Barbara McMahon
Kronika towarzyska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Molly nerwowo przemierzała zatłoczony chodnik przed
hotelem „Magellan" na Union Sąuare. W głowie miała
kompletny mętlik. Była spóźniona, jednak - chociaż zda
wała sobie sprawę, że zachowuje się jak ostatni tchórz -
zupełnie nie miała ochoty na udział w przyjęciu. Niestety,
jej nieobecność wywołałaby kolejną falę plotek. Od trzech
miesięcy była najbardziej obgadywaną osobą w firmie i nie
zniosłaby kolejnych współczujących spojrzeń kolegów.
Do krawężnika podjechała taksówka. Kiedy portier
w hotelowej hberii otworzył drzwiczki, Molly rozpoznała
Harolda Sattena, jednego z dyrektorów w Zentechu, gdzie
pracowała.
- Cześć, Molly. - Niestety, Harold także ją dostrzegł.
- To tutaj, prawda?
- Na dwudziestym piątym piętrze - odparła, witając
uśmiechem jego żonę.
- Idziemy? - zaproponował.
- Czekam na kogoś. - Zaskoczyło ją, że tak gładko uda
ło jej się skłamać.
- O... Myślałem, że przyszłaś sama.
Zaklęła w myślach, z trudem powstrzymując grymas nie
chęci. Cholera! Czy cały świat wie o jej niefortunnym roman
sie? Jasne, że tak! Już Brittany tego dopilnowała. „Biedna Mol-
ly!" - powtarzała każdemu, kto chciał jej słuchać. „Nawet
do głowy mi nie przyszło, żeby wchodzić między nią a Ju-
stina. Po prostu zakochaliśmy się w sobie, ot co."
- Nie, jestem umówiona - powtórzyła, udając, że wśród
przechodniów wypatruje znajomej twarzy.
- W takim razie do zobaczenia na górze - odparł Harold
i skinął głową.
Odprowadzała ich wzrokiem, nie przestając się uśmie
chać. Udział w przyjęciu był służbowym obowiązkiem.
W każdym innym przypadku sprawiłoby jej to ogromną
przyjemność. Ostatecznie to właśnie dzięki jej projektowi
podpisano korzystny kontrakt z wielkim japońskim koncer
nem Hamakomoto Industries. Szefem zespołu był Steve Po-
wers, ale to śmiałe pomysły Molly zadecydowały o sukce
sie. Nic dziwnego, że rozwścieczyła Brittany. Od siedmiu
lat pracowały razem w dziale graficznym Zentechu, ale Brit
tany uwzięła się na Molly od pierwszego spotkania. A teraz
jeszcze odbiła jej Justina.
Uroczyste przyjęcie zaczęło się dziesięć minut temu. Na
imponującej liście gości znaleźli się przedstawiciele prasy,
mediów, wszyscy ważni i wpływowi obywatele San Fran
cisco.
A wśród nich Justin Morris... i Brittany.
Znów podjęła swój spacer, rozmyślając gorączkowo. Może
upaść i symulować skręcenie kostki? Spojrzała z niesmakiem
na zakurzony chodnik. Nie, to kiepski pomysł, uznała.
Albo udawać, że się zaręczyła, tylko narzeczony nie zdą
żył dojechać na przyjęcie.
Żałosne! Była chyba jedyną kobietą w San Francisco,
która nie miała z kim przyjść na służbową imprezę.
Przed czterema miesiącami planowała wesele, a w tym
czasie Justin spotykał się już z Brittany. Marzenia Molly
rozwiały się jak dym.
Nie chciała występować w roli porzuconej, odstawionej
na boczny tor dziewczyny.
Jednak w tej chwili należało pojawić się na przyjęciu
i udawać, że życie jest piękne. Stanąć twarzą w twarz z Ju-
stinem i jego piękną dziewczyną i robić dobrą minę do złej
gry. Wzięła głęboki oddech i skierowała się do wejścia.
Rozejrzała się jeszcze raz wokół, jakby spodziewając
się cudu. Niestety, będzie musiała pójść sama, chyba że
zaciągnie na górę kogoś zupełnie obcego. Czas więc wło
żyć na palec pierścionek i przygotować się do odegrania
rob.
Ogarnęła ją nagła irytacja. Gdyby Justin był dobrym
kolegą, zrezygnowałby z dzisiejszego przyjęcia. Przecież
to ona miała być gwiazdą wieczoru. I będę, postanowi
ła. Z dumnie podniesioną głową wkroczyła do wytwornego
holu i wówczas dostrzegła dyskretny szyld. „Magełlan's
Pub". O, właśnie tego jej teraz potrzeba. Wypije coś dla
kurażu.
Weszła do środka i rozejrzała się po słabo oświetlonym
wnętrzu. Najwyraźniej była jeszcze zbyt wczesna pora, bo
tylko przy jednym stoliku siedziało dwoje młodych ludzi.
Trzeci gość, samotny mężczyzna, stał pogrążony w rozmo
wie z barmanem.
Podeszła do błyszczącego, wyłożonego mahoniem baru
i z pewnym trudem wdrapała się na wysoki stołek. Barman
przerwał rozmowę i ruszył w jej kierunku.
- Na co ma pani ochotę?
- Poproszę o dżin z tonikiem. Nie, chwileczkę, nie zno
szę dżinu. Może być burbon. Nie, tego też nie lubię. Albo
kieliszek chardonnay - rozważała głośno. - Chociaż to
pewno nie wystarczy. A gdyby tak rum z colą? Nie, to zwy
kle piłam z Justinem. Fatalne skojarzenia. Niech to diabli!
- Więc jaki ma być ten drink? - spytał barman.
- Najlepiej duży, ciemny i niebezpieczny - oznajmiła
posępnie. Rzuciła okiem na zegarek. Wpół do piątej. Jeśli
nie chce zbłaźnić się do końca, powinna się pospieszyć.
- Nie wystarczy jasny i uprzejmy? - zasugerował.
- Co? - Podniosła wzrok i zobaczyła błyszczące nie
bieskie oczy pod szopą jasnych włosów.
- Nie. Albo ciemny i niebezpieczny, albo żaden. Jednak
wezmę rum z colą. - Trudno, by z powodu Justina unikała
ulubionego drinka.
- Kłopoty? - Barman patrzył na nią spod oka.
- Czy wszyscy, którzy tu przychodzą, mają jakieś pro
blemy?
- Tylko ci, którzy wpadają o czwartej po południu. -
Postawił szklankę na podstawce. - Przy okazji robię tu też
za psychologa.
- Aha... - Pociągnęła łyk ze szklanki. Ciekawe, ile mu
siałabym wypić, żeby dodać sobie odwagi, zastanawiała się.
Tak czy inaczej poprzestanie na jednym drinku. Nie może
przecież pójść na przyjęcie wstawiona.
Ponownie spojrzała na zegarek. Robiło się coraz później.
Być może wszyscy już ją wzięli na języki. Brittany z pew
nością nie próżnuje.
- Czeka pani na swojego towarzysza? - dopytywał się
barman.
- Chciałabym. Muszę się stawić na imprezie Zentechu.
Tutaj, na dwudziestym piątym piętrze.
- Przynajmniej dają dobrze jeść i pić.
Umoczyła usta w drinku, po czym otworzyła torebkę,
wyjęła pierścionek zaręczynowy swojej babci i unosząc
dłoń, spytała:
- Czy gdybym go miała na palcu, pomyślałby pan, że
jestem zaręczona?
- A jest pani?
- Nie w tym rzecz. Co by pan pomyślał?
- Że taka śliczna dziewczyna musi kogoś mieć, bez
względu na to, czy nosi pierścionek, czy nie.
- No, no... Może powinnam się jednak zastanowić nad
jasnym i uprzejmym - mruknęła.
Barman mrugnął wesoło i spojrzał na drugi koniec baru.
Podążyła za jego spojrzeniem i napotkała pochmurny wzrok
samotnego mężczyzny. Przyjrzała mu się uważnie.
Tak, on by się nadawał. Wysoki, ciemny i bez wątpienia
niebezpieczny. Wyglądał jak pirat, którego wciśnięto w gar
nitur. Właściwie nie był przystojny, miał zbyt ostre rysy.
Jednak bijąca od niego pewność siebie i arogancka postawa
zrobiłyby wrażenie i usadziłyby Brittany. Ciekawe, kto to?
I czemu przyszedł do baru o tej porze?
- On byłby dobry - zażartowała, odwracając się do sym
patycznego barmana.
- Tak pani myśli?
- Gdyby nie robił takiej marsowej miny i udawał za
kochanego narzeczonego... No nic. Będzie mi musiał wy
starczyć pierścionek i sprytna wymówka.
- Jaka?
- Ze coś nagle zatrzymało mojego ukochanego.
- Właściwie, na co pani ten narzeczony? - Oparł się
o bar, najwyraźniej gotowy do wysłuchania jej opowieści.
Przez dłuższą chwilę z zażenowaniem wpatrywała się
w swoją szklankę. Dziwne, ale odejście Justina nie pogrą
żyło jej w rozpaczy. A może ona go w ogóle nie kochała?
Przecież lubiła z nim przebywać, rozmawiali nawet o ślu
bie... Powinna mieć chyba złamane serce? A tymczasem
czuła się zaledwie zażenowana.
- Żeby zachować twarz. Wie pan, jak bardzo Japończycy
cenią sobie honor?
- Co mają do tego Japończycy?
- Są gośćmi na przyjęciu. Spodobały się im moje pro
jekty i dlatego muszę być obecna. Tyle że wolałabym po
kazać się z narzeczonym.
- Bo?
- W porządku, szanowny psychologu zza baru. Bo męż
czyzna, którego zamierzałam poślubić, przyszedł ze swoją no
wą dziewczyną. Od tygodni robiłam, co tylko się dało, żeby
ich unikać, ale to nie zawsze możliwe. Byłabym szczęśliwa,
gdybym mogła tam wkroczyć u boku superfaceta. Justin i Brit-
tany pracują razem ze mną, więc wszyscy w firmie wiedzą,
co się dzieje i strasznie mi współczują. - Zasępiła się. - I to
jest okropne.
- Chyba mam dla pani kogoś odpowiedniego. Może na
wet uda się upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Proszę
poczekać. - Odszedł na drugi koniec baru.
Patrzyła jak urzeczona. Chyba nie zamierzał poprosić
ciemnego nieznajomego, żeby zechciał wystąpić w roli jej
narzeczonego? Zresztą ten mężczyzna i tak się nie zgodzi.
Nie wyglądał na człowieka skłonnego do bezinteresownych
poświęceń.
Justin również był egoistą, dopiero teraz to widziała.
Wcześniej pochlebiało jej jego zainteresowanie. Za to teraz
traktował ją jak zadurzoną panienkę, która źle zrozumiała
jego intencje. Akurat! Póki Brittany nie postanowiła się nim
zająć, jego intencje były całkiem oczywiste.
Widziała, jak barman tłumaczy coś nieznajomemu, spo
glądając w jej kierunku. Pan Wysoki i Niebezpieczny po
kręcił głową. Nie zdziwiła się specjalnie, choć poczuła za
wód. Trudno...
Nie słyszała słów, widziała tylko, że barman próbuje go
przekonać. Najwyraźniej jego argumenty trafiły do niezna
jomego, bo przez chwilę mierzył Molly uważnym spojrze
niem, rzucił okiem na zegarek i na wejście do baru, wreszcie
kiwnął głową i ruszył w jej stronę.
Serce Molly zabiło mocniej. Czy to możliwe, że chce
z nią porozmawiać? Nie spuszczając z niego wzroku, za
cisnęła dłoń, w której trzymała pierścionek. Boże, przecież
tylko żartowała! Nie może narzucać się nieznajomemu
mężczyźnie.
- Jestem Nick Bailey. Donny twierdzi, że potrzebuje pa
ni eskorty na przyjęcie Zentechu - odezwał się.
Przełknęła nerwowo.
- Tak. To znaczy... Właściwie potrzeba mi, hm... czegoś
więcej. Potrzebuję kogoś, kto wystąpi w roli mojego na
rzeczonego... Chodzi tylko o dzisiejszy wieczór - mówiła
niezbyt składnie.
Patrzył na nią badawczo, jakby rozważał jej słowa.
- Czego pani oczekuje od narzeczonego?
- Och, niewiele. - Przyglądała mu się z bijącym ser
cem. Był wysoki i niesamowicie wytworny. Wzdrygnęła się,
widząc, jak uważnie lustruje ją wzrokiem.
Jak to dobrze, że Sally namówiła ją na kupno nowej
sukienki. Bardzo trudno dobrać odpowiedni strój na wielkie
okazje, jeśli na co dzień nosi się zachlapane farbą dżinsy,
obszerne kidę lub podkoszulki ze śladami węgla czy kredy.
Tym razem jednak musiała dorównać Brittany.
Uśmiechnęła się do nieznajomego.
- Głównie powinien pan stać gdzieś blisko mnie i do
brze się prezentować. Do tego akurat świetnie się pan nadaje.
Przedstawię pana kilku osobom, ale właściwie nie musi pan
nic robić ani mówić. Na przyjęciu będzie sporo jedzenia
i drinków, ale potem mogę w ramach podziękowania za
prosić pana na kolację.
- Czyli właściwie mam się tylko pokazać?
Przytaknęła. Świetnie się nadawał. Był wyższy od Justina
i przystojniejszy.
Cholera, może to jednak nie jest najszczęśliwszy pomysł?
Nieznajomy rzucił okiem na barmana i kiwnął głową.
- W porządku, pójdę tam z panią. Musimy tylko chwilę
poczekać. - Spojrzał na zegarek. - Czekam tu na kogoś.
- Naprawdę się pan zgadza? - Nie mogła uwierzyć
w swoje szczęście. Dostrzegła, że barman uśmiecha się pod
nosem. - Dlaczego? Prawdę mówiąc, nie wygląda pan na
osobę skłonną do wyświadczania przysług - rzuciła prosto
z mostu.
- Z reguły nie jestem taki chętny. - Znów spojrzał na
barmana. - Lecz ja także chciałbym skorzystać z pani po
mocy. Zgoda?
- O... - Wsunęła pierścionek babci na palec. - Znako
micie. Zresztą, to tylko parę godzin. Jestem panu bardzo
wdzięczna. Nazywam się Molly McGuire.
- Nick Bailey - przedstawił się ponownie.
Nie zdążyła podać mu ręki, gdy od wejścia dobiegł ko
biecy głos.
- Nick, kochanie! Wszędzie cię szukam. Dopiero boy
hotelowy powiedział, że wszedłeś do baru.
Kroczyła ku nim niezwykle seksowna ciemnowłosa
dziewczyna. Patrząc na nią, Molly zaczęła żałować, że jej
jasnobrązowe włosy nie są równie ciemne i długie.
Z reguły zaczesywała włosy do góry, żeby podczas ma
lowania nie wpadały do oczu. No i nigdy nie będzie miała
takich zaokrąglonych kształtów, bo podczas pracy często za
pominała o jedzeniu.
Przerwała ponure rozmyślania, wyczuwając zdenerwo
wanie nieznajomego. Przysunęła się bliżej.
- O, Carmen. Już wróciłaś? - spytał dziewczynę. W je
go głosie słychać było napięcie.
- Kochanie, przecież mówiłam ci, że wrócę. - Carmen
podeszła znacznie bliżej, niż to było konieczne. Nick uchylił
się przed jej pocałunkiem i objął Molly ramieniem.
- Molly, to Carmen Hernandez, moja znajoma. Carmen,
chyba nie poznałaś jeszcze mojej narzeczonej.
- Narzeczonej? - Oczy Carmen zapłonęły gniewem.
Obrzuciła Molly niedowierzającym spojrzeniem. - O czym
ty, do cholery, mówisz? Co to za gra, Nicky? Nie pozbę
dziesz się mnie tak łatwo. Należysz do mnie i tylko do mnie!
- Na śniadych policzkach pojawiły się ciemne rumieńce.
Czarne oczy przewiercały Molly na wylot. - Nie wiem, co
sobie wyobrażasz, ale on jest mój! Zbyt wiele ci brakuje,
żeby utrzymać przy sobie takiego mężczyznę jak Nick.
- Może wolelibyście porozmawiać na osobności? - ode
zwała się Molly. Nie miała ochoty znosić upokorzeń od je
szcze jednej kobiety.
Ręka Nicka zacisnęła się mocniej na jej ramieniu. Molly
nawet się to podobało, choć trochę niepokoiła ją zaistniała
sytuacja.
Najwyraźniej Nick Bailey również wpakował się w kło
poty. Nic dziwnego, że tak ochoczo przystał na jej niezwykłą
propozycję.
- Nasz związek rozpadł się wiele tygodni temu. - Spo
kojny, rozsądny głos Nicka brzmiał znacznie milej dla ucha
niż pełne temperamentu pokrzykiwania Carmen, jednak
Molly wyczuła w jego słowach twarde tony.
- To twoje zdanie. Ja nie zamierzam rezygnować. - Car
men chwyciła go za rękę. - Kocham cię, dobrze o tym
wiesz. Dlaczego mnie tak okrutnie traktujesz?
- Carmen, z nami już koniec i nic nie może tego zmie
nić. Poza tym jestem zaręczony. - Uniósł lewą dłoń Molly.
Mimo przytłumionego światła diament zamigotał iskrami.
Carmen ledwie rzuciła okiem na pierścionek.
- Pewno wydaje ci się, że wygrałaś los na loterii, bo
udało ci się złapać Nicka Baileya. Uprzedzam cię, to jeszcze
nie koniec - powiedziała, patrząc Molly w oczy, po czym
obróciła się na pięcie i opuściła bar.
- Dobrze poszło - odezwał się barman.
- Zamknij się - warknął Nick, zabierając rękę z ramie
nia Molly. - To co, idziemy na przyjęcie? Po występie Car
men myślę, że to będzie bułka z masłem.
- Przynajmniej rozumiem teraz, czemu zgodziłeś się na
mój szalony pomysł. Mam wrażenie, że w gruncie rzeczy
potrzebowałeś mnie znacznie bardziej niż ja ciebie. Wątpię,
czy Justina w ogóle poruszy wiadomość o moich zaręczy
nach. - Miała jednak nadzieję, że utrze nosa Brittany.
- Przejdzie jej - burknął Nick, marszcząc brwi.
- Mam obawy, że jeszcze ją zobaczymy. Gotowa byłaby
przyjść nawet na ślub - odezwał się Donny. - Choćby po
to, żeby się upewnić.
Spojrzała ze zdumieniem na obu mężczyzn.
- Na jaki ślub?
- Nasz, oczywiście - odparł Nick. - No, chodź już.
Sprawdźmy, jakie wrażenie zrobimy na twoich znajomych.
ROZDZIAŁ DRUGI
W windzie Molly próbowała opanować natłok myśli. Za
chwile wejdzie na firmową imprezę i przedstawi Nicka Baileya
jako swego narzeczonego. Czy to wypali? Co prawda Carmen
kupiła tę informację, ale może dlatego, że ją zaskoczyli. A og
nisty temperament dziewczyny dokonał reszty.
Podniosła głowę i napotkała chmurne spojrzenie Nicka.
- Wolałbym wszystko dobrze zrozumieć. Jakiś facet po
rzucił cię dla innej, więc chcesz mu udowodnić, że nic sobie
z tego nie robisz.
- Jesteś wyjątkowo delikatny - mruknęła niechętnie. -
Cóż, trafiłeś w sedno. Pozwól jednak, że coś ci zasugeruję.
Nikt nie uwierzy, że jesteśmy zaręczeni, jeśli będziesz ob
nosił się z taką wściekłą miną. Może udałoby ci się uśmiech
nąć? Mógłbyś też udawać, że jesteś mną urzeczony. Tak
powinien zachowywać się narzeczony, nie sądzisz?
- Bez wątpienia.
Po jego minie poznała, że z niej kpi. Niech mu będzie,
byle tylko spełnił jej prośbę. Wystarczy, że pokaże się z nim
dziś wieczorem. Potem ułoży jakąś historyjkę, a za kilka
tygodni zacznie opowiadać o zerwaniu zaręczyn. Do tego
czasu pochłonie ją praca nad nowym projektem i zapomni
wreszcie o Justinie i Brittany. Zresztą, kiedy koledzy zoba
czą Nicka, ich współczucie ustąpi miejsca zaskoczeniu.
Przyjęcie trwało w najlepsze, gdy dotarli do wielkiej sali.
Z sufitu zwieszały się transparenty ogłaszające powstanie
nowego konsorcjum. Za gigantycznym narożnym oknem
rozciągał się widok na San Francisco od Union Sąuare aż
po migoczące w oddali niebieskie wody zatoki i wysokie
wieże mostu Golden Gate, który rzeczywiście wyglądał jak
złote wrota.
- O, jesteś wreszcie. Już zaczynałem się martwić - po
witał ją John Billings, prezes firmy, z zainteresowaniem pa
trząc na Nicka.
- Cześć, John. Przepraszam za spóźnienie. Coś nas za
trzymało. Poznaj, proszę, mojego narzeczonego, Nicka Bai-
leya.
Kości zostały rzucone. Miała tylko nadzieję, że nie po
pełnia koszmarnego błędu.
- Miło cię poznać, Nick. Dotarły do mnie plotki, że na
sza Molly spotyka się z kimś wyjątkowym. Powinieneś wie
dzieć, że jesteśmy z niej bardzo dumni. To projekt Molly
zrobił furorę na ostatniej prezentacji.
Zarumieniła się z radości. Nie spodziewała się takich po
chwał. Jeszcze bardziej zdumiała się, czując dłoń Nicka na
karku.
- Molly z reguły osiąga to, czego pragnie. To bardzo
zdecydowana kobieta - powiedział.
Miała wrażenie, że pod wpływem jego dotyku jej zmysły
nagle się obudziły. Na chwilę zgubiła wątek rozmowy. Co
się, do diabła, dzieje? Niemożliwe, żeby aż tak na nią po
działało lekkie muśnięcie. Zdaje się, że nie powinna zama
wiać drinka z rumem.
John odszedł, a oni ruszyli przez salę przywitać się z re-
sztą gości. Molly przedstawiała Nicka znajomym, odpowia
dała na pytania, zbierała gratulacje za swój projekt.
Stali właśnie z kilkoma kolegami, gdy znienacka poja
wili się Justin i Brittany. Ich rozmówcy zamilkli w ocze
kiwaniu sensacji.
- Miło cię widzieć, Molly. Zastanawialiśmy się, gdzie
się zgubiłaś - odezwał się Justin. - Jakaś pilna robota?
- Cześć, Molly. Myśleliśmy, że pewno nie przyjdziesz.
- Brittany uwiesiła się na Justinie, jakby był kołem ratun
kowym. Wysoka, jasnowłosa, szczupła i zgrabna, wyglądała
jak modelka.
Jednak tym razem, wyjątkowo, Brittany wcale nie była
najważniejsza. Justin zresztą też nie. Molly napawała się
swoim triumfem.
Nick wysunął się do przodu i wyciągnął rękę.
- To moja wina, że Molly przyszła spóźniona. Nick Bai-
ley. Czy państwo pracują dla Molly?
Zdumione spojrzenie Justina było naprawdę bezcenne.
Ze zmarszczonymi brwiami uścisnął dłoń Nicka i pokręcił
głową.
- Nie, nie pracuję dla Molly, choć czasami pracujemy
razem. Jestem Justin Morris, dyrektor do spraw promocji
- wyjaśnił i odwrócił się do Molly. - Myślałem, że przyj
dziesz sama.
- Naprawdę? - Udała zaskoczenie, spoglądając z uśmie
chem na Nicka. - A dlaczego? - spytała, starannie omijając
wzrokiem Brittany.
- Nie lubię dzielić się z nikim Molly - wtrącił Nick,
obrzucając nieuważnym spojrzeniem Brittany. - Przyszli
śmy jednak, bo to przyjęcie jest dla niej ważne.
Molly z trudem powstrzymała śmiech, widząc osłupienie
malujące się na twarzy Brittany. Rzadko zdarzało się, żeby
mężczyźni kwitowali jej urodę jednym spojrzeniem.
Rzuciła okiem na Justina i poczuła nagłe ukłucie żalu.
Kilka tygodni przez niego przepłakała, a teraz... zupełnie
nic nie czuła.
Tak czy inaczej, cieszyła się, że nareszcie wyzwoliła się
spod jego uroku. Nagle poczuła się cudownie wolna. Co
za ulga! Nie musi już nic udowadniać ani Justinowi Mor
risowi, ani Brittany Taylor!
- No, powinniśmy iść dalej. Nick poznał już Johna, a te
raz chciałabym przedstawić go naszym japońskim wspól
nikom - powiedziała.
- Czy to pierścionek zaręczynowy? - odezwała się na
gle Brittany, patrząc na dłoń Molly.
Kiedy Molly uniosła dłoń i demonstrowała prześliczny,
choć staromodny pierścionek babci, oślepił ich błysk flesza.
Brittany natychmiast z zachęcającym uśmiechem obróciła
się do fotografa.
- Przywitamy się z innymi, dobrze? - Molly podniosła
oczy na Nicka.
- Czy według ciebie jestem wystarczająco zauroczony?
- spytał szeptem, pochylając nad nią głowę.
- Świetnie sobie radzisz. Naprawdę to doceniam - od
parła cicho.
Znów błysnął flesz.
- Stanowczo przesadzają z tymi zdjęciami - zezłościła
się, rozglądając się wokół.
- Muszą zbierać materiały - odezwał się Justin, uśmie
chając się do fotografa.
Molly nie zależało na tym, aby znaleźć się w centrum
zainteresowania. Misja została spełniona.
- Właśnie o to prosiłam - odezwała się, kiedy odeszli.
- Dzięki.
- Spotkanie z Justinem i Brittany było jedynym powo
dem tej maskarady? - spytał Nick, zdejmując rękę z jej ra
mienia.
- Przede wszystkim z Brittany. Nie znoszę jej.
- Wygląda na wyjątkową egocentryczkę.
- Większość mężczyzn uważa ją za bardzo seksowną
kobietę. - Podniosła na niego zdumiony wzrok.
- Większość mężczyzn zachwyca się jej ciałem, a to zu
pełnie co innego - powiedział zdecydowanie.
- Ja nie widzę różnicy.
- Chyba musiałabyś być facetem. Czym zajmujesz się
w tej firmie? Prezes ma o tobie bardzo dobre zdanie.
- Pracuję tu od ukończenia szkoły plastycznej. Obecnie
jestem już jednym z dyrektorów artystycznych. Ostatnio
miałam szczęście, bo powierzono mi przygotowanie proje
ktu na prezentację dla Hamakomoto.
- Szczęście? Raczej wyraz uznania dla twego talentu...
- O, podoba mi się, jak to ująłeś. - Uśmiechnęła się
szeroko. - Przede wszystkim kieruję przygotowaniem opra
cowań graficznych lub całych projektów druków reklamo
wych, papieru firmowego, ogłoszeń, stron internetowych.
Podaj swoje żądania, a mój zespół to wykona!
- A jak się do tego wszystkiego ma Justin?
- Spotykałam się z nim przez pewien czas. Nasze zer
wanie nie stałoby się tak wielkim wydarzeniem, gdyby Brit
tany nie okazała się wstrętną jędzą. - Przez ramię rzuciła
okiem na dziewczynę, która rozmawiała z fotografem. Pew
no omawiali właśnie ujęcia, na których Brittany będzie się
szczególnie efektownie prezentować. - Justin jest jednym
z szefów do spraw promocji, więc ciągle się na siebie na
tykamy. Zależało mi na tym, żeby zachować twarz przed
resztą kolegów. Ciężko jest poruszać się po biurze, wiedząc,
że wszyscy ci współczują.
Dochodziła ósma, kiedy goście zaczęli opuszczać przy
jęcie. Także Molly i Nick udali się w kierunku windy. Molly
nie mogła nic zarzucić swojemu towarzyszowi. Przez cały
czas darzył ją niepodzielną uwagą. Prawdę mówiąc, trochę
ją to oszołomiło. Miała nadzieję, że jeśli kiedyś uda jej się
kogoś oczarować, będzie się zachowywał właśnie tak, jak
Nick tego wieczoru.
Kiedy szli już do wyjścia, poczuła żal, że wieczór się
skończył.
- Jeszcze raz bardzo ci za wszystko dziękuję.
- To była wzajemna pomoc. Donny podejrzewał, że bę
dę miał problem z Carmen.
- A ty się tego nie spodziewałeś?
- Nie spotykamy się od kilku miesięcy i Carmen dobrze
wie, że to koniec. Jednak podejrzewałem, że urządzi mi sce
nę. Nigdy nie ufaj wzgardzonej kobiecie.
- Zapamiętam twoją radę. Carmen faktycznie wygląda
na kogoś, kto potrafi urządzić scenę.
- Bardzo lubi takie występy.
Wyszli przed hotel. Znad zatoki napłynęła mgła i po
wietrze znacznie się ochłodziło. Na ulicy nadal było wielu
turystów, panował gwar, słychać było dzwonki tramwajów
wlokących się pod górę po Powell Street.
- Masz tu samochód, czy cię podwieźć? - spytał Nick.
- Przyjechałam taksówką i tak samo wrócę.
Skinął na portiera i po kilku sekundach przy krawężniku
zatrzymała się taksówka.
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc. - Molly wyciągnęła
rękę na pożegnanie.
- Narzeczony też musi mieć z tego jakąś korzyść. - Nick
objął i pocałował Molly, ignorując jej wyciągniętą rękę.
Kiedy błysnął flesz, nie była pewna, czy to znowu jakiś
natrętny fotograf, czy może szok wywołany pocałunkiem.
Tyle czasu ze sobą spędzili, a nadal nic nie wiedziała o no
wym znajomym.
Ledwo zdążyła o tym pomyśleć, a już Nick pomagał jej
wsiąść do taksówki.
- Do widzenia, Molly McGuire.
- Uff! - westchnęła, patrząc przez tylną szybę auta.
Wiedziała już, że nie będzie rozpaczać po utracie Justina.
Niestety, nie miała tej pewności co do Nicka Baileya.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nick Bailey z niechęcią patrzył na stertę papierów, które
zastał na swoim biurku. Był wściekły. Powinien był prze
widzieć skutki wczorajszego wieczoru. Dlaczego pozwolił
sobie na zlekceważenie instynktu samozachowawczego?
Skąd postronni ludzie mieli wiedzieć, że grał tylko rolę na
rzeczonego? Trzeba czym prędzej zająć się naprawieniem
wszelkich szkód, póki sprawy nie całkiem jeszcze wymknę
ły się spod kontroli.
- Chcesz mi o czymś opowiedzieć, szefie? - spytała
Helen. Pięćdziesięciopięcioletnia kobieta pracowała z Ni
ckiem już od dziesięciu lat, od chwili gdy po śmierci ojca
przejął zarząd nad hotelami Magellan. Sieć luksusowych ho
teli obejmowała całe Zachodnie Wybrzeże od San Diego
aż po Seattle. W San Francisco, w najpiękniejszym z nich,
Nick miał swoje biuro.
Osłupiał na widok zdjęć w dzisiejszej gazecie. Powi
nien był się domyśleć, że na takiej imprezie będą reporterzy
z prasy.
Nagle ogarnęło go uczucie niepokoju. Czy przypadkiem
Molly nie uknuła całego planu? Być może celem zabawy
w narzeczonych było schwytanie go w pułapkę. Wielokrot
nie miał do czynienia z kobietami, które liczyły na jego
pieniądze, a przynajmniej chciały pławić się w jego blasku.
Z pewnością nie podejrzewał wczoraj, że znajdzie się
z przypadkową znajomą w kronice towarzyskiej miejscowej
gazety. „Czyżby ślub? Nieprzystępny magnat hotelowy,
Nick Bailey, wreszcie usidlony".
Donny także nie przewidział takiego obrotu sprawy, su
gerując mu przyjęcie roli tymczasowego narzeczonego.
Co za ironia! Reportaż w gazecie przypieczętował co
prawda zerwanie z Carmen, jednak otworzył worek kłopo
tów z Molly McGuire.
Helen pochyliła się nad biurkiem.
- Nie przypominam sobie, żebym kiedyś posyłała jej
kwiaty - mruknęła, przelatując wzrokiem artykuł i ogląda
jąc zdjęcia.
- To nie tak, jak myślisz - odparł, odrzucając gazetę
na bok. Donny będzie musiał zbadać, kim naprawdę jest
Molly McGuire. I co knuje. Z doświadczenia wiedział, że
w interesach trzeba działać szybko. Nigdy nie odniósłby su
kcesu, gdyby pozwolił sobie na opieszałość. - To kaczka
dziennikarska. Wcale nie jesteśmy zaręczeni.
- Na tym zdjęciu wyraźnie widać pierścionek...
- Czy dane z Portlandu już przyszły? - przerwał jej.
- Cóż to, szefie? Nagła zmiana tematu? - Helen poszła
do swojego pokoju, żeby przejrzeć teczki z raportami. Kiedy
zadzwonił telefon, odebrała, nie przerywając pracy. - To
Donny - zawołała po chwili, unosząc głowę znad biurka.
Nick chwycił słuchawkę.
- Idź do diabła ze swoimi głupimi pomysłami - rzucił
ze złością.
