P
ATRICIA
A. M
C
K
ILLIP
Z
APOMNIANE BESTIE Z
E
LDU
Tytuł oryginału: The Forgotten Beasts of Eld
Wydawnictwo MAG
Wydanie I
SPIS TRE ´SCI
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
2
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
5
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 47
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 75
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 103
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 133
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 152
2
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 173
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 198
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 231
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 258
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 290
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 320
3
Moim rodzicom
— z podzi˛ekowaniem
Heraldyczne Bestie z Eldu
Czarodziej Heald miał pewnego razu przelotn ˛
a przygod˛e z kobiet ˛
a z ludu. W wy-
niku tej˙ze urodził si˛e Myk, który jedno oko miał zielone, a drugie czarne. Gdy Myk
dorósł, odezwało si˛e w nim magiczne dziedzictwo. Na górze Eld, najwy˙zszym szczycie
w krainie Eldwold, Myk zacz ˛
ał moc ˛
a czarnoksi˛esk ˛
a kompletowa´c kolekcj˛e niezwykłych
zwierz ˛
at. Kolekcj˛e, któr ˛
a uzupełniał syn Myka, Ogam. Ogam za´s spłodził z córk ˛
a lorda
Horsta z Hilt córk˛e, Sybel, pi˛ekn ˛
a i zdoln ˛
a w arkanach magicznych. Zmarł, gdy Sybel
miała lat szesna´scie, zostawiaj ˛
ac jej w dziedzictwie wielki biały dom, ogromn ˛
a bibliote-
5
k˛e i kolekcj˛e bestii zapomnianych, bestii, jakich oko ludzkie nie widziało. I moc, dzi˛eki
której mogła nad bestiami panowa´c.
W´sród Zapomnianych Bestii z Eldu s ˛
a wi˛ec: złotooki Łab˛ed´z Tirlith, Dzik Cyrin,
znaj ˛
acy odpowied´z na wszystkie zagadki — prócz jednej, zielonoskrzydły Smok Gyld,
Lew Gules, znaj ˛
aca magi˛e czarna Kocica Moriah, Pani Nocy. I słynny Sokół Ter, który
pom´scił czarodzieja Aera, rozszarpuj ˛
ac na strz˛epy siedmiu jego zabójców.
Bestie z Eldu, o czym wiedzie´c nie zaszkodzi, to zwierz˛eta heraldyczne, wszyst-
kie, co do jednego, stanowi ˛
a wyst˛epuj ˛
ace na tarczach herbowych tzw. mobilia herbowe
figury zwykłe, figures ordinaires. Wszystkie maj ˛
a swoj ˛
a heraldyczn ˛
a symbolik˛e. Lew,
b˛ed ˛
acy heraldycznym symbolem pot˛egi, wielko´sci, majestatu i nieustraszonego m˛estwa,
u McKillip nosi do tego imi˛e Gules. Gules (wym. gjulz) to w heraldyce kolor czerwony,
kolor ognia, sam w sobie b˛ed ˛
acy symbolem oczyszczenia, dynamizmu ˙zycia, a tak˙ze
wojny, gniewu i nienawi´sci.
Symboliczne znaczenie pozostałych Bestii te˙z wyja´snia heraldyka. Smok — to czuj-
no´s´c, wierno´s´c, bojowo´s´c. Dzik — wolno´s´c, zuchwało´s´c, ´slepa siła, brutalno´s´c, walka
do upadłego. Sokół symbolizuje szlachetn ˛
a rycersko´s´c, pogo´n za upragnionym celem,
6
duch triumfuj ˛
acy nad materi ˛
a. Kot to niezale˙zno´s´c i indywidualizm, odwaga, przebie-
gło´s´c. Łab˛ed´z to czysto´s´c i wzniosło´s´c, wiedza i harmonia.
Wracamy jednak do fabuły ksi ˛
a˙zki. Oto pewnego dnia pod bram ˛
a domu Sybel na
szczycie góry Eld pojawia si˛e m˛e˙zczyzna z dzieckiem. Magiczka w pierwszym odru-
chu rozkazuje Sokołowi Terowi zrzuci´c intruza do przepa´sci, powstrzymuje si˛e jednak
i zgadza go wysłucha´c. Przybysz okazuje si˛e by´c krewniakiem Sybel, podobnie jak nie-
sione przez niego niemowl˛e, chłopiec o imieniu Tamlorn. Dziecko, które trzeba ukry´c,
ocali´c, albowiem rodowa wendetta grozi mu ´smierci ˛
a. Sybel pocz ˛
atkowo wzbrania si˛e,
ale wreszcie bierze małego krewniaka na wychowanie. . .
Szanowny a obeznany z kanonem fantasy Czytelnik domy´sla si˛e ju˙z zapewne dal-
szego ci ˛
agu.
Tamlorn, klasyczne dla licznych mitologii Dziecko Cudem Ocalone — jak Perse-
usz, Jazon, Edyp, Moj˙zesz — musi by´c dzieckiem niezwykłym, kim´s, komu los gotuje
niezwykł ˛
a przyszło´s´c. Czytelnika nie zdziwi wi˛ec, gdy dwunastoletni Tamlorn okazuje
si˛e ksi˛eciem i nast˛epc ˛
a tronu. Nie b˛edzie dla Czytelnika zaskoczeniem, gdy o Tamlorna
upomni si˛e jego ojciec, Drede, król Eldwoldu. Nie zdziwi, ˙ze Sybel broni´c si˛e b˛edzie
7
przed oddaniem „jej małego Tama”, chłopca, którego pokochała jak własnego syna. Nie
zdziwi nawet i to, ˙ze król Drede zakocha si˛e w Sybel. . .
Szanowny Czytelnik nie powinien si˛e niepokoi´c — oprócz rzeczy dla fantasy kla-
sycznych i daj ˛
acych si˛e przewidzie´c, do´s´c jest w „Zapomnianych Bestiach z Eldu” rze-
czy zaskakuj ˛
acych. B˛edzie miło´s´c zła i egoistyczna, b˛edzie miło´s´c dobra i prawdziwa.
B˛edzie tajemniczy ptak Liralen. B˛edzie przyczajony w ciemno´sciach demon Blammor.
B˛edzie zły czarownik. B˛ed ˛
a Zapomniane Bestie ratowa´c Sybel z opresji. Słowem, b˛e-
dzie du˙ze tego, co czyni powie´s´c Patricii McKillip wart ˛
a przeczytania klasyk ˛
a gatunku.
*
*
*
˙
Zyciorys Patricii Ann McKillip do´s´c dokładnie przedstawiłem w przedmowie do
„Mistrza Zagadek z Hed”, pierwszego tomu trylogii „Mistrz Zagadek”. Dla tych PT
Czytelników, którzy — robi ˛
ac bł ˛
ad — ksi ˛
a˙zki owej nie nabyli, powtórz˛e tu tylko skró-
towo: pisarka urodziła si˛e Salem w stanie Oregon jako córka oficera lotnictwa, całe
dzieci´nstwo migrowała wraz z ojcem po bazach United States Air Force na całym ´swie-
8
cie. Studiowała literatur˛e w college’u Notre Dame w Belmont i na uniwersytecie San
Jose. Mieszka w Roxbury w stanie Nowy Jork.
Urodziła si˛e, co nie jest bez znaczenia, w roku 1948, a był to rok dla fantastyki
szczególnie korzystny, przyszła bowiem wówczas na ´swiat cała wataha pó´zniejszych
mistrzów i koryfeuszy gatunku, ˙ze wymieni˛e tylko takie nazwiska jak George R.R.
Martin, Vonda N. McIntyre, Nancy Kress, David A. Gemmel, Terry Pratchett, Robert
Holdstock, Nancy Springer, Lynn Abbey, Joan D. Vinge, Spider Robinson, Pamela Sar-
gent, Dan Simmons. Brian Stableford, Robert Jordan i Rebecca Ore. W tym samym
roku urodził si˛e — co stwierdza nie bez dumy — pisz ˛
acy te słowa, ni˙zej podpisany
Andrzej Sapkowski.
Patricia debiutowała maj ˛
ac lat dwadzie´scia sze´s´c, w roku 1974, niewielczutk ˛
a po-
wie´sci ˛
a „The Throme of Erril of Sherill”, jednak prawdziwie błyskotliwym sukcesem
była ksi ˛
a˙zka, któr ˛
a wła´snie trzymasz w r˛eku, Szanowny Czytelniku. Napisane równie˙z
w 1974 „Zapomniane bestie z Eldu”. Ksi ˛
a˙zka, która w cuglach wygrała współzawod-
nictwo o World Fantasy Award 1975, została przez Davida Pringle’a ulokowana po´sród
9
stu najlepszych powie´sci fantasy wszech czasów i absolutnie zasłu˙zyła na pozycj˛e w ka-
nonie gatunku.
Gdy ksi ˛
a˙zk˛e t˛e nabyłem, a było to w Kanadzie, w Montrealu, jako´s tak w latach
osiemdziesi ˛
atych, wcale o powy˙zszych splendorach nie wiedziałem, a przeczytałem
„The Forgotten Beasts. . . ” jednym, jak to mówi ˛
a, tchem. I wcale nie dlatego, ˙ze ma-
j ˛
ac wreszcie dost˛ep do obficie zaopatrzonych półek odrabiałem podówczas zaległo´sci
w fantasy i wszystko mi si˛e podobało, tak jak głodnemu wszystko smakuje. Nie było
tak.
*
*
*
W „Zapomnianych Bestiach z Eldu” wyczuwa si˛e fascynacj˛e autorki twórczo´sci ˛
a
pisz ˛
acych fantasy pa´n, na której Patricia McKillip musiała si˛e wychowa´c — Andre
Norton, C.L. Moore, Anne McCaffrey. Fascynuj ˛
ac si˛e „wielkimi”, wykazała jednak Pa-
tricia na tyle talentu i pisarskiej indywidualno´sci, by umie´c znale´z´c swój własny spo-
sób na fantasy. Pisz ˛
ac łagodn ˛
a, poetyczn ˛
a i bardzo kobiec ˛
a fantasy, nie b˛ed ˛
aca przy
tym — przesłodzon ˛
a do obrzydzenia, a grzech przesładzania jest niestety powszechny
10
w´sród pa´n fantastek, zwłaszcza pisz ˛
acych tzw. young adult fantasy, obliczon ˛
a głównie
na wielki i kochaj ˛
acy fantasy elektorat nastolatek. David Pringle w swej „Modern Fan-
tasy”, pisz ˛
ac zreszt ˛
a o „Zapomnianych bestiach. . . ” w samych superlatywach, znajduje
dla ksi ˛
a˙zki okre´slenie, z którym nigdy i nigdzie si˛e nie spotkałem: menarche fantasy.
Menarche jest terminem medycznym, oznaczaj ˛
acym cezur˛e, jak ˛
a w ˙zyciu kobiety sta-
nowi pierwsza menstruacja. Nic doda´c, nic uj ˛
a´c. Panowie nie powinni si˛e tu jednak
płoszy´c. Ja sam czytałem „Zapomniane bestie. . . ” maj ˛
ac pod czterdziestk˛e, uwa˙zam si˛e
za stuprocentowego m˛e˙zczyzn˛e, a ksi ˛
a˙zka niezwykle mi si˛e podobała. I podoba do dzi´s.
*
*
*
Pisz ˛
ac w roku 1998 przedmow˛e do „Mistrza Zagadek z Hed”, dorobek literacki
Patricii McKillip zamkn ˛
ałem nominowan ˛
a do nagrody „Locusa” powie´sci ˛
a „A Song
for the Basilisk”. Od tamtego czasu Patricia napisała nast˛epn ˛
a fantasy, interesuj ˛
ac ˛
a „The
Tower at Stony Wood” — ksi ˛
a˙zk˛e na tyle interesuj ˛
ac ˛
a, ˙ze mam nadziej˛e zachwala´c j ˛
a
Czytelnikowi w ramach niniejszej serii.
11
Popełniła te˙z Patricia od tamtego czasu dwa opowiadania — oba warte, by je odno-
towa´c. Pierwsze to „A Gift to Be Simple”, w słynnej ju˙z, poruszaj ˛
acej sprawy sztucz-
nego kreowania ˙zycia antologii „Not of Woman Born”, zredagowanej przez Constance
Ash. Drugim opowiadaniem jest „Toad”, zamieszczone w „Silver Birch, Blood Moon”,
kolejnej antologii „ba´sniowej” w cyklu powołanym do ˙zycia przez Ellen Datlow i Terri
Windling. Patricia Ann McKillip z cał ˛
a pewno´sci ˛
a nie powiedziała jeszcze ostatniego
słowa. I to jest bardzo dobra wiadomo´s´c.
Rozdział 1
Mag Heald poł ˛
aczył si˛e kiedy´s z ubog ˛
a kobiet ˛
a w królewskim mie´scie Mondor,
a ona zrodziła mu syna, który miał jedno oko zielone, a jedno czarne. Heald, o oczach
czarnych jak bagna Fyrbolgu, pojawił si˛e w ˙zyciu tej kobiety i znikn ˛
ał jak wiatr, ale
syn, Myk, pozostał w Mondorze, dopóki nie sko´nczył pi˛etnastu lat. Dobrze zbudowany
i silny, trafił do terminu u kowala, a ludzie, którzy przybywali tam, aby naprawi´c swoje
powozy lub podku´c konie, zwykle przeklinali jego powolno´s´c i pos˛epno´s´c — dopóki
nie poruszyło si˛e w nim co´s oci˛e˙załego jak bagienny potwór budz ˛
acy si˛e pod mułem.
Odwracał wtedy głow˛e i spogl ˛
adał na nich czarnym okiem, a oni si˛e odsuwali i milkli.
13
Tliła si˛e w nim odrobina magii, jak ogie´n si˛e tli w wilgotnym dymi ˛
acym drewnie. Rzad-
ko odzywał si˛e do ludzi swym szorstkim głosem, ale kiedy dotykał konia, głodnego psa
czy goł˛ebia w klatce w dzie´n targowy, ten ogie´n rozbłyskiwał w czarnym oku, a głos
stawał si˛e słodki jak rozmarzony szept rzeki Slinoon.
Pewnego dnia Myk opu´scił Mondor i ruszył na Eld. Była to najwy˙zsza góra w El-
dwoldzie, wyrastaj ˛
aca za Mondorem, rzucaj ˛
aca czarny cie´n na miasto przed zmierz-
chem, gdy zagubione we mgle sło´nce zsuwało si˛e w dół. Znad granicy mgieł pasterze
i młodzi chłopcy na polowaniu spogl ˛
adali poza Mondor, ku równinie Terbrec na zacho-
dzie, na ziemie władców Sirle, na północ ku polom Fallow, gdzie duch trzeciego króla
Eldwoldu wci ˛
a˙z wspominał sw ˛
a ostatni ˛
a bitw˛e i gdzie pod jego niespokojnymi, bez-
gło´snymi stopami nie rosło nic ˙zywego. Tam, w g˛estych mrocznych lasach Eldu, w´sród
białej ciszy, Myk zacz ˛
ał kolekcjonowa´c cudowne, legendarne zwierz˛eta.
Z dzikiej krainy jezior na północy Eldwoldu przywołał do siebie Czarnego Łab˛edzia
z Tirlith, szerokoskrzydłego, złotookiego ptaka, który na swym grzbiecie uniósł trzecia
córk˛e króla Merroca z kamiennej wie˙zy, gdzie była wi˛eziona. Potem wysłał bezgło´sn ˛
a,
pot˛e˙zn ˛
a sie´c swego wezwania w gł˛ebokie g˛este lasy po drugiej stronie Eldu, sk ˛
ad ˙zaden
14
człowiek jeszcze nie powrócił, i niczym łososia schwytał czerwonookiego, białokłego
ody´nca Cyrina, który jak harfiarz ´spiewał ballad) i znał odpowiedzi na wszystkie zagad-
ki prócz jednej. Z mrocznego i cichego serca samej góry Myk sprowadził Gylda, zielo-
noskrzydłego smoka, od stuleci ´sni ˛
acego o zimnym płomieniu złota. Smok zbudził si˛e
z rozkosznego snu na d´zwi˛ek swego imienia w niemal zapomnianej pie´sni, któr ˛
a Myk
posłał w ciemno´s´c. Mag wyłudził od Gylda gar´s´c staro˙zytnych klejnotów i zbudował
dom z białego gładkiego kamienia po´sród wysokich sosen, i wielki ogród dla zwierz ˛
at
otoczony kr˛egiem kamiennych murów. Do tego domu sprowadził kiedy´s dziewczyn˛e
z gór. znaj ˛
ac ˛
a tylko kilka słów, lecz nie czuj ˛
ac ˛
a l˛eku ani przed zwierz˛etami, ani przed
ich stra˙znikiem. Pochodziła z biednej rodziny, miała spl ˛
atane włosy i silne ramiona.
W domostwie Myka zobaczyła rzeczy, które inni poznali mo˙ze raz w ˙zyciu, w wersie
dawnego poematu lub w opowie´sci harfiarza.
Dziewczyna powiła Mykowi syna o dwojgu czarnych oczach, który potrafił sta´c nie-
ruchomo jak martwe drzewo kiedy ojciec posyłał wołanie. Myk nauczył go czyta´c stare
ballady i legendy w ksi˛egach, które zebrał; nauczył woła´c zapomniane imi˛e poprzez
cały Eldwold i ku krainom poza nim; nauczył czeka´c w milczeniu, cierpliwie, przez
15
tygodnie, miesi ˛
ace i lata — na chwil˛e, kiedy to imi˛e rozpali si˛e w dziwnym, pot˛e˙znym,
zaskoczonym umy´sle zwierz˛ecia. Kiedy Myk opu´scił swe ciało ju˙z na zawsze, siedz ˛
ac
w milczeniu w ´swietle ksi˛e˙zyca, jego syn, Ogam, przej ˛
ał kolekcj˛e.
Z południowych pusty´n poza gór ˛
a Eld Ogam przywabił lwa Gulesa, który swym
futrem w kolorze królewskiego skarbu wielu nieostro˙znych skłonił do niechcianej przy-
gody. Sprzed kominka wied´zmy z dala od Eldwoldu wykradł wielk ˛
a czarn ˛
a kocic˛e Mo-
riah, której wiedza o zakl˛eciach i tajemnych urokach była kiedy´s legend ˛
a. Bł˛ekitnooki
sokół Ter, który rozerwał na strz˛epy siedmiu morderców maga Aera, jak błyskawica
run ˛
ał z czystego nieba i usiadł Ogamowi na ramieniu. Po krótkiej, w´sciekłej walce, gdy
niebieskie oczy patrzyły prosto w czarne, ucisk szponów zel˙zał; sokół zdradził swoje
imi˛e i poddał si˛e mocy maga.
Z krzywym, kpi ˛
acym, odziedziczonym po Myku u´smiechem Ogam przywołał te˙z do
siebie najstarsz ˛
a córk˛e ksi˛ecia Horsta z Hiltu, gdy pewnego dnia przeje˙zd˙zała zbyt bli-
sko góry. Była kruchym, pi˛eknym dzieckiem, l˛ekaj ˛
acym si˛e ciszy i dziwnych, wspania-
łych zwierz ˛
at, które przypominały rysunki na starych gobelinach w domu jej ojca. Bała
si˛e te˙z Ogarn ˛
a, jego skrywanej i nieugi˛etej mocy, jego nieprzeniknionych oczu. Powiła
16
mu jedno dziecko i zmarła. Dzieckiem tym, co trudno wytłumaczy´c, była dziewczynka.
Gdy Ogam opanował swoje zdumienie, nazwał j ˛
a Sybel.
Wyrosła wysoka i silna po´sród pustkowi; miała smukł ˛
a sylwetk˛e matki, włosy jak
ko´s´c słoniowa i czarne, nieul˛ekłe oczy ojca. Opiekowała si˛e zwierz˛etami, pilnowała
ogrodu i wcze´snie nauczyła si˛e panowa´c nad niespokojnymi bestiami wbrew ich woli,
posyła´c pradawne imi˛e, w ciszy swego umysłu bada´c ukryte i zapomniane miejsca.
Ogam, dumny z córki, zbudował jej pokój z wielk ˛
a kryształow ˛
a kopuł ˛
a, cienk ˛
a jak szkło,
a tward ˛
a jak kamie´n; mogła tam siedzie´c pod barwami nocnego ´swiata i przywoływa´c
w spokoju. Zmarł, kiedy sko´nczyła szesna´scie lat; zostawił j ˛
a sam ˛
a z pi˛eknym białym
domem, ogromn ˛
a bibliotek ˛
a ci˛e˙zkich, okutych ˙zelazem ksi ˛
a˙zek, stadem zwierz ˛
at, jakich
nie ogl ˛
ada si˛e nawet w snach, i moc ˛
a, by nad nimi panowa´c.
Pewnej nocy, wkrótce potem, przeczytała w jednej z najstarszych ksi ˛
ag o wielkim
białym ptaku ze skrzydłami, które sun˛eły jak ´snie˙zne proporce rozwini˛ete na wietrze —
ptaku, który za dawnych dni nosił na grzbiecie jedyn ˛
a królow ˛
a Eldwoldu. Cicho wy-
mówiła do siebie jego imi˛e: Liralen. Siedz ˛
ac na podłodze pod kopuł ˛
a, z wci ˛
a˙z otwart ˛
a
ksi˛eg ˛
a na kolanach, posłała w rozległ ˛
a noc Eldwoldu swe pierwsze wołanie, wezwanie
17
ptaka, którego imienia nikt nie wymawiał od stuleci. Wołanie przerwał krzyk kogo´s, kto
stan ˛
ał przed zamkni˛et ˛
a bram ˛
a.
Dotkni˛eciem my´sli zbudziła lwa ´spi ˛
acego w ogrodzie i posłała do bramy, by swym
złocistym okiem spojrzał ostrzegawczo na intruza. Ale wołanie nie cichło, nagl ˛
ace i nie-
zrozumiałe. Westchn˛eła zniech˛econa i wysłała sokołowi Terowi polecenie, by porwał
przybysza i zrzucił go ze szczytu góry Eld. Po chwili krzyki ucichły nagle, lecz w ciszy
rozległ si˛e rozpaczliwy płacz, dziecka. Zaskoczył j ˛
a; wstała wreszcie i przeszła boso
przez marmurowy hol do ogrodu, gdzie zwierz˛eta w ciemno´sci poruszały si˛e niespo-
kojnie. Dotarła do bramy z cienkich ˙zelaznych pr˛etów i złotych spoje´n i wyjrzała na
zewn ˛
atrz.
Zbrojny m˛e˙zczyzna stał tam z dzieckiem na r˛ekach i sokołem Terem na ramieniu.
Milczał, stoj ˛
ac nieruchomo w u´scisku Tera; dziecko w jego okrytych kolczug ˛
a ramio-
nach płakało, nie zwa˙zaj ˛
ac na nic. Sybel przesun˛eła wzrok od jego nieruchomej, skrytej
w cieniu twarzy, i spojrzała w oczy sokoła.
Mówiłam ci
, powiedziała w my´slach, ˙zeby´s zrzucił go ze szczytu Eldu.
Bł˛ekitne nieprzeniknione oczy zwróciły si˛e ku niej.
18
Jeste´s młoda
, odparł Ter, ale bez w ˛
atpienia pot˛e˙zna. Uczyni˛e to, je´sli naka˙zesz mi
po raz drugi. Ale najpierw musz˛e ci˛e ostrzec: znam ludzi od niezliczonych hit: je˙zeli
zaczniesz ich zabija´c, pewnego dnia, wiedzeni strachem, przyjd ˛
a tutaj, a b˛edzie ich wie-
lu. Zniszcz ˛
a twój dom i wypuszcz ˛
a zwierz˛eta. Tak po wielekro´c powtarzał nam mistrz
Ogam.
Sybel przez chwil˛e tupała bos ˛
a stop ˛
a o ziemi˛e. Spojrzała w twarz m˛e˙zczyzny.
— Kim jeste´s? — zapytała — Dlaczego krzyczysz u moich bram?
— Pani — odparł ostro˙znie, gdy˙z twarde pióra Tera musn˛eły go po twarzy. — Czy
jeste´s córk ˛
a Laran, córki Horsta, władcy Hiltu?
— Laran była moj ˛
a matk ˛
a — przyznała Sybel, niecierpliwie przest˛epuj ˛
ac z nogi na
nog˛e. — Kim jeste´s?
— Jestem Coren z Sirle. Mój brat ma dziecko z twoj ˛
a ciotk ˛
a, najmłodsz ˛
a siostr ˛
a
twojej matki. — Urwał, gwałtownie wci ˛
agaj ˛
ac oddech przez zaci´sni˛ete z˛eby.
Sybel skin˛eła r˛ek ˛
a na sokoła.
Pu´s´c go, bo inaczej b˛ed˛e tu stała przez cał ˛
a noc. Ale nie oddalaj si˛e, na wypadek
gdyby był szalony.
19
Sokół wzleciał i usiadł na niskim konarze drzewa, tu˙z nad głow ˛
a przybysza. M˛e˙z-
czyzna na chwil˛e przymkn ˛
ał oczy; male´nkie krople krwi s ˛
aczyły si˛e jak łzy przez kol-
czug˛e. W ´swietle ksi˛e˙zyca wydawał si˛e młody, a włosy miał barwy ognia. Sybel przy-
gl ˛
adała mu si˛e z ciekawo´sci ˛
a, gdy˙z metalowe ogniwa zbroi l´sniły niby woda w´sród
nocy.
— Dlaczego tak si˛e ubrałe´s? — spytała.
Wtedy otworzył oczy.
— Byłem na Terbrec. — Zerkn ˛
ał na ciemn ˛
a sylwetk˛e ptaka nad sob ˛
a. — Sk ˛
ad wzi˛e-
ła´s takiego sokola? Przebił si˛e przez ˙zelazo, skór˛e i jedwab. . .
— Zabił siedmiu ludzi — wyja´sniła Sybel — którzy zabili maga Aera, dla klejnotów
na jego ksi˛egach m ˛
adro´sci.
— Ter — szepn ˛
ał m˛e˙zczyzna, a ona w zdumieniu uniosła brwi.
— Kim jeste´s?
— Ju˙z mówiłem. Coren z Sirle.
— Ale to dla mnie nic nie znaczy. Co robisz z dzieckiem przed moj ˛
a bram ˛
a?
Coren z Sirle odpowiedział wolno i cierpliwie:
20
— Laran, twoja matka, miała siostr˛e Riann˛e. Twoja ciotka trzy lata temu po´slubiła
króla Eldwoldu, mojego. . . .
— Kto jest teraz królem? — spytała zaciekawiona.
Młody człowiek zdziwił si˛e.
— Drede. Drede jest królem Eldwoldu, od pi˛etnastu lat.
— Aha. Mów dalej. Drede po´slubił Riann˛e. To bardzo ciekawe, ale musz˛e przywo-
ła´c Liralena.
— Prosz˛e! — Spojrzał na sokoła i zni˙zył głos. — Prosz˛e walczyłem od trzech dni,
potem wuj rzucił mi dziecko w ramiona i kazał odda´c czarodziejce z góry Eld. Zapy-
tałem: A je´sli nie zechce go wzi ˛
a´c? Po co jej dziecko? Ale on spojrzał tylko na mnie
i odparł: Nie wrócisz z tej góry z dzieckiem, nie pragniesz chyba ´smierci syna swojego
brata?
— A dlaczego chce odda´c go mnie?
— Poniewa˙z to dziecko Rianny i Norrela, a oni oboje nie ˙zyj ˛
a.
Sybel zamrugała. Czego´s nie mogła zrozumie´c.
— Przecie˙z mówiłe´s, ˙ze Rianna po´slubiła Drede’a.
21
— Tak.
— Wi˛ec dlaczego to dziecko jest synem Norrela? Nie rozumiem.
Głos Corena wzniósł si˛e niebezpiecznie.
— Poniewa˙z Norrel i Rianna byli kochankami. A Drede zabił Norrela trzy dni temu
na równinie Terbrec. Czy we´zmiesz to dziecko, abym mógł wróci´c i zabi´c Drede’a?
Sybel spojrzała na niego nieruchomym wzrokiem.
— Nie krzycz na mnie — powiedziała bardzo cicho.
Coren zaciskał i prostował palce w pancernych r˛ekawicach. W ´swietle ksi˛e˙zyca zro-
bił krok w jej stron˛e, a delikatne ´swiatło cieniami podkre´sliło rysy jego twarzy, ujawniło
linie zm˛eczenia pod oczami.
— Wybacz mi — szepn ˛
ał. — Prosz˛e. Spróbuj zrozumie´c. Jechałem cały dzie´n i pół
nocy. Mój brat i wielu krewnych nie ˙zyj ˛
a. Władca Nicconu swymi siłami wsparł Dre-
de’a, a Sirle nie mogło si˛e oprze´c im obu. Rianna zmarła przy porodzie. Je´sli Drede
znajdzie chłopca, zabije go. Nie ma dla dziecka bezpiecznego miejsca v. tym Sirle. Nie
ma dla niego bezpiecznej kryjówki na całym ´swiecie. . . Tylko tutaj Drede nie b˛edzie
22
go szukał. Drede zabił Norrela, ale przysi˛egam, ˙ze nie dostanie tego dziecka. Prosz˛e,
zaopiekuj si˛e nim. Jego matka była z twojej rodziny.
Sybel przyjrzała si˛e dziecku. Przestało ptak kół panowała cisza nocy. Dziecko mach-
n˛eło male´nk ˛
a r˛ek ˛
a w powietrzu, próbowało odepchn ˛
a´c koc, którym było okryte. Sybel
dotkn˛eła jego bladej pulchnej twarzy, a dziecko zwróciło ku niej oczy migocz ˛
ace jak
gwiazdy.
— Moja matka umarła, wydaj ˛
ac mnie na ´swiat — powiedziała. — Jak ma na imi˛e?
— Tamlorn.
— Tamlorn. Bardzo ładnie. Wolałabym, ˙zeby to była dziewczynka.
— Wtedy nie musiałbym jecha´c tak daleko, by go ukry´c. Drede boi si˛e, ˙ze kiedy
dziecko doro´snie, za˙z ˛
ada tronu i stanie do walki z jego dziedzicem. Sirle go poprze;
moja rodzina próbowała zdoby´c tron Eldwoldu, odk ˛
ad król Harth zgin ˛
ał na polu Fallow,
a Tarn z Sirle nosił koron˛e przez dwana´scie lat, nim znów j ˛
a stracił.
— Ale je´sli wszyscy wiedz ˛
a, ˙ze to nie jest dziecko Drede’a. . .
— Tylko Drede, Rianna i Norrel znali prawd˛e, a Rianna i Norrel nie ˙zyj ˛
a. Królewscy
bastardzi mog ˛
a by´c bardzo niebezpieczni.
23
— Nie wygl ˛
ada gro´znie. — Smukłymi bladymi palcami musn˛eła policzek chłopca.
U´smiech przemkn ˛
ał po jej twarzy. — B˛edzie mi pasował do kolekcji.
Coren mocniej obj ˛
ał dziecko.
— To syn Norrela, nie zwierz˛e. Sybel uniosła głow˛e.
— Czy˙z nie jest czym´s mniej? Je, ´spi, nie my´sli, wymaga opieki. Tylko. . . nie wiem,
jak opiekowa´c si˛e dzieckiem. Nie potrafi mi powiedzie´c, czego potrzebuje.
Coren zamilkł na chwil˛e. Gdy znów si˛e odezwał, usłyszała cie´n znu˙zenia w jego
głosie.
— Jeste´s dziewczyn ˛
a; powinna´s wiedzie´c takie rzeczy.
— Dlaczego?
— Dlatego. . . Dlatego ˙ze sama kiedy´s b˛edziesz mie´c dzieci i. . . i b˛edziesz musiała
si˛e nimi opiekowa´c.
— Nie opiekowała si˛e mn ˛
a ˙zadna kobieta — odparła Sybel. — Ojciec karmił mnie
kozim mlekiem i uczył czyta´c swoje ksi˛egi. Pewnie b˛ed˛e kiedy´s miała dziecko, które
naucz˛e, jak po mojej ´smierci opiekowa´c si˛e zwierz˛etami.
Coren spojrzał na ni ˛
a i rozchylił wargi.
24
— Gdyby nie chodziło o mojego wuja — powiedział cicho — raczej zabrałbym
dziecko z powrotem do domu, ni˙z zostawiał syna Norrela tutaj, z tob ˛
a, twoja niewiedz ˛
a
i twoim sercem z lodu.
Twarz Sybel znieruchomiała niczym ksi˛e˙zyc w pełni.
— To ty nic nie wiesz — szepn˛eła. — Mogłabym kaza´c Terowi rozerwa´c ci˛e na
siedem kawałków i zrzuci´c zakrwawion ˛
a głow˛e na równin˛e Terbrec, ale panuj˛e nad
sob ˛
a. Spójrz!
Otworzyła bram˛e palcami dr˙z ˛
acymi z gniewu, który ogarn ˛
ał j ˛
a niczym zimny wiatr
od gór. Rzuciła bezgło´sne wołania do oszołomionych snem umysłów wokół siebie
i zwierz˛eta przybyły niczym odpryski snu. Coren szedł u jej boku. Rami˛e w kolczu-
dze ochraniało plecy malca, dło´n podpierała głow˛e, a szeroko otwarte i wpatrywały si˛e
w ruchom ˛
a, szeleszcz ˛
ac ˛
a ciemno´s´c.
Wielki odyniec dotarł do nich pierwszy — biały jak płomie´n w ciemno´sci, z kłami
jak marmur, o których marzyli łowcy. Z krtani Corena wydobył si˛e nieartykułowany
d´zwi˛ek. Sybel oparła Cyrinowi dło´n na czole ponad małymi czerwonymi oczkami.
25
— My´slisz, ˙ze nie mog˛e si˛e zaj ˛
a´c dzieckiem? Przecie˙z opiekuj˛e si˛e tymi zwierz˛eta-
mi. S ˛
a pradawne, pot˛e˙zne jak ksi ˛
a˙z˛eta, m ˛
adre, niespokojne i niebezpieczne, ale daj˛e im
to, czego potrzebuj ˛
a. Dziecku te˙z dam to, czego mu trzeba. Lecz je´sli nie tego chcesz,
to odejd´z. Nie prosiłam, ˙zeby´s przybył tu z chłopcem; nie obchodzi mnie, czy z nim
odejdziesz. By´c mo˙ze, nic nie wiem <NOBR>o twoim</NOBR> ´swiecie, ale tutaj zna-
lazłe´s si˛e w moim i tutaj ty jeste´s głupcem. Coren wpatrywał si˛e w ody´nca, z trudem
znajduj ˛
ac słowa.
— Cyrin — szepn ˛
ał. — Cyrin. Masz go. . . — Urwał znowu i przez chwil˛e oddy-
chał gł˛eboko. Potem przemówił powoli, jakby szukał w pami˛eci. — Rondar. . . władca
Runriru schwytał ody´nca Cyrina, którego nie pojmał wcze´sniej ˙zaden człowiek. . . nie-
uchwytnego Cyrina, Stra˙znika Zagadek i. . . za˙z ˛
adał albo jego ˙zycia, albo całej m ˛
adro´sci
´swiata. I wtedy Cyrin przewrócił kamie´n u stóp Rondara, a Rondar powiedział, ˙ze taka
m ˛
adro´s´c nie ma dla niego warto´sci, i odjechał, wci ˛
a˙z poszukuj ˛
ac. . .
— Sk ˛
ad znasz t˛e histori˛e? — spytała zdumiona Sybel. — Nie pochodzi z Eldwoldu.
— Znam j ˛
a. Znam. — Uniósł głow˛e i mocniej obj ˛
ał dziecko, gdy spłyn ˛
ał ku nim
wielki kształt, bezgło´sny jak cie´n nocy.
26
Przed nimi łagodnie wyl ˛
adował łab˛ed´z z grzbietem szerokim jak u ody´nca i oczami
złotymi jak dwie gwiazdy.
— Łab˛ed´z z Tirlith. . . to on, tak, Sybel?
— Sk ˛
ad znasz moje imi˛e? — szepn˛eła.
— Znam.
Patrzył, jak dwa koty sun ˛
a przez noc, nadchodz ˛
ac z dwóch stron budynku. Nawet nie
drgn ˛
ał, cho´c Tamlorn poruszył si˛e w jego ramionach. Kocica Moriah podeszła, wsun˛eła
czarn ˛
a płask ˛
a głow˛e pod dło´n Sybel, a potem uło˙zyła si˛e u jej stóp i ziewn˛eła, ukazuj ˛
ac
Corenowi z˛eby podobne do wyostrzonych, polerowanych kamieni.
— Moriah, Pani Nocy. która zdradziła magowi Takowi zakl˛ecie otwieraj ˛
ace wie˙z˛e
bez drzwi, gdzie był wi˛eziony. . . Nie znam. . . nie znam lwa.
Lew Gules o oczach z płynnego złota zatoczył kr ˛
ag wokół kolan Corena, potem
uło˙zył si˛e przed nim, a mi˛e´snie poruszały si˛e leniwie pod l´sni ˛
acym futrem. Coren po-
trz ˛
asn ˛
ał głow ˛
a.
27
— Zaczekaj. . . Był taki lew z Południowych Pusty´n, który ˙zył na dworach wielkich
władców, dzielił si˛e m ˛
adro´sci ˛
a, ˙zywił najlepszym mi˛esem, nosił ich obro˙ze i ła´ncuchy
z ˙zelaza i złota, tylko dopóki miał na to ochot˛e. . . Gules.
— Sk ˛
ad wiesz takie rzeczy?
Wielka głowa lwa zwróciła si˛e w stron˛e Sybel.
Gdzie go znalazła´s?
— spytał zaciekawiony Gules.
Przyniósł mi dziecko
, odparła z roztargnieniem Sybel. Zna moje imi˛e, ale nie wiem
sk ˛
ad
.
— Kiedy´s umiał mówi´c — dodał Coren.
— Kiedy´s wszystkie umiały. Tak długo ˙zyły w dziczy, z dala od ludzi, ˙ze ju˙z zapo-
mniały. . . wszystkie z wyj ˛
atkiem Cyrina. Podobnie ludzie zapomnieli ich imiona. Sk ˛
ad
ty. . .
Coren drgn ˛
ał, a Sybel podniosła głow˛e. Rozwini˛ete skrzydła przesłoniły ksi˛e˙zyc
i ocieniły ich twarze, potem spłyn˛eły ni˙zej, a ka˙zdy ruch zasysał jedno uderzenie ser-
ca wiatru. Tamlorn kopał niespokojnie w u´scisku Corena i wyj˛eczał mu w ucho jak ˛
a´s
skarg˛e. Smok opadł leniwie przed nimi, jaskrawym zielonym spojrzeniem mierz ˛
ac Co-
28
rena. Cie´n si˛egał a˙z do ich stóp, a glos my´sli gada brzmiał w głowie Sybel niczym stary
i suchy pergamin.
Jest w górach jaskinia, gdzie nigdy nie znajd ˛
a jego ko´sci.
Nie. Wezwałam ci˛e, bo byłam rozgniewana, ale teraz ju˙z nie jestem. Nie nale˙zy go
krzywdzi´c.
To m˛e˙zczyzna, uzbrojony.
Nie zrób mu nic złego.
Zwróciła si˛e do Corena, który przygl ˛
adał si˛e smokowi; zapomniany Tamlorn wiercił
si˛e i szarpał w jego ramionach. Oczy Sybel błysn˛eły nagle w lekkim u´smiechu.
— Znasz go.
— Jego imi˛e nie jest tak stare, by ludzie o nim zapomnieli. Był kiedy´s ksi ˛
a˙z˛e El-
dwoldu, wioz ˛
acy przez masyw Eldu bogate dary dla władcy południa, aby kupi´c bro´n
i ludzi. Nigdy nie znaleziono jego ko´sci ani skarbów. . . Ludzie jeszcze wci ˛
a˙z powta-
rzaj ˛
a opowie´sci o ogniu spadaj ˛
acym na Mondor z letniego nieba, o płon ˛
acych plonach
i rzece Silnoon wrz ˛
acej w korycie.
29
— Jest ju˙z stary i zm˛eczony — rzekła Sybel. — Te dni min˛eły. Znam jego imi˛e; nie
mo˙ze si˛e ode mnie uwolni´c, by znów robi´c podobne rzeczy.
Coren poprawił koc na Tamlornie. Mroczne cienie znu˙zenia znikn˛eły z jego twa-
rzy — na chwil˛e stała si˛e zadziwiaj ˛
aco młoda. Spojrzał na Sybel.
— S ˛
a pi˛ekne. Tak, pi˛ekne. — Patrzył na ni ˛
a przez chwil˛e i znów przemówił: —
Musz˛e jecha´c. Do Mondoru dotarły ju˙z pewnie wie´sci o bitwie. Nie znios˛e my´sli, ˙ze
moi bracia mo˙ze nie ˙zyj ˛
a, a ja nic o tym nie wiem. Czy we´zmiesz Tamlorna? B˛edzie
bezpieczny z tak ˛
a stra˙z ˛
a. Czy b˛edziesz go kocha´c? Tego. . . tego potrzebuje najbardziej.
Sybel bez słowa kiwn˛eła głow ˛
a i niezgrabnie wzi˛eła od niego dziecko. Malec z za-
ciekawieniem poci ˛
agn ˛
ał j ˛
a za włosy.
— Ale sk ˛
ad wiesz o tak wielu sprawach? Sk ˛
ad znasz moje imi˛e?
— Och, spytałem star ˛
a kobiet˛e mieszkaj ˛
ac ˛
a przy drodze kawałek st ˛
ad. Ona mi je
zdradziła.
— Nie znam ˙zadnych starych kobiet.
— U´smiechn ˛
ał si˛e do swoich wspomnie´n.
30
— T˛e powinna´s pozna´c. My´sl˛e. . . my´sl˛e, ˙ze je´sli b˛edziesz potrzebowała pomocy
przy Tamlornie, ona ci jej udzieli. — Urwał i spojrzał na chłopca. Dotkn ˛
ał mi˛ekkiego
kr ˛
agłego policzka i u´smiech znikn ˛
ał z jego twarzy, nagle ot˛epiałej z ˙zalu. — Do widze-
nia. Dzi˛ekuj˛e — szepn ˛
ał i odwrócił si˛e.
Sybel szła za nim do bramy.
— Do widzenia — rzuciła przez kraty, kiedy dosiadł konia. — Nic nie wiem o woj-
nach, ale wiem to i owo o ˙zalu. A to, jak mi si˛e zdaje, dawali´scie sobie nawzajem na
Terbrec.
Spojrzał na ni ˛
a z siodła.
— To prawda — przyznał. — Wiem.
Kiedy odwróciła si˛e od bramy, spojrzała w małe, okr ˛
agłe oczka srebrzystego ody´n-
ca. Pochwyciła my´sli wokół siebie i z wysiłkiem obj˛eła je swym spokojem.
Mo˙zecie ju˙z odej´s´c. Przepraszam, ˙ze was zbudziłam, ale straciłam panowanie nad
sob ˛
a.
Odyniec nie drgn ˛
ał.
Nie mo˙zesz dawa´c miło´sci
, zauwa˙zył, póki jej wpierw nie dostaniesz.
31
Niezbyt mi pomagasz
, odparła z irytacj ˛
a Sybel, a wielki odyniec wydał z siebie ciche
parskni˛ecie, co było jego ´smiechem.
Ta stara kobieta przeszła kiedy´s przez ogrodzenie; szukała ziół. Prychn ˛
ałem na ni ˛
a,
a ona prychn˛eła na mnie. Mogłaby ci pomóc. Co by´s mi dała za cał ˛
a m ˛
adro´s´c tego
´swiata?
Nic, poniewa˙z jej nie chce. Daj j ˛
a Corenowi. Powiedział, ˙ze mam serce z lodu.
Cyrin prychn ˛
ał znowu, łagodnie.
Istotnie, potrzebuje m ˛
adro´sci.
Te˙z mu to powiedziałam.
Nast˛epnego ranka Sybel pobiegła górska ´scie˙zk ˛
a prowadz ˛
ac ˛
a do miasta w dole.
Wielkie stare sosny kołysały si˛e na wietrze, trzeszcz ˛
ac i j˛ecz ˛
ac o nadchodz ˛
acej zimie.
Głaskane tu i tam promieniami sło´nca igły były mi˛ekkie i zimne pod bosymi stopa-
mi. Niosła ´spi ˛
acego Tamlorna owini˛etego białym wełnianym kocem. Był ciepły i ci˛e˙zki
w jej ramionach. Pachniał miło. Przygl ˛
adała si˛e jego długim jasnym rz˛esom i rumianej
buzi. Raz zatrzymała si˛e, by musn ˛
a´c policzkiem jego mi˛ekkie jasne włoski.
— Tamlorn — szepn˛eła, — Tamlorn. Mój Tam.
32
W´sród drzew dostrzegła niewielk ˛
a chatk˛e; z komina unosił si˛e dym. Bury kot spał
na dachu, a czarny kruk przysiadł na parze rogów wisz ˛
acych nad drzwiami. Dziobi ˛
ace
na podwórzu goł˛ebie zatrzepotały wokół niej, kiedy podeszła do wej´scia. Kruk spojrzał
z ukosa jednym okiem, wydał z siebie krzyk brzmi ˛
acy jak pytanie: Kto? Nie zwróciła
na niego uwagi i otworzyła drzwi. Potem stan˛eła nieruchomo; zaraz za progiem nie
było podłogi, tylko mgła faluj ˛
aca niespokojnie u stóp. Sybel rozejrzała si˛e zaskoczona
i zobaczyła, ˙ze ´sciany domu spogl ˛
adaj ˛
a na ni ˛
a, maj ˛
a oczy i okr ˛
agłe ciemne usta. Drzwi
wy´slizgn˛eły si˛e jej z r˛eki i zamkn˛eły, a mgła zawirowała, wezbrała, okryła nawet sufit.
Spoza tej mgły sfrun ˛
ał kruk i raz jeszcze zapytał: Kto?
Tamlorn poskar˙zył si˛e płaczliwie. Ucałowała go odruchowo. Potem powiedziała,
stoj ˛
ac w tym dziwnym, czujnym domu:
— W czyim jestem sercu?
Mgła znikn˛eła, a obserwuj ˛
ace j ˛
a oczy stwardniały w sosnowe s˛eki. Chuda starucha
w sukni koloru li´sci, z siwymi włosami zwini˛etymi w tysi ˛
ace zwichrzonych loczków
wokół twarzy, wstała z fotela na biegunach i zło˙zyła upier´scienione r˛ece.
— Dziecko!
33
Odebrała od Sybel chłopca, wydaj ˛
ac przy tym d´zwi˛ek niczym gruchaj ˛
ace goł˛ebie.
Tamlorn przygl ˛
adał si˛e jej przez chwil˛e, a potem nagle chwycił za długi nos. Cmokn˛eła
do niego, a on u´smiechn ˛
ał si˛e bezz˛ebnie. Spojrzała na Sybel oczami szarymi jak ˙zelazo
i ostrzejszymi ni˙z królewski miecz.
— To ty.
— Ja — odparła Sybel. — Potrzebuje rady. je´sli zechcesz mi jej udzieli´c.
— Mimo ody´nca Cyrina i lwa Gulesa, którzy ci doradzaj ˛
a, moje dziecko, przycho-
dzisz jednak do mnie? Masz pi˛ekne włosy, takie długie i gładkie. . . Czy jaki´s m˛e˙zczyzna
ju˙z ci to powiedział?
— Ani Cyrin, ani Gules nie potrafi nia´nczy´c dziecka. Musz˛e małemu da´c to, cze-
go potrzebuje, a sam nie mo˙ze mi powiedzie´c. Cyrin twierdzi, ˙ze mo˙zesz mi pomóc,
poniewa˙z prychn˛eła´s na niego. Czasami mówi bez sensu. Pomo˙zesz mi?
— Cebule — powiedziała starucha.
Sybel mrugn˛eła niepewnie.
— Stara kobieto, stałam w oku twego serca, kiedy na mnie patrzyła´s, a nikt, kto ma
takie wewn˛etrzne oko, nie mo˙ze by´c głupcem. Pomo˙zesz mi?
34
— Oczywi´scie, dziecko. Wpu´sciłam ci˛e przecie˙z. Cebule. . . hodujesz je w ogrodzie.
Próbowałam sobie przypomnie´c. Pozwolisz mi czasem wzi ˛
a´c kilka cebul?
— Oczywi´scie.
— Lubi˛e je doda´c do gulaszu. Siadaj. . . tam, na tej skórze przy kominku. Dostałam
j ˛
a od pewnego człowieka z miasta. Nienawidził swojej ˙zony i chciał si˛e jej pozby´c.
— Ludzie w mie´scie s ˛
a dziwni. Nie rozumiem miło´sci i nienawi´sci, tylko istnienie
i wiedz˛e. Ale teraz musz˛e si˛e nauczy´c kocha´c to dziecko. — Przerwała na moment
i zmarszczyła lekko brwi barwy ko´sci słoniowej. — My´sl˛e, ˙ze go kocham. Jest mi˛ekki,
pasuje do moich ramion. Gdyby Coren z Sirle przyjechał po małego, ci˛e˙zko byłoby mi
si˛e z nim rozsta´c.
— A wi˛ec. . .
— A wi˛ec co?
— Wi˛ec to jest syn Drede’a. Słyszałam o nim od moich ptaków.
— Coren twierdzi, ˙ze to syn Norrela.
W ˛
askie wargi rozci ˛
agn˛eły si˛e w u´smiechu.
35
— Nie wydaje mi si˛e. My´sl˛e, ˙ze jest synem króla Drede’a. W królewskim pałacu
jest kruk, którego oczy nigdy si˛e nie zamykaj ˛
a. . .
Sybel przygl ˛
adała si˛e jej z rozchylonymi ustami. Odetchn˛eła ostro˙znie i powoli.
— Nie znam si˛e na takich sprawach. Ale teraz jest mój, ja b˛ed˛e go kocha´c. To
dziwne. Mam swoje zwierz˛eta od szesnastu lat, a to dziecko dopiero jedn ˛
a noc, lecz
gdybym miała wybiera´c, nie wiem, czy nie wybrałabym tego male´nstwa, tak bezradnego
i głupiego. Mo˙ze dlatego ˙ze zwierz˛eta mog ˛
a odej´s´c i od nikogo nic nie wymaga´c, a Tam
potrzebuje wszystkiego ode mnie.
Kobieta obserwowała j ˛
a, kołysz ˛
ac si˛e w fotelu. Pier´scienie błyskały na jej palcach
niczym ogniki. — Jeste´s dziwnym dzieckiem. . . Nieul˛ekłym i pot˛e˙znym, skoro trzy-
masz te wielkie, władcze bestie. Czy czasem nie czujesz si˛e samotna?
— Samotna? Dlaczego? Z wieloma istotami mog˛e rozmawia´c. Ojciec nigdy du˙zo
nie mówił. Od niego nauczyłam si˛e milczenia, milczenia umysłu, które jest jak czysta,
nieruchoma woda, gdzie nic si˛e nie ukryje. To pierwsza rzecz jakiej mnie nauczył, bo
je´sli nie potrafisz milcze´c, nie usłyszysz odpowiedzi na wołanie. Ostatniej nocy, kiedy
przybył Coren, próbowałam przywoła´c Liralena.
36
— Liralen. . . — Twarz starej kobiety rozja´sniła si˛e; wydała si˛e rozmarzona i młoda
mimo siwych loków. — Ze skrzydłami jak proporce koloru ksi˛e˙zyca. . . Och, dziecko,
kiedy wreszcie schwytasz Liralena, pozwól mi go zobaczy´c.
— Pozwol˛e. Ale bardzo trudno go znale´z´c, zwłaszcza kiedy przerywaj ˛
a mi ludzie
z dzie´cmi. Ja si˛e wychowałam na mleku, ale Tam chyba go nie lubi.
Starucha westchn˛eła.
— Chciałabym go sama karmi´c, ale lepsza b˛edzie krowa, dopóki nie znajd˛e jakiej´s
miejscowej kobiety z gór na mamk˛e.
— Jest mój — przypomniała Sybel. — Nie chc˛e, ˙zeby jaka´s inna kobieta zacz˛eła go
kocha´c.
— Oczywi´scie, dziecko, ale. . . Czy pozwolisz i mnie go pokocha´c? Tylko troch˛e?
Tak wiele czasu min˛eło, odk ˛
ad miałam dzieci do kochania. Ukradn˛e komu´s krow˛e i zo-
stawi˛e na jej miejscu klejnot.
— Mog˛e przywoła´c krow˛e.
— Nie, dziecko. Je´sli kto´s musi by´c złodziejem, niech to b˛ed˛e ja. Ty musisz my´sle´c
o sobie. Co si˛e stanie, gdy ludzie zaczn ˛
a podejrzewa´c, ˙ze przywołujesz ich zwierz˛eta?
37
— Nie boj˛e si˛e ludzi. S ˛
a głupi.
— O tak, ale potrafi ˛
a by´c bardzo pot˛e˙zni w swej miło´sci i nienawi´sci. Czy ojciec
nadał ci jakie´s imi˛e?
— Jestem Sybel. Chyba nie musiała´s mnie o to pyta´c.
Szare oczy u´smiechn˛eły si˛e lekko.
— Oczywi´scie. Moje ptaki s ˛
a wsz˛edzie. Ale jest ró˙znica mi˛edzy imieniem pozna-
nym a imieniem zdradzonym przez wła´sciciela. Sama wiesz. Ja mam na imi˛e Maelga.
A imi˛e dziecka? Czy dasz mi jego imi˛e jako dar?
Sybel u´smiechn˛eła si˛e.
— Tak. Chciałabym da´c ci jego imi˛e. To Tamlorn. — Spojrzała na malca, a włosy
barwy ko´sci słoniowej połaskotały go po pulchnej twarzyczce. — Tamlorn. Mój Tam —
szepn˛eła i Tamlorn za´smiał si˛e gło´sno.
I tak Maelga ukradła krow˛e, ale w zamian podło˙zyła pier´scie´n z klejnotem, a ludzie
przez długie miesi ˛
ace z nadziej ˛
a zostawiali otwarte wrota do obór. Tamlorn rósł silny,
jasnowłosy i szarooki; ´smiał si˛e i krzyczał w´sród nieruchomych białych hal, dra˙znił
cierpliwe zwierz˛eta i je karmił. Mijały lata; stał si˛e smukły i smagły; poznawał gór˛e
38
z synami pasterzy, wspinał si˛e w´sród mgieł, przeszukiwał gł˛ebokie jaskinie, przynosił
do domu rude lisy, ptaki i dziwne zioła dla Maelgi. Sybel nie przerywała swych po-
szukiwa´n Liralena; przywoływała go nocami, czasem znikała na całe dnie i wracała ze
starymi, zdobionymi w klejnoty ksi˛egami o ˙zelaznych okuciach — ksi˛egami, które mo-
gły przechowywa´c jego imi˛e. Maelga kpiła z niej, ˙ze kradnie, ale Sybel odpowiadała
z roztargnieniem:
— Od małych magików, którzy nie wiedz ˛
a, jak z nich korzysta´c. Musz˛e mie´c Lira-
lena. To moja obsesja.
— Pewnego dnia nie odró˙znisz wielkiego maga od małego magika — ostrzegła
Maelga.
— I co? Ja tez jestem wielka. Musz˛e mie´c Liralena. Pewnego wieczoru, dwana´scie
lat od dnia. kiedy Coren przyniósł jej Tamlorna, Sybel zeszła do gł˛ebokiej zimnej ja-
skini, któr ˛
a Myk zbudował dla smoka Gylda. Jaskinia le˙zała za wst ˛
a˙zk ˛
a rzeki, a drzewa
wokół niej rosły ogromne i nieruchome jak kolumny podpieraj ˛
ace hale ciszy. Przeszła
po trzech kamieniach do wodospadu i wsun˛eła si˛e za kurtyn˛e wody, która spływała jej
po twarzy jak łzy. W jaskini było ciemno i wilgotno niczym w sercu góry; zielone oczy
39
Gylda błyszczały jak klejnoty. Wielkie zwini˛ete cielsko tworzyło cie´n na tle bardziej
mrocznego cienia. Sybel stała przed nim jak smukły biały płomie´n w ciemno´sci. Spoj-
rzała w nieruchome oczy.
Tak?
My´sli powstały powolne i bezkształtne niby b ˛
abel w umy´sle smoka; b ˛
abel p˛ekł w su-
chym, pergaminowym szele´scie jego głosu.
Min˛eło ju˙z tysi ˛
ac lat, odk ˛
ad zasn ˛
ałem na złocie, które odebrałem ksi˛eciu Sirkelo-
wi. Zasn ˛
ałem, patrz ˛
ac w jego otwarte oczy, patrz ˛
ac na jego krew spływaj ˛
ac ˛
a powoli na
monet˛e, potem drug ˛
a, i kolejn ˛
a zbieraj ˛
ac ˛
a si˛e na szyjce pucharu.
Szept ucichł. Zapadła
cisza, a˙z kolejny b ˛
abel uformował si˛e i p˛ekł. ´
Sni˛e o tym złocie, budz˛e si˛e, ˙zeby je zo-
baczy´c, i nie ma go. . . Budz˛e si˛e na zimnym kamieniu. Pozwól mi odlecie´c i zebra´c je
znowu.
Sybel wstała bezgło´snie, jak kamie´n wyrastaj ˛
acy z kamienia. Po chwili odpowie-
działa:
Polecisz, a ludzie ci˛e zauwa˙z ˛
a i ze zgroz ˛
a przypomn ˛
a sobie twoje czyny. Przyjd ˛
a, aby
zniszczy´c mój dom. i zobacz ˛
a złoto płon ˛
ace w sło´ncu, a wtedy nic ju˙z ich nie powstrzyma.
40
Nie,
odparł Gyld. Polec˛e noc ˛
a i zbior˛e je w tajemnicy, a je´sli kto´s mnie zobaczy,
w tajemnicy zabij˛e.
Wtedy przyjd ˛
a i zabij ˛
a nas oboje. A co b˛edzie z Tamem? Nie.
Wielkie cielsko si˛e poruszyło. Poczuła ciepłe tchnienie oddechu.
Byłem ju˙z stary i zapomniany, kiedy Mistrz zbudził mnie mym imieniem w´sród pu-
stych ˙zył Eldu. wyrwał z marze´n pie´sni ˛
a o moich czynach. . . Przyjemnie było znowu
by´c tematem pie´sni. . . Przyjemnie jest słysze´c swoje imi˛e od ciebie, ale musz˛e odzyska´c
moje słodkie złoto. . .
My´sli odleciały, pr˛edkie i zwinne jak w ˛
a˙z, zsun˛eły si˛e w jaskini˛e ´swiadomo´sci,
w ciemny labirynt umysłu. Szybki jak woda wsi ˛
akaj ˛
aca w ziemi˛e, ukradkowo jak czło-
wiek grzebi ˛
acy człowieka w blasku ksi˛e˙zyca, smok poniósł swoje imi˛e w regiony zapo-
mniane, gdzie był bezimienny nawet dla siebie. Ale była tam przed nim, czekała przed
ostatnimi wrotami umysłu. Stała mi˛edzy fragmentami wspomnie´n, zabójstw, ˙z ˛
adz, na
wpół zjedzonych posiłków.
Je´sli chcesz tego tak mocno, wymy´sle jaki´s sposób. Nic nie rób. ale b ˛
ad´z cierpliwy.
Pomy´sl˛e.
41
Oddech musn ˛
ał j ˛
a raz jeszcze i my´sli raz jeszcze wezbrały w ciemnej jaskini.
Zrób dla mnie to jedno. B˛ed˛e cierpliwy.
Wyszła z groty, a krople wody błyszczały w jej włosach. Wci ˛
agn˛eła do płuc chłodne
nocne powietrze. Pomy´slała o smoku w locie — gładkim płomieniu w ruchu, o gł˛e-
bokich, spokojnych jeziorach oczu Czarnego Łab˛edzia, o wspomnieniach rozbitego
umysłu smoka, o połamanych głowniach jego ˙z ˛
adz, stopionych z jej własnymi. Wte-
dy, w ciemno´sci, usłyszała za sob ˛
a szelest. Wyczuła, ˙ze kto´s j ˛
a obserwuje.
— Maelga?
Ale ˙zaden głos, ˙zaden umysł jej nie odpowiedział. Czarne drzewa wyrastały wo-
kół jak monolity i przesłaniały gwiazdy. Szelest wtopił si˛e w cisz˛e jak oddech wiatru.
Wróciła do domu ze zmarszczk ˛
a mi˛edzy brwiami.
Kilka dni pó´zniej odwiedziła Maelg˛e. Usiadła na skórze przy kominku i obj˛eła ko-
lana r˛ekami, a staruszka wpatrywała si˛e w jej twarz, mieszaj ˛
ac zup˛e.
— W lesie jest co´s bez imienia.
— Boisz si˛e tego? — spytała Maelga.
Sybel spojrzała na ni ˛
a zaskoczona.
42
— Oczywi´scie, ˙ze nie. Ale jak mog˛e to przywoła´c, skoro nie ma imienia? To dziw-
ne. Nie przypominam sobie, ˙zebym gdzie´s czytała o bezimiennej bestii. Co gotujesz?
Gdybym ju˙z nie była głodna, zgłodniałabym od samego zapachu.
— Grzyby — odparła Maelga. — Cebul˛e, szałwi˛e, rzep˛e, kapust˛e, pietruszk˛e, buraki
i co´s, co przyniósł mi Tam, a co nie ma nazwy.
— Pewnego dnia Tam otruje nas wszystkich — mrukn˛eła Sybel.
Oparła l´sni ˛
ac ˛
a głow˛e o kamie´n i westchn˛eła. Maelga zerkn˛eła na ni ˛
a.
— Co to jest? Czy to ma nazw˛e?
Sybel zadr˙zała.
— Nie wiem. Ostatnio jestem bardzo niespokojna, ale sama nie wiem, czego chc˛e.
Czasami lec˛e z Terem w jego my´slach, kiedy poluje. Nie potrafi lecie´c tak wysoko, jak
bym chciała, ani tak pr˛edko, chocia˙z ziemia ucieka pod nami, a on wznosi si˛e wy˙zej
ni˙z szczyt Eldu. . . Jestem z nim, kiedy zabija. Dlatego tak bardzo pragn˛e Liralena. Mo-
głabym wsi ˛
a´s´c na jego grzbiet i polecieliby´smy daleko, daleko w zachodz ˛
ace sło´nce,
w ´swiat gwiazd. Chc˛e. . . Chc˛e czego´s wi˛ecej ni˙z mój ojciec, a nawet mój dziadek, ale
nie wiem, co to jest.
43
Maelga spróbowała zupy, na jej chudych palcach zamrugały klejnoty.
— Pieprz — stwierdziła. — I tymianek. Ledwie wczoraj przyszła do mnie młoda
kobieta. Chciała zastawi´c pułapk˛e na m˛e˙zczyzn˛e o słodkim u´smiechu i gibkich ramio-
nach. Była głupia. Nie dlatego ˙ze go pragn˛eła, ale dlatego ˙ze pragn˛eła czego´s wi˛ecej.
— Pomogła´s jej?
— Dałam je j szkatułk˛e słodkiego zapachu. A teraz przez reszt˛e swego ˙zycia b˛edzie
nieszcz˛e´sliwa i zazdrosna.
Przyjrzała si˛e opartej o kamienie Sybel z czarnymi oczami ukrytymi pod powiekami;
westchn˛eła.
— Moje dziecko, czy mog˛e co´s dla ciebie zrobi´c?
Sybel otworzyła oczy i u´smiechn˛eła si˛e lekko.
— Czy powinnam doda´c do swojej kolekcji m˛e˙zczyzn˛e? Mogłabym. Potrafi˛e przy-
woła´c ka˙zdego, kogo zechc˛e. Ale nie ma takiego, którego bym chciała. Czasami zwie-
rz˛eta robi ˛
a si˛e niespokojne, ´sni ˛
a o dniach ucieczek, przygód, o zdobywaniu m ˛
adro´sci,
o d´zwi˛eku swych imion wymawianych z podziwem i lekiem. Te dni min˛eły. Niewielu
pami˛eta ich imiona, ale one wci ˛
a˙z o tym ´sni ˛
a. . . A ja wspominam, jak si˛e uczyłam,
44
jak mój ojciec, a potem ty i Tam zwracali´scie si˛e do mnie moim imieniem. . . My´sl˛e. . .
My´sl˛e, ˙ze na par˛e dni chciałabym pod ˛
a˙zy´c t ˛
a górsk ˛
a ´scie˙zk ˛
a w dziwny, niezrozumiały,
´swiat.
— Wi˛ec id´z, dziecko — zach˛eciła j ˛
a Maelga. — Id´z.
— Mo˙ze pójd˛e. Ale kto b˛edzie dogl ˛
adał zwierz ˛
at?
— Wynajmij jakiego´s magika.
— Dla Tera? ˙
Zaden magik go nie utrzyma. Ja umiałam to zrobi´c ju˙z w wieku Tama.
Szkoda, ˙ze Tam nie jest w połowie magiem. Ale jest tylko w połowie królem.
