KateHardy
Rokpozytywnegomyślenia
Tłumaczenie:
Katarzyna
Ciążyńska
PROLOG
Na
widok swojej najlepszej przyjaciółki, która weszła do
szpitalnejstołówkiznogąwgipsie,Hayleyprzetarłaoczy.
– Co się stało, Dani? – spytała, kiedy Danielle ostrożnie
usiadła naprzeciw niej i oparła kule o ścianę. – Złamałaś nogę
wkostce
?
–Nie
jesttakźle.Tozłamaniezmęczeniowekościśródstopia
–wyjaśniłaDanielle,krzywiącwargi.
Hayley
ściągnęła brwi. Dwa dni wcześniej były razem na
zajęciach z aerobiku tanecznego i Danielle świetnie sobie
radziła.
–Kiedy
tosięstało?
– Ortopedzi
mówią, że trzy albo cztery tygodnie temu. Na
zdjęciach rentgenowskich wygląda to, jakby złamanie zaczęło
się zrastać. Ale diagnozę dostałam dziś. – Danielle urwała na
moment. – Ta stopa pobolewała mnie od pewnego czasu –
przyznała.
ADani,jak
toDani,tozignorowała,bobyłazbytzajęta.
– Czemu
mi nic nie powiedziałaś? – spytała Hayley. –
Mogłyśmyniepójśćnaaerobik.
Danielle
machnęłarękąlekceważąco.
–Czułamsiędobrze.
Hayley
uniosłabrwi.
–Dośćdobrze,żeby
teraz
nosićgips?
– Nie sądziłam, że to coś poważnego. Ale wczoraj poczułam
sięgorzejidoszłamdowniosku,żelepiejtosprawdzić.Byłam
prawiepewna,żelekarzprzewrócioczamiipowie,żemuszę
po
prostuprzyzwyczaićsiędonowychbutówdobiegania.Zamiast
tegoprzysłałmiwynikprześwietlenia.Najwyraźniejwszyscyze
złamaniem zmęczeniowym mówią to samo co ja: nie
przypominają sobie, żeby robili coś innego niż zwykle albo
właśniekupilinowebuty.
–Jak
długomasznosićgips?–spytałaHayley.
– Kości będą się zrastać od jednego do trzech miesięcy –
odparła Danielle. – Chodzę trochę o kulach, ale
muszę
oszczędzaćnogę.
Słowo
odpoczynek
nie istniało w słowniku Danielle. Hayley
wiedziała, że przyjaciółka oszaleje, jeśli będzie zmuszona
siedziećbezczynnie.
– Lekarz mnie ostrzegł, że jeśli nie będę odpoczywać jak
należy, sytuacja się pogorszy, a wtedy jedynym ratunkiem
będzie operacja. Rekonwalescencja po operacji byłaby jeszcze
dłuższa, więc wolałabym jej uniknąć. – Danielle zrobiła
nieszczęśliwą minę. – Nie mogę trenować do biegu
charytatywnego, który ma być w październiku.
Nie
wolno mi
nawetprzejśćtegodystansuspacerkiem.
Dani
bardzo zależało na uczestnictwie w biegu z powodu
nowego rezonansu magnetycznego dla noworodków na
oddzialepołożniczym,którymielisfinansowaćsponsorzy.
– Chyba że organizatorzy pozwolą mi biec zamiast ciebie –
rzekłaznamysłemHayley.
Danielle
spojrzałananiązdumiona.
–Niemamprawacięoto
prosić.Nieznosiszbiegać.
– Owszem, ale cel jest szczytny. Zastąpię cię. Pamiętaj,
umówiłyśmysię,żetojest„RokmówieniaTak”.Obiemiałyśmy
koszmarny poprzedni rok. – Życie Hayley załamało się przed
rokiem, kiedy jej narzeczony Evan zginął w pożarze. Z kolei
mążDanielledziewięćmiesięcytemuniespodziewaniezostawił
jądlainnej.
Hayley
iDaniwspierałysięwtrudnychchwilach.Gdyzapadł
wyrok w sprawie rozwodowej Dani i minęła rocznica śmierci
Evana, przyjaciółki obiecały sobie, że w kolejnym roku nie
odrzucą żadnej szansy, jaka się pojawi. Że będą żyć pełnią
życia.Danitwierdziła,żetonajlepszazemstanajejbyłym.Nie
zamierzała przez resztę swoich dni płakać za kimś, kto już jej
niekocha.
– Przyrzekłyśmy sobie wykorzystywać wszystkie życiowe
okazji – przypomniała jej Hayley. – Musisz się zgodzić, żebym
cię zastąpiła. Porozmawiamy z organizatorami, żeby lekko
nagięli zasady, jeśli to konieczne. Nie mogą oczekiwać, że
pobiegnieszzezłamanąstopą,alepiej
żebyktościęzastąpiłniż
żebyszpitalstraciłpieniądzesponsora.
–Jeżelijesteśpewna–odparłaDaniellezwahaniem.–Bardzo
cidziękuję.Aletojeszczenienajgorszarzecz.–Wzięłagłębszy
oddech. – Przepraszam, ale nie pojadę z tobą do Islandii
w przyszłym tygodniu. Lekarz chciał mi dać zwolnienie, ale
powiedziałam,żepracujęgłównienasiedząco.–Uniosłarękę.–
To prawda, więc nie dyskutuj. Zgodzili się, żebym pracowała,
pod warunkiem że będę oszczędzać nogę. Ale powiedzieli też,
żebym wybiła sobie z głowy wyprawę do Islandii. Pamiętam
nasze plany. Nie ma mowy, żebyś mnie pchała na wózku po
wyboistych
drogach,
wulkanicznym
piasku
i
śliskich
kamieniach.
–Wtakim
raziezmienimytermin–odparłaHayley.
– Chciałaś jechać w lecie, zobaczyć dzień polarny. Jeśli
zmienimytermin,musiałybyśmyczekaćcałyrok,aty
naprawdę
potrzebujesz odpoczynku. Zwłaszcza że za dwa tygodnie
czekającięnoweobowiązki.
Awans
na etat starszego rezydenta był dla Hayley słodko-
gorzki, ponieważ brakowało Evana, który cieszyłby się, że jej
ciężkapracasięopłaciła.
–Nic
miniejest–powiedziałaHayley.
– To ma być „Rok mówienia Tak” – przypomniała Danielle. –
Mamydobrzesiębawić,anie
płakać.
– Nie
wiem, czy samotny wyjazd to dobra zabawa –
zaoponowałaHayley.
– Zobaczysz wieloryby, gejzery i lodowiec, odhaczysz to
wszystko ze swojej listy rzeczy do zrobienia przed śmiercią.
Potrzebujeszodpoczynku,Haze.Jedźibaw
siędobrze.
–To
niesprawiedliwe,żebyśstraciłatakiwyjazd.
–Zaplanujemycośinnego,jakstopasięzrośnie–uspokoiłają
Danielle.–MożemywgrudniupoleciećdoWiednianajarmark
świąteczny. Najemy się pierniczków i wypijemy
najlepszą
czekoladęnaświecie.
–Może.
–Zdecydowanie–upierałasięDanielle.–Przyśleszmizdjęcia
z Islandii. – Uśmiechnęła się. – Na twoim miejscu dobrze
wykorzystałabym ten czas, bo jeśli poważnie mówisz
o uczestnictwie w biegu, przez
dwa miesiące musisz ciężko
trenować.
– Dwa i pół miesiąca minus tydzień w Islandii
– zauważyła
Hayley.
–Treningpowinientrwaćdwanaścietygodni–rzekłaDanielle
– ale ponieważ dwa razy w tygodniu
chodzisz na aerobik
taneczny,niezaczynaszodzera.
Dani
namówiła Hayley na ten aerobik dwa tygodnie po
pogrzebie Evana, by przyjaciółka nie siedziała w czerech
ścianach. Hayley musiała przyznać, że połączenie muzyki
i ruchu naprawdę poprawiało jej samopoczucie, choćby na
chwilę. Z tego samego powodu ona nakłoniła Dani, by nie
przerywałazajęć,kiedyLeojąrzucił.
–Okej,znajdźmiprogramtreningowy,aja
tozrobię.
Danielle
ścisnęłajejrękę.
–Jesteśnajlepsząprzyjaciółką
na
świcie.
– Nie, to ty jesteś najlepszą przyjaciółką – odparła Hayley. –
Siedź tu, a ja przyniosę ci jakiś lunch. Z tymi kulami nie dasz
sobieradyztacąigorącąkawą.
–Chcesz
sięprzekonać?
–Bądźgrzeczna–powiedziałaHayleyzuśmiechem.
–Tak,proszępani.Maszrację,niemogętrzymaćkuliikubka
jednocześnie – przyznała Danielle i sięgnęła
do
torebki po
pieniądze. – Dzięki, Haze. Weź jakąś kanapkę, co ci tam
wpadnie do ręki. – Urwała. – Obiecujesz, że nie odwołasz
wyjazdu?
– To „Rok mówienia Tak” – rzekła Hayley – więc pojadę. –
Choć samotna wycieczka nie była zachęcająca. Hayley
wiedziała jednak, że przyjaciółka ma rację. Powinna się
zrelaksować. Być może odhaczenie jakiegoś punktu z listy
rzeczydozrobieniapomożejejżyćdalej.
Zawsze
będzie tęskniła za Evanem, lecz miała też
świadomość, że on by nie chciał, by resztę życia spędziła
wsamotności.Azatempowietak.Izgodnieztąumowąumówi
sięnarandkęzpierwszymmężczyzną,któryjąotopoprosi.
ROZDZIAŁPIERWSZY
Kraina
dnia polarnego. Hayley była oszołomiona samą
jakością światła od pierwszej chwili, gdy wylądowali.
WReykjavikuwszystkozdawałosięjaśniejsze.
Evan
byłby zachwycony, pomyślała, czując ukłucie bólu.
Zwłaszczawycieczką,podczasktórejmiałazobaczyćwieloryby.
Statek wypłynął już na pełne morze, temperatura gwałtownie
spadła, ale słońce wciąż świeciło jasno. Hayley słuchała
przewodniczki i starała się dojrzeć maleńkie maskonury
zpomarańczowymidziobami.
– Przed nami widać mnóstwo ptaków tuż nad powierzchnią
wody.Toczęstooznacza,żesątuwalenie.Ptakibędąchwytać
kawałki ryb, które pozostawią za sobą walenie – mówiła
przewodniczka,achwilępóźniejzawołała:–
Wieloryb
wypuścił
wodęnadziewiątej.
Hayley
zobaczyła fontannę, którą wypuścił wieloryb. Ku jej
zdumieniu wyglądało to tak jak w filmach dokumentalnych,
któreobejrzała.Parawodnatworzyłaidealnylejek.
–Aotoinasz
płetwalkarłowaty–oznajmiłaprzewodniczka.
Statek
zatrzymał się, Hayley widziała ciemny grzbiet
wieloryba – niewielkie wzniesienie nad powierzchnią wody.
Moment później pojawiła się płetwa grzbietowa, biała na tle
morzainieba,niemaljakbywielorybdonichmachał.
To
byłomagiczne.
Zrobiła
kilka
zdjęćznadzieją,żeokażąsięudane.Potem,ku
jej wielkiej radości, wieloryb wyskoczył z wody, nad
powierzchniąpojawiłsięnajpierwjegonos,apotemcałeciało,
tworząc idealny łuk. Pokazał swój biały brzuch, po czym
zpluskiemwpadłznówdowody.
Nigdy
niewiedziałaczegośrówniezachwycającego.Wieloryb
po raz kolejny wynurzył nos, a następnie płetwę ogonową.
Hayley zdążyła zobaczyć charakterystyczną końcówkę ogona,
nimwielorybznówzanurkował.
– Na pewno wszyscy widzieliście płetwę ogonową, to ogon
wieloryba. Zazwyczaj oznacza to, że wieloryb zanurkował
głębiej–powiedziałaprzewodniczka.–Azatem
płyniemydalej.
To
doświadczenie uczy pokory, pomyślała Hayley, szczerze
cieszącsię,żeżyje.
Ale
jużkilkaminutpóźniejusłyszałagłosprzewodniczki:
–Czy
napokładziejestlekarz?
Serce
Hayleyzabiłomocniej.Kiedyprzewodnikwypowiadate
słowa, może to oznaczać pilną potrzebę pomocy, a oni w tym
momencie znajdowali się godzinę drogi od Reykjaviku. Nie
miała pojęcia, jak działają tu służby ratunkowe. Czy przyślą
helikopter, czy przewodniczka skróci wycieczkę i popłyną
zpowrotemdomiasta?
Ruszyławstronęprzewodniczki.
– Hayley Clark, jestem lekarką z Anglii. W czym
mogę
pomóc?
–Mójmążmaatakastmy–poinformowałajakaśAmerykanka,
wykręcając ręce ze zdenerwowania. – Nie wzięliśmy z sobą
inhalatora.
–Czymogłabypanispytać,czyktośmainhalatorimógłbygo
pożyczyć? – Hayley zwróciła się do przewodniczki. – Może być
nawetinhalatorodziałaniuprewencyjnym.
–Zaraz
spytam–odparłaprzewodniczka.
Hayley
odwróciłasiędoAmerykanki.
–Zaprowadzimniepanidomęża?JestemHayley,pracujęna
oddzialeratunkowymjednegozlondyńskichszpitali.
– Lulu Adams. Dzięki Bogu, że pani z nami płynie. – Kobieta
poprowadziła Hayley na niższy pokład. – To niewiarygodne, że
Miltondostałtuataku.Jestuczulonynapyłkiisierśćkota.
–Zimnoteżmożespowodowaćatakastmy,atupowietrzejest
dość chłodne – wyjaśniła Hayley. – Lepiej nosić przy sobie
inhalator, nawet jeśli człowiek się nie spodziewa kontaktu
zczymś,cozwyklewywołujeatak.Czymążregularniekorzysta
zinhalatora
?
– Jest mężczyzną, niczego nie można mu nakazać – odparła
kobietazwestchnieniem.
Zapewne
mieli do czynienia z pacjentem, który lekceważył
prewencyjne działanie inhalatora, pomyślała Hayley. Lekarz
Miltona Adamsa powinien z nim porozmawiać o konieczności
kontrolowania astmy. Hayley miała nadzieję, że zdoła go
ustabilizować, nim uda im się zdobyć dla niego leki
rozszerzająceoskrzela.
–Czy
mążjeszczenacośchoruje?–spytała.
–Tylko
naastmę.
Zktórą
sobie
nieradził.
–Okej,dziękuję.
Czy
napokładziejestlekarz?
Statkiem
płynęły ze dwie setki osób, istniała jednak szansa,
że Sam był tu jedynym lekarzem. Poza tym to byłby dla niego
test, sprawdziłby, czy postąpił słusznie, przyjmując etat
w londyńskim szpitalu, czy też doświadczenie z Manchesteru
zniszczyłojegoromanszmedycynądotegostopnia,żeniechce
doniejwracać?
Ruszył w stronę mostka, by porozmawiać z przewodniczką,
apodrodzeusłyszałprośbęopożyczenieinhalatora.
– Nazywam się Sam Price, jestem lekarzem z Anglii. Macie
zdaje się pasażera z atakiem
astmy, który nie ma inhalatora.
Mogęjakośpomóc?–spytał.
– Pani
doktor już poszła do pacjenta, może pan do niej
dołączyć, jeśli ma pan ochotę – odparła przewodniczka. – Jest
na
niższym
pokładzie,
ma
na
sobie
żółty
płaszcz
przeciwdeszczowy.
–Okej,dziękuję.
Czy
znalazłsięinhalator?
–Jeszcze
nie,alezarazznówspytam.
Atak
astmy może być niebezpieczny. Sam pomyślał, że
mógłby przynajmniej pomóc uspokoić chorego, by ta druga
lekarka bez problemów się nim zajęła. Skierował się na niższy
pokład, gdzie zobaczył kobietę w żółtym płaszczu. Rozmawiała
zmężczyzną,którybyłspanikowanyiciężkodyszał,zaśdruga
towarzysząca im kobieta wykręcała nerwowo ręce i sprawiała
wrażeniewystraszonej.
–Witam,jestemSamPrice,lekarzratownik–przedstawiłsię,
gdydonichdołączył.–Mogęwczymśpomóc?
–HayleyClark,lekarzratownikzLondynu–odparłakobieta
wpłaszczuprzeciwdeszczowym.
Sam
zauważyłniezwykłybłękitjejoczu–jakletnieislandzkie
niebo – i rozjaśnione słońcem włosy związane w koński ogon.
Miękkiekosmykiotaczałyjejowalnątwarz.
Co
on,dodiabła,robi?Zajmujesiękoloremoczutejkobiety,
kiedy pacjent potrzebuje pomocy? Poza tym nawet gdyby miał
chęćsięzkimśzwiązać–apozerwaniuzLyndąniemiałnato
ochoty–takobietazpewnościąniebyłasamotna.Złynasiebie
za brak profesjonalizmu, starał się skupić na słowach Hayley
Clark.
– To Milton Adams i jego
żona Lulu – ciągnęła. – Milton nie
ma przy sobie inhalatora. Prawdopodobnie to zimne powietrze
wywołało atak astmy. Pan Adams nie cierpi na żadne inne
dolegliwości.
– Przewodniczka obiecała po raz drugi spytać, czy ktoś
zpasażerów
ma
inhalator – odrzekł Sam. – Ale nawet jeśli go
nieznajdziemy,możemypanupomóc,panieAdams.
Mężczyznawciążdyszałspanikowany.
Właściwie
powinni
go przenieść w jakieś ciepłe miejsce, ale
zważywszy na jego problemy z oddychaniem i wyraźną
nadwagę nie wchodziło w rachubę, by był w stanie wejść po
stromych schodach do wnętrza statku. Po pierwsze, pomyślał
Sam,muszągoustabilizować,bysięuspokoiłizwolniłoddech.
Lęk,żeniemożnaoddychać,zaciskamięśnieklatkipiersiowej,
coutrudniaoddychanie,atozkoleizwiększapanikępacjenta,
przezktórąmięśniezaciskająsięjeszczebardziej.
– Panie
Adams, proszę usiąść prosto – Sam zwrócił się do
chorego.–Topomożepanuoddychać,bokiedysiępanpochyla,
zaciskapanmięśnie.
Milton
AdamsposłuchałradySama.
– Rozluźnię panu krawat i rozepnę kołnierzyk koszuli –
powiedziałaHayley.–Toteżprzyniesieulgę.Wporządku?
Mężczyznaskinąłgłową.
–Mówiłammu,żebywziął
inhalator.-Pani
Adamsbyłabliska
łez.
Hayley
ścisnęłajejrękę.
– Pani
Adams. Mogę zwracać się do pani Lulu? – Kiedy
kobieta przytaknęła, Hayley podjęła: – Wiem, że niepokoi się
pani stanem męża, ale bardzo proszę, żeby pani coś dla mnie
zrobiła.Proszęgłośnoliczyć,dobrze?
–Dobrze
–odparłapaniAdamsdrżącymgłosem.
Świetnie
sobie
poradziła, pomyślał Sam o Hayley. Odwróciła
uwagę żony chorego, dając jej zadanie do wykonania.
Zgadywał,żeHayleyzamierzazastosowaćtęsamąmetodę,do
którejonbysięuciekł.
–PanieAdams,mogęmówićdopanaMiltonie?–spytałSam,
a pan Adams kiwnął głową. – Chcielibyśmy, żeby się pan
postarałwziąćdługioddech.Wiem,żeterazwydajesiętopanu
niemożliwe, ale obiecuję, że poczuje się pan lepiej. Na cztery
proszę wciągnąć powietrze nosem, a na
sześć wypuścić je
ustami.Możepantodlanaszrobić?
Pan
Adamsskinąłgłową,wciążciężkooddychając.
–Może
pani
liczyć na głos, Lulu? – poprosiła znów Hayley. –
Na cztery wdech, na sześć wydech. Na początek proszę liczyć
zemną,żebyśmyzłapalirytm.Jeden,dwa,trzy,cztery…
Sam
wziąłmężczyznęzarękę.
– Okej, proszę wciągnąć powietrze, a teraz je wypuścić. –
Oddychanie w rytm odliczania miało zwolnić oddech. – Proszę
ściągnąć wargi, kiedy wypuszcza pan powietrze, Miltonie –
dodała Hayley. – Dzięki temu zwolni pan oddech i utrzyma
drożnośćdrógoddechowych.Właśnietak.
Mężczyzna
nadal
dyszał,aleniebyłjużtakblady.
–Możepanpołożyćjednąrękęnabrzuchu,tużpodżebrami?
–poprosiłSam.–Jakwciągniepanpowietrze,proszęsięskupić
na tym, żeby wciągnąć je do brzucha. Niech pan też użyje
mięśnibrzucha,żebypomócsobieprzywydechu–ciągnął.–To
się nazywa oddychanie przeponowe i pomoże panu oddychać
głębokoipowoli.
Wkońcu
oddech
mężczyznysięunormował.
Sam
spotkałsięwzrokiemzHayley.
–Zejdziemy
nadół?Tambędziecieplej.
–Poprosimykogośzzałogiomiskęgorącejwodyiręcznik.
– Dobry
pomysł – rzekł Sam, wiedząc, że wdychanie
wilgotnegopowietrzapoprawisamopoczuciepacjenta.
Pasażerowie
statku
znajdowali się na górnych pokładach,
podziwialidwawieloryby,którebawiłysięwwodzie,więcSam,
HayleyimałżeństwoAdamsówbezproblemuzeszlinadół,choć
stracili wyjątkowy widok. Kiedy posadzili Miltona przy stoliku,
tenniestetyznówciężkodyszał.
– Mogłaby pani przynieść mężowi filiżankę kawy z baru?
–
HayleyzwróciłasiędopaniAdams.
– On
nie lubi kawy – odparła kobieta. – Ani herbaty. Tylko
gorącączekoladę.
– To niech to będzie słodka kawa z mlekiem -zasugerowała
Hayley. – Struktura chemiczna kawy jest podobna do teofiliny,
składnika większości leków na astmę, więc kawa pomoże
skrócićoddechizmniejszyuciskwpiersi.Pozatymgorącypłyn
uwolniflegmęiśluz,co
teżułatwipanuoddychanie.
–Wypijękawę–wydyszał
pan
Adams.
– Świetnie. – Hayley przeniosła wzrok na Sama. – Zostanie
panzMiltonem,ajapójdępoprosićoręcznikigorącąwodę?
– Jasne – odparł. – Miltonie, chciałbym, żeby pan siedział
prosto i policzył wszystkie niebieskie przedmioty w tym
pomieszczeniu.
–Niebieskie
przedmioty?
– Niebieskie przedmioty – potwierdził Sam. – Proszę je
policzyć i oddychać tak, jak robił pan to na górze. Ja będę
głośno liczył, a pan
oddychał. Na cztery wdech, na sześć
wydech.
Zgodnie
z oczekiwaniami Sama niewielki wysiłek związany
z poszukiwaniem niebieskich przedmiotów odwrócił uwagę
starszegomężczyznyodproblemówzoddychaniem.Akiedypo
chwili wypił kawę, a Sam i Hayley przygotowali mu miskę
z gorącą wodą i ręcznik, stan pacjenta uległ wyraźnej
poprawie.
Kiedy
statekdopłynąłdoprzystani,nalądzieczekałakaretka.
SamiHayleyopowiedzieliratownikom,cosięwydarzyło.
– Dziękuję za pomoc. – Pani Adams przygryzła wargę. – Nie
skorzystaliście państwo z wycieczki, nie
widzieliście przez nas
wielorybów.Bardzomiprzykro.
– Możemy zorganizować kolejną wycieczkę za darmo –
wtrąciła przewodniczka. – Ja też chciałabym państwu
podziękować. Mamy wśród załogi osoby wyszkolone do
udzielania
pierwszej
pomocy,
ale
w
tym
wypadku
potrzebowaliśmylekarza.
–Nie
masprawy–odparłaHayley.
– Proszę zadzwonić do biura i wpaść,
kiedy
będzie państwu
odpowiadało – podjęła przewodniczka. – Umówimy się na inny
termin.
–Powinnam
państwuzapłacić–stwierdziłapaniAdams.
–Nie
trzeba–odparłSam.–Jesteśmylekarzami,pomaganie
chorymtonaszacodzienność.
–Pełnazgoda.Chociażjeślichcepaninamsięodwdzięczyć–
dodałaHayley–proszęobiecać,żeporozmawiapanizlekarzem
rodzinnym o tym, co się dzisiaj stało. A pan powinien zawsze
mieć przy sobie inhalator, bo tylko regularne korzystanie
zniego
zapewnipanudobresamopoczucie.
Milton
sprawiałwrażenielekkozawstydzonego.
–Obiecuję.
– To dobrze. – Hayley poklepała go po ramieniu. –
Wszystkiegonajlepszegoimiłychwakacji.
–Dziękujęinawzajem.
Kiedy
drzwi karetki się zamknęły i Adamsowie udali się do
szpitala,SamspojrzałnaHayley.
– Ma pani ochotę na kawę? A może
musi
pani wracać do
swojegotowarzyszapodróży?
– Jestem tu sama – odparła. – Z przyjemnością napiję się
kawy.Chyba
żepanmusiwracaćdoswojejtowarzyszki?
–Ja
teżjestemtusam–odparł.–Chcepaninajpierwustalić
nowyterminwycieczkistatkiem?
Hayley
zmarszczyłanos.
– Widziałam jednego wieloryba, który wyskoczył z wody,
apotemzanurkował.Oczekiwanieczegoświęcejbyłobyzmojej
stronypazernością.Chociażgdybypanzechciał…
Uśmiechnąłsię.
–Ja
jestemdośćpazerny,aleoglądamjecotydzień.
– Co tydzień? – Wyglądała na zaskoczoną. – Pracuje pan
wtutejszym
szpitalu,tak?
–Nie,powiedzmy,żejestemnaurlopie–wyjaśnił.–Mójbrat
prowadzitubiuropodróży,którespecjalizujesięwwyprawach
ekstremalnych. Pomagam mu. W każdy poniedziałek
po
południupłynęoglądaćwieloryby.
Hayley
kiwnęłagłową.
–Tobyłonaszemarzenie,mojeiDani.
–Danny?
– Oczywiście, że kobieta tak ładna jak Hayley jest
zajęta,pomyślałSam.
–Danielle.Moja
najlepszaprzyjaciółka.
Jego
radość, że chodzi o przyjaciółkę, a nie o partnera, była
naprawdę idiotyczna. Nie planował kolejnego związku,
zwłaszczażezadwatygodniezaczynałnowąpracę.
A jednak Hayley Clark miała w sobie coś, co go przyciągało.
To dziwne. Całe lato miał do czynienia z turystkami, które
wręcz mu się narzucały, lecz żadna z nich
go nie
zainteresowała.
– Złamała sobie kości śródstopia i ortopeda
zabronił jej
wyjazdu–ciągnęłaHayley.
Sam
spotkałsięztegorodzajuzłamaniemwswojejkarierze.
–Przyjaciółkabiega?
– Trenowała do biegu charytatywnego. Musiała z niego
zrezygnować,
więc
przekonałyśmy
organizatorów,
żeby
pozwolilimijązastąpić.
–Czyli
paniteżbiega?
– Nie, prawdę mówiąc,
nie
znoszę biegać. Ale to jedyny
sposób,żebyDaniniestraciłapieniędzysponsorów.
–Tobardzoszlachetnezpani
strony.
– Jest moją najlepszą przyjaciółką, wiele przeszła. Dzięki
temu, że za nią pobiegnę, mam mniejsze wyrzuty sumienia, że
przyjechałamtusama.–Hayleyzmarszczyłanos.–Choćjestem
pewna, że w biurze podróży znaleźliby wycieczkę dla osób na
wózkachizobaczyłabywieloryby.
– Ale obie wiele byście straciły. Nie wszystkie ścieżki wokół
wodospadówigejzerówsądostępnedlawózków–odparłSam.
–Aniektóre
zbocza
sąniebezpieczne.
–Tak
właśnietwierdziłaDani.
Powinien
się zamknąć. Powinien zasugerować jej parę
godnych zaufania biur turystycznych, by sama mogła zwiedzić
wyspę.Ajednaktoniepojęteprzyciąganiekazałomuspytać:
–Długo
pani
tuzostaje?
–Do
piątku.
– W takim
razie może popłynęłaby pani obejrzeć wieloryby
jutro rano? – zaproponował. – Jeśli ma pani ochotę, zabiorę
paniąnaspersonalizowanąwycieczkę.
Hayley
zamrugała.
–Wspomniałpan,że
pomaga
panbratu,tak?
Podpowiedziała
mu, jak
może się wycofać. Wiedział, że
powinientozrobić,leczjegowarginadalgoniesłuchały.
– Właśnie ktoś odwołał u niego wycieczkę – oznajmił Sam –
więc w tym tygodniu jestem wolny, jeśli ma pani ochotę
zwiedzaćIslandięwmoim
towarzystwie.
Hayley
niemal słyszała, jak Dani krzyczy jej do ucha: Zgódź
się.To„RokmówieniaTak”.
Ale
przecieżnieznałaSamaPrice’a.
Nawet
jeśli był lekarzem i razem pomogli choremu, był
kompletnie obcym człowiekiem. Poza tym z ciemnymi włosami
i smutnymi piwnymi oczami był też najbardziej atrakcyjnym
mężczyzną. Po Evanie. Pierwszym od roku, który zwrócił jej
uwagę.Poczułasięwinna.
Znajdowała się w kraju, którego języka nie znała, a choć
wIslandiiwszyscymówiąperfekcyjnąangielszczyzną,tojednak
nie była to Anglia. Od domu dzieliły ją trzy i pół godziny lotu.
Odmawiając Samowi, wykazałaby się rozsądkiem. Ale to był
„RokmówieniaTak”.
Możeteżwtymmomenciemiałapotrzebęodsunięcianabok
wahań.Poraruszyćztymżyciemnaprzód.
–Tak
–odparła.
ROZDZIAŁDRUGI
Zarezerwowaliwycieczkęstatkiemnakolejnyranek,apotem
udalisiędokawiarniwcentrummiasta.
– Bardzo mi się tu podoba – powiedziała Hayley, kiedy zajęli
miejscaprzystoliku.
–CzyliReykjavikspełniłpanioczekiwania?
–Tak.Wczorajwieczoremzarazpoprzyjeździespacerowałam
po mieście. Koniecznie muszę zobaczyć ten wspaniały kościół,
nigdy nie widziałam takiej wieży. Od frontu wygląda jak
rozłożoneskrzydła.
– Hallgrimskirkja – powiedział Sam. – Ma przypominać
wulkaniczną lawę bazaltową. Prawdę mówiąc, obok jednej
zplażsąjaskinie,gdzieznajdująsiępodobnekolumny.
–Towspaniałe.
–Wnętrzekościołajestbardzoproste–mówiłdalej–takjak
we wszystkich luterańskich kościołach. Ale to piękna prostota.
A widok z wieży zapiera dech w piersi. – Urwał na moment. –
Możemy się tam wybrać, jak wypijemy kawę. Jeśli ma pani
ochotę.
–Bardzochętnie.Jeżelimapanczas.–Spojrzałamuwoczy.–
Ijeślipartnerkaniebędziemiałapanuzazłe.
– Nie mam partnerki – odrzekł. Lynda zerwała zaręczyny
tydzień po tym, jak został zawieszony w pracy. Od tamtej pory
niemiałochotynarandki.Miniesporoczasu,nimznówkomuś
zaufa. A z Hayley przecież nie umawiał się na randkę, nawet
jeślimusiępodobała.
Chciał jednak mieć pewność, że i ona jest wolna. Brak
obrączkinapalcuwtychczasachnicnieznaczy.
–Rozumiem,żepaniteżniejestznikimzwiązana?
Pokręciłagłową.
–Zgadzasię.
Wydawało się, że to kolejny krok w stronę randki. A jednak
nie. Żadnych obietnic i zobowiązań. Będą jedynie razem
zwiedzaćmiasto.Hayleywzięłagłębokioddech.
– Nie oczekuję litości ani niczego podobnego, ale chyba
jestem panu winna wyjaśnienie, że mój partner zmarł niewiele
ponadroktemu.
Więc wciąż go opłakiwała? Jeśli tak, był bezpieczny, ta
kobietanieszukanowegozwiązku.
Ale stracić partnera… Zdawało mu się, że Hayley jest jego
rówieśnicą, między trzydziestym a trzydziestym piątym rokiem
życia,czylijejpartner,jeśliniebyłdużostarszy,musiałumrzeć
naskutekwypadkualboagresywnejformyraka.Takczyowak,
miałazasobąciężkiechwile.
–Przykromi–powiedział.–Tomusiałobyćdlapanitrudne.
Kiwnęłagłową.
–Zginąłwwypadkupodczaspracy.Cieszęsię,żetegoranka
pocałowałam go na pożegnanie, a moje ostatnie słowa
brzmiały: Kocham cię. Gdybyśmy wówczas powiedzieli sobie
cośprzykrego,byłobymijeszczetrudniej.