- A więc widziałeś już gazetę?
- Nie przypuszczałem, że tam będzie prasa. Zastanawiam
się, czy to nie robota Molly. Ostatnio sporo się mówi o przy
znawanych lekką ręką odszkodowaniach za niedotrzymanie
obietnicy małżeństwa. Co my właściwie o niej wiemy?
- Przesadzasz! Wydawała się całkiem sympatyczna.
Chcesz, żebym ją sprawdził?
- Oczywiście. Daj mi znać, jak się czegoś dowiesz.
- I tak masz szczęście, że nie pokazali was w wiadomo
ściach. Pocałunek na pożegnanie naprawdę chwytał za serce.
- Jaki pocałunek? - udał zdziwienie.
- Nie widziałeś drugiej strony?
Nick sięgnął po gazetę. Faktycznie, na drugiej stronie
widniało zdjęcie, na którym całował Molly. Pomyśleć tylko,
że człowiek miesiącami ciężko pracuje i nikt tego nie do
strzega. A wystarczy jeden poryw serca, żeby cały świat się
o tym dowiedział. Niech to cholera!
- Rozumiem, że zamierzasz się z nią spotkać? - spytał
Donny.
- To była znajomość na jeden wieczór. Do diabła, prze
cież sam mnie tak urządziłeś! Dowiedz się, jak to wszystko
trafiło do gazety. A przede wszystkim koniecznie sprawdź,
co ona kombinuje.
- Jasne, kuzynie, chętnie pomogę.
- A co z naszą sprawą? Trafiłeś na coś?
- Nick, powoli. Przecież zacząłem dopiero kilka dni te
mu. Muszę nawiązać przyjaźnie, zdobyć zaufanie ludzi. Jeśli
będę za bardzo naciskać, w ogóle nie otworzą ust.
Parę lat temu Donny Morgan założył prywatną agencję
detektywistyczną. Wcześniej przez dziesięć lat służył w po
licji w Los Angeles.
Nick wynajął kuzyna, żeby sprawdzić, czy w barze nie
ma malwersanta. Ile razy zaglądał do „Magellan's Pub" wy
dawało się, że interes kwitnie, a tymczasem zyski ciągle
spadały. Nabrał pewnych podejrzeń, jednak nie miał dowo
dów. Donny zgodził się ich poszukać.
- Jak się czuje ciocia Ellen? - spytał Donny.
- Właściwie bez zmian. - To był kolejny problem. Od
kilku tygodni martwił się zdrowiem matki. Wynajęta na stałe
pielęgniarka wydawała się pełna optymizmu, jednak opinia
lekarza była dość powściągliwa.
Nick nie mógł pogodzić się z uczuciem bezsilności. Tak
bardzo chciał, żeby mama znów zaczęła się cieszyć swoimi
licznymi zajęciami. Zawsze była taka żywa i wesoła.
- Pozdrów ją, gdy będziesz się z nią widział. No, muszę
lecieć.
Helen przyniosła raport, o który prosił i wracając do sie
bie, zabrała gazetę. Widział, jak uważnie ogląda zdjęcie na
drugiej stronie. Bezskutecznie próbował skupić się na pracy.
Miał nadzieję, że w ten sposób choć na chwilę zdoła za
pomnieć o Molly McGuire. Jeśli przyszło jej do głowy, żeby
wykorzystać wczorajsze wydarzenia, wkrótce przekona się,
że nie ma na co liczyć. Umowa dotyczyła jednego przyjęcia.
Tylko tyle. Koniec i kropka.
Swoją drogą ciekawe, co ona w tej chwili robi? Może
planuje dalszy ciąg swojego spisku?
Molly nie wyszła jeszcze na lunch. Nadrabiała zaległości,
które powstały podczas kończenia projektu dla Hamakomo-
to. Wiedziała, że w najbliższej przyszłości będzie głównie
doglądała projektów nowego partnera firmy, na razie jednak
nie chciała rezygnować z wcześniejszych zleceń.
Teraz zamierzała spędzić przyjemny weekend i wyjechać
poza miasto. Nie mogła się doczekać następnego dnia.
Rozłożyła szkice na stole, przysunęła wysokie krzesło
i sięgnęła po węgiel. Chciała wykończyć rysunek, nim zrobi
sobie krótką przerwę.
W przestronnym pomieszczeniu, gdzie prócz niej pra
cowało kilkunastu plastyków, zapanowała nagła cisza. Molly
podniosła wzrok i... spojrzała prosto w ciemne oczy Nicka
Baileya.
Co on tu robi? - zdziwiła się.
Pamiętała, jak świetnie grał rolę oddanego narzeczonego.
Teraz jednak nie wyglądało na to, że zamierzał z nią flir
tować.
Ciemny garnitur i biała koszula podkreślały jego męską
urodę. Teraz, gdy stał tak blisko, zdawało się, że wypełnia
całe pomieszczenie. To śmieszne, pomyślała, jak mała nagle
stała się ta wielka hala.
Spojrzał na innych plastyków i wszyscy natychmiast po
chylili głowy nad swoimi rysunkami. Wszyscy prócz Brit-
tany. Siedziała po przeciwnej stronie, od Molly oddzielało
ją kilkanaście stanowisk, co wcale nie przeszkodziło jej ga
pić się na nich.
Nick jednak całkiem ją ignorował. Patrzył prosto
w twarz Molly.
- Musimy porozmawiać. - Jego głos był twardy jak stal.
Tym samym tonem mówił wczoraj do Carmen.
- O czym? - Przyjrzała mu się nieufnie. O co mu cho
dzi? Jak mu się udało ją wyśledzić? Chociaż... Wiedział
przecież, że pracuje w Zentechu. Wystarczyło spytać w re
cepcji.
Tylko czemu recepcjonistka pozwoliła mu wejść bez
ochrony? To z pewnością spore uchybienie!
- Widziałaś dzisiejszą gazetę?
Pokręciła głową.
- Rzadko czytam miejscową prasę. Czemu pytasz?
Przeszedł za jej biurkiem do okna, wcisnął ręce do kie
szeni i patrzył na nią spod gniewnie zmarszczonych brwi.
Rzuciła niespokojne spojrzenie na kolegów. Wydawali się
zajęci pracą, ale wiedziała, że wszyscy nadstawiają uszu.
Dzięki Bogu, że Brittany siedzi daleko.
- Chodź ze mną. - Zeskoczyła ze stołka i ruszyła
w kierunku wyjścia. Tylko na klatce schodowej mogli po
rozmawiać bez świadków. Otworzyła drzwi, sprawdziła, czy
faktycznie są sami, i dopiero wtedy odwróciła się do Nicka.
- Czego ode mnie oczekujesz? Nie spodziewałam się, że
cię jeszcze zobaczę.
- Czyżby? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Szcze
gólnie teraz, gdy wiem, ile prasy było na wczorajszej im
prezie.
- Trudno się dziwić, zważywszy na rangę imprezy.
Chcesz powiedzieć, że ktoś próbował przeprowadzić z tobą
wywiad? - Nie, to niemożliwe, pomyślała. Nick ani na
chwilę jej nie opuścił.
- W dzisiejszej gazecie można przeczytać historię burz
liwego romansu, dowiedzieć się o naszych zaręczynach
i obejrzeć nasze zdjęcia.
Patrzyła na niego osłupiała.
- Co takiego? Nie podawałam im żadnych informacji!
W ogóle nie rozmawiałam z dziennikarzami. Zresztą wiesz,
że nie rozstawaliśmy się ani na chwilę. - Skąd gazeta mogła
wziąć historię o zaręczynach i czemu, na Boga, uznali to
za sensację? - Choć przecież nie robiliśmy z tego tajemnicy.
Ostatecznie głównie dlatego poszliśmy razem na przyjęcie.
- Jakie to ma znaczenie, skąd prasa wzięła tę informa
cję? Istotne jest to, że każdy może o tym przeczytać.
- Za dzień czy dwa wszyscy zapomną. Kogo mogą in
teresować zaręczyny dyrektora artystycznego z Zentechu?
- Kręgi towarzyskie i finansowe San Francisco zainte
resuje jednak fakt, że narzeczonym jest Nicholas Bailey,
właściciel sieci hoteli Magellan...
Kolana się pod nią ugięły. Patrząc w zdumieniu na Ni
cka, usiadła ciężko na schodach, otarła o dżinsy spocone
dłonie i pokręciła głową.
- Niemożliwe. Te hotele istnieją od wielu dziesięciole
ci... Są własnością jednej rodziny.
Postawił nogę na stopniu, gdzie siedziała, oparł łokieć
na kolanie i pochylił się nad nią.
- Sieć stworzył mój dziadek, zaraz po wojnie. Ja prze
jąłem zarząd dziesięć lat temu, po śmierci ojca.
- Cholera, w życiu nie przyszłoby mi to do głowy.
Wczoraj, gdy pytano cię o pracę, mówiłeś, że pracujesz
w sektorze usług.
- I wszystko się zgadza. To było twoje święto, nie chcia
łem psuć ci wieczoru.
- Czego wiec chcesz teraz? Mam wysłać sprostowanie?
- Nie mogła uwierzyć, że właściciel sławnych hoteli zgodził
się wystąpić w roli jej narzeczonego.
- Czy to od ciebie dostali informację? - spytał.
Bez słowa pokręciła głową.
- W takim razie nie przyjmą twojego sprostowania. Zre-
sztą po obejrzeniu zdjęć, nikt by nie uwierzył. Poza tym,
wiadomość o naszych zaręczynach zatoczyła już za szerokie
kręgi. Moja matka także widziała ten reportaż.
- Pewno nie była zachwycona? - Trudno się dziwić.
Ona również wolałaby wcześniej poznać dziewczynę, z któ
rą jej syn postanowił się zaręczyć. - Powiedz jej prawdę.
Wkrótce i tak zamierzałam dać wszystkim do zrozumienia,
że zerwaliśmy ze sobą.
- W jaki sposób chcesz to przeprowadzić?
Wzruszyła ramionami.
- Pójdę sama na kilka imprez, a gdy ktoś spyta o ciebie,
powiem, że nam nie wyszło. Oczywiście, nie zrobię tego
jutro czy pojutrze, ale z pewnością niedługo.
- Na razie będziesz musiała się wstrzymać - powiedział
Nick po chwili zastanowienia.
- Dlaczego?
- Moja matka bardzo ostatnio podupadła na zdrowiu.
Po przeczytaniu reportażu nagle poczuła się lepiej. Jej lekarz
sądzi, że to może postawić ją na nogi. Po raz pierwszy od
wielu tygodni pojawiła się nadzieja na poprawę.
- Na co choruje?
- Zimą zeszłego roku przeszła zapalenie płuc i właści
wie nigdy po nim nie wróciła do zdrowia. Straciła na wadze,
przestała się czymkolwiek interesować.
Molly stukała palcami o swoje udo.
- W porządku, w takim razie nie wyślemy sprostowania
do gazet.
- To jeszcze nie wszystko. Mama chce poznać moją na
rzeczoną.
- Więc jej powiedz, że zerwaliśmy zaręczyny.
- Przecież ci tłumaczę, że poprawa jej stanu nastąpiła,
gdy wyobraziła sobie, że zamierzam się ożenić. Chce poznać
moją przyszłą żonę, wziąć udział w przygotowaniach do
ślubu. Nareszcie udało sieją czymś zainteresować. Nie po
dejrzewasz chyba, że powiem jej prawdę?
- Ale przecież nie jesteśmy zaręczeni - zaprotestowała
Molly.
- Wiemy o tym tylko my dwoje. No i Donny. Wszyscy
inni myślą, że jestem twoim narzeczonym. Przecież tak mnie
wczoraj przedstawiałaś.
- Umówiliśmy się tylko na jeden wieczór. - Zaczęła do
myślać się, do czego Nick zmierza.
- Zrobiłem, o co prosiłaś. Teraz przyszła kolej na ciebie.
- Przecież pomogłam ci z Carmen.
- A ja tobie z Justinem i Brittany. To dwa do jednego.
Jesteś mi nadal winna jedną przysługę.
Oburzona zerwała się na nogi.
- Nic ci nie jestem winna.
Nick również się wyprostował. Dostrzegła, jak tward
nieją jego rysy, a w oczach pojawia się gniew.
- W takim razie nie będziesz miała nic przeciwko temu,
abym zajrzał do gabinetu Justina i wyznał, że to wszystko
oszustwo? Albo jeszcze lepiej zdradzę Brittany, że tylko ode
graliśmy przedstawienie...
- Nie zrobisz tego.
- Chcesz się przekonać? - spytał cicho.
- Czemu tak ci zależy, żeby ktoś uwierzył w nasz zwią
zek? Jestem roztrzepaną artystką, chodzę w dżinsach i dziu
rawych tenisówkach. Jeśli rzeczywiście jesteś tym, za kogo
się podajesz, musisz być bogaty. Podejrzewam, że trudno
ci się opędzić od atrakcyjnych kobiet. Kto da wiarę, że wy
brałeś właśnie mnie?
- Niezwykle interesujący punkt widzenia. Myślę jednak,
że wystarczy rzut oka na przekonujące zdjęcie w gazecie.
- Ty chyba zwariowałeś! Zresztą, skąd mam wiedzieć,
czy to wszystko prawda?
- Uważasz, że zmyślam? - Oczy Nicka zabłysły ostrze
gawczo. - Kup gazetę.
Jak to możliwe, że niewinne kłamstwo spowodowało ta
kie konsekwencje? - zastanawiała się. Czy uda się z tego
wybrnąć?
- Co miałabym robić? - spytała ostrożnie.
- Dziś wieczorem pójdziesz ze mną na kolację do mojej
matki. Wątpię co prawda, czy będzie mogła usiąść z nami
do stołu, ale przynajmniej cię pozna. Musisz udawać, że
jesteśmy kochającą się parą. Kiedy wróci do pełni sił, po
wiemy jej, że niestety nie pasujemy do siebie. Jednak na
pewno nie wcześniej. Nie zamierzam ryzykować.
- Mam uwierzyć, że naprawdę jesteś właścicielem wszy
stkich hoteli Magellan?
- Jeśli chcesz, pójdziemy na Union Sąuare. Moja se
kretarka zna mnie od dziecka. - Cofnęła się, gdy przysunął
się zbyt blisko i plecami oparła się o ścianę.
- Za drzwiami jest kilkanaście osób - rzuciła ostrze
gawczo i natychmiast wiedziała, jak głupio się zachowała.
Nie sprawiał wrażenia, że chce ją zastraszyć. Tylko... po
zbawił ją powietrza. Znów pomyślała o groźnych piratach,
którzy zawsze zdobywali to, na co mieli ochotę.
- Poproszę Donny'ego, żeby nam dziś towarzyszył. Po
czujesz się swobodniej.
- Donny'ego? - spytała trochę nieprzytomnie. Bez
względnie potrzebowała więcej powietrza.
- Mój kuzyn, barman.
- Twój kuzyn pracuje w barze? I ty chcesz, żebym
uwierzyła, że zarządzasz hotelami?
- Donny jest prywatnym detektywem. W tej chwili pra
cuje nad pewną sprawą. To oczywiście tajemnica. Ponieważ
to on wplątał mnie w tę kabałę, myślę, że powinien pomagać
nam dalej.
- Nie musiałeś się zgadzać.
- Taa... I zostać sam na sam z Carmen?
Pokręciła z niechęcią głową.
- Nie próbuj mi wmawiać, że nie potrafisz poradzić so
bie z Carmen czy jakąkolwiek inną kobietą.
- Z pewnością bez ciebie nie poradzę sobie z mamą.
Próbowaliśmy każdej dostępnej kuracji. Dopiero dziś poja
wiło się coś, co daje odrobinę nadziei.
Patrzyła mu prosto w oczy. Nie miała wątpliwości, że
mówi szczerze. Zresztą, co tu gadać. Wczoraj bardzo jej
pomógł. Co jej szkodzi poudawać przez jeszcze jeden wie
czór? Westchnęła głęboko.
- No dobrze. Podaj mi adres. Przyjadę o siódmej. Tylko
jeden wieczór, potem będziemy kwita.
- Nie mogę się na to zgodzić. Będziesz mi potrzebna,
póki mama całkiem nie wyzdrowieje. Potem odegramy jakąś
scenę, po której każde z nas pójdzie w swoją stronę.
- Ile to może potrwać? - Dlaczego zaczęła odnosić wra
żenie, że wpadła w pułapkę bez wyjścia?
- Tyle, ile będzie trzeba. Kilka tygodni, może miesiąc.
Najwyżej dwa.
- Miesiąc lub dwa? Nie mogę zawiesić swojego życia
na tyle czasu! Żądasz, żebym na dwa miesiące z wszystkie
go zrezygnowała?
- Przewidywałem, że do tego dojdzie. Ile chcesz?
Spojrzała na niego zaskoczona i opuściła głowę z rezyg
nacją.
- Mam wrażenie, że kładziesz się do łóżka i całymi no
cami obmyślasz sposoby, jak najdotkliwiej obrażać ludzi.
- Znam lepsze rzeczy do robienia w łóżku.
Natychmiast wyobraziła go sobie z Carmen. Nie miała
ochoty o tym myśleć.
- W takim razie to wrodzony talent. Nic od ciebie nie
chcę! Cofam swoją obietnicę na dzisiejszy wieczór. - Otwo
rzyła drzwi do pracowni. - Znajdź sposób, żeby powiedzieć
matce prawdę.
- Prawdę? - spytał Justin, który stał tuż za drzwiami.
- Jaką prawdę?
Miała ochotę z powrotem wyskoczyć na schody i za
trzasnąć za sobą drzwi. Do diabła, czy to jakaś klątwa? Co
Justin robi w sali plastyków?
Nick wysunął się do przodu.
- Moja matka pragnie urządzić wielkie wystawne we
sele. Molly wolałaby cichą, skromną uroczystość, ale boi
się urazić przyszłą teściową - skłamał gładko.
- Życzysz sobie czegoś? - Molly zwróciła się do Justi-
na. Szkoda, że nikt mnie nie pyta, czego ja chcę, pomyślała
ze złością. Na przykład, żeby zostawiono mnie w spokoju.
- Prosiłem Nathana o przygotowanie makiety, ale po
wiedział, że bez twojej zgody nie przerwie pracy, którą mu
przydzieliłaś - wyjaśnił Justin. - Pomóż mi, Molly.
Uświadomiła sobie, jak często wykorzystywał swój urok,
żeby ją do czegoś nakłonić. Czy właśnie dlatego poświęcał
jej tyle uwagi, gdy się spotykali? Trudno, odegra się na nim
za swoją frustrację.
- Poproś Brittany. Może ona ma w zespole kogoś wol
nego.
- Nie ma...
- W takim razie musisz poczekać na swoją kolej. A na
stępnym razem zacznij od planowania. - Odwróciła się do
Nicka. Stał niedbale oparty o futrynę, jakby go to wszystko
mało obchodziło. Tylko twarde spojrzenie zdradzało, że
tak nie jest. - Nie wiem jak ty, ale ja mam masę roboty
- warknęła.
- Wpadnę po ciebie po pracy. Nie skończyliśmy naszej
rozmowy.
Świadoma, że wszyscy ich obserwują, kiwnęła niechętnie
głową.
- Będę gotowa o piątej, ale muszę się przebrać. Spot
kamy się na miejscu. - W tym momencie uświadomiła so
bie, że nie ma przecież pojęcia, gdzie Nick mieszka. A prze
cież narzeczona powinna wiedzieć takie rzeczy. Z pewno
ścią jednak nie mogła spytać o adres, póki Justin nad nią
sterczał.
Nick pokręcił głową, zupełnie, jakby czytał w jej my
ślach. Niesłychane...
- W takim razie podrzucę cię do domu. Do zobaczenia
o piątej, kochanie - powiedział, pochylając się do jej ust.
Pocałunku, który nastąpił, w żadnym razie nie można było
nazwać muśnięciem warg.
Niewiele brakowało, żeby wybuchła. Nie chciała, by ją
całował. Nic od niego nie chciała. Teraz jednak stali przed
Justinem, Brittany i tłumem kolegów. Kiedy Nick odsunął
się i mrugnął do niej porozumiewawczo, z wściekłości krew
uderzyła jej do głowy. Odprowadziła go wzrokiem do wyj
ścia, po czym odwróciła się od drzwi.
- Kiedy go poznałaś? - spytał Justin, który ciągle je
szcze stał w pobliżu.
- Po naszym rozstaniu. Muszę wracać do pracy. - Wdra
pała się na stołek.
- Potrzebny mi Nathan - odezwał się znów Justin.
Najwyraźniej nie zamierzał się stąd ruszyć, póki nie doczeka
się odpowiedzi.
- Nie potrafisz zrozumieć prostego „nie"? - straciła
cierpliwość.
- Co cię tak rozzłościło? To przecież zwykła przysługa.
Dawniej zawsze mi pomagałaś. Chyba nadal jesteśmy przy
jaciółmi, prawda? - Przysunął się bliżej.
- Ani nie jesteśmy przyjaciółmi, ani nie pozwolę Na-
thanowi odłożyć pracy, którą teraz robi - odparła, nie pod
nosząc głowy. - Idź czarować Brittany. Z pewnością da ci
to, o co prosisz.
- Zazdrosna? - spytał cicho.
- Daj spokój - zaśmiała się. - Nasze rozstanie było chy
ba zrządzeniem losu. Poznałam Nicka i sam widzisz, jak
świetnie na tym wyszłam.
Znalazłam się między młotem a kowadłem, dodała
w duchu. Ale na szczęście Justin nie zdawał sobie z tego
sprawy.
Próbowała skupić się na swoich rysunkach. Niestety,
przed oczami ciągle stawał jej Nick. Zwariuję, jeśli będę
się z nim nadal zadawać, pomyślała. Jakim prawem całował
ją przy wszystkich jej kolegach? Na wspomnienie pocałunku
oblała ją fala gorąca. Nie ma co, potrafił to robić. Jeśli jed
nak wciąż mają udawać parę, będzie trzeba ustalić ścisłe
reguły. Powie mu to dziś bez ogródek.
Czy rzeczywiście mówił prawdę o chorobie matki? Jak
to możliwe, żeby wiadomość o zaręczynach syna tak zna
cząco wpłynęła na poprawę jej stanu?
Wpatrywała się nieruchomym wzrokiem w swój szkic.
Ostatecznie, nic jej się nie stanie, jeśli przez jakiś czas po-
udaje narzeczoną. Chociaż chętnie machnęłaby ręką na Ni
cka Baileya, nie potrafiła zlekceważyć chorej kobiety.
A jeśli Nick ją nabiera? Wydawał się potwornie zdener
wowany reportażem w gazecie. Postanowiła sprawdzić, co
tam napisali. Zadzwoniła do recepcji i poprosiła o przysła
nie dziennika.
Potem uważnie przestudiowała tekst i obejrzała zdjęcia.
Faktycznie, gdyby nie znała prawdy, może dałaby się nabrać.
Reporter podawał trochę informacji na temat zwlekającego
z ożenkiem magnata hotelowego. Przeleciała wzrokiem listę
kobiet, z którymi go do tej pory łączono. Podejrzewała, że
nie były zachwycone, widząc swoje nazwiska w prasie. No,
może z wyjątkiem Carmen.
W książce telefonicznej odszukała numer hotelu przy
Union Sąuare. Po zadziwiająco krótkich wyjaśnieniach po
łączono ją z Nickiem Baileyem.
- Bailey.
Nie miała wątpliwości, że to jego głos.
- Sprawdzam tylko, czy jesteś osobą, za którą się po
dajesz - powiedziała i natychmiast odłożyła słuchawkę.
A więc naprawdę był szefem sieci niezwykle dochodo
wych hoteli. Jednak nie to było istotne. Jak miała poradzić
sobie z zadaniem, które przed nią postawił? Między jedno
razowym odegraniem roli zakochanej pary na służbowym
przyjęciu a oszukiwaniem rodziny przez długie tygodnie by
ła ogromna różnica.
Co zrobią, jeśli jego matka postanowi rozpocząć przy
gotowania do ślubu? Przecież wiadomość o zerwaniu zarę
czyn może się okazać dla niej zabójcza. Czy nie lepiej po
wiedzieć prawdę?
Tuż przed piątą wyszła z budynku. Mimo potwornego
tłoku i zakazu parkowania Nick zatrzymał auto tuż przed
wejściem. Nie wiedzieć czemu poczuła nagły dreszcz. Przez
ułamek sekundy żałowała, że nie są prawdziwą parą.
- Zadowolona? - spytał, otwierając przed nią drzwiczki
samochodu.
- Z czego?
- Z informacji na mój temat.
Zignorowała tę uwagę i wsunęła się do środka. Pokryty
skórą fotel był miękki i wygodny. Samochód pewno ko
sztował fortunę. Ha! Witamy w świecie bogaczy, zakpiła
z siebie w duchu.
- Cześć, Molly - z tylnego siedzenia dobiegł głos Don-
ny'ego.
Obróciła głowę. Prywatny detektyw z hotelowego baru
uśmiechał się szeroko.
- Cześć! Powinieneś wczoraj podać mi drinka i zlekce
ważyć dodatkowe zamówienie.
- Moim zdaniem świetnie się złożyło. Nick pomógł to
bie, a ty jemu.
- Przed wyjściem z pracy rozmawiałem z pielęgniarką,
panią Braum - odezwał się Nick, włączając silnik. - Mama
nie może się doczekać twojej wizyty. Ale najpierw, jak ro
zumiem, musimy pojechać do ciebie, żebyś mogła się prze
brać. Zgadłem?
- Nie potrzebujesz wskazówek? - zdziwiła się, kiedy
Nick włączył się do ruchu.
- Znam drogę.
- Skąd wiesz, gdzie mieszkam?
- Od Donny'ego.
Rzuciła okiem przez ramię.
- A ty? Jak się dowiedziałeś?
- Ja wiem wszystko. Zajmijcie się lepiej uzupełnianiem
informacji na swój temat, żebyście przy cioci Ellen wszy
stkiego nie poplątali - zaproponował z uśmiechem. - Po
dałem Nickowi najważniejsze fakty o tobie, a tu przygoto
wałem takie samo sprawozdanie o nim. - Podał jej kartkę
papieru.
Rzuciła okiem na przygotowane przez Donny'ego infor
macje. Najbardziej podstawowe dane: wiek, data urodzenia,
szkoły, do których uczęszczał.
- Co to znaczy, że podałeś mu fakty na mój temat? Mam
rozumieć, że zrobiłeś dochodzenie? - Obróciła się w fotelu.
- Przecież mieliśmy utrzymać mój prawdziwy zawód
w tajemnicy. - Donny z wyrzutem patrzył na Nicka.
- Niby jak, skoro właśnie powiedziałeś, że znasz szcze
góły z jej życia? Zresztą i tak już wie o twoim zadaniu.
- To też miało pozostać między nami - narzekał Donny.
- Wszystko zostaje w rodzinie - mruknęła Molly. - Po
myśl sobie, że jestem twoją nową kuzynką. Mam zapamiętać
to wszystko przed kolacją? Czy Nick również przeszedł
przyspieszony kurs?
- Twoja matka miała czworo rodzeństwa, ale ty jesteś
jedynaczką - zaczął recytować Nick. - Rodzice mieszkają
w Fremont i tam spędziłaś dzieciństwo. W tej chwili wy
płynęli w podróż, którą zafundowała im firma twojego ojca
w nagrodę za osiągnięcia w pracy. Twoja matka uczy
w szkole dla głuchoniemych. Skończyłaś szkołę średnią
z najlepszymi wynikami, a potem byłaś wzorową studentką
w Akademii Sztuk Pięknych. Od sześciu lat zajmujesz mie
szkanie przerobione ze strychu w pobliżu China Basin. Zda
je się, że masz liczne grono przyjaciół, ale - spojrzał na
nią spod oka - nie spotykałaś się z wieloma chłopcami.
- Mogłeś o to wszystko spytać. - Wstrząsnęła nią wia
domość, że wykorzystał Donny'ego, aby zebrać informacje
na jej temat. Ciekawe, jak by się czuł, gdyby ona także
wynajęła detektywa?
- Powinienem chyba wiedzieć, jakie są twoje ulubione
kolory, potrawy, filmy i książki - zauważył Nick.
- Miałem na to wszystko zaledwie kilka godzin - obu
rzył się Donny.
- Mnie również brak takich informacji o tobie. - Gdzie
podziało się jej postanowienie, że zażąda określenia warun
ków ich umowy? Niby dlaczego miała się dla niego po
święcać? Nawet nie była pewna, czy go lubi.
Nick tymczasem przebijał się przez zatłoczone miasto.
- Z kolorów najbardziej lubię niebieski, moją ulubioną
potrawą jest smażony kurczak, choć oczywiście wiem, że
smażone potrawy są niezdrowe. Rzadko chodzę do kina,
ale jeśli uda mi się coś wypożyczyć, chętnie oglądam filmy
akcji. Mam natomiast stały karnet na koncerty symfoniczne.
Najchętniej słucham muzyki Mozarta. Nie czytam zbyt wie
le, a jeśli już to kryminały. A ty?
Cóż, chyba nie był tak beznadziejny, jak podejrzewała.
- Również lubię niebieski. Jeśli chodzi o jedzenie, to
ubóstwiam czekoladę. Najchętniej czytam i oglądam kome
die. No, może jeszcze czasami dobre romanse. Słucham każ
dej muzyki. Nie lubię futbolu.
- Niniejszym ogłaszam wasz narzeczeński związek za
zawarty - wtrącił się Donny.
- Zamknij się - odezwali się chórem.
- Czy wymyśliłeś już, czemu twoja matka nigdy wcześ
niej o mnie nie słyszała? - spytała Molly. - To raczej dziw
ne, nie uważasz? A może nie jesteście ze sobą tak blisko?
- Myślę, że podobnie jak w innych rodzinach. A o no
wym związku nie wspominałem ze względu na jej zdrowie.
Nie sądzę, żeby nasunęły się jej jakieś podejrzenia.
- Nasz romans jest chyba dość gwałtowny, tak?
- Co masz na myśli? - zdziwił się.
- Czyżbyś w gazecie oglądał tylko obrazki? W repor
tażu podano, że według ich zaufanego źródła, którym bez
wątpienia jest ta wiedźma Brittany, tak właśnie należy okre
ślić nasz związek. To by się zresztą zgadzało. Ja całkiem
niedawno spotykałam się z Justinem, no i wszyscy wiedzą
o Carmen.
- Mam nadzieję, że ciocia Ellen o niej nie słyszała -
odezwał się Donny. - Inaczej miałbyś się z pyszna, drogi
kuzynie.
Tymczasem podjechali pod sześciopiętrowy budynek
mieszkalny.
- Zaczekamy na ciebie - powiedział Nick, zatrzymując
samochód.
- Będę się spieszyć. - Była szczęśliwa, że ma kilka mi
nut dla siebie. A gdyby tak zamknąć drzwi i zostać w domu
na zawsze? Szybko odrzuciła ten pomysł. Nie była pewna,
czy powinna wyrazić zgodę na ten dziwny plan, jednak Nick
bardzo ją intrygował. Chciała dowiedzieć się, gdzie dorastał,
jaka była jego matka. Bardzo możliwe, że się zbyt różnią
od siebie i po dzisiejszym wieczorze będą mogli ogłosić
zerwanie zaręczyn, nie wzbudzając niczyich podejrzeń.
Po dwudziestu minutach znów siedziała w luksusowym
aucie. Obserwowała spod oka, jak Nick świetnie sobie radzi,
wjeżdżając na wzgórze ruchliwą California Street i nie
mniej zatłoczoną Pacific Heights. Już wkrótce skręcali
w Washington Street, gdzie zatrzymał auto przed ślicznym
starym domem. Surowy styl Tudorów łagodził wijący się
po murze powojnik i liczne krzewy jaśminu obsypane pa
chnącymi kwiatami.
- Tu mieszkasz? - Molly ciekawie rozglądała się wokół.
Niektóre domy musiały mieć prawie sto lat, a więc wybu
dowano je po wielkim trzęsieniu ziemi i pożarze, który stra
wił miasto. Były wielkie, pięknie zaprojektowane i bardzo
drogie.
- Nie, tu mieszka moja mama. Ja mam apartament na
Nob Hill. Jeszcze jedno ostrzeżenie, Molly. Mamy nie wolno
zdenerwować. Żadnych dyskusji i spornych tematów, rozu
miemy się?
- Boże, chyba niebo mi ciebie zesłało! Groźby, znie
wagi, śledztwo i znowu groźby. Czego więcej mogłaby
oczekiwać kobieta?
- Przedstawienie czas zacząć. - Donny wysiadł z auta
i otworzy! jej drzwi. - Zapamiętałaś wszystko, co ci wy
notowałem?
- Nawet nie skończyłam czytać. Ale wiesz co? Wślizgnę
się do łazienki, nauczę się tych informacji na pamięć, a kar
tkę zjem, żeby nie zostawiać dowodów.
- Chyba byłoby gorzej, gdyby nie miała poczucia hu
moru - rzucił Donny, patrząc na Nicka ponad dachem auta.
