Kate Hardy
Pokusa, zaproszenie, obietnica
Tłumaczenie: Alina Patkowska
HarperCollins Polska sp. z o.o.
Warszawa 2021
Tytuł oryginału: Fling with Her Hot-Shot Consultant
Pierwsze wydanie: Harlequin Medical Romance, 2020
Redaktor serii: Ewa Godycka
© 2020 by Pamela Brooks
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2021
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub
całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo
do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie
przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do
Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do
HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane
bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
PROLOG
Georgie już od tygodnia zaglądała potajemnie na tę stronę internetową.
Zamiana pracy.
Można na sześć miesięcy zamienić się na pracę i dom z kimś
nieznajomym. Do inicjatywy przystąpiły różne fundusze zdrowia z całego
kraju, więc wystarczyło tylko znaleźć drugą osobę, która wykonywała taką
samą pracę i chciała wzbogacić swoje życie zawodowe, zdobywając
doświadczenie w innym miejscu.
Czy to byłaby ucieczka? A może nowy początek?
Nie obyłoby się bez komplikacji. Po pierwsze, zawiodłaby Joshuę. Jej
starszy brat był samotnym ojcem i Georgie pomagała mu wychowywać
córkę. Bardzo kochała ich oboje i nie chciała ich zawieść, ale w ostatnim
roku Londyn coraz bardziej stawał się dla niej więzieniem.
Była już bardzo zmęczona tym, że wszyscy widzieli w niej „tę biedną
Georgie”, dwudziestodziewięcioletnią wdowę, która tak dzielnie radzi sobie
z życiem. Jej mąż Charlie był członkiem medycznego zespołu
ratowniczego. Zginął śmiercią bohatera, ratując życie innym po trzęsieniu
ziemi.
Nikt nie znał prawdy o Charliem, a Georgie nie chciała niszczyć iluzji
jego rodziny i przyjaciół; nie zasłużyli na to. Dotychczas nikomu nie
zdradziła jego sekretów, bo w ten sposób chroniła również siebie, ale czuła,
że wkrótce eksploduje, jeśli nie uda jej się uciec od wspomnień i litości.
Dlatego dzisiaj znów zajrzała na tę stronę.
Jeśli nie znajdzie dla siebie odpowiedniej pary, uzna to za znak, że
powinna pozostać tu, gdzie jest, przestać użalać się nad sobą i po prostu żyć
dalej. Ale jeśli coś znajdzie, to znaczy, że powinna wyjechać.
Lokalizacja.
Chodzi o nią: zachodni Londyn.
Stanowisko.
Na razie nie ma żadnych kłopotów: pediatra w szpitalu.
Pożądana lokalizacja.
Tu już trudniej. Odpowiedź „Gdziekolwiek” znaczy właśnie to, co
znaczy. I chociaż Georgie chciała uciec z Londynu, wolałaby nie wyjeżdżać
na odludzie. Z drugiej strony na odludziu raczej nie ma zbyt wielu szpitali.
Ta odpowiedź zapewne była przeznaczona dla wiejskich lekarzy
rodzinnych, którzy chcieliby zdobyć nieco doświadczenia w mieście, gdzie
tempo pracy jest większe, albo odwrotnie, dla tych, którzy czuli się
wypaleni pracą w mieście i pragnęli na jakiś czas zażyć wiejskiej sielanki.
Gdzieś nad morzem…
Nie. W każdej chwili może uciec do rodziców, ale dotychczas nie
skorzystała z tej możliwości i nie miała zamiaru z niej korzystać. Wzięła się
w garść i zaznaczyła „gdziekolwiek”.
Ramy czasowe.
To łatwe. Od zaraz.
Następnie kliknęła „Szukaj pasującej oferty”.
System zaczął myśleć. Myślał długo.
Najwyraźniej nie było żadnej odpowiedniej oferty, a może system się
zawiesił. Georgie już miała się poddać i zamknąć stronę, kiedy ekran się
zmienił.
Znaleziono jedną ofertę.
Kliknęła na wynik.
Edynburg? Nigdy nie była W Edynburgu. Wiedziała o tym mieście
tylko tyle, że jest stolicą Szkocji, że jest tam zamek, bardzo znany festiwal
teatralny i niesamowita impreza sylwestrowa Hogmanay.
Jedna oferta. Los zachęcał ją, by próbowała dalej.
Kliknęła „kontakt” i napisała krótki e-mail, starając się przedstawić
swoją pracę w jak najlepszym świetle. Wszystko, co napisała, było prawdą:
Royal Hampstead Free Hospital jest doskonałym miejscem do pracy,
koledzy z pediatrii są bardzo mili, a jej wygodne mieszkanie w Canary
Wharf z balkonem, przesuwanymi drzwiami i widokiem na Tamizę tylko
krótki spacer dzieli od stacji metra.
Właściwie można się było zastanawiać, dlaczego ktoś miałby
rezygnować z tak idealnych warunków. O czym nie wspomniała? Jaki krył
się w tym haczyk?
Nie zamierzała jednak wyjawiać całej prawdy, zwłaszcza komuś
zupełnie obcemu. „Powody osobiste” – to brzmi zbyt niejasno. Lepiej
będzie podać uproszczoną wersję prawdy.
Owdowiałam niecały rok temu i chcę zacząć od nowa, z dala od litości.
Ta litość byłaby o wiele gorsza, gdyby ludzie znali prawdę. Charlie od
miesięcy zdradzał ją z Trishą; kochanka, która razem z nim zginęła
w błotnym osuwisku, była w ciąży. Georgie uznała, że nikt nie musi o tym
wiedzieć.
Przez chwilę patrzyła na to, co napisała, a potem wzięła głęboki oddech
i nacisnęła „Wyślij”.
To jeszcze nie oznacza, że na pewno wyjedzie. Ta druga osoba może nie
chcieć zamieszkać w tej części Londynu albo w ogóle zrezygnować
z zamiany.
Zrobiła jednak pierwszy krok. Jeśli nawet tym razem się nie uda,
następna próba będzie już łatwiejsza. A potem, po raz pierwszy od dnia,
kiedy poznała prawdę o swoim mężu, przestanie czuć na barkach
przygniatający ciężar.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dwa tygodnie później
Nie mogła uwierzyć, że wszystko wydarzyło się tak szybko. Clara
Connolly z chęcią zgodziła się zamienić pracę na oddziale pediatrycznym
szpitala St Christopher’s w Edynburgu na pracę Georgie w Royal
Hampstead Free w Londynie, i ona również chciała to zrobić jak
najszybciej.
Najtrudniejsza była rozmowa z Joshuą. Brat oskarżył ją, że opuszcza
jego i Hannah akurat wtedy, kiedy bardzo jej potrzebują, i w końcu Georgie
musiała mu wyjawić prawdziwe powody swej decyzji. Powiedziała, że
Charlie ją zdradzał i okłamywał zarówno ją, jak i kochankę. Joshua był
oburzony, że przez tak długi czas zachowała tę wiadomość dla siebie,
i obwiniał się za to, że za mało ją wspierał. Obiecał jednak zachować
dyskrecję i Georgie wyruszyła na północ z jego błogosławieństwem,
chociaż musiała obiecać, że z każdego postoju wyśle mu esemesa.
Czym się tak martwił? No dobrze, od dłuższego czasu rzadko
prowadziła samochód – w Londynie właściwie nie był jej potrzebny – ale
z pewnością była w stanie samodzielnie przejechać z Londynu do
Edynburga, a nawet sprawiło jej to przyjemność.
Wypożyczyła na dwa tygodnie jaskrawopomarańczowy kabriolet i przez
ten czas zamierzała zdecydować, czy lepiej kupić samochód, czy
przedłużyć leasing.
Jazda autostradą w pogodny jesienny dzień, z opuszczonym dachem,
przy głośnej żywej muzyce z playlisty była najprzyjemniejszą rzeczą, jaka
zdarzyła jej się od wielu miesięcy. Co dwie godziny zatrzymywała się na
stacji obsługi, by rozprostować nogi, napić się kawy i dać znać Joshui, że
wszystko w porządku.
Nawigacja działała dobrze, choć Georgie właściwie jej nie
potrzebowała; było jasne, że powinna jechać autostradą M1 na północ,
w stronę Szkocji. Domek Clary stał na obrzeżach wioski pod Edynburgiem,
około pół godziny jazdy od szpitala. Georgie była przekonana, że w wiosce
znajdzie się jakiś sklep spożywczy, ale na wszelki wypadek na ostatnim
postoju kupiła chleb, mleko i kawę rozpuszczalną.
Edynburg. Nowe życie. Wolność. Nadal będzie robić to, co kocha, ale
nie będzie już musiała niczego udawać. Z każdą milą zostawiała coraz dalej
za sobą smutki Londynu. W Edynburgu zamierzała cieszyć się życiem.
Godzinę później zmieniła zdanie.
Zaczął padać deszcz i musiała zamknąć dach. Zapadł zmrok, o dobrą
godzinę wcześniej niż w Londynie. Wąska kręta droga nie była oświetlona
i Georgie mogła polegać tylko na światłach samochodu. Nawigacja chyba
się zgubiła, bo wciąż powtarzała: „Dotarłeś do celu”, choć było jasne, że
Georgie nigdzie nie dotarła. Już dwa razy wycofywała się na wstecznym
biegu po błotnistej dróżce.
Clara mówiła, że jej domek znajduje się na obrzeżach wioski.
Oczywiście jej rozumienie słów „obrzeża” i „wioska” mogło być zupełnie
inne niż rozumienie Georgie, która siedziała teraz na parkingu, patrząc na
pub, kościół, szkołę i rząd odnowionych stodół.
Czy to właśnie jest owa wioska? O siódmej wieczór w sobotę wszystko
było zamknięte na cztery spusty, nawet pub, więc nie mogła zapytać nikogo
o drogę. Sklepy w Londynie otwierano przed świtem i zamykano po
północy. Czy to znaczy, że za każdym razem, gdy zabraknie jej mleka,
czeka ją półgodzinna wyprawa do miasta?
Szyldy na stodołach głosiły, że można tu kupić owoce, warzywa, nabiał
nagradzany na targach żywności oraz mięso. Była także piekarnia,
kawiarnia, sklep z lokalnym rękodziełem i upominkami – wszystko
upchnięte w kilku budynkach pośrodku niczego.
Georgie miała coraz poważniejsze obawy, że jej nowy początek okaże
się wielkim błędem. Dzięki Bogu, że kupiła mleko i kawę na stacji
benzynowej. Gdy tylko dotrze na miejsce, natychmiast włączy czajnik
i zaparzy sobie podwójną kawę, a może nawet potrójną.
W porządku, spróbuje jeszcze raz, a jeśli znów nie znajdzie domu,
zadzwoni do Clary i wypyta ją, gdzie to dokładnie jest. Ruszyła wąską
drogą najwolniej, jak się dało. Czy to złudzenie, czy rzeczywiście
dostrzegła z boku błysk światła? Zwolniła jeszcze bardziej i zauważyła
wjazd na podwórko. Zatrzymała się ostrożnie.
Stał tam duży samochód z napędem na cztery koła, więc nie mógł to
być dom Clary, ale ktoś chyba był w środku. Może ten ktoś powie jej, jak
dojechać do Hayloft Cottage.
Zaparkowała obok tamtego samochodu i zastukała do drzwi. Usłyszała
szczekanie psa. Clara nie wspominała o psie, więc to pewnie sąsiad.
Georgie miała nadzieję, że okaże się życzliwy. W Londynie prawie nie
widywała sąsiadów, ale może tutaj jest inaczej?
Zapukała jeszcze raz i tym razem drzwi otworzył mężczyzna o znużonej
twarzy, z ręcznikiem kąpielowym owiniętym wokół bioder. Miał jasną
skórę, szare oczy, lekki zarost i nieco za długie potargane włosy. Z piersią
przyprószoną ciemnymi włoskami i idealnym sześciopakiem na brzuchu
wyglądał jak gwiazda filmów akcji. Zmysły Georgie natychmiast weszły
w stan pełnej gotowości.
– Czego pani chce? – mruknął z uroczym szkockim akcentem.
– Przepraszam... że przeszkodziłam – wykrztusiła przez wyschnięte
usta – ale chyba się zgubiłam. Nawigacja w kółko mi powtarza, że dotarłam
do celu, a jestem w drodze od dziewiątej rano i szczerze mówiąc, mam już
dość. Czy mógłby mi pan powiedzieć, jak dojechać do Hayloft Cottage?
– Hayloft Cottage. – Za nim rozległo się kolejne szczeknięcie. – Cicho,
Truffle, wszystko w porządku.
Czy skrzywił się dlatego, że nie słyszał o takim domu? Może tu jest tak
jak w wiosce w Norfolk, gdzie mieszkali rodzice Georgie – nawet jeśli coś
ma oficjalną nazwę, miejscowi nazywają to inaczej.
– To dom Clary Connolly – dodała z nadzieją, że to okaże się pomocne.
– A ty jesteś…?
– Georgina Jones. Georgie.
– Miałaś przyjechać jutro.
– Jutro? – zdziwiła się.
– Ta zamiana pracy. Clara mówiła, że przyjedziesz jutro.
– Znasz Clarę?
– Jasne.
Naraz wszystkie fragmenty układanki złożyły się w całość. Zna Clarę
i wie, że miała przyjechać, więc ten dom to musi być Hayloft Cottage.
– To ty jesteś tym przyjacielem Clary? Wspominała, że mogę tu kogoś
zastać.
Skoro wie, kim ona jest, czy nie może po prostu wpuścić jej do środka,
by mogła się rozgrzać i napić kawy? Nie zdawała sobie sprawy, że
powiedziała to na głos, ale mężczyzna przeczesał ręką włosy i mruknął:
– Tak, oczywiście. Przepraszam. Brałem prysznic. Coś wymyślę. –
Sięgnął do tyłu i pochwycił brązowego labradora za obrożę. – To jest
Truffle. Trochę się denerwuje, ale gdy cię pozna, będzie się zachowywać
przyjaźnie.
– Aha – powiedziała ostrożnie.
– Nie lubisz psów?
– Nie przywykłam do zwierząt domowych. Clara nic nie wspominała
o psie.
– Rozumiem. Truffle pochodzi ze schroniska i niepewnie się czuje
w obecności nieznajomych. Nie zwracaj na nią uwagi, a sama przyjdzie się
przywitać. Nic ci nie zrobi, ale nie zostawiaj na wierzchu butów ani ciasta,
bo znikną w trzy sekundy. Nie zostawiaj też nigdzie czekolady, nawet jeśli
wydaje ci się, że jest poza jej zasięgiem, bo przekonasz się, że nie,
a czekolada to dla psów trucizna.
– Zapamiętam – powiedziała nieco zirytowana jego tonem. Może nie
przywykła do psów, ale to jeszcze nie znaczy, że jest głupia. Poza tym padał
deszcz i miała już dość stania na progu. – Czy myślisz, że mogłabym tu
przynieść swoje rzeczy?
– Zaczekaj chwilę. Wytrę się, ubiorę i ci pomogę. – Doskonale mogła
poradzić sobie sama, ale zanim zdążyła to powiedzieć, wyjaśnił: – Cały
parter jest otwartą przestrzenią, więc nie mogę nigdzie zamknąć Truffle.
Razem wniesiemy wszystko szybciej i nie będę musiał trzymać jej tak
długo na smyczy. A tymczasem możesz sobie zrobić kawę. Kubki są
w szafce nad czajnikiem.
– Dziękuję.
Odsunął się, by mogła przejść, i zamknął za nią drzwi.
– Bądź grzeczna, Truffle – rzucił do labradora i zniknął na spiralnych
schodach z kutego żelaza.
A zatem utknęła w szczerym polu w towarzystwie nerwowego psa oraz
obcego faceta, który nie jest zachwycony jej obecnością. O czym jeszcze
Clara jej nie powiedziała? Właściwie wspomniała o przyjacielu, ale
mówiła, że najprawdopodobniej go nie będzie, gdy Georgie dotrze na
miejsce, i nawet nie zająknęła się o psie. Poza tym Georgie nie miała
pojęcia, jak się nazywa jej nowy współlokator. Nawet się nie przedstawił.
Może McPonurak? Był bardzo przystojny, ale wydawał się
niesympatyczny i odpychający.
– Zrobię kawę – powiedziała do psa, który patrzył na nią ostrożnie
z drugiego końca pomieszczenia.
Dzięki temu, że McPonurak wyszedł, mogła się rozejrzeć. Wnętrze
Hayloft Cottage zbudowane było na otwartym planie. Zewnętrzne mury
były grube i okna zostały osadzone w głębokich niszach, podłogę ułożono
z jasnych kamiennych płyt. Na drugim końcu domu znajdowała się
kuchnia: błękitne jak niebo szafki, staroświecki zlew, kremowa kuchenka
i na ścianie suszarka na talerze. Lodówka, zamrażarka i zmywarka zapewne
są schowane w szafkach. Stał tam jeszcze sosnowy stół i cztery krzesła.
Ze środka podłogi na piętro prowadziły kręte schody zabezpieczone
bramką. Przy jednej z bocznych ścian stał staroświecki piec na drewno, po
obu jego stronach były wygodne sofy, a między nimi gruby dywanik i stolik
do kawy oraz wiklinowe legowisko dla psa wyścielone miękkim pledem.
Wnętrze było przytulne i ładne.
Georgie starała się nie myśleć o tym, że znajduje się na odludziu i że nie
słychać tu nawet przejeżdżających samochodów.
Poszła do kuchni i nalała wody do czajnika. Tak jak mówił właściciel
psa, puszka z kawą i kubki stały na półce. Czy powinna zrobić kawę
również dla niego? Wciąż się nad tym zastanawiała, kiedy zszedł na dół.
Był już ubrany, ale włosy miał nadal wilgotne. Nie były czarne, jak
wydawało jej się na początku, lecz ciemnorude.
Wyglądał doskonale, ale wiedziała, że wygląd i charakter nie zawsze
idą w parze. Charlie był czarujący, ale okazał się kimś zupełnie innym niż
sądziła, wychodząc za niego za mąż, a jej nowy współlokator nawet nie
próbował udawać, że jest miły.
Może jednak jest niesprawiedliwa. Może ma za sobą piekielny dzień
i ostatnią rzeczą, na jaką miał teraz ochotę, jest niespodziewany gość na
progu domu.
– Zrobić ci kawy? – zapytała.
– Tak, dzięki. Żadnego mleka ani cukru.
Czy chciał powiedzieć, że nie używa mleka ani cukru, czy też że ani
jednego, ani drugiego nie ma w domu? Georgie przed wyjazdem
zaopatrzyła lodówkę w swoim londyńskim mieszkaniu, zostawiła w niej
również butelkę przyzwoitego prosecco i pudełko swoich ulubionych
czekoladek z przyklejoną karteczką „Witaj w Londynie”. A ponieważ to
była Szkocja, miała odrobinę nadziei, że Clara zostawi jej na powitanie
kruche ciasto. Teraz ta nadzieja zaczęła ją opuszczać.
– Cukier jest w szafce obok kawy, a mleko w lodówce – powiedział
nieznajomy, jakby odczytał jej myśli.
– Dzięki. – Zalała dwa kubki, a potem dodała do swojego mleka i trochę
zimnej wody, żeby dało się wypić od razu. Często robiła tak w pracy.
Jej towarzysz uniósł brwi.
– Moi koledzy też tak piją.
– Ty też pracujesz w służbie zdrowia?
Pokiwał głową.
– Clara właściwie nic mi o tobie nie powiedziała. Nawet nie wiem, jak
masz na imię.
Usłyszał w jej głosie przyganę. Wiedział, że sobie na to zasłużył, choć
z drugiej strony irytowało go, że nowa współlokatorka go osądza.
Wyciągnęła go spod prysznica i nie przyszło mu do głowy, by się
przedstawić. Miał za sobą okropny dyżur; utrata pacjenta nigdy nie jest
przyjemna, a w takich okolicznościach jak dzisiaj była najgorszą rzeczą,
jaka mogła się zdarzyć, i Ryan nie miał teraz głowy do uprzejmości.
– Ryan McGregor – powiedział.
– Miło cię poznać, Ryan. – Wyciągnęła do niego rękę. Przynajmniej
starała się być miła. To nie jej wina, że miał zły dzień. On też powinien się
trochę postarać.
Uścisnął jej dłoń i natychmiast pożałował, że to zrobił, bo ogarnęło go
gorąco. Już nie pamiętał, kiedy po raz ostatni tak na kogoś zareagował.
Z pewnością nie mógł sobie pozwolić na taką reakcję wobec Georginy
Jones, zwłaszcza że muszą dzielić dom, dopóki nie znajdzie jakiegoś
innego miejsca.
Problem polegał na tym, że była w jego typie: drobna i kształtna,
z zielonymi oczami i jasnymi włosami związanymi gumką oraz
promiennym uśmiechem. Niebezpieczna.
– Mnie też jest miło ciebie poznać – wymamrotał wytrącony
z równowagi.
– Pracujesz w St Christopher’s?
– Tak.
Spojrzała na niego i uniosła lekko brwi. Co to ma być, gra
w dwadzieścia pytań? Stłumił irytację. Ale to nie jej wina, że Clara nie
wyjaśniła jej wszystkiego.
– Pracuję razem z Clarą na dziecięcym – wyjaśnił. – Jestem
konsultantem.
Nie miał ochoty na uprzejme rozmowy z nieznajomymi, zwłaszcza z tą
nieznajomą, która patrzyła nieufnie na jego psa. Czy ma coś przeciwko
sierści i ubłoconym podłogom? Jeśli tak, to szkocka zima jej się nie
spodoba. Krajobraz pokryty głębokim śniegiem wygląda ładnie
i romantycznie na zdjęciach, ale w praktyce oznacza długie podróże
w zimnej mokrej pogodzie. Markowe ubrania, jakie miała na sobie, nie
nadawały się do wyjścia na wiatr i zacinający deszcz. Potrzebne były
wodoodporne okrycia i mocne buty. Ciekaw był, czy w ogóle przywiozła
z sobą coś ciepłego.
– Czy jest tu jakaś restauracja, gdzie można zamawiać na wynos? –
zapytała.
– Na wynos? Tutaj? – Czy ona naprawdę nie zdaje sobie sprawy, gdzie
jest?
– Wszystko mi jedno, czy to będzie pizza, kuchnia hinduska, chińska
czy ryba z frytkami. Cokolwiek.
Może nie była snobką, ale jednak została trochę rozpieszczona.
Dzielenie z nią domu zapowiadało się na trudną przeprawę, a już zupełnie
nie miał pojęcia, jak to będzie w pracy. Przywykł do Clary i nie mógł sobie
wyobrazić nikogo na jej miejscu.
Po co Georgina Jones tu przyjechała? Czy chciałaby przeżyć
romantyczną przygodę na wsi? Może powinien bezlitośnie zniszczyć jej
iluzje.
– Jesteśmy w Pentland Hills, piętnaście minut jazdy od miasta. Nawet
gdyby udało ci się kogoś namówić na dostawę jedzenia, dotarłoby tu zimne.
– Aha.
Powinien zaproponować, że coś ugotuje, ale miał tylko ochotę zwinąć
się w kłębek przed kominkiem z psem i może szklaneczką single malt
i posłuchać blues rocka, który zawsze koił jego duszę. Ale i tak nie było na
to szans; jeśli zostanie tutaj, będzie musiał z nią rozmawiać, a tego
wieczoru nie był zainteresowany pogawędką, szczególnie z kimś, kogo
prawie nie zna.
– Przyniosę twoje rzeczy – powiedział nieco zbyt gwałtownie.
– Mogę je wnieść sama – odparła, unosząc dumnie głowę.
– Z pewnością, ale Truffle lubi uciekać, a wolałbym nie ryzykować, że
zniknie na wzgórzach albo wytarza się w lisich odchodach. – Wyjął z szafki
smycz i przywołał psa. – Grzeczna dziewczynka – mruknął.
Przyklęknął przy żelaznych schodach i podrapał ją za uszami, drugą
ręką przypinając smycz do obroży i mocując ją do balustrady.
– Odczepię cię, kiedy wniesiemy rzeczy.
Uszy psa opadły.
– Obiecuję, że potem zabiorę cię na spacer – dodał na widok
rozczarowania i lęku w oczach Truffle.
Miał nadzieję, że jej poprzedni właściciele już nigdy nie będą mieli
żadnego psa, tak jak miał nadzieję, że rodzice czteromiesięcznego chłopca,
którego nie udało mu się uratować, nigdy nie będą mieli kolejnego dziecka,
a jeśli się to zdarzy, służby społeczne udzielą im wsparcia, zanim będzie za
późno.
Z trudem wziął się w garść.
– Chodźmy po te rzeczy.
Samochód Georginy również nie nadawał się do wiejskiego życia.
Przerost stylu nad treścią. Na razie jeszcze dawał sobie radę, ale już
wkrótce, gdy całą powierzchnię wąskiej drogi pokryje płynne błoto, będzie
potrzebowała czegoś z napędem na cztery koła. I ilu walizek człowiek
potrzebuje, by przetrwać gdzieś sześć miesięcy? Ale to nie jego sprawa.
Nadal padało i gdy wszystkie bagaże znalazły się w domu, obydwoje
byli przemoczeni. Ryan poczuł ukłucie winy. Pytała o restaurację. To, że on
czuł się zbyt nieszczęśliwy, by jeść, nie oznacza jeszcze, że wszyscy inni
czują się tak samo. Na pewno jest głodna.
Gdy rozpakowywała swoje rzeczy, spuścił Truffle ze smyczy i zaczął
grzebać w zamrażarce. Pomyślał, że Clara go zabije. Zostawiła mu listę
rzeczy, które miał kupić, by urządzić jej zmienniczce szkockie powitanie,
ale zabrakło mu na to czasu. Zamierzał wybrać się do sklepu jutro rano,
przed jej przyjazdem. Nawet mu nie przyszło do głowy, że ona może się
pojawić wcześniej.
Tymczasem w zamrażarce było tylko pół bochenka chleba, torebka
groszku, worek frytek i plastikowe pudełko z jakąś pomarańczową bryłą,
która mogła być domową zupą, ale nie była podpisana i zapewne dawno
zdążyła się zestarzeć. Lodówka była równie pusta, znalazł w niej tylko
mleko i kawałek sera. Obiecał sobie ponuro, że następnego dnia pojedzie na
zakupy.
Georgina Jones była w drodze od dziewiątej rano, a on nie urządził jej
szkockiego powitania, jakie zaplanowała jego przyjaciółka. Zawiódł Clarę,
tak jak ona zawiodła jego. Odepchnął jednak tę myśl od siebie. Clara
zrobiła to, co uznała za słuszne, a on nie mógł stawać jej na drodze.
Owszem, stanowiła jedyny stabilny punkt w jego życiu, jeśli nie liczyć
Truffle, ale to nie był jej problem.
Po tylu latach powinien się już przyzwyczaić do samotności i do tego,
że ludzie w końcu go opuszczają. To była też jego wina, bo nie potrafił
dopuścić nikogo blisko ani zaufać, że znów nie zostanie porzucony. Jego
matka zginęła, gdy miał sześć lat, jej rodzina go nie chciała, kolejne
zastępcze rodziny rezygnowały z niego jedna po drugiej. Przez jakiś czas
miał nadzieję, że Zoe zmieni ten stan rzeczy, ale w końcu ją też odepchnął,
a ona odeszła – co tylko dowodziło, że miał rację.
Związki nie są dla niego.
Ale to nie jest odpowiedni moment, by się nad sobą użalać. Doskonale
radził sobie sam. Miał pracę, psa, który właściwie był całą jego rodziną,
a także przyjaciół. Otrząsnął się. Jak w ogóle powinien się zwracać do tej
kobiety? Georgino? Georgie? Doktor Jones? „Hej, ty” zdecydowanie nie
brzmi dobrze. I dlaczego, do diabła, tak się tym przejmuje? Przecież nic nie
jest w stanie wytrącić z równowagi doktora Ryana McGregora – no, prawie
nic.
Od lat nie zaprzątał sobie głowy towarzyskimi uprzejmościami.
Dlaczego kobieta, którą poznał zaledwie kilka minut temu, miałaby zbić go
z tropu? To niedorzeczne.
– Doktor Jones? – zaryzykował. – Mogę zrobić grzanki z serem.
Stanęła na schodach.
– Poważnie?
Rozumiał ironię w jej głosie. Grzanka z serem to nie jest porządna
kolacja. Ale jeśli Georgie chce dostać porządny posiłek, to powinna się tu
pojawić w umówionym dniu, a nie dzień wcześniej.
– Spodziewałem się ciebie jutro – wyjaśnił. – Nie miałem dziś czasu na
zakupy. Grzanka z serem lub bez, jeśli nie jesz sera, to wszystko, co mogę
ci zaproponować. – Oparł się pokusie dodania: „I masz szczęście, że to
proponuję”.
Wydawała się skonsternowana, ale szybko doszła do siebie i posłała mu
profesjonalny uśmiech.
– Byłoby miło. Dziękuję.
– Mogę jeszcze dołożyć zupę. – Zacisnął kciuki, modląc się, by
pomarańczowa bryła z zamrażarki okazała się domową zupą
marchewkową.
Nie miał pojęcia, co innego mogłoby to być.
– Czy mogę ci w czymś pomóc?
Nie był pewien, czy zapytała z uprzejmości, czy też z obawy, że nie
będzie potrafił przygotować prostego posiłku, ale nie chciał, by plątała mu
się pod nogami. Mówiąc szczerze, wcale jej tu nie chciał; wolałby zostać
sam.
– Nie trzeba. Dopiero przyjechałaś z Londynu. O dzień za wcześnie. –
Nie mógł się powstrzymać, by jej tego nie wytknąć.
– Umawiałam się z Clarą, że przyjadę dzisiaj.
Stłumił westchnienie.
– Miałaś tu być w niedzielę szóstego.
– Piątego, w sobotę – poprawiła go.
– Clara zapisała to w kalendarzu. – Podszedł do ściennej tablicy przy
szafkach. Pies truchtał obok niego. – Widzisz? Niedziela… O cholera.
– Coś nie tak?
– Założyłem, że ten kalendarz jest taki sam jak w moim telefonie
i tydzień zaczyna się w nim od poniedziałku, dlatego myślałem, że
przyjeżdżasz w niedzielę. – Jęknął i przegarnął ręką włosy. – Przepraszam.
– W porządku – odpowiedziała, ale od spojrzenia, które mu posłała,
mleko mogłoby skwaśnieć.
Zanosi się na bardzo długie pół roku.
Na szczęście zostawiła go samego w kuchni. Zauważył też, że
zignorowała Truffle. A zatem nie jest miłośniczką psów. Jej strata.
Pomarańczowa bryła w pudełku nie była zupą. Okazało się, że to sorbet
z mango.
– O cholera – powiedział, kiedy spróbował.
– Co się stało?
– Sorbetu z mango raczej nie powinno się podgrzewać.
– Nie – odpowiedziała bezbarwnie.
Jej twarz również nie wyrażała niczego, ale zdążył zauważyć błysk
lekceważenia w oczach. Dlaczego właściwie nie poprosił Janie ze sklepu
farmerskiego, by przywiozła mu jakieś zapasy? Chyba po prostu nie chciał
przyjąć do wiadomości, że Clara naprawdę wyjedzie, a on będzie musiał
przywyknąć do innej współlokatorki, dopóki nie znajdzie sobie innego
mieszkania.
Z tych rozmyślań wyrwał go zapach spalenizny. Wyszarpnął patelnię
spod grilla. Jasna cholera. Nie dość, że pomarańczowa maź nie jest zupą, to
jeszcze spalił grzanki. Zirytowany poodcinał przypalone brzegi.
