Webber Meredith Zagadkowy opiekun

background image
background image

Meredith Webber

Zagadkowy opiekun

Tłumaczyła

Magdalena König

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Czes´c´, Cassie. Moge˛ ci zaja˛c´ minute˛?
Dyrektorka szpitala w Wakefield, doktor Cassandra

Carew, podniosła oczy znad odre˛cznie pisanego listu.
W drzwiach stał jej dobry znajomy, komendant miejs-
cowej policji, Dave Pritchard. On i pani doktor znali sie˛
od najmłodszych lat.

– Witaj, Dave. Co cie˛ do nas sprowadza? Mam na-

dzieje˛, z˙e nie przynosisz złych wies´ci.

– To prawda, wizyta policjanta w szpitalu nie wro´-

z˙y nic dobrego – przyznał Dave, a zwracaja˛c sie˛ do
towarzysza˛cego mu rosłego bruneta w wypchanych
spodniach i wypłowiałej koszuli, dodał: – Pozwo´l, z˙e
ci przedstawie˛ McCalla.

Nieznajomy zamrugał oczami pod wpływem tak-

suja˛cego spojrzenia Cassie.

– Miło mi pana poznac´ – z uprzejma˛rezerwa˛odpar-

ła pani doktor.

– Mnie ro´wniez˙. Mam na imie˛ Henry, ale tak sie˛

utarło, z˙e wszyscy mo´wia˛ do mnie po prostu McCall
– powiedział dz´wie˛cznym, spokojnym głosem, po
czym przeszedł przez poko´j i wyjrzał przez okno.

Cassie w chwilach zamys´lenia cze˛sto stawała pod

oknem i wiedziała, jak nieciekawie wygla˛da szpitalny
dziedziniec, zwłaszcza teraz, gdy z powodu długotrwałej

background image

suszy w prowincji Queensland wprowadzono zakaz
podlewania trawniko´w.

Dave usadowił sie˛ tymczasem na krzes´le przed

biurkiem.

– Domys´lam sie˛, z˙e nie przyszedłes´ z przyjacielska˛

wizyta˛ – odezwała sie˛ Cassie, obserwuja˛c z zacieka-
wieniem nieznajomego, kto´ry oderwawszy sie˛ do ok-
na, powe˛drował w ka˛t gabinetu, zatrzymał sie˛ przed
niska˛ szafka˛, na kto´rej trzymała rodzinne fotografie,
i wzia˛ł jedna˛ do re˛ki.

– Przyprowadziłem ci McCalla, bo... – Wypowiedz´

Dave’a przerwało brze˛czenie policyjnego radiotele-
fonu. – Churchersowie znowu wdali sie˛ w bo´jke˛
– oznajmił, rozpoznaja˛c po numerze, doka˛d go wzywa-
ja˛. – Musze˛ jechac´. McCall wszystko ci wyjas´ni.

– Prosze˛ mo´wic´ kro´tko – rzekła Cassie po wyjs´ciu

Dave’a. – Wkro´tce wezwa˛mnie do izby przyje˛c´, z˙ebym
opatrzyła ofiary kolejnej domowej awantury mie˛dzy
Churchersami. Mam wprawdzie szumny tytuł dyrek-
torki, ale, jak kaz˙dy szef prowincjonalnego szpitala,
zajmuje˛ sie˛ przede wszystkim leczeniem.

– Wystarczy pare˛ sekund – odparł McCall.
Podszedł do biurka, nie odstawiaja˛c zdje˛cia na

miejsce.

– Od dzis´ be˛de˛ pani cieniem. – Zanim zda˛z˙yła

zareagowac´ na to osobliwe os´wiadczenie, dodał: – Ma
pani pie˛kna˛ rodzine˛. Same kobiety?

– Od tamtej pory urodziło sie˛ dwo´ch chłopco´w,

bliz´niako´w – odparła odruchowo. – Wstała zza biurka
i podeszła do McCalla, zirytowana tym, z˙e obcy czło-
wiek bawi sie˛ fotografia˛ bliskich jej oso´b.

4

MEREDITH WEBBER

background image

Me˛z˙czyzna odgadł chyba jej stan, bo oddał zdje˛cie.

Przedstawiało ja˛, Emily, Anne oraz ich matke˛ i pocho-
dziło z czaso´w sprzed wyjazdu Emily. Cassie przyj-
rzała sie˛ znajomym twarzom, dostrzegaja˛c na nowo
uderzaja˛ce podobien´stwo ła˛cza˛ce cztery jasnowłose
kobiety o wyrazistych rysach twarzy. Tylko szesnasto-
letnia podo´wczas Anne miała jeszcze po dziecie˛cemu
zaokra˛glona˛ buzie˛.

Cassie z bo´lem serca dotkne˛ła czubkiem palca po-

dobizny najmłodszej siostry. Ogarna˛ł ja˛dojmuja˛cy z˙al.
Sama nie bała sie˛ s´mierci, choc´ oczywis´cie nie chciała
umierac´, ale nie mogła znies´c´ mys´li, z˙e miałaby nie
doczekac´ chwili, gdy twarz Anne ostatecznie sie˛ u-
kształtuje. Z

˙

e nie be˛dzie jej dane ujrzec´ siostry w peł-

ni kobiecego rozkwitu.

– Zapewnimy pani bezpieczen´stwo – odezwał sie˛

McCall, kto´ry zdawał sie˛ czytac´ w jej mys´lach. – Po to
tu jestem.

– O czym pan mo´wi? – zapytała, wyrwana z zadu-

my. – Kim pan w ogo´le jest? Chyba nie ochroniarzem?

– Nie zamierzam wyste˛powac´ w roli ochroniarza.

Nawet Dave rozumie, z˙e to by nie miało sensu.

Czuja˛c na sobie badawcze spojrzenie szmaragdo-

wych oczu pani doktor, McCall nagle sie˛ przestraszył.
Czy on, naukowiec, zdoła ochronic´ te˛ pie˛kna˛ kobiete˛?

– Mam wyste˛powac´... – us´miechna˛ł sie˛ przeprasza-

ja˛co – w roli pani chłopaka. Wiem, w moim wieku
brzmi to s´miesznie, ale Dave wymys´lił, z˙e...

– Co pan opowiada? Czy postradał pan zmysły?
– Przepraszam, to było niezre˛czne – sumitował

sie˛ McCall. – Powiem wprost. Dave mnie wezwał,

5

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

poniewaz˙ jest pani kolejna˛ osoba˛ otrzymuja˛ca˛ listy
z pogro´z˙kami. Mam pani nie odste˛powac´ na krok. Pod
pozorem, z˙e poznałem pania˛ podczas niedawnych wa-
kacji i przyjechałem tu kontynuowac´ nawia˛zany wo´w-
czas romans.

– Wakacyjny romans? To jakies´ wariactwo!
Tym razem uwage˛ McCalla przykuły nadzwyczaj

kształtne, ro´wnie pocia˛gaja˛ce jak oczy, zmysłowe usta
pani doktor. Od pocza˛tku mo´wił Dave’owi, z˙e nie
nadaje sie˛ do tej roboty, bo zbyt łatwo ulega ubocznym
wraz˙eniom. Z zamys´lenia wyrwał go głos Cassie,
mo´wia˛cej, z˙e od dawna nie była na wakacjach.

– Ale wyjez˙dz˙ała pani z Wakefield – odparł, ucie-

szony, z˙e zapamie˛tał cze˛s´c´ wykładu, jakiego w drodze
do szpitala udzielił mu zapalony do swego pomysłu
Dave.

– Bo musiałam ratowac´ siostrzen´co´w porzuconych

przez bezmys´lnego łajdaka, kto´ry ma czelnos´c´ mienic´
sie˛ ich ojcem. Ten kłamliwy bydlak wysta˛pił najpierw
do sa˛du o odebranie siostrze prawa opieki nad dziec´mi,
poniewaz˙ przyje˛ła okresowa˛ posade˛ w Antarktyce,
a potem jak gdyby nigdy nic wybrał sie˛ w Himalaje,
zostawiaja˛c bliz´niaki po opieka˛ swojej ska˛dina˛d po-
czciwej, lecz ekscentrycznej mamusi, nie maja˛cej bla-
dego poje˛cia o wychowywaniu dzieci.

– A wie˛c wyjechała pani na jakis´ czas z Wakefield

– zwro´cił jej uwage˛ McCall, pows´cia˛gaja˛c che˛c´ do-
wiedzenia sie˛ czegos´ wie˛cej na temat tak barwnie
opisanego przez pania˛ doktor zaburzonego z˙ycia ro-
dzinnego siostry.

Dalsza˛ ich rozmowe˛ przerwał dz´wie˛k telefonu.

6

MEREDITH WEBBER

background image

– Tu Cassie Carew! – powiedziała do słuchawki.
Jest rzeczowa, nie bawi sie˛ w ceregiele, odnotował

w mys´lach. Nie miał pewnos´ci, czy to dobrze, czy z´le,
tak samo jak nie było dla niego jasne, czy sympatia,
jaka˛ zaczyna darzyc´ te˛ kobiete˛, ułatwi mu czy tez˙
utrudni wykonywanie powierzonego zadania. W kaz˙-
dym razie o zalecaniu sie˛ do niej nie moz˙e byc´ mowy.
Zreszta˛ nigdy by sobie na to nie pozwolił.

– Wzywaja˛ mnie. Musze˛ is´c´ – os´wiadczyła pani

doktor, odkładaja˛c słuchawke˛. – Innym razem dopro-
wadzimy do kon´ca te˛ nader dziwna˛ rozmowe˛.

Włoz˙yła biały fartuch i zawiesiła na szyi wyje˛te

z kieszeni słuchawki. McCall nadal stał w ka˛cie pokoju.

– Bardzo przepraszam, ale musze˛ pana wyprosic´

– os´wiadczyła, rzucaja˛c mu zirytowane spojrzenie.

– Oczywis´cie, juz˙ ide˛. – Otworzył przed nia˛ drzwi.

– Pani pierwsza – dodał, przepuszczaja˛c ja˛.

Cassie kipiała z tłumionej złos´ci. Dave chyba zwa-

riował! Po jakiego diabła przyprowadził jej tego cuda-
ka? A pomysł z ,,wakacyjnym romansem’’ to chyba
jakis´ ponury z˙art!

– Prosze˛ sie˛ ode mnie odczepic´ – rzekła, odwraca-

ja˛c sie˛ do poda˛z˙aja˛cego za nia˛ McCalla. – Ide˛ do
gabinetu zabiegowego opatrywac´ rany. Nie ma tam nic
do ogla˛dania.

– Nie chce˛ przeszkadzac´. Be˛de˛ trzymał sie˛ z boku.
Cassie stane˛ła jak wryta. To juz˙ przechodzi wszel-

kie poje˛cie! Facet wygla˛da okazale, w kon´cu jako
ochroniarz musi byc´ wysoki i silny, ale cierpi widac´ na
niedorozwo´j umysłowy, skoro nie rozumie, co sie˛ do
niego mo´wi.

7

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Czy pan naprawde˛ sa˛dzi, z˙e pozwole˛ obcemu,

nawet gdyby był moim ,,chłopakiem’’, kre˛cic´ sie˛ po
gabinecie, w kto´rym przyjmuje˛ chorych? Obserwo-
wac´, jak pracuje˛? I prosze˛ pamie˛tac´, z˙e pacjenci tez˙
maja˛ prawo do prywatnos´ci.

Nie odpowiedział od razu, Cassie miała zatem czas

przyjrzec´ sie˛ smagłej twarzy dziwnego gos´cia, po-
rysowanej woko´ł oczu i ust jas´niejszymi kresecz-
kami zmarszczek. Czy to dlatego, z˙e lubi sie˛ us´mie-
chac´, czy tez˙ moz˙e w trakcie pracy spe˛dza wiele
czasu na s´wiez˙ym powietrzu i cze˛sto patrzy pod
słon´ce?

– Po szpitalu kre˛ci sie˛ zawsze mno´stwo ludzi: pie-

le˛gniarki, sanitariusze, personel pomocniczy. Wielkie
szpitale zatrudniaja˛ nawet własnych ochroniarzy –
odparł McCall po dłuz˙szej chwili.

Cassie wyprostowała sie˛ z godnos´cia˛. Była na siebie

zła za bezsensowne zainteresowanie jego zmarszcz-
kami. Musiała mocno zadrzec´ głowe˛, by spojrzec´ mu
w oczy. McCall ma dobrze ponad metr osiemdziesia˛t
wzrostu.

– Osoby, kto´re raczył pan wymienic´, sa˛ stałymi

pracownikami. To fachowcy. Znaja˛ obowia˛zuja˛ce
w szpitalu przepisy, wiedza˛, jak poste˛powac´ z pacjen-
tami i przestrzegac´ ich prywatnos´ci.

– Moge˛ uchodzic´ za członka personelu – odparł

z irytuja˛cym spokojem. – Na przykład za zakochanego
lekarza, kto´ry z miłos´ci do pani przyjechał do Wake-
field i zapoznaje sie˛ z funkcjonowaniem miejscowego
szpitala, aby ewentualnie podja˛c´ w nim prace˛. Odbywa
okres pro´bny.

8

MEREDITH WEBBER

background image

To powiedziawszy, us´miechna˛ł sie˛ zache˛caja˛co,

jakby za swoja˛ pomysłowos´c´ oczekiwał fanfar.

– Podawanie sie˛ za lekarza, kiedy sie˛ nim nie jest,

jest nie tylko niemoralne, ale wre˛cz sprzeczne z pra-
wem – os´wiadczyła Cassie z oburzeniem, odwracaja˛c
sie˛ na pie˛cie i ruszaja˛c dalej korytarzem.

Kiedy wkroczyła po chwili do niewielkiej izby przy-

je˛c´, siostra dyz˙urna Betty Stubbings włas´nie kon´czyła
oczyszczac´ obraz˙enia Cheryl Churcher.

– Miłe wne˛trze – usłyszała za plecami me˛ski głos.
McCall wmaszerował za nia˛ do gabinetu.
– Nie wolno panu tutaj wchodzic´! – sykne˛ła ze

złos´cia˛, s´ciszaja˛c głos.

– Dlaczego? Przeciez˙ mo´głbym towarzyszyc´ cho-

remu.

– Osoby towarzysza˛ce siedza˛ w poczekalni. – Cas-

sie zdała sobie sprawe˛, z˙e ich gora˛czkowa wymiana
zdan´ nie uszła uwagi pacjentki i piele˛gniarki.

Tymczasem na dosyc´ dota˛d ponura˛ twarz McCalla

wypłyna˛ł us´miech tak promienny, z˙e Cassie zaniemo´-
wiła z wraz˙enia. Nim zdołała sie˛ opamie˛tac´, me˛z˙czyz-
na os´wiadczył:

– W takim razie be˛de˛ pani znajomym. W kon´cu jest

pani szefowa˛ i decyduje, kto moz˙e wejs´c´ do gabinetu,
a kto nie.

– Na to rozcie˛cie trzeba chyba nałoz˙yc´ szwy.
Rzeczowa uwaga Betty przywołała Cassie do po-

rza˛dku.

– Nie ma pan tutaj wste˛pu... – Mys´lami była juz˙

przy pacjentce i dla jej dobra postanowiła zignorowac´
obecnos´c´ McCalla. – Ostatnim razem oboje z Billem

9

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

obiecalis´cie skon´czyc´ z re˛koczynami – odezwała sie˛
surowo, podchodza˛c do lez˙a˛cej na przenos´nym ło´z˙ku
Cheryl.

– Ale to on zacza˛ł – zaperzyła sie˛ kobieta.
Po kaz˙dej bo´jce mie˛dzy Churchersami strona po-

szkodowana niezmiennie twierdziła, z˙e napastnikiem
było to drugie.

– Juz˙ to słyszałam – znuz˙onym głosem odparła

Cassie, ogla˛daja˛c rozcie˛ta˛ od ucha po skron´ głowe˛
Cheryl. – Nikogo w mies´cie nie zszywałam tyle razy
co was.

– Tylko szwy pania˛ obchodza˛? – burkne˛ła Cheryl.

– A moja głowa to co?

– Pani głowa? Czemu miałabym sie˛ nia˛ przejmo-

wac´ bardziej niz˙ pani sama? Niedługo zabraknie na tej
głowie nieuszkodzonej sko´ry do zszywania.

– Ha, ha! Dowcip z broda˛. Juz˙ mi to pani mo´wiła

poprzednim razem.

– Bo tak jest. Wcale nie z˙artuje˛ – cia˛gne˛ła Cassie,

myja˛c re˛ce i wkładaja˛c gumowe re˛kawiczki. Po zaapli-
kowaniu miejscowego znieczulenia wzie˛ła do re˛ki
igłe˛.

– O co sie˛ kło´cicie?
Cassie lekko podskoczyła, usłyszawszy za soba˛głos

McCalla, natomiast Cheryl wcale sie˛ nie speszyła.

– Kto to? Mamy nowego doktorka?
– Jeszcze nie, moz˙e w przyszłos´ci – odparł McCall.

Cassie wyobraziła sobie us´mieszek na jego twarzy.
– Jestem znajomym pani dyrektor. Na razie zapoznaje˛
sie˛ z praca˛ szpitala.

– Hurra! Cassie ma nareszcie chłopaka! – pisne˛ła

10

MEREDITH WEBBER

background image

Cheryl, a Cassie miała ochote˛ sie˛ odwro´cic´ i ukłuc´
McCalla igła˛. – O co sie˛ kło´cimy? – cia˛gne˛ła Cheryl.
– O wszystko i o nic. Dzisiaj poszło o to, kto ma
zmywac´ po s´niadaniu. Bill powiedział, z˙e ja, a ja z˙e
zmywałam wczoraj, a do tego gotuje˛. A on na to: ,,Ty
to nazywasz gotowaniem?’’, wie˛c cisne˛łam w niego
ubijaczem do piany, a on we mnie kubkiem, a ja
rzuciłam talerzem tak, z˙e dostał prosto w nos. No to on
chwycił patelnie˛ i jak mnie nie walnie!

Cassie słuchała w milczeniu tej litanii, kto´ra˛ w ro´z˙-

nych wariantach znała juz˙ na pamie˛c´, przez cały czas
pracowicie zszywaja˛c rane˛.

– Widze˛, z˙e macie duz˙a˛ wprawe˛ – z uznaniem

os´wiadczył McCall, nie zwaz˙aja˛c na piorunuja˛ce spoj-
rzenie Cassie. – Nikt was dota˛d nie sfilmował?

– A po co?
– Z

˙

eby posłac´ film do telewizji, do jednej z tych

audycji, w kto´rych pokazuja˛najs´mieszniejsze nagrania
wideo.

– Robisz sobie jaja? – spytała Cheryl podejrzliwie,

ale z zaciekawieniem.

– Ani troche˛. Mys´le˛, z˙e zrobilibys´cie furore˛.
– Zwłaszcza gdyby sie˛ pozabijali albo nawzajem

okaleczyli – wtra˛ciła Cassie.

Skon´czywszy szycie, oddała Cheryl w re˛ce Betty,

kto´ra miała nałoz˙yc´ opatrunek. Skine˛ła na McCalla,
z˙eby poszedł z nia˛ do niewielkiego pokoiku z lekami.

– Jak mogłes´ zrobic´ cos´ podobnego? – zwro´ciła sie˛

do niego z wyrzutem.

– Chodzi ci o to filmowanie? Pomys´lałem, z˙e gdy-

by zobaczyli, jak sie˛ zachowuja˛, straciliby ochote˛ do

11

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

dalszych bo´jek. Niekto´rzy psychologowie specjalizu-
ja˛cy sie˛ w modyfikacji zachowan´ stosuja˛ te˛ metode˛.

– Nie chodzi mi filmowanie, chociaz˙ w ogo´le nie

powinienes´ z nia˛rozmawiac´, ale jak mogłes´ jej zasuge-
rowac´, z˙e ciebie i mnie cos´ ła˛czy? – Cassie czuła, z˙e
mo´wi bezładnie, ale dzielnie cia˛gne˛ła: – Nie zdajesz
sobie sprawy, czym jest małe miasteczko? Jutro wszys-
cy wezma˛ nas na je˛zyki.

– I o to nam włas´nie chodzi – odrzekł z us´miesz-

kiem zadowolenia.

– Na pewno nie mnie – zaprotestowała. – Moja

matka pracuje w centrum. Do wieczora ktos´ usłuz˙ny
powie jej jak amen w pacierzu, co słyszał o jej co´rce.
Co mama sobie pomys´li? Z

˙

e wdałam sie˛ w romans

z nieznajomym?

– A normalnie spowiadasz sie˛ matce z romanso´w?
Miała ochote˛ zdzielic´ go czyms´ cie˛z˙kim.
– Prosze˛ sta˛d wyjs´c´! – wysyczała.
– Przeciez˙ sama mnie tu zawołałas´ – odparł, udaja˛c

niewinia˛tko. Najwyraz´niej sie˛ z niej naigrawa!

– Moz˙e, ale teraz mo´wie˛, z˙ebys´ sie˛ wynosił. Wara

od mojego szpitala. I mojego z˙ycia. Dave chyba osza-
lał. Wspomniałam mu, z˙e dostałam pare˛ dziwnych
anonimo´w, a ten nasyła na mnie ochroniarza.

– Twoja matka o wszystkim wie. Dave zabrał mnie

do niej przed przyjazdem do szpitala.

Cassie odebrało mowe˛. Potrzebowała chwili na

przetrawienie tego, co usłyszała.

– Bylis´cie u mojej matki?
McCall skina˛ł głowa˛.
– Tego juz˙ za duz˙o! Czy ona ma za mało zmartwien´?

12

MEREDITH WEBBER

background image

– To ona pierwsza porozumiała sie˛ z Dave’em.

Wiedziała, z˙e dostajesz anonimy.

– Ska˛d?
McCall wzruszył ramionami. Zauwaz˙yła, z˙e ma

imponuja˛co szerokie bary. Nic dziwnego, jest w kon´cu
ochroniarzem.

– Nie bardzo wiem – odparł – ale Dave wspomniał

o jakims´ dziecku, kto´re bobrowało po twoim pokoju.

No tak, bliz´niaki! Tydzien´ temu. Widocznie nie

tylko spla˛drowały dolne szuflady komody, ale włama-
ły sie˛ do biurka.

– Jak mogła bez mojej zgody zawracac´ Dave’owi

głowe˛? – mrukne˛ła Cassie, bardziej do siebie niz˙ do
McCalla. – A gdybym nie chciała go w to mieszac´?

– Dave jest od tego, z˙eby zawracac´ mu głowe˛.

Zatajanie anonimowych listo´w przed policja˛ to głu-
pota.

– Wie˛c jestem głupia? W ogo´le bym sie˛ nimi nie

zajmowała, gdyby Lisa Santorini nie wspomniała
przed s´miercia˛ o listach z pogro´z˙kami.

– Lisa? Ta, kto´ra utone˛ła? Mo´wiłas´ o tym Da-

ve’owi?

W małym pomieszczeniu zapanowała nagle atmo-

sfera napie˛cia. Cassie podniosła oczy na me˛z˙czyzne˛,
kto´ry tak niespodziewanie wkroczył w jej z˙ycie.

– Tak. Czemu pytasz? Umarła i nic na to nie po-

radzimy. Po co Dave miałby ci o niej mo´wic´?

– Dla lepszego poznania tła sprawy – wyjas´nił

McCall.

Brzmiało to sensownie, Dave mo´gł po prostu po-

dzielic´ sie˛ z McCallem swymi wa˛tpliwos´ciami na

13

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

temat przyczyn wypadku Lisy, niemniej Cassie nie
była pewna, czy powiedział mu cała˛ prawde˛. Odniosła
tez˙ nieodparte wraz˙enie, z˙e McCall odpowiedział zbyt
szybko, zbyt gładko. Ciarki przeszły jej po plecach.
Nim jednak zda˛z˙yła zaz˙a˛dac´ dalszych wyjas´nien´,
w drzwiach małego pokoiku stane˛ła Betty.

– Idz´cie sie˛ migdalic´ w inne miejsce – os´wiadczyła.

– Musze˛ zaopatrzyc´ oddział w opatrunki i lekarstwa.

– Migdalic´ sie˛! – wyrwało sie˛ Cassie przez ze˛by.
Jakby tego było mało, twarz owego okropnego

me˛z˙czyzny rozjas´nił triumfalny us´miech. Ich kro´tka
rozmowa w cztery oczy potwierdziła rzucona˛ wczes´-
niej przez McCalla sugestie˛, iz˙ nie sa˛ sobie oboje˛tni.

– Niech to diabli! – mrukne˛ła, przepychaja˛c sie˛

koło niego, by jak najszybciej połoz˙yc´ kres z˙enuja˛cej
sytuacji. Zadzwoni do Dave’a, niech sobie go zabiera.

Nie musiała dzwonic´, bo Dave był w izbie przyje˛c´.
– Przyjechałem zobaczyc´, co z Cheryl. Bill jest

w poczekalni, zawiezie ja˛ do domu. Dałem mu ostatnie
ostrzez˙enie: naste˛pnym razem oboje wyla˛duja˛w aresz-
cie, bez wzgle˛du na to, kto´re zacznie awanture˛. I oskar-
z˙e˛ ich o zakło´canie spokoju. Nie be˛de˛ tego dłuz˙ej
tolerował. – Urwał, by skina˛c´ głowa˛ McCallowi, kto´ry
wyłonił sie˛ z przyległego pokoiku. – To jedyny legalny
s´rodek, jakim moge˛ sie˛ posłuz˙yc´, z˙eby ich czegos´
nauczyc´ – dodał. – Bo zawsze jest tak, z˙e jes´li nawet
kto´res´ w pierwszej chwili wniesie skarge˛, to i tak ja˛
wycofuje, nim dojdzie do rozprawy.

Cassie zmierzyła Dave’a ostrym spojrzeniem. Ja-

kim prawem opowiada takie rzeczy obcemu człowie-
kowi, kto´rego w ogo´le nie powinno tutaj byc´?

14

MEREDITH WEBBER

background image

– Moz˙emy porozmawiac´ w moim gabinecie?
Skina˛wszy głowa˛, Dave otworzył drzwi i poda˛z˙ył za

nia˛. Miała wraz˙enie, z˙e McCall idzie za nimi, wolała
jednak nie robic´ sceny na korytarzu. Zaprotestowała
dopiero przy wchodzeniu do gabinetu, ale Dave był
stanowczy.

– On musi wejs´c´ – os´wiadczył.
McCall i tym razem nie usiadł, tylko stana˛ł pod

oknem, z dala od biurka, jakby dla zaznaczenia, z˙e nie
zamierza wtra˛cac´ sie˛ do rozmowy.

– Nie sa˛dze˛, z˙eby ogrodnik albo ktos´ ze szpitalnej

pralni pro´bował zastrzelic´ mnie przez okno – zauwaz˙y-
ła Cassie sarkastycznie. – A jes´li chce pan uchodzic´ za
niewidzialnego, to przy pan´skim wzros´cie jest to zada-
nie beznadziejne.

– Wiem – odparł ponuro. – Ale lepiej mi sie˛ mys´li,

kiedy jestem w ruchu.

Cassie miała ochote˛ odrzec, iz˙ cieszy sie˛, z˙e mys´-

lenie nie jest mu obce, dobre wychowanie wzie˛ło jed-
nak go´re˛.

– Słuchaj, Dave – zacze˛ła, zwracaja˛c sie˛ do za-

przyjaz´nionego policjanta. – Zaczynam z˙ałowac´, z˙e
zwracałam ci głowe˛ tymi anonimami. Niepotrzebnie
sprowadziłes´ pana McCalla. Sama potrafie˛ zadbac´
o swoje bezpieczen´stwo. W kon´cu nie ma najmniej-
szego dowodu na to, z˙e autor anonimo´w ma cos´
wspo´lnego z wiadomymi wypadkami. Zajrzałam do
szpitalnej statystyki i stwierdziłam, z˙e jakkolwiek
wskaz´nik zejs´c´ s´miertelnych nieco ostatnio podsko-
czył, to jednak mies´ci sie˛ w granicach normy.

Dave pokiwał głowa˛.

15

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Nasze statystyki mo´wia˛ to samo. Ja tez˙ byłem do

niedawna skłonny uwaz˙ac´, z˙e nie dzieje sie˛ nic szcze-
go´lnego, ale tydzien´ temu zmieniłem zdanie, po tym
jak co´rka pani Ambrose, ta, kto´ra mieszka w Ameryce,
przyjechała do Wakefield. Brat pani Ambrose zabez-
pieczył rzeczy siostry, czekaja˛c na przybycie siost-
rzenicy. I popatrz, co Roslyn znalazła w papierach
matki. – To mo´wia˛c, Dave wre˛czył Cassie plik spie˛-
tych kartek formatu A4.

Biora˛c kartki z ra˛k Dave’a, Cassie usłyszała, z˙e

stoja˛cy pod oknem me˛z˙czyzna zrobił pare˛ kroko´w,
najwidoczniej z zamiarem zajrzenia jej przez ramie˛.

– Chcesz powiedziec´, z˙e pani Ambrose dostawała

anonimy? – wykrztusiła Cassie, przyciskaja˛c plik do
piersi. – Jej s´mierc´ nie była skutkiem nieszcze˛s´liwego
wypadku?

– Rzeczywis´cie dostawała anonimowe listy, nato-

miast co do przyczyny jej s´mierci... No co´z˙, to sa˛
wydruki komputerowe, a nie odre˛cznie pisane listy
– sme˛tnie wyjas´nił Dave – wie˛c nie znajdziemy na nich
odcisko´w palco´w. Koperty mogłyby byc´ pomocne, ale
pani Ambrose ich nie zachowała.

Cassie zmusiła sie˛ do rozłoz˙enia listo´w na biurku.

Pierwszy zawierał tylko jedno zdanie, wydrukowane
pos´rodku strony.

– Pani Ambrose miała w domu zwierze˛ta? – zdzi-

wiła sie˛. – Mogłoby sie˛ wydawac´, z˙e przy jej cze˛stych
podro´z˙ach...

– Nie sa˛dze˛, z˙eby słowo ,,ulubien´cy’’ odnosiło sie˛

do pso´w czy koto´w – przerwał stoja˛cy za jej plecami
me˛z˙czyzna. – Pani Ambrose, o ile pamie˛tam, była

16

MEREDITH WEBBER

background image

nauczycielka˛. Autor mo´gł miec´ na mys´li jej ulubio-
nych ucznio´w.

Cassie obejrzała sie˛ i w sennych na pozo´r, wpat-

rzonych w nia˛ teraz z baczna˛ uwaga˛ oczach McCalla
dostrzegła nieznany dota˛d wyraz. Wyraz zdaja˛cy sie˛
s´wiadczyc´ o tym, iz˙ pod jego niedz´wiedziowata˛ po-
włoka˛ kryje sie˛ cos´ nieoczekiwanie tajemniczego. Za-
skoczona swym odkryciem, zwro´ciła sie˛ na powro´t do
Dave’a.

– Jakos´ nie moge˛ w to uwierzyc´ – rzekła. – A ty?
– Tez˙ nie sa˛dze˛, niemniej autor jest chyba rdzen-

nym mieszkan´cem Wakefield – odparł Dave. – Ale
przeczytaj reszte˛.

Cassie zacze˛ła przerzucac´ kro´tkie paskudne listy,

z kto´rych ostatni zawierał groz´be˛ ostateczna˛.

,,Masz swoich ulubien´co´w’’.
,,Jestes´ niesprawiedliwa’’.
,,Niech ci sie˛ nie wydaje, z˙e jestes´ taka sprytna’’.
,,Jeszcze poz˙ałujesz’’.
,,Nie doz˙yjesz siedemdziesia˛tki’’.
– I nie doz˙yła – rzekła Cassie zgaszonym tonem.

Re˛ce jej drz˙ały, kiedy oddawała Dave’owi przeczytane
kartki. – Wszystkie pochodza˛ od tego samego autora,
prawda? Moje wygla˛daja˛ podobnie: jedno kro´tkie zda-
nie na s´rodku strony.

W odro´z˙nieniu od lekkiej irytacji po otrzymaniu

pierwszego listu czy rosna˛cej złos´ci wywołanej dru-
gim, a potem trzecim, tym razem poczuła autentyczny,
mroz˙a˛cy krew w z˙yłach strach.

– Ile dostałas´ listo´w? Zdaje sie˛, z˙e trzy? – Pytanie

zadał McCall.

17

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

Cassie nawet sie˛ nie obejrzała.
– Pokazałes´ mu moje listy? – z pretensja˛ w głosie

zwro´ciła sie˛ do Dave’a.

– Oczywis´cie. Musi znac´ gło´wne fakty i wszystko,

co moz˙e sie˛ z nimi wia˛zac´. Dlatego, mie˛dzy innymi,
chce˛, z˙eby stale ci towarzyszył. Lisa była twoja˛ dobra˛
znajoma˛, Judy Griffiths tez˙, choc´ nie byłas´ z nia˛ az˙ tak
zaprzyjaz´niona, a poza tym znasz miasto i jego miesz-
kan´co´w jak mało kto. Mo´w McCallowi o wszystkim,
co przyjdzie ci do głowy. Im wie˛cej be˛dzie wiedział,
tym łatwiej mu be˛dzie zapewnic´ ci bezpieczen´stwo.

Cassie obruszyła sie˛ w duchu na ostatnia˛ sugestie˛,

lecz uczucie niedowierzania blokowało w jej s´wiado-
mos´ci wszystkie inne odruchy. Bezradnie pokre˛ciła
głowa˛. Czy to moz˙liwe, by nie mogła sie˛ czuc´ bez-
piecznie w szes´ciotysie˛cznym miasteczku, w kto´rym
wychowywała sie˛ od dziecin´stwa?

Z

˙

e w jej rodzinnym mies´cie grasuje skrytobo´jca?

Kto´ry byc´ moz˙e czyha na jej z˙ycie?

– Przeciez˙ to mogły byc´ nieszcze˛s´liwe wypadki.

Lisa utopiła sie˛, bo ka˛pała sie˛ w nocy po pijanemu.
Pani Ambrose mogło sie˛ zdarzyc´, z˙e wjez˙dz˙aja˛c do
garaz˙u nacisne˛ła pedał gazu zamiast hamulca. A Judy
potra˛cił samocho´d, kto´rego kierowca uciekł z miejsca
wypadku. Takie rzeczy sie˛ zdarzaja˛ – tłumaczyła, nie
chca˛c przyja˛c´ do wiadomos´ci ponurej prawdy.

– Owszem, zdarzaja˛ – przyznał Dave. – Niemniej

to, o czym wiemy, budzi najgorsze podejrzenia.

– Istnieje powaz˙ne niebezpieczen´stwo i nie wolno

go lekcewaz˙yc´ – dodał McCall, obchodza˛c biurko
i staja˛c naprzeciw Cassie. – Sama musisz przyznac´.

18

MEREDITH WEBBER

background image

Cassie zdała sobie sprawe˛, z˙e powinna podja˛c´ decy-

zje˛. Zarazem jednak irytowało ja˛, z˙e została wmanew-
rowana w sytuacje˛, na kto´ra˛ nie ma wpływu. I to chyba
najbardziej ja˛ złos´ciło.

– Znajdz´cie jakis´ inny sposo´b. Czy McCall musi

koniecznie tracic´ czas na obijanie sie˛ po szpitalu?
Pomys´l o kosztach takiej operacji. Nie wiem, ile zara-
biaja˛ ochroniarze, ale na pewno nie pracuja˛ za darmo.
Mo´j szpital z cała˛ pewnos´cia˛ nie moz˙e sobie pozwolic´
na zatrudnienie dodatkowego pracownika, a budz˙et
policji tez˙ musi byc´ bardzo napie˛ty.

– Niech cie˛ głowa nie boli o budz˙et policji – dora-

dził jej Dave. Zauwaz˙yła jednak, z˙e nim to powiedział,
on i McCall wymienili ukradkowe spojrzenia. – W za-
istniałej sytuacji powinienem włas´ciwie powołac´ spec-
jalny zespo´ł s´ledczy, ale poniewaz˙ nie dysponuje˛ z˙ad-
nymi dowodami opro´cz listo´w z pogro´z˙kami, wie˛c
mogłem tylko wezwac´ na pomoc McCalla.

Ten us´miechna˛ł sie˛. Miał to byc´ dodaja˛cy otuchy

us´miech typu ,,moz˙e mi pani zaufac´, jestem wie˛cej
wart niz˙ cały zespo´ł dochodzeniowy’’, Cassie poczuła
jednak, z˙e wiele kobiet odczytałoby go całkiem ina-
czej.

Był po prostu szalenie pocia˛gaja˛cy.

19

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Spłoszona tym, co przemkne˛ło jej przez mys´l, Cas-

sie szybko poz˙egnała Dave’a, skine˛ła głowa˛ McCal-
lowi, kto´ry ku jej uldze wyszedł razem z policjantem,
po czym wzie˛ła do re˛ki nie doczytany list od miej-
scowego lekarza. Spodziewała sie˛, z˙e jest to skarga
na szpital, poniewaz˙ pacjentka doktora George’a Ra-
ptisa, kto´rej list dotyczył, przez cały czas pobytu
w szpitalu nie przestawała narzekac´.

Kłopot polegał na tym, iz˙ se˛dziwy doktor George,

kto´ry zacza˛ł praktyke˛ w Wakefield przed przyjs´ciem
Cassie na s´wiat, był lekarzem starej daty i uwaz˙ał, z˙e
szanuja˛cy sie˛ medyk ma prawo, a nawet obowia˛zek
pisac´ jak kura pazurem.

– A juz˙ na pewno nie zniz˙y sie˛ do uz˙ywania nowo-

modnych urza˛dzen´ w rodzaju komputera – mrukne˛ła
do siebie po´łgłosem, a podnio´słszy głowe˛ znad biurka,
ujrzała przed soba˛McCalla, kto´ry bezszelestnie wszedł
z powrotem do gabinetu.

– Tego, kogo masz na mys´li, na pewno moz˙emy

skres´lic´ z listy podejrzanych – odezwał sie˛ wesoło.

– Nie układałam z˙adnej listy, a nawet gdyby, to

George byłby ostatnim kandydatem na podejrzanego
– odparła. – Zas´ twoja˛ obecnos´c´ w moim gabinecie
uwaz˙am za zbe˛dna˛, bo nie wierze˛, z˙eby autor anonimo-

background image

wych listo´w, choc´by był nie wiem jak przebiegły,
potrafił zrobic´ mi tutaj krzywde˛.

– Nie chcesz, z˙eby ktos´ słuchał twoich rozmo´w

z soba˛? – spytał McCall. W ka˛cikach jego warg pojawił
sie˛ figlarny us´miech.

– Wolałabym, z˙eby nikt nie słuchał moich rozmo´w

– odcie˛ła sie˛ Cassie.

– Wcale ci sie˛ nie dziwie˛.
Korzystaja˛c z chwilowego zaskoczenia, McCall po-

stanowił ja˛ zaatakowac´.

– Wie˛c moz˙e zastanowisz sie˛ nad lista˛ podejrza-

nych, dobrze? A ja tymczasem połaz˙e˛ sobie po szpita-
lu. Wiem, jak nalez˙y sie˛ zachowywac´ wobec personelu
i pacjento´w, bo juz˙ nieraz zdarzało mi sie˛ pracowac´
w szpitalach.

– Nic mnie nie obchodzi, w jakich miejscach zda-

rzało ci sie˛ pracowac´. Nie moz˙esz ot tak ,,łazic´’’ po
szpitalu. Co ludzie sobie pomys´la˛?