— Mam nadziej˛e, ˙ze nigdy mu tego nie powiedziała´s.
— Czy jestem głupia? Co by mu przyszło z tej wiedzy? Takie marzenie uczyniłoby
go nieszcz˛e´sliwym. W ´swiecie na dole mogłoby go nawet zabi´c. Lepiej dla niego, kiedy
bawi si˛e z chłopcami pasterzy, poluje na lisy, a kiedy doro´snie, po´slubi jak ˛
a´s pi˛ekn ˛
a
dziewczyn˛e z gór.
Westchn˛eła znowu. Zmarszczyła lekko białe brwi, a potem wyprostowała si˛e nagle,
zaskoczona, kiedy drzwi odskoczyły. Tam patrzył na ni ˛
a w napi˛eciu; pot błyszczał mu
na czole, a jasne włosy lepiły si˛e kosmykami do zarumienionej twarzy.
45
— Sybel. . . Smok. . . zranił człowieka. . . Chod´z szybko. . .
I umkn ˛
ał jak zaj ˛
ac.
Sybel wybiegła za nim, stan˛eła przed chat ˛
a nieruchomo jak drzewo i jednym szyb-
kim błyskiem imienia smoka pochwyciła jego my´sli.
Gyld
.
Poczuła go — zwini˛etego w ciemno´sci w wilgotnej jaskini; w jego umy´sle wirowa-
ły my´sli o locie, o skarbie, o bladej twarzy człowieka wpatrzonego z otwartymi ustami
w lec ˛
ac ˛
a besti˛e, a potem nagle ukrytej za wzniesionymi r˛ekami. Mrukn˛eła co´s, zdziwio-
na.
— O co chodzi? — spytała Maelga, niespokojnie składaj ˛
ac r˛ece.
Sybel odzyskała swoje my´sli.
— Gyld poleciał, by odzyska´c złoto, zobaczył go jaki´s człowiek i Gyld go zaatako-
wał.
— Och, nie. Kochanie. . . — Maelga wbiła w twarz bel swe czujne spojrzenie. —
Znasz go.
— Znam — odparła powoli Sybel i niepokój błysn ˛
ał w jej oczach. — To Coren
z Sirle.
Rozdział 2
Sybel i Tam przenie´sli Corena do domu z białego kamienia, a Maelga pod ˛
a˙zała za
nimi, niespokojnie szarpi ˛
ac długimi palcami splatane loki. Wokół zwierz˛eta przesuwa-
ły si˛e, pomrukiwały, patrzyły. . . Tam paplał bez tchu, podtrzymuj ˛
ac ci˛e˙zkie ramiona
Corena.
— Schodziłem z domu Nyla, p˛edzili´smy owce do zagrody, a one tłoczyły si˛e przy
płocie i patrzyły w gór˛e przera˙zone. Nie wiedzieli´smy czemu, dopóki nie ujrzeli´smy
Gylda; był jak wielki ognisty li´s´c, zielony płomie´n ze zlotem i klejnotami w szponach.
Pobiegłem do domu, ale ciebie nie było, wi˛ec p˛edziłem ju˙z do domu Maelgi, kiedy
47
zobaczyłem, ˙ze kto´s przygl ˛
ada si˛e Gyldowi, patrzy na niego. Gyld zatoczył kr ˛
ag i run ˛
ał
w dół. Ten człowiek rzucił si˛e na ziemi˛e, a Gyld przejechał mu po plecach pazurami.
My´sl˛e, ˙ze Nyl widział Gylda. . . Gdzie go poło˙zymy?
— Nie wiem — odparła Sybel. — Przykro mi, ˙ze jest ranny, ale nie powinien tu
przyje˙zd˙za´c. To cz˛e´sciowo moja wina, bo mogłam Gyldowi pozwoli´c zebra´c swoje zło-
to. Połó˙zmy go na stole, ˙zeby Maelga mogła obejrze´c mu plecy. Przynie´s poduszk˛e.
Z gładkiego polerowanego blatu zrzuciła swoje hafty i tam uło˙zyli Corena. Otworzył
oczy, gdy Tam wsuwał mu poduszk˛e pod głow˛e. Plecy, okryte skórzana kamizel ˛
a, miał
poszarpane i poznaczone ´sladami szponów; płomienne włosy pokrywały strumyczki
krwi. Tam przygl ˛
adał mu si˛e, marszcz ˛
ac brwi na smagłej twarzy.
— B˛edzie ˙zył? — szepn ˛
ał.
— Nie wiem — powiedziała Sybel.
Coren odnalazł wzrokiem jej twarz i zobaczyła w jego oczach jaskrawy bł˛ekit, taki
sam jak w oczach Tera. U´smiechn ˛
ał si˛e do niej lekko. Szepn ˛
ał co´s, a Tam zarumienił.
— Co on powiedział?
Tam milczał przez chwil˛e, zaciskaj ˛
ac usta.
48
— ˙
Ze jeste´s okrutna, bo wypu´sciła´s na niego smoka — wyja´snił w ko´ncu. Przecie˙z
to nieprawda. Nie ma prawa tak mówi´c.
— Có˙z, mo˙ze ma — stwierdziła z namysłem Sybel. — W ko´ncu, kiedy przybył tu
pierwszy raz, wypu´sciłam na niego sokoła Tera.
— Był ju˙z tutaj? Kiedy?
Sybel delikatnie przesuwała r˛ekami po plecach Corena, rozchylała porwane ubranie.
— Przyniósł tutaj ciebie, po ´smierci twoich rodziców. I za to zawsze b˛ed˛e jego
dłu˙zniczk ˛
a. Przynie´s troch˛e wody i kł ˛
ab lnianej prz˛edzy, a potem zosta´n i rób, co ci
ka˙ze Maelga.
Maelga mruczała co´s z tyłu, obracaj ˛
ac pier´scienie na palcach.
— Jagody czarnego bzu. Ogie´n, woda, tłuszcz i wino.
— Wino?
— Moje nerwy nie s ˛
a ju˙z takie jak kiedy´s — wyja´sniła zakłopotana.
— Moje te˙z nie — szepn ˛
ał bole´snie Coren, le˙z ˛
ac bezwładnie pod r˛ekami Sybel.
Razem opró˙zniły butelk˛e wina, obmywaj ˛
ac i banda-˙zuj ˛
ac rannego, przycinaj ˛
ac mu
włosy. Uło˙zyły Corena w dawno nie u˙zywanym ło˙zu Ogama. Maelga, ze spl ˛
atanymi
49
lokami, opadła na fotel przy kominku. Sybel mru˙zyła czarne oczy, wpatrzona w zielone
płomienie.
— Po co tu przy jechał? — spytała cicho. — Na pewno po Tama. Ale to ja wychowa-
łam Tama. kocham go i nie oddam teraz ludziom, którzy chc ˛
a go wykorzysta´c w swych
rozgrywkach, powodowani nienawi´sci ˛
a. Nie! Nie jest tak m ˛
adry, jak my´slałam, skoro
przybył, by mnie o to prosi´c. Je´sli cho´c jednym słowem wspomni Tamowi o wojnie albo
tronie, ja. . . Nie, nie nakarmi˛e nim Gylda, ale co´s zrobi˛e.
Umilkła, a zielone płomienie ta´nczyły i migotały w gł˛ebinach jej oczu, długie włosy
opadały niczym srebrzysty, przetykany ogniem płaszcz. Maelga zasłoniła palcami oczy.
— Stara ju˙z jestem i zm˛eczona. . . — mrukn˛eła. — Taki pi˛ekny, prawdziwe ksi ˛
a-
˙z ˛
atko w´sród ludzi, z niebieskimi oczami i czarnymi rz˛esami dawnego władcy Sirle. Na
ramionach miał bitewne blizny.
Sybel zadr˙zała.
— Nie pozwol˛e, ˙zeby Tam został ranny w bitwie — szepn˛eła. Odwróciła si˛e i spoj-
rzała prosto w ˙zywe, przenikliwe oczy Maelgi.
50
— Mógłby by´c cenn ˛
a figur ˛
a w ich rozgrywkach. Je´sli bardzo im na nim zale˙zy, nie
zrezygnuj ˛
a tak łatwo.
— Wtedy b˛ed ˛
a mieli ze mn ˛
a do czynienia. Poprowadz˛e własn ˛
a gr˛e na własnych
zasadach. Mo˙ze min ˛
a´c wiele lat, nim władca Sirle znów zobaczy swego syna.
— Stary władca ju˙z nie ˙zyje. Najstarszy brat Corena, Rok, jest teraz władc ˛
a Sir-
le, władc ˛
a bogatej ziemi, obronnych twierdz i armii, która od stuleci zagra˙za królom
Eldwoldu. Moje dziecko — dodała Maelga zdziwiona — nigdy przedtem nie płakała´s.
— Och, jestem zła. — Sybel niecierpliwie otarła dłoni ˛
a oczy. Potem spojrzała na
l´sni ˛
ace od łez palce. — To dziwne. . . Ojciec mówił, ˙ze jeszcze przed moim urodzeniem
matka płakała, wygl ˛
adaj ˛
ac przez okno, ale nie wiedziałam, o co mu chodzi. Dlaczego
nie mog˛e po prostu rzuci´c Corena Gyldowi i zako´nczy´c tej sprawy? Ale znam jego imi˛e,
d´zwi˛ek jego głosu, porz ˛
adek jego słów. Jest głupcem, ale ˙zyje, ma oczy do patrzenia
i do płakania, r˛ece do noszenia dziecka i zabijania, serce do miło´sci i nienawi´sci, umysł,
którego u˙zywa na swój sposób. W swoim ´swiecie z pewno´sci ˛
a jest podziwiany.
— Dziecko — szepn˛eła Maelga. — Wszyscy jeste´smy z jednego ´swiata.
Sybel umilkła.
51
Przed snem zajrzała jeszcze do Corena. Tam ju˙z spał; wokół siebie czuła w ciem-
no´sciach nocy niejasne sny zwierz ˛
at, barwne i niezwykłe jak odpryski dawnych zapo-
mnianych opowie´sci. Podparty białymi kolumnami hol milczał pod jej cichymi kroka-
mi. Ogie´n przysn ˛
ał, skulony po´sród zw˛eglonych pulsuj ˛
acych głowni. Cicho otworzyła
drzwi i usłyszała, ˙ze Coren bredzi w gor ˛
aczce.
Odwrócił głow˛e, by spojrze´c na ni ˛
a w ´swietle zgarbionej ´swiecy obok łó˙zka. Oczy
migotały mu jak oczy Tera.
— Lodowa Pani — szepn ˛
ał. — On był tak pi˛ekny z ametystami i złotem w szponach,
ale mówi ˛
a, ˙ze nigdy, nigdy nie wolno spogl ˛
ada´c w twarz pi˛eknu. Ty te˙z jeste´s pi˛ekna,
biała jak ko´s´c słoniowa i diament, jak ogie´n. z oczami czarnymi jak serce Drede’a. . .
bardziej. . . Czarnymi jak czarne drzewa lasu Mirkon, gdzie królewski syn Arn zagin ˛
ał
na trzy dni i trzy noce i powrócił z białymi włosami. . . Czarne. . .
— Arn — powtórzyła cicho Sybel. — Sk ˛
ad znasz t˛e histori˛e? Jest zapisana tylko
w jednym miejscu, a ja mam klucz do tej ksi˛egi.
52
— Znam. — Zamrugał, jakby falowała przed nim niby płomie´n. Wyci ˛
agn ˛
ał do niej
r˛ek˛e i zaraz opu´scił, sycz ˛
ac z bólu. — Jestem ranny — stwierdził zdziwiony. Po czym
krzykn ˛
ał: — Rok! Ceneth!
— Cicho. Obudzisz Tama.
— Rok!
Poruszył si˛e niespokojnie, odwrócił od niej głow˛e i usłyszała jak gwałtownie wci ˛
aga
powietrze. Potem umilkł. Pochyliła si˛e nad nim, odgarn˛eła mu włosy z twarzy. Zmo-
czyła winem r˛ecznik i ocierała mu wilgotne czoło raz za razem, dopóki nie rozlu´znił
zaci´sni˛etych pi˛e´sci. Po oddechu poznała, ˙ze zasn ˛
ał.
Rankiem spała do pó´zna; nadal zm˛eczona wstała, by zajrze´c do zwierz ˛
at. Szła przez
rozległe podwórze otoczone murami, w stron˛e niewielkiego jeziorka, które Myk zbudo-
wał dla Czarnego Łab˛edzia. Dumny ptak pływał po nim bezgło´snie pod bł˛ekitnoszarym
niebem. Dzikie g˛esi i kaczki, uciekaj ˛
ace przez góry przed zim ˛
a, l ˛
adowały tutaj, aby
si˛e po˙zywi´c. Wielki łab˛ed´z podpłyn ˛
ał do niej, gdy stan˛eła na brzegu. Jego oczy były
niczym płynne złoto, a my´sli poszybowały ku niej jak d´zwi˛ek fletu.
Sybel, jeste´s ostatnio pi˛ekna jak lód roz´swietlony ksi˛e˙zycowym blaskiem.
53
Drwi ˛
acy u´smiech zamigotał w jej oczach.
Lód. . . Dzi˛ekuj˛e. Niczego ci nie brak?
Niczego. Ale s ˛
a w´sród nas inni, którzy nie wydaj ˛
a si˛e tak zadowoleni.
Wiem. Odwiedz˛e Gylda.
Kto zajmie si˛e ksi ˛
a˙z ˛
atkiem z Sirle? Słyszałem, ˙ze przyszedł, by odebra´c to, co
ofiarował.
Niczego mi nie odbierze. Niczego.
Tak?
— Wielki łab˛ed´z pływał przez chwil˛e w milczeniu. Kiedy ksi˛eciu Elonu, jesz-
cze dziecku, zagra˙zali wrogowie jego ojca, przeniosłem go przez noc i blask ksi˛e˙zyca
tam, gdzie ˙zaden człowiek nie potrafił go znale´z´c.
B˛ed˛e o tym pami˛eta´c. Dzi˛ekuj˛e.
Usłyszała wokół szelest li´sci i zobaczyła sokoła Tera. Wielkie szpony ptaka błysz-
czały w bladym ´swietle.
Wyczuwam co´s znajomego,
powiedział, a jego czyste, niebieskie jak lód oczy raz
jeszcze przypomniały jej Corena. Czy ka˙zesz mi zrzuci´c go z urwiska?
54
Nie. Odniósł ju˙z do´s´c ran. Wydaje mi si˛e, ˙ze przyszedł po. . .
— urwała, patrz ˛
ac
w bystre oczy. Jej umysł opró˙znił si˛e pr˛edko, jak woda spływaj ˛
aca mi˛edzy kamienie.
Ter nastroszył pióra na wietrze.
W˛edrowałem na r˛eku tego chłopca, słuchałem jego tajemnic, tego, co mówił noc ˛
a,
co zdradzał mi, gdy˙z nie mogłem odpowiedzie´c. Wiele lat sp˛edziłem w pałacach ludzi
i potrafi˛e zgadn ˛
a´c, po co przybyło ksi ˛
a˙z ˛
atko z Sirle.
Nie rób mu krzywdy,
zakazała Sybel. Dopóki ci˛e nie poprosz˛e. On my´sli. . . my´sli, ˙ze
nasłałam na niego Gylda.
Jakie ma znaczenie, co taki człowiek my´sli czy nie my´sli?
— zdziwił si˛e Ter.
Sybel milczała, we własnych my´slach szukaj ˛
ac odpowiedzi.
Ma znaczenie, stwierdziła w ko´ncu. Ale nie wiem dlaczego.
Sokół ucichł na długi czas. Czekała w bezruchu, a wiatr targał skrajem jej czarnej
sukni. I wtedy poczuła szarpni˛ecie w umy´sle, nagły oszałamiaj ˛
acy wzlot uciekaj ˛
acych
my´sli Tera, jak szybki lot sokoła ku dalekiemu niebu. Ale zachowała czysty umysł, oto-
czyła nim uciekaj ˛
ace. my´sli Tera niby kr ˛
ag, który otacza ziemi˛e i powietrze, zawsze
tu˙z poza zasi˛egiem ptaka. I wreszcie jego lot załamał si˛e, zwolnił i zawirował w dół ku
55
tl ˛
acemu si˛e ognistemu porywowi gniewu i mocy. który narastał w Sybel, a˙z jej ´sci˛egna
napi˛eły si˛e niczym struny harfy, a serce stan˛eło w ogniu od gor ˛
acej krwi Tera. A jednak
wci ˛
a˙z w samym j ˛
adrze umysłu trwał chłodny niesko´nczony pier´scie´n spokoju, kryj ˛
acy
jej własne imi˛e, którego Ter nie mógł dosi˛egn ˛
a´c. Poddał si˛e wreszcie, jego my´sli cof-
n˛eły si˛e niby fala, a ona odetchn˛eła powoli. Rozci ˛
agn˛eła wargi w lekkim tryumfuj ˛
acym
u´smieszku.
Po co w ogóle próbujesz?
— spytała.
Dla dobra chłopca. Gdyby´s si˛e załamała, ja bym zabił.
Przecie˙z ty mnie powstrzymałe´s przed zrzuceniem go ze szczytu góry.
Teraz tego ˙załuj˛e.
Nie pozwol˛e mu odej´s´c st ˛
ad z Tamem.
Ja te˙z nie
, zapewnił Ter.
Gdy Sybel wracała do domu, wielka, czarna, zielonooka kocica Moriah zeskoczyła
z drzewa jak cie´n. Przez chwil˛e szła u jej boku, a Sybel gładziła palcami aksamitn ˛
a
sier´s´c.
56
Jest takie zakl˛ecie
, powiedziała wreszcie kocica słodkim, jedwabistym głosem. Moja
dawna pani je znała. Zakl˛ecie rozpuszcza człowieka tak dokładnie, ˙ze pozostaj ˛
a tylko
pier´scienie, które miał na r˛ekach.
Maeldze by si˛e to nie spodobało, odparła Sybel. Niczego ci nie brak?
Maelga te˙z robiła wiele rzeczy.
Ale nigdy nie rozpu´sciła człowieka.
Sybel zatrzymała si˛e nagle, zniecierpliwiona.
Zreszt ˛
a, po co w ogóle o tym my´sle´c? Ja te˙z tego nie zrobi˛e. Mój ojciec i dziadek nic
lubili ludzi, ale nigdy ich nie zabijali. Nie potrafiłabym zabi´c człowieka.
Ja mog˛e.
Wystarczy go nastraszy´c.
Cyrin czekał na ni ˛
a przed drzwiami; jego czerwone, szczere oczka migotały w je-
siennym sło´ncu.
Jak my´slisz, co powinnam zrobi´c z tym człowiekiem?
— zapytała.
Odyniec sapał przez chwil˛e pod srebrzyst ˛
a szczecin ˛
a.
Sie´c słów jest silniejsza ni˙z sie´c ze sznura
, powiedział w ko´ncu.
A wi˛ec?
57
A wi˛ec ten człowiek rozmawia teraz z Tamem, a j˛ezyk ma niczym słodkousty harfiarz.
Serce Sybel zatrzepotało nagle jak skrzydła której´s z goł˛ebic Maelgi. Weszła do
domu i pobiegła do pokoju Ogama. Otworzyła drzwi. Tam odwrócił si˛e i spojrzał na
ni ˛
a, dziwnie zarumieniony. Oczy miał zamglone, jakby zmagał si˛e w my´slach z czym´s
niezrozumiałym.
— On mówi. . . — urwał i przełkn ˛
ał ´slin˛e. — On mówi, ˙ze jestem synem króla
Eldwoldu.
Sybel stała nieruchomo przy drzwiach. Gor ˛
acy rozbłysk ˙zalu wezbrał w niej, p˛ekł
i odpłyn ˛
ał.
— Tam, zostaw go na chwil˛e — powiedziała cicho. — Musi odpocz ˛
a´c.
Chłopiec wstał, nie odrywaj ˛
ac od niej wzroku.
— Powiedział. . . Czy to prawda, Sybel? Powiedział. . . Nigdy mi tego nie mówiła´s.
Wyci ˛
agn˛eła r˛ek˛e i pogładziła jego smagł ˛
a twarz.
— Porozmawiam z tob ˛
a za chwil˛e. Teraz nie mog˛e. Prosz˛e.
Wyszedł, cicho zamykaj ˛
ac za sob ˛
a drzwi. Usiadła na fotelu obok łó˙zka i ukryła
twarz w dłoniach. Po chwili spomi˛edzy palców dobiegł jej szept:
58
— Powiedziałe´s, ˙ze mam go kocha´c. Wi˛ec kochałam jak nikogo w moim ´swiecie.
Teraz chcesz mi go odebra´c, u˙zy´c w swoich wojennych grach. Powiedz mi wi˛ec które
z nas ma serce z lodu?
Coren nie odpowiadał. Potem wymruczał co´s i gor ˛
ac ˛
a r˛ek ˛
a dotkn ˛
ał jej dłoni.
— Prosz˛e, spróbuj zrozumie´c. Płaczesz?
— Nie płacz˛e!
Cofn ˛
ał r˛ek˛e, a Sybel spojrzała na niego, gdy le˙zał tak w ciepłym porannym sło´ncu,
z oczami wci ˛
a˙z błyszcz ˛
acymi od gor ˛
aczki i z obna˙zonymi plecami.
— I co takiego powinnam zrozumie´c? ˙
Ze je´sli dałe´s mi Tama. abym go wychowała
i kochała, to teraz wydaje ci si˛e, ˙ze mo˙zesz przyby´c, kiedy zechcesz, i mi go odebra´c?
Nie nale˙zy do ciebie, nie masz do niego prawa, poniewa˙z nie jest synem Norrela, tylko
Drede’a. Maelga zdradziła mi to dwana´scie lat temu. Kocham go i nie oddam ani tobie,
ani Drede’owi. Nie b˛edzie pionkiem w waszej grze o władz˛e. Kiedy st ˛
ad odejdziesz,
powiedz to swojemu bratu, Rokowi. I nie pozwól, aby przysłał ci˛e znowu. Oprócz mnie
s ˛
a tu inni, którzy ciebie nie lubi ˛
a, i nast˛epnym razem nie potraktuj ˛
a łagodnie.
Coren, bezwładny w ło˙zu Ogama, przez chwil˛e rozwa˙zał jej słowa.
59
— Jak tylko mnie zobaczyła´s, wiedziała´s, po co przybyłem — rzekł w ko´ncu. —
A jednak opatrzyła´s mi plecy i ´sci˛eła´s włosy, wi˛ec ju˙z za pó´zno, ˙zebym si˛e ciebie bał.
Je´sli odejd˛e st ˛
ad bez tego, po co przyjechałem, Rok wy´sle mnie z powrotem. Wierzy we
mnie. — Umilkł znowu, a potem u´smiechn ˛
ał si˛e do niej. — Przysłał mnie tu nie tylko
po Tama. Ciebie, Sybel, tak˙ze mam przywie´z´c do Sirle.
Spojrzała na niego zdumiona.
— Oszalałe´s.
Ostro˙znie pokr˛ecił głow ˛
a.
— Nie. Jestem najm ˛
adrzejszy z moich braci. Było nas siedmiu, pozostało ju˙z sze-
´sciu.
— Sze´sciu. . .
— Tak, a wszystko, co ma Drede, to jeden syn, którego nigdy nie widział. Dziwisz
si˛e, ˙ze mo˙ze si˛e nas obawia´c?
— Nie. Sze´sciu szale´nców w Sirle, a najm ˛
adrzejszy z nich to ty; nawet mnie to
troch˛e przera˙za. Tamtej nocy, gdy przywiozłe´s Tama, my´slałam, ˙ze jeste´s m ˛
adry, bo
wiedziałe´s o niezwykłych rzeczach. Ale w tej sprawie jeste´s głupcem.
60
— Wiem. — Coren mówił cicho, lecz co´s zmieniło si˛e w jego twarzy. Odwrócił od
niej wzrok, przywołuj ˛
ac wspomnienia. — Widzisz, kochałem Norrela. Wiesz co nie-
co o miło´sci. A Drede go zabił. Tak, w tej sprawie jestem głupcem. Wiem co nieco
o nienawi´sci.
Sybel nabrała tchu.
— Przykro mi, ale nie interesuje mnie twoja nienawi´s´c. Do Tama nie masz ˙zadnych
praw i nie mo˙zesz go zabra´c.
— Rok przysłał mnie, abym kupił twoje umiej˛etno´sci.
— Nie maj ˛
a ceny, któr ˛
a mógłby´s zapłaci´c.
— Czego by´s chciała, na całym ´swiecie?
— Niczego.
— Nie. . . — Spojrzał na ni ˛
a. — Powiedz mi. Kiedy patrzysz w gł ˛
ab swego serca,
sama, czego pragniesz? Powiedziałem ci ju˙z, czego ja pragn˛e.
— ´Smierci Drede’a?
— Czego´s wi˛ecej: jego władzy, nadziei, a potem ˙zycia. Sama widzisz, jakim jestem
głupcem. A ty czego pragniesz?
61
Milczała przez chwil˛e.
— Szcz˛e´scia Tama — odparła w ko´ncu. — I Liralena.
Coren rozci ˛
agn ˛
ał usta w u´smiechu.
— Liralen. Cudowny, białoskrzydły ptak. którego ksi ˛
a˙z˛e Neth schwytał tu˙z przed
´smierci ˛
a. Widziałem to w swoich snach, bo miewałem sny o wszystkich twoich zwie-
rz˛etach. Ale nigdy nie ´sniłem o tobie. Nie wiedziałem o tobie. Czy mo˙zesz schwyta´c
tego ptaka, Sybel? Tak niewielu to si˛e udało.
— A mo˙zesz mi go da´c?
— Nie. Mog˛e da´c ci co´s innego; miejsce u władzy w krainie, gdzie władza jest
bezgraniczna, a zaszczyty niezrównane. Czy to wszystko, czego pragniesz? ˙
Zy´c tutaj,
na tej górze, odzywa´c si˛e tylko do zwierz ˛
at, które ˙zyj ˛
a snami o swojej przeszło´sci, i do
Tama, który ma przyszło´s´c, jakiej ty mie´c nie mo˙zesz? Jeste´s zwi ˛
azana regułami swego
ojca, ˙zyjesz jego ˙zyciem. Pozostaniesz tu, zestarzejesz si˛e i umrzesz, ˙zyj ˛
ac dla innych,
którzy ci˛e nie potrzebuj ˛
a. Pewnego dnia Tam nie b˛edzie ci˛e potrzebował. Co w latach,
jakie nadejd ˛
a, pozostanie ci z ˙zycia, prócz ciszy, która nie ma znaczenia, staro˙zytnych
imion, których nie wymawia si˛e ju˙z poza tymi murami? Z kim b˛edziesz si˛e ´smiała,
62
kiedy Tam doro´snie? Kogo b˛edziesz kocha´c? Liralena? To tylko sen. Pomy´sl o ´swiecie,
który rozpo´sciera si˛e poza t ˛
a gór ˛
a.
Nie odpowiadała. Kiedy nie poruszyła si˛e. wyci ˛
agn ˛
ał r˛ek˛e i odsun ˛
ał pasma jej wło-
sów, by zobaczy´c nieruchom ˛
a jasna twarz.
— Sybel — szepn ˛
ał.
Podniosła si˛e nagle. Wybiegła do ogrodu, szła w zamy´sleniu jak ´slepa pod czerwo-
nolistnymi drzewami i ciemnymi sosnami. Po chwili Tam dogonił j ˛
a bezszelestnie jak
le´sne zwierz˛e i obj ˛
ał. Drgn˛eła.
— Czy to prawda? — szepn ˛
ał.
Kiwn˛eła głow ˛
a.
— Tak.
— Nie chce st ˛
ad odchodzi´c.
— Wi˛ec nie odejdziesz. — Pogładziła go po jasnych włosach, które odziedziczył po
rodzinie matki, a potem westchn˛eła lekko. — Nie pami˛etam, ˙zebym kiedy´s tak cierpiała.
I zapomniałam porozmawia´c z Gyldem.
— Sybel. . .
63
— Słucham.
Nie mógł znale´z´c wła´sciwych słów.
— Powiedział. . . powiedział, ˙ze uczyni mnie królem Eldwoldu.
— Chce ci˛e wykorzysta´c, chce zyska´c władze dla siebie i swojej rodziny.
— Powiedział, ˙ze ludzie mnie szukaj ˛
a, by sprzeda´c. . . sprzeda´c mojemu ojcu. . . ˙ze
musze by´c ostro˙zny. Powiedział, ˙ze Sirle mo˙ze mnie ochroni´c.
— Zastanawiam si˛e jak. Przegrali z Drede’em na równinie Terbrec.
— My´sl˛e. . . Powiedział, ˙ze jest tam miejsce dla nas obojga, wa˙zne miejsce w tym
´swiecie w dole. . . je´sli tylko zechcemy. Nie wiem, czy chce zosta´c królem. Nie wiem,
kim jest król, ale powiedział, ˙ze b˛ed˛e miał pi˛ekne konie, białe sokoły i. . . Sybel, sam nie
wiem, co mam robi´c! B˛ed˛e chyba wtedy kim´s innym ni˙z Tam, który pasie owce i wspina
si˛e po skałach z Nylem. — Spojrzał na ni ˛
a błagalnie; jego ciemne oczy błyszczały. Gdy
nie odpowiadała, chwycił j ˛
a za ramiona i potrz ˛
asn ˛
ał lekko, z rozpacz ˛
a. — Sybel. . .
Na chwil˛e zasłoniła oczy.
— To jest jak sen. Tam, ode´sl˛e go wkrótce, zapomnimy o nim i rzeczywi´scie b˛edzie
to snem.
64
— Ode´slij go jak najszybciej.
— Tak zrobi˛e.
Pu´scił j ˛
a, ju˙z uspokojony. Nagle spojrzała na niego, jakby zobaczyła go po raz
pierwszy: wysok ˛
a posta´c, obietnic˛e szerokich ramion, gr˛e mi˛e´sni twardych od wspi-
naczki. Stał przed ni ˛
a w napi˛eciu.
— Wkrótce — szepn˛eła.
Skin ˛
ał głow ˛
a, a potem szedł obok, bosymi nogami kopał szyszki, zatrzymywał si˛e,
by spojrze´c tam, gdzie co´s ukrytego w poszyciu uciekło pr˛edko.
— Co zrobisz ze złotem Gylda? — zapytał. — Przyniósł ju˙z wszystko?
— W ˛
atpi˛e. B˛ed˛e musiała pozwoli´c mu na latanie noc ˛
a.
— Ja to przynios˛e. . . Nyl i ja. . .
U´smiechn˛eła si˛e nagle.
— Och, Tam, jeste´s taki niewinny.
— Nyl nie zabierze tego złota!
— Nie, ale te˙z o nim nie zapomni. Złoto jest straszne i pot˛e˙zne. To stwórca królów.
Odwrócił si˛e szybko.
65
— Nawet nie chc˛e my´sle´c o tym słowie. — Przystan ˛
ał, by zajrze´c w dziupl˛e drze-
wa. — W zeszłym roku było tu gniazdo z niebieskimi jajami. . . Sybel, chciałbym by´c
twoim synem. Wtedy mógłbym rozmawia´c z Terem, Cyrinem i Gulesem, i nikt. . . nikt
nie mógłby mnie stad zabra´c.
— Nikt ci˛e nie zabierze. Sokół Ter i tak by Corenowi nie pozwolił.
— Co mo˙ze zrobi´c? Zabije Corena? Zabił dla Aera. Powstrzymasz go przed tym? —
zapytał nagle, a ona nie odpowiedziała. — Sybel. . .
— Tak!
— Wiesz, chciałbym, ˙zeby´s go powstrzymała — rzekł cicho. — Ale wolałbym, ˙zeby
nie przyje˙zd˙zał. Jest. . . Chciałbym, ˙zeby nie przyje˙zd˙zał!
Odbiegł od niej, szybki i cichy jak kot po´sród lasu. Patrzyła, jak znika mi˛edzy drze-
wami, a jesienne wiatry pognały nagle jego ´sladem. Usiadła na powalonym pniu i spu-
´sciła głow˛e. Pot˛e˙zna, delikatna i ciepła sylwetka osłoniła ja od wiatru. Podniosła głow˛e
i spojrzała w spokojne złociste oczy lwa Gulesa.
Co si˛e stało, Biała Pani?
Ukl˛ekła, obj˛eła lwa ramionami i ukryła twarz w jego grzywie.
66
Chciałabym mie´c skrzydła, ˙zeby odlecie´c st ˛
ad, odlecie´c i nigdy nie wróci´c!
Co ci˛e niepokoi, pot˛e˙zne dzieci˛e Ogama? Có˙z mo˙ze ci˛e niepokoi´c? Co takiego mógł
powiedzie´c kto´s tak niewa˙zny jak Coren z Sirle, ˙ze tak ci˛e to dotkn˛eło?
Przez chwil˛e nie odpowiadała. Wreszcie szepn˛eła, zaciskaj ˛
ac palce na złocistym,
spl ˛
atanym futrze:
Zabrał moje serce i zaproponował mi je z powrotem. A ja my´slałam, ˙ze jest niegro´z-
ny.
Długo siedziała w´sród drzew, kiedy lew Gules ju˙z odszedł. Niebo pociemniało, ze-
schłe li´scie wirowały wokół niej w niesko´nczonych kr˛egach. Wiatr był zimny jak metal
okutych ksi ˛
ag. Dmuchał znad ´snie˙znego szczytu Eldu, poprzez wilgotne, chłodne mgły,
by j˛ecze´c po´sród wielkich drzew w jej ogrodzie. Wspominała Tama biegn ˛
acego z nagi-
mi ramionami i boso po słodkiej, letniej trawie, Tama krzycz ˛
acego na wielkie jastrz˛ebie,
gdy głos górskich dzieci odpowiadał mu jak echo. A potem jej my´sli odpłyn˛eły ku mil-
cz ˛
acym komnatom w wie˙zach magów, sk ˛
ad wykradała ksi˛egi. Słuchała, jak magowie
kłóc ˛
a si˛e ze sob ˛
a, patrzyła, jak pracuj ˛
a, a potem u´smiechała si˛e i odchodziła w ciszy,
unosz ˛
ac staro˙zytne cenne tomy, zanim zdali sobie spraw˛e, ˙ze kto´s si˛e zjawił.
67
— Czego chcesz? — szepn˛eła do siebie bezradnie, ale kiedy przemówiła, wiedziała,
˙ze spo´sród cieni i drzew obserwuje j ˛
a co´s bez imienia.
Wstała powoli. Wiatr sun ˛
ał obok niej, szybki i pusty. Czekała w milczeniu, z umy-
słem jak nieruchome jezioro — szukała zmarszczki innego umysłu. Wreszcie, nie szep-
n ˛
awszy nawet o swoim odej´sciu, to co´s znikn˛eło. Odwróciła si˛e wolno i poszła do domu.
Coren zwrócił ku niej głow˛e. Dostrzegła ciemne linie bólu pod oczami i suche wargi.
Usiadła obok i pogładziła go po twarzy.
— Nie mo˙zesz umrze´c w moim domu — szepn˛eła. — Nie chc˛e, by twój głos prze-
´sladował mnie noc ˛
a.
— Sybel..
— Powiedziałe´s ju˙z wszystko, teraz słuchaj. Mog˛e w tym domu zestarze´c si˛e i po-
marszczy´c jak ksi˛e˙zyc, ale nie zapłac˛e za swoja wolno´s´c szcz˛e´sciem Tama. Widziałam,
jak krzycz ˛
ac rado´snie, biegnie po ł ˛
akach z sokołem Terem na dłoni. Widziałam, jak no-
c ˛
a ´sni o niczym, obejmuj ˛
ac ramionami Moriah i Gulesa. Nie pojad˛e z tob ˛
a do Sirle, by
zobaczy´c go skrzywdzonego, wykorzystanego przez ludzi, zdumionego pust ˛
a obietnica
władzy; b˛edzie nara˙zony na nienawi´s´c, kłamstwa i wojny, których nie zrozumie. Mo˙zesz
68
zrobi´c z niego króla, ale czy b˛edziesz go kochał? Zajrzałe´s w moje serce tymi dziwny-
mi, wszystko widz ˛
acymi oczami, i znalazłe´s tam kilka prawd. Jestem dumna i ambitna,
chc˛e u˙zywa´c swojej władzy, lecz prócz siebie mam jeszcze kogo´s, o kim musz˛e my´sle´c.
To twoje dzieło. I twoja kl˛eska. Dlatego odejdziesz stad i ju˙z nie wrócisz.
Spojrzał na ni ˛
a, lecz nie potrafiła odczyta´c wyrazu jego twarzy.
— Drede przyjdzie po swego syna — rzekł. — Na dworze jest stara dama, wyso-
ko urodzona, która przysi˛egła, ˙ze Rianna i Norrel nigdy nie byli sami, nigdy dłu˙zej ni˙z
chwil˛e. Próbowała im pomóc, gdy˙z stale spiskowali, by cho´c jeden dzie´n mie´c dla sie-
bie, cho´c pół nocy, ale zawsze kto´s im przeszkodził. Zabrali´smy to dziecko zaraz po
narodzinach, boj ˛
ac si˛e o jego ˙zycie, a ta kobieta my´slała, ˙ze mo˙zemy je zabi´c, je´sli do-
wiemy si˛e prawdy, ˙ze to syn Drede’a. Druga ˙zona króla zmarła bezdzietna, on sam si˛e
starzeje. Rozpaczliwie pragn ˛
ał dziedzica, a ta kobieta dowiedziała si˛e jako´s, ˙ze dziecko
˙zyje i nie ma go w Sirle. Wi˛ec powiedziała Drede’owi prawd˛e i teraz zyskał krucha
nadziej˛e. Wie, ˙ze dawno temu kto´s z rodziny Rianny po´slubił maga ˙zyj ˛
acego wysoko
na górze Eld, gdzie trafia niewielu ludzi. Co zrobisz, kiedy król przyb˛edzie po swego
syna?
69
Poruszyła si˛e niespokojnie.
— To nie twoja sprawa.
— Drede jest człowiekiem twardym, zgorzkniałym. Ju˙z dawno zapomniał, co to
jest miło´s´c. W Mondorze ma dla Tama zimne komnaty i dom pełen podejrzliwych,
zastraszonych ludzi.
— S ˛
a sposoby, ˙zeby nie dopu´sci´c Drede’a do mojego domu.
— A w jaki sposób nie dopu´scisz do serca Tama my´sli o ojcu? Tak czy inaczej,
Sybel, ´swiat si˛egnie po tego chłopca.
Nabrała tchu i wolno wypu´sciła powietrze.
— Po co przyjechałe´s z tak ˛
a wie´sci ˛
a? Kazałe´s mi kocha´c Tama. Kochałam go. A te-
raz ka˙zesz mi przesta´c go kocha´c. Ale nie przestan˛e ani dla Roka, ani dla Drede’a,
ani dla twojej nienawi´sci. Piel˛egnuj j ˛
a sobie gdzie indziej, nie w moim domu, w ło˙zu
Ogama.
Coren, zniech˛econy, machn ˛
ał r˛eka.
70
— Strze˙z go wi˛ec uwa˙znie, bo nie jestem jedynym. który go szuka. Mówiłem Roko-
wi, ˙ze nie przyjedziesz lecz i tak mnie wysłał. Starałem si˛e ze wszystkich sił. — Spojrzał
jej w oczy. — Przykro mi, ˙ze odmawiasz.
— Nie w ˛
atpi˛e.
— Przykro mi te˙z, ˙ze zraniłem ci˛e tym, co powiedziałem. Wybaczysz mi?
— Nie.
— Och.
Odwrócił si˛e, przesuwaj ˛
ac r˛ekami bez celu. Wtedy powiedziała łagodniej:
— Spróbuj zasn ˛
a´c. Chc˛e jak najszybciej odesła´c ci˛e braciom.
Pochyliła si˛e, aby sprawdzi´c opatrunki na plecach. Jego zamglone bólem oczy błysz-
czały jasno. Pogładził j ˛
a po twarzy.
— Biały płomie´n. . . ˙
Zaden z siedmiu rodu Sirle nie widział nigdy kogo´s takiego jak
ty. Nawet Norrel, kiedy pierwszy raz zobaczył królow ˛
a Eldwoldu, gdy szła ku niemu
w´sród błyszcz ˛
acych drzew. . . Biała jak błysk w oczach ksie˙zycoskrzydłego Liralena. . .
Znieruchomiała.
— Corenie z Sirle, czy patrzyłe´s w oczy Liralena, ˙ze znasz ich kolor?
71
— Mówiłem ci ju˙z, jestem m ˛
adry.
A potem zagryzł wargi. Cofn ˛
ał dło´n i zacisn ˛
ał mocno. Dała mu wina, zwil˙zyła twarz
i opatrunki na plecach, a˙z w ko´ncu zasn ˛
ał, a zmarszczki na jego czole złagodniały.
*
*
*
Wyjechał, kiedy pierwszy ´snieg spadł z białego, gładkiego zimowego nieba. Sy-
bel przywołała mu konia, który biegał dziko w´sród skał, a Maelga podarowała ciepły
płaszcz z owczej wełny. Zwierz˛eta zebrały si˛e, by patrze´c, jak odje˙zd˙za; pokłonił im si˛e
troch˛e sztywno i wskoczył na siodło.
— ˙
Zegnajcie, Sokole Terze, Władco Powietrza; Moriah. Pani Nocy; Cyrinie, Stra˙z-
niku M ˛
adro´sci, który okpił trzech m˛edrców na dworze władcy Dornu. — Przebiegł
smutnym wzrokiem po dziedzi´ncu. — Gdzie jest Tamlorn? Niewiele rozmawiali´smy,
my´slałem jednak, ˙ze jeste´smy przyjaciółmi.
— Musiałe´s si˛e pomyli´c — stwierdziła Sybel, a Coren odwrócił si˛e do niej szybko.
— Czy on tak˙ze. jak ty, l˛eka si˛e swoich pragnie´n?
— To co´s, czego si˛e nigdy nie dowiesz.
72
Uj˛eła dło´n, któr ˛
a podał, pochylaj ˛
ac si˛e w siodle. Przez chwil˛e ´sciskał jej r˛ek˛e.
— Czy mo˙zesz przywoła´c człowieka?
— Je´sli zechc˛e — odparła zdziwiona. — Nigdy tego nie robiłam.
— Wi˛ec je´sli kiedykolwiek b˛edziesz miała powody do l˛eku przed jakimkolwiek
człowiekiem, który tu przyb˛edzie, czy zechcesz mnie przywoła´c? Przyjad˛e. Wszystko
rzuc˛e i przyb˛ed˛e do ciebie. Zgadzasz si˛e?
— Dlaczego? Przecie˙z wiesz, ˙ze nic dla ciebie nie zrobi˛e. Po co masz jecha´c a˙z
z Sirle, ˙zeby mi pomóc?
Przygl ˛
adał si˛e jej w milczeniu, potem wzruszył ramionami. ´Snieg topniał w jego
ognistych włosach.
— Nie wiem. Zrobisz to?
— Je´sli b˛ed˛e ci˛e potrzebowa´c, zawołam.
Pu´scił jej r˛ek˛e i u´smiechn ˛
ał si˛e.
— A ja przyb˛ed˛e.
— Ale pewnie nie b˛ed˛e ci˛e potrzebowa´c. W ka˙zdym razie, je´sli zechc˛e ci˛e mie´c,
mog˛e ci˛e przywoła´c, a ty przyjedziesz, czy zechcesz, czy nie.
73
Westchn ˛
ał.
— Zechc˛e przyjecha´c — powtórzył cierpliwie. — To wielka ró˙znica.
— Naprawd˛e? — U´smiech błysn ˛
ał w jej oczach. — Wracaj do domu, do swego
´swiata, Corenie. Tam jest twoje miejsce. Potrafi˛e sama o siebie zadba´c.
— By´c mo˙ze. — Chwycił wodze i skierował wierzchowca w stron˛e drogi wij ˛
acej
si˛e ku Mondorowi. Spojrzał na ni ˛
a raz jeszcze, a jego oczy miały kolor czystej górskiej
wody. — Pewnego dnia przekonasz si˛e, jak dobrze mie´c kogo´s, kto z własnego wyboru
zechce przyby´c, kiedy zawołasz.
Rozdział 3
Zima zamkn˛eła ich w mocnym u´scisku. Wielkie ´snie˙zne zaspy otaczały dom. Łab˛e-
dzie jezioro zamarzło i le˙zało teraz w´sród ´sniegu niczym krystaliczna twarz ksi˛e˙zyca.
Sople lodu zwisały w oknach białego holu, zamarzni˛etymi łzami opadały w dół u drzwi.
Zwierz˛eta przychodziły do ciepłego domu i odchodziły swobodnie, znajdowały ciemne
ciche miejsca w´sród skał, by zasn ˛
a´c. Gyld spał zwini˛ety na swoim złocie; czarna kocica
Moriah przez długie godziny drzemała i ´sniła przy kominku. Sybel pracowała w cichym
pokoju pod kopuł ˛
a, czytała, poprzez ogniste czarne nieba nocne i dzienne, barwy ksi˛e-
˙zyca, przywoływała Liralena. Posłała swe badawcze i delikatne wezwania poprzez cały
75
Eldwold — na południe, ku pustyniom, na mokradła Fyrbolgu na wschodzie, do lasu
Mirkon na północy i do milcz ˛
acych, niezbadanych krain jezior le˙z ˛
acych poza ˙zyznymi
ziemiami władców Nicconu w północnym Eldwoldzie. Zawsze odpowiadała jej cisza,
ale cierpliwie wołała znowu.
Tam jakby nie zauwa˙zył tej zimy. Całe dnie sp˛edzał w małych kamiennych domkach
ukrytych pod wyst˛epami albo obejmuj ˛
ac ramieniem Gulesa, le˙zał milcz ˛
acy, wpatrzony
w zielone płomienie. Czasami polował Terem na r˛ece. Pewnego ranka w ´srodku zimy
zajrzał do pokoju pod kopuł ˛
a i znalazł na podłodze nieruchom ˛
a Sybel, ´spi ˛
ac ˛
a po długiej
nocy przywoływania. Przykl˛ekn ˛
ał obok i dotkn ˛
ał jej ramienia. Ockn˛eła si˛e gwałtownie.
— Co si˛e stało, Tam?
— Nic — powiedział smutno. — Nie widuj˛e ci˛e całymi dniami. Pomy´slałem, ˙ze
mo˙ze si˛e zastanawiasz, gdzie jestem.
Przetarła dło´nmi oczy.
— Aha. No tak. Co robiłe´s? Byłe´s z Nylem?
— Tak. Pomagam mu karmi´c owce. Wczoraj naprawiali´smy płot, który zawalił si˛e
pod ´sniegiem, a potem zabrałem Tera do jaskini. Zim ˛
a w jaskiniach jest ciepło. A po-
76
tem. . . Sybel. . . — Przygl ˛
adała mu si˛e i czekała. Zmarszczył czoło i spu´scił wzrok, po-
cieraj ˛
ac dło´nmi uda. — Powiedziałem. . . Nylowi o Corenie, powtórzyłem, co mówił. . .
A Nyl powiedział. . . ˙ze gdyby on był królem, to by tutaj nie mieszkał, nie karmił owiec
i nie biegał latem na bosaka. A potem. . . potem było mu trudno ze mn ˛
a rozmawia´c. Ale
jutro znowu idziemy do jaskini.
Sybel westchn˛eła. Oparła czoło o kolana i milczała przez chwil˛e.
— Jestem zm˛eczona tym wszystkim. Tam, powiedziałe´s komu´s oprócz Nyla?
— Nie. Tylko Terowi.
— Wi˛ec niech Nyl ci obieca, ˙ze nikomu tego nie powtórzy. Ludzie mog ˛
a przyj´s´c
i zabra´c ci˛e, czy tego chcesz, czy nie. Ci, którzy nie chc ˛
a, ˙zeby´s został królem, zechc ˛
a
ci wyrz ˛
adzi´c krzywd˛e. Powiedz to Nylowi, powiedz, ˙zeby nie odpowiadał na ˙zadne
pytania ˙zadnego człowieka, którego nie zna. Dobrze?
Przytakn ˛
ał. I zaraz podniósł głow˛e.
— Czy mój ojciec po mnie przyjedzie? — zapytał cicho.
— By´c mo˙ze. Chcesz, ˙zeby przyjechał?
— My´sl˛e. . . Chciałbym go zobaczy´c. Sybel. . .
77
— Słucham.
— Czy to ´zle? — szepn ˛
ał. — To ´zle?
Westchn˛eła znowu, z roztargnieniem zwijaj ˛
ac w palcach długie włosy.
— Och, gdyby´s był starszy. . . To nie jest ´zle, ale ´zle by´c wykorzystywanym przez
ludzi, pozwoli´c, by decydowali, kim musisz by´c, a kim by´c ci nie wolno. ´
Zle jest nie
mie´c w ˙zyciu wyboru. Gdyby´s był starszy, sam mógłby´s wybra´c swoja drog˛e. Ale jeste´s
tak młody i tak mało znasz ludzi. . . A ja wiem niewiele wi˛ecej. — Nabrała tchu. — Tam,
czy chcesz tego?
— Nie chc˛e zostawia´c ciebie i zwierz ˛
at. — Ucichł, oczy zaszły mu mgł ˛
a, jakby
zajrzał w gł ˛
ab siebie. — Nyl. . . wytrzeszczył oczy jak sowa, kiedy mu powiedziałem.
Sam czułem si˛e troch˛e dziwnie. Chciałbym zobaczy´c ojca. — Spojrzał jej w oczy. —
Mogłaby´s go dla mnie przywoła´c. Nie wiedziałby, kim jestem, tylko bym popatrzył.
Chciałbym wiedzie´c, jak wygl ˛
ada. . .
Czubkami palców lekko dotkn˛eła powiek. Czuła na sobie skupiony, pełen nadziei
wzrok Tama.
78
— Je´sli go przywołam — powiedziała — mo˙ze si˛e okaza´c, ˙ze nie masz ju˙z wyboru,
czy zosta´c, czy wyjecha´c.
— Nie b˛edzie wiedział, ˙ze to ja! B˛ed˛e udawał, ˙ze jestem bratem Nyla. Spójrz na
mnie, Sybel! Sk ˛
ad mo˙ze wiedzie´c, ˙ze jestem jego synem?
— A je´sli zobaczy w twojej twarzy twoj ˛
a matk˛e? Tam, wystarczy, ˙ze raz spojrzy
w twoje jasne, pełne nadziei oczy, a powiedz ˛
a mu wi˛ecej ni˙z kolor twoich włosów czy
rysy twarzy.
Wstała. Tam chwycił j ˛
a za r˛ek˛e.
— Prosz˛e, Sybel — szepn ˛
ał. — Prosz˛e.
Przywołała wi˛ec tego ranka króla Eldwoldu; wywołała go z ciepłego domu o pod-
łogach pokrytych futrem i ´scianach błyszcz ˛
acych haftem dawnych opowie´sci. Trzy dni
pó´zniej nadjechał po twardym ´sniegu z dwójk ˛
a ludzi — ciemne drobne figurki, jak bru-
natne pomarszczone li´scie na białej ziemi. Wiatr czekał zamarzni˛ety w´sród pokrytych
lodem gał˛ezi, oddechy zawisały je´zd´zcom przed twarzami jak biała mgła. Trzej konni
jechali wolno kr˛eta ´scie˙zk ˛
a pod gór˛e, od strony miasta. Sybel obserwowała z okna, jak
pojawiaj ˛
a si˛e i znikaj ˛
a mi˛edzy drzewami. Wyczuwała umysł króla, pot˛e˙zny i niespo-
79
kojny jak my´sli Tera, wypełniony okruchami wspomnie´n, twarzy, wydarze´n, bitewnego
zapału i miło´sci. W zak ˛
atku tego umysłu, niczym biała, chłodn ˛
a, wieczn ˛
a mgł˛e odnala-
zła czarny zimny kamie´n zazdro´sci i czarne j ˛
adro samotno´sci przepełnionej strachem.
Kiedy si˛e zbli˙zył, wysłała wezwanie do Tera, który latał z Tamem, by sprowadził chłop-
ca z powrotem.
Cyrin przyniósł wie´s´c, ˙ze stan˛eli u bramy.
Widziałem kiedy´s człowieka, który skoczył w przepa´s´c, ˙zeby sprawdzi´c, jaka jest
gł˛eboka,
zauwa˙zył, id ˛
ac obok Sybel po ´sniegu. Jego szeroki grzbiet porastała g˛esta sre-
brzystobiała szczecina zimowej sier´sci. Ale nie w ˛
atpi˛e, ˙ze ty jeste´s m ˛
adrzejsza.
Pokr˛eciła głow ˛
a.
Nie jestem m ˛
adra, je´sli chodzi o Tama.
Łatwo przywoła´c m˛e˙zczyzn˛e do swego domu, ale nie tak łatwo go skłoni´c, by wyje-
chał.
Wiem. My´slisz, ˙ze o tym nie my´slałam? Ale Tam chce zobaczy´c ojca.
Otworzyła branie i wyszła na spotkanie trzech je´zd´zców.
— Czy jeste´s czarodziejk ˛
a Sybel? — zapytał j ˛
a król Eldwoldu.
80
Spogl ˛
adał na ni ˛
a z wysoka, z siodła, a dłonie w r˛ekawicach oparł na szyi karego
rumaka. Ubrany był skromnie i okryty czarnym płaszczem, podobnie jak dwaj ludzie,
którzy mu towarzyszyli. Lecz Sybel widziała tylko jego; patrzyła w szare zm˛eczone
oczy otoczone paj˛eczyn ˛
a zmarszczek, na nieust˛epliw ˛
a lini˛e ust, na grzyw˛e siwych wło-
sów.
— Tak, jestem Sybel.
Milczał przez chwil˛e, a ona nie potrafiła z oczu odczyta´c jego my´sli. Zsiadł z konia
i stał z wodzami w dłoni.
— Czy wiesz, kim jestem? — zapytał ´sciszonym głosem, zaciekawiony.
U´smiechn˛eła si˛e lekko.
— Czy mam powiedzie´c gło´sno twoje imi˛e?
Nerwowo pokr˛ecił głow ˛
a.
— Nie. — A potem on tak˙ze si˛e u´smiechn ˛
ał; zmarszczki pogł˛ebiły si˛e w k ˛
acikach
oczu. — Jeste´s troch˛e podobna do. . . do mojej pierwszej ˙zony. Były´scie krewnymi.
Wiesz o tym, oczywi´scie.
81
— Tak. Lecz niewiele wi˛ecej wiem o mojej rodzinie ani o nikim innym, kto ˙zyje
poza t ˛
a gór ˛
a. Nie mam nic wspólnego ze sprawami ludzi.
— Trudno mi w to uwierzy´c. Miałaby´s wielk ˛
a władz˛e, gdyby´s wtr ˛
acała si˛e w ludzkie
sprawy, zwłaszcza w tych niespokojnych czasach. ˙
Zaden m˛e˙zczyzna nie zaofiarował ci
takiej władzy?
— Ty chcesz mi j ˛
a ofiarowa´c? Po to przyjechałe´s na gór˛e w ´srodku zimy?
— Przez chwil˛e przygl ˛
adał si˛e jej w milczeniu.
— Czy ludzie z miasta nie przychodz ˛
a do ciebie po rad˛e albo by kupi´c jakie´s drobne
zakl˛ecia, przysługi, ˙zeby uleczy´c dzieci lub mo˙ze krowy? Skróci´c nieco ˙zycie bogatego
krewnego? Uwie´s´c znu˙zonego m˛e˙za?
— Troch˛e ni˙zej, przy drodze, mieszka stara kobieta, Maelga. Ona robi dla nich takie
rzeczy. Mo˙ze jej szukasz?
— Nie. Przybyłem. . . pod wpływem impulsu. Chciałem ci zada´c jedno pytanie.
Słyszała´s mo˙ze o chłopcu, który ˙zyje na tej górze, a jednak nie jest dzieckiem nikogo
z tej okolicy? Przypomnij sobie. Zapłac˛e wysok ˛
a cen˛e za prawdziw ˛
a wie´s´c.
— Jak ma na imi˛e? Ile ma lat?
82
— Dwana´scie, trzyna´scie sko´nczy na wiosn˛e. Imienia nie znam.
Usłyszał jakie´s okrzyki zza drzew i obejrzał si˛e. Tam i Nyl biegli po zboczu w ich
stron˛e, roze´smiani i niezgrabni w gł˛ebokim ´sniegu. Wysoki głos Tama dobiegał wyra´z-
nie po´sród ciszy.
— Nyl! Nyl, czekaj! Widziałem je´zd´zców. . . Król znowu spojrzał na Sybel.
— Kto to jest?
— Górskie dzieci. Mieszkaj ˛
a tu od zawsze.
Mówiła z roztargnieniem, patrz ˛
ac, jak Ter nabiera pr˛edko´sci i szybka, ciemn ˛
a lini ˛
a
leci przed Tamem prosto do niej. Wyl ˛
adował gwałtownie na ramieniu króla. Pochwyciła
spojrzenie jego bł˛ekitnych oczu i powiedziała:
Nie.
Król stał spokojnie w u´scisku szponów; tylko wargi drgały mu lekko.
— Jest twój?
— Tak. To dobry stra˙znik dla samotnej kobiety.
Rzuciła Terowi jedno słowo: Znikaj, a on po chwili przeleciał na mur za jej plecami.
Król odetchn ˛
ał bezgło´snie.
83
— Nie widziałem jeszcze tak wielkiego ptaka. Dziwne, ˙ze si˛e go nie boisz.
— Z pewno´sci ˛
a znasz si˛e na władzy.
— Tak. ale. . . — Urwał nagle, a drobny, niepewny u´smieszek błysn ˛
ał w jego oczach
niczym strumie´n płyn ˛
acy pod warstewk ˛
a lodu. — Zawsze troch˛e si˛e obawiam tych, nad
którymi mam władz˛e.
Nyl i Tam zwolnili i podeszli, nerwowo zerkaj ˛
ac na twarze królewskich stra˙zników.
— Sybel — powiedział Tam, a Drede odwrócił si˛e nagle. — Maelga ci˛e potrzebuje.
Odruchowo wyci ˛
agn ˛
ał r˛ek˛e, by uspokoi´c królewskiego rumaka, a w szeroko otwar-
tych oczach błysn˛eło pytanie.
— Ten człowiek przyjechał z Mondoru — powiedziała łagodnie Sybel. — Szuka
kogo´s, kogo utracił.
Nyl stan ˛
ał obok Tama. Jego oddech pulsował biel ˛
a w zimnym powietrzu.
— Czy znacie chłopca w waszym wieku, który mieszka na tej górze, ale nie urodził
si˛e tutaj? — zapytał król, a gdy Nyl pokr˛ecił głow ˛
a, zwrócił si˛e do Tama: — A ty?
B˛edzie nagroda.
Tam przełkn ˛
ał ´slin˛e. Przesuwał dłoni ˛
a w gór˛e i w dół po aksamitnej szyi konia.
84
— Nie — powiedział w ko´ncu. Opanował si˛e troch˛e i dodał ju˙z pewniejszym gło-
sem: — Nie.
Król lekko zmarszczył szare brwi.
— Jakie macie imiona?
— Jestem Nyl, a to mój brat, Tam.
— Twój brat? Nie jeste´scie podobni. — Dotkn ˛
ał kosmyka czarnych włosów Nyla,
które uwolnione spod czapki opadły na jego szczupł ˛
a, piegowata twarz.
— Nigdy nie byli´smy podobni — stwierdził Tam, a potem znieruchomiał, kiedy król
si˛egn ˛
ał dłoni ˛
a i zsun ˛
ał kaptur jego płaszcza, odsłaniaj ˛
ac jasne włosy.
Sokół Ter krzykn ˛
ał za nimi. Król uj ˛
ał Tama pod brod˛e, a chłopcu zadr˙zały usta, lecz
zaraz rozci ˛
agn ˛
ał je w u´smiechu, który błysn ˛
ał mu w oczach. Król przymkn ˛
ał powieki,
pu´scił Tama i zwrócił si˛e do Sybel:
— Musz˛e porozmawia´c z ich matk ˛
a. Czy mówiła co´s o swoich synach? Co´s nie-
zwykłego?
— Nie — zapewniła. — Nic. To zwykłe dzieciaki.
Przez chwil˛e król patrzył jej prosto w oczy.
85
— Zastanawiam si˛e, co naprawd˛e wiesz ty, która mnie poznała´s. My´sl˛e, ˙ze odwiedz˛e
ci˛e ponownie. — Odwrócił si˛e i poło˙zył Tamowi dło´n na ramieniu. — We´z wodze mego
konia i prowad´z do waszego domu.
— Mamy nie ma w domu — oznajmił nagle Nyl. — Poszła pomóc Marte, która
rodzi dziecko. Mam j ˛
a sprowadzi´c?
— Tak. Id´z — odparł Drede.
Nyl znikn ˛
ał mi˛edzy drzewami. Tam poci ˛
agn ˛
ał konia, mrucz ˛
ac co´s do niego. Raz
jeszcze odwrócił si˛e ku Sybel, a ona odeszła przez ogród do milcz ˛
acego domu, do
pokoju pod kopuła. Usiadła, z r˛ekami na kolanach, patrzyła przed siebie, nie widz ˛
ac
niczego.
Tam wrócił po długim czasie. Podszedł w milczeniu i wsun ˛
ał si˛e pod zasłon˛e jej dru-
gich włosów, jakby znów był małym dzieckiem. Milczał przez chwil˛e, a potem odezwał
si˛e cicho:
— Nyl pobiegł przodem i powiedział matce, jak okłamali´smy króla. Nie był. . . nie
był mnie pewien. Sybel. . .
Czuła, ˙ze dr˙zy.
86
— Co si˛e stało, Tam?
— On. . . troch˛e rozmawiali´smy. On. . .
Nagle poło˙zył jej głow˛e na kolanach. Głaskała go delikatnie, a on płakał, gniot ˛
ac
palcami jej sukni˛e. Uspokoił si˛e wreszcie. Wzi˛eła jego twarz w dłonie.
— Tam, to nie takie straszne, ˙ze chłopiec chce mie´c ojca.
— Ale ciebie te˙z kocham! Nie chc˛e ci˛e zostawia´c, ale chciałem. . . chciałem powie-
dzie´c, ˙ze jestem jego synem, i patrze´c mu w oczy, zobaczy´c, czy jest ze mnie dumny.
Rozmawiali´smy o Terze. Powiedział, ˙ze jestem dzielny, bo nie boj˛e si˛e z nim polo-
wa´c. — Patrzył na ni ˛
a smutny i zrozpaczony. — Nie wiem. co robi´c. Chc˛e zosta´c i chc˛e
pojecha´c. Sybel, je´sli odjad˛e, pojedziesz ze mn ˛
a?
— Ale˙z Tam, co zrobi˛e ze zwierz˛etami?
— Musisz jecha´c! We´zmiesz zwierz˛eta. . . Sybel, on b˛edzie chciał, ˙zeby´s przyjecha-
ła. . . Coren te˙z chciał. . . Mogłaby´s du˙zo dla niego zrobi´c. . .
— Przeciwko władcom Sirle? — spytała troch˛e ostrzej i Tam umilkł. — Do tego by
mnie wykorzystał.
87
— Nie obchodzi mnie, do czego chce ci˛e wykorzysta´c — szepn ˛
ał Tam. — Chc˛e,
by´s pojechała.
Pokr˛eciła głow ˛
a, a oczy jej pociemniały.
— Nie. Zrobi˛e dla ciebie wszystko prócz tego. Ty masz swoje ˙zycie, a ja swoje.
Przykro mi, ale musisz wybiera´c mi˛edzy nami. Gdyby´s mnie potrzebował, zawsze znaj-
dziesz mnie tu, na tej górze. . . Nie, nie płacz, Tam. — U´smiechn˛eła si˛e, cho´c sama
miała wilgotne oczy. Palcami otarła łzy z jego twarzy. — Kiedy´s byłe´s mały i pasowa-
łe´s do moich ramion. . . — szepn˛eła — nie wiedziałam wtedy, ˙ze uro´sniesz i tak mnie
zranisz.
— Sybel, jed´z ze mn ˛
a. . . prosz˛e. . .
— Tam. . . — szepn˛eła bezradnie, a on nagle pobiegł przez pusty dom na dziedzi-
niec. Usłyszała, jak w´sród padaj ˛
acego w ciszy ´sniegu woła Tera.
Wstała powoli, jak ´slepa podeszła do ognia i wyci ˛
agn˛eła r˛ece. Kocica Moriah obser-
wowała j ˛
a w milczeniu, bez mrugni˛ecia szmaragdowych oczu. Potem Sybel zarzuciła
płaszcz na ramiona i zeszła ´scie˙zk ˛
a w dół stoku, do chaty Maelgi.
88
Siedziała bez słowa na owczej skórze przy palenisku, z głow ˛
a opart ˛
a o kamienie,
i wpatrywała si˛e w ogie´n pod kociołkiem. Maelga poruszała si˛e szybko, kr˛eciła si˛e po
domu, a bury kot kr˛ecił si˛e jej wokół nóg. Po chwili stara kobieta ukl˛ekn˛eła obok Sybel,
obj˛eła j ˛
a.
