Szolc Izabela Martwe złoto

background image

Szolc Izabela

Martwe złoto

Z „Science Fiction”





Wjeżdżając do jaru zmrużyli oczy. Oślepiało ich rozrzucone wokół „złoto". Złudzenie wywoływało

połączenie słonecznych promieni i czystego żółtego piasku pokrywającego szerokie dno wąwozu, którego
strome ściany tworzyły spiętrzone bloki kamienia, gęsto przetykane głębokimi szczelinami.

Nie rosło tutaj nic. Trudno było uwierzyć, że kiedyś przepływała w tym miejscu życiodajna rzeka.

Jednakże oni po coś przybyli do tej niegościnnej krainy.

Przybyszów było dwoje. Prowadził śniady i czarnobrody wojownik na gniadym ogierze, za nim

ciągnęła siwa klacz z białowłosą najemniczką na grzbiecie.

Jeźdźcy nie należeli do najmłodszych.
Przy jego siodle kolebała się kusza. Miał jeszcze wschodni, lekko wygięty miecz, a oprócz bukłaków z

wodą i juków z prowiantem od końskiego zadu odstawał solidny, choć nieforemny tobół z niewiadomą
zawartością. Dobytek wojowniczki przy ekwipunku tamtego wyglądał mizernie: w zasadzie wiozła tylko
zapas wody. Na jej plecach wisiał sajdak z lekkim łukiem i pękiem strzał.

Długa podróż była już za nimi.

Jednocześnie, jak na umówiony znak zeskoczyli z siodeł. Niespiesznie, luźnym węzłem uwiązali do

siebie wierzchowce.

Gniadosz i Siwa lubiły tę bliskość.
- Słońce zachodzi. Zaraz przestanie tak palić -odgarnęła z czoła sklejoną potem grzywkę. - Później

zrobi się naprawdę chłodno...

Wojownik skinął głową i zaczął rozplątywać troki tajemniczego tobołu.

-

Co tam tachałeś, Torg?

Milcząc robił swoje.
-

Torg! - Ilone zdębiała widząc równo pocięte i powiązane ciasno grube gałęzie. - Myślałam, że to

broń - zmarszczyła blade brwi - nawet woda bardziej by się przydała. Po co ci te badyle?!

-

To jest nasza broń. - Zabrał się do starannego układania ogniska.

-

Oszalałeś! - Szarpnęła go za ramię, tak że stracił równowagę i padł kolanami w gorący piasek. - A

jeśli zwietrzy dym?

Wzruszył fatalistycznie ramionami:

- Słyszałaś, co mówili...

Zaklęła. Kopnęła piasek tuż przed jego nosem. Gdy nie zareagował, odeszła napoić zwierzęta, które z

niepokojem przestępowały z kopyta na kopyto.

- Wody nie wystarczy.
Kiwnął głową.

- Jeśli w porę nie wydostaniemy się z tego przeklętego miejsca... - poklepała Siwą - one padną.

* * *

Noc nie była jasna na tyle, aby w słabej poświacie miesiąca rozróżnić pojedyncze głazy. Sterczały

wokół nich jak tulące się widma olbrzymów.

Ponad tą dwójką, ponad kamieniami rozciągał się bezkresny, usiany miliardami gwiazd Wszechświat.

Niektóre z migoczących punktów raz na jakiś czas - w sobie tylko znanym rytmie kosmicznego metrum -
spadały, przecinając firmament smugą gasnącego światła.

Niebo nic jej nie oferowało. Nic też nie mogło starej wojowniczce zabrać. Jednakże gdzieś w głębi

serca drżała przed nim - tak jak przed bogami, których nigdy nie poznała, a przecież wiedziała, że
istnieją.

Poczuła, jak Torg drgnął niespokojnie przez sen. Leżeli mocno przytuleni, chroniąc się przed nocnym

chłodem. Nie byli już kochankami, ale pozostali sobie na tyle bliscy, że kiedy dmuchnęła delikatnie w

background image

poorane zmarszczkami czoło mężczyzny, ono rozpogodziło się natychmiast. Zły sen odchodził, a Ilone
czuła się niczym czarodziejka...

