to przyjemne spotkanie, ale Coren dokonał tego, co niewielu dotąd się
udało.
- Co to było?
- Przeżył. - Drgnęła. Wyprostowała ręce na blacie. - Nie chciałam, by do tego doszło.
To była gra Cyrina. Przeraziłam się. Ale Coren jest mądrzejszy, niż sobie wyobrażałam.
- Więc musi być mądrzejszy, niż wszyscy sobie wyobrażamy. Dlaczego nie posłałaś
tego Rommalba na Drede'a?
- Bo chcę zemsty powolnej. Chcę, żeby wiedział, co się z nim dzieje i dlaczego, i kto
jest za to odpowiedzialny. Najbardziej na świecie obawia się siły i energii Sirle. I mnie.
Tamtego dnia przyszedł do wieży Mithrana. Spodziewał się, że znajdzie kobietę, która z
uśmiechem odda mu rękę i zrobi wszystko, o co ją poprosi. Odkrył jednak, że kobieta
zniknęła, a wielki mag leży pogruchotany na ziemi. Od tego dnia się boi. Teraz, z twoją
pomocą, zmiażdżę go jego lękami.
Wolno pokręcił głową.
- Jesteś bezlitosna.
- To prawda. Jeśli mi odmówisz, pójdę spać i nie wrócimy już do tej sprawy. Ale
razem z Sirle czy bez Sirle, tak się stanie.
- Wiążą się z tym ważne dla ciebie uczucia: miłość Corena i Tama. Czy chcesz je
zaryzykować?
- Przez wiele nocy do późna myślałam o moim planie. Znam ryzyko. Wiem, że jeśli
Coren odkryje, jak go wykorzystałam, albo jeśli Tam zacznie podejrzewać, że to ja niszczę
jego ojca, obaj będą głęboko zranieni. Wtedy stracę wszystko, co jest dla mnie ważne. Ale po-
wiedziałam ci dzisiaj, jaką podjęłam decyzję.
- Jesteś pewna? Spojrzała mu prosto w oczy.
- Tak się stanie. Odetchnął.
- Myślę - rzekł - że stanie się z pomocą Sirle.
* * *
Budowa ogrodów dla zwierząt rozpoczęła się, gdy tylko ziemia odtajała na wiosnę, i
trwała aż do lata. Sybel po jednym przywoływała je do Sirle. Najpierw Czarnego Łabędzia,
by zajął miejsce w niewielkim jeziorku wypełnionym gładkimi kamieniami i rybkami koloru
ognia. Wyszła mu na spotkanie, gdy spływał z nieba nad ogrodem; wylądował na wodzie, nie
wzbudzając nawet zmarszczki - czarny jak noc, królewski ptak. Jego głos popłynął gładko i
melodyjnie wśród jej myśli.
Jest nieduże, ale ładne.
Rok chce ustawić pośrodku białą fontannę, powiedziała Sybel.
W jakim kształcie?
Dwóch łabędzi w locie, wzlatujących w górę, ze złączonymi dziobami.
Dobrze. A ta sprawa dotycząca ciebie?
Zostanie załatwiona. Wkrótce.
Jestem gotów, kiedy tylko będę ci potrzebny.
Przywołała Gylda z jego kątka w mrocznej, wilgotnej piwnicy na wina, a smok zasnął
w grocie ocienionej drzewami, chłodzonej przez odnogę Slinoon płynącą pod murem,
okrążającą jego legowisko i wpadającą do jeziorka łabędzia. Klejnoty, puchary i stare złote
monety migotały wokół niego w mroku. Zdradził bowiem Sybel ścieżkę do swej górskiej
jaskini, a Rok wysłał Eortha, Bora i Herne'a, by w sekrecie przewieźli skarb. Wrócili po
trzech dniach zmęczeni, obładowani i oszołomieni.
- Nie zdołaliśmy zabrać wszystkiego - wyjaśnił Bor Rokowi i Sybel. Przetarł oczy,
jakby chciał pozbyć się wizji, dla której nie umiał znaleźć słów. - Rok, brodziliśmy po kostki
w srebrnych monetach. Były tam kości trzech ludzi, a jeden miał królewską koronę. I tę bestię
my beztrosko umieściliśmy w zamkowej piwnicy...
- Ze strony Gylda nie macie się czego obawiać - uspokoiła ich Sybel. - Jest już stary i
pragnie tylko spać na stosie złota. Dobrze mu w tej jaskini.
- Za to złoto można by kupić królestwo - stwierdził Herne. Oczy błyszczały mu w
wyrazistej, wesołej twarzy.
Rok skrzywił się odrobinę.
- Tak.
Potem przywołała lwa i wielką zielonooką kocicę. Zwierzęta przybiegły nocą, lśniące
jak aksamit w blasku księżyca Sybel spotkała je u bramy, otworzyła wrota, a one przemknęły
cicho do ogrodów. Trawa szeptała pod ich łapami, drzewa stały białe i ciche na tle
gwiaździstego nieba.
Przed zimą wybudujemy wam ciepłe schronienie, powiedziała. Będzie mi brakowało
waszych wizyt w moich pokojach. Może do zimy ludzie przestaną się was lękać. Ten ogród
jest niewielki, ale odosobniony. Nikt nie powinien was niepokoić.
Lew Gules wyciągnął się na trawie u jej stóp. Moriah krążyła bezszelestnie jak cień
wśród nocy, a Czarny Łabędź pływał sennie przez lśniące w blasku księżyca wody.
Władca Sirle wiele dla ciebie zrobił, Biała Pani, stwierdził Gules. Czy już z nim
rozmawiałaś?
Tak. Zaproponowałam mu Eldwold. Przyjął.
Z gardła Gulesa wydobył się głuchy, zduszony ryk.
To dobrze.
Następnego ranka Coren przyszedł zobaczyć zwierzęta. Przyprowadził braci - stali w
milczeniu, patrząc, jak Gules rozrywa udziec samy, którą Coren dla niego ustrzelił. Ceneth
syknął przez zęby.
- I ty nad nimi panujesz? Sybel kiwnęła głową.
- W górach zwykle same dla siebie polowały. Miały więcej miejsca. Ale tutaj to
niemożliwe... Farmerzy, konie, bydło... przeraziliby się, gdyby zwierzęta biegały swobodnie.
- Wyznaczę ludzi, żeby dla nich polowali - obiecał Rok, a Sybel uśmiechnęła się z
wdzięcznością.
- Dziękuję. A teraz podam im wasze imiona.
Przywołała do siebie oba koty i łabędzia. Mężczyźni stali bez ruchu pod nieruchomym
wzrokiem całej trójki. Sybel przechodziła od jednego do drugiego i przedstawiała ich kolejno.
Rok. Bor. Eorth. Herne. Ceneth. Zapamiętajcie ich. Strzeżcie ich.
- Gdzie jest Cyrin? - zapytał nagle Coren. - Przywołałaś go?
- Nie. Zdziwił się.
- Przecież miejsce dla niego jest gotowe. Zawołaj go zaraz, Sybel. Został już tylko on;
na pewno czuje się samotny. Pomyśli, że go nie chcesz.
Nabrała tchu.
- Mam nadzieję, że będzie tu szczęśliwy... Wystawiła twarz na wiatr i posłała ostatnie
wołanie.
Poczuła, że leżący pod drzewem Cyrin wstaje.
- Cyrin - wyjaśnił Eorth Herne'owi. - Odyniec. Coren twierdzi, że umie mówić.
- Ja mu wierzę - odparł krótko Eorth. - Po tym, co widzieliśmy przez ostatnie dni,
jestem skłonny uwierzyć we wszystko.
Nocą Sybel znów rozmawiała z Rokiem na osobności, kiedy wszyscy domownicy już
posnęli, a psy drzemały pod stołem. Zapachy wczesnego lata unosiły się ze zgniecionych
kwiatów i świeżego sitowia na kamiennej posadzce, z wilgotnych od wieczornej rosy pól i pę-
dów wyrastających z ziemi.
- Powiedziałem Borowi i Cenethowi, że wspomożesz nas w walce z Drede'em - rzekł
Rok. - Eorth i Herne wiedzą tylko, że planujemy wojnę. Nie będą pytać jak i dlaczego, ale
Ceneth i Bor potrafią milczeć. Wiedzą, że Sirle może pokonać króla, ale nie króla i władców
Nicconu i Hiltu. Spytali mnie wiec, naturalnie, skąd weźmiemy dość sił. Wyjaśniłem.
Zgodzili się. - Przerwał na moment i podniósł puchar do ust. - Zostaliśmy wychowani do
bitwy, Sybel. Nasz dziad przez siedemdziesiąt dni oblegał Mondor, a nasz ojciec, wtedy
niewiele starszy od Tamlorna, walczył u jego boku. Od śmierci Norrela na Terbrec pragniemy
zemsty, ale Niccon sprzymierzył się z Drede'em po tej bitwie, a Horst z Hiltu opuścił ręce i
czekał bezczynnie na wynik wojny wybuchłej z powodu jego zmarłej córki. Nie byliśmy
pewni poparcia.
- Jak sądzisz, czy Horst z Hiltu walczyłby za krzywdę, którą Drede wyrządził córce
Laran, czy raczej wsparłby dziecko Rianny, syna Drede'a?
Rok pokręcił głową.
- Nie chciałbym stanąć wobec takiego wyboru. Przypuszczam, że rację ma Coren:
Horst walczyłby dla tego, o kim sądzi, że wygra. W tym przypadku dla Drede'a.
- Rozumiem. Dlatego przekonam go, by zmienił zdanie. - Spojrzała Rokowi w oczy. -
I władcę Nicconu również. Kiedy mam ich sprowadzić?
- Najpierw zacznę zbierać wojska. Drede zwróci się do Hiltu i Nicconu o wsparcie, a
oni z pewnością nie odmówią. I wtedy, Sybel, możesz ich przywołać. Drede będzie patrzył,
jak jego sojusznicy odpływają niby woda między palcami. Myślę, że zrozumie, kto stoi za
wojną z Sirle. Kiwnęła głową.
- A Coren? Czy wie, co planujesz?
- Dowie się, kiedy Herne i Eorth zaczną paplać. Niewątpliwie uzna, że zwariowałem...
Dopóki nie zobaczy, jak Derth z Nicconu wjeżdża na mój dziedziniec.
- Nie może wiedzieć, skąd bierzesz pieniądze. - Nie.
Zadrżała lekko.
- Boję się.
- Corena?
- Tak. Boję się jego wzroku tego dnia, gdy odkryje, jaką grę toczę z Sirle.
- To nasza gra, tak samo jak twoja. Dałaś nam wybór, a my się zgodziliśmy. Poza tym,
czy sądzisz, że gdybyś mu powiedziała, co ci zrobił Drede, sam nie zapragnąłby zemsty?
Dlaczego mu nie powiesz?
- Nie.
- Ale dlaczego? Jest twoim mężem. Na pewno udzieliłby ci pomocy w zemście. Nie
żywi przecież miłości dla Drede'a.
Przygryzła wargi.
- Nie chcę wciągać Corena w wir mojego gniewu i nienawiści. Żadna zemsta przez
niego dokonana nie da mi satysfakcji, a nie warto włączać go w moją. Chcę... chcę, by
pozostał wolny od nienawiści. On... Tej nocy, kiedy lecieliśmy na smoku, nagle runęliśmy w
dół, pędząc w ciemność niby w bezdenną głębię, ślepi, bezradni... jak ludzie, z których nic już
nie zostało, tylko samo odkryte jądro jaźni... i z tego jądra dobiegł żywy, radosny śmiech.
Zagubiony w swej nienawiści do Drede'a, nie mógłby śmiać się w ten sposób. Może walczyć
po prostu dlatego, że gdyby odmówił z mojego powodu, a ty zginąłbyś w bitwie, nigdy by
sobie nie wybaczył, że nie było go przy tobie. Ale nie dam mu ważniejszej sprawy, o którą
mógłby walczyć. Nie pozwolę, by znów zatonął w żalu i goryczy. Dał mi tyle miłości... Ja
mogę przynajmniej próbować go osłonić. Rok przyglądał jej się przez chwilę w milczeniu.
- Wątpię, czy to możliwe - stwierdził w końcu. - Ale kocham cię za to, że się starasz.
Następnego dnia po południu weszła do komnaty, którą Rok dla niej przeznaczył.
Przez chwilę siedziała w milczeniu, by uspokoić myśli. Daleko, w sekretnych miejscach
szukała Liralena. Księgi stały na półkach pod ścianami, a promienie światła padały z okien
wychodzących na trzy strony świata i dotykały metalu i klejnotów na grzbietach. Zagubiona,
nieistniejąca dla Sirle, wysyłała kolejne nitki wołania, które dryfowały jak zwykle
bezowocnie, bez odpowiedzi. Nie zauważyła nawet Corena, dopóki nie klęknął przed nią i nie
wymówił jej imienia.
Ściągnęła swe myśli z obszarów dalszych, niż kiedykolwiek dotarła, i patrzyła na
niego bez słowa, mrugając niepewnie.
- Coren... Przepraszam, nie słyszałam, jak wszedłeś. Wołałam Liralena. Szukam go w
miejscach tak odległych, że nie mają nazwy, a jednak sądzę, że musi być bliżej. Czasem
wydaje mi się, że odpowiedział, ale ja nie usłyszałam.
- Sybel... - Urwał i zmarszczył czoło, co czynił rzadko.
- Co się stało? Ujął jej dłoń.
- Sybel, moi bracia mówią o wojnie. Rok wysłał gońców do naszych poddanych na
pograniczu, by szykowali zbroje i podkuwali konie. Posłał Bora i Eortha do pomniejszych
panów Eldwoldu, którzy winni są wdzięczność Sirle. Pytałem Roka dlaczego, pytałem nie
raz, ale on tylko śmieje się i twierdzi, że Drede się nas boi. Inaczej jego ludzie zabiliby mnie
owego dnia na górze Eld. Spytałem, jakie ma nadzieje na posiłki, dlaczego chce narażać nasze
życie i ziemie w bitwie, która będzie tylko powtórką Terbrec. Twierdzi, że pomacha przynętą
władzy przed lordem Horstem, który jest krewnym i twoim, i Tamlorna. Powiedział, że nie
muszę walczyć przeciwko Drede'owi, ojcu chłopca, którego moja żona wychowywała i
kocha, ale ja nie mogę... nie mogę siedzieć spokojnie, gdy oni ruszają na śmierć. Dlatego...
przyszedłem do ciebie, żeby się przekonać, jakim wzrokiem na mnie spojrzysz, gdy ci po-
wiem, że będę walczył. Nabrała tchu, wpatrzona w jego twarz.
- Tak nagle... wojna?
- Zbyt nagle. Rok uważa, że ta nagłość osłabi Drede'a, ale mnie się wydaje, że
człowiek tak zgorzkniały gotów jest do bitwy każdego dnia swego życia, a Lew Sirle żyje w
świecie marzeń. Sybel, czy gniewasz się na mnie? Wiesz, że nie chcę wojny z Drede'em i
Tamem, zwłaszcza wojny tak daremnej i beznadziejnej. Ale jeśli zostanę bezpieczny w tych
murach, a moi bracia zginą, do samej śmierci będę w snach oglądał ich twarze, słyszał ich
głosy. Czy mi wybaczysz? Albo czy znajdziesz powód, żebym nie walczył, ale taki, który
podtrzyma mnie nawet po śmierci braci?
- Nie - szepnęła. - Tylko tyle, że jeśli polegniesz na tej wojnie, zniknie dla mnie ze
świata cała radość. Corenie, może Rok nie śni. Może ma rację i Sirle pokona Drede'a, i nikt
nie zginie...
Pokręcił głową ze smutkiem. On nie łudził się nadzieją.
- Ludzie będą ginąć, Sybel. Może nie moi bracia, ale ludzie z Sirle. Na Terbrec
słyszałem jęki i płacz, a ja walczyłem, aż w końcu w kurzu, w żarze, w oślepiających
błyskach stali nie wiedziałem, czy to naprawdę jęczą ranni, czy płaczą moje własne myśli,
które nigdy już nie będą zrozumiałe. Teraz wszystko się powtórzy. Rok jest szalony.
Powiedziałem mu to, ale odrzekł jedynie, że nie muszę walczyć. A wie, że muszę.
- Nie wygląda na szaleńca - stwierdziła spokojnie. - Może coś wie, o czym ci nie
mówi.
- Mam nadzieję, dla dobra nas wszystkich. - Uniósł dłoń, przesunął palcami po
włosach żony. - Myślałem, że się rozgniewasz, ale nie. Bałem się, że mnie zostawisz i
wrócisz na Eld.