— Co si˛e stało, moje dziecko? — szepn˛eła. — Co le˙zy zamarzni˛ete w twoich
oczach, tak ˙ze nie mo˙zesz nawet płaka´c?
Gładziła j ˛
a po jasnych, l´sni ˛
acych włosach, a˙z Sybel wyszeptała suchym, cichym,
dalekim głosem:
— Tam odchodzi. Masz na to jakie´s zakl˛ecie?
— Och, Biała Pani, w całym ´swiecie nie ma na to zakl˛ecia.
Przez nast˛epne dni Tam mówił niewiele. Sybel widywała go rzadko. Przychodził
je´s´c i spa´c, a potem znikał w milczeniu, by przemierza´c zimowy ´swiat: ciemnooki,
z Terem na dłoni albo Nylem u boku. Pracowała troch˛e, przez długie godziny siedzia-
ła z niedoko´nczonym haftem na kolanach lub kr ˛
a˙zyła niespokojnie przed kominkiem.
Zwierz˛eta milczały wokół niej, poruszały si˛e cicho i dyskretnie, w ciszy obserwowały
dom i dziedziniec. Wreszcie którego´s szarego poranka weszła do pokoju pod kopuła
89
i spojrzała na biały zimny ´swiat, na niesko´nczone, bezszelestne płatki ´sniegu. I znowu
posłała wołanie do Mondoru, aby zaniepokoi´c serce króla Eldwoldu.
Przybył tego samego dnia, sam po´sród zimy. Spotkała go przy bramie: lew Gules
i odyniec Cyrin stali za jej plecami. Król spojrzał na ni ˛
a w milczeniu, lekko zaskoczony.
— Wezwałam ci˛e — powiedziała.
Zdumiał si˛e.
— Wezwała´s mnie?
— Wołałam i przyszedłe´s. Tak jak mój ojciec i dziad przywoływali do siebie pra-
dawne bestie Eldwoldu.
Pokr˛ecił głow ˛
a.
— To niemo˙zliwe — szepn ˛
ał, a ona u´smiechn˛eła si˛e; twarz miała blad ˛
a od chłodu.
— Przywołałam ci˛e wcze´sniej, ˙zeby Tam mógł ci˛e zobaczy´c i zdecydowa´c.
Zmru˙zył szare oczy, jakby nagle usłyszał słowo, które znał ju˙z, ale niemal zapo-
mniał. Sybel wolno mówiła dalej:
— Dwana´scie lat temu, trzy na´scie b˛edzie na wiosn˛e, Coren z Sirle przyniósł dziec-
ko pod moj ˛
a bram˛e i błagał w imieniu ciotki, której nigdy nie widziałam, ˙zebym za-
90
opiekowała si˛e jej synem. Wi˛ec pokochałam to dziecko i dbałam o nie, patrzyłam, jak
ro´snie, a teraz. . . na jego ˙zyczenie zawołałam ci˛e, by´s zabrał go do ´swiata ludzi.
Król przymkn ˛
ał oczy. Przez chwil˛e siedział nieruchomo; ´snieg opadał mu na twarz
i ramiona, oddechy uchodziły w powolnych białych obłoczkach.
— Gdzie on jest? — szepn ˛
ał, zsiadaj ˛
ac z konia.
— Biega z sokołem Terem. Zaraz go zawołam, tylko chwil˛e porozmawiamy. —
Otworzyła bram˛e. — Usi ˛
ad´z przy ogniu. Zmarzłe´s. Ja te˙z troch˛e zmarzłam.
Poszedł za ni ˛
a. Ustawiła dla niego przy ogniu drugi fotel. Rozpi ˛
ał i upu´scił na ka-
mienie wilgotny płaszcz, a potem wyci ˛
agn ˛
ał r˛ece do płomieni. Dłonie mu dr˙zały; po
chwili cofn ˛
ał si˛e i usiadł.
— Tam — powiedział cicho.
— Tamlorn. Syn króla Eldwoldu.
U´smiechn ˛
ał si˛e, jakby opadła nagle zu˙zyta maska jego twarzy.
— Jest taki wysoki, silny, ma pi˛ekny głos, oczy matki i jej włosy. . .
— Nie, oczy s ˛
a raczej twoje — stwierdziła z namysłem.
91
Król u´smiechn ˛
ał si˛e szerzej, a rado´s´c błysn˛eła mu w oczach niby sło´nce w stawie.
Wyci ˛
agn ˛
ał r˛ek˛e i uj ˛
ał dło´n Sybel w swe w ˛
askie, poznaczone bliznami palce.
— Jak mo˙zesz mi go odda´c?
Nabrała tchu.
— A jak mogłabym nie odda´c, skoro on tego pragnie? — szepn˛eła. — Nie chc˛e
go oddawa´c nikomu. . . nikomu, bo uwa˙zam, ˙ze b˛ed ˛
a go dr˛eczy´c pot˛e˙zni ludzie i spra-
wy, których nie rozumie. Ty zrobisz z niego króla, a on nauczy si˛e wiele o nienawi´sci,
kłamstwach i o tym, co le˙zy bezimienne w gł˛ebinach ludzkich serc. Ale patrzył na cie-
bie i widziałam jego u´smiech. Jest twoim synem. Nie nale˙zy do mnie. Kochałam go
przez dwana´scie lat, a ty przez dwana´scie minut, ale nie potrafi˛e go zatrzyma´c. Mog˛e
poskromi´c wielkiego sokoła i starego pot˛e˙znego lwa, lecz nie utrzymam wbrew jego
pragnieniom jednego chłopca o słodkich oczach.
Król słuchał uwa˙znie, marszcz ˛
ac lekko brwi.
— Jeste´s dziwna, Sybel. O nic mnie nie prosisz, a przecie˙z z pewno´sci ˛
a wiesz, jak
rozpaczliwie go szukałem.
— Nie masz nic, za co mógłby´s kupi´c ode mnie Tama — powiedziała szybko.
92
— By´c mo˙ze. Pot˛e˙zni ludzie szukali mego syna, ˙zeby mi go sprzeda´c. S ˛
a gro´zniejsi
od starego, zm˛eczonego lwa. Popro´s mnie o cokolwiek. Cokolwiek.
— Kochaj go tylko — szepn˛eła.
— Przykro mi — powiedział, a ona potrz ˛
asn˛eła głow ˛
a.
— Nie. B ˛
ad´z szcz˛e´sliwy. Dobrze jest mie´c dziecko, które mo˙zna kocha´c. On jest
wspaniałym chłopcem i lubi rzeczy pot˛e˙zne. Chyba dlatego przyci ˛
agasz go do siebie.
Jeste´s troch˛e podobny do Tera.
— Tera?
— Sokoła.
Znów si˛e u´smiechn ˛
ał, a stanowczo´s´c odpłyn˛eła z jego oczu i ust. Uniósł ku niej r˛ek˛e.
potem opu´scił, a mgła wspomnie´n przesłoniła mu wzrok.
— Rianna miała tak ˛
a biał ˛
a skór˛e. . . Rianna. Od dwunastu lat nie wymawiałem jej
imienia. Milczałem z gniewu, a potem z ˙zalu. Była słodkim ciepłym wiatrem w moim
sercu, dawała mu ukojenie, przy niej mogłem zapomnie´c o tak wielu sprawach. . . A˙z
pewnego dnia ujrzałem, jak rzuca spojrzenie Norrelowi. . . spojrzenie niby dotkni˛ecie
warg. I tak utraciłem spokój. Tutaj, siedz ˛
ac w twoim domu. troch˛e go odnalazłem.
93
— Ciesz˛e si˛e — odparła łagodnie. — I ciesz˛e si˛e równie˙z, ˙ze. . . — urwała, zaru-
mieniona nieco.
— Z czego?
— ˙
Ze Coren z Sirle si˛e mylił. Powiedział, ˙ze jeste´s zgorzkniały i nie została w tobie
nawet odrobina miło´sci. Ale my´sl˛e, ˙ze b˛edziesz kochał Tama.
U´smiech znikn ˛
ał z jego oczu.
— Coren — rzekł sucho. — Przybył tu. Po Tama?
— Tak.
— Nie oddała´s mu chłopca. A słyszałem, ˙ze Coren ma sprytny j˛ezyk i słodki
u´smiech.
Zaczerwieniła si˛e mocniej.
— My´slisz, ˙ze tak mało kocham Tama — powiedziała kwa´sno — ˙ze oddałabym go
pierwszemu m˛e˙zczy´znie o słodkim głosie, który po niego przyjedzie? Nie oddałabym
go nawet tobie, gdybym s ˛
adziła, ˙ze nie zdoła ci˛e pokocha´c.
— Wolałaby´s, ˙zebym umarł bez dziedzica?
94
— Có˙z mnie obchodz ˛
a twoje sprawy? Albo sprawy Corena? Czy we mnie i w moim
domu panowałby spokój, gdybym zainteresowała si˛e wojnami i wa´sniami, które snuje-
cie na swych dworach? Nie rozumiem tych spraw. Rozumiem tylko to, co le˙zy w obr˛ebie
moich murów.
Wpatrywał si˛e nieruchomo i czujnie w jej twarz, jakby zobaczył j ˛
a po raz pierwszy.
— A jednak jeste´s taka pot˛e˙zna. . . Przywołała´s mnie tutaj, wyci ˛
agn˛eła´s z domu. . .
Mogłaby´s zrobi´c ze mn ˛
a wszystko, co zechcesz. Nie potrafiłbym z tob ˛
a walczy´c. Czy
Coren z Sirle szukał te˙z ciebie?
— Oczywi´scie — odparła spokojnie. — Zapytał mnie o cen˛e za moj ˛
a moc.
— I. . . ?
— I odpowiedziałam mu. Chc˛e szcz˛e´scia Tama. Chc˛e białego ptaka o mi˛ekkich
długich skrzydłach. Nie mógł mi da´c ani jednego, ani drugiego. Wi˛ec odszedł.
Drede poprawił si˛e w fotelu. Sybel w milczeniu przygl ˛
adała mu si˛e przez chwil˛e.
Topniej ˛
acy ´snieg przyklejał pasemka siwych włosów do ciemnej, pomarszczonej twa-
rzy; płomie´n zata´nczył w bł˛ekitnym kamieniu na mocnej, ˙zylastej dłoni. Król wyczuł,
˙ze Sybel go obserwuje, odwrócił si˛e i spojrzał jej w oczy.
95
— O czym my´slisz?
— O lwie Gulesie. O sokole. I troch˛e o smoku. . .
U´smiechn ˛
ał si˛e.
— Wi˛ec ty tak˙ze kochasz władz˛e nad istotami pot˛e˙znymi.
Zaskoczona odwróciła wzrok i poczuła na twarzy ciepło rumie´nca. Drede pochylił
si˛e; w jego blisko´sci czuła niepokoj ˛
ac ˛
a nieznan ˛
a moc. Lekko dotkn ˛
ał palcami jej twarzy
i zwrócił j ˛
a ku sobie.
— Jed´z z nami. Wró´c do Mondoru z Tamlornem i ze mn ˛
a.
— ˙
Zeby pracowa´c dla ciebie przeciwko Sirle?
— ˙
Zeby pracowa´c ze mn ˛
a dla Tamlorna. Zabierz swoje zwierz˛eta; wtedy wszyst-
ko, co kochasz, znajdzie si˛e w Mondorze. Uczynimy Tamlorna królem. Jed´z. A je´sli
zechcesz, uczyni˛e ci˛e królow ˛
a.
Poczuła na twarzy gor ˛
ace pulsowanie krwi.
— To wi˛ecej ni˙z zaproponował mi Coren — mrukn˛eła. Nagle poderwała si˛e, odwró-
ciła od niego i poczuła wokół siebie chłodne białe mury. — Nie.
— Dlaczego?
96
— Nie wiem. Ale nie. Nie mogłabym. . . nie mogłabym szkodzi´c Sirle.
— Ach tak.
Spojrzała na niego szybko.
— To nie ma nic wspólnego z Corenem. Nic chc˛e wybiera´c, którego z was mam
kocha´c czy nienawidzi´c. Tutaj jestem wolna i nie musze decydowa´c. Nie chc˛e zaton ˛
a´c
w twojej goryczy. Nie musisz si˛e mnie obawia´c. Nigdy nie b˛ed˛e współdziała´c z wrogami
ojca Tama. Z mojej strony nic ci nie grozi. Nie zwróc˛e si˛e te˙z przeciwko Sirle, poniewa˙z
nie przejm˛e twojej nienawi´sci.
Milczał. Zmarszczył brwi tak, ˙ze nie widziała jego oczu.
— Jeste´s zbyt pot˛e˙zna — szepn ˛
ał — i zbyt pi˛ekna. . . Jeste´s niepokoj ˛
ac ˛
a my´sl ˛
a,
ale wierz˛e ci. Nie b˛edziesz działa´c przeciwko Tamowi. — On tak˙ze wstał niespokojnie
i obejrzał si˛e, słysz ˛
ac, ˙ze kto´s otwiera drzwi. W progu, strzepuj ˛
ac ´snieg z płaszcza,
stan ˛
ał Tam. Zamkn ˛
ał drzwi, podszedł do ognia i wtedy ich zobaczył.
Znieruchomiał. Krew napłyn˛eła mu do twarzy. Drede wyci ˛
agn ˛
ał r˛ek˛e.
— Chod´z.
97
Tam stał przez chwil˛e nieruchomo, spogl ˛
adaj ˛
ac to na Drede’a, to na Sybel. Król si˛e
u´smiechn ˛
ał. Tam odpowiedział u´smiechem. Przełkn ˛
ał ´slin˛e, podszedł bli˙zej i wyci ˛
agn ˛
ał
r˛ece do ognia.
— Spójrz na mnie — powiedział cicho Drede, a Tam popatrzył mu prosto w oczy. —
Zdrad´z mi swoje imi˛e.
— Tamlorn.
— I imi˛e twojej matki.
— Rianna.
— I ojca.
Tamowi wargi drgn˛eły, lecz uspokoił si˛e szybko.
— Drede.
Tego samego dnia po południu odjechał razem z królem. ´Snieg przestał pada´c. Tam
stał przed Sybel bez słowa przez długi czas, a król czekał na koniu. Sybel u´smiechała
si˛e, cho´c oczy miała wilgotne. Odgarn˛eła chłopcu z czoła kosmyk włosów.
— Mam dla ciebie prezent — powiedziała.
98
— Wymówiła imi˛e Tera, a wielki sokół nadleciał i wyl ˛
adował Tamowi na ramieniu.
Chłopiec drgn ˛
ał.
— Nie, Sybel. B˛edzie za tob ˛
a t˛esknił.
— Nie b˛edzie. To królewski ptak. Je´sli kiedy´s zagrozi ci niebezpiecze´nstwo, stanie
w twojej obronie. A kiedy zawołam jego imi˛e, powie mi z daleka, ˙ze jeste´s zdrowy
i szcz˛e´sliwy.
Spojrzała w niebieskie oczy Tera. Przez chwil˛e ptak milczał; dopiero potem nade-
szły słowa.
Nie my´slałem, ˙ze znów znajdzie si˛e dla mnie miejsce w ´swiecie ludzi.
Jest takie miejsce,
odparła. Strze˙z Tumu dobrze i m ˛
adrze.
Tak b˛edzie, najwspanialsze z dzieci Healda. A je´sli kiedy´s b˛edziesz mnie potrzebo-
wa´c, zawołaj, ch˛etnie przyb˛ed˛e.
U´smiechn˛eła si˛e.
˙
Zegnaj. Władco Powietrza.
99
Tam u´scisn ˛
ał j ˛
a tak mocno, ˙ze para ich oddechów skropliła si˛e razem w mro´znym
powietrzu. A potem wskoczył na konia i z sokołem na ramieniu usiadł za królem. Drede
pochylił si˛e, uj ˛
ał dło´n Sybel.
— Je´sli zechcesz, miejsce dla ciebie zawsze b˛edzie czeka´c w´sród nas. A je´sli nie, to
jest miejsce w moim sercu, gdzie na zawsze w ciszy zachowam twoje imi˛e.
Przycisn ˛
ał jej dło´n do ust, potem zawrócił karego konia na górskiej ´scie˙zce. Sybel
czekała pod bram ˛
a, a˙z zwrócona ku niej twarz Tama zniknie mi˛edzy drzewami. Dopiero
wtedy, dr˙z ˛
ac lekko, weszła do ogrodu.
Zacz ˛
ał pada´c ´snieg — lekki, cichy, wieczny. Tu˙z obok Sybe1 pojawił si˛e lew Gules;
z roztargnieniem gładziła dłoni ˛
a złot ˛
a grzyw˛e. Weszła do domu i usiadła przy ogniu;
Moriah uło˙zyła si˛e u jej stóp. Sybel siedziała tam, a˙z ogie´n przygasł i głownie tylko
pulsowały tajemniczo. Kiedy i one si˛e wypaliły, wokół zapadła noc. ´Snieg zasypał próg,
zakrywaj ˛
ac ostatnie ´slady stóp Tama i półksi˛e˙zyce ´sladów królewskiego konia.
Tej nocy, nast˛epnego dnia i kolejnej nocy siedziała nieruchomo, z dło´nmi na por˛e-
czach fotela. Patrzyła spokojnie, jakby wci ˛
a˙z widziała ta´ncz ˛
acy zielony płomie´n.
100
Ruszyła si˛e wreszcie i zamrugała. Zobaczyła wokół siebie zwierz˛eta, a nawet ogni-
stego smoka Gylda zwini˛etego w ciszy na kamieniach i pi˛eknego łab˛edzia o tajemni-
czych oczach, obserwuj ˛
acego j ˛
a od drzwi komnaty pod kopuła. Spojrzała w czerwone
oczy Cyrina. U´smiechn˛eła si˛e, troch˛e zesztywniała z zimna.
— Wróciłam. Jeste´scie głodne?
Jej głos ucichł w´sród ´scian. Nie doczekała si˛e odpowiedzi. Potem lew Gules wsun ˛
ał
si˛e pod jej dło´n.
Wsta´n,
powiedział. Rozpal ogie´n. Jedz.
Podniosła si˛e z westchnieniem i ukl˛ekła przy kominku. Nagle jej r˛ece pełne drew-
na znieruchomiały nad paleniskiem. Obejrzała si˛e, wyczuwaj ˛
ac bezimienne Co´s obok
siebie, w´sród zwierz ˛
at. Mru˙z ˛
ac oczy, szukała tego w mrocznych k ˛
atkach, za fałdami
gobelinów. Stało tu˙z poza polem jej widzenia, poza kr˛egiem jej umysłu. bezkształtne,
bezimienne. Jak nagły impuls wspomnie´n zamigotała w jej głowie pewna my´sl. Sybel
odło˙zyła drewno i przeszła do pokoju pod kopuł ˛
a. Otworzyła wielk ˛
a ksi˛eg˛e zdobio-
n ˛
a złocistymi li´s´cmi, która nale˙zała jeszcze do Ogama. Pergaminowe strony zapełniały
staro˙zytne znaki, zbiór zapomnianych opowie´sci, tak starych, jak panowanie trzeciego
101
króla Eldwoldu. Przewracała te strony szukaj ˛
ac kilku krótkich linii. Wreszcie je znala-
zła. Usiadła na podłodze, poło˙zyła ci˛e˙zk ˛
a ksi˛eg˛e na kolanach i przeczytała cicho:
Jest tak˙ze straszliwy potwór, który czai si˛e na ludzi w ciemnych zak ˛
atkach, za
mrocznymi przej´sciami, w najczarniejszych godzinach nocy. Tylko nie znaj ˛
acy l˛eku
mog ˛
a spojrze´c na niego i prze˙zy´c. Nazywany jest Rommalb; poniewa˙z kto wymówi
jego prawdziwe imi˛e, ten go przywoła.
U´smiechn˛eła si˛e lekko.
— Rommalb — powiedziała gło´sno i odwróciła to imi˛e: — Blammor.
A kiedy podniosła głow˛e, wreszcie go zobaczyła.
Rozdział 4
Czarn ˛
a mgł ˛
a si˛egał wy˙zej ni˙z ona, był cieniem po´sród cieni, z oczami jak kr˛egi
´slepego l´sni ˛
acego lodu. Zamkn˛eła ksi˛eg˛e, wstała powoli. Dotkn˛eła jego umysłu i prze-
konała si˛e, ˙ze jest równie nieruchomy i mroczny.
Zdrad´z mi swoje imi˛e.
Głos jego umysłu był jak szelest zeschłych li´sci.
Blammor.
Dlaczego przyszedłe´s do mnie tak ch˛etnie? Inne istoty walcz ˛
a, aby ukry´c swoje imio-
na, ale ty przybyłe´s nie wołany.
103
Nie wołany? Wołała´s mnie. Masz dziwn ˛
a moc, która mnie przyci ˛
aga. To moc zoba-
czenia mnie takiego, jaki jestem naprawd˛e. Dlatego przybyłem do ciebie i b˛ed˛e ci słu˙zył,
jak i ty pewnego dnia b˛edziesz słu˙zyła temu, kto zobaczy ci˛e tak ˛
a, jaka jeste´s naprawd˛e.
Czy teraz widz˛e ci˛e takiego, jaki jeste´s naprawd˛e? Czarna mgła z oczami białymi
jak ogie´n, ´slepymi, ale widz ˛
acymi?
Taki bywam czasem.
Fascynujesz mnie. Czy wszyscy ludzie widz ˛
a ci˛e w ten sposób? Znam opowie´sci
o tym, ˙ze jeste´s przera˙zaj ˛
acy.
Ludzie widz ˛
a to, czego najbardziej si˛e boj ˛
a.
Czego chcesz ode mnie?
Niczego. Tylko twej nieul˛ekło´sci. Odejd˛e teraz. Musz˛e co´s zrobi´c tej nocy.
Rozpłyn ˛
ał si˛e w cieniach. Falowały przez chwil˛e, gdy przechodził.
Roztarła zmarzni˛ete r˛ece. Lekki u´smieszek bł ˛
akał si˛e na jej wargach. Podeszła znów
do kominka i od zielonego ognika, płon ˛
acego stale na półce, zapaliła cienk ˛
a ´swiec˛e. Po
chwili ogie´n zata´nczył w kominku. Odpaliła od niego ´swiece i pochodnie; przechodzi-
104
ła cicho, ustawiaj ˛
ac je w chłodnym pokoju, a odyniec, łab˛ed´z i lew obserwowały j ˛
a
w milczeniu. Nagle usłyszała wołanie u bramy, zagłuszone ´spiewem zimowego wichru.
Zdziwiona, zmarszczyła jasne brwi. Wezwała Tera, potem przypomniała sobie, ˙ze
go tu nie ma, wzi˛eła wi˛ec Cyrina i zapalon ˛
a pochodni˛e, która sprawiała, ˙ze ´snieg wokół
niej wydawał si˛e płon ˛
a´c. Płatki opadały jak wielkie koła zło˙zonych kryształów, znikaj ˛
a-
cych w ogniu pochodni. U bramy stał człowiek okryty płaszczem, a za nim czekał ko´n.
Przysun˛eła pochodni˛e, by o´swietli´c twarz za krat ˛
a; włosy pod kapturem błysn˛eły jak
płomie´n.
Otworzyła bram˛e, a on wszedł na dziedziniec.
— Zabierz konia do stajni z boku domu — poleciła. — Nie puszcz˛e tam zwierz ˛
at.
— Dzi˛ekuj˛e — odparł, wydmuchuj ˛
ac białe obłoki na mro´znym wietrze. Kiedy wzi ˛
ał
od niej pochodni˛e, ´snieg topniał mu na ramionach, zostawiaj ˛
ac ciemne ´slady na plecach.
Wszedł do jej domu. Uprzejmie skin ˛
ał głow ˛
a Gulesowi, a potem Moriah, zwini˛etej
przy kominku jak czarny cie´n. Sybel odebrała jego przemoczony płaszcz i zawiesiła
przy ogniu. Coren grzał si˛e przy płomieniu.
105
— Jazda z Sirle była długa i zimna. Sybel, w twoim domu jest chłodno. Wyje˙zd˙za-
ła´s?
— Nie. Byłam. . . Nie wiem, gdzie byłam, i nie wiem, czy ju˙z wróciłam. — Usiadła
i wyci ˛
agn˛eła r˛ece do ognia. — Dlaczego przyjechałe´s? Musisz ju˙z wiedzie´c, ˙ze Tam
jest z Drede’em.
— Wiem — odparł. — Przyjechałem, bo mnie wołała´s.
Patrzyła na niego zdumiona U´smiechn ˛
ał si˛e. Jego przemarzni˛eta twarz w cieple na-
bierała kolorów, a szczupłe dłonie poruszały si˛e nad płomieniem.
— Nie wołałam.
— Słyszałem ci˛e. Czasami w ciszy, noc ˛
a, słysz˛e głosy czego´s poza polem widzenia,
niby echa dawnych pie´sni. Słyszałem twój samotny głos w moich snach; przebudził
mnie, wi˛ec przybyłem. Widzisz, wiem, jak to jest, kiedy wymawiasz imi˛e w pustym
pokoju i nikt na ´swiecie nie odpowiada.
Stała bez słowa, z otwartymi ustami. Usiadł przy niej. Moriah podniosła si˛e leniwie
i uło˙zyła u ich stóp, patrz ˛
ac na niego zielonymi, niezgł˛ebionymi oczami. Sybel nabrała
tchu i zamkn˛eła usta.
106
— Nigdy nie słyszałam o czym´s takim. Kim jeste´s? W pewien sposób jeste´s głup-
cem, ale wiesz o wielu sprawach.
Kiwn ˛
ał głow ˛
a i u´smiechn ˛
ał si˛e szerzej.
— Siódmy syn Stetha, władcy Sirle, mojego dziada, miał siedmiu synów. Ja jestem
najmłodszy. Mo˙ze dlatego słysz˛e to, co opowiadaj ˛
a drzewa, kiedy ich li´scie szepcz ˛
a
o wschodzie ksi˛e˙zyca, i to, co opowiada rosn ˛
aca kukurydza lub ptaki o zmierzchu. Mam
dobry słuch. Słysz˛e cisz˛e twoich białych murów nawet w gwarnych komnatach Sirle.
Odwróciła wzrok, spojrzała w ogie´n.
— Rozumiem — rzekła cicho. — Potrzebowałam kogo´s, lecz nie wiedziałam o tym
a˙z do teraz. Jeste´s głodny?
— Tak. Ale posied´z chwil˛e. Kiedy si˛e ogrzej˛e, co´s ugotuj˛e.
— Umiesz gotowa´c?
— Oczywi´scie. Wiele razy w˛edrowałem samotnie po pustkowiach, gdzie tylko ba-
gienny ptak albo jastrz ˛
ab odpowiadał krzykiem na moje słowa.
— Masz pi˛eciu braci. Dlaczego musiałe´s jecha´c sam?
107
— Och, poluj ˛
a ze mn ˛
a, oczywi´scie. Ale czasem chc˛e wyruszy´c do jakiego´s lasu
albo jeziora, o którym mowa w starej opowie´sci, posłucha´c tego tajemnego miejsca,
a ich takie rzeczy nie ciekawi ˛
a. Raz wyruszyłem do lasu Mirkon, do wielkiej czarnej
puszczy na północ od Sirle, gdzie drzewa s ˛
a jak czarne głazy, a ciemne i nabrzmiałe ko-
rzenie stercz ˛
a nad ziemi ˛
a. Słuchałem wtedy jednego opadaj ˛
acego li´scia, a kiedy upadł,
usłyszałem wyszeptane imi˛e ksi˛ecia Arna.
K ˛
aciki jej ust pow˛edrowały w gór˛e.
— Wieczorami Maelga opowiadała Tamowi takie historie, kiedy był jeszcze mały.
— Sybel, Rok drwi ze mnie, gdy mu o tym opowiadam. A Eorth, który jest wielkim
głupim stworem, u´smiecha si˛e i ´sciska mnie, a˙z trzeszcz ˛
a ko´sci. Ale nie s ˛
adziłem, ˙ze ty
b˛edziesz si˛e ´smiała.
Zaciekawione spojrzenie jej ciemnych oczu przesun˛eło si˛e z wahaniem ku jego twa-
rzy.
— Nie ´smiej˛e si˛e z ciebie, lecz przyszło mi do głowy, ˙ze mo˙ze przybyłe´s, bo przysła-
li ci˛e bracia. Chcieli sprawdzi´c, czy obiecałam pomaga´c Drede’owi, po tym jak oddałam
mu Tama. Drede. . . On troch˛e si˛e mnie bał, poniewa˙z go tutaj przywołałam. . .
108
— Ty go przywołała´s?
— Tak, ale tylko po to, by odda´c mu Tama. Po nic wi˛ecej. Post ˛
apiłam nierozs ˛
adnie,
bo powiedziałam mu, ˙ze tu byłe´s. Wi˛ec teraz nie jest mnie pewien, podobnie jak twój
brat, Rok.
— O tak. — U´smiechn ˛
ał si˛e drwi ˛
aco, lecz wci ˛
a˙z marszczył rude brwi. — Gdzie
był Cyrin i Gules, dlaczego nie udzielili ci rady? Jeste´s m ˛
adra w sprawach przekracza-
j ˛
acych granice ludzkiej wiedzy, ale nie było rozs ˛
adne przywołanie króla niepewnego
swej władzy, ´sci ˛
agniecie go do siebie bez jego woli.
— Powiedziałam mu, ˙ze nie musi si˛e mnie obawia´c.
— Chyba mu tym dodała´s odwagi.
— W ˛
atpi˛e. — Potrz ˛
asn˛eła głow ˛
a. — Ale dlaczego mam si˛e przejmowa´c tym, co
o mnie my´sli on albo władca Sirle? Czy Rok miał co´s wspólnego z twoim przyjazdem?
— Mówiłem ci, dlaczego przybyłem.
Jego u´smiech znikn ˛
ał, ale jasne oczy wci ˛
a˙z wpatrywały si˛e w jej twarz. Niespokoj-
nie machn˛eła r˛ek ˛
a.
109
— Tak. Ale wci ˛
a˙z nie wiem, jak mogłe´s słysze´c mój samotny głos poprzez wszystkie
głosy Eldwoldu.
— Ja wiem — odparł. — Kocham ci˛e.
Otworzyła usta, by odpowiedzie´c, ale nagle odkryła, ˙ze nie potrafi znale´z´c wła´sci-
wych słów. Coren obserwował j ˛
a, a lekki rumieniec przyciemnił mu policzki. Kiedy
wreszcie si˛e roze´smiała, twarz spłon˛eła mu czerwieni ˛
a.
— No tak. Drede proponował, ˙ze uczyni mnie królow ˛
a Eldwoldu. Co ty mo˙zesz mi
zaproponowa´c? — Spojrzała w jego zdumione, bł˛ekitne jak lód oczy.
— Drede — szepn ˛
ał. — Drede. — Rozprostował zaci´sni˛ete palce i uło˙zył je na
kolanach. Odetchn ˛
ał gł˛eboko. — Czy z niego tak samo si˛e ´smiała´s?
— Nie — odpowiedziała zdziwiona. Wstał nagle i ruszył przed siebie. Usłyszała
niespokojne kroki na kamieniach za sob ˛
a. Potem zbli˙zyły si˛e ku niej.
— Przez cał ˛
a drog˛e z Sirle my´slałem o tobie, o twoich włosach srebrzystych jak
´snieg — szepn ˛
ał. — Gdzie´s gł˛eboko w sobie czułem, ˙ze jeste´s niespokojna, i nigdzie na
´swiecie nie chciałbym by´c bardziej ni˙z po´sród tej zimnej nocy, jad ˛
ac do ciebie. Kiedy
otworzyła´s bram˛e, byłem jak w domu. Nie s ˛
adziłem, ˙ze tak bardzo mnie zranisz.
110
Rozchyliła wargi, słysz ˛
ac echo własnych słów. Potem spu´sciła wzrok na zaci´sni˛ete,
zło˙zone dłonie.
— Przepraszam, ale nie mog˛e. . . nie potrafi˛e ci zaufa´c.
— Rozumiem.
— Ja. . . Kiedy na ciebie patrz˛e, widz˛e cie´n twojej nienawi´sci, widz˛e za tob ˛
a cienie
twoich braci. Chc ˛
a. . . chc ˛
a mnie wykorzysta´c. Musisz. . . Na pewno to rozumiesz.
— Tak.
Stał nieruchomo obok jej fotela, z twarz ˛
a zastygł ˛
a i blad ˛
a. Lekko i niepewnie do-
tkn˛eła jego r˛eki.
— Usi ˛
ad´z. Oboje jeste´smy zm˛eczeni i głodni. Nie spałam, odk ˛
ad wyjechał Tam,
i jestem zm˛eczona kłótniami.
— Sybel. . . — urwał. Nie patrzył na ni ˛
a. — Gdybym przysi ˛
agł. . . gdybym przysi ˛
agł
na miło´s´c do Norrela, ˙ze nigdy nie spróbuj˛e ci˛e wykorzysta´c wbrew twej woli i nie
pozwol˛e na to nikomu innemu. . . Gdybym przysi ˛
agł, czy zaufałaby´s mi troch˛e?
— A czy mo˙zesz to przysi ˛
ac? Spojrzał jej w oczy i kiwn ˛
ał głow ˛
a.
— Tak. Znajd˛e jaki´s sposób, by zabi´c Drede’a, nikogo w to nie mieszaj ˛
ac.
111
— Nie!
— No to co mam robi´c?
— Masz pi˛eciu innych braci. Niech ci to wystarczy.
— Nie wystarczy! Nie mog˛e, Sybel. Norrel. . . Kiedy byłem młodszy, niepewny
siebie i mojej dziwnej wiedzy, Norrel jedyny z nich wszystkich nigdy si˛e ze mnie nie
´smiał. Mogłem mu powiedzie´c, ˙ze na mokradłach Fyrbolgu widziałem duchy ludzi,
którzy zgin˛eli, ´scigaj ˛
ac białego jelenia uformowanego z dymu przez maga Tarna. Norrel
mi wierzył. Nauczył mnie je´zdzi´c konno, walczy´c i polowa´c z sokołem. Kiedy pokochał
Riann˛e, ja tak˙ze j ˛
a pokochałem i chciałem, by nale˙zała do niego. A kiedy Drede zabił go
na Terbrec, widziałem, jak pada. Nie mogłem, nie zd ˛
a˙zyłem dotrze´c do niego na czas,
wi˛ec umarł, nie maj ˛
ac nikogo bliskiego u boku, zgin ˛
ał w bitwie, która toczyła si˛e dla
niego. Tego nie mog˛e Drede’owi wybaczy´c: ˙ze Norrel umierał samotnie, bez pomocy
i bez pociechy.
Głos Corena ucichł. Gał ˛
a´z trzasn˛eła w ogniu, wiatr pomrukiwał niespokojnie za
murami, sun ˛
ac w ciemno´sci wokół domu niczym bestia szukaj ˛
aca wej´scia.
112
— Przykro mi — powiedziała wreszcie Sybel niepewnie. — Lecz Tam kocha ojca,
wi˛ec. . . wi˛ec nie chc˛e, ˙zeby Drede zgin ˛
ał.
Westchn ˛
ał ci˛e˙zko.
— No tak. Co mam robi´c, Lodowa Pani? Nie potrafi˛e powstrzyma´c ani mojej miło-
´sci, ani nienawi´sci.
— Nie wiem, co powiniene´s zrobi´c. Nic nie wiem o nienawi´sci i tylko troch˛e o mi-
ło´sci. Chciałabym. . . Chciałabym ul˙zy´c twojej zgryzocie, ale nie potrafi˛e.
— Potrafisz. My´sl˛e, ˙ze potrafisz.
— Nie.
Znowu westchn ˛
ał. Delikatnie uj ˛
ał jej zło˙zone dłonie.
— Wielkiego uczucia wymagało oddanie Tama Drede’owi. Dla dobra chłopca i cie-
bie, mam nadziej˛e, ˙ze jest z ojcem szcz˛e´sliwy, cho´c nie potrafi˛e zrozumie´c, jak mógł
wybra´c Drede’a.
U´smiechn˛eła si˛e, a zielony płomie´n roz´swietlił jej włosy i zm˛eczon ˛
a twarz.
113
— Tama przyci ˛
agaj ˛
a ludzie, którym jest potrzebny. — Zastanowiła si˛e. — Z pewno-
´sci ˛
a jest w całym ´swiecie kobieta, która i ciebie potrzebuje. Jeste´s utalentowany, łagodny
i bardzo. . . miły z wygl ˛
adu.
— Dzi˛ekuj˛e — rzekł pos˛epnie. — Dlaczego tak trudno ci to powiedzie´c? Mnie
bardzo łatwo przychodzi stwierdzenie, ˙ze jeste´s m ˛
adra, pełna magii, uczciwa, bardzo
pi˛ekna i ˙ze ci˛e kocham. — Musn ˛
ał kosmyk włosów barwy ko´sci słoniowej. Potrz ˛
asn ˛
ał
głow ˛
a, gdy poruszyła si˛e niespokojnie. — Nie. . . Nie chc˛e ci˛e wprawia´c w zakłopotanie
słowami, których teraz wolisz ode mnie nie słysze´c. Ale. . . gdyby´s mogła okaza´c mi
nieco przyja´zni, byłoby mi łatwiej.
U´smiechn˛eła si˛e lekko.
— Przybyłe´s dzi´s wieczorem, kiedy potrzebowałam ludzkiej ˙zyczliwo´sci. Jestem
twoj ˛
a dłu˙zniczk ˛
a.
— Dobrze. — Wstał, doło˙zył drew do ognia. Blask płomieni ta´nczył na jego twa-
rzy. — Sybel, twój ogie´n ma kolor młodych drzew. . . Przygotuj˛e kolacj˛e. Nie zosta´n
tutaj. Poradz˛e sobie w kuchni. Prze´spij si˛e troch˛e, je´sli zdołasz.
114
Wyszedł cicho i równie cicho odyniec Cyrin wysun ˛
ał si˛e z cienia i pod ˛
a˙zył za nim do
kuchni. Coren po krótkich poszukiwaniach odnalazł no˙ze, garnki, p˛eta kiełbas wisz ˛
ace
na krokwiach, ´swie˙zo upieczony chleb i trzymane w chłodzie jarzyny z ogrodu. Zacz ˛
ał
kroi´c marchewk˛e. Wielki odyniec odezwał si˛e za nim złocistym głosem:
— Wy´cwiczony sokół wraca w ko´ncu na r˛ek˛e swego pana.
Nó˙z ze´slizgn ˛
ał si˛e i uderzył mocno o desk˛e. Coren si˛e obejrzał.
— Zapomniałem ju˙z, ˙ze Władca M ˛
adro´sci ma głos, którym potrafi mówi´c.
Małe czerwone oczka spogl ˛
adały na niego bez ruchu.
— Co by´s mi dał za cał ˛
a m ˛
adro´s´c ´swiata?
— Nic. — Wrócił do pracy. — Słyszałem, ˙ze znasz odpowiedzi na wszystkie zagad-
ki prócz jednej. Na t˛e jedn ˛
a chciałbym zna´c odpowied´z.
Cyrin prychn ˛
ał cicho.
— M ˛
adry człowiek zna zagadk˛e, któr ˛
a chce zada´c.
— I wie, ˙ze pytanie i odpowied´z stanowi ˛
a jedno´s´c. — Zgarn ˛
ał pokrojon ˛
a marchewk˛e
do garnka i zacz ˛
ał obiera´c ziemniak. — Nie ufasz mi. Nie jestem tresowanym sokołem,
uwi ˛
azanym na rzemykach polityki Roka. On nie ma nic wspólnego z moim przyjazdem.
115
— Kiedy władca Dornu otrzymał w tajemnicy od wied´zmy Glower ´smiertelne za-
kl˛ecie, które przygotowała dla jego wrogów, cie´n ciemniejszy od nocy stan ˛
ał przy nim
i został na zawsze.
Coren milczał, tn ˛
ac ziemniak w plastry. Wreszcie powiedział:
— Nie tobie, lecz Sybel musz˛e udowodni´c, ˙ze kocham z własnej woli.
— Jej oczy widz ˛
a wyra´znie poprzez ciemno´s´c.
— Wiem. Niczego przed ni ˛
a nie skrywałem.
— Korzenie rosn ˛
a w ciemno´sci.
— Istotnie. — Obrał kolejny ziemniak. — Ale moje my´sli nie s ˛
a sekretne jak korze´n.
— Olbrzym Grof został trafiony kamieniem w oko i oko to odwróciło si˛e do wn˛etrza,
tak ˙ze patrzyło w jego umysł. Umarł od tego, co tam zobaczył.
Coren gwałtownie odwrócił głow˛e. Srebrzystoszary odyniec stał w drzwiach i sapał
cicho.
— Je´sli to zagadka, nie znam odpowiedzi. Złotousty Cyrin zastanowił si˛e chwil˛e.
— A wi˛ec ci powiem. Zapytaj Sybel, jakie imi˛e wymówiła dzisiaj, zanim wymówiła
twoje.
116
Coren zmarszczył na moment rude brwi.
— Tak zrobi˛e — obiecał i si˛egn ˛
ał po blady pasternak. Przyniósł Sybel g˛est ˛
a zup˛e,
gor ˛
ac ˛
a ostr ˛
a kiełbas˛e, chleb z chrupi ˛
ac ˛
a skórk ˛
a i kubki gor ˛
acego wina. Zastał j ˛
a ´spi ˛
ac ˛
a,
z dło´nmi opartymi na kolanach. Przebudziła si˛e, kiedy ustawił stolik miedzy fotelami
i wymówił jej imi˛e.
— Ciesz˛e si˛e, ˙ze udało ci si˛e zasn ˛
a´c — powiedział i podał jej wino.
— Dobrze spałam. Nic mi si˛e nie ´sniło. — Wypiła łyk i jej twarz nabrała kolorów. —
Twoja zupa pachnie całkiem jak zupa Maelgi.
Nalał jej, a potem usiadł obok z misk ˛
a na kolanach.
— Nie powinna´s tak długo obywa´c si˛e bez posiłków.
— Zapominam o jedzeniu. To jest smaczne, Corenie. Sama nie wiem, co bardziej
mnie rozgrzewa, twoja dobro´c czy twoja zupa.
— To bez znaczenia. — U´smiechn ˛
ał si˛e. — Kiedy gotowałem, Cyrin przyszedł do
mnie na rozmow˛e.
Uniosła brwi.
— Naprawd˛e? On rzadko mówi. Co powiedział?
117
— Zadał mi zagadk˛e. Nie umiałem na ni ˛
a odpowiedzie´c, wi˛ec kazał spyta´c ciebie,
jakie imi˛e wymówiła´s dzisiaj tu˙z przed moim.
— Dlaczego? Czy to jest odpowied´z?
— Tak my´sl˛e. Jakie to imi˛e? Zastanowiła si˛e, marszcz ˛
ac czoło.
— Aha. To było imi˛e Blammora, ale nie rozumiem. . . — Przerwała nagle, szeroko
otwieraj ˛
ac oczy. W jej głosie zabrzmiał gniew: — Cyrin!
Coren wstał. Jego miska rozbiła si˛e o posadzk˛e.
Blammor pojawił si˛e przed nimi, a zielone płomienie prze´switywały przez niego
mgli´scie. Krystaliczne oczy spogl ˛
adały na Corena, który stał w milczeniu, bez ruchu,
z twarz ˛
a pobladł ˛
a jak lód. Niedostrzegalnie niczym mgła, Blammor poruszył si˛e, wy-
dłu˙zył, poszerzył, a˙z zawisł nad Corenem jak cie´n. tak blisko, ˙ze jego bezkrwista twarz
zdawała si˛e przesłoni˛eta i obramowana ciemno´sci ˛
a. Corenowi wyrwał si˛e z gardła ostry,
niezrozumiały j˛ek. Sybel, przyciskaj ˛
ac lodowate dłonie do ust, usłyszała szept:
— Blammor.
Blammor zwrócił swe oczy na Sybel.
Czy jest jeszcze co´s?
— zapytał oboj˛etnie, a ona pokr˛eciła głow ˛
a.
118
— Nie — szepn˛eła. Rozpłyn ˛
ał si˛e; ogie´n si˛egn ˛
ał ciepłem jej twarzy.
Coren opu´scił głow˛e i roztarł palcami oczy, jakby chciał zetrze´c z nich wizj˛e. Upadł
tak nagle, ˙ze nie zd ˛
a˙zyła go podtrzyma´c. Ukl˛ekła obok i pomogła mu usi ˛
a´s´c.
— Coren. . .
Nie odpowiadał. Rozpaczliwie si˛egn˛eła po wino i dostrzegła obserwuj ˛
ace ich spoza
kr˛egu ´swiatła czerwone, niewzruszone oczy Cyrina. Jak błysk posłała do jego umysłu
w´sciekły okrzyk.
Odesłałabym go z powrotem. Nie musiałe´s. . .
Głos Corena dotarł do niej jakby z gł˛ebokiej wewn˛etrznej przepa´sci:
— Sybel. . .
Zwróciła si˛e ku Corenowi, próbowała ogrza´c w dłoniach jego sztywne, zimne palce.
— Jestem przy tobie.
— Obejmij mnie. Obejmij mnie mocno.
Przytuliła go tak, ˙ze poczuła bicie jego serca i dr˙z ˛
acy oddech.
— Przepraszam. Tak mi przykro — szepn˛eła i całowała go, jakby był Tamem szu-
kaj ˛
acym u niej pociechy.
119
Co´s nagle przyszło jej do głowy. Odsun˛eła si˛e, mimo ˙ze Coren mruczał co´s i próbo-
wał przyci ˛
agn ˛
a´c j ˛
a znowu.
— Corenie — rzuciła ostro.
Oszołomiony, otworzył oczy, jakby zbudzony ze snu.
— Co?
— Corenie, sk ˛
ad znałe´s imi˛e Rommalba?
Patrzył na ni ˛
a, opieraj ˛
ac bezwładnie dłonie na jej ramionach; twarz miał napi˛et ˛
a
i blad ˛
a. Chwyciła jego r˛ece i ´sciskała mocno. Wreszcie odparł:
— Znam je.
— Ale sk ˛
ad, Corenie?
— A sk ˛
ad wiem cokolwiek? — Oparł si˛e o kamienie i przymkn ˛
ał oczy.
— Sk ˛
ad?
— Musiałem je zna´c. — Przez moment słowa zawisły bezsilnie mi˛edzy nimi. —
Zgin ˛
ałbym przy twoim kominku — szepn ˛
ał. — Walczyłem w wielkiej bitwie, walczy-
łem zaskoczony w nocy, samotny, lecz nigdy. . . nigdy jeszcze nie widziałem ´smierci,
która przychodzi po mnie tak pewnie, jak przy twoim kominku. Miała kolor nocy. . . Nie
120
mogłem oddycha´c, bo była bezpowietrzna. i wiedziałem. . . wiedziałem, ˙ze je´sli znajd˛e
imi˛e, nadam jej imi˛e, nie zdoła mnie zrani´c. Wszystkie moje my´sli krzyczały, latały
w kr ˛
ag jak przera˙zone ptaki, ale wiedziałem, ˙ze do tego domu, do tego ognia nie mogła
przyj´s´c ´smier´c. Wi˛ec jaka´s cz˛e´s´c mnie szukała imienia w´sród wszystkich staro˙zytnych
imion, które poznałem. I wtedy zrozumiałem, co to jest. To nie ´smier´c, ale strach. Rom-
malb. Strach, od którego ludzie umieraj ˛
a. — Otworzył oczy i spojrzał na ni ˛
a z jakiego´s
odległego miejsca wewn ˛
atrz siebie. — Sybel, nie mogłem pozwoli´c sobie umrze´c od
czego´s, co nie mo˙ze mnie zrani´c.
— Ludzie umierali — szepn˛eła. — Niezliczeni ludzie, przez niezliczone lata.
— Nie mogłem. Miałem powód, dla którego chciałem zachowa´c ˙zycie.
— Drede’a?
Potrz ˛
asn ˛
ał głow ˛
a i przez chwil˛e milczał z zamkni˛etymi oczami. Pomy´slała, ˙ze za-
sn ˛
ał, ale nagle j ˛
a pocałował.
Odsun˛eła si˛e zdumiona, szeroko otwieraj ˛
ac oczy.
— Nigdy nie słyszałam o kim´s takim jak ty. My´slałam, ˙ze oszalejesz lub umrzesz,
a potem zobacz˛e u bramy twoich pi˛eciu braci ˙z ˛
adaj ˛
acych wyja´snie´n. Zamiast tego rzuci-
121
łe´s Rommalbowi jego imi˛e, wyrwałe´s si˛e ´smierci, wróciłe´s i pocałowałe´s mnie na mojej
podłodze.
— To wydało mi si˛e lepszym rozwi ˛
azaniem — odparł z u´smiechem, lecz groza
wspomnienia zmroziła ten u´smiech. Z oczu Corena wyjrzała pustka, stały si˛e chłodne
jak wygasłe gwiazdy.
Otrz ˛
asn ˛
ał si˛e z l˛eku i wstał sztywno. Sybel pomogła mu, niespokojnie marszcz ˛
ac
brwi.
— Straszne rzeczy spotykaj ˛
a ci˛e w moim domu. Przygotuj˛e ci ło˙ze Ogama. A potem
przerobi˛e Cyrina na kiełbas˛e.
— Nie. . . Sybel, on zadał mi zagadk˛e, a ja spytałem o odpowied´z. Udzielił jej.
— Oszustwem skłonił mnie, ˙zebym ci j ˛
a podała. Nie miał powodu, by traktowa´c ci˛e
w ten sposób, ciebie, go´scia w moim domu, który przybył tu z ˙zyczliwo´sci.
Usiadł, a po chwili schylił si˛e i zacz ˛
ał zbiera´c kawałki rozbitej miski.
— Je´sli ty nie potrafisz znale´z´c powodu, to pewnie ˙zadnego nie było.
— Nie potrafi˛e. Zostaw te okruchy, Corenie. Sama posprz ˛
atam, gdy ju˙z pójdziesz
do łó˙zka.
122
— Nie. Nie b˛ed˛e spał dzisiaj w ciemno´sci. Pozwól mi zosta´c tutaj, przy ogniu. Sy-
bel. . .
— Tak?
Spojrzał na ni ˛
a zaciekawiony.
— Niczego si˛e nie boisz? Kim jeste´s, ˙ze sam Rommalb przychodzi posłusznie na
twe wezwanie?
— Boj˛e si˛e pewnych rzeczy. Wtedy bałam si˛e o ciebie. Boj˛e si˛e o Tama. Ale nie
przyszło mi do głowy, ˙zeby ba´c si˛e Rommalba.
Przykl˛ekn˛eła, ˙zeby zetrze´c rozlan ˛
a zup˛e, a on patrzył, jak blask ognia migocze
w´sród białych pasm jej włosów, a˙z wreszcie zasn ˛
ał.
Znalazła go rankiem, wci ˛
a˙z siedz ˛
acego przy ogniu, z lwem Gulesem u stóp. ´Snieg
przestał pada´c, ´swiat za oblodzonymi oknami nabrał barwy ksi˛e˙zyca. Na stole le˙zał na
wpół zjedzony bochenek chleba; wino znikn˛eło. Coren u´smiechn ˛
ał si˛e do niej, oczy
miał zaczerwienione.
— Nie spałe´s dobrze? — spytała łagodnie.
123
— Obudziłem si˛e, a ciebie nie było, wi˛ec ju˙z nie zasn ˛
ałem. Rozmawiałem troch˛e
z Cyrinem. Opowiadał mi ró˙zne historie.
— Mam nadziej˛e, ˙ze nic wi˛ecej.
— Opowiedział mi o ksi˛eciu Ludzie, który mógł mie´c ka˙zdy kwiat na ´swiecie, jakie-
go zapragn ˛
ał, ale chciał tylko płomiennej ró˙zy rosn ˛
acej na Czarnym Szczycie Fyrbolgu.
Otrzymał to, czego chciał, i był zadowolony. Wi˛ec i ja zachowałem nadziej˛e.
Rumieniec si˛egn ˛
ał jej oczu.
— Cyrin miesza si˛e w nie swoje sprawy. Zreszt ˛
a sam mówiłe´s, ˙ze nie jestem pło-
mienn ˛
a ró˙z ˛
a, ale lodowym kwiatem, rosn ˛
acym w ´swiecie bez ˙zycia. Twoje miejsce jest
w ´swiecie ˙zywych i tam, jak s ˛
adz˛e, znajdziesz swoj ˛
a ró˙z˛e.
Westchn ˛
ał.
— A ty powiedziała´s, ˙ze czasem jestem głupcem. Wydaje mi si˛e, ˙ze to ja do dzisiaj
przebywałem w ´swiecie bez ˙zycia. Sybel. . . zeszłej nocy ´sniłem o Norrelu. Nigdy. . .
nigdy dot ˛
ad nie widziałem go we ´snie ˙zywego, zawsze jak le˙zy sam, umiera, czuj ˛
ac
w sobie ´smierteln ˛
a ran˛e, widzi, jak Drede odwraca si˛e, próbuje krzycze´c, ale nie znaj-
duje słów i nikt go nie słyszy. Widz˛e, jak woła mnie w moich snach, ale nie widzi
124
mnie, a ja nie mog˛e do niego podej´s´c. Lecz zeszłej nocy zasn ˛
ałem, patrz ˛
ac, jak ´scie-
rasz podłog˛e, i ´sniłem o Norrelu ˙zywym. Rozmawiali´smy do pó´znej nocy. Opowiadał
mi o Riannie, o swej miło´sci do niej. A ja u´smiechałem si˛e, słuchałem, kiwałem głow ˛
a,
gdy˙z rozumiałem, co czuje, wiedziałem, co mówi. Obudziłem si˛e, wci ˛
a˙z słysz ˛
ac jego
głos i w tej chwili przebudzenia pomy´slałem o Dredzie. Zrobiło mi si˛e go ˙zal, poniewa˙z
nie mógł mie´c tego, co miał Norrel. . . Sybel, on jest tylko starym, przera˙zonym czło-
wiekiem; prócz Tamlorna nie ma nikogo, kto by go kochał. A ja my´slałem, ˙ze jest jak
Rommalb, dawca ´smierci. . .
— Nadal chcesz go zabi´c?
— Mam ju˙z do´s´c my´slenia o nim. — Wstał i podszedł do niej. — Kocham ci˛e.
Kiedy znów b˛ed˛e ci potrzebny, przyjad˛e.
— Nie, Corenie — odparła i bezwiednie wyci ˛
agn˛eła do niego r˛ek˛e. — Nie radz˛e
sobie z miło´sci ˛
a. Przez całe ˙zycie kochałam tylko Maelg˛e, Tama i Ogama, chocia˙z jemu
miło´s´c tak˙ze nie wychodziła najlepiej. Zosta´n w Sirle, gdzie s ˛
a kobiety, które. . . które
mog ˛
a da´c ci to, czego potrzebujesz. Moje miejsce jest tutaj.
125
— Potrzebuj˛e ciebie — powiedział z prostot ˛
a. Odwrócił sio i si˛egn ˛
ał po płaszcz. —
Kiedy ksi ˛
a˙z˛e Rurin ´scigał wied´zm˛e Glower za to, ˙ze wszystkie jego sługi zmieniła
w ´swinie, ona. . .
— Wiem. Postawiła na jego drodze wielk ˛
a szklan ˛
a gór˛e. nie mógł jej ani zdoby´c,
ani omin ˛
a´c. Powrócił wi˛ec pokonany.
— No wła´snie — stwierdził Coren. Pochylił si˛e i ucałował jej chłodn ˛
a twarz na
po˙zegnanie. — Jaka jest ró˙znica mi˛edzy szkłem a lodem?
— Och, wracaj do domu — rzuciła zirytowana, a potem roze´smiała si˛e mimowolnie.
Poszła z nim do bramy, by go wypu´sci´c, a potem stała dr˙z ˛
aca w cichym poranku,
patrz ˛
ac, jak odje˙zd˙za ´scie˙zk ˛
a. Odyniec Cyrin stan ˛
ał przy niej, a jego ciepły oddech
rozkwitał obłokami pary w powietrzu. Spojrzała na dzika z góry.
— Podj ˛
ałe´s wielkie ryzyko — stwierdziła z powag ˛
a.
Srebrzysty odyniec prychn ˛
ał ´smiechem. Po raz pierwszy u˙zył przy niej swojego
słodkiego jak dzwonek głosu:
— Jeden m ˛
adry dure´n od razu pozna drugiego.
126
*
*
*
Tam odwiedził j ˛
a kilka dni pó´zniej. Uniosła głow˛e znad ksi ˛
a˙zki, bo usłyszała głos
Tera kr ˛
a˙z ˛
acego nad kopuł ˛
a. Narzuciła płaszcz i wybiegła, a sokół opadł na jej rami˛e
w chwili, gdy Tam z pi˛ecioma lud´zmi stan ˛
ał przed bram ˛
a. Zeskoczył z konia i krzykn ˛
ał
do niej na powitanie. Dostrzegła jego ci˛e˙zki, podbity futrem płaszcz obszyty złot ˛
a nici ˛
a,
mi˛ekkie buty, r˛ekawice z futrzanymi mankietami. Otworzyła bram˛e, a on ze ´smiechem
rzucił si˛e jej na szyj˛e.
— Sybel, Sybel, Sybel. . . — U´scisn ˛
ał j ˛
a mocno. — Widzisz tego konia? Ojciec
wybrał go dla mnie. Jest szary jak burza, jak aksamit, i ma na imi˛e Drede. Bał si˛e pu´sci´c
mnie samego, ale prosiłem i błagałem. . . Nie mog˛e zosta´c długo. . .
— Och, Tamie, tak si˛e ciesz˛e, ˙ze ci˛e widz˛e. Wejd´z.
Spojrzała w migotliwe oczy Tera i spytała:
Czy jest zadowolony?
Król jest dla niego dobry.
Tam szedł obok niej, zostawiaj ˛
ac w ´sniegu gł˛ebokie ´slady. Twarz miał promienn ˛
a.
127
— Sybel, tak si˛e ciesz˛e, ˙ze znów ci˛e widz˛e. Pałac Drede’a jest taki wielki, wsz˛edzie
s ˛
a ludzie. . . I wiesz, Sybel, s ˛
a dla mnie bardzo uprzejmi, bo jestem synem Drede’a.
I mam takie drogie ubranie. Ale t˛eskni˛e za lwem Gulesem i za Nylem.
— Jest dla ciebie dobry?
— Oczywi´scie. Chroni˛e go przed władcami Sirle. Spojrzała na Tama zaskoczona.
U´smiechn ˛
ał si˛e, a oczy miał czyste.
— Dorosłe´s troch˛e, jak widz˛e — zauwa˙zyła.
— Drede mówi, ˙ze jestem podobny do ciebie. Ale jest dla mnie bardzo dobry i je-
stem szcz˛e´sliwy. Czasem, gdy zostajemy sami, nawet si˛e ´smieje.
Otworzył drzwi. Moriah, mrucz ˛
ac gło´sno, wyszła mu na spotkanie. Przykl˛ekn ˛
ał
i chłodn ˛
a twarz ˛
a potarł jej futro, potem chwycił Gulesa za grzyw˛e i spojrzał w jego
złociste oczy.
— Gules — szepn ˛
ał. Z krtani lwa wydobył si˛e cichy warkot. — Wiesz, czego mi
brakuje, Sybel? Twojego zielonego ognia. Jest taki pi˛ekny.
Strzepn ˛
ał ´snieg z płaszcza. Pogładziła jego jasne, wilgotne włosy.
— Ro´sniesz — powiedziała z podziwem, a on za´smiał si˛e gł˛ebokim nagle głosem.
128
— Wiem. Sybel, on chciał, ˙zebym przywiózł ci˛e ze sob ˛
a, ale powiedziałem, ˙ze tylko
ci˛e poprosz˛e, nie b˛ed˛e błagał. Poprosiłem, wi˛ec teraz mo˙zemy porozmawia´c o czym´s
innym. Czy zwierz˛etom nic nie dolega?
U´smiech błysn ˛
ał w jej oczach.
— Zupełnie nic — odparła. Usiedli razem przy kominku. — Opowiedz mi teraz, co
robisz ka˙zdego dnia.
— Sybel, nawet mi si˛e nie ´sniło, ˙ze tam jest tylu ludzi. Jechali´smy przez miasto
w dzie´n targowy, a ludzie wykrzykiwali imi˛e mojego ojca. I wiesz, wykrzykiwali te˙z
moje. Byłem tak zdziwiony, ˙ze ojciec ´smiał si˛e ze mnie. Lubi˛e, kiedy si˛e ´smieje.
Pozwoliła, by jego głos spływał po niej niczym strumie´n, uspokajaj ˛
ac i pocieszaj ˛
ac.
Siedziała wygodnie i obserwowała chłopca, u´smiechała si˛e, słuchała nieuwa˙znie. Jego
twarz, jego m˛e˙zniej ˛
ace rysy roz´swietlały si˛e i zmieniały w miar˛e jak mówił, ´smiał si˛e,
powa˙zniał i u´smiechał znowu niezwykłym u´smiechem z sugesti ˛
a czego´s tajemniczego.
My´sli Sybel rozpłyn˛eły si˛e, a ona pozwoliła, by umysł spocz ˛
ał bezczynnie, czego nie
robiła od wielu dni. Tam wci ˛
a˙z opowiadał, drapi ˛
ac kocice Moriah mi˛edzy uszami.
129
A potem co´s drgn˛eło w gł˛ebi jej umysłu, co´s małego, dalekiego i nieproszonego.
Tam dotkn ˛
ał jej, a ona poruszyła si˛e niespokojnie.
— Nie słuchasz mnie, Sybel. Przywiozłem ci prezent, płaszcz z białej wełny ha-
ftowany w niebieskie kwiaty. Drede kazał kobietom zrobi´c go specjalnie dla ciebie. —
Urwał na chwil˛e. — Co si˛e stało?
Pokr˛eciła głow ˛
a.
— Nic takiego. Jestem troch˛e zm˛eczona. Płaszcz? Podzi˛ekuj ojcu ode mnie. Czy
Ter zachowuje si˛e odpowiednio? Bałam si˛e, ˙ze mo˙ze kogo´s zje´s´c.
— Och, nie. W spokojne dni wyje˙zd˙zamy na polowanie. Jest bardzo grzeczny wobec
sokołów Drede’a, ale tylko mnie pozwala si˛e trzyma´c. Sybel. . .
Milczała; znów co´s poruszyło si˛e w jej umy´sle, ledwie wyczuwalne i szybkie jak
spadaj ˛
aca o północy gwiazda. Wolno zacisn˛eła palce na por˛eczach fotela.
— Sybel — powiedział Tam. — Czy co´s ci˛e boli? Powinna´s porozmawia´c z Maelg ˛
a.
— Dobrze. — Wyprostowała palce. Szeroko otwarte czarne oczy szukały ognia. —
Porozmawiam — szepn˛eła, a wtedy rozległo si˛e pukanie do drzwi i twarz Tama zmieniła
si˛e nagle.
130
— Tak szybko? Przecie˙z dopiero przyjechałem.
Obejrzał si˛e.
— Och, Tamie, z pewno´sci ˛
a jeszcze nie. . .
— Mówiłem, ˙ze przyjechałem tylko na chwil˛e. — Wstał i westchn ˛
ał ci˛e˙zko. —
Sybel, wkrótce znowu ci˛e odwiedz˛e, wtedy zostan˛e dłu˙zej. Twój płaszcz mam w ju-
kach. — Znowu zabrzmiało pukanie. Podniósł głos. — Ju˙z id˛e! Sybel, porozmawiaj
z Maelg ˛
a o tym, co ci˛e boli. Ona wszystko umie wyleczy´c.
Ksi ˛
a˙ze Tamlornie!
— Id˛e!
Obj ˛
ał j ˛
a ramieniem, kiedy szli przez dziedziniec. Za nimi bez słowa szedł stra˙znik.
Sokół Ter znów usiadł Tamowi na ramieniu.
— Sybel, nast˛epnym razem przyjad˛e na dłu˙zej. . . Chciałbym, ˙zeby´s mnie odwiedzi-
ła.
— Mo˙ze przyjad˛e.
— Prosz˛e ci˛e. — Rozpi ˛
ał torb˛e przy siodle i wyj ˛
ał mi˛ekki płaszcz barwy ko´sci
słoniowej z deseniem niebieskich nici. — To dla ciebie.
131
Dotkn˛eła materiału.
— Tam, jest taki pi˛ekny, taki mi˛ekki. . .
— Obszyty gronostajami. — Narzucił jej płaszcz na ramiona i pocałował szybko. —
Przyjed´z, prosz˛e. I porozmawiaj z Maelg ˛
a.
— Na pewno. — U´smiechn˛eła si˛e. — Czy mog˛e zamieni´c słowo z Terem?
Tam znieruchomiał na chwil˛e, a ona przeniosła wzrok z jego szarych, u´smiechni˛e-
tych oczu na bł˛ekitne, przenikliwe oczy Tera.
Ter.
Co si˛e stało, córko Ogama? Jeste´s niespokojna.
