Wszystko jest lekko dziwne Jerzy Radziwiłowicz, Łukasz Maciejewski ebook

background image
background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.

background image

Jerzy Radziwiłowicz

Wszystko jest lekko dziwne

W rozmowie z Łukaszem Maciejewskim

Fragment

background image

CZŁOWIEK Z KRWI I KOŚCI

Jerzy Radziwiłowicz to zawsze było ważne nazwisko. Genialny Henryk
w Ślubie Gombrowicza, tytułowy Faust w sztuce Goethego w jego
wykonaniu to role, które były dla mnie niegdyś lekcją stylu, talentu,
aktorskiej charyzmy. Rozmowa z Jerzym Radziwiłowiczem stanowiła
zatem dziennikarskie marzenie oraz wyzwanie, któremu starałem się
sprostać.
Nasze spotkania zaczęły się jednak od falstartu. W połowie poprzedniej
dekady fatalnie spóźniłem się na pierwszy wywiad do miesięcznika „Kino”.
Nie znałem wówczas Warszawy, w żaden sposób nie mogłem trafić na
umówione miejsce. Radziwiłowicz spokojnie poczekał na mnie czterdzieści
minut, a kiedy, zawstydzony, zadałem pierwsze pytanie, które brzmiało:
„Słynie pan z niechęci do udzielania wywiadów”, usłyszałem w odpowiedzi:
„Wygląda na to, że akurat z panem trudniej się spotkać niż ze mną”. I tak
było już zawsze. Kolejne rozmowy z Radziwiłowiczem były kwintesencją
klasy, erudycji i poczucia humoru.
Sceniczni i filmowi bohaterowie Jerzego Radziwiłowicza mają świadomość
dychotomii wpisanej w ludzką egzystencję, której ramą jest zło nicujące
się z dobrem, piękno z turpizmem, życie ze śmiercią. W jego scenicznych
i filmowych portretach przegląda się niezmiennie niespokojna kondycja
naszych czasów. Birkut w Człowieku z marmuru, Tomczyk w Człowieku
z żelaza
, Reżyser z Pasji, Gajewski z serialu Glina, a w teatrze chociażby
Myszkin z Nastasji Filipowny i Raskolnikow w Zbrodni i karze
Dostojewskiego, Kaliban w Morzu i zwierciadle Audena – tworzą
imponującą galerię postaci wyjątkowych, które w trakcie seansu

background image

przechodzą metamorfozę. Od ciszy (istnienia) po krzyk (przeznaczenia).
Aktorski kunszt Radziwiłowicza jest kwestią oczywistą, natomiast sam
bohater przez lata pozostawał enigmą. Nie spowiadał się prasie,
w nielicznych wywiadach zawsze powściągliwy, od ponad pięciu dekad
bierze aktywny udział we wszystkim, co istotne w polskim teatrze i kinie,
ale równocześnie funkcjonuje poza centrum, obok celebryckiej wrzawy.
Stanowi rzadki, cenny aktorski kruszec, który prawdopodobnie odchodzi
do lamusa. Typ aktora z innych czasów, z trochę lepszych obyczajów,
kiedy status występowania na scenie, uczestnictwa w filmowym lub
teatralnym cudzie (albo w nieszczęściu), miał znaczenie nie tylko dla
garstki krytyków, ale także wszystkich współuczestników spotkania.
Widzów, aktorów, reżysera, scenografa. A z każdej strony zawodowej
polifonii nastrojów wyłaniał się gest wspólny – szacunek: aktora dla
scenicznego partnera, reżysera dla widza, teatru dla kultury.
Przyjmując propozycję wydawnictwa na nasz wywiad-rzekę, precyzyjnie
określiliśmy cele. Nie chcieliśmy żadnej laurki, uładzonych na wysoki
połysk pytań i odpowiedzi. To miała być prawdziwa rozmowa dwóch
zainteresowanych sobą osób. Bohatera i dziennikarza, Jerzego
Radziwiłowicza i moja. Czasami sympatyczna, często chropowata
i dygresyjna. Dialog, a nie autoryzowany monolog. Nie trzymaliśmy się
chronologii, ale staraliśmy się pamiętać o wszystkim, co w biografii
Jerzego Radziwiłowicza miało znaczenie.
Każde spotkanie było niespodzianką. Temat wyjściowy kończył się
nieoczekiwaną pointą, niektóre motywy powracały w naszych rozmowach
niczym bumerang, inne z przekonaniem odrzucaliśmy. Pan Jerzy
namawiał mnie do zadawania trudnych pytań, „nie na temat”,
dotykających obyczaju czy poglądów, o których po raz pierwszy mówi tak
otwarcie. Aktorstwo, kino i teatr są oczywiście na pierwszym planie, ale
duże znaczenie mają także kwestie poboczne: polityka, historia, podróże,
literatura, muzyka. Radziwiłowicz opowiada z pasją i dystansem; czasami

background image

jest refleksyjny, częściej dowcipny.
Nie roszcząc sobie praw do oceny naszej pracy, mam wrażenie, że
odważne, politycznie niepoprawne poglądy bohatera sąsiadujące z jego
erudycyjnymi rozważaniami na temat Dostojewskiego, Molière’a czy
osiemnastowiecznej historii Francji, niespostrzeżenie ułożyły się w coś na
kształt wieloznacznego portretu „człowieka myślącego”. Bohatera, który
zadaje trudne pytania, szuka odpowiedzi i nieustannie się dziwi. „Lekko
dziwny” jest przecież ten świat.

Łukasz Maciejewski

wrzesień 2012

background image

GROCHÓW

MACIEJEWSKI:

Długo nie mogłem uwierzyć, że Kraków nie był pana

rodzinnym miastem.

RADZIWIŁOWICZ:

Pamiętam wieczór spędzony w towarzystwie ważnych

osobistości krakowskiej kultury. Okazało się, że nikt nie był rodowitym
krakowianinem.

MACIEJEWSKI:

Nigdy nie żałował pan decyzji o wyjeździe z Krakowa?

RADZIWIŁOWICZ:

Jestem warszawiakiem. Do Krakowa trafiłem po

studiach. Otrzymałem zaproszenie ze Starego Teatru, który był wówczas
najlepszym zespołem w Polsce. Zostałem w Krakowie dwadzieścia sześć
lat. Uznałem, że tyle wystarczy.

