background image

 

 

 

background image

Szkice edynburskie czyli system telewizji 

Krzysztof Teodor Toeplitz 

 

 

 

Spis treści 

Wstęp ...................................................................................................................................................... 2 

Ⅰ. Telewizja: «zjawisko naturalne» i natura zjawiska ............................................................................ 5 

Ⅱ. Telewizja: Kto? Dla kogo? .................................................................................................................. 9 

Ⅲ. Czego chce publiczność: obwód zamknięty..................................................................................... 14 

Ⅳ. Bezstronność i autorytet ................................................................................................................. 21 

Ⅴ. Królestwo populizmu ....................................................................................................................... 27 

Ⅵ. Smutek rozrywki .............................................................................................................................. 33 

Ⅶ. Telehistoria ...................................................................................................................................... 40 

Ⅷ. Stereotypy sportowe ....................................................................................................................... 46 

Ⅸ. Co z «globalną wioską»? .................................................................................................................. 52 

Zakończenie ........................................................................................................................................... 60 

 

 

 

Wstęp 

 

Tytuł tych szkiców dotyczących istoty oraz działania telewizji w świecie współczesnym wymaga 
wyjaśnienia. 

Latem 1978 roku otrzymałem - całkiem nieoczekiwanie - list od organizatorów Międzynarodowego 
Festiwalu Telewizji w Edynburgu (Wielka Brytania), w którym zapraszano mnie do wzięcia udziału 
w pracach drugiego już z kolei Festiwalu, poświęconego głównie tematowi „Tabu w komedii 
telewizyjnej”. 

Uczestniczenie w znanych mi dotychczas festiwalach telewizyjnych, będących głównie miejscem 
handlu, bankietów i koktajli, a także niekiedy zwykłymi konkursami piosenkarskimi, uważałem za 
stratę czasu. Niemniej jednak temat II Festiwalu Edynburskiego, a także nadesłane materiały 
z I Festiwalu, który odbył się przed rokiem, zaintrygowały mnie, ponieważ w odróżnieniu od innych 
festiwali nie było tu mowy o nagrodach, gwiazdach i reklamie, lecz raczej o tematach spotkań 
i dyskusji dotyczących kluczowych problemów zarówno brytyjskiego, jak i światowego systemu 
telewizyjnego. W tej sytuacji zwróciłem się do Prezesa Komitetu do Spraw Radia i Telewizji, Macieja 

background image

Szczepańskiego, z prośbą o ułatwienie mi wyjazdu do Edynburga. Mimo że dla telewizji jestem osobą 
postronną, prezes Szczepański uznał jednak widocznie, że inwestowanie we mnie jako ewentualnego 
autora lub krytyka telewizji nie jest sprawą całkiem beznadziejną i w ten sposób danym mi było 
uczestniczyć w Festiwalu Edynburskim odbywającym się w pięknej stolicy Szkocji, której 
niepowtarzalny charakter opiszę może przy innej okazji, oraz zetknąć się za pośrednictwem tego 
Festiwalu kto wie, czy nie z najżywszym obecnie ośrodkiem umysłowym, jakim jest brytyjskie 
środowisko twórców, badaczy i teoretyków telewizji. 

Telewizja na świecie z całą pewnością wyszła już z okresu naiwnego niemowlęctwa, zdaje się mieć 
także za sobą lata rozhukanej młodości, zachłyśnięte możliwościami technicznymi i osiągniętymi 
niesłychanie szybko prawie nieograniczonymi środkami finansowymi; obecnie wkracza w okres 
refleksyjnej dojrzałości. Naturalną potrzebą tego momentu jest wyższy stopień samoświadomości, 
poznania własnej istoty, zarówno społecznej, jak i estetycznej. Rzeczywiście, od kilku już lat z różnych 
ośrodków docierają sygnały, świadczące o pogłębionej refleksji nad telewizją, zarówno jako środkiem 
przekazu, jak i fenomenem społecznym. Pierwszym był chyba w tym zakresie tak zwany eksperyment 
kanadyjski, polegający na wprowadzeniu we względnie szerokim zasięgu telewizji kablowej, 
rozumianej jako próba przeciwstawienia się masowemu działaniu wielkich, monopolistycznych 
systemów telewizyjnych, zwłaszcza amerykańskich, z którym to eksperymentem miałem okazję 
zetknąć się podczas konferencji „Fipresci” w 1975 roku w Mediolanie. 

Również rodząca się estetyka telewizji skupiać poczęła coraz baczniejszą uwagę ludzi zajmujących się 
dotychczas bądź to estetyką w ogóle, bądź też tymi szczególnymi problemami estetycznymi, które 
wyłoniły się w związku z masowymi środkami przekazu, przede wszystkim zaś filmem. Dotyczy to 
głównie środowiska francuskiego i włoskiego. Latem 1978 roku odbył się w Mediolanie kongres 
poświęcony „video-arts”, zwanym w skrócie VA, przez co rozumie się głównie sztukę obrazu 
telewizyjnego opartego na rejestracji magnetycznej. 

Współczesnej refleksji nad istotą telewizji w sposób dość paradoksalny szczególnego zabarwienia 
nadały także środowiska związane z ruchem kontestacji w latach sześćdziesiątych, wśród nich zaś tak 
zwana „szkoła frankfurcka”, ożywiana w dużej mierze przez idee Herberta Marcuse, oraz teoretycy 
czerpiący z dorobku L. Althussera. Jest zrozumiałe, że krytycy ci, szukając argumentacji dla swojej tezy 
głoszącej, iż współczesne kapitalistyczne społeczeństwo konsumpcyjne jest w istocie 
„społeczeństwem represyjnym”, musieli skupić uwagę na telewizji, która jest głównym eksponentem 
tego, co Althusser nazywa ideological state apparatus, odgrywającym w systemach kapitalistycznych 
identyczną, choć bardziej wyrafinowaną rolę represyjną, co political state apparatus, czyli po prostu 
aparat władzy. Owo szczególne zabarwienie wielu poważnych prac na temat recepcji telewizji 
pozwoliło niewątpliwie na odkrycie zapoznanych dotychczas aspektów programu telewizyjnego i jego 
utajonych treści. 

Środowisko brytyjskie, jak mi się zdaje, odgrywa na tle tego niewątpliwego ożywienia umysłowego 
dookoła problemów telewizji swoistą rolę. Istnieje kilka przyczyn tego faktu. Pierwszą z nich jest 
stosunkowo najdłuższa na Wyspach Brytyjskich tradycja poszukiwań technicznych, związanych 
z przekazywaniem obrazów na odległość. Mimo, że teoretyczne przesłanki tej możliwości stworzył już 
w roku 1884 Niemiec, Paul Nipkow, pierwszy eksperyment z przekazaniem obrazu na odległość odbył 
się właśnie w Londynie w roku 1924, a pierwszym człowiekiem, którego obraz przeniosły fale 
telewizyjne był Anglik, William Taynton. Jak wskazuje dr Boris Townsend - szef Engineering 
Information Service w Independent Broadcasting Ass. - brytyjskie środowisko inżynieryjne przez długi 

background image

czas wyprzedzało inne ośrodki w badaniach, a także praktycznych wdrożeniach wynalazków zarówno 
telewizyjnych, jak i radiowych.

1

 

Drugą przyczyną osobliwości brytyjskiego punktu widzenia jest istnienie na terenie Wielkiej Brytanii 
dwóch równoległych, choć różnych pod względem prawnym, a także - jak się okazuje - pod względem 
społecznym, systemów telewizyjnych: potężnego państwowego systemu BBC oraz systemu 
prywatnej telewizji komercyjnej, reprezentowanej przez ITV, Independent Television. Przełamanie - 
aktem państwowym w 1954 roku - monopolu BBC na produkowanie programu telewizyjnego 
i stworzenie bardzo dynamicznej sieci telewizji niezależnej, dysponującej własnymi kanałami 
w odbiornikach brytyjskich telewidzów, stworzyło w Wielkiej Brytanii niespotykaną gdzie indziej 
możliwość bezpośredniego porównania dwóch systemów telewizyjnych - telewizji państwowej (o 
szczególnym zresztą statusie prawnym) i telewizji komercjalnej, prywatnej. Jest to - przy pewnym 
uproszczeniu - sytuacja taka, jakby w programie drugim Telewizji Polskiej nadawała swój program 
któraś z wielkich stacji amerykańskich, ABC, CBS czy NBC, stwarzając możliwość natychmiastowej 
konfrontacji zarówno metod działania, jak i wartości zakodowanych w tych programach. O ile 
wszędzie na świecie realną rzeczywistością, z którą styka się zarówno publiczność, jak i krytyka, jest 
jeden z tych systemów, podczas gdy drugi stanowi tylko - często przesadnie idealizowaną - 
alternatywę, o tyle Wielka Brytania dostarcza, szczegółowo zresztą badanego, bogactwa informacji 
na temat realnej konfrontacji i interferencji tych systemów. 

Owo skrupulatne badanie zjawiska telewizji nie tylko w jego całości - jako wielkiego fenomenu 
naszych czasów, ale i w szczegółach społecznych - reperkusji konkretnych programów i przekazów, 
a także w szczegółach technicznych, produkcyjnych, wreszcie - w szczegółach estetycznych wydaje mi 
się trzecim czynnikiem wyróżniającym środowisko brytyjskie. Ogromne znaczenie ma tu poważne 
włączenie się do badań nad telewizją tak zasłużonej, a przy tym wysoce wyspecjalizowanej placówki, 
jaką jest The British Film Institute (BFI). Brytyjski Instytut Filmowy, który w swoim czasie, w latach 
trzydziestych zwłaszcza, odegrał pionierską rolę w budowaniu nowoczesnej wiedzy o filmie, 
podnosząc do rangi źródłowych edycji naukowych pisma zarówno angielskich, jak i zagranicznych, 
zwłaszcza radzieckich teoretyków i praktyków filmu, Eisensteina, Pudowkina, Kuleszowa, obecnie 
z całą energią przystąpił nie tylko do opracowywania, ale i do scalania rozsianego w różnych krajach 
dorobku myślowego związanego z telewizją. Wydawana przez BFI seria „Television Monograph” jest 
dzisiaj przykładem najbardziej kompetentnych opracowań poszczególnych aspektów telewizji, 
opracowań, które daleko wykraczają poza praktykę bieżącą i którym nieobce są filozoficzne 
uogólnienia i światopoglądowa refleksja. 

Na koniec wreszcie nie ostatnią przecież przyczyną, dla której Wielka Brytania stała się tak dogodnym 
miejscem do obserwowania ewolucji, jaka dokonuje się w świecie telewizji jest - z przyczyn 
językowych - szerokie otwarcie brytyjskiego środowiska w stronę najpotężniejszych systemów 
telewizyjnych, jakimi są trzy amerykańskie giganty, ABC, CBS i NBC z jednej, a systemy telewizyjne na 
kontynencie z drugiej strony. Wielka Brytania znajduje się pod tym względem w dość szczególnej 
sytuacji. Silne tendencje ekspansywne, przekonanie o wartości własnego dorobku w zakresie 
rozmaitych form widowiska telewizyjnego, kontrastują tu z dość ograniczonym, także pod względem 
możliwości finansowych, rynkiem wewnętrznym. Podczas jednej z edynburskich sesji dyskusyjnych 
podawano wręcz - trudno powiedzieć, na ile ścisłą - informację, że dla pewnych gatunków 
brytyjskiego filmu telewizyjnego publiczność krajową ocenia się na zaledwie 4 procent ogólnej liczby 
widzów, których reszty poszukuje się raczej poza obrębem Wyspy. To nastawienie powoduje 
wzmożone zainteresowanie zarówno amerykańskimi, jak i europejskimi problemami - w tym również 

 

1

 B. Townsend, Tomorrow's Broadcasting: The Technical Possibilities, „Independent Broadcasting”, March 1978. 

background image

zagadnieniami Interwizji - zarówno ze strony praktyków, jak i teoretyków angielskich. Festiwal 
edynburski, a także cała jego bardzo złożona „otoczka” w postaci rozmów, kontaktów, lektur, 
możliwości oglądania - bardzo skrzętnie archiwizowanych - zarówno nowych, jak i dawniejszych 
programów telewizji brytyjskiej, amerykańskiej, częściowo zaś także RFN-owskiej i francuskiej, stał się 
więc dla mnie punktem wyjściowym podjętej w tych szkicach próby spojrzenia na świat współczesnej 
telewizji w jej globalnej złożoności. 

Myślę, że spojrzenie to mieć może zarówno pewną wartość informacyjną, jak też - o co chodzi mi tu 
głównie - pokazać może nowy, nie praktykowany u nas sposób widzenia telewizji i świata środków 
przekazu, odsłaniając problemy inne od tych, o których mówimy na co dzień. 

 

Ⅰ. Telewizja: «zjawisko naturalne» i natura zjawiska 

 

Jedną z najbardziej przenikliwych (przez swoją naiwną oczywistość zresztą) uwag, jakie formułuje 
w swojej pracy Multinationales et Systèmes de Communication: les Appareils Idéologiques de 
l’Impérialisme
 belgijski socjolog marksistowski, Armand Mattelart, jest spostrzeżenie, że telewizja na 
świecie, odkąd stała się zjawiskiem masowym i nieomal wszechobecnym, traktowana jest nie tylko 
przez odbiorców, ale także przez większość badaczy jako swego rodzaju byt naturalny, obiektywny, 
niezależny od woli człowieka. Jako coś na kształt zjawiska przyrodniczego. 

Oczywiście, nikt rozsądny nie odbiera zjawiskom przyrodniczym ich niewątpliwego wpływu na życie 
społeczeństw i w tym też duchu należy rozumieć prowadzone we wszystkich nieomal krajach mniej 
lub bardziej szczegółowe badania nad wpływem telewizji na zachowania ludzi, ich poziom wiedzy lub 
kultury, sam jednak czynnik sprawczy, telewizja jako taka - być może na skutek swego ogromu - coraz 
częściej zdaje się wymykać z rzędu zjawisk, podlegających ocenie wartościującej, dotyczącej samego 
faktu jej istnienia. Można więc mówić, że telewizja jest lepsza lub gorsza, przyjazna lub wroga 
człowiekowi - jak pogoda czy zjawiska klimatyczne - nikt jednak nie zadaje sobie pytania, czy jest 
rzeczą sensowną, że istnieje ona w ogóle albo też nikt nie wyobraża sobie sytuacji, w której mogłoby 
jej nie być. Fakt istnienia telewizji - jakkolwiek oczywiście zdajemy sobie sprawę z jej ludzkiego 
i cywilizacyjnego pochodzenia - rozpatruje się więc powszechnie w tej kategorii bytów, które 
zaliczamy do czynników stałych, nieodmiennie od pewnego czasu (a także w dającej się przewidzieć 
przyszłości) nam towarzyszących, obiektywnych i „naturalnych”. Czynniki takie, skoro pojawiają się 
w społeczeństwie, przybierają zazwyczaj formę mitologiczną, stają się mitami lub fetyszami. 

„Masowe środki przekazu stają się mitem wówczas, gdy zaczynamy je rozpatrywać jako 
autonomiczne byty «wyposażone we własną wolę i duszę», jako rodzaj epifenomenów 
przerastających społeczeństwa, w które są wpisane. W ten sposób byt masowych środków przekazu 
zamienił się w aktora grającego samodzielną rolę na scenie świata rządzonego przez technologiczny 
racjonalizm. Mamy tu do czynienia z nowoczesną wersją «sił natury».”

2

 

Owo pojęcie „masowych środków przekazu”, odgrywających rolę „nowoczesnych sił natury”, nie jest 
oczywiście jedynym takim pojęciem produkowanym przez współczesne społeczeństwa, zwłaszcza zaś 
społeczeństwa burżuazyjne. Na rynku naszych pojęć funkcjonują więc i są wymieniane na różne inne 
waluty formuły takie, jak „społeczeństwo konsumpcyjne”, „społeczeństwo dobrobytu”, 
„nowoczesność”, „przestępczość nieletnich”, „opinia publiczna”, „swoboda seksualna” itd., itp., 

 

2

 A. Mattelart, The Nature of Bourgeois and Imperialist Communication, London 1972, w: Television: Ideology 

and Exchange, ed. J. Caughie, BFI, London 1978. 

background image

z których każde podlega rozmaitym formom analizy, wszystkie razem jednak traktowane są jako 
pewna oczywistość, jako byt sam w sobie, mający swoje szczególne właściwości, z którymi należy się 
liczyć, a nawet starać się manipulować nimi, lecz którego istnienia jako faktu obiektywnego nie da się 
zakwestionować. One także stają się „samodzielnymi aktorami na scenie świata”. W ten sposób 
człowiek współczesny - jak zresztą każdy człowiek w każdej epoce historycznej - otoczony jest 
dwiema kategoriami zjawisk, które na równi traktuje jako „naturalne”, choć ich natura jest w istocie 
różna: jednymi z nich są siły i zjawiska przyrody, drugimi zaś owe zmitologizowane formy lub pojęcia, 
które wytwarza samo społeczeństwo. 

Ta analiza, całkowicie zgodna z poglądami Marksa, nabiera szczególnego znaczenia właśnie wówczas, 
gdy odniesiemy ją do współczesnych środków przekazu, a zwłaszcza do telewizji. Wtedy bowiem 
odsłania się przed nami pewien paradoks, bez którego ogarnięcia wszelka poważniejsza analiza 
systemów telewizyjnych i ich wpływu na społeczeństwa jest niemożliwa. Polega on na tym, że skoro 
zgodzimy się - a godzi się na to mimowolnie nie tylko przeciętny odbiorca telewizyjny, lecz także 
większość badaczy i socjologów - że telewizja jako zjawisko należy do owych zmitologizowanych „sił 
naturalnych”, kształtujących nasze społeczeństwo, to również treści, przekazywane przez telewizję 
i inne masowe środki przekazu, stają się w ogromnym stopniu treściami odzwierciedlającymi 
„naturalny porządek świata”, treściami obiektywnymi, dotyczącymi obiektywnej „natury rzeczy”. 
Rezultatem tego jest fakt, że próg krytycyzmu wobec tych treści - a także wobec stojącej za nimi 
rzeczywistości - obniża się nieomal całkowicie. Tym na przykład należy tłumaczyć sytuację, w której 
przeciętny widz telewizyjny, oglądając co wieczór na ekranie swego odbiornika dzienną porcję wojen, 
katastrof, kataklizmów przyrodniczych, komunikatów o klęskach głodowych, bezowocnych 
negocjacjach, dotyczących losów setek tysięcy ludzi itd., nie zrywa się z fotela z okrzykiem, że świat 
zwariował i trzeba koniecznie coś z tym zrobić, lecz przyjmuje to wszystko ze spokojem, z jakim 
zwykliśmy komentować nadciąganie burzy lub szanse wypogodzenia się w okresie wakacyjnym. 
Słynna i po wielekroć już formułowana teza o „preferencji odbioru biernego”, którą narzuca 
telewizja, odnajduje w tym jeszcze jedno swoje uzasadnienie. Przypuszczeniu, że wiadomości 
nadawane przez telewizję traktowane są przez odbiorców jako część „naturalnego” obrazu świata, 
wtórować zdaje się przekonanie o ich prawdziwości. Według prowadzonych w Wielkiej Brytanii 
badań statystycznych 86 procent widzów BBC i 78 procent widzów telewizji niezależnej twierdzi, że 
przekazy nadawane przez te rozgłośnie są „zawsze prawdziwe” albo „przeważnie prawdziwe”, 
podczas kiedy podobną opinię o gazetach wyraża zaledwie 30 procent ich czytelników. Przyczyną 
tego jest, podkreślana przez respondentów, „nieobecność interwencji redakcyjnej” (lack of 
editorialising), która wyraźna jest w komentarzu gazetowym. Gazetę podejrzewa się więc 
o stronniczość, naginanie faktów do własnych potrzeb, podczas gdy telewizja - zapewne także na 
skutek swoich cech mimetycznych, operowania filmem, reportażem nagrywanym „na gorąco” itd. - 
uważana jest za obraz świata taki, jakim on jest, za obraz „świata naturalnego”. 

Nowością systemu informacyjnego, który stworzyły nowoczesne środki przekazu, jest więc z jednej 
strony niesłychane przyspieszenie obiegu informacji i powiększenie ich zasięgu, z drugiej zaś jednak 
sprowadzenie większości komunikatów do rangi konstatacji „faktów naturalnych”, nie domagających 
się z naszej strony żadnego działania ani nawet oceny. Wolter na wiadomość o trzęsieniu ziemi 
w Lizbonie napisał list protestacyjny stwierdzając, że zdarzenie to urąga zdrowemu rozsądkowi i jest 
ze wszech miar nie do przyjęcia, podczas gdy my dzisiaj wobec zjawisk będących w sposób oczywisty 
rezultatem ludzkich działań indywidualnych lub zbiorowych zachowujemy wstrzemięźliwość, jakby 
było to nie zawinione przez nikogo trzęsienie ziemi. 

Ta właściwość - czy też ta właśnie zmitologizowana pozycja systemu informacyjnego - ma swoje 
rozliczne konsekwencje praktyczne, które w tym świetle dopiero można należycie ocenić. Pierwszą 

background image

z nich, i - jak podnoszą to lewicowi krytycy burżuazyjnego systemu informacyjnego oraz jego telewizji, 
wywodzący się, o czym wzmiankowałem na wstępie, głównie ze szkoły Althussera - najbardziej 
podstawową, jest możliwość zamaskowania faktu, iż owa „siła natury”, za jaką uchodzi telewizja w jej 
postaci zmitologizowanej, jest w rzeczywistości niczym innym, jak narzędziem działania dominującej 
klasy, częścią jej ideological state apparatus. Mówiąc innymi słowy, jeśli telewizja w swoich 
rozlicznych programach, i to wcale nie tylko tych o charakterze propagandowym, ale wręcz we 
wszystkich, jakie emituje, przedstawia pewien porządek rzeczy jako „oczywisty” czy „naturalny”, 
i porządek ten w ten właśnie sposób przyjmowany jest przez odbiorcę, to jest on istotnie „oczywisty” 
i „naturalny”, ale tylko w ramach dominującego systemu. Na tym polega podstawowa manipulacja, 
której obiektem jest świadomość milionów telewidzów na świecie, że jeśli pan z ekranu - w serialu, 
pogadance, skeczu czy reklamie - wypowiada truistyczne zdanie w rodzaju, że „dobrze 
zainwestowane pieniądze powinny przynosić dochód” albo że „przyzwoita żona powinna przymykać 
oko na słabostki swojego męża”, to w truizmach tych zakodowany jest cały system ekonomiczny, 
społeczny i obyczajowy, na którego gruncie mają one istotnie wartość „praw naturalnych”. 
W nowoczesnych systemach informacyjnych „naturalne” jest więc zawsze to, co łączy się z samą 
naturą dominującego nad nimi systemu społecznego. 

Myślę, że nie trzeba dowodzić dalej, na ile ten punkt widzenia jest płodny przy rozpatrywaniu świata 
wartości oraz ukrytych znaczeń mieszczących się w każdym programie telewizyjnym, zarówno w jego 
treści, jak i formie. Demitologizacja telewizji, to znaczy odarcie jej z cech zjawiska „naturalnego”, 
a także przekaźnika „obiektywnej rzeczywistości” i „naturalnego porządku rzeczy”, ukazuje nagle, jak 
w owym potoku informacyjnym, potoku bezbarwnym na pozór i monotonnym (w ujęciu zaś 
McLuhana działającym jedynie przez swoją abstrakcyjną „mozaikowość”), mieni się ogromne 
bogactwo mniej lub bardziej świadomych działań intencjonalnych, powodowanych przez system, 
któremu telewizja służy. 

„Władza systemów społecznych, jaką te sprawują nad jednostkami, staje się, jak myślę, zrozumiała 
jedynie wówczas, kiedy zdamy sobie sprawę, że systemy społeczne dostarczają swoim uczestnikom 
nie tylko środków do życia, ochrony przed zagrożeniem zewnętrznym i obietnicy zabezpieczenia 
ekonomicznego, ale również pewnych form dla teorii, wartości i związanych z nimi urządzeń, które 
pozwalają jednostkom nadać sens swemu życiu. Wszelkie zagrożenia systemu zagrażają właśnie tym 
formom” - pisze Donald Schon

3

Jeśli przyjmiemy, że utwierdzenie przekonania o „naturalności”, zarówno samego systemu 
telewizyjnego na świecie, jak i treści przekazywanych przez poszczególne systemy, służy w istocie 
utrwalaniu wartości właściwych dla danego systemu społecznego, uwaga Schona uświadomi nam 
dodatkowo, na ile ważnym zagadnieniem jest z punktu widzenia dominujących grup społecznych 
kwestia kontroli nad owym instrumentem, jakim jest telewizja. 

Kontrola ta nie zawsze musi przyjmować bezpośrednie formy administracyjne, na przykład w postaci 
kontroli państwa nad organizacją programu telewizyjnego i jego treściami. Przeciwnie nawet - 
„wolnorynkowa” i często, jak na przykład w wypadku afery Watergate, popadająca w otwarty konflikt 
z administracją państwową telewizja amerykańska wcale nie jest przez to w mniejszym stopniu 
eksponentem panującego systemu niż telewizje państwowe i kontrolowane przez rządy. Przytoczone 
wyżej rozumowanie pokazuje bowiem, że istota działania na rzecz systemu wcale nie musi oznaczać 
działania propagandowego wprost, wystarczy tu całkowicie, a nawet jest o wiele ważniejsze, 
przedstawianie istniejącego porządku rzeczy jako obiektywnie koniecznego i, powtórzmy raz jeszcze, 
„naturalnego”, a więc nie mogącego podlegać radykalnym zmianom. I w tej dziedzinie zarówno 

 

3

 D. Schon, Beyond the Stable State, w: Television: Ideology and Exchange, op. cit. 

background image

państwowe, jak i wolnorynkowe systemy telewizyjne są zazwyczaj nieprzejednane w swoim działaniu 
kontrolującym. 

Intensywność kontroli nad systemami telewizyjnymi w poszczególnych krajach zależy także 
dodatkowo od subiektywnej oceny czynnika, jakim jest realny wpływ wywierany przez telewizję na jej 
odbiorców i ich postawy. 

Pomimo pozorów sprawa wcale nie jest oczywista. Ogólnie daje się na przykład zauważyć, że zakres 
swobód i ekstrawagancji, nawet dopuszczany w większości systemów telewizyjnych w początkach ich 
istnienia, był znacznie większy niż jest obecnie. Anglicy na przykład z łezką wspominają okres sprzed 
lat kilkunastu, związany z rządami ówczesnego dyrektora generalnego BBC, Hugha Carletona 
Greene’a, z którym to okresem łączy się między innymi rozkwit satyry telewizyjnej (program That was 
the week that was, Frost over England
 Davida Frosta i in.), uważając lata obecne za nieporównanie 
bardziej skrępowane. Zjawisko to, które obserwować można także i w innych krajach, rozsądnie 
byłoby połączyć po prostu z sytuacją, w której eksponenci systemów rządzenia nie zorientowali się 
jeszcze w zakresie oddziaływania telewizji na społeczeństwo, często wręcz lekceważąc jej rolę, 
w momencie zaś, kiedy rola ta została doceniona, złoty wiek wolności telewizyjnej zaczął chylić się ku 
upadkowi. 

Jednak i dzisiaj jeszcze, co może wydać się zaskakujące, sprawa istotnego wpływu telewizji na 
społeczeństwa jest, pomimo licznych badań, niejasna. Potoczne przekonanie każe nam wierzyć w 
„przemożny”, „ogromny” wpływ telewizji na zachowanie się jednostek, podczas kiedy wiele 
szczegółowych badań prowadzonych w ostatnich czasach zdaje się nie potwierdzać tego wpływu. Po 
prostu zachodzi wątpliwość, czy wiele spośród ludzkich zachowań, a także poglądów i zapatrywań, 
które zwykliśmy przypisywać wpływowi telewizji, nie dałoby się obserwować również i w sytuacji, 
w której telewizja by nie istniała. Wzrost brutalności, terroryzm, poszerzone granice swobód 
seksualnych i tolerancji w tym względzie, przestępczość nieletnich, a także, spośród zjawisk 
uznawanych za pozytywne, wielka temperatura rozpalana wokół niektórych wydarzeń sportowych, 
na przykład futbolu, popularność piosenkarstwa itd., wszystko to razem ma swoje przyczyny 
sprawcze także i poza telewizją, i wydzielenie samego oddziaływania telewizji jest tu wręcz 
niemożliwe. To pewne, że telewizja jest doniosłym społecznie sposobem spędzania wolnego czasu 
(chociaż źródła angielskie mówią tu jedynie o średniej dwóch godzin dziennie na głowę ludności 
spędzanych przed telewizorem), natomiast jej wpływ formujący postawy jest nie dość udowodniony. 
Wokół tego zagadnienia toczy się zresztą zajadła dyskusja pomiędzy „elitarystami”, wierzącymi w siłę 
telewizji i przywiązującymi przeto wielką wagę do jakości jej programu, a „populistami”, w których 
przekonaniu wpływ telewizji na przykład na gusty jest znikomy i nadawanie rzeczy mało 
wartościowych lub kiczowatych nie przynosi, ich zdaniem, istotnego uszczerbku społecznego. 
„Badacze społeczni - pisze Nicolas Garnham - przypominają nam, że trudno jest znaleźć 
niepodważalne dowody na to, iż telewizja wywiera na kogokolwiek szczególnie głęboki wpływ”,

4

 

czemu przeciwstawia się jednak zdanie z Raportu Pilkingtona, dotyczącego tego samego zagadnienia, 
w którym czytamy następującą formułę: 

„Jeżeli i dopóki nie znajdzie się przekonywający dowód na tezę przeciwną, należy wychodzić 
z założenia, że telewizja jest i będzie głównym czynnikiem, wpływającym na system wartości i poziom 
moralny naszego społeczeństwa.”

5

 

 

4

 N. Garnham, Structures of Television, BFI, London 1978. 

5

 Tzw. Pilkington Report, a właściwie: Report of The Broadcasting Comittee („Pilkington Comittee”), London 

1960. 

background image

Tego zdania są zazwyczaj czynniki kontrolujące telewizję („Ludzie pracujący w środkach przekazu 
mają większą niż przeciętna skłonność do wyolbrzymiania swego znaczenia” - ironizuje Garnham). 

Jakkolwiek jednak kształtowałby się w rzeczywistości realny wpływ telewizji na życie społeczeństw, 
wywierany jest on zawsze za pośrednictwem określonych struktur, którymi są organizacje i sieci 
telewizyjne, wbudowane w systemy administracyjne państw lub też w ich organizmy gospodarcze, 
system zarządzania przemysłem itd. Mówiąc tu o strukturach mam na myśli nie tylko wewnętrzną 
organizację poszczególnych stacji telewizyjnych, ale przede wszystkim szeroko rozumiane miejsce 
telewizji w systemie prawnym, jej stosunek do odbiorcy i mocodawcy, zakres jej wolności 
i odpowiedzialności, słowem jej miejsce w społeczeństwie. 

Temat ten warto nieco rozwinąć opierając się właśnie na doświadczeniu brytyjskim, gdzie, jak 
powiedziałem, fakt obcowania ze sobą dwóch różnych jakościowo systemów telewizyjnych - 
państwowego BBC i komercyjnego ITV - czyni problemy strukturalne szczególnie plastycznymi. Jeśli 
zaś dodamy do tego brytyjski zmysł prawno-konstytucyjny, otrzymamy przegląd zagadnień, które, 
choć z rozmaitymi modyfikacjami, dotyczą wszystkich wielkich systemów telewizyjnych, zatrącając - 
od nieco innej strony niż w poprzednich rozważaniach - o filozofię tego zjawiska w cywilizacji 
współczesnej. 

 

Ⅱ. Telewizja: Kto? Dla kogo? 

 

Najszerzej rozpowszechnionym - chociaż bardzo różnie interpretowanym - poglądem na istotny 
charakter roli masowych środków przekazu, prasy, radia czy telewizji, jest przekonanie o pełnionej 
przez nie „służbie publicznej”. Dziennikarz, komentator, redaktor programu radiowego czy prezenter 
telewizyjny zapytani o sens ich pracy odpowiedzą zapewne, że „służą ludziom”, starają się „donieść” 
do nich jakieś treści, które uważają za pożyteczne, czasem wręcz - w wypadku działań 
interwencyjnych czy krytyki społecznej - występują w ich obronie. Idea „służby społecznej” stanowi 
rodzaj patetycznego uzasadnienia wyjątkowej i pod wieloma względami uprzywilejowanej pozycji 
ludzi zatrudnionych w środkach przekazu, podczas gdy jej niezbędności nie zdają się odczuwać 
przedstawiciele innych, tak niewątpliwie służebnych wobec społeczeństwa i jego realnych potrzeb 
zawodów, jak na przykład kolejarze, piekarze czy roznosiciele mleka. Idea ta usprawiedliwia także 
dość wyjątkową koncentrację władzy w ręku ludzi dysponujących środkami przekazu, do tego 
stopnia, że w Ameryce na przykład „media” przedstawiane są często jako osobna siła społeczna, obok 
pracy i kapitału; mamy tu raz jeszcze przykład wspomnianej wyżej mitologizacji ich miejsca i roli 
w społeczeństwie. 

Ów koncept „służby społecznej” właściwy jest nie tylko tym środkom przekazu, których racją bytu są 
przesłanki ideologiczne - a więc środkom przekazu w krajach socjalistycznych, a także rozmaitym 
inicjatywom tego rodzaju w krajach kapitalistycznych, powoływanym do życia jako trybuna 
określonych ugrupowań reformatorskich, od partii politycznych poczynając, a na zwolennikach opieki 
nad zwierzętami czy ochrony przyrody kończąc - ale obejmuje także te pisma czy inne przekaźniki, 
których racją bytu są założenia komercjalne. Dla właścicieli dzienników amerykańskich ideologicznym 
uzasadnieniem ich nastawionej na zysk działalności jest ambicja utrzymywania czytelnika w stanie 
wszechstronnego poinformowania (choć dotyczyć to może informacji całkowicie zbędnych i bez 
znaczenia), dostarczania możliwie najszybciej wiadomości „z pierwszej ręki”, wreszcie „mówienie 
prawdy”. Treść większości utworów dotyczących środowisk dziennikarskich, a ostatnio także 
telewizyjnych czy radiowych, (np. Network Paddy Chayefsky’ego), jakie oglądać można w kinie lub na 

background image

scenie, polega na tym, że oto w dziennikarzu, zatrudnionym w ograniczonej licznymi układami 
gazecie czy stacji telewizyjnej, budzi się nagle chęć „mówienia prawdy”, odsłonięcia w imię zasad 
moralnych tego, co z różnych przyczyn było dotąd zatajone przed opinią publiczną, słowem - powrotu 
do idealnej wersji środków przekazu jako instrumentów „służby publicznej”. Nowej, niezwykle 
sugestywnej wersji tej historii dostarczyła ostatnio, opisana przez samych bohaterów w książce All 
the President’s Men
, a następnie sfilmowana przygoda dwóch dziennikarzy z „Washington Post”, 
Bernsteina i Woodwarda, pierwszych, którzy dotarli do źródeł afery Watergate. Wyczyn ich 
opatrywany jest zazwyczaj komentarzem, że oznacza to powrót do true american journalism
„prawdziwego amerykańskiego dziennikarstwa”, rozumianego jako „służba publiczna”. 