- A co mnie czeka na Eldzie oprócz pustego domu? Kiedy wyszłam za ciebie, Corenie,
wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała patrzeć, jak odchodzisz, będę musiała
czekać w tych kamiennych murach jak żona Roka i żona Eortha, nie wiedząc, czy kiedyś
znów cię zobaczę. Tyle że nie spodziewałam się tego teraz, tak szybko.
- Nie sądziłem, że się do tego posunie. Myślałem, że przeżyjemy długie lata, zanim
coś podobnego się wydarzy.
- Wiem. Ale sprawy... sprawy po prostu splotły się w pewien deseń i dzisiaj nie wiem
już, gdzie rozpoczął się ten wątek wydarzeń. Tak więc ty musisz zrobić to, co musisz, a ja...
to, co ja muszę.
- Przepraszam - szepnął bezradnie.
- Nie trzeba. Przepraszać powinieneś tylko wtedy, kiedy zginiesz. A wtedy uważaj, bo
pójdę za tobą.
- Nie!
- Tak. Nie pozwolę ci samotnie wędrować wśród gwiazd.
Uśmiechnął się lekko. Pocałował ją delikatnie, a potem objął mocno, przycisnął do
piersi, wsunął dłoń w jej włosy, a Sybel słuchała powolnego rytmu jego serca. Siedzieli tak w
milczeniu, w bezruchu, w padającym przez okna blasku, aż wreszcie Coren wstał i podał jej
rękę.
Spojrzał jej przez ramię, za okno.
- Cyrin biegnie przez pola - powiedział. - Powinniśmy zejść na dół i otworzyć mu
bramę.
Spotkali srebrzystego odyńca przy furcie. Kły lśniły mu jak księżyce. Przez chwilę
sapał u nóg Sybel, spoglądając na nią czerwonymi oczkami. Aż wreszcie przemówił swym
głosem jak flet:
- Olbrzym Grof został uderzony kamieniem w oko, które odwróciło się do wnętrza,
tak że patrzyło w jego umysł. I umarł od tego, co tam zobaczył.
Sybel Zesztywniała. Coren spojrzał na odyńca zdumiony. Potem odwrócił głowę do
Sybel i zobaczyła pytanie w jego oczach. Nie znalazła odpowiedzi, więc tylko uchyliła szerzej
bramę, a Cyrin minął ją i wbiegł do ogrodu.
10
Przesuwała władców Nicconu i Hiltu po Eldwoldzie niczym pionki na szachownicy -
z ich rodzinnych stron do domu władcy Sirle, aż stanęli u drzwi, mrugając jak przebudzeni ze
snu, a uśmiechnięty Rok powitał ich w swoich progach. Popołudniami i wieczorami sale w
zamku Roka pełne były ludzi, którzy siadali do posiłków w skórzanych kamizelach i
pancerzach, z nożami u pasa. Mówili z pełnymi ustami o bitwach, które widzieli, i bliznach,
które wynieśli jako pamiątki. Zewnętrzne dziedzińce rozbrzmiewały stukiem młotków, gdy
wykuwano miecze, naprawiano tarcze, osadzano ostrza włóczni na drzewcach z jasnego
jesionu, budowano wozy, poprawiano rzędy ciężkich wierzchowców bojowych. Wszystko to
widział i oceniał Horst z Hiltu, a po nim Derth z Nicconu - ognistowłosy młodzieniec, który
przysiągł wierność Drede'owi. Derth z Nicconu, który przybył w tydzień po władcy Hiltu,
odezwał się kiedyś z pewnym żalem, siedząc z pucharem w dłoni przy kominku Roka:
- Gdybym wiedział, że masz tylu zwolenników, nie przysięgałbym Drede'owi. Ale
zrobiłem to z powodu Terbrec.
- Nie zamierzam dopuścić, by to starcie skończyło się jak na równinie Terbrec - odparł
Rok. Oczy błyszczały mu spod jasnej grzywy.
Niedaleko nich siedziała z robótką kobieta o włosach barwy kości słoniowej.
Czarnych oczu ani na chwilę nie spuszczała twarzy Dertha. Ona dla niego była zaledwie
cieniem, który nie zapada w pamięć.
Derth westchnął i postukał paznokciem o puchar.
- Mogę ci dać pięciuset konnych i trzy do czterech razy tylu pieszych.
- Władca Hiltu zaproponował mniej.
- Jego ziemie są podzielone; podczas siedemdziesięciodniowego oblężenia Mondoru
część opanował Carn z Hiltu. Ludzie tam pozostają wierni dawnemu przymierzu z królem.
- Co z tego? Nie wątpię, że sobie z nimi poradzimy. Horst jest już za stary na takie
rozgrywki. Żal mi go.
Derth parsknął cicho.
- Żałuj Drede'a, jeśli już musisz. Słyszałem, że Horst także przysięgał Drede'owi,
zanim dołączył do ciebie.
Rok uniósł brwi z wyrazem zdziwienia. Powstrzymał się od komentarza.
Coren, który przeciskał się między ławami pełnymi ludzi, dostrzegł rudowłosego
księcia i stanął jak wryty. Ceneth z lekkim uśmiechem odwrócił się i wcisnął bratu w ręce
pełen puchar. Coren spojrzał na niego zdumiony.
- Widzisz, kto tam siedzi?
- Tak.
- Derth z Nicconu. Cenecie, w jaki sposób Rok go tutaj sprowadził? Drede ofiarował
jego ojcu ziemie i złoto za to, czego dokonał na Terbrec. Co teraz robi Derth przy naszym
ogniu?
Ceneth wzruszył ramionami.
- Pewnie usłyszał, że władca Hiltu sprzymierzył się z Sirle, i stwierdził, że woli raczej
walczyć z Hiltem niż przeciwko niemu.
Coren szukał odpowiednich słów, lecz nie znalazł żadnych, więc tylko wychylił
puchar. Po chwili zauważył Sybel i podszedł do niej.
- Wszędzie cię szukałem.
Mrugnęła zaskoczona; zerwała się nić jej wołania.
- Corenie...
Władca Nicconu obok Roka przetarł oczy.
- Czuję się trochę zagubiony - powiedział. Rok dolał mu wina.
- Jesteś zmęczony po długiej jeździe. Odwrócił się i pociągnął Corena za kurtkę.
- Eorth cię szukał. To chyba ważne.
- Chciałem zabrać Sybel na przejażdżkę. Nie jest przyzwyczajona do takich krzyków i
hałasu. - Zastanowił się i dodał powoli: - A co właściwie tu robisz, razem z Rokiem i lordem
Derthem?
- Och... - odparła niepewnie. Jej myśli pędziły jak oszalałe. - Chciałam porozmawiać z
Rokiem.
- Martwiła się - dodał szybko Rok. - Eorth mówi, że chce w bitwie dosiadać Gylda.
- Co?
- Nie mogła go przekonać. Może tobie się uda. Władca Nicconu wychylił się zza Roka
i spojrzał na Sybel.
- Ty jesteś Sybel? Słyszałem b tobie... Uśmiechnęła się słodko, patrząc mu w oczy. Po
chwili wrócił do dawnej pozycji.
- Może zrozumie, jeśli przywiąże go do konia - rzekł Coren. - Czekaj na mnie, Sybel...
Ruszył przez tłum. Rok odetchnął cicho i spojrzał na milczącego władcę Nicconu.
- Do rzeczy. Mój dziad oblegał Mondor, ale nie odniósł zwycięstwa, ponieważ nie
miał dość ludzi, by odciąć zaopatrzenie docierające rzeką Slinoon. Tym razem chcę, żeby
wojska Sirle i Nicconu podjęły szturm drogą wodną, wpływając do miasta i atakując od
wewnątrz. Będziemy potrzebowali łodzi. Niccon leży w krainie jezior Eldwoldu. Czy zdołasz
wybudować łodzie dla trzystu ludzi i obsadzić je załogami?
Władca Nicconu wpatrywał się w niego jak człowiek, który śpi z otwartymi oczami.
- Tak. - Kiwnął głową.
- Zwrócę ci koszty.
- Kiedy łodzie mają być gotowe? Rok uśmiechnął się lekko.
- Wkrótce. Ale bez wielkiego pośpiechu. Jestem pewien, że Drede na nas zaczeka.
Kiedy skończyli, oddał władcę Nicconu pod opiekę Lynette, a ona odprowadziła go -
oszołomionego, na wpół pijanego, ale zachwyconego - do tej samej komnaty, gdzie tydzień
wcześniej spał Horst z Hiltu. Sybel tymczasem wstała i zaczęła krążyć po pustej już sali. Rok
obserwował ją przez chwilę.
- O czym myślisz?
- Jeśli wprowadzę zwierzęta na pole bitwy, czy Coren je zobaczy?
- Raczej nie zdoła przeoczyć Gylda. Ale pozostałe... W ścisku, w bitewnym chaosie
prawdopodobnie nie zauważy nic, czego nie spodziewa się zobaczyć. Ale czemu chcesz je
narażać? Nie ma potrzeby.
Kpiący uśmieszek pojawił się na jej wargach.
- Książę Ilf - odparła cicho - wyruszył pewnego dnia z pięćdziesięcioma ludźmi, by
schwytać piękną córkę Maka, władcy Maconu. Po drodze Ilf zobaczył czarną górską kocicę o
futrze lśniącym jak oszlifowany klejnot. Kocica rzuciła mu spojrzenie zielonych oczu, a Ilf
ruszył w pogoń. Nikt już nie oglądał na tym świecie ani jego, ani jego pięćdziesięciu ludzi.
Trzech silnych synów króla Pwilla wyruszyło z przyjaciółmi na łowy. Zobaczyli srebrzystego
odyńca o kłach białych niczym piersi ich wysoko urodzonych żon. Pwill czekał na ich
powrót, czekał przez siedem dni i siedem nocy, ale z piętnastu młodych ludzi tylko jego
najmłodszy syn wrócił z polowania. A i on wrócił obłąkany.
Rok zafascynowany patrzył na nią długo.
- Drede też wpadnie w obłęd, kiedy zobaczy, że jego wojska znikają. Czy zwierzęta
zrobią to dla ciebie?
- Tak.
- Nawet odyniec? Mówiłaś, że mu się to nie podoba. Kreśliła palcem przypadkowe
wzory na dębowym blacie stołu.
- Zrobi to, jeśli mu rozkażę. Łabędzia poślę do Tama, żeby odleciał z nim na Eld,
gdyby choć przez chwilę jego życie znalazło się w niebezpieczeństwie. Sokół będzie Tama
strzegł.
- A Gyld? Zmrużyła oczy.
- Gyld przyniesie mi Drede'a. Rok pokręcił tylko głową.
- Wiesz - mruknął - zaczynam Drede'a żałować.
Ktoś wszedł do sali. Obejrzeli się - Coren, z włosami rozjaśnionymi blaskiem słońca,
zatrzymał się w otwartych drzwiach i oparł o kamienną ścianę.
- Dlaczego okłamałeś mnie co do Eortha? - zapytał cicho, zwracając się do Roka.
Rok westchnął.
- Ponieważ opowiadałem kłamstwa władcy Nicconu i nie chciałem, żebyś prawdą
wprawił mnie w zakłopotanie.
- Kłamiesz i teraz. - Podszedł i stanął obok Roka, tak blisko, że między nimi z trudem
zmieściłaby się dłoń. - Po co była ci potrzebna moja żona, kiedy opowiadałeś kłamstwa
Derthowi z Nicconu? On przecież nie poznałby prawdy, choćby wyskoczyła mu z pucharu jak
łosoś z rzeki!
- Corenie! - odezwała się Sybel, ale Coren nie odrywał wzroku od twarzy Roka.
- Są sprawy, których nie rozumiem w tej twojej wojnie. Są sprawy, których chyba nie
chcę rozumieć. Jak skłoniłeś tego starca, Horsta z Hiltu, by stanął przy twoim boku? Przecież
zeszłej zimy posłałeś mnie do niego, a ja się przekonałem, że straszliwie boi się Drede'a, chce
tylko dożyć swoich dni w pokoju, chce zapomnieć o swojej nieszczęśliwej córce i chaosie,
jaki wprowadziła w życie króla. Dlaczego Derth z Nicconu, którego starszego brata zabiłeś na
Terbrec, przyjeżdża tutaj, siada przy twoim kominku, pije twoje wino i wybiera się z tobą na
wojnę? Dlaczego planowałeś tę wojnę, zanim jeszcze porozmawiałeś z nimi oboma? I
dlaczego, jeśli są jakieś proste wyjaśnienia tych spraw, brakło ci uprzejmości czy szacunku
dla mnie, by mi je zdradzić, zanim musiałem spytać?
Rok milczał. Spuścił głowę i oddychał głęboko. Coren zacisnął pięści.
- Nie okłamuj mnie więcej - szepnął.
- Corenie - odezwała się Sybel.
Wolno odwrócił głowę, a ona zobaczyła w jego oczach mroczny, niechętny błysk
wątpliwości. Przez chwilę oboje stali bez ruchu, patrząc na siebie, spokojni jak plamy światła
padające na zdeptane kwiaty na podłodze sali. Wreszcie Coren odwrócił się, wyszedł, zbiegł
po schodach na dziedziniec. Rok widział jego ognistą czuprynę, na przemian rozbłyskującą i
niknącą w cieniu. Wtedy usłyszał gwałtowny oddech Sybel.
- Co zrobiłaś? - zapytał z niedowierzaniem.
- Nie chciałam... - Podniosła dłoń do ust. - Nie miałam zamiaru... Nie jemu, nie
Corenowi. Tylko... nie wiedziałam, co mu powiedzieć... a to było takie proste...
- Ale co zrobiłaś?
- Kazałam mu zapomnieć wszystko, co dzisiaj zobaczył i o co cię pytał. Tak mi
przykro... - Zadrżała nagle i łzy pociekły jej na palce. - Tak mi przykro... To było takie
łatwe...
- Sybel...
- Boję się.
- Sybel. - Rok podszedł i delikatnie chwycił ją za ramiona. - To przecież nic gorszego
niż kłamstwo.
- Jest gorsze! Zabrałam coś z jego umysłu... jak Mithran chciał zabrać z mojego... Nikt
nie powinien tego robić ani z miłości, ani z nienawiści!
- Cicho, Sybel. Jesteś zmęczona i nie pomyślałaś. Nie stało się nic strasznego. Tak
będzie dla niego lepiej, a ty nigdy już tego nie zrobisz.
- Boję się.
- Nie płacz. To nic strasznego, trochę tylko gorzej niż kłamstwo, i już się nie
powtórzy.
- Nie.
- Więc się nie martw.
Spojrzała na niego, odwracając się od pustych drzwi holu.
- Nie rozumiesz. On... on wierzy, że jestem uczciwa. A ja okłamuję go od dnia
naszego ślubu.
Nagle zerknęła na jego dłonie, jakby dopiero teraz zauważyła, że trzyma ją za
ramiona. Odsunęła się i pobiegła do drzwi.
Zauważyła Corena za bramą; szedł w stronę pól. Pobiegła za nim przez dziedziniec,
poprzez kłęby dymu z kuźni, przez stuk młotków z warsztatu cieśli, obok zdziwionych
chłopów i żołnierzy, którzy usuwali się jej z drogi. Coren usłyszał w końcu jej krzyk i zatrzy-
mał się na drodze. Czekał, a jego uśmiech znikał stopniowo, w miarę jak się zbliżała. Wpadła
w jego objęcia i złożyła mu głowę na piersi.
- Przytul mnie, Corenie - szepnęła, a jego ramiona utworzyły wokół niej krąg spokoju.
Czuł, że drży cała.
- Co się stało?
- Nic. Po prostu mnie przytul.
- Płakałaś.
- Wiem.
- Dlaczego?
Otworzyła ciemne oczy; w źrenicach odbiły się rozgrzane pola i jasne niebo.
- Myślałam - wyszeptała, a słowa paliły ją w gardle. - Myślałam o sobie bez ciebie... i
że tego nie zniosę.
- Sybel, co mogę powiedzieć, żeby cię pocieszyć? W tej wojnie nie ma pociechy,
dopóki się nie skończy. Ale chyba miałaś rację: Rok nie oszalał i rzeczywiście, dzięki jakiejś
magii, której nie pojmuję, istnieje dla Sirle szansa na zwycięstwo. Może więc wojna będzie
krótka, chociaż i to pewnie cię nie uspokoi, jeśli chodzi o Tama. Ale mimo to cieszę się, że
wciąż zależy ci na mnie tak, żeby płakać.
- Zależy mi. Bardzo mi zależy.
Poruszyła się, więc opuścił ramiona i rozejrzał się po polach.