MACIEJEWSKI:

Wychowywał się pan na Grochowie.

RADZIWIŁOWICZ:

Mieszkałem tam do końca studiów. To kiedyś była

wioska podwarszawska, potem dzielnica, powiedzmy, pobrzeżna, mimo że
tramwajem na Nowy Świat jedzie się dziesięć minut.
Nasza ulica była nieasfaltowana, niebrukowana, z wielkimi dziurami. Po
drugiej stronie było pole, kartoflisko. Z okna miałem widok na buraki,
żyto.
Bawiliśmy się nie tylko na podwórku, także na polach uprawnych albo
w ogrodach. Większość domów miała wtedy ogrody.

MACIEJEWSKI:

Co się stało z pana ulicą?

RADZIWIŁOWICZ:

Ulica jest, tylko domy zniknęły. Wybudowano tam

osiedle. Wszystko zostało zabudowane. Warszawa się rozrasta, Grochów

background image

także. Inaczej go pamiętam. Dzielnica blisko Centrum, ze świetną
komunikacją, ale dookoła wielkie, puste przestrzenie i piękny Park
Skaryszewski. Ogródki działkowe, zieleń, jezioro. Małe lotnisko aeroklubu
warszawskiego. Lubiłem patrzeć, jak startują szybowce.
Na spacery chodziło się na Saską Kępę. Kiedy słyszę Rodowicz śpiewającą
To był maj, pachniała Saska Kępa, to dla mnie to nie jest abstrakcja,
ponieważ doskonale wiem, jak pachnie Saska Kępa w maju.
Okolice Grochowa to również Stadion Dziesięciolecia, który właśnie
zniknął i teraz jest Narodowy. Dawniej nie było bazarów dookoła. Pusty
teren, trawa, boiska sportowe, a w środku wspaniała korona. Kiedy
napadało śniegu, biegaliśmy na stadion na sanki. Zjeżdżaliśmy z korony
w kierunku Zielenieckiej. Świetna zabawa. Korona była wysoka, niezły
szus.
W Parku Skaryszewskim był natomiast klub tenisowy. Kiedy przychodziły
mrozy, na korcie organizowano fantastyczne lodowisko. Z pełną obsługą –
można było wynająć łyżwy albo naostrzyć własne.

MACIEJEWSKI:

Jako nastolatek więcej czasu spędzał pan na Grochowie

czy w centrum miasta?

RADZIWIŁOWICZ:

Od liceum miałem liczne zajęcia w mieście. Jeździłem

na lekcje języków obcych, do Pałacu Młodzieży na pływalnię i na różne
inne zajęcia.
Do szkoły chodziłem na Grochowie. W jednym skrzydle podstawówka,
w drugim liceum. Boisko było wspólne. Niedaleko akademik na ulicy
Grenadierów. W czasie Światowego Festiwalu Młodzieży w 1955 roku,
miałem wtedy pięć lat, mieszkała tam część młodzieży zagranicznej.
Chodziliśmy ich podpatrywać, żeby, proszę pana, zobaczyć żywego
Murzyna, bo to było zjawisko nieistniejące. Więc czatowaliśmy, żeby
zobaczyć Murzyna na własne oczy. Ale to było przeżycie!

MACIEJEWSKI:

Czy Grochów pana dzieciństwa miał własny, specyficzny

klimat?

background image

RADZIWIŁOWICZ:

Zdecydowanie. Grochów to była część dużego miasta,

ale też życie jakby prywatne, wśród znajomych. Wszyscy znali się po
nazwisku.
Wiedzieliśmy, że Cyran prowadzi piekarnię, i wystarczyło powiedzieć:
trzeba iść do Cyrana. Tam nie było anonimowych sklepów, warsztatów,
tylko konkretni ludzie. Mieliśmy naszego pana ślusarza, stolarza i szewca.
Grochów to było swego rodzaju malutkie miasteczko. Wiedzieliśmy, kto
sprzedaje chleb, kto może wstawić szybę, jak się nazywa.
Mieszkania na naszej ulicy, również domy jednorodzinne – nie były
anonimowe. Nie miałem pojęcia, kto ma jaki numer posesji, ale doskonale
znałem nazwiska właścicieli. Wiedziałem, że pod żadnym pozorem nie
wolno włazić w żyto Kudonia, bo na pewno będzie się awanturował. Poza
tym z kolegami biegaliśmy do ogrodów. Ciągle były jakieś owoce.
Mirabelki spadały wiadrami.
Znaliśmy personalia szefa budki warzywnej, jednej czy drugiej. Kiedy coś
się zepsuło, mama nie mówiła, że ma przyjść szklarz albo ślusarz, tylko
wymieniała nazwisko osoby.
Było bezpiecznie; na naszej ulicy nie mogło nas spotkać nic złego.
Samochód przejeżdżał raz na pół godziny albo rzadziej, poza tym pola. No
i wszyscy się znali, wiadomo było, skąd kto jest. Teraz tego już nie ma.
Mam szczególny stosunek do Grochowa, bo to pejzaż mojego dzieciństwa.

MACIEJEWSKI:

Rodzice byli warszawiakami?

RADZIWIŁOWICZ:

Ojciec urodził się w Druskiennikach na Litwie – to

znane uzdrowisko, ulubiony kurort Piłsudskiego, natomiast mama była
rodowitą warszawianką. Na Grochowie zamieszkali jeszcze przed wojną.
Ojciec miał tam zakład fryzjerski.

MACIEJEWSKI:

A dziadkowie? Znał ich pan?

RADZIWIŁOWICZ:

Ze strony ojca nie znałem nikogo, bo on zaraz po

I wojnie światowej uciekł z domu i przyjechał do Warszawy jako

background image

kilkunastoletni chłopak, a rodzice mamy zmarli bardzo wcześnie.

MACIEJEWSKI:

Jak rodzice przeżyli wojnę?