Założenie, że telewizja jest instrumentem „służby publicznej” stanowi powszechnie akceptowaną - 
mimo różnic systemów - przesłankę ideologiczną jej istnienia. Wyjątki są tu nieliczne. Należy do nich 
Arabia Saudyjska, niektóre kraje Ameryki Łacińskiej i do niedawna Hiszpania, gdzie licencje na 
prowadzenie stacji telewizyjnych są bądź to ofiarowywane przez państwo lub władcę w formie 
prezentu, bądź też wykupywane od nich przez osoby prywatne, z założeniem, że chodzi tu 
o przedsiębiorstwo dochodowe, takie samo jak fabryka mydła lub restauracja z dancingiem (systemu 
tego nie należy mylić z systemem amerykańskim na przykład, gdzie swoboda wydawania gazety lub 
prowadzenia stacji radiowej wynika z założeń konstytucyjnych, nie stanowi zaś dzierżawy monopolu 
państwowego przez osoby prywatne). 

Przy założeniu, że telewizja jest „służbą publiczną” wyłania się jednak od razu zbiór problemów 
dotyczących praw i obowiązków tej służby, które Nicolas Garnham ujmuje w następujący sposób: 

„Należy w skrócie określić dylemat, przed którym staje każde społeczeństwo i sieć jego rozgłośni. 
[Polega on na tym - przyp. KTT] jak pogodzić, w ramach ograniczonej liczby kanałów, interes państwa 
pragnącego określać priorytety o charakterze narodowym, dotyczące wykorzystywania tych kanałów, 
interes obywatela domagającego się maksimum swobody wyboru w poszukiwaniu osobistego 
zadowolenia oraz interes samej rozgłośni

6

, która chce wyrażać prawdę o świecie.”

7

 

Zdanie to kryje podstawowe antynomie, z którymi spotyka się każdy system telewizyjny, a które 
w stosowanych przez nas kategoriach można by nazwać interesem państwa, interesem widza 
i interesem twórcy. Jak zobaczymy jednak, żadnego z tych interesów nie da się określić całkiem 
jednoznacznie, a także część z nich reprezentowana jest pośrednio. Niemniej jednak w tej właśnie 
triadzie zawiera się podstawowa problematyka zarówno światopoglądowa, jak i moralna, związana 
z faktem masowego przekazu informacji telewizyjnej i wykonywanej w ten sposób „służby 
publicznej”. 

W roku 1949 tak zwany Beveridge Comittee, powołany przez Parlament celem zbadania działalności 
BBC, sformułował jedno ze swoich fundamentalnych pytań, które brzmiało: „Jaka - poza systemem 
wolnokonkurencyjnym oraz kontrolą ze strony Parlamentu - istnieć może alternatywa, będąca 
środkiem zabezpieczającym system rozgłośni przed wpadnięciem w ręce nie kontrolowanej 
biurokracji?” 

Nieważna jest w tej chwili odpowiedź, jakiej na to pytanie udzieliła brytyjska rzeczywistość 
telewizyjna; jak wiemy, poza kazuistycznym systemem kontrolnym, nie znaleziono innej realnej 

 

6

 W tekstach angielskich, które przytaczam, występuje wyraz broadcasting lub broadcasting system. Nie ma on 

ścisłego odpowiednika w języku polskim i oznacza zarówno sieć radiową, jak i telewizyjną, a często także sam 
fakt masowego przekazywania treści. Wyraz ten tłumaczę jako „rozgłośnia”. Wyraz broadcaster (ten, który 
nadaje przez rozgłośnię lub nią kieruje) tłumaczę zależnie od kontekstu. 

7

 N. Garnham, Structures of Television, op. cit. 

background image

odpowiedzi, jak właśnie sieć telewizji niezależnej, ITV, działającą zresztą również w granicach 
wyznaczanych przez państwo ustawą parlamentarną z roku 1954. Ważne jest natomiast samo 
postawienie tego pytania. Jego źródłem jest, jak się wydaje, prosta konstatacja statystyczna. W roku 
1935 BBC zatrudniało w swoich placówkach 2518 pracowników - w piętnaście lat później, w roku 
1950, a więc w rok po sformułowaniu przez Beveridge Comittee jego raportu, liczba to wynosiła już 
11 848 pracowników. Można to oczywiście uznać za rezultat rozwoju sieci radiowo-telewizyjnej i jej 
potrzeb, właściwiej jednak będzie zobaczyć w tym parkinsonowski mechanizm rozrastania się aparatu 
biurokratycznego, który poczyna produkować własne problemy i własne potrzeby niezależnie od 
potrzeb realnych. Jak wiadomo Parkinson wykazał, że brytyjskie ministerstwo marynarki jako aparat 
biurokratyczny rozrastało się liczebnie w stosunku odwrotnie proporcjonalnym do zmniejszania się 
Królewskiej Floty w okresie powojennym, a podobny fenomen obserwowano w ministerstwie kolonii 
w okresie dekolonizacji. Ów wzrost aparatu biurokratycznego BBC nie miałby więc szczególnego 
znaczenia, należąc raczej do prawidłowości systemów biurokratycznych, gdyby nie dokonywał się 
w ten sposób także proces znacznie donioślejszy, jakim jest w tym wypadku zastępowanie czy też 
filtrowanie woli rządu lub parlamentu przez deformujący pryzmat coraz potężniejszej instytucji, która 
wprawdzie nie musi, lecz może interpretować tę wolę w sposób dla siebie wygodny. 

Mamy tu więc w skrócie przykład owej pośredniej reprezentacji interesów jednego z trzech wielkich 
partnerów systemu rozpowszechniania, o których była mowa wyżej. 

W podobnie pośredni sposób reprezentowane są jednak także interesy widza. Powołajmy się na 
Garnhama, który pisze: 

„Czysto techniczną cechą wyróżniającą system rozgłośni jest to, że można przez nie przemawiać 
w sposób równoczesny i natychmiastowy do ogromnej ilości ludzi, ta sama jednak cecha sprawia, że 
zagubiony zostaje wszelki realny związek nadawcy z odbiorcą, na skutek czego sama działalność 
rozgłośni zamknięta zostaje pomiędzy Scyllą elitaryzmu a Charybdą wulgarnego populizmu, pomiędzy 
dawaniem publiczności tego, co jest dla niej pożyteczne, a dawaniem tego, czego publiczność się 
domaga.”

8

 

Jeśli dodamy do tego, że również to „czego publiczność się domaga” określane jest raczej 
hipotetycznie, albo na podstawie próbek ankietowych, które nigdy nie dają pełnego obrazu żądań 
publiczności, lecz zazwyczaj wyrażają gust i potrzeby nie zawsze najlepszej jej części, pośrednia 
reprezentacja interesów widza stanie się całkiem oczywista. 

Nie inaczej wreszcie przedstawia się sprawa z interesami szeroko rozumianych twórców, 
współpracujących z systemami telewizyjnymi, oraz ludzi tworzących programy. Wspomniałem wyżej, 
że panują wśród nich dwa poglądy na faktyczny wpływ społeczny telewizji, z których jeden, 
„elitarystyczny”, wynika z przekonania, że wpływ ten jest bardzo wielki, przeto jakość emitowanych 
treści ma znaczenie pierwszorzędne, drugi zaś, „populistyczny”, nastawiony jest raczej na 
bagatelność, wobec znikomej szkodliwości nawet produktów złych i bez wartości. Niewątpliwie 
systemy telewizyjne i pracujący dla nich twórcy (w najszerszym rozumieniu tego słowa) 
reprezentowani są raz przez jeden, raz znów przez drugi punkt widzenia, który osiągnął w danym 
momencie przewagę. Na ważniejszą jednak jeszcze okoliczność wskazuje Burns w szkicu 
zatytułowanym Commitment and Career in the BBC (Zaangażowanie i kariera w BBC) stanowiącym 
fragment nie opublikowanej w całości pracy Cultural Beaurocracy. Otóż dowodzi on, że tego rodzaju 
instytucje, jak BBC na przykład, a także wszelkie organizmy biurokratyczne, będące równocześnie 
miejscem powstawania wartości artystycznych czy kulturalnych - a więc redakcje, wydawnictwa itd. - 

 

8

 Tamże. 

background image

mają naturę dwoistą: są one placówkami, gdzie spełniać się powinna misja „służby publicznej” oraz 
dominować związane z tym pojęciem wartości etyczne, a równocześnie są one terenem karier 
o charakterze urzędniczym, mogących prowadzić na bardzo nawet wysokie szczeble. W tej sytuacji 
oczywiście nietrudno o sprzeczność pomiędzy wymaganiami „służby” a interesem karierowym, czego 
skutkiem jest fakt, że głos ludzi tworzących programy, o których Garnham powiada, że pragnęliby 
„wyrażać prawdę o otaczającym ich świecie”, dochodzi aż nader często stłumiony i zdeformowany. 

Jak wynika więc z tych rozważań, proste pojęcie „służby publicznej” albo też oczywisty z pozoru 
dylemat, opisany przez Garnhama i polegający na możliwie najbardziej harmonijnym pogodzeniu ze 
sobą interesów trzech grup, tworzących systemy telewizyjne - państwa, widzów i samych 
realizatorów programów - przy bliższym przyjrzeniu się ukazuje plątaninę pytań, na które nie ma 
prostej odpowiedzi. Są jedynie odpowiedzi relatywne, w dużej mierze unikowe, starające się ukazać 
zarówno miejsce systemów rozgłośni, jak i ich społeczną odpowiedzialność w sposób opisowy. Tak na 
przykład wspomniany już tu Pilkington, starając się rozstrzygnąć kwestię wyboru pomiędzy 
„elitarystycznym” a „populistycznym” podejściem do działalności telewizji brytyjskiej, w imię „służby 
publicznej” właśnie wprowadza pojęcie „właściwego wywiązywania się z odpowiedzialności” (the 
proper exercise of responsibility). 

„Czynniki kierujące rozgłośniami - pisze on - mają bez wątpienia obowiązek bacznego śledzenia 
gustów i potrzeb publiczności w całej ich różnorodności i powinny starać się je zaspokoić. Jeśli jednak 
robią one także coś więcej ponad to, nie oznacza to dawania publiczności czegoś, «o czym ktoś sądzi, 
że będzie dla niej dobre». Oznacza to raczej respektowanie prawa publiczności do dokonywania 
wyboru z możliwie najszerszej palety możliwości, przez co rozszerza się jej doświadczenie świata. 
Ponieważ, w zasadzie, zakres tych możliwości jest nieograniczony, nigdy nie zaprezentuje się go 
w całości, ani też publiczność nie zdaje sobie sprawy z jego rozmiaru. Tak więc ludzie organizujący 
program winni badać ów zakres istniejących możliwości i pierwsi dokonywać w nim wyboru. Można 
by to nazwać «wskazywaniem kierunku»; nie jest to wszak kierownictwo autokratyczne lub 
aroganckie. Jest to właśnie należyte wywiązywanie się z odpowiedzialności nałożonej na organa 
publiczne, uznane za powierników powszechnego interesu.”

9

 

Jeśli pominąć zawiłość tej formuły, której szlachetnych intencji nie sposób zresztą przeoczyć, 
przyjdzie jednak stwierdzić, że i ona nie daje odpowiedzi na podstawowe, interesujące nas tu pytanie, 
a mianowicie: kto, dla kogo i na podstawie jakich uprawnień nadaje program telewizyjny? Na czym 
polega ów typ umowy społecznej czy też równowagi, jaką telewizja winna starać się osiągnąć 
pomiędzy wspomnianymi wyżej trzema kształtującymi ją czynnikami? I jak w związku z tym rozumieć 
należy zasadę jej „służby publicznej”? 

Pytania te, narodzone na gruncie telewizji państwowej, jaką jest BBC, to znaczy finansowanej przez 
państwo oraz przez samych abonentów (odbiorcy programu BBC opłacają abonament roczny, 
podczas gdy system ITV utrzymuje się, jak wszelkie systemy komercyjne, z reklam) wydawać się 
mogą, teoretycznie przynajmniej, znacznie łatwiejsze do rozstrzygnięcia na gruncie telewizji 
komercjalnej, będącej po prostu przedsiębiorstwem o charakterze dochodowym. 

Sir Hugh Greene, wspomniany już były szef BBC, miał się wyrazić w chwili powstawania ITV, 
powołanej do życia przez Television Act z 1954 roku: 

„Telewizja komercjalna jest po prostu częścią krajowego biznesu.” 

 

9

 Pilkington Report. 

background image

Sformułowanie to miałoby oznaczać, że rządzą tu te same prawa wolnej konkurencji, którymi kieruje 
się gospodarka liberalna. 

W rzeczywistości jednak w instytucji brytyjskiej telewizji niezależnej (komercjalnej), podobnie zresztą 
jak i we wszystkich tego rodzaju systemach, kryje się pewna sprzeczność, którą trafnie ujmuje 
Pilkington: „Zadaniem Władzy [a ma on tu na myśli rząd i władzę parlamentarną, ustalającą zakres 
działania telewizji niezależnej - przyp. KTT] jest pogodzenie dwóch celów, dla których powołana 
została i zorganizowana telewizja niezależna: dwóch celów, które nie współgrają ze sobą, lecz są 
wobec siebie w mniejszym lub większym stopniu przeciwstawne. Ponieważ zadanie uboczne - 
sprzedaż czasu reklamowego - wiąże się z działalnością i celami wielkich przedsiębiorstw, naturalną 
skłonnością [telewizji komercjalnej - przyp. KTT] będzie przede wszystkim wypełnianie tego właśnie 
zadania. Jej produktem staje się więc poszukiwany czas na reklamę. Jako instytucja komercjalna 
istnieje ona po to, aby tworzyć i sprzedawać ten właśnie produkt; w jej interesie i obowiązkach jako 
przedsięwzięcia handlowego jest czynić to w możliwie najwydajniejszy sposób… Ten prywatny cel nie 
współgra z celem pierwszorzędnym i podstawowym, jakim jest możliwie najlepsza służba 
rozgłośni.”

10

  

Zgodnie z doktryną ekonomii liberalnej, telewizja niezależna oparta być powinna także na systemie 
konkurencyjności. Wypowiadać się w niej powinna doktryna wolności prasy i publikacji, prawo 
każdego do publicznego głoszenia swego zdania. W ten sposób można by jej istnienie wpisać również 
w pewną formułę „służby publicznej”, tej mianowicie, która właściwa jest demokracjom 
burżuazyjnym. Istotnie, w pierwszym okresie swego istnienia telewizja niezależna w Wielkiej Brytanii 
obejmowała różne przedsiębiorstwa konkurujące ze sobą wzajemnie, takie jak „Thames”, „Granada”, 
LWT, ATV czy „Yorkshire”, a także szereg pomniejszych przedsiębiorstw prowincjonalnych 
zrzeszonych w Independent Television Association. Wszystkie one - korzystając z prawa pełnej 
konkurencyjności w zakresie produkcji programów telewizyjnych - ograniczone zostały jednak aktem 
państwowym, limitującym ich prawo rozpowszechniania, które odbywać się może za pośrednictwem 
jednego kanału, a mianowicie ITV-1 (sprawa otwarcia dla telewizji niezależnej drugiego kanału, ITV-2, 
jest ciągle jeszcze przedmiotem przetargu). W ten sposób państwo, dopuszczając telewizję 
komercjalną, równocześnie pozostawiło sobie silny instrument kontrolny w postaci ograniczonego 
prawa rozpowszechniania. Zabieg ten tylko na pozór wydaje się przemyślanym chwytem 
administracji państwowej, która - w kierowanej wówczas przez rządy labourzystowskie Wielkiej 
Brytanii - starała się dopuścić czynnik komercjalny do systemu telewizyjnego, zachowując jednak 
przewagę etatyzmu, tak jak rządy socjaldemokratyczne w innych krajach, a także w samej Anglii, 
starają się ograniczać i regulować swobodę działania prywatnego kapitału, roztaczając kontrolę nad 
przemysłami kluczowymi lub kluczowymi służbami społecznymi (oświata, koleje itd.). W istocie 
ograniczenie to odpowiada jednak mniej więcej faktycznej sytuacji, jaka panuje w eterze. Mówiąc 
bowiem o całkowitej wolnokonkurencyjności w zakresie nadawania programu telewizyjnego, jak 
również programów radiowych, zakłada się teoretycznie istnienie nieograniczonej liczby fal radiowo-
telewizyjnych, na których nadawane być mogą te programy, co jak wiadomo nie odpowiada 
prawdzie. W rzeczywistości bowiem zakres fal, dostępnych dla emisji, jest ograniczony. Porozumienie 
kopenhaskie z 1950 roku (którego rewizja jest zresztą sprawą najbliższej przyszłości, wobec 
nieuczestniczenia w nim NRD i RFN) ustala podział poszczególnych zakresów fal na poszczególne 
kraje, dodatkowo zaś wewnętrznie, w poszczególnych krajach, określone częstotliwości fal 
rezerwowane są dla służb publicznych, takich jak policja, straż pożarna, radiotelefony itp. Ponadto 
każdy typ emitowanego obrazu, w zależności od liczby „linii”, z których zbudowany jest obraz na 
ekranie telewizora, związany jest z odpowiadającym mu zakresem fal (np. nadajniki o 405 liniach 

 

10

 Tamże. 

background image

korzystają z fal 25 MHz, nadajniki o 625 liniach korzystają z fal 38 MHz itd.), co przy niezbędnej 
standaryzacji zarówno aparatury nadawczej, jak i odbiorczej powoduje bardzo wydatne ograniczenie 
swobody „poruszania się w eterze”. 

W tej sytuacji nawet i bez żadnych ograniczeń prawnych pełny liberalizm w zakresie emisji 
telewizyjnej jest po prostu technicznie niemożliwy. Jak zwykle więc w systemie 
wolnokonkurencyjnym dochodzi tu prędzej czy później do koncentracji zarówno kapitału, jak 
i środków technicznych (w tym wypadku fal) w ręku niewielkiej liczby potężnych przedsiębiorstw, 
które stopniowo sprawować poczynają faktyczny monopol. Przykładem tego najlepszym może być 
telewizja amerykańska, gdzie przy braku jakichkolwiek ograniczeń prawnych w zakresie emisji 
programów radiowych czy telewizyjnych - a więc teoretycznie niezliczonej liczby prywatnych 
rozgłośni - nad całym rynkiem radiowo-telewizyjnym panują jedynie trzy potężne organizmy ABC, CBS 
i NBC. 

W niezależnej telewizji brytyjskiej proces koncentracji kapitału dopiero się rozpoczął. Ofiarą jego 
padły już jednak wszystkie inicjatywy regionalne, centrum telewizji niezależnej stał się Londyn, 
w którym obok centrali BBC lokują się także ważniejsze firmy niezależne, skupione w Independent 
Television Association. Próba przełamania monopolu BBC dała więc w efekcie coś na kształt drugiego 
monopolu, nie mniej scentralizowanego, a doktryna „służby społecznej”, wypowiadającej się 
w swobodzie publikacji, uległa skarykaturowaniu. Co więcej jednak, pomiędzy tymi dwoma 
monopolami zarysowywać się poczęła coraz wyraźniej forma symbiozy. Oparte na przeciwstawnych 
motywacjach wyjściowych dwa systemy telewizyjne Wielkiej Brytanii, państwowa BBC i komercjalna 
ITV - pierwsza ożywiana ideą edukacyjną i informacyjną i druga, mająca być wyrazem 
wolnorynkowego charakteru całej gospodarki - legitymują się tym samym zawołaniem „służby 
publicznej”. W obu jednak wypadkach, przy bliższym przyjrzeniu się, dochodzimy do wniosku, że 
zasady tej „służby” są dość niejasne, a na pytanie kto i komu służy trudno dać jednoznaczną 
odpowiedź. Pomiędzy dwoma systemami zarysowuje się różnica stylu perswazji i stylu zwracania się 
do odbiorcy, o czym będzie jeszcze mowa. Różnice te jednak nie są na tyle wyraźne, aby prowadzić 
do radykalnego zróżnicowania się publiczności i, jak wykazują to statystyki, liczba widzów 
oglądających program BBC i ITV układa się nieomal w idealnym stosunku fifty-fifty. Co ważniejsze zaś, 
żadna z rozgłośni nie może - w walce o uznanie publiczności - posunąć się ani o krok dalej w zmianie 
swoich chwytów, a więc BBC w kierunku sensacyjnej rozrywkowości, a ITV w stronę stylu 
obiektywno-edukacyjnego, bez obawy zatracenia swojej osobowości. 

„Dążenie do kontroli nad publicznością w większym stopniu niż chęć służenia jej stanowi 
fundamentalną charakterystykę tego systemu” - pisze Nicolas Garnham. 

Podobnie więc jak w poprzednim szkicu staraliśmy się dowieść, że mitologizacja telewizji jako 
„zjawiska naturalnego” ma na celu utwierdzenie przekonania o „naturalności” układu społecznego, 
któremu służy, tak obecnie wypadnie stwierdzić, że różnorakie rozwiązania strukturalne nie są 
w istocie niczym innym, jak różnymi wariantami sprawowania władzy lub kontroli nad publicznością 
telewizyjną przez potężne anonimowe organizacje wyrażające interes dominujących sił systemu 
społecznego. Hasło „służby publicznej” spełnia tu jedynie rolę ideologicznego uzasadnienia tej 
supremacji. 

 

Ⅲ. Czego chce publiczność: obwód zamknięty 

 

background image

Skoro doszliśmy do konkluzji, że telewizja - w rozmaitych swoich formach strukturalnych - jest 
w większym stopniu instrumentem „kontroli nad publicznością” niż „służby publicznej”, za co się 
zazwyczaj podaje - należy obecnie zapytać, w jaki sposób dokonuje się ta kontrola? Zanim jednak 
będziemy w stanie udzielić odpowiedzi na to pytanie, wypadnie zastanowić się, w jaki sposób 
kontrolowana jest sama telewizja, to znaczy jakimi sposobami system, na którego usługach znajduje 
się sieć rozpowszechniania telewizyjnego, egzekwuje swoje wymagania i postulaty w stosunku do 
samego narzędzia, które ma w ręku, w postaci rozgłośni telewizyjnych. 

Cytowany już tu wielokrotnie Nicolas Garnham pisze, że telewizja, aby istnieć, musi „adaptować się 
do swego otoczenia”, przy czym rozróżnia on dwa rodzaje owego otoczenia: jednym jest państwo 
oraz ustalane przez nie zasady prawne, drugim - publiczność. „W istocie nie wolność jest tym, czego 
potrzebują rozgłośnie, lecz to, aby te dwie dziedziny znalazły się pod bardziej świadomą kontrolą 
społeczną” - postuluje autor.

11

 

Kontrola ze strony „otoczenia”, jakim dla systemów telewizyjnych jest państwo, polega przede 
wszystkim na rozmaitych formach cenzury. Kenith Trodd w błyskotliwym odczycie o cenzurze 
w telewizji brytyjskiej, wygłoszonym na II Międzynarodowym Festiwalu Telewizyjnym w Edynburgu, 
stwierdził, że „cenzura jest stałym składnikiem atmosfery, którą oddychamy wówczas, gdy jako 
pisarze, reżyserzy lub producenci zechcemy działać poza opływowymi granicami niewinnej rozrywki 
lub informacji”.

12

 

Przy czym Trodd jako na znacznie ważniejsze i bardziej niebezpieczne formy działania cenzury niż na 
przykład narzucone przez prawo ograniczenie w zakresie rozpowszechniania i interpretowania 
wydarzeń w Północnej Irlandii (czynnik państwowy zastrzega sobie w tym wypadku prawo ingerencji, 
celem niezaogniania i tak już skomplikowanej sytuacji) wskazuje na te formy cenzury, które są 
nieomal nieuchwytne, „unoszą się w powietrzu”, nie znajdując jasnej definicji prawnej ani 
instytucjonalnej. 

„Regularna, widoczna ingerencja cenzury - mówi Trodd - pociąga za sobą wiele innych, 
niewidocznych i nieuchwytnych form auto- i precenzury. Klimatem, w którym pracujemy, planujemy 
i składamy swoje propozycje, jest klimat, w którym wielu ludzi (i to niekoniecznie tych, co mają 
w swoim ręku najwyższą władzę i odpowiedzialność) zastanawia się po dwakroć, stąpa po cichu, 
węszy dokoła albo na zawsze już pozostaje ze zwieszoną głową.”

13

 

W ten sposób system cenzury regularnej rozrasta się, jak mówił referent, w rozległy system 
„doskonałych, tanich, automatycznych policjantów”. 

„Większość urzędników - czytamy dalej - którzy grają rolę cenzorów [a mowa tu o urzędnikach 
samych systemów telewizyjnych - przyp. KTT], czyni to bez jakiegokolwiek racjonalnego uzasadnienia 
dla swoich praktyk. Działają oni w sposób oportunistyczny, a ich niepokój o własne posady lub jakieś 
osobiste psychozy, wreszcie zwykła nieznajomość tematu lub stylu utworu, który się im proponuje, 
odgrywają rolę pierwszorzędną.”

14

 

W poprzednich szkicach zwracałem uwagę na charakterystyczne cechy opisywanych systemów 
telewizyjnych: anonimowość, płynność i niejasność układu praw i obowiązków, a także 

 

11

 N. Garnham, Structures of Television, op. cit. 

12

 K. Trodd. Answerable Menon censorship and Clive Goodwin, cyt. wg powielanego rękopisu. Kenith Trodd jest 

jednym z wy. bitniejszych autorów telewizyjnego związanych ze szkołą zaangażowanego reportażu społecznego 
i dramatu telewizyjnego. 

13

 Tamże. 

14

 Tamże. 

background image

odpowiedzialności. Obecnie spotykamy się z tą samą mglistością i amorficznością systemu kontroli. 
Wydaje się, że wyjaśnieniem tego osobliwego fenomenu będzie jeszcze raz przypomnienie, że to 
w istocie nie taka czy inna instytucja, osoba lub władza posługuje się systemem telewizyjnym, lecz 
czyni to coś znacznie rozleglejszego, a jednocześnie mniej sformalizowanego, mianowicie szeroko 
rozumiany system społeczny. O ile w polu widzenia prawa, władzy, rządu znajdować się mogą 
z natury rzeczy przede wszystkim sprawy konkretne, fakty namacalne, zjawiska podlegające definicji, 
o tyle czujność systemu jako całości jest o wiele rozleglejsza, dotyczy regionów wartości, obyczaju, 
tabu społecznych, obwarowanych pojęciami w rodzaju „dobrego smaku”, „przyzwoitych obyczajów”, 
„powszechnie przyjętych norm”. Egzekutorami - często mimowiednymi zresztą - owych kontrolnych 
funkcji systemu stają się więc nie tylko, jak stwierdza Trodd, ludzie specjalnie do tego powołani, ale 
również owa ochotnicza armia „doskonałych, tanich automatycznych policjantów”, związanych 
z systemem i strzegących jego interesów. 

Jest rzeczą ogromnie ciekawą prześledzenie, jak do tej armii włącza się również całkiem, zdawałoby 
się, nieoczekiwany czynnik - publiczność telewizyjna. Teoretyczne podstawy tego niewątpliwego 
fenomenu starał się opisać przy użyciu pojęć matematycznych Warren Weaver definiując tak zwany 
„łańcuch Markowa”. Weaver pisze więc: 

„System, który wytwarza określone następstwo symboli (mogą być one raczej literami lub nutami 
muzycznymi niż słowami) zgodne z pewnym prawdopodobieństwem, zwany jest procesem 
stochastycznym, a szczególny wypadek procesu stochastycznego, w którym prawdopodobieństwo 
zależne jest od wypadków poprzednich, nazywamy «procesem Markowa» lub «łańcuchem 
Markowa«.”

15

 

Jest bardzo możliwe, jak twierdzi Weaver, że współczesne wielkie systemy informacyjne działają 
właśnie na zasadzie owego „łańcucha Markowa”, co oznacza w praktyce, że wytwarzanie 
i emitowanie przez rozgłośnie (a także przez gazety i inne przekaźniki) określonego „następstwa 
symboli”, w postaci poglądów, haseł, form i zakodowanych w nich wartości, stwarza 
prawdopodobieństwo, że ze strony publiczności odbierającej te symbole oczekiwać należy reakcji, 
która będzie zapotrzebowaniem na te same lub podobne symbole i treści. „Wypadki poprzednie” - 
czyli w tym układzie sam program telewizyjny - modelują wypadki przewidywane, czyli reakcję 
i zapotrzebowanie odbiorcy. Nie co innego, ale to właśnie miał na myśli Pilkington, gdy jak 
pamiętamy, przypisywał programowi telewizyjnemu i tworzącym go ludziom prawo do penetrowania 
nieograniczonego zakresu istniejących możliwości i „nadawanie kierunku” zainteresowaniom 
niepoinformowanej publiczności; mylił się jednak, gdy sugerował, że nie będzie to oznaczało 
„autokratyzmu” lub „arogancji” wobec potrzeb publiczności. Prawidłowość „łańcucha Markowa” 
przeczy tej sugestii. 

Ta prawidłowość, jak słusznie zwracał uwagę lord Reith, swego czasu jeden z zarządców BBC, stawia 
pod znakiem zapytania szeroko praktykowane formy ankietowania i wypytywania publiczności 
telewizyjnej o jej zapotrzebowania i preferencje. Publiczność bowiem w zasadzie - poza rzadkimi 
wypadkami totalnego odrzucenia emitowanego programu - zgłasza zapotrzebowanie na to, co już 
otrzymuje i od tej strony nie należy się spodziewać żadnych zmian lub innowacji. „Ponieważ - jak 
pisze Garnham - układ ten ciąży w kierunku równowagi, zmiany powinny być wbudowane w sam 
system rozgłośni.” Natomiast tak rozumiana, jak staraliśmy się to opisać przed chwilą, publiczność 
telewizyjna staje się istotnie dodatkowym - obok kontroli typu cenzuralnego - czynnikiem 
kontrolującym system telewizyjny, zazwyczaj w duchu represyjnym. 

 

15

 W. Weaver, Mathematical Theory of Communication, w: N. Garnham, Structures of Television, op. cit. 

background image

Przyjrzyjmy się, jak wygląda to w praktyce, na podstawie udokumentowanych zachowań brytyjskiej 
publiczności telewizyjnej. Wspomniałem już, że przeciętny czas spędzany przez brytyjskiego telewidza 
przed ekranem jego odbiornika, ocenia się na dwie godziny dziennie. I w czasie tych dwóch godzin 
właśnie podejmuje się określone i ważne z punktu widzenia kształtu programu decyzje, wcale nie 
mniej istotne od tych, które podejmują same rozgłośnie lub oficjalne organa kontroli. Pierwsza z nich 
wiąże się z obserwowanym statystycznie zjawiskiem, jakim jest zasada „wierności kanałowi”. Mimo 
że wielkie systemy telewizyjne dysponują kilkoma, a nawet, jak w wypadku telewizji amerykańskiej, 
kilkunastoma kanałami, dającymi teoretyczną możliwość przerzucania się z jednego programu na 
drugi, przeciętny widz telewizyjny, włączywszy raz swój odbiornik, pozostaje zazwyczaj przy jednym, 
raz wybranym przez siebie kanale, w czym wyraża się zapewne jego podstawowe nastawienie 
inercyjne, ale co ma także dość duży wpływ na - badaną zazwyczaj drogą ankietową - „oglądalność” 
poszczególnych programów. „Oglądalność” ta bowiem, jak się okazuje, po części tylko odpowiada 
atrakcyjności danego programu, natomiast jest zależna także od programu poprzedniego 
i następującego po nim: dziennik telewizyjny na przykład włączany jest często jako wstęp do 
następującego po nim programu filmowego, albo też ostatnie wiadomości sprawiają, że widzowie 
pozostają już przy odbiornikach, aby obejrzeć „późny program nocny” (late night show). 

W trakcie owego ciągłego procesu oglądania widz poddany zostaje działaniu sygnalizowanego już 
przez McLuhana, obecnie zaś poddanego wielu dalszym, bardziej precyzyjnym analizom „strumienia 
informacyjnego” o charakterze „mozaikowym”, to znaczy złożonego z informacji nie związanych ze 
sobą nicią logicznego wynikania oraz z form całkowicie od siebie różnych. Właściwością jednak tego 
strumienia jest to, że składające się nań poszczególne formy zacierają swoje wyraźne kontury, nie są 
prezentowane - ani tym bardziej odbierane - jako osobne, zamknięte całostki, co różni recepcję 
telewizyjną od recepcji filmów lub tym bardziej książek. Idąc do kina w zasadzie wystrzegamy się 
oglądania dwóch filmów jednego po drugim w obawie, że filmy te „pomieszają się nam”, zleją w jakąś 
jedną całość, zatracą charakter osobnych zdarzeń artystycznych o wyraźnie zarysowanych konturach. 
Widz telewizyjny - czemu McLuhan przypisuje wielkie ożywcze działanie telewizji, zrywającej z 
„myśleniem linearnym” i analitycznym, to znaczy cząstkującym, ale co również traktować można jako 
instrument oszołamiania, ogłupiania i ubezwłasnowolniania widowni telewizyjnej - nie tylko nie 
protestuje przeciwko takiemu pomieszaniu, ale wręcz akceptuje je lub go pragnie. 

Dalszą konsekwencją tej sytuacji jest fakt, na który zwraca uwagę bardzo interesujące opracowanie 
opublikowane pierwotnie w „Cahiers du Cinéma” w roku 1972, a dokonane przez goszystowską 
francuską „grupę interwencji ideologicznej Lu Hsun”. Otóż autorzy ci piszą, że „wszystko [co 
oglądamy w telewizji - przyp. KTT] umieszczone jest na tym samym poziomie, a sprzeczności są 
wygłuszone”. Powoduje to w konsekwencji „utratę koncentracji [ze strony widza - przyp. KTT], 
mechaniczne poddanie się”. Temu poddaniu się towarzyszy jednak, co jest obserwacją bardzo trafną 
- także pieczołowicie pielęgnowana iluzja, że ciągle zdarza się coś nowego. 