Była naprawde˛ rozgniewana. I miała powody. Dave

powinien był ja˛ uprzedzic´ o swoim planie. Twierdził
jednak, z˙e najlepiej działac´ z zaskoczenia, nie daja˛c
Cassie czasu na przygotowanie obrony.

– Jest bardzo niezalez˙na – os´wiadczył. – Cała jej

rodzina składa sie˛ z cholernie niezalez˙nych bab.

Dave powiedział to z tak widocznym rozdraz˙nie-

niem, z˙e McCall poczuł sie˛ w obowia˛zku zapytac´, czy
nie jest przypadkiem osobis´cie zainteresowany pania˛
doktor, na co zaz˙enowany Dave wyjas´nił:

– Nic z tych rzeczy. Podkochiwałem sie˛ w Emily,

jej siostrze. Z Cassie ła˛czy mnie tylko przyjaz´n´. Trak-
tuje˛ ja˛ wyła˛cznie jak dobrego przyjaciela. O ile wiem,

21

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

Cassie nie ma osobistego z˙ycia, chociaz˙ dawniej, nim
osiadła na prowincji, była zare˛czona z jakims´ leka-
rzem. Ale szes´c´ lat temu wro´ciła do Wakefield, z˙eby po
s´mierci ojca zaja˛c´ sie˛ matka˛, i tak juz˙ zostało. Spoty-
kała sie˛ od czasu do czasu z paroma me˛z˙czyznami, ale
nic z tego nie wyszło.

Z zamys´lenia wyrwał McCalla zniecierpliwiony

głos Cassie:

– No, słucham! Nie masz nic do powiedzenia?
– Pomys´la˛, z˙e przyszedłem do szpitala na okres

pro´bny i dlatego staram sie˛ jak najwie˛cej o nim dowie-
dziec´, wie˛c moje zachowanie nie powinno nikogo
dziwic´ ani denerwowac´. A jes´li do tego uznaja˛, z˙e nie
odste˛puje˛ cie˛ na krok, bo straciłem dla ciebie głowe˛, to
tym lepiej. Piele˛gniarka, kto´ra opatrywała Cheryl, mu-
siała juz˙ opowiedziec´ wszystkim o naszej sekretnej
rozmowie w magazynie leko´w.

– To była ostra wymiana zdan´, a nie z˙adna sekretna

rozmowa – przypomniała mu Cassie.

Czuła jednak, z˙e zaczyna tracic´ grunt pod nogami.

Była coraz bardziej zakłopotana, ale jej opo´r słabł.

McCall us´miechna˛ł sie˛ najbardziej ujmuja˛co, jak

potrafił. Jego siostra twierdziła zawsze, z˙e kiedy sie˛
us´miechnie, z˙adna kobieta nie potrafi mu sie˛ oprzec´.
Niestety, swoimi us´miechami przycia˛gał na razie nie-
włas´ciwe kobiety.

Cassie odpowiedziała mu czaruja˛cym, choc´ nieco

bladym us´miechem, kto´ry dawał jednak pewne wyob-
raz˙enie o tym, jak musiała wygla˛dac´ jego pełna, nie-
skre˛powana wersja. McCallowi nasune˛ło sie˛ podejrze-
nie, z˙e narzeczony z wielkiego miasta tudziez˙ me˛z˙czy-

22

MEREDITH WEBBER

background image

z´ni z Wakefield, z kto´rymi miała sie˛ ,,od czasu do
czasu spotykac´’’, musieli byc´ kompletnymi cymba-
łami.

– Pewnie masz racje˛ – przyznała. – Zreszta˛ po szpi-

talu kre˛ci sie˛ tyle oso´b, z˙e jedna wie˛cej nie zrobi ro´z˙-
nicy. Ale teraz zostaw mnie w spokoju i idz´ powło´czyc´
sie˛, bo mam mno´stwo roboty.

Było to wyraz´ne uste˛pstwo, na kto´re nalez˙ało od-

powiedziec´ tym samym, McCall uznał jednak, iz˙ musi
kuc´ z˙elazo po´ki gora˛ce. Cassie pewnie znowu stanie
okoniem, ale on jest tutaj przede wszystkim po to, by
dbac´ o jej bezpieczen´stwo.

– Jak wygla˛da two´j dzien´? Jaka˛ cze˛s´c´ czasu spe˛-

dzasz w gabinecie? Czy kiedy jestes´ potrzebna, wzy-
waja˛ cie˛ przez głos´nik, czy pagerem? Czy masz ustalo-
ne godziny obchodo´w? Bo jes´li tak, to trzeba je be˛dzie
codziennie zmieniac´.

Popatrzyła na niego takim wzrokiem, jakby mo´wił

w jakims´ egzotycznym je˛zyku.

– Chyba z˙artujesz! Nie mam z˙adnych ustalonych

godzin. Robie˛ jeden obcho´d z rana, po przyjez´dzie do
szpitala, a drugi po południu, ale ich godziny sa˛ ro´z˙ne.
Nie zawsze zjawiam sie˛ o tej samej porze, wszystko
zalez˙y od wezwan´, takz˙e w nocy, no i od tego, co dane-
go dnia dzieje sie˛ w szpitalu. Poza tym co drugi czwar-
tek przyjez˙dz˙a tu zespo´ł złoz˙ony z chirurga, aneste-
zjologa i konsultanta, kto´ry przeprowadza specjalis-
tyczne operacje i badania wymagaja˛ce mojej obecno-
s´ci, a co druga˛s´rode˛ mamy wizyty ginekologa i w przy-
padku operacji tez˙ musze˛ przy nich asystowac´. Po-
nadto w razie potrzeby wykonuje˛ mniej skompliko-

23

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

wane operacje albo przyjmuje˛ w ambulatorium i...
A no tak!

– Jednak masz jakies´ ustalone godziny?
– No włas´nie. W poniedziałki, wtorki i pia˛tki ja

i staz˙ysta Mike przyjmujemy pacjento´w przychodni.
A w s´rode˛, tez˙ o pierwszej, prowadze˛ badania pre-
natalne.

– Dobrze. Wiem juz˙, jakie masz stałe dni i godziny.

– McCall zerkna˛ł na zegarek i zdziwił sie˛, z˙e jest
dopiero dziesia˛ta. – Proponuje˛, z˙ebys´ zrobiła sobie
przerwe˛ na kawe˛, w trakcie kto´rej omo´wimy plan
poste˛powania na najbliz˙sze dni. W ten sposo´b be˛de˛
miał cie˛ stale na oku, nie siedza˛c ci bez przerwy na
głowie.

Cassie zrobiła niezadowolona˛ mine˛.
– Nie sa˛dze˛, z˙eby to było konieczne.
– Wiem. Ale potraktuj to jako uste˛pstwo wobec

Dave’a – zaproponował pojednawczym tonem.

Zmarszczka na jej czole pogłe˛biła sie˛. McCall miał

coraz wie˛ksze wa˛tpliwos´ci, czy pomysł Dave’a, z˙eby
Cassie nie wtajemniczac´ w szczego´ły ich planu, jest
słuszny. Dave twierdził, z˙e w domu pełnym kobiet
z˙adna tajemnica nie moz˙e sie˛ utrzymac´, totez˙ wkro´tce
całe miasto wiedziałoby o ich zamiarach. Niemniej czy
kobieta tak bystra jak Cassie nie domys´li sie˛ sama, z˙e
wyznaczyli jej role˛ przyne˛ty?

– Nie widze˛ powodu, dlaczego miałabym spełniac´

jego zachcianki – odparła ostrym tonem. Podniosła
jednak słuchawke˛ i po wybraniu numeru zamo´wiła
dwie kawy. – I porcje˛ herbatniko´w – dodała, spog-
la˛daja˛c na McCalla, kto´ry zda˛z˙ył tymczasem usadowic´

24

MEREDITH WEBBER

background image

sie˛ na krzes´le naprzeciw biurka. Naste˛pnie wybrała
kolejny numer. – Suzy? Czy moz˙esz przynies´c´ mo´j
kalendarz i plan dyz˙uro´w? – Po odłoz˙eniu słuchawki
dodała: – Suzy pracuje w administracji, ale zarazem
pełni role˛ mojej sekretarki. Zapisuje wszystkie moje
zobowia˛zania i wzywa mnie, jes´li gdzies´ sie˛ spo´z´niam.

– Przez pager?
Cassie skine˛ła głowa˛.
– Mogłabys´ wie˛c w taki sam sposo´b informowac´

mnie, doka˛d idziesz, wychodza˛c z gabinetu.

– Alez˙ to s´mieszne! – oburzyła sie˛, wstaja˛c. – Mia-

łabym za kaz˙dym razem informowac´ cie˛, doka˛d ide˛?
W takim małym szpitalu?

– Z tego, co zda˛z˙yłem zaobserwowac´, jest moz˙e

niewielki, ale pełno w nim zakamarko´w i bocznych
korytarzy. Łatwo moz˙na sie˛ zgubic´. Albo be˛dziesz
mnie informowac´, doka˛d idziesz, albo be˛de˛ zmuszony
towarzyszyc´ ci jak cien´.

Cassie odwro´ciła sie˛ do okna i wyjrzała na dziedzi-

niec, na kto´rym z pewnos´cia˛ nie działo sie˛ nic zaj-
muja˛cego.

– Głupio by wygla˛dało, gdybys´ wcia˛z˙ za mna˛ cho-

dził. W dodatku nikt nie uwierzy, z˙e mogłes´ do tego
stopnia stracic´ głowe˛ dla starej, poczciwej Cassie Ca-
rew. Nie jestem modelka˛ i wiem, co ludzie sobie
o mnie mys´la˛.

Nagły smutek w jej głosie sprawił, z˙e McCall wstał,

chca˛c podejs´c´ do niej i wypowiedziec´ jakies´ pociesza-
ja˛ce słowa, lecz przeszkodziło mu pukanie do drzwi.
Na progu stane˛ła młoda piele˛gniarka niosa˛ca tace˛, na
kto´rej stały dwie kawy i talerzyk herbatniko´w.

25

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Mogłabys´ zdobyc´ dla mnie pager? – zapytał po

jej odejs´ciu, daja˛c pretekst do kolejnej sprzeczki, bo
chciał odwro´cic´ uwage˛ Cassie od sme˛tnych mys´li.

Zabieg przynio´sł spodziewany rezultat.
– Nie widze˛ powodu – odparła, piorunuja˛c natre˛ta

wzrokiem.

– W takim razie nie mam wyboru. Be˛de˛ zmuszony

chodzic´ za toba˛ jak cien´.

Była ws´ciekła, niemniej znowu sie˛gne˛ła po telefon

i poprosiła Suzy o dostarczenie pagera.

– Zadowolony? – spytała zimno.
Nie, nie jest zadowolony. W ogo´le cały plan coraz

mniej mu sie˛ podoba. Kiedy Dave po raz pierwszy
zwro´cił sie˛ do niego z ta˛ sprawa˛, McCall był zdania, z˙e
nalez˙y ja˛ nagłos´nic´ i w ten sposo´b odstraszyc´ niezna-
nego morderce˛. Jednakz˙e Dave był temu przeciwny.
Uwaz˙ał, z˙e złoczyn´ca tylko sie˛ przyczai i po pew-
nym czasie znowu uderzy, albo przeprowadzi sie˛ do
innej miejscowos´ci, aby tam kontynuowac´ swoja˛ niec-
na˛ działalnos´c´.

– Pijesz z mlekiem? I pewnie słodzisz? – Cassie

z lekka˛ ironia˛ w głosie zwro´ciła sie˛ do swego niepro-
szonego gos´cia, kto´ry niespodziewanie popadł w nie-
zbyt wesoła˛ zadume˛.

– Jedno i drugie – odparł z przymilnym us´mie-

chem. – Jak znam szpitalne kawy, bez dodatko´w sa˛ na
ogo´ł nie do picia.

– Mo´j szpital nalez˙y pod tym wzgle˛dem do wyja˛t-

ko´w – wyjas´niła, podaja˛c mu mleko i cukier. – Po
obje˛ciu stanowiska wprowadziłam tylko kosmetyczne
zmiany, w kon´cu działał bez zarzutu od ponad stu lat,

26

MEREDITH WEBBER

background image

ale stanowczo zaz˙a˛dałam porza˛dnej kawy dla wszyst-
kich, zaro´wno personelu, jak i pacjento´w. Cierpi na
tym budz˙et, ale trudno!

Cassie zdawała sobie sprawe˛, z˙e mo´wi byle mo´wic´,

gdyz˙ kolejny us´miech McCalla przyprawił ja˛ o nie-
zrozumiałe palpitacje i musiała jakos´ pokryc´ zmiesza-
nie. Dopiero wzmianka o budz˙ecie sprowadziła ja˛ na
ziemie˛, przypominaja˛c pewien fragment niedawnej
rozmowy z Dave’em.

– A propos budz˙etu, to kto be˛dzie ci płacił za

,,obijanie sie˛’’ po szpitalu? Spytałam o to Dave’a, ale
uchylił sie˛ od odpowiedzi – rzekła surowo, mierza˛c
McCalla badawczym spojrzeniem.

Nie spieszył sie˛ z wyjas´nieniem. Powoli zamieszał

cukier, po czym podnio´sł filiz˙anke˛ do ust.

– Masz byc´ moim obiektem badawczym – odrzekł

po pierwszym łyku kawy.

– Niemoz˙liwe! – zawołała. – Pewnie do pracy

magisterskiej, bo chyba nie kwalifikuje˛ sie˛ do dyser-
tacji doktorskiej? – Nawet dziecko rozpoznałoby sar-
kazm w jej głosie.

McCall tym razem nie tylko sie˛ us´miechna˛ł, ale

wybuchna˛ł tak zaraz´liwym s´miechem, z˙e Cassie za-
wto´rowała mu wbrew woli. Na domiar złego dziwne
palpitacje powto´rzyły sie˛.

– Nie mam takich ambicji – odparł. – Powiedzmy,

z˙e były pienia˛dze na pewien rodzaj badan´ z tej dziedzi-
ny. – Znowu wypił kilka łyko´w kawy. – To niewiary-
godne, na ile rzeczy moz˙na zdobyc´ pienia˛dze, prze-
gla˛daja˛c spisy granto´w. Wypełnianie wniosko´w jest
dos´c´ ucia˛z˙liwe, ale i tego moz˙na sie˛ nauczyc´.

27

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

Cassie straciła ochote˛ do s´miechu. Czytywała gaze-

towe raporty na temat ,,programo´w specjalnych’’, na
kto´re biegli w wypełnianiu wniosko´w spryciarze do-
stawali pan´stwowe pienia˛dze i nieraz gniewała ja˛ łat-
wos´c´, z jaka˛ rza˛d hojna˛ re˛ka˛ wspiera nader wa˛tpliwe
przedsie˛wzie˛cia. Była oczywis´cie pewna, z˙e wie˛k-
szos´c´ granto´w idzie na godne cele, lecz nie darzyła
sympatia˛ ludzi, kto´rzy korzystaja˛c z łatwych pienie˛-
dzy, unikaja˛ stałej, solidnej pracy.

– Ach tak! – zauwaz˙yła chłodno, mo´wia˛c sobie

w duchu, z˙e inteligentne spojrzenie McCalla i jego
ujmuja˛cy s´miech nie rekompensuja˛ cwaniactwa.

Odgadł jej mys´li tym łatwiej, z˙e sam cze˛sto sie˛

zz˙ymał na ludzi, kto´rzy ze zdobywania stypendio´w
zrobili sobie profesje˛. Nie mo´gł jednak nic powiedziec´,
poniewaz˙ Dave kazał mu przyrzec, z˙e swoje obecne
zaje˛cie – naukowe badania w dziedzinie kryminologii
– zachowa w tajemnicy.

– Dobre te herbatniki – pochwalił, chca˛c nieco

ocieplic´ atmosfere˛.

– U nas mo´wia˛ na nie imbirowe całuski – powie-

działa machinalnie i natychmiast poz˙ałowała swoich
sło´w.

– Ciekawe – zauwaz˙ył z us´miechem, ale widza˛c, z˙e

Cassie jeszcze bardziej sie˛ speszyła, szybko dodał:
– Wro´c´my do twoich plano´w na najbliz˙sze dni.

Jakby na zamo´wienie zapukano do drzwi i do gabi-

netu wkroczyła dorodna dziewczyna, niosa˛c pote˛z˙na˛
ksie˛ge˛ wizyt, nieco mniej okazały kalendarz i miniatu-
rowy pager.

– Prosze˛ – os´wiadczyła, składaja˛c wszystko na

28

MEREDITH WEBBER

background image

biurku i obdarzaja˛c McCalla promiennym us´miechem.
– Pager dla pana? Jest pan naszym nowym lekarzem?
Wiem, z˙e Cassie szuka kogos´ na stałe. Przyjezdny
zespo´ł operacyjny i wizytuja˛cy ginekolog nie zasta˛pia˛
stałej obsady, prawda? – rozgadała sie˛ młoda osoba.

– Dzie˛kuje˛ ci, Suzy, moz˙esz odejs´c´ – ucie˛ła Cassie.
Panienka posłusznie skine˛ła głowa˛ i skierowała sie˛

ku drzwiom, rzucaja˛c McCallowi powło´czyste spoj-
rzenie.

– Szkoda, z˙e nie jestes´ lekarzem – z głe˛bokim wes-

tchnieniem zauwaz˙yła Cassie.

– Włas´ciwie to jestem, a raczej byłem. Teraz juz˙

nie praktykuje˛, ale od czasu do czasu biore˛ zaste˛pstwa,
z˙eby nie wyjs´c´ z wprawy i nie stracic´ uprawnien´.
To moz˙e ci sie˛ przydac´ nie tylko do wytłumaczenia
mojej obecnos´ci w szpitalu, ale i w jakims´ nagłym
przypadku.

– Rzuciłes´ stała˛ praktyke˛? – zdumiała sie˛ Cassie.
– Niekto´rym to sie˛ zdarza – odparł zgaszonym

głosem, odpychaja˛c od siebie tragiczne wspomnienia.

– Zwłaszcza ludziom wyzutym z poczucia obowia˛-

zku, w rodzaju mojego byłego szwagra, kto´ry odkrył,
z˙e wie˛cej zarobi, wspinaja˛c sie˛ i pisza˛c ksia˛z˙ki, niz˙
lecza˛c chorych. A co ciebie znieche˛ciło do medycyny?
Za cie˛z˙ko trzeba pracowac´? Łatwiej zdobywac´ granty
na ,,programy specjalne’’? – spytała zjadliwie, ale
zaraz machne˛ła re˛ka˛ na znak, z˙e nie zamierza docho-
dzic´ przyczyn tak karygodnego braku odpowiedzialno-
s´ci. – Chyba nie mam wyboru – westchne˛ła. – Włas´nie
sie˛ dowiedziałam, z˙e nie dostane˛ zaste˛pstwa na miejs-
ce młodego staz˙ysty, kto´ry idzie za tydzien´ na urlop.

29

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– S

´

wietnie sie˛ składa. Be˛de˛ miał dodatkowy pre-

tekst – ucieszył sie˛ McCall. – Byłas´ w podbramkowej
sytuacji, a two´j wielbiciel, wiedza˛c o tym, przyszedł ci
z pomoca˛.

Cassie podniosła brwi.
– Mo´j wielbiciel? Tez˙ cos´!
– Przeciez˙ to s´wietna przykrywka, nie uwaz˙asz?
– Zupełny idiotyzm!
– Nie zapominaj, z˙e chodzi o twoje z˙ycie – upo-

mniał ja˛, natychmiast jednak poz˙ałował tej brutalnej
odzywki, widza˛c, jak twarz Cassie okrywa sie˛ s´mier-
telna˛ blados´cia˛.

Che˛tnie by ja˛ pocieszył, ale czuł, iz˙ nie da sie˛

oszukac´ fałszywym zapewnieniem bezpieczen´stwa.

30

MEREDITH WEBBER

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Cassie otworzyła przyniesione przez Suzy kalendarz

i ksie˛ge˛ przyje˛c´. Wbrew swym wczes´niejszym zapew-
nieniom stwierdziła teraz, z˙e ma raczej uregulowany,
łatwy do przewidzenia harmonogram zaje˛c´, i az˙ zadrz˙a-
ła. Jej reakcja nie uszła uwadze McCalla.

McCall! Dziwny człowiek, pomys´lała, spogla˛daja˛c

spod oka na me˛z˙czyzne˛, kto´ry popijaja˛c kawe˛, zmiatał
resztki imbirowych całusko´w. Nie mies´ciło sie˛ jej
w głowie, z˙e moz˙na rzucic´ zawo´d lekarza. A jeszcze
bardziej oburzało ja˛, z˙e tacy ludzie jak McCall czy były
ma˛z˙ Emily zajmowali na studiach miejsce innym mło-
dym ludziom, kto´rzy mogli wyrosna˛c´ na oddanych
lekarzy.

W dodatku jeden z tych nierobo´w ma byc´ jej gło´wna˛

obrona˛ przed tajemniczym morderca˛!

McCall zno´w sie˛ us´miechna˛ł, a ona pomys´lała, z˙e

takie obiboki musza˛ujmuja˛co sie˛ us´miechac´, by nabie-
rac´ ludzi.

– Nie, nie moge˛ cie˛ zatrudnic´ – oznajmiła stanow-

czym tonem, chca˛c dac´ mu jasno do zrozumienia, z˙e
jego sztuczki nie robia˛ na niej wraz˙enia. – Nie moge˛
nikogo przyja˛c´ bez zgody Ministerstwa Zdrowia.

McCall najwyraz´niej sie˛ tym nie przeja˛ł.
– Nic nie szkodzi – odparł. – Pomysł i tak odpada,

background image

bo jako pracownik szpitala miałbym dyz˙ury w innych
porach niz˙ ty. Wie˛c umo´wmy sie˛, z˙e jestem tu tylko po
to, z˙eby sie˛ zorientowac´. A w razie potrzeby be˛de˛ ci
pomagał w nagłych przypadkach – dodał z zadowolona˛
mina˛.

Cassie opadły re˛ce. Nie ma na niego rady. Jej pro-

testy, zastrzez˙enia, nawet impertynencje spływały po
tym nieznos´nym człowieku jak woda po ge˛si. Wygla˛-
da na to, z˙e jest na niego skazana. Nie wiedza˛c, co ro-
bic´, zajrzała do kalendarza.

– Za czterdzies´ci minut mam spotkanie w sprawie

przyje˛cia do pracy personelu pomocniczego, a teraz
musze˛ zajrzec´ do pacjentki z sali 4A. Kobieta jest...

McCall odgadł, dlaczego urwała w po´ł zdania.
– Naprawde˛ mam uprawnienia i wiem, co to jest

tajemnica lekarska – uspokoił ja˛. – Zadzwon´ do Dave’a,
jes´li mi nie wierzysz. – Spro´bował sie˛ us´miechna˛c´, ale
Cassie zachowała kamienna˛ twarz. – Czasami dobrze
jest z kims´ porozmawiac´ o trudnym przypadku, prawda?
Nawet z osoba˛ bez poczucia odpowiedzialnos´ci.

Czekał w napie˛ciu, wiedza˛c, z˙e oto waz˙a˛ sie˛ losy ich

przyszłych stosunko´w. Po chwili mo´gł odetchna˛c´ z ulga˛.

– Kobieta jest w cia˛z˙y z pia˛tym dzieckiem, ma

krwawienia z łoz˙yska.

– Łoz˙ysko przoduja˛ce?
– Tak. Zatrzymałam ja˛ w szpitalu, bo to dopiero

o´smy miesia˛c. Bałam sie˛, z˙e jes´li zostanie w domu
z czwo´rka˛ dzieci, dostanie powaz˙nego krwotoku i be˛-
dziemy musieli robic´ cesarskie cie˛cie.

– A tak masz nadzieje˛, z˙e poro´d sie˛ odwlecze do

przyjazdu ginekologa?

32

MEREDITH WEBBER

background image

– Jez˙eli dopisze nam szcze˛s´cie – przytakne˛ła Cassie.

– W przeciwnym razie be˛dziemy operowac´ ja˛ we
dwo´jke˛, ja i staz˙ysta Mike. Jest bardzo dobrym anestez-
jologiem. Przed jego przyjs´ciem w nagłych przypadkach
wzywałam do pomocy kto´regos´ lekarza rodzinnego.

– Kto´ry musiał zostawiac´ swoich pacjento´w, czy

tak?

– Tak, McCall. Z

˙

yjemy na głe˛bokiej prowincji. Tu

chorzy z wdzie˛cznos´cia˛ przyjmuja˛ pomoc lekarza i sa˛
gotowi znies´c´ wiele niedogodnos´ci, z˙eby ja˛ otrzymac´.
– Poderwała sie˛ na nogi. – Na mnie pora. Ty moz˙esz tu
zostac´ i przestudiowac´ mo´j grafik na najbliz˙sze dni.
– Juz˙ miała wychodzic´, kiedy jej spojrzenie padło na
lez˙a˛cy na stole pager. – Wpisze˛ sobie two´j numer na
wypadek, gdyby zza rogu korytarza wypadł na mnie
zamaskowany bandyta – os´wiadczyła z us´miechem,
wystukuja˛c na swoim pagerze numer McCalla. Po
chwili juz˙ jej nie było.

Pochwalił ja˛ w duchu za przezornos´c´, nawet jes´li

ubrała to w z˙art. Che˛tnie by jej towarzyszył, ale w tej
chwili musiał przede wszystkim ustalic´, czy w jej har-
monogramie nie ma jakichs´ przewidywalnych sytuacji,
kto´re złoczyn´ca mo´głby wykorzystac´ do swoich celo´w.

Obaj z Dave’em przypuszczali, z˙e Cassie na razie

bezpos´rednio nic nie grozi. Pani Ambrose i Judy Grif-
fiths otrzymały po pie˛c´ anonimo´w, zanim morderca
przeszedł do czyno´w. A poniewaz˙ tego typu maniacy
działaja˛ zwykle według ustalonego schematu, Cassie
zapewne czekaja˛ jeszcze dwa listy z pogro´z˙kami.

Zmierzaja˛c korytarzem do sali, w kto´rej lez˙ała

Cynthia Bennett, Cassie zastanawiała sie˛ nad swoim

33

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

połoz˙eniem. Mys´l, z˙e w obliczu niejasnego zagroz˙enia
nie jest sama, dodała jej otuchy, choc´ za nic w s´wiecie
nie przyznałaby sie˛ do tego Dave’owi, ani tym bardziej
McCallowi.

– Och, Cassie, jak dobrze, z˙e jestes´! – zawołała na

jej widok Cynthia. – Mam znowu krwawienie, chyba
silniejsze.

Cassie nacisne˛ła guzik i juz˙ po paru sekundach do

pokoju wbiegły dwie piele˛gniarki.

– Posłuchaj, Jenny, jak wiesz, Mike’a nie ma dzis´

w szpitalu, wie˛c pobiegnij do mojego gabinetu i popros´
pana, kto´ry tam siedzi, z˙eby przyszedł do sali operacyj-
nej. Pokaz˙ mu, gdzie sa˛ fartuchy, i tak dalej. A ty, Kay,
wezwij sanitariusza, bo trzeba Cynthie˛ przewiez´c´ na
blok operacyjny. Potem powiedz w administracji, z˙eby
sie˛ skontaktowali z naszym ginekologiem i natych-
miast mnie z nim poła˛czyli. Aha, i przygotujcie krew
do transfuzji. – Zwracaja˛c sie˛ do pacjentki, dodała: –
Zabieram cie˛ do operacyjnej tylko na wypadek, gdyby
krwawienie nie ustało.

– Dziecko jest jeszcze za małe, prawda? – spytała

przestraszona Cynthia.

– Niekoniecznie – odrzekła Cassie, usuwaja˛c sie˛

z drogi, kiedy sanitariusz manewrował ło´z˙kiem chorej,
i potem, ida˛c obok niej korytarzem. – Zreszta˛krwawie-
nie moz˙e ustac´, tak jak sie˛ stało poprzednio. I pamie˛taj,
z˙e to ty tracisz krew, a nie dziecko, wie˛c nic mu sie˛ nie
stanie.

McCall był juz˙ w sali operacyjnej, kiedy tam dotarli.
– Trzeba robic´ cesarskie? – zapytał Cassie po´ł-

głosem.

34

MEREDITH WEBBER

background image

– Mam nadzieje˛, z˙e nie be˛dzie to konieczne. Na razie

be˛dziemy obserwowac´ prace˛ serca płodu i zrobimy jej
transfuzje˛ – wyjas´niła Cassie, krza˛taja˛c sie˛ woko´ł chorej.
– Kay, znajdz´ siostre˛ znaja˛ca˛ sie˛ na połoz˙nictwie, z˙eby
w razie czego miał kto fachowo zaja˛c´ sie˛ dzieckiem.

McCall tymczasem podła˛czył pacjentke˛ do monitora.
– Serce płodu pracuje bez zarzutu – uspokoił Cyn-

thie˛, kto´ra odpowiedziała mu us´miechem.

– Moz˙e to zabrzmi dziwnie, ale ja tez˙ czuje˛ sie˛

dobrze – odparła. – Nic mnie nie boli i gdyby Cassie nie
miała takiej przestraszonej miny, byłabym całkiem
spokojna.

– A ja mys´lałam, z˙e umiem zachowac´ wobec pac-

jento´w kamienna˛ twarz – westchne˛ła Cassie, odwraca-
ja˛c sie˛, by odebrac´ od Kay słuchawke˛ przenos´nego tele-
fonu. – Gregor? Tu Cassie Carew. Pewnie jestes´ zbyt
zaje˛ty, z˙eby natychmiast przyleciec´ do Wakefield.

– Chodzi o Cynthie˛ Bennett? – W głosie Gregora

Prentice’a brzmiała szczera troska.

– Tak – odparła Cassie, wychodza˛c z sali. – Znowu

krwawi, tym razem cie˛z˙ko. To trzydziesty drugi ty-
dzien´. Przeniosłam ja˛ do sali operacyjnej, na wypadek,
gdyby cis´nienie krwi zacze˛ło spadac´. Mike’a nie ma
w szpitalu, do pomocy mam tylko kogos´, kto nie jest
fachowym anestezjologiem, wie˛c byłoby lepiej, gdy-
bys´cie tu przylecieli, jes´li to moz˙liwe.

– Ale nie jest powiedziane, z˙e be˛dziemy potrzebni.

Poprzednim razem krwawienie usta˛piło samoistnie –
przypomniał jej Gregor. – Ale poniewaz˙ pło´d ma
dopiero trzydzies´ci dwa tygodnie i moz˙e sie˛ pojawic´
niedowład płuc, wie˛c na wszelki wypadek podajcie

35

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

steroid, na przykład betametazon. – Cassie w milcze-
niu pokiwała głowa˛, zadowolona, z˙e Gregor potwier-
dził to, co zamierzała zrobic´. – Przepraszam, musze˛
is´c´. Jestes´my w Gilgudgel i mamy na stole operacyj-
nym us´piona˛pacjentke˛, ale w drodze powrotnej zatrzy-
mamy sie˛ w Wakefield. Dotrzemy do was za jakies´
dwie godziny. Mo´wiłas´, z˙e masz kogos´ do pomocy?

– Niby tak.
– Nie jestes´ pewna? Kto to taki?
– Sama nie wiem. Pojawił sie˛ dzis´ rano, i to w innej

sprawie. Nazywa sie˛ McCall.

– Henry jest u ciebie? – W głosie Gregora było tyle

entuzjazmu, z˙e Cassie poczuła sie˛ dotknie˛ta.

– Tak – przyznała z nieskrywana˛ nieche˛cia˛.
– W takim razie jestem spokojny. Henry przez

wiele lat prowadził oddział nagłych wypadko´w w Ro-
yal Hospital. Ma duz˙e dos´wiadczenie i był znany
z bezgranicznego oddania pacjentom. A teraz napraw-
de˛ musze˛ kon´czyc´. – Wyła˛czył sie˛, nim Cassie zda˛z˙yła
zareagowac´.

Wracaja˛c do sali, zastanawiała sie˛ nad tym, co

skłoniło do porzucenia zawodu człowieka, kto´ry kiero-
wał jednym z najtrudniejszych oddziało´w szpitalnych
w całym stanie.

– Przygotuj sie˛ do operacji – powitał ja˛ McCall. –

Cis´nienie gwałtownie spada. Zaczynam podawac´ s´ro-
dki znieczulaja˛ce.

Rzuciła sie˛ w wir działania. Po paru minutach była

gotowa, zespo´ł Gregora uprzedzony, z˙e nie ma po co
przylatywac´, specjalny samolot zamo´wiony, aby po
operacji połoz˙nice˛ i niemowle˛ przewiez´c´ do dziecie˛ce-

36

MEREDITH WEBBER

background image

go szpitala dla wczes´niako´w. Paula, najlepsza instru-
mentariuszka w szpitalu, stała obok pacjentki, kto´rej
brzuch wystawał spos´ro´d okrywaja˛cych reszte˛ ciała
zielonych przes´cieradeł.

– Wyobraz´ sobie, z˙e jedziesz na rowerze – mrukna˛ł

McCall do Cassie.

Nie spodobała jej sie˛ ta uwaga.
– Nigdy nie opanowałam jazdy na rowerze – odbur-

kne˛ła. – Stale sie˛ przewracałam.

– Do dzis´ ma blizny na kolanach – dodała Paula.

– Mo´wiła, z˙e to odciski od modlenia sie˛ w kos´ciele, ale
nikt w szkole nie dał sie˛ nabrac´.

Cassie szybko zabrała sie˛ do pracy przy wto´rze

uspokajaja˛cej paplaniny Pauli. Kiedy jednak McCall
zauwaz˙ył w pewnej chwili, z˙e cis´nienie pacjentki nie-
bezpiecznie sie˛ obniz˙a, w sali zapadła głucha cisza, prze-
rywana jedynie szumem medycznej aparatury.

Wreszcie, po otwarciu brzucha i nacie˛ciu macicy,

Cassie wsune˛ła re˛ke˛ i pewnym chwytem wycia˛gne˛ła
niemowle˛.

– Dzielny chłopczyk! I całkiem spory jak na swo´j

wiek – os´wiadczyła, daja˛c znak połoz˙nej, aby odessała
płyn z noska i uszu niemowlaka. Ku rados´ci wszyst-
kich malec głos´no wrzasna˛ł, daja˛c jawny dowo´d swojej
dzielnos´ci.

Po odcie˛ciu pe˛powiny Cassie pokazała dziecko matce

i oddała w re˛ce połoz˙nej, kto´ra owine˛ła małego w steryl-
ny kocyk i ułoz˙yła na podgrzewanym materacyku.

Cassie tymczasem usuwała resztki łoz˙yska, przygo-

towuja˛c sie˛ do wykonania szwo´w. Po zakon´czeniu ope-
racji i załoz˙eniu opatrunku lekko otumaniona Cynthia

37

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

usiadła z pomoca˛ piele˛gniarki i popatrzyła na swego
synka.

– Polecicie oboje do szpitala w Mackay – poinfor-

mowała ja˛ Cassie. – Mały wygla˛da zdrowo, ale przez
pewien czas musi pozostac´ na specjalnym oddziale dla
wczes´niako´w. Wiem, z˙e twoja matka zamieszkała
u was, z˙eby opiekowac´ sie˛ starszymi dziec´mi. Czy jes´li
do niej zadzwonie˛, be˛dzie wiedziała, co ci zapakowac´
na droge˛?

– Ale ja nie moge˛ ich zostawic´ – zaprotestowała

Cynthia. – Po´ki byłam tutaj, dzieci codziennie mnie
odwiedzały i miałam je na oku, a...

– W takim razie malen´stwo musi poleciec´ samo –

ku oburzeniu Cassie wtra˛cił sie˛ McCall. – Be˛dzie pod
dobra˛ opieka˛. Z drugiej strony, po cesarskim pani i tak
nie moz˙e wro´cic´ od razu do domu. Byłoby lepiej,
gdyby czas rekonwalescencji spe˛dziła pani w szpitalu
w Mackay, maja˛c kontakt z synkiem i karmia˛c go
własnym mlekiem.

Ku zaskoczeniu Cassie mało subtelny szantaz˙ przy-

nio´sł zamierzony skutek. Cynthia dała sie˛ przekonac´.

– Mama be˛dzie wiedziała, co zapakowac´. Tylko

troche˛ ubranek dla małego – rzekła, zwracaja˛c sie˛ do
Cassie. – Ja mam wszystko przy sobie, a w razie czego
dam znac´ Warrenowi, co mi przywiez´c´.

Cassie wiedziała, z˙e powinna podzie˛kowac´ McCal-

lowi za skuteczna˛ interwencje˛, ale nie potrafiła opano-
wac´ irytacji. Podeszła do ło´z˙eczka małego. Dziecko
było teraz podła˛czone do aparatury monitoruja˛cej od-
dychanie, prace˛ serca i poziom tlenu we krwi, a połoz˙na
Mandy pilnie obserwowała wskazania na monitorze.

38

MEREDITH WEBBER

background image

Cassie zacisne˛ła re˛ce na plastikowym oparciu pod-

grzewanego ło´z˙eczka, jakby chciała ta˛ droga˛ przeka-
zac´ malen´stwu cze˛s´c´ swoich z˙yciowych sił.

– Te˛sknisz za własnym? – usłyszała za plecami

szept McCalla.

– Nie. Ale kiedys´ chciałam zostac´ pediatra˛ i spec-

jalizowac´ sie˛ w połoz˙nictwie – odparła, odchodza˛c od
ło´z˙eczka, by wyrzucic´ do pojemnika gumowe re˛kawi-
czki.

– Dlaczego zmieniłas´ zdanie? – pytał dalej, ida˛c za

nia˛ i wykonuja˛c te same czynnos´ci.

– To długa historia – odparła wymijaja˛co.
Wolała nie wracac´ teraz mys´lami do wspomnien´

o nagłej s´mierci ojca, kiedy Emily była jeszcze na
studiach, a Anne dopiero kon´czyła podstawowa˛szkołe˛,
matka zas´ postanowiła wro´cic´ do pracy w kancelarii
adwokackiej, by Em mogła skon´czyc´ medycyne˛.

McCall niepewnie pokiwał głowa˛. Ska˛d miał wie-

dziec´, co przez˙ywała, kiedy Ross zagroził jej zerwa-
niem zare˛czyn, jes´li wyjedzie ze stolicy Queenslandu,
by osia˛s´c´ na stałe w rodzinnym miasteczku? Z perspek-
tywy minionych szes´ciu lat, kto´re uleczyły jej serce,
o´wczesna decyzja wydawała jej sie˛ ze wszech miar
słuszna. Emily miała racje˛, uwaz˙aja˛c Rossa za snoba
i samoluba o nieznos´nie apodyktycznym usposobieniu.

Z zamys´lenia wyrwał ja˛ głos Pauli:
– Czy Cynthia ma przed odlotem wro´cic´ na oddział?
– Nie, po co? Pos´lij kogos´, z˙eby spakował jej rze-

czy i przynio´sł do sali pooperacyjnej.

– Kto przygotuje matke˛ i dziecko do drogi, my czy

ekipa ratownictwa lotniczego? – zagadna˛ł McCall.

39

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Chcesz mi wmo´wic´, z˙e medycyna nadal cie˛ inte-

resuje? – zakpiła Cassie. – Ekipa jest doskonale wypo-
saz˙ona, maja˛ własne nosze i nowoczesna˛ aparature˛,
znacznie lepsza˛ od naszej. Dzis´ tylu pacjento´w z pro-
wincji korzysta z transportu lotniczego, z˙e ratownict-
wo powietrzne stało sie˛ osobna˛, wyspecjalizowana˛dzie-
dzina˛ słuz˙by medycznej.