RADZIWIŁOWICZ:

Nie mówili o tym, unikali tematu. Czasami mama

wspominała tylko, że ojca gdzieś zabrali, skądś wrócił, dokądś uciekł. Nie
wiem. Nigdy nie miałem odwagi dokładnie ich o to zapytać, więc nie będę
bredził. A potem ten temat minął. Wymazali wojnę ze wspomnień, a ja nie
miałem w sobie takiej potrzeby, żeby wyciągać coś z nich na siłę. Za to
mama chętnie opowiadała nam historie z międzywojnia, kiedy rodzice byli
młodymi ludźmi (oboje byli z jednego rocznika: 1910). To były ciekawe
opowieści, ale nigdy nie cofała się w przeszłość rodzinną, nie starała się
zostawić nam w spadku jakiejś głębokiej schedy genealogicznej. Widocznie
nie było to drzewo, że tak się wyrażę, bogate. Mama wspominała, że
przedwojenna Warszawa była fantastyczna.

MACIEJEWSKI:

Europejskie, piękne miasto.

RADZIWIŁOWICZ:

Akurat takiego określenia nie używała, ponieważ nie

miała za bardzo skali porównawczej, więc nie mogła mówić, co jest
europejskie, a co nie. Natomiast chętnie opowiadała o zachwycającym
mieście. Pokazywała mi zdjęcia sprzed wojny. Mama w zwiewnych
sukienkach, kapeluszach, ojciec w garniturze. Taka była moda. Warszawa
z czasów młodości moich rodziców była miastem pięknym, żywym.
Kiedyś pracowałem z Zofią Rysiówną. Bardzo prosiła, żeby nie urządzać
prób w Teatrze Dramatycznym, nie dlatego że nie lubi Dramatycznego,
tylko z obrzydzeniem przechodzi przez gigantyczny bazar, żeby tam
dotrzeć. Dla niej to była zniewaga, że musi przechodzić obok bazaru;
wtedy spytałem panią Rysiównę o przedwojenną Warszawę. Rozjaśniła się
i powiedziała to samo, co moja mama: „Fantastyczne, przepiękne miasto”.
Historia i administracja – jeśli się spotykają, czasami płatają różne figle.
W dowodzie osobistym jako miejsce urodzenia ojciec miał wpisany
Związek Radziecki. A przecież kiedy się urodził, nikt jeszcze nie miał

background image

nawet pomysłu, że takie państwo będzie istniało. To był, przypominam,
1910 rok.
Wygląda zatem na to, że – według dowodu osobistego – tato urodził się
w nieistniejącym jeszcze państwie.

MACIEJEWSKI:

Irytowało go to?

RADZIWIŁOWICZ:

Nie powinno nas irytować coś, na co i tak nie mamy

wpływu i czego nie da się zmienić. Nie on jeden miał takie papiery. Masa
ludzi.
W każdym razie rodzice prowadzili na Grochowie zakład fryzjerski,
a teraz prowadzi go mój brat.

MACIEJEWSKI:

Dobrze pamięta pan ten zakład fryzjerski?

RADZIWIŁOWICZ:

To chyba jasne, bo spędzałem tam trochę czasu.

Nieduże miejsce, niewielka przestrzeń. To był fryzjer damski i męski.
Potem męski został zlikwidowany, został damski. Pracowały tam w sumie
cztery osoby, w tym tato.
U fryzjera męskiego panowie rozmawiali o rzeczywistości: o polityce,
sąsiadach, sytuacji w kraju.

MACIEJEWSKI:

O sporcie.

RADZIWIŁOWICZ:

Moje pierwsze wrażenia sportowe i, że się tak wyrażę,

patriotyczno-sportowe, były również związane z tym miejscem. Kiedy była
olimpiada w Melbourne, rok 1956, miałem sześć lat. W zakładzie u ojca
był kołchoźnik, ale pan na pewno nie wie, co to jest. Coś w rodzaju
dzisiejszej kablówki z dwoma programami Polskiego Radia. No i z tego
kołchoźnika słuchaliśmy transmisji z olimpiady w Melbourne. Elżbieta
Duńska-Krzesińska skacze w dal. Komentator mówi, że skoczyła najdalej
i wygra. Niestety, sędziowie decydują inaczej – ona miała długi warkocz,
do pasa i ten warkocz, kiedy lądowała, zostawił ślad na piasku i sędziowie
zmierzyli ślad warkocza, nie stóp. Zdaniem klientów ojca, jak zawsze
wszyscy byli przeciwko nam, Polakom, nawet w Australii. Oburzenie,

background image

zdumienie, zawód straszny. Wszyscy byli przekonani, że należało się jej to
złoto. I choć dziś wiem, że to zdarzenie z warkoczem miało miejsce cztery
lata wcześniej w Helsinkach, w mojej pamięci, nie wiem na skutek jakich
rozmów pod tym kołchoźnikiem, na zawsze pozostanie związane
z Melbourne.

MACIEJEWSKI:

Ojciec pracował w zakładzie, a mama?

RADZIWIŁOWICZ:

Zajmowała się domem. Chciałbym w tym miejscu coś

podkreślić. Oboje, mimo że to nie były rodziny uniwersyteckie, mówili
bardzo piękną polszczyzną. Akurat to im zawdzięczam.

MACIEJEWSKI:

Czy rodzice byli religijni?

RADZIWIŁOWICZ:

Powiedziałbym, nieprzesadnie. Przestałem chodzić na

religię gdzieś w połowie liceum. Nikt nie miał mi tego za złe.
W ogóle mieliśmy z bratem w domu względną swobodę. Dyscyplina
nieprzesadna. Rodzice wymagali od nas, żebyśmy wywiązywali się
z pewnych prostych zobowiązań. Chcieli wiedzieć, gdzie jesteśmy i mniej
więcej o której godzinie wrócimy. Bardzo ważne było dla nich
wykształcenie. Jeżeli chciałem się uczyć, tylko się cieszyli, nie było z tym
problemów. Dopiero jak miałem zdawać do PWST, wywiązała się
polemika. Mama narzekała: co to za zawód? Uniwersytet miał być.

MACIEJEWSKI:

Dobrze się pan uczył?

RADZIWIŁOWICZ:

Dobrze. Lubiłem chodzić do szkoły. Nie była dla mnie

torturą. Byłem bardzo nieśmiały, to jest moja stała cecha, ale mam
wrażenie, że koledzy mnie lubili.

MACIEJEWSKI:

Co pana ciekawiło najbardziej?