„Co stoi w sprzeczności z punktem pierwszym [a więc, że wszystko jest tu jednakowe, «na tym 
samym poziomie» - przyp. KTT], Mamy tu więc do czynienia z osobliwym węzłem: dwa sprzeczne 
wrażenia koegzystują ze sobą, oglądamy ciągle tę samą rzecz, która jednak za każdym razem jest 
jakby czymś innym. Wszystko pozostaje w zawieszeniu. Może się zdarzyć, że… Nic nie jest ostatnim 
słowem. Zwłaszcza dzienniki telewizyjne zyskują na tym zawieszeniu: częste powtarzanie serwisu 
informacyjnego w ciągu dnia zakłada nieustanne oczekiwanie na nowe szczegóły, które 
zdezaktualizują poprzednie wiadomości (stawiając widza wobec oczywistości, że czas upływa, że 
ziemia się kręci). Nic nie jest ostateczne, wszystko jest zmienne, wypadki decydują zamiast ludzi. Aby 

background image

funkcjonować telewizja musi kazać swoim widzom czekać, narzucić im czynnik czasu. Niecierpliwość 
zabija telewizję.”

16

 

Ów czynnik nieustannego oczekiwania czegoś, co się wydarzy, ale równocześnie, co będzie czymś 
takim samym, jak zdarzenie poprzednie, wydaje się jednym z najsilniejszych magnetyzmów programu 
telewizyjnego. Równocześnie jednak widz telewizyjny nie chce wstrząsów, szoków, nagłych prób 
sumienia czy świadomości. Jest to zresztą - jak będzie jeszcze o tym mowa - jedną 
z charakterystycznych sprzeczności zwłaszcza dzienników telewizyjnych w systemach telewizji 
zachodniej: do wiadomości dziennika przedostają się z reguły komunikaty o zdarzeniach, które 
stanowią tak czy inaczej zakłócenie normalnego toku spraw - a więc o katastrofach, wojnach, 
przesileniach, zbrodniach, nieszczęściach czy sensacjach, jedynie te zdarzenia bowiem stanowią 
„wydarzenie”, news. Ale równocześnie owo „wydarzenie”, a więc fakt niezwyczajny, wtapiany jest 
natychmiast w ogólną formułę „naturalności” świata telewizyjnego, przedstawiany jest jako coś, co 
wydarza się poza naszym wpływem, a więc co jest naturalne i obiektywne. W tym też sensie autorzy 
z grupy Lu Hsun mają rację pisząc, że „wypadki decydują zamiast ludzi”, którzy przyglądają się biernie 
i z dystansu. 

Stosunek publiczności do dziennika telewizyjnego wydaje się najdogodniejszą próbką jej stosunku do 
programu w ogóle, zwłaszcza zaś do tych jego treści, które pozostają w związku z życiem realnym. Na 
tym tle także najdokładniej widać „kontrolujące” działanie odbiorców. 

Badaniem reakcji brytyjskiej publiczności telewizyjnej zajął się Richard Collins.

17

 Pamiętać przy tym 

należy, że publiczność ta ma do wyboru dwa typy dziennika telewizyjnego - BBC News, czyli 
wiadomości nadawane w serwisie BBC, mające pewien posmak wiadomości obiektywnych, 
podawanych w interesie dokładnej informacji i „służby publicznej”, którą kontroluje rząd, oraz ITN - 
Independent Television News - wiadomości nadawane w programie ITV i opracowywane przez 
niezależne systemy telewizyjne wspólnie (akt rządowy nakłada na ITV obowiązek prowadzenia służby 
informacyjnej w określonych rozmiarach czasu antenowego). Wiadomości ITN przerywane są 
wstawkami reklamowymi, a także można w nich spotkać opłacone na prawach reklamy inseraty 
polityczne, na przykład partii konserwatywnej, które zawierają jej postulaty w kampanii wyborczej 
itd. 

Otóż z badań Collinsa wynika, że globalnie 56,8 procent ludności Wielkiej Brytanii odbiera co najmniej 
raz dziennie wiadomości za pośrednictwem środków masowego przekazu, w tym 7,1 procent słucha 
wyłącznie wiadomości radiowych, 37,8 procent ogląda wyłącznie dziennik telewizyjny, a 11,9 procent 
korzysta równocześnie z obu tych środków. Atrakcyjność dziennika oglądanego w telewizji 
przewyższa więc wielokrotnie atrakcyjność wiadomości radiowych będących abstrakcyjną 
kwintesencją informacji, co skłania Collinsa do przypuszczenia, że widz telewizyjny traktuje dziennik 
jako szczególną formę „showu”. 

Przy rozbiciu na oba kanały - BBC i ITV - okaże się, że przy mniej więcej zrównoważonym stosunku 
liczebnym widzów obu tych kanałów (tu również bowiem działa wspomniany już, prawie idealny 
podział publiczności w stosunku 50: 50; na utrzymanie się tego podziału wpływa dodatkowo 
omówiona już zasada „wierności kanałowi”), publiczność każdego z kanałów różni się dość istotnie. 
ITN zyskuje więc wyraźne preferencje wśród klasy pracującej, a także wśród kobiet i dzieci, podczas 
gdy BBC ma swoją klientelę wśród klas średniej i wyższej. Tę zastanawiającą na pierwszy rzut oka 
sytuację Collins tłumaczy dość przekonywająco, wyjaśniając, że widzami bardziej z natury rzeczy 

 

16

 Television: Ideology and Exchange, op. cit. 

17

 R. Collins, Television News, BFI, London 1976. 

background image

„kolorowego”, przez reklamy głównie, a także bardziej sensacyjnego dziennika ITN są ludzie, których 
określa on jako impotent - to znaczy ludzie pozbawieni we własnym również przekonaniu wpływu na 
wypadki, a także których opinia wydaje się im samym bez znaczenia. Dziennik odbierany jest więc 
w tym wypadku jako zwykły show, z którego nic nie wynika. Ludzie aspirujący do wywierania jakiegoś 
wpływu na wydarzenia - a więc silniej związani z systemem społecznym - domagają się informacji 
rzeczowej, zdolnej motywować ich działania, czego spodziewają się raczej po BBC. 

Potwierdzają to bardziej szczegółowe badania motywacji nakazujących widzom śledzenie wiadomości 
telewizyjnych. Tak więc 64 procent dorosłych widzów odpowiada, że „wiadomości pomagają mi 
w formułowaniu własnych opinii”, w rozbiciu jednak na poszczególne grupy społeczne okazuje się, że 
odpowiedzi takiej udziela w klasie wyższej 72 procent widzów, w klasie średniej 67 procent widzów, 
natomiast w klasie pracującej (working) - 62 procent. Odwrotnie zaś, odpowiedź, że „ostatnie 
wiadomości są pożytecznym źródłem tematów do rozmów”, formułuje 54 procent widzów z klasy 
pracującej i jedynie 46 procent z klasy wyższej. Dla pierwszych więc wydarzenia są tematem nie 
wiążących pogaduszek, podczas gdy dla drugich ta motywacja jest drugorzędna. Klasa wyższa ma 
większe poczucie osobistego bezpieczeństwa; odpowiedź „lubię wiedzieć, czy coś, co się zdarzyło, 
dotyczy mnie osobiście” stanowi motywację 49 procent robotników, ale widzów z klasy wyższej tylko 
43 procent. „Lubię wiedzieć, czy zdarzyło się coś okropnego”, odpowiada 35 procent robotników 
i zaledwie 19 procent ludzi z klas wyższych; odpowiedzi tej jednak udziela równocześnie aż 35 
procent globalnej liczby kobiet. 

Opierając się na dwóch kolejnych ankietach, jednej z 1957 roku, drugiej z roku 1970, Collins 
stwierdza, że wśród żądań publiczności narasta poszukiwanie „treści lekkich” w dzienniku TV. W roku 
1957 domagało się ich 45 procent respondentów, w roku 1970 - 62 procent. Oczywiście - 
skorelowane z innymi danymi, odpowiedzi roku 1970 uznać należy za bardziej wiarygodne dla postaw 
szerokiej publiczności niż odpowiedzi z roku 1957, a to z tego powodu, że w latach pięćdziesiątych - 
wobec relatywnej nowości telewizji jako wynalazku - zakres szczegółowych preferencji publiczności 
był znacznie słabiej zróżnicowany i widzów satysfakcjonował w większym stopniu sam fakt, że coś 
w ogóle oglądają na ekranach swoich telewizorów. Gusty zaczęły się kształtować - na gruncie 
brytyjskim - w sposób bardziej wyraźny około roku 1962, kiedy zresztą nastąpił pewien spadek 
ogólnej liczby widzów oglądających telewizję. 

Zestawione według dwóch rubryk: „za mało” i „za dużo” gusty widzów brytyjskich wobec dziennika 
telewizyjnego kształtują się następująco: 

„za dużo” jest ich zdaniem w dzienniku - zbrodni, polityki wewnętrznej, 
„za mało” - sportu, spraw rodziny królewskiej, spraw zagranicznych. 

Według innej, ale opracowanej na tej samej zasadzie ankiety z roku 1970, widzowie brytyjscy 
uważają, że w dzienniku jest 

„za dużo” - demonstracji, okrucieństwa, wojen, 
„za mało” - spraw związanych z finansami. 

Wydaje się, że statystyka Collinsa, chociaż opracowana dla dzienników telewizyjnych, zachowuje 
prawidłowości dotyczące odbioru telewizji w ogóle i pokazuje dosyć wyraźnie to, co podejrzewaliśmy 
już wcześniej. A więc, że nie tylko czynniki kontroli i cenzury „odgórnej” stanowią o limitach 
i ograniczeniach programu telewizyjnego w zakresie dalej posuniętej odwagi formułowania sądów 
i myśli lub ukazywania prawdziwego oblicza świata, na którym żyjemy, świata rozdzieranego 
konfliktami i najeżonego tysiącem niebezpieczeństw. Kontrolerem, którego działania w nie 

background image

mniejszym stopniu niż kontroli „odgórnej” obawiają się organizatorzy programów telewizyjnych, jest 
sama publiczność. Dla wielu treści jest ona tym, co Anglicy nazywają gatekeeper - „bramkarz”. 

Oczywiście, nie bierze się to wyłącznie z jej własnej inicjatywy, choć nie należy lekceważyć również 
podstawowego konserwatyzmu wielu grup społecznych. Działa tu również efekt opisany w „łańcuchu 
Markowa”. 

Telewizja przez swoje zmasowane działanie narzuca określone gusty i upodobania, a także określa 
granicę tego, co jest „w dobrym guście”, „smaczne”, „dobrze widziane”. Ten wzorzec powraca 
później do niej samej w postaci opinii widzów. Widzowie ci, zanurzeni w opływającym ich „strumieniu 
informacyjnym”, który przynosi wiadomości pozornie nowe, ale zawsze mieszczące się w obrębie 
spraw już widzianych i akceptowanych, i który zaciera kontury zdarzeń i łagodzi ich sprzeczności, 
szczerze nie chcą oglądać rzeczy wyrywających ich z tego błogostanu. 

Dramatycznego przykładu na tę tezę dostarcza - tym razem z terenu amerykańskiego - artykuł 
George’a A. Baileya i Lawrence’a W. Lichty Rough Justice on a Saigon street: a Gatekeeper Study of 
NBC’s Tet Execution Film

18

 wydrukowany w „Journalism Quarterly” w roku 1972. Artykuł ten 

opowiada o perypetiach z dostaniem się na ekran telewizyjny materiału filmowego nakręconego na 
ulicach Sajgonu w czasie styczniowej ofensywy Tet w roku 1968. Udało się wówczas operatorom 
telewizji NBC nakręcić zdjęcie - które obiegło później całą prasę światową - pokazujące jak szef sił 
policyjnych reżimu sajgońskiego, generał Nguyen Ngoc Loan, osobiście wystrzelił z pistoletu, 
z odległości kilku centymetrów, w głowę wziętego do niewoli oficera Vietkongu. Zdjęcie to, 
nakręcone 31 stycznia, dostało się do gazet 1 lutego 1968, przekazane drogą satelitarną. Jednakże 
system telewizyjny wahał się z jego emisją przez następne 24 godziny. Film, z którego pochodziło, 
obejmował scenę od momentu, kiedy w stronę generała Loan prowadzą jeńca, następnie generał, 
bez próby rozmowy - sądząc widocznie z jego wyrazu twarzy, że nie wydobędzie żadnych wiadomości 
- wyjmuje pistolet, przykłada mu go do głowy, strzela, wysadzając mózg, następnie zaś martwy jeniec 
pada na chodnik, obficie krwawiąc. Emisja telewizyjna skróciła to ujęcie do momentu oddania strzału 
- zamiast jego efektu oraz obrazu martwego ciała wklejono trzysekundowy czarny blank. W tej też 
formie obejrzeli ten obraz amerykańscy widzowie, prawdopodobnie w liczbie 20 milionów. 
W odpowiedzi nadeszło do NBC 90 listów z 31 stanów, odbierających program. 56 listów zarzucało 
NBC „brak smaku”, przy czym argumentacją zawartą w większości listów była obawa, że „mogłyby to 
obejrzeć dzieci”. Były to też w większości listy od rodziców. W kwietniu 1968 roku do autorów listów 
wysłano specjalny kwestionariusz ankietowy, na który odpisało 69 osób, w większości aktywnych 
społecznie (to znaczy należących do różnych organizacji, podpisujących petycje itd.). 61 
respondentów odpowiedziało, że wojna wietnamska jest pomyłką (procent odpowiedzi okazał się 
identyczny z wynikami Gallupa z maja 1968), wszyscy jednak w takiej lub innej formie podtrzymywali 
zarzuty o „złym smaku”. Tylko cztery osoby przyznały, że film pokazał „prawdziwy obraz” wojny 
w Wietnamie, chociaż żadna z ankietowanych osób nie miała wątpliwości co do autentyczności 
emitowanego zdjęcia. 

Bailey i Lichty piszą w swoim artykule: 

„Władza dyrektorów [systemów telewizyjnych - przyp. KTT] jest wielka. Nie tu miejsce, aby 
dyskutować tę złożoną sprawę, ale reporterzy, redaktorzy, producenci wiedzą, jakiego rodzaju 
materiały mają największą szansę dostania się na antenę. Każdy z kolejnych «bramkarzy» 
(gatekeepers) musi ocenić, w jaki sposób konkretny dyrektor - albo nawet jego przełożeni - zareagują 

 

18

 G. A. Bailey, L.W. Lichty, Rough Justice on a Saigon Street: a Gatekeeper Study of NBC’s Tet Execution Film, 

„Journalism Quarterly”, 1972. 

background image

na nadesłany materiał. Ten układ cybernetyczny funkcjonuje z uwzględnieniem otoczenia - w tym 
wypadku publiczności. Naczelnym zarzutem, stawianym materiałowi dotyczącemu generała Loan, był 
zarzut tyczący smaku. Film pokazywał w kolorze fontannę krwi i twarz martwego człowieka. NBC 
zmontowało ten materiał stosownie do przewidywanych kryteriów smaku, wyznawanych przez 
publiczność. Prawdziwa reakcja publiczności przyszła później, ale urządzenie cybernetyczne działa 
wspomagane pamięcią - to znaczy wiedzą o wcześniejszych reakcjach ze strony widzów. Tak więc 
koncepcja widowni przesądza o decyzjach podejmowanych przez rozgłośnie.”

19

 

Na tym tle jest rzeczą całkiem już inną, że właśnie nadanie tego konkretnego materiału przez 
telewizję spowodowało - według ocen komentatorów - gwałtowne odwrócenie się opinii 
amerykańskiej, jeśli chodzi o wojnę w Wietnamie. Niemniej jednak widzowie - przyznając w duchu, że 
jest to wojna barbarzyńska - nie chcieli przyznać, że przekonało ich o tym zdjęcie „w złym guście”. 

 

Ⅳ. Bezstronność i autorytet 

 

Określenie telewizji jako „urządzenia cybernetycznego” o obwodzie zamkniętym, czyli urządzenia 
przyjmującego ze strony swojej publiczności te same mniej więcej sygnały, które emituje (a przecież 
nie co innego miał na myśli także Weaver, przywołując w swojej Matematycznej teorii 
komunikowania się
 formułę „łańcucha Markowa”), oczywiście nie wyczerpuje sprawy i stanowi 
jedynie wstęp do pytania o główne treści telewizji, które wpompowuje ona w świadomość swoich 
odbiorców; tylko bowiem w mocno uproszczonym sensie zastosować można wobec systemów 
telewizyjnych znany paradoks, że „kura jest to etap przejściowy pomiędzy dwoma jajkami”. Treści 
przekazywane przez te dwa systemy istotnie powracają później, odbite rykoszetem, w postaci życzeń, 
żądań, zakazów i nakazów publiczności, co wpływa na kształt programów, ale wszystkie one znajdują 
swój wyraz w samym programie telewizyjnym, który daje im często początek. 

Warto więc obecnie zatrzymać się dłużej nad kilkoma przynajmniej wartościami, które zdają się 
składać na podstawowy repertuar pojęć, jakie telewizja brytyjska stara się wszczepić w świadomość 
swoich odbiorców. Mówiąc o telewizji brytyjskiej mam na myśli określony system telewizyjny w kraju 
kapitalistycznym, przy czym jego cechy, z pewnymi modyfikacjami, występują również i w innych 
krajach o tym samym ustroju, na przykład we Francji, skąd też czerpać będziemy interesujące nas 
przykłady. 

Cytowany już kilkakrotnie w poprzednim rozdziale Collins, wyliczając zasady, jakich stara się trzymać 
dziennik telewizyjny w Wielkiej Brytanii (i mając na myśli głównie BBC News, chociaż jak już była 
o tym mowa, mimo odmienności w sposobie podania, istotne różnice pomiędzy serwisem BBC a ITN 
są raczej niewielkie), wylicza kilka niewzruszonych kanonów, takich jak „dobry gust”, poprawność 
językowa, a także „zajmowanie stanowiska zbliżonego do stanowiska rządu” oraz bezstronność; te 
dwa ostatnie pryncypia odnoszą się w większym stopniu do BBC, jako telewizji państwowej, niż do 
ITV, i głównie BBC czyni z nich swoje hasło. 

Na pozór pomiędzy tymi zasadami istnieje, a przynajmniej może zaistnieć, pewna sprzeczność: 
„zajmowanie stanowiska zbliżonego do stanowiska rządu” nie oznacza bowiem bezstronności, bo jest 
opowiadaniem się po stronie władzy. Ideologowie BBC we własnym sumieniu łagodzą tę sprzeczność 
twierdząc, że skoro rząd pochodzi od większości parlamentarnej, jest więc tym samym emanacją woli 

 

19

 Tamże. 

background image

społeczeństwa i w ten sposób stanowisko rządu jest teoretycznie najbardziej zgodne z poglądami 
większości obywateli. Równocześnie owo „stanowisko rządu” odgrywać powinno rolę arbitra 
pomiędzy sprzecznymi stanowiskami wyrażanymi - w państwie parlamentarnym - przez 
konkurencyjne programy polityczne, partie i grupy interesów. Jest to więc, jak widać, w samym 
założeniu koncepcja całkowicie różna od tej, która określa działanie środków masowego przekazu 
w krajach socjalistycznych, gdzie rząd, władza ma charakter wyraźnie ideologiczny, będąc nie 
arbitrem, lecz stroną w toczącej się walce klasowej i realizowanym programie społecznym. 
W koncepcji tej zasada bezstronności nabiera szczególnego znaczenia. 

Akcent kładziony na bezstronność ma również w praktyce brytyjskiej, a zwłaszcza praktyce BBC, 
dodatkowy sens, a to w związku z jego motywacjami historycznymi. W zbiorowej pamięci 
społeczeństwa brytyjskiego bowiem jednym z ważniejszych wydarzeń kształtujących zarówno opinie, 
jak i uprzedzenia społeczne są wypadki związane z wielkim strajkiem górników w roku 1926. W czasie 
strajku, który należy do największych konfrontacji społecznych w historii Brytanii 
dwudziestowiecznej, przedkładano więcej niż uzasadnione żądania głodujących i wyzyskiwanych 
górników walijskich - do których przyłączyła się w akcji solidarnościowej niemal cała klasa robotnicza 
Wielkiej Brytanii. I oto właśnie w czasie tych zajść opinia BBC i jej działanie propagandowe (za 
pośrednictwem jedynie radia oczywiście) skierowane zostało w sposób całkowicie jednoznaczny 
przeciw strajkującym, dlatego też wiarygodność tej państwowej rozgłośni doznała poważnego 
uszczerbku w opinii publicznej. Zwłaszcza więc rządy Partii Pracy starają się za wszelką cenę 
odbudować utracone zaufanie, kładąc nacisk właśnie na zasadę bezstronności informacji 
w sytuacjach dyskusyjnych i konfliktowych. 

Doktryna bezstronności jest jednak zasadą tyleż akceptowaną przez animatorów programu 
telewizyjnego, co kwestionowaną przez jego krytyków utrzymujących - zgodnie z formułą „szkoły 
frankfurckiej” - że telewizja, mimo pozy arbitra, jest jednak przede wszystkim „fabryką świadomości 
społecznej” (consciousness factory), działającą w sposób świadomie tendencyjny na usługach 
systemu społecznego. 

Pierwszym wyznacznikiem owej tendencyjności jest oczywiście sama wybiórczość informacji. A więc 
to telewizja przecież, a nie kto inny, wybiera spośród masy zdarzeń te fakty, które uważa za ważne 
i wobec których stara się następnie zachować stanowisko wyważone i bezstronne. W samej czynności 
wyboru, w hierarchizacji spraw i wydarzeń, kryje się więc zakamuflowana tendencja do zwracania 
uwagi na jedne wydarzenia, za cenę pomijania innych. 

Następnym zabiegiem wartościującym jest tendencja do kawałkowania, rozdrabniania świata na cykl 
oddzielnych faktów i zjawisk, nie zaś traktowanie go jako całości, na tle której uwidaczniają się 
wyraźniej stałe procesy, zarówno społeczne, jak i historyczne. Jest to, oczywiście, szczególnie 
widoczne na przykładzie dziennika telewizyjnego, którego zasadą naczelną jest fragmentaryzacja 
świata, przedstawienie chwili obecnej w postaci dziesięciu lub dwudziestu nie powiązanych ze sobą 
wiadomości, przez co oczywiście zaciemnia się obraz całości, obraz prawidłowości systemu i kierunek 
procesu historycznego. Dziennik telewizyjny przedstawia więc świat w postaci zbioru incydentów, 
które, jak o tym mówiliśmy już wcześniej, mają raczej charakter anomalii zakłócających normalny 
bieg spraw, niż symptomów długotrwałych i logicznie powiązanych procesów. Zastanawiając się nad 
tą stroną wiadomości telewizyjnych H. Marcuse formułuje wręcz wniosek, że generalną zasadą 
kapitalistycznych środków przekazu jest stała tendencja do oddzielania pojęcia „piękna” od „faktów 
materialnego życia” i „przenoszenie go w sferę kwietystyczną”. W myśl tej sugestii wszelkiego rodzaju 
programy informacyjne przynoszą swoim widzom wiadomości przykre, brudne i stanowiące coś 
w rodzaju „szumowiny życia”, podczas gdy „sfera piękna” leży gdzie indziej, w innych programach, 
zdolnych oderwać się od przyziemnej rzeczywistości w rejony bardziej abstrakcyjne. W ten sposób 

background image

faktyczny główny nurt życia, z jego konfliktami, napięciami i dramatami przedstawiony zostaje jako 
pewien niepokojący margines wobec świata rzeczywistych wartości i afirmatywnego piękna. 
Gwałtowne incydenty, o których dowiadujemy się ze środków przekazu, stają się więc epizodami 
zakłócającymi harmonię systemu, który jako całość jest zdrowy i działa prawidłowo. Tym między 
innymi tłumaczyć można fakt, że w telewizjach zachodnich, a także w prasie, tyle uwagi poświęca się 
zbrodni, skandalom, zjawiskom społecznie lub moralnie ujemnym. Nie łączy się ich bowiem z istotą 
systemu, lecz traktuje jako anomalie, nie obciążające samej jego zasady. Na przykładzie działania 
owych programów „afirmatywnych” zobaczymy, że streszczona tu obserwacja nie jest wcale tak 
daleka od prawdy. 

Zasada bezstronności, zastosowana wobec konkretnych problemów społecznych podejmowanych 
przez telewizję, przejawia się w kilku konkretnych, stale stosowanych chwytach, które, jeśli przyjrzeć 
się im bliżej, spełniają idealnie równocześnie dwie role: z jednej strony podkreślają iluzję 
obiektywizmu i w tym właśnie kierunku nastawiają przekonanie widza, z drugiej jednak, w sensie 
szerszym, są idealnym nieomal kamuflażem dla tendencyjności i jednokierunkowego sterowania 
opinią publiczności. Podstawowym z tych chwytów jest zasada wyobcowywania konkretnych 
problemów z ich ogólniejszego kontekstu - o czym już była mowa - i poddawania ich następnie 
obiektywnemu rozbiorowi przez ekspertów, często zresztą reprezentujących odmienne zdania, 
w czym właśnie wyrażać się ma głównie wspomniana bezstronność. Każdy więc nieomal program 
publicystyczny, poświęcony jakiemuś zjawisku z zakresu życia społecznego, gospodarki, kultury itp., 
zbudowany jest mniej więcej w ten sposób: po przedstawieniu - zazwyczaj w formie 
zobiektywizowanej relacji filmowej - podstawowych faktów dotyczących wybranego zagadnienia, 
skomentowanie go oddaje się w ręce kilku ekspertów i rzeczoznawców, prezentowanych zazwyczaj 
jako owe słynne telewizyjne „mówiące głowy”. Otóż sam zabieg ten - oczywisty na pozór - gdy 
zastanowić się nad nim uważniej, ma w istocie kilka zakodowanych w nim głębszych treści, często 
trwalej zapadających w świadomość widza niż same głoszone w danym programie tezy szczegółowe. 
Pierwszą z tych treści jest oczywiście sugestia, że mamy tu do czynienia z jakimś wypadkiem 
szczególnym, wyłamującym się z ogólnych prawidłowości, wypadkiem mniej lub bardziej 
alarmującym lub przynajmniej zwracającym uwagę na tle prawidłowo przecież działającego 
szerokiego kontekstu społecznego. Wypadek ten - po drugie - przedstawiony zostaje jako rzecz 
dająca się załatwić lub przynajmniej wyjaśnić i zobiektywizować - stąd właśnie obecność ekspertów. 
W tej sytuacji im większa jest rozbieżność poglądów reprezentowanych przez tych ekspertów, tym 
w istocie lepiej, ponieważ widz przekonuje się, że sprawa jest niejasna, proponowane zaś rozwiązania 
relatywne do tego stopnia, że nawet godne zaufania osoby nie są w tej mierze jednomyślne. Jeśli 
podobny chwyt zastosuje się wobec takich zjawisk społecznych, jak na przykład wzrost bezrobocia lub 
rosnąca stopa inflacji, te jednoznaczne początkowo z punktu widzenia zwykłego widza zjawiska 
nabierają wieloznaczności, komplikują się, „nie są wcale takie proste, jak by się wydawało”; 
stopniowo więc zaczynają one nabierać cech bytów obiektywnych, „zjawisk naturalnych”. 

Poddanie tych zjawisk ocenie ekspertów zawiera w sobie dodatkowy element sugestywny, który 
polega na wyłączeniu ich z zakresu spraw mogących podlegać osądowi ze strony każdego 
przeciętnego człowieka. Powierzenie ich w ręce osób wyspecjalizowanych oznacza sugestię, że są one 
za trudne, zbyt złożone, aby mógł je oceniać każdy. Specjalizacja bowiem jest, jak wiadomo, nie tylko 
nieuchronną pochodną współczesnego stopnia rozwoju wiedzy i produkcji, ale odgrywa ona także - 
w sferze idei - rolę środka represyjnego, służącego wyłączaniu coraz szerszych warstw społecznych 
z kręgu osób uprawnionych do sądzenia o otaczającym nas świecie. Zdanie przechodnia, zdanie 
„człowieka z ulicy”, przytaczane jest więc zazwyczaj w formie migawkowych sondaży lub zestawień 
statystycznych, stanowiących raczej materiał do rozważań dla eksperta (często zresztą mających na 
celu wykazanie niekompetencji czy powierzchowności głosów powszechnej opinii) niż jako osąd 

background image

o wartości samodzielnej. Ekspert jest tym, który „wie za nas” i wie lepiej, zawstydzając nas w naszej 
ignorancji. Ekspertyza jest rodzajem władzy delegowanej, przy czym tym razem przedmiotem 
delegowania jest nasza zdolność sądzenia o rzeczywistości. Jeden z angielskich autorów, Andrew 
Tudor, parafrazując słynne zdanie lorda Actona o władzy, pisze, że „każda ekspertyza korumpuje; 
absolutna ekspertyza korumpuje absolutnie”. 

Absolutnymi ekspertami są w oczach widzów telewizyjnych komentatorzy programów 
informacyjnych. Są oni również tymi postaciami, w których zakodowane jest właściwe instytucji 
eksperta przekonanie o ich bezstronności i autorytecie. Richard Collins poddał analizie dwie postacie 
najpopularniejszych prezenterów telewizji brytyjskiej - Roberta Dougalla, związanego z BBC, 
i Michaela Barratta, pracującego dla ITN. Są to dość trafnie wybrani przedstawiciele dwóch stylów 
prezentowania informacji (związanych z różnicami stylu, jakie istnieją pomiędzy wiadomościami 
w państwowej BBC i niezależnej ITN), przy czym obaj oni są zarazem w tym samym stopniu 
„ekspertami”, jak autorytetami. 

Sam Robert Dougall w jednej z wypowiedzi prasowych, zastanawiając się nad swoim autorytetem 
komentatora telewizyjnego, mówi: 

„W obecnych warunkach lekarz domowy, taki jakim znaliśmy go kiedyś, prawie że przestał istnieć. 
Lokalny wikary rzadko również spełnia tę rolę, jaką spełniał ongiś, a w wielu wypadkach nawet 
drobny sklepikarz ustąpił miejsca bezosobowemu supermarketowi. W tej sytuacji nie jest niczym 
dziwnym, że samotni ludzie chwytają się choćby elektronicznego obrazu, aby czerpać zeń poczucie 
bezpieczeństwa. Część listów, które otrzymuję, uczy mnie pokory, a nieomal wszystkie przekonują, że 
praca, którą wykonuję, jest w pewnym sensie przywilejem. Listy te są często alarmującym sygnałem, 
jak wielu samotnych ludzi żyje w naszym społeczeństwie. Dla nich spiker zjawiający się w ich domach 
każdego wieczoru przez wiele lat z rzędu staje się czymś na kształt obdarzonego zaufaniem 
przyjaciela. Stale przynosi wiadomości i informacje, nawet jeśli nie wszystkie z nich są dobre. Jego 
wygląd i ubranie są schludne i nie narzucające się. Nigdy nie sprzecza się on z nami, jest dyskretny, 
nawet nie ma zapachu i uśmiecha się, gdy mówi dobranoc.”

20

 

W tej wypowiedzi zawarte jest nie tylko słuszne w zasadzie wyjaśnienie, dlaczego służebna w istocie 
postać człowieka, którego zadaniem jest przecież czytanie przez kogo innego napisanych i zebranych 
wiadomości (Dougall bowiem raczej czyta dziennik, podczas gdy Barratt go opowiada), stać się może 
rodzajem autorytetu społecznego; w wypowiedzi tej zawarta jest także część wyznania wiary samego 
Dougalla jako prezentera telewizyjnego. Siła jego występów polega na autorytatywności tonu, na 
bezwzględnej poprawności językowej (co stanowi maksymę BBC, w odróżnieniu od bardziej 
potocznego języka i populistycznego nastawienia ITV), wreszcie na umiejętności powstrzymania się 
od wszelkich akcentów subiektywnych, które mogłyby odebrać czytanym wiadomościom charakter 
informacji pewnych, autorytatywnych, takich, na których można polegać. Dougall nie emocjonuje się, 
jest idealnie wstrzemięźliwy w komentowaniu faktów i podawaniu danych (to z reprezentowanej 
przez niego, starej tradycji informacji brytyjskiej, wywodzi się dowcip, że gdy w potyczce zginie 
sześciu ludzi, spiker brytyjski powie: „zginęło prawdopodobnie więcej niż pięciu, lecz, jak się ocenia, 
zdecydowanie mniej niż siedmiu żołnierzy”), jego sztuką jest umiejętność zamieniania zdarzeń, 
o których mówi, w fakty nieuchronne i w jakiś sposób obiektywne. 

Michael Barratt, do którego osoby powrócimy jeszcze przy innej okazji, przedstawia sobą odmienny 
typ autorytetu. Jest on ściślej związany z tym stylem informowania, który nie polega na 
komunikowaniu beznamiętnych i pewnych wiadomości o faktach nieuchronnych, lecz na usilnym 

 

20

 R. Dougall, In and out of the Box, London 1973. 

background image

poszukiwaniu prawdy. Barratt więc stwarza sugestię, że jest on „wywiadowcą”, poszukującym 
reporterem, który w interesie widza stara się zbierać informacje, a także - przy pomocy 
powoływanych ekspertów lub migawkowych wywiadów i świadectw - zaglądać za ich kulisy 
i zapuszczać się głębiej w ich treść. Jest on „okiem widza”, a także - o czym później - jego alter ego. 

„Prosty język - mówi Barratt - język pospolity, jeśli kto woli, jest moim zdaniem czymś znacznie 
lepszym niż wielosylabowe zwroty i pokrętna frazeologia, tak często spotykana w komunikatach 
czytanych. Sztuka przekazywania informacji - obojętne, czy chodzić tu będzie o sens Życia [sic!], czy 
o cenę owsianki - wymaga używania łatwo zrozumiałych wyrazów.”

21

 

O znaczeniu form językowych pisze lingwista, Basil B. Bernstein z Londyńskiego Institute of 
Education: 

„Ponieważ forma wysławiania się jest pierwotnie funkcją otoczenia społecznego, nie oznacza to 
wcale, że nie może ona z kolei modyfikować, a nawet zmieniać danych struktur społecznych, które 
dały jej początek.”

