background image

MEREDITH WEBBER 

 

Subtelny urok 

(A subtle magic) 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

– 

Zależy mi na poznaniu prawdy, pani doktor. Sophie zwróciła uwagę na zdecydowany 

ton głosu pani Carstairs. Oderwała wzrok od wirujących za oknem obłoków kurzu i spojrzała 
na kobietę, która siedziała po przeciwnej stronie biurka.  

– 

Powinna  pani  spotkać  się  z  onkologiem.  Mnie  też  to  niepokoi,  dlatego  poproszę 

rejestratorkę, żeby jak najszybciej umówiła panią na wizytę.  

– 

Przyszłam,  bo  pomyślałam,  że  nie  wygląda  to  najlepiej.  Pojawiło  się  tak nagle. 

Przynajmniej tak mi się teraz zdaje. Ale sama pani wie, jak to jest: kto by tam codziennie 
oglądał podeszwy własnych stóp.  

Sophie uśmiechnęła się, słysząc ten nieśmiały żart. Nie zdawała sobie przy tym sprawy, 

jak  bardzo  uśmiech  rozjaśnił  jej  raczej  posępną  twarz  i  wycisnął  niespodzianie  dołki  na 
policzkach.  

– 

Sądzę,  że  zauważyłaby  pani  taką  plamę  od  razu.  A  ponieważ  zajmiemy  się  tym 

natychmiast, 

ma pani duże szanse na wyleczenie.  

– 

Jak duże? 

Pacjentka wpatrywała się w Sophie błękitnymi oczami. Młoda lekarka lekko potrząsnęła 

głową.  Dziś,  kiedy  najgroźniejszym  przypadkiem  było  dziecko  z  astmatycznym  kaszlem, 
widok nieregularnej plamy na stopie pani Car

stairs spowodował, że poczuła w głowie zamęt.  

– 

Ta choroba nosi nazwę czerniaka – wyjaśniła w nadziei, że jej zdecydowany ton ukryje 

niepokój.  –  Jest to najbardziej rozpowszechniony z trzech rodzajów czerniaka i ma cechy 
gwałtownie rozwijającego się nowotworu złośliwego.  

– 

Trzeba więc go jakoś usunąć! 

– 

Ależ  zrobimy  to!  –  przytaknęła  Sophie,  dziękując  w  duchu,  że  pacjentka  ma  ochotę 

współpracować. – Onkolog pani wszystko wyjaśni. Usunie nowotwór, po czym przeprowadzi 
biopsję. Być może będzie musiał usunąć również część połączonego systemu Hmfatycznego, 
lecz to już zależeć będzie od wyników biopsji.  Proszę się nie bać. W dzisiejszych czasach 
używa  się  głównie  skalpela  laserowego,  co  pozostawia  czystą  ranę  i  nie  powoduje 
nadmiernego krwawienia.  

– No dobrze, a co potem? – 

Zdenerwowane oczy pacjentki ponownie pochwyciły wzrok 

Sophie.  

– 

To zależy. – Sophie mówiła powoli, zdając sobie sprawę, że pacjenci potrzebują czasu 

na  przyswojenie  usłyszanych  informacji.  –  Być  może  zaproponuje  leczenie  radiacyjne,  na 
wypadek, 

gdyby jakieś komórki nowotworu złośliwego pozostały nie zauważone. Być może 

zaleci komplek

sowe badania całego organizmu, żeby sprawdzić, czy nie ma przerzutów.  

– 

A jeśli będą? 

Sophie westchnęła. Namawiała zawsze pacjentów do stawiania pytań, wierzyła bowiem, 

że świadomość niekorzystnych zmian w ich organizmie stanowi pierwszy krok na drodze do 
wyleczenia. 

Najciężej jednak było wytłumaczyć im, że lekarz nie jest w stanie odpowiedzieć 

na wszystkie pytania.  

background image

– 

Nawet wtedy można przeprowadzić stosowną kurację – odparła spokojnie – choć może 

być  ona  długa,  wyczerpująca  i  mogą  jej  towarzyszyć  nieprzyjemne skutki uboczne.  Proszę 
jednak  pamiętać,  że  wiele  przypadków  raka  można  wyleczyć  albo  przez  wiele  lat 
powstrzymywać rozwój choroby.  

Sophie uśmiechnęła się ponownie do pacjentki, podziwiając jej zimną krew. Determinacja 

pozwoli jej znieść wszystko, niezależnie od tego, co ma ją spotkać.  

– 

Ogromnie  dużo  zależy  od  pani  nastawienia  –  dodała,  pewna,  że  ta  kobieta  będzie 

walczyła  o  życie.  –  Proszę  iść  do  onkologa  w  przekonaniu,  że  jest  pani  w  stanie  pokonać 
każdą chorobę.  

Wcisnęła przycisk na telefonie, łączący jej gabinet z sekretariatem. Jednocześnie wstała, 

by odprowadzić panią Carstairs do drzwi. Tymczasem w odpowiedzi na dzwonek zjawiła się 
Kate. 

Sophie  wyjaśniła  jej  cicho,  co  ma  zrobić,  po  czym  wskazała  pacjentce  miejsce  w 

poczekalni.  

– Kate zaraz ustali termin wizyty. 

Czy wzięła pani skierowanie? 

Pacjentka przytaknęła i wyciągnęła dłoń do Sophie.  
– 

Miło mi, że to właśnie pani miała dzisiaj dyżur. Czy mogłabym prosić, żeby następnym 

razem, 

kiedy tu będę, przyjęła mnie pani ponownie? 

– 

Oczywiście  –  zapewniła  ją  Sophie  –  tylko  że  ja  mam  dyżury  w  różnych  godzinach, 

proszę więc przedtem zadzwonić. A kiedy już pani przyjdzie, to proszę po prostu powiedzieć, 
że chciałaby się pani ze mną widzieć.  

Lecznica powstała niedawno i pracowało w niej na zmiany dwunastu lekarzy. Pacjenci 

byli przyjmowani przez tego, 

który  akurat  pełnił  dyżur.  Taki  system  nie  pozwalał  na  stały 

kontakt z pacjentem, 

lecz  z  drugiej  strony  był  wspaniałą  szkołą  zawodu  dla  świeżo 

upieczonego lekarza. 

Sophie  wróciła  do  gabinetu  i  natychmiast  poczuła  ulgę,  że  ma 

klimatyzację  i  nie  musi  otwierać  okien.  Obłok  kurzu  za  nimi  zgęstniał  i  czuła  niemal,  że 
ziemia rusza się pod jej stopami.  

Nagle, 

gdzieś  w  oddali,  rozległ  się  przeraźliwy  zgrzyt  jakiejś  maszyny.  Zaczęła  biec, 

zanim jej umysł zarejestrował wypadek, który widziała przez okno.  

– 

Wezwijcie karetkę! – zawołała do zaskoczonych dziewcząt w rejestracji, a sama rzuciła 

się ku drzwiom.  

Wzrokiem  odnalazła  przewrócony,  matowo-żółty  spychacz  leżący  na  stoku,  w  połowie 

drogi na szczyt wzgórza.  ! U

tkwiła  oczy  tam,  gdzie  kurz  był  najgęstszy,  i  dostrzegła 

niewyraźne  zarysy  strzaskanej  kabiny.  Na  niej  bowiem  zatrzymało  się  spadające  z  góry 
ogromne drzewo.  

– 

Odsuń się, głupia! – krzyknął ktoś, lecz Sophie nie miała nawet czasu sprawdzić, czy 

słowa te odnosiły się do niej. Nie czuła ziemi pod stopami, biegnąc pod górę do roztrzaskanej 
maszyny. 

Nagle poczuła, że ktoś chwyta ją od tyłu i z niezwykłą siłą podnosi do góry, po 

czym przerzuca sobie przez ramię. Próbowała uwolnić się z uścisku.  

– 

Proszę  mnie  zostawić!  –  wysapała  z  trudem,  niemal  nie  słysząc  własnego  głosu. 

Mężczyzna,  który  ją  chwycił,  burknął  coś  w  odpowiedzi,  po  czym  zaniósł  ją  tam,  skąd 
przybiegła i bez ceregieli przerzucił przez barierkę, krzycząc: 

background image

– 

Jeśli jeszcze raz spróbuje przejść na drugą stronę, to macieja natychmiast powstrzymać! 

– 

Mały tłumek gapiów za barierką bawił się wyśmienicie, zapominając o rozbitej maszynie, 

Sophie poczuła, że jej twarz przybiera odcień intensywnej czerwieni.  

– 

Kierowca tego spychacza może być ciężko ranny! – zawołała za szybko oddalającym 

się mężczyzną. – A pan uniemożliwia udzielenie mu pomocy lekarskiej! 

– 

Bardziej mi zależy na uniknięciu następnego wypadku – odparł szorstko, odwracając się 

tylko  na  chwilę,  po  czym  ruszył  znowu  pod  górę.  Sophie  zadrżała:  nigdy jeszcze nie 
napotkała  takiego  spojrzenia.  Odprowadziła  wzrokiem  oddalającą  się  sylwetkę  mężczyzny. 
Kurz stopniowo przesłaniał widok szerokich pleców i czarnych włosów nieznajomego. Stała 
zahipnotyzowana przez coś, czego nie była w stanie określić.  

–  P

rzywieźli łańcuchy! Chyba będą próbowali podnieść ten spychacz. – Głos jednego z 

gapiów znowu skierował jej uwagę na wypadek. Patrzyła, jak mężczyzna, który potraktował 
ją tak bezceremonialnie, dołączył do grupy na szczycie wzgórza, przystanął na moment, po 
czym ruszył do przewróconej maszyny.  

Nadjeżdżała  karetka:  im  była  bliżej,  tym  donośniej  rozlegał  się  sygnał.  Uwaga Sophie 

była  jednak  całkowicie  skupiona  na  mężczyźnie,  który  nie  pozwolił  jej  udzielić  pomocy. 
Schodził teraz pewnym krokiem w dół zbocza z grubym kablem owiniętym wokół ramienia, 
ciągnącym  się  za  nim  po  ziemi.  Gdy  dotarł  na  miejsce,  Sophie  znowu  poczuła  poruszenie 
gruntu pod nogami. 

Z ust wyrwał jej się krzyk, gdy ujrzała, że drzewo, które unieruchomiło 

spychacz, 

drgnęło i zwaliło się z hukiem na ziemię.  

Zadrżała i przymknęła oczy. Natychmiast jednak je otworzyła, uświadamiając sobie, że 

musi wiedzieć, co się stało ze spychaczem i ochotniczym ratownikiem. Czy podczepił kabel, 
zanim drzewo upadło? – zastanawiała się, widząc, że maszyna nadal stoi na zboczu.  

– 

Udało mu się – oświadczył triumfalnie jeden z gapiów.  

–  Wcale nie  – 

rzekł inny.  – To drzewo trzyma się tylko na korzeniach.  Może runąć w 

każdej chwili.  

Sophie wstrzymała oddech, nie wiedząc, czemu dramat rozgrywający się na zboczu tak 

bardzo  ją  poruszył.  Z  pewnością  będziesz  wspaniałym  lekarzem,  skoro byle wypadek 
wywołuje  u  ciebie  gęsią  skórkę,  pomyślała  z  ironią.  Wiedziała,  że  powinna  wrócić  do 
lecznicy, 

lecz coś ją przykuło do tego miejsca.  

Nagle w obłoku kurzu coś się poruszyło: wysoka sylwetka nieznajomego oderwała się od 

spychacza. 

Machnął  ręką,  dając  jakiś  znak.  Na  szczycie  wzgórza  rozległ  się  metaliczny 

pomruk. 

Kabel uniósł się z ziemi i napiął. Nerwy Sophie były naprężone do ostatnich granic. 

Patrzyła, jak spychacz unosi się powoli, by wreszcie opaść z  głuchym odgłosem uderzenia 
gąsienic o ziemię.  

W  tym  momencie  przeskoczyła  ponownie  barierkę.  Tym  razem  jednak  poszła  w  ślady 

mężczyzny i podchodziła do miejsca wypadku od góry, a nie, jak poprzednio, od dołu zbocza. 
Powyżej  dostrzegła  dwie  osoby  z  personelu  karetki,  które  schodziły  ostrożnie  i  starały  się 
trzymać jak najdalej od kabla, utrzymującego spychacz w pionie na stromym stoku.  

Ujrzała teraz znowu wysoką postać mężczyzny. Stał nieruchomo jak posąg i wpatrywał 

się we wnętrze kabiny. I właśnie ten jego spokój najbardziej nią wstrząsnął.  

background image

– 

Zabroniłem  tu  pani  wchodzić!  –  krzyknął,  gdy  zaczęła  torować  sobie  drogę  przez 

walące się osypisko.  

–  Jestem lekarzem, 

chcę  pomóc!  –  odkrzyknęła,  zdając  sobie  sprawę,  że  jeszcze  kilka 

osób 

ruszyło w ich stronę. Wlekli ze sobą łańcuchy i kable, by zapewnić większą stabilność 

spychaczowi.  

– 

Nikt tu już nie pomoże! – rozległ się jego ponury okrzyk, choć dzieliła ich niewielka 

odległość  i  słowa  wypowiedziane  normalnym  tonem  też  by  do  niej  dotarły.  –  Niech pani 
wraca i zajmie się żyjącymi.  

Zmarszczył  brwi  tak,  że  zbiegły  się  w  czarną  linię,  a  usta  ściągnęły  w  wąską  kreskę. 

Sophie  się  przeraziła.  Przeszywało  ją  spojrzenie  zimnych,  szarych oczu,  a  jednocześnie 
zaczęła docierać do niej informacja ukryta w jego słowach.  

Kierowca  zginął!  To  właśnie  chciał  jej  powiedzieć.  W  jego  spojrzeniu  mogła  jednak 

odczytać coś więcej. Widziała taki wzrok już nieraz.  Idź stąd,  mówiły  oczy, nie ma tu dla 
ciebie miejsca. 

Nie potrzebujemy cię! Jesteś inna. Wracaj, skąd przyszłaś! 

Odwróciła się. Czyżby poniosła ją fantazja? Czy stała się przeczulona na punkcie takich 

spojrzeń,  które  w  dzieciństwie  napotykała  stale,  jak  każdy,  kto  pochodził  z  rodziny 
imigrantów i dorastał w obcym kraju? 

Była  małą,  grubą  dziewczynką  o  oliwkowej cerze,  czarnowłosą  i  ciemnooką,  która 

znienawidziła własny wygląd i nauczyła odwracać się plecami do luster, które jej natrętnie o 
nim przypominały. Słowa, które ludzie wypowiadali ' bez zastanowienia, i dziwne spojrzenia 
zatruły jej dzieciństwo, zaczęła więc szukać ratunku w jedzeniu. W końcu doszło do tego, że 
oprócz  „

przybłędy”  stała  się  także  „grubasem”.  Później  jednak,  po latach,  doceniła  to 

wszystko. 

Takie  właśnie  dzieciństwo  zmusiło  ją  do  pracy,  do  osiągnięcia  sukcesu,  do 

szukania miejsca dla siebie.  

– Jest pan pewien? – 

odważyła się spytać.  

– 

Oczywiście – odparł ostro – a teraz niech się pani stąd zabiera. Trzeba ustabilizować ten 

spychacz. 

Jeśli kabel puści, to maszyna wyląduje u podnóża zbocza i kto wie, ile ! jeszcze 

szkód może narobić.  

– 

Powinnam  go  zobaczyć  –  powiedziała,  patrząc  niepewnie  w  dół.  Były  tam  ukryte  w 

zaroślach  domy,  z  tej  I  odległości  nie  była  jednak  w  stanie  ocenić,  czy  znajdują  się  one 
jeszcze na stoku, 

czy już na płaskim terenie.  

– 

Niech  pani  stąd  idzie,  zanim znów panią  wyniosę!  –  krzyknął  i  jego  pięść  zawisła 

groźnie w powietrzu. Sophie cofała się powoli, patrząc na rozgrywającą się przed nią scenę, i 
Miała nadzieję, że zdążą ustabilizować spychacz, zanim zmiecie ze swej drogi nieznajomego 
mężczyznę, zabijając w ten sposób kolejną osobę, która chciała go poskromić. Przeszyło ją 
nagle  uczucie  strachu  i  z  rezygnacją  wzruszyła  ramionami.  Dlaczego  miałaby  się  o  niego 
martwić? 

Dlatego, 

że jest istotą ludzką, ją zaś nauczono nieść ludziom pomoc, a nie przyglądać się, 

jak t

racą życie w idiotycznym akcie odwagi.  

Z tą myślą dotarła do barierki, odwróciła się plecami do spychacza i ruszyła w kierunku 

lecznicy. 

Dotarło do niej w końcu, że może tam czekać następny pacjent.  

background image

– 

Z jego astmą jest coraz gorzej.  

Mały, pięcioletni blondynek całkiem się niemal schował w fałdach spódnicy matki, ona 

zaś wciągnęła go do gabinetu Sophie, wyjaśniając jednocześnie: 

– 

Męczył go duszący kaszel, jeszcze kiedy był maleńki, choć już wtedy dostał trzy razy 

antybiotyki.  Lekarz, 

który go badał, powiedział, że to mogło go osłabić. Na co dzień jest z 

nim  w  porządku,  ale  gdy  tylko  poczuje  się  trochę  gorzej,  wszystko  zaczyna  się  od  nowa. 
Kaszle i kaszle – 

przez całą noc. Nie możemy tego słuchać, a ten koszmarny pył, którego tu 

pełno, wszystko pogarsza. Lepiej by było, gdyby gmina kazała firmom budowlanym oczyścić 
cały teren jeszcze przed rozpoczęciem prac. A tak – zaduszą nas wszystkich. Ciągle wycinają 
te drzewa.  

Sophie wykorzystała ten potok słów, żeby uklęknąć przy chłopczyku. Oswoiła go na tyle, 

że zgodził się usiąść na krześle. Ogrzała w dłoniach końcówkę stetoskopu, podciągnęła mu 
pasiastą  koszulkę  i  zaczęła  badać.  Nie  przestawała  przy  tym  mówić  do  niego,  cicho i 
łagodnie.  

– 

Zauważyła pani może, czy atak występuje po jakimś konkretnym posiłku? – zapytała 

matkę.  Jednocześnie  wsłuchiwała  się  w  jego  zduszone  posapywanie.  Rzęził  trochę,  co 
wskazywało na odmę śluzową.  

– 

Posiłku? – Pytanie Sophie najwyraźniej zdziwiło panią Fraser.  

– 

Chorzy  na  astmę  są  zazwyczaj  uczuleni  na  zanieczyszczenia  powietrza,  lakiery 

pokrywające meble, środki czyszczące i niektóre składniki żywności. Jeśli będziemy w stanie 
wykluczyć przynajmniej część alergenów, liczba ataków powinna się zmniejszyć.  

W  tym  momencie  niemal  ugryzła  się  w  język.  Zawsze  przecież  obiecywała  sobie,  że 

będzie  udzielać  pacjentom  zrozumiałych  wyjaśnień.  Chodziło  o  to,  żeby  nie  używać  słów, 
które mogą ich przestraszyć albo których nie są w stanie pojąć. Ona tymczasem mówiła tak, 
jakby cytowała podręcznik.  

Wzięła czysty ustnik, nie przerywając wywodu na temat uczuleń pokarmowych.  
– 

Jeśli pani sobie życzy, mogę skierować chłopca do pneumologa. Mógłby zrobić testy 

alergiczne.  

Matka i chłopiec wyglądali na coraz bardziej przestraszonych.  
– 

Testy  nie  bolą,  Williamie  –  dodała  szybko.  –  To  tylko  kilka  małych  nakłuć  na  ręce. 

Teraz  nabierz  głęboko  powietrza  i  dmuchnij  w  to  tak  mocno,  jak potrafisz  –  wyjaśniła, 
podając mu małe urządzenie.  

– 

Ależ jego astma nie jest aż tak poważna! – zaprotestowała matka. W tym samym czasie 

twarz Williama spur

purowiała od dmuchania w ustnik.  

– 

Astma  może  się  okazać  fatalna  w  skutkach  –  ostrzegła  Sophie.  Odczytywała 

jednocześnie na skali urządzenia wynik badania. Był niższy o ponad połowę od normalnego 
wyniku pięciolatka. – Powinna pani zawsze o tym pamiętać i zrobić wszystko, żeby zapobiec 
atakom.  

Chłopczyk siedział wygodnie na krześle. Z jego niebieskich oczu można było wyczytać 

ufność, tak charakterystyczną dla małych dzieci.  

– 

Dam  ci  inhalator  zawierający  atrowent.  Powdychaj go sobie,  proszę  –  poprosiła, 

background image

nakładając nowy, czysty ustnik na plastikowy pojemnik. – Potem spróbujemy jeszcze raz i 
zobaczymy, czy jest lepiej.  

Wycisnęła  odmierzoną  dawkę  lekarstwa  do  pojemnika  i  wręczyła  go  chłopcu.  Zanim 

przeniosła wzrok na jego matkę, przyjrzała się, jak mały wciąga lekarstwo do płuc.  

– 

Jeśli nie chce pani robić mu teraz testów, to proszę spróbować co innego. Na początek 

zapiszmy wszystko, 

co pani pamięta, z wydarzeń zeszłego tygodnia. Co jadł, gdzie państwo 

byli, 

kiedy  występowały  ataki.  Zrobimy  coś  w  rodzaju  dziennika.  Jeśli  będzie  pani 

systematycznie  go  uzupełniała,  to  po  sześciu,  ośmiu  tygodniach  będzie  można  odkryć 
przyczyny.  

Pani Fraser kiwała głową z powątpiewaniem.  
– 

Za sześć tygodni już tu pani nie będzie. Ta lecznica jest czynna dopiero dwa miesiące, a 

już z pierwszego składu lekarzy nie ma nikogo. Nigdy nie widzi się dwa razy tej samej osoby. 
Sądzę, że na tym polega problem. Brak ciągłości w leczeniu.  

Sophie  uśmiechnęła  się  z  sympatią.  Rozumiała,  że  kobieta  atakowała  lecznicę  w 

odpowiedzi na to, 

co odbierała jako atak na własne macierzyństwo.  

– 

Nigdzie się nie wybieram przez najbliższy rok. Chciałabym zająć się synem na stałe. 

Będzie pani mogła się ze mną zobaczyć, trzeba tylko zadzwonić i poprosić o wizytę u mnie. 
Proszę  mi  teraz  powiedzieć,  co  się  z  n im  d ziało  w  tym  tygodniu,  a  William  może  sobie 
przypomni, 

w co się bawił z kolegami.  

Cierpliwie  pomagała  im  w  odtworzeniu  wydarzeń  zeszłego  tygodnia.  Odnotowywali, 

kiedy ataki były szczególnie silne, a potem starali się dociec, czy istniała jakaś oczywista ich 
przyczyna.  

– 

Może upłynąć trochę czasu, zanim uda się ją odkryć – oznajmiła pogodnie. – Dotyczy 

to zwłaszcza alergenów zawartych w jedzeniu. Ich działanie może trwać przez dłuższy czas, 
nawet po odstawieniu danego rodzaju pokarmu.  

Oboje skinęli głową.  
– 

Przyczyną może być zwykłe,  codzienne pożywienie, na przykład ser lub mleko. One 

właśnie mogą wzmagać ataki astmy Williama. Podobnie mogą działać sztuczne barwniki.  

Pani Fraser miała sceptyczną minę. Sophie dostrzegła w jej nastawieniu odruch obronny, 

szukała więc właściwych słów. Musiała przekonać tę kobietę, wystrzegając się krytyki pod jej 
adresem.  

– 

Dzieci nie przychodzą przecież na świat z opisem swoich alergii. – Jej głos miał ciepłe i 

pełne  zrozumienia  brzmienie.  –  To  rodzice  muszą  starać  się  je  odkryć.  Czy mogłabym 
zaproponować,  żeby  na  początek  przestała  pani  podawać  mu  to,  co  zwykle  jada  się  na  co 
dzień?  Poza  tym  prosiłabym,  żeby  zaznaczała  pani  w  dzienniku  dni,  kiedy  ponawiają  się 
ataki. 

Proszę  stosować  lekarstwo  zapobiegawczo  i  używać  wentolinu  tylko  wtedy,  kiedy 

kaszel się pogorszy.  

Czy powinna powiedzieć tej sceptycznej kobiecie o podejrzeniach naukowców? Uznali 

oni, 

że  błędne  stosowanie  środków  inhalacyjnych  może  wpłynąć  na  wzrost  śmiertelności 

wśród chorych na astmę. Zdecydowała, że ma jeszcze na to czas. Wpisała do karty chłopca 
własne uwagi. Odnotowała również pojemność jego płuc, zbadaną przed podaniem lekarstwa. 

background image

Ponownie podała chłopcu aparat i z uśmiechem powiedziała: 

– Pora na wielki dmuch, Williamie.  
Patrzyła,  jak jego klatka piersiowa wzbiera od  wciąganego  do  płuc  powietrza,  a twarz 

czerwienieje,  gdy je wypuszcza. 

Odczytała wskazania przyrządu i porównała z poprzednim 

zapisem. 

Różnica wynosiła dwadzieścia procent.  

– 

Czy  spróbuje  pani  odstawić  te  produkty,  o  których  mówiłyśmy?  –  spytała  matkę 

Williama.  

– No pewnie! 
Nie  był  to  wielki  sukces,  niemniej  głos  pani  Fraser  wyrażał  odrobinę  przekonania  i 

Sophie nabrała nadziei.  

– 

Ale powinna pani napisać do gminy o tym kurzu – dodała matka Williama, idąc już ku 

drzwiom.  –  Jestem pewna, 

że  to  jest  przyczyną  jego  choroby.  Panią  może  posłuchają.  W 

końcu jest pani lekarzem. Przeklęci architekci! – dodała pogardliwie już w poczekalni, Sophie 
zaś odruchowo przytaknęła.  

– Sophie! 
Odwróciła  się  i  rozpoznała  głos  Meegan,  zanim  jeszcze  dostrzegła  elektryczny  wózek 

inwalidzki i jego uśmiechniętą pasażerkę.  

– Co ty robisz w Westport? – 

zapytała. Jej twarz zaróżowiła się z radości, gdy podeszła, 

by uściskać przyjaciółkę.  

– 

Próbuję zbudować dom – powiedziała Meegan z odcieniem rozpaczy w głosie. – Poza 

tym jestem tw

oim następnym pacjentem, możesz więc oprowadzić mnie po swoim królestwie.  

Nie  chce  tutaj  o  tym  mówić,  pomyślała  Sophie.  Stanęła  przy  otwartych  drzwiach  i 

zapraszającym  gestem  wskazała  gabinet.  Weszła  tam  tuż  za  Meegan,  która  jechała  cicho 
swym wózkiem. Je

j szczupłe palce zaciśnięte były kurczowo na drążku sterowniczym. Widać 

było, ile wysiłku kosztuje ją ten prosty manewr.  

– Budujesz dom tu? W Westport? – 

Sophie usiadła na brzegu biurka i spojrzała na nią z 

góry. 

Kiedy się ostatnio widziały, Meegan mieszkała z rodzicami sto pięćdziesiąt kilometrów 

stąd. Pracowała tam na uniwersytecie jako bibliotekarka.  

– 

Próbuję! 

– Co to znaczy 

„próbuję”? 

– 

Poznałam chłopaka zaczęła Meegan, a Sophie patrzyła w zachwycie jak kraśnieją jej 

policzki. – On te

ż nie jest sprawny. Miał wypadek w wieku czternastu lat. Meegan dobierała z 

trudem  słowa,  starając  się,  żeby  Sophie  ją  zrozumiała.  Niedowład  wymowy  spowodowany 
był  porażeniem  mózgowym.  Podczas trudnego porodu,  jaki  miała  jej  matka,  nastąpiło 
zniszczenie ośrodków motorycznych na skutek braku dopływu tlenu do mózgu. Nie wpłynęło 
to jednak na inteligencję Meegan, która przekraczała przeciętną.  

– Czy on pochodzi z Westport? 

– Nie – 

Meegan potrząsnęła głową – ale dostał tu pracę, o której marzył. Odzyska wiarę 

w siebie, kiedy 

zacznie pracować.  

Sophie  chrząknęła  znacząco,  a  Meegan  się  uśmiechnęła.  Trzy  miesiące  zajęło  bowiem 

Sophie przekonanie zrozpaczonej i pogrążonej w depresji Meegan, żeby  ukończyła studia i 

background image

została  bibliotekarzem.  Sophie  mówiła  jej  wtedy  przede  wszystkim  o  konieczności 
odzyskania wiary w siebie.  

– 

A  co  więcej,  nowy uniwersytet potrzebuje bibliotekarki  –  dodała  Meegan.  –  Chyba 

dostać tu pracę jest łatwiej niż wybudować dom.  

– 

O co chodzi z tym domem? Meegan skrzywiła się.  

– 

Kupiliśmy  ziemię  w  nowym  osiedlu  na wzgórzu,  ale  nie  możemy  dostać  zgody  na 

budowę.  

Słowa Meegan wzburzyły Sophie.  
– Dlaczego? 

– Nie powiedzieli – 

odparła Meegan – a przynajmniej nie potrafili jasno wytłumaczyć.  

Westchnęła.  Sophie  dopiero  teraz  dostrzegła,  jak  blada  i  zmęczona  jest  przyjaciółka. 

Rumieńce powoli znikały z jej policzków.  

– 

Kto powiedział, że nie wolno wam wybudować domu? 

–  Architekt,  ten od planowania przestrzennego. 

W  jego  liście  jest  niewiele. 

Zadzwoniliśmy tam, ale telefon odebrała sekretarka. Powiedziała, że wiąże się to z tym, że w 
domu będziemy mieszkać wspólnie. Mark, Gerald i ja.  

– 

Mark i Gerald? Mówiłaś o jednym mężczyźnie! – zawołała Sophie.  

– 

Mówiłam  o  Marku.  Gerald to jego przyjaciel.  Poznali  się,  kiedy Mark po wypadku 

mieszkał z rodziną zastępczą. Gerald jest upośledzony umysłowo, ale sprawny fizycznie. A 
Mark i ja musimy mieszkać z kimś, kto mógłby nam pomóc.  

–  A czy Gerald tego chce?  – 

Plan  był  trochę  szalony,  nawet w oczach Sophie,  która 

kiedyś zmusiła niemal Meegan do stopniowego uzyskiwania samodzielności.  

– 

On nie może się doczekać! Mieliśmy wszyscy trochę pieniędzy i zainwestowaliśmy je 

w ziemię. Myśleliśmy, że pożyczymy jeszcze trochę, żeby zbudować dom, a oni mówią, że 
nie możemy budować.  

Bezimienni „oni”, 

pomyślała z irytacją Sophie.  

–  To na pewno dlatego, 

że jesteśmy upośledzeni – uznała Meegan. – Czy oni myślą, że 

skazimy ich luksusowy teren? 

– 

Ale skąd oni wiedzą o waszym upośledzeniu? Nie wysyłaliście przecież zdjęć, kiedy 

składaliście podanie o zgodę na budowę! „Oni” dysponują tylko waszymi nazwiskami.  

Meegan westchnęła ponownie.  
– 

Nie  musieliśmy  wysyłać  zdjęć  –  wyjaśniła.  –  Spędziliśmy  całe  tygodnie,  szukając 

odpowiedniego miejsca. 

A  gdy  już  znaleźliśmy  osiedle  Titree,  to  objeżdżaliśmy  je  całymi 

dniami. 

Próbowaliśmy  znaleźć  najbardziej  odpowiedni  kawałek  ziemi,  a  kiedy  już  go 

kupiliśmy, spędziliśmy tam cały tydzień. Robiliśmy plany i marzyliśmy.  

Smutny uśmiech na twarzy przyjaciółki wywołał ból w sercu Sophie.  
– Czy w Ti

tree można mieć przy domu ogród? 

–  Tak.  Potrzebujemy przestrzeni dla 

kilku  zwierząt.  Gerald lubi ptaki,  więc  w  grę 

wchodzi  wyłącznie  posiadłość  areałowa.  Na dodatek Titree jest blisko uniwersytetu i 
niedaleko od fabryki, 

w której będzie pracował Mark. Byłoby idealne.  

Entuzjazm w oczach Meegan,  rozpalony przez wspomnienie 

własnej  ziemi,  zgasł,  gdy 

background image

przypomniała sobie o problemach, jakie się z nią wiązały.  

– 

Masz list z odmową? – spytała Sophie.  

Czuła, że wzbiera w niej złość. Jak ktoś śmie krzywdzić Meegan, Marka i Geralda? Wiele 

było przejawów subtelnej dyskryminacji w życiu codziennym, urzędnikom jednak zabraniało 
tego prawo.  

– 

Proszę! 

Meegan podała jej list. Słowa odmowy były chłodne. Sophie zrozumiała z nich niewiele 

więcej niż Meegan i jej przyjaciele.  

Kopia  pani  podania  o  zgodę  na  działalność  budowlaną  została  przedstawiona do 

rozpatrzenia. 

Z  przykrością  zawiadamiam,  że  pani  plany  nie  są  zgodne  z  obecnymi 

ustaleniami  odnośnie  przestrzennego  zagospodarowania  gruntów.  W  związku  z  tym  nie 
zostaną one zaakceptowane przez gminę”.  

– Zimny, 

nadęty drań! 

Jej oczy przebiega

ły  po  niezrozumiałych  zdaniach,  które  kończyły  list.  Znalazła  tam 

podpis napisany czarnym piórem, drukowanymi literami.  

– 

Calgary Williams! Calgary? Co to za imię? Coś, co sobie zmyślił, żeby pasowało do 

wizerunku, 

jaki próbuje stworzyć. Spójrz na ten papier! I nagłówek! Kto by zamieszczał na 

nagłówku kowbojski kapelusz? 

– 

Nazywają go Kowbojem – wyjaśniła Meegan.  

– Kto na kogo mówi Kowboj? – 

spytała Sophie, która ze zdenerwowania nie zwracała już 

uwagi na reguły gramatyczne.  

– Na Cala Williamsa! To jego 

ludzie nazywają Kowbojem – powtórzyła Meegan.  

–  To chyba najmilsza rzecz, 

jaką o nim mówią  – mruknęła Sophie. Spoglądała na list, 

jakby  chciała  odgadnąć  z  charakteru  pisma  cechy  osobowości  jego  autora.  –  No dobrze, 
Kowboju. 

Pewnie sądziłeś, że możesz znęcać się nad moimi przyjaciółmi, ale powinieneś był 

pomyśleć dwa razy, zanim się do tego zabrałeś.  

Zeskoczyła  z  biurka,  usiadła  w  fotelu  i  drżącymi  palcami  wykręciła  numer  telefonu, 

znaleziony w nagłówku listu.  

– 

Gdzie się zatrzymaliście? – spytała Sophie, czekając na połączenie.  

– W motelu Coatside. 

Byłaś tam? 

Przytaknęła. Jednocześnie w słuchawce rozległ się bezosobowy kobiecy głos.  
– Biuro Planowania Przestrzennego Williamsa.  

– 

Nazywam się Sophie Delano. Chciałabym rozmawiać z panem Williamsem.  

Głos przeprosił oficjalnym tonem. Jedynie słowa „nie ma go w biurze i nie spodziewamy 

się go już dzisiaj” miały jakieś znaczenie.  

– 

A więc gdzie mogę się z nim skontaktować? – spytała. Nie da się przecież odprawić 

przez osobę, która broni prywatności swego szefa i odsyła z kwitkiem natrętnych petentów.  

– 

Nie mogę ujawniać domowego numeru telefonu pana Williamsa. Może mogłabym w 

czymś pomóc? 

Pytanie było cierpkie. Sekretarka wyraźnie nie miała na to ochoty.  
– Nie, 

dziękuję – odparła Sophie. Pożegnała się chłodno i spojrzała na Meegan.  

background image

– 

Zastanawiam się, gdzie on mieszka. Na pewno zastałabym go w domu.  

– Nie czytasz miejscowych gazet? – 

W głosie Meegan zabrzmiało zdziwienie.  

– Nie mam czasu. 

Czasem tylko uda mi się obejrzeć wiadomości w telewizji. A poza tym 

liczę na pacjentów. Dosyć dużo mówią.  

Tym  słowom  towarzyszył  nieśmiały  uśmiech.  Sophie  zarzuciła  kiedyś  Meegan,  że  nie 

interesuje się światem.  

– 

No  cóż.  To  była  pierwsza  rzecz,  jaką  zrobiliśmy,  kiedy  postanowiliśmy  się  tu 

przeprowadzić. Kupowaliśmy „Westport News” codziennie przez całe tygodnie – wyjaśniła 
Meegan. – 

I wątpię, czy znalazłabyś jedno lub dwa wydania, w których nie byłoby wzmianki 

o Kowboju! – 

zakończyła sucho.  

– 

Czy on jest tu ważny? Jakiś miejscowy bohater? 

– 

Raczej miejscowy Casanovą – rzekła Meegan z niesmakiem. – Piszą o nim w kronice 

towarzyskiej. 

Za każdym razem pokazywany jest z inną kobietą.  

– Don Juan rodem z Westport? 
Do listy złych cech nieznajomego Sophie dodała słowo „kobieciarz”. Jej niechęć do niego 

zaczęła przekraczać granice rozsądku.  

– 

Tak się zdaje. Jestem niemal pewna, że mówi się o nim „Pan Calgary Williams z Zatoki 

Ryb”. 

To chyba jedna z tych luksusowych posiadłości? 

– Jest tak luksusowa, 

że nie możesz przekroczyć bramy. Ochrona cię nie wpuści, jeśli nie 

masz zaproszen

ia któregoś z mieszkańców.  