RADZIWIŁOWICZ:

Wszystko było ciekawe. Zabawnie było na

matematyce. Miałem w liceum kolegę, który jeżeli chodzi o myślenie
matematyczne, był bardziej zaawansowany ode mnie, z kolei ja zawsze
miałem świetną pamięć. Założyliśmy spółę na klasówkach z matematyki.

background image

Ja znałem na pamięć wszystkie wzory, a on wiedział już, co z nimi robić.

MACIEJEWSKI:

A huczne pochody pierwszomajowe w stolicy?

Uczestniczył pan w nich?

RADZIWIŁOWICZ:

Z rodzicami w pochodzie nie szedłem nigdy. Pierwszy

i jedyny raz dopiero ze szkołą teatralną. Na czele Tadeusz Łomnicki,
ówczesny rektor. Natomiast w te wszystkie święta – pierwszomajowe, 22
lipca – odbywały się w Warszawie ogromne festyny, parę razy wybraliśmy
się do miasta, żeby zobaczyć, jak pochód idzie, a potem były balony, wata
cukrowa, rurki z kremem.

MACIEJEWSKI:

Kolorowe jarmarki.

RADZIWIŁOWICZ:

Na kolorowe jarmarki chodziliśmy z ojcem. Była tam

na przykład „beczka śmierci”.

MACIEJEWSKI:

Co to jest?

RADZIWIŁOWICZ:

Nie zna pan tego zjawiska? Okrągła konstrukcja,

pusta w środku, ściany dookoła. Po tych ścianach na motorach jeżdżą
faceci. Beczka śmierci. Ogląda się to z góry.

MACIEJEWSKI:

Już wiem, kaskader rusza po pionowych ścianach,

wykorzystując działanie siły odśrodkowej. Nie wiedziałem, że to się tak
nazywa. Jak pan myśli, „beczka śmierci” dlatego, że mogli umrzeć?

RADZIWIŁOWICZ:

Jakby spadli, toby się zabili. Pamiętam występy duetu

z Czechosłowacji. Żeby podnieść temperaturę widowiska, jeździli
z zakrytymi oczami, a kiedy zasuwali po tych ścianach, puszczali
kierownicę. Emocje sięgały zenitu.

MACIEJEWSKI:

Nie podoba mi się ten sport.

RADZIWIŁOWICZ:

No to opowiem panu o fotoplastykonie w Alejach

Jerozolimskich, gdzieś w okolicach hotelu Polonia.

MACIEJEWSKI:

Oglądanie zdjęć, ruchomych obrazków?

background image

RADZIWIŁOWICZ:

Dzięki fotograficznej metodzie stereoskopowej można

tam oglądać trójwymiarowe zdjęcia. Mówię w czasie teraźniejszym, bo ten
fotoplastykon w Alejach Jerozolimskich istnieje do dziś.

MACIEJEWSKI:

Oglądał pan zdjęcia nagich kobiet?

RADZIWIŁOWICZ:

Nie, nie. Skąd! To nie było porno. Świat się oglądało.

MACIEJEWSKI:

Świat, do którego nie było dostępu.

RADZIWIŁOWICZ:

W trójwymiarze można było oglądać go jedynie

w fotoplastykonie.

MACIEJEWSKI:

A czy wyjeżdżał pan z Warszawy na wakacje, letniska?

RADZIWIŁOWICZ:

Latem jako małe dzieci jeździliśmy na letniska

podwarszawskie. Najczęściej do Urli, podwarszawskiej wsi nad rzeką
Liwiec. Jeździliśmy tam z bratem przez kilka lat z rzędu.
Zakumplowaliśmy się z dziećmi gospodarzy. Całe dnie spędzaliśmy nad
rzeką. Potem, z biegiem czasu, odkrywałem inne miejsca. Na przykład
Bieszczady. Chodziłem po Bieszczadach sam, bardzo to lubiłem. Myślę, że
przeszedłem samodzielnie całe Bieszczady.
Kiedy przyjechałem tam po raz pierwszy, były kompletnie dzikie. Nie było
szos, niewiele budynków. Omijając główne szlaki, trafiałem na zarośnięte
wioski, których ludność gdzieś zniknęła – pewnie została wysiedlona.
Pozostały tylko resztki jakichś fundamentów domów, zdziczałe sady.
Miejscowi ludzie byli bardzo otwarci, serdeczni. Kiedy napotykał pan
domostwo i pytał, czy się można napić wody ze studni, proponowali: „Może
zsiadłego mleka?”. Częstowali wszystkim, co mieli. Nie było problemu,
żeby przespać się na strychu.
Ale był też Bałtyk. Z ojcem spędziliśmy kiedyś wakacje w Sopocie. Były
wielkie atrakcje: najpierw lot z Warszawy do Gdańska samolotem, potem
wycieczka statkiem na Hel. Miałem wtedy dziesięć lat. Lubiłem też
Mazury – z kolegami z liceum przepłynęliśmy całe Mazury kajakami.
Fantastyczna przygoda. Człowiek się narobił, mięśnie się wyrobiły, klata

background image

urosła.

MACIEJEWSKI:

Miał pan smykałkę sportową?

RADZIWIŁOWICZ:

Nigdy nie byłem szaleńczym sportowcem. Lubiłem

pływać. Z licealnym kolegą dwa razy w tygodniu regularnie chodziliśmy
na basen do Pałacu Kultury. Dobrze pływałem, ale wyczynowcem nie
byłem. Za to w latach osiemdziesiątych byłem w Polsce jednym
z prekursorów wind surfingu i wyuczyłem tego sportu własne i przyjaciół
dzieci.

MACIEJEWSKI:

A jest pan kibicem?

RADZIWIŁOWICZ:

Tenisa. Futbol mnie kompletnie nie interesuje.

Oglądam tylko finał mundialu i teraz Euro, dlatego że jest u nas. Futbol –
nie; tenis – tak. Swego czasu trochę grałem, starałem się chodzić na korty
regularnie: i latem, i zimą. Z powodu kontuzji od paru sezonów już nie
gram.

MACIEJEWSKI:

Skąd w ogóle wziął się pomysł, żeby zdawać na

aktorstwo?

RADZIWIŁOWICZ:

Teatr zainteresował mnie w liceum. Mieliśmy kółko

dramatyczne. Zresztą bardzo poważny repertuar. Kiedyś zrobiliśmy
Wesele. Potem zagrałem Księdza w Klątwie.