Tam przygl ˛
adał si˛e Sybel; zobaczył, ˙ze jej twarz nieruchomieje na chwil˛e, a czarne
oczy zachodz ˛
a mgł ˛
a.
Ter, kto´s przywołuje mnie do siebie. Powstrzymaj go.
Rozdział 5
Tego popołudnia poszła odwiedzi´c Maelg˛e. Białe goł˛ebice siedziały na krokwiach
dachu, a kruk wchodził i wychodził przez otwarte naro˙zne okno. W małym domku uno-
siły si˛e dziwne zapachy; pochylona nad ogniem Maelga mruczała co´s pod nosem. a para
z kociołka rozlu´zniła jej siwe loki i przylepiła do twarzy wilgotne kosmyki. Stara kobie-
ta nie podniosła głowy, kiedy weszła Sybel, wi˛ec i Sybel milczała. Chodziła niespokoj-
nie po izbie, otwierała i zamykała ksi ˛
a˙zki Maelgi, zagl ˛
adała do słojów zawieraj ˛
acych
rzeczy bez nazwy, a˙z wreszcie mamrotanie Maelgi umilkło i stara kobieta odwróciła
głow˛e.
133
— Dziecko — powiedziała zdumiona. — Trac˛e rachunek Rzeczy.
— Przepraszam — odparła Sybel.
Co´s, co wzi˛eła odruchowo do r˛eki, p˛ekło nagle; spojrzała na to niewidz ˛
acymi ocza-
mi. Maelga upu´sciła chochl˛e do kociołka.
— Moja ko´s´c. . .
— Jaka ko´s´c?
— Palec wskazuj ˛
acy prawej r˛eki maga. Wiele lat po´swi˛eciłam, ˙zeby go znale´z´c.
Sybel zerkn˛eła na połamane kawałki w dłoni.
— Przynios˛e ci ko´sci, je´sli chcesz — obiecała. — Przynios˛e ci czaszk˛e, je´sli tylko
znajd˛e w niej mózg.
Maelga spojrzała na ni ˛
a uwa˙znie spod rozczochranych włosów.
— Co si˛e dzieje?
Sybel odło˙zyła ko´s´c i skuliła si˛e, krzy˙zuj ˛
ac ramiona na piersi.
— Jestem przywoływana. Nie wiem, kto mnie woła, ale nie potrafi˛e zamkn ˛
a´c przed
nim umysłu. Poszukuje mnie i przyzywa umiej˛etnie i pewnie, tak jak ja przywołuj˛e
134
zwierz˛e. Jestem zła, lecz tak samo zło´sci si˛e ryba złapana na w˛edk˛e. I jest tak samo
bezradna.
Maelga zło˙zyła r˛ece; błysn˛eły pier´scienie. Wolno usiadła w fotelu na biegunach.
— Wiedziałam — rzekła. — Wiedziałam, ˙ze narobisz sobie kłopotów, wykradaj ˛
ac
te ksi˛egi.
Sybel znieruchomiała w pół kroku.
— My´slisz, ˙ze tylko o to chodzi? — spytała z nadziej ˛
a. Ale pokr˛eciła głow ˛
a. —
Tutaj pracuje umysł pot˛e˙zniejszy od mojego. To mnie przera˙za. Je´sli wie, ˙ze mam jego
ksi ˛
a˙zki, nie musi mnie przecie˙z tak dr˛eczy´c z ich powodu. Maelgo, nie wiem, co mam
robi´c. Nie mam gdzie si˛e ukry´c. Gdyby ktokolwiek spróbował mnie skrzywdzi´c, moje
zwierz˛eta by walczyły, ale z tym nikt nie mo˙ze walczy´c.
— Och, kochanie — westchn˛eła Maelga. — Och, moje dziecko. — Zakołysała si˛e
lekko i przygładziła r˛ek ˛
a włosy. Nagle znieruchomiała. — Jedno mog˛e dla ciebie zrobi´c.
Po´sl˛e kruka o czarnych czujnych oczach, ˙zeby zajrzał w okna maga.
Sybel kiwn˛eła głow ˛
a.
135
— Wysłałam Tera na poszukiwania. — Westchn˛eła ci˛e˙zko, zasłaniaj ˛
ac dło´nmi
oczy. — Jestem głupia. Je´sli mnie mo˙ze przywoła´c, to mo˙ze i Tera. . .
— Je´sli wie, ˙ze mo˙ze go woła´c.
— Tak. By´c mo˙ze nie zna Tera. Ale kto to jest? Widziałam drobnych magów w zim-
nych wie˙zach z siennikami i zakurzonymi ksi˛egami. Na dworach ksi ˛
a˙z ˛
at widziałam
wi˛ekszych, tych, którzy od bogactw robi ˛
a si˛e tłu´sci i zarozumiali. Ale nie spotkałam
jeszcze ˙zadnego, którego bym si˛e l˛ekała. Nie wiem, po co mnie wzywa. — Spojrzała
bezradnie na Maelg˛e. — Jakie mo˙ze mie´c powody? Komu´s tak pot˛e˙znemu nie przydam
si˛e na nic.
— Czy jest a˙z tak pot˛e˙zny? Mo˙ze ust ˛
api, je´sli nie odpowiesz.
— Mo˙ze. . . Ale włamał si˛e do mojego umysłu, a ja nie mog˛e pod ˛
a˙zy´c za jego we-
zwaniem. Nie mog˛e go nigdzie znale´z´c, nie potrafi˛e nada´c mu imienia. — Znowu ru-
szyła wokół izby, splotła ramiona na piersi, a włosy opadały jej na plecy niby biały
płaszcz. — Jestem taka zła, ale zło´s´c na nic mi si˛e nie przyda, tak samo jak strach. Nie
wiem, co robi´c. . . Mam tylko nadziej˛e, ˙ze nie jest do´s´c silny, by odebra´c mi moje imi˛e.
— Czy mogłaby´s gdzie´s wyjecha´c na jaki´s czas?
136
— Gdzie? Mogłabym wyruszy´c poza granice Eldwoldu, ale on i tak by mnie znalazł
i sprowadził do siebie. — Zrozpaczona, usiadła wreszcie przy ogniu. — Och, Maelgo —
szepn˛eła. — Nie wiem, co robi´c. Gdybym miała Liralena. . . mogłabym odlecie´c na
koniec ´swiata. . . na sam ˛
a granic˛e gwiazd. . .
— Nie płacz — poprosiła zaniepokojona Maelga. — Przera˙zasz mnie, kiedy pła-
czesz.
— Nie płacz˛e. Łzy mi nie pomog ˛
a. Nie mog˛e nic zrobi´c, tylko czeka´c. — Odwróciła
głow˛e. — Maelgo, je´sli pewnego dnia mnie nie znajdziesz i nikt nie b˛edzie wiedział,
gdzie jestem, czy zaopiekujesz si˛e zwierz˛etami?
Maelga chwyciła si˛e za głow˛e.
— Och, Sybel, nie mo˙ze do tego doj´s´c. Mój kruk go znajdzie. Ter go znajdzie,
a wtedy zrobi˛e mu co´s takiego, co rozpu´sci wszystkie ko´sci w jego ciele.
— Nie, musisz zachowa´c ko´s´c palca. . . — Oparła policzek o kamienie kominka
i niewidz ˛
acym wzrokiem wpatrzyła si˛e w ogie´n. Płomienie ta´nczyły pod czarnym ko-
ciołkiem. Westchn˛eła — Pójd˛e, bo przeszkadzam ci w pracy. Nic nie mo˙zesz dla mnie
137
zrobi´c. Sama niewiele mog˛e zrobi´c. Mo˙ze Ter go znajdzie, zanim on znajdzie mnie,
i mo˙ze wtedy co´s wymy´sl˛e.
Maelga obserwowała j ˛
a bacznie, a zmarszczki na jej twarzy wyra˙zały niepokój.
— B ˛
ad´z ostro˙zna, moja białowłosa — szepn˛eła.
— B˛ed˛e. Mam nadziej˛e, ˙ze ten, który mnie woła, ma przyjaciela, który przeka˙ze mu
ostrze˙zenie.
Tej nocy obudziło j ˛
a drgnienie w umy´sle, łagodne, jakby kto´s czubkiem palca
dotkn ˛
ał powierzchni wody. Usiadła wyprostowana w łó˙zku, szeroko otwieraj ˛
ac oczy
w ciemno´sci; ponad ni ˛
a na kryształowej kopule gwiazdy układały si˛e w lodowate wzo-
ry. Drgnienie nadeszło znowu. Nieproszona, bezkształtna my´sl, jak szept w bezruchu
nocy, delikatne tchnienie jej imienia.
Sybel.
Cichy krzyk wyrwał si˛e jej z ust. Co´s poruszyło si˛e obok łó˙zka; złote oczy Gulesa
zaiskrzyły niby szlachetne kamienie.
Czego si˛e l˛ekasz, dzieci˛e Ogama?
Miałam sen. . .
138
Głos nadbiegł znowu, niczym bezd´zwi˛eczny pomruk:
Sybel.
Sp˛edziła w pokoju pod kopuł ˛
a dzie´n i noc, nie jadła i nie spała; przegl ˛
adała staro-
˙zytne ksi˛egi, szukaj ˛
ac imienia tak pot˛e˙znego maga, lecz nie znalazła nawet wzmianki.
O ´swicie odło˙zyła ksi ˛
a˙zk˛e i spojrzała w przeja´sniaj ˛
ace si˛e niebo. Ró˙zowa linia zakre´sla-
ła kraw˛ed´z ´swiata, białe chmury, o srebrzystych brzegach płon˛eły, chwytaj ˛
ac promienie
sło´nca; rozbijały je i rozrzucały po polach Fallow, na równinie Terbrec i nad otoczonym
murami miastem Mondor, gdzie ogrzewały chłodne, mroczne wie˙ze. Zrezygnowana,
pomy´slała o Liralenie i jego l´sni ˛
acych białych skrzydłach. Przez chwil˛e próbowała go
przywoła´c, posyłaj ˛
ac wezwania ku białemu ´swiatu poranka. Zwierz˛eta w domu si˛e po-
ruszyły, a potem usłyszała głos Maelgi pod drzwiami.
— Sybel! Sybel, obud´z si˛e. . .
Wstała powoli i przeszła przez chłodny dom. Sło´nce rysowało na ´sniegu plamy
ognia; gdy otworzyła drzwi, uderzyło j ˛
a w oczy, a˙z zabolało.
— Wejd´z, Maelgo.
139
— Och, Sybel. . . pozwoliła´s, ˙zeby twój ogie´n umarł. Staruszka przeszła przez próg,
a Sybel spojrzała na ciemnego ptaka w jej dłoniach.
— S ˛
adz˛e, ˙ze to nie jest jedyna martwa rzecz w tym pokoju. — Dotkn˛eła czarnego,
sztywnego ciała kruka Maelgi. Poczuła uderzenie błyskawicy l˛eku, jakiego dot ˛
ad nie
znała.
— Sybel, wysłałam go — wyja´sniła znu˙zona Maelga. — Wrócił dzi´s rano do domu
i padł martwy u mych stóp. My´sl˛e, ˙ze był ju˙z martwy, kiedy leciał.
Sybel zadr˙zała.
— Jest zimny — szepn˛eła.
Maelga delikatnie dotkn˛eła jej ramienia.
— Moje białe dziecko — j˛ekn˛eła — co mog˛e dla ciebie zrobi´c?
— Nic — szepn˛eła Sybel. — Nic. — Westchn˛eła ci˛e˙zko. — Mam nadziej˛e, ˙ze Ter
jest bezpieczny. Przywołam go i ode´sl˛e z powrotem do Tama.
— Ugotuj˛e co´s dla ciebie. Strasznie schudła´s, odk ˛
ad Tam wyjechał.
Wyszła do kuchni, cały czas nios ˛
ac martwego kruka. Sybel pochwyciła umysł sokoła
i poczuła gwałtowny p˛ed ziemi pod skrzydłami.
140
Ter. Wracaj do Tama. To niebezpieczne.
Milczał przez chwil˛e, a ona prze˙zywała bicie jego serca i ogie´n płyn ˛
acy mu w ˙zy-
łach. A potem powiedział:
Nie.
Ter. Wracaj do Tama.
Dzieci˛e Ogama, pro´s mnie, o co chcesz. Ale musz˛e komu´s wydzioba´c oczy i uciszy´c
mroczny umysł.
Ter. . .
Nagle straciła go, odnalazła zdumiona i straciła znowu. W jej umy´sle rozległ si˛e
szept, silny i nieubłagany.
Sybel.
— Nie! — powiedziała. Słowo upadło bez ˙zycia na białe kamienie. — Nie!
*
*
*
O północy siedziała pod kopuł ˛
a, a ksi˛e˙zyc w pełni spogl ˛
adał na ni ˛
a niczym oko.
´Swiat le˙zał w milczeniu, wyciszony i ukryty, góra znieruchomiała, gwiazdy zamarzły
141
w kryształy lodu. Noc trwała bezgło´sna, spoczywała w sercu ciszy, której nie zakłócał
˙zaden wiatr, ˙zaden szept li´sci. Oczy Sybel w mroku były ciemne i nieruchome; czekała,
nasłuchuj ˛
ac w spokoju swego umysłu, czekała na nieuchronn ˛
a chwil˛e, na wołanie, które
przebije umysł a˙z do j ˛
adra ciszy. Gules le˙zał obok z uniesion ˛
a głow ˛
a, złotymi ´slepia-
mi wpatrywał si˛e w ni ˛
a bez mrugni˛ecia, bez drgnienia, jakby nie oddychał. Po chwili
poczuła obok kogo´s innego i zobaczyła Cyrina; jego kły błyszczały biel ˛
a jak gwiazdy.
Odpowiedz mi na zagadk˛e. Panie M ˛
adro´sci,
powiedziała do niego i usłyszała w jego
umy´sle wszystkie zagadki ´swiata. A potem czerwone oczy znikn˛eły, gdy wielki l´sni ˛
acy
łeb opadł ku ziemi.
Na t˛e nie znam odpowiedzi.
Sybel spu´sciła głow˛e.
— Jestem zm˛eczona — szepn˛eła, szeroko otwieraj ˛
ac oczy w mroku. — Nie wiem,
co robi´c.
Siedziała tak przez chwil˛e, od czasu do czasu czuj ˛
ac z dala lekkie szarpni˛ecie, jak-
by delikatny odpływ przyci ˛
aganej ksi˛e˙zycem fali. Blask wyrysował jej cie´n i mroczne
142
sylwetki ody´nca i lwa na białym marmurze posadzki. Wreszcie zamkn˛eła oczy i posłała
wezwanie. A kiedy wołała, usłyszała u bram stłumiony, lecz znajomy krzyk.
— Sybel — powiedział Coren, kiedy przybiegła do niego po ´sniegu. — Sybel. —
Zaciskał palce na pr˛etach, jakby próbował je wyrwa´c. — Tak mi przykro. . . przepra-
szam. . . nie było mnie w Sirle. . .
— Wła´snie ci˛e wołałam — odparła bez tchu, szarpi ˛
ac lodowate zasuwy. — Wła´snie
przed chwil ˛
a. . . Corenie. przyleciałe´s tutaj na skrzydłach?
— Chciałem. — Wprowadził konia i stan ˛
ał przed ni ˛
a, próbuj ˛
ac wypatrzy´c w ciem-
no´sci jej twarz. — O co chodzi? — zapytał niespokojnie. — Sybel, chciałem przyjecha´c
tutaj ju˙z trzy dni temu, ale Rok posłał mnie do Hiltu, aby przekona´c Horsta do jakiego´s
beznadziejnego planu. Wiedziałem, ˙ze jeste´s niespokojna, wiedziałem nawet przez sen,
ale nie mogłem wyjecha´c a˙z do wczoraj. Co si˛e stało? Gdzie Tam?
Patrzyła na niego bez słowa. Pokr˛eciła głow ˛
a.
— Nie. Sk ˛
ad. . . sk ˛
ad wiedziałe´s, ˙ze ci˛e potrzebuj˛e, zanim sama to wiedziałam?
— Wiedziałem. Sybel, co si˛e stało? Co mog˛e dla ciebie zrobi´c?
— Tylko. . . drobiazg.
143
— Cokolwiek.
— Obejmij mnie.
Upu´scił wodze na ´snieg. Rozchylił płaszcz, przyci ˛
agn ˛
ał j ˛
a do siebie i otulił wraz
z białymi włosami; czubek jej głowy l´snił lekko na jego ramieniu. Sybel czuła jego
oddech, uderzenia pulsu.
Nagle wstrzymał oddech.
— Sybel, ty si˛e boisz.
— Tak. Przytul mnie mocniej — poprosiła, a on przyci ˛
agn ˛
ał j ˛
a bli˙zej do siebie.
Usłyszała bicie jego serca, poczuła dło´n w r˛ekawicy, podtrzymuj ˛
ac ˛
a jej głow˛e. Powoli
nabrała powietrza i odetchn˛eła gł˛eboko. — Wezwałabym ci˛e a˙z z Sirle, by o to poprosi´c.
Tylko po to.
— A ja bym przyjechał. Przyjechałbym tylko po to, by ci˛e przytuli´c. Lecz na pewno
mog˛e zrobi´c co´s wi˛ecej.
— Nie. Twój głos jest jak ´swiatło sło´nca. Nale˙zy do ´swiata ludzi, nie do mrocznego
´swiata magów.
Oddech Corena poruszał jej białymi włosami.
144
— Co si˛e stało? Co ci˛e niepokoi?
Milczała. Potem uniosła głow˛e, westchn˛eła i odsun˛eła si˛e od niego, rozrywaj ˛
ac kr ˛
ag
ramion.
— Nie chciałam ci mówi´c, ale teraz mo˙ze powinnam, bo gdyby cokolwiek si˛e ze
mn ˛
a stało, mógłby´s. . . mógłby´s si˛e niepokoi´c, gdyby´s nie wiedział.
Uniósł r˛ece w za´snie˙zonych r˛ekawicach i uj ˛
ał jej twarz.
— Sybel, co si˛e dzieje?
— Chod´z do ognia. Powiem ci.
Powiedziała, gdy ju˙z odprowadził konia do stajni, nakarmił go, powiesił płaszcz
przy ogniu i usiadł obok niej. Dała mu kubek grzanego wina i wyja´sniła krótko:
— Kto´s mnie przywołuje.
Popatrzył na ni ˛
a ponad brzegiem kubka, potem odstawił go mocno, a˙z wino chlu-
sn˛eło na palce.
— Kto?
— Gdybym odkryła jego imi˛e, mogłabym walczy´c. . . by´c mo˙ze. Wsz˛edzie szuka-
łam wła´sciwego imienia, szeptem mego głosu w ich umysłach zaskakiwałam magów
145
poza Eldwoldem, a ich l˛eki i zdumienie zdradziły, ˙ze mnie nie znaj ˛
a. I teraz nie wiem,
co mam robi´c. Odebrał mi Tera; posłałam sokoła na poszukiwania, a on ukradł mi je-
go imi˛e; nie mogłam utrzyma´c Tera wobec jego mocy. Jest bardzo silny. My´sl˛e, ˙ze jest
silniejszy od ka˙zdego, o kim słyszałam. Dlatego w ko´ncu b˛ed˛e chyba zmuszona ust ˛
api´c.
Milczał przez chwil˛e, marszcz ˛
ac brwi.
— Ale ja nie zechc˛e mu ci˛e ust ˛
api´c — rzekł wreszcie.
Poruszyła si˛e niespokojnie.
— Corenie, nie po to ci˛e przywołałam. Nie mo˙zesz mi pomóc.
— Mog˛e spróbowa´c. Nie mogłem pomóc Norrelowi, ale tobie pomog˛e. Zostan˛e tu
z tob ˛
a, a kiedy przyjdzie po ciebie albo gdy ty do niego pójdziesz, b˛ed˛e przy tobie.
I policz˛e si˛e z nim.
— Corenie, po co to wszystko? B˛ed˛e tylko musiała patrze´c, jak umierasz albo jak
twój własny umysł skr˛eca i staje przeciwko tobie tak, ˙ze nigdy nie zdołasz wymówi´c
mojego imienia. Rommalb był strachem, ale prze˙zyłe´s to, jednak ten mag b˛edzie dla
ciebie ´smierci ˛
a.
146
— Wi˛ec co mam robi´c? — zapytał bezradnie. — My´slisz, ˙ze b˛ed˛e siedział tutaj albo
w Sirle, spokojny jak dziecko, gdy ciebie porwie jaki´s potwór bez imienia?
— No có˙z, w ka˙zdym razie nie chc˛e, by´s umarł na moich oczach.
— Wol˛e raczej umrze´c, ni˙z le˙ze´c bezsennie w´sród nocy, gdy twój umysł szepcze do
mnie, a ja nie wiem, gdzie jeste´s i dlaczego si˛e niepokoisz.
— Nie prosiłam ci˛e, ˙zeby´s przybył niewołany, kiedy b˛ed˛e niespokojna, nie prosiłam,
˙zeby´s nasłuchiwał mojego głosu.
— Wiem. Nigdy nie prosiła´s, ˙zebym ci˛e kochał. A jednak ci˛e kocham, jestem nie-
spokojny i zostan˛e z tob ˛
a niezale˙znie od twoich tłumacze´n. Łatwo przywoła´c człowieka
do tego domu, ale nie tak łatwo go zmusi´c, ˙zeby wyjechał.
— Jeste´s prawdziwym dzieckiem z Sirle. Wierzysz, ˙ze ka˙zde niebezpiecze´nstwo
mo˙zna odp˛edzi´c, dobywaj ˛
ac miecza. My´slałam, ˙ze jeste´s m ˛
adry, ale jeste´s głupcem.
Czy ruszałe´s na równin˛e Terbrec przeciwko Drede’owi z ksi˛eg ˛
a zakl˛e´c w r˛ekach? No
wła´snie, wi˛ec dlaczego chcesz z mieczem stan ˛
a´c przeciwko magowi? Kiedy mag zmieni
twój miecz w kału˙z˛e metalu u twych stóp, co wtedy zrobisz?
Zacisn ˛
ał usta, a potem wzruszył ramionami.
147
— Jestem głupi, ˙ze si˛e z tob ˛
a kłóc˛e. Je´sli nie potrafisz mnie st ˛
ad wyrzuci´c, Sybel, to
zostaj˛e. Mo˙zesz nie zwraca´c na mnie uwagi, depta´c mi po nogach, odmawia´c po˙zywie-
nia, ale je´sli gdzie´s pójdziesz, pójd˛e za tob ˛
a. Zrobi˛e wszystko, ˙zeby zabi´c to, co zechce
ci˛e skrzywdzi´c.
Wstała. Jej czarne oczy spogl ˛
adały na niego jakby z oddali, a kiedy w nie spojrzał,
usłyszał lekkie poruszenia budz ˛
acych si˛e bestii.
— Jest sposób, aby odesła´c ci˛e do Sirle — rzekła — opornego, lecz ˙zywego.
Lew Gules ziewn ˛
ał, ´slepia z płynnego złota błysn˛eły w ciemno´sci, kiedy bezgło-
´snie jak cie´n wyszedł z pokoju pod kopuł ˛
a i zatoczył kr ˛
ag wokół Corena, ocieraj ˛
ac si˛e
o niego niespokojnie. W kuchni zbudziła si˛e Moriah; zamruczała gardłow ˛
a pie´s´n bez
słów, sun ˛
ac leniwie w ich stron˛e. Wpatrzony w czarne oczy Coren zobaczył, jak na
chwil˛e znika z nich ´swiatło. W cichej nocy usłyszał powolne bicie wielkich skrzydeł,
zasysaj ˛
acych powietrze. Wyprostował si˛e, wzi ˛
ał Sybel za r˛ek˛e i jej my´sli powróciły.
Ciche parskanie ody´nca i szum skrzydeł smoka splatały kruch ˛
a paj˛eczyn˛e d´zwi˛eków,
rozerwan ˛
a przez nagły ostrzegawczy wrzask kocicy.
148
— Sybel, próbujesz mnie wystraszy´c? Dlaczego nie wejdziesz do mojego umysłu,
tak jak weszła´s do umysłu Drede’a, i nie ode´slesz mnie spokojnie, bez mojej wiedzy, do
Sirle? Temu nie mógłbym si˛e oprze´c.
Przygl ˛
adała mu si˛e przez chwil˛e. Potem skrzywiła si˛e i odsun˛eła. Powstał szybko,
pochwycił j ˛
a, a ona zasłoniła twarz dło´nmi.
— Nie mog˛e — szepn˛eła. — Chciałabym, ale nie mog˛e.
— Wi˛ec co teraz? Je´sli poszczujesz mnie bestiami, b˛ed˛e walczył. Porani˛e je, one
mnie te˙z. Wtedy b˛edziemy gniewa´c si˛e na siebie nawzajem o to, ˙ze do tego dopu´sci-
li´smy. Sybel, dla nas obojga b˛edzie lepiej, je˙zeli po prostu pozwolisz, bym si˛e tob ˛
a
zaopiekował. Pozwolisz, bym trzymał tutaj t˛e bezsensown ˛
a wart˛e. Je´sli ci na mnie za-
le˙zy, nie b˛edziesz si˛e sprzeciwia´c. Jedynie tyle mog˛e zrobi´c. Prosz˛e. Jeste´s mi winna
troch˛e dobroci.
Opu´sciła r˛ece. Nie widział jej twarzy skrytej pod fal ˛
a włosów. A potem odgarn˛eła
białe pasma i spojrzała na niego; oczy miała spokojne, znu˙zone, pełne wyczekiwania.
— Chc˛e, ˙zeby´s odszedł. Dla twojego dobra przywi ˛
azałabym ci˛e do Gylda i odesłała
do Sirle, na próg domu Roka. Ale dla mojego dobra chc˛e, ˙zeby´s był tutaj. Odejdziesz?
149
— Nie.
Przyci ˛
agn ˛
ał j ˛
a do siebie, a˙z opu´sciła głow˛e na jego pier´s. U´smiechn ˛
ał si˛e lekko do
lwa Gulesa i musn ˛
ał wargami jej włosy.
— Jestem samolubna — szepn˛eła. — Ale jedno wiem i powiem ci to teraz. Tam,
gdzie w ko´ncu pójd˛e, pójd˛e sama.
*
*
*
Tej nocy le˙zała bezsennie, z lwem Gulesem u stóp łó˙zka i Moriah u drzwi, a wiel-
kie, zimne ´swiaty ognia płyn˛eły w ciszy nad jej głow ˛
a. Czuła w umy´sle równy puls
wołania biegn ˛
acy przez otwarte drzwi i korytarze umysłu, sun ˛
acy bezustannie, nieod-
parcie w dół, w gł˛ebiny, gdzie skrywała czyst ˛
a i zimn ˛
a wiedz˛e o sobie. Wołanie zmie-
rzało tam nieuchronnie, jej własna moc rozpływała si˛e, a my´sli le˙zały bezu˙zyteczne,
nieuformowane. Wreszcie nie było w niej nic oprócz tego przyt˛epiaj ˛
acego wol˛e woła-
nia, zmieniaj ˛
acego biały nieruchomy dom w co´s obcego, a˙z wydawał si˛e tylko cieniem
snu. Gł˛ebokie ukryte miejsca jej umysłu le˙zały otworem, nieosłoni˛ete; jej moc została
150
zmierzona, imi˛e odebrane wraz z wszystkim, co oznaczało: do´swiadczenie, instynkt,
wszelka my´sl i moc — wszystko to zostało zmierzone i poznane.
Powstała na rozkaz, który był ledwie czym´s wi˛ecej ni˙z słowem, ubrała si˛e tak cicho,
˙ze materiał tylko zaszele´scił o materiał. Wielki złocisty lew spał w ´swietle ksi˛e˙zyca.
Czarna kocica, bezimienna, wyci ˛
agn˛eła si˛e jak cie´n na progu. Sybel spojrzała na zwie-
rz˛eta i u´swiadomiła sobie, ˙ze nie zna ich imion i nie mo˙ze ich zbudzi´c, gdy˙z imiona s ˛
a
jak klejnoty w gł˛ebi góry, ukryte przed oczami jej umysłu. Przekroczyła ´spi ˛
ac ˛
a kocic˛e
tak łagodnie, ˙ze zwierz˛eciu nie drgn˛eły nawet powieki. W pokoju za progiem rudowłosy
m˛e˙zczyzna siedział przed zielonym płomieniem, oczy miał zamkni˛ete, dłonie opuszczo-
ne bezwładnie. Cicho jak oddech przemkn˛eła obok niego, min˛eła u´spionego u jego stóp
ody´nca ze srebrn ˛
a szczecin ˛
a.
Zamykane drzwi trzasn˛eły cichutko. Coren obudził si˛e nagle i rozejrzał wokół, mru-
gaj ˛
ac sennie oczami. Jaka´s gał ˛
azka trzasn˛eła w ogniu, a on oparł si˛e w fotelu i spojrzał
w ciemne drzwi pokoju, gdzie spala Sybel, strze˙zona przez Gulesa i Moriah. W tej samej
chwili Sybel cicho prowadziła jego konia po ´sniegu przez bram˛e. Dosiadła wierzchowca
na oklep i ruszyła w dół, dług ˛
a, biał ˛
a jak ogie´n górsk ˛
a ´scie˙zk ˛
a, obok u´spionego domu
Maelgi i dalej, w stron˛e ciemnego, pełnego wie˙z miasta Mondor.
Rozdział 6
Wspi˛eła si˛e na stopnie wysokiej wie˙zy w północnym murze miasta. Wkr˛ecały si˛e
spiral ˛
a w mrok ponad ni ˛
a i poni˙zej, a w ´swietle pochodni jej własny cie´n kładł si˛e na
wytarte stopnie. Na ich kra´ncu linia ´swiatła kre´sliła w ciemno´sci kształt zamkni˛etych
drzwi. Sybel chwyciła ci˛e˙zki ˙zelazny pier´scie´n na skoblu i poci ˛
agn˛eła.
— Wejd´z, Sybel.
Znalazła si˛e w okr ˛
agłej komnacie. Baldachim nieruchomych, haftowanych gwiazd
migotał jaskrawo nad jej głow ˛
a. Ze ´scian, faluj ˛
ac delikatnie przy wysokich oknach, zwi-
sały kotary z białej wełny i lnu, pokryte bogatym ´sciegiem staro˙zytnych opowie´sci. Sta-
152
n˛eła na mi˛ekkiej owczej skórze z futrem gł˛ebokim po kostki, okrywaj ˛
acej cał ˛
a podłog˛e.
Po´srodku komnaty płon ˛
ał ogie´n, a przed nim stał wysoki m˛e˙zczyzna w szacie z czarne-
go aksamitu, przepasany ła´ncuchem poł ˛
aczonych srebrnych ksi˛e˙zyców. Milczał. Twarz
miał w ˛
ask ˛
a, o jastrz˛ebich rysach, bez ´sladu uczucia; tylko pojedyncza zmarszczka wy-
krzywiała si˛e lekko przy k ˛
aciku ust. Zielone, chłodne oczy okrywał cie´n.
— Zdrad´z mi swoje imi˛e.
— Sybel.
Na to słowo niewidoczna ni´c przywołania, która skrywała w mroku jej umysł, p˛ekła
nagle i Sybel stan˛eła wolna, rozgl ˛
adaj ˛
ac si˛e po komnacie. Dr˙zała lekko, a jej wzrok
przesuwał si˛e po ciemnych ´scianach. Zielone oczy obserwowały j ˛
a nieruchomo.
— Zbli˙z si˛e do ognia. Przebyła´s dług ˛
a drog˛e poprzez ´snieg. — Wyci ˛
agn ˛
ał do niej
smukł ˛
a dło´n o długich palcach, ozdobion ˛
a jednym pier´scieniem, w którym tkwił ka-
mie´n koloru jego oczu. — Chod´z — powtórzył, a ona podeszła wolno w stron˛e ognia,
rozwi ˛
azuj ˛
ac mokry płaszcz.
— Kim jeste´s? Czego chcesz ode mnie?
153
— W tej chwili moje imi˛e brzmi Mithran. Przez lata przywołałem wiele istot. Słu-
˙zyłem ksi ˛
a˙z˛etom na dalekich dworach, na wielu ´swiatach; słu˙z˛e im uczciwie i dobrze,
póki s ˛
a pot˛e˙zni. Je´sli nie, wykorzystuj˛e ich dla własnych celów.
Odszukała wzrokiem jego twarz.
— Komu teraz słu˙zysz? — szepn˛eła.
Zmarszczka, cienka jak paj˛ecza ni´c, drgn˛eła u jego ust.
— Do tej chwili byłem na słu˙zbie. Ale teraz, tak my´sl˛e, posłu˙z˛e sobie.
— Słu˙zbie u kogo?
— U człowieka, który jednocze´snie boi si˛e ciebie i ci˛e pragnie.
Rozchyliła wargi.
— Drede?!
— Jeste´s zdziwiona? Dlaczego? Przywołała´s go dwukrotnie z jego domu, tak umie-
j˛etnie, ˙ze nawet nie wiedział, jaki impuls nim powoduje. Walczy o władz˛e w Eldwoldzie,
a jego jedyna bro´n to młody syn przeciwko sze´sciu synom rodu Sirle.
— Powiedziałam, ˙ze nie b˛ed˛e si˛e miesza´c w ich sprawy! Dlaczego s ˛
adzi, ˙ze zrobi˛e
co´s przeciwko niemu, ojcu Tama?
154
— Dlaczego nie, kiedy rudowłose ksi ˛
a˙z ˛
atko z Sirle zaleca si˛e do ciebie słodkimi
słowy? Wychowała´s Tamlorna, ale masz te˙z własne ˙zycie. Jeste´s pot˛e˙zna i pi˛ekna jak
strofa poezji ze staro˙zytnej ksi˛egi zdobnej w klejnoty. Drede si˛e obawia, ˙ze jaki´s impuls
pchnie ci˛e Corenowi w ramiona.
— Coren. . . — Zakryła oczy, poczuła chłód własnych dłoni. — Mówiłam Dre-
de’owi. . .
— Nie jeste´s przecie˙z z kamienia.
Nie. Jestem z lodu. — Odsun˛eła si˛e od ognia, stan˛eła przy l´sni ˛
acym stole i oparła
na blacie dłonie z rozło˙zonymi palcami. — Znasz mój umysł. Znasz go lepiej ni˙z kto-
kolwiek z ˙zyj ˛
acych. Dokonywałam trudnych wyborów, ale zawsze najwa˙zniejsza była
moja wolno´s´c, swoboda u˙zycia mocy tak, by słu˙zyła moim pragnieniom i nikogo nie
krzywdziła. Czy on tego nie widzi?
— Kochała´s Tama. Dlaczego nie mo˙zesz pokocha´c Corena z Sirle? Jeste´s zdolna do
miło´sci. To niebezpieczna cecha.
— Nie kocham Corena!
Podszedł bli˙zej i bez mrugni˛ecia wpatrywał si˛e w jej twarz.
155
— A Drede’a? Kochasz go? Uczyniłby ci˛e królow ˛
a.
Rumieniec wpłyn ˛
ał jej na policzki. Patrzyła niewidz ˛
acym wzrokiem na stoj ˛
ace na
stole srebra barwy ksi˛e˙zyca.
— Poci ˛
agał mnie troch˛e. . . Ale nie siedziałabym pokornie obok niego, u˙zywaj ˛
ac
mocy według jego ˙zycze´n, nie przywoływałabym Sirle do zguby. Na pewno nie!
Chłodny, stanowczy głos dosi˛egn ˛
ał j ˛
a nieuchronnie.
— Zapłacono mi, abym uczynił ci˛e pokorn ˛
a. Dłonie Sybel ze´slizgn˛eły si˛e z blatu.
Odwróciła si˛e do maga, krew odpłyn˛eła jej z twarzy, a oczy zw˛eziły si˛e jakby słuchała
niezwykłego zakl˛ecia.
— Drede chce. . .
— Chce, ˙zeby´s była mu posłuszna. Chce wiedzie´c, ˙ze mo˙ze ci˛e kocha´c i ufa´c ci
bezgranicznie, jak nikomu na ´swiecie. Troch˛e ci˛e poznał i uwa˙za, ˙ze jest tylko jeden
sposób, aby to osi ˛
agn ˛
a´c. W tym celu wynaj ˛
ał mnie.
Strach, jakiego nigdy nie zaznała, zbudził si˛e gł˛eboko w duszy i posłał lodowate
macki wzdłu˙z ˙zył, a˙z do umysłu.
— Jak? — szepn˛eła, a łzy pociekły jej po twarzy.
156
— My´sl˛e, ˙ze wiesz, Sybel. Imi˛e to dla ciebie pami˛e´c, wiedza, do´swiadczenie. Nie
ma niczego, co byłoby bardziej prawdziwe, nieodwołalnie twoje. Drede wynaj ˛
ał mnie,
˙zebym odebrał ci imi˛e na jaki´s czas, a potem oddał ju˙z innej kobiecie, która przyjmie je
z u´smiechem i bez protestów da Drede’owi wszystko, o co j ˛
a poprosi.
Z jej piersi wyrwał si˛e d´zwi˛ek, ostry i piskliwy, w którym nie rozpoznała własne-
go głosu. Potem znowu. Osun˛eła si˛e na owcz ˛
a skór˛e, a gor ˛
ace łzy parzyły jej palce.
Z trudem łapała oddech, z trudem wyrywała z ust słowa:
— Pomó˙z mi. . . odbierasz mi sam ˛
a siebie. . .
— Czy nigdy wcze´sniej nie płakała´s? Miała´s szcz˛e´scie. To minie.
Zagryzła z˛eby, powstrzymuj ˛
ac szloch; zacisn˛eła palce na owczym futrze. Jej wilgot-
na twarz błyszczała w blasku ognia.
— Pozwól mi go zobaczy´c. Zrobi˛e. . . zrobi˛e, cokolwiek zechce. Tylko nie odbie-
raj mi woli. Wyjd˛e za niego. B˛ed˛e szła pokornie u jego boku, tylko pozwól mi samej
wybiera´c.
Zielone oczy spogl ˛
adały na ni ˛
a nieprzeniknione. Po chwili mag podszedł, pochylił
si˛e i dotkn ˛
ał jej twarzy; łzy jak gwiazdy błysn˛eły na czubkach jego palców.
157
— Te˙z kiedy´s tak płakałem. . . — szepn ˛
ał. — Dawno temu, cho´c popioły miło´sci
i nienawi´sci wystygły ju˙z w moim sercu. Płakałem po ucieczce Liralena, płakałem wie-
dz ˛
ac, ˙ze cho´c mog˛e zyska´c władz˛e nad cał ˛
a ziemi ˛
a, ten jeden obiekt nieskazitelnego
pi˛ekna jest dla mnie stracony. . . Nie my´slałem, ˙ze kiedy´s wpadnie w moje r˛ece co´s
równie białego i pi˛eknego. Król ˙z ˛
ada, bym oddał to jemu. . . Ale jest zbyt małym czło-
wiekiem, aby okiełzna´c tak ˛
a wolno´s´c. . .
— Czy pozwolisz mi z nim porozmawia´c?
— Jak mógłby ci zaufa´c? Ufał kiedy´s Riannie, a ona zdradziła go w sekrecie. Tym
razem nie chce zdrady. Boi si˛e ciebie i jest zazdrosny o Corena. Ale twoja twarz zapło-
n˛eła kiedy´s pod jego dłoni ˛
a, a młody ksi ˛
a˙z˛e ci˛e kocha, wi˛ec zaprowadzi ci˛e do niego;
nie bezsiln ˛
a, ale poskromion ˛
a.
— Ile ci płaci?
U´smiech błysn ˛
ał w nieruchomych oczach.
— Wszystko to. . . bogactwa, leniwe godziny w odosobnieniu po´sród luksusów, two-
je zwierz˛eta, je´sli tylko na zawsze rozbij˛e pot˛eg˛e rodu Sirle. Jeszcze si˛e na to nie zde-
cydowałem.
158
— Dlaczego nie boi si˛e ciebie? — szepn˛eła. — Ja si˛e boj˛e.
— Poniewa˙z kiedy pierwszy raz si˛e do mnie zwrócił, nie miał nic, czego bym chciał.
Teraz nie jestem ju˙z taki pewien.
— A czego jeszcze chcesz?
— Czy próbujesz odkupi´c ode mnie swoj ˛
a wolno´s´c?
— Nie mog˛e jej od ciebie odkupi´c! Je´sli ju˙z, musisz odda´c j ˛
a z własnej woli, z lito-
´sci.
Wolno pokr˛eciła głow ˛
a.
— Nie mam lito´sci. Mam tylko podziw dla ciebie. Dysponujesz pot˛e˙znym umysłem,
samotnym w swej wiedzy, gdy˙z do´swiadczenia umysłu s ˛
a tajemne i nie mo˙zna ich z ni-
kim dzieli´c. ˙
Zyłem na pustkowiach pod okiem ksi˛e˙zyca, na dworach bogatych ksi ˛
a˙z ˛
at,
w´sród d´zwi˛eku tr ˛
abek i pulsu b˛ebnów. . . Przebywałem w wysokich górach, w gor ˛
acych
chatkach czarownic, obserwowałem ich obł ˛
akane oczy i ogorzałe twarze. Rozmawia-
łem z sow ˛
a, z białym sokołem i czarnym krukiem; rozmawiałem z głupcami, którzy
tysi ˛
acami ˙zyj ˛
a w zatłoczonych miastach, z m˛e˙zczyznami i kobietami. Rozmawiałem
159
z królowymi o spokojnych głosach. Ale nigdy w swych w˛edrówkach nie marzyłem, ˙ze
istnieje kto´s taki jak ty. . .
Upier´scienionym palcem odsun ˛
ał kosmyk jej włosów. Sybel cofn˛eła si˛e lekko, sze-
roko otwieraj ˛
ac oczy.
— Prosz˛e. Pozwól mi porozmawia´c z Drede’em.
— Mo˙ze. . . — Wyprostował si˛e i odsun ˛
ał od niej. — Wsta´n. Zdejmij mokry płaszcz
i rozgrzej si˛e. Mam tu gor ˛
ace jedzenie i wino. Za t ˛
a zasłon ˛
a jest ło˙ze z bogato zdobionym
baldachimem i jeszcze co´s, co nale˙zy do ciebie.
Wstała powoli i odsun˛eła biał ˛
a kotar˛e. Sokół Ter stał na złotym postumencie, a mi-
gotliwe oczy spogl ˛
adały na ni ˛
a oboj˛etnie. Poszukała jego umysłu, wymawiała bezgło-
´snie jego imi˛e, ale nie odpowiedział, nawet nie drgn ˛
ał. Odwróciła si˛e znu˙zona.
— Jeste´s silny, Mithranie. . . Dziwne, ˙ze znalazłam si˛e na twojej łasce tylko dlatego,
˙ze dwana´scie lat temu pokochałam bezradne dziecko. Boj˛e si˛e ciebie i Drede’a, ale
strach mnie nie ocali. My´sl˛e, ˙ze nie mo˙ze mnie ocali´c nikt prócz ciebie.
Czarno odziany mag nalał jej wina. Zasłony na oknach poja´sniały blaskiem poranka.
160
— Mówiłem ci ju˙z, ˙ze nie mam lito´sci. Jedz. Potem odpocznij chwil˛e, a ja sprowa-
dz˛e do ciebie Drede’a. Mo˙ze jemu zostało troch˛e miłosierdzia, ale człowiek przera˙zony
nie jest ju˙z zdolny nikomu współczu´c.
Drede przyszedł w południe. Sybel obudził zgrzyt rygla w drzwiach; usłyszała cichy
głos:
— Stało si˛e?
— Nie.
— Powiedziałem ci, ˙ze nie chc˛e z ni ˛
a rozmawia´c, dopóki nie sko´nczysz!
Głos maga był lodowaty.
— Nigdy czego´s takiego nie robiłem. To wbrew mnie samemu. Skazisz j ˛
a nieod-
wracalnie. B˛edzie pi˛ekna, posłuszna i pot˛e˙zna tylko na twój rozkaz.
— Powiedziałe´s jej. . .
— Tak. To bez znaczenia. Zapomni. Ale chciała z tob ˛
a rozmawia´c. . . błaga´c ci˛e. . .
— Nie b˛ed˛e słuchał!
— Powiedziałem ci: aby spełni´c twój rozkaz, wyst˛epuj˛e przeciw sobie. Je´sli musz˛e
d´zwiga´c ci˛e˙zar winy, to ty tak˙ze. Inaczej tego nie zrobi˛e.
161
Drede umilkł. Sybel wstała i odsun˛eła kotar˛e. Spojrzenie króla spocz˛eło na jej twa-
rzy i dostrzegła w jego oczach wstyd, cierpienie, a gł˛ebiej lodowaty błysk strachu. Przez
chwil˛e stała nieruchomo, ´sciskaj ˛
ac w dłoni kotar˛e. Potem podeszła i ukl˛ekła u jego stóp.
— Prosz˛e — szepn˛eła. — Błagam. Spełni˛e ka˙zd ˛
a twoj ˛
a pro´sb˛e. Wyjd˛e za ciebie. Od-
dam władców Sirle pod twoje panowanie. Wychowam Tama i urodz˛e ci synów. Nigdy ci
si˛e nie sprzeciwi˛e, b˛ed˛e posłuszna bez wahania. Ale nie pozwól, ˙zeby odebrał mi wol˛e.
Nie pozwól, ˙zeby zmienił mój umysł. To straszne, straszniejsze ni˙z gdyby´s mnie teraz
zabił. Wolałabym nawet, ˙zeby´s mnie zabił. Jaka´s cz˛e´s´c mnie, niczym białoskrzydły so-
kół, jest wolna, dumna, dzika, wzlatuje i własn ˛
a drog ˛
a szuka jasnych gwiazd i sło´nca.
Je´sli zabijesz tego białego ptaka, b˛ed˛e przykuta do ziemi, nie pozostan ˛
a mi własne sło-
wa, ˙zadne własne działania. Oddam ci tego ptaka, zamkn˛e go w klatce. Tylko pozwól
mu ˙zy´c.
Drede zasłonił dłoni ˛
a oczy. A potem ukl ˛
akł przed Sybel, uj ˛
ał jej dłonie i ´scisn ˛
ał
mocno.
— Sybel, w tej sprawie nie mam wyboru. Pragn ˛
a ci˛e, ale boj˛e si˛e ciebie. . . Boj˛e si˛e
tego białego ptaka.
162
— Obiecuj˛e. . . obiecuj˛e. . .
— Nie, posłuchaj. Byłem. . . Zawsze obawiałem si˛e, tych, których miałem w swojej
władzy. Zagra˙zali mi moi oficerowie, zdradzali ci, których kochałem, a˙z nie pozostał
nikt, z kim mógłbym rozmawia´c szczerze i bez strachu. Ludziom, którym powinienem
ula´c, patrz˛e w oczy. . . w ich pełne sekretów oczy pozbawione wyrazu. . . i budz ˛
a si˛e we
mnie podejrzenia. Obawiam zdrady. Jestem samotny. Tamlorn to jedyna osoba na ´swie-
cie, której ufam i któr ˛
a kocham. Ciebie mógłbym pokocha´c, Sybel, a mo˙ze i obdarzy´c
zaufaniem, ale musz˛e by´c ciebie pewien.
— Nigdy. . . nigdy nie mo˙zesz by´c pewien tych, których kochasz — wykrztusiła
przez zaci´sni˛ete gardło. — Nie mo˙zesz wiedzie´c, czy ci˛e nie zrani ˛
a, nawet je´sli ci˛e ko-
chaj ˛
a. Ale ˙zeby sobie zagwarantowa´c, ˙ze ci˛e pokocham, chcesz mi odebra´c wszelk ˛
a
miło´s´c, jak ˛
a mogłabym ci ofiarowa´c sama. Ten biały ptak ma na imi˛e Sybel. Gdy go za-
bijesz, umr˛e i tylko upiór b˛edzie spogl ˛
adał na ciebie moimi oczami. Zaufaj mi. Pozwól
mi ˙zy´c i zaufaj mi.
Drede zacisn ˛
ał powieki.
163
— Nie mog˛e. . . Ufałem Riannie, ona zdradziła mnie z u´smiechem. U´smiechała si˛e
do mnie i całowała moj ˛
a dło´n, ale zdradziła dla tego niebieskookiego ksi ˛
a˙z ˛
atka Sirle.
A ty. . . ty wyjdziesz za mnie, ale zwrócisz si˛e ku Corenowi. . .
— Nie!
— Mam ci uwierzy´c? Pewnego dnia on z u´smiechem wejdzie do ogrodu, ty mu
u´smiechem odpowiesz i wszystkie twoje obietnice rozlec ˛
a si˛e niby li´scie na wietrze.
— Nie. . . Mówisz o Riannie, nie o mnie. Nie mam nic wspólnego z Riann ˛
a i Nor-
relem! Pozwól mi odej´s´c! Prosz˛e, pozwól mi odej´s´c! Wróc˛e do mojego białego domu,
a ten mag mo˙ze wznie´s´c wokół mur, którego nie przekrocz˛e. Wyjad˛e z Eldwoldu! Zro-
bi˛e wszystko. . . wszystko. . .
Jego słowa dobiegały przez zaci´sni˛ete z˛eby jak szept.
— Sybel, marz˛e o tobie nocami, budz˛e si˛e sam i szlocham. To dokona si˛e szybko,
a potem b˛edziesz ju˙z razem z Tamlornem. . .
— Nie. . .
Wypu´scił j ˛
a i wstał, zaciskaj ˛
ac pi˛e´sci.
— Tak si˛e stanie!
164
— A wi˛ec — szepn˛eła dr˙z ˛
aca, z suchymi, o´slepłymi oczami — ju˙z nigdy nie b˛ed˛e
kochała. To okrutne. Jestem pierwsz ˛
a z trójki magów, która si˛e tego nauczyła. Chcia-
łabym zabi´c sam ˛
a siebie, ale nawet ten niewielki wybór zostanie mi odebrany. Mam
nadziej˛e, ˙ze dobrze płacisz temu magowi, poniewa˙z jego czyn nie ma ceny i z niczym
nie da si˛e porówna´c.
Drede przez chwil˛e stał przed ni ˛
a w milczeniu. Potem odwrócił si˛e i usłyszała szelest
jego kroków na owczej skórze, stuk butów na kamiennych stopniach. Drzwi zamkn˛eły
si˛e. zaskoczył rygiel, a ona zapłakała z l˛eku i bezradno´sci.
— Wsta´n, Sybel.
Podniosła si˛e niepewnie. Mithran nalał wina i obserwował j ˛
a ponad kraw˛edzi ˛
a pu-
charu.
— Usi ˛
ad´z.
Usiadła.
— Daj mi kilka minut wolno´sci — szepn˛eła do wn˛etrza kielicha.
— ˙
Zeby´s usun˛eła si˛e z tego ´swiata na zawsze? Nie, jeste´s zbyt cenna.
— Zostaw w mojej duszy cho´c odrobin˛e wolno´sci.
165
— Aby kocha´c?
Uniosła wzrok.
— Aby nienawidzi´c — szepn˛eła. Obracała w palcach puchar, ´sciskała kute sre-
bro. — W tym male´nkim zak ˛
atku umysłu wyro´snie taka nienawi´s´c, ˙ze w ruin˛e obróci
cały Eldwold, kamie´n po kamieniu, i pozostawi martwe pustkowie, o które władcy Sirle
b˛ed ˛
a mogli kłóci´c si˛e przez wieki. Rzuc˛e tego króla na kolana, jak on mnie rzucił.
Zielone oczy wpatrywały si˛e w ni ˛
a nieruchomo.
— A co ze mn ˛
a? Czy mnie tak˙ze nienawidzisz?
— Jeste´s poza nienawi´sci ˛
a.
Pier´scie´n na palcu maga błysn ˛
ał pos˛epnie.
— Ten król jest głupcem — rzekł Mithran. — Czy wiesz, ˙ze kiedy´s ukradła´s mi
ksi˛eg˛e?
Pokr˛eciła głow ˛
a.
— Nie. Zapami˛etałabym ci˛e.
— Ksi˛eg˛e zakl˛e´c maga Firnana. My´slała´s, ˙ze pokój jest pusty. Odosobniona, zim-
na komnata ma dworze jakiego´s drobnego ksi ˛
a˙z ˛
atka niedaleko Fyrbolgu. Byłem tam.
166
Weszła´s bezgło´snie, jak gdyby samo powietrze ci˛e uformowało. Przejrzała´s moje ksi˛e-
gi, wybrała´s t˛e jedn ˛
a i znikn˛eła´s tak cicho. . . Nie znałem twojego imienia. Nie miałem
nawet poj˛ecia, czy pochodzisz z Eldwoldu. Wiedziałem tylko, ˙ze stan˛eła´s przede mn ˛
a
niczym odpowied´z na sen, którego nie ´smiałem ´sni´c. Zacz ˛
ałem słucha´c, zadawa´c pyta-
nia tu i tam, dowiadywałem si˛e o tobie coraz wi˛ecej. . .
Spojrzała na niego zdumiona.
— Ale dlaczego przywołałe´s mnie dla Drede’a?
— Wła´snie on zdradził mi w ko´ncu, kogo mam woła´c. Widzisz, nie jestem głup-
cem. Gdybym przybył do ciebie na twoj ˛
a gór˛e, mogła´s równie łatwo odpowiedzie´c mi
„tak” jak „nie”. Ale dzisiaj, jak s ˛
adz˛e, jest tylko jedna mo˙zliwa odpowied´z. Pragn˛e ci˛e.
Je´sli b˛ed˛e musiał wzi ˛
a´c si˛e sił ˛
a, zrobi˛e to, chocia˙z wobec wyboru, przed jakim dzisiaj
stajesz, w ˛
atpi˛e, czy zechcesz si˛e opiera´c. Jestem pot˛e˙zny, posiadłem bezmiern ˛
a wiedz˛e.
Kochałem i nienawidziłem, ale przez lata nie znalazłem niczego godnego ani miło´sci,
ani nienawi´sci. Z tob ˛
a jak z nikim innym mog˛e si˛e dzieli´c my´slami i do´swiadczenia-
mi. Kiedy´s pokochałem kobiet˛e dla jej urody. Nie przypuszczałem, ˙ze znowu za tym
zat˛eskni˛e. To jakby´s. . . jakby´s była specjalnie dla mnie stworzona.
167
Znowu zadr˙zała; skrzy˙zowała r˛ece na piersi, zimnymi palcami mocno ´sciskała ra-
miona.
— Wypij — polecił Mithran.
Wypiła, odstawiła puchar. Pochyliła si˛e i ukryła twarz w dłoniach. Mag obserwował
j ˛
a uwa˙znie.
— To troch˛e moja wina — szepn˛eła. — Maelga mnie ostrzegała.
— Spójrz na mnie.
Uniosła głow˛e. Oczy miała szeroko otwarte, nieruchome, wpatrzone w niego. Mith-
ran zmarszczył brwi.
— Czy decyzja wymaga a˙z takiego namysłu?
— Nawet nie my´sl˛e. W głowie mam pustk˛e.
— Wybieraj, Sybel.
— Nie chc˛e! Nic mnie ju˙z nie obchodzi! Sam wybieraj! Je´sli chcesz mnie, to mnie
zatrzymaj, je´sli nie, oddaj Drede’owi. Czego ode mnie oczekujesz? Podzi˛ekowa´n, ˙ze
podarowałe´s mi miejsce na pustkowiu swego serca? Drede’a przynajmniej rozumiem,
ale ty. . . ty jeste´s zimniejszy ode mnie.
168
— Tak s ˛
adzisz? — sykn ˛
ał. Ale opanował si˛e natychmiast. Wykrzywił k ˛
aciki ust. —
Biały ptaku, wiesz, dobrze, ˙ze nigdy ci˛e nie oddam temu królowi. Ani nie złami˛e twego
umysłu, by słu˙zył jemu albo mnie.
— Ju˙z go złamałe´s! — krzykn˛eła. — Biały ptak? Biały sokół na srebrnym sznurku,
który przybywa, kiedy zawołasz. . . Bałabym si˛e ciebie a˙z do ´smierci, tak ˛
a masz władz˛e
nad ka˙zd ˛
a moj ˛
a ulotn ˛
a my´sl ˛
a. I dlatego nie dbam ju˙z o to, co ze mn ˛
a zrobisz. Mam ci˛e
błaga´c, ˙zeby´s mnie ocalił przed Drede’em? Mogłabym prosi´c ci˛e o to na kl˛eczkach, ale
nie zdołam ci dzi˛ekowa´c, je´sli b˛ed˛e do ciebie przykuta.
— Nie mo˙zesz. . . spróbowa´c mnie pokocha´c?
— Nikogo nie kocham! Nigdy nie b˛ed˛e kochała! Drede mo˙ze mnie mie´c bezradn ˛
a
i u´smiechni˛et ˛
a, a ty bezradn ˛
a i przera˙zon ˛
a. Co wolisz?
Przez chwil˛e milczał; mimowolnie przesuwał palcem w gór˛e i w dół po ´sciance
pucharu. Sybel zaciskała dłonie na por˛eczach fotela.
Wreszcie odezwał si˛e cichym głosem, powolnymi ruchami r˛eki odmierzaj ˛
ac rytm
słów:
169
— Nie zawsze b˛edziesz si˛e mnie bała, Sybel. Poka˙z˛e ci staro˙zytn ˛
a sztuk˛e i zakl˛ecia,
o poznaniu których nawet nie marzyła´s. Dam ci cudowne dary: wykonany przez cza-
rownic˛e Cath˛e purpurowy klejnot w kształcie oka, który potrafi zagl ˛
ada´c za zamkni˛ete
drzwi i do szkatuł; płaszcz uszyty ze skór bł˛ekitnych górskich kotów z Lomaru, mi˛ekki
jak tchnienie, ciepły jak dotkni˛ecie ust. . . Dam ci zapiecz˛etowane, okute ksi˛egi maga
Erdena, nie otwierane od trzystu lat, od dnia jego ´smierci, i powiem ci, jak je otwo-
rzy´c. . .
Słowa formowały si˛e niczym sny w jej umy´sle; czuła, jak j ˛
a usypiaj ˛
a, jak my´sli
mroczniej ˛
a i spowalniaj ˛
a swój bieg.
— Schwytam dla ciebie skrzydlat ˛
a gazel˛e z Południowych Pusty´n o oczach niby
gwia´zdzista noc. . . B˛edziesz sypia´c na białej wełnie i purpurowym jedwabiu, b˛edziesz
nosi´c klejnoty barwy gwiazd z czerwonym i bł˛ekitnym płomieniem we wn˛etrzu. . .
Jak przez mgł˛e widziała, ˙ze mag wstaje powoli i zbli˙za si˛e bezszelestnie jak cie´n;
cichym głosem snuł wizje, które powstawały i spoczywały w jej oszołomionym umy´sle.
Poczuła jego palce wsuwaj ˛
ace si˛e we włosy.
170
— Dam ci srebrnostrun ˛
a harf˛e Thrace’a z Tolu, która gra na rozkaz i ´spiewa zapo-
mniane opowie´sci o martwych, wspaniałych królach. . .
Tchnienie oddechu musn˛eło jej policzek. Gdzie´s we wn˛etrzu zbudził si˛e krzyk, sła-
by jak krzyk dziecka w nocy. Po chwili ucichł, zagin ˛
ał. Poczuła na szyi palce maga,
zobaczyła błyszcz ˛
acy w ´swietle srebrny kr ˛
a˙zek broszy.
— Dam ci Puchar Fortuny, ci´sni˛ety przez ksi˛ecia Verne’a do Zapomnianego Jeziora,
poniewa˙z przepowiedział mu ´smier´c od wody. . .
Poczuła, ˙ze suknia napina si˛e w jego palcach, usłyszała trzask dartego materiału,
a potem gwałtowny syk wci ˛
aganego powietrza.
— Oddam ci wszystkie skarby ´swiata i wszystkie jego sekrety. . . Sybel, mój biały
ptaku. . .
Dotkn ˛
ał wargami jej szyi, przesun ˛
ał je ni˙zej. I wtedy wyczuła, ˙ze w tej rosn ˛
acej
˙z ˛
adzy na jedn ˛
a chwil˛e j ˛
a uwolnił. Prawie nie my´sl ˛
ac, bez nadziei, wyszeptała tylko
jedno słowo.
Poderwał si˛e gwałtownie, z w´sciekło´sci ˛
a patrz ˛
ac jej w oczy. Odwrócił si˛e i wtedy
zobaczył za sob ˛
a kryształookiego Blammora. Krzykn ˛
ał raz tylko, a Blammor obj ˛
ał go
171
niczym mgła. Przez moment mag stał wyprostowany, z rozło˙zonymi r˛ekami, zaciskaj ˛
ac
palce. Potem osun ˛
ał si˛e na podłog˛e.
Czy co´s jeszcze?
— zapytał Blammor.
Sybel dr˙z ˛
ac, przygl ˛
adała si˛e Mithranowi. Si˛egn˛eła do rozdartej sukni i spróbowała
zebra´c materiał.
Nie,
odparła. Nic wi˛ecej.
Blammor si˛e rozpłyn ˛
ał. Sokół Ter przy ło˙zu wrzasn ˛
ał przenikliwie. Mag Mithran
le˙zał na plecach; ko´sci twarzy, rak. karku miał zmia˙zd˙zone i połamane. Ter sfrun ˛
ał na
niego, wyl ˛
adował na zniekształconej głowie, szponami przebił otwarte oczy.
— Ter — szepn˛eła Sybel.
Podleciał do niej i przysiadł na oparciu fotela. Wstała, dr˙z ˛
ac ci ˛
agle, i okryła si˛e
płaszczem. Głos Tera spłyn ˛
ał mi˛edzy jej my´sli; czuła, ˙ze sokół płonie z w´sciekło´sci.
Jeszcze Drede.
Nie.
Drede.
Nie.
Podeszła do drzwi i dr˙z ˛
acymi palcami zwolniła zamek. Drede nale˙zy do mnie.
Rozdział 7
Do domu wracała powoli. Ko´n brn ˛
ał w ´sniegu, a sokół kr ˛
a˙zył nad jej głow ˛
a; czasami
wznosił si˛e tak wysoko, ˙ze wygl ˛
adał niby male´nka ciemna gwiazdka na jasnym niebie,
a potem opadał ku niej szybki jak błyskawica. Nie odzywała si˛e do nikogo; czarne oczy
patrzyły, nie widz ˛
ac; nikt, kogo mijała, nie próbował jej zatrzymywa´c. O zmroku dotarła
do górskiej ´scie˙zki. ´Snieg srebrzył si˛e w´sród szaro´sci; gwiazdy rozbłyskiwały z wolna
ponad wielkim, mrocznym szczytem góry Eld. Drzewa wokół stały nieruchomo, a blask
gwiazd odbijał si˛e w ´snie˙znych czapach na gał˛eziach. Nad domkiem Maelgi unosiła si˛e
173
smuga dymu; okna ja´sniały jak płomie´n. Sybel wjechała na podwórze. Kiedy zsun˛eła
si˛e na ziemi˛e, Maelga otworzyła drzwi; błysn˛eły pier´scienie na palcach.
— Sybel. . . — szepn˛eła.
Sybel patrzyła na ni ˛
a bez słowa. Maelga podbiegła; czujnie wpatrywała si˛e w dziew-
czyn˛e, dotkn˛eła nieruchomej, bladej twarzy.
— Czy to ty?
— Mag nie ˙zyje.
— Nie ˙zyje? Jak to, dziecko? My´slałam, ˙ze ju˙z ci˛e nie zobacz˛e.
— Rommalb.
Maelga przysłoniła dłoni ˛
a usta.
— Jego tak˙ze schwytała´s?
— Tak. A teraz mag Mithran le˙zy zmia˙zd˙zony na posadzce w swojej wie˙zy i my-
´sl˛e. . . my´sl˛e, ˙ze ani jedna ko´s´c jego palca nie pozostała cała.
Sybel zadr˙zała gwałtownie.
— Pozwól mi wej´s´c. Musz˛e. . . musz˛e chwil˛e odpocz ˛
a´c.
174
Maelga obj˛eła j ˛
a i poci ˛
agn˛eła do ciepłego wn˛etrza. Sybel usiadła przy ogniu; przy-
mkn˛eła oczy. Poczuła r˛ece przy szyi i odepchn˛eła je mocno.
— Nie!
Maelga cofn˛eła si˛e. Odetchn˛eła powoli. Potem musn˛eła palcami policzek dziewczy-
ny. Sybel wstała, sama odwi ˛
azała płaszcz i odrzuciła na bok.
— Rozerwał mi sukni˛e. Czy Coren nadal jest w moim domu?
— Zeszyj˛e ci j ˛
a. Coren tam jest. Przyszedł do mnie, kiedy odkrył, ˙ze znikn˛eła´s.
Obwiniał si˛e, ˙ze zasn ˛
ał.
— Ciesz˛e si˛e, ˙ze spał. — Milczała przez chwil˛e, wpatrzona w ogie´n.
Maelga obserwowała j ˛
a, kołysz ˛
ac si˛e w fotelu. Wokół domu zapadła ciemno´s´c
i twarz Sybel skryła si˛e w cieniu.