–Tak.–Samznałtozdoświadczenia.
Tegoranka,kiedyjegokarierasięzachwiała,posprzeczałsię
znarzeczonąwdrodzedopracy.Lyndaoczekiwała,żeporzuci
zajęcie ratownika górskiego i zajmie się czymś, co pchnie
naprzód jego karierę w szpitalu. Pragnęła, by na przykład
zasiadał w jakiejś nudnej komisji. Sam odmówił. Gdyby jednak
zwracał większą uwagę na to, jak Lynda się do niego odnosiła
w tym ostatnim roku, nie byłby zaskoczony jej reakcją na jego
zawieszenie.Ontymczasembyłwkompletnymszoku.
–ApanjakdługojużprzebywawReykjaviku?
–Odkońcamarca.
Uniosłabrwi.
– To poważna życiowa zmiana, z lekarza stał się pan
przewodnikiem.
– Taa. – Martin, starszy brat Sama, ściągnął go na Islandię,
oferując mu tymczasowe zajęcie. Sam jako doświadczony
ratownik górski był idealną osobą do prowadzenia wycieczek
nalodowce.
Samwiedziałjednak,żeMartinporadziłbysobiebezniego–
po prostu nie chciał, by brat siedział w domu i rozmyślał
o swojej sytuacji. Sam będzie bratu do końca życia wdzięczny
za tę szansę, tym bardziej że Martin nie oczekiwał poważnych
rozmówanizwierzeń.
–Przepraszam,tobyłozbytosobiste–rzekłaHayley.–Proszę
otymzapomnieć.
–Niemasprawy.Jednocześniedotknęłymniekłopotywpracy
iwżyciuosobistym.Rozstałemsięzkimś.–Krótkoirzeczowo.
Hayley nie musi wiedzieć, że jego zespół został zawieszony po
śmierci pacjenta cukrzyka, który zmarł na skutek niemego
zawału.Sambyłprzekonany,żezastosowaliwszystkiewłaściwe
procedury,alerodzinapacjentamusiałazrzucićnakogoświnę
zatęśmierć.
Szpital był zobowiązany potraktować ich skargę z całą
powagą i rozpocząć śledztwo. Tydzień później Lynda zerwała
zaręczyny, zaniepokojona, że skaza na karierze zawodowej
Sama przeniesie się na nią, jego narzeczoną. Bardzo go
zabolało, że jedyna osoba, na której wsparcie liczył, tak
naprawdę mu nie ufała. Lynda pragnęła jedynie odkupić jego
częśćichwspólnegodomuiusunąćjegonazwiskozhipoteki.
–Wziąłemurlop,bopotrzebowałemczasu,żebyzdecydować,
codalej.Islandiatodobremiejscenatakierozważania.–Zdał
sobiesprawę,żeLyndaniebyładlaniegoodpowiedniąkobietą.
Chciała,żebybyłkimś,kimniebył–człowiekiemzasiadającym
w różnych komitetach i zarządach, by zamiast leczyć zajął się
administrowaniem.
Dla Sama zaś najważniejsze było ratowanie ludzkiego
zdrowia i życia, a nie dyskusje o budżecie i polityce. Więc
właściwie,zrywajączaręczyny,Lyndazrobiłamuprzysługę.
– Chyba wszyscy napotykamy w pracy na problemy –
stwierdziła Hayley. – Tracimy pacjenta albo uświadamiamy
sobie, że system nie jest w stanie udzielić mu właściwej
pomocy,amyniemożemyztymniczrobić.
W jej niebieskich oczach pojawił się cień smutku. Sam
zgadywał,żemyślałaonarzeczonym.Aletoniejegointeres.
– Przykro mi – podjęła – że równocześnie musiał pan się
zmagaćzrozstaniemizłąpassąwpracy.Topodwójnycios.
Wzruszyłramionami.
– Jeśli mam być szczery, od pewnego czasu kiepsko nam się
układało. Chyba się oszukiwałem. – Chciał wrócić na
bezpieczny teren i porozmawiać o czymś mniej emocjonalnie
wyzywającym,azatemspytał:–Apanidlaczegoprzyjechałado
Islandii?
– Zawsze chciałam zobaczyć dzień polarny – przyznała. – Na
mojej liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią jest też
spotkaniezwielorybami.
–Cojeszczejestnatejliście?
– Chcę zobaczyć erupcję gejzeru i pęknięcie między płytami
kontynentalnymi. Dotknąć lodowca. Och, widziałam wideo,
gdzie ludzie chodzili za ścianą wodospadu. To też chciałabym
obejrzeć.
– Mogę panią zabrać we wszystkie te miejsca, a także na
plażęzjaskinią,któraprzypominakościółzkolumnami.
–Dziękuję,aletopanapraca,więcoczywiściezapłacętakjak
przewodnikowi–powiedziała.
– Nie. Poza przyjemnością obserwowania wielorybów
w zasadzie nic nie robię dla przyjemności, więc jeśli pani
pozwoli,żebymzasugerowałtakżeinnemiejsca,któremogąsię
panispodobać,tobędądlamniewakacje.
Hayleyzmarszczyłaczoło.
–Napewnojużpanodwiedziłtewszystkiemiejsca.Sąchyba
naliścieżyczeńwszystkichturystów.
– To prawda, ale oglądanie czegoś cudzymi oczami sprawia,
że wciąż widzi się to na nowo – odparł. – Proszę mi nie
proponowaćzapłaty.
– W takim razie zapłacę przynajmniej za benzynę –
powiedziała.–Ipostawiępanujutrolunch.
Naprawdępowiniensięzamknąć.
–Oiledziśpozwolisiępanizaprosićnakolację.
–Chętnie.Dziękuję.
–Wtakimrazieumowastoi.–Sięgnąłponadstolikiem,żeby
uścisnąćjejdłoń.
Kiedy Sam ściskał jej rękę, poczuła ciarki na całym ciele.
Miaławrażenie,żeumówilisięnarandkę,anienazwiedzanie.
To był rodzaj randki w ciemno, gdyż nic o nim nie wiedziała –
pozatym,żemiałproblemywpracyiprzeżyłprzykrerozstanie,
więc teraz zrobił sobie wolne, by przemyśleć swoje życie
izrobićplanynaprzyszłość.
Gdyby naciskała, by zdradził jej coś więcej, dałaby mu tym
samym prawo do zadawania jej podobnych pytań, a nie miała
ochoty mówić o Evanie ani o tym, że po śmierci narzeczonego
wpadławjakąśczarnądziurę.
Wobec tego skupi się na samej przyjemności zwiedzania.
W końcu po to przyleciała do Islandii. Jeśli nawet można to
nazwaćrandką,cóż,niebyłotonicpoważnego,zatocoś,czego
chyba potrzebowała. Niewykluczone, że dotyczyło to ich
obojga.
Po kawie udali się obejrzeć kościół z wysokim sufitem
i wysokimi oknami. Hayley zachwyciła prostota tego wnętrza,
podziwiała piękno kryształowej chrzcielnicy. Później z radością
zwiedzała miasto, a Sam pokazywał jej warte zainteresowania
obiekty – ratusz, mieszczące się tu za nim jezioro Tjornin,
w którym jak w lustrze odbijał się gmach ratusza i otaczające
go stare budynki, parlament i fascynującą salę koncertową
Harpazczarnegoszkła.Samznałmnóstwociekawychanegdot,
chociaż Hayley nie była pewna, czy sobie z niej nie żartował,
mówiąc, że miejscowi w proteście oblali gmach parlamentu
jogurtem.
Zanim zrobili przerwę na kolację, Sam zwrócił się do niej
zpytaniem:
– Jest pani uczulona na jakieś produkty spożywcze, a może
jestpaniwegetarianką?
Hayleypodobałojejsię,żeprzyszłomudogłowyotospytać.
–Dwarazynie.Proszęzaproponowaćjakieśmiejsce.
Zabrałjądoniewielkiegobistroniedalekoportu.
–PodajątujedneznajlepszychrybwcałejIslandii–oznajmił.
–Imogęzagwarantować,żesąświeżozłowione.
Lokal był niewielki, oświetlony światłem świec, na ścianach
znajdowały się deski. Hayley zauważyła wiszące na ścianach
starefotografietegolokalu.
– Chyba się nie mylę, przypuszczając, że dawniej to była
szoparybacka?
– Wiele budynków w tej okolicy ma podobną historię –
wyjaśnił Sam. – Zostały poddane renowacji i odmalowane.
Wniektórychznajdująsięterazsklepy,winnychkawiarnieczy
restauracje, jest też lodziarnia oferująca niesamowity wybór
smaków.
Atmosfera była wspaniała, jedzenie jeszcze lepsze. Za radą
Sama Hayley wybrała „Rybę dnia”, czyli risotto z owocami
morzaiświeżymdorszem.
–Pyszne–pochwaliłaszczerze.
Desertakżebyłwspaniały.Czekoladowypuddingwkształcie
kopuły polany sosem karmelowym rozpływał się w ustach.
Anajlepszeztegowszystkiegookazałosiętowarzystwo.Hayley
nie pamiętała już, kiedy po raz ostatni była na kolacji
zmężczyzną.Sammiałwsobiewrodzonąuprzejmość,miłoteż
było na niego patrzeć, więc co rusz zerkała na jego ciemne
włosy,piwneoczyizmysłowewargi.
Choć nie powinna myśleć o jego wargach. A tym bardziej
o pocałunku. Nie powinna się zastanawiać, jakie wrażenie
zrobiłby na niej jego dotyk. To było nielojalne w stosunku do
Evana–choćwiedziała,żeEvanniechciałby,bydokońcażycia
zostałasama.
Niespiesznie wypili kawę, a następnie pospacerowali po
starymporcie.PotemSamodprowadziłHayleydohotelu.
–Niedowiary,żejestwpółdoósmej,awciążjesttakwidno–
powiedziała.–WAngliibyłobyjużciemnootejporze.
– Pani hotel jest tak blisko zatoki, że będzie pani mogła
podziwiaćzachódsłońcanadwodą.
Natowłaśnieliczyła.
Przed nimi widniała rzeźba ze stali przypominająca łódź
Wikingów,lśniłazłociściewświetlezachodzącegosłońca.Kiedy
Hayley obejrzała się przez ramię, niebo rozświetlały barwy
pomarańczy,złotaijaskrawegoróżu.
– Zachód słońca – powiedziała cicho. – Zawsze chciałam to
zobaczyć.Jesttakmagiczny,jakmyślałam.
Kiedydotarlidohotelu,Samupewniłsięjeszcze:
–Spotkamysięnaprzystaniodziewiątej?
–Tak.Wtakimraziedozobaczenia.
Nie
próbował
jej
pocałować,
a
Hayley
stwierdziła
zszokowana, że czuje się zawiedziona. Zaraz potem ogarnął ją
wstyd. Nie byli przecież na randce, nie umówili się na
wakacyjny romans. Sam Price to sympatyczny, ale obcy
człowiek, którego spotkała przez przypadek i który zaoferował
jejswojetowarzystwopodczaszwiedzania.Niepowinnamusię
narzucać ani robić sobie żadnych nadziei. Poza wszystkim
jeszcze do siebie nie doszedł po zerwaniu z narzeczoną.
Ostatniąrzeczą,jakiejpotrzebował,byłanatrętnakobieta.
Możepostąpiłabysłuszniej,gdybypodziękowałamuzadalszą
pomoc. Po powrocie z wycieczki statkiem uda, że rozbolała ją
głowa.
–Dobranoc–powiedziałairuszyładopokoju.
Z jej okna roztaczał się widok na morze, więc zrobiła
mnóstwo zdjęć zachodu słońca i wysłała je Dani, zdała jej też
relacjęzmijającegodnia,pisząc,żezachowałasięzgodniezich
umową,korzystajączszansiokazji.
Przebudziwszysięwśrodkunocyzezdumieniemstwierdziła,
że jest dosyć jasno. W Londynie o tej porze panowałyby
ciemności. Po raz kolejny obudziła się o wschodzie słońca
i zachwytem ujrzała, że morze zamieniło się w połyskującą
masęzłotaisrebra.
Pośniadaniuwyruszyładostaregoportu,gdziemiałaspotkać
się z Samem. Tym razem na pokładzie statku wiozącego
turystów,
którzy
chcieli
zobaczyć
wieloryby,
nikt
nie
potrzebował pomocy lekarskiej. Widzieli ławicę morświnów,
a później dwa płynące razem płetwale karłowate. Kiedy
wyskoczyły z wody, tworząc idealny łuk, Hayley wstrzymała
oddech.
Wydawało się całkiem naturalne, że przeszli na ty. Sam
otoczył ją ramieniem, a ona objęła go w pasie. Choć
jednocześnie to było nie w porządku. Bo tak właśnie zrobiłaby
zEvanem.ASamtonieEvan.
– Przepraszam. – Zabrała rękę. – Chyba trochę… mnie
poniosło.Teemocjewywołaneprzezwieloryby…
–Mnieteżtrochęponiosło–przyznałSamiopuściłrękę.
Do powrotu na ląd uważali, by nawet przypadkiem się nie
dotknąć.Hayleyczuła,żepowinnaznaleźćjakąśwymówkę–na
przykład powiedzieć, że rozbolała ją głowa – choć żałowałaby,
żestracidalszączęśćzwiedzania.
Samwyglądałnaniecoskrępowanego.
–Maszwciążochotęzobaczyćwodospadigejzer?
Najwyraźniejdawałjejszansę,bysięwycofała,zrozumiał,że
ta chwila, gdy na statku otoczył ją ramieniem, była dla niej
trudna. W jego oczach Hayley widziała jednak co innego. Coś,
coporuszyłowniejjakąśczułąstrunę.Niewykluczone,żebyła
tosamotność.
– Jeśli nadal masz chęć się tam wybrać – odparła z rezerwą.
Wkońcuonteżpewnieczułsięniezręcznie.
–Wtakimraziechodźmy–powiedziałizarazpotempojechali
dowodospaduGullfoss.
– Wydaje się, że woda ma złoty kolor – stwierdziła ze
zdumieniemHayley,kiedyszliścieżką.
–Stądnazwawodospadu.Gullfossoznaczazłotywodospad–
wyjaśniłSam.–Częściowoodpowiadajązatoosadywwodzie.
W pewnym momencie Hayley pośliznęła się na gładkim
kamieniu,aSamchwyciłjązarękę,byniestraciłarównowagi.
Poczuła dreszcz. Patrząc na twarz Sama, zauważyła na niej
pożądanie, którego żadne z nich się nie spodziewało. Żadne
znichniemiałoteżpojęcia,coznimdalejpocząć.
–Przepraszam–powiedziała.
Sam nie zabrał ręki. Patrzył tylko na nią, tak samo jak ona
zaskoczony.Pokrótkiejchwiliodchrząknął.
– Mówią, że jeśli nie podoba ci się pogoda w Islandii,
wystarczy poczekać pięć minut i słońce wyjdzie zza chmur.
Samazobacz.
Spojrzaławkierunku,którywskazywał.Tużnadwodospadem
na niebie zawisła tęcza. Wiedziała, że to zjawisko naturalne,
wywołaneprzezświatłosłoneczneikroplewodyzwodospadu,
mimotowjakiśniepojętysposóbczuła,jakbytoEvanmówiłjej,
że wszystko jest w porządku, że jest gotowa zrobić kolejny
krok,iżeontoakceptuje.Potrząsnęłagłową.
– Trzeba to uwiecznić na zdjęciu! – zawołała radośnie,
odsuwając się odrobinę, by ręka Sama w naturalny sposób
zsunęłasięzjejramienia.
Jakietogłupie,żenatychmiasttegopożałowała.
Zachowywała się jak nastolatka. Będzie to ignorować
i zachowywać się rozsądnie. Uśmiechnęła się i sfotografowała
tęczętelefonem.
Kiedyjużnacieszyłasięwidokiem,Samzawiózłjąwmiejsce,
gdziewystępowałygejzery.
– Gejzery zawdzięczają swoją nazwę staremu Geysirowi –
poinformował.–Najwyraźniejbyłkiedyśjeszczewiększyniżten
wYellowstone,aleodlatjestuśpiony.
–Więcnieudamisięzobaczyćwytrysku?
– Przeciwnie. – Uśmiechnął się. – Strokkur wybucha mniej
więcej co dziesięć minut. A jeśli możesz ustawić sobie
w telefonie zwolnione tempo, sugeruję, żebyś z tego
skorzystała, bo wtedy naprawdę zobaczyłabyś, jak to wygląda.
Woda na powierzchni jeziora jest chłodniejsza i działa niczym
rodzaj pokrywki dla gorącej wody pod spodem, więc ciśnienie
rośnie, a potem widać, jak woda się przelewa i gejzer tryska.
Później zostaje lej krasowy, woda wpływa z powrotem i cały
cyklzaczynasięodnowa.
Hayley widziała już ludzi stojących wokół gejzera. Raptem
strumieńwodywystrzeliłdogóry.
–Och,tofascynujące!
–Podejdźmybliżej–zaproponowałSam.
Hayleynagrałacałyproceswzwolnionymtempie.
–Danibędziezachwycona–powiedziałatęsknie.Evanowiteż
bysiępodobało,chociażtojużzachowaładlasiebie.
Po chwili, kiedy przeszli dalej, palce Sama przypadkiem
musnęłyjejpalce.Hayleyponowniepoczułamotylewbrzuchu,
a gdy spotkała się z nim wzrokiem, dałaby głowę, że jego
odczuciasąpodobne.
Co oni z tym zrobią? Zignorują? Spróbują się przekonać,
dokąd ich to zaprowadzi? Nie ma dla nich przyszłości.
Z końcem tygodnia się rozstaną. Będą ich dzieliły tysiące
kilometrów, a przecież Sam ani słowem nie wspomniał
opowrociedoAnglii.
Niebo przybrało odcień najgłębszego letniego błękitu.
Zpodziemnychjeziorbuchałyobłoczkiparywodnej.Samstarał
się zachować dystans, pokazując Hayley stary Geysir, teraz
jezioro z okazjonalnym bulgotem przypominającym, że woda
jest tam gorąca, i bliźniacze jeziora Blesi – jedno krystalicznie
przejrzystedotegostopnia,żemożnazajrzećwgłąb,wziejącą
jaskinię,idrugiewniespotykanymmlecznymlazurze.
– Mleczny kolor woda zawdzięcza znajdującym się w niej
krzemianom – poinformował Sam. – To jest chłodne jezioro,
wodamazaledwieczterdzieścistopni.
–Chłodne?–zdziwiłasię.
–Drugiejestgorętsze.
– Mlecznoniebieski basen. Czy tak właśnie wygląda Błękitna
Laguna?–spytała.
– Mniej więcej. Możemy tam dziś pojechać, jeśli chcesz. Pod
warunkiem, że dostaniemy bilety, bo wieczory cieszą się dużą
popularnością–dodał.
–Chętnie.–Uśmiechnęłasiędoniego.
– Daj mi chwilkę. – Sam wykonał szybki telefon, a Hayley
przekonała się przy okazji, że mówił płynnie po islandzku. –
Okej,mamyszczęście.
–Dziękuję.
Zjedlikolacjęwmałejwioscenaobrzeżachmiasta,jagnięcinę
duszoną z warzywami i chleb żytni, a na deser jagody i gęsty
islandzkijogurt.Późniejwpadlijeszczedojejhotelu,bywzięła
strójdopływania,apotemdojegomieszkaniananabrzeżu.
–Niepamiętam,kiedyostatnioczułamsiętakzrelaksowana–
powiedziała,kiedysiedzieliwciepłejwodzielaguny.Natwarzy
miałamaskęzbiałejglinki,wręceschłodzonesmoothie.
–Otowłaśniechodzi–odparłSamzuśmiechem.
– To musi być niesamowite w zimie siedzieć w gorącym
baseniepodgwiazdami.
–Izeskałamipokrytymiśniegiem–dodał.–Jestładnie.
Ichoczysięspotkały.PrzezsekundęHayleymyślała,żeSam
ją pocałuje, lecz nie zrobił tego. Czuła buzujące oczekiwanie,
kiedy wracali do miasta i gdy Sam parkował przed domem,
wktórymmieszkał.Ilekroćtegodniaprzypadkiemsiędotykali,
Hayley czuła dreszcz. Podejrzewała, że nie jest w tym
osamotniona.
– Przejdziemy się jeszcze wzdłuż nabrzeża, żeby zobaczyć
zachódsłońca?–spytałSam.
–Byłobymiło.
Gdypóźniejodprowadziłjądohotelu,powiedziałłagodnie:
–Dobranoc,Hayley.
–Dobranoc.Dziękujęzacudownydzień.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Masz chęć zobaczyć
jutrolodowiec,wodospadyiplaże,jeśliniebędziepadało?
Spędzić z nim więcej czasu? Jakaś jej część uznała, że to
dobry pomysł, ale inna była przeciwnego zdania. Mimo to
Hayleysięzgodziła.
–Będzieszpotrzebowałamocnychbutów–uprzedził.
–Iwodoodpornegopłaszcza,gdybypogodasięzmieniła?
Uśmiechnąłsię.
– Tak. Ubierz się na cebulkę. Sportowe spodnie będą lepsze
niżdżinsy,jeślimasztakie.Przywodospadziebędziemymokrzy,
poza tym takie spodnie lepiej chronią przed wiatrem. – Jego
oczyjeszczepociemniały.Uniósłrękęidelikatniepołożyłjąna
policzkuHayley.
W odpowiedzi odchyliła do tyłu głowę. Wtedy on musnął
wargamijejusta–właściwiepytająco.Objęłagowpasie,aon
znówjąpocałował.
Zalała ją fala pożądania połączona z poczuciem winy. Ale
przecieżniebyłaniewiernaEvanowi.Niechciałbyprzecież,by
spędziła życie samotnie, pogrążona w żałobie. Pragnąłby, aby
skupiłasięnatym,cowżyciudobreiczerpałazniegoradość.
Sam Price był pierwszym mężczyzną po śmierci Evana,
którego miała ochotę pocałować. No i to miał być „Rok
mówieniaTak”.WtuliłasięwSama,oddającmupocałunek.Gdy
wreszcie oderwał od niej wargi, na jego policzkach i ustach
widniały czerwone smugi. Hayley była pewna, że wygląda tak
samo.
– Dobrej nocy. Do jutra – powiedział. – Przyjadę po ciebie
odziewiątej,jeślitoniezawcześnie.
–Nie,świetnie.
Jużniemogłasiędoczekać.
ROZDZIAŁTRZECI
W środę rano wyszła z hotelu o dziewiątej. Sam właśnie
wysiadłzsamochoduiszedłwjejkierunku.
–Idealnewyczucieczasu–zauważyłazuśmiechem.
–Toprawda.
Miałaciarkinacałymciele.Przytymobcymmężczyźnieczuła
sięjaknastolatka.Toszaleństwo.Minęłosporoczasu,odkądna
samwidokmężczyznyczułamotylewbrzuchu.
–Zanimpojedziemy–podjęłaostrożnie–chybadobrzebyłoby
porozmawiaćowczorajszymwieczorze.
Samskinąłgłową.
–Przepraszam.Niepowinienembyłcięcałować.
– A ja nie przepraszam – odparła, widząc, że jego oczy
ciemnieją.–Obojejesteśmysamotni.
–Więcmówisz…
Że może, ale tylko może, wakacyjny romans zrobiłby dobrze
imobojgu.Przelotnyromans,bypóźniejpożegnaćsiębezżalu.
– Leczysz rany po bolesnym rozstaniu, a ja po śmierci
partnera. Oboje jesteśmy… chyba trochę zablokowani. Nie
chcemywtejchwiliwiązaćsięnastałe.
Wydawałosię,żeSamwpełnisięzniązgadza.
– Wakacyjny romans może nam obojgu pomóc zrobić kolejny
krok–stwierdził.
Hayleyprzytaknęłaskinieniemgłowy.
–Zeświadomością,kiedysięskończy.Zostajętujeszczetylko
dwadni.–Tozakrótko,bysięnawzajemzranili.
– Chciałbym, żebyś wiedziała, że nie każdą nowo poznaną
kobietę traktuję w taki sposób – oznajmił. – Jesteś pierwszą
kobietą,którąpocałowałemodrozstaniazLyndą.
– A ty jesteś pierwszym mężczyzną, na którego zwróciłam
uwagęodśmierciEvana–przyznałacicho.–Przypuszczam,że
dzięki latom spędzonym na oddziale ratunkowym potrafię
wmiarętrafnieocenićludzkicharakter.Domyśliłamsię,żenie
należysz do mężczyzn, którzy odhaczają kolejne kobiety na
nóżkachłóżek.Jesteśprzyzwoitymczłowiekiem.
Sampochyliłgłowę.
–Dziękuję.Choćniedopraszałemsięokomplementy.
– Wcale tak nie myślałam. – Uśmiechnęła się. – Więc dokąd
siędzisiajwybierzemy?
– Zważywszy na to, co właśnie powiedziałaś, na początek
chciałbympocałowaćcięnadzieńdobry.
–Niezłypomysł.
Sampołożyłręcenajejramionachimusnąłwargamijejusta.
Motyle w brzuchu Hayley wpadły w popłoch. Potem Sam
przesunął dłonie wzdłuż jej rąk i objął ją w talii, po czym
pocałowałjąnamiętnie.
Kiedyuniósłgłowę,miałąmiękkienogi.
–Dzieńdobry–powiedział.
–Terazjestdobry.–Uśmiechnęłasię.
Dałjejkolejnegobuziaka.
–ZaczniemyodReynisfjary,plażyzczarnympiaskiem,gdzie
zobaczymy też bazaltowe kolumny – oznajmił. – Później
pojedziemyobejrzećlodowiecitwójwodospad.
–Świetnie–ucieszyłasię.
Kiedy zaparkowali samochód w Reynisfjarze i wysiedli, Sam
spojrzał na Hayley i wyciągnął do niej rękę. Trzymając się za
ręce,ruszylinaplażę.Piasekbyłtamczarnyiniecokamienisty,
ostro kontrastował z turkusowym Atlantykiem. Hayley
przystanęłaiobserwowałafalerozbijającesięobrzeg.
–Morzejesttudośćspokojne–rzekłSam.–Alewzimiefale
bywają naprawdę potężne. – Wyobraziła się huczące wysokie
fale. – Właśnie w tym miejscu od Antarktyki dzieli nas tylko
Atlantyk.
Hayleyzamrugała.Żartowałsobiezniej?
–Poważnie?
– Jak najbardziej. – Poprowadził ją do skały zbudowanej
zbazaltowychkolumn.
–PrzypominamitoGroblęOlbrzymawIrlandii–zauważyła.–
NoikościółwReykjaviku.
Naniższychkolumnachstalituryści,pozującdozdjęć.
– Kiedy wejdziesz między wrony… – zażartował i pomógł jej
wejść na kolumny, by zrobić zdjęcie jej aparatem. Dotyk jego
dłoniznówwywołałwniejdreszcz.
Kiedy zeszła z powrotem na piasek, Sam wskazał stado
maskonurów. Maleńkie ptaki z pomarańczowymi dziobami
śmigałyponiebieniewiarygodnieszybko.Podziesięciupróbach
uchwycenia ich na zdjęciu Hayley musiała przyznać się do
porażki.
Wracali do samochodu, znów trzymając się za ręce. Krętą
drogą pojechali na Dyrholaey, niewielki półwysep, skąd
roztaczał się widok na słynny skalny łuk, któremu to miejsce
zawdzięczałonazwę.SamobejmowałHayleywpasie.Powietrze
było tam krystalicznie czyste i przejrzyste, a wiatr dość ostry.
Hayleyczułasię,jakbyznalazłasięnaszczycieświata.
–Cotozaskały,któretamwidać?
– Bazaltowe góry – odparł. – Reynisdrangar. Miejscowa
legenda głosi, że były kiedyś trollami, które próbowały
wciągnąćstatekzmorzanaląd,alepotemwzeszłosłońceijego
światłozamieniłojewkamień.
Krainalegend,loduiognia.
Kraina,którazaczynałaleczyćjejzłamaneserce.
– Tym razem zrobimy coś z twojej listy – powiedział Sam. –
Pojedziemy do Solheimajökull, będziesz mogła podejść do
lodowcaigodotknąć.
Poprzyjeździenamiejsce,gdysięzatrzymali,Hayleyujrzała
jezioro,azarazzanimlodowiec.
– Jest ciemnoszary – stwierdziła ze zdumieniem. – Czy
lodowceniesąbiałealboniebieskie?
–Sąszareodosadów–objaśniłSam.–Tebiałefragmentyto
śniegiświeżylód.
–Czytamnaszczyciechodząjacyśludzie?
Samkiwnąłgłową.
–Firmamojegobrataoferujetakiewycieczki,chociażspacer
po lodowcu bez przewodnika, który zna ten teren i potrafi
dostrzeclejekrasowe,jestniebezpieczny.
– A ty masz odpowiednie kwalifikacje, żeby oprowadzać tam
wycieczki?
– Tak. W Manchesterze należałem do ekipy ratowników
górskich, to niedaleko Peak District i Krainy Jezior. Prawdę
mówiąc, byłem ratownikiem, zanim zostałem lekarzem.
Dorastałem w Peak District. Jestem też wykwalifikowanym
nurkiem–dodał.
Ratownikgórskiinurek.Jednoidrugiezajęcieniesiezsobą
liczne zagrożenia. Ryzykuje się życiem. Hayley wstrząsnął
dreszcz. Całe szczęście, że umówili się tylko na wakacyjny
romans. Nie chciała znów zakochać się w kimś, kto regularnie
narażasięnaniebezpieczeństwo.Niezniosłabykolejnejstraty.
– Wejdziemy na lodowiec? – spytał Sam. – Na wszelki
wypadekwziąłemzsobąekwipunek.
Mając w pamięci umowę z Dani, Hayley wiedziała, że
powinna wyrazić zgodę. Zamiast tego wciąż rozmyślała
ozagrożeniachzwiązanychzpracąSamawgrupieratowników.
–Jesteśpewny,żetobezpieczne?–spytała.
Uśmiechnąłsię.
– Znam to miejsce, więc tak, to jest bezpieczne. Nie wiem,
jakirozmiarnosisz,więcwziąłemkilkaparbutównawypadek,
gdyby twoje buty turystyczne okazały się nie dość mocne. –
Zerknął na jej stopy. – Jeśli mamy tam iść, wolałbym, żebyś
włożyłabuty,któremamwsamochodzie.Twojesąwporządku–
dodałpospiesznie–aleniedochodzeniapolodzie.
– Jeśli to na pewno bezpieczne – odparła – chodźmy. –
Chodzenie po lodowcu będzie bardziej ekscytujące niż samo
dotknięciego.
Hayleyzmieniłaobuwie,aSamdopasowałjejraki.
– Dzięki temu będziesz bardziej bezpieczna – powiedział. –
Pomogą ci zachować równowagę i nie pośliznąć się. Będziesz
teżmogłasprawdzić,czylódjestdośćtwardy,zanimpostawisz
nanimstopę.
Po
kilku
wyjaśnieniach
dotyczących
zachowania
bezpieczeństwapokazałjej,jakporuszaćsiępolodzie.
–Musiszmocnostąpać,żebytrzymaćsiępowierzchni.
–Terazsięcieszę,żeniebiegałamprzedśniadaniem.
–Trenujeszdobiegucharytatywnego,tak?–Uśmiechnąłsię.
–Tawyprawabędziedoskonałymtreningiemkondycyjnym.
Ruszyliścieżkąprowadzącądolodowca,achwilępóźniejszli
już po lodzie. Hayley przy każdym kroku słyszała chrzęst pod
nogami. Była równocześnie przerażona, podekscytowana
izachwyconapięknemlodowegokrajobrazu.
– Śnieg leżący na ciemnym lodzie przypomina mi trochę
piaszczyste plaże w porze przypływu – powiedziała. –
Spodziewałam się, że lodowiec będzie biały albo niebieski.
Ztymiciemnymiżyłkamiwyglądamiejscamijakmarmur.
– Te żyłki to ślad popiołu z minionych wybuchów –
poinformował Sam. – Ta dzika przestrzeń bardzo do mnie
przemawia.
Hayleywidziałatowjegooczachisłyszaławgłosie.Byłtam
wswoimżywiole,silnyipewnysiebie.Wyobraziłasobie,żena
tym tle mógłby pozować do sesji dla jakiegoś luksusowego
magazynu.
Idąc obok niego, Hayley też nabierała pewności siebie, aż
wpewnejchwilinogajejsięugięła.
–Sam!
Natychmiastprzeciągnąłjąwbezpieczniejszemiejsce.
–Wporządku?–spytał.
–Trochęsięprzestraszyłam,alesięniewycofuję.
–Świetniesobieradzisz.–Wziąłjązarękę.
Serce jeszcze przez jakiś czas biło jej szybciej, ale czując
mocny uścisk dłoni Sama, odzyskała zaufanie, i to do tego
stopnia, że z radością się zatrzymała, by znów zrobić kilka
zdjęć. Gdy po lodowej pokrywie zawrócili do miejsca, skąd
rozpoczęli tę wędrówkę, Hayley oddała Samowi szpikulec do
loduikijektrekkingowy,zdjęłarakiiwłożyłaznówswojebuty
turystystyczne.
–Byłofantastycznie–powiedziała.–Dziękuję.
–Niemazaco.
W niewielkie kafejce zjedli lunch, a następnie pojechali do
wodospaduSeljalandsfoss.
– Miejscami jest tu dość ślisko – ostrzegł Sam. – Ścieżka to
właściwiedużegłazy,więcuważaj.
–Hej,właśniechodziłampolodzie.Damradę.
Przejście ścieżką za kurtyną wody było magiczne. Hayley
dotąd nie miała okazji patrzeć na świat zza wodnej zasłony,
choćzapłacilizatomokrymiubraniami.Hukwodywpadającej
do jeziora był niemal ogłuszający. Hayley nie posiadała się
zzachwytu.
– To najprawdziwsza bajka – powiedziała, ściskając dłoń
Sama.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i lekko ją pocałował, a ona
poczuła dreszcze. To było najbardziej romantyczne miejsce,
wjakimsięcałowała.
Potem Sam pomógł jej przejść po wielkich głazach na drugą
stronęwodospadu.
– To był niezwykły dzień – stwierdziła po powrocie do
samochodu.–Wkońcuilerazyczłowiekjednegodniachodzipo
plażyzczarnympiaskiem,polodowcuizaścianąwodospadu?–
Skrzywiłasię.–Wybacz,plotęjakturystka.
–Nie,tomiło,żedoceniasztewyjątkowemiejsca.
–Mogęciędzisiajzaprosićnakolację?–spytała.
–Liczyłemnato,żecośdlaciebieugotuję.
– Byłoby miło, ale pozwól przynajmniej, że kupię wino
ipudding.
–Niematakiejpotrzeby–odparł.–Todlamnieprzyjemność,
żemogęgotowaćnietylkodlasiebie.
Rozumiałago,gotowaniedlajednejosobyzdajesięniewarte
wysiłku.
Często
ograniczała
się
do
gotowych
dań
zsupermarketualbomiskipłatkówowsianych.
A zatem po zakończeniu zwiedzania udali się prosto do
mieszkaniaSama.
– Wynająłem to miejsce na lato – oznajmił, gdy już się tam
znaleźli. – Nie jest duże. Kuchnia jest tu, tam łazienka, pokój
dzienny,adalejsypialnia.
–Nieduże,zatoidealnedożyciawmieście–powiedziała.
Zastanawiała się, czemu Sam nie mieszka z bratem, ale nie
chciała być wścibska. Mieszkanie było czyste, wyglądało
bardziej
jak
pokazowe,
choć
na
lodówce
dostrzegła
przyczepione magnesami zdjęcia. Kiedy podeszła bliżej,
przekonałasię,żetozdjęciaSamaimężczyzny,któryzapewne
byłjegostarszymbratem.Stalinaszczycielodowejgrani.
– To Martin. Mój brat – Sam potwierdził przypuszczenia
Hayley,widząc,żeprzyglądasięfotografii.
–Mogęciwczymśpomóc?–spytała.
–Nie.–Zrobiłkawęipodałjejkubek.–Usiądźirozgośćsię.
Najlepszą rzeczą w tym mieszkania jest widok z okna. Nie
musiszwłączaćtelewizora,kiedymaszcośtakiego.
Widok z pokoju dziennego był rzeczywiście spektakularny,
oknowychodziłonazatokę.Hayleytaksięnaniązapatrzyła,że
nie ruszyła się z miejsca, aż Sam przyszedł jej powiedzieć, że
kolacjajestgotowa.
Wróciła z nim do kuchni, gdzie stał już nakryty mały stół
sosnowy.Napoczątekpodałprostąsałatkęzkrewetek.
–Niestetysosjestzesklepu–powiedziałzżalem.
Hayleysięuśmiechnęła.
–Nieszkodzi.Najważniejsze,żejestsmaczny.
–Atygotujesz?–zaciekawiłsię.
Dawniejgotowała.
– Kiedy mam czas. Często kupuję w sklepie gotowe dania –
przyznała–aletłumaczęsiępracąnaoddziale.
Danie główne stanowiła grillowana ryba z ziemniakami
i szparagami, do tego Sam podał sos holenderski, również
kupionywsklepie.
– Naprawdę nie przepraszaj. Nie miałabym pojęcia, jak się
zabraćdozrobieniatakiegososu–rzekłaHayley.
Po kolacji Sam zaproponował, by przespacerowali się do
jednejzkawiarninanabrzeżu.Hayleyzradościąszłaznimza
rękę, podziwiając po drodze zachód słońca. W drodze
powrotnej Sam otoczył ją ramieniem, a ona objęła go w pasie.
Czuła niezwykłą bliskość, a gdy Sam przystanął i pocałował ją
wmiękkimświetle,którejeszczeniebyłoświatłemzmierzchu,
Hayleyogarnęłopożądanie.
Przed drzwiami budynku, w którym mieszkał, Sam znów się
zatrzymałispojrzałnaHayley.
– Mogę cię teraz odwieźć do hotelu… chyba że wolałabyś
zostaćnanoc?
Miałtylkojednąsypialnię,więcdoskonalewiedziała,comiał
namyśli.Zostaćnanocikochaćsięznim.
Jakaśjejczęśćchciałasięzgodzić.Spędziłaznimwyjątkowy
dzień,doświadczającwieluemocji,odczystejradościchodzenia
po lodowcu do romantycznej przechadzki po czarnym piasku
plaży. A jednak to byłby jej pierwszy seks od śmierci Evana,
więc musiała się zastanowić, czy jest na to gotowa. Może
potrzebujewięcejczasu?
– Bez zobowiązań – powiedział. – Jeśli odmówisz, absolutnie
cięzrozumiem.Ajutrobędziemydalejzwiedzać.
Aletobył„RokmówieniaTak”.
Pozatymzakażdymrazem,gdytrzymalisięzaręcealboSam
jąobejmowałczycałował,Hayleypragnęławięcej.
Pora zrobić kolejny krok. Sam Price to mężczyzna, który jej
w tym pomoże. Bez zobowiązań. Bez zaangażowania.
Wakacyjnyromansbezkomplikacjidlaobustron.
–Tak,zostanę–powiedziała.
– Czy musisz do kogoś zadzwonić i poinformować, gdzie
jesteś?
–Możedohotelu,bosięmniespodziewają?
–Jasne–odparł.
Hayley wykonała telefon, mówiąc obsłudze hotelu, że
zostanienanocuprzyjaciół,potemujęładłońSama.
–Jestemgotowa–oznajmiła.
Sambezsłówwziąłjązarękę.
Zaraz za drzwiami mieszkania pocałował ją, tym razem
namiętniej niż przy wodospadzie. Wsunęła palce pod jego
koszulkęzdługimrękawemilekkopodciągnęłajądogóry.Sam
cofnąłsięiuniósłręce,pozwalającjejzdjąćkoszulkę.
Na widok nagiego torsu Hayley wstrzymała oddech.
Podziwiała muskulaturę Sama, szeroką klatkę piersiową,
twardybrzuchiszczupłątalię.
–Zdałemegzamin?–spytałżartobliwie.
–Prawie–odparławtymsamymtonie.
–Todobrze.
–Niewyglądaszjakdzikiezwierzę–stwierdziłazuśmiechem,
głaszcząc lekki zarost na jego piersi – ale nie jesteś też tak
próżny,żebysięgolić.
– Raz kazałem sobie zrobić depilację pleców woskiem.
Zrobiłem to, żeby zebrać pieniądze na sprzęt dla ekipy
ratowników – przyznał. – Znalazłem ludzi, którzy mnie
sponsorowali. Zapłacili mi podwójnie, bo chcieli sami zrywać
paski.
– Musiało boleć. Robiłam tak brwi i to było przykre –
powiedziała.
–Celbyłszczytny.Typobiegnieszzamiastswojejprzyjaciółki
Dani. – Przesunął czubkiem palca wzdłuż jej brwi. – Jesteś
piękna.
–Tobieteżniczegoniebrakuje.–Położyładłońnajegotorsie.
–Alemasznasobiezadużoubrań.
–Zróbztymcoś–zachęciłago.
Sam zdjął jej bluzkę, a zaraz potem powiódł palcem wzdłuż
jej obojczyków, wywołując w niej dreszcz pożądania. Potem
powoli przeciągnął palcem w dół jej dekoltu, aż dotarł do
zagłębieniamiędzypiersiami.
–Twojakolej–rzekłschrypniętymgłosem.
Ręce lekko jej drżały, kiedy rozpinała guzik jego sportowych
spodni, a następnie pociągnęła w dół zamek błyskawiczny.
Czuła jego erekcję. Wstrzymała oddech. Zsunęła mu spodnie.
Sam zdjął ciężkie buty turystyczne, a potem wysunął nogi
z nogawek spodni, a Hayley z rozbawieniem zauważyła, że
jednocześniezdjąłskarpetki.
Później,drażniącsięzniążartobliwie,wsunąłpaleczapasek
jej spodni, a po chwili je ściągnął. Wtedy Hayley pozbyła się
butów,aonuśmiechnąłsięnawidokjejskarpetek.
–Różoweipuchate.
–Sąciepłeibutymnienieobcierają.
Samprzyklęknąłizdjąłjejskarpetki.
–Maszpięknestopy.
Paznokciepomalowałaczerwonymlakierem.
– W pracy nie maluję paznokci, tu robię sobie drobne
przyjemności–wyznała.
– Ładne. – Zakołysał się do tyłu i spojrzał na nią. – Jesteś
piękną kobietą, Hayley. Pragnę cię. Od dawna żadnej kobiety
takniepragnąłem.
– Ja też cię pragnę. – Wzięła głębszy oddech. – Ale nie biorę
pigułki.
– Mam prezerwatywy – uspokoił ją. – Nie dlatego, że mam
zwyczajpodrywaćdziewczynyzoprowadzanychgrup.Mójbrat
nie wiadomo dlaczego uznał, że to będzie dla mnie najlepszy
prezentpowitalny.–Skrzywiłsię.–Alekupiłmiteżekspresdo
kawy,więcmamwszystko.
– Kawa i kondomy. – Nie mogła powstrzymać uśmiechu. –
Ciekawepołączenie.
– Przychodzi mi na myśl bardziej interesujące połączenie. –
Podniósł się i musnął wargami jej usta. – I dużo wygodniejsze
miejsce.–Wziąłjązarękęipociągnąłzasobą.
Sypialnia była równie prosta jak pozostałe pomieszczenia
w tym mieszkaniu: meble z jasnego drewna, kremowe ściany
orazpościelwkolorzeciemnopopielatym.
NagleHayleyprzestałamyśleć.Samznówzacząłjącałować.
Ujął jej twarz w dłonie i szczypnął ustami jej dolną wargę.
Kiedy pogłębił pocałunek, wplotła palce w jego włosy.
Przyciągnąłjąbliżejirozpiąłjejstanik.
–Jakiepięknepiersi–szepnął.
Niebyłapewna,kiedyijaksięrozebrali,alenareszcieoboje
zostalinadzy.Samodsunąłnabokkołdrę,wziąłHayleynaręce
i delikatnie położył ją na materacu. Kiedy odchyliła głowę,
obsypał pocałunkami jej szyję. Wstrzymała oddech, pragnęła
wciąż więcej. Sam, jakby czytał w jej myślach, wsunął rękę
między jej uda i zaczął ją pieścić. Na tym nie skończył, nic
podobnego,ażHayleybyłabliskawybuchuniczymwulkanztej
wyspy.
–Teraz?–spytałszeptem.
–Tak.
Sięgnął do szuflady nocnego stolika i wyjął z niej
prezerwatywę.
– Moja kolej – powiedziała Hayley i bez pośpiechu
zabezpieczyłaSama.
Kiedy skończyła, oddychał dużo szybciej. Wtedy wreszcie
ukląkł między jej udami i wsunął się w nią. Poczuła się
wyjątkowo. To dziwne – nie przywykła przecież do jego ciała –
a jednak czuła się nadspodziewanie dobrze. Gdy nadszedł
orgazm, Hayley trzymała się Sama ze wszystkich sił, czując
odpowiedźjegociała.
Pozbyłsięprezerwatywy,anastępnieodwróciłsiędoHayley.
–Jeślichceszskorzystaćzłazienki,niekrępujsię.Ręcznikisą
świeżouprane.
–Dziękuję.
Zradościąweszłapodprysznic,jużchybaprzywykładotego,
że gorąca woda odrobinę pachniała tu siarką. Za to wciąż nie
mogłasięnadziwić,żeźródłemciepłejwodysągejzery.Islandia
tonaprawdękrainaloduiognia.
Gdy owinięta ręcznikiem wróciła do sypialni, Sam zdążył już
włożyćdżinsy,choćwciążbyłbezkoszuli.
– Wiem, że twój hotel jest niedaleko – powiedział – ale może
chciałabyś,żebymwrzuciłtwojerzeczydopralki?
Nie wybiegała myślą tak daleko – nie pomyślała, że wyjdzie
stąd nazajutrz w tym samym ubraniu, które nosiła cały dzień,
nawetjeślimiałatylkopójśćdohotelu.
– Prawdę mówiąc, byłoby dobrze. Nie będę musiała rano
wpadaćdohotelu,żebywłożyćczysteciuchy.
– Proszę, włóż to, a jeśli wolisz jeden z moich T-shirtów,
znajdziesz coś w garderobie. – Podał jej miękki szlafrok,
apotemzjejubraniamipodpachąruszyłdokuchni.
Hayley wzięła z garderoby T-shirt, po czym owinęła się
szlafrokiem i poszła za Samem do kuchni. Nalał jej kieliszek
wina, a później usiedli na kanapie i podziwiali ostatnie
promieniezachodzącegosłońca.PozachodzieSamzaprowadził
jąznówdołóżka,gdziekochalisięporazdrugi.Takdobrze,tak
cudownie było czuć przytulone do niej ciało mężczyzny, kiedy
wkońcuzasypiała.
NazajutrzranoSamobudziłHayleypocałunkiem.
– Co zjadłabyś na śniadanie? – spytał. – Muszę przyznać, że
nabrałemtuzwyczajujeśćśniadanienasłodko.Martinkupiłmi
maszynkę do pieczenia gofrów i syrop klonowy. Oprócz
ekspresudokawy.
– Uwielbiam gofry. – Hayley się uśmiechnęła. – Mogę ci
wczymśpomóc?
– Nie ma przy tym wiele roboty, więc nie trzeba. Aha,
zaniosłemtwojesucheubraniadołazienki.
Byłamuwdzięczna,żeotympomyślał.
–Dziękuję.
Kiedy wzięła prysznic i ubrała się, przypłynął do niej zapach
pieczonych gofrów. Naprawdę za nimi przepadała. Sam
postawiłteżnastolemiseczkęzjagodamiorazislandzkijogurt.
–Miałabyśdzisiajochotęobejrzećciekawostkigeologiczne?–
spytał.
– Tak, proszę, chciałabym też zaprosić cię na kolację –
odparła.–TomójostatnidzieńwIslandii.
–Dziękuję,przyjmujęzaproszenie.
Hayleyzajęłasięzmywaniem,aSamwziąłprysznic.
Tego dnia zwiedzanie zaczęli od Parku Narodowego
Thingvellir.
– Nazwa oznacza Łąki Parlamentu, ponieważ w tym właśnie
miejscu mieściła się niegdyś siedziba parlamentu – wyjaśnił
Sam.
Szli kanionem, którego ściany miały ciemnobrązowy kolor.
Hayleytomiejsceskojarzyłosięzkrajobrazemksiężycowym.
–Więctojestskałabazaltowa?–spytała.
– Płaty lawy wulkanicznej – odparł Sam. – Idziemy teraz
między dwoma płytami tektonicznymi, widać tu pęknięcie
międzypłytąpółnocnoamerykańskąieuroazjatycką.
– Miejsce, gdzie ziemia naprawdę pęka. – I gdzie powstał
nowyląd.–Możetodlanaslekcja–stwierdziła.–Nawetkiedy
coś ulega zniszczeniu i zmienia się całkowicie, życie toczy się
dalej. Ziemia tu ulega nieustającej zmianie. – Tak jak oni
dorastająizmieniająsięzwiekiem.
Samspojrzałnanią.
–Może.
Być może, pomyślała, oboje zaczynali leczyć swoje rany.
Miniona noc z Samem pokazała jej, że jest gotowa zrobić
kolejnykrok.Nauczyćsiękochaćkogośnowego.Zawszebędzie
mu wdzięczna za to, że pomógł jej wydostać się z martwego
punktu,wktórymutknęła.
Po
całodniowej
wycieczce
zjedli
pożegnalną
kolację
wcentrummiasta,apotemwstąpilinalody,bywkońcuwzdłuż
muruchroniącegoprzedfalamiwrócićdohoteluHayley,gdzie
siedzieliobjęciiobserwowalizachódsłońca.
– Dziękuję ci za ten wspaniały tydzień – powiedziała Hayley
ześciśniętymgardłem.Wtymmomencieniechciałaopuszczać
tego miejsca. – Mam idiotycznie wczesny lot. – Miała też
uczucie, że najbardziej z całej Islandii będzie tęskniła za
Samem.–Więc…Tochybapożegnanie.
–Niejestemwtymdobry–powiedział.
–Anija.
–Więczróbmytopoislandzku.Blessbless–rzekł.
–Blessbless–powtórzyła.
Pocałowałjądelikatnie.
–Bezpiecznejpodróży.
– Tobie też. – Nie będzie się teraz do niego przytulać ani
rozczulać.–Ijeszczerazdziękujęzawszystko.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Życzę ci szczęścia,
Hayley.
–Jatobieteż.–Pogłaskałagopopoliczku.
Pocałował ją po raz ostatni, a potem odwrócił się i odszedł.
Ich ścieżki pewnie nigdy więcej się nie przetną, choć Hayley
czuła,żetenwakacyjnyromansbyłdlanichczymśdobrym.
Aterazporadalejmierzyćsięzżyciem.
ROZDZIAŁCZWARTY
– On jest niewiarygodnie przystojny, przypomina mi jednego
amerykańskiego aktora, którego lubię – powiedziała Danielle,
patrząc na zdjęcia w laptopie Hayley. – Nie dziwię się, że
zawróciłciwgłowie.
–Niezawróciłmiwgłowie–zaprotestowałaHayley.
Danielleprychnęła.
– Oczywiście, że nie. Dlatego jest bohaterem połowy twoich
zdjęć.
– Jest na tych zdjęciach, bo obwoził mnie po wyspie, był
uprzejmy.
– Na tych zdjęciach nie patrzy na ciebie, jakby był tylko
uprzejmy – zauważyła Danielle. – Ty też tak na niego nie
patrzysz.
Hayleypoczuła,żesięczerwieni.
Daniellezaśmiałasię.
– Nie wstydź się. Cieszę się, że trzymałaś się naszego
tegorocznego postanowienia. Ta wycieczka naprawdę ci
posłużyła.
–Tobyłatylkojednanoc–mruknęłaHayley.–Takczyowak,
czy ty zrobiłaś jakiś krok na tym froncie? – spytała, próbując
odwrócićodsiebieuwagęprzyjaciółki.
– Nie mówimy teraz o mnie. Poza tym ja nie spotkałam
nikogo, na kim chciałabym zawiesić oko, a tobie się to
przydarzyło.
– To był wakacyjny romans – broniła się Hayley. – Cieszyłam
się nim, będąc na wyspie, teraz to już koniec i też się z tego
cieszę.
– Ale naprawdę ci się to przydało. Możesz śmiało patrzeć
w przyszłość. Wiesz, że Evan nie chciałby, żebyś zamknęła się
wczterechścianach.
–Wiem.
–Imamy„RokmówieniaTak”.
– Teraz mam czas wyłącznie na pracę i trening – zauważyła
Hayley.
–Tosięjeszczezobaczy–odparłaDanielle.
WponiedziałekranoSamprzyjechałdoszpitalaMuswellHill
na rowerze i wszedł na oddział ratunkowy, gotowy na swój
pierwszy dyżur w nowej pracy. Na początek musiał załatwić
pewne kwestie administracyjne, między innymi otrzymał
identyfikator, a potem Michael Harcourt, ordynator oddziału,
oprowadziłgoiprzedstawiłpozostałympracownikom.
– Doktor Clark, którą właśnie chciałem spotkać – powiedział
Michael grzmiącym głosem, kiedy kobieta w białym fartuchu
wyszła zza parawanu. – Hayley, poznaj swojego zastępcę,
Samuela Price’a. Sam, Hayley właśnie została awansowana na
starszego rezydenta, a pan zajmie jej poprzednie stanowisko.
Będzieciepracowaćrazem.
Sam nie powiedział Hayley, że zaczyna nową pracę
w Londynie, a ona nie wyjawiła mu, gdzie pracuje. Londyn to
wielka metropolia z licznymi szpitalami. Jakie były szanse, że
spotkająsięwpracy?
Teraz patrzyła na Sama, wytrzeszczając oczy. Wiedział, by
jesttaksamojakonzszokowana.
Sytuacjabyłaconajmniejkrępująca.MieliromanswIslandii
i umówili się, że nic więcej ich nie połączy. Pożegnali się na
zawsze. Co teraz? Czy ich znajomość mogłaby się rozwinąć?
Amożebyłdlaniejjedyniekimś,ktopomógłjejstanąćnanogi
pośmiercinarzeczonego,azatemniczegowięcejniebędzieod
niegooczekiwała?
Problem w tym, że Sam nie wiedział, czego chce. Bardzo
polubiłtękobietę,którąpoznałnaIslandii.AlelubiłteżLyndę,
która tak fatalnie go potraktowała. Czy może jeszcze ufać
swojemu osądowi? Czy popełniłby błąd, gdyby zaczął spotykać
sięzHayley?
Hayleyotrząsnęłasiępierwszaiwyciągnęłarękę.
–WitamywszpitaluMuswellHill,doktorzePrice.
Aha, czyli będzie udawała, że się nie znają? To pewnie
najbezpieczniejsze,oszczędziimkrępującychwyjaśnień.
– Dziękuję, doktor Clark – odparł, uprzejmie kiwając głową
iściskającjejdłoń.
– Mamy tu zwyczaj zwracać się do siebie po imieniu –
powiedziała.–WszyscymówiądomnieHayley.
–Sam–odparł.
– Lada moment oczekuję pacjenta z podejrzeniem złamania
kościbiodrowej.Chceszodrazurzucićsięnagłębokąwodę?–
spytała.
–Bardzochętnie.
– W porządku. Tak właśnie powinno być. Zostawię pana
w rękach Hayley – rzekł Michael i klepnął go w ramię. –
Opiekuj
się
tym
chłopakiem,
Hayley,
bądź
grzeczną
dziewczynką.
– Wiesz, że zawsze opiekujemy się sobą na naszym oddziale,
Mike – odparła Hayley z uśmiechem. – Chodźmy, Sam,
poszukajmynaszegopacjenta.
Kiedyordynatorsięoddalił,HayleyspojrzałanaSama.
–Chybamusimywyjaśnićsobiepewnesprawy,alenieteraz.
Tak, zdecydowanie powinni sobie coś wyjaśnić i ustalić
granice–tymbardziejżeHayleynadałgopociągała.
– W tej chwili pacjenci są najważniejsi, ale zgadzam się,
musimyporozmawiać.
–Lunch?–zasugerowała.
–Świetnie.
Ruszyli
w
stronę
postoju
karetek,
by
spotkać
się
zratownikami,którzymieliprzekazaćimpacjenta.
–TopaniEthelBaker–powiedziałratownikDevKapoor.
– Dzień dobry, pani Baker, możemy zwracać się do pani
Ethel?–spytałaHayley.
Kiedykobietaskinęłagłową,Hayleypodjęła:
– Jestem Hayley Clark, a to Sam Price, zaopiekujemy się
panią.ZamienimytylkokilkasłówzDevem,jeślipanipozwoli,
żebynamprzekazał,cosięstałoioszczędziłpaniopowiadania
całejhistorii.
–Dobrze,kochanie–odparłaEthelcichymgłosem.
Sam zauważył, że Hayley wzięła starszą kobietę za rękę
i trzymała ją, słuchając informacji Deva. Podobał mu się ten
gest empatii, zwłaszcza że zdawał sobie sprawę, iż starsza
kobietajestobolałaiprzerażona.
– Pani Baker ma siedemdziesiąt osiem lat i mieszka sama.
Wczoraj w nocy upadła i nie była w stanie się podnieść, nie
miała na szyi przycisku SOS. Opiekunka znalazła ją dziś rano
izadzwoniładonas.
Pani Baker cierpiała na skutek bolesnego upadku, ale także
byłazziębniętaiodwodniona.
– Nie może stanąć na nogi ani chodzić – kontynuował Dev. –
Podejrzewamyzłamaniekościbiodrowej.
Co, jak wiedział Sam, mogło spowodować problemy
zmobilnościąiniezależnością.
–Czybierzepanijakieśleki,októrychpowinniśmywiedzieć?
–spytał.
– Mamy tu wszystko – odparł Dev, podając mu oznakowaną
torebkę.–Najważniejszesąlekinaparkinsona.
–Dziękuję–odparłSam.
– Podaliśmy jej w karetce środek przeciwbólowy, a kiedy
opiekunkazadzwoniłanapogotowie,poradziliśmyjej,żebynie
dawała pani Baker niczego do jedzenia ani picia, na wypadek,
gdyby trzeba ją było operować. Więc od wczoraj nic nie jadła
aniniepiła–mówiłdalejDev.
–Ibardzobymchciałanapićsięherbaty–powiedziałaEthel.
–Mogęterazdostaćfiliżankę?
Niestety nie mogła, gdyż w ciągu godziny mógł ją czekać
zabiegchirurgiczny.
– Zadbamy o panią – obiecała Hayley – ale najpierw musimy
przeprowadzićpewnebadania.
Hayley i Sam przewieźli pacjentkę na wózku do jednej
z części sali oddzielonej zasłonką, by ocenić jej stan. Hayley
nieprzerwanietrzymałapaniąBakerzarękę.Samprzypomniał
sobie jej dotyk i musiał wziąć się garść. Dopóki się nie
rozmówiąinieustalączegoś,musinadsobąpanować.
– Mogę spytać, czy to był pani pierwszy upadek? – spytała
Hayley.
– Nie był pierwszy, czasami zamieram w bezruchu albo
potykam się o własne nogi. Tak już jest, jak się choruje na
parkinsona. Czasami człowiek działa, a czasem nie – odparła
Ethel.–Wiem,żepowinnammiećprzysobieprzyciskSOS,ale
wczorajonimzapomniałam.
– To się zdarza – powiedział Sam. – Uderzyła się pani
wgłowę,jakpaniupadła?Pamiętapanimoże,czystraciłapani
przytomność?
–Nie.Byłamtylkonasiebiezła,żetakazemniestaraidiotka.
Pacjenta była w dobrym stanie umysłowym, a zatem
zpewnościąniedoznałaurazugłowy.
–Bolipaniąteraz?–spytałSam.
–Tu.–Wskazałanagórnączęśćprawegobiodra.
Przypuszczenie Deva dotyczące złamania biodra było
zapewne słuszne, pomyślał Sam, ponieważ prawa noga Ethel
wydawała się trochę krótsza i była wykręcona. Te objawy plus
niemożność stania i chodzenia oraz umiejscowienie bólu
wskazywałynazłamanie.
–Podamypaniwięcejśrodkówprzeciwbólowych–powiedział.
Martwiło go, że zwyczajny upadek doprowadził do złamania
kości. Ethel była bardzo szczupła, co wzbudziło jego
podejrzenia.–Czylekarzwspominałpanikiedyśoosteoporozie
czykruchychkościach?
Ethelzrobiłaminęipotrząsnęłagłową.
–Nicpodobnego.
–Zwiekiem,zwłaszczaukobiet–podjęłaHayley–kościtracą
gęstość i powstaje tak zwana struktura plastra miodu. Co
znaczy, że łatwiej się łamią. To się nazywa osteoporoza. Kiedy
naprawimy pani biodro, poproszę, żeby oceniono pani gęstość
kości.
– Jeśli okaże się, że mamy rację – odezwał się Sam – damy
pani leki, które wzmocnią kości i zmniejszą ryzyko złamania
przyewentualnymupadku.DamypaniteżwapnoiwitaminęD,
któremająpodobnedziałanie.–Urwał.–Mogęspytać,czypani
palialbopijealkohol?
Ethelzrobiłatakąminę,jakbymiałacośnasumieniu.
– Niewiele piję, tylko porto z cytryną w piątkowe wieczory
zkoleżankami.Próbowałamrzucićpalenie,alepalęjednegoczy
dwa papierosy dziennie. Nie mówcie tego mojej córce, ona
myśli, że przestałam palić pięć lat temu. Chociaż moja babka
dożyła setki, dymiąc jak komin – dodała z cieniem buntu
wgłosie.
Hayleysięuśmiechnęła.
– To tak jak moja prababka. Ale pani ma powód, żeby rzucić
palenie.Nikotynaosłabiakościizwiększaryzykozłamań.
Sam doceniał, że Hayley potrafi jednocześnie okazać
pacjentce zrozumienie i zachować rozsądek. Była miła, ale nie
udawała,żeproblemnieistnieje.
–Niepowieciemojejcórceofajkach?–spytałaEthel.
–Nie,aleczyktośsięzniąskontaktowałipowiadomiłją,że
panitujest?–spytałSam.
–OnamieszkawBrighton–odparłaEthel.–Pracujetam,ma
dzieci.Niechcęjejzawracaćgłowy.
–Gdybybyłapanimojąmamą–podjęłaHayley–chciałabym
wiedzieć,żezostałapanizabranadoszpitala.
–Niechcęjejmartwić–powtórzyłaEthel.
–Możemyjejpowiedzieć,żeniemusituodrazuprzyjeżdżać,
bo trochę tu pani zostanie – odparł Sam. – Ale zgadzam się
z Hayley, ja też chciałbym wiedzieć, że moja mama trafiła do
szpitala. I byłbym naprawdę zdenerwowany, gdyby nikt mnie
niepowiadomił.
Ethelwestchnęła.
–Nodobrze.
Sam zmierzył jej temperaturę, potem przepisał środek
przeciwbólowyikroplówkę,żebyjąnawodnić.
– Jesteśmy prawie pewni, że złamała pani biodro – rzekła
Hayley–alewyślemypaniąnarentgen.
–Jeślijestzłamanie–powiedziałaEthel–cowtedy?
– Będziemy panią operować – odparł Sam. – Chirurg to
naprawiprzypomocyśrubokrętów,gwoździipłytekalbotrzeba
będziewymienićstarebiodronanowe.
– Więc bardzo długo nie będę mogła chodzić? – zaniepokoiła
siępacjentka.
– Postawią panią na nogi dzień po operacji – zapewniła ją
Hayley. – Ale najpierw zróbmy prześwietlenie i zadbajmy o to,
żebypaniąniebolało.
–Wporządku,kochanie.
Kiedy Ethel zawieziono na radiologię, Sam wyjął koralik
znosamałegochłopca,aHayleyzatelefonowaładocórkiEthel,
która obiecała przyjechać zaraz do szpitala. Prześwietlenie
potwierdziło ich obawy, więc Hayley skontaktowała się
zoddziałemchirurgiiipoprosiła,bychirurgzjechałnaoddział
ratunkowy.
– Przekażmy wieści Ethel – powiedziała do Sama, po czym
razemudalisiędopacjentki.
–Niestetyzłamałapanibiodro–poinformowałjąSam.Wyjął
zkieszeninotesinarysowałEthel,jaktowygląda.–Tenrodzaj
złamania nie goi się najlepiej, więc trzeba będzie wymienić
biodro.
– Na szczęście nie będzie to zbyt skomplikowane i nie
powinna się pani obawiać – dodała Hayley. – Za moment
przyjdziedonaschirurg.
–Icoteraz?–spytałaEthel.
–Jeszczedziśbędziepanioperowana–odparłSam.
–Tozajmiejakieśdwiegodziny–dorzuciłaHayley.
–Czynajpierwmnieuśpią?–chciaławiedziećEthel.
– Chirurg omówi z panią możliwości znieczulenia – wyjaśnił
Sam.
– Po operacji zostanie pani na oddziale ortopedycznym –
kontynuowała Hayley. – Dadzą pani środki przeciwbólowe
i kroplówkę, mniej więcej tak jak teraz, a następnego dnia
zacznąstawiaćpaniąnanogi.Przyjdziedopanifizjoterapeuta,
nauczy panią kilku ćwiczeń, które pomogą odzyskać siłę
imobilność.
Ethelzmarszczyłaczoło.
–Towkońcujakdługozostanęwszpitalu?
–Doczasu,kiedybędziesiępanimogłaporuszaćowłasnych
siłach–wyjaśniłSam.–Możesięokazać,żeniebędziepanitak
mobilnajakdotądibędziepanipotrzebowałapomocywdomu.
Ethelpotrząsnęłagłową.
–Niechcęiśćdodomuopieki.
– Mieszka pani teraz w mieszkaniu chronionym? – spytała
Hayley.
– Nie, mieszkam w tym samym domu, do którego
wprowadziłam się po ślubie z Brianem – odparła Ethel. –
Pięćdziesiąt osiem lat temu. Ale mam opiekunkę, która
przychodzicodzieńranoiwieczorem,pomagamiwstaćiubrać
się, a potem przygotować się do snu. Mam z tym trochę
kłopotu.
– Będzie pani potrzebowała trochę więcej pomocy niż dwa
razy dziennie – powiedział łagodnie Sam. – Wiem, że nie jest
pani tym zachwycona, ale może się okazać, że po wyjściu ze
szpitala będzie pani musiała spędzić kilka tygodni w domu
opieki.Ażnaprawdębędziepanigotowawrócićdosiebie.
Ethelściągnęławargi.
– Nie pójdę do żadnego domu. Sadzają człowieka w pokoju
przed telewizorem i mówią jak do dziecka. Może jestem stara,
alejeszczenieześwirowałam.
Hayleyścisnęłajejdłoń.
– Nie wszystkie domy opieki są takie. Ma pani kogoś
zrodziny,ukogomogłabypanizamieszkać?Możeucórki?
– Nie mogę mieszkać z córką – odrzekła Ethel. – Bardzo ją
kocham,alewalczymyzsobąjakpieszkotem.Zresztąonanie
mawolnegopokoju.
– To może przeniosłaby się pani bliżej córki, do domu
chronionego – zasugerował Sam. – Byłaby pani nadal
niezależna, ale córka nie martwiłaby się o panią, wiedząc, że
wpobliżujestktoś,ktopanipomożewrazieczego.
Ethelniewyglądałanaprzekonaną.
–Niechcęsięprzeprowadzać.
– Wrócimy do tematu po wizycie chirurga – stwierdziła
Hayley.
– Nie dam się namówić na żaden dom opieki – uprzedziła
Ethel.–Śmierdzitamgotowanąkapustąimoczem.
–Postaramysięznaleźćtaki,gdzienieśmierdzi.
–Hm.Mogęterazdostaćherbatę?Wustachmizaschło.
– Proszę wybaczyć, ale nie może pani wypić herbaty przed
wizytąchirurga–odparłaHayley.–Dostaniepaniznieczulenie,
więcprzedoperacjąnienależypićniczegopróczwody,anawet
woda jest zakazana na dwie godziny przed zabiegiem. Lekarz
musi mieć pewność, że podczas zabiegu nie zrobi się pani
niedobrze.
–Cóż,gorszerzeczyzdarzająsięnamorzu,jakmawiałamoja
staramatka–powiedziałaEthel.
– Zaparzę pani herbatę po operacji – obiecał Sam. –
Iprzyniosęgrzankę.Robięnaprawdędobregrzanki.–Spojrzał
Hayleywoczy.–Igofry.
Ku jego satysfakcji lekko się zaczerwieniła. A zatem
pamiętała.Pytanie,czyzechcetopowtórzyć.
–Przyjdziemydopani,jaktylkozjawisięchirurg–przyrzekła
Hayley.
Tymczasem czekał już na nich ośmiolatek, który na placu
zabawzłamałsobierękęwnadgarstku.Potemmusielisięzająć
kobietą,która,jaksięokazało,miałaalergięnasztucznerzęsy,
a także mężczyzną uskarżającym się na ból pleców po długiej
pracywogrodzie.Wreszcieprzyszłaporanaspotkaniezcórką
Ethelichirurgiem.
ChirurgwysłałEthelnascyntygrafiękości,awmiędzyczasie
Sam rozmawiał z jej córką na temat rehabilitacji i pomocy dla
Ethel.
Scyntygrafia
potwierdziła,
że
Ethel
cierpi
na
osteoporozę. Sam towarzyszył Ethel i jej córce na oddział
ortopedyczny,gdziepacjentkamiałaczekaćnazabieg.
Kiedywróciłnaoddziałratunkowy,Hayleypostukałapalcem
wswójzegarek.
–Szybkilunch?
–Chętnie.
Kupilisobiepokanapceorazkawieiznaleźlistolikwcichym
kąciebaru.
–Etheljestjużulokowana–oznajmiłSam.–Obiecałem,żedo
niejzajrzępodkoniecdyżuruizrobięjejherbatę.
–Robiszwięcej,niżjestodciebiewymagane–rzekłaHayley.
– Nie. Po prostu wyobrażam sobie, że jestem na miejscu
pacjentaiokazujętrochęempatii.
–Niechciałambyćzłośliwa.
– Nie byłaś. – Kobieta, którą poznał w Islandii, była ciepła
isłodka.Bardzojąpolubił,alewtedymyślał,żeHayleybędzie
tylko przelotnym gościem w jego życiu. – Nie miałam pojęcia,
że zostaniesz naszym nowym rezydentem – stwierdziła. – Nie
wspominałeśoprzyjeździedoLondynu.
Ponieważsądził,żewięcejjejniezobaczy.
–Niemiałempojęcia,żezajmętwojepoprzedniestanowisko–
odparł.
Posłałamukrzywyuśmiech.
– Czy nie powtarzamy trochę dialogów z „Casablanki”, poza
tym,żetojestszpital,anietaniaknajpa?
–Mniejwięcej.
– Okej. Cóż, nie zamierzam cię unikać. – Uniosła głowę. –
Mamnadzieję…żemożemybyćprzyjaciółmi.
–Przyjaciółmi–powtórzył.
W Islandii inaczej to postrzegali. A przecież wciąż była
między nimi chemia, dwa razy podczas porannego dyżuru
przypadkiem otarli się o siebie i Sam dostrzegł powiększone
źreniceHayley.Jegopewniewyglądałypodobnie.
– Wszystko inne byłoby zbyt skomplikowane – stwierdziła. –
Widziałamzbytwielezwiązkównaoddziale,którekończyłysię
łzami.Aterazbędziemywspółpracować.
–Przejąłemtwojestanowiskopracy,więcjesteśmoimszefem.
Hayleywyraziłasięjasno–niechciałakontynuowaćtego,co
połączyło ich na wyspie. Szkoda, ponieważ im dłużej z nią
przebywał,tymbardziejmusiępodobała.Wpracynatychmiast
im się ułożyło, jakby od lat pracowali razem. Sam uważał
kiedyś,żetakawłaśnierelacjałączyłagozLyndą,ajednaksię
mylił. Więc może Hayley słusznie zauważyła, że lepiej, by
pozostali przyjaciółmi. Szukając bezpieczniejszego tematu,
spytał:
–Jakciidzietrening?
Spojrzałananiegozezdziwieniem,którepochwilizamieniło
sięwulgę.
– Okej, chociaż Dani nie jest w stanie mi towarzyszyć
ipoganiaćmnie.Siadanaławcewparkuzestoperemisłucha
muzyki,czekając,ażwrócę.Aletaknaprawdęliczysięnieczas,
aleto,żebymskończyłabieg.
–Dopierosiętuprzeprowadziłeminieznamjeszczedobrych
ścieżek do biegania – oznajmił Sam – więc gdybyś chciała,
żebymdociebiedołączyłjakoosobanadającatempo,obojena
tymskorzystamy.
–Chybatak.–Wyglądała,jakbysięzastanawiała.–Pozwolisz,
żenajpierwporozmawiamotymzDani?
–Oczywiście.Powiedzjej,żeniechcęingerowaćwjejplany.
Totylkopomocdlanasobojga.
–Czylimiędzynamiwszystkookej?–dopytała.
–Wszystkookej.–Musitylkokontrolowaćpożądanie.
–Świetnie.ZadomowiłeśsięjużwLondynie?
– Prawie – odparł. – Moje mieszkanie jest dość blisko, mogę
jeździćdoszpitalarowerem,aoddziałwydajesięsympatyczny.
– Tworzymy zgraną paczkę – przyznała. – Wszyscy
przykładamy się do pracy i dobrze się dogadujemy. Prawdę
mówiąc, w piątek wieczorem się spotykamy. Raz w miesiącu
urządzamy wieczór zagadek w pubie po drugiej stronie ulicy.
Zawsze jest nasza paczka i zwykle ktoś z pediatrii
i położnictwa. W tym pubie są najlepsze chipsy w Londynie.
Możedonasdołączysz,jeślijesteśwolny?
–Chętnie.
– Aha, póki pamiętam. Oddziałowa wigilia jest w pierwszym
tygodniugrudnia.
– Wigilia? – Uniósł brwi. – Mamy dopiero sierpień. Nie za
wcześniemyślećoświętach?
– Jeśli z dużym wyprzedzeniem nie zarezerwujesz lokalu,
zostajesz na lodzie – wyjaśniła. – W Manchesterze na pewno
jesttaksamo.
Więcpamiętała,gdziewcześniejpracował.
–Chybatak.
– Mamy też loterię z prezentami. Wyciągasz czyjeś imię
i kupujesz mu prezent. Jennie, starsza recepcjonistka, to
wszystkoorganizuje,więcpogadajznią.
–Dobrze,dzięki.
–Świetnie.Wtakimraziezałatwione.–Zerknęłanazegarek.
–Wracajmynaoddział.
ROZDZIAŁPIĄTY
WwtorekHayleyiSamzajmowalisięlżejszymiprzypadkami
i w ciągu dnia niewiele się widzieli. Pod koniec dyżuru Hayley
gospotkała.
– Rozmawiałam z Dani. Jeśli chcesz jutro do nas dołączyć,
zrobimytreningzarazpopracy,apotemzjemycośwkawiarni
wparku,pewnienazewnątrz,bobędziemyspocenipobiegu.
–Dobrypomysł.Dziękuję–odparł.
Środabyłarówniepracowitymdniem,aleznówHayleyudało
się spotkać z Samem przed końcem dyżuru. Była już w stroju
dobieganiaiczekała,ażonsięprzebierze.
–Więcgdziebędziemybiegać?–spytał.
–WParkuAleksandry–odparła.-ToprzyPałacuAleksandry.
W czasach wiktoriańskich mieścił się tam teatr, później studia
telewizyjneBBC.ZparkusąwspaniałewidokinacałyLondyn.
–Pójdziemynapiechotę?–spytał.
–Nie,weźmiemytaksówkę.ZpowodunogiDani.–Pomachała
do ciemnowłosej kobiety, która siedziała na ławce w głównej
recepcjiszpitala.Obokniejoparteoławkęstałykule.
– Danielle Owen, Sam Price – przedstawiła ich Hayley, kiedy
podeszlidoławki.
DanielleuścisnęłarękęSama.
–Miłopanapoznać–powiedziałazuśmiechem.
Sam był ciekaw, ile Hayley zdradziła przyjaciółce. Wiedział,
żejegosiostrarozmawiazkoleżankamiomężczyznach.
–Chcepannampomócwtreningu?–spytałaDanielle.
–Jeśliniemapaninicprzeciwkotemu.
– Cieszę się, że mamy pomoc. Nie mogę wziąć megafonu
i krzyczeć na Haze w środku parku, żeby przyspieszyła. –
Danielle mierzyła wzrokiem swój gips. – Przede wszystkim
wolałabymniebyćzmuszonaprosić,żebymniezastąpiła.
– Nie prosiłaś, sama się zaoferowałam. Nawet ty nie możesz
bieczezłamaniemśródstopia–powiedziałastanowczoHayley.
–Och,mogłabym–odparłaDaniellezuśmiechem.–Tylkonie
byłoby to rozsądne. Chcę się pozbyć gipsu możliwie jak
najszybciej,więcrobię,comikażą.
–Tymrazem–zażartowałaHayley.
Pojechali taksówką do parku, gdzie Danielle pokrótce
przedstawiłaSamowiprogramtreningowyHayley.
–Czylidobiegumamyjakieśsześćtygodni–powiedziałSam.
–Trenujecieteżnabieżni.
– Tak, ale trening interwałowy na bieżni to zupełnie co
innego. A ponieważ bieg odbywa się na zewnątrz, Haze musi
zdobyćwięcejdoświadczenia–wyjaśniłaDanielle.
–Zgadzamsię.
– Świetnie. Pobiegniecie sześć i pół kilometra, pozwolę ci
ustalić tempo – oznajmiła Danielle z uśmiechem. – A ja kupię
sobie kawę w kawiarni i spocznę na czterech literach. Do
zobaczenia.
Samodkrył,żeHayleynieprzesadzała:parkbyłładny,pełen
ludzispacerującychzpsamiirodzicówzmałymidziećmi.Pałac
Aleksandry był potężnym żółtawym ceglanym budynkiem
wiktoriańskim z detalami z czerwonej cegły i łukowatymi
oknami, a także wysokim masztem nadajnika na dachu. Gdy
biegli wzdłuż pałacu, widoki Londynu zapierały dech
w piersiach. Sam biegł wolniej niż zazwyczaj, pamiętając, że
Hayleyjestwciążrelatywnieświeżąbiegaczką.
Dwa razy mimochodem musnął jej rękę i od razu poczuł
ciarki. Czy ona też to czuła? Ale przecież wyraziła się
jednoznacznie.Mająbyćkolegami,więczadawaniesobietakich
pytań niczemu nie służyło. Poza tym jest ogromna różnica
międzyromansembezzobowiązańaprawdziwymzwiązkiem.
TrzykwadransepóźniejdołączyliznówdoDanielle.
–Ijakposzło?–spytała.
–Wspaniale–powiedziałaHayley,niemrugnąwszyokiem.
–Ale?–spytałaDaniellezwestchnieniem.
– Wolę taneczny aerobik niż bieganie – przyznała Hayley. –
Aleceljestszczytny.–SpojrzałanaSama.–Swojądrogąlepiej
mi się biegało w towarzystwie. Chociaż dla mnie nie musisz
zwalniać,czujęsięztegopowoduwinna.
–Niepotrzebnie.Bieganietobieganieniezależnieodtempa–
odparł.–Mnieteżdobrzesiębiegło.
DaniellepodsunęłaSamowimenu.
–Jastawiam.
–Niemapowodu–zaczął,aleonaprzewróciłaoczami.
–Owszem,jest.Chcęcipodziękowaćzapomoc–rzekła.
– Mówiłam ci, że jest apodyktyczna – powiedziała Hayley
zuśmiechem.–Znamjąodpierwszegodnianauniwersytecie.
Najlepiejjejprzytakiwać.
– W takim razie dziękuję, Danielle. – Sam wybrał makaron,
sałatkęiwodęmineralną.DanielleiHayleyzamówiłytosamo.
–JakcisiępodobawMuswellHill?Dużobiegałeśtam,gdzie
mieszkałeś wcześniej, i gdzie to dokładnie było? – spytała
Danielle.
Samsięzaśmiał.
–Pokolei:wporządku,tak,wManchestrze.
Daniellezrobiłazbolałąminę.
–Towszystko?Jestemzawiedziona.
– Jeśli pytasz o szpital, sama tam pracujesz, więc go znasz.
Jeśli chodzi o miejsce, jestem tu od niedawna, muszę się
rozejrzeć – rzekł. – Podobało mi się to, co zdążyłem zobaczyć,
podoba mi się ten park. To jakieś dwadzieścia minut drogi
piechotąodszpitala?
–Podgórkę,więctodobrarozgrzewkadobiegu–zauważyła
Danielle.–CzemuprzeniosłeśsiędoLondynu?
Sam nie był gotowy o tym mówić. Zdradził Hayley
podstawowe powody, gdyż była jego przełożoną i miała prawo
wiedzieć.
–Nadeszłaporanazmianę–oznajmił.
–Hazewspomniała,żespędziłeścałelatowIslandii,pracując
zbratem.
–Tobyłrodzajwakacji–odparł.
–Chodzeniepolodowcu?Bowiesz,widziałamzdjęcia.
– Tak, chodzenie po lodowcu było częścią tych wakacji.
Prowadziłem małe grupy turystów, którzy oprócz oczywistych
atrakcji turystycznych mogli zobaczyć ciekawostki poza
szlakiem. Wszystko to jest warte obejrzenia, jak już wiesz,
skorowidziałaśzdjęcia.
– Czy do chodzenia po lodzie trzeba się specjalnie
przygotować?–spytałaDanielle.
Samkiwnąłgłową.
–
Należałem
do
grupy
ratowników
górskich,
kiedy
mieszkałemwManchestrze.Tomipomogło.
– Góry i lód – powiedziała Danielle z namysłem. – Czy to
znaczy,żeuprawiaszsportyekstremalne?
Spojrzałnaniązaintrygowany.
–Jesteśzainteresowana?
– Nie zachęcaj jej, błagam – wtrąciła Hayley. – Pamiętaj, że
nosigips.
– Nie uprawiam sportów ekstremalnych – rzekła Danielle ze
smutkiem–alebardzochciałamdotknąćlodowca.Liczyłamna
to, że przekonam Haze, żebyśmy na niego weszły. Lodowiec
iwielorybytodwierzeczy,naktórenajbardziejsięcieszyłam.
– Przyjedź na Islandię, kiedy noga się zagoi – rzekł Sam. –
Poproszęmojegobrata,żebyzabrałcięnalodowiec.
– Dziękuję. Przyjmuję zaproszenie. Muszę przyznać, że
zdjęcia,któreprzysyłałamiHaze,budziływemniezazdrość.–
Ścisnęła rękę Hayley. – Co dowodzi, że miałam rację,
nakłaniającjądowyjazdu.Potrzebowałatego.
–Przedrozpoczęciemnowejpracy–dodałaszybkoHayley.
Samzauważył,żekobietywymieniłyspojrzeniaidomyśliłsię,
coDaninaprawdęmiałanamyśli:śmierćpartneraHayley.
–Islandiatodobremiejscenarefleksję–stwierdził.–Chyba
chodziotamtejszeświatło.
– W Londynie nie pochodzisz sobie po lodowcu – zauważyła
Danielle.–Więccomaszzamiarturobić?
– Prawdę mówiąc, w Londynie można uprawiać wspinaczkę
lodową, co jest prawie tak samo fascynujące. – Zamierzał
zarezerwować sobie miejsce na ściance lodowej na wolny od
pracy dzień. – A ponieważ w Londynie nie jest też potrzebna
gruparatownictwagórskiego,zgłosiłemswójakcesdoMERIT.
MERIT to zespół lekarzy i pielęgniarek wzywanych na
miejsca ciężkich wypadków i katastrof, takich na przykład jak
wypadekautobusuczypożar,gdzieznajdująsięludzie,których
życiejestzagrożone.Zajmująsięsegregacjąofiariudzielająim
pierwszejpomocy.
Danielle i Hayley znów wymieniły spojrzenia, ale teraz Sam
ich nie zrozumiał. Wydawało się, że to nie jest dobry moment,
bypytać,ocochodzi,więcdodał:
– Ale tak naprawdę chciałbym spróbować zjazdu z dużej
wysokościnaliniedowspinaczki.
Hayleyzamrugała.
–Nigdyotymniesłyszałam.
– Chcesz powiedzieć, że stoisz na przykład na dachu
budynku,apotemzniegoskaczesz?–spytałaDanielle.
– Bardzo wysokiego budynku albo na szczycie góry –
przytaknął. – Ale cały czas jesteś asekurowana liną, a ktoś
pilnuje,żebyśzjeżdżałapowoli,więcnieuderzaszoziemięinie
łamiesz kości. Lądowanie jest łagodne. Pokażę wam. – Znalazł
wideowinternecieipodałjejtelefon.
HayleyiDanielleoglądałyfilmikzszokowane.
–Jestmnóstwozabezpieczeń–podjąłSam.–Topewniemniej
ryzykowneniżjazdarowerempoLondynie,ajeżdżęcodziennie.
– Widocznie w Manchesterze nie miałeś do czynienia
z wieloma wypadkami rowerzystów – powiedziała Hayley. –
Pierwszy tydzień pracy wybił mi z głowy jazdę rowerem po
Londynie.
–Wszystkoniesiezsobąjakieśryzyko–zauważył.
– Ale niektóre rzeczy są bardziej ryzykowne niż inne. –
Skrzywiłasięiodwróciłagłowę.–Och,zapomnijotym.Plotę.
Czemu tak ją złościli ludzie, którzy podejmują ryzyko?
Powiedziała,żejejnarzeczonyzginąłwwypadkupodczaspracy.
Ale to zdarza się naprawdę rzadko. Czy coś przed nim ukryła?
Czy jej narzeczony podjął zbędne ryzyko? Co to był za
wypadek? Nie mógł o to spytać, by nie wyjść na wścibskiego.
Niemógłteżpociągnąćzajęzykjejnajlepszejprzyjaciółki.Musi
poczekać,ażHayleysamamusięzwierzy.
– Pozwolisz, że podrzucimy cię do domu naszą taksówką? –
spytałaDanielle.–Mówięnaszą,bomieszkamyzHayleyblisko.
–Nietrzeba–odparł.–Doszpitalastądniedaleko,ajamuszę
wziąćrower,żebyjakośdojechaćdopracyrano.
– Okej. – Danielle uścisnęła mu rękę. – Och, chodź no tu. –
Uściskała go. – Miło było cię poznać, Sam. Spotkamy się
wpiąteknatreningu.
– Nie możemy trenować w piątek. Mamy wieczór zagadek
wpubie–przypomniałaHayley.
– Wybacz, tak się skupiłam na biegu, że zapomniałam o tym
piątku.Tymrazemnaszoddziałpołożywasnałopatki.Kazałam
imsięprzygotowaćzliteraturyisztuki.–Danielleodwróciłasię
doSama.–Tomożepotrenujemywsobotę?
–Aletylkorano.Wsobotęmamwieczornydyżur.
–Spotkamysiętuodziewiątej?
–Podwarunkiem,żepóźniejpostawięwamciastkaikawę.
–Uwielbiamciastkaikawę–odparłaDaniellezentuzjazmem.
–Wtakimraziedozobaczeniawsobotę.
– Do zobaczenia. – Sam spojrzał na Hayley. – A my widzimy
sięjutrowpracy.
Starałsięniemyślećotym,żeHayleygonieuściskała.
–Więckiedychciałaśmipowiedzieć,żenowyrezydenttoten
przystojniak z Islandii? – spytała Danielle, kiedy siedziały już
w taksówce i Sam ich nie słyszał. – Wiedziałaś, że rozpoznam
gozezdjęć.
–No…wybacz.
–Icoteraz?Będzieciesięspotykać?
Hayleypokręciłagłową.
–Jesteśmykolegami.
Danielleuniosłabrwi.
– Połowa par, które znam, spotkała się w pracy. A on jest
słodki. I nie mówię tylko o urodzie. To przemiły facet. Nie
wmoimtypie,aleabsolutniewtwoim.
–Jeździroweremdopracy.Lubisportyekstremalne.–Hayley
wciągnęła powietrze. – A teraz wiem, że zgłosił się do MERIT.
Obie mamy świadomość, że to bywa niebezpieczne. W jego
życiujestzadużoryzyka.
–Człowiekpotrzebujeodrobinyryzyka–stwierdziłaDanielle.
–Niewylewajdzieckazkąpielą.
– Nie mogę tego zrobić, Dani – odparła Hayley. – A jeśli coś
sięstanie?
– A jeśli się nie stanie? – odparowała Danielle. – Wiesz tak
samo jak ja, że zespół MERIT jest dopuszczany na miejsce
wypadkupodwarunkiem,żeniestanowitodlanichzagrożenia.
Powinnaśdaćmuszansę.
– Nie mogę. Strata Evana to jakby czarna dziura w samym
środkumojegożycia.Niemogęprzeżywaćtegoporazkolejny.
– Hayley wzięła nerwowy oddech. – Lubię Sama. Więcej niż
lubię. Dobrze się z nim pracuje, ma świetny kontakt
z pacjentami i ich bliskimi, jest… Poznałaś go. – Ilekroć
przypadkiem dotknął jej w parku, kusiło ją, by chwycić go za
rękę.Naprawdęmusinadsobąpanować.
–Myślę,żeonciebieteżwięcejniżlubi–stwierdziłaDanielle.
–Tooczywiste,kiedysięwidzi,jaknaciebiepatrzy.
–Umówiliśmysię,żebędziemyprzyjaciółmi.Wszystkoinneto
zbędnekomplikacje.Pracujemyrazem.
–Niemaniczłegowpracyzeswoimpartnerem.
Hayleyspojrzałananią,mrużącoczy.
–DanielleOwens,czychceszmicośpowiedzieć?
–Nie.–Daniellemachnęłaręką.–Znikimsięniespotykam,
zresztąniemówimyterazomnie.Dajmuszansę.
–Niemogę.Niemogęryzykować.
Myślałaotymcałynastępnydzień.Ikolejny.
NiemogłaniemyślećoSamie.Ilekroćichręcespotykałysię
podczas pracy, czuła ciarki na całym ciele. Przyłapała się na
tym,żezerkanajegowargiiprzypominasobiejegopocałunki.
Przypominała sobie też gorące chwile seksu. I to, jak obudziła
sięwjegoobjęciach.
Jakmogłabypozwolićnato,bytosiępowtórzyło,wiedząc,że
Samświadomieryzykujezdrowieiżycie?Żejestgotowywejść
w obszar klęski żywiołowej, by pomóc innym, niezależnie od
tego, że tym samym naraża siebie? Już tego doświadczyła
idoznałastraty.Bolesnejstraty.
– Hej – powiedział Sam, gdy nadeszła przerwa na lunch. –
Wieczór zagadek w pubie nie zaczyna się przed siódmą, mam
rację?
–Tak.
–Miałabyśochotępójśćwcześniejnakawę?
Powinna odmówić, a jednak się zgodziła. Usiedli w kawiarni
wsąsiedztwiepubu,pijąclatteijedzącciastka.
–Chciałbymztobąporozmawiać–oznajmiłSam.–Chdzimi
o powód, dla którego spędziłem lato w Islandii. I dlaczego
niewielebrakowało,żebymrzuciłmedycynę.
– Nie musisz mi nic wyjaśniać. Poza tym, że nie mam nic
wspólnego z decyzjami dotyczącymi zatrudniania personelu,
przekonałamsię,żejesteśświetnymlekarzem–powiedziała.–
Pomagaliśmy razem Miltonowi Adamsowi, który miał atak
astmy, a teraz pracuję tu z tobą od tygodnia. Jesteś
zawodowcem.
Sampochyliłgłowę.
– Dziękuję. Ale ponieważ plotki się rozchodzą, wolę, żebyś
usłyszała to ode mnie. Wziąłem urlop, ponieważ byłem
zawieszony.
Tobyłaostatniarzecz,jakąspodziewałasięusłyszeć.
–Ale…dlaczego?
– Straciliśmy pacjenta. Pojawił się u nas, mówiąc, że od
tygodnia jest zagrypiony, lekarz rodzinny kazał mu odpocząć,
alenieczułsięnajlepiejiżonakazałamuznówumówićsięna
wizytę. Nie udało mu się dostać do lekarza rodzinnego, więc
przyszedłdonas,żebyżonadałamuspokój.Powiedział,żema
lekką niestrawność. – Sam zmarszczył czoło. – Coś mi się nie
zgadzało,aleniewiedziałemco.Dopókigoniespytałem,naco
choruje,aonpowiedział,żejestcukrzykiem.
–Miałniemyzawał?–spytała.
Cukrzyca czasem uszkadza nerwy, co sprawia, że pacjent
podczaszawałunieczujebólu.
Samkiwnąłgłową.
–Powiedziałem,żechcęmuzrobićEKG,botojedynysposób
na sprawdzenie, czy przeszedł niemy zawał, a jeśli EKG to
potwierdzi, natychmiast zaczniemy zabieg. Sprawdziliśmy
poziom cukru, był poza skalą. W połowie drogi na EKG
nastąpiłokolejnezatrzymanieakcjiserca.Nieudałonamsięgo
uratować.–Westchnął.–Rodzinabyłazrozpaczona.Chybanie
mogli się pogodzić z tym, co się stało, szukali kogoś, kogo
mogliby obwinić. Zażądali stwierdzenia zaniedbania. Szpital
musiał przeprowadzić sprawą z całą starannością, więc mój
zespółnaczasśledztwazostałzawieszony.
– Najwyraźniej oczyścili cię z zarzutu. – Inaczej nie
pracowałbynadalwzawodzie.
– Tak. Postawiłem dobrą diagnozę i postępowaliśmy zgodnie
zprotokołem.Naszedokumentybyływporządku.Takzostałem
nauczony
i
tego
oczekiwałem
od
podwładnych.
Nie
popełniliśmy żadnego błędu. A jednak nie uratowaliśmy
pacjenta.
–Ztego,comówisz,miałjużconajmniejjedenniemyzawał–
powiedziała. – Następny mógł wystąpić w każdej chwili,
w domu, w drodze do szpitala czy nawet w poczekalni.
Aponieważniemiałnormalnychsygnałówbólowych,nieszukał
pomocy,kiedynależało.Toniebyłatwojawina.
Reakcja Hayley zaskoczyła Sama. Tego właśnie spodziewał
się od Lyndy – wiary i zaufania zamiast pytania, czy może
jednakoczymśniezapomniał.
Hayley mu uwierzyła, a znała go od niedawna. Z Lyndą
spędził trzy lata. Jeśli ktoś mógł w niego wątpić, to z całą
pewnościąHayley.
–Wiem,żenieuratujemywszystkich,którzyzgłaszająsięna
oddział–rzekłSam–alewszyscyczuliśmy,jakbyśmyzawiedli.
Zrezygnowałem z pracy w grupie ratowników. Jak mogłem iść
wgóryratowaćludzi,skoroniezdałemegzaminujakolekarz?
Gdybyjegonarzeczonawniegoniezwątpiła,możeczułbysię
pewniej. Ale zawieszenie i brak zaufania Lyndy zachwiały jego
wiarąwewłasnemożliwości.
– Nie tylko mnie ogarnęły wątpliwości – podjął. – Jeden
zkolegówzerwałzmedycynąnadobre.
– To przykre. Zwłaszcza że to się działo tuż po twoim
zerwaniuznarzeczoną.
Tobyłdlaniegosygnał,bypowiedziećjejoLyndzie,alesłowa
utknęłymuwgardle.Wkońcuzaczął:
– Martin zdał sobie sprawę, że siedzę w domu i użalam się
nad sobą. Ściągnął mnie do Islandii pod pretekstem, że
potrzebuje pomocy w firmie. W gruncie rzeczy wcale mnie nie
potrzebował – przyznał Sam. – Praca pomogła mi tyle nie
myśleć.Uświadomiłemsobie,żeniechcęzmarnowaćtrzynastu
lat nauki. Pięć lat studiów, dwa lata studiów podyplomowych,
specjalizacja. A także doświadczenie, jakie od tamtej pory
zdobyłem.
– Myślę – powiedziała Hayley – że gdyby medycyna nie była
twoim
powołaniem,
nie
zareagowałbyś
na
pytanie
przewodniczki na statku wycieczkowym. Zwłaszcza że na
pewnopowiedziałaci,żejedenlekarzjużsięznalazł.
–Niekontrolowanyatakastmymożewyglądaćdośćgroźnie–
odparł. – Pomyślałem, że pomogę ci poradzić sobie z osobą
towarzyszącąpacjentowi.Ichybatobyłrodzajtestu.Chciałem
się przekonać, czy decyzja o przyjęciu pracy w Londynie była
słuszna.
– Była słuszna – zapewniła. – Nie wiem, czy się sprawdzisz
podczas wieczoru zagadek, ale w naszym szpitalu jesteś
właściwąosobąnawłaściwymmiejscu.
–Dzięki.
–Powiedziałamtowprost,takjakzrobiłabyDani.–Urwała.–
Zachowamtwojąhistoriędlasiebie,chociażzakładam,żeMike
wie.
–Tainformacjaznajdowałasięwmoimpodaniuopracę,poza
tympowiedziałemmuotympodczasrozmowy.
– Gdyby miał jakiekolwiek wątpliwości, nie zatrudniłby cię –
zauważyła.–Postąpiłsłusznie.
– Dziękuję. Muszę przyznać, że sam miałem wątpliwości,
składającpodanieopracę.
– To zrozumiałe. Nigdy nie byłam zawieszona, ale to na
pewnopodważawiaręczłowiekawsamegosiebie.
–Owszem.–Choćnajbardziejdestrukcyjnybyłdlaniegobrak
zaufania Lyndy. Brak wsparcia. Stwierdzenie, że jego
zawieszenieutrudniczyuniemożliwijejkarierę.
– Z tego, co widziałam, nie chodzisz na skróty – powiedziała
Hayley.–TwójszefwManchesterzenapewnocitopowiedział.
Uśmiechnąłsię.
– Owszem, powiedziała. To była kobieta. W dniu, kiedy mi
oznajmiła, że jestem zawieszony, nauczyłem się od niej sporo
hinduskichprzekleństw.
–Cieszęsię,żenierzuciłeśmedycyny.–Hayleywzięładoręki
filiżankę z kawą i stuknęła w jego filiżankę. – Za współpracę.
Witaj w Muswell Hill. I lepiej, żebyś okazał się dobry
wpytaniachzwiedzyogólnej,boDanibędzieniedozniesienia,
jeślioddziałpołożniczynaspokona.
–Pracazespołowa–odpowiedziałzuśmiechem.
Zespół oddziału ratunkowego okazał się zwycięzcą wieczoru
zagadek,aSambezlitośnieżartowałzDaninastępnegoranka,
kiedy spotkali się w parku na treningu. Pod koniec kolejnego
tygodnia poczuł się już w pełni członkiem zespołu, jakby
pracowałwMuswellHillprzezlata,aniedwatygodnie.
Właśniepoprosiłkolejnegopacjenta.
–PaulineJacobs?
Kobietabyławśrednimwieku,miałanadwagęiprawieszarą
twarz.
–Odkilkudniczujęsiękiepsko–powiedziała.–Wiem,żenie
powinnam zawracać wam głowy, ale chcieli mnie zapisać do
mojegolekarzadopierozadwatygodnie,apaniwaptecekazał
mituprzyjść.
–Dobrzepanizrobiła–zapewniłjąSam.–JestemSamPrice.
MogęzwracaćsiędopaniPauline?
–Oczywiście.
–Jakiemapaniobjawy,Pauline?
–Jestemtylkobardzozmęczona–odparła.–Powiedziałabym,
że mam grypę, ale człowiek nie łapie grypy pod koniec
września,prawda?
Samzamarł.Nie,tylkonieto.
–Rzadko–odparł–Więcczujesiępanigrypowoijestbardzo
zmęczona?
– I w głowie zaczęło mi się kręcić – dodała. – Poza tym brak
mitchu,jakwchodzęposchodach.Jakdotrędomojegobiurka
na drugim piętrze, muszę odsiedzieć. Wiem, że powinnam
schudnąć i zadbać o formę, ale mam nastoletnie dzieci i ani
chwilidlasiebie.Niemamczasućwiczyć.
Sambyłprawiepewien,czymtosięskończy.
–Bierzepanijakieśleki?
–Statynynacholesterol,tabletkinaciśnienieinacukrzycę.
–Kiedyzdiagnozowanoupanicukrzycę?–spytał.
– Trzy lata temu. Uważam na to, co jem, odmawiam nawet,
kiedy koledzy z pracy przynoszą tort na urodziny, ale i tak
trudnomistracićwagę.
Zwłaszczażezbliżałasiędomenopauzyimusiałasięborykać
zburząhormonów.
–Myślę–podjąłłagodnieSam–żeprzeszłapanizawał.
–Chybabymniebolałowklatcepiersiowej?–spytałaPauline
zaskoczona.–Jakwtelewizjipokazująludzi,którzymajązawał,
tozawszetrzymająrękęnapiersi.Ostatniodokuczałamilekka
niestrawność, ale to moja wina, bo wiem, że czosnek mi nie
służy.
– Myślę o czymś, co się nazywa niemym zawałem –
wytłumaczył. – To wcale nie takie rzadkie, mniej więcej jedna
czwarta wszystkich zawałów w Wielkiej Brytanii to zawały
nieme.Jestpaniteżcukrzykiem,więcpewnielekarzrozmawiał
zpaniąodbaniuostopy?
Kobietaskinęłagłową.
– To dlatego, że cukrzyca może spowodować uszkodzenie
nerwów i sygnały bólowe nie są przekazywane – podjął. –
Z tego samego powodu, z jakiego może pani nie odczuwać
problemów ze stopami, może pani nie czuć bólu w piersi.
Sprawdzę
pani
poziom
cukru,
a
potem
zrobimy
elektrokardiogram.Tonieboli–zapewniłją.–Przyczepiętylko
metalowe płytki do pani rąk, nóg i klatki piersiowej,
ainformacjapopłyniedomnieprzezkable.Dobrze,Pauline?
–Tak.
Poziom cukru Pauline był bardzo wysoki. Sam pokazał jej
wynik.Paulineprzygryzławargę.
–Nieopychamsięsłodyczami,słowodaję.
–Stresichorobateżmogądoprowadzićdowzrostupoziomu
cukru – wyjaśnił. – Podam pani insulinę, żeby obniżyć poziom
cukru,apotempójdziemynaEKG.
WynikEKGpokazałSamowi,cosięstało.
–Okej,Pauline.Mamdobrewieści,alemamteżgorsze.
–Najpierwtegorsze,proszę.–Paulinesięskrzywiła.
– Przeszła pani niemy zawał – oznajmił. – Dobra wiadomość
jesttaka,żetozawałbezuniesieniaodcinkaST.
–Cotoznaczy?
–Toznaczy,żetomniejpoważnyrodzajzawału.Dopływkrwi
dosercajesttylkoczęściowozablokowany,więcmniejszaczęść
serca
będzie
uszkodzona.
Przyjmę
panią
na
oddział
kardiologiczny – mówił dalej – gdzie podadzą pani leki
rozrzedzające krew, żeby nie doszło do skrzepów, które
mogłyby doprowadzić do poważniejszego zawału. Sprawdzą
także, czy w pani krwi występuje specjalna proteina zwana
troponiną. Jestem pewien, że tak jest, ponieważ te proteiny
pojawiają się we krwi przy każdym uszkodzeniu serca. Zrobią
teżpaniechoserca,którepokaże,gdziedoszłodouszkodzenia
i w jakim stopniu wpływa to na pracę serca. Będą chcieli
sprawdzić,czypanitętnicesięniezwęziły.
–Ajeślitak?–spytałaPauline.
– Wykonają tak zwaną angioplastykę. Do tętnicy ramiennej
albo w pachwinie wsuwa się wąską rurkę zwaną cewnikiem
balonowym i przesuwa się go przez naczynia do serca. Kiedy
cewnik dociera do zwężonej części tętnicy wieńcowej, lekko
nadmuchuje się balonik na końcu cewnika, żeby poszerzyć
arterię,iumieszczasiętamtakzwanystentzgiętkiejdrucianej
siatki.
–Itonaprawia…–Pacjentkaurwaławpołowiezdania.
Jedno spojrzenie na Pauline wystarczyło Samowi, by się
zorientował,cosiędzieje.Historianiemożesiępowtórzyć.Nie
straci Pauline Jacobs. Nie pozwoli, by jego kolejny pacjent
zmarłnaniemyzawał.
–Defibrylator!–krzyknąłinacisnąłprzycisk.
Stanął w głowie łóżka, na którym leżała Pauline, i rozpoczął
resuscytację. Zrobił jej dwa oddechy, po czym zaczął uciskać
klatkę piersiową. Kiedy policzył do trzydziestu, sprawdził jej
drogi oddechowe i zrobił kolejne oddechy, a potem znów
uciskałklatkę.
Po trzeciej serii ucisków pojawił się zespół, który podłączył
Pauline defibrylator. Hayley, która także do nich dołączyła,
stwierdziła:
–Częstoskurczkomorowy.
– Będę robił uciski, aż będziecie gotowi z defibrylatorem –
powiedziałSam.
–Ładowanie–powiedziałaHayley.
Samnadaluciskał.
–Dalejczęstoskurczkomorowy–rzekłaHayley.
–Niestracimyjej–oznajmiłSam.–Adrenalinaiamiodaron.
Sam kontynuował uciski, podczas gdy Hayley nadzorowała
podawanieleków.
– Darryl, mogłabyś przejąć uciskanie klatki piersiowej? –
Hayleyzwróciłasiędojednejzpielęgniarek.
–Nie–zaoponowałSam.–Damradę.
–Sam–powiedziałaHayleyspokojnie,leczstanowczo.
–Nie.Niestracimyjej.
– Właśnie dlatego pozwolisz, żeby Darryl cię zastąpiła.
Zmęczyłeśsię.Darrylbędziebardziejskuteczna.
Wiedział,żeHayleyniechcemupokazać,ktotujestszefem,
tylko
kieruje
się
rozsądkiem.
Znając
jego
historię
z Manchesteru, rozumiała, co przeżywa. Miała rację, prosząc,
by na moment się wycofał. Na jej miejscu powiedziałby to
samo.
–Okej,wybacz.
–Niemasprawy.
Ku wielkiej uldze Sama kolejny wstrząs defibrylacyjny
zadziałał i serce Pauline wróciło do normalnego rytmu. Wciąż
byłanieprzytomna,alesercebiło.
–Dobrarobota–powiedziałaHayley.–Sam,podajciejejtlen
i zróbcie EKG. Darryl, zadzwoń na kardiologię i powiedz, że
mamy dla nich pacjentkę. Sam, mógłbyś odwieźć ją na
kardiologię?
–Zrobisię–odrzekł.
–Wszystkowporządku?–spytałacichoHayley,kiedyDarryl
sięoddaliła.
– Tak – odparł, choć nie czuł się dobrze. Nie miał zamiaru
przyznać,jakbardzowstrząsnęłonimtozdarzenie.
Hayleyścisnęłajegorękę.
–Zajrzyjdomnie,gdybyśczegośpotrzebował,okej?
–Dzięki.
Kiedy przekazał Pauline personelowi na kardiologii, wpadł
znówwwirpracy.Przyjąłnastolatkazbólembrzucha,którego
źródłem, jak się okazało, była infekcja spowodowana
kolczykiem pępka, biegacza z zadrapaną rogówką, którego
gałąźuderzyławokoidzieckozdrgawkamigorączkowymi.
Pod koniec dyżuru zajrzał do Pauline, która już odzyskała
przytomność.
– Dziękuję – powiedziała, gdy go zobaczyła. – Uratował mi
panżycie.
–Niesam,całyzespółpaniąratował.Jakpanisięczuje?
–Jakbymnieczołgprzejechał–przyznała.
Samskrzywiłsię.
– Przepraszam. To pewnie mnie zawdzięcza pani siniaki na
klatcepiersiowej.Chybazezbytdużymentuzjazmemuciskałem
paniklatkę.
–Gdybypantegoniezrobił,jużbymnietuniebyło.–Jejoczy
wypełniły się łzami. – A ja myślałam, że to jakieś głupstwo
ipowinnamsamadaćsobieradę,aniejechaćdoszpitala.
– Cieszę się, że pani nie zlekceważyła tych dolegliwości –
odparłSam.
–Zrobiąmito,copanmówił,ztymbalonikiem.
Uśmiechnąłsię.
–Jestempodwrażeniem,żepanitozapamiętała,bomożnaby
rzec, że w połowie mojej opowieści pani się kimnęła. Wiem,
czasem przynudzam, ale zwykle nie doprowadzam pacjentów
doutratyprzytomności.
Paulinezaśmiałasię,azarazpotemsięskrzywiła.
–Boli.
– Cierpliwości, będzie lepiej – powiedział. – Wpadłem tylko
sprawdzić,jakpanisięczuje.
–Wciążtujestem,dziękipanu.
– To dobrze. – Nie udało mu się uratować pacjenta
w Manchesterze, ale uratował Pauline Jacobs. To powód do
pewnegozadowolenia.–Proszęterazodpoczywać.
Kiedy wrócił do pokoju socjalnego, zastał tam Hayley, która
stałaopartaojegoszafkę.
–Cześć,jaksięmasz?
–Dobrze–skłamał.
Czuł się, jakby ktoś wyciągnął z gniazdka jego wtyczkę. Ale
obiecał jej pomóc podczas treningu. Uzgodnili z Dani, że ona
będzienadzorowałaćwiczeniaHayleywsali,aonbędzieznią
biegał. Tego wieczoru zaplanowali dziesięć pełnych okrążeń
wparku.
–Biorącpoduwagę,zjaktrudnymiprzypadkamimiałeśdziś
do czynienia, nie chce mi się w to wierzyć – stwierdziła. –
Wiem, jak bym się czuła, gdyby trafił mi się pacjent
przypominający mi mój najgorszy dzień w pracy, więc
wykorzystując moją władzę, zdecydowałam, że dziś nie
trenujemy. Zapraszam cię na kolację. Nie będzie nic
wyjątkowego.Kurczak,warzywa,makaron.
–Niejestemgłodny.
– Nieważne. Ja gotuję, ty jesz. Możesz wziąć do mnie swój
rower.
– Trochę się rządzisz. – Zmrużył oczy. Lynda też była dość
apodyktyczna.
– Owszem – przyznała Hayley, zaskakując Sama, bo Lynda
nigdy by tego nie powiedziała. – Czasami, kiedy człowiek ma
ciężki dzień, potrzebuje kogoś, kto go popchnie, choćby po to,
żebyruszyłnaprzód.
–Powinnaśtrenować.
–Niemasprawy.Idziemy.
Samowibrakowałoenergii,bysiękłócić.Poszedłdoschowka
na rowery, odpiął rower i prowadząc go, powlókł się do
mieszkaniaHayley.
ROZDZIAŁSZÓSTY
– Na szczęście mieszkam na parterze, więc nie musisz
dźwigaćroweruposchodach–powiedziałaHayley.
Samoparłrowerościanę,zastawiającnimwąskiprzedpokój,
i poszedł za Hayley w głąb mieszkania. Było mniej więcej tej
wielkości co jego lokum w Reykjaviku, z łazienką, sypialnią,
pokojem dziennym i kuchnią połączoną z jadalnią. Ściany
pomalowano na kolor kremowy, meble też były jasne, dzięki
czemu mieszkanie wydawało się przestronniejsze niż było
wrzeczywistości.
Napółcenadkominkiemstałyoprawionewramkifotografie,
dużą
szafę
biblioteczną
wypełniała
literatura
fachowa
i beletrystyka. Na lodówce widniały przyczepione magnesami
zdjęciaipocztówki.Wmieszkaniupanowałładiporządek.Nic
dziwnego,wpracyHayleyteżbyłapoukładana.
–Mogęciwczymśpomóc?–spytałSam.
–Tak,nakryjdostołuiwybierzcośdopicia.Wlodówcejest
wino, jeśli masz ochotę, i dzbanek filtrowanej wody. –
Uśmiechnęłasiędoniego.–Londyńskawodaniejestnajlepsza,
filtrowanie trochę poprawia jej smak. W szafce znajdziesz też
butelkęwodygazowanej,chociażniebędzieschłodzona.
–Wystarczyzwykławoda,dziękuję.
– Sztućce są w szufladzie obok zlewu, a szklanki i naczynia
stołowenadzlewem.
– Okej. – Mechaniczny akt układania talerzy i sztućców
sprawił,żeSampoczułsięlepiej.Byłprawiepewien,żeHayley
toprzewidziała.
Pięć minut później siedzieli przy kuchennym stole. Sam nie
byłgłodny,alezachowałbysięnieuprzejmie,gdybyzostawiłcoś
na talerzu, więc zmusił się do jedzenia. Kiedy po koolacji
Hayleyzaparzyładzbanekkawy,Samzadałjejpytanie,którego
nurtowałoodwyjściazeszpitala.
–Nieoczekujesz,żebędęotymrozmawiać?
– Nie – odparła. – Czasami można kogoś nakłaniać do
mówienia,aczasemtrzebadaćmuczas.
Zabrzmiało
to
tak,
jakby
mówiła
z
doświadczenia.
Niewątpliwie miało to coś wspólnego ze śmiercią jej
narzeczonego. Sam nie chciał być nachalny, więc nie pytał
oszczegóły.Zamiasttegorzekł:
–Dziękuję.
– Nie ma sprawy. Masz teraz ochotę posłuchać muzyki czy
obejrzeć coś lekkiego w telewizji? Oczywiście, jeśli jesteś
w nastroju na poważny dokument na temat fizyki kwantowej –
dodałazuśmiechem–pewnienajakimśkanalegoznajdziemy.
–Podarujęsobiefizykękwantową–odparł.
Należałoby zbierać się do wyjścia. Tyle że potrzebował
samotności, by sobie wszystko poukładać, a jednocześnie
towarzystwa, żeby się tym nie zadręczać i nie poświęcać temu
zbytwieleczasu.
–Wtakimrazie–oznajmiłaHayley–obejrzymymójulubiony
odcinek „Przyjaciół”, ten, w którym Monika kładzie sobie
indyka na głowę. I zjemy moje ulubione czekoladowe
ciasteczka. Tylko nie mów nic Dani, bo zrobi mi wykład na
temat zdrowego odżywiania i zmusi mnie do jedzenia batonów
proteinowych,któremajądziwnysmak.
– Obiecuję – przyrzekł, nie kryjąc uśmiechu, kiedy Hayley
zanuciłamelodięzserialu.–Nono.
– To mój ulubiony serial. – Uśmiechnęła się. – Dlatego mam
gonapłytach,nawypadek,gdybywypadłzmojejwypożyczalni
internetowej. Dani mówi, że jestem jak Joey, uważam, że
kanapkajestlekiemnacałezło.
–Byćmożemarację.–Zaśmiałsię.
–Kanapkaalboczekoladoweciasteczka.
– Chyba tak. – Był zdumiony, że siedząc obok Hayley na
kanapie z kubkiem kawy i wiedeńskimi ciasteczkami, czuje się
takdobrze.
Oglądając film, nie wiadomo jak i kiedy przysunęli się do
siebie. Wydawało się całkiem naturalne, że Sam ją objął.
A kiedy oparła głowę na jego piersi, pocałował ją w czubek
głowy. Wówczas odwróciła się do niego i podniosła wzrok,
źrenice miała powiększone. Oboje już wiedzieli, że chemia,
którapołączyłaichwIslandii,niezanikła.
Sam musnął jej wargi ustami, a ona się nie wzbraniała. Nie
mógłzaprzeczyćpożądaniu,pragnąłwięcej.
Tyleżetoniebyłowobecniejwporządku.
–Przepraszam–szepnął.–Niepowinienembyłtegorobić.To
byłdługidzień.
Hayleypołożyłarękęnajegopoliczku.
–Wiem,alepamiętaj,żeuratowałeśPaulineJacobsiżetonie
twojawina,żepacjentwManchesterzenieprzeżył.Gdybyktoś
innyzajmowałsiętympacjentem,skończyłobysiętymsamym.
Sampowiedziałeś,żejegokrewnibyliwszokuimusielikogoś
obwinić.Zostałeśuniewinniony.
Samwestchnął.
–Paulinemapełnosiniakówodmoichucisków.
–Ależyjeimożeopowiedzieć,cosiędziało.Żyjedziękitobie.
–Ireszciezespołu.
– Ale głównie dzięki tobie – powtórzyła. – To ty stwierdziłeś,
że przeszła niemy zawał. Zasłabła podczas diagnozy i badania
krwi.
–Chybamaszrację.–Wziąłgłębszyoddech.–Pójdęjuż.
–Niemusisz.
Posłałjejpełenżaluuśmiech.
– Muszę. Mam niegrzeczne myśli, a nie mam zamiaru
poprawiać sobie samopoczucia twoim kosztem. Zasługujesz na
więcej.
WodpowiedziHayleygopocałowała.
Chwilępotemobojeleżelinakanapie.
–Przepraszam–rzekł.–Nieplanowałemtego.
–Wiem.–Pogłaskałagopotwarzy.–Mieliśmybyćkolegami.
Może przyjaciółmi. – Nabrała głęboko powietrza. – Ale ja nie
zapomniałamoIslandii.
–Jateż–przyznałcicho.–Więccoteraz?
–Rozsądekpodpowiada,żebyśwstałiposzedłdodomu.
Mówiłatak,jakbyistniałaalternatywa.
–Albo?–spytał.
–Alboprzepiorętwojerzeczywpralce.
–Cobyśwolała?–spytałostrożnie.
–Obieopcjewiążąsięzkomplikacjami.
Zmarszczyłczoło.
–Jakto?–Gdybyposzedłdodomu,sprawabyłabyjasna.
– Jeśli jutro przyjedziemy razem do szpitala, plotkom nie
będziekońca.
–Racja.Ajeśliniezostanę?
– Wtedy, jeśli mam być szczera, myślę, że tylko odwleczemy
tenmoment.
–Więcconiestaniesięteraz,staniesiępóźniej?
Hayley skinęła głową. Wiedział, że Hayley ma rację. Coraz
trudniej było mu trzymać ręce przy sobie. Im lepiej ją
poznawał,tymbardziejjejpragnął.
– Czyli – podjął – może będzie mniej skomplikowane, jak
zostanę.
– Tyle że ja nie chcę plotek. Poza tym wiesz, co myślę
oromansachwpracy.Więctomusipozostaćmiędzynami.
Poczuł się źle. Hayley chyba mu nie ufa. Już to przerabiał.
Lyndanieufałamudotegostopnia,żezostawiłago,gdyzostał
zawieszony. Jaki jest sens wiązać się z osobą, która zamierza
ukrywaćprzedświatemtenzwiązek?
– To nie jest tak, że chcę to ukrywać, bo to jest coś złego –
podjęła,jakbyczytałamuwmyślach.–Poprostuniechcę,żeby
ludzie milkli na mój widok czy patrzyli na mnie z poczuciem
winy,gdywchodzędopokoju.
Wkońcucośstałosiędlaniegojasne.Pośmiercijejpartnera
ludzieotymrozmawiali,martwilisięonią,aonanajwyraźniej
źle to znosiła. Potem uderzyło go coś jeszcze. Powiedziała, że
nieakceptujezwiązkównaoddziale.
–Czytwójpartnerpracowałnaratunkowym?–spytał.
– Nie. Byłoby chyba dużo gorzej, gdyby tak było. Ludzie
chcieli dobrze, ale ja nie znoszę, jak o mnie mówią. –
Westchnęła.–Potrzebaczasu,żebyzrobićkolejnykrok.
Czy ich romans w Islandii pomógł jej zrobić ten krok i była
gotowanakolejnyzwiązek?Czyjeszczenie?
Dopieropochwilizdałsobiesprawę,żepowiedziałtonagłos.
– Jedno i drugie – odparła. – Ale chcę zrobić krok naprzód.
Evan nie życzyłby sobie, żebym go opłakiwała do końca życia.
Ja też pragnęłabym, żeby sobie kogoś znalazł, gdyby to mnie
zabrakło.
Sam pomyślał, że na tym właśnie polega różnica między
Lyndą i Hayley. Lyndzie podobałoby się, gdyby został kimś
ważnym,naprzykładdyrektoremszpitala.TyleżeSamniemiał
tegowplanach.Chciałpójśćwśladydziadkaibyćlekarzem–
spędzać dni z pacjentami i czuć, że dzięki niemu w ich życiu
następujejakaśpozytywnazmiana.
Nie rozmawiał z Hayley o jej zawodowych ambicjach, ale
pracując obok niej nabrał przekonania, że jej także nie
interesuje posada administracyjna. Zdawało się, że podobnie
jakonwolileczyćludzi.
– A gdybyśmy razem nie pracowali, umawiałabyś się ze mną
narandki?–spytałotwarcie.
–Tak.Nie.Niewiem.Mambyćszczera?
–Tak.
–Toskomplikowane–uprzedziła.
–Nieszkodzi.
–Okej.–Wzięłagłębszyoddech.–Cośnasłączy.Czujętood
początku. Ale wówczas miałam wyrzuty sumienia z powodu
Evana.Potemzrobiłomisięgłupio,żemamjakieśwyrzuty,bo
Evanniemiałbynicprzeciwmoimrandkom.Zawstydziłamsię,
że taka ze mnie idiotka. I wreszcie, kiedy tu przyjechałeś,
przestraszyłamsięnamyśl,żemoglibyśmyzacząćodnowa.
– Jesteś ciepła, dobra, troskliwa. To naturalne, że masz
wyrzutysumieniaiżesięboisz.JakdługobyłaśzEvanem?
–Dwaipółroku.AtyzLyndą?
–Trzylata,więcwiem,oczymmówisz.Poznajeszkogoś,kto
ci się podoba, z kim wiele cię łączy. Porównujesz tę nową
relacjędodawnejizastanawiaszsię,czyrobiszdobrze.
Czymożeznówpopełniasztensambłąd.Aletozachowałdla
siebie.
– I zastanawiasz się, czy będą cię oceniać i myśleć, że się
pospieszyłeś.
–Czytoważne,comyśląinni?–spytał.
– Chyba nie. – Zmarszczyła nos. – Jak już powiedziałam, to
skomplikowane.
–Życiejestskomplikowane–odparł.–Zaprosiłaśmnie,żeby
mnienakarmićipocieszyćpociężkimdniu.Alezdajemisię,że
tyteżpotrzebujeszpociechy.Możepomożemysobienawzajem.
–Masznamyśliseks,którypozwolinamniemyślećoinnych
sprawach?
–Takinie.–Pogłaskałjąpopoliczku.–Jaksamamówisz,to
skomplikowane. – Lubił ją, była prostolinijna i szczera
wkontaktachzkolegamizpracy,współczującaiserdecznadla
pacjentów i ich bliskich. Poza pracą była zabawna, bystra
i słodka. – Chcemy się spotykać, a jednocześnie boimy się, że
się nie uda. Romans bez zobowiązań wydaje się nie
wporządku,aleczyjesteśmygotowinanowyzwiązek?
– Nie mam na to odpowiedzi – przyznała. – Czy możemy na
razie nie zadawać sobie trudnych pytań, dopóki się nie
przekonamy,czegochcemy?Izachowaćtowtajemnicy?
–Tak–odparłipocałowałją.
Hayley wstała, wzięła go za rękę i zaprowadziła do sypialni.
Podobnie jak w pozostałej części mieszkania meble były tu
jasne, a ściany kremowe. Podobała mu się oprawiona rycina
nad
łóżkiem,
która
przedstawiała
hiacyntowiec.
Pokój
emanowałspokojem,taksamojakjegowłaścicielka.Jużmiałją
pocałować,kiedyprzypomniałsobiecośważnego.
–Niemożemytegozrobić.Przynajmniejwtejchwili.
–Czemu?
–Niemamprezerwatywy.
–Jamam.
Zdziwił się, gdyż był prawie pewny, że Hayley nie sypia
zprzypadkowymimężczyznami.
O nic jednak nie pytał. Pragnął ją znów pocałować. Kochać
sięznią.Zatracićsięwniej.Miałnieodpartewrażenie,żeona
pragnietegosamego.
Zaciągnęłazasłonyizapaliłanocnąlampkę.Samzgasiłgórne
światło,apotemwziąłjąwramiona.
Dużopóźniej,gdywrzuciłajegoubraniadopralkiiwróciłado
łóżka,
leżeli
przytuleni.
Gdyby
był
teraz
u
siebie,
rozpamiętywałby wydarzenia tego dnia. Teraz, tutaj, czuł, że
jegoranyzaczynająsięgoić.
NazajutrzranoHayleyobudziłasię,zanimzadzwoniłbudzik.
Poza tą jedną nocą w Islandii to był pierwszy raz od ponad
roku, gdy budziła się w czyichś ramionach. Z jednej strony
nadal czuła się nielojalna wobec Evana, z drugiej cieszyła się,
żeznówmożezkimśpowitaćdzień.
OdwróciłasięipocałowałaSama.
–Hej,śpiochu,mamyporannydyżur.
Niemalnatychmiastotrzeźwiał.
–Jakdługoidziesięstąddoszpitala?
– Zdążymy wziąć prysznic i zjeść śniadanie – uspokoiła go. –
Idź pierwszy do łazienki, a ja wyjmę twoje rzeczy z suszarki.
Wszafcesączysteręczniki.
–Dzięki.Jeślimaszżelazko,wyprasowałbymkoszulę.
Podobałojejsię,żeniezałożyłzgóry,iżonatozaniegozrobi.
–Zajmęsiętym.
–Poprysznicuzrobięśniadanie–powiedział.
Kiedy skończyła sortować pranie, ustawiła deskę do
prasowania i zaparzyła kawę, Sam pojawił się owinięty
ręcznikiemwpasie,zmokrymiwłosami.
–Nacomaszochotę?–spytał.
– W lodówce jest bekon i keczup, chleb w szafce –
powiedziała.–Jeślitociwystarczy.
–Tak.
TerazHayleywzięłaprysznic.
–Wsamąporę–oznajmiłSam,gdywróciładokuchni,ipodał
jejkanapkę.
– Dziękuję – powiedziała. Evan czuł się bezradny w kuchni,
żartowali, że mógłby przypalić wodę i musiałby wezwać straż
pożarną.
Mieszkali wówczas gdzie indziej. Hayley wynegocjowała
wcześniejsze zakończenie umowy najmu tamtego mieszkania,
bo wciąż widziała w nim Evana. Nowe mieszkanie było
mniejsze,alewygodneiznajdowałosięniedalekopracy.Tobyło
jejnoweżycie.
AonaobiecałaDani,żebędzieżyłapełniążycia.
– Dziękuję za miniony wieczór – rzekł Sam. – Miałaś rację,
przypomniał mi się pacjent z Manchesteru i potrzebowałem
kogoś, kto odwróci moją uwagę. Kto sprawi, że będę mógł
zrobićkroknaprzód,jaktoujęłaś.
– Nie ma sprawy. – Po śmierci Evana znaleźli się ludzie,
którzypomoglijejtoprzeżyć.Pilnowali,byjadła,bywychodziła
zdomu,byfunkcjonowała.
Odnosiłaterazwrażenie,żeSamwciążcośprzedniąukrywa.
Pewnie każdy zwątpiłby w siebie, gdyby został zawieszony, ale
Sam wiedział, że niczego nie zaniedbał i został uniewinniony.
Czemujegopartnerkaniewspierałagopodczasśledztwa?Czy
zmarłypacjentbyłjejkrewnym?Czymożerozstalisiętużprzed
śledztwem i Sam myślał, że z tego powodu był rozkojarzony
ipopełniłjakiśbłąd?
Nie mogła spytać o to wprost. To byłoby bolesne i okrutne.
NaszczęścieSamzmieniłtemat.
–Musimyprzenieśćtermintwojegotreningu.Danimarację,
bieganienazewnątrztonietosamoconabieżni.Jesteśwolna
jutropopracyczytrenujeszzDani?
–Jutromabyćdzieńwolny–odparła.
–Notopobiegamywparkudziświeczorem.–Urwał.–Jesteś
wolnawtenweekend?Możebyśmysięgdzieśwybrali?
– Chętnie – powiedziała, choć nadal nie pozbyła się
wątpliwości.
Ale
jeśli
nie
dopuści
do
siebie
myśli
o niebezpieczeństwie, na jakie Sam naraża się w wolnym
czasie, może jej się uda. Może zrobi ten krok od smutku
przeszłościdonowejprzyszłościzSamem.
Kiedyzjedlikanapki,Samuparłsię,żepozmywa.
–Czyliwidzimysięwpracy?Apotemnatreningu?
–Okej.Uważajnadrodze.
–Jasne.–Pocałowałjąlekko.–Dozobaczenianaoddziale.
Hayleyprzygryzławargę.
–Jeślichodziopracę…
– Jesteśmy kolegami i zaczynamy się przyjaźnić – odparł. –
Zrozumiałem.
Tego właśnie chciała, ale cień bólu w jego oczach, szybko
ukryty, wzbudził w niej wyrzuty sumienia. Choć chodziło jej
tylkooplotki,nawettezrodzonezżyczliwości.
W ciągu kolejnych dwóch tygodni zbliżyli się do siebie.
W pracy Sam starał się zachowywać się profesjonalnie.
Wszyscy wiedzieli, że Dani ma pieczę nad ich wspólnymi
treningami i że Sam pomaga tylko po przyjacielsku. Kiedy
umawiali się na randkę, wybierali mniej oczywiste miejsca, by
zmniejszyćryzykowpadnięcianakolegówzpracy.
Hayley odmówiła jednak udziału w imprezie, którą Sam
zorganizowałwpołowiepaździernika.
–Jesteśszalony,Sam.Jazdanagokartachjestniebezpieczna,
ajazdanagokartachpolodzie?!
– Mają specjalne opony – wyjaśnił. – Jest bezpiecznie. Nie
wiem,czymsiętakdenerwujesz.
–Jesteśposzukiwaczemprzygód.
Zmarszczyłczoło.
– Lubię sporty ekstremalne. Przyspieszają mi tętno, dzięki
temuczuję,żeżyję.
–Jesteśszalony–oznajmiła.
Sam jej nie rozumiał. Przecież zgodziła się na spacer po
lodowcu,anawetsprawiłojejtoprzyjemność.
Potem nagle coś sobie uprzytomnił. Hayley była równie
krytycznawsprawiejegohobbyjakLynda.Czyżbypopełniłten
sambłąd?Czypodświadomieignorowałsygnałyzapowiadające
kłopoty?
Odsunąłodsiebietęmyśl.Byłniesprawiedliwy.
– Chodź z nami – powiedział. – Nawet jeśli nie masz ochoty
jechaćgokartem,możeszznamiposiedzieć,wypićcośizjeść.
– To nie moja bajka – stwierdziła stanowczo. – Baw się
dobrze. Ja wezmę dyżur, może do was dołączy ktoś, komu
naprawdęnatymzależy.
Nie dyskutował, ale dało mu to do myślenia. Czy Hayley coś
przed nim ukrywa? Czy to ma coś wspólnego z jej zmarłym
narzeczonym? Musi znaleźć taktowny sposób na to, żeby
poznaćodpowiedź.
Wdniu,kiedySamwybrałsięzkolegaminagokarty,Hayley
pracowała. Napisała mu esemesa: „Dobrej zabawy”, choć
wolałaby, by wybrał mniej niebezpieczną rozrywkę. Ale mógł
teżwybraćzjazdpolinie,którypokazywałjejwtelefonie,ato
byłabydużogorszaopcja.
CzemuSamjesttakuzależnionyodadrenaliny?
Ijakonazdołauciszyćswojelęki?
DotejporyMERITniewzywałgonadyżur,alewiedziała,że
totylkokwestiaczasu.Agdybywezwaniedotyczyłopożaru…
–Przestań–powiedziałasobie.–Niemnóżproblemów.
Siłąwoliskupiłasięnapacjentach.
W połowie popołudnia Sam pojawił się na oddziale
wtowarzystwieJoshaWilloughby’ego,jednegozichstażystów.
Minęmiałnietęgą.
–Josh?Cosięstało?–spytałaHayley.
–Miałemdrobnywypadek–odparłJosh,zwieszającgłowę.–
No…niewykluczone,żemampęknięteżebro.
– Jeździłeś gokartem po lodzie? – Rzuciła Samowi znaczące
spojrzenie.
– Świetnie się bawiłem, Hayley – bronił się Josh. – Nie wiń
Sama.Popisywałemsię,jechałemzaszybko.
– Uderzyłeś się w głowę? – Spojrzała znów na Sama. – Miał
jakieśobjawywstrząśnieniamózgu?
–Nieuderzyłemsięwgłowę,tylkowżebra.Usłyszałemjakiś
trzask i zabolało, dlatego wydaje mi się, że coś mi pękło. Ale
zdecydowanie nie mam klatki cepowatej – mówił Josh. –
Oddychamnormalnie.Żebrozrośniesięwciągumiesiąca,teraz
potrzebujętylkośrodkówprzeciwbólowych,żebynieoddychać
zbytpłytko,bomogłobysięskończyćinfekcjąpłuc.
Hayleyniemogłapowściągnąćuśmiechu.
–Nauczyłeśsiętegowszystkiegonauniwersytecieczyunas?
– Jedno i drugie – odparł Josh z uśmiechem. – Sam już mnie
zbadałiwiem,żenicminiejest.
– A jednak cię tu przywiózł. – Przeniosła wzrok na Sama. –
Chceszmicośpowiedzieć?
– Nie miałem stetoskopu, a chcę mieć pewność, że nie ma
odmyopłucnowej.
Nic
dziwnego,
pomyślała,
że
po
doświadczeniu
zManchesterubyłtakostrożny.
– Wydaje ci się, że oddech ci się skrócił? – spytała Josha. –
Miałeśbólwokolicyramienia?
–Nie.
– Okej. Chciałabym posłuchać twoich płuc. Możesz zdjąć
koszulkę?
– Czy muszę złamać żebro, żeby kobieta poprosiła mnie
ozdjęciekoszulki?–spytał.
–Lekarzmężczyznapoprosiłbycięotosamo.
– Wszystko zepsułaś. – Josh ściągnął koszulkę, a Hayley
skrzywiłasięnawidoksiniaków.
–Wyglądatopaskudnie–stwierdziła.
– W najbliższych dniach będzie wyglądać gorzej – odrzekł
radośnieJosh.–Nicminiejest,Hayley.
– Hm. – Osłuchała go. Sam dobrze go zdiagnozował, choć
oddechJoshaniezbytjejsiępodobał.–Prześwietlenie–rzuciła.
–Naprawdęnie…–zacząłJosh.
–Zróbmitęprzyjemność.
–Przecieżmamwszystkiekliniczneobjawy.
– Czasami – powiedziała – intuicja mówi ci, że jest problem,
a w zaawansowanym wieku trzydziestu dwóch lat nauczyłam
sięsłuchaćintuicji.
– Ona ma rację – wtrącił Sam. – Podręczniki nie nauczą cię
intuicji,toprzychodzizdoświadczeniem.
–Okej,wtakimrazieidęnaprześwietlenie–odparłJosh.
Hayleyzobaczyławynikrentgenanaswoimkomputerze.Josh
miał niewielką dziurę w płucu. Powietrze zostało uwięzione
między płucem i ścianą klatki piersiowej. Kiedy Josh wrócił na
oddział,trochębrakowałomutchu.
–Zaszybkobiegłem,żebyśmniewypisała–zażartował.
–Nieźlebajerujesz.–Pokazałamuwynikbadanianaekranie.
– Okej, Josh. Zapomnij o mojej intuicji. To wiedza
podręcznikowa. Gdyby ten wynik należał do twojego pacjenta,
cobyśpowiedział?
Joshwestchnął.
–Żetoodmaopłucnowa.
–Icoztymzrobimy?
– Jeśli nie ma choroby płuc – powiedział Josh – rozdarcie
wpłucusięnaprawiiproblemrozwiążesięwciągukilkudni.
–Ajeślibrakcitchu?–naciskałSam.
–Trzebausunąćpowietrze.–Joshzmarszczyłnos.–Wiem,że
tozabrzmigłupio,biorącpoduwagę,ilerazyjestempodrugiej
stronie,alenieznoszęigieł.
Hayleyuśmiechnęłasięipoklepałagoporamieniu.
– Wszystko będzie dobrze, kochanie. Znasz procedury, więc
pewnie wyświetlają ci się teraz w głowie straszne obrazki, bo
dziś jesteś po tej stronie, ale wiesz także, że znieczulę cię
miejscowo. Nie wypuszczę cię z takimi trudnościami
oddechowymi.Złamałeśżebroimaszodmę,bozachciałocisię
jeździć gokartem po lodzie. – Zerknęła na Sama z ukosa. –
Bardzobezpieczne,rzeczywiście.
–Wybacz–mruknął.
–Poczujeszukłucie,Josh.–Podałamuśrodekprzeciwbólowy.
Wkłuła się w ścianę klatki piersiowej Josha, a potem do igły
zamocowała dużą strzykawkę. – Najtrudniejsze za nami –
oznajmiła.
Joshsięskrzywił.
–Nieznoszęigieł.Alechybaniejesteśwtymtakazła.
–Miłosłyszeć,chociażdobrzebyłobywiedzieć,czypowinnam
odświeżyć swoją wiedzę. Nigdy nie chciałam bez potrzeby
sprawić pacjentowi bólu. Co nie znaczy, że zamierzam
wykorzystać
mój
personel
do
doświadczeń
–
dodała
z uśmiechem. – Okej. Wciągnę teraz trochę powietrza do
strzykawki i wypuszczę je na zewnątrz, potem to powtórzę, aż
będępewna,żenicniezostało.Zadowolony?
–Bardzo–odparłJosh.
– A przy okazji – wtrącił Sam – możemy sprawdzić twoją
wiedzęnatematśrodkówprzeciwbólowych.
Toidealnysposóbnaodwrócenieuwagimłodegomężczyzny,
pomyślałaHayley.
– Co byś przepisał komuś z pękniętym żebrem? – ciągnął
Sam.
– Paracetamol i coś przeciwzapalnego. Jeśli ból jest średni,
można podawać je na zmianę co dwie godziny – odparł Josh. –
W przypadku silnego bólu trzeba czegoś mocniejszego, jak
kodeina. Zanim przepiszę cokolwiek, muszę wiedzieć, czy
pacjent pali, czy bierze leki przeciwzakrzepowe, czy ma
wysokie ciśnienie albo astmę, czy choruje na serce, nerki albo
czymawrzodyżołądka–mówiłdalej.
–Atakżeczyjestwciąży,czymiałzawał,czybierzeaspirynę
– dodała Hayley. – Bardzo dobrze, Josh. Czy któryś z tych
punktówciędotyczy?
– Nie. Chociaż byłbym bardzo sławny, gdybym był w ciąży –
odparłznamysłem.
Hayleyzaśmiałasię.
–Zpewnością.Gotowe.Czybóljestsilnyczyumiarkowany?
–Umiarkowany–odparł.
– Bierz normalne dawki paracetamolu i ibuprofenu.
Zamienniecodwiegodziny,takjaksugerowałeś–powiedziała.
– Jeśli ból się zwiększy, porozmawiamy o kodeinie. Masz jutro
dyżur?
–Niemamażwtorku.
– Jedź do domu, weź leki przeciwbólowe i odpoczywaj. Nie
podnośnicciężkiego.Kiedymaszsiętupojawićniezwłocznie?
–Jeślidostanęgorączkialbobędęmiałbólwpiersiczykrótki
oddech.Albozacznęodkasływaćkleistąmaź.
– Świetnie. Zmykaj – powiedziała. – Następnym razem, jak
będziesz chciał podnieść sobie ciśnienie, proszę nie słuchać
sugestiidoktora,którylubigłupioryzykować.
–Okej.
– Podwiozę cię do domu – rzekł Sam. – Jak tylko ukorzę się
przedpaniądoktor.
–Będęwpoczekalni.–Joshzostawiłichsamych.
–Noproszę,wyrzućtozsiebie–rzekłzezrezygnowanąminą.
–Niemuszę,samtopowiedziałeś–odparła.–BiednyJosh.
–Jeślitocipoprawihumor,czujęsięwinny.
–Toniemasensu,Sam.Czemutorobisz?
– Czemu sprzeciwiasz się wszystkiemu, co zawiera choć
odrobinęryzyka?
Teraz powinna opowiedzieć mu resztę swojej historii.
Wyznać,żejejnarzeczonycodziennienarażałżycieizginął.Ale
toniebyłodobremiejscenatakiewyznania.
– Możemy porozmawiać później? Jestem na dyżurze,
poczekalniajestpełna.
–Jasne.Tomożeprzygotujęspaghettiipogadamy?
– Dobrze. – Do tej pory gula, która utkwiła jej za mostkiem,
zamienisięmożewewłaściwesłowa.
–Uciebieczyumnie?–spytał.
–Uciebie.
–Okej,widzimysięowpółdosiódmej.
ZadzwoniładodrzwiSamapunktualnie.
–Napijeszsięwina?–spytał.
Pokręciłagłową.
–Alezabiłabymzafiliżankękawy.
–Rozgośćsię.
Zaparzyłkawęizdwomakubkamiposzedłdopokoju.Hayley
siedziała na kanapie, wyglądała na śmiertelnie zmęczoną
inieszczęśliwą,jakbycośjągnębiło.
Domyślał się, o co chodzi, pamiętał, że obiecała z nim
porozmawiać.
– Przepraszam za to, co przytrafiło się Joshowi. Ostatnia
rzecz,jakiejchciałem,tożebykomuśstałasiękrzywda.
–Nikttegoniechce–zauważyła–ajednaktaksięzdarza.–
Postawiła kubek na stoliku. – I sprawia, że twoje życie się
załamuje.
–Czemutakcięprzerażapodejmowanieryzyka?
–Evan,mójnarzeczony–nabrałapowietrza–byłstrażakiem.
Sprawastałasięboleśnieoczywista.Sammiałprzeczucie,że
wie, co usłyszy: Evan próbował kogoś uratować i sam stracił
życie.
– Evan codziennie ryzykował – podjęła. – Był świetnie
wyszkolony. Unikał brawury czy choćby lekkomyślności, nie
narażał swojej załogi. Aż pewnego dnia wybuchł pożar
w warsztacie samochodowym. I jak to w takim miejscu, była
tam masa łatwopalnych rzeczy. Wybuchła butla z propanem,
dwie kolejne strażakom udało się wynieść. Ale potem ktoś
powiedział, że szef warsztatu wrócił po kotkę i kociaki, które
były w biurze na półpiętrze, i od tej pory nikt go nie widział.
Evanmyślał,żetenczłowieknawdychałsiędymu,więcwszedł
dobudynku.–Hayleyzadrżała.–Budynekzawaliłsię,kiedybył
wpołowieschodównapółpiętro.
Nicdziwnego,żenieprzeżył,pomyślałSam.
–Ostatniabutlazpropanemznajdowałasiętużpodschodami
ikiedybudyneksięzawalił,wybuchła.Evanzginąłnamiejscu.–
Załkała. – Taką przynajmniej mam nadzieję. Mam nadzieję, że
niebyłświadomy,cosięstało,żenieczułbólu.
–Napewno.–Samjąprzytulił.
Jej wyznanie wyjaśniło mu wiele spraw. Evan podjął ryzyko,
bykogośuratować,iskończyłosiętotragicznie.
– Evan był dobrym człowiekiem. Wszyscy go kochali. –
SpojrzałaSamowiwoczy.–Byłpodobnydociebie.Narażałsię,
żeby pomóc innym. Tyle że ty na dodatek uprawiasz
niebezpiecznesporty.Nieradzęsobieztym,Sam.Wiem,żeto
lubisz i czuję się koszmarnie, powstrzymując cię przed czymś,
co sprawia ci radość. Ale to mnie przeraża. Jestem zmęczona
ciągłym lękiem, że stracę cię tak jak Evana. Nie rozumiem,
czemutorobisz.
Pogłaskał ją po twarzy. Jak miał ją przekonać, że nie każde
ryzykopociągazasobątragedię?
– Zawsze lubiłem sporty ekstremalne – podjął. – Pewnie
chodzi o adrenalinę, dzięki niej czuję, że żyję. – Bardzo tego
potrzebował, kiedy został zawieszony w pracy. – Od dziecka
wspinałem się w górach z ojcem i Martinem, mieszkaliśmy
blisko Peak District. Tata lubił się wspinać, tak samo mój
dziadek. Myślę, że mam to we krwi. Dołączenie do grupy
ratowników było dla mnie czymś oczywistym. Podczas akcji
nigdy nic złego mi się nie przydarzyło, nie skręciłem nawet
kostki.
– Nie myślisz wtedy o ryzyku? – spytała spokojnie, ale on
widziałbólwjejoczach.
– Że mi się nie uda? Że spadnę i złamię kark? – Chciał, by
zrozumiała, że nie jest tylko poszukiwaczem przygód. – Myślę
idlategojestemostrożny.Przestrzegamprocedur.Itak,wiem,
żeJoshzłamałdzisiajżebro,jadącgokartem,ale…
–Ale?
–Teraz,kiedymiwyjawiłaś,cospotkałoEvana,niewiem,czy
mogętopowiedzieć.
Otworzyłaszerzejoczy.
–Spróbuj.
– Okej. Ale pamiętaj, że mnie o to prosiłaś. – Wziął głęboki
oddech. – Czasami, niezależnie od tego, jak dobrze coś
zaplanujemy,wypadkisięzdarzająiniedasięichprzewidzieć.
Dlategoistniejenaszoddział.Wypadkisięzdarzają.
Patrzyłananiego,jakbyzłamałjejserce.
Pogłaskałjąpopoliczku.
– Przykro mi, że Evan zginął, ale wszystko, co robisz, niesie
z sobą ryzyko. Możesz iść środkiem parku i nikt ci nie
zagwarantuje, że gałąź nie spadnie ci na głowę. Albo komuś
pośliźniesięnogainaciśniepedałgazuzamiasthamulca,kiedy
przechodziszprzezjezdnię.
– Ale szansa, że to się zdarzy, jest niewielka, podczas gdy
dobrowolne ryzykowanie życia w pracy i poza pracą to nie
kwestiapytania„czy”ale„kiedy”staniesięcośzłego.
–Gdybyniktnieratowałludziwpotrzebie,umieraliby.
– Wiem. Jestem egoistką. Ale kiedy straciłam Evana, miałam
wrażenie, jakbym wpadła w jakąś czarną dziurę. Nie chcę się
znówtamznaleźć.
–Czymamrację,sądząc,żeEvankochałswojąpracę?
Hayleyskinęłagłową.
–Zawszechciałbyćstrażakiem.Kochałto,corobił.Byłwtym
dobry, w gaszeniu ognia czy ratowaniu ludzi z zepsutej windy
czy cięciu karoserii samochodu, żeby ratownicy mogli
wyciągnąć ofiarę. Także w rozmowach z dziećmi w szkole. On
to kochał. – Łza spłynęła po jej policzku. – I zginął podczas
pracy.
Samotarłłzęopuszkiemkciuka.
– Przykro mi. Chciałbym to zmienić, ale nie jestem w stanie
przywrócićEvanowiżycia.
–Wiem.Jatylko…przepraszam.
– Nie ma za co. Cieszę się, że rozmawiamy. – Jakim był
hipokrytą! Prawie nic nie powiedział jej o Lyndzie. – Teraz
rozumiem,czemutaksiędenerwujeszryzykiem.
–AtyzgłosiłeśsiędoMERIT-u.
– Tak, i na pewno wiesz o tym, że ratownicy z MERIT-u są
wpuszczani na miejsce katastrofy tylko wtedy, kiedy to jest
bezpieczne. Ryzyko jest monitorowane – powiedział świadomy,
żejejnieuspokoi.–Jeślichcesz,żebymzrezygnował,zrobięto.
Pokręciłagłową.
–Niemamprawacięotoprosić.
–Nieprosiłaś,samcitoproponuję.
–Żałowałbyśtejdecyzji,awkońcutobynasrozdzieliło.
Chyba miała rację. Ratownictwo górskie stanęło między nim
aLyndą.TyleżeLyndaniepodałamurozsądnegopowodu,dla
którego miałby to rzucić. Po prostu chciała, by zamiast tego
zasiadałwjakimśnudnymzarządzie.
– Powiedziałaś kiedyś Evanowi, jakim stresem jest dla ciebie
jegopraca?–spytał.
–Nie,ponieważprawdęmówiąc,niedenerwowałamsiętym.
Potrafiłam wtedy zaakceptować ryzyko. Chyba znając rozwagę
Evana, uważałam, że najgorsze nigdy się nie stanie. – Wzięła
głębszyoddech.–Ajednaksięstało.Ipojawiłsięstrach.
– Co on by powiedział – spytał ostrożnie- gdyby tu teraz był
igdybyśmuwyznała,żejegopracabudziwtobielęk?
–Mniejwięcejtosamocoty–przyznała.–Niezastępujeszmi
Evana, nic podobnego. Po prostu przypadkiem macie podobne
poglądy.Ztąróżnicą,żeonnieryzykowałdlarozrywki.
– Mogę to ograniczyć – odrzekł. – Przyznaję, kiedy mnie
zawiesili, nie unikałem ekstremalnych wyzwań, bo musiałem
poczuć, że żyję, a nie tylko egzystuję, czekając na wynik
śledztwa.
Przeczesałapalcamiwłosy.
–Niepowinnamtegoodciebieoczekiwać.Toniewporządku.
–Evanzginął,wykonującswojeobowiązki.Tozrozumiałe,że
będzieszsięzamartwiać,jeśliMERITwezwiemniedogroźnego
wypadku albo, co gorsza, do pożaru. Nie chcę cię na to
narażać.
–Więcalboztymskończyszizacznieszmnienielubićzato,
że ci czegoś zabraniam, albo będziesz to kontynuował, a ja
będę umierała ze strachu, ilekroć pojedziesz na akcję. Nie ma
nicpomiędzy–stwierdziłazesmutkiem.
– Musi być jakiś kompromis. Może gdybyś mi towarzyszyła
tam, gdzie ryzyko jest minimalne, przekonałabyś się, że to
bezpieczneiprzestałabyśsięmartwić.
– Proponujesz mi rodzaj terapii uodparniającej? Małymi
dawkami?
–Cośwtymrodzaju.Tojestkompromis.Możemyrazemnad
tympopracować.
–Czujęsięokropnie.–Skrzywiłasię.
– Niepotrzebnie. – Pocałował ją lekko. – Jesteś dobrym
człowiekiem. – Chciała, by porzucił niebezpieczne zajęcia, bo
niebyłjejobojętny.PrzeciwnieniżLynda.
Możepowinienjejotymopowiedzieć.
Stwierdził jednak, że to nie jest dobra pora, by obciążać
Hayleywłasnymiproblemami.
–Dziękuję,żepowiedziałaśmioEvanie–dodał.–Napewno
nie przyszło ci to łatwo. Przepraszam, że obudziłem twoje
uśpionekoszmary.
–Ja…powinnamcibyławcześniejotympowiedzieć.
–Uznałem,żezrobiszto,jakbędzieszgotowa.
–Przepraszam.
–Nieprzepraszaj.–Znówjąpocałował.–Miałaściężkidzień,
musisz coś zjeść. Daj mi pięć minut, zrobię spaghetti z sosem,
chociaż niestety jedno i drugie pochodzi z eleganckich
delikatesów.
Posłałamuuśmiech.
–Zadowoliłabymsięspaghettizpuszki.
Spojrzałnanią.
–Wdomupewniezjadłabyśmiskępłatków.
–Trafiłeś.
–Niemogęciobiecać,żewszystkozawszebędziebezpieczne
– ciągnął – bo nawet na naszym oddziale pijany pacjent może
mnie uderzyć i na skutek tego stracę przytomność. Mogę też
sięzarazićHIV.–Przytuliłją.–Myślącbezprzerwyorzeczach,
którą mogą się zdarzyć, oszalejesz. Pomyśl raczej, jak małe są
szanse, żeby do tego doszło i jak duże, że najgorsze się nie
stanie.
– Korzystając z pomocy dla osób, które straciły bliskich,
usłyszałamcośpodobnego.Ajednakniepotrafięwyrzucićtego
zgłowy.
– Wszystko będzie dobrze, Hayley. Popracujemy nad tym. –
Potrzebatylkoczasu.
Uświadomił sobie, że dla Hayley był więcej niż gotowy
czekać. Ponieważ była wyjątkowa. I mieli szansę stworzyć
naprawdędobryzwiązek.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Nadszedł koniec października. W piątek wieczorem Hayley
skończyłatreningizSamem,pokonującpełnedziesięćokrążeń.
PóźniejwybralisiędoDaninakolację,byomówićstrategięna
niedzielny bieg. Sobota była dniem odpoczynku, a w niedzielę
o dziewiątej rano całą trójką wyruszyli na miejsce startu do
Parku Aleksandry, gdzie odebrali koszulkę z numerem
ielektronicznąmierzącączasbransoletkędlaHayley.
Dani wydawała się rozkojarzona. Hayley złożyła to na karb
tego, że zamiast uczestniczyć w biegu, przyjaciółka miała go
tylko obserwować. Minęły prawie trzy miesiące, odkąd
zdiagnozowanouniejzłamanieśródstopia,ichoćnienosiłajuż
gipsu,wciążnieodzyskałapełnejmobilności.Hayleywiedziała,
żedoprowadzatoDanidoszału.
Dzieńbyłsuchy,chłodnyibezwietrzny.Najgorzejbyłobybiec
po mokrej śliskiej drodze, z zacinającym w oczy deszczem
i wiatrem. Hayley pomyślała, że byłaby zadowolona, gdyby
udałojejsięprzebiecdystansponiżejgodzinyipiętnastuminut.
Wzdłuż trasy stali policjanci, niektóre ulice zostały zamknięte.
Trasa miała dwa etapy, głównie wzdłuż ulic i częściowo
w parku, Hayley dowiedziała się też, że będą dwie stacje
zwodą,więcniemusiałabraćzsobąbutelki.
Po raz pierwszy biegła w takim tłumie. Po dziesięciu
minutach ze zdumieniem odkryła, że dobrze się bawi. I wcale
niebrakowałojejDanianiSama.
Na drugim etapie trochę osłabła, ale potem dojrzała
przyjaciółbliskomety.Dziękiichdopingowiprzyspieszyła.Gdy
przekroczyłalinięmety,zalałasięłzami.
– Jesteś wspaniała – powiedziała Dani. – Dzięki tobie
zbierzemymnóstwopieniędzynanowysprzęt.
–Ludziepłacilitobie–przypomniałaHayley.
– Ale to ty pobiegłaś. – Dani mocno ją uściskała. – Bardzo ci
dziękuję.
Hayleyoddałajejuścisk,apotemuściskałaSama.
–Dziękujęwamobojgu,bezwasbymtegoniedokonała.
Sampodniósłją,okręciłsięwokółinakoniecjąpocałował.
–Spisałaśsięnamedal.Jestemzciebiedumny.–Postawiłją
na ziemi i oparł czoło o jej czoło, zdając sobie sprawę, że
właśniesięzdradził.–Wybacz.Wiem,żemieliśmytozachować
międzynami,alezałożyłem,żeniemaszsekretówprzedDani.
– Hayley starała się utrzymać to w tajemnicy, ale patrząc na
was, wszystkiego się domyśliłam. – Dani się uśmiechnęła. –
Cieszęsię.
–Chodź,sprawdzimytwójczas–powiedziałSamdoHayley.–
Apotemzabieramwasnauzupełnieniepaliwa.
Hayley nie posiadała się z radości, słysząc, że przebiegła
dystanswgodzinę,dziesięćminutitrzynaściesekund.
–Totwójnajlepszywynik–stwierdziłaDani–ibardzodobry
czas,zwłaszczajaknapierwszybieg.
– Zgadzam się – przyznał Sam. – Jestem z ciebie naprawdę
dumny.
–Conieznaczy,żezacznęterazbiegać–uprzedziłaHayley.–
Wolę aerobik. Ale muszę przyznać, że mi się podobało i cieszę
się,żetozrobiłam.
CałądrogędomiastaSamtrzymałjązarękę.Znaleźlistolik
w jednej z kawiarni na eleganckiej ulicy i zamówili ciastka
ikawę.
KiedySamstałprzyladzie,Danizauważyła:
– Od śmierci Evana nie wyglądałaś na tak szczęśliwą.
Zakochałaśsięwnim,co?Samjestcudowny.
– Tak, zakochałam się – wyznała Hayley. – Nie chodzi tylko
oseks,aleoto,jakimjestczłowiekiemijaksięprzynimczuję.
–Ale?–powiedziałaDani.
Hayleyprzygryzławargę.
– Wciąż nie mogę pogodzić się z jego zamiłowaniem do
ryzyka.
– Nie ma w tym nic dziwnego, jeśli się wie, jak straciłaś
Evana. Ale to był wypadek. Straszny, tragiczny wypadek. Nie
musisiępowtórzyć.
– Wiem. Nie mam pojęcia, jak sobie poradzę, kiedy Sam
dostanie wezwanie od MERIT-u. Będę się trzęsła ze strachu,
dopókiniewrócidodomu–przyznałaHayley.
–Porozmawiajznim–poradziłaDani.
– Już to zrobiłam. Opowiedziałam mu, jak zginął Evan, a on
zrozumiał moje emocje. – Skrzywiła się. – Potrzebuję czasu,
żebytoogarnąć.
Późniejtegotygodniamielidwadniwolne.
–Moglibyśmywybraćsiędozoo–zaproponowałSam.–Lubię
obserwować lwy i tygrysy. Czytałem gdzieś, że można iść
piechotąwzdłużkanałuodRegent’sParkdoCamdenLock.
–Świetnypomysł–zgodziłasięHayley.
Spacer po zoo z Samem był czystą przyjemnością, oglądali
z bliska tygrysy i lwy, goryle i żyrafy. Hayley najbardziej
podobałysiępingwiny.
Aponieważbyłtookresferiiszkolnych,wzooniebrakowało
dzieci z rodzicami. W pewnym momencie Hayley wyobraziła
sobiesiebieiSamawrolirodziców,którzyzwiedzajązdziećmi
londyńskiezoo,Akwarium,MuzeumHistoriiNaturalnej…
–Oczymmyślisz?–spytałSam.
Uśmiechnęłasię.
– Och, tak tylko bujam w obłokach. – To wciąż były początki
ich znajomości, nie rozmawiali jeszcze o tym, jak widzą swoją
przyszłość.–Mampojęcie,cokupisznaprezentodMikołaja?–
spytała.
– To ma być tajemnica – odparł z uśmiechem. – Chyba
poradzęsięmamy.
–Więcwylosowałeśstarsząkobietę.
–Niekoniecznie.Tomożebyćmłodszymężczyzna.
–Wtakimrazieniemusiszradzićsięmamy.
–Dośćtegośledztwa–rzekłześmiechem.–Kiedyzaczynacie
świąteczneprzygotowania?
– Nie przed pierwszym grudniem – odparła. – Mike tego
pilnuje. Oczywiście ze względu na zdrowie i bezpieczeństwo
pacjentów wolno nam dekorować tylko recepcję. Pierwszego
grudnia staje tam choinka i ci, którzy są na dyżurze, wyjmują
zpudładekoracjeizaczynająjewieszać.Wszyscymamywtym
swójudział.
–Tosprawiedliwe.
– Jest też wspólny świąteczny posiłek. I tańce – dodała
zuśmiechem.–NaoddziałdziecięcyprzychodziŚwiętyMikołaj,
a Przyjaciele Szpitala kupują drobne prezenty dla wszystkich
dzieci,atakżedlaichrodzeństwa.
– My raczej zszywamy i łatamy Mikołajów, którzy po pracy
próbują powstrzymać bójkę w pubie albo którym plecy
wysiadająodzbytciężkiegoworka–zauważyłSam.
– Zgadza się. Boże Narodzenie na naszym oddziale bywa
ponure,jeśliatmosferaprzyrodzinnychstołachsiępopsuje.
– Cóż, mamy sześć tygodni, żeby się do tego przygotować.
Chociażchybamamjużdosyćświątecznychpiosenekiwystaw
wsklepach.
–NielubiszBożegoNarodzenia?
– Och, lubię – zapewnił. – Nie znoszę kupowania prezentów,
więc dzięki Bogu za internet, ale bardzo lubię spędzać czas
z rodziną, grać w głupie gry, objadać się tłustymi potrawami
i oglądać stare świąteczne filmy. Moja mama zawsze płacze
przy„Tymwspaniałymżyciu”.
– Moja też. A my z Dani oglądamy „To tylko miłość”. –
Przygryzła wargę. – Ostatnie Boże Narodzenie było straszne.
Małżeństwo Dani miało się ku końcowi, dla mnie to były
pierwsze święta bez Evana i chociaż byłyśmy zapracowane… –
Uniosłaramiona.–Cóż,wtymrokubędzielepiej.
– Myślę, że dla mnie te święta też będą lepsze – powiedział
Sam z namysłem. – Wcześniej nie było jakoś tragicznie, ale
rodzinaLyndybardzoróżnisięodmoichbliskich,awzeszłym
roku spędzaliśmy z nimi święta. Nie lubią głupich gier ani
żartów. Nie marzyliby o kanapkach z resztkami indyka ani
wspinaniusięwgórachrankiemdrugiegodniaświąt.
– Mówiąc szczerze, moi też nie – przyznała. – Mówię
owspinaczce.
–Acozgłupimigramiiżartami?
– Och, temu nie ma końca. Najlepsze są gry planszowe. –
Uśmiechnęłasię.–Chociażzasadyzmieniająsięwpołowiegry.
I są kary. Trzeba na przykład zaśpiewać świąteczną piosenkę,
niezależnieodtego,czypotrafiszśpiewać.Niezaśpiewasz,nie
dostanieszkolacji.
– Podoba mi się – stwierdził. – Czy jest szansa, że te święta
spędzimyrazem?
–Niewykluczone.–Hayleybyłazdumiona,jakbardzoucieszył
jątenpomysł.–Tochybazależyodgrafiku.
– Musimy obiecać Yule Log, wróżce od grafiku, babeczki
znadzieniembakaliowymiczekoladowym.
Zaśmiałasię.
–Możemyspróbować.
– Jesteś gotowa na lunch? Spacer stąd do Camden powinien
zająćkwadrans.Sprawdzałemwinternecie.
–Okej–powiedziała.
Ruszylirazemścieżkąwzdłużkanału,podziwiającwidoki.Po
jakichśdziesięciuminutachdobiegłichkrzyk.
–Pomocy!Mójsynekwpadłdowody!Onnieumiepływać.
Sam pobiegł w stronę, skąd płynął głos, a w ślad za nim
ruszyła Hayley. Nad kanałem stała przerażona kobieta
z wózkiem, w którym leżało niemowlę. Kiedy Hayley spojrzała
nawodę,zobaczyłaunoszącesięnapowierzchnidziecko,które
leżałotwarząwdół.
– Za daleko, żeby sięgnąć z brzegu. Nawet gdybym znalazł
jakiśkij,chłopiecjestpewnienieprzytomny.Wskakujędowody
–rzekłSam,zdejmująckurtkęibuty.
Zanim Hayley mu odpowiedziała, skoczył do kanału. Hayley
wpadła w popłoch, ale potem zwyciężył jej profesjonalizm,
wyjęłatelefonizadzwoniłapokaretkę.Choćoperatorodezwał
siępodrugimsygnale,zdawałojejsię,żeczaszwolnił.