– 

No to co możemy zrobić? – spytała Meegan zrozpaczonym głosem.  

– 

Jedź  do  motelu  i  zostaw  to  mnie  –  powiedziała  Sophie  zdecydowanie.  –  Ale 

chwileczkę... Miałaś jakąś sprawę do mnie? Dobrze się czujesz? 

–  Prawie zawsze  – 

odparła wesoło Meegan – ale rzeczywiście chciałam z tobą o czymś 

porozmawiać. Umówię się na później, bo teraz zabrałam ci już i tak dużo czasu.  

–  Mam czas  – 

zaprotestowała  Sophie.  –  Jesteś  chyba  ostatnim  pacjentem.  Skończyłam 

dyżur godzinę temu.  

– Nie, nie, to 

może poczekać – upierała się Meegan, nagle czerwieniejąc.  

– No dobrze, 

zapisz się na następną wizytę, zanim wyjdziesz. Zadzwonię do motelu, żeby 

ci powiedzieć, jak mi poszło z Kowbojem.  

– Sophie, 

przecież nie musisz się w to mieszać! – powiedziała zdenerwowana Meegan.  

– Wiem, 

że nie muszę – odparła Sophie, idąc otworzyć drzwi – ale będę! 

background image

ROZDZIA

Ł DRUGI 

 

Osiedle Ti

tree znajdowało się na północnym krańcu Westport, samo miasto zaś leżało nad 

brzegiem morza. 

Sophie  jechała  teraz  w  kierunku  nowej  dzielnicy  i  podziwiała  talent 

projektantów. 

Westport  różniło  się  od  nadbrzeżnych  mieścin,  które  wyrosły  z  kilku 

niechlujnych  domków  letniskowych  i  przekształciły  się  w  luźno  zabudowane,  wakacyjne 
przystanie. 

Jego  władze  zdołały  przyciągnąć  tu  licznych  przedsiębiorców  i od samego 

początku zaplanować rozbudowę miasta. Ulice miały na tyle przejrzysty układ, że turyści oraz 
nowi mieszkańcy nie gubili się w licznych zakrętach.  

Większość z tych domów ma pewnie widok na morze, pomyślała Sophie, kierując się w 

kierunku bramy wjazdowej do osiedla Titree. 

Zabudowa dotykała niemal niskiego pasma gór, 

które otaczały Westport. Sophie zauważyła z przyjemnością, że w zaułkach pozostały duże 
obszary pierwotnej zieleni. 

Jakże  inaczej  wyglądało  pozbawione  roślinności  otoczenie 

lecznicy! 

–  Nikogo tam nie ma  – 

rozległ  się  miły  głos  w  chwili,  gdy  parkowała  samochód  przy 

biurze na terenie budowy. – 

Dziewczyna odjechała jakieś pięć minut temu.  

– Szukam pana Williamsa. Powiedziano mi, 

że go tu znajdę – odparła.  

Jej rozmówca zatrzymał się obok, zdejmując nogę z pedału roweru.  
– 

Jeżeli ma tu być, to proszę szukać na nowo wytyczonych działkach – poinformował. – 

Cała  ta  część  jest  już  sprzedana.  Pan  Williams  przygotowuje  teraz  sprzedaż  działek 
położonych wyżej.  

– 

Czy można tam podjechać samochodem? 

– 

Oczywiście.  

Mężczyzna  zsiadł  z  roweru,  by  wskazać  jej  drogę,  gestykulując  przy  tym  niezwykle 

energicznie.  

Jestem pewna, 

że  ten  człowiek  nie  miałby  nic  przeciwko  temu,  żeby  zamieszkała  tu 

Meegan i jej przyjaciele, 

pomyślała i ruszyła dalej. Otwartość nieznajomego wywarła na niej 

miłe wrażenie. Uświadomiła sobie jednocześnie, że od miesiąca, to znaczy od dnia przyjazdu 
do Westport, 

spotyka się niemal wyłącznie z pacjentami.  

Robotnicy  pracujący  w  wykopie  powiedzieli  jej,  że  jest  już  niedaleko  miejsca,  gdzie 

karczowano  nowe  tereny  pod  zabudowę.  Sophie  zaparkowała  swojego  alfasud  i  wysiadła, 
poszukując oznak życia.  

Być  może  sekretarka  użyła  zwrotu  „na placu budowy”  jako wymówki,  nie  chcąc 

skontaktować jej z Williamsem. Naprzeciw stały opuszczone maszyny. Robotnicy skończyli 
już pracę, było więc mało prawdopodobne, by zastać tu jeszcze ich szefa. W zasięgu wzroku 
nie było w każdym razie nikogo.  

W  dole  widniały  szeroko  rozciągające  się  przedmieścia,  niżej  centrum  miasta  z  jego 

kilkupiętrową zabudową, a na horyzoncie migoczący błękit wody. Pomyślała sobie, że nowa 
część  osiedla,  powyżej  drogi,  będzie  miała  wspaniały  widok  na  wybrzeże.  Zerknęła  na 
zegarek. 

Do zachodu słońca została jeszcze co najmniej godzina. Uśmiechnęła się do siebie i 

background image

zaczęła wspinać na strome zbocze po drugiej stronie drogi.  

Gdy  w  końcu  dotarła  do  celu,  była  zgrzana  i  spocona.  Zakręciła  się  jednak  w  kółko  z 

radości i rozpostarła szeroko ramiona, chłonąc widok, jaki miała przed sobą. W dali migotało 
kilka świateł wczesnego wieczoru, a poniżej kusił fioletowy aksamit wody. Kamienisty cypel, 
który  ochraniał  wejście  do  portu  na  południowym  krańcu  plaży,  wcinał  się  w  morze  jak 
czarny, 

postrzępiony  kolec.  Na  północy  rysował  się  niewyraźny  kształt  latarni  morskiej  w 

Rockwash.  

– 

Tu bym chciała zamieszkać – szepnęła Sophie do cichych, pachnących zarośli.  

– 

Kosztowałoby  to  panią  osiemdziesiąt  pięć  tysięcy.  Za  samą  ziemię,  rzecz jasna  – 

odpowiedział ktoś.  

Znieruchomiała  ze  strachu  i  po  chwili  dostrzegła  postać,  która  oderwała  się  od  dużego 

pnia.  

– 

A więc spotykamy się ponownie, śliczna pani doktor! Czyżby przyszła pani aż tutaj, 

żeby podziękować mi za uratowanie życia? 

Sophie otworzyła usta w niemym proteście. Udało się jej jednak uspokoić na tyle, że była 

w stanie wyjąkać: 

– Szukam pana Williamsa. 

Zmusiła się do spojrzenia mu w twarz.  

– Ale nie po to, 

żeby mu podziękować? 

– 

To pan nazywa się Williams? – spytała zdumiona.  

– 

Do usług. – Zdjął nie istniejący kapelusz i zamiatając nim powietrze, ukłonił się nisko. 

– 

Jestem do pani usług. Będę za panią odpowiedzialny, jak to mówią Chińczycy, do końca 

mego życia.  

– 

Niech  pan  nie  będzie  śmieszny.  –  Obdarzyła  go  niechętnym  spojrzeniem.  –  I  proszę 

nawet nie starać się ze mną flirtować. Nie lubię mężczyzn, którzy traktują kobiety jak kwiatki, 
które wkłada się do butonierki.  

– 

Flirtować?  –  zapytał,  podchodząc  krok  bliżej.  –  Nie ma pani zbyt wielkiego 

doświadczenia,  moja droga pani doktor,  skoro  uznała  to  pani  za  flirt.  –  Podszedł  i  położył 
dłonie na jej ramionach, po czym pocałował ją niespodziewanie. – Zauważyłaby pani od razu, 
gdybym naprawdę zaczął z panią flirtować – oznajmił, podnosząc głowę i cofając się o krok.  

Ręka Sophie, którą chciała go uderzyć, trafiła w próżnię.  
– 

Arogancka świnia! Czy właśnie dlatego nazywają cię Kowbojem? Bo znęcasz się nad 

ludźmi i niszczysz ich marzenia? 

– 

Świnia? Tylko nie to, moja droga pani doktor! – odparł ostro.  

– 

Proszę przestać mnie tak nazywać – krzyknęła, nie panując nad sobą. – Odmawia pan 

trójce inwalidów prawa do zamieszkania w pańskim drogocennym osiedlu i jeśli to nie jest 
świństwo, to nie wiem, jak to inaczej nazwać. Może pan sobie z tego nie zdaje sprawy, ale 
kalectwo nie jest zaraźliwe – dodała zjadliwie.  

–  Wystarczy.  – 

Uniósł  ręce  w  geście  poddania.  –  Pozwolenia  na  budowę  wydaje  rada 

gminy. 

Sądziłem, że nawet histeryczna i porywcza pani konował powinna o tym wiedzieć.  

Sophie wzdrygnęła się, słysząc te słowa.  
– 

Dlaczego  więc  list  pisany  był  na  pańskim  firmowym  papierze,  na  dole  zaś  widniał 

background image

również pański podpis? Proszę to wyjaśnić! 

Wbiła w niego oskarżycielskie spojrzenie, lecz było zbyt ciemno, by mógł je dostrzec.  
– Czy chodzi pani o to, 

że kilka niepełnosprawnych osób otrzymało ode mnie list, który 

zawierał odmowę pozwolenia na budowę domu na tym osiedlu? 

W jego głosie brzmiało takie niedowierzanie, że Sophie straciła pewność siebie.  
– 

Musi pan o tym wiedzieć, chyba że nie czyta pan tego, co pan podpisuje. Proszę więc 

spróbować  tych  swoich  sztuczek  z  niewinnym  głosikiem  na  kimś  innym  –  odparowała, 
szukając w kieszeni spódnicy dokumentu, o którym była mowa. – Jest! – zawołała triumfalnie 
i  podała  mu  pismo. –  Proszę  to  przeczytać  i  powtórzyć,  że  o  n iczym  pan  n ie  wie.  Tak  się 
składa,  że  żyjemy  pod  koniec  dwudziestego  wieku  i  ludzie,  którzy  odbiegają  od  normy, 
powinni być traktowani tak samo jak inni.  

– 

Już  wcześniej  myślałem,  że  ma  pani  troszkę  nie  po  kolei  w  głowie.  Już  wtedy,  gdy 

próbowała pani przedostać się na tamto wzgórze, nie myśląc o konsekwencjach – zabrzmiał 
głos Cala. W tym samym momencie on sam wyciągnął rękę, by wyrwać kartkę z jej dłoni. – 
Teraz jestem tego pewien. Nie wiem tylko, czemu oczekuje pani ode mnie, 

że przeczytam to 

w zupełnych ciemnościach. Czyżbym miał oczy jak kot, poza innymi strasznymi wadami? 

Kpi sobie z niej? Ta myśl wywołała niemal fizyczny ból. Była pewna, że usłyszała w jego 

głosie ton drwiny, lecz zdusiła złość. Niezależnie od tego, co powie, na pewno obróci się to 
przeciwko niej. 

Pomyślała, że lepiej trzymać I język za zębami. Niech fakty mówią same za 

siebie. I – 

Może pan to przeczytać w samochodzie – odparła I i skierowała się ostrożnie w 

kierunku drogi. 

Miała przy I tym nadzieję, że jeśli pójdzie w dół stoku, to dostanie się tam bez 

trudu.  

– Droga jest tam! – 

zawołał.  

Zwalczyła w sobie chęć, żeby go zignorować. Marzyła, żeby ten człowiek zniknął stąd, 

ale byłoby stokroć gorzej, gdyby zabłądziła i właśnie on musiał ją ratować. Wzruszyła więc z 
niechęcią ramionami i ostrożnie ruszyła we wskazanym kierunku. Drgnęła, gdy wziął ją pod 
rękę.  

– 

Nie czyham na pani cnotę, moja droga pani doktor – oświadczył. – Jak pani słusznie 

zauważyła, mam na razie dużo kwiatków w butonierce.  

Podtrzymywał  ją  teraz  mocniej  i  niemal  popychał  przed  sobą,  zmuszając  do  szybkiego 

marszu. 

Wdychała głęboko balsamiczne powietrze, potykając się i ześlizgując w dół zbocza.  

–  To wcale nie oznacza, 

że  adresat  tego  pisma  nie  może  wybudować  tutaj  domu  – 

oznajmił gniewnie, kiedy chwilę później obejrzał podpisany przez siebie list.  

Sophie spojrzała na niego zakłopotana, gdy sadowił się w jej małym samochodzie. Nie 

mogła od niego odwrócić oczu. Siedział skulony, nogi miał podciągnięte pod brodę, a jego 
ramiona wypełniały niemal całe wnętrze jej auta.  

– 

Ale  tu  jest  przecież  napisane,  że  ich  plany  nie  zostaną  zatwierdzone.  –  Sophie nie 

ustępowała,  choć  złość  jej  stłumiły  inne,  dziwne uczucia.  –  Jak  mogą  budować,  jeśli  nie 
zatwierdza się ich planów? 

Podniósł głowę i spojrzał na nią badawczo.  
– 

A czy planów nie można zmienić tak, żeby odpowiadały przepisom? – odparł z lekką 

background image

ironią w głosie.  

– 

A skąd ci ludzie mają o tym wiedzieć? – spytała, nie dając za wygraną. – Z pewnością 

nie wynika to z tego listu.  

A  może  o  to  właśnie  panu  chodziło?  Kiedy  pomyślą,  że  nie  dostaną  pozwolenia  na 

budowę,  sprzedadzą  ziemię  i  przeniosą  się  gdzie  indziej!  Czy  na  to  właśnie  miał  pan 
nadzieję? 

Człowiek,  którego zwano Kowbojem,  potarł  dłonią  skroń  i  Sophie  zaczęła  się 

zastanawiać,  czy  nie  boli  go  głowa.  Jej  palce  drżały  i  chciała  dotknąć  jego  czoła,  żeby 
sprawdzić,  czy  nie  ma  gorączki.  Czekała  jednak  w  milczeniu,  pewna,  że  usiłuje  wymyślić 
jakiś kolejny powód, aby odmówić jej przyjaciołom prawa do budowy domu.  

– 

Niech  pani  posłucha  –  oświadczył  w  końcu.  –  Nie  pamiętam  każdego  planu,  jaki 

oglądam, a już na pewno nie przypominam sobie tego listu. Czy pani wie, gdzie jest moje 
biuro? 

Sophie skinęła głową.  
–  Niech pani teraz tam pojedzie, 

a ja przejrzę dokumentację. Mam wrażenie, że zniknie 

mi pani z oczu dopiero wtedy, 

kiedy załatwimy sprawę pani przyjaciół. – Znowu obrzucił ją 

badawczym spojrzeniem, 

a ona czuła, że zaczyna się czerwienić ze wstydu. – Nie jest pani 

olbrzymem – 

dodał – ale niewątpliwie umie pani sprawić masę olbrzymich kłopotów.  

Wygramolił się z samochodu i odszedł. Reflektory stojącego w mroku pojazdu zabłysły w 

ciemności,  przemknęły  po  samochodzie  Sophie  i  oślepiły  ją  na  chwilę.  Kiedy  w  końcu 
zdecydowała się za nim pojechać, był już daleko z przodu.  

Gdy  parkowała  swój  samochód,  w  biurze  rozbłysły  światła.  Blask  bijący  z  okien  nie 

zachęcał  jednak  do  wejścia.  Czemu  postanowiła  rozwiązać  ten  problem?  Czy  nie 
wystarczyłby sam list? Siedziała skulona w bezpiecznej ciemności, gdy nagle otworzyły się 
drzwi biura, 

oświetlając  ciemną  postać  stojącą  w  progu.  Cal  Williams  był  wyraźnie 

zniecierpliwiony. 

Niechętnie wysiadła z samochodu.  

–  Gmina nie zatwierdzi ich planów, 

gdyż  teren  jest  przeznaczony  dla  budownictwa 

jednorodzinnego – 

oświadczył. – Na każdej działce może znajdować się tylko jeden dom. Na 

tym  planie  są  trzy  podjednostki  w  ramach  jednego  domu.  –  Wyjaśniał  jej  to  z  przesadną 
cierpliwością,  jaką  dorośli  okazują  dzieciom,  gdy  te  czegoś  nie  rozumieją.  –  Rada zawsze 
podejrzewa, 

że  w  takich  przypadkach  właściciele  złożą  później  podania  o  odrębne  prawo 

własności w stosunku do poszczególnych części.  

Popchnął ją w kierunku baraku kontenerowego, który służył jako biuro. Położył dłoń na 

jej ramieniu i wcisnął do ręki na wpół rozwinięty rulon papieru. Sophie spojrzała na plany, 
lecz gmatwanina linii i cyfr niczego jej nie mówiła.  

– 

Proszę  popatrzeć,  w  jaki  sposób  architekt  zaprojektował  trzy  poszczególne  parcele  – 

tłumaczył niecierpliwie. Pochylił się nad jej ramieniem, żeby przejechać palcem po liniach na 
planie.  

Zmusiła się do skupienia. Do każdej sypialni przylegała łazienka i mały pokój, mogący 

służyć  za  salonik.  Wspólna  powierzchnia  domu:  duży  pokój,  jadalnia i kuchnia,  były 
położone w jednej linii z sypialniami. Ktoś, może przedstawiciel gminy, narysował na planie 

background image

proste czerwone linie, 

żeby pokazać możliwość podzielenia domu na trzy odrębne części.  

– 

Wszystko to zostało tak zaplanowane, bo chcą tam zamieszkać razem trzy osoby, ale 

żadna z nich nie chce rezygnować ze swego życia prywatnego – powiedziała Sophie. – Pokoje 
są przechodnie dlatego, że chciano uniknąć korytarzy.  

–  Czy jest zakaz posiadania korytarzy,  gdy troje ludzi mieszka razem?  – 

zapytał 

ironicznie.  

– 

Kiedy  dwie  z  tych  trzech  osób  są  na  wózkach  inwalidzkich,  to tak!  –  odparła 

wyzywająco.  

Odwróciła  się  jednocześnie,  by  sp o jrzeć  mu  w  twarz.  Znalazła  się  w  niepokojącej 

bliskości jego opalonej skóry, niebieskawo-czarnej na brodzie i policzkach. Ujrzała kanciastą, 
niemal kwadratową linię podbródka, prosty nos i szare oczy, na których widniały malutkie 
czarne kropki, niewidoczne z daleka.  

Patrzyła  na  niego  zafascynowana.  Nagle  zabrakło  jej  tchu,  odwróciła  się  i  opadła  na 

krzesło. Jej palce gładziły bezmyślnie papier, a przed oczami miała obraz szarych, zimnych, 
nakrapianych oczu.  

– 

Jeśli  Meegan  napisze  do  gminy  i  wyjaśni,  dlaczego dom zaplanowany jest w ten 

sposób...  

– 

Nadal nie dostanie pozwolenia na budowę! Pani przyjaciele chcą niwelować zbocze i 

wybudować  dom  na  jednym  poziomie,  a  tymczasem  domy  mają  być  budowane z 
zachowaniem naturalnego spadku terenu. 

Powinno być to odnotowane w ich akcie własności 

ziemi.  

Znowu podszedł bliżej, ale kolejna przeszkoda pobudziła tylko w Sophie ducha walki.  
– 

Domy wielopoziomowe są dobre dla ludzi sprawnych – rzuciła ze złością. – Jeśli chce 

pan na siłę przestrzegać głupich przepisów, to dyskryminuje pan ludzi na wózkach.  

– 

Przepisy powstały po to, żeby chronić ziemię przed degradacją. Spychacze już za długo 

niszczą zbocza wzgórz i nie można kłaść na nich płaskich fundamentów. Robiono to kiedyś, 
nie zważając na skutki, czyli na obsuwanie się ziemi czy odwodnienie terenu.  

–  A zatem, 

z  powodu  błędów  przeszłości,  ci  ludzie  nie  będą  mogli  wybudować  sobie 

domu  na  pańskim  drogocennym  osiedlu.  –  Sophie  uderzyła  ręką  w  plany.  –  To jest 
dyskryminacja,  panie Kowboju,  a ona jest niezgodna z prawem.  To znaczy, 

miałam  na 

myśli... panie Williams! – wyszeptała.  

Była wściekła na siebie za ten błąd, a duma nie pozwoliła jej na wyrażenie przeprosin.  
– 

Ależ może mnie pani nazywać Kowbojem – rzekł obojętnie. – Jest to na pewno lepsze 

niż większość epitetów, którymi chętnie by mnie pani obdarzyła.  

Dziwne, 

szare  oczy  obserwowały  ją  w  dalszym  ciągu  i  jej  zakłopotanie  rosło.  Czuła 

gorączkę  ogarniającą  jej  ciało  i  pragnęła  przycisnąć  dłonie  do  rozpalonych policzków. 
Okazałaby jednak wtedy słabość temu człowiekowi, a nie miała zamiaru tego czynić.  

– 

Jeśli pani przyjaciele pragną uniknąć schodów, to mogą przecież wznieść swój dom na 

poziomie  wyższej  partii  zbocza.  Jeśli  zastosują  prostą  konstrukcję  palową,  będzie  to 
kosztować mniej więcej tyle samo, ile budowa według pierwotnego planu.  

Znowu się ku niej pochylił. Był tak blisko, że czuła bijące od niego ciepło. Rysował na 

background image

planie grube, czarne linie, 

które miały ilustrować jego pomysły.  

– 

Nie mógł pan im tego wcześniej powiedzieć? 

– Nie pytali.  

– 

Czy mógłby pan w takim razie teraz pomóc im rozwiązać ten problem? 

– 

Trzeba  będzie  jeszcze  raz  rysować  plany  –  poinformował  ją  chłodno.  –  Nie jestem 

architektem, 

tylko kreślarzem.  

–  Ale wie pan,  czego oczekuje gmina  – 

rzekła  rozczarowana.  –  A  może  pan  już 

zdecydował, że ci ludzie nie mogą tu mieszkać? 

Ich  oczy  znowu  się  spotkały.  Odwrócił  spojrzenie,  lecz  na  jego  czole  pojawiła  się 

pionowa zmarszczka. 

Czyżby posunęła się za daleko i zaprzepaściła szanse swych przyjaciół 

na pozytywne załatwienie sprawy? 

– 

Proszę im powiedzieć, że problem tkwi w projekcie. Tę przeszkodę można usunąć – 

uciął krótko, jakby chciał wyprosić ją za drzwi.  

Podniosła  się  i  skierowała  w  stronę  wyjścia.  Gdy  spojrzała  za  siebie  jeszcze  raz, 

mężczyzna stał oparty o biurko i pochylał głowę, z uwagą obserwując końce swych wysokich, 
brązowych butów.  

– 

Dziękuję, że zechciał się pan ze mną spotkać – powiedziała cicho.  

Skinął  głową,  ale  nie  odpowiedział  i  nie  podniósł  oczu.  Sophie  wyszła  szybko, 

zadowolona, 

że  może  uciec  od  jego  niepokojącej  obecności.  Z  drugiej  jednak  strony  miała 

ochotę jeszcze tu zostać.  

Spod baraku na terenie budowy dochodziło przejmujące zawodzenie kota. Uklękła przed 

progiem  i  zaczęła  go  wołać,  zapominając  zupełnie  o  mężczyźnie.  Czy  kot  się  gdzieś 
zaklinował?  Wstała  i  zaczęła  okrążać  budynek.  Dotarła  wreszcie  do  miejsca,  gdzie 
miauczenie  było  najgłośniejsze,  i  przykucnęła,  wabiąc  kota.  Odpowiedział  jej  przejmujący 
jęk.  Starała  się  nie  myśleć  o  wężach  i  pająkach  i  sięgnęła  ręką  w  otwór  pod  budynkiem. 
Poczuła miękką sierść, która była splątana i wilgotna. Z pewnością był to kot.  

– 

No  chodź,  kici,  kici  –  zawołała  i  poczuła,  jak  zwierzę  odpowiada  jej  konwulsyjnym 

ruchem.  

– A teraz co pani robi? 
Powiedział to spokojnie, stojąc nad nią na rozstawionych szeroko nogach.  
– Tutaj jest kot. Chyba poraniony.  

– 

To pewnie jakiś dziki kot.  

– 

Dziki  kot  nie  pozwoliłby  się  tknąć!  Dotykam  go,  ale  mam  za  krótkie  ręce,  żeby  go 

wyciągnąć.  

Westchnął z pewną przesadą, lecz Sophie udawała, że tego nie słyszy.  Potrzebuje jego 

pomocy, 

jeśli chce uratować zwierzę. Nadal głaskała kota, który miauczał już tylko żałośnie. 

Kiedy  mężczyzna  ukląkł  przy  niej,  usta  ułożyły  się  jej  w  leciutkim  grymasie  triumfu. 
Odwróciła głowę, żeby go nie spostrzegł.  

– 

Gdzie jest to przeklęte stworzenie? 

–  O tu,  pod spodem.  – 

Usunęła się na bok i pozwoliła mu zająć swoje  miejsce. Nagle 

zdała sobie sprawę, że szuka nie tam, gdzie trzeba. – Bardziej w tę stronę. – Wzięła jego rękę 

background image

i naprowadziła ją na właściwy tor.  

– Mam! – 

Mężczyzna odsunął ją i wepchnął obie ręce pod budynek. – Jeśli ma mnie teraz 

pogryźć wąż albo pająk, to dobrze się składa, że na miejscu jest lekarz.  

Udało mu się w końcu wyciągnąć zwierzę. Kot był rudy, sierść miał poplamioną krwią, a 

oczy mu powoli m

ętniały – zwiastowało to rychłą śmierć.  

– 

Nie  będzie  go  pani  w  stanie  uratować,  ale  może  to  i  lepiej,  że  nie  zdechł  pod 

budynkiem.  

Sophie  badała  delikatnie  ciało  i  kości  zwierzęcia.  Znalazła  wreszcie  ogromną, 

postrzępioną ranę.  

– 

Proszę go położyć na ziemi, żebym go mogła dokładniej zbadać.  

– 

Nawet jeśli pani go uratuje, to co dalej? Nie jest pani chyba w stanie oswoić dzikiego 

kota? 

– 

On nie jest dziki! Gdyby tak było, nie szukałby pomocy u ludzi.  

Gdy to mówiła, kot poruszył się i z trudem stanął o własnych siłach, choć ciało trzymał 

nisko przy ziemi. 

Nagle jednym susem zniknął pod budynkiem.  

Sophie poczuła się odrzucona i łzy napłynęły jej do oczu. Spojrzała na swego towarzysza, 

zastanawiając  się,  co  dalej  robić.  Księżyc  rzucał  srebrne  światło  poprzez  gałęzie  drzew. 
Miejsce, 

w którym przykucnęli, spowijała perłowa poświata. Twarz Calgary Williamsa była 

ukryta w cieniu, 

lecz czarne włosy połyskiwały w świetle księżyca.  

Panującą  między  nimi  ciszę  przerwał  skrzypiący  dźwięk.  Sophie  spojrzała  w  dół.  Kot 

wyłonił się z jamy, upuścił coś z pyszczka, opadł na ziemię i nie ruszał się już wcale.  

– Szybko, 

niech pan go położy w świetle. Może będę w stanie opatrzyć ranę.  

– 

I zrobić masaż serca, a potem transfuzję? On zdechł! – Jego głos miał w sobie kamienną 

pe

wność.  Wyciągając  rękę  poczuła,  że  małe  ciałko  ogarnia  chłód.  Ogarnął  ją  straszliwy 

smutek.  – 

Ale można uratować inne życie, moja droga pani doktor! – Mężczyzna wziął jej 

rękę, obrócił dłonią do góry i położył na niej mały, futrzasty kłębuszek.  

–  Przynios

ła  do  nas  swojego  kociaka!  –  zawołała  Sophie  i  popatrzyła  na  Cała  z 

nieśmiałym  uśmiechem.  –  Oddała  swoje  ostatnie  siły,  żeby  tylko  przynieść  go  tutaj  i  dać 
ludziom. 

Wiedziała, że się nim zaopiekujemy. Dziki kot nigdy by tego nie zrobił.  

– 

Dziki  kot  miałby  więcej  rozumu.  Jedno z tych dwojga ludzi nie ma najmniejszego 

zamiaru opiekować się kociakiem, który zapewne nawet nie umie chłeptać i trzeba go karmić 
pipetką.  

– 

Robił pan to już? – Zdziwiła się, że ten wielki i silny mężczyzna oddawał się takim 

zajęciom.  

–  Wiele lat temu  – 

odparł  sucho.  W  kącikach  jego  oczu  pojawiły  się  na  chwilę 

zmarszczki, 

jakby miał ochotę się uśmiechnąć. – Nie zapomniałem jeszcze, jak było to trudne 

i czasochłonne. Niech pani nawet nie myśli, że się przyczynię w jakikolwiek sposób do opieki 
nad tym kotem.  

Sophie pogłaskała puszystą główkę, uspokajając małą kuleczkę. Błagała jednocześnie o 

życie kotka.  

– 

Ale  ja  mieszkam  w  wynajętym  mieszkaniu.  Tam  są  surowe  przepisy,  które  zakazują 

background image

trzymania  zwierząt.  –  W  jej  oczach  kryła  się  rozpacz.  –  Nie  może  pan  pozwolić,  żeby  ta 
nieszczęsna istotka zginęła. – Zamilkła, niepewna jego reakcji. – W dodatku stało się to na 
terenie pańskiego osiedla.  

W ciemnościach znowu zaległa cisza. Sophie patrzyła mu w twarz, szukając najmniejszej 

oznaki współczucia. Znaku, że zaopiekuje się kotkiem.  

– 

Uwiedziony parą orzechowych oczu, i to w moim wieku – powiedział cicho. Sophie 

milczała zakłopotana. – Niech mi pani go daje i ucieka, zanim zmienię zdanie.  

Położyła mały kłębuszek na jego dłoni i szepnęła: 
– Dz

iękuję.  

Wstała  i  po  krótkim  wahaniu  odwróciła  się  i  uciekła.  Na  tle  okna  budynku  widniała 

ciemna sylwetka mężczyzny z kotkiem.  

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

– 

Cieszę  się,  że  choć  jeden  lekarz  jest  dziś  punktualny  –  powitała  ją  Emma, 

recepcjonistka z pierwszej zmiany.  

– 

Bez trudu wstaję przed świtem. W szpitalu dzień często zaczynał się o piątej – odparła 

Sophie. – Dla starszych lekarzy, 

którzy pracują na pół etatu i są tuż przed emeryturą, musi to 

być znacznie trudniejsze.  

– A dla starszych recepcjonistek to co? – 

spytała kobieta, która była już w średnim wieku.  

Sophie pokiwała głową.  
– 

Dzisiaj  będzie  chyba  niewiele  roboty.  Nie  pamiętam  już,  kiedy  widziałam  tak  pustą 

poczekalnię.  

– 

Proszę sobie zrobić kawę i wziąć ją razem z gazetą do  gabinetu. – Emma podała jej 

egzemplarz „Westport News”. 

Twarz Calgary Williamsa patrzyła na nią z pierwszej strony z 

poważnym wyrazem twarzy, widocznym nawet na kiepskiej, czarnobiałej odbitce.  

– 

To jest artykuł o wypadku, który wydarzył się wczoraj za lecznicą – oznajmiła Emma 

tonem plotkarki, 

uwielbiającej przekazywać złe wiadomości. – Temu facetowi na spychaczu 

obcięło podobno głowę! 

Sophie natychmiast oddała Emmie gazetę. Nie była w stanie zmusić się do przeczytania 

ubarwionego, 

z  pewnością  sensacyjnego  opisu  zdarzenia.  Myśl  o  tym,  w jaki sposób 

mężczyzna  stracił  życie,  sprawiła,  że  zrobiło  jej  się  niedobrze.  Nic dziwnego,  że  Calgary 
Williams nie pozwolił jej na niego spojrzeć! 

Z  drugiej  strony  była  jednak  lekarzem  i  widziała  już  niejeden  okropny  wypadek.  Ten 

jednak... 

Pospieszyła do gabinetu, zapominając całkiem o kawie. Gdy patrzyła przez okno na 

przewrócone drzewo, 

przed  oczami  stanął  jej  obraz  człowieka  zwanego  Kowbojem, 

wspinającego się właśnie pod górę. W tym momencie zabrzmiał brzęczyk. Uruchamiała go 
karta choroby, 

którą  przesyłano  do  skrzynki  przy  drzwiach  jej  gabinetu  za  każdym  razem, 

kiedy czekał pacjent.  

– 

Nazywam  się  Martin  Dempster  –  powiedział  młody  mężczyzna  z  płaczącym 

niemowlęciem na ręku. – A to jest Jancy. Ma siedem tygodni i płacze od dnia urodzin. Moja 
żona nie spała już kolejną noc i dlatego przyszedłem z małą do pani. Jeżeli nie uda się jej 
uspokoić, to nie wiem, co zrobimy.  

Czerwone, 

przekrwione oczy świadczyły o nie przespanych nocach. Widoczne na twarzy 

i w głosie napięcie mówiły Sophie, że mężczyzna jest bliski załamania.  

– 

Proszę  mi  ją  dać  –  rzekła  spokojnie.  Wzięła  kwilące  dziecko  i  zaczęła  je  delikatnie 

kołysać.  Mała  wyglądała  tak  samo  źle  jak  ojciec.  Wierciła  się  w  ramionach  Sophie  i 
podciągając nóżki, kopała ją malutkimi stopkami.  

– 

Nie  ma  gorączki,  należy  więc  wykluczyć  infekcję.  Czy  to  jest  państwa  pierwsze 

dziecko? 

– I pewnie ostatnie – 

odparł ojciec, kiwając z desperacją głową. – Wiem, że może się to 

wydać śmieszne: dwoje dorosłych ludzi nie jest w stanie poradzić sobie z taką kruszynką. Ale 

background image

my 

naprawdę nie wiemy, co robić. Wziąłem trzy miesiące urlopu, żeby pomóc Annie przy 

dziecku, 

ale na razie pokonała nas oboje.  

Gdy Sophie usiadła, kwilenie przeszło w przenikliwy krzyk. Wstała więc szybko i nadal 

przemierzała pokój, poklepując małą i słuchając jej ojca.  

– 

Próbowaliśmy  już  wszystkiego.  Przeczytaliśmy  wszystkie  możliwe  książki,  a nasze 

matki podsuwały nam całą masę pomysłów. Na próżno. To święto, jeśli pośpi choć godzinę 
między karmieniami.  

– 

Jak często jest karmiona? 

– 

Anna zaczęła karmić na żądanie jeszcze w szpitalu. Teraz Jancy je raczej regularnie, 

mniej  więcej  co  cztery  godziny.  Próbowaliśmy  karmić  ją  częściej,  bo  myśleliśmy,  że  jest 
głodna. Kiedy jednak nie chce jeść, odwraca się i dalej płacze. Nosimy ją wtedy po całym 
domu i tulimy do  siebie,  ale zazwyczaj to nie pomaga. 

Boimy  się,  że  dłużej  tego  nie 

wytrzymamy.  

Sophie skinęła głową ze współczuciem.  
– 

Musi być jakaś bezpośrednia przyczyna, dla której dziecko nieustannie płacze. Zapewne 

to po prostu kolka. 

Niektóre  niemowlęta  w  trakcie  karmienia  połykają  powietrze,  które 

gromadzi się w jelitach, powodując wzdęcie i ból. Dlatego właśnie dziecko płacze.  

– 

Co więc można zrobić? 

Młody  człowiek  nie  dał  się  uspokoić  wyjaśnieniami.  Oczekiwał  natychmiastowego 

uzdrowienia. Szanse, by Sophie mo

gła sprostać jego pragnieniom, były jednak minimalne.  

– 

Czego już państwo próbowali? – spytała.  

Ułożyła  dziecko  na  jednym  ramieniu  tak,  by  móc  pisać  w  karcie  chorobowej  bez 

potęgowania  jego  krzyku.  Zapisywała  kolejno  wszystkie  lekarstwa,  które  wymieniał 
nieszczęsny ojciec. Uśmiechnęła się, kiedy usłyszała o „kropelce brandy na łyżeczce cukru”, 
zaproponowanej przez jednego z dziadków.  

– 

Sądzę,  że  spróbowaliśmy  już  wszystkiego,  co  tylko  można  dostać  w  aptece  – 

powiedział w końcu, rozkładając bezradnie ręce.  

– 

Też  tak  mi  się  zdaje  –  zgodziła  się  Sophie,  w  myślach  zaś  szukała  rozwiązania 

problemu.  – 

Mogę  przepisać  krople  dla  niemowląt  donnalix.  Rozluźniają  mięśnie  jelit. 

Wyeliminują  z  pewnością  skurcze,  ale  nie  można  ich  zażywać  w  nieograniczonej  ilości. 
Mus

zą  państwo  stwierdzić,  po  których  karmieniach  objawy  są  najostrzejsze  i  podawać  lek 

tylko przed nimi.  

– 

A gdybyśmy stosowali ten lek częściej? 

– 

Główny składnik to pochodne belladony, która jest trucizną. Przedawkowanie może być 

bardzo  groźne.  Dawki wylicza  się  na  podstawie  wagi  ciała.  Podanie nawet kilku kropli za 
dużo może się skończyć fatalnie.  

Młody ojciec skinął głową.  
– 

A więc jest to dość ryzykowne – oświadczył cicho. Tym razem Sophie skinęła głową.  

– 

Pociągnie  też  za  sobą  ogromną  odpowiedzialność  i  przysporzy  niepokoju  zarówno 

panu, 

jak  i  żonie  –  dodała.  Miała  nadzieję,  że  jest  na  tyle  przejęty,  iż  zgodzi  się  na  jej 

następną propozycję. – Lepiej byłoby, gdyby państwo podawali lek w miejscu, gdzie można 

background image

to ściśle kontrolować. Czy słyszał pan może o ośrodku w Somerset? 