— O czym my´slisz? — zapytała cicho Maelga. — O jakich mrocznych sprawach?
Sybel drgn˛eła.
— Mroczna jest noc — wyszeptała.
Usłyszały na podwórzu kroki i r˙zenie wierzchowca Corena. Sybel wstała; mate-
riał sukni rozsun ˛
ał si˛e na białych piersiach. Otworzyła drzwi. Coren, stoj ˛
acy z r˛ek ˛
a na
175
ko´nskiej szyi, zobaczył dziewczyn˛e w padaj ˛
acym z wn˛etrza blasku. Podszedł, otulił j ˛
a
swoim płaszczem i obj ˛
ał mocno, kryj ˛
ac twarz w jej włosach. Poczuła jego łz˛e na po-
liczku.
— Ja te˙z płakałam — szepn˛eła. — To bolało.
— Odeszła´s ode mnie jak sen, tak cicho, tak nieodwołalnie. . . Nie mogłem tego
znie´s´c, nie mogłem. . .
— Jestem bezpieczna.
— Ale co si˛e stało? Kto to był?
— Opowiem ci. Wejd´z.
Usiadł razem z ni ˛
a przy ogniu Maelgi; ´sciskał Sybel mocno za r˛ek˛e, splataj ˛
ac palce,
jak gdyby ju˙z nigdy nie miał zamiaru jej pu´sci´c. Maelga kr ˛
a˙zyła cicho, podgrzewała
jedzenie, kroiła chleb i słuchała opowie´sci.
— Mag Mithran. Słyszałe´s kiedy´s to imi˛e? — spytała, ale Coren pokr˛ecił głow ˛
a. —
Widział mnie dawno temu, kiedy ukradłam mu ksi˛eg˛e. I. . . pragn ˛
ał mnie. Nie dał mi wy-
boru. Błagałam go o lito´s´c, ale nie miał jej dla mnie. Jego wspaniały umysł był znu˙zony
brakiem wyzwa´n, nud ˛
a, gorzkimi uczynkami. Poszłabym za nim. Nigdy nie zdołałabym
176
mu si˛e sprzeciwi´c. Zawsze bym si˛e go bała. Ale popełnił bł ˛
ad. Zapomniał o Rommal-
bie. A to było jedyne imi˛e, jakie sobie przypomniałam, kiedy stracił panowanie nad
sob ˛
a i nade mn ˛
a. I tak zgin ˛
ał.
— To dobrze.
— Te˙z tak uwa˙zam, chocia˙z. . . Miał tak ogromn ˛
a wiedz˛e. Chciałabym. . . Chciała-
bym, ˙zeby´smy si˛e spotkali w innych okoliczno´sciach. Był pot˛e˙zniejszy nawet od Healda
i mógł mnie wiele nauczy´c.
Coren poruszył si˛e niespokojnie.
— Nie potrzebujesz a˙z takiej mocy, ˙zeby utrzyma´c swoje zwierz˛eta. Co by´s z ni ˛
a
zrobiła?
— Moc sama si˛e pomna˙za. Nie potrafi˛e przesta´c pragn ˛
a´c wiedzy, pragn ˛
a´c nauki.
Ale nigdy nie chciałabym i´s´c obok niego. On. . . on mnie nie kochał.
— Wi˛ec to dla ciebie wa˙zne?
— Tak. — Odwróciła głow˛e i spojrzała mu w oczy. — To wa˙zne.
Usłyszała jego niepewne westchnienie.
177
— Chciałem i´s´c za tob ˛
a, ale nie wiedziałem, gdzie jeste´s — wyszeptał. — ´Snieg
zasypał nawet twoje ´slady. Obudziłem si˛e, ogie´n wygasł, a ciebie nie było.
— W ˙zaden sposób nie mogłe´s mi pomóc. On nie miałby dla ciebie lito´sci, jak nie
miał jej dla mnie. A ja musiałabym na to patrze´c. I wtedy nikt nie mógłby mnie obj ˛
a´c,
kiedy wróciłam.
— Sybel. . . — Urwał, szukaj ˛
ac wła´sciwych słów. — Masz moj ˛
a miło´s´c. Oddałbym
ci ˙zycie. A teraz zrezygnuj˛e dla ciebie ze wszystkich lat nienawi´sci do Drede’a. Je´sli
pojedziesz ze mn ˛
a do Sirle, nikt nigdy nie poprosi ci˛e o co´s, czego nie zechcesz da´c
sama. Nigdy ju˙z nie chc˛e czu´c, ˙ze mnie potrzebujesz, a ja nie wiem, gdzie mam ci˛e
szuka´c. Nigdy nie chc˛e si˛e budzi´c i widzie´c, ˙ze znikn˛eła´s.
Patrzyła na niego w milczeniu i przez chwil˛e widział w jej oczach cie´n oddalenia,
tajemnicy. Potem cie´n si˛e rozwiał, a Sybel podniosła do ust jego dło´n.
— A ja — szepn˛eła — nie chc˛e ju˙z patrze´c, jak odje˙zd˙zasz do Sirle beze mnie.
178
*
*
*
Nast˛epnego ranka odjechali razem z góry Eld, by wzi ˛
a´c ´slub w rodzinnym domu
Corena. Długa zima zbli˙zała si˛e do ko´nca; jechali otuleni w futra, pod sło´ncem błysz-
cz ˛
acym o´slepiaj ˛
aco na białym ´sniegu. Sokół Ter leciał nad nimi — czarna sylwetka na
jasnym niebie. Min˛eli Mondor, pokonali szerok ˛
a równin˛e Terbrec i znale´zli si˛e w lesi-
stych regionach Sirle, gdzie sp˛edzili noc na przygranicznej farmie, b˛ed ˛
acej niemal for-
tec ˛
a. Drugiego dnia wjechali do serca Sirle, na pola w łuku rzeki Slinoon. Daleko przed
sob ˛
a zobaczyli mury i szare kamienne wie˙ze zamku władców tej krainy. Dym unosił
si˛e z kominów, Zatrzymali si˛e na krótki odpoczynek, a kiedy zsiedli z koni, Coren uj ˛
ał
twarz Sybel w swe okryte r˛ekawicami dłonie.
— Czy jeste´s szcz˛e´sliwa zapytał. Rado´s´c rozkwitła w nim jak kwiat, gdy wyczy-
tał potwierdzenie w czarnych oczach. Ucałował jej powieki, mrucz ˛
ac: — Czarniejsze
ni˙z biały jak płomie´n klejnot króla Pwilla, tkwi ˛
acy w r˛ekoje´sci miecza; stał si˛e czarny
w chwili jego ´smierci. . .
— Coren!
179
Wypu´scił j ˛
a ze ´smiechem. ´Snieg błyszczał ogni´scie a˙z po kra´nce ´swiata; w martwym
krajobrazie nie poruszało si˛e nic, tylko para oddechu koni i powolna smuga dymu nad
zamkiem Sirle. Sybel mru˙zyła oczy od blasku.
— To b˛edzie mój dom. Dziwne, ˙zy´c w płaskiej krainie, mi˛edzy lud´zmi. . . Nie jestem
przyzwyczajona do ludzi. Taki wielki, szary dom. Co to za wie˙ze wzdłu˙z muru?
— Stra˙znice, spichlerze, zbrojownie na wypadek ataku czy obl˛e˙zenia. Ród Sirle
nigdy nie ˙zył w pokoju z s ˛
asiadami. Ale pokonano nas na Terbrec i teraz du˙zo gadamy,
a robimy niewiele.
— Jacy s ˛
a twoi bracia? Wszyscy podobni do ciebie?
— Jak podobni?
— Łagodni, delikatni, m ˛
adrzy. . .
— Ja taki jestem? — zdziwił si˛e. — Zabijałem, nienawidziłem, le˙załem bezsennie
w´sród nocy, snuj ˛
ac gorzkie marzenia. . .
— Widziałam wielkie zło, ale w tobie go nie ma. — U´smiechn˛eła si˛e, lecz wargi jej
zadr˙zały.
Pogładził j ˛
a po włosach.
180
— Za starymi, grubymi murami domu Roka nawet król nie znajdzie ci˛e wbrew twej
woli. Chod´z. Moi bracia s ˛
a rubaszni, do´swiadczeni w bojach, impulsywni i nierozs ˛
adni
jak ja, ale w ich domach panuje rado´s´c. Powitaj ˛
a ci˛e serdecznie, cho´cby dlatego ˙ze ci˛e
kocham.
Jechali powoli przez zmarzni˛ete, u´spione pola uprawne, gdzie plamy czarnej za-
oranej ziemi wystawały spod topniej ˛
acego ´sniegu. Pod ˛
a˙zali traktem biegn ˛
acym wzdłu˙z
Slinoon, prowadz ˛
acym na sam próg władcy Sirle. Zobaczył ich młody chłopak z łukiem
i krzykn ˛
ał co´s, pozostawiaj ˛
ac w powietrzu biały obłok pary. A potem ruszył biegiem do
domu; kaptur zsun ˛
ał mu si˛e z czarnych włosów.
— To Arn — wyja´snił Coren. — Syn Cenetha.
— Du˙zo jest tam dzieci?
Coren skin ˛
ał głow ˛
a.
— Ceneth ma tak˙ze dwie córeczki. Najstarszy syn Roka. Don, to ju˙z pi˛etnastolatek.
Jest ˙z ˛
adny krwi i nie mo˙ze si˛e doczeka´c swojej pierwszej bitwy. Rok ma te˙z czwórk˛e
młodszych dzieciaków. ˙
Zona Eortha niedawno urodziła pierwszego syna, Eorthlinga.
Herne i Bor maj ˛
a domy i rodziny w północnych cz˛e´sciach Sirle. A my równie˙z b˛e-
181
dziemy mieli dzieci, ty i ja: gromad˛e małych magików, którzy wypełni ˛
a gwarem cały
dom.
Z roztargnieniem kiwn˛eła głow ˛
a. Przez otwart ˛
a bram˛e widziała ludzi na za´snie˙zo-
nym dziedzi´ncu. Woda Slinoon spływała kanałem przed bram˛e i dalej, w stron˛e pól. Na
dziedzi´ncu czekały osiodłane konie; ogie´n w ku´zni w granicach murów buchn ˛
ał gwał-
townie i przygasł. Arn przebiegł przez zwodzony most i znikn ˛
ał. Po kilku minutach
wrócił z m˛e˙zczyzna, który stan ˛
ał spokojnie i patrzył, jak si˛e zbli˙zaj ˛
a.
— To Rok — rozpoznał Coren.
Spotkali si˛e na mo´scie. Rok chwycił uzd˛e konia Corena i obserwował Sybel, gdy
brat zeskakiwał z siodła. Był pot˛e˙znie zbudowany, miał szerokie bary, grzyw˛e złocistych
włosów i twarz pooran ˛
a zmarszczkami, niewzruszon ˛
a jak oczy. Głos dobiegaj ˛
acy ze
studni jego piersi okazał si˛e zaskakuj ˛
aco łagodny.
— Spodziewałem si˛e ciebie z Hiltu ju˙z cztery dni temu. Zaczynałem si˛e martwi´c.
Ale teraz widz˛e, ˙ze niepotrzebnie. — Podszedł do Sybel i podał jej r˛ek˛e. — Jeste´s Sybel.
— Sk ˛
ad wiesz?
182
— Poniewa˙z na Terbrec walczyli´smy dla kobiety o twarzy takiej jak twoja. Witam
ci˛e w Sirle.
U´smiechn˛eła si˛e. Patrz ˛
ac mu w oczy, dostrzegała obok spokoju tak˙ze niewielk ˛
a, ale
jasn ˛
a iskr˛e tryumfu.
— A ty, jak mówił mi Coren, jeste´s Lwem Sirle. Wdzi˛eczna ci jestem za powitanie,
gdy˙z nie spodziewałe´s si˛e mnie tutaj.
— Nauczyłem si˛e spodziewa´c po Corenie rzeczy niespodziewanych.
— Rok — wtr ˛
acił spokojnie Coren. — Przyjechali´smy, ˙zeby wzi ˛
a´c tutaj ´slub. Sybel
przybywa jako moja ˙zona.
Rok spu´scił powieki. Kiedy je znów uniósł, oczy miał złocistobr ˛
azowe i u´smiech-
ni˛ete.
— Rozumiem. Jak j ˛
a do tego namówiłe´s?
— Nie było łatwo, ale jako´s mi si˛e udało.
Coren zdj ˛
ał Sybel z siodła i postawił na ziemi. Wrócił Arn i chwycił konie za uzdy;
cały czas zerkał zaciekawiony na Sybel. Tu˙z za chłopcem pojawiła si˛e wysoka kobieta
183
z dwoma grubymi rudymi warkoczami opadaj ˛
acymi mi˛edzy fałdy bogatej złoto-zielonej
sukni.
— Lynette — powiedział Coren — to. . .
— Wiem, wiem. — Obj˛eła go ze ´smiechem. — My´slisz, ˙ze nie poznam tych włosów
jak ko´s´c słoniowa ani tych oczu? To jest Sybel i chcecie si˛e pobra´c. Wi˛ec to planowali-
´scie, kiedy my tu umierali´smy ze zmartwienia.
— Nie wiem, czemu´scie si˛e martwili. Sybel, to Lynette, ˙zona Roka.
— Kiedy odje˙zd˙zasz gdzie´s, ˙zeby ´sni´c na jawie, to jedna sprawa — odparła Lynette,
całuj ˛
ac Sybel w policzek. — Ale kiedy jedziesz do Hiltu i nie wracasz, to co´s zupełnie
innego. Sybel, wygl ˛
adasz na zm˛eczon ˛
a. Droga musiała by´c ci˛e˙zka w tym zimnie.
Coren obj ˛
ał Sybel ramieniem. Oparła si˛e o niego, przez chwil˛e nie my´sl ˛
ac o niczym.
Czuła tylko zimny dotyk jego płaszcza na twarzy.
— Miała sporo kłopotów w ostatnich dniach. Czy znajdzie si˛e jaki´s cichy k ˛
acik,
gdzie mogłaby odpocz ˛
a´c?
Sybel stan˛eła prosto.
184
— Nie, Corenie. Przyjemnie jest słysze´c tak wiele miłych głosów. A przecie˙z nie
poznałam jeszcze wszystkich twoich braci i wszystkich dzieci.
— Poznasz — za´smiała si˛e Lynette. — Chod´zmy. Mo˙zesz odpocz ˛
a´c w moim poko-
ju, a tymczasem przygotujemy komnaty dla ciebie i Corena.
Przeszli po mo´scie; Arn z ko´nmi post˛epował za nimi. Gwar na dziedzi´ncu przycichł
nagle. Mniejsza brama prowadziła na wewn˛etrzny dziedziniec, kwadratowy plac, gdzie
stały bezlistne drzewa rzucaj ˛
ace na ´snieg mistern ˛
a siatk˛e cieni. Jaki´s człowiek otworzył
szeroko drzwi do holu i zbiegł po schodach. Włosy miał czarne, a zielone oczy ´smiały
si˛e do Corena.
— Arn przybiegł z krzykiem, ˙ze wracasz. Pomy´slałem, ˙ze w swoich w˛edrówkach
rozdra˙zniłe´s jakiego´s tajemniczego maga, wi˛ec odesłał ci˛e do domu z dwiema głowami.
— Sama widzisz, jak si˛e ze mnie na´smiewaj ˛
a — rzucił Coren, zwracaj ˛
ac si˛e do
Sybel. — Nie, Cenethu. Mag sam przybył tu ze mn ˛
a. Teraz oka˙zesz troch˛e respektu
przy moich wyjazdach i powrotach.
185
— Aha. . . To ty jeste´s czarodziejk ˛
a z Eldu. — Jasne oczy przygl ˛
adały jej si˛e ba-
dawczo, z u´smiechem, jak oczy Roka. — Wiele o tobie słyszeli´smy od Corena. Odk ˛
ad
wrócił poraniony po walce z twoim smokiem, nie przestawał o tobie mówi´c.
— Gdyby nie Gyld, nie wpu´sciłaby mnie za próg — stwierdził Coren. — Gdzie
Eorth? Czy Herne i Bor s ˛
a tutaj?
— Pojechali na łowy — odparł Rok. — Powinni niedługo wróci´c. — Drgn ˛
ał, kiedy
w górze zatrzepotały skrzydła i sokół Ter wyl ˛
adował na ramieniu Corena, czujnie ich
obserwuj ˛
ac błyszcz ˛
acymi oczami. — Czyj to ptak? To nie nasz sokół. Taki wielki. . .
— To jest Ter — wyja´snił Coren. Obejrzał si˛e na Sybel. — Zabił siedmiu ludzi. . .
O czym teraz my´sli, Sybel? Chciałbym wiedzie´c.
— Siedmiu. . . — Ceneth z niedowierzaniem spogl ˛
adał na Sybel. — Nale˙zy do cie-
bie?
Przytakn˛eła.
— Mój ojciec, Ogam, go przywołał.
— Czy jest wolny?
186
— Dałam go Tamowi, ale nadal odpowiada na moje wołanie, kiedy go potrzebu-
j˛e. — Zamilkła i otworzyła umysł sokołowi. Rok i Ceneth przygl ˛
adali si˛e jej z zacieka-
wieniem. Zwróciła si˛e do Corena. — Przyniósł mi wie´sci. Tam czuje si˛e dobrze. B˛ed˛e
musiała do niego napisa´c i wyja´sni´c, gdzie jestem. Trudno mu b˛edzie zrozumie´c. My´sl˛e,
˙ze w gł˛ebi serca nadal uwa˙za Eld za swój prawdziwy dom.
— W ˛
atpi˛e, czy musisz pisa´c — wtr ˛
acił Rok. — Wie´sci w Eldwoldzie szybko si˛e
rozchodz ˛
a.
— Doprawdy? Do mnie w mym białym domu docierały z du˙zym opó´znieniem.
Zreszt ˛
a i tak napisz˛e do Tama; powinien dowiedzie´c si˛e o tym ode mnie.
— Na pewno sobie poradzi — uspokoił j ˛
a Coren.
— Mam nadziej˛e.
Ter przeleciał z ramienia Corena na nag ˛
a gał ˛
a´z drzewa. Ludzie tymczasem weszli
do wielkiego holu Roka, gdzie skóry i sosnowe gał˛ezie pokrywały zimn ˛
a posadzk˛e,
stare gobeliny wisiały na ´scianach, a ogie´n płon ˛
ał w wielkim kominku, przed którym
dzieci bawiły si˛e z psem. Sybel odwi ˛
azała płaszcz i potrz ˛
asn˛eła włosami; dzieci ucichły
i przygl ˛
adały si˛e, jak migocz ˛
a srebrzy´scie. Poczuła na sobie wzrok Corena — obce
187
spojrzenie, jakby teraz wła´snie zobaczył j ˛
a po raz pierwszy; zaczerwieniona odwróciła
głow˛e. Lynette wzi˛eła od nich płaszcze. Coren szybko pogładził j ˛
a po policzku.
— Id´z z Lynette. Wkrótce do was przyjd˛e.
Poszła za ˙zon ˛
a Roka po kamiennych stopniach i dalej do przestronnej, jasnej kom-
naty. Ogie´n płon ˛
ał na kominku. Przy ogniu le˙zały dwie rudowłose dziewczynki; roz-
mawiały. Niemowl˛e zapłakało w kołysce. Lynette podniosła je i uło˙zyła sobie na r˛ece;
drug ˛
a rozsun˛eła kotary wokół ło˙za.
— Lara, Marnya, id´zcie si˛e bawi´c gdzie indziej. Cicho, Byrd. Sybel, połó˙z si˛e, je´sli
masz ochot˛e. Ka˙z˛e poda´c wino i co´s do jedzenia.
Sybel usiadła na ło˙zu.
— Dzi˛ekuj˛e. Jestem bardzo zm˛eczona.
Po chwili jednak wstała i podeszła do okna. W oddali, poza lasami Sirle, mogła
dostrzec l´sni ˛
acy na tle nieba, bł˛ekitnobiały szczyt góry Eld. Czapa ´sniegu okrywała
biały dom z niezwykłymi, cudownymi zwierz˛etami.
— Wiem — odezwała si˛e za jej plecami Lynette. — Te˙z czułam smutek, kiedy
dawno temu opuszczałam mój dom w południowym Hilcie. Mam nadziej˛e, ˙ze b˛edzie ci
188
tu dobrze. Ze wzgl˛edu na Corena ciesz˛e si˛e, ˙ze przy jechała´s, cho´c nie spodziewałam
si˛e tego. Nie po tym, jak oddała´s Tama Drede’owi.
— Musiałam. Chciał wróci´c do ojca.
— Rozumiem, Tacy jak Eorth i Herne to zakute łby. Nie potrafi ˛
a poj ˛
a´c, jak mogła´s
Drede’owi odda´c dziecko, które dostała´s od kogo´s z rodu Sirle. Według nich cały ´swiat
dzieli si˛e mi˛edzy te dwa imiona. — Kołysała zasypiaj ˛
ace dziecko i u´smiechn˛eła si˛e do
czego´s, co dostrzegła w oczach Sybel. — Chcesz j ˛
a potrzyma´c? To moja najmłodsza.
Sybel odpowiedziała u´smiechem.
— Zrozumiała´s moje pragnienia, zanim je sobie u´swiadomiłam. Coren te˙z je do-
strzegł.
— Z niemowl˛eciem w ramionach usiadła przy ogniu. Dziecko nieufnie j ˛
a obser-
wowało złotobr ˛
azowymi oczami. — Tam te˙z był kiedy´s taki mały. . . A ja nie miałam
poj˛ecia o opiece nad dzieckiem. Coren mówił, ˙ze dzisiaj odb˛edzie si˛e ceremonia. Co
mam robi´c?
189
— Nic. Masz tylko wyst ˛
api´c pi˛ekna i gotowa przed władc ˛
a Sirle, jego bra´cmi, ich
˙zonami i dzie´cmi. Rok was poł ˛
aczy, a potem b˛edzie przyj˛ecie na wasz ˛
a cze´s´c. Czy
przywiozła´s co´s odpowiedniego na ´slub?
— Nie. Mam niewiele rzeczy. Nigdy dot ˛
ad nie potrzebowałam niczego szczególne-
go.
Lynette spojrzała na ni ˛
a z zaciekawieniem.
— ˙
Zyjesz tak prosto. . . Masz zamiar napisa´c do Horsta z Hiltu i zawiadomi´c go, ˙ze
wychodzisz za Corena?
— Dlaczego?
— Jest twoim dziadkiem — tłumaczyła cierpliwie Lynette. — Ty i Rianna były´scie
krewnymi; jego córka była twoj ˛
a matk ˛
a.
Sybel w zadumie uniosła brwi.
— No tak. Nie s ˛
adz˛e, ˙zeby obchodziło go nasze pokrewie´nstwo, odk ˛
ad Ogam przy-
wołał do siebie moj ˛
a matk˛e, tak jak przywołał Tera czy Gulesa. Ale b˛ed˛e o tym pa-
mi˛eta´c. — Zauwa˙zyła zdziwienie Lynette i roze´smiała si˛e. — Nie odebrałam takiego
wychowania jak Rianna. Znałam dot ˛
ad bardzo niewiele osób. Nie spodziewałam si˛e, ˙ze
190
towarzystwo tylu ludzi sprawi mi wielk ˛
a przyjemno´s´c. Je´sli powiem co´s, co ci˛e zanie-
pokoi, zwró´c mi uwag˛e.
Lynette skin˛eła głow ˛
a.
— Dobrze — obiecała. — Kiedy ci˛e zobaczyłam, pomy´slałam o Riannie i poczułam
ból na wspomnienie Norrela. Ale teraz wydaje mi si˛e, ˙ze jeste´s całkiem inna. Ona miała
twarz skromn ˛
a i słodk ˛
a, a twoje oczy. . . — Urwała, szukaj ˛
ac odpowiedniego słowa.
— Coren mówi, ˙ze s ˛
a czarne jak serce Drede’a — podpowiedziała Sybel.
Lynette zamrugała zdziwiona.
— Coren wygaduje takie rzeczy? Wi˛ec dlaczego chcesz za niego wyj´s´c?
— Sama nie wiem. Mo˙ze nie przychodzi mi do głowy nic, na czym bardziej by mi
zale˙zało.
Lynette z u´smiechem kiwn˛eła głow ˛
a. Odebrała Byrd i uło˙zyła j ˛
a w kołysce.
— Zejd˛e na dół i przypilnuj˛e, ˙zeby przynie´sli tu twoje rzeczy.
Wyszła. Po chwili Sybel wstała i nalała sobie wina. Pochyliła si˛e nad kołysk ˛
a i po-
gładziła palcem policzek Byrd. Potem odwróciła si˛e i zacz˛eła kr ˛
a˙zy´c po pokoju, nie-
spokojnie nasłuchuj ˛
ac kroków Corena. Usłyszała głosy na dziedzi´ncu i ich echo odbite
191
od murów. Z kielichem w dłoni wyszła do holu i z jakiego´s miejsca w´sród milcz ˛
acych
kamieni usłyszała Corena.
— Nie — powiedział.
Ruszyła w tamt ˛
a stron˛e. Kawałek dalej znalazła otwarte drzwi; z pokoju dobiegał
szmer rozmowy. Zatrzymała si˛e w progu i zajrzała do podłu˙znej komnaty. Szukała Co-
rena.
Zobaczyła go przy ogniu na drugim ko´ncu pokoju. Polem, kiedy odzywali si˛e inni
m˛e˙zczy´zni, wolno przypominała sobie imiona jego pi˛eciu braci.
— Corenie, ona jest tutaj. Po co innego miałby´s j ˛
a tu przywozi´c je´sli nie po to? —
M˛e˙zczyzna mówił wolno: był wy˙zszy od pozostałych, włosy miał złote, a oczy zielone
jak skrzydła Gylda.
— Poniewa˙z j ˛
a kocham, Eorthu — wyja´snił cierpliwie Coren, chocia˙z w jego głosie
pojawił si˛e ton irytacji.
— Nie jest podobna do ˙zadnej z tutejszych kobiet — stwierdził Ceneth. — My´slisz,
˙ze b˛edzie zadowolona, ˙ze tak wła´snie j ˛
a traktujesz? Ma moc; musi jej u˙zywa´c. Dlaczego
nie w naszej sprawie?
192
— Przeciw Drede’owi? Ju˙z wam tłumaczyłem, i to nieraz. Nie chce wojny przeciw-
ko Tamlornowi.
— Co z tego? Równie łatwo, jak Drede mo˙zemy posadzi´c Tamlorna na tronie El-
dwoldu.
— Z t ˛
a kobiet ˛
a mo˙zemy zyska´c wsparcie Hiltu — dodał kr˛epy, ogorzały m˛e˙zczyzna
ze srebrzystymi włosami. — A nawet Nicconu. Nikt nie o´smieli si˛e nam sprzeciwi´c.
— Bor! Nie!
— Corenie — odezwał si˛e Rok. — Pojechałe´s tam jesieni ˛
a, wła´snie by namówi´c j ˛
a
do przyjazdu. Udało ci si˛e. . .
— Ale nie po to! Dwa tygodnie temu niemal j ˛
a straciłem. Była przywoływana, ata-
kowana przez jakiego´s pot˛e˙znego maga. My´slałem, ˙ze ju˙z nigdy jej nie zobacz˛e. Kiedy
wróciła, przysi ˛
agłem, ˙ze je´sli zamieszka tutaj, nikt nie b˛edzie jej niepokoił, nie spróbuje
wykorzysta´c wbrew jej woli.
— Corenie, nikt nie chce jej wykorzystywa´c wbrew woli. Nie chcemy, ˙zeby była tu
nieszcz˛e´sliwa — tłumaczył Bor. — Ale przecie˙z mo˙zesz j ˛
a przekona´c. . . Nie od razu,
lecz z czasem, kiedy przyzwyczaicie si˛e do siebie, nabierzecie swobody. . .
193
— My´slałem, ˙ze tego pragniesz najbardziej na ´swiecie. — Niski, chudy m˛e˙zczyzna
skierował na Corena swe błyszcz ˛
ace niebieskie oczy. — Zemsty za ´smier´c Norrela.
Na chwil˛e zapadła cisza. Na twarzy Corena, pod płomiennymi włosami, Sybel do-
strzegła napi˛ecie.
— Ja te˙z tak my´slałem. Ale teraz wol˛e raczej ˙zywym po´swi˛eci´c energi˛e swych my-
´sli. Dla niej zrezygnowałem ze wszystkiego, tak˙ze z nienawi´sci. Musiałem. Nie potrafi˛e
ci tego wytłumaczy´c. Wiele niezwykłych rzeczy przydarzyło mi si˛e w jej białym domu,
a najdziwniejsza jest ta, ˙ze wol˛e teraz my´sle´c o Sybel ni˙z o Norrelu. Je´sli chcecie pro-
wadzi´c wojn˛e z Drede’em, musicie to robi´c bez Sybel. To jej obiecałem. Je´sli b˛edziecie
si˛e upiera´c, wyp˛edzicie nas oboje z tego domu.
Rozległ si˛e pomruk sprzeciwu. Rok poło˙zył dło´n na ramieniu brata.
— Nie my´sl o nas tak ´zle. Wszyscy tu jeste´smy niespokojnymi, głodnymi lwami.
Wystarczy, ˙ze rzucisz nam strz˛ep nadziei, a gadaniem rozedrzemy go na kawałki. Nie
b˛edziemy niepokoili Sybel, je´sli taka jest jej wola. Ale z pewno´sci ˛
a wiesz, jak wielka to
dla nas pokusa.
— Wiem, wiem. . .
194
— I tak posłu˙zy wielkiemu celowi — dodał Ceneth. — Cho´cby temu, ˙ze rozja´sni
nasz dom i wystraszy Drede’a.
Coren pokiwał głow ˛
a. Zmierzył wzrokiem kr ˛
ag twarzy wokół siebie.
— ˙
Zadnemu z was nie powinienem wierzy´c. Ale wierz˛e. Nie mam wyboru. Pocze-
kajcie, Eorth i Herne, a˙z j ˛
a zobaczycie. Wtedy zrozumiecie, jak mogłem obieca´c co´s
takiego.
— Ja nie zrozumiem — stwierdził krótko Eorth. — Ale skoro mówisz, ˙ze nam nie
pomo˙ze, to nie pomo˙ze. Tyle umiem poj ˛
a´c.
— Dziwne jest to, ˙ze w ogóle zgodziła si˛e wyj´s´c za ciebie — dodał Ceneth. — Je´sli
takie s ˛
a jej uczucia wobec Tamlorna i Drede’a. . . Wykazała wielk ˛
a odwag˛e, a mo˙ze
miło´s´c, skoro zjawiła si˛e w legowisku lwów, maj ˛
ac tylko ciebie do obrony.
Coren u´smiechn ˛
ał si˛e kpi ˛
aco.
— Doskonale potrafi sama o siebie zadba´c. Widzieli´scie sokoła Tera.
— Je˙zeli umie przywoła´c sokoła, który zabił siedmiu ludzi — powiedział Eorth —
to z pewno´sci ˛
a mo˙ze przywoła´c Drede’a. A wtedy my. . .
— Sied´z cicho! — mrukn ˛
ał Bor.
195
Sybel odwróciła si˛e powoli. Wróciła do komnaty, gdzie znalazła Lynette, swoje rze-
czy, tac˛e z jedzeniem i pi ˛
atk˛e dzieci, które patrzyły, jak si˛e posila.
Rok za´slubił ich tego wieczoru w wielkim holu roz´swietlonym ´swiecami trzymany-
mi przez dzieci rodu Sirle. W półmroku trzaskał ogie´n — jedyny d´zwi˛ek poza gł˛ebokim,
mi˛ekkim głosem Roka. Sybel, ubrana w płomienn ˛
a czerwie´n, z włosami zaplecionymi
przez Lynette w srebrzyst ˛
a koron˛e, stała u boku Corena. Przygl ˛
adała si˛e odblaskom
ognia w złocistych włosach Roka i złotym ła´ncuchu na jego szyi. Głos Roka jak wiatr
w´sród puszczy mieszał si˛e z tchnieniem ognia. Sybel my´slami wracała do chaty Maelgi,
gdzie dwa dni temu stała przed jej kominkiem, w samym sercu górskiej ciszy, ´sciskaj ˛
ac
r˛ek˛e Corena. Słuchała wtedy słów staro˙zytnego rytuału za´slubin. Maelga wypowiadała
je, kład ˛
ac na ich dłoniach swe upier´scienione palce.
— Ten zwi ˛
azek ogłaszam mi˛edzy wami. Cho´cby´scie rozdzielili si˛e ciałem lub du-
sz ˛
a, pozostanie w waszych sercach wołanie jednego do drugiego, na które nikt inny nie
odpowie. Przez tajemnice ziemi i wody, zwi ˛
azek ten jest ustanowiony, niezniszczalny,
nieodwołalny; przez prawo, co stworzyło ogie´n i wiatr, to wołanie zostaje w was prze-
budzone, w ˙zyciu i poza ˙zyciem. . .
196
Pó´zniej tej nocy, zanim odjechali do Sirle, le˙zała obok Corena, słuchała jego od-
dechu i patrzyła na roje gwiazd płon ˛
ace ponad kopuł ˛
a sklepienia. Czuła, jak odpływa
z niej mrok tego dnia, jak znika si˛egaj ˛
ace szpiku ko´sci zm˛eczenie. Wreszcie zasn˛eła
gł˛eboko i bez koszmarów.
— A teraz — rzeki Rok — przeka˙zcie sobie swoje imiona.
— Coren.
Spojrzała na niego. W czerwonozłotym l´snieniu rozja´sniaj ˛
acym mu twarz dostrzegła
gł˛eboko w oczach płomie´n ´smiechu, którego tam wcze´sniej nie było. U´smiechn˛eła si˛e
lekko, jakby podejmowała wyzwanie.
— Sybel.
Rozdział 8
Kiedy roztopiony ´snieg spłyn ˛
ał z coraz cieplejszej ziemi, Rok zacz ˛
ał mówi´c o bu-
dowie ogrodu dla zwierz ˛
at Sybel. Pewnego ranka nakre´sliła jego plany, rysunki jaskini
Gylda, jeziora Czarnego Łab˛edzia i samej marmurowej sali z kryształow ˛
a kopuł ˛
a. Syn
Cenetha i córki Roka zebrali si˛e wokół i słuchali opowie´sci.
— Gyld wymaga ciemno´sci i ciszy; łab˛ed´z, oczywi´scie, musi mie´c wod˛e. Gules
i Moriah potrzebuj ˛
a osłoni˛etego legowiska, ogrzanego zim ˛
a, gdzie nie b˛ed ˛
a straszy´c
ludzi ani zwierz ˛
at. Nie wiem, czy im si˛e spodoba przebywanie w´sród ludzi; ludzie po-
lowali przecie˙z na ka˙zde z nich, a zwłaszcza na Cyrina. Na Eldzie ˙zyły w odosobnieniu,
198
jednak nie mog˛e ich tam zostawi´c. Mog ˛
a pa´s´c ofiar ˛
a łowców albo własnych instynktów.
Wiecie, jak Gyld poranił Corena. Mo˙ze si˛e to przydarzy´c jeszcze raz, ale komu´s mniej
wyrozumiałemu. A to byłoby niebezpieczne dla ludzi i dla zwierz ˛
at. Ludzie spróbuj ˛
a je
schwyta´c albo zabi´c. Chc˛e, ˙zeby moje zwierz˛eta miały spokój.
— Bardzo ci na nich zale˙zy — zauwa˙zył Rok.
Kiwn˛eła głow ˛
a.
— I tobie by zale˙zało, gdyby´s potrafił z nimi rozmawia´c. S ˛
a pot˛e˙zne, wspaniałe,
m ˛
adre. Jestem ci wdzi˛eczna za pomoc i za to, ze pozwoliłe´s im tu zamieszka´c.
— To zbiór godzien królewskich marze´n — odparł, spogl ˛
adaj ˛
ac na ni ˛
a znacz ˛
aco. —
Nie zmartwi˛e si˛e, je´sli Drede odczuje nieco l˛eku.
Spu´sciła oczy.
— Tak my´slałam — odparta cicho.
Rok poruszył si˛e niespokojnie.
— Nie mówmy o tych sprawach. Pomi˛edzy zewn˛etrznym i wewn˛etrznym murem
jest du˙zy ogród, zdziczały po ´smierci naszej matki. Powstał dla niej jako miejsce wy-
tchnienia, z daleka od hała´sliwych synów. Ma. wewn˛etrzn ˛
a bram˛e, a tak˙ze zewn˛etrzn ˛
a,
199
tu˙z obok baszty, prowadz ˛
ac ˛
a na pola. Dzieci rzadko si˛e tam bawi ˛
a; nasze ˙zony ma-
j ˛
a mniejsze, prywatne ogrody. Zmie´sci si˛e tam niewielki staw. wiele drzew, fontanna
i grota dla smoka. Ale nie wiem, jak zbudowa´c dla ciebie kryształow ˛
a kopuł˛e.
Roze´smiała si˛e.
— Je´sli uczynisz dla mnie to wszystko, nie b˛ed˛e prosiła o kryształow ˛
a kopuł˛e. Po-
trzebuj˛e tylko miejsca na moje ksi ˛
a˙zki, ale mog˛e je umie´sci´c w zwykłej komnacie. S ˛
a
bardzo cenne. Powinnam wkrótce pojecha´c na gór˛e Eld i je zabra´c, lecz tak mi tu do-
brze, ˙ze trudno planowa´c wyjazd.
— Ciesz˛e si˛e, ˙ze jeste´s u nas szcz˛e´sliwa. — Rok zamilkł na chwil˛e, a Lara wspi˛eła
si˛e na oparcie jego fotela. — Prawd˛e mówi ˛
ac, nie spodziewałem si˛e, ˙ze ci˛e tu zobacz˛e.
Wiedziałem, jakie s ˛
a twoje uczucia dla Tamlorna, a Corena dla Drede’a. Nie s ˛
adziłem,
˙ze uda si˛e wam jako´s pogodzi´c miło´s´c i nienawi´s´c.
Zerkn˛eła na niego, kre´sl ˛
ac co´s odruchowo na marginesie karty papieru.
— Nie ˙zywi˛e miło´sci do Drede’a. Jednak Tamowi bardziej si˛e przyda ˙zywy ni˙z mar-
twy. A Coren. . . Wiem, ˙ze zdołał si˛e jako´s pogodzi´c ze ´smierci ˛
a Norrela. Ale wiem te˙z,
200
˙ze jest człowiekiem z rodu Sirle, ˙ze je´sli rozpoczniecie kolejn ˛
a wojn˛e, b˛edzie walczył:
nie przeciwko Drede’owi, ale dla swych braci, jak walczył dla Norrela.
— Chocia˙z spiskujemy i planujemy, nie widz˛e raczej mo˙zliwo´sci nowej wojny.
Z pewno´sci ˛
a ty i Coren b˛edziecie prowadzi´c spokojne ˙zycie. Przynajmniej dopóki nie
umrze Drede.
Jej pióro znieruchomiało nagle.
— I co wtedy?
Rok wstał i przysun ˛
ał si˛e bli˙zej ognia, ci ˛
agn ˛
ac Lar˛e, obejmuj ˛
ac ˛
a go za nog˛e.
— Je´sli umrze, gdy Tam b˛edzie jeszcze młody, pojawi si˛e do´s´c drapie˙zców z ape-
tytem na królestwo chłopca — wyja´snił otwarcie. — Zeszła´s z Eldu do ´swiata, który
nie jest spokojny. Tamlorn z pewno´sci ˛
a tak˙ze si˛e o tym przekonuje. Je´sli jest sprytny,
nauczy si˛e ˙zonglowa´c władz ˛
a, udziela´c jej i odbiera´c. Drede b˛edzie go uczył, wi˛ec nie
zostanie całkiem bezradny, gdy pewnego dnia Sirle zacznie k ˛
asa´c jego dziedzin˛e.
Przesłoniła rz˛esami swe czarne oczy.
— Istotnie, jeste´scie stadem niespokojnych lwów. . .
201
— Tak, ale nie potrafimy skoczy´c; nie mamy poparcia, ludzi i bro´n stracili´smy na
równinie Terbrec, a wspomnienie bitwy osłabia nasz ˛
a wol˛e. — U´smiechn ˛
ał si˛e, podniósł
Lar˛e i posadził sobie na ramionach. — Ale nie powinienem z tob ˛
a o tym rozmawia´c.
Wybacz.
— Nie ma czego wybacza´c. To ciekawe.
Drzwi otworzyły si˛e nagle i do komnaty zajrzał Coren. Przyjrzał si˛e czujnie im
obojgu.
— Co robisz z moim bratem? — zapytał ˙zało´snie. — Masz mnie ju˙z dosy´c. Niena-
widzisz moich rudych włosów. Pragniesz kogo´s starego, przygarbionego i pomarszczo-
nego. . .
— Corenie. Rok mi zbuduje ogród. Patrz, rysowali´smy plany. To jest jaskinia Gylda,
to łab˛edzie jezioro. . .
— A to jest Liralen — doko´nczył, w skazuj ˛
ac pełne gracji linie rysunku. — Gdzie
b˛edziesz go trzyma´c?
— Co to jest Liralen? — zdziwił si˛e Rok.
202
— Pi˛ekny biały ptak, którego skrzydła powiewaj ˛
a za nim jak grzywacze fal na nie-
bie. Niewielu ludzi zdołało go pochwyci´c. Udało si˛e to ksi˛eciu Nethowi tu˙z przed ´smier-
ci ˛
a. O co chodzi? — zwrócił si˛e do Sybel, która w zadumie marszczyła czoło.
— O co´s, co Mithran powiedział o Liralenie. Mówił. . . mówił, ˙ze kiedy´s płakał, jak
ja płakałam tamtego dnia, poniewa˙z wiedział, ˙ze nigdy nie zyska władzy nad Liralenem,
cho´c zdoła mo˙ze zapanowa´c nad wszystkim innym. Zastanawiam si˛e, sk ˛
ad wiedział;
zastanawiam si˛e, dlaczego nie mógł go schwyta´c.
— Mo˙ze Liralen okazał si˛e pot˛e˙zniejszy od niego?
— Czy to mo˙zliwe? Jest przecie˙z zwierz˛eciem, jak Gules czy Cyrin. . .
— Mo˙ze bardziej jak Rommalb.
— Nawet Rommalba mo˙zna przywoła´c.
Coren pokr˛ecił głow ˛
a i delikatnie pogładził długie włosy Sybel.
— Wydaje mi si˛e, ˙ze Rommalb pod ˛
a˙za, gdzie zechce i kiedy zechce. Przybył do
ciebie i zwi ˛
azał si˛e z tob ˛
a, bo zajrzał na dno czarnych studni twoich oczu i nie znalazł
tam ´sladu strachu.
— Co to jest Rommalb? — wtr ˛
acił Rok. — Dla niego nie nakre´sliła´s planów.
203
Coren u´smiechn ˛
ał si˛e. Usiadł na stole i przysun ˛
ał sobie rysunki.
— Rommalb to stwór, którego spotkałem kiedy´s w domu Sybel. Nie s ˛
adz˛e, ˙zeby´s
chciał go mie´c w Sirle. Chodzi własnymi drogami, przede wszystkim noc ˛
a.
Rok uniósł brwi.
— Zaczynam podejrzewa´c, ˙ze niektóre z historii, które od prawie trzydziestu lat
nam opowiadasz, mog ˛
a by´c prawdziwe.
— Zawsze mówi˛e prawd˛e — odparł Coren i roze´smiał si˛e, widz ˛
ac min˛e brata. —
S ˛
a w Eldwoldzie istoty gro´zniejsze od kłopotliwych królów.
— Doprawdy? Jestem ju˙z za stary, ˙zeby spotyka´c si˛e z czym´s bardziej kłopotliwym
ni˙z Drede.
— Corenie — odezwała si˛e Sybel. — Powinnam wróci´c na Eld po swoje ksi˛egi.
— Wiem. Ja te˙z o tym my´slałem. Je´sli chcesz, mo˙zemy wyruszy´c jutro. Pogoda jest
pi˛ekna, wi˛ec nie musimy si˛e spieszy´c.
— To mo˙ze by´c niebezpieczne — zagrzmiał Rok. — Drede mo˙ze czeka´c pod Eldem,
a˙z Sybel wróci po swoje zwierz˛eta.
204
— Nie musz˛e po nie wraca´c — odparła Sybel. — Mog ˛
a dotrze´c tu same, kiedy ju˙z
przygotujemy im ogród. Ale musz˛e wróci´c po ksi˛egi.
— Po´sl˛e po nie Herne’a i Eortha.
Z u´smiechem pokr˛eciła głow ˛
a.
— Nie, Roku. Chc˛e raz jeszcze zobaczy´c mój dom i moje zwierz˛eta. Przywołam
Tera; on b˛edzie naszym zwiadowc ˛
a. Ostrze˙ze nas w razie niebezpiecze´nstwa.
Wyjechali nast˛epnego dnia przed południem. Zimny wiatr dmuchał od wierzchołka
Eldu i p˛edził niepowstrzymany przez równin˛e jasnego nieba. Drzewa na wewn˛etrznym
dziedzi´ncu pokryły si˛e twardymi, ciemnymi p ˛
aczkami nowych li´sci. Szerokie płaszcze
Roka i Eortha wydymały si˛e niczym ˙zagle na wietrze.
— Ceneth i ja powinni´smy jecha´c razem z wami, Corenie rzekł Eorth swym powol-
nym, gł˛ebokim głosem, podtrzymuj ˛
ac strzemi˛e Sybel. — Tak podpowiada rozs ˛
adek.
— A ja marz˛e tylko o kilku dniach spokoju i odosobnienia w towarzystwie tej biało-
włosej czarodziejki odparł Coren. — Nie martwcie si˛e o nas. Sybel jednym spojrzeniem
przebije ka˙zdego, kto chciałby nas zaczepi´c.
205
Zawrócił konia, unosz ˛
ac r˛ek˛e na po˙zegnanie. Niczym pocisk Ter run ˛
ał z jasnego
nieba i wyładował mu na ramieniu. Rok parskn ˛
ał ´smiechem.
— Oto twój stra˙znik.
Coren skrzywił si˛e, czuj ˛
ac mocny u´scisk szponów.
— Id´z, usi ˛
ad´z na Sybel. Ja sam o siebie zadbam. — Zerkn ˛
ał na ˙zon˛e i zamilkł,
widz ˛
ac, ˙ze mi˛edzy kobiet ˛
a a ptakiem przebiega spojrzenie jak ni´c porozumienia. Sybel
mrukn˛eła co´s zaskoczona. — Co si˛e stało?
— Tam dzi´s rano wyruszył z Mondoru w stron˛e Eldu. Dziwne, ˙ze Drede mu pozwo-
lił. Chyba ˙ze. . .
— Chyba ˙ze Drede nic nie wie o jego wyje´zdzie — doko´nczył Rok. — Je´sli spotka-
cie Tama, zaoferujcie mu go´scin˛e u nas.
— Mieli´smy go kiedy´s — przypomniał Coren. — I stracili´smy. Niech tak zostanie.
Rok u´smiechn ˛
ał si˛e tylko.
— Jestem pewien, ˙ze Drede dobrze go wyszkolił. Jed´zcie. ˙
Zycz˛e przyjemnej podró-
˙zy. Gdyby´scie potrzebowali pomocy, przy´slijcie Tera.
206
Pojechali niespiesznie przez lasy; sp˛edzili noc na male´nkiej farmie na samej granicy
równiny Terbrec. Wczesnym popołudniem nast˛epnego dnia dotarli do góry Eld. Kr˛eta
droga rozmi˛ekła od topniej ˛
acego ´sniegu; szczyt ja´sniał na tle bł˛ekitu; wiatry nios ˛
ace
zapach ´sniegu i sosen smakowały jak stare wino. Sybel zrzuciła kaptur, a włosy powie-
wały za ni ˛
a niby biały płomie´n; chłodny wiatr zarumienił jej policzki. Coren pochwycił
˙zon˛e za włosy i pocałował j ˛
a. Blask sło´nca lał si˛e ciepłem na jej zamkni˛ete powieki.
Dotarli do białego domu i stwierdzili, ˙ze brama jest otwarta.
Tam wyszedł im na spotkanie.
Szedł wolno; lew Gules biegł u jego boku, szeroko otwieraj ˛
ac oczy i niepewnie
spogl ˛
adaj ˛
ac na przybyłych. Sybel zsun˛eła si˛e z siodła.
— Tam! — Podbiegła i uj˛eła w dłonie jego twarz. — Mój Tam! Jeste´s zaniepokojo-
ny. Czy Drede. . . co´s ci zrobił?
Tam pokr˛ecił głow ˛
a. Sybel opu´sciła mu dłonie na ramiona.
— Wi˛ec co si˛e stało?
Twarz miał blad ˛
a, zm˛eczon ˛
a, oczy podkr ˛
a˙zone. Obj ˛
ał Sybel i spojrzał ponad jej
ramieniem na Corena, który zeskoczył na ziemi˛e i chwycił konia ˙zony.
207
— Czy on jest zły na Drede’a?
— Nic nie wie — odparła Sybel zaskoczona. — Ale czego ty si˛e dowiedziałe´s?
Potrz ˛
asn ˛
ał jasnymi włosami.
— Niczego nie rozumiem. Drede powiedział, ˙ze wyjdziesz za niego, wi˛ec byłem
szcz˛e´sliwy, a potem. . . potem nagle co´s go przeraziło i nie chciał o tobie mówi´c. Kiedy
mu powiedziałem, ˙ze wyszła´s za Corena, twarz pobladła mu tak bardzo, jakby miał
zemdle´c. Ale w ko´ncu si˛e odezwał. On jest po prostu przera˙zony. Dlatego przyjechałem
zobaczy´c, czy. . . czego wła´sciwie si˛e boi. Wiedziałem, ˙ze przyjedziesz, gdy tylko Ter
ci przeka˙ze, ˙ze tu jestem.
— Tam, czy on wie, gdzie pojechałe´s?
— Nie. Nikt nie wie. — Znów spojrzał ponad jej ramieniem. Coren podszedł bli-
˙zej. — Jeste´s jednym z siedmiu z Sirle — o´swiadczył sztywno. — Nauczono mnie ba´c
si˛e was.
— Ter siada na moim ramieniu i bierze mi˛eso z moich palców, pozostawiaj ˛
ac palce
całe — odparł łagodnie Coren. — Dla niego jestem tylko Corenem, który kocha Sybel.
Tam wypu´scił Sybel z obj˛e´c. Westchn ˛
ał gło´sno i uspokoił si˛e.
208
— Miałem nadziej˛e, ˙ze zostanie ˙zon ˛
a Drede — mrukn ˛
ał. — Jeste´scie sami?
— Jest z nami Ter — wyja´sniła Sybel. — Masz szcz˛e´scie, ˙ze nie przyjechali bracia
Corena. Tam, połowa Eldwoldu szuka ci˛e pewnie z tego czy innego powodu. Nie mo˙zesz
ju˙z podró˙zowa´c tak swobodnie jak wtedy, gdy razem z Nylem boso pasałe´s owce.
— Wiem. Ale Drede by mnie nie pu´scił, a chciałem ci˛e zobaczy´c, ˙zeby si˛e przeko-
na´c. . . przekona´c, ˙ze. . . ˙ze ci ˛
agle. . .
U´smiechn˛eła si˛e.
— ˙
Ze ci ˛
agle ci˛e kocham, Tam? — szepn˛eła. Przytakn ˛
ał, ˙zało´snie wykrzywiaj ˛
ac war-
gi.
— Wci ˛
a˙z musz˛e by´c tego pewien, Sybel. — Ze znu˙zeniem przetarł oczy. — Czasami
jestem jeszcze dzieckiem. Odprowadz˛e wasze konie.
Wymruczał co´s uspokajaj ˛
aco do zwierz ˛
at, powiódł je za uzdy do szopy. Sybel ukryła
twarz w dłoniach.
— ˙
Załuj˛e, ˙ze kiedy´s doprowadziłam do jego spotkania z Drede’em.
Coren odgarn ˛
ał jej włosy z twarzy.
209
— Nie mogła´s pilnowa´c go a˙z do ´smierci — odpowiedział. — Z urodzenia albo
w wyniku okoliczno´sci, jakie stworzyli´smy na Terbrec, nie został przeznaczony do spo-
kojnego ˙zycia.
— Zabrałabym go ze sob ˛
a do Sirle, ale nie zechce jecha´c. Potrzebuje Drede’a. A ja
nie wykorzystam Tama, ˙zeby Drede’a ukara´c.
Urwała nagle, słysz ˛
ac własne, wypowiedziane na głos słowa. Uniosła głow˛e i do-
strzegła zdumienie w oczach Corena.
— Ukara´c Drede’a? Za co?
U´smiechn˛eła si˛e i nabrała tchu.
— Och, zaczynam ju˙z gada´c jak Rok albo Eorth, kiedy wspominaj ˛
a Terbrec.
— Niepokoili ci˛e?
— Nie. Byli bardzo uprzejmi. Ale przecie˙z mam uszy i słyszałam mow˛e ich niena-
wi´sci.
Pochyliła si˛e do Gulesa, który stał przed ni ˛
a i czekał cierpliwie. Spojrzała w jego
złociste oczy.
Czy wszystko tutaj w porz ˛
adku?
210
Tak, Biała Pani, ale słyszałem niepokoj ˛
ace wie´sci o królu. Powiedz, co trzeba zrobi´c,
a ja to zrobi˛e.
Nic. Na razie. Zabieram was wszystkich do Sirle.
Spodziewali´smy si˛e tego.
Wyprostowała si˛e, ´sci ˛
agaj ˛
ac wargi w lekkim u´smieszku.
— Czasami wydajesz mi si˛e bardzo daleka — powiedział cicho Coren. — Twoja
twarz si˛e zmienia. . . jest niczym jasny nieruchomy płomie´n, pot˛e˙zna i niedotykalna.
— Jestem nie dalej ni˙z d´zwi˛ek mojego imienia. — Wzi˛eła go za r˛ek˛e i razem poszli
w stron˛e domu. — Gules twierdzi, ˙ze zwierz˛eta spodziewały si˛e przeprowadzki. Ciesz˛e
si˛e, ˙ze Rok chce je przyj ˛
a´c.
— Rok, moja najdro˙zsza, jest sprytny. . . — Zamilkł, gdy Cyrin powitał ich zaraz
za progiem. U´smiechn ˛
ał si˛e tylko. — Cyrinie. . . Jak widzisz, pokonałem t˛e. . . szklan ˛
a
gór˛e.
— Pokonałe´s? — zapytał srebrzysty odyniec. — Czy czarownica sama j ˛
a usun˛eła
dla własnych celów?
211
— Z pewno´sci ˛
a usun˛ełam — odpowiedziała cicho Sybel. — Dla celów, którym nie
mogłam si˛e dłu˙zej przeciwstawia´c. Cyrinie, przenosimy si˛e do Sirle.
Czy wie do´s´c, by spyta´c dlaczego?
— zapytał odyniec w my´slach.
Nie. Nie chc˛e go niepokoi´c. Pilnuj swego m ˛
adrego j˛ezyka.
Kto b˛edzie pilnował j˛ezyka M ˛
adrego z Sirle, kiedy otworz ˛
a si˛e jego ´slepe oczy?
Milczała przez chwil˛e, ´sciskaj ˛
ac dło´n Corena.
Prosz˛e ci˛e tylko o milczenie. Je´sli nie mo˙zesz mi tego da´c, a chcesz odzyska´c wol-
no´s´c, uwolni˛e ci˛e.
Pomi˛edzy zagadk ˛
a a rozwi ˛
azaniem nie ma ˙zadnej wolno´sci.
— Sybel! — zawołał Coren.
Powróciła do niego.
— Mistrz M ˛
adro´sci bywa czasem irytuj ˛
acy — wyja´sniła. — Ale sam to wiesz.
— Tak, wiem. Ale nie dla spokojnego umysłu.
Spojrzała mu w oczy.
— Nie zawsze jestem szczera, Corenie.
212
— Kocham ci˛e wła´snie dlatego, ˙ze taka jeste´s. Powiedz, co mówił, co ci˛e zaniepo-
koiło.
— Sama niepokoj˛e si˛e wydarzeniami, które min˛eły. Nic wi˛ecej. Jak Tam, czasami
jestem jeszcze dzieckiem.
Wszedł Tam z Terem na ramieniu. Schylił si˛e i pogłaskał Moriah u stóp Sybel.
— Wróciła´s tu ju˙z na stałe? — spytał z nadziej ˛
a w głosie.
— Nie, Tam. Przenosz˛e swoje ksi˛egi i zwierz˛eta do Sirle. Dło´n chłopca znierucho-
miała pomi˛edzy uszami kocicy
— Trudno mi b˛edzie ci˛e tam odwiedza´c, Sybel — szepn ˛
ał. — Ale mo˙ze ty czasem
przyjedziesz do Mondoru.
— Mo˙ze — odparła łagodnie.
— I jeszcze. . . — Podniósł głow˛e i odrzucił z oczu jasne włosy. — Mo˙zemy chwil˛e
porozmawia´c?
Zerkn˛eła na Corena.
— Posiedz˛e tu przy ogniu — zaproponował uprzejmie. — I pogadam z Cyrinem.
213
— Dzi˛ekuj˛e — rzucił Tam i przygarbiony ruszył za Sybel do sali pod kopuł ˛
a. Lew
Gules kroczył za nimi bezszelestnie.
Sybel usiadła na grubym futrze i przyci ˛
agn˛eła chłopca do siebie.
— Ro´sniesz. Jeste´s ju˙z prawie tak wysoki jak ja.
Przytakn ˛
ał, skr˛ecaj ˛
ac futro w palcach. Zmarszczył jasne brwi.
— T˛esknie za tob ˛
a, Sybel, i boli mnie, ˙ze. . . ˙ze wolała´s wyj´s´c za Corena. Nie z jego
powodu. Dla wielu ludzi nie jeste´smy ju˙z Sybel i Tamem, ale Sirle i Drede’em, którzy
zawsze byli wrogami. Kiedy´s wszystko było całkiem proste, a teraz si˛e skomplikowało
i nie wiem, jak si˛e sko´nczy.
— Ja tak˙ze nie wiem, Tamie. Wiem tylko, ˙ze nigdy nie zrobi˛e niczego, co mogłoby
ci˛e zrani´c.
Spojrzał na ni ˛
a zal˛ekniony.
— Sybel, czego si˛e boi mój ojciec? Ciebie? Nie pozwala mi nawet wymawia´c two-
jego imienia.
— Nie zrobiłam mu ˙zadnej krzywdy. Nie zrobiłam nic, co mogłoby go wystraszy´c.
214
— Ale nigdy go takiego nie widziałem i nie wiem, jak mog˛e mu pomóc. Poznałem
go niedawno i boj˛e si˛e. . . boj˛e si˛e, ˙ze go strac˛e, jak straciłem ciebie.
Zmarszczyła czoło.
— Nie straciłe´s mnie. Zawsze b˛ed˛e ci˛e kochała, niewa˙zne gdzie mieszkasz i gdzie
ja zamieszkam.
Kiwn ˛
ał głow ˛
a gwałtownie i smutnie wykrzywił wargi.
— Wiem. Ale teraz jest całkiem inaczej ni˙z kiedy´s. Ludzie, których kochamy, nie-
nawidz ˛
a si˛e nawzajem. My´slałem, ˙ze dopóki mieszkasz na Eldzie, mog˛e tu przyjecha´c,
kiedy zechc˛e, uciec od zgiełku i ludzi z Mondoru i. . . i pole˙ze´c przy ogniu z Gulesem
albo pobiega´c po górach z Terem i Nylem. . . tylko troch˛e. . . a potem wróci´c do Dre-
de’a. My´slałem, ˙ze zawsze tu b˛edziesz ze zwierz˛etami. A teraz odje˙zd˙zasz i zabierasz
je tam, gdzie nie b˛ed˛e mógł przyjecha´c. Nie s ˛
adziłem, ˙ze co´s takiego si˛e zdarzy. Nie
s ˛
adziłem, ˙ze wyjdziesz za Corena. Wydawało mi si˛e, ˙ze go nie lubisz.
— Te˙z nie s ˛
adziłam, ˙ze za niego wyjd˛e. Ale potem odkryłam, ˙ze go kocham.
215
— Ja to rozumiem. I nie wiem, czemu Drede nie potrafi zrozumie´c. Nigdy nie u˙zyła-
by´s swojej mocy, by rozpocz ˛
a´c wojn˛e. Sama mówiła´s. Drede musi to wiedzie´c, a jednak
czego´s si˛e boi i czasem. . . czasem my´sl˛e, ˙ze zagubił si˛e gdzie´s wewn ˛
atrz siebie.
Sybel odetchn˛eła gł˛eboko.
— Chciałabym, ˙zeby´s znowu był mały, ˙zebym mogła ci˛e trzyma´c w ramionach i po-
ciesza´c. Có˙z, urosłe´s i wiesz, ˙ze w pewnych sprawach nie da si˛e znale´z´c pocieszenia.
— Tak, wiem, ale. . . czasami wcale nie jestem taki du˙zy.
U´smiechn˛eła si˛e i przytuliła go do siebie.
— Ja te˙z nie.
Oparł jej głow˛e o rami˛e i okr˛ecił na palcu kosmyk białych włosów.
— Czy jeste´s szcz˛e´sliwy w Mondorze? Znalazłe´s przyjaciół?
— Mam kuzynów w moim wieku. Zdziwiłem si˛e, ˙ze mam a˙z tylu krewnych, kiedy
dot ˛
ad miałem tylko ciebie. Je´zdzimy razem na polowania. . . Lubi ˛
a Tera, ale troch˛e si˛e
go boj ˛
a, a on nie pozwala si˛e trzyma´c nikomu oprócz mnie. Na pocz ˛
atku si˛e ze mnie
´smiali, bo o tylu sprawach nie miałem poj˛ecia. Maelga i ty nauczyły´scie mnie czyta´c
i pisa´c, ale nie u˙zywa´c miecza albo polowa´c z psami, ani nawet kto był królem przed
216
Drede’em. Wiele si˛e dowiedziałem o Eldwoldzie, o czym nigdy mi nie mówiły´scie. Ale
na tej górze nauczyłem si˛e tego, o czym tam nie maj ˛
a poj˛ecia. Czy ty. . . czy jeste´s
szcz˛e´sliwa w Sirle?
— Tak. I ja te˙z wiele si˛e ucz˛e na temat ˙zycia w´sród ludzi. O tym Ogam nigdy mi nie
mówił.
Tam drgn ˛
ał, poruszony natr˛etn ˛
a my´sl ˛
a. Szukał słów.
— Sybel. . . Czemu. . . czemu ojciec s ˛
adził, ˙ze za niego wyjdziesz? Powiedział mi to
pewnej nocy, nie tak dawno temu. . . Powiedział, ˙ze miał mi nie mówi´c, bo to jeszcze nie
całkiem pewne, ale chciał pozna´c moj ˛
a reakcj˛e. Obj ˛
ałem go, strasznie si˛e ucieszyłem,
a on si˛e roze´smiał. . . A nast˛epnego dnia zapytałem go znowu, a on. . . on tylko spojrzał
na mnie i milczał. Wydawał si˛e chory i. . . i stary.
— Tam. . . — Głos zadr˙zał jej lekko. — Nie miał prawa ci tego mówi´c, bo nigdy si˛e
nie zgodziłam. Mo˙ze on. . .
— Tak, ale kiedy zd ˛
a˙zył ci˛e spyta´c? Pisał do ciebie?
— Nie.
217
— Nie rozumiem tego. Wydawał si˛e taki pewny. . . Mo˙ze to ja si˛e pomyliłem, mo˙ze
´zle odebrałem jego słowa. Ale czego si˛e teraz boi? Nigdy si˛e nie ´smieje. Prawie do
nikogo si˛e nie odzywa. My´slałem, ˙ze tutaj odkryj˛e, co go dr˛eczy.
— Przykro mi, ˙ze martwisz si˛e o Drede’a, ale nie mog˛e. . . nie mog˛e ci pomóc. L˛eki
Drede’a to jego sprawa. Jego zapytaj.
— Pytałem. Nie chce powiedzie´c. — Tam obj ˛
ał Gulesa. Zmarszczył brwi. — Wróc˛e
do domu ostro˙znie, o wiele ostro˙zniej ni˙z wyjechałem. Drede b˛edzie si˛e na mnie gnie-
wał, ale ciesz˛e si˛e, ˙ze tu jestem. Ciesz˛e si˛e, ˙ze mogłem z tob ˛
a porozmawia´c. T˛eskni˛e za
tob ˛
a i Gulesem. Ale pewnego dnia przyjad˛e do Sirle.
— Nie.
U´smiechn ˛
ał si˛e.
— Przyjad˛e tak cichutko, ˙ze nikt prócz ciebie, Gulesa i Cyrina nie b˛edzie o tym
wiedział. Ale przyjad˛e.
— Nie! — protestowała bezradnie. — Nie zdajesz sobie sprawy. . .
Urwała nagle i obejrzała si˛e. Zza zamkni˛etych drzwi dobiegał przeci ˛
agły, bulgocz ˛
a-
cy odgłos, narastaj ˛
acy, cichn ˛
acy i narastaj ˛
acy znowu.