22

 

Prosty język Barratta utrwala więc „proste” postawy jego słuchaczy. 

Podczas gdy dla Dougalla czytanie dzienników jest, jak widzieliśmy, przywilejem, a jednocześnie 
źródłem pokory wobec słuchaczy, Barratt kładzie nacisk na „rynkową wartość” jego pracy (a market 
price) jako poszukiwacza rzeczy ciekawych i ekscytujących. 

W pewnym fragmencie swoich pamiętników pisze: 

„To był kiepski dzień dla informacji - normalne konflikty przemysłowe, żołnierz zabity w Północnej 
Irlandii, lokalne wybory uzupełniające w jednym z hrabstw - niczego, o czym nie byłoby już w kółko 
mowy.”

23

 

O ile zaufanie dla Dougalla bierze się stąd, że „wie na pewno”, kredyt udzielany Barrattowi opiera się 
na tym, że „stara się dla nas” o rzeczy nowe i ciekawe. Są to dwie drogi, prowadzące w istocie do 
jednego celu, którym jest realizacja - poprzez osobę eksperta, jakim jest prezenter wiadomości - 
zasady bezstronności, raz przejawiającej się w budzącym zaufanie obiektywizmie, raz znów 
w nieustannej woli spenetrowania wydarzeń aż do ich sedna i nadania im przez to wartości faktów 
wszechstronnie poznanych. 

Oczywiście, jak widzieliśmy, w obu wypadkach owa bezstronność z trudem jedynie uznana być może 
za pozbawioną tendencyjności, ponieważ tendencja kryje się zawsze w doborze samych faktów. 
Można by także - idąc dalej - powiedzieć, że zamiarem jest w tym wypadku samo wywołanie wrażenia 
bezstronności środka przekazu, telewizji, popartego autorytetem eksperta, jakim jest obiektywny lub 
dociekliwy komentator. 

Jest rzeczą charakterystyczną, że w opinii widzów telewizji brytyjskiej ów autorytet trudniej jest 
zdobyć kobiecie niż mężczyźnie. Większość prób wprowadzenia żeńskich komentatorek do 
dzienników okazała się nieudana, społeczeństwo zdominowane przez mężczyzn zachowuje w tym 
względzie dość dużą rezerwę. Jedyną kobietą komentatorką programów informacyjnych jest 
w Wielkiej Brytanii Angela Rippon, przy czym uważa się, iż pozycję swoją zawdzięcza ona temu, że 
reprezentuje „cechy osoby z klas wyższych” (upper class). Sugerowana przez wygląd i maniery 
spikerki pozycja osoby należącej do elity społecznej wyrównuje więc niejako brak autorytetu, 

 

21

 M. Barratt, Michael Barratt, London 1973. 

22

 B. B. Bernstein, Language and Socialization, w: Linguistics at large, London 1971. 

23

 M. Barratt, Michael Barratt, op. cit. 

background image

związany z płcią, podczas gdy Barratt na przykład wręcz odwrotnie - dość pieczołowicie pielęgnuje 
swój obraz „zwykłego człowieka”, „jednego z nas”. 

Efektowi bezstronności jako ważnemu zabiegowi perswazyjnemu, który stosuje telewizja, obszerne 
studium poświęcają wspomniani już francuscy autorzy z grupy Lu Hsun, analizując emitowany przez 
ORTF stały program dyskusyjny zatytułowany A armes égales (w wolnym przekładzie: „Na równych 
prawach”). Program ten polega na publicznych debatach przed kamerami, toczonych przez 
czołowych przedstawicieli przeciwstawnych kierunków politycznych, a jego konstrukcja oparta na 
udzieleniu obu stronom tej samej szansy wypowiedzi, jest niejako modelowym pokazem zasady 
bezstronności. Warto więc przyjrzeć się jeszcze przez chwilę głównym punktom analizy 
przeprowadzonej przez francuskich autorów. 

Otóż zasadą programu jest podejmowanie zagadnień uważanych za najbardziej kluczowe 
i kontrowersyjne, a także antagonizujące społeczeństwo. Odbyły się więc m.in. następujące debaty: 
„Marksiści i chrześcijanie w świecie współczesnym”, „Młodzi i polityka”, „Sytuacja kobiet”, „Wspólny 
Rynek”, „Szkoła i obywatel” itp. Jak widać, są to istotnie tematy będące terenem zarówno 
kontrowersji politycznych, jak i otwartej walki klasowej. W każdym wypadku stronami w debacie są 
prominentni przedstawiciele przeciwstawnych kierunków myślenia, toczących ze sobą walkę 
polityczną. Ludzie ci, z punktu widzenia programu telewizyjnego są więc zarówno superekspertami, 
jak i reprezentantami, w osobach tych antagonistów personifikują się bowiem reprezentowane przez 
nich programy. Idee przyjmują więc postać figuratywną, stają się ludźmi, przedkładającymi swoje 
racje poszczególnemu telewidzowi, który wciągnięty zostaje w ten sposób w sedno debaty, zyskując 
cechy obywatela mającego prawo osądu i wyboru. Nie tylko polemiści rozmawiają ze sobą „na 
równych prawach”, ale prawo to zostaje przyznane także widzowi, zyskującemu coś w rodzaju pozycji 
arbitra. Jednakże przedmiotem jego arbitrażu staje się nie tyle abstrakcyjna idea, pogląd czy 
stanowisko, a także jego praktyczne konsekwencje społeczne, lecz ich personifikacje 
w poszczególnych osobach. Ocenia się nie idee, lecz ich szermierzy i ocena ta formułowana jest 
w kategoriach ludzkich indywidualności, lepiej lub gorzej prezentujących się przed kamerami. W ten 
sposób temat „wielki”, konfrontacja programów politycznych, których konsekwencje dotyczą całego 
ogółu, w dyskretny sposób zamieniony zostaje w temat „mały”, dotyczący dwóch indywidualności. 
Walka polityczna, której pokazem ma być ten program, zamienia się więc w pojedynek. 

Pojedynek, w odróżnieniu od walki, posiada cechy gry. O ile w walce zaangażowane są masy, a liczy 
się wyłącznie jej końcowy rezultat, w grze liczą się indywidualności graczy, a także obowiązuje 
przestrzeganie przyjętych przez obie strony reguł, podporządkowanie się przepisom. Brutalnemu 
starciu idei lub autentycznych konfliktów społecznych nakłada się więc wyraźnie ograniczenia 
w postaci reguł dobrego tonu, dopuszczalności jednych, a niedopuszczalności innych chwytów 
i argumentów, wreszcie zasady szacunku dla partnera; w rzeczywistych pojedynkach stawać mogą 
naprzeciwko siebie jedynie ludzie, należący do tej samej sfery, a także uważający się wzajemnie za 
„ludzi honoru”. Pojedynek telewizyjny zakłada więc, że mimo różnic poglądów, partnerzy szanują się 
wzajemnie i cenią sobie zdanie przeciwnika, co w naturalny sposób minimalizuje rozmiary konfliktu. 
O ile w praktyce celem walki politycznej każdej ze stron jest wyeliminowanie przeciwnika i narzucenie 
własnego rozwiązania, w pojedynku „Na równych prawach” element ten nie wchodzi w grę - 
zastępuje go rodzaj „dżentelmeńskiego porozumienia” stron. 

Idąc dalej można więc zauważyć, że w ten sposób obaj antagoniści, oceniani od strony widza, stają się 
uczestnikami rozgrywanego przed publicznością meczu. Widziani z zewnątrz - od strony odbiorcy - 
znajdują się niejako „po jednej stronie”, tak jak po jednej stronie znajdują się wobec publiczności 
dwie drużyny rozgrywające mecz na boisku. Istota programu - pokazanie sprzeczności i udzielenie 
reprezentantom sprzecznych stanowisk tego samego prawa do wypowiedzi - zamienia się więc 

background image

w praktyce w swoje przeciwieństwo, aktorzy programu stają się do siebie podobni, odgrywają tę 
samą rolę, przerzucając się argumentami, w istocie współpracują ze sobą nad stworzeniem 
atrakcyjnego programu, tak jak piłkarze, walcząc ze sobą, współpracują nad stworzeniem 
efektownego widowiska sportowego. Tak więc bezstronność telewizji, manifestująca się 
w przedstawianiu „na równych prawach” krańcowo różnych poglądów dotyczących spraw 
kluczowych dla życia społecznego, w swoim efekcie końcowym nie prowadzi bynajmniej do 
zaostrzenia konfliktu, lecz do przytłumienia go i pokazania, że jest to w istocie sprawa zapatrywań 
dwóch osób, które jednak umieją ze sobą współpracować i których spór w niczym nie podważa 
harmonijności całego systemu. 

Chwytem, dzięki któremu doprowadzono do takiego efektu jest, jak widzieliśmy, przede wszystkim 
indywidualizacja problemów mających w rzeczywistości charakter konfliktów zbiorowych oraz 
wykorzystanie zasady bezstronności jako narzędzia do tuszowania konfliktów. 

 

Ⅴ. Królestwo populizmu 

 

Poprzednio starałem się pokazać, jak indywidualizacja problemów społecznych, to znaczy 
przetłumaczenie konfliktów klasowych i politycznych, rozdzierających społeczeństwa, na kategorie 
ludzkich poglądów, zapatrywań i indywidualnych postaw, prowadzi lub prowadzić może do ich 
neutralizacji, wygładzenia konturów, wreszcie zamiany kategorii walki w kategorię gry. Oczywiście 
trudność polega na tym, że sama natura telewizji jako widowiska skłania właśnie do takiej 
indywidualizacji, że - w ostatecznym rachunku - wszystkie zdarzenia, jakie oglądamy na ekranie 
telewizyjnym rozgrywają się poprzez ludzi i ich konfrontacje, a więc całkowite uniknięcie tego, co 
wydaje się tak niepokoić krytyków „zasady bezstronności” jest być może w ogóle niemożliwe. 

Z drugiej strony ta sama właściwość widowiska telewizyjnego - powrócimy do niej jeszcze między 
innymi w związku z prezentacją historii na ekranie telewizyjnym - która utrudnia pokazywanie spraw 
generalnych inaczej, jak tylko poprzez system reprezentacji i niejako figuratywne prezentowanie 
problemów generalnych, z przemożną siłą popycha telewizję w stronę jej ulubionego motywu - 
w stronę populizmu. Populizm staje się nie tylko ogromnie często stosowaną metodą twórczą 
telewizji, ale jest także jej ulubioną ideologią i te dwie sprawy splatają się ze sobą Telewizja niejako 
z samej swojej natury dąży do tego, aby pokazywać zjawiska „w ludzkich kategoriach” (in human 
terms), z kolei zaś ów ludzki, „zwyczajny” punkt widzenia staje się - nie bez powodu - jednym z jej 
głównych punktów widzenia rzeczywistości. 

W praktyce telewizji brytyjskiej prawdziwym królestwem populizmu jest program zatytułowany 
Nationwide, co można przetłumaczyć jako „Ogólnokrajowy”. Program ten narodził się w roku 1966 
jako odpowiedź na stawiany BBC zarzut zbyt „stołecznego”, londyńskiego punktu odniesienia. 
Chodziło tu równocześnie o szersze wykorzystanie lokalnych, regionalnych rozgłośni, które, jak o tym 
była już mowa, stopniowo zaczęły tracić swoją konkurencyjną funkcję na antenie ogólnokrajowej, 
a co za tym idzie wręcz więdnąć. Wreszcie Nationwide przejął spadek po wcześniejszym programie 
o podobnym charakterze, zatytułowanym Tonight

Nationwide emitowany jest we wczesnych godzinach wieczornych, od szóstej lub siódmej po 
południu, po programach dziecięcych, a przed głównym wydaniem wiadomości dziennika. Pora emisji 
łączy się z jego założeniami programowymi, ponieważ, jak określił to były redaktor Nationwide
Michael Bunce, jest to czas, kiedy ludzie „wracają po ciężkim dniu pracy i siadając w fotelu nie chcą 

background image

co wieczór oglądać rzeczy poruszających, stanowiących wyzwanie, słowem surowej codziennej 
diety”. Pora emisji Nationwide jest również, w przekonaniu twórców programu, porą kiedy rodziny 
brytyjskie znajdują się mniej więcej w komplecie. Głównym prezenterem tego programu jest znany 
nam już Michael Barratt. 

Poważnym studiom nad charakterem i recepcją Nationwide poświęcił się w latach 1975-76 zespół 
z Centre for Contemporary Cultural Studies uniwersytetu w Birmingham. Wyniki tych prac 
opublikowane zostały w roku 1978 przez Charlotte Brunsdon i Davida Morleya w książce Everyday 
Television: «Nationwide»
, z której - oprócz autopsji - korzystać będę głównie przy opisie tego 
programu.

24

 

Otóż, jak się rzekło, głównym powodem, dla którego uruchomiony został ten program - jeden 
z najpopularniejszych w telewizji brytyjskiej - było propagowanie regionalizmu. Twórcy programu 
starają się skrupulatnie wypełniać to zadanie, do tego stopnia, że kiedy pośród kolejnych regionów 
Wielkiej Brytanii, którym poświęcane są wydania Nationwide, znalazł się wreszcie Londyn, autorzy 
czuli się w obowiązku poprzedzić go następującą uwagą: 

„W Nationwide staramy się usilnie, aby nie stać się programem metropolitalnym. Dziś wieczór jednak 
uczynimy wyjątek. Przez następnych 25 minut będziemy przyglądać się życiu w Londynie: nie 
przepraszamy jednak za to, ponieważ, w końcu, gdziekolwiek mieszkacie w Zjednoczonym Królestwie, 
Londyn jest waszą stolicą.” 

Mimo owych usilnych starań, aby uniknąć „metropolitalności”, uważniejsze przyjrzenie się 
programowi pozwala mieć co do tego pewne wątpliwości. To prawda, że Nationwide regularnie 
podróżuje po Wielkiej Brytanii ukazując osobliwości jej regionów (struktura regionalna tego kraju jest 
wyraźniejsza niż w wielu innych, naród rozumiany tu jest często jako suma regionów, a nie jako - 
według określenia jednego z autorów - immediate unity, „natychmiastowa jedność”), równocześnie 
jednak program ten ociera się nieustannie o dwie sprzeczne krańcowości: z jednej bowiem strony 
regionalizm brytyjski, jak wiele regionalizmów w krajach wysoko uprzemysłowionych, stopniowo 
zanika pod wpływem standaryzacji, jaką niesie ze sobą nowoczesne społeczeństwo przemysłowe, 
z drugiej zaś w niektórych regionach - na przykład w Walii, Szkocji, nie mówiąc już o Irlandii - 
przeradza się on w radykalny separatyzm. Nationwide skrupulatnie unika podejmowania tematu 
separatyzmu nawet w dość łagodnym wydaniu szkockim czy walijskim, a temat Irlandii, jak o tym już 
była mowa, stanowi w masowych środkach przekazu ściśle kontrolowane tabu. W ten sposób więc 
owo poszukiwanie regionalizmu zamienia się stopniowo w gromadzenie lokalnych ciekawostek, 
dotyczących głównie zamierającej kultury folklorystycznej - dawnych rzemiosł, obyczajów lokalnych, 
specjalności kulinarnych - a także w poszukiwanie ciekawostek turystycznych, zabytków, 
krajobrazów, możliwości spędzenia w danym regionie wakacji lub weekendu. Oczywiście, że nawet 
przy takim ograniczeniu program liczyć może na zainteresowanie odbiorców; będąc w Edynburgu 
miałem okazję przyglądać się, jak mieszkańcy hotelu, w którym się zatrzymałem, głównie przybysze 
z Anglii, związani z festiwalem telewizyjnym, z ogromną uwagą śledzili transmitowane na żywo 
pokazy Military Tatoo, szkockiej specjalności polegającej na różnych sposobach maszerowania przy 
dźwiękach kobziarzy grających stare marsze wojskowe. Impreza ta, dla osób postronnych dość 
nużąca, dla znawców ma ponoć wiele fascynujących subtelności związanych z brytyjską tradycją 
militarną. Tak więc regionalne ciekawostki Nationwide niewątpliwie mają swoich zwolenników, 
trudno jednak nie zauważyć, że w sumie reprezentują one wcale nie regionalny, ale właśnie 
metropolitalny punkt widzenia. To bowiem przybysza z miasta, ze stolicy, pociągają przede wszystkim 
regionalne oryginalności, to on szuka krajobrazów, zabytków czy osobliwości kuchni lokalnej, które 

 

24

 Ch. Brunsdon, D. Morley, Everyday Television: «Nationwide» BFI, London 1978. 

background image

dla mieszkańców regionu są czymś normalnym i oczywistym. Nationwide reprezentuje więc postawę 
niejako „turystyczną”, postawę przyjezdnego, nie zaś autentyczny głos regionów. 

Prezenterzy tego programu nie kryją się zresztą z tym swoim nastawieniem. W jednym z programów 
Nationwide Michael Barratt, odwiedzając region wybrzeża, dał się na przykład widzieć jako 
nieumiejętnie wiosłujący żeglarz, w czym oczywiście przewyższał go kolega z lokalnej stacji BBC; 
w tym zestawieniu, nie jedynym oczywiście tego rodzaju, można było odczytać wyraźnie, że 
londyńska ekipa Nationwide przyjechała tu na chwilę, żyje w innych warunkach, podczas gdy 
„tubylcy” czują się znacznie lepiej wśród swoich lokalnych zajęć i umiejętności. Jest w tym pewien 
odcień protekcjonalności, którego prezenterom Nationwide nie udaje się uniknąć. 

Nie licząc więc na uzyskanie wspólnej płaszczyzny z ludźmi z odwiedzanych regionów, ekipa 
Nationwide stara się jednak rekompensować ten brak w inny sposób. Otóż sama stara się stworzyć 
coś w rodzaju zespołu, rodziny, kolektywu, będącego własnością ogólnokrajową. Służy temu szereg 
znanych zabiegów, jak mówienie sobie na „ty” przed kamerami, prywatne dowcipy i rozmowy, 
toczone przez prezenterów między sobą, żartowanie z siebie nawzajem, podnoszenie własnych cech 
indywidualnych - a więc że ktoś się boi myszy, albo że łatwo się zaziębia - do rangi spraw, o których 
mówi się przed oczyma wielomilionowej widowni. W ten sposób ekipa Nationwide ma stać się 
„naszymi dobrymi znajomymi”, sympatycznymi ludźmi, znanymi z imienia i przyzwyczajeń, rodzajem 
„rodzinki”. Ów charakter „rodzinki” pogłębia wspólne „dorabianie się” ekipy: istnieje „nasz” jacht 
Nationwide, „nasz” koń wierzchowy Nationwide, słowem mamy tu do czynienia z grupą powiązaną 
nie tylko przyjaźnią i poufałością, ale także - jak każda szanująca się rodzina drobnomieszczańska - 
wspólnym dorobkiem materialnym. 

Ów zwrot „nasz” - jak stwierdzają badacze z Birmingham, najczęściej używany zaimek w tym 
programie - ma zresztą bardziej skomplikowane znaczenie. Jacht czy koń są „naszymi” nie tylko 
w tym sensie, że należą one do ekipy Nationwide, ale są również „naszymi” jako widzów tego 
programu, który również w całości, razem ze swoją ekipą, stara się być „nasz”. Cechą specyficzną 
tego programu jest dążenie, aby owe familiarne stosunki ekipy stały się pomostem dla szerzej 
rozumianej familiarności - zarówno z widzami, jak i tymi, których pokazuje się na ekranie. Wszystkich 
więc razem - prezenterów, widzów, ludzi pokazywanych na ekranie - obejmuje się wspólnym 
pojęciem „my”. Jak piszą Brunsdon i Morley: 

„Styl narracyjny Nationwide polega więc na nieustannej umiejętności rekonstruowania imaginacyjnej 
równości, doskonałej przezroczystości pomiędzy „nami”, których widać, a „nami”, którzy oglądamy. 
To, co widzimy i rozpoznajemy na ekranie, jest odbiciem nas samych i naszego świata, uchwyconym 
w lustrzanej strukturze ekranu.” 

Akcent na ową „przezroczystość” jest podstawą kreacji samego Barratta, głównego prezentera 
programu. On też jest głównym promotorem populistycznej ideologii Nationwide. Oto wyimek 
z cytowanych już wcześniej jego pamiętników, wydanych w roku 1973: 

„A poza studiem, co jeszcze jest z życia? Zatłoczone restauracje i pluszowe hotele? Szybkie 
samochody, tłuste czeki? Jeszcze jeden mit! Najbardziej lubię jadać z Joan i kilkoma bliskimi 
przyjaciółmi (którzy przeważnie są prostymi ludźmi, nie zaś żadnymi „znakomitościami”) 
w restauracyjkach niezbyt odległych od domu, najlepiej w takich, gdzie nie trzeba mieć marynarki 
i krawata. Sztokfisz z frytkami, najlepiej prosto z papieru, jest moim przysmakiem. Równać się z nim 
może tylko domowa baranina na niedzielny obiad.”

25

 

 

25

 M. Barratt, Michael Barratt, op. cit. 

background image

W tym miejscu wkraczamy już wyraźnie w krąg ideologicznych uwarunkowań tego programu. 
Pisałem, że ekipie Nationwide trudno jest o prawdziwy regionalizm i zatarcie swojej „londyńskości”. 
Istnieje jednak inny sposób na osiągnięcie całkowitej komunii z widzami. W analizie językowej tego 
programu, przeprowadzonej przez badaczy z Birmingham, zauważono, że obok wszystkich odmian 
wyrazu „my” jednym z najczęściej stosowanych zwrotów jest zwrot of course - „oczywiście”, „ma się 
rozumieć”. Nie jest to zwyczajne nadużycie porzekadła, lecz efekt zamierzony. Mówiąc bowiem 
„oczywiście” zakładamy tym samym, że pomiędzy nami a naszym rozmówcą istnieje zespół spraw, 
pojęć, zapatrywań, których nie trzeba od początku uzgadniać, które są nam wspólne, znane, 
„oczywiste”. Kiedy Barratt pisze, że „oczywiście” największym przysmakiem jest niedzielna domowa 
baranina, to tym samym odwołuje się do wspólnych upodobań kulinarnych brytyjskiej klasy średniej 
i klasy pracującej. Owa baranina jest tu takim samym hasłem wywoławczym porozumienia, jak słynne 
francuskie „frytki i befsztyk”, o których pisze Roland Barthes, że „befsztyk, par excellence narodowy, 
postępuje krok w krok za wartościami patriotyzmu: wspiera patriotyzm w czasie wojny, jest żywym 
ciałem francuskiego kombatanta, niezbywalnym dobrem, którym wróg może zawładnąć tylko przez 
zdradę.”

26

 

Odnajdujemy tu więc nowe znaczenie zwrotu „my”, stosowanego przez Nationwide. My - to znaczy 
zwyczajni, zdrowi, przeciętni ludzie Anglii. Mimo że sugestia ta jest pewnym nadużyciem, Barratt 
i jego współpracownicy są bowiem gwiazdami i bynajmniej nie dzielą losu „prostego człowieka”, 
Nationwide jest adresowany do takich właśnie ludzi. Barratt powiada: 

„Potrafię zrealizować każdy program, o jaki mnie proszą, ponieważ zadaję naiwne pytania, na które 
każdy chce usłyszeć odpowiedź.”

27

 („Daily Mirror”). 

Charakterystyczne dla owych zwyczajnych ludzi, do których zwraca się program, jest to, że nie znoszą 
oni zawiłości, komplikacji, uczonych dywagacji i starają się przełożyć każde zagadnienie na „ludzki 
język”, język „pojęć rzeczywistych” (real terms). W Nationwide spotyka się co jakiś czas 
rzeczoznawców i ekspertów z różnych dziedzin, ale po ich wystąpieniach komentator, zazwyczaj sam 
Barratt, stara się natychmiast przetłumaczyć to, co powiedzieli, na język zwyczajny, przedstawić in 
real terms
, to znaczy w tych kategoriach, z jakimi styka się i w jakich myśli zwyczajny człowiek, 
w jakich myślimy „my”. „My” bowiem występuje w przeciwieństwie do „oni”, przy czym „oni” 
oznaczają dwie kategorie równocześnie. Są to więc zarówno mędrkowie, operujący abstrakcjami, 
komplikujący rzeczy w istocie proste, intelektualiści, „jajogłowi”; w tym sensie eksperci wszelkiego 
rodzaju - o których pisałem poprzednio - też należą do grupy „oni”, i chociaż są niekiedy pożyteczni, 
należy ich wypowiedzi tłumaczyć na zwyczajny język, a także weryfikować „w realnych kategoriach” 
codziennego doświadczenia. „Oni” jednak to jest również świat biurokracji. Biurokracja, nieuchronny 
i stale rozrastający się produkt coraz bardziej złożonych systemów zarządzania, jest wygodnym 
obiektem oskarżenia, ponieważ pozostając na usługach systemu nie utożsamia się z nim jednak 
całkowicie (często wręcz przeciwnie, nawet prominentni przedstawiciele systemu uskarżają się na 
biurokrację jako na przeszkodę w realizacji ich dobrych intencji), a zarazem jest tworem na tyle 
amorficznym, że kierowanych pod jej adresem zarzutów nikt nie bierze zbyt osobiście. Widzowie 
Nationwide, z których pokaźna liczba należy niewątpliwie do aparatu biurokratycznego, oburzają się 
więc razem z Barrattem na nonsensy biurokracji i domagają się „szerzej otwartych drzwi”, aby 
zwyczajny człowiek mógł zajrzeć za kulisy biurokratycznych machinacji. 

Wynikającą stąd dewizą Nationwide jest jego apolityczność. Polityka w tym ujęciu należy do świata 
machinacji, polityką zajmują się „oni”. Według badań prowadzonych przez ośrodek badania opinii 

 

26

 R. Barthes, Mit i znak. Warszawa 1970. 

27

 M. Barratt, w: R. Collins, Television News, op. cit. 

background image

(Audience Research Dept.) w BBC pośród „najnudniejszych tematów” czterokrotnie więcej 
ankietowanych wymieniło politykę niż jakikolwiek inny temat. Nationwide pozostaje więc w tym 
względzie w idealnej zgodności z nastawieniem widowni. Apolityczność jednak oznacza tu coś innego 
niż omówiona poprzednio bezstronność. Nie chodzi tu więc o obiektywizm i jednakową uwagę, 
przywiązywaną do różnych stanowisk, lecz o zanegowanie tej perspektywy, jaką wyznacza polityka 
z punktu widzenia prostego człowieka i jego zainteresowań. 

Nationwide korzysta często z tego samego materiału, którym posługują się serwisy informacyjne, ale 
materiał ten, aby dostać się do Nationwide, musi zostać przepracowany tak, by odszukać w nim 
„ludzki sens” i „realne znaczenie”. Ów „ludzki sens” pojawia się wówczas, kiedy wiadomość 
o charakterze politycznym uda się zindywidualizować i związać z życiem poszczególnych osób. 
Brunsdon i Morley przytaczają w swojej książce wypadek, kiedy Nationwide, relacjonując 
o zwycięskim zakończeniu strajku górników, powiązał tę wiadomość z 44-tymi urodzinami żony 
jednego ze strajkujących, przez co wywalczona podwyżka stała się „prezentem urodzinowym” dla 
żony. Nationwide stara się uciekać od perspektyw uogólniających, a także, w odróżnieniu od 
serwisów informacyjnych, o których mówiliśmy, że traktują raczej o „anomaliach”, poszukiwać 
„jaśniejszych stron życia” oraz tego, „co by się dało zaradzić” w konkretnych sytuacjach. W temacie 
o życiu jednej z ofiar słynnej sprawy Thalidomidu nie wraca się do początków tej afery - a więc do 
jednego z największych skandali farmakologicznych czasów współczesnych związanych ze spekulacją 
na rynku lekarstw - lecz opowiada się o tym, jak owa bezręka ofiara radzi sobie w życiu. Program 
interesuje się życiem zwyczajnych ludzi i stara się im pomóc. Ogromna jest w nim liczba tematów 
poświęconych ludziom kalekim, starym, poszkodowanym, przy czym z reguły chodzi tu o krzywdę 
natury zdrowotnej, nie zaś społecznej. Zwracając uwagę na ludzkie nieszczęścia Nationwide stara się 
wskazywać jednak na ich „jaśniejszą stronę”. Oto więc ślepiec, który opracował sobie własną metodę 
„oglądania” meczów tenisowych, oto 89-letnia staruszka, która nie rezygnuje ze swojego zajęcia 
trenera koni wyścigowych. Oczywiście że Nationwide, reprezentując punkt widzenia zwyczajnego 
człowieka, nie może uniknąć tematów dotyczących w szerszym sensie działania aparatu 
państwowego, przejawiającego się na przykład w takich dziedzinach, jak służba zdrowia, 
ubezpieczenia, podatki. Krytykując zawiłości jednego z obciążeń podatkowych Barratt posługuje się 
krytyczną logiką „prostego człowieka”, w zakończeniu jednak mówi: mimo tych niedorzeczności 
„zapłać go i staraj się uśmiechać” (pay and try to smile). Mamy tu nieomal wzorcowy przykład 
konformizującego działania tego programu: mimo widocznych gołym okiem nonsensów, a także 
ludzkich indywidualnych nieszczęść, trzeba sobie jakoś z tym radzić, nie tracąc dobrego humoru. 
Podstawą tego rodzaju podejścia jest w istocie usunięcie z pola widzenia programu - i widza - 
klasowej struktury społeczeństwa. Wszystko, co się zdarza, zdarza się jako wypadek indywidualny lub 
szczególny zbieg okoliczności, niekiedy spowodowany przez nieudolne działanie rozmaitych 
skomplikowanych aparatur społecznych, którymi zarządzają „oni”. Nic nie jest determinowane przez 
strukturalne właściwości systemu. 

Realną perspektywę i miarę spraw wyznaczają natomiast „prawdziwi ludzie”. Ludzie ci w dodatku 
dostają się na ekran Nationwide wówczas, gdy są oni „ciekawi”. Pojęcie „ciekawego człowieka” może 
być bardzo różnie rozumiane. „Ciekawą” jest więc owa staruszka-trenerka oraz człowiek, który 
ręcznie przepisał całą Biblię, „ciekawymi” są także ludzie z różnych regionów Wielkiej Brytanii, którzy 
- często jako ostatni już - kultywują tradycję miejscowego rękodzieła albo zajmują się 
kolekcjonerstwem czy amatorskimi studiami nad lokalną florą i fauną. W tym ostatnim przypadku 
łączy się to z jeszcze jednym rozumieniem regionalizmu: regionalizm jest tu „światem czystości”, 
gdzie nie brak bezinteresownych idealistów, poświęcających się zajęciom, na które 
w skorumpowanych wielkich metropoliach nikt już nie ma czasu. Znacznie mniej „ciekawymi” 
z punktu widzenia tego programu są natomiast wielcy uczeni, działacze społeczni, pisarze, ludzie 

background image

interesu, chyba że mają jakieś niezwykłe hobby. Nationwide zajmuje się prostymi ludźmi nie dlatego 
tylko, że są oni prości, ale żeby pokazać, jak pod pozorem tej ich prostoty kryje się bogactwo 
zainteresowań i skarby charakteru. Dużą estymą cieszy się w tym programie tradycja brytyjskiego 
hobbyzmu i ekscentryczności - Nationwide z uporem wyszukuje hobbystów i ekscentryków, aby 
uczynić z nich swoją atrakcję. 

Hobbyzm wszelkiego rodzaju należy do kategorii zajęć określanych jako „wypoczynek” lub szerzej - 
jako zajęcia czasu wolnego. Według danych przytaczanych przez Charlotte Brunsdon i Morleya 40 
procent wszystkich tematów omawianych w Nationwide dotyczy właśnie zajęć czasu wolnego. 
Tematami są pogoda, wakacje, święta, wycieczki, hobby, turystyka krajowa i zagraniczna i oczywiście 
dom. 17 procent wszystkich tematów dotyczy bezpośrednio domu - sposobów jego urządzania, 
gospodarstwa domowego, ogródka, wychowania dzieci w rodzinie itd. Nie braknie tu także 
niebezpieczeństw zagrażających domowi (na przykład alarm o szkodliwym dla zdrowia składzie 
sztucznych tworzyw, z których robione są zabawki dla dzieci, albo nawet wspomniane już problemy 
podatkowe), w zasadzie jednak dom jest miejscem bezpiecznym, sielankowym, wyraźnie 
odgrodzonym od trudów i problemów umiejscowionych poza domem, w życiu zawodowym 
i społecznym. W tym sensie mamy tu do czynienia z ilustracją tezy Marksa o występującym 
w społeczeństwie kapitalistycznym podziale czasu robotnika pomiędzy ten, „który robotnik 
sprzedaje”, a „czas należący do niego samego, który może zużytkować dla swoich własnych celów”.

28

 

Człowiek z Nationwide - a chodzić tu będzie zarówno o człowieka pokazywanego na ekranie, jak 
i widza - znajduje się z reguły poza procesem produkcji i związaną z nim problematyką społeczną. 
Będąc u siebie w domu realizuje on, teoretycznie przynajmniej, ową sielankową wersję Ruskina, którą 
ten opisywał w następujących słowach: 

„W naturze prawdziwego domu leży to, że jest on miejscem pokoju, jest schronieniem nie tylko przed 
niebezpieczeństwem, ale przed wszelkim strachem, wątpliwościami i podziałami […] Jeśli niepokoje 
świata zewnętrznego zdołają się doń przedostać […], dom przestaje być domem, staje się jedynie 
częścią świata zewnętrznego, którą zdołaliśmy przykryć dachem i zapalić w niej ogień… Gdziekolwiek 
też zjawia się prawdziwa żona, dom tworzy się wokół niej.”

29

 

Oczywiście trudno nie zauważyć, że ta wersja idealnego domu nie tylko nie ma nic wspólnego 
z jakąkolwiek ideą pełnego przeżywania świata społecznego, lecz również niewiele ma wspólnego 
z rzeczywistością, w której dom jest także miejscem ciężkiej pracy dla ogromnej większości kobiet. 
Nationwide jednak - przyjmując raczej ową wersję Ruskina - podziela jego punkt widzenia, typowy dla 
społeczeństw zdominowanych przez władzę mężczyzn. Jest to, krótko mówiąc, model mieszczański. 