Wyślizgnąwszy się z posłania, dołożyła patyków do ogniska i żywioł buchnął z nową siłą. Spojrzała

na konie. Przyklejone do siebie, spokojnie spały ze zwieszonymi łbami.

Ogień umilkł, pożarł już wszystkie gałęzie. Cisza zawisła nad ciemnym jarem.
-

Nie śpisz? - Torg otworzył oczy.

-

Myślę o tym, co chcemy...

-

Nie ma już drewna?! - poderwał się. W jego głosie Ilone usłyszała troskę. I chyba... lęk.

Czego się boisz, wojowniku?
- Myślisz, że to ostatni? Wzruszył ramionami. Dostrzegła, że jego barki - do niedawna silne i

wyprostowane - teraz pochyliły się pod brzemieniem wieku i zbędnego doświadczenia. Co my tu
naprawdę robimy?
- przemknęło wojowniczce przez głowę.

-

Nie wiem.

-

Co...?

-

Nie wiem, czy ostatni. Ale tak mówią. I cena o tym świadczy.

-

Więc skąd jajo?

-

Ciii... Słyszysz? Tam.

Ilone zamilkła i wstrzymała oddech. Poprzez odgłos własnej krwi tętniącej w skroniach i

przyśpieszone bicie serca usłyszała obcy dźwięk. Coś jakby... chlupot. I szelest ciała zsuwającego się po
skale.

W mikrym świetle dogasającego ogniska dojrzeli jakieś kształty, które jeden po drugim wyłaniały się

ze szpar wielkich kamieni. Przygarbione cienie.

- Konie! - Ilone próbowała się poderwać, ale Torg żelaznym chwytem unieruchomił jej ramię.
- Chcą nas. To kumeye... Boją się światła słonecznego i ognia. W dzień siedzą pod ziemią, jak

dżdżownice.

Namacała broń i przywarła plecami do pleców mężczyzny.

Cienie powoli, ale konsekwentnie ciągnęły ku nim. Węszyły. Nagle przystanęły - nawet nikły blask

ż

arzącego się popiołu budził w nich wstręt. Zaczęły otaczać ludzi szerokim kołem.

-

Wyglądają jak ghule.

-

O nie. Wcale nie. - Torg uniósł naciągniętą nie wiedzieć kiedy kuszę. Ilone napięła łuk.

-

Torg...

Jeden z bardziej śmiałych stworów skoczył do przodu. Przyczajony strażniczy ogień tylko na to czekał

- płomiennym jęzorem wyskoczył z paleniska. Rozległ się wściekły syk, a wojownicy poczuli odór
palonego starego mięsa.

Na Torga i Ilone patrzyło kilkanaście par pozbawionych powiek wąskich oczu. Kumeye miały

groteskowe kształty, ni to ludzkie ni to zwierzęce, ich czarna skóra lśniła tłustą wilgocią. Były wzdęte jak
ciała niefortunnych pływaków wyłowione po wielu dniach z wody. Stąpały na dwóch łapach, co czyniło
je jeszcze potworniejszymi.

- Podobno to nie zwierzęta, tylko plemię pustynnych nomadów, które rozgniewało bogów.
- W ciemności będą miały nad nami przewagę. Musimy zaatakować teraz, dopóki Strażnik jeszcze się

tli.

-

Krew wywęszy na pewno... Krew to złoto... złoto to krew... - wyszeptała!

-

Nie możesz tego wiedzieć.

- Czuję. W sercu. Zresztą... Już chyba świta. Rzeczywiście, niebo niedostrzegalnie pojaśniało. Na

ś

cianie jaru rozbłysła jakaś większa żyła miedzianej rudy. Jutrzenka zabarwiła na różowo zlaną potem,

woskową twarz Ilone.

Kumeye nagle zaczęły uciekać. Skulone, kaczym chodem pobiegły w kierunku skalnych dziur,

usiłując skryć się przed znienawidzonym światłem dnia.

- Odeszły...
Strach zniknął, a na jego miejsce... Jakieś dziwne, dawno zapomniane uczucie obudziło się w

wojowniczce. Delikatnie chwyciła mężczyznę za włosy. Torg przysunął się niezgrabnie, a ona zmusiła
ich spieczone wargi do spotkania.