218
— Co. . . ?
Gules warkn ˛
ał, poderwał si˛e i zaryczał. Sybel wstała. Zza drzwi dobiegł gło´sny
trzask i pomruk m˛eskich głosów.
— Coren. . . — szepn˛eła.
Otworzyła drzwi. Lew Gules przemkn ˛
ał obok niej i przysiadł przed kominkiem. Zło-
cisty ogon poruszał si˛e z boku na bok. Coren spojrzał na Sybel ponad klingami trzech
mieczy trzymanych u jego gardła. Był nieuzbrojony, plecami opierał si˛e o mur. Mo-
riah kr ˛
a˙zyła wokół i warczała na trzech m˛e˙zczyzn w czarnych tunikach, z pojedyncz ˛
a
krwawoczerwon ˛
a gwiazd ˛
a na piersi — znakiem sług Drede’a.
— Nie róbcie mu krzywdy! — zawołał Tam, staj ˛
ac obok Sybel.
Gwardzi´sci obejrzeli si˛e na niego; spogl ˛
adali na przemian na chłopca i na Moriah.
— Ksi ˛
a˙z˛e Tamlornie — odezwał si˛e jeden z nich przez zaci´sni˛ete z˛eby. — To jeden
z Sirle.
— Znasz ich, Tamlornie? — zapytał Coren.
Ostrze miecza mocniej nacisn˛eło jego krta´n.
219
— Tak. To gwardzi´sci mojego ojca. — Tam przyjrzał si˛e pełnym napi˛ecia twa-
rzom. — Przybyłem tutaj, ˙zeby zobaczy´c si˛e z Sybel. Nie wiedziała, ˙ze przyjad˛e. Po-
rozmawiali´smy i teraz jestem gotów, by wraca´c do domu. Pu´s´ccie go.
— To Coren z Sirle, brat Norrela. . . Walczył na Terbrec. . .
— Wiem. Ale je´sli zrobicie mu krzywd˛e, nie wierz˛e, ˙zeby´scie ˙zywi opu´scili ten
dom.
Gwardzista zerkn ˛
ał na Moriah, potem na Gulesa, któremu gro´zny pomruk budził si˛e
w gł˛ebi paszczy.
— Król jest niemal oszalały ze zmartwienia. Je´sli odst ˛
apimy od Corena, te bestie
nas zabij ˛
a. Ale je´sli Drede dowie si˛e, ˙ze wypu´scili´smy z r ˛
ak jednego z Sirle, czeka nas
gorszy los.
— Jeste´scie tu sami?
— Nie. Inni stoj ˛
a za bram ˛
a. Przybiegn ˛
a na wezwanie.
— Zatem nikt prócz was nie musi wiedzie´c, ˙ze byli tu Coren i Sybel. Ja Drede’owi
nie powiem.
— Ksi ˛
a˙z˛e Tamlornie, to przecie˙z wróg króla. . . twój nieprzyjaciel.
220
— Jest m˛e˙zem Sybel! A je˙zeli chcecie zaryzykowa´c i zabi´c go w obecno´sci Sybel,
Gulesa i Moriah, próbujcie. Mog˛e wróci´c do domu sam, tak jak przyjechałem.
Moriah wrzasn˛eła znowu, kład ˛
ac płasko uszy. Klingi drgn˛eły. Jeden z gwardzistów
cofn ˛
ał nagle miecz, ale zimny głos Sybel powstrzymał ruch broni w stron˛e kocicy.
— Je´sli to zrobisz, zabij˛e ci˛e.
Gwardzista patrzył nieruchomo w jej czarne oczy; krople potu spływały mu po twa-
rzy.
— Pani, zabierzemy ksi˛ecia i odjedziemy. Przysi˛egam. Ale jak ˛
a mamy gwarancj˛e,
˙ze wyjdziemy ˙zywi z twego domu, je´sli pu´scimy Corena? Jak ˛
a pewno´s´c, ˙ze zachowamy
˙zycie?
Przez chwil˛e Tam wpatrywał si˛e czujnie w twarz Corena. Potem zbli˙zył si˛e, ukl˛ekn ˛
ał
u jego stóp i obj ˛
ał Moriah za szyj˛e.
— Ja jestem t ˛
a gwarancj ˛
a. A teraz odst ˛
apcie.
Miecze zakołysały si˛e, zamigotały w blasku ognia, opadły. Coren odetchn ˛
ał bezgło-
´snie.
— Dzi˛ekuj˛e ci.
221
Tam podniósł wzrok, gładz ˛
ac Moriah.
— Uznaj, ˙ze to dar od Drede’a dla Sirle. — Wsiał i zwrócił si˛e do gwardzistów. —
Teraz pojad˛e do domu. ˙
Zaden z was nie mo˙ze tu zosta´c, nie mo˙ze ´sledzi´c Sybel i Corena,
gdy odjad ˛
a. Nikt.
— Ksi ˛
a˙z˛e Tamlornie. . . Nie widzieli´smy tu ani Sybel, ani Corena.
Tam westchn ˛
ał.
— Mój ko´n stoi w szopie. Wyprowad´zcie go.
Wyszli pospiesznie, ´scigani cichymi pomrukami lwa, ody´nca i kocicy. Chłopiec pod-
szedł do Sybel, a ona obj˛eła go mocno.
— Mój Tamie, stajesz si˛e nieustraszony i m ˛
adry jak Ter.
Odsun ˛
ał si˛e.
— Wcale nie. Cały si˛e trz˛es˛e.
U´smiechn ˛
ał si˛e, a Sybel ucałowała go szybko. Potem u´scisn ˛
ał jeszcze lwa Gulesa
i wstał. Zza drzwi dobiegł stukot kopyt.
— Ksi ˛
a˙z˛e Tamlornie — odezwał si˛e z powag ˛
a Coren. — Jestem ci wdzi˛eczny. My-
´sl˛e, ˙ze twój dar wzbudzi wielkie zakłopotanie u władcy Sirle.
222
— Mam nadziej˛e, ˙ze b˛edzie zadowolony — odparł cicho Tam. — Zegnaj, Sybel.
Nie wiem, kiedy znów si˛e zobaczymy.
— Do widzenia, Tam.
Obserwowała przez okno, jak chłopiec dosiada konia, a Ter kr ˛
a˙zył mu nad głow ˛
a.
Potem wyprostowana sylwetka znikn˛eła w grupie ciemno ubranych je´zd´zców z krwa-
wymi gwiazdami na piersiach. Po chwili drzewa zasłoniły wszystkich. Wtedy podeszła
do Corena i obj˛eła go mocno, przytulaj ˛
ac twarz do jego piersi.
— Mimo całej mojej pot˛egi mogli ci˛e zabi´c, zanim jeszcze si˛e zorientowałam, ˙ze
weszli do domu. Co by wtedy powiedział Rok?
Uj ˛
ał w dłonie jej twarz i radosny u´smiech błysn ˛
ał mu w oczach.
— ˙
Ze kiedy idzie o moja skór˛e, nie powinienem polega´c na ˙zonie.
Dotkn˛eła jego szyi.
— Krwawisz.
— Wiem. A ty dr˙zysz.
— Wiem.
— Sybel, czy mogła´s zabi´c tego gwardzist˛e? On w to wierzył.
223
— Nie wiem. Ale gdyby zabił Moriah, na pewno bym si˛e przekonała. — Westchn˛e-
ła. — Ze wzgl˛edu na niego i na siebie ciesz˛e si˛e, ˙ze do tego nie doszło. My´sl˛e, Corenie,
˙ze nie powinni´smy zostawa´c tu długo. Nie ufam tym ˙zołnierzom. Zapakujmy ksi˛egi
i ruszajmy.
Coren skin ˛
ał głow ˛
a. Podniósł przewrócony fotel; znalazł w k ˛
acie i wsun ˛
ał do po-
chwy swój miecz. Lew Gules le˙zał przy ogniu i pomrukiwał cicho, Moriah kr ˛
a˙zyła
przed drzwiami. Sybel pogładziła jej płask ˛
a czarn ˛
a głow˛e. Rozejrzała si˛e i wyczuła
dziwn ˛
a pustk˛e, która zdawała si˛e tkwi´c pod chłodnymi, białymi murami.
— Odnosz˛e wra˙zenie, ˙ze to ju˙z nie jest mój dom. Wydaje si˛e, ˙ze czeka na kolejnego
maga, takiego jak Myk czy Ogam, który w tej białej ciszy rozpocznie swe dzieło. . .
— Mo˙ze kto´s si˛e tu zjawi. — Coren rozwin ˛
ał worki po ziarnie, jakie przywie´zli,
by zapakowa´c ksi˛egi. — Mam nadziej˛e — dodał kpi ˛
aco — ˙ze b˛edzie miał st ˛
ad lepsze
wspomnienia ni˙z ja.
— Ja tak˙ze mam tak ˛
a nadziej˛e.
U´scisn˛eła go jeszcze raz i wyszła, by porozmawia´c z Gyldem i Czarnym Łab˛edziem.
Pó´zne popołudnie zmieniło si˛e ze złocistego w srebrzyste, a potem w szare. Coren sko´n-
224
czył pakowanie; wyszedł na dziedziniec, wołaj ˛
ac j ˛
a gło´sno. Po chwili wynurzyła si˛e
spomi˛edzy drzew.
— Byłam u Gylda. Obiecałam, ˙ze przygotujemy mu miejsce w Sirle, a on powie-
dział, ˙ze zabierze swoje złoto.
— Och, nie. Ju˙z widz˛e błyszcz ˛
acy szlak starych monet prowadz ˛
acy st ˛
ad a˙z na próg
domu Roka. . .
— Corenie, obiecałam, ˙ze jako´s si˛e tym zajmiemy. Kiedy ju˙z b˛edziemy gotowi,
przyleci noc ˛
a. Oby tylko nie wystraszył całej okolicy. — Spojrzała w szare, ciemniej ˛
a-
ce niebo, na zielonoczame sylwetki drzew. — Robi si˛e pó´zno. Chyba nie powinni´smy
nawet zatrzymywa´c si˛e w domu Maelgi.
— Nie. Drede ch˛etnie mnie zabije, ryzykuj ˛
ac wybuch wojny, byle tylko ci˛e schwyta´c
i zabra´c do Mondoru. Je´sli taki ma zamiar, wróci tu noc ˛
a, by nas odszuka´c.
— Wi˛ec co nam pozostaje?
— Zastanawiałem si˛e nad tym.
— Konie s ˛
a zm˛eczone. Nie ujedziemy daleko.
— Wiem.
225
— No to co wymy´sliłe´s takiego, ˙ze si˛e u´smiechasz?
— Gyld.
Spojrzała zaskoczona.
— Gyld? To znaczy. . . chcesz go dosi ˛
a´s´c?
Przytakn ˛
ał.
— Dlaczego nie? Mo˙zesz sobie wyobra˙za´c, ˙ze to Liralen. Z pewno´sci ˛
a ma do´s´c siły.
— Ale. . . co powie Rok?
— A co by powiedział ka˙zdy człowiek, gdyby smok wyl ˛
adował mu na dziedzi´ncu?
Sybel, konno nie odjedziemy daleko, a na tej górze nie jeste´smy bezpieczni. Mo˙zemy
wypu´sci´c konie. Przywołasz je do Sirle, kiedy odpoczn ˛
a.
— Ale w Sirle nie ma gdzie umie´sci´c Gylda.
— Znajd˛e mu jakie´s miejsce. A je´sli nie, mo˙zesz przecie˙z odesła´c go tutaj. Tylko
czy si˛e zgodzi?
Oszołomiona, kiwn˛eła głow ˛
a.
— On uwielbia latanie. Ale Rok. . .
226
— Rok z pewno´sci ˛
a woli nas ogl ˛
ada´c ˙zywych na Gyldzie ni˙z martwych na górze
Eld. Je´sli ruszymy z ksi˛egami powoli, mog ˛
a nas ´sciga´c. Po˙zeglujmy wi˛ec smokiem po
niebie. Sybel, pod gwiazdami musi panowa´c cisza gł˛ebsza od ciszy Eldu. Nie chcesz
jej posłucha´c? Chod´z! Zrzucimy wszystkie gwiazdy do Sirle, a potem zata´nczymy na
ksi˛e˙zycu.
Na jej twarzy pojawił si˛e u´smiech, delikatny i rozmarzony.
— Zawsze chciałam lata´c. . .
— Wła´snie. I skoro nie mo˙zesz polecie´c na Liralenie, to spróbujmy ognistego noc-
nego lotu na Gyldzie.
Przywołała Gylda z jego zimowej jaskini. Przybył, wznosz ˛
ac si˛e wolno ponad drze-
wami — wielki, ciemny kształt na tle rozgwie˙zd˙zonego nieba. Sybel spojrzała w jego
zielone oczy.
Czy zdołasz nie´s´c na grzbiecie m˛e˙zczyzn˛e, kobiet˛e i dwa worki ksi ˛
ag?
Wyczuła w jego umy´sle radosne dr˙zenie, niby płomie´n budz ˛
acy si˛e do ˙zycia.
Przez cał ˛
a wieczno´s´c.
227
Smok czekał cierpliwie, a˙z Coren umocuje mu na grzbiecie ksi˛egi, owinie lin ˛
a na-
sad˛e szyi i skrzydeł. Podniósł si˛e, by Coren mógł przeci ˛
agn ˛
a´c lin˛e pod nim; oczy l´sniły
mu jak klejnoty w´sród nocy, łuski błyszczały złoci´scie. Coren usadowił Sybel mi˛edzy
dwoma workami ksi ˛
ag i sam zaj ˛
ał miejsce przed ni ˛
a, trzymaj ˛
ac si˛e liny opasuj ˛
acej szyj˛e
Gylda. Obejrzał si˛e.
— Wygodnie ci?
Kiwn˛eła głow ˛
a i si˛egn˛eła do umysłu smoka.
Czy liny nigdzie ci˛e nie uwieraj ˛
a?
Nie.
Ruszaj wi˛ec.
Wielkie skrzydła rozwin˛eły si˛e, czarnym cieniem przesłaniaj ˛
ac gwiazdy. Cielsko
wzniosło si˛e powoli, niewiarygodnie, coraz dalej od chłodnej ziemi, ponad szarpane
podmuchem, szepcz ˛
ace drzewa. Wy˙zej wichry uderzyły z pełn ˛
a sił ˛
a, wydymaj ˛
ac ich
płaszcze, spychaj ˛
ac w tył. Czuli pod sob ˛
a gr˛e pot˛e˙znych mi˛e´sni i napi˛ecie skrzydeł
chwytaj ˛
acych wiatr. A potem nast ˛
apił płynny, wspaniały wzlot, zatopienie w wietrze
i przestrzeni, spiralne opadanie w ciemno´sci, które wyniosło ich poza strach, poza na-
228
dziej˛e, poza wszystko z wyj ˛
atkiem nagłego wybuchu ´smiechu, który wyrwał si˛e z ust
Corena. Wznie´sli si˛e jeszcze wy˙zej, do poziomu gwiazd, a skrzydła pulsowały, wy-
bijaj ˛
ac ´scie˙zk˛e przez mrok. Lodowobiały ksi˛e˙zyc w pełni mkn ˛
ał wraz z nimi. okr ˛
agły
i zadziwiony niby pojedyncze rozbudzone oko gwiezdnej bestii nocy. Widmo Eldu znik-
n˛eło za plecami; wysoki szczyt skurczył si˛e, u´spiony i ´sni ˛
acy we mgle. Ziemia w dole
była czarna, poza niewielkimi punkcikami ´swiatła, które płon˛eły gdzieniegdzie pod ni-
mi jak drugie gwia´zdziste niebo. Za Mondorem wiatr ucichł, uspokoił si˛e, a oni mkn˛eli
wtopieni w cisz˛e, w chłodn ˛
a bł˛ekitnoczarn ˛
a noc, która była nieruchom ˛
a noc ˛
a ze snu,
bezwymiarow ˛
a, gwiezdn ˛
a i wieczn ˛
a. I w ko´ncu w samym j ˛
adrze ciemno´sci zobaczyli
migocz ˛
ace okna komnat domostwa władców Sirle.
Wyl ˛
adowali łagodnie na dziedzi´ncu. Czekaj ˛
acy przy bramie ko´n zar˙zał przera˙zo-
ny; psy w holu zawyły. Coren sztywno zeskoczył na ziemi˛e, krztusz ˛
ac si˛e ze ´smiechu
pełnego niewysłowionej rado´sci. Pomógł zsi ˛
a´s´c Sybel. Przylgn˛eła do niego na chwil˛e,
zdr˛etwiała z zimna. Wyczuła my´sli Gylda, szukaj ˛
ace jej umysłu.
Gyld. . . Uspokój si˛e.
Tam s ˛
a ludzie z pochodniami. Czy mam. . .
229
Nie. To przyjaciele. Po prostu nie spodziewali si˛e nas dzisiaj. Nikt nic spróbuje nas
skrzywdzi´c. Gyld, to był lot ku nadziei. . .
Sprawił ci przyjemno´s´c?
Wielk ˛
a przyjemno´s´c.
— Rok! — krzykn ˛
ał Coren w stron˛e brata, id ˛
acego ku nim po schodach. Psy tuliły
mu si˛e do nóg i warczały. Dzieci utkn˛eły na chwil˛e w drzwiach, po czym rozbiegły si˛e
szerok ˛
a fal ˛
a przed Cenethem i Eorthem. — Mamy go´scia!
— Corenie — rzekł Rok, przebijany spojrzeniem l´sni ˛
acych, nieprzeniknionych
oczu. — W imi˛e tego, co w Górze i na Dole, co masz zamiar z nim zrobi´c?
Coren odci ˛
agn ˛
ał psa, który doskoczył z z˛ebami do smoczego skrzydła.
— O tym te˙z pomy´slałem — o´swiadczył z u´smiechem. — Schowamy go w piwnicy
na wino.
Rozdział 9
Z Rokiem, Cenethem i Eorthem siedzieli do pó´zna. Wielka sala opustoszała, psy
posn˛eły u ich stóp. Coren opowiedział o spotkaniu z Tamem i gwardzistami Drede’a,
a Rok słuchał w milczeniu, przetaczaj ˛
ac w palcach kielich.
— Chłopak jest jeszcze mi˛ekki — mrukn ˛
ał, kiedy Coren sko´nczył. — Zastanawiam
si˛e, co by zrobił sam Drede.
— Zrobiłby to, czego bym chciała — o´swiadczyła Sybel. Rok zerkn ˛
ał na ni ˛
a z za-
ciekawieniem.
— Potrafiłaby´s zapanowa´c nad nimi wszystkimi?
231
— Nie. Mogliby nas pokona´c, lecz nie byłoby to dla nich przyjemne spotkanie.
— Ale opanowałaby´s króla.
— Rok — mrukn ˛
ał Coren i Rok spu´scił głow˛e. Usiadł wygodniej.
— No có˙z, jestem wdzi˛eczny losowi, ˙ze wrócili´scie bezpiecznie. Głupio mi, ˙ze przez
chwil˛e my´slałem o was jak po prostu o m˛e˙zczy´znie i jego ˙zonie, którzy mog ˛
a podró˙zo-
wa´c po Eldwoldzie spokojnie jak dzieci. Pozwoliłem wam jecha´c bez eskorty.
Coren wzruszył ramionami.
— Tak było lepiej. Gdyby towarzyszył nam Eorth i Herne, w domu Sybel wybuchła-
by mała wojna, a teraz wszyscy lizaliby´smy rany w Mondorze, ł ˛
acznie ze zwierz˛etami.
Poza tym, nawet gdyby Eorth nad sob ˛
a panował, pewnie skr˛eciłby kark, spadaj ˛
ac z Gyl-
da w drodze do domu.
Eorth dolał sobie wina.
— Przynajmniej miałbym do´s´c rozumu, ˙zeby nie pozwoli´c zap˛edzi´c si˛e w pułapk˛e
przez trzech ludzi Drede’a. Kiedy jechali pod gór˛e, musieli narobi´c do´s´c hałasu, ˙zeby
ci˛e ostrzec.
232
— Wiem. Powinienem ich usłysze´c, ale nie uwa˙załem. Cyrin opowiadał mi, jak
spotkał wied´zm˛e Carodin w jej wie˙zy bez drzwi, odpowiedział na sze´s´c z jej siedmiu
zagadek i odkrył, ˙ze nawet ona nie zna rozwi ˛
azania siódmej.
Eorth przyjrzał mu si˛e z niedowierzaniem.
— Odyniec ci to powiedział?
— On mówi.
— Corenie, opowiadałe´s nam o ró˙znych ´smiesznych rzeczach, ale to ju˙z. . .
— Nie ˙zartuj˛e. To prawda. Eorcie, nigdy nie widzisz dalej ni˙z czubek twojego mie-
cza. . .
— To akurat tak daleko, jak trzeba w tej krainie. — Zwrócił si˛e do Sybel. — Czy on
kłamie?
— On nigdy nie kłamie. Spojrzał na ni ˛
a zdumiony.
— Eorth. . . — odezwał si˛e rozweselony Rok — nie zaczynaj bójki przy moim ko-
minku. Nigdy bym nie uwierzył, ˙ze Coren przyleci na smoku pod mój próg, ale przyle-
ciał i teraz wierz˛e. I dwa razy si˛e zastanowi˛e, ni˙z zaprzecz˛e innym jego opowie´sciom.
Coren si˛egn ˛
ał ponad stołem i uj ˛
ał Sybel za r˛ek˛e.
233
— Sama widzisz, jak marn ˛
a tu miałem reputacj˛e, nim za mnie wyszła´s.
— Rozumiem. O˙zeniłe´s si˛e ze mn ˛
a dla moich zwierz ˛
at. Od pocz ˛
atku wiedziałam.
— O˙zeniłem si˛e z tob ˛
a, bo nigdy si˛e ze mnie nie ´smiała´s. Tylko kiedy poprosiłem
ci˛e o r˛ek˛e.
Eorth odchylił si˛e na krze´sle i u´smiechn ˛
ał szeroko.
— ´Smiała si˛e? Opowiedz nam o tym, Corenie.
— Nie.
— ´Smiałam si˛e, bo my´slałam, ˙ze wysłali´scie go, ˙zeby si˛e ze mn ˛
a o˙zenił — wyja´sniła
Sybel. — Potem, gdy zrozumiałam, ˙ze mnie kocha, przestałam si˛e ´smia´c.
Ceneth wstał i podszedł do ognia. Wielki dom stał cichy wokół nich. Cienie opadały
ze ´scian jak gobeliny.
— Je´sli nie b˛edziesz uwa˙zał, Eorcie, Sybel ka˙ze Gyldowi zostawi´c ci˛e nagiego na
szczycie Eldu i nikt nie b˛edzie za tob ˛
a t˛esknił.
— Przykro mi.
— Wcale nie. Jeste´s zazdrosny, ˙ze nie ty o˙zeniłe´s si˛e z kobiet ˛
a ze smokiem.
234
— A teraz mamy smoka w piwnicy — mrukn ˛
ał Rok. — Ciekawe, co by na to po-
wiedział nasz ojciec.
Eorth parskn ˛
ał ´smiechem.
— Przestałby pi´c. Wiecie, co´s mi wła´snie przyszło do głowy.
— Naprawd˛e? — zdziwił si˛e Ceneth. — Có˙z takiego?
— ˙
Ze je´sli Sybel urodzi córk˛e, ta córka mogłaby wyj´s´c za Tamlorna, zapanowa´c nad
nim i po dwóch pokoleniach władcy Sirle byliby królami Eldwoldu.
— W ˛
atpi˛e czy Tam b˛edzie czeka´c pi˛etna´scie lat z o˙zenkiem — odparł sucho Rok.
— I tak mógłby w˙zeni´c si˛e w Sirle — zauwa˙zył Ceneth. — Córka Herne’a, Vivien,
latem ko´nczy dwana´scie.
— Drede nigdy si˛e na to nie zgodzi.
— Co z tego? Chłopak potrafi zrobi´c z Drede’em. co zechce.
— A kto namówi Tama do tego planu?
— Sybel, oczywi´scie.
Coren uderzył w stół, a˙z wino zafalowało w pucharach. Spojrzał na trzech zamil-
kłych nagle m˛e˙zczyzn — pot˛e˙znego Roka ze złot ˛
a grzyw ˛
a, Cenetha z gładkimi, czarny-
235
mi włosami i kocio spokojnymi oczami, Eortha, powolnego, jasnego i silnego. Podniósł
r˛ek˛e i zacisn ˛
ał palce.
— Przepraszam. — Eorth zaczerwienił si˛e. — Paplałem bez sensu.
— Owszem.
— Jak my wszyscy. — Ceneth przez chwil˛e tr ˛
acał butem głownie na palenisku.
Potem odwrócił si˛e i poło˙zył Corenowi dło´n na ramieniu. — To si˛e ju˙z nie powtórzy.
Coren westchn ˛
ał i rozlu´znił mi˛e´snie.
— Owszem, powtórzy si˛e. Znam ten dom. I wiem, co dzisiaj warte jest gadanie. Jak
lot smoka, ko´nczy si˛e niczym, tylko snem.
— Okrutne, ale prawdziwe — przyznał Rok.
Milczeli przez długi czas. Ogie´n przygasł, pozostał tylko samotny płomyk, który
ta´nczył nad ˙zarem. Eorth ziewn ˛
ał; z˛eby błyskały mu biel ˛
a jak kły Moriah.
— Ju˙z pó´zno — stwierdził zdziwiony.
Ceneth kiwn ˛
ał głow ˛
a.
— Id˛e spa´c — o´swiadczył. Zło˙zył pocałunek na dłoni Sybel. — B ˛
ad´z z nami cier-
pliwa, pani.
236
U´smiechn˛eła si˛e.
— Przy tobie nietrudno by´c cierpliw ˛
a.
Odszedł. Siedzieli jeszcze, dopijaj ˛
ac wino, a cienie wydłu˙zały si˛e i ł ˛
aczyły nad ich
głowami. Wreszcie Coren odstawił pusty puchar.
— Id´z do łó˙zka, Corenie — rzuciła Sybel. — Wygl ˛
adasz na zm˛eczonego.
— Chod´z ze mn ˛
a.
— Za chwil˛e. Chc˛e porozmawia´c z Rokiem o Gyldzie.
— Zawsze ten Rok. . . Zaczekam.
— A potem chc˛e si˛e wyk ˛
apa´c.
— No dobrze. — Odsun ˛
ał krzesło, wstał i pochylił si˛e nad stołem, całuj ˛
ac j ˛
a w czu-
bek głowy. — Nie zatrzymuj Roka zbyt długo. Jest ju˙z stary i potrzebuje snu.
— Stary. . . Przynajmniej nie jestem jeszcze taki powolny i głuchy, ˙zeby da´c si˛e
zaskoczy´c byle durniowi w słu˙zbie Drede’a.
— Trzem durniom — sprostował Coren. — Potrzebowali trzech.
— Dobranoc — powiedział Rok.
237
Eorthowi głowa opadła na stół. Rok wyj ˛
ał puchar z opuszczonej r˛eki, postawił na
stole i skrzywił lekko.
— Przepraszam, ˙ze niepokoili´smy ci˛e dzisiaj. Coren ma racj˛e. Odk ˛
ad Drede pokonał
nas na Terbrec, du˙zo gadamy, ale robimy niewiele. — Przerwał na moment. — Co
takiego chciała´s mi powiedzie´c?
Sybel spojrzała mu w oczy. Sal˛e spowiła ciemno´s´c; słabo jarzyła si˛e jeszcze ostat-
nia pochodnia. Chrapanie Eortha wydawało si˛e słabe wobec narastaj ˛
acego milczenia
starych murów. Pochyliła si˛e do Roka; oczy miała ciemne, wpatrzone w niego, podobne
do zalanych blaskiem ksi˛e˙zyca bagien Frybolgu.
— Co´s — odezwała si˛e w ko´ncu — czego nie powiedziałam jeszcze ˙zadnemu m˛e˙z-
czy´znie.
Rok milczał. Eorth tak˙ze ucichł na chwil˛e; złapał oddech i obudził si˛e, mrugaj ˛
ac
nieprzytomnie.
— Id´z spa´c — rzucił niecierpliwie Rok.
Eorth podniósł si˛e ci˛e˙zko i wyszedł.
Rok odczekał, a˙z brat wyjdzie z sali. Potem zwrócił si˛e do Sybel. Zmru˙zył oczy.
238
— Mów.
Sybel zło˙zyła r˛ece na stole.
— Czy Coren wspominał ci o magu, który mnie przywołał?
Rok przytakn ˛
ał.
— Mówił, ˙ze została´s schwytana. . . przywołana. . . przez bardzo pot˛e˙znego maga,
który ci˛e pragn ˛
ał. Potem mag zgin ˛
ał, a ty wróciła´s wolna. Nie zdradził, jak zgin ˛
ał mag.
— Zostawmy to na razie. Coren nie wie, ˙ze maga wynaj ˛
ał Drede. Chciał mnie poj-
ma´c i uczyni´c. . . posłuszn ˛
a, ˙zeby mógł mnie po´slubi´c bez strachu.
— Jak. . . posłuszn ˛
a?
Wykrzywiła usta, ale uspokoiła si˛e natychmiast.
— Zapłacił magowi, by zniszczył fragment mojego umysłu. Ten fragment, który do-
konuje wyborów i posiada własn ˛
a wol˛e. Zachowałabym sw ˛
a moc, ale byłabym powolna
Drede’owi. Miałam si˛e sta´c. . . pokorna.
Rok otworzył usta.
— Mógłby tego dokona´c?
239
— Tak. Miał. . . zawładn ˛
ał moim umysłem całkowicie, bardziej ni˙z jakikolwiek
człowiek włada swoim. Drede panowałby nade mn ˛
a. Robiłabym wszystko, co zechce,
bez pytania ani nawet bez nadziei na pytanie, a pó´zniej byłabym szcz˛e´sliwa, ˙ze go za-
dowoliłam. Tego chciał Drede. — Uniosła dło´n i machn˛eła ni ˛
a gniewnie. — I za to go
zniszcz˛e.
Rok odchylił si˛e w fotelu i bezgło´snie odetchn ˛
ał.
— Czy dlatego wyszła´s za Corena? — zapytał nagle. — ˙
Zeby dokona´c zemsty?
— Tak.
— Nie kochasz go? — upewnił si˛e niemal ˙załosnym głosem.
— Kocham. — Rozsun˛eła dłonie. — Kocham go — powtórzyła cicho. — Jest de-
likatny, dobry i m ˛
adry. Z tego powodu nie chc˛e, ˙zeby wiedział, co. . . co mam w sercu.
Mógłby mnie za to znienawidzi´c. Ja sama ostatnio niezbyt siebie lubi˛e. Ale chc˛e, ˙zeby
Drede cierpiał. Chc˛e, ˙zeby poznał ten strach i brak nadziei. Ju˙z teraz poznaje ich przed-
smak. Tam mówił mi, ˙ze zaczyna si˛e ba´c. . . i ma powody. Chc˛e wojny mi˛edzy Sirle
i Drede’em; chc˛e, ˙zeby Drede był bezsilny. Pomog˛e ci pod dwoma warunkami.
— Wymie´n je — szepn ˛
ał Rok.
240
— Coren nie mo˙ze wiedzie´c, ˙ze jestem zamieszana w t˛e wojn˛e. A Tam w ˙zaden
sposób nie zostanie wykorzystany przeciwko Drede’owi. Za to przywołam władców
Nicconu i Hiltu, by sprzymierzyli si˛e z tob ˛
a przeciw Drede’owi; u˙zyj˛e moich zwierz ˛
at
przeciwko Drede’owi i dam ci królewski skarb, by´s miał za co zebra´c i uzbroi´c ludzi.
Rok wpatrywał si˛e w ni ˛
a bez słowa. Dostrzegła ruch jego krtani, gdy przełykał ´slin˛e.
— Jeste´s spełnionym marzeniem, pani — wyszeptał po chwili. — Sk ˛
ad we´zmiesz
skarb?
— Od Gylda. Przez wieki zebrał tyle złota, ˙ze mo˙zna za to uzbroi´c wszystkich m˛e˙z-
czyzn i chłopców w Eldwoldzie. Je´sli poprosz˛e, odda mi cz˛e´s´c. Widzisz, Ter równie˙z
był schwytany i słuchał bezradny, jak Drede i Mithran omawiaj ˛
a swoje plany. Kiedy
wróciłam dzi´s na Eld, wszystkie zwierz˛eta wiedziały, co nas spotkało.
— Ale jak wyrwała´s si˛e temu magowi, skoro był tak pot˛e˙zny?
— Rommalb go zabił.
— Rommalb. . . — Wspomnienia zamigotały w jego oczach. — Nocny łowca. . .
Jak?
— On. . . On go zmia˙zd˙zył.
241
Twarz Roka, nieruchoma w blasku pochodni, wyra˙zała zdumienie.
— To jego spotkał Coren przy twoim kominku?
Przytakn˛eła.
— Nie było to przyjemne spotkanie, ale Coren dokonał tego, co niewielu dot ˛
ad si˛e
udało.
— Co to było?
— Prze˙zył. — Drgn˛eła. Wyprostowała r˛ece na blacie. — Nie chciałam, by do te-
go doszło. To była gra Cyrina. Przeraziłam si˛e. Ale Coren jest m ˛
adrzejszy, ni˙z sobie
wyobra˙załam.
— Wi˛ec musi by´c m ˛
adrzejszy, ni˙z wszyscy sobie wyobra˙zamy. Dlaczego nie posła-
ła´s tego Rommalba na Drede’a?
— Bo chc˛e zemsty powolnej. Chc˛e, ˙zeby wiedział, co si˛e z nim dzieje i dlaczego,
i kto jest za to odpowiedzialny. Najbardziej na ´swiecie obawia si˛e siły i energii Sirle.
I mnie. Tamtego dnia przyszedł do wie˙zy Mithrana. Spodziewał si˛e, ˙ze znajdzie kobiet˛e,
która z u´smiechem odda mu r˛ek˛e i zrobi wszystko, o co j ˛
a poprosi. Odkrył jednak, ˙ze
242
kobieta znikn˛eła, a wielki mag le˙zy pogruchotany na ziemi. Od tego dnia si˛e boi. Teraz,
z twoj ˛
a pomoc ˛
a, zmia˙zd˙z˛e go jego l˛ekami.
Wolno pokr˛ecił głow ˛
a.
— Jeste´s bezlitosna.
— To prawda. Je´sli mi odmówisz, pójd˛e spa´c i nie wrócimy ju˙z do tej sprawy. Ale
razem z Sirle czy bez Sirle, tak si˛e stanie.
— Wi ˛
a˙z ˛
a si˛e z tym wa˙zne dla ciebie uczucia: miło´s´c Corena i Tama. Czy chcesz je
zaryzykowa´c?
— Przez wiele nocy do pó´zna my´slałam o moim planie. Znam ryzyko. Wiem, ˙ze
je´sli Coren odkryje, jak go wykorzystałam, albo je´sli Tam zacznie podejrzewa´c, ˙ze to ja
niszcz˛e jego ojca, obaj b˛ed ˛
a gł˛eboko zranieni. Wtedy strac˛e wszystko, co jest dla mnie
wa˙zne. Ale powiedziałam ci dzisiaj, jak ˛
a podj˛ełam decyzj˛e.
— Jeste´s pewna?
Spojrzała mu prosto w oczy.
— Tak si˛e stanie.
Odetchn ˛
ał.
243
— My´sl˛e — rzekł — ˙ze stanie si˛e z pomoc ˛
a Sirle.
*
*
*
Budowa ogrodów dla zwierz ˛
at rozpocz˛eła si˛e, gdy tylko ziemia odtajała na wiosn˛e,
i trwała a˙z do lata. Sybel po jednym przywoływała je do Sirle. Najpierw Czarnego
Łab˛edzia, by zaj ˛
ał miejsce w niewielkim jeziorku wypełnionym gładkimi kamieniami
i rybkami koloru ognia. Wyszła mu na spotkanie, gdy spływał z nieba nad ogrodem;
wyl ˛
adował na wodzie, nie wzbudzaj ˛
ac nawet zmarszczki — czarny jak noc, królewski
ptak. Jego głos popłyn ˛
ał gładko i melodyjnie w´sród jej my´sli.
Jest niedu˙ze, ale ładne.
Rok chce ustawi´c po´srodku biał ˛
a fontann˛e,
powiedziała Sybel.
W jakim kształcie?
Dwóch łab˛edzi w locie, wzlatuj ˛
acych w gór˛e, ze zł ˛
aczonymi dziobami.
Dobrze. A ta sprawa dotycz ˛
aca ciebie?
Zostanie załatwiona. Wkrótce.
Jestem gotów, kiedy tylko b˛ed˛e ci potrzebny.
244
Przywołała Gylda z jego k ˛
atka w mrocznej, wilgotnej piwnicy na wina, a smok
zasn ˛
ał w grocie ocienionej drzewami, chłodzonej przez odnog˛e Slinoon płyn ˛
ac ˛
a pod
murem, okr ˛
a˙zaj ˛
ac ˛
a jego legowisko i wpadaj ˛
ac ˛
a do jeziorka łab˛edzia. Klejnoty, puchary
i stare złote monety migotały wokół niego w mroku. Zdradził bowiem Sybel ´scie˙zk˛e do
swej górskiej jaskini, a Rok wysłał Eortha, Bora i Herne’a, by w sekrecie przewie´zli
skarb. Wrócili po trzech dniach zm˛eczeni, obładowani i oszołomieni.
— Nie zdołali´smy zabra´c wszystkiego — wyja´snił Bor Rokowi i Sybel. Przetarł
oczy, jakby chciał pozby´c si˛e wizji, dla której nie umiał znale´z´c słów. — Rok, bro-
dzili´smy po kostki w srebrnych monetach. Były tam ko´sci trzech ludzi, a jeden miał
królewsk ˛
a koron˛e. I t˛e besti˛e my beztrosko umie´scili´smy w zamkowej piwnicy. . .
— Ze strony Gylda nie macie si˛e czego obawia´c — uspokoiła ich Sybel. — Jest ju˙z
stary i pragnie tylko spa´c na stosie złota. Dobrze mu w tej jaskini.
— Za to złoto mo˙zna by kupi´c królestwo — stwierdził Herne. Oczy błyszczały mu
w wyrazistej, wesołej twarzy.
Rok skrzywił si˛e odrobin˛e.
— Tak.
245
Potem przywołała lwa i wielk ˛
a zielonook ˛
a kocic˛e. Zwierz˛eta przybiegły noc ˛
a, l´sni ˛
a-
ce jak aksamit w blasku ksi˛e˙zyca. Sybel spotkała je u bramy, otworzyła wrota, a one
przemkn˛eły cicho do ogrodów. Trawa szeptała pod ich łapami, drzewa stały białe i ci-
che na tle gwia´zdzistego nieba.
Przed zim ˛
a wybudujemy wam ciepłe schronienie,
powiedziała. B˛edzie mi brakowało
waszych wizyt w moich pokojach. Mo˙ze do zimy ludzie przestan ˛
a si˛e was l˛eka´c. Ten
ogród jest niewielki, ale odosobniony. Nikt nie powinien was niepokoi´c.
Lew Gules wyci ˛
agn ˛
ał si˛e na trawie u jej stóp. Moriah kr ˛
a˙zyła bezszelestnie jak cie´n
w´sród nocy, a Czarny Łab˛ed´z pływał sennie przez l´sni ˛
ace w blasku ksi˛e˙zyca wody.
Władca Sirle wiele dla ciebie zrobił. Biała Pani,
stwierdził Gules. Czy ju˙z z nim
rozmawiała´s?
Tak. Zaproponowałam mu Eldwold. Przyj ˛
ał.
Z gardła Gulesa wydobył si˛e głuchy, zduszony ryk.
To dobrze.
246
Nast˛epnego ranka Coren przyszedł zobaczy´c zwierz˛eta. Przyprowadził braci — stali
w milczeniu, patrz ˛
ac, jak Gules rozrywa udziec sarny, któr ˛
a Coren dla niego ustrzelił.
Ceneth sykn ˛
ał przez z˛eby.
— I ty nad nimi panujesz?
Sybel kiwn˛eła głow ˛
a.
— W górach zwykle same dla siebie polowały. Miały wi˛ecej miejsca. Ale tutaj to
niemo˙zliwe. . . Farmerzy, konie, bydło. . . przeraziliby si˛e, gdyby zwierz˛eta biegały swo-
bodnie.
— Wyznacz˛e ludzi, ˙zeby dla nich polowali — obiecał Rok, a Sybel u´smiechn˛eła si˛e
z wdzi˛eczno´sci ˛
a.
— Dzi˛ekuj˛e. A teraz podam im wasze imiona.
Przywołała do siebie oba koty i łab˛edzia. M˛e˙zczy´zni stali bez ruchu pod nierucho-
mym wzrokiem całej trójki. Sybel przechodziła od jednego do drugiego i przedstawiała
ich kolejno.
Rok. Bor. Eorth. Herne. Ceneth. Zapami˛etajcie ich. Strze˙zcie ich.
—
Gdzie jest Cyrin? — zapytał nagle Coren. — Przywołała´s go?
247
— Nie.
Zdziwił si˛e.
— Przecie˙z miejsce dla niego jest gotowe. Zawołaj go zaraz, Sybel. Został ju˙z tylko
on; na pewno czuje si˛e samotny. Pomy´sli, ˙ze go nie chcesz.
Nabrała tchu.
— Mam nadziej˛e, ˙ze b˛edzie tu szcz˛e´sliwy. . .
Wystawiła twarz na wiatr i posłała ostatnie wołanie. Poczuła, ˙ze le˙z ˛
acy pod drzewem
Cyrin wstaje.
— Cyrin — wyja´snił Eorth Herne’owi. — Odyniec. Coren twierdzi, ˙ze umie mówi´c.
— Ja mu wierz˛e — odparł krótko Eorth. — Po tym, co widzieli´smy przez ostatnie
dni, jestem skłonny uwierzy´c we wszystko.
Noc ˛
a Sybel znów rozmawiała z Rokiem na osobno´sci, kiedy wszyscy domownicy
ju˙z posn˛eli, a psy drzemały pod stołem. Zapachy wczesnego lata unosiły si˛e ze zgniecio-
nych kwiatów i ´swie˙zego sitowia na kamiennej posadzce, z wilgotnych od wieczornej
rosy pól i p˛edów wyrastaj ˛
acych z ziemi.
248
— Powiedziałem Borowi i Cenethowi, ˙ze wspomo˙zesz nas w walce z Drede’em —
rzekł Rok. — Eorth i Herne wiedza tylko, ˙ze planujemy wojn˛e. Nie b˛ed ˛
a pyta´c jak
i dlaczego, ale Ceneth i Bor potrafi ˛
a milcze´c. Wiedz ˛
a, ˙ze Sirle mo˙ze pokona´c króla, ale
nie króla i władców Nicconu i Hiltu. Spytali mnie wi˛ec, naturalnie, sk ˛
ad we´zmiemy
do´s´c sił. Wyja´sniłem. Zgodzili si˛e. — Przerwał na moment i podniósł puchar do ust. —
Zostali´smy wychowani do bitwy, Sybel. Nasz dziad przez siedemdziesi ˛
at dni oblegał
Mondor, a nasz ojciec, wtedy niewiele starszy od Tamlorna, walczył u jego boku. Od
´smierci Norrela na Terbrec pragniemy zemsty, ale Niccon sprzymierzył si˛e z Drede’em
po tej bitwie, a Horst z Hiltu opu´scił r˛ece i czekał bezczynnie na wynik wojny wybuchłej
z powodu jego zmarłej córki. Nie byli´smy pewni poparcia.
— Jak s ˛
adzisz, czy Horst z Hiltu walczyłby za krzywd˛e, któr ˛
a Drede wyrz ˛
adził
córce Laran, czy raczej wsparłby dziecko Rianny, syna Drede’a?
Rok pokr˛ecił głow ˛
a.
— Nie chciałbym stan ˛
a´c wobec takiego wyboru. Przypuszczam, ˙ze racj˛e ma Coren:
Horst walczyłby dla tego, o kim s ˛
adzi, ˙ze wygra. W tym przypadku dla Drede’a.
249
— Rozumiem. Dlatego przekonam go, by zmienił zdanie. — Spojrzała Rokowi
w oczy. — I władc˛e Nicconu równie˙z. Kiedy mam ich sprowadzi´c?
— Najpierw zaczn˛e zbiera´c wojska. Drede zwróci si˛e do Hiltu i Nicconu o wsparcie,
a oni z pewno´sci ˛
a nie odmówi ˛
a. I wtedy, Sybel, mo˙zesz ich przywoła´c. Drede b˛edzie
patrzył, jak jego sojusznicy odpływaj ˛
a niby woda mi˛edzy palcami. My´sl˛e, ˙ze zrozumie,
kto stoi za wojn ˛
a z Sirle.
Kiwn˛eła głow ˛
a.
— A Coren? Czy wie, co planujesz?
— Dowie si˛e, kiedy Herne i Eorth zaczn ˛
a papla´c. Niew ˛
atpliwie uzna, ˙ze zwariowa-
łem. . . Dopóki nie zobaczy, jak Derth z Nicconu wje˙zd˙za na mój dziedziniec.
— Nie mo˙ze wiedzie´c, sk ˛
ad bierzesz pieni ˛
adze.
— Nie.
Zadr˙zała lekko.
— Boj˛e si˛e.
— Corena?
— Tak. Boj˛e si˛e jego wzroku tego dnia, gdy odkryje, jak ˛
a gr˛e tocz˛e z Sirle.
250
— To nasza gra, tak samo jak twoja. Dała´s nam wybór, a my si˛e zgodzili´smy. Poza
tym, czy s ˛
adzisz, ˙ze gdyby´s mu powiedziała, co ci zrobił Drede, sarn nie zapragn ˛
ałby
zemsty? Dlaczego mu nie powiesz?
— Nie.
— Ale dlaczego? Jest twoim m˛e˙zem. Na pewno udzieliłby ci pomocy w zem´scie.
Nie ˙zywi przecie˙z miło´sci dla Drede’a.
Przygryzła wargi.
— Nie chc˛e wci ˛
aga´c Corena w wir mojego gniewu i nienawi´sci. ˙
Zadna zemsta przez
niego dokonana nie da mi satysfakcji, a nie warto wł ˛
acza´c go w moj ˛
a. Chc˛e. . . chc˛e,
by pozostał wolny od nienawi´sci. On. . . Tej nocy, kiedy lecieli´smy na smoku, nagle
run˛eli´smy w dół p˛edz ˛
ac w ciemno´s´c niby w bezdenn ˛
a gł˛ebi˛e, ´slepi, bezradni. . . jak
ludzie, z których nic ju˙z nie zostało, tylko samo odkryte j ˛
adro ja´zni. . . i z tego j ˛
adra
dobiegł ˙zywy, radosny ´smiech. Zagubiony w swej nienawi´sci do Drede’a, nie mógłby
´smia´c si˛e w ten sposób. Mo˙ze walczy´c po prostu dlatego, ˙ze gdyby odmówił z mojego
powodu, a ty zgin ˛
ałby´s w bitwie, nigdy by sobie nie wybaczył, ˙ze nie było go przy
tobie. Ale nie dam mu wa˙zniejszej sprawy, o któr ˛
a mógłby walczy´c. Nie pozwol˛e, by
251
znów zaton ˛
ał w ˙zalu i goryczy. Dał mi tyle miło´sci. . . Ja mog˛e przynajmniej próbowa´c
go osłoni´c.
Rok przygl ˛
adał jej si˛e przez chwil˛e w milczeniu.
— W ˛
atpi˛e, czy to mo˙zliwe — stwierdził w ko´ncu. — Ale kocham ci˛e za to, ˙ze si˛e
starasz.
Nast˛epnego dnia po południu weszła do komnaty, któr ˛
a Rok dla niej przeznaczył.
Przez chwil˛e siedziała w milczeniu, by uspokoi´c my´sli. Daleko, w sekretnych miejscach
szukała Liralena. Ksi˛egi stały na półkach pod ´scianami, a promienie ´swiatła padały
z okien wychodz ˛
acych na trzy strony ´swiata i dotykały metalu i klejnotów na grzbietach.
Zagubiona, nieistniej ˛
aca dla Sirle, wysyłała kolejne nitki wołania, które dryfowały jak
zwykle bezowocnie, bez odpowiedzi. Nie zauwa˙zyła nawet Corena, dopóki nie kl˛ekn ˛
ał
przed ni ˛
a i nie wymówił jej imienia.
´Sci ˛agn˛eła swe my´sli z obszarów dalszych, ni˙z kiedykolwiek dotarła, i patrzyła na
niego bez słowa, mrugaj ˛
ac niepewnie.
252
— Coren. . . Przepraszam, nie słyszałam, jak wszedłe´s. Wołałam Liralena. Szukam
go w miejscach tak odległych, ˙ze nie maj ˛
a nazwy, a jednak s ˛
adz˛e, ˙ze musi by´c bli˙zej.
Czasem wydaje mi si˛e, ˙ze odpowiedział, ale ja nie usłyszałam.
— Sybel. . . — Urwał i zmarszczył czoło, co czynił rzadko.
— Co si˛e stało?
Uj ˛
ał jej dło´n.
— Sybel, moi bracia mówi ˛
a o wojnie. Rok wysłał go´nców do naszych poddanych na
pograniczu, by szykowali zbroje i podkuwali konie. Posłał Bora i Eortha do pomniej-
szych panów Eldwoldu, którzy winni s ˛
a wdzi˛eczno´s´c Sirle. Pytałem Roka dlaczego,
pytałem nie raz, ale on tylko ´smieje si˛e i twierdzi, ˙ze Drede si˛e nas boi. Inaczej jego
ludzie zabiliby mnie owego dnia na górze Eld. Spytałem, jakie ma nadzieje na posił-
ki, dlaczego chce nara˙za´c nasze ˙zycie i ziemie w bitwie, która b˛edzie tylko powtórk ˛
a
Terbrec. Twierdzi, ze pomacha przyn˛et ˛
a władzy przed lordem Horstem, który jest krew-
nym i twoim, i Tamlorna. Powiedział, ˙ze nie musz˛e walczy´c przeciwko Drede’owi, ojcu
chłopca, którego moja ˙zona wychowywała i kocha, ale ja nie mog˛e. . . nie mog˛e sie-
253
dzie´c spokojnie, gdy oni ruszaj ˛
a na ´smier´c. Dlatego. . . przyszedłem do ciebie, ˙zeby si˛e
przekona´c, jakim wzrokiem na mnie spojrzysz, gdy ci powiem, ˙ze b˛ed˛e walczył.
Nabrała tchu, wpatrzona w jego twarz.
— Tak nagle. . . wojna?
— Zbyt nagle. Rok uwa˙za, ˙ze ta nagło´s´c osłabi Drede’a, ale mnie si˛e wydaje, ˙ze
człowiek tak zgorzkniały gotów jest do bitwy ka˙zdego dnia swego ˙zycia, a Lew Sirle
˙zyje w ´swiecie marze´n. Sybel, czy gniewasz si˛e na mnie? Wiesz, ˙ze nie chc˛e wojny
z Drede’em i Tamem, zwłaszcza wojny tak daremnej i beznadziejnej. Ale je´sli zostan˛e
bezpieczny w tych murach, a moi bracia zgin ˛
a, do samej ´smierci b˛ed˛e w snach ogl ˛
adał
ich twarze, słyszał ich głosy. Czy mi wybaczysz? Albo czy znajdziesz powód, ˙zebym
nie walczył, ale taki, który podtrzyma mnie nawet po ´smierci braci?
— Nie — szepn˛eła. — Tylko tyle, ˙ze je´sli polegniesz na tej wojnie, zniknie dla mnie
ze ´swiata cała rado´s´c. Corenie, mo˙ze Rok nie ´sni. Mo˙ze ma racj˛e i Sirle pokona Drede’a,
i nikt nie zginie. . .
Pokr˛ecił głow ˛
a ze smutkiem. On nie łudził si˛e nadziej ˛
a.
254
— Ludzie b˛ed ˛
a gin ˛
a´c, Sybel. Mo˙ze nie moi bracia, ale ludzie z Sirle. Na Terbrec
słyszałem j˛eki i płacz, a ja walczyłem, a˙z w ko´ncu w kurzu, w ˙zarze, w o´slepiaj ˛
acych
błyskach stali nie wiedziałem, czy to naprawd˛e j˛ecz ˛
a ranni, czy płacz ˛
a moje własne
my´sli, które nigdy ju˙z nie b˛ed ˛
a zrozumiałe. ’Teraz wszystko si˛e powtórzy. Rok jest
szalony. Powiedziałem mu to, ale odrzekł jedynie, ˙ze nie musz˛e walczy´c. A wie, ˙ze
musz˛e.
— Nie wygl ˛
ada na szale´nca — stwierdziła spokojnie. — Mo˙ze cos wie, o czym ci
nie mówi.
— Mam nadziej˛e, dla dobra nas wszystkich. — Uniósł dło´n, przesun ˛
ał palcami po
włosach ˙zony. — My´slałem. ˙ze si˛e rozgniewasz, ale nie. Bałem si˛e, ˙ze mnie zostawisz
i wrócisz na Eld.
— A co mnie czeka na Eldzie oprócz pustego domu? Kiedy wyszłam za ciebie,
Corenie, wiedziałam, ˙ze pr˛edzej czy pó´zniej b˛ed˛e musiała patrze´c, jak odchodzisz, b˛ed˛e
musiała czeka´c w tych kamiennych murach jak ˙zona Roka i ˙zona Eortha, nie wiedz ˛
ac,
czy kiedy´s znów ci˛e zobacz˛e. Tyle ˙ze nie spodziewałam si˛e tego teraz, tak szybko.
255
— Nie s ˛
adziłem, ˙ze si˛e do tego posunie. My´slałem, ˙ze prze˙zyjemy długie lata, zanim
co´s podobnego si˛e wydarzy.
— Wiem. Ale sprawy. . . sprawy po prostu splotły si˛e w pewien dese´n i dzisiaj nie
wiem ju˙z, gdzie rozpocz ˛
ał si˛e ten w ˛
atek wydarze´n. Tak wi˛ec ty musisz zrobi´c to, co
musisz, a ja. . . to, co ja musz˛e.
— Przepraszam — szepn ˛
ał bezradnie.
— Nie trzeba. Przeprasza´c powiniene´s tylko wtedy, kiedy zginiesz. A wtedy uwa˙zaj,
bo pójd˛e za tob ˛
a.
— Nie!
— Tak. Nie pozwol˛e ci samotnie w˛edrowa´c w´sród gwiazd.
U´smiechn ˛
ał si˛e lekko. Pocałował j ˛
a delikatnie, a potem obj ˛
ał mocno, przycisn ˛
ał do
piersi, wsun ˛
ał dło´n w jej włosy, a Sybel słuchała powolnego rytmu jego serca. Siedzieli
tak w milczeniu, w bezruchu, w padaj ˛
acym przez okna blasku, a˙z wreszcie Coren wstał
i podał jej r˛ek˛e.
Spojrzał jej przez ramie, za okno.
256
— Cyrin biegnie przez pola — powiedział. — Powinni´smy zej´s´c na dół i otworzy´c
mu bram˛e.
Spotkali srebrzystego ody´nca przy furcie. Kły l´sniły mu jak ksi˛e˙zyce. Przez chwil˛e
sapał u nóg Sybel, spogl ˛
adaj ˛
ac na ni ˛
a czerwonymi oczkami. A˙z wreszcie przemówił
swym głosem jak flet:
— Olbrzym Grof został uderzony kamieniem w oko, które odwróciło si˛e do wn˛etrza,
tak ˙ze patrzyło w jego umysł. I umarł od tego, co tam zobaczył.
Sybel zesztywniała. Coren spojrzał na ody´nca zdumiony. Potem odwrócił głow˛e do
Sybel i zobaczyła pytanie w jego oczach. Nie znalazła odpowiedzi, wi˛ec tylko uchyliła
szerzej bram˛e, a Cyrin min ˛
ał j ˛
a i wbiegł do ogrodu.
Rozdział 10
Przesuwała władców Nicconu i Hiltu po Eldwoldzie niczym pionki na szachow-
nicy — z ich rodzinnych stron do domu władcy Sirle, a˙z stan˛eli u drzwi, mrugaj ˛
ac
jak przebudzeni ze snu, a u´smiechni˛ety Rok powitał ich w swoich progach. Popołu-
dniami i wieczorami sale w zamku Roka pełne były ludzi, którzy siadali do posiłków
w skórzanych kamizelach i pancerzach, z no˙zami u pasa. Mówili z pełnymi ustami o bi-
twach, które widzieli, i bliznach, które wynie´sli jako pami ˛
atki. Zewn˛etrzne dziedzi´nce
rozbrzmiewały stukiem młotków, gdy wykuwano miecze, naprawiano tarcze, osadzano
ostrza włóczni na drzewcach z jasnego jesionu, budowano wozy, poprawiano rz˛edy ci˛e˙z-
258
kich wierzchowców bojowych. Wszystko to widział i oceniał Horst z Hiltu, a po nim
Derth z Nicconu — ognistowłosy młodzieniec, który przysi ˛
agł wierno´s´c Drede’owi.
Derth z Nicconu, który przybył w tydzie´n po władcy Hiltu, odezwał si˛e kiedy´s z pew-
nym ˙zalem, siedz ˛
ac z pucharem w dłoni przy kominku Roka:
— Gdybym wiedział, ˙ze masz tylu zwolenników, nie przysi˛egałbym Drede’owi. Ale
zrobiłem to z powodu Terbrec.
— Nie zamierzam dopu´sci´c, by to starcie sko´nczyło si˛e jak na równinie Terbrec —
odparł Rok. Oczy błyszczały mu spod jasnej grzywy.
Niedaleko nich siedziała z robótk ˛
a kobieta o włosach barwy ko´sci słoniowej. Czar-
nych oczu ani na chwil˛e nie spuszczała twarzy Dertha. Ona dla niego była zaledwie
cieniem, który nie zapada w pami˛e´c.
Derth westchn ˛
ał i postukał paznokciem o puchar.
— Mog˛e ci da´c pi˛eciuset konnych i trzy do czterech razy tylu pieszych.
— Władca Hiltu zaproponował mniej.
259
— Jego ziemie s ˛
a podzielone; podczas siedemdziesi˛eciodniowego obl˛e˙zenia Mon-
doru cz˛e´s´c opanował Carn z Hiltu. Ludzie tam pozostaj ˛
a wierni dawnemu przymierzu
z królem.
— Co z tego? Nie w ˛
atpi˛e, ˙ze sobie z nimi poradzimy. Horst jest ju˙z za stary na takie
rozgrywki. ˙
Zal mi go.
Derth parskn ˛
ał cicho.
— ˙
Załuj Drede’a, je´sli ju˙z musisz. Słyszałem, ˙ze Horst tak˙ze przysi˛egał Drede’owi,
zanim doł ˛
aczył do ciebie.
Rok uniósł brwi z wyrazem zdziwienia. Powstrzymał si˛e od komentarza.
Coren, który przeciskał si˛e mi˛edzy ławami pełnymi ludzi, dostrzegł rudowłosego
ksi˛ecia i stan ˛
ał jak wryty. Ceneth z lekkim u´smiechem odwrócił si˛e i wcisn ˛
ał bratu
w r˛ece pełen puchar. Coren spojrzał na niego zdumiony.
— Widzisz, kto tam siedzi? — Tak.
— Derth z Nicconu. Cenecie, w jaki sposób Rok go tutaj sprowadził? Drede
ofiarował jego ojcu ziemie i złoto za to, czego dokonał na Terbrec. Co teraz robi Derth
przy naszym ogniu?
260
Ceneth wzruszył ramionami.
— Pewnie usłyszał, ˙ze władca Hiltu sprzymierzył si˛e z Sirle, i stwierdził, ˙ze woli
raczej walczy´c z Hiltem ni˙z przeciwko niemu.
Coren szukał odpowiednich słów, lecz nie znalazł ˙zadnych, wi˛ec tylko wychylił pu-
char. Po chwili zauwa˙zył Sybel i podszedł do niej.
— Wsz˛edzie ci˛e szukałem.
Mrugn˛eła zaskoczona; zerwała si˛e ni´c jej wołania.
— Corenie. . .
Władca Nicconu obok Roka przetarł oczy.
— Czuj˛e si˛e troch˛e zagubiony — powiedział.
Rok dolał mu wina.
— Jeste´s zm˛eczony po długiej je´zdzie.
Odwrócił si˛e i poci ˛
agn ˛
ał Corena za kurtk˛e.
— Eorth ci˛e szukał. To chyba wa˙zne.
261
— Chciałem zabra´c Sybel na przeja˙zd˙zk˛e. Nie jest przyzwyczajona do takich krzy-
ków i hałasu. — Zastanowił si˛e i dodał powoli: — A co wła´sciwie tu robisz, razem
z Rokiem i lordem Derthem?
— Och. . . — odparła niepewnie. Jej my´sli p˛edziły jak oszalałe. — Chciałam poroz-
mawia´c z Rokiem.
— Martwiła si˛e — dodał szybko Rok. — Eorth mówi. ˙ze chce w bitwie dosiada´c
Gylda.
— Co?
— Nie mogła go przekona´c. Mo˙ze tobie si˛e uda.
Władca Nicconu wychylił si˛e zza Roka i spojrzał na Sybel.
— Ty jeste´s Sybel? Słyszałem o tobie. . .
U´smiechn˛eła si˛e słodko, patrz ˛
ac mu w oczy. Po chwili wrócił do dawnej pozycji.
— Mo˙ze zrozumie, je´sli przywi ˛
a˙z˛e go do konia — rzekł Coren. — Czekaj na mnie,
Sybel. . .
Ruszył przez tłum. Rok odetchn ˛
ał cicho i spojrzał na milcz ˛
acego władc˛e Nicconu.
262
— Do rzeczy. Mój dziad oblegał Mondor, ale nie odniósł zwyci˛estwa, poniewa˙z nie
miał do´s´c ludzi, by odci ˛
a´c zaopatrzenie docieraj ˛
ace rzek ˛
a Slinoon. Tym razem chc˛e,
˙zeby wojska Sirle i Nicconu podj˛eły szturm drog ˛
a wodn ˛
a, wpływaj ˛
ac do miasta i ataku-
j ˛
ac od wewn ˛
atrz. B˛edziemy potrzebowali łodzi. Niccon le˙zy w krainie jezior Eldwoldu.
Czy zdołasz wybudowa´c łodzie dla trzystu ludzi i obsadzi´c je załogami?
Władca Nicconu wpatrywał si˛e w niego jak człowiek, który ´spi z otwartymi oczami.
— Tak. — Kiwn ˛
ał głow ˛
a.
— Zwróc˛e ci koszty.
— Kiedy łodzie maj ˛
a by´c gotowe?
Rok u´smiechn ˛
ał si˛e lekko.
— Wkrótce. Ale bez wielkiego po´spiechu. Jestem pewien, ˙ze Drede na nas zaczeka.
Kiedy sko´nczyli, oddał władc˛e Nicconu pod opiek˛e Lynette, a ona odprowadziła
go — oszołomionego, na wpół pijanego, ale zachwyconego — do tej samej komnaty,
gdzie tydzie´n wcze´sniej spał Horst z Hiltu. Sybel tymczasem wstała i zacz˛eła kr ˛
a˙zy´c po
pustej ju˙z sali. Rok obserwował j ˛
a przez chwil˛e.
— O czym my´slisz?
263
— Je´sli wprowadz˛e zwierz˛eta na pole bitwy, czy Coren je zobaczy?
— Raczej nie zdoła przeoczy´c Gylda. Ale pozostałe. . . W ´scisku, w bitewnym cha-
osie prawdopodobnie nie zauwa˙zy nic, czego nie spodziewa si˛e zobaczy´c. Ale czemu
chcesz je nara˙za´c? Nie ma potrzeby.
Kpi ˛
acy u´smieszek pojawił si˛e na jej wargach.
— Ksi ˛
a˙z˛e Ilf — odparła cicho — wyruszył pewnego dnia z pi˛e´cdziesi˛ecioma lud´z-
mi, by schwyta´c pi˛ekna córk˛e Maka, władcy Maconu. Po drodze Ilf zobaczył czarn ˛
a
górsk ˛
a kocic˛e o futrze l´sni ˛
acym jak oszlifowany klejnot. Kocica rzuciła mu spojrzenie
zielonych oczu, a Ilf ruszył w pogo´n. Nikt ju˙z nie ogl ˛
adał na tym ´swiecie ani jego, ani
jego pi˛e´cdziesi˛eciu ludzi. Trzech silnych synów króla Pwilla wyruszyło z przyjaciółmi
na łowy Zobaczyli srebrzystego ody´nca o kłach białych niczym piersi ich wysoko uro-
dzonych ˙zon. Pwill czekał na ich powrót, czekał przez siedem dni i siedem nocy, ale
z pi˛etnastu młodych ludzi tylko jego najmłodszy syn wrócił z polowania. A i on wrócił
obł ˛
akany.
Rok zafascynowany patrzył na ni ˛
a długo.
