196 Webber Meredith Gwiazdki dzwoneczki, niespodzianki

background image

MEREDITH WEBBER

Gwiazdki,

dzwoneczki,

niespodzianki

Tytuł oryginału: Baublas, Bells and Booties


background image

PROLOG


- Wstań, Fran, chcę coś sprawdzić! - Do gabinetu wpadł

Griff, jej szef i właściciel poradni Summerfield. Jak zwykle
rozsadzała go energia, ciemne włosy opadły mu na czoło,
a niebieskie oczy lśniły.

Fran z doświadczenia wiedziała, że lepiej się podporząd-

kować Griffowi, niż go indagować. Podniosła się więc zza
biurka i oniemiała z wrażenia, gdy położył dłonie na jej ra-
mionach i pocałował w usta. Ogarnęło ją dziwne uczucie,
którego nie zdążyła przeanalizować, ponieważ Griff posłał
jej karcące spojrzenie.

- No, Fran, pocałuj mnie. Włóż w to trochę serca!
Powinna była odmówić albo przynajmniej spytać Griffa,

o co chodzi. Ale pracowała z nim od pół roku i już zdążyła
się zorientować, że on nie rozumie słowa „nie". Zawsze
potrafił postawić na swoim i skłonić ją do zrobienia najdziw-
niejszych rzeczy. Zanim zdążyła zaprotestować, Griff znów
ją całował. Tym razem lekko zadrżała z rozkoszy i bezwied-
nie rozchyliła wargi, gdy Griff uwodzicielsko wsunął między
nie czubek języka.

- Właśnie! To było dużo lepsze! - oświadczył trium-

falnie.

- Lepsze niż co? Cieniujący wlew z barytu? - Fran nadal

kręciło się w głowie od natłoku oszałamiających doznań.

- Niż ten pierwszy buziaczek. Przyznaj, że tak.

R

S

background image

- Niby dlaczego? Jakie to ma znaczenie? I czemu w ogó-

le mnie całowałeś? - Gapiła się zdumiona na uśmiechniętego
radośnie kolegę i dobrego przyjaciela w jednej osobie. Nagle
coś ją tknęło, więc uważniej przyjrzała się jego wargom. - To
żart, co? Posmarowałeś się jakimś ohydztwem i zaraz mi
powiesz, że moje usta staną się niebieskie albo spuchną, albo
Bóg wie co jeszcze! Zlituj się, Griff... - Urwała, bo w jego
oczach dostrzegła błysk czegoś trudnego do zdefiniowania.
-Griff?

- Ja miałbym zrobić ci psikusa? -jęknął żałośnie z miną

niewiniątka. - Jak możesz mnie podejrzewać o coś takiego?

- Bo wciąż płatasz mi głupie figle - przypomniała, siląc

się na surowy ton.

- Teraz nie - zapewnił z powagą. - Chciałem tylko prze-

prowadzić test.

- Test?
- No wiesz, jak próbny bieg,
- Próbny bieg? - Skarciła się w myśli za to, że powtarza

wszystko jak gapa. - Przed maratonem?

- Przed małżeństwem! - oznajmił tak radośnie, jakby

chodziło o najwspanialszy pomysł pod słońcem.

- Jakim małżeństwem? I co ma do tego całowanie? Chy-

ba wiesz, że umiesz to robić. Jeśli wierzyć Kelly Ryan, już
w przedszkolu dobierałeś się do niej za krzakiem azalii! Nie
mówiąc o tym, co pamiętam z naszych studenckich czasów.
Stada dziewczyn zaświadczą, że znasz się na rzeczy.

- To były azalie? Zawsze byłem ciekaw, jak wyglądają.
- Nieważne, Griff. - Zmierzyła go marsowym spojrze-

niem. - Co z tym małżeństwem? - spytała groźnie, by swo-
im zwyczajem znów nie zmienił tematu. I ze zdumieniem
skonstatowała, że nie jest zachwycona myślą o ewentualnym
ożenku Griff a ...

R

S

background image

On zaś przysiadł na brzegu jej biurka i znów obdarzył ją

oszałamiającym uśmiechem.

- Od dawna zachodzę w głowę, co dać na gwiazdkę mojej

matce - oznajmił, a Fran w myślach poprosiła opatrzność, by
Griff wkrótce ujawnił sedno sprawy. - Przy jej zdrowiu po-
dróż za granicę nie wchodzi w grę, Barney zajmuje się ogro-
dem, więc wręczenie doniczkowego kwiatu byłoby idiotycz-
ne. Chyba się ze mną zgadzasz?

Fran skinęła głową. Uwielbiała Eloise Griffiths - starsza

pani była nie tylko jej pacjentką, lecz także przyjaciółką
i mentorem. Niestety, stawała się coraz bardziej niedołężna.

- Mama ostatnio mniej czyta, więc książki też odpadają.
- Griff, nie wymieniaj wszystkiego, czego jej nie dasz.

Dorzeczy.

- No właśnie, Franny! - zawołał, a jej z powodu tego

zdrobnienia zrobiło się ciepło na sercu. - Bałem się, że nic
nie wymyślę, i nagle doznałem olśnienia. Moja matka za-
wsze marzyła tylko o jednym! O wnukach!

Fran kompletnie zbaraniała, co niewątpliwie dało się za-

uważyć, toteż Griff czule poklepał ją po ramieniu.

- Oczywiście, nie dostanie ich natychmiast - dodał uspo-

kajającym tonem. - Najpierw będzie ślub i tak dalej. Matka
rozumie, że wnuki to nie paczki spod choinki, więc poczeka.
Wiem jednak, że najbardziej pragnie, abym się związał z ja-
kąś miłą kobietą, która zechce wydać na świat jednego lub
dwóch małych Griffithsów. Genialne, prawda?

Fran usiłowała sformułować rozsądną odpowiedź.

Owszem, idea małżeństwa miała sens. A Elóise rzeczywiście
chciała dożyć dnia, gdy jej syn zostanie szczęśliwym mężem,
ale...

- Już kogoś wybrałeś? Tę miłą kobietę? Od mojego przy-

jazdu bez przerwy mnie niańczysz, pokazujesz okolicę; po-

R

S

background image

magasz mi zapomnieć o wrednym Richardzie. Starcza ci cza-
su na życie towarzyskie?

- Jak możesz, kobieto! Ten pocałunek nic ci nie ujawnił?

Chodź tu, trzeba go powtórzyć.

Zanim Fran zdążyła jakoś zareagować, Griff porwał ją

w ramiona i znów przycisnął usta do jej warg. Ale tym razem
jego język poczynał sobie śmielej - zmysłowo kusił, wywo-
ływał słodkie doznania, a Fran nagle stwierdziła, że oddaje
mu pocałunek. Minęła chyba cała wieczność, zanim uwolniła
się z objęć Griffa i bezsilnie opadła na krzesło.

- Co chciałeś tym udowodnić? - jęknęła.
- Że pasujemy do siebie! Że seks sprawiłby nam frajdę.

Co ty na to, Fran? Wiem, że pragniesz mieć dzieci, widzia-
łem, jak na nie patrzysz podczas dyżuru dla maluchów.

Na końcu ciemnego tunelu wreszcie dojrzała migoczące

światełko, chociaż w tej sytuacji mógł to być również refle-
ktor pędzącej lokomotywy!

- Ty i ja? Seks? - mruknęła. - Chcesz, żebym ci urodziła

dzieci?

- Jeśli pomysł z seksem ci się nie podoba, to oczywiście

możemy zdecydować się na sztuczne zapłodnienie, ale klasycz-
na metoda chyba jest przyjemniejsza. Przecież się lubimy, a sko-
ro po tym próbnym pocałunku nie puściłaś pawia, to...

Umilkł na moment, a ona nie zdążyła w tym czasie nawet

wymyślić słowa protestu.

- Spójrz na to w ten sposób, Fran. Pracujesz dla mnie od

pół roku i jeszcze nie dziabnęłaś mnie skalpelem. Widujemy
się tutaj częściej niż normalne małżeństwo w domu, więc
pewnie stworzylibyśmy zgodne stadło. Pod względem gene-
tycznym też byłoby super: ja mam stosowny wzrost, ty do-
rzucisz tę brzoskwiniową cerę oraz rzadką kombinację jas-
nych włosów z piwnymi oczami.

R

S

background image

- Jasne, moje dobre geny to konieczność. Inaczej byś na

mnie nie spojrzał - stwierdziła cierpko, co uszło uwadze
Griffa.

- Poza tym moja matka cię uwielbia - dodał. - Trudno

o lepszy układ!

Uznała, że na stojąco będzie jej łatwiej myśleć. Wstała,

znalazła się niebezpiecznie blisko Griffa i jej puls natych-
miast oszalał, więc szybko podeszła do okna. W ciągu sze-
ściu miesięcy od przyjazdu do Summerfield odzyskała dobrą
kondycję i pewność siebie, a sympatia tutejszych mieszkań-
ców zdziałała cuda dla odbudowania mocno nadszarpniętego
poczucia własnej wartości.

Fran była skłonna sądzić, że nawet jej poczucie humoru

znów funkcjonuje jak należy. Przynajmniej tak jej się zdawa-
ło, dopóki Griff nie wyskoczył ze swoim pomysłem!

Zresztą, to wcale nie jest zabawne. A może jest?
- Żartowałeś, prawda?
- Skądże. Wymyśliłem najlepsze rozwiązanie.
- Twojego problemu z wyborem gwiazdkowego prezen-

tu dla matki? - Usłyszała piskliwą nutę w swoim głosie, lecz
pisk blado wyrażał to, co czuła.

A Griff miał czelność znów się uśmiechnąć!
- Początkowo chodziło tylko o to - przyznał rozbrajają-

co - ale potem dostrzegłem w tym pomyśle więcej plusów.
Znasz moje dokonania na gruncie męsko-damskim. Najdłuż-
szy związek trwał sześć tygodni, a w moim wieku nie ma co
liczyć na wielką miłość, która nagle zwali mnie z nóg. Na-
tomiast małżeństwo to coś więcej niż osławione łomotanie
serca i wzajemne zauroczenie, które, jak wynika z moich
obserwacji, w końcu mija.

Nawet bardzo szybko, pomyślała. Richard zaczął ją zdra-

dzać już dwa miesiące po ślubie.

R

S

background image

- Ale nas łączy dużo więcej, Fran. Lubimy się jak przy-

jaciele, chociaż nie jesteśmy w sobie zakochani, i cieszyliby-
śmy się wszystkimi korzyściami, jakie daje małżeństwo.
A jest ich sporo: towarzystwo, dzieci, regularny seks...

- Jasne! - prychnęła. - Tyle tylko, że seks podobno prze^

staje być regularny, gdy pojawią się dzieci.

- Ale chciałabyś je mieć? -Griff swoim zwyczajem zig-

norował to, czego wolał nie słyszeć. - Żałowałaś, że Richard
cię przekonał, abyście trochę poczekali z dziećmi. Dopiero
później byłaś zadowolona, że nie cierpią z powodu rozstania
rodziców.

Milczała, oszołomiona jego słowami, on zaś widocznie

uznał to za zachętę.

- Więc jak z nami będzie, Fran? Zgoda?

R

S

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY


Stan błogiej szczęśliwości Fran zakończył się raptownie

rok później, pod koniec listopada. Owszem, po ślubie czasem
miewała wątpliwości i wyrzuty sumienia, czuła się też winna,
ponieważ jeszcze nie wypełniła swojego małżeńskiego zobo-
wiązania, ale dopiero dzisiaj...

- Zawsze uważałam, że to normalne dolegliwości pod-

czas okresu - rzekła Laura Kenton. — Moja matka podobno
też strasznie cierpiała z tego powodu. Ale w zeszłym tygo-
dniu przeczytałam artykuł o endometriozie i Stwierdziłam, że
mam wszystkie jej objawy.

- Wiele kobiet uskarża się na bóle menstruacyjne. - Fran

nagle uświadomiła sobie, że siedząc na miejscu swej pacjen-
tki, mogłaby mówić dokładnie to samo co ona. I obawa za-
częła stopniowo zmieniać się w pewność. - A endometriozę
trudno zdiagnozować, ponieważ objawia się w bardzo różny
sposób. Niektóre kobiety skarżą się na kurcze, inne - na bóle
w krzyżu lub bolesne stosunki, ale bardzo trudno ustalić, że
dolegliwości są skutkiem właśnie endometriozy.

- Dlaczego? Przecież za pomocą badań obecnie można

wykryć tyle chorób.

Fran przez chwilę zastanawiała się, jak w prosty sposób

wyjaśnić skomplikowany medyczny problem. Taki, o którym
wolałaby nigdy nie myśleć.

- W tym przypadku analiza krwi nic nie wykaże, ponie-

waż nie chodzi o infekcję ogólnoustrojową ani o chorobę

R

S

background image

inwazyjną. Z endometriozą mamy do czynienia wtedy, gdy
fragmenty tkanki wyściełającej macicę przedostają się do
innych narządów, na przykład do jajników, jajowodów lub
jelit.

Fran starała się mówić spokojnie, ale przychodziło jej to

z trudem. W wyobraźni widziała bowiem swoje jajowody
zablokowane bliznami spowodowanymi przez endometriozę.
Widocznie dlatego nie zachodzi w ciążę i nie może dać Grif-
fowi upragnionego dziecka...

- Ta tkanka sama w sobie nie jest szkodliwa, ale ma

identyczne właściwości jak śluzówka macicy - co miesiąc
puchnie i się złuszcza, ale krew z tych komórek nie spływa
na zewnątrz i dlatego drażni otaczające ją tkanki.

- Więc jeśli trochę tych komórek dotrze do nosa, to co

miesiąc będzie krwawił?

- Owszem.
- Chyba powinnam podziękować losowi za drobne rado-

ści - zażartowała Laura, a Fran usiłowała nie myśleć o swo-
im prywatnym problemie podczas wizyty pacjentki.

- Są jakieś dobre wieści? - spytała Laura.
- Endometriozę można leczyć. W grę wchodzą środki far-

makologiczne lub zabieg - wyjaśniła Fran i na widok miny
Laury dodała: - Trzeba wykonać badanie laparoskopowe.
Przez mały otwór w brzuchu wprowadza się wziernik pozwa-
lający stwierdzić, czy chodzi o endometriozę. Podczas tego
badania chirurg często jest w stanie usunąć laserem wykrytą
tkankę.

- Jak często jest to możliwe?
- W poważniejszych przypadkach konieczna jest opera-

cja w obrębie jamy brzusznej, ale nie ma sensu o tym mówić,
dopóki nie dowiemy się więcej.

Fran pomyślała o takich stanach, gdy z powodu uszko-

R

S

background image

dzeń należy usunąć oba jajniki. Wziąwszy pod uwagę obja-
wy, jakie u siebie zaobserwowała, chyba właśnie ona będzie
musiała poddać się temu zabiegowi.

- Pani zrobi tę laparoskopię, czy trzeba jechać do miasta?

- spytała Laura, przerywając niewesołe rozważania Fran.

- Ten zabieg wykonuje specjalista. Jeff Jervis to dobry

ginekolog i położnik, ale nie wiem, czy ma wystarczające
doświadczenie i sprzęt. Może więc pojedzie pani do Toowo-
omby. W myślach zapisywała na wizytę również siebie. Ale
co powie Griffowi? Tak niemądrze zakochała się w swoim
mężu. Gdyby się dowiedział... Może nie ma sensu, żeby
decydowała się na te badania. Najpierw to, potem ewentualna
terapia i próby zajścia w ciążę. To wszystko trwałoby za
długo.

- Doktor Jervis na pewno kogoś poleci. Chce pani, żebym

zarezerwowała wizytę?

- Mogłaby pani? I to jak najszybciej? - Rozpromieniona

Laura leciutko się zarumieniła. - Wkrótce wychodzę za mąż
i przedtem powinnam zadbać o zdrówko.

Fran dobrze ją rozumiała. Sama nigdy nie przyjęłaby

oświadczyn Griffa, gdyby podejrzewała, że coś jej dolega.

- Jakie są skutki tej laparoskopii? Będę mogła się kochać,

mieć dzieci? - Laura zadała kolejne pytanie, którego Fran
wolałaby nie usłyszeć.

- Leczenie środkami farmakologicznymi trwa od sześciu

do dziewięciu miesięcy, a owulacja pojawia się po następ-
nych trzech.

Plus dziewięć miesięcy ciąży? To o wiele za długo, zwa-

żywszy na oczekiwania Griffa i stan Eloise. A wziąwszy pod
uwagę fakt, że Griff pragnie własnego potomka, adopcja nie
wchodzi w grę.

- Jest pani młoda, więc choroba prawdopodobnie jeszcze

R

S

background image

się nie rozprzestrzeniła. Po laparoskopii wszystko zazwyczaj
wraca do normy w dwa tygodnie. Natomiast po operacji
rekonwalescencja trwa od czterech do sześciu tygodni. -
Fran wiedziała, że w jej wieku należy spodziewać się poważ-
niejszych problemów. Gdyby poddała się terapii kilka lat
temu, może obecnie zaszłaby w ciążę. Ale teraz chyba jest
na to za późno. - Porozumiem się z lekarzem i zawiadomię
panią - obiecała, odprowadzając pacjentkę do drzwi.

- Skończyłaś na dzisiaj?
Odwróciła się i ujrzała na korytarzu Griffa. W białym far-

tuchu sprawiał wrażenie bardziej opalonego, jego włosy wy-
dawały się ciemniejsze, a oczy - prawie szafirowe.

- Nie, muszę jeszcze wykonać parę telefonów, uzupełnić

wpisy w kartach, sprawdzić to i owo.

Zasłaniała się wymówkami, ale musiała przeanalizować

swą sytuację w samotności. Od kiedy bowiem zrozumiała, że
jest zakochana w Griffie, myślenie przy nim stało się niemo-
żliwe. Jej serce wyczyniało wtedy szalone harce, nie słucha-
jąc rozkazów rozumu. Tak jak właśnie teraz.

- Jesteśmy dwoma samochodami, więc nie ma sprawy

- stwierdził. - Po drodze zajrzę do mamy i zerwę w ogrodzie
trochę groszku na obiad. Dzisiaj ja gotuję.

Odprowadziła Griffa czułym spojrzeniem i westchnęła

ciężko. Rozmawiali z sobą jak mąż z żoną, ale nie byli pra-
wdziwym małżeństwem. Griff nie ukrywał, dlaczego się
z nią żeni. Chciał dać swojej matce wnuki, aby starsza pani
zdążyła się nimi nacieszyć.

A ona, Fran, przystała na ten układ, ponieważ jej odpo-

wiadał. Rzeczywiście pragnęła mieć dzieci i przyjaźniła się
z Griffem. Nie wzięła tylko jednego pod uwagę - tego, że
tak bardzo się w nim zakocha. Beznadziejnie i nieodwra-
calnie.

R

S

background image

Aż do dziś nie stanowiło to żadnego problemu. Wiedziała,

że Griff nie odwzajemnia jej miłości, ale było im razem
dobrze, a seks sprawiał wiele radości. Takie małżeństwo na-
prawdę mogło wystarczyć do szczęścia. Pod warunkiem, że
ona wypełni ciążące na niej zobowiązanie. A jeśli nie zdoła
dać Griffowi obiecanych dzieci? Wtedy nie byłoby fair za-
trzymywać go przy sobie.

Umysł szczerze odpowiedział na niewygodne pytanie,

a na sercu zrobiło się strasznie ciężko. Fran wróciła za biurko,
wyjęła notes z numerami telefonów i załatwiła dla Laury
Kenton wizytę u specjalisty z Toowoomby. Przez moment
chciała zapisać również i siebie, ale uznała, że ma na głowie
ważniejsze sprawy niż prawdopodobne potwierdzenie swo-
ich podejrzeń.

Musi delikatnie, lecz skutecznie wyplątać się ze swego

małżeństwa, aby Griff mógł poślubić kobietę zdolną do uro-
dzenia jego dzieci. Tak, tym powinna zająć się najpierw.
Reszta jest prawie bez znaczenia. Gdy żałośnie zdała sobie
z tego sprawę, na blat biurka kapnęła łza.


Stojąc dwa dni później pod prysznicem, usiłowała obmy-

ślić jakiś plan działania. Dzisiaj znów się przekonała, że nie
zaszła w ciążę, i jeszcze bardziej utwierdziła się w przekona-
niu o konieczności zwolnienia Griffa z małżeńskiej przysię-
gi. Intuicja co prawda podpowiadała jej, że warto zasięgnąć
opinii specjalisty, lecz po kilku bezsennych nocach Fran do-
szła do wniosku, że szkoda czasu. Już i tak zmarnowała tyle
bezcennych miesięcy życia swej teściowej, samolubnie cie-
sząc się wspaniałym życiem rodzinnym. Teraz trzeba za to
zapłacić.

Ale musi bardzo uważać, aby nie dać po sobie niczego

poznać. Griff jest zbyt dobry i szlachetny, aby zgodzić się na

R

S

background image

rozwód, gdyby wyznała, że nie może dać mu wymarzonych
dzieci.

- Czy przestaliśmy oszczędzać wodę? Już nie kąpiemy

się razem, Fran?

Griff właśnie pojawił się za drzwiami kabiny prysznico-

wej, zrzucił piżamę i chwycił swoją żonę w objęcia. Wiedzia-
ła, że powinna natychmiast umknąć i trzymać się jak najdalej
od niego. Oraz jak najszybciej wymyślić skuteczny sposób
umożliwiający odejście bez wzbudzania podejrzeń.

Niestety jej ciało - to źródło wszystkich problemów, jak

je teraz nazywała - znów ją zdradziło, z rozkoszą tuląc się
do nagiego Griffa.

- Nie mam czasu - mruknęła bez przekonania. - Obieca-

łam rano wpaść do twojej matki, a ty idziesz na spotkanie
w sprawie programu szczepień, więc muszę przyjąć poran-
nych pacjentów.

Jak zwykle zignorował rozsądne argumenty i nadal skubał

wargami skórę za jej uchem, co przyprawiało Fran o rozko-
szne dreszcze. Postanowiła nie dopuścić do tego, co Griffowi
najwyraźniej chodziło po głowie. Raptownie się odwróciła,
aby zaprotestować - i wodne igiełki prysznica zalały jej
twarz.

Zakrztusiła się, a Griff natychmiast zmienił się z seksow-

nego uwodziciela w troskliwego mężusia, zakręcił kran
i owinął ją w kąpielowe prześcieradło. Fran z ulgą opuściła
łazienkę. Czuła się taka rozbite, że jeszcze trochę okazywania
sympatii, a padłaby w ramiona Griffa, zalewając się łzami.

Jej pierwszy mąż nie znosił płaczących kobiet. Uważał,

że histeryzują, aby postawić na swoim. Fran zadrżała na
wspomnienie lez, które ukrywała przed Richardem, i nagle
ze zdumieniem skonstatowała, że przy Griffie nigdy nie mia-
ła powodu do najmniejszego chlipnięcia. Aż do dziś.

R

S

background image

I nie była to wina Griffa.
Ponownie spotkali się w kuchni, gdzie Fran przygotowała

sobie miseczkę płatków z owocami.

- Ptasie jedzonko - stwierdził i ostentacyjnie się otrząs-

nął, by wyrazić dezaprobatę dla takiego śniadania.

- Powiedział miłośnik tłustych kalorii - odcięła się Fran.

Przekomarzali się tak każdego ranka.

Griff włożył do tostera dwie kromki chleba, a idąc do

lodówki po żółty ser, pieszczotliwie pogłaskał żonę po gło-
wie.

- Spodziewaj się z samego rana pani Miller. Ma zapalenie

kaletki ramienia i domaga się zastrzyku z kortizonu.

Fran skinęła głową. Pani Miller mieszkała w Summerfield

od niedawna. Była atrakcyjną wdową tuż po czterdziestce
i przed każdą wizytą w poradni chyba nadal pytała o zdanie
swego dawnego lekarza, ponieważ zawsze sugerowała, czego
oczekuje.

- Wyręczę cię i sam wpadnę do mamy. Będziesz mieć

o jeden obowiązek mniej - dodał Griff.

Fran spojrzała na niego i zrobiło się jej słabo z miłości,

która spadła na nią równie nieoczekiwanie jak grypa w środ-
ku lata. Tyle tylko, że uczucie było dużo groźniejsze, trwalsze
i rozstrajające. Oraz nieodwzajemnione.

To przeraźliwie smutne słowo często pojawiało się w my-

ślach Fran.

- Wizyta u Eloise nie jest obowiązkiem - powiedziała,

bo tak wypadało, a poza tym rzeczywiście lubiła odwiedzać
teściową.

- Mimo to dziś ja do niej zajrzę, a ty posiedź sobie nad

tymi okruszkami dla ptaków, poczytaj gazetę i zbierz siły,
żeby stawić czoło chorym mieszkańcom Summerfield.

Griff wyjął z opiekacza grzanki z serem, pokroił je na

R

S

background image

kawałki, nalał sobie kawy zaparzonej dla niego przez Fran
i usiadł naprzeciw niej.

- Zdrówko! - Uniósł pełną filiżankę.
Fran dotknęła jej brzegiem szklanki z pomarańczowym

sokiem i powtórzyła toast, ale tym razem nie rozbawił jej ten
śmieszny poranny rytuał. Czuła się taka nieszczęśliwa, że nie
miała pojęcia, jak przetrwa do wieczora.

- Zaczniesz akcję szczepień przed Bożym Narodzeniem,

jeśli rada miejska zechce ją sfinansować?

Zadała to pytanie, by zmienić kierunek ponurych myśli.

Ale słysząc swoje słowa, nagle skonstatowała, że jako współ-
pracowniczka Griffa nie może odejść od niego właśnie wte-
dy, gdy on bierze na siebie dodatkowe obowiązki.

- Chyba tak. Po śmierci Fleur ludzie panicznie boją się

zachorować na błonicę.

- Ta tragedia nie musiała się wydarzyć - gniewnie mruk-

nęła Fran.

- To był przejaw naszych czasów. Od paru lat jest w mo-

dzie ten cały powrót do natury: zdrowa żywność, organiczne
uprawy. Sporo rodziców uznało również, że szczepienia są
zbędne.

- Jak możesz usprawiedliwiać taką głupotę. Od daw-

na nie istniał problem błonicy, a ostatnio pojawia się niemal
wszędzie.

- Cóż, ludzie mają prawo sami decydować o sprawach

dotyczących zdrowia swoich dzieci - stwierdził Griff.

- Wiesz co? - Fran spiorunowała go wzrokiem. - Jesteś

po prostu zbyt miły! - Zerwała się z krzesła, gotowa walczyć,
tupać i wrzeszczeć, aby w ten sposób zneutralizować dręczą-
ce ją napięcie.

- Właśnie to cię gryzie? Fakt, że jestem miły?

Zastygła z ręką na podnoszonej szklance i w myślach po-

R

S

background image

liczyła do trzech. Boże, tak bardzo starała się ukryć swoją
rozpacz przed Griffem. Powinna lepiej nad sobą panować.

- Nic mnie nie gryzie - skłamała i odwróciła się do zle-

wu, by Griff nie zobaczył jej przerażonej miny. - Pani Miller
wcześniej zapisała się przez telefon?

Właśnie, pomyślała zadowolona. Bezpieczniej rozma-

wiać o sprawach zawodowych. Ale czy Griff da się na to
nabrać?

- Nie, wczoraj wpadłem na nią w supermarkecie i wyjaś-

niłem jej, na czym polega nasz system „przyjdź wcześnie
i poczekaj".

- Ani jedno, ani drugie chyba nie jest w jej stylu. Ostatnio

miałam pięciominutowe opóźnienie i usłyszałam od niej, że
u poprzedniego lekarza nigdy tak długo nie siedziała w po-
czekalni.

Fran umyła miseczkę i szklankę, postawiła oba naczynia

na suszarce, lecz wykonując te codzienne, rutynowe czynno-
ści, w myślach zmagała się z problemem, który wymagał
rozwiązania.

- To na razie - mruknęła i cmoknęła męża w czubek gło-

wy, ponieważ to także należało do porannego rytuału.

Griff odprowadził ją spojrzeniem, gdy wychodziła z ku-

chni. Wiedział, że jego żona zaraz umyje zęby, wklepie krem
w gładką, lekko opaloną skórę, pociągnie swe pełne wargi
bladoróżową szminką i zwinie włosy w kok, który zepnie
dwoma szpilkami.

Umiał je wyjąć jednym ruchem, aby włosy rozsypały się

na ramionach Fran. Znał delikatny zapach używanego przez
nią kremu i smak różowej pomadki oraz muzyczne i kulinar-
ne gusty żony, jej upodobania seksualne. Ale po jedenastu
i pół miesiącach małżeństwa wciąż nie miał pojęcia, co dzieje
się w jej ślicznej główce. Myśli i uczucia Fran - zwłaszcza

R

S

background image

te związane z ich małżeństwem - stanowiły dla Griffa jedną
wielką zagadkę.

Po śniadaniu pojechał do matki. Właśnie siedziała na we-

randzie, wydając polecenia Barneyowi, który od niedawna
zajmował się jej wielkim ogrodem.

- Uważasz, że jestem zbyt miły? -Griff cmoknął matkę

w policzek.

- Dla mnie „miły" to odpowiednik nudziarza, ale ty nie

zaliczasz się do tej kategorii. Jakie petunie powinnam mieć
tam z brzegu, białe czy niebieskie?

- Latem białe wydają się chłodniejsze. - Griff nagle

skonstatował, że wyrażając opinię o kwiatkach zamiast drą-
żyć własny problem, znów zachował się jak miły facet. Czyż-
by w ten sposób sam odpowiedział sobie na swoje pytanie?

Przez pół godziny gawędził z matką o zdrowiu i ogrodzie,

lecz w myślach wciąż zmagał się z ciśniętym mu w twarz
przez żonę słowem „miły".


Fran zaparkowała auto przed ładnym, ceglanym budyn-

kiem poradni i westchnęła. Po wejściu do środka powinna
być sympatyczna, troskliwa, szybka i opanowana. Ale dzisiaj
musiała taką udawać i czuła, że nie przyjdzie jej to łatwo.

Spojrzała we wsteczne lusterko i spróbowała poćwiczyć

pogodny uśmiech.

Nie, to nie to. Lepiej poprzestać na poważnej minie.
- Zdecydowaliście z Griffem, które z was pojedzie na

konferencję w Toowoombie? - spytała Meg, nie odrywając
wzroku od ekranu komputera. - Jeśli chcesz, napiszę na pla-
kietce tylko „Doktor Griffiths", bez imienia, żebyście mogli
nadal się kłócić.

- Wcale się nie kłócimy. Griff uznał, że przyda mi się

wycieczka, ale sam od lat nigdzie nie wyjeżdżał. Przedtem

R

S

background image

nie mógł się wyrwać, ale teraz, kiedy tu jestem, skończyły
się wymówki.

- Gdyby nie ten pośpiech z waszym ślubem, załatwili-

byśmy zastępstwo i pojechalibyście na urlop. Jeżeli można
tak nazwać miesiąc miodowy. - Meg uśmiechnęła się swa-
wolnie.

Fran wolała nie myśleć o tamtym radosnym weselnym

popołudniu, więc wzięła karty pacjentów i mruknęła coś
niezobowiązująco. I nagle przypomniała sobie, że ma ważny
powód do wizyty w Toowoombie. Endometriozę należy le-
czyć, nawet jeśli dzieci nie wchodzą w grę.

- Wpisz mnie - powiedziała. - Szkoda czasu na dyskusje.
- Dobrze. - Meg skinęła głową. - Pamiętaj, że zaraz

przyjdzie Melanie Miller. Upierała się na konsultację u Grif-
fa, ale wyjaśniłam, że ma komplet pacjentów.

- Mogła zapisać się na jutro - z przekąsem stwierdziła

Fran, zadowolona chociaż z takiego pretekstu usprawiedli-
wiającego kwaśny ton.

Po przyjeździe do Summerfield szybko się zorientowała, że

wszyscy pacjenci wolą Griffa, którego znają i niewątpliwie
uwielbiają. Ale po pewnym czasie sporo z nich przeniosło się
do niej, co zarówno odciążyło Griffa, jak i pozwoliło jej uwie-
rzyć, że jest dobrą lekarką. Gdyby jeszcze za często nie zdarzali
się tacy pacjenci jak pani Miller! Jej zainteresowanie Griffem
było aż nadto oczywiste. Przypominało też o powodzeniu, ja-
kim na studiach cieszył się u płci przeciwnej.

Fran westchnęła zirytowana i zaczęła pośpiesznie przeglą-

dać karty, wyniki badań i notatki specjalistów. Jak dotąd nic
nie wyjaśniało zawrotów głowy pana Cable'a, a u chorej na
raka piersi Jane Ewing onkolog nie stwierdził przerzutów.

- Jest pani Miller - zameldowała Meg przez telefon.

- Mam ją przysłać?

R

S

background image

- Tak. - Fran zerknęła w kartę. Podczas poprzedniej wi-

zyty, u Griffa, Melanie Miller skarżyła się na zapalenie ka-
letki stawu dużego palca u nogi. Griflf wrednie uznał to za
„drobną kostninę".

Fran uśmiechnęła się na widok tego określenia i wstała,

aby powitać pacjentkę. O ósmej rano pani Miller była taka
wystrojona, jakby szła na przyjęcie. W małym Summerfield,
gdzie wszyscy żyli na luzie, jej wygląd musiał budzić zdzi-
wienie.

- Podobno uskarża się pani na ból w prawym ramieniu.

- Fran przesunęła dłońmi po szyi i barku pani Miller, szuka-
jąc ewentualnego opuchnięcia lub innych zmian. - Miała już
pani takie dolegliwości?

- Nie, ale na „tenisowy łokieć" zawsze pomagał mi za-

strzyk kortizonu, więc teraz też rozwiąże mój problem.

Na polecenie Fran pacjentka wykonała kilka różnych ru-

chów, lecz żaden nie sprawił jej kłopotu ani nie wywołał bólu.

- Kiedy panią boli?
- Gdy robię coś takiego. - Pani Miller uniosła prawą rękę

i nad głową sięgnęła do lewego ramienia. - To element mojej
gimnastyki.

- Ćwiczenie mocno rozciągające. - Fran bezwiednie się

skrzywiła. - Wykonuje je pani regularnie?

- Każdego ranka o szóstej rano, podczas telewizyjnego

aerobiku. W miarę upływu lat skóra i mięśnie tracą elastycz-
ność, ale codzienne ćwiczenia spowolniają ten niekorzystny
proces - wyrecytowała pani Miller.

Fran była pod wrażeniem. I z pewnym zdumieniem

stwierdziła, że jest nieco rozstrojona obecnością pani Miller,
choć nie miała pojęcia dlaczego.

- Podziwiam pani kondycjęi samozaparcie. Gdzie panią

boli podczas wykonywania tych ćwiczeń?

R

S

background image

- Tutaj. - Czubek polakierowanego na czerwono pazno-

kcia wskazał nie staw ramieniowy, tylko mięsień czworobo-
czny w pobliżu miejsca przyczepu u nasady czaszki.

- Wie pani, co to jest zapalenie kaletki?
Pani Miller pokręciła głową, więc Fran sięgnęła po plasti-

kowy model stawu biodrowego i tablicę przedstawiającą
układ mięśniowy.

- Kaletki to woreczki z tkanki włóknistej między ścięg-

nami a położonymi pod nimi kośćmi. Kiedy staw pracuje,
kaletka wydziela płyn, który ułatwia ścięgnom przesuwanie
się po kości. Z wielu powodów, na przykład nadmiernego
wysiłku, artretyzmu lub urazu, może wystąpić zapalenie ka-
letki, co jest przyczyną silnego bólu w danej okolicy.

- Ramię boli mnie bez przerwy. Nie tylko podczas ruchu.
- Ale wyżej, w obrębie mięśnia, co wskazuje na jego

nadciągnięcie. - Fran dotknęła swojego mięśnia czworobo-
cznego. - Proszę sprawdzić tutaj.

Pani Miller posłusznie dziabnęła się palcem i tym razem

skrzywiła się z bólu.

- Czy kortizon załatwi sprawę?
Fran powstrzymała się od uśmiechu. Już przywykła do

tego, że większość pacjentów zawsze wierzy w istnienie ja-
kiejś pigułki, toniku lub zastrzyku, który szybko złagodzi
przykre objawy.

- Proszę nie nadwerężać ramienia przez najbliższe dwa

dni i robić okłady z lodu. To podziała zarówno leczniczo, jak
i przeciwbólowo. A później proszę stopniowo przyzwycza-
jać mięsień do pracy. - Powiedziała to tonem, który oznaczał,
że wizyta dobiegła końca, lecz pani Miller nie ruszyła się
z miejsca.

Fran znów poczuła przypływ niepokoju.
- Ma pani jeszcze jakiś problem? - spytała, uważnie pa-

R

S

background image

trząc na ładną twarz pacjentki, lecz nie zdołała nic z niej
wyczytać.

- Zastosuję te okłady - rzekła Melanie Miller, gdy mil-

czenie stało się niezręczne. - Pani mieszka tu od niedawna,
prawda?

- Od półtora roku. - Fran coś zaświtało w głowie. -I je-

szcze nie jestem uważana za kogoś stąd, chociaż wszyscy są
strasznie mili i okazują mi wiele sympatii. Nie w każdym
małym miasteczku panuje taka przyjacielska atmosfera.

Pani Miller wzruszyła ramionami.
- Nie zależy mi na niczyjej sympatii - oświadczyła su-

chym tonem, wstała i ruszyła do drzwi, stukając obcasami
eleganckich pantofelków.

R

S

background image




ROZDZIAŁ DRUGI


Fran oniemiała z wrażenia i z opóźnieniem zdała sobie

sprawę z tego, że powinna pożegnać pacjentkę. Zdążyła je-
dynie zawołać „do widzenia", gdy Melanie Miller minęła
recepcję i wychodziła na dwór.

- Czym tak zdenerwowałaś jej wysokość? - spytała Meg.
- Ludzie właśnie tak ją traktują? Jak kogoś, kto się wy-

wyższa? Może jest tutaj nieszczęśliwa?

- Jeśli ktoś tak zadziera nosa, to wszyscy trochę się pod-

śmiewają. Oczywiście za plecami. Pani Miller nie pracuje,
nie zapisała się do żadnego klubu, nie chodzi do kościoła,
nie gra w bingo, więc każdy się zastanawia, po co tu za-
mieszkała.

Fran pomyślała o swojej nieplanowanej przeprowadzce.
- Może było jej źle tam, gdzie mieszkała poprzednio

- zasugerowała, czując przypływ sympatii do pełnej rezerwy
pacjentki.

- Ale czemu wybrała właśnie Summerfield? Ciebie siłą

przywlókł Griff. I całe szczęście, że to zrobił, bo sam zaha-
rowałby się w tej poradni na śmierć.

Fran pomyślała, że przyjazd tutaj wyszedł na dobre rów-

nież i jej, chociaż okazało się, że miasteczko wiedziało coś
niecoś o jej rozwodzie.

- Nie mam więcej pacjentów? - Fran wolała zmienić te-

mat.

- Przecież to dzień wypłaty.

R

S

background image

Fran z rozbawieniem przypomniała sobie swoje zdziwie-

nie, gdy Griff powiedział jej, że rano w dzień wypłaty nikt
nie idzie do lekarza. Tego dnia najważniejsze były zakupy.

- Ale o dziewiątej zjawi się pan Cable - oznajmiła Meg.

- Podejrzewam, że biedaczek chce w ten sposób uniknąć
pchania pełnego wózka za żoną.

- Muszę zajrzeć do paru książek. Może trafię na jakąś

przyczynę tych zawrotów głowy. - Fran wróciła do gabinetu,
ale jej myśli nadal zaprzątała pani Miller, a nie starszy, choć
żwawy pan Cable.

Dlaczego przyjechała do Summerfield? Gdyby szukała

kandydata na męża, to większy wybór miałaby w wielkim
mieście. A dla Griffa była za stara - prawdopodobnie już nie
mogłaby urodzić mu dziecka, chociaż... Ledwie zdążyła
usiąść przy biurku, gdy zabrzęczał telefon.

- Koniec spokoju - oświadczyła Meg. - Dzwoniła dy-

rektorka szkoły, pani Moreton. Podobno zderzyły się dwa
dzieciaki. Pytała, czy możesz przyjechać.

- Oczywiście. - Fran chwyciła lekarską torbę i pobiegła

do samochodu.

Wjeżdżając na szkolny parking, zauważyła karetkę pogo-

towia, a jedna ze starszych dziewczynek, najwyraźniej wy-
znaczona na przewodnika, wskazała plac zabaw dla malu-
chów.

- Przepraszam, że zrobiłam taki raban - przywitała Fran

Jackie Moreton - ale te dwa głuptasy zemdlały. Ross tylko
na chwilę, a mały Peter na minutę.

Dwa głuptasy leżały na trawie owinięte kocami, z głowa-

mi na poduszkach.

- Mogą poruszać rękami i nogami, więc nie nastąpiło

uszkodzenie kręgosłupa - dodała Jackie.

- Straciłem podświadomość - z dumą oświadczył Peter

R

S

background image

Drake, znany Fran z częstych wizyt w poradni. Miał na czole
guza.

- Świadomość - poprawiła Fran, sprawdzając reakcje

źrenic chłopca i jego puls.

- A co to jest podświadomość?
- Taki wewnętrzny głosik, który ci mówi, żebyś nie ga-

niał naokoło drzewa - wyjaśniła dziecku Jackie.

- Właśnie to robiłeś? - spytała Fran, bardziej żeby spraw-

dzić jego pamięć niż z ciekawości.

- Nie, my udawaliśmy elektryczność. Dlatego pobiegli-

śmy w przeciwne strony.

- Peter mi kazał. Zawsze mi mówi, co mam robić - po-

skarżył się Ross.

- Ale ty nie musisz go słuchać. - Fran skierowała uwagę

na młodsze, bardziej blade dziecko. - Boli cię głowa? Gdzie
zderzyłeś się z czołem Petera?

Ross dotknął palcem miejsca nad uchem. Fran nie sądziła,

aby czaszka została uszkodzona, ale delikatnie ją obmacała,
sprawdziła reakcję źrenic na światło i zadała Rossowi kilka
pytań. Następnie poleciła starszej dziewczynce zawiadomić
sanitariusza, że karetka nie będzie potrzebna.

- Nic im nie jest - zwróciła się do Jackie - ale nie po-

winni dzisiaj szaleć. Wiem, że mama Petera pracuje. Mógłby
zostać w szkole?

- Oczywiście. - Jackie skinęła głową. - Szkoła jest przy-

gotowana na takie przypadki. W moim gabinecie stoi kanapa,
na którą trafiają wszystkie ofiary. Wtedy mam na nich oko.
Rossa odbierze babcia, zresztą jak w każdy czwartek, gdy jej
córka jedzie do miasta.

Fran uśmiechnęła się, słysząc te słowa. Tutejsi mieszkań-

cy uważali odległe o osiemdziesiąt kilometrów miasto nie-
mal za metropolię. Znajdowały się tam supermarkety i wspa-

R

S

background image

niałe kino z seansami przez cały dzień. Wyjazd do miasta
uchodził za nadzwyczajną atrakcję.

Fran powtórzyła ostrzeżenia dotyczące dzieci i dodała,

żeby natychmiast ją zawiadomić, gdyby któreś stało się senne
lub miało trudności z mówieniem.

- Niech coś czytają lub rysują, żeby im się nie nudziło.
- Nie mogą się zdrzemnąć?
- Nie. O tej porze dnia senność świadczyłaby o tym, że

ich stan jest poważniejszy, niż teraz można stwierdzić.

- Rozumiem. - Jackie uklękła obok chłopców. - Idzie-

my, dzieciaki. Tylko spokojnie, żadnego biegania ani prze-
pychanek.

Jej głoś brzmiał stanowczo, ale ręce pomagające chłopcom

wstać były delikatne i zręczne. Fran poczuła przypływ żalu
i tęsknoty, tak przemożnej, że się zdumiała. Usiłując ją zig-
norować, podniosła z ziemi koce i poduszki. Powinna pamię-
tać, że chciała zajść w ciążę, aby sprawić radość Griffowi
i jego matce. A fakt, że w pracy lubiła mieć do czynienia
z dziećmi, wcale nie oznacza...

- Peter jest taki inteligentny, że trudno go czymś zająć.

- Jackie nieświadomie przerwała rozważania Fran, gdy obie
ruszyły za chłopcami w stronę szkoły. - Muszę znaleźć ujście
dla jego zainteresowań, zanim dzieciakowi przypną etykietkę
rozrabiaki. Taka opinia wlokłaby się za nim przez długie lata
i cały jego intelektualny potencjał zostałby zmarnowany.

- Dlaczego?
- Błyskotliwe dziecko to w klasie taki sam kłopot jak

nieuk - cicho wyjaśniła Jackie, gestem wskazując Peterowi
kanapę, a Rossowi krzesło przy biurku, po czym zerknęła do
notesu z telefonami i wystukała numer. - Szybciej przyswaja
wiedzę, zaczyna się nudzić i dla rozrywki coraz częściej roz-
rabia.

R

S

background image

- To z kolei irytuje nauczycieli, którzy mają mu wszystko

za złe. - Fran pokiwała głową. - Co w tej sytuacji można
zrobić?

- Pozwolić mu się uczyć w jego indywidualnym tempie,

stwarzać wyzwania, poszerzać horyzonty. -Jackie westchnę-
ła. - Ale to dosyć trudne, gdy w klasie jest prawie trzydzie-
ścioro uczniów wymagających innego podejścia.

- Macie komputery. Chyba są jakieś programy dla takich

utalentowanych dzieci?

Jackie zerknęła na Petera, który właśnie obrysowywał

palcem trójkąty geometrycznego wzoru tapicerki kanapy.

- Pozostawiony bez opieki Peter pewnie rozłożyłby kom-

puter na czynniki pierwsze. Uwielbia sprawdzać, jak coś
działa, ale nie mam pojęcia, skąd przyszedł mu do głowy
pomysł z prądem.

- Może widział wirnik turbiny i stąd to bieganie wokół

drzewa? - zasugerowała Fran. - Moja wiedza o elektryczno-
ści ogranicza się do tego, jak wcisnąć przycisk, żeby coś
włączyć.

- Moja też - przyznała Jackie. - Cóż, chyba muszę wziąć

się do pracy. Dzięki za przyjazd.

Idąc na parking, Fran myślała o takich uczniach jak Peter.

Byłoby szkoda zmarnować jego możliwości. W Summer-
field chyba znajdzie się grupa inteligentnych dorosłych, któ-
rzy poświęciliby trochę czasu nad wiek rozwiniętym, utalen-
towanym dzieciakom? Na przykład pani Miller...

Fran na razie wolała skupić uwagę na cudzych proble-

mach, aby choć na chwilę zapomnieć o własnych. Wiedziała
jednak, że wkrótce musi je rozwiązać.


- Herbatka dla dwojga! - oznajmił Griff. - A może je-

stem zbyt miły, przynosząc ci ją do gabinetu?

R

S

background image

Fran wewnętrznie się skuliła, gdy mąż zagadnął ją na

korytarzu. Właśnie odprowadziła do drzwi Jane Ewings
i sprawdzała, czy ma przerwę przed przyjściem kolejnego
pacjenta.

Griff zadał pytanie takim tonem, jakby uznał słowo „miły"

za obraźliwe. Fran rzeczywiście rzuciła je wczoraj, by mężo-
wi dogryźć, ale jej dzisiejszy stan ducha utrudniał przeprosi-
ny. Zrezygnowała z nich, doszedłszy do wniosku, że trochę
dystansu to niezły pomysł.

- Z Jane wszystko w porządku? - Griff chyba nie ocze-

kiwał odpowiedzi. - Nie nastąpił nawrót?

- Na razie nie. Całe szczęście, że Jane jest taką optymi-

stką. Pozytywne nastawienie z pewnością jej pomogło.

Fran usiłowała myśleć o pacjentce, ale w pobliżu Griffa

było to trudne. Zanim go poślubiła i zanim jak głupia zako-
chała się w nim po uszy, lubiła chwilę z nim posiedzieć i po-
pijając herbatę, pogawędzić o sprawach zawodowych. Ale
teraz, gdy pojawił się problem, nie powinna pozwalać sobie
na takie miłe chwile tylko we dwoje. Przecież zamierzała
odejść.

- Jane nadal ma wizyty kontrolne co trzy miesiące?
- Ta była ostatnia. - Pytanie Griffa przypomniało Fran,

że dla niego nic się nie zmieniło. - Onkolog stwierdził, że
obecnie można przedłużyć ten okres do pół roku. Zasugero-
wałam, żeby do mnie Jane wciąż przychodziła co miesiąc.

- To brzmi sensownie. - Griff pokiwał głową. - Dzięki

temu będzie mieć poczucie bezpieczeństwa. A jeśli uzna, że
sama da sobie radę, to zawsze może zrezygnować.

Poczucie bezpieczeństwa, w myślach powtórzyła Fran.

Właśnie to dał jej Griff, gdy przeprowadziła się tutaj. Utraciła
je, zakochując się w swoim mężu, i teraz nie wiedziała, co
robić. Nigdy dotąd nie czuła się taka bezradna i zagubiona.

R

S

background image

Była pewna, że ma endometriozę, nie mogła więc dalej tkwić

w dotychczasowym układzie. Lecz mimo przepełniającej
serce rozpaczy na razie musiała udawać, że nic się nie stało.

- Zdołałeś przekonać członków rady do programu szcze-

pień? - Fran wpatrywała się w długie rzęsy Griffa, gdy przy-
mknął powieki i wypił łyk. Chciała zapamiętać ten widok na
zawsze - był dla niej równie cenny, jak dla skąpca worek
złota.

- Dostaniemy fundusze tylko na akcję dla dzieci, lecz

jeśli ktoś inny wspomoże nas finansowo lub ludzie zechcą
sami zapłacić za dawkę przypominającą, to możemy przepro-
wadzić szczepienia w budynku ratusza.

- Lepsze to, niż przyjąć wszystkich tutaj. Co dalej?

Griff przez chwilę przyglądał się twarzy żony, po czym

zerknął na zegarek.
- Muszę teraz iść do pacjenta. Jeśli chcesz, opowiem ci

wszystko przy lunchu. Chodźmy na wagary i zafundujmy
sobie w Patty's zapiekankę ze szparagami.

Na myśl o jedzeniu Fran trochę się skrzywiła, lecz Griff

miał taką uradowaną minę, że po prostu nie mogła mu od-
mówić. Jego oczy lśniły jak morze w słoneczny dzień, więc
bezwiednie się uśmiechnęła. To cały Griff, pomyślała. Za-
wsze umiał nawet z czegoś tak prostego jak spotkanie w ma-
łej restauracyjce uczynić coś nadzwyczajnego.

- To co, o pierwszej? - Wstał i wziął filiżanki.
- Mniej więcej. - Fran zastanawiała się, dlaczego ściska

ją w dołku. Przecież nie umawiała się na pierwszą randkę
w życiu. A z Griffem od dawna robiła tyle rzeczy: pracowa-
ła, jadła z nim śniadania i obiady, spała...

Dosyć!
Zamiast sobie przypominać o więzach łączących ją

z Griffem, powinna skutecznie je zerwać, zarówno te mał-

R

S

background image

żeńskie, jak i zawodowe. Ale w taki sposób, aby Griff nie
cierpiał. Musi jak najszybciej opracować plan działania.

Była taka oszołomiona tą palącą koniecznością, że nie

wstała na powitanie wchodzącej do gabinetu pacjentki.

- Mogę? - z wahaniem spytała pani Granger, stawiając

przy drzwiach swój balkonik.

- Ależ oczywiście! Przepraszam, zamyśliłam się. - Fran

zerwała się zza biurka i pomogła starszej pani podejść do
krzesła. - Jak samopoczucie? Nowe tabletki są skuteczniej-
sze?

Pani Granger utkwiła w niej spojrzenie wyblakłych ze

starości, niebieskich oczu.

- Nie biorę ich - oświadczyła. - Ból aż tak bardzo nie

daje mi się we znaki.

- Rozumiem. Odezwały się jakieś inne dolegliwości?
Pani Granger mimo podeszłego wieku na nic sienie uskar-

żała. Na ogół przychodziła tylko po receptę na środki prze-
ciwzapalne.

- Nie. Ale te tabletki się przydadzą. Za pewien czas.

Fran przygryzła wargi. Milczenie czasem przynosiło lep-
sze skutki niż zadawanie pytań.

- Dla Maddie. Jej daję te pigułki. Właściwie jest starsza

ode mnie, więc artretyzm na pewno bardziej jej dokucza.

Maddie? Fran zastanawiała się, czy zna jakąś wiekową

pacjentkę o tym imieniu, która unika lekarza.

- W przypadku psów wiek mnoży się przez siedem, więc

Maddie ma jakby sto pięć lat, a ja skończyłam tylko dzie-
więćdziesiąt pięć.

Fran jęknęła w duchu. Nie dość, że od dawna gryzie się

sytuacją pani Granger, która nie zgadzała się na żadną pomoc
z opieki społecznej, to teraz wypływa jeszcze sprawa psa!

- Skąd pani wie, że Maddie potrzebuje tych tabletek?

R

S

background image

- Fran natychmiast skarciła się w myśli za to pytanie. Powin-
na była zasugerować wizytę u weterynarza i dodać, że leki
przeznaczone dla ludzi mogą psu zaszkodzić.

Nie, nie może tak zmartwić starszej pani.

Pani Granger wyjaśniła, że Maddie już nie skacze po
piłeczkę, a rano trochę ciągnie za sobą tylne łapy.

- Zupełnie jak ja - dodała. - Ale kiedyś niechcący upu-

ściłam swoją tabletkę, Maddie ją zjadła, a nazajutrz była
w lepszej formie, chociaż i tak nie skakała po piłeczkę.

- Mając sto pięć lat też bym nie chciała skakać - zapew-

niła Fran, głowiąc się nad problemem przepisywania lekarstw
dla psa. Gdyby tylko pani Granger szczerze nie powiedziała,
o co chodzi... - Tamta recepta jest do wielokrotnej realizacji

- powiedziała, zdając sobie sprawę z tego, że łamie zasady

etyki.

A pani Granger natychmiast się rozpromieniła.
- Tak, już byłam w aptece. Ale się zastanawiałam, czy nie

mogłaby pani zajrzeć do mądrej księgi doktora Griffithsa. Tej
o lekach. Nie chciałabym zaszkodzić mojej Maddie. Może
lepiej dawać jej pół tabletki zamiast całej?

- Sprawdzę i dam pani znać, dobrze? Zadzwonię wieczo-

rem.

Pani Granger z aprobatą skinęła głową i zaczęła wstawać

z krzesła. Fran pomogła jej i przytrzymała za łokieć, gdy
staruszka ustawiała się za balkonikiem na kółkach. Następnie
odprowadziła pacjentkę wzrokiem aż do automatycznie
otwierających się drzwi za recepcją.

Mimo wiary pani Granger w „mądrą" księgę Griffa, Fran

wiedziała, że w żadnej literaturze fachowej, którą posiadali,
nie ma nic o działaniu leków dla ludzi na psy. Dlatego po
dyżurze zatelefonowała do Iana Sinclaira, miejscowego we-
terynarza.

R

S

background image

- Leki dla ludzi i zwierząt specjalnie się nie różnią - wy-

jaśnił Ian. - Przepisując je, kierujemy się głównie wagą
czworonoga, ale tak dla porządku, spytaj Griffa o panią Ro-
bertson.

- Więc tabletki pani Granger nie zaszkodzą jej psu?
- Jaka to dawka? - zapytał Ian, a Fran podała mu ilość

i składniki leku.

- Maddie to basset z kolosalną nadwagą - wyjaśnił Ian.

- Chyba waży więcej od swojej pani, więc wszystko w po-
rządku.

- A pod względem etycznym? - Ten aspekt niepokoił

Fran najbardziej.

- Trudny orzech do zgryzienia. Kłopot w tym, że duma

nie pozwala pani Granger przyjść z Maddie do mnie, bo
wiadomo, że nie chciałbym przyjąć zapłaty. A ty masz do-
datkowy dylemat, ponieważ leki weterynaryjne kosztowały-
by staruszkę więcej niż dotowane tabletki, które kupuje dla
siebie.

- Dzięki, że o tym wspomniałeś - z przekąsem odparła

Fran i rozpogodziła się, słysząc śmiech Iana.

- Takie są radości praktykowania w małym miasteczku.

Wszyscy znamy się za dobrze, dlatego trudno o łatwe roz-
wiązania. A tak a propos małych miasteczek, idziecie na
przedświąteczny wieczorek u strażaków?

- Oczywiście. - Fran posmutniała. Zaledwie kilka dni

temu nie mogła się doczekać dorocznej zabawy organizowa-
nej w celu zebrania funduszy dla jednostki ochotniczej straży
pożarnej. Było to jedno z najważniejszych towarzyskich wy-
darzeń w Summerfield, więc nawet kupiła w mieście nową
suknię. Ale teraz...

- Do zobaczenia na zabawie albo jeszcze wcześniej. I daj

mi znać, co zdecydowałaś w sprawie pani Granger. Pewnie

R

S

background image

mógłbym zebrać dla niej trochę darmowych próbek, ale to
rozwiązanie na krótką metę.

- Gdyby tylko nic nie powiedziała - mruknęła Fran, lecz

myślami już błądziła gdzie indziej.

Zalążek pomysłu, na który wpadła dzięki wizycie pani

Miller, zaczaj: powoli się rozwijać.

Odejście od Griffa to jedno - wiedziała, że jej nie kocha,

więc nie poczuje się zraniony. Najwyżej będzie trochę ziry-
towany z powodu niedogodności. Ale tak długo zwlekał ze
ślubem, że za drugim razem na pewno nie zwiąże się z kimś
z dnia na dzień, nawet jeśli bardzo pragnie dziecka.

Chyba że...
Czy to by się udało? I czy ona, Fran, mogłaby przyłożyć

do tego rękę? Zignorowała ogarniającą ją rozpacz i zaczęła
się zastanawiać nad doborem odpowiednich kandydatek.

Przecież miłość wymaga poświęceń, prawda? Jeśli kogoś

się kocha, to przedkłada się jego dobro nad własne.

- Gotowa? - Do gabinetu zajrzał Griff.
Próbowała popatrzeć na niego oczami kogoś obcego. Dla-

czego zakochała się w nim dopiero teraz? Czemu w czasach
studenckich wybrała Richarda, gdy obaj chcieli się z nią
umawiać?

- Idziemy do domu? Wiesz, do tego miejsca niedaleko

stąd. Jeszcze je pamiętasz? - zażartował, a jego uśmiech
przyprawił ją o bolesny skurcz serca.

- Mam wizytę u pacjenta, więc jedź sam. - Zauważyła,

że leciutko zmarszczył brwi, podobnie jak wtedy, gdy wy-
kręciła się od wspólnego lunchu, argumentując odmowę na-
wałem papierkowej roboty. Ale teraz naprawdę potrzebowała
chwili samotności. - To nie potrwa długo - obiecała. - Mo-
żesz spokojnie wziąć prysznic i cieszyć się zimnym piwem,
bo dzisiaj ja dyżuruję i gotuję.

R

S

background image

Na pewno pamiętał dlaczego. Zastępował ją podczas

weekendu, ponieważ uznał, że wygląda na zmęczoną.

- To na razie. - Griff zniknął z pola widzenia.
A Fran dopiero później skonstatowała, że nie spytał, do

którego pacjenta zamierzała jechać. Ona też tego nie powie-
działa. Był to kolejny przejaw rozluźniania łączących ich
więzi oraz argument przemawiający za zakończeniem tej
małżeńskiej farsy.

Jadąc do domu, Griff wmawiał sobie, że nie ma powo-

dów do zmartwienia. Cóż z tego, że Fran odwołała lunch
i nie wspomniała, do kogo ma wezwanie. I tak nie mógłby
za nią jechać, by to sprawdzić. W małym Summerfield na-
tychmiast by się rozniosło, że pan doktor szpieguje własną
żonę!

Nie powinien też indagować jej na temat wcześniejszej

rozmowy telefonicznej. Przechodząc obok drzwi gabinetu
Fran zauważył, że z kimś gawędzi i uśmiecha się tak radoś-
nie, jak nie zdarzyło się jej od wieków. A od dwóch dni
sprawiała wrażenie wyjątkowo przygnębionej. Griff zaczynał
się zastanawiać, czy nie za szybko skłonił ją do ślubu. Ale
wtedy był całkowicie pewien, że będzie to najlepsze dla nich
obojga.

Nadal tak uważał. W ciągu minionego roku wiele razy ze

zdumieniem stwierdzał, że uwielbia życie małżeńskie. Prag-
nął na zawsze zatrzymać Fran przy sobie. Był z nią naprawdę
szczęśliwy. Ale czy ona miała podobne odczucia?


- Powiedz, jak zamierzasz zrealizować plan szczepień.
- A siądziesz, żeby posłuchać? - spytał Griff, wygodnie

usadowiony w ulubionym fotelu. Na stoliku obok stała
oszroniona szklanka niskoalkoholowego piwa.

- Nie, ale się zrelaksuję. - Fran z uśmiechem rozpuściła

R

S

background image

włosy, które lśniącymi falami opadły na ramiona. - Zjesz na
kolację kurczaka z grilla i sałatkę?

Skinął głową, a jego żona wyjęła z torebki szczotkę

i znikła w toalecie pod schodami. Wiedział, że się uczesze,
zwiąże włosy kolorową gumką, umyje ręce i zabierze się za
gotowanie.

- Czy Nev Crooks za darmo zamieści ogłoszenia na ła-

mach „Summerfield News"?

Usłyszał w jej głosie tyle autentycznego zainteresowania,

że zapomniał o swoich wcześniejszych podejrzeniach.

- Chciałbym namówić go na artykuł o skutkach rezyg-

nacji ze szczepień. Mógłbym podać liczbę zgonów w Rosji
podczas epidemii w latach 1996 i 1997 oraz wspomnieć,
że dorośli, którzy od dzieciństwa nie dostali dawki przy-
pominającej, również należą do grupy podwyższonego ry-
zyka.

Wziął szklankę i podszedł do blatu oddzielającego salon

od dużej kuchni. Fran właśnie zaglądała do lodówki, ale
z tyłu też wyglądała nadzwyczaj kusząco. Była średniego
wzrostu, bardzo szczupła i miała tyle wdzięku w ruchach, że
Griff uwielbiał ją obserwować.

- A może pod artykułem podać datę szczepień? - Fran

odwróciła się, w jednej ręce trzymając główkę sałaty i dwa
pomidory, a w drugiej ogórka i parę kawałków naciowego
selera. - Wspomnisz o kosztach? - Włożyła warzywa do zle-
wu i zaczęła je myć.

Griff przyglądał się jej z przyjemnością. W bardziej ro-

mantycznych chwilach zdarzało mu się myśleć, że ciało jego
i Fran stworzono według form umożliwiających idealne do-
pasowanie wszystkich kształtów.

- Sądzisz, że cena może ludzi odstraszyć? - spytała, gdy

nie odpowiedział. - Może poszukać sponsora, który chociaż

R

S

background image

częściowo sfinansowałby zakup szczepionek? A któraś
z firm dostarczających sprzęt medyczny podarowałaby igły.

- Trudno znaleźć sponsora w takiej mieścinie jak nasza,

gdzie wciąż ci sami ludzie wspierają różne, tak samo ważne
akcje. Chyba lepiej się zwrócić do producentów leków...
- Nie dokończył, bo zadzwonił telefon i Fran sięgnęła po
słuchawkę.

Sprawy służbowe czy prywatne? Griff z uwagą wpatrywał

się w twarz żony i trochę się zjeżył na widok jej uśmiechu
i błysku w oczach.

- Nie, Ian. Nic z tych rzeczy. - Fran zaśmiała się

dźwięcznie i powiedziała coś przyciszonym tonem. - Jest
tutaj - dodała, a Griff uznał, że te słowa dotyczą jego osoby.
Potem kilkakrotnie zaprzeczyła, za każdym razem coraz bar-
dziej stanowczo. - To był Ian Sinclair - oświadczyła po za-
kończeniu rozmowy i zabrała się do przyrządzania sałatki.

Ani słowem nie wyjaśniła, czego od niej chciał nieżonaty

i bardzo przystojny weterynarz. Najwyraźniej nie odczuwała
żadnych wyrzutów sumienia z powodu konszachtów z ła-
nem, co Griffa jeszcze bardziej wkurzyło. Ale Fran nie za-
uważyła, jaki jest rozjątrzony. I ciekawy. Dopił więc swoje
piwo i właśnie zamierzał iść do lodówki po drugie, gdy żona
go uprzedziła, podając mu kolejną zimną puszkę.

- Nie, dziękuję - odparł przekornie, by chociaż w ten

sposób zneutralizować złość. - Chyba wolę trochę wina do
kolacji. Ty też możesz wypić kieliszek. Nie wpłynie to na
jakość twojej pracy ani na zdolności psychomotoryczne.

I tak nie pozwoli sobie na wino, pomyślał kwaśno. Nigdy

nie brała do ust nawet kropli alkoholu, gdy dyżurowała pod
telefonem. Griff uważał to za godne podziwu - aż do dziś.

- Czego sobie życzył Ian? - Griff sam się zdziwił, że

pyta, a Fran popatrzyła na niego trochę zaskoczona.

R

S

background image

- Ciekawiło go, czy idziemy na zabawę u strażaków -

odparła, a Griff uznał, że się zarumieniła. I skłamała, o czym
świadczył ton jej głosu.

- Ostatnio wciąż powtarzałaś, że nie. - Był coraz bardziej

rozstrojony tym, że z powodu zachowania żony staje się pa-
ranoikiem. - Więc jak, idziemy?

- Oczywiście. - Fran uśmiechnęła się swawolnie. - Prze-

cież kupiłam sukienkę! - Rozbiła pierś kurczaka ostrzem
dużego noża, który wolała od tłuczka, następnie posypała ją
chili i pieprzem. - Wkrótce przyjedzie do Iana jego siostra.
Jest pielęgniarką i szuka pracy. - Fran na moment umilkła.
- Podobno to ładna dziewczyna - dodała lekkim tonem, lecz
zaciekłość, z jaką pastwiła się nad mięsem, wydała się Grif-
fowi podejrzana.

Ale dlaczego fakt, że Ian ma siostrę, miałby Fran tak

zirytować?

- Jak sądzisz, Griff, może powinniśmy wydać przyjęcie

przed tą zabawą? Przyprowadzić na nią przyjaciół, żeby ze-
brać więcej pieniędzy?

- Uhm - mruknął bez zastanowienia, myśląc o czymś

innym.

Coś kluło się w ślicznej główce jego żony. Coś więcej niż

tylko pomysł przyjęcia. Był niemal pewien, że to coś mu się
nie spodoba. A jeśli dotyczy Iana Sinclaira...

Nagle stracił apetyt i poczuł, że ogarnia go żar przypomi-

nający gniew, więc ponownie skierował rozmowę na akcję
szczepień.

- Słyszałaś, że naukowcy za granicą pracują nad odmianą

genetycznie zmodyfikowanych bananów, które zawierałyby
szczepionkę?

- Moglibyśmy jeść banany zamiast brać zastrzyki? - Po-

mysł wydał się Fran tak zaskakujący, że zapomniała o swych

R

S

background image

planowanych posunięciach. - Skąd to wiesz? Przecież czy-
tuję te same fachowe czasopisma co ty.

Griff uśmiechnął się szeroko, ona zaś przez chwilę miała

ochotę porzucić zamiar odejścia, chociaż z miłości do męża
zdobyłaby się na każde poświęcenie.

- Umysł kobiety funkcjonuje inaczej. Ty pewnie zapa-

miętujesz te informacje, które mnie natychmiast wylatują
z głowy. Ja w życiu nie zapomniałbym o bananach.

- Bo to jedzonko - powiedziała żartobliwym tonem

i znów zrobiło się jej smutno. Oboje lubili takie przekoma-
rzanie i było im razem dobrze, lecz Griff nie dlatego ją po-
ślubił.

Należy jak najszybciej stworzyć stosowny plan!

R

S

background image




ROZDZIAŁ TRZECI


Fran sądziła, że Griff łatwiej zaakceptuje jej odejście, jeśli

będzie miał na oku kogoś nowego. Najlepiej, gdyby od razu
zakochał się w tej osobie, ale to wydawało się mało realne.

Po namyśle uznała, że nie można polegać na jednej kan-

dydatce. Trzeba podsunąć mu ze trzy lub cztery. Dlatego
podczas weekendu, gdy Griff pomagał przyjacielowi zganiać
bydło, obdzwoniła kilkanaście koleżanek i pod pretekstem
przedświątecznego uaktualniania adresów zebrała informacje
o wielu znajomych kobietach. Interesowały ją zwłaszcza te
młodsze.

- Nieważne, że strażacy potrzebują forsy - oświadczyła

Louise, najlepsza przyjaciółka Fran. - Moim zdaniem, nie
powinnaś zapraszać Billie Firth. Pamiętasz, jak Griff się do
niej zalecał? Z nią chodził najdłużej, a potem ona mach-
nęła się za Billa Lloyda. Chyba dlatego, że mieli takie same
imiona.

Billie Lloyd, z domu Firth, obecnie rozwódka, znalazła

się na samej górze listy. Jako lekarka internistka idealnie
nadawała się na kolejną żonę Griffa.

Fran poczuła w sercu bolesne ukłucie i skarciła się w du-

chu. Przecież robi to dla dobra Griffa. On tak bardzo jej
pomógł, więc nadszedł czas rewanżu. Sama może sobie cier-
pieć do woli, lecz powinna ułatwić życie ukochanemu
mężczyźnie, nawet gdyby potem miała wyzionąć ducha!

- Moja kuzynka Josie, wiesz, ta modelka - rzekła Sheila,

R

S

background image

druga przyjaciółka - chętnie poznałaby paru porządnych fa-
cetów.

Fran bez wahania wpisała Josie na listę.
- My też byśmy przyszli - dodała Sheila - ale wkrótce

urodzę i nie chcę pokazywać się między ludźmi, kiedy mam
piersi jak balony, a Dan powtarza, że jego ojciec marzy o sta-
dzie podobnie wyposażonych dojnych krów.

Mimo przeraźliwego smutku Fran parsknęła śmiechem.

Kiedyś słyszała, jak Dan mówił coś takiego, gdy Sheila ocze-
kiwała ich pierwszego dziecka.

- Powiedz Josie, że zapraszamy ją na czas nieograniczo-

ny. - Fran omal się nie rozpłakała, mówiąc te słowa.

Później dopisała jeszcze dwie miejscowe nauczycielki.

Zwłaszcza jedna wydawała się obiecująca - była ognistą bru-
netką, a Griff zawsze przepadał za taką urodą. Panna co
prawda miała w mieście narzeczonego, lecz na ślub się nie
zanosiło. A każda kobieta, nawet idiotka z oczami na swoim
miejscu, od razu pojmie, że Griff jest lepszym materiałem na
męża niż wiecznie nieobecny chłopak.

Fran zadzwoniła do Billie Lloyd i jakimś cudem zdołała

się nie udławić, gdy dawna znajoma z zachwytem przyjęła
zaproszenie. Chciała nawet od razu wpłacić spory datek na
potrzeby straży pożarnej i oczywiście kupić bilet.

- Ale nie mogę sprawiać kłopotu tobie i Griffowi - do-

dała. - W pobliżu Summerfield chyba jest wytworny hotelik.
Widziałam jego reklamę w czasopiśmie dla turystów.

Fran skarciła się w duchu za ogarniające ją uczucie ulgi

i zgodziła się zarezerwować dla Billie pokój w Chatsworth.

Pod koniec dnia miała na liście pięć kobiet. Oczywiście

powinna zaprosić też paru młodych facetów - najlepiej ni-
skich i chuderlawych. Co prawda Ian był wysoki i przystoj-
ny, ale przyjdzie z siostrą.

R

S

background image

Czy pięć kandydatek wystarczy? Czy jedna z nich skusi

mężczyznę, który w swoim czasie miał wokół siebie tabun
wielbicielek? A może znaleźć jeszcze kogoś?


- Co takiego?! - ryknął Griff, gdy w niedzielny wieczór

powiedziała mu o planowanym przyjęciu. - Masz za mało
zajęć, pracując na całym etacie, dbając o dom, codziennie
odwiedzając moją matkę i niańcząc pół miasta, więc jeszcze
sobie dokładasz?

Chyba zrobiła oszołomiona minę, bo Griff się zmitygo-

wał. Nigdy na nikogo nie wrzeszczał, rzadko zdarzało mu się
podnieść głos.

- Przepraszam, Franny. - Usiadł obok niej na kanapie

i otoczył ramieniem. - Ale martwię się o ciebie. Ostat-
nio sprawiasz wrażenie zmęczonej. Po co ci dodatkowy kło-
pot?

Przytulił ją, a ona poczuła przenikające ją ciepło. I na-

tychmiast pojawiła się zdradziecka myśl: może powstrzymać
się od wszelkich działań i pozwolić, aby to szczęście nadal
trwało?

Nie. Fran w duchu przywołała się do porządku. Zbyt wiele

zawdzięczała Griffowi, aby tak podle zawieść jego nadzieje.
Pośpiesznie uwolniła się z uścisku i wstała.

- Sam mówiłeś, że w małej miejscowości trudno zebrać

fundusze, bo dotacje dają wciąż ci sami ludzie. Dlatego po-
stanowiłam zwabić nowych ofiarodawców skłonnych finan-
sować różne akcje społeczne. Niech miejscowi trochę od-
sapną.

- Typowa damska logika! - burknął Griff. - Wykręciłaś

kota ogonem i teraz to moja wina, że chcesz się zamęczyć,
podejmując bandę obcych ludzi.

- Wcale nie bandę i nie obcych - odparowała. - A „po-

R

S

background image

dejmować" to też za wiele powiedziane. Myślałam tylko
o drinku przed pójściem na zabawę. Wystarczy poncz, piwo
dla panów, jakieś chrupki i orzeszki. Nic szczególnego.

- Jeśli to cię uszczęśliwi... - Wzruszył ramionami i roz-

łożył ręce w geście poddania.

Raczej unieszczęśliwi, pomyślała, idąc po notes i ołówek.

Wiedziała, że zdoła przetrwać najbliższe tygodnie tylko pod
warunkiem, że będzie bardzo zajęta. Na początek powinna
zająć się organizowaniem przyjęcia.

Musi też pozałatwiać inne sprawy - w pracy i nie tylko.

Na przykład znaleźć stosowne zadania dla Petera Drake'a.
Fran znów przypomniała sobie panią Miller. Niepokojące
wydawały się jej coraz częstsze wizyty w poradni - i żądania,
by trafić do Griffa. Lepiej żeby Melanie Miller nie wpadła
mu w oko. Owszem, jest atrakcyjna, ale najlepsze lata do
rodzenia dzieci ma za sobą.

- Patrzysz na ten notes tak, jakby cię ugryzł.
- Eee... Jest tyle do zrobienia przed-..
- Przed przyjęciem?
- Nie - zaprzeczyła, by nie zażądał odwołania imprezy.

- Przyjęcie to pestka. Po prostu kilka osób wpadnie na
drinka.

- Więc przed Bożym Narodzeniem? - Podszedł i znów

ją objął. - W tym problem? Kochanie, wiem, że zaprosiłaś
na święta moją mamę i ciocie, ale równie dobrze wszyscy
możemy iść na obiad do restauracji. Tak jak dwa lata temu,
zanim tu przyjechałaś.

Już miała zapewnić, że nie martwi się świętami, lecz po

krótkim namyśle uznała je za idealną wymówkę.

- Nie, urządzę święta w domu. To żaden kłopot.

Przecież i tak nie może opuścić Griffa w tym radosnym

okresie. Najlepiej jeśli odejdzie tuż po Nowym Roku. Sty-

R

S

background image

czeń kojarzy się z nowym początkiem, a lekarz, który przyj-
dzie na jej miejsce, łatwiej się zaaklimatyzuje, bo w lecie
zawsze jest mniej pacjentów.

Wysunęła się z objęć męża i zaczęła pośpiesznie robić

notatki, jakby skupiła całą uwagę na planowaniu listy drin-
ków. Lecz po chwili przypomniała sobie o małym Peterze
oraz o wizji ponurej przyszłości, jaka może go czekać, i po-
czuła wyrzuty sumienia, bo jeszcze nic w tej sprawie nie
uczyniła.

- Co pani Miller robi całymi dniami? - spytała Griffa.

- Oczywiście, gdy nie siedzi u ciebie - dodała wbrew sobie
i zauważyła, że on uważnie ją obserwuje. Zrewanżowała się
podobnym spojrzeniem, dostrzegła wyraz śmiertelnej powagi
w oczach i srebrzyste nitki w ciemnych włosach.

- Skąd to nagłe zainteresowanie panią Miller?
- Nie tyle nią, co Peterem Drakiem. - Usiadła w fotelu,

aby zachować dystans, i podwinęła nogi pod siebie. - Wiesz,
że wezwano mnie do szkoły.

- To ci się trafi jeszcze nieraz, gdy Peter tam będzie.
- Wpada w tarapaty, bo jest błyskotliwym dzieckiem. -

Powtórzyła Griffowi argumentację i prognozy Jackie. - Gdy-
by tylko ktoś mógł popracować z nim na komputerze, po-
święcić mu trochę czasu, to chłopak nie nabrałby złych na-
wyków.

Fran miała nadzieję, że Griff coś wymyśli. Przecież mie-

szka w Summerfield od urodzenia i zna tutaj wszystkich.

- Raczej szkoła powinna się tym zająć.
- Jackie już chyba próbowała, ja natomiast pomyślałam

o naszych pacjentach. Może znajdą się wśród nich jacyś starsi
ludzie, którzy spędziliby z Peterem jedno przedpołudnie
w tygodniu. Wspomniałam o pani Miller, bo z jej stów wy-
nika, że jeszcze nie czuje się w Summerfield jak u siebie.

R

S

background image

- Tylko nie pani Miller. Ale są inni, na przykład pan

Cable. Ma komputer i z radością buszuje po Internecie. Ma-
vis Richards pewnie też się zgodzi. Odkąd namówiłaś ją na
operację z powodu zaćmy i zaczęła znów widzieć, wciąż po-
wtarza, że dostała drugie życie. Ma ochotę w coś się zaanga-
żować.

- A dlaczego nie pani Miller? - Zaniepokoiło ją stanow-

cze oświadczenie Griffa. Oby wynikało ze względów me-
dycznych, a nie osobistych. Chociaż jej już nie powinno to
robić różnicy.

Zauważyła, że się zawahał.
- Wątpię, czy pani Miller okaże wystarczające zaintere-

sowanie, a ktoś bez entuzjazmu byłby gorszy niż nikt. Jackie
na pewno przyzna mi rację.

- Prawdopodobnie. - Udała, że się zgadza, lecz zdumiał

ją upór Griffa. A może dopatruje się w jego słowach jakiegoś
podtekstu, ponieważ sama ma coś do ukrycia?

- Idziesz do łóżka?
Zmagając się z poczuciem winy i podejrzeniami,

z opóźnieniem pojęła sens pytania. I zaczęła się zastanawiać,
jak długo zdoła trzymać swego męża na dystans.

- Za chwileczkę - odparła. - Tylko zapiszę parę pomy-

słów i zadzwonię w parę miejsc.

Idąc do sypialni, Griff stwierdził, że podejrzliwość jest

jak zaraza, która błyskawicznie się rozprzestrzenia i wymyka
spod kontroli. Co prawda nie przypuszczał, że Fran ma
romans z łanem Sinclairem, lecz niewątpliwie dzieje się
z nią coś złego. Od niedawna wciąż ma wypisaną na twarzy
udrękę - jak wtedy, gdy tuż po rozwodzie spotkała się z nim
w Toowoombie.

Gdyby nie pewność, że jego żona nie oczekuje dziecka,

uznałby huśtawkę nastrojów za skutki ciążowych zmian hor-

R

S

background image

monalnych. Fran prawdopodobnie martwi się, że jeszcze nie
zaszła w ciążę, lecz on nie robił z tego problemu. Przeciwnie,
w duchu się cieszył, ponieważ oboje zyskali więcej czasu,
aby wrosnąć w małżeństwo i utrwalić swój związek.

Z westchnieniem klapnął na łóżko, by zsunąć buty. Fran

nie cierpiała, gdy siadał na ślicznej kapie, niemiłosiernie ją
gniotąc. Mimo to nigdy nie zwracała mu uwagi, tylko przy-
chodziła tu wcześniej, aby zdjąć koronkowe cudo.

Uśmiechnął się do siebie, zadowolony z faktu, że umie ją

przejrzeć. I z tego, że woli sama zadać sobie trochę trudu,
zamiast narzekać i wywierać presję. Musiał przyznać, że do
niedawna była żoną idealną.

Wstał, zdjął kapę i złożył ją tak, jak zawsze robiła to Fran.

Początek tygodnia nie odbiegał od normy. Zjedli śniadanie

i razem pojechali do pracy, rozmawiając po drodze o tym,
kto jeszcze mógłby popracować w szkole z Peterem. Ustalili
też, że przed rozmową z tymi osobami lepiej uzyskać apro-
batę Jackie. Później Fran wspomniała, że musi wpaść rów-
nież do Roba Barry'ego.

Powiedziała to tak lekkim tonem, jakby zakładała, że jej

mąż wie, po co ona chce się zobaczyć z młodym i nieżona-
tym nauczycielem. Lecz gdy wymawiała jego imię, Griff
zjeżył się tak samo jak wtedy, gdy zachichotała, rozmawiając
przez telefon z łanem.

Czyżby popadał w paranoję? Stawał się nadmiernie zabor-

czy? Oby nie. Miał pacjentki, które przez takich mężów
zdecydowały się na rozwód!

Ale otwierając drzwi poradni, musiał powtórzyć w myśli,

że sprawdzanie listy dzisiejszych pacjentów Fran i dopisanie
kilku swoich, aby zapełnić jej dzień pracy, jest posunięciem
śmiesznym. Nieetycznym. I jakże kuszącym!

R

S

background image

- Aktualnie chyba nie da rady, ale później pewnie się

zgodzi.

- Wybacz, Fran, nie słyszałem, co powiedziałaś. - Pod-

niósł z podłogi wrzuconą przez listonosza pocztę i położył ją
na blacie recepcji. Miał nadzieję, że Fran uzna tę czynność
za powód jego nieuwagi.

- Mówiłam o panu Cable'u. Nie mam pojęcia, co jest

przyczyną jego zawrotów głowy, więc dałam mu skierowa-
nie do Paula Schofielda. Niech wykona rezonans magne-
tyczny.

- Podejrzewasz nerwiak nerwu słuchowego?
- To jedna z możliwości. Nie stwierdziłam objawów in-

fekcji, analiza krwi też nie wykazała niczego szczególne-
go. Pan Cable słyszy trochę gorzej na lewe ucho, ale w przy-
padku choroby Meniere'a skarżyłby się na szumy lub dzwo-
nienie.

Griff skinął głową. Dociekliwość Fran zawsze sprawiała

mu satysfakcję, ponieważ sam podchodził identycznie do
problemów swego zawodu. Czasem bywało to szalenie pra-
cochłonne, ale warte każdego poświęcenia, jeśli dzięki temu
chociaż jeden raz w życiu udało się oszczędzić pacjentowi
cierpień.

- To pewnie przypomnienie o seminarium - mruknął,

otwierając kopertę z firmowym nadrukiem Stowarzyszenia
Lekarzy. Wysunął się z niej identyfikator z napisem „Doktor
Frances Griffiths". - Wiedziałaś, że Meg podała twoje na-
zwisko?

Czyżby Fran lekko się wzdrygnęła? A może tylko tak mu

się wydawało, bo zżerają go podejrzenia?

- W zeszłym tygodniu, kiedy byłeś na zebraniu, powie-

działam jej, że pojadę. Nie chciałam się z tobą spierać.

Uznał to wyjaśnienie za nieszczere.

R

S

background image

- Wcale się nie spieraliśmy - odparł cierpkim tonem.
- Możemy zmienić identyfikator, jeśli chcesz jechać. -

Fran wzruszyła ramionami.

- Wcale nie chcę! - parsknął, bliski wybuchu. - Ale by-

łoby miło najpierw mnie spytać. - Odwrócił się i pomasze-
rował do swego gabinetu, gdzie usiadł na krześle i stwierdził,
że chyba pokłócił się z żoną.

Rzeczywiście był wściekły. Najchętniej "cisnąłby czymś

o ścianę, tupnął i zażądał wyjaśnień. Fran powinna po-
wiedzieć, co się dzieje, dlaczego unika jego pieszczot, wy-
myśla jakieś przyjęcia, a na dodatek sama jedzie do Toowo-
omby.

Usłyszał ciche pukanie i na widok pobladłej buzi Fran

natychmiast pożałował, że podniósł głos. Lecz jeśli oczeki-
wał od niej przeprosin, to czekało go rozczarowanie. Fran
położyła na biurku resztę poczty i wyszła.

Tak bardzo pragnęła wymruczeć choć słowo, aby pogo-

dzić się z Griffem. Zdrowy rozsądek podpowiadał jednak, że
lepiej tego nie robić. Po kilku takich sprzeczkach wybrane
przez nią kobiety może wydadzą się Griffowi jeszcze bardziej
atrakcyjne.

Idąc do siebie, spotkała Meg, maszynistkę Susie i pielęg-

niarkę Janet.

- Właśnie przyjechała pani Miller - oznajmiła Meg. - Ma

konsultację u ciebie czy u Griffa?

- Pewnie to drugie. - A ciebie, Fran, guzik to obchodzi,

dodała w myślach, lecz jej serce wiedziało lepiej.

Usiadła przy biurku i pośpiesznie chwyciła spadające

z blatu karteczki. Na jednej z nich zauważyła notatkę: „Spy-
tać Griffa o panią Robertson". Niby dlaczego? I kto to jest
pani Robertson? Nie przypominała sobie pacjentki o takim
nazwisku.

R

S

background image

Może powinna prowadzić dziennik?
- Przyniosłam ci karty. - Do gabinetu weszła Meg. - Jest

też pani Granger. Nie była zapisana, ale mówi, że zajmie ci
tylko moment.

- Przyślij ją. - Fran wstała, aby powitać staruszkę. - Jak

się miewa Maddie? - spytała, gdy pani Granger dotarła ze
swoim balkonikiem do biurka i gestem dała do zrozumienia,
że nie będzie siadać.

- Właśnie dlatego przyszłam - szepnęła pani Granger. -

W weekend odwiedził mnie syn, więc mu powiedziałam, że
Maddie się starzeje i ledwie się rusza. I wie pani, co zrobił?

Fran nawet nie śmiała zgadywać, bo w głosie staruszki

zabrzmiało zarówno oburzenie, jak i ekscytacja.

- Dał mi pieniądze, żebym zawiozła ją do uśpienia! Coś

takiego! Przecież ta psina jest pełna życia!

Fran zamruczała coś stosownego, chociaż pani Granger

nie wydawała się aż tak zdenerwowana, jak można by się
spodziewać.

- To było dużo pieniędzy - w zaufaniu dodała pacjentka.

- A skoro dostałam je dla Maddie, to pójdę do młodego pana
Sinclaira i poproszę go o tabletki dla niej.

- Wspaniały pomysł. - Fran odetchnęła z ulgą. Już

nie musi się martwić przepisywaniem leków dla psa pani
Granger. - Ale proszę przez pomyłkę nie wziąć tabletek
Maddie.

- To by było jak z panią Robertson i jej pigułkami na

serce.

- Już drugi raz ktoś przy mnie mówi o pani Robertson.

Co to za historia?

- Proszę spytać Griffa. - Staruszka obróciła balkonik

i powoli ruszyła do drzwi.

Fran troskliwie ją odprowadziła i powitała kolejnego pa-

R

S

background image

cjenta. Trochę później Meg przyniosła herbatę, ale Griff się
nie pokazał. W porze lunchu Fran poszła do szkoły poroz-
mawiać z Jackie. Griff zapewne uzna, że go unika z po-
wodu porannego wybuchu. Nie zamierzała wyprowadzać
swego męża z błędu, chociaż nie chciała także, aby czuł się
winny.

Jackie z zachwytem przyjęła propozycję pomocy i Fran

widziała, że musi wkrótce ustalić z Griffem listę osób, ale na
razie z tym zwlekała. Do niedawna jego widok przyprawiał
ją o przyśpieszone bicie serca, natomiast teraz na myśl
o spotkaniu z Griffem wpadała w panikę. W końcu to on
przyszedł, ale tylko zajrzał do gabinetu.

- Poprosiłem Meg i Janet, żeby zostały po pracy. Musimy

ustalić szczegóły akcji szczepień.

Chłód w jego głosie sugerował, że Griff nadal jest roz-

drażniony, ale Fran ucieszyła się z planowanego zebrania.
Dzięki niemu odsunie się w czasie chwila, gdy zostaną tylko
we dwoje i będą musieli jakoś się pogodzić.


- Zbliżają się święta, więc spróbujmy to załatwić za jed-

nym zamachem. Może trzy dni w przyszłym tygodniu -
zasugerowała Meg, gdy ze szklankami zimnych napojów
w rękach usiedli w małej salce konferencyjnej. - Wtorek,
środa i czwartek. Niemowląt będzie mało, bo większość ro-
dziców pamięta o kalendarzu szczepień. A wieczorem zjawią
się ludzie pracy.

- Ale skąd mogą wiedzieć, czy potrzebują dawki przy-

pominającej? - spytała Janet. - Ci, którzy zostali zaszczepie-
ni w dzieciństwie, mają problem z głowy.

- Nieprawda - oświadczył Griff. - Prawie wszyscy do-

stali w wieku niemowlęcym potrójny antygen: przeciwko
błonicy, krztuścowi i tężcowi oraz doustną szczepionkę prze-

R

S

background image

ciw heinemedinie. A po kilku latach zostali zaszczepieni
przeciw odrze i śwince. W przypadku dziewczynek doszła
jeszcze różyczka.

- Szczepienie przeciw odrze, śwince, różyczce i krztuś-

cowi zapewnia ochronę na całe życie - dodała Fran. - Ale te
przeciw błonicy, tężcowi i heinemedinie działają tylko przez
dziesięć lat. Większość nastolatków w szkole dostaje dawkę
wspomagającą szczepionki przeciw heinemedinie, a zastrzy-
ki przeciwtężcowe daje się dzieciom, które skaleczyły się na
dworze.

- Krótko mówiąc, każdy z nas może zachorować na bło-

nicę, jeśli pojawi się jej ognisko - podsumowała Janet. - Lub
raczej grozi to tym, którzy nie pracują dla Griffa, bo nas ten
osobnik bez przerwy kłuje igłami.

- Pracownicy służby zdrowia są w grupie podwyższone-

go ryzyka - przypomniał Griff. - A ty jesteś strasznym maz-
gajem.

- Raczej ty jesteś sadystą uwielbiającym nas dręczyć.
- Spokój, dzieciaki. - Meg gestem nakazała im milcze-

nie. - Chcę zaraz iść do domu na obiad, więc nie mam czasu
na mecz Griffiths kontra Warner.

Mimo bezbrzeżnego smutku Fran się uśmiechnęła. Janet

i Griff byli dalekimi kuzynami i już w dzieciństwie dopro-
wadzili sztukę kłótni do perfekcji. Barwne opowieści o ich
sporach zajęły poczesne miejsce w annałach historii Sum-
merfield.

Nagle Fran przyszło coś do głowy. Janet jest ładną roz-

wódką, rok lub dwa młodszą od Griffa. Ma też dwoje małych
dzieci, więc Eloise natychmiast dostałaby przyszywane wnu-
ki i spokojnie mogłaby czekać na własne...

- Mam plamę na nosie? Ślad po miłosnym ukąszeniu na

szyi?

R

S

background image

- Przepraszam, Janet. - Fran dopiero teraz skonstatowa-

ła, że gapi się na pielęgniarkę. - Chyba się zamyśliłam.

- A któż tak namiętnie pocałowałby cię w szyjkę? - pra-

wie chórem spytali Griff i Meg.

- Jerry niedawno przyjechał. Rozmawiamy - miękko

wyznała Janet, a coś w jej głosie powiedziało Fran, że tę
kobietę raczej należy wykluczyć z listy kandydatek.

- Pokażę ci, od czego robią się ślady miłosnych ukąszeń.

Na pewno nie od rozmawiania. - Griff chwycił Fran w ra-
miona, a ona natychmiast zesztywniała. Wyczuł jej reakcję
i opuścił ręce. - Zgadzam się, że wyznaczenie terminu szcze-
pień na wieczór ma sens - oświadczył chłodnym tonem. -
A trzy kolejne dni pozwolą rodzicom wymienić się przy dzie-
ciach. Przyszły tydzień jest najlepszy, bo później są ferie
i ludzie zaczną wyjeżdżać. Meg, zajmiesz się zakupem do-
datkowego sprzętu. Zastanówmy się teraz, jak wszystkich
przekonać, że dawka przypominająca jest konieczna?

- Warto wspomnieć o epidemii zeszłej zimy - zasugero-

wała Janet. - I o Fleur. Może poprosić jej matkę o zgodę na
zamieszczenie zdjęcia?

- Czy to nie sprawi przykrości pani Foster? - spytała

Fran. - Już tyle wycierpiała.

- Sama postanowiła nie szczepić swoich dzieci! - Meg

parsknęła gniewnie. - Właśnie przez takich jak ona pojawiają
się nowe ogniska choroby.

- Święte słowa - przyznał Griff - ale Fran też ma rację.

Byłoby z naszej strony okrucieństwem uczynić z Fleur nega-
tywny przykład. A ludzie i tak pamiętają o jej śmierci.

- Nie zmusimy nikogo do szczepień, możemy tylko ofe-

rować ich wykonanie - stwierdziła Janet. - Byłoby dobrze
zamieścić w lokalnej prasie informację, że szczepienie dzieci
jest darmowe, a dorośli zapłacą drobną kwotę.

R

S

background image

- A gdyby zaapelować do poczucia obywatelskiego obo-

wiązku, jak w przypadku konkursu na najczystsze miasto?
Co powiecie na hasło „Summerfield wolne od chorób"? Są-
dzicie, że tutejsi mieszkańcy poszliby na coś takiego?

Fran westchnęła. Summerfield niestety już wkrótce prze-

stanie być jej miastem.

- Świetny pomysł - przyznała Janet. - U nas ludzie

uwielbiają takie akcje. Może dodamy apel: „Pomóż uczynić
z Summerfield pierwsze wolne od chorób miasto w całym
stanie".

- Chwileczkę - wtrącił Griff. - Nie możemy obiecywać

cudów.

- Ale w ramach szczepień możemy przeprowadzić

akcję uświadamiającą - stwierdziła Fran. - Niech ludzie
usłyszą o dostępnych szczepionkach i o tym, komu by się
przydały.

- Właśnie - wyraziła aprobatę Janet. - Griff napisze parę

artykułów do gazety.

- Dlaczego ja? - zaprotestował. - Niech Fran się tym

zajmie. To jej propozycja.

- Och, Fran będzie zbyt zajęta organizowaniem przyjęcia

- radośnie oświadczyła Janet.

- Przyjęcia? - wybąkała Fran.
Była pewna, że ma równie zdumioną minę jak Griff. Jakim

cudem wieść o koktajlu dla paru osób rozniosła się po mie-
ście?

- Wiem od Jill Walters, nauczycielki Mikeya - z uśmie-

chem dodała Janet. - Nawet mówiłam Meg, że pewnie dzisiaj
napiszesz zaproszenia na komputerze i wyślesz je jutro. Prze-
cież do balu zostało mniej niż dwa tygodnie.

Fran otworzyła usta i je zamknęła, bo nie zdołała wydo-

być z siebie głosu. Griff też sprawiał wrażenie oniemiałego.

R

S

background image

Meg uznała milczenie za sygnał do zakończenia zebrania

i przedstawiła wnioski.

- Rano skontaktuję się z firmą farmaceutyczną w sprawie

zamówienia i ewentualnego sponsorowania. Porozmawiam
też z burmistrzem. Na pewno zachwyci się ideą „zdrowego"
miasta i będzie ją promował.

- Może włączyłby się też do promocji naszego przyjęcia

- mruknął Griff, lecz na szczęście tylko Fran usłyszała tę
sarkastyczną uwagę, bo Janet i Meg o coś się spierały.

R

S

background image





ROZDZIAŁ CZWARTY


Nie było ucieczki przed gniewem Griffa. Fran westchnęła

ciężko. Razem przyjechali do pracy, więc razem musieli wró-
cić do domu. Chyba że weźmie się za pisanie tych zapro-
szeń...

Ale do kogo?
- Kilka osób wpadnie na drinka! - mruknął urągliwie,

otwierając jej drzwi do samochodu.

- Naprawdę tylko to planowałam, Griff- jęknęła, patrząc

mu w oczy. Nie mogła już dłużej znieść niezgody między
nimi. - Też się zdumiałam, słysząc o naszym „przyjęciu".

Niebieskie oczy przyjrzały sięjej badawczo, lecz ich spoj-

rzenie nie złagodniało.

- No to masz za swoje. Janet i Meg najwyraźniej są pew-

ne, że je zaprosimy, więc nie możesz wykluczyć Susie oraz...

Griff jednym tchem wymienił wszystkich znajomych

z ich kręgów zawodowych, przyjaciela farmera, dwóch ku-
zynów i połowę członków rady miejskiej.

Zamysł Fran wydawał się coraz mniej realny. Wielu gości

utrudni zainteresowanie Griffa jedną z wybranych kobiet,
poza tym jako gospodarz będzie musiał zabawiać wszystkich
po trochu, co wykluczy umizgi do jednej z pań.

- Ale to prawie całe miasto... - Fran była zrozpaczona.
- Sama tego chciałaś - przypomniał chłodnym tonem.
Bezsilnie opadła na fotel i sięgnęła po pas, ale Griff już

go chwycił i jej podał. Ich palce przelotnie się zetknęły i Fran

R

S

background image

przeszedł dreszcz, a myśl o tym, co wkrótce nastąpi, spowo-
dowała bolesny skurcz serca.

Okrążając maskę auta, Griff nagle doznał olśnienia i po-

weselał. Dodatkowi goście to dodatkowe zajęcie dla Fran. Co
prawda nie chciał, by się męczyła, ale mając na głowie więcej
ludzi, nie znajdzie czasu na romansowanie z łanem.

Zerknął na nią i dostrzegł jej bladość oraz udrękę

w oczach. Nie, Fran nigdy by go nie zdradziła. Zwłaszcza po
tym, co zafundował jej Richard. Griff dobrze pamiętał, że jej
cierpienie przyprawiało go o niemal fizyczny ból i budziło
mordercze instynkty. Czasem miał ochotę udusić dawnego
przyjaciela! Zadrżał na wspomnienie tamtych chwil. Jak
mógł się gniewać na Fran, skoro już tyle przeszła.

Wsiadł do samochodu i dotknął jej ramienia.
- To była niemal kłótnia, prawda, Franny? - spytał łagod-

nie. Tak bardzo pragnął się z nią pogodzić. Nie był przygo-
towany na łzy, które nagle pojawiły się w jej oczach, i doj-
mującą przykrość, jaką sprawił mu ich widok.

- Może byłoby lepiej się pokłócić - mruknęła Fran, ale

pozwoliła się objąć i oparła głowę na jego ramieniu.

- Wracamy do tego, że jestem zbyt miły? - O co chodzi?

Griff był bliski paniki. - Znudziło ci się nasze małżeństwo?
Żałujesz, że za mnie wyszłaś? Chcesz odejść?

Spodziewał się zaprzeczenia, ale poczuł na szyi muśnięcie

miękkich warg Fran i natychmiast zapomniał, o czym roz-
mawiali. Cmoknął ją w skroń, objął i zaczął całować w usta.
Po raz pierwszy od wielu dni.

Miłe preludium czegoś rozkosznego przerwały im wesołe

okrzyki. Fran pośpiesznie się odsunęła i przygładziła włosy.

- Trenujecie miłosne ukąszenia? - zza szyby spytała Ja-

net, a Meg pisnęła z uciechy.

Zbył je machnięciem ręki, zirytowany tym, że się zawsty-

R

S

background image

dził, bo przyłapano go na całowaniu własnej żony. Oczywi-
ście, miał ochotę na dużo więcej...

To tylko pocałunek, pomyślała Fran. Jak wiele innych, bo

przecież całowali się setki razy. Ich życie intymne było nad-
zwyczaj udane, jedynie przyczyna małżeństwa i jego końco-
wy rezultat stanowiły powód do zmartwienia. Dlatego po-
winna okazać stanowczość, choćby nie wiem jak miała cier-
pieć. Prawdziwa miłość wymaga poświęceń. Jeśli kogoś na-
prawdę się kocha, trzeba zrobić dla tej osoby wszystko,
prawda?

- Może udałoby się wrócić do pierwotnej wersji przyjęcia

- zagaiła, by złagodzić efekt swojego przykrego stwierdzenia
i uniknąć kolejnych pocałunków. - Wyjaśnię Meg i Janet, że
chodzi tylko o drinka, bo przyjedzie do nas kilka osób.

Spojrzenie Griffa nic jej nie powiedziało, lecz jego słowa

rozwiały nadzieje na powrót do „planu".

- Wiesz, zmieniłem zdanie. Przyjęcie to świetny pomysł,

ale wolałbym, żebyś się nie umęczyła, więc zamówmy jedze-
nie u Patty. Niech wszystko zorganizuje, wynajmie kogoś do
pomocy.

- Ale ty nie chcesz wielkiego przyjęcia!
- Dlaczego nie? - odparł irytujący mąż. - Może być fan-

tastycznie! - Wjechał do garażu na tyłach domu i zgasił sil-
nik. - Na czym się zatrzymaliśmy, gdy tak paskudnie nam
przerwano?

Fran wyskoczyła z auta i umknęła. Mogła znieść zmien-

ność Griffa i poradzić sobie z przyjęciem, nawet jeśli wyma-
gało to skorygowania planu. Ale więcej uwodzicielskich po-
całunków?

Wykluczone!
- Zatrzymaliśmy się na robieniu listy - oświadczyła twar-

do, gdy Griff wszedł do kuchni. - Ja gotuję, ty notujesz.

R

S

background image

Może najpierw do wszystkich zadzwoń i zapisz nazwiska

tylko tych, którzy przyjmą zaproszenie.

- Chwileczkę, myślałem, że to twoje przyjęcie.
- Dzięki tobie się rozrasta.
Spojrzeniem obiecał, że jeszcze nie wyczerpali tego tema-

tu, ale usiadł przy blacie i zaczął pisać.

- Jesteś pewna, że tego chcesz? - spytał po chwili. - Kie-

dy zacznę dzwonić do ludzi, nie będzie odwrotu.

- Wolałabym tylko tę grupę, która pójdzie z nami na tań-

ce. - Fran podniosła wzrok znad obieranego ziemniaka. -
Ale wziąwszy pod uwagę słowa Janet, musimy poszerzyć
grono.

Frustrowała się niepowodzeniem planu A, zwłaszcza że

nie miała w zanadrzu planu B. No i Griff nie wyglądał na
zadowolonego z jej odpowiedzi. Przeciwnie, ruszył do tele-
fonu, burcząc coś pod nosem. Nigdy przedtem tego nie robił.

Usiłowała racjonalnie ocenić sytuację, ale była zbyt zmar-

twiona i zmęczona, aby zebrać myśli. Obawiała się tego, co
ją czeka, i niewątpliwie zaczynało brać nad nią górę przygnę-
bienie. Ten wniosek też nie poprawił jej samopoczucia.

- Trzydzieści osób plus te, które już zaprosiłaś- oznajmił

Griff, siadając do kolacji. - Oto lista.

Popatrzyła na kartkę, ale nawet nie przeczytała nazwisk.

Najgorsza była sama liczba - i brak alternatywnego planu.

- Skoro parę osób zatrzyma się u nas, a niektórzy przy-

jadą spoza Summerfield, to może w niedzielę wydamy śnia-
danie na trawie? Urządzimy piknik?

- Nie! - Głos Griffa zabrzmiał stanowczo i głośno. -

Wykluczone! Nie nie! Wybij to sobie z głowy.

- Już dobrze. - Uniosła ręce w geście poddania. - Żad-

nych śniadań, tak?

- Nie, i to bezdyskusyjnie. - Griff trochę się zmitygował,

R

S

background image

lecz nadal mierzył ją podejrzliwym wzrokiem. - Skąd ta
nagła chęć do podejmowania gości? Jesteśmy prawie rok po
ślubie i tylko parę razy zaprosiliśmy przyjaciół na kolację.
Nigdy nie balowaliśmy.

Oho, czyżby właśnie o to chodziło? Może Fran się nudzi?

Ma powyżej uszu tej egzystencji tylko we dwoje, którą on
tak się rozkoszował? Właśnie to Fran niedawno zasygnali-
zowała, mówiąc mu, że jest zbyt miły. Matka ma rację. Miły
to synonim nudziarza!

Obawiał się, że mina może zdradzić jego rozterki, więc

pochylił głowę nad talerzem i pożarł kolację w tempie nie-
dozwolonym przez dobre maniery.

- Skoczę teraz do mamy - oświadczył, przełknąwszy

ostatni kęs. Jak Richard mógł zdradzać kobietę, która tak
wspaniale gotuje? - Nie zmywaj. Zrobię to po powrocie.

- Ale...
Wstał, podszedł do żony i cmoknął ją w czubek głowy.

Fran pewnie uznała, że mu odbiło. Nawet nie poczekał na jej
odpowiedź, zbyt zajęty formułowaniem w myśli własnych
wniosków.

- Nie chcę, żeby dowiedziała się o przyjęciu od kogoś

obcego. - Była to kiepska wymówka, ale musiał wyjść z do-
mu i spokojnie się zastanowić, do czego to wszystko zmierza.

Czy Fran rzeczywiście aż tak się nudzi, że z tego powodu

mogłaby go opuścić? I zainteresować się łanem Sinclairem?

Ian bez przerwy rozprawiał tylko o swoim stadzie bydła rasy

angus, o wzroście wagi, sztucznych zapłodnieniach i spermie
importowanych byków. Trudno o nudniejsze tematy.

A skąd ta nagła zmiana, jeśli chodzi o wyjazd na trzydnio-

we seminarium w Toowoombie? Griff westchnął ciężko.
Fran najpierw się upierała, że to on powinien jechać, a potem
ni z tego, ni z owego zgłosiła swój udział.

R

S

background image


Dlaczego? Musi to wiedzieć.
- Dobrze, że przyszedłeś - powitała go matka. - Zasta-

nawiałam się, czy Fran wybrała jakiś motyw kolorystyczny
dla waszego przyjęcia. Właśnie kwitną nagietki, te pomarań-
czowe i żółte kwiatki, gdybyś nie wiedział, ty barbarzyńco.
Jest też dużo jaśminu, a biały kolor pasuje do wszystkiego,
nie mówiąc o zapachu.

- Zamierzałem ci powiedzieć o wizycie paru osób, a ty

nie tylko już wiesz, ale na dodatek wymyślasz motyw
kolorystyczny? Co jest z tym miastem? Wszyscy powario-
wali?

Prawdę mówiąc, chciał jakimś krętactwem skłonić matkę

do porównania jego zalet z urokiem Iana Sinclaira. Ale jak
miałby to zrobić, nie ujawniając swojej niepewności?

- Ludzie się ekscytują, bo to pierwsze przyjęcie wydawa-

ne przez Fran - oświadczyła matka. - Dziewczyna wreszcie
poczuła się tu jak u siebie.

- Przecież jest u siebie. Mieszka tu już półtora roku. To

moja żona!

- Oczywiście, mój drogi, ale powszechnie wiadomo, że

zdecydowaliście się na małżeństwo z rozsądku. Wielu ludzi
wątpiło, czy wasz związek przetrwa próbę czasu.

Coś takiego! Griff poczuł, że nogi go zawodzą, i klapnął

na fotel.

- Niby kogo masz na myśli, mówiąc o wielu ludziach?

- wycedził. - Siebie też? - Zmierzył matkę groźnym spoj-
rzeniem, a starsza pani jakimś cudem zdołała się nie uśmie-
chnąć.

- Ja znam cię lepiej niż inni - powiedziała spokojnie

i zmieniła temat. - Co sądzisz o tych kwiatach? Żółte, poma-
rańczowe czy jaśmin? A może lepiej spytaj Fran.

Został wyłącznie z grzeczności tylko pół godziny, aby

R

S

background image

jego matka nie wyciągnęła więcej błędnych wniosków. Zna
go lepiej niż inni. Dobre sobie!

Nie miała pojęcia, że się ożenił, aby dać jej wnuki. Że

tylko dla niej porzucił ukochany kawalerski stan. I nie wie-
działa, co czuł do swojej żony. On sam nie potrafił tego
sprecyzować. Przyjaźnili się od lat, toteż uznał za oczywiste,
że musi jej pomóc, gdy tak bardzo cierpiała. A ślub z nią był
wspaniałym pomysłem. Jednym z najlepszych, jak się oka-
zało.

Tak to oceniał.
Ale czy Fran myślała podobnie? Intuicja podpowiadała

mu, że dotarł do sedna sprawy. Owszem, on był szczęśliwy
w tym związku, lecz Fran może nie? Oby chodziło tylko
o nudę! Tak strasznie pragnął, żeby to przyjęcie, trochę roz-
rywki, podziałało zbawiennie na ich małżeństwo.


Fran wyczuła, że Griff jest rozdrażniony. Wyszedł, a ona

wciąż nie rozumiała, czym wyprowadziła go z równowagi.
Przecież nawet nie upierała się na ten piknik!

Sprzątnęła kuchnię, żeby nie myśleć o niechcianym przy-

jęciu, i znów zaczęła analizować zachowanie Griffa zamiast
skupić się na opracowywaniu planu B. Dlatego poczuła ulgę,
gdy zadzwonił telefon, nawet jeśli oznaczało to wezwanie do
pacjenta.

- Mówi Melanie Miller. - W słuchawce zabrzmiał chłod-

ny głos atrakcyjnej wdowy. - Zastałam Griffa?

- Niestety nie. Mogłabym w czymś pomóc? - Fran

stwierdziła, że cedzi słowa. Ciekawe, dlaczego pani Miller
zawsze tak na nią działa.

- Nie, muszę porozmawiać z Griffem. Kiedy wróci?

Fran korciło, by powiedzieć, że jutro, lecz była zwolen-
niczką prawdomówności.

R

S

background image

- Właśnie wyszedł do matki. Jeśli to coś pilnego, to zaraz

go zawiadomię. Lub poproszę, żeby skontaktował się z panią
po powrocie. - Mówiła przez zęby i miała nadzieję, że tego
nie słychać.

- Wystarczy to drugie. Dziękuję.
Lodowato uprzejma pani Miller zakończyła rozmowę.

A Fran zrobiła coś, czego nie powstydziłby się mały Peter
Drake. Wsadziła kciuki do uszu i machając palcami, pokaza-
ła telefonowi język, krzywiąc się przy tym paskudnie.

- Czyżby ktoś ci nawrzucał?
- Tylko sobie ćwiczę. - Wolałaby, żeby nie dostrzegł jej

wielce wymownych rumieńców. - Jak tam Eloise?

- Pytała, czy chcesz motyw kolorystyczny dla swojego

przyjęcia.

- Motyw kolorystyczny? - jęknęła bezradnie. Aż do tej

chwili martwiła się jedynie tym, że wzrost liczby gości unie-
możliwiał jej realizację planu. Dopiero teraz zdała sobie spra-
wę z powagi sytuacji. Mają podjąć trzydzieści osób! Nawet
jeśli Patty zajmie się aprowizacją, to ją, Fran, i tak czeka
mnóstwo pracy. - Co o tym sądzisz? Potrzebujemy tego?

- Niby dlaczego nie... - odparł po chwili wahania, świa-

domy błagalnej nuty w głosie Fran. - Pójdziemy na całość.
Rzucimy wszystkich na kolana. Jak w tej starej piosence: „To
moje przyjęcie i zrobię, co zechcę".

Fran nie zdołała się uśmiechnąć. O ile dobrze pamiętała,

słowa brzmiały trochę inaczej. „To moje przyjęcie i się po-
płaczę, jeśli zechcę". Właśnie tak, ale nie chciała, aby Griff
zobaczył jej łzy. Ani zaczął cokolwiek podejrzewać!

- Byłabym zapomniała. Dzwoniła pani Miller. Prosiła,

żebyś się z nią skontaktował.

Poszła do kuchni, aby nie wisieć Griffowi nad głową.

Oczywiście i tak usłyszałaby, co on mówi, gdyby nadstawiła

R

S

background image

uszu. Aby oprzeć się pokusie, napełniła zlew wodą, wlała
trochę cytrynowego płynu i zaczęła zmywać, myśląc jedynie
o tym, że Griff wystukał numer, nie zaglądając do notesu.

Motyw kolorystyczny - nad tym powinna się zastanawiać.

Zabawa ma na celu zbiórkę funduszy dla straży pożarnej,
więc może trochę czerwonego? A odbywa się zawsze w trze-
ci weekend grudnia, tuż przed Bożym Narodzeniem. W ze-
szłym roku większość kobiet nosiła okolicznościową biżute-
rię. Broszki w kształcie choinek i gwiazdek.

- Muszę lecieć, Fran. - Griff dotknął jej ramienia. - Za-

raz wrócę.

Skinęła głową, jakby chodziło o najzwyczajniejsze we-

zwanie do pacjenta. Oboje przemilczeli fakt, że dzisiaj ona
dyżurowała pod telefonem. Tak bardzo pragnęła objąć Griffa
i zatrzymać go przy sobie. Czuła powoli wypełniającą serce
zazdrość i wiedziała, że to tylko blady zwiastun cierpień,
które będzie musiała znieść, gdy otoczy swojego męża ko-
bietami jeszcze bardziej kuszącymi niż Melanie Miller.


- Zamawiała pani herbatę i grzankę?
Glos Griffa wyrwał Fran z sennego koszmaru, w którym

świąteczne elfy w czerwono-zielonych ubraniach szturchały
ją widłami. A może były to diabełki, nie elfy...

- Śniadanie w łóżku? - zamruczała sennie, podnosząc się

do pozycji siedzącej i opierając plecy o podsunięte przez
Griffa poduszki. Zamrugała powiekami, oślepiona jasnym
światłem. Czyżby aż tak zaspała?

- Drobna rozpusta. - Mąż przysiadł na brzegu łóżka.

- Uznałem, że dam ci pospać.

Zerknęła na nocną szafkę, gdzie zawsze stał budzik. Ale

tym razem go nie było.

- Wróciłem późno, więc zabrałem zegarek i telefon do

R

S

background image

drugiego pokoju. - Griff pogłaskał ją po głowie. - Pomyśla-
łem, że należy ci się trochę odsapki.

Fran przycisnęła dłoń do żołądka, bo zrobiło się jej dziw-

nie na myśl o Griffie wracającym późno. Śpiącym w innym
pokoju. Spędzającym pół nocy u pani Miller. Lecz jeśli ją
kocha... to niech tak będzie, nawet jeśli ona jest w dość
zaawansowanym wieku jak na rodzenie dzieci.

Fran westchnęła. Instynkt podpowiadał jej, że Griff nie

byłby szczęśliwy z panią Miller. A on zasługuje na szczęście.

- Ja już zjadłem śniadanie, więc pojadę do poradni

i przyjmę pacjentów. Masz czas do dziewiątej, żeby zrobić
się na bóstwo.

Chętnie spytałaby, skąd te dzisiejsze względy, ale praw-

dopodobnie usłyszałaby wykrętną odpowiedź. A nie chciała,
by Griff ją okłamywał. Zresztą domyślała się, co nim kieru-
je. Poczucie winy wywołane późnym powrotem - i tym
wszystkim, co łączy go z Melanie Miller.

Niech ją diabli. Nie nadaje się dla niego.
- Pani Miller się rozchorowała? Miałeś jeszcze jakieś

wezwanie?

- Ani jedno, ani drugie. - Po jego twarzy nie przemknął

nawet cień zakłopotania. - Niestety, nie mogę ci powiedzieć,
w czym rzecz, bo problem z panią Miller jest natury osobi-
stej.

Na pewno! Fran nie miała co do tego wątpliwości. Musi

jak najszybciej opracować plan B, a nawet i C, zanim ta
wstrętna baba na dobre zatopi szpony w Griffie.

- Aha, zaprosiłem ją na przyjęcie.
- Co takiego? - Dobrze, że przed chwilą odstawiła fili-

żankę, bo pościel zostałaby zalana herbatą. - Zaprosiłeś panią
Miller na moje przyjęcie?!

- Teraz to twoje przyjęcie? - Jej mąż bezczelnie się

R

S

background image

uśmiechnął. - Wczoraj wieczorem zwaliłaś wszystko na
mnie. I sama wspomniałaś, że ta kobieta jeszcze nie czuje
się w Summerfield jak u siebie. Przyda się jej trochę roz-
rywki.

Fran milczała, usiłując nabrać w płuca trochę powietrza.

Nie zamierzała wpaść w histerię o tej porze dnia.

- To na razie! - radośnie dodał irytujący małżonek. - Zo-

baczymy się później.

Zjadła grzankę, wyobrażając sobie Griffa z panią Miller.

Nie tworzyli udanego duetu. Griff był zawsze na luzie, a ona
- wręcz przeciwnie. Zawsze taka chłodna i opanowana.
A pani Miller z włosami w nieładzie po namiętnym uścisku?
Coś nieprawdopodobnego. Należy powrócić do planu B.

Ale żaden plan B nie istnieje! Fran jęknęła w duchu. Po-

winna zająć się czymś wykonalnym. Pracą. Na dziesiątą jest
zapisana Eloise, a na popołudnie - Jessica Drake, matka ma-
łego Petera. A propos Petera...

No tak, przed wyjazdem z Summerfield trzeba zakończyć

kilka spraw. Fran sięgnęła po zegarek i sprawdziła, która
godzina.


- Chyba zdecyduję się na motyw czerwono-zielony. -

Fran uśmiechnęła się do teściowej. - Wiem, że urządzanie
angielskich świąt Bożego Narodzenia w Australii jest trochę
śmieszne, ale lubię te klasyczne ozdoby, wieńce i girlandy.
Z twojego bluszczu, oczywiście.

- Mam też ostrokrzew, o tej porze bez czerwonych jagó-

dek, ale podobne rosną na jednej z palm. Mogłybyśmy za-
szachrować.

- Tak się cieszę z tej liczby mnogiej. Nie byłam pewna,

od czego zacząć. Ale ty tylko wszystkim pokierujesz. Żad-
nego przemęczania się.

R

S

background image

- Dobrze - zgodziła się starsza pani. - Już przywykłam

do życia z tym moim głupim sercem.

- Co mi przypomina, że przyszłaś tu na badanie. - Fran

pomogła teściowej przesiąść się na kozetkę. Chciała spraw-
dzić płuca Eloise i przekonać się, czy nie słychać szmerów
wskazujących na problemy w oskrzelikach.

- Widziałam w telewizji program o ludziach z zastoino-

wą niewydolnością serca, którzy po długotrwałym leczeniu
digoksyną zrezygnowali z tej terapii i ich stan się nie pogor-
szył.

- Nie każdy jest ekspertem. W telewizji i w Internecie aż

roi się od bzdurnych informacji. Jakie były wnioski?

- Zdaniem wypowiadającego się lekarza, wielu pacjen-

tów przyjmuje digoksynę nawet wtedy, gdy już wyelimino-
wano powód niewydolności serca.

- Cóż, chyba można odstawić ten lek, jeśli niewydolność

była stanem przejściowym. Ale w twoim przypadku jest ona
skutkiem uszkodzenia spowodowanego przebytą w dzieciń-
stwie infekcją wirusową. Poza tym dostajesz minimalną da-
wkę, tylko dwadzieścia pięć miligramów, która stymuluje
serce do pracy.

- Więc radzisz pozostać przy digoksynie, mimo że oboje

z Griffem tak trzęsiecie się nade mną?

- Wolałabym, żebyś jeszcze trochę pociągnęła - zażarto-

wała Fran. Żeby Griff zdążył ponownie się ożenić i dać ci
upragnione wnuki, dodała w myślach, mierząc teściowej ciś-
nienie.

- Rozumiem, że żadnych eksperymentów przed święta-

mi?

- Absolutnie. Ale przedyskutuj tę sprawę z Griffem. Mo-

że on uzna, że warto spróbować i będzie codziennie kontro-
lował twój stan, bo ja...

R

S

background image

Urwała i zaczęła pośpiesznie robić notatki w karcie. Boże,

omal się nie wygadała, że wkrótce zamierza zniknąć zarówno
z życia Griffa, jak i - z Summerfield. Oby Eloise nie zauwa-
żyła jej zmieszania.

- Jeszcze się zastanowię. Bawisz się dziś w wampira?
- Nie, badanie krwi wykonaliśmy poprzednim razem. -

Fran uśmiechnęła się ciepło do starszej pani. - Zrobiliśmy
również elektrokardiogram, żeby stwierdzić ewentualny nie-
dobór potasu. Na razie jest nieźle. Jeśli zachowasz rozsądek,
to śpiewająco zaliczymy świąteczne atrakcje. Wiem, że nie
zamierzasz iść na tańce, ale może przyjdziesz do nas na
przyjęcie? Griff mógłby cię przywieźć, a potem podrzucili-
byśmy cię do domu.

- Nie, kochanie. Nigdy nie przepadałam za przyjęcia-

mi. Za życia ojca Griffa chodziłam na spotkania towarzy-
skie, bo tego oczekiwano od miejscowego lekarza i jego żo-
ny. Ale prawie zawsze zamieniłabym to na wieczór z dobrą
książką.

- Chyba cię rozumiem. - Fran przypomniała sobie, jak

strasznie nie znosiła imprez, które uwielbiał Richard. Czyżby
dlatego zaczął skakać w bok? Może nie umiała dotrzymać
kroku swemu pierwszemu mężowi?

- Wiem, o czym myślisz - powiedziała Eloise. - Mylisz

się, Fran. Nikt nie dogoniłby Richarda.

Fran oniemiała z wrażenia. Wyglądało na to, że Eloise

czyta w jej myślach.

- Richard na początku zawsze sprawiał doskonałe wraże-

nie - dodała teściowa. - Był taki pełen entuzjazmu, palił się
do wszystkiego, co go właśnie zainteresowało. Lecz kiedy
zaczaj przyjeżdżać do nas na ferie wraz z Griffem, szybko
się przekonałam, że ma słomiany zapał. Zajmował się coraz
to nowymi sprawami, lecz żadnej nie doprowadzał do końca.

R

S

background image

Podobnie było z przyjaciółmi, zmieniał ich jak rękawiczki.

Tylko z Griffem kolegował się przez dłuższy czas.

- Więc dlaczego się ożenił? - Fran zadawała sobie to

pytanie setki razy.

Eloise nie odpowiedziała, tylko wstała, zapięła sukien-

kę i wzięła torebkę, chociaż zazwyczaj zostawała na poga-
wędkę.

- Barney czeka, żeby odwieźć mnie do domu. - Starsza

pani podeszła do drzwi i z ręką na klamce odwróciła się do
Fran. - Richard zawsze chciał mieć to, co należało do Griffa
- rzekła łagodnie. - Tak się starał, że zaczęłam go kochać
prawie równie mocno jak Griffa. I nagle zdałam sobie spra-
wę, że Richard pragnie, abym pokochała go bardziej. Wtedy
uznałam, że jest żałosny.

Fran tak zdumiała się tą przemową, że znów nie odpro-

wadziła pacjentki, tylko z rozdziawioną buzią gapiła się na
otwarte drzwi. Dlaczego Eloise powiedziała jej to wszystko?
Czyżby usiłowała dać jej coś do zrozumienia?

W końcu z westchnieniem pokręciła głową. Nie widziała

żadnego związku między swoim pierwszym małżeństwem
a matczyną miłością Eloise do Griffa.

R

S

background image





ROZDZIAŁ PIĄTY


- Meg twierdzi, że mleko cię wzmocni, a herbatniki do-

starczą węglowodanów. - Susie wniosła do gabinetu tacę.

- Przyda ci się więcej energii, bo Griffa wezwano do wypad-

ku, więc poprzeplatałam waszych pacjentów.

Fran jęknęła w duchu. Przeplatanie polegało na tym, że

przyjmowało się na zmianę swoich pacjentów i tych zapisa-
nych do drugiego lekarza. Dzięki temu nikt nie czekał. Ale
tylko w teorii. W praktyce czekali wszyscy.

Pierwszym pacjentem z listy Griffa był piekarz Hank Ben-

son.

- Gdyby nie ten piekielny ból, to poczekałbym na Griffa

- oświadczył bez ogródek. - Idiotycznie jest gadać z kobietą
o sikaniu.

- W czym problem? - Fran zrobiła stosownie poważną

minę.

- Poza tym, że ganiam co pięć minut? Boli mnie jak jasna

cholera. A jak piecze! Ale wygląda normalnie, więc wyklu-
czone, żebym pani pokazywał.

- Podejrzewam stan zapalny moczowodów lub pęcherza,

albo odmiedniczkowe zapalenie nerek.

- Czy to ważne, która z tych rzeczy mi dolega?
- Na tym etapie, wszystko jedno. - Fran sprawdziła

w karcie, czy pan Benson miewał w przeszłości kłopoty
z nerkami. - Wygląda na to, że cieszy się pan końskim zdro-
wiem. Zaraz zrobimy zastrzyk z kanamycyny, co powinno

R

S

background image

pomóc prawie natychmiast. A jeśli w ciągu dwóch tygodni
nastąpi nawrót, to sprawdzimy, czy nie chodzi o zapalenie
nerek.

- Mam dostać zastrzyk? - Hank zrobił przerażoną minę.
- Czemu nie? - W głosie Fran nie było cienia współczu-

cia. - Boi się pan jak mały dzidziuś. - Przez telefon powia-
domiła Janet, czego potrzebuje. - A propos zastrzyków: chy-
ba przyjdzie pan w przyszłym tygodniu do ratusza na szcze-
pienie przeciwko błonicy? I proszę przyprowadzić kolegów.
Niech prawdziwi mężczyźni z Summerfield dadzą innym do-
bry przykład!

Hank popatrzył na nią jak na wariatkę.
- Szczepienia są dla dzieciaków - zaprotestował jękli-

wie.

- A ilu dorosłych z błonicą trafiło w zeszłym roku do

szpitala?

- To byli sami staruszkowie.
- Pan też kiedyś się zestarzeje. O ile wcześniej nie złapie

pan błonicy.

Hank zamruczał coś na temat przemądrzałych bab, a do

gabinetu weszła Janet i postawiła na szklanym stoliku nerkę
z wacikami, strzykawką, igłą i fiolką leku.

- Mam przytrzymać? - spytała.
- Zobaczymy. - Fran nabrała pół grama do strzykawki.

- Ludzie twierdzą, że straszny z pana twardziel, ale to nie-
prawda. Trzęsie się pan jak galareta.

- Wcale nie - zaprotestował Hank, lecz pobladł, gdy Fran

zdezynfekowała potężny biceps.

- Nie będzie bolało - zapewniła, zrozumiawszy, że pa-

cjent rzeczywiście jest rozstrojony. - Obiecuję. -. Zręcznie
wbiła igłę i wprowadziła lek do mięśnia. - Proszę to przy-
trzymać - poleciła, przyciskając wacik do ramienia Hanka.

R

S

background image

- Już po wszystkim?
- Owszem. - Poklepała pacjenta po łysiejącej głowie. -

Ale proszę chwilkę poczekać ze wstawaniem, bo jeszcze mi
pan zemdleje. - Przykleiła wacik przezroczystym plastrem
i usiadła przy biurku. - Musi pan pić dużo wody. Przez kilka
dni jak najwięcej, a później od sześciu do ośmiu szklanek
dziennie.

- Piwo też się liczy? Powiem Marg, że pani mi kazała.
- Piwo odpada. Tylko woda. Dobrze panu zrobi. - Fran

przypuszczała, że z powodu silnego bólu Hank będzie się
stosował do jej zaleceń. Przynajmniej przez pewien czas.

- Chce pani zamówić coś specjalnego na swoje przyjęcie?

Proszę jak najszybciej dać mi znać, bo piekę ptysie dla stra-
żaków, więc będę zapracowany.

Fran wiedziała, że w małych miejscowościach wieści roz-

chodzą się błyskawicznie, ale ta o jej przyjęciu chyba pobiła
wszelkie rekordy.

- Patty zajmie się aprowizacją. Powiem jej, żeby z panem

porozmawiała. - Wstała, aby pacjenta pożegnać. - Niech pan
pamięta o piciu wody, a gdyby dolegliwości powróciły, pro-
szę zapisać się do mnie lub do Griffa.

- Raczej do Griffa, chociaż pani nie jest taka zła, jak na

babę.

Fran z uśmiechem przyjęła ten komplement - i zaraz spo-

ważniała, bo dla niej już nie miało znaczenia, czy tutejsi
ludzie ją lubią. Ale zyskując ich sympatię, może przygoto-
wała grunt dla kogoś, kto przyjdzie na jej miejsce, jeśli będzie
to kobieta. Wyjrzała do poczekalni i poprosiła Jenny. Zoba-
czyła też panią Miller, zapewne czekającą na Griffa. Czyżby
nikt jej nie powiedział, że go nie ma? Już miała spytać o to
Meg, ale nie lubiła szeptania w obecności pacjentów, więc
dała sobie spokój.

R

S

background image

- Jak się miewasz? - zapytała, gdy ciężarna kobieta roze-

brała się do majtek i stanika i położyła na wysokiej kozetce.

- Na leżąco nie najgorzej.
- I chyba nie najlepiej, sądząc z twojego tonu. - Fran

zauważyła lekkie opuchnięcie kostek. - Dałaś Janet próbkę
moczu?

- Tak. Janet zważyła mnie i zmierzyła ciśnienie. Ciśnie-

nie jest w normie, ale niestety złapałam parę kilogramów.

Fran przyglądała się pacjentce, szukając obrzęków

na przegubach i pod oczami. Jenny wyglądała kiepsko, ale
któż na jej miejscu nie byłby wykończony? Przecież opieko-
wała się trzyletnią córeczkę i półtorarocznymi bliźniakami.
Po ich urodzeniu Jenny i jej mąż Greg postanowili nie mieć
więcej dzieci. Ta ciąża była nieplanowana, lecz oboje nie
zdecydowali się na zabieg.

- Co najbardziej ci doskwiera?
- Brak snu. W dzień cała trójka drzemie o różnych po-

rach, więc nie mogę ani chwili odsapnąć, a w nocy jest
jeszcze gorzej, bo bliźniaki płaczą na zmianę. Zawsze się
budzę, nawet jeśli wstaje do nich Greg, i potem nie mogę
zasnąć. - Jenny uśmiechnęła się żałośnie. - Wszystko boli
mnie bardziej niż w dzień, no i jeszcze te skurcze. Wypróbo-
wałam już każdy stary sposób, od korka w łóżku do tabletek
z soli.

- Żadnych tabletek z soli! - Fran obmacała brzuch Jenny,

sprawdziła położenie płodu i pracę jego serca. - Nerki mają
więcej roboty, gdy jesteś w ciąży, więc im nie dokładaj.

- Brałam je tylko przez parę dni i nie było różnicy - przy-

znała Jenny, gdy Fran oglądała wypukłe żyły na jej nogach.

- Pończochy przeciwżylakowe trochę pomagają?-
- Tak, jeśli pamiętam, żeby je włożyć. To okropne, ale

często jeszcze o dziesiątej chodzę w nocnej koszuli.

R

S

background image

Fran nie wierzyła własnym uszom. W ostatnim miesiącu

poprzedniej ciąży Jenny była w znakomitej formie.

- O świcie jedno z dzieci zaczyna zawodzić - wyjaśniła

Jenny na widok zdumionej miny Fran. - Chwytam malucha
i wynoszę z sypialni, żeby nie zbudził rodzeństwa.

- To logiczne, chociaż na myśl o zrywaniu się tak wcześ-

nie przechodzi mnie dreszcz. I co dalej?

- Przewijam i przebieram dziecko. Trzymam zapasowe

ubranka i pieluchy w salonie, więc zawsze jest tam bałagan.
Później oboje siadamy przed telewizorem i jak para zombie
gapimy się na poranny aerobik. Ostatnio na tym polega moja
gimnastyka.

- Dlaczego oglądasz właśnie aerobik?
- O tej porze chyba nie ma nic innego, a większość dzie-

ciaków jest urzeczona ruchem, więc z maluchem na kolanach
mogę uciąć sobie drzemkę. Po programie budzi się drugie
i trzecie dziecko, pierwsze zaczyna domagać się śniadania
i zanim się obejrzę, jest dziesiąta. Greg już dawno w pracy,
a ja nadal w koszuli.

- Cóż, to zrozumiałe. - Fran się zastanawiała, jak odcią-

żyć Jenny. - Wiem, że twoja rodzina mieszka w Brisbane.
A rodzice Grega? Nie mogliby wam pomóc?

- Robią, co mogą, ale prowadzą farmę mleczną i dwa

razy dziennie doją krowy. Często biorą do siebie Lorelle,
która już jest małą panienką i nie lubi brudzić sobie bucików,
więc zadowolona przesiaduje na płocie. Ale wysłanie tam
bliźniaków odpada, bo ganiałyby krowom między nogami.

- A gdyby ktoś przez parę godzin ich poniańczył?Byłabyś

w stanie się przespać?

- Oczywiście! Sprzedałabym duszę za trochę wolnego.
- No to załatwione. W sobotę Griff dyżuruje pod telefo-

nem, więc ja zajmę się bliźniakami lub nawet całą trójką,

R

S

background image

gdyby twoja teściowa nie wzięła Lorelle. Pójdziemy do par-
ku, na lunch, a potem niech się pobawią w ogrodzie pani
Griffiths. Zatrzymałabym ich na noc, ale nie wiem, jak by to
przyjęły, bo nie znają mnie zbyt dobrze.

Fran dostrzegła w oczach Jenny łzy i zrozumiała, że właś-

nie odkryła kolejny problem miejscowej społeczności. Młode
matki potrzebowały wsparcia. Może by tak stworzyć insty-
tucję honorowych dziadków?

- Nie mogę się na to zgodzić - zaprotestowała Jenny.
- Jasne, że możesz. Pod warunkiem, że w wolnym czasie

odpoczniesz. Żadnego sprzątania.

- A mogłabym błyskawicznie skoczyć do supermarketu?

Zakupy z trojgiem małych dzieci to istny koszmar.

Ale z jednym byłyby rozkoszne, pomyślała Fran, czując

przypływ emocji, których od niedawna usiłowała się wy-
strzegać.

- Zgoda na małe zakupy, jeśli oprócz tego trochę po-

śpisz. - Pomogła Jenny zejść z kozetki, zrobiła notatki
w karcie i odprowadziła pacjentkę, a po chwili przywitała
kolejną.

- Nic mi nie dolega. Chodzi o Alberta - oznajmiła pani

Stevens, a Fran w duchu poprosiła opatrzność, żeby Albert
nie okazał się zwierzakiem. - To mój kuzyn i ma trochę nie
po kolei w głowie. Od urodzenia mieszka z matką, moją
ciotką May, ale ona mocno posunęła się w latach i nie daje
sobie rady. A Albert używa życia tyle co pies w studni.

- O ile wiem, opieka społeczna w szerokim zakresie po-

maga ludziom, którzy nie są samowystarczalni. Grupa spe-
cjalistów powinna ocenić stan Alberta i jego potrzeby, a po-
tem ustalić plan działania. - Fran zastanawiała się, czy kie-
dykolwiek widziała w mieście kogoś, kto mógłby być owym
Albertem. - Chętnie podam pani nazwisko pracownika opie-

R

S

background image

ki, lecz najpierw proszę się upewnić, że pani ciotka chce tej
pomocy.

- Na pewno nie chce - cierpko stwierdziła pani Stevens.

- Ona uważa, że świetnie sobie radzi, ale zapomina o jed-
nym: to ja raz na tydzień przywożę jej zakupy, sprzątam
i robię milion innych rzeczy z praniem włącznie.

- Od dawna jej pani pomaga? - Fran zerknęła w kartę

i stwierdziła, że pani Stevens skończyła siedemdziesiąt dwa
lata. Niewątpliwie była bardzo aktywna jak na swój wiek, ale
wszystko ma swoje granice. -I ile lat ma ciotka May?

- Zaczęłam jeszcze przed śmiercią mojej matki, gdy cho-

rowała i już nie mogła sama jeździć. Zmarła osiem lat temu.
A ciotce w tym roku stuknęła dziewięćdziesiątka.

Fran na chwilę zaniknęła oczy, aby ukryć zdumienie.
- A więc opiekuję się pani ciotką od prawie dziesięciu lat.

Czy przedtem niedomagała? Dlaczego zajmowała się nią pani
matka?

- Ktoś musiał. Trzeba było myśleć także o Albercie, nie

tylko o ciotce May. Gdy zmarł wuj Fred, moja matka próbo-
wała ją namówić do sprzedaży farmy i zamieszkania w mie-
ście, ale ciotka się nie zgodziła. Powiedziała, że farma to
dziedzictwo Alberta. Też mi dziedzictwo! Takie zapuszczone,
że trudno przejechać przez chwasty.

- Co robi Albert?
- Rąbie drewno, pracuje w ogrodzie, karmi kury i zbiera

jajka. Potrafi ugotować owsiankę i jarzyny, lubi piec ciasta.

Fran zafascynowana słuchała tej opowieści o życiu, jakie-

go nie znała. Wątpiła jednak, czy jest w stanie interwenio-
wać. Mogła najwyżej spróbować jakoś ulżyć pani Stevens.

- Jak daleko od miasta znajduje się ta farma? Dowóz

posiłków z opieki społecznej wchodzi w grę?

- Ciotka May się nie zgodzi. Z powodu Alberta. Chyba

R

S

background image

nie chce, żeby ktoś obcy gapił się na niego. O ile wiem, nigdy
nie pojechała z nim do miasta, nawet wtedy, gdy był dziec-
kiem. Dopóki żył wuj Fred, on robił wszystkie zakupy.

- W dzisiejszych czasach ludzie akceptują odmienność.

Nie przypuszczam, żeby ktoś gapił się na Alberta, chyba że
biedak ma dwie głowy.

- Tylko jedną - zapewniła pani Stevens. - Chociaż moż-

na by w to wątpić, wziąwszy pod uwagę upór, z jakim ciotka
May separuje się od świata.

Żeby do tego wieku zachować taką stanowczość... Sta-

ruszka musi mieć żelazną wolę, pomyślała Fran.

- Jak tam pani artretyzm? - spytała, a pacjentka uniosła

dłonie, pokazując zgrubiałe stawy. - A gdyby wyjaśniła pani
swojej ciotce, że zdrowie nie pozwala pani na wykonywanie
tych wszystkich obowiązków? Że można otrzymać pomoc
od specjalnej instytucji?

Pani Stevens pokręciła głową, lecz z nadzieją w oczach

patrzyła na Fran. Ta zaś w końcu pojęła przyczynę tej wizyty.

- Chciałaby pani, żebym ja powiedziała ciotce May o pa-

ni problemach zdrowotnych? - Fran jęknęła w duchu. Nie
była zachwycona perspektywą konfrontacji z upartą jak licho
staruszką.

- Wtedy musiałaby uwierzyć. Mam tu jej numer telefonu.

- Pani Stevens położyła karteczkę na biurku. - Rozmawia-
łam też z Lucy Crane, która zajmuje się dostarczaniem zaku-
pów. Powiedziała, że dowiezie je w każde miejsce. Ja nadal
będę ciotkę odwiedzać, ale chyba nie co tydzień. Jeśli potrze-
buje towarzystwa, to niech się przeniesie do miasta.

Fran uśmiechnęła się leciutko. Pani Stevens przez dziesięć

lat dojrzewała do buntu i teraz nie zamierzała się cofnąć.

- Porozmawiam z nią i zadzwonię do pani - obiecała

Fran, a po twarzy starszej pani przemknął cień rozczarowa-

R

S

background image


nia. - Przykro mi, ale nie mogę zająć się tym natychmiast.
Griffa wezwano do wypadku, więc mam dwa razy więcej
pacjentów. - Prawdę mówiąc, wolała najpierw przedyskuto-
wać tę kwestię z mężem. Istnieje cienka granica między nie-
sieniem pomocy pacjentom w potrzebie a wtykaniem nosa
w cudze sprawy.

Pani Stevens skinęła głową i wstała z krzesła.
- I tak nie będę tego wszystkiego robić, choćby nie wiem

co! - zamruczała, a Fran domyśliła się, że starszą panią już
ogarnęły wyrzuty sumienia.

- Na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie. Może na po-

czątek pojechałaby pani do ciotki razem z kimś od Lucy,
pokazała trasę i spróbowała przekonać do skorzystania
z usług agencji.

- Dobry pomysł - przyznała pani Stevens i pozwoliła od-

prowadzić się do wyjścia.

- Griff wrócił - oznajmiła Meg, a Fran zauważyła, że

w poczekalni nie ma pani Miller.

- Przekaż mu, że muszę zamienić z nim parę słów pod-

czas przerwy na lunch. - Podczas dyżuru często komuniko-
wali się przez Meg, lecz teraz, gdy dzieliły ich nieporozumie-
nia, od takich kontaktów wiało chłodem.

Przyjęła kolejnych trzech pacjentów i dopiero wtedy Meg

powiadomiła ją, że poczekalnia chwilowo jest pusta.

- Powiedziałam Griffowi, że już kończysz. Zaraz przy-

niesie ci kanapkę.

Fran wróciła do gabinetu, zdjęła pantofle i oparła stopy

o wysuniętą szufladę biurka. Mimo dobrze przespanej nocy
czuła się strasznie zmęczona - chyba z powodu skumulowa-
nych emocji, których nie mogła uzewnętrznić. Ale na widok
Griffa z tacą w dłoniach natychmiast zapomniała o swoim
złym samopoczuciu.

R

S

background image

- Postaw to! Siadaj! Musisz skończyć z tym obsługiwa-

niem mojej osoby. - Zerwała się, obeszła biurko, zmusiła
Griffa, żeby usiadł, i zaczęła masować jego napięte mięśnie
u nasady karku. - Jakiś groźny wypadek?

- Tak, w lesie na wzgórzach. Praca tych drwali jest taka

zmechanizowana, że człowiek się zastanawia, jak może dojść
do nieszczęścia. Tym razem wielka kłoda spadła mężczyźnie
na nogi. Helikopter zabrał go do Brisbane.

Fran bezwiednie westchnęła. Pacjenci z niewielkimi ob-

rażeniami trafiali do miejscowego szpitala lub odwożono ich
do Toowoomby, jeśli w grę wchodziła konsultacja specjali-
sty. Lot do stolicy stanu oznaczał, że ranny był w ciężkim
stanie.

- Biedak i tak pewnie straci nogi - dodał Griff.
- Ale zachowa życie.
- Sądzisz, że nam podziękuje, gdy dojdzie do siebie jako

inwalida? Nie będzie w stanie wykonywać jedynego zawodu,
jaki zna, a na utrzymanie rodziny dostanie tylko rentę.

Przestała ugniatać kark Griffa i wplotła palce w jego wło-

sy, pieszczotliwie masując mu głowę, jakby w ten sposób
mogła wypędzić z niej ponure myśli."

- Hej, to ty jesteś w naszej spółce optymistą - przy-

pomniała mu. - Sam mówiłeś, że wycinanie drzew jest za-
jęciem bardzo zmechanizowanym. Może ten drwal bę-
dzie mógł obsługiwać jakąś maszynę za pomocą ręcznego
sterowania. Albo zostać brygadzistą. Albo rzeźbić w drew-
nie.

- Wiesz, jak mnie przekonać - przyznał ze śmiechem,

odwrócił się i wziął ją na kolana. - Dzięki, kochana żono!

Ale jego pocałunek powiedział więcej. Gdyby Fran nie

zamierzała zwolnić Griffa z małżeńskiej przysięgi, chyba
uznałaby tę pieszczotę za wyznanie miłości.

R

S

background image

- Herbata stygnie - zamruczał Griff z ustami na szyi żo-

ny. - A jeśli teraz nie przestaniemy, to za chwilę będzie za
późno i wtedy na pewno ktoś tu wejdzie.

- Ty tchórzu, przyznaj, że po prostu jestem za ciężka.
- Poszła na swoje miejsce za biurkiem. Wiedziała, że w jej

oczach maluje się smutek, lecz miała nadzieję, że z tej odle-
głości Griff go nie dostrzeże.

- Powiedziałem ci o swoim problemie. Jaki jest twój?
- spytał, gdy zaczęli jeść przygotowane przez niego kanapki.
- To dwugłowy Albert! - Parsknęła śmiechem na widok

miny męża. - Co prawda pani Stevens zapewnia, że on ma
tylko jedną głowę, tylko trochę w niej nie po kolei. Znasz
kogoś takiego? Albo mocno starszą panią imieniem May,
która mieszka za miastem?

- Albert? May? Chyba nigdy o nich nie słyszałem. Jeśli

są z Summerfield, to mama powinna coś wiedzieć. A o co
chodzi?

Fran streściła przebieg rozmowy z panią Stevens.
- Biedaczka - stwierdził Griff. - Niewiarygodne, że

przez tyle lat nikt nic nie zrobił.

- Do niedawna chyba się tym nie przejmowała, ale ostat-

nio zaczęła mieć dosyć dodatkowych obowiązków i cotygo-
dniowych wyjazdów.

- Myślałem nie o pani Stevens, tylko o jej ciotce. - Griff

wziął kolejną kanapkę. - Urodziła synka, którego wówczas
uznano by za odmieńca, i go chroniła. W dzisiejszych cza-
sach jest całkiem inaczej - tyle można zrobić dla dzieci spe-
cjalnej troski. Ciekawe, ile lat ma ten Albert.

- Nie pytałam, lecz jeśli do tej pory matka trzymała go

pod kloszem, to trudno będzie zmienić jej nastawienie. Zre-
sztą nagła zmiana środowiska nie wyszłaby temu Albertowi
na dobre.

R

S

background image

- Wcale nie zamierzałem działać pochopnie. Nawet się

cieszę, że to twój problem, a nie mój. Ale od czego zacząć?
Chyba nie powinnaś załatwiać tego przez telefon.

- Też tak myślę. Wyobraź sobie, że dzwonię do niezna-

jomej, dziewięćdziesięcioletniej staruszki, żeby postawić jej
życie na głowie. Nie, to zbyt radykalna metoda. Chyba naj-
pierw porozmawiam z twoją mamą. Może zna tę panią May
chociaż ze słyszenia i poradzi mi, jak z nią rozmawiać. Po-
tem mogłabym umówić się na wizytę, przekonać się, jak
wygląda sytuacja, i wyjaśnić, dlaczego pani Stevens ograni-
czy swoją pomoc.

Fran zaczęła coś bazgrać na kawałku papieru, zastanawia-

jąc się nad ewentualnymi działaniami. Dlatego dopiero po
chwili zauważyła, że Griff ją obserwuje - tak uważnie, że ją
to rozstroiło.

- Mam plamę na nosie? Ślad po miłosnym ukąszeniu?
- powtórzyła słowa Janet. - Wiem, że nie.
- Tak, to niemożliwe - odparł z ciężkim westchnieniem

i znów się uśmiechnął - jak Griff, którego znała. - Nie mu-
sisz sama załatwiać tych wszystkich dodatkowych spraw. Już
wrosłaś w środowisko, więc teraz naucz się ustanawiać prio-
rytety. Ustalać, co inni mogą zrobić, zamiast za każdym
razem osobiście pędzić na ratunek.

- I kto to mówi! - prychnęła kpiąco, głównie po to, żeby

ukryć żal wywołany stwierdzeniem „wrosłaś w środowisko".

- Już zapomniałeś, jak dalece sam się angażujesz w różne

akcje? Kto się udziela w Klubie Rotariańskim? Kto szaleje,
żeby przeprowadzić szczepienia? Widzę, że przygania kocioł
garnkowi. Jeśli podejmuję dodatkowe działania, to tylko dla-
tego, że oboje zawsze uważaliśmy takie podejście za kwin-
tesencję praktyki lekarskiej w małej społeczności.

- Święta racja, Franny. - Jego uśmiech sprawił, że na-

R

S

background image

tychmiast stopniała. - Tylko nie chcę, żebyś się przemęczała.
Czy to źle, że jestem wobec ciebie opiekuńczy?

Tak, miała ochotę wrzasnąć. Masz wyzbyć się wszelkich

uczuć wobec mnie! Co prawda miłość byłaby wskazana, ale
nie w obecnych okolicznościach...

- Dokąd odpływasz?
- Odpływam?
- Wtedy, kiedy twoje oczy tak ciemnieją i znika z nich

cały blask, jakbyś zamknęła drzwi za swoimi myślami. Jak-
byś odcinała się ode mnie. Ostatnio zdarza się to coraz czę-
ściej, Fran, i dlatego się zastanawiam, czy nie chciałabyś
o tym pogadać. Przecież jesteśmy przyjaciółmi, nie tylko
kochankami.

Powiedział to tak łagodnie, wręcz ze słodyczą w głosie,

że serce Fran ścisnęło się boleśnie.

- Właśnie się zastanawiałam, jak zareagujesz na wiado-

mość, że w sobotę zamierzam poniańczyć bliźniaki Smithów
- skłamała, olśniona wyjaśnieniem, które nagle przyszło jej
do głowy.

- Co takiego?! - ryknął Griff.
Zaczyna mu to wchodzić w zwyczaj, pomyślała zasę-

piona.

- Tylko przez parę godzin. Jenny ledwie zipie ze zmęcze-

nia. Ciekawe, dlaczego nikt nie wpadł na pomysł, żeby zor-
ganizować jakieś miniprzedszkole. Młode matki też potrze-
bują chwili wytchnienia.

- Ty już masz za dużo na głowie - oświadczył stanowczo,

jakby sugerował, że lepiej zmienić temat.

Zanim nawiązał do poprzedniego, Meg poinformowała

ich, że schodzą się pacjenci zapisani na popołudnie.

- Zobaczymy się później. - W ustach Griffa zabrzmiało

to niemal jak wyzwanie.

R

S

background image

Fran miała jednak nadzieję, że dowie się od Eloise wy-

starczająco dużo o ciotce May i Albercie, żeby skierować
rozmowę z mężem na wygodne tory. W duchu jednak musia-
ła przyznać, że zanadto angażuje się w tutejsze sprawy. Coś
takiego tylko utrudni jej zerwanie więzi, gdy będzie opusz-
czała Summerfield na zawsze.

R

S

background image





ROZDZIAŁ SZÓSTY


- Fred i May Turnerowie. Od lat nie słyszałam o tej ro-

dzinie. - Siedząca obok Fran Eloise na chwilę się zamyśliła.
- Kiedyś mieli farmę hodowlaną. Fred kupował jałówki
i sprzedawał cielęta. Zawsze raz na tydzień, w piątek, przy-
jeżdżał do miasta na targ. Jeśli Summerfield kiedykolwiek
mogło poszczycić się arystokracją, to Fred z pewnością uwa-
żał, że do niej należy. Myślałam, że jego żona też już nie żyje.
Mówisz, że jest jakiś syn?

- Od urodzenia skrzętnie ukrywany przed światem, jeśli

wierzyć pani Stevens. - Fran spojrzała na ogród; piękne,
czerwone gerbery natychmiast zmieniły kierunek jej myśli.

Boże, czy zawsze tak łatwo się dekoncentrowała? A może

jej umysł pracuje chaotycznie z powodu tego, co ją czeka?

- Musisz działać bardzo ostrożnie, Fran. To delikatna

sytuacja.

- Wiem, ale stanie się jeszcze trudniejsza, gdy zabraknie

pani Turner i Albert zostanie sam, nie licząc pani Stevens,
która ma trochę dosyć swojej roli.

- Cóż, więzy rodzinne są ważne, ale nie powinny nas

dławić. Poczucie obowiązku miewa różne oblicza; niektóre
z nich mogą wprowadzić w błąd.

Zdziwiona tą tajemniczo brzmiącą dygresją, Fran uważ-

niej spojrzała na teściową, lecz jej twarz pozostała nieod-
gadniona.

- Te gerbery z dodatkiem gałązek cyprysu lub sosny będą

R

S

background image

pasować do twojego motywu. Możesz też wziąć dwa drzew-
ka laurowe, które rosną w donicach przy schodach. Gdyby
tak udekorować je czerwonymi kokardami i wpleść między
liście trochę gipsówki...

Fran przeniosła wzrok na drzewka z przystrzyżonymi

na okrągło ciemnozielonymi koronami. Z dodatkiem ko-
kardek i białych kwiatuszków rzeczywiście wyglądałyby
ślicznie...

Może jej myśli są takie chaotyczne dlatego, że przed świę-

tami ma jeszcze tyle do zaplanowania. I do zrobienia.

- Najlepiej przygotuj listę.
Słowa Eloise znów Fran zaskoczyły, ale rada była świetna.

Na samej górze listy należało napisać: „Opracuj plan B".

- A ja powiem Barneyowi, czego ma nie przycinać.

Fran z sekundowym opóźnieniem zorientowała się, że

Eloise mówi o liściach roślin do ozdobienia domu.
- W sobotę opiekuję się bliźniakami Jenny Smith. Gdybyś

nie miała nić przeciwko temu, to na godzinkę przyprowadzi-
łabym je tutaj i przy okazji rozejrzała się w ogrodzie.

Eloise oczywiście wyraziła zgodę i po miłej pogawędce

Fran się pożegnała. Musiała ugotować kolację i sporządzić
dwie listy. Oraz stworzyć plan B.

Na myśl o oddaniu męża komuś innemu poczuła, że dławi

ją w gardle, a serce łomocze jak szalone. Ale przecież to on
pomógł jej po odejściu Richarda, więc teraz ona powinna
uczynić coś dla niego.

- Twoja mama powiedziała mi trochę o ciotce pani Ste-

vens, May Turner - zagaiła, wchodząc do kuchni, gdzie Griff
właśnie skrobał marchew. - I dzisiaj ja gotuję. Ty zrobiłeś
poprzednie posiłki.

Wzięła od niego marchew i skrobaczkę, co nie okazało się

najlepszym pomysłem, bo natychmiast została objęta w talii.

R

S

background image

A ciepło przytulonego do pleców ciała było zbyt znajome,

zbyt rozkoszne.

- Zjeść moglibyśmy później - szepnął jej do ucha, więc

aby oprzeć się pokusie, przywołała na pomoc silną wolę
- oraz widok siedzącej w poczekalni pani Miller.

- Ale Eloise nie słyszała o istnieniu Alberta - dodała,

z trudem ignorując pieszczoty męża i udając, że nie rozumie
jego intencji. - Wziąwszy pod uwagę, że Turnerowie nie
mogli przed jego urodzeniem wiedzieć o wadach wrodzo-
nych dziecka, należy przypuszczać, że później zasięgnęli po-
rady lekarza i...

- Chyba nie sugerujesz, żebyśmy przekopali te wszystkie

pudła ze starymi kartami w piwnicy poradni, szukając owego
Alberta? Zresztą po co? On istnieje i tylko to jest ważne.

- Racja. Może zadzwonić do pani Turner i powiedzieć jej

o szczepieniach? Zaproponuję, że przyjadę i zrobię je na
miejscu.

- A ona cię spyta, po co jej ten cały kram. - Griff parsknął

śmiechem, puścił ją i wyjął z lodówki butelkę wody mineral-
nej. - Przecież oboje mają do czynienia tylko z panią Ste-
vens, więc mało prawdopodobne, żeby mogli się czymś za-
razić.

- Albert rąbie drewno - wyniośle oznajmiła Fran, cho-

ciaż musiała przyznać, że jej plan ma swoje wady. - A na
farmach zdarza się tężec.

- Tak, na tężec kobiecina może się nabrać - żartobli-

wym tonem stwierdził Griff. Nalał do szklanek wodę i do-
pełnił sokiem z limonki. - Skoro z tą sprawą doszliśmy do
ładu, to teraz mi powiedz, co z tymi bliźniakami Smithów.
Aha, zrobiłem też listę osób, które mogłyby pomóc Pete-
rowi Drake'owi. Nadal pracujesz nad tym projektem?

Fran jęknęła w duchu. Co innego wiedzieć, że obowiązki

R

S

background image

niebezpiecznie się spiętrzyły, a co innego wyznać to irytująco
spostrzegawczemu mężowi.

- Tak, oczywiście - odparła z udawaną beztroską w gło-

sie. - Nawet widziałam się dzisiaj z jego mamą. Skarżyła się
na silne bóle stawów. Spytałam ją, czy ktoś w jej rodzinie
miał artretyzm, ale właściwie nie otrzymałam odpowiedzi.
Jessica pochodzi stąd? Znasz jej rodziców? - Wyjęła z lo-
dówki karton jajek i postawiła go na blacie. - Jessica wie
o szkolnych problemach synka i oszczędza na komputer dla
niego. Życie samotnych matek rzeczywiście jest trudne.

- Jessica to sympatyczny dzieciak.
Dzieciak? Ta atrakcyjna, młoda brunetka? Fran nie była

pewna, co czuje - zadowolenie z obojętnej reakcji Griffa czy
rozczarowanie. Przez całe popołudnie się zastanawiała, jak
Griff zapatrywałby się na gotową rodzinę i Petera w chara-
kterze przybranego synka.

- Dobrze, że przyjdzie na przyjęcie. Przyda się dziewczy-

nie trochę towarzystwa - dodał Griff.

Jego wyraźny brak zainteresowania przekonał Fran, że

Jessicę należy skreślić z listy kandydatek. A propos list, czy
nie o tym niedawno mówili? Ach, te listy i plany! Zaczynało
się jej od tego wszystkiego plątać w głowie.

- Dzięki za listę tych osób dla Petera. Jutro do nich za-

dzwonię.

- Ale co z bliźniakami? - Griff nie dawał za wygraną.
- Jenny pada na nos ze zmęczenia. - Fran przestała ubijać

jajka na omlet z jarzynami. - Tylko tak mogę jej pomóc.

- Sama jesteś przemęczona, Franny. - Griff podszedł bli-

żej, wyjął szpilki z jej włosów i wsunął za uszy opadające na
twarz kosmyki. - Powinnaś trochę ograniczyć swoje obo-
wiązki, zamiast sobie dokładać. - Delikatnie pocałował ją
w usta.

R

S

background image

Wiedziała, co kryje się za tymi słowami. Ostatnio wyma-

wiała się zmęczeniem, aby unikać seksu. Miała nadzieję, że
brak intymności rozluźni więzy i ułatwi jej odejście. Ale tak
rozpaczliwie pragnęła ukojenia, które tylko Griff mógł jej
ofiarować! Dojmujący ból serca kazał jej się zastanowić, czy
nie zwariowała, decydując się na porzucenie ukochanego
mężczyzny. Robisz to dla jego dobra, upomniała się w my-
ślach i wróciła do ubijania jajek.

- Potrzebuję tylko paru dobrze przespanych nocy - od-

parła z udawaną beztroską.

- Rozumiem. - W głosie Griffa zabrzmiał chłód. - Po-

pracuję nad artykułem do gazety. Będę w gabinecie.

Właśnie tak musi być, stwierdziła. Przygotowała kolację,

zawołała Griffa i przy jedzeniu z uporem paplała o pracy.
Później nie siedziała z mężem na kanapie, nie oglądała z nim
telewizji, śmiejąc się z żartów jakiegoś konferansjera. Pocie-
szała się, że dzięki temu ma więcej czasu na myślenie. Po-
winna przecież skutecznie pozałatwiać sprawy, które od
tygodnia fruwały wokół niej jak bibułkowe ozdoby po skoń-
czonym balu. Równie żałosne jak twoje życie, przemknęło
jej przez głowę.

Nazajutrz - oprócz przyjmowania pacjentów - skaptowa-

ła troje chętnych do pomocy Peterowi i zadzwoniła do May
Turner. Wieczorem miała więc co opowiadać Griffowi.

- Powiedziałam jej, że pracuję tu od niedawna i chciała-

bym wszystkich poznać. Chyba niezupełnie pojęła, kim je-
stem, ale wprosiłam się do niej na piątek.

Fran zarumieniła się na wspomnienie małego kłamstewka,

którym potraktowała nieznajomą staruszkę. Mało pociesza-
jące zaś było to, że realizacja planu B wymagała jeszcze
więcej podstępów.

Griff zauważył rumieńce żony i zastanawiał się, czemu

R

S

background image

jest tak przejęta wizytą u jakiejś wiekowej dziwaczki. Chęt-
nie poznałby też odpowiedź na inne pytanie. Jak to się stało,
że on i Fran siedzą po przeciwnych stronach stołu jak para
obcych ludzi?

Ale nie zamierzał uczynić pierwszego kroku. Nie po tym,

gdy Fran wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie życzy
sobie żadnych pieszczot. Niech ona przyjdzie do niego.
Niech błaga o trochę intymności, którą uwielbiała tak samo
jak on!

Błaganie mogłoby być nawet interesujące...
- Chyba skoczę do mamy - oświadczył, usiłując zapo-

mnieć o erotycznych fantazjach i skupić się na realnym pro-
blemie. Jeśli ta pani Turner mieszka przy tej samej drodze co
Ian Sinclair...

To co miałby zrobić? Zabronić Fran jechać?
Widocznie westchnął, bo nagle znów stała się dawną Fran.

Jego przyjaciółką, nawet jeśli nie kochanką. Wzięła go za
rękę.

- Dobrze się czujesz? Tak paplę o tym, co dziś robiłam,

że nie spytałam, jak tobie minął dzień. Martwisz się o tego
drwala? Dzwoniłeś do szpitala?

Nie dzwonił i teraz zaklął w duchu. Nie powinien z po-

wodu małżeńskich problemów zapominać o pracy.

- Zaraz to zrobię. - Wstał, chociaż ten delikatny dotyk

dłoni Fran mógł stanowić preludium do...

Oszukujesz się, chłopie.
W czasie, gdy dzwonił, szukał kogoś kompetentnego i py-

tał o pacjenta, Fran zdążyła sprzątnąć ze stołu i pozmywać.
Teraz siedziała przy kuchennym blacie i gapiła się na jakąś
listę.

- Drwal jest w lepszej formie, niż się spodziewałem -

oznajmił, gdy podniosła głowę. - Podczas sześciogodzinnej

R

S

background image

operacji mikrochirurdzy pozszywali naczynia krwionośne
i nerwy, połączyli ścięgna, a ortopedzi wstawili metalowe
szyny i płytki scalające kości. Jeszcze nie wiadomo, czy za-
biegi przyniosą pożądany skutek, ale pacjent zniósł operację
zaskakująco dobrze, a to napawa optymizmem.

Fran uśmiechnęła się tak radośnie, że omal jej nie poca-

łował. Zresztą sam też się cieszył, więc najchętniej chwyciłby
ją w ramiona i potańczył. A potem...

Nie, wykluczone! Znaki ostrzegawcze były zbyt wyraźne,

aby je zignorował. Zwłaszcza jako tak zwany „miły facet".
Chociaż coraz trudniej przychodziło mu odgrywanie roli
„miłego", a na myśl o lanie ogarniały go mordercze instyn-
kty.

Powiedział więc do widzenia i pomaszerował do matki.
- Gdzie mieszkają ci Tumerowie? - Ledwie zauważył, że

jego rodzicielka siedzi w kłębowisku czerwonych wstążek.

- Gdzieś poza miastem - odparła i uśmiechnęła się do

niego. - Cieszę się, że przyszedłeś. Fran jest taka zajęta, więc
postanowiłam ciebie nauczyć wiązać kokardki. Znalazłam
mnóstwo tej wstążki, bombek oraz innych takich skarbów.
Może przydadzą się Fran do ubrania choinki.

- Poza miastem to mało precyzyjne określenie - stwier-

dził cierpkim tonem.

- Nie znam dokładnego adresu, mój drogi. - Matka ob-

rzuciła go nieco zasępionym spojrzeniem.

A jego natychmiast ogarnęło poczucie winy. Matka

wyraźnie woli robić kokardki, niż odpowiadać na durne py-
tania.

- Chyba gdzieś w bok od drogi do Rothbury, ale głowy

nie dam. A co, zacząłeś się martwić o tę panią?

Przez ułamek sekundy miał ochotę skłamać, ale matka

zawsze potrafiła go przejrzeć, więc wybrał prawdę.

R

S

background image

- Nie, ale Fran się z nią umówiła i nie chcę, żeby się

zgubiła.

Lub zafundowała sobie mały objazd?
- Joan Stevens na pewno poda jej wskazówki. To bardzo

rozsądna kobieta. A teraz popatrz...

Przez kolejne dziesięć minut matka bezskutecznie usiło-

wała wpoić mu zasady wiązania kokardek.

- Mamo, wiesz, że nie jestem dobry w te klocki - zapro-

testował, gdy rozplatała czwarty węzełek jego roboty.

- Bo się nie starasz. Ruszasz palcami, ale twój umysł

błądzi daleko stąd. Fran też wygląda ostatnio na zmęczoną.
Mam nadzieję, że załatwiłeś dla was zastępstwo i będziecie
mogli pojechać na urlop. Mną się nie przejmuj. W pierwszy
dzień świąt wybieram się z twoimi ciotkami do miasta. Bar-
ney zadba o ogród, więc mogę u nich zostać na cały styczeń.

Griff pamiętał, że matka już dawno wspominała o tych

planach. Ale on czuł się taki zachwycony życiem z Fran, że
nie miał najmniejszej chęci na wyjazd i jakąkolwiek od-
mianę.

- Ależ ze mnie cholerny egoista - mruknął do siebie.
- To typowe, gdy człowiek jest 'szczęśliwy. Poczucie

szczęścia otacza go wtedy jak kokon, separuje od reszty
świata.

- Sugerujesz, że w tym stanie nie zauważamy rzeczywi-

stości? - Nie, matka się myli. Chociaż kto wie...

Czyżby z powodu swojego zaślepienia nie dostrzegał fru-

stracji i niezadowolenia Fran? Nie, to niemożliwe. Fran była
szczęśliwa, nie miał co do tego wątpliwości. Widział to w jej
lśniących oczach, niemal tanecznych, emanujących radością
ruchach, w słodkich reakcjach na jego pieszczoty...

Fran była szczęśliwa. Powtórzył w myśli te słowa i nagle

doznał olśnienia. Była, ale może już nie jest...

R

S

background image

Kiedy sytuacja się zmieniła? Tuż przed tym pomysłem

urządzenia przyjęcia?

- Od kiedy Fran wygląda na zmęczoną? - spytał, usiłując

zawiązać kolejną kokardkę.

- Chyba ty sam powinieneś najlepiej wiedzieć - parsknę-

ła matka. - A teraz skup się na tym, co robisz. Po świętach
Fran wreszcie trochę odsapnie, ale na razie musisz bardzo jej
pomagać. Nie rozdrażniaj swojej żony.

- Będąc miłym facetem? - warknął.
- Owszem, to bywa strasznie irytujące. Zaczniesz wresz-

cie uważać?

Jego palce posłusznie zabrały się do wiązania, lecz umysł

próbował uładzić plątaninę, w jaką nieoczekiwanie zmieniło
się życie. Choinkowe ozdóbki - ładne czy brzydkie - nie
miały najmniejszego znaczenia.

- Są śliczne, dziękuję - rzekła Fran, gdy Griff przyniósł

od matki pudło czerwonych kokardek.

- Możesz też dostać mnóstwo bombek, a Barney widział

w szkółce leśnej piękny świerk, który nadawałby się na cho-
inkę.

Fran ze ściśniętym sercem słuchała tych słów, świadoma

obojętności w tonie Griffa. Mówił tak, jakby tylko przekazy-
wał informacje, a nie rozmawiał ze swoją żoną. Znów poczu-
ła ogarniającą ją falę przemożnego smutku i musiała spuścić
głowę, aby ukryć zdradzieckie łzy.

- Jutro w porze lunchu wpadnę do szkółki - mruknęła. -

I muszę podziękować Barneyowi.

- Do szkółki moglibyśmy wybrać się razem w sobotę

- zaproponował, więc mu przypomniała, że wtedy opiekuje
się bliźniakami. Im mniej czasu będzie z nim spędzała, tym
lepiej.

- Nie szkodzi. Dzieciaki pobiegają wśród drzewek, a ja

R

S

background image

na wszelki wypadek wezmę komórkę, żeby być pod telefo-
nem.

Fran w końcu się poddała. Jeszcze jest żoną Griffa, więc

musi przynajmniej zachowywać pozory.


Może Fran martwi się tym, że nie oczekuje dziecka, po-

myślał, leżąc w łóżku obok śpiącej żony. Sto razy bardziej
wolał takie wyjaśnienie niepokojącego zachowania Fran niż
to, że jest zainteresowana Ianem Sinclairem.

Tak, na pewno chodzi o dzieci. Fran marzy o tym, żeby

zostać mamą kwoką. Pewnie dlatego obiecała poniańczyć
tych dwóch małych nicponiów, którzy podobno są w stanie
dokonać więcej zniszczeń niż dwa pociski z atomowymi gło-
wicami.

Fran jest nieszczęśliwa, bo jeszcze nie zaszła w ciążę. Ale

ten wniosek wcale go nie uspokoił. Przeciwnie, napięcie
jeszcze wzrosło.

Westchnął ciężko. A jeśli to jego wina?
Dopiero teraz pomyślał o tym, że jest jedynakiem, synem

ojca jedynaka. Czyżby słaba sperma?

Jęknął, gdy drobna dłoń przesunęła'sięna jego pierś. Serce

mu zadygotało z powodu tego dotknięcia. A może ta reakcja
to wczesny objaw choroby serca? Choroby odziedziczonej
po matce? Ona też ma tylko jedno dziecko...

Czuł, że nie panuje nad plączącymi się po głowie myślami.

Żadna z nich nie wydawała się sensowna.

Przykrył drobną rączkę swoją ręką, przewrócił się na bok

i objął Fran. Nie chciał jej budzić, ale potrzebował bliskości,
potwierdzenia, że Fran naprawdę istnieje, a ich małżeństwo
nie jest złudzeniem...

Adoptują dziecko.
Na myśl o tym łatwym rozwiązaniu natychmiast się roz-

R

S

background image

budził. Co prawda adopcja nie jest w dzisiejszych czasach
taka prosta, może więc najpierw zrobić badanie spermy. Po-
jedzie do Toowoomby, do jakiegoś specjalisty. Dla swojej
żony, dla dzieci, których ona niewątpliwie pragnie, był gotów
na wszystkie poświęcenia.

Do licha, to on powinien jechać na tę konferencję. Potrze-

buje tych paru dni w mieście.

Ale Fran już zgłosiła swój udział.
Całkiem nieoczekiwanie.
Dlaczego?
Przestań, Griff, nakazał sobie w duchu. Ona na pewno

martwi się tym, że nie jest w ciąży.

Śpij, Griff!

Czwartek. Dopiero. Czy przed jej przyjazdem do Sum-

merfield dnie też wlokły się tak niemiłosiernie? Fran była
pewna, że nie. Dzisiaj widziała się z Griffem tylko przelotnie.
Został w swoim gabinecie, żeby dokończyć artykuł, ona zaś
musiała pojechać do pacjenta astmatyka.

A może Griff jej unika? Podobnie jak ona jego?
Wieczorem zaczęła eksperymentować z girlandami, któ-

rymi chciała udekorować okna. Zamierzała użyć sztucznej
zieleni i wpleść w nią świeże gałązki bluszczu, roślin szpil-
kowych i ostrokrzewu oraz czerwone jagódki. Ósmy raz
ukłuła się w palec i właśnie go ssała, gdy wrócił Griff.

- Te liście nie zwiędną do przyjęcia? - Gestem wskazał

zwój ciemnozielonego bluszczu, który Fran przyniosła
z ogrodu Eloise.

- To tylko na próbę. - Westchnęła, gdy ujął jej dłoń,

obejrzał palec i go pocałował. Zadrżała z podniecenia i wy-
czuła, że ogarnia ono również Griffa.

- Zmęczona? - Wsunął jej palec do ust.

R

S

background image


Ciepła wilgoć i pieszczotliwy ruch języka wywołały przy-

pływ żaru, którego Fran wolałaby nie czuć, lecz Griff nie dał
jej wyboru. Wziął ją w ramiona i ogarnął wargi pocałunkiem,
a ona nie była w stanie zmusić swego ciała do obojętności.

- A może przekonam cię do podjęcia innej próby? - uwo-

dzicielsko spytał Griff.

- Twoja kolacja czeka w piekarniku.
- Nie mam ochoty na jedzenie - szepnął, a erotyczny

podtekst tych słów dodatkowo osłabił wolę Fran.

Zresztą jak mogła oprzeć się pokusie, skoro stała przytu-

lona do Griffa i tak rozpaczliwie go pragnęła?

Z cichym jękiem frustracji oddała pocałunek, przynagla-

jąc Griffa, ponieważ teraz, gdy już się poddała, chciała jak
najszybciej dostać o wiele więcej.

Dużo później, gdy rozkosznie wyczerpana leżała w ra-

mionach Griffa, nie była pewna, jak trafili na łóżko. Czyżby
on ją tu przyniósł? Chyba by pamiętała.

- To nadal nieźle nam idzie.
Jego głos sprawił, że otrzeźwiała. Griff ją obejmował, jego

palce bawiły się jej włosami. Było to takie zmysłowe. Takie
kojące. Takie.

- Hej, mówię do ciebie. Usnęłaś?
Zacisnęła powieki, jakby dzięki temu mogła usunąć ze

swojej świadomości doznania wywołane pieszczotą palców.
Nie mogła sobie na nie pozwalać.

Nie mogła powiedzieć Griffowi prawdy.
Powinna opracować plan A i B.
- Sądziłam, że to stwierdzenie faktu - mruknęła, zsuwa-

jąc się z łóżka. - Coś nie wymagającego odpowiedzi.

Pośpiesznie włożyła szlafrok i przewiązała się paskiem.

Mocno. Musi wszystko potraktować równie stanowczo,
zwłaszcza swoje myśli.

R

S

background image

- Włożę zieleń do wody i sprzątnę kuchnię. Ty pewnie

masz ochotę na kolację. Czego się napijesz, herbaty czy cze-
goś zimnego?

Nie czekając na odpowiedź, umknęła na dół. Pomysł na

plan B przypadkiem podsunęła jej dzisiaj Meg. Powiedziała,
że po przyjęciu Fran złapie drugi oddech podczas pobytu
w Toowoombie. Jeśli Josie, piękna kuzynka Sheili, zostanie
tylko z Griffem, to bliskość zrobi resztę. Która kobieta nie
zakochałaby się w takim mężczyźnie? Lub przynajmniej nie
zechciała go pocieszyć, gdy żona oświadczy, że ma dosyć
małżeństwa?

Na myśl o tym kłamstwie Fran poczuła, że drżą jej kolana.

Ale musi zrealizować swój plan - dla dobra ukochanego
człowieka.

Uprzątnęła kuchnię i podgrzała jedzenie dla Griffa, igno-

rując dojmujący ból serca.

- Nie kłopocz się kolacją. Wychodzę.
Głos Griffa kolejny raz wyrwał ją z zamyślenia.
- Wychodzisz?
- Obiecałem Melanie, że wpadnę. Zjem coś po powrocie,

jeśli będę głodny.

Wielka fala zazdrości wzniosła się przed oczami Fran jak

morze podczas sztormu i przewaliła się przez nią z łoskotem.
Bez trudu zdruzgotała cieniutką warstewkę pewności siebie
i spokoju. Fran jęknęła w duchu. Na nic słowa, że wcale się
nie przejmuje. Ze nie powinna się przejmować.

- Zapewne chodzi o Melanie Miller! Wizyta u niej oczy-

wiście jest ważniejsza niż jedzenie.

Fran zazwyczaj unikała sarkazmu, lecz tym razem nie była

w stanie ukryć gniewu. Tak jak nie mogła... zostać z Grif-
fem?

- Ona przynajmniej nie boi się rozmawiać - odparował

R

S

background image

tonem, jakiego używał niezmiernie rzadko. Po czym wes-
tchnął, położył dłonie na jej ramionach i spojrzał głęboko
w oczy. - Mam zostać i porozmawiać z tobą?

Przez chwilę miała przemożną ochotę paść w jego objęcia

i wyszlochac wszystkie swoje zgryzoty. Ale nie wolno jej
było obciążać go swoimi problemami.

- Robimy to bez przerwy - stwierdziła, bezskutecznie

usiłując nadać głosowi beztroskie brzmienie. - Zmykaj. Nie
pozwól Melanie czekać.

Wspaniałe! Jednak nie zdołała powstrzymać się od złośli-

wości. W oczach Griffa zamigotał stalowy błysk, a wargi
mocno się zacisnęły. Znajoma twarz nagle zmieniła się w ob-
licze kogoś obcego.

R

S

background image





ROZDZIAŁ SIÓDMY


Z głębokiego snu wyrwały Fran odgłosy dochodzące z ku-

chni, a chłód łóżka świadczył o nieobecności Griffa. Ale po-
ściel po jego stronie była pognieciona, więc chyba nocował
w domu.

Wieczorem długo nie mogła usnąć. Żałowała, że rozstali

się tak chłodno, pragnęła Griffa przeprosić za swoją złośli-
wość, jakoś rozładować napięcie, które nie tylko zatruwało
ich związek, lecz także zagrażało ich przyjaźni.

Chociaż wątpiła w jej przetrwanie po tym, co wkrótce

miało nastąpić. Na myśl o porzuceniu Griffa jak zwykle zro-
biło się jej niedobrze.

- Mam dyżur od rana, więc wychodzę!
Usłyszała wołanie męża i usta jej zadrżały, a oczy wypeł-

niły się łzami. A więc tak wygląda dzisiejsze pożegnanie.
Żadnego pocałunku. Ani szansy na pojednanie. Może to i le-
piej. Stopniowe ochłodzenie pomoże im się rozstać. Griff nie
będzie oponował.

Fran powlokła się do łazienki, wzięła prysznic i wróciła

do sypialni, żeby się ubrać.

- Nie mogłem tak wyjść! Bez buziaka na zgodę.

Pisnęła zaskoczona, a on chwycił ją nagą w ramiona i za-
mknął w objęciach.

- Pamiętaj, Franny, że jeśli kiedykolwiek będziesz chcia-

ła pogadać o tym, co cię gryzie, to ja cię wysłucham. Przecież
po to są przyjaciele, prawda?

R

S

background image

Dopiero teraz naprawdę się rozkleiła. Wiedziała, że tę

przyjaźń wkrótce utraci i serce pękało jej z bólu. Dziwne, że
Griff nie usłyszał jego trzasku. Nie widział, że ona umiera
z rozpaczy! Że się całkiem rozsypuje!

Trzymała się tylko dzięki jego uściskowi. I tylko cudem

zdołała się nie rozszlochać.

Poczuła na szyi usta Griffa i zadrżała. Byłoby łatwiej za-

trzymać słońce wznoszące się nad horyzontem, niż powstrzy-
mać ją od reagowania na pieszczoty tego mężczyzny.

- Tobie to dobrze - zamruczał, ona zaś uświadomiła so-

bie, że jego także ogarnia podniecenie. - Nie masz na sobie
ubrania i nie jesteś spóźniona. - Uniósł jej twarz i mocno
cmoknął w usta. - Później! - powiedział krótko, a zawarta
w tym słowie obietnica przyprawiła Fran o rozkoszny
dreszcz.

Źle robisz, skarciła się w duchu. Ma być mniej seksu, a nie

więcej. Ale i tak oddała pocałunek. Włożyła w niego tyle
uczucia, że Griff oderwał się od niej naprawdę niechętnie.

- Lepiej się ubierz! - polecił. -I to już!

Uśmiechnęła się, słysząc ten ton, oraz dlatego, że nie

mogła się nie uśmiechnąć do mężczyzny, którego tak bardzo

kochała.

- Właśnie w tym problem. Nie mam pojęcia, w co się

odziać na wizytę u pani Turner. Ona chyba nie była w mie-
ście od półwiecza. Powinnam włożyć kapelusz i rękawiczki?

- Nie wiem, ale ja wybrałem ten strój. - Griff szeroko

rozłożył ręce.

- I co z tego?
- Później ci wyjaśnię - oświadczył i popędził na dół.

Zrozumiała, o co mu chodziło, gdy właśnie później oznaj-
mił, że jedzie razem z nią.

- Dlaczego? - spytała oszołomiona.

R

S

background image

Griff urywający się z pracy? Niesłychane!
- Chyba zaraziłem się twoim entuzjazmem do aktywno-

ści społecznej - wyjaśnił pogodnie, otwierając przed nią
drzwi samochodu. - Doszedłem do wniosku, że za mało się
udzielam dla dobra miejscowej społeczności.

- Chyba żartujesz! Kto jak kto, ale ty robisz naprawdę

dużo. Zdumiewające, że nie zaharowałeś się na śmierć, kiedy
prowadziłeś poradnię w pojedynkę. I nie mów mi, że twój
ojciec postępował tak samo, bo za jego czasów Summerfield
było dwa razy mniejsze.

- Dobrze, że w końcu pojąłem swój błąd i odnalazłem

moją śliczną dziewczynkę w ekskluzywnej klinice w Too-
woombie. - Griff zręcznie wyprzedził cysternę z mlekiem
i poklepał kolano Fran. - Tam nie miałaś szans na te swoje
akcje dobroczynne.

- Nawet nie miałam czasu nauczyć się nazwisk pacjentów

- przyznała, starając się nie zareagować na dotyk ręki Griffa.
Na szczęście zaraz ją cofnął i położył na kierownicy, bo
droga stała się kręta. - Ale było interesująco z powodu wiel-
kiej rotacji chorych i różnorodności ich problemów.

Rzeczywiście lubiła tamtą pracę, ale dużo bardziej wolała

taką jak tutaj, gdzie wszystkich dobrze znała i mogła uczynić
bardzo dużo dla poprawy ogólnego stanu zdrowotności. Coś
takiego w mieście w ogóle nie było możliwe. Tak, odpowia-
da jej praktyka lekarska na prowincji. Należy więc...

- To chyba gdzieś tutaj, jeśli wierzyć Meg - stwierdził

Griff.

- Pani Stevens mówiła, że do domu prowadzi długi pod-

jazd wysadzany figowcami, których korony tworzą nad nim
łuk. Może to tam... - Fran wskazała wielką kępę ciemnozie-
lonych drzew, które z oddali wyglądały jak czarne.

Griff zwolnił i po chwili dostrzegł w gęstwie roślinności

R

S

background image

otwartą, przekrzywioną bramę. Za nią widniała wąska droga,
która nikła w mroku.

- Teren jak dla Śpiącej Królewny - stwierdził, gdy wje-

chali w ciemny tunel. - Pomyśleć, że mieszkam tu tyle lat
i nie miałem pojęcia o tym miejscu. Przejeżdżałem tędy pew-
nie setki razy, a nie zauważyłem, że za tymi drzewami jest
dom.

- Raczej wśród nich - poprawiła Fran, bo podjazd rap-

townie się skończył i ujrzeli parterową rezydencję z szeroką
werandą.

Przed wejściem stało wiekowe auto pani Stevens, która

przyjechała wcześniej. Mimo to Fran lekko zadrżała, patrząc
na stary dom i myśląc o tym, co zamierza zrobić.

- Spokojnie, Fran. Masz jak najlepsze intencje. Ci ludzie

dla swojego dobra potrzebują kontaktu ze światem. Wyobraź
sobie, że coś by się stało pani Stevens.

Racja, pomyślała, przełykając ślinę, co niewiele pomogło.

Nadal czuła się dziwnie - może tak reagowała na dotyk Grif-
fa? Wysiadła z samochodu i wzięła głęboki oddech. Na po-
dwórzu było parno, lecz nie panowała tutaj spodziewana
cisza. Przeciwnie, gdzieś zza domu dobiegało pianie koguta
i gdakanie kur.

- Drób wydaje takie swojskie dźwięki. - Griff ujął ją za

łokieć. - Idziemy?

Oboje ruszyli w stronę schodków i właśnie dotarli do we-

randy, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich starsza ko-
bieta. Zamrugała jak nie przyzwyczajony do światła mały
kociak.

- To mój mąż... - Fran rozpaczliwie usiłowała sobie

przypomnieć prawdziwe imię Griff a, to, które tak strasznie
ją rozśmieszyło, gdy usłyszała je podczas ślubnej ceremonii.
- Griff - powiedziała w końcu, bo pamięć ją zawiodła. - Do-

R

S

background image

ktor Griffiths. - Wyciągnęła do staruszki rękę. - A ja jestem
Fran.

- Nie potrzebujemy lekarza, a już na pewno nie dwóch

- cierpko oświadczyła pani Turner.

- To widać. - Griff także się przywitał. - Wygląda pani

bardzo krzepko. Ale rzecz w tym, że Fran jest w mieście
nowa i pragnęła wszystkich poznać. Poza tym jej pacjentką
jest Joan Stevens i Fran trochę się o nią martwi.

To się nazywa przejść od razu do sedna sprawy, pomyślała

Fran. A pani Turner zmarszczyła brwi.

- Chcecie rozmawiać ze mną o Joan?
Griff coś mruknął i obdarzył staruszkę olśniewającym

uśmiechem, ona zaś nie oparta się jego urokowi i zaprosiła
ich do środka. Każdy sposób jest dobry, stwierdziła Fran,
wchodząc do salonu o wyłożonych boazerią ścianach. Cięż-
kie meble były obite wyblakłą, pasiastą tapicerką w stylu
regencji.

- Napiją się państwo herbaty? - spytała gospodyni, gdy

goście usiedli. Jak na swój wiek miała zdumiewająco silny
głos.

- Och, nie... - Fran zdumiała się gościnnością kobiety,

która raczej nie zachwyciła się ich wizytą.

- Tak, bardzo chętnie. Dziękujemy. - Griff znów się

uśmiechnął do pani Turner, ona zaś na moment wyszła z po-
koju.

- Albert zaraz poda - oznajmiła po powrocie, siadając na

fotelu. - Albert to mój syn, ale pewnie państwo wiedzą to od
Joan. Strasznie się nad nim trzęsie, lecz on naprawdę umie
zadbać o siebie. Nawet o mnie się troszczy.

Fran analizowała słowa pani Turner, natomiast Griff roz-

pływał się z zachwytu nad wspaniałymi drzewami i stanem
rezydencji. Gospodyni przekonująco czyniła honory domu,

R

S

background image

jakby codziennie podejmowała gości. Może dawniej rzeczy-
wiście tak było, jeśli należała do miejscowej arystokracji.

Dlaczego więc odcięła się od świata?
Żeby ukryć dziecko, które urodziło się trochę inne? Słowa

pani Turner świadczyły raczej o tym, że jej syn jest normalny.
Rozważania Fran przerwał szmer kroków. Do salonu wszedł
krępy mężczyzna z tacą w dłoniach. Trzymał ją całkiem
pewnie, chociaż stały na niej filiżanki z delikatnej porcelany,
spodeczki, srebrny dzbanek i talerz ze świeżo upieczonymi
ciasteczkami.

- To mój syn Albert - z dumą oznajmiła pani Turner.
Fran pośpiesznie oszacowała mężczyznę lekarskim spoj-

rzeniem. Mocno skręcone, siwe włosy same w sobie nie były
niczym szczególnym, lecz w połączeniu z nisko osadzonymi
małżowinami usznymi i nieco zniekształconą płetwiastością
szyją sugerowały rzadki syndrom. Czyżby zespół Turnera?

Cóż za zbieżność nazwisk!
Albert posłał w jej stronę nieśmiały uśmiech, lecz

najwyraźniej był nieco spięty.


Griff wstał, poczekał, aż Albert postawi tacę na małym

stoliku, i się przedstawił. Następnie wskazał krzesło, gestem
zapraszając mężczyznę do pozostania w ich towarzystwie.

- Herbata z Joan. - Albert wskazał głową w kierunku tej

części domu, gdzie prawdopodobnie pracowała pani Stevens,
i pośpiesznie wyszedł, wyraźnie zadowolony z tego, że umy-
ka obcym ludziom.

- Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy przed naszym

odjazdem! - zawołał za nim Griff i odwrócił się do pani
Turner. - Skoro już stoję, to mogę zabawić się w mamusię?

Na twarzy kobiety odmalowało się zdumienie.
- Mówiłem o nalewaniu herbaty.

R

S

background image

- Zabawić w mamusię! - Staruszka uśmiechnęła się bla-

do. - Ależ tak, proszę nalać.

Griff zajął się zastawą, a pani Turner obserwowała jego

wysiłki z wyrazem jakby obawy w oczach. Kiedy gość po-
stawił na stoliku filiżankę i talerz, zaś pani Turner sięgnęła
po ciasteczko, Fran zauważyła, że ramię kobiety jest zdefor-
mowane. Zupełnie jakby po złamaniu nie zostało odpowie-
dnio nastawione.

- A więc martwią się państwo o Joan - zagaiła gospo-

dyni.

- Nie tyle się martwimy, co trochę niepokoimy - łagodnie

odparła Fran. - Ma zaawansowany artretyzm i czasem wy-
konywanie nawet drobnych czynności sprawia jej ból.

- Nie wiedziałam. Co prawda Joan i tak by się nie przy-

znała. Te kobiety Turnerów nigdy nie narzekają. Jej matka
była taka sama. Nigdy ani słowa skargi. Obie okazały mi
dużo dobroci. Nawet bardzo dużo. - Staruszka zamyśliła się,
popijając herbatę.

- Mogłabym załatwić dochodzącą pomoc. Ktoś przyjeż-

dżałby raz w tygodniu, żeby zastąpić panią Stevens. Jest
także możliwa dostawa posiłków, gdyby się pani zgodziła.

Pani Turner przecząco pokręciła głową.
- Nadal jestem w stanie gotować, dziewczyno - oświad-

czyła stanowczym głosem. - A Albert pomaga. Dość długo
się uczy, ale potem nigdy nie zapomina. Szczerze mówiąc,
jego wypieki są nawet lepsze od moich, bo on nie przesadza
z dodatkami. Te ciastka też sam upiekł.

- Są pyszne - stwierdził Griff. - Ja też umiem gotować,

ale tylko proste potrawy.

- Pan gotuje? Dla żony? - z bezgranicznym zdumieniem

spytała pani Turner.

- Oboje pracujemy w tych samych godzinach, więc dla-

R

S

background image

czego tylko Fran miałaby pichcić? Robimy to na zmianę,
choć muszę przyznać, że jej potrawy smakują mi bardziej.

- A mnie twoje. To chyba normalne, że coś przyrządzo-

nego przez kogoś innego wydaje się nam lepsze. - Fran
stwierdziła, że po twarzy słuchającej ich pani Turner prze-
mknął jakby cień smutku. - Ale wróćmy do sedna sprawy.
Nie miałaby pani nic przeciwko temu, aby ktoś obcy przy-
woził zakupy i wykonywał niezbędne obowiązki? Powiedz-
my, że przez kilka pierwszych tygodni pod okiem pani Ste-
vens.

Fran zdawała sobie sprawę, że nie powinna jednym tchem

poruszać również sprawy Alberta i konieczności zapewnie-
nia mu jakichś kontaktów ze światem.

- Czy ta osoba musiałaby składać komuś sprawozdanie?

Sprawozdanie? Czyli, mówiąc wprost, opowiadać o nich

postronnym ludziom. Właśnie taka ewentualność niepokoiła

panią Turner, która od wielu lat nie dawała powodów do
plotek.

- Agencję prowadzi Lucy Crane. Ona pilnuje dyżurów

swoich pracownic, płaci im wynagrodzenie i tak dalej. Mo-
żliwe, że chciałaby najpierw panią odwiedzić, ale wyznaczo-
na przez nią osoba jest formalnie zobowiązana do zachowa-
nia tajemnicy służbowej. Nie musi się pani martwić o to, że
ktoś zacznie paplać o pani życiu prywatnym.

Pani Turner przez chwilę rozważała te słowa, a Griff

w tym czasie schrupał dwa ciastka i dolał sobie herbaty.
Najwyraźniej czuł się jak u siebie.

- Czy ta pomocnica przyjeżdżałaby tylko do mnie?
- Z takiej pomocy korzysta wielu ludzi - odparła Fran.

- Korzystają z niej ci, którzy już nie dają sobie rady sami,
a wolą pozostać w swoim domu.

- Chodzi mi o coś innego. Czy ktoś przyjeżdżałby tutaj,

R

S

background image

gdyby mnie nie było? Po mojej śmierci? - spytała z buntow-
niczą miną, jakby wyzywała los i wcale się go nie bała.

- Czy ktoś pomagałby również Albertowi? To panią nie-

pokoi? - spytał Griff.

Pani Turner skinęła głową, a Fran dostrzegła w wyblak-

łych oczach lśnienie wilgoci.

- Oczywiście - zapewniła pośpiesznie. — Właśnie dlate-

go byłoby dobrze zacząć już teraz, żeby Albert przywykł do
obecności kogoś obcego. Chociaż pani jest w takiej dobrej
formie, że dożyje pani setki.

- Nie muszę, jeśli będę wiedzieć, że Albert jest zabezpie-

czony. - Staruszka uśmiechnęła się do Fran. - Starałam się
przygotować go do samodzielności i rozumiem, że Joan nie
ubywa lat.

- Albert mógłby zamieszkać w mieście - Griff znów

przeszedł do sedna. - W domu opieki lub z panią Stevens.
W rozmowie z Fran wspomniała, że cieszyłaby się z jego
towarzystwa.

Fran zauważyła, że pierwsze słowa Griffa wywarły na

staruszce kolosalne wrażenie. Zbladła, a jej wargi zadrżały,
jakby z trudem powstrzymywała się od płaczu.

- A jeśli ktoś go zabierze do... - szepnęła z rozpaczą

w głosie.

- Na pewno nie - zapewniła Fran. Podeszła do fotela pani

Turner, usiadła na poręczy i otoczyła staruszkę ramieniem.
- Nie szkodzi, że Albert jest inny. To sympatyczny, porządny
człowiek, który umie więcej niż wielu współczesnych męż-
czyzn. W dzisiejszych czasach społeczeństwo akceptuje
dzieci upośledzone. Nie zamyka się ich w żadnych zakła-
dach, lecz wychowuje wraz z rodzeństwem i często posyła
do normalnych szkół, Takie dzieci grają w sztukach, upra-
wiają sport, mają nawet swoją olimpiadę. Kto wie, jeśli Al-

R

S

background image


bert pomieszka w mieście, to może też zainteresuje się jakąś
dyscypliną, zostanie mistrzem.

- Nie pozwoliłabym odesłać go do zakładu! Gdy się uro-

dził, wszyscy mówili, że powinnam, ale nie podpisałam do-
kumentów - szeptem wyznała pani Turner i podniosła załza-
wione oczy na Fran. - Dobrze zrobiłam, prawda?

- Bardzo dobrze. - Fran uśmiechnęła się przez łzy. - Za-

trzymując go w domu, wyprzedziła pani swoje czasy. -
Z miejsca, gdzie siedziała, dostrzegła między przerzedzony-
mi włosami staruszki brzydką, nierówną bliznę. Kolejny ślad
po obrażeniu, którego nie opatrzył lekarz.

Pani Turner niewątpliwie bardzo kochała syna, ale czy nie

odseparowała się od świata z jakiegoś innego powodu niż
stan umysłowy Alberta? Może nie chciała, aby zainteresowa-
ły się nim władze? Fran wzięła pod uwagę przerażającą mo-
żliwość i bezwiednie zadrżała. Nie, na pewno tak nie jest,
pomyślała.

Griff, który od paru minut gawędził z panią Turner, właś-

nie opowiadał o różnych zajęciach, jakie mogłyby zaintere-
sować Alberta, gdyby przeniósł się do miasta.

- Tak, to by mu się spodobało - przyznała staruszka.

Fran wyczuła, że kobieta wcale aż tak nie obawia się

ujawnić istnienia syna, jak przedtem się wydawało. Widocz-

nie najbardziej niepokoiła ja wizja zamknięcia go w zakła-
dzie. Natomiast teraz, gdy już się upewniła, że to mu nie
grozi, kamień spadł jej z serca.

- Albert chciałby wam pokazać kury i ogród. - Do salo-

nu weszła pani Stevens,'a za nią wsunął się Albert i z nie-
śmiałym uśmiechem powtórzył jej słowa.

Fran była prawie pewna, że urodził się z zespołem Noona-

na, odmianą zespołu Turnera. W niektórych przypadkach lu-
dzie z tym zespołem byli doskonale rozwinięci pod wzglę-

R

S

background image

dem intelektualnym, a upośledzenie przejawiało się tylko
w sferze fizycznej. Albert mówił niewiele, lecz mogło to
wynikać z izolacji.

Analizując w myśli jego stan, Fran przeszła za Griffem

i Albertem przez pachnącą świeżym ciastem kuchnię. Wyglą-
dała ona jak wnętrze przeniesione do współczesności ze sta-
rego filmu. Wielkie, dębowe kredensy były pełne wspaniałej
porcelany. Emaliowane drzwiczki staroświeckiego, lecz
najwyraźniej w pełni sprawnego pieca opalanego drewnem,
imponująco lśniły. W głębi, na fajerkach, stał czajnik, z któ-
rego dziobka unosił się obłoczek pary. A mosiężny kran nad
białym zlewem też na pewno pamiętał bardzo dawne czasy.

W domu był jednak telefon i elektryczne oświetlenie. Dla-

czego więc nie zainstalowano nowoczesnej kuchenki? Wi-
docznie pan Turner nie uznał tego za konieczne, ponieważ
sam nie gotował.

- Tutaj - powiedział Albert, wyprowadzając ich na tyły

domu, gdzie znajdowały się równiutkie grządki z krzakami
pomidorów, marchewką i sałatą. - Kury! - Gestem wskazał
solidny kurnik i suchy, czysty wybieg ogrodzony drucianą
siatką, w którą były wetknięte świeże łodygi ostu. Na ziemi
zaś leżały rozrzucone Uście mniszka. - Kury jedzą ziarno
zboża.

- Kto przywozi paszę z miasta? - spytał Griff.
- Joan. Ona lubi kurczaki. Daję jej jajka.
Była to prosta rozmowa, lecz dowodziła, że Albert umie

werbalnie wyrażać myśli. Zapewne jest na tyle inteligentny,
by samodzielnie dać sobie radę. Ale tutaj? Zupełnie sam?

- Sądzisz, że zrozumiałby ideę śmierci? - spytała Fran,

gdy po obejrzeniu posesji pożegnali się i wracali do domu.

- Gdyby matka umarła?
- Właśnie.

R

S

background image

- O to chyba jeszcze nie musimy się martwić. Najważ-

niejsze, że dzięki tobie zgodziła się na pomoc.

- To ty ją przekonałeś. Ja pewnie jeszcze popijałabym

piątą filiżankę herbaty, zastanawiając się, jak poruszyć draż-
liwy temat.

- Uznałem, że najlepiej od razu przejść do rzeczy. Odnio-

słem wrażenie, że pani Turner to osoba rozsądna.

- Tym bardziej dziwne, że po urodzeniu Alberta postano-

wiła go odizolować od świata.

- Niewątpliwie obawiała się, że trafi do zakładu.
- Może ktoś utrzymywał ją w tym przekonaniu?
- Co sugerujesz?
- Zauważyłeś jej rękę?
- Krzywo zrośniętą? Uważasz, że pani Turner panicznie

bala się wizyt w mieście? Że cierpi na agorafobię?

To, co chodziło Fran po głowie, było dużo gorsze.
- Nie, myślałam o panu Turnerze.
- Przypuszczasz, że tyranizował żonę?
- Twoja matka wspomniała, że zaliczał się do tutejszej

śmietanki towarzyskiej. Urodziło mu się upośledzone dziec-
ko, a żona nie zgodziła się oddać tego" dziecka do zakładu.
Nie sądzisz, że mogło to rozjuszyć takiego faceta?

- Ze słów pani Turner rzeczywiście wynika, że wywiera-

no na nią presję. Albert ma około sześćdziesiątki. W tamtych
czasach kobiety miały mało do powiedzenia.

- Ona postawiła na swoim, lecz chyba zapłaciła za to

wysoką cenę. Może raczej ojciec Alberta nie chciał, żeby
ludzie się na niego gapili.

- Albo zobaczyli, że Fred Turner, miejscowy arystokrata,

pastwi się nad żoną - ponuro stwierdził Griff. Wjechał na
parking, zatrzymał auto i zgasił silnik, ale nie wysiadał. - To
tylko nasze domysły, Franny. Pewnie nigdy nie poznamy

R

S

background image

prawdy, ale na szczęście przekonałaś panią Turner, że oprócz
Joan Stevens są jeszcze inni ludzie, których można prosie
o pomoc.

Pochylił się i delikatnie pocałował Fran w policzek. Na-

stępnie ujął ją pod brodę, odgarnął z czoła kosmyk złocistych
włosów i wsunął- go za małe, kształtne ucho żony.

- Wszyscy pragniemy mieć kogoś, komu nasze dobro

leży na sercu - powiedział głosem wibrującym emocjami,
których nie umiała zidentyfikować. - Ja jestem tym kimś dla
ciebie, Fran. Pamiętaj o tym.

Ze wzruszenia zaczęło dławić ją w gardle, więc z trudem

przełknęła ślinę. Miała nadzieję, że Griff nie dostrzeże zdra-
dzieckich łez. Z całej siły zacisnęła palce na przedramionach,
usiłując zapanować nad przemożną potrzebą płaczu. Nie zdo-
łała tego dokonać, więc się odwróciła się, aby ukryć przed
Griffem wilgoć na swych policzkach.

Usłyszała, że otworzył drzwi, i zamarła, spodziewając się,

że okrąży samochód i stanie się świadkiem jej niemej rozpa-
czy. Lecz zaraz rozległ się chrzęst żwiru pod stopami i szmer
rozsuwających się drzwi.

„Ja jestem tym kimś dla ciebie". Te słowa brzmiały tak

krzepiąco, że powinna się cieszyć. Dlaczego więc jeszcze
bardziej cierpi? Dlaczego jak głupia żałuje, że Griff nie po-
wiedział czegoś innego?

Że nie wyznał jej miłości!

R

S

background image





ROZDZIAŁ ÓSMY


To była ostatnia chwila słabości. Fran nie zamierzała wię-

cej się mazgaić. Jej plan mógł się powieść właśnie dlatego,
że Griff jej nie kocha, więc powinna się z tego cieszyć, a nie
roztkliwiac nad sobą. Zwłaszcza że w najbliższym czasie
czeka ją sporo obowiązków!

W poniedziałek, zaledwie dwa dni po przyjęciu, rozpo-

czyna się seminarium w Toowoombie, a wkrótce po nim jest
Boże Narodzenie. Oznacza to, że powinna jeszcze przed wy-
jazdem zająć się przygotowywaniem świąt. Oraz włączyć się
do akcji szczepień. Nie mówiąc już o niańczeniu bliźniaków.

- Wrócę w porze lunchu i pomogę ci przy tych urwisach

- obiecał Griff, gdy oboje leniwie jedli śniadanie. Sobotni
dyżur rozpoczynał się dopiero o dziewiątej, a telefon na
szczęście milczał.

- Nie poganiaj pacjentów. Na pewno dam sobie radę.

Griff uniósł brwi, a Fran domyśliła się, dlaczego się

uśmiechnął. Dziś rano ledwie zwlokła się z łóżka. Jej ciało

z całej siły broniło się przed zmianą rutyny, jakby wiedziało,
że co dwa tygodnie może w sobotę wylegiwać się do późna.
Nawet teraz, po wypiciu kawy zamiast zwyczajowego soku
pomarańczowego, Fran była strasznie senna.

- Co planujesz?
- Najpierw chyba wybierzemy się do parku - zaszczebio-

tała radośnie, by ukryć przed mężem beznadziejne samopo-
czucie. - Wezmę coś do picia oraz kanapki i urządzimy sobie

R

S

background image

mały piknik, a później pójdziemy do szkółki. Mam ich wó-
zek, więc po drodze dzieciaki może się zdrzemną. Potem
trochę odsapniemy w domu i wpadniemy do twojej mamy.

- Wziąwszy pod uwagę opinię o tych bachorkach, bę-

dziesz wykończona już po pierwszym etapie. Spotkamy się
w szkółce. Zainstaluję dwa dziecięce foteliki, które mamy
w poradni, i wrócimy samochodem.

- Świetnie. - Była taka ospała, że naprawdę ucieszyła się

z sugestii Griffa, choć powinna ograniczać chwile bliskości.

Jak zwykle zadrżała z rozkoszy, nadstawiając policzek do

cmoknięcia na do widzenia, posmarowała się kremem z prze-
ciwsłonecznym filtrem i wrzuciła tubkę do małego plecaka.

Ranek minął spokojniej, niż się spodziewała. Bliźniaki

miały tyle ciekawych rzeczy wokół siebie i tyle miejsca do
biegania, że nie sprawiały szczególnych kłopotów. Fran tylko
raz musiała zdjąć je z niskiej gałęzi oraz nie pozwoliła im
zjeżdżać po śliskiej trawie do sadzawki i bić innych dzieci,
które ośmieliły się też wsiąść na karuzelę.

- Teraz, skoro już zjedliśmy lunch, pójdziemy do szkółki.

To takie miejsce, gdzie można kupić różne kwiaty i drzewka
- wyjaśniła, a dwie małe główki przyjęły jej oświadczenie
zgodnym kiwaniem. Fran nie była pewna, ile oba maluchy
zrozumiały, lecz lepiej się czuła, wyjaśniając im kolejne etapy
wycieczki. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że jest jej
przykro, bo sama miała pozostać bezdzietna.

Wszystko szło dobrze, dopóki nie wprowadziła wózka

z bliźniakami do szkółki, gdzie cztery małe łapki natychmiast
sięgnęły po kolorowe roślinki. Fran pośpiesznie uratowała
z rączek Seana czerwoną petunię, a.w tym czasie Grant cap-
nął fioletową.

- Oho, dama w potrzebie.
Fran podniosła głowę i ujrzała roześmianego Iana.

R

S

background image

- Raczej samotna cebulka wśród petunii - mruknęła, rzu-

cając się na ratunek kolejnemu kwiatkowi. - Nie, Sean. Nie
wolno tego dotykać, skarbie.

- Pomóc ci? Ja będę pchał wózek, a ty ich powychowu-

jesz. Dokąd się wybierałaś?

- Do drzewek szpilkowych, ale nie wiem, gdzie są/Rzad-

ko tu bywam, bo większość nasion dostaję od Barneya,
ogrodnika Eloise.

- Tu rzeczywiście można się zgubić. - Ian wyprowadził

wózek z petuniowej alejki i wjechał nim między rzędy wiel-
kich, praktycznie niezniszczalnych donic. - Zamierzasz coś
kupić?

- Chciałam znaleźć prawdziwą choinkę, żeby była goto-

wa na przyjęcie. W Klubie Rotariańskim sprzedają drzewka
dopiero przed świętami.

Podeszli do ekspozycji kształtnych sosenek, które także

okazały się odporne na szarpanie dziecięcymi łapkami.

- Szukasz czegoś konkretnego? - spytał Ian, gdy zniknę-

li w labiryncie cudownie pachnących drzewek. Większe sos-
ny stały na ziemi, a mniejsze na murku. - Lubisz duże czy
małe?

Griff, który zaraz po przyjeździe ruszył w stronę zielonej

kępy, usłyszał to pytanie i rozpoznał głos Iana.
To tylko przypadek. A jeśli nie?

- Cóż za pytanie. - Fran zachichotała tak zmysłowo, jak

nie zdarzyło się jej od wieków.

A Griff zaklął w duchu. Niech szlag trafi Iana. To on się

narzuca. Wczoraj, gdy przejeżdżali obok jego domu, Fran nie
wykazała najmniejszego zainteresowania. Nawet nie spojrza-
ła w tamtą stronę.

Teraz znów coś powiedziała, ale tak cicho, że Griff usły-

szał tylko jedno słowo. „Skarbie". Zacisnął pięści, usiłując

R

S

background image

się opanować. Miał przemożną ochotę przedrzeć się przez te
cholerne choinki i zdzielić w nos gadzinę weterynarza!

- Ach, tu jesteś, Fran - stwierdził z udawanym spoko-

jem, wychodząc zza rzędu drzewek.

Jego żona na klęczkach wyplątywała dziecięce paluszki

z sosnowej gałęzi. Odwróciła się, a ten łobuz Sinclair miał
czelność się uśmiechnąć od ucha do ucha!

- Och, Griff, nareszcie! - Fran podniosła się i niemal

padła mu w ramiona, najwyraźniej zachwycona jego przyby-
ciem.

Nie dał się nabrać na to urocze powitanie. Fran ostatnio

tak często wymigiwała się od wszelkich pieszczot, że ten
wybuch czułości wydawał się co najmniej podejrzany.

- Jeśli dopilnujesz, żeby te szkraby nie szarpały gałęzi,

to ja poszukam odpowiedniej choinki. - Fran zrobiła słodką
minkę. - Nie przypuszczałam, że wyprawa z dwoma malu-
chami okaże się taka pracochłonna.

Griff skinieniem głowy pozdrowił Iana i prawie wyrwał

mu rączki wózka.

- Idziemy - warknął, chociaż najchętniej przerzuciłby

sobie Fran przez ramię i opuścił to miejsce.

Może to atmosfera dżungli tak działa...
- Ty, przestań! - ryknął po chwili i podskakując, usiło-

wał pomasować goleń.

Fran odwróciła się, zaalarmowana krzykiem, a bliźniaki

natychmiast zaczęły płakać. Kucnęła więc obok wózka i po-
głaskała dzieci po jasnowłosych główkach.

- Już dobrze, moje skarby - zamruczała kojąco. - Griff

wcale nie chciał tak wrzeszczeć.

- Jasne, że chciał! - burknął gniewnie. - Jeden z nich

właśnie wyrwał mi z nogi milion włosów. Na moim miejscu
też byś wrzasnęła.

R

S

background image

- Myślałem, że refren tej starej piosenki brzmi: ,,Na mo-

im miejscu też byś szlochała" - wtrącił Ian.

Uwaga Iana jeszcze bardziej Griffa rozjuszyła. Naprawdę

miał ochotę przyłożyć temu wesołkowi.

- Nie płaczcie, moje maleństwa. Napijecie się mleczka?

- Fran wyjęła z przegródki wózka specjalny pojemnik, a
z niego - dwie butelki.

Cztery rączki natychmiast chwyciły swoje porcje. Obaj

malcy rozsiedli się wygodnie i zaczęli łapczywie ssać smo-
czki.

- Zamierzałam napoić ich dopiero przed popołudniową

drzemką, Ian, znasz się na małych dzieciach? Sądzisz, że
usną, jeśli przed leżakowaniem nie dostaną butelki?

- Nie mam pojęcia! Cielęta to co innego, ale dzieci?

Uchowaj Boże! - Ian ruchem głowy wskazał Griffa. - Chyba
lekarze powinni wiedzieć takie rzeczy.

- Tego nie uczą na medycynie. - Fran trochę się zasępiła.
- Może lepiej dać sobie spokój z choinką i zabrać ich do

domu, żeby pospali. - Spojrzała z roztargnieniem na otacza-
jące ich drzewka. - Zresztą te choinki są strasznie drogie.

- Może wpadniecie dziś albo jutro do mnie? - zapropo-

nował Ian. - Do domu, nie do kliniki. Na tyłach mojej posesji
rośnie cała masa sosen. To pozostałość po plantacjach z lat
pięćdziesiątych. Jeśli nic wam się nie spodoba, to wrócicie
tutaj.

Ian zwracał się do nich obojga i brzmiało to sensownie.

Prawdopodobnie chciał jak najszybciej dać stąd nogę. Lecz
jeśli sądził, że Griff pozwoli swojej żonie na odwiedziny
w pojedynkę...

- Wspaniały pomysł - stwierdziła Fran. - Ale nie dzisiaj,

bo opiekuję się maluchami. Chociaż gdybyśmy wzięli je na
przejażdżkę...

R

S

background image

- Wykluczone! - zaprotestował Griff. - Po ich drzemce

i wizycie u mojej mamy odwieziemy smarkaczy do Jenny.
I tak zafundowałaś jej pół wolnego dnia. Zresztą wyobraź
sobie, co ci dwaj wyprawialiby na farmie, wśród zwierząt.

- Masz rację - przyznała. - Pojedziemy jutro. Jaka pora

ci odpowiada, Ian?

- Wszystko mi jedno - odparł, wzruszając ramionami.

- Możecie przyjechać również podczas mojej nieobecności.
Wiecie, gdzie mieszkam, ale wjeżdżajcie drugim wjazdem,
a potem piaszczystą drogą kilometr prosto przed siebie. Dalej
jest ten zalesiony teren.

Griff uważnie przyglądał się twarzy Iana. Jeśli miał na-

dzieję, że zwabi do siebie tylko Fran, to teraz nie okazał
rozczarowania.

- Nawet wolałbym, żebyście poradzili sobie sami, bo

mam masę roboty. W przyszłym tygodniu, zaraz po zaba-
wie, jadę do Toowoomby. Załatwiłem zastępstwo i w tym
roku biorę sobie cały miesiąc urlopu w okolicy Bożego Na-
rodzenia.

„Zaraz po zabawie jadę do Toowoomby". Griff zwrócił

uwagę tylko na te słowa. Po zabawie. Właśnie wtedy, gdy
Fran wybiera się do miasta na seminarium.

Griff znów poczuł ogromną chęć walnięcia Iana w szczę-

kę. Czy oprócz fali ploteczek ściągnąłby sobie na głowę
więcej kłopotów? Opanował się na myśl o ewentualnym po-
zwaniu do sądu i rozluźnił pięści, usiłując zachowywać się
normalnie.

Gdyby tylko pamiętał, jak to się robi!
- Griff? Dobrze się czujesz? - Fran wzięła go za rękę

i zaniepokojona spojrzała mu w oczy.

- Doskonale! Trochę się zamyśliłem. Mówiłaś coś? -

Jego gniew stopniowo topniał.

R

S

background image

- Tylko tyle, że pójdę z bliźniakami przez park. Obaj już

śpią i mogliby się zbudzić, gdybyśmy wsadzali ich do auta.

- Mogę cię odprowadzić - lekkim tonem zaproponował

Ian. - Polubiłem pchanie tego wózka.

Griffowi krew zagotowała się w żyłach. Ma zostać wyma-

newrowany? Niedoczekanie!

- Daruj sobie, chłopie. Sam mówiłeś, że masz huk roboty,

więc zmykaj. Jestem ci wdzięczny za pomoc Fran, ale teraz
ja się wszystkim zajmę. I dzięki za oferowane drzewko. -
Przypomniał sobie, że przyjechał autem, wyjął z kieszeni
kluczyki i rzucił je żonie. - Pewnie jesteś zmęczona, więc
weź samochód.

Zadowolony z siebie pchnął wózek w stronę wyjścia i na-

gle usłyszał, jak Fran pyta:

- Przyszedłeś piechotą, Ian? Może cię gdzieś podrzucić?

Była to niewinna propozycja, którą pewnie sam by złożył,

gdyby wracał autem. I gdyby nie był taki cholernie podej-

rzliwy! Prawie biegiem dotarł do domu i ujrzał czekającą
przy bramie żonę. Pochyliła się nad bliźniakami i popatrzyła
na nich z troską w oczach.

- Myślisz, że pośpią, jeśli zostawię ich w wózku?
- Chyba tak. Mogą się zbudzić, jeśli zaczniesz przenosić

ich do łóżka. Nie zamierzałaś przypadkiem wpaść dzisiaj do
mamy? - spytał, bo Fran nadal miała zmartwioną minę. -
Może teraz do niej pójdziemy? Dzięki temu dzieciaki na
pewno się nie zbudzą.

Fran uśmiechnęła się z wdzięcznością i dostosowała

kroki do jego tempa. On zaś zmagał się ze swoją podejrzli-
wością.

- Podwiozłaś Iana do pracy? - W duchu pogratulował

sobie tego obojętnego tonu.

- Nie, do centrum. Szukał w szkółce jakiejś trutki, która

R

S

background image

chyba wchodzi w skład środków ochrony roślin. Ale nic nie
znalazł, więc postanowił zajrzeć do sklepu.

- Potrzebuje trutki? -Griff natychmiast przypomniał so-

bie kilka kryminalnych filmów, w których kochanek kobiety
morduje jej męża.

- Sprawdza, czym można zwalczać letnią plagę pcheł.

Obecnie produkowane środki podobno są bezpieczniejsze dla
psów i mniej szkodliwe dla środowiska, ale nie zawsze sku-
teczne.

- Więc Ian rozgląda się za porządną, staroświecką trutką?

Fran potrząsnęła głową, a jasny warkocz podskoczył na

plecach i wylądował na ramieniu. W tej chwili Fran wyglą-

dała na szesnastolatkę. Bardzo seksowną szesnastolatkę!

- Wczoraj nie udało mu się uratować chorego psa. Jego

właściciel przysięgał, że zwierzak nie zeżarł nic podejrza-
nego, czuł się dobrze i nagle dostał konwulsji. Podobno był
tego dnia kąpany, a zdaniem Iana sierść pachniała pestycy-
dami.

- Dlatego Ian sprawdza, jakie dostępne w sklepach środ-

ki mogłyby okazać się zabójcze zarówno dla pcheł, jak i dla
psów?

Oraz dla ludzi, dodał w myślach.
- Właśnie...
Fran pomachała do jego matki i wbiegła na werandę.

On zaś bezskutecznie usiłował wciągnąć po schodach wó-
zek z dziećmi. Jak kobiety dają sobie radę z takimi pojazda-
mi?

- Och, jakie śliczne bliźniaki! - zachwyciła się Eloise.
- Griff, może zabierzesz je do szklarni? O tej porze panuje

tam przyjemny chłodek.

- Tylko nie do szklarni, Eloise - zaprotestowała Fran.
- Jeśli się obudzą, rozniosą twoje paprocie na strzępy.

R

S

background image

- Nie, jeśli Griff popilnuje te maleństwa. - Matka wska-

zała mu ścieżkę prowadzącą za dom. - A my napijemy się
herbaty. Chodź, Fran.

Zrozumiał, że go spławiono.
- Niech wam nikt nie wmówi, dzieciaki, że świat należy

do mężczyzn - mruknął. - Od czasu do czasu pozwala nam
się wierzyć, że wygraliśmy małą potyczkę z płcią przeciwną,
ale w wielkich bitwach zazwyczaj zwyciężają kobiety.

Bliźniaki nadal smacznie spały, nieświadome tego, że nad

ich głowami padają takie filozoficzne uwagi. Griff ustawił
wózek przed ogrodową ławką w głębi ocienionej paprociami
sztucznej groty i usiadł, aby „pilnować" dzieci.

- Proszę. Przyniosłam ci herbatę i trochę keksu, a jeśli

chcesz iść pogawędzić z mamą, to mogę przy nich posie-
dzieć.

Przyciszony głos Fran wyrwał go ze stanu, który za chwilę

byłby słodką drzemką.

- Nie, tu jest mi dobrze. - Poklepał miejsce obok siebie.

- Zmieścisz się i ty.

Ciemne oczy na moment rozbłysły, jak gdyby zaproszenie

sprawiło jej radość. Ale blask zaraz z nich zniknął, a Fran
stanowczo pokręciła głową.

- Nie, lepiej sprawdzę, co kwitnie w ogrodzie. W przy-

szłym tygodniu będziemy zbyt zajęci szczepieniami i szyko-
waniem domu.

Wziął od niej tacę z filiżanką i dwoma grubymi kawałka-

mi ciasta i postawił ją na ławce.

- Więc idź - powiedział, chociaż jego serce głośno łomo-

tało, jakby kolejne wymówki żony były posępną zapowiedzią
czegoś strasznego.

Po powrocie do domu patrzył, jak Fran rozbiera i kąpie

oba maluchy. Jej dłonie poruszały się delikatnie, lecz pewnie,

R

S

background image

a głos brzmiał miękko i pieszczotliwie, gdy opowiadała
bliźniakom historyjki, śmiała się i żartowała.

W końcu wymówił się papierkową robotą i poszedł do

gabinetu, ponieważ obserwowanie Fran z dziećmi nagle stało
się zbyt bolesne. A skoro jemu było przykro, to jak musiała
czuć się ona? Wciągnął ją w to małżeństwo, kusząc obietnicą
dzieci, i zawiódł. Nie. To jeszcze nie jest pewne. Ale Fran na
pewno się martwi tym, że nie zachodzi w ciążę.

Może powinien poruszyć ten temat?
Ale jak?
Nadal nie był w stanie zebrać myśli, bo wciąż słyszał

pytanie Iana i przytłumioną odpowiedź Fran. Oraz słowo
„skarbie"!

- Odwiozę ich w wózku - zaproponował, gdy Fran prze-

brała maluchy, które znów były pełne wigoru. -Ty zrób sobie
długą kąpiel, a później możemy się wybrać na kolację do
pubu.

- Świetny pomysł - przyznała z uśmiechem. - Najlepiej

idź okrężną drogą, to Jenny będzie miała parę dodatkowych
minut spokoju. Chociaż można przypuszczać, że już tęskni
za tymi diablętami.

Ucałowała dzieci, mrucząc do nich czułe słówka, ale nie

dała pożegnalnego buziaka ślubnemu mężowi. Griff uznał to
za kolejny przejaw małżeńskiego kryzysu i wracał do domu
w ponurym nastroju. Powlókł się do sypialni i stwierdził, że
jego żona smacznie śpi. Widok jej spokojnej twarzy o blado-
różowych wargach podziałał na niego kojąco. Fran nie poru-
szyła się, gdy ciężko usiadł na łóżku, ani gdy się położył
i wlepił wzrok w sufit.

W końcu usnął, a gdy się obudził, było już całkiem ciem-

no. Czuł przytulone do niego ciepłe ciało Fran, słyszał jej
miarowy oddech i wiedział, że budzenie jej byłoby okrucień-

R

S

background image

stwem, chociaż tak bardzo jej pragnął. Rozpaczliwie potrze-
bował potwierdzenia, że nadal są razem, i miał nadzieję, że
uzyskałby je, gdyby teraz się kochali.

Ostrożnie wstał z łóżka, otulił Fran kocem i pozostawił ją

jej snom, których nie mógł z nią dzielić.


- Trzeba było mnie zbudzić - rzekła nazajutrz rano Fran.
- Przecież mieliśmy iść na kolację. A tak przespałam czter-

naście godzin! Ciekawe, kiedy bym wstała, gdyby nie głód.

Już zjadła swoje płatki z owocami i zabierała się do grzan-

ki, gdy zjawił się Griff. Sprawiał wrażenie półprzytomnego,
jakby - w przeciwieństwie do żony - miał za sobą okropną
noc.

- Jakieś późne wezwanie? To też przespałam?
- Nie - odparł krótko, a Fran postanowiła nie myśleć

o Melanie Miller. - O której pojedziemy na farmę?

- Na jaką farmę?
- Do Iana, po choinkę.
Głos Griffa wibrował taką przesłodzoną uprzejmością, że

Fran spojrzała na męża uważniej. Dlaczego jest zirytowany?

Chociaż z drugiej strony, jego irytacja mogła przynieść

pozytywne rezultaty. Będąc w takim nastroju, Griff łatwiej
pogodzi się z odejściem żony. I łatwiej podda się urokowi
Josie. Albo Jill. Albo Tiny...

- Im wcześniej, tym lepiej - odparła po chwili milczenia.
- Warto skreślić z listy kolejną sprawę.
Griff nalał sobie kawy i siedział zgarbiony nad filiżanką.

Fran nieoczekiwanie stwierdziła, że coś w jego twarzy przy-
pomina jej małego Seana, gdy wczoraj spadł z huśtawki
prosto na pupę. Zawołał mamę, po czym zrozumiał, że jej
nie ma, i zrobił właśnie taką przygnębioną minę jak teraz
Griff.

R

S

background image

Wstała, żeby włożyć brudny talerz do zlewu, podeszła do

męża i go objęła.

- Przepraszam, że zepsułam ci wieczór. - Przycisnęła

wargi do włosów Griffa. - Po południu też nie miałeś zbyt
wiele uciechy, prawda?

Odwrócił głowę i ich usta się spotkały, a czułość tego

pocałunku sprawiła, że Fran miała ochotę się rozpłakać. Za-
mrugała, aby powstrzymać cisnące się do oczu łzy, i pośpie-
sznie odeszła. Tylko tego brakowało, żeby Griff zauważył
żałosną reakcję i zaczął analizować jej przyczyny.

- A ja nie wpadłam na żaden pomysł, jak pomóc młodym,

zaharowanym matkom. - Stojąc przy zlewie, otarła oczy
wierzchem dłoni. - Chyba że...

Olśniona nieoczekiwaną ideą raptownie się odwróciła.

Chyba jej podświadomość pracuje w nadgodzinach, aby ode-
rwać jej myśli od Griffa!

- Może udałoby się zorganizować w Summerfield klub

samopomocy? Słyszałam, że w innych miastach matki na
zmianę opiekują się cudzymi dziećmi. Wiem, że obecnie
Jenny nie byłaby w stanie zająć się dodatkowym maluchem,
ale później chyba nie zrobi jej różnicy, gdyby zamiast trójki
urwisów przez parę godzin miała na oku czwórkę?

Griff uśmiechnął się, a serce Fran radośnie podskoczyło,

chociaż wiedziało, że nie powinno tak reagować.

- Od choinek do niańczenia maluchów. Czy twój umysł

nigdy nie odpoczywa? Czy moglibyśmy ogłosić chociaż jed-
nodniowe moratorium na działalność społeczną w Summer-
field?

Powiedział to lekkim tonem, lecz Fran wyczuła, że jest

spięty. I nagle zdała sobie z czegoś sprawę. Od kiedy zaczęła
planować swoje odejście, zawsze zasłaniała się cudzymi pro-
blemami, aby trzymać na dystans ukochanego mężczyznę.

R

S

background image

- Zgoda! - Wiedziała, że to zły pomysł, ale czekał ją

ciężki tydzień, więc chyba ma prawo do odrobiny radości.

Dzisiaj nie będzie separować się od Griffa.
Dzisiaj przeżyje cudowne chwile, które będzie wspominać

do końca życia.

R

S

background image




ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY


Nie oparła się pokusie i teraz czuła się wspaniale. Świeciło

słońce, niebo było błękitne, a trawiaste wzgórza - turkusowe
jak morze.

- Mamy skręcić w drugi wjazd? To chyba tam! - wska-

zała Griffowi bramę i położyła dłoń na jego ramieniu. Naj-
chętniej przytuliłaby się do męża -jak nastolatka do swojego
chłopaka. Gdyby jednak odpięła pasy, żeby Griffa objąć,
pewnie pomyślałby, że zwariowała! Musiała więc zadowolić
się patrzeniem na niego. Pragnęła dobrze zapamiętać każdy
szczegół jego twarzy, aby zawsze mogła ją sobie przypo-
mnieć.

- Ian powiedział, żeby przejechać tą piaszczystą drogą

kilometr. Widzisz jakieś drzewa?

Rozejrzała się wokoło, aż do tej chwili zbyt zajęta obser-

wowaniem brwi Griffa, aby zwracać uwagę na otoczenie.

- Może to nie jest posesja Iana - odparła z wahaniem,

lecz właśnie zjechali z niewysokiego wzniesienia i przed so-
bą ujrzeli plantację sosen. - Wygląda jak mroczny las rodem
z baśni - stwierdziła, gdy Griff zatrzymał auto w cieniu
drzew.

- Wiesz, że w baśniowych lasach zawsze grasuje zły

wilk?

- Wobec tego dobrze, że mam przy sobie dzielnego

i przystojnego księcia, który mnie obroni. - Oparła skroń na
ramieniu Griffa i musnęła wargami jego ucho.

R

S

background image

Odwrócił głowę i zbliżył do niej usta, a Fran bez wahania

odpowiedziała na jego pocałunek. Tak namiętnie, jakby da-
wała do zrozumienia, że pragnie wszystkiego, co mąż zechce
jej ofiarować.

- Już zapomniałem, jak niewygodnie się całować w sa-

mochodzie - mruknął po chwili.

- W bagażniku jest koc i jedzenie. Pójdziemy w las?
Griff spojrzał jej głęboko w oczy, najwyraźniej zaskoczo-

ny, lecz nie zamierzała z nim rozmawiać. Chciała czegoś
innego - choć na pewien czas zapomnieć o cierpieniu i roz-
paczy, zatracić się w fizycznych doznaniach, których
źródłem mógł być tylko ten mężczyzna.

Znów go pocałowała, ale tym razem kusząco przesunęła

wargi w dół jego szyi i przycisnęła je do owłosionego torsu.

- Dosyć, piękna księżniczko! Przejdźmy się po lesie.

Uśmiechnęła się, gdy wysiadł i natychmiast poszedł do

bagażnika. Wyjął koc i koszyk, po czym skierował się w stro-

nę widocznej między drzewami polanki. Ruszyła za nim,
z przyjemnością wdychając żywiczny zapach.

- Nie zauważyłeś jakiegoś groźnego wilka? - spytała żar-

tobliwie i jej serce zabiło szybciej, gdy stwierdziła, że Griff
ma ochotę podjąć tę grę.

- Tylko jednego! - warknął, rozkładając koc. - Ale to

udomowione stworzenie, więc nie musisz się obawiać.

Wprowadził ją na środek koca i na moment zamknął

w uścisku. Potem pozbawił ją bluzki i koronkowego stanika,
włożył palce pod gumkę szortów i zsunął je razem z figami.
Następnie przyklęknął, zdjął ze stóp Fran sandałki, wstał
i położył dłonie na jej ramionach.

- Teraz bardziej przypominasz driadę niż księżniczkę.

- Pocałował ją w usta i powędrował wargami do jej piersi.
Poczuła rozkoszny dreszcz. - Rób ze mną, co chcesz, uwo-

R

S

background image

dzicielko. - Griff rozłożył ręce, sugerując, żeby teraz ona go
rozebrała.

Drżącymi palcami rozpięła guziczki koszuli, ale zrobiła to

tak niezdarnie, że Griff się odsunął i sam błyskawicznie po-
zbył się ubrania, rzucając wszystko byle gdzie. Wtedy weszła
prosto w jego objęcia i przylgnęła do niego całym ciałem,
bardziej niż kiedykolwiek spragniona kojącej intymności.

- Może najpierw powinniśmy trochę pofiglować wśród

drzew? Ty będziesz uciekać, a ja spróbuję cię złapać? - za-
mruczał między kolejnymi pocałunkami.

- Już jestem złapana - szepnęła po chwili, gdy nabrała

powietrza. Złapana na wieki, dodała w myślach. Usidlona,
zniewolona, schwytana w pułapkę miłości do ciebie.

Jęknęła w duchu, zmagając się z przypływem udręki, i za-

częła całować Griffa jeszcze bardziej rozpaczliwie.

- Lubieżnica - zażartował, gdy pociągnęła go na koc i za-

częła poczynać sobie coraz śmielej, rozpalona żarem pożądania.
- A ja myślałem, że przyjechaliśmy tu oglądać choinki...

Ale przyjmował jej pieszczoty z radością i odpowiadał na

nie coraz bardziej namiętnie, aż oboje zatracili się w rozko-
szy, a Fran na krótko zapomniała o tym, co wkrótce ją czeka.
Dużo później powolutku wysunęła się z ramion śpiącego
męża, szybko się ubrała, włożyła mu pod głowę zwiniętą
koszulę i przykryła połową koca.

Następnie poszła szukać odpowiedniego drzewka.

Griff znalazł swoją żonę na skraju małej plantacji. Fran

klęczała na ziemi i uważnie oglądała dolne gałęzie idealnie
kształtnej sosenki.

- Ta ci się podoba? - spytał, a Fran podniosła głowę i na

jego widok leciutko się zarumieniła. Czyżby ogarnęło ją zaże-
nowanie z powodu wcześniejszego swobodnego zachowania?

R

S

background image

A może przyłapał ją na myśleniu o kimś innym? Sklął się

w duchu za te paskudne podejrzenia i kucnął obok niej, aby
przyjrzeć się drzewku. I tym zaróżowionym policzkom!

Jej spojrzenie świadczyło raczej o zawstydzeniu, więc

uznał, że trzeba delikatnie ją objąć, pocałunkiem dodać pew-
ności siebie i zapewnić, jak bardzo mu się podobało to leśne
interludium.

- Nie wspominając o twojej lubieżności, moja żono! -

dodał lekkim tonem. - Od dzisiaj będę musiał mieć cię na
oku, ilekroć znajdziemy się na leśnej polanie.

Oho. Czyżby powiedział coś nie tak?

Poczuł, że zesztywniała w jego objęciach.

- Powinniśmy zaznaczyć to drzewko, żebym wiedziała,

które wybrałam. - Jej głoś brzmiał cicho i drżał, a Griff zro-
zumiał, że leśne interludium tylko pogorszyło sytuację.

- Zawiążę na nim chustkę do nosa.
Naprawdę chciał powiedzieć coś innego. Spytać Fran, dla-

czego od niedawna im się nie układa. Ale wyczuł, że ona
nadal nie jest w nastroju do takiej rozmowy.

Lecz gdy wracali na polankę, wzięła go za rękę i szła

przytulona do niego.

Płuca wypełniało aromatyczne powietrze, a zieleń emano-

wała spokojem, lecz Griffem targało uczucie niepewności,
a ponure myśli rzucały dłuższy cień niż drzewa.

Podczas pikniku Fran starała się beztrosko paplać o wszyst-

kim po kolei, ze świętami i epidemią błonicy włącznie. Griff
jadł kanapki i ciasto, ale jedzenie smakowało mu jak trociny,
ponieważ martwił się małżeńskimi problemami.

A gdy Fran przysunęła się, by nalać mu z termosu herbaty,

a promień słońca rozjarzył blaskiem złociste włosy, Griff
poczuł taki bolesny skurcz serca, jakby miał dostać zawału.

Boże drogi! Nie mógł pozwolić, by jego małżeństwo się

R

S

background image

rozpadło. Początkowo traktował je jak radosną przygodę,
lecz potem stało się dla niego poważnym związkiem. Czymś
równie niezbędnym dla duszy, jak powietrze i woda dla ciała.

Bezwiednie się wyprostował i zaczaj się zastanawiać, jak

odzyskać Fran. Po pierwsze, nie zamierzał puścić jej samej
do Toowoomby. Zwłaszcza że w tym samym terminie wy-
biera się tam Ian Sinclair.

Zaś na przyjęciu będzie Billie Lloyd. Należy wykorzystać

jej obecność. A jeśli sam ma wyjechać, to najpierw trzeba
pomóc Melanie. Dopił herbatę i wrzucił plastykowy kubek
do koszyka.

- Chyba pora wracać! - oświadczył rześkim tonem.

Jest tyle do zrobienia! I zostało tak mało czasu...
Zaczaj energicznie pakować rzeczy, a Fran dyskretnie go

obserwowała. Idylliczny dzień w lesie szybko się skończył.

Kochali się, zjedli lunch, Griff nawet się zdrzemnął, lecz teraz
chciał jak najszybciej wrócić do miejskiej rzeczywistości.

- Muszę po południu wpaść do Melanie Miller - dodał,

jakby ta informacja miała podziałać na jego żonę kojąco,
zamiast wtrącić ją w otchłań zazdrości.

Idąc za nim do samochodu, Fran usiłowała sobie wmówić,

że powinna się cieszyć. Nawet jeśli urocza Melanie jest za
stara, by dać Griffowi dzieci, to przynajmniej wypełni lukę
po odejściu ślubnej żony.

Ale romans z Melanie może sprawić, że Griff nie zaintere-

suje się bardziej odpowiednimi kobietami! W drodze do miasta
biła się z myślami, usiłując znaleźć najlepsze rozwiązanie.

- Dzięki za cudowną wycieczkę, moja Franny - powie-

dział jej mąż, zatrzymując auto przed domem. Cmoknął ją
w policzek i dosłownie wyskoczył na chodnik.

Niewątpliwie śpieszył się do Melanie!

R

S

background image

Nowy tydzień okazał się trudny. Oprócz normalnej pracy

i dyżurów pod telefonem przez trzy kolejne wieczory reali-
zowali akcję szczepień, kłując igłami dzieci i dorosłych. Te
pierwsze płakały, a ci drudzy wyrażali niezadowolenie
w werbalny sposób.

Korzystając z niewielu wolnych chwil, Fran udekorowała

dom girlandami, zmieniając go w wielką altanę. Zamierzała
wpleść kwiaty dopiero w niedzielę, ale choinka...

- Może pojechalibyśmy dzisiaj ściąć drzewko? - spytała

w piątek rano.

- Nie zmieści się w samochodzie. Wiesz, jaka jest wiel-

ka? - Fran przyłożyła rękę do ramienia, a Griff parsknął
śmiechem.

- Przynajmniej dwa razy wyższa. Już powiedziałem ła-

nowi, o którą nam chodzi. Przywiezie ją jeden z jego ludzi,
a Barney dostarczy wielką donicę. Obaj zainstalują w niej
choinkę.

- Dzięki! - Fran z wdzięcznością zarzuciła Griffowi ręce

na szyję i miała ochotę długo pozostać w tej pozycji.

- Już jesteśmy spóźnieni do pracy - mruknął mąż, ale

przytulanie chyba mu się spodobało.

Fran odsunęła się z westchnieniem. Najbliższe dni na

szczęście miały nie sprzyjać takiej bliskości. Dzisiaj zamie-
rzali ubierać choinkę, jutro - przygotowywać przyjęcie,
w niedzielę - sprzątać, a w poniedziałek rano jechała do To-
owoomby. To krótkie rozstanie zapewne pomoże rozluźnić
małżeńskie więzy i ułatwi późniejsze odejście.

- Mówiłem ci, że za dużo bierzesz na swoje barki. - Griff

najwyraźniej opacznie zrozumiał jej westchnienie. - Całe to
zamieszanie z przyjęciem... - mruknął cierpko, ale zaraz
przywołał się do porządku i pocałował ją w czubek głowy.
- Ale w Toowoombie złapiesz drugi oddech. Niektóre

R

S

background image

wykłady są takie nudne, że spokojnie możesz je sobie od-
puścić.

Pożegnał ją enigmatycznym uśmiechem. Czyżby miał

swoje powody, aby cieszyć się z jej wyjazdu?

No tak, Melanie Miller.
A może Billie Lloyd?
Parę dni temu Fran niechcący usłyszała fragment telefo-

nicznej rozmowy Griffa, chyba z jego dawną dziewczyną.

Fran przygryzła wargi. Podczas przyjęcia powinna ideal-

nie panować nad sobą. W końcu to ona postanowiła wyswa-
tać własnego męża. W tym planie nie ma miejsca na ataki
zazdrości.

Do pracy pojechała swoim samochodem. Od tamtej wycie-

czki na plantację, gdy po drodze chciała przytulić się do Griffa,
postanowiła w miarę możliwości trzymać się jak najdalej od
niego. A jazda jednym autem sprzyjała zdradzieckiej bliskości.

W poradni okazało się, że już ma pacjentkę.
- Dzisiaj pani Miller zapisała się do ciebie - szepnęła jej

na ucho Meg.

- Niech wejdzie.
Fran z łatwością umiała sobie wyobrazić czekającą ją roz-

mowę. Kiedyś już przeprowadziła podobną. Z pewną pacjen-
tką, która okazała się kolejną kochanką Richarda i przyszła
oznajmić, że jest z nim w ciąży. Dodała również, że Fran
powinna zwrócić mu wolność, aby mógł poślubić matkę swo-
jego dziecka. Co prawda było mało prawdopodobne, że pani
Miller jest w ciąży, lecz inne elementy spotkania mogły oka-
zać się identyczne. Na myśl o tym Fran poczuła, jak jej
żołądek się buntuje.

- Wiem, że Griff z panią nie rozmawia o problemach

swoich pacjentów, jeśli nie zachodzi konieczność medycznej
konsultacji - oświadczyła pani Miller na dzień dobry.

R

S

background image

Fran skinęła głową, zdumiona tym nieoczekiwanym wstę-

pem.

- Ale kiedy mi powiedział, że pani została adoptowana,

i poradził porozmawiać z panią, uznałam, że lepiej najpierw
naświetlić sytuację, bo z moich działań może wyniknąć wię-
cej szkody niż pożytku.

Fran zauważyła niewątpliwe zdenerwowanie kobiety, lecz

jednocześnie sama się zirytowała. Pan doktor nie zdradza
żonie tajemnic pacjentów, ale im opowiada ojej życiu!

Niech no tylko go dorwę, pomyślała rozjuszona. I zado-

wolona ze swojego gniewu. Po dzikiej awanturze będzie
o wiele łatwiej odejść.

- Griff jest taki dobry i miły. Poświęcił mi tyle czasu, ale

stwierdził, że nie może za mnie podjąć decyzji, a ja nie wiem,
co zrobić.

Fran zdała sobie sprawę, że nie usłyszała przynajmniej

połowy tego, co pani Miller powiedziała.

- Bardzo przepraszam. - Uśmiechnęła się, oszołomiona

faktem, że czuje taką ulgę. Pani Miller jest tylko pacjentką
Griffa, nikim więcej! - Ale właśnie się zastanawiałam, dla-
czego panią interesuje fakt, że mnie adoptowano.

- Może zacznę od początku. Mówiłam o Jessice. To moja

córka, którą oddałam do adopcji. Wiedziałam, kim są przy-
brani rodzice, więc gdy skończyła dwadzieścia jeden lat,
napisałam do nich list. Spytałam, jak ich zdaniem zniosłaby
spotkanie ze mną. I czy w ogóle to dobry pomysł.

Jessica?
- Jessica Drake? - Fran przypomniała sobie, jak stanow-

czo Griff wykluczył panią Miller z krę^u osób, które mogły-
by pomagać małemu Peterowi. - Ona jest pani córką? - Gdy-
by tak uważnie nie wpatrywała się w twarz pani Miller, chyba
nie dostrzegłaby w jej oczach lśnienia wilgoci.

R

S

background image

- Tamta rodzina nie odpisała, więc ponowiłam próby.

W końcu zadzwonił do mnie ten mężczyzna, jej przybrany
ojciec. Kazał mi przestać pisać, bo...

Tym razem pani Miller zalała się łzami. Fran obeszła

biurko, kucnęła obok niej i otoczyła ramieniem.
Niech kobieta się wypłacze.

- Proszę mi wybaczyć - chlipnęła pani Miller. - Nie mó-

wiłam tego nawet Griffowi. Powiedziałam mu tylko tyle, że
tamten mężczyzna nie wie, gdzie obecnie przebywa Jessica,
ponieważ odeszła. Ale mnie tamten człowiek oświadczył, że
nie widział Jessiki od lat, a ja pewnie się ucieszę, bo została
taką samą dziwką jak jej matka! Na pewno nazwał ją właśnie
tak i albo wyrzucił z domu, albo zrobił z jej życia takie piek-
ło, że uciekła. I to właśnie wtedy, gdy tak bardzo potrzebo-
wała kogoś bliskiego!

Bolesne wspomnienie wywołało kolejną fontannę łez,

a Fran pomyślała o parze cudownych ludzi, którzy ją wycho-
wali. Byli nie tylko wspaniałymi przybranymi rodzicami,
lecz zawsze serdecznie mówili o jej biologicznej matce i
w końcu pomogli Fran jej szukać.

- Zaszła w ciążę? - spytała Fran. Boże, wygląda na to,

że tylko ona nie może tego dokonać.

- Widocznie, chociaż tamten człowiek nie powiedział te-

go wprost. Nie miał też pojęcia o miejscu jej pobytu, więc
na pewien czas musiałam zostawić tę sprawę. Właśnie się
okazało, że mój mąż ma raka. Długo chorował, a gdy zmarł,
poczułam się taka samotna i zagubiona. Nie mieliśmy dzieci.
Po pewnym czasie postanowiłam za wszelką cenę odnaleźć
moją córkę.

- Ale jak? - Fran z doświadczenia wiedziała, jakie to

trudne. Przez całe lata usiłowała znaleźć własną matkę.

- Wynajęłam prywatnego detektywa. Najpierw sprawdził

R

S

background image

rejestry urzędów stanu cywilnego, żeby stwierdzić, czy nie
zmieniła nazwiska. Później przekopał spisy osób uprawnio-
nych do głosowania. W końcu odkrył miejsce jej zamieszka-
nia i dał mi adres. Wtedy straciłam odwagę. Zupełnie nie
wiedziałam, co robić. Jedna rodzina już Jessikę zawiodła.
Obawiałam się, że moja córka nie wybaczy mi oddania jej
do adopcji. Że nie zechce mnie widzieć.

- Mimo to przyjechała pani tutaj.
- Musiałam ją zobaczyć. Na własne oczy się przekonać,

że jest jej dobrze.

Fran skinęła głową. Sama kierowała się podobnymi inten-

cjami, opracowując plan A i B. Pragnęła dopilnować, żeby
Griffowi było dobrze.

- I co teraz? - spytała łagodnie.
- Sama nie wiem. Najpierw pomyślałam, że do niej na-

piszę, spytam, czy zgodzi się na spotkanie. A potem zaczęłam
się zastanawiać, co zrobię, jeśli ona nie odpowie. Albo po
prostu odpisze „nie". Griff mówi, że pozwalam się niszczyć
domysłom. Miewam ataki paniki i Griff twierdzi, że powin-
nam iść do specjalisty, ale na razie nie potrzebuję innego
lekarza. Pani mąż to człowiek wielkiego serca.

Fran w duchu przyznała rację, i zaraz sobie przypomniała,

że jest na niego wściekła.

- Ale nie udzielił mi konkretnej rady. Uważa, że powin-

nam sama zdecydować, bo będę musiała do końca życia
ponosić konsekwencje swojej decyzji. Ale jak mogłabym
zrezygnować z nadziei, że poznam swoją córkę? - W głosie
pani Miller zabrzmiała autentyczna rozpacz.

- Griff zaprosił panią do nas na jutrzejsze przyjęcie. Wie-

dział, że Jessica też przyjdzie, więc jednak coś pani zasuge-
rował.

- Och, prawie na kolanach błagałam go o szansę spotka-

R

S

background image

nia Jessiki w większym towarzystwie. - Pani Miller na mo-
ment umilkła. - Okłamałam Griffa. Obiecałam, że potem
wyjadę z miasta. Że podam swoje nazwisko i adres we
wszystkich agencjach, aby Jessica mogła mnie znaleźć, gdy-
by chciała, ale sama dam jej spokój. Naprawdę wierzyłam,
że gdyby mnie poznała, może trochę by mnie polubiła...

- Ale mogłaby też się rozgniewać. - Ciekawe, jak wyglą-

dało to błaganie prawie na kolanach, przemknęło Fran przez
głowę. - Postawiłaby ją pani przed faktem dokonanym.

- Teraz to rozumiem. - Pani Miller popatrzyła na nią

żałośnie. - Powiedziałam Griffowi, że nie przyjdę na przyję-
cie. Chyba się ucieszył, ale nadal martwi się o mnie. Dlatego
wysłał mnie do pani.

- Cóż mogę zrobić? Znam Jessikę tylko jako pacjentkę.

Nigdy ani słowem nie wspomniała, że ją adoptowano. Ostat-
nio nawet miała okazję, ale przemilczała ten fakt.

Pani Miller długo nic nie mówiła, a Fran zastanawiała się,

czego naprawdę oczekuje od niej ta kobieta. Czas płynął
nieubłaganie i w poczekalni zapewne robiło się tłoczno.

- Wiem od Griffa, że pani szukała swojej biologicznej

matki. Czy kiedykolwiek rozmawiała pani o tym? Na przy-
kład z przyjaciółmi? - Pewniejsza nuta w głosie Melanie
Miller sugerowała, że pacjentka zmierza do sedna sprawy.
- Może mogłaby pani napomknąć o tym w obecności Jessi-
ki, na przyjęciu. Powiedzieć, że warto zdecydować się na taki
krok.

- To pachnie manipulacją.
- Tylko pozornie. Tysiące ludzi każdego dnia szukają

zaginionych krewnych, ale za mało się o tym mówi. Biolo-
giczne matki dźwigają ciężar poczucia winy, a ich dzieci
noszą w sercach wielką urazę. Nadchodzi Boże Narodzenie,
czas pojednania i radości. O tej porze roku każda rodzina

R

S

background image

powinna być szczęśliwa. Czy to taki zły temat do poruszenia
na przyjęciu?

Z tymi słowami Melanie Miller wstała, zarzuciła pasek

torebki na ramię i pośpiesznie wyszła na korytarz.

- Znów wyprowadziłaś jaśnie panią z równowagi? - Do

gabinetu weszła Meg i położyła na biurku plik kart.

- Szło nam całkiem nieźle i ona nagle wypadła stąd, jak-

by ją diabeł gonił.

- Przy tej liczbie oczekujących nie będziesz miała czasu

tego rozpamiętywać. Przysłać pierwszą osobę?

- Czemu nie. - Fran zastanawiała się, czy zdoła skupić

uwagę, aby zająć się obowiązkami.

Nie ulegało wątpliwości, że Jessice Drake przydałoby się

wsparcie kogoś bliskiego. Ale co jest lepsze - niechciana
rodzina czy jej brak?

Fran powitała wchodzącego pacjenta i z trudem przesta-

wiła umysł na sprawy bieżące. Ale w jej podświadomości
przyjemnie bulgotała wizja kłótni z mężem.