Nationwide zgodnie z założeniami populizmu przesiąknięty jest kultem rodziny. Rodzina staje się tu 
wartością najwyższą, ideologią jest egoizm rodzinny. To założenie jest najbardziej przekonywającym 
łącznikiem pomiędzy programem a jego widzami: w czasie kiedy - jak o tym mówiliśmy - większość 
rodzin angielskich jest mniej więcej w komplecie, oglądają one inne rodziny rozsiane w różnych 
regionach kraju; pośredniczy w tym zespół Nationwide będący również czymś w rodzaju zżytej 
„rodzinki”. Świat społeczny zostaje tu rozbity, zatomizowany na niezliczoną liczbę rodzin, które 
wyznają te same podstawowe ideały, mimo że składają się także z wielu „ciekawych”, oryginalnych, 
a czasem nawet ekscentrycznych, choć niepozornych ludzi. Językiem, którym porozumiewa się to 
grono, jest prosty język prostych ludzi, kierujących się „zdrowym rozsądkiem” (common sense). 

 

28

 K. Marks, Kapitał, t. 1, Warszawa 1951, s. 325. 

29

 J. Ruskin, w: K. Millet, Sexual Politics, London 1971. 

background image

W artykule The Common sense G. Nowell-Smith napisał trafnie: „Zdrowy rozsądek (common sense) 
nie jest ani w sposób bezpośredni ideologią burżuazji, ani też spontanicznym sposobem myślenia 
mas. Jest to sposób, w jaki klasa podporządkowana w społeczeństwie klasowym przeżywa swoje 
podporządkowanie. Jest to akceptacja ze strony klasy podporządkowanej rzeczywistości 
społeczeństwa klasowego widzianego od dołu.”

30

 

Można tu dodać, że jest to również jeden ze sposobów widzenia systemu społecznego jako zjawiska 
naturalnego. Brunsdon i Morley, pisząc o Nationwide, słusznie uważają, że z programu tego, mimo 
jego rzutkości i dociekliwości, niewiele można się dowiedzieć o istocie zjawisk, można jedynie 
stwierdzić, „gdzie jest ich miejsce w istniejącym systemie”. Dowiemy się więc, jaka jest „naturalna 
rola kobiety”, „naturalna rola rodziny”, „naturalne formy współżycia”, wreszcie „naturalne miejsce” 
prowincjonalnych rękodzielników, hobbystów czy dziwaków. Świat być może pełen jest 
niepokojących anomalii - zdaje się mówić Nationwide i reprezentowana przezeń ideologia 
populistyczna - dzięki Bogu jednak, że rozsądna większość prostych ludzi trzyma się ustalonych 
obyczajów i przygląda się światu „w realnych kategoriach”. 

 

Ⅵ. Smutek rozrywki 

 

Wyznaniem wiary postawy populistycznej takiej, jaką reprezentuje Nationwide, jest twarde 
trzymanie się realiów życia, chociaż, jak staraliśmy się to wykazać, owo życie zredukowane zostaje 
w tym ujęciu do kilku tylko, marginalnych w istocie dziedzin stanowiących jego „jaśniejszą stronę”. 

Tej postawie połowicznej przeciwstawia się pozornie, choć w istocie stanowi jej przedłużenie, 
postawa pełnego eskapizmu. Jej produktem jest między innymi szeroko rozumiana rozrywka 
telewizyjna, to, co Anglicy określają mianem entertainment

Jest pozornym tylko paradoksem to, na co zwrócił uwagę Richard Hoggart w swojej książce Spojrzenie 
na kulturę robotniczą w Anglii
, że narastające we współczesnych społeczeństwach przemysłowych 
zapotrzebowanie na rozrywkę jest wynikiem fundamentalnego przekonania, iż życie jako takie jest 
przykre, nużące, monotonne i często pozbawione wartości, potrzeba więc szczególnych zabiegów, 
aby wnieść doń moment rozluźnienia, wesołości i pogody. W tym sensie rozrywka jako pojęcie 
osobne i wydzielone z zespołu innych czynności życiowych jest zjawiskiem stosunkowo nowym. Nie 
mówiło się o rozrywce w czasach, kiedy czynności uchodzące dziś za rozrywkowe - takie na przykład 
jak taniec czy śpiew - miały znaczenie kultowe i obrzędowe, kiedy formy festiwali w postaci na 
przykład obchodów dionizyjskich wpisane były w kontekst życia zbiorowego jako jego naturalny 
i istotny element, kiedy wreszcie zajęcia takie jak polowanie stanowiły tyleż czynność praktyczną, co 
rozrywkową. 

Richard Dyer w pracy Light Entertainment wysuwa przypuszczenie, że być może pierwszym, który 
zbliżył się do współczesnego pojęcia rozrywki, był Molier: 

„Kościół atakował go za to, że nie jest budujący, salony - za jego odmowę podporządkowania się 
gustom miłego spędzania czasu, a krytycy za niepodporządkowanie się regułom sztuki. Jego obroną 
było twierdzenie, że to, czego się od niego wymaga, nie jest jego właściwym celem, gdyż jest nim 
zapewnienie przyjemności - o tym zaś, co sprawia przyjemność, powinien decydować «lud». Wbrew 
opinii salonów, Kościoła i krytyków Molier wyraźnie podkreślił różnicę pomiędzy dworem (który 

 

30

 G. Nowell-Smith, The Common Sense, „Radical philosophy”, 1974. 

background image

w tym czasie składał się ze zniedołężniałej arystokracji i nowobogackiego mieszczaństwa faktycznie 
kierującego krajem) i galerią; wbrew opiniom elity postawił na populizm. Czyniąc to wytyczał również 
granicę pomiędzy sztuką a rozrywką - nie tyle zresztą w swojej własnej praktyce, co w teorii. 
Rozrywka zaczęła być utożsamiana z tym, co nie jest sztuką, co nie jest poważne, co nie jest 
wyrafinowane. Ten podział pozostał do dzisiaj - sztuka jest tym, co budujące, elitarne, wyrafinowane, 
trudne, podczas gdy rozrywka jest hedonistyczna, demokratyczna, wulgarna, łatwa.”

31

 

W tym obszernym cytacie dwie sprawy warte są uwagi. Po pierwsze, trafne wydaje się wskazanie na 
rozbieżność pomiędzy „dworem” a „galerią” w ich rozumieniu rozrywki. Szeroko pojmowany „dwór” - 
czyli wszelkie kręgi uprzywilejowane społecznie - nie odczuwa w tak silnym stopniu, albo wręcz nie 
odczuwa w ogóle, potrzeby rozrywki jako osobnego działania czy formy, ponieważ czerpie on 
zazwyczaj wystarczającą ilość satysfakcji i wszelkiego rodzaju emocji ze swego realnego życia. 
Rozrywka natomiast jako działalność wyspecjalizowana potrzebna jest przede wszystkim „galerii” 
jako środek oderwania się od przykrej, przygnębiającej i monotonnej materii jej życia. Rozrywka jest 
więc u samych swych korzeni czynnością eskapistyczną, jest sposobem oderwania się od 
rzeczywistości, zapomnienia o niej - jest negacją życia realnego. 

Druga ważna uwaga, sformułowana przez Dyera, to spostrzeżenie, że określenie tego czym jest 
rozrywka, dokonane być może jedynie na drodze wykluczenia, a więc przez wyliczenie, czym 
rozrywka nie jest (a więc nie jest sztuką, nie jest budująca, nie jest wyrafinowana itd.). W innym 
miejscu tej samej pracy autor, szukając definicji pojęcia rozrywki w społeczeństwie dzisiejszym, mówi 
słusznie, że „rozrywka należy nie tyle do kategorii rzeczy, ile oznacza stosunek do rzeczy”. W istocie 
można mieć bowiem równie rozrywkowy stosunek do gry w brydża, jak do rzemiosła wojennego na 
przykład, choć można także traktować obie te sprawy w sposób całkiem serio. 

Szeroko rozumiana rozrywka - zwłaszcza we współczesnych społeczeństwach wielkoprzemysłowych - 
będąc, jak widzieliśmy, rodzajem ucieczki od życia może stać się również w szczególny sposób miarą 
jego wartości. Jeśli przyjmiemy bowiem, że życie realne dla ogromnych rzesz uczestników 
współczesnych „galerii” społecznych jest raczej źródłem trudu, zgryzot i przykrości - to miarą sukcesu 
życiowego, lub nawet więcej - miarą wartości życia, staną się osiągnięte możliwości rozrywkowe 
w postaci wolnego czasu, podróży, zabaw, wystawnego jedzenia, momentów eskapistycznej 
beztroski. Bolesław Michałek, pisząc o gwiazdach filmowych, w książce film, sztuka w ewolucji 
powiada wręcz, że ci przedstawiciele sukcesu, a więc ludzie, którym w życiu się udało, pokazywani są 
szerokiej publiczności niemal wyłącznie w sytuacjach rozrywkowych - w podróży, podczas balów, 
bankietów lub odpoczynku w wytwornych wnętrzach. Procent składnika rozrywkowego stanowi więc 
o jakości życia, wyznacza jego wartość. 

Nasilające się poszukiwanie rozrywki jest wprost proporcjonalne do rozwoju współczesnego systemu 
przemysłowego i mnożenia się liczby robotników przemysłowych, a także szeroko rozumianego 
„salariatu” - rzeszy pracowników wielkich instytucji administracyjnych i biurokratycznych. 

Tom Sloan, producent programów rozrywkowych w BBC, mówił w odczycie wygłoszonym 11 grudnia 
1969 roku w telewizji, a następnie wydanym przez BBC w formie broszury: 

„Kiedy po raz pierwszy znalazłem się na przemysłowej północy Anglii, ujrzałem rzędy jednakowych 
domków z ganeczkami, zwróconymi ku brukowanej ulicy, na której błyszczał deszcz. Widmowość tego 
obrazu była przygnębiająca, ale na dachu każdego z tych domków dostrzegłem antenę telewizyjną. 
Antenę będącą drogą ucieczki do innego świata. I, do licha, dlaczegóż by nie? 

 

31

 R. Dyer, Light Entertainment, BFI, London 1973. 

background image

Tak więc moim zajęciem jest organizowanie strumienia programów, których naczelnym zadaniem jest 
podobać się i przynosić odprężenie tym, którzy tego pragną. Innymi słowy, dawać rozrywkę.”

32

 

W ulotce wydanej przez ITV czytamy: 

„Ciągle odczuwa się niedosyt lekkich programów rozrywkowych najwyższej jakości. Ale byłoby 
błędem wpadać w przesadę. Wiele programów dostarczyło wiele uciechy ogromnej liczbie ludzi.” 

Jest w tym sformułowaniu nieomal idealny skrót tego, co mamy na myśli mówiąc o działalności 
rozrywkowej: marzenie o „najwyższej jakości”, ale jednak „bez przesady”, oraz chęć dostarczenia 
„przyjemności” możliwie najszerszym rzeszom odbiorców. 

Kiedy od tych uwag ogólnych, dotyczących społecznej motywacji potrzeby rozrywki w cywilizacji 
współczesnej, przechodzimy jednak do rozrywki telewizyjnej, z miejsca narzuca się spostrzeżenie, 
które trafnie formułuje Richard Dyer pisząc, że telewizja „jest nowym środkiem przekazu, 
posługującym się starymi formami rozrywkowymi. „Jeśli bowiem zakres tego pojęcia ustalimy tak, jak 
ustala go administracyjny podział organizacyjny BBC, a także większość znanych mi systemów 
telewizyjnych w innych krajach, okaże się, że w zakres tego pojęcia nie wchodzi sztuka komediowa 
(którą rozumie się raczej jako formę teatru telewizyjnego), film lub serial komediowy czy satyryczny 
(którym zajmują się zazwyczaj redakcje lub działy filmowe), felieton satyryczny (którym zajmują się 
redakcje literackie lub publicystyczne). Po tej redukcji okaże się więc, że pod pojęciem rozrywki 
telewizyjnej rozumie się przede wszystkim rozmaite formy występów piosenkarskich, 
choreograficznych i scenek skeczowych, złożonych w ten lub inny sposób w jednolity program. 

Otóż przy takim założeniu - potwierdzanym przez praktykę - zdanie Dyera okazuje się całkowicie 
trafne: istotnie, są to wszystko przekazywane przez nowe medium formy, które pochodzą tak lub 
inaczej od uprawianej już wcześniej sztuki estradowej, rewii, kabaretu, music-hallu, operetki lub 
baletu. Poszukiwanie form rozrywki telewizyjnej jest więc - jak dotychczas przynajmniej - 
poszukiwaniem różnych form przekładu owych wcześniej już istniejących rodzajów sztuki scenicznej 
czy estradowej na nowe, tworzone przez telewizję, warunki odbioru. 

Nowość tych warunków polega przede wszystkim na tym, że zerwana zostaje, towarzysząca 
wszystkim wyżej wymienionym formom widowiska, bezpośredniość kontaktu nadawcy i odbiorcy, 
sceny i widowni, ich interakcja. To, co w warunkach rewii czy kabaretu realizuje się „tu i teraz”, i za 
każdym razem realizuje się nieco inaczej, w zależności od reakcji widowni, w telewizji przełożone 
zostaje na język innego środka przekazu, w którym widz oddalony jest od aktora i od sceny, w którym 
interakcja zastąpiona zostaje przez strumień płynący w jednym tylko kierunku, gdzie wreszcie, 
w miejsce zbiorowej widowni, mamy do czynienia z samotnym, wyobcowanym widzem, 
obserwującym widowisko ze swojego fotela ustawionego przed telewizorem. 

Uświadomienie sobie tego faktu ma znaczenie podstawowe dla dalszych rozważań o rozrywce 
telewizyjnej, ponieważ aby stać się autentyczną rozrywką, to znaczy - jak widzieliśmy - aby stworzyć 
iluzję oderwania się od codzienności, musi ona spełnić co najmniej dwa zadania, te, które spełniają 
wymienione wyżej formy tradycyjnej, estradowej twórczości rozrywkowej - stworzyć wrażenie 
odświętności i wrażenie wspólnoty. 

Człowiek czuje się oderwany od codziennej szarzyzny życia, jeśli działaniom swoim nada charakter 
wyjątkowości, odświętności. Dlatego, między innymi, idąc do teatru czy restauracji, przebiera się, aby 
zostawić za sobą zarówno swoje normalne otoczenie materialne, jak i swoją codzienną „skórę” 
w postaci roboczego lub domowego ubrania. Udając się do kabaretu czy operetki zmienia on także 

 

32

 T. Sloan, w: R. Dyer, Light Entertainment, op. cit. 

background image

swoje otoczenie społeczne: obracając się przez cały dzień wśród ludzi połączonych bądź to wspólnotą 
pracy, bądź wspólnotą materialną (rodzina, dom), wkracza w nową społeczność - mającą cechy 
całkowicie dobrowolne i bezinteresowne, której wspólnym celem jest poszukiwanie odprężenia 
i zapomnienia - w społeczność rozrywki. Ta społeczność, połączona wspólnym celem, dopinguje się 
wzajemnie, „zaraża” swoimi śmiechami czy oklaskami, potęgując w ten sposób odbierane ze sceny 
wrażenia. 

Niedosyt, jaki widz telewizyjny odczuwa często przy oglądaniu programów rozrywkowych, bierze się 
w dużej mierze stąd, że telewizji pomimo jej dramatycznych wysiłków nie udaje się, z przyczyn czysto 
technicznych niejednokrotnie, związanych ze specyfiką jej kontaktu z odbiorcą, rekompensować tych 
dwóch wrażeń - odświętności i wspólnoty rozrywki - które przywykliśmy łączyć z przeżyciem 
prawdziwie rozrywkowym. 

Analizując brytyjskie programy rozrywkowe (których tytułów nie przytaczam, ponieważ są one na 
ogół nie znane naszemu widzowi), cytowany tu już Richard Dyer wskazuje na trzy metody, za pomocą 
których telewizja stara się wytworzyć iluzję kontaktu ze swoją rozproszoną widownią. Pierwszą z nich 
jest metoda przenoszenia - transmitowania - widowisk, rozgrywających się gdzieś poza studiem, 
w prawdziwym kabarecie lub na scenie. Widz telewizyjny ogląda więc nie tylko wydarzenia, 
rozgrywające się na scenie, ale śledzi także reakcje autentycznej, znajdującej się na miejscu akcji, 
widowni. W metodzie prowadzenia transmisji telewizyjnej równie ważne jest pokazywanie tego, co 
robią wykonawcy, jak i reakcji publiczności. Jej śmiech i rozbawienie, zbliżenia uradowanych lub 
pełnych fascynacji twarzy mają potwierdzić widzowi telewizyjnemu, że to, co ogląda, jest 
autentycznie zabawne, skoro inni, naoczni świadkowie, tak się tym emocjonują. Telewizja proponuje 
więc swemu widzowi imaginacyjną identyfikację z tą autentyczną widownią, wyobrażenie sobie, że 
jest on również na sali i powinien reagować tak jak inni. 

Drugą metodą jest próba aranżacji widowiska tak, jakby telewidzowie byli jego autentyczną 
widownią. Całe widowisko adresowane jest więc wprost do widza, konferansjer i aktorzy zwracają się 
do imaginacyjnej publiczności, siedzącej przed telewizorami, „puszczają do niej oko”, starają się 
nawiązać porozumienie, tak jakby ich linia łączności nie działała tylko w jedną stronę. Temu 
modelowi często towarzyszą „prywatne komentarze”, próba wciągnięcia widza w sam proces 
powstawania widowiska, pokazywania go od kulis, co ma nasilić atmosferę porozumienia 
i intymności. 

Wreszcie trzecim sposobem jest pokazywanie rzeczy rozrywkowych w sposób niejako „obiektywny”, 
tak jakby publiczność nie tyle nie istniała, ile nie stanowiła szczególnego przedmiotu zainteresowania 
aranżerów programu. Jest to w istocie metoda filmowa. Film przedstawia swoje zdarzenia jako 
fragment obiektywnej rzeczywistości, która toczy się, rozwija i spełnia niezależnie od tego, czy ktoś ją 
ogląda czy też nie. Siedząc w kinie znajdujemy się w pozycji ludzi, którzy zyskali możliwość 
podglądania nie powiązanych z nami zdarzeń mających swój niezależny byt i swoje własne 
konieczności. Jeśli śmiejemy się na filmie, to dlatego, że to, co oglądamy, wydaje się nam śmieszne, 
nie zaś dlatego, że ktoś z ekranu umyślnie chce nas rozśmieszyć, w sposób jawny licząc na naszą 
reakcję. 

Te trzy metody aranżacji widowiska, które oczywiście w praktyce tworzą najrozmaitsze krzyżówki, 
wszystkie razem sprowadzają się, jak mówiliśmy, do różnych wariantów rozwiązania zasadniczej 
sprzeczności pomiędzy „nowym medium”, jakim jest telewizja, a „starymi formami rozrywki”, 
z których korzysta. Odejście od tych „starych form” byłoby oczywiście możliwe, a przynajmniej 
teoretycznie wyobrażalne, gdyby udało się także przekazać w inny sposób zawarte w nich treści, 
niezbędne dla uzyskania efektu rozrywkowego w głębszym, bardziej istotnym znaczeniu, którym to 

background image

efektem jest - jak była już o tym mowa - w ostatecznym rachunku wrażenie oderwania się od 
rzeczywistości, a przynajmniej zatuszowania „przykrości”, jaka łączy się z życiem praktycznym (jest 
charakterystyczne, że w literaturze angielskiej, poświęconej temu tematowi, operuje się właśnie 
takimi przeciwstawieniami: „przyjemność”, którą powinna dostarczać rozrywka, oraz uczucie 
„przykrości”, związane z rzeczywistością). 

Dyer, na którego wywody powołuję się często w tym szkicu, ponieważ podjął on próbę systematyzacji 
tak mglistej zazwyczaj i ogólnikowo traktowanej problematyki, jaką jest rozrywka telewizyjna, 
wymienia trzy sytuacje, w których ów moment zapomnienia, wyrwania się z kontekstu 
rzeczywistości, może mieć jego zdaniem miejsce. Jest to sytuacja „wymazania” (obliteration), 
„kontrastu” (contrast) i „włączenia” (incorporation). 

„Wymazanie” polega jego zdaniem na stworzeniu na scenie wrażenia całkowicie sztucznej 
i niepodobnej do realnego życia rzeczywistości. Klasykiem tego stylu był w sztuce widowiskowej 
przede wszystkim Florenz Ziegfield. Słynne rewie Ziegfielda, dające także asumpt do filmu (Ziegfield 
Follies) wprowadzały widza w świat nierealny, gdzie centralnym obiektem były przeważnie wielkie, 
świetliste schody, po których wspinały się i schodziły tabuny girls, świat sztucznych fontann 
tryskających iskrami, świat balonów, piór i cekinów. Był to świat symboliczny, w którym przedmioty 
realne - na przykład kielichy, etui, w których przechowuje się biżuterię itd. - urastały nagle do 
kolosalnych rozmiarów, wypełniając się niezwykłymi światłami lub ciałami kobiet, a zarazem 
syntetyczny, gdzie mauretańskie łuki sąsiadować mogły ze świetlistą iluzją nowojorskiej ulicy. Świat 
Ziegfielda był światem przepychu, niezwykłej rozrzutności, a zarazem lekkości i elastyczności. 
Odpowiednikiem owej Ziegfieldowskiej wizji w telewizji brytyjskiej może być program Black and 
White Minstrel Show
. Mamy tu do czynienia z nieporównanie mniejszą rozrzutnością (telewizja, 
której spektakle mają żywot jednorazowy, musi być skromniejsza w porównaniu z rewią, której 
przedstawienia iść mogą latami przy pełnej widowni), także nawiązania stylistyczne adresowane są 
do innych regionów rzeczywistości - przeważają tu aluzje dyskotekowe, dekoracja jest często fantazją 
na temat wnętrza nowoczesnego express-baru lub drugstore’u - panuje jednak ten sam duch 
fantazyjnej abstrakcji, która tworzy oddzielną, oszałamiającą i rządzącą się swymi własnymi prawami 
rzeczywistość. Prawem tej rzeczywistości jest geometryzacja, postacie ludzkie zatracają wartość 
ludzkich istnień, zyskując, dzięki układom choreograficznym, wartość abstrakcyjnych znaków, 
układających się w wyszukane konfiguracje. Ten styl choreograficzny zapoczątkował na estradzie 
Busby Berkeley, przenosząc go również do filmu (42nd StreetGolddiggers of 1933). Jedyną 
osobowością ludzką na tle owej dekoracyjnej i choreograficznej abstrakcji jest postać gwiazdy, 
w subtelny sposób wyłamującej się z rytmu całości, wykonującej na tle owego migotliwego 
i geometrycznego obrazu swoje własne numery. Do stylu tego - z silnie podkreśloną osobą gwiazdy - 
nawiązywał również u szczytu swej kariery Humperdinck w Engelbert Humperdinck Show
emitowanym w latach 1970-71 w BBC. 

Rezultatem osiąganym w ten sposób jest feeryczna i nierealna aura, o tak jednak silnym działaniu, że 
pozwala ona zapomnieć, „wymazać” z pamięci obraz rzeczywistości. Widz, bombardowany 
wrażeniami wizualnymi, zapomina o materialności przedmiotów, które dzięki nowym tworzywom 
rzeczywiście stają się podatne wszelkiej iluzji, strona muzyczna zaś i rytmiczna widowiska wprowadza 
go w stan, który określić można jako psychodeliczny. Rzeczywistość przestaje istnieć, jesteśmy 
w beztroskim świecie rozrywki. 

O ile w wypadku „wymazania” podstawowym wrażeniem jest odświętność, o której mówiliśmy, o tyle 
metoda „kontrastu” kładzie silniejszy nacisk na „wspólnotę”. „Wymazanie” neguje istnienie świata 
realnego, „kontrast” kładzie nacisk na znaczenie momentu. Chodzi więc o typ widowiska, którego 
przykładem w telewizji brytyjskiej może być Andy Williams Show (a także znane polskiemu widzowi 

background image

choćby urywkowo programy amerykańskie typu Dean Martin Show lub Julie Andrews Show), 
a którego istotą jest zwrócenie uwagi na fakt, że oto teraz, dzięki osobie gwiazdy, będącej 
gospodarzem programu, a także jej gościom i prześwietnej publiczności, która właśnie zapełniła 
widownię, uczestniczymy w znakomitej wspólnej zabawie. Świat realny w tym wypadku istnieje, 
owszem, ale pozostał poza obrębem sali. Natomiast tu wewnątrz, „tak się świetnie złożyło”, że 
możemy się wspólnie bawić. Widowisko typu Ziegfielda dzieje się poza czasem, jego nierealna 
struktura nie przecina się w żadnym punkcie ze strukturą naszego świata, widowiska typu 
„kontrastowego” polegają na akcentowaniu szczęśliwego momentu. Są one chwilą wydartą 
monotonii życia i poświęconą rozrywce. Oczywiście - w sensie ekranowym - niezwykle ważne jest tu 
eksponowanie sali, publiczności, która zdołała uchwycić ten szczęśliwy moment. Sami wykonawcy 
zazwyczaj również nie szczędzą głośno wyrażanych opinii, że jest zabawnie, wesoło, rozrywkowo; 
aren’t we having a good, time NOW? zapewniają się wzajemnie, z akcentem na owo now, „teraz”, 
jako dowód, że w „przykrym” świecie są jednak odcinki czasu o charakterze „przyjemnym”, 
Oczywiście - w świetle tego, o czym mówiliśmy poprzednio - pełna realizacja tego modelu możliwa 
jest jedynie na scenie, w klubie lub w kabarecie, tylko tam bowiem powstać może autentyczna 
atmosfera „wspólnoty rozrywki”, bez której ten model jest niemożliwy. 

W telewizji rozszerzaniu owego zamkniętego, bawiącego się wspólnie kręgu do tego stopnia, aby 
pomieścić w nim również widownię telewizyjną, służy eksponowanie aparatury technicznej. Ujęcia są 
tu więc często dokonywane zza kulis, od strony sceny, umyślnie eksponuje się mechanizm widowiska 
i jego transmisji w postaci kamer i reflektorów tak, aby widz osiągał wrażenie, że ogląda dokładnie to 
samo, co publiczność siedząca na widowni. Metoda „wymazania” domaga się doskonałości 
kompozycji, metoda „kontrastu” preferuje wystudiowaną przypadkowość, która w istocie 
naśladować ma przypadkowość spojrzeń widza siedzącego na sali i dysponującego możliwością 
patrzenia się w dowolny punkt otoczenia. Aranżowanie owej przypadkowości - będąc 
w rzeczywistości niezwykle złożonym działaniem technicznym - nasuwa jednak, jak zauważa Dyer, 
obawę, że stanie się ona rodzajem wysmakowanego sztucznego produktu - a packaged togetherness
„paczkowaną wspólnotą”, co pozostaje w sprzeczności z estetycznym sensem samej metody. 

Trzecią sytuacją jest sytuacja „włączenia”, incorporation. Polega ona na uznaniu realności świata 
rzeczywistego, z tym wszakże, że dąży się do jego rehabilitacji, odebrania mu „cech przykrych”. 
Młodzi ludzie mają tu włosy schludnie przyczesane, złoczyńca okazuje się jowialny i dobroduszny, 
skeczowe rozmowy z poborcą podatkowym lub policjantem mają charakter dowcipny i sympatyczny. 
Świat rzeczywisty jest włączony do świata rozrywki, przy czym okazuje się, że nie jest on wcale taki 
przykry. Rażącej naiwności tej formuły przeciwdziałają dwa najczęściej stosowane zabiegi. Pierwszym 
z nich jest prywatność. W centrum programu stoi zazwyczaj gwiazda, koniecznie dobrze znana 
publiczności, która „prywatnie” spotyka się ze swoimi znajomymi - również innymi gwiazdami - 
i gośćmi, którzy „prywatnie” okazują się ludźmi sympatycznymi, życzliwymi i pełnymi wdzięku. 
Widzimy tu więc lepszą stronę świata, podpatrujemy ludzi, którzy, jak się okazuje, są szczęśliwi 
i zadowoleni, choć dzielą z nami analogiczne do naszych własnych trudy i problemy. Drugim 
zabiegiem jest okazjonalność. Programy tego rodzaju mają więc najczęściej charakter programów 
okolicznościowych - na przykład na Boże Narodzenie, kiedy ludzie są dla siebie mili i życzliwi - albo 
łączą się z czyimś jubileuszem, świętem, urodzinami. Publiczność więc zostaje tu niejako dopuszczona 
do poufałości ze swymi ulubieńcami, ociera się o cudzy sukces, zyskując w ten sposób inną 
perspektywę w spojrzeniu na swoje własne życie. Nagrodą, jaką otrzymuje widz, jest pewien stopień 
poufałości z idolem, możliwość „ogrzania się cudzym ciepłem”. Zazwyczaj - przy koniecznym 
dystansie, z jakim gwiazda powinna odnosić się do swoich wyznawców - nie brakuje tu świadomie 
dozowanych akcentów populistycznych, które wbrew pozorom nie muszą wcale dominować 

background image

w programach opartych na „kontraście”, gdzie siła sugestywna „wspólnoty chwili” nie wymaga 
dodatkowych wzmocnień w postaci populistycznego braterstwa. 

Spróbujmy zrekapitulować zgromadzone tu przykłady, przenosząc je na płaszczyznę rozumowania, na 
której operują te szkice, a więc z jednej strony doszukiwania się w różnych formach programu 
telewizyjnego świadectw mówiących o stanie ducha jego autorów i odbiorców, z drugiej zaś ilustracji 
tezy, że telewizja przedstawia jako „naturalny” zawsze ten układ stosunków społecznych, z którego 
wyrasta i któremu służy. 

W artykule Philosophy of Light Entertainment Elken Allan pisał: 

„Dla mnie celem rozrywki jest stymulowanie ludzi, podniecanie ich, ekscytowanie ich, zmuszanie, aby 
chcieli coś zrobić, a nie tylko siedzieli w fotelach wpatrując się w szare linie telewizyjnego obrazu i 
uśmiechając się z zadowoleniem.”

33

 

W tych zdaniach, brzmiących jak program, zawiera się jednak nie co innego, jak powtórzenie celów, 
którym rozrywka telewizyjna - a być może wszelka rozrywka we współczesnym społeczeństwie - 
praktycznie służy. Jest ona próbą wpompowania w społeczeństwo tych wartości, których czuje się 
ono pozbawione. Można by starać się je wyliczyć. 

Pierwszą z nich będzie więc wrażenie obfitości. Dotyczy to zwłaszcza tej jej wersji, którą nazwaliśmy 
tu efektem „wymazania” i która związana jest ze stylem Ziegfielda. Człowiek, wyrwany z szarzyzny 
swego życia, staje tu w obliczu świata obfitości, bogactwa barw, form, a nawet pewnej nonszalanckiej 
rozrzutności i marnotrawstwa; balet depcze po kosztownych materiach, wielkie barwne balony 
pękają z hukiem, świetlista woda ze sztucznych fontann leje się obficie i bez potrzeby. W dodatku zaś 
cały ten przebogaty świat jest światem lekkim, unosi się w górę jak piórko, można go przerzucać 
i przestawiać, tarzać się w nim, nie doznając żadnego uszczerbku. Wizja obfitości materialnej, o której 
marzy społeczeństwo konsumpcyjne, znajduje tu swoją olśniewającą metaforę i bajkowe spełnienie. 

Drugą wartością jest wartość wspólnoty. Wyalienowany, przekonany o swojej anonimowej 
samotności człowiek znajduje się tu nagle w obliczu bezinteresownego zespołu, który ofiarowuje mu 
swoje braterstwo. Na moment, jak mówiliśmy, odzyskuje on wrażenie łączności z innymi ludźmi, 
łączności pozbawionej przymusu i hierarchii, z którymi spotyka się na co dzień. 

Otrzymuje on także złudzenie energii. Świat rozrywki jest światem energicznym. W tańcu wyładowuje 
się nadmiar dynamiki, w bezinteresownych działaniach i dowcipach nadmiar rozsadzającego tu 
wszystkich zdobywczego optymizmu. W apatyczną i monotonną materię życia wlewa się więc 
sztuczny strumień energii, stwarzając złudne wrażenie dynamiki. Szczególnego akcentu 
dynamicznego przydaje rozrywce jej podtekst seksualny. Seks ze swej natury jest działaniem 
dynamicznym, jest grą poszukiwania, pożądania, ekscytacji. Jest on, we współczesnych zwłaszcza 
społeczeństwach, potężnym stymulatorem, rodzajem środka dopingującego, którego zużycie wzrasta 
wprost proporcjonalnie do zalegającego coraz szerzej wokół nas klimatu apatii. 

Wreszcie świat rozrywki, poprzez celebrowanie swoich własnych sukcesów, poprzez system gwiazd 
i idoli, stara się utrwalać przekonanie o realności sukcesu w ogóle. Kariery piosenkarzy i piosenkarek, 
a także dołączone do nich często legendy biograficzne, mają stać się widomym dowodem, że sukces 
jest możliwy, że istnieją drogi wyjścia z monotonii powszedniego losu. W dodatku ów świat sukcesu 
rozrywkowego jest światem znajdującym się w nieustannym ruchu. Stale publikowane listy 
przebojów, wspinanie się jednych i upadanie drugich ma nas przekonywać, że w odróżnieniu od 

 

33

 E. Allan, Philosophy of Light Entertainment, „Contrast”, Winter 1964-1965. 

background image

mniej więcej stałych hierarchii świata realnego mamy tu do czynienia z nieustanną sytuacją otwartej 
szansy. 

Nie trzeba zbytniej przenikliwości, aby zauważyć, że są to wartości kompensacyjne. 

„Sen o obfitości - pisze Dyer - przychodzi do społeczeństwa, którego wielkie bogactwa dzielone są 
z narastającą nierównością, do społeczeństwa, które posiada środki techniczne, aby zaspokoić swoje 
potrzeby, lecz nie używa ich ku powszechnemu pożytkowi […] Zapewnienie o ludzkiej energii dociera 
do świata pozbawionego żywotności i zrutynizowanego, w którym, jak wskazuje Henri Lefebvre, 
pańszczyźniana harówka czyni coraz większe spustoszenia w osobowościach. Zapewnienie 
o wspólnocie trafia do zbiorowości, w której poczucie wspólnoty zostało zagubione i jest coraz 
trudniejsze do odzyskania.”

34

 

Eskapistyczny sens rozrywki polega na tym, że pragnienia odmiany opisanego tu stanu ujęte zostają 
w nieszkodliwym, iluzjonistycznym korycie, które daje złudzenie zamiast zaspokojenia potrzeb. 