Nick zmarszczył brwi i bez słowa wyciągnął rękę. Ktoś
powinien ukrócić jego władcze zapędy, pomyślała niechęt
nie, czując, jak zaciska palce na jej dłoni. Dla dobra jego
matki dobrze byłoby, gdyby udało się przeprowadzić ten
zwariowany plan. Obawiała się jednak, że nie będzie to
łatwe.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kiedy Nick poszedł na górę sprawdzić, jak się czuje mat
ka, Molly z zainteresowaniem rozejrzała się po salonie. Wy
tworny pokój, umeblowany głównie antykami, był jej zda
niem trochę zbyt sterylny i zimny. Sama wolałaby widzieć
tu więcej koloru, a już na pewno wprowadziłaby trochę nie
ładu.
- Nick wychowywał się w tym domu? - spytała Don-
ny'ego.
Przytaknął, patrząc wokół siebie, zupełnie jakby zgady
wał jej myśli.
- Bez przerwy przyprawiał matkę o śmiertelne przera
żenie, że zniszczy coś cennego. Pamiętam, że bałem się przy
chodzić tutaj z wizytą. Tego nie dotykaj, tam nie siadaj.
Nie wiem, jak on to znosił. Większość czasu spędzał w ba
wialni, gdzie stał telewizor. Ciocia Ellen zbyt się bała o swo
ją wazę z epoki Ming i brokatową tapicerkę tego starego
fotela, żeby pozwolić nam na swobodne poruszanie się po
tej części domu.
Prawdę mówiąc, nie dziwił jej niepokój Ellen Bailey.
Fotel rzeczywiście wyglądał jak muzealny eksponat.
Ciekawe, czy Nick był bardzo rozdokazywany jako
dziecko. Czy biegał z krzykiem po domu, czy raczej szalał
w ogrodzie? Sądząc z jego sylwetki, w szkole średniej pew-
nie grał w futbol. Może znajdzie coś na ten temat na przy
gotowanej przez Donny'ego kartce.
Kiedy po kilku minutach Nick wrócił do salonu, znała
już fakty i liczby, jednak nadal nie wiedziała, jakim on jest
człowiekiem.
- Myślę, że to zły pomysł.
- Wczoraj uważałaś, że całkiem dobry.
- Wczoraj to co innego. Nie próbowałam oszukiwać ro
dziny. - Machnęła kartką, którą ciągle trzymała w ręku. -
Czy naprawdę mam to wszystko zapamiętać?
- Przecież nie jest tego tak dużo. Mam tylko trzydzieści
sześć lat.
- Skończyłeś studia w Stanford, dyplom robiłeś z za
rządzania. Lubisz podróże. Zwiedziłeś wiele miejsc, o któ
rych nawet nie słyszałam.
- Po co to powtarzasz?
- Wcale do siebie nie pasujemy. Twoja matka zrozumie
to w mgnieniu oka.
- Jeśli dobrze odegrasz swoją rolę, nie zorientuje się.
Zresztą zaraz będziemy mogli to sprawdzić. Mama nie bę
dzie niczego analizować, bo od razu uwierzyła w tę historię.
- Z wyjątkową delikatnością wziął Molly za rękę. -
Chodźmy. Właśnie się obudziła i nie może się ciebie do
czekać. - Spojrzał na swojego kuzyna i dodał: - Nie bę
dziemy tam długo.
- Nie musicie się spieszyć. Zajrzę do kuchni, sprawdzić,
co się tam gotuje.
- Mama mówiła, że Shu-Wen przygotuje kolację na
siódmą.
- W ogóle mnie nie słuchasz - zwróciła mu uwagę Mol-
ly, gdy szli na górę po szerokich schodach. - Nie wiemy
o sobie wystarczająco dużo, żeby kogokolwiek oszukać.
Kiedy dotarli na piętro, Nick chwycił ją w ramiona.
- Słucham, tylko staram się ignorować to, co chcesz mi
powiedzieć. Musi nam się udać. Zbyt wiele od tego zależy.
- Ale... - zaczęła, Nick jednak skutecznie powstrzymał
jej protesty, przykrywając jej usta swoimi.
Gdy tak stała w jego objęciach a pocałunek trwał
i trwał, czuła, jak jej argumenty słabną. Usta Nicka były
takie ciepłe i namiętne... Z pewnością w mistrzowski spo
sób potrafił wywołać oczekiwaną reakcję. Miała wrażenie,
że żarem, który w sobie wzbudzali, można by z powodze
niem ogrzać mały domek. Prawdę mówiąc, czuła się przy
nim jak nowicjuszka. Miała przecież chłopców, jednak ża
den z nich nie potrafił tak całować. Nic dziwnego, że Car
men nie chciała zrezygnować...
Kiedy wreszcie odsunął się od niej, dostrzegła w jego
spojrzeniu satysfakcję.
- No, teraz widać, że byłaś całowana.
Jej serce biło dwukrotnie szybciej, z trudem łapała od
dech, a gdyby zmierzyła temperaturę, okazałoby się, że ma
wysoką gorączkę.
- A w jakim celu? - Patrzyła w jego ciemne oczy, jed
nak nie umiała z nich nic wyczytać.
- Chcę, żeby mama uwierzyła w nasz związek. Ja będę
grał oczarowanego tobą, a ty musisz udawać, że mnie ubó
stwiasz.
- Ach, tak? Ubóstwiam? W porządku, dam z siebie
wszystko. - W tej chwili czuła się tak oszołomiona, że go
towa była zaakceptować każde żądanie.
W dużej sypialni przede wszystkim dostrzegła szpitalne
łóżko, które zdawało się dominować w pokoju. Pielęgniarka
zbliżyła się do nich z uśmiechem.
- Zostawię państwa z panią Bailey. Proszę mnie wez
wać, jeśli będę potrzebna.
- Mamo, przedstawiam ci Molly McGuire. Molly, to
moja matka, Ellen Bailey - dokonał prezentacji Nick.
Wsparta o poduszki kobieta była niezwykle krucha, wy
niszczona chorobą. Jej skóra miała wygląd starego perga
minu.
Spojrzała na Molly z ciekawością.
- Miło mi cię poznać, Molly. Chciałabym móc powie
dzieć, że dużo o tobie słyszałam, niestety Nick trzymał mnie
w nieświadomości.
- Cieszę się, że mogę panią poznać, pani Bailey.
- Mów mi Ellen, moja droga. A z tobą, młody czło
wieku - Ellen Bailey zwróciła się do syna - porozmawiam
później. Chcę wiedzieć, czemu tak istotną sprawę trzymałeś
w tajemnicy.
Nick szybko obszedł łóżko i bardzo serdecznie pocało
wał matkę w policzek.
- Aż do niedawna nie było nic do opowiadania. A teraz
już wiesz. Pamiętaj, że nie wolno ci się denerwować. Zdą
życie się dobrze poznać, kiedy poczujesz się lepiej.
Ellen poklepała materac.
- Molly, usiądź tu i opowiedz mi trochę o sobie.
Przysiadła niepewnie na brzegu łóżka.
- Nie ma wiele do opowiadania. Mieszkam w San Fran
cisco, pracuję w dziale graficznym Zentechu. Urodziłam się
i wychowałam w Kalifornii.
- To zupełnie jak Nick. Ja sama pochodzę z Bostonu. Ni
gdy nie zamierzałam stamtąd wyjeżdżać, póki Thomas Bailey
nie zawrócił mi w głowie. Opowiedz, jak się poznaliście.
Boże, nie mogła przecież powiedzieć, że poznała Nicka
w barze. Ellen gotowa pomyśleć, że go tam poderwała. Stłu
miła śmiech. Nick z pewnością nie był mężczyzną, który
dałby się komuś poderwać.
- Poznaliśmy się na przyjęciu, które firma Molly orga
nizowała w hotelu - wtrącił Nick. - Oczarowała mnie, le
dwo na nią spojrzałem.
- A więc dlatego ogłosiliście swoje zaręczyny na wczo
rajszym przyjęciu Zentechu. - Ellen ze zrozumieniem kiw
nęła głową.
Molly uśmiechnęła się słabo. Wolałaby, żeby to Nick
odpowiadał na wszystkie pytania.
- Usiądź, Nick. Muszę wykręcać szyję, żeby na ciebie
patrzeć - zażądała Ellen.
Przysunął krzesło, a kiedy siadał, jego noga dotknęła no
gi Molly. Przez chwilę Molly miała kłopot ze skupieniem
się na tym, co mówi jego matka. Przez jej ciało przeleciał
dreszcz. Przecież nie pierwszy raz dotknął jej mężczyzna,
czemu więc tak reaguje, gdy jest w pobliżu Nicka?
- To pierwsza wizyta od kilku miesięcy - powiedział
Nick ostrzegawczo. - Nie wolno ci się przemęczać.
- Nie martw się, nie będzie nawrotu choroby. Już w tej
chwili czuję, jak wracają mi siły. - Poklepała Molly po ręce.
- A wszystko dlatego, że poznałam kobietę, którą Nick za
mierza poślubić. Już zaczynałam się obawiać, że nie do
czekam tego dnia. W jego wieku ja i jego ojciec byliśmy
od pięciu lat małżeństwem. Nick już biegał po domu.
- Jestem pewna, że jako dziecko był nieznośny - po
wiedziała Molly, spoglądając na niego z ukosa. - Zresztą
teraz też.
- Pasujesz do niego - roześmiała się Ellen. - Powiedz
cie, jakie macie plany odnośnie ślubu.
Molly bezradnie westchnęła. Nie zdążyła jeszcze przyzwy
czaić się do roli narzeczonej, a co dopiero mówić o ślubie.
- Chcesz, żeby odbył się w San Francisco, czy w twoim
mieście? - dopytywała się Ellen. - Skąd właściwie po
chodzisz?
Poczuła, że Nick daje jej ostrzegawczy znak nogą. Cho
lera, po co ją w to mieszał, skoro w ogóle jej nie ufał?
- Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy - odparła. - Jestem
z Fermont i chyba wolałabym wziąć ślub właśnie tam.
- Ustaliliście już datę?
- Jeszcze nie - powiedział Nick. - Na razie chcemy od
kryć wszystkie uroki narzeczeństwa.
- Powinniśmy jednak zacząć coś planować - zauważyła
jego matka. - Kościoły i restauracje trzeba rezerwować
z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Poza tym Molly po
trzebuje czasu na przygotowanie wyprawy. Musicie także
wybrać miejsce na spędzenie miesiąca miodowego. A gdzie
zamierzacie mieszkać? Chcecie zostać w apartamencie Ni
cka, a może kupicie coś większego?
Przerwali rozmowę, gdy w drzwiach stanęła drobna
Chinka.
- Kolacja jest gotowa, pani Bailey - powiedziała, wno
sząc do pokoju tacę. Przywitała się z Nickiem, który przed
stawił gospodynię Molly.
- Mamo, zjedz teraz kolację. Shu-Wen przygotowała na
dole posiłek dla nas. Przed wyjściem przyjdziemy się po
żegnać. - Nick podniósł się i wyciągnął rękę do Molly.
Miała nadzieję, że podaje mu dłoń gestem pełnym uwiel
bienia. Zaskoczył ją dreszcz, który ponownie wstrząsnął jej
ciałem, gdy ciepłe, silne palce Nicka splotły się z jej pal
cami. Weź się w garść, nakazała sobie ze złością. Przecież
ten facet jest ci zupełnie obcy!
Sprowadzał ją po schodach, nie wypuszczając jej ręki.
Po zadowolonym uśmiechu, który gościł na twarzy matki,
kiedy wychodzili z sypialni, łatwo było zgadnąć, że Ellen
Bailey nie przejrzała ich gry.
- Shu-Wen zajrzała tu przed chwilą. Kolacja jest gotowa
- poinformował ich Donny, który czekał na nich z drinkiem
w ręku. - Jak poszło?
- Dobrze. - Nick puścił rękę Molly i skierował się do
barku. - Mama wygląda dziś znacznie lepiej. Na jej twarzy
pojawiły się wreszcie rumieńce, oczy są równie błyszczące
jak dawniej. Nigdy bym nie podejrzewał, że moje zaręczyny
mogą okazać się najlepszym lekarstwem. A skoro ma to po
móc... - Uniósł kieliszek. - Za Molly!
Doskonale rozumiała niepokój Nicka. Wiedziała rów
nież, że muszą to ciągnąć, jeśli w ten sposób jego matka
mogła odzyskać zdrowie.
Wierzyła, że sobie poradzą. Jeśli będzie mogła liczyć
na to, że Nick weźmie na siebie odpowiedzi na osobiste
pytania, wszystko się uda. Musi tylko jak najmniej mówić
i wpatrywać się w niego z uwielbieniem. Kiedy już będzie
po wszystkim, powinnam chyba zgłosić się do jakiegoś te
atru, pomyślała. Do tego czasu będę już niezłą aktorką.
Ucieszyła się, gdy podczas kolacji Nick z Donnym za-
częli omawiać interesy. Mogła się wyłączyć z rozmowy
i spokojnie przemyśleć kilka spraw. Rozejrzała się po ele
ganckim pokoju stołowym. Dom jej rodziców w żadnym
wypadku nie był tak wytworny jak to pomieszczenie, gdzie
stały antyczne meble, a w oknach wisiały ciężkie story. To
jeszcze bardziej podkreślało różnice ich pozycji. To dziwne,
lecz Ellen chyba w ogóle nie przyszło do głowy, że to pie
niądze jej syna zainteresowały Molly.
- Całkiem zamilkłaś - odezwał się w pewnej chwili
Nick.
- Nie mam nic do powiedzenia - odparła, podnosząc
oczy.
- Kobieta, która się nie odzywa tylko dlatego, że nie
ma nic do powiedzenia? Nick, łap ją, nim cię ktoś uprzedzi
- zaśmiał się Donny.
- Już złapałem - rzucił Nick krótko.
Donny z dziwnym wyrazem twarzy przyjrzał się kuzynowi.
- To fakt. Molly, a jak twoi koledzy w firmie przyjęli
wasz wczorajszy występ?
- Zdaje się, że uwierzyli.
- Masz ukryty talent aktorski, drogi kuzynie.
Kiedy podano deser i kawę, rozmowa zaczęła kuleć.
Chwilę później Nick spojrzał na pustą filiżankę Molly.
- Skończyłaś już? W takim razie pożegnamy się z ma
mą i odwiozę cię do domu.
- Mogę wezwać taksówkę.
- Zawiozę cię - powtórzył niecierpliwie. - Który męż
czyzna odesłałby narzeczoną taksówką, jeśli może sam z nią
pojechać? Choćby po to, żeby ją odprowadzić pod drzwi.
Poczuła się głupio. No jasne, przecież muszą odegrać tę
farsę do końca. Prawdziwi narzeczeni pragnęliby zakończyć
randkę pożegnalnym pocałunkiem pod drzwiami.
Ellen drzemała, kiedy do niej zajrzeli, pielęgniarka jed
nak kiwnęła, żeby weszli do środka.
- Musiałam obiecać, że ją obudzę.
Delikatnie dotknęła ramienia chorej, która natychmiast
otworzyła oczy. Na widok Nicka i Molly uśmiechnęła się
szeroko.
- Smakowała wam kolacja? - spytała, próbując usiąść.
Nie sposób było nie dostrzec, jak bardzo jest wyczerpana.
- Była naprawdę znakomita - odpowiedziała Molly. -
Mam nadzieję, że niedługo poczujesz się lepiej.
- Tak sobie myślę, że powinniśmy urządzić przyjęcie
zaręczynowe, na którym przedstawimy cię całej rodzinie.
Co o tym sądzisz, Nick?
- Znakomity pomysł, mamo. Najpierw jednak musisz
całkiem wrócić do zdrowia.
- Ale wy możecie zacząć już to przygotowywać. Będę
zdrowieć szybciej, niż wam się wydaje.
- Dobranoc, Ellen. - Molly pochyliła się do policzka
starszej pani.
- Dobranoc, kochanie. Następnym razem porozmawia
my sobie dłużej.
- Musimy obrać jakąś linię postępowania - powiedziała
Molly, kiedy już siedzieli w samochodzie. Donny postano
wił wracać taksówką, zostali więc sami.
- O co ci chodzi?
- Przede wszystkim, co będziemy mówić ludziom na
nasz temat. Poza tym uważam, że nie powinnam za bardzo
zaprzyjaźniać się z twoją mamą.
- Myślę, że będziesz musiała do niej wpadać od czasu
do czasu, bo inaczej zacznie coś podejrzewać i będzie się
niepotrzebnie martwić. Ustalimy wszystko jutro wieczorem.
- Jutro wieczorem nie będzie mnie w mieście. Wyjeż
dżam na weekend.
- Z mężczyzną? - warknął.
- Co prawda myślę, że to nie twój interes, ale nie, nie
z mężczyzną. - Skąd mu to przyszło do głowy, zastanawiała
się, gdy jechali w dół wzgórza. Przecież gdyby miała kogoś
tak bliskiego, żeby wybrać się z nim na weekend, nie za
praszałaby na przyjęcie nieznajomego mężczyzny.
- Gdzie się wybierasz?
- Do ośrodka odnowy w Napa.
- Ośrodek odnowy? - zdumiał się. - Masz na myśli ta
kie miejsce, gdzie tapla się w błocie i pije sok z selera?
- dopytywał się z lekkim obrzydzeniem.
- Przy projekcie dla Hamakomoto miałam dużo ciężkiej
pracy, więc ten wyjazd zafundowałam sobie w nagrodę.
- Odłóż to na kiedy indziej. Donny ma rację: nie mogę
się pokazywać sam, bo natychmiast to dotrze do mamy.
W sobotę jest impreza dobroczynna, na której muszę być
obecny.
- Aleja nie muszę! Od dawna planowałam ten weekend.
- No to go przełóż - powtórzył. - Kiedy już będzie po
wszystkim, opłacę ci cały tydzień pobytu.
Ze złością uderzyła zaciśniętą pięścią w nogę.
- Wszystko próbujesz załatwić za pomocą pieniędzy!
Tylko to ci przychodzi do głowy? Nie przeszło ci przez
myśl, że mógłbyś mnie zwyczajnie o to poprosić?
Nick wolno pokręcił głową.
- Wyobrażałem sobie, że skoro proszę cię o przełożenie
wyjazdu, powinienem jakoś ci to wynagrodzić.
- Może spróbuj poprosić i zobacz, co uda ci się uzyskać.
- Czy zechcesz w sobotę towarzyszyć mi na balu cha
rytatywnym? - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Mój Boże! Jak mogłabym odmówić, skoro tak ładnie
prosisz?
W piątek koło południa Molly zaczęła zastanawiać się
nad zmianą zdania. Czemu właściwie zgodziła się z nim
pójść? Prawdopodobnie będzie czuła się na tym balu jak
piąte koło u wozu. No, a przede wszystkim szkoda jej było
wymarzonego wyjazdu. Nie sądziła, aby do matki Nicka
dotarła informacja o jej chwilowej nieobecności. Z pewno
ścią nie był aż tak popularny, żeby prasa czyhała na każdą
imprezę z jego udziałem.
Przy lunchu rozważała, czy warto wziąć w pracy wolne
popołudnie. Zdecydowała jednak, że lepiej zostawić sobie
taką możliwość na później, i po zjedzeniu kanapki usiadła
nad rysunkami. Z żalem wyjrzała przez okno. Taki piękny
dzień! Szkoda, że w czasie przerwy nie poszła na spacer
lub nie usiadła w parku. Postanowiła wrócić pieszo do
domu.
Przygotowywała wstępny szkic do nowej kampanii re
klamowej, gdy dostrzegła dziwne zamieszanie w pracowni.
- Och! A ona skąd się tu wzięła? - mruknęła pod no
sem, widząc Carmen Hernandez, która sunęła między biur
kami, zupełnie jakby odbywała przechadzkę po deptaku
w modnym kurorcie.
Do diabła, co oni robią tam na dole? - złościła się Molly
w duchu. Już drugi raz w tym tygodniu roztrzepana re
cepcjonistka zezwoliła, żeby po budynku plątali się niepro
szeni goście!
Carmen tymczasem podeszła do jej biurka.
- A więc tu pracujesz? - spytała, rozglądając się po pra
cowni.
- Zgadza się. - No, to chyba zakończyłyśmy wszelkie
uprzejmości, pomyślała Molly z rozbawieniem. Czego Car
men od niej oczekuje?
Dziewczyna wzruszyła lekceważąco ramionami i po
nownie obrzuciła spojrzeniem pomieszczenie, najwyraźniej
sprawdzając reakcję mężczyzn.
Zadowolona, że nie spuszczają z niej oczu, zwróciła się
do Molly.
- Gdzie twój pierścionek? - spytała, natychmiast do
strzegając brak biżuterii.
Molly spojrzała na swoją dłoń. Zdjęła pierścionek tuż
po przyjęciu.
- To dość brudna praca - odparła, wskazując rajzbret.
- Kilkanaście razy dziennie muszę myć ręce. Bałabym się,
że go zgubię.
- Gdyby Nick mnie dał brylant, nigdy bym go nie zdjęła
- oznajmiła Carmen dramatycznym głosem.
- Ale ci nie dał - zauważyła wesoło Molly. Miała na
dzieję, że Carmen wyjawi w końcu cel swojej wizyty. Oczy
wiście, jeśli jakiś miała.
- Jeszcze nie. Ale wy także nie jesteście jeszcze mał
żeństwem. A właściwie, skąd go znasz? Czy on w ogóle
wie, że tu pracujesz... że w ogóle pracujesz? Może myśli,
że jesteś tak samo bogata jak on? Mężczyzna z jego pozycją
musi być ostrożny, żeby nie wpaść w szpony jakiejś łow
czym majątków.
- Nick wie o mnie wszystko, co powinien - odparła Mol
ly, podnosząc się zza stołu. Widziała, z jakim zainteresowa
niem wszyscy próbują przysłuchiwać się rozmowie. Boże, ile
dałaby za to, by móc wrócić do spokojnego życia, jakie pro
wadziła kilka miesięcy temu, nim związała się z Justinem!
- Zupełnie nie rozumiem, co go w tobie zainteresowało
- ciągnęła niewzruszenie Carmen, mierząc Molly wzro
kiem. - My bardzo długo byliśmy kochankami.
- To wspaniale.
- Nie jesteś zazdrosna? - zdumiała się Carmen.
- A powinnam? Cokolwiek było między wami, skoń
czyło się, zanim poznałam Nicka.
- Taka namiętność nigdy się nie kończy. Po prostu go
rozgniewałam, więc postanowił mnie ukarać i oświadczył
się pierwszej osobie, jaka mu się nawinęła. Co ty mu możesz
zaoferować? Jesteś chuda, mała i w ogóle nijaka. Nick po
trzebuje prawdziwej kobiety. Zobaczysz, nie upłynie dużo
czasu, jak zerwie z tobą i na kolanach wróci do mnie.
Wspomnisz moje słowa!
Miała już dość tej patetycznej przemowy. Być może,
gdyby zależało jej na Nicku, zdenerwowałaby ją opowieść
o tym burzliwym romansie. Sama nie miała takich doświad
czeń i prawdę mówiąc, zazdrościła kobietom, kiedy plot
kowały o szalonych chwilach uniesień przeżywanych z na
miętnymi kochankami.
- Cóż, w takim razie życzę powodzenia. Choć wątpię,
czy faktycznie to zrobi - powiedziała, zastanawiając się go
rączkowo, jak pozbyć się natrętnego gościa. Czy takie wi-
zyty były nierozerwalną częścią narzeczeństwa z hotelo
wym magnatem? Jeśli tak, jej pierwotoe zamierzenie, żeby
unikać Nicka, było ze wszech miar słuszne. Jeszcze lepiej
byłoby, gdyby tam w barze posłuchała swojego instynktu.
- Przekonasz się! - Carmen obrzuciła halę lekceważą
cym spojrzeniem i obróciła się w stronę wyjścia. - Ty nie
masz nic, a ja mogę dać mu wszystko, czego zapragnie.
Cisza, która zapadła po jej wyjściu, aż dzwoniła
w uszach.
Dwie plastyczki, których stoły były najbliżej stanowiska
Molly, zaklaskał) w dłonie, śmiejąc się cicho.
- Czy chodzi o tego przystojnego faceta, który był tu
wczoraj? W takim razie jest o co powalczyć, Molly! - po
wiedziała jedna z nich. - A kim jest ta dziewczyna?
- Nikt ważny - odparła, siadając za stołem. Zdumie
wało ją własne opanowanie. Nie przewidziała, że jako na
rzeczona Nicka będzie narażona na takie konfrontacje. Zde
cydowała, że musi bezwzględnie porozmawiać z Nickiem.
Jego sekretarka najwyraźniej była jedną z tych osób, któ
re uwierzyły w historię ich romansu, bo połączyła ją bez
chwili zwłoki.
- Bailey - usłyszała głos Nicka.
- Witaj, kochanie - zagruchała w słuchawkę. - Nie
mogłam się już doczekać, żeby przynajmniej usłyszeć twój
głos. Jak mija ci dzień? Równie miło, jak mnie?
- Molly?
- Masz jeszcze jakieś inne narzeczone, które Carmen
mogłaby zaatakować?
- Carmen? O co ci chodzi?
- Wpadła się upewnić, czy wiem o waszym namiętnym
romansie. A także poinformować mnie, że zechcesz odno
wić wasz związek, kiedy tylko mnie porzucisz, co powinno
nastąpić lada moment. Chciałabym wyjaśnić ci jedną rzecz.
Kiedy już zakończymy tę farsę, to ja zerwę nasze zaręczyny.
Mam dość roli porzucanej biedulki.
- Carmen przyszła do twojego biura?
- Tak, ale nie przejmuj się tak bardzo. Wątpię, czy jeszcze
tu kiedyś wróci. Nie zrobiliśmy na niej wielkiego wrażenia.
- Nie przypuszczałem, że się do tego posunie. Mam na
dzieję, że nadal grałaś swoją rolę - zaniepokoił się.
- Och, bardzo się starałam. Wolałabym jednak więcej
jej nie widywać.
- Kiedy uwierzy, że naprawdę jesteśmy zaręczeni, zaj
mie się kimś innym.
- Raczej będzie czekać w nadziei, że nasz związek się
wreszcie rozpadnie - powiedziała.
- Nie starczy jej cierpliwości.
- To chyba nie potrwa tak długo. Twoja matka lada
chwila wyzdrowieje i nasze narzeczeństwo się skończy.
- Przestań to ciągle powtarzać. Ktoś może podsłuchać
naszą rozmowę.
- O rety! To faktycznie mogłoby się źle skończyć!
- Dla ciebie na pewno. - Głos Nicka stał się ostry i zimny.
- No proszę! Znów mi grozisz. Zawsze tak się zacho
wujesz? Powinieneś okazać mi trochę uczucia, przecież je
stem twoją narzeczoną. - Omal się nie roześmiała, wyob
raziwszy sobie jego minę.
- Masz rację. Zabiorę cię dziś na kolację i poćwiczymy
okazywanie sobie uczuć. Już wczoraj zauważyłem, że tobie
również bardzo się to przyda.
- Nonsens! Uważam, że poszło mi świetnie. Twoją ma
mę w każdym razie przekonałam.
- Jesteś okropnie spięta za każdym razem, gdy cię do
tykam. Narzeczeni powinni czuć się ze sobą swobodnie.
- Na pewno na ten temat wiesz znacznie więcej niż ja.
Przynajmniej tak można sądzić, słuchając o namiętności,
która łączyła cię z Carmen.
- Co ma do tego Carmen? To ty potrzebujesz treningu.
Czy siódma ci odpowiada?
Z bijącym sercem odłożyła słuchawkę. O jakich ćwicze
niach myślał? Czy przypadkiem nie chodziło o całowanie się?
Cholera! Pocałunki Nicka wywoływały w niej różne reakcje,
ale na pewno nie czuła się po nich bardziej rozluźniona!
Uwierzyć nie mógł, że zaproponował Molly kolację.
W dodatku wręcz nalegał na to spotkanie. W środę był z nią
na przyjęciu, wczoraj zabrał ją do matki...
Molly McGuire naprawdę go intrygowała. Od lat nie
spotkał podobnej dziewczyny. Przebojowa, z refleksem,
a przy tym zrównoważona. Zupełnie inna niż wyrachowana
Carmen. To pewne, że ostatnia rzecz, o którą można by po
sądzać Molly, to interesowność.
W gruncie rzeczy, kiedy myślał o Molly, pamiętał przede
wszystkim jej inteligentne oczy, lekceważące zachowanie
i... usta.
Usta, które tak lubił całować.
Podniósł się od biurka, podszedł do okna i ponad Union
Sąuare spojrzał na błyszczące wody zatoki. Widział stąd
okolice China Basin, gdzie mieszkała Molly. Teraz przecież
nie siedzi w domu, przypomniał sobie, przesunął więc
wzrok na wieżowce, gdzie mieściły się biura Zentechu.
W którym z nich jest pracownia Molly? Czy słusznie po
dejrzewał, że prowadzi z nim jakąś grę? A może rzeczy
wiście była taka szczera, na jaką wyglądała?
Tak czy inaczej zamierzał kontynuować ten umowny
związek, póki Molly nie sprawiała kłopotów. Najważniejszy
był powrót matki do zdrowia. Gdyby na podstawie jej wczo
rajszego samopoczucia oceniać szansę na poprawę, można
zakładać, że wkrótce wrócą jej siły. Wtedy nadejdzie czas
na zakończenie znajomości z Molly.
Do tej pory Nick nigdy nie zdawał się na los. Ufał wy
łącznie liczbom i niezbitym faktom, dlatego właśnie prosił
Donny'ego, żeby sprawdził Molly. Jednak jako znakomity
biznesmen, nie ignorował nadarzających się okazji. Jeśli tyl
ko mogły służyć jego celom, wykorzystywał je bezlitośnie.
Była punkt siódma, kiedy Molly usłyszała pukanie.
Oczywiście spodziewała się Nicka, a jednak zadrżała, gdy
zobaczyła go na progu.
W ciemnym garniturze, szarej koszuli z idealnie dopaso
wanym krawatem wydawał się jeszcze wyższy i bardziej nie
bezpieczny. Na jego twarzy nie dostrzegła ani śladu uśmiechu.
- Gotowa? - spytał krótko.
Kiwnęła głową, zastanawiając się, czemu jest taka głu
pia. Dlaczego posłusznie idzie z nim na kolację?
- Może być? - zapytała, wskazując jasną sukienkę.
Czuła, jak jej puls przyspiesza, gdy Nick wolno prze
suwał wzrokiem po jej sylwetce.
- Wystarczyłoby zwykłe „tak" lub „nie" - warknęła za
niepokojona. Należeli do zupełnie innych światów i za żad-
ne skarby nie chciałaby dać po sobie poznać, że jest nim
w jakikolwiek sposób zainteresowana.
- A więc „tak".
Uraziło ją, że nie dodał nic więcej. Mógłby na przykład
powiedzieć, że sukienka podkreśla błękit jej oczu.
Och, przestań! To nie jest prawdziwa randka, upomniała
się w duchu. Skoro Nick twierdził, że potrzebny im trening,
to może powinien zacząć od prawienia jej komplementów.
- Nie jestem za bardzo wystrojona? - Odsunęła się,
wpuszczając go do środka.
- To zależy. - Wziął ją pod brodę i musnął wargami
jej usta. - Gdybyś zamierzała położyć się do łóżka, taki strój
byłby nieodpowiedni.
- A na kolację? - Zdenerwowało ją, że wystarczył deli
katny pocałunek i kilka słów, żeby miała kłopoty ze złapaniem
oddechu. Wyobraźnia podsuwała jej zupełnie niewłaściwe ob
razy. Nie chciała myśleć o ciemnej sypialni ani satynowej po
ścieli. Chyba rzeczywiście muszą poćwiczyć, jeśli chcą czuć
się swobodnie w swoim towarzystwie. - Jednak nie należy za
czynać od całowania się - powiedziała na głos.
- Mówisz o zaczynaniu kolacji?
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że słyszał jej słowa.
- Nie. O tym, żebyśmy nie byli tacy spięci. - Odsunęła
się od niego. - Sam mówiłeś, że powinniśmy się ze sobą
oswoić.
- Zgadza się - przytaknął, patrząc na nią przymrużo
nymi oczami. - Musimy w miejscach publicznych poćwi
czyć przytulanie się, czułe gesty, całowanie...
- Teraz jednak nie mamy publiczności.
Wzruszył ramionami, rozglądając się po przestronnym
wnętrzu. Urządzone na strychu mieszkanie miało ponad
sześć metrów wysokości. Nad kuchnią wybudowano antre
solę, gdzie Molly miała sypialnię.
. Przyjemnie zaskoczyły go kolorowe obrazy na ścianach
i różnorodne w stylu, wygodne meble. Na drewnianej pod
łodze tu i ówdzie leżały niewielkie dywaniki. Pasuje do niej
ten wystrój, myślał, patrząc na kręcone schody prowadzące
na antresolę. Ciekawe, jak wygląda jej sypialnia?
Gdy spytała o sukienkę, celowo rzucił uwagę, która mia
ła wytrącić ją z równowagi. Już wcześniej zauważył, jak
łatwo było ją sprowokować. Zaczynał rozpoznawać sygnały,
kiedy się denerwowała.
Sukienka, którą wybrała, świetnie nadawała się na ele
gancką kolację we dwoje. Od razu dostrzegł, jak doskonale
podkreślała jej zgrabną, szczupłą sylwetkę. Molly nie miała
tak bujnych kształtów jak Carmen, jednak było w niej coś
niezwykle kobiecego i seksownego.
Przewidując, że wieczorne powietrze może być dość
chłodne, Molly sięgnęła po ciepły płaszcz, który Nick na
tychmiast zabrał jej z rąk. Nie ma jak dobre wychowanie,
pomyślała, gdy podawał jej okrycie. Naprawdę był intry
gujący. Całkiem możliwe, że przestanie ją fascynować, gdy
poznają się lepiej, ale na razie postanowiła cieszyć się od
krywaniem wszystkich stron jego osobowości.
Najbardziej ciekawiło ją, czemu to właśnie jej przypadła
rola narzeczonej. Wystarczyłoby przecież, żeby kiwnął pal
cem, a natychmiast wszystkie mieszkanki San Francisco
przyleciałyby do niego jak na skrzydłach.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przez miasto jechali w milczeniu. Nick się nie odzywał,
Molly natomiast przyrzekła sobie, że tym razem nie zacznie
rozmowy pierwsza. Wyglądała przez okno z takim zaintere
sowaniem, jakby wcześniej nie widziała mijanych miejsc.
Ulice były zatłoczone, ludzie wracali z pracy, niektórzy po
drodze robili zakupy. Biurowce i sklepy zaczynały już pu
stoszeć, wkrótce to restauracje i kluby będą pękać
w szwach. Piątkowe wieczory to przecież czas zabawy.
- Może być kuchnia włoska? - spytał Nick, zatrzymując
auto na Washington Sąuare.
- Jasne. - Postanowiła wyrażać się równie zwięźle, jak
on. Omal nie roześmiała się, widząc jego podejrzliwe spoj
rzenie.
- Co cię tak bawi?
- Tylko to, że ty również masz sporo do nadrobienia.
Uważasz, że tak byś się zachowywał na prawdziwej randce?
- Przecież jest prawdziwa. Ustalimy sobie dzisiaj reguły
naszego związku.
- Och, co za romantyczne plany! Naprawdę potrafisz
zawrócić dziewczynie w głowie.
- Rzeczywiście oczekujesz romansu? - spytał, pochy
lając się nad nią.
Siedziała jak wmurowana, nie mogąc oderwać spojrzenia
od jego ciemnych, błyszczących namiętnością oczu. Znów
poczuła, że traci oddech.
- Nie... - Komu zaprzecza? Jemu czy sobie? Odsunęła
się na bok, próbując zwalczyć urok, który na nią rzucił.
Zdaje się, że musi na siebie uważać, jeśli chce się obronić
przed Nickiem Baileyem. Przeraziło ją, że zaczął ją tak bar
dzo pociągać. - Nie myślałam o romansie, tylko o ćwicze
niach, o których bez przerwy mówisz. Oczekuję po prostu,
że będziesz mniej obcesowy. Spodziewałabym się więcej
finezji...
Spojrzał na nią zaskoczony i po chwili roześmiał się
głośno.
- Zdaje się, że muszę poprawić swoje maniery - po
wiedział, obchodząc samochód. Pomógł jej wysiąść i po
prowadził za rękę do małej włoskiej restauracji.
- Coś mi mówi, że sobie z tym poradzisz. Myślę, że
nie brak ci doświadczenia.
- Chyba jednak mnie przeceniasz.
- Pamiętaj, że poznałam Carmen, a pewnie były też
inne.
- Mam trzydzieści sześć lat. Nie myślałaś chyba, że ży
łem jak zakonnik?
Tuż za drzwiami restauracji natknęli się na tłum ludzi.
- Cholera! Zupełnie zapomniałem, że dziś piątek -
mruknął Nick. - Zdaje się, że trzeba będzie poczekać.
Wzruszyła ramionami.
- Nie szkodzi.
Kierownik sali, który stał w pobliżu, podniósł wzrok
znad listy rezerwacji.
- Pan Bailey! Co za przyjemność! - zawołał rozpromie-
niony. - Cieszę się, że zechciał pan przyjść do nas z na
rzeczoną. Proszę tędy. Mam dla państwa wygodny stolik.
Poszli za nim, ignorując niechętne pomruki dochodzące
z tłumu czekających na wolne miejsca.
Po chwili siedzieli już przy dwuosobowym stoliku
w małej ustronnej wnęce. Faktycznie było to chyba najlep
sze miejsce w restauracji.
- Dobrze mieć znajomych we właściwych miejscach -
odezwała się, kiedy zostali sami.
- Chyba pierwszy raz widzę go na oczy. Jadłem tu za
ledwie ze dwa razy.
- Często cię tak wpuszczają bez kolejki? - spytała, od
kładając na bok kartę. Bez czytania wiedziała, że zamówi
cielęcinę. To było jej ulubione danie z włoskiej kuchni.
Wzruszył ramionami.
- Czasami, jeśli wiedzą, kim jestem.
- Chodzi o napiwek?
- O reklamę. Goście w hotelu często proszą o wskaza
nie dobrej restauracji.
- Hm, podoba mi się to. Może powinniśmy częściej wy
chodzić? Założę się, że zobaczyłabym miejsca, o których
nawet nie słyszałam.
Nagle dostrzegła, że siedzi zachmurzony.
- Co się stało? Powiedziałam coś niewłaściwego? -
Przyglądała mu się przez zmrużone powieki.
- Powiedzmy, że mam pewne wątpliwości.
- Na jaki temat?
- Całego układu.
- Mówisz o nas?
- Dwa dni temu nawet cię nie znałem, a dziś całe San
Francisco wierzy, że jestem twoim narzeczonym. Chciałbym
wiedzieć, czego się spodziewasz...
Wybałuszyła na niego oczy.
- Ja przez ciebie zwariuję! Potrzebna mi była eskorta
na przyjęcie, na jeden jedyny wieczór! To ty nalegałeś na
przedłużenie naszej umowy. Zawsze jesteś taki podejrzliwy?
- Zawsze. Dzięki temu unikam kłopotów.
Przestała go słuchać. Z torebki wyciągnęła wizytówkę
i pióro.
- Co robisz? - zdziwił się.
- Nie wiem, czy to będzie miało jakąś wartość prawną.
Oświadczam, że nie roszczę sobie żadnych praw do czego
kolwiek, co jest twoją własnością. - Podpisała się i pchnęła
wizytówkę przez stół. - Jeśli ci to nie wystarcza, rozważ,
czy nie należałoby zerwać tych zaręczyn i wymyśl, jak
o tym poinformować matkę! - powiedziała zdecydowanie.
Nick wsunął wizytówkę do kieszeni i podniósł wzrok
na Molly. Policzki miała zarumienione, oczy rzucały gniew
ne błyski. Nie powinienem jej tak prowokować, pomyślał
ze skruchą.
- Nick Bailey? Tak myślałem! - Do ich stolika podszedł
wysoki mężczyzna w eleganckim garniturze. - Moje gra
tulacje! Przeczytałem w prasie o twoich zaręczynach. Czy
to twoja narzeczona?
Nick podniósł się z miejsca.
- Oczywiście, to właśnie Molly - przytaknął. - Molly,
przedstawiam ci Jasona Holtona.
- Cieszę się, że mogę poznać kobietę, która wreszcie
usidliła naszego przyjaciela - uśmiechnął się Jason. - Już
wątpiliśmy, czy kiedykolwiek doczekamy tej chwili. Kiedy
ślub? Spodziewam się, że będzie to największe wydarzenie
w San Francisco, zważywszy liczbę osób, które zechcą na
własne oczy zobaczyć, że cuda się zdarzają.
- Jak widzę, Nick uchodzi za zaprzysięgłego starego ka
walera - powiedziała, patrząc z rozbawieniem na zmieszaną
minę Nicka.
- Zawsze lubił działać na kilka frontów... - Jason prze
rwał gwałtownie, gdy uświadomił sobie, z kim rozmawia. -
Wiesz, jak to bywa, nim mężczyzna znajdzie właściwą kobietę.
- Lepiej wróć do Celeste i pozostaw Molly w błogiej
nieświadomości - rzucił sucho Nick.
- Może po kolacji pójdziemy razem na drinka? - za
proponował Jason.
- Mamy już inne plany - odparł Nick zdecydowanie.
- Jasne, rozumiem. Innym razem, w takim razie. - Ja
son klepnął Nicka w plecy i skłonił się Molly. - Jeszcze
raz wam gratuluję.
Molly odczekała chwilę, a kiedy znalazł się poza zasię
giem głosu, pochyliła się do Nicka.
- No to jak to jest, nim mężczyzna znajdzie właściwą
kobietę?
Nick uniósł brwi.
- Wiem tylko, że przestaje o tym mówić, gdy już ją
znajdzie.
- No proszę. A próbowałeś mi wmówić, że brak ci do
świadczenia.
- Jason lubi przesadzać.
- Czemu się jeszcze nie ożeniłeś? - Chciała wiedzieć
o nim więcej. Nie było jej to potrzebne, pragnęła tylko za
spokoić ciekawość.
- W wieku, kiedy mężczyźni zwykle zaczynają rozglą
dać się za żoną, ja musiałem przejąć kontrolę nad hotelami.
Dopiero zaczynałem pracę, kiedy nagle mój ojciec zmarł
na serce. Myślałem, iż mam przed sobą lata nauki, że będę
poznawał zasady zarządzania i powoli rozwijał swoje umie
jętności, a tymczasem jako dwudziestopięciolatek stałem się
głównym akcjonariuszem i następcą ojca.
- Chcesz mi wmówić, że przez ostatnie dziesięć lat nie
miałeś dziewczyny?
- Nie, skądże. Ale to nie były związki prowadzące do
małżeństwa. Spotykałem się z kobietami, żeby mieć towa
rzystwo na przyjęciach i balach charytatywnych.
- Albo dla przyjemności.
- Tak, to także - przytaknął.
- Ale nie takie, które chciałbyś przedstawić matce?
- W chwili gdy mężczyzna przedstawi dziewczynę swo
jej matce, kończy się spokojne życie.
Uśmiechnęła się, próbując sobie wyobrazić zahuka
nego, nękanego przez matkę Nicka. Mało prawdopodob
ne, pomyślała, żeby znalazł się ktoś, kto potrafiłby go za
straszyć.
- Coś mi mówi, że ty stawiłbyś czoło nawet matce.
- Ostatnio raczej nie. - Pochylił się nad stolikiem. -
Ciągle nie wiem, co ty chcesz osiągnąć, ale ja zrobiłbym
prawie wszystko, żeby przywrócić jej zdrowie.
Patrzyła na niego z zadumą. Kto go tak wykorzystał,
zastanawiała się, że nie potrafi uwierzyć w zwykłą ludzką
życzliwość? Na razie był przekonany o jej wyrachowaniu.
Czy kiedykolwiek spojrzy na nią inaczej?
- Chyba będziesz musiał poczekać i sprawdzić. - Wie-
działa, że niepewność doprowadza go do szału. Ta myśl
nagle poprawiła jej samopoczucie i dodała energii.
- Muszę cię ostrzec. Zupełnie nie nadaję się na jelenia.
Uważaj, żebyś nie wyszła na tym źle.
Zaczynała żałować, że nie poszła na przyjęcie sama. Po
winna zignorować Justina i Brittany, zamiast opracowywać
ten wymyślny plan, który teraz godził w nią rykoszetem.
Tak, trochę żałowała... Ale jednocześnie jej zainteresowanie
Nickiem rosło tym bardziej, im więcej szczegółów pozna
wała. Na szczęście na razie jej potrzebował.
Po pysznej, wytwornie podanej kolacji, zebrali się do
wyjścia.
Wsiadając do samochodu, uświadomiła sobie, że w ogóle
nie zajmowali się sprawą ćwiczeń... Czy nie dlatego zabrał
ją dzisiaj na kolację? A tymczasem ani razu nie wziął jej
za rękę, nie nazwał jej pieszczotliwie, nie używał in
nych czułych słów, nawet przy kelnerze, który mógł być
ich publicznością.
- Co z naszym treningiem? - zaczęła, gdy usiadł za kie
rownicą.
- Masz coś konkretnego na myśli? - spytał leniwie, od
wracając do niej twarz. Było już ciemno, jedynie latarnie
i neonowe napisy nad restauracjami i klubami wokół placu
dawały trochę światła.
W półmroku znów przypominał groźnego pirata. Zadrża
ła, przewidując zbliżające się niebezpieczeństwo. Czy będzie
potrafiła mu się oprzeć?
- Sam zacząłeś ten temat.
- Tak... Chciałem, żebyś była mniej nerwowa.
- Nie jestem nerwowa...
Pochylił się w jej stronę i położył dłoń na jej karku. Czu
ła, jak puls jej przyspiesza, jak traci oddech zahipnotyzo
wana spojrzeniem ciemnych oczu. W miejscu, gdzie jej do
tknął, czuła mrowienie. Przestała myśleć logicznie, skupiona
wyłącznie na zmysłach.
- Czyli wszystko będzie dobrze, jeśli cię pocałuję?
Raczej nie użyłabym słowa „dobrze", pomyślała. Bar
dziej pasowałyby tu takie określenia, jak: podniecająco, za
chwycająco, cudownie... Choć oczywiście nie zamierzała
o tym informować tego zarozumiałego aroganta. Najwyższa
już pora, żeby utrzeć mu trochę nosa.
- Jeśli o mnie chodzi, na pewno. Pytanie tylko, czy to
będzie dobre dla ciebie.
Przysunęła się bliżej i dotknęła wargami jego ust. Ucie
szyła się, wyczuwając, że go zaskoczyła.
Zanim się jednak zorientowała, Nick przejął kontrolę nad
sytuacją. Przyciągnął ją do siebie, otworzył usta i pogłę
biając pocałunek, otoczył ją ramionami. Miała wrażenie, że
wpada w otchłań. Chwyciła jego ręce, zupełnie, jakby wal
czyła o życie.
Pod powiekami, jak w kalejdoskopie, wirowały kolory,
jej zmysły rozluźniły się, stała się bezwolna. Czuła jego
zapach, dotyk, żar. Język Nicka tańczył z jej językiem, jego
serce biło tuż obok jej serca. Było jej tak gorąco, że za
pragnęła otworzyć okno i pozwolić, by mgła ochłodziła jej
rozpaloną skórę.
Jednak nie za cenę przerwania pocałunku.
Gdyby tak mógł trwać bez końca... Jaki czar rzucił na
nią Nick, że zapominała o zdrowym rozsądku i zaczynała
tęsknić za czymś, co nieosiągalne?
Wydawało jej się, że upłynęło wiele czasu, nim odchyliła
się do tyłu i podniosła wzrok. Odchrząknęła, próbując od
zyskać głos. Tak bardzo chciałaby poczuć się swobodnie,
jak doświadczona, bywała kobieta i umieć rzucić teraz jakąś
ciętą uwagę. Choć przede wszystkim marzyła, żeby znów
znaleźć się w jego ramionach i móc całować go przez całą
noc, aż do rana.
- To chyba nie był najlepszy pomysł - powiedziała. -
Jeśli o mnie chodzi, mam na dziś dość wrażeń.
Przesunął kciuk po jej wargach i rozejrzał się wokół.
- Psiakość! Nie chce mi się wierzyć, że stoimy na Wa
shington Sąuare w piątkowy wieczór. Zdaje się, że połowa
San Francisco przejechała tuż obok nas.
- Jest ciemno. Przez te przydymione szyby nikt nic nie
widział - zauważyła spokojnie. Nagle zrobiło się jej chłod
no. Czemu nie powiedział czegoś miłego?
Nick włączył silnik i skierował auto w stronę China Basin.
Molly patrzyła na migające za oknem światła. Starała
się nie skupiać na pulsowaniu krwi, na drżeniu, które zda
wało się wstrząsać każdą komórką jej ciała. Po prostu po
całowali się. Wielkie mi rzeczy!
A jednak... Ciągle czuła podniecenie. Nigdy dotąd nie
przeżywała tak żadnego pocałunku. Czy to dlatego, że do
świadczała tego z mężczyzną, którego prawie nie znała? Czy
może to w Nicku było coś całkiem wyjątkowego?
Z pewnością nie był mężczyzną, którego łatwo rozgryźć.
Bezlitośnie, choć ze szlachetnych pobudek, zmusił ją do
współpracy. Ciągle nie potrafił jej zaufać, choć przecież sam
wymyśli! to wszystko. Był arogancki i cyniczny, ale umiał
też zachowywać się nienagannie.
Na ulicy, gdzie stał jej dom, panował spokój, co nie zna
czyło, że można było znaleźć miejsce do parkowania. Nick
zatrzymał auto na jezdni.
- Jeśli pozwolisz, nie będę już wchodził na górę.
Jeszcze tylko tego brakowało, pomyślała, powstrzymując
śmiech. Na dziś miała już dość towarzystwa Nicka. Wy
starczy, że jutro znów będzie musiała dawać sobie radę z bu
zującymi hormonami i zachować jaką taką kontrolę nad roz
szalałymi zmysłami. Jednak gdyby Nick pocałował ją jesz
cze raz, nie mogłaby zważać na konsekwencje.
- Oczywiście. Do zobaczenia jutro.
- Bal zaczyna się o siódmej. Wpadnę po ciebie piętna
ście minut wcześniej. - Spojrzał na nią spod oka. - Obo
wiązują stroje wieczorowe.
- Tak się spodziewałam - odparła, sięgając do klamki.
- Dziękuję za kolację. Było bardzo... interesująco. - Nim
zdążył odpowiedzieć, wysunęła się z samochodu i ruszyła
w stronę domu.
- Molly? - Nick wysiadł i patrzył na nią ponad dachem
auta. - Ten pocałunek... to nie było wyłącznie ćwiczenie.
Patrzyła osłupiała, jak znów siada za kierownicą, nie
dbale podnosi dłoń na pożegnanie i odjeżdża.
Nick wziął głęboki oddech. Płuca wypełniło mu chłodne
poranne powietrze, w którym mieszały się zapachy morza i eu
kaliptusa. Rozpierała go energia. Zrobił kilka skłonów i wy-
machów, żeby przed bieganiem rozgrzać trochę mięśnie.
Niestety, nie biegał już tak często, jak by sobie tego ży
czył. W parku Golden Gate miał ulubioną pięciokilometro
wa trasę, która wiodła przez najbardziej odludne miejsca.
Ciemny dżip zatrzymał się tuż za jego samochodem.
- Nie mogłeś wybrać innej godziny? - jęknął Donny,
wysiadając z auta. W ręku trzymał kubek z kawą, którą ku
pił w jakimś przydrożnym barze.
- Nie. - Nick przyjrzał się kuzynowi, który podobnie
jak on ubrany był w wyblakłe szorty, zniszczone sportowe
buty i rozciągniętą koszulkę. - Możemy ruszać?
- Najpierw skończę kawę. - Donny oparł się o samo
chód, przymykając oczy. - W przeciwieństwie do ciebie by
łem na nogach do trzeciej nad ranem. - Uniósł jedną po
wiekę. - Zakładam, że ty położyłeś się wcześniej. O której
odwiozłeś Molly?
- Grubo przed trzecią. - Nick wyciągnął rękę, złapał
kubek, ściągnął pokrywkę i wypił spory łyk kawy.
- Hej, to moje!
- Im szybciej wypijemy, tym prędzej zaczniemy. - Od
dał kubek. - Dowiedziałeś się czegoś?
- O Molly czy o barze?
- O którejś ze spraw. - Starał się, żeby jego głos za
brzmiał obojętnie, ale ciekawość go zżerała. Ciekawość
i niepokój. Co też Donny mógł znaleźć na temat Molly?
- Nic. Jest czysta.
- Mówisz jak glina. Nie podejrzewałem, że ma krymi
nalną przeszłość. Powiedz mi raczej, czy twoim zdaniem
coś kombinuje?
- Odkryłem jedynie, że nigdy dotychczas nie pozosta
wała w jakimś długotrwałym związku. Nie sądzę, aby pró
bowała cię naciągnąć. W każdym razie nic na to nie wska
zuje.
Nick patrzył przed siebie, kiwając głową. Doskonale
wiedział, że Molly nie była naciągaczką, ale miło było uzy
skać potwierdzenie.
- Chodźmy już. - Zaczął biec.
Donny dołączył do niego po kilku sekundach i biegli
teraz obok siebie równym tempem.
- A co z barem?
- Z pewnością coś tam się dzieje. Podejrzewam, że to
Harry Coker.
- Harry? - zdziwił się Nick. - Pracuje u nas od dwóch
lat, a niedobory pojawiły się zaledwie osiem miesięcy temu.
- Próbuję sprawdzić, co się za tym kryje. Może wyda
rzyło się coś, co go zmieniło.
- Wiesz na pewno, że to on?
- Szukam dowodu. - Przez chwilę biegli w milczeniu.
- W tej chwili bardziej interesują mnie twoje zamiary wobec
Molly.
- Nie mam żadnych zamiarów.
- Cztery randki w ciągu tygodnia chyba coś jednak
znaczą.
- Skąd wiesz o wczorajszym wieczorze?
- Zapominasz, że jestem wziętym detektywem.
Wybiegli spośród drzew na otwartą przestrzeń. Ścieżka
prowadziła teraz równolegle do plaży. Od oceanu wiał silny
wiatr, który przyjemnie chłodził ich ciała.
Nick zastanawiał się nad pytaniem kuzyna. Tak, co za
mierza zrobić z Molly? Pocałunek wczoraj wieczorem nie
miał nic wspólnego z praktyką. To było najzwyklejsze po
żądanie.
Żadna kobieta nie podniecała go tak bardzo od czasu,
gdy był niedoświadczonym nastolatkiem. Nawet jeśli anga-
żował się w jakiś romans, zawsze potrafił zachować kon
trolę. Gdy pocałował Molly, całe opanowanie diabli wzięli.
- Opowiesz mi ten dowcip?
- Co? - Nieprzytomnie spojrzał na Donny'ego.
- Uśmiechasz się. Myślałem, że przypomniałeś sobie ja
kiś kawał.
- Nie. - Prawdę mówiąc, zastanawiał się, jak Molly po
traktowała słowa, które rzucił na odjezdnym.
Molly uwielbiała soboty. Wstawała wcześnie i natych
miast po szybkim śniadaniu siadała do malowania. Czasami
przy wysokim oknie, korzystając z północnego światła,
a czasem w plenerze, jeśli pozwalała na to pogoda.
Tak czy inaczej to był jej dzień. Nagroda za użeranie
się z klientami i szefami, którzy oczekiwali cudów, a sztukę
traktowali jak towar, a nie proces twórczy.
Lubiła pracę w Zentechu, ale przede wszystkim kochała
malarstwo. Marzyła o tym, że nadejdzie dzień, kiedy będzie
mogła utrzymać się ze swoich obrazów.
W tej chwili kilka jej prac wystawiały galerie na bul
warze i w pobliżu Union Sąuare. Obie były dość nowe i do
piero walczyły o swoją reputację. Obrazy, które do tej pory
udało się sprzedać, zasiliły jej pensję, umożliwiły wykupie
nie mieszkania. Jej hobby, jak o malowaniu mówili rodzice,
pozwoliło na kilka wyjazdów w egzotyczne miejsca, które
oczywiście utrwaliła w oleju.
Na dziś zaplanowała wykończenie płótna, nad którym
spędziła kilka weekendów w parku Golden Gate. Był to
fragment ogródka japońskiej herbaciarni. Z zadowoleniem
patrzyła na swoje dzieło: zwisające nad wodą gałęzie wie-
rzby płaczącej, mały kamienny mostek nad strumieniem,
wszystko w odcieniach zieleni i brązu.
Włożyła wygodne dżinsy, miękką bawełnianą bluzeczkę,
na którą narzuciła poplamiony farbą kitel. Było na tyle cie
pło, że zrezygnowała z butów, skróciła nawet zabiegi to
aletowe. Wzięła zaledwie szybki prysznic, wyczyściła zęby,
a włosy zebrała w koński ogon, żeby nie spadały jej na
twarz.
Z głową przechyloną na prawe ramię przyglądała się ob
razowi, zastanawiając się, gdzie należałoby wprowadzić ja
kieś poprawki. Za kilka godzin będę gotowa, zdecydowała,
sięgając po paletę.
Zwykle, gdy brała do ręki pędzel, świat barw, faktur
i kształtów pochłaniał ją bez reszty. Dziś jednak spokój nie
nadchodził. Dotykała pędzlem liści, ale myślała o Nicku
i ich pocałunku. Wpatrywała się w strumień, a przed ocza
mi miała sceny z wczorajszej kolacji. Mimo wysiłków nie
dowiedziała się zbyt wiele. Albo Nick był mistrzem kamu
flażu, albo też był bardziej skryty, niż podejrzewała.
Ponownie próbowała skupić uwagę na płótnie. Nie po
święci przecież wolnego dnia na rozmyślanie o Nicku. Na
jutro zaplanowała prace domowe, a potem czekał ją kolejny
pracowity tydzień.
Ciekawe, co Nick dzisiaj robi? Siedzi w biurze? A może
pojechał na pole golfowe? Albo na żagle? Czy narzeczona
nie powinna wiedzieć podstawowych rzeczy o zaintereso
waniach ukochanego? Nigdy nie przerywała pracy, jeśli coś
jej nie przeszkodziło, teraz jednak odłożyła paletę i pędzel.
Z torebki wyciągnęła kartkę, którą przygotował Donny.
Przejrzała ją przed wizytą u matki Nicka, ale niewiele z te-
go zapamiętała. Ponownie przeczytała zebrane informacje.
No tak, miała rację. Donny w ogóle nie uwzględnił zain
teresowań kuzyna.
Też mi raport, rozzłościła się, wracając do sztalugi. Po
nownie zabrała się do malowania, jednak nie potrafiła się
już skoncentrować na pracy. Jej myśli wciąż krążyły wokół
Nicka.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Zaskoczył ją dzwonek telefonu. W sobotę mało kto do
niej dzwonił. Większość przyjaciół wiedziała, że to jedyny
dzień, kiedy całkowicie poświęca się malowaniu. Pewno
znów jakiś ankieter, pomyślała ze złością i odłożyła pędzel.
- Halo?
- Molly? Mówi Ellen Bailey. Mam nadzieję, że ci nie
przeszkadzam. - Głos Ellen brzmiał dziś znacznie raźniej.
- Nie, skądże. Jak się czujesz?
- Dziękuję, o wiele lepiej. Wiem, że nie powinno się
tego robić w ostatniej chwili, ale poczułam się tak dobrze,
że zapragnęłam zjeść lunch w miłym towarzystwie. Ze
chcesz przyjechać? Miałybyśmy okazję, żeby się lepiej po
znać, nie słuchając ciągłych uwag Nicka. - Ellen zaśmiała
się cicho. - Nie sposób porozmawiać o wszystkim, kiedy
cały czas siedzi obok.
- Chyba tak... - powiedziała ostrożnie.
- No właśnie. Opowiedziałabym ci, jakim był dziec
kiem. Jeśli zechcesz, obejrzysz zdjęcia...
Rzuciła okiem na obraz. Właściwie był skończony. Sia
dała do niego tylko dlatego, że nie lubiła rozstawać się ze
swoimi pracami.
- Rozumiem, że możesz mieć inne plany - dodała Ellen
z godnością.
Nie miała żadnych planów. Nie umiała też znaleźć na
poczekaniu pretekstu, żeby odmówić. Jedynie to, że nie chce
się bardziej angażować. Ale nie potrafiła również zignoro
wać wrażenia, że w głosie Ellen Bailey pobrzmiewa ton
samotności. Co jej szkodzi poświęcić dwie godziny?
- Nie mam żadnych planów. Na którą mam przyjechać?
- Odpowiada ci wpół do pierwszej? - ucieszyła się Ellen.
Po krótkim wahaniu postanowiła zadzwonić do hotelu.
Zdziwiła się trochę, gdy poinformowano ją, że Nick jednak
nie pracuje w soboty. Nikt też nie potrafił jej powiedzieć,
gdzie mogłaby go znaleźć.
- Powinien był dać mi numer komórki albo telefon do
mowy - mruknęła ze złością. O tym też będą musieli po
rozmawiać. Cóż, okazuje się, że narzeczeństwo nie jest taką
prostą sprawą.
Trochę bała się, jak Nick zareaguje, gdy dowie się, że
jadła lunch z jego matką. Pewnie zacznie podejrzewać, że
podstępnie próbuję pozbawić go praw do majątku, pomy
ślała. Trudno, będzie miał nauczkę! Ostatecznie ten cały ga
limatias to jego zasługa.
Ellen, ubrana w koronkowy peniuar, siedziała wsparta
o wysoko ułożone poduszki. Kiedy pielęgniarka wprowa
dziła Molly do sypialni, na twarzy starszej pani pojawił się
szeroki uśmiech. Na pierwszy rzut oka było widać, jak bar
dzo jej stan się poprawił.
- Tak się cieszę, że przyszłaś. Przepraszam, że nie wsta
ję. Nawet próbowałam, ale kosztowało mnie to zbyt dużo
wysiłku i w końcu uznałam, że wolę poświęcić energię roz
mowie, niż siedzeniu w fotelu i chodzeniu po schodach.
- Oczywiście. Obiecaj, że powiesz, kiedy moja obec
ność zacznie cię męczyć - poprosiła Molly, siadając na krze
śle przy łóżku. Ellen nadal wyglądała bardzo mizernie. Pra
wdopodobnie podczas choroby straciła dużo na wadze i to
właśnie opóźniało powrót do zdrowia. Przede wszystkim
powinna porządnie wzmocnić organizm.
- Twoja wizyta lepiej mi zrobi niż wszystkie środki na
wzmocnienie. Kochanie, już poprzednim razem zauważy
łam, że nie nosisz pierścionka. Wydawało mi się, że na zdję
ciach w gazecie był na twoim palcu.
- Hm... - Molly intensywnie myślała, co powinna po
wiedzieć. - Pierścionek jest śliczny, ale zdejmuję go do ma
lowania, żeby nie zabrudził się farbą. Kiedy zadzwoniłaś,
siedziałam przy pracy i zapomniałam go potem włożyć.
Na przyszłość muszę o nim pamiętać, upomniała się
w duchu.
- Nie mogę się doczekać, kiedy go zobaczę. Opowiedz
mi teraz, jak się poznaliście i kiedy Nick się oświadczył. Czy
w ogóle się tego spodziewałaś? - pytała Ellen Bailey.
- To Donny przedstawił nas sobie - zaczęła Molly wol
no. Miała nadzieję, że Ellen nie zechce jej cały czas prze
pytywać. Nie wiedziała przecież, co Nick zdążył powiedzieć
matce i bała się, że ich historie mogą się ze sobą nie zga
dzać. - To wszystko wydarzyło się tak szybko.
No, przynajmniej teraz nie mijała się z prawdą.
- Bardzo chciałabym dowiedzieć się, jakim był dziec
kiem - spróbowała zmienić temat. Jeśli uda jej się skłonić
Ellen do opowiadania o synu, jej rola ograniczy się do słu
chania i wtedy zdoła przetrwać tę wizytę, nie popełniając
jakiejś strasznej gafy.
- Proszę mi podać album - Ellen zwróciła się do pie
lęgniarki, która siedziała na swoim miejscu pod oknem. -
Kiedy już wstanę, pomogę wam w przygotowaniach do ślu
bu - powiedziała do Molly. - Chciałabym poznać twoich
rodziców. Pewno są bardzo przejęci myślą o ślubie córki?
- Właściwie... jeszcze nie wiedzą o zaręczynach. Są te
raz w podróży morskiej i trochę trudno skontaktować się
z nimi. - Miała dokładny plan rejsu, jednak wcale nie za
mierzała dzwonić do rodziców. Jeśli dopisze jej szczęście,
cała sprawa się skończy, nim wrócą do domu.
- Z pewnością byliby szczęśliwi, gdybyś zdołała się do
nich dodzwonić - powiedziała Ellen, patrząc na nią z za
dumą.
Molly uśmiechem pokryła zmieszanie i skierowała
wzrok na album.
- Czy tu są zdjęcia Nicka?
Do oglądania zdjęć przyłączyła się też pani Braum. Mol
ly z uwagą przyglądała się małemu Nickowi. Wyglądał na
wesołego, psotnego malca. Ciekawe, kiedy tak spoważniał?
Wszystkie trzy podskoczyły, gdy drzwi otworzyły się gwał
townie i w progu stanął Nick.
- Molly, co ty tu robisz? - spytał, patrząc na nią z nie
dowierzaniem.
- Przyszłam z wizytą do twojej mamy - odparła spo
kojnie.
Zniknął gdzieś magnat hotelowy i jego nieskazitelny
strój: garnitur od Armaniego, koszula, krawat, skórzane buty.
Na jego miejsce znów pojawił się groźny pirat. Włosy po
targane, jakby przeszła przez nie trąba powietrzna, szorty,
które odsłaniały muskularne nogi, bawełniana koszulka opi-
nająca szeroki tors. Widocznie skończył właśnie jakieś spor
towe zajęcia, pomyślała. Cokolwiek to było, bardzo pozy
tywnie wpłynęło na jego wygląd.
- Oglądamy rodzinne zdjęcia - odezwała się, żeby prze
rwać przedłużającą się ciszę.
- Skąd się tu wziąłeś, Nicholas? - spytała Ellen Bailey.
- Shu-Wen zadzwoniła do innie z wiadomością, że mam
natychmiast przyjechać. Myślałem, że coś się stało.
Ellen syknęła niecierpliwie.
- Prosiłam, żeby dała ci znać, że zaprosiłam Molly na
lunch. Myślałam, że może zechcesz odwieźć ją później do
domu. Ale na pewno nie musiałeś gnać na sygnale.
- Molly będzie tu na lunchu?
- Właśnie.
Nie trzeba było geniusza, żeby wyczytać z jego spoj
rzenia, co o tym myśli. A przecież próbowała tylko zacho
wać się jak najprawdziwsza narzeczona. Co niby miała zro
bić, kiedy jego matka zadzwoniła z zaproszeniem?
- W takim razie przebiorę się i zaraz do was dołączę.
Mogę na minutkę zabrać Molly?
Ellen uśmiechnęła się odprężona.
- Oczywiście.
Molly żałowała, że też nie może się uśmiechnąć. Ellen wy
obrażała sobie pewnie, że teraz nastąpi powitanie kochanków.
- Co to za gra? - spytał ostro, zamykając drzwi.
- Dokładnie ta, którą sam zacząłeś. Zapomniałeś już,
że postanowiłeś oszukiwać matkę tak długo, jak ci to będzie
odpowiadać?
- Pytam, co tu robisz? Myślałaś, że się o tym nie do
wiem? Przeliczyłaś się...
Miała dość jego podejrzeń.
- To ona mnie zaprosiła. Próbowałam się wymigać, ale
nalegała. Ostatecznie, to tobie zależy na tym, by jak najszybciej
wyzdrowiała. Mam wrażenie, że czuje się osamotniona i zwy
czajnie się nudzi. Moja wizyta jest dla niej odskocznią.
- Nudzi się? Ma tysiące przyjaciół. Mogła zadzwonić
do kogoś z nich.
- Albo poprosić oddanego syna, co?
- Nie zaniedbuję jej, jeśli to chciałaś zasugerować. Zre
sztą, nie rozmawiamy o mnie. Nie życzę sobie, żebyś ją
odwiedzała beze mnie. Czy to jasne?
- Niby dlaczego?
Bezradnie przeganiał włosy palcami.
- Po prostu tak chcę. Idę się przebrać.
- Mam nadzieję, że nie robisz tego ze względu na mnie
- zakpiła. Przesunęła palcami po jego muskularnym ramie
niu i zdusiła śmiech, widząc zdumienie malujące się na jego
twarzy. Cudownie, pomyślała. Może powinnam bardziej
wczuwać się w rolę zakochanej narzeczonej?
Nick chwycił jej palce i przytrzyma! w swojej dłoni.
- I co teraz? - spytał, zniżając głos.
- Mam problem, to chcesz powiedzieć? Ty w każdym
razie na pewno byś się go doszukał. Może spróbowałbyś
czasem zaufać ludziom?
- Dawno się nauczyłem, że okazując zbytnie zaufanie,
łatwo się poślizgnąć. Można nawet stracić na tym zęby.
- Ojej, to byłaby dopiero strata - powiedziała, przysu
wając się bliżej. - Twoje są takie ładne.
- Z pewnością nadają się do gryzienia - odparł, przy
ciągając ją do siebie i obejmując ramionami.
- A ty gryziesz? - spytała z zachęcającym uśmiechem.
Jej serce waliło w tęsknym oczekiwaniu.
- Czasami... - Nie spuszczając z niej wzroku, pochylił
głowę, aż jego wargi zetknęły się z jej ustami.
Poczuła męski, ciepły, trochę słony zapach. Zarzuciła mu
ręce na szyję. Był taki silny, mocny, gorący. Kiedy pogłębił
pocałunek, miała wrażenie, że ogarnia ją płomień.
Wiedział, że powinien natychmiast przestać. Nie chciał
zbliżać się do Molly McGuire bardziej, niż to absolutnie
konieczne. A jednak... Była taka ciepła i miękka, jej usta
były takie słodkie. Czuł, jak go ogarnia pożądanie. Miał
ochotę porwać ją na ręce, zanieść do swojego pokoju i zo
stać tam z nią przez cały tydzień.
Przeraziło go to pragnienie. Powoli przerwał pocałunek
i oparł głowę o jej czoło. Widział, jak jej powieki zadrżały
i po chwili otworzyła oczy.
- Skończyłeś? - spytała.
Patrzył pożądliwie na jej usta wygięte w drwiącym
uśmiechu. Tak chętnie pocałowałby ją ponownie.
- Przyjdę do was, jak tylko się przebiorę.
- Musisz pojechać do domu? - Kiedy usłyszał jej głos,
niski i trochę ochrypły, marzył o tym, żeby w ogóle nie ru
szać się z miejsca.
- Nie, mam tu swoje rzeczy. Za chwilę będę gotów.
- W takim razie może wytrzymam tę rozłąkę... - Od
sunęła się od niego, wygładziła bluzkę i sięgnęła do klamki.
- Uważaj na to, co mówisz mamie - ostrzegł.
- Oglądamy zdjęcia z twojego dzieciństwa. Byłeś takim
uroczym chłopcem. Wtedy również wszędzie wietrzyłeś
podstęp?
- Zycie mnie tego nauczyło.
- Trudno sobie wyobrazić, że pozwoliłbyś, żeby ciebie
czegoś uczono - uśmiechnęła się prowokacyjnie. - Pocieszę
cię, że nabieram wprawy w udawaniu. To z pewnością za
sługa tych ćwiczeń.
Patrzył, jak otwiera drzwi i wchodzi do środka pewnym
krokiem, zupełnie, jakby była u siebie. Miał ochotę od razu
pójść za nią, patrzeć, co robi, upewnić się, że nie próbuje
wedrzeć się w łaski jego matki.
W rekordowym tempie wziął prysznic i zmienił ubranie.
Wystarczająco długo obracał się w świecie, by nikomu nie
ufać. Także Molly. Wiedział doskonale, że kobietom przede
wszystkim chodzi o jego pieniądze i miłe spędzenie czasu.
Lojalność ani miłość nie miały z tym nic wspólnego.
Idąc korytarzem do pokoju matki, próbował przypomnieć
sobie, kiedy właściwie stał się tak nieufny. Czy to wtedy,
gdy na ostatnim roku studiów rzuciła go Gillian Prentice?
A może stało się to za sprawą Marissy Bellingham, krótko
po tym, jak został właścicielem hoteli? Ciągle miał dług
wobec Hamiltona, jednego ze swych przyjaciół. To dzięki
niemu usłyszał, jak Marissa przyznała, że rozważała mał
żeństwo z myślą o jego przypuszczalnych zarobkach. To był
naprawdę potężny cios. Od tamtej pory stał się prawdzi
wym cynikiem. Każda kobieta, z którą się umawiał, już od
pierwszej randki wiedziała, że nie może liczyć na małżeń
stwo. Także Carmen, chociaż ona próbowała zmienić zasady
ich związku.
Nie miał żadnych podstaw, aby wierzyć, że Molly jest
inna. Tym bardziej że między nimi istniała prawdziwa prze
paść. Miała małe mieszkanie w China Basin, podczas gdy
on zajmował obszerny apartament na wzgórzu Nob Hill.
On miał do dyspozycji rodzinną fortunę, gdy tymczasem
ona musiała dorabiać do pensji, malując obrazy.
Donny twierdził, że była w porządku, jednak Nick po
dejrzewał, że dostrzegła wspaniałą okazję i miała zamiar ją
wykorzystać.
Zamierzał znieść to wszystko dla dobra matki, ale po
stanowił, że nie będzie spuszczał Molly z oka.
Zdumiał się, gdy wszedł do sypialni. Mama śmiała się
głośno, na jej policzki wróciły rumieńce, oczy błyszczały
radośnie. To chyba cud, pomyślał.
- Jesteś nareszcie. Chodź posłuchać, jak Molly malo
wała swoje mieszkanie.
Przysunął krzesło do łóżka. Odsunęła się, gdy siadając,
dotknął kolanem jej nogi. Przechylił się więc i położył rękę
na oparciu jej krzesła. Wiedziała, czemu to robi, jednak bała
się, że zabraknie jej powietrza. Póki go nie było, starała
się z całej mocy rozbawić EUen, a teraz nagle siedziała jak
oniemiała.
- Myślałem, że malujesz obrazy - mruknął.
- Kiedy się wprowadziłam, próbowałam trochę ożywić
mieszkanie - odpowiedziała, znów odsuwając się nieznacz
nie. - Chciałam przynajmniej rozjaśnić ściany, które poma
lowano na ponury zielony kolor.
- Opowiedz mu o rusztowaniu - ponagliła Ellen.
Molly niepewnie spojrzała na Nicka. Co go obchodzi
jakaś prowizorka? Gdyby chciał u siebie wprowadzać zmia
ny, wynająłby ekipę malarzy.
- Ponieważ mieszkanie zostało przerobione ze strychu,
więc niektóre ściany mają około sześciu metrów.
Kiwnął głową. Był tam tylko raz, ale pamiętał rozkład
mieszkania.
- Od Shelly, mojej sąsiadki, pożyczyłam stół. Postawi
łam go, na tym dwa krzesła, a między nimi położyłam de
skę. Bardzo praktyczna konstrukcja.
Patrzył na nią przerażony.
- Mogłaś spaść i skręcić kark.
- Ciężko było przesuwać tę piramidę po mieszkaniu, ale
służyła mi znakomicie. No i zaoszczędziłam sporo pienię
dzy. Z początku chciałam zatrudnić malarza, ale gdy przed
stawił mi kosztorys, nieomal zemdlałam.
Wyobraził sobie, jak Molly skacze po zaimprowizowa
nym rusztowaniu. Widział, jak konstrukcja wali się, a Molly
upada na podłogę...
- Nie rób tego więcej - rzucił ostro. - To zbyt niebez
pieczne.
- Byłam bardzo ostrożna.
- To było, zanim poznała ciebie - wtrąciła Ellen. -
Z pewnością nie będzie więcej takiej potrzeby. Ostatecznie
Molly nie zostanie już długo w tamtym mieszkaniu. Nie
mówiliśmy jeszcze o ślubie. Z każdą chwilą robię się sil
niejsza, więc przypadkiem nie czekajcie z tym na mnie. Kie
dy ustalicie już datę, od razu postawi mnie to na nogi.
Molly spojrzała na Nicka z przerażeniem. Nie ośmielą
się przecież podać żadnej konkretnej daty, bo nie wiadomo,
co Ellen gotowa wymyślić. Nie mogą też za bardzo z tym
zwlekać, bo wzbudzą jej podejrzenia.
- Chcemy poczekać na powrót rodziców Molly. Wtedy
wszystko razem omówimy. Na razie nawet nie wiedzą, że
jesteśmy zaręczeni.
i
Molly uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Z pewnością rozumiesz, że chcę im o nas opowie
dzieć, nim zaczniemy przygotowania do ślubu. To wszystko
dzieje się tak szybko.
- Tak widać chciał los.
Zaraz po lunchu Nick nakłonił matkę do odpoczynku.
- Nie musisz mnie odwozić - powiedziała Molly, kiedy
zeszli na dół. - Wezwę taksówkę.
- Muszę z tobą porozmawiać.
- Oho, następne kazanie! - roześmiała się. Widząc, jak
marszczy brwi, poklepała go po ramieniu. Pod dłonią po
czuła twarde mięśnie i ciepło, które od niego biło. Odwró
ciła się, tłumiąc westchnienie. Żałowała, że ich znajomość
nie może przebiegać inaczej. Niestety, choć bardzo by tego
chciała, nie wierzyła, że ludzie pochodzący z tak różnych
środowisk mogliby się ze sobą związać. Nawet teraz nie
próbowali szukać jakichś wspólnych zainteresowań. Zawarli
wyłącznie układ, żeby pomóc chorej kobiecie.
W samochodzie oparła się wygodnie i zapatrzyła w ok
no. Była zadowolona z dzisiejszej wizyty. Dowiedziała się
sporo o Nicku, znalazła wspólny język z Ellen Bailey, która
co prawda wydawała się dość wyniosła, ale przede wszy
stkim była bardzo samotna.
- O czym rozmawiałyście?
- O tym i owym, głównie o twoim dzieciństwie. Ellen
uważa, że nie była najlepszą matką. Bardziej przejmowała
się swoimi antykami niż tym, że mały chłopiec powinien
mieć w domu dużo swobody.
- Moim zdaniem była całkiem w porządku.
- Żałuje też, że nie miała więcej dzieci. Marzyła o córce.
Spojrzał na nią z ukosa.
- Nie wiedziałem. Myślałem, że chcieli mieć tylko jedno
dziecko.
- Oboje z twoim ojcem pragnęli mieć dużą rodzinę, ale
los chciał inaczej. Bardzo tęskni za mężem. Od dziesięciu
lat czuje się samotna. Myślę, że to bardzo wzruszające.
I smutne.
- Ma przyjaciół. Organizuje przeróżne akcje charyta
tywne.
- Nie rozumiesz. Przecież oni byli małżeństwem przez
dwadzieścia siedem lat. Kochała go. Trudno się dziwić, że
tęskni. Pewno nie zmieni się to do końca jej życia.
- Mogła ponownie wyjść za mąż.
- To byłoby możliwe dopiero, gdyby pokochała kogoś
równie mocno, jak twojego ojca.
- Moim zdaniem całe to gadanie o miłości jest mocno
przereklamowane. Ludzie zawierają małżeństwa z różnych
powodów, ale uparli się, żeby burzę hormonów nazywać
miłością.
- Aż dziw, że nie zbierasz nagród za cynizm! Zresztą
ty nie musisz wierzyć w miłość, ale twoja matka czuje
inaczej.
- A ty wierzysz?
Milczała przez dłuższą chwilę.
- Chcę wierzyć - powiedziała wreszcie. Tyle że nie była
pewna, czy kiedyś jej doświadczy. Czy w ogóle zdoła roz
poznać prawdziwe uczucie? Przecież tak łatwo je pomylić
ze zwykłym zadurzeniem.
Może nie trafiła jeszcze na właściwego partnera. Jej ro-
J
dzice byli szczęśliwi, Ellen i jej mąż również. Molly skoń
czyła dwadzieścia osiem lat i już kilka razy wydawało jej
się, że znalazła mężczyznę, z którym mogłaby spędzić resztę
życia. Niestety, wszystkie te związki kończyły się coraz wię
kszym rozczarowaniem. Czyżby za wiele oczekiwała?
- Przyjadę po ciebie za kwadrans siódma - powiedział
Nick, zatrzymując samochód pod jej domem.
- Będę gotowa. Do zobaczenia.
- Molly... Będzie tam mnóstwo ludzi, którzy zechcą
upewnić się, czy naprawdę jesteśmy zaręczeni. Także
Carmen.
- Nie martw się. - Posłała mu szeroki uśmiech. - Włożę
najbardziej seksowną ze swoich sukienek i przylgnę do cie
bie jak rzep do psiego ogona.
- Urocze - jęknął, kręcąc głową.
Pomachała mu na pożegnanie i ruszyła do wejścia.
Patrzył za nią, gdy szła chodnikiem. W dżinsach wyda
wała mu się niezwykle powabna. Aż się bał pomyśleć, jak
będzie wyglądać w seksownej sukience.
- Opowiedz mi, jaki on jest - zażądała Shelly, spoglą
dając na przyjaciółkę w lustrze. - Kiedy ostatnio rozma
wiałyśmy, miałaś włożyć pierścionek babci i wkroczyć na
przyjęcie z historyjką o spóźnialskim narzeczonym. Potem
zobaczyłam w gazecie twoje zdjęcie z całkiem realnym fa
cetem. Teraz idziesz na bal, gdzie zbierze się cała śmietanka
San Francisco, więc nie opowiadaj, że to wszystko jest wiel
kim oszustwem.
- Nie nazwałam tego oszustwem! - zaprotestowała
Molly, oglądając fryzurę, którą Shelly obficie spryskiwała
lakierem. - Świetnie to wygląda. Dzięki, Shelly. - Podeszła
do łóżka, gdzie leżała czarna sukienka. - Uważasz, że może
być, mimo że taka prosta?
- Moim zdaniem padnie z wrażenia, gdy cię zobaczy.
- Wątpię - roześmiała się Molly. - Zostań chwilę, to
sama zobaczysz. On widzi tylko swoje interesy.
- I dlatego jest multimilionerem.
Molly rzuciła przyjaciółce zdumione spojrzenie.
- Jest bogaty, to prawda, ale żeby multimilioner?
- Daj spokój, przecież jest właścicielem sieci hoteli.
Pewno nie ma tyle, co Billy Gates, ale i tak może tarzać
się w forsie. Moja mama powtarzała, że miłość nie wy
biera. Równie łatwo zakochać się w bogatym, jak i w bied
nym facecie.
- W nikim się nie zakocham - zaprotestowała Molly,
wkładając obcisłą sukienkę. Leżała na niej idealnie. Gdy
tylko zobaczyła ją w sklepie, wiedziała, że chce ją mieć.
Krótka, na cieniutkich ramiączkach, z obcisłym staniczkiem
idealnie układającym się na ciele. Srebrna nitka tu i ówdzie
przebłyskująca przez czerń przyciągnęła ją jak ćmę do świat
ła. Cieszyła się, że chodziła do pracy pieszo, bo dzięki temu
zrzuciła parę kilogramów. W tej sukience każdy nadprogra
mowy gram byłby widoczny.
Wsunęła stopy w delikatne sandałki na wysokich obca
sach. Nick i tak nadal będzie od niej wyższy o prawie dwa
dzieścia centymetrów, ale przynajmniej w tych butach nie
czuła się taka malutka.
Shelly grzebała wśród kosmetyków rozrzuconych na to
aletce.
- Ta! - oznajmiła triumfalnie, wyciągając jaskrawoczer-
woną szminkę. - Zarówno sukienka jak i twoje zadanie wy
magają czerwieni.
- Moje zadanie?
- Podczas balu będziesz konkurować z Carmen i Bóg
wie kim jeszcze.
- Z nikim nie zamierzam konkurować. Nie obchodzi mnie,
kogo Nick sobie wybierze, gdy skończy się nasza umowa -
Dziwne tylko, że gdy pochyliła się do lustra, żeby umalować
usta, poczuła nagłe ukłucie zazdrości. A więc jednak przej
mowała się, że mógłby zainteresować się kimś innym.
Co za beznadziejna głupota! Ich związek nie będzie trwał
długo. Tylko skończona kretynka mogłaby pomyśleć, że
Nickowi Baileyowi spodoba się ktoś taki jak ona.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Dzwonek do drzwi rozległ się punktualnie kwadrans
przed siódmą.
- Biznesmeni mają bzika na każdym punkcie, także cza
su - mruknęła Molly, idąc do drzwi. Oniemiała, widząc,
że włożył smoking. W południe, w sportowym stroju, wy
glądał bardzo pociągająco, teraz jednak zrozumiała, czemu
kobiety lubią mężczyzn w smokingach. O rany!
- Gotowa? - spytał, obrzucając ją uważnym spojrzeniem.
Miała wrażenie, że w jego wzroku dostrzegła błysk po
żądania. A może tylko tak się jej zdawało?
- Prawie. Wejdź, poznasz moją sąsiadkę, Shelly. - Roz
bawiło ją, że Nick znów okazuje nieufność, a Shelly przy
gląda mu się podejrzliwie.
- Zdaje się, że to ty wymyśliłaś fałszywego narzeczo
nego? - spytał Nick.
- To prawda - przytaknęła Shelly. - Jednak ty wprowa
dziłeś zmiany. W moim scenariuszu nie było żadnego faceta.
- Inaczej nic by z tego nie wyszło.
- A teraz? Co będzie, jeśli ktoś was rozszyfruje?
- To nie będzie miało znaczenia, jeśli moja mama do
tego czasu wyzdrowieje. - Wzruszył ramionami.
- A ja nie mam tu nic do powiedzenia? - wtrąciła Molly,
sięgając po płaszcz.
Nick spojrzał na nią obojętnie.
- Bawcie się dobrze - powiedziała Shelly. Pomachała
im na pożegnanie i zniknęła u siebie.
- Mam przez cały wieczór improwizować, czy może
dasz mi jakieś wskazówki? - spytała Molly, zamykając mie
szkanie.
- Będziemy siedzieć przy stoliku z moimi przyjaciółmi,
Petersonami i Harrellami. Tima i Baxtera znam od lat. Tim
Peterson ożenił się powtórnie zaledwie kilka miesięcy temu,
natomiast Betsy i Baxter pobrali się zaraz po studiach.
- Znasz ich właśnie ze studiów?
Zadrżała, gdy wyszli z budynku. Mgła, która spowiła
San Francisco, znacznie ochłodziła powietrze. Rozproszone
światła latarni rzucały upiorne blaski.
- Pytałam o twoich przyjaciół - przypomniała, gdy uru
chomił silnik i ruszyli w stronę hotelu, gdzie odbywał się
bal. - Znasz ich ze studiów?
- Nie, jeszcze z czasów dzieciństwa.
- Mieszkaliście blisko siebie?
- Ależ jesteś dociekliwa! Poznaliśmy się w szkole tańca.
Nasze matki zapisały nas na zajęcia do szkoły pani Porter.
Nie waż się o tym nikomu wspominać, bo krew się poleje.
- Zapamiętam to sobie - zaśmiała się cicho. - A więc
twoi przyjaciele są od dawna żonaci... A ty?
- Nie.
- A byłeś?
- Nie.
- Ale zamierzasz się kiedyś ożenić?
- Chyba tak... Kiedyś - odparł po chwili milczenia. -
A ty?
- Jeśli spotkam właściwego mężczyznę.
- Skąd będziesz wiedzieć, że to ten?
- Mam nadzieję, że go rozpoznam. Małżeństwo trwa ca
łe życie, więc nie chcę popełnić błędu.
- Istnieją rozwody.
- Nie dla mnie. Zamierzam pozostać w związku do koń
ca, na dobre i na złe. Tak jak moi i twoi rodzice.
Na hotelowym parkingu Molly wsunęła rękę pod ramię
Nicka. Od tej chwili musi pamiętać, że jest zakochaną na
rzeczoną. Miała nadzieję, że odegra swoją rolę na tyle prze
konująco, by oszukać świat. A przynajmniej Carmen Her-
nandez.
Przyjaciele Nicka czekali już przy stoliku. Molly spo
dobały się obie pary. Annessa, druga żona Tima, była bardzo
ładna, niezwykle miła i znacznie młodsza od całego towa
rzystwa. Zdaniem Molly mogła mieć jakieś dwadzieścia trzy
lata. Czyżby Tim Peterson przechodził kryzys wieku śred
niego i uznał, że młodsza żona zwiększy jego notowania
w towarzystwie? Chyba jednak lepiej poczekać na właści
wego towarzysza życia, pomyślała, zerkając na Nicka.
Z pewnością nie chciałaby doświadczyć bolesnych przeżyć
związanych z rozwodem.
- Rzadko się zdarza, żeby Nick nas tak zaskoczył - ode
zwał się Tim, kiedy zakończyli już wzajemną prezentację.
- Ostatnio słyszeliśmy o... - przerwał gwałtownie i z prze
rażeniem spojrzał na Nicka.
- Carmen - dokończył Nick swobodnie. - Nie przejmuj
się. Molly wie o wszystkim.
Pochyliła się do niego z kokieteryjnym uśmiechem.
- Czy aby na pewno? - spytała zmysłowym głosem.
Nick podniósł rękę i delikatnie pogłaskał jej policzek.
Kiedy spojrzał jej w oczy, przez krótką chwilę miała wra
żenie, że są tu tylko we dwoje.
- O wszystkim, co ma znaczenie - odparł.
- Oho! Patrzcie, już go owinęła wokół małego palca
- zaśmiał się Baxter.
- Zauroczyła - dorzucił Nick, nie spuszczając wzroku
z jej twarzy.
Prawie mu uwierzyła. Nie miała wątpliwości, że jeśli
już Nick pokocha jakąś kobietę, odda jej serce na zawsze.
- Zatańczymy? - zaproponował, gdy dotarły do nich
dźwięki muzyki.
Uśmiechnął się, słysząc protesty przyjaciół, którzy chcie
li lepiej poznać Molly. Wziął ją za rękę i poprowadził na
parkiet.
- Następnym znajomym opowiedz wszystko przed spot
kaniem - poprosiła, gdy zaczęli tańczyć. - Czuję się jak na
przesłuchaniu.
Nick z wielką wprawą prowadził ją po parkiecie, zgrab
nie omijając inne pary.
- To nie potrwa długo, zaraz im przejdzie. Uniknęliby
śmy tego spotkania, gdybym już wcześniej nie obiecał, że
pojawię się na tej imprezie. A nie mogłem przyjść sam, bo
natychmiast odnotowano by to w kronice towarzyskiej miej
scowej gazety, która z pewnością trafiłaby do rąk mamy.
- Mam wrażenie, że dziś czuła się znacznie lepiej.
- To prawda. Dlatego pociągniemy tę zabawę jeszcze
trochę.
- Nie wiem, czy to słuszne. Cały czas twierdzę, że prze
żyje szok, gdy dowie się o zerwaniu.
Muzyka ucichła. Kiedy wrócili do stolika, na miejscu
Molly zastali Carmen. Cudownie, pomyślała Molly, biorąc
głęboki oddech. Jeszcze jedna konfrontacja z hiszpańską
seksbombą. Tylko tego jeszcze jej trzeba!
- Twoja przyjaciółka jest bardzo wytrwała.
Nick zwolnił, nie ukrywając gniewu.
- To przekracza wszelkie granice - syknął.
- Witaj, ukochany - zawołała Carmen z radosnym
uśmiechem..
- Mam wrażenie, że pomyliłaś stoliki - warknął Nick.
- A ja mam wrażenie, że wcale nie jesteś zaręczony!
Zbyt wiele dla siebie znaczyliśmy. Nie wierzę, abyś zaledwie
po kilku tygodniach od naszego rozstania mógł się tak sza
leńczo zakochać. Jeśli chciałeś wywołać moją zazdrość, mu
szę przyznać, że ci się powiodło. A teraz już się jej pozbądź.
- O cholera - mruknął cicho Tim.
- Nicky, nie słuchaj jej! - Molly przytuliła się mocno
do jego ramienia. - Wiesz, że cię kocham. Nie potrafię już
żyć bez ciebie!
Spojrzał na nią, jakby postradała zmysły, ale po chwili
w jego oczach pojawiło się rozbawienie. Otoczył ją ramio
nami, pochylił się i pocałował. W uszach słyszała pulsowa
nie krwi, czuła jego siłę, magnetyzm, fizyczne przyciąganie.
Po chwili zapomniała, że to tylko przedstawienie.
Pocałunek trwał i trwał. W końcu z jej ust wyrwał się
cichy jęk protestu, a wtedy Nick powoli oderwał wargi od
jej ust.
- Czy przekonałem cię, że jestem tobą oczarowany? -
spytał, patrząc jej prosto w oczy.
Przez moment miała wrażenie, że znajduje się w dwóch
wymiarach: w świecie, gdzie Nick pokazywał jej na każdym
kroku, jak bardzo mu na niej zależy, i w drugiej rzeczywi
stości, gdzie tylko grali rolę narzeczonych i stosowali wszel
kie środki, aby przekonać o tym cały świat.
- Mnie przekonałeś - odezwała się Betsy.
- I mnie - dorzuciła Annessa. - Tim, ty mnie nigdy tak
nie całujesz.
- Skarbie, mam wrażenie, że nikt na świecie nie był
jeszcze tak całowany.
Carmen poderwała się z krzesła i bez słowa odmasze-
rowała przez salę.
Rozległy się ciche oklaski.
- Dobra robota! - pochwalił Baxter. - Niektórym trzeba
mocno przyłożyć, nim zrozumieją, co się do nich mówi.
Ale wiesz co, Nick? Strasznie wysoko podniosłeś nam po
przeczkę.
Molly próbowała brać udział w rozmowie, ale jej myśli
ciągle krążyły wokół pocałunku. Czekając aż jej puls wróci
do normy, zerkała spod oka na Nicka. Widziała, że on przy
gląda się jej uważnie.
Prawdę mówiąc, marzyła, żeby znaleźć się już we włas
nym domu, z dala od ciekawych spojrzeń i pułapek, które
stwarzała rozmowa. A przede wszystkim możliwie daleko
od Nicka Baileya. Z przerażeniem stwierdziła, że granice
między rzeczywistością a fantazją zaczęły się zacierać. Sa
ma prosiła go, żeby udawał oczarowanego jej osobą, ale
czemu aż tak bardzo się starał? Musiała mocno trzymać się
w ryzach, żeby nie stracić głowy... i serca.
- Z czego się utrzymujesz, Molly? - spytała nagle z oży
wieniem Annessa.
- Jestem grafikiem w Zentechu - odparła, szczęśliwa,
że może wreszcie oderwać myśli od Nicka.
- Czy to ta wiodąca firma z siedzibą tuż nad zatoką?
- upewnił się Baxter.
- Jak się poznaliście? - padło następne pytanie.
- Donny nas przedstawił - wtrącił Nick. Oparł rękę
o krzesło Molly i palcami delikatnie głaskał jej nagie ramię.
Skoncentrowana na doznaniach, jakie niósł jego dotyk,
nie potrafiła skupić się na rozmowie. Boże, co on wyprawia?
- Kiedy nastąpi wielki dzień? - dociekał Tim.
- Jeszcze nie podjęliśmy decyzji - odparła szybko. -
Czekamy z tym, aż moi rodzice wrócą z podróży.
- A jak się ma twoja mama? - Baxter zwrócił się do
Nicka.
- Dziękuję, wraca już do zdrowia.
- Pewno cieszy się, że jedyny syn zamierza się ożenić
- uznała Betsy. - Założę się, że chciałaby zostać babcią.
Przynajmniej moi rodzice ciągłe o tym mówią.
Molly z trudem powstrzymała śmiech, widząc osłupiałą
minę Nicka. Wyglądał, jakby nigdy nie przyszło mu do gło
wy, że większość małżeństw chce mieć dzieci.
- Na razie nic na ten temat nie mówiła - odpowiedział.
Po sali zaczęli krążyć kelnerzy. Cichsza, spokojniejsza
muzyka sprzyjała rozmowom przy stolikach. Pod koniec ko
lacji kilka osób wygłosiło krótkie przemówienia, po czym
ogłoszono wyniki zbiórki na fundację, co spotkało się z ży
wym aplauzem.
- Dobrze nam idzie, co? - spytała Molly, gdy Nick
znów poprosił ją do tańca. - Nie wiedziałam, że jestem taką
świetną aktorką. Chyba minęłam się z powołaniem.
Przytulił ją mocniej.
- Nie bądź taka pewna. Za długo ich znam. Timowi
wyraźnie dał do myślenia fakt, że nie wiesz, jaki widok
rozciąga się z mojego mieszkania.
- Ale chyba nie polecą do twojej mamy, nawet jeśli po
znają prawdę?
- Na pewno nikt z nich nie chwyciłby od razu za słu
chawkę, żeby jej o tym donieść, jednak pogłoski łatwo się
rozprzestrzeniają. Taki był przecież początek naszej obecnej
sytuacji.
- Nie przewidziałam, że na firmowej imprezie pojawi
się prasa. Ani tego, że ty też masz w tym jakiś interes. Twój
kuzyn powinien mnie uprzedzić, kim jesteś.
- Może sądził, że wiesz.
- Znów to samo! Słowo daję, Nick! Naprawdę nie wiem,
jak możesz żyć, podejrzewając wszystkich wokół o niecne
zamiary. - Gdzieś ulotniła się przyjemność, jaką czerpała
z tańca. - Chcę już wracać do domu. Wszyscy nas zoba
czyli, uzyskali dowody wielkiego uczucia. Nie ma powodu,
żebyśmy tu zostawali dłużej.
Przyciągnął ją bliżej.
- Po co ten pośpiech? Nie lubisz tańczyć?
- Lubię... z niektórymi ludźmi.
- A ja się do nich nie zaliczam, tak? - Zakręcił nią wkoło.
Wzruszyła ramionami i nagle z uśmiechem zajrzała mu
w oczy.
- Carmen po lewej stronie - szepnęła mu do ucha
i głośno powiedziała: - Kochanie, może pojechalibyśmy do
mnie?
Domyślał się, że te słowa przeznaczone były dla Carmen.
Zaskoczyła go jednak świadomość, jak bardzo chciałby
znaleźć się w mieszkaniu Molly. Zmęczył go ten wieczór
i ciągłe napięcie, żeby nie wypaść z roli. A dom Molly był
taki cichy i bezpretensjonalny.
- W takim razie chodźmy się pożegnać.
Nucąc ostatnią melodię, Molly oparła się wygodnie
o siedzenie auta.
- Właściwie całkiem dobrze się bawiłam,
- Brzmi to tak, jakbyś się tego nie spodziewała.
- Bo tak było. Potwornie bałam się, że popełnię jakąś
straszliwą gafę i twoi przyjaciele będą się nad tobą litować.
- Naprawdę? - Rzucił jej zaciekawione spojrzenie. Nie
wyobrażał sobie, żeby którejkolwiek z jego znajomych
przyszło do głowy coś takiego. A już na pewno żadna z nich
nie przyznałaby się do tych obaw głośno.
Było wiele rzeczy, które go intrygowały w Molly. Ciągle
nie był pewien, czy ich pierwsze spotkanie było rzeczywi
ście całkiem przypadkowe, jednak Molly nie starała się za
wszelką cenę zainteresować go sobą, tak jak się tego wcześ
niej spodziewał. Była spokojna i pewna siebie, sprawiała
wrażenie zadowolonej z życia i ani razu nie napomknęła,
żeby ich fałszywy związek uczynić prawdziwym.
W gruncie rzeczy nigdy go o nic nie poprosiła.
To aż niemożliwe, zasępił się. Wszyscy czegoś od niego
chcieli. Wszyscy prócz Molly. Odrzuciła nawet jego pro
pozycję, że zrekompensuje jej odłożony wyjazd do jakiegoś
kurortu.
Po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że mogła mówić
prawdę. Czy możliwe, że nie grała żadnej roli? Czy w ogóle
istnieją kobiety, które nie skorzystałyby z takiej okazji?
Jak na sobotni wieczór było jeszcze dość wcześnie i tym
razem zaparkował bez kłopotów.
- Domyślam się, że chcesz jak najszybciej znaleźć się
w domu - Molly przerwała milczenie.
- Zaproś mnie na kawę - odparł na to.
Podniosła zdziwione spojrzenie. Jej oczy powędrowały
do jego ust.
- Tylko na kawę?
Wysiadł i w milczeniu otworzył jej drzwi. Nie zamierzał
składać żadnych obietnic. Nie dziś wieczorem, kiedy Molly
wyglądała jak marzenie każdego mężczyzny. W dopasowa
nej sukience, z upiętymi wysoko włosami. Pragnął je roz
puścić, aż opadną swobodnie na ramiona. Tak, właśnie, na
nagie ramiona, które teraz ukryła pod płaszczem, ale które
kusiły go przez cały wieczór.
W mieszkaniu zrzuciła płaszcz i przewiesiła go przez
krzesło. Patrzył na jej biodra, gdy szła przez pokój do części
kuchennej. Nagle zrobiło mu się zbyt ciepło, rozluźnił więc
krawat i zdjął marynarkę.
Oparł się o wysoki barek, skrzyżował ręce na piersi i pa
trząc, jak Molly przygotowuje kawę, zastanawiał się, czy
również czuje do niego pociąg, czy raczej myśli, kiedy zdoła
się go pozbyć.
- Może poczekasz w salonie? - zaproponowała.
- Chcesz się mnie pozbyć?
Energicznie kiwnęła głową.
- Zgadza się. Strasznie się przy tobie denerwuję.
Przysunął się jeszcze bliżej, aż oparła się o zlew.
- Jak bardzo? - spytał, obejmując rękami jej talię.
- Bardzo - odpowiedziała, patrząc na niego prowoka-
cyjnie. Jej ciało również zdawało się go prowokować. Po
prostu pragnął Molly McGuire.
Oparła dłoń o jego pierś. Czy będzie próbowała mnie
odepchnąć? - zastanawiał się. Miał wrażenie, że za chwi
lę jej ręka wypali dziurę w koszuli. Powoli pochylił się
nad nią. Nie całował jej aż od balu, a to przecież bar
dzo dawno. Marzył, żeby znowu sprawdzić, jak smakują
jej usta.
- To nie jest dobry pomysł - zaprotestowała niepewnie.
A potem z cichym westchnieniem podniosła głowę, przy
mknęła oczy i podała mu usta.
To był delikatny pocałunek, słodki i czuły. Tym razem
Nick zachował kontrolę, pozwalając, by Molly wyjawiła
swoje zamiary. Kiedy wziął ją w ramiona, przywarła do nie
go mocno. Czuł jej ciało i kwiatowy zapach perfum. Dobrze
pamiętał, że jej usta smakują słodko jak miód.
Rozległ się przenikliwy gwizd czajnika i choć Nick miał
ochotę na następny pocałunek, wypuścił ją z objęć.
- Przejdź do salonu, zaraz przyniosę kawę - poprosiła.
Kiwnął głową, wychodząc z małej kuchenki. W salonie
przypomniał sobie, jak opowiadała o malowaniu mieszka
nia. Podniósł głowę i spojrzał na wysoki sufit. Może na
stępnym razem wezwie jednak fachowca?
Miał ochotę wspiąć się po krętych schodach i zajrzeć
za niską ściankę, która odgradzała sypialnię na antresoli od
salonu. Czy stało tam duże łóżko, czy może pojedyncze?
Odwrócił wzrok, próbując usunąć z wyobraźni obraz
Molly w łóżku z kimś innym. Podszedł do okna, gdzie stała
sztaluga z ustawionym na niej płótnem. Nie poznawał tego
zakątka, nie miał jednak wątpliwości, że to fragment ja-
pońskiego ogrodu wczesnym rankiem. Świetnie oddała at
mosferę spokoju, ocenił, patrząc na poranną mgłę, która cią
gle unosiła się nad ziemią. Niemal czuł chłodne powietrze,
słyszał plusk wody. Ani mu w głowie postało, że jest tak
bardzo utalentowana.
- Jaką pijesz kawę? - spytała.
Odwrócił się, ale nie odszedł od obrazu.
- Czarną. Masz już kupca na ten obraz?
Podała mu kubek, kręcąc głową.
- Kto zajmuje się sprzedażą twoich prac?
- Kilka jest w galerii Burchards, a parę prac wystawia
Samuel na bulwarze.
- Chcę go kupić - powiedział, patrząc znów na obraz.
Pociągnęła łyk kawy.
- Dlaczego? - spytała zdumiona.
- Jak to: dlaczego? Jest na sprzedaż, prawda?
- Chyba tak... Po prostu zaskoczyłeś mnie.
Spojrzał na trzy inne obrazy, które wisiały na ścianach.
Krajobraz morski był tak wyrazisty, że Nick niemal czuł
zapach soli. Obraz przy lampie przedstawiał widok angiel
skiego ogrodu z mnóstwem kwiatów. Romantyczny widok
z pewnością przemówiłby do każdej kobiety. Na trzecim
płótnie, powieszonym tuż przy biblioteczce, widniał inny
fragment parku Golden Gate.
- Po co pracujesz w Zentechu? Na malarstwie zbiłabyś
fortunę - powiedział, odwracając się do Molly.
- Zentech zapewnia mi chleb. Malarstwo to konfitura.
- To co, sprzedasz mi ten obraz?
- Jasne. Chcesz, żebym go oprawiła?
- Tak, proszę.
Podała cenę, którą uznał za śmiesznie niską, ale nie za
mierzał jej podbijać. Skoro tak oceniała swoją pracę...
Molly usiadła na kanapie, podwijając pod siebie nogi.
- Przed wizytą u twojej mamy na wszelki wypadek zaj
rzałam do kartki od Donny'ego. Nic nie napisał o twoich
zainteresowaniach. Zajmujesz się tylko pracą?
Usiadł obok, choć nie za blisko, kubek postawił na sto
liku i oparł się o poduszki.
- Nie mam czasu na hobby. Chyba że liczy się bieganie.
Staram się wyrwać kilka godzin w tygodniu. Hotele pochła
niają większość czasu. Są tygodnie, kiedy mam wrażenie,
że mieszkam w samolocie.
- Czytasz w czasie podróży?
- Jasne. Raporty, sprawozdania, analizy rynku. Skąd te
pytania?
- Na wszelki wypadek. Głupio byłoby, gdyby podczas
rozmowy z twoją mamą wydało się, że tak niewiele o tobie
wiem. Swoją drogą dziwne, że opowiadając mi o twoim
dzieciństwie, ani słowem nie wspomniała o szkole pani
Porter.
- To poufna informacja. Nie próbuj jej rozpowszechniać.
Molly roześmiała się serdecznie i w tym momencie wie
dział, że jest zgubiony.
Ucieszył się, że się nie opiera. Jeszcze kilka pocałunków,
pomyślał, i albo wniosę ją na górę po tych krętych schodach,
albo wyjdę, nim się całkiem pogrążę.
Ale Molly pozwoliła tylko na jeden pocałunek. Pogła
skała go po policzku i podniosła się z kanapy.
- Powinieneś już iść.
Stanął obok niej.
- Albo zostać... - Położył dłoń na jej karku, próbując
przyciągnąć ją do siebie, ale była nieugięta.
- Nie, nie możesz zostać. Udajemy narzeczonych tylko
dlatego, żeby pomóc Ellen. A ja nie mam zwyczaju upra
wiać seksu dla sportu.
- Uważasz, że to mój zwyczaj?
- Na to mogłaby odpowiedzieć Carmen.
Potrząsnął nią delikatnie.
- W przeszłości miałem jeden lub dwa romanse. Nie
oczekujesz chyba, że mężczyzna w moim wieku będzie żył
jak zakonnik?
- Niczego od ciebie nie oczekuję. Poza tym, że zaraz
sobie pójdziesz.
- Co robisz jutro? - spytał, sięgając po marynarkę.
- Różne rzeczy. Czemu pytasz?
- Jakie rzeczy?
- Muszę odkurzyć, zrobić pranie... No, takie różne do
mowe obowiązki.
- Spędź ten dzień ze mną - poprosił.
- Co mielibyśmy robić? - Wiedziała, że w ogóle nie
powinna zadać tego pytania, ale pokusa była zbyt silna.
Pragnęła widywać go jak najczęściej, nim rozstaną się na
dobre. A pewno nastąpi to wkrótce, jeśli Ellen będzie tak
szybko wracać do zdrowia.
- Co tylko zechcesz.
- O, to brzmi kusząco.
- W ramach zdrowego rozsądku - dodał pospiesznie.
Uśmiechnęła się.
- W porządku. Spotkamy się na wzgórzu, u wylotu
Lombard Street. Zejdziemy na dół, potem pójdziemy na bul-
war, pospacerujemy sobie, później tramwajem linowym po
jedziemy do chińskiej dzielnicy na lunch. Jeśli grają Gi
ganci, obejrzymy mecz. Spędzimy wspaniały dzień.
- Brzmi to jak program biura podróży.
- Kto powiedział, że wyłącznie turyści mają korzystać
z wszystkich atrakcji w mieście?
- W takim razie o dziesiątej? - upewnił się.
- Na Lombard Street.
Kiwnął głową i wyszedł.
Przez dłuższą chwilę w zdumieniu patrzyła na drzwi. Nie
spodziewała się, że Nick przystanie na jej propozycję.
Miała nadzieję, że będzie się dobrze bawił. A jej pozo
staną wspomnienia, które będzie mogła pielęgnować przez
wiele następnych lat.
ROZDZIAŁ ÓSMY
O dziesiątej Molly dotarła na wzgórze, gdzie Lombard
Street, kręta, stroma ulica, miała swój początek. Na zakolach
drogi rosły hortensje, których wielkie, niebieskie i różowe
kuliste kwiaty dodawały uroku malowniczym zakątkom.
Wybrała na dziś codzienny, niezobowiązujący strój: dżin
sy i bawełnianą koszulkę, na którą narzuciła sweter. Włosy
związała z tyłu, żeby nie wpadały jej do oczu w wietrze
wiejącym od oceanu. Ciekawe, zastanawiała się, czy Nick
ubierze się dziś w szorty, w których widziała go wczoraj?
Uśmiechając się do swoich myśli, przyglądała się lu
dziom, którzy powoli zjeżdżali w dół samochodami, ostroż
nie manewrując na ciasnych zakrętach.
Większość turystów schodziła po schodach. Niektórzy
zatrzymywali się, żeby zrobić zdjęcia obficie kwitnących
krzewów.
Rzuciła okiem na zegarek. Już dwie po dziesiątej, a więc
nie zawsze jest taki punktualny...
- Parkowanie tutaj to istny koszmar - z tyłu dobiegł ją
głos Nicka. Pocałował ją na powitanie, jakby to była naj
zwyklejsza rzecz w świecie.
- Mnie to nie dotyczy. Przyjechałam tramwajem. To jak,
jesteś gotów?
- Prowadź, przewodniczko! - zawołał, splatając palce
z jej palcami.
Sprawiało jej radość, że czuje ciepło jego dłoni, podobało
jej się, że idą na spacer jak najprawdziwsza para, która lubi
spędzać ze sobą czas.
Justin nie potrafił się na to zdobyć. Musiała mocno tup
nąć nogą, żeby postawić na swoim. Coraz częściej zasta
nawiała się, jak to się stało, że zależało jej na nim tak bardzo.
Z Nickiem byli sobie całkiem obcy, wiedzieli także, że
ich znajomość wkrótce się skończy, a mimo to odnosiła wra
żenie, że chętnie przystałby na różne propozycje. Czy to
dlatego, że nie byli parą, czy może Nick był po prostu zu
pełnie innym człowiekiem?
- Nie zaprotestowałeś wczoraj, gdy zaproponowałam
lunch w Chinatown. Lubisz kuchnię chińską?
- A jak myślisz? Shu-Wen od lat jest naszą kucharką.
Bardzo często przyrządza chińskie potrawy. Jako dziecko
uwielbiałem przesiadywać w kuchni i przyglądać się, jak
gotuje. Zawsze dostawałem coś do spróbowania.
- Ja uwielbiam chińszczyznę. Mogłabym codziennie za
mawiać na lunch chińskie pierożki. Niestety, w pracy nie
wszyscy lubią tę kuchnię, więc pozwalają mi zaszaleć naj
wyżej dwa razy w miesiącu.
- Japońską też lubisz?
Wolno schodząc w dół wzgórza, rozmawiali na temat
upodobań kulinarnych. Kiedy wyczerpali już temat jedzenia,
przerzucili się na architekturę. Oglądali mijane budynki,
omawiali funkcjonalność rozwiązań i estetykę znanych
obiektów w mieście.
Wkrótce Lombard Street została daleko za nimi. Zbliżali
się do bulwarów. Przed ich oczami rozpościerała się zatoka,
której niebieskie wody poprzecinane były białymi grzywami
fal. Na nabrzeżu wiał chłodny wiatr, lecz Molly, otulona swe
trem, z ręką w dłoni Nicka, w ogóle nie odczuwała zimna.
Oczarowało ją zachowanie Nicka, gdy prowadził ją przez tłum
spacerowiczów, odgradzając od grup hałaśliwych nastolatków,
chroniąc na przejściach dla pieszych, jednym spojrzeniem po
wstrzymując zapędy nachalnych sprzedawców.
Bawiła się znakomicie, prawdę mówiąc znacznie lepiej,
niż przypuszczała. Nie spodziewała się, że Nick jest tak
świetnym kompanem. Zniknął gdzieś podejrzliwy biznes
men, byli zwykłymi ludźmi, którzy chcieli wesoło spędzić
dzień. Jaka szkoda, że nie sposób zatrzymać tych chwil!
Przechodzili właśnie obok galerii Samuela, kiedy Nick
zatrzymał się nagle i pociągnął Molly do wejścia.
- Mówiłaś, że mają tu twoje prace - powiedział.
Zdziwiła się, że zapamiętał nazwę galerii, ale nie zdążyła
odpowiedzieć, bo już prowadził ją do środka.
- Gdzie wiszą? - spytał.
Wskazała salę po lewej stronie, gdzie wystawiono wszy
stkie jej płótna. Obserwowała Nicka, kiedy je oglądał. Jego
twarz nie zdradzała żadnych emocji. Czekała zdenerwowa
na, nie wiedząc, czy obrazy podobają mu się, czy może
szuka jakichś uprzejmych słów, żeby nie robić jej przykrości.
- Są dobre - odezwał się wreszcie.
- Dziękuję.
- Najbardziej podobają mi się żaglówki.
Uśmiechnęła się.
- Mnie chyba także. Dużo czasu zajęło mi malowanie
morza.
- Czy mogę w czymś pomóc? - spytał pracownik ga
lerii, który już od pewnego czasu kręcił się w pobliżu.
Nick sięgnął po portfel i wręczył mężczyźnie wizytówkę.
- Chciałbym kupić te obrazy - powiedział, wskazując
ścianę, gdzie wisiały płótna Molly.
Sprzedawca spojrzał niedowierzająco, rzucił okiem na
wizytówkę i znów podniósł zdumiony wzrok.
- Wszystkie?
- Tak, wszystkie prace Molly McGuire.
- Zwariowałeś? Nie możesz kupić tylu obrazów! - za
protestowała MoLly oszołomiona.
- Mam osiem luksusowych hoteli, w których wiszą na
prawdę znakomite obrazy. Chcę do tej kolekcji dołączyć
twoje prace.
Nie wiedziała, co powiedzieć. W galerii wystawiano sie
dem obrazów. Czy naprawdę zamierzał je wszystkie kupić?
Sprzedawca niepewnie wodził wzrokiem od Nicka do
Molly. Ukryła uśmiech, widząc jego zmieszanie. W gruncie
rzeczy doskonale go rozumiała. Prawdopodobnie po raz
pierwszy trafił mu się klient, który zamierzał kupić na raz
tyle prac i to w dodatku po cenach, które wyznaczyła
galeria.
- Jutro zostaną państwu przekazane adresy, pod które
należy przesłać te prace. Czy wasza firma będzie mogła
wystawić fakturę?
Sprzedawca odchrząknął niezdecydowanie.
- Muszę to sprawdzić. Proszę mi wybaczyć. - Szybkim
krokiem odszedł do biura galerii.
Nick powrócił do oglądania płócien.
- Nie musisz tego robić - zaczęła Molly.
- Oczywiście, że nie - przerwał jej arogancko. - Jednak
byłbym głupcem, gdybym przegapił okazję zdobycia takich
obrazów. Zresztą spodziewam się, że to dobra inwestycja.
Poczuła, że robi się jej gorąco. Czy to możliwe, że ten
twardy, nieugięty biznesmen kupuje jej obrazy w nadziei,
że kiedyś zyskają na wartości? Bardziej sympatycznego
komplementu nie mógłby chyba wymyślić.
- Molly, kochanie! - Z zaplecza, prowadzony przez
sprzedawcę, wyszedł Harold Samuel. - Jak miło cię wi
dzieć. Panie Bailey, to zaszczyt gościć pana w naszej galerii.
- Z promiennym uśmiechem zatrzymał wzrok na Molly. -
Moje serdeczne gratulacje. Widziałem w gazecie informację
o zaręczynach.
Uśmiechnęła się, powstrzymując jęk. Na miłość boską,
czy cały świat musi czytać tę samą gazetę?
- Z przyjemnością zajmiemy się wysyłką obrazów, panie
Bailey - Harold zwrócił się do Nicka. - Jeśli jutro dosta
niemy adresy, do środy załatwimy wszystkie formalności.
Cóż za romantyczny gest, panie Bailey! Nie będzie pan ża
łował tego zakupu. To wspaniałe prace.
- Tak właśnie uważam - rzucił sucho Nick.
- Niestety, pozbawił mnie pan wszystkich obrazów. -
Harold Samuel potrząsnął smutno głową i spojrzał na Molly.
- Kiedy mogę oczekiwać następnych?
- Wkrótce. Płótno, które właśnie skończyłam, już zo
stało sprzedane - odparła, patrząc spod oka na Nicka.
- Tamten obraz chcę zatrzymać dla siebie.
Kiedy wychodzili z galerii, Molly z wrażenia ciągle krę- •
ciło się w głowie.
- Nie wiem, co powiedzieć - mruknęła. Cena siedmiu
obrazów była naprawdę szokująca. A Nick nawet nie pró
bował się targować.
- Zechcesz wybrać się ze mną, żeby wskazać, gdzie po
winny być powieszone? - spytał nagle.
W milczeniu wzruszyła ramionami. Nie zamierzała przy
znawać się, jak bardzo chciałaby zobaczyć swoje prace w je
go hotelach. Być może za jakiś tydzień zajrzy na Union
Square i sprawdzi, czy naprawdę powiesili tam jedno z ku
pionych dziś płócien.
- Zgłodniałaś? - zapytał po chwili.
- Och, tak! - Świeże powietrze i słońce zaostrzyły jej
apetyt. Miała wrażenie, że od śniadania minęły wieki.
Postanowili, że do Chinatown pójdą pieszo. Po drodze
przyglądali się, jak zmieniał się styl budownictwa w miarę
oddalania się od zatoki. Im bardziej zbliżali się do Wa
shington Sąuare, tym więcej można było zauważyć star
szych budynków. Molly spojrzała w stronę restauracji, gdzie
kilka dni temu jedli kolację. No proszę, już mamy wspólne
wspomnienia, pomyślała z zadowoleniem.
Wkrótce skręcili w Grand Avenue, gdzie zawsze odno
siła wrażenie, jakby znalazła się na Tajwanie.
Nick poprowadził ją do znanej restauracji, słynącej ze
świetnej kuchni.
- Jak tu cudownie - powiedziała, gdy kelnerka wskazała
im stolik.
- Podają tu najlepsze w całym mieście pierożki dim
sum.
Z przyjemnością przysłuchiwała się, gdy dokonywał wy
boru farszów. Chciała spróbować wszystkich rodzajów, tak
że tych, których do tej pory nie znała.
- Przepyszne - oznajmiła już po pierwszym kęsie. -
Czy Shu-Wen też je robi?
- Czasami. Kiedy mama organizowała lunche, Shu-Wen
przygotowywała pierożki.
Przeprosił, kiedy nagle rozległ się dzwonek jego ko
mórki.
- Bailey.
Zajęła się jedzeniem, starając się nie podsłuchiwać, co
oczywiście było niemożliwe.
- Prawdę mówiąc, siedzi tuż obok mnie - powiedział
i podał jej telefon. - To do ciebie.
- Do mnie? - zdumiała się.
- Molly, kochanie. Tak myślałam, że będziecie razem.
Tak się cieszę, że Nick wreszcie oderwał się od pracy, żeby
spędzić dzień z tobą. Chciałam ci powiedzieć, że zrobiłaś
mi wczoraj ogromną przyjemność - mówiła Ellen Bailey
ciepło. - Co to za hałas w tle?
- Jemy lunch w restauracji - odparła Molly.
- Och, wybrałam niewłaściwą porę. Dzwonię, żeby się
dowiedzieć, czy w przyszłą sobotę masz wolny wieczór.
Chciałam zaprosić kilku przyjaciół, żeby mogli cię poznać.
Spojrzała na Nicka. Widać zauważył jej zmieszanie, bo
wyjął komórkę z jej dłoni.
- Co się dzieje, mamo?
Molly dostrzegła, jak marszczy czoło.
- Proszę, nie rób tego. Potrzeba ci dużo wypoczynku.
Musisz całkiem wydobrzec, nim zaczniesz organizować
przyjęcia. - Przez chwilę słuchał w milczeniu, po czym
wziął głęboki oddech. - Mamo, czy możemy omówić to
później? Nie... - Rzucił okiem na Molly. - Prawdę mówiąc,
zamierzaliśmy odwiedzić pozostałe hotele. Nie będzie nas
przez cały weekend.
Zabrakło jej tchu. Mieliby razem wyjechać? Nie, z pew
nością użył tylko wybiegu, żeby zbyć matkę.
Nick wsunął komórkę do kieszeni.
- Ta zabawa trochę zaczęła wymykać się z rąk - za
uważył.
- Być może... Ale także przynosi efekty, nie sądzisz?
Twoja mama bez wątpienia czuje się znacznie lepiej.
- Jednak znów nadweręży zdrowie, jeśli od razu zacznie
urządzać przyjęcia. Tak czy inaczej powiedziałem, że nas
nie będzie w mieście.
- Słyszałam. - Molly odchrząknęła, zbierając się na od
wagę. - Zabrzmiało to całkiem przekonująco.
- Jak to: „zabrzmiało"? - spytał, unosząc brwi.
- Chodzi mi o to, iż jest przekonana, że naprawdę wy
jeżdżamy...
- Ależ my wyjeżdżamy. Polecimy do hotelu w Los An
geles lub San Diego.
- Rozumiem, że przyzwyczaiłeś się do wydawania po
leceń pracownikom, ale ja nie zamierzam słuchać twoich
rozkazów. Nie pomyślałeś, że mogę mieć inne plany?
- A masz?
Boże, przecież na pewno mogłaby wymyślić jakąś wy
mówkę. Niestety, w tym momencie miała kompletną pustkę
w głowie.
- Muszę zajrzeć do kalendarza.
- Daj spokój, Molly. Z pewnością nie planowałaś nic
takiego, czego nie dałoby się odłożyć. Pozwól, że wycieczką
do San Diego wynagrodzę ci odwołany w tym tygodniu wy-
jazd. To naprawdę wyjątkowy hotel: nad samą zatoką,
z piękną, wielką plażą i naprawdę znakomitą kuchnią.
- Zupełnie, jakbym czytała folder reklamowy - uśmiech
nęła się Molly.
- Z hotelu w San Diego jestem szczególnie dumny.
- Czemu właśnie z tego?
- Bo jest całkiem mój od samego początku. Kupiłem
go już po śmierci ojca, sam go modernizowałem i budo
wałem jego reputację od podstaw, aż stał się jednym z najpo
pularniejszych w całej sieci.
- Pewno wiedziałeś, że kupując go, robisz dobry inte
res? - spytała.
Nick pokręcił głową.
- Prawdę mówiąc, to było czysto hazardowe zagranie. Ho
tele, które odziedziczyłem, prosperowały dość dobrze, ale nie
były zbyt dochodowe. Sporo ryzykowałem, decydując się na
tę transakcję, jednak chciałem mieć w tej okolicy hotel i gdy
tylko trafiła się okazja, szybko z niej skorzystałem.
- Dość niebezpieczne posunięcie.
- To prawda, ale kiedy czegoś bardzo pragnę, uważam,
że warto podjąć ryzyko. To co? Pojedziesz ze mną?
- Moglibyśmy udawać, że wyjechaliśmy. Gdyby żadne
z nas nie odbierało w czasie weekendu telefonów, twoja
mama nie dowiedziałaby się, że jesteśmy w mieście. Mało
prawdopodobne, żeby wyruszyła na przeszpiegi.
- Chciałbym, żebyś ze mną pojechała.
Tego się nie spodziewała.
- Dlaczego?
- Żebym mógł ci pokazać ten hotel i wynagrodzić wy
jazd, z którego zrezygnowałaś.
- Kupiłeś już siedem moich obrazów. - Pokręciła gło
wą, nadal nie mogąc uwierzyć, że to zrobił.
- Ten z żaglówkami znakomicie pasuje właśnie do wy
stroju hotelu w San Diego. Molly, pojedź ze mną, żeby go
tam zobaczyć.
Ponownie usłyszeli dzwonek jego telefonu.
- Cholera! Czy nie można mieć chwili spokoju? - jęk
nął, sięgając do kieszeni.
Ucieszyła ją ta chwila przerwy. Nie wyobrażała sobie
wspólnego wyjazdu z Nickiem. Czy spodziewał się czegoś
więcej niż sprawdzenie, jak jej obraz będzie prezentował
się w hotelowym westybulu? Omal nie roześmiała się
z własnej naiwności. Oczywiście, że na coś Uczył. Był prze
cież mężczyzną.
Nie należała do kobiet, które zwykły spędzać
z mężczyznami weekendy w hotelu. Tym bardziej nie mog
ła wyjechać z Nickiem, skoro ich związek był tylko na
pokaz.
A gdyby tak ustalić pewne warunki i jednak skorzystać
z zaproszenia? Nigdy nie było jej stać, by zatrzymać się
w hotelu Magellan, a taka okazja prawdopodobnie już się
nie trafi. Dlaczego właściwie nie miałaby sobie zrobić dwu
dniowych wakacji?
- Zaraz tam będę.
Glos Nicka przerwał jej rozmyślania.
- Muszę iść. - Podniósł rękę, przywołując kelnerkę.
Przełknęła resztę herbaty, a podane na deser ciastko za
winęła w serwetkę.
- Co się dzieje? Chyba nie chodzi o twoją mamę?
- Donny zatrzymał pracownika, który jego zdaniem
podbiera pieniądze z baru. Chcę z nim porozmawiać, nim
wezwiemy policję.
Od Union Square dzieliło ich zaledwie kilka ulic. Nick
nadał takie tempo, że z trudem dotrzymywała mu kroku.
- Nie byłoby lepiej, gdyby od razu przesłuchała go po
licja? - wydyszała.
- Przyjdzie na to czas. To mój hotel okradał.
Słysząc jego nieubłagany ton, pomyślała, że nie chcia
łaby stać się przyczyną jego gniewu.
Zdziwiła się, gdy w windzie wcisnął guzik trzynastego
piętra. Gdyby ją ktoś spytał, powiedziałaby, że ze względu
na widok urządził swój gabinet na samej górze.
- Macie biura na trzynastym piętrze?
- Niektórzy goście są przesądni. W ten sposób nikt nie
musi tam mieszkać, a widok jest równie wspaniały - wy
jaśnił Nick.
Piętro administracyjne było niezwykle elegancko urzą
dzone. Na popielatych ścianach wisiały gustowne obrazy,
podłogę pokrywał mięsisty dywan w kolorze czerwonego
wina.
Zatrzymała się w progu, kiedy otworzył drzwi gabinetu.
Widziała, że Donny stoi przy oknie. Jego zazwyczaj przy
jazna twarz zmieniła się nie do poznania. Człowiek siedzący
obok biurka próbował chyba zachować odważną minę, ale
najwyraźniej groźne spojrzenia obu mężczyzn przeraziły go,
bo ze zdenerwowania zaczął wiercić się na krześle.
- Poczekam na zewnątrz - mruknęła, wycofując się
z pokoju. Usiadła w pobliżu biurka sekretarki, odwinęła
serwetkę i zaczęła zjadać ciastko.
Nick coraz bardziej ją intrygował. Nie sposób było się
z nim nudzić. Z drugiej strony jednak zawsze wiadomo by
ło, czego się po nim spodziewać. Nie próbował nią mani
pulować ani jej nadskakiwać, jak to robił Justin.
Zmarszczyła brwi. Nie zamierzała przecież myśleć o Ju-
stinie. Jak mogła się tak pomylić? Uwierzyć, że mu na niej
zależy, pomyśleć, że go kocha? '
Przecież wiem, na czym polega różnica, pomyślała i na
gle zamarła. Nie, wcale nie znała różnicy między chwilo
wym zadurzeniem a miłością! W ogóle nic nie wiedziała
na ten temat. I nie chciała wiedzieć! A z pewnością nie
chce... nie może... nie pokocha Nicka Baileya!
Nie mieli ze sobą nic wspólnego. Ich tymczasowy związek
nie oznaczał nawet, że kiedykolwiek zostaną przyjaciółmi.
Boże, nie! To niemożliwe! Nie zakocha się w Nicku!
Podniosła się z krzesła, rzuciła okiem na drzwi i podjęła
decyzję. Nick nie będzie za nią tęsknił, z pewnością nie
będzie mu brakować jej towarzystwa. Musi wyrwać się spod
jego zgubnego wpływu, pozbyć się myśli, które ją opętały.
Musi ratować życie!
Z komputerowej drukarki wyciągnęła kartkę i pospiesz
nie naskrobała krótką wiadomość. Położyła kartkę tak, żeby
musiał ją dostrzec i czym prędzej wyniosła się z biura.
Zbyt długo już igrała z ogniem, przebywając w towa
rzystwie Nicka. Zdawała sobie sprawę, że gdy osiągną za
mierzony cel, gdy skończy się jej rola, natychmiast i bez
skrupułów usunie ją ze swojego życia. Głupotą byłoby ulo
kować w nim uczucia.
Tylko czy nie jest już za późno? - przeraziła się, wy
siadając z windy i wychodząc na ulicę. Ogarnięta strachem,
nie potrafiła już cieszyć się przepięknym dniem.
Postanowiła przejść się kawałek. Miała nadzieję, że na
świeżym powietrzu wywietrzeją jej z głowy głupie pomysły.
Niestety, mijała kolejne przecznice, a jej myśli wciąż
krążyły wokół każdego momentu, który spędzili razem.
Rozpamiętywała, jak trzymał ją w ramionach, gdy tań
czyli poprzedniego wieczoru, ich pierwsze spotkanie, po
całunki. ..
Zaskoczona spostrzegła, że znalazła się pod swoim do
mem. A przecież od Union Sąuare to spora odległość!
Wpadła do środka i niecierpliwie nacisnęła dzwonek do
drzwi Shelly.
- Cześć! - Przyjaciółka spojrzała na nią zdumiona. -
Zdawało mi się, że miałaś dziś wyjść z tym przystojniakiem.
- Jestem tak wściekła, że mogłabym gryźć! - warknęła
Molly, wchodząc do salonu.
- Oho! Randka się nie udała? - spytała Shelly, patrząc,
jak Molly krąży nerwowo po pokoju.
- Wszystko było dobrze, dopóki nie złapali złodzieja.
Zdaje się, że zakochałam się w tym cholernym facecie!
- W złodzieju?
- Nie... W Nicku Baileyu!