- Zapomniałem, po co tu przyszedłem. Przestraszyłaś mnie, kiedy tak biegłaś z
włosami niczym srebrzysta fala i ze łzami na twarzy.
- Tak... Zapomniałeś przeze mnie - szepnęła. - Przepraszam.
Objął ją ramieniem i ruszyli w stronę domu. Czarne kruki podrywały się z pól, gdy
przechodzili.
Wieczorem wyszła porozmawiać ze zwierzętami. Przywołała z Mondoru sokoła Tera;
przyleciał o zmroku i jak spadająca gwiazda runął z ciemnego nieba. Usiadł wśród zielonych
liści.
Opowiedz mi o Drede'em, poprosiła.
To człowiek przerażony do szpiku kości, odparł sokół o błyszczących oczach. Nocą
krzyczy przez sen, a w jego komnacie zawsze płonie pochodnia. Boi się nocnych cieni.
Trwoga większa niż lęk przed bitwą wzbiera w jego oczach jak gruby zimowy lód. Chodzą
plotki, że wpada w obłęd, ale panuje nad sobą i mówi niewiele.
A Tam?
Tam patrzy. Wszędzie mnie z sobą zabiera; często przemawia do mnie późną nocą i
czasem zasypia, wciąż mówiąc. Chce pomóc Drede'owi. Powiedział, żebym poprosił ciebie.
Jest zrozpaczony.
A ty?
Jestem gotów.
Nasłuchuj więc wszystkiego, co może pomóc Rokowi. Kiedy nadejdzie czas, chcę,
żebyś został przy Tamie i go chronił.
Podniosła głowę i przywołała do siebie Czarnego Łabędzia. Gules położył się u jej
stóp, a Moriah obok niego. Dotknięciem myśli zbudziła Gylda w jego grocie. Lśniący w
mroku odyniec Cyrin nadbiegł spomiędzy drzew. Przez długą chwile, która wystawiła na
próbę jej siły, do granic wytrzymałości koncentrując myśli, utrzymywała w swej władzy te
sześć dumnych, niespokojnych umysłów równocześnie.
Posłuchajcie. Kiedy władca Sirle i jego bracia wyjadą z Sirle na bitwę, Ter i Czarny
Łabędź z Tirlith polecą do Mondoru, do Tama. Łabędź ma być gotowy, by w każdej chwili
zanieść go na górę Eld, gdyby cokolwiek mu zagroziło. Ter, ty dopilnujesz, żeby Tam był
bezpieczny. Moriah, Gules i Cyrin, pojawicie się przed armią Drede'a przed bitwą i w czasie
bitwy, wabiąc ludzi swym magicznym spojrzeniem, swoim pięknem. Gyld zostanie przy mnie
aż do klęski Drede'a, a wtedy przyniesie mi króla do wieży maga w Mondorze.
Przez cały czas pozostawajcie w ukryciu, do chwili kiedy uznacie, że pora ruszać.
Trzymajcie się z dala od ludzi Roka. Nie narażajcie się niepotrzebnie, chyba że dla Tama i -
jeśli zechcecie - dla Corena. Ter, nie ruszaj Drede'a. Jeśli nie zginie w bitwie, chcę, żeby
dotarł do mnie żywy.
Wiatr dmuchnął lekko wśród spokojnej nocy. Sybel przerwała na chwilę, po czym
znowu zestroiła swój umysł ze zwierzętami.
Opowiadają o was niezliczone legendy. Wszystkie jednak pochodzą z dawnych
czasów. O waszych czynach w tej bitwie harfiarze będą śpiewali przez lata, w zachwycie
dotykając srebrnych strun. Wasze dumne, starożytne imiona znów będą odbijać się echem
wśród kamiennych murów na zamkach, podziwiane i szanowane, brzmiące pięknie jak świeżo
wypolerowane złoto.
Przerwała znowu, czując w jednej chwili szybki, pulsujący rytm myśli Tera, klejnoty
ukrytych wspomnień w umyśle Gulesa i Moriah, spokojną zgodę jasnego jak księżyc umysłu
Czarnego Łabędzia, skręty ognistego umysłu Gylda i ciągłą grę zagadek w umyśle Cyrina.
Uwolniła je, zmęczona, a kiedy czekały wokół niej, wypoczywała. Potem zaczęła odpowiadać
na pytania.
Czy pragniesz śmierci ludzi Drede'a? - zapytała Moriah. Czy też mają wrócić po
odpowiednim czasie?
Nie chcę ich życia. Poprowadźcie ich wkoło, a potem wypuśćcie.
Dlaczego nie pozwolisz mi walczyć? - chciał wiedzieć Gyld. Wystarczyłby jeden mój
przelot, a armia Drede'a poszłaby w rozsypkę.
Nie. Przeraziłbyś też ludzi Roka. Czekaj cierpliwie u mojego boku.
Być może, ludzie Drede'a będą pilnować Eldu, zaniepokoił się łabędź. Co wtedy,
Sybel?
Wtedy przynieś go do Sirle. Ale najpierw weź go na Eld i czekaj na mnie, jeśli nie
będzie zagrożenia.
Co zrobisz z Drede'em ? - spytał Ter.
Nic. Chcę tylko spojrzeć mu w oczy, kiedy skończymy, kiedy nie będzie miał już
niczego - ani władzy, ani godności, ani nawet Tama, który by go pocieszył. W porównaniu z
nim Mithran miał szczęście. Zanim to nastąpi, Drede może już być szalony.
A co zrobisz potem ze sobą? - rzucił Cyrin.
Sybel milczała, patrząc w jego czerwone oczka. Liście zaszeleściły od nagłego
tchnienia wiatru, potem ucichły.
- Nie wiem - szepnęła wreszcie, jakby do siebie.
* * *
Kilka dni później przybyła na dwór Roka szczupła, długonosa kobieta z bogatymi
pierścieniami na palcach i siwymi włosami skręconymi w tysiące splątanych loków. Weszła
do środka tak cicho, że niezauważona dotarła do Roka, który siedział za stołem miedzy
Borem i Lynette. Pociągnęła go za rękaw. Odwrócił się zdziwiony i spojrzał prosto w szare
jak żelazo oczy.
- Gdzie jest Sybel?
- Sybel? - rozejrzał się wśród jedzących. - Chyba wyszła z Corenem. Są może... Kim
jesteś, kobieto? Może usiądziesz z nami? Nie słyszałem, jak weszłaś.
Rozbiegane oczy znów skierowały się na niego.
- Jestem bystrooką starą wroną z góry Eld. A ty... Ty chyba jesteś Lwem Sirle. Piękną
masz rodzinę, dzieci o brzoskwiniowej cerze i dumnych braci. Długo tu szłam z góry Eld.
- Przyszłaś pieszo! - wykrzyknął Rok. Bor wstał uprzejmie.
- Usiądź, pani. Posil się po długiej drodze. Uśmiechnęła się do niego i poprawiła
dłonią włosy.
- Jaki grzeczny - mruknęła i zajęła miejsce. - Och, moje nogi... Jestem Maelga, matka
Sybel. - Po jej prawej ręce Ceneth Zakrztusił się winem. Zwróciła się ku niemu. - Jestem
jedyną matką, jaką miała. Choć pewnie uważacie, że wiedźma z gór nie nadaje się na matkę.
- Jestem pewien, że byłaś lepsza niż żadna - odparł słabym głosem Ceneth. Rok rzucił
mu krótkie spojrzenie i Ceneth zaczerwienił się po uszy.
- Nie jestem o tym przekonana - odparła szczerze Maelga, przeszukując tacę z
kandyzowanymi owocami. - Inaczej nie musiałabym iść przez całą drogę z Eldu aż do Sirle,
żeby sprawdzić, czemu to odyniec Cyrin przybiegł do mnie prychając, z opowieścią wprost
nie do wiary... - Pochwyciła wzrok Roka, przebiegający niespokojnie wzdłuż rzędów twarzy.
- Ojej, czyżby to była tajemnica?
- Czego chcesz, stara kobieto? - zapytał cicho Rok, a Maelga westchnęła.
- Suszone słodkie morele... Przy słodyczach jestem jak dziecko. Widzisz, Rok,
robiłam... och, różne rzeczy o zmierzchu, tajemne rzeczy przy blasku świec, rzeczy, o których
najlepiej mówić ściszonym głosem. Jestem starą kobietą, która lubi się wtrącać, a ludzie dają
mi pierścienie, miękkie futra i kolorowe wstążki. Tkam na małym krośnie nićmi w
zwyczajnych barwach. A Sybel... Dla niej jest krosno wielkie jak cały Eldwold i nici w
kolorze żywego szkarłatu.
- To ona wybrała.
- Tak, ale przeraża moje stare serce. Budzi też obawy Cyrina, a to przecież mądry
stary odyniec. Kiedy ty na nią patrzysz, Roku, widzisz piękną kobietę obdarzoną silną wolą,
której moc niesie dla Sirle fortunę. A ja widzę dziecko z ropiejącą raną, która w końcu
przyniesie mu zgubę.
Rok delikatnie odstawił kielich. Milczał przez chwilę, stukając palcem o srebro.
Maelga przyglądała mu się spod zmarszczonych siwych brwi.
- Istotnie - przyznał głosem ledwie słyszalnym wśród gwaru. - Sybel tka żywy gobelin
z siebie i z nas, a także z króla i panów Eldwoldu. Dotarła już za daleko, żeby się teraz
wycofać. Ja także. Sybel jest dzieckiem. Planowała to wraz ze mną krok po kroku i utrzymy-
wała w sekrecie nawet przed Corenem. Ja gram o władzę; tej gry nauczyli mnie przodkowie i
nie zrezygnuję, póki nie zginę. Sybel toczy własną grę, grę mocy; nie dla zysku ani nawet nie
dla sławy, ale by osiągnąć coś w rodzaju mrocznego tryumfu nad Drede'em czy może
Mithranem. Gdy się jej uda, powróci do spokojnego życia ze swymi zwierzętami i z Corenem.
Mnie nie wystarczy świadomość, że Sirle może pokonać Drede'a. Muszę działać zgodnie z tą
wiedzą, a potem działać, by utrzymać zdobytą władzę. Sybel ma więcej szczęścia. Może
zyskać tę władzę, a potem zrezygnować, spocząć zadowolona z wiedzy, czego może dokonać,
jeśli zechce. W przeciwnym razie bałbym się jej nie mniej niż Drede. Ale ona żywi miłość do
Corena, do dzieci, do zwykłych spokojnych dni. Myślę, że ty ją tego nauczyłaś, Maelgo,
kiedy ją kochałaś. Nie martw się. Dokona zemsty i to jej wystarczy.
Maelga obserwowała go w milczeniu, podpierając brodę upierścienionymi palcami.
Kiedy skończył, wyprostowała się.
- Nigdy nie potrafiłam rozmawiać z lwami. Nie umiem ryczeć. Gdzie ona jest?
- Pewnie ze zwierzętami. Poślę po nią.
- Nie. - Wstała. - Powiedz tylko, jak ją znaleźć. Pójdę do niej.
- Zaprowadzę cię i zostawię was same. - Odsunął krzesło i ruszyli razem między
stołami. - Ale jeśli spotkasz przy niej Corena, rozmawiaj o pogodzie, o układach gwiazd albo
jak to nic nie zjadłaś przy stole władcy Sirle. On nie zna tej sprawy, a jej zależy, by tak
zostało.
Sybel i Coren stali roześmiani nad jeziorkiem. Czarny Łabędź brał kawałki chleba z
ręki Corena, koty wygrzewały się leniwie, a stojący w cieniu Cyrin grzebał pyskiem w trawie.
Sybel odwróciła głowę, słysząc trzask bramy. Uśmiech na jej twarzy ustąpił miejsca
zdumieniu.
- Maelga! Tak się cieszę, że cię widzę.
Coren cisnął resztę chleba do wody i podążył za Sybel. Z uśmiechem patrzył, jak żona
obejmuję Maelgę.
- Moja biała dziewczynko, urosłaś taka... taka jasna! Niech ci się przyjrzę. - Staruszka
odsunęła Sybel na odległość ramienia. - Nie zajrzałaś do mnie, kiedy ostatnio byłaś na Eldzie.
- Skąd wiesz...
- Odyniec Cyrin mi powiedział. Powiedział o wielu sprawach.
Sybel znieruchomiała. Po chwili zerknęła na Corena. Musnął palcem jej policzek.
- Pójdę, żebyście mogły porozmawiać. Uśmiechnęła się.
- Daj spokój, Corenie. To tylko plotki, jak zwykle u kobiet.
- Kiedy jedna z nich jest czarownicą, a druga magiem, poważnie w to wątpię.
Odszedł.
Przez chwilę w milczeniu przyglądały się sobie nawzajem. Potem Maelga splotła
dłonie i podniosła je do ust.
- Co ty robisz, moje dziecko? Sybel westchnęła.
- Usiądź. Jak się tu dostałaś?
- Na własnych nogach.
- Och, Maelgo, powinnaś wziąć konia.
- Bałam się, komu mogę go ukraść. - Siadła obok Sybel, pod grubym pniem jabłoni. -
Cyrin opowiedział mi historię, którą znał od Tera. O królu i białym ptaku w wieży.
Sybel spojrzała z ukosa na srebrzystego odyńca.
- Mądrość nigdy nie może się nauczyć milczenia, a najbardziej jest irytująca, kiedy
najmniej jest pożądana.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś, co ci zrobił Drede? Sybel zacisnęła usta.
- Ponieważ za bardzo mnie to bolało. Ponieważ byłam zła aż do głębi serca i nie
umiałam znaleźć właściwych słów. Ten mały królik dostanie... - Niecierpliwie przesunęła
dłonią po trawie. - Ani ty, ani Cyrin nie zdołacie mnie powstrzymać.
- Sybel, ja nie wiem, co chcesz zrobić. Wiem tylko, że dwa dni temu był u mnie
Tam...
- Tam?
- Przerażony. Mówił, że w całym Eldwoldzie podnoszą się głosy przeciwko jego ojcu,
a król obwinia ciebie. Mówił, że panowie, którzy przysięgali ojcu wierność, nagle i bez
powodu przeszli na stronę Sirle. Mówił, że król chodzi, jakby był zbudowany z kamienia. Sie-
dział przy moim kominku, Sybel, oczy miał szeroko otwarte i opowiadał mi o tym, i rozcierał
sobie ramiona, jakby mu było zimno. Nie miał już łez do płakania...
Sybel zerwała pojedyncze źdźbło trawy i zapatrzyła się na nie, nie widząc.
- Biedny Tam... To już nie potrwa długo.
- A co potem?
- Potem Drede straci tron. Może i rozum. Może życie. - A Tam?
- Rok uczyni go królem. W odpowiednim czasie Tam poślubi Vivet, córkę Herne'a, a
jej synowie zapoczątkują dynastię Sirle na tronie Eldwoldu.
- A Coren? Słyszałam, że nic o tym nie wie.
- Maelgo, uczynię wszystko, żeby zniszczyć Drede'a. I zrobię wszystko, by Coren nie
dowiedział się, co robię...
- Jak? Zabijesz jedną czy drugą myśl w jego głowie? Sybel skrzywiła się. Oparła czoło
o zgięte kolana, kryjąc twarz przed przenikliwym wzrokiem szarych oczu.
- Nie - szepnęła. - Do tego się nie posunę. Już raz to zrobiłam. Tylko raz. I nie zrobię
ponownie. Raczej go utracę. Maelgo, ruszyłam mroczną ścieżką i żadne słowa w całym
Eldwoldzie nie skłonią mnie, by zawrócić. Cieszę się, że cię widzę, ale myślę, że ty już się tak
nie cieszysz z mojego widoku. Zostałam zraniona, a teraz z kolei ja zadam rany. To proste.
Żal mi Tama. Ale to jedyne, czego żałuję.
- Nie rozumiesz - szepnęła Maelga. - Dziecko moje, Tam kocha tego króla. Drede to
jedyny człowiek na świecie, który może spojrzeć Tamowi w oczy i dać mu dumę. A teraz na
oczach Tama wpada w szaleństwo.
- A cóż mnie to obchodzi? - Sybel podniosła się nagle, stając twarzą do
popołudniowego wiatru, który rozwiewał za nią splątane włosy. - Musi sam znaleźć własną
dumę. Maelgo... - Zasłoniła oczy rękami i poczuła, że łzy spływają jej po zimnych palcach. -
Nie mogę mu wybaczyć - szepnęła. - Serce mi pęka z powodu Tama, ale nie mogę. I nie
wybaczę. I nie będę płakać nad sobą, tylko troszeczkę nad Tamem. Czy on także mnie
obwinia?