– Grzanki z serem – powiedział, podsuwając jej talerz.
– A ty nie jesz?
– Nie jestem głodny. Zostawię cię teraz. – Wiedział, że zachowuje się
nieuprzejmie, ale po prostu nie był w stanie prowadzić rozmowy o niczym.
Znów pomyślał o dziecku, któremu nie udało się ocalić życia, o jego
matce, która opadła na kolana, zawodząc na głos, i ojcu, bladym z poczucia
winy i wstydu. Nie, naprawdę nie był głodny.
– Dzięki. – Odetchnęła głęboko. – Czy mogę się potem wykąpać?
– Pytasz, czy zużyłem całą gorącą wodę? – skrzywił się.
– Nie. Mam za sobą długą podróż i jestem zmęczona. Chciałabym się
wykąpać i wcześnie położyć.
– Aha. – Był przewrażliwiony, a ona nie miała na myśli nic złego. –
Przepraszam – mruknął. – Jasne. W szafce obok łazienki są ręczniki,
a woda jest gorąca.
– Dziękuję.
– Zostawię cię teraz. Wezmę Truffle na spacer.
Nie odpowiedziała i był z tego zadowolony. Włożył nieprzemakalny
płaszcz i kalosze, wziął psa na smycz i wyszedł z nadzieją, że kiedy wróci,
ona będzie już w łóżku. Mógłby wtedy po prostu usiąść przy ogniu z psem
i szklanką single malt, tak jak zaplanował.
Bez tego surowego Szkota i jego równie nieprzyjaznego psa domek
powinien wydawać się większy, tymczasem sprawiał wrażenie, jakby się
zmniejszył. To dziwne.
Georgie nie spodziewała się żadnego współlokatora, a tym bardziej tak
nieprzyjaznego typa z nerwowym psem. Odetchnęła głęboko. Może
powinna życzliwiej potraktować przyjaciela Clary, ale z drugiej strony
McPonurak też nie był dla niej szczególnie miły. Owszem, próbował jej
przygotować coś do jedzenia, ale te grzanki były niejadalne, a podgrzany
sorbet… W innych okolicznościach uznałaby to za zabawne, ale teraz czuła
tylko irytację.
Z grymasem wyrzuciła grzanki do kosza. Całe szczęście, że na stacji
kupiła chleb. Zrobiła sobie kilka grzanek, zjadła je na sucho, ponieważ
w lodówce nie było masła, i poszła na górę do łazienki. Jutro jest następny
dzień; może jutro uda jej się zobaczyć piękniejszą stronę Szkocji.
Teraz za oknem w łazience panowała ciemność tak zupełna, że nie było
widać nawet zarysów drzew na sąsiednim polu. Cisza była równie
przerażająca. Georgie nie słyszała nawet pohukiwania sowy; z drugiej
strony, czy jakakolwiek sowa próbowałaby latać w deszczu?
Szkocja bardzo różni się od Londynu. Georgie zaczęła się zastanawiać,
czy popełniła błąd. Ale nie mogła tak po prostu poddać się i wrócić. Musi
jakoś sobie tu poradzić.
Następnego ranka wzięła prysznic i ubrała się w sweter oraz dżinsy. Za
oknem widziała błękitne niebo, puszyste białe chmurki i ciągnące się jak
okiem sięgnąć wzgórza porośnięte wrzosami.
Ciekawa była, jak Clara radzi sobie w Londynie. Czy pierwsza noc dla
niej też była trudna? Może nie mogła zasnąć z powodu hałasu na ulicy
i świecących latarni?
Na dole nie było Ryana ani psa. No i dobrze. Jeśli zdąży wyjść, zanim
wrócą, nie będzie musiała znosić jego ponurego nastroju. Miała zamiar
pojechać do miasta, znaleźć szpital, trochę pozwiedzać i kupić coś do
jedzenia. Zostawiła kartkę, że wróci później, zamknęła drzwi, wsiadła do
samochodu i ruszyła w stronę miasta.
Edynburg zachwycił ją od pierwszej chwili. Jechała przez Royal Mile
w starej części miasta. Na górze widziała zamek, a w dole pałac
Holyroodhouse. Dalej było Nowe Miasto z rzędami georgiańskich
budynków, które bardzo przypominały jej Bath. Szpital St Christopher’s
również mieścił się w pięknym georgiańskim budynku z żółtawego
kamienia. Miał wielkie okna i duży trójkątny fronton nad wejściem
obramowanym kolumnami.
Odszukała parking dla personelu, a potem wróciła do centrum. Na
początek zamierzała zwiedzić atrakcje turystyczne. Zamek w Edynburgu
był najlepszym miejscem, by zacząć. Jeszcze w Londynie przeczytała
w internecie, że rozciąga się stamtąd piękny widok na miasto, można
zobaczyć szkockie insygnia koronne, a w porze lunchu z dachu oddawana
jest salwa armatnia.
Wędrówka po zamku okazała się bardzo przyjemna. Georgie podziwiała
tłumaczy w kostiumach z minionych epok, nadwornego muzyka, wielkie
średniowieczne komnaty i klejnoty oraz starożytny Kamień Przeznaczenia.
Zrobiła kilka zdjęć, które przesłała bratu, rodzicom i najlepszej
przyjaciółce. Potem wzmocniła siły kanapką i filiżanką herbaty i udała się
do supermarketu.
Czy powinna zrobić zakupy dla jednej osoby, czy dla dwóch? Nie miała
pojęcia, jak Clara i Ryan dzielili się przygotowywaniem posiłków ani co on
jada. Nie wiedziała, czy jest wegetarianinem ani czy ma jakieś alergie.
W końcu zdecydowała, że dzisiaj przygotuje kolację również dla niego, by
nawiązać nić porozumienia. Nie muszą być przyjaciółmi na śmierć i życie,
ale życie byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby udało im się wypracować jakiś
sposób cywilizowanego współistnienia.
Nie miała pojęcia, którą Ryan ma dzisiaj zmianę. W porządku, ugotuje
coś, co w razie potrzeby można szybko odgrzać, na przykład kurczaka
z warzywami, z ryżem z mikrofalówki. Wzięła jeszcze z półki słoik sosu do
spaghetti i paczkę makaronu, na wypadek, gdyby Ryan nie jadał kurczaków.
Zresztą zawsze przyda się mieć w szafce coś na szybki posiłek. Zapłaciła za
zakupy i wróciła do domu.
Nie było samochodu Ryana, a w domu nie było psa. Wypakowała
zakupy i zauważyła na stole kartkę.
Jestem w szpitalu. Truffle u Janie.
Wrócę późno. R
Kim jest Janie? Jego dziewczyną? Ale to nie jest sprawa Georgie.
Spojrzała na zegarek. Od wioski dzieli ją tylko mila. Zdąży jeszcze szybko
się rozejrzeć i zrobić kilka zdjęć, zanim się ściemni.
Telefon pisnął, gdy zamykała frontowe drzwi. To była wiadomość od
Clary.
„Dzięki za bąbelki, czekoladę i zamówienie jedzenia! Londyn jest
wspaniały. Przepraszam, że nie uprzedziłam cię o Truffle. Jest kochana, ale
chowaj buty, bo pogryzie”.
Ryan mówił to samo. Georgie odpowiedziała:
„Będę pamiętać”.
„Mam nadzieję, że powitalna kolacja się udała. Ry nie jest najlepszym
kucharzem”.
Zamrugała ze zdziwienia. Jaka powitalna kolacja? Nie chciała jednak,
by Clara poczuła się źle, więc skłamała:
„Kolacja była doskonała. Tu jest bardzo ładnie”.
„Jak się dogadujesz z Ryanem?”.
Znowu musiała skłamać.
„W porządku”.
„Powodzenia na jutrzejszym dyżurze”.
„Tobie też”.
A więc Clara prosiła Ryana, by przygotował dla niej powitalną kolację?
Co prawda nie zrobił tego, ale może ona również powinna poprosić Joshuę,
by przygotował jakąś niespodziankę dla zmienniczki? To nie jest wina
Clary, że jej współlokator zawiódł.
Zrobiła kilka zdjęć wioski, wysłała je Joshui i poprosiła go, by
zorganizował coś miłego dla Clary, a potem wysłała te same zdjęcia
również rodzicom i Sadie, swojej przyjaciółce.
Sklep farmerski był otwarty. Weszła do środka i rozejrzała się. To było
niesamowite miejsce: świeża żywność, miejscowe rękodzieło i biżuteria,
a nawet lokalne kosmetyki. Wybrała uroczego jamnika z dzianiny dla
swojej bratanicy Hannah oraz emaliowane kolczyki i miodowy krem do rąk
dla mamy, a gdy poszła zapłacić, zobaczyła obok kasy zwiniętego w dużym
koszu psa.
– Truffle? – zdumiała się.
Pies machnął ogonem – tylko raz, ale to chyba znaczyło, że ją
rozpoznał.
Kobieta przy kasie spojrzała na nią uważnie.
– Nie znam cię, dziewczyno, ale widzę, że ty znasz naszą Truffle, więc
chyba się nie pomylę, jeśli powiem, że jesteś moją nową sąsiadką, tą
lekarką z Londynu, która zamieniła się na pracę z naszą Clarą?
– Tak. Nazywam się Georgina Jones, ale proszę mówić do mnie
Georgie.
– Miło cię poznać, Georgie. Jestem Janie Morris. Możliwe, że któregoś
dnia zobaczysz za oknem nasze owce.
Georgie zamrugała ze zdziwienia.
– Owce?
– Mój Donald i ja hodujemy rzadkie rasy. Nasze owce pasą się na
łąkach przy Hayloft Cottage. Są dosyć wścibskie. Witaj w Szkocji. – Nabiła
na kasę zakupy Georgie. – Te psy robi na drutach moja mama.
– To dla mojej bratanicy – wyjaśniła Georgie.
– Mam nadzieję, że jej się spodoba. – Janie zręcznie zawinęła
w pergamin kruche ciastko w kształcie ostu. – Proszę. Coś do kawy.
Upiekłam dziś rano.
– Dziękuję. – Georgie była poruszona niemal do łez. To była najmilsza
rzecz, jaka się jej zdarzyła od chwili przyjazdu.
– Wiem, że Clara i Ryan pracowali po całych dniach, więc z tobą na
pewno będzie tak samo. Gdybyś potrzebowała mleka, chleba albo czegoś
innego, po prostu przyślij wiadomość. Mam zapasowy klucz do waszego
domu, a wy macie klucz do mojego, więc nie ma żadnego problemu.
Rozliczymy się później.
– To miło z twojej strony – powiedziała Georgie. – Dziękuję.
– Ryan da ci mój numer.
To chyba przeszkoda nie do przejścia. Georgie nie potrafiła sobie
wyobrazić, by Ryan zechciał jej w czymkolwiek pomóc.
– Ryan to miły chłopak – dodała Janie.
Może w równoległym wszechświecie, pomyślała Georgie, ale
uśmiechnęła się uprzejmie.
– Domyślam się, że przyszłaś po Truffle? – zapytała Janie.
– Ja, hmm… tak – zająknęła się. – To znaczy… o ile Ryan zostawił jej
smycz.
– Zostawił.
Nie ma wyjścia, musi zabrać psa.
– A masz torebki na kupy? – Janie się uśmiechnęła.
– Nie.
– Nie ma problemu. – Janie wyjęła kilka torebek z szuflady.
– Dziękuję.
– Często opiekuję się Truffle, kiedy Ryan jest w pracy. To dobry pies.
Nieśmiały, ale kochany.
Przypięła smycz do obroży i Georgie, chcąc nie chcąc, zabrała psa do
domu. W połowie drogi Truffle zrobiła największą kupę na świecie, a po
jakichś dwudziestu krokach następną. To nie jest piękna Szkocja, tylko
zasrana Szkocja, pomyślała Georgie cierpko. Przed domem położyła dwie
pełne torebki na pojemniku na śmieci. Miała nadzieję, że Ryan po powrocie
powie, gdzie je wyrzucić.
– Nie mam pojęcia, co z tobą zrobić – powiedziała do psa. – Nie wiem,
czy powinnam wytrzeć ci łapy albo coś. Więc bardzo cię proszę, nie rób
niczego, co mogłoby zdenerwować McPonuraka.
Pies spojrzał na nią poważnie i ruszył do swojego legowiska, ale kiedy
Georgie zabrała się do przygotowania kurczaka z warzywami, Truffle
odważyła się wejść do kuchni i położyła się na podłodze, patrząc na nią
z nadzieją.
– Nie jestem pewna, czy mogę ci coś dać – westchnęła Georgie. – Może
odłożę na bok kawałek kurczaka i potem zapytam twojego właściciela, czy
możesz to zjeść?
Truffle tylko raz machnęła ogonem. Oczywiście nie rozumiała słów, ale
miło było czuć, że przynajmniej ona nie jest całkowicie przeciwna
obecności Georgie.
Chryste, co za dzień. Ryan powtórnie przeżywał wszystko, co zdarzyło
się wczoraj, opowiadając policji o tym, co wiedział i co zrobił zespół, by
ratować dziecko. Wciąż nie mógł wybaczyć sobie porażki. Kiedy w końcu
zaparkował przed sklepem farmerskim, był zaskoczony, że pies nie wybiegł
mu na powitanie.
– Georgie zabrała Truffle – poinformowała go Janie. – To bardzo miła
dziewczyna.
Raczej doktor Nadęta. Ale może była milsza dla Janie niż dla niego.
– Kupiła dzierganego psa mamy dla swojej bratanicy – dodała Janie. –
Myślę, że poradzi sobie z dziećmi na oddziale.
On również miał taką nadzieję.
– Dobrze. Cóż, jestem ci bardzo wdzięczny za opiekę nad Truffle.
– Ty w zeszły weekend pomogłeś Donaldowi naprawić ogrodzenie. Od
tego są sąsiedzi.
Gdy Ryan wszedł do domu, Truffle wybiegła mu na powitanie,
machając ogonem. W domu pięknie pachniało. Cokolwiek przygotowuje
doktor Nadęta, z pewnością jest to znacznie lepsze od kolacji, jaką on
mógłby przyrządzić.
– Cześć – powiedziała z kanapy, na której czytała jakieś pismo.
– Cześć. – Zabrała psa, więc musi być dla niej miły, nawet jeśli nie miał
na to ochoty. – Dziękuję za odebranie Truffle. Nie spodziewałem się, że to
zrobisz.
– Niedawno wróciłyśmy. Od tamtej pory spała. Zostawiłam torebki
z odchodami na pojemniku na śmieci, bo nie wiedziałam, gdzie je
wyrzucić.
Uprzątnęła po psie? Tego też się nie spodziewał.
– Zajmę się tym.
– I ugotowałam kolację – dodała. – Trzeba tylko podgrzać.
– Dzięki, ale nie musisz dla mnie gotować.
– Nie wiem, jaki układ miałeś z Clarą, ale byłoby rozsądnie, gdybyśmy
podzielili się obowiązkami.
Ryan skrzywił się.
– Nie jestem dobrym kucharzem.
– Clara też tak twierdzi.
– Rozmawiałaś z nią? – zdumiał się.
– Dostałam od niej wiadomość. Pytała, jak się udała powitalna kolacja.
Ryan dotychczas nawet nie spojrzał na telefon. Na pewno Clara napisała
również do niego z pytaniem, co on, do cholery, wyprawia.
– Przepraszam – mruknął, znów myśląc o tym, że ją zawiódł.
– Napisałam, że udała się doskonale. – Kąciki jej ust drgnęły. –
Z pewnością była nietypowa. Pierwszy raz w życiu ktoś mi zaproponował
gorącą zupę z mango.
Przez chwilę nie był pewien, czy śmieje się z niego, a potem zdał sobie
sprawę, że śmiała się z sytuacji. I miała rację, to było bardzo zabawne.
O dziwo, mimowolnie odwzajemnił jej uśmiech.
– Przepraszam. Chyba źle zaczęliśmy znajomość. Cześć, jestem Ryan
McGregor.
– Georgina Jones, ale wszyscy nazywają mnie Georgie.
Podniosła się z kanapy. Obcisłe dżinsy doskonale podkreślały jej figurę
i Ryana nieoczekiwanie zalało pożądanie. Georgie Jones była bardzo
atrakcyjna, a kiedy uścisnęła mu dłoń, znów poczuł tę dziwną więź, która
w równym stopniu zaskoczyła go, co przeraziła. Nie spodziewał się, że
zareaguje na nią w ten sposób, i nie chciał tego; musi chronić to, co jeszcze
pozostało z jego serca.
– Miałeś dobry dzień? – zapytała.
– Normalny – skłamał. Musi odwrócić jej uwagę, zanim zapyta go
o jakieś szczegóły. – Jak sobie poradziłaś z Truffle?
– Nie byłam pewna, co jej wolno jeść, więc nie dałam jej kurczaka, ale
na wszelki wypadek odłożyłam dla niej kawałek.
Znowu zrobiła więcej, niż oczekiwał.
– To miło z twojej strony. Truffle będzie zachwycona. Dziękuję.
Wzruszyła ramionami.
– Nie umiem się opiekować psami, ale pamiętam o czekoladzie
i chowam przed nią buty. Jakoś się dogadamy, prawda, Truffle?
Jej uśmiechnięte usta były bardzo ładne – miękkie, ciepłe i zachęcające.
Miał ochotę wyciągnąć rękę i przesunąć kciukiem po dolnej wardze.
Natychmiast odsunął od siebie tę myśl.
– Więc ona jest ze schroniska? – zapytała Georgie.
– Została porzucona. – Wciąż rozdzierało mu się serce, kiedy o tym
myślał. Nie miał zamiaru mówić nic więcej, ale słowa popłynęły wbrew
jego woli. – Bez obroży, bez chipa. Miała wtedy około sześciu miesięcy.
Pierwsi właściciele chyba nie poradzili sobie z opieką nad szczeniakiem
i zostawili ją na odludziu. Próbowała znaleźć drogę do domu i omal nie
wpadła pod samochód. Na szczęście kierowca zdążył wyhamować
i zawiózł ją do schroniska.
– Biedactwo – westchnęła. – Jak długo ją masz?
– Nieco ponad rok.
– A więc ma teraz około półtora roku?
– Prawie dwa lata – sprostował i wbrew sobie mówił dalej. Było coś
w Georgie, w jej poważnych zielonych oczach, co sprawiało, że chciał z nią
rozmawiać; wydawało się to dziwne, bo Ryan rzadko się otwierał nawet
wobec przyjaciół. – Znaleziono dla niej nowy dom, ale gryzła rzeczy.
Pierwsi właściciele chyba nie poświęcali jej dość uwagi, dlatego kiedy się
nudzi albo jest zestresowana, gryzie rzeczy. Ludzie, którzy ją wzięli,
naprawdę chcieli ją zatrzymać, ale mieli małe dzieci, które nie były
zadowolone, kiedy pies rozrywał na strzępy ich misie, więc po kilku
tygodniach odwieźli ją z powrotem do schroniska i w końcu trafiła do mnie.
– Dobrze, że ją wziąłeś.
To Truffle była wybawieniem dla niego. Clara zasugerowała, by ją
przygarnął, i miała rację, bo obecność psa naprawdę pomogła mu po
rozwodzie. Teraz Truffle była jego jedyną prawdziwą rodziną. Ale nie
zamierzał opowiadać Georginie o swoim rozwodzie ani o przeszłości.
– To dobry pies, ale z powodu doświadczeń ma problem z zaufaniem. –
Dlatego Ryan tak dobrze ją rozumiał. – Zamierzałem kupić dom, ale
transakcja nie wypaliła, a w wynajmowanych mieszkaniach przeważnie nie
wolno trzymać zwierząt, szczególnie psa, który może pogryźć meble. A nie
chcę oddawać Truffle do przechowalni dla psów, żeby nie pomyślała, że ja
też ją porzuciłem. Musi wiedzieć, że jej dom zawsze będzie przy mnie.
Dlatego Clara pozwoliła mi tu zostać przez jakiś czas.
– To miło z jej strony.
– Cała Clara. Jest fantastyczna.
Georgina przechyliła głowę na bok.
– Jesteście z sobą blisko?
Clara była mu bliższa niż większość ludzi, dlatego zabolało go, że
przeprowadziła zamianę pracy, nie uzgadniając z nim tego wcześniej. Nie
zdradziła mu swoich uczuć, a on nie okazał się na tyle dobrym
przyjacielem, by zauważyć, że coś jest nie tak.
– Jest moją najbliższą przyjaciółką. Jak siostra, której nigdy nie miałem.
Siostra, której nigdy nie miał. Clara domyślała się, że Ryan czuł się
równie sfrustrowany wyjazdem Clary jak Joshua jej wyjazdem. Więc może
jeśli ona wesprze Ryana, Clara zrobi to samo dla jej brata.
– Jestem obca i prawie nic nie wiem o psach – powiedziała. – Ale Clara
i ja właściwie zamieniłyśmy się na życie, więc musimy jakoś ustalić
podział obowiązków. Jeśli naprawdę jesteś najgorszym kucharzem na
świecie, to nie mam nic przeciwko temu, żeby gotować dla nas obojga, ale
wtedy zmywanie przypadnie tobie.
Przez całe lata to ona zajmowała się wszystkim w domu; teraz
odpowiadało jej wyłącznie partnerstwo na równych prawach.
– Myślę, że to sprawiedliwy podział. Clara i ja mieliśmy grafik.
Możemy go dostosować do naszych potrzeb.
– W porządku. Zaopatrzyłam lodówkę. Nie byłam pewna, co kupić, bo
nie wiedziałam, czy jadasz mięso i czy masz jakieś alergie. Jeśli nie
odpowiada ci mój kurczak, to mogę zrobić makaron z sosem
pomidorowym.
– Kurczak z warzywami jest jak najbardziej w porządku. Nie mam
żadnych alergii i nie jestem wybredny. Dziękuję. Oddam ci połowę
pieniędzy albo dasz mi listę i ja zrobię następne zakupy.
– Dobrze. Podgrzeję kolację. Do zobaczenia za chwilę – powiedziała
i zniknęła na górze.
Przy kolacji był cichy i zdystansowany. Georgie po raz ostatni dzieliła
dom z kimś, kogo nie znała, w studenckich czasach, ponad dekadę temu.
Prowadzenie rozmowy było wtedy o wiele łatwiejsze: można było zapytać
współlokatorów o ich rodzinne miasto, o to, co zdawali na maturze i co
studiują, a potem rozmowa przechodziła na muzykę, telewizję i filmy. Nie
mogła zadać takich pytań Ryanowi; wydawały się zbyt wścibskie.
Miała jednak dobrą wymówkę na wieczór.
– Jutro mam ranny dyżur, więc idę się położyć.
– Ja mam popołudniowy – odparł. – Mógłbym cię rano odwieźć do
szpitala, ale nie jeździ tu żaden autobus, więc potem nie miałabyś czym
wrócić i musiałabyś czekać na koniec mojej zmiany.
– Poradzę sobie. Zrobiłam dzisiaj rekonesans. Do zobaczenia jutro.
– Do zobaczenia.
Nie był już tak szorstki jak poprzedniego dnia, ale z pewnością coś go
gnębi. W jego szarych oczach widziała cierpienie. Ale nie miała ochoty
tego roztrząsać. Prawie jej nie znał, więc nie zamierzał jej się zwierzać.
W każdym razie jutro zaczyna pracę. Gdy znajdzie się w szpitalnym
otoczeniu, poczuje się znacznie lepiej.
ROZDZIAŁ DRUGI
Poranek był piękny. Niebo tuż przed świtem znaczyły smugi koloru.
Georgie bez problemu znalazła miejsce na parkingu przed szpitalem.
Ordynator pediatrii przedstawił ją współpracownikom, sekretarka dała jej
kopię grafiku i Georgie od razu zabrała się do pracy.
– Jestem Parminder, ale wszyscy nazywają mnie Parm – uśmiechnęła
się do niej pielęgniarka oddziałowa. – Dzisiaj będziemy razem dyżurować
w izbie przyjęć. Witamy w St Christopher’s.
– Dziękuję. – A zatem nie wszyscy w szpitalu są tak nieuprzejmi jak
Ryan. Georgie poczuła ulgę. – Jestem Georgina, ale wszyscy nazywają
mnie Georgie.
– Rozejrzałaś się już po okolicy, Georgie?
– Trochę. Tu jest zupełnie inaczej niż w Londynie. Nie spodziewałam
się, że będę mieszkać na takim odludziu – przyznała.
Parminder uśmiechnęła się.
– Na szczęście dzielisz dom z Ryanem. To przemiły człowiek.
Czy na pewno mówiła o tym samym mężczyźnie? Ryan w żadnym razie
nie był przemiły. Poprzedniego wieczoru trochę się przed nią otworzył, ale
zdawało się, że w ogóle nie ma poczucia humoru, a ona przez cały czas
miała wrażenie, że stąpa po skorupkach jajek.
– Aha – odrzekła niezobowiązująco.
– Doskonale sobie radzi z personelem. Studenci go uwielbiają.
Chyba tylko dlatego, że jest przystojny, pomyślała Georgie.
– Zawsze ma czas, żeby im wszystko wyjaśnić, i traktuje pielęgniarki
z szacunkiem, a nie jak istoty niższego rzędu – wyjaśniła Parm.
Ha. Ją traktował jak istotę niższego rzędu.
– Ale od czasu rozwodu stał się bardziej wycofany. I chyba jeszcze
nikogo sobie nie znalazł. – Parminder zmarszczyła nos. – Przepraszam. Nie
powinnam plotkować.
– Nie martw się, nie powtórzę mu tego – zapewniła Georgie.
– Miał okropny weekend… i nie mam na myśli twojego przyjazdu –
dodała Parminder pośpiesznie. – Mówię o tym biednym dziecku z soboty.
– O dziecku?
– Nic ci nie powiedział? – Parminder skrzywiła się. – Mieliśmy tu
dziecko z nieprzypadkowym urazem głowy.
Georgie zastygła. To jest najgorszy koszmar każdego pediatry. Naraz
wszystkie części układanki trafiły na swoje miejsce i zrozumiała, że jej
znajomość z Ryanem zaczęła się w bardzo niefortunnym momencie.
– Musiał tu przyjść wczoraj, żeby porozmawiać z policją – ciągnęła
Parminder. – O czymś takim nie można przestać myśleć. Ciągle się
zastanawiasz, czy można było zrobić coś więcej, chociaż nie sądzę, żeby
ktokolwiek mógł zrobić więcej niż on.
– Dziecko nie przeżyło? – Musiała o to zapytać.
Parminder potrząsnęła głową.
– Bardzo mi przykro. – Georgie poczuła wyrzuty sumienia. McPonurak.
Nie potraktowałaby go tak chłodno, gdyby wiedziała, że miał za sobą
okropny dzień. Nic dziwnego, że nie potrafił nawet dopilnować grzanki
z serem. Ona tymczasem założyła, że jest niezadowolony z jej obecności
i celowo wszystko jej utrudnia. Ale z drugiej strony, skąd mogła wiedzieć?
Nie potrafi przecież czytać w myślach.
– Chodźmy do pacjentów – powiedziała z uśmiechem.
Przypadki tego ranka były podobne do tych, z jakimi miała do czynienia
na oddziale w Hampstead: wysypki, urazy głowy, złamanie nadgarstka
i pierwsze w tym sezonie zapalenie oskrzelików, ale Georgie miała
trudności ze zrozumieniem edynburskiego akcentu i wciąż musiała prosić
zestresowanych rodziców, by coś powtórzyli.
Nowi koledzy byli mili i zabrali ją z sobą na lunch do stołówki dla
personelu, ale ich też trudno było zrozumieć. Czy wszyscy Szkoci mówią
tak szybko? Rozmowy toczyły się wokół piłki nożnej i rugby – Georgie nic
nie wiedziała o żadnym z tych sportów – albo dotyczyły ludzi, których nie
znała, i Georgie stawała się coraz bardziej milcząca.
Jak ma tu przetrwać sześć miesięcy? W Londynie wszyscy rozmawiali
o filmach, muzyce i dżinie. Tam czuła się na swoim miejscu, a tutaj była
obca. Pomyślała, że będzie musiała dowiedzieć się czegoś o piłce nożnej.
A jutro przyniesie jakieś ciastka. Chyba powinna była zrobić to dzisiaj.
Wracając do domu, zatrzymała samochód przy sklepie na farmie
i oczywiście zastała tam Truffle.
– Na pewno nie masz nic przeciwko temu, żeby ją zabrać? – zapytała
Janie. – Ryan wspominał rano, że nie jesteś przyzwyczajona do psów.
– Poradzę sobie – powiedziała z uśmiechem. Zawsze może potem
odkurzyć samochód z psiej sierści.
– Nie miałam okazji jej wyprowadzić. Czy mogłabyś…?
To nie może być trudniejsze niż poprzedniego dnia. Teraz w każdym
razie lepiej wiedziała, czego się spodziewać.
– W takim razie wezmę też torebki na odchody, bo nie wiem, gdzie
Ryan je trzyma.
– Nie ma problemu. Proszę. – Janie wręczyła jej rolkę. – Na koszt
firmy. Są biodegradowalne.
Truffle z ochotą wskoczyła do samochodu. Georgie zostawiła w domu
zakupy i wyprowadziła ją na spacer. Wróciła przed zmrokiem, upiekła
blachę brownie i przygotowała warzywne chili.
– Trudno znaleźć przyjaciół, kiedy się nawet nie rozumie, co mówią –
powiedziała do psa. – Poza tym oprócz Parminder chyba nikt tam nie
wierzy, że będę w stanie zastąpić Clarę.
Truffle szturchnęła ją nosem. Georgie uśmiechnęła się i podrapała ją po
czubku głowy.
– Masz rację. Jutro jest następny dzień.
Podgrzała pół paczki ryżu do swojej porcji chili, a psu dała karmę
znalezioną w szafce. Potem usiadła na kanapie i zaczęła przerzucać kanały
w telewizorze. Pies zwinął się w kłębek obok niej.
– Nie mam pojęcia, czy wolno ci tu siedzieć – stwierdziła – ale jeśli nie
powiesz Ryanowi, to ja też nie.
Bliskość ciepłej Truffle była zaskakująco przyjemna. Gdyby ktoś jej
powiedział pięć lat wcześniej, że towarzystwo psa będzie jej sprawiać
radość, roześmiałaby się na głos, ale Truffle szybko znalazła drogę do jej
serca.
Ryan wrócił dwie godziny później.
– Dobry wieczór – powitała go.
– Dobry wieczór. Dziękuję za odebranie Truffle. Janie dała mi znać.
– Nie ma problemu. Zrobiłam warzywne chili. W lodówce jest pół
paczki ryżu do mikrofalówki, a na talerzu ciasto.
– Od Janie?
– Nie. Upiekłam, żeby wziąć jutro na oddział, ale pilnowałam, żeby
Truffle nie dobrała się do czekolady. – Urwała na chwilę. – Parm
opowiedziała mi, co się stało w sobotę.
– Tak – odrzekł i jego twarz się ściągnęła.
– To musiało być dla ciebie trudne.
– Tak.
Złożyła ramiona na piersi.
– Próbuję być miła.
– Jestem facetem. – Wzruszył ramionami.
– A faceci nie rozmawiają o takich rzeczach? To głupie. – Potrząsnęła
głową. – Rozmowa to dobry zawór bezpieczeństwa. Pomaga sobie poradzić
ze sprawami, od których serce się rozdziera.
Ryan zatrzymał na niej spojrzenie.
– Albo sprawia, że przeżywamy je ponownie.
– Jak wolisz. Ale kiedy zjesz, poczujesz się lepiej. Aha, nakarmiłam
Truffle. Sprawdziłam na opakowaniu, ile wynosi porcja dla psa jej
wielkości. Mam nadzieję, że nie zrobiłam nic złego.