- W czym więc problem? - uśmiechnęła się Shelly. -
Mówiłam ci przecież, że równie łatwo stracić głowę dla bo
gacza jak i dla biedaka. Pomyśl sobie, ile możesz mieć z te
go radochy. Jeśli zechcesz, każdą noc będziesz mogła spę
dzać w innym hotelu!
- Guzik mnie obchodzą hotele! Mam znakomite mie
szkanie tu obok.
- AJe w nim nie zostaniesz, kiedy będziesz żoną Nicka.
- Co ty pleciesz? Jaką żoną? Kto tu mówi o małżeń-
stwie? Przecież wiesz, jaki jest nasz układ. Gdy jego matka
wyzdrowieje, natychmiast usłyszę: „Zegnaj, Molly".
- No, nie wiem... Kiedy po ciebie przyszedł, odniosłam
wrażenie, że mu się bardzo podobasz. Pocałował cię?
Molly wzruszyła ramionami.
- Jeden czy dwa razy. Jakie to ma znaczenie? Całowa
łam się także z Justinem i co z tego?
- Na twoim miejscu nie wymieniałabym jednym tchem
ich imion - zaprotestowała Shelly. - Zbyt się różnią.
- Nie aż tak btirdzo - zdecydowanie odparła Molly. -
Obaj myślą przede wszystkim o swoich sprawach.
- Nieprawda. Justinowi zależało wyłącznie na jego
własnej wygodzie, ale Nick znalazł się niejako w sytuacji
przymusowej. Kiedy prosił cię, żeby kontynuować ten
układ, myślał o swojej matce, nie o sobie.
Molly przerwała nerwowy spacer po pokoju.
- Co ja mam teraz zrobić? - jęknęła.
- Może cieszyć się tym? - zaproponowała Shelly.
- Potwornie mnie zraniło, kiedy Justin tak bezceremo
nialnie ze mną zerwał. Teraz jednak to coś znacznie po
ważniejszego. Tym razem mówimy o moim sercu.
Shelly podeszła i mocno objęła przyjaciółkę.
- Chodź, pogadamy - powiedziała, wskazując sofę. -
Może on również zakocha się w tobie.
- Tak, jasne... Już to widzę. Powinnaś zobaczyć Car
men. To typ dziewczyny, z jakimi on się umawia. Nie ma
szansy, żeby mnie pokochał. Słuchaj, a może to jest zwykła
reakcja po zerwaniu z Justinem? Może mi przejdzie, jak
przestanę się z nim widywać?
- Pewno tak - zgodziła się Shelly. - Ostatecznie co
z oczu, to z serca. W ciągu tygodnia zajmiesz się pracą,
a na weekend wyjedziesz do tego ośrodka odnowy. Przez
ten czas jego matka wyzdrowieje i będziesz wolna.
Molly kiwnęła niepewnie głową. Jakoś trudno jej było
podejść do tej sugestii z entuzjazmem. Oczywiście, mogłaby
wyjechać, tak jak to wcześniej planowała... Jednak nie po
trafiła przestać myśleć o weekendzie w hotelu Magellan
w San Diego.
- Kupił wszystkie moje obrazy - powiedziała powoli.
- Co?
- Pamiętał, że w galerii na bulwarze wystawiają moje
obrazy i kiedy tam weszliśmy, kupił je wszystkie.
- Żartujesz sobie? - spytała Shelly, patrząc na nią z nie
dowierzaniem.
- Nie. Nawet się nie targował. A jeszcze wcześniej po
wiedział, że chce kupić płótno, które właśnie skończyłam.
- O rety! - Oczy Shelly zrobiły się okrągłe z wrażenia.
- Właśnie. O rety - przytaknęła Molly.
- To bardzo romantyczny gest.
- Mylisz się. Zwykły interes. W hotelach mają podobno
wiele obrazów - same oryginały, nie żadne reprodukcje -
i Nick zamierza uzupełnić tę kolekcję moimi pracami. Tylko
ten ostatni chce zatrzymać dla siebie.
Shelly zastanawiała się przez chwilę.
- A może powinnaś mu jednak zaufać? Czy przypad
kiem to nie my opacznie wszystko rozumiemy? W życiu
nie słyszałam, żeby ktoś kupował tyle obrazów mało zna
nego artysty.
- Nie sądzę... Widziałam, jak bezwzględnie potraktował
Carmen. A gdybyś zobaczyła, jak szedł do tego złodzieja!
Mówię ci, żadnej litości. Nie chciałabym znaleźć się w takiej
sytuacji. Jeśli teraz z nim skończę, szybko mi przejdzie. Zre
sztą, zaczynam podejrzewać, że sama wyolbrzymiam prob
lem. Dziś rano tak nam było ze sobą przyjemnie, że pewno
więcej w tym wszystkim fantazjowania...
- Chyba już nie rozumiem, o co ci chodzi. - Shelly wy
dawała się całkiem skołowana.
- Co gorsza, ja także przestałam cokolwiek rozumieć.
- Molly zerwała się na równe nogi. - Pójdę już do siebie.
Przygotuję sobie gorącą czekoladę i zastanowię się, jak prze
stać myśleć o Nicku Baileyu.
Shelly odprowadziła ją do drzwi.
- A może powinnaś wykorzystać okazję? Jesteś wspa
niałą dziewczyną. Niby dlaczego miałby się w tobie nie za
kochać?
- Jesteś prawdziwą przyjaciółką - powiedziała Molly,
obejmując Shelly. - Wiesz co, pójdziemy w tygodniu do
kina. Będę miała mnóstwo wolnego czasu.
- A więc naprawdę nie chcesz się już z nim widywać?
- Tak będzie lepiej. Może powiedzieć mamie, że jestem
zbyt zajęta, żeby ją odwiedzać. Ellen wkrótce będzie zdro
wa, a wtedy zawiadomi ją, że się rozstaliśmy. - Miała na
dzieję, że nie widać po niej, jakim smutkiem przejęła ją ta
myśl. Machnęła ręką na pożegnanie i odeszła do siebie.
Próbowała zachowywać się dzielnie, ale prawdę mówiąc,
zbierało się jej na płacz. Nie ma co się oszukiwać, pomyślała,
jestem zakochana.
Podejrzewała, że dużo czasu jej zajmie, aby sobie z tym
wszystkim poradzić. Ocierając łzy, podeszła do ukończone
go obrazu. Nick chciał mieć go u siebie. Ciekawe, czy po-
myśli kiedyś o artystce, która go namalowała, czy będzie
widział tylko rześki poranek w parku Golden Gate?
Kiedy zadzwonił telefon, nie ruszyła się z miejsca. Po
chwili włączyła się automatyczna sekretarka.
- Molly, tu Nick. Jesteś w domu? - Przez kilka sekund
panowała cisza. - Zadzwoń do mnie, kiedy wrócisz - po
prosił i rozłączył się.
Podeszła do aparatu i ponownie odsłuchała wiadomość,
po czym zdecydowanie wcisnęła guzik kasowania. Nie będę
wsłuchiwać się w jego głos jak zadurzona nastolatka, po
stanowiła.
Wróciła do sztalugi i zdjęła płótno. Jutro oddam je do
oprawienia, a później przygotuję do wysyłki. I to już by
było wszystko...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
W środę Molly zaczęła się zastanawiać. Może jednak
powinna zawiadomić Nicka, że wycofuje się z umowy? On
jej pomógł zaledwie jeden raz, więc z pewnością oddała
już to, co była mu winna.
Poprzedniego dnia odłączyła od telefonu automatyczną
sekretarkę, na której ciągle nagrywał nowe wiadomości. Zre
sztą i tak już ich nie odsłuchiwała. Gdy tylko pojawiało się
migające zielone światełko, bezlitośnie kasowała nagranie.
A gdyby tak wysłać mu krótki list? Wówczas uniknęłaby
spotkania. Wyjaśniłaby wszystko i zaproponowała, żeby
ułożyć jakąś historyjkę dla Ellen. Im prędzej to zrobi, tym
lepiej. W gruncie rzeczy więcej myśli poświęcała Nickowi
niż pracy. Teraz na przykład od dziesięciu minut przyglądała
się projektowi i nawet nie pamiętała, czego dotyczył.
Nagle ogarnęło ją niezrozumiałe uczucie niepokoju. Pod
niosła wzrok i ku swemu przerażeniu ujrzała Nicka. Szedł
przez pracownię pewnym krokiem, zupełnie jakby był wła
ścicielem Zentechu. Prawdę mówiąc, jeśli się nad tym zasta
nowić, żaden z właścicieli nie miał tak aroganckiej postawy.
Kiedy napotkała jego spojrzenie, nie potrafiła odwrócić
wzroku. Odłożyła ołówek i spróbowała wziąć się w garść.
Cholera, może powinna była przynajmniej raz odebrać te
lefon?
- Wysiadła ci automatyczna sekretarka - powiedział bez
żadnych wstępów, stając przy jej stole. - Albo ignorujesz
moje telefony.
- Niby czemu miałabym to robić? - Musiała oblizać
wargi, które nagle zrobiły się zupełnie suche.
- Dobre pytanie, jednak nie potrafię znaleźć na nie od
powiedzi. Próbuję się z tobą skontaktować od niedzieli. Dla
czego wyszłaś tak nagle?
- Nie wiedziałam, ile czasu zajmie ci przesłuchanie tego
człowieka. I co? Rzeczywiście był winny?
- Był. W tej chwili siedzi w areszcie, a do wszystkich
hoteli zostało przekazane ostrzeżenie, że nie będę tolerował
kradzieży.
- Czyli Donny zakończył karierę za barem?
Przytaknął i rzucił okiem na zegarek.
- Weź swoje rzeczy. Zapraszam cię na lunch.
Wiedziała, że powinna odmówić. Właśnie otwierała usta,
gdy kątem oka dostrzegła Justina. Pracował z Nathanem nad
opóźnionym projektem, co nie przeszkadzało mu zerkać
w jej kierunku.
- Cudownie, kochanie. Z przyjemnością - odparła z ra
dosnym uśmiechem, patrząc na Nicka rozmiłowanym wzro
kiem. Przykryła rysunki na rajzbrecie, zsunęła się ze stołka
i złapała torebkę. - Mam nadzieję, że nie idziemy do ele
ganckiego lokalu. Nie jestem odpowiednio ubrana. - Ujęła
go pod ramię i zalotnie zatrzepotała rzęsami.
Widziała, jak napinają się mięśnie jego twarzy.
- Cieszę się, kochanie, że możesz mi poświęcić trochę
czasu - rzucił przez zaciśnięte zęby.
- Dla ciebie zawsze mam czas. - Powiedziała to zbyt
głośno, chciała mieć jednak pewność, że informacja dotrze
do uszu Justina.
Nick kiwnął Justinowi głową i szybko wyprowadził
Molly poza pracownię.
- Cóż to, Molly? Ignorujesz mnie tyle czasu, ale kiedy
potrzebne ci wsparcie, robisz się nagle słodka?
- W końcu jesteśmy zaręczeni. Nie mogę się ucieszyć
na widok narzeczonego?
- Może najpierw wyjaśnij, czemu pozostawiłaś bez od
powiedzi wszystkie moje telefony?
Zwlekała z odpowiedzią. Dopiero w windzie przestała
grać rolę zakochanej narzeczonej, nie zaczynała jednak roz
mowy, bo ciągle nie byli sami,
- Byłam w tym tygodniu bardzo zajęta - odparła, gdy
znaleźli się przed budynkiem.
- Zbyt zajęta, żeby zadzwonić i mi o tym powiedzieć?
Albo odpowiedzieć na telefony mojej matki?
- Twoja mama do mnie dzwoniła? - Z góry zakładała,
że wszystkie wiadomości są od Nicka. - Nie wiedziałam.
- Chciała wydać małe przyjęcie w czasie tego weekendu
i czekała na odpowiedź.
- Nie będzie mnie. Wyjeżdżam.
- Tak jej właśnie powiedziałem. Wyjaśniłem, że wybie
ramy się do San Diego, żeby dopilnować rozmieszczenia
twoich obrazów.
Zatrzymała się jak wryta. Patrzyła na niego zdumiona,
nie zważając na ludzi, którzy ją potrącali.
- Co takiego?
Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.
- Omówiliśmy to w niedzielę. Chyba nie zapomniałaś?
- Złożyłeś mi propozycję, ale nie powiedziałam wcale,
że się zgadzam.
- Zarezerwowałem bilety na sobotę rano. W niedzielę
wieczorem będziemy z powrotem.
- Ależ ty masz tupet! Nigdzie z tobą nie jadę! Zapo
mniałeś, że my tylko udajemy parę?
- A więc to cię dręczy? Nie masz się czego bać, Molly.
Nic nie zagraża twojej cnocie. Zatrzymamy się w aparta
mencie z dwiema sypialniami.
- Wcale mnie to nie martwiło. - Gwałtownie zamknęła
usta. Mało brakowało, a powiedziałaby za wiele. Choć odda
łaby wszystko, aby ich handlowy układ przekształcił się w pra
wdziwy romans, za żadne skarby nie mogła dopuścić, żeby
Nickowi zaświtała myśl, jaka zmiana nastąpiła w jej uczuciach.
Dopiero miałby ubaw, gdyby się o tym dowiedział.
- W takim razie, czego się obawiasz?
- Chcę wreszcie wybrać się do ośrodka odnowy - burk
nęła.
- Odłóż to i pojedź ze mną do San Diego.
Jego głos był urzekający jak musujące wino, budził zmy
sły i pragnienia, jakich dotąd nie znała, przywodził na myśl
marzenia, których nie można było spełnić.
- Byłaś kiedyś w San Diego?
Pokręciła głową, patrząc na niego jak zahipnotyzowana.
Miała wrażenie, że jego ciemne oczy przenikają jej duszę
do głębi.
- Słyszałam, że jest tam pięknie - odparła.
- Zatoka jest prześliczna, a z hotelu jest na nią wspa
niały widok. No powiedz, że pojedziesz.
Odwróciła wzrok, próbując przypomnieć sobie, dlaczego
postanowiła trzymać się z dala od Nicka. W gruncie rzeczy,
co jej szkodzi poświęcić jeden weekend? Miałaby okazję
zwiedzić San Diego, zobaczyć swoje prace w znanym, mod
nym hotelu.
No i spędzić dwa dni z Nickiem. Zobaczyć go w jego
świecie, obejrzeć jego królestwo. Całkiem możliwe przecież,
że przestanie się jej podobać i w niedzielny wieczór pożegna
go bez żalu.
Zdrowy rozsądek wziął jednak górę.
- Nie mogę.
- W takim razie będziesz musiała wziąć udział w przy
jęciu u mojej mamy - rzucił krótko.
- Niby dlaczego? Powiedz, że wyjeżdżamy, a w czasie
weekendu siedź w domu i nie odbieraj telefonów.
- Tak jak ty przez ten tydzień? - spytał niedbałym tonem.
- Byłam zajęta - zaoponowała gwałtownie.
Weszli do baru, gdzie pracownicy Zentechu często jadali
lunch. Molly starała się zachowywać, jakby była w najlep
szym nastroju. Jeśli do firmy dotarłyby wieści o zerwaniu
z Nickiem, znowu zaczęłyby się plotki.
- Znajoma? - spytał Nick, widząc, że kiwa głową ma
chającej do niej dziewczynie.
- Koleżanka z pracy. - Złożyli zamówienie i odsunęli
się na bok, czekając na przygotowanie kanapek. - Może
zjemy na zewnątrz? - zaproponowała.
Nie chciała rozmawiać w zatłoczonym barze. Nigdy nie
wiadomo, czy ktoś ich nie podsłucha.
- Jeśli chcesz.
Czemu jest taki zgodny? - pomyślała podejrzliwie. O ile
łatwiej byłoby, gdyby zachowywał się bardziej arogancko.
Po chwili siedzieli w małym, cichym parku. Cień drzew
chronił ich przed słońcem, od oceanu wiał orzeźwiający wiatr.
- No, teraz możesz już wyciągać swoje działa - powie
działa, zabierając się do jedzenia.
- To znaczy? - Uniósł brwi.
- Wyliczyć, co mi grozi, jeśli nie zgodzę się wyjechać.
W jego oczach dostrzegła rozbawienie.
- Mam używać gróźb? A nie wystarczy zwykłe zapro
szenie?
Pokręciła głową.
- Kiedy ja nie chcę jechać.
- Nie chcesz pojechać w ogóle, czy nie chcesz pojechać
ze mną?
Zawahała się.
- Z tobą - odparła wreszcie.
- Mówiłem ci, że nie masz powodów do obaw.
- Wystarczy twoja obecność, abym czuła się zagrożona
- palnęła bez namysłu.
- Można wiedzieć czemu?
Wbiła zęby w kanapkę, żeby nie móc mówić. W żołądku
czuła łaskotanie, ciałem wstrząsały dreszcze, serce biło jak
oszalałe. Tak właśnie czuła się w obecności Nicka! Ale...
drugi raz nie trafi jej się szansa takiego wyjazdu. San Diego
słynne z pięknych plaż, swobodnej atmosfery, najpiękniej
szej w całej Kalifornii pogody, wspaniały hotel, znakomita
obsługa.;, i jej obrazy. A w dodatku dwa dni z Nickiem.
Może należało odmówić, ale Molly spojrzała na Nicka
i... skoczyła na głęboką wodę.
- W porządku. Lecimy do San Diego. W sobotę rano.
A jak się czuje twoja mama?
- Szybko odzyskuje siły.
- W takim razie będziemy mogli zakończyć nasz układ?
Wzruszył ramionami. Nie miał ochoty podawać konkret
nego terminu. Wczoraj lekarz powiedział, że już wkrótce
matka będzie sprawna jak dawniej. Nick nie miał wątpli
wości, że wiadomość o zerwaniu zaręczyn nie spowoduje
nawrotu choroby, jednak cóż szkodzi przedłużyć ich umo
wę? Tak na wszelki wypadek.
- Nie masz chyba nikogo w odwodzie?
- Nie rozumiem.
- Czy jest ktoś, z kim wolałabyś się teraz spotykać?
- Skądże znowu. Myślisz, że po numerze, który wyciął
mi Justin, mam ochotę na nowy związek? Mowy nie ma!
- Skąd więc ten pośpiech, żeby zakończyć naszą umowę?
Uważnie obserwował jej twarz. Szkoda, że nie potrafię
czytać w myślach, przemknęło mu przez głowę.
Dla niego ten układ był wyjątkowo korzystny. Carmen
przestała wydzwaniać, mama wracała do zdrowia, miał
w Molly towarzyszkę na przyjęcia. Była naprawdę idealną
partnerką: nie miała żadnych wymagań i w ogóle nie pró
bowała zrobić na nim wrażenia. Nie spodziewał się tak wielu
korzyści, kiedy mówił, że jest mu winna przysługę.
Może już dawno powinien był wpaść na pomysł z fałszywą
narzeczoną? Czemu wcześniej nie przyszło mu do głowy, żeby
znaleźć kogoś, kto nie chce się angażować, ale od czasu do
czasu zgodzi się spędzić wspólnie czas. Bez zobowiązań.
- Prawdę mówiąc, mnie się z tym nie spieszy - zaczął
wolno, badając grunt.
- Żartujesz? - Molly podniosła zdziwione spojrzenie. -
Dlaczego?
- Właściwie oboje na tym zyskaliśmy. Chroni nas to
przed niechcianymi układami, jeśli chcemy, możemy razem
wyjść, a nic nas nie wiąże.
Odwróciła wzrok. Powoli włożyła do ust ostatni kęs ka
napki i zgniotła opakowanie w twardą kulkę.
- Typowe marzenie mężczyzny, który boi się stałego
związku. Ja jednak kiedyś będę tego chciała. Któregoś dnia
zechcę wyjść za mąż, mieć dzieci, może psa. Związać się
z mężczyzną, z którym razem będziemy się starzeć.
Zmarszczył brwi. Wcale nie podobała mu się myśl o sta
rzejącej się Molly. Była taka młoda, śliczna, pełna energii. Do
myślał się, jaką będzie wspaniałą matką, oczami wyobraźni
widział jej błyszczące radością spojrzenie. Z pewnością jej
dzieci będą wesołe i szczęśliwe.
Skupił wzrok na zatoce, bezskutecznie próbując wyma
zać z wyobraźni ten obraz.
- Nikt nie mówi, że masz z tego zrezygnować. Ale chy
ba nie chcesz tego już teraz?
- Teraz, później... Kto potrafi przewidzieć, kiedy spotka
miłość?
- Och, miłość! Romantyczne określenie, nadużywane
przez kobiety, żeby upiększyć instynkty, które każą ludziom
łączyć się w pary.
- Cynik - zakpiła.
- Marzycielka - odparował.
- Cecha artystów - powiedziała, podnosząc się. - No
dobrze. Swój cel osiągnąłeś. Umówimy się na lotnisku?
- O, nie! - Nick również wstał z ławki. - Nie zamie
rzam ryzykować. Mogłoby ci przyjść do głowy, że jesteś
zbyt zajęta. Przyjadę po ciebie o szóstej.
- Rano? W sobotę? To dzień, kiedy lubię sobie dłużej
pospać!
- Szkoda dnia. Samolot mamy o ósmej. Przed lunchem
możemy już siedzieć na plaży.
Nie nawykła do takich spontanicznych podróży. To fa
scynujące, pomyślała. Polecieć do San Diego wcześnie rano,
po to, żeby w południe iść na plażę.
Przy wyjściu z parku cisnęła zgnieciony papier po ka
napce do kosza. Jak to się stało, zastanawiała się, że Nick
jednak zdołał ją przekonać?
San Diego oczarowało ją, tak jak to Nick przewidział.
Białe piaszczyste plaże już z samolotu wyglądały zachęca
jąco, a powietrze wydawało się cieplejsze i bardziej łagodne
niż w San Francisco, gdzie ciągle powiewał rześki wiatr.
Wzdłuż bulwaru rosły palmy, których pióropusze chwiały
się lekko, gdy jechali z lotniska hotelową limuzyną. Po ścia
nach domów pięły się bujne rośliny, a ich piękne czerwone
i fioletowe kwiaty tworzyły łuki nad drzwiami domów, na
dając wejściom świąteczny wygląd.
W hotelu przyjęto ich jak parę królewską. Molly domy
ślała się, że personel we wszystkich hotelach podejmuje Ni
cka w ten sam sposób, ją jednak zachwyciły i ciepłe po
witanie, i przyniesiony do apartamentu kosz pięknie ułożo
nych owoców. Musnęła ręką celofanowe opakowanie, pod
chodząc do wielkiego okna, skąd był widok na Mission Bay.
Błękitne wody zatoki błyszczały kusząco, a na plaży dzie
siątki ludzi rozkoszowało się słońcem i kąpielą.
- Masz ochotę popływać? - Nick z rękami w kiesze
niach stał w drzwiach apartamentu.
Odwróciła się od okna. Jej rozpromieniona twarz nie po
zostawiała wątpliwości.
- No jasne! Przebiorę się błyskawicznie, kiedy tylko
przyniosą bagaże.
- Może najpierw coś zjemy, a potem, jeśli zechcesz, całe
popołudnie spędzimy na plaży. Później moglibyśmy przejść
się po sali recepcyjnej i zdecydujesz, gdzie powiesić twój ob
raz. Do tego hotelu wybrałem pejzaż morski z żaglówkami.
Kiwnęła głową i ponownie odwróciła się do okna. Miała
przed sobą trochę ponad dwadzieścia cztery godziny i za
mierzała jak najlepiej wykorzystać każdą minutę tego czasu.
Gdy przyniesiono ich walizki, przebrała się w kostium
kąpielowy, na który narzuciła luźną plażową sukienkę, stopy
wsunęła w sandałki i wysoko upięła włosy.
Czekając na Nicka, chodziła po luksusowym salonie, po
dziwiając eleganckie meble.
- Gotowa? - spytał Nick, stając w drzwiach swojego
pokoju. Ubrał się w szorty i bawełnianą, rozpiętą na piersi,
koszulę. Korciło ją, żeby wsunąć pod nią palce, poczuć cie
pło jego skóry, sprawdzić siłę mięśni.
- Gotowa! - Ruszyła do wyjścia. Pomyślała, że musi
trzymać swoje fantazje na wodzy. Sama postawiła warunek,
że nie będzie między nimi żadnych kontaktów fizycznych.
Nie mogła teraz zmieniać zasad.
Nick poprowadził ją do ogródka na zewnątrz hotelu,
gdzie w cieniu drzew i rozpiętych parasoli ustawiono ka
wiarniane stoliki. Donice z fantastycznie kolorowymi kwia
tami podkreślały bajkową atmosferę rajskiego ogrodu.
- Zjem sałatkę z krewetek - oznajmiła Molly, przeglą
dając pobieżnie menu. - To jedyne danie, które pasuje do
tego otoczenia. Ależ tu pięknie! Aż mnie palce świerzbią,
żeby to wszystko namalować. - Zatoczyła ręką dokoła. Ma
rzyła, by móc utrwalić wodę skrzącą się różnymi odcieniami
błękitu, czerwień kwiatów, ciemną zieleń drzew. Te barwy
były prawdziwą ucztą dla jej zmysłów.
- Zawsze możesz wrócić i malować - odparł od nie
chcenia.
Ciekawe, o czym myśli? - zastanawiała się. Czy prze
mknęło mu może przez głowę, że mogliby tu wrócić razem?
Czy raczej liczy dni do chwili, gdy matka całkiem odzyska
siły? Jednak oczy Nicka ukryte za ciemnymi okularami nic
nie mogły jej zdradzić.
Po lunchu poszli na plażę. Panował tu duży tłok, wkrótce
jednak znaleźli dwa wolne leżaki.
Patrzyła, jak Nick ściąga koszulkę. Jego skóra miała cie
pły miodowy kolor. Obcisłe spodenki podkreślały piękną
budowę ciała. Nerwowo przełknęła ślinę, gdy przypomniała
sobie, jak przytulał ją w tańcu. Bojąc się, że za chwilę powie
lub zrobi coś niesamowicie głupiego, ściągnęła sukienkę,
prawie biegiem ruszyła na brzeg i po chwili zanurzyła roz
grzane ciało w chłodnej, orzeźwiającej wodzie. Za wszelką
cenę musi przestać myśleć o Nicku Baileyu!
Nie było to łatwe, tym bardziej że on też już wskoczył
do morza. Zanurkował głęboko i zaraz wypłynął dosłownie
tuż obok niej.
- Ale przyjemnie - powiedziała, starając się w niego nie
wpatrywać.
- Jesteś zadowolona, że przyjechałaś?
- O, tak.
To było cudowne popołudnie. Chlapali się w wodzie,
pływali, nurkowali. Przez chwilę leżeli na słońcu, potem
schowali się pod szerokim parasolem. Rozmowa toczyła się
powoli, leniwie. Po jakimś czasie Molly zapadła w drzemkę.
Kiedy otworzyła oczy, spostrzegła, że Nick przygląda
się jej uważnie.
- Może faktycznie nie powinnaś tak wcześnie wstawać.
- Nie oddałabym ani jednej chwili z dzisiejszego dnia!
Ostatecznie mogę jutro pospać dłużej.
- Oczywiście, chociaż rano można popłynąć katamara-
nem na wycieczkę po zatoce. Myślę, że sprawiłoby ci to
przyjemność.
Uśmiechnęła się rozmarzona. Jak najprawdziwszy narze
czony szukał atrakcji, które uprzyjemniłyby im ten wspólny
weekend. Ciekawe, czy później spróbuje ominąć warunki,
jakie postawiła, i zechce ją pocałować? A może nawet zre
zygnować z oddzielnych sypialni? Miała tylko nadzieję, że
nie posunie się za daleko, bo by wszystko zepsuł.
Czy aby na pewno? - zastanowiła się, przymykając po
nownie oczy, żeby móc pomarzyć o jego pocałunkach.
- Nick Bailey, stary byku! Co ty tu robisz? Myślałem,
że w ogóle nie wychodzisz z biura.
Nick podniósł oczy, po czym zerwał się na równe nogi.
Sama Perkinsa, kolegi ze studiów, nie widział od czasu, gdy
po śmierci ojca zajął się hotelami.
- A ty? - spytał, ściskając rękę Sama. - Myślałem, że
w ogóle nie ruszasz się z Los Angeles.
- Przecież wiesz, że się ożeniłem - oznajmił Sam z du
mą. - Kiedy ma się rodzinę, nie można bez przerwy pra
cować. - Wskazał ładną blondynkę, która na brzegu bawiła
się z malutkim dzieckiem. - To właśnie Stephie i nasz sy-
nek, Joel. Musisz ją poznać. Kiedy zobaczyłem cię w wo
dzie, nie mogłem uwierzyć własnym oczom.
Nick z uśmiechem spojrzał na młodą kobietę. Jego
wzrok przyciągnął ledwo chodzący maluch, który odważnie
maszerował do wody. Matka chwytała go, kiedy tylko za
czynał chwiać się na niepewnych nóżkach, ale za każdym
razem, gdy postawiła synka na piasku, on natychmiast znów
kierował się do morza. Oboje śmiali się, najwidoczniej bar
dzo zadowoleni z niekończącej się zabawy.
Do tej pory pamiętał, jak trzy czy cztery lata temu za
skoczyło go zaproszenie na ślub przyjaciela.
A teraz Sam miał syna.
Poczuł nagłe ukłucie w sercu. Miał już trzydzieści sześć
lat i z pewnością nie stawał się młodszy. Jego rodzice w tym
wieku mieli już kilkuletnie dziecko, co zresztą matka bez
przerwy mu wytykała.
Spojrzał na Molly, która usiadła, natychmiast kiedy Sam
do nich podszedł.
- Molly, to mój kolega ze studiów. Sam, to Molly
McGuire - przedstawił ich sobie.
Widząc zaciekawiony wzrok Sama, dodał:
- Jesteśmy zaręczeni.
- A niech cię! - Sam trzepnął Nicka w ramię. - Naj
wyższa pora. Ależ wspaniała nowina. Moje gratulacje. Mol
ly, wybrałaś wspaniałego faceta. Słuchajcie, a może zjecie
z nami kolację? Moglibyśmy to uczcić w dawnym stylu.
Oczywiście w „Cove" - zaproponował, podając nazwę eks
kluzywnej restauracji w hotelu.
Nick kiwnął głową na zgodę.
- O siódmej? - spytał.
- Świetnie. W takim razie do zobaczenia. - Sam uśmiech
nął się i pospieszył do żony i synka.
Nick odprowadził go wzrokiem, po czym wrócił na le
żak. Kątem oka spojrzał na Molly, która z zamyślonym wy
razem twarzy przyglądała się rodzinie na brzegu.
Kolacja z Samem będzie na pewno łatwiejsza niż z samą
Molly. Zgodziła się na ten wyjazd pod warunkiem, że będzie
to czysto platoniczny weekend. Prawdę mówiąc, wiele go
kosztowało, żeby o tym pamiętać.
Był pewien, że nie zdawała sobie sprawy, jak zachwy
cająco wygląda w tym dwuczęściowym kostiumie. Wąska
talia, pełne piersi, zgrabne biodra... Odwrócił wzrok. Jesz
cze chwila i będzie musiał ponownie wskoczyć do chłodnej
wody.
Przymknął oczy, próbując przestać myśleć o Molly, jej
złocistej skórze, upiętych wysoko włosach. W tej chwili by
ły wilgotne i potargane, a mimo to wydawały mu się nie
zwykle pociągające. Miał wielką ochotę zanurzyć w nich
twarz, wdychać ich zapach.
Niestety! Musiał uszanować jej prośbę. Chyba że... Mol
ly zechce zmienić zdanie. Właściwie, co mu szkodzi trochę
ją do tego zachęcić?
- Powinieneś przedstawić mnie jako koleżankę - ode
zwała się nagle.
- Co? - Przechylił głowę, żeby na nią spojrzeć. -
O czym ty mówisz?
- Nie musiałeś mu mówić o zaręczynach - wyjaśniła,
kładąc się na leżaku. - Później będzie się dziwił, co się z na
mi stało.
- Dam sobie z tym radę - odparł.
- Jasne - mruknęła, zamykając oczy.
Wiedział przecież, że Sam się ożenił, a jednak dopiero
teraz, gdy zobaczył go z żoną i dzieckiem, uznał to za fakt
i nagle ujrzał przyjaciela w zupełnie innym świetle. Duma,
z jaką Sam mówił o żonie i synku, świadczyła o tym, że
najwyraźniej podoba mu się stan małżeński, życie ze Stephie
i Joelem, rodzina.
Może i mnie mogłoby się to spodobać, pomyślał nagle.
Nie była pewna, czy jej sukienka jest wystarczająco szy
kowna. Sądziła, że pójdą do jakiejś spokojnej restauracji, ale
właściwie nie miała nic przeciwko kolacji w towarzystwie
tamtej pary. Miała szansę dowiedzieć się czegoś nowego o Ni
cku, uzupełnić obraz, który malowała w wyobraźni.
Tylko po co mi to? - zastanawiała się, przeglądając się
w lustrze. Policzki i nos miała zaróżowione od słońca, ręce
i ramiona odrobinę bardziej brązowe. Włosy, podobnie jak
po południu, upięła wysoko. Rozmyślnie starała się wyglą
dać możliwie uwodzicielsko. Chyba nic w tym dziwnego,
uznała. Przecież każda narzeczona chciałaby, aby jej przy
szły mąż widział, jaka jest seksowna.