- Podejrzewa, że Drede zrobił coś, co cię bardzo rozgniewało. Ale nie wierzy... nie
chce uwierzyć, że mogłaś Drede'a tak przerazić. Nie chce, bo go kocha Oczywiście, w głębi
serca dostrzega pewne sprawy, ale zamyka na nie oczy, jak dziecko, które w ciemności za-
ciska powieki. I kiedy będzie je musiał otworzyć, co mu powiesz, Sybel? Jakie dasz mu
pocieszenie? Jego serce cofnie się przed każdym dotknięciem, niczym zranione zwierzątko.
- To wina Drede'a. - Pokręciła głową. - Nie, To także moje dzieło. Ale Drede nie
powinien próbować mnie niszczyć.
- Robi to teraz.
Sybel obejrzała się, spojrzała na Maelgę ciemnymi oczami.
- To być może, ale teraz to moja decyzja. Drede był głupcem, i Mithran tak samo,
ponieważ nie docenili białowłosej kobiety, którą schwytali. I żaden z nich nie popełni więcej
tego błędu. - Zamilkła na chwilę, po czym dodała już łagodniej: - Ostatnio jestem surowa i
uparta. Nic mnie nie wzrusza. Maelgo, porozmawiajmy o innych sprawach, o drobiazgach.
Przykro mi, że nie odwiedziliśmy cię tamtej nocy, ale ludzie Drede'a znaleźli nas wtedy z
Tamem. Rozsądek nakazywał odjechać, nie odwiedzając ciebie. Mógł nas ktoś obserwować.
Maelga przesuwała dłońmi w gęstej trawie. Zmarszczka przecięła jej czoło ponad
brwiami.
- Jesteś więc szczęśliwa z najmądrzejszym z Sirle?
- Tak. Nie chcę nikogo innego, nigdy. Pragnę urodzić mu dzieci, jeżeli... jeżeli będzie
chciał mieć je ze mną, kiedy wszystko się skończy.
- Nie spodziewasz się jeszcze?
- Nie. - Sybel znowu usiadła na ziemi. - Ale w tej chwili to chyba dobrze. Jestem tu
szczęśliwa, Maelgo. Ludzie są dla mnie mili, a dzieci i kobiety wydają się takie wesołe, takie
zadowolone w tych szarych murach. Brakuje mi potężnych, wyjących wichrów, czystych
strumieni i cichych zakątków Eldu. Zwierzęta też czasem za nimi tęsknią, ale jest im dobrze
wśród ludzi. Rok przygotował mi pokój, wysoko, z oknami wychodzącymi na pomoc, wschód
i południe. Tam umieścił moje księgi. Tam czytam i tam przywołuje. Tęsknie za tobą. Nie
mogę szukać u ciebie pociechy, chociaż w tych dniach chyba nikt nie potrafiłby mi jej
udzielić.
Maelga dotknęła kosmyka białych włosów, który opadł jej na dłoń.
- Ja też za tobą tęsknię. Ale teraz widzę, że Lew Sirle miał rację: nie jesteś już
dzieckiem. Wyrosłaś na królową wśród ludzi. Nie mogłabyś już być szczęśliwa wśród
kamieni i drzew. Ale czasami dostrzegam wizję ciebie, jak biegniesz boso między potężnymi
brązowymi kolumnami pni, z wielkookim dzieckiem u boku. Te cienie sprawiają, że
zatrzymuję się z uśmiechem. Wtedy przypominam sobie, że to tylko cienie, że moje dzieci
dorosły i poszły swoją drogą... - Westchnęła; dłonie jej drżały. - Ale miałam szczęście, że cię
spotkałam.
Sybel delikatnie uścisnęła pergaminową dłoń Maelgi.
- I ja miałam szczęście, że cię spotkałam - powiedziała cicho. - Tego dnia, kiedy
przekroczyłam twój próg, byłam dzika i dumna jak każde z moich zwierząt. Jeśli nauczyłam
się łagodności, to od ciebie i Tama, a później od Corena. Ale wciąż jestem dzika i dumna jak
mój ojciec i dziadek. To tkwi gdzieś głęboko, gdzie żyje wolny biały ptak, którego nikt nie
zdoła schwytać. Duma we mnie domaga się zemsty, duma z mojej wiedzy i mocy. Ta sama
duma kazała Mykowi porzucić ludzi i żyć samotnie na górze Eld, wznieść tam biały dom i
pochwycić doskonałość. Ale dzięki tobie i Tamowi nauczyłam się kochać jeszcze coś poza
czystą wiedzą. A Coren nauczył mnie radości. Może kochanie nie wychodzi mi najlepiej,
Maelgo, ale to tylko moja wina. Nie brakowało mi doskonałych nauczycieli.
- Moje białe dziecko... - szepnęła Maelga. - Kiedy tamtej nocy zniknęłaś, czułam, że
nigdy cię nie zobaczę, a moje stare serce zapiekło z żalu. Taki sam żal czuję teraz... Wstąpisz
w noc i kiedy znów się spotkamy, spojrzę w oczy obcej.
- Obcej dla ciebie, Maelgo, ale myślę, że nigdy sobie nie byłam mniej obca niż teraz.
To straszne, co powiem, ale czuję w sobie tryumf i nie mam nawet tyle rozsądku, żeby się go
bać. To tak jakbym w myślach była Gyldem i leciała wysoko, wysoko w nocne niebo, wielka,
potężna, pełna dumy ze wszystkich wspomnień bitew, zabójstw, rabunków, pieśni, w których
moje imię powtarza się z podziwem i lękiem. Nikt na całym świecie nie zdoła zakłócić tego
nocnego tryumfalnego lotu. A kiedy skończę, to coś we mnie znajdzie sobie miejsce, gdzie
zwinie się w kłębek i zaśnie. Będę mogła zapomnieć.
- I zapomnisz? Rok będzie cię prosił o więcej... Widziałam to w jego oczach. A Tam...
Możesz nauczyć Tama prosić cię...
- Nie. Tam jest dobry. A Rok oszczędzi mnie ze względu na Corena.
- Tak sądzisz? A czy wtedy w ogóle będzie cię obchodziła miłość Corena?
- Będzie. Obchodzi mnie i teraz.
- Ale fruniesz sama, z dala od niego... Zastanawiam się, czy po tym locie zechcesz
wrócić na ziemię.
Sybel westchnęła ciężko. Puściła rękę Maelgi i dotknęła palcami powiek.
- Zmęczona jestem tym bezustannym szarpaniem się tam i z powrotem, pytaniami,
problemami, myśleniem. Wzniecę pożar w Eldwoldzie, a potem się przekonam, czy jestem
uwięziona w kręgu ognia, czy bezpieczna na zewnątrz... Maelgo, ty także musisz być
zmęczona po tak długiej drodze. Zaprowadzę cię do swojego pokoju, gdzie możesz coś zjeść,
umyć się i odpocząć.
- Nie będę spała w tym domu.
- Cóż... Jeśli nie chcesz zostać tu ze mną, to Rok każe komuś odprowadzić cię do
domu Herne'a albo Bora.
Maelga poklepała Sybel po ręce. Wstała trochę chwiejnie i strzepnęła źdźbła traw ze
spódnicy.
- Nie. Odpocznę trochę tutaj, ze zwierzętami. Usiądę przy Czarnym Łabędziu. Ma
piękny staw. Nigdy nie lubiłam domów ludzi. Nie można z nich łatwo wychodzić ani
wchodzić.
- To prawda - rzekła Sybel z uśmiechem. Objęła Maelgę i razem przeszły nad staw.
Czarny Łabędź podpłynął im na spotkanie.
- Przyniosę ci coś do jedzenia i wino. Jeżeli chcesz dzisiaj spać tutaj, zostanę z tobą.
Maelga usiadła nad brzegiem.
- Och, moje kości. Słońce latem jest łagodne dla starej kobiety. I ty wciąż jesteś dobra
dla bezbronnych istot. To dla mnie pociecha.
- Wrócę niedługo - obiecała Sybel.
- Nie ma pośpiechu, moja biała. Zdrzemnę się trochę.
Sybel ruszyła cicho do bramy i zamknęła ją za sobą. Kiedy się odwróciła, drgnęła
zaskoczona. Zobaczyła przy sobie Corena.
Powoli uniósł ręce i ścisnął ją za ramiona. Przesunął wzrokiem po jej twarzy; oczy
miał zmrużone, oszołomione, jak gdyby czytał starożytne słowa, których nie rozumie.
Wreszcie nabrał tchu.
- Co ty robisz, Sybel?! - krzyknął.
11
Serce zastygło jej w piersi, krew uderzyła do głowy. Sybel położyła palec na wargach.
Gardło miała suche jak piasek.
- Bądź cicho, Corenie. Maelga zasnęła.
- Sybel!
- Przepuść mnie. Nie chcę cię okłamywać. Powoli rozluźnił palce; ręce opadły mu
bezwładnie.
Słońce rozświetlało jego oczy, a rumieniec barwił policzki.
- Poszedłem... - zaczął wolno i wyraźnie. - Pst!
- Zbyt długo już milczałem! Poszedłem do stajni i zobaczyłem tam Cenetha i Bora.
Bor siodłał konia, żeby jechać do domu. Usłyszałem twoje imię z ich ust, potem znowu... Ze
śmiechem opowiadali, jak to ściągnęłaś władcę Hiltu do zamku Roka. Podobno był posłuszny
niczym dziecko. Śmiali się, a ja... czułem, jakby mnie uderzyli. Śmiali się... ogarniały mnie
mdłości... i wtedy mnie zobaczyli, a ich śmiech zgasł jak zdmuchnięty płomień świecy.
- Corenie... - szepnęła.
- Dlaczego, Sybel? Dlaczego? Dlaczego jestem pierwszym człowiekiem, który poznał
ciebie całą, a ostatnim ze wszystkich, którzy poznali twe myśli? Dlaczego Rok, Ceneth i Bor
wiedzą, a ja nie? Dlaczego mi nie powiedziałaś, co robisz? Dlaczego mnie okłamałaś?
- Bo nie chciałam, żebyś tak na mnie patrzył, jak patrzysz teraz...
- Sybel, to żaden powód!
- Przestań na mnie krzyczeć! - wybuchnęła nagle. Odetchnęła i na moment przycisnęła
do powiek chłodne palce. Wyczuwała jego bliskość, pełen napięcia bezruch, w ciemności
słyszała głęboki rytm jego oddechu.
- Dobrze - powiedział. - Nie będę krzyczał. Wyleczyłaś mnie kiedyś, gdy mogłem
umrzeć. Zrób to znowu, bo jest we mnie coś poranionego i chorego. Zaczynam się
zastanawiać, Sybel, dlaczego postanowiłaś wyjść za mnie, w dodatku tak nagle, po tej nocnej
ucieczce. I czemu żywisz tak wielki gniew dla Drede'a, że chcesz poruszyć przeciw niemu
Sirle? Sybel, myśli tłuką mi się w głowie... Nie mogę ich uciszyć. Nie okłamuj mnie więcej.
Opuściła zmęczone dłonie.
- Drede zapłacił Mithranowi, żeby mnie schwytał i zniszczył mój umysł.
- Drede? - wykrztusił Coren. - Drede? Kiwnęła głową.
- Drede chciał mnie poślubić i wykorzystywać bez lęku. Rommalb zabił Mithrana;
zmiażdżył go. A ja zmiażdżę Drede'a jego własnym strachem; z pomocą Sirle odbiorę mu
władzę. Wykorzystałam nasze małżeństwo, żeby przerazić Drede'a. Od samego początku
zamierzałam użyczyć Sirle mojej mocy do walki z nim. Nie mówiłam ci o tym, gdyż moja
zemsta jest moją sprawą, nie twoją. Nie chciałam cię ranić wiadomością, że cię wykorzystuję.
Teraz wiesz i jesteś zraniony, a ja nie wierzę, żebym tym razem potrafiła twoje rany uleczyć.
Lekko odchylił głowę, jakby usiłował pochwycić cichy dźwięk uniesiony wiatrem.
Kiedy wreszcie się odezwał, jego głos stał się głuchym szeptem.
- Ja też tego nie wiem... Myślę, że trzymam cię w rękach, Lodowa Pani, a ty
roztapiasz się i wyślizgujesz z palców... Jak mogłaś tak mnie zranić? Jak mogłaś?
Gorące łzy zebrały się jej pod powiekami, obraz Corena falował zamglony.
- Starałam się, żebyś nie wiedział... Żeby oszczędzić ci bólu...
- Naprawdę ci na tym zależało? Czy może uważasz mnie za kolejny eksponat w
swojej kolekcji dziwnych, cudownych bestii? Coś, czego możesz użyć, kiedy jest potrzebne, a
potem odsunąć, kiedy zajmujesz się swoimi sprawami?
- Corenie...
- Mógłbym zabić za to Roka, Cenetha i Bora, ale choćbym zniósł z powierzchni ziemi
cały Eldwold, wciąż pozostałby we mnie ten ślepy dureń, który drwiłby ze mnie do końca
moich dni. Kocham cię. Tak bardzo cię kocham. Rozerwałbym Drede'a gołymi rękami,
gdybyś mi tylko powiedziała, że cię skrzywdził. Dlaczego nie powiedziałaś? Wywołałbym
dla ciebie taką wojnę, jakiej Eldwold jeszcze nie oglądał.
- Corenie... Nie mogłam ci powiedzieć... Nie mogłam wciągać cię w swoją nienawiść i
wściekłość. Nie chciałam, żebyś wiedział, jakie... jakie mogą być lodowate i straszne...
- Ani jak mało ci jestem potrzebny?
- Jesteś mi potrzebny...
- Bardziej niż mnie potrzebujesz Roka i Cenetha. Sybel, nie rozumiem tej gry, którą
toczysz. Czy sądzisz, że gdybym cię poznał, zacząłbym się bać? Przestałbym cię kochać?
- Tak - szepnęła. - Tak jak w tej chwili. Chwycił ją nagle ze śmiechem, ścisnął i
potrząsnął mocno, aż do bólu.
- To nieprawda! Jak myślisz, czym jest miłość? Czymś, co jak ptak odlatuje z serca od
najlżejszego krzyku czy uderzenia? Możesz przede mną uciekać wysoko w swoją ciemność,
ale zawsze będziesz mnie widziała pod sobą, choćby daleko, z twarzą zwróconą ku tobie.
Moje serce należy do ciebie. Tamtej nocy oddałem ci je wraz z imieniem. Jesteś jego
strażniczką. Możesz się nim opiekować albo pozwolić, by zastygło i umarło. Nie rozumiem
cię. Jestem na ciebie zły. Jestem zraniony i bezradny, ale nic nie wypełni bólu tej pustki
wewnątrz mnie, gdzie twe imię odbijać się będzie echem, jeśli cię utracę.
Puścił ją. Szeroko otwierając oczy, patrzyła, jak odchodzi, a kosmyki włosów opadały
jej na twarz. Wyciągnęła rękę.
- Dokąd idziesz?
- Znaleźć Lwa Sirle.
Ruszyła za nim; biegła niemal, by dorównać jego szybkim, gniewnym krokom.
Znaleźli Roka przy stole w pustym holu; Ceneth siedział obok zgarbiony, z pucharem w ręku.
Rok obserwował Corena błyszczącymi oczami barwy lodowatego błękitu w zaczerwienionej
twarzy. Czekał bez drgnienia. Kiedy Coren uderzył pięścią w stół, Ceneth podskoczył.
- Wiem - oznajmił krótko Rok.
- Jeśli wiesz, to dlaczego? Dlaczego?
- Musisz sam wiedzieć dlaczego. - Rok umilkł na chwilę. Głos rwał mu się ze
zmęczenia. - Pewna kobieta przyszła do mnie i zaproponowała pieniądze i moc w zamian za
zniszczenie człowieka, który zabił Norrela, człowieka, który na Terbrec powalił Sirle na ko-
lana. Nie myślałem o niej; nie myślałem o tobie. Po prostu przyjąłem to, o czym dniem i nocą
marzyłem od trzynastu lat. Uczyniłem to, co uczyniłem. I co teraz zrobisz? Ty także chciałeś
tej wojny.
- Nie w ten sposób!
- Wojna to wojna. Czego właściwie chcesz, Corenie? Żeby Drede uszedł bez kary za
to, co zrobił twojej żonie?
Zaciśnięta pięść Corena zadrżała na blacie.