– Dziękuję. – Wydawał się zaskoczony.
– Nie mogłam przecież dać jej warzywnego chili – zauważyła sucho.
– Nie. Cebula i czosnek są toksyczne dla psów.
– Czy na Clarze też odreagowywałeś złe dni?
– Ja… – Na chwilę przymknął oczy. – Nie. Przepraszam. Nie
powinienem tego robić.
W każdym razie potrafił to przyznać. Charlie nigdy nie przyznawał się
do błędu.
– Usiądź. Nastawię mikrofalówkę, a ty mów. Inaczej nie wyrzucisz tego
z myśli i nie będziesz mógł zasnąć.
– Jesteś apodyktyczna – stwierdził.
– Czasami tak trzeba – przyznała i po chwili postawiła przed nim talerz.
Przez kilka minut słyszała tylko jego pełne aprobaty pomruki. Kiedy
talerz był pusty, złożyła ramiona na piersi.
– Nie dostaniesz ciasta, dopóki nie zaczniesz mówić. A chcę ci
powiedzieć, że robię doskonałe brownie. Wiele byś stracił.
– Uhm.
– A może polać ci ciasto gorącym sorbetem z mango?
Obawiała się, że posunęła się za daleko, ale Ryan się zaśmiał. Bez
ponurej miny był bardzo przystojny, przystojniejszy nawet od Charliego
w czasach, kiedy była młoda i głupia i zakochała się w nim po uszy. Szare
oczy rozjaśniły się i straciły kamienny wyraz, twarz całkowicie się
zmieniła, usta stały się miękkie i kuszące.
– Rezygnuję z gorącego mango, ale poproszę brownie. – Urwał na
chwilę. – Sobota była ponura. Parm powiedziała ci, że dziecko nie
przeżyło?
Georgie skinęła głową.
– Nie ma nic gorszego niż kiedy umiera dziecko. Człowiek jest wtedy
wściekły i bezradny, wszystko naraz. Rodzice byli młodzi i nie dostali
odpowiedniego wsparcia. – Na chwilę przymknął oczy. – Po części
chciałbym, żeby już nigdy nie wyszli z więzienia. Nienawidzę tracić
pacjentów, a w takich okolicznościach to jest jeszcze gorsze. Ale nie jest
moją sprawą ich osądzać. Kiedy dziecko nie przestaje płakać, rodzic nie śpi
od tygodni i nie ma pojęcia, co zrobić, żeby się uspokoiło, jest
sfrustrowany, nieszczęśliwy i zdesperowany, to może się zdarzyć, że zrobi
coś, czego by nie zrobił w normalnym stanie umysłu. Jeśli w porę nie
poprosi o pomoc lub nie wie, jak… – Odetchnął. – W każdym razie ten
młody człowiek już do końca życia będzie ponosił konsekwencje tego, co
zrobił. Rodzina w strzępach, trzeba zorganizować pogrzeb. Wszyscy
przegrali.
– Co się stało? – zapytała cicho.
– Rodzice go przywieźli. Powiedzieli, że dostał drgawek i nie mają
pojęcia, co robić. Próbowałem się dowiedzieć, czy coś takiego zdarzało się
wcześniej, czy były jakieś sygnały ostrzegawcze, które przeoczyli, może
coś w historii rodziny… a potem matka się załamała. Okazało się, że
dziecko ciągle budziło ich w nocy i kiedy rano zaczęło płakać, ojciec
wszedł do pokoju… i zaczął nim potrząsać.
Georgie poczuła mdłości. Jedna chwila utraty panowania nad sobą,
a potem konsekwencje na całe życie. Czy ci ludzie będą w stanie
kiedykolwiek wybaczyć sobie samym, lub sobie nawzajem?
– Badanie wzroku wykazało krwotok siatkówkowy, ale badania krwi
nie wykazały żadnych zaburzeń krzepnięcia krwi ani genetycznych –
ciągnął cicho Ryan.
Wiedziała, co powie dalej.
– A tomografia wykazała krwiak podtwardówkowy i obrzęk mózgu? –
Razem z krwotokiem siatkówkowym ta triada zwykle wskazywała na
nieprzypadkowe obrażenia.
– Chirurg próbował zastosować sztuczny drenaż, żeby zmniejszyć ucisk
na mózg, ale… – Ryan potrząsnął głową. – Musimy bardziej wspierać
rodziców. Nauczyć ich, że warto prosić o pomoc i że dziecko nie będzie
płakać wiecznie, nawet jeśli tak się wydaje. A kiedy mają już dość, należy
po prostu położyć dziecko bezpiecznie w łóżeczku i odejść na dziesięć
minut, dać sobie szansę na ochłonięcie. Zadzwonić do kogoś, robić
ćwiczenia oddechowe, śpiewać, rzucić poduszką, cokolwiek, co pomoże się
uspokoić i nie będzie stanowić zagrożenia dla dziecka.
– Masz rację – powiedziała cicho i uścisnęła jego dłoń. – Tak mi
przykro.
– Mnie też. Przepraszam, że nie byłem dla ciebie miły, kiedy tu
przyjechałaś.
– Miałeś za sobą koszmarny dzień i nie spodziewałeś się mnie. Ja też
nie byłam dla ciebie miła.
– Doktor Nadęta…
Otworzyła szeroko oczy.
– Tak mnie nazwałeś? Cóż, ty dla mnie byłeś McPonurakiem.
– McPonurak? – Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
Przez chwilę miała wrażenie, że zaraz zacznie się kolejna sprzeczka, ale
Ryan skinął głową.
– Masz rację. Czułem się nieszczęśliwy i winny, bo pomyliłem datę
twojego przyjazdu, a potem było już tylko gorzej. Im bardziej wyniośle
mnie traktowałaś, w tym większą złość wpadałem.
– I na odwrót. Chyba powinniśmy zacząć wszystko od początku.
– Ale ja naprawdę nie jestem dobrym kucharzem – ostrzegł. – Kiedy
była moja kolej przygotować kolację, kupowałem gotowe posiłki w sklepie
Janie. Były równie dobre jak domowe, ale ja umiem tylko włączyć
mikrofalówkę.
– Jakoś to rozwiążemy – obiecała i wreszcie podsunęła mu talerz
z ciastem. – Proszę. Z tego, co mówiła Parm, nie można było zrobić nic
więcej, niż zrobiłeś.
– To wcale mi nie poprawia samopoczucia. Nie uratowałem tego
dziecka.
– Każdemu z nas zdarzyło się coś takiego – powiedziała cicho. – Są
przypadki, w których po prostu nie da się nic zrobić, choćbyśmy najbardziej
się starali.
– Czy dlatego tu przyjechałaś? Chciałaś uciec od wspomnień
z Londynu?
Patrzył na nią z zaciekawieniem.
– Miałam osobiste powody.
– Uhm. – Wyraźnie czekał na ciąg dalszy i Georgie w końcu uległa.
– Dobrze, powiem ci prawdę, ale musisz mi dać słowo lekarza, że to
zostanie między nami. A także, że nie będziesz się nade mną litował.
Z zaskoczeniem skinął głową.
– W porządku. Masz moje słowo.
Zastanowiła się, czy to wystarczy. Prawie go nie znała i wiedziała, że
nie może polegać na własnej intuicji, która nie ostrzegła w porę, że mąż ją
okłamywał. Ale słyszała, co mówili o Ryanie koledzy w pracy i sąsiadka,
i zdecydowała się zaryzykować.
– Kocham swoją pracę, rodzinę i przyjaciół, ale w zeszłym roku
straciłam męża. Był lekarzem, brał udział w misji ratunkowej po trzęsieniu
ziemi i zginął w osuwisku.
Nie potrafiła się zmusić, by powiedzieć mu o dziecku, które miała
urodzić kochanka jej męża. Lepiej poprzestać na uproszczonej wersji
prawdy.
– Wszyscy w pracy okazywali mi mnóstwo życzliwości, ale miałam już
dość tego, że traktowali mnie jako „tę biedną Georgie”. To mnie
przytłaczało. Wiem, że chcieli dobrze, ale ta litość po prostu mnie dusiła
i musiałam się od tego oderwać. Dlatego zdecydowałam się wyjechać
z Londynu.
Ryan doskonale ją rozumiał. On również tak się czuł po rozpadzie
swojego małżeństwa. Wszyscy byli dla niego bardzo mili, a on czuł się do
gruntu nieszczęśliwy. Dobrze pamiętał, jak rozmowy cichły, gdy wchodził
do pomieszczenia, pamiętał spojrzenia pełne współczucia.
– Rozumiem – powiedział cicho. – I nie będę cię o nic wypytywał. To
nie moja sprawa.
– Dziękuję.
Śmierć męża najwyraźniej była dla niej bolesnym tematem, ale Georgie
w pewien sposób wyświadczyła im obojgu przysługę: dała mu kolejny
powód, by zachować między nimi emocjonalny dystans. Coś w Georginie
Jones bardzo go pociągało i sprawiało, że czuł się jak nastoletni chłopak,
który zadurzył się po raz pierwszy w życiu. A to nie było dobre.
Nie nadawał się do związków. Miał już na koncie jeden rozwód
i wiedział, że w dużej mierze sam był winien rozpadu swojego małżeństwa.
Nie dopuścił Zoe wystarczająco blisko i nie potrafił odłożyć na bok
własnych uczuć, by dać jej rodzinę, o jakiej marzyła. Georgie najwyraźniej
opłakuje swojego zmarłego męża i nie potrzebuje komplikacji związanych
z mężczyzną, który nie potrafi sobie poradzić z własnym sercem.
– Nie jestem Clarą, więc czy to, że mieszkamy w jednym domu, będzie
dla ciebie jakimś problemem?
– Jestem rozwiedziony i nie szukam partnerki, więc będziesz ze mną
bezpieczna. Zajmiesz pokój Clary i każde z nas będzie miało własną
łazienkę.
– Dziękuję. Ja też nie szukam partnera, więc ty również jesteś ze mną
bezpieczny.
Dlaczego zatem wcale nie poczuł się bezpieczny? Co takiego jest
w Georginie i jej jasnozielonych oczach, co nakazało mu jak najszybciej
zbudować dodatkowy mur wokół własnego serca? Otrząsnął się.
– Dobrze. Skoro to już sobie wyjaśniliśmy, może uda nam się znaleźć
sposób na zgodne współistnienie.
Uniosła kubek z kawą.
– Wypiję za to.
– Skoro już za coś pijemy, to mam lepszy pomysł – stwierdził
w przypływie lekkomyślności, po czym wyjął z szafki butelkę i dwie
szklanki. Postawił je na stole i przyniósł dzbanuszek wody.
– Nie przepadam za whisky – powiedziała.
– To nie jest to, co można dostać w supermarketach, tylko odpowiednio
dojrzały single malt. Wypij łyk, a potem spróbuj dodać odrobinę wody.
Smak stanie się gładszy i ujawnią się subtelne nuty.
– Mam ci zaufać, bo jesteś lekarzem? – zapytała cierpko.
– Coś w tym stylu. – Nalał niewielką ilość bursztynowego płynu do
dwóch szklanek i podał jej jedną. – Za wspólne mieszkanie.
– Za wspólne mieszkanie – powtórzyła i upiła niewielki łyk. Kiedy się
skrzywiła, dolał nieco wody do jej szklanki.
– Spróbuj teraz.
– Och, teraz to zupełnie co innego – zauważyła z zaskoczeniem. – Teraz
jest całkiem niezłe. Trudno uwierzyć, że odrobina wody może sprawić taką
różnicę.
– Nie będę cię zanudzać szczegółami, ale jeden z moich
współlokatorów na uniwersytecie był chemikiem – wyjaśnił Ryan. – Pisał
pracę o dymieniu whisky i o wszystkim, co wpływa na jej smak, i testował
swoje teorie na współmieszkańcach.
– Studiowałeś w Edynburgu?
– Tak, staż też odbyłem tutaj. A ty pewnie w Londynie?
– Tak. Poszłam w ślady mojego brata. Teraz z nim pracuję. Formalnie
jest moim szefem.
– I nie miał nic przeciwko tej zamianie?
– Trochę się o to pokłóciliśmy – przyznała. – Uważał, że popełniam
błąd.
– A ty tak nie myślałaś?
– Nie. Potrzebowałam zmiany. Chociaż mam wyrzuty sumienia, że go
zostawiłam.
– Clara jest świetną lekarką i potrafi się dogadać z każdym.
– Nie chodzi mi o pracę. Pomagam Joshui wychowywać Hannah, jego
córkę. Jest samotnym tatą. Ma nianię, ale jestem przy nim zawsze, gdy tego
potrzebuje. Mieszka w tym samym budynku co ja, dwa piętra wyżej. –
Przygryzła wargę. – Czuję się winna, że ich opuściłam. Ale gdybym została
w Londynie, oszalałabym.
Wiedział, o czym Georgie mówi. Jemu w najgorszych chwilach
pomogła Truffle – wtedy, gdy cierpiał, czuł się samotny i zastanawiał się,
dlaczego nie potrafi być mężczyzną, jakiego potrzebowała jego żona. Ale
teraz już się z tym pogodził. Był tym, kim był, a jeśli to miałoby oznaczać
samotne życie, to trudno.
– Czasami musisz zrobić to, co jest dla ciebie dobre, nawet jeśli ktoś
inny na tym ucierpi. – To właśnie zrobiła Clara. – Twój brat ci wybaczy.
Skoro pracowaliście razem, musiał widzieć, jak ta cała litość cię
przygnębia.
– Może. – Ziewnęła i zaczerwieniła się. – Przepraszam. To z powodu
whisky albo wiejskiego powietrza. A jutro znów mam ranny dyżur. Idę do
łóżka.
Wyobraził ją sobie zwiniętą w kłębek pod kołdrą, z włosami
rozrzuconymi na poduszce – na jego poduszce. Na litość boską, jest już za
stary na takie porywy pożądania. Zamierzał je po prostu zignorować. Nic
się między nimi nie wydarzy. Georgie jest wdową, nie zakończyła jeszcze
żałoby i powiedziała mu jasno, że nie szuka związku. On też nie chciał
związku; nie miał zamiaru narażać się na kolejną porażkę.
Musi więc jak najszybciej znaleźć dom, który nadawałby się dla niego
i Truffle, i trzymać Georgie na dystans.
ROZDZIAŁ TRZECI
– Twoja nowa współlokatorka jest bardzo cicha – stwierdził Alistair,
jeden z młodszych lekarzy, we wtorek rano, kiedy pili kawę w kuchence dla
personelu.
– Georgina jest w porządku – odparł Ryan.
– Ale to nie to samo co Clara, prawda? Nie jest duszą towarzystwa.
– Dopiero tu przyjechała. Daj jej trochę czasu, żeby mogła do nas
przywyknąć. Najważniejsze jest to, jak sobie radzi z dziećmi – przypomniał
mu Ryan.
– Tak, i z rodzicami – zgodził się Alistair.
Jednak Ryanowi dało to do myślenia. Wejście w nowe środowisko
z pewnością nie jest łatwe, a on nie zrobił żadnego wysiłku, by powitać
Georgie; nie przygotował nawet powitalnej kolacji, choć obiecał to Clarze.
Georgina wczoraj była dla niego bardzo miła, więc teraz nadeszła jego
kolej okazać jej trochę życzliwości. Mógłby chyba zorganizować jakieś
wieczorne wyjście albo coś w tym stylu, żeby poczuła się tu mile widziana.
Przypadek Jasmine zaniepokoił Georgie. Mała miała zaledwie półtora
dnia i nie sprawiała problemów przy karmieniu, więc poprzedniego dnia
wróciła z mamą do domu, ale inaczej niż większość noworodków przespała
całą pierwszą noc, a rankiem nie otwierała oczu i wydawała się pogrążona
w letargu.
Podczas wizyty położnej następnego dnia Jasmine nie chciała jeść,
a potem zaczęła drżeć. Zgodnie z radą położnej, rodzice Jasmine przywieźli
dziewczynkę do szpitala.
Stan małego dziecka może się pogorszyć błyskawicznie i Georgie
poczuła się bardzo zaniepokojona, gdy zauważyła, że oddech Jasmine
przyśpiesza. Mogło to być odwodnienie, nieprawidłowy poziom cukru we
krwi albo jakiś wirus, ale najważniejsze w tej chwili było wspomaganie
oddechu.
Zadzwoniła na oddział neonatologiczny, by przygotowano
monitorowane stanowisko dla dziecka, i zleciła długą listę badań, które
jednak nie wykazały niczego niepokojącego. Nie było odwodnienia,
żadnych problemów z poziomem cukru we krwi ani niczego równie
oczywistego. O co zatem chodzi? Może to jakaś alergia? Potrzebowała
pomocy kogoś bardziej doświadczonego, poszła zatem do Ryana.
– Czy mogę ci na chwilę przeszkodzić?
Podniósł wzrok znad biurka.
– W czym mogę pomóc?
– Mam rodziców z bardzo chorym dzieckiem i nie wiem, co mu jest.
Masz większe doświadczenie niż ja, więc może zauważysz coś, co
przeoczyłam.
Pokiwał głową i spojrzał na nią wyczekująco. Opowiedziała mu
o objawach Jasmine.
– Profilaktycznie kazałam jej podać antybiotyk na wypadek, gdyby to
była infekcja bakteryjna, ale nie reaguje. Twarz ma opuchniętą, jej stan się
pogarsza i nie wiem dlaczego, bo żadne badania nic nie wykazały.
– Opuchnięta twarz – powtórzył z namysłem. – Biorąc pod uwagę, że to
noworodek w postępującym letargu, może to być zaburzenie cyklu
mocznikowego. To dość rzadka choroba, zdarza się może raz na sto tysięcy
dzieci, więc w Wielkiej Brytanii jest jakieś sześć czy siedem przypadków
rocznie. Spróbuj ją zbadać pod kątem kwasicy argininobursztynianowej.
– Mam zbadać jej krew na obecność amoniaku? – upewniła się. Ryan
skinął głową. – Zrobię to, dziękuję.
– Daj mi znać. Już prawie pora lunchu, więc może pójdziemy razem na
jakąś kanapkę?
Tego zupełnie się nie spodziewała. W domu starał się jej unikać.
Czyżby przeszedł jakąś metamorfozę? A może to właśnie był prawdziwy
Ryan, ten, którego wszyscy koledzy w pracy uwielbiali? Postanowiła dać
mu szansę.
– O ile powiesz mi wszystko, co wiesz o kwasicy
argininobursztynianowej. W innym wypadku spędzę przerwę na
poszukiwaniu informacji w internecie.
– Zleć badania i wstąp po mnie. Zanim będą wyniki, wystarczy ci czasu
na kawę i kanapkę, a ja ci wszystko opowiem.
Zleciła badania i zeszli razem do stołówki.
– Jak sobie tu radzisz poza tym, że zdarzył ci się przypadek, który
każdego lekarza wprawiłby w lekką panikę? – zapytał.
– Dobrze. Zaczynam już rozumieć tutejszy akcent, jeśli ludzie nie
mówią zbyt szybko. I zdaje się, że powinnam dowiedzieć się czegoś o piłce
nożnej.
– Tylko ostrożnie wybieraj drużynę, której będziesz kibicować.
– Może wybrać londyńską? – zapytała z nadzieją.
– W takim razie masz do wyboru co najmniej tuzin klubów – zaśmiał
się.
– Zrobię sobie listę i rzucę monetą. A teraz powiedz mi coś o tej
kwasicy.
– To cecha autosomalna recesywna. Organizm dziecka nie wytwarza
enzymu liazy argininobursztynianowej. Oznacza to, że albo oboje rodzice
są nosicielami choroby, albo u jednego z nich wystąpiła ona w późnej
postaci.
– Więc jest prawdopodobieństwo jeden do dwóch, że dziecko będzie
nosicielem genu, jeden do czterech, że będzie chore i również jeden do
czterech, że urodzi się zupełnie zdrowe – obliczyła.
Ryan pokiwał głową.
– Objawy zwykle pojawiają się zaraz po urodzeniu, ale mogą zostać
niezauważone przez kilka dni. W mniej dotkliwej postaci choroba może się
ujawnić później w dzieciństwie albo nawet w dorosłym wieku. Brak
enzymu powoduje nadmiar amoniaku we krwi.
– A to z kolei powoduje uszkodzenia centralnego układu nerwowego.
Dlatego Jasmine była ospała, odmawiała jedzenia i oddychała za szybko –
zamyśliła się Georgie.
– Sprawdziłbym jej wątrobę – podsunął Ryan. – Jeśli okaże się, że to
kwasica argininobursztyninowa, czy chciałabyś, żebym był przy rozmowie
z rodzicami?
– Nigdy wcześniej nie zetknęłam się z tą chorobą, więc byłabym ci
wdzięczna.
– Ja widziałem tylko jeden przypadek, jeszcze na studiach. Tamto
dziecko wciąż regularnie nas odwiedza. To powinno podnieść rodziców
Jasmine na duchu.
– Czy istnieje jakaś grupa wsparcia?
– Tak. Skierujemy tam rodziców.
– Dziękuję ci. – Dopiła kawę. – Nie chciałabym być nieuprzejma, ale
wrócę już na oddział. Nie uspokoję się, dopóki nie zobaczę tych wyników.
Wyniki dały odpowiedź: Jasmine rzeczywiście miała podwyższony
poziom amoniaku we krwi. Georgie poszła na oddział neonatologiczny,
zleciła leczenie, a potem znów znalazła Ryana i razem udali się na rozmowę
z rodzicami.
– Doktor McGregor jest konsultantem na naszym oddziale i na
szczęście widział już wcześniej przypadek podobny do Jasmine, więc
wiedział, jakie badania należy zrobić i teraz już wiemy, co jest nie tak –
wyjaśniła.
– Czy ona… czy wszystko będzie w porządku? – zapytał niespokojnie
ojciec dziecka.
– Dostała już leki i mamy nadzieję, że jeszcze dziś jej stan zacznie się
poprawiać – odparł Ryan uspokajająco.
– Więc co się właściwie dzieje? – zapytała mama Jasmine.
– To się nazywa kwasica argininobursztynianowa – wyjaśniła
Georgie. – Choroba spowodowana niedoborem enzymu.
– Kiedy organizm trawi białko, enzymy rozkładają je na aminokwasy
i niektóre z tych aminokwasów zamieniają się w amoniak – uzupełnił
Ryan. – Normalnie amoniak jest wydalany z organizmu z moczem, ale
niedobór enzymu sprawia, że organizm Jasmine nie może tego zrobić, więc
amoniak gromadzi się we krwi.
– Czy można to wyleczyć? – zapytała matka.
– Tak. Jasmine nadal jest bardzo słaba i będzie musiała tu zostać przez
dwa tygodnie, ale już wiemy, co jej jest i możemy zapewnić właściwe
leczenie.
– Przede wszystkim musimy przefiltrować jej krew, żeby oczyścić ją
z amoniaku – powiedział Ryan – a następnie trzeba będzie znaleźć
odpowiednią równowagę między białkami mleka a lekami, żeby utrzymać
poziom amoniaku pod kontrolą.
– I wszystko będzie dobrze? – zapytał tata Jasmine.
– Mogą się pojawić komplikacje, ale powinno być dobrze.
– Argino… – Mama Jasmine pokręciła głową.
– Kwasica argininobursztynianowa – powtórzyła Georgie.
– Nigdy nie słyszałam o takiej chorobie.
– Bo jest rzadka, zdarza się mniej więcej raz na sto tysięcy urodzeń, ale
dzieci z tym schorzeniem mogą prowadzić normalne życie – zapewnił
Ryan. – Jeszcze na studiach leczyłem w tym szpitalu dziecko z tą chorobą.
Teraz jest w liceum i czuje się dobrze.
– Czy w rodzinie któregoś z was występowały jakieś zaburzenia cyklu
mocznikowego? – zapytała Georgie.
Ojciec Jasmine potrząsnął głową.
– Nic o tym nie wiem, chociaż miałem o sześć lat starszego brata, który
umarł, kiedy miał kilka dni. Uznano to za śmierć łóżeczkową. – Na jego
twarzy odbiło się przerażenie. – Och, nie. Czy to znaczy, że on też miał to
co Jasmine, tę argino…?
– Istnieje taka możliwość – przyznała Georgie – ale różnica polega na
tym, że my wiemy, co to za choroba i leczymy dziecko. Jeśli pana brat też
był na to chory, widocznie nikt go nie zdiagnozował i nie był leczony.
Mama Jasmine sprawiała wrażenie speszonej.
– Byłam adoptowana, więc nie wiem, czy mogła coś po mnie
odziedziczyć. Nie mam kontaktu z biologiczną rodziną.
Georgie uścisnęła jej dłoń.
– Nic nie szkodzi. Możemy przeprowadzić badania, żeby sprawdzić,
czy któreś z was jest nosicielem lub ma problem z tym enzymem. Jeśli tak,
to przy kolejnych dzieciach zbadamy je zaraz po urodzeniu.
– Czuję się tak… – Mama Jasmine westchnęła i urwała.
– Oczywiście, że się przestraszyliście – powiedziała Georgie. – Ona ma
tylko półtorej doby. Ale zrobiliście wszystko, co trzeba.
– Zapewniliśmy jej właściwe leczenie i spodziewamy się, że będzie
skuteczne – dodał Ryan. – Muszę jednak uprzedzić, że kwasica
argininobursztynianowa czasami może powodować uszkodzenia
neurologiczne. W tej chwili jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym
wyrokować, ale może się okazać, że Jasmine będzie się rozwijać trochę
wolniej niż przeciętne dziecko. Później zacznie się obracać, siadać i tak
dalej.
– Obserwujemy ją bardzo uważnie, a kiedy jej stan się ustabilizuje,
skonsultujemy się z dietetykiem i ustalimy, jakie ilości białka i leków są jej
potrzebne. Będzie jej można podawać lekarstwo doustnie strzykawką, jak
paracetamol. Ale będzie trzeba monitorować wszystko, co je, i regularnie
chodzić na wizyty kontrolne.
– Wydaje się to skomplikowane, ale jest wykonalne – dodał Ryan.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy – zapewniła mama Jasmine.
– Wszystko – potwierdził ojciec dziecka.
– To świetnie. Podamy wam również plan działania na wypadek, gdyby
złapała jakiegoś wirusa albo dostała biegunki, co oczywiście wpłynie na jej
dietę i metabolizm – powiedziała Georgie. – Najważniejsze, że nie
będziecie z tym sami. Możemy was skontaktować z grupą wsparcia.
Będziecie mogli porozmawiać z innymi rodzicami, którzy wcześniej
przeszli przez to, przez co wy przechodzicie teraz. Uspokoją was i udzielą
praktycznych porad.
– Bardzo dziękujemy – powiedziała matka Jasmine. – Czy możemy ją
teraz zobaczyć?
– Oczywiście. Leży pod aparaturą, ale możecie usiąść obok, mówić do
niej, głaskać po głowie i trzymać ją za rękę. To nie to samo co przytulenie,
ale będzie wiedziała, że przy niej jesteście, i poczuje się lepiej.
– Nasze pielęgniarki bardzo się cieszą, gdy rodzice angażują się
w opiekę nad dziećmi. Możecie pomagać przy myciu i zmianie pieluch –
dodał Ryan.
– Zaprowadzę was i przedstawię pielęgniarkom – obiecała Georgie. –
Z dnia na dzień będzie coraz lepiej. Zanim się obejrzycie, Jasmine wróci do
domu.
Po dyżurze Georgie zajrzała jeszcze na oddział intensywnej opieki nad
noworodkami, by sprawdzić, jak sobie radzi Jasmine, a potem pojechała do
domu.
Znowu padał deszcz. Skręcając w drogę prowadzącą do domu, poczuła
szarpnięcie i samochód zaczął wyraźnie ściągać w lewo.
O nie, pomyślała, tylko nie to. Po raz pierwszy w życiu złapała gumę.
Ojciec uczył ją kiedyś zmieniać koło, ale niewiele z tego pamiętała.
W dodatku zaczynało się ściemniać.
Zatrzymała samochód pośrodku wąskiej błotnistej drogi, włączyła
światła awaryjne i używając telefonu jako latarki, obejrzała koło po stronie
pasażera. Tak jak się obawiała, przednia opona była przebita; widocznie ją
uszkodziła, przejeżdżając przez dziurę w jezdni.
Otworzyła bagażnik, ale nie znalazła tam zapasowego koła, tylko
kompresor i butelkę jakiejś mazi. Na opakowaniu było napisane, że ten
zestaw naprawczy pozwoli jej dotrzeć do warsztatu pod warunkiem, że
przebicie ma nie więcej niż cztery milimetry i nie znajduje się na bocznej
ścianie opony. Zmierzyła otwór i westchnęła z desperacją. Sześć
milimetrów. I co teraz?
Deszcz przybrał na sile, podobnie jak wiatr, który wiał jej prosto
w twarz. Była przemoczona do nitki i wyglądało na to, że utknęła tu na
dobre. Trzęsąc się z zimna, znów wsiadła do samochodu i sięgnęła po
telefon.
Z naklejki na przedniej szybie wynikało, że wynajęcie samochodu
upoważnia ją do skorzystania z pomocy drogowej. Jedna przeszkoda mniej.
Ale ulga nie trwała długo. Usłyszała, że może się spodziewać pomocy
dopiero za trzy godziny. Trzy godziny. Była zmęczona, przemoczona,
zziębnięta i zaczynała odczuwać głód. Marzyła o prysznicu i filiżance
herbaty.
Kilka minut później zauważyła światła nadjeżdżającego samochodu i po
chwili rozległ się klakson.
Wyskoczyła na zewnątrz, gotowa do przeprosin, i rozpoznała auto
Ryana.
– Georgie? Wszystko w porządku? Co się stało? – zapytał i również
wysiadł.
– Złapałam gumę. Dziura jest zbyt duża, żeby użyć zestawu
naprawczego – wyjaśniła. – Przepraszam, wiem, że blokuję drogę, ale
niestety pomoc drogowa dotrze tu dopiero za parę godzin.
– Chcesz, żebym ci zmienił koło?
– Dzięki za propozycję, ale nie mam zapasowego koła, tylko ten zestaw.
– Ach, te uroki współczesnych samochodów. – Ryan przewrócił
oczami. – Która to opona?
– Przednia lewa.
Zniknął za samochodem i po chwili znów się pojawił.
– Masz rację, zestaw naprawczy do niczego się tu nie przyda. Posłuchaj,
dobrze znam tę drogę, więc łatwiej mi będzie omijać największe dziury.
Jeśli chcesz, odprowadzę twój samochód przed dom.
Przygryzła wargę.
– Ale czy to nie spowoduje jeszcze większych problemów, jeśli
pojedziesz na przebitej oponie?
– Nie, jeśli będę jechał powoli i ostrożnie. Pojedziesz za mną moim
samochodem i zaczekasz na pomoc w domu.
Oferta brzmiała szczerze i Ryan nie próbował z niej szydzić, więc się
zgodziła. Bez dalszych komentarzy wręczył jej kluczyki, a sam wsiadł do
jej samochodu. Ruszyła za nim i odkryła, że podczas jazdy słuchał głośnego
rocka. Spodziewała się raczej, że jeździ w ciszy albo słucha podcastów
o rozwoju medycyny pediatrycznej. Ale muzyka rockowa… To coś, co ich
łączy, chociaż jej upodobania lokowały się bliżej popu.
Z domu zadzwoniła do pomocy drogowej i poinformowała, gdzie
znajduje się samochód, a potem poszła pod prysznic. Kiedy wróciła na dół,
Ryan stał przy czajniku.
– Dziękuję za ratunek – powiedziała.