– Chłopiec wpadł do Regent Canal. – Podała dokładną
lokalizację.–Ktośpróbujegowyciągnąć,alemyślę,żekaretka
jestpotrzebna.
–Zarazjąwyślemy–odparłoperator.–Możepanizostaćna
liniiiinformowaćnas,cosiędzieje?
– Tak – odparła. – Przekażę telefon mamie dziecka, ona
odpowie na pytania, jakie mogą mieć ratownicy. – Włożyła
telefon do ręki kobiety. – Zadzwoniłam na pogotowie. Karetka
jużjedzie,alechcąwiedzieć,cosiędzieje.
–Mójsynek.OBoże,mójsynek–jęknęłakobietaudręczonym
głosem.
W tym momencie obudziło się dziecku w wózku i zaczęło
płakać.
–Jestemlekarzem,taksamomójkolega–powiedziałaHayley.
Kołysała wózek, rozpaczliwie usiłując uspokoić dziecko. –
Zrobimywszystko,żebypomócsynowi,aleproszęporozmawiać
zpogotowiem.Chcąsięczegośdowiedziećopanisynku.Może
panitodlamniezrobić?
–OmójBoże.
Hayleymusiałajakośuspokoićkobietę.
– Muszę pomóc Samowi wyciągnąć pani synka na brzeg.
JestemHayley.Jakpaninaimię?
–Alice.
–Asynowi?
–Jack.
–Wporządku,Alice.Niechpanikołyszewózek.Rozmawiałam
z pogotowiem. Chcą pani zadać pytania na temat Jacka. Tylko
paniznaodpowiedzi,bojestpanijegomamą.Podpowiempani
też,cojeszczetrzebaimpowiedzieć,okej?
–Okej.–Alicedrżałanacałymciele,twarzmiałaśmiertelnie
bladą, ale przyłożyła telefon do ucha, a drugą ręką kołysała
dziecko.
Hayley przyklękła na brzegu kanału, pochyliła się i wzięła
chłopcaodSama.
Chłopiecnieoddychał.
–Resuscytacja–powiedziałacichodoSama.
Skinął głową. Podczas gdy wdrapywał się na brzeg, Hayley
położyłachłopcaisprawdziłajegodrogioddechowe.Wyjęłamu
zustjakieśzielsko,apotemjednąrękąprzechyliładotyłujego
głowę, a drugą uniosła brodę. Przystawiła ucho do ust i nosa,
lecz nie słyszała ani nie czuła oddechu. Puls także był
niewyczuwalny.
Chwyciła palcami nos chłopca i przyłożyła wargi do jego
warg,policzyładodwóchizaczęłasztuczneoddychanie.Klatka
piersiowadzieckauniosłasięiopadła.
–Jabędęuciskał,atyróboddechy–rzekłSam,kładącdłoń
naśrodkuklatkipiersiowejchłopca.
HayleyzawołaładoAlice:
– Proszę im przekazać, że wyciągnęliśmy Jacka z wody
idziesięćsekundtemuzaczęliśmyresuscytację.
Po kolejnych dwóch oddechach sprawdziła puls dziecka. Na
szczęście kołysanie uspokoiło maleństwo w wózku, które już
tylkocichokwiliło.
–CzyJackoddycha?–spytałaspanikowanaAlice.
– Pracujemy nad tym. Proszę się nie martwić, to się często
zdarza, kiedy dziecko wpada do zimnej wody – wyjaśniła
Hayley.
Jej płaszcz był suchy, więc przykryła nim Jacka, żeby go
ogrzać.KontynuowalizSamemresuscytację.Czuli,jakbyrobili
to od zawsze, ale nie zamierzali przestać, dopóki istniała
szansa,żeJackdojdziedosiebie.
Wkońcuchłopieczłapałoddechizakasłał.
Hayleyzawołała:
– Alice, proszę im powiedzieć, że Jack już oddycha
samodzielnieimawyczuwalnypuls.
Alice wciąż dygotała, łzy płynęły jej po twarzy, więc Hayley
delikatnie wzięła od niej telefon i sama przekazała wiadomość
operatorowi.
–Karetkabędzieladamoment–poinformowałaSama.
Po chwili rzeczywiście usłyszeli sygnał ambulansu. Hayley
iSamprzekazaliratownikominformacje.
– Operator podał nam czas, kiedy podjęliście resuscytację –
rzekłgłównyratownik.–DziękiBogu,żedaliścieradę.
Ostrożnie zdjęli chłopcu mokre ubranie i owinęli go ciepłym
suchymkocem.
–ToAlice,mamaJacka–przedstawiłaHayley.
– Alice, zabierzemy Jacka do szpitala. – Ratownik zerknął na
wózek. – Możemy zabrać też panią i maleństwo. Podłączymy
Jacka do różnych urządzeń w karetce, ale proszę się nie
martwić, to standardowa procedura. Musimy monitorować
serce i poziom tlenu. W szpitalu dalej będą go monitorować,
sprawdzą też, czy nie ma żadnych uszkodzeń szyi czy
kręgosłupa.
Aliceskinęłagłową.
– Dziękuję. – Kobieta odwróciła się do Sama i Hayley. –
Dziękuję, bez was już by nie żył. – Walczyła ze łzami. – Nie
wiem,jakwamdziękować.
– Nie trzeba. – Sam machnął ręką z uśmiechem. – Oboje
pracujemy
na
oddziale
ratunkowym,
tyle
że
dzisiaj
pracowaliśmynabrzegukanału,aniewszpitalu.
–Proszędaćnampóźniejznać,jakonsięczuje–powiedziała
HayleyipodałaAlicenumerswojegotelefonu.
Kiedy ratownicy zabrali Jacka, Alice i niemowlę do karetki,
HayleyodwróciłasiędoSama.
–Musiszsięprzebraćwcośsuchego.
–Żadentaksówkarznieweźmienaswtymstanie–zauważył,
patrząc na swoje ubranie. – Są tu gdzieś w pobliżu jakieś
sklepy?
–CamdenMarket.
Samzdjąłkoszulkęiskarpetki,apotemwłożyłpłaszczibuty.
–Mamnadzieję,żepozwoląmiskorzystaćzichprzebieralni.
–Kupimyjakieściuchyicośgorącegodopicia.
Sam kupił dżinsy, sweter i bieliznę, a kiedy się przebrał,
powiedziałdoHayley:
–Wrócimydomnieitamwypijemycośgorącego?–spytał.–
Śmierdzęwodązkanału,przydałbymisięprysznic.
–Tak,oczywiście.
WdrodzedodomuHayleymilczała,udając,żehałaspociągu
metrauniemożliwiarozmowę.Byławściekła.
Sambeznamysłuskoczyłdowody,nieupewniłsię,czytojest
bezpieczne. Oczywiście nie można z góry dojrzeć dna kanału,
ale mógł się zaplątać w jakieś wodorosty. Mógł trafić na
zardzewiały metalowy przedmiot, który ktoś wrzucił do wody.
Jeśli są tam szczury, a pewnie są, mógł się zarazić chorobą
Weila.
Pochwilibyłajużzłanasiebie.Oczywiście,żeSamwskoczył
dowodyiuratowałchłopca.Zachowałsiębohatersko.Takijuż
jest.Nieczeka,ażktośrozwiążezaniegoproblem.
Aonapowstrzymywałagoswoimilękami.Zamiastgochwalić
i świętować, okazała się egoistką, która myśli tylko o własnej
ewentualnejstracie.
Gdy znaleźli się w mieszkaniu, Sam poszedł od razu pod
prysznic,aHayleyzaparzyłaherbatę.PóźniejSamprzyszedłdo
kuchniispojrzałnanią.
–Posłodzićci?–spytał.
–Niesłodzę.
–Słodkaherbatajestdobranaszok.
–Tomit–odparła.–Pozatymniejestemwszoku.
– Odkąd wsiedliśmy do metra, nie odezwałaś się słowem. Co
sięstało?
–Ja…–Westchnęła.–Uratowałeśżycietemuchłopcu.
Wzruszyłramionami.
–Każdynamoimmiejscuzrobiłbytosamo.
Nie,niekażdy.Nietakjakontozrobił.
–Wskoczyłeśdowody,niemyśląc,czymmożecitogrozić.
Krytyczny ton Hayley dotknął czułej struny. Mówiła tak jak
Lynda.SamniedorastałdooczekiwańLyndy.TonHayleykazał
musięzastanowić,czyuczysięnabłędach.
–Niechodziotegochłopca,prawda?
– Nie. Widziałam cię w akcji, Sam. Okłamałeś mnie. Nie
myśliszowłasnymbezpieczeństwie,tylkodziałasz.
–Miałempozwolić,żebysięutopił?
–Nie,oczywiście,żenie.
–Niebyłoalternatywy.Chybatorozumiesz.Nawetgdybytam
był jakiś kij, on nie byłby w stanie go chwycić. Tylko tak
mogłemgouratować.
– Wiem. Nie masz pojęcia, jak bardzo się za to nienawidzę.
Nie mogę się pozbyć strachu. Nie chcę cię stracić. Przecież
wiesz,skądtosiębierze.–Podniosłagłos.–Jużtoprzeżyłam.
–Więcjesteśnamniezła?–Onagoobwinia,żeprzypomniał
jejśmierćEvana?
– Tak, choć jeszcze bardziej jestem zła na siebie. Bo wiem,
jakijesteśiniepowinnamchciećcięzmienić.
Jejsłowatrochęuspokoiłyatmosferę.Samzdałsobiesprawę,
żeHayleytonieLyndaiżezareagowałprzesadnie.Objąłją.
–Przepraszam.
–Jateżprzepraszam.Niepowinnamsięirytować.
–Rozumiemcię.–Pogłaskałjąpogłowie.
– Boję się, że jak wezwą cię z MERIT-u, będzie tak samo.
Kiedy uznasz, że możesz kogoś uratować, zrobisz to mimo
wszystko.
–Niebędępodejmowałżadnegogłupiegoryzyka.
–Właśnietozrobiłeś–zauważyła.
Samwestchnął.
–Lyndamiałamizazłepracęwgrupieratownikówgórskich.
–Twojabyła?Martwiłasięociebietakjakja?
–Niezupełnie.Tysięmartwisz,żezrobięsobiekrzywdęalbo
coś gorszego. Ona się martwiła, że ratownictwo nie jest dość
ważne i lukratywne. Jej zdaniem powinienem zamiast tego
zasiadaćwjakichśkomisjachizarządach.
Hayleyściągnęłabrwi.
–Czemumiałbyśzasiadaćwjakimśzarządzie?
–Żebyzrobićkarierę.
–Jesteślekarzem,niemówcą.
– Lynda widziała to inaczej. Chciała mnie zmienić, zrobić ze
mniekogoś,kimniejestem.
Hayleyprzygryzławargę.
–Wybacz.–Zmarszczkanajejczolepogłębiłasię.–Wjakiej
rolicięwidziała?
–Dyrektoraszpitala.
– Ale wtedy przesiadywałbyś w gabinecie i zajmował się
administrowaniem,niepacjentami.Niewydajemisię,żebyśbył
szczęśliwy.
Samjużwiedział,żeHayleygorozumie.
–Dlategozniązerwałeś?–spytała.
– Tak. Choć tak naprawdę to ona odeszła. Chyba się trochę
oszukiwałem. Łudziłem się, że w końcu zaakceptuje mnie
takiego,jakijestem.
–Nieproszę,żebyśsięzmienił.Życzyłabymsobietylko,żebyś
dostrzegał ryzyko i brał je pod uwagę. – Spojrzała na niego. –
Chceszbyćdyrektoremszpitala?
–
Nie
interesuje
mnie
zarządzanie
personelem
i nieruchomościami. Gdybym chciał zostać dyrektorem,
studiowałbymekonomięalboprawo–odparł.–Chcępracować
zpacjentami.Chociażniejestempozbawionymambicjizerem–
dodał.
–Oczywiście,żeniejesteś.Onatakuważała?
–Twierdziła,żepowinienemszybciejawansować.
– Na pewno nie jest lekarzem – stwierdziła oschle. – Inaczej
wiedziałaby,żelekarzniemożepójśćnaskróty.
–Prawdęmówiąc,jestpediatrą.Zrobiłajużspecjalizację.
–Jestodnasstarsza?
– Nie, ale zasiada w kilku komisjach. Jest bardzo, ale to
bardzoambitna.–Głośnowypuściłpowietrze.–Chybasądziła,
że działam na nią jak hamulec. Może dlatego odkładaliśmy
ustaleniedatyślubu.Żadneznasniebyłogotoweprzyznaćsię
do błędu. Nie spełniałem jej oczekiwań, bo nie obchodzi mnie
politykaaniwładza.
–Atobienaniejzależało?–spytałacicho.
–Takmyślałem,kiedyjąpoznałem.Terazwiem,żepragnąłem
kogoś,ktobędziemniewspierał,aniewciążkrytykował.
Hayley też patrzyła na niego krytycznie, odkąd pojawił się
w Londynie. Bez przerwy wracała do kwestii ryzyka
iadrenaliny.Niebyławobecniegosprawiedliwa.
–Przepraszam,niezamierzałamciępotępiać.
–Wiem,bałaśsięomojezdrowie.Tojestróżnica.
–Ajednakciękrytykuję.–Oparłagłowęnajegoramieniu.–
Nie obchodzi mnie, czy jesteś dyrektorem, jeśli lubisz swoją
pracę.Życiejestzakrótkie,żebyrobićcoś,czegosięnieznosi.
Chociażniepotrafięzmienićmojegostosunkudoryzyka.
– W przyszłości postaram się pomyśleć, zanim podejmę
ryzyko.–Urwał.–Dziśzdałemsobiesprawę,jakbardzotęsknię
za nurkowaniem. Chciałem się zgłosić do miejscowej grupy
ratowniczo-poszukiwawczej. Ale podejrzewam, że dla ciebie to
byłobyzbytwiele.
– Cały czas bym się zadręczała, że zaplączesz się w coś na
dnierzekialbozabrakniecitlenuwbutli.
– Szanse na to są tak nikłe jak ryzyko, że trafi cię piorun –
stwierdził. – Zwłaszcza że wszystko jest pod kontrolą, a kiedy
zauważają coś niepokojącego, wysyłają drugiego nurka na
pomoc.
–Wiem,aletawiedzaniewpływanaemocje.
–Pewnietak.–Przytuliłjąmocno.–Niemamterazżadnych
odpowiedzi, ale przynajmniej porozmawialiśmy. Znajdziemy
kompromis.Towymagaczasuicierpliwości.
Ajemuniebrakowałocierpliwości,bozakochałsięwHayley.
Niechodziłojużtylkooerotycznezainteresowanie.Byłasłodka,
zabawna, dobra… i przerażona tym, co tak kochał. Mimo
wszystkoznajdąrozwiązanie.Byłotymprzekonany.
ROZDZIAŁÓSMY
MichaelHarcourtczekałzpoważnąminą,ażzbierzesięcały
personel,którybyłakuratnadyżurze.
– Po drugiej stronie Muswell Hill w zakładach tekstylnych
wybuchł pożar – oznajmił. – W tej chwili strażacy uważają, że
spowodowała go wadliwa instalacja elektryczna. A ponieważ
magazynjestpełenmateriałówłatwopalnych,ogieńszybkosię
rozprzestrzenił. Musimy dokonać selekcji poszkodowanych.
Będziemy mieć do czynienia z osobami wymagającymi
resuscytacji. Chodzących z lżejszymi obrażeniami odeślemy do
lokalnychaptek,lekarzyrodzinnychalbonajbliższegooddziału
ratunkowego.Wszystkiekaretkisąterazwdrodze.ZIslington
przyjedziegruparatownikówMERIT.
Hayley poczuła skok adrenaliny połączony z ulgą. MERIT
nigdy nie wykorzystuje lekarzy ze szpitala, który przyjmuje
ofiary wypadku, ponieważ są potrzebni na swoim oddziale.
Ostatniarzecz,jakiejchciała,tożebySamzbliżyłsiędoognia.
Odsunęła od siebie wspomnienia ostatniego wielkiego
pożaru, z jakim mieli do czynienia. Pożaru, który zabrał jej
Evana. Teraz musi się skupić na ratowaniu życia pacjentów,
którychprzywioząkaretki.
–Mamyprzypadkipoparzeńizatruciadymem,niewiemy,ile
ich jest ani w jak ciężkim są stanie. Oddział poparzeń jest
wgotowości.Wieciecorobić,obowiązujekodczerwony–mówił
dalejMichael.–Jakieśpytania?
Niebyłożadnychpytań,więcMichaelprzeczytałgrafik.Sam
iHayleyzostaliprzydzielenidonajpoważniejszychprzypadków.
MichaelwziąłHayleynastronę.
–Wszystkowporządku,Hayley?
– Tak. – O ile skupi się na pacjentach i nie będzie za dużo
myślała.
– To dobrze. Wiem, jakie to będzie dla ciebie trudne. Jeśli
stwierdzisz,żeniedaszrady,poprostuzrezygnuj–powiedział.
–Topoleceniesłużbowe.
–Rozumiem.–Ścisnęłajegorękę.–Dziękuję.
–Zawszedbamyonaszychpracowników.
Jako pierwsi pojawili się chodzący ranni, niektórzy byli
poparzeni, innych męczył duszący kaszel. Pierwszej selekcji
dokonano na miejscu pożaru. Ci, którzy byli w stanie chodzić,
wymagali opieki, ale mogli poczekać, aż personel zajmie się
cięższymi przypadkami. Zielone identyfikatory otrzymali lekko
poszkodowani, żółte ci, których stan był nieco gorszy. Osoby,
którym bez natychmiastowej interwencji groził zgon, miały
czerwoneidentyfikatoryitrafiałyodrazunareanimację.
Hayley wiedziała z doświadczenia, że ten podział może ulec
zmianie, gdyż stan lżej poszkodowanego pacjenta może się
wmiędzyczasiepogorszyć.
Samczekał,byudaćsięzniądosalireanimacji.
–Dobrzesięczujesz?–spytał.
–Tak–odparła.–Jeślijestemzajętainiemuszęmyśleć.
– Chcesz, żebym zamienił słowo z Michaelem? Może
przeniósłbycięgdzieindziej,bonareanimacji…
– Dzięki – wtrąciła przekonana, że Sam chciał powiedzieć, iż
niemożnawykluczyć,żekogośstracą,azważywszy,żetoofiary
pożaru, przypomni jej to znów śmierć Evana. – Dzięki za
wsparcie, ale Michael już mi powiedział, żebym się wycofała,
jeśli uznam, że mnie to przerasta. Wolę być na reanimacji, bo
tamniebędzieczasunamyślenie.
– Okej. Ale obiecaj, że dasz znać, jak coś będzie nie tak. –
Krótkościsnąłjejdłoń.
–Dziękuję.Damradę.
Czekając na najcięższe przypadki, Hayley i Sam pomogli
kolegom zająć się pacjentami z lżejszymi urazami. Obmywali
oparzenia,zakładaliopatrunkiiinformowalipacjentów,comają
robićwdomuiwjakimwypadkuszukaćpomocylekarskiej.
Ich pierwszym pacjentem był mężczyzna, który przebywał
w magazynie z materiałami, kiedy te zajęły się ogniem,
zamykając go w pułapce. Strażacy go wydostali, ale ogień
zdążyłzrobićswoje.
– Peter Freeman, lat pięćdziesiąt – powiedział ratownik
oimieniuDev.–Intubowaliśmygo,dostałtlen.Zdjęliśmyto,co
zostało z jego ubrań i biżuterii, wszystko jest tutaj. – Podał im
torebkę. – Zakryliśmy poparzenia cienką przezroczystą folią
i na to położyliśmy mokry zimny ręcznik. Chłodzi się już około
kwadransa.
Ważne, by jak najszybciej schłodzić poparzoną powierzchnię
ciała,mającjednocześnienawzględzieryzykohipotermii.
–Zaczęliśmymuwdrodzepodawaćkroplówkę–mówiłdalej
Dev.–Podaliśmyteżśrodekprzeciwbólowy.
–Świetnie,dzięki,Dev–rzekłSam.–Widzę,żeposadziliście
go.
–Większośćpoparzeńmanapiersi,rękachitwarzy.
Pozycja siedząca zmniejszała ryzyko opuchlizny, a było
nadzwyczajważne,byuniknąćopuchnięciagardła.
–PanieFreeman,nazywamsięHayley,atojestSam.Jestpan
na oddziale ratunkowym szpitala Muswell Hill – rzekłą Hayley
do poszkodowanego. – Ma pan założoną specjalną rurkę, żeby
łatwiejbyłopanuoddychać,więcniemożepanmówić,alejeśli
niechcący sprawimy panu ból, proszę unieść rękę. Będziemy
panu cały czas mówić, co robimy, żeby pan wiedział, co się
dzieje. Zaczniemy od pobrania niewielkiej ilości krwi do
badania,okej?
PanFreemanzdołałskinąćgłową.
Hayley pobrała mu krew i zleciła badanie poziomu
hemoglobiny,krzepliwościorazwykonaniepróbykrzyżowej.
– Teraz zdejmiemy panu mokre ręczniki i opatrunki, żeby
ocenić oparzenia, oczyścić je i założyć nowe opatrunki –
podjęła.–Toniebędzieprzyjemne,alepostaramysiętozrobić
jaknajdelikatniej.
Skóra na górnej części tułowia, na grzbiecie dłoni
iprzedramionachpanaFreemana,któryminajpewniejusiłował
osłonić twarz przed płomieniami, była sucha i biała, bez
pęcherzy,nienastąpiłnawrótkapilarny.
– Ponad dwadzieścia procent poparzenia pełnej grubości
skóry–stwierdziłcichoSam.–Wymagaoperacji.
– Musimy też obserwować, czy nie wystąpi szok – rzekła
Hayley.
Opatrunek zapobiegł przeciekom plazmy i krwi, ale im
większyobszaroparzeń,tymwiększeryzyko,żepacjentdozna
wstrząsu oligowolemicznego. Dochodzi do niego, kiedy układ
krwionośnyniejestwstaniedostarczyćdośćutlenionejkrwido
organizmu,więcżywotneorganysąpozbawionetlenu.Problem
w tym, że większość objawów szoku – bladość, lepkość skóry,
płytkioddech–byłomaskowanychprzezstanpacjentaifakt,że
byłintubowany.
– Panie Freeman, musimy też kontrolować ciśnienie krwi –
mówiła dalej Hayley – więc zrobię panu tak zwane wkłucie
centralne,dobrze?
PanFreemanlekkokiwnąłgłową.
–Niewykluczone,żetrzebabędziezrobićnacięcie–zauważył
cichoSam.
Poparzona skóra zachowuje się jak opaska uciskowa
i powoduje problemy z krążeniem, a w przypadku klatki
piersiowej także z oddychaniem, ponieważ płuca nie są
wstanieodpowiedniosięrozszerzyć.Nacięciepoparzonejskóry
tośrodekzapobiegawczy.
Nakonieczałożylipacjentowiczysteopatrunki.
–Wyślemypanateraznaoddziałpoparzeń,panieFreeman–
powiedział Sam. – Tam będą pana monitorować, zmieniać
opatrunki i sprawdzać, czy nie ma infekcji. Czeka pana zabieg
operacyjny. Chirurg na górze porozmawia z panem na ten
temat.
KiedypanFreemanzostałprzewiezionynaoddziałpoparzeń,
do Hayley i Sama trafił kolejny pacjent. Tym razem była to
kobietazpoparzonyminogami.
–PaniMarchant,obejrzymypoparzenia–oznajmiłSam,kiedy
się przedstawił – a później je oczyścimy i założymy opatrunki.
Będziemy mówić, co robimy. Proszę dać nam sygnał, gdyby
cokolwiekpaniąniepokoiło.
–Ja…nigdyniebyłamtakaprzerażona–przyznałakobieta.
Hayley zauważyła, że jej głos był schrypnięty, nie wiedziała
tylko,czytozpowodupłaczuczymożekrzyku,kiedywzywała
pomocy,czyteżbyłtoskutekwdychaniadymu.
– Mogę poprosić, żeby pani odkrztusiła? – Podała kobiecie
chusteczkę.
Pani Marchant wyglądała na skonsternowaną, ale kiwnęła
głowąispełniłaprośbęHayley.
Hayley spojrzała na plwocinę i odetchnęła. Nie było w niej
śladu sadzy, która sygnalizowałaby potencjalnie poważne
problemy, nie było też śladu sinicy wokół ust pacjentki. Mimo
wszystkopowiedziała:
– Zanim obejrzymy nogi, chciałabym panią osłuchać, bo jeśli
wdychałapanidym,mogłodojśćdozatruciatlenkiemwęgla.
–Takjaksięzdarzaludziom,którzyzasnąwdomuzzepsutym
bojlerem?
–Właśnie–odparłaHayley.
Pani Marchant zachowała przytomność, chociaż jej tętno
i ciśnienie były podwyższone, ale to zapewne reakcja na
traumatyczne doświadczenie. Hayley osłuchała pacjentkę
i stwierdziła, że wszystko jest w normie. Pani Marchant
najwyraźniejpłakała,stądchrypka.Należałojednaknawszelki
wypadek
zbadać
krew
pacjentki
na
obecność
karboksyhemoglobiny,bojednakwdychaładym.
– Pobiorę pani krew do badania – Hayley poinformowała
paniąMarchant.
– Kiedyś nie znosiłam zastrzyków. Ale to nic w porównaniu
zpożarem,kiedyczłowiekniewie,czyzdążyuciec–oznajmiła
paniMarchantdrżącymgłosem.
Czy tak właśnie czuł się Evan? Te kilka ostatnich chwil,
świadomy,żesięstamtądniewydostanie?
Hayleyodsunęłaodsiebietęmyśl.
Musisięskoncentrować.
–Terazzobaczymypaniskórę–powiedziała.
To były głębokie poparzenia, skóra była sucha, czerwona,
widoczne były też pęcherze. Hayley stwierdziła też brak
nawrotukapilarnego.
– Chcielibyśmy przekonać się, czy ma pani czucie –
powiedziałSam.–Proszęzamknąćoczy.Dotknęwacikiemskóry
napaninogach,apanipowie,czypanitoczuje.Okej?
–Tak–odparłakobieta,zaciskającpowieki.
Sam lekko dotykał wacikiem skóry. Nie głaskał jej, ponieważ
tomogłobyspowodowaćbóliniewiedzieliby,czyjestczucie.
Kiedy skończył i pozwolił pani Marchant otworzyć oczy, ta
spojrzałananiegoprzerażona.
–Nicnieczułam.Czytoznaczy,żeniebędęchodzić?
– Nie – uspokoił ją Sam. – To znaczy, że ma pani głębokie
poparzenia.
–Drugiegostopnia?Czytrzeciego?
– Coś pomiędzy – odparł. – Nie tak poważne jak poparzenie
pełnej grubości skóry, co nazywamy poparzeniem trzeciego
stopnia, więc dojdzie pani do siebie bez operacji. Przy takim
poparzeniu może wystąpić brak czucia. Rany zaleczą się
wciągutrzechdoośmiutygodni,alezostanąblizny.
Kobietazakryłausta,łzapopłynęłajejpopoliczku.
–Mójmążzawszemówi,żenajładniejszemamnogi.
–Panimąż–odparłałagodnieHayley–będziesięcieszył,że
paniżyje.Niebędziezwracałuwaginablizny.
Wiedziała to z własnego gorzkiego doświadczenia. Gdyby
Evanprzeżył,tobyłobynajważniejsze.
Samzauważył,żeHayleypobladła.
–Potrzebujeszprzerwy?–spytałcicho.
–Nie.Pacjencisąnajważniejsi.
To musiało być dla niej trudne, pomyślał. Ale to typowe dla
Hayley–stawiadobropacjentównadwłasnymiemocjami.
Właśnie czyścili i opatrywali rany pani Marchant, uważając
na pęcherze, kiedy do pokoju wszedł mężczyzna w średnim
wieku.
– Brenda? Brenda Marchant? – spytał. – Pielęgniarka
powiedziała,żetująznajdę.
–Tak,jesttutaj.
Mężczyznapodbiegłdonich.
–Och,Timmy.–PaniMarchantzalałasięłzami,amążobjąłją
gwałtownie.
– O Boże, kiedy usłyszałem o tym w wiadomościach,
myślałem, że cię straciłem. Pojechałem do zakładów, a tam
powiedzieli,żeciętuzabrali.
– Mam poparzone nogi – powiedziała pani Marchant. –
Zostanąblizny,będęokropniewyglądać.
–Nieobchodzimnie,czymaszblizny,bylebyśbyłazdrowa.
Sam zerknął na Hayley i zobaczył jej zaszklone oczy. Rok
wcześniejbyławtakiejsamejsytuacji.Byłpewien,żebliznyna
cielenarzeczonegoniemiałybydlaniejznaczenia,gdybytylko
wyszedłztegożywy.
–Przepraszam,przeszkadzamwam?–spytałmężczyzna.
–Bałsiępan,żestraciłpanżonę.Proszęjąuściskać,apotem
proszęusiąśćsobiezboku,jeślimożnaprosić–odparłaHayley.
Samsłyszał,żegłosjejsięzałamał.Różnicabyłataka,żejej
najgorszelękisiępotwierdziły.
Kiedy skończyli opatrywać panią Marchant, wytłumaczyli
wszystko jej mężowi i odesłali pacjentkę na oddział, by tam
dalejjąmonitorowano.PotemSamzwróciłsiędoHayley:
–Przerwanakawę.Bezgadania.
–Niemamyczasu–zaprotestowała.
– Trzeba się nawodnić – odparł – bo czeka nas długi dzień.
Zrobimy sobie pięć minut przerwy, wypijemy kawę i zjemy
kanapkę.–Zmarszczyłnos.–Właściwiejesteśmojąprzełożoną,
więcniemogęcirozkazywać,alemogęnalegać.
Uniosłagłowę.
–Nicminiejest.
–Awyglądasz,jakbybyłoinaczej.
–Okej,kawaikanapka.
Zgodnie z sugestią Sama dolali do kawy zimnej wody, żeby
można ją było wypić duszkiem, i podzielili się kanapkami
zautomatu.
Ich kolejnym pacjentem okazał się mężczyzna, który
nawdychałsiędymuistraciłprzytomność.
– To Keith Cooper, został zidentyfikowany przez kolegę. Nie
jesteśmy pewni wieku, jest chyba po czterdziestce – mówił
ratownik. – Jego klatka piersiowa porusza się normalnie, ale
sinica była oczywista, więc zaintubowaliśmy go i podaliśmy
tlen.Dotądnieodzyskałprzytomności.
– Dobrze, że go zaintubowaliście, zanim ewentualny obrzęk
bytouniemożliwił–powiedziałSam.
Potem pobrał krew do analizy. Gdyby się okazało, że więcej
niż dziesięć procent hemoglobiny to karboksyhemoglobina,
podaliby
Keithowi
białko
przeciwzakrzepowe
i
nadal
podawaliby mu tlen. Jeśli wdychał cząsteczki węgla albo
toksyczne opary, istniało ryzyko zapalenia tchawicy i oskrzeli,
anawetpłuc.
ZbadalitętnoiciśnienieKeitha.
–Jesttrochęśladówosmaleniabrwiiwokółnosa–zauważyła
Hayley.
–Damymutlenikroplówkę,niewielewięcejmożemyzrobić,
dopóki nie odzyska przytomności i nie dostaniemy wyników
badań – odparł Sam. – Powinniśmy go wysłać na oddział
poparzeń, bo przez jakiś czas będzie potrzebował wentylacji
mechanicznej.
–Zgadzamsię–przytaknęłaHayley.
Przez resztę dnia przyjmowali na zmianę ofiary poparzeń
i ofiary zatrucia tlenkiem węgla. Sam miał Hayley na oku,
gotowyjąwesprzećwraziekonieczności,alebyłaskupionana
potrzebach pacjentów. Zresztą tego właśnie się spodziewał.
Podziwiałjejsiłęispokójodchwili,gdyzobaczył,jakpomagała
mężczyźniechoremunaastmę.
Wpewnymmomenciepodszedłdonichstrażak.
– Haze! Słyszałem, że tu jesteś, więc zakradłem się na
moment,żebysięprzywitać.Wszystkowporządku?–Objąłją,
aonaodwzajemniłauścisk.
–Joe.Miłocięwidzieć.–Zmarszczyłaczoło.–Cościsięstało?
– Budynek się na nas zawalił – odparł. – Coś na mnie spadło
iuderzyłomniewramię.
Samdostrzegł,żeHayleyznówpobladła.Czyżnietakzginął
Evan?Zawaliłsięnaniegobudynek.
– Nic mi nie jest – uspokoił ją Joe. – Jestem tylko na siebie
wściekły, że w porę nie uciekłem. Wiem, że jesteś zajęta,
chciałemsiętylkoprzywitać.Pamiętajonas,tęsknimyzatobą.
–Pozdrówodemniechłopaków–powiedziała.
Kiedy
w
końcu
załatwili
wszystkie
ofiary
pożaru
i w poczekalni siedzieli normalni codzienni pacjenci, nadeszła
porapowrotudodomu.SamczekałobokszafkiHayley,kiedyta
weszładopokojusłużbowego.