– Bardzo ciekawe – zauwaz˙ył McCall, pomagaja˛c

piele˛gniarzowi przewiez´c´ chora˛ do sa˛siedniej salki.

Porza˛dkuja˛c sale˛ operacyjna˛, Cassie słyszała, z˙e

McCall rozmawia z Paula˛ o połoz˙nicy, nad kto´ra˛, jako
gło´wny anestezjolog, miał teraz piecze˛.

– A co z malen´stwem? – zapytał, wracaja˛c do sali

operacyjnej i wrzucaja˛c swoja˛ maseczke˛ do pojem-
nika.

Cassie popatrzyła na niego. Czy rzeczywis´cie trosz-

czy sie˛ o stan dziecka, czy tylko chce podtrzymac´
rozmowe˛?

McCall pochwycił jej spojrzenie i lekko sie˛ us´mie-

chna˛ł.

– Jestem z natury ciekawski – odparł, jakby odgadł

jej mys´li. – Moja mama twierdzi, z˙e pytałem o wszyst-
ko jeszcze nim zacza˛łem mo´wic´. Pokazywałem cos´
palcem i krzyczałem dopo´ty, dopo´ki mi nie powiedzia-
no, jak sie˛ dana rzecz nazywa.

Cassie rozes´miała sie˛, chociaz˙ nie bardzo mu wie-

rzyła.

– W skład ekipy wchodzi fachowa piele˛gniarka

i lekarz pediatra. Przywioza˛ ze soba˛ specjalny inkuba-
tor, znacznie nowoczes´niejszy od naszego, i przed
odlotem poddadza˛ niemowle˛ dokładnemu badaniu. Do

40

MEREDITH WEBBER

background image

ich przyjazdu musimy jedynie ułatwic´ mu oddychanie
i dopilnowac´, z˙eby sie˛ nie wychłodziło.

– A jak bywało dawniej?
– Niemowle˛ta przez˙ywały albo nie. Mys´le˛, z˙e

wczes´niak o jego wadze miał duz˙a˛ szanse˛. W dawnych
czasach prowincjonalne szpitale były znacznie wie˛k-
sze niz˙ dzis´ i dysponowały wyspecjalizowanym per-
sonelem. Miały dos´wiadczonych lekarzy, kto´rzy prze-
prowadzali na miejscu najbardziej skomplikowane o-
peracje, a kaz˙da piele˛gniarka musiała miec´ przynaj-
mniej trzy ro´z˙ne specjalizacje.

– Chcesz powiedziec´, z˙e dzisiejszy personel lekar-

ski i piele˛gniarski ma niz˙sze kwalifikacje niz˙ dawniej?

Cassie nie dostrzegła ironii w jego twarzy. Chyba

rzeczywis´cie pytał z czystej ciekawos´ci.

– Dzis´ potrzebne sa˛nieco inne kwalifikacje – wyja-

s´niła. – Jest nieporo´wnanie wie˛cej wypadko´w, zwłasz-
cza samochodowych, kto´rych ofiary musimy podtrzy-
mac´ przy z˙yciu do przyjazdu specjalistycznej ekipy.
Mamy tez˙ o wiele cze˛s´ciej do czynienia z przypadkami
przemocy w rodzinie, tak z˙e piele˛gniarki sa˛ szkolone
w tej dziedzinie, nie mo´wia˛c juz˙ o takich sprawach jak
antykoncepcja czy opieka nad nieletnimi dziewczyna-
mi w cia˛z˙y.

– Samolot wyla˛dował – oznajmiła Suzy, zagla˛daja˛c

przez drzwi. Cassie szybko zdje˛ła operacyjna˛ czapecz-
ke˛ i poprawiła palcami fryzure˛.

McCall doznał uczucia, jakby sam dotykał jej wło-

so´w. Kompletnie zgłupiałes´, powiedział sobie. Co ci
chodzi po głowie? Jestes´ tutaj, z˙eby s´cigac´ morderce˛,
a nie ulegac´ czarowi atrakcyjnej pani doktor!

41

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

Cassie podeszła tymczasem do inkubatora i mo´wiła

cos´ do zajmuja˛cej sie˛ niemowle˛ciem piele˛gniarki,
a McCall znowu zadał sobie pytanie, co sprawiło, z˙e
zmieniła swoje zawodowe plany i nie została pediatra˛.

Postanowił jednak wro´cic´ do teraz´niejszos´ci. Dave

pokazał mu listy, jakie Cassie otrzymała od anonimo-
wego przes´ladowcy:

,,Mam Cie˛ na oku’’.
,,Czekaj na mnie’’.
,,Jeszcze mnie usłyszysz’’.
W poro´wnaniu z tymi, jakie co´rka pani Ambrose

znalazła po s´mierci matki w jej papierach, anonimy
pisane do Cassie miały bardziej osobisty charakter,
przez co brzmiały jeszcze groz´niej. Ponadto zdawały sie˛
sugerowac´, z˙e morderca jest jej bliskim znajomym,
cze˛sto ja˛widuje i moz˙e z bliska obserwowac´ jej reakcje.

McCall wiedział zas´, z˙e moz˙nos´c´ obserwowania

narastaja˛cego le˛ku stanowi istotny składnik okrutnej
gry, jaka˛ tego typu zabo´jca prowadzi ze swoja˛ ofiara˛.

– Jestes´my. Ska˛d mamy zabrac´ połoz˙nice˛ i nie-

mowle˛?

Sala operacyjna zaroiła sie˛ od ludzi. Wysoki, chudy

me˛z˙czyzna w białym kitlu, moz˙e piele˛gniarz, a moz˙e
lekarz, nio´sł inkubator, podczas gdy inny, nieco młod-
szy przybysz w bieli z pomoca˛ miejscowego sanitariu-
sza manewrował noszami na ko´łkach.

Cassie udzieliła im wyjas´nien´, po czym, oddawszy

niemowle˛ w re˛ce człowieka z inkubatorem, poszła
z drugim do pooperacyjnego pokoiku.

McCall che˛tnie by sie˛ przypatrzył działaniom ekipy,

zwłaszcza sposobowi, w jaki be˛da˛ przenosic´ Cynthie˛

42

MEREDITH WEBBER

background image

z ło´z˙ka na nosze, zdawał sobie jednak sprawe˛, z˙e nie
powinien pla˛tac´ sie˛ ratownikom pod nogami. Udał sie˛
wie˛c do przebieralni, gdzie, pozbywszy sie˛ kitla i pa-
pierowych ochraniaczy na buty, wycia˛gna˛ł z kieszeni
notatnik.

Ułoz˙ył sobie wczes´niej liste˛ pytan´ do Cassie. Przede

wszystkim miał ja˛ zapytac´ o nazwiska znajomych
me˛z˙czyzn w wieku od dwudziestu do czterdziestu lat.
Widełki sa˛ moz˙e przesadnie szerokie, wolał jednak
zwe˛z˙ac´ je stopniowo.

– Alez˙ ja znam praktycznie wszystkich me˛skich

mieszkan´co´w miasta w tym przedziale wieku – roze-
s´miała sie˛ Cassie w odpowiedzi na tak absurdalne py-
tanie.

Było juz˙ po szo´stej, a ona i McCall jechali do jej

domu po skon´czonym dniu pracy, zostawiwszy szpital
pod opieka˛ dyz˙urnego staz˙ysty.

– Nie przesadzaj. W mies´cie na pewno nie brakuje

nowych przybyszy albo ludzi, o kto´rych wiele wiesz,
ale osobis´cie ich nie znasz. Ograniczmy sie˛ do tych,
z kto´rymi masz bezpos´rednie kontakty, a potem po-
prosimy Suzy o dopisanie nazwisk me˛z˙czyzn w wieku
od dwudziestu do czterdziestu lat, kto´rzy w ostatnich
paru latach byli twoimi pacjentami.

– Jak miałabym to zrobic´, nie wyjas´niaja˛c jej, o co

chodzi?

– Powiedz, z˙e sa˛ to dane statystyczne potrzebne do

badan´ naukowych – odparł bez chwili wahania.

Cassie spojrzała na niego spod oka.
– Co moz˙na by nawet uznac´ za zgodne z prawda˛,

43

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

skoro jak twierdzisz, prowadzisz badania – zauwaz˙yła
cierpko. – Niemniej zdumiewa mnie łatwos´c´, z jaka˛
potrafisz na poczekaniu uprawdopodobnic´ kaz˙de kłam-
stwo. Zastanawiam sie˛, czy cokolwiek z tego, co po-
wiedziałes´, jest prawda˛.

Mo´wia˛c to, wjechała na podjazd, a oczom McCalla

ukazał sie˛ obszerny drewniany dom o białych s´cianach
z pomalowanymi na z˙o´łto okiennymi futrynami. Kiedy
Cassie zaparkowała samocho´d, z pobliskich zaros´li
wyłonił sie˛ chłopczyk uczepiony szyi krocza˛cego po-
woli duz˙ego labradora o złocistej siers´ci.

– Czes´c´, Ethan! – zawołała Cassie, na co tylko pies

odwro´cił łeb i wesoło zamachał ogonem.

– Zgubiłem sie˛, ale Blondie mnie znalazła i od-

prowadza do domu – os´wiadczył malec.

– A potem wro´ci po mnie – odezwał sie˛ z ke˛py

krzewo´w inny dziecinny głosik.

– To moi siostrzen´cy, Ethan i Izaac – wyjas´niła

Cassie. – Chodz´, Isaac! – zawołała. – Przedstawie˛ cie˛
panu, kto´ry ma u nas zamieszkac´.

– Nie moge˛. Zgubiłem sie˛.
Cassie westchne˛ła.
– Czasami mys´le˛, z˙e łatwiej jest wytresowac´ psa,

niz˙ wychowac´ małych chłopco´w – rzekła, prowadza˛c
swego towarzysza do drzwi, za kto´rymi znikł Ethan.

Weszli do staros´wieckiej pralni z betonowa˛podłoga˛,

ale za to wyposaz˙onej w nowoczesna˛ pralke˛ i suszarke˛.

– Wiejskim zwyczajem wchodzimy do domu tyl-

nymi drzwiami – dodała, odsuwaja˛c noga˛psie legowis-
ko, kto´re tarasowało doste˛p do trzech schodko´w pro-
wadza˛cych do kuchni.

44

MEREDITH WEBBER

background image

Było to duz˙e pomieszczenie, ale teraz panował

w nim tłok. Młoda dziewczyna, kto´ra mimo kruczo-
czarnych włoso´w do złudzenia przypominała Cassie,
obcałowywała ,,zgubionego’’ chłopca, przy stole sie-
działa kobieta, kto´ra˛ McCall ocenił na pie˛c´dziesia˛t
pare˛ lat, zas´ przy kuchni stała znana mu juz˙ matka
Cassie, pani Abigail Carew.

– A wie˛c to pan! – zawołała czarnowłosa nastolat-

ka. – Nareszcie jakis´ me˛z˙czyzna w domu samych
kobiet. Musi pan miec´ wiele odwagi, albo moja siost-
rzyczka kompletnie zwro´ciła panu w głowie.

– Ta mała pleciuga to moja najmłodsza siostra,

Anne – wyjas´niła Cassie, karca˛c niesforna˛ siostre˛
wzrokiem. – A to kochana Gwen, kto´ra opiekuje sie˛
chłopcami i jest w naszym domu jedyna˛ ostoja˛ porza˛d-
ku. Mame˛ poznałes´ rano. Ethan, przywitaj sie˛ z panem
McCallem.

– O rany!
Obejrzawszy sie˛ za siebie, McCall ujrzał drugiego

bliz´niaka, kto´ry wszedł za nimi do domu i stał teraz
w drzwiach, wpatruja˛c sie˛ w przybysza jak sroka w gnat.

– Witamy! Ładnie sie˛ pan nazywa. – Anne wypus´-

ciła Ethana z obje˛c´ i podała McCallowi re˛ke˛. – Che˛tnie
bym pana wycałowała, ale boje˛ sie˛ Cassie. To cudnie,
z˙e pan z nami zamieszka. Nie tylko ze wzgle˛du na moja˛
siostre˛, bo wygla˛dało na to, z˙e po przez˙yciach z głupim
Rossem nikogo sobie nie znajdzie, ale gdzies´ prze-
czytałam, z˙e chłopcy nie powinni wychowywac´ sie˛ bez
me˛z˙czyzn, namawiałam nawet mojego chłopaka Bra-
da, z˙eby cze˛s´ciej do nas wpadał, ale on ma strasznego
pietra. Jest cos´ przeraz˙aja˛cego w takim domu pełnym

45

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

kobiet. – Przyjrzała sie˛ twarzy McCalla. – Ale pana
chyba byle co nie przestraszy – dodała po namys´le.

– Anne, jak ty sie˛ zachowujesz? Zamiast trzepac´

je˛zykiem, lepiej zro´b cos´ poz˙ytecznego. Idz´ i nakryj do
stołu! – skarciła co´rke˛ Abigail, ruchem re˛ki wypraszaja˛c
ja˛ z kuchni. – Obawiam sie˛, z˙e nie zazna pan w naszym
domu wiele spokoju. Prawde˛ mo´wia˛c, bywa tu jeszcze
wie˛kszy bałagan. Cassie, zaprowadz´ pana do gos´cinnego
pokoju, a po drodze pokaz˙ dom. Łatwo sie˛ tutaj zgubic´
– dodała pod adresem gos´cia. – Kto´rys´ z poprzednich
włas´cicieli poła˛czył dwa sa˛siaduja˛ce domy i powstał
z tego istny labirynt, w kto´rym trudno sie˛ zorientowac´.

Skłoniwszy sie˛ Gwen, kto´ra zape˛dziła tymczasem

bliz´niaki do łuskania groszku, McCall wyszedł za
Cassie z kuchni do oszklonego pomieszczenia, zapew-
ne dawnej werandy, a naste˛pnie do jadalni, za kto´ra˛
zaczynał sie˛ korytarz.

– Tutaj mamy łazienke˛ – rzekła Cassie, wskazuja˛c

po drodze drzwi. – Ale nie musisz tego pamie˛tac´, bo
gos´cinny ma własna˛. – Po chwili weszli do duz˙ego
pokoju z wyjs´ciem na obros´nie˛ta˛ bluszczem werande˛.
– Oto twoje włos´ci! – zawołała, szerokim gestem
pokazuja˛c mu umeblowanie złoz˙one z łoz˙a, biurka
z niewielkim krzesłem i wygodnego fotela. Była teraz
mniej pewna siebie. – Nie zwracaj uwagi na paplanie
Anne – dodała. – Dziewcze˛ta w jej wieku lubia˛ ples´c´
trzy po trzy.

Jej zmieszanie zdziwiło go, a zarazem wzruszyło.

Wspomniany przez Anne ,,głupi Ross’’ najwidoczniej
odegrał w z˙yciu Cassie powaz˙na˛ role˛, skoro wzmianka
o nim tak bardzo ja˛ speszyła.

46

MEREDITH WEBBER

background image

– Wiem co nieco o dorastaja˛cych dziewcze˛tach –

odparł.

– Domys´lam sie˛. No to zostawie˛ cie˛, rozgos´c´ sie˛.

Jez˙eli nie be˛dziesz mo´gł trafic´ do jadalni, wystarczy
krzykna˛c´, a Blondie przybiegnie ci na ratunek. Ktos´
musiał ja˛ nauczyc´ odnajdywania zgubionych chłop-
co´w.

Ostatnie słowa Cassie brzmiały mu w uszach długo

po jej odejs´ciu. Pasowały w pewnym sensie do jego
sytuacji.

Symbolizowały pustke˛ jego z˙ycia?
A moz˙e po prostu dziwnie sie˛ czuł, bo od dawna nie

zetkna˛ł sie˛ z atmosfera˛ rodzinnego domu – owym
szczego´lnym ciepłem, jakie wytwarzaja˛ bliscy sobie
ludzie?

Odpychaja˛c od siebie nieproszone mys´li, zabrał sie˛

do rozpakowywania podro´z˙nej torby, a naste˛pnie udał
sie˛ do łazienki, aby wzia˛c´ prysznic. Kiedy wro´cił do
pokoju – na szcze˛s´cie owinie˛ty w pasie re˛cznikiem –
na ło´z˙ku siedziała Cassie, trzymaja˛c w re˛ku list.

– Koperta przeszła juz˙ przez re˛ce Gwen i mamy,

kto´re zwykle sortuja˛ nasza˛ poczte˛. Nie otworzyłam jej,
ale wygla˛da tak samo jak poprzednie – rzekła zmart-
wiałym głosem.

McCall podszedł i pogłaskał ja˛ po ramieniu.
– Jez˙eli nie chcesz, z˙ebym znał tres´c´ listu, moge˛

zadzwonic´ po Dave’a – zaproponował.

– Nie musisz. Masz jego upowaz˙nienie, sam go

otwo´rz – odparła i drz˙a˛ca˛ re˛ka˛ podała mu koperte˛.

McCall włoz˙ył gumowe re˛kawiczki i przygotował

plastikowa˛torebke˛ na dowody rzeczowe. Potem rozcia˛ł

47

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

koperte˛ scyzorykiem, rozłoz˙ył kartke˛ i z bija˛cym sercem
przeczytał kro´tki komunikat.

– Jestes´ pewna, z˙e chcesz wiedziec´, co on pisze? –

zapytał, spogla˛daja˛c na czekaja˛ca˛ w napie˛ciu Cassie.

– Tak – odrzekła po kro´tkim wahaniu. – Ale mamie

nic nie mo´w, nie chce˛ jej jeszcze bardziej denerwowac´.

– Cassie? Babcia prosi na kolacje˛. – W drzwiach

stał jeden z bliz´niako´w, wpatruja˛c sie˛ ze zdumieniem
w me˛z˙czyzne˛, kto´ry pojawił sie˛ nagle w domu kobiet.

– Zatem zajmiemy sie˛ tym po kolacji – os´wiadczył

McCall, chowaja˛c list do teczki, kto´ra˛ na wszelki wy-
padek zamkna˛ł na klucz.

– Zupełnie jak w telewizyjnym serialu. Zawsze kon´-

cza˛ odcinek w najbardziej emocjonuja˛cym momen-
cie – zauwaz˙yła Cassie z udana˛ beztroska˛.

– Lepiej nie psuc´ sobie humoru przed kolacja˛.
– Chodz´my – powiedziała, wstaja˛c z ło´z˙ka i pod-

chodza˛c do stoja˛cego w drzwiach siostrzen´ca.

McCall juz˙ miał za nimi po´js´c´, gdy zdał sobie

sprawe˛, z˙e jest prawie nagi. Pozostał wie˛c na miejscu,
maja˛c nadzieje˛, z˙e gdyby sie˛ zgubił, jadalnie˛ pomoz˙e
mu odnalez´c´ pies.

48

MEREDITH WEBBER

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Zbyt zdenerwowana, by mo´c skoncentrowac´ sie˛ na

jedzeniu, Cassie zaje˛ła sie˛ obserwowaniem zebranych
przy stole oso´b.

Obaj chłopcy wyłazili ze sko´ry, by zwro´cic´ na siebie

uwage˛ nieznajomego, Anne wyraz´nie z nim flirtowała,
a Gwen swoim zwyczajem zachowywała stoicki spo-
ko´j. Cassie jednak najbardziej ciekawiło zachowanie
matki.

Abigail roztoczyła przed gos´ciem swo´j towarzyski

urok, dbaja˛c o dobry nastro´j i umieje˛tnie kieruja˛c roz-
mowa˛. W dawnych czasach matka bardzo lubiła przyj-
mowac´ gos´ci i znakomicie odgrywała role˛ pani domu.
Niestety, s´mierc´ ojca i koniecznos´c´ podje˛cia na nowo
praktyki adwokackiej połoz˙yły kres jej towarzyskiemu
z˙yciu. Po prostu nie miała na nie czasu.

Z zamys´lenia wyrwał Cassie dz´wie˛k telefonu. Anne

pierwsza poderwała sie˛ od stołu, by go odebrac´.

– To Derek. Do ciebie – rzekła po powrocie do

jadalni, zwracaja˛c sie˛ do Cassie. – Chce pobrac´ krew
Blondie.

– Pilnie?
– Powiedział, z˙e moz˙esz spokojnie skon´czyc´ kola-

cje˛. Dwadzies´cia minut nie zrobi mu ro´z˙nicy.

– Juz˙ skon´czyłam. Dzie˛ki, mamo, to było pyszne.

background image

Bardzo was przepraszam, ale to troche˛ potrwa, wie˛c
nie czekajcie na mnie – rzekła, wstaja˛c od stołu. – Nie
musisz mi towarzyszyc´ – dodała, widza˛c, z˙e McCall
ro´wniez˙ sie˛ podnosi. – Jade˛ tylko z psem do wetery-
narza.

– Nie puszcze˛ cie˛ samej – oznajmił, po czym zwro´-

cił sie˛ do pani Carew: – Dzie˛kuje˛ za wspaniała˛ kolacje˛.

Ku zdumieniu Cassie, McCall otoczył ja˛ ramieniem.

Nie zda˛z˙yła zaprotestowac´, bo zrobiło sie˛ ogo´lne za-
mieszanie. Bliz´nie˛ta chciały koniecznie jechac´ do we-
terynarza, pani Carew prosiła McCalla, by mo´wił jej
po imieniu, a Anne bezczelnym gwizdnie˛ciem powita-
ła czuły gest McCalla wobec siostry. Dopiero gdy zna-
lez´li sie˛ na dworze, Cassie zwro´ciła mu uwage˛, z˙e po-
suwa sie˛ za daleko.

– Wcale nie – odparł, nadal ja˛ obejmuja˛c. – Anne

opowie swoim kolez˙ankom, a Gwen tez˙ pewnie ma
w mies´cie ciekawe cudzych spraw przyjacio´łki.

Cassie miała mu powiedziec´, z˙e teraz moz˙e ja˛ pu-

s´cic´, bo nikt juz˙ na nich nie patrzy, ale jakos´ nie miała
ochoty, zreszta˛ dochodzili do samochodu.

– A skoro mo´wimy o zachowywaniu pozoro´w –

podja˛ł – to mogłabys´ podja˛c´ pewien wysiłek i nie
patrzec´ na mnie jak na ucia˛z˙liwego natre˛ta.

– Wcale tak na ciebie nie patrze˛ – obruszyła sie˛.
– Troche˛ przesadziłem. Ale jestes´ napie˛ta i nieza-

dowolona. Wiem, z˙e nie jest ci łatwo, zdoba˛dz´ sie˛
jednak na odrobine˛ pogody. Patrza˛c na twoja˛ mine˛,
moz˙na by pomys´lec´, z˙e to ja jestem gło´wna˛ przyczyna˛
twoich kłopoto´w.

Uznawszy, z˙e dalszy spo´r nie ma sensu, Cassie

50

MEREDITH WEBBER

background image

zagwizdała na Blondie, kto´ra przybiegła jak strzała
i z rados´cia˛ wskoczyła do samochodu.

– Po co włas´ciwie jedziemy do weterynarza? – spy-

tał McCall, kiedy ruszyli. – Jes´li dobrze zrozumiałem,
Blondie ma oddac´ krew. W jakim celu?

Cassie us´miechne˛ła sie˛ do siebie. McCall jest rze-

czywis´cie ciekawski.

– Derek zaopatruje bank krwi dla pso´w, a Blondie

nalez˙y do jego dawco´w.

– Bank krwi dla pso´w?
– Nie wiedziałes´, z˙e cos´ takiego istnieje? Dzis´

wie˛kszos´c´ stano´w prowadzi takie banki. Pomysł spra-
wdził sie˛ do tego stopnia, z˙e na Uniwersytecie Mel-
bourne zaczynaja˛ organizowac´ podobna˛ siec´ dawco´w
kociej krwi. – Cassie zerkne˛ła na zdumiona˛ twarz
McCalla. – Powiedzmy, z˙e pies zostanie potra˛cony
przez samocho´d i straci duz˙o krwi. Co zrobi wetery-
narz?

– Zastosuje kroplo´wke˛.
– Tak sie˛ zwykle robi, ale krew jest skuteczniejsza.

Derek ma afrykan´skiego charta imieniem Stan, od
kto´rego zwykle pobiera krew do transfuzji, ale dzis´
potrzebuje do operacji wie˛cej krwi, niz˙ moz˙e pobrac´ od
Stana, i dlatego poprosił o pomoc – wyjas´niła Cassie,
wjez˙dz˙aja˛c na posesje˛ weterynarza.

– Ciekawe. Ale czy to znaczy, z˙e wszystkie psy

maja˛ te˛ sama˛ grupe˛? – pytał dalej dociekliwy McCall,
patrza˛c na Cassie uwaz˙nie.

– Mniej wie˛cej – odparła Cassie, wypuszczaja˛c

z auta Blondie. – Weterynarze najwyz˙ej cenia˛ krew
charto´w, ale w razie czego z ro´wnie dobrym skutkiem

51

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

stosuja˛ krew pso´w innych ras. Problem powstaje do-
piero przy powto´rnej transfuzji. Jez˙eli na przykład
pies, kto´remu Blondie odda dzisiaj krew, be˛dzie za
dwa tygodnie potrzebował ponownej transfuzji, wete-
rynarz musi poszukac´ innego dawcy, poniewaz˙ or-
ganizm chorego psa zda˛z˙y do tego czasu wytworzyc´
antyciała.

Zanim McCall przetrawił zaskakuja˛co nowa˛ infor-

macje˛, z drzwi niskiego budynku wyłonił sie˛ wysoki
i szczupły młodzieniec, kto´ry nic nie mo´wia˛c, pochylił
sie˛ nad Blondie i pogłaskał ja˛ po grzbiecie.

– Czes´c´, Lennie. Poznaj mojego przyjaciela, pana

McCalla, kto´ry włas´nie z nami zamieszkał.

– Czes´c´, Lennie – rzekł McCall, na co młody

człowiek bez słowa us´cisna˛ł wycia˛gnie˛ta˛ dłon´, po
czym, nadal nic nie mo´wia˛c, poprowadził ich w gła˛b
domu, do gabinetu.

– Pies przyjechał – odezwał sie˛ Lennie do pochylo-

nego nad stołem operacyjnym weterynarza.

Ten skinieniem głowy powitał przybyszo´w, a Len-

niemu kazał przygotowac´ Blondie do zabiegu.

Kiedy Cassie przedstawiła mu McCalla jako swego

przyjaciela, kto´ry przyjechał do Wakefield i zamiesz-
kał w jej domu, Derek, widac´ ro´wnie małomo´wny jak
jego pomocnik, znowu tylko skina˛ł głowa˛.

Odezwał sie˛ dopiero po chwili.
– Byk przeorał Dusty’emu bok. Ma powaz˙ne obra-

z˙enia wewne˛trzne i uszkodzona˛ arterie˛.

– To pies McClennano´w? – zainteresowała sie˛ Cas-

sie, podchodza˛c do stołu.

– Tak. Masz ochote˛ mi pomo´c? – spytał Derek.

52

MEREDITH WEBBER

background image

McCall zauwaz˙ył, z˙e Cassie zerkne˛ła na Lenniego,

kto´ry po ostatnich słowach szefa wyraz´nie spochmur-
niał.

– Nie, dzie˛kuje˛. Z Lenniego be˛dziesz miał wie˛cej

poz˙ytku niz˙ ze mnie – odparła taktownie. – Ale jes´li
pozwolisz, popatrze˛, jak pracujesz. Dusty jest najlep-
szym psem pasterskim w całej okolicy – dodała pod
adresem McCalla.

– Zna sie˛ moz˙e na hodowli? – zagadna˛ł wetery-

narz, najwyraz´niej kieruja˛c swoje pytanie do niezna-
jomego.

– Nie. Jestem miejskim chłopakiem. Jakis´ miesia˛c

temu poznalis´my sie˛ z Cassie podczas jej pobytu
w Brisbane, wie˛c postanowiłem zajrzec´ do Wakefield
i zobaczyc´, jak sie˛ tutaj z˙yje. – Udaja˛c zakochanego,
czuł sie˛ troche˛ jak idiota, ale przysuna˛ł sie˛ i wzia˛ł pod
re˛ke˛ Cassie, kto´ra niedostrzegalnie zesztywniała.

– Zamieszkałes´ u pan´ Carew? – spytał Derek.
– Uwaz˙asz, z˙e zwariowałem, godza˛c sie˛ zamiesz-

kac´ w domu kobiet? – zaz˙artował McCall. – Ale gdzies´
słyszałem, z˙e chłopcy nie powinni wychowywac´ sie˛
bez me˛z˙czyzn i zaczynam podejrzewac´, z˙e Cassie
zaprosiła mnie gło´wnie dla dobra swoich siostrzen´co´w.
Wie˛c moz˙e jednak, wbrew nowomodnym teoriom, me˛z˙-
czyz´ni na cos´ sie˛ przydaja˛.

– Oczywis´cie, z˙e sie˛ przydaja˛, i to jeszcze jak! –

os´wiadczyła Cassie, przytulaja˛c sie˛ do niego.

McCall sam nie wiedział, co bardziej go zdumiało:

jej słowa czy czuły gest. Miał tylko nadzieje˛, iz˙ Derek
i Lennie nie dostrzegli, jak bardzo jest zaskoczony. Ale
co jeszcze bardziej go zdumiało, to własna reakcja. Co

53

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

sie˛ z nim, u licha, dzieje? Od dawna przywykł obywac´
sie˛ bez kobiet. Pocza˛tkowo była to reakcja obronna,
obawa przed zbliz˙eniem, by znowu boles´nie sie˛ nie
sparzyc´. A po´z´niej bez reszty zatopił sie˛ w badawczej
pracy. I teraz nagle długo us´pione libido daje o sobie
znac´, na domiar złego w momencie, kiedy powinien
mys´lec´ wyła˛cznie o ratowaniu z˙ycia s´miertelnie za-
groz˙onej kobiety.

Lennie zda˛z˙ył tymczasem ułoz˙yc´ i unieruchomic´ na

wo´zku Blondie, kto´ra z całym spokojem poddawała sie˛
zabiegom.

– Zachowuje sie˛ jak zawodowy krwiodawca – z u-

znaniem zauwaz˙ył McCall.

– O tak, Blondie zna sie˛ na rzeczy – przytakne˛ła

Cassie. – W dodatku wie, z˙e na zakon´czenie czeka ja˛
smakowita kos´c´.

Blondie z tym samym spokojem zniosła wprowa-

dzenie do z˙yły cewnika, kto´rym Lenni wyssał z niej
pote˛z˙na˛ dawke˛ krwi. Po odła˛czeniu cewnika asystent
zawiesił wypełniony cennym płynem worek nad sto-
łem operacyjnym i przyła˛czył do cewnika w ciele u-
s´pionego psa.

– Tak po prostu, bez badania krwi? – zdziwił sie˛

McCall.

– Dzisiaj na badania nie mamy czasu – wyjas´nił

Derek, nie podnosza˛c głowy znad operowanego zwie-
rze˛cia.

Lennie stana˛ł teraz przy stole i zacza˛ł podawac´

weterynarzowi narze˛dzia. Operacja zbliz˙ała sie˛ do
kon´ca. Kiedy pozostało juz˙ tylko zaszycie rany, Derek
zerkna˛ł na McCalla.

54

MEREDITH WEBBER

background image

– Masz cos´ wspo´lnego z medycyna˛? – zapytał.
– Troche˛. Mo´j kolega studiował razem z Cassie.

Dzie˛ki niemu ja˛ poznałem – z udana˛ swoboda˛ skłamał
McCall.

– Zamierzasz osia˛s´c´ w Wakefield?
– Jeszcze nie wiem. Na razie sie˛ rozgla˛dam i roz-

waz˙am ro´z˙ne moz˙liwos´ci. Moz˙e namo´wie˛ Cassie, z˙eby
wro´ciła do stolicy i zaje˛ła sie˛ pediatria˛, o kto´rej zawsze
marzyła.

– Mieszkan´cy Wakefield nigdy by ci tego nie da-

rowali – stwierdził Derek. – Blondie na pewno wro´ciła
juz˙ do siebie, a ja musze˛ jeszcze tylko załoz˙yc´ opat-
runek, i moz˙emy Dusty’ego budzic´.

– Czyli przedstawienie skon´czone – podsumowała

Cassie, podchodza˛c do Blondie, kto´ra˛ Lennie uwolnił
z wo´zka. – Idziemy. Mam nadzieje˛, z˙e Dusty wyzdro-
wieje.

– No pewnie – nieoczekiwanie donos´nym głosem

orzekł milcza˛cy dota˛d Lennie. – Derek jest najlep-
szym weterynarzem na s´wiecie. – Podszedł do lodo´w-
ki, wyja˛ł starannie opakowana˛ kos´c´ i podał ja˛ Cassie.

– Opowiedz mi o Lenniem – odezwał sie˛ McCall,

kiedy on i Cassie jechali do domu. – Kim on włas´ciwie
jest? Staz˙ysta˛, piele˛gniarzem, czy co?

– Co ja ci moge˛ o nim powiedziec´? – zadumała sie˛

Cassie. – Wszyscy przywykli do tego, z˙e Lennie poma-
ga Derekowi w pracy i nikt nie pos´wie˛ca mu uwagi.
O ile wiem, nie ma fachowego przygotowania, ale
jeszcze przed przyjazdem Dereka pracował u poprzed-
niego weterynarza. Musiał sie˛ tym zaja˛c´ zaraz po
ukon´czeniu szkoły. Niewiele o nim wiem, był o pare˛

55

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

klas niz˙ej niz˙ ja, ale pamie˛tam, z˙e juz˙ wtedy stronił od
ludzi. Lubił zwierze˛ta, dobrze sie˛ uczył i wszyscy byli
pewni, z˙e zostanie weterynarzem. Matka miała z nim
krzyz˙ pan´ski, bo znosił do domu okaleczone zwierzaki
z całej okolicy. – Cassie na chwile˛ zamilkła. – Chyba
go nie podejrzewasz?

– Na razie nikogo nie podejrzewam – uspokoił ja˛

– ale musze˛ wiedziec´ o kaz˙dym, kto ma z toba˛ mniej
lub bardziej bliski kontakt. Naprawde˛ musimy sporza˛-
dzic´ liste˛, to nie sa˛ z˙arty.

– Wiem, z˙e to nie z˙arty – odparła, zajez˙dz˙aja˛c pod

dom. – Ale nie podoba mi sie˛ pomysł spisywania zna-
jomych, jakby byli potencjalnymi mordercami.

– Wolisz zgina˛c´? – zapytał brutalnie, poniewaz˙

wiedział, z˙e musi jej us´wiadomic´ groze˛ sytuacji, cho-
ciaz˙ jego drugie ,,ja’’ pragne˛ło przytulic´ nieszcze˛sna˛
kobiete˛ do serca i zapewnic´, iz˙ pod jego opieka˛ nic jej
nie grozi.

– Nie – odparła bezbarwnym głosem.
Wysiadła z auta i skierowała sie˛ ku domowi.
– Poczekaj, bez ciebie nie trafie˛ do pokoju! – zawo-

łał, a ona zatrzymała sie˛.

– Co było w lis´cie? – spytała, kiedy ja˛ dogonił. –

Nie musze˛ go ogla˛dac´, wystarczy, jes´li mi powiesz.

McCall wzia˛ł ja˛ za re˛ce i przycia˛gna˛ł do siebie.

Cassie nie stawiała oporu.

– Napisał: ,,Czekasz na mnie?’’
– Czy na niego czekam? To chore! – wykrzykne˛ła.

– Co on sobie mys´li? Z

˙

e chce˛ umrzec´? W co on usiłuje

mnie wcia˛gna˛c´?

– Nic nie mo´w! – mrukna˛ł, biora˛c ja˛ w ramiona, po

56

MEREDITH WEBBER

background image

czym, czuja˛c drz˙enie jej ciała, pochylił głowe˛ i poca-
łunkiem zamkna˛ł jej usta. – Nie bron´ sie˛. Nic nie
szkodzi, jes´li ktos´ nas zobaczy, ale byłoby niedobrze,
gdyby cie˛ usłyszał. – Czuja˛c, z˙e słabnie mu w ramio-
nach, przytulił ja˛ jeszcze mocniej. – Znajde˛ go. Nie
pozwole˛, z˙eby zrobił ci krzywde˛ – szepna˛ł, ponawiaja˛c
czułe pocałunki.

Była zbyt zdumiona tym, co sie˛ z nia˛ działo, by

mys´lec´ teraz o mordercy. Dlaczego jej ciało tak che˛tnie
poddaje sie˛ bynajmniej nie udawanym pocałunkom
obcego me˛z˙czyzny? Czy to reakcja na nerwowe napie˛-
cie? Obudzone libido? Dlaczego zache˛ca go do dal-
szych pieszczot? Po chwili jednak do reszty uległa
urokowi dawno zapomnianych doznan´ i przestała za-
dawac´ sobie pytania.

– Cassie? Dzwoni Derek, chce z toba˛ rozmawiac´.
Cassie oderwała sie˛ od McCalla z cichym okrzy-

kiem, ten zas´ zdał sobie sprawe˛, iz˙ to, co sie˛ mie˛dzy
nimi wydarzyło, zaskoczyło ja˛ nie mniej niz˙ jego.

– Przejde˛ sie˛ po ogrodzie – powiedział przez s´cis´-

nie˛te gardło, ale Cassie juz˙ przy nim nie było.

Został sam na sam ze swymi rozbudzonymi zmys-

łami. Dopiero po paru minutach słowa wypowiedziane
przez Anne dotarły do jego s´wiadomos´ci. Dzwoni
Derek? Przeciez˙ Derek to weterynarz, od kto´rego wy-
jechali zaledwie kwadrans temu. Po co zadzwonił?
Z

˙

eby podzie˛kowac´ za przywiezienie Blondie? Wa˛tp-

liwe.

Nie był z siebie zadowolony. W ogo´le nie wypytał

Cassie o weterynarza. Nie podejrzewał go wprawdzie
o mordercze zamiary, ale dla porza˛dku powinien był

57

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

ustalic´ podstawowe fakty. Na przykład czy Derek jest
z˙onaty, a jes´li tak, jak układa sie˛ jego małz˙en´stwo i czy
nie jest kobieciarzem.

Zdaja˛c sobie sprawe˛, z˙e jego mys´leniem zaczyna

kierowac´ uczucie bliskie zazdros´ci, spro´bował skon-
centrowac´ uwage˛ na autorze anonimo´w. Nie było to
jednak łatwe, bo zaraz po wejs´ciu do domu ujrzał
rozes´miana˛ Cassie, kto´ra prowadziła z Derekiem we-
soła˛ rozmowe˛.

A moz˙e Derek jest jednym z me˛z˙czyzn, z kto´rymi

według Dave’a Cassie spotykała sie˛ jakis´ czas temu?
– pomys´lał zezłoszczony, wychodza˛c na korytarz.

W drzwiach jadalni natkna˛ł sie˛ na Abigail.
– Czy on jest z˙onaty? Mam na mys´li weterynarza.
– Derek? – zdziwiła sie˛ pani Carew. – Owszem,

miał z˙one˛, ale sie˛ rozstali. Nie wiem, czy sa˛ po roz-
wodzie, ale be˛dzie juz˙ z rok, odka˛d Joy opus´ciła go
i wyjechała. Miała podobno powiedziec´, z˙e Derekowi
wystarcza jego praca, a z˙ona nie jest mu do niczego
potrzebna. Ponieka˛d ja˛ rozumiem. – Abigail zmarsz-
czyła czoło. – Ale chyba go nie podejrzewasz...?

– Oczywis´cie, z˙e nie – uspokoił ja˛McCall. – Jestem

po prostu z natury ciekawski.