264
— Drede te˙z wpadnie w obł˛ed, kiedy zobaczy, ˙ze jego wojska znikaj ˛
a. Czy zwierz˛eta
zrobi ˛
a to dla ciebie?
— Tak.
— Nawet odyniec? Mówiła´s, ˙ze mu si˛e to nie podoba.
Kre´sliła palcem przypadkowe wzory na d˛ebowym blacie stołu.
— Zrobi to, je´sli mu rozka˙z˛e. Łab˛edzia po´sl˛e do Tama, ˙zeby odleciał z nim na Eld,
gdyby cho´c przez chwil˛e jego ˙zycie znalazło si˛e w niebezpiecze´nstwie. Sokół b˛edzie
Tama strzegł.
— A Gyld?
Zmru˙zyła oczy.
— Gyld przyniesie mi Drede’a.
Rok pokr˛ecił tylko głow ˛
a.
— Wiesz — mrukn ˛
ał — zaczynam Drede’a ˙załowa´c.
Kto´s wszedł do sali. Obejrzeli si˛e — Coren, z włosami rozja´snionymi blaskiem
sło´nca, zatrzymał si˛e w otwartych drzwiach i oparł o kamienn ˛
a ´scian˛e.
— Dlaczego okłamałe´s mnie co do Eortha? — zapytał cicho, zwracaj ˛
ac si˛e do Roka.
265
Rok westchn ˛
ał.
— Poniewa˙z opowiadałem kłamstwa władcy Nicconu i nie chciałem, ˙zeby´s prawd ˛
a
wprawił mnie w zakłopotanie.
— Kłamiesz i teraz. — Podszedł i stan ˛
ał obok Roka, tak blisko, ˙ze mi˛edzy nimi
z trudem zmie´sciłaby si˛e dło´n. — Po co była ci potrzebna moja ˙zona, kiedy opowiadałe´s
kłamstwa Derthowi z Nicconu? On przecie˙z nie poznałby prawdy, cho´cby wyskoczyła
mu z pucharu jak łoso´s z rzeki!
— Corenie! — odezwała si˛e Sybel, ale Coren nie odrywał wzroku od twarzy Roka.
— S ˛
a sprawy, których nie rozumiem w tej twojej wojnie. S ˛
a sprawy, których chyba
nie chc˛e rozumie´c. Jak skłoniłe´s tego starca, Horsta z Hiltu, by stan ˛
ał przy twoim bo-
ku? Przecie˙z zeszłej zimy posłałe´s mnie do niego, a ja si˛e przekonałem, ˙ze straszliwie
boi si˛e Drede’a, chce tylko do˙zy´c swoich dni w pokoju, chce zapomnie´c o swojej nie-
szcz˛e´sliwej córce i chaosie, jaki wprowadziła w ˙zycie króla. Dlaczego Derth z Nicconu,
którego starszego brata zabiłe´s na Terbrec, przyje˙zd˙za tutaj, siada przy twoim komin-
ku, pije twoje wino i wybiera si˛e z tob ˛
a na wojn˛e? Dlaczego planowałe´s t˛e wojn˛e zanim
jeszcze porozmawiałe´s z nimi oboma? I dlaczego, je´sli s ˛
a jakie´s proste wyja´snienia tych
266
spraw, brakło ci uprzejmo´sci czy szacunku dla mnie, by mi je zdradzi´c, zanim musiałem
spyta´c?
Rok milczał. Spu´scił głow˛e i oddychał gł˛eboko. Coren zacisn ˛
ał pi˛e´sci.
— Nie okłamuj mnie wi˛ecej — szepn ˛
ał.
— Corenie — odezwała si˛e Sybel.
Wolno odwrócił głow˛e, a ona zobaczyła w jego oczach mroczny, niech˛etny błysk
w ˛
atpliwo´sci. Przez chwil˛e oboje stali bez ruchu, patrz ˛
ac na siebie, spokojni jak plamy
´swiatła padaj ˛
ace na zdeptane kwiaty na podłodze sali. Wreszcie Coren odwrócił si˛e,
wyszedł, zbiegł po schodach na dziedziniec. Rok widział jego ognista czupryn˛e, na
przemian rozbłyskuj ˛
ac ˛
a i nikn ˛
ac ˛
a w cieniu. Wtedy usłyszał gwałtowny oddech Sybel.
— Co zrobiła´s? — zapytał z niedowierzaniem.
— Nie chciałam. . . — Podniosła dło´n do ust. — Nie miałam zamiaru. . . Nie jemu,
nie Corenowi. Tylko. . . nie wiedziałam, co mu powiedzie´c. . . a to było takie proste. . .
— Ale co zrobiła´s?
267
— Kazałam mu zapomnie´c wszystko, co dzisiaj zobaczył i o co ci˛e pytał. Tak mi
przykro. . . — Zadr˙zała nagle i łzy pociekły jej na palce. — Tak mi przykro. . . To było
takie łatwe. . .
— Sybel. . .
— Boj˛e si˛e.
— Sybel. — Rok podszedł i delikatnie chwycił j ˛
a za ramiona. — To przecie˙z nic
gorszego ni˙z kłamstwo.
— Jest gorsze! Zabrałam co´s z jego umysłu. . . jak Mithran chciał zabra´c z mojego. . .
Nikt nie powinien tego robi´c ani z miło´sci, ani z nienawi´sci!
— Cicho, Sybel. Jeste´s zm˛eczona i nie pomy´slała´s. Nie stało si˛e nic strasznego. Tak
b˛edzie dla niego lepiej, a ty nigdy ju˙z tego nie zrobisz.
— Boj˛e si˛e.
— Nie płacz. To nic strasznego, troch˛e tylko gorzej ni˙z kłamstwo, i ju˙z si˛e nie po-
wtórzy.
— Nie.
— Wi˛ec si˛e nie martw.
268
Spojrzała na niego, odwracaj ˛
ac si˛e od pustych drzwi holu.
— Nie rozumiesz. On. . . on wierzy, ˙ze jestem uczciwa. A ja okłamuj˛e go od dnia
naszego ´slubu.
Nagle zerkn˛eła na jego dłonie, jakby dopiero teraz zauwa˙zyła, ˙ze trzymaj ˛
a za ramio-
na. Odsun˛eła si˛e i pobiegła do drzwi.
Zauwa˙zyła Corena za bram ˛
a; szedł w stron˛e pól. Pobiegła za nim przez dziedziniec,
poprzez kł˛eby dymu z ku´zni, przez stuk młotków z warsztatu cie´sli, obok zdziwionych
chłopów i ˙zołnierzy, którzy usuwali si˛e jej z drogi. Coren usłyszał w ko´ncu jej krzyk
i zatrzymał si˛e na drodze. Czekał, a jego u´smiech znikał stopniowo, w miar˛e jak si˛e
zbli˙zała. Wpadła w jego obj˛ecia i zło˙zyła mu głow˛e na piersi.
— Przytul mnie, Corenie — szepn˛eła, a jego ramiona utworzyły wokół niej kr ˛
ag
spokoju.
Czuł, ˙ze dr˙zy cała.
— Co si˛e stało?
— Nic. Po prostu mnie przytul.
— Płakała´s.
269
— Wiem.
— Dlaczego?
Otworzyła ciemne oczy; w ´zrenicach odbiły si˛e rozgrzane pola i jasne niebo.
— My´slałam — wyszeptała, a słowa paliły ja w gardle. — My´slałam o sobie bez
ciebie. . . i ˙ze tego nie znios˛e.
— Sybel, co mog˛e powiedzie´c, ˙zeby ci˛e pocieszy´c? W tej wojnie nie ma pociechy,
dopóki si˛e nie sko´nczy. Ale chyba miała´s racj˛e: Rok nie oszalał i rzeczywi´scie dzi˛eki
jakiej´s magii, której nie pojmuj˛e, istnieje dla Sirle szansa na zwyci˛estwo. Mo˙ze wi˛ec
wojna b˛edzie krótka, chocia˙z i to pewnie ci˛e nie uspokoi, je´sli chodzi o Tama. Ale
mimo to ciesz˛e si˛e, ˙ze wci ˛
a˙z zale˙zy ci na mnie tak, ˙zeby płaka´c.
— Zale˙zy mi. Bardzo mi zale˙zy.
Poruszyła si˛e, wi˛ec opu´scił ramiona i rozejrzał si˛e po polach.
— Zapomniałem, po co tu przyszedłem. Przestraszyła´s mnie, kiedy tak biegła´s
z włosami niczym srebrzysta fala i ze łzami na twarzy.
— Tak. . . Zapomniałe´s przeze mnie — szepn˛eła. — Przepraszam.
270
Obj ˛
ał j ˛
a ramieniem i ruszyli w stron˛e domu. Czarne kruki podrywały si˛e z pól, gdy
przechodzili.
Wieczorem wyszła porozmawia´c ze zwierz˛etami. Przywołała z Mondoru sokoła Te-
ra; przyleciał o zmroku i jak spadaj ˛
aca gwiazda run ˛
ał z ciemnego nieba. Usiadł w´sród
zielonych li´sci.
Opowiedz mi o Drede’em,
poprosiła.
To człowiek przera˙zony do szpiku ko´sci, odparł sokół o błyszcz ˛
acych oczach. Noc ˛
a
krzyczy przez sen, a w jego komnacie zawsze płonie pochodnia. Boi si˛e nocnych cie-
ni. Trwoga wi˛eksza ni˙z l˛ek przed bitw ˛
a wzbiera w jego oczach jak gruby zimowy lód.
Chodz ˛
a plotki, ˙ze wpada w obł˛ed, ale panuje nad sob ˛
a i mówi niewiele.
A Tam?
Tam patrzy. Wsz˛edzie mnie z sob ˛
a zabiera; cz˛esto przemawia do mnie pó´zn ˛
a noc ˛
a
i czasem zasypia, wci ˛
a˙z mówi ˛
ac. Chce pomóc Drede’owi. Powiedział, ˙zebym poprosił
ciebie. Jest zrozpaczony.
A ty?
Jestem gotów.
271
Nasłuchuj wiec wszystkiego, co mo˙ze pomóc Rokowi. Kiedy nadejdzie czas, chc˛e,
˙zeby´s został przy Tamie i go chronił
.
Podniosła głow˛e i przywołała do siebie Czarnego Łab˛edzia. Gules poło˙zył si˛e u jej
stóp, a Moriah obok niego. Dotkni˛eciem my´sli zbudziła Gylda w jego grocie. L´sni ˛
acy
w mroku odyniec Cyrin nadbiegł spomi˛edzy drzew. Przez dług ˛
a chwil˛e, która wystawiła
na prób˛e jej siły, do granic wytrzymało´sci koncentruj ˛
ac my´sli, utrzymywała w swej
władzy te sze´s´c dumnych, niespokojnych umysłów równocze´snie.
Posłuchajcie. Kiedy władca Sirle i jego bracia wyjad ˛
a z Sirle na bitw˛e. Ter i Czarny
Łab˛ed´z z Tirlith polec ˛
a do Mondoru, do Tama. Łab˛ed´z ma by´c gotowy, by w ka˙zdej
chwili zanie´s´c go na gór˛e Eld, gdyby cokolwiek mu zagroziło. Ter, ty dopilnujesz, ˙zeby
Tam był bezpieczny. Moriah, Gules i Cyrin, pojawicie si˛e przed armi ˛
a Drede’a przed
bitw ˛
a i w czasie bitwy, wabi ˛
ac ludzi swym magicznym spojrzeniem, swoim pi˛eknem.
Gyld zostanie przy mnie a˙z do kl˛eski Drede’a, a wtedy przyniesie mi króla do wie˙zy
maga w Mondorze.
Przez cały czas pozostawajcie w ukryciu, do chwili kiedy uznacie, ˙ze pora rusza´c.
Trzymajcie si˛e z dala od ludzi Roka. Nie nara˙zajcie si˛e niepotrzebnie, chyba ˙ze dla Tama
272
i — je´sli zechcecie — dla Corena. Ter, nie ruszaj Drede’a. Je´sli nie zginie w bitwie, chc˛e,
˙zeby dotarł do mnie ˙zywy.
Wiatr dmuchn ˛
ał lekko w´sród spokojnej nocy. Sybel przerwała na chwil˛e, po czym
znowu zestroiła swój umysł ze zwierz˛etami.
Opowiadaj ˛
a o was niezliczone legendy. Wszystkie jednak pochodz ˛
a z dawnych cza-
sów. O waszych czynach w tej bitwie harfiarze b˛ed ˛
a ´spiewali przez lata, w zachwycie do-
tykaj ˛
ac srebrnych strun. Wasze dumne, staro˙zytne imiona znów b˛ed ˛
a odbija´c si˛e echem
w´sród kamiennych murów na zamkach, podziwiane i szanowane, brzmi ˛
ace pi˛eknie jak
´swie˙zo wypolerowane złoto.
Przerwała znowu, czuj ˛
ac w jednej chwili szybki. pulsuj ˛
acy rytm my´sli Tera, klejno-
ty ukrytych wspomnie´n w umy´sle Gulesa i Moriah, spokojn ˛
a zgod˛e jasnego jak ksi˛e-
˙zyc umysłu Czarnego Łab˛edzia, skr˛ety ognistego umysłu Gylda i ci ˛
agł ˛
a gr˛e zagadek
w umy´sle Cyrina. Uwolniła je, zm˛eczona, a kiedy czekały wokół niej, wypoczywała.
Potem zacz˛eła odpowiada´c na pytania.
Czy pragniesz ´smierci ludzi Drede’a?
— zapytała Moriah. Czy te˙z maj ˛
a wróci´c po
odpowiednim czasie?
273
Nie chc˛e ich ˙zycia. Poprowad´zcie ich wkoło, a potem wypu´s´ccie.
Dlaczego nie pozwolisz mi walczy´c?
— chciał wiedzie´c Gyld. Wystarczyłby jeden
mój przelot, a armia Drede’a poszłaby w rozsypk˛e.
Nie. Przeraziłby´s te˙z ludzi Roka. Czekaj cierpliwie u mojego boku.
By´c mo˙ze ludzie Drede’a b˛ed ˛
a pilnowa´c Eldu, zaniepokoił si˛e łab˛ed´z. Co wtedy,
Sybel?
Wtedy przynie´s go do Sirle. Ale najpierw we´z go na Eld i czekaj na mnie, je´sli nie
b˛edzie zagro˙zenia.
Co zrobisz z Drede’em?
— spytał Ter.
Nic. Chc˛e tylko spojrze´c mu w oczy, kiedy sko´nczymy, kiedy nie b˛edzie miał ju˙z nicze-
go — ani władzy, ani godno´sci, ani nawet Tama, który by go pocieszył. W porównaniu
z nim Mithran miał szcz˛e´scie. Zanim to nast ˛
api, Drede mo˙ze ju˙z by´c szalony.
A co zrobisz potem ze sob ˛
a?
— rzucił Cyrin.
Sybel milczała, patrz ˛
ac w jego czerwone oczka. Li´scie zaszele´sciły od nagłego
tchnienia wiatru, potem ucichły.
Nie wiem — szepn˛eła wreszcie, jakby do siebie.
274
*
*
*
Kilka dni pó´zniej przybyła na dwór Roka szczupła, długonosa kobieta z bogatymi
pier´scieniami na palcach i siwymi włosami skr˛econymi w tysi ˛
ace spl ˛
atanych loków.
Weszła do ´srodka tak cicho, ˙ze niezauwa˙zona dotarła do Roka, który siedział za stołem
mi˛edzy Borem i Lynette. Poci ˛
agn˛eła go za r˛ekaw. Odwrócił si˛e zdziwiony i spojrzał
prosto w szare jak ˙zelazo oczy.
— Gdzie jest Sybel?
— Sybel? — rozejrzał si˛e w´sród jedz ˛
acych. — Chyba wyszła z Corenem. S ˛
a mo-
˙ze. . . Kim jeste´s, kobieto? Mo˙ze usi ˛
adziesz z nami? Nie słyszałem, jak weszła´s.
Rozbiegane oczy znów skierowały si˛e na niego.
— Jestem bystrook ˛
a star ˛
a wron ˛
a z góry Eld. A ty. . . Ty chyba jeste´s Lwem Sirle.
Pi˛ekn ˛
a masz rodzin˛e, dzieci o brzoskwiniowej cerze i dumnych braci. Długo tu szłam
z góry Eld.
— Przyszła´s pieszo! — wykrzykn ˛
ał Rok.
Bor wstał uprzejmie.
275
— Usi ˛
ad´z, pani. Posil si˛e po długiej drodze.
U´smiechn˛eła si˛e do niego i poprawiła dłoni ˛
a włosy.
— Jaki grzeczny — mrukn˛eła i zaj˛eła miejsce. — Och, moje nogi. . . Jestem Ma-
elga, matka Sybel. — Po jej prawej r˛ece Ceneth zakrztusił si˛e winem. Zwróciła si˛e ku
niemu. — Jestem jedyn ˛
a matk ˛
a, jak ˛
a miała. Cho´c pewnie uwa˙zacie, ˙ze wied´zma z gór
nie nadaje si˛e na matk˛e.
— Jestem pewien, ze była´s lepsza ni˙z ˙zadna — odparł słabym głosem Ceneth. Rok
rzucił mu krótkie spojrzenie i Ceneth zaczerwienił si˛e po uszy.
— Nie jestem o tym przekonana — odparła szczerze Maelga, przeszukuj ˛
ac tac˛e
z kandyzowanymi owocami. — Inaczej nie musiałabym i´s´c przez cał ˛
a drog˛e z Eldu a˙z
do Sirle, ˙zeby sprawdzi´c, czemu to odyniec Cyrin przybiegł do mnie prychaj ˛
ac, z opo-
wie´sci ˛
a wprost nie do wiary. . . — Pochwyciła wzrok Roka, przebiegaj ˛
acy niespokojnie
wzdłu˙z rz˛edów twarzy. — Ojej, czy˙zby to była tajemnica?
— Czego chcesz, stara kobieto? — zapytał cicho Rok. a Maelga westchn˛eła.
— Suszone słodkie morele. . . Przy słodyczach jestem jak dziecko. Widzisz, Rok,
robiłam. . . och, ró˙zne rzeczy o zmierzchu, tajemne rzeczy przy blasku ´swiec, rzeczy,
276
o których najlepiej mówi´c ´sciszonym głosem. Jestem star ˛
a kobiet ˛
a, która lubi si˛e wtr ˛
a-
ca´c, a ludzie daj ˛
a mi pier´scienie, mi˛ekkie futra i kolorowe wst ˛
a˙zki. Tkam na małym
kro´snie ni´cmi w zwyczajnych barwach. A Sybel. . . Dla niej jest krosno wielkie jak cały
Eldwold i nici w kolorze ˙zywego szkarłatu.
— To ona wybrała.
— Tak, ale przera˙za moje stare serce. Budzi te˙z obawy Cyrina, a to przecie˙z m ˛
adry
stary odyniec. Kiedy ty na ni ˛
a patrzysz, Roku, widzisz pi˛ekn ˛
a kobiet˛e obdarzon ˛
a siln ˛
a
wol ˛
a, której moc niesie dla Sirle fortun˛e. A ja widz˛e dziecko z ropiej ˛
aca ran ˛
a, która
w ko´ncu przyniesie mu zgub˛e.
Rok delikatnie odstawił kielich. Milczał przez chwil˛e, stukaj ˛
ac palcem o srebro.
Maelga przygl ˛
adała mu si˛e spod zmarszczonych siwych brwi.
— Istotnie — przyznał głosem ledwie słyszalnym w´sród gwaru. — Sybel tka ˙zywy
gobelin z siebie i z nas, a tak˙ze z króla i panów Eldwoldu. Dotarła ju˙z za daleko, ˙zeby
si˛e teraz wycofa´c. Ja tak˙ze. Sybel jest dzieckiem. Planowała to wraz ze mn ˛
a krok po
kroku i utrzymywała w sekrecie nawet przed Corenem. Ja gram o władz˛e; tej gry na-
uczyli mnie przodkowie i nie zrezygnuj˛e, póki nie zgin˛e. Sybel toczy własn ˛
a gr˛e, gr˛e
277
mocy; nie dla zysku ani nawet nie dla sławy, ale by osi ˛
agn ˛
a´c co´s w rodzaju mrocznego
tryumfu nad Drede’em czy mo˙ze Mithranem. Gdy si˛e jej uda, powróci do spokojnego
˙zycia ze swymi zwierz˛etami i z Corenem. Mnie nie wystarczy ´swiadomo´s´c, ˙ze Sirle mo-
˙ze pokona´c Drede’a. Musz˛e działa´c zgodnie z t ˛
a wiedz ˛
a, a potem działa´c by utrzyma´c
zdobyt ˛
a władz˛e. Sybel ma wi˛ecej szcz˛e´scia. Mo˙ze zyska´c t˛e władz˛e, a potem zrezygno-
wa´c, spocz ˛
a´c zadowolona z wiedzy, czego mo˙ze dokona´c, je´sli zechce. W przeciwnym
razie bałbym si˛e jej nie mniej ni˙z Drede. Ale ona ˙zywi miło´s´c do Corena, do dzieci, do
zwykłych spokojnych dni. My´sl˛e, ˙ze ty j ˛
a tego nauczyła´s, Maelgo, kiedy j ˛
a kochała´s.
Nie martw si˛e. Dokona zemsty i to jej wystarczy.
Maelga obserwowała go w milczeniu, podpieraj ˛
ac brod˛e upier´scienionymi palcami.
Kiedy sko´nczył, wyprostowała si˛e.
— Nigdy nie potrafiłam rozmawia´c z lwami. Nie umiem rycze´c. Gdzie ona jest?
— Pewnie ze zwierz˛etami. Po´sl˛e po ni ˛
a.
— Nie. — Wstała. — Powiedz tylko, jak j ˛
a znale´z´c. Pójd˛e do niej.
— Zaprowadz˛e ci˛e i zostawi˛e was same. — Odsun ˛
ał krzesło i ruszyli razem mi˛e-
dzy stołami. — Ale je´sli spotkasz przy niej Corena, rozmawiaj o pogodzie, o układach
278
gwiazd albo jak to nic nie zjadła´s przy stole władcy Sirle. On nie zna tej sprawy, a jej
zale˙zy, by tak zostało.
Sybel i Coren stali roze´smiani nad jeziorkiem. Czarny Łab˛ed´z brał kawałki chleba
z r˛eki Corena, koty wygrzewały si˛e leniwie, a stoj ˛
acy w cieniu Cyrin grzebał pyskiem
w trawie. Sybel odwróciła głow˛e, słysz ˛
ac trzask bramy. U´smiech na jej twarzy ust ˛
apił
miejsca zdumieniu.
— Maelga! Tak si˛e ciesz˛e, ˙ze ci˛e widz˛e.
Coren cisn ˛
ał reszt˛e chleba do wody i pod ˛
a˙zył za Sybel. Z u´smiechem patrzył, jak
˙zona obejmuje Maelg˛e.
— Moja biała dziewczynko, urosła´s taka. . . taka jasna! Niech ci si˛e przyjrz˛e. — Sta-
ruszka odsun˛eła Sybel na odległo´s´c ramienia. — Nie zajrzała´s do mnie, kiedy ostatnio
była´s na Eldzie.
— Sk ˛
ad wiesz. . .
— Odyniec Cyrin mi powiedział. Powiedział o wielu sprawach.
Sybel znieruchomiała. Po chwili zerkn˛eła na Corena. Musn ˛
ał palcem jej policzek.
— Pójd˛e, ˙zeby´scie mogły porozmawia´c.
279
U´smiechn˛eła si˛e.
— Daj spokój, Corenie. To tylko plotki, jak zwykle u kobiet.
— Kiedy jedna z nich jest czarownic ˛
a, a druga magiem, powa˙znie w to w ˛
atpi˛e.
Odszedł.
Przez chwil˛e w milczeniu przygl ˛
adały si˛e sobie nawzajem. Potem Maelga splotła
dłonie i podniosła je do ust.
— Co ty robisz, moje dziecko?
Sybel westchn˛eła.
— Usi ˛
ad´z. Jak si˛e tu dostała´s?
— Na własnych nogach.
— Och, Maelgo, powinna´s wzi ˛
a´c konia.
— Bałam si˛e, komu mog˛e go ukra´s´c. — Siadła obok Sybel, pod grubym pniem
jabłoni. — Cyrin opowiedział mi histori˛e, która znał od Tera, O królu i białym ptaku
w wie˙zy.
Sybel spojrzała z ukosa na srebrzystego ody´nca.
280
— M ˛
adro´s´c nigdy nie mo˙ze si˛e nauczy´c milczenia, a najbardziej jest irytuj ˛
aca, kiedy
najmniej jest po˙z ˛
adana.
— Dlaczego mi nie powiedziała´s, co ci zrobił Drede?
Sybel zacisn˛eła usta.
— Poniewa˙z za bardzo mnie to bolało. Poniewa˙z byłam zła a˙z do gł˛ebi serca i nie
umiałam znale´z´c wła´sciwych słów. Ten mały królik dostanie. . . — Niecierpliwie prze-
sun˛eła dłoni ˛
a po trawie. — Ani ty, ani Cyrin nie zdołacie mnie powstrzyma´c.
— Sybel, ja nie wiem, co chcesz zrobi´c. Wiem tylko, ˙ze dwa dni temu był u mnie
Tam. . .
— Tam?
— Przera˙zony. Mówił, ˙ze w całym Eldwoldzie podnosz ˛
a si˛e głosy przeciwko jego
ojcu, a król obwinia ciebie. Mówił, ˙ze panowie, którzy przysi˛egali ojcu wierno´s´c, nagle
i bez powodu przeszli na stron˛e Sirle. Mówił, ˙ze król chodzi, jakby był zbudowany z ka-
mienia. Siedział przy moim kominku, Sybel, oczy miał szeroko otwarte i opowiadał mi
o tym, i rozcierał sobie ramiona, jakby mu było zimno. Nie miał ju˙z łez do płakania. . .
Sybel zerwała pojedyncze ´zd´zbło trawy i zapatrzyła si˛e na nie widz ˛
ac.
281
— Biedny Tam. . . To ju˙z nie potrwa długo.
— A co potem?
— Potem Drede straci tron. Mo˙ze i rozum. Mo˙ze ˙zycie.
— A Tam?
— Rok uczyni go królem. W odpowiednim czasie Tam po´slubi Vivet, córk˛e Herne’a,
a jej synowie zapocz ˛
atkuj ˛
a dynasti˛e Sirle na tronie Eldwoldu.
— A Coren? Słyszałam, ˙ze nic o tym nie wie.
— Maelgo, uczyni˛e wszystko, ˙zeby zniszczy´c Drede’a. I zrobi˛e wszystko, by Coren
nie dowiedział si˛e, co robi˛e. . .
— Jak? Zabijesz jedn ˛
a czy drug ˛
a my´sl w jego głowie?
Sybel skrzywiła si˛e. Oparła czoło o zgi˛ete kolana, kryj ˛
ac twarz przed przenikliwym
wzrokiem szarych oczu.
— Nie — szepn˛eła. — Do tego si˛e nie posun˛e. Ju˙z raz to zrobiłam. Tylko raz. I nie
zrobi˛e ponownie. Raczej go utrac˛e. Maelgo, ruszyłam mroczn ˛
a ´scie˙zk ˛
a i ˙zadne słowa
w całym Eldwoldzie nie skłoni ˛
a mnie, by zawróci´c. Ciesz˛e si˛e, ˙ze ci˛e widz˛e, ale my´sl˛e,
282
˙ze ty ju˙z si˛e tak nie cieszysz z mojego widoku. Zostałam zraniona, a teraz z kolei ja
zadam rany. To proste. ˙
Zal mi Tama. Ale to jedyne, czego ˙załuj˛e.
— Nie rozumiesz — szepn˛eła Maelga. — Dziecko moje, Tam kocha tego króla.
Drede to jedyny człowiek na ´swiecie, który mo˙ze spojrze´c Tamowi w oczy i da´c mu
dum˛e. A teraz na oczach Tama wpada w szale´nstwo.
— A có˙z mnie to obchodzi? — Sybel podniosła si˛e nagle, staj ˛
ac twarz ˛
a do popołu-
dniowego wiatru, który rozwiewał za ni ˛
a spl ˛
atane włosy. — Musi sam znale´z´c własn ˛
a
dum˛e. Maelgo. . . — Zasłoniła oczy r˛ekami i poczuła, ˙ze łzy spływaj ˛
a jej po zimnych
palcach. — Nie mog˛e mu wybaczy´c — szepn˛eła. — Serce mi p˛eka z powodu Tama, ale
nie mog˛e. I nie wybacz˛e. I nie b˛ed˛e płaka´c nad sob ˛
a, tylko troszeczk˛e nad Tamem. Czy
on tak˙ze mnie obwinia?
— Podejrzewa, ˙ze Drede zrobił co´s, co ci˛e bardzo rozgniewało. Ale nie wierzy. . .
nie chce uwierzy´c, ˙ze mogła´s Drede’a tak przerazi´c. Nie chce, bo go kocha. Oczywi-
´scie, w gł˛ebi serca dostrzega pewne sprawy, ale zamyka na nie oczy, jak dziecko, które
w ciemno´sci zaciska powieki. I kiedy b˛edzie je musiał otworzy´c, co mu powiesz, Sybel?
283
Jakie dasz mu pocieszenie? Jego serce cofnie si˛e przed ka˙zdym dotkni˛eciem, niczym
zranione zwierz ˛
atko.
— To wina Drede’a. — Pokr˛eciła głow ˛
a. — Nie. To tak˙ze moje dzieło. Ale Drede
nie powinien próbowa´c mnie niszczy´c.
— Robi to teraz.
Sybel obejrzała si˛e, spojrzała na Maelg˛e ciemnymi oczami.
— To by´c mo˙ze, ale teraz to moja decyzja. Drede był głupcem, i Mithran tak samo,
poniewa˙z nie docenili białowłosej kobiety, któr ˛
a schwytali. I ˙zaden z nich nie popełni
wi˛ecej tego bł˛edu. — Zamilkła na chwil˛e, po czym dodała ju˙z łagodniej: — Ostat-
nio jestem surowa i uparta. Nic mnie nie wzrusza. Maelgo, porozmawiajmy o innych
sprawach, o drobiazgach. Przykro mi, ˙ze nie odwiedzili´smy ci˛e tamtej nocy, ale ludzie
Drede’a znale´zli nas wtedy z Tamem. Rozs ˛
adek nakazywał odjecha´c, nie odwiedzaj ˛
ac
ciebie. Mógł nas kto´s obserwowa´c.
Maelga przesuwała dło´nmi w g˛estej trawie. Zmarszczka przeci˛eła jej czoło ponad
brwiami.
— Jeste´s wi˛ec szcz˛e´sliwa z najm ˛
adrzejszym z Sirle?
284
— Tak. Nie chc˛e nikogo innego, nigdy. Pragn˛e urodzi´c mu dzieci, je˙zeli. . . je˙zeli
b˛edzie chciał mie´c je ze mn ˛
a, kiedy wszystko si˛e sko´nczy.
— Nie spodziewasz si˛e jeszcze?
— Nie. — Sybel znowu usiadła na ziemi. — Ale w tej chwili to chyba dobrze.
Jestem tu szcz˛e´sliwa, Maelgo. Ludzie s ˛
a dla mnie mili, a dzieci i kobiety wydaj ˛
a si˛e ta-
kie wesołe, takie zadowolone w tych szarych murach. Brakuje mi pot˛e˙znych, wyj ˛
acych
wichrów, czystych strumieni i cichych zak ˛
atków Eldu. Zwierz˛eta te˙z czasem za nimi
t˛eskni ˛
a, ale jest im dobrze w´sród ludzi. Rok przygotował mi pokój, wysoko, z oknami
wychodz ˛
acymi na północ, wschód i południe. Tam umie´scił moje ksi˛egi. Tam czytam
i tam przywołuj˛e. T˛eskni˛e za tob ˛
a. Nie mog˛e szuka´c u ciebie pociechy, chocia˙z w tych
dniach chyba nikt nie potrafiłby mi jej udzieli´c.
Maelga dotkn˛eła kosmyka białych włosów, który opadł jej na dło´n.
— Ja te˙z za tob ˛
a t˛eskni˛e. Ale teraz widz˛e, ˙ze Lew Sirle miał racj˛e: nie jeste´s ju˙z
dzieckiem. Wyrosła´s na królow ˛
a w´sród ludzi. Nie mogłaby´s ju˙z by´c szcz˛e´sliwa w´sród
kamieni i drzew. Ale czasami dostrzegam wizj˛e ciebie, jak biegniesz boso mi˛edzy pot˛e˙z-
nymi br ˛
azowymi kolumnami pni, z wielkookim dzieckiem u boku. Te cienie sprawiaj ˛
a,
285
˙ze zatrzymuj˛e si˛e z u´smiechem. Wtedy przypominam sobie, ˙ze to tylko cienie, ˙ze moje
dzieci dorosły i poszły swoj ˛
a drog ˛
a. . . — Westchn˛eła; dłonie jej dr˙zały. — Ale miałam
szcz˛e´scie, ˙ze ci˛e spotkałam.
Sybel delikatnie u´scisn˛eła pergaminow ˛
a dło´n Maelgi.
— I ja miałam szcz˛e´scie, ˙ze ci˛e spotkałam — powiedziała cicho. — Tego dnia, kie-
dy przekroczyłam twój próg, byłam dzika i dumna jak ka˙zde z moich zwierz ˛
at. Je´sli
nauczyłam si˛e łagodno´sci, to od ciebie i Tama, a pó´zniej od Corena. Ale wci ˛
a˙z jestem
dzika i dumna jak mój ojciec i dziadek. To tkwi gdzie´s gł˛eboko, gdzie ˙zyje wolny biały
ptak, którego nikt nie zdoła schwyta´c. Duma we mnie domaga si˛e zemsty, duma z mojej
wiedzy i mocy. Ta sama duma kazała Mykowi porzuci´c ludzi i ˙zy´c samotnie na gó-
rze Eld, wznie´s´c tam biały dom i pochwyci´c doskonało´s´c. Ale dzi˛eki tobie i Tamowi
nauczyłam si˛e kocha´c jeszcze co´s poza czyst ˛
a wiedz ˛
a. A Coren nauczył mnie rado´sci.
Mo˙ze kochanie nie wychodzi mi najlepiej, Maelgo, ale to tylko moja wina. Nie brako-
wało mi doskonałych nauczycieli.
286
— Moje białe dziecko. . . — szepn˛eła Maelga. — Kiedy tamtej nocy znikn˛eła´s, czu-
łam, ˙ze nigdy ci˛e nie zobacz˛e, a moje stare serce zapiekło z ˙zalu. Taki sam ˙zal czuj˛e
teraz. . . Wst ˛
apisz w noc i kiedy znów si˛e spotkamy, spojrz˛e w oczy obcej.
— Obcej dla ciebie, Maelgo, ale my´sl˛e, ˙ze nigdy sobie nie byłam mniej obca ni˙z
teraz. To straszne, co powiem, ale czuj˛e w sobie tryumf i nie mam nawet tyle rozs ˛
ad-
ku, ˙zeby si˛e go ba´c. To tak jakbym w my´slach była Gyldem i leciała wysoko, wysoko
w nocne niebo, wielka, pot˛e˙zna, pełna dumy ze wszystkich wspomnie´n bitew, zabójstw,
rabunków, pie´sni, w których moje imi˛e powtarza si˛e z podziwem i l˛ekiem. Nikt na ca-
łym ´swiecie nie zdoła zakłóci´c tego nocnego tryumfalnego lotu. A kiedy sko´ncz˛e, to
co´s we mnie znajdzie sobie miejsce, gdzie zwinie si˛e w kł˛ebek i za´snie. B˛ed˛e mogła
zapomnie´c.
— I zapomnisz? Rok b˛edzie ci˛e prosił o wi˛ecej. . . Widziałam to w jego oczach.
A Tam. . . Mo˙zesz nauczy´c Tama prosi´c ci˛e. . .
— Nie. Tam jest dobry. A Rok oszcz˛edzi mnie ze wzgl˛edu na Corena.
— Tak sadzisz? A czy wtedy w ogóle b˛edzie ci˛e obchodziła miło´s´c Corena?
— B˛edzie. Obchodzi mnie i teraz.
287
— Ale fruniesz sama, z dala od niego. . . Zastanawiam si˛e, czy po tym locie zechcesz
wróci´c na ziemi˛e.
Sybel westchn˛eła ci˛e˙zko. Pu´sciła r˛ek˛e Maelgi i dotkn˛eła palcami powiek.
— Zm˛eczona jestem tym bezustannym szarpaniem si˛e tam i z powrotem, pytaniami,
problemami, my´sleniem. Wzniec˛e po˙zar w Eldwoldzie, a potem si˛e przekonam, czy je-
stem uwi˛eziona w kr˛egu ognia, czy bezpieczna na zewn ˛
atrz. . . Maelgo, ty tak˙ze musisz
by´c zm˛eczona po tak długiej drodze. Zaprowadz˛e ci˛e do swojego pokoju, gdzie mo˙zesz
co´s zje´s´c, umy´c si˛e i odpocz ˛
a´c.
— Nie b˛ed˛e spala w tym domu.
— Có˙z. . . Je´sli nie chcesz zosta´c tu ze mn ˛
a. to Rok ka˙ze komu´s odprowadzi´c ci˛e do
domu Herne’a albo Bora.
Maelga poklepała Sybel po r˛ece. Wstała troch˛e chwiejnie i strzepn˛eła ´zd´zbła traw
ze spódnicy.
— Nie. Odpoczn˛e troch˛e tutaj, ze zwierz˛etami. Usi ˛
ad˛e przy Czarnym Łab˛edziu. Ma
pi˛ekny staw. Nigdy nie lubiłam domów ludzi. Nie mo˙zna z nich łatwo wychodzi´c ani
wchodzi´c.
288
— To prawda — rzekła Sybel z u´smiechem.
Obj˛eła Maelg˛e i razem przeszły nad staw. Czarny Łab˛ed´z podpłyn ˛
ał im na spotkanie.
— Przynios˛e ci co´s do jedzenia i wino. Je˙zeli chcesz dzisiaj spa´c tutaj, zostan˛e
z tob ˛
a.
Maelga usiadła nad brzegiem.
— Och, moje ko´sci. Sło´nce latem jest łagodne dla starej kobiety. I ty wci ˛
a˙z jeste´s
dobra dla bezbronnych istot. To dla mnie pociecha.
— Wróc˛e niedługo — obiecała Sybel.
— Nie ma po´spiechu, moja biała. Zdrzemn˛e si˛e troch˛e.
Sybel ruszyła cicho do bramy i zamkn˛eła j ˛
a za sob ˛
a. Kiedy si˛e odwróciła, drgn˛eła
zaskoczona. Zobaczyła przy sobie Corena.
Powoli uniósł r˛ece i ´scisn ˛
ał j ˛
a za ramiona. Przesun ˛
ał wzrokiem po jej twarzy; oczy
miał zmru˙zone, oszołomione, jak gdyby czytał staro˙zytne słowa, których nie rozumie.
Wreszcie nabrał tchu.
— Co ty robisz, Sybel?! — krzykn ˛
ał.
Rozdział 11
Serce zastygło jej w piersi, krew uderzyła do głowy. Sybel poło˙zyła palec na war-
gach. Gardło miała suche jak piasek.
— B ˛
ad´z cicho, Corenie. Maelga zasn˛eła.
— Sybel!
— Przepu´s´c mnie. Nie chc˛e ci˛e okłamywa´c.
Powoli rozlu´znił palce; r˛ece opadły mu bezwładnie. Sło´nce roz´swietlało jego oczy,
a rumieniec barwił policzki.
— Poszedłem. . . — zacz ˛
ał wolno i wyra´znie.
290
— Pst!
— Zbyt długo ju˙z milczałem! Poszedłem do stajni i zobaczyłem tam Cenetha i Bo-
ra. Bor siodłał konia, ˙zeby jecha´c do domu. Usłyszałem twoje imi˛e z ich ust, potem
znowu. . . Ze ´smiechem opowiadali, jak to ´sci ˛
agn˛eła´s władc˛e Hiltu do zamku Roka. Po-
dobno był posłuszny niczym dziecko. ´Smiali si˛e, a ja. . . czułem, jakby mnie uderzyli.
´Smiali si˛e. . . ogarniały mnie mdło´sci. . . i wtedy mnie zobaczyli, a ich ´smiech zgasł jak
zdmuchni˛ety płomie´n ´swiecy.
— Corenie. . . — szepn˛eła.
— Dlaczego, Sybel? Dlaczego? Dlaczego jestem pierwszym człowiekiem, który po-
znał ciebie cał ˛
a, a ostatnim ze wszystkich, którzy poznali twe my´sli? Dlaczego Rok,
Ceneth i Bor wiedz ˛
a, a ja nie? Dlaczego mi nie powiedziała´s, co robisz? Dlaczego mnie
okłamała´s?
— Bo nie chciałam, ˙zeby´s tak na mnie patrzył, jak patrzysz teraz. . .
— Sybel, to ˙zaden powód!
291
— Przesta´n na mnie krzycze´c! — wybuchn˛eła nagle. Odetchn˛eła i na moment przy-
cisn˛eła do powiek chłodne palce. Wyczuwała jego blisko´s´c, pełen napi˛ecia bezruch,
w ciemno´sci słyszała gł˛eboki rytm jego oddechu.
— Dobrze — powiedział. — Nie b˛ed˛e krzyczał. Wyleczyła´s mnie kiedy´s, gdy mo-
głem umrze´c. Zrób to znowu, bo jest we mnie co´s poranionego i chorego. Zaczynam
si˛e zastanawia´c, Sybel, dlaczego postanowiła´s wyj´s´c za mnie, w dodatku tak nagle, po
tej nocnej ucieczce. I czemu ˙zywisz tak wielki gniew dla Drede’a, ˙ze chcesz poruszy´c
przeciw niemu Sirle? Sybel, my´sli tłuk ˛
a mi si˛e w głowie. . . Nie mog˛e ich uciszy´c. Nie
okłamuj mnie wi˛ecej.
Opu´sciła zm˛eczone dłonie.
— Drede zapłacił Mithranowi, ˙zeby mnie schwytał i zniszczył mój umysł.
— Drede? — wykrztusił Coren. — Drede?
Kiwn˛eła głow ˛
a.
— Drede chciał mnie po´slubi´c i wykorzystywa´c bez l˛eku. Rommalb zabił Mithrana;
zmia˙zd˙zył go. A ja zmia˙zd˙z˛e Drede’a jego własnym strachem; z pomoc ˛
a Sirle odbior˛e
mu władz˛e. Wykorzystałam nasze mał˙ze´nstwo, ˙zeby przerazi´c Drede’a. Od samego po-
292
cz ˛
atku zamierzałam u˙zyczy´c Sirle mojej mocy do walki z nim. Nie mówiłam ci o tym,
gdy˙z moja zemsta jest moj ˛
a spraw ˛
a, nie twoj ˛
a. Nie chciałam ci˛e rani´c wiadomo´sci ˛
a,
˙ze ci˛e wykorzystuj˛e. Teraz wiesz i jeste´s zraniony, a ja nie wierz˛e, ˙zebym tym razem
potrafiła twoje rany uleczy´c.
Lekko odchylił głow˛e, jakby usiłował pochwyci´c cichy d´zwi˛ek uniesiony wiatrem.
Kiedy wreszcie si˛e odezwał, jego głos stał si˛e głuchym szeptem.
— Ja te˙z tego nie wiem. . . My´sl˛e, ˙ze trzymam ci˛e w r˛ekach, Lodowa Pani. a ty
roztapiasz si˛e i wy´slizgujesz z palców. . . Jak mogła´s tak mnie zrani´c? Jak mogła´s?
Gor ˛
ace łzy zebrały si˛e jej pod powiekami, obraz Corena falował zamglony.
— Starałam si˛e, ˙zeby´s nie wiedział. . . ˙
Zeby oszcz˛edzi´c ci bólu. . .
— Naprawd˛e ci na tym zale˙zało? Czy mo˙ze uwa˙zasz mnie za kolejny eksponat
w swojej kolekcji dziwnych, cudownych bestii? Co´s, czego mo˙zesz u˙zy´c, kiedy jest
potrzebne, a potem odsun ˛
a´c, kiedy zajmujesz si˛e swoimi sprawami?
— Corenie. . .
— Mógłbym zabi´c za to Roka, Cenetha i Bora, ale cho´cbym zniósł z powierzchni
ziemi cały Eldwold, wci ˛
a˙z pozostałby we mnie ten ´slepy dure´n, który drwiłby ze mnie
293
do ko´nca moich dni. Kocham ci˛e. Tak bardzo ci˛e kocham. Rozerwałbym Drede’a goły-
mi r˛ekami, gdyby´s mi tylko powiedziała, ˙ze ci˛e skrzywdził. Dlaczego nie powiedziała´s?
Wywołałbym dla ciebie tak ˛
a wojn˛e, jakiej Eldwold jeszcze nie ogl ˛
adał.
— Corenie. . . Nie mogłam ci powiedzie´c. . . Nie mogłam wci ˛
aga´c ci˛e w swoj ˛
a nie-
nawi´s´c i w´sciekło´s´c. Nie chciałam, ˙zeby´s wiedział, jakie. . . jakie mog ˛
a by´c lodowate
i straszne. . .
— Ani jak mało ci jestem potrzebny?
— Jeste´s mi potrzebny. . .
— Bardziej ni˙z mnie potrzebujesz Roka i Cenetha. Sybel, nie rozumiem tej gry,
któr ˛
a toczysz. Czy s ˛
adzisz, ˙ze gdybym ci˛e poznał, zacz ˛
ałbym si˛e ba´c? Przestałbym ci˛e
kocha´c?
— Tak — szepn˛eła. — Tak jak w tej chwili.
Chwycił j ˛
a nagle ze ´smiechem, ´scisn ˛
ał i potrz ˛
asn ˛
ał mocno, a˙z do bólu.
— To nieprawda! Jak my´slisz, czym jest miło´s´c? Czym´s, co jak ptak odlatuje z ser-
ca od najl˙zejszego krzyku czy uderzenia? Mo˙zesz przede mn ˛
a ucieka´c wysoko w swoj ˛
a
ciemno´s´c, ale zawsze b˛edziesz mnie widziała pod sob ˛
a, cho´cby daleko, z twarz ˛
a zwró-
294
cona ku tobie. Moje serce nale˙zy do ciebie. Tamtej nocy oddałem ci je wraz z imieniem.
Jeste´s jego stra˙zniczk ˛
a. Mo˙zesz si˛e nim opiekowa´c albo pozwoli´c, by zastygło i umarło.
Nie rozumiem ci˛e. Jestem na ciebie zły. Jestem zraniony i bezradny, ale nic nie wypeł-
ni bólu tej pustki wewn ˛
atrz, mnie, gdzie twe imi˛e odbija´c si˛e b˛edzie echem, je´sli ci˛e
utrac˛e.
Pu´scił j ˛
a. Szeroko otwieraj ˛
ac oczy, patrzyła, jak odchodzi, a kosmyki włosów opa-
dały jej na twarz. Wyci ˛
agn˛eła r˛ek˛e.
— Dok ˛
ad idziesz?
— Znale´z´c Lwa Sirle.
Ruszyła za nim; biegła niemal, by dorówna´c jego szybkim, gniewnym krokom. Zna-
le´zli Roka przy stole w pustym holu; Ceneth siedział obok zgarbiony, z pucharem w r˛e-
ku. Rok obserwował Corena błyszcz ˛
acymi oczami barwy lodowatego bł˛ekitu w zaczer-
wienionej twarzy. Czekał bez drgnienia. Kiedy Coren uderzył pi˛e´sci ˛
a w stół, Ceneth
podskoczył.
— Wiem — oznajmił krótko Rok.
— Je´sli wiesz, to dlaczego? Dlaczego?
295
— Musisz sam wiedzie´c dlaczego. — Rok umilkł na chwil˛e. Głos rwał mu si˛e ze
zm˛eczenia. — Pewna kobieta przyszła do mnie i zaproponowała pieni ˛
adze i moc w za-
mian za zniszczenie człowieka, który zabił Norrela, człowieka, który na Terbrec powa-
lił Sirle na kolana. Nie my´slałem o niej; nie my´slałem o tobie. Po prostu przyj ˛
ałem to,
o czym dniem i noc ˛
a marzyłem od trzynastu lat. Uczyniłem to, co uczyniłem. I co teraz
zrobisz? Ty tak˙ze chciałe´s tej wojny.
— Nie w ten sposób!
— Wojna to wojna. Czego wła´sciwie chcesz, Corenie? ˙
Zeby Drede uszedł bez kary
za to, co zrobił twojej ˙zonie?
Zaci´sni˛eta pi˛e´s´c Corena zadr˙zała na blacie.
— Gdyby mi wtedy powiedziała, wyruszyłbym do Mondoru sam, bez broni, i zabił-
bym go gołymi r˛ekami. Ale ona zwróciła si˛e do ciebie. A ja zostałem sam, poza kr˛egiem
wtajemniczenia; po raz pierwszy zagl ˛
adam do jego wn˛etrza i nie wiem, jak okre´sli´c to,
co widz˛e. Gdzie miałe´s oczy, Roku z Sirle? Czy nie widziałe´s, ˙ze krok po kroku, chwi-
la za chwil ˛
a moja ˙zona niszczy sam ˛
a siebie kłamstwami, gorycz ˛
a i nienawi´sci ˛
a? A ty
przygl ˛
adałe´s si˛e temu oboj˛etnie i milczałe´s! Milczałe´s! Wykorzystywałe´s j ˛
a tak, jak ona
296
ciebie. Co pozostało teraz z was obojga? Wiem, jak ˛
a drog˛e bez ko´nca wybrała. Ty znasz
j ˛
a tak˙ze. A jednak nie kiwn ˛
ałe´s palcem, ˙zeby j ˛
a powstrzyma´c, nie zdradziłe´s nic, ˙zebym
ja mógł to zrobi´c.
Rok uniósł dło´n i zm˛eczonym gestem przetarł oczy. Zgarbiony nad kielichem Ce-
neth uniósł głow˛e.
— Co zamierzasz teraz zrobi´c, Corenie? Mógłby´s zabi´c nas wszystkich, z wyj ˛
at-
kiem Herne’a i Eortha; oni o niczym nie wiedzieli. Albo mógłby´s nie stan ˛
a´c do bitwy.
Mógłby´s te˙z zapomnie´c, ˙ze twoja duma została zraniona, pogodzi´c si˛e z tym, co nie-
uniknione. . .
— To nieuniknione? — Coren wyprostował si˛e i odwrócił tak nagle, ˙ze Sybel drgn˛e-
ła wystraszona. Spojrzał na ni ˛
a oczami obcego. — Naprawd˛e?
Przygarbiła si˛e.
— Kocham ci˛e, Corenie. Ale nie mog˛e ju˙z tego powstrzyma´c.
Chwycił j ˛
a za ramiona.
297
— Sybel — wyszeptał. — Kiedy´s zrezygnowałem dla ciebie z czego´s podobnego. . .
Zrezygnowałem z marzenia o zem´scie, z koszmaru cierpienia, który był niczym długa
choroba, A teraz ciebie prosz˛e. Zrezygnuj. Je´sli nie dla mnie, to dla Tama.
Spojrzała mu w oczy.
— Prosz˛e. . . — szepn˛eła.
Powoli opu´scił r˛ece.
— A wi˛ec chcesz tego a˙z tak bardzo. . . Rozumiem. Poznała´s to, przed czym chcia-
ła´s uchroni´c Tama: smak władzy. No có˙z, dam ci twoj ˛
a wojn˛e. Ale nie wiem, co ci
pozostanie, kiedy wojna dobiegnie ko´nca.
Odwrócił si˛e i wyszedł. Sybel spogl ˛
adała za nim bez słowa. Kiedy ju˙z znikn ˛
ał, po-
deszła do stołu i osun˛eła si˛e na ław˛e. Dwaj m˛e˙zczy´zni obserwowali j ˛
a w milczeniu,
czekaj ˛
ac, a˙z si˛e rozpłacze. Jednak nie doczekali si˛e łez. Siedziała bez ruchu. Ceneth
nalał wina i przysun ˛
ał jej puchar. Dotkn˛eła go, ale nie piła. Oczy miała puste.
Dopiero po chwili wypiła niewielki łyk i jej twarz odzyskała ´slad koloru. Ceneth
przeczesał palcami włosy.
298
— Przepraszam. Tak mi przykro. . . ˙
Zeby papla´c o wszystkim w stajni, jak para
dzieciaków. . . Widywałem ju˙z ci˛e˙zko rannych z takimi twarzami, ale nigdy jeszcze
człowieka, który jest zdrowy i potrafi sam usta´c na nogach. A przecie˙z ka˙zda kobieta
spiskuje troch˛e za plecami m˛e˙za. . .
— Czyli jestem jak ka˙zda kobieta. To pocieszaj ˛
ace, ale Coren jest inny ni˙z wszy-
scy m˛e˙zczy´zni. — Przycisn˛eła do powiek zimne palce. — Nie chc˛e o tym rozmawia´c.
Prosz˛e. Sko´nczmy t˛e spraw˛e jak najszybciej. Kiedy Derth z Nicconu b˛edzie gotów ze
swymi łodziami?
— Mo˙ze za tydzie´n. Potrzebuje czasu, ˙zeby zebra´c ludzi.
Nabrała tchu.
— Dobrze. W takim razie b˛ed˛e musiała nauczy´c si˛e patrzy´c Corenowi w oczy. Po-
winnam chyba dzi˛ekowa´c losowi, ˙ze nie musz˛e patrzy´c w oczy Tama.
Rok uj ˛
ał j ˛
a za r˛ek˛e.
— Teraz, kiedy mamy Hilta i Niecona, mo˙zemy sko´nczy´c bez ciebie.
— Nie. — U´smiechn˛eła si˛e lekko, ale jej oczy pozostały czarne, pos˛epne. — Nie.
Wci ˛
a˙z jeszcze musz˛e schwyta´c króla. B˛edziemy cierpieli wspólnie, Drede i ja. A po-
299
tem. . . sama nie wiem. — Opu´sciła głow˛e, podparła r˛ek ˛
a czoło. — Nie wiem — po-
wtórzyła szeptem.
— On ci przebaczy, Sybel. Zrozumie, jak strasznie ci˛e skrzywdzili, i wybaczy.
— Jedyne, co ma do wybaczania — wtr ˛
acił Ceneth — to ˙ze nie pozwoliła mu sa-
memu rozgniewa´c si˛e na Drede’a, samemu pom´sci´c ˙zony.
Niecierpliwie machn˛eła r˛ek ˛
a.
— Nie wyszłabym za niego, gdyby był wybuchowy i szybki do miecza.
— Ale, Sybel, je´sli ci˛e kocha, to chciałby wiedzie´c o takich sprawach. Zraniła´s jego
dum˛e.
— I to bardzo. Uwa˙za, ˙ze go nie kocham. Mo˙ze mie´c racj˛e. Sama nie wiem. Nie
mam ju˙z poj˛ecia, czym jest miło´s´c. Jestem bezlitosna dla dwóch osób, które kocham
najbardziej, Tama i Corena, a jednak nie potrafi˛e ze wzgl˛edu na nich przerwa´c tego
wszystkiego. Musz˛e brn ˛
a´c dalej, oci˛e˙zała i zm˛eczona, a˙z sprawa dojdzie do nieodwra-
calnego ko´nca.
— Coren bardzo ci˛e kocha — zapewnił łagodnie Rok. — Potem b˛edziecie mogli
przez długie lata uczy´c si˛e ˙zy´c ze sob ˛
a nawzajem.
300
— Albo bez siebie. — Poruszyła si˛e niespokojnie. — Przyszłam po troch˛e jedzenia
dla Maelgi. Nie chce wej´s´c do domu, odpoczywa w ogrodach.
Podniosła si˛e. Przez chwil˛e stała w miejscu, blada, oparta o stół, jakby nie mogła
si˛e ruszy´c. Rok dotkn ˛
ał jej dłoni. Spojrzała na niego z góry, jakby całkiem o nim zapo-
mniała.
— Nie jeste´s bezlitosna — powiedział cicho. — I my´sl˛e, ˙ze go kochasz. Inaczej nie
martwiłaby´s si˛e tak bardzo. Cierpliwo´sci. . . Wkrótce wszystko si˛e sko´nczy.
— Wkrótce to takie długie słowo — szepn˛eła.
Zeszła do kuchni, wzi˛eła ´swie˙zy chleb, sery, owoce, mi˛eso i wino, zaniosła wszystko
do ogrodu. Przystan˛eła u otwartej bramy i spojrzała mi˛edzy drzewa, ale zobaczyła jedy-
nie wielkie koty rozgrywaj ˛
ace bezgło´sn ˛
a płynn ˛
a gonitw˛e. Odyniec Cyrin spał w sło´ncu.
Pochwyciła my´sli Czarnego Łab˛edzia,
Gdzie jest Maelga ?
Czarownica obudziła si˛e i odeszła. Powiedziała, ˙ze ´swiat jest dla niej za du˙zy.
Sybel niespokojnie zmarszczyła brwi. Podeszła i obudziła Cyrina.
Czy Maelga mówiła, czemu odchodzi?
301
Nie. Ale kiedy władca Dornu wszedł do mrocznego domostwa Mistrza Zagadek. . .
— Wiem, wiem — przerwała mu. I doko´nczyła ze znu˙zeniem: — Nie przyj ˛
ał ani
po˙zywienia, ani wina, nie przespał te˙z nocy. . . Cyrinie, jedzenie Roka jest całkiem nie-
szkodliwe.
Przygl ˛
adała si˛e jedzeniu, a˙z wydało jej si˛e czym´s obcym, czym´s z innego ´swiata.
A potem z rozmachem cisn˛eła tac˛e mi˛edzy drzewa. Winogrona, mi˛eso i chleb spadły
przez li´scie niczym deszcz, a ci˛e˙zka srebrna taca, obracaj ˛
ac si˛e powoli, zakre´sliła łuk
w powietrzu i z brz˛ekiem upadła bokiem na ziemi˛e tu˙z obok kotów. Na moment prze-
rwały zabaw˛e, spojrzały na ni ˛
a zaskoczone. Odpowiedziała im niemal równie zdumio-
nym spojrzeniem. A potem odwróciła si˛e na pi˛ecie i odbiegła.
*
*
*
Zmierzch zapadał z wolna ponad lasami Sirle. Sybel siedziała przy oknie, haftu-
j ˛
ac bitewne znaki na płaszczu m˛e˙za. Wreszcie dostrzegła Corena. Jechał przez pola —
ciemna sylwetka pod niebieskoczarnym niebem; usłyszała w nieruchomym powietrzu
ciche wołanie u bramy i stuk opuszczanego mostu, a potem kroki w korytarzu. Jej dłonie
302
znieruchomiały i opadły na kolana; zwróciła wzrok ku drzwiom. Gdy Coren j ˛
a zoba-
czył, na chwile zatrzymał si˛e w progu. Potem wszedł i zamkn ˛
ał drzwi.
— Czemu nie jeste´s na kolacji?
— Nie mogłam je´s´c. — Przygl ˛
adała si˛e, jak nalewa sobie wina. — Dok ˛
ad je´zdziłe´s?
— Do Lasu Mirkon. Siedziałem tam i podrzucałem w r˛eku kamie´n, ale niczego si˛e
od niego nie nauczyłem. Wina?
— Prosz˛e.
Podał jej kielich i usiadł obok, pod oknem. Twarz miał spokojn ˛
a, blad ˛
a w ´swietle
´swiec. Odsun ˛
ał kielich i dotkn ˛
ał fałdy płaszcza.
— Wci ˛
a˙z s ˛
a sprawy, których nie jestem pewien w tej waszej wojnie. To ty musiała´s
przywoła´c tutaj władc˛e Nicconu. Inaczej by nie przybył.
— Tak. — Co´s ´scisn˛eło j ˛
a w gardle. Przełkn˛eła. — I. . . I jest co´s jeszcze. Je´sli
chcesz zna´c prawd˛e, musz˛e ci to powiedzie´c.
Spojrzał na ni ˛
a z obaw ˛
a, ale odpowiedział tylko:
— Mów.
303
— Zobaczyłe´s. . . Tego dnia, kiedy przybył Derth, mogłe´s si˛e domy´sli´c, co robimy.
Wypytywałe´s Roka, kiedy skłamał, ˙ze Eorth chce dosi ˛
a´s´c Gylda. Gdy spojrzałe´s na
mnie, dostrzegłam w twoich oczach zw ˛
atpienie.
— Nie pami˛etam.
— Nie pami˛etasz, bo. . . bo kazałam ci zapomnie´c.
— Co?
— Weszłam do twojego umysłu. Znalazłam te wspomnienia i odebrałam ci je, a teraz
jest tak, jakby to si˛e nigdy nie stało.
Coren siedział nieruchomo; prawie nie oddychał.
— Mówi˛e ci to, ˙zeby´s. . . ˙zeby´s wiedział, ˙ze co´s takiego zdarzyło si˛e raz i nie zdarzy
si˛e ju˙z nigdy wi˛ecej.
— Rozumiem — szepn ˛
ał. Podniósł wino; kielich dr˙zał lekko w jego dłoni. Odstawił
go mi˛edzy nich, na kamie´n. — Nie sadziłem, ˙ze zrobisz mi co´s takiego. Nie s ˛
adziłem,
˙ze b˛edziesz chciała.
— Dlatego. . . dlatego przybiegłam do ciebie z płaczem. Bo zrobiłam to, co Drede
i Mithran chcieli zrobi´c mnie. Wtedy przestraszyłam si˛e samej siebie. Ale kiedy wzi ˛
ałe´s
304
mnie w ramiona i przytuliłe´s poczułam. . . Pomy´slałam, ˙ze skoro mnie kochasz, nie
mog˛e by´c a˙z tak zła. A teraz nie mam nikogo, kto by mi powiedział, ˙zebym si˛e nie bała.
Co widzisz, kiedy teraz na mnie patrzysz?
— Co´s obcego w twych ciemnych oczach. — Pogładził j ˛
a po twarzy. — Gdzie jest
ta kobieta — zapytał z t˛esknot ˛
a, która budziła ból — która tak spokojnie le˙zała w moich
ramionach pewnej nocy na górze Eld?
— Tak mi przykro — szepn˛eła. — Tak mi przykro, ˙ze za ciebie wyszłam.
Zacisn ˛
ał palce i opu´scił r˛ek˛e.
— Obawiałem si˛e, ˙ze to powiesz. — Zamkn ˛
ał oczy. — I co mam teraz zrobi´c? Nie
mog˛e przesta´c ci˛e kocha´c.
— Nie chc˛e tego, Corenie. Ale zrani˛e ci˛e, tak jak zrani˛e Tama. I my´sl˛e, ˙ze kiedy
wszystko si˛e sko´nczy, ˙zaden z was mi nie wybaczy.
— Tam. . . Co dla niego przewidziała´s w swoich planach? Co si˛e stanie z tym dziec-
kiem, które kochało rude lisy?
— Uczynimy go królem, posłusznym władcom Sirle. A pewnego dnia on tak˙ze spoj-
rzy na mnie i zobaczy kogo´s obcego.
305
— A Drede? Sybel, co zaplanowała´s dla niego?
— Pó´zniej zajm˛e si˛e tym, co z niego zostanie. Nie obchodzi mnie jego ´smier´c, tylko
jego ˙zycie, a w tej chwili boi si˛e mnie tak bardzo, ˙ze jest niemal obł ˛
akany. . .
Urwała. Coren wstał; oczy miał szeroko otwarte, pełne niedowierzania.
— Sybel, jak mo˙zesz. . . jak mo˙zesz tak zimno doprowadza´c do obł˛edu jego i mnie?
— Nie jestem zimna! Ty te˙z nienawidziłe´s; sam mi powiedziałe´s. Jak ˛
a miałe´s wtedy
krew, Corenie? Gor ˛
ac ˛
a i g˛est ˛
a. Jak nienawidziłe´s? Czy piel˛egnowałe´s my´sl o zem´scie,
od male´nkiego, bladego nasionka ukrytego w mrocznych zakamarkach serca, czy pa-
trzyłe´s, jak ro´snie i rozkwita, rodzi czarne owoce, które dojrzewaj ˛
a, a˙z s ˛
a gotowe do
zerwania? Nie; zemsta stała si˛e we mnie wielka, spl ˛
atan ˛
a mas ˛
a ciemnych li´sci i moc-
nych p˛edów, które potrafi ˛
a zdusi´c i przy´cmi´c wszystko, co w sercu dobre. Ta masa ˙zywi
si˛e cał ˛
a nienawi´sci ˛
a, jak ˛
a serce mo˙ze zmie´sci´c. To wła´snie jest we mnie, Corenie. Cała
twoja cudowna rado´s´c i miło´s´c nie wypleni tej ro´sliny Planowałam zemst˛e od tamtej
nocy, kiedy wyszłam do ciebie z domu Maelgi w rozdartej sukni, ˙zeby zobaczył mnie
i zapragn ˛
ał, jak zapragn ˛
ał Mithran. . .