MACIEJEWSKI:

Bardzo ambitnie.

RADZIWIŁOWICZ:

A jakże! Nie tylko Wyspiański. Śluby panieńskie

pyknęliśmy spokojnie.

MACIEJEWSKI:

To zasługa pewnie jakiejś polonistki, bo to zawsze idzie

z tej strony.

RADZIWIŁOWICZ:

Zasługa matki jednej z naszych koleżanek, która za

młodu chciała być aktorką, ale jej się nie udało. Prowadziła w szkole kółko
dramatyczne, ze współudziałem polonistki oczywiście. Zasługa tych dwóch

background image

pań.

MACIEJEWSKI:

Kto oglądał te przedstawienia? Uczniowie?

RADZIWIŁOWICZ:

Szkoła naturalnie.

MACIEJEWSKI:

Rodzice też?

RADZIWIŁOWICZ:

Oczywiście. Poza tym obsługiwaliśmy wszelakie

akademie. I pomyślałem sobie wtedy, że to może być ciekawe zajęcie.

MACIEJEWSKI:

Wszyscy pewnie panu mówili: „Jurek, daj spokój”.

RADZIWIŁOWICZ:

Raczej: „Jurek, ty tam kombinuj w tę stronę”. I mój

wychowawca, romanista, również bardzo mnie w tej sprawie popierał.
Prawdopodobnie gdybym się nie dostał do szkoły teatralnej za pierwszym
zamachem, a dostał na anglistykę, to już bym do tego pomysłu nie wracał.

MACIEJEWSKI:

Czyli to było takie zawierzenie chwili, że jeżeli się

dostanę, zostanę aktorem. Niech decyduje los. A miał pan wtedy tremę,
jak pan występował?

RADZIWIŁOWICZ:

Na egzaminie?

MACIEJEWSKI:

Nie, na tych licealnych przedstawieniach.

RADZIWIŁOWICZ:

Zawsze się ma jakąś tremę na premierze. A myśmy

grywali głównie premiery. Niech pan sobie nie wyobraża, że my graliśmy
miesiąc z rzędu. Grało się raz, potem drugi, i koniec.

MACIEJEWSKI:

Bez tego doświadczenia przypuszczalnie nie poszedłby

pan do szkoły aktorskiej.

RADZIWIŁOWICZ:

Prawdopodobnie nie.

MACIEJEWSKI:

A zatem – właściwi ludzie spotkani we właściwym

czasie. Najważniejsze są jednak pierwsze, formujące spotkania. Zdając do
szkoły teatralnej, miał pan mistrzów?

RADZIWIŁOWICZ:

Oczywiście. Teatry warszawskie, do których

background image

chodziłem, ale także ówczesny Teatr Telewizji roiły się od wielkich
nazwisk. Zapasiewicz, Łomnicki, Holoubek, a także Jan Świderski.

MACIEJEWSKI:

Który był wykładowcą w PWST.

RADZIWIŁOWICZ:

Nawet miałem z nim zajęcia przez jeden semestr.

MACIEJEWSKI:

Przychodzi pan do tej szkoły, spotyka tych ludzi, co samo

w sobie jest już wstrząsem, szokiem, że się ich naprawdę zna i pracuje
z nimi.

RADZIWIŁOWICZ:

Naszym opiekunem na pierwszym roku był Marian

Wyrzykowski. Wielka postać polskiego teatru, jeszcze przed wojną. Jego
nie kojarzyłem przed szkołą. On miał swoje zdanie, kto może być aktorem,
a kto nie może. Mówił nam o tym bezwzględnie i chwała mu za to.
Powtarzał, że to jest okrutny zawód, w którym nie wiadomo, jak komu
pójdzie, żebyśmy się na to przygotowali, że nie ma żartów. Umarł po
naszym pierwszym roku.

MACIEJEWSKI:

Swoją drogą trafił pan na niezwykły rocznik: Ewa

Dałkowska, Marek Kondrat, Krzysztof Kolberger...

RADZIWIŁOWICZ:

...Jadzia Jankowska-Cieślak, Joasia Żółkowska.

Bardzo się zaprzyjaźniłem z Ewą Dałkowską i Joasią Żółkowską.
Ta szkoła to harówa przez cały dzień. Dwunasto-, trzynastogodzinny
dzień pracy w szkole nie był dla nas niczym dziwnym.

MACIEJEWSKI:

Wtedy wasz rocznik objął Ignacy Gogolewski. Również

świetny pedagog.

RADZIWIŁOWICZ:

Zupełnie inne pokolenie. Pan Ignacy miał wtedy ze

czterdzieści lat. Wyrzykowski był starszym człowiekiem. Różne pokolenia.
Ignacy Gogolewski był uczniem Wyrzykowskiego.
Świderski, Kreczmar, Romanówna, Tomaszewska – to było stare
pokolenie, a Mrozowska, Zapasiewicz, Gogolewski – młode, ale oni też
bardzo się między sobą różnili. Uprawiali bardzo odmienne aktorstwo.

background image

W ten sposób tworzył się taki skład mentorów, skład pewnych punktów
odniesienia, wśród których trzeba również wybierać, dlatego że nie można
czasami jednocześnie przyjąć i tego, i tego, bo to bywają rzeczy ze sobą
sprzeczne.

MACIEJEWSKI:

Po studiach większość waszego roku pojechała do

Katowic, do Teatru Śląskiego, któremu właśnie zaczął szefować Ignacy
Gogolewski.

RADZIWIŁOWICZ:

Tak, pojechała za nim część rocznika. Marek Kondrat,

Ewa Dałkowska, Krzyś Kolberger, Maciek Szary. Gogolewski był naszym
opiekunem na drugim i trzecim roku i bardzo go ceniliśmy.
A my z Joasią Żółkowską przyjechaliśmy razem do Krakowa, do Starego
Teatru, nikogo tam nie znając. Trzymaliśmy się razem na początku,
zanim weszliśmy w towarzystwo krakowskie. Joasia została w Krakowie
chyba przez dwa sezony.

MACIEJEWSKI:

Pan dłużej.

RADZIWIŁOWICZ:

Dwadzieścia sześć lat. Trochę dłużej.