Miała nadzieję, że Nick zacznie w końcu żałować, że
łączy ich tylko przelotna znajomość.
Tylko czy jej biedne serce zdoła to wszystko wytrzymać?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Ucieszyła się, widząc jego minę. Kiedy ją pieścił pełnym
podziwu wzrokiem, miała wrażenie, że czuje erotyczne na
pięcie, które nagle pojawiło się między nimi. Waśnie na
taką reakcję liczyła.
Dzisiaj nie dam się onieśmielić, pomyślała, unosząc wo
jowniczo głowę.
- Możemy iść, jeśli jesteś gotowy.
- Nie masz na palcu pierścionka - zauważył.
- Nie przywiozłam go ze sobą. Nie sądziłam, że będzie
mi tutaj potrzebny.
- Po drodze wstąpimy do jubilera. - Rzucił okiem na
zegarek. - Mamy dość czasu.
Patrzyła na niego zdumiona. Ot tak sobie wpadną do
jednego z tych sklepów w ekskluzywnym pasażu w jego
hotelu?
- Możemy przecież po prostu powiedzieć, że go nie
wzięłam.
Pokręcił głową.
- Nie ma sensu prowokować niepotrzebnych pytań.
Kiedy kilka minut później weszli do sklepu, Nick skie
rował się do działu kamieni szlachetnych.
- Wystarczy jakaś imitacja - mruknęła. Na litość boską!
Jak daleko zamierza się posunąć, zastanawiała się.
- A jeśli okaże się, że Stephanie jest jubilerem? Tylko
tego nam trzeba, żeby rozpoznała fałszywy kamień. Pomyśl
o mojej reputacji.
Molly zmarszczyła brwi.
- Przecież tego nie skomentuje.
- Przy mnie nie, ale potem powie Samowi, później on
wspomni o tym w jakiejś rozmowie i wkrótce całe Zachod
nie Wybrzeże będzie wiedziało, że moja narzeczona nie do
stała pierścionka z prawdziwym brylantem.
- Do tego czasu nasz związek już będzie historią.
- To niewiele zmienia.
Zamienił parę słów z ekspedientką i po chwili leżała
przed nimi kaseta z przepięknymi pierścionkami. Molly pa
trzyła na nie jak oniemiała. Gdybyż to działo się naprawdę!
Gdybyż wybierali pierścionek, który byłby symbolem ich
miłości, która przetrwałaby długie lata ich wspólnego życia.
Łzy napłynęły jej do oczu. Dla dwojga kochających się
ludzi byłaby to wyjątkowa sytuacja. Tak bardzo pragnęła,
aby dotyczyło to również ich dwojga!
- Który ci się podoba? - Nick stał tuż obok. Jego głos
zabrzmiał jak pieszczota.
- Wszystkie są prześliczne. - Nie pytała o cenę, nie
mogła tego zrobić wobec jego pracownicy. Poczuła ulgę,
gdy uświadomiła sobie, że po kolacji będzie mógł zwrócić
pierścionek i odzyskać pieniądze.
- Ten chyba najbardziej. - Wskazała złotą obrączkę
z pojedynczym kamieniem. Był bardzo prosty, ale właśnie
to ją w nim zachwyciło.
- A nie ten? - Nick wyjął z kasety okazały pierścionek.
Świetnie nadawałby się dla Carmen, pomyślała, oglądając
dość ozdobny, wręcz ostentacyjny klejnot. Zdecydowanie
pokręciła głową.
Ekspedientka zmierzyła obrączkę i palec Molly.
- Nic nie trzeba dopasowywać - uznała z uśmiechem.
Wręczyła pierścionek Nickowi, najwyraźniej czekając na
dalszy ciąg.
Spojrzał na sprzedawczynię, na pierścionek, po czym
przeniósł wzrok na Molly.
Ona także podniosła na niego oczy, udając, iż to wszyst
ko dzieje się naprawdę, że Nick ją kocha, że zaczynają nowe
wspólne życie...
Nick powoli podniósł jej dłoń i nie spuszczając z niej
wzroku, wsunął pierścionek na jej palec.
- Tą obrączką... - wyszeptał.
Bojąc się, że łzy zaraz popłyną jej po twarzy, zamruga
ła gwałtownie i spróbowała się uśmiechnąć. Przymknęła
oczy, kiedy się nad nią pochylił. Pocałunek był delikatny
i czuły, jego ciepłe usta wydawały się przypieczętowywać
przysięgę.
- Nasze gratulacje i najlepsze życzenia - odezwała się
ekspedientka.
Domyślał się, że nie może się doczekać, by ogłosić ca
łemu światu, że właściciel hotelu odwiedził z narzeczoną
jej sklep i tu właśnie kupił pierścionek zaręczynowy.
Spojrzał spod oka na Molly, która w milczeniu szła
obok. Ciekawe, o czym myśli? Zdumiały go jej pełne lez
oczy. Może żałowała, że nie stoi przy niej inny mężczyzna?
Czy też raczej pragnęła, żeby to wszystko działo się napra
wdę? Dlaczego tak się wzruszyła?
Zaskoczyła go, wybierając najprostszy ze wszystkich
pierścionków. Faktycznie, na jej ręce wyglądał bardzo ład
nie. Być może podaruje go jej, gdy już skończy się ich umo
wa... Tak, to dobry pomysł, uznał.
Sam z żoną czekali już na nich przy stoliku. Sam za
sypywał ich pytaniami, na które Nick starał się odpowiadać
dość ogólnikowo, a kiedy tylko nadarzyła się okazja, skie
rował rozmowę na małżeństwo przyjaciela. Na ten temat
Sam mógł mówić bez końca. Stephie słuchała z rozbawie
niem, jak jej mąż zachwala stan małżeński, a w końcu i ona
nakłoniła go do zmiany tematu.
Nick z zainteresowaniem przysłuchiwał się ich przeko
marzaniom. Widać było, jak bardzo do siebie pasują, jak
lubią ze sobą przebywać. Mieli już także wspomnienia, które
dotyczyły tylko ich dwojga. Nigdy nie przyszło mu do gło
wy, że to jest właśnie małżeństwo: stać się członkiem dwuo
sobowego zespołu, mieć wspólne przeżycia.
Rzucił rokiem na Molly. Jak by to było, gdyby z nią
przeżył całe miesiące i lata? Pociągała go, oczywiście, jed
nak nigdy nie pomyślał o małżeństwie. Ale kiedyś się zde
cyduje... Czy wybierze wówczas kobietę podobną do Mol
ly? A może właśnie ją?
Otrząsnął się z zamyślenia, gdy podano szampana i Sam
zaczął wznosić toasty.
Wieczór upłynął bardzo szybko.
. - Są bardzo mili - skomentowała Molly, gdy jechali
windą na górę. - Sam jest taki zabawny. W ich domu musi
być bardzo wesoło.
- Dziś miał życzliwą publiczność.
- Aha - mruknęła i zamilkła.
- Zmęczona? - spytał.
- Trochę. Słońce i świeże powietrze zrobiły swoje. Co
nie znaczy, że jutro nie planuję iść na plażę.
- Pośpij sobie dłużej, jeśli chcesz. Mamy czas. Do domu
lecimy dopiero późnym popołudniem.
Poczuł jej słodki zapach, gdy przepuszczał ją w drzwiach
apartamentu. Teraz jesteśmy sami, pomyślał z nadzieją.
Gdyby byli prawdziwą parą, nie dopuściłby, żeby wie
czór już się skończył. Tylko czy Molly również tego prag
nęła?
Zatrzymała się na środku salonu i odwróciła głowę.
- Dziękuję. To był cudowny dzień.
- Dla mnie także. - Podszedł bliżej i wyciągnął ramio
na. Nie opierała się, kiedy ją pocałował. Cały wieczór ma
rzył, by jej dotknąć. Nie wystarczały mu zdawkowe muś
nięcia dłoni, pragnął przytulić ją mocno, pieścić, całować
do utraty zmysłów.
Niewiele brakowało, żeby stracił kontrolę. Była tak cu
downie kobieca, jej usta były słodkie i chętne, jej język do
tykał jego języka, podsycając gorące pożądanie. Nie mógł
nasycić się jej delikatnym smakiem, a jej ciche pomruki
wanie doprowadzało go do szaleństwa. Była gorąca, pod
niecająca i uległa.
Delikatnie skierował ją w stronę swojej sypialni. Mog
liby spędzić razem noc, a rano...
I nagle napotkał opór... Uniósł głowę i spojrzał na Mol
ly. Policzki miała zaróżowione, oczy błyszczały pożąda
niem, usta były lekko obrzmiałe od pocałunków.
Oparła dłoń o jego pierś i lekko go odepchnęła.
- Muszę się położyć. - Jej ton nie pozostawiał wątpli
wości, jaką decyzję podjęła.
- Chodź ze mną - powiedział cicho.
- Nie mogę. - Z żalem pokręciła głową. - Nie mogę.
Wziął głęboki oddech. Łatwo się opanowała, pomyślał.
On tak nie potrafił. Wypuścił ją z objęć i odwrócił się gwał
townie. Wściekłość i rozczarowanie zastąpiły gorącą żądzę.
- Dobranoc - powiedziała, znikając w swoim pokoju.
Usłyszał, jak zamyka drzwi. Przepełniony żalem pod
szedł do barku. Czekała go długa noc.
Po przebudzeniu Molly leżała chwilę, wspominając po
przedni dzień. Nikt do tej pory nie zaproponował jej wspól
nego wyjazdu na weekend. I to jaki weekend! Rozejrzała
się po pokoju. Z pewnością nigdy jeszcze nie była w tak
eleganckim hotelu. Oszklone drzwi prowadziły na wielki
balkon, który ciągnął się przez całą długość apartamentu.
Podniosła się i otworzyła je. Chłodne poranne powietrze
wpadło do pokoju, wydymając firanki. Przyszło jej do gło
wy, że mogliby zjeść tu śniadanie. Widok na Pacyfik aż
zapierał dech w piersiach.
Chwyciła szlafrok i wyszła sprawdzić, czy Nick też już
wstał.
Poczuła rozczarowanie, nie widząc go w salonie, jednak
drzwi do pokoju były otwarte. Podeszła bliżej i usłyszała,
że z kimś rozmawia. Chyba nie miał gości?
Ostrożnie zajrzała do sypialni. Siedział za biurkiem ze
słuchawką w ręku.
- ...dzięki za sprawozdanie. Teraz zajmą się tym praw
nicy... Nie widziałem jej, ale dopiero niedawno wstałem...
Oczywiście, domyślałem się, że chodzi o coś więcej. Nigdy
jej nie ufałem. Nie boję się sfabrykowanych oskarżeń o nie-
dotrzymanie obietnicy małżeństwa. Brylant może zatrzymać
w ramach zapłaty.
Wycofała się za drzwi. Z kim rozmawia? I o kim? Krew
się w niej wzburzyła na myśl, że może to o nią chodzi.
Nigdy jej nie wierzył, nieraz pytał o jej oczekiwania. Czy
naprawdę podejrzewał, że zamierzała wyciągnąć z niego
pieniądze?
Oparła się o ścianę. Wiedziała, że nie powinna podsłu
chiwać, ale to było od niej silniejsze.
- No tak, nie ma jak Molly. Może powinienem zatrudnić
cię na stałe. Sprawdzałbyś każdą kobietę, z którą zechciał
bym się umówić. Ostatecznie brylanty nie są tanie.
Usłyszała wystarczająco dużo. Po cichu wróciła do sie
bie. Wszystko się w niej gotowało. Jak śmiał oskarżać ją,
że chce jego brylantów! Uniosła dłoń, ściągnęła pierścionek
i omal nie cisnęła go przez okno. Opamiętała się jednak,
rzuciła pierścionek na łóżko i zaczęła się ubierać.
Nie prosiłam o ten wyjazd, mruczała pod nosem, wrzu
cając rzeczy do walizki. Nie prosiłam, żeby kupował obrazy
i dekorował nimi hotele, złościła się, ubierając się błyska
wicznie. Nie ja wymyśliłam idiotyczne fałszywe narzeczeń-
stwo. Prosiłam o pomoc tylko na jeden wieczór.
Prawdę mówiąc, prosiła wtedy o kogoś wysokiego,
ciemnego i niebezpiecznego. Nick spełniał wszystkie trzy
warunki, a w rezultacie najbardziej niebezpieczny okazał się
dla jej serca.
Szczotkowała zapamiętale włosy, patrząc martwym
wzrokiem w lustro. Aż trudno uwierzyć, że można być
takim cynikiem. Ani jej w głowie postało, by oskarżać go
o niedotrzymanie obietnicy małżeństwa. Czy naprawdę
zdarza się to aż tak często? Jej zdaniem ogłoszenie wszem
i wobec, że ktoś się oświadczył, a potem wycofał obietnicę,
byłoby jeszcze gorsze niż zerwanie z Justinem. Na takie
upokorzenie mógłby się zdobyć tylko ktoś bardzo wyracho
wany!
Jednak Nick chyba tak o niej myślał. Ciągle zakładał,
że wszystko można załatwić za pieniądze, więc i ją mierzył
tą samą miarą. Rzuciła szczotkę na toaletkę i już ruszała,
żeby mu to wygarnąć, lecz zatrzymała się w pół kroku. Le
piej będzie, jeśli po prostu stąd wyjedzie. Przypomniała so
bie, jak rozpaczliwie wczoraj pragnęła, żeby pierścionek stał
się symbolem ich uczucia. Tymczasem Nick potraktował go
jak zapłatę za jej milczenie.
Nie wystarczyło mu śledztwo, które przeprowadził Don
ny, nadal próbował dowiedzieć się czegoś więcej. Świetnie,
niech zbiera swoje raporty! Może do nich dołączyć pier
ścionek. I te głupie podejrzenia.
Rozejrzała się po pokoju, czy wszystko spakowała, za
brała walizkę, pierścionek i przeszła do salonu.
Nick ciągle siedział przy telefonie. Położyła pierścionek
na stole, gdzie musiał go dostrzec. Nie chciała, żeby do
wszystkich zarzutów dołączył jeszcze oskarżenie o kradzież.
Nie wahając się dłużej, opuściła apartament. Już po chwi
li jechała taksówką na lotnisko. Będzie musiała kupić bilet,
ale gotowa była zapłacić znacznie więcej, oby tylko stąd
uciec.
Czuła się, jakby ją spoliczkował. Pomyśleć, że zakochała
się w mężczyźnie, który uznał ją za naciągaczkę. Nie będzie
się nim już więcej przejmować!
Niestety, nie potrafiła przestać o nim myśleć. Łzy za-
kręciły się jej w oczach, gdy uświadomiła sobie, że już go
nigdy nie zobaczy. Tak bardzo go kochała!
Wykupiła bilet do San Jose. Rodzice ciągle byli w po
dróży, mogła zatrzymać się w ich domu. Będzie odbierać
pocztę, podleje kwiaty, zamieszka w swoim dawnym po
koju. Wiedziała, że chowa się jak tchórz, ale tym nie za
mierzała się przejmować.
Jutro zadzwoni do pracy i weźmie dzień wolny, albo na
wet wykorzysta część urlopu i zostanie tu cały tydzień. Oby
tylko z dala od Nicka Baileya!
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Przez kilka dni miotała się jak oszalała. Nim nadszedł
czwartek, wypieliła wszystkie grządki, odkurzyła każdy kąt
w domu, trochę poczytała i złożyła wizyty najbliższym są
siadom. A mimo to była znudzona i nieszczęśliwa.
Śniła o Nicku w nocy i nie przestawała o nim myśleć
w dzień. Mimo tylu zajęć, przed oczami ciągle miała jego
obraz. Jej myśli pełne były najświeższych wspomnień o uro
czych chwilach na plaży, niedzieli, którą spędzili, spacerując
po bulwarze, dniu, kiedy poznała jego matkę, zdjęciach
i opowieściach z jego dzieciństwa.
To kiedyś wreszcie się skończy, powtarzała sobie. Znała
go przecież zaledwie parę tygodni. Już niedługo poradzi so
bie z tym głupim uczuciem i wróci do równowagi. Nie bę
dzie przy każdym dzwonku telefonu liczyć, że to Nick, ani
spodziewać się go w każdym przejeżdżającym samochodzie.
Zresztą, zbyt wiele oczekiwała. Czy w ogóle próbował
skontaktować się z nią po powrocie do San Francisco? Może
uznał, że jej wyjazd i zwrot pierścionka to koniec znajo
mości. Ciekawe tylko, co powiedział matce. A może nadal
grał przed nią swoją rolę?
Kiedy w czwartek po południu zadzwonił telefon, przez
chwilę rozważała, czy musi odbierać, przypomniała sobie
jednak, że podała ten numer swojemu szefowi.
- Halo?
- Molly? Mówi Brittańy. Mam nadzieję, że wszystko
u ciebie w porządku?
Brittańy! Coś takiego!
- Oczywiście, a czemu miałoby być inaczej? - Po co,
na Boga, Brittańy postanowiła zadzwonić? Jak zdobyła ten
numer?
- Nie ma cię cały tydzień, a Nick codziennie cię tu szu
ka. Uznałam, że dzieje się coś niedobrego. Czy mogę ci
w czymś pomóc?
Molly zacisnęła dłoń na słuchawce. Jeszcze by tego bra
kowało, pomyślała.
- Nick był w pracowni?
- Przychodzi codziennie, tylko w różnych porach. Właś
nie stąd wyszedł. Powiedziałam, że postaram się mu pomóc.
- Jak miło z twojej strony - mruknęła Molly przez za
ciśnięte zęby. - Przepraszam, muszę już kończyć - powie
działa, przerywając połączenie. Wierzyć jej się nie chciało,
że Brittańy ośmieliła się do niej zadzwonić. Z pewnością
liczyła na nowe plotki. Jednak, czy to prawda, co powie
działa? Czy rzeczywiście Nick codziennie przychodził do
Zentechu?
Rozległ się dzwonek przy drzwiach.
Otworzyła i ciężko westchnęła.
- Powinnam się tego domyślić. Czemu to trwało tak
długo?
Donny uśmiechnął się szeroko.
- Mam jeszcze innych klientów. Nick próbował działać
na własną rękę, ale mnie coś podpowiedziało, żeby zajrzeć
tutaj. Mogę wejść?
Zawahała się, w końcu wzruszyła ramionami. Co za róż
nica, czy go wpuści, czy nie? I tak już jej bezpieczny azyl
został odkryty.
Wprowadziła go do salonu, usiadła na krześle, Don-
ny'emu wskazała kanapę. Przysiadł na brzeżku i rozejrzał
się wokół.
- Opowiesz mi, czemu uciekłaś?
- Czy to ma znaczenie?
- Właściwie nie, tylko zupełnie do ciebie nie pasuje.
- Tak ci wynika z dochodzenia?
Spojrzał na nią przez zmrużone powieki. Mimo innych
włosów i cery, bardzo przypominał w tej chwili Nicka.
- Myślałem, że już mi to darowałaś.
- Mam na myśli ostatnie śledztwo.
- Nie rozumiem. - Pokręcił głową. - Było tylko jedno,
zaraz po przyjęciu w Zentechu.
Nagle pojawiły się wątpliwości.
- W niedzielę słyszałam, jak Nick z tobą rozmawiał -
powiedziała, patrząc na niego uważnie.
- Przekazywałem mu najnowsze informacje na temat
kradzieży w barze.
- To nie był jedyny temat rozmowy. Słyszałam, jak mó
wił o brylancie.
Donny kiwnął głową.
- I dlatego wyjechałam.
- To znaczy dlaczego? - Zmarszczył brwi. Najwyraź
niej ciągle nic nie rozumiał.
- No, przecież mówię.
- Jesteś zła, bo Carmen chce zatrzymać klejnoty, które
dał jej na Gwiazdkę?
- Carmen?
Przytaknął.
- Nick cię szuka. Nie wie, czemu wyjechałaś. Chodził
do Zentechu, do ciebie do domu.
- I w końcu posłał ciebie moim śladem.
- Nie. Możesz to nazwać inicjatywą własną. Nie chcia
łem robić mu nadziei, gdyby okazało się, że nie mam racji.
Co on gada? Jakiej nadziei? Co Nicka obchodzi, co się
z nią dzieje? No, chyba że myśli o matce... albo też złości
go, że stracił kontrolę nad sytuacją.
Przez chwilę patrzyła na swoje dłonie, po czym podniosła
wzrok na Donny'ego.
- To była tylko umowa, związek na niby. Przecież
wiesz...
- I co z tego? Nickowi na tobie zależy. Może nawet
bardziej, niż podejrzewa. Twój nagły wyjazd naprawdę nim
wstrząsnął.
- Nie chciałam tego. Ja... - Zamknęła usta, nim po
wiedziała zbyt wiele.
- Myślę, że spałby lepiej, gdybyś się odezwała. Lub gdy
by cię zobaczył. Daj mu szansę, Molly. - Donny wstał z so
fy. - Lecę do domu. Dla chłopaka z Los Angeles życie
w San Francisco jest zbyt męczące.
Ile czasu upłynie, nim złoży raport Nickowi? - zasta
nawiała się, patrząc, jak idzie do wyjścia.
Jednak popołudnie dobiegło końca, a telefon ciągle
milczał. Dlaczego Donny nie zdradził kuzynowi jej kryjów
ki?
„Nickowi na tobie zależy".
W nocy nie mogła zasnąć. Przed oczami bez przerwy
pojawiał się obraz Nicka. Nagle przypomniała sobie scenę
u jubilera. „Tą obrączką..."
Powiedział te słowa zupełnie, jakby to była prawda.
Usiadła na łóżku. A jeśli Nick także ją pokochał? To
by znaczyło, że przegapiła coś, czego pragnęła najbardziej
na świecie.
Jak ma to sprawdzić?
Mogłaby go spytać.
Znów opadła na poduszki. Świetny pomysł, nie ma co!
Oczami wyobraźni zobaczyła, jak spokojnym krokiem pod
chodzi do Nicka i mówi: „Ja ciebie kocham, a ty?"
Zaśmiałby się jej w twarz, o ile oczywiście nie oskar
żyłby jej, że próbuje zdobyć jego pieniądze. Boże, ten facet
miał fioła na tym punkcie.
Właściwie, czemu się tu dziwić, skoro wszystkim ko
bietom, z którymi miał do czynienia, tylko o to chodziło?
Skąd mógł wiedzieć, że ona nie myśli o jego majątku?
Wtedy w barze Uczyła na jego pomoc i to wszystko.
Gdy następnego dnia on ją poprosił o przysługę, chętnie
się zgodziła, choć on twierdził, że jest mu to winna. Co
prawda, ostatnio nie powtarzał już tego tak często. Może
spojrzał na nią innym okiem?
„Tą obrączką..." Ciągle słyszała jego głos. Jakże prag
nęła, by naprawdę miał to na myśli. A właściwie, czemu
powiedział te słowa? Dlaczego nagle ten bezwzględny bi
znesmen postanowił udawać romantyka? Czy tylko grał
swoją rolę przed ekspedientką? Jakoś nie chciało jej się w to
wierzyć.
Ponownie usiadła na łóżku i spojrzała na zegar. Dziesięć
po północy. Zbyt późno, żeby gdzieś jechać.
„Spałby lepiej, gdyby wiedział, gdzie się podziewasz".
Rzeczywiście nie mógł spać, czy może Donny chciał
w ten sposób podkreślić, jak bardzo martwi się o nią?
Faktycznie musiał się denerwować, skoro codziennie
szukał jej w firmie. Z pewnością niezręcznie było mu przy
znać, że nie wie, co się z nią dzieje. Kiedyś powiedział, że
jeśli czegoś bardzo pragnie, gotów jest podjąć każde ryzyko.
Czy to znaczy, że postanowił zaryzykować dla niej?
A ona? Jak bardzo pragnie Nicka Baileya?
Włączyła światło i sięgnęła po telefon. Książka telefo
niczna okazała się bezużyteczna. W końcu Molly zadzwo
niła do hotelu.
- Z Nickiem Baileyem, proszę - powiedziała, gdy zgło
siła się centrala.
- Pani nazwisko?
Czy to możliwe, że o wpół do pierwszej siedzi jeszcze
w pracy? - zdumiała się. Spodziewała się, że najzwyczaj
niej w świecie poproszą ją o nagranie wiadomości.
- Molly McGuire.
- Proszę zaczekać.
- Bailey.
Jego głos... Przymknęła oczy, rozkoszując się jego
brzmieniem.
- Cześć, Nick. To ja, Molly.
W słuchawce przez chwilę panowała cisza.
- Gdzie się, do diabła, podziewasz? Dlaczego w nie
dzielę tak nagle .zniknęłaś? - Ostry ton zaskoczył ją.
- Jestem w domu. Nie miałam zamiaru cię zdenerwo
wać.
- A jak to sobie wyobrażałaś? W pierwszej chwili prze-
raziłem się, że cię porwano. Później ktoś powiedział, że wi
dziano, jak wsiadasz do taksówki i odjeżdżasz na lotnisko.
- Ja... słyszałam twoją rozmowę przez telefon i źle ją
zrozumiałam.
- O czym ty mówisz?
- To dość zawikłane. Chętnie jutro wszystko ci opo
wiem, jeśli oczywiście chcesz mnie widzieć...
- Chcę. Dzisiaj. Będę za dziesięć minut.
- Nie jestem u siebie. Zatrzymałam się u rodziców, ale
jutro wracam do San Francisco. Moglibyśmy spotkać się...
- Zaraz przyjeżdżam. Gdzie to jest?
- W Fermont. Nick, to bez sensu, żebyś jechał taki kawał
o tej porze. Jest po północy.
- Oboje jesteśmy na nogach, więc jakie ma znaczenie,
która jest godzina. Powiedz, jak tam dojechać?
Odłożyła słuchawkę, wyskoczyła z łóżka i pobiegła do
łazienki. Miała tylko czterdzieści pięć minut, żeby się przy
gotować. Jeszcze dziś przyjedzie tu Nick! Mogła mu prze
cież wytłumaczyć wszystko jutro. Lub przez telefon. Ale
on nie chciał czekać!
Stała przy oknie w salonie. Gdy samochód Nicka skręcił
na podjazd, pobiegła do drzwi. Z bijącym sercem patrzyła,
jak Nick idzie w kierunku domu.
Na jej widok przyspieszył kroku.
- Nigdy więcej mi tego nie rób! - powiedział, chwy
tając ją w ramiona. Przytulił ją tak mocno, że z trudem ła
pała oddech. Nim zdążyła się odezwać, zamknął jej usta
gwałtownym pocałunkiem.
Był w nim gniew i ulga, i coś jeszcze, czego nie roz-
poznawała. Ogarnęło ją poczucie winy. Nie przyszło jej do
głowy, że będzie się aż tak martwił.
Rozkoszowała się jego bliskością, oddawała mu poca
łunki, pragnąc, by ta chwila nigdy się nie skończyła.
W końcu jednak Nick wypuścił ją z objęć i odsunął się,
zaglądając jej w oczy. Zmęczenie i troska poznaczyły jego
twarz bruzdami. Wyciągnęła dłoń i delikatnie dotknęła jego
policzka.
- Jesteś zmęczony.
- Od niedzieli prawie nie spałem. Czemu tak nagle wy
jechałaś?
- Wydawało mi się, że mam powód. Wejdź, to ci wszy
stko opowiem. - Poprowadziła go do salonu.
- Jeśli czegoś bardzo pragniesz, warto jest podjąć ryzyko
- zaczęła. - Pamiętasz, jak mi to powiedziałeś?
- Być może.
- Czasami jednak ryzyko może przerażać.
- Ale co to ma wspólnego z San Diego? Bałaś się czegoś?
- Wręcz przeciwnie. Byłam tam szczęśliwa. Spędziłam
niezapomniane chwile.
- I dlatego wyjechałaś bez uprzedzenia?
- Właściwie... podsłuchałam twoją rozmowę z Don-
nym. Przynajmniej jej część. Myślałam, że mówisz o mnie.
- Rozmawialiśmy o malwersantach.
- I o Carmen, jak dowiedziałam się od Donny'ego.
- I to cię tak zirytowało? - Patrzył na nią powątpie
waniem.
- Przecież ci mówię: myślałam, że rozmawiacie o mnie.
Sądziłam, że to po mnie spodziewasz się oskarżenia o nie
dotrzymanie obietnicy małżeństwa i zamierzasz mi zapłacić
pierścionkiem, który kupiłeś poprzedniego wieczoru. Poczu
łam się znieważona. Dlatego wyjechałam.
Kręcił głową z niedowierzaniem.
- Przecież umawialiśmy się, że podtrzymamy nasz układ.
- Do czasu, kiedy twoja mama poczuje się lepiej.
- Lub póki nie uznamy, że należy to skończyć.
- Miałoby to nastąpić wtedy, gdy poznasz kogoś innego,
tak? - spytała. Prawdę mówiąc, nie pamiętała takiej umowy.
- Albo ty.
Mało prawdopodobne, pomyślała. Jej umysł i zmysły
były całkiem pochłonięte Nickiem. Zaryzykuj, nakazała so
bie. Skorzystaj z okazji!
- Może się zdarzyć, że nikogo nie spotkam - powie
działa, zbierając się na odwagę.
- Ani ja...
Wstrzymała oddech. Co chciał przez to powiedzieć?
- Wówczas nasz związek nigdy by się nie skończył.
- Albo tym, czym zwykle kończy się narzeczeństwo -
powiedział łagodnie.
- To znaczy?
- Ślubem.
Czuła, jak jej serce przepełnia nadzieja. Bała się dalej
pytać. A jeśli Nick rozesmieje się, że tylko tak żartował?
Trudno, musi zaryzykować.
- Myślisz o naszym ślubie? - upewniła się.
Patrząc jej prosto w oczy, kiwnął potakująco głową.
- O małżeństwie? - Miała wrażenie, że cały pokój wi
ruje. Próbując zachować równowagę, wyciągnęła do niego
rękę.
- O tym, że cię kocham. Chcę się z tobą ożenić. Pragnę,
żeby nasze zaręczyny stały się faktem, by twoi rodzice i mo
ja mama zobaczyli nasz ślub. I żebyśmy potem mogli żyć
długo i szczęśliwie.
- O rety!
- Czy tylko tyle mi powiesz?
- Jestem w szoku. Sam rozumiesz... Wiele ryzyko
wałam.
- Coś mi się zdaje, że ja bardziej. Nie powiedziałaś je
szcze ani tak, ani nie.
Ze śmiechem rzuciła się w jego ramiona.
- Och tak, tak! Zamierzałam powiedzieć, że cię kocham.
Gotowa byłam zaryzykować, iż znów zostanę odtrącona, że
wyjdę na głupka, jednak chciałam ci to wyznać. A ty mnie
wyprzedziłeś!
- Ty mnie kochasz... - W jego głosie słychać było nie
kłamaną satysfakcję.
- Kocham. Uwielbiam. Tego przecież chciałeś, prawda?
Uwielbienia.
- Owszem. A ty mnie całkiem urzekłaś.
- Nigdy wcześniej nie udało mi się tego dokonać.
- Już pierwszego wieczoru byłem tobą oczarowany.
Z początku tego nie dostrzegłem, później próbowałem
z tym walczyć. Twój nagły wyjazd wszystko odmienił. Kie
dy zobaczyłem Sama i Stephie, pomyślałem, że chyba prag
nąłbym takiego życia. Nim to do mnie dotarło, ty zniknęłaś.
Wtedy zrozumiałem, jak wyglądałoby życie bez ciebie.
- Dziś zadzwoniła do mnie Brittany. Czy to prawda, że
codziennie przychodziłeś do Zentechu?
- Szukałem cię. No proszę! Wydawało mi się, że jestem
taki dyskretny.
- Wyobrażam sobie - roześmiała się. Uniosła ręce i uję
ła jego twarz w dłonie. - Przepraszam za tę ucieczkę...
Gdyby mi przyszło do głowy, co czujesz...
- Naprawdę nie domyślałaś się? Przecież kupiłem pier
ścionek zaręczynowy.
- Powinnam zrozumieć - kiwnęła głową. - Szczegól
nie, gdy mówiłeś „tą obrączką..."
Sięgnął do kieszeni, skąd wyjął małe pudełeczko.
- Wziąłem go ze sobą. Mam nadzieję, że nie wybrałaś
go tylko z powodu Sama i Stephie.
Rzuciła okiem, na pierścionek, po czym podniosła oczy
na mężczyznę, którego pokochała.
- Przez cały czas, gdy tam byliśmy, żałowałam, że tylko
gramy parę. Kiedy powiedziałeś te słowa, moje serce cał
kiem stopniało.
- Miałaś łzy w oczach. Nigdy tego nie zapomnę. - Po
nownie wsunął pierścionek na jej palec i tak jak poprzednio
przypieczętował ten gest pocałunkiem. Oczy Molly jeszcze
raz wypełniły się łzami szczęścia.
- Kocham cię, Nick.
- Kocham cię, Molly McGuire.
Wysoki, ciemny i niebezpieczny. Trzeba przyznać: ide
alne zamówienie!