Abigail przyje˛ła to wyjas´nienie, ale po powrocie do

swego pokoju McCall usiadł cie˛z˙ko na ło´z˙ku, postana-
wiaja˛c wprowadzic´ w swoje poste˛powanie wie˛cej ładu
i dyscypliny. Nagle usłyszał ciche pukanie do drzwi.

Na progu stane˛ła Cassie.
– Co cie˛ trapi? – spytała z us´miechem.
Zdziwiła go, a nawet dotkne˛ła jej niefrasobliwos´c´

po tym, co sie˛ stało przed domem.

58

MEREDITH WEBBER

background image

– Mys´lałem o specyficznych trudnos´ciach, na jakie

napotyka sie˛ w małym miasteczku, pro´buja˛c wytropic´
przeste˛pce˛ – odparł, włas´ciwie nie mijaja˛c sie˛ z pra-
wda˛. – Na moje pytania kaz˙de z was niezmiennie
odpowiada: ,,Ale jego chyba nie podejrzewasz?’’ Zna-
cie sie˛ wszyscy od niepamie˛tnych czaso´w i nie mo-
z˙ecie uwierzyc´, z˙e ktos´ z waszych znajomych mo´głby
byc´ morderca˛.

– To prawda – przyznała, wchodza˛c bezceremonia-

lnie do pokoju i siadaja˛c w fotelu, jakby nie zdawała
sobie sprawy, na jakie wystawia go pokusy. – Niewa˛tp-
liwie miałabym mniej oporo´w, gdybys´ zacza˛ł mnie
wypytywac´ o kogos´, kogo szczerze nie lubie˛. Ale kiedy
pytasz o dobrego znajomego, wszystko sie˛ we mnie
burzy.

– S

´

wietnie cie˛ rozumiem, ale musisz ten odruch

opanowac´ – upomniał ja˛. – Czy przyszłas´ pomo´c mi
ułoz˙yc´ liste˛?

Cassie zrobiła skonsternowana˛ mine˛, jakby nie wie-

działa, jak wytłumaczyc´ swoja˛ obecnos´c´ w jego po-
koju.

– Sama to zrobie˛, ale chce˛ wiedziec´, dlaczego maja˛

miec´ od dwudziestu do czterdziestu lat – rzekła po
kro´tkim wahaniu, podnosza˛c sie˛ z fotela.

– Bo wprawdzie nie ma czegos´ takiego jak typowy

seryjny morderca, ale wie˛kszos´c´ z nich zaczyna w wie-
ku dwudziestu, dwudziestu paru lat, a najpowaz˙niej-
szych zbrodni dopuszcza sie˛ przed trzydziestka˛. Pod-
nieca ich poczucie dominacji i moz˙liwos´c´ manipulo-
wania uczuciami ofiary. Waz˙na˛ role˛ cze˛sto odgrywa
seks, choc´ nie zawsze. Kieruje nimi niezdrowa po-

59

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

trzeba wszechwładzy. To ludzie chorzy, ze skrzywiona˛
psychika˛. Podejrzewam, z˙e tutejszy morderca cierpi na
tak zwane aspołeczne zaburzenie osobowos´ci.

– Dlatego wypytywałes´ o Lenniego? Bo jest samo-

tnikiem?

– To nie takie proste. Głos´ny amerykan´ski morder-

ca Ted Bundy był szalenie towarzyski, uwaz˙ano go za
czaruja˛cego człowieka. Socjopata, bo takim terminem
okres´la sie˛ ten typ psychopatii, wcale nie musi byc´
samotnikiem. Mo´wia˛c najogo´lniej, cechuje go daleko
posunie˛ty egocentryzm. Wszystko obraca sie˛ woko´ł
niego i jego pragnien´. Ma hedonistyczny stosunek do
z˙ycia, ro´z˙ni sie˛ jednak od innych egocentryko´w i hedo-
nisto´w tym, z˙e nie odczuwa z tego powodu poczucia
winy. I dlatego dla zaspokojenia swoich zachcianek
jest w stanie posuna˛c´ sie˛ do zbrodni. Nie ma hamulco´w
moralnych.

– Czy to znaczy, z˙e nie musi miec´ motywu, aby

zabic´?

– W kaz˙dym razie nie w normalnym rozumieniu

motywu, takiego jak che˛c´ zemsty, zdobycia pienie˛dzy
czy zazdros´c´. Czasami do morderstwa moz˙e go po-
pchna˛c´ jakas´ wyimaginowana uraza, ale nawet to nie
jest konieczne.

Cassie przystane˛ła i uwaz˙nie mu sie˛ przypatrywała.

Na jej czole pojawiła sie˛ głe˛boka zmarszczka.

– Wiele wiesz jak na ochroniarza.
– Ja... – ba˛kna˛ł, zastanawiaja˛c sie˛, jak z tego wy-

brna˛c´. – Jestem ochroniarzem, ale podejmuja˛c badania
dotycza˛ce seryjnych morderco´w, musiałem sporo
przeczytac´.

60

MEREDITH WEBBER

background image

– Rozumiem – odrzekła zimno. – Seryjni mordercy

stanowia˛ w Queensland tak powaz˙ny problem, z˙e
trzeba prowadzic´ na ten temat specjalne badania.
Oczywis´cie, za pienia˛dze podatnika. Ale wiem, z jaka˛
łatwos´cia˛ kłamiesz w z˙ywe oczy, i nie wierze˛ ani
jednemu twojemu słowu.

Odwro´ciła sie˛ na pie˛cie i wyszła z pokoju. Patrza˛c

za nia˛, McCall przekla˛ł w duchu Dave’a za to, z˙e nie
wyjas´nił Cassie prawdziwej natury jego misji.

61

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

ROZDZIAŁ PIA˛TY

Wzburzona rozmowa˛ z McCallem, Cassie długo nie

mogła zasna˛c´. Jej mys´li uparcie kra˛z˙yły woko´ł przema˛-
drzałego ochroniarza. Jak mogła dopus´cic´ do tego, co
stało sie˛ pod domem po powrocie od weterynarza?

Czyz˙by cierpiała na jakies´ osobliwe zaburzenie oso-

bowos´ci? A moz˙e pozwoliła sie˛ pocałowac´, z˙eby roz-
ładowac´ niepoko´j, w jaki wprawił ja˛ kolejny anonim?

Ale przeciez˙ kiedy omawiała z Dave’em poprzednie

anonimy, nie postało jej w głowie, by rzucic´ mu sie˛
w ramiona. Co prawda mys´l o pocałunku z Dave’em
wydała sie˛ Cassie ro´wnie mało atrakcyjna, jak na przy-
kład zjedzenie waniliowego budyniu.

Natomiast pocałunki McCalla były... ekscytuja˛ce?

Nie ma sie˛ co okłamywac´! One były niezwykle pod-
niecaja˛ce!

Dlatego tak che˛tnie je odwzajemniła.
Spro´bowała sobie przypomniec´, co czuła kiedys´,

całuja˛c sie˛ z Rossem, lecz pamie˛c´ nie podsuwała ni-
czego, co moz˙na by poro´wnac´ z rozkosznym podnie-
ceniem, w jakie wprawiły ja˛ pocałunki McCalla.

Derek zadzwonił w sama˛ pore˛.
Wiedziała, z˙e telefonował, ale nie pamie˛tała po co.

Czy była az˙ tak zaprza˛tnie˛ta rozpamie˛tywaniem roz-
kosznych doznan´, z˙e na s´mierc´ zapomniała, o co mu

background image

chodziło? Zmarszczyła czoło, usiłuja˛c sobie przypo-
mniec´ niedawna˛ rozmowe˛. A jez˙eli powiedział cos´
waz˙nego? No nie, wtedy by zapamie˛tała. Chciał zapy-
tac´, jak sie˛ miewa? Ale po co? Przeciez˙ dopiero co sie˛
widzieli. Wie˛c moz˙e wyczuł, z˙e kre˛powała ja˛obecnos´c´
McCalla w jego gabinecie i...

McCall...

Obudziły ja˛ piski dochodza˛ce z kon´ca pokoju.
– Wstawaj, Cassie! Ten człowiek jest w kuchni!
– Jest naszym gos´ciem i ma prawo wchodzic´ do

kuchni – odburkne˛ła ws´cibskim bliz´niakom, nacia˛ga-
ja˛c kołdre˛ na głowe˛.

Chłopcy jednak nie dali za wygrana˛. Wdrapali sie˛ na

ło´z˙ko i zacze˛li wyczyniac´ na nim dzikie harce.

– Przestan´cie! Jeszcze kto´ry spadnie na podłoge˛

i cos´ sobie zrobi. Czy babcia jest w kuchni?

Chłopcy znieruchomieli i z powaga˛ pokiwali gło-

wami.

– A Gwen?
Pokre˛cili głowami i zeskoczyli z ło´z˙ka, gotowi ru-

szyc´ z nia˛ do kuchni na ogle˛dziny ,,tego człowieka’’.

Cassie z westchnieniem odwine˛ła kołdre˛ i narzuci-

wszy szlafrok, skierowała sie˛ ku drzwiom. Z kuchni
dobiegały odgłosy rozmowy.

McCall siedział przy stole, zajadaja˛c płatki kukury-

dziane z jogurtem. S

´

miał sie˛ przy tym na cały głos.

– Dobrze, z˙e juz˙ wstałas´ – powitała ja˛ matka. – Mo-

z˙esz posadzic´ chłopco´w na wysokich krzesełkach?
Zaraz dam im s´niadanie.

– Co was tak rozbawiło? – zaciekawiła sie˛ Cassie.

63

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Zapytaj McCalla. Niech sam ci powie, jaki miał

urozmaicony ranek.

Cassie us´wiadomiła sobie, z˙e musi wygla˛dac´ jak

straszydło. Była nieumyta i nieuczesana, w narzuco-
nym byle jak starym pomie˛tym szlafroku. Miała ochote˛
schowac´ sie˛ w mysia˛ dziure˛.

– Nie jest łatwo byc´ jedynym me˛z˙czyzna˛ w domu

– os´wiadczył McCall.

– Obudzili cie˛? Co ci zrobili?
– Na dworze dopiero szarzało, kiedy otworzyłem

oczy i na tle okna zobaczyłem dwie niewyraz´ne sylwe-
tki...

– Co to znaczy, chłopcy? – oburzyła sie˛ Cassie.

– Wdarlis´cie sie˛ do pokoju naszego gos´cia?

– Chcielis´my go obejrzec´. – Bliz´niacy us´miechne˛li

sie˛ z minami niewinia˛tek.

– Nie zrobili nic złego. Mys´le˛, z˙e obecnos´c´ me˛z˙-

czyzny w domu to dla nich wielka atrakcja. Prze-
prowadzilis´my me˛ska˛ rozmowe˛ o rowerach, samocho-
dach, kobietach i temu podobnych sprawach.

– Nawet mnie chcieli zacia˛gna˛c´ do jego pokoju,

z˙ebym go sobie obejrzała – ze s´miechem dodała Abi-
gail.

Cassie wyszła z kuchni, kre˛ca˛c głowa˛. Chciała sie˛

jak najszybciej doprowadzic´ do porza˛dku, ale łazienke˛
zajmowała Anne. Wro´ciła wie˛c do swego pokoju i cze-
sza˛c włosy, zastanawiała sie˛, co robic´. Anne w nie-
skon´czonos´c´ odprawia poranna˛ toalete˛. Nie pozostaje
nic innego, jak teraz zjes´c´ s´niadanie.

McCall skon´czył tymczasem swoje płatki i poma-

gał Abigail karmic´ bliz´niaki.

64

MEREDITH WEBBER

background image

– Mamo, McCall jest naszym gos´ciem, a nie nian´-

ka˛! – oburzyła sie˛ Cassie.

– Nic nie szkodzi, z miłos´ci do ciebie jestem goto´w

na wszystko. Zreszta˛ twoja mama na wszelki wypadek
ubrała mnie w fartuch, z˙ebym przy karmieniu sie˛ nie
pobrudził – odparł McCall, odsuwaja˛c krzesło i wsta-
ja˛c zza stołu.

Cassie uwaz˙ała, z˙e posuna˛ł sie˛ za daleko, mo´wia˛c

o ,,miłos´ci’’, ale gdy ujrzała pote˛z˙nego me˛z˙czyzne˛
w ulubionym fartuchu matki z podobizna˛ ro´z˙owego
prosiaka na piersi, nie mogła powstrzymac´ s´miechu.

– Skon´cz karmic´ Ethana, ja musze˛ juz˙ leciec´ –

rzekła Abigail, podaja˛c co´rce łyz˙eczke˛ i talerzyk
chłopca.

– Powiedz mi, jak doszło do tego, z˙e przyje˛łys´cie

do domu tych dwo´ch małych potworo´w – spytał
McCall, kiedy zostali sami.

– Nie powinienes´ im na wszystko pozwalac´ – burk-

ne˛ła Cassie. Bliskos´c´ McCalla dziwnie działała jej na
nerwy. – A poza tym nie sa˛dze˛, z˙eby to twoje udawanie
dało zamierzony efekt. – Ze wzgle˛du na obecnos´c´
chłopco´w, kto´rzy powtarzali jak papugi wszystko, co
usłyszeli, nie powiedziała wprost, co ma na mys´li.

– Dlaczego? – spytał, odnosza˛c pusta˛ miseczke˛ I-

saaca do zlewu, a naste˛pnie wprawnymi ruchami wy-
cieraja˛c umorusana˛ buzie˛ chłopca.

– Widze˛, z˙e znasz sie˛ na rzeczy. Jestes´ z˙onaty

i masz dzieci? – spytała Cassie, zdziwiona swoboda˛,
z jaka˛ McCall wykonuje domowe czynnos´ci.

Pogodna dota˛d twarz me˛z˙czyzny nagle ste˛z˙ała i po-

jawił sie˛ na niej wyraz tak dojmuja˛cego bo´lu, z˙e Cassie

65

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

omal nie poderwała sie˛ z miejsca, by wzia˛c´ go w ramio-
na, pogłaskac´ i pocieszyc´.

Wejs´cie Gwen rozładowało napie˛cie.
– Nie – odrzekł McCall na pytanie Cassie i zdja˛ł

pos´piesznie fartuch, chca˛c jak najszybciej wydostac´ sie˛
z kuchni, kto´rej rodzinna atmosfera niespodziewanie
obudziła bolesne wspomnienia. – O kto´rej jedziemy do
szpitala? – spytał od progu.

– Be˛de˛ gotowa za dwadzies´cia minut.
– Zda˛z˙ysz w dwadzies´cia minut zjes´c´ s´niadanie,

wzia˛c´ prysznic i ubrac´ sie˛?

– Oczywis´cie. Jes´li trzeba, potrafie˛ byc´ gotowa

w dziesie˛c´ minut – odparła Cassie z godnos´cia˛. – Dzis´
mam wyja˛tkowo duz˙o czasu.

McCall spojrzał na nia˛ z podziwem. Przykre uczu-

cie, jakiego doznał, mine˛ło. Wychodza˛c, mys´lał juz˙
tylko o s´wiez˙o poznanej niezwykłej pani doktor. Do-
piero po chwili, przypomniawszy sobie o wczorajszym
anonimie, uzmysłowił sobie w pełni, z˙e zamiast swoi-
mi uczuciami, powinien sie˛ zajmowac´ zapewnieniem
jej bezpieczen´stwa.

– Zacznijmy od szpitala. Suzy mogłaby mi pomo´c

w sporza˛dzeniu listy oso´b z personelu, ale byłoby lepiej,
gdybys´ sama podała mi nazwiska wszystkich me˛z˙czyzn
w odpowiednim wieku, kto´rzy z toba˛ pracuja˛.

Jechali do szpitala. Przygotowania do wyjazdu zaje˛-

ły Cassie dokładnie dwadzies´cia minut.

– Ska˛d masz pewnos´c´, z˙e winowajca˛ jest me˛z˙czyz-

na? Czytałam gdzies´, z˙e ws´ro´d autoro´w anonimowych
listo´w przewaz˙aja˛ kobiety.

66

MEREDITH WEBBER

background image

– To prawda – odparł. – Zatruwanie ofiarom z˙ycia

sprawia im taka˛ sama˛ frajde˛. Ale w tym przypadku
przypuszczenie, z˙e chodzi o me˛z˙czyzne˛, opieram na
relacji Dave’a na temat uszkodzenia, jakie odkryto
w samochodzie pani Ambrose. Moz˙e jestem me˛skim
szowinista˛, ale zakładam, z˙e wie˛kszos´c´ kobiet nie zna
sie˛ na samochodach na tyle, z˙eby celowo doprowadzic´
do katastrofy, unieruchamiaja˛c system hamulcowy.

– Jeden zero na twoja˛ korzys´c´ – us´miechne˛ła sie˛

Cassie, wjez˙dz˙aja˛c na szpitalny parking.

Jednakz˙e on juz˙ jej nie słuchał. Jeden rzut oka na

parking us´wiadomił mu beznadziejnos´c´ jego misji. Jak
ma ja˛ chronic´, skoro dokoła znajduja˛ sie˛ setki miejsc,
w kto´rych moz˙e ukryc´ sie˛ zabo´jca?

– Zawsze parkujesz w tym samym miejscu?
– Oczywis´cie. – Pokazała mu tabliczke˛ z napisem

,,Miejsce dla dyrektora szpitala’’.

– A do tego wszyscy mieszkan´cy znaja˛ two´j samo-

cho´d. Jestes´ bardzo łatwym celem. Dave powinien był
ogłosic´ swoje podejrzenia na temat przyczyn poprzed-
nich nieszcze˛s´liwych wypadko´w i w ten sposo´b wy-
straszyc´ morderce˛.

– Albo skłonic´ go do przeprowadzki w inne miejs-

ce, gdzie mo´głby dalej zabijac´?

Popatrzył na nia˛ ze zdziwieniem.
– Dave rozmawiał z toba˛ na ten temat?
– Nie. Sama na to wpadłam. Przeciez˙ mo´wiłes´, z˙e

morderca tego typu nie musi miec´ z˙adnego konkret-
nego motywu. Z

˙

e zalez˙y mu tylko na budzeniu strachu,

co daje mu poczucie władzy nad ofiara˛. I ma nieod-
parta˛ potrzebe˛ zabijania. Wszystko jedno kogo. Wie˛c

67

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

jes´li tutaj zrobi sie˛ gora˛co, przeniesie sie˛ gdzie indziej.
Logiczne?

McCall mo´gł tylko skina˛c´ głowa˛. Cos´ jednak musi

przedsie˛wzia˛c´.

– Dzisiaj zatrzymaj sie˛ na parkingu dla gos´ci, a jut-

ro zmienisz samocho´d. Ale nim wysia˛dziesz, chce˛ znac´
nazwiska me˛skich pracowniko´w szpitala.

Cassie posłusznie przejechała na parking po drugiej

stronie budynku, a naste˛pnie wymieniła nazwisko do-
zorcy parkingu i dodała:

– Ma chyba ze sto lat, aha, i pomocnika, kto´ry na-

zywa sie˛ Wayne, jest troche˛ nierozgarnie˛ty, ale zupeł-
nie nieszkodliwy. Potem trzech portiero´w, wszyscy
pracuja˛ od niepamie˛tnych czaso´w, a poza tym dwo´ch
podkuchennych i dwo´ch piele˛gniarzy.

– To wszystko?
– Jest jeszcze fizjoterapeuta, kto´ry przyjmuje trzy

razy w tygodniu, raz na dwa tygodnie przyjez˙dz˙a pe-
diatra, a na oddziale psychiatrycznym pracuje dwo´ch
psychologo´w.

– Musze˛ miec´ ich nazwiska.
– Dostaniesz je od Suzy. – Cassie odpie˛ła pas

i chciała wysia˛s´c´, ale ja˛ powstrzymał.

– Poczekaj, otworze˛ ci drzwi. Jes´li ktos´ nas obser-

wuje, pomys´li, z˙e mam staros´wieckie maniery.

Cassie parskne˛ła kro´tkim s´miechem, w kto´rym nie

było wesołos´ci, lecz poczekała, az˙ McCall wypus´ci ja˛
z auta, osłaniaja˛c własnym ciałem.

– To przesada. Wiem od Dave’a, z˙e pani Ambrose

dostała pie˛c´ listo´w. Ja dostałam dopiero cztery. Zresz-
ta˛, co bys´ zrobił, gdyby ktos´ do mnie mierzył? – rzuciła

68

MEREDITH WEBBER

background image

zirytowanym głosem. Złos´ciło ja˛, z˙e jej ciało reaguje
na fizyczna˛ bliskos´c´ McCalla.

– Cassie! Musze˛ z toba˛ porozmawiac´! – zawołał

Don Trask, gdy tylko weszła do holu.

– Prosze˛ bardzo – odparła, ruszaja˛c za Donem do

pokoju, w kto´rym mies´cił sie˛ kiedys´ gabinet dyrektora
szpitala, ale w kto´rym obecnie urze˛dował kierownik
rejonowego wydziału zdrowia podczas swoich poby-
to´w w Wakefield.

– Kto to był? – zapytał McCall, kiedy Cassie

zno´w sie˛ wyłoniła po wyja˛tkowo łagodnej przepra-
wie z Donem.

– Kierownik rejonowego wydziału zdrowia.
– Nie podałas´ mi jego nazwiska.
– Bo bywa u nas tylko od czasu do czasu. Ale jes´li

o to chodzi, to juz˙ pre˛dzej ja zamorduje˛ jego niz˙
odwrotnie. Ma nade mna˛ nieograniczona˛ władze˛, kto´ra˛
bardzo sprytnie umie sie˛ posługiwac´. Jest mistrzem
manipulacji. Ale dos´c´ o nim, s´piesze˛ sie˛ do chorych.

Ruszyła w kierunku najbliz˙szego oddziału.
– Dzien´ dobry, moi drodzy, jak sie˛ macie? – za-

wołała, staja˛c na progu czteroosobowej sali. – Przed-
stawiam wam mojego dobrego znajomego, pana
McCalla – dodała, zagla˛daja˛c do karty wisza˛cej w no-
gach pierwszego ło´z˙ka.

– Pan chce wracac´ do domu – rzekła piele˛gniarka,

spogla˛daja˛c na podpartego poduszkami starszego me˛z˙-
czyzne˛.

– Ale czy Mary da sobie rade˛? – zatroskała sie˛

Cassie.

– No włas´nie – westchna˛ł chory.

69

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Skieruje˛ do pan´stwa opiekunke˛ społeczna˛ – po-

cieszyła go Cassie – ale Mary musi wyrazic´ zgode˛.
Prosze˛ ja˛ przekonac´, inaczej nie moge˛ pana wypisac´.
Opiekunka be˛dzie przychodzic´ dwa razy dziennie,
rano i wieczorem.

– Dobrze, porozmawiam z Mary.
Cassie kaz˙demu z pacjento´w pos´wie˛cała ro´wnie

wiele uwagi, lecz McCall czuł, z˙e wcia˛z˙ mys´li o pierw-
szym pacjencie. Jego podejrzenie wkro´tce sie˛ potwier-
dziło.

– Od pierwszej chwili zacze˛łam łamac´ warunki, ja-

kie postawił mi Don – westchne˛ła, wychodza˛c z kolej-
nej sali.

– Kazał ci ograniczyc´ wizyty opiekunek społecz-

nych? – domys´lił sie˛.

– Zgadłes´. Jestem przekonana, z˙e gdyby wydziały

zdrowia zatrudniały mniej bezuz˙ytecznych biurokra-
to´w, mielibys´my wie˛cej pienie˛dzy na leczenie i opieke˛
poszpitalna˛.

– Wszyscy sa˛ ro´wnie bezuz˙yteczni?
– Pewnie nie. Zreszta˛ nawet Don załatwia wiele

waz˙nych spraw. Po prostu nie pasujemy do siebie.

McCall odgadł jednak, z˙e ich konflikt musi miec´

powaz˙niejsze z´ro´dło i postanowił dowiedziec´ sie˛ cze-
gos´ wie˛cej o przedstawicielu wydziału zdrowia.

70

MEREDITH WEBBER

background image

ROZDZIAŁ SZO

´

STY

W trakcie dalszego obchodu dogoniła ich zadyszana

pracownica administracji.

– Na farmie Cztery Pory Roku zdarzył sie˛ wypa-

dek. Na polu przewro´ciła sie˛ z˙niwiarka. Jej operator
uwia˛zł w kabinie i jest ranny. Prosza˛, z˙ebys´ sie˛ nim
zaje˛ła, zanim zaczna˛ go wycia˛gac´.

– Powiedz, z˙e juz˙ jade˛. Daj znac´ Mike’owi, z˙e mu-

si mnie zasta˛pic´ w szpitalu. – Po wydaniu tych pole-
cen´ Cassie skierowała sie˛ do wyjs´cia, zapominaja˛c
o McCallu.

– Przynies´c´ ci rzeczy z samochodu? – zapytał, bie-

gna˛c za nia˛.

– Ach, to ty! – Us´miechne˛ła sie˛. – Nie. Jade˛ swoim

samochodem. Karetka na pewno jest juz˙ w drodze. –
Ida˛c na parking, wyjas´niła: – Cztery Pory Roku to
wielkie gospodarstwo rolno-hodowlane, połoz˙one
trzydzies´ci kilometro´w za miastem. Zobaczysz po dro-
dze pie˛kne widoki.

Cassie prowadziła szybko, lekko przekraczaja˛c do-

zwolona˛ pre˛dkos´c´. Miasto wkro´tce zostało za nimi.

– Widzisz ten samocho´d przed nami, z wła˛czonym

prawym kierunkowskazem? Tam skre˛camy i kawałek
dalej wjez˙dz˙amy na tame˛. Jest to bardzo malownicze
miejsce. Mieszkan´cy Wakefield urza˛dzaja˛ tam pikniki.

background image

– Kiedy dope˛dzili samocho´d, kto´remu jada˛ce z prze-
ciwka auta uniemoz˙liwiały manewr skre˛tu w prawo
w lewostronnym ruchu, okazało sie˛, z˙e jest taki sam jak
samocho´d Cassie. – To musza˛ byc´ jacys´ obcy, bo
wprawdzie w miasteczku pare˛ oso´b ma auta tej samej
marki co ja, ale tylko moje jest srebrzyste – zauwaz˙yła.
– Popatrz, zaraz be˛dzie tama – dodała, gdy po dokona-
niu skre˛tu znalez´li sie˛ na kre˛tej wa˛skiej drodze, nie
moga˛c wyprzedzic´ jada˛cego przed nimi samochodu.
– Mam nadzieje˛, z˙e przed tama˛ zjada˛ nad zalew, bo
inaczej nigdy nie dotrzemy na miejsce.

Jednakz˙e bliz´niaczy samocho´d jechał dalej w kie-

runku tamy. Kiedy na kolejnym zakre˛cie znikł im
z oczu za ke˛pa˛ drzew, usłyszeli podobny do wystrzału
głos´ny huk.

– Pewnie strzał z rury wydechowej – rzekł McCall.
– Albo ktos´ wybrał sie˛ na polowanie. W Wakefield

wszyscy poluja˛! – wyjas´niła Cassie.

Kiedy jednak wjechali na tame˛, zamiast samochodu

zobaczyli przed soba˛skre˛caja˛ce ostro s´lady hamowania.

– Zatrzymaj sie˛! – zawołał McCall. – Chyba pe˛kła

mu opona, wpadł w pos´lizg i stoczył sie˛ do wody.
– Wyskoczywszy z auta, zbiegł na skraj drogi i spoj-
rzawszy w do´ł zbocza, ujrzał dach zanurzaja˛cego sie˛
w me˛tnej toni samochodu. – Zawiadom policje˛ i pogo-
towie, ja wskakuje˛ do wody – dodał, zrzucaja˛c buty.

– Pomoge˛ ci, tam były dzieci. Najpierw trzeba ich

ratowac´, potem be˛dziemy dzwonic´ – odparła Cassie,
zdejmuja˛c pantofle i razem z nim schodza˛c ze stoku.

Oboje ro´wnoczes´nie zanurzyli sie˛ w wodzie.
– Trzymajmy sie˛ razem, na wypadek gdyby były

72

MEREDITH WEBBER

background image

trudnos´ci z drzwiami. Kiedy je otworzymy, woda we-
drze sie˛ do s´rodka, ale resztka powietrza zbierze sie˛
pod sufitem, wie˛c jez˙eli nie be˛dziesz mogła kogos´ wy-
cia˛gna˛c´, pomo´z˙ mu podnies´c´ sie˛ w go´re˛. I nie zapomnij
o odpie˛ciu paso´w – pouczył ja˛ McCall.

Zaimponował jej spokojem i przytomnos´cia˛umysłu.

Znurkowali, trzymaja˛c sie˛ za re˛ce. Ujrzeli kierowce˛,
kto´ry usiłował wydostac´ sie˛ z auta przez uchylone
drzwi. McCall jednym ruchem otworzył tylne drzwi po
tej samej stronie i wskazawszy Cassie uwie˛ziona˛w dzie-
cinnym foteliku mała˛figurke˛, odpłyna˛ł na druga˛strone˛,
aby ratowac´ siedza˛ca˛z przodu kobiete˛ i drugie dziecko.

Obznajomiona dzie˛ki bliz´niakom z zabezpieczenia-

mi dziecie˛cych foteliko´w, Cassie bez trudu uwolniła
dusza˛cego sie˛ chłopczyka, po czym podniosła go pod
sufit, gdzie rzeczywis´cie było jeszcze troche˛ powietrza.
Sama wzie˛ła głe˛boki wdech, a jednoczes´nie dostrzegła
ka˛tem oka, z˙e kierowca zdołał wydostac´ sie˛ z fotela.

– Bierz dziecko i płyn´ z nim na powierzchnie˛, zakry-

waja˛c mu usta i nos – zarza˛dziła, gdy głowa me˛z˙czy-
zny ukazała sie˛ pod sufitem.

– Ale co z Geraldine i moja˛ z˙ona˛? – zapytał.
– Ktos´ inny ja˛ ratuje. Płyn´. Poło´z˙ małego na boku

i czekaj az˙ wro´ce˛. Jestem lekarzem.

Wetkna˛wszy mu chłopca w ramiona, sie˛gne˛ła po

siedza˛ca˛dalej dziewczynke˛, kto´ra na szcze˛s´cie zda˛z˙yła
sama odpia˛c´ pas, ale musiała napic´ sie˛ duz˙o wody, bo
lez˙ała bezwładnie na siedzeniu. Cassie chwyciła ja˛ za
noge˛, wycia˛gne˛ła z auta i doholowała do brzegu, pełna
le˛ku, czy ratunek nie przyszedł za po´z´no.

– Moja z˙ona, moja z˙ona! – szeptał przeraz˙ony

73

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

me˛z˙czyzna, stoja˛c bezradnie nad lez˙a˛cym na ziemi,
krztusza˛cym sie˛ chłopczykiem.

– Mo´j przyjaciel zaraz ja˛ wycia˛gnie. – Cassie poło-

z˙yła dziewczynke˛ obok brata i rozpocze˛ła sztuczne
oddychanie. Mała po paru chwilach drgne˛ła, przewro´-
ciła sie˛ na bok, a z jej ust wypłyne˛ło chyba z po´ł litra
błotnistej wody.

– W moim samochodzie na tylnym siedzeniu lez˙y

koc. Prosze˛ go przynies´c´ i owina˛c´ nim dzieci, a ja zo-
bacze˛, czy mo´j przyjaciel nie potrzebuje pomocy – rze-
kła Cassie, ale gdy zbliz˙yła sie˛ do stoku, z wody
wyłonił sie˛ McCall, holuja˛c nie daja˛ca˛ znaku z˙ycia
kobiete˛.

– Jest puls – oznajmił, kłada˛c ja˛ na ziemi i rozpo-

czynaja˛c reanimacje˛ metoda˛ usta-usta.

Poniewaz˙ me˛z˙czyzna nadal był w stanie szoku, Cas-

sie sama pobiegła do samochodu po koc, ale najpierw
wyje˛ła komo´rke˛ i zadzwoniła po pogotowie. Jakiez˙ było
jej zdumienie, gdy zaledwie pare˛ sekund po´z´niej z prze-
ciwnej strony tamy nadjechał ambulans. Zamiast jednak
zastanawiac´ sie˛ nad jego cudownym pojawieniem sie˛,
owine˛ła dzieci kocem i zacze˛ła je uspokajac´.

– Samocho´d wpadł do wody – chlipne˛ła dziew-

czynka, na co jej braciszek zapłakał, wołaja˛c matke˛.

– Cicho, kochanie, mamie nic nie be˛dzie – szepne˛ła

Cassie, tula˛c do siebie biedne dzieciaki, by ogrzac´ je
własnym ciałem.

Gdy zobaczyła, z˙e sanitariusze podnosza˛ nieprzyto-

mna˛ kobiete˛ na nosze, chciała w pierwszym momencie
im pomo´c, uznała jednak, z˙e nie moz˙e zostawic´ dzieci,
kto´rymi ojciec wcale sie˛ nie interesował. Usiadła wie˛c

74

MEREDITH WEBBER

background image

na ziemi i trzymaja˛c dzieci na kolanach, przemawiała
do nich czule. Gdy matka znalazła sie˛ w karetce, do
Cassie podszedł McCall.

– Co za oferma z tego faceta! – szepna˛ł jej do ucha.

– Zamiast zaja˛c´ sie˛ dziec´mi, pla˛cze sie˛ tylko pod no-
gami i wszystkim przeszkadza. Kobieta jest dalej nie-
przytomna, chyba podczas upadku doznała urazu gło-
wy. – Pochylaja˛c sie˛ nad rodzen´stwem, powiedział na
głos: – Mama musi pojechac´ do szpitala. Tata be˛dzie
jej towarzyszył, a wy zabierzcie sie˛ z nami.

– Mamy jechac´ z obcymi? – zaprotestowała dziew-

czynka.

– Jestes´my lekarzami, a poza tym uratowalis´my

wam z˙ycie, wie˛c nie jestes´my obcy – odparł McCall,
kolejny raz zaskakuja˛c Cassie swoja˛ umieje˛tnos´cia˛
radzenia sobie z dziec´mi. Moz˙e miał z˙one˛, kto´ra ode-
brała mu dzieci i dlatego rano na jego twarzy pojawił
sie˛ tak przejmuja˛cy smutek, pomys´lała.

Dopiero kiedy wsiadali do samochodu, przypo-

mniała sobie, co ich tu sprowadziło.

– Ale ja musze˛ przeciez˙ jechac´ do wypadku.
– Juz˙ nie – odparł. – To był fałszywy alarm. Kiedy

ambulans zajechał na miejsce, okazało sie˛, z˙e nie było
z˙adnego wypadku. Policja szuka teraz winnego.

– Fałszywy alarm? U nas w Wakefield? – oburzyła

sie˛ Cassie. – Mys´lałam, z˙e takie rzeczy zdarzaja˛ sie˛
tylko w wielkich miastach. – Chciała jeszcze cos´ do-
dac´, lecz zdała sobie sprawe˛, z˙e ambulans blokuje jej
droge˛, a tama jest zbyt wa˛ska, by zawro´cic´.

– Musisz wyjechac´ tyłem – zauwaz˙ył McCall.
– Chcesz, z˙ebys´my wyla˛dowali w wodzie?

75

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– W takim razie pozwo´l, z˙e ja poprowadze˛ – odparł,

przesiadaja˛c sie˛ na fotel kierowcy.

Bez trudu wycofał sie˛ z tamy do lasku, gdzie ro´wnie

sprawnie zjechał z drogi, puszczaja˛c karetke˛ przodem.
Obdarzył przy tym przemoknie˛ta˛i przemarznie˛ta˛Cassie
tak miłym us´miechem, z˙e zrobiło jej sie˛ ciepło na duszy.

Pewna, z˙e sa˛ juz˙ bezpieczni, zaje˛ła sie˛ dziec´mi, nie-

mniej mys´l o fałszywym telefonie nie dawała jej spoko-
ju. Zachodziła w głowe˛, kto z mieszkan´co´w miastecz-
ka mo´gł sie˛ dopus´cic´ takiej podłos´ci.

Kiedy dotarli do szpitala, niefortunny kierowca cze-

kał na nich przed wejs´ciem.

– Nareszcie przypomniał sobie o dzieciach – mruk-

na˛ł pod nosem McCall, patrza˛c, jak me˛z˙czyzna przytu-
la syna i co´rke˛, tłumacza˛c im, z˙e matka odzyskała przy-
tomnos´c´ i moz˙e ich zobaczyc´.

Na widok grupy przemoczonych do nitki, umaza-

nych błotem ludzi recepcjonistka zrobiła wielkie oczy.

– Zamiast sie˛ gapic´, kaz˙ komus´ poszukac´ suchych

ubran´ dla pana i dzieci – skarciła ja˛ Cassie, a zwracaja˛c
sie˛ do McCalla, dodała: – Ja mam w gabinecie ubranie
na zmiane˛, ale ty jedz´ do domu, z˙eby sie˛ przebrac´.

– Nie trzeba, dla mnie tez˙ sie˛ cos´ znajdzie. W osta-

tecznos´ci zadowole˛ sie˛ starym strojem chirurga.

Cassie zdziwiła sie˛, ale McCall nic wie˛cej nie dodał.

Nie chciał jej niepokoic´ swoimi podejrzeniami. Cassie
najwyraz´niej nie przyszło do głowy, z˙e fałszywym
informatorem mo´gł byc´ autor anonimowych listo´w.

Wszyscy razem ruszyli w kierunku izby przyje˛c´,

gdzie pewnie nadal przebywała matka dzieci. Nim zda˛-
z˙yli wejs´c´ do gabinetu, wyszła zen´ piele˛gniarka.

76

MEREDITH WEBBER

background image

– Pana i dzieci poprosimy za pare˛ minut – powie-

działa, zamykaja˛c za soba˛ drzwi.

Me˛z˙czyzna zrobił ruch, jakby mimo wszystko

chciał wejs´c´, lecz Cassie w pore˛ zasta˛piła mu droge˛.

– Jak tylko dzieci przywitaja˛ sie˛ z matka˛, wezme˛ je

na przebadanie. Pana tez˙.

– Ale mnie nic nie jest – zaoponował me˛z˙czyzna.
– Niemniej musze˛ pana zbadac´. Nie tylko dzisiaj,

ale i jutro. Z

˙

ona oczywis´cie zostanie na noc w szpitalu.

– Ale kto zajmie sie˛ dziec´mi?
– Sa˛dziłam, z˙e to pan jest ich ojcem – chłodno od-

parła Cassie.

– Oczywis´cie.
– No to opieka nad nimi nalez˙y chyba do pana?

Prosze˛ usia˛s´c´ i poczekac´ – dodała, wskazuja˛c stoja˛ce
pod s´ciana˛ krzesła. – Musze˛ pana na chwile˛ zostawic´.

– Bezczelni lekarze, nic tylko zadzieraja˛ nosa – bu-

rkna˛ł me˛z˙czyzna po jej odejs´ciu.

– Kto´rzy, nawiasem mo´wia˛c, uratowali z˙ycie panu

i jego rodzinie – odezwał sie˛ McCall. – Pozwoli pan, z˙e
sie˛ przedstawie˛. – Podał mu swoje nazwisko, lecz
me˛z˙czyzna nie raczył odpowiedziec´ tym samym, wo-
bec czego McCall przysta˛pił do pytan´: – Pamie˛ta pan
przebieg zdarzenia?

– Oczywis´cie. Usłyszałem huk, jakby pe˛kła opona,

i samocho´d wpadł w pos´lizg. Wie˛c skre˛ciłem do wody,
bo gdybys´my spadli ze zbocza na druga˛ strone˛, wszys-
cy na pewno by sie˛ pozabijali.