306
Usłyszała syk wci ˛
aganego przez z˛eby powietrza, A potem Coren uderzył j ˛
a mocno,
otwart ˛
a dłoni ˛
a. Umilkła ze zdumienia.
— Nie byłem dla ciebie nikim wi˛ecej! Nikim wa˙zniejszym ni˙z Mithran!
Uniosła dło´n do twarzy.
— Nikt mnie jeszcze nigdy nie uderzył.
Corenowi z krtani wyrwał si˛e nieartykułowany j˛ek.
— Nawet si˛e tym nie przej˛eła´s. O, Biała Pani, co ja teraz zrobi˛e?
Odwrócił si˛e od niej, jak ´slepy. Sybel spu´sciła głow˛e na kolana, ukryła twarz w fał-
dach płaszcza, ale nawet w ciemno´sci zamkni˛etych oczu widziała jego cierpienie.
*
*
*
Sko´nczyła haftowa´c płaszcz — ciemnoniebieski, ze ´snie˙znobiałym sokołem wład-
ców Sirle. Tego samego dnia z Nicconu dotarła wie´s´c, ˙ze łodzie s ˛
a gotowe i posłano je
z pr ˛
adem dopływu Slinoon, wypływaj ˛
acego z Jeziora Zaginionego Króla na północnej
granicy Nicconu. Rok wezwał braci, a Sybel usiadła wraz z nimi, obok Corena. Słuchała
w milczeniu.
307
— Spotkamy si˛e z Derthem z Nicconu za dwa dni, w miejscu, gdzie Rzeka Granicz-
na wpada do Slinoon — oznajmił Rok. — Horst z Hiltu b˛edzie czekał pod Mondorem.
Nadjedzie od wschodu. Musi si˛e przebi´c przez siły tych ludzi na swoich ziemiach, któ-
rzy wci ˛
a˙z walcz ˛
a za Drede’a, wi˛ec Eorth i Bor poprowadz ˛
a połow˛e naszych wojsk na
ich tyły. Zostan ˛
a zgnieceni, wzi˛eci z dwóch stron. My zajmiemy Drede’a w Mondorze;
jego armia pilnuje Slinoon nieco powy˙zej miasta. Zepchniemy go do Mondoru. Ce-
neth, ty i Herne poprowadzicie ludzi w dół rzeki, do miasta, by zaj ˛
a´c bastion Drede’a,
i do. . . — Przerwał, widz ˛
ac, ˙ze Coren chce mówi´c.
— Pozwól mi zaj ˛
a´c miejsce Herne’a.
— Chc˛e ci˛e mie´c przy sobie.
— A ja chc˛e jecha´c zamiast Herne’a — odparł Coren. — Herne jest wielkim wo-
jownikiem, ale nie my´sli. Ja my´sl˛e. ˙
Zeby wkroczy´c ˙zywym do samego serca miasta
Drede’a, trzeba my´sle´c.
Rok westchn ˛
ał.
— To dar — wyja´snił szczerze. — Dla Sybel. Pojedziesz ze mn ˛
a.
308
— Pojad˛e z Cenethem albo wcale. My´sl˛e o Tamlornie. Co powstrzyma jakiego´s
wspaniałego rycerza, rozgrzanego przelan ˛
a krwi ˛
a, przed odebraniem ˙zycia bezbronne-
mu chłopcu, którego jedyne przewinienie polega na tym, ˙ze jest synem Drede’a?
— B˛edzie z nim Ter — wtr ˛
aciła Sybel.
Odwrócił si˛e do niej i zobaczyła — jak widziała od kilku dni — wyra´zn ˛
a lini˛e ko´sci
pod skór ˛
a twarzy i ciemne kr˛egi pod oczami.
— Chcesz, ˙zebym był z Rokiem?
Pokr˛eciła głow ˛
a; mocno splotła r˛ece na stole.
— Zrobisz, co musisz. Ale czy naprawd˛e chcesz ratowa´c Tama? Czy mo˙ze zamie-
rzasz rzuci´c wyzwanie ´smierci i zada´c jej zagadk˛e?
Spostrzegła, ˙ze zacisn ˛
ał szcz˛eki.
— Masz chyba trzecie oko, Sybel. Ale duma nie pozwala mi zosta´c z Rokiem na
tyłach. Je´sli spotkam Drede’a i podam ci jego głow˛e na klindze miecza, czy to ci˛e za-
dowoli?
— Nie — odparła dr˙z ˛
acym głosem.
— Wi˛ec jakiego daru oczekujesz?
309
— Daj spokój, Corenie — mrukn ˛
ał Ceneth. — Mo˙zesz nienawidzi´c nas wszystkich,
ale czeka nas bitwa. Czy zechcesz walczy´c wraz z nami, czy przeciw nam, czy nie
walczy´c wcale, wybierz raz i trzymaj si˛e tego.
— Och. b˛ed˛e walczył wraz z wami — zapewnił Coren. — Ale nie zostan˛e bez-
pieczny z Rokiem, gdy ty i Herne b˛edziecie ostrzy´c miecze na kamieniach kominka
Drede’a. — Zwrócił si˛e do Roka. — Jest tam pewien chłopiec, którego znam, który nie-
gdy´s biegał boso po zboczach Eldu. Ten chłopiec straci na wojnie ojca, b˛edzie widział,
jak gwardia ojca ginie na jego oczach. Pozostanie przy nim tylko sokół, od którego si˛e
nie dowie, ˙ze prze˙zyje i zostanie królem Eldwoldu. Temu chłopcu zawdzi˛eczam ˙zycie.
Pozwólcie mi oszcz˛edzi´c mu grozy. Przynajmniej tyle chc˛e dla niego zrobi´c.
Rok zerkn ˛
ał na Sybel, ale ona skrywała oczy, a zło˙zone dłonie podniosła do ust.
— Ty i Ceneth poprowadzicie wybranych ludzi do miasta — ust ˛
apił w ko´ncu. —
Ter powie Sybel, gdzie jest Tam, a Sybel powie Corenowi.
— Nie — zaprotestowała Sybel. Opu´sciła r˛ece. — Nie wejd˛e w umysł Corena. Kie-
dy Ter wyfrunie do ciebie, b˛edziesz wiedział, ˙ze Tam jest blisko. Ale gdyby chłopiec
znalazł si˛e w niebezpiecze´nstwie, Czarny Łab˛ed´z zabierze go na gór˛e Eld.
310
— A je´sli Drede go ukryje? — zapytał Ceneth. — Sk ˛
ad mamy wiedzie´c, gdzie
go szuka´c? Mogłaby´s przekaza´c wiadomo´s´c Corenowi. . . Wprowadzi´c wiedz˛e do jego
umysłu. . .
— Nie.
Ceneth westchn ˛
ał.
— Wi˛ec powiedz mnie, a ja powtórz˛e Corenowi. Tak wiele ostatnio wpływała´s na
umysły, ˙ze. . .
— Ceneth, b ˛
ad´z cicho — rzucił spokojnie Rok.
— Ale my´sl˛e. . .
— Doprawdy? — mrukn ˛
ał Coren. To słowo a˙z trzasn˛eło w powietrzu niczym p˛eka-
j ˛
acy lód.
Ceneth zaczerwienił si˛e pod wzrokiem brata.
— Ju˙z nic nie mówi˛e — wymamrotał. — Zastanawiam si˛e tylko, przeciw komu
wła´sciwie walczysz w tej wojnie.
Pot˛e˙zna pi˛e´s´c Eortha opadła na blat stołu.
311
— B ˛
ad´z cicho, Ceneth — poprosił. — Zd ˛
a˙zyłem ju˙z zapomnie´c połow˛e z tego, co
mówił Rok. Je´sli chcemy w ogóle przej´s´c z t ˛
a wojn ˛
a od stołu na pole bitwy, wszyscy
musicie przesta´c si˛e kłóci´c.
— To najm ˛
adrzejsze słowa, jakie od ciebie słyszałem — mrukn ˛
ał Bor.
Sybel przycisn˛eła palce do oczu.
— Gdyby Tamowi groziło wielkie niebezpiecze´nstwo, zadbam o to, ˙zeby´scie si˛e
dowiedzieli. Przed jednym wszak˙ze musz˛e was ostrzec: je´sli na polu bitwy zewrzecie
si˛e blisko z lud´zmi Drede’a, mo˙zecie zobaczy´c niezwykłe, cudowne bestie. Nie id´zcie
za nimi. Owszem, widywali´scie je tutaj, lecz gdy działa ich magia, staj ˛
a si˛e dziwnie
pi˛ekne. Kazałam im trzyma´c si˛e od was z daleka, ale uprzed´zcie ludzi. Inaczej mog ˛
a
ockn ˛
a´c si˛e nagle w jakim´s dalekim lesie.
Na szczupłej, niespokojnej twarzy Herne’a rozlał si˛e szeroki u´smiech.
— Czeka nas wojna, nad któr ˛
a przez wieki harfiarze b˛ed ˛
a sobie łama´c palce.
— Tak — zgodził si˛e Eorth. — Ale najpierw chc˛e, ˙zeby mi kto´s jeszcze raz wytłu-
maczył, o czym była mowa, zanim doszli´smy do zwierz ˛
at.
Rok nalał sobie wina i cierpliwie zacz ˛
ał tłumaczy´c.
312
Kopuła zmroku zamkn˛eła si˛e nad setk ˛
a ognisk otaczaj ˛
acych zamek Sirle. Sybel po-
zostawiła dalsze plany wojskowym pod komend ˛
a Roka i teraz ze swego okna obser-
wowała migotanie ogni. Coren wrócił dopiero ciemn ˛
a noc ˛
a. Oparła czoło o chłodne
kamienie i nasłuchiwała, jak m ˛
a˙z si˛e rozbiera. Słyszała szelest materiału o materiał, po-
tem cichy szept jego oddechu, gdy zdmuchiwał ´swiec˛e. Zdj˛eła sukni˛e i w´slizgn˛eła si˛e
do ło˙za obok niego. Nie mogła zasn ˛
a´c, a nierówny oddech Corena zdradzał, ˙ze on te˙z
nie ´spi. Zaszele´scił nocny wiatr i musn ˛
ał chłodem jej policzek.
Wreszcie oddech Corena pogł˛ebił si˛e i wyrównał; ona wci ˛
a˙z le˙zała przytomna
i w słabym blasku ksi˛e˙zyca obserwowała, jak linia jego ramion i piersi wznosi si˛e
i opada w jednostajnym rytmie. Potem odwróciła si˛e, zasłoniła dłoni ˛
a oczy i pomy´slała
o Dredzie, bezsenny m w swoich murach, wpatrzonym w rozlane na ´scianach ´swiatło
pochodni. Coren poruszył si˛e, rozpraszaj ˛
ac j ˛
a na chwil˛e. Uspokoił si˛e, po czym zno-
wu przewrócił i krzykn ˛
ał przez sen. I wtedy, w ciszy nocy, wyczuła cie´n nad swoimi
my´slami — jakby była potajemnie obserwowana. Odwróciła si˛e gwałtownie.
Nad ni ˛
a stał Blammor. Nie zd ˛
a˙zyła krzykn ˛
a´c, nim kryształowe oczy spojrzały prosto
na ni ˛
a, dalekie jak gwiazdy; potem ogarn˛eła j ˛
a ciemno´s´c, a dookoła rozlegało si˛e tylko
313
mocne, pot˛e˙zne bicie jej własnego serca. Wizje przebiegły przez umysł: mag z pogru-
chotanymi ko´s´cmi, le˙z ˛
acy na bogatych skórach; ´smiertelne maski ludzi ze wszystkich
wieków, którzy po raz ostatni spotkali samo j ˛
adro swych koszmarów, w pokojach bez
okien, pomi˛edzy kamiennymi murami bez przej´s´c. Wilgotne powietrze wznosiło si˛e
wraz z ciemno´sci ˛
a, nios ˛
ac mdl ˛
acy zapach zakrzepłej krwi, zardzewiałego ˙zelaza; sma-
kowała suchy, drobny pył, skruszone li´scie umieraj ˛
acych drzew; słyszała słabe wołania,
niby zimny wiatr znad dawnego pola bitwy, krzyki grozy i rozpaczy. A potem my´sli ode-
rwały si˛e, wzleciały w jak ˛
a´s płaszczyzn˛e przera˙zenia, jakiego dot ˛
ad nie znała. Walczyła
na ´slepo, ale zapadała si˛e coraz gł˛ebiej.
Tu˙z pod przera˙zeniem zafalowała wizja biała jak oko Blammora. Cho´c Sybel krzy-
czała bezradna, pozbawiona głosu wobec gromadz ˛
acej si˛e ciemno´sci, jej my´sl, wy´cwi-
czona i wyostrzona w obserwacji, oddzieliła si˛e i badała mglisty obraz. Dryfował na
dnie jej umysłu; szukała go tak, jakby rzucała wołanie w najdalsze zak ˛
atki Eldwoldu.
I wreszcie, przed oczami duszy, obraz wyostrzył si˛e i zobaczyła białego jak ksi˛e˙zyc
ptaka ze skr˛econymi długimi skrzydłami, z pi˛ekna szyj ˛
a złaman ˛
a.
— Nie — szepn˛eła.
314
I ockn˛eła si˛e na posadzce, z twarz ˛
a przyci´sni˛et ˛
a do kamieni. Oddychała nierówno,
chrapliwie.
Podniosła głow˛e; wysychaj ˛
ace łzy chłodziły jej policzki. A potem wyczuła w ciem-
no´sci Stwora pochylonego nad ni ˛
a, obserwuj ˛
acego, czekaj ˛
acego. Wstała dr˙z ˛
aca i słaba.
Ruszyła do Corena, ale on le˙zał jak obcy, jakby był niedost˛epnym snem. Przez chwil˛e
przygl ˛
adała mu si˛e nieruchomo, a˙z min˛eło dr˙zenie.
Potem ubrała si˛e bezszelestnie.
Przebiegła przez kr˛ete kamienne korytarze, przemkn˛eła jak cie´n przez strze˙zony
hol, za wewn˛etrzny mur, gdzie powolne kroki stra˙zy stukały tam i z powrotem nad jej
głow ˛
a. Otworzyła na o´scie˙z bram˛e ogrodów. Dobiegły do niej szepty rozbudzonych
zwierz ˛
at, zbli˙zaj ˛
acych si˛e w´sród nocy. Jako pierwsz ˛
a zobaczyła wielk ˛
a sylwetk˛e Gulesa
i przytuliła si˛e do jego grzywy.
Co si˛e stało. Biała Pani?
Wracam na gór˛e Eld. Jeste´scie wolne.
Wolne?
Czarna kocica Moriah otarła si˛e o jej nogi. Sybel zajrzała w gł ˛
ab zielonych oczu.
315
Jutro musicie zrobi´c to, co musicie. O nic was nie prosz˛e. O nic. Jeste´scie wolne.
Ale co z tob ˛
a, Sybel? Co z Drede’em?
Nie mog˛e. . . Za jego ´smier´c jest cena, której nie potrafi˛e zapłaci´c.
Sybel,
odezwał si˛e łab˛ed´z głosem słodkim jak d´zwi˛ek fletu. Wolny, by raz jeszcze
w zlecie´c w jesienne niebo? Wolny, by smakowa´c wiatr na ko´ncach skrzydeł?
Tak.
A co z Tamem?
O nic nie chc˛e was prosi´c. O nic. Musicie zrobi´c to, co musicie.
Dotkn˛eła umysłu Gylda i odkryła, ˙ze nie ´spi. Obracały si˛e w nim powolne my´sli
o jaskini z wilgotnymi ´scianami, ukrytej gł˛eboko we wn˛etrzu milcz ˛
acej góry z w ˛
askim
strumyczkiem s ˛
acz ˛
acym si˛e po złotych monetach i białych odłamkach ko´sci.
Jeste´s wolny.
A Drede? Czy mam najpierw go dla ciebie zabi´c?
Nie chc˛e wi˛ecej słysze´c tego imienia! Nie obchodzi mnie, czy ˙zyje, czy zgin ˛
ał, czy
zwyci˛e˙zy, czy przegra w tej wojnie. . . Nie interesuje mnie ju˙z! Jeste´s wolny.
Wolny. . .
316
Ró˙zne głosy muskały jej umysł niby odgłosy instrumentów.
Wolny od zimy. . . Wolny, by biec, złoty niczym sło´nce pod okiem sło´nca pustyni!
Wolny, by pofrun ˛
a´c na kra´nce ´swiata na granicy zmierzchu!
Wolna, by by´c głaskana grubymi palcami królów na Południowych Pustyniach, by
słucha´c szeptów czarownic o ksi˛e˙zycowych oczach!
Wolny, by ´sni´c w´sród ciszy o jedynym skarbie, wi˛ekszym ni˙z wszystkie.
Wolny,
rzekł srebrzysty odyniec. Odpowiedz mi na zagadk˛e, Sybel. Co tobie dało
wolno´s´c?
Popatrzyła w jego czerwone ´slepia.
Wiesz. Ty wiesz. Moje oczy skierowały si˛e do wn˛etrza i spojrzałam. Nie jestem wolna.
Jestem mała i wystraszona, a ciemno´s´c nast˛epuje mi na pi˛ety, ´sciga mnie, obserwuje. . .
Sybel,
odezwał si˛e łab˛ed´z. Zanios˛e ci˛e na gór˛e Eld. A potem odlec˛e do jezior poza
północnym Eldwoldem, które le˙z ˛
a niczym rozsypane klejnoty ´spi ˛
acych królowych.
Ja ci˛e zabior˛e,
rzekł Gyld. A potem pod ˛
a˙z˛e znowu w gł ˛
ab mojej słodkiej jaskini.
We´z mnie zatem,
odparła i poczuła jego ci˛e˙zkie kroki w grocie. Pochyliła si˛e, chwy-
ciła lwa Gulesa za grzyw˛e, zajrzała mu w oczy.
317
— Gules — szepn˛eła i poczuła, ˙ze jego umysł odpływa, pozostawiaj ˛
ac tylko wspo-
mnienia jak przedmioty ocienione w mrocznym pokoju. Wypu´sciła go, a lew odbiegł
przez pola Sirle, wielki i cichy.
— Moriah — szepn˛eła.
Czarna jak cie´n kocica przemkn˛eła do cienia; jej zielone oczy mrugn˛eły do ksi˛e˙zyca.
— Czarny Łab˛edziu.
Ptak wzniósł si˛e w powietrze i zatoczył kr ˛
ag. Szerokie skrzydła na ile ksi˛e˙zyca wy-
kre´sliły lini˛e zapieraj ˛
acego dech pi˛ekna.
— Cyrin.
Odyniec o marmurowych kłach stan ˛
ał przed Sybel.
— Sam Mistrz Zagadek zgubił kiedy´s klucz do własnych zagadek — rzekł gł˛e-
bokim, czystym jak muzyka głosem. — I znalazł go znowu na dnie własnego serca.
˙
Zegnaj, Sybel. Władca Dornu trzy razy obiegł ´slepe mury domu czarownicy Enyth, po
czym wszedł w ´scian˛e, a ta rozwiała si˛e jak dym.
— ˙
Zegnaj — szepn˛eła.
Wybiegł przez otwart ˛
a bram˛e i dalej, przez pola u´spionych ludzi.
318
Sybel wyprostowała si˛e i zawołała Tera na jego stanowisku przy ´spi ˛
acym Tamie,
w kamiennych murach Mondoru.
Ter, jeste´s wolny.
Nie.
Jeste´s wolny i mo˙zesz zrobi´c, co zechcesz, opu´sci´c Tama albo zosta´c z nim jako
królewski sokół. Ale o jedno ci˛e prosz˛e. Jedno tylko zrób dla mnie. Nie tykaj Drede’a.
On jest mój, a ja postanowiłam o nim zapomnie´c.
Ale dlaczego, córko Ogama? Gdzie twój tryumf?
Rozpłyn ˛
ał si˛e w´sród nocy. Przebudziłam si˛e samotna i przera˙zona.
Przera˙zona?
Tak, nieustraszony. Jeste´s wolny.
Wyszeptała jego imi˛e, a ono zapadło si˛e bez odpowiedzi w ciszy nocy. Wstała wi˛ec
i dosiadła zielonoskrzydłego smoka. Razem wzlecieli w rozgwie˙zd˙zone niebo, wysoko
ponad ogniskami wojsk Sirle i Mondoru. Lecieli do wysokiej góry i białej sali ciszy,
gdzie na zawsze ju˙z uwolniła od siebie smoka. Weszła do zimnego, pustego domu Myka
i zamkn˛eła drzwi.
Rozdział 12
Siedem dni pó´zniej król Eldwoldu wjechał ze swymi gwardzistami na kr˛et ˛
a ´scie˙zk˛e
wiod ˛
ac ˛
a na gór˛e Eld. Min ˛
ał male´nki domek Maelgi z goł˛ebiami na podwórzu i czarnym
krukiem siedz ˛
acym na starych jelenich rogach nad drzwiami. Zatrzymał si˛e przed bra-
m ˛
a białego domu czarownika i przez krat˛e zobaczył pogr ˛
a˙zony w bezruchu, zaro´sni˛ety
ogród i warstw˛e sosnowych igieł na kamiennej ´scie˙zce pomi˛edzy bram ˛
a a zamkni˛etymi
drzwiami. Tchnienie wiatru zdmuchn˛eło mu na twarz kosmyk jasnych włosów. Odgar-
n ˛
ał je r˛ek ˛
a i zsiadł z konia.
— Zaczekajcie tu na mnie.
320
— Panie, ona jest niebezpieczna. . .
Podniósł głow˛e; pod skór ˛
a twarzy rysowały si˛e ko´sci.
— Nigdy by mnie nie skrzywdziła. Czekajcie.
— Tak, panie.
Sprawdził ˙zelazne pr˛ety bramy, ale była zamkni˛eta. Przygl ˛
adał si˛e jej przez chwil˛e,
marszcz ˛
ac brwi. Potem wbił stop˛e w szczelin˛e w murze, chwycił r˛ekami za wystaj ˛
a-
ce kamienie i si˛e podci ˛
agn ˛
ał. Czarna tunika rozerwała si˛e na ostrym wyst˛epie. Znalazł
kolejny punkt podparcia, potem nast˛epny, a˙z jego blade, szeroko rozwarte palce chwy-
ciły gładkie marmurowe zwie´nczenie. Przerzucił nad nim nog˛e, po czym wyl ˛
adował na
kolanach w mi˛ekkiej ziemi w dole.
Wstał i otrzepał po´nczochy. Wiatr zamarł, pozostawiaj ˛
ac ogród w ciszy. Spod zmru-
˙zonych powiek król przeszukiwał wzrokiem mroczne cienie pod drzewami, w´sród gład-
kich, jasnych od sło´nca pni wielkich sosen. Nie dostrzegł ˙zadnego ruchu. Wolno prze-
szedł ´scie˙zk ˛
a i chwycił za klamk˛e. Szarpn ˛
ał lekko, potem zastukał.
— Mo˙ze jej nie ma, panie — zawołał z nadziej ˛
a jeden z gwardzistów za bram ˛
a.
321
Król nie odpowiedział. Okna domu wpatrywały si˛e ´slepo w przestrze´n — niczym
oczy bez drgnienia my´sli w gł˛ebi umysłu. Cofn ˛
ał si˛e nieco, przygryzaj ˛
ac wargi. Potem
schylił si˛e szybko i podniósł le˙z ˛
acy obok ´scie˙zki gładki kamie´n. Postukał nim delikatnie
w grube szkło w oknie, a szyba pokryła si˛e siatka tysi ˛
aca p˛ekni˛e´c i posypała na podłog˛e
wewn ˛
atrz. Król str ˛
acił stercz ˛
ace z ramy szklane z˛eby, wsun ˛
ał do ´srodka r˛ek˛e a˙z do łokcia
i zacz ˛
ał szuka´c okiennego haczyka.
— Panie, b ˛
ad´z ostro˙zny!
Okno otworzyło si˛e nagle, a on zatoczył si˛e w bok, na biał ˛
a ´scian˛e. We wn˛etrzu
domu kurz spływał na podłog˛e w nieruchomym blasku sło´nca. Król zamrugał w pół-
mroku, nasłuchuj ˛
ac, ale dom był cichy, jak gdyby nikt tam nie chodził ani nie oddychał.
Król podci ˛
agn ˛
ał si˛e; stopy ze´slizgiwały si˛e po białym marmurze. Po chwili oparł kolano
o parapet.
— Sybel?
Słowo zawisło w blasku sło´nca, mi˛edzy rozta´nczonymi, złocistymi drobinkami ku-
rzu. Król zeskoczył z okna na podłog˛e. Ruszył w´sród ciszy ku wielkiej komnacie
pod kopuł ˛
a. Wreszcie zobaczył kryształ czysty jak ksi˛e˙zyc, wygi˛ety w łuk nad głow ˛
a.
322
A w dole, w białym milczeniu, siedziała na podłodze kobieta o włosach barwy szro-
nu mu´sni˛etego sło´ncem. Siedziała nieruchomo, jakby zamkni˛eta w lodowej powłoce.
Czarne oczy miała otwarte i ´slepe.
Podszedł bli˙zej, bezgło´snie stawiaj ˛
ac kroki na grubym futrze. Ukl˛ekn ˛
ał, spojrzał jej
w oczy.
— Sybel? — odezwał si˛e z wahaniem.
Blada twarz z wyra´znie zarysowanymi ko´s´cmi zdawała si˛e wykuta z kamienia — tak
nieruchoma, tak tajemnicza. Szczupłe dłonie o ko´sciach wyra´znie widocznych w ka˙z-
dym zgi˛eciu, przy ka˙zdym stawie, le˙zały zło˙zone w bezruchu. Patrzył na ni ˛
a; bezradnie
wycierał własne dłonie o uda. Cichy, nieartykułowany d´zwi˛ek wyrwał si˛e z jego krtani.
Po chwili nabrał tchu i krzykn ˛
ał:
— Sybel!
Drgn˛eła, poruszyła si˛e lekko i odrobina koloru powróciła na jej policzki. Oczy zo-
gniskowały si˛e na twarzy króla i u´smiechn˛eła si˛e z ulg ˛
a. Dło´n wysun˛eła si˛e wolno spod
kurtyny włosów ku jego twarzy.
— Tam. . .
323
Kiwn ˛
ał głow ˛
a.
— Tak.
Dło´n dotkn˛eła jego warg, osun˛eła si˛e do ramienia i opadła. Sybel przymkn˛eła oczy
i westchn˛eła. Pochyliła głow˛e, tak ˙ze ledwie widział jej twarz.
— Sybel, prosz˛e. . . Prosz˛e, nie wracaj tam, gdzie była´s. Mów do mnie. Powiedz
moje imi˛e.
Zakryła dło´nmi oczy.
— Tam.
— Nie. Ju˙z nie Tam. Tamlorn. Tamlorn, król Eldwoldu.
Dopiero wtedy zobaczyła go wyra´znie, z r˛ekami zło˙zonymi na kolanach, z jasnymi
włosami przyci˛etymi równo nad szczupł ˛
a, smagł ˛
a twarz ˛
a. Dostrzegła zaci´sni˛ete w na-
pi˛eciu wargi, cienie pod oczami i ko´sci pod skór ˛
a. Bogata czarna tunika, któr ˛
a nosił,
odbijała mu si˛e w oczach, przyciemniała je.
Sybel poruszyła si˛e, czuj ˛
ac sztywno´s´c stawów.
— Dlaczego sprowadziłe´s mnie z powrotem?
— Dok ˛
ad odeszła´s, Sybel? Dlaczego? Dlaczego?
324
— Nie miałam dok ˛
ad uciec.
— Strasznie wychudła´s, Sybel. . . Mówili, ze nie ma ci˛e w Sirle, a ja musiałem
ci˛e znale´z´c. Dlatego przyjechałem tutaj, ale brama była zamkni˛eta. Przeszedłem przez
mur, nikt nie otworzył drzwi, wiec wybiłem okno. Znalazłem ci˛e, ale siedziała´s tak
nieruchomo, jakby´s była zrobiona z kamienia, a twoje oczy wpatrywały si˛e we mnie
i nie widziały. Sybel, dlaczego odeszła´s? Czy to. . . Czy przez to, co ci zrobił mój ojciec?
— To przez co´s, co sama sobie zrobiłam.
Nerwowo potrz ˛
asn ˛
ał głow ˛
a, jakby odrzucał jej odpowied´z. Potem si˛egn ˛
ał do jej wło-
sów i delikatnymi, szybkimi ruchami odsuwał z twarzy kosmyk za kosmykiem.
— Ojciec powiedział mi, co ci zrobił.
— Powiedział. . .
— Tak. Tamtej nocy, nim zacz˛eły si˛e walki. Powiedział. . . Powiedział mi. Sybel, on
tak strasznie si˛e ciebie bał, ˙ze. . . Nie poznawałem go w te dni przed wojn ˛
a. A potem,
potem mi powiedział dlaczego, i zrozumiałem. — Urwał; policzek drgn ˛
ał mu nerwo-
wo i znieruchomiał. Po chwili Tam znowu spojrzał jej w oczy. — Sybel. . . mówił, ˙ze
tamtego dnia wrócił do wie˙zy, ˙zeby ci˛e zabra´c; drzwi do komnaty maga stały otworem,
325
wi˛ec wszedł, a ciebie nie było, i. . . mag le˙zał martwy na podłodze, a oczy miał. . . wy-
łupione, i połamane wszystkie ko´sci. Wtedy ojciec zacz ˛
ał si˛e ba´c. A pó´zniej wyszła´s
za Corena z Sirle. . . Potem ju˙z prawie si˛e nie odzywał, chyba ˙zeby wyda´c jaki´s rozkaz
albo radzi´c z lud´zmi. Ze mn ˛
a rozmawiał rzadko, ale czasem, kiedy samotny w swoich
pokojach, w´sród zapalonych pochodni, tylko dział i patrzył w pustk˛e, przychodziłem
i siadałem obok. Wiedziałem. . . wiedziałem, ˙ze chce mnie mie´c przy sobie. Nie odzy-
wał si˛e. Czasem głaskał mnie po głowie albo po ramieniu. . . bez słowa. Kochałem go,
Sybel. Ale kiedy powiedział mi, co ci zrobił, jako´s nie byłem zdziwiony. Wiedziałem,
˙ze jeste´s na niego zła o co´s, co si˛e stało. Było za pó´zno, ˙zebym odczuwał zdziwienie.
I tamtej nocy. . . tamtej nocy umarł.
Jej twarz z wolna nabierała rumie´nców.
— Mój Tamie — szepn˛eła wreszcie. — Od czego umarł?
Nabrał tchu i spojrzał jej w oczy.
— Sybel. . . Ja wiem, ˙ze nie zabiła´s maga. Nie wiem, od czego zgin ˛
ał, ale my´sl˛e. . .
my´sl˛e, ˙ze to, co go zabiło, zabiło te˙z Drede’a.
Zadr˙zała.
326
— A wi˛ec nie tylko dom Corena odwiedził tamtej nocy — szepn˛eła.
— Kto? Sybel, czy ty te˙z go widziała´s?
Nie odpowiadała. Tam zacisn ˛
ał palce. Głos mu si˛e łamał.
— Sybel, prosz˛e! Musz˛e ci˛e o to spyta´c. Drede le˙zał na posadzce, a na jego ciele
nie było ˙zadnej rany, ale widziałem wyraz jego twarzy, zanim j ˛
a przede mn ˛
a zakryli.
Mówili, ˙ze serce mu stan˛eło, ale ja my´sl˛e, ˙ze umarł ze zgrozy.
Sybel wymamrotała co´s cicho. Potem opu´sciła głow˛e, dotykaj ˛
ac czołem uniesione-
go kolana.
— Mój Tamie. . . Tak mi przykro. . .
— Sybel, co on przed ´smierci ˛
a zobaczył? Co go zabiło?
Westchn˛eła.
— Tamten mag i tamten król, i ja, wszyscy zobaczyli´smy to samo. Oni obaj s ˛
a
martwi, ale ja ˙zyj˛e, chocia˙z znalazłam si˛e tak daleko od siebie, ˙ze nie s ˛
adziłam, by
cokolwiek zdołało sprowadzi´c mnie z powrotem. Dotarłam poza granice własnej ´swia-
domo´sci. To te˙z rodzaj ucieczki. Nie mog˛e ci powiedzie´c, czym jest ten Stwór; wiem
327
tylko, ˙ze kiedy Drede na niego spojrzał, zobaczył to, co sam w sobie ukrywał. I to go
zniszczyło. Wiem, poniewa˙z niewiele brakowało, a ja tez zniszczyłabym siebie.
Tam milczał przez chwile, zmagaj ˛
ac si˛e z własnymi my´slami.
— Miała´s prawo si˛e rozgniewa´c — rzekł w ko´ncu.
— Tak, ale nie powinnam rani´c tych, których kocham. Ani siebie. — Delikatnie
pogładziła go po twarzy. — Jak dobrze jest znowu słysze´c, ˙ze wymawiasz moje imi˛e.
My´slałam. . . Byłam pewna, ˙ze rozzło´scisz si˛e na mnie za to, co ci zrobiłam.
— Nic nie zrobiła´s.
— Oddałam ci˛e jak bezbronne narz˛edzie w r˛ece Sirle. Dlatego nie umiałam przesta´c
ucieka´c.
Ze zdumieniem pokr˛ecił głow ˛
a.
— Sybel, nie wpadłem w r˛ece Roka. Mam kilku doradców, ale nie powołano regen-
ta. W razie ´smierci Drede’a i póki nie sko´ncz˛e szesnastu lat, miał rz ˛
adzi´c Margor, jego
kuzyn, ale znikn ˛
ał. Podobnie jak wodzowie mojego ojca. Podobnie jak Horst z Hiltu,
Derth z Nicconu, jego brat i ich dowódcy. Podobnie jak sze´sciu z Sirle i ich dowódcy. . .
Szeroko otworzyła oczy.
328
— Tam. . . Co si˛e z nimi stało? Czy padli w bitwie?
— Sama wiesz, Sybel, co si˛e stało. Musisz wiedzie´c. W obozie nad Mondorem,
gdzie mieli´smy stan ˛
a´c razem z ojcem, zjawił si˛e Gules. Ci nieliczni, którzy go zo-
baczyli, ale nie pod ˛
a˙zyli za nim, nie mogli znale´z´c słów, by opisa´c, jaki był złocisty,
jak ˛
a miał grzyw˛e niby splot jedwabiu, oczy błyszcz ˛
ace jak sło´nca. Był w´sród nich wo-
jownik harfiarz. który uło˙zył pie´s´n o Gulesie biegn ˛
acym skokami przed dwudziestoma
nieuzbrojonymi wodzami przez rzek˛e Slinoon, tu˙z po wschodzie sło´nca. Słyszałem te˙z
pie´s´n Moriah, która przybyła do obozu mojego wuja Sehana w zachodnim Hilcie, i ta
pie´s´n była słodsza ni˙z ´spiew kobiety z okna za aksamitn ˛
a kotar ˛
a. . . Sybel, wiedziała´s
o tym!
— Nie, nie wiedziałam. — Powstała nagle i uniosła dłonie do ust. — Uwolniłam je
tamtej nocy.
Wpatrywał si˛e w ni ˛
a, nie rozumiej ˛
ac.
— Dlaczego?
— Bo. . . bo je zdradziłam. A jaka pie´s´n dobiegła z obozu Sirle? Cyrina?
Przytakn ˛
ał.
329
— Podobno sze´sciu braci z Sirle i ich wodzowie zamiast do bitwy ruszyli polowa´c
na dzika w lesie Mirkon. A Gyld. . . Gyld przeraził wszystkich. Wybuchły walki mie-
dzy lud´zmi Horsta i mojego wuja w Hilcie, a Gyld przeleciał nad nimi. Niektórzy mieli
przetr ˛
acone karki, inni spłon˛eli. Reszta uciekła. Nigdy jeszcze nie widziałem, jak Gyld
zionie ogniem. Przeleciał nad Mondorem. Kilka łodzi płyn˛eło do miasta. . . tylko garst-
ka, która ruszyła bez rozkazów, ˙zeby złupi´c pałac Drede’a. . . Gyld podpalił łodzie, a lu-
dzie wpław docierali na brzeg. . . ci, którzy nie mieli ci˛e˙zkich zbroi. W mie´scie nikt nie
wychodził z domu ze strachu przed Gyldem. Pilnowali mnie, dopóki nie szepn ˛
ałem Te-
rowi, ˙ze chc˛e wyj´s´c. On przep˛edził stra˙ze i dlatego widziałem złotozielonego Gylda nad
Mondorem. Potem Ter odleciał, a moja ciotka Illa przysłała po mnie ludzi. A w Nicco-
nie władca odrzucił miecz, i to samo uczynił jego przyjaciel Thone z Perlu, i wodzowie
w jego radzie; ruszyli za pie´sni ˛
a Czarnego Łab˛edzia, o której harfiarze Nicconu mówi ˛
a,
˙ze była niczym szept miło´sci w ciepły letni dzie´n, kiedy ´spiewaj ˛
a pszczoły. . . Sybel. . .
nie ty kazała´s im to robi´c?
— Dałam im wolno´s´c, ˙zeby robiły, co same zechc ˛
a. Mój Tamie, chciałam wci ˛
agn ˛
a´c
ci˛e w straszn ˛
a gr˛e, zrobi´c z ciebie cie´n króla, posłuszny władcom Sirle. — Ze znu˙zeniem
330
przesun˛eła dło´nmi po twarzy. — Nie wiem, po co sprowadziłe´s mnie z powrotem. Moje
zwierz˛eta odeszły, straciłam Corena, straciłam siebie. . . Ale twój głos i twój u´smiech
wci ˛
a˙z mnie ciesz ˛
a.
Tam wstał. Obj ˛
ał j ˛
a mocno, przytulaj ˛
ac policzek do jej włosów.
— Nadal ci˛e potrzebuj˛e, Sybel. Musz˛e wiedzie´c, ˙ze tutaj jeste´s. Wielu jest ludzi,
którzy znaj ˛
a moje imi˛e, ale tylko dwoje czy troje wie, do kogo ono nale˙zy. Nie uczyniła´s
mi niczego strasznego, a gdyby nawet, i tak bym ci˛e kochał, bo tego potrzebuj˛e.
— Jeste´s dzieckiem, Tamie. . . — szepn˛eła.
Odsun ˛
ał si˛e, a ona uj˛eła w dłonie jego twarz. Wtedy u´smiechn ˛
ał si˛e lekko i ten
u´smiech rozja´snił jego szare oczy niby sło´nce we mgle.
— Tak. Dlatego nie odchod´z po raz drugi. Straciłem Drede’a i nie chc˛e straci´c tak˙ze
ciebie. Jestem dzieckiem, bo nie dbam o to, co oboje zrobili´scie. Tylko o to, ˙ze was
oboje kochałem.
Sło´nce błysn˛eło przez kryształow ˛
a kopuł˛e, zmieniło w płomie´n białe futro pod no-
gami.
— Jeste´s taka wychudzona, Sybel. . . Powinna´s co´s zje´s´c.
331
— Ty te˙z schudłe´s, mój Tamie. Wiele przeszedłe´s
— Tak. Ale i rosn˛e.
Wyprowadził j ˛
a z pokoju pod kopuł ˛
a. Usiadła w fotelu przed wygasłym kominkiem.
Tam przysiadł na por˛eczy drugiego fotela.
— Czy Maelga wie, ˙ze tu jeste´s? — zapytał.
— Nie wiem. Je´sli przychodziła, to jej nie słyszałam.
— Zamkn˛eła´s si˛e tutaj. Ale ka˙zdy, komu naprawd˛e na tym zale˙zało, mógł si˛e dosta´c
do ´srodka. Chod´zmy do Maelgi. Przygotuje nam jak ˛
a´s kolacj˛e.
U´smiech przemkn ˛
ał jej po twarzy i wygładził ostre rysy.
— Widz˛e, ˙ze jeste´s m ˛
adry, mój Tamie. Ja straciłam wszystko, a ty jeste´s władc ˛
a
w trudnej sytuacji, którego wa˙zni doradcy i przywódcy biegaj ˛
a po lesie za cudownymi
zwierz˛etami. Nie wiem, co przyniesie nam obojgu dzie´n jutrzejszy. Ale dzisiaj jestem
głodna i uwa˙zam, ˙ze powinni´smy co´s zje´s´c.
Poszli razem — srebrzystowłosa czarodziejka i młody król, pomi˛edzy wysokimi,
szumi ˛
acymi cicho drzewami; za nimi mgły przetaczały si˛e po zboczach góry Eld i skry-
wały nagi, gro´zny szczyt. Maelga powitała ich, ´smiej ˛
ac si˛e i płacz ˛
ac równocze´snie, wło-
332
sy miała skr˛econe w dzikie loki. Zostali do pó´zna, a˙z zmierzch niby dym przes ˛
aczył si˛e
spomi˛edzy drzew, a ksi˛e˙zyc popłyn ˛
ał w´sród gwiazd nad Eldwoldem jak srebrny statek
bez masztu.
Tam wrócił w ko´ncu do domu w towarzystwie zm˛eczonych gwardzistów. Sybel sie-
działa w milczeniu przed kominkiem Maelgi, z kubkiem grzanego wina w dłoniach.
Oczy miała nieruchome; patrzyła w gł ˛
ab siebie. Maelga kołysała si˛e w fotelu, a pier-
´scienie na jej palcach odbijały błyski ´swiatła ´swiec.
— Jaka to spokojna kraina bez swoich wojowników — odezwała si˛e wreszcie. —
Jak zagubione dziecko. Kobiety w Sirle ´spi ˛
a dzisiaj samotnie, a dzieci zasypiaj ˛
a bez
ojców. Czy powróc ˛
a?
— Nie wiem — szepn˛eła Sybel. — Nie znam ju˙z my´sli tych bestii. Nie potrafi˛e si˛e
o to martwi´c. Wydaje mi si˛e, ˙ze miałam sen. . . tyle ˙ze ˙zaden sen nie mo˙ze tak gł˛eboko
zrani´c ani trwa´c tak bez ko´nca. Maelgo, jestem jak znu˙zona ziemia po bitwie, skuta
mrozem. . . Nie wiem, czy kiedy´s wyro´snie ze mnie jeszcze co´s zielonego i ˙zywego. . .
— B ˛
ad´z dla siebie łagodna, moja biała. Chod´z ze mn ˛
a jutro do lasu. B˛edziemy zbie-
rały czarne grzyby i zioła, które skruszone w palcach daj ˛
a magiczny zapach. Poczujesz
333
ciepło sło´nca na włosach, ziemi˛e pod stopami, wiatr pachn ˛
acy ´sniegiem z ukrytych
miejsc na górze Eld. B ˛
ad´z cierpliwa, jak zawsze trzeba by´c cierpliwym z nasionami
zakopanymi w ciemnej ziemi. Kiedy nabierzesz sił, znów przyjdzie pora na my´slenie.
Na razie wystarcz ˛
a uczucia.
Dniem i noc ˛
a przemykały razem przez bezczasow ˛
a cisz˛e, której Sybel nie próbo-
wała ocenia´c. A˙z pewnego dnia ockn˛eła si˛e wpatrzona w nieruchom ˛
a plam˛e ´swiatła na
podłodze; milcz ˛
ace kamienie wyrastały wokół, a gdzie´s wewn ˛
atrz zbudziło si˛e male´nkie
nasienie niepokoju. Ruszyła przez nieruchomy dom, przez puste ogrody; przystan˛eła na
brzegu łab˛edziego jeziorka, by popatrze´c, jak małe ptaki pij ˛
a wod˛e. Omin˛eła je i zeszła
do jaskini Gylda, gdzie oczami duszy znów go zobaczyła, zwini˛etego w ciemno´sciach,
a głos jego my´sli zaszele´scił w umy´sle, wilgotne kamienie otaczały jednak tylko pustk˛e,
która nie miała głosu. Sybel odwróciła si˛e plecami do ciszy i zawróciła ku w˛edrownym
jesiennym wiatrom pod ˛
a˙zaj ˛
acym jasnymi ´scie˙zkami po zboczach Eldu.
Wróciła do domu i usiadła w pokoju pod kopuł ˛
a. Znowu zacz˛eła szuka´c, poprzez
Eldwold i poza Eldwoldem wołaj ˛
ac Liralena. Mijały godziny, gwiazdy zamrugały nad
kopuł ˛
a. Sybel zagubiła si˛e w wołaniu. Czuła, jak jej moc budzi si˛e i wzmacnia umysł.
334
Przed ´switem, kiedy ksi˛e˙zyc zaszedł, a gwiazdy zblakły na niebie, ockn˛eła si˛e i wstała
sztywno. Otworzyła drzwi, stan˛eła w progu. W powietrzu wisiał zapach wilgotnej zie-
mi i cichych, mokrych od rosy drzew. I wtedy za otwart ˛
a bram ˛
a zobaczyła, jak Coren
zeskakuje z siodła i prowadzi wierzchowca na dziedziniec.
Wyprostowała si˛e, czuj ˛
ac nagł ˛
a sucho´s´c w gardle. Zatrzymał si˛e, kiedy zauwa˙zył.
Oczy miał nieruchome, wyczekuj ˛
ace. Odetchn˛eła gł˛eboko i jako´s odzyskała głos.
— Coren. . . Wołałam Liralena.
— Przywołała´s mnie. — Umilkł, wci ˛
a˙z czekaj ˛
ac.
— Prosz˛e. . . wejd´z.
Zostawił konia w bocznej szopie i usiadł obok Sybel przed zimnym paleniskiem.
´Swiece płon˛eły w półmroku. Zbudziły si˛e wspomnienia. . .
Sybel szybko odwróciła głow˛e.
— Jeste´s głodny? Musiałe´s jecha´c przez cał ˛
a noc. A mo˙ze zatrzymałe´s si˛e w Mon-
dorze?
— Nie. Wczoraj po południu wyjechałem z Sirle. Wpatrywał si˛e w ni ˛
a, a˙z wreszcie
uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Jego głos utracił nieco swego chłodu.
335
— Jeste´s taka szczupła. . . Co robiła´s?
— Sama nie wiem. Szyłam, pieliłam, szukałam z Maelg ˛
a ziół. . . A potem, wczoraj,
pierwszy raz usłyszałam, jak cicho jest w domu, jak pusto. . . Dlatego znowu zacz˛ełam
woła´c. Nie. . . nie chciałam ci˛e niepokoi´c.
— A ja nie chciałem by´c niepokojony. Kiedy obudziłem si˛e tamtej nocy i zobaczy-
łem, ˙ze znikn˛eła´s, nie s ˛
adziłem, ˙ze znowu usłysz˛e twój głos, który mnie wzywa. Bracia
gniewali si˛e na mnie, ˙ze si˛e z tob ˛
a pokłóciłem. Mówili, ˙ze odeszła´s, bo zachowałem si˛e
nierozs ˛
adnie.
— Nie dlatego uciekłam.
— Wiem.
Zacisn˛eła palce na por˛eczach fotela.
— Co wiesz? — szepn˛eła, szeroko otwieraj ˛
ac oczy.
Odwrócił głow˛e i zapatrzył si˛e w zimny kominek.
— Domy´sliłem si˛e — odparł znu˙zonym głosem. — Nie tego ranka, ale pó´zniej,
w te ciche, spokojne dni, kiedy czekałem na powrót braci. Słyszałem o nagłej, niezwy-
kłej ´smierci Drede’a, o dowódcach wojsk Eldwoldu znikaj ˛
acych w dniu bitwy. Cała
336
kraina a˙z brz˛eczała od plotek nie do uwierzenia: o jasnych zwierz˛etach nosz ˛
acych sta-
ro˙zytne imiona, bestiach z na wpół zapomnianych legend. Wojn˛e odebrano nam z tak ˛
a
łatwo´sci ˛
a, jak odbiera si˛e dziecku zabawk˛e. Wtedy przypomniałem sobie, jak ˛
a zagadk˛e
zadał ci Cyrin tego dnia, kiedy przybył do Sirle. T˛e sam ˛
a zadał mnie, zanim zobaczy-
łem Rommalba. Powinienem ci˛e ostrzec, ale nie przyszło mi wtedy do głowy, ˙ze masz
jakikolwiek powód do strachu. A kiedy ju˙z sobie o tym przypomniałem, zrozumiałem,
co musiało si˛e wydarzy´c. Nie zrezygnowałaby´s z tej wojny dla mnie ani dla Tamlorna,
ani dla nikogo, kogo kochasz. I uzyskałaby´s to, co chciała´s, gdyby nie jeden bł ˛
ad. Nie
pami˛etała´s, by Rommalbowi da´c to, czego od ciebie wymagał.
Milczała przez chwil˛e, ze spuszczon ˛
a głowa, kryj ˛
ac przed nim twarz.
— Jeste´s m ˛
adry, Corenie — szepn˛eła. — Oddałam wszystko w zamian za moje ˙zy-
cie, a potem uciekłam. Uciekłam w umy´sle, poza jego granice, bo nie miałam dok ˛
ad
pój´s´c. Znalazł mnie Tam. Obudził mnie. Gdyby tu nie przyjechał. . . nie wiem, co by si˛e
ze mn ˛
a stało. — Podniosła głow˛e. Coren twarz miał odwrócon ˛
a, wpatrywał si˛e w pa-
lenisko. — Je´sli wci ˛
a˙z si˛e na mnie gniewasz, czemu przybyłe´s? — spytała z ˙zalem. —
337
Nie musiałe´s odpowiada´c na wołanie mego samotnego głosu. Nie spodziewałam si˛e, ˙ze
znowu ci˛e zobacz˛e.
Drgn ˛
ał.
— I ja si˛e nie spodziewałem, ˙ze przyjad˛e. Ale wiedz ˛
ac, ˙ze jeste´s tutaj, w tym pustym
domu, bez Tama, zwierz ˛
at ani nawet mnie, jak mogłem nie posłucha´c wołania? Nie
potrzebowała´s mnie wcze´sniej i nie wiem, czy chcesz mnie tu teraz, ale usłyszałem ci˛e
i musiałem przyby´c.
Zmarszczyła brwi, troch˛e zdziwiona.
— Skoro usłyszałe´s ten głos we mnie, który ci˛e wzywał bez mojej wiedzy, musisz
wiedzie´c, ˙ze ci˛e potrzebuj˛e.
— Ju˙z wcze´sniej to mówiła´s. Mówi´c jest łatwo. Ale tamtej nocy, kiedy Rommalb
przyszedł do ciebie w ciemno´sci. . . nie byłem ci potrzebny nawet po to, ˙zeby ci˛e pod-
trzyma´c, jak ty kiedy´s podtrzymywała´s mnie przed tym kominkiem, zanim mnie jeszcze
pokochała´s.
338
Przygl ˛
adała mu si˛e, rozchylaj ˛
ac wargi. A˙z nagle u´smiechn˛eła si˛e i u´swiadomiła so-
bie, jak wiele czasu upłyn˛eło, odk ˛
ad ´smiała si˛e ostatnio. Pochylaj ˛
ac głow˛e, ukryła ten
u´smiech jak bezcenny sekret.
— Chciałam ci˛e zbudzi´c — odparła. — Ale wydawałe´s si˛e taki daleki. . .
— To te˙z łatwo powiedzie´c. Nie potrzebowała´s mnie, kiedy wołał ci˛e Mithran ani
kiedy z Rokiem planowała´s zemst˛e, ani nawet kiedy Rommalb zagroził twojemu ˙zyciu.
Zawsze idziesz własn ˛
a drog ˛
a, a ja nie wiem, co my´slisz, co zamierzasz. A teraz si˛e ze
mnie ´smiejesz. Nie po to przyjechałem a˙z z Sirle, ˙zeby´s si˛e ze mnie ´smiała.
Odrzuciła włosy; twarz miała zarumienion ˛
a. Oparła mu r˛ek˛e na dłoni i poczuła, ˙ze
odruchowo zaciska palce.
— Przepraszam ci˛e. Ale wiesz, Corenie, do tego wła´snie jeste´s mi teraz potrzebny.
Walczyłam dla siebie, i walczyłam sama. Ale nie ma w tym rado´sci. Tylko kiedy ty
jeste´s blisko, gdzie´s w gł˛ebi mnie budzi si˛e wiedza, jak si˛e ´smia´c. I nikt, zupełnie nikt
oprócz ciebie nie potrafi mnie tego nauczy´c.
Patrzył na ni ˛
a z ustami skrzywionymi w zacz ˛
atku niech˛etnego u´smiechu.
— Czy tylko do tego mnie potrzebujesz?
339
Pokr˛eciła głow ˛
a i spowa˙zniała.
— Nie — szepn˛eła. — Potrzebuje ci˛e, ˙zeby´s mi wybaczył. Wtedy mo˙ze zdołam
zacz ˛
a´c sama sobie wybacza´c. I tego tak˙ze nikt prócz ciebie nie potrafi.
Westchn ˛
ał.
— Sybel, niewiele brakowało, bym nie był do tego zdolny. Niosłem swój gniew i ból
niczym kamie´n na sercu; gniew na ciebie, na Roka, tak˙ze na Drede’a, nawet kiedy ju˙z
umarł, bo przecie˙z w tamtych dniach cz˛e´sciej my´slała´s o nim ni˙z o mnie. A˙z pewnego
dnia zobaczyłem we ´snie własn ˛
a twarz. Mroczn ˛
a, sm˛etn ˛
a twarz bez ´sladu miło´sci czy
´smiechu. Kiedy si˛e przebudziłem, serce biło mi jak szalone, poniewa˙z nie była to moja
twarz, tylko Drede’a.
— Nie, nigdy nie b˛edziesz wygl ˛
adał jak Drede.
— Drede te˙z kiedy´s był młody i kochał kobiet˛e. Zraniła go, a on nigdy jej nie wyba-
czył, wi˛ec umarł przera˙zony i samotny. Wystraszyłem si˛e, ˙ze tak łatwo mogłem popełni´c
ten sam bł ˛
ad wobec ciebie. Czy mi wybaczysz, Sybel?
U´smiechn˛eła si˛e; przez łzy widziała jego zamglon ˛
a twarz.
— Co wybaczy´c? Nie ma czego.
340
— To, ˙ze bałem si˛e powiedzie´c, ˙ze ci˛e kocham. I bałem si˛e poprosi´c, ˙zeby´s wróciła
ze mn ˛
a do Sirle.
Pochyliła głow˛e; tak mocno zacisn˛eła palce, ˙ze czuła twardo´s´c ko´sci jego dłoni.
— Ja te˙z si˛e boj˛e. . . siebie. Ale nie chc˛e tu zosta´c, Corenie, i patrze´c, jak ode mnie
odchodzisz. Potrzebuj˛e ci˛e. Chc˛e ci˛e kocha´c. Popro´s, ˙zebym z tob ˛
a jechała. Prosz˛e.
— Pojedziesz?
— Och, tak. Tak. Dzi˛ekuj˛e ci.
Wzi ˛
ał j ˛
a delikatnie pod brod˛e.
— Nie płacz, Sybel. Prosz˛e.
— Nic na to nie poradz˛e.
— Przez ciebie ja te˙z si˛e rozpłacz˛e.
— Na to te˙z, nic nie poradz˛e. Corenie, nie ´smiałam si˛e ani nie płakałam ju˙z tak
długo, a teraz, zanim jeszcze sło´nce wzeszło, przy tobie zrobiłam i jedno, i drugie.
Przyci ˛
agn ˛
ał j ˛
a do siebie. Zsun˛eli si˛e na podłog˛e, a przewrócona ´swieca zgasła na
kamieniach w pierwszym promieniu sło´nca. Sybel przytuliła mokr ˛
a od łez twarz do je-
go ramienia. Czuła, jak gładzi jej włosy, jak szepcze urywane słowa pocieszenia. Potem
341
słowa ucichły, a˙z sło´nce, rysuj ˛
ac cienk ˛
a paj˛eczyn˛e promieni, przez włosy Corena padło
jej na powieki. Otworzyła oczy i zamrugała, poruszyła si˛e troch˛e zesztywniała, a Co-
ren niech˛etnie wypu´scił j ˛
a z obj˛e´c. U´smiechni˛eta spojrzała na jego znu˙zone oblicze;
znu˙zenie było widoczne tak˙ze w jej oczach.
— Jeste´s głodny?
Przytakn ˛
ał i tak˙ze si˛e u´smiechn ˛
ał.
— Ugotuj˛e co´s dla nas. Wiesz, Sybel, dziwnie si˛e tutaj czuj˛e, kiedy nie widz˛e Cyrina
spogl ˛
adaj ˛
acego na mnie czerwonymi oczkami ani lwa Gulesa wysuwaj ˛
acego si˛e zza
rogu.
— Tam mówił, ˙ze słyszał pie´s´n o tobie, o Cyrinie i twoich braciach.
Roze´smiał si˛e gło´sno, a ´slad rumie´nca wypłyn ˛
ał mu na policzki.
— Ja te˙z j ˛
a słyszałem. Sybel, wyobra´z sobie sze´sciu dorosłych m˛e˙zczyzn, dwa razy
tyle do´swiadczonych ˙zołnierzy i jeszcze kilkunastu posła´nców i giermków, zebranych
o ´swicie, by obali´c króla, i nagle bez zastanowienia ruszaj ˛
acych za wielkim ody´ncem
z marmurowymi kłami, błyszcz ˛
acymi jak sierpy ksi˛e˙zyców, ze szczecin ˛
a jak srebrne
iskry. Przyzywał nas spojrzeniem oczu pełnych tajemnej wiedzy i pobiegli´smy za nim
342
niczym gromadka chłopców z mlekiem pod nosem na skinienie ulicznicy. Harfiarze b˛e-
d ˛
a o nas ´spiewa´c przez wieki, a my w grobach b˛edziemy płon ˛
a´c ze wstydu. Ockn ˛
ałem
si˛e w lesie Mirkon i zobaczyłem rz ˛
ad je´zd´zców znikaj ˛
acych mi˛edzy drzewami w pogoni
za ody´ncem koloru ksi˛e˙zyca. I nagle u´swiadomiłem sobie, co to za odyniec. Wtedy wró-
ciłem do domu. Na spotkanie wyszło mi pi˛e´c zapłakanych kobiet, a ˙zadna nie płakała
po mnie. Powiedziały, ˙ze wojska Sirle s ˛
a zagubione, pozbawione dowódcy, ˙ze posła´ncy
przez cały dzie´n pukali do bram i pytali, co robi´c. Potem z całego Eldwoldu zacz˛eły
dociera´c do nas opowie´sci o kocicy, łab˛edziu i smoku. Moi bracia powrócili do domu
siedem dni pó´zniej i przynajmniej raz Eorthowi zabrakło słów. A Rok. . . Lew Sirle po-
starzał si˛e o dziesi˛e´c lat. Wci ˛
a˙z nie potrafi o tym mówi´c. To było jak sen: niesko´nczona
jazda, wielki, tajemniczy odyniec wci ˛
a˙z tu˙z przed nimi, tu˙z przed nimi. . . Kiedy ja si˛e
ockn ˛
ałem, Sybel, byłem straszliwie głodny, podrapany gał˛eziami i tak zm˛eczony, ˙ze
miałem ochot˛e płaka´c, a mój ko´n nawet si˛e nie spocił. . . — Coren pokr˛ecił głow ˛
a. —
Mo˙zna długo ple´s´c swoje ˙zycie, ale w pewnej chwili co´s poza nasz ˛
a kontrol ˛
a szarpnie
za jedn ˛
a najwa˙zniejsz ˛
a ni´c i zostajemy bez deseniu, wyblakli. . .
343
— Tak. Kiedy uwolniłam te wspaniałe zwierz˛eta, nie marzyłam nawet, ˙ze wy´swiad-
cz ˛
a mi t˛e ostatnia przysług˛e. Brakuje mi ich.
— Mo˙ze pewnego dnia wróc ˛
a, kiedy zat˛eskni ˛
a za twoim głosem wymawiaj ˛
acym ich
imiona. Wtedy nasz dom b˛edzie ju˙z pełen małych magów, którzy zaopiekuj ˛
a si˛e nimi
jak kiedy´s Tam.
Wstał sztywno z zimnej posadzki. Podał Sybel r˛ek˛e, a ona przytuliła si˛e do niego
i rozejrzała po pustym domu.
— Tak. Potrzebuj˛e dziecka, skoro Tam nie jest ju˙z dzieckiem. Corenie. . .
— Słucham ?
— Prosz˛e. . . nie chc˛e sp˛edza´c tu kolejnej nocy. Wiem, ˙ze jeste´s zm˛eczony, i twój
ko´n tak˙ze, ale. . . Zabierzesz mnie zaraz do domu?
Obj ˛
ał j ˛
a mocno.
— Moja biała pani. . . — szepn ˛
ał. — Tak długo czekałem, ˙zeby´s zechciała przyj´s´c
do mnie. Moja biała, mój Liralenie. . .
— Tym dla ciebie jestem? — spytała w zadumie. — Sprawiłam ci tyle kłopotów, ile
mnie ten biały ptak. Byłam tak blisko ciebie, a przecie˙z tak daleko. . .
344
Umilkła, wsłuchuj ˛
ac si˛e w brzmienie własnych słów. Coren spojrzał na ni ˛
a z uwag ˛
a.
— O czym my´slisz?
Wymruczała co´s niewyra´znie. Rozkwitły dawne, wyblakłe ju˙z wspomnienia pierw-
szych woła´n Liralena, słów Mithrana, ostatniego snu o ptaku, połamanym w gł˛ebinach
jej umysłu. Odetchn˛eła gł˛eboko i odsun˛eła si˛e od Corena.
— Sybel. . . Co si˛e stało?
— Ju˙z wiem. . .
Chwyciła go za rami˛e i poci ˛
agn˛eła do drzwi. Szedł za ni ˛
a oszołomiony, patrz ˛
ac
ponad jej głow ˛
a na pusty dziedziniec. A ona rzekła, głosem obcym i pełnym napi˛ecia:
— Blammor.
Coren spojrzał na ni ˛
a zdumiony.
— Co robisz? — szepn ˛
ał.
Blammor przybył do nich jak cie´n mgły mi˛edzy wielkimi sosnami; jego ´slepe oczy
były białe niby o´snie˙zony szczyt Eldu. Sybel spojrzała w nie, zbieraj ˛
ac my´sli. Nim
jednak zd ˛
a˙zyła przemówi´c, ciemny kształt Blammora wypełnił si˛e mglistym srebrem
i zacz ˛
ał si˛e układa´c w form˛e. Ciekły kryształ oczu spłyn ˛
ał w dół, zwijaj ˛
ac si˛e w czy-
345
ste białe linie — długa szyja, smukła jak flet, biała wypukło´s´c piersi niczym wzgórze
przyprószone ´sniegiem, szeroki łuk ´snie˙znego grzbietu i długie, wyci ˛
agni˛ete skrzydła
jak proporce muskaj ˛
ace ziemi˛e włóknami najdelikatniejszej wełny.
Coren j˛ekn ˛
ał.
Wielki ptak. wy˙zszy od człowieka, spojrzał z góry, a jego łagodne, cudowne oczy —
oczy Blammora — były ksi˛e˙zycowo czyste. Sybel musn˛eła palcami powieki, czuj ˛
ac
płon ˛
acy za nimi ogie´n. Otworzyła ptakowi umysł i opowie´sci zamruczały w´sród my-
´sli. Opowie´sci staro˙zytne i bezcenne, niby cienkie gobeliny na ´scianach królewskiego
pałacu.
Zdrad´z mi swoje imi˛e.
Znasz je.
— Liralen — wyszeptał Coren. — To Liralen. . . Sk ˛
ad wiedziała´s, Sybel? Jak si˛e
domy´sliła´s?
Pogładziła smukłe, ale mocne pióra. Łzy pociekły jej spod powiek; wytarła je odru-
chowo.
346
— Ty dałe´s mi wskazówk˛e, kiedy tak mnie nazwałe´s. Wiedziałam, ˙ze to musi by´s
co´s, co jest blisko, a jednak dalekie. . . I wtedy przypomniałam sobie, ˙ze kiedy dawno
temu przywoływałam Liralena, przybył Blammor i powiedział, ˙ze nie zjawił si˛e niewo-
łany. A tamtej nocy, gdy stan ˛
ał przede mn ˛
a, a ja niemal umarłam ze zgrozy jak Drede,
zobaczyłam w gł˛ebi siebie Liralena martwego, a nie chciałam, ˙zeby zginał. . . To ocaliło
mi ˙zycie, poniewa˙z w rozpaczy po jego ´smierci zapomniałam o strachu. W jaki´s sposób
Blammor. . . Liralen. . . wiedział nawet lepiej ode mnie, ile dla mnie znaczy. Dlatego
Mithran nie potrafił mi go odebra´c. Wiedział, ˙ze musiałby wzi ˛
a´c tak˙ze Blammora, a te-
go nie potrafił.
Głos Liralena nadpłyn ˛
ał do jej umysłu.
Jeste´s coraz m ˛
adrzejsza, Sybel. Przybyłem tu dawno, ale nie umiała´s mnie dostrzec.
Zawsze tu byłem.
Wiem.
Jak mog˛e ci słu˙zy´c?
Spojrzała w gł˛ebiny jego oczu. Z dłoni ˛
a w r˛eku Corena, poprosiła cicho:
— Zanie´s nas do domu.