 

Ⅶ. Telehistoria 

 

Stosunkowo najlepiej znaną polskiemu widzowi częścią działalności telewizji brytyjskiej jest 
powstająca w jej ramach twórczość filmowa poświęcona historii. Tak się złożyło, że obejrzeliśmy na 
naszych ekranach dość reprezentatywne próbki trzech głównych gatunków tej twórczości: serialu 
osnutego na tle autentycznych wydarzeń historycznych z dziejów Wielkiej Brytanii - Sześć żon 
Henryka VIII
, serialu quasi-dokumentalnego - Walka przeciw niewolnictwu (A Fight Against Slavery
i fragmenty wielkiego serialu o II wojnie światowej (The World at War)

35

, oraz seriale kostiumowe 

o charakterze obyczajowym, osnute na motywach powieściowych - Saga rodu Forsyte’ów i Saga rodu 
Palliserów

„Jakkolwiek odległymi w czasie mogą wydawać się przywoływane zdarzenia - pisał Benedetto Croce - 
odnoszą się one do współczesnych potrzeb i współczesnych sytuacji, w których dźwięczy echo tych 
wydarzeń.”

36

 

Zdanie to odnieść można w całej rozciągłości do „telehistorii”. Przywołania historyczne, zwłaszcza 
dokonywane przez tak masowy i tak dokładnie kontrolowany środek przekazu, jakim jest telewizja, 
nadają im zawsze sens współczesny i to w dwóch płaszczyznach: w płaszczyźnie metodologicznej, 
w której wyraża się sam sposób pojmowania historii będący przedmiotem polemiki filozoficznej 
i ideologicznej, oraz w płaszczyźnie tematycznej, dotyczącej okresów, do których w danym momencie 
i w danych okolicznościach nawiązuje się najchętniej, zazwyczaj celem zgromadzenia argumentów na 
korzyść istniejącego aktualnie systemu. 

Dla Brytyjczyków problem ten jest szczególnie skomplikowany. Z jednej bowiem strony naturalną 
dążnością jest sięganie do szczytowych momentów wielkości Brytanii, złączonych tak czy owak z jej 
imperialną potęgą, z drugiej zaś prawdziwie aktualnym zagadnieniem, wymagającym nasilonej 
perswazji przy użyciu wszystkich środków jest odnalezienie się społeczeństwa w epoce 
postimperialnej, uzyskanie równowagi zarówno politycznej, jak i moralnej w sytuacji powstałej po 

 

34

 R. Dyer, Light Entertainment, op. cit. 

35

 Fragmenty tego serialu wyświetlane były w Telewizji Polskiej jako część różnych programów dokumentalnych 

poświęconych drugiej wojnie światowej. 

36

 B. Croce, w: C. McArthur, Television and History, BFI, London 1978. 

background image

likwidacji kolonialnego imperium, Z jednej strony również progresywnie zorientowane koła w BBC 
starały się - pod patronatem rządów Labour Party - stworzyć coś w rodzaju socjaldemokratycznej 
labour history podnoszącej tradycje ruchu związkowego, a z drugiej strony rządy Labour Party brały 
na siebie odpowiedzialność za ład społeczny państwa, w którym łagodny reformizm współżyje 
harmonijnie z modelem gospodarki kapitalistycznej. Rezultatem tych sprzeczności jest więc z jednej 
strony akcent kładziony na trwałe, mimo zmiennych kolei historycznego losu, walory brytyjskiego 
systemu politycznego i społecznego - jak na przykład parlamentaryzm, poczucie patriotyzmu 
i wspólnoty w ciężkich sytuacjach, a z drugiej strony chętne nawiązywanie do symboli stabilności 
społecznej, ulokowanych głównie w epoce wiktoriańskiej. Epoka ta, a ściślej wiktorianizm, czasy 
edwardiańskie i początek rządów króla Jerzego V, stanowi ulubione schronienie marzeń 
o mieszczańskim ładzie społecznym, które wyczytać można zarówno z sag Palliserów, Forsyte’ow, jak 
z nie znanej u nas, najbardziej znamiennej serii tego rodzaju, Upstairs - Downstairs

„Starsi ludzie w naszej kulturze - pisał R. S. Lynd - często zwróceni są ku przeszłości i opierają się 
przed przyszłością, traktując ją jako zagrożenie. Wydaje się prawdopodobne, że kultura jako całość 
znajduje się w zaawansowanym stadium utraty sił i dezintegracji, stąd też bierze się jej dominująca 
orientacja w stronę utraconego złotego wieku, gdy życie toczyło się powolnie, zajęte chwilą 
bieżącą.”

37

 

Jest ciekawe, że owo kojące, a przy tym nieco nostalgiczne działanie „złotego wieku” angielskiego 
mieszczaństwa daje się zaobserwować nie tylko wśród widzów brytyjskich, ale także i wśród naszej 
publiczności telewizyjnej, czemu przypisać należy niezwykłą u nas popularność wspomnianych już 
Palliserów czy Sagi rodu Forsyte’ow

W którąkolwiek jednak stronę nie orientowałoby się spojrzenie twórców telewizyjnych seriali 
historycznych, stoją przed nimi zawsze dwa problemy o znaczeniu podstawowym, które wyżej 
określiłem jako problemy natury metodologicznej. Pierwszym z nich jest sama koncepcja historii jako 
takiej, drugim - kwestia sposobu, w jaki historia opowiadana być może przez telewizję. 

Podstawowy spór o zrozumienie historii toczy się w czasach dzisiejszych pomiędzy dwoma szkołami - 
jedną, która tak czy inaczej czerpie swoje kategorie z ideologii liberalnego mieszczaństwa i drugą, dla 
której podstawę myślową stanowi marksizm. Colin McArthur w pracy Television and History
charakteryzując owo podejście liberalne, które nazywa on także niekiedy pozytywistycznym, 
wymienia następujące główne jego cechy: wiarę w wyjątkowość poszczególnego zdarzenia 
historycznego, wiarę w wolną wolę i moralną odpowiedzialność jednostek, przywiązywanie dużej 
wagi do przypadku w dziejach, wiarę w wyjątkową rolę wielkich postaci historycznych, traktowanie 
historii głównie w kategoriach narodu-państwa, wreszcie wiarę w postęp i „monizm chronologiczny”. 

Zastanawiając się nad tym zbiorem cech trudno nie zauważyć, że większość z nich - jeśli je 
przetłumaczyć na kategorie literackie - mieści się w gatunku zwanym „romansem historycznym”, lub 
z francuska, vie romancée. To romans historyczny właśnie - osnuty wokół postaci mężów stanu, 
bohaterów lub wielkich artystów - ustawia swego bohatera w centrum narracji, każe mu igrać 
z przypadkiem, podejmować ryzykowne decyzje motywowane moralistycznie, wreszcie osiągać co 
najmniej moralne zwycięstwo, w czym wyraża się zazwyczaj idea „postępu”. Romans historyczny 
więc, którego początki umiejscowić można w XIX wieku, mając na myśli tę wersję, którą rozwinął 
Aleksander Dumas, jest prawowitym dzieckiem liberalnej historiografii i liberalnego światopoglądu 
mieszczaństwa. 

 

37

 R. S. Lynd, w: C. McArthur, Television and History, op. cit. 

background image

Telewizja, jak o tym pisaliśmy przy innej okazji, jest „nowym medium”, które stara się przyswoić sobie 
i spożytkować na swój sposób formy narodzone wcześniej. Formuła romansu historycznego jest bez 
wątpienia tą formą literacką, która daje początek „telehistorii”, telewizyjnemu serialowi 
historycznemu. Równocześnie struktura romansu historycznego wydaje się nieomal idealnie zbieżna 
z tym, co powszechnie uważamy - zwłaszcza w kołach profesjonalnych - za „dobrą telewizję”. 

Jeśli romans historyczny, gatunek, który ma niewątpliwie swoje arcydzieła, ale który wyprodukował 
także niezliczoną liczbę utworów płaskich i ogłupiających, sprowadzających historię do rzędu 
romansowych przygód i pałacowych intryg, był przedmiotem krytyki. zwłaszcza ze strony marksistów 
(w pewnym sensie zaliczyć tu można także polskie spory wokół twórczości Sienkiewicza, poczynając 
od namiętnych polemik Stanisława Brzozowskiego), to koronnymi zarzutami, wysuwanymi przeciw 
niemu, były: zarzut powierzchownego spojrzenia na historię, braku refleksyjności, niedostrzegania - 
pod powłoką faktów i przygód - głębszego procesu historycznego. 

Otóż interesujące będzie zestawienie tych zarzutów ze wspomnianym wyżej pojęciem „dobrej 
telewizji”, takim jak formułuje je między innymi Jerry Kuehl, sam zresztą też producent seriali 
historycznych robionych dla „Thames TV” (World at WarDestination America): 

„Pierwszą rzeczą, jakiej musi nauczyć się dobry producent, jest to, że robi programy telewizyjne, czyli 
utwory, które muszą stosować się do prawideł telewizji - nie będących tymi samymi prawidłami, 
które rządzą pisaniem uczonych artykułów lub czysto literackimi utworami wszelkiego rodzaju. […] 
Pierwszą cechą telewizji jako środka przekazu jest to, że nie daje ona swojej widowni czasu na 
refleksje. Jest środkiem ciągłym, a więc takim, w którym epizod goni epizod, bez przerw. Środek ten 
stworzony jest do opowiadania historyjek i anegdot, tworzenia atmosfery i nastroju, dostarczania 
wszelakich wrażeń. Nie nadaje się on natomiast do szczegółowej analizy złożonych zdarzeń; trudno 
używać go do zbiorowego opowiadania skomplikowanych narracji, sprawą zaś zupełnie beznadziejną 
jest pokazywanie za jego pośrednictwem abstrakcyjnych idei.”

38

 

Jak widać zbieżność przekonań dotyczących „dobrej telewizji” z kanonami romansu historycznego 
jest uderzająca. Patrząc na sprawę z szerszego punktu widzenia stwierdzamy, że na pozór 
rozprzestrzenianie liberalnej wizji historii jest niejako „naturalną” czynnością telewizji, do której 
skłania się ona pod naciskiem samej swojej „specyfiki” jako środka przekazu. 

Jest to, oczywiście, nieprawda. Podejmowane, między innymi przez film, próby pokazywania historii 
rozumnej, opartej na świadomości procesu historycznego, a nawet na obrazowaniu „abstrakcyjnych 
idei”, mieszczą się w szerokim wachlarzu możliwości - od Einsensteina do Jean-Luc Godarda lub 
Makawiejewa aż po próby w pełni realistyczne - jakimi dysponuje film, a więc, teoretycznie, także 
i telewizja. Niewątpliwie jednak telewizja czuje się wygodnie mogąc usprawiedliwić swoją „specyfikę” 
właśnie powielanie określonego przesłania myślowego i światopoglądowego. 

Można by wyróżnić kilka elementów owej „specyfiki”, które równocześnie są elementami 
światopoglądu. Pierwszym z nich będzie niewątpliwie koncentrowanie uwagi wokół działań 
wybitnych jednostek. Henryk VIII, Edward VII, a także na przykład Eleonora Marx, której telewizja 
brytyjska poświęciła osobny serial, stają się symbolami roli jednostki w historii i wpływu, jaki owa 
jednostka może wywrzeć na bieg dziejów. Łączy się to z omówionym na innym miejscu znaczeniem 
tak zwanego ludzkiego punktu widzenia, the human interest. „Ludzki punkt widzenia” jest sposobem 
na zawładnięcie uwagą widza, którego zainteresowanie jest zawsze antropocentryczne, 

 

38

 J. Kuehl, History in the Public Screen II, w: Historian and Film, ed. P. Smith, Cambridge 1976. 

background image

równocześnie jednak z reguły prowadzi, zwłaszcza w serialu historycznym, do karykaturowania 
i swoistego „buduaryzowania” faktycznych sytuacji i konfliktów dziejowych. 

Na przykład Bismarck, w jednym z odcinków serialu o Edwardzie VII, obserwując okiem przenikliwego 
gnoma przebieg balu dworskiego, zagryza wargi z wściekłości widząc, jak „nieodpowiedni” książę 
tańczy z „nieodpowiednią” księżniczką, z czego należy się spodziewać komplikacji dynastycznych, 
mogących zmienić mapę Europy. W tym samym serialu wzruszające sceny początkowe pokazują nam 
trzech młodych ludzi w czasie konnej przejażdżki, z których jeden, „Bertie”, jest późniejszym 
Edwardem VII, drugi, „Sasza”, Aleksandrem III, ostatni wreszcie, George, przyszłym królem Grecji. 
Rozmowa młodzieńców - w której poufałe imiona sprawiają widzowi szczególną satysfakcję, dając mu 
wrażenie oglądania „kulisów historii” - eksponuje charaktery przyszłych monarchów, objaśniając 
w ten sposób proces historyczny (przy czym, co jest rzeczą ważną, rozważny Bertie łagodzi sprzeczki 
pomiędzy zapalczywymi Saszą i George’em, podkreślając tym samym mediacyjną politykę Korony 
Brytyjskiej). W tym samym serialu jedna z księżniczek brytyjskich, ubolewając nad ekspansjonistyczną 
polityką Bismarcka, pociesza się, że „Bismarck nie jest wieczny”, a po jego śmierci „Willi” i „Vickie” 
(Wilhelm pruski i jego żona Wiktoria) zdołają naprawić błędy „Żelaznego Kanclerza”. Jednakże 
pojawienie się „Willego”, ucharakteryzowanego na zimnego opryskliwego Prusaka, rozwiewa 
nadzieje na załagodzenie narastających konfliktów europejskich. 

Jak widać historia w tym ujęciu sprowadzona zostaje do rozmiarów dworskiej intrygi, zależnej 
całkowicie od gry dobrych chęci i charakterów. Podobne przykłady czerpać można również garściami 
ze znanego nam serialu Sześć żon Henryka VIII, gdzie bieg dziejów Brytanii uzależniony jest od 
apetytów seksualnych króla oraz makiawelizmu jego doradców. 

Seriale historyczne o charakterze dokumentalnym czy quasi-dokumentalnym mimo pozorów bardziej 
naukowego obiektywizmu oparte są na tej samej zasadzie. W centrum zdarzeń stawia się tu zawsze 
postacie, możliwie ucharakteryzowane na „pełne indywidualności”, których cechy osobowościowe 
decydują o losach historii. Ważniejszym jednakże niż ów nacisk kładziony na indywidualności wydaje 
się w tym wypadku - w podobny sposób wynikający z samej „specyfiki telewizji” - nacisk kładziony na 
fakty, i to fakty udokumentowane wizualnie. O ile serial fabularny, romans historyczny, ma być wizją 
historii od strony kulis i gry charakterów, o tyle serial historyczno-dokumentalny mówi nam, „jak to 
było naprawdę”. Dokumentacja wizualna nadaje prawdziwość pokazywanym wydarzeniom, jej zaś 
brak potrafi w wielu wypadkach decydować o hierarchii poszczególnych problemów, 
prezentowanych na ekranie. Cytowany już Jerry Kuehl, opowiadając o powstawaniu serialu The 
World at War
, pisze: 

„Stosunki między Państwem a Kościołem były niezwykle ważne dla przywódców Trzeciej Rzeszy i, ma 
się rozumieć, dla zwykłych Niemców również. Ale nakręcono bardzo niewiele filmów, które 
pokazywałyby razem przywódców narodowosocjalistycznych i księży, zwłaszcza w jakichś bardziej 
znaczących sytuacjach. Dlatego też opuściliśmy w naszych filmach rozważania na temat Kościoła 
i Państwa w Niemczech hitlerowskich i usunęliśmy te sprawy z komentarza.”

39

 

To niezwykle znamienne wyznanie producenta pokazuje nie tylko „specyfikę” pracy telewizji, która 
z natury rzeczy operuje materiałem wizualnym, ale także pewne nastawienie, związane w sposób 
głębszy z samym pojęciem faktu historycznego i jego znaczeniem. Jeżeli „fakt” nie ma dowodu 
w postaci dokumentu filmowego, jego wartość telewizyjna maleje, ponieważ widz ma wierzyć w to, 
co widzi. 

 

39

 Tamże. 

background image

Słownik Oxfordzki pod hasłem „fakt” mówi, że jest to „wynik doświadczenia, w odróżnieniu od 
wniosku” (a datum of experience, as distinct from conclusion). Fakty więc - w myśl tej definicji - 
stanowią rzeczywistość najbardziej obiektywną, doświadczalną, w odróżnieniu od wniosków 
będących rezultatem rozumowania. Siła faktów albo lepiej - fetyszyzacja faktów - prowadzi do wizji 
historii pozbawionej problematyczności, fakty są jednoznaczne, jednowymiarowe, „uparte”. 
Telehistoria nie budzi wątpliwości, nie pobudza do refleksji, jest to historia złożona z widzialnych - 
a więc pewnych i jednoznacznych - faktów. Rzecz w tym jednak, że każdy fakt, udokumentowany 
wizualnie w telewizji, odznacza się po pierwsze różnym stopniem dokumentacyjnej wiarygodności, po 
drugie zaś zawsze podlega wyjaśnieniu, a więc związanej z tym manipulacji. Chris Marker nakręcił 
kiedyś film o Syberii, w którym pod tę samą sekwencję zdjęć podłożył kilka różnych w swojej 
wymowie komentarzy słownych. Na skutek tego zabiegu dokładnie te same „fakty”, utrwalone na 
taśmie, nabierały za każdym razem całkowicie innego znaczenia, będąc w istocie całkiem innymi 
„faktami”. Dokumentalne programy telewizji, opowiadające o wydarzeniach historycznych, nie 
dopuszczają do świadomości widza możliwości podobnej manipulacji. To, co widać na ekranie, jest 
realne, a więc prawdziwe, w czym utwierdza nas dodatkowo głos komentującego oglądane obrazy 
narratora. 

Narrator jest bowiem, obok zdjęcia filmowego, gwarantem wiarygodności. To on nadaje znaczenie 
faktom pokazywanym na ekranie, jego wykładnia jest wykładnią jedyną i jedynie przez to słuszną. 
Charakterystyczne, że podobnie jak w omówionych przykładach z dziennikiem telewizyjnym, tak 
i w wypadku filmu dokumentalno-historycznego ogromną rolę odgrywa autorytatywność nie tylko 
głosu, ale wręcz osoby narratora. Wszystkie ważne seriale dokumentalno-historyczne komentowane 
są z zasady głosami wielkich aktorów brytyjskich - tekst do The Great War (film o I wojnie światowej) 
czyta Michael Redgrave, do British Empire Robert Hardy, a do The World at War - sir Laurence Olivier. 
Narrator nie tylko nadaje faktom znaczenie, ale wręcz sprawia, że faktami realnymi stają się nawet 
fakty pozorne i tylko przy dużej tolerancji zasługujące na to określenie. Takimi „faktami” pozornymi 
są na przykład wszelkiego rodzaju zdarzenia rekonstruowane i inscenizowane. Świat sfilmowany liczy 
sobie niewiele ponad 80 lat, świat sfotografowany - niewiele ponad 150. Wszystko więc, co wykracza 
poza te granice czasowe, musi być bądź to inscenizowane, bądź oparte na ikonografii malarskiej, 
graficznej itp., która z natury rzeczy wnosi duży procent dowolności. Dobór „faktów” natury 
ikonograficznej - to znaczy w tym wypadku scen inscenizowanych (jak na przykład w Walce przeciw 
niewolnictwu
) dyskusji parlamentarnych, buntów czarnych niewolników itd. - zależy całkowicie od 
woli reżysera czy inscenizatora, mimo to jednak ów „rzeczowy materiał” narzucić ma widzowi 
przekonanie, że tak było naprawdę i że prawda ta nie podlega dyskusji. Colin McArthur, omawiając 
serial historyczny America, zrealizowany dla BBC przez Alistaira Cooke’a z okazji 200-lecia powstania 
Stanów Zjednoczonych (cykl ten wyświetlany był również w Warszawie, w salach Muzeum 
Narodowego, z okazji wystawy Świat Waszyngtona, Jeffersona i Franklina), zwraca uwagę na jeszcze 
jeden, niezwykle zabawny zresztą sposób stwarzania wrażenia niepodważalnej realności. Otóż Cooke, 
opowiadając poszczególne zdarzenia z dziejów Ameryki, zawsze znajduje się - jako widoczny na 
ekranie narrator - w miejscu, gdzie zdarzenia te odbywały się przed dwustu laty, a więc w Bostonie, 
Filadelfii, na polach bitew Wojny o Niepodległość. Ponieważ miejsca te niewątpliwie istnieją, 
a narrator właśnie je odwiedza - nie ulega więc kwestii, że wypowiedź jego jest równie wiarygodna, 
jak istnienie punktu geograficznego; obiektywna realność jednego faktu uwierzytelnia całą resztę. 

Nie chodzi mi tutaj o to, aby podważać wartość wielu wspaniałych seriali historyczno-
dokumentalnych, jakie stworzyła telewizja brytyjska i jakie tworzą inne telewizje na świecie (np. 
francuska seria Wielkie bitwy historii, produkowana przez ORTF). Chodzi mi jedynie o pokazanie, jak 
wiara w fakty, w realność, a więc w jedno wymiar owość i bezdyskusyjność wydarzeń historycznych 
prezentowanych w tym gatunku filmów, jest w istocie wiarą złudną i jak manewrowanie owymi 

background image

faktami jest tu, mimo pozorów, wcale nie trudniejsze, niż w serialach historycznych opartych na fikcji 
powieściowej. 

Przeszłość w telewizyjnym filmie historycznym konstruowana jest zawsze dla potrzeb teraźniejszości. 
Pomostem pomiędzy teraźniejszością a przeszłością, proponowanym przez telehistorię, jest 
zazwyczaj idea postępu. W myśl tej idei stan obecny jest zwykle ukoronowaniem, zwieńczeniem 
wysiłków, dokonywanych w przeszłości przez najwartościowszych członków społeczeństwa. 

Idea postępu rozumianego jako ciągła, wznosząca się linia, postępu rozumianego w związku 
z chronologią (a więc to, co późniejsze, jest „postępowsze” od tego, co było wcześniej), a także 
pojmowanego w sposób monistyczny, jako jeden proces ciągły, jest z punktu widzenia filozofii 
dziejów ideą wątpliwą. Tak rozumiany postęp zakładać by musiał celowość historii, dążącej do 
określonego spełnienia (jak wiadomo nawet Hegel uległ temu złudzeniu, widząc apogeum procesu 
historycznego we współczesnym mu państwie pruskim, z czego szydził Marks), a także nie 
uwzględniać faktu niewątpliwych regresów historycznych, lub wręcz przesuwania się decydujących 
dla rozwoju świata jako całości procesów w coraz to nowe regiony geograficzne. Tak na przykład 
angielski historyk Geoffrey Barraclough twierdzi, że treścią procesu historycznego ostatnich 20 lat 
jest między innymi przesuwanie się strefy decydujących rozstrzygnięć dziejowych z Europy w stronę 
Pacyfiku (Wstęp do historii współczesnej), co automatycznie niejako implikować musi fakt, że waga 
procesów zachodzących w Europie ulega pewnej degradacji oraz że zakłócona zostaje monistyczna 
wizja postępu przez wprowadzenie nowych, nie branych dotąd pod uwagę czynników. 

Nie tu miejsce, aby dalej rozwijać ten temat. Wystarczy gdy powiemy, że idea postępu jest 
przewodnią ideą telehistorii i wyraża się przede wszystkim w tym, że konflikty przeszłości znajdują 
zazwyczaj szczęśliwe rozwiązanie w teraźniejszości oraz że przeszłość dostarcza nam wzorcowych 
postaw i propozycji, adresowanych zawsze do potrzeb dnia dzisiejszego. Pod tym względem 
niewyczerpaną kopalnią przykładów jest serial Upstairs - Downstairs, o którym wspomniałem już 
wcześniej, a którego analizie szczegółowej poświęca sporo miejsca Colin McArthur w swojej 
Television and History

Jest to materiał o wiele czytelniejszy niż ten, którego dostarcza na przykład Saga rodu Forsyte’ow czy 
Palliserowie, ponieważ programowym założeniem tego serialu jest konfrontacja dwóch warstw 
społecznych - tych, co są „na górze”, a więc w tym wypadku rodziny mieszczanina Richarda, posła do 
Parlamentu, ożenionego z arystokratką (po jej śmierci żeni się on ponownie, tym razem z zamożną 
mieszczanką), oraz tych, którzy są „na dole”, reprezentowanych głównie przez służbę domową. 

Jest to serial o życiu domowym, o - jak już wspomnieliśmy - krzepiąco stabilnej codzienności czasów 
edwardiańskich. Niemniej jednak ów miły klimat przerywają co jakiś czas odgłosy wielkich 
kataklizmów, w rodzaju I wojny światowej czy wspomnianego już z innej okazji strajku generalnego z 
1926 roku, w którym klasy społeczne Wielkiej Brytanii stanęły przeciw sobie w ostrej konfrontacji. 

Z okazji tego właśnie strajku syn Richarda, James, odbywa rozmowę ze służącym, Hudsonem. 

„Hudson: Myślę, że ciągle jest nadzieja na załagodzenie sprawy, sir. W tej właśnie chwili przywódcy 
związku są na Downing Street. Właśnie mówili przez radio… 

James: Ale nie wolno było do tego dopuścić. Strajk powszechny jest jawną obrazą rządu. Obrazą 
demokracji. Powinien być zakazany. Prawnie. 

Hudson: Zgadzam się z panem, sir. Jestem głęboko zawstydzony zachowaniem się moich kolegów, 
ludzi pracy. 

background image

James: Ty, Hudson? Ty nie masz się czego wstydzić. To nie twoja wina. To ludzie tacy jak Cook 
[przywódca komunistów brytyjskich w owym czasie - przyp. KTT], Thomas, Bevin [labourzystowski 
premier Wielkiej Brytanii po II wojnie światowej - przyp. KTT]… tak zwani przywódcy, którzy ośmielili 
się doprowadzić kraj na brzeg przepaści, zagrozić wolności zwyczajnych, prostych i uczciwych 
ludzi…”

40

 

Ten dialog jest nie tylko ilustracją postaw bohaterów. Zawiera on również określone posłanie - serial 
realizowany był w latach sześćdziesiątych, kiedy fala rosnących żądań pracowniczych zdawała się 
chwiać gospodarczą stabilnością - kierowanej zresztą przez labourzystów - Wielkiej Brytanii. Nie 
przypadkiem wskazuje się więc na „przywódców” jako winnych wszystkiemu i odcina od nich 
„prostych, uczciwych ludzi”, których wolności i bezpieczeństwu zagraża ruch strajkowy. Jeszcze 
pełniej tę myśl wyraża głowa rodziny, Richard, uchodzący za autorytet i czynnik rozsądku, członek 
Parlamentu. W pierwszych słowach dyskusji atakuje on nie robotników, lecz niezręczność rządu: 

„Nie zamierzam - mówi dalej - wchodzić we wszystkie szczegóły, kto ma rację, a kto nie w tym sporze. 
Jestem pewien jednak, że wszyscy zrozumieli, iż dla przyszłości i pomyślności tego kraju nie można 
dopuścić, aby strajk zwyciężył. Albo tym bardziej, aby przemienił się w gorzką i gwałtowną walkę 
między klasami. Trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie. A tymczasem musimy zachować rozwagę, spokój, 
dobry nastrój…”

41

 

Są to wszystko argumenty, które słyszy się i dzisiaj. Telehistoria przypomina węża, który zjada sam 
siebie. Powołana do życia po to. aby pokazywać, jak troski przeszłości znajdują rozwiązanie 
w postępie dnia dzisiejszego, równocześnie konstruuje ową przeszłość w ten sposób, aby umieścić 
w niej dzień dzisiejszy i zaopatrzyć go we właściwy komentarz. 

Telehistoria jest dzisiaj najbardziej powszechną formą kontaktu z historią w ogóle. Konsumowana jest 
ona nie tylko w postaci kostiumowych seriali, oglądanych w godzinach wieczornych jako rodzaj 
rozrywki czy relaksu, ale, co ciekawsze, traktowana jest jako swego rodzaju źródło wiedzy czy 
materiał do studiów. Według statystyk amerykańskich na istniejącą w tym kraju liczbę 27 milionów 
młodych ludzi odbywających studia wyższe, jedynie 9 milionów odbywa regularne studia stacjonarne. 
Dla pozostałych świadomie wykorzystywanym źródłem wiadomości jest także telewizja za 
pośrednictwem edukacyjnej sieci PBS, która korzysta z seriali historycznych jako materiału 
pomocniczego. W ten sposób ogromna liczba nie tylko zwyczajnych widzów, ale także ludzi 
ubiegających się o wyższe wykształcenie kształtuje swoją wiedzę opierając się na wizji historii 
oglądanej przede wszystkim „z ludzkiego punktu widzenia”, historii indywidualistycznej, 
nacechowanej przypadkami, a przy tym uwierzytelnianej autorytetem niepodważalnych - bo 
unaocznionych - faktów wykluczających jej dyskusyjność. Jest to przy tym - jak staraliśmy się wykazać 
- teren, na którym manipulowanie faktami dla potrzeb dnia dzisiejszego odbywać się może z niczym 
niemal nie zakłóconą swobodą. 

 

Ⅷ. Stereotypy sportowe 

 

W szkicach tych nie omawiam wszystkich gatunków, jakie w zakresie swojej twórczości uprawia 
telewizja. Przedmiotem mojego zainteresowania jest zagadnienie szersze - to, które zaznaczyliśmy 
w rozdziałach początkowych - a mianowicie sposób, w jaki telewizja staje się narzędziem 

 

40

 Por. C. McArthur, Television and History, op. cit. 

41

 Tamże. 

background image

manipulowania świadomością swoich odbiorców, kształtując ją tak, żeby świadomość ta pozostawała 
w zgodzie z założeniami systemu, któremu telewizja służy. Przypomnijmy, że głównym instrumentem 
tej manipulacji jest wytwarzanie wrażenia „naturalności” przedstawianych zjawisk, przez co zaciera 
się tendencyjny charakter ich doboru lub prezentacji, dając bądź to wrażenie obiektywizmu, bądź też 
po prostu usuwając z pola widzenia wszelkie skojarzenia ideologiczne, na których miejsce pojawia się 
wiara w autentyzm, w rzeczywistość taką, „jaką po prostu jest”, w oczywistość istniejących układów 
i stosunków. 

Krańcowym efektem owego „unaturalniania” zjawisk jest powstawanie stereotypów. Słownik 
wyrazów obcych PWN mówi o stereotypie jako „utrwalonym układzie odruchów warunkowych, 
występujących w określonej kolejności”. Stereotypizacja więc polega na prezentowaniu zjawisk 
wywołujących u widza ciąg automatycznych skojarzeń, które stanowią zarówno wynik jego wcześniej 
nabytego doświadczenia, jak też pogłębiają to doświadczenie w kierunku utrwalania stereotypu. 

Stereotypy mogą być wytwarzane sztucznie - przez uporczywość powtarzania nawet sprawy wątpliwe 
i skomplikowane nabierają mocy nie kwestionowanej oczywistości. Takim stereotypem na przykład 
w kulturze amerykańskiej był przez długie lata stereotyp Murzyna, ukształtowany głównie na 
podstawie Chaty wuja Toma, jako człowieka głupkowatego, pokornego i poczciwego z natury - 
dopóki obchodzić się z nim będziemy łagodnie i wyrozumiale. W kulturze brytyjskiej mamy stereotyp 
Szkota, człowieka upartego, skłonnego do alkoholizmu, skąpego, przywiązanego do swoich celtyckich 
pamiątek i zajadłego w walce - w czym kryje się uznanie dla niewątpliwego wkładu Szkotów 
w budowę brytyjskiego militaryzmu. Operowanie stereotypami skraca i upraszcza całe połacie 
rozumowania, a telewizja, o której sami jej twórcy mówią, że nie nadaje się na narzędzie refleksji, 
posługuje się stereotypami nieomal na każdym kroku. Na stereotypach głównie opiera się filmowy 
serial telewizyjny - sensacyjny lub obyczajowy - a sama konstrukcja widowisk kryminalnych, 
w których zbrodnia musi być ukarana, detektyw znajdować się musi poza podejrzeniem itd., jest 
przykładem stereotypizacji. 

Walka ze stereotypami jako konstrukcjami przesłaniającymi w istocie wiele realnych problemów 
i zmian w społeczeństwie i w świecie (na przykład stereotyp Murzyna przesłania i fałszuje obraz 
zmian zachodzących w świadomości czarnych mieszkańców USA, stereotyp Polaka amerykańskiego 
utrwalony w słynnych polish jokes przesłania fakt, że tacy ludzie jak Jaworski czy Brzeziński odgrywają 
kluczowe role w polityce amerykańskiej itd.) jest częścią walki społecznej prowadzonej przez coraz to 
nowe, awansujące społecznie kręgi. Najgłośniejsze wyrazy protestu pojawiają się w społeczności 
brytyjskiej i amerykańskiej przeciw stereotypom związanym z postaciami kobiet, pokazywanych na 
ekranie bądź jako potulne żony, bądź jako bezrozumne obiekty seksualne, bądź wreszcie jako osoby 
zdegradowane umysłowo - teściowe, stare ciotki dziwaczki itd. Odbija się w tym niewątpliwie szerszy 
problem tzw. women liberation, coraz bardziej masowego ruchu na rzecz wyzwolenia społecznego 
kobiet (por. R. Dyer, T. Lovell, J. McCrindle: Soap Opera and, Women, w: Edinburgh International TV 
Festiwal 1977, Official Program). 

Wskazywanie palcem na mnożące się w świecie telewizji stereotypy wówczas, gdy ich funkcja, jako 
krańcowego przedłużania koncepcji „świata naturalnego”, jest jasna, wydaje się bezcelowe. 
Interesujące natomiast jest wskazanie na nieomal wszechwładne działanie stereotypizacji tam, gdzie 
na pozór sama obecność jakiejkolwiek formy interpretacji, narzucanej przez telewizję, wydaje się 
nieobecna. Takim działem są widowiska sportowe. Widzowie, uczuleni na wszelkiego rodzaju 
stereotypy, podkreślają często swoją preferencję dla programów sportowych, jako tych, które 
przedstawiają rzeczywistość nieskażoną, wolną od komentarza, „sprawdzalną”. Nie zdają sobie oni 
często sprawy, że w rzeczywistości poddani zostają silnemu działaniu perswazyjnemu, o charakterze 
stereotypizującym ich spojrzenie na świat. 

background image

Wydawca broszury złożonej z prac wielu autorów, Edward Buscombe, powiada, że w myśl 
potocznego przekonania „ważny program telewizyjny zrealizować można jedynie wokół ważnego 
tematu”.

42

 Tymczasem niezwykła popularność transmisji piłkarskich, zwłaszcza związanych 

z mistrzostwami świata, zdaje się przeczyć temu przekonaniu. Oczywiście, futbol stał się 
w dzisiejszych czasach rodzajem „mini-wojny światowej”, mając przez to rozlegle implikacje 
polityczne; na przykład mistrzostwa świata w Argentynie w roku 1978 przyczyniły się do umocnienia 
rządów dyktatorskich junty wojskowej w tym kraju, która była nie tylko gospodarzem igrzysk, ale 
także zapewniła swojej drużynie zdobycie Pucharu. O pozasportowym aspekcie podobnych imprez 
świadczyć może fakt, że zarówno BBC, jak ITV wydały po 400 tysięcy funtów każda na obsługę 
mistrzostw piłkarskich, w 1974 roku zaś niemieckie stacje telewizyjne zainwestowały łącznie ponad 
13 milionów marek w obsługę Deutsche Olympia Zentrum podczas mistrzostw w Monachium. 
Według danych brytyjskich transmitowany wówczas mecz Szkocja-Brazylia zajął trzecie miejsce 
pośród najbardziej oglądanych programów roku (finałowa rozgrywka mistrzostw znalazła się na 
szóstym miejscu), przy czym obie stacje, zarówno BBC, jak i ITV transmitowały ten mecz 
równocześnie, co zrozumieć można jedynie mając w pamięci wspomnianą wyżej zasadę „wierności 
kanałowi”, wyznawaną przez widzów. 

Mimo jednak tej całej otoczki samo widowisko piłkarskie wydaje się na pozór zdarzeniem wolnym od 
jakichkolwiek przekazów ideologicznych, najbardziej „naturalnym” z możliwych. 

Istotnie, w sensie czysto fizycznym obejrzenie i zrozumienie meczu piłkarskiego w telewizji możliwe 
jest także przez człowieka, nie znającego języka kraju, w którym się znalazł, człowieka, który nigdy 
przedtem nie oglądał telewizji ani nie zna się na futbolu - co na przykład jest niemożliwością 
w wypadku sztuki teatralnej, filmu czy widowiska kabaretowego, wymagających dość 
wszechstronnego przygotowania. Widz ten zobaczy bowiem na ekranie obraz, mówiący mu, że 
„człowiek kopie piłkę”, zorientuje się też zapewne, że drugi człowiek chce mu ją odebrać. Na tym 
jednak kończą się w istocie „naturalne” cechy tego obrazu, po których wkraczamy w sferę zjawisk 
warstwy kulturalnej. Do tej warstwy należeć będą zarówno same reguły gry, będące produktem 
kultury, jak i na przykład kolor koszulek zawodników, oznaczający określone kluby lub państwa. Dla 
znawców emblematyka ta obrasta w dodatkowe treści kulturalne, niczym średniowieczna heraldyka, 
i jeśli na przykład spiker mówi o zawodnikach „azzuri” albo „biało-czerwoni”, to wiadomo, że chodzi 
tu o Włochów i Polaków. 

Mecz piłkarski mimo to zachowuje pozornie charakter relacji nie skażonej przez żadne zabiegi 
interpretacyjne, ponieważ jego przebieg, transmitowany na żywo, nie jest przez nikogo uprzednio 
przygotowany i rozwija się przed naszymi oczyma w bezpośredniej kolejności następujących po sobie 
zdarzeń. Stwarza to wrażenie pełnego obiektywizmu i nieobecności wszelkich przekazów ubocznych, 
poza samą relacją o zdarzeniach. W rzeczywistości jednak tak nie jest. Edward Buscombe pisze: 

„W miejsce pełnej i nieskażonej prezentacji rzeczywistości, środki przekazu wizualnego organizują 
obrazy w rodzaj języka, który widz może «odczytywać».”

43

 

Obecność tego języka wyczuwamy już chociażby w sposobie operowania kamerami dokonującymi 
transmisji. Zazwyczaj każdy mecz transmitowany jest przez kilka kamer, z których jedna obejmuje 
cały obraz boiska, inne przeznaczone są do dokonywania zbliżeń poszczególnych fragmentów akcji, 
obserwowania ławki trenerów i zawodników rezerwowych, wreszcie utrwalania kluczowych 
momentów spotkania - strzelania bramek. Otóż operowanie kamerami - poza techniczną funkcją 

 

42

 Football on Television, ed. E. Buscombe, BFI, London 1975. 

43

 E. Buscombe, Cultural and Televisual, w: Football on Television, op. cit. 

background image

uczytelnienia widowiska - zawiera w sobie element estetyczny, który można by określić jako 
odgraniczenie i koncentrację równocześnie; odgraniczenie fragmentu, widocznego w danym 
momencie na ekranie, od całej reszty świata widzialnego oraz koncentracja uwagi widza na tym, co 
w danym momencie pragnie mu się przedstawić jako ważne. 

Jest rzeczą charakterystyczną, że jak twierdzą autorzy cytowanej publikacji, uwaga widza meczów 
piłkarskich koncentruje się przeważnie na postaciach idoli, „gwiazd piłkarstwa”, po których - jak 
sugeruje sam fakt pilnej ich obserwacji - należy się spodziewać rzeczy niezwykłych. 

Futbol współczesny jest grą w wysokim stopniu zespołową, nawet zdobycie bramki rzadko bywa 
zasługą jednego strzelca, stanowiąc zazwyczaj rezultat współpracy kilku zawodników. Wielkie 
gwiazdy piłkarstwa - jak Charlton, Beckenbauer czy inni - są przeważnie bezsilne, jeżeli pozbawi się je 
zgranej współpracy zespołowej. Niemniej jednak świadomość tej oczywistości nie wpływa bynajmniej 
na zaniechanie w większości transmisji owego indywidualistycznego punktu widzenia i na rezygnację 
ze swoistego piłkarskiego „star systemu”. Ów „star system” mieści w sobie bowiem nie tyle prawdę 
o przebiegu meczu, ile jeden z podstawowych przekazów ideologicznych współczesnego piłkarstwa. 
Jest nim wersja szczególnego rodzaju awansu społecznego, dostępnego również dla ludzi 
pochodzących często z najniższych warstw, którzy dzięki piłkarstwu osiągają szczyty popularności 
i dobrobytu. Najwyraźniejszym wcieleniem tej legendy jest szeroko kolportowana legenda Pelego, 
chłopca z dzielnicy nędzy, którego futbol uczynił bożyszczem tłumów. Przed mistrzostwami świata 
w roku 1974 prasa brytyjska predestynowała do podobnej roli trzech zawodników - Paulo Cesara 
z Brazylii, Giorgio Chinaglię z Włoch i Franza Beckenbauera z RFN. Colin McArthur, analizując 
atmosferę publicity organizowaną wokół mistrzostw przez telewizyjną prasę branżową, powiada, że 
„na skutek szczególnej ironii jedyny z tej trójki, który odegrał faktycznie rolę, jakiej się po nim 
spodziewano, Beckenbauer, został najbardziej zdawkowo potraktowany przez «Radio Times»”

44

 

W rzeczywistości jednak nie było to aż takim przypadkiem, ponieważ i Cesar, i Chinaglia znacznie 
lepiej nadawali się do prezentacji jako wcielenia lansowanego mitu, niż Beckenbauer, pochodzący 
z bogatego kraju, o wysokim średnim standardzie zamożności obywateli. O Cesarze natomiast „Radio 
Times” mógł napisać: 

„Pochodzi z biednej rodziny z Rio… Nie znał swojego prawdziwego ojca i jako ośmioletni chłopiec 
został adoptowany przez nieco zamożniejszą rodzinę, na co jego matka zmuszona była się zgodzić. 
W ten sposób opuścił wreszcie favela (dzielnicę slumsów). Gdy tylko sukces piłkarski pozwolił mu na 
to, wyciągnął również stamtąd swoją matkę. Obecnie mieszka ona w wytwornej dzielnicy 
nadmorskiej w Leblan, niedaleko Ipanema.”

45

 

O Chinaglii zaś prasa pisała między innymi: 

„Jego umiejętności piłkarskie znaczą dlań wszystko. Dzięki nim zostałem kimś - mówi Chinaglia. - 
Gdybym nie był dobry w piłkarstwie, pracowałbym nadal w restauracji mojego ojca w Cardiff.

46

 

Colin McArthur pisze: 

„Ciekawe wydaje się zbadanie powodów, dla których Cesar i Chinaglia w większym stopniu niż 
jacykolwiek inni zawodnicy wyznaczeni zostali przez «Radio Times» na supergwiazdy mistrzostw. 
Jasne jest, że stereotyp Cesara stworzyli dziennikarze i miał on wypełnić miejsce, jakie legendarny 
Pele zajmował w Meksyku w roku 1970. Jest wysoce niejasne, w jakich okolicznościach Cesar został 

 

44

 C. McArthur, Setting the Scence: «Radio Times» and «TV Times», w: Football on Television, op. cit. 

45

 W: Football on Television, op. cit. 

46

 Tamże. 

background image

rzekomo naznaczony przez Pelego na jego następcę, ale dziennikarska umysłowość rozdmuchała ten 
motyw do rangi przekazania charyzmy. W wypadku Chinaglii głównym elementem wydają się być 
jego powiązania brytyjskie, fakt, że on sam grał bez sukcesu w angielskiej lidze i że jego rodzice do tej 
pory prowadzą restaurację w Cardiff.”

47

 W tym miejscu bowiem, obok stereotypu „chłopca, który bez 

futbolu byłby niczym” w sensie społecznym i indywidualnym, stereotypu, którego konformizujący 
sens jest wyraźny, wkracza motyw nacjonalistyczny. 

Mistrzostwa piłkarskie są, jak powiedzieliśmy, „mini-wojną światową”, przy czym w odróżnieniu od 
wojny prawdziwej, przestrzega się tu przynajmniej werbalnie zasady „nie mieszania polityki do 
sportu”. Tak więc owa polityka, wchodząc niewątpliwie na widownię, wkracza tu jednak 
w przebraniu, które stanowią zazwyczaj dwa główne chwyty: szczególny, narodowy punkt widzenia 
na całość wydarzeń oraz stereotypizacja. 

W pierwszej kwestii, posługując się swoistymi przykładami wielonarodowej Brytanii, McArthur 
stwierdza: 

„Wyraźnym punktem odniesienia dla całej obsługi telewizyjnej oraz dokumentacji mistrzostw świata 
w roku 1974 była angielska (angielska, a nie brytyjska) publiczność telewizyjna i angielscy czytelnicy 
«Radio Times». Ten punkt widzenia stał się całkiem wyraźny w sposobie obsługi, jaki ze strony pism 
telewizyjnych otrzymała Szkocja, jedyny zespół ze Zjednoczonego Królestwa, który znalazł się 
w konkurencji. Billy Bremner stał się dla «TV Times» - akceptowaną «gwiazdą» nie tyle jako kapitan 
drużyny Szkocji, lecz jako kapitan Leeds United, wybitnego klubu angielskiego. Preferencje «Radio 
Times» i «Radio Times World Cup Special» można było również rozpoznać po sposobie używania 
kolorowej fotografii, który wskazywał na zwracanie się do angielskiej publiczności. Dyskusja o 
drużynie szkockiej w «Radio Times» przynosi wielką kolorową fotografię Bremnera i jego kolegów 
z Leeds, Jordana i Lorimera [inne zdjęcia były czarno-białe - przyp. KTT], a największymi zdjęciami 
kolorowymi w «Radio Times World Cup Special» prezentującymi zespół szkocki są zdjęcia Lawa 
i Morgana, z podkreśleniem ich powiązań z drużyną Manchesteru.”

48

 

Związki z Wielką Brytanią stanowiły - jak to widzieliśmy na przykładzie Chinaglii - podstawę do 
korzystniejszego traktowania niektórych zawodników zagranicznych. Chinaglia opisywany był przez 
prasę jako „odtrącony Walijczyk, który strzela gole dla Włoch”, podobnie podkreślano, że Johann 
Cruyff, Holender, „najdroższy zawodnik świata”, praktykował w brytyjskich drużynach zawodowych, 
o Peterze Wilsonie zaś, kapitanie drużyny Australii, który grywał w drugoligowych drużynach 
angielskich, czytamy w „Radio Times”: 

„Jego bożyszczami są Denis Law i Beatlesi. Nigdy nie mógł nawet marzyć o tym, że będzie grał 
w jednych mistrzostwach z Lawem.” 

Narodowemu, a jak widać z przytoczonych przykładów brytyjskich, wręcz regionalnemu punktowi 
widzenia towarzyszy stereotypizacja przeciwników. Zazwyczaj następuje tu szczególna zbitka wiedzy 
o drużynie zagranicznej z szerszym stereotypem narodowym, dotyczącym kraju, z którego drużyna ta 
pochodzi. Ten rodzaj stereotypizacji wydaje się jednym z najważniejszych przekazów ideologicznych, 
transmitowanych za pośrednictwem sprawozdań sportowych. Świat cały, w zależności od sympatii 
lub antypatii szerszych niż tylko sportowe, zaczyna przedstawiać się jako zbiorowisko ściśle dających 
się określić cech narodowych, które niekiedy są zdecydowanie negatywne, niekiedy pozytywne, 
zawsze jednak zestawiane w ten sposób, aby pozostał jednak cień wątpliwości co do zalet 
przeciwnika i niejasne poczucie własnej wyższości. Tak więc o drużynie RFN - faktycznym zwycięzcy 

 

47

 C. McArthur, Setting the Scene…, op. cit. 

48

 Tamże. 

background image

mistrzostw w 1974 roku - prasa brytyjska pisała z uznaniem, twierdząc jednak przed mistrzostwami 
jeszcze, że Niemcy „wyostrzyli się” zbyt wcześnie, co oznaczało nie tylko zwrócenie uwagi na ich słaby 
punkt, ale także delikatną aluzję do niemieckiego braku wyobraźni i przesady technicystycznej. 
Holendrzy przedstawiani byli jako „maszyna do grania”, twarda, lecz bez polotu, Brazylijczycy - jako 
„płomienni chłopcy z plaż”, a Szkoci (widziani z angielskiego punktu widzenia) - jako drużyna „zdolna 
do chwilowych zrywów, ale grająca w sposób niezborny”. 

W wypadku braku jakichkolwiek informacji o konkretnych drużynach stereotyp narodowy wypiera 
całkowicie wiedzę faktyczną. O trzech drużynach z krajów socjalistycznych występujących w 1974 
roku (Polska, Bułgaria, Jugosławia) pisano łącznie jako o „futbolu zza żelaznej kurtyny”, również obraz 
drużyny Haiti zbudowany jest całkowicie na przesłankach politycznych. 

„Dla zabobonnych mieszkańców Haiti, przeważnie niepiśmiennych i żyjących w cieniu tajnej policji, ta 
drużyna, uczestnicząca w Mistrzostwach Świata, jest prawdziwą magią” („Radio Times”). 

Drużyny pochodzące z nowych krajów Afryki - jak na przykład Zair - charakteryzowane są poprzez 
„młodość”, „entuzjazm” i „brak doświadczenia”. Drużyny z krajów łacińskich zawsze objawiają 
„południowy temperament”. 

Przedłużeniem tego, o czym w związku z transmisjami telewizyjnymi czytamy w prasie, a także co 
słyszymy i widzimy w trakcie samych transmisji, są dyskusje w studio, tzw. panels, odbywane 
przeważnie w gronie ekspertów sportowych. Ich celem, jak pisze Andrew Tudor

49

, jest wprowadzenie 

pewnego ładu do wydarzeń, które mimo że, jak starałem się to wykazać, wcale nie są tak 
bezpośrednie i żywiołowe, obfitują jednak w zaskoczenia. Zadaniem owych dyskusji jest więc 
w istocie wyrównanie zbyt ostrych kantów samego widowiska sportowego, to znaczy usunięcie zeń 
tego, co było uprzednio nie przewidziane, zracjonalizowanie przypadku, pogodzenie faktycznego 
przebiegu zdarzeń z powszechnym wyobrażeniem o tym, jak powinny one przebiegać. 

Eksperci - o których roli w ogólnym układzie perswazji telewizyjnej pisaliśmy na innym miejscu - 
wprowadzają zazwyczaj, obok opisanych wcześniej stereotypów, również stereotyp dodatkowy, 
jakim jest - w wypadku widowisk piłkarskich - pojęcie „dobrego futbolu”. Stereotyp „dobrego 
futbolu” jest oczywiście w każdym kraju odbiciem jego własnego przekonania na temat tego, co jest 
futbolem „dobrym”. 

„W angielskiej świadomości piłkarskiej - pisze Andrew Tudor - wielki nacisk kładzie się na incydenty 
podbramkowe, strzelanie goli oraz pełną zaangażowania «profesjonalną» grę, kategorię, która jest 
dokładnym przeniesieniem naszego ogólniejszego nastawienia kulturalnego na teren piłkarstwa. 
W porównaniu z wieloma kulturami kontynentalnymi hołdujemy orgiastycznej teorii futbolu; gra 
wstępna ma znaczenie tylko wtedy, gdy kulminuje w strzelaniu bramki. Należy zaznaczyć, że 
niezależnie od tego, co sądzi o tym telewizja, nie jest to powszechne podejście do sportu; tłumy 
kontynentalnych widzów zdają się przywiązywać równe znaczenie do zręcznego dryblingu 
i umiejętności gry w polu, jak do krótkiej ekstazy gola. Ale jest to pogląd, którego uparcie trzymamy 
się w dyskusjach telewizyjnych, uważając go za oczywisty po prostu dlatego, że odpowiada on 
naszemu sposobowi grania.”

50

 

Pojęcie „dobrego futbolu” pozwala minimalizować porażki (jest mniejszą przykrością przegrać z kimś, 
kto w istocie gra „zły futbol”, a więc jakby nie dostosowuje się przez to do jakichś niepisanych 
dżentelmeńskich reguł) albo znajdować dla nich wytłumaczenie. Z tego punktu widzenia na przykład 

 

49

 A. Tudor, The Panels, w: Football on Television, op. cit. 

50

 Tamże. 

background image

interesujący może być stosunek angielskich komentatorów „panelowych” do drużyny polskiej w roku 
1974. Po meczu na Wembley trener Ramsay, komentując porażkę, powiedział, że „Polacy grali tak jak 
Anglicy w roku 1966”. A więc Anglia przegrała z przeciwnikiem grającym „dobry futbol”, ale dzięki 
temu głównie, że był to futbol „angielski”. Tak samo więc jak wspomniany wyżej Chinaglia jest 
dobrym zawodnikiem włoskim, ponieważ ma rodziców w Cardiff, Polacy zawdzięczają swój sukces - 
skierowany przeciwko Anglii - naukom angielskim. Tudor stwierdza, że w dyskusjach „panelowych” 
Polska wymknęła się większości negatywnych stereotypów, stosowanych wobec innych drużyn. 

„Myślę, że sposób potraktowania ich [Polaków - przyp. KTT] brał się stąd, że grali oni taki futbol, 
jakiego tradycyjna widownia angielska wymagałaby od angielskiego zespołu. Polskę można było 
widzieć jako drużynę z mocną, ale grającą fair, obroną, niezmordowanymi i «pracującymi» graczami 
w środku pola, silnym środkiem napadu oraz (brakującą drużynie angielskiej) grą oboma skrzydłami. 
Ich sposób zdobywania terenu był szybki, niezbyt wypracowany i efektowny; ich bramki często 
widowiskowe, a zawsze zadowalające. Byli oni najbliżsi angielskim marzeniom o tym, czym sami 
Anglicy chcieliby być w Niemczech, Anglicy pogodzili się z faktem, że to oni właśnie wyeliminowali 
Anglię.” 

Dyskusje „panelowe” kładą zazwyczaj wielki nacisk na prawidłowość i elegancję gry (akty brutalności, 
stosowane przez przeciwnika, wydobywane są na plan pierwszy, własne uchybienia w tym względzie 
przemilcza się) oraz na trafność werdyktów sędziowskich. Trzy zestawione ze sobą elementy: „zły 
futbol”, „brutalna gra” i „pomyłka sędziego” stanowią zazwyczaj wystarczający zestaw, aby 
wytłumaczyć porażkę. Równocześnie dyskusje te są nieustanną wymianą stereotypów pojęciowych, 
dotyczących obcych krajów, ras i narodowości. 

Podsumujmy zebrane tu spostrzeżenia. Świat transmisji sportowych, będący z pozoru telewizją 
całkowicie wolną od manipulacji światopoglądowej, objawia się nam w istocie jako świat nabrzmiały 
stereotypami, przesądami, uprzedzeniami oraz chwytami perswazyjnymi. Transmisja sportowa nie 
jest po prostu transmisją - to znaczy przekazaniem czegoś publiczności w formie surowej i nietkniętej. 
Jest ona zawsze „opowiedzeniem historii” o wydarzeniu. Jej pozorna konstrukcja dokumentarna, 
relacjonująca, jest w rzeczywistości rodzajem dramatycznej konstrukcji fabularnej, ze sceną, 
bohaterami i morałem. 

 

Ⅸ. Co z «globalną wioską»? 

 

Wspominaliśmy już, że sam fakt praktycznego wpływu telewizji na zachowania się i poglądy jej 
odbiorców jest faktem dyskusyjnym i zapatrywania na tę sprawę różnicują się pomiędzy 
twierdzeniem, że wpływ telewizji na życie współczesne jest „ogromny” i „przemożny”, 
a twierdzeniem, że być może jest on znikomy i wszelkie rezultaty społeczne przypisywane telewizji są 
rezultatami działania innych czynników życia społecznego, których jednak w obecnej sytuacji, przy 
wszechobecności przekazu telewizyjnego, nie jesteśmy po prostu w stanie wydzielić. 

Nie pierwszym może, ale najbardziej wymownym rzecznikiem teorii o „ogromnym” wpływie telewizji 
na rzeczywistość współczesną jest Marshall McLuhan. Paradoks poglądów McLuhana polega jednak 
na tym, że przypisuje telewizji owo „ogromne znaczenie”, do tego stopnia, że wraz z jej pojawieniem 
się obwieszcza on kres „kultury druku”, owej słynnej „galaktyki Gutenberga”, i początek nowej „ery 
środków elektronicznych”, traktując równocześnie telewizję jako środek przekazu, którego zawartość 
ideologiczna jest całkowicie bez znaczenia i który rewolucjonizuje ludzkie poglądy poprzez samą 

background image

swoją strukturę, jako środek przekazu, który jest sam w sobie przekazem.

51

 Od McLuhana również 

pochodzi słynna prognoza, że poprzez telewizję odbyć się może droga powrotu do nowego typu 
wspólnoty ogólnoludzkiej, do „globalnej wioski”, w której upatruje on dokonującej się na wyższym 
stadium rozwoju odbudowy tych - jego zdaniem „przyrodzonych” - właściwości międzyludzkiego 
kontaktu, które leżały u podstaw ustroju wioski plemiennej. McLuhan zwraca więc uwagę na 
przemiany umysłowości społeczeństw obcujących z telewizją, przemiany zmierzające na przykład do 
zerwania z „myśleniem linearnym”, właściwym logice formalnej („nawet pończochy nie mają już 
dzisiaj szwów” - zauważa, wieszcząc kres „linearyzmu”). Równocześnie jednak, w świetle jego 
doktryny nie mają żadnego znaczenia takie pojęcia, jak na przykład często występujący w pracach 
lewicowych badaczy środków przekazu termin the media imperialism - „imperializm środków 
przekazu”, który z kolei stanowi, kto wie czy nie jeden z istotniejszych czynników współczesnej 
sytuacji politycznej i społecznej świata. Dla McLuhana postępy rozwoju telewizji światowej oznaczają 
nieodmiennie radosny fakt włączania coraz nowych społeczności ludzkich w krąg kultury 
elektronicznej - „alinearnej”, „prelogicznej”, nacechowanej elementami nowej wspólnoty - podczas 
gdy ten sam proces widziany z innej perspektywy oznacza także zagarnianie coraz nowych obszarów 
świata przez określone systemy wartości i przekazy ideologiczne, związane z istniejącymi systemami 
społecznymi i ich polityczną nadbudową. 

Wydaje się, że z punktu widzenia tych szkiców celowe będzie przyjrzenie się właśnie temu drugiemu 
aspektowi. Terenem obserwacji będzie tu nie tylko - jak w dotychczasowych szkicach - Wielka 
Brytania i jej systemy telewizyjne, ale również decydujący pod wieloma względami czynnik 
współczesnego uniwersum telewizyjnego, jakim są Stany Zjednoczone, gdzie wiele podstawowych dla 
omawianego zagadnienia procesów występuje z niezwykłą jasnością. 

Pierwszym z tych procesów będzie to, co autorzy znakomitego zachodnioniemieckiego filmu 
o mechanizmie telewizja w USA pt. Kojak and Company nazywają „handlem publicznością”. 

Wielu krytyków zajmujących się telewizją z pewnym powątpiewaniem odnosi się do 
internacjonalizującego działania telewizji, a więc również i do wizji „globalnej wioski”, utrzymując, że 
w przeciwieństwie do filmu na przykład, który od początku stał się sztuką par excellence 
międzynarodową, telewizja jest raczej środkiem „prowincjonalizującym”. Również i ja sam przez 
pewien czas żywiłem to przekonanie, wychodząc z założenia, że telewizja operuje przede wszystkim 
w zakresie sieci krajowych, związanych z językami narodowymi, a więc jej działanie jest zamknięte, 
ograniczone, w. pewnym sensie prowincjonalne.

52

 Jeśli uświadomimy sobie, że prawdopodobnie 

w Czechosłowacji czy NRD istnieją postacie telewizyjne w rodzaju naszej Ireny Dziedzic, Edyty 
Wojtczak czy Wicherka, o których nic nie wiemy, tak jak nasi najbliżsi sąsiedzi nie mają żadnego 
kontaktu z naszymi idolami, zrozumiemy, że istnieje tu jakaś zasadnicza różnica w porównaniu 
z sytuacją, którą nieomal od samych swych początków stworzył film, nadając międzynarodową skalę 
postaciom Maxa Lindera, Mary Pickford, Toma Mixa, nie mówiąc już o Charlie Chaplinie czy Grecie 
Garbo. Postacie takie, jak Jimmie Carson, Walter Cronkite czy David Frost, będące niejako znakami 
wywoławczymi telewizji amerykańskiej lub brytyjskiej, są dla wielu milionów widzów na świecie 
pustymi dźwiękami, nie budzącymi żadnych skojarzeń. 

Pogląd ten jednak, jak się okaże, przyjdzie dość gruntownie zrewidować, jeśli zapoznamy się bliżej 
z rozmiarami i zasadami handlu telewizyjnego, prowadzonego dziś w skali globalnej. Na razie jednak, 

 

51

 M. McLuhan, Wybór pism, Warszawa 1975. 

52

 Por. K. T. Toeplitz, Podglądanie na odległość, Warszawa 1978. 

background image

aby wyjść właśnie od skali krajowej, przyjrzyjmy się kilku regułom panującym na rynku komercjalnej 
telewizji amerykańskiej. 

Istotą tego rynku, kontrolowanego prawie w całości, jak była o tym mowa, przez trzy wielkie systemy 
telewizyjne - NBC, ABC i CBS - jest oparcie całego programu telewizyjnego na systemie reklamowym. 
Telewizja jest darmowa, ponieważ wszystkie jej koszty produkcyjne pokrywają firmy finansujące 
poszczególne programy ze swoich wydatków reklamowych (podobnie jak w Wielkiej Brytanii 
darmowa jest ITV, podczas gdy odbiorcy BBC wnoszą opłatę za odbiór programu, co zresztą 
w praktyce dotyczy wszystkich, ponieważ oba programy odbierane są na różnych kanałach tego 
samego odbiornika). Tendencja zmierzająca do przerzucenia większości reklamowych kampanii 
handlowych z tradycyjnych form działania, takich jak plakat, ogłoszenie w gazecie itp. na telewizję 
nasiliła się zdecydowanie w latach sześćdziesiątych i okazała się dla firm kapitalistycznych zarówno 
ekonomiczniejsza, jak i bardziej skuteczna. W latach siedemdziesiątych mówi się najczęściej 
o istnieniu w USA 65 milionów domów z telewizorami (co nie oznacza liczby odbiorników, gdyż często 
w jednym domu czy mieszkaniu jest ich kilka). Praktycznie można więc powiedzieć, że zasięg telewizji 
obejmuje całą populację tego kraju, która w 1977 roku wynosiła 217 milionów mieszkańców. 
Reklama telewizyjna dociera więc wszędzie, ponadto zaś, manewrując odpowiednio godzinami 
emisji, charakterem programów, do których dołączane są reklamy itd., za pośrednictwem telewizji 
trafić można znacznie precyzyjniej do określonych grup potencjalnych nabywców niż poprzez plakat, 
reklamę uliczną czy nawet pismo z wkładkami reklamowymi. 

Otóż globalna suma inkasowana rocznie (w latach siedemdziesiątych) przez trzy wielkie firmy 
telewizyjne od ich przemysłowych i handlowych sponsorów wynosi około 1,5 miliarda dolarów, co 
w zestawieniu z globalnymi kosztami produkcji i emisji programu telewizyjnego, ocenianego (dla NBC, 
CBS i ABC łącznie) na około miliard dolarów, czyni z przemysłu telewizyjnego jedną z najbardziej 
dochodowych gałęzi gospodarki USA. 

Oczywiście, reklamy poszczególnych firm łączone są z określonymi programami, mającymi zarówno 
odpowiednią możliwość dotarcia do publiczności, jak i odpowiedniego adresata. Inne firmy finansują 
więc programy przeznaczone głównie dla kobiet (tzw. soap opera, „opery mydlane”, popularna 
nazwa melodramatu finansowanego w dużej mierze przez producentów mydła i proszków piorących), 
inne interesują się programami młodzieżowymi czy skupiającymi głównie męską publiczność. 
W każdym razie powstaje tu jednak zawsze sytuacja ścisłego iunctim pomiędzy popularnością danego 
programu a jego wartością reklamową, co oczywiście z kolei prowadzi do przyspieszonej koncentracji 
kapitału: bogatsze systemy telewizyjne, produkujące lepsze i kosztowniejsze programy, mogą liczyć 
na większy napływ pieniędzy reklamowych, a cena poszczególnych reklam obliczana jest w zależności 
od szacunkowej liczby oglądających go widzów, przy czym jednostką obliczeniową tej ceny jest tysiąc 
widzów „sprzedawanych” reklamującej się firmie. Mamy tu więc do czynienia z „handlem 
publicznością” rozumianym w najbardziej dosłowny sposób. 

Oczywiście, aby publiczność „sprzedawać” w sposób najbardziej korzystny, należy po pierwsze mieć 
całkowitą pewność jej pozyskania dla danego programu, po drugie zaś minimalizować koszty własne 
tego pozyskania. Służy temu bardzo interesujący mechanizm, którego działaniu, na przykładzie seriali 
telewizyjnych, warto się przypatrzyć bliżej. 

Otóż na powstanie jednego serialu składa się zazwyczaj około stu zakupionych przez producenta 
scenariuszy i pomysłów literackich. Z tych stu pomysłów realizuje się jeden odcinek serialu, tak 
zwanego pilota, który poddaje się najrozmaitszym rodzajom testów w zetknięciu z publicznością. 
Testy te są tak precyzyjne, że widzom zgromadzonym na specjalnych przeglądach (przy czym 
oczywiście uprzednio zapewnia się maksymalną reprezentatywność testowanych pod względem pici, 

background image

wieku, statusu społecznego, przekroju geograficznego itd.) zakłada się nawet na ręce urządzenia 
elektroniczne mające rejestrować także ich nieuświadamiane reakcje emocjonalne, jak 
przyspieszenie tętna, wzrost ciśnienia czy podwyższenie ciepłoty ciała. Średnio jeden pilot” na cztery 
przechodzi pomyślnie ten test, po czym zaczyna się przemysłowe stadium produkcji serialu. 
Obowiązują tu ścisłe reguły wydajności produkcyjnej, w myśl których czas produkcji jednego odcinka 
nie powinien przekraczać 14 dni; tygodnia na przygotowanie zdjęć i tygodnia na same zdjęcia - przy 
normie dziesięciu stron scenariusza realizowanych w ciągu jednego dnia. Dłuższy okres pracy 
oznaczałby wzrost kosztów własnych producenta, przeciwko zaś zwiększeniu tej normy protestują 
związki zawodowe, chroniąc aktorów i pracowników technicznych przed przeciążeniem 
(overexploatation). 

Serial, który raz wszedł na rynek i przyjął się na nim, ciągnie się praktycznie w nieskończoność. Słynny 
serial The Peyton Place składa się z 514 odcinków po 30 minut, co daje możliwość wyświetlania go 
w odstępach tygodniowych przez prawie 10 lat, Bonanza ma ponad 500 półgodzinnych odcinków, 
dających możliwość wyświetlania ich przez 259 godzin, Virginian posiada 373 i pół godziny projekcji 
(ponad 2 tygodnie oglądania dzień i noc!) itd. Dane te pochodzą z roku 1973, należy się więc liczyć, że 
długość tych - produkowanych nadal - seriali jeszcze się powiększyła. 

Produkowane w ten sposób seriale są nie tylko głównymi promotorami reklamy, ale również 
dźwignią eksportu. Tu głównie dokonuje się połączenie wewnętrznego „handlu publicznością” z 
„imperializmem środków przekazu”. Wystarczy powiedzieć, że taki na przykład serial jak Bonanza 
wyeksportowany został przez swego producenta, NBC, do 115 krajów świata (w tym również do 
Związku Radzieckiego) i można założyć, że co tydzień 350 milionów widzów w różnych krajach świata 
ogląda Bonanzę

Świat dzieli się - z punktu widzenia amerykańskich eksporterów telewizyjnych - na trzy strefy. 
Pierwszą z nich stanowią kraje zamożne, do których kieruje się produkcje premierowe - to znaczy 
wyświetlane prawie równolegle z ich emisją w Stanach Zjednoczonych - i od których pobiera się 
najwyższe ceny. Do grupy tej należą między innymi Wielka Brytania, RFN i Kanada, płacąc za odcinek 
serialu około 8-10 tys. dolarów. Drugą grupę stanowi większość średnich krajów Europy, 
otrzymujących seriale później, po cenach w granicach 1,5-2 tys. za odcinek. Wyeksploatowane w ten 
sposób seriale kończą swoją wędrówkę w Ameryce Łacińskiej i krajach Trzeciego Świata, przy czym 
ich cena sprzedażna kształtuje się w rzędzie setek dolarów za odcinek. 

W tym miejscu jednak wkraczamy na teren międzynarodowego handlu i wymiany programów 
telewizyjnych, który wymaga nieco innego, szerszego spojrzenia. 

O wymianie i handlu programami w ścisłym tego słowa znaczeniu mówić można mniej więcej od lat 
pięćdziesiątych naszego stulecia. Połączone jest to z wyrównaniem się liczby telewizorów istniejących 
w USA z globalną liczbą telewizorów istniejących we wszystkich pozostałych krajach świata. Do tego 
bowiem momentu zamiast wymiany w ścisłym tego słowa znaczeniu mieliśmy do czynienia po prostu 
z jednokierunkowym eksportem filmów i programów amerykańskich do wszystkich bez mała 
powstających na świecie nowych systemów telewizyjnych. Ów moment równowagi nastąpił w roku 
1962, kiedy to w USA liczbę telewizorów oceniało się na 50 milionów, podczas gdy reszta świata 
miała ich 53 miliony. W tej sytuacji również i w innych krajach, poza Stanami Zjednoczonymi, 
rozpocząć się musiała produkcja telewizyjna będąca przedmiotem handlu. 

Wymiana i obrót programami telewizyjnymi odbywa się za pomocą dwóch różnych kanałów. 
Pierwszym z nich jest, coraz częściej stosowany, bezpośredni przekaz satelitarny, drugim - handel 
nagranymi na taśmie filmowej lub magnetycznej programami, którym (zwłaszcza z uwagi na 
antytrustowe ustawodawstwo amerykańskie) zajmują się wyspecjalizowane firmy, nie będące 

background image

zazwyczaj bezpośrednimi producentami tych programów. Owe agencje pośredniczące, których w USA 
na przykład zarejestrowanych jest około 150, dokonują większości obrotu międzynarodowego, 
z wyjątkiem, o czym będzie jeszcze mowa, obrotu-wymiany głównie pomiędzy dwoma wielkimi 
międzynarodowymi systemami telewizyjnymi - Eurowizją i Interwizją; do tego ostatniego, jak 
wiadomo, należy blok europejskich państw socjalistycznych z wyjątkiem Jugosławii oraz Kuba, 
podczas gdy Eurowizją obejmuje głównie kraje Europy Zachodniej. Stosunki handlu-wymiany 
w ramach Interwizji regulowane są zazwyczaj na szczeblu umów państwowych, natomiast większość 
obrotu Eurowizji odbywa się za pośrednictwem wspomnianych agencji prywatnych. 

Owe agencje prywatne, jak się rzekło, nie tylko obracają materiałem, którego same nie są 
producentem, ale często sprzedają programy, pochodzące wręcz z innych krajów. Tak więc na 
przykład Londyn jest jednym z głównych ośrodków dostarczających produkcję amerykańską do 
Europy kontynentalnej. Telewizja Finlandii na 140 filmów zagranicznych, zakupionych w roku 1970, 
tylko 50, a więc 35 procent, nabyła w krajach ich powstania. 

Kaarle Nordenstreng i Tapio Varis z uniwersytetu w Tampere, pracując na zlecenie UNESCO, 
poświęcili międzynarodowemu rynkowi telewizyjnemu wyczerpujące studium. Impulsem do ich pracy 
było niewątpliwie znane sprawozdanie UNESCO, w którym czytamy między innymi: 

„Środki przekazu mają potencjalną możliwość pogłębienia i rozszerzenia zrozumienia 
międzynarodowego, natomiast międzynarodowe kontakty kulturalne nie prowadzą w sposób 
oczywisty i automatyczny do tego celu. Przeciwnie, słyszy się opinie, że to, co określa się jako 
«swobodny przepływ informacji«, w obecnej chwili jest częściej przepływem jednokierunkowym niż 
rzeczywistą wymianą.”

53

 Wyniki badań Nordenstrenga i Varisa, opublikowane w książce pod 

znamiennym tytułem Television Traffic: a one-way street? (Handel telewizyjny: ulica 
jednokierunkowa?),

54

 w całej rozciągłości potwierdzają te obawy. Ujawniają one także wiele innych 

szczegółów określających charakter telewizyjnej „globalnej wioski”, dlatego też ich omówieniu 
i skomentowaniu warto poświęcić tu nieco miejsca, zdając sobie sprawę, że publikowane dane 
pochodzą głównie z lat 1970, 1972 i 1973; nie należy jednak przypuszczać - jak komentuje to John 
Caughie

55

 - aby ostatnie lata przyniosły tu jakieś radykalne zmiany. 

Według Nordenstrenga i Varisa głównymi eksporterami programów telewizyjnych na świecie są 
obecnie cztery kraje: Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Francja i RFN, Eksport ten różni się 
zarówno rozmiarami programów, jak i ich charakterem oraz strefami wpływów. Mamy tu więc 
możliwość wglądu w ów osobliwy podział świata, jaki wytwarza się w warunkach współczesnego 
„imperializmu środków przekazu”. 

Stany Zjednoczone na początku lat siedemdziesiątych eksportowały rocznie od 100 do 200 tysięcy 
godzin programu, w tym ⅓ do krajów Ameryki Łacińskiej, ⅓ na Daleki Wschód i do Południowej Azji, 
⅓ do krajów Europy. Rynek afrykański przyjmuje nie więcej niż 10 procent eksportu amerykańskiego. 
W kategoriach finansowych jednak - przy wspomnianej wyżej różnicy cen pobieranych od 
poszczególnych importerów - 19 procent całego zysku eksportowego telewizji amerykańskiej 
pochodzi z Kanady, 18 procent z Australii, 17 procent z Japonii i 12 procent z Wielkiej Brytanii. 

Głównym towarem eksportowym jest to, co ogólnie nazywa się entertainment, „rozrywką”, i co 
stanowi 90. procent całego eksportu, przy czym pod pojęciem tym rozumie się wszelkiego rodzaju 

 

53

 Mass Media and Society, the Need for Research, UNESCO Reports and Papers, 1970, nr 59. 

54

 K. Nordenstreng, T. Varis, International Flow of TV Programmes, w: Television: Ideology and Exchange, op. 

cit. 

55

 J. Caughie, International Flow of TV Programmes, w: Television: Ideology and Exchange, op-cit. 

background image

programy muzyczne, „showy” itp., jednak przede wszystkim seriale filmowe, które - oceniane 
w godzinach projekcji - stanowią około 70 procent całego eksportu rozrywkowego. 10 procent 
amerykańskiego eksportu stanowią wiadomości serwisu informacyjnego, materiały dokumentalne 
i inne. 

Import do Stanów Zjednoczonych lokowany jest w 50 procentach w jednej tylko sieci, National 
Educational Television, popieranej z funduszów federalnych dla sieci oświatowej, i wynosił on w roku 
1970 zaledwie 185 godzin. 

Mamy tu zatem do czynienia z jaskrawym przykładem „jednokierunkowej ulicy”, gdzie stosunek 
importu do eksportu wyraża się cyfrą około 5 promili. Rynek amerykański - przedmiot tęsknot 
wszystkich producentów i eksporterów - stanowi więc jednocześnie najbardziej hermetycznie 
zamknięty rynek telewizyjny świata. 

Drugim co do wielkości eksporterem programów telewizyjnych jest Wielka Brytania, której globalny 
eksport wynosi około 30 tysięcy godzin. Struktura eksportu brytyjskiego różni się jednak dość 
wyraźnie od eksportu USA- ⅔ eksportowanych programów należy, podobnie jak w wypadku Ameryki, 
do kategorii rozrywkowej, ale aż ⅓ (w Stanach - 10 procent) składa się z serwisu informacyjnego, 
filmów popularnonaukowych, filmów dokumentalnych, seriali dokumentalno-historycznych (na 
przykład Dziesięć dni, które wstrząsnęły światem wyeksportowano zarówno do USA, jak ZSRR 
i Chińskiej Republiki Ludowej). Eksporterem serwisu informacyjnego zajmuje się znana firma 
„Visnews”, handlująca ze 150 systemami informacji telewizyjnej w 90 krajach, przy czym łącznie sto 
krajów korzysta stale w swoich serwisach z informacji brytyjskich. Filmy naukowe, a także materiały 
z programów dokumentalnych Panorama oraz Tomorrow’s World stanowią, obok seriali fabularnych, 
główny przedmiot brytyjskiego eksportu do Europy Wschodniej. Znaczny wzrost brytyjskiego 
eksportu seriali filmowych nastąpił po roku 1966, kiedy to podjęto inicjatywę dubbingowania filmów 
brytyjskich, głównie na języki krajów arabskich, Dalekiego Wschodu i Ameryki Łacińskiej. 

Głównym terenem eksportu brytyjskiego są kraje Wspólnoty Brytyjskiej, 10 procent eksportu kieruje 
się do krajów Europy kontynentalnej, w eksporcie pozaeuropejskim strefy wpływów pokrywają się 
z grubsza z zasięgiem dawnych brytyjskich kolonii w Afryce i Azji. Wielka Brytania jest również 
głównym - i niemalże jedynym - eksporterem programów do Stanów Zjednoczonych. (Tu zresztą 
w raporcie Nordenstrenga i Varisa rysuje się pewna sprzeczność, której nie potrafię skorygować 
z braku innych źródeł, lecz którą należy zaznaczyć. Otóż określając 185 godzin importowanych przez 
amerykańską sieć telewizji oświatowej jako 50 procent całego importu, autorzy ci jednocześnie 
oceniają eksport brytyjski do USA na 3000 godzin. Być może różnicę tę wypełniają nie wliczone 
w poprzednie zestawienie materiały serwisu informacyjnego.) Największym sukcesem eksportu 
brytyjskiego jest Saga rodu Forsyte’ow, którą obejrzało 160 milionów widzów w 45 krajach; był to 
również pierwszy serial zachodni wyświetlany - w wersji dubbingowej - w ZSRR. 

Eksportem francuskim zajmuje się zarówno państwowa organizacja telewizyjna, ORTF, jak i 39 firm 
reprezentujących prywatnych producentów. Raport Nordenstrenga i Vansa dostarcza niestety 
jedynie danych dotyczących eksportu ORTF - niewątpliwie dominującego ilościowo - który wynosi 
około 15-20 tys. godzin rocznie. Osobliwością eksportu francuskiego jest ujęcie go w dwa nurty - 
komercjalny oraz tak zwiany kulturalny, to znaczy dokonywany przy poparciu państwa, często 
w ramach umów międzypaństwowych i mający na widoku nie tyle korzyści handlowe, co raczej 
poszerzanie francuskiej strefy wpływów. Wyrazem tego drugiego nurtu - niewątpliwie narodzonego 
z ducha polityki zarówno generała de Gaulle’a, jak i prezydenta Giscarda d’Estaing - jest przede 
wszystkim specjalna państwowo-prywatna spółka, pod nazwą OCORA, powołana do współpracy 
telewizyjnej z Trzecim Światem. OCORA wspomaga nowe, rodzące się systemy telewizyjne zarówno 

background image

sprzętem, jak i specjalistami, torując sobie w ten sposób drogę dla późniejszego eksportu 
programów. Dzięki takim i podobnym zabiegom Francja utrzymała nieomal monopol we 
francuskojęzycznych krajach Afryki, na drugim miejscu jej eksportu znajdują się kraje Bliskiego 
Wschodu, zwłaszcza Liban i Iran, do czasu obalenia reżimu panowała również na ekranach 
telewizyjnych Kambodży i Południowego Wietnamu. W Europie Zachodniej głównymi odbiorcami 
programów francuskich są Grecja (zaliczana przez Nordenstrenga i Varisa do Europy Zachodniej 
oczywiście nie z powodów geograficznych, lecz politycznych) oraz RFN, w krajach socjalistycznych 41 
procent eksportu francuskiego absorbuje Jugosławia, pozostała część rozkłada się pomiędzy Polskę, 
Bułgarię i Czechosłowację. 89 procent francuskiego eksportu do Ameryki Północnej lokuje się 
w Kanadzie. 

Czwarty spośród głównych eksporterów światowych, RFN, napotyka na dwie podstawowe 
przeszkody: problem języka, który - w przeciwieństwie do angielskiego i francuskiego - używany jest 
jedynie w krajach Europy środkowej, oraz, na co autorzy omawianego opracowania kładą wyraźny 
nacisk, brak tradycji kolonialnych. Globalny eksport RFN wynosi około 5-6 tysięcy godzin, poza 
eksportem wewnątrzeuropejskim (głównie Austria i Szwajcaria) ⅓ – sprzedawanych programów 
kieruje się do Ameryki Łacińskiej, ⅕ na rynek afrykański. 

Przegląd ten, jak się wydaje, jest dosyć wymowny. Ciekawe zwłaszcza jest stwierdzenie, jak 
„imperializm środków przekazu” skutecznie wchodzi w koleiny, wyżłobione przez dawne systemy 
kolonialne, stając się elementem neokolonializmu. 

Ważne jest również porównanie tych danych z eksportem krajów znajdujących się w pozycji tak czy 
inaczej zdominowanej - bądź to gospodarczo, bądź politycznie, bądź wreszcie kulturowo. 
Najpokaźniejszy w tej grupie eksport mają Włochy - i wynosi on niespełna 4 tys. godzin, z czego sporą 
liczbę stanowią wiadomości serwisu informacyjnego ze wstrząsanego coraz to nowymi kłopotami 
półwyspu. Szwecja eksportuje 300 godzin, Kanada - 500 godzin, Meksyk - 1300 godzin, 
sprzedawanych głównie do małych krajów Ameryki Łacińskiej i do niektórych stacji USA, nadających 
w języku hiszpańskim. 

Spośród krajów socjalistycznych liczącymi się eksporterami są Związek Radziecki i NRD, która uczyniła 
sobie specjalność z programów rewiowo-rozrywkowych. Programy radzieckie eksportowane są 
w różnych kierunkach - stanowią one na przykład od 2 do 10 procent programu telewizyjnego Szwecji 
i około 10 procent programu telewizyjnego Jemenu. Główna jednak cyrkulacja programów 
powstających w krajach socjalistycznych odbywa się pomiędzy nimi, w ramach systemu Interwizji, 
gdzie na przykład program radziecki stanowi około 40 procent czasu programowego Bułgarii, 12 
procent czasu programowego Węgier, 6 procent czasu programowego Jugosławii (nie należącej do 
Interwizji). W wewnętrznej wymianie interwizyjnej około 70 procent stanowią programy sportowe i 
serwis informacyjny, ta sama grupa programów stanowi 90 procent wynoszącego około 1200 godzin 
rocznie wewnątrzsystemowego obrotu Eurowizji (chodzi tu oczywiście o obrót dokonywany na mocy 
umów między telewizjami, nie zaś omawiany wcześniej obrót handlowy). 

Pewna wymiana programów odbywa się również pomiędzy obydwoma systemami - Interwizją 
i Eurowizją (pomijamy przy tym trzeci system, tzw. Nordvision, obejmujący kraje skandynawskie). 

Mówiąc o tej wymianie mamy na myśli programy wymieniane centralnie, nie dotyczy to natomiast - 
omówionego uprzednio - przepływu programów animowanego przez agencje handlowe oraz umowy 
bilateralne. Wymiana ta, aktywna szczególnie w zakresie serwisu informacyjnego, rozpoczęła się 
w roku 1965. Krajem przekaźnikowym dla serwisu informacyjnego jest Austria, która odbiera serwis 
Interwizji o godzinie 16.00 każdego dnia, aby przekazać go o 17.00 do Brukseli, gdzie koncentruje się 
Eurowizyjna wymiana wiadomości serwisu. Interwizja przekazuje w formie oferty około 3000 

background image

tematów rocznie, z czego Eurowizja wykorzystuje około 10 procent, w stronę przeciwną zaś, 
w zakresie tego samego serwisu, napływa około 5000 ofert tematów rocznie, z czego Interwizją 
wykorzystuje około 3000, to znaczy mniej więcej ⅔. 

Nietrudno zauważyć, że przepływ informacji, w świetle obiektywnych danych, odbywa się znacznie 
sprawniej z Zachodu na Wschód niż w kierunku odwrotnym, co zresztą pokrywa się z potocznym 
doświadczeniem: poinformowanie przeciętnego telewidza w Polsce czy na Węgrzech o problemach 
świata zachodniego jest nieporównanie wyższe niż znajomość naszych problemów w krajach 
zachodnich. Również skład obu ofert jest różny. Wśród oferowanych wiadomości Eurowizji tematy 
kulturalne wynoszą około 2 procent, związane z wiedzą, techniką i nauką - około 8 procent, resztę zaś 
stanowią wiadomości polityczne, wypadki itp. Oferta Interwizji zawiera 20 procent wiadomości 
kulturalnych, 30 procent dotyczących wiedzy i techniki, natomiast pozostałe 50 procent to 
wiadomości polityczne. 

Pozostając jeszcze przy realiach wymiany Wschód-Zachód (dokonującej się nie tylko pomiędzy 
systemami Interwizji i Eurowizji, ale w obrocie globalnym) można je podsumować następującymi 
danymi: w roku 1970 ogólna liczba programów produkowanych przez telewizje zachodnie 
i wyświetlanych w programach telewizji socjalistycznych wynosiła 3000 godzin; w tym samym roku 
telewizje zachodnie wykorzystały 1000 godzin programu z krajów socjalistycznych, głównie z ZSRR. 
Z tego ⅓ programu zachodniego stanowiły transmisje sportowe, około 10-20 procent serwis 
informacyjny, około 50 procent rozrywka. Odwrotnie, w programie wysyłanym z krajów 
socjalistycznych, sport stanowił ⅔, wiadomości około 10 procent, rozrywka około 25 procent. 

W dziennikach krajów Interwizji wiadomości serwisu zachodniego stanowiły około 10 procent, 
w dziennikach Eurowizji ilość wiadomości produkowanych przez kraje socjalistyczne wynosiła około 2 
procent. 

Przytoczyłem tutaj dość szczegółowo dane zebrane głównie przez badaczy z uniwersytetu 
w Tampere, po pierwsze dlatego, że są one u nas mało znane, po drugie zaś, że wynika z nich kilka 
wniosków ogólnych, dotyczących telewizyjnej „globalnej wioski”. Jest ona, jak widać, dość wiernym 
odbiciem systemu międzynarodowych powiązań i dominacji. W odczycie o dominacji USA w Ameryce 
Łacińskiej, wygłoszonym w roku 1976 przez Luisa Ramiro Beltram na uniwersytecie w Leicester, 
stwierdza się, że 92,7 procent programu telewizyjnego Panamy składa się z materiałów 
amerykańskich i trudno chyba o bardziej dosadną ilustrację dla hasła „imperializm środków 
przekazu”. „Globalna wioska” rządzi się również resentymentami natury politycznej, czego dowodzi 
przepływ programów i serwisu pomiędzy krajami socjalistycznymi a krajami Zachodu, przy czym 
pierwszy z tych systemów okazuje się - w świetle cyfr - bardziej otwarty na przyjmowanie treści 
strony przeciwnej niż odwrotnie. Wreszcie prawidłowością wydaje się zasada, że im silniejszy 
producent - tym jest on gorszym odbiorcą programów obcych. Przykład rynku amerykańskiego jest 
tego najwymowniejszym dowodem. 

W „globalnej wiosce” tworzonej przez telewizję dominują tematy rozrywkowe. Świat 
międzynarodowej telewizji jest światem rozrywki, serialu filmowego, sportu. Nie oznacza to 
bynajmniej, jak staraliśmy się wykazać w poprzednich rozdziałach tej książki, aby tym samym świat 
ten był wolny od treści światopoglądowych; przeciwnie - jest to dziedzina, w której treści 
perswazyjne wzniosły się na wyższy poziom, przyjmując postać „zjawisk naturalnych”. 

 

background image

Zakończenie 

 

Celem tych szkiców było zarówno podzielenie się określonym zasobem informacji dotyczących 
telewizji w Wielkiej Brytanii i na świecie, jak również zaproponowanie metody patrzenia na telewizję 
jako na zjawisko społeczne - metody nieco odmiennej nie tylko od statystycznych badań jej wpływu, 
podejmowanych przez socjologię, ale także od propozycji wyłącznie estetycznych, do których - mimo 
ich szerokiego kontekstu cywilizacyjnego - zaliczać przyjdzie także wizje McLuhana. Rozpatrywaliśmy 
więc na tych stronicach telewizję przede wszystkim pod kątem rozprzestrzenianych przez nią treści, 
wychodząc z założenia, że mają one charakter ideologiczny i należą, jak formułuje to Althusser, do 
ideological state apparatus, nawet - a może przede wszystkim - wówczas gdy ich jednoznaczne 
posłanie światopoglądowe zakodowane jest w kształtach nie budzących na pierwszy rzut oka żadnych 
skojarzeń tego rodzaju. 

Proponujemy tu również, aby spojrzeć na telewizję jako na system, to znaczy układ, którego 
poszczególne części składowe powiązane są ze sobą logicznie i - jak formułuje to Ervin Laszlo - 
nakierowane są na wspólny cel. Cechą systemów jest również i to, że zmiana poszczególnych 
komponentów, przy pozostawieniu zasadniczej struktury, nie prowadzi do zmiany systemu, który 
opiera się na trwałych elementach strukturalnych (tzw. „inwariantach”). Chodziło nam więc 
o pokazanie przynajmniej kilku „inwariantów” współczesnego systemu telewizyjnego. 

Mankamentem tej metody wydawać się może na pozór jej zbytnia jednokierunkowość, jej 
obsesyjność w poszukiwaniu przekazu ideologicznego wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia także 
z bezinteresownym wysiłkiem poznawczym, zwykłym wzruszeniem lub manifestacją poczucia 
humoru. W obecnych systemach telewizyjnych elementy te są jednak właśnie owymi zmiennymi 
komponentami, które nie są w stanie odwrócić głównego ukierunkowania systemu, mającego na celu 
manipulowanie świadomością wielomilionowych widowni. Nie twierdzę przez to, że owe 
bezinteresowne działania i gesty nie nabierają niekiedy głębszego znaczenia, stając się wyrazem walki 
o świat bardziej ludzki, sprawiedliwszy czy też uwolniony od gniotących nacisków autorytetu. 
Telewizja, chociaż jako system służy utwierdzaniu istniejącego porządku społecznego i politycznego, 
jest również częścią świata społecznego, w którym codziennie rozgrywają się starcia i konflikty 
pomiędzy tendencjami zachowawczymi i reformatorskimi i konflikty te potrafią przybierać rozmaite 
formy. Tym należy tłumaczyć m.in. fakt, że większość systemów cenzuralnych, stosowanych przez 
poszczególne telewizje, obróconych jest nie tylko przeciw określonym treściom politycznym, ale 
także obyczajowym i rozrywkowym, które uważa się często za destabilizujące system społeczny. Jeśli 
w żartobliwej ankiecie Fryderyk Engels mówi, że „cnotą, którą ceni najwyżej” jest „wesołość”, a 
„ulubionym mottem - nie przejmować się”, to mieści się w tym także fragment postawy 
rewolucjonisty, ufnego w destrukcyjne działanie śmiechu i poczucia swobody na skostniały system 
społeczny.

56

 

Pośród programów telewizyjnych oglądanych przeze mnie zarówno w czasie pobytu w Edynburgu, jak 
i przy innych okazjach, wymienić można bardzo wiele, które wymykają się opisanym tu regułom 
służby systemowi. Należy do nich na przykład nie istniejący już program BBC That was the week that 
was
 Davida Frosta emitowany w latach sześćdziesiątych, wspaniała publicystyczna satyra na 
konserwatywne instytucje Wielkiej Brytanii i zasklepienie myślowe przeciętnego Brytyjczyka. Należy 
tu także ciągle żywy program Till Death we do part, parodia życia drobnomieszczańskiej rodziny 
angielskiej z Alfem Garnettem jako główną postacią tego serialu, pokazującego życie umysłowe 

 

56

 Por. F. Engels, Myśli, Warszawa 1978. 

background image

i obyczaje kołtuna. Na pomyśle rodziny Alfa Garnetta oparł się w swoich poszukiwaniach amerykański 
producent Norman Lear tworząc niezapomniane seriale - All in the Family z Archie Bankerem, Mary 
Hartman, Mary Hartman i wiele odrośli od tego głównego wątku (programy produkowane przez 
Leara rozwijają się jak wielka ośmiornica, gdzie od postaci epizodycznych w jednym serialu wyrastają 
samodzielne wątki boczne itd.), będących zawsze walką ze stereotypami obyczajowymi zarówno 
telewizji, jak i społeczeństwa amerykańskiego. 

Żywy nurt odnaleźć można w telewizyjnym filmie dokumentalnym. Wprawdzie Dai Vaughan w pracy 
Television Documentary Usage (BFI, London 1976) twierdzi, że dokumentalny film telewizyjny rozwija 
się niejako poza telewizją, wykorzystując ją jedynie - w miarę możności - jako środek dystrybucji, jest 
jednak faktem, że telewizja brytyjska zaprezentowała swoim widzom dociekliwe dokumenty 
społeczne w postaci filmów takich twórców, jak McTaggart, McDonald, czy McGrath, ukazujących 
prawdziwe oblicze konfliktów społecznych Wielkiej Brytanii. Do tej kategorii należy także twórczość 
zmarłego niedawno reżysera pochodzenia węgierskiego, Roberta Vasa, którego film Nine Days in 
1926
 - nadany wreszcie przez BBC po wielomiesięcznych przetargach (dopiero zakończenie strajku 
górników w roku 1974 zdecydowało o wpuszczeniu filmu na antenę) - pokazał prawdziwy obraz 
strajku powszechnego w roku 1926, piętnując zwłaszcza czarnosecinne nastroje, jakie strajk ten 
wywołał wśród angielskich klas posiadających. Dla telewizji - australijskiej tym razem - nakręcony 
został przez Dennisa O’Rourke i Gary Kildea znakomity dokument Ileksen (przekręcony wyraz election 
- wybory) pokazujący wybory do parlamentu lokalnego w Nowej Gwinei-Papua, w którym to filmie 
system parlamentarny zapożyczony z Wielkiej Brytanii i przeniesiony do buszu staje się swoją własną 
parodią. 

Można by długo cytować podobne przykłady. Telewizja staje się dzięki nim zarówno sztuką, jak 
i narzędziem poznania. Ich obecność w systemie telewizyjnym jest wynikiem walki pomiędzy 
dysponującym tym środkiem przekazu systemem społecznym a siłami, które starają się go rozsadzić 
lub zmienić. Ta walka toczy się wewnątrz systemów telewizyjnych, będąc refleksem konfliktów 
ogólnospołecznych. Przyjrzenie się, jak jej front przebiega w środowiskach twórców i producentów 
telewizyjnych, wśród ludzi formujących program telewizyjny i szukających uogólnień teoretycznych 
dla tego nowego fenomenu naszych czasów, czyli masowej telewizji, jest jeszcze jedną możliwością 
spojrzenia na świat telewizji, do którego zachęcają te szkice. 

sierpień-listopad 1978 

 

 

background image

Demitologizacja telewizji, to znaczy odarcie jej z cech zjawiska „naturalnego”, a także przekaźnika 
„obiektywnej rzeczywistości” i „naturalnego porządku rzeczy”, ukazuje nagle, jak w owym potoku 
informacyjnym telewizji mieni się ogromne bogactwo mniej lub bardziej świadomych działań 
intencjonalnych, powodowanych przez system, któremu telewizja służy. 

Założenie, że telewizja jest instrumentem „służby publicznej”, stanowi powszechnie akceptowaną - 
mimo różnic systemów - przesłankę ideologiczną jej istnienia. 

Ważnym zagadnieniem z punktu widzenia dominujących grup społecznych jest kwestia kontroli nad 
owym instrumentem, jakim jest telewizja. 

Telewizja - w rozmaitych swoich formach strukturalnych - jest w większym stopniu instrumentem 
„kontroli nad publicznością” niż „służby publicznej”. 

 

 

background image

K. T. Toeplitz (ur. 1933), publicysta i krytyk, jest autorem szeregu książek z zakresu krytyki filmowej 
i telewizyjnej (Groch o ekran, 1956, Wiek XX do wynajęcia, 1958, Kino dla wszystkich, 1964, Sekrety 
filmu
, 1967, Podglądanie na odległość, 1978) oraz z pogranicza sztuki i obyczaju (Seans mitologiczny
1961, Świat bez grzechu, 1967, Akyrema, 1969, Mieszkańcy masowej wyobraźni, 1970, Kultura 
w stylu blue jeans
, 1975, Wszystko dla wszystkich, 1978). Od roku 1955 z niewielkimi przerwami pisze 
cotygodniowe felietony na tematy aktualne, drukowane początkowo w tygodniku „Nowa Kultura”, 
a następnie w tygodniku „Kultura”. Felietony te ukazały się w zbiorach: Co ma wisieć, nie utonie
1965, Śniadanie ludożercy, 1968, Pies w studni, 1970, Berek kucany, 1973, Opakowanie zastępcze
1975, Przypowiastki, 1978, Mówienie do siebie, 1979. 

Jest również wykładowcą w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Warszawie. 

 

 

background image

BIBLIOTEKA MYŚLI WSPÓŁCZESNEJ 

Tytuły roku 1979: 

Ritchie Calder Człowiek i Kosmos 
Kazimierz Dąbrowski Dezintegracja pozytywna 
Hoimar von Ditfurth Duch nie spadł z nieba 
Michał Dobroczyński, Janusz Stefanowicz Tożsamość Europy 
Theodosius Dobzhansky Różnorodność i równość 
Werner Heisenberg Ponad granicami 
Albert Nałczadżjan Intuicja a odkrycie naukowe 
Philippe Saint Marc Przyroda dla człowieka 
Benjamin Lee Whorf Język, myśl i rzeczywistość 
 

 

background image

BIBLIOTEKA MYŚLI WSPÓŁCZESNEJ 

Dotychczas ukazały się: 

Theodor W. Adorno Filozofia nowej muzyki 
Philip Bagby Kultura i historia 
Geoffrey Barraclough Wstąp do historii współczesnej 
Remigiusz Bierzanek Współczesne stosunki międzynarodowe 
Stefan Bratkowski Oddalający się kontynent 
Jerome S. Bruner O poznawaniu. Szkice na lewą rękę 
Jerome S. Bruner W poszukiwaniu teorii nauczania 
Roger Caillois Żywioł i ład 
Marcin Czerwiński Przemiany obyczaju 
Marcin Czerwiński Samotność sztuki 
Marcin Czerwiński Życie po miejsku 
Jürij Dawydow Sztuka jako zjawisko Socjologiczne 
Hoimar von Ditfurth Dzieci Wszechświata 
Hoimar von Ditfurth Na początku był wodór 
Gillo Dorfles Człowiek zwielokrotniony 
Umberto Eco Pejzaż semiotyczny 
Mircea Eliade Sacrum, mit, historia 
Jean Fourastié Myśli przewodnie 
Pierre Francastel Twórczość malarska a społeczeństwo 
Erich Fromm O sztuce miłości 
Erich Fromm Zapomniany język 
Jacek Fuksiewicz Anatomia telewizji w USA 
Lon L. Fuller Moralność prawa 
John Kenneth Galbraith Społeczeństwo dobrobytu - państwo przemysłowe 
Konstanty Grzybowski Ojczyzna, naród, państwo 
Edward T. Hall Ukryty wymiar 
Richard Hoggart Spojrzenie na kulturę robotniczą w Anglii 
Karen Horney Nerwica a rozwój człowieka 
Ewald Iljenkow Logika dialektyczna 
Ivan Illich Społeczeństwo bez szkoły 
Eberhard Jäckel Hitlera pogląd na świat 
François Jacob Historia i dziedziczność 
Gustav Jahoda Psychologia przesądu 
Kazimierz Jankowski Od psychiatrii biologicznej do humanistycznej 
Zygmunt Kałużyński Pożegnanie Molocha 
Jerzy Kleer Drogi wyjścia z zacofania 
Józef Kossecki Cybernetyka kultury 
Józef Kozielecki Koncepcje psychologiczne człowieka 
Józef Kozielecki Szczęście po szwedzku 
Susanne K. Langer Nowy sens filozofii 
Ervin Laszlo Systemowy obraz świata 
Fernand Léger Funkcje malarstwa 
Henri van Lier Nowy wiek 
Konrad Lorenz Tak zwane zło 
Konrad Lorenz Odwrotna strona zwierciadła 
Rollo May Miłość i wola 
Jonathan Miller Spór z McLuhanem 
Edgar Morin Kino i wyobraźnia 

background image

Edgar Morin Zagubiony paradygmat - natura ludzka 
Gunnar Myrdal Przeciw nędzy na świecie 
Obrazy świata białych Oprac. Andrzej Zajączkowski 
Andrzej Osęka Mitologie artysty 
Wiktor Osiatyński W kręgu mitu amerykańskiego 
Włodzimierz Pawluczuk Żywioł i forma 
Mieczysław Porębski Ikonosfera 
Franciszek Ryszka Polityka i wojna 
E. i F. Ryszkowie Między utopią a zwątpieniem 
Edward Sapir Kultura, język, osobowość 
Włodzimierz Sappak Telewizja i my 
Hans Selye Stres okiełznany 
Marian H. Serejski Naród a państwo w polskiej myśli historycznej 
Burrhus Frederic Skinner Poza wolnością i godnością 
Bogdan Suchodolski Labirynty współczesności 
Super-Ameryka Szkice o kulturze i obyczajach Oprac. Wiesław Górnicki i Jerzy Kossak 
Andrzej Targowski Informatyka — klucz do dobrobytu 
Technika a społeczeństwo t. I/II Oprac. Andrzej Siciński 
Krzysztof Teodor Toeplitz Kultura w stylu blue jeans 
Krzysztof Teodor Toeplitz Mieszkańcy masowej wyobraźni 
Alvin Toffler Szok przyszłości 
Arnold Toynbee i inni Człowiek wobec śmierci 
Wolfgang Wickler Czy jesteśmy grzesznikami? 
Andrzej Zajączkowski Muntu dzisiaj 
John Ziman Społeczeństwo nauki 
 

 

background image

Okładkę projektował Maciej Urbaniec 
© Copyright for the Polish edition 
by Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1979 
ISBN 83-06-00145-1 
PRINTED IN POLAND 
Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1979 Wydanie pierwsze 
Nakład 20 000 + 315 Ark. wyd. 6,4. Ark. druk. 8,75 Papier druk. mat. kl. III, 71 g, 92x114 Oddano do składania w marcu 1979 Podpisano do 
druku w sierpniu 1979 Druk ukończono w październiku 1979 Poznańskie Zakłady Graficzne im. M. Kasprzaka Nr zam. 124/79 C-47/2143 
Cena zł 20