Heraldyczne bestie z Eldu
Czarodziej Heald miał pewnego razu przelotną przygodę z kobietą z ludu. W wyniku tejże urodził się Myk, który jedno oko miał zielone, a drugie czarne. Gdy Myk dorósł, odezwało się w nim magiczne dziedzictwo. Na górze Eld, najwyższym szczycie w krainie Eldwold, Myk zaczął mocą czarnoksięską kompletować kolekcję niezwykłych zwierząt. Kolekcję, którą uzupełniał syn Myka, Ogam. Ogam zaś spłodził z córką lorda Horsta z Hilt córkę, Sybel, piękną i zdolną w arkanach magicznych. Zmarł, gdy Sybel miała lat szesnaście, zostawiając jej w dziedzictwie wielki biały dom, ogromną bibliotekę i kolekcję bestii zapomnianych, bestii, jakich oko ludzkie nie widziało. I moc, dzięki której mogła nad bestiami panować.
Wśród Zapomnianych Bestii z Eldu są więc: złotooki Łabędź Tirlith, Dzik Cyrin, znający odpowiedź na wszystkie zagadki - prócz jednej, zielonoskrzydły Smok Gyld, Lew Gules, znająca magię czarna Kocica Moriah, Pani Nocy. I słynny Sokół Ter, który pomścił czarodzieja Aera, rozszarpując na strzępy siedmiu jego zabójców. Bestie z Eldu, o czym wiedzieć nie zaszkodzi, to zwierzęta heraldyczne, wszystkie, co do jednego, stanowią występujące na tarczach herbowych tzw. mobilia herbowe, figury zwykłe, figures ordinaires. Wszystkie mają swoją heraldyczną symbolikę. Lew, będący heraldycznym symbolem potęgi, wielkości, majestatu i nieustraszonego męstwa, u McKillip nosi do tego imię Gules. Gules (wym. gjulz) to w heraldyce kolor czerwony, kolor ognia, sam w sobie będący symbolem oczyszczenia, dynamizmu życia, a także wojny, gniewu i nienawiści. Symboliczne znaczenie pozostałych Bestii też wyjaśnia heraldyka. Smok - to czujność, wierność, bojowość. Dzik - wolność, zuchwałość, ślepa siła, brutalność, walka do upadłego. Sokół symbolizuje szlachetną rycerskość, pogoń za upragnionym celem, duch triumfujący nad materią. Kot to niezależność i indywidualizm, odwaga, przebiegłość. Łabędź to czystość i wzniosłość, wiedza i harmonia. Wracamy jednak do fabuły książki. Oto pewnego dnia pod bramą domu Sybel na szczycie góry Eld pojawia się mężczyzna z dzieckiem. Magiczka w pierwszym odruchu rozkazuje Sokołowi Terowi zrzucić intruza do przepaści, powstrzymuje się jednak i zgadza go wysłuchać. Przybysz okazuje się być krewniakiem Sybel, podobnie jak niesione przez niego niemowlę, chłopiec o imieniu Tamlorn. Dziecko, które trzeba ukryć, ocalić, albowiem rodowa wendetta grozi mu śmiercią. Sybel początkowo wzbrania się, ale wreszcie bierze małego krewniaka na wychowanie... Szanowny a obeznany z kanonem fantasy Czytelnik domyśla się już zapewne dalszego ciągu. Tamlorn, klasyczne dla licznych mitologii Dziecko Cudem Ocalone - jak Perseusz, Jazon, Edyp, Mojżesz - musi być dzieckiem niezwykłym, kimś, komu los gotuje niezwykłą przyszłość. Czytelnika nie zdziwi więc, gdy dwunastoletni Tamlorn okazuje się księciem i następcą tronu. Nie będzie dla Czytelnika zaskoczeniem, gdy o Tamlorna upomni się jego ojciec, Drede, król Eldwoldu. Nie zdziwi, że Sybel bronić się będzie przed oddaniem „jej małego Tama“, chłopca, którego pokochała jak własnego syna. Nie zdziwi nawet i to, że król Drede zakocha się w Sybel... Szanowny Czytelnik nie powinien się niepokoić - oprócz rzeczy dla fantasy klasycznych i dających się przewidzieć, dość jest w „Zapomnianych Bestiach z Eldu“ rzeczy zaskakujących. Będzie miłość zła i egoistyczna, będzie miłość dobra i prawdziwa. Będzie tajemniczy ptak Liralen. Będzie przyczajony w ciemnościach demon Blammor. Będzie zły czarownik. Będą Zapomniane Bestie ratować Sybel z opresji. Słowem, będzie duże tego, co czyni powieść Patricii McKillip wartą przeczytania klasyką gatunku. Życiorys Patricii Ann McKillip dość dokładnie przedstawiłem w przedmowie do „Mistrza Zagadek z Hed“, pierwszego tomu trylogii „Mistrz Zagadek“. Dla tych PT Czytelników, którzy - robiąc błąd - książki owej nie nabyli, powtórzę tu tylko