Koniec.

Spojrzała w niebo. Słońce prędko pięło się do góry.
- Pora na nas - stwierdził Torg.

Kiwnęła głową. Resztką wody napoiła konie. Wojownik siedział w pobliżu i czyścił piaskiem swój
dziwny miecz. Siwa drżała nerwowo, więc Ilone poklepała delikatnie klacz po szyi.

background image

-

Jestem szczęśliwa - stwierdziła pod wpływem impulsu. Przepełniał ją dziwny spokój i jakaś

nieokreślona euforia.

-

Będziesz szczęśliwa, kiedy zdobędziemy to, po co tu przyszliśmy. Kiedy będziemy bogaci.

Wtuliła twarz w białą grzywę, jakby szukając w intensywnym zapachu klaczy tego przyszłego

szczęścia, które miało być lepsze od dzisiejszego.

***

Powietrze falowało w upale niczym grzbiety tysięcy węży. Trzęsło się i dygotało, jakby było żywą

istotą. Zamiast tlenu wciągali do płuc żar hutniczego pieca. Oddychali głośno, sapiąc jak miechy. Ich
twarze pokrywały drobinki wypoconej soli. Woda parowała w mgnieniu oka.

Błysk.
- Szlag! Wyleciał nam na spotkanie! - Torg osłaniał oczy przed palącym słońcem i z paskudnie

wykrzywioną twarzą spoglądał w bezchmurne niebo.

Z wysoka pikował ku nim złoty kształt.

- Piękny! - wyszeptała Ilone, zafascynowana i przerażona.
Smok wyglądał jak drobna, królewska figura odlana przez najlepszego ze złotników. Od czubka łba

do końca ogona pokrywały go błyszczące w słońcu łuski. Skrzydła miał szeroko rozpięte i choć
wydawały się kruche, gracja i szybkość lotu nie pozwalały zapomnieć, jak bardzo są silne. Bardziej
przypominał wojowniczego ptaka niż wygrzewającego się na kamieniach gada. Jednakże coś
niewidocznego, coś ukrytego w ozdobionej koroną kostnych wypustek głowie jednoznacznie
klasyfikowało go jako smoka.

Podobno złoty był magiem-iluzjonistą. O ile legenda nie kłamała...

-

Chcesz go zabić?

-

A jakże inaczej mam podejść do jaja? - sapnął. Wypuszczony z wielką precyzją bełt świsnął w

powietrzu, ale złoty smok rozpłynął się w błękicie jak elektryczne wyładowanie. Torg cicho zaklął. Ilone
spojrzała mu w oczy.

- Będziemy musieli się przekonać...

***

Stąpała ostrożnie macając skałę, jakby ta miała uciec spod nóg. Co jakiś czas spoglądała w stronę

szczytu, gdzie spoczywało smocze gniazdo. Nasłuchiwała najcichszego nawet szelestu. Pomimo bólu w
płucach wciągała powietrze głęboko, szukając ukrytych zapachów. Nie ufała oczom. Raptem przystanęła.

-

Musimy iść po omacku, Torg.

-

Oszalałaś!

- Ona ma władzę nad naszymi oczami. Jeśli będziemy patrzeć, wywiedzie nas w pole i zginiemy.

Wspinali się wolniej niż raczkujące dziecko. To podpierając się krwawiącymi palcami, to co i rusz

opadając na czworaka.

- Ilone? Dlaczego teraz mówisz: ona?

Nie doczekawszy się odpowiedzi, wyprzedził kobietę.

- Torg, musisz być blisko gniazda.
Słyszał ją. Potrząsnął głową, bo to nie mogła być prawda. Ilone odeszła. Został sam. Zaraz będzie

ś

witać. Czują to. Czuję to w sercu. Pomyliła się. Jej serce stanęło. Wypuszczona agonalnym skurczem

strzała poniosła wysoko, by zawrócić i wbić się głęboko w piasek. Torg krzyczał. Wybił tylu
napastników, ilu zdołał. Większość uciekła, ciągnąc za sobą Ilone. Żegnaj, wspaniała przyjaciółko.