R

S

background image




ROZDZIAŁ DZIESIĄTY


- Jak mogłeś tak zwalić mi na głowę panią Miller? - za-

wołała z drabiny, wieszając na choince czerwony dzwone-
czek.

Griff jęknął w duchu. Waśnie wrócił z późnego wezwa-

nia i liczył na milutki wieczór we dwoje. Zamierzał zrobić
Fran wspaniałą niespodziankę, lecz chyba nic z tego!

- Jeśli chcesz się kłócić, to złaź na podłogę - odparował.

- To nie fair wrzeszczeć na mnie z góry.

- Ja nie żartuję. Postąpiłeś nieprofesjonalnie! - oświad-

czyła, a drabina niebezpiecznie się zachwiała.

- Wiem, że mówisz poważnie. Ale zejdź, bo tak się ki-

wasz, że zaraz dostanę zawału. Ja tam wejdę, a ty będziesz
podawać błyskotki i mówić, gdzie je powiesić. Pogadamy
przy pracy.

- Co za różnica, kto stoi na drabinie - zamruczała, lecz

pozwoliła się sprowadzić. - Ty też możesz spaść. I co wtedy?

- Nie ucieszysz się? - spytał kwaśnym tonem. Dzisiaj

wszystko szło na opak!

- Z tego, że złamiesz nogę albo rozbijesz sobie głowę?

Dlaczego miałoby mnie to cieszyć?

Wyglądała tak ślicznie. Na jej policzku lśniło trochę złot-

ka, a do jasnych włosów przylgnęło kilka nitek z kolorowego
celofanu.

- Zacznijmy jeszcze raz. Dobry wieczór, Fran. Przepra-

szam, że wracam tak późno. - Delikatnie pocałował ją w usta

R

S

background image

i spojrzał w oczy. - A co do Melanie... Nie wiedziałem, że
dzisiaj przyjdzie, ani jej do ciebie nie wysyłałem po gotowe
rozwiązania. Napomknąłem tylko, że zostałaś adoptowana,
bo pomyślałem, że ewentualnie powiesz jej parę słów o od-
czuciach dziecka wychowanego przez przybranych rodzi-
ców. Pamiętasz, że pierwsze wizyty Melanie wydawały się
nam dziwne? Przychodziła do poradni z byle czym.

Fran skinęła głową, lecz Griff wyczuł, że zrobiła to nie-

chętnie.

- To były tylko preteksty, żeby nas poznać. Później uz-

nała, że ja mogę bardziej się przydać, ponieważ mieszkam tu
od dawna i wszystkich znam. Minęło dużo czasu, zanim wy-
jawiła mi prawdziwy powód przyjazdu do Summerfield.
I strasznie się wtedy rozkleiła. Podobno zaszła w ciążę jako
nastolatka, rodzice wpadli w szał i wysłali ją do specjalnego
pensjonatu dla niezamężnych matek, a przyjaciołom powie-
dzieli, że jest za granicą. Biedaczka musiała studiować tury-
styczne przewodniki, żeby po powrocie opowiadać o róż-
nych atrakcjach. A kiedy wyszła za mąż i nie miała dzieci,
uznała to za karę boską.

- Nie przypuszczałam, że tyle wycierpiała. Dzisiaj zasta-

nawiała się tylko, czy napisać do córki, a potem chciała,
żebym przy Jessice wspomniała, że mnie adoptowano.

Griff nagle zdał sobie sprawę z tego, że analizując przy-

czyny nagłego ochłodzenia swego małżeństwa, nie wziął pod
uwagę pochodzenia Fran. Czy fakt wychowania przez przy-
branych rodziców może sprawić, że kobieta rozpaczliwie
pragnie własnych dzieci? I że sama nie zdecydowałaby się
na adopcję?

Zrobiło mu się słabo na myśl o tym, co mogłoby to ozna-

czać. Zwłaszcza jeśli to on jest bezpłodny!

- Zrobiłabyś to? Poruszyłabyś przy niej ten temat?

R

S

background image

- Cóż, to nic wstydliwego. A gdybym przy okazji po-

mogła Jessice...

Zabrzmiało to tak rozpaczliwie, że wziął Fran w ramiona

i mocno ją przytulił.

- Więc czym się martwisz? Oprócz tego, że twój mąż

wypaplał prawdę o twojej przeszłości?

- Teraz rozumiem, czemu to zrobiłeś - zamruczała w je-

go koszulę.

Jak na przeprosiny nie było to takie złe!
- Ale z drugiej strony... - Fran lekko wzruszyła ra-

mionami. - Nie chciałabym manipulować Jessiką w taki spo-
sób.

- Przecież wiele naszych działań jest swoistą manipula-

cją, gdy staramy się znaleźć wyjście z delikatnych sytuacji.
Zawsze szukamy rozwiązania do przyjęcia przez danego pa-
cjenta, prawda? Niczego nie narzucamy.

Fran znów skinęła głową, a on poczuł, że wtula się w nie-

go ciepłe, giętkie ciało. Z uśmiechem zwycięzcy cmoknął
czubek złotowłosej główki i właśnie zamierzał wykonać ko-
lejny krok na drodze uwodzenia, gdy ktoś zadzwonił do
drzwi.

Fran uwolniła się z uścisku i poszła otworzyć. Na progu

stała wysoka, smukła brunetka.

Piękna jak marzenie.
- Jo... Josie? - Fran nagle straciła chęć na realizację pla-

nu A i planu B.

- Cześć - odezwało się cudowne zjawisko. - Ty musisz

być Fran. Jestem Josie, kuzynka Sheili, i bardzo dziękuję za
zaproszenie. Nie masz pojęcia, jak marzyłam o małym urlo-
pie poza miastem. - Dziewczyna przywitała się z Fran
i wdzięcznie wpłynęła do środka. Przez ramię miała przewie-
szoną dużą torbę z miękkiej skóry. - A ty pewnie jesteś Griff.

R

S

background image

- Jemu także uścisnęła dłoń. - O rany, prawdziwa choinka!
Mogę pomóc ją ubrać? Macie aniołka na samą górę? Moi
rodzice już przestali urządzać święta, a kolacja w restauracji
to nie to samo. Zadaliście sobie tyle trudu dla dzieci? Och,
jakie śliczne girlandy!

Josie postawiła torbę, wyjęła z pudełka złotą bombkę

i weszła na drabinę, aby powiesić ozdobę. Niewątpliwie już
się rozgościła.

Fran zerknęła na męża. Z oszołomioną miną gapił się na

dziewczynę. Może plan B jednak się powiedzie. Ale dlaczego
ta myśl nagle wydała się taka niemiła? Fran bezwiednie wes-
tchnęła.

- Ubierzcie razem choinkę, a ja przygotuję coś do jedze-

nia - zaproponowała.

Griff coś zabełkotał, lecz zignorowała to i umknęła do

kuchni, aby w samotności chwilę pochlipać i utwierdzić się
w przekonaniu, że postępuje właściwie.

Powtarzała to sobie w myślach przez cały wieczór i dzięki

temu jakoś go przetrwała. Zresztą chwilami było nawet przy-
jemnie, ponieważ Josie z zaraźliwym entuzjazmem zajęła się
choinką. Jedyny problem pojawił się'w osobie Iana, który
przyszedł zaoferować pomoc przy szykowaniu przyjęcia,
i wypadało zatrzymać go na kolacji. Fran z bólem serca za-
uważyła, że Griff nie był tym zachwycony. Widocznie Josie
tak bardzo mu się spodobała, że wolałby nie mieć w pobliżu
konkurencji.

Fran uznała, że nie musi patrzeć na dwóch bojowo nasta-

wionych panów. Pokazała Więc Josie jej sypialnię i wymó-
wiwszy się zmęczeniem, poszła do swojej.

Rzeczywiście padała z nóg, ale jakoś nie mogła usnąć.

A na dodatek zaraz przyszedł Griff, usiadł na łóżku i pogła-
skał ją po włosach.

R

S

background image

- Moje biedactwo - zamruczał czule. - Wykończyłaś się

tymi przygotowaniami. Może czegoś potrzebujesz?

Na przykład nowego serca?
Przecząco potrząsnęła głową, lecz zaraz pomyślała, że nie

chce, aby Griff miał więcej powodów do zmartwienia, a Ian
poderwał Josie.

- Jestem tylko trochę znużona. - Posłała mężowi pro-

mienny uśmiech. - Wybacz, że skazałam cię na zabawianie
gości, ale muszę się wyspać, żeby jutro był ze mnie jakiś
pożytek.

Griff pocałował ją w policzek i wyszedł, ale na korytarzu

przystanął, poważnie zaniepokojony stanem Fran. Ostatnio
rzeczywiście sprawiała wrażenie bezustannie znużonej. Trze-
ba będzie skłonić ją do wykonania analizy krwi. Może Fran
ma anemię? Może żyje w stresie, czymś się zamartwia?

Na przykład tym, że jeszcze nie zaszła w ciążę?
Ponuro pomyślał o badaniach, którym zamierzał się pod-

dać. Czy wystarczy mu odwagi, aby dla dobra Fran podjąć
właściwą decyzję, jeśli jego obawy się potwierdzą?


Następny dzień okazał się szaleńczo pracowity, lecz o pią-

tej Fran z zadowoleniem stwierdziła, że wszystko jest goto-
we. Poszła na górę wziąć prysznic i się ubrać, a w kuchni
Josie wymieniała się przepisami z Patty. Fran wiedziała, że
powinna się cieszyć z kulinarnych zainteresowań dziew-
czyny, lecz chwilami wątpiła, czy zdoła do końca zrealizo-
wać swój zamysł. Jeszcze nigdy nie było jej tak ciężko na
sercu.

Miłość wymaga poświęceń.
Wciąż powtarzała sobie fe słowa, lecz one wcale jej nie

pomagały. Przeciwnie, na samą myśl o życiu bez Griffa ro-
biło się jej słabo.

R

S

background image

Rozebrała się i wrzuciła odzież do kosza. Jutro musi zro-

bić pranie. Tylko dzięki planowaniu różnych zwyczajnych,
domowych obowiązków zdołała się nie rozpłakać podczas
kąpieli. Potem wróciła do sypialni i włożyła nową sukienkę
w kolorze wozu strażackiego.

- O rany!
Odwróciła się, słysząc ten okrzyk, i ujrzała Griffa. Stał

w drzwiach i patrzył na nią z nieskrywanym podziwem.
I jakby z niepokojem, o czym świadczyła zmarszczka mię-
dzy brwiami.

- Nie jestem pewien, czy chcę, żeby męska połowa mia-

sta gapiła się tylko na ciebie. Ta sukienka...

- Za bardzo wycięta? - Fran spojrzała w dół: dekolt rze-

czywiście ujawniał niemal połowę biustu.

Griff powoli przesunął spojrzeniem po jej sylwetce, więc

poczuła się jeszcze bardziej niepewnie.

- Chyba nie.
- Nie podoba ci się?
- Skąd, jest śliczna...
- Nie zabrzmiało to przekonująco - mruknęła. - Jeśli

wygląda okropnie, to na litość boską mi powiedz. Włożę coś
innego.

- Nie. - Wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. -

Tylko ta szmatka podkreśla wszystkie twoje krągłości. Jesteś
w niej taka seksowna. Uwierzysz, że skręca mnie zazdrość
o własną żonę?

- Zazdrość? Bo będę wyglądać lepiej od ciebie?
- Bo wszyscy faceci będą pożerać cię wzrokiem. - Pod-

szedł bliżej i musnął palcem zagłębienie między jej piersia-
mi. -I będą mieć na ciebie chrapkę.

Gdzieś w głębi serca zamigotał płomyk nadziei, lecz Fran

natychmiast go zdusiła. Nie, z pewnością nie stała się

R

S

background image

dla Griffa kimś więcej niż kobietą poślubioną tylko z roz-
sądku.

- To powinno cię ucieszyć - odparła z udawaną wesoło-

ścią. - Zawsze miałeś opinię podrywacza. Ze mną w tej nie-
przyzwoitej sukni i z Josie, uwieszoną na drugim ramieniu,
poczujesz się jak król.

Nie odpowiedział, a w jego oczach przelotnie zago-

ścił dziwny wyraz. Jak to możliwe, pomyślała, że zna Griffa
tak długo, a nie wie, co on czuje? Odprowadziła go uważnym
spojrzeniem, gdy wchodził do łazienki, usiadła przy toaletce
i przyjrzała się licznym, lecz rzadko używanym kosme-
tykom.

Podczas popołudniowego zmywania Josie wyjaśniła jej,

jak należy dyskretnie podkreślić najlepsze elementy własnej
twarzy. Fran pracowicie zastosowała się do tych zaleceń
i przez chwilę oceniała swoje odbicie, względnie zadowolona
z rezultatu.

- Wyglądasz pięknie!

Ujrzała w lustrze twarz Griffa.

- Josie zdradziła mi parę sztuczek - oznajmiła lekkim

tonem, choć komplementy Griffa trochę wytrąciły ją z rów-
nowagi. Nigdy dotąd ich nie prawił.

- Nie, to coś więcej. - Cmoknął ją w ramię. - Emanujesz

dobrocią, moja Franny!

Moja Franny!
Zabrzmiało to tak czule, że łzy zakręciły się jej w oczach,

więc trzepnęła Griffa w rękę i przypomniała o gościach.
Przecież nie może teraz zrujnować wspaniałego makijażu!

Z wdziękiem wyszła z pokoju, a Griff za nią, obserwując

ruchy jej ciała pod migotliwą czerwienią. Owszem, Fran
rzeczy wiście wyglądała tak pięknie, że korciło go, aby kłam-
stwem skłonić ją do zmiany sukienki na mniej rzucającą się

R

S

background image

w oczy. Lecz mimo olśniewającej urody jego żona sprawiała
wrażenie dziwnie przygnębionej.

Zauważył łzy, gdy ją pocałował. Ostatnio była trochę pła-

czliwa. I wiecznie zmęczona. Zupełnie, jakby jej organizm
reagował na zmiany hormonalne. Może Fran jest w ciąży?

I nic nie mówi?
A jeśli sama nie wie?
Ta myśl tak bardzo go oszołomiła, że musiał usiąść na

łóżku i się z nią oswoić. Następnie policzył tygodnie. I ogar-
nęło go rozczarowanie.


- Fantastyczne przyjęcie! - stwierdził Griff, przekrzyku-

jąc głośną muzykę, i objął Fran w talii. - Problem w tym, że
nikt nie ma ochoty iść na bal w ratuszu.

- Fantastyczne? Czy ja wiem...
- Wszyscy świetnie się bawią. - Griff wymruczał słowa

z ustami tuż przy jej uchu, przyprawiając ją o zupełnie nie-
potrzebne drżenie. - A Bill i Billie znów są razem. Wspania-
le, prawda?

Uwolniła się z uścisku i posłała Griffowi niezadowo-

lone spojrzenie. Była skłonna przyznać, że pojednanie to coś
dobrego, ale w tym przypadku pomieszało jej nieco szyki.
Billie zjawiła się w duecie z byłym mężem - radosna jak
skowronek.

- Wiecie, że znów ze sobą chodzimy? - zaszczebiotała

na powitanie, a Fran ledwie się zdobyła na grzecznościowy
uśmiech. - To takie cudowne! Prawie jak owoc zakazany!

Fran w myślach przywołała się do porządku i zaczęła za-

chowywać się, jak na gospodynię przystało. Pocieszała się
tym, że ma jeszcze kilka innych kandydatek na drugą żonę
dla Griffa.

Zmarkotniała jednak, gdy Ian nie przyprowadził siostry.

R

S

background image

Podobno pojechała do miasta, ponieważ zadzwonił jej chło-

pak i narzekał na samotność. Natomiast Josie...

- Tylko spójrz, jak Josie bezwstydnie flirtuje z Ianem

- syknęła do Griffa, przerażona wizją niepowodzenia mister-
nie utkanego planu. - Coś takiego! Przecież dopiero go po-
znała.

- I co z tego? Już wczoraj zauważyłem, że przypadli so-

bie do gustu, chociaż zazwyczaj jestem ślepy na takie sprawy.
Może są dla siebie stworzeni.

Fran westchnęła ciężko. Jessica Drake wyraźnie upodo-

bała sobie jednego z nauczycieli. Melanie Miller nie przysz-
ła, lecz Jessica wcześniej usłyszała od Josie, że Fran była
dzieckiem adoptowanym, i spytała ją, jak można próbować
odnaleźć biologiczną matkę. Fran wymieniła kilka sposobów,
a później dodała:

- To nie byłoby takie trudne, jak ci się wydaje, Jessiko.

Zastanów się, czy naprawdę tego chcesz. Jeśli tak, Griff i ja
chętnie ci pomożemy.

Jill, jej ostatnia nadzieja, nie odstępowała na krok drugie-

go nauczyciela. A co gorsza, już miała na palcu jego sygnet.
Janet zaś, która ostatecznie też byłaby odpowiednia,
najwyraźniej znów zapałała miłością do marnotrawnego mę-
ża i tańczyła tylko z nim.

- Rozchmurz się, Franny. - Griff znów ją przytulił, nie-

potrzebnie przypominając o chwilach szczęścia. - Powinnaś
się odprężyć i dobrze bawić. Jesteś spakowana na wyjazd do
Toowoomby?

- Już nie możesz się doczekać mojego zniknięcia? - spy-

tała cierpkim tonem. - Parę tygodni temu nie chciałeś mnie
puścić, a teraz sam wypychasz mnie z domu. Wcale nie mu-
szę jechać jutro. Równie dobrze mogę to zrobić w poniedzia-
łek rano. I tak zdążę się zarejestrować.

R

S

background image

- Ale jadąc jutro, będziesz mieć dodatkowy dzień na

odpoczynek. Po tych wszystkich przygotowaniach... - Griff
gestem wskazał artystycznie udekorowany salon - należy ci
się trochę wytchnienia.

- Muszę posprzątać - mruknęła, zirytowana tym, że Griff

z takim uporem chce jej się pozbyć. Na moment zapomniała,
że zgodnie z planem B miała wyjechać jak najszybciej.

- Zostaw to Josie. I Patty. Obiecała wpaść i zrobić po-

rządki. Ja też pomogę - dodał zastanawiającym tonem.

- Hej, ludzie, idziemy! - zawołał Roy, mąż Meg, członek

ochotniczej straży pożarnej.

Goście zaczęli się żegnać z gospodarzami i po paru minu-

tach wszyscy wyszli. Josie wsiadła do auta Iana.

- Musimy iść na tę zabawę? - spytał Griff.
Fran poczuła przypływ zmęczenia i najchętniej odpowie-

działaby przecząco. Ale ich nieobecność na pewno wywoła-
łaby falę plotek, a tych i tak nie zabraknie, gdy Griff zostanie
sam.

Należy tylko jak najszybciej opracować plan C, bo inaczej

wyjazd z Summerfield zaraz po Nowym Roku będzie nie-
możliwy.

Lecz w tej chwili nie miała do tego głowy, więc pozwoliła

mężowi wyprowadzić się z domu. Pod pretekstem tego, że
jej małżeństwo wkrótce się skończy, postanowiła dzisiaj
dobrze się bawić. Okazało się to szalenie łatwe. Griff już
nie okazywał względów innym paniom, więc przetańczyła
w jego ramionach cały wieczór. Czuła się w nich taka bez-
pieczna.

I prawie kochana!

- Wstawaj, leniuchu!
- Idź sobie. W niedzielę mogę się wylegiwać cały dzień.

R

S

background image

Ian zabiera Josie na swoją farmę, więc nawet nie muszę
zajmować się naszym gościem. - Fran wtuliła głowę w po-
duszkę.

- Przynajmniej powiedz, który sweter chcesz wziąć.

Wiesz, jak zimno bywa w Toowoombie o tej porze roku.

Zaintrygowana tymi słowami Fran otworzyła oczy i za-

mrugała, bo oślepiło ją światło.

- Co ty wyprawiasz? - spytała zdumiona. Na komodzie

stał otwarty neseser z paroma rzeczami w środku, a Griff
huśtał na palcach dwa blezery, czarny i beżowy. - Pakujesz
moje ciuchy? - Raptownie usiadła. - Żebym jak najszybciej
wyjechała?

Na pewno z powodu Melanie Miller! Griffa coś z nią łą-

czy. Dlatego nie zwrócił uwagi na żadną z zaproszonych, tak
starannie wybranych kandydatek. Lecz to i tak nie miało
znaczenia, skoro wcześniej zadurzył się w Melanie.

- Który? - jęknął Griff.
Zdaniem Fran większość mężów zaczynała mówić głosem

cierpiętnika od chwili złożenia przysięgi małżeńskiej.

- Nigdzie nie jadę! - parsknęła i omal nie dodała: „Me-

lanie nie nadaje się dla ciebie".

Bo się nie nadaje! Nie dałaby Griffowi ani dzieci, ani

szczęścia. Fran była tego pewna. A jeśli miałby związać się
z kobietą niezdolną do rodzenia, to równie dobrze może zo-
stać z nią, Fran, która go kocha najbardziej na świecie. Czy
Melanie z miłości oddałaby Griffa komuś innemu? Wyklu-
czone!

- Zmieniłam zamiar! - oznajmiła, krzyżując ramiona.

Była gotowa do walki. - Jutro zadzwonię do komitetu orga-
nizacyjnego i powiem, że nie mogę przyjechać.

- Więc pojedziemy gdzie indziej. No dalej, wybierz swe-

ter i wstawaj, bo chcę wrzucić pościel do pralki. Patty zaraz

R

S

background image

przyśle kogoś do sprzątania, a mama wpadnie wszystkiego
dopilnować.

Słowo „pojedziemy" trochę Fran zaskoczyło, a drugie

zdanie Griffa - jeszcze bardziej.

- Niby czego ma dopilnować? - wybąkała oszołomiona.
- Trzeba uporządkować dom po przyjęciu, posłać łóżko,

wyjąć trochę rzeczy z szaf w sypialni, żeby Billie i Bill mogli
powiesić swoją garderobę.

- Billie i Bill? O czym ty mówisz?
- To miała być niespodzianka. - Griff usiadł na łóżku,

wziął ją w ramiona i pogłaskał po potarganych włosach. -
Ale myślałem, że już będziesz spakowana. Zamierzałem
wsiąść z tobą do samochodu i powiedzieć ci, że razem ucie-
kamy. Na drugi miesiąc miodowy, chociaż, prawdę mówiąc,
nie było pierwszego.

Powtórzyła w myślach to wyjaśnienie - wraz z określe-

niem „miesiąc miodowy" - i zalała się łzami.

- Znowu beczę - zamruczała z nosem na ciepłej piersi

Griffa. - Nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie płakałam tyle
od śmierci rodziców. — Wzięła podaną jej chusteczkę, osu-
szyła twarz i wyprostowała się, aby Spojrzeć mu w oczy.
- Nie mogę z tobą jechać, mój kochany. Odchodzę od ciebie.

Wyszlochała ostatnie słowa w jego szyję i z całej siły go

objęła.

- Odchodzisz?! - Griff zerwał się na równe nogi. -

O czym ty gadasz? Nie możesz mnie zostawić, Franny. Ko-
cham cię!

Nie zdążyła przyjąć do wiadomości tej rewelacji, bo zaraz

usłyszała następną.

- A jeśli martwisz się tym, że nie zaszłaś w ciążę, to

możemy adoptować dziecko. Albo zdecydować się na sztu-
czne zapłodnienie, jeśli wolisz sama urodzić. Gdyby moja

R

S

background image

sperma okazała się za słaba, weźmiemy czyjąś z banku. Dla
mnie to żaden problem, naprawdę, Fran.

Ukląkł przy łóżku i chwycił jej dłonie. Był strasznie blady,

a w jego oczach malowała się taka udręka, że serce Fran
ścisnęło się boleśnie.

- Myślisz, że nie zaszłam w ciążę z twojej winy? Och,

Griff, jak możesz tak się torturować. Jakby dla mnie było
ważne, czy mamy dzieci.

- Więc dlaczego mówisz o odejściu?
Boże, ależ oboje byli głupi. A zwłaszcza ona, usiłując

Griffa wyswatać. Czy on rzeczywiście powiedział, że ją ko-
cha? Spojrzała mu w oczy, usiłując wyczytać z nich
odpowiedź na pytanie, którego jej drżące wargi nie były
w stanie zadać.

- Poślubiłeś mnie, bo chciałeś, żebym dała ci dzieci,

pamiętasz? - powiedziała w końcu. - Jako gwiazdkowy
prezent dla twojej matki. Ale nic z tego nie wyszło. To mo-
ja wina, chyba z powodu endometriozy. Nie wywiązałam
się ze zobowiązania, a za bardzo cię kocham, żeby z tobą
zostać. Uznałam, że ktoś trochę młodszy ode mnie, całkiem
zdrowy...

- To dlatego urządziłaś ten wczorajszy spęd? Żeby zaofe-

rować mi parę kandydatek na drugą żonę?!

Griff znów podniósł głos, a ona przez moment zastana-

wiała się, czy Josie jeszcze jest w domu i słyszy te krzyki.
I zaraz doszła do wniosku, że to bez znaczenia. Przecież
chciała tylko pomóc.

- Cóż, dość długo trwało, zanim ożeniłeś się z pierwszą

- parsknęła, zadowolona z faktu, że złość trochę zniwelowa-
ła cierpienie. - Obawiałam się, że znów mógłbyś tak się
grzebać, a przecież nie stajesz się młodszy, a twoja matka
-zdrowsza!

R

S

background image


- Więc zrobiłaś to dla mnie?! - Spiorunował ją wzrokiem

i zaczął gniewnie chodzić po pokoju. - Nigdy nie pomyślałaś
o tym, dlaczego tak długo czekałem ze ślubem? Bo ktoś inny
złapał jedyną dziewczynę, której kiedykolwiek pragnąłem!
- krzyknął. - Zgoda, zrozumiałem to dosyć późno. Właści-
wie niedawno, gdy mama powiedziała coś zastanawiającego.
Ale ty chyba musiałaś wiedzieć. Przecież kobiety podobno
słyną z intuicji!

Fran potarła powieki i pomasowała pulsujące skronie.

Czy Griff właśnie powiedział, że kocha ją od dawna?

Z pewnością nie.
Nie miałaby o tym pojęcia? Nie domyślałaby się? Że ko-

cha ją Griff - ten podrywacz wszech czasów?

Wykluczone!
- Niby co musiałam wiedzieć? - Teraz była zdecydowa-

na wyjaśnić tę kwestię do końca.

- Że cię kocham, do cholery!
- Och, chyba wszyscy zdaliśmy sobie z tego sprawę jakiś

czas temu - stwierdził ktoś spokojnie. - Mogę wejść, czy na
mnie też będziesz tak wrzeszczał? - Zza uchylonych drzwi
wyjrzała Eloise.

- Pod warunkiem, że coś wyprostujesz tej babie w głowie

- warknął Griff. - Postanowiła mnie rzucić! Wyobrażasz so-
bie coś takiego?

- Bez trudu, jeśli często zachowujesz się tak jak teraz.

Josie na szczęście mieszkała we Włoszech, więc przywykła
do południowych temperamentów. A ja tak się ucieszyłam,
bo wreszcie wyszedłeś ze skorupy, że twój wybuch nawet
mnie ubawił. - Starsza pani z troską w oku zerknęła na sy-
nową. - Dobrze się czujesz, kochanie?

Fran zdołała tylko skinąć głową.
- Wobec tego zejdę na dół, zrobię ci herbatę i wyślę z nią

R

S

background image

Josie. Dwukrotne wdrapywanie się po schodach może być za
dużą uciechą dla mojego serca.

Zaniepokojona stanem swojej pacjentki Fran wyskoczyła

z łóżka.

- A ty dokąd? - burknął Griff, łapiąc ją za ramię.
- Zbadać twoją matkę. Nie powinna się denerwować!
- Nic jej nie będzie. Wygląda znakomicie i chyba świetnie

się bawi, więc my pogadamy o nas. Kocham cię i nie pozwolę
ci odejść, bo nie mógłbym bez ciebie żyć. - Puścił ją, odsunął
się i przeczesał palcami włosy. - Wiesz, że nawet byłem za-
zdrosny o twój uśmiech do bliźniaków? I przez ułamek sekundy
zastanawiałem się, czy byłbym zazdrosny o nasze dziecko?

Fran westchnęła. Znów wrócili do punktu wyjścia, a ją

ogarnął smutek.

- Właśnie o to chodzi, Griff. O dzieci. Dla nich mnie

poślubiłeś.

- Nic nie rozumiesz, Fran. - Wziął ją w ramiona. - Tylko

mi się wydawało, że bierzemy ślub z tego powodu. Potrze-
bowałem pretekstu, bo nie potrafiłem spojrzeć prawdzie
w oczy. Przyznać, że cię kocham. - Delikatnie pocałował ją
w usta. - Na razie zapomnijmy o sprawie dzieci. Porozma-
wiamy o tym kiedy indziej. Najważniejsze, że jesteśmy ra-
zem. Nie potrafię wyrazić, jak bardzo cię kocham, lecz jeśli
ze mną zostaniesz, to postaram się udowadniać ci swoją
miłość codziennie, na wszystkie możliwe sposoby.

- I nigdy nie będziesz tak na mnie wrzeszczał?
- Będę, ale tylko wtedy, gdy zrobisz coś naprawdę głu-

piego! Żeby chcieć mnie porzucić! Coś takiego! Omal nie
dostałem zawału. - Kolejnym pocałunkiem przypieczętował
wyznanie miłości. - Lecz jeśli masz ochotę, to możemy od
razu poćwiczyć majstrowanie dzieci. Byle z dala od mojej
matki.

R

S

background image

- Zapisałam się na laparoskopię do specjalisty w Too-

woombie.

- A ja na badanie spermy! Niezła z nas para głupoli.

Na dole Eloise z zadowoleniem pokiwała głową. Dobrze,

jeśli kochankowie potrafią razem się śmiać.

R

S

background image





EPILOG


- Lubię, gdy małżonkowie przychodzą razem - oświad-

czył specjalista polecony przez Jeffa Jervisa. - Dawniej mało
który mąż miał odwagę pojawić się na ginekologii.

Griff poruszył się niespokojnie. Fran podejrzewała, że

napatrzył się w poczekalni na ciężarne pacjentki, i najchęt-
niej by zwiał. Przytrzymała więc jego dłoń i wyjaśniła przy-
czynę swojej wizyty.

- Rok to wcale nie tak długo, jeśli chodzi o zajście w cią-

żę - odparł lekarz. - Z pewnością nie należy podejrzewać
bezpłodności.

Griff ścisnął palce żony.
- Zechce pani się przygotować. - Lekarz zasunął białą

zasłonkę, by Fran przebrała się w luźną, krótką koszulkę. Naj-
pierw zbadał piersi Fran, potem starannie obmacał jej brzuch
i jakby się zawahał. - Proszę jeszcze raz powiedzieć mi o tych
objawach, które pani zdaniem świadczą o endometriozie.

Wymieniła więc skurcze, ból krzyża, obfite krwawienia

miesiączkowe.

- A ostatnio pojawiły się takie krwawienia?
- Nie - odparła po namyśle. - Miałam okres, ale...

Lekarz roześmiał się i zawołał Griffa.

- Proszę tu dotknąć - polecił, a Griff zbladł. Nie słyszał

śmiechu i chyba spodziewał się wyczuć w brzuchu żony jakiś
guz. - No, dalej! - zachęcił.

R

S

background image

A Fran zaczęło coś świtać. Wszystko zrozumiała na widok

oszołomionej miny męża.

- Jesteś w ciąży! - oznajmił oskarżycielskim tonem.
- Nie wiedziałam! - parsknęła. - Przecież miałam mie-

siączkę... Przynajmniej coś w tym rodzaju - mruknęła.

- Jesteś w ciąży! - Tym razem Griff zawołał to triumfu-

jącym głosem, podniósł Fran i zamknął ją w uścisku. -I po-
myśleć, że ty już zdiagnozowałaś endometriozę, a ja zamie-
rzałem zrobić badanie spermy. To jak historia o pani Rober-
tson i jej psie.

- Może wreszcie ktoś mi ją opowie?
- To zdarzyło się na początku mojej praktyki - odparł

Griff. - Jako typowa nowa miotła przepisałem pani Rober-
tson inne tabletki na serce. Przy następnej okazji pogratulo-
wałem mojej pacjentce, ponieważ jej suczka się oszczeniła.

- I co z tego? - Fran nie widziała w tym nic komicznego.
- Rzecz w tym, że ta suczka z uwagi na młody wiek nie

powinna była mieć szczeniąt, Ian dał pani Robertson receptę
na psią wersję pigułek antykoncepcyjnych, ale kobiecie po-
myliły się opakowania. Psiakowi dawała swoje leki naserco-
we, a sama brała jego środki antykoncepcyjne.

- W życiu nie słyszałam głupszej historii. Dlaczego przy-

pomniałeś ją sobie właśnie teraz?

- Bo jesteś w ciąży.
- To niemożliwe. - Wciąż bała się uwierzyć w cud i wo-

lała, aby Griff nie dał się ponieść radości. - Przecież zauwa-
żyłabym jakieś objawy. - Dotknęła piersi. - Nie są obrzmia-
łe. I nie miewam porannych mdłości.

- Ja dostrzegłem różne symptomy: huśtawka nastrojów,

płaczliwość, ciągłe zmęczenie. Zastanawiałem się, co ci jest!

- To dlaczego nic nie powiedziałeś?! - Zeszła z fotela,

żeby kłócić się na stojąco.

R

S

background image

- Hej, dzieciaki, uspokójcie się. - Lekarz uznał, że pora

wkroczyć do akcji. - Martwiła was wizja bezpłodności, więc
teraz chyba powinniście się cieszyć?

- Och, cieszymy się. - Fran spojrzała na rozradowane

oblicze męża. Oczy tak bardzo mu lśniły.

- Jeszcze jak. - Znów chwycił ją w objęcia.
- Daję wam dwie minuty! Pamiętajcie, że moje pacjentki

czekają, a pani zaraz idzie zrobić USG.

Godzinę później wszystko było jasne.
- Chcecie takie zdjęcie? - Uśmiechnięta pielęgniarka po-

machała odbitką.

- Oczywiście. - Fran chętnie podskoczyłaby ze szczęś-

cia. - Zapakowane jak prezent.

- Jak prezent? - chórem powtórzyli Griff i pielęgniarka.
- Przecież o to chodziło, Griff. O wnuki, idealny gwiazd-

kowy prezent dla twojej matki.

- Nie do wiary, że oświadczyłem ci się w taki sposób. Jak

mogłem pozwolić ci sądzić, że...

- To już bez znaczenia - zapewniła łagodnie - bo wszy-

stko kończy się dobrze. Wręcz wspaniale!

- Kocham cię, Fran - szepnął, tuląc ją w ramionach. -

I zawsze będę cię kochał. Całym sercem i duszą. Szaleńczo.

- Więc jednak spotkałeś miłość? - spytała przekornie. -

A tak się zarzekałeś...

R

S


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
057 Webber Meredith Subtelny urok
384 Webber Meredith Lekarz do wzięcia
Webber Meredith Przyjaciółki z Westside 03 Nowy lekarz
261 Webber Meredith Przyjaciółki z Westside 01 Rozwód przez pomyłkę
Webber Meredith Spotkanie w przestworzach
Webber Meredith Harlequin Medical Duo 243 Nieznosny adorator
291 Webber Meredith Pierścionek zaręczynowy
Webber Meredith Zagadkowy opiekun
068 Webber Meredith Spotkanie w przestworzach
Webber Meredith Niebezpieczne slonce
Webber Meredith Lekarz do wzięcia
057 Webber Meredith Subtelny urok
243 Webber Meredith Nieznośny adorator
Webber Meredith Przyjaciółki z Westside 04 Jedno pytanie
Webber Meredith Odwazna lekarka

więcej podobnych podstron