McCall wiedział, z˙e me˛z˙czyzna tylko sie˛ chwali, bo

w rzeczywistos´ci nie miał moz˙liwos´ci manewru, ale
nie zamierzał mu przeczyc´.

77

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Moz˙e pan wprowadzic´ dzieci, z˙eby ucałowały

mame˛ – usłyszeli głos Cassie – ale tylko na chwile˛.
Musimy jeszcze zrobic´ przes´wietlenie i dalsze bada-
nia. Na wszelki wypadek. No i musi zostac´ do jutra na
obserwacji. – Po tych słowach odwro´ciła sie˛ i odeszła,
zapewne do pracowni rentgenowskiej.

McCall zastanawiał sie˛, czy nie powinien za nia˛

po´js´c´, ale nim zda˛z˙ył podja˛c´ decyzje˛, Cassie zno´w
pojawiła sie˛ w poczekalni, a wraz z nia˛ piele˛gniarka
z koszem pełnym ubran´.

– Przyprowadz´ dzieci, zabieram je na badania – po-

wiedziała do piele˛gniarki.

Ta weszła do gabinetu, ska˛d dobiegły ich gwałtow-

ne protesty ojca.

– Ciekawe, jak zareaguje, kiedy sie˛ dowie, z˙e be˛-

dzie badany przez kobiete˛ – mrukne˛ła Cassie, pusz-
czaja˛c do McCalla oko.

Z gabinetu wyszła piele˛gniarka, prowadza˛c dzieci,

a za nia˛ ocia˛gaja˛cy sie˛ tata.

– Najpierw obejrze˛ dzieci, a potem poprosze˛ pana.

Prosze˛ tymczasem wybrac´ sobie z tego kosza suche
rzeczy. Tam moz˙na sie˛ przebrac´ – dodała, wskazuja˛c
me˛z˙czyz´nie pomieszczenie za zasłona˛. – Niedługo do
pana przyjde˛.

– Odmawiam. Moja˛ z˙ona˛ zajmuje sie˛ lekarz me˛z˙-

czyzna, niech on mnie zbada!

– Pan doktor jest bardzo zaje˛ty. Ale prosze˛ sie˛ nie

przejmowac´, pobiore˛ panu tylko krew do analizy,
zmierze˛ cis´nienie i zrobie˛ elektrokardiogram.

To mo´wia˛c, zabrała dzieci do sa˛siedniego pomiesz-

czenia za zasłona˛.

78

MEREDITH WEBBER

background image

– Pan tez˙ chyba jest lekarzem. Zamierza pan pat-

rzec´ spokojnie, jak ta baba mna˛ poniewiera? – zwro´cił
sie˛ do McCalla ,,sponiewierany’’ me˛z˙czyzna.

– Owszem, mam taki zamiar – spokojnie odparł

McCall. – A panu radze˛ wybrac´ cos´ z kosza i sie˛
przebrac´.

Me˛z˙czyzna zacza˛ł nieche˛tnie grzebac´ w stosie

ubran´.

– Z dwojga złego wole˛ juz˙ moje mokre ciuchy niz˙

ten chłam – rzekł po chwili, odsuwaja˛c z obrzydzeniem
nieszcze˛sny kosz.

– Jak pan sobie z˙yczy. Och, czes´c´, Dave! – zawołał

McCall na widok wchodza˛cego do poczekalni polic-
janta, kto´ry jednak skierował sie˛ nie do niego, lecz do
pacjenta.

– Pan Ward, czy tak? Jestem Dave Pritchard z miej-

scowej policji. Wycia˛gnie˛to pan´ski samocho´d, jest
prawie nieuszkodzony. Pomoc drogowa juz˙ go wiezie
do warsztatu niedaleko sta˛d. Oto numery telefono´w.
Prosze˛ je podac´ swojej firmie ubezpieczeniowej i uzgo-
dnic´ dalsze poste˛powanie z włas´cicielem warsztatu.

– Jes´li to niedaleko, sam sie˛ tam przejde˛. Musze˛

sprawdzic´, czy cos´ nie zgine˛ło – os´wiadczył Ward.

– Moz˙e pan byc´ spokojny. Byłem obecny przy łado-

waniu auta na platforme˛ i jestem pewien, z˙e niczego
nie brakuje. Zreszta˛ prosze˛ sie˛ osobis´cie przekonac´.
Warsztat znajduje sie˛ zaledwie dwie przecznice sta˛d
– ze zdumiewaja˛cym opanowaniem odparł Dave.

– No to ide˛. Nie be˛de˛ czekac´ w nieskon´czonos´c´, az˙

lekarka raczy mnie zbadac´.

– A pan´skie dzieci? – ostro spytał McCall.

79

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Niech szpital sie˛ nimi zajmie. Ja mam teraz inne

sprawy na głowie.

– Niezły gagatek – zauwaz˙ył Dave po odejs´ciu War-

da. Rozejrzał sie˛. – A gdzie Cassie?

– Tam, bada dzieciaki. – McCall wskazał głowa˛

sa˛siednie pomieszczenie, ska˛d dochodziły wesołe po-
krzykiwania malucho´w. – Przyjrzałes´ sie˛ dobrze jego
samochodowi?

– Pod jakim wzgle˛dem?
– Jest identyczny jak auto Cassie. A my jechalis´my

tuz˙ za nim, wezwani telefonicznie do wypadku, kto´re-
go nie było. Fałszywy alarm.

Dave zmarszczył czoło.
– Przyjrzałem sie˛ prawej przedniej oponie. Wy-

gla˛da, jakby nadziała sie˛ na cos´ ostrego i nagle pe˛kła.

– Na tamie nie ma po bokach niczego, co mogłoby

ja˛ przekłuc´. Jechalis´my za nimi i słyszelis´my huk.

– To mo´gł byc´ huk pe˛kaja˛cej opony – zauwaz˙ył

Dave. – Przeciez˙ Cassie dostała tylko trzy anonimy.
Lisa i pani Ambrose dostały po pie˛c´.

– Wczoraj przyszedł czwarty. Przepraszam, ale ty-

le sie˛ działo, z˙e nie miałem kiedy dac´ ci znac´. Mam ten
list w samochodzie. Wygla˛da tak samo jak poprzednie.
Tym razem napisał: ,,Czekasz na mnie?’’

– ,,Czekasz na mnie?’’ To jakis´ zboczeniec!
– Oczywis´cie, z˙e zboczeniec – odparł McCall, dzi-

wia˛c sie˛ w duchu prostodusznos´ci jowialnego policjan-
ta. – To akurat wiemy od samego pocza˛tku.

80

MEREDITH WEBBER

background image

ROZDZIAŁ SIO

´

DMY

– Sa˛dze˛, z˙e moje pojawienie sie˛ zmieniło bieg wyda-

rzen´. Złoczyn´ca miał zapewne od dawna obmys´lany
scenariusz wypadku, a mo´j przyjazd skłonił go do po-
s´piechu – rzekł McCall.

– Ale jestes´ dopiero od wczoraj – zdziwił sie˛ Dave.
– Dlatego przypuszczam, z˙e jest to osoba z najbliz˙-

szego otocznia Cassie. Pracownik szpitala albo ktos´,
z kim miała kontakt wczoraj albo dzis´ rano.

– Widziało cie˛ mno´stwo ludzi. Wczoraj przez cały

dzien´ kre˛ciłes´ sie˛ po szpitalu, a wie˛c wszyscy pracow-
nicy i pacjenci, ich gos´cie i członkowie rodzin zda˛z˙yli
sie˛ dowiedziec´, z˙e Cassie ma adoratora, kto´ry zamiesz-
kał u niej w domu.

– O to przeciez˙ nam chodziło. Z

˙

eby skłonic´ faceta

do działania – z markotna˛ mina˛ stwierdził McCall.

– Ska˛d masz pewnos´c´, z˙e to me˛z˙czyzna?
– Pewnos´ci nie mam. Mo´wie˛ ,,facet’’ dla uprosz-

czenia.

– Co teraz planujesz? – spytał Dave.
– Jedyne, co moge˛ zrobic´, to nie odste˛powac´ jej na

krok. – Na mys´l, z˙e Cassie mogłoby spotkac´ cos´ złego,
McCall poczuł s´ciskanie w z˙oła˛dku. – A ty oddaj
pe˛knie˛te koło do ekspertyzy, a potem pojedz´ na tame˛
i poszukaj s´lado´w. I to nie tylko na tamie, ale i nad

background image

zalewem, gdzie według Cassie odbywaja˛ sie˛ pikniki.
Chociaz˙ trzeba byc´ znakomitym strzelcem, z˙eby z od-
ległos´ci około stu metro´w trafic´ w opone˛ jada˛cego
samochodu.

– Mo´j drogi, tu nie brakuje wytrawnych mys´liwych.
– No trudno, w takim razie wracamy do naszej listy.

Macie juz˙ spis me˛z˙czyzn w wiadomym wieku, kto´rzy
mieli cos´ wspo´lnego z trzema ofiarami, a ja zmusze˛
Cassie do spisania jej znajomych. – McCall chwile˛ sie˛
zastanawiał. – Wiem, z˙e to niewłas´ciwe pytanie, ale
czy ktos´ wydaje ci sie˛ szczego´lnie podejrzany?

Dave tez˙ nie odpowiedział od razu. Policjanci nie

lubia˛ mo´wic´ o przeczuciach. Ich zawo´d polega na usta-
laniu fakto´w. Z drugiej jednak strony wszyscy wiedza˛,
z˙e dobry s´ledczy cze˛sto kieruje sie˛ intuicja˛.

– Taki na przykład Wayne Cramp chwyta sie˛ ro´z˙-

nych zaje˛c´. Teraz pracuje w szpitalu, ale przedtem
wynajmował sie˛ do strzyz˙enia trawy. Mie˛dzy innymi
strzygł trawe˛ u pani Ambrose i u matki Lisy Santorini.
Jest troche˛ dziwny, moz˙e dlatego jego osoba nie daje
mi spokoju. Stroni od ludzi, do dzis´ mieszka u matki,
a w dodatku s´wietnie strzela.

– Nikogo wie˛cej nie podejrzewasz?
– Sa˛ jeszcze dwie czy trzy osoby, ale o ile wiem,

z˙adnej z nich nie było w mies´cie podczas poprzednich
wypadko´w. Choc´ zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙e facet mo´gł
sobie sprokurowac´ fałszywe alibi. A co do Wayne’a, to
chyba ma za mało sprytu na to, z˙eby obmys´lic´ i zreali-
zowac´ tak skomplikowana˛ operacje˛. Ale z drugiej
strony, zna sie˛ s´wietnie na samochodach. Na pewno
umiałby spreparowac´ auto, w kto´rym zgine˛ła Judy.

82

MEREDITH WEBBER

background image

McCall che˛tnie cia˛gna˛łby Dave’a dalej za je˛zyk, ale

policjant s´pieszył sie˛ do swoich obowia˛zko´w.

– Czes´c´, musze˛ pe˛dzic´ do warsztatu. No i wysłac´

kogos´ na tame˛.

– Pojedz´ tam osobis´cie – poprosił McCall. – Wyra-

z´nie słyszelis´my wystrzał, i to z drugiej strony zalewu.
Moz˙e znajdziesz odciski sto´p albo opon, cokolwiek, co
mogłoby skierowac´ podejrzenia na konkretna˛ osobe˛.

– Mamy dwo´jke˛ wysuszonych zdrowych dziecia-

ko´w, kto´re wyszły bez szwanku z przymusowej ka˛pieli
– z us´miechem oznajmiła Cassie, wyprowadzaja˛c dzie-
ci do poczekalni. – A gdzie tata?

Na widok jej us´miechnie˛tej twarzy McCallowi moc-

niej zabiło serce. Jego podopieczna najwyraz´niej budzi
w nim coraz gore˛tsze uczucia.

– Poszedł do warsztatu dopilnowac´ naprawy samo-

chodu. Zrezygnował z badania, a tym samym zwolnił
szpital z wszelkiej odpowiedzialnos´c´ za jego zdrowie.

– Ale co be˛dzie z dziec´mi?
– Musimy sie˛ nimi zaja˛c´, w kaz˙dym razie do po-

wrotu ojca. Jes´li dobrze pamie˛tam, widziałem gdzies´
pudło z zabawkami.

– Masz racje˛, w drugiej poczekalni. Za tamtymi

drzwiami – wyjas´niła Cassie. McCall zorientował sie˛
jednak, z˙e jest zdenerwowana i z˙e odpowiada mu
automatycznie, jakby mys´lała o czyms´ innym. Pod-
niosła na niego oczy. – Samochody i woda. Posługiwał
sie˛ jednym i drugim. Czy moz˙liwe, z˙eby to był on?

– Za chwile˛ o tym porozmawiamy – odrzekł, obe-

jmuja˛c ja˛ ramieniem. Zawołał Suzy i polecił, by
zaprowadziła dzieci do drugiej poczekalni. – Suzy

83

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

znajdzie kogos´, kto zajmie sie˛ dziec´mi, a potem zrobi
ci kawe˛ – rzekł uspokajaja˛cym tonem, prowadza˛c
Cassie do jej gabinetu i sadzaja˛c ja˛ w fotelu. – Wypi-
jesz kawe˛, przebierzesz sie˛ i od razu poczujesz sie˛
lepiej.

– A tymczasem niedoszły zabo´jca zda˛z˙y zatrzec´ za

soba˛ s´lady.

– Rozmawiałem przed chwila˛ z Dave’em. Pojedzie

nad tame˛ i wszystko zbada. Najwaz˙niejsze, z˙e nic ci sie˛
nie stało.

– Nam – poprawiła Cassie, zagla˛daja˛c w ma˛dre,

dobre oczy me˛z˙czyzny. – Moglis´my zgina˛c´ oboje. To
niesprawiedliwe. Nie chce˛, z˙eby przeze mnie spotkało
cie˛ cos´ złego.

Us´miechna˛ł sie˛ i dotkna˛ł czule jej policzka.
– Jestem juz˙ duz˙y. Dam sobie rade˛.
– Co bys´ zrobił w takiej sytuacji jak dzisiaj? Auto

traci sterownos´c´, wpada do wody i tonie. Moglis´my
zgina˛c´.

– Ale z˙yjemy – odparł, siadaja˛c na brzegu biurka

i głaszcza˛c jej mokre, zmierzwione włosy. – Załoz˙e˛
sie˛, z˙e dzisiejszy ,,wypadek’’ był od dawna zaplanowa-
ny. Ale sie˛ nie udał i teraz ten szubrawiec be˛dzie
musiał wymys´lic´ cos´ nowego. Biedni Wardowie prze-
z˙yli cie˛z˙kie chwile, ale dzie˛ki nim zyskalis´my na
czasie.

Cassie pomys´lała o dzieciach, kto´rych psychopata

omal nie pozbawił z˙ycia, i zagotowała sie˛ z gniewu.

– Masz racje˛ – rzekła, prostuja˛c sie˛ w fotelu. – Nie

moz˙na pozwolic´, z˙eby znowu kogos´ skrzywdził. Ale
wcia˛z˙ nie rozumiem, dlaczego to musi byc´ me˛z˙czyzna.

84

MEREDITH WEBBER

background image

– Z powodu samochodu pani Ambrose. Policyjni

eksperci stwierdzili, z˙e metalowe tuleje doprowadzaja˛-
ce płyn hamulcowy do tylnych ko´ł były przygie˛te tak,
z˙e płyn nie mo´gł przepływac´. Tylne hamulce prawdo-
podobnie nie działały juz˙ od jakiegos´ czasu.

– I ona tego nie zauwaz˙yła?
– Mogła nie zauwaz˙yc´, poniewaz˙ przednie słabsze

hamulce nadal funkcjonowały.

– Ale skoro funkcjonowały, to dlaczego sie˛ zabiła?
– Gdyby ktos´ lekko przedziurawił gumowe rurki

doprowadzaja˛ce płyn hamulcowy do przednich ko´ł,
płyn wyciekałby bardzo powoli, ale przy ostrym hamo-
waniu...

– Na przykład na stromym zjez´dzie do garaz˙u?
– Oto´z˙ to. Tylne hamulce nie działały, wie˛c gdyby

mocniej nacisne˛ła pedał, powoli dota˛d wyciekaja˛cy
płyn mo´gł nagle wytrysna˛c´ i samocho´d runa˛łby w do´ł.

Cassie zadrz˙ała.
– To okropne! Pani Ambrose nie była co prawda

uwielbiana˛ nauczycielka˛, ale nikt nie zasługuje na taka˛
s´mierc´. – Zapukano do drzwi; Suzy wniosła dzbanek
kawy oraz dwie filiz˙anki. Po jej wyjs´ciu Cassie spytała:
– Czy zostało stwierdzone, z˙e rurki doprowadzaja˛ce
płyn do przednich hamulco´w były przedziurawione?

McCall milczał. Czyz˙by sie˛ zastanawiał, co moz˙e

jej powiedziec´?

– Tego nie dało sie˛ ustalic´, gdyz˙ przo´d auta był

zmiaz˙dz˙ony, a wszystkie kable i przewody dosłownie
posiekane na kawałki.

Tak jak ciało pani Ambrose, pomys´lała Cassie,

kto´rej przypadł smutny obowia˛zek dokonania autopsji

85

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

i pobrania krwi dla ustalenia, czy w chwili wypadku
ofiara nie była pod wpływem alkoholu. McCall pod-
suna˛ł jej kawe˛.

– Napij sie˛, a potem wez´ prysznic. Szkoda czasu na

rozpamie˛tywanie tego, co było i sie˛ nie odstanie. Musi-
my mys´lec´, jak pokrzyz˙owac´ mu szyki.

– Masz racje˛ – przyznała. – Nie moge˛ znies´c´ mys´li,

z˙e jeszcze ktos´ mo´głby zgina˛c´.

– Ani ja. – McCall przeszedł przez poko´j i stana˛ł

pod oknem. W jego głosie brzmiał przejmuja˛cy bo´l.

Cassie popatrzyła na niego z bezradnym wspo´łczu-

ciem. Nie wiedza˛c, jak zareagowac´, dopiła kawe˛, wy-
je˛ła z dolnej szuflady biurka dz˙insy, koszule˛ i bielizne˛
na zmiane˛, i poszła sie˛ przebrac´ do sa˛siedniego pokoju.

Po powrocie zastała McCalla siedza˛cego przy biur-

ku i pisza˛cego cos´ w notatniku.

– Dave przysłał faksem listy oso´b maja˛cych kon-

takty z trzema ofiarami anonimowego mordercy. Wy-
notowałem nazwiska, kto´re sie˛ powtarzaja˛.

Zadzwonił telefon. Cassie podniosła słuchawke˛.
– Za chwile˛ rozpocznie sie˛ zebranie – usłyszała

głos Suzy. – Ja be˛de˛ protokołowac´, ale Don zaczyna sie˛
denerwowac´, z˙e jeszcze cie˛ nie ma.

Cassie zerkne˛ła na McCalla, kto´ry jednak z oboje˛t-

nym wyrazem twarzy przegla˛dał notatki. Musi sama
podja˛c´ decyzje˛.

– Przekaz˙ mu, z˙e nie moge˛ przyjs´c´. Powiedz, z˙e z´le

sie˛ czuje˛ po dzisiejszym wypadku i musze˛ odpocza˛c´.
Gdyby w szpitalu cos´ sie˛ działo, wywołajcie Mike’a
z zebrania. I jeszcze jedno. Czy Don wychodził przed
południem ze szpitala?

86

MEREDITH WEBBER

background image

– Nie, tkwił przez cały czas w gabinecie i dyktował

mi swoje uwagi. Powiem, z˙e opiłas´ sie˛ wody i masz
mdłos´ci. Aha, pan Ward odebrał dzieci. W warsztacie
wypoz˙yczyli mu samocho´d i pojechał do motelu.

Cassie podzie˛kowała Suzy i odłoz˙yła słuchawke˛.
– Czy Don pochodzi z Wakefield? – spytał McCall.
– Nie. Zapytałam o niego na wszelki wypadek, cho-

ciaz˙ wiem, z˙e to nie moz˙e byc´ on. Na to, z˙eby precy-
zyjnie zaplanowac´ rzekome nieszcze˛s´liwe wypadki,
złoczyn´ca musiał dobrze znac´ swoje ofiary i ich zwy-
czaje. Ale czy musiał ich nienawidzic´? Mo´wiłes´, z˙e
zboczeniec tego typu zabija bez okres´lonego motywu.
Czy to znaczy, z˙e na przykład wyolbrzymia jaka˛s´ dro-
bna˛ uraze˛, kto´ra w jego wyobraz´ni urasta do niepro-
porcjonalnie wielkich rozmiaro´w?

– Niekoniecznie – odparł, odchylaja˛c sie˛ w fotelu.

– Czasem dla usprawiedliwienia swojego poste˛pku
wyolbrzymia doznana˛ od ofiary prawdziwa˛ ba˛dz´ wy-
imaginowana˛ przykros´c´, ale jego gło´wnym motywem
jest z˙a˛dza dominacji. Do zbrodni popycha go che˛c´
bycia panem z˙ycia i s´mierci ofiary. Dodatkowa˛ frajde˛
czerpie z tego, z˙e potrafi wyprowadzic´ policje˛ w pole.
Dlatego wybiera zwykle ofiary, kto´re zna na tyle, z˙eby
mo´c uprawdopodobnic´ wersje˛ ,,wypadku’’.

– Lisa zawsze jez´dziła na wielki piknik pod tama˛

w dniu S

´

wie˛ta Narodowego, zawsze zostawała do

po´z´na i o po´łnocy zawsze brała udział w zbiorowym
pływaniu.

– A na dodatek, jak twierdzi Dave, zwykle naduz˙y-

wała alkoholu.

– Od roku juz˙ nie – zaprzeczyła Cassie. – Moz˙na

87

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

zatem przypus´cic´, z˙e zrobił to ktos´, kto znał jej zwy-
czaje, ale nie wiedział, z˙e przed Boz˙ym Narodzeniem
stwierdziłam u niej cukrzyce˛ i od tej pory Lisa prze-
stała pic´.

– Jestes´ pewna, z˙e całkiem przestała?
– Całkowicie. Z pocza˛tku zlekcewaz˙yła zakaz picia

i na sylwestra uraczyła sie˛ szampanem, ale skutki
były tak fatalne, z˙e przysie˛gła nie brac´ wie˛cej alkoholu
do ust.

– Niemniej pos´miertna analiza krwi wykazała duz˙e

ste˛z˙enie alkoholu – przypomniał McCall.

– I to włas´nie obudziło moje podejrzenia, jeszcze

zanim sama zacze˛łam dostawac´ anonimy. Powiesz pew-
nie, z˙e z okazji s´wie˛ta mogła sobie odpus´cic´ absty-
nencje˛, ale osobis´cie bardzo w to wa˛tpie˛.

– Złoczyn´ca mo´gł zaprawic´ to, co piła, alkoholem.

Podczas takiego ogo´lnego pikniku ludzie chodza˛ tu
i tam, spotykaja˛ sie˛, potem rozchodza˛. Łatwo sobie
wyobrazic´, z˙e człowiek, kto´rego dobrze znała, skłonił
ja˛ do zejs´cia na brzeg, a potem zepchna˛ł do wody. Co
Lisa najche˛tniej piła, nim zachorowała na cukrzyce˛?

– Wo´dke˛ z sokiem pomaran´czowym. Miała swoja˛

ulubiona˛ marke˛. Nie pamie˛tam jaka˛, ale rozpoznała-
bym po nalepce. Kiedy musiała zrezygnowac´ z al-
koholu, piła sam sok, zawsze ten sam. A poniewaz˙
musiała kontrolowac´ ilos´c´ wypitego płynu, woziła ze
soba˛ własna˛ butelke˛.

– Sprawca mo´gł sa˛dzic´, z˙e w butelce jest mieszani-

na soku z wo´dka˛, i dla wie˛kszego efektu dolał wie˛cej
wo´dki. A Lisa, kto´ra od lat przywykła do smaku za-
prawionego soku, nie zauwaz˙yła ro´z˙nicy.

88

MEREDITH WEBBER

background image

– Albo przywio´zł gotowa˛ mieszanke˛ i w stosow-

nym momencie zamienił butelki.

Cassie przyjrzała sie˛ twarzy siedza˛cego naprzeciw

niej me˛z˙czyzny. Poznała go dopiero wczoraj, a dzis´
rozmawiaja˛ jak przyjaciele albo raczej partnerzy wspo´-
lnie s´cigaja˛cy zbrodniarza. Bo przeciez˙ nic wie˛cej ich
nie ła˛czy.

– Ale z Judy było inaczej – podje˛ła, odpychaja˛c od

siebie niepotrzebne mys´li. – Tu poszedł na wie˛ksze
ryzyko. Nie mo´gł miec´ pewnos´ci, czy zderzenie z sa-
mochodem okaz˙e sie˛ s´miertelne. Judy jako jedyna
zawiadomiła policje˛ o anonimach, wie˛c musiał ja˛ zlik-
widowac´, lecz jej ,,wypadek’’ nie był chyba tak precy-
zyjnie zaplanowany jak dwa pozostałe.

– S

´

mierci pani Ambrose tez˙ nie mo´gł byc´ pewien

– zauwaz˙ył McCall. – Natomiast zachowania Judy
były ro´wnie łatwe do przewidzenia.

– To prawda. Pani Ambrose zawsze robiła zakupy

w czwartek, Lisa zawsze piła wo´dke˛ z sokiem, a Judy
pracowała w studiu radiowym wyła˛cznie na wieczor-
nej zmianie i codziennie o tej samej porze, ta˛ sama˛
droga˛wracała pieszo do domu. – Cassie miała uczucie,
jakby jakas´ lodowata re˛ka dotkne˛ła jej serca.

McCall musiał wyczuc´, co sie˛ z nia˛ dzieje, bo ob-

szedł biurko i stana˛ł przy niej.

– Nie poddawaj sie˛, Cassie. Oczekuje˛ twojej pomo-

cy. Oto nazwiska wybrane z trzech list. Be˛de˛ ci je
czytał, a ty mo´w, kogo z nich znasz.

– Na pewno znam wszystkich – rzekła bezradnie,

zarazem jednak jego fizyczna bliskos´c´ zdawała sie˛
łagodzic´ nagły przypływ le˛ku. Zebrała sie˛ w sobie

89

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

i wyje˛ła mu liste˛ z re˛ki. – Tego nie było w Wakefield
w dniu wypadku Lisy – powiedziała, wskazuja˛c jedno
z pierwszych nazwisk. – Pojechał do Tamworth na
festiwal muzyki country. Tego tez˙ wykres´l. – Wskaza-
ła kolejne nazwisko. – Nie moz˙e noca˛ prowadzic´
samochodu, bo cierpi na kurza˛ s´lepote˛. A ten raczej by
umarł, niz˙ majstrował przy samochodzie. Ma obsesje˛
na punkcie czystos´ci. Przed wejs´ciem do ło´z˙ka wyciera
sobie stopy chusteczka˛.

– Ska˛d wiesz? – spytał, czuja˛c ukłucie w sercu.
– W zeszłym roku lez˙ał przez miesia˛c w szpitalu

po paskudnym złamaniu kos´ci udowej. Zame˛czał pie-
le˛gniarki swoja˛ obsesja˛ na punkcie higieny. – Cassie
ro´wnie przekonuja˛co wyeliminowała jeszcze osiem
nazwisk. – Gdybym wykres´liła dalszych dziesie˛ciu
me˛z˙czyzn, kto´rzy sa˛ zbyt nierozgarnie˛ci, z˙eby ułoz˙yc´
tak perfidny plan, na lis´cie zostaliby sami szanowani
mieszkan´cy miasta. Czy psychopata byłby w stanie
normalnie funkcjonowac´ i odnosic´ zawodowe suk-
cesy?

McCall cie˛z˙ko westchna˛ł.
– To bardzo trudne pytanie – odparł. – Na ogo´ł

uwaz˙a sie˛, z˙e na dłuz˙sza˛ mete˛ nie sa˛ do tego zdolni.
Nawet ci na pozo´r sprawni ba˛dz´ rokuja˛cy nadzieje
traca˛przy bliz˙szym poznaniu. Otoczenie zwykle orien-
tuje sie˛, iz˙ brak im prawdziwego zaangaz˙owania. Dla-
tego na ogo´ł nie odnosza˛ szczego´lnych sukceso´w.

Chwile˛ sie˛ wahał, mys´la˛c o tym, jak wiele sie˛ nauczył

po s´mierci Helen. Nie chciał, by tamta tragedia wpłyne˛ła
na jego ocene˛ fakto´w, jakie winien przedstawic´ Cassie.
Odwro´cił sie˛, by nie widziała wyrazu jego twarzy.

90

MEREDITH WEBBER

background image

– Pamie˛taj, z˙e człowiekowi, o jakim mo´wimy,

brakuje moralnego instynktu. Teoretycznie potrafi
odro´z˙nic´ dobro od zła, ale jest pozbawiony ludzkich
uczuc´. Wykorzystuje, krzywdzi i oszukuje, nie od-
czuwaja˛c z tego powodu wyrzuto´w sumienia. – Sa˛-
dził, z˙e nie dał po sobie niczego poznac´, ale sie˛
mylił.

– Czy zaja˛łes´ sie˛ kryminalistyka˛ dlatego, z˙e ktos´

z twoich bliskich zgina˛ł w tragiczny sposo´b? – spytała
Cassie, kłada˛c mu re˛ke˛ na ramieniu. Na jej twarzy ma-
lowało sie˛ serdeczne wspo´łczucie.

Na ten widok rune˛ła w nim wewne˛trzna tama.
– Moja siostra bliz´niaczka wyszła za przystojnego,

sympatycznego, przedsie˛biorczego me˛z˙czyzne˛ – za-
cza˛ł. – Wydawało sie˛, z˙e sa˛ idealnie dobrani. Pracował
w handlu nieruchomos´ciami, cze˛sto zmieniał posady,
ale zawsze były po temu uzasadnione powody. Tak
w kaz˙dym razie sa˛dziła Helen. Dopiero po pie˛ciu
latach i urodzeniu dwojga dzieci zorientowała sie˛, z˙e
jej ma˛z˙ jest notorycznym kłamca˛ i oszustem. Oszuki-
wał i krzywdził nie tylko ja˛. Zawsze potem przepraszał
i obiecywał poprawe˛, ale po pewnym czasie wszystko
sie˛ powtarzało. Zdała sobie sprawe˛, z˙e nie ma z tego
powodu wyrzuto´w sumienia.

– Brak etosu moralnego – zauwaz˙yła Cassie.
– Oto´z˙ to – przytakna˛ł. – W kon´cu zdecydowała sie˛

odejs´c´ od me˛z˙a. Wtedy jego choroba gwałtownie sie˛
pogłe˛biła. Zacza˛ł brac´ narkotyki, wyprawiał brewerie,
a potem wydzwaniał do Helen i opowiadał jej o swoich
wyczynach. Az˙ po kolejnym telefonie, moz˙e dlatego,
z˙e powiedziała nie to, czego oczekiwał, przyszedł do

91

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

niej – Helen mieszkała wtedy u mnie – i zastrzelił tylko
ja˛ i obu swoich synko´w.

– Och Henry! – szepne˛ła, wstaja˛c z miejsca i obej-

muja˛c go. On jednak wyzwolił sie˛ z obje˛c´ i odsuna˛ł,
kłada˛c jej re˛ce na ramionach.

Musi powiedziec´ wszystko do kon´ca.
– Helen nie zgine˛ła na miejscu. Przywieziono ja˛ do

mojego szpitala, ale nie zdołałem jej uratowac´. Od-
chodziłem od zmysło´w. Zrozumiałem, z˙e nie be˛de˛
zdolny dłuz˙ej leczyc´ ludzi, dopo´ki sie˛ nie dowiem,
ska˛d biora˛ sie˛ tak potworne zbrodnie. Nic wie˛cej nie
mogłem dla niej zrobic´.

– Od pocza˛tku wiedziałam, z˙e nie jestes´ zwykłym

ochroniarzem – rzekła Cassie z us´miechem, gło´wnie po
to, by oderwac´ jego mys´li od strasznych wspomnien´.

– Masz racje˛. Jestem kryminologiem specjalizuja˛-

cym sie˛ w psychologii przeste˛pco´w. Po trzyletnich
studiach na psychologii odbyłem dłuz˙szy staz˙ w Sta-
nach Zjednoczonych, a rok temu miałem na ten temat
cykl wykłado´w w Brisbane. Wtedy poznałem Dave’a
i od tamtej pory jestes´my w kontakcie. Wie˛c kiedy
wybuchła sprawa anonimo´w, wezwał mnie na pomoc.

– No, no, jestes´ nie byle jakim specjalista˛! Ale po

co w takim razie cała ta szarada z udawaniem ochronia-
rza? Dlaczego nie powiedzielis´cie mi prawdy?

– Dave nie chciał cie˛ straszyc´. A poza tym uwaz˙ał,

z˙e im mniej ludzi zna prawde˛, tym mniejsze ryzyko, z˙e
przeste˛pca dowie sie˛, z˙e wzbudził podejrzenia.

– Czy dobrze usłyszałam? Ktos´ planuje zamach na

moje z˙ycie, a wy martwicie sie˛ o to, z˙eby mnie nie
przestraszyc´? – oburzyła sie˛ Cassie.

92

MEREDITH WEBBER

background image

McCall wzruszył ramionami.
– Wtedy wydawało sie˛, z˙e tak be˛dzie lepiej – odparł

niepewnie.

– Lepiej skłamac´ niz˙ powiedziec´ prawde˛? – Zabo-

lało ja˛, z˙e McCall tak łatwo kłamie, i była o to na sie-
bie zła. W kon´cu nie powinno jej obchodzic´, czy jest
prawdomo´wny, czy nie.

– Wiem, z˙e zrobilis´my z´le. Ale to Dave poprosił

mnie o pomoc, a ja uznałem, z˙e moge˛ sie˛ przydac´.

– Dlaczego?
– Czułem, z˙e to szczego´lny przypadek – zacza˛ł po

chwili zastanowienia. – Pod wieloma wzgle˛dami podo-
bny do przypadku me˛z˙a Helen. Z wyja˛tkiem ostatniej
fazy, samego zamordowania jej i dzieci, kiedy ostate-
cznie stracił kontrole˛ nad swoimi poste˛pkami. Podej-
rzewam, z˙e gdyby nie odejs´cie Helen i uzalez˙nienie
od narkotyko´w, mo´głby nadal funkcjonowac´, nabiera-
ja˛c ludzi na swoje sztuczki. W gruncie rzeczy tylko
nieliczni psychopaci zostaja˛ mordercami.

Cassie wpatrywała sie˛ w niego ze zmarszczonym

czołem.

– Czyli nie moz˙na wykluczyc´, z˙e jest to człowiek

normalnie funkcjonuja˛cy, a nawet odnosza˛cy pewne
sukcesy? Ale wczes´niej mo´wiłes´, z˙e na dłuz˙sza˛ mete˛
wie˛kszos´ci psychopato´w to sie˛ nie udaje.

– Tak, to wygla˛da na wyja˛tkowy przypadek. Jego

działania sa˛ bardzo starannie przemys´lane. Wez´my
choc´by porzucenie potra˛conej samochodem ofiary.
Jakims´ sposobem wszedł w posiadanie auta, kto´re na
pozo´r nie istniało, bo nie miało numeru rejestracyj-
nego, numeru silnika ani nadwozia, i przejechał nim

93

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

ida˛ca˛ ulica˛ kobiete˛. Była wprawdzie druga nad ranem,
kiedy ulice sa˛ puste, niemniej ktos´ mo´gł go zauwaz˙yc´.

– To tez˙ wzia˛ł pod uwage˛ – stwierdziła Cassie, opa-

daja˛c na fotel, jakby nagle straciła siłe˛ w nogach. –
Trzy domy przy tej ulicy sa˛ niezamieszkane, a wypa-
dek miał miejsce naprzeciwko niezabudowanej par-
celi. – Popatrzyła McCallowi w oczy. – W sumie z te-
go, co mo´wisz, wynikałoby, z˙e jes´li jest az˙ tak sprytny
i przewiduja˛cy, to w pracy tez˙ wszystko moz˙e mu sie˛
udawac´. No bo zdarzaja˛ sie˛ wyja˛tki od reguły – dodała,
widza˛c w oczach McCalla powa˛tpiewanie.

– Oczywis´cie, z˙e sie˛ zdarzaja˛ – przyznał. – Ale

nawet jes´li ten człowiek normalnie funkcjonuje, to
podobnie jak w przypadku me˛z˙a Helen, w jego z˙yciu
musiało sie˛ zdarzyc´ cos´, co przyspieszyło rozwo´j cho-
roby. Cos´, to wyzwoliło obła˛kana˛ che˛c´ wywarcia ze-
msty za wyrza˛dzona˛ mu, wyimaginowana˛ krzywde˛.
Ma˛z˙ Helen uznał, z˙e ona jest winna jego niepowodze-
niom i musi za to zapłacic´. Ona i dzieci.

– A ten człowiek wmo´wił sobie, z˙e ma prawo

sie˛ ms´cic´ na kim chce. Na kaz˙dej dowolnie wybranej
osobie.

94

MEREDITH WEBBER

background image

ROZDZIAŁ O

´

SMY

– Dosyc´ juz˙ tego zastanawiania sie˛ – zdecydowała

Cassie. – Oto moja lista. Masz tu wszystkich ludzi,
z kto´rymi chodziłam do szkoły i z kto´rymi utrzymuje˛
towarzyskie stosunki. Nie brakuje nawet Dave’a.

– Sam sie˛ na nia˛ wpisał, ale moz˙na go chyba

skres´lic´. Na inne okazje nie ma wprawdzie alibi, ale
wiemy, z˙e podczas dzisiejszego wypadku był na farmie
Cztery Pory Roku.

– I co teraz? Dave zacznie wszystkich wypytywac´,

co robili dzis´ rano? Nie podoba mi sie˛ to. Czy policji
wolno kogos´ uznac´ za podejrzanego tylko dlatego, z˙e
był znajomym ofiary?

– Oczywis´cie, z˙e nie, ale moz˙e przesłuchac´ kaz˙de-

go... – Koniec zdania zagłuszyło wycie karetki.

– Musze˛ is´c´ – powiedziała Cassie, rozgla˛daja˛c sie˛

za lekarskim fartuchem.

McCall zdja˛ł go z oparcia krzesła.
– Idziemy – rzekł.
– Nie musisz.
– Nie kło´c´my sie˛. I tak be˛de˛ chodził za toba˛ krok

w krok. Zreszta˛ moge˛ sie˛ na cos´ przydac´.

Ida˛c za nia˛ korytarzem, obserwował taneczne koły-

sanie sie˛ jej ciała i wyobraził sobie, nie wiadomo dla-
czego, z˙e tan´czy razem z nia˛.

background image

Dave, kto´ry poste˛pował za noszami, skina˛ł głowa˛

McCallowi, lecz jego uwage˛ przykuły urywki roz-
mowy mie˛dzy sanitariuszami i Cassie.

– Postrzał w piers´... Na szcze˛s´cie Dave był na

miejscu... Moz˙e byc´ za po´z´no...

McCall pochwycił wreszcie wzrok Dave’a.
– Nasz człowiek czy niepoz˙a˛dany s´wiadek?
– Chyba mielis´my uwierzyc´, z˙e to on – odparł

Dave. – Bez specjalisto´w od balistyki nie moge˛ na razie
niczego stwierdzic´, ale nie chce mi sie˛ wierzyc´, z˙eby
Joe Kerr...

Zanim Dave zda˛z˙ył skon´czyc´ zdanie, z sali zabiego-

wej wyjrzała nieznana McCallowi piele˛gniarka.

– Cassie pana potrzebuje – rzekła.
– Juz˙ ide˛ – odparł, ale najpierw zwro´cił sie˛ jeszcze

do Dave’a. – Mo´głbys´ wywiez´c´ z miasta rodzine˛
Cassie? Facet zaczyna sie˛ denerwowac´. Moz˙e spro´bo-
wac´ dopas´c´ jej siostre˛ albo chłopco´w.

Skina˛wszy głowa˛, Dave skierował sie˛ ku wyjs´ciu,

a McCall ruszył do zabiegowego.

– Wyniki rentgena be˛da˛ za minute˛, widac´ jednak,

z˙e kula przeszła wysoko, zapewne uszkadzaja˛c płuca.
Musiała drasna˛c´ aorte˛, bo cis´nienie gwałtownie spada
– wyjas´niła Cassie. – Traci krew, niezbyt szybko, ale
jednak, i w tym stanie nie ma mowy o transporcie
lotniczym. Chirurg jest w drodze, ale dotrze tu dopiero
za czterdzies´ci minut.

Cassie relacjonowała fakty, najwidoczniej szukaja˛c

porady.

– Na twoim miejscu otworzyłbym klatke˛ pier-

siowa˛.

96

MEREDITH WEBBER

background image

– Masz w tym wprawe˛?
– Kiedys´ miałem.
– I tak jestes´ lepszy ode mnie. Ja otwierałam klatke˛

piersiowa˛tylko raz na studiach, i to pod okiem profeso-
ra – odparła, przygotowuja˛c pacjenta do operacji. –
Mike juz˙ jedzie, wie˛c be˛dziemy mieli anestezjologa,
a jes´li uda ci sie˛ zahamowac´ krwawienie, chirurg zaj-
mie sie˛ reszta˛.

McCall skierował sie˛ do przebieralni. Zrzuciwszy

zabłocone ubranie, włoz˙ył białe chirurgiczne spodnie,
bluze˛ i papierowe buty. Kiedy wszedł do sali operacyj-
nej, instrumentariuszka układała na tacy przyrza˛dy.

– Co mam przygotowac´? – spytała. – Nie dysponu-

jemy najnowszymi narze˛dziami, ale mamy elektrycz-
na˛ piłe˛ do przecinania kos´ci i zaciski mocuja˛ce z˙ebra.

Ładne kwiatki! Piła kostna i zaciski! Ale nie ma co

wybrzydzac´. W nagłych wypadkach nie ma wyboru.
Trzeba sie˛ dobrze skupic´ i wykonywac´ robote˛ krok po
kroku.

Poszedł wyszorowac´ re˛ce, po czym instrumentariu-

szka podała mu czapeczke˛, maske˛ na twarz i gumowe
re˛kawiczki.

Kiedy zbliz˙ył sie˛ do stołu operacyjnego, Mike był

juz˙ przy chorym. Cassie zapewniała, z˙e jest s´wietnym
anestezjologiem. To dobrze, bo podczas operacji wiele
be˛dzie od niego zalez˙ało.

Cassie zjawiła sie˛ w chwili, gdy McCall rozpo-

czynał wste˛pne czynnos´ci. Po zdje˛ciu tymczasowego
opatrunku stwierdził, z˙e kula przeszła znacznie bliz˙ej
serca, niz˙ przypuszczali.

– Przygotowac´ odsysacz i duz˙o tampono´w – polecił.

97

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

I rzeczywis´cie, gdy tylko otworzył klatke˛ piersiowa˛,

krew bluzne˛ła strumieniami, zasłaniaja˛c uszkodzone
organy i naczynia krwionos´ne. Cassie i Paula z trudem
nada˛z˙ały z oczyszczaniem pola widzenia. Po chwili
oczom McCalla ukazała sie˛ rana na wychodza˛cym
z serca łuku aorty. Teoretycznie powinien ja˛ zacisna˛c´,
lecz załoz˙enie zacisku na kre˛te naczynie nie było
moz˙liwe, przysta˛pił wie˛c z bija˛cym sercem do zszywa-
nia aorty.

W sali operacyjnej zapanowała niesamowita cisza.

Słychac´ było tylko szum odsysanej krwi, pomruk ma-
szyny pompuja˛cej tlen do płuc i szcze˛k instrumento´w.

Długo trwało, nim McCall pozwolił sobie poruszyc´

zdre˛twiałymi z napie˛cia ramionami, upewniwszy sie˛,
z˙e ostatecznie zamkna˛ł uszkodzona˛ aorte˛.

Teraz widział wyraz´nie, z˙e kula przeszła tuz˙ koło

tchawicy, a wie˛c ona ro´wniez˙ musi byc´ uszkodzona.
A skoro tchawica, to pewnie i przełyk. Usłyszawszy
głos Mike’a mo´wia˛cego, z˙e cis´nienie krwi pacjenta
z wolna sie˛ stabilizuje, McCall zacza˛ł sobie gora˛cz-
kowo przypominac´, jak nalez˙y poste˛powac´ w przypad-
ku uszkodzenia tchawicy.

Nagle drzwi sie˛ otworzyły i ktos´ zawołał:
– Przyjechali!
– To chirurg i jego zespo´ł – szepne˛ła Cassie, spog-

la˛daja˛c na niego nad operacyjnym stołem. – Ale gdyby
nie ty, byłoby za po´z´no.

Po paru sekundach sala zaroiła sie˛ od przybyszo´w,

a Cassie przedstawiła McCallowi chirurga i aneste-
zjologa.

– Sa˛dze˛, z˙e ma uszkodzona˛ tchawice˛ i przełyk. Ja

98

MEREDITH WEBBER

background image

wykonałem do tej pory tylko najprostsza˛ robote˛ – wy-
jas´nił McCall chirurgowi.

Kiedy wychodził z sali, owładne˛ło nim straszne

zme˛czenie. Zdja˛wszy w garderobie stro´j operacyjny,
wszedł pod prysznic. Nie chca˛c wkładac´ na powro´t
zabłoconego ubrania, poszedł w samych spodniach do
poczekalni, gdzie stał nadal kosz ze szpitalna˛ odziez˙a˛.
Wybrawszy szorty i gigantyczna˛ koszule˛, przeznaczo-
na˛ dla jakiegos´ grubasa, miał juz˙ wyjs´c´, kiedy do-
strzegł Dave’a.

– Jak sie˛ ma Joe? – spytał policjant.
– Mys´le˛, z˙e da sie˛ go uratowac´. Nadal uwaz˙asz, z˙e

to nie on?

– Sam nie wiem – odparł Dave. – Ale po pierwsze,

dawno przekroczył wiek, w kto´rym twoim zdaniem
popełnia sie˛ takie czyny, a po wto´re, cos´ mi sie˛ nie
zgadza. Jestem w stanie przyja˛c´, z˙e sprytny przeste˛pca,
dla usprawiedliwienia swojej obecnos´ci w pobliz˙u
tamy, zabrał ze soba˛ło´dz´ i sprze˛t rybacki, ale czy byłby
az˙ tak przewiduja˛cy, z˙eby przywiez´c´ z˙ywe pe˛draki?
W dodatku, gdyby morderca˛ był Joe, kto´ry pod wpły-
wem wyrzuto´w sumienia postanowił odebrac´ sobie
z˙ycie, to znaja˛c go, nie wierze˛, z˙eby odmo´wił sobie
ostatniego w swoim z˙yciu zarzucenia we˛dki.

– Nasz winowajca raczej nie wie, co to wyrzuty su-

mienia – odrzekł McCall, prowadza˛c Dave’a do prze-
bieralni. – Wygla˛da na to, z˙e Joe miał pecha. Ja widze˛
to tak: przeste˛pca strzela, kula przebija opone˛, auto
Cassie wpada do wody i tonie, ale w naste˛pnej chwili
na tamie pojawia sie˛ drugi identyczny samocho´d, po
czym Cassie i ja wycia˛gamy topielco´w. Facet domys´la

99

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

sie˛, z˙e wezwalis´my pogotowie i wie, z˙e w tej sytua-
cji nie moz˙e odjechac´, bo zostałby zauwaz˙ony. Wre-
szcie tama pustoszeje, ale pojawia sie˛ nieszcze˛sny
amator we˛dkarstwa. Moim zdaniem Joe stał sie˛ gro-
z´ny, bo zobaczył winowajce˛ albo jego samocho´d i dla-
tego musiał zostac´ wyeliminowany. Ale dlaczego po-
mys´lałes´, z˙e Joe popełnił samobo´jstwo? – zakon´czył
McCall, wkładaja˛c przyciasne szorty i obszerna˛ ko-
szule˛.

– Bo strzelba lez˙ała obok niego. Gdyby amator

usiłował upozorowac´ samobo´jstwo, włoz˙yłby mu ja˛
do ra˛k.

– Sa˛ s´lady prochu na ubraniu?
– Jeszcze nie wiem, ale wa˛tpie˛, czy cos´ znajdzie-

my, bo sanitariusze pocie˛li kurtke˛, kto´ra zreszta˛ była
przesia˛knie˛ta krwia˛. Pozostaje tylko miec´ nadzieje˛, z˙e
Joe przez˙yje i powie, kto do niego strzelał. Trzeba sie˛
zastanowic´, co zrobi morderca... – Dave urwał w poło-
wie zdania, bo do przebieralni weszła Cassie, opadła na
ławke˛ i wybuchła płaczem.

– Joe nie z˙yje – wyja˛kała przez łzy. – Chirurg przy-

puszcza, z˙e odłamek kos´ci odbił sie˛ rykoszetem, u-
szkadzaja˛c wia˛zadło aorty, kto´ra zasklepiła sie˛, two-
rza˛c rodzaj te˛tniaka, a ten pe˛kł nagle w trakcie operacji.

W przebieralni pojawiła sie˛ reszta zespołu.
– Wykonał pan znakomita˛ robote˛ – powiedział

chirurg, s´ciskaja˛c McCallowi reke˛. – Nikt nie mo´gł
podejrzewac´ wto´rnego uszkodzenia aorty.

Wszyscy zacze˛li sie˛ rozchodzic´, Cassie zas´ po zrzu-

ceniu kitla poszła z powrotem do sali operacyjnej.
Czekało ja˛ mno´stwo pracy, w tym takz˙e papierkowej,

100

MEREDITH WEBBER

background image

zwia˛zanej ze s´miertelnym zejs´ciem pacjenta. McCall
niestety nie mo´gł jej w tym pomo´c, gdyz˙ miał inne, nie
mniej waz˙ne sprawy.

– Rozmawiałes´ z Abigail? – spytał Dave’a.
– Naprawde˛ uwaz˙asz, z˙e musza˛wyjechac´ z miasta?

Morderca poluje na Cassie, a nie na jej rodzine˛.

– Ale ze złos´ci, z˙e mu sie˛ nie udaje, moz˙e sie˛ ze-

ms´cic´ na rodzinie. Rozmawiałes´ z nia˛ czy nie?

– Tak. Mo´wi, z˙e odes´le Anne z Gwen i bliz´niakami

do letniego domu, ale sama zostanie z Cassie.

– Anne nie wyjedzie bez matki – zauwaz˙ył McCall.
– Oto´z˙ to. Cassie zrezygnowała ze wszystkiego,

z˙eby po s´mierci ojca zaja˛c´ sie˛ matka˛ i młodsza˛ siostra˛.
One sa˛ ze soba˛ zwia˛zane jak mało kto.

– Rozumiem. Niemniej, powinny wyjechac´. Sam

porozmawiam z Abigail.

– Jak to, wyjez˙dz˙aja˛? – spytała zaskoczona Cassie,

kiedy pare˛ godzin po´z´niej ona i McCall jechali ze szpi-
tala do domu.

– Posłuchaj, Cassie. Ten facet jest coraz bardziej

sfrustrowany. Wpadł w panike˛, zacza˛ł popełniac´ błe˛dy
i uwaz˙a, z˙e to ty pokrzyz˙owałas´ jego plany. Be˛dzie sie˛
ms´cic´. Jes´li nie zdoła dopas´c´ ciebie, wyładuje złos´c´ na
matce, Anne albo dzieciach.

Cassie z wraz˙enia zjechała na pobocze. Przeraz˙enie

odebrało jej siły. Przytuliła sie˛ do McCalla jak dziecko
szukaja˛ce u starszego pomocy. Ten otoczył ja˛ ramie-
niem.

– Ty tez˙ mogłabys´ wyjechac´ – powiedział.
Cassie poczuła błogie odpre˛z˙enie. Nadal miała mu

101

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

za złe, z˙e ja˛ okłamał, ale w tej chwili wolała o tym nie
mys´lec´.

– Albo przynajmniej przenies´c´ sie˛ do motelu. Mo-

z˙emy rozpus´cic´ wiadomos´c´, z˙e w waszym domu za-
gniez´dziły sie˛ robaki, na przykład termity, potrzebna
jest dezynsekcja i dlatego musicie sie˛ na pewien czas
wyprowadzic´. W ten sposo´b nikt nie be˛dzie sie˛ dziwił,
z˙e Abigail, Anne i dzieci wyjechały na wies´, a ty za-
mieszkałas´ w motelu.

Mimo błogos´ci, w jaka˛ wprawiła Cassie opiekun´cza

bliskos´c´ silnego me˛z˙czyzny, jego propozycja oz˙ywiła
wczes´niejsze pretensje.

Wyrwała sie˛ z ramion McCalla.
– Znowu to samo – os´wiadczyła oskarz˙ycielskim

tonem. – Nie podoba mi sie˛ łatwos´c´, z jaka˛ wymys´lasz
na poczekaniu wiarygodne kłamstwa.

Us´miechna˛ł sie˛ tak czaruja˛co, z˙e serce jej zamarło

i zapomniała na moment o niebezpieczen´stwie.

– Sam sie˛ sobie dziwie˛ – odparł skromnie. – W z˙y-

ciu nie nakłamałem tyle, co od przyjazdu do Wake-
field.

– Nie ma sie˛ czym chwalic´ – rzekła surowo. – Nie

boisz sie˛, z˙e zmys´lanie wejdzie ci w zwyczaj? Jak by
sie˛ czuła ukochana kobieta, nie maja˛c pewnos´ci, czy
mo´wisz prawde˛?

McCall nie przestawał sie˛ us´miechac´.
– Mys´le˛, z˙e intuicja by jej podpowiedziała – odparł,

a widza˛c, z˙e Cassie sie˛ga do stacyjki, os´wiadczył:
– Poczekaj. Dalej ja poprowadze˛.

– Masz mnie chronic´ – powiedziała z ogniem,

kiedy McCall zaja˛ł miejsce za kierownica˛. – Naraz˙asz

102

MEREDITH WEBBER

background image

sie˛ na niebezpieczen´stwo, nie be˛da˛c nawet prawdzi-
wym ochroniarzem! Jes´li ten szaleniec zastrzeli cie˛
zamiast mnie, do kon´ca z˙ycia be˛de˛ cie˛ miała na su-
mieniu.

– On nikogo juz˙ nie zastrzeli. Wbij to sobie do gło-

wy – odparł autorytatywnym tonem. – Po dzisiejszych
wydarzeniach Dave’owi przydzielono posiłki. Jeden
policjant patroluje teraz okolice domu, a dwaj inni be˛-
da˛ konwojowac´ Abigail, Anne i dzieci. Pojada˛ nie do
waszego wiejskiego domu, ale do pewnej miejscowo-
s´ci nad morzem. A jutro ja i ty przeprowadzimy sie˛ do
motelu.

– Wszystko to zda˛z˙yłes´ załatwic´ od s´mierci Joego?

– zdziwiła sie˛ Cassie.

Kiedy dotarli do domu, na podjez´dzie zobaczyli

otwarty, cze˛s´ciowo załadowany walizkami samocho´d
Abigail.

– Jedziemy nad morze – zawołał mały Ethan, pod-

biegaja˛c do ciotki.

– Wiem, szkrabie, i bardzo wam zazdroszcze˛ – od-

parła Cassie.

– Jak mam zdac´ egzaminy, skoro mama ni sta˛d, ni

zowa˛d wysyła mnie na wakacje? – poskarz˙yła sie˛
Anne, wychodza˛c z domu obładowana pakunkami.

Popatrzyła ciekawie na siostre˛ i McCalla.
– Juz˙ rozumiem. Chce wam zapewnic´ czułe sam na

sam. Pewnie mys´li, z˙e to ostatnia okazja wydania Cas-
sie za ma˛z˙.

McCall zerkna˛ł spod oka na Cassie, kto´ra zaczer-

wieniła sie˛ po same uszy.

– Mama nie powiedziała ci o termitach? – burk-

103

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

ne˛ła. – Dom az˙ sie˛ od nich roi. Cud, z˙e jeszcze sie˛ nie
rozpadł. Trzeba przeprowadzic´ generalna˛dezynsekcje˛,
a to potrwa ładnych pare˛ tygodni.

Anne na pozo´r przełkne˛ła bajeczke˛, ale nie byłaby

soba˛, gdyby nie uznała, z˙e musi miec´ ostatnie słowo.

– A gdzie ty i McCall be˛dziecie mieszkac´?
McCall był pod takim wraz˙eniem swobody, z jaka˛

Cassie zaprezentowała przed chwila˛ jego własne kłam-
stewko, z˙e czekał z ciekawos´cia˛, co teraz powie. Pa-
mie˛taja˛c jednak o reprymendzie, jaka go za nie spot-
kała, nie odmo´wił sobie złos´liwego us´miechu.

– Jak to gdzie? W motelu – najspokojniej w s´wiecie

odparła Cassie.

– W osobnych pokojach, mam nadzieje˛? – rzuciła

Anne.

Dalsza˛ wymiane˛ zdan´ przerwało nadejs´cie Abigail.

Odstawiwszy niesiona˛ walizke˛, matka obje˛ła Cassie
i długo trzymała ja˛ w ramionach. Potem, o dziwo, u-
s´ciskała McCalla.

– Mam nadzieje˛, z˙e obaj z Dave’em wiecie, co

robicie – szepne˛ła mu do ucha. – Opiekuj sie˛ moja˛
co´rka˛!

– Zrobie˛ wszystko, z˙eby włos nie spadł jej z głowy

– odparł wzruszonym głosem. – Zalez˙y mi na niej nie
mniej niz˙ tobie. – Ledwo to powiedział, przestraszył
sie˛ sło´w, kto´re same wymkne˛ły mu sie˛ z ust.

Przeciez˙ prawie nie zna Cassie, a tym bardziej jej

rodziny, o kto´rej istnieniu dowiedział sie˛ zaledwie dwa
dni temu. A Cassie jest taka nieprzyste˛pna. I niezalez˙-
na. W dodatku wcale nie wie, czy go lubi.

Kiedy jednak przyszło do ostatecznych poz˙egnan´

104

MEREDITH WEBBER

background image

i zajmowania miejsc w samochodzie, poczuł sie˛ cze˛s´-
cia˛ tej dos´wiadczonej przez los rodziny, kto´ra trak-
towała go jak jednego z nich. Przytulił bliz´niako´w,
kto´rzy w ostatniej chwili uczepili sie˛ jego kolan, a na-
ste˛pnie pousadzał ich w samochodzie. Wreszcie za-
trzas´nie˛to drzwi i auto powoli ruszyło sprzed domu.

– Musi ci byc´ trudno obcowac´ z małymi dziec´mi po

tym, co spotkało twoja˛ najbliz˙sza˛ rodzine˛ – szepne˛ła
Cassie, czułym gestem biora˛c go za re˛ke˛.

Na wspomnienie siostry i jej syno´w poczuł dławie-

nie w gardle i z trudem przełkna˛ł s´line˛.

105

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY

Stali nadal przed domem, trzymaja˛c sie˛ za re˛ce, gdy

dyskretne kaszlnie˛cie za ich plecami sprawiło, z˙e Cas-
sie instynktownie przytuliła sie˛ do McCalla.

– Przepraszam, Cassie, to tylko ja, posterunkowy

Nathan. Dave kazał mi dopilnowac´ wyjazdu twojej
rodziny. Zaraz dam mu znac´, z˙e sa˛ w drodze, z˙eby
konwojuja˛cy radiowo´z mo´gł do nich doła˛czyc´ przy
wyjez´dzie z miasta.

Cassie szybko odsune˛ła sie˛ od McCalla, ws´ciekła na

siebie za swoje niema˛dre zachowanie. Gdyby to był
morderca, mo´głby trafic´ ich oboje jednym strzałem!

Przywitała sie˛ niezbyt przytomnie z Nathanem,

poniewaz˙ głowe˛ miała zaje˛ta˛ czym innym. Zastana-
wiała sie˛, czy to s´wiadomos´c´ groz˙a˛cego jej niebez-
pieczen´stwa powoduje, z˙e najmniejszy kontakt fizy-
czny z McCallem tak silnie na nia˛ działa. Moz˙e w sy-
tuacji zagroz˙enia zmysły sie˛ wyostrzaja˛? Moz˙e od-
zywa sie˛ instynkt zachowania gatunku, rodza˛c po-
trzebe˛ seksu?

– Nie, to niemoz˙liwe – odpowiedziała na głos na

swoje pytanie. Tak była zaje˛ta własnymi mys´lami, iz˙
zapomniała, z˙e nie jest sama.

– Co jest niemoz˙liwe? – zdziwił sie˛ McCall.
– Nie, nic, zamys´liłam sie˛ – odparła pospiesznie,

background image

zdaja˛c sobie sprawe˛, z˙e dwaj me˛z˙czyz´ni prowadza˛ roz-
mowe˛, kto´ra całkowicie umkne˛ła jej uwadze.

– Ciekawe nad czym? – z filuternym us´miechem

spytał McCall.

Na szcze˛s´cie Nathan zwolnił ja˛ od odpowiedzi, tłu-

macza˛c, zapewne powto´rnie, z˙e Dave chce, aby jesz-
cze dzis´ wyprowadzili sie˛ do motelu.

– Zarezerwował wam motel, niezbyt elegancki, ale

najlepszy, w jakim był wolny poko´j. W mies´cie od-
bywa sie˛ akurat zjazd Stowarzyszenia Kobiet.

– Chodz´, trzeba sie˛ spakowac´ – doradził praktycz-

ny McCall, kto´remu pewnie ani było w głowie za-
stanawiac´ sie˛ nad zwia˛zkami mie˛dzy seksem a za-
groz˙eniem z˙ycia. – Ja mam wszystko pod re˛ka˛, ale ty
musisz pomys´lec´, co ze soba˛ zabrac´ na dobre dwa
tygodnie.

– Ale ja nie moge˛ zostawic´ domu w takim stanie

– sprzeciwiła sie˛. – W lodo´wce jest pełno jedzenia.
A co z Blondie? Przeciez˙ motele nie przyjmuja˛ pso´w.

– Lodo´wka˛i kuchnia˛sam sie˛ zajme˛ – zawyrokował

McCall. – A Blondie? Nie ma w mies´cie jakiejs´ przy-
zwoitej przechowalni dla pso´w?

– Jest tylko jedna, u Dereka, ale u nas mało kto

zostawia psy na przechowanie, wie˛c dla Blondie na
pewno znajdzie sie˛ miejsce.

– Jak be˛dziesz z nim rozmawiac´, nie zapomnij po-

wiedziec´ o termitach – przypomniał McCall.

– Wiem, wiem, nie jestem az˙ taka głupia. Osobis´cie

uwaz˙am, z˙e Derek jest poza podejrzeniem, ale wole˛,
z˙eby po mies´cie nie kursowały ro´z˙ne wersje naszej
nagłej wyprowadzki.

107

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Wiem, z˙e nie jestes´ głupia.
– Ale zachowujesz sie˛, jakbym była. Obaj z Da-

ve’em traktujecie mnie jak po´łgło´wka. Wymys´lacie
idiotyczne scenariusze, kłamiecie jak naje˛ci, a skutek
jest taki, z˙e ty tez˙ znalazłes´ sie˛ w niebezpieczen´stwie.
Zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙e ten szaleniec bez wahania strze-
li ci w łeb, jes´li wejdziesz mu w droge˛. – To powie-
dziawszy, Cassie ruszyła do domu, dziwia˛c sie˛ nieco
własnemu wzburzeniu.

Wycia˛gne˛ła z garderoby walizke˛ i bez wie˛kszego

zastanowienia zacze˛ła wrzucac´ do niej ubrania. Z ła-
zienka˛ poszło jeszcze łatwiej – po prostu zgarne˛ła
wszystkie przybory toaletowe do duz˙ej kosmetyczki,
kto´ra˛ ro´wniez˙ umies´ciła w walizce. Na koniec rozej-
rzała sie˛ po po´łkach. Wie˛kszos´c´ ksia˛z˙ek medycznych
trzymała w szpitalnym gabinecie, wie˛c i to nie zaje˛ło
zbyt wiele czasu.

– Jak idzie pakowanie? – usłyszała głos McCalla.
– Ska˛d wiedziałes´, gdzie mnie szukac´? – odpowie-

działa pytaniem na pytanie.

Czuła sie˛ skre˛powana cała˛ sytuacja˛, a najbardziej

swoimi emocjonalnymi i fizycznymi reakcjami.

Twarz McCalla rozjas´nił przelotny us´miech.
– Usłyszałem jakies´ tajemnicze szepty, najwyraz´-

niej towarzysza˛ce pakowaniu walizki – odparł.

– Nie widze˛ w tym nic s´miesznego. Jakis´ obła˛ka-

niec czyha na moje z˙ycie, w dodatku jestem bez
przerwy okłamywana przez moich rzekomych sprzy-
mierzen´co´w, a ty sie˛ dziwisz, z˙e mo´wie˛ sama do siebie!
– wypaliła, szarpia˛c sie˛ z walizka˛, kto´ra nie chciała sie˛
domkna˛c´.

108

MEREDITH WEBBER

background image

McCall delikatnie odsuna˛ł ja˛ na bok.
– Wszystkie nietrwałe produkty z lodo´wki i w ogo´-

le z kuchni załadowałem do samochodu – powiedział,
zdejmuja˛c zamknie˛ta˛ juz˙ walizke˛ z ło´z˙ka i stawiaja˛c ja˛
na podłodze.

Wiedziała, z˙e powinna mu podzie˛kowac´, ale kon-

wencjonalne słowa nie chciały jej przejs´c´ przez gardło.
Raz dlatego, z˙e wcia˛z˙ była na niego zła, a po wto´re,
poniewaz˙ za to, co dla niej robił, nalez˙ało sie˛ cos´ wie˛cej
niz˙ grzecznos´ciowe podzie˛kowanie.

– Musze˛ wszystko pozamykac´. Nie, z˙ebym bała sie˛

złodziei, ale na wszelki wypadek.

Obchodza˛c pokoje, by sprawdzic´, czy wszystkie okna

i drzwi wychodza˛ce na werande˛ sa˛pozamykane, wspo-
minała szcze˛s´liwe lata dziecin´stwa, kto´re spe˛dziła w tym
starym, rozległym domu.

Kiedy na koniec, zamkna˛wszy kuchenne drzwi na

klucz, zbliz˙yła sie˛ do samochodu, w kto´rym Blondie
siedziała juz˙ na tylnym siedzeniu, wesoło machaja˛c
ogonem w oczekiwaniu przejaz˙dz˙ki, cała jej wczes´-
niejsza irytacja gdzies´ sie˛ rozpłyne˛ła.

Obdarzyła McCalla miłym us´miechem.
– Wszystko w porza˛dku? – spytał z tak czuła˛ troska˛

w głosie, z˙e Cassie zwilgotniały oczy. McCall obja˛ł ja˛
i delikatnie przytulił. – Moz˙e lepiej bys´ sie˛ poczuła,
gdyby Blondie została z nami w motelu? – zapytał.
– Jestem przekonany, z˙e nie be˛da˛ robili trudnos´ci, jes´li
grzecznie poprosimy i wytłumaczymy, z˙e jest naj-
łagodniejszym psem na s´wiecie.

Cassie w jednej chwili zapomniała o swych pretens-

jach.

109

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Pewnie, z˙e mnie byłoby miło, ale co by Blondie

robiła sama w motelu? U Dereka be˛dzie jej o wiele
lepiej. Psy maja˛ obszerne wybiegi, a do tego Lennie
codziennie wyprowadza je na spacery.

– Wie˛c jedziemy do Dereka – zgodził sie˛ McCall.

– Ale czy nie nalez˙y wpierw zadzwonic´ i upewnic´ sie˛,
z˙e jest w domu?

– Nie, nie trzeba – odparła Cassie, spogla˛daja˛c na

zegarek. – O tej porze przyjmuje w domu. W cia˛gu dnia
jez´dzi po okolicy, odwiedzaja˛c chore konie i bydło, ale
od szo´stej do o´smej wieczorem nie rusza sie˛ z gabinetu.
Potem jeszcze czasami operuje, a jes´li trzeba, od-
powiada na nagłe wezwania, na przykład do rodza˛cej
krowy czy klaczy. Pracuje chyba jeszcze cie˛z˙ej niz˙ ja.

Cassie chciała sia˛s´c´ za kierownica˛, lecz McCall za-

sta˛pił jej droge˛.

– Pozwo´l, z˙e poprowadze˛. Masz za soba˛ wyja˛tko-

wo me˛cza˛cy dzien´.

– Dobrze, ale tylko dzis´.
McCall otworzył przed nia˛ drzwi, ale tym razem nie

uległ pokusie bodaj mus´nie˛cia jej re˛ki. Wolał nie
ryzykowac´. Musi trzymac´ sie˛ w ryzach, bo Cassie
stanowczo za bardzo mu sie˛ podoba. Nie wolno mu
zapominac´, z˙e jest tu przede wszystkim po to, by ja˛
chronic´.

– Nadal nie moge˛ uwierzyc´, z˙e Joe nie z˙yje – ode-

zwała sie˛. – Zwłaszcza po tym, co zrobiłes´, z˙eby go
ratowac´.

– Czy był z˙onaty?
– Tak, ale chyba niezbyt szcze˛s´liwie. On i Jackie

mieli zupełnie inne upodobania. On był skromny,

110

MEREDITH WEBBER

background image

spokojny, najbardziej lubił łowic´ ryby. Ona jest prze-
bojowa, lubi sie˛ zabawic´, chodziły nawet plotki o jej
romansach.

– Rozmawiałas´ z nia˛?
– Owszem, ale najpierw poprosiłam jej szefa, z˙eby

ktos´ sie˛ nia˛ zaja˛ł, kiedy usłyszy o s´mierci me˛z˙a. Jackie
pracuje w fabryce bawełny, jest sekretarka˛ – wyjas´niła
Cassie. – Zawo´d lekarza ma swoje paskudne strony,
wcale sie˛ nie dziwie˛, z˙e miałes´ dosyc´ – dodała.

– Nie popadaj w czarnowidztwo. S

´

mierc´ pacjenta

jest dla kaz˙dego lekarza cie˛z˙kim przez˙yciem, ale ten
zawo´d ma tez˙ swoje rados´ci. Pomys´l o tych, kto´rych
uratowałas´, choc´by o dziecku Cynthii. A włas´nie, czy
wiesz, co sie˛ z nimi dzieje?

– Pro´bujesz mnie pocieszyc´? – spytała, zerkaja˛c na

niego podejrzliwie. – Odwro´cic´ uwage˛ od cie˛z˙kich
przez˙yc´ dzisiejszego dnia? Ale tak, miałam wiadomo-
s´ci o Cynthii. Wszystko jest dobrze, dziecko wpraw-
dzie dostało z˙o´łtaczki, ale to normalne. Be˛dzie zdrowe.

– Chyba jestes´my na miejscu – zauwaz˙ył McCall,

kiedy zza zakre˛tu wyłonił sie˛ zespo´ł jasno os´wietlo-
nych budynko´w.

– Masz s´wietna˛ orientacje˛ – zauwaz˙yła z podzi-

wem.

– Jak wie˛kszos´c´ me˛z˙czyzn – odparł z przekornym

błyskiem w oczach.

– Nie dam sie˛ sprowokowac´ – odparła, nie moga˛c

powstrzymac´ us´miechu. – Blondie niech zostanie na
razie w samochodzie, musimy najpierw uprzedzic´ De-
reka.

W poczekalni weterynarza roiło sie˛ od pso´w, koto´w

111

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

i innych domowych ulubien´co´w, a ich włas´ciciele
rozprawiali o s´mierci Joego Kerra.

Cassie stane˛ła na wysokos´ci zadania, wyjas´niaja˛c

zebranym, z˙e zdaniem Dave’a był to nieszcze˛s´liwy
wypadek.

– Nie wiem, ile razy trzeba was ostrzegac´, z˙eby nie

chodzic´ z naładowana˛ bronia˛ – dodała, spogla˛daja˛c
znacza˛co na me˛z˙czyzne˛ w kraciastej koszuli, kto´ry
trzymał na ramieniu ro´z˙owa˛ papuge˛ kakadu. – Nie ro´b
takiej niewinnej miny, Wayne. Wiem, z˙e nosisz nała-
dowana˛ bron´ na wypadek, gdyby udało sie˛ upolowac´
jakies´ biedne zwierze˛.

– A niby po co nosic´ bron´ bez nabojo´w? – obruszył

sie˛ Wayne.

Wie˛kszos´c´ obecnych skwitowała jego uwage˛ peł-

nym aprobaty pomrukiem.

– Blondie jest chora? – spytała recepcjonistka. –

Be˛dziesz musiała poczekac´, bo Derek ma bardzo du-
z˙o pacjento´w.

– Nie, chce˛ ja˛ tylko zostawic´ u was na pewien czas,

bo okazało sie˛, z˙e w naszym domu zagniez´dziły sie˛
termity i trzeba go gruntownie odkazic´. Mama poje-
chała z cała˛ rodzina˛ na wies´, ale Blondie nie zmies´ciła
sie˛ w samochodzie, a ja nie moge˛ zabrac´ jej do motelu.

– Nie ma sprawy – uspokoiła ja˛ recepcjonistka.

– Mamy tylko jednego psa na przechowaniu, tak z˙e
Blondie dostanie swo´j ulubiony wybieg. Zawiadomie˛
Lenniego, z˙eby przyszedł po nia˛, jak tylko be˛dzie wolny.

– Usia˛dz´, tu jest miejsce – zaproponował ktos´, ale

Cassie podzie˛kowała.

– Wole˛ przed rozstaniem poz˙egnac´ sie˛ z Blondie.

112

MEREDITH WEBBER

background image

– Poz˙egnanie przed rozstaniem – zaskrzeczała pa-

puga.

McCallowi ciarki przeszły po plecach.
– Miałas´ kiedys´ gadaja˛ca˛ papuge˛? – zapytał, ida˛c

z Cassie do samochodu.

– Ja nie, ale Em opiekowała sie˛ kakadu, kto´ra˛ na-

uczyła ro´z˙nych nieparlamentarnych powiedzonek.

– Czy to trudne nauczyc´ papuge˛ mo´wic´?
– Nie bardzo. Nasza bez uczenia powtarzała cze˛sto

uz˙ywane słowa, takie jak formułki, kto´re zawsze sie˛
mo´wi, kon´cza˛c rozmowy telefoniczne.

Odpowiedz´ Cassie zdawała sie˛ potwierdzac´ jego

podejrzenie, z˙e papuga powto´rzyła ,,poz˙egnanie przed
rozstaniem’’, poniewaz˙ były to słowa, kto´re słyszała nie
po raz pierwszy. Postanowił przy okazji spytac´ Dave’a,
czy Wayne od papugi jest tym samym, kto´ry pracuje
w szpitalu, a jes´li tak, poprosic´, by sprawdził, co
Wayne robił o wpo´ł do dziesia˛tej rano.

Po chwili z domu wyłonił sie˛ Lennie.
– Słyszałem o twoim bohaterskim wyczynie pod

tama˛ – powiedział do McCalla, zaskakuja˛c go swoja˛
niezwykła˛ rozmownos´cia˛. Przywitawszy sie˛ wylewnie
z Blondie, Lennie zwro´cił sie˛ naste˛pnie do Cassie:
– Masz jej posłanie i miske˛?

– Ojej, z tego wszystkiego na s´mierc´ zapomniałam!
– Nie szkodzi. Jakos´ sobie poradzimy. Wracaja˛c do

domu, wpadne˛ do was po jej rzeczy.

– Nic z tego. Dom został zamknie˛ty. – Zdziwienie

na twarzy Lenniego nie uszło uwadze McCalla. – Z po-
wodu termito´w trzeba go poddac´ ogo´lnej dezynsekcji
– wyjas´niła Cassie. – Ale wiesz co? Dam ci klucze, a ty,

113

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

jada˛c jutro do pracy, zabierzesz co trzeba. Znajdziesz
wszystko w pralni. Sama powinnam to zrobic´, ale
jestem wykon´czona. Ta historia z termitami ostatecz-
nie mnie dobiła.

Pomysł oddania kluczy Lenniemu nie przypadł

McCallowi do gustu, uznał jednak, z˙e nie powinno
z tego wynikna˛c´ nic złego.

– Co dzis´ wsta˛piło w Lenniego? – zauwaz˙ył, kiedy

po rozstaniu sie˛ z Blondie, on i Cassie szli w kierunku
auta. – Był niezwykle rozmowny.

– Tez˙ mnie to uderzyło – przyznała. – W pewnym

momencie nawet sie˛ rozes´miał. Cos´ musiało go pod-
niecic´.

Moz˙e udane morderstwo, nawet jes´li jego ofiara˛ pa-

dła niewłas´ciwa osoba, pomys´lał McCall, czuja˛c pono-
wnie ciarki na plecach.

– Moz˙esz prowadzic´? – spytał. – Ja zadzwonie˛ do

Dave’a i dowiem sie˛, doka˛d mamy jechac´.

Cassie siadła za kierownica˛ i ruszyła w strone˛

miasta. Kiedy McCall skon´czył rozmowe˛ z Dave’em
i podał jej nazwe˛ motelu, wykrzykne˛ła:

– Maddox? Przeciez˙ to najgorszy motel w całym

mies´cie!

– Podobno nigdzie indziej nie było wolnych pokoi.
– Nie wierze˛. Chce miec´ nas pod bokiem. Maddox

znajduje sie˛ obok komisariatu, po drugiej stronie ulicy,
i stoi na wolnej przestrzeni.

– Bardzo moz˙liwe. Nie wiesz jeszcze najgorszego.

– McCall zawiesił głos. – Mamy tylko jeden poko´j. Ale
nic sie˛ nie bo´j, w pokoju jest kanapa. Mam dobry sen,
moge˛ spac´ byle gdzie.

114

MEREDITH WEBBER

background image

Cassie w milczeniu zacisne˛ła re˛ce na kierownicy. Nie

moz˙e mu przeciez˙ zdradzic´, z˙e boi sie˛ nie tyle niewygo-
dy, co jego bliskiej obecnos´ci, kto´ra budzi w niej dziwne
sensacje i emocje. Z drugiej strony, po dzisiejszym dniu
be˛dzie sie˛ czuła bezpieczniej, maja˛c go w pobliz˙u.

– Nic nie mo´wisz? – zdziwił sie˛.
– A co mam mo´wic´? Widac´ tak musi byc´ – odparła

wymijaja˛co.

Młoda recepcjonistka najwyraz´niej oczekiwała ich

przybycia. Oddaja˛c im klucz, nie spuszczała oczu
z McCalla, jakby chciała dokładnie zapamie˛tac´ jego
wygla˛d i mo´c o nim opowiedziec´ całemu miastu.

Jada˛c do wskazanego segmentu, Cassie zwro´ciła

uwage˛, z˙e w wie˛kszos´ci okien pali sie˛ s´wiatło, wie˛c
motel chyba rzeczywis´cie jest wypełniony gos´c´mi.
Kiedy zas´ weszli do pokoju, jeden rzut oka na kanape˛
obudził w niej poczucie winy. Zwłaszcza kiedy ja˛
poro´wnała z ogromnym łoz˙em.