- Gdyby mi wtedy powiedziała, wyruszyłbym do Mondoru sam, bez broni, i zabiłbym
go gołymi rękami. Ale ona zwróciła się do ciebie. A ja zostałem sam, poza kręgiem
wtajemniczenia; po raz pierwszy zaglądam do jego wnętrza i nie wiem, jak określić to, co
widzę. Gdzie miałeś oczy, Roku z Sirle? Czy nie widziałeś, że krok po kroku, chwila za
chwilą moja żona niszczy samą siebie kłamstwami, goryczą i nienawiścią? A ty przyglądałeś
się temu obojętnie i milczałeś! Milczałeś! Wykorzystywałeś ją tak, jak ona ciebie. Co
pozostało teraz z was obojga? Wiem, jaką drogę bez końca wybrała. Ty znasz ją także. A
jednak nie kiwnąłeś palcem, żeby ją powstrzymać, nie zdradziłeś nic, żebym ja mógł to
zrobić.
Rok uniósł dłoń i zmęczonym gestem przetarł oczy. Zgarbiony nad kielichem Ceneth
uniósł głowę.
- Co zamierzasz teraz zrobić, Corenie? Mógłbyś zabić nas wszystkich, z wyjątkiem
Herne'a i Eortha; oni o niczym nie wiedzieli. Albo mógłbyś nie stanąć do bitwy. Mógłbyś też
zapomnieć, że twoja duma została zraniona, pogodzić się z tym, co nieuniknione...
- To nieuniknione? - Coren wyprostował się i odwrócił tak nagle, że Sybel drgnęła
wystraszona. Spojrzał na nią oczami obcego. - Naprawdę?
Przygarbiła się.
- Kocham cię, Corenie. Ale nie mogę już tego powstrzymać.
Chwycił ją za ramiona.
- Sybel - wyszeptał. - Kiedyś zrezygnowałem dla ciebie z czegoś podobnego...
Zrezygnowałem z marzenia o zemście, z koszmaru cierpienia, który był niczym długa
choroba. A teraz ciebie proszę. Zrezygnuj. Jeśli nie dla mnie, to dla Tama. Spojrzała mu w
oczy.
- Proszę... - szepnęła. Powoli opuścił ręce.
- A więc chcesz tego aż tak bardzo... Rozumiem. Poznałaś to, przed czym chciałaś
uchronić Tama: smak władzy. No cóż, dam ci twoją wojnę. Ale nie wiem, co ci pozostanie,
kiedy wojna dobiegnie końca.
Odwrócił się i wyszedł. Sybel spoglądała za nim bez słowa. Kiedy już zniknął,
podeszła do stołu i osunęła się na ławę. Dwaj mężczyźni obserwowali ją w milczeniu,
czekając, aż się rozpłacze. Jednak nie doczekali się łez. Siedziała bez ruchu. Ceneth nalał
wina i przysunął jej puchar. Dotknęła go, ale nie piła. Oczy miała puste.
Dopiero po chwili wypiła niewielki łyk i jej twarz odzyskała ślad koloru. Ceneth
przeczesał palcami włosy.
- Przepraszam. Tak mi przykro... Żeby paplać o wszystkim w stajni, jak para
dzieciaków... Widywałem już ciężko rannych z takimi twarzami, ale nigdy jeszcze człowieka,
który jest zdrowy i potrafi sam ustać na nogach. A przecież każda kobieta spiskuje trochę za
plecami męża...
- Czyli jestem jak każda kobieta. To pocieszające, ale Coren jest inny niż wszyscy
mężczyźni. - Przycisnęła do powiek zimne palce. - Nie chcę o tym rozmawiać. Proszę.
Skończmy tę sprawę jak najszybciej. Kiedy Derth z Nicconu będzie gotów ze swymi
łodziami?
- Może za tydzień. Potrzebuje czasu, żeby zebrać ludzi. Nabrała tchu.
- Dobrze. W takim razie będę musiała nauczyć się patrzyć Corenowi w oczy.
Powinnam chyba dziękować losowi, że nie muszę patrzyć w oczy Tama.
Rok ujął ją za rękę.
- Teraz, kiedy mamy Hilta i Niecona, możemy skończyć bez ciebie.
- Nie. - Uśmiechnęła się lekko, ale jej oczy pozostały czarne, posępne. - Nie. Wciąż
jeszcze musze schwytać króla. Będziemy cierpieli wspólnie, Drede i ja. A potem... sama nie
wiem. - Opuściła głowę, podparła ręką czoło. - Nie wiem - powtórzyła szeptem.
- On ci przebaczy, Sybel. Zrozumie, jak strasznie cię skrzywdzili, i wybaczy.
- Jedyne, co ma do wybaczania - wtrącił Ceneth - to że nie pozwoliła mu samemu
rozgniewać się na Drede'a, samemu pomścić żony.
Niecierpliwie machnęła ręką.
- Nie wyszłabym za niego, gdyby był wybuchowy i szybki do miecza.
- Ale, Sybel, jeśli cię kocha, to chciałby wiedzieć o takich sprawach. Zraniłaś jego
dumę.
- I to bardzo. Uważa, że go nie kocham. Może mieć rację. Sama nie wiem. Nie mam
już pojęcia, czym jest miłość. Jestem bezlitosna dla dwóch osób, które kocham najbardziej,
Tama i Corena, a jednak nie potrafię ze względu na nich przerwać tego wszystkiego. Muszę
brnąć dalej, ociężała i zmęczona, aż sprawa dojdzie do nieodwracalnego końca.
- Coren bardzo cię kocha - zapewnił łagodnie Rok. - Potem będziecie mogli przez
długie lata uczyć się żyć ze sobą nawzajem.
- Albo bez siebie. - Poruszyła się niespokojnie. - Przyszłam po trochę jedzenia dla
Maelgi. Nie chce wejść do domu, odpoczywa w ogrodach.
Podniosła się. Przez chwilę stała w miejscu, blada, oparta o stół, jakby nie mogła się
ruszyć. Rok dotknął jej dłoni. Spojrzała na niego z góry, jakby całkiem o nim zapomniała.
- Nie jesteś bezlitosna - powiedział cicho. - I myślę, że go kochasz. Inaczej nie
martwiłabyś się tak bardzo. Cierpliwości... Wkrótce wszystko się skończy.
- Wkrótce to takie długie słowo - szepnęła.
Zeszła do kuchni, wzięła świeży chleb, sery, owoce, mięso i wino, zaniosła wszystko
do ogrodu. Przystanęła u otwartej bramy i spojrzała między drzewa, ale zobaczyła jedynie
wielkie koty rozgrywające bezgłośną płynną gonitwę. Odyniec Cyrin spał w słońcu. Po-
chwyciła myśli Czarnego Łabędzia.
Gdzie jest Maelga ?
Czarownica obudziła się i odeszła. Powiedziała, że świat jest dla niej za duży.
Sybel niespokojnie zmarszczyła brwi. Podeszła i obudziła Cyrina.
Czy Maelga mówiła, czemu odchodzi?
Nie. Ale kiedy władca Domu wszedł do mrocznego domostwa Mistrza Zagadek...
- Wiem, wiem - przerwała mu. I dokończyła ze znużeniem: - Nie przyjął ani
pożywienia, ani wina, nie przespał też nocy... Cyrinie, jedzenie Roka jest całkiem nie-
szkodliwe.
Przyglądała się jedzeniu, aż wydało jej się czymś obcym, czymś z innego świata. A
potem z rozmachem cisnęła tacę między drzewa. Winogrona, mięso i chleb spadły przez liście
niczym deszcz, a ciężka srebrna taca, obracając się powoli, zakreśliła łuk w powietrzu i z
brzękiem upadła bokiem na ziemię tuż obok kotów. Na moment przerwały zabawę, spojrzały
na nią zaskoczone. Odpowiedziała im niemal równie zdumionym spojrzeniem. A potem
odwróciła się na pięcie i odbiegła.
* * *
Zmierzch zapadał z wolna ponad lasami Sirle. Sybel siedziała przy oknie, haftując
bitewne znaki na płaszczu męża. Wreszcie dostrzegła Corena. Jechał przez pola - ciemna
sylwetka pod niebieskoczarnym niebem; usłyszała w nieruchomym powietrzu ciche wołanie u
bramy i stuk opuszczanego mostu, a potem kroki w korytarzu. Jej dłonie znieruchomiały i
opadły na kolana; zwróciła wzrok ku drzwiom. Gdy Coren ją zobaczył, na chwile zatrzymał
się w progu. Potem wszedł i zamknął drzwi.
- Czemu nie jesteś na kolacji?
- Nie mogłam jeść. - Przyglądała się, jak nalewa sobie wina. - Dokąd jeździłeś?
- Do Lasu Mirkon. Siedziałem tam i podrzucałem w ręku kamień, ale niczego się od
niego nie nauczyłem. Wina?
- Proszę.
Podał jej kielich i usiadł obok, pod oknem. Twarz miał spokojną, bladą w świetle
świec. Odsunął kielich i dotknął fałdy płaszcza.
- Wciąż są sprawy, których nie jestem pewien w tej waszej wojnie. To ty musiałaś
przywołać tutaj władcę Nicconu. Inaczej by nie przybył.
- Tak. - Coś ścisnęło ją w gardle. Przełknęła. - I... I jest coś jeszcze. Jeśli chcesz znać
prawdę, muszę ci to powiedzieć.
Spojrzał na nią z obawą, ale odpowiedział tylko:
- Mów.
- Zobaczyłeś... Tego dnia, kiedy przybył Derth, mogłeś się domyślić, co robimy.
Wypytywałeś Roka, kiedy skłamał, że Eorth chce dosiąść Gylda. Gdy spojrzałeś na mnie,
dostrzegłam w twoich oczach zwątpienie.
- Nie pamiętam.
- Nie pamiętasz, bo... bo kazałam ci zapomnieć.
- Co?
- Weszłam do twojego umysłu. Znalazłam te wspomnienia i odebrałam ci je, a teraz
jest tak, jakby to się nigdy nie stało.
Coren siedział nieruchomo; prawie nie oddychał.
- Mówię ci to, żebyś... żebyś wiedział, że coś takiego zdarzyło się raz i nie zdarzy się
już nigdy więcej.
- Rozumiem - szepnął. Podniósł wino; kielich drżał lekko w jego dłoni. Odstawił go
między nich, na kamień. - Nie sądziłem, że zrobisz mi coś takiego. Nie sądziłem, że będziesz
chciała.
- Dlatego... dlatego przybiegłam do ciebie z płaczem. Bo zrobiłam to, co Drede i
Mithran chcieli zrobić mnie. Wtedy przestraszyłam się samej siebie. Ale kiedy wziąłeś mnie
w ramiona i przytuliłeś, poczułam... Pomyślałam, że skoro mnie kochasz, nie mogę być aż tak
zła. A teraz nie mam nikogo, kto by mi powiedział, żebym się nie bała. Co widzisz, kiedy te-
raz na mnie patrzysz?
- Coś obcego w twych ciemnych oczach. - Pogładził ją po twarzy. - Gdzie jest ta
kobieta - zapytał z tęsknotą, która budziła ból - która tak spokojnie leżała w moich ramionach
pewnej nocy na górze Eld?
- Tak mi przykro - szepnęła. - Tak mi przykro, że za ciebie wyszłam.
Zacisnął palce i opuścił rękę.
- Obawiałem się, że to powiesz. - Zamknął oczy. - I co mam teraz zrobić? Nie mogę
przestać cię kochać.
- Nie chcę tego, Corenie. Ale zranię cię, tak jak zranię Tama. I myślę, że kiedy
wszystko się skończy, żaden z was mi nie wybaczy.
- Tam... Co dla niego przewidziałaś w swoich planach? Co się stanie z tym dzieckiem,
które kochało rude lisy?
- Uczynimy go królem, posłusznym władcom Sirle. A pewnego dnia on także spojrzy
na mnie i zobaczy kogoś obcego.
- A Drede? Sybel, co zaplanowałaś dla niego?
- Później zajmę się tym, co z niego zostanie. Nie obchodzi mnie jego śmierć, tylko
jego życie, a w tej chwili boi się mnie tak bardzo, że jest niemal obłąkany...
Urwała. Coren wstał; oczy miał szeroko otwarte, pełne niedowierzania.
- Sybel, jak możesz... jak możesz tak zimno doprowadzać do obłędu jego i mnie?
- Nie jestem zimna! Ty też nienawidziłeś; sam mi powiedziałeś. Jaką miałeś wtedy
krew, Corenie? Gorącą i gęstą. Jak nienawidziłeś? Czy pielęgnowałeś myśl o zemście, od
maleńkiego, bladego nasionka ukrytego w mrocznych zakamarkach serca, czy patrzyłeś, jak
rośnie i rozkwita, rodzi czarne owoce, które dojrzewają, aż są gotowe do zerwania? Nie;
zemsta stała się we mnie wielką, splątaną masą ciemnych liści i mocnych pędów, które
potrafią zdusić i przyćmić wszystko, co w sercu dobre. Ta masa żywi się całą nienawiścią,
jaką serce może zmieścić. To właśnie jest we mnie, Corenie. Cała twoja cudowna radość i
miłość nie wypleni tej rośliny. Planowałam zemstę od tamtej nocy, kiedy wyszłam do ciebie z
domu Maelgi w rozdartej sukni, żebyś zobaczył mnie i zapragnął, jak zapragnął Mithran...
Usłyszała syk wciąganego przez zęby powietrza. A potem Coren uderzył ją mocno,
otwartą dłonią. Umilkła ze zdumienia.
- Nie byłem dla ciebie nikim więcej! Nikim ważniejszym niż Mithran!
Uniosła dłoń do twarzy.
- Nikt mnie jeszcze nigdy nie uderzył. Corenowi z krtani wyrwał się nieartykułowany
jęk.
- Nawet się tym nie przejęłaś. O, Biała Pani, co ja teraz zrobię?
Odwrócił się od niej, jak ślepy. Sybel spuściła głowę na kolana, ukryła twarz w
fałdach płaszcza, ale nawet w ciemności zamkniętych oczu widziała jego cierpienie.
* * *
Skończyła haftować płaszcz - ciemnoniebieski, ze śnieżnobiałym sokołem władców
Sirle. Tego samego dnia z Nicconu dotarła wieść, że łodzie są gotowe i posłano je z prądem
dopływu Slinoon, wypływającego z Jeziora Zaginionego Króla na północnej granicy Nicconu.
Rok wezwał braci, a Sybel usiadła wraz z nimi, obok Corena. Słuchała w milczeniu.
- Spotkamy się z Derthem z Nicconu za dwa dni, w miejscu, gdzie Rzeka Graniczna
wpada do Slinoon - oznajmił Rok. - Horst z Hiltu będzie czekał pod Mondorem. Nadjedzie od
wschodu. Musi się przebić przez siły tych ludzi na swoich ziemiach, którzy wciąż walczą za
Drede'a, więc Eorth i Bor poprowadzą połowę naszych wojsk na ich tyły. Zostaną zgnieceni,
wzięci z dwóch stron. My zajmiemy Drede'a w Mondorze; jego armia pilnuje Slinoon nieco
powyżej miasta. Zepchniemy go do Mondoru. Ceneth, ty i Herne poprowadzicie ludzi w dół
rzeki, do miasta, by zająć bastion Drede'a, i do... - Przerwał, widząc, że Coren chce mówić.
- Pozwól mi zająć miejsce Herne'a.
- Chcę cię mieć przy sobie.
- A ja chcę jechać zamiast Herne'a - odparł Coren. - Herne jest wielkim wojownikiem,
ale nie myśli. Ja myślę. Żeby wkroczyć żywym do samego serca miasta Drede'a, trzeba
myśleć.
Rok westchnął.
- To dar - wyjaśnił szczerze. - Dla Sybel. Pojedziesz ze mną.
- Pojadę z Cenethem albo wcale. Myślę o Tamlornie. Co powstrzyma jakiegoś
wspaniałego rycerza, rozgrzanego przelaną krwią, przed odebraniem życia bezbronnemu
chłopcu, którego jedyne przewinienie polega na tym, że jest synem Drede'a?
- Będzie z nim Ter - wtrąciła Sybel.
Odwrócił się do niej i zobaczyła - jak widziała od kilku dni - wyraźną Unię kości pod
skórą twarzy i ciemne kręgi pod oczami.
- Chcesz, żebym był z Rokiem? Pokręciła głową; mocno splotła ręce na stole.
- Zrobisz, co musisz. Ale czy naprawdę chcesz ratować Tama? Czy może zamierzasz
rzucić wyzwanie śmierci i zadać jej zagadkę?
Spostrzegła, że zacisnął szczęki.
- Masz chyba trzecie oko, Sybel. Ale duma nie pozwala mi zostać z Rokiem na tyłach.