Potrząsnął głową, mówiła więc dalej: 
– 

Został założony przez Wydział Opieki nad Matką i Dzieckiem. Rodzice mieszkają tam 

z  niemowlętami  i  próbują  rozwiązać  problemy,  na  przykład  takie  jak  wasz.  –  Sophie 
dostrzegła  niepokój  na  jego  twarzy  i  szybko  wyjaśniła:  –  Mieliby  tam  państwo  sypialnię  z 
łazienką,  która  jest  połączona  z  pokoikiem  dla  dziecka.  Wszystkie  sypialnie  wychodzą  na 
szeroką werandę, dom zaś otacza piękny ogród. Posiłki podaje się we wspólnej jadalni. Będą 
państwo mogli zajmować się Jancy przez tyle czasu, ile będzie państwu odpowiadało.  

– 

A kto by się nią jeszcze opiekował? – zapytał podejrzliwie.  

– 

Pielęgniarki  specjalnie  przygotowane  do  opieki  nad  dziećmi.  Czasami matka zostaje 

tam przez kilka tygodni, 

personel zaś pomaga ustalić rytm snu dziecka albo właściwy sposób 

karmienia piersią. Wszystkie pokoje mają podwójne łóżka. Staramy się zachęcać męża, żeby 
towarzyszył żonie, nawet jeśli pracuje poza Somerset. W przypadku Jancy personel mógłby 
zająć  się  nią  między  karmieniami,  żeby  państwo  mogli  odespać  zmęczenie.  Pielęgniarki 
pomogłyby  też  dopilnować  właściwego  dawkowania  leku  i  rozwiązać  problem  ze  snem 
Jancy.  

Z zadowoleniem ujrzała na jego twarzy zainteresowanie. Nie chciała jednak posunąć się 

za daleko, 

wstała więc i podeszła do okna, kołysząc dziecko na rękach.  

– 

A ile by to kosztowało? 

– Nic – 

odparła spokojnie i odwróciła się. – Dawno już stwierdzono, że lepiej jest wydać 

pieniądze na rozwiązywanie podobnych problemów, niż później starać się ratować rodzinę, 
która się rozpada.  

– 

Czy  posiłki  też  nie  kosztują?  –  spytał.  Był  nadal  nastawiony  podejrzliwie  wobec 

rozwiązania, które zdawało się zbyt wspaniałe, by mogło być prawdziwe.  

– 

Jest mała opłata, jeśli kogoś na nią stać. Zadzwonię do Somerset i opowiem o was. Dam 

też panu kilka broszur do pokazania żonie. Jeśli się państwo zdecydują, proszę zadzwonić i 
zamówić pokój.  

– 

A jeśli nie będzie miejsc? 

– 

To przyślą wtedy kogoś do was, żeby pomógł do momentu zwolnienia się pokoju.  

– 

A więc ktoś mógłby także chodzić nocą z tym potworkiem – mruknął. Słychać było w 

jego głosie taką miłość do tego „potworka”, że Sophie nabrała pewności, iż problem da się 
rozwiązać.  

Zignorowała  protesty  Jancy  i  podeszła  do  biurka.  Otworzyła  szufladę  i  zaczęła  szukać 

broszurek.  

– 

Proszę je pokazać żonie.  

Gdy wstał i wyciągnął ręce po foldery i dziecko, na jego twarzy widniała ulga.  
– 

Dam  pani  znać,  gdy  coś  postanowimy  –  powiedział  pełen  wdzięczności.  –  Jestem 

pewny, 

że  Anna  nie  będzie  miała  nic  przeciwko  temu,  żebym  ją  obudził  i  przekazał  takie 

wiadomości – dodał, idąc w kierunku wyjścia.  

Gdy otwierał drzwi, Sophie dostrzegła w skrzynce kolejną kartę chorobową.  
– Pan Ambrose! – 

zawołała w progu poczekalni.  

background image

Ze  skórzanego  fotela  podniosła  się  wysoka  postać.  Postać,  którą  już  znała  aż  nadto 

dobrze.  

– 

Pan  nie  nazywa  się  Ambrose  –  oznajmiła  krótko  i  weszła  do  gabinetu,  z trudem 

powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami.  

– Nie chce pani, 

żebym był pani pacjentem? – zapytał miękko i podszedł do niej pewnym 

krokiem.  

Nie! – 

coś w niej krzyczało. Ani teraz, ani nigdy! 

– 

Niech  się  pani  nie  niepokoi  –  mówił  cicho.  –  Jestem tu z jednym z robotników. 

Pielęgniarka  oczyszcza  mu  teraz  ranę  i  zaraz  z  nim  przyjdzie.  Pomyślałem,  że  tymczasem 
chciałaby pani zobaczyć swojego podopiecznego w świetle dziennym.  

Sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął cylindryczne, kartonowe pudełko, tworzące niedużą, ale 

skuteczną ochronę przed zgnieceniem dla małej, puchatej kuleczki.  

– 

Nie sądziłam, że będzie pan go nosił przy sobie – powiedziała. Wzięła kotka w kolorze 

piernika i podn

iosła na wysokość twarzy.  

– 

Gdyby usłyszała pani dźwięki, jakie wydaje, kiedy zostawiam go samego, zrozumiałaby 

pani – 

odburknął.  

Spojrzała na niego zdziwiona. Troska i mężczyzna o sercu twardym jak skała? Jego szare 

oczy błyszczały, ale na twarzy nie było uśmiechu, żadnego znaku, który wskazywałby na to, 
że żartuje.  

–  Niegrzeczny kociak  – 

przyznała  i  przeniosła  spojrzenie  z  szarych  oczu  na  złote.  – 

Musisz się lepiej zachowywać, bo inaczej pan Williams pożałuje, że cię zaadoptował.  

– 

Ja  go  zaadoptowałem?  –  spytał  ironicznie.  –  Nie  miałem  wcale  takiego  zamiaru. 

Narzuciła mi to niemądra, sentymentalna kobieta, która szybko znalazła wymówkę, żeby nie 
musiała robić tego sama! 

Przybycie pacjenta przerwało dalszą kłótnię. Sophie oddała kotka Calgary Williamsowi i 

podeszła do małej umywalki, żeby umyć ręce. Wytarła je dokładnie i wciągnęła jednorazowe 
rękawiczki.  

–  Czy zostanie pan, 

żeby  trzymać  go  za  rękę?  –  zapytała.  Pomogła  jednocześnie 

pacjentowi  usiąść  na  kozetce.  Był  to  krzepki  mężczyzna  w  średnim  wieku,  ubrany w strój 
roboczy.  

– Jestem tu po to, 

żeby dopilnować opatrzenia tej rany.  

Jeśli  zostawię  go  samego,  to pójdzie do domu,  przyłoży  sobie  trzy  plastry  i  wróci  do 

pracy. 

Już wcześniej lekceważył zranienia i lądował w szpitalu.  

Sophie doczepiła małą podpórkę do kozetki i położyła na niej rękę mężczyzny. Podniosła 

opatrunek z gazy, 

którym  pielęgniarka  przykryła  ranę.  Zastanawiała  się  jednocześnie  nad 

troskliwością  szefa.  Nie  pasowało  jej  to  do  wizerunku  człowieka,  który  otwarcie  utrudniał 
życie jej przyjaciołom.  

– Niedobrze – 

stwierdziła. Patrzyła na postrzępione brzegi rozdarcia i widoczne w ranie 

ziarenka piasku.  

– 

Zaczepił mnie łańcuch – odparł lakonicznie David Ambrose i spojrzał przepraszająco na 

szefa. – Wiem, 

że powinienem mieć więcej rozumu, ale nie sądziłem, że ten idiota kierowca 

background image

ruszy, 

zanim sprawdzę zaczepy.  

Calgary Williams chrząknął twierdząco.  
– 

Przemyję to jeszcze raz roztworem soli fizjologicznej – powiedziała – a potem spróbuję 

wyjąć wszystkie ziarenka piasku. Kiedy ostatnio miał pan zastrzyk przeciwtężcowy? 

Mężczyzna zbladł, jego szef skinął głową.  
– 

Mówiłem  pani,  że  to  tchórz.  Pewnie  było  to  wiele  lat  temu,  a  i  tak  musieli  zrobić 

narkozę, żeby mu wbić igłę.  

– 

Jakieś dziesięć lat temu – wymamrotał pacjent.  

– 

Trzeba  więc  dać  większą  dawkę  –  oświadczyła  szorstko.  –  Proszę  przekręcić 

nadgarstek. – 

Patrzyła, jak mężczyzna porusza zranioną ręką. – Proszę teraz zacisnąć dłoń.  

– 

Zrobił to bez trudności. Dotknęła teraz po kolei wszystkich palców. – Wspaniale! 

– To znaczy? 

– Nie ma pan uszk

odzonych ścięgien, a rana jest raczej płytka.  

Miała  ochotę  dodać:  „Zadowolony?”,  ale  w  ostatniej  chwili  ugryzła  się  w  język.  Nie 

chciała dać się wyprowadzić z równowagi w obecności tego mężczyzny. Kiedy wyleczy rękę 
jego kolegi, 

nie będzie go  musiała więcej oglądać.  Zajęła się więc pacjentem, wbijając mu 

okryty rękawiczką paznokieć w czubek kciuka.  

– 

Poczuł pan to, prawda? – spytała z uśmiechem, gdy spróbował cofnąć rękę. Powtórzyła 

procedurę na czubku każdego palca, sprawdzając, czy nie stracił czucia. – Teraz, kiedy wiem, 
że nie ma uszkodzenia nerwów, będę mogła zastosować miejscowe znieczulenie. Założę panu 
potem rozpuszczalne szwy, 

żeby zrosły się głębiej uszkodzone tkanki.  

Skinęła głową w kierunku pielęgniarki, która stała, czekając przy drzwiach. Ta zniknęła i 

wróciła  po  chwili  z  dwiema  strzykawkami  i  ampułkami.  Sophie  uśmiechnęła  się  do  niej, 
wzięła fiolkę z ksylokainą i napełniła pierwszą strzykawkę.  

– 

Czy  jest  pan  na  coś  uczulony?  –  spytała  pacjenta,  patrząc  przy  tym  na  notatki 

poczynione przez r

ecepcjonistkę.  

– Tylko na zastrzyki – 

odparł robotnik.  

– 

Czy bierze pan jakieś leki albo środki przeciwbólowe? – Pacjent pokręcił głową. Sophie 

przetarła wacikiem skórę i wbiła igłę tak szybko, że nie zdążył zareagować. – To był pierwszy 
– 

poinformowała.  Następnie wbiła igłę jeszcze raz, żeby znieczulić nerw łokciowy. – Dwa 

powinny wystarczyć.  

Jęknął, lecz trzymał rękę nieruchomo.  
– 

Szczepionkę przeciw tężcowi zostawimy sobie na później – powiedziała z uśmiechem.  

Rozmasowała  nadgarstek,  żeby  rozprowadzić  płyn  znieczulający  po  tkankach. 

Obserwowała  pilnie,  czy  nie  pojawią  się  jakieś  skutki  uboczne.  Trzydzieści  centymetrów 
sześciennych  powinno  skutecznie  znieczulić  dłoń  na  tyle,  że  zdąży  oczyścić  ranę  i  zszyć 
tkanki miękkie. Podniosła wzrok i spostrzegła, że Kowboj bacznie ją obserwuje.  

– 

Zszyję  tkanki  wewnętrzne,  ale  nie  chciałabym  zamykać  tak  szerokiej  rany,  bo pod 

szwami  mogłoby  rozwinąć  się  zakażenie.  Jeśli  jednak  pan  Ambrose  ma  zamiar  pracować, 
zanim wyzdrowieje, 

to ryzyko stałego okaleczenia będzie mniejsze, jeśli zamknę ranę.  

– 

Dopilnuję,  żeby  nie  pracował!  –  oświadczył  Calgary,  patrząc  przy  tym  z  drwiącą 

background image

powagą na swego pracownika.  

– 

Nawet gdybym miał przywiązać go do krzesła.  

– 

Czy boi się pan, szefie, że zażądam odszkodowania? 

– 

Pacjent drażnił się z nim, Sophie zaś odcinała poszarpane brzegi rany.  

– 

Ściągnę  ranę  plastrami  motylkowymi.  Jeśli  nie  rozwinie  się  zakażenie,  pomogą 

zasklepić ranę tak samo skutecznie jak szwy.  

– Co z antybiotykami? 
Wysoki mężczyzna podążył za nią do małej szafki przy ścianie i patrzył, jak zmieniała 

rękawiczki i dobierała odpowiednią igłę i nić.  

– 

Podam  mu  antybiotyki  o  działaniu  ogólnym,  ale przy otwartych ranach nigdy nie 

wiadomo, 

co dostało się do środka, więc zawsze istnieje ryzyko.  

– 

A jeśli wda się zakażenie? 

Poszedł za nią w stronę kozetki jak uprzykrzona mucha.  
– 

Jeśli  rana  nie  będzie  leczona,  ręka  nigdy  nie  odzyska  pełnej  sprawności.  Dlatego 

właśnie nie zamykam rany, panie Williams. Proszę również, żeby pan Ambrose zjawiał się tu 
codziennie na kontrolę.  

Z

ignorował rozdrażnienie w jej głosie i mruknął: 

– 

Wolałem „panie Kowboju”.  

Zadowolony, 

że do niego należało ostatnie słowo, podszedł do ściany i oparł się o nią z 

rękami założonymi na piersi i złośliwym błyskiem w oczach.  

– 

Nie będzie bolało – poinformowała pacjenta i zaczęła łączyć strzępy tkanki.  

– 

Proszę tylko nie zapomnieć o szczepionce przeciw tężcowi – powiedział Williams.  

– 

Nie pierwszy raz opatruję ranę – odparła cierpko. Stała do niego tyłem, czuła jednak 

wyraźnie  jego  niepokojącą  obecność.  Z trudem  powstrzymała  się  od  okazania  mu  irytacji. 
Skupiła  się  na  wstrzykiwaniu  szczepionki  i  utrzymaniu  pacjenta  w  jednym  miejscu.  Krew 
odpłynęła opalonemu mężczyźnie z twarzy i dopiero wtedy Sophie zrozumiała, jak bardzo boi 
się zastrzyków. Poklepała go po ramieniu, dodając odwagi.  

– 

Czy mógłby pan dopilnować, żeby pan Ambrose dotarł do domu i odpoczął? – spytała 

szorstko Cala Williamsa. – 

Czy woli pan dostać ode mnie zaświadczenie o jego niezdolności 

do pracy, 

czy też pozwoli mu pan pójść na urlop? 

– 

Może  mu  pani  dać  sto  takich  zaświadczeń.  Wróci i tak,  gdy tylko uzna,  że  może 

pracować. A to zapewne nastąpi jutro – dodał.  

– 

Proszę  przychodzić  codziennie  na  zmianę  opatrunku.  –  Odwróciła  się  i  podeszła  do 

robotnika.  – 

Tylko w taki sposób będę mogła sprawdzić, czy nie wdało się zakażenie. Dam 

też panu receptę na antybiotyki. Proszę najpierw wziąć dwie kapsułki, a potem po jednej co 
cztery godziny.  

– 

Dziękuję pani bardzo.  

Uśmiechnęła  się  do  siebie.  Małomówny  człowiek,  pomyślała,  w  przeciwieństwie  do 

szefa, kt

óry walczy słowami jak bronią.  

– 

Przyjdę później – rzucił Calgary już w drzwiach.  

Chwilę później ktoś zastukał do drzwi. To Kate, pomyślała Sophie. Musi być już później, 

background image

niż  sądziła.  Kate  nigdy  nie  przychodziła  do  pracy  przed  dziewiątą.  Była  samotną  matką  i 
przed pracą musiała dowieźć dzieci do szkoły, dopasowano więc jej dyżury do planu lekcji 
dzieci.  

– 

Czy podać pani kawę? – spytała z uśmiechem. Jej twarz promieniowała ciepłem.  

– 

Z  przyjemnością,  jeśli  nie  czeka  zbyt  wiele  osób  –  odparła  Sophie  i  wzięła  od  Kate 

kartę. – Proszę przysłać tego pacjenta. Wypiję kawę, kiedy skończę.  

Usiadła  i  zaczęła  czytać.  Karta  należała  do  osoby,  która  miała  niepełną  dokumentację 

medyczną, co zdarzało się w nowych miastach dość często. Różniło się to bardzo od tego, do 
czego  przywykła  w  dzieciństwie.  Jej  rodzina  chodziła  wciąż  do  tego  samego  miejscowego 
lekarza od czasu, gdy przyjechali do tego kraju. 

Rodzice nadal widywali się z doktorem, który 

usuwał Sophie migdałki, kiedy miała sześć lat. Teraz ludzie przemieszczali się z miejsca na 
miejsce i lekarze rodzinni odchodzili w zapomnienie. 

To właśnie było przyczyną powodzenia 

dużych lecznic, takich jak ta. Wielu ludzi po prostu chciało wygody i dobrej jakości usług, a 
nie poświęcania im uwagi. A Sophie dość wyraźnie rozgraniczała obie te sprawy.  

– 

Powinien  dzisiaj  dostać  trzecią  szczepionkę.  Dzień  pełen  dzieci,  pomyślała  Sophie. 

Przywitała się z panią Warren i jej synkiem Joelem.  

– Moja mama mówi, 

że powinien dostać trzy kolejne szczepionki, po skończeniu dwóch, 

czterech i 

sześciu  miesięcy,  a  potem  jeszcze  jedną,  kiedy  będzie  miał  dwa  lata,  i wreszcie 

większą dawkę, zanim pójdzie do szkoły. Mój mąż jednak nie chce, żeby robić mu zastrzyki. 
Przeczytał gdzieś, że wynikają z tego różne kłopoty.  

Młoda  matka  wybuchnęła  płaczem  i  Sophie  podeszła  do  niej,  żeby  ją  objąć.  Po chwili 

powiedziała: 

– 

To  prześliczne  dziecko.  Rozumiem  obawy  pani  męża,  ale  jeśli  Joel  nie  zostanie 

uodporniony na podstawowe choroby, 

skutki  mogą  być  jeszcze  gorsze.  Ryzyko uczulenia 

przy szczepionce jest nikłe.  

– 

Mąż  mówi,  że  słyszał  o  dziecku,  które  doznało  uszkodzenia mózgu po trzeciej 

szczepionce.  

– 

Zdarzają  się  takie  przypadki,  ale niezwykle rzadko.  Chodzi  tu  o  wysoką  gorączkę  i 

encefalopatię. Występują one zazwyczaj u dzieci, które przechodziły wcześniej ataki padaczki 
albo  doznały  uszkodzenia  układu  nerwowego,  albo  kiedy  w  rodzinie  występowały  jakieś 
choroby na tle nerwowym.  

Sophie  zdała  sobie  nagle  sprawę,  że  używa  niezrozumiałego  języka.  Wróciła  więc  za 

biurko i wzięła kartę chorobową.  

– 

Czy państwo oboje są zdrowi? Odpowiedział jej uśmiech i kiwnięcie głową.  

– 

Czy któreś z was cierpiało na ataki padaczki? Pacjentka pokręciła głową.  

– 

Czy w dzieciństwie miała pani konwulsje febryczne, to znaczy słabe drgawki wywołane 

przez wysoką temperaturę? 

– Mama mówi, 

że nigdy na nic nie chorowałam.  

– 

Czy ciąża i poród Joela przebiegły normalnie? Kobieta ponownie skinęła głową.  

–  W takim razie ryzyko, 

że Joel będzie miał jakiekolwiek kłopoty po przyjęciu trzeciej 

szczepionki, jest niewielkie, istnieje natomiast 

duże niebezpieczeństwo, że zachoruje bardzo 

background image

poważnie dlatego, że jej nie przyjął. Wielu rodziców czyta artykuły o ryzyku związanym ze 
szczepieniem i w rezultacie coraz mniej dzieci przyjmuje szczepionki.  

– 

A czy to ma jakieś znaczenie? 

–  Ma, 

jeśli  weźmie  pani  pod  uwagę,  że  siedmioro  dzieci  i  spora  liczba  starszych  osób 

zmarły  zeszłej  zimy  na  dyfteryt  w  szpitalu  niedaleko  stąd  –  wyjaśniła  zirytowana  Sophie. 
Zdenerwowała ją myśl o tak bezsensownej utracie życia. – Przypadki dyfterytu zdarzają się 
obecnie cz

ęściej niż kiedykolwiek od początku dziewiętnastego wieku, kiedy na tę chorobę 

umierały w wielkich boleściach tysiące ludzi rocznie.  

– 

Ale co będzie, jeśli mimo wszystko Joelowi coś się stanie? Mój mąż powie, że to moja 

wina.  

Sophie przytaknęła. To był pat.  
– 

Dlaczego  pani  nie  przyprowadzi  męża,  żeby  się  ze  mną  zobaczył?  Mogę  mu 

przedstawić wszystkie za i przeciw, żeby pomógł pani podjąć decyzję. Jedynie szczepionka 
przeciw kokluszowi powoduje tego rodzaju problemy, 

pani mąż może się więc zdecydować 

tylk

o  na  podanie  szczepionek  przeciwko  dyfterytowi  i  tężcowi.  Joel  nie  będzie  w  pełni 

zabezpieczony, 

ale być może osłabi to obawy pani męża przed uszkodzeniem mózgu.  

Kobieta wyraźnie się ucieszyła, przycisnęła przy tym synka do piersi i spojrzała w dół na 

jeg

o małą, łysą główkę.  

– 

Myślę, że tak będzie najlepiej. Mąż kończy pracę około piątej i zazwyczaj jest w domu 

wpół do szóstej. Czy będzie tu pani jeszcze o tej porze? 

– 

Mam nadzieję, że nie. Mam dzisiaj ranną zmianę, ale pojutrze też zaczynam o piątej, 

więc może spróbuje pani przyprowadzić męża przed jego pracą? 

Odprowadziła  matkę  z  dzieckiem  do  drzwi,  zastanawiając  się  nad  postępowaniem 

dyrekcji lecznicy wobec lekarzy. 

Wielu  ludzi  miało  wyraźnie  ochotę  widzieć  się  właśnie z 

nią, a nie z anonimowym „panem doktorem”. Czy ma to jakiekolwiek znaczenie? Piła kawę i 
rozmyślała nad tym. Uznała w końcu, że nie ma to wielkiego znaczenia. Ci pacjenci, którzy 
pragnęli widzieć się za każdym razem z tym samym lekarzem, poszliby gdzie indziej, gdyby 
lecznica nie zapewnia

ła  im tak dobrej opieki. Z takiego punktu widzenia znaczyło to tylko 

tyle, 

że  pomagała  lecznicy  w  przyciąganiu  stałych  pacjentów,  co  z  kolei  powodowało 

regularny przypływ gotówki.  

Zatopiła się w marzeniach. Zaczęła sobie wyobrażać, że Calgary Williams ponosi za nią 

odpowiedzialność do końca jej życia. I że wyraża to zobowiązanie w sposób fizyczny...  

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Dyżur, który zaczynała o piątej rano, powinien skończyć się o trzeciej po południu. Gdy 

jednak wybiło wpół do szóstej, Sophie nadal siedziała przy biurku i sprawdzała wyniki testów 
oraz diagnozy specjalistów i odnotowywała to wszystko na kartach chorobowych.  

– Wiem, 

że oficjalnie pani tu już nie ma, ale pan Williams chciałby się z panią widzieć.  

Wiadomość tę przyniosła Lucy, najmłodsza recepcjonistka, która pracowała tu najkrócej. 

Była  pucołowatą  nastolatką  i  przypominała  Sophie  własną  młodość.  Starała  się  nie  okazać 
zniecierpliwienia. 

Jej złość nie ma przecież nic wspólnego z Lucy, wynika jedynie ze strachu 

przed ujrzeniem ponownie tego człowieka.  

– 

Nie przyjmuję już pacjentów. Powinien zobaczyć się z innym lekarzem.  

– 

Ale on powiedział, że chce zobaczyć się właśnie z panią, i to w sprawie osobistej. – 

Dziewczyna pokraśniała, myśląc pewnie o jakiejś romantycznej przygodzie, i dodała: – On 
jest taki przystojny i czytałam o nim nawet w gazetach.  

Sophie pomyślała, że chodzi pewnie o kolejną skargę dotyczącą kotka. Z drugiej strony 

jej myśli wędrowały ku dzisiejszemu marzeniu i serce zabiło jej niespokojnie.  

Lucy  stała  zdezorientowana  po  drugiej stronie biurka  i  nie  wiedziała,  co  robić.  Pani 

doktor  stała  przy  oknie  i  wyraźnie  nie  chciała  jej  pomóc.  W  końcu  Sophie  postarała  się 
myśleć logicznie.  

– 

Przyprowadził tu rano jednego ze swych robotników, to pewnie o to chodzi. Proszę go 

wpuścić.  

Jes

zcze  nie  skończyła  mówić,  a  już  tego  żałowała.  Gdyby  dodała  „za  chwilę”,  po 

pierwsze zmusiłaby go do czekania, co bez wątpienia kazałoby mu traktować ją z większym 
szacunkiem, 

po drugie zaś miałaby czas na użycie szminki i przypudrowanie nosa, który bez 

wątpienia bardzo się świecił. Myśl ta była jej tak obca, że aż się wzdrygnęła. To, co się z nią 
działo,  było  równie  niepojęte  jak  zjawiska  paranormalne,  egzystencjalizm  czy  tybetańskie 
jaki.  

Nazywa  się  przecież  Sophie.  Jest praktyczna,  chodzi mocno po ziemi,  obce  jej  są 

wszelkie romantyczne uniesienia, 

a mężczyźni nie robią na niej wielkiego wrażenia. Czemu 

więc zaczęła myśleć o szmince? 

– 

Rozmawiałem w gminie o planach pani przyjaciół. Te słowa poprzedziły jego wejście 

do gabinetu  –  jakby 

chciał powiedzieć wszystko, co miał do powiedzenia, i jak najszybciej 

wyjść. Sophie patrzyła na jego twarz, kiedy się zbliżał, a potem stanął i położył ręce na jej 
biurku. 

Był wystarczająco blisko, żeby ją...  

Pocałować.  Słowo  to  zabłysło  w  jej  myślach.  Przesunęła  wzrok  z  jego ust na oczy, 

szukając znowu tych małych, czarnych kropek.  

– 

Rozmawiałem  również  z  architektem,  który  rysował  plany,  i  wyjaśniłem  mu,  jakich 

trzeba dokonać zmian. Powinno to teraz pójść bardzo szybko. Czy pani mnie w ogóle słucha? 
– 

Sophie opadła na fotel i starała się skoncentrować. – Czy jest pani zmęczona? Jak długo już 

pani pracuje? – 

wypytywał.  

background image

–  Przepraszam, 

myślałam  o  czymś  innym.  Uśmiechnęła  się  do  niego.  Siedziała  nadal, 

wciskając się mocno w fotel. Chciała utrzymać między nimi jak największą odległość.  

– 

Mówił pan coś na temat planów? 

– 

Mówiłem,  że  rozwiązałem  problemy  pani  przyjaciół,  ale  widzę,  że  już  pani  o  nich 

zapomniała.  

Patrzył na nią i widziała, jak na jego twarzy pojawia się powoli wyraz domysłu.  
– 

A może ten list był tylko pretekstem? 

Pytanie zdziwiło ją i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.  
– Pretekstem? Jakim pretekstem? 

– Moja droga pani doktor, 

niech pani nie udaje niewiniątka! 

– 

Proszę mnie tak nie nazywać! 

– 

To niech pani nie próbuje grać w coś ze mną, dobrze? 

– odp

arł i przysunął się do niej. Jego usta były coraz bliżej i bliżej i... dotknęły jej warg. 

Po chwili dodał: – Wolę kobiety, które po prostu przychodzą do mnie i mówią prawdę, a nie 
małe dziewczynki, które udają niewiniątka i wykorzystują problemy przyjaciół jako pretekst, 
żeby umówić się na randkę.  

– Och, ty egoistyczny... ! 
Był  szybszy,  niż  podejrzewała.  Jedną  ręką  chwycił  jej  pięść,  drugą  położył  na  jej 

wargach. 

Ugryzła go w palec.  

–  Nigdy tak nie mów!  – 

ostrzegł. Cofnął rękę i zbliżył ją do swoich ust, żeby dotknąć 

śladów po jej zębach. – Po prostu nic nie mów! 

Położył jej dłoń na biurku, jakby wzgardliwe odrzucał jakiś przedmiot, po czym odwrócił 

się i zaczął wyglądać przez okno.  

– Czy powie im pani o tym? 

– O czym, komu? – 

wymamrotała zaskoczona.  

–  N

ie zrozumiała pani ani słowa z tego, co przed chwilą mówiłem? Czy skończyła już 

pani pracę? 

Przytaknęła.  
– 

No  to  chodźmy.  Zabiorę  panią  do  biura  i  pokażę  zmienione  plany.  Może  jeśli  będę 

używał słów jednosylabowych, nawet lekarz będzie w stanie to zrozumieć.  

Chwycił  ją  za  ramię  i  pociągnął  w  kierunku  drzwi.  Łatwiej  już  było  iść  za  nim,  niż 

wdawać się publicznie w bezskuteczną walkę.  

– 

Zawiozę panią tam i przywiozę tutaj z powrotem, żeby mogła pani zabrać samochód – 

dodał.  

Skierował ją teraz do zakurzonego land cruisera, który stał przy krawężniku. Czy ofiary 

porwania doznają podobnego zdziwienia? – zastanawiała się Sophie, siadając machinalnie na 
przednim siedzeniu.  

– 

Wcale nie muszę oglądać tych planów! – zaprotestowała w końcu. Calgary usiadł na 

fotel

u kierowcy i zapalił silnik. – Skoro mówi pan, że zostały zmienione tak, żeby otrzymać 

zgodę gminy, to panu wierzę.  

Siedział i patrzył przed siebie, ale nie robił nic, by ruszyć z miejsca. Sophie wyciągnęła 

background image

rękę  i  dotknęła  jego  ramienia.  Była  zmieszana,  ale bardziej jeszcze zdziwiona,  widząc 
zakłopotanie u człowieka, który okazywał dotąd tyle siły.  

– 

Nie  chcę,  żeby  pan  sądził,  że  panu  nie  ufam.  –  Jej  dłoń  spoczęła  na  jego  ciepłym 

ramieniu. 

Nagle  przypomniała  sobie,  o  co  ją  podejrzewał,  i  szybko  ją  cofnęła.  –  Meegan, 

jedna z tej trójki, mieszka w motelu Coatside. 

Wstąpię do niej w powrotnej drodze i przekażę 

od razu dobre wieści.  

Otworzyła drzwi, żeby wymknąć się jak najszybciej, a przy tym go nie urazić.  
– 

Chciałbym  pokazać  pani  na  tych  planach  własne  pomysły  –  powiedział  wreszcie, 

przerywając niezręczne milczenie. – Może moglibyśmy pojechać do biura, a potem coś zjeść, 
zanim pojedziemy do tego motelu? 

Sophie  przeklęła  swój  brak  doświadczenia.  Dlaczego  tak  pragnął  jej  towarzystwa? 

Najpierw  oskarżył  ją  o  wykorzystywanie  przyjaciół,  by  na  niego  polować,  a teraz sam 
wymyśla  głupie  preteksty,  żeby  się  z  nią  spotkać.  Czyżby  to  było  typowe  zachowanie 
mężczyzn, którzy interesują się kobietą? Omal się nie roześmiała. Zabawnie było myśleć, że 
mężczyzna  w  typie  Calgary  Williamsa  mógłby  być  nią  zainteresowany.  Miał  przecież,  jak 
sam mówił, aż nadto kobiet, które zdobiły go niczym kwiatki w butonierce. Nie mogła na nim 
wywrzeć wrażenia przeciętna, trochę otyła lekarka włosko-australijskiego pochodzenia. Była 
tak atrakc

yjna jak słomiana kukła.  

– 

No więc? – zapytał.  

Sophie wychwyciła rozkazujący ton w jego głosie i uspokoiła się. Łatwiej jej się z nim 

rozmawiało, gdy był podrażniony, niż gdy był niepewny.  

– 

Muszę coś zjeść. Gdybyśmy przedtem wpadli do biura, to moglibyśmy wziąć plany i 

pokazać je Meegan. W końcu to jej dom, nie mój. Niech więc pani zamknie wreszcie te drzwi 
i  jedźmy.  Moja  sekretarka  opiekuje  się  teraz  kotem  i  jeszcze  zażąda  dodatku  do  pensji  za 
nadgodziny.  

Ruszyli. 

Prowadził tak samo pewnie jak wtedy, gdy spotkali się pierwszy raz.  

– 

Proszę mi opowiedzieć w swoich przyjaciołach.  

–  Znam tylko Meegan. 

Poznałyśmy  się,  kiedy  byłam  studentką  i  miałam  praktykę  w 

szkole z internatem dla dzieci z porażeniem mózgowym. Większość z nich pochodziła ze wsi. 
Niektó

re przysłano do miasta na operację, inne miały przejść intensywną fizykoterapię. Czy 

wie pan, 

co to jest porażenie mózgowe? 

Wzruszył ramionami i pokręcił głową.  
– 

A chce pan wiedzieć? 

Zadała to pytanie napastliwym tonem. Zawsze działała jej na nerwy niewiedza połączona 

z całkowitym brakiem zainteresowania.  

– 

Nie  pytałbym,  gdybym  nie  chciał  –  odparł  spokojnie,  poświęcając  całą  uwagę 

prowadzeniu samochodu.  

– 

Większość  ludzi  nie  chce  wiedzieć.  Jeśli  sami  nie  są  dotknięci  jakąś  ułomnością,  to 

braki w ich wie

dzy na ten temat są przerażające. Tak jakby ze strachu nie chcieli w ogóle o 

tym myśleć. Jeśli nic o tym nie wiem, na pewno mi się to nie przytrafi.  

Samochód zatrzymał się na poboczu, a on odwrócił się do niej z uśmiechem.  

background image

– 

Trochę za bardzo pani uogólnia. Przykro mi niszczyć pani ulubioną, jak można sądzić, 

teorię, ale jeśli ludzie nie są osobiście zainteresowani rozbiciem atomu, to też nic nie chcą o 
tym wiedzieć.  

– 

To  porównanie  jest  po  prostu  śmieszne!  Teoria  rozbicia  atomu  jest  wiedzą  ściśle 

naukową, związaną ze skomplikowaną technologią. Kalectwo zaś to sprawa osobista.  

–  Tylko wtedy, 

kiedy  kogoś  osobiście  dotyka,  jak pani  zresztą  słusznie  zauważyła.  – 

Samochód ruszył znowu i włączył się do ruchu. – Kiedy kończymy szkołę, sami wybieramy 
to, czego c

hcemy się dalej uczyć. Nie ma znaczenia, czy jest to fizyka jądrowa, czy nauka o 

kalectwie. 

Myślała o tym, co mówił. Była pewna, że w tym rozumowaniu tkwi błąd, nie była 

jednak w stanie go odkryć. Opuścili szosę i skręcili w stronę osiedla.  

–  To nie jest tak  – 

ciągnął – że unika się wiedzy o kalectwie albo o rozbijaniu atomu. 

Ludzie po prostu nie interesują się rzeczami, z którymi nie mają osobistego, bezpośredniego 
związku.  

Sięgnął pomiędzy siedzenia, żeby rozpiąć pas. Gdy się pochylił, jego ciało znalazło się 

nagle bardzo blisko niej.  

–  Faktem jest, 

że ludzie, którzy mają specjalistyczną wiedzę, często nie potrafią się nią 

dzielić, moja droga pani doktor. – Patrzył jej prosto w oczy z dziwnym wyrazem twarzy, a 
jego  głos  miał  łagodne  brzmienie.  –  Kiedy zetknąłem  się  z  kalectwem,  chciałem  się 
dowiedzieć  czegoś  więcej  na  jego  temat,  dlatego  właśnie  zadałem  pani  to  pytanie.  Ale nie 
odpowiedziała mi pani na nie.  

Był  blisko.  Wydawało  się,  że  zajmuje  całą  przestrzeń  małej  kabiny  i  pozbawia  ją 

powietrza. 

Zaczęło  brakować  jej  tchu.  Nie  odzywała  się  jednak,  żeby  nie  pokazać  swego 

stanu.  

Czemu  się  nie  rusza?  Na  pewno  nie  spróbuje  jej  znów  pocałować?  Wspomnienie  tych 

dwóch  pocałunków  podekscytowało  ją  jeszcze  bardziej  i  drżała  na  całym  ciele,  które  żyło 
własnym  życiem.  Zrozumiała  z  niesmakiem,  że  jest  podniecona  perspektywą  trzeciego 
pocałunku.  

– 

Są różne rodzaje porażenia mózgowego – wydusiła z trudem. Starała się zignorować 

dziwne uczucie, 

które ją ogarnęło.  

– Opowie mi pani o tym w biurze – 

szepnął i przesunął dłoń po jej biodrze, gdy odpinał 

pas bezpieczeństwa.  

Słowa  te  przepełniły  jej  mózg.  Zwykłe  słowa,  które  zarazem  miały  niezwykłą, 

uwodzicielską siłę.  

To śmieszne, powtarzała sobie, kiedy szła w kierunku drzwi. Pozwalasz, żeby działanie 

hormonów zastąpiło ci zdrowy rozsądek, a masz już dwadzieścia siedem lat! 

Stanął  i  przytrzymał  przed  nią  drzwi.  Uśmiech,  którym  ją  obdarzył,  sprawił,  że 

natychmiast  zapomniała  o  kazaniu,  które  przed  chwilą  do  siebie  wygłosiła.  To z braku 
doświadczenia,  przekonywała  samą  siebie.  Gdyby nie twoja nadwaga,  miałabyś  wielu 
chłopaków, chodziłabyś z nimi i wiedziałabyś, jak się zachować w takich sytuacjach.  

– To jest Andrea Walsh, moja sekretarka. Andreo, poznaj doktor Delano, 

osobę, która jest 

za to odpowiedzialna.  

background image

Wyciągnął rękę i Sophie zauważyła kulkę rudego futerka zwiniętą w jego dłoni. Czyżby 

wyciągnął  kociaka  w  chwili,  gdy  wchodził  do  biura?  Czy  oznacza  to,  że  ta  wątła  istotka 
znalazła jednak miejsce w jego zimnym, cynicznym sercu? 

Uśmiechnęła się do Andrei, która powiedziała najpierw dzień dobry,  a zaraz potem do 

widzenia. 

Sophie z żalem patrzyła, jak znika w drzwiach. Została teraz sama z człowiekiem, 

który zakłócał jej spokojne życie.  

– 

Proszę mi więc powiedzieć o pani przyjaciółce i jej porażeniu mózgowym – polecił, 

sado

wiąc się na brzegu biurka i przysuwając jej nogą biurowe krzesło.  

– 

Chorobę Meegan spowodowało uszkodzenie móżdżka o tutaj, u podstawy czaszki, w 

pobliżu  trzonu  mózgu.  –  Włożyła  palce  w  krótkie  włosy  na  karku  i  pokazała  właściwe 
miejsce. – Znaczy to tyle, 

że ma problemy z równowagą i koordynacją ruchową. Ma to także 

wpływ na jej mowę, potrafi jednak wyrażać się zrozumiale.  

Opadła na krzesło,  gdy  to mówiła. Natychmiast jednak pożałowała, że to zrobiła. Zbyt 

posłusznie spełnia polecenia tego mężczyzny! 

– Cz

y ona właśnie jest jedną z dwóch osób na wózkach? 

Zdziwiło ją to pytanie.  Przypomniała sobie jednak szybko, że wyjaśniała mu  problemy 

związane z korytarzami.  

– Ma elektryczny wózek, 

którego używa przez większość czasu, potrafi jednak na krótkie 

dystanse c

hodzić  o  kulach  i  stać  wystarczająco  długo,  żeby  nie  potrzebować  pomocy  przy 

czynnościach osobistych.  

– 

Ma pani na myśli, że może się sama kąpać.  

Było  to  stwierdzenie,  a nie pytanie.  Przypomniał  jednak  nim  Sophie,  że  nie  powinna 

używać  okropnego  żargonu,  którym  nauczyła  się  posługiwać  w  pracy.  Znowu  uległa 
nawykom,  a co gorsza, 

stało  się  to  przy  tym  mężczyźnie,  który  zdawał  się  znajdować 

przyjemność, wyszukując błędy we wszystkim, co mówiła lub robiła.  

– 

A pozostała dwójka? 

– 

Jednym z nich jest młody mężczyzna, sparaliżowany po wypadku. Meegan spotkała go 

niedawno i...  

– 

Pewnie się w nim zakochała? Sophie poczuła, że się rumieni.  

– Jest nim zainteresowana – 

powiedziała sztywno.  

– 

Czy  jej  kalectwo  wyklucza  możliwość  miłości?  –  spytał,  a  jej  zakłopotanie  tylko 

wzrosło. – Czy to nie pani przypadkiem jest uprzedzona, a nie ja, jak chciała mi pani wczoraj 
wmówić? Czy nie odbiera pani tej dziewczynie prawa do normalnych uczuć? 

– 

Nie robię tego – odparła. Przypomniała sobie przy tym rumieniec Meegan. – Skąd mogę 

wiedzieć, czy jest zakochana? 

– 

Jest pani jej przyjaciółką – zauważył logicznie i włożył kociaka z powrotem do pudełka, 

które stało na biurku. – Na pewno pani o tym opowiadała, jak to zwykle robią kobiety. – Jego 
głos  przenikał  ją  na  wskroś  i  napełniał  dziwną  trwogą.  –  A  więc  pan i  n igdy  n ie  była 
zakochana? 

–  Nie, 

nie byłam – oznajmiła dumnie. Starała się zwalczyć niewidzialne zagrożenie za 

pomocą zdrowego rozsądku. – Jeśli jednak bycie zakochanym oznacza dzielenie się sekretami 

background image

z przyjaciółmi, to cieszę się, że nie miałam takiego doświadczenia.  

– 

Nigdy  nie  była  pani  zakochana?  Nie  mogę  w  to  uwierzyć.  Nigdy  nie  czuła  pani 

silniejszych  uderzeń  pulsu  w  skroniach,  kiedy  podnosiła  pani  słuchawkę  i  spodziewała  się 
usłyszeć jego głos? Nigdy serce nie zabiło pani mocniej, gdy na ulicy mignął ktoś podobny do 
niego? Nigdy nie miała pani wilgotnych dłoni, kiedy on przechodził? 

Zamilkł  i  patrzył  na  nią  z  niedowierzaniem,  podobnym do tego,  jakie  przepełnia 

uczonego,  który bada nowy,  niezwykle rzadki gatunek. 

Miała  nadzieję,  że  nie  zauważył 

zakłopotania,  jakie  ją  ogarnęło,  gdy  go  słuchała,  opisał  bowiem  dokładnie  odczucia,  jakie 
wywierała na niej jego obecność.  

– To fizyczna reakcja – 

ciągnął powoli – na którą się nie ma wpływu. Czy rzeczywiście 

nigdy  pani  czegoś  takiego  nie  przeżyła,  czy  też  zaprzecza  pani,  że  ona  istnieje,  po prostu 
dlatego, 

że pani umysł nie jest w stanie jej wyjaśnić? 

Wzruszyła  ramionami.  Chciała,  żeby  wydawało  się,  że  jego  słowa  nie  robią  na  niej 

żadnego wrażenia, choć zapadały jej głęboko w serce i bardzo raniły.  

–  Nie wiem,  czy Meegan jest zakochana w Marku.  Wiem tylko, 

że  zaprzyjaźnili  się  i 

postanowili razem zamieszkać. Gerald jest przyjacielem Marka i przy jego pomocy udało im 
się zebrać pieniądze na ziemię i dom. Czy w grę wchodzi tu miłość, to nie jest ani moja, ani 
pańska sprawa.  

– 

Czy  miłość  w  ogóle  istnieje?  Na  to  właśnie  pytanie  musi  pani  wreszcie  znaleźć 

odpowiedź – zauważył tajemniczo. – No więc jak, gdzie zjemy? Czy lubi pani może kuchnię 
syjamską? 

Tak musi czuć się człowiek, który tonie, pomyślała, gdy starała się nadążyć za ciągłymi 

zmianami tematu.  

– 

Nie sądzę, żebym miała ochotę gdzieś się z panem wybrać – odparła niepewnie. – Może 

zerknę tylko na plany, żebym mogła wyjaśnić Meegan zmiany.  

– 

A więc zrywa pani naszą pierwszą randkę? 

– 

Trudno to nazwać randką! 

– Jest pani tego pewna? 

– 

Oczywiście – odparła i próbowała się uspokoić. – Mieliśmy zjeść razem kolację, a ja 

zmieniłam zdanie.  

– Dlaczego? 

– Dlatego, 

że jestem już tym wszystkim zmęczona – wyjaśniła sucho. – Widzę, że bawią 

pana kpiny ze mnie, 

ale dla mnie nie ma w tym nic śmiesznego.  

– 

Czemu miałoby sprawiać mi radość robienie sobie z pani żartów? – spytał. – Czemu 

pani sądzi, że sobie drwię? 

– 

Czemu sądzę...! – wybuchnęła. – Czy zwracanie się do mnie „moja droga pani doktor” 

tym szyderczym tonem 

nie jest drwiną? To całe pańskie gadanie o miłości, to naciąganie mnie 

na zwierzenia, 

nie jest dla pana tanią rozrywką? Prawdziwy mężczyzna z Westport zabawia 

się kosztem małej, grubawej pani doktor.  

Zamrugała  oczami,  żeby  powstrzymać  łzy.  Oczy  jej  mówiły  o  bólu  i  goryczy,  które 

narastały w niej przez te wszystkie lata, gdy rozmyślała o swym wyglądzie.  

background image

– 

Czy  przypadkiem  nie  widzi  pani  siebie  w  taki  właśnie  sposób?  –  Wyprostował  się, 

jakby chciała go uderzyć. – Mała, grubawa pani doktor? A gdzie się podziała wiara w siebie? 
Sama pani tak o sobie opowiada, a potem zarzuca mi, 

że sobie pokpiwam! 

– 

A  więc  dobrze.  Tak,  jestem  małą,  grubawą  panią  doktor,  ale  jestem  także  dobrym 

lekarzem, 

a przecież nie wygląd decyduje o wartości człowieka.  

Pochylił się nad nią i powiedział bardzo wolno: 
– 

To pani pierwsza zaczęła mówić o wyglądzie. Nagle zapanowała cisza i uleciała gdzieś 

cała złość.  

Sophie zapadła się głębiej w krzesło. Wpatrywała się w niego, jakby chciała wejrzeć w 

jego myśli, dostrzec, czy pod słowami, które płynęły tak łatwo, nie kryje się jakieś uczucie.  

– 

Przestała  już  pani  się  kłócić?  –  zapytał  łagodnie  i  odwrócił  się,  nie  czekając  na 

odpowiedź, żeby przejrzeć papiery, które leżały na biurku. – Weźmiemy plany, żeby mogła je 
pani 

przejrzeć podczas kolacji. Chyba mówiła pani, że lubi syjamską kuchnię? 

Westchnęła i skinęła głową. Dyskusja z tym człowiekiem nie ma najmniejszego sensu. 

Udaje, 

że słucha, co się do niego mówi, ale i tak robi swoje. Równie dobrze mogła wcale nie 

otwierać ust.  

Kiedy  porządkował  biurko,  był  wręcz  pochłonięty  tą  pracą.  Patrzyła  na  niego 

zafascynowana.  

– 

Mam nadzieję, że nie czuje się pani urażona? Potrząsnęła głową. Teraz, gdy przestała 

już odczuwać potrzebę walki z nim, jego obecność nieoczekiwanie przynosiła jej ukojenie.  

–  Gotowe  – 

powiedział  w  końcu,  włożył  rulon  pod  pachę  i  wziął  pudełko  ze  śpiącym 

kotkiem.  

– 

Czy rzeczywiście musi pan go wszędzie zabierać? 

– 

Zostawiłem go w biurze, gdy wcześniej panią odwiedzałem – wyznał z uśmiechem. – 

Andrea zaofiar

owała się, że weźmie go do domu, ale pomyślałem, że może pani przyjaciółka 

Meegan miałaby ochotę go zobaczyć. Koniec końców nowy dom potrzebuje kota, żeby stać 
się prawdziwym domem.  

Patrzył na nią z wyrazem oczekiwania na twarzy. Sophie potrząsnęła głową i roześmiała 

się cicho.  

– 

Uważam, że to wspaniały pomysł, ale powinnam była wiedzieć, że w jakiś sposób uda 

się panu wykręcić od odpowiedzialności.  

– 

Szybko wydaje pani sądy o ludziach, moja droga pani doktor.  

– 

Może  się  mylę,  ale  tak  tu  o  panu  mówią  –  odparła  ze  smutnym  uśmiechem.  Po co 

niszczyć kolejną kłótnią wątłą nić porozumienia, jaka zaczęła się między nimi nawiązywać? 

– Szybka kolacja, 

wizyta u pani przyjaciółki, a potem powinna pani prędko położyć się do 

łóżka – powiedział i skierował ją w stronę drzwi. – Czy często pracuje pani od świtu? 

–  Trzy razy w tygodniu  – 

powiedziała, gdy wyszli już z biura i pogrążyli się w ciszy i 

spokoju otoczonego drzewami osiedla. – 

Pracę kończę jednak najpóźniej o północy. Udało mi 

się wywinąć od tego okropnego dyżuru, który zaczyna się o dziesiątej wieczorem, a kończy 
dopiero o szóstej rano.  

– 

Założę się, że lekarze, którzy wtedy pracują, wychodzą dziesięć po szóstej. – Otworzył 

background image

drzwi  samochodu  i  pomógł  jej  usadowić  się  na  wysokim  siedzeniu.  –  Pani  zaś  siedziała 
dz

isiaj po zakończeniu dyżuru jeszcze przez dwie godziny.  

– 

Lubię załatwić wszystko do końca – wyjaśniła. Kiedy usiadł za kierownicą, podał jej 

pudełko z kotkiem i ruszyli w drogę.  

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

– 

To taki śmieszny, mały guzek – mówiła pani Wentworth, dotykając przy tym szyi.  

Sophie usiłowała skupić się na słowach pacjentki, lecz jej myśli zdawały się biec dwoma 

torami. 

Z jednej strony zastanawiała się nad schorzeniem kobiety, z drugiej zaś przypominała 

sobie fragmenty wczorajszego wieczoru.  

–  To tarczyca. 

Mają  kilka  osób  na  sto,  częściej  dotyka  kobiet  niż  mężczyzn.  Ogromna 

większość z nich nie jest złośliwa. Czy miała pani w dzieciństwie jakieś problemy z tarczycą? 
A może inne kłopoty, które wymagały naświetlania niską dawką promieni Roentgena? 

Kobieta 

potrząsnęła głową.  

– 

Będę musiała to obejrzeć. Proszę mi powiedzieć, kiedy zauważyła pani ten guzek po raz 

pierwszy? 

– 

Jakiś  czas  temu.  Nie  czułam  się  jednak  źle  i  nic  mnie  nie  bolało,  więc  się  tym  nie 

przejęłam. Tyle się jednak teraz mówi w telewizji o raku, że mój mąż w końcu wysłał mnie 
do lekarza.  

– 

Jeśli  wielkość  guza  nie  zmienia  się  od  dłuższego  czasu,  to  nie  powinna  się  pani 

niepokoić.  –  Sophie  dotykała  delikatnie  szyi  pacjentki,  badając  nieduże  zgrubienie.  – 
Sprawdzę też, czy nie ma opuchlizny w gruczołach limfatycznych. – Naciskała lekko miejsca, 
w których zmiany chorobowe mogły świadczyć o rozwoju nowotworu.  

Kształt  gruczołów  był  w  normie  i  Sophie  poczuła  ulgę.  Złośliwy  guz  w  tym  miejscu 

mógłby silnie naruszyć równowagę całego systemu limfatycznego.  

Wróciła do biurka, żeby zapisać wyniki badania. Naszkicowała również pozycję guzka.  
–  Wszystko wskazuje na to, 

że nie jest złośliwy, ale lepiej się upewnić. Możemy zrobić 

biopsję.  Jeśli  to  jest  torbiel,  przy  pobieraniu  wycinka  zostanie  usunięta.  Jeśli badanie nie 
wykaże złośliwości komórek, to guzek zapewne zniknie. Gdyby się ponownie pojawił, będzie 
można  jeszcze  raz  usunąć  płyn  z  jego  wnętrza  za  pomocą  strzykawki  albo  usunąć  go 
operacyjnie.  

– 

Czy trzeba to zrobić od razu? 

– 

Przyszła tu pani sama? – spytała Sophie, wiedziała bowiem, że zabieg jest bolesny i 

pani Wentworth mogłaby się po nim źle czuć.  

– Tak, 

ale mój mąż chwilowo nie pracuje, mógłby więc przyjść ze mną kiedy indziej.  

– 

Tak  byłoby  najlepiej.  Na  razie  poproszę  panią  o  wykonanie  badań  krwi i moczu. 

Powinny wykazać, czy tarczyca działa normalnie. Czasami zdarza się, że taki guz przejmuje 
funkcje gruczołu tarczycy i zaczyna wydzielać odpowiedni hormon. Prowadzi to do wzrostu 
jego stężenia we krwi i nadczynności tarczycy – wyjaśniła.  

Zerk

nęła jeszcze raz na pacjentkę, choć wstępne badanie nie wykazywało niepokojących 

objawów. 

Pani  Wentworth  miała  grube  i  błyszczące  włosy,  oczy  jej  świeciły,  a  skóra  była 

sucha i jasna. 

Na  łokciach  nie  zauważyła  czerwonych  plam,  a  w  oczach  nie  było  śladu 

ner

wowego napięcia czy niepokoju.  

– 

Nadczynność tarczycy, tak samo zresztą jak niewydolność, jest wyleczalna, nie ma więc 

background image

powodu do obaw. 

Proszę,  oto skierowanie na badania.  Wyjdę  z  panią  do  recepcji,  żeby 

umówić następną wizytę. Chciałabym, żeby był przy mnie wtedy jeszcze jeden lekarz.  

Miała nadzieję, że jej słowa zabrzmiały  przekonująco. Widziała na zdjęciach  usuwanie 

torbieli tarczycy przy użyciu strzykawki, ale na tym się jej wiedza kończyła. Być może kiedyś 
ćwiczyła taki zabieg na modelu, lecz niewiele już z tego pamiętała i wolała mieć przy sobie 
drugiego lekarza.  

– 

Mogła  pani  wysłać  ją  do  endokrynologa  –  powiedział  burkliwie  doktor  Crane,  jej 

starszy kolega, 

gdy wyjaśniła mu problem.  

– 

Przecież tak normalnie postępuje lekarz domowy. Albo raczej postępował, zanim moda 

na odsyłanie do specjalistów nie zagościła wśród nas na dobre. Pacjenci wędrują teraz tam i z 
powrotem między nami a specjalistami. My czytamy naukowe wyjaśnienia i przekładamy je 
na normalny język. To wszystko jest dość bezosobowe, nie sądzi pan? 

– 

Widzę, że wyznaje pani staromodny etos lekarza domowego.  

Sophie pokiwała z przekonaniem głową.  
–  Jestem pewna, 

że  ludzie  chcą  znać  swojego  lekarza.  Chcieliby  do  niego  zadzwonić, 

opowiedzieć o swoich dolegliwościach i spytać, co to oznacza.  

– 

Jak na kogoś tak młodego, ma pani bardzo radykalne poglądy – zauważył z uśmiechem 

lekarz.  – 

Chętnie  zrobię  biopsję,  a  następnym  razem  będę  pani  asystował.  Jeśli  będą  tu 

pracować  lekarze  podobni  do  pani,  to  może  uda  się  przekształcić  ten  punkt  usługowy  w 
lecznicę rodzinną z prawdziwego zdarzenia.  

– 

Byłoby  cudownie!  Sophie  uśmiechnęła  się  w  odpowiedzi  na  komplement,  po czym 

pobiegła do gabinetu, żeby zająć się następnym pacjentem.  

Usłyszała  płacz  dziecka,  zanim  dotarła  do  drzwi.  Kiedy  odwróciła  się,  zobaczyła 

zdenerwowaną  matkę  z  dzieckiem  wyrywającym  się  jej  z  rąk,  a  za  nią  mężczyznę,  który 
przyciskał dłoń do ust.  

Wyczuła, że stało się coś poważnego, i ruszyła na ich spotkanie. Wprowadziła ich od razu 

do gabinetu.  

– 

Co się stało? – zapytała matkę, która starała się uciszyć chłopczyka.  

– 

Jamie bawił się w ogrodzie koło małej sadzawki, a potem przybiegł do domu. Płakał i 

trzymał  się  za  buzię.  Myśleliśmy  najpierw,  że  połknął  jakieś  świństwo,  ale  w  końcu 
przypomniało nam się, że walił wcześniej kijem w rośliny. Tam rosną begonie, wie pani, takie 
kwiaty z dużymi liśćmi. Mógł włożyć sobie do buzi kawałek takiego liścia.  

W  trakcie  wyjaśnień  matki  Sophie  zajrzała  do  buzi  dziecka.  Chłopiec  nie  miał 

obłożonego  języka  ani  nadmiernie  zaczerwienionych  warg.  Nacisnęła  brzęczyk  na  biurku, 
żeby poprosić Kate o trochę mleka, butelkę dla dziecka i szklankę.  

– Czy on jeszcze pije z butelki? – 

zapytała matkę, a ta pokiwała twierdząco głową.  

– 

Próbowałam mu dać trochę soku, kiedy zaczął płakać, ale nie chciał pić.  

–  Sok m

ógł  tylko  wzmóc  ból,  ale  mleko  może  pomóc  w  zneutralizowaniu  skutków 

działania  trucizny  –  wyjaśniła  Sophie.  –  Może  również  złagodzić  ból  w  porażonych 
miejscach, 

choć nie jest w stanie wyleczyć miejsc, które uszkodził kontakt z sokiem rośliny, 

mimo  że  wewnętrzna  strona  ust  goi  się  znacznie  prędzej  niż  skóra.  Uszkodzenia takie 

background image

przypominają oparzenie i nic nie będzie w stanie lepiej go złagodzić niż mleko.  

Kate  przyniosła  mleko  i  Sophie  napełniła  butelkę.  Wręczyła  ją  matce,  która  usiadła  i 

zaczęła  kołysać  małego blondynka.  Przemawiała  przy  tym  do  niego  uspokajająco,  żeby 
skłonić go do wypicia mleka.  

–  Kate, 

czy  mogłabyś  zadzwonić  do  ośrodka  toksykologii  i  poprosić  o  dokładne 

informacje na temat begonii? 

– Begonia ma wielkie, 

zielone liście z grubymi, purpurowymi żyłkami – dodała kobieta, 

uspokojona już, gdyż chłopiec zaczął pić.  

Sophie odwróciła się w stronę ojca, który nadal stał przy drzwiach i trzymał dłoń przy 

ustach.  

– Czy panu dolega to samo? – 

spytała, widząc ból malujący się na jego twarzy.  

–  Nie ch

ciał  uwierzyć,  żeby  cokolwiek  w  ogrodzie  mogło  chłopcu  aż  tak  zaszkodzić, 

wziął więc kawałek rośliny i pogryzł – powiedziała kobieta tonem, jakby nie mogła uwierzyć 
własnym słowom.  

Wydawało  się,  że  mężczyzna  oddycha  normalnie.  Sophie  wskazała  mu  krzesło  i 

odruchowo zmierzyła puls i ciśnienie. Szukała widocznych śladów uszkodzeń, zadowolona, 
że brak jakichkolwiek skutków ubocznych.  

– 

Czy  pan  to  połknął?  –  spytała.  Włożyła  jednocześnie  palce  do  jego  ust  i  zauważyła 

mocno nabrzmiałe wargi.  

Potrząsnął głową, a jego żona dodała: 
– 

Poczuł, że go piecze język, i wypluł.  

– To dobrze. – 

Sophie potrząsnęła głową, kiedy pomyślała o możliwych konsekwencjach. 

– Jednak ma pan na 

języku niewielką opuchliznę. Gdyby pan to połknął, opuchlizna mogłaby 

zablokować przełyk i musielibyśmy operować, żeby mógł pan oddychać.  

Mężczyzna zbladł i jeszcze raz pokręcił głową.  
– 

Na razie zostawię pana w jednym z gabinetów i poproszę pielęgniarkę, żeby była przy 

panu, 

bo mogą się pojawić trudności z oddychaniem. Gdyby nawet mały kawałek wpadł panu 

do przełyku, mogłoby się to bardzo źle skończyć. Pewnie ma pan ochotę krzyczeć tak samo 
głośno jak syn? 

Mężczyzna przytaknął i Sophie podała mu szklankę mleka.  
– 

Proszę teraz wypić powoli całą szklankę. Pielęgniarka przygotuje paczuszkę z lodem, 

którą będzie pan mógł trzymać między wargami, żeby uśmierzyć ból. Nie mogę jednak dać 
panu na razie środków przeciwbólowych. Przytłumiłyby inne objawy.  

Pacjent jęknął, ale Sophie była nieugięta.  
– 

Chodźmy – zarządziła spokojnym głosem. – Pokażę panu pokój, gdzie będzie pan mógł 

posiedzieć, i znajdę pielęgniarkę.  

Jamie  siedział  cicho  i  Sophie  była  teraz  pewna,  że  jego  matka  miała  rację, 

przypuszczając,  że  tylko  niewielka  ilość  soku  rośliny  dostała  się  do  jego  buzi.  Mleko 
zneutralizowało działanie soku i ból osłabł.  

Ojciec był w gorszym stanie. Przeżuł szkodliwą substancję i ślina rozprowadziła sok po 

całych ustach. Będzie miał objawy poparzenia, z bardzo bolesnymi bąblami włącznie, których 

background image

wyleczenie zajmie przynajmniej tydzień.  

Zaprowadziła ich do małego pokoju przyjęć i poleciła mężczyźnie położyć się na kozetce. 

Dla matki i dziecka przyniosła plastikowy fotel.  

– Sally zaraz przyniesie mleko, 

a ja zajrzę do was za pół godziny.  

Kate  wręczyła  jej  wiadomość  z  ośrodka  toksykologicznego  w  chwili,  gdy  Sophie  szła 

przez zatłoczoną poczekalnię. Ośrodek potwierdził jej domysły, że trucizna działa szybko i 
miejscowo. 

Dopóki  jednak  nie  została  połknięta  i  nie  wywołała  poparzenia  przełyku,  nie 

powodowała żadnych groźniejszych skutków ubocznych.  

– 

Poproś Sally, żeby popilnowała zarówno ojca, jak i syna – powiedziała cicho do Kate. – 

Dajcie im więcej mleka.  

Kate  zniknęła,  żeby  poszukać  Sally,  jednej  z  trzech  pielęgniarek  na  dyżurze.  Sophie 

podeszła do drzwi swojego gabinetu i wzięła kartę chorobową, która tam na nią czekała.  

– Pan Ambrose! 
Jeden  rzut oka wystarczył jej, żeby dostrzec wczorajszego  pacjenta, który  przyszedł na 

kontrolę. Czy spowodowała to jej prośba, czy rozkaz szefa? 

Poprosiła go do gabinetu, przepraszając za spóźnienie.  
– 

Słyszałem właśnie, że ma pani nagły wypadek – rzekł z uśmiechem. – Z dzieciakiem 

już w porządku? 

– Tak, chyba tak. 

Jak pana ręka? 

– 

Jest trochę sztywna i boli – przyznał, gdy odwijała bandaż.  

– 

Wdało się zakażenie. – Westchnęła, gdy zobaczyła kolor jego ręki. – Muszę jeszcze raz 

przemyć ranę i posypać ją antybiotykiem. To powinno pomóc.  

Zmyła  ropę  i  odczepiła  plastry  motylkowe,  a  potem  posypała  proszkiem  powierzchnię 

rany.  

– 

Zabandażuję  to  od  nowa.  Zastrzyk  z  penicyliny  wzmógłby  działanie  antybiotyków, 

które pan bierze – po

wiedziała z wahaniem. Pamiętała reakcję tego człowieka na poprzednie 

zastrzyki.  

– 

Niech do jutra podziałają te, które przyjmuję – zaprotestował od razu. – Aż tak bardzo 

nie boli.  

– 

Proszę przyjść jeszcze dzisiaj, gdyby ból się zwiększył, bez względu na to, kto będzie 

miał dyżur – poprosiła. – A ja będę chciała koniecznie pana zobaczyć jutro, i to z samego 
rana.  

– Dobrze – 

powiedział z ociąganiem, gdy zabandażowała mu z powrotem rękę. – Wiem, 

że  to  poważne,  nie  będę  tego  lekceważył.  –  Urwał  i  dodał  po  chwili:  –  Gdybym pani nie 
słuchał, poskarżyłaby się pani szefowi.  

Słabo znała Cala Williamsa, ale z tego, co mówił ten człowiek, można było wnosić, że 

łączyła ich szczególna przyjaźń. A może tak się jej tylko zdaje? Czy stała się przeczulona na 
punkcie Cala? 

Myśli  te  spowodowały,  że  pożegnała  się  z  Davidem  Ambrosem  dosyć 

nerwowo. 

Czuła się znowu niespokojna.  

Wiedziała, że nie powinna ciągle mieć przed oczami jego pociągłej, przystojnej twarzy. 

Musi zapomnieć o jego niskim i głębokim głosie. Spotkała tego człowieka tylko cztery razy, 

background image

czemu więc wrażenie, jakie na niej wywarł, było tak silne? I czemu kolacja z nim sprawiła jej 
tyle przyjemności? 

– Nic nie wskazuje, 

żeby stan któregoś z pacjentów się pogorszył. – Sally zadzwoniła w 

chwili, 

gdy Sophie siedziała przy biurku i starała się skupić na pracy. – Chłopczyk zasnął, a 

jego ojciec mówi, 

że nadal bardzo go boli, ale opuchlizna na wargach i języku zmniejszyła się 

o ponad połowę.  

– 

Proszę  go  tu  przysłać.  Przepiszę  mu  środki  przeciwbólowe  i  zrobię  miejscowe 

znieczulenie. 

Żona lepiej niech na niego zaczeka, jeśli dziecko śpi.  

Kiedy  po  niedługim  czasie  pacjent  wyszedł,  czekały  na  nią  dwie  kolejne  karty 

chorobowe. 

Wzięła do ręki pierwszą z nich, gdy do gabinetu weszła Kate.  

– 

Dzwoniła  jakaś  pani  i  prosiła  o  telefon.  –  Kate  wręczyła  Sophie  żółtą  kartkę  z 

nazwiskiem Meegan.  

– 

Pewnie znajdę czas dopiero o piątej – mruknęła Sophie, gdy zerknęła do poczekalni.  

– 

To będzie chyba za późno – odparła recepcjonistka i Sophie spojrzała na nią zdziwiona. 

– 

Powiedziała, że chciałaby zaprosić panią na kolację. Zdaje się, że przygotowuje ją sama i 

zaprosiła kogoś, z kim chciałaby panią poznać. Dlatego też chce wiedzieć, czy pani przyjdzie, 
bo wybiera się po zakupy.  

Pewnie chodzi o Marka, 

pomyślała uśmiechając się Sophie. To wspaniale! 

– 

Czy  mogłaby  pani  zadzwonić  i  powiedzieć,  że  z  przyjemnością  przyjdę?  Proszę  też 

spytać o godzinę.  

Kate wyszła, a Sophie poprosiła następną pacjentkę. Kiedy witała się z Nancy Davidson, 

zdała sobie sprawę, że jej pacjentami są w większości kobiety. Czy kobiety wolą rozmawiać o 
swych problemach z lekarką, czy też po prostu mężczyźni, którzy odwiedzali lecznicę, unikali 
jej i dlatego kierowano do niej kobiety? 

Wspomnienie  wczorajszego  wieczoru  znowu  oderwało  ją  od  pracy.  Bywała  już  na 

kolacjach ze 

znajomymi i przyjaciółmi, a raz czy nawet dwa razy spotkała się z mężczyznami, 

którzy  wykazywali  pewne  zainteresowanie  jej  osobą.  Doświadczenie  tego  ostatniego 
wieczoru  było  jednak  całkowicie  inne.  Coś  wisiało  wtedy  w  powietrzu  i  nadawało 
zwyczajnym słowom i konwencjonalnym uprzejmościom zupełnie inny wymiar.  

– 

Proszę, niech pani siada.  

Pacjentka uśmiechnęła się nieśmiało i zaczęła mówić: 
–  Wiem, 

że  chyba  nie  ma  się  czym  martwić,  i przepraszam,  że  zajmuję  pani  czas,  ale 

każdego ranka mam katar, swędzą mnie oczy i kicham. To pewnie alergia. Z powodu astmy 
ostatnio zmieniłam mieszkanie. Mam teraz parkiet zamiast dywanów. Nie ma też niczego w 
wystroju domu, 

co mogłoby wywołać atak.  

– 

A  rośliny?  Może  pyłki  z  kwiatów  w  ogrodzie?  Pacjentka  pomyślała  przez  chwilę  i 

potrząsnęła głową.  

– 

Ogród  ma  upiększać  cały  blok.  Zasadzono  w  nim  rośliny  według  najnowszej 

meksykańskiej mody. Jest tam sporo żwiru, kaktusy, inne rośliny kolczaste i kilka palm. Ani 
jednego kwiatka.  

–  A mieszkanie? Skoro jest nowe, 

to może reaguje pani na jakiś składnik w farbie albo 

background image

środkach czyszczących? Wiele firm używa na przykład przy czyszczeniu parkietów środków 
opartych na kwasach. 

Może w pani mieszkaniu pozostały jakieś ślady? 

Kobieta jednak ponownie pokręciła głową.  
– 

Mieszkałam już sześć tygodni w tym mieszkaniu, zanim zaczęły się pierwsze objawy, a 

więc na pewno nie chodzi o kwasy. A ja używam do sprzątania tylko sody i octu, a do mycia 
nie uczulającego mydła.  

– 

Widzę, że zna pani ten problem bardzo dokładnie. – Sophie uśmiechnęła się.  

– 

Musiałam to zrobić! Moja matka stosowała wszystkie możliwe środki przeciw astmie i 

katarowi siennemu i jestem przekonana, 

że robiły one więcej szkody niż dobrego. Uzależniła 

się tylko od nich, a atak astmy zabił ją w wieku czterdziestu dziewięciu lat.  

– To okropne, 

ale chociaż zrozumiała pani, jakie niebezpieczeństwa się z tym wiążą.  

– 

Dlatego właśnie wybrałam to mieszkanie. Staram się zawsze zapobiegać atakom. Kiedy 

nic nie pomaga, 

biorę tylko teldane. Bardzo pomaga na katar sienny, ale nie chcę go zażywać 

do końca życia.  

Sophie przyznała jej rację i zaczęła się zastanawiać nad innymi czynnikami alergennymi.  
– 

A czy pani je coś przed pójściem spać albo na śniadanie, czego nie jadła pani do tej 

pory? 

Pacjentka zastanawiała się nad odpowiedzią.  
– Chy

ba chodzi o śniadanie. Atak nigdy nie zaczyna się wcześniej.  

– 

A co pani je na śniadanie? 

– 

Płatki, sok owocowy, czasem kawę i grzankę.  

– 

To  brzmi  dość  niewinnie  –  orzekła  Sophie,  gdy  nagle  przypomniała  sobie  niedawno 

czytany artykuł w magazynie medycznym.  

– 

A jakie płatki? – spytała i zobaczyła zaskoczenie na twarzy kobiety.  

– Te zdrowe, 

z otrębami i owocami.  

– 

Z dużą ilością błonnika? 

– Tak.  

– 

Zawsze pani je jadła? – wypytywała Sophie i była zadowolona, gdy na twarzy pacjentki 

zaczął pojawiać się wyraz zrozumienia.  

–  Nie  – 

odparła  powoli.  –  Dopiero  niedawno  zaczęłam  je  kupować.  Nie jestem chyba 

uczulona na płatki śniadaniowe? 

– 

Być  może  w  ich  skład  wchodzi  psyllium.  To  błonnik,  który  bardzo  silnie  wchłania 

wodę.  Można  go  często  spotkać  w  środkach  na  przeczyszczenie i odchudzanie.  Ostatnie 
badania  wykazały,  że  psyllium  może  wywoływać  reakcje  alergiczne  u  osób,  które 
przechodziły alergie, astmę albo katar sienny.  

– 

Idę prosto do domu, żeby przeczytać skład na opakowaniu. Dziękuję za radę.  

–  Jest pani 

drugim  pacjentem  w  ciągu  dwóch  dni,  z którym rozmawiam o alergenach 

zawartych w jedzeniu.  Jak tak dalej pójdzie, 

to  zmienię  chyba  obyczaje  kulinarne  tego 

miasteczka.  

– 

Wyjdzie mu to tylko na dobre! Jestem nauczycielką i kiedy widzę, jakie świństwa jedzą 

dzieci, 

to  jestem  przerażona.  Jeśli  zostanie  pani  w  Westport,  to  może  zechce  pani  przyjść 

background image

czasem  do  szkoły  i  coś  o  tym  powiedzieć.  Mogłaby  pani  omówić  z  nimi  sprawy  diety, 
czystości,  ćwiczeń  fizycznych  i  tak  dalej.  Dzieci  lepiej  reagują  na  zalecenia  osób,  które 
uważają za ekspertów.  

– 

Bardzo chętnie. Zostaję w Westport. – Gdy tylko wypowiedziała te słowa, zaczęła się 

zastanawiać, czy jest to słuszna decyzja. Przecież przeszkadzają jej ciągle w pracy myśli o 
jednym  z  najbardziej  znanych  mężczyzn  w  mieście.  Wyjazd  stąd  może  być  jedynym 
ratunkiem.  

Odprowadziła  pannę  Davidson  do  drzwi.  Poczucie zadowolenia,  jakie  ogarniało  ją  po 

dobrze postawionej diagnozie, 

było  jednak  tym  razem  mocno  przytłumione.  Czemu Cal 

Williams  zszedł  ze  swej  własnej  drogi,  żeby  roztoczyć  przed  nią  swój  urok?  Czemu  tak 
bardzo starał się przypodobać Meegan, siedział blisko niej i doprowadzał ją do śmiechu? Ta 
ostatnia myśl wywołała w niej ból, a przecież widok rozradowanej twarzy Meegan powinien 
jej sprawić przyjemność.  

Wywo

łała następne nazwisko. Zaczęła w niej jednak wzbierać złość, gdy zrozumiała, w 

jakim stopniu ten człowiek wniósł niepokój w jej uładzone życie. Przypomniała sobie swoje 
uczucia,  gdy wracali do lecznicy po wizycie u Meegan. 

Prowadził  samochód  w  milczeniu. 

Jechali ulicami, 

które  wydawały  się  dziwnie  spokojne.  Gdy  zatrzymał  samochód  w 

podziemnym garażu obok jej auta, Sophie wstrzymała oddech, nie wiedząc, co stanie się za 
chwilę. Otwierając drzwi samochodu, miała nerwy napięte do ostatnich granic. A potem on 
powiedział tylko: „Do widzenia, na razie”, chłodnym, dalekim głosem. Odczuła nieprzepartą 
potrzebę płaczu, a może nawet chęć, żeby go uderzyć.  

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Kiedy  o  szóstej  Sophie  biegła  w  kierunku  swojego  samochodu,  była  zadowolona,  że 

kolacja u Meegan jest dopiero o siódmej. 

Choć pamiętała wszystkie przestrogi, które słyszała 

podczas  wykładów  na  temat  przepracowania,  zwłaszcza  gdy  stawało  się  ono  czyimś 
zwyczajem, 

nadal  nie  udawało  się  jej  właściwie  gospodarować  czasem.  Starała  się  zawsze 

zakończyć wszystkie sprawy jeszcze tego samego dnia, przed wyjściem z pracy.  

Ma jednak przynajmniej dość czasu, żeby wrócić do domu, wziąć prysznic i przebrać się. 

Tylko w co?  – 

zastanawiała  się,  pokonując  zakręty  na  uliczkach,  pełnych  teraz  dzieci  na 

deskorolkach albo na rowerach, 

czujnych  rodziców  i  gawędzących  sąsiadów.  Ludzie 

odpoczywali po pracowitym dniu.  

Większość jej wyjściowych strojów jest na nią teraz za szeroka, a chociaż kupiła kilka 

spódnic i bluzek do pracy, 

to nie zadała sobie trudu, żeby nabyć coś szczególnie ładnego.  

Tyle  czasu  zajęło  jej  przymierzanie  różnych  rzeczy,  że  się  spóźniła.  Gdy jednak 

parkowała  samochód  przed  motelem,  zaczęła  się  zastanawiać,  czy  nie  ubrała  się  zbyt 
elegancko. 

Włożyła  bowiem  swoją  ulubioną  czarną,  jedwabną  sukienkę,  a do  tego szeroki, 

srebrzysty pasek, 

który dostała od matki na zeszłe urodziny.  

– 

Wyglądasz  cudownie!  –  powitała  ją  Meegan  i  rozproszyła  tym  samym  wszelkie 

wątpliwości.  

– 

Bałam się, czy nie przesadziłam, ale ty też wyglądasz nadzwyczajnie – odparła Sophie i 

ucałowała Meegan w policzek.  

To  była  prawda.  Granatowa  sukienka  Meegan  podkreślała  błękit  jej  oczu.  Przyjaciółka 

była  podekscytowana,  co  nadawało  jej  twarzy  radosny  wyraz.  Nawet  jej  włosy  lśniły  w 
niezwykły sposób.  

– 

Proszę  –  powiedziała  Sophie  i  wręczyła Meegan bukiecik stokrotek,  który  kupiła  po 

drodze.  

– 

Dziękuję. – Meegan wzięła kwiaty i odwróciła wózek, żeby wjechać do głównej części 

pokoju.  

Sophie  gwizdnęła  z  uznaniem,  gdy  ujrzała  kanapę  przysuniętą  do  ściany,  a  na  środku 

pokoju wysunięty na honorowe miejsce stół, pięknie zastawiony i udekorowany kwiatami.  

– 

Pomógł mi właściciel motelu – wyjaśniła Meegan. – Mark i Gerald też tu mieszkają, w 

pokoju obok. Jest to jeden z nielicznych moteli w tej okolicy, 

który całkowicie przystosowano 

dla niepełnosprawnych. Zobacz! 

Meegan  otworzyła  drzwi  do  łazienki,  gdzie  widniał  niezwykły  prysznic.  Niższy  od 

normalnego, 

bez ekranu i zasłon, wisiał nad kratą umieszczoną w podłodze. Podłoga opadała 

niezauważalnie w kierunku kraty tak, by bez wysiłku można było na nią wjechać. Pozostałe 
urządzenia sanitarne również miały specjalną konstrukcję.  

– 

Nawet klamki i kontakty są dostosowane do twoich potrzeb – zauważyła Sophie, gdy 

rozejrzała się po wnętrzu.  

– 

No właśnie. Cieszymy się, że motel jest tak nowoczesny, a poza tym mamy blisko do 

background image

działki. Możemy zaprosić naszego wykonawcę tutaj, żeby pokazać, o co nam chodzi, zamiast 
próbować mu to wyjaśniać.  

Sophie przytaknęła. Razem z Meegan starały się kiedyś przystosować małe mieszkanko 

dla dwóch osób na wózkach i problemy z 

tym  związane  wydawały  się  często  nie  do 

rozwiązania.  Gdy  można  pokazać  wykonawcy,  o co chodzi,  wszystko  staje  się  znacznie 
prostsze.  

– 

A gdzie ci dwaj mężczyźni, z którymi chciałaś mnie poznać? 

– 

Będą  za  chwilę.  Cal  właśnie  wyjaśnia  im  zmiany  w  planach  –  wtrąciła  Meegan  od 

niechcenia.  

– Cal? 
Sophie rozejrzała się ze zdumieniem po pokoju i dopiero teraz zauważyła, że stół nakryto 

na pięć osób.  

–  On jest taki zabawny, 

że  musiałam  go  zaprosić.  Mam  nadzieję,  że  nie  masz  nic 

przeciwko temu. 

Lubisz go przecież, prawda? 

– 

To twoje przyjęcie, Meegan. Sądzę zresztą, że prośba o wyjaśnienie zmian w planach 

twoim przyjaciołom to świetny pomysł. – Sophie zamilkła na chwilę, żeby się uspokoić, po 
czym  ciągnęła:  –  Tak  naprawdę  to  chciałabym  poznać  Marka.  Z  pewnością  nie jest ci 
obojętny, skoro się tak zaprzyjaźniliście.  

– 

Myślisz pewnie, że się w nim zakochałam? – spytała cicho Meegan. Spojrzała Sophie w 

oczy i nie spuszczała wzroku, jakby chciała podkreślić wagę swych słów.  

– 

Czy naprawdę go kochasz? 

–  Chyba tak.  Nie 

mam  zbyt  wielkiego  doświadczenia.  Udało  mi  się  dotychczas 

nieszczęśliwie zakochać w kilku nauczycielach jeszcze w szkole albo gwiazdach sportowych. 
Teraz to zupełnie inna sprawa.  

Czy jest zazdrosna o to, 

że Meegan udało się odkryć magię miłości, podczas gdy dla niej 

pozostawała ona nadal czymś nierzeczywistym? Czy tak właśnie myślała? A może zazdrość 
tę wywołało poczucie porażki, kiedy zrozumiała, że poza pracą w życiu istnieje coś jeszcze? 

– A oto i oni! 
Sophie cofnęła się pod ścianę, czując, że wolałaby zmykać stąd jak najdalej.  
– 

Meegan mówiła, że jesteś ładna – oznajmił Gerald. Zauważyła jego mrugające oczy za 

grubymi szkłami, gdy została mu przedstawiona. – Lubię ciemne oczy i włosy.  

– 

Ja też – odezwał się za nią głęboki głos. Odwróciła się i ujrzała Cala Williamsa, który 

wprowadzał  wózek  z  młodym  mężczyzną  przez  rozsuwane  szklane  drzwi.  –  Zwłaszcza  w 
połączeniu z czernią i srebrem.  

Było mu do twarzy w ciemnej, dopasowanej koszuli. Miał też na sobie czarne, świetnie 

skrojone spodnie.  

– W takim razi

e ty jesteś Mark – powiedziała i podeszła do wózka, żeby się przywitać. – 

Co sądzisz o nowej wersji planu? Czy zgadzacie się na dom na palach? 

– 

Jest wspaniały – zapewnił Mark i podjechał do stołu, gdzie Meegan razem z Geraldem 

przygotowywała napoje. – Cal miał przez nas sporo kłopotów. Prawdziwe szczęście, że mamy 
taką pomoc już teraz, zanim zaczęliśmy budować.  

background image

–  Czy wiesz, 

że  udało  mu  się  uzyskać  od  właściciela  motelu  niższą  stawkę  na  czas 

budowy domu? – 

oznajmiła Meegan i wzięła Marka za rękę. – Mark i ja możemy dzięki temu 

natychmiast zacząć pracę.  

– 

I podał nam nazwiska swoich pracowników – wtrącił Gerald. – Mówi, że mogę z nimi 

pracować, to znaczy pomagać, sprzątać i robić inne rzeczy. Jeden z nich trzyma nawet gołębie 
pocztowe.  

– 

Zdaje się, że zostałem bohaterem – usłyszała za sobą Sophie. Czy czytanie w myślach 

również jest jedną z cech tego człowieka? 

– 

Będzie tak, dopóki ich czymś nie zrazisz – mruknęła. –  Zdarza się,  że człowieka po 

pewnym  czasie  zaczyna  nudzić  niesienie  pomocy  innym.  Wtedy ci,  którym pomagano, 
cierpią, bo dociera do nich, że pomoc ta nie wypływała z bezinteresownej przyjaźni.  

Szare oczy, 

które dotąd patrzyły na nią ciepło, stały się nagle zimne.  

– 

A co innego mogło mnie skłonić do zajęcia się tą sprawą? 

– 

Skąd ja to mogę wiedzieć? Znałam ludzi, którzy robili podobne rzeczy, żeby udawać 

bohaterów  w  oczach  przyjaciół  albo  żeby  siebie  dowartościować.  Czuli  się  lepiej,  gdy 
ratowali tonące koty albo przeprowadzali starsze panie przez ulicę.  

– 

A czy te uczynki stały się mniej wartościowe przez to, że stały za nimi nie do końca 

czyste intencje? – 

Sophie poruszyła się niespokojnie, gdy dodał: – To ty przecież uratowałaś 

kota. 

Ja zostałem wystrychnięty na dudka i go wychowuję.  

– 

O co wy się sprzeczacie? – spytała Meegan, podając im tacę z kanapkami. – Proszę, 

przestańcie!  Gerald  zaraz  przyniesie  napoje.  To  nasze  pierwsze  wspólne  przyjęcie,  musicie 
więc nam wybaczyć brak koordynacji.  

Roześmiała  się  z  własnego  żartu  i  powtórzyła  go  Markowi  i  Geraldowi.  Sophie 

uśmiechnęła się, choć ciągle nie mogła się przyzwyczaić do żartów ludzi niepełnosprawnych, 
którzy mieli dość specyficzne poczucie humoru.  

– 

Kłócimy  się o semantykę – odparł wymijająco Cal Williams, gdy śmiech  już ucichł. 

Schylił się, żeby  wziąć  kanapkę z krewetkami i avocado. – Pani doktor Delano uczy mnie 
właściwego zachowania w stosunkach z ludźmi takimi jak ty, Mark i Gerald.  

– 

Nie  ma  czegoś  takiego  jak  właściwe  zachowanie  i  jeśli  zastanawiasz  się,  jak  się 

zachować,  na  pewno  będziesz  to  robić  źle.  Chcemy  być  traktowani  tak  samo  jak zwykli 
ludzie,  i to wszystko  – 

oświadczyła  Meegan.  –  Tak  naprawdę  to  właśnie  dlatego  mi  się 

spodobałeś, kiedy cię wczoraj poznałam. Czułam, że dla ciebie jestem tylko kolejną osobą, 
która chce wybudować dom na twoim osiedlu.  

Meegan uśmiechnęła się, zadowolona, że udzieliła mu wsparcia, ale Cal zmarszczył czoło 

i złapał się za głowę.  

– 

Teraz ona pomyśli, że pomagam wam z chęci zysku! Sophie w milczeniu patrzyła na to 

małe przedstawienie.  

– 

Masz na myśli Sophie? – spytała Meegan. – A dlaczego miałaby pomyśleć, że za chęcią 

zaprzyjaźnienia się z nami ma się coś kryć? Jest jedną z pierwszych pełnosprawnych osób, 
które stały się moimi przyjaciółmi, i moje inwalidztwo nie wpływa w najmniejszy sposób na 
nasze stosunki.  

background image

–  Mnie jednak podejrzewa o niecne pobudki  – 

wyznał  Cal  ze  smutkiem,  jakby 

zmartwiony brakiem zaufania Sophie.  

Sophie poczuła złość. Gdy Meegan odjechała, powiedziała: 
– 

Mam  czasem  ochotę  potrząsnąć  tobą  tak,  żebyś  coś  zrozumiał!  Gdybym  tylko  z  tą 

swoją marną siłą zdołała cię w ogóle poruszyć! 

– 

Poza  siłą  są  inne  rzeczy,  którymi  można  człowieka  poruszyć  –  odparł  tajemniczo  i 

odszedł, żeby pomóc Geraldowi.  

Mimo  że  poczuła  ulgę,  patrzyła  czujnie  na  smukłą  sylwetkę  Cala.  Słuchał  uważnie 

Geralda, 

który  odpowiadał  właśnie  na  jego  pytanie.  Nie  było  w  jego  zachowaniu  śladu 

udawania, 

Sophie  jednak  nadal  była  podejrzliwa.  Dlaczego  człowiek  taki  jak  Cal  Williams 

zadaje sobie tyle trudu, 

żeby zaprzyjaźnić się z tą trójką? 

– Meegan tyle o tobie mówi. 

Ucieszyłem się, kiedy usłyszałem, że mieszkasz w Westport 

– 

powiedział Mark. Podjechał na wózku do Sophie i podał jej kieliszek białego wina. – Miała 

taką dobrą posadę w mieście, a przy tym był tam tak świetnie rozwinięty system pomocy, że 
ciągle się boję, czy przyjazd do Westport tylko dlatego, że mnie udało się tu  dostać pracę, 
wyjdzie jej na dobre.  

– 

Nie przyjechałaby, gdyby nie chciała – zapewniła go Sophie. – Znasz ją chyba na tyle 

dobrze, 

że  wiesz,  jaka jest uparta.  Można  ją  do  czegoś  skłonić  tylko  wtedy,  gdy sama to 

zaakceptuje, 

ale nie da się jej zmusić do czegoś, co jej nie odpowiada.  

– Tak, wiem o tym. – 

Mark uśmiechnął się i potrząsnął głową. – Wciąż jednak czuję się 

trochę winny.  

– Chyba to rozumiem – 

odparła Sophie. Wiedziała jednak zbyt mało o tym, co odbiera, a 

co daje miłość, żeby mu coś doradzić. Uznała, że czas zmienić temat. Spytała więc Marka o 
jego wypadek.  

– 

Miałem szczęście – oznajmił wesoło, potrząsnął bezużytecznymi kończynami i poklepał 

wózek.  – 

Grałem  w  piłkę  z  przyjaciółmi  i  zaczęliśmy  trochę  szaleć.  Do  dziś  nie  jestem 

pewien, 

co się stało, wiem tylko, że w pewnym momencie znalazłem się na ziemi.  

Sophie zrobiło się niedobrze, gdy zdała sobie sprawę, jak łatwo można pozbawić kogoś 

zdrowia.  

– 

Lekarze  sądzą,  że  ktoś  na  mnie  po  prostu  spadł  i  dlatego  złamałem  kręgosłup. 

Uszkodziłem sobie odcinek piersiowy i teraz mam paraliż mięśni i nerwów w niższej części 
pleców i w nogach.  

Uśmiechnął się do Sophie, jakby całkowicie się z tym pogodził, ale ona zdawała sobie 

świetnie  sprawę  z  konsekwencji  tego  rodzaju  uszkodzenia  kręgosłupa.  Przerwał  na  chwilę, 
jakby chciał jej dać czas na przyswojenie sobie tego, co powiedział, po czym dodał: 

– 

Gdybym jednak uszkodził kręgi na odcinku szyjnym, miałbym sparaliżowane również 

ręce i nie mógłbym poruszać się nawet tak jak teraz. Dlatego mam powody być wdzięcznym 
losowi.  

Sophie patrzyła na jego znakomitą sylwetkę, falujące ciemne włosy i inteligentne, piwne 

oczy, 

a jego postawa wywarła na niej wielkie wrażenie. Nie zadawał sobie pytania „Dlaczego 

właśnie ja?” i spokojnie spoglądał w przyszłość. Obie te rzeczy wymagały siły i odwagi.  

background image

– 

Myślę, że z tobą przy boku Meegan może stawić czoło wszystkiemu. A twój przyjaciel 

Gerald wydaje się dodatkową pomocą.  

Spojrzała  na  drugą  stronę  pokoju,  gdzie  Gerald  odsuwał  właśnie  od  stołu  dwa 

niepotrzebne  krzesła.  Miał  skupioną  twarz,  jakby  zastanawiał  się  nad  zapewnieniem 
najlepszych  miejsc  dla  swych  przyjaciół.  Sophie  obrzuciła  go  fachowym  spojrzeniem, 
dostrzegając  na  jego  twarzy  oznaki  choroby,  choć  nie  pamiętała  jej  nazwy  i  przyczyn. 
Wiedziała tylko, że to coś rzadkiego. Gerald był słabo umięśniony, miał nisko osadzone uszy, 
płetwistą szyję i kędzierzawe włosy.  

– 

To  wspaniały  facet  –  oświadczył  Mark.  –  Gdyby nie on,  byłbym  zupełnie  innym 

człowiekiem.  

Stwierdzenie to zaintrygowało Sophie, zanim jednak zdążyła zadać pytanie, Mark mówił 

dalej: 

– 

On  ma  zespół  Noonana.  To  dość  rzadkie  schorzenie,  ale  nie  zawsze  związane  z 

upośledzeniem umysłowym. Gerald nie umie pisać i ma kłopoty z czytaniem, ale przyczyną 
może być to, że w młodości był bardzo chory, więc nie mógł się uczyć. Poza tym ma słaby 
wzrok, a to nie sprzyja nauce.  

– 

Czy był  adoptowanym dzieckiem? – spytała Sophie, która przypomniała sobie słowa 

Meegan o okolicznościach spotkania Marka z Geraldem.  

– Nie, 

ale jego mama wyszła powtórnie za mąż, kiedy miał jakieś dwanaście lat. Dzieci 

jego ojczyma tak mu dawały w kość, że spytał, czy nie mógłby mieszkać gdzieś indziej. I w 
ten sposób spotkaliśmy się w tej samej rodzinie zastępczej.  

Sophie była zdziwiona. Mark tak dobrze akceptował rzeczywistość, że wydawało jej się 

ni

emożliwe,  żeby  jego  rodzina  pozbyła  się  go  po  wypadku.  Czemu  więc  musiał  stać  się 

wychowankiem domu dziecka? Musiał wyczuć jej zdziwienie, bo natychmiast wyjaśnił: 

– 

Moi rodzice hodują bydło na zachodzie. Byłem w szkole z internatem, kiedy zdarzył się 

wypadek. 

Mama przyjechała i została ze mną, kiedy byłem w szpitalu, ale musiała wracać. 

Potrzebowałem  wtedy  mnóstwa  troski  i zabiegów rehabilitacyjnych,  więc  rodzice  znaleźli 
małżeństwo, które pełniło funkcję rodziny zastępczej dla dzieciaków z problemami, niedaleko 
od  mojej  szkoły.  Zamieszkałem  z  nimi  na  jakiś  czas  i  oni  dowozili  mnie  na  zabiegi.  Tam 
właśnie zaprzyjaźniłem się z Geraldem.  

Myślała, że skończył, i zaczęła sobie wyobrażać ich spotkanie, gdy Mark powtórzył: 
– 

Miałem szczęście.  

Meegan wołała ich do stołu, więc nie mogła spytać, co miał na myśli. Ruszyła w stronę 

krzesła,  które  z  przesadnym  gestem  odsunął  dla  niej  Cal.  Poczyta  jutro  na  temat  zespołu 
Noonana. 

Odnosiła  wrażenie,  że  choroba  ta  została  dopiero  niedawno  opisana,  ale mimo 

wysiłków nie była w stanie przypomnieć sobie niczego na ten temat.  

– Sophie, 

może sałatki? – spytał Gerald.  

Pytanie to pozwoliło jej oderwać się od kwestii medycznych i zająć jedzeniem. Meegan 

zrobiła  cudowną  ucztę  z  prostych  rzeczy.  Chrupiące  piersi  kurczaka  ukazywały  po 
przekrojeniu avocado i owoce morza, 

a  otaczały  to  wszystko  młode  ziemniaki  w  maśle  i 

sałatka.  

background image

„Cal mówi...”  „Cal mówi...” 

Sophie wydawało się, że te dwa słowa powtarzają się bez 

końca.  Zaczęły  w  końcu  rozbrzmiewać  w  jej  głowie  jak  mantra,  którą  odmawia  się,  żeby 
odegnać zło.  

Człowiek zaś, o którym była mowa, siedział spokojnie i wtrącał się do rozmowy tylko 

czasami, 

żeby zmienić temat albo skłonić Sophie do wzięcia udziału w dyskusji.  

– 

Zupełnie mi wystarcza, gdy siedzę i słucham innych – powiedziała szorstko, kiedy po 

raz kolejny spróbował włączyć ją do rozmowy.  

–  Podobnie reagujesz, 

siedząc  i  patrząc,  jak  życie  toczy  się  obok  ciebie.  Jesteś  tylko 

widzem i nie bierzesz w nim udziału.  

Była zaskoczona, że tak ją widzi, i spojrzała na niego uważniej. Próbowała domyślić się, 

czy rzucił tę uwagę obojętnie i tylko przypadkiem trafił w sedno, czy też była to przemyślana 
prowokacja.  

– 

Praca  jest  moim  życiem.  Byłaby  to  zawodowa  klęska,  gdyby  nie  wciągały  mnie  do 

pewnego stopnia problemy pacjentów, 

choć  oczywiście  powinny  być  jakieś  granice  – 

stwierdziła, czując niepokój.  

– 

Większość ludzi uważa, że praca, nawet związana z ogromnym stresem i trwająca przez 

wiele godzin na dobę, nie musi oznaczać wyrzeczenia się jaśniejszych stron życia. Praca nie 
wyklucza rozrywek.  

– 

A dlaczego właściwie uważasz, że nie potrafię się bawić? – zapytała. Ogarnęła ją złość, 

bo jego słowa były bliskie prawdy.  

– 

Jesteś zbyt  spięta,  sztywna.  Bez  potrzeby  usiłujesz  być  lekarzem,  który  poświęca  się 

swojej misji. – 

Mówił to tak spokojnie jak ona, gdy stawiała pacjentowi diagnozę. Mogłaby 

zaprzeczyć jego słowom, ale ogarnęła ją rozpacz, że może tak o niej myśleć. – Powinnaś się 
trochę  rozluźnić,  dać  wyraz  temu,  co w tobie siedzi.  Odpocząć,  trochę  się  zabawić  i 
spróbować cieszyć się życiem, moja droga pani doktor.  

–  O czym rozmawiacie?  – 

spytała  ciekawie  Meegan  przez  stół.  –  Oboje  jesteście  za 

poważni. To ma być wesoły wieczór! 

Sophie  uśmiechnęła  się  przepraszająco  do  przyjaciółki,  podczas  gdy  jej  gnębiciel 

wyszeptał: 

– 

A nie mówiłem? 

Z

ignorowała  go i pochyliła się w kierunku Geralda, żeby porozmawiać  z nim o domu. 

Spytała, czy pracował już na placu  budowy i udało  się jej wciągnąć  go  w rozmowę. Obok 
słyszała ciągle głos Cala, który rozmawiał z Meegan.  

– 

To  wspaniały  pomysł!  –  usłyszała  nagle  zachwycony  okrzyk  Meegan  i  zaczęła  się 

zastanawiać, jaki to znowu pomysł wpadł wielkiemu guru do głowy.  

Jakby czytając w jej myślach, Meegan pośpieszyła z wyjaśnieniem: 
– 

Za dwa tygodnie odbędzie się doroczny bal u burmistrza. Cal pomyślał, że moglibyśmy 

pójść  tam  wszyscy.  W  trakcie  balu  zbiera  się  pieniądze  na  cele  charytatywne,  a nasza 
obecność może zwiększyć wpływy.  

– Wszyscy? – 

powtórzyła Sophie.  

–  Tak  – 

potwierdził  Cal.  –  Do  tej  pory  myślałem  o  stworzeniu  schroniska  dla 

background image

bezdomnych dzieci,  ale 

odkąd  ta  trójka  opowiedziała  mi  o  kłopotach  ludzi 

niepełnosprawnych, sądzę, że ten projekt powinien mieć szerszy zakres.  

Czy obecność na balu tej trójki jest naprawdę konieczna, żeby przesunąć część funduszy 

na budownictwo dla niepełnosprawnych? Przerażało ją to, przypominało publiczne obnażanie 
się.  

– Pójdziesz z nami, 

prawda? Żeby pomóc Meegan, a może nawet zatańczyć ze mną, jeśli 

obiecam, 

że będę grzeczny i nie będę się wygłupiać? – spytał Gerald i Sophie zorientowała 

się, że mu przytakuje.  

– 

Zdobędę dodatkowe bilety i skontaktuję się z wami później – powiedział Cal. – Może 

uda mi się odwdzięczyć za tę wspaniałą kolację, jeśli zaproszę was do siebie na drinka przed 
balem.  

– Mam lekki wózek, 

którego używam, kiedy wychodzę gdzieś wieczorem – wyjaśniła mu 

Meegan. – Elektryczny jest zbyt niezgrabny, 

żeby poruszać się po niewielkich przestrzeniach, 

a do tego beznadziejny na parkiecie. 

Gdybym  go  wzięła,  to  czy  sądzisz,  że  moglibyśmy 

wynająć  specjalny  samochód,  który  zawiózłby  nas  na  miejsce,  a  potem  odwiózł  do domu? 
Nigdy takim nie jechałam.  

– Dobrze – 

zapewnił.  

Dlaczego ten człowiek działa na nią w tak niezwykły sposób? – zastanawiała się Sophie. 

Przypomniała  sobie  nagle  o  wzmiance  Meegan,  że  piszą  o  nim  regularnie  w  kronice 
towarzyskiej miejscowej gazety. 

Jeśli bal odbędzie się za dwa tygodnie, na pewno zaprosił już 

kogoś, żeby mu towarzyszył.  

– 

Nie musimy bawić się na balu razem z tobą – powiedziała, bo nagle zaczęła się czegoś 

domyślać.  

– 

Jesteś przestraszona? – spytał.  

– Nie, ale jestem przekonana, 

że już się umówiłeś z przyjaciółmi, i jeśli się przyłączymy, 

możemy wam popsuć zabawę.  

– 

Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał szeptem.  

– 

Cztery  osoby  więcej,  to po pierwsze  –  wyjąkała  z  trudem.  Nie  wiedziała,  jak 

rozładować nagłe napięcie, które powstało pomiędzy nimi.  

– 

Wcale  nie  to  miałaś  na  myśli  –  odparł.  –  Powiedz,  o  co  ci  naprawdę  chodzi. 

Najwyraźniej wydaje ci się, że moi przyjaciele dyskryminują niepełnosprawnych. Myślisz, że 
będą  mieli  zepsuty  wieczór  dlatego,  że  zaproszę  trójkę  przyjaciół,  którzy  wyglądają  trochę 
inaczej. 

Sądzę, że to ty masz z tym problem, moja droga pani doktor.  

Mówił tak zimnym i twardym głosem, że poczuła się wstrząśnięta. Myśl, że może mieć 

rację,  sprawiła,  że  Sophie  poczuła  się  malutka  i  bezbronna.  Słowa  te  odarły  ją  z  resztek 
złudzeń o sobie.  

– 

Chyba  lepiej  już  pójdę  –  powiedziała.  Odsunęła  gwałtownie  krzesło  i  wstała.  – 

Zaczynam pracę o piątej. To była wspaniała kolacja, dziękuję ci, Meegan. Marku, Geraldzie, 
cieszę się, że was poznałam.  

Niemal biegiem rzuciła się do drzwi, czując przy tym na sobie cztery pary oczu.  
Na dworze rozpłakała się i rozdygotała. Nogi niosły ją niepewnie w kierunku samochodu, 

background image

ale  gdy  już  do  niego  dotarła,  oparła  się  tylko  o  błotnik  i  stała  tak,  nie  mogąc  zebrać  sił  i 
otworzyć drzwi.  

Czuła  się  tak,  jakby  cała  pieczołowicie  skonstruowana  postać,  którą  ludzie  znali  jako 

doktor Sophie Delano, 

została rozdarta na strzępy i puszczona z wiatrem.  

– 

Chodź, podrzucę cię do domu, a rano zawiozę do pracy.  

Jego głos zdawał się dobiegać z oddali, lecz ramię było blisko i obejmowało ją.  
– 

Nie chciałem cię wyprowadzić z równowagi – powiedział łagodnie. – A przynajmniej 

nie  aż  tak.  –  Przycisnął  ją  mocniej  do  siebie  i  dodał:  –  Nie  można  być  wobec  ciebie 
obojętnym.  Jesteś  taka  śmiertelnie  uczciwa  i  taka  pewna wszystkich swych teorii i 
przemyśleń,  ale  przecież,  Sophie,  one  wszystkie  są  tylko  książkową  wiedzą.  Żadnej  nie 
wzięłaś z życia.  

Jej imię i te ostatnie słowa przedarły się jakoś do jej otępiałego umysłu.  
– Czemu? 
Poprowadził  ją  bez  oporu  w  kierunku  swojego samochodu,  pomógł  wsiąść,  zapiął  też 

pasy  – 

zupełnie jakby była bezradnym dzieckiem. Cisza przedłużała się, gdy zapalił silnik i 

wyjechał na drogę. Wreszcie dotarło do niej jego pytanie. Tylko jedno słowo: 

– Czemu? 
Wiedziała  świetnie,  o co mu chodzi,  ale  pozostały  jej  resztki  instynktu 

samozachowawczego i odpowiedziała pytaniem: 

– Czemu co? 

– 

Czemu jesteś taka, jaka jesteś? Czemu jesteś tak niepewna, że chowasz się za zasadami 

i ideałami, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością? 

– To pytanie jes

t oparte na przypuszczeniach i jeśli, co oczywiście jest prawdopodobne, 

twoje przypuszczenia są błędne, to nie da się na nie odpowiedzieć.  

Zniszczył jednak efekt jej sarkastycznego przemówienia zduszonym śmiechem.  
– 

Nie będę z tobą dyskutował, Sophie. Jestem pewien, że masz większe doświadczenie w 

dyskusjach teoretycznych, 

więc na pewno bym przegrał.  

– 

Wielki Cal Williams by przegrał? To wprost nie do pomyślenia.  

Te  słowa  miały  zabrzmieć  zgryźliwie,  ale  wiedziała,  że  nie  jest  przekonana  o  ich 

prawdziwości. Próbowała z całych sił wierzyć, że ten człowiek to zakochany w sobie Narcyz, 
który  szuka  w  życiu  wyłącznie  przyjemności.  Im  więcej  jednak  czasu  spędzała  w  jego 
towarzystwie, 

tym  głębszego  nabierała  przekonania,  że  wizerunek  ten  był  tylko  fasadą,  tak 

sa

mo  pieczołowicie  skonstruowaną,  jak  jej  własna.  Kryło  się  w  nim  więcej,  niż  mogła 

przypuszczać,  ale  nie  miała  żadnego  doświadczenia,  co  zresztą  słusznie zauważył,  żeby  go 
ocenić.  

– 

Czy  żyłaś  w  złotej  klatce?  –  dociekał.  –  Nie  pozwalano  ci  wychodzić  z  domu  z 

koleżankami albo uczestniczyć w ich zabawach? 

Łatwo  było  obwiniać  o  to  rodzinę;  przez  chwilę  miała  nawet  na  to  ochotę.  Ojciec  był 

surowy, 

uważnie przyglądał się jej przyjaciołom i ciągle utwierdzał w niej rodzinne zasady 

moralne. 

Matka była jednak zawsze w stanie go zagadać. To ona właśnie przekonała go, że 

studia na medycynie są do przyjęcia dla kobiety, nawet w kraju, z którego przyjechali.  

background image

Nie, 

nie mogła obwiniać własnej rodziny, ale nie zamierzała też wychodzić ze skorupy i 

mówić  prawdy  temu  człowiekowi,  który  już  widział  albo  odgadł  zbyt  wiele.  Uznała,  że 
milczenie  będzie  najbezpieczniejsze.  Zdziwiła  się,  gdy  samochód  zatrzymał  się  przed 
blokami, 

które stanowiły jej tymczasowe mieszkanie.  

– 

Nie mówiłam ci, gdzie mieszkam.  

Odwróciła się, żeby spojrzeć mu w twarz w słabo oświetlonym wnętrzu samochodu.  
– 

Ma się sposoby – odparł.  

I wtedy nagle opuściło ją całe napięcie i w kącikach ust pojawił się uśmiech.  
– 

Za piętnaście piąta, dobrze? – zapytał. Przypomniała sobie, że nie ma samochodu i że 

obiecał podwieźć ją do pracy.  

– 

To dla ciebie za wcześnie. Wezmę taksówkę – powiedziała, otwierając drzwi.  

– 

I  tak  jadę  do  pracy  o  tej  porze  –  zapewnił  ją.  Okrążył  samochód,  żeby  pomóc  jej 

wysiąść. – To naprawdę żaden kłopot, moja droga pani doktor – powiedział cicho. – Które to 
mieszkanie? 

– 

Poradzę  sobie  bez  eskorty  –  mruknęła,  gdy  jego  za  pach  poruszył  w  niej  wszystkie 

zmysły.  

– 

Dżentelmen odprowadza damy pod same drzwi – po wiedział i ruszył za nią.  

– 

A ty jesteś dżentelmenem? 

– 

Ależ nie, moja droga pani doktor, ale czasem lubię go udawać.  

Zaczekał, aż przekręciła klucz w drzwiach i weszła do środka, ukłoni! się nisko i zniknął 

w ciemnościach.  

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Kiedy  wyszła  na  ulicę,  latarnie  rzucały  na  asfalt  żółte  plamy  światła.  Ubrana  była  w 

krótką, brązową spódnicę o odcieniu miodu i długą bluzkę. Miała nadzieję, że wygląda w niej 
na wyższą i szczuplejszą.  

Starała się przekonać samą siebie, że jest to po prostu jeden ze strojów do pracy, który i 

tak by kiedyś włożyła, i że ten wybór nie ma w istocie żadnego znaczenia. Zza rogu wyłonił 
się wielki land cruiser. Ten człowiek jest punktualny i nic poza tym.  

Otworzył  jej  drzwi  i  wsiadła.  Miał  na  sobie  ciężkie,  skórzane  spodnie  i  grubo  tkaną 

koszulę; zwykły ubiór roboczy, który podkreślał jego silną sylwetkę.  

– Jestem pewna, 

że normalnie nie jeździsz do pracy o tej porze – powiedziała, tak jakby 

surowością w głosie mogła zamaskować to dziwne, pulsujące, nielogiczne uczucie szczęścia, 
które ogarnęło ją na jego widok.  

–  Nie  – 

odparł  poważnie  i  odwrócił  się  do  niej  z  uśmiechem.  –  Czasem  jeżdżę  dużo 

wcześniej.  

Uśmiechnęła się do niego ciepło. Równocześnie poczucie zdrowego rozsądku mówiło jej: 

On cię zrani! Ale to tylko przyjaźń! – odpowiadało serce. Nawet nie, mówiła na to rozsądna 
Sophie. 

Jesteś dla niego czymś nowym, odmianą, źródłem zabawy na krótki czas.  

– 

Czy widziałaś już salę balową w tym nowym Sheratonie? – spytał.  

–  Jeszcze nie  – 

odparła  takim  tonem,  jakby  sale  balowe  były  dla  niej  naturalnym 

otoczeniem, 

ale akurat nie znalazła czasu, aby poznać tę właśnie.  

– 

Jest bardzo duża – oznajmił. – Jestem pewien, że uznasz ją za lepszą niż ta w miejskim 

hotelu.  

– 

Naprawdę? – Zdziwiła ją łatwość, z jaką prowadziła tę zwariowaną rozmowę. – Czy w 

Westport odbywa się dużo bali? 

– 

Zbyt dużo, zwłaszcza o tej porze roku. – Widać było, że stara się powstrzymać uśmiech.  

– 

Musi  to  być  męczące  –  powiedziała  chłodno.  –  Z  całą  pewnością  jest  to  jednak 

łatwiejsze dla mężczyzn. Mogą nosić za każdym razem ten sam smoking. A co mamy zrobić 
my, 

biedne kobiety? Musimy ciągle zmieniać suknie i fryzury, nie mówiąc o makijażu, żeby 

ukryć cienie pod oczami.  

–  Moja droga pani doktor!  – 

zawołał  ze  śmiechem.  –  Już  to  widzę,  jak wychodzisz z 

gabinetu, 

mijasz  poczekalnię  pełną  pacjentów  i  pędzisz  do  kosmetyczki,  która usunie nie 

istni

ejące cienie pod twoimi oczami! 

Dotarli do lecznicy. 

Cal zjechał na podziemny parking, po czym odwrócił się do niej.  

– 

Sądzisz, że to wszystko są próżne i puste zabawy? – spytał poważnie.  

–  Nie  – 

odparła.  –  Nigdy  jedn ak  n ie  był  to  mó j  styl  życia.  Potrafię  zrozumieć,  że 

niektórzy ludzie czerpią przyjemność z szaleństw, ale ja nie jestem w stanie wyobrazić sobie 
siebie w takiej sytuacji. 

Nie  mogę  przecież  tańczyć  do  świtu,  a  potem  jechać  do  lecznicy 

przyjmować chorych.  

– 

Gdybyś  przesunęła  swoje  dyżury  na  trochę  późniejszą  porę,  mogłabyś  tańczyć  do 

background image

północy.  

Miał  bardzo  przekonujący  głos  i  niemal  się  z  nim  zgodziła,  ale resztki instynktu 

samozachowawczego dały znać o sobie i otworzyła drzwi.  

– 

Nie umiem tańczyć – ucięła krótko i pobiegła, nie oglądając się za siebie.  

Na jej biurku czekały wyniki badań krwi z patologii. Nawet o piątej nad ranem trzeba się 

zająć papierkową robotą! Zadzwoniła do recepcji i poprosiła Emmę, żeby znalazła kartę pana 
Wakefielda. 

Przyciszone głosy zwiastowały porannych pacjentów. Sprawdziła, czy wszystko 

jest na miejscu, 

gdyż wiedziała, że brzęczyk może się odezwać lada chwila.  

Pierwszym  pacjentem  był  młody  mężczyzna  z  infekcją  gardła.  Czuł  się  bardzo  źle,  bo 

zlekceważył  pierwsze  objawy.  Robiła  notatki,  gdy  opowiadał  o  przebytych  schorzeniach. 
Sprawdziła mu ciśnienie i puls. Wiedziała, że ma gorączkę, a gdy zbadała gardło, okazało się, 
że gruczoły limfatyczne są bardzo powiększone. Przepisała mu erytromycynę.  

– 

Czy zażywał pan już coś? Może jakieś środki na wypocenie? 

Pokręcił głową bolesnym ruchem.  
– 

W  porządku,  proszę  jednak  przy  antybiotyku  nie  brać  niczego  poza  aspiryną  lub 

paracetamolem.  

– 

Mówi pani poważnie, pani doktor? – Był bez wątpienia zaintrygowany jej tonem.  

– Tak. 

Jeśli się bierze te środki razem z niektórymi preparatami przeciwhistaminowymi, 

może to wywołać ostrą reakcję organizmu i poważne kłopoty z sercem. Proszę więc nawet nie 
myśleć o błyskawicznych kuracjach, jakie mogą panu polecić koledzy. I żadnego alkoholu! 

Uśmiechnął się niewinnie i zastanowiła się, czy przypadkiem nie miał zamiaru spędzić 

reszty dnia w hotelu razem z przyjaciółmi.  

Patrzyła, jak wychodzi. Był człowiekiem niewiele od niej młodszym. Ciekawe, co o niej 

myślał. Czy widział w niej tylko lekarza, który siedzi po drugiej stronie biurka, czy może coś 
w niej wydało mu się atrakcyjne? Włosy, cera, a może uśmiech? 

Zabrzmia

ł brzęczyk i do gabinetu wkroczyła zdenerwowana matka z synkiem.  

– 

Mówiłam mu setki razy, żeby nie jeździł na deskorolce po rynsztokach, ale nie chciał 

słuchać.  On zawsze wszystko wie najlepiej.  Myśli,  że  nic  mu  się  nie  może  stać.  Zmyka z 
domu, 

kiedy jesteśmy jeszcze w łóżkach. No i proszę! 

Pobladły zuch podtrzymywał dłonią drugą rękę.  
– 

Upadłem na plecy i wyciągnąłem ją za siebie, żeby się podeprzeć. Boli – wyjaśnił, gdy 

Sophie do 

niego podeszła.  

– 

Musimy zrobić rentgen. Chodź.  

Poprowadziła oboje do pracowni rentgenowskiej. Wiedziała, że być może trzeba będzie 

nastawić kość, a nie chciała chłopcu sprawiać więcej bólu, niż to było naprawdę konieczne.  

– 

Usiądź na krześle i połóż rękę na stole w ten sposób. – Ułożyła delikatnie jego rękę we 

właściwej pozycji. – To nie potrwa długo.  

Ustawiła  aparat  rentgenowski  nad  ręką  i  włożyła  do  niego  planszę  fotograficzną. 

Następnie poprosiła matkę chłopca, żeby się odsunęła, i nacisnęła guzik.  

– 

Będzie jeszcze jedno – poinformowała chłopca.  

Wyjęła  planszę  i  wróciła,  żeby  zmienić  ustawienie  aparatu.  Planszę  włożyła  do 

background image

przeglądarki  i  gdy  obejrzała  pierwsze  zdjęcie,  nie  znalazła  złamania,  tylko  podłużne 
pęknięcia.  

Pokazała zdjęcie matce chłopca i wytłumaczyła, co na nim widać.  
– 

Unieruchomię mu rękę specjalną opaską.  

– 

Czy będzie mógł z tym chodzić do szkoły? 

Tyle było w tym pytaniu niepokoju, że Sophie zaczęła się zastanawiać, czy matce chodzi 

o uszkodzone ramię chłopca, czy też o to, że będzie przez dłuższy czas męczył ją w domu.  

– 

Oczywiście  –  zapewniła.  –  Użyję  tworzywa  syntetycznego,  więc  będzie  mógł  nawet 

zamoczyć ten opatrunek.  

– W tym piegowatym, 

małym brzdącu było coś, co wyrobiło w niej pewność, że za kilka 

dni elastyczna taśma będzie w strzępach. – Zajmie mi to pół godziny,  więc jeśli chce pani 
pójść do poczekalni i napić się kawy, to proszę. Przyprowadzę go, kiedy skończę.  

– 

Filiżanka  kawy  może  nam  obojgu  uratować  życie  –  powiedziała  matka  z  posępnym 

uśmiechem.  

Sophie chciała usztywnić zarówno łokieć, jak i nadgarstek. Użyła tego właśnie opatrunku, 

gdyż nie powodował takiego osłabienia mięśni jak gips.  

Zaprowadziła  swojego  małego  i  zbolałego  pacjenta  do  pokoju  zabiegowego.  Kiedy 

przechodziła przez poczekalnię, poprosiła Emmę o przysłanie pielęgniarki.  

– 

Możesz poczuć ciepło, kiedy będę owijać taśmę wokół ręki. To dlatego, że utwardzacz 

będzie wysychał – wyjaśniła małemu, który z własnej woli powiedział jej, że ma dziewięć lat, 
a na imię Tim.  

– 

Założę  ci  najpierw  taką  tarczę  na  ten  miękki  materiał.  Będzie  podtrzymywać  rękę 

właśnie tak. – Wycięła dziurę w materiale, żeby mógł wysunąć kciuk. – Potem napuszczę tu 
pianki, 

żeby nic cię nie obcierało.  

Chłopiec skinął głową. Jego oczy pilnie śledziły wszystkie etapy zabiegu, a w przerwach 

rozglądał się po gabinecie.  

– 

Teraz  zmoczę  bandaż,  żeby  go  utwardzić.  Trzymała  materiał  ostrożnie  i  próbowała 

przypomnie

ć sobie wszystkie instrukcje, jakich udzielał specjalista od opatrunków podczas jej 

pierwszego, 

dziesiątego i setnego bandażowania w trakcie praktyk w szpitalu. Był niezwykle 

drobiazgowy.  

– 

Początek mamy za sobą – poinformowała Tima.  

Odcięła  końcówki  bandaża  i  wygładziła  brzegi.  Odwróciła  się,  żeby  znaleźć  taśmę 

samoprzylepną,  podczas  gdy  opatrunek  wysychał.  Wycinała  wąskie  paski,  żeby  wetknąć  je 
pod spód i zapobiec zadrapaniom ręki.  

– No i jak? – 

spytała z uśmiechem.  

– Lepiej. Ale dalej boli.  

– 

Poproszę twoją mamę, żeby dała ci panadol – powiedziała. – A teraz poczekaj dziesięć 

minut, 

aż opatrunek wyschnie.  

– 

Może pani pójść do niego, jeśli ma pani ochotę – oznajmiła matce chłopca, która nadal 

piła kawę w poczekalni. – Chciałabym, żeby posiedział spokojnie przez dziesięć minut.  

– 

Dopilnuję tego – obiecała matka i poszła szybko do syna. Na jej twarzy widniała miłość 

background image

i troska.  

Wiem 

tak mało o stosunkach między ludźmi, pomyślała Sophie, kiedy wracała do siebie, 

żeby wypełnić kartę Tima.  

Cała  moja  wiedza  to  czysta  teoria,  a  teorie  zawsze  można  wywrócić  do  góry  nogami. 

Ogarnęło  ją  poczucie  nagłej  pustki  albo  utraty  czegoś;  uczucie,  jakiego nigdy jeszcze nie 
doświadczyła. Odniosła przy tym wrażenie, że jest dużo starsza.  

– 

Czy pójdzie pani dziś na lunch? 

Głowa doktora Crane pojawiła się w drzwiach jej gabinetu.  
– Chyba tak – 

odparła. – Nie wiem jednak, jak znaleźć czas na jedzenie, jeśli popularność 

lecznicy będzie wzrastać w tym tempie.  

Poszła  z  nim  do  bufetu,  gdy  przypomniała  sobie  o  Geraldzie  i  wróciła  do  gabinetu  po 

podręcznik.  

– 

Jakiś nowy pacjent? – spytał, kiedy rzuciła książkę na stolik.  

–  Nowy znajomy  – 

wyjaśniła  z  uśmiechem.  –  Ma zespól Noonana,  a  nie  mogę 

przypomnieć sobie niczego na ten temat.  

–  Nisko umieszczone uszy,  zgrubienie karku,  krótka sylwetka,  problemy ze wzrokiem i 

słuchem, wełniste włosy. Czasami problemy z sercem, niedorozwój umysłowy, chociaż znam 
faceta, który choruje na to i jest lekarzem.  

– 

A więc ma pan pacjenta z tą chorobą! 

– A tak, mam. 

Nie jest to częste schorzenie. Zapadają na nie mniej więcej trzy osoby na 

tysiąc, jeśli dobrze pamiętam. Jestem jednak niemal pewien, że jest masa osób, które na to 
c

horują, a których nikt nie zbadał. Głównie dlatego, że nie mieli poważnych problemów ze 

zdrowiem  ani  opóźnień  w  rozwoju  umysłowym,  które  mogłyby  wychwycić  testy.  Gdyby 
chciała pani trochę więcej informacji, niż jest w tej książce, to służę pomocą.  

– 

Dziękuję – rzekła Sophie. Znalazła odpowiedni fragment w książce i sprawdziła to, co 

mówił doktor Crane.  

– 

Odkryto tę chorobę dopiero w latach sześćdziesiątych i początkowo sądzono, że dotyka 

wyłącznie  mężczyzn  –  przeczytała.  –  Tu  są  prawie  same  ogólniki,  sądzę,  że  najwięcej 
miałyby do powiedzenia rodziny, które się z nią zetknęły.  

– 

Z  pewnością  –  potwierdził  starszy  mężczyzna.  –  Jednym z naszych podstawowych 

problemów jest przyjęcie do wiadomości, że nie wiemy wszystkiego, i wysłuchanie rzeczy, 
które inna oso

ba  chce  nam  przekazać.  Nie  wierzę  w  intuicję,  ale  rodzice  często  wiedzą 

najlepiej, 

że z ich dzieckiem dzieje się coś złego, choć nie są w stanie dokładnie wyjaśnić, 

skąd się biorą ich domysły.  

– 

A ponieważ nie mogą przedstawić listy objawów, lekarze odsyłają ich z kwitkiem, jako 

osoby przewrażliwione i nadopiekuńcze.  

– 

Właśnie. Uważaj na to, Sophie! Dobry lekarz wie przede wszystkim, kiedy nie należy 

się odzywać. Słuchaj swoich pacjentów albo ich rodziców, a zwłaszcza matek, jeśli to one się 
opiekują  dzieckiem.  I  pamiętaj,  często  możesz  się  nauczyć  najwięcej  z  tego,  co  się 
przemilcza.  

Jestem  urodzonym  słuchaczem,  chciała  powiedzieć,  ale  zbytnio  przypominało  jej  to 

background image

wczorajszą  krępującą  rozmowę,  żeby  mówić  swobodnie.  Calgary  Williams  wkroczył  w  jej 
życie  i  rozbił  stały  –  jak  jej  się  dotychczas  wydawało  –  fundament  jej  dorosłości.  Doktor 
Crane opuścił w międzyczasie bufet i wrócił, gdy kończyła pić kawę.  

– 

Być może nie będziesz chciała aż tak dużo czytać, ale jest to bardzo zajmujący temat, 

głównie  dlatego,  że  przeprowadzono  tak  mało  badań.  Większość  odkryć  oparto  na  wiedzy 
rodziców, 

która została później sprawdzona i potwierdzona.  

– 

Czyżby pod tym białym fartuchem kryło się serce badacza? – spytała i ujrzała uśmiech 

na twarzy swego kolegi.  

– 

Zajmę się tym chyba już niedługo – odparł. – Emerytura jest przecież po to, żeby robić 

rzeczy, 

na które nie miało się czasu przez całe życie.  

– Pani doktor, telefon do pani. Dzwoni pan Williams. 

Wiadomość, którą przyniosła Kate, 

dość gwałtownie przerwała rozmowę. Sophie przeprosiła i pospieszyła do gabinetu. Czego on 
znowu chce? 

– 

Sophie?  Chciałbym  porozmawiać  na  temat  balu.  Czy  znajdziesz  dziś  wolną  chwilę, 

żeby pojechać ze mną do Sheratonu? 

– Do Sheratonu? – 

Zastanawiała się, czy odczuł jej zaskoczenie. Czy to on organizuje bal, 

a nawet jeśli tak, to czy naprawdę potrzebuje jej pomocy? 

– 

Żeby  sprawdzić,  czy  można  tam  wjechać  na  wózku  –  wyjaśniał  cierpliwie.  – 

Pomyślałem,  że  jeśli  znajdziemy  jakieś  miejsca,  które  mogłyby  sprawić  kłopoty  Meegan  i 
Markowi, 

to może uda się temu jakoś zapobiec.  

Do czego mu jestem potrzebna? – 

zastanawiała się, a on, jakby zgadując jej myśli, dodał: 

– 

Nie jestem w stanie sprawdzić damskiej łazienki.  

– 

Kończę o trzeciej – powiedziała. – Możemy się spotkać w Sheratonie o dowolnej porze 

po szóstej.  

Muszę mieć czas, żeby  pojechać do domu i przygotować się do wyjścia, zdecydowała. 

Nie okazał nigdy, że zwraca uwagę na jej strój, poza tym jednym razem w motelu, a mimo to 
bardzo jej zależało, żeby dobrze wyglądać w jego towarzystwie.  

– A jak to zr

obisz? Przecież nie masz samochodu. Zabiorę cię o czwartej. Będziesz miała 

godzinę, żeby zrobić wszystko, co będzie konieczne.  

Nie  czekał,  aż  zacznie  się  z  nim  kłócić;  po  prostu  powiedział  do  widzenia  i  odłożył 

słuchawkę.  Sophie  patrzyła  na  telefon  i  zastanawiała  się,  jak  poradzić  sobie  z  ciągłym 
mieszaniem się tego człowieka w jej życie.  

Brzęczyk  przypomniał  jej,  że  praca  czeka.  Odłożyła  więc  na  bok  rozwiązanie  tego 

problemu i ruszyła do następnego pacjenta. Był to mężczyzna w średnim wieku, który wszedł 
i przepraszając ściągnął sandał, żeby pokazać jej stopę.  

– 

Mam  taką  kurzajkę  –  wyjaśnił,  zanim  zdążyła  o  cokolwiek  spytać.  –  Próbowałem  ją 

wypalić  płynem  na  kurzajki,  ale  nie  mogę  sobie  z  nią  poradzić.  A boli jak diabli,  kiedy 
chodzę.  

–  To brodawka stopy  – 

orzekła Sophie, kiedy zbadała twardą grudkę i zaczerwienienie 

wokół niej. – W zasadzie nie różni się ona od innych brodawek, ale ciężar pańskiego ciała 
wbija ją podczas chodzenia głęboko w twardą skórę podeszwy i dlatego tak boli.  

background image

– 

A co można z tym zrobić? 

– 

Trzeba  po  prostu  ją  wyciąć.  Dam panu miejscowe znieczulenie,  a  potem  usunę  ją 

skrobaczką. To taki przyrząd, który wygląda jak łyżeczka, ale ma ostre brzegi.  

– 

Proszę bardzo, jeśli nie będę musiał na to patrzeć – ostrzegł mężczyzna. – Myślę, że wy, 

kobiety, 

bierzecie  się  do  tego  całego  doktorowania,  bo  lubicie  po  prostu  oglądać,  jak 

mężczyźni cierpią.  

Uśmiechnął się przy tym, a ona zastanawiała się, czy przypadkiem nie mówi tego na wpół 

serio.  

–  Pójdziemy do pokoju zabiegowego.  – 

Ręką  wskazała  kierunek.  –  Będę  mogła  pana 

położyć na kozetce, żeby mieć stopę na poziomie oczu.  

Kate ujrzała ich na korytarzu i gestem dała Sophie znać, że przyśle zaraz pielęgniarkę.  
Zabieg był prosty, jedynie gruba skóra na podeszwie sprawiała kłopoty. Sophie wycięła 

więc naskórek warstwa po warstwie i w ten sposób wreszcie usunęła kurzajkę.  

– 

Proszę odciążać tę nogę – poradziła mężczyźnie, który pokiwał głową ze zrozumieniem.  

Zabandażowała stopę najściślej, jak mogła, żeby osłabić nacisk na brzegi ranki.  
Gdy patrzy

ła na swojego pacjenta, który przejawiał tak pogodne usposobienie, pomyślała 

o  różnorodności,  jaką  przynosi  zawód  lekarza  ogólnego.  Poczuła  znowu,  jak  miłość  do  tej 
pracy  rośnie  w  niej  razem  z  determinacją,  żeby  osiągnąć  w  nim  mistrzostwo.  Ostatnio 
większość  studentów  zaczynała  po  dyplomie  robić  specjalizację.  Nie lubili tak zwanych 
drobnych przypadłości,  ale Sophie nawet operacja na otwartym sercu  nie przyniosłaby tyle 
zadowolenia, ile ten prosty zabieg.  

– 

Mamy opóźnienie – ostrzegła Kate. – Proszę tylko popatrzeć.  

Poczekalnia była bardziej zatłoczona niż zwykle. Czy to wynik jakiejś sezonowej grypy, 

czy też po prostu lecznica staje się coraz bardziej popularna? Nie ma to w końcu znaczenia, 
pomyślała. Będę szczęśliwa, jeśli uda mi się skończyć przed czwartą.  

Gdy opuszczała lecznicę wiele godzin później, niosła z sobą grubą teczkę z materiałami 

na  temat  zespołu  Noonana.  Wiedziała,  że  w  pracy  nie  znajdzie  czasu,  żeby  przeczytać  jej 
zawartość. Cal Williams stał oparty o balustradę na dole schodów.  

–  Pracuje

sz  do  późna  i  jeszcze  bierzesz  pracę  do  domu?!  –  zawołał  z  oburzeniem,  po 

czym wziął ją pod ramię i poprowadził w kierunku samochodu.  

– 

Czemu zacząłeś się zastanawiać nad tym, czy można wjechać wózkiem na salę balową? 

– 

spytała, kiedy jechali w kierunku hotelu na plaży.  

– 

Nie  zacząłem  –  powiedział  z  nieśmiałym  uśmiechem.  –  Muszę  się  jeszcze  wiele 

nauczyć o inwalidztwie.  

Sophie jednak nie wierzyła ani przez moment, że jest speszony. Coś jej mówiło, że ten 

człowiek ma wyjątkowy rodzaj inteligencji, który pozwala mu na uczenie się nowych rzeczy 
zawsze z korzyścią dla siebie i tak łatwo, jak gąbka chłonie wodę.  

– 

Dzwoniłem do mojej matki, żeby ją zawiadomić, że będzie kilku dodatkowych gości i 

to ona kazała mi to sprawdzić.  

A więc przyjęcie urządza jego matka? Sophie poczuła, jak wzbiera w niej bezsensowna 

agresja.  

background image

– 

Myślała pewnie, że jeżeli pojawi się kilka niedogodności, to zrezygnujesz z zapraszania 

nas? 

Cal ze zdumieniem pokręcił głową.  
– 

Jesteś najbardziej podejrzliwą i pochopną w ocenach kobietą, jaką znam – powiedział. – 

Tak się składa, że moja matka należy do tych ludzi, którzy są zachwyceni, kiedy mogą komuś 
pomóc. 

Postawiła  się  po  prostu  w  sytuacji  Meegan,  gdy  pomyślała  o  możliwych 

przeszkodach.  

– 

Nie przywykłam do tego – mruknęła Sophie, mając ochotę rozpłakać się ze wstydu.  

– 

Nie przywykłaś do czego? 

– Do... niczego – 

wyjąkała, przerażona jego nagłym przeistoczeniem się z przyjaciela w 

chłodnego,  obcego  człowieka.  –  Nie  umiem  obcować  z  ludźmi.  Popełniam  ciągle  jakieś 
błędy,  nie  mówię  tego,  co  trzeba i nie wiem,  jak  się  zachować!  Nie  jestem  w  stanie 
rozmawiać z tobą nawet przez dwie minuty, żeby nie powiedzieć czegoś, za co nie będziesz 
się na mnie gniewał! 

– 

Nie gniewam się, Sophie. Po prostu jestem zdziwiony.  

Czekała na dalsze wyjaśnienie, ale nie nastąpiło. W dręczącej ciszy dojechali do hotelu i 

Cal zatrzymał samochód na parkingu podziemnym.  

– 

Czy wszyscy mężczyźni tak na ciebie działają, czy tylko ja? – zapytał w końcu.  

– Nie wiem! – 

mruknęła i zaczerwieniła się zmieszana.  

– Nie wiem – p

owtórzyła i poczuła, że ma ochotę go uderzyć. Czy próbuje ją upokorzyć? 

Pod powiekami poczuła łzy. Czuła się słaba i bezradna jak dziecko, które znalazło się w 

sytuacji, 

z którą nie umie sobie poradzić.  

Pogładził ją delikatnie po policzku i odwrócił lekko jej głowę, żeby spojrzeć w oczy.  
– 

Czy naprawdę jesteś tak niedoświadczona? – spytał.  

– 

A jeśli tak, to dlaczego? 

To  samo  pytanie  zadał  wczoraj  wieczorem  i  nie  odpowiedziała  na  nie.  Znowu  miała 

ochotę zwalić całą winę na swe pochodzenie,  ale uczciwość zabraniała  kryć się za zasłoną 
kłamstwa.  

– 

Byłam  gruba i do tego obca – wyznała wreszcie z taką wojowniczością w głosie, że 

zmusiło go to do śmiechu.  

–  Tak gruba, 

że nikt nie chciał się z tobą umówić? – spytał z niedowierzaniem. – Masz 

przecież nadzwyczajną twarz, jak z obrazu Modigllaniego. Z pewnością jacyś chłopcy musieli 
to dostrzec.  

Czy on naprawdę myśli,  że ma twarz jak  z obrazu? Niemądry zachwyt  wywołany tym 

komplementem  napełnił  ją  przyjemnym  ciepłem.  Matka  zawsze  jej  mówiła,  że  ma  ładną 
budowę ciała, ale jej spotkania z lustrem były na tyle przykre, że widziała w tych słowach 
jedynie przejaw matczynej miłości.  

–  Nie dostrzegli?  – 

powtórzył,  a  ona  starała  się  przypomnieć  sobie,  o  co  pytał.  –  Nie 

dostrzegli, Sophie? 

Jego usta zbliżyły się jeszcze bardziej i musnęły jej wargi. Przez łzy dostrzegła dziwne 

światło w jego szarych oczach. A potem usta te wróciły i pocałowały ją zaborczo. Poczuła, 

background image

jak jej ciało reaguje na jego dotyk i poczuła się szczęśliwa.  

– 

Być może nie masz wielkiego doświadczenia – szepnął jej do ucha kilka sekund później 

– 

ale twoje reakcje są prawidłowe.  

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

– 

Mieliśmy sprawdzić, co z tymi wózkami – rzekła niepewnym głosem.  

Cal  wyprostował  się  i  usiadł  wygodnie  w  fotelu.  Dopiero  wtedy  Sophie  była  w  stanie 

przerwać ciszę, która ją paraliżowała.  

– 

Chodźmy więc.  

Okrążył szybko samochód i otworzył drzwi po jej stronie. Zamiast jednak, jak zwykle, 

wziąć ją oficjalnym gestem pod ramię, chwycił ją w talii i bez wysiłku wysadził z samochodu. 
Przez ubranie poczuła ciepło jego dłoni.  

–  W

łaśnie, wózki, moja droga pani doktor – powiedział, jakby  chciał jej przypomnieć, 

gdzie są i po co, choć wydawało się, że to właśnie on o tym zapomniał. Poszła za nim do 
windy. Stali blisko siebie, 

gdy nacisnął guzik do holu. Winda była szybka i cicha.  

– Limuzyna, o której marzy Meegan, 

wjedzie tędy – wyjaśnił. Wyszedł z windy i wolnym 

krokiem  prowadził  ją  wśród  mebli  ustawionych  na  grubych  dywanach  w  stronę  głównego 
wejścia do hotelu.  

Sophie ujrzała siedmiometrowe, szklane drzwi, które rozsunęły się cicho, gdy podeszli. 

Po  ich  obu  stronach  stały  wysokie  palmy  w  wielkich  donicach.  Kąty  sali  zakrywały  kępy 
złotych trzcin. Trzy niskie stopnie prowadziły na podjazd. Można je pokonać w miarę łatwo i 
bezpiecznie, 

pomyślała Sophie. Nad nimi widniał wysoki portyk, a wokół krążyli dyskretnie 

portierzy w uniformach,  którzy wzywali samochody, 

pomagali  gościom  wnosić  i  znosić 

bagaże, otwierali drzwi aut i zamykali je, czyniąc wszystko tak sprawnie, że przypominało to 
Sophie przedstawienie.  

– Tu jest pochylnia, która prowadzi z poziomu jezdni na chodnik, a druga jest tam, przy 

schodach.  

Cal  przypomniał  jej  o  celu  tej  wizyty,  wskazując  ręką  na  ułatwienia  dla 

niepełnosprawnych.  

Idź za nim! Zachowuj się normalnie! – mówiła sobie, choć miała chęć stanąć bliżej niego, 

przytulić się albo chociaż wziąć go za rękę.  

– To nowoczesny hotel, 

a obecnie większość architektów i budowniczych zdaje już sobie 

świetnie sprawę z potrzeby ułatwień dla niepełnosprawnych – rzuciła od niechcenia.  

–  A tu jest sala balowa.  –  Otwo

rzył  podwójne  drzwi  i  wprowadził  ją  w  mroczną 

przestrzeń.  –  Te  ściany  są  ruchome  i  można  z  dwóch  sal  zrobić  jedną  dużą  –  wyjaśnił  i 
przytulił ją do siebie, jakby walczył z takimi samymi impulsami i nie był w stanie się dłużej 
powstrzymać. – Och, Sophie! – westchnął i spojrzał na nią z nikłym uśmiechem. – Wiesz, 
strasznie komplikujesz mi życie.  

–  Ach, 

więc to ja komplikuję ci życie? – spytała wesoło, choć nie było jej wcale lekko. 

Niewiele wiedziała o miłości, ale zdawała sobie sprawę, że jest to krytyczny moment i jeden 
fałszywy ruch, jedno nieopatrzne słowo może wszystko zniszczyć.  

– Tak – 

oświadczył i pocałował ją w czoło. – Tak – powtórzył i oparł brodę na czubku jej 

głowy.  

background image

Stali w milczeniu. 

Sophie  rozkoszowała  się  nie  znanym  jej  dotąd  poczuciem 

bezpi

eczeństwa i zadowolenia, które dawała jego obecność.  

– 

Może  moja  matka  coś  na  to  poradzi  –  rzekł  tajemniczo,  odsuwając  ją  od  siebie.  – 

Chodź, sprawdzimy toalety.  

Uznali, 

że  hotel  nie  sprawi  żadnych  kłopotów.  Przed  odjazdem  weszli  na  kawę  do 

kawiarni w or

anżerii.  Sophie  przypomniała  sobie  o  jego  zainteresowaniach  i  spytała  o 

bezdomną  młodzież  w  miasteczku.  Szybko  zorientowała  się,  jak  wiele  uwagi  poświęca  tej 
sprawie.  

Myliłam się, myśląc, że zmienia kobiety jak rękawiczki, uznała w drodze do motelu. Czy 

m

yliła się we wszystkim, co jego dotyczy? 

– 

Nie bądź taka zmartwiona. – Wyciągnął rękę i zwichrzył jej włosy. Uśmiechał się teraz 

w sposób, 

który przyprawiał ją o ból serca. – Załatwimy to.  

Co załatwimy? A poza tym skąd mu przyszło do głowy, że się martwię? 
Zbyt wiele pytań! Zbyt wielu rzeczy jeszcze nie wie. Przeklinała swoje niedoświadczenie 

i przeglądała w myślach listę przyjaciół, których mogłaby prosić o radę. Odrzucała jednego 
po drugim. 

Z jednym nie była wystarczająco zaprzyjaźniona, drugi był zbyt zajęty i tak dalej. 

Nawet Meegan nie mogła jej pomóc, bo sama niewiele jeszcze wiedziała o życiu.  

– 

Odezwę  się  –  powiedział,  gdy  stanęli  koło  jej  samochodu.  –  Chcesz  się  zobaczyć  z 

Meegan? 

Pokręciła głową.  
– 

To był naprawdę ciężki dzień – odparła. – Myślę, że pojadę prosto do domu.  

Przytaknął, a ponieważ nie zrobił żadnego ruchu, otworzyła drzwi i wysiadła.  
–  Poczekam, 

aż ruszysz – oznajmił, po czym podjechał kawałek do przodu, żeby mogła 

wyjechać z parkingu.  

Dlaczego  mnie  jeszcze  raz  nie  dotknął,  zastanawiała  się,  gdy  uruchamiała  silnik.  I 

dlaczego tak mi zależy na tym, żeby to zrobił, pytała siebie, gdy wrzucała wsteczny bieg i 
wyjeżdżała na drogę. Mężczyźni nie chodzą sobie tak po prostu po świecie i nie całują kobiet, 
na których im nie zależy. Ale dlaczego jemu miałoby zależeć właśnie na mnie? Nadzieja co 
chwilę  ustępowała  miejsca  rozpaczy.  A  jeśli  mu  na  mnie  naprawdę  zależy,  to dlaczego 
stanowi to problem? 

Kiedy weszła do siebie, właśnie dzwonił telefon. Miała przez chwilę nadzieję, że to Cal.  
–  Doktor Delano? Mówi Lyn,  z lecznicy  – 

oznajmił  obcy  głos.  –  Zachorowało  dwóch 

lekarzy. 

Czy  mogłaby  pani  wziąć  nocny  dyżur?  Mamy  jednego  lekarza,  ale potrzebny jest 

drugi, 

gdyby w terenie zdarzył się nagły wypadek. Jest tu wygodne łóżko, na którym może się 

pan

i przespać. Recepcjonistka obudzi panią tylko wtedy, kiedy będzie pani potrzebna.  

Sophie  słyszała  o  takich  zdarzeniach  i  gdy  kończyła  późniejszą  zmianę,  często 

rozmawiała z lekarzem, który miał „śpiący” dyżur.  

– Dobrze – 

zgodziła się. – O której mam być? 

– 

O  dziesiątej,  jeśli  to  pani  odpowiada  –  odparła  Lyn.  –  Spróbuję  znaleźć  kogoś,  kto 

zastąpi panią rano, w razie gdyby miała pani pracowitą noc.  

– 

Proszę się nie martwić, jeśli się pani nie uda – powiedziała Sophie. – Przy tej grypie nic 

background image

dziwnego, 

że trzy czwarte personelu choruje. Jeśli pośpię trochę w nocy, to dam sobie radę.  

Przynajmniej nie będzie myśleć o Calu Williamsie i zamieszaniu, jakie wprowadził w jej 

życie.  Na  kolację  przyrządziła  kotlet  barani  i  zrobiła  sałatkę,  a  potem  wzięła  prysznic. 
Prz

ebrała się i spakowała małą torbę.  

Zdążyła  usiąść  na  fotelu  z  filiżanką  kawy,  gdy  uprzytomniła  sobie,  że  teczka  doktora 

Crane  z  materiałami  o  zespole  Noonana  została  w  samochodzie  Cala.  Znajdzie  ją  i  mi 
podrzuci, 

czy też muszę do niego zadzwonić? – zastanawiała się niespokojnie.  

Wzięła  książkę  telefoniczną,  gdy  przypomniała  sobie  słowo  „komplikacja”.  Czy to by 

mogło znaczyć, że mieszka z nim przyjaciółka, która zirytuje się, gdy zadzwoni do niego inna 
kobieta? 

–  A niech go diabli!  – 

powiedziała do książki telefonicznej i rzuciła ją z powrotem na 

półkę.  

Pierwszy  wypadek  zdarzył  się  natychmiast,  gdy  przyjechała.  Kładła  właśnie  torbę  w 

małej sypialni, kiedy odezwał się brzęczyk przy łóżku. Pobiegła do gabinetu przyjęć.  

–  Grant Stokes  – 

przedstawił  się  wysoki lekarz,  który  pełnił  dyżur.  –  To  wstrząs 

anafilaktyczny, 

który jest reakcją na owoce morza. Kobieta ma kłopoty z oddychaniem i chcę 

jej szybko podać tlen, dlatego zacznę od respiratora.  

Sophie podtrzymywała głowę pacjentki, podczas gdy Grant wyjaśniał, co robi. Włożył do 

przełyku kobiety rurkę oraz założył maskę tlenową, zanim podłączył przewód do respiratora i 
osłuchał uważnie klatkę piersiową.  

– 

Czy  możesz  włączyć  monitorowanie  akcji  serca  i  ciśnienia  krwi?  Dopilnuj  też,  żeby 

maska nie spadała – polecił Sophie.  

– Joy... – 

zwrócił się do pielęgniarki, która stała obok zapadającej w śpiączkę kobiety. – 

Patrz, 

czy  respirator  działa  sprawnie.  Weź  też  stetoskop i sprawdzaj,  czy oddech jest 

regularny.  

Sophie zajęła swoją pozycję. Poruszała się automatycznie, wiedząc, że życie kobiety jest 

zagrożone. Na skórze pacjentki pojawiły się pręgi – objawy  gwałtownego spadku ciśnienia 
krwi.  

Grant  wciągał  do  strzykawki  epinefrynę  i  Sophie  wiedziała,  że  wstrzyknie  ją  dożylnie, 

żeby jak najszybciej umożliwić kobiecie oddychanie.  

– 

Damy jej kroplówkę, zanim wstrzyknę epinefrynę. Rozcieńczę ją i podam dwa mililitry, 

bardzo powoli. 

Jeśli zauważysz jakieś zaburzenia w pracy serca, mów od razu.  

Jest świetnym lekarzem, pomyślała, gdy patrzyła na jego spokojne ruchy. Zastanawiała 

się, czy kiedykolwiek ona sama osiągnie taką sprawność.  

–  No to ruszamy  – 

powiedział i zawiązał opaskę uciskową na ramieniu  pacjentki. Gdy 

pojawiła się żyła, wbił w nią igłę i bardzo powoli zrobił zastrzyk.  

– 

W szpitalu mogą powtórzyć dawkę za dwadzieścia minut, jeśli to będzie konieczne – 

odezwał się Grant takim głosem, jakby sam miał kłopoty z oddychaniem.  

Minęło kilka pełnych napięcia minut, podczas których . czekali na ruch pacjentki. Sophie 

poczuła  to  szczególne  podniecenie,  jakie  dawała  ta  praca.  Rzucać  za  pomocą  wiedzy 
wyzwanie śmierci.  

background image

– 

W  porządku  –  oświadczył  w  końcu  Grant.  –  Reakcja  już  by  się  zaczęła,  gdyby 

epinefryna  podniosła  zapotrzebowanie  mięśnia  sercowego  na  tlen.  Udało  się.  Dam jej 
be

nedryl i napiszę kartkę do szpitala, żeby wiedzieli, co już zrobiliśmy. Na wszelki wypadek 

potrzymają ją na intensywnej terapii przez parę godzin.  

Patrzył  na  pacjentkę  z  satysfakcją,  widząc,  że  lżej  oddycha,  a jej.  wargi  z  wolna  się 

zabarwiają.  

– 

Czy  mogłabyś  usunąć  rurkę  z  przełyku  i  z  powrotem  założyć  maskę  tlenową? 

Zostawimy kroplówkę. Sanitariusze będą ją mogli zabrać razem z nią. – Uśmiechnął się do 
przerażonej  kobiety  i  dodał:  –  Wszystko  będzie  w  porządku.  Proszę  jednak  pamiętać,  że 
owoce morza mogą panią zabić.  

Joy  wprowadziła  do  sali  dwóch  pielęgniarzy  z  karetki,  którzy  popchnęli  wózek  w 

kierunku wyjścia.  

– Czy ma r

odzinę, którą trzeba zawiadomić? – spytała Sophie.  

– 

Była z mężem i trójką małych dzieci na kolacji. Mąż przywiózł ją tu i zabrał dzieci do 

domu. Biedny facet, 

pewnie już oszalał. Zadzwonię do niego. Jeśli uda mu się znaleźć kogoś 

do dzieci, 

będzie mógł od razu pojechać do szpitala.  

Sophie  wyszła  na  korytarz  i  ujrzała  zgromadzenie  pacjentów  zaintrygowanych 

wypadkiem. 

Podeszła do gabinetu Granta i wzięła pierwszą z kart.  

–  Pan Cummings!  – 

zawołała  i  otworzyła  drzwi  do  gabinetu,  z którego normalnie 

korzystała. Nie było mowy, żeby iść spać, kiedy na przyjęcie czekało siedmiu pacjentów.  

Granta wezwano do chorego dziecka wkrótce po odjeździe karetki i Sophie przyjmowała 

kolejne osoby.  

–  Czy w nocy zawsze jest tylu pacjentów?  – 

zapytała  Granta,  gdy  w  godzinę  po  jego 

powrocie mogli wreszcie wypić kawę.  

– Nie, 

często śpię przez całą noc.  

– 

Czy zawsze bierzesz nocne dyżury? – spytała zdziwiona, że ktoś może wybrać sobie 

pracę wbrew rytmowi biologicznemu.  

– 

Mam dzięki temu czas w dzień, żeby popływać na desce – odparł z uśmiechem.  

– A, 

to stąd ta opalenizna – powiedziała, patrząc na jego gładką, brązową skórę. – Nigdy 

nie próbowałam nawet stanąć na desce surfingowej. Czy to naprawdę takie przyjemne? 

– Jasne. 

Niczego nie da się z tym porównać. Jesteś na szczycie fali i czujesz, że lecisz, a 

ona  kłębi  się  i  burzy  pod  tobą.  Masz poczucie,  że  możesz  nad  nią  panować,  przez 
nieskończenie długą chwilę czujesz siłę żywiołu pod stopami. Nie ma drugiej takiej rzeczy na 
świecie – dodał z kolejnym, już bardziej przytomnym uśmiechem.  

Brzęczyk  w  ich  małym  bufecie  odezwał  się  dwukrotnie  na  znak,  że  znowu  coś  się 

wydarzyło. Natychmiast ruszyli do recepcji, gdzie ujrzeli bladego mężczyznę, który trzymał 
się  mocno  za  serce.  Za  nim  stał  nastolatek,  który  przyciskał  sobie  do  głowy  brudną 
chusteczkę. Ten prowizoryczny bandaż szybko czerwieniał.  

– 

Oficjalnie  cię  tu  nie  ma,  więc  może  zrobisz  ekg,  a  ja  założę  szwy  –  zaproponował 

Grant.  

Sophie poszła porozmawiać z pacjentem i jego żoną, która była bardzo zdenerwowana.  

background image

– 

Boli mnie tu i w dół od ramienia – wyjaśnił mężczyzna, wskazując na górną część torsu 

i  lewe  ramię.  –  Zaczęło  się  dziś  po  południu  i  ustało  dopiero  po  kolacji,  kiedy  oglądałem 
telewizję.  

– Ogl

ądał pan telewizję o pierwszej w nocy? 

–  Nie  – 

wtrąciła  żona.  –  Polepszyło  mu  się  trochę  i  poszliśmy  spać,  ale potem tak go 

bolało, że nie mógł zasnąć i w końcu mnie obudził. No to powiedziałam mu: „Nie martw się, 
mamy przecież lekarza tuż za rogiem”.  

Sop

hie uśmiechnęła się, słysząc ten kobiecy komentarz. Pacjent miał trochę podwyższone 

ciśnienie, ale mógł to wywołać strach przed bólem. Spytała, co jada, jakie bierze leki i czy 
wychodzi na spacery. 

Spytała też, czy robił ostatnio coś niezwykłego.  

– Przeno

siliśmy łóżko – odezwała się znowu żona.  

– 

Wysiłek nie pociąga za sobą kłopotów z sercem – uspokoiła ją Sophie.  

– 

Proszę zdjąć koszulę, panie Smithers, zrobimy ekg. Posmaruję panu klatkę piersiową tą 

galaretką  i  podłączę  elektrody.  Proszę  leżeć  spokojnie  –  ostrzegła  go  i  przystąpiła  do 
działania.  

Pacjent leżał na łóżku, Sophie zaś przyglądała się papierowej taśmie, która wysuwała się 

z urządzenia.  

– 

Wykres wygląda świetnie – orzekła po chwili. – Jeśli pan sobie życzy, mogę wykonać 

próbę wysiłkową, trzeba będzie tylko przejść na bieżnię automatyczną. To powinno ujawnić 
wszystko, 

czego nie wykazało normalne, spoczynkowe ekg.  

– 

Proszę to zrobić – poprosiła żona. – Naprawdę go dzisiaj bolało. Był biały jak kreda, 

kiedy się zaczęło.  

– 

Może ma pan przepuklinę? Czasami wywołuje podobny ból jak schorzenia serca.  

– 

Ból zawsze zaczyna się po posiłkach – powiedział pacjent. – Co mogę zrobić? 

– 

Może  chciałby  pan  porozmawiać  na  ten  temat  ze  swoim  lekarzem?  Wysłałabym  mu 

wtedy  kopię  ekg.  –  Sophie  zaproponowała  to,  gdyż  wiedziała,  że  większość  nocnych 
pacjentów ma własnego lekarza domowego, a do lecznicy przychodzi tylko w nocy.  

– 

On wolałby przyjść do pani – oznajmiła żona, a pacjent uśmiechnął się nieśmiało.  

– 

Bardzo proszę. Kiedy pan przyjdzie, pomyślimy o dodatkowych testach na przepuklinę. 

Proszę też jeść mniej, ale częściej, i unikać napojów gazowanych, kawy i alkoholu.  

– 

Niewiele  mi  zostanie  z  życia  –  mruknął  pacjent,  ale  uśmiech  na  jego  twarzy  mówił 

Sophie, 

że rozważy jej prośbę.  

– 

Czy mogę go od razu umówić na wizytę, czy też mam zadzwonić jutro? – spytała pani 

Smithers.  

– 

Może pani zrobić to teraz.  

Sophie  wyszła  z  nimi  do  recepcji,  gdzie  Lyn  dała  jej  znak,  żeby  poszła  spać.  W 

poczekalni czekał tylko jeden pacjent i Grant mógł się nim zająć.  

Grant  jadł  na  stojąco  rogaliki  z  piekarni  obok  i  Sophie  przyłączyła  się  do  niego, 

zadowolona z jego towarzystwa.  

– Czy spotykasz wielu lekarzy, 

kiedy pracujesz na dziennych dyżurach? – zapytał.  

– Tylko doktora Crane'a, 

który stara się robić przerwę na lunch o tej samej porze co ja. 

background image

Większość moich kontaktów ogranicza się do szybkiego „dzień dobry”  i  „do widzenia” na 
korytarzu.  

– 

Czy  nie  czujesz  się  przez  to  trochę  samotna?  Sophie  spojrzała  na  niego  pytająco. 

Zastanawiała się, co w niej dostrzegł, że zadał to pytanie.  

–  Nie  – 

odparła  powoli.  –  Lubię  pacjentów,  którzy  przewijają  się  przez  mój  gabinet. 

Lubię recepcjonistki i pielęgniarki. Wszystko, z czym się tu spotkałam, jest dokładnie takie, 
jak sobie wyobrażałam. Wyjątek stanowią tylko dni, kiedy kolejka wydaje się nie mieć końca.  

– Dni i noce – 

zgodził się z nią z czarującym uśmiechem. – No cóż. Surfing wzywa! Mam 

nadzieję, że kiedyś się jeszcze spotkamy.  

Sophie  pożegnała  się  i  poszła  do  łazienki.  Potrzebowała  długiego,  zimnego prysznica, 

żeby do końca się obudzić przed poranną pracą. Spała tylko cztery i pół godziny, a nie było to 
zbyt wiele, 

nawet jeśli nie przetańczyła całej nocy.  

– 

Dzwonił  pan  Williams.  Prosi o telefon,  kiedy  znajdzie  pani  wolną  chwilę  oznajmiła 

Emma kilka godzin później. – Dzwonił już trzy razy, sądzę więc, że to pilne.  

– 

Chciałabym zjeść lunch po następnej wizycie i wtedy zadzwonię – powiedziała Emmie.  

– 

Gdzie byłaś w nocy? – zapytał Cal, gdy tylko usłyszał jej głos. – Wpadłem do ciebie, 

żeby oddać ci tę teczkę. Dzwoniłem potem co pół godziny aż do północy i nikt nie podnosił 
słuchawki.  Zadzwoniłem  nawet  do  Meegan,  żeby  dowiedzieć  się,  czy czasem do niej nie 
wróciłaś.  

Była tak zaskoczona jego atakiem, że nie mogła wykrztusić słowa. Nie chciała mówić, że 

pracowała przez całą noc, bo i tak wiele razy karcił ją za to, że się zapracowuje.  

– 

A więc? – spytał.  

– 

Musiałam wyjść – rzekła. – Przykro mi, że się minęliśmy, ale gdybyś mógł podrzucić tę 

teczkę do lecznicy, to byłabym niezwykle wdzięczna.  

W słuchawce zapadła na chwilę cisza.  
– 

Myślałem, że zjemy dziś razem kolację – odparł i zamilkł, po czym szybko dodał: – 

Moglibyśmy porozmawiać o przygotowaniach do balu. Mógłbym ci wtedy oddać tę teczkę.  

Dziś wieczorem? Jest dopiero pora lunchu i ma przed sobą jeszcze cztery godziny pracy. 

Dziś marzyła tylko o tym, żeby pójść do domu i położyć się spać.  

– Przepraszam – 

powiedziała łagodnie – ale dziś nie mogę się z tobą spotkać.  

– Rozumiem – 

rzekł i zaśmiał się krótko. – No to na razie.  

Odłożyła słuchawkę z westchnieniem i zauważyła, że przypatruje się jej doktor Crane.  
– 

Chłopak? – spytał z sympatycznym uśmiechem.  

– 

A skąd! To facet, którego poznałam kilka dni temu przez moją przyjaciółkę.  

– 

I już pyta, gdzie pani była w nocy? – ciągnął doktor Crane i wpatrywał się w jej nagły 

rumieniec. – Nie 

jest zbyt natrętny, mam nadzieję? 

– 

Ależ  nie  –  zapewniła  go.  –  Po prostu nie rozumiem,  dlaczego  chciałby  się  ze  mną 

spotkać, chyba że...  

– 

Chyba że? 

– 

No cóż, powody mogą być tylko dwa – wyjaśniła szybko, jakby chciała skorzystać z 

okazji, 

żeby wyrazić swe uczucia. – Pierwszy, że zapewniam mu łatwą rozrywkę. Różnię się 

background image

na tyle od jego dotychczasowych znajomych, 

że daję mu wrażenie nowej zabawki. Drugim 

powodem może być to, że jest po prostu miły i chce, żebym poczuła się w Westport jak w 
domu.  

Doktor Cra

ne patrzył na nią w milczeniu. Zachęciło ją to, żeby mówić dalej: 

– 

Ale nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego był smutny, kiedy mu odmówiłam.  

– 

Naprawdę, Sophie? – spytał z niedowierzaniem. – Byłby przecież smutny, gdyby pytał 

ze znacznie prostszego pow

odu  niż  te,  które  podsunął  ci  twój  podejrzliwy  umysł.  Czy 

zastanowiłaś się nad trzecią możliwością? Że chce się z tobą umówić, bo mu się podobasz? 
Dlatego, 

że on jest mężczyzną, a ty kobietą i że mu na tobie zależy? 

– 

Zależy?  Na  mnie?  –  powtórzyła.  –  Nie jemu! Z tego,  co  słyszałam,  woli  szczupłe 

kobiety o wyglądzie modelki.  

– 

Nie doceniasz się, Sophie – powiedział. – Masz śliczne oczy, wspaniały umysł i miłą 

osobowość,  ale  musisz  pamiętać,  że  poza  tym  istnieje  coś  niezwykłego  w  każdej  osobie, 
pewien subtelny urok. 

Potrzebne są po prostu oczy, żeby to dostrzec. Oczy zakochanego.  

– Cal Williams nie ma zakochanych oczu! – 

zawołała, nie dopuszczając do siebie nadziei, 

któr

ą wzbudziły słowa doktora Crane’a.  

– 

Cal  Williams?  Odmówiłaś  właśnie  Kowbojowi?!  –  Jego  zaskoczenie  byłoby  nawet 

śmieszne,  gdyby nie ból,  jaki  wywołało  w  jej  sercu.  –  No tak,  to najbardziej rozrywany 
kawaler w miasteczku.  Wiesz, 

człowiek, którego wszystkie dziewczyny chcą złapać. Nawet 

moja córka.  

Urwał  nagłe,  jakby  uświadomił  sobie,  że  zaczyna  plotkować,  a  w  dodatku  jego  słowa 

mogą być dla Sophie niemiłe.  

– 

Na pewno mu się podobasz – dodał, ale Sophie wyczuła kłamstwo.  

W jego mniemaniu taka kobieta jak ona nie może zainteresować Cala Williamsa.  

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Rozłąka  z  nim  jest  gorsza  od  spotkań,  stwierdziła  trzy  dni  później.  Ciągle  czekała  na 

telefon. 

Chyba  się  po  prostu  zakochałam,  mówiła  sobie,  gdy  przestała  już  kontrolować 

dziwny niepokój i postanowiła wszystko przemyśleć.  

Teczkę, którą zostawiła w jego samochodzie, przywiózł do recepcji, nie było jednak przy 

niej żadnej wiadomości. Powinnam mu była wtedy powiedzieć, że pracowałam, myślała. Po 
raz  pierwszy  w  życiu  pojawiły  się  przeklęte  słowa  „Gdyby tylko...”  które  nie  dawały  jej 
spokoju.  

– 

Cal  przyspieszył  wydanie  pozwolenia  i  umówił  się  z  przedsiębiorcą,  żeby  zacząć  w 

przyszłym tygodniu – mówiła Meegan podekscytowana.  

Sophie  rozmawiała  z  nią  przez  telefon  i  odkryła,  że  nawet  wspomnienie  jego  imienia 

przyspiesza bicie jej serca. 

Poczuła  się  zdradzona.  Meegan  widziała  się  z  nim,  a nawet 

rozmawiała, podczas gdy ona nie.  

– 

To po prostu śmieszne, śmieszne! – powiedziała na głos, gdy odłożyła słuchawkę.  

W końcu postanowiła odwiedzić Meegan. Nie chciała przy tym nawet dopuścić do siebie 

myśli, że robi to, ponieważ może tam zastać Cala.  

– 

To śmieszne! – powtarzała w drodze do motelu. – Śmieszne – szepnęła zawiedziona, 

kiedy przyjrzała się parkingowi przed motelem i nie dostrzegła tam wielkiego samochodu.  

– Meegan i Marka nie ma w domu! – 

Głos Geralda dobiegł z sąsiedniego pokoju, gdy po 

raz drugi bezskutecznie pukała do drzwi Meegan.  

– To ja Geraldzie, Sophie – 

zawołała. – Przejeżdżałam tędy i pomyślałam, że wstąpię do 

was.  

– 

Możesz  wstąpić  do  mnie,  jeśli  chcesz  –  powiedział  szybko.  Sophie  wyczuła  w  jego 

głosie ogromną samotność, podobną do tej, którą sama odczuwała.  

– 

Chętnie.  

– 

Mark i Meegan potrzebują trochę czasu dla siebie – powiedział.  

Brzmiało  to  jak  niedawno  wyuczona  lekcja.  Sophie  zastanawiała  się,  czy czasem nie 

powtarzał tego tuż przed jej przyjazdem. To trochę tak jak ze mną, pomyślała, kiedy mówię 
sobie, 

że Cal mnie zupełnie nie obchodzi.  

– 

Napijesz się kawy? – spytał Gerald.  

Zanim Sophie zdążyła przytaknąć, wziął  czajnik i ruszył do łazienki, żeby  go napełnić 

wodą.  Jego  ruchy  były  bardzo  precyzyjne,  jakby  poświęcił  masę  czasu  na  to,  żeby 
doprowadzić do perfekcji proste czynności.  

–  Pan Phillips, 

przedsiębiorca budowlany, hoduje gołębie pocztowe – powiedział, kiedy 

stawiał  kawę  i  herbatniki  na  małym  stoliku  obok  jej  fotela.  –  Poznałem  go  we  wtorek.  W 
przyszłym tygodniu po pracy zabierze mnie do domu, żeby je pokazać.  

Sophie uśmiechnęła się, słysząc wyraźny entuzjazm w jego głosie.  
– 

Nic nie wiem o gołębiach pocztowych – przyznała.  

– 

Ja też nie – oznajmił Gerald – ale Cal mówi, że mógłbym zacząć je hodować.  

background image

Czyżby? – pomyślała Sophie. Była zadowolona, że udało się jej przestać myśleć o jego 

twarzy, 

włosach i oczach. Skąd mu przyszło do głowy, że Gerald poradzi sobie z hodowlą 

gołębi pocztowych? 

– 

Jesteś w domu, Geraldzie? 

Jego głos spowodował, że serce zabiło jej szybciej. Z trudem zdołała odstawić filiżankę i 

nie wylać na siebie jej zawartości.  

– 

Cześć, Sophie – powiedział Cal, gdy wszedł do pokoju i klepnął Geralda przyjaźnie po 

plecach.  

– 

Zrobię ci kawy – oznajmił Gerald i ponownie zniknął w łazience z czajnikiem.  

– 

Namawiasz Geralda do zrobienia czegoś, co może mu się nie udać. Chodzi mi o gołębie 

– 

zaczęła i nagle zdała sobie sprawę, że znowu jest za ostra w stosunku do niego. Walczyła z 

chęcią, żeby się do niego uśmiechnąć.  

– 

Czy ciebie nigdy nie uda mi się zadowolić? 

Zaczerwieniła się ze wstydu. Atak był bez sensu, wiedziała jednak, że tylko w ten sposób 

może udać, że Cal nic jej nie obchodzi.  

– 

Mówiłem  właśnie  Sophie  o  gołębiach  –  oświadczył  Gerald,  który  zaczął  rytuał 

przyrządzania kolejnej filiżanki kawy. – Cal pomoże mi nauczyć je, jak mają wracać do domu 
– 

ciągnął,  powiększając  jedynie  zakłopotanie  Sophie.  –  Kiedy  przyzwyczają  się  do  swojej 

grzędy,  należy  je  codziennie  na  krótko  wypuszczać,  a  potem  trzeba  wziąć  jakieś  dwa 
kilometry od domu i... Jak to 

się nazywa, Cal? 

–  Podrzucanie,  Geraldzie. 

Muszą  się  najpierw  przyzwyczaić  do  koszyków  podróżnych. 

Potem przez parę tygodni podrzuca się je raz na tydzień. Trzeba za każdym razem zwiększać 
dystans, 

aż przyjdzie pora na pierwszy długi lot. Nie zwracał uwagi na Sophie, ale czuła, że 

tymi wyjaśnieniami chce jej udowodnić, iż jej wątpliwości są bezpodstawne.  

– 

Nie sądziłam, że kowboje znają się na trenowaniu gołębi – zażartowała.  

– 

Kowboje  znają  się  na  wszystkim!  –  zapewnił  ją  i  zwrócił  się  w  stronę  Geralda:  – 

Rozmawiałem  z  Timem  Phillipsem.  Ma  dla  ciebie  parę  lęgową,  od  której  można  zacząć. 
Mówił też, że zna innego hodowcę, który będzie miał niedługo młode.  

–  To wspaniale,  Cal  – 

odparł Gerald podniecony. Sophie modliła się w duchu, żeby mu 

się  powiodło.  –  Cal mówi,  że  powinienem  wszystko  obejrzeć.  Nawet  pojechać  kiedyś  z 
kierowcą ciężarówki, żeby wypuścić ptaki.  

Sophie  skrzywiła  się,  słysząc  „Cal mówi”,  ale  przytaknęła.  Była  już  gotowa  na 

wysłuchanie tego, co Gerald wie o hodowli gołębi.  

– 

Myślę, że Sophie jest zmęczona – powiedział Cal godzinę później. – Odprowadzę ją do 

samochodu. 

Dzięki za kawę, Geraldzie.  

– Dobranoc, Geraldzie – 

rzekła spokojnie.  

– 

Które z nas drży, Sophie? – spytał Cal, trzymając ją pod rękę. Szli zacienioną ścieżką w 

kierunku zaparkowanych samochodów. Zwalniali coraz bardziej, 

aż wreszcie przystanęli. Cal 

objął ją i przytulił. Westchnienie delikatne jak wiatr poruszyło powietrze nad jej głową.  

I  to  była  ostatnia  oznaka  delikatności.  Pocałunek,  który  nastąpił  później,  wargi,  które 

szu

kały  i  znalazły  jej  usta,  wszystko  to  było  tak  gwałtowne,  że  wydawało  się  wręcz 

background image

niemożliwe.  Jego  ręce  krążyły  po  jej  plecach.  Tulił  ją  mocno  do  siebie.  Całowali  się  z 
pożądaniem, które graniczyło z szaleństwem.  

– 

Byłam  w  pracy  –  szepnęła  z  głową  przy  jego  piersi,  kiedy  skończyli  się  całować  i 

próbowali uspokoić oddech. – Tamtej nocy wezwano mnie do pracy.  

Nie  wiedziała,  dlaczego to mówi.  Niczego  już  nie  wiedziała.  Słowa  po  prostu  same 

wypłynęły z jej ust.  

– 

Teraz już wiem, ale to nadal nie w porządku, Sophie. To szaleństwo! Wariactwo! 

Nie miała pojęcia, o czym Cal mówi, swoje uczucia jednak mogłaby opisać właśnie tymi 

słowami. A może to po prostu miłość? 

– 

Moja  matka  pomoże  ci  przy  tym  balu  –  szepnął  w  jej  włosy  –  ale  nie  daj  się 

tyranizować.  

Przytaknęła. Nie wiedziała, co powiedzieć.  
Na parkingu rozbłysły światła i przemknęły po cieniach, jakie rzucały ich ciała między 

drzewami. Poszli do samochodu. 

Cal wyjął kluczyki z jej drżących rąk i otworzył drzwi.  

– 

Wszystko w porządku? – zapytał, gdy siadała za kierownicą. Jego palce prześliznęły się 

po jej ramieniu, 

jakby nie chciał oddalać się od niej.  

–  Tak  – 

skłamała. Wiedziała przy tym, że nigdy już nie będzie tak samo jak przedtem. 

Teraz musiała przyznać, że miłość istnieje.  

To dziwne uczucie, 

zdecydowała,  gdy  zastanawiała  się  nad  tym  później  przez  wiele 

bezsennych godzin. 

Może dlatego, że po raz pierwszy w życiu coś ciągnęło ją drogą, której 

sama nie wybrała? Walczyła z całych  sił, lecz niewiele była w stanie uczynić. Przerażał ją 
zwłaszcza  fakt, że  nie  potrafiła  tego  uniknąć.  Nie  mogła  się  uspokoić,  szeptała  jego  imię  i 
przypominała sobie tamten dotyk.  

– 

Czy  mogłaby  pani  wziąć  dodatkowy  dyżur  w  przyszłym  tygodniu?  –  Doktor Crane 

opracowywał właśnie grafik, gdy weszła do lecznicy. – Nie chciałem pani prosić, ale jeden z 
lekarzy poszedł na urlop, a drugi, któremu wypada dyżur, jedzie na kurs specjalizacyjny.  

– 

Oczywiście, chyba że chodzi o wieczór w piątek – odparła. Uśmiechnęła się przy tym 

lekko, 

jakby przypomniała sobie o jakimś miłym wydarzeniu.  

– Cz

yżby się pani wybierała na bal u burmistrza? 

– Tak – 

przyznała z uśmiechem. – Razem z moją przyjaciółką i jej znajomymi.  

– 

I zapewne chciałaby pani mieć też wolną sobotę? – docieka! doktor Crane.  

– 

Pracowałam w zeszłą sobotę – przypomniała  mu. – Jeśli sobie przypominam, jestem 

zobowiązana do pracy tylko w jedną sobotę w miesiącu.  

– 

Ale nigdy nie miała pani nic przeciwko dodatkowym dyżurom w weekend – powiedział 

zdziwiony.  

– I nie mam – 

zapewniła go.  

Kiedy  szła  do  gabinetu,  zaczęła  się  nad  tym  zastanawiać.  Pragnęła  być  bardziej 

przekonana  o  prawdziwości  swych  słów.  Cokolwiek  się  stało  pomiędzy  nią  a  Calem, 
cokolwiek  miało  się  jeszcze  stać,  ona  już  nigdy  nie  będzie  tą  samą  osobą.  Czy praca 
wystarczy jej jeszcze do szczęścia? Czy może część jej duszy, teraz już wolna, będzie chcieć 
czegoś więcej od życia? 

background image

– Ma pani dzisiaj siedem powtórnych wizyt – 

oznajmiła jej z dumą Kate. Przyniosła listę 

znajomych nazwisk  i stos kart.  –  Dajemy pani dalej pacjentów bez numerków.  Pani 

zdecyduje, 

w jakiej kolejności ich przyjąć.  

Sophie wzięła karty i podziękowała Kate. Wiedziała, że znajdzie czas na ich przeczytanie, 

zanim  przystąpi  do  pracy.  Powinna  przy  tym  sprawdzić,  czy  załączono  potrzebne  wyniki 
badań. Poczuła satysfakcję, tak jakby ta siódemka pacjentów przyszła tego dnia tylko po to, 
żeby jej podziękować.  

David Ambrose. 

To miała być jego ostatnia wizyta, gdyż rękę miał już niemal wyleczoną. 

Zobaczą  się  jednak  jeszcze.  Jego  żona  przyszła  bowiem  z  ich  pięcioletnią  córeczką  na 
potrójne szczepienie i obiecała, że wróci, gdyby którekolwiek z nich potrzebowało lekarza.  

Znowu stanęła jej przed oczami twarz Cala. Poruszyła się niespokojnie, gdy uzmysłowiła 

sobie, 

jak  łatwo  jego  osoba  może  zakłócić  jej  myśli.  Zabrzmiał  brzęczyk  przy  drzwiach  i 

zaczął się kolejny dzień.  

Gdy 

Sophie  wywołała  pannę  Cameron,  podniosła  się  kobieta  w  średnim  wieku. 

Podtrzymywała ostrożnie prawą rękę lewą.  

– 

Ma pani z nią jakiś kłopot? – spytała Sophie.  

– 

Prawie nie mogę nią ruszać! – odparła pacjentka z widocznym niesmakiem. – Mam już 

pięćdziesiąt pięć lat i jeszcze nigdy nie byłam u lekarza, a teraz nie mogę ruszać ręką.  

Sophie odłożyła na biurko pustą kartę choroby. Wzięła twardą, spracowaną dłoń kobiety i 

poczuła naprężenie; dostrzegła też niewielki zanik mięśni wokół kciuka.  

– 

Czy boli panią przez cały czas? – spytała, starając się wyczuć opuchliznę.  

–  Owszem,  ale nie tak strasznie  – 

wyznała kobieta. – Mam z nią kłopoty od wielu lat, 

zawsze troszkę mnie bolała, a kciuk i te trzy palce jakby swędziały.  

Sophie wzięła szpikulec, żeby sprawdzić, czy nie zanikło w nich czucie.  
– 

Teraz nie jestem w stanie niczego chwycić tą ręką. Po prostu nie mogę! – Próbowała 

zacisnąć pięść, lecz tylko się skrzywiła na skutek wzmożonego bólu. – I jak ja będę doić te 
moje kózki, 

skoro nie mogę nawet zacisnąć dłoni? 

– Trzyma pani kozy? 
Osłupienie Sophie wyraźnie zirytowało pacjentkę, która odpowiedziała zjadliwie: 
– 

To miejsce nie było kiedyś nadmorską Mekką dla bogaczy. Zanim Cal Williams zaczął 

dzielić ziemię swojego ojca na działki i pozostali farmerzy upatrzyli w tym nadzieję łatwego 
zysku, 

była tu spokojna wieś.  

–  Czy sprzedaje pani mleko?  – 

Sophie  była  ciągle  zdumiona.  Kozia  farma  tuż  obok 

lecznicy! 

– Jasne. Mam na to nawet pozwolenie. 

Sklepy ze zdrową żywnością wykupują wszystko 

na pniu. Jest teraz moda na kozie mleko. 

Przynajmniej nie wywołuje tych, no... alergii.  

Słychać było satysfakcję w jej głosie i Sophie się uśmiechnęła.  
– 

Jeśli  to  właśnie  mleko  utrzymuje  panią  w  takim  zdrowiu,  polecę  je  wszystkim 

pacjentom. 

Proszę mi teraz powiedzieć, co pani czuję, kiedy robię tak. – Puknęła palcem w 

środek nadgarstka pacjentki i patrzyła na nią wyczekująco.  

– 

Czuję  swędzenie  palców  –  oświadczyła  panna  Cameron.  –  Ale  i  tak  swędzą  mnie 

background image

niemal ciągle.  

– 

Sądzę,  że  to  stan  zwyrodnieniowy  nadgarstka.  Musiała  się  tam  w  środku  pojawić 

opuchlizna, 

która uciska na nerwy i powoduje utratę czucia.  

– Stan zwyrodnieniowy nadgarstka! – 

zawołała kobieta i potrząsnęła głową. – A dlaczego 

tam puchnie? Czy się skaleczyłam? I czemu właśnie ta ręka, której najbardziej potrzebuję? 

–  Widzi pani, 

to  całkiem  tak  jak  z  maszynami:  te  części,  których  najwięcej  używamy, 

najszybciej się psują.  

– 

Ale ja muszę władać ręką! Jak mogę ją wyleczyć? 

– 

Chirurg może usunąć opuchliznę i wtedy mięśnie, które są pobudzane przez te nerwy, 

powinny z czase

m odzyskać sprawność. Są jednak również inne możliwości...  

– Niech pani wali, pani doktor.  
Sophie uśmiechnęła się, gdy usłyszała te słowa. Ktoś, kto nigdy nie był u lekarza, może 

się naprawdę bardzo bać chirurga.  

– 

Mogę  pani  przepisać  środek  moczopędny.  To  ograniczy  zawartość  płynów  w 

organizmie  i  opuchlizna  się  zmniejszy.  Czasami pomaga,  jeśli  trzyma  się  nadgarstek  w 
łubkach,  zwłaszcza  przez  noc.  Mogę  też  spróbować  tam  wstrzyknąć  miejscowy  środek 
znieczulający i kortykosteroid.  

– 

Ale to tylko możliwości! – zawołała pacjentka, a Sophie skinęła głową.  

– 

Nie  mogę  nic  więcej  zrobić.  To,  co skutkuje w jednym przypadku,  może  poważnie 

zaszkodzić  w  innym.  Nie  mogę  dać  pani  żadnych  gwarancji,  ale  w  jakichś  czterdziestu 
przypadkach na sto można to wyleczyć bez interwencji chirurga.  

– 

A z pomocą chirurga? 

– 

Jeśli  nie  było  długotrwałego  nacisku,  rezultaty  są  zazwyczaj  wspaniałe,  a 

prawdopodobieństwo nawrotu choroby jest raczej nikłe.  

– 

Przemyślę to – stwierdziła pacjentka. – Na razie spróbuję chyba tych łubków i tabletek, 

o których pani mówiła. Może poskutkuje.  

– 

Proszę  tylko  tego  nie  zaniedbać  –  ostrzegła  Sophie,  wypisując  receptę.  –  Im  dłużej 

opuchlizna naciska nerw, 

tym większe ryzyko trwałego uszkodzenia mięśni.  

– 

Przyjdę jeszcze w tym tygodniu – obiecała panna Cameron i wyszła.  

Poczekalnia się napełniała. Sophie wezwała następnego pacjenta i pracowała dalej. Była 

zbyt zajęta, żeby myśleć o rozterkach, jakie pojawiły się w jej życiu. O drugiej miała przerwę, 
poszła więc do bufetu coś zjeść, bo po południu czekały ją kolejne wizyty.  

– 

Meegan dzwoniła – oznajmiła Kate, siadając przy stoliku Sophie. – Chce wiedzieć, czy 

mogłaby pani pójść z nią na zakupy. Powiedziałam, że jest pani wolna dziś o czwartej i że 
wyślę panią prosto do domu.  

– Kate! 

– 

No  cóż,  czasem  trzeba  panią  troszkę  popchnąć.  Większość  personelu  nie  bierze  tylu 

godzin nadliczbowych. 

A kiedy zjawia się ktoś taki jak pani, reszta z tego od razu korzysta.  

– Reszta? 

– 

Niektórzy  lekarze  w  ogóle  nie  pracują  w  weekendy,  a  tylko  nieliczni  zostają  po 

godzinach.  

background image

Kate była zgorszona takim lekceważeniem obowiązków, podobnie zresztą jak i Sophie, 

która jednak zaczęła ich od razu tłumaczyć: 

– 

No cóż, niektórzy niedawno założyli rodziny i mają obowiązki, których ja nie mam.  

– Ja tam nic o tym nie wiem. 

W każdym razie dopilnuję, żeby pani nie przyjmowała dziś 

żadnych spóźnionych pacjentów i pojechała po zakupy z przyjaciółką.  

– 

Dziękuję – mruknęła Sophie i patrzyła, jak Kate zmierza ku drzwiom. Była podniecona. 

Idzie z Meegan po zakupy na bal! To tak jakby wsz

ystkie bajki zebrać w jedną i zmieszać 

wszystkie brzydkie kaczątka razem z kopciuszkami! 

– Meegan, 

czemu wybrałaś ten sklep? – spytała, gdy przyjaciółka poprosiła taksówkarza, 

żeby zatrzymał się przed sklepem o prostej witrynie, na której wisiała tylko jedna elegancka 
suknia. 

Wnętrze, dyskretnie oświetlone, robiło wrażenie kosztownego.  

–  Zobaczysz  – 

odparła  Meegan,  gdy  taksówkarz  odpiął  paski,  które  mocowały  wózek 

inwalidzki, 

i pomógł sprowadzić go na chodnik po rozkładanych szynach. – Po pierwsze ma 

podja

zd dla niepełnosprawnych – wyjaśniła.  

– 

Powierzam wam te damy aż do godziny zamknięcia – zawołał taksówkarz do wnętrza 

sklepu, 

gdy tylko otworzyły się elektronicznie rozsuwane drzwi.  

– 

Ty na pewno jesteś Meegan! – Wysoka kobieta o ciemnych włosach podeszła do nich 

szybko i schyliła się, żeby uścisnąć dłoń Meegan. – A ty zapewne jesteś Sophie? 

– 

Ton pytania wyrażał zaskoczenie i niedowierzanie zarazem. Po chwili milczenia kobieta 

rzekła tajemniczo: – Rozumiem – i obrzuciła swe klientki taksującym spojrzeniem.  

–  Meegan,  wiem, 

co  będzie  pasowało  na  ciebie.  Może  przejdziesz  do  przebieralni? 

Zostaw fotel tutaj, dobrze? 

Mam wezwać Janey, żeby pomogła ci się ubrać, czy poradzisz sobie sama? 
Meegan została wprowadzona do pokoju za kurtyną, który był tak duży  jak kuchnia w 

mieszkaniu Sophie. 

Natychmiast  wezwano  młodą  kobietę,  z  pewnością  Janey.  Coś  w 

sposobie  bycia  właścicielki  sklepu  zapaliło  światełka  alarmowe  w  głowie  Sophie,  ale  była 
zbyt zaskoczona sceną, jaka się przed nią rozgrywała, żeby zastanowić się chwilę.  

Wysoka kobieta ruszała się teraz pewnie wśród  stelaży z ubraniami. Odpychała na bok 

jedne, 

oglądała inne, wreszcie wyciągała te, które wybrała.  

– 

Weź to, Janey – rozkazała i ponownie coś w jej głosie uderzyło Sophie. – Podaj Meegan 

i zaczekaj,  gdyby 

miała  jakieś  kłopoty  z  suwakiem  czy  guzikami.  Może  przymierzyć 

wszystkie, 

ale założę się, że ta srebrna będzie najlepsza.  

Z  zadowoleniem  pokiwała  głową,  kończąc  w  ten  sposób  pierwszą  część  zadania. 

Odwróciła się teraz w kierunku Sophie. Energia biła z każdego jej ruchu, choć musiała mieć 
już koło sześćdziesiątki.  

– 

Wyglądasz na zmieszaną, drogie dziecko – rzekła ciepło i wzięła Sophie pod ramię. – 

Czy Meegan nic ci nie mówiła? Nazywam się Janet Williams.  

Sophie nie mogła ukryć zaskoczenia. Jak Meegan mogła jej zrobić coś takiego? 
– 

Usiądź, moja droga – ciągnęła pani Williams, prowadząc ją w kierunku małej kanapy. – 

Cal mówił mi, że pracujesz o wiele za ciężko. Odpocznij chwilę. Może napiłabyś się herbaty? 
A może kawy? 

background image

Sophie pokręciła głową.  
– 

Dziękuję, nie – powiedziała, choć nadal czuła się niepewnie. – Poczekam tu na Meegan.  

– 

Ale  przecież  ty  też  potrzebujesz  sukni  –  zaprotestowała  pani  Williams.  –  To bardzo 

wyjątkowy wieczór w Westport, a przy tym twój debiut towarzyski w miasteczku.  

Debiut i finał, pomyślała Sophie. Widziała jednak, że kobieta stara się być mila. Poza tym 

i  tak  musi  coś  na  siebie  włożyć!  Dlatego  przecież  poszła  z  Meegan  po  zakupy.  Ale teraz? 
Początkowe  podniecenie  zastąpił  szok  wywołany  spotkaniem  z  tą  pewną  siebie,  elegancką 
kobiet

ą, która była matką Cala.  

– 

Sądziłam, kiedy Cal mi cię opisał, że powinnaś ubrać się albo w czerń, albo w biel, ale 

teraz nie jestem tego taka pewna. 

Może stonowany beż albo... Mam! 

Odeszła,  przeglądając  na  nowo  bajecznie  kolorową  kolekcję.  Coś  mówiła,  lecz Sophie 

ledwo  ją  słyszała,  bo  jej  uwaga  została  rozproszona  już  przy  słowach:  „Kiedy  Cal  mi  cię 
opisał”. Rzeczywiście, powiedział coś o tym, że jego matka jej pomoże. Czy chodziło mu o 
to, 

że  ona,  Sophie,  ubiera  się  fatalnie  i  wstyd  się  z  nią  pokazać?  Ogarnął  ją  ból  i  wstyd, 

rozczarowanie i nagłe poczucie zdrady.  

– 

Możesz sama ubrać się na bal i nie musisz niczego u mnie kupować, ale chciałabym 

bardzo zobaczyć cię w tym.  

Matka  Cala  wróciła  z  dopasowaną  sukienką  z  delikatnego,  granatowego  materiału.  Od 

t

alii w dół spódnica była przykryta przejrzystą koronką we wszystkich kolorach tęczy. Błękit i 

purpura, 

złoto i srebro, wszystkie te barwy tańczyły na tle lekkiego, ciemniejszego materiału i 

nadawały sukni tyle życia i piękna, że Sophie patrzyła oczarowana.  

–  Jestem za gruba, 

żeby nosić coś, co tak podkreśla figurę – zaprotestowała, choć ręce 

wyrywały się jej, żeby dotknąć tkaniny.  

– To twój rozmiar – 

oznajmiła pani Williams – a skoro od lat powtarzasz sobie, że jesteś 

gruba, 

to bez wątpienia nigdy nie spróbowałaś włożyć czegoś, co byłoby dopasowane. Sądzę, 

że  to  będzie  bardzo  dobrze  na  tobie  leżało.  Jesteś  zgrabna.  To  właśnie  kobiety  chude  jak 
tyczki,  w typie modelek, 

wyglądają  beznadziejnie  w  obcisłych  rzeczach.  Oczywiście,  w 

obecnych czasach nikt tego głośno nie przyzna.  

Sophie  pragnęła  tej  sukni  ponad  wszystko,  ale  nadal  bała  się  ją  zmierzyć.  Była  taka 

piękna. Co będzie, jeśli włoży ją na siebie i okaże się, że suknia wygląda beznadziejnie? 

– 

Będzie na tobie znakomicie leżeć – powtórzyła pani Williams. – Sophie, jesteś piękną 

kobietą, choć może o tym nie wiesz. Taka uroda przychodzi z wiekiem i zostaje na zawsze.  

Mówiła  tak  szczerze,  że  Sophie  spojrzała  jej  w  twarz  i  zaczęła  szukać  typowego  dla 

wszystkich sprzedawców uśmiechu. Jej szare oczy tak bardzo przypominały jego...  

– 

I co o tym myślisz? – przerwała im Meegan, wjeżdżając jak duch w srebrnym tiulu i 

zwiewnych  wstążkach.  Oczy  jej  błyszczały,  policzki  miała  zaróżowione.  –  Prawda,  że  to 
śliczne? – powiedziała nieco zawstydzona i Sophie dostrzegła w jej oczach łzy.  

–  Marka zwali z nóg  – 

zapewniła  ją  i  odetchnęła  z  ulgą,  gdy  jej  słabiutki  żart  został 

powitany wybuchem śmiechu.  

–  Sophie, 

nie  chciałabyś  tego  włożyć?  –  spytała  łamiącym  się  głosem  Meegan,  gdy 

ujrzała suknię, którą trzymała pani Williams. – Ona jest taka piękna.  

background image

– 

Dla mnie chyba zbyt piękna – mruknęła Sophie, lecz protesty Meegan i naleganie pani 

Williams złamały jej opór.  

W  przebieralni  włożyła  suknię  i  delikatna,  jedwabista  tkanina  przyległa  do  jej  ciała. 

Granat podkreślał jej cerę, choć Sophie wolałaby mniejszy dekolt. Obracała się i kręciła przed 
lustrem, 

starała się dostrzec jakieś wady, ale nie widziała żadnych. Pani Williams miała rację. 

Suknia wyraźnie miała własności wyszczuplające i Sophie w lustrze wyglądała na wyższą i 
znacznie 

bardziej elegancką niż kiedykolwiek.  

Jest wyszukana, 

pomyślała, zbierając włosy do tyłu. Poczuła znowu podniecenie. Może 

nosić tę suknię wszędzie, bo jest w klasycznym stylu, który nigdy się nie zestarzeje.  

Skinęła głową do swego odbicia w lustrze. Wzięła teraz zwiewną wierzchnią spódnicę i 

przyłożyła do talii. Zamieniła klasyczną, stonowaną suknię w szalony strój na zabawę.  

– To na pewno nie jestem ja – 

powiedziała głośno, gdy pani Williams zajrzała do środka.  

– 

Każdy z nas czasem musi zrzucić z siebie własny obraz i dać szansę tym wszystkim 

postaciom, 

które w nas siedzą, na troszkę zabawy.  

– Ale..  

– 

Żadnych  ale,  Sophie.  Ona  jest  piękna  i  ty  też.  Nie  mogłabym  jej  sprzedać  nikomu, 

ponieważ  nikt  nie  wyglądałby  w  niej  lepiej  od  ciebie.  Będziesz  ją  więc  musiała  kupić  ze 
względu na mnie.  

Słowom  starszej  pani  towarzyszył  czarujący  i  tajemniczy  uśmiech,  który tak bardzo 

przypomniał Sophie Cala, że tylko skinęła głową.  

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Sophie ubierała się na bal drżącymi rękoma.  Samochód, który zamówiła Meegan, miał 

najpierw  przyjechać  po  nią.  Będzie  tu  za  pół  godziny.  Sophie  tęskniła  teraz  za  matką  albo 
przyjaciółką.  Pragnęła,  żeby  ktoś  przy  niej  był,  powiedział,  że  wygląda  przepięknie,  dzięki 
czemu poczułaby się pewniej.  

Fryzjerka  była  miła  i  zapewniała  ją,  że  włosy  upięte  z  tyłu  głowy  podkreślają  kości 

policzkowe i nadają jej wygląd posągu. Pragnę być śliczna, a nie wyglądać jak posąg, chciała 
powiedzieć, lecz nie mogła okazywać niepewności nieznajomej osobie.  

– 

To  podkreśli  pani  oczy  –  powiedziała  kosmetyczka,  robiąc  jej  makijaż.  –  Są  bardzo 

ładne i powinna pani to wykorzystać.  

Meegan przekonała ją, że powinna zrobić makijaż w salonie piękności, głównie zresztą 

dlatego, 

że pragnęła zrobić to samo. Obie patrzyły w lustro i oglądały w milczeniu przemianę, 

jakiej ulegały. W pewnej chwili Meegan zaczęła się śmiać: 

– 

Nie dziw się tak, Sophie. Już jutro będziemy wyglądać normalnie.  

Czy kiedykolwiek będę znowu normalna? – zastanawiała się Sophie, kiedy schodziła na 

dół, żeby zaczekać na samochód w cichym holu.  

– 

Właśnie miałem zadzwonić – powiedział ktoś. Spojrzała przez szybę i spostrzegła Cala. 

Był tak przystojny w wieczorowym stroju, że miała ochotę się rozpłakać.  

– 

Myślałam, że mam czekać na samochód – wykrztusiła z trudem.  

– 

Przyszedłem  na  wszelki  wypadek,  gdyby  kierowca  miał  kłopoty  z  wózkami 

inwalidzkimi. 

Czy wpuścisz mnie, czy wyjdziesz? 

Zrobiła krok do przodu i otworzyła drzwi. Poczuła, jak jej ręka wysuwa się, żeby dotknąć 

jego ramienia.  

– 

Wyglądasz tak pięknie, że dech mi zapiera – powiedział cicho.  

– 

Pomyślałam to samo o tobie, gdy cię zobaczyłam.  

– Czy pójdziemy na bal, Kopciuszku? – 

spytał i ukłonił się do samej ziemi.  

– 

Sądzę, że powinniśmy już ruszać, bo inaczej Meegan będzie się denerwować.  

Wziął ją pod ramię i pomógł wsiąść do samochodu. Usiadł potem za kierowcą i cicho 

mówił mu, którędy ma jechać.  

Meegan  była eterycznie  piękna. Podkreślała to jej srebrna suknia i dwóch ubranych na 

czarno pomocników, którzy czekali na parkingu po obu stronach wózka.  

Podnieceni dojechali do wielkiego 

domu  nad  Zatoką  Ryb,  gdzie  powitały  ich  światła  i 

muzyka.  

– 

Będziecie  gwiazdami  wieczoru  –  oświadczyła  pani  Williams,  która  wyszła  ich 

przywitać. – Ubieram kobiety w tym miasteczku od trzydziestu lat, ale nigdy nie zdarzyło mi 
się spotkać takich dwu, które lepiej podkreślałyby piękno moich strojów.  

Wzięła Sophie pod ramię, Meegan zaś za rękę i wprowadziła je do domu, gdzie zostały 

przedstawione  wszystkim  gościom.  Poznały  wówczas  tyle  osób,  że  Sophie  nawet  się  nie 
starała zapamiętywać nazwisk.  

background image

Piękne kobiety, wspaniale ubrane, wypełniały salon domu pani Williams, a wieczorowe 

stroje  mężczyzn  podkreślały  uroczysty  nastrój.  Ktoś  wcisnął  Sophie  do  ręki  kieliszek 
szampana i uśmiechnęła się do mężczyzny, który próbował nawiązać z nią rozmowę, pytając, 
jak długo mieszka w Westport. Przypominał jej jednak doktora Crane’a, więc nie rozmawiała 
z nim długo. Starała się patrzeć w twarz swoich rozmówców, żeby uniknąć strzelania oczami 
po calej sali w poszukiwaniu tej jedynej osoby, 

z  którą  chciała  spędzić  wieczór.  Wypiła 

odrobinę szampana, śmiała się i rozmawiała, tak  że wydało  się jej, że upłynęło tylko kilka 
minut w momencie, 

gdy trzeba było wrócić do samochodów i jechać na bal.  

Dostrzegła  Granta  Stokesa  i  uśmiechnęła  się  do  niego,  ucieszona,  że  widzi  choć  jedną 

zna

jomą twarz.  

– 

Podwieźć  cię?  –  spytał,  ale  pokręciła  głową.  Wyjaśniła,  że  musi  zostać  z  Meegan. 

gdyby ta potrzebowała pomocy. Rozglądała się wokół, ale nigdzie nie widziała Cala.  

– 

Chodźmy – powiedział wreszcie Gerald i wziął ją pod ramię. Przy drzwiach Meegan z 

Markiem czekali na samochód, 

który  miał  ich  zawieźć.  –  Jak  dotąd  jest  całkiem  miło, 

prawda? – 

spytał ze szczerością, która ją zawsze rozbrajała.  

– 

Bardzo miło – przyznała. Była zaskoczona, że naprawdę tak myśli. To będzie wspaniały 

wieczór, 

uznała, cokolwiek się zdarzy.  

– Jedziemy – 

oznajmiła kierowcy. – Bal na nas czeka.  

– 

Jak  na  kogoś,  kto  przysięgał,  że  nie  umie  tańczyć,  radzisz  sobie  całkiem  nieźle  – 

szepnął jej do ucha Cal, gdy padła na krzesło obok Meegan po szczególnie wyczerpujących 
dwóch  kwadransach, 

które spędziła na parkiecie z Geraldem. Cal siedział za nią w półkolu 

utworzonym  z  krzeseł.  Czuła  jego  dotyk  na  swym  nagim  ramieniu  i  charakterystyczny 
zapach, 

który zawsze się jej z nim kojarzył.  

– 

Trzeba tylko poruszać się w rytm muzyki – odparła niezwykle jak na nią wyniosłym 

tonem.  

– 

Poruszasz się bardzo ładnie – odparł ze śmiechem. – Czy zatańczysz ze mną? 

– Tak – 

rzekła spokojnie, choć serce niemal wyrywało się jej z piersi. – Aleja... nie znam 

tego tańca – wyjąkała po chwili, gdy zaprowadził ją na parkiet i wziął w ramiona. Zadrżała i 
próbowała się wykręcić, ale jego dłonie trzymały ją mocno.  

– 

Nie rozśmieszaj mnie – szepnął jej do ucha.  

Czas zatrzymał się, gdy tańczyli. Muzyka poruszyła jej zmysły, a miłość wypełniła duszę. 

Czy jede

n  człowiek  mógłby  odczuwać  tak  wiele,  gdyby  ten  drugi  nie  odwzajemniał  tego 

samego? 

Pytanie to nurtowało ją przez chwilę, zapomniała o nim jednak, gdy Cal pochylił głowę i 

musnął wargami jej szyję. Pożądanie ogarnęło jej ciało i poczuła, że gotowa jest oddać mu 
wszystko.  

– 

Jesteś królową balu, wiesz? – spytał, gdy muzyka ucichła i odsunęli się od siebie.  

– 

Czy dość ozdobną dla twojej butonierki? 

– 

Dość ozdobną dla każdej butonierki. – Przestraszyła ją powaga brzmiąca w jego głosie. 

– 

Poznałaś większość mężczyzn do wzięcia w miasteczku. Jestem pewien, że nie będziesz się 

mogła od nich opędzić.  

background image

–  Na pewno  – 

rzuciła  swobodnie,  z  trudem  ukrywając  ból,  jaki  wywarły  w  niej  jego 

słowa.  

– To dobrze. 

Masz spore zaległości. • 

Czy to wszystko? Miała ochotę płakać, ale powiedziała tylko: 
– 

Będę się starać. – Marzyła jedynie o tym, żeby wargi jej nie zadrżały i nie zdradziły 

niepokoju.  

– To dobrze – 

mruknął i pocałował ją w policzek. – Powodzenia, Sophie – dodał łagodnie 

i odszedł.  

A więc to miało być pożegnanie! Czemu wobec tego starała się przekonać o tym siebie 

osiem tygodni później? 

Rzuciła się w wir pracy. Próbowała w ten sposób znaleźć ukojenie, jakie kiedyś w niej 

znajdowała.  Pani Carstairs  usunięto  czerniaka,  ale wykryto komórki rakowe w systemie 
limfatycznym 

i musiała poddać się radioterapii w miejscowym szpitalu. Sophie zazdrościła tej 

kobiecie siły ducha i modliła się, żeby i ona potrafiła przetrwać ten trudny okres. Tłumaczyła 
sobie, 

że od złamanego serca się nie umiera.  

Początkowo  odrzucała  zaproszenia  ze  strony  mężczyzn,  których  poznała  na  balu. 

Obawiała  się,  że  Cal  może  zadzwonić  albo  wpaść.  Jeździła  w  kółko  do  motelu,  tłumacząc 
sobie, 

że to bez sensu, ale nie była w stanie się od tego powstrzymać. Zaczęły się już prace 

przy budowie domu i Meegan, Mark 

oraz Gerald widywali się z Calem niemal codziennie. Po 

jakimś czasie Sophie nie mogła już znieść tego, że wymieniali jego imię.  

– 

Pójdziesz  ze  mną  na kolację  wieczorem,  kiedy skończę  pracę?  –  spytał  Grant,  kiedy 

spotkali  się  rano  na  schodach  kliniki.  –  Wieje zachodni wiatr,  więc  nie  można  pływać  na 
desce.  

– 

Bardzo chętnie – odparła szybko, zanim zdołała wymyślić jakąś wymówkę. – Ale chyba 

nie pływasz nocami? 

Uśmiechnął się ciepło.  
– 

Jeśli  pływam  przez  cały  dzień,  to  potem  śpię  do  chwili,  gdy  mu szę  iść  d o  pracy  – 

wyjaśnił. – Zadzwonię do ciebie o siódmej.  

To łatwe, pomyślała później, a poza tym przyjemne. Choćby dlatego, że przez dwie i pół 

godziny nie miała czasu, żeby myśleć o Calu.  

Bardzo  chętnie”  stało  się  jej  stałym  powiedzonkiem,  odkąd  zaczęła  przyjmować 

zaproszenia. 

Z czasem została mistrzynią rozmów towarzyskich przy kolacji. Zaakceptowała 

swój rozwój, 

jak owad przyzwyczaja się do nowego kształtu, przemieniając się z brzydkiej 

gąsieniczki w pięknego motyla.  

– 

Podoba  ci  się  teraz  Westport?  –  spytała  ją  Janet  Williams,  kiedy pewnego wieczoru 

spotkały się na wernisażu.  

– Bardzo – 

odparła nieszczerze, unikając spojrzenia szarych oczu, które badały uważnie 

jej twarz.  

– 

Miłość jest jak choroba – oznajmiła starsza pani, a Sophie była wstrząśnięta niemym 

pytaniem w jej oczach.  –  To takie stare powiedzenie  – 

wyjaśniła.  –  Im  jesteś  starsza,  tym 

gorzej ją przechodzisz. Jesteś lekarzem, powinnaś coś o tym wiedzieć.  

background image

– 

Miłości  nie  ma  w  programie  studiów  –  odparła  Sophie,  wściekła,  że  pani  Williams 

poruszyła temat, który tak bardzo ją bolał.  

– 

Chodziło  mi  o  chorobę  –  odrzekła  Janet,  poklepując  ją  po  ramieniu.  –  Powinnaś 

wiedzieć, czy rzeczywiście ciężej się przechodzi chorobę, kiedy człowiek jest starszy. Sądzę, 
że  on  znosi  ją  całkiem  nieźle  –  dodała  tajemniczo  i  odeszła.  Sophie  patrzyła  w  stronę 
znikającej postaci, próbując rozwikłać sens tej zagadkowej rozmowy.  

– 

Jadę ciężarówką w niedzielę – oświadczył Gerald, który pojawił się obok niej. – Tim 

mówi, 

że ma jeszcze jedno miejsce. Chciałabyś pojechać? 

– Przykro mi, Geraldzie – 

zaczęła i urwała, widząc rozczarowanie na jego twarzy. – Nie, 

nie. 

Chętnie pojadę, tylko nie pamiętam, co to za ciężarówka.  

– 

To ciężarówka do przewozu gołębi – wyjaśnił. – Wszyscy właściciele gołębi wkładają 

ptaki do koszyków i pakują do ciężarówki. Kierowca wywozi je do lasu i wypuszcza. Lecą do 
domu, 

a ich właściciele mają gwizdki, żeby zwabić je z powrotem do gołębnika.  

Jeśli upór i prostota są cechami dobrego gołębiarza, to przed Geraldem stoi murowany 

sukces, 

pomyślała  Sophie.  Uśmiechnęła  się  na  myśl  o  niedzielnym  wypadzie.  Może 

rzeczywiście Cal miał rację, kiedy namawiał Geralda, żeby sięgnął daleko poza granice, które 
ona uznawała za szczyt jego możliwości.  

– 

Będziemy musieli wyjechać wcześnie. O piątej rano! Gołębie nie chcą latać, kiedy jest 

za gorąco.  

O  piątej  nad  ranem  w  niedzielę  było  chłodno  i  pochmurnie,  choć  nie  zaczęło  jeszcze 

padać. Sophie ściągnęła mocniej ciepłą kurtkę i zadrżała z zimna. Zastanawiała się właśnie, 
czy  nie  wrócić  do  holu,  gdy  zza  rogu  wyjechała  stara  ciężarówka.  Jej silnik krztusił  się  i 
kaszlał.  

– 

Usiądź między nami, Sophie – powiedział Gerald.  

Odgłosy spod plandeki z tyłu samochodu wskazywały, że gołębie już załadowano.  
– 

Dzień dóbr}', Sophie. – Głos Cala był ochrypły, jakby przeziębiony.  

– Prow

adzisz ciężarówkę z gołębiami? 

–  Tylko dzisiaj.  – 

Nikły uśmiech błąkał się po jego wargach. – Kierowca zachorował, a 

Gerald bardzo chciał jechać.  

– 

Pospiesz się, Sophie! – popędzał Gerald, ona tymczasem nie była w stanie zbliżyć się 

do Cala.  

– Nie wiedzi

ałem, że cię zaprosił – wyjaśnił Cal i Sophie znowu poczuła ból.  

Nie pojechałbyś, gdybyś wiedział, pomyślała i zaczęła przeciskać się na środek siedzenia 

przez nogi Geralda.  

–  To krótka trasa  – 

wyjaśnił  Gerald,  a  ona  zmusiła  się,  żeby  odpowiedzieć  zwykłym 

tonem: 

– 

Jak zdołałeś to wszystko tak szybko opanować? 

– Pan Phillips i Cal pomagali mi, 

więc musiałem się szybko uczyć, żeby nie zabierać im 

zbyt dużo czasu i nie zrobić się nieznośnym.  

– 

Ty nigdy nie będziesz nieznośny, Geraldzie – powiedział Cal.  

– 

Ludzie stają się nieznośni, kiedy nie chce im się spróbować zrobić czegoś samemu – 

background image

oznajmił Gerald.  

On ma rację, pomyślała Sophie. Czy właśnie pragnienie, żeby nie stać się nieznośnym, 

pomogło  Markowi  w  skutecznej  rehabilitacji?  A  czy  ona  nie  była  nieznośna  dla  własnej 
rodziny, 

skoro nie próbowała ograniczać jedzenia? Skoro nie próbowała umawiać się z tymi 

mężczyznami, którzy przeszli jej koło nosa? 

Gdy Cal Williams próbował być dla niej miły, a ona była cały czas podejrzliwa, to czy nie 

była przez to nieznośna? Czy dlatego uciekł? Zrobiło jej się smutno. Gerald przestał mówić i 
zasnął, a jej myśli i ta cisza stały się ciężkie jak ołowiane chmury.  

– 

Podoba ci się w Westport? – spytał Cal.  

– 

Twoja matka spytała mnie o to samo.  

– 

Odpowiedziałaś jej? 

– Nie 

byłam szczera.  

– 

Ale przecież spotykałaś się z mnóstwem ludzi, byłaś zapraszana, umawiałaś się z... – 

Urwał i skupił uwagę na polnej drodze, która wiodła przez zarośla za miastem.  

Znowu zaległa cisza, Sophie jednak nie czuła się już nieprzyjemnie. Ta jazda u jego boku, 

jego ciepłe ciało tak blisko. Czy jest coś złego w cieszeniu się tym, choćby tylko przez jeden 
dzień? Oparła głowę o jego ramię i zapadła w spokojny sen.  

– 

Jesteście świetnym towarzystwem – powiedział Cal, gdy samochód stanął, a Sophie się 

ocknęła.  

– 

Czy już dojechaliśmy? 

– 

Już?  –  spytał  z  zabawnym  uśmieszkiem,  który  tak  bardzo  kochała.  –  Spałaś  trzy 

godziny, 

a Gerald jeszcze się nie obudził.  

– 

Jesteśmy na miejscu? Tu będziemy wypuszczać gołębie? 

Przytaknął, ciągle się uśmiechając, jakby ubawiło go jej zdziwienie.  
– 

Musimy obudzić Geralda.  

Czuła  się  nieswojo.  Nie  z  powodu  gołębi,  choć  wiedziała,  że  wykorzysta  to  jako 

wymówkę,  ale dlatego,  że  Cal  jest  tak  blisko.  Tak  chciała  do  niego  podejść,  objąć  go  i 
pozwolić ustom...  

– 

Obudź się wreszcie, Sophie! – Jego głos przestał być uprzejmy.  

Drzwi  się  otworzyły  i  zimne  powietrze  wtargnęło  do  kabiny.  Otrząsnęła  się  z 

niebezpiecznego letargu. 

Gerald już wysiadł i pomagał Calowi przy mechanizmie, za pomocą 

którego wypuszczało się gołębie.  

– Która godzina? – 

spytał Cal, gdy zeskoczyła na ziemię.  

– 

Piętnaście po dziewiątej – odparła.  

– 

Musimy zanotować godzinę, o której je wypuścimy – wyjaśnił Gerald.  

Obaj mężczyźni zniknęli z tyłu ciężarówki. Zdjęli plandekę, a potem zaczęli mocować się 

z metalo

wymi prętami.  

– Która teraz, Sophie? 

– 

Dwadzieścia  po  dziewiątej  –  odpowiedziała.  Patrzyła,  jak  gołębie  wzniosły  się  w 

powietrze, 

zatoczyły leniwie koło i bezbłędnie obrały drogę w kierunku domu, który był setki 

kilometrów stąd.  

background image

– 

Czy to nie wspaniałe? – spytał Gerald. Jego twarz wyrażała zachwyt i radość.  

– 

Wspaniałe – zgodziła się Sophie i uśmiechnęła ciepło. Potem spojrzała znowu na ptaki, 

które znikały na tle nieba.  

– 

Wspaniałe  –  powtórzył  Cal.  Stał  tuż  przy  niej,  a  jego  oczy  były  zwrócone  na  nią. 

P

oczuła, jak krew napływa jej do twarzy. Zobaczyła zachwyt w jego oczach i jeszcze coś, co 

szybko ukrył.  

– 

Chodźmy.  

Wracali do domu w milczeniu. 

Gerald był zbyt przejęty tym, co zobaczył, Sophie zaś zbyt 

załamana.  

Stara ciężarówka, pozbawiona ładunku, jechała szybko po polnych drogach. Trzęsła się 

bardzo i to powodowało, że ich ciała ciągle się stykały.  

Droga prowadziła ciągle między drzewami. Zaczęli podjeżdżać pod niewysokie wzgórze i 

nabrali szybkości, zjeżdżając w dół. Dlatego właśnie mieli niewielkie szanse na zatrzymanie 
się,  gdy wielki,  brązowy  wół  wypadł  z  leśnej  ścieżki  na  drogę  przed  nimi.  Cal  próbował 
zjechać  na  pobocze  i  uniknąć  zderzenia,  koła  pośliznęły  się  jednak  w  błocie  i  wszystko 
zawirowało. Kabina, drzewa, ich ciała, kurz.  

– Sophie, nic ci nie jest? Sophie, odpowiedz! Spójrz na mnie i powiedz, 

że nic ci się nie 

stało! 

Głos  był  natarczywy,  błagalny,  zrozpaczony!  Otworzyła  oczy  i  zobaczyła  bladą  twarz 

Cala.  

– 

Kocham cię – powiedziała i uśmiechnęła się, po czym znowu zamknęła oczy.  

– Jes

teś w szoku – odparł zirytowany, potrząsając nią, żeby ją obudzić. – Zabiorę cię stąd, 

ciężarówka  może  się  zapalić.  Czy  jesteś  ranna?  Mogę  cię  wziąć  na  ręce?  Jesteś  lekarzem, 
Sophie! Potrzebuję twojej pomocy.  

– 

Mogę  wstać  –  mruknęła  i  spróbowała  się  ruszyć.  Westchnęła  jednak  głośno,  gdy 

poczuła ból w nodze. – Wszystko w porządku – zapewniła go, widząc, że twarz zbielała mu 
jeszcze bardziej.  – 

Skręciłam  nogę,  ale  nie  czułabym  tego,  gdybym  miała  uszkodzony 

kręgosłup. Co z Geraldem? 

Podniosła się trochę i poczuła ciepłe, mocne ramiona Cala.  
– 

Odciągnąłem go stąd – powiedział. – Boli cię noga? Nie chcę ci zrobić krzywdy.  

Jest taki spokojny i rozsądny, powinnam mu pomóc, pomyślała Sophie. Chciała ułożyć 

się w tych wygodnych ramionach i zasnąć.  

– Sophie! Nie mdlej mi tutaj! Jeszcze nie teraz! – 

zawołał napiętym głosem.  

– Dobrze – 

powiedziała, choć ból w kostce był nie do zniesienia. – I nie jestem w szoku.  

Wziął ją na ręce i położył przy drzewie obok Geralda, który leżał spokojnie i był bardzo 

blady. Jego wid

ok spowodował, że Sophie wreszcie się otrząsnęła.  

– Czy jest ranny? – 

spytała, z trudem przypominając sobie przyczynę wypadku.  

– Nie, ale jest nieprzytomny. 

Uderzył głową w przednią szybę.  

– 

Musimy znaleźć dla niego pomoc, i to szybko! 

– 

Nie mogę cię tu zostawić! – powiedział zdenerwowany. – Niedługo na pewno kogoś 

zobaczymy i poprosimy go o pomoc.  

background image

– 

Musisz  iść  –  nalegała.  –  Natychmiast.  Patrz!  –  Pokazała  mu  ogrodzenie,  za którym 

pasło się bydło. – Tam jest koń. Jesteś przecież kowbojem.  

Zaśmiała się cicho, lecz gdy zobaczyła zmarszczkę na czole Cala, rozpłakała się głośno.  
– 

Musisz jechać.  

– 

Nie mogę cię tu zostawić.  

– Musisz – 

załkała, gdy przykucnął, przytulając ją do siebie. Szeptał jej do ucha słowa o 

miłości i o tym, że nigdy jej już nie zostawi.  

– 

Musisz  iść.  Trzeba pomóc Geraldowi,  to  bardzo  ważne!  –  powtórzyła  przez  łzy.  – 

Proszę cię, Cal, idź! 

Ujrzała wyraz bólu na jego twarzy, zanim wypuścił ją z objęć i pobiegł w dół drogą, którą 

jechali.  

Wydawało  się  jej,  że  mijają  godziny,  gdy  patrzyła  na  bladą  twarz  Geralda.  Była 

śmiertelnie przerażona. Potem przyjechał samochód i Cal znowu był przy niej, mówił coś o 
karetkach, 

o miłości i o straconym czasie, a ona znów straciła przytomność.  

– 

On ma zespół Noonana – wyjaśniła wcześniej zdziwionemu sanitariuszowi. Próbowała 

się unieść na noszach, gdy karetka torowała sobie drogę wśród samochodów na szosie. Gerald 
leżał  obok  z  maską  tlenową  na  twarzy.  –  On ma zespól Noonana i niedobór czerwonych 
krwinek w czynnikach ósmym, 

dziewiątym i dwunastym.  

Sanita

riusz patrzył na nią bez wyrazu.  

– Gdzie jest Cal? – 

zapytała. – Muszę rozmawiać z Calem.  

– 

Wszystko będzie dobrze. Porozmawia z nim pani, kiedy dojedziemy do szpitala.  

– 

Ale przecież mogę znowu zemdleć. Muszę mu o tym powiedzieć.  

– Ja mu powiem.  

– Pr

oszę mu powiedzieć o czynnikach ósmym, dziewiątym i dwunastym i że być może są 

także inne.  

– Powiem mu, powiem.  
Słowa te brzmiały w jej głowie, gdy wieziono ją na oddział urazowy szpitala, w którym 

kiedyś odbywała praktykę.  

– 

Powiedzieć komu i co? – spytała uśmiechnięta twarz, zasłaniając światło, które na nią 

padało.  

–  Niech pan powie Calowi o Geraldzie  – 

odrzekła,  gdy  nagle  rozpoznała  tę  twarz.  – 

Peter? 

– 

Skup się! Nie jesteś chyba aż w takim szoku! Jedziesz teraz na rentgen, ale założę się, 

że masz złamaną kostkę.  

Twój przyjaciel jest pod obserwacją, bo nadal jest nieprzytomny.  
– A Cal? 

– 

Przyjechaliście tylko wy dwoje, Sophie – odparł Peter. Poczuła łzy na policzkach.  

–  No, 

już  dobrze  –  powiedział,  poklepując  ją  po  ramieniu.  Ona  tymczasem  próbowała 

przypomnieć sobie, co ją tak nurtuje i dlaczego jest takie ważne.  

– 

Mogę zobaczyć Geralda? – spytała.  

Peter skinął głową i polecił przewieźć ją do sali, na której leżał Gerald. Gdy ujrzała jego 

background image

twarz o barwie popiołu, przypomniała sobie wszystko.  

– On 

ma chyba hemofilię – powiedziała. – Krwotok wewnętrzny! 

–  Ósmy, 

dziewiąty  i  dwunasty  –  rzekł  Peter,  zakładając  opaskę  uciskową  na  ramieniu 

Geralda. – 

Sanitariusz mówił, że kazałaś powtórzyć komuś te cyfry.  

Odsunął jej łóżko, żeby wyjść na korytarz.  
– Spodnie przeciwszokowe, szybko! – 

zawołał i wrócił do Geralda, żeby pobrać krew. – 

Niech  goniec  zaniesie  to  szybko  na  patologię  –  polecił  pielęgniarce,  która  pojawiła  się  w 
drzwiach.  – 

Proszę  przynieść  podgrzaną  plazmę,  żeby  zacząć  odnowę  płynów 

fizjologicznych, i czynnik prze

ciwkrawiączkowy.  

Pielęgniarka wróciła i Peter poprosił ją, żeby znalazła sanitariusza, który zawiezie Sophie 

na rentgen.  

– 

Proszę mówić wszystkim, że to ważna osoba i ma być odpowiednio traktowana. Niech 

też siostra zadzwoni do doktora Craiga i powie mu, że to doktor Delano. Sądzę, że będzie 
chciał zająć się jej kostką osobiście.  

Przesłał  Sophie  całusa  i  odwrócił  się,  żeby  zająć  się  swoim pacjentem.  Był  już 

pochłonięty obmyślaniem środków koniecznych dla uratowania mu życia.  

Sophie uśmiechała się, kiedy wywożono ją z sali. Była pewna, że zostawia przyjaciela w 

dobrych rękach. Pozwoliła teraz, żeby ból, z którym walczyła przez cały czas, pochłonął ją i 
zapadła w ciemność.  

– Cal? 

– 

Cześć, Sophie.  

Słowa byty miękkie i czułe.  
– Czy Gera

ld dobrze się czuje? 

–  Jeszcze nie, 

ale  mówią,  że  z  tego  wyjdzie.  Dzięki  tobie,  bo  powtarzałaś  te  numerki 

każdemu, kto się nawinął.  

– 

Uśmiechał się do niej kącikami ust.  

– 

Skoro  z  Geraldem  wszystko  w  porządku,  to  czemu  tak  mamie  wyglądasz?  Czy 

przyszedłeś tu po to, żeby się ze mną pożegnać i odejść? 

– 

Już nie odejdę – powiedział. – Nie odejdę, bo po prostu nie mogę. – Rozłożył ręce i 

wzruszył ramionami. Ciągle jednak jej nie dotykał, a ona nadal dygotała ze strachu.  

– 

Nie odejdę, bo nie mogę, moja droga pani doktor – powtórzył. – Jeśli chcesz, żebym 

sobie poszedł, musisz mnie odesłać.  

– 

Czemu miałabym cię odsyłać? 

– 

Twoja samotna przeszłość przeraziła mnie, Sophie. Nie miałaś nikogo przede mną, więc 

jak  możesz  właściwie  oceniać  swoje  uczucia?  Skąd  możesz  wiedzieć,  czy to,  co do mnie 
czujesz, 

to prawdziwa miłość, czy tylko szalone zadurzenie? 

– 

A więc wiesz, co czuję? 

– Od chwili, 

kiedy cię pierwszy raz pocałowałem. Ludzie zwykle nie całują w ten sposób, 

jeśli  między  nimi  nie  zacznie  się  coś  poważnego.  Uważałem  się  za  światowca,  który jest 
ponad tę całą nonsensowną miłość – przyznał poważnie. – Przez całe lata podrywałem różne 
kobiety. 

Lubiłem  ich  towarzystwo,  ale  nigdy  nie  czułem  tego  nieuchwytnego  zauroczenia, 

background image

które ludzie nazywają miłością. W końcu zacząłem myśleć, że to wszystko bujdy. A potem 
wlazłaś na tamto wzgórze i wziąłem cię na ręce. Poczułem wtedy szaloną, zupełnie wariacką 
reakcję.  Próbowałem  ją  tłumaczyć  strachem  o  twoje  bezpieczeństwo.  Chciałem  cię  wtedy 
natychmiast pocałować – przyznał z szerokim uśmiechem.  

– 

Myślałam,  że  mnie  nie  lubisz  i  pocałowałeś  mnie  dlatego,  że  sądziłeś,  że  na  ciebie 

poluję.  

– Och, moja droga pani doktor – 

szepnął i pogładził ją po ramieniu. – Pocałowałem cię, 

bo nie mogłem się opanować. Wyglądałaś wtedy jak zły duch, który zszedł na ziemię, żeby 
podbić  mnie  tym  spokojnym,  tajemniczym  pięknem,  które  widziałem  wcześniej  tylko 
przelotnie. 

Teraz też trudno mi się powstrzymać wyznał i poczuła, jak  jego ręka  gładzi jej 

policzek, 

jak ją obejmuje, jak jego głowa nachyla się, żeby ją pocałować.  

– Och, Cal – 

westchnęła i spróbowała przytulić się mocniej. – Aau! – krzyknęła nagle i 

spojrzała w nogi łóżka, gdzie jej kostka, obłożona gipsem i wyciągnięta na szynie, pulsowała 
bólem.  

– Sophie! Przepraszam! 

–  To ja sama powinnam wie

dzieć,  że  nie  wolno  mi  się  ruszać  –  powiedziała,  gdy ból 

trochę zelżał. – Czy wtedy pojechałeś na koniu po pomoc? 

– 

Kowboj to tylko przezwisko ze szkoły – przyznał.  

– 

Wzięło  się  stąd, że  mam  romantyczną  matkę,  która  dała  mi  imię  na cześć  miasta,  w 

którym 

zostałem poczęty.  

Zaczerwienił się, pomyślała. Ten donżuan naprawdę się zaczerwienił! 
– 

A nie odjazdy na przełaj po ludzkich marzeniach? 

– 

Skąd! – zaprotestował. – Nie jeździłem konno od czasów, gdy chodziłem na karuzelę.  

– Och, Cal! – 

szepnęła i wiedziała już, że wszystko będzie dobrze, bo znowu dotknął jej 

ramienia i mocno je ścisnął, a jego oczy patrzyły na nią z miłością.  


Document Outline