– Nie ma sprawy. Usiądź przy ogniu, przyniosę ci herbatę. Jaką pijesz?
– Średnio mocną, z mlekiem, ale bez cukru.
Gdy usiadła na sofie przy kominku, Truffle zwinęła się u jej stóp, jakby
chciała je ogrzać. Georgie pogłaskała ją po łbie, a pies polizał jej dłoń.
Teraz, gdy była już bezpieczna i trochę się rozgrzała, pomyślała, że może to
szkockie odludzie nie jest takie złe.
Ryan zajął się parzeniem herbaty. Kiedy Georgie wysiadła
z samochodu, wyglądała na zagubioną. Z trudem się powstrzymał, by jej
nie objąć i nie obiecać, że wszystko będzie dobrze. Ale wiedział już, że nie
lubiła litości.
Chociaż właściwie to nie była litość, a coś, nad czym wolał się nie
zastanawiać, bo był przekonany, że i tak nie miałoby przyszłości. Georgie
za sześć miesięcy wróci do Londynu, a on nie szuka związku, bo nie chce
znów zostać ze złamanym sercem. Co prawda była żona zarzucała mu
zupełny brak serca, ponieważ nie okazał zrozumienia, gdy zaczął tykać jej
zegar biologiczny. Ryan jednak zupełnie nie widział siebie jako ojca.
W głębi duszy miał wrażenie, że coś jest z nim nie tak i nie można go
pokochać. No dobrze, matka zostawiła go tylko dlatego, że potrącił ją
samochód, gdy jechała rowerem, i już nie doszła do siebie po urazie głowy,
ale po jej śmierci odrzucili go dziadkowie, a potem kolejne rodziny
zastępcze. Miał tylko dwa stałe punkty oparcia w życiu – Clarę, która była
mu bliska jak siostra, oraz Truffle. Ale było mu z tym dobrze. Teraz już nie
został nikt, kto mógłby go porzucić, i w głębi duszy wcale nie czuł się
samotny. Wcale.
Otrząsnął się w duchu i podał Georgie kubek.
– Dzięki. Właśnie o tym marzyłam, kiedy stałam tam w deszczu
i patrzyłam na dziurawą oponę.
– Co nowego u Jasmine? – zapytał. To bezpieczny temat.
– Radzi sobie. Miejmy nadzieję, że teraz zacznie wychodzić na prostą.
Jeszcze raz dziękuję za pomoc.
– Nie ma problemu. – Po chwili dodał: – Dobrze sobie radzisz
z rodzicami. Potrafisz ich pocieszyć.
– Mam nadzieję. Chociaż przygnębiłam ich diagnozą.
– To rzadka choroba. Dobrze, że przyszłaś do mnie i poprosiłaś
o pomoc, zamiast narażać pacjenta na ryzyko.
– Oczywiście, dobro pacjenta zawsze powinno być najważniejsze.
Lepiej poprosić o pomoc kogoś z większym doświadczeniem, niż popełnić
błąd.
Ryanowi podobała się jej postawa, podobnie jak sama Georgie.
Uświadamiał to sobie za każdym razem, kiedy na nią patrzył. Na szczęście
wkrótce pojawiła się pomoc drogowa. Do tego czasu Ryan odzyskał
kontrolę nad swymi uczuciami i uznał, że najbardziej odpowiada mu życie
bez żadnych komplikacji.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Następnego ranka Georgie zaparzyła kawę i zrobiła kanapki z bekonem,
by podziękować Ryanowi za pomoc.
– Mam nadzieję, że pies nie żebrał – powiedział Ryan, spoglądając
surowo na labradora.
– Nie masz chyba nic przeciwko temu, że dałam jej trochę bekonu?
Patrzyła na mnie z takim błaganiem w oczach...
– W porządku – uśmiechnął się. – To znaczy, że zaczynasz się do niej
przyzwyczajać.
– A ona do mnie. – Georgie była zaskoczona, gdy zdała sobie sprawę,
jak wielką przyjemność sprawia jej towarzystwo psa. Dlaczego wcześniej
nie przyszło jej do głowy, że mogłaby mieć jakieś zwierzę?
– Mam dziś popołudniowy dyżur, więc wpadnę po drodze do
wypożyczalni, żeby zapytać, czy znajdą dla mnie jakiś inny samochód.
– To dobry pomysł – odrzekł. – Zorganizuję kolację.
– Nie musisz. Zjem coś w szpitalu.
– Obiecałem Clarze, że przygotuję ci powitalną kolację. Nie mam
zamiaru niczego gotować osobiście, kupię u Janie.
Nie mogła odmówić, a poza tym, skoro w końcu zaczęli się jakoś
dogadywać, nie chciała ryzykować ponownego nadwerężenia stosunków.
– Dobrze. Dzięki. Nie mam alergii i jadam wszystko.
– Więc haggis dla dwojga?
Georgie wiedziała, że haggis to szkockie danie narodowe, rodzaj
puddingu z owczego serca, wątroby i płuc wymieszanych z cebulą,
płatkami owsianymi i łojem. Nigdy tego nie próbowała i nie była pewna,
czy potrafiłaby się zmusić, by to zjeść.
– Ja, hm… – Przygryzła wargę.
– Nie mów nikomu, ale ja też nie przepadam za haggisem. – Ryan
uśmiechnął się.
Kpi sobie z niej? Spojrzała na niego z oburzeniem i zaczęła się
zastanawiać, jak mogłaby wyglądać kolacja przy świecach. W domku
zapanowałby romantyczny nastrój, a potem Ryan może włączyłby muzykę
i zaczęliby tańczyć…
Och, litości, jęknęła w duchu. Naprawdę musi wziąć się w garść.
Fantazjowanie na temat współlokatora jest bardzo złym pomysłem.
– Lepiej już pójdę – powiedziała. – Ja przygotowałam śniadanie, więc
ty zmywasz.
Ta odrobina bezczelności wystarczyła, by przełamać czar, zanim
zdążyła powiedzieć coś głupiego.
Udało jej się załatwić zamianę samochodu, a dyżur przebiegał
spokojnie aż do późnego popołudnia, kiedy na izbę przyjęć weszła
zrozpaczona matka z czteromiesięcznym chłopcem.
– Lewis ma gorączkę i wysypkę, która nie ustępuje i… – Gwałtownie
pochwyciła oddech.
– Obejrzyjmy to – powiedziała Georgie łagodnie. – Witaj, młodzieńcze.
Termometr douszny pokazał podwyższoną temperaturę. Georgie
delikatnie rozebrała dziecko i zobaczyła wysypkę, która jednak nie
wyglądała na objaw zapalenia opon mózgowych, czego najbardziej
obawiała się matka.
– Od jak dawna jest chory?
– Od jakichś trzech czy czterech dni. Nie chce jeść, trochę kaszle i jest
marudny. Myślałam, że to przeziębienie, ale potem zobaczyłam wysypkę
i wpadłam w panikę.
– Na razie mogę tylko powiedzieć, że to nie jest wysypka
charakterystyczna dla zapalenia opon. – Georgie nie zamierzała jeszcze
bardziej martwić tej biednej kobiety, mówiąc jej, że zapaleniu opon
mózgowych nie zawsze towarzyszą zmiany skórne. – Czy zauważyła pani
wczoraj jakieś zmiany w ustach? Szarawobiałe krostki?
– Chyba nie, ale nie jestem pewna.
– A czy wysypka zaczęła się od głowy i szyi?
Mama Lewisa skinęła głową.
– Myślę, że to odra – stwierdziła Georgie. – Czy ma pani jeszcze inne
dzieci?
– Tak, dwulatka i czterolatka.
– A czy były szczepione? – Miała nadzieję, że tak, w innym wypadku tę
biedną kobietę mogła czekać opieka nad trójką maluchów chorych na odrę.
– Tak. Moja babcia przeszła odrę w dzieciństwie i pozostała po tym
głucha na jedno ucho, więc zaszczepiłam chłopców. Lewisa też
zamierzałam zaszczepić, kiedy będzie trochę starszy. Ale… – potrząsnęła
głową. – Jak to możliwe, żeby złapał odrę?
– W ostatnich latach odra wróciła do Wielkiej Brytanii – wyjaśniła
Georgie. – Niektórzy nie podają dzieciom szczepionki przypominającej lub
myślą, że w ogóle nie potrzebują szczepienia, bo odry już nie ma, a potem
wyjeżdżają do krajów, gdzie ta choroba wciąż się szerzy. Może była pani
w pobliżu dziecka, które już było chore, ale rodzice o tym nie wiedzieli, bo
wysypka jeszcze się nie pojawiła.
– Pewnie w tej sali zabaw, gdzie byliśmy w sobotę. Jake i Ollie biegali,
zjeżdżali ze zjeżdżalni i bawili się w basenie z piłeczkami, a Lewis spał
w wózku. – Przygryzła wargę. – Czy Lewis może ogłuchnąć, tak jak jego
babcia?
– Miejmy nadzieję, że nie.
– Czy może mu pani coś dać, żeby to powstrzymać? Jakiś antybiotyk?
– Mogę mu podać immunoglobulinę, która na krótki czas zwiększy
ilość przeciwciał, dzięki czemu organizm łatwiej zwalczy wirusa. Odra to
choroba wirusowa, więc antybiotyki nie pomogą. Lewis musi ją po prostu
przechorować. Powinien poczuć się lepiej za jakiś tydzień, ale potem
jeszcze przez trzy czy cztery dni proszę trzymać go z dala od innych dzieci.
Ile on waży?
– Siedem kilogramów.
– To świetnie. Jest wystarczająco duży, żeby podawać mu paracetamol
na obniżenie temperatury. Proszę też dawać mu do picia dużo schłodzonej
przegotowanej wody.
– A co z kaszlem?
– Jest za mały na miód i cytrynę. Szczerze mówiąc, lekarstwa na kaszel
tu nie pomogą. Najlepiej zabrać go na kilka minut do zaparowanej łazienki
albo położyć mokry ręcznik na kaloryferze. Jeśli będzie miał zatkany nos,
można zakraplać mu sól fizjologiczną. Rozrzedzi śluz i łatwiej będzie mu
pić. Ale nie wszystkie dzieci dobrze znoszą zakraplanie.
Mama Lewisa wciąż wydawała się zaniepokojona.
– Myśli pani, że za kilka dni będzie dobrze?
– Tak – odparła Georgie. – Ale jeśli zacznie pani podejrzewać, że
rozwija się infekcja ucha lub oczu, albo pojawi się biegunka czy wymioty,
proszę zabrać go do lekarza rodzinnego. Najpierw jednak trzeba tam
zadzwonić i ostrzec, że ma odrę. A jeśli wystąpią trudności z oddychaniem
albo zacznie kasłać krwią, proszę przyjechać tutaj.
Przygotowała zastrzyk z immunoglobuliną i podała dziecku
paracetamol, a następnie wydrukowała ulotkę informacyjną dla mamy
Lewisa.
Do końca dyżuru znów było spokojnie.
Kiedy Georgie po pracy wyjechała z miasta, zobaczyła gwiazdy o wiele
jaśniejsze niż w Londynie. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio widziała takie
piękne nocne niebo. Nadal tęskniła za Londynem, ale zaczynała rozumieć,
dlaczego Clara kochała Szkocję.
Truffle zamerdała ogonem na powitanie, a Ryan naprawdę się
uśmiechnął i zapytał:
– Jak ci minął dzień?
– W porządku. Miałam czteromiesięczne dziecko z odrą.
– Och – skrzywił się.
– Podałam mu immunoglobulinę, więc mam nadzieję, że przejdzie to
lekko. Na szczęście rodzeństwo było szczepione.
– To szokujące widzieć odrę w szpitalu – zauważył. – W pierwszych
trzech miesiącach tego roku mieliśmy cztery razy więcej przypadków niż
przez cały ubiegły rok.
Georgie skinęła głową.
– Biedna mama zauważyła wysypkę i obawiała się, że to zapalenie
opon. Na szczęście nie, chociaż odra jest wystarczająco poważna. Jej babcia
po odrze częściowo straciła słuch, więc doskonale zdawała sobie sprawę
z możliwych komplikacji. Aha, pewnie się ucieszysz, kiedy ci powiem, że
Jasmine reaguje na leczenie.
– Dobrze to słyszeć.
– Coś tu ładnie pachnie. – Dziwnie się czuła, wracając do domu,
w którym ktoś inny przygotowywał kolację. Charlie ze wszystkim zdawał
się na nią. – Czy mogę ci w czymś pomóc?
– Nie trzeba. Usiądź.
Pierwszym daniem był wędzony łosoś ze sklepu na farmie, podany
z sałatką skropioną miodowo-musztardowym sosem. Następnie na stole
pojawiła się szkocka wołowina w piwie, bladożółte puree z brukwi
i ziemniaków z masłem i czarnym pieprzem, a na koniec późne miejscowe
maliny i lody z solonym karmelem.
– Wspaniała kolacja – podsumowała Georgie. – I jakie to miłe, że
przygotował ją dla mnie ktoś inny. Charlie nigdy nie gotował ani nie
zajmował się domem.
Egoista, pomyślał Ryan. Przecież obydwoje pracowali.
– Czy on też był ekspertem w przypalaniu jedzenia? – zapytał lekko.
– Nie. Chyba nawet nie wiedział, gdzie jest toster, nie mówiąc już
o tym, jak go włączyć. Po prostu… – Skrzywiła się. – Nieważne. Nie
powinno się źle mówić o zmarłych.
Dziwne słowa w ustach wdowy, pomyślał Ryan. Jakby jej małżeństwo
nie było szczęśliwe. Dostrzegał w jej oczach coś… Ale gdyby próbował jej
zadawać osobiste pytania, mogłaby zrewanżować się tym samym, a on nie
miał ochoty rozmawiać o przeszłości ani o rozpadzie małżeństwa.
Przez chwilę rozmawiali więc o szpitalu i zmianie samochodu
zastępczego, a potem Georgie ziewnęła.
– Przepraszam. To wiejskie powietrze bardzo mnie usypia. Do
zobaczenia jutro.
Gdy wyszła, Ryan usiadł na kanapie. Truffle rozciągnęła się na jego
kolanach.
– Ty też ją lubisz, prawda? – mruknął.
Pies polizał go po dłoni.
– Ale ja prawie jej nie znam. Jej prawdziwe życie jest o czterysta mil
stąd, a ja nie nadaję się do związków. Mógłbym ją tylko unieszczęśliwić
i… – Skrzywił się. – Lepiej traktować ją jak każdego innego członka
zespołu.
Tak właśnie zrobił następnego dnia podczas obchodu. Towarzyszyli mu
Georgie i Alistair, który kończył staż przed specjalizacją. Ryan przedstawił
ich sobie i pozwolił Georgie prowadzić, bo chciał się przekonać, jak
pracuje.
Z przyjemnością zauważył, że świetnie radzi sobie z dziećmi
i rodzicami. Witała się z nimi serdecznie i uważnie słuchała, co mówią.
Zauważył też, że sprawdzała wiedzę Alistaira i przekazała mu kilka
prostszych przypadków; on na jej miejscu zrobiłby to samo. Była ciepła,
pewna siebie i kompetentna. Pomyślał, że jest idealnym pediatrą.
Spotkali się później przy lunchu, na który Ryan zaprosił również
Parminder.
– Więc nie lubisz piłki nożnej ani rugby? – zdumiał się Alistair nad
stolikiem.
– Nie lubię sportu, kropka – przyznała Georgie. – Ani oglądać, ani
uprawiać.
Alistair wydawał się wstrząśnięty.
– W takim razie jak utrzymujesz formę?
Pokazała mu zegarek sportowy.
– Codziennie robię dziesięć tysięcy kroków. A w Londynie chodziłam
z przyjaciółką na zumbę.
– Ja też chodzę na zumbę – oznajmiła Parminder. – W poniedziałki
wieczorem. Masz ochotę pójść ze mną?
– Dziękuję, bardzo chętnie. – Georgie uśmiechnęła się szeroko.
– Możesz potrenować ze mną, jeśli chcesz – zaproponował Alistair.
– Al, jak zwykle się popisujesz. Georgie z pewnością o niczym innym
nie marzy – Parminder przewróciła oczami. – On trenuje triathlon –
wyjaśniła. – Zupełny fiok.
– Fiok? – powtórzyła Georgie bezradnie.
– Wariactwo – wyjaśnił Ryan.
– Biegniesz przez wiele mil, potem jedziesz na rowerze przez wiele mil,
a na koniec płyniesz w lodowatej wodzie przez wiele mil – ciągnęła
Parminder. – Kompletny fiok.
– Musisz się jeszcze wiele nauczyć, kurko – odrzekł Alistair z mocnym
szkockim akcentem. – W każdym razie nie tylko ja jestem fiok. Ryan łazi
po wzgórzach ze swoim psiakiem nawet przy sikawicy.
– Sikawica? – powtórzyła znowu Georgie. Zastanawiała się, czy jej
koledzy wymyślają słowa tylko po to, by się z nią drażnić. A może powinna
się tu nauczyć zupełnie nowego języka?
– Sikawica jest wtedy, kiedy deszcz pada tak mocno, że odbija się od
ziemi – wyjaśnił Alistair.
– I pamiętaj, że ten pies pogryzł ulubione buty Clary – dodała
Parminder. – Trzy pary!
– Odkupiłem jej wszystkie – obruszył się Ryan. – Chociaż to nie moja
wina, że Clara zostawiała buty na wierzchu.
– Ostrzegam cię, kurko, nie ufaj temu pieskowi – szepnął Alistair. –
Więc jakie rozrywki miałaś w Londynie?
– Muzyka, teatr i historia – odparła Georgie szybko.
– Cóż, spóźniłaś się na festiwal Fringe – stwierdził Alistair. – Ale są
w mieście dobre teatry i kluby muzyczne.
– Oraz mnóstwo historii – dodała Parminder. – Byłaś już w zamku?
– Od razu pierwszego dnia i bardzo mi się podobało.
– Jest też Mary King’s Close, część siedemnastowiecznej ulicy, którą
przykryto, kiedy budowano Royal Exchange – dodał Alistair. – Może ci się
spodobać, o ile nie boisz się duchów…
Ryan jęknął.
– Nie zaczynaj, Al.
– Ten biedak nie wierzy nawet w Nessie. – Alistair wzruszył
ramionami. – W jego duszy nie ma ani odrobiny romantyzmu.
– Skoro mowa o romantyzmie, musisz odwiedzić zamek Doune – rzekła
Parminder. – Oglądałaś chyba „Outlandera”?
– Uwielbiam ten serial! – zawołała Georgie. – Oglądałam go pasjami
razem z moją przyjaciółką Sadie. Nie ma nic lepszego niż przystojny facet
w kilcie.
Ciemny melancholijny Szkot. Nie mogła się powstrzymać od spojrzenia
na Ryana, który był uosobieniem melancholijnego Szkota. Siedział
naprzeciwko niej. Gdyby poruszyła stopą, dotknęłaby jego nogi; na tę myśl
zrobiło się jej gorąco.
– W kilcie i z pledem. – Parminder powachlowała się teatralnie.
– Nie zapomnij o kurtce i żabocie – dodała Georgie.
– I butach – westchnęła dramatycznie jej towarzyszka.
– Wspaniali mężczyźni w kostiumach z epoki. Absolutnie zwalający
z nóg – stwierdziła Georgie.
Ryan miał kilt. Zoe kupiła mu go wiele lat temu, na wesele. Nie miał
pojęcia, po co w ogóle go spakował, gdy wyprowadzał się z domu. Ale nie
miał najmniejszego zamiaru wkładać kiltu, by rzucić Georgie na kolana.
W końcu są tylko znajomymi z pracy.
Parminder zaśmiała się.
– Mówię poważnie, Georgie, zamek Doune jest fantastyczny, podobnie
jak widoki. Z mężczyzną w kilcie czy bez niego.
– Mam go na liście – uśmiechnęła się Georgie. – Planowałam się tam
wybrać w któryś wolny dzień.
– Mógłbym z tobą pojechać i pokazać ci okolicę – zaproponował
nieoczekiwanie Ryan.
Georgie spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nie mogę ci zabierać wolnego czasu.
Powinien się wycofać, ale wbrew sobie mówił dalej:
– Niektóre zabytki można zwiedzać z psami, a Truffle lubi nowe
miejsca. Jest tam też plaża.
– W Edynburgu jest plaża?
– Kilka. W Portobello jest nawet złoty piasek – odrzekła Parminder.
Ryan powtarzał sobie, że powinien się zamknąć, ale własne usta
zdawały się go nie słuchać.
– W takim razie możemy pojechać nad morze w sobotę, a do zamku
Doune w niedzielę albo kiedy obydwoje będziemy mieli wolny dzień.
– Bardzo chętnie – powiedziała, uśmiechając się nieśmiało.
Z tym uśmiechem wyglądała jeszcze bardziej kusząco i Ryan poczuł, że
musi zrobić coś, co kazałoby mu myśleć o czymś innym.
– Pomyślałem, że moglibyśmy wszyscy wyjść gdzieś wieczorem.
– Jeśli będą tańce, jestem za. Choćby po to, żeby się pośmiać z dwóch
lewych nóg Ala – rzekła rozbawiona Parminder.
– Nauczę cię tańczyć, Al – obiecała Georgie.
Ryan poczuł ukłucie zazdrości.
– Ale nie będziesz na mnie krzyczeć? – zapytał Alistair żałośnie.
– To nie muszą być tańce – oznajmił Ryan. – Może być coś innego, na
przykład wieczór otwartego mikrofonu.
– Ja wolę tańce – stwierdziła Parminder.
– W takim razie zajmiesz się organizacją, Parm? – zapytał Ryan.
– Pewnie. Znajdę jakiś ceilidh, żeby Georgie mogła się nauczyć
prawdziwych szkockich tańców.
– Doskonały pomysł – ucieszyła się Georgie.
– Dzięki, Parm. Podaj wszystkie szczegóły na naszym czacie
grupowym. Może wcześniej wybierzemy się na pizzę i kręgle, żeby powitać
Georgie w zespole.
– Tak, szefie – powiedziała Parminder z uśmiechem.
To był dotychczas najlepszy dzień Georgie w Edynburgu. Po raz
pierwszy poczuła się częścią zespołu. Nikt się nad nią nie litował, i to
wszystko dzięki Ryanowi.
Tego wieczoru Ryan wyjął telefon i otworzył kalendarz.
– Mam wolną sobotę i niedzielę. A ty?
– Ja też – odrzekła.
– W takim razie w sobotę możemy się wybrać na plażę, a w niedzielę
pojechać do Doune.
– Nie musisz rezygnować z weekendu, żeby bawić się ze mną w turystę.
– To żaden problem. Truffle lubi spacery. Nie możemy jej zabrać do
Doune, ale uwielbia plażę.
Sobotni ranek był wyjątkowo ciepły. Zaraz po śniadaniu pojechali do
Portobello. Georgie zachwycona była georgiańskimi budynkami
ozdobionymi wykuszami i wieżyczkami. Kiedy dotarli na plażę, kończył się
odpływ. Dzieci robiły zamki z piasku, starsi pływali na deskach.
Ryan przykucnął przy Truffle.
– Pamiętaj, że ci zaufałem. – Poskrobał psa w czubek głowy i spuścił ze
smyczy.
Georgie zdjęła buty, ciesząc się ciepłym piaskiem pod stopami
i wiatrem we włosach. Już od wieków nie była na plaży; zdążyła
zapomnieć, jak przyjemny jest zapach soli w powietrzu i szum fal
rozbijających się na piasku.
Truffle wróciła do nich na gwizd Ryana, który wyjął z plecaka frisbee.
– Masz ochotę z nami zagrać? – zapytał Georgie.
– Pewnie.
Ryan po raz pierwszy wydawał się naprawdę odprężony. Wyglądał
młodo i beztrosko; kąciki jego oczu marszczyły się w uśmiechu. Był tak
przystojny, że wstrzymała oddech, a gdy pochwycił jej spojrzenie, zrobiło
jej się gorąco. Nie reagowała tak na żadnego mężczyznę, odkąd była
nastolatką.
Przebiegł obok nich inny pies. Truffle upuściła plastikowy krążek
i pobiegła za nim, ignorując Ryana.
– O nie! – Wyjął z plecaka pudełko i znów gwizdnął. – Truffle! Chodź
tu! Kiełbasa!
Truffle nie zwracała na niego uwagi, dopóki właściciel drugiego psa nie
przywołał go do nogi. Dopiero wtedy przypomniała sobie, gdzie jej
miejsce, i wróciła truchtem do Ryana.
– Co ja mam z tobą zrobić? – powiedział, karmiąc ją kiełbasą. –
Dobrze, że w końcu wróciłaś, ale musimy nad tobą popracować. – Spojrzał
na Georgie. – Nawiasem mówiąc, nie rozpieszczam jej, tylko nagradzam za
zrobienie tego, o co prosiłem. Gdybym na nią krzyczał, powrót do nogi
kojarzyłby jej się ze stresem i wtedy byłaby mniejsza szansa, że zareaguje.
– Nie oceniam cię przecież. Nic nie wiem o tresurze psów. –
Wyciągnęła rękę i pogłaskała Truffle po łbie. Ich palce znów się zetknęły
i tym razem Georgie zauważyła rumieniec Ryana.
– Dam jej się napić. – Wyjął z plecaka wodę i miskę.
Ryan McGregor potrafił dbać o to, co do niego należało, inaczej niż
Charlie, który na początku wydawał się troskliwy, ale potem przestał się
troszczyć o jej uczucia. Patrząc wstecz na swoje małżeństwo, Georgie
wciąż się zastanawiała, jak udało jej się przeoczyć wszelkie sygnały – na
przykład to, że kiedy zaparzał kawę, nigdy nie pomyślał o niej. Ignorowała
je, tłumacząc sobie, że miał za sobą ciężki dzień, a tymczasem zapewne
w ogóle nie o to chodziło. Ślepo zapatrzona w jego urok, nie dostrzegła pod
nim egocentryka, który okłamywał ją i kochankę, który raz po raz ją
zawodził, a ona go usprawiedliwiała, bo bardzo chciała mieć udane
małżeństwo.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Ryan, wkładając miskę z powrotem do
plecaka.
– Tak.
– Czasami wystarczy szum morza, żeby oczyścić głowę.
Zastanawiała się, z czego Ryan musi się oczyścić. Może wciąż tęskni za
byłą żoną? Uświadomiła sobie, że zapytała o to głośno, bo powiedział:
– Czasami brakuje mi Zoe. Tęsknię za dobrymi chwilami. – Twarz miał
nieprzeniknioną. – A ty tęsknisz za Charliem?
Miała wybór: dalej żyć kłamstwem, jak w Londynie, albo powiedzieć
prawdę i utorować sobie drogę do przezwyciężenia przeszłości.
– Brakuje mi go – przyznała. – Ale tak jak ty, tęsknię tylko za dobrymi
chwilami.
– Czasami złe rzeczy zdarzają się, choć żadna ze stron nie chce zranić
drugiej – powiedział.
– Nie sądzę, żeby Charlie chciał mnie zranić. Po prostu nie brał mnie
pod uwagę – odrzekła ponuro. – Patrząc wstecz, zastanawiam się, czy od
samego początku nie oszukiwałam się i widziałam go takiego, jakim
chciałam go widzieć, a nie takiego, jakim był naprawdę. Chciałam, żeby
moje małżeństwo było udane, więc ignorowałam rzeczy, których nie
powinnam ignorować.
Brzmiało to tak, jakby oprócz utraty męża musiała stawić czoło
świadomości, że jej małżeństwo nie było takie, o jakim marzyła.
– Czasami potrzebna jest przestrzeń, żeby się zastanowić, czego
naprawdę chcesz – powiedział. – Morze dobrze się do tego nadaje.
Przyjeżdżałem tu, żeby pomyśleć o mnie i o Zoe. Jeszcze nie miałem wtedy
Truffle.
Patrzył na rodziny bawiące się na plaży i zastanawiał się, co jest z nim
nie tak i dlaczego nie potrafi dać Zoe tego, na czym jej zależało.
– Mam nadzieję, że tutaj nikt nie będzie się nade mną litował –
powiedziała Georgie.
A zatem nie chce od niego współczucia. Gdyby ją objął, czy uznałaby,
że robi to z litości? A może odwzajemniłaby uścisk? I co by się stało dalej?
Nie chciał rozdrapywać świeżych blizn ani zawieść jej, tak jak zawiódł Zoe.
– Czasami trzeba zostawić przeszłość za sobą – powiedział. – Porzucić
żale i rozważania, co by było gdyby. Po to, żeby jak najlepiej wykorzystać
przyszłość.
– Kiedy popełniło się błąd, trudno jest sobie ufać.
Wydawała się tak bezbronna, że miał ochotę przygarnąć ją do siebie
i dać jej poczucie bezpieczeństwa. Ale nie potrafił dać tego Zoe, więc skąd
mógł wiedzieć, że uda mu się z Georgie?
– Masz rację – zgodził się. – Myślę, że powinnaś po prostu dać sobie
czas.
– Już to zrobiłam. Minął ponad rok.
– Ja też to zrobiłem.
Byli sobie niemal obcy. Może pasowaliby do siebie, może nie, ale na
razie wolał nie ryzykować.
– Chodźmy na kawę – zaproponował. – Przy drodze jest kawiarnia,
gdzie można wejść z psem.
Kawiarnia znajdowała się na skraju plaży. Budynek miał łupkowy dach,
lukarny i wieżyczkę. Wewnątrz stały stoły z surowego drewna i gięte
krzesła, na ścianach wisiały sznury barwnych światełek i stare fotografie
oprawione w ramki.
– Cappuccino bez czekolady na wierzchu, tak? – zapytał.
Widocznie zauważył, co zamawiała w stołówce.
– Tak, dziękuję.
Kawa była doskonała. Ryan uniósł kubek w toaście.
– Slàinte mhath.
– Slandż–a–wa? – powtórzyła.
– „Na zdrowie” po gaelicku – wyjaśnił z uśmiechem. – Jak na pierwszy
raz, całkiem dobrze ci wyszło. Za przyjaźń.
Było to swego rodzaju ostrzeżenie, że nie zamierza proponować jej
niczego więcej. Ona jednak również nie chciała ryzykować złamanego
serca.
– Za przyjaźń – powtórzyła.
Następnego ranka zostawili Truffle w domu i pojechali do zamku
Doune. Budowla robiła wrażenie: czternastowieczny czworoboczny zamek
z trzydziestometrową wieżą bramną, wzniesiony z czerwonobrązowego
kamienia, z białymi narożnikami.
– Wygląda fantastycznie – oznajmiła Georgie z podziwem. – Widziałam
ten zamek w kilku serialach telewizyjnych, ale nie spodziewałam się, że na
żywo wywrze na mnie takie wrażenie.
– Zbudowano go dla Roberta Stewarta, pierwszego księcia Albany. To
jeden z najlepiej zachowanych szkockich zabytków – wyjaśnił Ryan. Na
szczęście poprzedniego wieczoru przejrzał w telefonie informacje
dotyczące zamku i teraz mógł opowiadać jej o historii, zamiast roztrząsać
swoje uczucia.
– Spójrz na ten wielki kominek! Wyobrażam sobie, że siedzę tu przy
bardzo długim stole, a przede mną stoją pieczone mięsa i kufle piwa –
powiedziała, kiedy szli przez wielką salę.
Zawsze sądził, że nie ma zbyt dobrze rozwiniętej wyobraźni, ale nagle
zobaczył ją w aksamitnej sukience w kolorze wina, z koroną na falujących
złotych włosach i w naszyjniku ze szmaragdów, podkreślającym kolor
oczu… W towarzystwie Georgie czuł się inaczej, widział wszystko
świeżym spojrzeniem.