Jeśli spotkam Drede'a i podam ci jego głowę na klindze miecza, czy to cię zadowoli?
- Nie - odparła drżącym głosem.
- Więc jakiego daru oczekujesz?
- Daj spokój, Corenie - mruknął Ceneth. - Możesz nienawidzić nas wszystkich, ale
czeka nas bitwa. Czy zechcesz walczyć wraz z nami, czy przeciw nam, czy nie walczyć
wcale, wybierz raz i trzymaj się tego.
- Och, będę walczył wraz z wami - zapewnił Coren. - Ale nie zostanę bezpieczny z
Rokiem, gdy ty i Herne będziecie ostrzyć miecze na kamieniach kominka Drede'a. - Zwrócił
się do Roka. - Jest tam pewien chłopiec, którego znam, który niegdyś biegał boso po
zboczach Eldu. Ten chłopiec straci na wojnie ojca, będzie widział, jak gwardia ojca ginie na
jego oczach. Pozostanie przy nim tylko sokół, od którego się nie dowie, że przeżyje i zostanie
królem Eldwoldu. Temu chłopcu zawdzięczani życie. Pozwólcie mi oszczędzić mu grozy.
Przynajmniej tyle chcę dla niego zrobić.
Rok zerknął na Sybel, ale ona skrywała oczy, a złożone dłonie podniosła do ust.
- Ty i Ceneth poprowadzicie wybranych ludzi do miasta - ustąpił w końcu. - Ter
powie Sybel, gdzie jest Tam, a Sybel powie Corenowi.
- Nie - zaprotestowała Sybel. Opuściła ręce. - Nie wejdę w umysł Corena. Kiedy Ter
wyfrunie do ciebie, będziesz wiedział, że Tam jest blisko. Ale gdyby chłopiec znalazł się w
niebezpieczeństwie, Czarny Łabędź zabierze go na górę Eld.
- A jeśli Drede go ukryje? - zapytał Ceneth. - Skąd mamy wiedzieć, gdzie go szukać?
Mogłabyś przekazać wiadomość Corenowi... Wprowadzić wiedzę do jego umysłu...
- Nie.
Ceneth westchnął.
- Więc powiedz mnie, a ja powtórzę Corenowi. Tak wiele ostatnio wpływałaś na
umysły, że...
- Ceneth, bądź cicho - rzucił spokojnie Rok.
- Ale myślę...
- Doprawdy? - mruknął Coren. To słowo aż trzasnęło w powietrzu niczym pękający
lód.
Ceneth zaczerwienił się pod wzrokiem brata.
- Już nic nie mówię - wymamrotał. - Zastanawiam się tylko, przeciw komu właściwie
walczysz w tej wojnie.
Potężna pięść Eortha opadła na blat stołu.
- Bądź cicho, Ceneth - poprosił. - Zdążyłem już zapomnieć połowę z tego, co mówił
Rok. Jeśli chcemy w ogóle przejść z tą wojną od stołu na pole bitwy, wszyscy musicie
przestać się kłócić.
- To najmądrzejsze słowa, jakie od ciebie słyszałem - mruknął Bor.
Sybel przycisnęła palce do oczu.
- Gdyby Tamowi groziło wielkie niebezpieczeństwo, zadbam o to, żebyście się
dowiedzieli. Przed jednym wszakże muszę was ostrzec: jeśli na polu bitwy zewrzecie się
blisko z ludźmi Drede'a, możecie zobaczyć niezwykłe, cudowne bestie. Nie idźcie za nimi.
Owszem, widywaliście je tutaj, lecz gdy działa ich magia, stają się dziwnie piękne. Kazałam
im trzymać się od was z daleka, ale uprzedźcie ludzi. Inaczej mogą ocknąć się nagle w jakimś
dalekim lesie.
Na szczupłej, niespokojnej twarzy Herne'a rozlał się szeroki uśmiech.
- Czeka nas wojna, nad którą przez wieki harfiarze będą sobie łamać palce.
- Tak - zgodził się Eorth. - Ale najpierw chcę, żeby mi ktoś jeszcze raz wytłumaczył, o
czym była mowa, zanim doszliśmy do zwierząt.
Rok nalał sobie wina i cierpliwie zaczął tłumaczyć.
Kopuła zmroku zamknęła się nad setką ognisk otaczających zamek Sirle. Sybel
pozostawiła dalsze plany wojskowym pod komendą Roka i teraz ze swego okna obserwowała
migotanie ogni. Coren wrócił dopiero ciemną nocą. Oparła czoło o chłodne kamienie i
nasłuchiwała, jak mąż się rozbiera. Słyszała szelest materiału o materiał, potem cichy szept
jego oddechu, gdy zdmuchiwał świecę. Zdjęła suknię i wślizgnęła się do łoża obok niego. Nie
mogła zasnąć, a nierówny oddech Corena zdradzał, że on też nie śpi. Zaszeleścił nocny wiatr i
musnął chłodem jej policzek.
Wreszcie oddech Corena pogłębił się i wyrównał; ona wciąż leżała przytomna i w
słabym blasku księżyca obserwowała, jak linia jego ramion i piersi wznosi się i opada w
jednostajnym rytmie. Potem odwróciła się, zasłoniła dłonią oczy i pomyślała o Dredzie,
bezsennym w swoich murach, wpatrzonym w rozlane na ścianach światło pochodni. Coren
poruszył się, rozpraszając ją na chwilę. Uspokoił się, po czym znowu przewrócił i krzyknął
przez sen. I wtedy, w ciszy nocy, wyczuła cień nad swoimi myślami - jakby była potajemnie
obserwowana. Odwróciła się gwałtownie.
Nad nią stał Blammor. Nie zdążyła krzyknąć, nim kryształowe oczy spojrzały prosto
na nią, dalekie jak gwiazdy; potem ogarnęła ją ciemność, a dookoła rozlegało się tylko
mocne, potężne bicie jej własnego serca. Wizje przebiegły przez umysł: mag z pogruchota-
nymi kośćmi, leżący na bogatych skórach; śmiertelne maski ludzi ze wszystkich wieków,
którzy po raz ostatni spotkali samo jądro swych koszmarów, w pokojach bez okien, pomiędzy
kamiennymi murami bez przejść. Wilgotne powietrze wznosiło się wraz z ciemnością, niosąc
mdlący zapach zakrzepłej krwi, zardzewiałego żelaza; smakowała suchy, drobny pył,
skruszone liście umierających drzew; słyszała słabe wołania, niby zimny wiatr znad dawnego
pola bitwy, krzyki grozy i rozpaczy. A potem myśli oderwały się, wzleciały w jakąś
płaszczyznę przerażenia, jakiego dotąd nie znała. Walczyła na ślepo, ale zapadała się coraz
głębiej.
Tuż pod przerażeniem zafalowała wizja biała jak oko Blammora. Choć Sybel
krzyczała bezradna, pozbawiona głosu wobec gromadzącej się ciemności, jej myśl, wy-
ćwiczona i wyostrzona w obserwacji, oddzieliła się i badała mglisty obraz. Dryfował na dnie
jej umysłu; szukała go tak, jakby rzucała wołanie w najdalsze zakątki Eldwoldu. I wreszcie,
przed oczami duszy, obraz wyostrzył się i zobaczyła białego jak księżyc ptaka ze skręconymi
długimi skrzydłami, z piękną szyją złamaną.
- Nie - szepnęła.
I ocknęła się na posadzce, z twarzą przyciśniętą do kamieni. Oddychała nierówno,
chrapliwie.
Podniosła głowę; wysychające łzy chłodziły jej policzki. A potem wyczuła w
ciemności Stwora pochylonego nad nią, obserwującego, czekającego. Wstała drżąca i słaba.
Ruszyła do Corena, ale on leżał jak obcy, jakby był niedostępnym snem. Przez chwilę przy-
glądała mu się nieruchomo, aż minęło drżenie.
Potem ubrała się bezszelestnie.
Przebiegła przez kręte kamienne korytarze, przeniknęła jak cień przez strzeżony hol,
za wewnętrzny mur, gdzie powolne kroki straży stukały tam i z powrotem nad jej głową.
Otworzyła na oścież bramę ogrodów. Dobiegły do niej szepty rozbudzonych zwierząt, zbliża-
jących się wśród nocy. Jako pierwszą zobaczyła wielką sylwetkę Gulesa i przytuliła się do
jego grzywy.
Co się stało, Biała Pani?
Wracam na górę Eld. Jesteście wolne.
Wolne?
Czarna kocica Moriah otarła się o jej nogi. Sybel zajrzała w głąb zielonych oczu.
Jutro musicie zrobić to, co musicie. O nic was nie proszę. O nic. Jesteście wolne.
Ale co z tobą, Sybel? Co z Drede'em?
Nie mogę... Za jego śmierć jest cena, której nie potrafię zapłacić.
Sybel, odezwał się łabędź głosem słodkim jak dźwięk fletu. Wolny, by raz jeszcze
wzlecieć w jesienne niebo? Wolny, by smakować wiatr na końcach skrzydeł?
Tak.
A co z Tamem?
O nic nie chcę was prosić. O nic. Musicie zrobić to, co musicie.
Dotknęła umysłu Gylda i odkryła, że nie śpi. Obracały się w nim powolne myśli o
jaskini z wilgotnymi ścianami, ukrytej głęboko we wnętrzu milczącej góry, z wąskim
strumyczkiem sączącym się po złotych monetach i białych odłamkach kości.
Jesteś wolny.
A Drede? Czy mam najpierw go dla ciebie zabić?
Nie chcę więcej słyszeć tego imienia! Nie obchodzi mnie, czy żyje, czy zginął, czy
zwycięży, czy przegra w tej wojnie... Nie interesuje mnie już! Jesteś wolny.
Wolny...
Różne głosy muskały jej umysł niby odgłosy instrumentów.
Wolny od zimy... Wolny, by biec, złoty niczym słońce pod okiem słońca pustyni!
Wolny, by pofrunąć na krańce świata na granicy zmierzchu!
Wolna, by być głaskana grubymi palcami królów na Południowych Pustyniach, by
słuchać szeptów czarownic o księżycowych oczach!
Wolny, by śnić wśród ciszy o jedynym skarbie, większym niż wszystkie.
Wolny, rzekł srebrzysty odyniec. Odpowiedz mi na zagadkę, Sybel. Co tobie dało
wolność?
Popatrzyła w jego czerwone ślepia.
Wiesz. Ty wiesz. Moje oczy skierowały się do wnętrza i spojrzałam. Nie jestem
wolna. Jestem mała i wystraszona, a ciemność następuje mi na pięty, ściga mnie, obserwuje...
Sybel, odezwał się łabędź. Zaniosę cię na górę Eld. A potem odlecę do jezior poza
północnym Eldwoldem, które leżą niczym rozsypane klejnoty śpiących królowych.
Ja cię zabiorę, rzekł Gyld. A potem podążę znowu w głąb mojej słodkiej jaskini.
Weź mnie zatem, odparła i poczuła jego ciężkie kroki w grocie. Pochyliła się,
chwyciła lwa Gulesa za grzywę, zajrzała mu w oczy.
- Gules - szepnęła i poczuła, że jego umysł odpływa, pozostawiając tylko
wspomnienia jak przedmioty ocienione w mrocznym pokoju. Wypuściła go, a lew odbiegł
przez pola Sirle, wielki i cichy.
- Moriah - szepnęła.
Czarna jak cień kocica przeniknęła do cienia; jej zielone oczy mrugnęły do księżyca.
- Czarny Łabędziu.
Ptak wzniósł się w powietrze i zatoczył krąg. Szerokie skrzydła na tle księżyca
wykreśliły linię zapierającego dech piękna.
- Cyrin.
Odyniec o marmurowych kłach stanął przed Sybel.
- Sam Mistrz Zagadek zgubił kiedyś klucz do własnych zagadek - rzekł głębokim,
czystym jak muzyka głosem. - I znalazł go znowu na dnie własnego serca. Żegnaj, Sybel.
Władca Dornu trzy razy obiegł ślepe mury domu czarownicy Enyth, po czym wszedł w ścia-
nę, a ta rozwiała się jak dym.
- Żegnaj - szepnęła.
Wybiegł przez otwartą bramę i dalej, przez pola uśpionych ludzi.
Sybel wyprostowała się i zawołała Tera na jego stanowisku przy śpiącym Tamie, w
kamiennych murach Mondoru.
Ter, jesteś wolny.
Nie.
Jesteś wolny i możesz zrobić, co zechcesz, opuścić Tama albo zostać z nim jako
królewski sokół. Ale o jedno cię proszę. Jedno tylko zrób dla mnie. Nie tykaj Drede'a. On jest
mój, a ja postanowiłam o nim zapomnieć.
Ale dlaczego, córko Ogama? Gdzie twój tryumf?
Rozpłynął się wśród nocy. Przebudziłam się samotna i przerażona.
Przerażona?
Tak, nieustraszony. Jesteś wolny.
Wyszeptała jego imię, a ono zapadło się bez odpowiedzi w ciszy nocy. Wstała więc i
dosiadła zielonoskrzydłego smoka. Razem wzlecieli w rozgwieżdżone niebo, wysoko ponad
ogniskami wojsk Sirle i Mondoru. Lecieli do wysokiej góry i białej sali ciszy, gdzie na
zawsze już uwolniła od siebie smoka. Weszła do zimnego, pustego domu Myka i zamknęła
drzwi.
12
Siedem dni później król Eldwoldu wjechał ze swymi gwardzistami na krętą ścieżkę
wiodącą na górę Eld. Minął maleńki domek Maelgi z gołębiami na podwórzu i czarnym
krukiem siedzącym na starych jelenich rogach nad drzwiami. Zatrzymał się przed bramą
białego domu czarownika i przez kratę zobaczył pogrążony w bezruchu, zarośnięty ogród i
warstwę sosnowych igieł na kamiennej ścieżce pomiędzy bramą a zamkniętymi drzwiami.
Tchnienie wiatru zdmuchnęło mu na twarz kosmyk jasnych włosów. Odgarnął je ręką i zsiadł
z konia.
- Zaczekajcie tu na mnie.
- Panie, ona jest niebezpieczna...
Podniósł głowę; pod skórą twarzy rysowały się kości.
- Nigdy by mnie nie skrzywdziła. Czekajcie.
- Tak, panie.
Sprawdził żelazne pręty bramy, ale była zamknięta. Przyglądał się jej przez chwilę,
marszcząc brwi. Potem wbił stopę w szczelinę w murze, chwycił rękami za wystające
kamienie i się podciągnął. Czarna tunika rozerwała się na ostrym występie. Znalazł kolejny
punkt podparcia, potem następny, aż jego blade, szeroko rozwarte palce chwyciły gładkie
marmurowe zwieńczenie. Przerzucił nad nim nogę, po czym wylądował na kolanach w
miękkiej ziemi w dole.
Wstał i otrzepał pończochy. Wiatr zamarł, pozostawiając ogród w ciszy. Spod
zmrużonych powiek król przeszukiwał wzrokiem mroczne cienie pod drzewami, wśród
gładkich, jasnych od słońca pni wielkich sosen. Nie dostrzegł żadnego ruchu. Wolno
przeszedł ścieżką i chwycił za klamkę. Szarpnął lekko, potem zastukał.
- Może jej nie ma, panie - zawołał z nadzieją jeden z gwardzistów za bramą.
Król nie odpowiedział. Okna domu wpatrywały się ślepo w przestrzeń - niczym oczy
bez drgnienia myśli w głębi umysłu. Cofnął się nieco, przygryzając wargi. Potem schylił się
szybko i podniósł leżący obok ścieżki gładki kamień. Postukał nim delikatnie w grube szkło
w oknie, a szyba pokryła się siatką tysiąca pęknięć i posypała na podłogę wewnątrz. Król
strącił sterczące z ramy szklane zęby, wsunął do środka rękę aż do łokcia i zaczął szukać
okiennego haczyka.
- Panie, bądź ostrożny!
Okno otworzyło się nagle, a on zatoczył się w bok, na białą ścianę. We wnętrzu domu
kurz spływał na podłogę w nieruchomym blasku słońca. Król zamrugał w półmroku,
nasłuchując, ale dom był cichy, jak gdyby nikt tam nie chodził ani nie oddychał. Król pod-
ciągnął się; stopy ześlizgiwały się po białym marmurze. Po chwili oparł kolano o parapet.
- Sybel?
Słowo zawisło w blasku słońca, między roztańczonymi, złocistymi drobinkami kurzu.
Król zeskoczył z okna na podłogę. Ruszył wśród ciszy ku wielkiej komnacie pod kopułą.
Wreszcie zobaczył kryształ czysty jak księżyc, wygięty w łuk nad głową. A w dole, w białym
milczeniu, siedziała na podłodze kobieta o włosach barwy szronu muśniętego słońcem.
Siedziała nieruchomo, jakby zamknięta w lodowej powłoce. Czarne oczy miała otwarte i
ślepe.
Podszedł bliżej, bezgłośnie stawiając kroki na grubym futrze. Uklęknął, spojrzał jej w
oczy.
- Sybel? - odezwał się z wahaniem.
Blada twarz z wyraźnie zarysowanymi kośćmi zdawała się wykuta z kamienia - tak
nieruchoma, tak tajemnicza. Szczupłe dłonie o kościach wyraźnie widocznych w każdym
zgięciu, przy każdym stawie, leżały złożone w bezruchu. Patrzył na nią; bezradnie wycierał
własne dłonie o uda. Cichy, nieartykułowany dźwięk wyrwał się z jego krtani.
Po chwili nabrał tchu i krzyknął:
- Sybel!
Drgnęła, poruszyła się lekko i odrobina koloru powróciła na jej policzki. Oczy
zogniskowały się na twarzy króla i uśmiechnęła się z ulgą. Dłoń wysunęła się wolno spod
kurtyny włosów ku jego twarzy.
- Tam... Kiwnął głową. - Tak.
Dłoń dotknęła jego warg, osunęła się do ramienia i opadła. Sybel przymknęła oczy i
westchnęła. Pochyliła głowę, tak że ledwie widział jej twarz.
- Sybel, proszę... Proszę, nie wracaj tam, gdzie byłaś. Mów do mnie. Powiedz moje
imię.
Zakryła dłońmi oczy.
- Tam.
- Nie. Już nie Tam. Tamlorn. Tamlorn, król Eldwoldu.
Dopiero wtedy zobaczyła go wyraźnie, z rękami złożonymi na kolanach, z jasnymi
włosami przyciętymi równo nad szczupłą, smagłą twarzą. Dostrzegła zaciśnięte w napięciu
wargi, cienie pod oczami i kości pod skórą. Bogata czarna tunika, którą nosił, odbijała mu się
w oczach, przyciemniała je.
Sybel poruszyła się, czując sztywność stawów.
- Dlaczego sprowadziłeś mnie z powrotem?
- Dokąd odeszłaś, Sybel? Dlaczego? Dlaczego?
- Nie miałam dokąd uciec.
- Strasznie wychudłaś, Sybel... Mówili, że nie ma cię w Sirle, a ja musiałem cię
znaleźć. Dlatego przyjechałem tutaj, ale brama była zamknięta. Przeszedłem przez mur, nikt
nie otworzył drzwi, wiec wybiłem okno. Znalazłem cię, ale siedziałaś tak nieruchomo, jakbyś
była zrobiona z kamienia, a twoje oczy wpatrywały się we mnie i nie widziały. Sybel,
dlaczego odeszłaś? Czy to... Czy przez to, co ci zrobił mój ojciec?
- To przez coś, co sama sobie zrobiłam.
Nerwowo potrząsnął głową, jakby odrzucał jej odpowiedź. Potem sięgnął do jej
włosów i delikatnymi, szybkimi ruchami odsuwał z twarzy kosmyk za kosmykiem.
- Ojciec powiedział mi, co ci zrobił.
- Powiedział...
- Tak. Tamtej nocy, nim zaczęły się walki. Powiedział... Powiedział mi. Sybel, on tak
strasznie się ciebie bał, że... Nie poznawałem go w te dni przed wojną. A potem, potem mi
powiedział dlaczego, i zrozumiałem. - Urwał; policzek drgnął mu nerwowo i znieruchomiał.
Po chwili Tam znowu spojrzał jej w oczy. - Sybel... mówił, że tamtego dnia wrócił do wieży,
żeby cię zabrać; drzwi do komnaty maga stały otworem, więc wszedł, a ciebie nie było, i...
mag leżał martwy na podłodze, a oczy miał... wyłupione, i połamane wszystkie kości. Wtedy
ojciec zaczął się bać. A później wyszłaś za Corena z Sirle... Potem już prawie się nie odzywał,
chyba żeby wydać jakiś rozkaz albo radzić z ludźmi. Ze mną rozmawiał rzadko, ale czasem,
kiedy samotny w swoich pokojach, wśród zapalonych pochodni, tylko siedział i patrzył w
pustkę, przychodziłem i siadałem obok. Wiedziałem... wiedziałem, że chce mnie mieć przy
sobie. Nie odzywał się. Czasem głaskał mnie po głowie albo po ramieniu... bez słowa.
Kochałem go, Sybel. Ale kiedy powiedział mi, co ci zrobił, jakoś nie byłem zdziwiony.
Wiedziałem, że jesteś na niego zła o coś, co się stało. Było za późno, żebym odczuwał
zdziwienie. I tamtej nocy... tamtej nocy umarł. Jej twarz z wolna nabierała rumieńców.
- Mój Tamie - szepnęła wreszcie. - Od czego umarł? Nabrał tchu i spojrzał jej w oczy.
- Sybel... Ja wiem, że nie zabiłaś maga. Nie wiem, od czego zginął, ale myślę... myślę,
że to, co go zabiło, zabiło też Drede'a.
Zadrżała.
- A więc nie tylko dom Corena odwiedził tamtej nocy - szepnęła.
- Kto? Sybel, czy ty też go widziałaś?
Nie odpowiadała. Tam zacisnął palce. Głos mu się łamał.
- Sybel, proszę! Muszę cię o to spytać. Drede leżał na posadzce, a na jego ciele nie
było żadnej rany, ale widziałem wyraz jego twarzy, zanim ją przede mną zakryli. Mówili, że
serce mu stanęło, ale ja myślę, że umarł ze zgrozy.
Sybel wymamrotała coś cicho. Potem opuściła głowę, dotykając czołem uniesionego
kolana.
- Mój Tamie... Tak mi przykro...
- Sybel, co on przed śmiercią zobaczył? Co go zabiło? Westchnęła.
- Tamten mag i tamten król, i ja, wszyscy zobaczyliśmy to samo. Oni obaj są martwi,
ale ja żyję, chociaż znalazłam się tak daleko od siebie, że nie sądziłam, by cokolwiek zdołało
sprowadzić mnie z powrotem. Dotarłam poza granice własnej świadomości. To też rodzaj
ucieczki. Nie mogę ci powiedzieć, czym jest ten Stwór; wiem tylko, że kiedy Drede na niego
spojrzał, zobaczył to, co sam w sobie ukrywał. I to go zniszczyło. Wiem, ponieważ niewiele
brakowało, a ja też zniszczyłabym siebie. Tam milczał przez chwile, zmagając się z własnymi
myślami.
- Miałaś prawo się rozgniewać - rzekł w końcu.
- Tak, ale nie powinnam ranić tych, których kocham. Ani siebie. - Delikatnie
pogładziła go po twarzy. - Jak dobrze jest znowu słyszeć, że wymawiasz moje imię.
Myślałam... Byłam pewna, że rozzłościsz się na mnie za to, co ci zrobiłam.
- Nic nie zrobiłaś.
- Oddałam cię jak bezbronne narzędzie w ręce Sirle. Dlatego nie umiałam przestać
uciekać.
Ze zdumieniem pokręcił głową.
- Sybel, nie wpadłem w ręce Roka. Mam kilku doradców, ale nie powołano regenta.
W razie śmierci Drede'a i póki nie skończę szesnastu lat, miał rządzić Margor, jego kuzyn, ale
zniknął. Podobnie jak wodzowie mojego ojca. Podobnie jak Horst z Hiltu, Derth z Nicconu,
jego brat i ich dowódcy. Podobnie jak sześciu z Sirle i ich dowódcy...
Szeroko otworzyła oczy.
- Tam... Co się z nimi stało? Czy padli w bitwie?
- Sama wiesz, Sybel, co się stało. Musisz wiedzieć. W obozie nad Mondorem, gdzie
mieliśmy stanąć razem z ojcem, zjawił się Gules. Ci nieliczni, którzy go zobaczyli, ale nie
podążyli za nim, nie mogli znaleźć słów, by opisać, jaki był złocisty, jaką miał grzywę niby
splot jedwabiu, oczy błyszczące jak słońca. Był wśród nich wojownik harfiarz, który ułożył
pieśń o Gulesie biegnącym skokami przed dwudziestoma nieuzbrojonymi wodzami przez
rzekę Slinoon, tuż po wschodzie słońca. Słyszałem też pieśń Moriah, która przybyła do obozu
mojego wuja Sehana w zachodnim Hilcie, i ta pieśń była słodsza niż śpiew kobiety z okna za
aksamitną kotarą... Sybel, wiedziałaś o tym!
- Nie, nie wiedziałam. - Powstała nagle i uniosła dłonie do ust. - Uwolniłam je tamtej
nocy.
Wpatrywał się w nią, nie rozumiejąc.
- Dlaczego?
- Bo... bo je zdradziłam. A jaka pieśń dobiegła z obozu Sirle? Cyrina?
Przytaknął.
- Podobno sześciu braci z Sirle i ich wodzowie zamiast do bitwy ruszyli polować na
dzika w lesie Mirkon. A Gyld... Gyld przeraził wszystkich. Wybuchły walki między ludźmi
Horsta i mojego wuja w Hilcie, a Gyld przeleciał nad nimi. Niektórzy mieli przetrącone karki,
inni spłonęli. Reszta uciekła. Nigdy jeszcze nie widziałem, jak Gyld zionie ogniem. Przeleciał
nad Mondorem. Kilka łodzi płynęło do miasta... tylko garstka, która ruszyła bez rozkazów,
żeby złupić pałac Derde'a... Gyld podpalił łodzie, a ludzie wpław docierali na brzeg... ci,
którzy nie mieli ciężkich zbroi. W mieście nikt nie wychodził z domu ze strachu przed
Gyldem. Pilnowali mnie, dopóki nie szepnąłem Terowi, że chcę wyjść. On przepędził straże i
dlatego widziałem złotozielonego Gylda nad Mondorem. Potem Ter odleciał, a moja ciotka
Dla przysłała po mnie ludzi. A w Nicconie władca odrzucił miecz, i to samo uczynił jego
przyjaciel Thone z Perlu, i wodzowie w jego radzie; ruszyli za pieśnią Czarnego Łabędzia, o
której harfiarze Nicconu mówią, że była niczym szept miłości w ciepły letni dzień, kiedy
śpiewają pszczoły... Sybel... nie ty kazałaś im to robić?
- Dałam im wolność, żeby robiły, co same zechcą. Mój Tamie, chciałam wciągnąć cię
w straszną grę, zrobić z ciebie cień króla, posłuszny władcom Sirle. - Ze znużeniem
przesunęła dłońmi po twarzy. - Nie wiem; po co sprowadziłeś mnie z powrotem. Moje
zwierzęta odeszły, straciłam Corena, straciłam siebie... Ale twój głos i twój uśmiech wciąż
mnie cieszą.
Tam wstał. Objął ją mocno, przytulając policzek do jej włosów.
- Nadal cię potrzebuję, Sybel. Muszę wiedzieć, że tutaj jesteś. Wielu jest ludzi, którzy
znają moje imię, ale tylko dwoje czy troje wie, do kogo ono należy. Nie uczyniłaś mi niczego
strasznego, a gdyby nawet, i tak bym cię kochał, bo tego potrzebuję.
- Jesteś dzieckiem, Tamie... - szepnęła.
Odsunął się, a ona ujęła w dłonie jego twarz. Wtedy uśmiechnął się lekko i ten
uśmiech rozjaśnił jego szare oczy niby słońce we mgle.
- Tak. Dlatego nie odchodź po raz drugi. Straciłem Drede'a i nie chcę stracić także
ciebie. Jestem dzieckiem, bo nie dbam o to, co oboje zrobiliście. Tylko o to, że was oboje
kochałem.
Słońce błysnęło przez kryształową kopułę, zmieniło w płomień białe futro pod
nogami.
- Jesteś taka wychudzona, Sybel... Powinnaś coś zjeść.
- Ty też schudłeś, mój Tamie. Wiele przeszedłeś.
- Tak. Ale i rosnę.
Wyprowadził ją z pokoju pod kopułą. Usiadła w fotelu przed wygasłym kominkiem.
Tam przysiadł na poręczy drugiego fotela.
- Czy Maelga wie, że tu jesteś? - zapytał.
- Nie wiem. Jeśli przychodziła, to jej nie słyszałam.
- Zamknęłaś się tutaj. Ale każdy, komu naprawdę na tym zależało, mógł się dostać do
środka. Chodźmy do Maelgi. Przygotuje nam jakąś kolację.
Uśmiech przemknął jej po twarzy i wygładził ostre rysy.
- Widzę, że jesteś mądry, mój Tamie. Ja straciłam wszystko, a ty jesteś władcą w
trudnej sytuacji, którego ważni doradcy i przywódcy biegają po lesie za cudownymi
zwierzętami. Nie wiem, co przyniesie nam obojgu dzień jutrzejszy. Ale dzisiaj jestem głodna
i uważam, że powinniśmy coś zjeść.
Poszli razem - srebrzystowłosa czarodziejka i młody król, pomiędzy wysokimi,
szumiącymi cicho drzewami; za nimi mgły przetaczały się po zboczach góry Eld i skrywały
nagi, groźny szczyt. Maelga powitała ich, śmiejąc się i płacząc równocześnie, włosy miała
skręcone w dzikie loki. Zostali do późna, aż zmierzch niby dym przesączył się spomiędzy
drzew, a księżyc popłynął wśród gwiazd nad Eldwoldem jak srebrny statek bez masztu.
Tam wrócił w końcu do domu w towarzystwie zmęczonych gwardzistów. Sybel
siedziała w milczeniu przed kominkiem Maelgi, z kubkiem grzanego wina w dłoniach. Oczy
miała nieruchome; patrzyła w głąb siebie. Maelga kołysała się w fotelu, a pierścienie na jej
palcach odbijały błyski światła świec.
- Jaka to spokojna kraina bez swoich wojowników - odezwała się wreszcie. - Jak
zagubione dziecko. Kobiety w Sirle śpią dzisiaj samotnie, a dzieci zasypiają bez ojców. Czy
powrócą?
- Nie wiem - szepnęła Sybel. - Nie znam już myśli tych bestii. Nie potrafię się o to
martwić. Wydaje mi się, że miałam sen... tyle że żaden sen nie może tak głęboko zranić ani
trwać tak bez końca. Maelgo, jestem jak znużona ziemia po bitwie, skuta mrozem... Nie
wiem, czy kiedyś wyrośnie ze mnie jeszcze coś zielonego i żywego...
- Bądź dla siebie łagodna, moja biała. Chodź ze mną jutro do lasu. Będziemy zbierały
czarne grzyby i zioła, które skruszone w palcach dają magiczny zapach. Poczujesz ciepło
słońca na włosach, ziemię pod stopami, wiatr pachnący śniegiem z ukrytych miejsc na górze
Eld. Bądź cierpliwa, jak zawsze trzeba być cierpliwym z nasionami zakopanymi w ciemnej
ziemi. Kiedy nabierzesz sił, znów przyjdzie pora na myślenie. Na razie wystarczą uczucia.
Dniem i nocą przemykały razem przez bezczasową ciszę, której Sybel nie próbowała
oceniać. Aż pewnego dnia ocknęła się wpatrzona w nieruchomą plamę światła na podłodze;
milczące kamienie wyrastały wokół, a gdzieś wewnątrz zbudziło się maleńkie nasienie niepo-
koju. Ruszyła przez nieruchomy dom, przez puste ogrody; przystanęła na brzegu łabędziego
jeziorka, by popatrzeć, jak małe ptaki piją wodę. Ominęła je i zeszła do jaskini Gylda, gdzie
oczami duszy znów go zobaczyła, zwiniętego w ciemnościach, a głos jego myśli zaszeleścił w
umyśle, wilgotne kamienie otaczały jednak tylko pustkę, która nie miała głosu. Sybel
odwróciła się plecami do ciszy i zawróciła ku wędrownym jesiennym wiatrom podążającym
jasnymi ścieżkami po zboczach Eldu.
Wróciła do domu i usiadła w pokoju pod kopułą. Znowu zaczęła szukać, poprzez
Eldwold i poza Eldwoldem wołając Liralena. Mijały godziny, gwiazdy zamrugały nad kopułą.
Sybel zagubiła się w wołaniu. Czuła, jak jej moc budzi się i wzmacnia umysł. Przed świtem,
kiedy księżyc zaszedł, a gwiazdy zblakły na niebie, ocknęła się i wstała sztywno. Otworzyła
drzwi, stanęła w progu. W powietrzu wisiał zapach wilgotnej ziemi i cichych, mokrych od
rosy drzew. I wtedy za otwartą bramą zobaczyła, jak Coren zeskakuje z siodła i prowadzi
wierzchowca na dziedziniec.
Wyprostowała się, czując nagłą suchość w gardle. Zatrzymał się, kiedy ją zauważył.
Oczy miał nieruchome, wyczekujące. Odetchnęła głęboko i jakoś odzyskała głos.
- Coren... Wołałam Liralena.
- Przywołałaś mnie. - Umilkł, wciąż czekając.
- Proszę... wejdź.
Zostawił konia w bocznej szopie i usiadł obok Sybel przed zimnym paleniskiem.
Świece płonęły w półmroku. Zbudziły się wspomnienia...
Sybel szybko odwróciła głowę.
- Jesteś głodny? Musiałeś jechać przez całą noc. A może zatrzymałeś się w
Mondorze?
- Nie. Wczoraj po południu wyjechałem z Sirle. Wpatrywał się w nią, aż wreszcie
uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Jego głos utracił nieco swego chłodu.
- Jesteś taka szczupła... Co robiłaś?
- Sama nie wiem. Szyłam, pieliłam, szukałam z Maelgą ziół... A potem, wczoraj,
pierwszy raz usłyszałam, jak cicho jest w domu, jak pusto... Dlatego znowu zaczęłam wołać.
Nie... nie chciałam cię niepokoić.
- A ja nie chciałem być niepokojony. Kiedy obudziłem się tamtej nocy i zobaczyłem,
że zniknęłaś, nie sądziłem, że znowu usłyszę twój głos, który mnie wzywa. Bracia gniewali
się na mnie, że się z tobą pokłóciłem. Mówili, że odeszłaś, bo zachowałem się nierozsądnie.
- Nie dlatego uciekłam.
- Wiem.
Zacisnęła palce na poręczach fotela.
- Co wiesz? - szepnęła, szeroko otwierając oczy. Odwrócił głowę i zapatrzył się w
zimny kominek.
- Domyśliłem się - odparł znużonym głosem. - Nie tego ranka, ale później, w te ciche,
spokojne dni, kiedy czekałem na powrót braci. Słyszałem o nagłej, niezwykłej śmierci
Drede'a, o dowódcach wojsk Eldwoldu znikających w dniu bitwy. Cała kraina aż brzęczała od
plotek nie do uwierzenia: o jasnych zwierzętach noszących starożytne imiona, bestiach z na
wpół zapomnianych legend. Wojnę odebrano nam z taką łatwością, jak odbiera się dziecku
zabawkę. Wtedy przypomniałem sobie, jaką zagadkę zadał ci Cyrin tego dnia, kiedy przybył
do Sirle. Tę samą zadał mnie, zanim zobaczyłem Rommalba. Powinienem cię ostrzec, ale nie
przyszło mi wtedy do głowy, że masz jakikolwiek powód do strachu. A kiedy już sobie o tym
przypomniałem, zrozumiałem, co musiało się wydarzyć. Nie zrezygnowałabyś z tej wojny dla
mnie ani dla Tamlorna, ani dla nikogo, kogo kochasz. I uzyskałabyś to, co chciałaś, gdyby nie
jeden błąd. Nie pamiętałaś, by Rommalbowi dać to, czego od ciebie wymagał.
Milczała przez chwilę, ze spuszczoną głową, kryjąc przed nim twarz.
- Jesteś mądry, Corenie - szepnęła - Oddałam wszystko w zamian za moje życie, a
potem uciekłam. Uciekłam w umyśle, poza jego granice, bo nie miałam dokąd pójść. Znalazł
mnie tam. Obudził mnie. Gdyby tu nie przyjechał... nie wiem, co by się ze mną stało. - Po-
dniosła głowę. Coren twarz miał odwróconą, wpatrywał się w palenisko. - Jeśli wciąż się na
mnie gniewasz, czemu przybyłeś? - spytała z żalem. - Nie musiałeś odpowiadać na wołanie
mego samotnego głosu. Nie spodziewałam się, że znowu cię zobaczę.
Drgnął.
- I ja się nie spodziewałem, że przyjadę. Ale wiedząc, że jesteś tutaj, w tym pustym
domu, bez Tama, zwierząt ani nawet mnie, jak mogłem nie posłuchać wołania? Nie
potrzebowałaś mnie wcześniej i nie wiem, czy chcesz mnie tu teraz, ale usłyszałem cię i
musiałem przybyć.
Zmarszczyła brwi, trochę zdziwiona.
- Skoro usłyszałeś ten głos we mnie, który cię wzywał bez mojej wiedzy, musisz
wiedzieć, że cię potrzebuję.
- Już wcześniej to mówiłaś. Mówić jest łatwo. Ale tamtej nocy, kiedy Rommalb
przyszedł do ciebie w ciemności... nie byłem ci potrzebny nawet po to, żeby cię podtrzymać,
jak ty kiedyś podtrzymywałaś mnie przed tym kominkiem, zanim mnie jeszcze pokochałaś.
Przyglądała mu się, rozchylając wargi. Aż nagle uśmiechnęła się i uświadomiła sobie,
jak wiele czasu upłynęło, odkąd śmiała się ostatnio. Pochylając głowę, ukryła ten uśmiech jak
bezcenny sekret.
- Chciałam cię zbudzić - odparła. - Ale wydawałeś się taki daleki...
- To też łatwo powiedzieć. Nie potrzebowałaś mnie, kiedy wołał cię Mithran ani kiedy
z Rokiem planowałaś zemstę, ani nawet kiedy Rommalb zagroził twojemu życiu. Zawsze
idziesz własną drogą, a ja nie wiem, co myślisz, co zamierzasz. A teraz się ze mnie śmiejesz.
Nie po to przyjechałem aż z Sirle, żebyś się ze mnie śmiała.
Odrzuciła włosy; twarz miała zarumienioną. Oparła mu rękę na dłoni i poczuła, że
odruchowo zaciska palce.
- Przepraszam cię. Ale wiesz, Corenie, do tego właśnie jesteś mi teraz potrzebny.
Walczyłam dla siebie, i walczyłam sama. Ale nie ma w tym radości. Tylko kiedy ty jesteś
blisko, gdzieś w głębi mnie budzi się wiedza, jak się śmiać. I nikt, zupełnie nikt oprócz ciebie
nie potrafi mnie tego nauczyć.
Patrzył na nią z ustami skrzywionymi w zaczątku niechętnego uśmiechu.
- Czy tylko do tego mnie potrzebujesz? Pokręciła głową i spoważniała.
- Nie - szepnęła. - Potrzebuję cię, żebyś mi wybaczył. Wtedy może zdołam zacząć
sama sobie wybaczać. I tego także nikt prócz ciebie nie potrafi.
Westchnął.
- Sybel, niewiele brakowało, bym nie był do tego zdolny. Niosłem swój gniew i ból
niczym kamień na sercu; gniew na ciebie, na Roka, także na Drede'a, nawet kiedy już umarł,
bo przecież w tamtych dniach częściej myślałaś o nim niż o mnie. Aż pewnego dnia zo-
baczyłem we śnie własną twarz. Mroczną, smętną twarz bez śladu miłości czy śmiechu.
Kiedy się przebudziłem, serce biło mi jak szalone, ponieważ nie była to moja twarz, tylko
Drede'a.
- Nie, nigdy nie będziesz wyglądał jak Drede.
- Drede też kiedyś był młody i kochał kobietę. Zraniła go, a on nigdy jej nie wybaczył,
więc umarł przerażony i samotny. Wystraszyłem się, że tak łatwo mogłem popełnić ten sam
błąd wobec ciebie. Czy mi wybaczysz, Sybel?
Uśmiechnęła się; przez łzy widziała jego zamgloną twarz.
- Co wybaczyć? Nie ma czego.
- To, że bałem się powiedzieć, że cię kocham. I bałem się poprosić, żebyś wróciła ze
mną do Sirle.
Pochyliła głowę; tak mocno zacisnęła palce, że czuła twardość kości jego dłoni.
- Ja też się boję... siebie. Ale nie chcę tu zostać, Corenie, i patrzeć, jak ode mnie
odchodzisz. Potrzebuję cię. Chcę cię kochać. Poproś, żebym z tobą jechała. Proszę.
- Pojedziesz?
- Och, tak. Tak. Dziękuję ci. Wziął ją delikatnie pod brodę.
- Nie płacz, Sybel. Proszę.
- Nic na to nie poradzę.
- Przez ciebie ja też się rozpłaczę.
- Na to też nic nie poradzę. Corenie, nie śmiałam się ani nie płakałam już tak długo, a
teraz, zanim jeszcze słońce wzeszło, przy tobie zrobiłam i jedno, i drugie.
Przyciągnął ją do siebie. Zsunęli się na podłogę, a przewrócona świeca zgasła na
kamieniach w pierwszym promieniu słońca. Sybel przytuliła mokrą od łez twarz do jego
ramienia. Czuła, jak gładzi jej włosy, jak szepcze urywane słowa pocieszenia. Potem słowa
ucichły, aż słońce, rysując cienką pajęczynę promieni, przez włosy Corena padło jej na
powieki. Otworzyła oczy i zamrugała, poruszyła się trochę Zesztywniała, a Coren niechętnie
wypuścił ją z objęć. Uśmiechnięta spojrzała na jego znużone oblicze; znużenie było widoczne
także w jej oczach.
- Jesteś głodny?
Przytaknął i także się uśmiechnął.
- Ugotuję coś dla nas. Wiesz, Sybel, dziwnie się tutaj czuję, kiedy nie widzę Cyrina
spoglądającego na mnie czerwonymi oczkami ani lwa Gulesa wysuwającego się zza rogu.
- Tam mówił, że słyszał pieśń o tobie, o Cyrinie i twoich braciach.
Roześmiał się głośno, a ślad rumieńca wypłynął mu na policzki.
- Ja też ją słyszałem. Sybel, wyobraź sobie sześciu dorosłych mężczyzn, dwa razy tyle
doświadczonych żołnierzy i jeszcze kilkunastu posłańców i giermków, zebranych o świcie, by
obalić króla, i nagle bez zastanowienia ruszających za wielkim odyńcem z marmurowymi
kłami, błyszczącymi jak sierpy księżyców, ze szczeciną jak srebrne iskry. Przyzywał nas
spojrzeniem oczu pełnych tajemnej wiedzy i pobiegliśmy za nim niczym gromadka chłopców
z mlekiem pod nosem na skinienie ulicznicy. Harfiarze będą o nas śpiewać przez wieki, a my
w grobach będziemy płonąć ze wstydu. Ocknąłem się w lesie Mirkon i zobaczyłem rząd
jeźdźców znikających między drzewami w pogoni za odyńcem koloru księżyca. I nagle
uświadomiłem sobie, co to za odyniec. Wtedy wróciłem do domu. Na spotkanie wyszło mi
pięć zapłakanych kobiet, a żadna nie płakała po mnie. Powiedziały, że wojska Sirle są
zagubione, pozbawione dowódcy, że posłańcy przez cały dzień pukali do bram i pytali, co
robić. Potem z całego Eldwoldu zaczęły docierać do nas opowieści o kocicy, łabędziu i
smoku. Moi bracia powrócili do domu siedem dni później i przynajmniej raz Eorthowi
zabrakło słów. A Rok... Lew Sirle postarzał się o dziesięć lat. Wciąż nie potrafi o tym mówić.
To było jak sen: nieskończona jazda, wielki, tajemniczy odyniec wciąż tuż przed nimi, tuż
przed nimi... Kiedy ja się ocknąłem, Sybel, byłem straszliwie głodny, podrapany gałęziami i
tak zmęczony, że miałem ochotę płakać, a mój koń nawet się nie spocił... - Coren pokręcił
głową. - Można długo pleść swoje życie, ale w pewnej chwili coś poza naszą kontrolą
szarpnie za jedną najważniejszą nić i zostajemy bez deseniu, wyblakli...
- Tak. Kiedy uwolniłam te wspaniałe zwierzęta, nie marzyłam nawet, że wyświadczą
mi tę ostatnią przysługę. Brakuje mi ich.
- Może pewnego dnia wrócą, kiedy zatęsknią za twoim głosem wymawiającym ich
imiona. Wtedy nasz dom będzie już pełen małych magów, którzy zaopiekują się nimi jak
kiedyś Tam.
Wstał sztywno z zimnej posadzki. Podał Sybel rękę, a ona przytuliła się do niego i
rozejrzała po pustym domu.
- Tak. Potrzebuję dziecka, skoro Tam nie jest już dzieckiem. Corenie...
- Słucham?
- Proszę... nie chcę spędzać tu kolejnej nocy. Wiem, że jesteś zmęczony, i twój koń
także, ale... Zabierzesz mnie zaraz do domu?
Objął ją mocno.
- Moja biała pani... - szepnął. - Tak długo czekałem, żebyś zechciała przyjść do mnie.
Moja biała, mój Liralenie...
- Tym dla ciebie jestem? - spytała w zadumie. - Sprawiłam ci tyle kłopotów, ile mnie
ten biały ptak. Byłam tak blisko ciebie, a przecież tak daleko...
Umilkła, wsłuchując się w brzmienie własnych słów. Coren spojrzał na nią z uwagą.
- O czym myślisz?
Wymruczała coś niewyraźnie. Rozkwitły dawne, wyblakłe już wspomnienia
pierwszych wołań Liralena, słów Mithrana, ostatniego snu o ptaku, połamanym w głębinach
jej umysłu. Odetchnęła głęboko i odsunęła się od Corena.
- Sybel... Co się stało?
- Już wiem...
Chwyciła go za ramię i pociągnęła do drzwi. Szedł za nią oszołomiony, patrząc ponad
jej głową na pusty dziedziniec. A ona rzekła, głosem obcym i pełnym napięcia:
- Blammor.
Coren spojrzał na nią zdumiony.
- Co robisz? - szepnął.
Blammor przybył do nich jak cień mgły między wielkimi sosnami; jego ślepe oczy
były białe niby ośnieżony szczyt Eldu. Sybel spojrzała w nie, zbierając myśli. Nim jednak
zdążyła przemówić, ciemny kształt Blammora wypełnił się mglistym srebrem i zaczął się
układać w formę. Ciekły kryształ oczu spłynął w dół, zwijając się w czyste białe linie - długa
szyja, smukła jak flet, biała wypukłość piersi niczym wzgórze przyprószone śniegiem, szeroki
łuk śnieżnego grzbietu i długie, wyciągnięte skrzydła jak proporce muskające ziemię
włóknami najdelikatniejszej wełny.
Coren jęknął.
Wielki ptak, wyższy od człowieka, spojrzał z góry, a jego łagodne, cudowne oczy -
oczy Blammora - były księżycowo czyste. Sybel musnęła palcami powieki, czując płonący za
nimi ogień. Otworzyła ptakowi umysł i opowieści zamruczały wśród myśli. Opowieści
starożytne i bezcenne, niby cienkie gobeliny na ścianach królewskiego pałacu.
Zdradź mi swoje imię.
Znasz je.
- Liralen - wyszeptał Coren. - To Liralen... Skąd wiedziałaś, Sybel? Jak się
domyśliłaś?
Pogładziła smukłe, ale mocne pióra. Łzy pociekły jej spod powiek; wytarła je
odruchowo.
- Ty dałeś mi wskazówkę, kiedy tak mnie nazwałeś. Wiedziałam, że to musi byś coś,
co jest blisko, a jednak dalekie... I wtedy przypomniałam sobie, że kiedy dawno temu
przywoływałam Liralena, przybył Blammor i powiedział, że nie zjawił się niewołany. A tam-
tej nocy, gdy stanął przede mną, a ja niemal umarłam ze zgrozy jak Drede, zobaczyłam w
głębi siebie Liralena martwego, a nie chciałam, żeby zginął... To ocaliło mi życie, ponieważ
w rozpaczy po jego śmierci zapomniałam o strachu. W jakiś sposób Blammor... Liralen...
wiedział nawet lepiej ode mnie, ile dla mnie znaczy. Dlatego Mithran nie potrafił mi go
odebrać. Wiedział, że musiałby wziąć także Blammora, a tego nie potrafił.
Głos Liralena nadpłynął do jej umysłu.
Jesteś coraz mądrzejsza, Sybel. Przybyłem tu dawno, ale nie umiałaś mnie dostrzec.
Zawsze tu byłem.
Wiem.
Jak mogę ci służyć?
Spojrzała w głębiny jego oczu. Z dłonią w ręku Corena, poprosiła cicho:
- Zanieś nas do domu.