MACIEJEWSKI:

Pana studenckie lata to również hipisi, „flower power”.

RADZIWIŁOWICZ:

Ruch hippie wybuchł najpierw w Stanach, dopiero po

kilku latach pojawił się w Polsce.

MACIEJEWSKI:

Filozofia Wschodu, Beatlesi...

RADZIWIŁOWICZ:

Beatlesi to były lata 60. Słuchaliśmy ich wtedy z tak

zwanych płyt pocztówkowych. To były płyty pirackie, z czego nie
zdawaliśmy sobie sprawy. Szczęściarze posiadali płyty czarne, longplaye
przywożone lub przysyłane z zagranicy. Na przełomie lat 60. i 70., dzięki
koledze, który od rodziny ze Stanów dostał płytę z Woodstock, usłyszałem
o Woodstock – poznałem muzykę Joplin i Hendrixa. Ale w moich latach
licealnych triumfy święciła piosenka Niemena Dziwny jest ten świat.
Niemena słuchaliśmy na prywatkach, był zjawiskiem.

background image

MACIEJEWSKI:

Z czym kojarzył się panu ruch hipisowski?

RADZIWIŁOWICZ:

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o hipisach, chodziło

przede wszystkim o sposób ubierania się, nie o ideologię. Gdy wyjechałem
ze szkołą teatralną do Ameryki, był rok ’72, pierwszy raz zobaczyłem ten
mityczny Zachód. Hipisi to był wówczas już lekko przebrzmiały ruch, ale
mimo wszystko zobaczyliśmy zupełnie inne klimaty, poczuliśmy inne
smaki, zapachy, dźwięki i zachowania. Alternatywny styl życia. Nie
próbuję robić syntez socjologicznych, ale podejrzewam, że tamtemu
ruchowi zawdzięczamy w znacznym stopniu różnicę między dzisiejszym
pokoleniem sześćdziesięciolatków: jak my funkcjonujemy, jak myślimy
i jaka jest relacja z naszymi dziećmi, a między pokoleniem naszych
rodziców w tym samym wieku.
40 lat temu sześćdziesięciolatek jednak trochę inaczej o sobie myślał niż
dzisiaj.

MACIEJEWSKI:

Nasze babcie były naprawdę „babcine”, w siwym koku,

staromodnych sukienkach. Dzisiaj sześćdziesięcio-,
siedemdziesięciolatkowie są atrakcyjni, zadbani, spełniają się zawodowo.

RADZIWIŁOWICZ:

Tak, bo uprzednio ludzie chyba lubili podkreślać swoją

dojrzałość.

MACIEJEWSKI:

Teraz od tego się ucieka.

RADZIWIŁOWICZ:

Jak najdalej. Większość z nas chce do końca

pracować, rozwijać się, upiększać. Nikogo nie dziwi sześćdziesięciolatek,
który ma długie włosy, kitę zawiązaną do pasa, siwą bo siwą, bo na to już
nic nie poradzi, poza tym kolorową koszulę, nabite gwoździami spodnie.

MACIEJEWSKI:

Nie wiem, czy pan widział zdjęcia Madonny z jej nowej

płyty „MDNA”. Ona ma 54 lata, a wygląda jakby miała 18, jest coraz
młodsza.

RADZIWIŁOWICZ:

No tak, ale to jeszcze inna historia. Madonna to

background image

produkt marketingowy; poza tym pan mówi o kostiumie estradowym, a ja
o ludziach, których można spotkać na ulicy. Mam wrażenie, że ta zmiana
jest skutkiem przełomu lat 60. Ludzie zrozumieli, że można zupełnie
inaczej o sobie myśleć.

MACIEJEWSKI:

Nie wstydzić się używać słowa „seks”.

RADZIWIŁOWICZ:

Wielu rzeczy się nie wstydzić, na wiele rzeczy się

otworzyć. Wówczas coś wyraźnie pękło.

MACIEJEWSKI:

Miał pan długie włosy? Mieszkał pan w jakiejś komunie?

RADZIWIŁOWICZ:

Nie byłem w żadnej komunie, włosy owszem, miałem

długie, ale kolorowy ptak – to nie ja. Nie mam się na tym polu czym
pochwalić. Wprawdzie podobało mi się, że inni się tak barwnie noszą, ale
sam bym się na to nie zdobył.

MACIEJEWSKI:

Rozczarował mnie pan. Miałem nadzieję, że

przynajmniej chodził pan w takich superkolorowych koszulach, które
kupowało się na ciuchach.

RADZIWIŁOWICZ:

Na swoją obronę powiem, że kupowałem na ciuchach

dżinsy.

MACIEJEWSKI:

A używki? Bo wtedy tak naprawdę zaczęła się moda na

narkotyki.

RADZIWIŁOWICZ:

Używki to, proszę pana, jedynie tradycyjne:

papierosy. Za to już od liceum.

MACIEJEWSKI:

Naprawdę? Tak wcześnie?

RADZIWIŁOWICZ:

No oczywiście.

MACIEJEWSKI:

To pan swoje w życiu przepalił.

RADZIWIŁOWICZ:

Tak. Kieliszkiem też nie gardzę. Mówiłem, że jestem

wierny tradycyjnym używkom.

background image

MACIEJEWSKI:

Czyli żadnych odlotów?

RADZIWIŁOWICZ:

Kiedyś próbowałem, przy okazji pobytu w Ameryce

Południowej, gdzie nietrudno o świeży towar. Jakieś dobre dusze
poczęstowały. Spróbowałem tego i owego.

MACIEJEWSKI:

I co, nie lewitował pan?

RADZIWIŁOWICZ:

Nie, na tym polega nieszczęście tej zabawy, że

pierwszy, drugi raz to nie za bardzo działa, a trzeci czy czwarty to już
zaczyna uzależniać, zresztą, mnie to chyba nigdy tak specjalnie nie
ciekawiło.

MACIEJEWSKI:

Naprawdę pali pan od liceum?

RADZIWIŁOWICZ:

Palę cały czas.

MACIEJEWSKI:

Dlaczego pan tego nie rzuci?

RADZIWIŁOWICZ:

Też się nad tym zastanawiam. Jakoś nie udaje się,

choć wiem, że to niezdrowe.