Przywykł do wzgórz, wschodów słońca i owiec i uważał je za coś
oczywistego, a przy niej znów zaczął dostrzegać ich urodę. Rozległa plaża
Porty, imponujące ruiny, wspinaczka nierówną ścieżką przy blankach, skąd
roztaczał się widok na wzgórza Menteith za rzeką, a w oddali majaczył Ben
Lomond – jak mógł zapomnieć, że to wszystko jest takie piękne?
Potknęła się, a on w porę ją podtrzymał. Poczuł ciepło jej ciała tuż przy
swoim, a gdy spojrzała na niego, odniósł wrażenie, że czas się zatrzymał.
Oczy miała szeroko otwarte, usta miękkie i kuszące. Niewiele brakowało,
by pochylił głowę i pocałował ją, gdy usłyszał za plecami chrząknięcie
i nieśmiały głos:
– Przepraszam, czy moglibyśmy przejść?
Opuścił ramiona i odsunął się na skraj ścieżki. Obok nich przecisnęła
się kilkuosobowa rodzina.
– Nic ci nie jest? – zapytał, patrząc na pobladłą nagle Georgie.
– Nic. Dziękuję, że podtrzymałeś mnie w porę.
– Nie ma za co. – Skóra go mrowiła od jej dotyku.
Zeszli na dół i zajrzeli do sklepu z pamiątkami. Georgie była
rozbawiona widokiem kosza pełnego pustych skorup kokosa, które można
było wypożyczać. Dzieci biegały po dziedzińcu i udawały konie, uderzając
jedną skorupą o drugą.
– Wciąż nie mogę uwierzyć, że spaceruję po zamku Monty Pythona. To
ulubiony film mojego taty. Czy mógłbyś mi zrobić zdjęcie przed zamkiem?
Wydrukuję je i wyślę mu razem ze skorupą kokosa.
– Jasne – odparł poruszony.
Jak by to było, gdyby on też miał rodzinę, z którą łączyłaby go bliska
więź i wspólne wspomnienia? Nie czuł jednak zazdrości, raczej smutek.
Gdyby jego mama nie zginęła, wszystko wyglądałoby inaczej. Może
pogodziłaby się z rodziną, może znalazłaby nowego partnera, a on miałby
tatę, a może nawet młodsze rodzeństwo.
Nikt nie kochał go na tyle, by przy nim zostać. Z drugiej strony miał
szansę założyć rodzinę z Zoe, ale nie potrafił otworzyć serca, więc tak
naprawdę to była jego wina. Co jest z nim nie tak, że nie umie nikogo
dopuścić blisko? Dlaczego tak boi się odrzucenia? Dlaczego nie potrafi
zostawić przeszłości za sobą?
Odsunął od siebie te myśli i skupił się na robieniu zdjęć.
– Może odegrasz przy tym murze kawałek filmu, a ja cię nagram –
zaproponował. – Wyślesz tacie ten film razem z łupinami kokosa.
– Genialne – zaśmiała się. – Dziękuję.
– Myślałaś kiedyś o aktorstwie? – zapytał.
– Nie. Zawsze chciałam zostać lekarką. I nie chodziło tylko
o naśladowanie starszego brata. Naprawdę chciałam pomagać ludziom. Na
początku kusiło mnie położnictwo, bo te pierwsze chwile życia dziecka są
takie piękne. Uwielbiam pracować z dziećmi.
Czy chodzi tylko o pracę? A może tyka jej zegar biologiczny? Ryan już
dawno zdecydował, że nie chce mieć dzieci. Jeśli Georgie pragnie je mieć,
byłby to kolejny powód, by się do niej nie zbliżać. Ale im więcej czasu
z nią spędzał, tym bardziej lubił jej towarzystwo. Ma tu zostać przez pół
roku. Nie szuka stałego związku. Może więc mogliby sobie pozwolić na
krótki romans, a potem każde ruszyłoby dalej z własnym życiem?
– A ty? – zapytała.
– Ja też chciałem pomagać ludziom. – Nie zamierzał jej mówić, że
chciał pomagać wszystkim dzieciom, które nie miały nikogo. To zbyt
osobiste.
– W takim razie jesteśmy po tej samej stronie. – Klasnęła językiem
i postukała o siebie skorupami kokosa, naśladując tętent końskich kopyt. –
Ty też! – nakazała.
Jak mógł się oprzeć? To było śmieszne, udawać konia i galopować całą
drogę powrotną do samochodu. Zapewne wyglądał jak idiota. Ale Georgie
zaśmiewała się na głos i Ryan zdał sobie sprawę, że on też dobrze się bawi.
Chyba jeszcze nigdy w życiu nie robił niczego podobnego.
Gdy wrócili do chaty, zabrał Truffle na długi spacer. Georgie dołączyła
do nich i kiedy wrócili, zauważył, że ma zupełnie przemoczone nogi.
– Jutro musimy ci kupić porządne buty – oświadczył.
– Jutro mam poranny dyżur, a wieczorem idę z Parm na zumbę.
– Możemy wyjść w przerwie na lunch. Truffle się zgadza, prawda?
Pies szczeknął cicho.
– W takim razie ustalone – rzekł Ryan z uśmiechem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
W poniedziałek w porze lunchu Georgie przyszła do jego gabinetu
i razem wybrali się do miasta, aby kupić jej buty do chodzenia.
Bardzo się zdziwiła, gdy sprzedawca kazał jej przymierzyć trzy różne
pary butów wraz z grubymi wygodnymi skarpetami, a potem wspiąć się na
nierówny kamienisty mostek stojący pośrodku sklepu i zeskoczyć z niego
na podłogę. W Londynie nigdy czegoś takiego nie robiła. Nie była też
przyzwyczajona do butów obciskających kostkę i czuła się w nich dziwnie,
ale jeśli ma to zapobiec przemoczeniu nóg, była w stanie to znieść.
– Przez tydzień proszę je nosić w domu, po kilka godzin dziennie –
powiedział sprzedawca. – Jeśli nie będzie pani w nich wygodnie, proszę je
przynieść z powrotem, a znajdziemy coś, co będzie pani bardziej
odpowiadać.
– Dziękuję – odparła z uśmiechem.
– I pilnuj, żeby Truffle się do nich nie dorwała – dodał Ryan.
Po dyżurze Ryan pojechał do domu, a Georgie poszła z Parminder na
zajęcia zumby.
– Bardzo się cieszę, że mi to zaproponowałaś. Dziękuję – powiedziała.
– Nie ma za co. Nie jest łatwo wtopić się w nowe otoczenie. Wszyscy
kochali Clarę i to był dla nas szok, kiedy powiedziała, że przeprowadza się
na pół roku do Londynu, a ty masz przyjechać na jej miejsce – odrzekła
Parminder. – Nie mieliśmy pojęcia, że czuje się tu nieszczęśliwa.
– Czasami nie chodzi o to, że jest się nieszczęśliwym, a raczej o to, że
potrzebna jest zmiana – zauważyła Georgie. – Clara bardzo dobrze się
o was wyrażała. Nie chodziło o coś, co zrobiliście lub czego nie zrobiliście.
– Dziękuję, bo przez cały czas myślałam, że widocznie okazałam się
kiepską przyjaciółką, i czułam się z tym źle. Nie będę naciskać, żebyś mi
się zwierzała, ale cokolwiek powiesz, zachowam w tajemnicy – obiecała
Parm.
Georgie doceniała jej życzliwość, ale nie chciała już wracać do
dawnych problemów.
– Potrzebowałam zmiany. Powiedzmy, że moje życie osobiste było
trochę... – zmarszczyła nos – skomplikowane.
– Rozumiem. W każdym razie Ryan to miły współlokator. Zawsze
myślałam, że on i Clara zejdą się po rozpadzie jego małżeństwa, ale oni są
bardziej jak brat i siostra. Clara mówiła, że kocha go z całego serca jako
przyjaciela, ale nie ma między nimi chemii. To bardzo miły facet, ale od
rozwodu wciąż jest przygnębiony. Chyba wszyscy chcielibyśmy, żeby
znalazł partnerkę.
Georgie szybko zmieniła temat.
– Pierwszy raz w życiu mieszkam z psem. W Londynie byłam sama,
chociaż mój brat mieszkał dwa piętra wyżej. Babcia cioteczna zostawiła
nam obojgu pieniądze i kupiliśmy mieszkania, gdy budynek przechodził
remont. Nasi rodzice wtedy przeszli na emeryturę i wyprowadzili się
z Londynu, więc miło było mieć go blisko.
– Wiem, co masz na myśli – powiedziała Parminder. – Moja rodzina
czasami doprowadza mnie do szału, ale dobrze wiedzieć, że są blisko.
Georgie pomyślała, że Ryan nie wspominał o rodzinie, chociaż mówił,
że studiował w Edynburgu. Ale dopytywanie się o to byłoby wścibstwem.
Na szczęście zajęcia już się zaczynały i nie było więcej czasu na
pogawędki.
W czwartek kolejny przypadek skłonił Georgie do poproszenia Ryana
o radę.
– Co się dzieje? – zapytał.
– Ben ma trzy lata. Ma gorączkę, wysypkę i powiększone węzły
chłonne. Białka oczu obrzmiałe i zaczerwienione, do tego boli go gardło.
Jego mama mówi, że mają w domu nowego kotka, który kilka dni temu
podrapał go po twarzy, i obawia się, że to zakażenie.
– A ty co myślisz? – zapytał Ryan.
– Nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego z zadrapaniami. Ze względu
na wysypkę myślę, że to może być szkarlatyna, odra albo może toczeń.
Węzły chłonne wskazują na mononukleozę. Może to być też początek
młodzieńczego reumatoidalnego zapalenia stawów.
– Ale?
Skrzywiła się.
– Przyjęłam go na oddział i przepisałam antybiotyki. Ale próbka moczu
i poziom białych krwinek nie wykazują odchyleń od normy. Ben nie
reaguje na zwykłe leczenie, a gorączka rośnie. Czy mógłbyś go obejrzeć?
– Oczywiście.
Georgie przedstawiła Ryana Benowi i jego mamie.
– Ryan jeszcze raz zbada Bena, ponieważ wyniki badań nie wykazały
tego, czego się spodziewałam – wyjaśniła.
Ryan kazał Benowi wystawić język.
– Widzicie, jaki jest czerwony? A na ustach ma pionowe pęknięcia.
Skóra na dłoniach też jest trochę zaczerwieniona. Myślę, że to zespół
Kawasakiego.
– Nigdy o tym nie słyszałam – rzekła mama Bena.
– To dość rzadka choroba. Nazywa się ją również skórno-śluzówkowym
zespołem węzłów chłonnych. Zasadniczo jest to choroba, w której dochodzi
do zapalenia naczyń krwionośnych. Nie wiemy, co ją powoduje, może to
być infekcja, ale nie jest zaraźliwa i możemy ją leczyć.
– Aspiryną i immunoglobuliną – dodała Georgie.
– Myślałam, że nie powinno się podawać aspiryny dzieciom poniżej
dziesiątego roku życia – zdziwiła się matka Bena.
– Poniżej szesnastego – skorygował Ryan. – Ma pani rację, ponieważ
może to spowodować zespół Reye’a, ale jest to jeden z nielicznych
przypadków, w których aspiryna jest najlepszym sposobem leczenia osób
poniżej szesnastego roku życia.
– W ciągu następnych dni skóra na dłoniach Bena może się trochę
złuszczać – dodała Georgie – ale proszę się tym nie martwić.
Zleciła EKG i echo serca, ponieważ wiedziała, że jednym z powikłań
choroby Kawasakiego może być obrzęk i stan zapalny tętnic wieńcowych.
Na szczęście badania wykazały, że z sercem Bena wszystko jest
w porządku, a następnego dnia gorączka spadła.
Tego wieczoru cały zespół wybrał się na kręgle i pizzę. Dobrze jest czuć
się częścią grupy, pomyślała Georgie. Wszyscy zdawali się widzieć ją taką,
jaka była: londyńską lekarką, która nie interesuje się piłką nożną ani rugby,
ale robi dobre ciasteczka. A co najważniejsze, nikt nie patrzył na nią jak na
„tę biedną Georgie”. Drażnili się z nią z powodu jej akcentu i była
przekonana, że rywalizują między sobą o to, kto pierwszy w ciągu dnia
użyje przy niej nowego słowa ze szkockiego dialektu, ale czuła, że ją
zaakceptowali – wszyscy, łącznie z Ryanem.
Przez kilka ostatnich dni była bardzo milcząca, więc kiedy
w poniedziałek wieczorem wróciła do domu po dyżurze, Ryan postanowił
zapytać, czy czymś ją zdenerwował. Może wcale nie chodziło o niego;
może miało to coś wspólnego z jej zmarłym mężem.
– Cześć. Podgrzeję ci potrawkę – powiedział. – Do tego są ziemniaki
w mundurkach.
– Dziękuję. Wspaniale.
– Wyglądasz na zadowoloną – zauważył.
– Bo jestem. Ben zdrowieje. A niebo jest dzisiaj czyste.
– Bardzo się cieszę z powodu Bena, ale nie rozumiem, co ma do rzeczy
czyste niebo.
– Dziś w nocy ma być deszcz meteorów. To będzie wspaniały widok, bo
tutaj niebo jest prawie zupełnie czarne – wyjaśniła z błyszczącymi
oczami. – Chodź, popatrzymy razem, kiedy skończę kolację.
Miałby stać razem z nią pod gwiazdami? To może się okazać
niebezpieczne; i tak przez cały dzień zbyt często o niej myślał. Nie potrafił
się jednak oprzeć.
Po posiłku wyszli do ogrodu.
– Gwiazdy są tu takie piękne – powiedziała. – W Londynie nigdy nie
widać ich tak dobrze, bo jest za jasno.
– Lubisz patrzeć na gwiazdy?
Skinęła głową.
– Zawsze chciałam zobaczyć zorzę polarną. Udało mi się nawet
namówić Charliego na wakacje w Finlandii. Mieliśmy się zatrzymać się
w jednym z tych hoteli, gdzie pokoje mają szklany sufit i można patrzeć
w niebo, zasypiając. – Wzruszyła ramionami. – Ale potem Charlie zginął,
a wyjazd na własną rękę czy nawet z przyjaciółką to już nie byłoby to
samo.
– Przykro mi – powiedział niezręcznie.
– Dziękuję.
Wydawała się zawstydzona, a on żałował, że nie potrafi zachować się
lepiej.
– Jest duża szansa, że zobaczysz zorzę polarną tutaj.
– A nie musiałabym pojechać na Orkady albo gdzieś dalej na północ?
– Nie, w Edynburgu też widać zorzę.
– W takim razie poproszę tatę, żeby przesyłał mi swoje alerty
esemesowe. Och, spójrz!
Podniósł głowę i zobaczył meteor przemykający po niebie.
– Piękny widok. Rozumiem, dlaczego lubisz nocne niebo. Nigdy
wcześniej nie zwracałem uwagi na meteoryty.
– Nie widać ich zbyt często, ale czasami zdarza się deszcz meteorów.
Powinieneś pomyśleć życzenie.
Czego mógłby sobie życzyć? Może magicznej różdżki, która mogłaby
naprawić wszystko, co się nie udało, a także jego samego. Gdyby miał taką
różdżkę, mógłby dopuścić kogoś blisko i otworzyć przed kimś serce. Nie
musiałby się obawiać, że jeśli pozwoli Georgie zbliżyć się do niego, ona
zauważy jego potrzeby i odejdzie – tak jak wszyscy w jego życiu po śmierci
matki, z wyjątkiem psa.
Truffle nie oczekiwała od niego mówienia o uczuciach. Cieszyła się
z jego towarzystwa, z tego, że może spacerować z nim po plaży lub po
wzgórzach i siedzieć przy ogniu. Zaakceptowała go takim, jaki jest.
A związek z kobietą oznacza konieczność rozmowy, dzielenia się
uczuciami. Musiałby pozwolić Georgie zajrzeć w jego duszę
i zaryzykować, że nie spodoba jej się to, co zobaczy.
– A ty jakie masz życzenie? – zapytał, aby oderwać się od tych myśli.
– Nie mogę ci powiedzieć, bo wtedy się nie spełni.
Czego mogła sobie życzyć? Oczywiście tego, by Charlie wrócił, żeby
żył. Ale jeśli znów pragnęła się zakochać, czy mogłaby zakochać się
w nim? Czy to mogłoby się udać? Nie miał pojęcia.
Jednak stojąc obok niej i patrząc na przemykające po niebie meteory
zaczął myśleć, że to nie musi być wykluczone. Że może mogliby pomóc
sobie w walce z przeszłością, krok po kroku. Musi tylko znaleźć właściwy
sposób, aby to zasugerować.
Georgie czuła się coraz bardziej zadomowiona w Edynburgu i cieszyła
się wszystkim, co miasto miało do zaoferowania, od teatru po pandy w zoo.
Zaczęła też doceniać położenie Hayloft Cottage.
Lubiła, gdy rankiem owce z sąsiedztwa zaglądały przez kuchenne okno;
lubiła dzielić swoją przestrzeń z psem, który przyzwyczaił się do niej na
tyle, że zwijał się na sofie i kładł pysk na jej kolanach, gdy czytała. Lubiła
uczucie świeżości i śpiew ptaków, kiedy wychodziła z domu.
Szpital również jej się podobał i była zadowolona, że Ryan był przy
niej, gdy do izby przyjęć weszła spanikowana matka.
– Moje dziecko! Leci przez ręce i ciągle wymiotuje, a ja nie mogę pójść
do lekarza rodzinnego i…
– W porządku – rzekła Georgie. – Znalazła się pani we właściwym
miejscu.
Ryan zaczął badać dziecko, a Georgie zajęła się ustalaniem historii
medycznej.
– Proszę nam opowiedzieć o swoim synku.
– Max ma cztery miesiące. Nigdy nie jadł dobrze, a ja tracę pokarm,
więc kilka razy podałam mu butelkę. Myślałam, że złapał jakiegoś wirusa,
bo przez ostatnie dni miał biegunkę, ale dzisiaj rano zauważyłam wysypkę,
a do tego ciężko oddycha i jest wiotki. We wszystkich książkach piszą, że
wiotkość to poważna sprawa i… pomóżcie mu!
Georgie widziała podobne przypadki w Londynie.
– Więc podaje mu pani mleko modyfikowane, a nie tylko swój pokarm?
Czy wcześniej po tym mleku też chorował?
– Chorował też wtedy, kiedy karmiłam go piersią – odparła kobieta. –
Myśli pani, że pogorszyło mu się od tej mieszanki?
– Istnieje spore ryzyko, że ma alergię na mleko – stwierdziła Georgie. –
I nie chodzi tylko o mieszankę, również o mleko matki, jeśli jadła pani jakiś
nabiał. Czy w pani rodzinie są alergie, czy ktoś ma astmę lub katar sienny?
– Nie. – Matka Maxa wyglądała na zmartwioną.
– Chciałabym zrobić badanie krwi – oznajmiła Georgie.
– Myślę, że masz rację – poparł ją Ryan. – Czy zauważyła pani
w stolcach Maxa krew albo śluz, kiedy jeszcze nie były wodniste?
– Tak. Bałam się, że to rak albo coś w tym rodzaju.
– Jestem prawie pewna, że to alergia na mleko – powtórzyła Georgie. –
To by wyjaśniało, dlaczego Max mało je. Kiedy się tym zajmiemy, zacznie
przybierać na wadze i nie będzie się pani musiała martwić.
– Jeśli ma alergię na mieszankę, to co ja mam robić? Podawać mu
mleko sojowe?
– Alergia na soję też występuje często – wyjaśniła Georgie. – Możemy
pani dać do wypróbowania hipoalergiczny pokarm.
– I suplementy wapnia – dodał Ryan – oraz syrop multiwitaminowy
z witaminą D.
– Zróbmy teraz badanie krwi – powiedziała Georgie. – Zobaczymy, jak
Max zareaguje na hipoalergiczny pokarm, a potem znów spróbujemy
wprowadzić mieszankę opartą na mleku. Zrobimy to tutaj, więc jeśli
reakcja będzie silna, natychmiast mu pomożemy. A jeśli okaże się, że mamy
rację, będzie pani musiała starannie sprawdzać etykiety absolutnie
wszystkiego, co mu pani podaje, i nie podawać mu niczego z mlekiem co
najmniej przez pierwszy rok.
– Mniej więcej jedno na pięcioro dzieci wyrasta z alergii na mleko
przed ukończeniem pierwszego roku życia – wyjaśnił Ryan – a większość
przed ukończeniem trzeciego, ale niektóre reagują nawet na śladowe ilości
nabiału.
Georgie przetarła piętę Maxa i pobrała z niej kroplę krwi.
– Wyniki będą za dwa dni, a tymczasem znajdziemy dla pani
odpowiedni pokarm.
– Więc wszystko będzie dobrze? – zapytała kobieta.
Georgie położyła dłoń na jej ramieniu.
– Tak. Wiem, że w tej chwili jest pani przerażona, ale doktor McGregor
i ja widzieliśmy już wiele podobnych dzieci i umiemy pomóc Maxowi.
To była jedna z rzeczy, które najbardziej mu się podobały w Georgie:
była spokojna, miła i praktyczna. Kiedy tłumaczyła mamie Maxa, jak
czytać etykiety i jakie alternatywy wypróbować podczas odstawiania
dziecka od piersi, kobieta wyraźnie się odprężała.
Zabawne, ale on też tak się przy niej czuł – nie tyle w pracy, bo tu
dobrze wiedział, co robi, ale poza szpitalem. Przy niej inaczej patrzył na
świat, zaczynał się czuć jego częścią. Budziło to w nim lęk, ale zarazem
chciał więcej. Wiele więcej.
Następnej nocy Georgie obudziło natarczywe pukanie. Chwyciła
szlafrok i podeszła do drzwi sypialni.
– Co się stało? – mruknęła na widok Ryana.
– Musisz wyjść na zewnątrz – powiedział. – Teraz.
– Spałam i jestem w piżamie.
– Włóż tylko płaszcz i buty. Szybko. Naprawdę będziesz żałować, jeśli
tego nie zrobisz.
– Czyś ty zwariował? – Spojrzała na zegarek. – Jest pierwsza w nocy,
a ja mam poranny dyżur.
– Wiem. Nie kłóć się ze mną, Georgie. To ważne.
Ważne? Gdyby wybuchł pożar, usłyszałaby alarm. Ryan tymczasem
wydawał się bardzo zadowolony z siebie i niczego nie próbował jej
wyjaśniać. Co za irytujący facet!
Skrzywiona, włożyła buty i płaszcz i ruszyła za nim.
– Podnieś głowę – nakazał.
W jednej chwili zdała sobie sprawę, dlaczego kazał jej wyjść na
zewnątrz, nie podając powodu. Chciał, by to była niespodzianka. I była.
Po niebie przesuwały się powoli wstęgi bladozielonego światła. Przez
zieloną mgiełkę prześwitywały gwiazdy. Zorza polarna. To, co zawsze
chciała zobaczyć. Zaparło jej dech w piersi.
– O mój Boże, Ryan, to… – Słowa ją zawiodły. Stała nieruchomo,
z zachwytem wpatrując się w niebo.
Nie miała pojęcia, jak to się stało, ale jego ramię naraz otoczyło jej
barki, a jej ramiona oplotły go w pasie. Powiedziała sobie, że to po to, by
było cieplej, bo noc jest zimna, a obydwoje pod płaszczami mają piżamy.
Powtarzała to sobie jeszcze wtedy, gdy policzek Ryana znalazł się tuż przy
jej policzku. Ale potem okazało się, że stoją naprzeciwko siebie. Ryan
dotknął jej policzka, a ona dotknęła jego twarzy. Tutaj, w blasku zorzy
polarnej, byli w innym świecie – magicznym i pełnym możliwości.
Pochylił głowę i delikatnie dotknął jej ust. Poczuła mrowienie na
wargach: zaproszenie, obietnica, pokusa. Ciepło i słodycz. Prawdziwa więź.
Tego wszystkiego brakowało jej od dawna. Nie mogła powstrzymać się od
odpowiedzi. Położyła dłoń na jego głowie i przyciągnęła ją do siebie.
Pocałunek był długi i powolny, pytający, nie natarczywy. Czuła się tak,
jakby po ciężkiej i samotnej zimie mogła się wreszcie rozkoszować
wiosennym słońcem, jakby tańczące światła na niebie migotały w jej
głowie, i nie chciała, żeby to się skończyło.
Ale wraz z chłodem nocnego powietrza wrócił zdrowy rozsądek. Całuje
swojego współlokatora. Ryan był bardzo pociągający, ale miał za sobą
nieszczęśliwy związek. Skąd ma wiedzieć, że im się uda? Przekonała się
przecież na własnej skórze, że gdy chodzi o mężczyzn, nie może polegać na
własnym osądzie.
Odsunęła się od niego.
– To nie jest dobry pomysł.
Oczy miał ciemne i nieprzeniknione, ale skinął głową.
– Masz rację. Uznajmy, że to tylko podekscytowanie widokiem zorzy
polarnej.
Światła na niebie już gasły i wtapiały się w mrok.
– Zgoda – powiedziała, tłumiąc przygnębienie. – Dziękuję, że mnie
obudziłeś – dodała najuprzejmiej, jak potrafiła. – Do zobaczenia jutro.
– Tak – mruknął i pozwolił jej wrócić do domu, a sam pozostał
w ogrodzie.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
W ciągu następnych kilku dni odnosiła wrażenie, że Ryan jej unika. I to
była jej wina, bo go pocałowała. Nie powinna tego robić. Kiedy ją objął,
powinna znaleźć wymówkę, by się odsunąć.
– Jak mam go przekonać, że to był błąd i że nie zamierzam
komplikować mu życia? – zapytała Truffle.
Pies cicho szczeknął, jakby także nic nie wiedział.
Wszystko było dobrze do piątku rano. A w piątek Georgie popełniła
błąd i zajrzała na swoje konto w mediach społecznościowych. Natychmiast
wróciły do niej wspomnienia sprzed sześciu lat, z dnia ślubu. Patrzyła na
zdjęcia przedstawiające siebie i Charliego w drzwiach starego kościółka,
w którym przysięgali kochać, szanować i dbać o siebie nawzajem.
Bardzo go kochała. Myślała, że doskonale do siebie pasują. Dobrze
dogadywali się ze swoimi rodzinami i przyjaciółmi, ich praca się
uzupełniała, a dzień ślubu był jasny i słoneczny. Skończyła studia i była
w połowie stażu; Charlie był dwa lata starszy i pracował na oddziale
ratunkowym. Mieli mnóstwo planów.
Skończyła staż i trzy lata specjalizacji, a potem zaczęła myśleć
o dziecku. Ale Charlie miał powód, by odkładać tę decyzję, o którym nie
miała wtedy pojęcia. Tym powodem była Trisha, kobieta, z którą miał
romans. Długotrwały romans, który rozpoczął się ponad rok przed jego
śmiercią, gdy często wyjeżdżał na misje ratunkowe.
Jak powiedzieli jej później rodzice Trishy, tuż przed tą ostatnią misją
Trisha dowiedziała się, że jest w ciąży. Czy od razu powiedziała o tym
Charliemu? A może chciała poczekać na odpowiednią chwilę i obydwoje
zginęli, zanim Charlie zdążył się dowiedzieć? A gdyby przeżyli, czy
Charlie po powrocie do Anglii powiedziałby Georgie o Trishy i dziecku?
Czy zdecydowałby się zostać z nią i wspierać Trishę finansowo, czy też
zostawiłby Georgie i zamieszkał ze swoją nową rodziną?
I dlaczego w ogóle zaczął ten romans? Czy nie był z nią szczęśliwy?
Nigdy się z nim nie kłóciła i zgadzała się na wszystko, czego chciał.
Myślała, że jest im razem dobrze. Czego mu brakowało w ich związku?
Gdzie popełniła błąd?
Patrzyła na zdjęcia ze ślubu i czuła się zdruzgotana. Jej małżeństwo
było kłamstwem, a ona była zbyt głupia, by to sobie uświadomić.
Nie była nawet świadoma, że płacze, gdy drzwi się otworzyły i do
kuchni wszedł Ryan, a za nim Truffle.
– Georgie? Co się stało? – zapytał.
– Nic. – Otarła oczy wierzchem dłoni.
– Wygląda na to, że jednak coś. – Włączył czajnik. – Przepisuję ci
kubek herbaty. Nie jestem wścibski, ale jeśli masz ochotę porozmawiać, to
jestem tutaj.
Nikt w szpitalu St Christopher’s nie wiedział, że Georgie jest wdową.
Ryan dotrzymał słowa. Naprawdę nie mogła już dłużej pozwalać, by
zachowanie Charliego wpływało na jej relacje z ludźmi. Charlie był
oszustem i kłamcą, ale to nie oznacza, że wszyscy inni są tacy sami.
– Dziś jest moja rocznica ślubu – powiedziała.
Wiedziała, że Charlie nie kochał jej tak mocno jak ona jego, bo inaczej
nie wdałby się w romans. Ryan najwyraźniej sądził, że wciąż jest pogrążona
w żałobie. Czy powinna mu wyznać prawdę? Ale wtedy zacząłby się nad
nią litować, a tego nie chciała.
Wydawała się kompletnie zagubiona. Ryan z trudem się
powstrzymywał, by jej nie objąć. Odkąd pocałował ją w ogrodzie, relacje
między nimi wciąż były trochę niezręczne i nie chciał pogarszać sytuacji.
– Zdjęcia pojawiły się na portalu społecznościowym jako wspomnienie
sprzed sześciu lat. Powinnam się tego spodziewać, ale trochę mnie to
zaskoczyło.
– Nie lituję się nad tobą – powiedział cicho. – Oczywiście, że wytrąciło
cię to z równowagi. W rocznicę mojego ślubu zamierzam zabrać Truffle na
bardzo długi spacer nad morzem. – Dla niego też miała to być druga
rocznica po rozwodzie.
– Tęsknisz za nią? – zapytała.
– Czasami – przyznał. – Chciałem, żeby nam się udało, ale mieliśmy
inne priorytety. – Wzruszył ramionami. – Zoe pracowała w dziale PR.
Oboje przez cały dzień byliśmy zajęci pracą i chyba się od siebie
oddaliliśmy. Rozstaliśmy się na tyle przyjaźnie, na ile się dało.
Po wielu kłótniach, kiedy wreszcie udało im się usiąść i porozmawiać.
Wówczas zdali sobie sprawę, że różnice między nimi są nie do
przezwyciężenia. Ale nadal bolało go, że Zoe tak szybko zakochała się
w kimś innym, kto gotów był dać jej dziecko, o którym marzyła. Cieszył
się, że znów jest szczęśliwa, sam jednak nie ruszył dalej. Nie dlatego, by
wciąż kochał byłą żonę, ale dlatego, że nie chciał w ten sam sposób zawieść
kogoś innego.
– Jest, jak jest – dodał. – Kocham pracę, psa i Edynburg.
– Wychowałeś się tutaj?
– Tak.
– Ja tęsknię za rodziną – powiedziała.
Miał nadzieję, że nie zapyta o jego rodzinę. Nie miał nikogo, tylko grób
mamy, który odwiedzał w rocznicę jej śmierci. Nie żyła już od trzydziestu
lat, pozostało mu tylko kilka podniszczonych zdjęć.
– Możesz zaprosić tu swoją rodzinę. Ja prześpię się na kanapie.
W jej oczach błysnęły łzy.
– To miło z twojej strony, ale nie mogę tego oczekiwać.