–Kiedymiałembardzozłydzień,ktośmądrykazałmiiśćdo
przodu–powiedziałłagodnie.
Hayleyspojrzałananiegobezsłowa.
– Myślę – podjął – że teraz ty masz taki dzień. Zabieram cię
dosiebie.Przygotujękolację.Ztego,coznajdęwlodówce,więc
pewniegrzankizseremalbospaghettizpesto.
–Niejestemgłodna.
Znałtenton.Kiedysięgniesiędna,potrzebujesiękogoś,kto
przejmieodciebieciężarmyślenia.
– Nic mnie to nie obchodzi. Musisz jeść. Zabieraj swoje
rzeczy.
Hayley posłusznie wyjęła rzeczy z szafki. Pozwoliła mu
otoczyćsięramieniemiwyprowadzićzeszpitala.
–Coztwoimrowerem?–spytała,gdymijaliszpitalnąbramę.
–Możetuzostaćnanoc,jutroprzyjdępiechotą–odparł.–To
nieproblem.Idziemydodomu.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
SamzabrałdosiebieHayley,takjakonazabrałagodosiebie,
kiedy Pauline Jacobs przeszła niemy zawał. Poprosił ją
onakryciestołu,asamusmażyłomlet.
–Wlodówcejestwoda–powiedział–sałata,małepomidorki
ijakiśdressing.Wiesz,gdziesąnaczyniaisztućce.
Hayley włożyła sałatę do miski i nalała wodę do dwóch
szklanek.Chwilępóźniejomletbyłgotowy.
Hayleydziobaławidelcemwtalerzu.
– Przepraszam – powiedziała. – Starałeś się… – Zamilkła,
jakbybólzablokowałjejsłowa.
Łza spłynęła jej po policzku. Sam znał to uczucie, kiedy
wszystko wydaje się beznadziejne i człowiek dławi się
nieszczęściem. Odsunął się z krzesłem, podszedł do Hayley,
podniósłjąiposadziłsobienakolanach.
–Wporządku,Hayley.Totylkoomlet.Niemusiszgozjeśćdo
końca,ważne,żecośzjadłaś.
–Jatylko…
Ramionajejzadrżały,awkońcuzaczęłapłakać.
Trzymał ją, aż się wypłakała, a potem sięgnął po szklankę
zwodą.Hayleywypiłajązwdzięcznością.
–Porozmawiajmy–powiedział.–Wyrzućtozgłowyizserca.
– Ten pożar w zakładach włókienniczych – głośno wciągnęła
powietrze
–
przywołał
wspomnienia
tamtego
pożaru
w warsztacie samochodowym. Zwłaszcza że gasiła go ekipa
Evana. Jego przyjaciele. Moi przyjaciele. Unikałam ich, zbyt
ciężkobyłomispotykaćsięznimibezniego.Dzisiajspotkałam
jednegoznichpierwszyrazodpogrzebu.Joebyłtakmiły.Aja
jestemegoistycznaiżałosna.Jestemtchórzem.
–Niejesteśegoistyczna,żałosnaanitchórzliwa–zapewniłją.
–Twojezachowaniejestabsolutniezrozumiałe.
–Gdybymtojazginęła,Evannieunikałbyludzi.Przyszedłby
na imprezę bożonarodzeniową. Ja tylko… – Pokręciła głową. –
To moja praca, powinnam sobie radzić, tak jak ty musisz
zajmować się pacjentami z zawałem. Wiem, że nie jesteśmy
w stanie uratować wszystkich. Kiedy trafia się przypadek
przypominający ci najgorszy dzień twojego życia, powinieneś
wyrzucić to z głowy i robić, co do ciebie należy. Bo tak robi
lekarz.
–Itakwłaśniesiędziśzachowałaś.–Pogłaskałjąpogłowie.–
Domyślam się, że to pierwszy duży pożar, z jakim macie tu do
czynieniaodśmierciEvana?
–Tak.Ludziewciążpytają,czydobrzesięczuję,ajawiem,że
powinnamodpowiedziećtak,choćprawdziwaodpowiedźbrzmi
nie. Jeśli powiem nie, zaczną milknąć albo zmieniać temat na
mójwidok.Zaczniesięgadanie.
Samjąrozumiał,choćbyłprzekonany,żewspółpracownicyto
milioddaniludzie,którzyrozmawiająoniejwyłączniedlatego,
że się o nią troszczą. Wiedział jednak, że bycie obiektem
zainteresowaniatonicprzyjemnego.
–MieszkaliściezEvanemwtymmieszkaniu?
Pokręciłagłową.
– Mieszkaliśmy trzy ulice dalej, w nieco większym
mieszkaniu. Oszczędzaliśmy na kupno własnego lokum. Po
śmierci Evana nie byłam w stanie tam zostać, wciąż mi się
zdawało, że zaraz go zobaczę albo usłyszę. I przypominałam
sobie, że Evan już nie wróci. Udało mi się dogadać
z właścicielem, który skrócił mi umowę najmu i rok temu
przeniosłamsiętutaj.
–WidujeszsięzrodzinąEvana?
–Nie.Niebyłznimiblisko.Zresztąmieszkajądaleko.
Dystanswkażdymznaczeniutegosłowa,pomyślałSam.Jego
bliscy dbaliby o to, by jego partnerka nadal czuła się częścią
rodziny.
–Zauważyłem,żeniemaszżadnychzdjęćEvana,masztylko
zdjęciaswojejrodziny,Daniiznaszegooddziału.
–Patrzenienaniebyłobyzbytbolesne–przyznała.
– Być może powinnaś patrzeć na jego zdjęcia. Żeby dobre
wspomnieniapozwalałyciłatwiejprzeżyćdzień.
Spojrzałananiegozaskoczona.
–Mamkilkazdjęćwtelefonie.
– Zrobię gorącą czekoladę, a potem razem obejrzymy te
zdjęcia. – Jeśli uda mu się poprawić jej samopoczucie, jeśli
dobre wspomnienia zwyciężą te złe, będzie szczęśliwy. Nie
mógłpatrzeć,jakHayleysięzadręcza.
Zkubkamigorącejczekoladyposzlidopokoju.
– To jest z tego lata, kiedy zginął – powiedziała, pokazując
Samowi zdjęcie. – Postanowiliśmy nie jechać tego roku na
wakacje, bo na wrzesień zaplanowaliśmy ślub, więc mieliśmy
mało wolnych dni. Zrobiliśmy sobie wycieczkę do Brighton. –
Zdjęcia przedstawiały ich na nabrzeżu, na tle morza i byłej
rezydencjikrólewskiej.
Sam zwrócił uwagę na to, że wyglądali na bardzo
szczęśliwych. Myśleli, że to ich ostatnie lato przed ślubem,
aokazałosię,żetobyłoichostatnielato.Konieckropka.
–Wyglądanafajnegogościa–powiedział.
– Ze wszystkimi się dogadywał. Narażał własne życie, żeby
pomócinnym,takjaktyzrobisz,kiedydostanieszwezwanie.To
mnieprzerażadotegostopnia,żeledwiefunkcjonuję.Niechcę
znówtegoprzeżywać.
–WtakimraziezrezygnujęzMERIT-u–obiecał.–Wystarczy,
żepomagamludziomwszpitalu.
Pokręciłagłową.
– Wątpię, żeby ci to wystarczyło. Wiem, że brak ci wypraw
ratunkowych w górach. Nie będę cię powstrzymywać przed
czymś,cokochasz.
– Więc co sugerujesz? – spytał. – Bo jeśli nie chcesz, żebym
zrezygnował z MERIT-u, a równocześnie nie chcesz przez to
cierpieć… To brzmi, jakbyś postanowiła, że będziemy tylko
kolegami.
–Nie–odparłastanowczo.–Niechcętylkocięstracić.Aleto
przecież„RokmówieniaTak”.
–Całkiemsiępogubiłem.Cotoznaczy?
– Kiedy Dani rozwiodła się z Leo, doszła do wniosku, że nie
będzie marnować życia na opłakiwanie kogoś, kto już jej nie
kocha. I że Evan nie chciałby, żebym ja była samotna
i nieszczęśliwa. Umówiłyśmy się, że będziemy korzystać
z każdej szansy na lepsze szczęśliwsze życie. Dlatego
poleciałamsamanaIslandię,kiedyonazłamałastopę.
–Idlategozdecydowałaśsięnawakacyjnyromans?
Skinęłagłową.
– A potem pojawiłeś się na naszym oddziale. Naprawdę
myślałam, że pozostaniemy kolegami, ale nie mogłam ci się
oprzeć.
– Tylko nie jesteś w stanie pogodzić się z tym, co jest dla
mnieważne.
Hayleyprzytaknęła.
–Niechcęcięstracić–powtórzyła.
– Ja też nie chcę cię stracić. Jeśli to znaczy, że muszę
zrezygnować z MERIT-u, zrobię to. – Posłał jej uśmiech. – To
chyba świadczy o tym, co do ciebie czuję, bo dla Lyndy nie
zrezygnowałemzratownictwagórskiego.
–Przecieżjąkochałeś,prawda?
–Tak.Dochwili,kiedysobieuświadomiłem,żeonaniekocha
mnie takiego, jaki jestem. Kochała swoje wyobrażenie o mnie.
Kiedy zostałem zawieszony w pracy, uznała, że nigdy nie
spełnięjejoczekiwań.
Hayleyzmarszczyłaczoło.
– Chwileczkę. Rzuciła cię, kiedy zostałeś zawieszony?
Myślałam,żezerwaliściewcześniej.
Samodwróciłwzrok.
–Uznała,żetokoniecmojejkariery.
– Ale czemu, na Boga? – Zmarszczka na czole Hayley
pogłębiła się. – Śledztwo nie mogło skończyć się inaczej. To
oczywiste,żezostaliścieoczyszczenizzarzutów.
Wiara Hayley sprawiła, że Sam poczuł jakieś wewnętrzne
ciepło.
– Muszę uczciwie powiedzieć, że miała też trochę racji. Nie
mogłemabsolutniewykluczyć,żezrobiłemcośnietak.Niktnie
jestdoskonały–zauważył.
–Alezostałeśoczyszczony.
-Tosięnieliczy.Znasztopowiedzenie,żebłotosięprzylepia?
Lynda uważała, że ludzie będą pamiętać o moich kłopotach
inigdynieawansuję.
– To byłaby dyskryminacja – odrzekła Hayley. – Każdy, kto
ztobąpracował,wie,żejesteśświetnymlekarzem.
– Mimo wszystko. Miała rację, mówiąc, że ludzie pamiętają.
Ajeślibłotoprzylepiłosiędomnie,przylepiłobysięteżdoniej.
Była zaręczona z kimś, kto został zawieszony, co naraża na
szwanktakżejejkarierę.
OczyHayleyzabłysłyzezłości.
– To jest… – Potrząsnęła głową. – Nie wierzę, że można być
takim egoistą. Była twoją narzeczoną, osobą, od której
oczekiwałeśzaufaniaiwsparcia.
Sam się z nią zgadzał. Brak wiary Lyndy dotknął go do
żywego.
–Wyszłoinaczej.
– Nie mogę tego pojąć. – Głośno westchnęła. – Więc ja boję
sięociebietakjakbałamsięoEvana,atypewniezacząłeśsię
obawiać, że w ciebie nie wierzę tak samo, jak Lynda w ciebie
niewierzyła?
– Chyba wpadałem w paranoję – odparł. – Patrzyłem na
wszystko przez filtr doświadczenia z Lyndą. A ty powiedziałaś
też, żebyśmy ukrywali nasz związek – przypomniał jej. –
Pomyślałem,żesięmniewstydzisz.
–Nie.Mówiłamci,żetoskomplikowane.Wiedziałam,żepora
zrobić kolejny krok, ale wciąż czułam się winna. Byłeś
pierwszym mężczyzną, z którym umówiłam się na randkę po
śmierciEvana…–Potarłatwarz.–Niewiem,jaktoująć.Byłbyś
grillowany przez połowę szpitala, gdyby się dowiedzieli, że się
spotykamy. A potem wszyscy mówiliby, jak się cieszą, że
wkońcusięnatozdecydowałam,jakbymzastąpiłaEvanakimś
innymiwymazałagozeswojegożycia.Niezniosłabymtego.
– Nie da się zastąpić jednej osoby drugą – stwierdził Sam. –
ZawszebędzieszkochałaEvana.Jakdługobyliściezaręczeni?
–Półtoraroku.Zaręczyliśmysięporokuznajomości.
–Każdy,ktochciałbydzielićztobążycie,zrozumie,żezawsze
będziesz kochała Evana – powiedział. – Bo miłość nie ma
granic. Evan stanowił ważną część twojego życia. To, że go
kochasziwspominasz,nieznaczy,żekiedyśniebędzieszmogła
żyćzkiminnym.Żeniepokochaszkogośinnegoiniebędziecie
razemszczęśliwi.
Miłośćniemagranic.
AjednakonaograniczałaSama.
– Nie mogę cię zmuszać do porzucenia MERIT-u –
oświadczyła Hayley. – Jesteś lekarzem medycyny ratunkowej.
Pragniesz wykorzystywać swoje umiejętności tam, gdzie jesteś
naprawdępotrzebny.
Samskinąłgłową.
–Ajaniechcę,żebyśsięzadręczałaiprzypominałasobie,jak
zginąłEvan,ilekroćwezwąmniedowypadku.
– Postaram się podejść do tego logicznie – powiedziała. –
Lekarz ratownik jest wpuszczany na miejsce wypadku pod
warunkiem, że odpowiednie służby uznają, że to jest
bezpieczne.
– Właśnie – odparł. – Z zasady nie ryzykuje się własnego
bezpieczeństwa, ponieważ ratownik ma pomagać innym, a nie
stwarzaćnoweproblemy.
AleEvanzaryzykowałwłasnebezpieczeństwo.Izginął.Choć
niepowiedziałategonagłos,Samtousłyszałiścisnąłjejdłoń.
–Jestemlekarzem,niestrażakiem.Znamswojeograniczenia.
Kochamcięichcęztobąbyć,aleniechcęsięczuć,jakbymbył
wstydliwymsekretem,któryukrywaszprzedinnymi.
– Nie wstydzę się ciebie – zapewniła. – Jesteś dobrym
lekarzem i dobrym człowiekiem. Jestem z ciebie dumna. Masz
za sobą doświadczenie, które wiele osób skłoniłoby do
porzucenia medycy, a ty wciąż robisz, co w twojej mocy, żeby
ten świat był lepszym miejscem. – Wzięła głęboki oddech. –
Sprawiasz, że mój świat jest lepszym miejscem. Z tobą jestem
szczęśliwaporazpierwszyodśmierciEvana.Maszrację.Nigdy
go nie zapomnę i jakaś część mnie zawsze będzie go kochać.
Alewmoimżyciujestmiejscenanowyzwiązek.
– Kocham cię – rzekł Sam. – Postaram się zminimalizować
wszelkieryzykownesytuacjewmoimżyciu.
– Nie namówisz mnie na górską wspinaczkę ani nawet jazdę
na nartach – powiedziała – ale nie będę cię powstrzymywać
przed realizowaniem marzeń. Ufam, że nie podejmiesz
niepotrzebnegoryzyka.Oczywiściebędęsięniepokoić,botaka
jużjestem.
Samjąpocałował.
–Tobyłdługidzień.–Urwał.–Pewnietonienajlepszapora,
ale zmarnowaliśmy już dość czasu. A dzisiejszy dzień nauczył
mnie, że życie jest bezcenne i powinno się chwytać każdą
chwilę.
–Chwytaćchwilę–powtórzyła.–Todobryplan.
SamwstałzkanapyiprzyklęknąłprzedHayley.
– Hayley, kocham cię i chcę spędzić z tobą resztę życia.
Wyjdzieszzamnie?Możliwiejaknajszybciej.
Biorącpoduwagę,żetobył„RokmówieniaTak”,odpowiedź
byłatylkojedna.
–Tak.Jateżciękocham.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
1grudnia
Nadszedł
wieczór
oddziałowego
przyjęcia
bożonarodzeniowego, które zorganizowano w lokalnym pubie.
Wszyscy nosili papierowe kapelusze i opowiadali koszmarne
dowcipy.
Michael
Harcourt
rozdzielał
prezenty
niespodzianki.
Miniaturowy model gokarta i domowej roboty ochraniacz na
żebra z folii bąbelkowej, które otrzymał Josh, wywołały salwy
śmiechu.
–Zostałajeszczejednarzecz–powiedziałSam,kiedyMichael
skończył–tyleżejamuszętowręczyć.–Obszedłstół,podszedł
dokrzesłaHayleyipodałjejkartonowąrolkęzniespodzianką.
Hayley się uśmiechnęła, wiedziała, co jest w środku.
Pociągnęła za koniec rolki i odsłoniła pokryte aksamitem
pudełeczko.Wszyscywstrzymalioddech.
Samprzyklęknąłnajednymkolanie.
– Hayley Clark, czy uczynisz mi ten honor i zostaniesz moją
żoną?
– Tak – odparła, a on wyjął z pudełeczka pierścionek
zbrylantemiwłożyłgoHayleynapaleclewejdłoni.
–Towymagabąbelków–oznajmiłMichael.–Mojegratulacje
dlawasobojga.–Serdecznieuścisnąłimdłonie.
–Ustaliliściedatęślubu?–spytałDev.
–Wigilia–odparłSam.
– Mamy czekać cały rok na tort weselny? – spytała Melissa,
jednazpielęgniarek.
– No… nie. Raczej nieco ponad trzy tygodnie – powiedziała
Hayley.
–Co?Pobieraciesięwtęwigilię?–zdziwiłsięJosh.
– Tak. Jutro otrzymacie zaproszenia na ślub – odparł Sam. –
Mamy nadzieję, że pojawią się wszyscy, którzy tylko będą
mogli.
– Jakim cudem zorganizujecie wesele w trzy tygodnie? –
spytałaznówMelissa.
– Dziesięć dni temu zawiadomiliśmy urząd stanu cywilnego
i zarezerwowaliśmy lokal, zorganizują dla nas bar i catering –
wyjaśnił Sam. – Wypożyczę garnitur, a Dani z Hayley już
wybrały sukienkę. Poza tym zrobiliśmy listę osób, do których
musimyzadzwonićwinnychsprawach.
– Moja ciotka piecze torty – oznajmił Josh. – Jeśli nie macie
cukiernika,poproszęjąotort.
– A moja siostra jest kwiaciarką – wtrąciła Melissa. – Może
zrobićbukietidekoracje.
–Mójbratjestfotografem–pochwaliłasięDarryl.–Wiem,że
jestwolnywwigilię.
–Acozzespołemmuzycznym?–spytałDev.
– Dani rozmawiała z Maybe Baby – odparła Hayley. Oddział
położniczy i pediatryczny miał zespół muzyczny, który często
grywał na szpitalnych imprezach. – Wygląda na to, że
wspólnymi siłami zorganizowaliśmy wesele. Dziękuję wam za
pomoc.
–Towspanialewidziećcięznówszczęśliwą,Hayley.–Melissa
jąuściskała.–Jesteściecudownąparą.Ijakietoromantyczne!
Ślubnaświęta.TobędzienajlepszeBożeNarodzenie.
Michaelzacząłrozdawaćkieliszkizszampanem.
–Toprawda.Proponujętoast:zaHayleyiSama.
– Za Hayley i Sama! – zawołali zebrani zgodnym chórem,
unosząckieliszki.
Wiligia
– Obróć się – powiedziała Danielle, kiedy zapięła suknię na
plecachHayley.
Hayleyposłuszniewykonałapiruet.
–Ijak?
–Lepiejniżdobrze.–Daniellekrótkojąuściskała.–Tasuknia
jestdlaciebieidealna.–Kremowasukienkabezrękawówmiała
dekoltwkształcieliteryV,koronkowystanikiszerokąspódnicę
zkilkuwarstwtiuluiorganzysięgającątużzakolana.
Hayley włożyła do niej ciemnoczerwone buty w odcieniu róż
wbukiecieisukienkiDanielle,którabyładruhną.
– Czy nie wyglądamy bajecznie? – Danielle stanęła obok
przyjaciółkiprzedlustrem,wydymającwargi.
HayleyzaniepokoiłanadmiernaekscytacjaDani.
–Wyglądamy.Wszystkowporządku,Dani?
–Oczywiście.Todzieńtwojegoślubu.
Hayley wiedziała, że właśnie z tego powodu przyjaciółka nie
zwierzy się jej z problemów. Zapisała sobie w pamięci, by o to
spytać, kiedy wrócą z Samem z krótkiej podróży poślubnej do
Islandii.
– Jesteś moją najlepszą przyjaciółką – powiedziała. – Gdybyś
się nie uparła, żeby to był „Rok mówienia Tak”, nie
spotkałabymSama,niedałabymmuszansyiniestałabymteraz
wsukniślubnej.
– Nie doprowadzaj mnie do łez – ostrzegła Danielle. – Nie
mamczasupoprawiaćmakijażu.
Matka Hayley zadzwoniła z wiadomością, że samochody już
czekają, stary czarny thunderbird dla Danielle, matki i siostry
Hayley, Joanny, oraz stary kremowy rolls-royce dla Hayley i jej
ojca.
– Obie wyglądacie zachwycająco – powiedział ojciec Hayley,
mrugając,bypowstrzymaćłzy,kiedyDanielleiHayleyzeszłyna
dół.–Gotowa?
–Gotowa–potwierdziłaHayley.
Otuliła ramiona ciemnoczerwoną peleryną, którą pożyczyła
od przyjaciółki, by nie zmarznąć, i chwilę potem siedziała
z ojcem na tylnym siedzeniu rolls-royce’a, jadąc do urzędu
stanucywilnego,gdzieczekałSam.
OdczekaniaSamarozbolałbrzuch.
– Ona zaraz będzie – zapewnił go Martin. – Przyjechaliśmy
wcześniej.
Samciężkowestchnął.
–Czemuwszpitalunigdysiętaksięniedenerwuję?
– Bo wiesz, co robisz, i jesteś na wszystko przygotowany –
odparł brat, klepiąc go po ramieniu. – A tu… Musisz być
cierpliwy.
–Chybanieimiemczekać–powiedziałzżalemSam.
W tym momencie matka i siostra Hayley weszły do środka
izajęłymiejscapolewejstronie.MatkaHayleyposłałaSamowi
uspokajającyuśmiech.
–Widzisz?–szepnąłMartin.
Anton Powell, położnik grający w zespole Maybe Baby,
przyniósł do urzędu gitarę akustyczną. Kiedy matka Hayley
kiwnęła głową, zaczął grać „Arię na strunie G” Bacha. Sam
usłyszał, że drzwi się otwierają, obejrzał się i ujrzał Hayley,
która trzymała pod rękę ojca. Za nimi szła Danielle. Serce
zabiłomumocniej.
Kiedy Hayley usiadła między ojcem i druhną, urzędniczka
stanu, Camilla Fletcher, poinformowała, że działa w imieniu
prawaidodała:
– Jeśli ktoś z obecnych zna jakikolwiek powód, dla którego
tychdwojeniepowinnosiępobrać,niechpowietoteraz.
ZgodniezoczekiwaniamiSamawsalipanowałacisza.
–Poproszęterazpannęmłodąipanamłodego,żebypodeszli
do mnie – powiedziała Camilla. – Zanim połączę was węzłem
małżeńskim, moim obowiązkiem jest przypomnieć wam
opowadzeiwiążącymcharakterzeprzysięgimałżeńskiej,którą
złożycie.Małżeństwowtymkrajujestdobrowolnymzwiązkiem
dwojga ludzi. Proszę, żebyście po kolei oświadczyli, że nie
znacie żadnego powodu, dla którego nie moglibyście się
połączyćwęzłemmałżeńskim.
Sampowtórzyłzaniąsłowa:
– Oświadczam uroczyście, że nie znam żadnej legalnej
przeszkody, dla której ja, Samuel Price, nie mógłbym zawrzeć
związkumałżeńskiegozHayleyClark.
Hayley uśmiechnęła się do niego i wygłosiła to samo
oświadczeniewswoimimieniu.
–Azatem,SamueluPrice,czybierzeszsobieHayleyClarkza
żonę i przyrzekasz, że zrobisz wszystko, żeby wasze
małżeństwobyłozgodne,szczęśliweitrwałe?–spytałaCamilla.
– Tak – odparł Sam i uśmiechnął się do Hayley, która tak
samoodpowiedziałanazadanejejpytanie.
PotemSamwziąłgłębokioddechipowtórzyłzaCamillą:
– Wzywam wszystkich tu obecnych za świadków, że ja,
Samuel Price, biorę sobie ciebie Hayley Clark za żonę i będę
ciękochałitroszczyłsięociebieoddziśdokońcanaszychdni.
KiedyHayleywygłosiłatęsamądeklarację,Camillapodjęła:
– Wymiana obrączek jest tradycyjnym przypieczętowaniem
kontraktu,którywłaśniezawarliście.Obrączkawkształciekoła
symbolizuje nieskończoną miłość i jest symbolem obietnicy,
którązłożyliście.
Martinwystąpiłnaprzódzobrączkami.
– Daruję ci tę obrączkę jako symbol naszej miłości –
powiedziałSam.–Wszystko,czymjestem,ofiarujętobie.Dzielę
sięztobąwszystkim,coposiadam.Obiecujęciękochać,byćci
wiernymilojalnymnadobreinazłe.Niechtaobrączkazawsze
przypominacisłowa,któredzisiajwypowiadamy.
Hayley szepnęła bezgłośnie „Kocham cię”, a Sam włożył jej
obrączkę na palec. Potem ona powtórzyła te same słowa
iwsunęłaobrączkęnapalecSama.
– Dzisiejszy dzień to nowy początek. Życzę wam szczęścia
i spełnienia nadziei i marzeń – powiedziała Camilla. – Niech
wasza miłość wzbogaci nie tylko wasze życie, ale też życie
waszych bliskich. Z ogromną przyjemnością oświadczam, że
wasz związek małżeński został zawarty zgodnie z przepisami.
Możecieprzypieczętowaćswójkontraktpocałunkiem.
Sam nie czekał na drugie zaproszenie. Lekko przechylił
Hayleyipocałowałjąnamiętnie,cospotkałosięzżywąreakcją
zebranych.
– A teraz, panie i panowie usiądźcie, a my dokończymy
formalności – powiedziała Camilla. – Cywilna ceremonia
zaślubin jest krótka i prosta, ale, Hayley i Samie, jesteście
prawomocnie połączeni węzłem małżeńskim. Chciałabym wam
jako pierwsza pogratulować i życzyć wam wesołych świąt
BożegoNarodzenia.
–Dziękuję–powiedziałaHayley.
Obaj ojcowie podpisali dokumenty, zaś Anton zagrał miłosną
piosenkęnagitarze.PóźniejzaśpiewałaDani,następniesiostra
HayleyJoannaiszwagierkaSama,Robyn,anakoniecwszyscy
zaintonowaliklasycznyprzebój.
Kiedy brat Derryl zrobił zdjęcia pary młodej i gości na
schodach urzędu stanu cywilnego, ruszyli na przyjęcie, które
odbywałosięwwiktoriańskimkościelezamienionymwlokalne
centrumkultury.
–Przepraszamnamoment–powiedziałMartin.
Kilka sekund później bardzo powoli zaczął padać śnieg.
Martinpojawiłsięzszerokimuśmiechem.
–Hej,todzieńwigilii.Musibyćśnieg.
–Jaktytozrobiłeś?–zdziwiłaHayley.
–Niemartwsię,tobiodegradowalneinietoksyczne–odparł
zuśmiechem.
Goście
weselni
zaimprowizowali
świąteczną
piosenkę
ośniegu.
W jednym końcu sali weselnej ze sklepionym sufitem
postawiono stół nakryty białym adamaszkowym obrusem, przy
którym goście mieli zasiąść do posiłku. Środek stołu zdobił
bluszcz i ostrokrzew. Na drugim końcu sali stała prawdziwa
choinka ze srebrną gwiazdą na czubku. Salę udekorowano też
jemiołą.
Sammiałwrażenie,żemięśnietwarzybolągooduśmiechów.
Niepamiętał,bywżyciubyłtakszczęśliwy.Aconajlepsze,oczy
Hayleylśniłytymsamymszczęściem.
PogłównymposiłkuMartinjakodrużbazapowiadałkolejnych
mówców.
JakopierwszygłoszabrałojciecHayley.
–Powiemkrótko:witamSamawrodzinie.Bardzosięcieszę,
widząc moją córeczkę tak szczęśliwą. Wznieśmy, proszę, toast
zapaństwamłodych.
–Zapaństwamłodych!–powtórzylizebrani.
Sampodniósłsięzkrzesła.
–Kiedyobserwowałemwielorybynaśrodkuoceanu,dogłowy
mi nie przyszło, że spotkam tam miłość mojego życia.
Chciałbym wznieść specjalny toast za naszą druhnę Danielle.
Gdyby nie złamała stopy, nie spotkałbym kobiety o oczach jak
islandzkieletnienieboiuśmiechu,któryprzyspieszamitętno.–
Uniósłkieliszek.–ZaDani,najlepsząprzyjaciółkę.
–ZaDani!–powtórzyłzgodnychór.
–Chciałbymteżpodziękowaćwszystkim,którzypomoglinam
w organizacji wesela – podjął Sam. – W szpitalu Muswell Hill
czuję się jak w domu i jestem dumny z bycia częścią tego
zespołu. A jeszcze większą dumą napawa mnie fakt, że jestem
mężemHayley.
Rozległysiębrawairadosneokrzyki.
PotemnadeszłakolejMartina.
– Jako drużba powinienem opowiedzieć wam jakieś
kompromitującehistorieomoimmłodszymbracie.Alegdybym
zaczął, nie skończyłbym do rana i nie byłoby czasu na tort ani
tańce,więcbędęsięstreszczał.Biorącpoduwagę,żemójbrat
spotkał Hayley, kiedy podziwiali wieloryby, i namówił kolegów
z oddziału na jazdę gokartami po lodzie, jestem zdziwiony, że
nie namówił Hayley na ślub na lodowej ściance albo
wakwariummiędzyrekinami.
Rozległsięśmiech,zwłaszczagdySamodparłzżalem:
–Iczemujaotymniepomyślałem?
–Alepoważnie.Hayleyjestcudownąkobietą–podjąłMartin.
–Przyniejmójbratjestszczęśliwy,więccałanaszarodzinajest
szczęśliwa.WitamHayleywnaszejrodzinie.Wznieśmytoastza
państwamłodych,zapaniądoktoripanadoktoraPrice’ów.
–ZapaństwoPrice!–odezwałsięchórgości.
Kiedy sprzątnięto ze stołu i kelnerzy szykowali wieczorny
bufet,HayleyiSam,trzymającsięzaręce,krążyliwśródgości,
zamieniając z każdym kilka słów. Zespół Maybe Baby grał
świątecznepiosenki,naparkieciepojawilisiętancerze.
–Aterazpaństwomłodzipokrojątort–oznajmiłMartin.
CiotceJoshazawdzięczaliwspaniałytortzczterechwarstw–
cytrynowej, czekoladowej, waniliowej i owocowej. Każda była
obwiązanaczerwonąwstążkąwkolorzebukietuHayleyisukni
Danielle. Tort zdobiły też czerwone i białe gwiazdy
betlejemskie.
Hayley wzięła do ręki nóż, a Sam położył rękę na jej dłoni.
Najpierw pozowali do zdjęć, a potem ukroili pierwszy kawałek
tortu.
–SerdeczniedziękujemyJoshowi,którypoprosiłswojąciotkę,
żeby upiekła nam ten wspaniały tort – powiedział Sam. –
Zwłaszczapoincydenciezgokartem.
Wreszcie przyszedł czas na pierwszy taniec. Sam wziął
Hayleywramionaizaczęlitańczyć.
–Kochamciętaką,jakajesteś–oznajmił.
Uśmiechnęłasiędoniego.
–Nicbymwtobieniezmieniła,bociękochamiufamci.
Samjąpocałował.
–Wesołychświąt,doktorPrice,iszczęśliwegodniazaślubin.
– Wesołych świąt, doktorze Price, i szczęśliwego pierwszego
dnianaszegowspólnegożycia.
–Naszegowspólnegożycia–powtórzyłjakecho.
Nigdynieczułsięlepiej.
Tytułoryginału:ChristmaswithHerDaredevilDoc
Pierwszewydanie:HarlequinMills&Boon,2017
Redaktorserii:EwaGodycka
©2017byPamelaBrooks
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.,Warszawa2019
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A. Wszystkie
prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł
w jakiejkolwiek formie. Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek
podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie
przypadkowe. Harlequin i Harlequin (nazwa serii) są zastrzeżonymi znakami
należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins
Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.Wszystkieprawa
zastrzeżone.
HarperCollinssp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1Blokal24-25
ISBN:9788327646729