– Ło´z˙ko wygla˛da imponuja˛co – zauwaz˙ył McCall.
– I co z tego?
– Nic, tak tylko powiedziałem – mrukna˛ł pod no-

sem, odstawiaja˛c walizki, po czym wyszedł z pokoju,
pewnie z˙eby wnies´c´ zabrane z kuchni produkty.

A ja˛ nagle ogarne˛ło niewypowiedziane zme˛czenie

i tak jak stała, padła w ubraniu na ło´z˙ko.

115

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY

W pierwszej chwili nie wiedziała, co sie˛ z nia˛dzieje.

Dopiero po paru sekundach zrozumiała, z˙e jest w mote-
lu. W pokoju było ciemno. Juz˙ miała zapalic´ nocna˛
lampke˛, kiedy usłyszała głos´ne ste˛knie˛cie. Czyz˙by mor-
derca wdarł sie˛ do motelu? Nie, to niemoz˙liwe, pomys´-
lała, odzyskuja˛c z wolna przytomnos´c´. Gdyby tak było,
juz˙ by nie z˙yła. To pewnie McCall. Wycia˛gne˛ła re˛ke˛
i zapaliła s´wiatło.

– Czy cos´ sie˛ stało?
McCall zerwał sie˛ na ro´wne nogi.
– Nic. Zapaliłam s´wiatło, bo strasznie je˛czałes´ – wy-

jas´niła Cassie, wodza˛c oczami po szerokim, obnaz˙o-
nym torsie McCalla.

– Ty bez wa˛tpienia tez˙ bys´ je˛czała, gdybys´ musiała

spac´ na tej przekle˛tej kanapie – odrzekł, prostuja˛c
obolałe plecy.

Była skłonna mu wspo´łczuc´, lecz w tej chwili bar-

dziej ja˛ interesowało własne połoz˙enie.

– Jak to sie˛ stało, z˙e zasne˛łam w ubraniu?
– Weszłas´ do pokoju, rzuciłas´ sie˛ na ło´z˙ko i natych-

miast zapadłas´ w sen. Nie miałem serca cie˛ budzic´
– odparł z us´miechem.

– Jadłes´ cos´? – spytała, zdaja˛c sobie sprawe˛, z˙e

sama umiera z głodu.

background image

– Zjadłem talerz płatko´w. Moge˛ ci zaproponowac´

to samo.

– Cudownie! – ucieszyła sie˛. – A ja przez ten czas

wezme˛ prysznic. Zgoda?

McCall skina˛ł głowa˛. Cassie wyje˛ła z walizki stary

podkoszulek oraz przybory toaletowe i udała sie˛ do
łazienki. Kiedy zamierzała wejs´c´ pod prysznic, McCall
zapukał do drzwi.

– Potrzebuje˛ wody na herbate˛ – wyjas´nił, wsuwaja˛c

przez szpare˛ w drzwiach re˛ke˛ z czajnikiem.

Cassie szybko spełniła jego z˙yczenie, niemniej in-

cydent us´wiadomił jej trudnos´ci wynikaja˛ce z miesz-
kania w jednym pokoju z obcym me˛z˙czyzna˛.

Spłukuja˛c szampon z włoso´w, przypomniała sobie

o kanapie. Jez˙eli McCall be˛dzie je˛czał po nocach,
me˛cza˛c sie˛ na niewygodnym posłaniu, ani on sie˛ nie
wys´pi, ani ona.

Kiedy wyszła z łazienki, na nocnym stoliku stał talerz

płatko´w, a McCall siedział na nieszcze˛snej kanapie.

– Nie moz˙esz tam spac´ – os´wiadczyła. – Ło´z˙ko jest

tak szerokie, z˙e sie˛ zmies´cimy. Nie be˛dziemy sobie
przeszkadzac´.

Mo´gł wymienic´ pare˛ powodo´w, kto´re jemu na pew-

no utrudnia˛ spanie razem z nia˛ w jednym ło´z˙ku, lecz
kolejny rzut oka na kanape˛ przekonał go, z˙e nie ma
wyjs´cia.

– Na pewno nie nasz nic przeciwko temu? – spytał.
– Nic a nic – odparła z dobrze udana˛ oboje˛tnos´cia˛.
McCall poczuł ukłucie w sercu.
– Dzie˛ki – odparł, kieruja˛c sie˛ do łazienki, by jesz-

cze raz wzia˛c´ prysznic i wyszorowac´ ze˛by.

117

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Posłałam inaczej ło´z˙ko – poinformowała go Cas-

sie, kiedy wro´cił. – Kaz˙de z nas ma osobne przes´cie-
radło i przykrycie. W ten sposo´b nie be˛dziemy sobie
przeszkadzac´ ani wpadac´ na siebie, obracaja˛c sie˛ w tra-
kcie snu.

McCall wsuna˛ł sie˛ w milczeniu pod kołdre˛, staraja˛c

sie˛ nie patrzec´ na Cassie, kto´ra lez˙ała nieopodal pod
cienka˛ narzuta˛.

Cassie zgasiła nocna˛ lampke˛. Usłyszał lekki ruch po

jej stronie i sam ostroz˙nie przewro´cił sie˛ na bok, ale nie
wiedział, co zrobic´ z nogami, wie˛c na wszelki wypadek
podkurczył je pod siebie. Było mu okropnie niewygod-
nie. Czas płyna˛ł.

– Mam propozycje˛ – odezwał sie˛ cichy głosik z bo-

ku. – Uło´z˙my sie˛ wygodnie, ale tak, z˙eby sobie na-
wzajem nie przeszkadzac´.

– Dobry pomysł – przyznał z ulga˛.
Oboje mos´cili sie˛ przez chwile˛, potem zapadła

cisza. McCall, mimo zme˛czenia, nie mo´gł zasna˛c´.
Usiłował zaja˛c´ mys´li czyms´ innym, ale s´wiadomos´c´,
z˙e Cassie lez˙y tuz˙ obok, nie pozwalała mu sie˛
skupic´.

– Czy mo´głbys´ potrzymac´ mnie za re˛ke˛? – odezwał

sie˛ zno´w cichy głosik. – Jestem strasznie spie˛ta.

– Po takim dniu to nic dziwnego. I tak jestes´ nie-

zwykle opanowana.

Poszukał w ciemnos´ciach wycia˛gaja˛cej sie˛ ku nie-

mu re˛ki, odnalazł ja˛ poprzez oddzielaja˛ce ich prze-
s´cieradło i zamkna˛ł w dłoni.

– Kiedy z powodu napie˛cia nie moz˙na zasna˛c´,

najlepiej przestac´ mys´lec´ o tym, co nas dre˛czy. Opo-

118

MEREDITH WEBBER

background image

wiedz mi o Blondie. Ska˛d sie˛ wzie˛ła, czy wychowałas´
ja˛ od szczeniaka i czy szczego´lnie lubisz labradory?

– Dzie˛kuje˛ – szepne˛ła. – Blondie jest moja od szcze-

niaka, a nasza rodzina zawsze miała psy, zwykle dwa,
i były to na ogo´ł labradory.

– Blondie urodziła sie˛ u was w domu?
– Tak. Jej matka Muriel była ukochanym psem mo-

jej mamy. Niestety, juz˙ dawno nie z˙yje.

– Nazywała sie˛ Muriel?
– No włas´nie. Mama tak ja˛ nazwała. Zawsze mo´wi-

ła, z˙e jest podobna do babci, zwłaszcza z charakteru.
Lubiła wszystkimi rza˛dzic´. Kiedy ja i Em byłys´my
małe i na wakacjach pływałys´my po całych dniach,
Muriel zape˛dzała nas z powrotem na plaz˙e˛.

– Bała sie˛, z˙ebys´cie nie potone˛ły.
– A gdzie tam. Pływałys´my jak ryby. – Cassie po-

ruszyła sie˛, a jej re˛ka zwiotczała w jego dłoni.

Najwidoczniej zasypia... Po chwili jej oddech sie˛

wyro´wnał. Mys´la˛c, z˙e zasne˛ła, McCall uznał, z˙e powi-
nien uwolnic´ jej re˛ke˛, ale gdy poruszył dłonia˛, Cassie
przytrzymała ja˛ przez sen.

W trakcie zasypiania Cassie towarzyszyło miłe po-

czucie bezpieczen´stwa. Jak to przyjemnie, z˙e mama
pozwoliła Blondie spac´ w jej ło´z˙ku. Ale skoro tak, to
znaczy, z˙e jest chora. Tylko kiedy była chora, mama
pozwalała jej brac´ Blondie do ło´z˙ka.

Czy to powaz˙na choroba? Chyba tak, bo ktos´ trzyma

ja˛ za re˛ke˛, a w szpitalu ludzie tak robia˛, kiedy pacjent
jest bardzo chory. Tylko ska˛d w szpitalu wzie˛ła sie˛
Blondie? Bo to jej szpital i dlatego Blondie jest przy
niej.

119

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

Cassie w stanie po´łsnu uwolniła re˛ke˛, przewro´ciła

sie˛ na drugi bok i przywarła całym ciałem do ciepłego,
duz˙ego, ro´wno oddychaja˛cego psa. Zapadaja˛c z po-
wrotem w sen, poczuła cie˛z˙ar na ramieniu, jakby
Blondie obje˛ła ja˛ łapa˛.

McCallowi przez cała˛ noc s´niły sie˛ erotyczne sny,

a gdy sie˛ obudził, stwierdził ku swemu przeraz˙eniu, z˙e
trzyma Cassie w ramionach. Najwidoczniej zrobił to
przez sen. Co powie, jes´li ona sie˛ teraz obudzi?

Ostroz˙nie, najostroz˙niej jak tylko mo´gł, wysuna˛ł

re˛ke˛ spod jej ramienia, po czym stopniowo ja˛ł odsuwac´
sie˛ od samej Cassie, przytrzymuja˛c okrywaja˛ca˛ ja˛ na-
rzute˛. Jeszcze troche˛, jeszcze troszeczke˛...

– O cholera!
– Kto to? Co to? Co sie˛ dzieje?
Cassie gwałtownie usiadła na ło´z˙ku, patrza˛c przed

siebie niezbyt przytomnym wzrokiem. Po chwili przy-
pomniała sobie, gdzie jest, popatrzyła na druga˛ strone˛
ło´z˙ka, a naste˛pnie wyjrzała za jego krawe˛dz´.

– S

´

pisz na podłodze? – zdziwiła sie˛.

– Nie, nie spałem na podłodze – mrukna˛ł skonfun-

dowany.

– To dlaczego tam lez˙ysz?
– Be˛dziesz sie˛ s´miała. Spadłem – odparł, zdaja˛c

sobie sprawe˛, z˙e ostatni raz wyleciał z ło´z˙ka trzydzie-
s´ci trzy albo cztery lata temu.

– Bardzo mi przykro. – Cassie czuła sie˛ teraz nie

mniej zaz˙enowana niz˙ on. – Jutro poprosimy o dodat-
kowe poduszki i ułoz˙ymy je pos´rodku.

Zrobiłes´ z siebie kompletnego idiote˛, mys´lał, wsta-

120

MEREDITH WEBBER

background image

ja˛c z podłogi i kieruja˛c sie˛ do łazienki, byle jak naj-
szybciej zejs´c´ Cassie z oczu.

– Przyszykowałam s´niadanie! – zawołała, kiedy

ods´wiez˙ony i ubrany os´mielił sie˛ wro´cic´ do pokoju.
Wszystko stało na niewielkim stoliku. – Ja juz˙ jadłam,
wie˛c jes´li pozwolisz, zajme˛ teraz łazienke˛.

Skina˛ł w milczeniu głowa˛. Widok Cassie ubranej

jedynie w kusa˛ koszulke˛ do reszty odja˛ł mu mowe˛.
Musi stanowczo zadzwonic´ do Dave’a i zaz˙a˛dac´, by
mu znalazł osobny poko´j.

Ale Cassie zostanie wo´wczas sama na noc.
Nie moga˛c sie˛ zdecydowac´, co robic´, zaja˛ł sie˛ je-

dzeniem.

Cassie długo stała pod gora˛cym prysznicem, za-

stanawiaja˛c sie˛ nad tym, co ja˛ czeka. Najlepiej skon-
centrowac´ sie˛ na dzisiejszym dniu, powiedziała sobie.
Przede wszystkim powie Dave’owi, z˙e ona i McCall
musza˛ miec´ osobne pokoje. Z zamys´lenia wyrwało ja˛
wołanie:

– Wychodz´, Dave przyjechał!
Zakre˛ciła wode˛ i szybko sie˛ ubrała.
– Czy znowu cos´ sie˛ wydarzyło? – zwro´ciła sie˛ do

Dave’a. Była wyraz´nie zdenerwowana.

– Nic szczego´lnego – uspokoił ja˛ Dave – ale po-

zwoliłem sobie wezwac´ ekipe˛ do przeprowadzenia
dezynsekcji. Z

˙

eby nie budzic´ podejrzen´, trzeba to

zrobic´ naprawde˛, Poza tym sprawdziłem, gdzie były
wczoraj rano osoby z naszej listy i okazało sie˛, z˙e nie
wszyscy maja˛ alibi. Lennie twierdzi, z˙e przyjechał do
weterynarza wczesnym rankiem i do południa czys´cił

121

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

pomieszczenia dla pso´w, ale mamy na to tylko jego
słowo, poniewaz˙ Dereka wezwano do chorego zwie-
rze˛cia. Tak samo z Wayne’em. Podobno był w pracy
w szpitalu, ale jego bezpos´redni szef wzia˛ł wczoraj
wolne i nie moz˙e tego potwierdzic´.

– Wie˛c Lennie albo Wayne? – z niedowierzaniem

spytała Cassie. – Lennie jest dosyc´ bystry, ale wa˛tpie˛,
z˙eby Wayne potrafił wymys´lic´ i zrealizowac´ skom-
plikowana˛ intryge˛. W dodatku z˙aden z nich nie ma
komputera.

– Ale w szpitalu sa˛ komputery, a Derek tez˙ musi

miec´ w gabinecie co najmniej jeden – zwro´cił jej
uwage˛ McCall.

– Jeszcze nie skon´czyłem – wtra˛cił Dave. – Opro´cz

Lenniego i Wayne’a jeszcze siedem oso´b z mojej listy
nie ma alibi. Wymieniłem tych dwo´ch, poniewaz˙
wiem, z˙e podczas wczes´niejszych wypadko´w tez˙ go
nie mieli. – Przebiegł wzrokiem po swojej lis´cie. – Ale
co z doktorem? Dlaczego Mike’a nie ma na lis´cie?

– Pewnie dlatego, z˙e podczas ostatniego pikniku

w dniu S

´

wie˛ta Narodowego nie było go w mies´cie

– zauwaz˙yła Cassie. – Nie trac´my czasu na fantastycz-
ne przypuszczenia. Lepiej skupmy sie˛ na tych siedmiu,
o kto´rych wspomniałes´.

– Oto´z˙ oni wszyscy – podja˛ł Dave, zagla˛daja˛c do

swoich notatek – uczestniczyli w pikniku. Lennie
i Wayne tez˙, ale Lennie pojechał do domu przed ogo´l-
nym pływaniem.

– To prawda – potwierdziła Cassie. – Lennie zawsze

pomaga Derekowi przy grillu, ale potem odjez˙dz˙a, nie
dlatego, z˙e nie lubi pływac´, ale poniewaz˙ jest odludkiem.

122

MEREDITH WEBBER

background image

– Dlaczego włas´nie Derek zajmuje sie˛ grillem? –

zainteresował sie˛ McCall.

– To proste – odparła Cassie. – Kiedy pie˛c´ lat temu

przyjechał do Wakefield, z˙eby obja˛c´ praktyke˛ po swo-
im poprzedniku, nie tylko nikt go nie znał, ale był
uwaz˙any za obcego. Ludzie nie mieli do niego zaufa-
nia. W takiej małej dziurze trzeba mieszkac´ co naj-
mniej pie˛c´dziesia˛t lat, zanim zostanie sie˛ uznanym za
,,swojaka’’. Wie˛c z˙eby szybciej sie˛ zintegrowac´, po-
stanowił wła˛czyc´ sie˛ w z˙ycie społecznos´ci. Zapisał sie˛
do miejscowego Klubu Lwo´w, a poniewaz˙ zbliz˙ało sie˛
S

´

wie˛to Narodowe, zaproponował, z˙e podczas pikniku

zajmie sie˛ grillem. I tak juz˙ zostało. Lennie zawsze mu
pomaga.

– No dobrze. – Dave machna˛ł re˛ka˛, uznaja˛c widac´

jej wyjas´nienie za niepotrzebna˛ strate˛ czasu. – Mamy
wie˛c na wczoraj dziewie˛ciu podejrzanych. Z czego
siedmiu musze˛ jeszcze dokładniej wybadac´.

– A ja musze˛ jechac´ do szpitala – dodała Cassie.

– Juz˙ widze˛, jak Don Trask wita mnie w drzwiach,
spogla˛daja˛c na zegarek.

– Przyjechałes´ samochodem? – Pytanie McCalla,

skierowane do Dave’a, zdziwiło Cassie.

– Tak. Czerwonym patrolem. Masz tu kluczyki

– dodał, zwracaja˛c sie˛ do Cassie. – Stoi na parkingu
obok twojego. Daj mi swoje klucze.

– Chcesz jez´dzic´ moim samochodem? – Cassie

zmierzyła policjanta bacznym spojrzeniem. – Ale przy-
rzeknij, z˙e nie zrobisz jakiejs´ głupoty w rodzaju jez˙dz˙e-
nia po mies´cie moim autem w damskiej peruce. Nie chce˛
sie˛ o ciebie niepokoic´. Mam i bez tego dosyc´ kłopoto´w.

123

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Ba˛dz´ spokojna, nic mi sie˛ nie stanie – odparł

Dave, czule ja˛ obejmuja˛c. – Ani tobie.

McCall skrzywił sie˛ na widok ich przyjacielskiego

gestu. Niemniej uwaga Cassie podziałała mu na wyob-
raz´nie˛. Gdyby przenies´c´ Cassie do innego motelu, on
z Dave’em zostaliby tutaj na noc w oczekiwaniu na
naste˛pny ruch anonimowego psychopaty. W tym mo-
mencie poczuł na sobie ostre spojrzenie Cassie.

– Wybij to sobie z głowy, McCall – rzekła. – I nie

ro´b takiej niewinnej miny. Wiem, co sie˛ wam obu roi
w głowach, ale nic z tego. Nie zamierzam chowac´ sie˛
po ka˛tach.

Jej domys´lnos´c´ i zdecydowanie zrobiły na McCallu

wraz˙enie, ale zarazem go przeraziły. Z trudem opano-
wał emocje, by wro´cic´ do przerwanego wa˛tku.

– Powiem wam, jak widze˛ aktualna˛ sytuacje˛ – za-

cza˛ł. – Wiemy, z˙e los pokrzyz˙ował mordercy jego
wczorajszy plan, nie wiemy natomiast, czy teraz sie˛
przyczai, czy tez˙ odwrotnie, wymys´li na poczekaniu
cos´ nowego. Moim zdaniem – cia˛gna˛ł, wychodza˛c
razem z Dave’em i Cassie na parking – jest ws´ciekły,
wytra˛cony z ro´wnowagi, a wie˛c jeszcze bardziej nie-
bezpieczny.

– Dlatego musisz sie˛ miec´ na bacznos´ci – wtra˛cił

Dave. – Nikomu nie wolno ufac´. Przekaz˙e˛ ci faksem do
szpitala wszystko, czego sie˛ dowiem o siedmiu podej-
rzanych.

Cassie tymczasem przeniosła swoje rzeczy do sa-

mochodu Dave’a, oddała mu kluczyki do własnego
auta i usiadła na siedzeniu pasaz˙era. McCall zaja˛ł
miejsce za kierownica˛.

124

MEREDITH WEBBER

background image

– Teraz, kiedy lista podejrzanych skurczyła sie˛ do

dziewie˛ciu dobrze znanych mi oso´b, czuje˛ sie˛ okropnie
nieswojo – zauwaz˙yła Cassie.

– Chodzi o twoje z˙ycie – przypomniał McCall.
– Wiem, ale wolałabym, z˙eby to był ktos´ obcy albo

ktos´, kogo zdecydowanie nie lubie˛.

– Na przykład on – zauwaz˙ył McCall, wjez˙dz˙aja˛c

na parking szpitala i wskazuja˛c palcem stoja˛cego
w drzwiach Dona Traska. Powiedział to gło´wnie dla
rozładowania napie˛cia, i faktycznie ta˛ uwaga˛ udało mu
sie˛ wywołac´ na twarzy Cassie blady us´miech.

– A moz˙e to jest mys´l? Moz˙e morderca wcale tu nie

mieszka? Moz˙e to jakis´ przyjezdny, kto´ry co pewien
czas odwiedza Wakefield i ma okazje˛ poznac´ zwyczaje
mieszkan´co´w? Na przykład jakis´ sezonowy robotnik?
Moz˙e Dave powinien sie˛ dowiedziec´, czy w okolicy
nie odnotowano ostatnio ro´wnie podejrzanych tragi-
cznych wypadko´w?

W słowach Cassie brzmiało tak z˙arliwe pragnienie,

aby sprawca˛ okazał sie˛ człowiek obcy, z˙e McCall ze
wzruszenia uja˛ł jej re˛ke˛ i mocno ja˛ us´cisna˛ł. To z kolei
wywołało w nim jeszcze silniejsze wzruszenie całkiem
innego typu, wie˛c szybko cofna˛ł dłon´.

– Moz˙e, moz˙e. Porozmawiam o tym z Dave’em –

odparł, wysiadaja˛c z Cassie z samochodu.

– Nie byłas´ na wczorajszym zebraniu – oskarz˙yciel-

skim tonem zwro´cił sie˛ do Cassie Don Trask, kiedy ona
i McCall podeszli bliz˙ej.

– Dostałam mdłos´ci, a potem byłam zaje˛ta w sali

operacyjnej. Moz˙e słyszałes´, z˙e mielis´my wczoraj
s´miertelne zejs´cie.

125

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Owszem, słyszałem. Ale to nie powo´d, z˙eby za-

niedbywac´ sie˛ w obowia˛zkach dyrektora. Doniesiono
mi, z˙e wpuszczasz nieupowaz˙nione osoby na oddzia-
ły, a nawet na sale˛ operacyjna˛.

McCall, słysza˛c te słowa, wysuna˛ł sie˛ do przodu.
– To o mnie chodzi – powiedział z wesołym us´mie-

chem. – Odbywam tu cos´ w rodzaju staz˙u. Odpowiada
mi praktyka w prowincjonalnym szpitalu, a Cassie
łaskawie pozwoliła mi spro´bowac´. Jestem Henry
McCall – przedstawił sie˛, zmuszaja˛c Traska do us´ci-
s´nie˛cia jego wycia˛gnie˛tej na powitanie dłoni. – Gdyby
chciał pan sprawdzic´ moje kwalifikacje, Barry Ren-
shaw che˛tnie udzieli wszelkich niezbe˛dnych infor-
macji.

McCall nie sa˛dził, by Don Trask odwaz˙ył sie˛ pytac´

u naczelnego inspektora wydziału zdrowia o kwalifi-
kacje małomiasteczkowego lekarza, niemniej zanoto-
wał w pamie˛ci, by zawiadomic´ kuzyna, po co przyje-
chał do Wakefield i co tutaj robi.

Speszony Trask nie odpowiedział, tylko ruchem

re˛ki zaprosił Cassie do swego gabinetu. McCall poz˙eg-
nał ja˛ skinieniem głowy.

– Zajrze˛ do pani Ward, a potem be˛de˛ w twoim ga-

binecie – rzekł na odchodnym.

Ida˛c za Traskiem, Cassie zastanawiała sie˛, czy

McCall rzeczywis´cie zna naczelnego inspektora, czy
tez˙ wymys´lił na poczekaniu kolejne kłamstwo. Na
szcze˛s´cie nie musiała sie˛ skupiac´ na przemowie Dona,
kto´ry powtarzał wczorajsze z˙a˛dania.

Kiedy wreszcie ja˛ zwolnił, poszła wprost do pani

Ward. McCalla juz˙ przy niej nie było, ale pan Ward

126

MEREDITH WEBBER

background image

domagał sie˛ wypisania z˙ony, mimo z˙e kobieta miała
wysoka˛ gora˛czke˛.

– Przykro mi, ale to niemoz˙liwe – os´wiadczyła Cas-

sie. – Musimy przes´wietlic´ klatke˛ piersiowa˛ i przepro-
wadzic´ inne badania. Moz˙e miec´ infekcje˛ albo nawet
zapalenie płuc.

Nie wdaja˛c sie˛ w dalsze dyskusje z kło´tliwym

me˛z˙czyzna˛, poszła zbadac´ reszte˛ pacjento´w. Bert
McGrow oznajmił, z˙e jego z˙ona zgodziła sie˛ przyja˛c´
pomoc piele˛gniarki społecznej. Dwoje innych pacjen-
to´w ro´wniez˙ kwalifikowało sie˛ do wypisania ze szpita-
la, ale Mike zda˛z˙ył od wczoraj przyja˛c´ troje nowych.
Jednym z nich był chłopczyk po ostrym ataku astmy.

– Miałem okropny sen – powiedział malec. – S

´

niło

mi sie˛, z˙e goni mnie jakies´ straszydło. Uciekałem przed
nim, az˙ dostałem ataku.

Cassie skwitowała jego słowa skinieniem głowy,

ale na korytarzu zwro´ciła sie˛ do matki dziecka z pyta-
niem:

– Czy mały s´pi przy zapalonym s´wietle?
Kobieta zdziwiła sie˛.
– Nie. Z

˙

adne z moich dzieci nigdy nie prosiło, z˙eby

na noc zapalac´ im s´wiatło – odparła.

– Po wyjs´ciu ze szpitala prosze˛ mu przez pierwsze

noce zostawiac´ s´wiatło w sypialni. Wystarczy mała
lampka ze słaba˛ z˙aro´wka˛, ustawiona tak, z˙eby nie ra-
ziła w oczy.

– Warto spro´bowac´ – zgodziła sie˛ kobieta. – Mam

w domu cos´ odpowiedniego.

Maja˛c pewnos´c´, z˙e załatwiła wszystkie najwaz˙niej-

sze sprawy, Cassie szybkim krokiem ruszyła do swego

127

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

gabinetu. Spieszno jej było zobaczyc´ McCalla, ale
tłumaczyła sobie, z˙e chce jak najszybciej usłyszec´,
czego sie˛ dowiedział z faksu Dave’a.

Obie rzeczy musiały jednak poczekac´, gdyz˙ gabinet

był pusty.

128

MEREDITH WEBBER

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Podeszła do faksu, oderwała rulon skre˛conego pa-

pieru i usiadła z nim przy biurku. Wiadomos´ci od
Dave’a. Rozłoz˙ywszy rulon, zabrała sie˛ do studiowa-
nia nazwisk ludzi, kto´rych w wie˛kszos´ci znała od
niepamie˛tnych czaso´w. Stopniowo w jej umys´le coraz
wyraz´niej rodziło sie˛ przekonanie, z˙e ida˛ złym tropem.
Brała juz˙ słuchawke˛, by zadzwonic´ do Dave’a, gdy do
pokoju wszedł McCall.

– Gdzie sie˛ podziewałes´?
– Nie przyszło ci do głowy, z˙e mogłem po´js´c´

do toalety? – spytał z zaczepnym us´miechem. – Ale
mo´wia˛c serio, to wyszedłem na podwo´rze pogadac´
z Wayne’em. Mys´lałem troche˛ o listach Dave’a i do-
szedłem do wniosku, z˙e ta droga prowadzi donika˛d.
– Widza˛c, z˙e Cassie kiwa z us´miechem głowa˛, urwał
i popatrzył na nia˛ pytaja˛co.

– Pomys´lałam to samo, ale ty mo´w pierwszy.
– Nie, ty zacznij, to bardzo ciekawe. Co zwro´ciło

twoja˛ uwage˛?

– Manipulowanie ofiarami. Jez˙eli przes´ladowca

wysyła listy z pogro´z˙kami, z˙eby przed zabiciem upat-
rzonej ofiary sycic´ sie˛ jej strachem, to musi miec´
sposobnos´c´ obserwowania jej reakcji. Inaczej taka
akcja nie miałaby sensu. Z Judy miał łatwa˛ sytuacje˛.

background image

Mo´wił mi Dave, z˙e kiedy Judy powiedziała mu o swo-
ich anonimach, zacza˛ł uwaz˙nie słuchac´ jej komentarzy
radiowych i wyczuwał w jej głosie narastaja˛ce napie˛-
cie. Po jednym z listo´w odwołała audycje˛. Przes´ladow-
ca wiedział wie˛c, z˙e osia˛gna˛ł efekt. Z

´

le sie˛ stało, z˙e nie

powia˛zalis´my przypadku Judy z innymi tragicznymi
wypadkami, a ponadto Dave nie widział jej listo´w i nie
wiedział, czy przes´ladowca jej groził.

– Czy to znaczy, z˙e o listach Judy dowiedziałas´ sie˛

od Dave’a dopiero po tym, jak sama zacze˛łas´ dostawac´
anonimy?

– Tak. I dopiero wtedy przypomniałam sobie, z˙e

Lisa ro´wniez˙ wspominała o dziwnych listach. Wczes´-
niej nikt nie uwaz˙ał jej za ofiare˛ zamachu. Ale wro´c´my
do manipulowania ofiarami. W jaki sposo´b przes´lado-
wca mo´gł czerpac´ przyjemnos´c´ z obserwowania le˛ko-
wych reakcji pani Ambrose, Lisy, a teraz moich? Musi
to byc´ ktos´, kto stale je widywał, i ro´wnie cze˛sto widu-
je mnie.

– Masz detektywistyczna˛ z˙yłke˛. Pomys´lałem do-

kładnie to samo. Dlatego poszedłem wybadac´ Way-
ne’a, kto´ry regularnie odwiedzał zaro´wno pania˛ Amb-
rose, jak i Lise˛, z˙eby strzyc ich trawniki.

– Tak – przytakne˛ła Cassie, pochylaja˛c sie˛ nad

rozłoz˙ona˛ na stole lista˛. – Ale jest tu ro´wniez˙ nazwisko
niejakiego Paula Bartona, włas´ciciela miejscowej pie-
karni. Ja nie chodze˛ po sklepach, wszystkie zakupy
załatwiaja˛ mama i Gwen, ale Suzy codziennie kupuje
u niego s´wiez˙e bułki, wie˛c moz˙e sie˛ łatwo zapytac´, co
słychac´ u jej szefowej. Pani Ambrose zapewne kupo-
wała u niego pieczywo, Lisa i Judy chyba tez˙, a raczej

130

MEREDITH WEBBER

background image

na pewno, bo jego nazwisko pojawia sie˛ na wszystkich
listach.

– A ty nigdy go nie widujesz?
Cassie westchne˛ła.
– Owszem, widuje˛. Raz na pare˛ tygodni, w przy-

szpitalnej przychodni. Barton cierpi na łuszczyce˛.
Przychodzi po recepty na mas´c´ albo jes´li dowie sie˛
z Internetu o jakims´ nowym leku na swoja˛przypadłos´c´.

– Nie jest zadowolony z twojej kuracji?
– Z

˙

aden chory na łuszczyce˛ nie moz˙e byc´ zadowo-

lony z leczenia. Medycyna nie dysponuje naprawde˛
skutecznymi lekami na te˛ chorobe˛.

– Wie˛c moz˙e miec´ poczucie niezasłuz˙onej krzyw-

dy, na zasadzie ,,dlaczego włas´nie ja?’’ – podsuna˛ł
McCall.

– A skoro ja cierpie˛, to dlaczego innym ma ujs´c´

na sucho? – z jakims´ szczego´lnym smutkiem dodała
Cassie.

– Mam wraz˙enie, z˙e jestes´ jakos´ specjalnie poru-

szona jego przypadkiem. Moz˙esz mi powiedziec´, dla-
czego?

Cassie przybladła.
– Chodzilis´my ze soba˛ przez kro´tki czas, kiedy

byłam w szkole. Paul miał powaz˙ne zamiary, ale ja
chciałam is´c´ na studia, a on marzył tylko o rozbudowie
ojcowskiej piekarni. Chciał z niej zrobic´ najnowoczes´-
niejsza˛ piekarnie˛ w zachodniej Australii.

– I co? Zrealizował swo´j plan?
– Niezupełnie. Zawsze cos´ stawało na przeszko-

dzie – z cie˛z˙kim sercem przyznała Cassie.

– Alez˙ Cassie, wielu ludzi nie realizuje swoich

131

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

plano´w. Nie martw sie˛ na zapas. Na razie nie mamy
przeciw niemu z˙adnych przekonuja˛cych dowodo´w.
Ostatni anonim dostałas´ w poniedziałek. Trzeba usta-
lic´, czy Barton zgłosił sie˛ wczoraj do amburatorium.
Nie mogłas´ go przyja˛c´, bo po wypadku na tamie byłas´
zaje˛ta operacja˛ Joego, ale dowiemy sie˛, czy pro´bował
cie˛ zobaczyc´.

– Mys´lisz, z˙e musimy powiedziec´ o tym Dave’owi?
– Przejrzyjmy najpierw liste˛ do kon´ca.
Bez wie˛kszego przekonania skine˛ła głowa˛. Nie

chciała, by Paul okazał sie˛ morderca˛, ale zbyt wiele
przemawia przeciwko niemu. Paul był czaruja˛cym,
zabawnym kompanem, zawsze pełnym ambitnych pro-
jekto´w, kto´re jednak, gdy sie˛ go lepiej poznało, okazy-
wały sie˛ pusta˛ gadanina˛.

W dodatku jego wiedza o reklamowanych w Inter-

necie lekach dowodziła, z˙e ma w domu komputer.

Komu ma na tym s´wiecie zaufac´, skoro nawet

dawna sympatia na to nie zasługuje? McCallowi?
Człowiekowi, kto´ry sypie jak z re˛kawa kłamstwami na
kaz˙dy temat?

Z przygne˛biaja˛cych rozmys´lan´ wyrwał ja˛ jego głos:
– No to jak, zabierzemy sie˛ za reszte˛ listy?
Cassie posłusznie przeczytała kolejne nazwiska.
– Tych dwo´ch praktycznie nie widuje˛ – oznajmiła,

zaznaczaja˛c dwa nazwiska czerwonymi krzyz˙ykami.
– Ten prowadzi warsztat samochodowy, kto´ry cze˛sto
odwiedzam. Jest bardzo gadatliwy. Za kaz˙dym razem,
kiedy tam jestem, ucinamy sobie dłuz˙sze pogawe˛dki.
Sta˛d wiem, z˙e ma komputer.

Dalsza˛ rozmowe˛ przerwało buczenie pagera Cassie.

132

MEREDITH WEBBER

background image

– Tu ambulans, be˛dziemy w szpitalu za pie˛c´ minut.

Pacjent Lennie Wentworth. Przecie˛cie nadgarstko´w,
stracił duz˙o krwi. Najprawdopodobniej pro´ba samo-
bo´jcza.

Ubieraja˛c sie˛ pos´piesznie w szpitalny kitel, Cassie

przekazała McCallowi zaskakuja˛ca˛ wiadomos´c´. Pope˛-
dzili co sił w nogach do izby przyje˛c´.

Obsługa ambulansu włas´nie wtaczała nosze, na kto´-

rych spoczywał nieprzytomny, s´miertelnie pobladły
Lennie.

– Ustalic´ grupe˛ krwi do transfuzji – zarza˛dziła

Cassie, a zwracaja˛c sie˛ do konwojuja˛cej pacjenta rato-
wniczki, spytała: – Jakie ma rany?

– Długie, dziesie˛ciocentymetrowe, wzdłuz˙ nadgar-

stko´w.

Cassie zastanowiła sie˛.
– Przed transfuzja˛ trzeba załoz˙yc´ szwy, inaczej

krew be˛dzie wyciekac´. Miałes´ z takimi przypadkami
do czynienia? – spytała McCalla.

– Owszem – przyznał nieche˛tnie, bo nie były to

miłe wspomnienia. – A Mike?

– Mogłabym go s´cia˛gna˛c´, ale wiem, z˙e miał cie˛z˙ki

nocny dyz˙ur.

– To moz˙e ty zajmiesz sie˛ narkoza˛, a ja szyciem?
Us´miechne˛ła sie˛ wprawdzie, lecz jej us´miech na-

tychmiast zgasł. Była wyraz´nie spie˛ta. McCall popat-
rzył na bezwładne ciało Lenniego. Czy to moz˙liwe, z˙e
morderca˛ jest włas´nie on? Jakos´ nie czuł wobec niego
wrogos´ci. Przede wszystkim widział przed soba˛ pac-
jenta, kto´remu trzeba pomo´c. Widac´ nie zatracił lekars-
kiego instynktu ratowania z˙ycia.

133

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Przecia˛ł sobie z˙yły wzdłuz˙ nadgarstko´w? Ska˛d

wiedział? – mrukne˛ła pod nosem Cassie, przyła˛czaja˛c
Lenniego do aparatury, kiedy znalez´li sie˛ w sali opera-
cyjnej.

– Co miał wiedziec´? – zdziwiła sie˛ Paula.
– Z

˙

e tak jest łatwiej – odparła Cassie, pokazuja˛c jej

odwro´cona˛ dłon´. – Przy cie˛ciu poprzecznym, a tak robi
wie˛kszos´c´ samobo´jco´w, s´cie˛gna chronia˛ z˙yły przed
uszkodzeniem i trzeba miec´ bardzo ostry no´z˙ albo duz˙o
siły, z˙eby je przecia˛c´. Zwłaszcza słabsza˛ re˛ka˛.

– Ale chyba tylko lekarze o tym wiedza˛ – zauwaz˙y-

ła Paula.

– Moz˙e nie tylko – odparł McCall, odwijaja˛c ban-

daz˙e z nadgarstko´w Lenniego. – Trzeba jednak byc´
dwure˛cznym, z˙eby na obu re˛kach zrobic´ sobie jed-
nakowo duz˙e rany.

Cassie nie mogła dojrzec´ ra˛k chorego. Czy ma

jednakowe rany na obu nadgarstkach, a McCall suge-
ruje, z˙e ktos´ inny mu je zadał, nadaja˛c swojej zbrodni
pozory samobo´jstwa?

– Ska˛d sie˛ tu wzia˛łem? Co sie˛ stało? Musze˛ oczys´-

cic´ kocie klatki i wyprowadzic´ Blondie na spacer.

Pierwsze słowa Lenniego po obudzeniu sie˛ potwier-

dziły jedynie znany fakt, z˙e całe jego z˙ycie obraca sie˛
woko´ł zwierza˛t.

Cassie i McCall popatrzyli po sobie. Nie odchodzili

od ło´z˙ka pacjenta, czekaja˛c, az˙ mina˛ skutki narkozy.
Dave miał przyjechac´, ale jego samocho´d utkna˛ł w uli-
cznych korkach. McCall dał Cassie oczami znac´, by
zacze˛ła zadawac´ pytania.

134

MEREDITH WEBBER

background image

– Powiedz mi, Lennie, jak to sie˛ stało? – zapytała,

biora˛c go za re˛ke˛. – Pamie˛tasz cos´?

Lennie z wysiłkiem zmarszczył czoło.
– Skaleczyłem sie˛ – odparł słabym głosem.
– Dlaczego, Lennie?
– Chyba przez nieuwage˛. Derek kaz˙e mi wymon-

towywac´ zuz˙yte ostrza skalpeli i cze˛sto sie˛ przy tym
kalecze˛.

– Nie zrobiłes´ tego naumys´lnie?
– Pewnie, z˙e nie. Po co miałbym sie˛ kaleczyc´?
McCall pokazał Lenniemu obie jego re˛ce.
– Masz rany na obu nadgarstkach – powiedział,

staraja˛c sie˛ mo´wic´ spokojnym tonem.

– Jakim cudem? – wymamrotał Lennie. – Nie mog-

łem sie˛ skaleczyc´ w nadgarstek, najwyz˙ej w palec. – Po
ostatnich słowach opadły mu powieki.

Cassie us´wiadomiła sobie, z˙e maja˛ do czynienia

z cie˛z˙ko chorym. Wstała, daja˛c McCallowi znak, z˙e
musza˛ wyjs´c´, po czym zawołała siostre˛ dyz˙urna˛.

– Pilnuj, z˙eby nikt do niego nie wchodził. Jes´li

pojawi sie˛ ktos´ z policji, powiedz, z˙eby poczekał. I daj
mi znac´, jak tylko Lennie sie˛ zbudzi.

– Okazujesz wiele troski człowiekowi, kto´ry moz˙e

czyha na twoje z˙ycie – mrukna˛ł McCall, ida˛c za nia˛ do
gabinetu.

– Niewaz˙ne kim jest, w moim szpitalu jest przede

wszystkim pacjentem. Zreszta˛ nie wierze˛, z˙eby Lennie
mo´gł kogokolwiek skrzywdzic´.

Jej ostry ton zamkna˛ł mu usta. Sam zreszta˛ zaczynał

wa˛tpic´ w wine˛ Lenniego. Seryjni mordercy na ogo´ł nie
odbieraja˛sobie z˙ycia. Ponadto przeciwko samobo´jstwu

135

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

przemawiaja˛ głe˛bokie, pewnie zadane rany na obu
re˛kach.

– Kto go znalazł? – zapytał. – Derek?
– Nie. Znalazła go sekretarka Dereka, June. Młoda

dziewczyna, kto´ra trzy razy w tygodniu przychodzi
w cia˛gu dnia, z˙eby podczas nieobecnos´ci Dereka od-
bierac´ telefony i załatwiac´ papierkowa˛ robote˛. Według
tego, co mi powiedziała sanitariuszka, June zajrzała do
gabinetu operacyjnego, poniewaz˙ poczuła jakis´ dziw-
ny zapach. Pewnie krwi. Gdyby nie ona, Lennie wy-
krwawiłby sie˛ na s´mierc´.

Trzeba ja˛ jak najszybciej przesłuchac´, pomys´lał

McCall. Szkoda, z˙e Dave utkna˛ł gdzies´ po drodze.

– Musze˛ na godzinke˛ wyjechac´. Obiecaj, z˙e do mo-

jego powrotu nie ruszysz sie˛ ze szpitala.

– Chcesz mnie opus´cic´? Niemoz˙liwe! – rzekła

Cassie z tak czaruja˛cym us´miechem, z˙e McCallowi
zakołatało serce.

– Nie na długo. Czekaj na mnie i pod z˙adnym pozo-

rem nie daj sie˛ wycia˛gna˛c´ ze szpitala. – Delikatnie po-
całował ja˛ w usta. – Zaraz wracam.

– Z

˙

eby pocałowac´ mnie naprawde˛? – spytała za-

czepnie.

McCallowi zaszumiało w głowie. Opamie˛taj sie˛,

człowieku! Nie zapominaj, po co tu jestes´!

Bez trudu odnalazł droge˛ wioda˛ca˛ z miasta do po-

siadłos´ci Dereka, chociaz˙ po raz pierwszy jechał tam
za dnia. Dlatego dopiero teraz odkrył, z˙e posesja lez˙y
na stoku wzgo´rza, a z wyz˙ej połoz˙onych domo´w zape-
wne widac´ całe miasto.

Dojez˙dz˙aja˛c na miejsce, przed gło´wnym budyn-

136

MEREDITH WEBBER

background image

kiem, kto´rego drzwi były otwarte, zobaczył dwa samo-
chody. W s´rodku zastał dwie kobiety, jedna˛ młodziut-
ka˛, druga˛ starsza˛. Kiedy im sie˛ przedstawił, ta druga
rzekła:

– Pewnie Cassie przysłała pana, z˙eby zaopiekowac´

sie˛ June. Sanitariusze, kto´rzy zabrali Lenniego, kazali
jej czekac´ na przyjazd policji. Zostawili biedne dziec-
ko samo. Nazywam sie˛ Beryl Sykes, jestem matka˛
June.

– Jak sie˛ czujesz, June? – zapytał McCall.
– Jako tako. Ale co z Lenniem?
– Juz˙ dobrze. Przede wszystkim dzie˛ki tobie. Po-

wiedz mi, czy po przyjez´dzie zawsze zagla˛dasz do
gabinetu?

– Nie, na ogo´ł nie. Lennie przyjez˙dz˙a wczes´niej

i zwykle spotykam go na podwo´rzu, bo rano sprza˛ta
pomieszczenia i wybiegi dla zwierza˛t. Dzisiaj go nie
było, a kiedy poczułam ten charakterystyczny zapach,
pomys´lałam, z˙e zabiegi trwały wczoraj do po´z´na w no-
cy i dopiero teraz doprowadza gabinet do porza˛dku.
Wie˛c zajrzałam do s´rodka i zobaczyłam... – Urwała,
poraz˙ona strasznym wspomnieniem.

Matka otoczyła ja˛ opiekun´czym ramieniem.
– Co to był za zapach? – spytał McCall. – I czy

dochodził z gabinetu?

– Nie. Poczułam go przy wejs´ciu. Dalej był jakby

słabszy. Ale przypominał ten, jaki cze˛sto dolatuje z ga-
binetu. Ja pracuje˛ w dzien´, a Derek gło´wnie operuje
wieczorami, ale czasami przywoz˙a˛ mu pacjento´w
przed południem i dlatego znam ten zapach.

– Mys´le˛, z˙e pan McCall chciałby, z˙ebys´ okres´liła,

137

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

jaki to był zapach – odezwała sie˛ matka dziewczyny.
– June ma znakomity we˛ch – dodała. – Zawsze rozpo-
znaje, czym sie˛ uperfumowałam.

McCall podzie˛kował pani Sykes us´miechem.
– To był zapach sali operacyjnej. Dlatego zajrza-

łam do gabinetu – odparła June.

– Czy czułas´ go takz˙e w s´rodku?
– Nie, w gabinecie był tylko zapach krwi. – June

zrobiła sie˛ blada jak papier. – Chce˛ do domu – szep-
ne˛ła.

– Moz˙esz jechac´ – zdecydował McCall, kto´remu

z˙al sie˛ zrobiło biednej dziewczyny. – Dam Dave’owi
znac´, gdzie ma cie˛ szukac´. Ja zostane˛ tutaj do przyjaz-
du policji.

Obiecał pozostac´ na miejscu, choc´ było mu to nie na

re˛ke˛. Uznał jednak, z˙e dopo´ki Cassie jest w szpitalu,
nic jej nie grozi.

– Nie wystarczy zamkna˛c´ drzwi na klucz? – zdzi-

wiła sie˛ pani Sykes. – Lisa nie miała kluczy, ale June
pracuje tu od tak dawna, z˙e Derek w kon´cu powierzył
jej zamykanie budynku.

– Jaka Lisa?
– Moja siostrzenica, Lisa Santorini. Pare˛ miesie˛cy

temu zgine˛ła w nieszcze˛s´liwym wypadku. Przepraco-
wała tutaj zaledwie pare˛ tygodni.

– Dzie˛kuje˛, ale jednak zostane˛ – odparł McCall.
Obie kobiety wsiadły do samochodu i odjechały.
McCall nie pamie˛tał, by w sporza˛dzonych przez

Dave’a spisach oso´b, kto´re kontaktowały sie˛ z ofiarami
anonimowego mordercy, była wzmianka o tym, z˙e
Lisa i June pracowały w tym samym miejscu. Nie mo´gł

138

MEREDITH WEBBER

background image

sie˛ o tym niestety upewnic´, poniewaz˙ wszystkie notatki
zostały w szpitalu.

Zadzwonił do Dave’a, ale jego komo´rka nie od-

powiadała. Albo ja˛ wyła˛czył, albo jest poza zasie˛giem.
Wobec tego wybrał numer szpitala i poprosił o po-
ła˛czenie z Cassie.

– Nie ma jej w gabinecie – usłyszał głos Suzy. –

Czy mam jej poszukac´?

– Bardzo cie˛ prosze˛. Niech natychmiast do mnie

oddzwoni.

Z

˙

ałował teraz swojej pochopnej decyzji pozostania

na miejscu do przyjazdu policji. Dla uspokojenia tłu-
maczył sobie, z˙e w szpitalu Cassie jest bezpieczna,
obiecała przeciez˙ nigdzie nie wychodzic´. A jes´li jed-
nak to zrobiła? Jest taka samodzielna, nie wiadomo, co
strzeli jej do głowy. Uznał jednak, z˙e na razie nie
be˛dzie mys´lał o tym, na co nie moz˙e miec´ wpływu.

Zamiast tego postanowił zajrzec´ do gabinetu Dere-

ka. Nie wejdzie oczywis´cie do s´rodka, bo mo´głby
zatrzec´ s´lady ewentualnej zbrodni, tylko rozejrzy sie˛
od progu.

Na s´rodku gabinetu zobaczył kałuz˙e˛ krwi, nieopo-

dal kto´rej lez˙ał okrwawiony skalpel. Ponadto do drzwi
prowadziły krwawe s´lady buto´w – pewnie wynosza˛-
cych Lenniego sanitariuszy.

Ponownie wybrał numer szpitala. Kobieta, kto´rej

głosu nie znał, wyjas´niła, z˙e Suzy poszła szukac´ Cas-
sie, ale jeszcze nie wro´ciła.

Coraz bardziej zaniepokojony wyszedł na dwo´r

i ponownie zadzwonił do Dave’a, tym razem z pomys´l-
nym skutkiem.

139

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Czes´c´, tu McCall. Wiesz o Lenniem?
– Tak. Jade˛ do szpitala. Zaraz sie˛ zobaczymy.
– Nie, jestem u weterynarza. Powiedziałem June,

kto´ra go znalazła, z˙e moz˙e wracac´ do domu, bo biedna
dziewczyna ledwo trzymała sie˛ na nogach, a sam
czekam na przyjazd kto´regos´ z twoich ludzi. Ale boje˛
sie˛ o Cassie, bo nie moge˛ z nia˛ nawia˛zac´ kontaktu.

– Boisz sie˛? O co? Przeciez˙ mamy Lenniego w re˛ku

– zdziwił sie˛ Dave.

– Tak jak wczoraj mielis´my Joego. Czy wiedziałes´,

z˙e Lisa pracowała przez pewien czas u Dereka?

– Pierwsze słysze˛. Ska˛d wiesz?
McCall, kto´ry rozmawiaja˛c, spacerował po podwo´-

rzu, juz˙ miał Dave’owi odpowiedziec´, kiedy wyjrzaw-
szy za ro´g domu, natkna˛ł sie˛ na Dusty’ego. Pies naj-
widoczniej zda˛z˙ył juz˙ wyzdrowiec´, bo podbiegł w pod-
skokach do siatki. Natomiast drugi wybieg, na kto´rym
McCall spodziewał sie˛ zobaczyc´ Blondie, był pusty.

– Słuchaj, Dave, Blondie znikła. Wiesz, jak Cassie

jest do niej przywia˛zana. Jez˙eli ktos´ chciał wywabic´
Cassie ze szpitala, nie mo´głby znalez´c´ skuteczniej-
szego pretekstu. Przys´lij tu kogos´, bo ja pe˛dze˛ do
szpitala.

McCall pobiegł do auta i w chwile˛ po´z´niej zjez˙dz˙ał

ze wzgo´rza. W połowie stoku dostrzegł jada˛cy z prze-
ciwka wo´z policyjny. Zatrzymał sie˛ tylko na moment,
by wymienic´ z policjantem pare˛ sło´w, i pognał dalej,
naciskaja˛c gaz do dechy.

– Miałes´ racje˛ – oznajmił mu ponuro Dave, kto´ry

czekał na niego przed drzwiami szpitala. – Jedna
z sio´str słyszała, jak Cassie zapewnia kogos´ przez

140

MEREDITH WEBBER

background image

telefon, z˙e Blondie na pewno pobiegła do domu, a ona
jedzie to sprawdzic´.

– Ale czym pojechała? Przeciez˙ zabrałem jej samo-

cho´d.

– Pewnie zawio´zł ja˛ Wayne. Inna siostra widziała,

jak wychodzili razem na parking – wyjas´nił Dave.

W pare˛ minut po´z´niej Dave i McCall zajechali przed

dom Cassie, kto´ry ekipa maja˛ca przeprowadzac´ dezyn-
sekcje˛ zda˛z˙yła obłoz˙yc´ nieprzezroczysta˛ plandeka˛.

– Na podjez´dzie nie ma z˙adnego samochodu –

stwierdził Dave. – Moz˙e zawio´zł ja˛ gdzie indziej?

– Mys´lisz, z˙e to Wayne dzwonił i podaja˛c sie˛ za

Dereka, zawiadomił Cassie o zniknie˛ciu Blondie?
Przeciez˙ Wayne nie mo´gł wiedziec´, z˙e Blondie została
oddana na przechowanie. Dajmy sobie spoko´j z Way-
nem. To moz˙e byc´ Derek.

– Derek? – zdumiał sie˛ Dave. – Nie mamy go na

lis´cie podejrzanych. Mo´wiłes´, z˙e facet powinien miec´
od dwudziestu do czterdziestu lat.

– Niewaz˙ne, ile ma lat. Skup sie˛ na Dereku. Co o nim

wiesz? Czy odejs´cie z˙ony było dla niego szokiem? Czy
fakt, z˙e go opus´ciła, mo´gł zachwiac´ jego psychika˛?
A po´ki co, zro´bmy cos´ konkretnego. Zawiadom załogi
radiowozo´w, z˙eby szukały samochodo´w Wayne’a i De-
reka. – Mo´wia˛c to, przyjrzał sie˛ tylnym drzwiom domu,
w kto´rym spe˛dził zaledwie jeden dzien´. – Popatrz, drzwi
do pralni sa˛ uchylone, spod plandeki widac´ szpare˛.
A pamie˛tam, z˙e Cassie przed odjazdem pozamykała
wszystkie drzwi. Ktos´ tu był. Po´jde˛ sprawdzic´.

– To nie ma sensu. I tak nic nie zobaczysz, bo ekipa

wyła˛czyła pra˛d.

141

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

Jednakz˙e McCall nie zamierzał sie˛ poddac´.
– Na pewno masz latarke˛. Daj mi ja˛.
– A jez˙eli morderca jest z nia˛ w s´rodku i zostaniesz

tylko drugim zakładnikiem?

– Wie˛c co, mam czekac´, az˙ ja˛ zabije? Ide˛. A ty tym-

czasem wezwij posiłki.

Cassie siedziała skulona w ciemnos´ciach, boja˛c sie˛

poruszyc´. Wcisne˛ła sie˛ na dno szafy na pos´ciel, swojej
ulubionej kryjo´wki z czaso´w wczesnego dziecin´stwa,
z kto´rej jednak od dawna zda˛z˙yła wyrosna˛c´.

Słyszała skradaja˛cego sie˛ po domu Dereka, kto´ry

z metodycznos´cia˛ szalen´ca przeszukiwał kolejne po-
koje. Od czasu do czasu przez az˙urowe drzwi widziała
migotanie słabej latarki. Bezuz˙yteczny pager, kto´ry
musiała wyła˛czyc´, by swoim buczeniem nie zdradził
miejsca jej kryjo´wki, uciskał ja˛ w pasie.

Pomys´lała o McCallu, zastanawiaja˛c sie˛, gdzie te-

raz jest i co powie, gdy sie˛ dowie, jak głupio dała
sie˛ podejs´c´. A teraz czeka ja˛ s´mierc´. Derek powie-
dział wprost, jakie ma zamiary. Ale najpierw pocze-
kał, az˙ wejdzie pod okrywaja˛ca˛ dom plandeke˛, woła-
ja˛c Blondie.

Derek chytrze to wymys´lił. Zadzwonił z informacja˛,

z˙e zastał rano Blondie na wybiegu z rozharatanym
bokiem, a kiedy otworzył furtke˛, pies wymkna˛ł sie˛
i uciekł. Czy Cassie nie domys´la sie˛, doka˛d Blondie
mogła pobiec?

A ona jak idiotka dała sie˛ nabrac´! Powiedziała, z˙e

Blondie z pewnos´cia˛ uciekła do domu. I z˙e po nia˛
pojedzie. Ani przez moment nie podejrzewała pod-

142

MEREDITH WEBBER

background image

ste˛pu. Do chwili, gdy Derek wykre˛cił jej w kuchni re˛ce
do tyłu i przyznał sie˛, kim jest.

– Nikt mnie nie podejrzewa – mo´wił chełpliwie.

– Dave maglował wczoraj Lenniego, wypytuja˛c, co
robił przed południem, jakby chłopak miał na to dosyc´
rozumu! Ale zaplanowanie morderstwa wymaga wyz˙-
szej inteligencji! Tak, tak, moja droga!

Cassie pozwoliła mu mo´wic´. Nie odzywała sie˛ na-

wet, kiedy zacza˛ł wyjas´niac´, jak ja˛ zamorduje.

– Otruje˛ cie˛ gazem na termity – oznajmił. – Kiedy

cie˛ w kon´cu znajda˛, be˛dzie to wygla˛dało na kolejny
nieszcze˛s´liwy wypadek. Nic mi nie udowodnia˛, cho-
ciaz˙ nawet taki idiota jak Dave nabrał juz˙ podejrzen´.
Pewnie powiedziałas´ mu o listach i pewnie to on
sprowadził tego obcego typka.

Miał, oczywis´cie, na mys´li McCalla. Na jego wspo-

mnienie w Cassie wsta˛piła nowa energii. Zacze˛ła ob-
mys´lac´ plan ucieczki.

Kiedy Derek wyprowadził ja˛ z kuchni do sa˛sied-

niego pokoju, celowo potkne˛ła sie˛ o najbliz˙ej stoja˛ce
krzesło, a przewracaja˛c sie˛ na ziemie˛, pocia˛gne˛ła go za
soba˛.

W trakcie kro´tkiej szamotaniny, do jakiej doszło

w zupełnych ciemnos´ciach, zdołała sie˛ wyrwac´, pobie-
gła do jadalni i dalej korytarzem, robia˛c po drodze jak
najwie˛cej hałasu. A potem wro´ciła na palcach inna˛
droga˛ i ukryła sie˛ w bieliz´niarce.

– Wiem, gdzie jestes´, Cassie. Zaraz cie˛ dopadne˛ –

usłyszała złowrogi szept i coraz bliz˙sze szuranie sto´p.

McCall zzuł buty i teraz posuwał sie˛ po cichu

143

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

w strone˛ kuchni, odtwarzaja˛c w pamie˛ci układ pokoi
i rozstawienie mebli. Przez cały czas nadstawiał uszu,
staraja˛c sie˛ wyłowic´ jakis´ dz´wie˛k, lecz w domu pano-
wała cisza.

Czyz˙by sie˛ pomylił? Moz˙e to jednak Wayne porwał

Cassie w inne miejsce, by upozorowac´ przypadkowa˛
s´mierc´? W tym momencie z głe˛bi domu dobiegł go
przytłumiony szept:

– Gora˛co, coraz gore˛cej, zaraz cie˛ znajde˛. – Był to

niewa˛tpliwie głos Dereka. – Boisz sie˛, co? Nie masz
poje˛cia, jakie to podniecaja˛ce. Powiem ci, jak be˛dziesz
umierac´. Gaz zaatakuje ci płuca, a potem inne organy,
sprawiaja˛c potworny bo´l. Ale do kon´ca zachowasz
s´wiadomos´c´ i be˛dziesz cierpiała bardzo, bardzo długo.
Zamkne˛ cie˛ w najbliz˙szej szafie i poleje˛ mocnym,
szybko ulatniaja˛cym sie˛ płynem, kto´ry mam w kiesze-
ni, w małej flaszeczce.

Mimo ws´ciekłos´ci na mys´l o me˛kach, na jakie

zbrodniarz zamierzał wydac´ Cassie, McCall zachował
zimna˛ krew. Czy zdoła trafic´ za głosem w skom-
plikowanym labiryncie korytarzy i pokoi? Moz˙e powi-
nien zawołac´ na pomoc Dave’a? A jez˙eli w tym czasie
Derek ja˛ dopadnie?

Nie, musi działac´ sam.
Ida˛c po omacku, dotarł do pokoju jadalnego i pono-

wnie nadstawił uszu. Szuranie sto´p dochodziło z miejs-
ca, gdzie jes´li dobrze pamie˛ta, powinna sie˛ znajdowac´
łazienka przylegaja˛ca do sypialni Abigail.

Obmacuja˛c s´ciany, zacza˛ł sie˛ ostroz˙nie posuwac´

w tamtym kierunku. Wreszcie natrafił re˛ka˛ na drzwi,
pchna˛ł je najciszej, jak mo´gł, ale nagle stało sie˛ cos´

144

MEREDITH WEBBER

background image

nieoczekiwanego. Ktos´ podcia˛ł mu nogi, usłyszał
krzyk Cassie, os´lepiło go s´wiatło i rozległ sie˛ triumfal-
ny ryk Dereka:

– Złapałem was oboje!
Rozprysna˛wszy cos´ nad głowa˛ McCalla, złoczyn´ca

rzucił sie˛ do ucieczki, os´wietlaja˛c sobie droge˛ latarka˛.

– Zamknij oczy i nie oddychaj. Na go´rze lez˙a˛ prze-

s´cieradła i re˛czniki. Chwyc´, co sie˛ da, owin´ sobie gło-
we˛, i wynos´my sie˛ sta˛d – zakomenderowała Cassie.

Podziwiaja˛c jej przytomnos´c´ umysłu, McCall szyb-

ko wykonał polecenia. Znalazł po omacku dwa re˛cz-
niki, jeden podał Cassie, a drugi zarzucił sobie na
głowe˛. Poczuł przy tym, z˙e ma mokry przo´d koszuli.

– Te˛dy – szepne˛ła, prowadza˛c go za re˛ke˛. – Staraj

sie˛ nie oddychac´!

Dopiero gdy wydostali sie˛ na dwo´r, Cassie pus´ciły

nerwy. Rzuciła sie˛ w ramiona McCalla i wybuchne˛ła
głos´nym płaczem.

– Cicho, malutka, juz˙ po wszystkim – szepna˛ł czu-

le, nie zwracaja˛c uwagi na dobiegaja˛ce z kon´ca po-
dwo´rza odgłosy szamotaniny. – Teraz musimy jak
najszybciej zmyc´ z siebie to s´win´stwo.

– Juz˙ mys´lałam, z˙e nigdy wie˛cej cie˛ nie zobacze˛

– wyja˛kała przez łzy. – Wiem, z˙e nie moz˙esz mnie
kochac´... znamy sie˛ dopiero od dwo´ch dni... ale prze-
ciez˙... chyba cos´ sie˛ mie˛dzy nami zacze˛ło, prawda?

McCall nie odpowiedział, tylko sie˛gna˛ł po lez˙a˛cy na

ziemi wa˛z˙, odkre˛cił hydrant i w jednej chwili zmienił
ukochana˛ kobiete˛ w przemoczona˛ od sto´p do gło´w
furie˛.

145

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

ROZDZIAŁ DWUNASTY

– Teraz ty – powiedział, oddaja˛c Cassie buchaja˛cy

woda˛ szlauch.

Odwzajemniła mu sie˛ z nawia˛zka˛.
– No, moz˙e juz˙ wystarczy – poprosił, wyjmuja˛c jej

z re˛ki wa˛z˙ i zakre˛caja˛c hydrant. – Chodz´my – powie-
dział, obejmuja˛c trze˛sa˛ca˛ sie˛ z zimna Cassie. – W sa-
mochodzie Dave’a na pewno znajdzie sie˛ jakis´ koc.

– Nic sie˛ wam nie stało? Dlaczego jestes´cie prze-

moczeni? – spytał Dave, kto´ry włas´nie pojawił sie˛ na
podwo´rzu.

– Po´z´niej ci wszystko wytłumacze˛. Powiedz ekipie,

z˙e moga˛ zdja˛c´ z domu plandeke˛, ale niech to robia˛
w maskach przeciwgazowych. Schwytalis´cie Dereka?

– Tak. Mnie sie˛ wprawdzie wymkna˛ł, ale na szcze˛-

s´cie nadjechał drugi radiowo´z i policjanci zatrzymali
go pod wzgo´rzem, gdzie zostawił swo´j samocho´d.
Dowiem sie˛ wreszcie, co sie˛ z wami działo?

– Derek chciał otruc´ Cassie gazem, pozoruja˛c w ten

sposo´b nieszcze˛s´liwy wypadek. Po odkaz˙eniu domu
znaleziono by ja˛ wewna˛trz martwa˛. Moz˙esz sobie wy-
obrazic´?

– Z najwie˛kszym trudem – przyznał Dave. – Nigdy

bym nie pomys´lał, z˙e dasz sie˛ tak łatwo zwabic´ w puła-
pke˛ – dodał z przeka˛sem pod adresem Cassie.

background image

– Nie wyma˛drzaj sie˛, sam bys´ tak zrobił, gdyby

chodziło o twojego ukochanego psa – burkne˛ła Cassie.

Ale zaraz wykrzykne˛ła:
– Mo´j Boz˙e, Blondie! Ona moz˙e byc´ w domu!
Dave bez słowa sie˛gna˛ł po telefon komo´rkowy.
– Nie martw sie˛, kochanie – szepna˛ł McCall, cału-

ja˛c Cassie w policzek. – Jak tylko Dave skon´czy roz-
mawiac´, poprosze˛, z˙eby mi dał ochronna˛ maske˛ i po´j-
de˛ jej poszukac´.

– Dosyc´ dramato´w – oznajmił Dave, zatrzaskuja˛c

komo´rke˛. – Blondie jest cała i zdrowa. Posterunkowy,
kto´ry pilnuje domu Dereka, znalazł ja˛ w ciemnej ko-
mo´rce. Ale nic sie˛ jej nie stało. Widocznie Derek ma
wie˛cej litos´ci dla zwierza˛t niz˙ dla ludzi.

Dave odwio´zł ich do motelu, gdzie McCall zadziwił

Cassie troska˛ i czułos´cia˛, z jaka˛ pomagał jej zdja˛c´ prze-
moczona˛ odziez˙, umyc´ sie˛ i przebrac´ w suche rzeczy.

– To było chyba najtrudniejsze zdanie w moim z˙yciu

– os´wiadczył na zakon´czenie. – Jestes´ tak pocia˛gaja˛ca,
z˙e na moim miejscu s´wie˛ty nie oparłby sie˛ pokusie!

Nim zdołała zareagowac´ na komplement, McCall

znikna˛ł w łazience, a zaraz potem pojechali do szpitala.

Odkomenderowany policjant skon´czył włas´nie

przesłuchiwac´ Lenniego.

– Lennie pamie˛ta tylko tyle, z˙e zastał rano Dereka

w jego gabinecie. Nie wie, co było potem. Ale w samo-
chodzie Dereka znaleziono tampon waty, w kto´rym
zachował sie˛ zapach chloroformu. Najwidoczniej us´pił
chłopca, a potem przecia˛ł nieprzytomnemu z˙yły. A po-
niewaz˙ June nie ma zwyczaju zagla˛dac´ do gabinetu,
mo´gł byc´ przekonany, z˙e Lennie wykrwawi sie˛ na

147

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

s´mierc´, a policja dojdzie do wniosku, z˙e odebrał sobie
z˙ycie z powodu wyrzuto´w sumienia.

Po rozmowie z policjantem Cassie i McCall udali

sie˛ do jej gabinetu.

– Dalej brakuje nam ogniwa ła˛cza˛cego Dereka

z pania˛ Ambrose. Ska˛d mo´gł wiedziec´, jak reaguje na
jego listy? – odezwała sie˛ Cassie.

– To prawda. Ale zaraz. Mo´wiłas´, z˙e wypadek

zdarzył sie˛ na stromym podjez´dzie przed jej domem.
Czy pani Ambrose nie mieszkała przypadkiem na
wzgo´rzu, powyz˙ej domu Dereka?

– Oczywis´cie, jestes´ genialny! Jej dom go´rował

nad jego domem. Mogli sobie niemal zagla˛dac´ w okna.
Jes´li pani Ambrose nie mogła zasna˛c´, a pamie˛tam, jak
mnie kaz˙dy jego list spe˛dzał sen z powiek, Derek mo´gł
sie˛ tego domys´lic´, widza˛c, z˙e w jej oknach do po´z´na
pali sie˛ s´wiatło.

– Bardzo moz˙liwe. Ciekawe, od jak dawna upra-

wiał swo´j proceder. Dave sprawdzi, czy w miejscowo-
s´ci, gdzie praktykował przed przeprowadzka˛ do Wake-
field, zdarzały sie˛ podobnie podejrzane wypadki.
Wszcza˛ł juz˙ poszukiwania byłej z˙ony Dereka, kto´ra
mogła byc´ jego pierwsza˛ ofiara˛.

Cassie znowu zacze˛ła drz˙ec´ na całym ciele i dopiero

w obje˛ciach McCalla powoli sie˛ uspokoiła.

Upłyne˛ło kilka tygodni, i z˙ycie Cassie wro´ciło do

normy. Oczywis´cie, jes´li stan permanentnego unie-
sienia uznac´ za normalny. Po zdje˛ciu plandeki i oczy-
szczeniu wne˛trza domu z resztek truja˛cego gazu Abi-
gail, Anne i dzieci wro´cili do Wakefield.

148

MEREDITH WEBBER

background image

McCall nie wyjez˙dz˙ał. Kolacje jadał u Cassie, lecz

noce spe˛dzał w obskurnym motelowym pokoiku.

Mo´wił, z˙e ma stamta˛d bliz˙ej do biura Dave’a.

W rzeczywistos´ci pokoik stał sie˛ dla Cassie i McCalla
cicha˛ przystania˛, w kto´rej mogli swobodnie, z dala od
jej rodziny, pogłe˛biac´ swa˛ czuła˛ znajomos´c´.

– Wiem, z˙e to nie moz˙e trwac´ wiecznie – rzekła

Cassie kto´regos´ dnia, kiedy lez˙eli przytuleni, syci
miłos´ci. – S

´

ledztwo jest praktycznie zamknie˛te. Ty masz

swoje z˙ycie w Brisbane, a ja nie moge˛ zostawic´ mamy
samej. Zwłaszcza teraz, kiedy ma chłopco´w na głowie.

McCall poruszył sie˛, jakby chciał zaoponowac´, lecz

połoz˙yła mu palec na ustach.

– Wiem, co chcesz powiedziec´. Z

˙

e mama nie jest

sama, ma do pomocy Anne i Gwen, ale Anne to jeszcze
po´łdziecko, w dodatku rozpieszczone, a jesienia˛ czeka
ja˛ wyjazd na studia. Przed pierwszym rozstaniem z ro-
dzina˛ potrzebuje wiele serdecznego wsparcia.

McCall sprawiał wraz˙enie, jakby słuchał jednym

uchem. Najspokojniej w s´wiecie obcałowywał wne˛trze
jej dłoni, daja˛c do zrozumienia, z˙e jest goto´w wro´cic´ do
miłosnych igraszek.

– Mo´wie˛ do ciebie! – skarciła go surowo, lecz on,

wcale tym nie przeje˛ty, oparł sie˛ na łokciu i popatrzył
jej w twarz.

– Czy ja sie˛ domagam, z˙ebys´ porzuciła dla mnie

swoja˛ przemiła˛, choc´ bardzo absorbuja˛ca˛ rodzine˛?

Jego słowa podziałały na Cassie niczym zimny

prysznic. Daje jej do zrozumienia, z˙e wszystko skon´-
czone. Było miło, ale pora sie˛ poz˙egnac´.

Poczuła, z˙e blednie i brakuje jej tchu.

149

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

– Zro´b głe˛boki wdech – powiedział najspokojniej

w s´wiecie. – A przede wszystkim nie wycia˛gaj pochop-
nych wniosko´w. – Potem dodał: – Kocham cie˛, Cassie,
i przywia˛załem sie˛ do twoich bliskich. Doskonale
zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙e serce nie pozwala ci zostawic´
matki i siostry własnemu losowi. Wiem o tym i jeszcze
bardziej cie˛ za to kocham. Ale z rozmowy z twoja˛
matka˛dowiedziałem sie˛, z˙e Emily po nieoczekiwanym
wyjez´dzie byłego me˛z˙a rozpocze˛ła starania o rozwia˛-
zanie swojej po´łrocznej umowy. Podobno sprawa jest
na dobrej drodze i za miesia˛c albo dwa Emily wro´ci do
domu i przejmie opieke˛ nad dziec´mi.

– Em wraca do domu? – zdumiała sie˛ Cassie. – Dla-

czego nikt mi o tym nie powiedział? Jak to, mama i Em
porozumiewaja˛ sie˛ za moimi plecami?

McCall us´miechna˛ł sie˛. Uraza Cassie w oczywisty

sposo´b wynika z jej nadopiekun´czos´ci oraz skłonnos´ci
do brania wszystkiego na swoje barki.

– Abigail uznała, z˙e masz dosyc´ własnych kłopo-

to´w. Ale nie bo´j sie˛, Em nie wie, z˙e groziło ci s´mier-
telne niebezpieczen´stwo. Mama nie chciała jej przy-
sparzac´ dodatkowych trosk.

Cassie wysune˛ła sie˛ z jego ramion i usiadła na

ło´z˙ku. Cielesny kontakt z McCallem ma˛cił jej mys´li.

– Nadal nie widze˛ zwia˛zku mie˛dzy powrotem Emi-

ly a nami – oznajmiła.

– No to pomys´l. Kiedys´ chciałas´ sie˛ specjalizowac´

w pediatrii, ale powro´t do domu pokrzyz˙ował ci te
plany. Teraz Emily wraca do Wakefield, z˙eby zaopie-
kowac´ sie˛ dziec´mi. Be˛dzie potrzebowała posady.
– Umilkł na chwile˛, by odgarna˛c´ jej z czoła kosmyk

150

MEREDITH WEBBER

background image

włoso´w. Serce biło mu z przeje˛cia. Wiedział, z˙e los ich
obojga zalez˙y od tego, jak Cassie zareaguje na jego
naste˛pne słowa. Oby nie pomylił sie˛ w swych rachubach.
– Przyszło mi na mys´l, z˙e Em mogłaby przeja˛c´ po tobie
kierowanie szpitalem. Gdyby były jakies´ trudnos´ci,
jestem goto´w skorzystac´ z własnych kontakto´w na
wysokim szczeblu. Tak sie˛ składa, z˙e naczelny inspektor
wydziału zdrowia jest moim bliskim krewnym. – Przy-
pomniał sobie z rozbawieniem, jaka˛ mine˛ zrobiła Cas-
sie, gdy w rozmowie z Donem Traskiem wymienił jego
nazwisko. – Jestem przekonany, z˙e jez˙eli Em ma kwa-
lifikacje, pocia˛gnie za odpowiednie sznurki.

– Em nie potrzebuje niczyjej protekcji – obruszyła

sie˛ Cassie. – Mys´lisz, z˙e wysłaliby byle kogo na
odpowiedzialna˛ placo´wke˛ zdrowotna˛ w Antarktyce?
Jest znakomitym lekarzem. – Zreflektowała sie˛, wi-
dza˛c na twarzy McCalla figlarny us´miech. – S

´

miejesz

sie˛, bo znowu bronie˛ swojej rodziny jak lwica?

– Zgadłas´ – rozes´miał sie˛ McCall, chwytaja˛c ja˛

w ramiona. – I w jakiejs´ jednej tysie˛cznej kocham cie˛
włas´nie za to.

– Tylko w jednej tysie˛cznej? – spytała zaczepnie.
– No, moz˙e jednej pie˛c´setnej. Ale posłuchaj, bo

jeszcze nie skon´czyłem – dodał, powaz˙nieja˛c. – Emily
wro´ci najdalej za dwa miesia˛ce. Ja musze˛ pojechac´ na
pewien czas do Brisbane pozałatwiac´ najpilniejsze
sprawy, ale jeszcze tu wro´ce˛, z˙eby doprowadzic´ do
kon´ca badania, kto´rych sie˛ podja˛łem. – Poczuł, z˙e
Cassie zno´w ste˛z˙ała. – A teraz zapytam, czy gdyby Em
zdecydowała sie˛ osia˛s´c´ na stałe w Wakefield, by-
łabys´ skłonna przenies´c´ sie˛ do Brisbane? Mogłabys´

151

ZAGADKOWY OPIEKUN

background image

w mie˛dzyczasie podja˛c´ rozmowy na temat specjaliza-
cji...

Przerwała mu pocałunkiem.
– Mys´lisz, z˙e potrzebuje˛ dodatkowej zache˛ty, z˙eby

chciec´ byc´ z toba˛? – Uje˛ła jego twarz w obie dłonie.
– Nie rozumiesz, jak bardzo cie˛ kocham? Nie wiesz, z˙e
poszłabym za toba˛ na koniec s´wiata? Z

˙

e przy tobie

czuje˛ sie˛ pełnym człowiekiem, niezalez˙nie od tego, co
robie˛ i czym sie˛ zajmuje˛?

– Och, Cassie! Czuje˛ dokładnie to samo! – zawołał,

chwytaja˛c ja˛ w ramiona. – Tak strasznie sie˛ bałem, z˙e
nie podzielasz moich uczuc´. Oboje˛tne gdzie, byle bys´-
my byli zawsze razem.

Ona jednak cofne˛ła sie˛ i popatrzyła mu w oczy.
– Mam nadzieje˛, z˙e nie wymys´liłes´ tego wszyst-

kiego na poczekaniu, jak to masz w zwyczaju – rzekła,
marszcza˛c czoło z udana˛ surowos´cia˛.

Zamiast odpowiedziec´, obsypał ja˛ pocałunkami.

Tula˛c sie˛ do niego, Cassie nie miała wa˛tpliwos´ci, z˙e
wszystko, co powiedział, płyne˛ło z głe˛bi serca.

W jego obje˛ciach czuła sie˛ bezpieczna. Groza mi-

nionych tygodni rozpłyne˛ła sie˛ w nicos´c´ pod wpływem
wszechogarniaja˛cego szcze˛s´cia, jakie przyniosło jej
pojawienie sie˛ McCalla.

152

MEREDITH WEBBER


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
313 Webber Meredith Zagadkowy opiekun
057 Webber Meredith Subtelny urok
384 Webber Meredith Lekarz do wzięcia
Webber Meredith Przyjaciółki z Westside 03 Nowy lekarz
196 Webber Meredith Gwiazdki dzwoneczki, niespodzianki
261 Webber Meredith Przyjaciółki z Westside 01 Rozwód przez pomyłkę
Webber Meredith Spotkanie w przestworzach
Webber Meredith Harlequin Medical Duo 243 Nieznosny adorator
291 Webber Meredith Pierścionek zaręczynowy
068 Webber Meredith Spotkanie w przestworzach
Webber Meredith Niebezpieczne slonce
Webber Meredith Lekarz do wzięcia
057 Webber Meredith Subtelny urok
243 Webber Meredith Nieznośny adorator
Webber Meredith Przyjaciółki z Westside 04 Jedno pytanie
Webber Meredith Odwazna lekarka

więcej podobnych podstron