– Nie ma problemu. Poza tym nigdy bym nie zaproponował gościowi,
żeby spał tu na dole z Truffle. Ona chrapie i czasem mnie budzi. Clara
kupiła bramkę na schody właśnie dlatego, że Truffle pojawiała się o trzeciej
nad ranem i lizała mnie po twarzy, żebym ją wyprowadził na spacer.
Na słowo „spacer” Truffle uderzyła ogonem o podłogę. Ryan pochylił
się i podrapał ją za uszami.
– Tak, głupi zwierzaku, mówię o tobie.
– Wszystko w porządku – powiedziała Georgie. – Chyba… po prostu
trochę mnie to zaskoczyło.
– No tak...
– Nigdy nie myślałam, że w wieku trzydziestu lat zostanę wdową.
Myślałam, że będę matką. Nie mogłam się doczekać założenia rodziny.
Znowu, pomyślał. To samo co z Zoe. Georgie też chce zostać matką.
Ale Ryan nie chciał być ojcem. Nie wiedziałby, jak to się robi, nigdy nie
miał wzorca. Przez pierwszych sześć lat życia miał tylko mamę, a potem
szereg zastępczych rodziców, którzy po jakimś czasie go porzucali. Jedyną
osobą, która zachowała się inaczej, była pewna emerytowana pracownica
socjalna, Elspeth McCreadie.
Usiadła z nadąsanym nastolatkiem i powiedziała mu, że życie nie jest
sprawiedliwe, ale ma wybór. Może skupić się na przeszłości i przez resztę
życia czuć się nieszczęśliwy, albo może próbować zmienić świat.
Powiedziała mu, że jest inteligentny i może robić wszystko, co zechce.
Uczył się dobrze, więc mógł zostać lekarzem, a gdyby do tego zdobył
nieco umiejętności społecznych, jego przyszłość mogłaby być lepsza niż
przeszłość. Ale tylko on może coś zmienić. Nikt nie zrobi tego za niego.
Wpadł wtedy w złość, ale jej słowa odniosły skutek. Wieczorami
i w weekendy pracował w kasie w supermarkecie, ale zdał maturę i został
przyjęty na uniwersytet. Został lekarzem i to zmieniło jego życie.
Pozostawał w kontakcie z Elspeth. Zmarła, zanim skończył studia, ale
zostawiła mu kartkę z gratulacjami. Napisała, że jest z niego dumna.
Wciąż jednak nie potrafił nawiązać z nikim prawdziwej więzi.
Próbował kochać Zoe tak, jak ona chciała być kochana, ale jego wysiłki na
nic się nie zdały. Potrafił leczyć pacjentów, ale emocje to zupełnie inna
sprawa. Tutaj czuł się bezradny.
– Przykro mi – powiedział niezręcznie. Chciał pomóc Georgie, ale nie
wiedział jak.
Otarła ręką twarz.
– Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Powinnam doceniać to, co
mam: rodzinę, pracę, którą kocham, przyjaciół. Nie muszę się martwić, czy
stać mnie na zapłacenie czynszu i jedzenie. Chcieć czegoś więcej to po
prostu zachłanność.
– Czasami każdy z nas chce czegoś więcej – powiedział. – Zrobię ci
kawę.
– Dziękuję, ale muszę już iść do pracy.
– W takim razie zobaczymy się później.
Ale Georgie przez cały weekend była milcząca i wycofana. Ryan miał
ochotę ją przytulić, ale za każdym razem przypominał sobie jej słowa:
„Nigdy nie myślałam, że w wieku trzydziestu lat zostanę wdową.
Myślałam, że będę matką”. Jak mógłby jej nie zawieść? Nie miał pojęcia.
W środę miała wolny dzień. Po porannym sprzątaniu pojechała do
sklepu po chleb, a kiedy wróciła, nie usłyszała tupotu łap i nigdzie nie było
widać merdającego ogona.
– Truffle? – zawołała.
W domu panowała cisza.
Ryan miał poranny dyżur. Na pewno nie zawrócił z drogi i nie zabrał
psa do szpitala. Więc gdzie się podziała Truffle? Bramka na schodkach była
zamknięta.
A potem usłyszała skrzypnięcie tylnych drzwi. Najwyraźniej nie
zamknęła ich dobrze i Truffle wyszła do ogrodu. Georgie rozejrzała się za
domem, ale tam również psa nie było.
– Truffle! – zawołała. – Chodź tutaj!
Nic. Przy narożniku ogrodzenia zauważyła kupkę ziemi. Był tam
podkop wystarczająco duży, by mógł się przezeń przecisnąć duży pies…
O nie. Tylko nie to! Wyglądało na to, że Truffle podkopała się pod
ogrodzeniem. Ryan mówił, że lubi uciekać, i teraz Georgie miała tego
dowód.
– Truffle! – wrzasnęła z nadzieją, że pies zaraz wyłoni się zza rogu
domu, ale nic takiego się nie zdarzyło.
Jak ją przywołać? Na plaży Ryan kusił ją plasterkami kiełbasy. Georgie
pobiegła do lodówki i wyjęła pudełko z psimi smakołykami.
– Truffle, kiełbasa! – Potrząsnęła pudełkiem, a potem otworzyła je. Psy
mają znakomity węch. Jeśli Truffle wyczuje zapach smakołyków, to wróci.
Ale pies się nie pojawił.
O Boże, pomyślała z paniką. Nie miała nawet pojęcia, od czego zacząć
poszukiwania, i nie znała okolicy na tyle dobrze, by wiedzieć, w którą
stronę Truffle mogła pobiec. W panice zadzwoniła na oddział.
– Czy jest tam Ryan? To bardzo pilne.
Wydawało jej się, że upłynęło dziesięć lat, zanim podszedł do telefonu.
– Co się stało?
– Chodzi o Truffle. Pojechałam do sklepu i chyba nie domknęłam
tylnych drzwi. Pod płotem jest dziura. Chyba Truffle zrobiła podkop
i uciekła z ogrodu, bo nigdzie jej nie ma. Wołałam i wołałam, wyjęłam
kiełbasę…
– Przestań gadać i weź głęboki oddech – przerwał jej. – Jesteś pewna,
że nie ma jej w domu?
– Jestem pewna. Gdzie mam zacząć szukać?
– Nigdzie. Zostań tam, gdzie jesteś. Ja przyjadę i jej poszukam.
Gwałtownie odłożył słuchawkę.
To jej wina. A jeśli pies został ranny, jeśli potrącił go samochód i…
O Boże. Odepchnęła od siebie tę myśl i poczuła, że zbiera jej się na
mdłości. Gdyby Truffle coś się stało, nigdy by sobie tego nie wybaczyła.
Czuła, że musi coś zrobić, więc włożyła telefon do ładowarki, włączyła
czajnik, by zaparzyć kawę, i spakowała do wodoodpornej torby apteczkę,
ręcznik, latarkę, butelkę wody oraz pudełko z plasterkami kiełbasy. Potem
zasznurowała buty i sięgnęła po kurtkę.
Ryan przyjechał wcześniej, niż się spodziewała. Widocznie przez całą
drogę przekraczał prędkość.
– Ryan, ja… – zaczęła.
– Daruj sobie. Muszę znaleźć mojego psa. – Jego twarz zastygła
w maskę tłumionego gniewu.
– Pójdę z tobą. Mam torbę. Ręcznik, apteczka, kawa, woda. Telefon...
– Tu prawie nigdzie nie ma zasięgu.
– Przepraszam. Ja…
– Daruj sobie – powtórzył.
– Posłuchaj, wiem, że jesteś na mnie wściekły i nie chcesz mnie
widzieć, i nie mogę sobie wybaczyć, że byłam tak nieostrożna, ale dwie
pary oczu są lepsze niż jedna. Nie mogę tak po prostu siedzieć tu i nic nie
robić. Pozwól mi pójść z tobą.
Skrzywił się, ale potem, ku jej uldze, skinął głową.
Padał deszcz, a właściwie mżawka, pozornie niewielka, jednak ubrania
szybko nasiąkały. Na szczęście Georgie w poprzednim miesiącu kupiła
sobie wodoodporny płaszcz z kapturem.
– Zaczniemy tam. – Wskazał wzgórza. – Na zmianę będziemy wołać
i nasłuchiwać. Przez piętnaście minut pójdziemy prosto, a potem skręcimy
o dziewięćdziesiąt stopni.
Po półgodzinnym marszu Georgie była przemarznięta, ale nie
zamierzała o tym mówić. Gorszy od fizycznego dyskomfortu był chłód
i strach wewnątrz. Wiedziała, że Ryan kochał swojego psa najbardziej na
świecie. Gdyby coś się stało Truffle…
Jeszcze nigdy nie czuł takiego strachu.
Wielokrotnie tracił ludzi: mamę, jej rodzinę, kolejnych przybranych
rodziców. Ale utrata psa, którego pokochał od pierwszej chwili, jedynej
istoty, która go nie opuściła… Im dłużej o tym myślał, tym gorzej się czuł.
W jego żyłach płynęła czysta adrenalina, płuca wypełniał strach.
Jego pies nie mógł go opuścić. Truffle była jego jedyną rodziną. Czy tak
właśnie czuli się rodzice pacjentów, siedząc przy łóżku chorego dziecka?
Jakby cały świat znikał w czarnej dziurze i nie pozostawała nawet plamka
światła? To nie do zniesienia.
Z wysiłkiem stawiał jedną stopę przed drugą. Nie miał siły biec. Gardło
go bolało od nawoływania, w uszach słyszał szum. Za każdym razem, gdy
spoglądał na zegarek, by sprawdzić, czy czas zmienić kierunek,
przekonywał się, że od poprzedniego razu minęło tylko kilka sekund. Jak to
możliwe, by czas płynął tak wolno?
A jeśli jej nie znajdą?
W ogóle się do niej nie odzywał. Zresztą nie mogła go za to winić. To,
co zrobiła, jest niewybaczalne: zgubiła jego psa. Clara na pewno nie
popełniłaby tak głupiego błędu.
Wiedziała, że jeśli coś się stanie Truffle, nie będzie mogła zostać
w Hayloft Cottage. Nie była nawet pewna, czy mogłaby pracować na tym
samym oddziale co Ryan. On nigdy jej tego nie wybaczy. Rozwijająca się
między nimi przyjaźń, przyciąganie, które oboje starali się ignorować –
w jednej sekundzie to wszystko przerodziłoby się w nienawiść. Proszę,
niech ona się znajdzie...
Kolejny zwrot o dziewięćdziesiąt stopni, kolejne nawoływania, chwila
nasłuchiwania i znowu nic.
Szli coraz dalej i dalej i w końcu Georgie usłyszała szczekanie. A może
to był tylko wiatr?
– Chyba coś usłyszałam. Zawołaj jeszcze raz!
Ryan zawołał i tym razem obydwoje usłyszeli słabe szczeknięcie. Bogu
dzięki, Truffle żyje!
Ruszyli w tym kierunku. Georgie rozglądała się, wypatrując błysku
odblaskowej obroży. Powinien być widoczny nawet w słabym świetle.
Wyjęła latarkę z torby i omiatała ziemię przed sobą, aż wreszcie dostrzegła
błysk.
– Tam! To chyba obroża Truffle.
Ale pies się nie ruszał. Jeśli ich słyszał, dlaczego nie podbiegł? Ryan
poruszał się szybciej niż Georgie. Ostrożnie szła za nim, obawiając się
skręcenia kostki. Kiedy się z nim wreszcie zrównała, klęczał obok psa.
Truffle lizała go po twarzy, skamląc cicho.
– Utknęła w króliczej norze – powiedział, a Georgie zdała sobie sprawę,
że wygrzebuje psa rękami. – Głupi zwierzak. Nie zamierzasz znowu uciec
w góry, prawda?
Pies poruszył się i lekko machnął ogonem. Georgie przykucnęła obok
i pogłaskała go po głowie.
– Tak się cieszę, że wszystko w porządku. Musiałaś tu długo czekać,
biedactwo. Przepraszam, to moja wina. Jest ci zimno i mokro, ale na pewno
chce ci się pić.
Wyjęła z torby termos i nalała wody do pokrywki. Truffle wypiła dwie
porcje.
Ale kiedy Ryan skończył ją odkopywać, okazało się, że uwięziona noga
jest uszkodzona i Truffle nie będzie w stanie wrócić do domu o własnych
siłach.
– Nie wiem, czy to złamanie, czy zwichnięcie – stwierdził Ryan – ale
nie będę ryzykował. – Pochylił się i wziął psa na ręce.
Labradorka ważyła prawie trzydzieści kilogramów, ale podniósł ją jak
piórko. Oczy miał mokre.
– Czy mogę ci jakoś pomóc? – zapytała Georgie z przygnębieniem.
– Wystarczająco mi już pomogłaś.
– Ryan, każdy może popełnić błąd.
– Tak. – W jego policzku zadrgał mięsień. – Ten pies to cała moja
rodzina, a ty jej nie upilnowałaś.
Cierpienie w jego głosie powstrzymało ją od riposty.
– Może zadzwonię po weterynarza?
– Tu nie ma sygnału.
Spojrzała na telefon: niestety, miał rację. Mieszkał tu przecież przez
całe życie, a ona jest tylko głupią dziewczyną z miasta.
Gdy w końcu wrócili do domu, usiadła obok Truffle, głaszcząc ją po
głowie i pocieszając, a Ryan zadzwonił do weterynarza.
– Poczekają na mnie – powiedział, kiedy skończył rozmawiać. – Nie
wiem, kiedy wrócę.
Wzięła głęboki oddech.
– Truffle jest obolała i przestraszona. Na pewno wolałaby, żeby ktoś był
przy niej w samochodzie. Podwiozę cię, a ty usiądziesz razem z nią.
Przynajmniej tyle mogę zrobić.
Ryan miał ochotę warknąć do Georgie, by wróciła do Londynu
i zostawiła go w spokoju, ale rozsądek przeważył.
– W porządku – powiedział i wręczył jej kluczyki. – Pojedziemy moim
autem. Jest większe.
– Dobrze. Masz adres weterynarza wpisany do nawigacji czy będziesz
mnie prowadził?
– Poprowadzę cię.
Zaniósł psa do samochodu i delikatnie ułożył go na tylnym siedzeniu,
a potem poprowadził Georgie do weterynarza w sąsiedniej wiosce.
– Wróciłaś z wojny, Truffle? – powitała ich recepcjonistka. – Linda
mówiła, że przyjdziesz, Ryan. Idź do gabinetu, czeka na ciebie.
– Połóż ją na stole – powiedziała lekarka, gdy wniósł psa do gabinetu.
Sprawdziła zakres ruchu wszystkich łap Truffle, przemawiając do niej
cicho.
– Czuję tu zwiększoną ruchomość. Zrobimy prześwietlenie, żeby
sprawdzić, czy to nie złamanie, ale jestem prawie pewna, że to skręcenie
drugiego stopnia. A to oznacza, że potrzebny będzie zabieg, żeby
prawidłowo ustabilizować staw. Jak to się stało?
– Podkopała się pod ogrodzeniem, pobiegła na wzgórza i utknęła
w króliczej norze – wyjaśnił Ryan.
– Nie obwiniaj się o to – powiedziała Linda. – Widziałam psy, które
skręciły łapę, zeskakując z sofy. Wcale o to nietrudno. Kiedy ostatnio jadła?
– Dzisiaj rano.
– To dobrze. Zaniesiesz ją do rentgena?
Ucieszył się, że może coś zrobić, a nie tylko bezradnie czekać. Został
przy Truffle, uspokajając ją, gdy Linda wykonywała badanie.
– Dobra wiadomość – oznajmiła po zakończeniu. – To nie jest złamanie,
ale muszę ustabilizować staw, więc zrobimy teraz zabieg. Truffle
wyzdrowieje. Ale nie sprawdzaj niczego w internecie – dodała
z uśmiechem – bo wpadniesz w panikę. Jestem pewna, że mówisz to samo
rodzicom swoich pacjentów.
Owszem, mówił, a teraz przekonał się, jak to wygląda z ich
perspektywy. To okropne. Z piekącymi oczami pogładził Truffle po łbie
i dostrzegł niepokój w jej ciemnobrązowych oczach. Podniósł wzrok na
Lindę.
– Czy mogę tu zostać, kiedy będziesz jej podawać znieczulenie?
Wolałbym jej nie zostawiać samej.
Obawiał się, że Truffle pomyśli, że ją porzucił, tak jak pierwsi
właściciele. Linda, która znała pochodzenie psa, skinęła głową.
– Ale potem wyjdź, żebym mogła się skoncentrować na zabiegu,
dobrze?
Pokiwał głową.
– Kocham cię – szepnął do psa.
Kiedy po raz ostatni powiedział to człowiekowi? I kiedy ktoś
powiedział to jemu?
Stał przy stole do badań, starając się panować nad głosem
i uspokajająco głaszcząc Truffle. Jej oczy powoli ciemniały, gdy środek
znieczulający zaczął działać.
– Poradzi sobie – powtórzyła Linda. – To rutynowy zabieg, robię to
często.
On również powtarzał to rodzicom pacjentów.
– Idź i powiedz Carol, żeby zrobiła ci herbatę z dwiema kostkami
cukru – rzekła Linda.
Georgie siedziała w poczekalni. Twarz miała bladą.
– I jak? – Urwała i zakryła usta dłońmi, gdy zdała sobie sprawę, że
Ryan wyszedł sam. – Gdzie ona jest?
– Na stole operacyjnym. To nie jest złamanie, tylko skręcenie. Drugiego
stopnia. Linda musi ją operować, żeby ustabilizować staw.
– Tak mi przykro.
Choć czuł się nieszczęśliwy, wiedział, że nie powinien się na niej
wyładowywać.
– Linda mówi, że widziała psa, który skręcił nogę w ten sposób,
schodząc z sofy. To się zdarza. – Usiadł obok niej. – Muszę zaczekać.
– Zostanę z tobą.
– Nie musisz.
– Ale chcę. Nie ma nic gorszego niż samotne czekanie.
Był poruszony, gdy wzięła go za rękę. Skóra natychmiast zaczęła go
mrowić i poczuł jeszcze większe zmieszanie. Nic nie powiedziała;
uświadomił sobie, że Georgie daje mu przestrzeń i jednocześnie wspiera, po
prostu trzymając go za rękę. Będąc przy nim.
W końcu słowa zaczęły się z niego wylewać. Nie był w stanie na nią
patrzeć, ale mógł mówić.
– Przepraszam, że się na tobie wyładowałem.
– W porządku.
– Nie, to nie było w porządku. Ale Truffle… Ona nie jest tylko moim
psem. Jest moją rodziną.
– Wiem.
Zdawało się, że Georgie go nie ocenia.
– Całą moją rodziną – sprecyzował.
Znowu nic nie powiedziała. Nie pytała, nie sondowała, po prostu
dawała mu przestrzeń, by mógł myśleć i mówić, kiedy będzie gotowy. Nie
obiecała dyskrecji, ale był niemal pewien, że ją zachowa; on też nie
powiedział nikomu na oddziale, że Georgie jest wdową.
– Mama mnie urodziła, kiedy była jeszcze bardzo młoda – wyznał. –
Miała szesnaście lat. Nie wiem, kim był ojciec. Nie umieściła jego
nazwiska w akcie urodzenia i nikomu nie powiedziała, kim był. Rodzice
wyrzucili ją z domu.
Georgie milczała, ale zacisnęła palce na jego dłoni i nagle, po raz
pierwszy w życiu, rozmowa stała się łatwa.
– Znalazła mieszkanie i pracę i było nam razem dobrze. Ale potem
zginęła w wypadku, kiedy miałem sześć lat. Jechała rowerem z pracy, żeby
odebrać mnie ze szkoły, i nie miała kasku. Potrącił ją samochód.
Nieszczęśliwie uderzyła się w głowę i było po wszystkim. – Wzruszył
ramionami. – Więc zostałem sam. A jej rodzice… cóż, nie chcieli mnie znać
nawet kiedy żyła. Powiedzieli pracownikowi socjalnemu, że nie chcą brać
sobie na głowę ciężaru. Więc trafiłem do opieki zastępczej.
Dopiero teraz Georgie zrozumiała, jak głęboko Ryan identyfikuje się ze
swoim labradorem. Nic dziwnego, że uważał psa za jedyną rodzinę.
Brakowało jej słów, więc tylko trzymała go za rękę i pozwalała mówić. Nie
patrzył na nią, wyraz twarzy miał odległy.
– Byłem rozgniewanym sześciolatkiem. Tęskniłem za mamą i nie
rozumiałem, dlaczego umarła. Nie potrafiłem się przystosować do żadnego
miejsca. Moczyłem łóżko. Kopałem w drzwi i ściany. Rzucałem
przedmiotami. Kradłem. Rozbijałem rzeczy.
A Truffle gryzie buty, pomyślała Georgie.
– Dlatego przybrani rodzice nie wytrzymywali ze mną długo.
Przeszedłem przez kilka rodzin, a potem trafiłem do domu dziecka.
– Twoi dziadkowie nigdy nie zmienili zdania?
– Nie.
Wciąż nie potrafiła tego zrozumieć.
– Twoja mama była ich jedynym dzieckiem?
– Tak.
To bardzo smutne. Georgie nie mogła pojąć, jak rodzic może wyrzucić
swoje jedyne dziecko na ulicę. Jej rodzice wspierali Joshuę po śmierci jego
żony. Zaproponowali nawet, że wrócą do Londynu, by mu pomóc, choć
doskonale czuli się w Norfolk. Wspierali również ją po śmierci Charliego.
Gdyby zaszła w ciążę w wieku szesnastu lat, rodzice zapewne byliby
rozczarowani, że odebrała sobie szanse, ale wsparliby ją w każdej decyzji
i pomogliby w opiece nad dzieckiem, by mogła kontynuować naukę i robić
karierę, o której marzyła. Gdyby coś jej się stało, wiedziała bez wątpienia,
że daliby jej dziecku dom i dopilnowali, by czuło się kochane. Joshua też
by pomógł.
Ryan nie miał takiego wsparcia. Był zupełnie sam. Miał tylko psa.
– Nie lituję się nad tobą – powiedziała – ale czuję złość w imieniu
ciebie i twojej mamy.
– Nie ma takiej potrzeby. McGregorowie nie zasługują na twoje
emocje – odrzekł. – Czeka ich samotna starość. W liście do mojej matki
napisali, że zbierze, co posiała. Znalazłem ten list w pudełku z jej rzeczami,
które opieka społeczna przechowała i dała mi, kiedy dorosłem. A teraz to
oni zbiorą, co posiali. Myślałem o konfrontacji z nimi, ale zdecydowałem,
że nie są tego warci.
– To prawda – przyznała. – Chcę cię upewnić, że nikomu tego nie
powtórzę.
Dopiero teraz na nią spojrzał.
– Dziękuję.
– Czy Clara wie?
– Tak. To ona po rozstaniu z Zoe zasugerowała mi, żebym wziął psa. –
Posłał jej kwaśny uśmiech. – Powiedziała to samo co ty. Powiedziała też, że
powinienem spróbować znaleźć ojca. Zoe też tak uważała. Ale ponieważ
moja matka nie podała jego nazwiska, nie ma nikogo, kogo mógłbym o to
zapytać.
– Może jakaś przyjaciółka twojej mamy ze szkoły?
– To właśnie sugerowały, ale nie wiem, z kim się przyjaźniła. A poza
tym możliwe, że mama w ogóle nikomu tego nie powiedziała. – Potrząsnął
głową. – Skoro mój ojciec nie chciał mieć z nią nic wspólnego, kiedy była
w ciąży ani kiedy mnie urodziła, to z pewnością nie będzie chciał mnie
znać trzydzieści sześć lat później. A ja nie chcę w moim życiu kolejnej
osoby, która by mnie zawiodła.
Więc nie oczekiwał niczego po związkach. To było ostrzeżenie.
A jednocześnie Georgie miała ochotę zapłakać nad tym smutnym,
samotnym, opuszczonym przez wszystkich chłopcem, którym był kiedyś,
i samotnym, opuszczonym mężczyzną, jakim stał się teraz. A przecież nie
musi tak być.
Delikatnie wyplątał palce z jej palców, jakby chciał zaznaczyć, że
niczego od niej nie potrzebuje. Cóż, i tak nie miała zamiaru odejść.
Carol z recepcji uparła się zrobić im herbatę. W końcu Linda stanęła
w drzwiach.
– Chcecie usłyszeć dobrą wiadomość? – zapytała.
Ryan natychmiast się wyprostował.
– Nic jej nie będzie?
Linda skinęła głową.
– Nastawiłam zwichnięcie. Ma założoną szynę, będzie potrzebowała
środków przeciwbólowych i odpoczynku. Może chodzić tylko na krótkiej
smyczy. Żadnego biegania, skakania ani energicznych zabaw.
– Będzie się nudzić – stwierdził Ryan.
– Daj jej jakieś zabawki i zapewnij dużo treningu mentalnego. Zabawy,
które nie wymagają wysiłku fizycznego, na przykład szukanie
przedmiotów. Dawaj jej zabawki z jedzeniem w środku, żeby musiała nad
nimi popracować. To jej zapewni zajęcie.
– Rozumiem – odparł.
– Już się wybudziła po zabiegu. Jest jeszcze trochę zamroczona, ale
możesz ją zabrać do domu.
– Dziękuję ci. – Ku zdumieniu Georgie Ryan przytulił Lindę. –
Dziękuję, że pomogłaś mojemu psu.
– Przywieź ją do mnie za tydzień. Albo wcześniej, jeśli coś cię
zaniepokoi.
Rzęsy Ryana były podejrzanie wilgotne, kiedy przyniósł Truffle do
poczekalni.
– Chodźmy do domu – powiedziała Georgie cicho i uświadomiła sobie,
co powiedziała.
Dom. Odkąd uważa Hayloft Cottage za swój dom?
Ale zdała sobie sprawę, że tak było – zaczęła już uważać szkockie
wzgórza za swoje miejsce.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Ryan siedział z tyłu razem z Truffle, która wydawała się zamroczona.
Na wygolonej łapie miała opatrunek. Ryan dostał od lekarki plastikowy
kołnierz przypinany do obroży, który nie pozwalał psu dosięgnąć zębami
opatrunku.
Georgie otworzyła mu drzwi, a on wniósł psa do środka i położył na
posłaniu. Truffle zwiesiła głowę między łapami. Ryan patrzył na nią
z cierpieniem na twarzy.
– Zrobię kolację – powiedziała Georgie. – Wczoraj kupiłam łososia.
– Nie jestem głodny.
– Trudno, i tak zjesz. Musisz mieć siły dla Truffle.
Uznała jego milczenie za zgodę. Pokroiła warzywa, wrzuciła je na
patelnię razem z łososiem i włożyła paczkę ryżu do kuchenki mikrofalowej,
a potem postawiła na stole talerze. Ryan wyraźnie nie miał ochoty odejść od
psa.
– Nic jej nie będzie. Usiądź i jedz – powiedziała.
Mruknął coś niewyraźnie, ale usiadł przy stole, chociaż tylko grzebał
widelcem w talerzu. Zjadł mniej więcej połowę porcji, znów usiadł na
podłodze i zaczął karmić Truffle z ręki kawałkami ryby i ryżu. Georgie
miała ochotę go przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze,
obawiała się jednak, że Ryan ją odepchnie, więc zajęła się zmywaniem.
W kuchni zaległa cisza.
W końcu nastawiła czajnik, zrobiła herbatę i zabrała pusty talerz Ryana.
– Przepraszam – mruknął. – I dzięki.
– Nie ma problemu. Czy mogę coś jeszcze zrobić?
– Nie. – Wziął głęboki oddech. – Dziś będę spał na dole, na wypadek,
gdyby pojawiła się opóźniona reakcja na znieczulenie.
Nie pomyślała o tym wcześniej. No tak, oczywiście, zagrożenie jeszcze
nie minęło.
– W takim razie ja też zostanę tutaj, żeby dotrzymać ci towarzystwa.
– Nie ma takiej potrzeby – odparł. – Jutro idziesz do pracy. Ja się
zamieniłem na dyżury, więc mam dzień wolny.
– Mimo to zostanę. Pomijając już, że to przeze mnie Truffle uciekła, do
opieki nad chorym dwie osoby są lepsze niż jedna. Przebiorę się w piżamę
i przyniosę tutaj poduszkę i kołdrę. Obydwoje przy niej usiądziemy.
W końcu skinął głową.
– Dobrze, dziękuję.
Poszedł na górę po swoją pościel, a Georgie tymczasem siedziała przy
Truffle.
– Wszystko będzie dobrze, mała – powiedziała cicho.
Ryan zszedł na dół i ułożył się po drugiej stronie psa. Założył jej
kołnierz, a potem leżał w milczeniu ze zmartwioną miną. Georgie zasnęła.
Następnego ranka obudził ją budzik. Przez chwilę była
zdezorientowana. Leżała nie w łóżku, lecz na podłodze. Jakimś sposobem
Truffle przemieściła się w nocy i Georgie leżała teraz w ramionach Ryana.
Znów zacisnęła powieki. I co teraz?
Po raz pierwszy od śmierci Charliego obudziła się w czyichś ramionach.
Była gotowa się założyć, że Ryan również nie budził się przy kimś od
rozwodu. Jakimś sposobem zbliżyli się do siebie podczas snu. Żadne z nich
tego nie planowało. Gdyby wyśliznęła się z jego ramion, na pewno by się
obudził i poczułaby się niezręcznie. A jeśli się nie poruszy i będzie czekać,
aż on się obudzi, Ryan zauważy jej płytki oddech i będzie wiedział, że ona
nie śpi. To również byłoby niezręczne. Nie ma łatwego wyjścia.
A potem Ryan poruszył się i delikatnie wyplątał z jej ramion. A zatem
nie spał i zdecydował się poruszyć pierwszy. Otworzyła oczy, ale omijała
go wzrokiem.
– Dzień dobry – powiedziała.
– Dzień dobry – odrzekł i na szczęście nie skomentował ich bliskości.
Widocznie on też czuł się niepewnie.
– Jak się czuje Truffle? – zapytała.
Pies uderzył ogonem o podłogę.
– Wygląda dobrze – powiedział Ryan i zdjął kołnierz. – Chcesz wyjść,
mała? Ale nie mogę cię spuścić ze smyczy.
Poprowadził Truffle do drzwi kuchennych i nałożył buty i płaszcz na
piżamę. Georgie również wstała. Zanim Ryan wrócił z psem, zrobiła kawę
i nakryła stół do śniadania.
– Nie musiałaś tego robić – skomentował.
– Chcę coś zjeść, a śniadanie dla dwojga robi się równie szybko jak dla
jednej osoby.
Ryan wydawał się wyczerpany. Emocje poprzedniego dnia wyraźnie się
na nim odbiły. Nie zmuszała go do mówienia, ale po śniadaniu, kiedy
poszedł wziąć prysznic, pozmywała i usiadła na podłodze obok psa.
– Tak mi przykro z powodu tego, co się stało – powiedziała, głaszcząc
Truffle. – To była moja wina. Wiem, jakie to uczucie, gdy ktoś się o ciebie
nie troszczy. – Przygryzła wargę. – Czuję się źle, że zraniłam Ryana tak
samo, jak Charlie zranił mnie. Nie wiem, jak mu to wynagrodzę, ale będę
musiała się postarać.
„Zraniłam Ryana tak samo, jak Charlie zranił mnie”. Te słowa odbiły
się echem w głowie Ryana, ale nie potrafił ich zrozumieć. Z tego, co
mówiła Georgie, Charlie był bohaterem. Zginął w osuwisku po trzęsieniu
ziemi, a Georgie kilka dni temu, w rocznicę ślubu, wciąż go opłakiwała.
Ale teraz zaczął się zastanawiać. Czy można opłakiwać kogoś, kto cię
skrzywdził?