Gniazdo było w miejscu, które opisał kupiec. Nie strzeżone przez żadnego złotego smoka... A

jednak... Jednak coś tam na Torga czekało. Poczuł niepokojący skurcz w piersi. I...

Szelest.

Włożył palce w uszy. Krew spowolniła bieg. Przyjaciółko... Wyciągnął rękę.

Chciałbym dotknąć... Ostatni raz. Kupiec uśmiechnął się na te słowa: „Tak, trudno się od niego

oderwać". Jajo spoczywało na srebrnej wadze. Było wielkości melona, było ciężkie i było szczerozłote.
Przeciwne ramię wagi kupiec zaczął wypełniać sakiewkami. Ich góra rosła. A zawierały istne smocze
skarby. Szlachetne kamienie, perły, złote imperiały. „Jest pan bogaty, panie Torg." O tak, tak... Spokój!
Czuł jednak podniecenie. Właśnie sprzedał jajo ostatniego złotego smoka. Ostatniego smoka w Ogóle. W
ś

rodku coś popiskiwało, coraz słabiej i słabiej... Słyszał. Chciał coś powiedzieć, ale... „Niech pan się nie

przejmuje, Torg". Kupiec zdjął jajo z wagi. Skorupę pokrywały niewidoczne na pierwszy rzut oka,
cudowne reliefy gwiezdnych konstelacji. Kupiec odwrócił się za siebie. Na małym palniku podgrzewała

background image

się fiolka z czymś, co wyglądało jak przezroczysty syrop. Zdjął ją z ognia. „Na wieki wieków" -stwierdził
i zalał jajo mazią. „Doskonały eksponat" - dodał z podziwem.

***


Wyczuł jego brzeg; potem gałęzie, kości, jakąś zeschłą skórę.

***

Westchnął głęboko z wielkiej ulgi. Jedwab ślisko ocierał się o jego pierś. Chłodził i koił blizny. Tylko na
ból w kościach nie było rady. Przekręcił się z mamrotaniem - luksusowe łóżko było zdecydowanie za
miękkie dla starego wojaka. Jednakże stanowiło symbol jego nowego prestiżu... Nowego? Zaraz, od ilu
lat tamta nie żyła? Jak miała na imię? Ilara? Ilena? Śniła mu się dzisiejszej nocy, ale sen odszedł już
bezpowrotnie. Komnata ginęła w cieniu. Zadrżał. Ale czego miałby się bać? Nikt nie wejdzie do domu
strzeżonego przez najemne straże. Symbol prestiżu... Zaśniedziała kusza wisiała nad kominkiem. Przestał
o nią dbać, kiedy po raz pierwszy zaczęła dokuczać mu podagra. Trzeba znać swój czas i swoje miejsce...
Lecz wciąż tęsknił. Ilone?! Coś zaszeleściło. Aha, miasto przeżywało inwazję szczurów. Po omacku
szukał dzwonka, by wezwać służbę. Darmozjady, nawet z gryzoniami nie potrafią sobie poradzić.
Dzwonek jednak wysunął się z zesztywniałych palców i bezdźwięcznie potoczył po grubym dywanie.
Jakby nie miał serca... Serce Torga zaczęło szaleć i tłuc się głucho. Coś szło po niego. Tłuste światło
ulicznej latarni przedarło się przez szparę w zasłonie. Nie, proszę. Nie. Czaszka szczerzyła zęby.
Pochylała się nad nim. Mógł spojrzeć w pustkę, która czaiła się w ciemnym oczodole. „Czas na ciebie,
Torg." Och, nie... nie! To nie tak miało być. Nie chciał umierać we własnym łóżku, w samotności i ciszy.
Łożem śmierci wojownika jest pole bitwy. Szczęk mieczy i świst bełtów jego ostatnią melodią. Inaczej...
Bał się! Oparł się mocno plecami o wezgłowie łóżka. Wymachiwał rękoma. Odgiął tułów, byle dalej od
białej, pochylającej się nad nim maski...

***

Raptem stracił równowagę. Przechylił się do tyłu, a potem runął w dół.

Smoczyca oglądała go z powietrza. Oczy też miała złote.

***


Aby wymierzyć, wystrzelić, musiała otworzyć oczy.

Niemal czuła, jak tamci zmagają się ze sobą. Jak Torg przegrywa... Uchyliła powieki, by akurat ujrzeć,

jak mężczyzna spada i parę metrów niżej uderza w szeroki skalny taras. Krzyknęła i w pierwszym
odruchu chciała biec, gdy spostrzegła, że znajduje się na wyciągnięcie ręki od smoczego gniazda. Było
olbrzymie i budziło szacunek. Ale było też ubogie. Żadnych legendarnych klejnotów i błyskotek.
Królewskich koron i zaklętych mieczy. Żadnej wody życia w diamentowych fiolkach.

Złota, pomimo znużenia mentalną walką, z niezwykłą gracją opadła na skraj gniazda.

Jajo! - przebiegło przez głowę Ilone. - Ona nadal wysiaduje jajo!

Ale jajo było inne, niż wyobrażała sobie Ilone. I inne niż to, które pamiętała smoczyca. Już nie

błyszczało; leżało szare i zimne.

Skamieniało.
Spoczywało tu tyle wieków, że obróciło się w kamień.
Sędziwa Złota rozpaczliwie załopotała skrzydłami.

Ilone! Powiedz, że to nie prawda! To nie może być prawda! Nie taka! Okłam mnie Ilone, powiedz, że

to, co widzę, nie jest prawdziwe...

Ostami smok padał ofiarą własnej iluzji.

Z rozdzierającym piskiem Złota wzniosła się w niebiosa.
Wojowniczka nawet nie sięgnęła po bezwartościowy kamień. Wsłuchując się we własny oddech

ostrożnie schodziła do Torga. Oczy miała już szeroko otwarte.

Dosięgała właśnie skalnej półki, kiedy wyostrzone zmysły ostrzegły ją o niebezpieczeństwie. Smok

pikował z prędkością roziskrzonego meteoru.

Ilone przyjęła postawę i nieomylnie wypuściła pierzastą strzałę.
Złote ciało ciężko legło u stóp łuczniczki. Stworzenie umierało, już bez kłamstw i omamów.

background image

Dlaczego się wystawiłaś... - pomyślała Ilone, ale nie było to pytanie.

* * *

Nie stracił przytomności, choć plecy bolały go niemiłosiernie. Plecy i tył głowy. Był pewien, że kiedy

przesunie sękatymi palcami po potylicy, znajdzie ślady po twardych kamykach. Ilone zostawiła smoka i
wciąż mocno zaciskając łuk w dłoni kucnęła przy Torgu. Drugą ręką obmacała jego czaszkę.

- Przynieś... Chcę zobaczyć go z bliska...
Rzuciła mu truchło na brzuch, aż mężczyzna stęknął. W łuskach przeglądało się słońce. Smok oczy

miał zamknięte, a w miejscu jego serca sterczały pierzaste lotki.

- Ładny strzał - rzekł wojownik. - Ciało jest mało uszkodzone.
Odgadła jego myśli:
-

Nie możemy go zabrać. Zepsuje się po drodze.

-

Zdejmę skórę. Łuski się dobrze trzymają - usiadł. Świat wokół niego zawirował.

-Chcę stąd iść. - Na głęboko spękanych, wysuszonych ustach Ilone pojawiły się kropelki krwi. Nie

oblizała ich.

-

Zajmę się tylko tą skórą... - Idę.

-

Ilone! - Nie słuchała.

-

Ilone! Nie zostawiaj mnie tutaj! - Przystanęła:

-

Zostaw Złotą.

-

Co?

-

Zostaw ją w spokoju.

Stał przez chwilę bez ruchu. Potem pochylił się i delikatnie ułożył smoczycę na skalnej półce. Blask

martwego złota trwał i trwał, dopóki na stosie nad ciałem nie został położony ostatni kamień, raz na zaws
ze odcinając słoneczne promienie.

- Hej, nie dam rady zejść sam.
Ilone skinęła głową. Zaczęła ostrożnie sprowadzać w dół opartego na jej barkach Torga. Żadne się nie

obejrzało, nie spojrzało w górę.

* * *

Kiedy dotarli do obozu, martwa Siwa leżała na boku z wywalonym jęzorem. Gniadosz zwęszył śmierć

i drżał niespokojnie w napiętych więzach.

- Jedno z nas będzie musiało iść pieszo... - Ilone obcięła klaczy końcówkę ogona. Ukryła pukiel

końskiego włosia za koszulą. Torg obserwował ją w milczeniu.

-

Musimy się nająć. Szybko, bo bez drugiego konia...

-

Ciii... - szepnął. - Pojedziemy na zmianę. Prawie siłą zmusiła go, by wsiadł na wierzchowca.

-

Myślisz, że my też jesteśmy ostatni?

Ilone uniosła głowę, aby spojrzeć w twarz mężczyzny:
- No, ale nie jesteśmy złoci. Zaśmiał się.
Echo powtórzyło i spotęgowało basowy śmiech. Kobieta przyłączyła się do towarzysza. Ich połączone

głosy były jak prosta, ale silna muzyka. Mogłaby spodobać się bogom, gdyby tylko zechcieli istnieć.

* * *

Wiatr porwał śmiechy i uniósł ze sobą wysoko w górę; ponad miejsce, do którego dolatują Smoki.

Później porzucił je, a one przekroczyły linię pierwszych gwiazd.

Radosne dźwięki niosły się coraz wyżej po Wszechświecie, aż do jego wciąż rozszerzających się

granic. Do Białego Pałacu.

Biały Pałac wisiał w pustej przestrzeni, utrzymywany przez srebrzyste liny, grube jak tułowia

starożytnych węży. Liny nie miały końca ani początku, ale zadrżały od uderzających w nie śmiechów.
Teraz głosy przeniknęły półprzeźroczyste, utkane z wiązki światła mury o odcieniu najjaśniejszej bieli.
Odbiły się od podłogi w deseniu czarno--białej szachownicy. Uderzyły w wykończone kopułą sklepienie
i powróciły echem. Biały Pałac rozbrzmiał muzyką, a melodia rozbudziła kilku z mieszkających na
granicy Wszechświatów bogów. Jeden z nich spojrzał w dół -wprost do Smoczego Jaru. Nieziemski
wzrok spoczął na wierzchowcu, śpiącym mężczyźnie i kobiecie, zdezorientowanej zapadającą nagle w
ś

rodku dnia ciemnością. Jeszcze niżej coś popiskiwało i szybko poruszało się wydrążonymi w skalnych

rozpadlinach tunelami ku powierzchni.

Bóg rozejrzał się po Kosmosie: Księżyc właśnie szykował się do długiego zaćmienia Słońca. Kierując się
kaprysem, jednym tchnieniem zatrzymał satelitę w jego wędrówce, pchnął go na inny tor. To

background image

wystarczyło. Po chwili cień zsunął się z krawędzi Słońca. Zmamione obietnicą kumeye nagle
znieruchomiały, zaskrzeczały rozczarowane i w pośpiechu poczęły cofać się do jądra swoich czarnych i
zimnych nor, gdzie słychać tylko szemranie podziemnej rzeki.

* * *

Ilone wzruszyła ramionami i szarpnęła Gniadosza za uprząż. Koń zarżał, po czym ruszył już bez

ociągania, niosąc na swoim grzbiecie Torga.

Wieczorem dotarli do samotnej studni.

Izabela Szolc


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Szolc Izabela Swietokradztwo
Szolc Izabela Opetanie
Szolc Izabela Tajemnica
Szolc Izabela Lęk wysokości
Szolc Izabela Tajemnica 2
Szolc Izabela Naga
Szolc Izabela Strzeż się psa
Szolc Izabela Lęk wysokości 2
Szolc Izabela Cichy zabójca
Szolc Izabela Wszystkiego najlepszego 2
Szolc Izabela Świętokradztwo
Szolc Izabela Raptus Norvegicus
Izabela Szolc I to minie
Izabela Szolc Opętanie
Gogol - Martwe dusze, Opracowania lektur po rosyjsku
Błoto z Morza Martwego
I ELEMENTY MARTWE
Polskie złoto
PEDAGOGIKA SPOŁECZNA-iZABELKA, Pedagogika Opiekuńcza, Pedagogika Opiekuńcza II rok, Pedagogika społe

więcej podobnych podstron