MACIEJEWSKI:

Ale nie dorabia pan do tego ideologii, że właściwie

artyści muszą palić?

RADZIWIŁOWICZ:

Nie dorabiam żadnej ideologii. Poza tym, że czasami

rzeczywiście wygodnie się „zasłonić papierosem”.

MACIEJEWSKI:

Hipisi też palili. Różne rzeczy.

RADZIWIŁOWICZ:

Był taki musical Hair, kultowy. Pamięta pan?

MACIEJEWSKI:

Oczywiście. I film Miloš a Formana.

RADZIWIŁOWICZ:

Otóż ten musical, jak wiadomo, powstał na scenie off-

owej Broadwayu. Został wystawiony w teatrze La MaMa, w ’67 roku
i dopiero rok później przeniesiony na prawdziwy Broadway. Film Formana
jest późniejszy, o wiele późniejszy, z roku 1979.
Pamiętam, jak zobaczyłem w Kronice Filmowej materiał na temat tego

background image

musicalu. Z komentarzem o zwyrodnieniu amerykańskiej młodzieży
i informacją, że aktorzy rozbierają się na scenie. Wtedy po raz pierwszy
usłyszałem o Hair i dowiedziałem się, że to jest jakieś zwyrodnialstwo
potworne.
Kiedy w 1972 roku byłem w Stanach, w ostatnią noc w Nowym Jorku,
przed odlotem, wybraliśmy się z kolegą na musical, akurat był świeży –
Dwóch panów z Werony według Szekspira. I żeby oczywiście było
uczciwie, jeden z braci bliźniaków ze sztuki był biały, a drugi – czarny.
Takie były czasy, że musiała być równowaga. Zobaczyliśmy zatem tych
Dwóch panów z Werony do połowy, a potem wyszliśmy na przerwę.
Ponieważ był upał, wszyscy wychodzili na zewnątrz. I podczas tej przerwy
zorientowaliśmy się, że na sąsiedniej ulicy grają Hair. Zajrzeliśmy; tam
również była przerwa, no i po przerwie weszliśmy na Hair, już za frajer.
A warto wiedzieć, że na Dwóch panów z Werony kupiliśmy bilety po
dolarze, na miejsca stojące – kończył się parter, tam był murek na końcu
parteru i stało się za tym murkiem. Więc na stojaka oglądaliśmy musical.
Ale my za tego jednego dolara weszliśmy także na Hair, drugą część.
I otóż w ’72 roku aktorzy się nie rozbierali. To nie miało już posmaku
buntu. Prawdopodobnie w ’67 nagość aktorów była buntem, ale w ’72 już
nie, więc stwierdzono, że to niepotrzebne i więcej tego nie robili. A ja
oczywiście czekałem na to, o czym mówiła Polska Kronika Filmowa.
Marzyłem, że zobaczę rozmaite plugastwa i zwyrodnialstwo. Niestety tego
nie pokazali. Hair, sam musical, był protestem przeciwko wojnie
w Wietnamie. O rekrutowaniu na nią ludzi.

MACIEJEWSKI:

A pan odbył zasadniczą służbę wojskową?

RADZIWIŁOWICZ:

Mieliśmy wojsko w szkole teatralnej, raz w tygodniu.

W czwartki ubieraliśmy się w mundury i jechaliśmy na Czerniaków, gdzie
było studium wojskowe. Dzień stracony dla studiów, dla życia, dla
wszystkiego. Kompletna paranoja. Trzeba było i strzelać, i broń rozkładać.
Trwało to wszystko trzy lata. Po pierwszym roku pojechaliśmy na miesiąc

background image

do Morąga, do jednostki wojskowej. W trakcie tego szkolenia złożyliśmy
przysięgę. Jestem zatem zaprzysiężonym żołnierzem. A jeśli chodzi o moje
umiejętności wojskowe, to najdokładniej mam opracowany element
„pluton w niewoli”.

MACIEJEWSKI:

Brzmi filmowo. O co chodzi?

RADZIWIŁOWICZ:

Już panu mówię. Mieliśmy bardzo przyjemnego

dowódcę plutonu. Warto wiedzieć, że dowódcami plutonów byli przeważnie
młodzi chłopcy. W Morągu to byli chłopcy z podchorążówki, z Wrocławia.
Odbywali ćwiczenia jako dowódcy plutonów złożonych z nas, studentów
i różne mieli charaktery. Jedni byli wredni, drudzy sympatyczni. My
trafiliśmy na takiego, który był sympatyczny i też nieszczególnie mu się
chciało, więc wyprowadzał nas rano, w szyku jak trzeba, w kierunku
najbliższego lasu. Wprowadzał nas w jakiś zagajnik, zatrzymywaliśmy
się, padało – „baczność!”, potem komenda: „pluton w niewoli!”. To
znaczyło, że pluton jest w niewoli i czeka, aż go wyzwolą. Kładliśmy się
pod drzewami (fajki, żarty, kawały) i czekaliśmy na wyzwolenie. Po kilku
godzinach dowódca stwierdzał, że pora wracać na obiad, robił zbiórkę
i szliśmy do koszar. Jak się więc w niewoli zachować – wiem.

MACIEJEWSKI:

To jest po prostu Bareja.

RADZIWIŁOWICZ:

No i potem jeszcze przez dwa lata ten czwartek nas

obowiązywał raz na tydzień. Przez trzy lata jeden dzień w tygodniu, ile to
jest dni straconych? Około 150?
Po trzecim roku studiów weszło nowe rozporządzenie, w ramach którego
w szkołach artystycznych zniesiono zupełnie studium wojskowe.
W związku z tym nie ukończyliśmy przeszkolenia. Zostałem szeregowcem
– nie dano mi szansy na awans. Ale „pluton w niewoli” mam opanowany.

MACIEJEWSKI:

Chciałbym jeszcze do czegoś wrócić: mówił pan o szoku,

który wywołali niegdyś nadzy aktorzy w musicalu Hair. Dzisiaj to już
w zasadzie norma. A pan ma w teatralnym dorobku rozbierane role?

background image

RADZIWIŁOWICZ:

W teatrze żeby się obnażać? Nie. Nie miałem takich

ról.

MACIEJEWSKI:

Na pewno bardzo pan żałuje.