Powiedziała, że ktoś się o nią nie troszczył i że Charlie ją skrzywdził.
Czy te dwie rzeczy miały z sobą związek? Co się wydarzyło? Ale nie mógł
jej o to zapytać, musiał czekać, aż będzie gotowa, by o tym porozmawiać.
Wydawało się jednak, że w jej małżeństwie nie wszystko było tak cudowne,
jak początkowo sądził.
Głośno schodził po schodach, by dać jej czas na zapanowanie nad
emocjami.
– Dziękuję, że przypilnowałaś Truffle – powiedział, kiedy wszedł do
salonu.
– Przynajmniej tyle mogłam zrobić. Tak sobie myślę… może
powinniśmy spojrzeć na grafik i spróbować przesunąć dyżury tak, żeby
jedno z nas pracowało rano, a drugie po południu, żeby Truffle miała jak
najwięcej towarzystwa. Pokażesz mi, co mam robić, żeby ją zająć.
Naprawdę bardzo się starała nadrobić swoje niedopatrzenie. Teraz,
kiedy był już prawie pewien, że Truffle wyjdzie z przygody cało, jego
gniew zniknął.
– Dziękuję ci. I przepraszam za wczoraj.
Uniosła głowę wyżej.
– Zasłużyłam na wszystko, co powiedziałeś. Ostrzegałeś mnie, że ona
lubi uciekać. Powinnam dobrze sprawdzić drzwi. W Londynie
sprawdziłabym dwa razy. Wiem, że to żadna wymówka, ale tutaj jest
bezpieczniej.
– Tutaj jest bezpieczniej – powtórzył.
– Mimo wszystko powinnam sprawdzić i przepraszam. Pokryję
rachunek za weterynarza.
– Truffle jest ubezpieczona – odparł. – Ale możesz dotrzymywać jej
towarzystwa, bo będzie się nudzić.
– Powiedz mi tylko, jaki jest psi odpowiednik czytania milionów bajek
i robienia wycinanek.
– Czy to właśnie robisz ze swoją bratanicą?
– Jeszcze tańczymy. Ale Truffle ma odpoczywać, więc nie będziemy
tańczyć.
Wyobraził sobie, jak Georgie siedzi z bratanicą na kolanach i czyta jej
bajki albo rysuje i lepi z ciastoliny. Od tego już tylko mały krok był do
wyobrażenia sobie, jak robi to z własnym dzieckiem – dziewczynką
podobną do matki, ale z jego szarymi oczami i ciemnymi włosami.
Otrząsnął się. Nigdy wcześniej nie wyobrażał sobie siebie jako ojca.
Nie wyobrażał sobie tego przy Zoe, choć ją kochał. Ale Zoe i on nie
pasowali do siebie. A czy pasowałby do Georgie? Na tę myśl
znieruchomiał.
W tej chwili nie miał czasu ani energii na stawianie czoła duchom
przeszłości.
– Zanim wyjdziesz do pracy, skoczę do sklepu po chleb, dobrze?
– Pewnie. Truffle i ja obejrzymy sobie w telewizji powtórkę
„Przyjaciół”.
Siedziała na podłodze z psem i troszczyła się o niego tak samo jak
Ryan. Na ten widok serce mu zmiękło i miał wrażenie, jakby rozbłysła
w nim iskierka światła.
To uczucie nasiliło się w ciągu następnych dni.
Georgie doskonale radziła sobie z Truffle. Mógł powierzyć jej swojego
psa, więc może mógłby powierzyć jej również siebie, choć ta myśl wciąż
go przerażała. Ona jednak traktowała go tylko jak przyjaciela.
Jak ma jej wyjaśnić, że jego uczucia do niej zaczynają się zmieniać?
Coraz trudniej jej było dzielić dom z Ryanem. Wyraźnie dał jej do
zrozumienia, że nie chce od niej niczego poza przyjaźnią. Może szalony
romans pomógłby jej wrócić do równowagi, ale nie chciała szalonego
romansu. Jeśli coś między nimi miało się wydarzyć, nie mogła to być tylko
przygoda na jedną noc.
W sobotę w izbie przyjęć pojawiła się czteroletnia Jennie. Przeszła
przeziębienie, po którym pozostał uporczywy kaszel. Jej mama
powiedziała, że Jennie czuła się gorzej w nocy, ona jednak sądziła, że przy
przeziębieniu jest tak zawsze. Teraz jednak Jennie miała świszczący oddech
i skarżyła się na ból w klatce piersiowej. U podstawy gardła widoczne było
wyraźne wgłębienie.
Wszystkie te symptomy powiedziały Georgie, że to prawdopodobnie
astma, ale chciała wykonać EKG, by sprawdzić serce dziewczynki. Poszła
poszukać kogoś, kto mógłby wykonać badanie, i w korytarzu spotkała
Ryana.
– Wszystko w porządku? – zapytał.
– Mam pacjentkę z podejrzeniem astmy i chcę zrobić EKG. Potrzebuję
kogoś, kto by mi w tym pomógł.
– Ja ci pomogę – zadeklarował.
Zaprowadziła go do pokoju zabiegowego i przedstawiła mamie Jennie.
– Czy ktoś w rodzinie ma astmę, katar sienny lub alergie? – zapytał
Ryan.
Matka Jennie potrząsnęła głową.
– Ani w mojej rodzinie, ani w rodzinie jej ojca. Czy to właśnie
podejrzewacie?
– To możliwe – rzekła Georgie. – Przeprowadzimy kilka badań, ale
najpierw ułatwimy Jennie oddychanie.
– Czy możesz usiąść prosto, Jennie? – zwrócił się Ryan do
dziewczynki. – Wtedy łatwiej ci będzie oddychać.
Dziewczynka skinęła głową i wyprostowała się.
– Bardzo dobrze – oświadczyła Georgie. – A teraz proszę, żebyś
wdychała powietrze przez nos i wydychała przez usta. Rób to powoli.
Głęboko wdychaj i głęboko wydychaj.
Gdy dziewczynka trochę się uspokoiła, Georgie przypięła niebieski
inhalator do plastikowej komory.
– To jest specjalny lek, który pomoże ci oddychać – wyjaśniła. –
Trzymaj tę tubę i włóż ustnik do ust. Kiedy nacisnę tutaj, w tubie znajdzie
się lekarstwo. Weź wtedy oddech, aż tuba zagwiżdże. Potrafisz to zrobić?
Jennie ponownie skinęła głową i wykonała polecenie.
– Doskonale – uznał Ryan. – Jesteś bardzo dzielna. – Spojrzał na
zegarek i odczekał minutę. – Wciągniesz lekarstwo jeszcze raz?
Podali jej dziesięć dawek, po jednej na minutę, a potem sprawdzili
saturację. Ryan zabawiał Jennie serią marnych żartów, Georgie tymczasem
pobrała jej krew i przykleiła do piersi elektrody do badania EKG.
– Wzór na tym papierze pokazuje, jak bije twoje serce – wyjaśnił
Ryan. – Bije prawidłowo.
Mama Jennie odetchnęła z ulgą.
– A więc to astma?
– Kaszel i świszczący oddech mogą być spowodowane wieloma
czynnikami, nie tylko astmą – wyjaśniła Georgie. – Jennie jest jeszcze za
mała na niektóre badania płuc, więc choć to będzie frustrujące, przez kilka
następnych tygodni będziemy próbować różnych form leczenia.
– Damy pani ten niebieski inhalator i tubę. Proszę ich używać, gdy
objawy się zaostrzą – dodał Ryan. – Inhalator podaje Jennie dawkę
kortykosterydów, takich jakie organizm wytwarza naturalnie, a nie tych,
które przyjmują kulturyści. Dzięki inhalatorowi lek trafi prosto do dróg
oddechowych, rozszerzy je i zapewni bezpieczeństwo na czas, gdy
będziemy próbowali ustalić przyczynę problemu.
– Będzie pani prowadziła dziennik – ciągnęła Georgie. – Kiedy Jennie
zacznie gorzej oddychać, proszę zapisać, jakie ma objawy, datę, godzinę,
jaka jest pogoda i co się dzieje wokół – czy w pobliżu jest jakieś zwierzę,
czy jest bardzo zimno albo czy biegała. Mogę wydrukować pani
wskazówki.
– Dziękuję – powiedziała mama Jennie.
– To zabrzmi trochę bezdusznie – stwierdził Ryan – ale kiedy Jennie
zacznie sapać albo kaszleć, dobrze byłoby nagrać to na telefon. To bardzo
by nam pomogło.
– Proszę również zapisywać, ile wziewów Jennie bierze z inhalatora
i czy to jej pomaga, czy niczego nie zmienia, czy też pogarsza jej stan –
ciągnęła Georgie. – Im więcej informacji pani poda, tym łatwiej będzie
lekarzowi dostrzec wzór i postawić dobrą diagnozę.
– Na pewno tak zrobię – obiecała matka Jennie.
– To świetnie. Rozpiszę pani plan działania na dwa miesiące. Proszę go
przedstawić w przedszkolu Jennie, rodzinie i przyjaciołom, żeby wiedzieli,
co zrobić, jeśli wystąpią objawy astmy.
– Jeśli będzie potrzebować inhalatora częściej niż trzy razy
w tygodniu – dodał Ryan – pielęgniarka zajmująca się astmatykami da pani
brązowy inhalator prewencyjny z lekiem, który Jennie będzie musiała
przyjmować codziennie, aby powstrzymać objawy. Ale zobaczymy, co się
wydarzy w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Oczywiście, jeśli coś będzie
panią niepokoić, proszę się skontaktować z lekarzem, a jeśli inhalacje nie
pomogą, proszę przyjechać od razu tutaj.
Przykucnął i spojrzał Jennie w oczy.
– Byłaś bardzo dzielna, więc zasłużyłaś na to. – Wyjął z kieszeni
błyszczącą naklejkę z napisem „Byłam dzielna”.
– Dziękuję – powiedziała Jennie nieśmiało.
Georgie wydrukowała plan działania i dziennik astmy dla jej matki
i pokazała, jak go wypełniać.
– Oczywiście prześlemy wszystkie szczegóły do lekarza rodzinnego, ale
proszę umówić się na wizytę u specjalisty od astmy za osiem tygodni.
Mama dziewczynki podziękowała i wzięła córkę za rękę.
Georgie zastanawiała się, dlaczego ona i Ryan byli tak doskonale zgrani
z sobą w pracy, że gdy jedno zaczynało coś mówić, drugie mogło skończyć
zdanie – a gdy chodziło o życie osobiste, Ryan się odsuwał. Tymczasem
coraz bardziej była przekonana, że mogłoby im być razem dobrze.
Ale jeśli Ryan nie jest gotów na to, by dać im szansę, nie może zrobić
nic, by to zmienić.
ROZDZIAŁ ÓSMY
– Kolacja tylko dla jednej osoby? – zdziwiła się Janie.
– Georgie wychodzi wieczorem z kolegami z pracy – wyjaśnił Ryan. –
A ja zostaję w domu z Truffle.
– A gdyby nie wypadek Truffle, ty też byś poszedł?
Ryan się skrzywił.
– Chyba tak. Wtedy nie miałbym dobrego pretekstu, żeby się wykręcić.
– A dlaczego?
– Bo to jest ceilidh. – Gdyby nie zatańczył z Georgie, inni by to
zauważyli i zaczęli spekulować; gdyby z nią zatańczył, przypomniałby
sobie tę noc, gdy ją pocałował, i poranek, kiedy obudziła się w jego
ramionach. A to nie byłoby dobre, bo wciąż miał w głowie chaos.
– Dobrze jest czasem potańczyć. Jesteś lekarzem, więc powinieneś to
wiedzieć. – Janie się uśmiechnęła. – Więc o co tak naprawdę chodzi?
– Zleciłem organizację wieczoru jednej z koleżanek, a ona wymyśliła,
że mężczyźni mają przyjść w kiltach.
– A ty nie masz kiltu? To żaden problem. Mój Donald jest podobnej
postury co ty. Może ci pożyczyć kilt.
– Mam kilt – westchnął Ryan.
– Więc co stoi na przeszkodzie? – zdziwiła się Janie. – Truffle może
zostać na noc ze mną i Donaldem. Pracujesz ciężko i odrobina rozrywki
dobrze ci zrobi. – Wyjęła z jego rąk zapiekankę zawiniętą w folię. – Nie
sprzedam ci tego. Masz włożyć kilt i iść na tańce. I żadnych protestów, bo
wyślę wiadomość do Clary, a ona już ci powie, co o tym myśli.
Ryan wiedział, kiedy należy się poddać. Zostawił Truffle u Janie, wziął
prysznic i przebrał się w kilt. Kiedy zszedł na dół, Georgie była już gotowa.
– Wezmę mój samochód, jeśli chcesz.
Nie odpowiedział od razu, bo nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
Georgie wyglądała niesamowicie. Włosy miała upięte, pomalowane oczy
wydawały się ogromne, a usta pociągnięte czerwoną szminką niezmiernie
kuszące. Włożyła czerwoną sukienkę bez rękawów, bardzo skromną, ze
spódnicą tuż za kolano i okrągłym dekoltem, a do tego szpilki, w których
jej nogi zdawały się sięgać nieba.
– Ryan? Czy wszystko w porządku?
Wziął się w garść.
– Tak. Nie, ja poprowadzę, a ty będziesz mogła się napić wina lub
czegoś mocniejszego.
– Dobrze. – Odchrząknęła. – Bardzo ładnie wyglądasz.
– Ty też. – Odetchnął głęboko i wskazał drzwi. – Chodźmy.
Nie istniały słowa, które byłyby w stanie opisać, jak Ryan McGregor
wyglądał w kilcie.
Georgie dotychczas widziała mężczyzn w kiltach tylko w telewizji oraz
w filmach i nie spodziewała się, że ten strój wygląda tak dobrze na żywo.
Nie miała pojęcia, co oznacza czarno-szara krata, i zamierzała ukradkiem
sprawdzić to w internecie, w każdym razie Ryanowi było w niej do twarzy.
Do tego miał kurtkę w stylu Prince Charlie z ozdobnymi guzikami,
kamizelkę, sporran, koszulę z kołnierzykiem i czarną muszkę.
Wypastowane buty lśniły, skarpety kończyły się pod zgrabnymi kolanami
i zrobiło jej się gorąco, kiedy sobie przypomniała, co prawdziwy Szkot nosi
pod kiltem.
W drodze do miasta prawie nic nie mówił. Reszta zespołu czekała na
nich przed klubem. Wszyscy panowie mieli na sobie kilty. Niektórzy
założyli do tego zwykłą koszulę ghillie, inni kurtki w stylu Prince Charlie,
ale żaden z nich nie mógł się równać z Ryanem.
– Muszę przyznać, że jestem pod wielkim wrażeniem – powiedziała
Georgie z uśmiechem. – Świetnie to zorganizowałaś, Parm, i jaki mamy
przystojny zespół!
Alistair uśmiechnął się i zawirował wokół własnej osi.
– Niektórzy z nas są przystojniejsi od innych.
– Bardzo ładnie wyglądasz w spódnicy, Al – drażniła się z nim.
– W spódnicy! – sapnął z oburzeniem. – To mój klanowy tartan,
ośmiometrowy kilt! Jeśli będziesz bardzo grzeczna, to powiem ci, co mam
w sporranie.
– Tak, tak – roześmiała się. Alistair był zupełnie nieszkodliwy.
– Skoro są już wszyscy, to wejdźmy do środka – rzekła Parminder. –
Najpierw będzie ceilidh, a potem tańce.
Górne światła w sali były przygaszone. Bajkowe światełka na ścianach
i kolumnach tworzyły magiczny nastrój. Na scenie grał jakiś zespół.
Od razu dołączyli do tancerzy. Alistair rzeczywiście miał dwie lewe
nogi, choć Georgie i Parm starały się mu pomagać. Georgie tańczyła ze
wszystkimi kolegami i chyba ze wszystkimi mężczyznami w klubie,
wszystkimi oprócz Ryana. Czyżby jej unikał?
W końcu zespół zszedł ze sceny i zaczęła grać muzyka z taśmy, teraz
już wolniejsza. Na parkiecie pojawiły się pary w czułych objęciach
i Georgie poczuła się samotna. Teraz bardzo chciałaby zatańczyć
z Charliem, ale Charliego już nie było. A nawet gdyby nie zginął
w osuwisku, zapewne nie byłoby go przy niej. Byłby ze swoją nową
rodziną, z dzieckiem, którego nie chciał mieć z nią.
Gdy stała pogrążona w myślach, podszedł do niej Ryan.
– Zatańczysz?
Poczuła zamęt w głowie i w milczeniu skinęła głową. Objął ją
i przytulił tak jak tamtej nocy pod gwiazdami, gdy patrzyli na zorzę
polarną. Georgie przypomniała sobie tamten pocałunek i zabrakło jej tchu.
To tylko taniec, powtarzała sobie. A jednak Ryan obejmował ją coraz
mocniej. Wszystko wokół zniknęło; była świadoma tylko Ryana, jego
ciepłego ciała i zapachu.
Nie była pewna, które z nich poruszyło się pierwsze, zanim jego usta
musnęły jej wargi, aż nerwy w jej ciele zaczęły wibrować. A ona
odwzajemniała pocałunki; najpierw delikatnie, potem coraz bardziej
zmysłowo.
Podniósł głowę; jego szare oczy w słabym świetle wydawały się niemal
czarne.
– Chodźmy stąd. – Głos miał ochrypły z pożądania.
Byli w pobliżu drzwi. Nikt by nie zauważył ich wyjścia; koledzy
założyliby, że wrócili do domu wcześniej, by zająć się Truffle.
– Tak – powiedziała.
Na szczęście w szatni nie spotkali nikogo znajomego. W milczeniu
wsiedli do samochodu. Ryan przez całą drogę trzymał ją za rękę i co jakiś
czas zatrzymywał auto, by pocałować ją pod latarnią. Zanim dotarli do
domu, Georgie drżała z niecierpliwości.
Może to szaleństwo, a może właśnie tego oboje potrzebowali, aby
ruszyć dalej. Może rzeczywiście poddanie się przyciąganiu fizycznemu
uporządkuje ich głowy?
Ryan zdjął kurtkę i jej również pomógł się rozebrać.
– Zatańczysz ze mną jeszcze? – zapytał.
Skinęła głową. Znalazł w telefonie jakąś powolną melodię i znów wziął
ją w ramiona. Tym razem, kiedy ją pocałował, nie musiała się zastanawiać,
czy ktoś ich zobaczy. Byli we dwoje, w słabym świetle lampki.
Ryan przerwał pocałunek i w jego wzroku błysnęło wyzwanie.
– Więc dokąd teraz pójdziemy?
– Do mojego pokoju.
– Jesteś pewna?
Gdyby powiedziała, że nie, on by się wycofał. Nie zmuszałby jej do
niczego, na co nie była gotowa.
– Jestem pewna – odpowiedziała. – Chciałam tego od tamtej nocy,
kiedy mnie pocałowałeś pod gwiazdami.
Pogładził ją po twarzy.
– To było moje życzenie do spadającej gwiazdy.
Następnego ranka Ryan obudził się pierwszy.
Nie żałował ostatniej nocy – bardzo się cieszył, że przeżyli tę chwilę
bliskości, bo spełniła wszystkie jego nadzieje – ale ogarnął go niepokój.
Jeśli coś pójdzie nie tak, obydwoje zostaną zranieni.
Przesunął się w łóżku i popatrzył na nią. Wyglądała ślicznie, kiedy
spała. Może powinien wstać, nie budząc jej, wówczas zanim doszłoby do
rozmowy, obydwoje byliby już ubrani. Nie mógł jednak zmusić się, by
odejść.
A potem otworzyła oczy.
– Cześć – powiedziała zaróżowiona, onieśmielona i urocza. Desperacko
chciał ją pocałować, ale to tylko skomplikowałoby sytuację.
– Cześć – odpowiedział cicho.
Jego uczucia musiały się odbić na twarzy, bo przymrużyła oczy.
– Nie czujesz się z tym najlepiej, prawda?
– Nie chodzi o ciebie, tylko o mnie.
– Uhm. Tak mówią mężczyźni, kiedy czują się winni.
Przegarnął ręką włosy.
– Nie próbuję pozbyć się poczucia winy, ale nie powinienem tego robić.
To nie było w porządku wobec ciebie.
– Bo nadal kochasz swoją byłą żonę i nie jesteś gotów ruszyć dalej?
– Nie. Nie kocham mojej byłej żony.
– W takim razie dlaczego?
– Bo nie radzę sobie w związkach.
– Uhm.
Skrzywił się.
– Muszę być z tobą szczery. To moja wina, że moje małżeństwo się
rozpadło. Kochałem Zoe, a ona kochała mnie i szczerze mówiąc, nigdy nie
chciałem jej skrzywdzić.
– Zdradziłeś ją?
Dlaczego, u licha, tak pomyślała?
– Nie, ale zraniłem ją. Chciała, żebym pozwolił jej się do siebie zbliżyć.
Chciała mieć dzieci. A ja nie mogłem jej dać ani jednego, ani drugiego.
Na widok jej twarzy zrozumiał, że Georgie podejrzewa go
o bezpłodność i że gotowa jest podsunąć wiele rozwiązań. Musiał
powiedzieć jej prawdę.
– Nie to, żebym nie mógł… ale nie chciałem – wyjaśnił. – Odkąd
skończyłem sześć lat, nauczyłem się polegać na sobie i nie dopuszczałem
nikogo blisko. Zoe nie potrafiła tego zmienić. Żadne z nas nie chciało mieć
dzieci, kiedy się pobieraliśmy. Wtedy byliśmy skupieni na karierze. Ale
potem wszystko się zmieniło. Jej zegar biologiczny zaczął tykać, a mój
nie. – Wzruszył ramionami. – Jeśli chodzi o dzieci, tu nie ma miejsca na
kompromis. Jedna strona musi przegrać. A ja nigdy nie udawałem kogoś,
kim nie byłem.
– Charlie udawał – powiedziała, zaskakując go.
– W jaki sposób?
– Spotykał się z kimś innym. Za każdym razem, kiedy wyjeżdżał
z akcją ratowniczą, ona jechała razem z nim.
Ryan patrzył na nią zszokowany. Teraz już rozumiał, dlaczego zapytała,
czy zdradzał Zoe.
– To okropne. Przykro mi.
– Ją też okłamywał. Powiedział jej, że nie jest żonaty.
Wiedział, że to nieuprzejme i natrętne, ale nie mógł się powstrzymać od
pytania:
– Jak się o tym dowiedziałaś?
– Jej rodzice napisali do mnie na adres szpitala. Powiedział Trish, że
jestem jego siostrą. Pytali, czy mogą przyjść na jego pogrzeb i czy ja chcę
być na pogrzebie Trish. Pisali o tym, jak bardzo go kochała. A ja o niczym
nie miałam pojęcia. – Przełknęła. – Chyba złamałam im serca jeszcze
bardziej, kiedy zadzwoniłam i wyjaśniłam, że Charlie nie miał rodzeństwa,
a ja byłam jego żoną. A oni jeszcze bardziej złamali moje, kiedy mi
powiedzieli, że Trish spodziewała się jego dziecka.
Przypomniał sobie, jak kiedyś wspomniała, że na tym etapie życia
spodziewała się już być matką.
– Czy ty też byłaś…?
Potrząsnęła głową.
– Planowaliśmy dzieci, ale potem Charlie zmienił zdanie. Ciągle
wymyślał nowe powody, żeby trochę poczekać. Więc najwyraźniej nie
chciał mieć dzieci ze mną.
Widział, że to było dla niej bolesne, i cieszył się, że nie zwodził w ten
sposób Zoe.
– Nie wiem, czy w ogóle wiedział, że Trish jest w ciąży. Możliwe, że
nie zdążyła mu powiedzieć, bo zginęli dwa dni po przyjeździe. Może
czekała na odpowiedni moment. – Westchnęła głęboko. – Była w czwartym
miesiącu. Gdyby przeżyli, dziecko już by zaczynało raczkować.
– To musiało być dla ciebie bardzo trudne – zauważył. – Przykro mi, że
cię zdradzał i że się o tym dowiedziałaś. A jak zareagowali jego rodzice?
– Nie powiedziałam im. Zastanawiałam się nad tym, ale po co?
Wszyscy uznali Charliego za bohatera. Bo był bohaterem. Był genialnym
lekarzem medycyny ratunkowej i jeździł pomagać w miejsca, gdzie
zdarzyła się katastrofa.
– Ale zdradzał cię i okłamywał swoją kochankę – zauważył Ryan.
Jego zdaniem sposób, w jaki Charlie potraktował żonę, niwelował jego
status bohatera.
– To nie miało znaczenia dla nikogo innego. Jego rodzina, przyjaciele…
wszyscy opłakiwali faceta, którego kochali i szanowali. Jaki był sens
sprawiać, żeby wszyscy poczuli się gorzej? Co by mi to dało, gdybym
powiedziała jego rodzicom, że ich jedyny syn miał im dać wnuka, ale ten
wnuk zginął razem z ojcem?
– Ale jak ty żyłaś, wiedząc, że Charlie nie był mężczyzną, za jakiego
wszyscy go uważali? Opłakiwałaś mężczyznę, którego poślubiłaś, a także
jego zdradę.
Rozłożyła ręce.
– Nie było go tam i nie mógł już się bronić. To byłoby nie w porządku,
gdybym powiedziała wszystkim prawdę.
– Ale to, że nie wiedzieli, nie było w porządku wobec ciebie – zauważył
Ryan.
– Właśnie dlatego chciałam uciec z Londynu. Nie tylko dlatego, że
miałam dość litości. Niewiele brakowało, żebym w końcu wybuchła
i wyrzuciła wszystko z siebie, a wtedy litowaliby się nade mną jeszcze
bardziej.
– I w ogóle nikomu nie powiedziałaś? Nawet najlepszej przyjaciółce?
– Nie potrafiłam. – Przygryzła wargę. – Powiedziałam bratu, ale tylko
dlatego, że był bardzo niezadowolony z mojego wyjazdu. Pomyślałam, że
jestem mu winna prawdę. Był zły, ale przyrzekł zachować tajemnicę.
– Jesteś lepszym człowiekiem niż ja. Ja bym powiedział wszystkim
prawdę.
– Ale po co? – zapytała ponownie. – Co by ci to dało, oprócz tego, że
zraniłbyś ludzi, którzy i tak już cierpieli? Jego rodzice cierpieli
wystarczająco, a to dobrzy ludzie. Nie zasługiwali na to, żeby niszczyć ich
iluzje. – Usiadła i splotła ramiona wokół kolan. – Wciąż się zastanawiam,
jak by to było, gdyby Charlie i Trish nie zginęli w tym osuwisku. Czy
zostawiłby mnie dla niej? Czy wychowywaliby razem dziecko?
– Nie dręcz się – powiedział. – Nigdy się tego nie dowiesz.
– Wiem, ale wiem też, że Charlie nie był ze mną szczęśliwy.
W przeciwnym razie nie szukałby nikogo. Najwyraźniej coś jest ze mną nie
tak.
Ryan poczuł oburzenie. Jak mogła myśleć, że jest winna?
– Wszystko jest z tobą w porządku. Absolutnie wszystko. Każdy
mężczyzna byłby szczęśliwy, mogąc być z tobą.
Czy mówił również o sobie? Ostatniej nocy wolała się nad tym nie
zastanawiać i zupełnie tego nie żałowała, ale nie była tchórzem i wiedziała,
że teraz nadeszła chwila, by zmierzyć się z tym pytaniem.
– Więc do czego nas to prowadzi?
Na jego twarzy pojawił się udręczony wyraz.
– Lubię cię, Georgie. Bardzo. Myślę, że mogłoby nam być dobrze
razem.
Nadzieja rozpaliła się w jej sercu. Czy da im szansę?
– Ale…
Nadzieja zgasła. Była głupia. Oczywiście jest jakieś „ale”. Ryan wziął
głęboki oddech.
– To wszystko mnie przeraża. Ty chcesz mieć dzieci, a ja nigdy ich nie
planowałem. Tak łatwo jest popełnić błąd, zrobić coś nie tak. Oboje
zostaliśmy zranieni i zaryzykować teraz, z tobą… nie jestem pewien, czy
się na to odważę.
– Czy mogę cię o coś zapytać?
Spojrzał na nią ostrożnie.
– O co?
– Rozumiem, że nie chcesz mieć dzieci. Ale czy mogę zapytać,
dlaczego?
Przegarnął ręką włosy.
– Znasz historię mojego życia. Po śmierci mamy nikt mnie nie chciał.
Nie chcę, żeby moje dziecko musiało przez to przechodzić.
– Rozumiem – powtórzyła. – Ale gdyby twoja mama nie zginęła
w wypadku, kochałaby cię. Może kogoś by poznała i miałbyś pełną
rodzinę.
– Ale tak się nie stało.
– Jest jeszcze jedna różnica. Gdybyś miał dziecko i gdyby tobie coś się
stało, twoje dziecko miałoby jeszcze matkę i kochającą dalszą rodzinę.
A gdyby coś się stało twojej partnerce, miałoby ciebie.
– To prawda – przyznał. – Ale nie miałem wzoru ojca. Skąd mam
wiedzieć, że nadawałbym się na tatę?
– Widziałam cię w pracy. Troszczysz się o swoich pacjentów jak
o własne dzieci. Widziałam, jak podczas przerwy rozmawiałeś z dziećmi
albo im czytałeś.
– Chcę tylko, żeby się nie nudziły i nie przeszkadzały w pracy oddziału.
Georgie była pewna, że kryje się za tym coś więcej. Zauważyła, że
Ryan spędzał czas z tymi dziećmi, które nie miały rodziny. Człowiek, który
nie lubi dzieci, tak by się nie zachowywał.
– A Truffle? Przecież ją kochasz. Pilnujesz, żeby jadła, biegała i czuła
się kochana.
– To co innego.
– Nieprawda. Traktujesz ją tak, jak ludzie traktują swoje dzieci.
Mówiłeś, że jest twoją rodziną, więc nie oszukuj się. Próbujesz
wynajdywać przeszkody, ale one wcale nie są tak duże, jak myślisz. I nie
będziesz ich przezwyciężał sam.
Potrząsnął głową.
– Nie chcę cię skrzywdzić, Georgie, ale ja naprawdę nie nadaję się do
związku.
Przeszył ją ból. Tak łatwo rezygnował? Nie uważał, by była warta
wysiłku?
– Chcesz powiedzieć, że to koniec?
– Myślę, że tak będzie najlepiej.
– Bo za bardzo się boisz, żeby zaryzykować.
– Uważasz mnie za tchórza?
– Nie, nie uważam cię za tchórza – odrzekła. – Myślę, że się boisz,
jesteś uparty i zdecydowałeś, że wszystko jest ustalone raz na zawsze. Ale
życie nie jest takie, Ryan. Jest elastyczne. Wszystko się zmienia. Nie chodzi
o to, żeby być idealnym i nie popełniać błędów, tylko o to, żeby próbować,
nauczyć się kompromisów i uświadomić sobie, że to jest w porządku, jeśli
coś pójdzie inaczej, niż planowałeś. Wystarczy, że wyciągniesz rękę.
Czy zdawała sobie sprawę, jakie to trudne? Ona sama z pewnością
dorastała otoczona miłością, dlatego potrafiła się troszczyć o innych.
Chociaż Charlie bardzo ją skrzywdził, myślała o jego rodzinie
i przyjaciołach i chroniła ich wspomnienia, zamiast kalać je bolesną
prawdą. Ryan nie był pewien, czy na jej miejscu potrafiłby się zdobyć na
taką szlachetność.