skrótowo: pisarka urodziła się w Salem w stanie Oregon jako córka oficera lotnictwa, całe dzieciństwo migrowała wraz z ojcem po bazach United States Air Force na całym świecie. Studiowała literaturę w college'u Notre Dame w Belmont i na uniwersytecie San Jose. Mieszka w Roxbury w stanie Nowy Jork. Urodziła się, co nie jest bez znaczenia, w roku 1948, a był to rok dla fantastyki szczególnie korzystny, przyszła bowiem wówczas na świat cała wataha późniejszych mistrzów i koryfeuszy gatunku, że wymienię tylko takie nazwiska jak George R.R. Martin, Vonda N. McIntyre, Nancy Kress, David A. Gemmel, Terry Pratchett, Robert Holdstock, Nancy Springer, Lynn Abbey, Joan D. Vinge, Spider Robinson, Pamela Sargent, Dan Simmons, Brian Stableford, Robert Jordan i Rebecca Ore. W tym samym roku urodził się - co stwierdza nie bez dumy - piszący te słowa, niżej podpisany Andrzej Sapkowski. Patricia debiutowała mając lat dwadzieścia sześć, w roku 1974, niewielczutką powieścią „The Throme of Erril of Sherill“, jednak prawdziwie błyskotliwym sukcesem była książka, którą właśnie trzymasz w ręku, Szanowny Czytelniku. Napisane również w 1974 „Zapomniane bestie z Eldu“. Książka, która w cuglach wygrała współzawodnictwo o World Fantasy Award 1975, została przez Davida Pringle'a ulokowana pośród stu najlepszych powieści fantasy wszech czasów i absolutnie zasłużyła na pozycję w kanonie gatunku. Gdy książkę tę nabyłem, a było to w Kanadzie, w Montrealu, jakoś tak w latach osiemdziesiątych, wcale o powyższych splendorach nie wiedziałem, a przeczytałem „The Forgotten Beasts...“ jednym, jak to mówią, tchem. I wcale nie dlatego, że mając wreszcie dostęp do obficie zaopatrzonych półek odrabiałem podówczas zaległości w fantasy i wszystko mi się podobało, tak jak głodnemu wszystko smakuje. Nie było tak. W „Zapomnianych Bestiach z Eldu“ wyczuwa się fascynację autorki twórczością piszących fantasy pań, na której Patricia McKillip musiała się wychować - Andre Norton, C.L. Moore, Anne McCaffrey. Fascynując się „wielkimi“, wykazała jednak Patricia na tyle talentu i pisarskiej indywidualności, by umieć znaleźć swój własny sposób na fantasy. Pisząc łagodną, poetyczną i bardzo kobiecą fantasy, nie będąca przy tym - przesłodzoną do obrzydzenia, a grzech przesładzania jest niestety powszechny wśród pań fantastek, zwłaszcza piszących tzw. young adult fantasy, obliczoną głównie na wielki i kochający fantasy elektorat nastolatek. David Pringle w swej „Modern Fantasy“, pisząc zresztą o „Zapomnianych bestiach...“ w samych superlatywach, znajduje dla książki określenie, z którym nigdy i nigdzie się nie spotkałem: menarche fantasy. Menarche jest terminem medycznym, oznaczającym cezurę, jaką w życiu kobiety stanowi pierwsza menstruacja. Nic dodać, nic ująć. Panowie nie powinni się tu jednak płoszyć. Ja sam czytałem „Zapomniane bestie...“ mając pod czterdziestkę, uważam się za stuprocentowego mężczyznę, a książka niezwykle mi się podobała. I podoba do dziś. Pisząc w roku 1998 przedmowę do „Mistrza Zagadek z Hed“, dorobek literacki Patricii McKillip zamknąłem nominowaną do nagrody „Locusa“ powieścią „A Song for the Basilisk“. Od tamtego czasu Patricia napisała następną fantasy, interesującą „The Tower at Stony Wood“ - książkę na tyle interesującą, że mam nadzieję zachwalać ją Czytelnikowi w ramach niniejszej serii. Popełniła też Patricia od tamtego czasu dwa opowiadania - oba warte, by je odnotować. Pierwsze to „A Gift to Be Simple“, w słynnej już, poruszającej sprawy sztucznego kreowania życia antologii „Not of Woman Born“, zredagowanej przez Constance Ash. Drugim opowiadaniem jest „Toad“, zamieszczone w „Silver Birch, Blood Moon“, kolejnej antologii „baśniowej“ w cyklu powołanym do życia przez Ellen Datlow i Terri Windling. Patricia Ann McKillip z całą pewnością nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. I to jest bardzo dobra wiadomość.