RADZIWIŁOWICZ:

Bardzo. Najdalej się obnażałem w teatrze do majtek,

do slipek, dalej nie. W filmie – tak, to mi się zdarzało. Tak zwane sceny
miłosne czy łóżkowe, jak kto chce to nazwać.

MACIEJEWSKI:

No tak, pamiętam pana odważne sceny erotyczne

z Emmanuelle Béart w filmie Jacques’a Rivette’a. Do dzisiaj tego panu
zazdroszczę.

RADZIWIŁOWICZ:

W kilku filmach mi się to zdarzyło. Natomiast

w teatrze nie, nigdy nie grałem na golasa.

MACIEJEWSKI:

Niedawno, co najmniej przez kilka minut podczas

przedstawienia, stał obok mnie zupełnie nagi, zmarznięty aktor. Bałem
się, że się przeziębi. To nie było ani odważne, ani seksowne.

RADZIWIŁOWICZ:

Widziałem nagości w teatrze bezdyskusyjnie

konieczne: sensowne i niezwykłe; widziałem także bezsensowne
i niepotrzebne – żenujące po prostu.
Sama nagość mnie nie krępuje, nie peszy mnie to, że ktoś się rozbiera na
scenie. Ważne jest, w jakim celu. Co z tego wynika i czemu służy. To nie
może być tylko sztuka dla sztuki.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

background image

URWANA NOGA NIE ODROŚNIE

Dostępne w wersji pełnej

background image

TEGO CZŁOWIEKA CHCĘ OGLĄDAĆ

Dostępne w wersji pełnej

background image

OD RAZU SIĘ KŁÓCIMY?

Dostępne w wersji pełnej

background image

SŁYSZENIE SŁUCHANIA

Dostępne w wersji pełnej

background image

INNE SPOJRZENIE

Dostępne w wersji pełnej

background image

TORT W WYOBRAŹNI

Dostępne w wersji pełnej

background image

BIAŁE NOCE ZA OKNEM

Dostępne w wersji pełnej

background image

NIC NA SIŁĘ

Dostępne w wersji pełnej

background image

CEGŁA Z KSIĄŻKAMI

Dostępne w wersji pełnej

background image

BRAKI W WYOBRAŹNI

Dostępne w wersji pełnej

background image

ŚMIESZY, TUMANI, PRZESTRASZA

Dostępne w wersji pełnej

background image

SKOŃCZONY AKTOR JEST

SKOŃCZONY

Dostępne w wersji pełnej

background image

BURAK ZE WZGLĘDÓW

SNOBISTYCZNYCH

Dostępne w wersji pełnej

background image

DOKONANIA ARTYSTYCZNE

Filmografia

Dostępne w wersji pełnej

Serial

Dostępne w wersji pełnej

Teatr TV

Dostępne w wersji pełnej

Teatr

Dostępne w wersji pełnej

background image

Wszystko jest lekko dziwne

Spis treści

background image

Okładka

background image

Karta tytułowa

background image

CZŁOWIEK Z KRWI I KOŚCI

background image

GROCHÓW

background image

URWANA NOGA NIE ODROŚNIE

background image

TEGO CZŁOWIEKA CHCĘ OGLĄDAĆ

background image

OD RAZU SIĘ KŁÓCIMY?

background image

SŁYSZENIE SŁUCHANIA

background image

INNE SPOJRZENIE

background image

TORT W WYOBRAŹNI

background image

BIAŁE NOCE ZA OKNEM

background image

NIC NA SIŁĘ

background image

CEGŁA Z KSIĄŻKAMI

background image

BRAKI W WYOBRAŹNI

background image

ŚMIESZY, TUMANI, PRZESTRASZA

background image

SKOŃCZONY AKTOR JEST SKOŃCZONY

background image

BURAK ZE WZGLĘDÓW SNOBISTYCZNYCH

background image

DOKONANIA ARTYSTYCZNE

Filmografia
Serial
Teatr TV
Teatr

background image

Karta redakcyjna

background image

Redaktor prowadzący

Dorota Nowak

Redakcja

Joanna Szwedowska

Korekta

Jadwiga Piller

Anna Sidorek

Copyright © by Jerzy Radziwiłowicz, Łukasz Maciejewski,

2012

Copyright © Wielka Litera Sp. z o.o., Warszawa 2012

Wielka Litera Sp. z o.o.

ul. Kosiarzy 37/53, 02-953 Warszawa

ISBN 978-83-63387-47-1

Plik ePub opracowany przez firmę eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl

background image
background image

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment

pełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji

kliknij tutaj

.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora

sklepu na którym można

nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji

. Zabronione są

jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z

regulaminem serwisu

.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie

internetowym

e-booksweb.pl - audiobooki, e-booki

.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
WSZYSTKO JEST NA SPRZEDAŻ
0389 wszystko jest w nas boys classic BUYP2HHNCGJUCNO6Q7CYLXPWWR7JPKHUA7VTJSQ
13 WSZYSTKO JEST W NAS p
Wszystko jest możliwe, Teksty piosenek, TEKSTY
59 MT 02 Na wszystko jest sposób
wszystko jest zarzadzaniem II
Dla Dżnanina Wszystko Jest Grą
MERKABA, Przekroczyć Horyzont Zdarzeń - Wszystko Jest Czarną Całością, Święta Geometria - MERKABA
Czym jest święta geometria, Przekroczyć Horyzont Zdarzeń - Wszystko Jest Czarną Całością, Święta Geo
Wszystkim jest z zuchem dobrze - zbiórka, ZHP - przydatne dokumenty, Prawo Zucha
59 MT 01 Na wszystko jest sposob
Doświadczenie to jest to czyli dlaczego wszystko jest inne niż się wydaje
Co to jest Merkaba, Przekroczyć Horyzont Zdarzeń - Wszystko Jest Czarną Całością, Święta Geometria -
NIE WSZYSTKO JEST TAKIM JAKIM SIĘ ZDAJE
na wszystko jest przysłowie scenariusz
5 1 Wszystkim jest z zuchem dobrze
Bloch Wszystko jest uderzająco podejrzane
DROGOCENNI W OCZACH BOGA WSZYSTKO JEST GRĄ MIŁOŚCI Osuch Krzysztof SJ

więcej podobnych podstron