Nie wierzył, by mógł tak po prostu wyciągnąć rękę i przyjąć to, co
oferowała. W głębi duszy uważał, że na to nie zasłużył. Gdyby było inaczej,
ktoś próbowałby zatrzymać go przy sobie już wcześniej – dziadkowie,
przybrani rodzice. Zoe też z niego zrezygnowała. Dlaczego z Georgie
miałoby być inaczej?
– Nie mogę – powiedział.
Na jej twarzy pojawił się smutek.
– Nawet nie spróbujesz, tak?
– Nie. – Czuł się winny i nieszczęśliwy, ale nie mógł zmienić siebie.
Wiedział, że może tylko rozczarować Georgie. Lepiej wycofać się od razu
i zachować nienaruszone serce, niż pozwolić sobie uwierzyć, że ktoś
mógłby go pokochać, a potem przeżyć kolejne rozczarowanie.
– Dziękuję za uczciwość. – Uniosła głowę. – Poszukam sobie jakiegoś
innego mieszkania.
– Nie. To ja spowodowałem problem, więc to ja powinienem się
wyprowadzić.
Potrząsnęła głową.
– Mówiłeś przecież, że właściciele niechętnie wynajmują mieszkania
komuś, kto ma psa, zwłaszcza takiego, który gryzie rzeczy. Mnie będzie
łatwiej się wyprowadzić.
Powinien się zgodzić. Dawała mu to, o co prosił, on zaś nie mógł jej dać
tego, czego chciała, więc powinien pozwolić jej odejść. Dlaczego więc
powiedział:
– Nie odchodź.
Patrzyła na niego nieruchomo.
– Nie odchodź – powtórzył. – Możemy się zachowywać jak dorośli
i zignorować… – Cóż, musiał się do tego przyznać. – Możemy ignorować
przyciąganie między nami, tak jak robimy to w pracy.
– I to mówi facet, który kochał się ze mną zeszłej nocy, a teraz siedzi
w moim łóżku – powiedziała cierpko.
– Przepraszam. Chciałbym być inny, ale nie potrafię. Próbowałem
w przeszłości, ale nie umiem dopuścić nikogo blisko do siebie. Jeśli właśnie
tego oczekujesz, mogę cię tylko zranić, a tego nie chcę. – Odetchnął
głęboko. – Nie żałuję zeszłej nocy, ale jestem, jaki jestem. Przepraszam, nie
potrafię być taki, jakim chciałabyś mnie widzieć.
– Dziękuję za szczerość – powtórzyła.
Dlaczego zatem czuł się jak największy drań na świecie?
– Przepraszam – powtórzył, a ponieważ emocje zaczęły się
niebezpiecznie piętrzyć, dodał: – Pójdę do Truffle.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Przez kilka następnych dni zachowywali się wobec siebie niezmiernie
uprzejmie. Rozmawiali wyłącznie o pracy i o Truffle. W pracy nie było
trudno skupić się na pacjentach, ale w domu atmosfera stawała się coraz
bardziej niezręczna. Dzielili się posiłkami i obowiązkami, a resztę czasu
Georgie spędzała zwinięta na łóżku z książką. To było okropne. Tęskniła za
dawną swobodą, za siedzeniem na sofie razem z Truffle, za żartami Ryana.
W pracy też było coraz trudniej i bardzo się obawiała, że w końcu ktoś
zauważy napięcie między nimi. Na szczęście ze względu na stan Truffle już
wcześniej ustalili sobie dyżury w szpitalu tak, by nie pracować
równocześnie.
Była jednak zadowolona, że Ryan się pojawił, gdy wezwała zespół
reanimacyjny w dniu, kiedy miała poranny dyżur, a on popołudniowy.
U dziesięciomiesięcznej dziewczynki podczas badania nastąpiło
zatrzymanie oddechu. Georgie uciskała mostek dziecka końcami dwóch
palców, a po piętnastu uciskach wtłaczała w jej usta i nos dwa oddechy.
Rayn chwycił maskę i worek samorozprężający.
– Ja będę uciskał, a ty zajmij się workiem. – Po minucie zapytał: – Jest
jakaś reakcja?
– Nie.
Sprawdził tętno na ramieniu dziecka.
– Nic. Jedziemy dalej.
Po dziesięciu minutach uciskania klatki piersiowej i oddychania przez
maskę dziewczynka w końcu zareagowała.
– Podłączmy ją do respiratora – zdecydował Ryan. – Potem
porozmawiamy z rodzicami. Wprowadź mnie w sytuację.
– Mollie ma dziesięć miesięcy. W nocy była niespokojna i rano mama
zabrała ją do lekarza rodzinnego, który powiedział, że to tylko zaśluzowane
drogi oddechowe. Potem dostała czkawki i walczyła o oddech, więc lekarz
kazał matce pojechać do szpitala. Podałam jej tlen, wprowadziłam kaniulę
i pobrałam krew, ale potem straciła oddech. Resztę wiesz.
– Dobrze. Zrobiłaś wszystko, co trzeba – powiedział.
Podłączyli Mollie do respiratora i poszli porozmawiać z matką.
– Co się dzieje? – Kobieta niespokojnie przygryzała usta. – To jakiś
koszmar. Mollie była przeziębiona i lekarz powiedział, że to tylko śluz, ale
potem dostała czkawki i nie mogła złapać oddechu. Zadzwoniłam do
lekarza… – Wzdrygnęła się. – Dzięki Bogu, sąsiad był akurat w domu
i mógł mnie tu przywieźć. A potem pielęgniarka kazała mi wyjść. Czy
Mollie...? – Jej oczy rozszerzyły się w przestrachu.
– Przyszliśmy tutaj, żeby wszystko pani powiedzieć – rzekła Georgie. –
Serce Mollie przestało bić, dlatego pielęgniarka prosiła, żeby pani wyszła.
Ale proszę się nie martwić. Na szczęście udało się przywrócić akcję serca.
Matka ze zgrozą zakryła dłonią usta.
– Jej serce stanęło? O Boże! Czy wszystko już dobrze?
– Mamy taką nadzieję – wtrącił Ryan – ale w tej chwili musimy ją
ustabilizować, żeby nie doszło do obrzęku mózgu. Podaliśmy jej środek
uspokajający i podłączyliśmy ją do respiratora, żeby zapewnić prawidłowy
oddech.
– Respirator? – westchnęła kobieta z przerażeniem. – Jest pod wpływem
środków uspokajających? Więc… uśpiliście ją?
Georgie uścisnęła jej dłoń.
– To brzmi przerażająco i podobnie wygląda, ale to najlepszy sposób,
żeby teraz zapewnić jej bezpieczeństwo. Za dwa dni ją wybudzimy
i sprawdzimy, jak sobie radzi i czy potrzebuje dalszego wspomagania.
– Moje dziecko. – Do matki Mollie najwyraźniej nie docierało to, co się
dzieje. – Czy mogę ją zobaczyć?
– Oczywiście – powiedział Ryan. – Ma zamknięte oczy, ale usłyszy pani
głos i na pewno poczuje, jeśli ją pani weźmie za rękę.
– Czy chce pani, żebyśmy kogoś zawiadomili? – zapytała Georgie. –
Tatę Mollie?
– On pracuje na platformie wiertniczej. Będzie załamany.
– Zadzwonimy do niego, jeśli będzie taka potrzeba – obiecała
Georgie. – Czy ma pani jeszcze jakiegoś innego krewnego lub przyjaciela,
który mógłby tu przyjść i być z panią? Może ten sąsiad?
– Nie, przywiózł nas tylko i musiał iść do pracy. Zadzwonię do męża,
ale nie wiem, kiedy będzie mógł przyjechać. Wszyscy są w pracy albo
daleko stąd i nie dotrą tu szybko.
– Niedługo kończę dyżur – powiedziała Georgie. – Zostanę z panią,
dopóki ktoś się nie pojawi.
– Przecież przez cały dzień była pani w pracy.
– Posiedzę z panią. Zrobię herbatę, przedstawię panią pielęgniarkom na
intensywnej terapii i dotrzymam towarzystwa. Posiedzę przy Mollie, a pani
zadzwoni do jej taty.
– To… bardzo miłe z pani strony. Ma pani dobre serce – powiedziała
mama Mollie.
– Ja będę miał przerwę koło piątej – wtrącił Ryan – więc przyjdę
i napiję się z panią kawy. Może nas pani o wszystko pytać, dołożymy
starań, żeby odpowiedzieć.
Kobieta była bliska łez.
– Mollie jest naszym jedynym dzieckiem. Urodziłam ją przy trzeciej
próbie in vitro. Jeśli coś jej się stanie…
Georgie ją przytuliła.
– Jest o wiele za wcześnie, żeby się tym martwić. Mollie jest dzielna
i nie poddaje się. Wróciła do nas po zatrzymaniu akcji serca, więc nie
martwmy się na zapas.
Następnego dnia Mollie wciąż balansowała na krawędzi życia i śmierci.
Jej ojciec przyleciał z platformy wiertniczej, by być z żoną i dzieckiem.
Podczas przerwy Georgie odwiedziła ich z kawą i kanapkami.
– Dziękuję, to miło z pani strony, ale nie mogę jeść – powiedziała
kobieta.
– Wiem, że się martwicie – rzekła Georgie – ale musicie zachować siły.
Oboje. Jeśli któreś z was zasłabnie z głodu, Mollie nic z tego nie przyjdzie,
prawda? Trzeba jeść.
Trochę później tętno dziewczynki zaczęło spadać. Na szczęście, zanim
ściągnęła Ryana, puls wrócił do normy.
– Przepraszam. Niepotrzebnie cię fatygowałam – wymamrotała, gdy
wyszli z pokoju.
– Nie, dobrze zrobiłaś. Potrzebujesz czegoś jeszcze?
Tak, pomyślała. Chcę, żebyś przestał się tak absurdalnie upierać i dał
nam szansę.
– Nie, niczego – odrzekła i wróciła do pacjentów.
Zwykle Ryan nie przynosił pracy do domu, ale nie mógł przestać
myśleć o małej Mollie. Wciąż widział przerażenie w oczach matki, kiedy
zdała sobie sprawę, jak poważny jest stan dziecka. Podziwiał też Georgie,
jej spokój i cierpliwość, z jaką udzielała wyjaśnień rodzicom. I nie chodziło
tylko o to, że jest dobrą lekarką.
Pomyślał, że Georgie będzie świetną matką. Widział ją na oddziale przy
chorych pacjentach: doskonale wyczuwała, kiedy maluch chce się przytulić,
a kiedy należy mu poczytać, i znajdowała na to czas, nawet jeśli musiała
poświęcić własną przerwę na lunch.
Z Truffle też radziła sobie dobrze. Choć przed przyjazdem do Szkocji
nie miała do czynienia z psami, szybko się nauczyła opiekować labradorką
i bawiła się z nią w taki sposób, by odwrócić uwagę psa i zmęczyć ją
podczas przymusowego odpoczynku.
„Traktujesz ją tak, jak ludzie traktują swoje dziecko. Sam mi
powiedziałeś, że jest twoją rodziną…”. Te słowa wciąż go prześladowały.
Czy naprawdę traktował swojego psa jak własne dziecko? I czy z tego
wynika, że mógłby się nauczyć, jak być ojcem?
„Próbujesz wynajdować przeszkody, ale one wcale nie są tak duże, jak
myślisz”. Czy w tym też miała rację? Może za bardzo się martwił? Czy
byłby w stanie przezwyciężyć swój opór i po prostu pozwolić się kochać,
stać się częścią rodziny?
Ale za każdym razem, gdy tego próbował, coś szło nie tak. Wiedział, że
to jego wina, bo nie potrafił się przed nikim otworzyć. Ale czy Georgie ma
rację, mówiąc, że wystarczyłoby wyciągnąć rękę? Czy to może być takie
proste? Czy chciał mieć rodzinę?
To było jak zrywanie strupa – bolesne i głupie, zwykła strata czasu.
Nakazał sobie przestać o tym myśleć, ale nie potrafił. Czy chce mieć
rodzinę? I czy chce ją założyć z Georginą Jones?
Zaczynał myśleć, że tak. Musi tylko znaleźć odpowiedni moment, by jej
o tym powiedzieć, wciągnąć rękę i poprosić, by zechciała być z nim.
Dwa dni później obejrzał wyniki Mollie.
– Myślę, że spróbujemy ją dzisiaj wybudzić – powiedział. – Jeśli
reakcja nie będzie zadowalająca, uśpimy ją jeszcze na dzień lub dwa, ale
spróbujmy.
Obydwoje obserwowali ją uważnie, kiedy się budziła. Ryan czuł, że
serce podchodzi mu do gardła. Czy mózg dziewczynki nie został
uszkodzony, zanim podłączono ją do respiratora? Po zaginięciu Truffle
o wiele lepiej rozumiał, jak w takich chwilach czują się rodzice. Zrozumiał
też, że Georgie miała rację: Truffle była dla niego jak dziecko, którego nie
chciał mieć z Zoe. Prosty zabieg przysporzył mu równie wiele niepokoju co
rodzicom Mollie. Czy mu się to podobało, czy nie, w pewnym sensie był
tatą.
W końcu dziecko otworzyło oczy.
– Proszę do niej mówić – powiedział do matki Mollie.
– Mollie? To ja, mama – szepnęła kobieta przez łzy.
Kiedy dziewczynka się uśmiechnęła, Ryan poczuł pod powiekami łzy
ulgi i radości. Spojrzał na Georgie: jej oczy również podejrzanie błyszczały.
To jeszcze nie był koniec drogi, ale wygląda na to, że Mollie wychodzi na
prostą.
Gdyby tylko on i Georgie także mogli to zrobić... Widział miłość
między rodzicami Mollie, widział, jak wspierali się wzajemnie i opiekowali
swoim dzieckiem, i dało mu to do myślenia.
Przyszło mu do głowy, że może popełnia błąd, trzymając Georgie na
dystans. Może powinien dać im szansę. Georgie byłaby wspaniałą mamą
i może potrafiłaby go nauczyć, jak być dobrym tatą. Dobrym partnerem.
Czy mógłby się przed nią otworzyć, pozwolić sobie na bliskość? Ona
jednak traktowała go z profesjonalnym chłodem, zarówno w Hayloft
Cottage, jak i w pracy. Nie próbowała się do niego zbliżyć. Jak więc ma
znaleźć właściwe słowa, by jej powiedzieć, że zmienił zdanie, że popełnił
błąd i chce spróbować go naprawić?
Może powinien zrobić coś, co by ją zbiło z nóg. Na przykład wynająć
samolot, który napisałby na niebie: wybacz mi, popełniłem błąd, ale chcę
spróbować.
Chciał jej to powiedzieć, ale nie miał pojęcia, jak to zrobić. W głowie
miał zupełny zamęt.
Mollie szybko dochodziła do siebie i w następnym tygodniu mogła już
wrócić do domu. Georgie przygotowywała wypis, kiedy zdała sobie sprawę,
że czuje się dziwnie. W ustach miała metaliczny posmak. Czyżby jakiś
wirus? Wzruszyła tylko ramionami, ale nieco później zauważyła, że piersi
ma obrzmiałe i uwrażliwione.
Przed końcem zmiany dotarło do niej, jaki może być powód jej
samopoczucia. Zawsze miała regularne okresy, a tym razem krwawienie się
spóźniało.
Odetchnęła głęboko. Nie, co za niedorzeczny pomysł. Oczywiście nie
jest w ciąży. Przecież użyli prezerwatywy. Z drugiej strony, jedyną
całkowicie niezawodną metodą antykoncepcji jest abstynencja.
Prezerwatywy czasami zawodzą.
Powtarzała sobie, że to śmiechu warte, ale w drodze do domu wstąpiła
do supermarketu, którego zwykle nie odwiedzała. Na szczęście nie spotkała
nikogo znajomego, ale mimo to ukryła test ciążowy w koszyku pod
kolorowym pismem. Ryan tego dnia miał popołudniowy dyżur, miała więc
czas, by zrobić test, upewnić się, że wszystko jest w porządku i pozbyć się
dowodów.
Przywitała się z Truffle i poszła do łazienki. Umyła ręce, podniosła się
i spojrzała na test. Według instrukcji wynik miał się pokazać za trzy minuty.
To były najdłuższe trzy minuty w jej życiu. Co kilka sekund spoglądała
na zegarek. W końcu na ekranie pojawiły się słowa, ale nie te, na które
liczyła. Czarna wyraźna czcionka powiedziała jej prawdę.
„Ciąża 1–2 tygodnie”.
Zrobiło jej się zimno. Ryan był absolutnie pewny, że nie chce dzieci.
I co teraz?
Wcześniej chciała mieć dziecko z mężem, mężczyzną, który nie chciał
założyć rodziny z nią, ale spłodził dziecko z kochanką. A teraz
przypadkowo zaszła w ciążę z facetem, który przez cały czas powtarzał, że
nie chce mieć dzieci.
Nie ma żadnej gwarancji, że urodzi to dziecko. Ma dwadzieścia pięć
procent szans na poronienie. Może też zdecydować się na przerwanie ciąży.
Zaplotła dłonie na ramionach. Teraz, gdy już wiedziała, że jest w ciąży,
stłumione tęsknoty powróciły z pełną mocą. Może więc to dziecko nie jest
katastrofą, tylko prezentem od losu? Na przykładzie Joshui wiedziała, że
bycie samotnym rodzicem nie jest łatwe, ale rodzina i przyjaciele
z pewnością będą ją wspierać. Nie zostanie sama.
Musi jednak powiedzieć o tym Ryanowi. Miała pozostać w Edynburgu
jeszcze ponad trzy miesiące; nie ma sposobu, by utrzymać ciążę
w tajemnicy. Jak Ryan zareaguje na tę nowinę? Jest dobrym uczciwym
człowiekiem, więc wiedziała, że w pierwszym odruchu zechce ją wspierać.
Ale nie chciał mieć dzieci. Czy więc odejdzie od niej i zostanie ojcem tylko
z nazwiska, czy też da sobie szansę na stworzenie rodziny, której nie miał
od trzydziestu lat?
W otępieniu zeszła na dół. Truffle wepchnęła nos w jej dłoń, jakby
chciała ją pocieszyć.
– Nie będzie zadowolony – powiedziała cicho. – Będzie bardzo
niezadowolony.
Truffle szczeknęła cicho. Georgie uśmiechnęła się ze smutkiem
i zabrała do robienia kurczaka z warzywami. Potem upiekła brownie ze
względu na uspokajające działanie zapachu wanilii i czekolady. Ale kiedy
Ryan wrócił, wciąż nie wiedziała, jak ma mu to powiedzieć.
– Cześć. – Wzięła głęboki oddech. – Zrobiłam kolację.
– Dzięki, ale nie jestem głodny.
Czy to znaczy, że miał ciężki dzień? Cóż, miała zamiar utrudnić go
jeszcze bardziej.
– Powinieneś coś zjeść.
– Dlaczego? – Zmarszczył brwi.
– Bo musimy porozmawiać.
Spojrzał na nią uważniej.
– Wyprowadzasz się?
W milczeniu podgrzała potrawę i włożyła ryż do mikrofalówki. Ryan
niczego nie ułatwiał. Jadł w milczeniu i zostawił połowę porcji na talerzu.
– Więc o czym chciałaś porozmawiać? – zapytał w końcu.
– Nie mam pojęcia, jak ci to powiedzieć, więc powiem wprost. Ale
najpierw chcę cię zapewnić, że niczego od ciebie nie oczekuję.
– Nic nie rozumiem. – Znowu zmarszczył brwi.
– Noc po ceilidh. – Przełknęła. – Są konsekwencje.
Cała krew odpłynęła z jego twarzy.
– Przecież użyliśmy prezerwatywy.
– Jesteś lekarzem i wiesz równie dobrze jak ja, że jedyną pewną metodą
antykoncepcji jest abstynencja. Owszem, szanse na spłodzenie dziecka, gdy
używasz prezerwatywy, są niewielkie, ale istnieją. I zrobiliśmy dziecko.
– Zrobiliśmy dziecko? – powtórzył. Wiedział, że brzmi to idiotycznie,
ale nie mieściło mu się to w głowie. Te słowa wydawały się nie mieć sensu.
Pochyliła głowę.
– Kiedy się dowiedziałaś?
– Dzisiaj po dyżurze. Miałam kilka godzin, żeby to przemyśleć
i porozmawiać z Truffle.
– Truffle umie słuchać.
– Ale nie potrafi nic doradzić. Jej odpowiedź na wszystko brzmi „hau”.
Próbowała żartować, ale dostrzegł w jej oczach łzy. Jedna spłynęła po
policzku. Wyciągnął rękę i delikatnie wytarł ją opuszkiem kciuka.
– Powiedz coś – zażądała.
Nie miał pojęcia, co. W głowie czuł zupełną pustkę.
– Co chcesz zrobić? – zapytał.
– Nie próbowałam cię złapać na dziecko… – zaczęła.
– To były moje prezerwatywy i moja odpowiedzialność – przerwał jej –
więc oczywiście, że nie zaszłaś w ciążę celowo. Jeśli już, to ja zawiniłem.
Potrząsnęła głową.
– Do tego trzeba dwojga.
Był prawie pewien, że zna odpowiedź, ale dla jasności zapytał:
– Chcesz urodzić to dziecko?
Skinęła głową.
– Jak powiedziałam, niczego od ciebie nie oczekuję. Wiem, że moi
rodzice będą mnie wspierać, brat też, a moja bratanica będzie zachwycona,
że ma kuzyna.
Jej rodzice. Jej brat. Jej bratanica.
– Więc chcesz wrócić do Londynu?
– To zależy od ciebie.
– Co masz na myśli?
– A czego ty byś chciał?
– Ja… – Przez cały czas powtarzał jej, że nie chce mieć dzieci. Teraz
jednak doszedł do wniosku, że być może się mylił.
Miałby zostać tatą. Pierś ścisnęła mu się boleśnie.
– Wiesz, że moje małżeństwo się rozpadło, ponieważ nie chciałem mieć
dzieci, a Zoe tak.
Milczała, jakby zastanawiała się, co te słowa mają oznaczać.
– A gdyby Zoe przypadkiem zaszła w ciążę, co byś zrobił? – zapytała
w końcu. – Nalegałbyś na usunięcie? A może odszedłbyś od niej?
Za kogo ona go uważa?
– Nie, oczywiście, że nie. Byłbym przy niej. – Spojrzał na nią. – Więc
masz swoją odpowiedź. Będę przy tobie. Będę wspierać dziecko, i ciebie,
finansowo.
– A co z uczuciami?
I to był problem.
– Ja nie mam uczuć.
Cóż, miał uczucia, ale nie potrafił ich okazywać, tak jak oczekiwali tego
inni.
– Ależ masz – stwierdziła. – Kiedy zginęła Truffle, byłeś zrozpaczony.
Kochasz tego psa.
– Nie rozmawiamy o Truffle.
– Owszem, rozmawiamy. Mówiłam ci wcześniej, że kochasz tego psa
jak własne dziecko.
– Masz rację – przyznał. – Kocham mojego psa.
– Ona też cię kocha – ciągnęła Georgie bezlitośnie. – Spójrz na nią
teraz. Widzi, że jesteś zmartwiony i zdenerwowany, i jest przy tobie.
Siedziała tuż obok, oparta o niego, z pyskiem ułożonym na łapach,
jakby chciała powiedzieć, że nigdy go nie opuści.
– Więc masz uczucia. Truffle jest tego żywym dowodem.
Do czego ona zmierza?
– Chyba tak – powiedział ostrożnie.
– Myślę, że przekierowujesz na nią wszystkie swoje uczucia.
Prawdopodobnie to też jest prawda. Ale nie wiedział, co odpowiedzieć.
– I mówiłeś mi, że kochałeś Zoe.
– Tak.
– Więc może mógłbyś pokochać nasze dziecko.
Zobaczył w jej oczach pytanie, którego nie odważyła się zadać głośno:
Może mógłbyś nauczyć się kochać również mnie?
Zastanowił się nad tym. Kiedy Truffle zginęła, Georgie była przy nim
i pomogła mu znaleźć psa. Była z nim u weterynarza, a potem pomagała mu
w opiece nad Truffle. W zeszłym tygodniu siedziała z mamą Mollie, choć
nie musiała tego robić. Nie chciała zostawić tej biednej kobiety samej.
Przez ostatnie trzy miesiące widział, jak robiła to też dla innych rodziców.
Nie porzuciłaby jego ani ich dziecka. Mógł jej zaufać. I dobrze się czuł
w jej towarzystwie. Przy niej zaczynał patrzeć na wszystko inaczej.
Czy może to dotyczyć również dziecka? Zawsze sobie powtarzał, że nie
chce mieć dzieci, ale jeśli miał być szczery, to sądził, że na nie nie
zasługuje, ponieważ jego samego nie można pokochać. Powtarzał sobie, że
nie potrafi być ojcem, ale Georgie chyba wierzyła, że mógłby się tego
nauczyć.
A praktyczna strona całej sytuacji? Czy Georgie oczekiwałaby, że
wyjedzie razem z nią do Londynu? Truffle nie czułaby się tam dobrze,
podobnie jak on; w mieście czułby się osaczony. Ale czy Georgie byłaby
gotowa zostać tutaj?
Jest tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć. Musi ją zapytać.
Jeszcze nigdy nie czuł się tak zdenerwowany i niepewny.
– A jeśli zawiodę? Jeśli okażę się beznadziejnym ojcem i jeszcze
gorszym partnerem?
W jej oczach rozbłysła nadzieja.
– Nie sądzę, żebyś mnie zawiódł. Nie szukam ideału, tylko kogoś, kto
będzie nas oboje kochał. – Wzięła go za rękę. – Nie zawiedziesz nas. Po
prostu bądź sobą. Nie zaszkodziłoby, gdybyś był trochę mniej milczący
i uparty, ale nie chcę cię zmieniać. – Wzięła głęboki oddech. – Zaryzykuję
i powiem to: kocham cię, Ryan, mimo że kiedy cię poznałam, nazwałam cię
McPonurakiem. Kocham w tobie wszystko: to, jak zauważasz i spokojnie
rozwiązujesz problemy, nie robiąc przy tym zbędnego zamieszania, to, że
upierasz się, żeby widzieć wszystko racjonalnie, a jednak dostrzegasz
magię zorzy polarnej. Chyba właśnie wtedy zaczęłam się w tobie
zakochiwać. A tej nocy, kiedy tańczyłeś ze mną na ceilidh, zrozumiałam, że
cię pragnę.
Georgie go kocha.
– Powiem ci jeszcze, że nie planuję wracać do Londynu. Jeśli mnie
teraz odrzucisz, będę warować pod twoimi drzwiami, dopóki nie zgodzisz
się wpuścić mnie do swojego życia. Ty i Truffle należycie do mnie, tak jak
ja i moje dziecko należymy do ciebie.
Warować na jego progu? To są słowa kobiety, która nie zamierza go
porzucić, choć jej rodzina i połowa przyjaciół są oddaleni o czterysta mil od
Edynburga.
– A więc jestem twój – powiedział.
– Uhm.
– Ryan Jones.
Potrząsnęła głową.
– To nazwisko Charliego. Jeśli naprawdę chcesz przyjąć moje, będziesz
się nazywał Ryan Woodhouse. – Spojrzała na niego. – Chociaż jeśli
mówimy o zmianie nazwiska, to wydaje mi się, że Georgina McGregor
brzmi nieźle. Dużo G, miękkie południowe imię i twarde szkockie
nazwisko. Wszystko w pigułce.
Tylko Georgie mogła to wymyślić.
Zdawało mu się, że bariery otaczające jego serce, te, o których myślał,
że są nieprzeniknione, znikają, roztopione przez najgłębsze uczucie –
miłość.
– Czy prosisz mnie o rękę?
– Jeśli to jest konieczne, to jasne. Padnę na kolana i oświadczę ci się.
Ale kawałek papieru nie zrobi najmniejszej różnicy w moich uczuciach. –
Spojrzała na niego z rozjaśnioną twarzą. – Nie jesteś Charliem i nie
będziesz mnie lekceważył. Jesteś uparty, ale myślę, że ty też mnie kochasz,
tylko po prostu nie wiesz, jak to powiedzieć.
Jak to możliwe, by przejrzała go tak dogłębnie?
– Więc cieszę się, że mogę to powiedzieć pierwsza. Kocham cię, Ryan,
i chcę, żebyś stał się moją rodziną. – Szturchnęła psa. – Twoja kolej.
Powiedz mu, że też chcesz żyć w rodzinie ze mną i z dzieckiem.
– Hau – powiedziała usłużnie Truffle.
Dziecko. Rodzina. Kobieta, która naprawdę go kocha. Rzeczy,
o których nigdy nie marzył. Przypomniał sobie, co powiedziała mu
wcześniej: wystarczy, że wyciągniesz rękę. Powtarzał sobie, że to zbyt
trudne, i wciąż nie wierzył, że może się okazać łatwe. Ale ufał Georgie.
Trzeba tylko wyciągnąć rękę.
– Jestem tradycjonalistą, więc to ja zapytam. – Opadł na jedno kolano
i sięgnął po jej dłoń. – Wpadłaś w moje życie w straszny dzień i przyniosłaś
z sobą słońce, chociaż akurat lał deszcz. Odkąd cię poznałem, zacząłem
patrzeć na świat innymi oczami i teraz jestem w stanie uwierzyć nawet
w istnienie potwora z Loch Ness. Nauczyłaś mnie wypowiadać życzenie,
kiedy spada gwiazda. Wypowiedziałem przy tobie jedno życzenie i ono się
spełniło, więc mam nadzieję, że drugie też się spełni.
Wziął głęboki oddech.
– Nawet przed sobą z trudem się przyznawałem do tego życzenia. Już
nie pamiętam, jak to jest żyć w rodzinie, bo to było dawno, ale wiem, że
moja mama kochałaby cię tak jak ja. Chcę mieć rodzinę. Moją własną
rodzinę, złożoną z ciebie i naszego dziecka. Masz wielkie serce, Georgie,
i dzięki tobie świat staje się lepszym miejscem. Kocham cię. Czy wyjdziesz
za mnie, Georgino Jones, i czy będziesz moją miłością do końca naszych
dni? Ty i nasze dziecko?
Pochyliła się, by go pocałować.
– Tak. Będę zaszczycona. W żadnym razie nie obiecuję ci
posłuszeństwa – zastrzegła – ale będę cię kochać i szanować do końca
moich dni. Wszystko mi jedno, gdzie i kiedy się pobierzemy, i mamy
mnóstwo czasu, żeby zdecydować, gdzie będziemy mieszkać. Musi to być
miejsce z przyzwoitym ogrodem dla Truffle i dziecka oraz z bardzo
mocnymi płotami, pod którymi Truffle się nie przekopie. – Odchrząknęła
znacząco. – Ale jedna sprawa nie podlega negocjacjom.
– Co to za sprawa? – Wstrzymał oddech. Czego ona chce?
– Chciałabym, żebyś wziął ze mną ślub w kilcie. W tym, który miałeś
na sobie tego wieczoru, kiedy poczęliśmy nasze dziecko.
– To chyba da się zrobić. – Posłał jej gorące spojrzenie. – Pod
warunkiem, że zdejmiesz go ze mnie w noc poślubną.
– Masz to jak w banku. Ale te sprzączki są bardzo skomplikowane.
Potrzebuję trochę praktyki.
– A ja muszę poćwiczyć mówienie, że cię kocham – zauważył. – Myślę,
że powinniśmy zacząć już teraz, pani doktor McGregor. Kocham cię.
– Ja ciebie też.
Podniósł się i wziął ją na ręce.
– Dobrze. Bierzmy się za te sprzączki.
SPIS TREŚCI:
OKŁADKA
KARTA TYTUŁOWA
KARTA REDAKCYJNA
PROLOG
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY