CATHERINE GEORGE
Nie masz wyboru,
kochanie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pasażerowie samolotu do Pizy zaczęli szemrać, ponieważ
ogłoszono, że odlecą z opóźnieniem. Uspokajając co bardziej
nerwowych, stewardesy zapewniały, że nie stwierdzono defektu
i nie stało się nic złego; po prostu muszą poczekać na ostatniego
pasażera.
Georgia Fleming przechyliła się i położyła rękę na kolanie
siostry. Charlotte, która źle znosiła podróże i musiała brać środki
uspokajające, niechętnie otworzyła oczy.
Obie jednocześnie zobaczyły wysokiego, czarnowłosego
mężczyznę, zmierzającego do wolnego fotela obok nich. Aż
dwie stewardesy usłużnie pomogły mu ułożyć podręczny bagaż.
Ich przesadna grzeczność rozbawiła Georgię; nie zdołała opa
nować się i parsknęła zduszonym śmiechem.
- Co one mówią? - półgłosem zapytał Tom Hannay. - Ro
zumiesz?
- Przepraszają go za to, że nie ma miejsca w pierwszej klasie
i musi lecieć z nami - szepnęła mu na ucho. - Według nich to
skandal.
• Tom powtórzył to żonie, której jednak nic nie interesowało.
Georgia wiedziała, że siostra marzy tylko o tym, by lot się
skończył jak najprędzej. Rozległ się warkot silników, więc Tom
wziął żonę za rękę, aby dodać jej otuchy. Samolot wreszcie
wystartował.
R S
6
Georgia usiadła wygodniej i uśmiechnęła się zadowolona, że
Charlotte zasnęła. Kątem oka widziała, że spóźniony pasażer
wstał, zdjął marynarkę i starannie ją złożył.
W momencie gdy ją odkładał, Georgia poczuła, że coś spadło
jej na kolana. Był to elegancki portfel ze skóry. Poczekała, aż
mężczyzna usiądzie i podała mu zgubę.
- Pański portfel. Proszę.
Nieznajomy spojrzał na nią. błękitnymi oczami, w których
mignął zachwyt.
- Graziel - W jego głosie zabrzmiała nuta, jaką często sły
szała u Włochów, rozmawiających z piękną kobietą. - Mam
nadzieję, że uderzenie nie było mocne i nie bolało.
- Ani trochę - odparła chłodno.
- Przykro mi, że się spóźniłem. Czy zwłoka bardzo pokrzy
żuje pani plany?
- N i e .
Odpowiadała niechętnie, gdyż podobne rozmowy ją irytowa
ły. Szczególnie w obecności szwagra, który potem z niej kpił.
- Jedzie pani tylko do Pizy czy dalej do Florencji?
- Do Florencji.
Otworzyła książkę, aby dać do zrozumienia, że chce skoń
czyć rozmowę. Przystojny Włoch usiadł wygodniej i nie ulegało
wątpliwości, że ma zamiar z nią pogawędzić.
Georgię denerwowała nie tylko sama rozmowa, ale i sposób
bycia nieznajomego. Był bardzo pewny siebie, jakby uważał, że
zawsze wszyscy są nim zachwyceni.
- To będzie pani pierwszy kontakt z Italią?
- Nie.
Nieznajomy widocznie uważał, że zagadując ją, sprawia jej
przyjemność.
R S
1
- Będzie pani oczarowana. - Przechylił się ku niej, co ją
jeszcze bardziej zirytowało. - Florencja nie jest zwykłym mia
stem, więc czekają panią niezwykłe przeżycia.
Na tym rozmowa się urwała, ponieważ nadchodziła stewar
desa z wózkiem. Georgia nie była głodna, więc przez moment
zastanawiała się, co wybrać. Gdy stewardesa poszła dalej, po
smarowała bułkę masłem, obłożyła serem, zawinęła w serwetkę
i odłożyła na bok.
- To dla Charlotte - rzekła półgłosem. - Na ogół budzi się
głodna.
- Wiem o tym od dnia naszego ślubu. - Tom też przygoto
wał dla żony kanapkę. - Gdy zajechaliśmy do Paryża, panna
młoda zaczęła miesiąc miodowy od solidnej kolacji.
Georgia Wybuchnęła perlistym śmiechem, ale spoważniała,
gdy zobaczyła, że Włoch przygląda się jej bez żenady. Zarumie
niła się i odwróciła głowę, lecz zdążyła zauważyć, że nie wziął
nic do jedzenia.
- Wpadłaś mu w oko - szepnął Tom, śmiejąc się pod nosem.
- Z drugiej strony siedzą mężczyźni, więc jestem jedyną
kobietą, do której mógł zagadać. - Prychnęła gniewnie. - Są
dząc po tym, jak stewardesy mu nadskakują, jest ważną figurą.
- Wydaje mi się, że skądś znam tę twarz, ale nie mogę jej
umiejscowić. Może to jakiś aktor?
Ukradkiem zerknęła na sąsiada, lecz nikogo jej nie przypo
minał.
- Hm, profil ma odpowiedni - przyznała. - Klasyczny,
rzymski nos. - Rzuciła okiem na duży, złoty zegarek oraz buty
z najdroższej włoskiej firmy. - Wygląda na takiego, co lubi
używać życia i jest przyzwyczajony, że wszyscy wokół niego
skaczą.
R S
8
- Przestań krytykować - ostrzegł szwagier - bo gotów cię
usłyszeć.
Speszyła się i zerknęła w bok; mężczyzna miał zamknięte
oczy, jakby spał.
Krótki lot do Pizy minął niepostrzeżenie. Charlotte zbudziła
się tuż przed lądowaniem i z apetytem zjadła kanapki.
Przystojny Włoch wstał, błysnął zębami w uwodzicielskim
uśmiechu i lekko się skłonił.
-Arrivederci!
Życzę pani udanego pobytu.
Przerzucił marynarkę przez ramię i wysiadł, wylewnie żeg
nany przez stewardesy i pilota.
- No, no - mruknęła Charlotte. - Georgio, kto to był? Jakaś
szyszka?
- Nie wiem, ale chyba jest przekonany o swojej ważności.
Podczas jazdy pociągiem Charlotte była jakby inną osobą;
wszystko ją interesowało i wprawiało w zachwyt.
- Jakie cudowne słońce! Tom, przed nami całe dwa tygodnie
murowanej pogody. - Spojrzała na siostrę i westchnęła: - Szko
da, że nie jedziesz z nami.
- Ja też żałuję, ale twój mąż chyba się cieszy, bo na pewno
chce być tylko z tobą.
- Oczywiście. - Tom uśmiechnął się filuternie. - Urocza
szwagierko, kocham cię do szaleństwa, ale wolę być z twoją
siostrą sam na sam. - Tom, wstydź się! Jak możesz tak mówić!
- Przecież to prawda - powiedział nie speszony, patrząc na
żonę rozkochanym wzrokiem. - Jesteś moja czy nie?
-Jestem, najdroższy.
Uśmiechnęli się do siebie z czułością.
- Tylko bez publicznych umizgów - surowo upomniała ich
Georgia. - Pamiętajcie, że jestem młoda i niedoświadczona.
R S
9
- Nie żartuj. Jesteś młodsza ode mnie o niecały rok. Mama
opowiadała okropne historie o tym, jak musiała borykać się
z dwójką pędraków w pieluszkach. Pamiętasz?
- Oczywiście. - Georgia zrobiła przesadnie poważną minę.
- To główny powód, dla którego zwlekam z małżeństwem.
- Nie lubisz dzieci? - spytał zaskoczony Tom. - W takim
razie żal mi nieszczęśników, których uczysz.
- Uczniowie to co innego, bo po lekcjach odsyłam ich do
domu. - Roześmiała się wesoło. - Bardzo lubię dzieci, nawet
niemowlęta, ale nie pociąga mnie ciąża. Dlaczego nie urodziłam
się mężczyzną?
Tom obrzucił obie siostry uważnym spojrzeniem, objął żonę
i po krótkim namyśle rzekł:
- Moim skromnym zdaniem kobiety w waszej rodzinie mu
szą być tym, czym są... czyli ozdobą rodzaju ludzkiego.
Przesadny komplement rozbawił siostry.
Po rozlokowaniu się w pokoju Georgia wyszła na balkon.
Urzeczona widokiem przesunęła doniczki z kwiatami i wychy
liła się, aby lepiej widzieć Ponte Vecchio i napawać oczy pięk
nem miasta. W oślepiającym blasku słońca woda w Arno wy
glądała jak połyskliwa złota wstążka.
Przed ukończeniem anglistyki Georgia spędziła jedne waka
cje na obozie w Wenecji, co pośrednio wpłynęło na decyzję
podjęcia pracy we Włoszech. Od roku uczyła języka angielskie
go w szkole, niedaleko Wenecji, i z każdym dniem wzrastała jej
miłość do Włoch. Nawet żmudny trud wbijania angielskiej
gramatyki w niezbyt chętne głowy nie zdołał przygasić jej za
chwytu.
Jeden z młodszych uczniów tak ją wychwalał, że znajomy
R S
10
jego rodziców przyjechał do szkoły i uprosił Georgię, by pod
czas wakacji zechciała uczyć jego córkę. Początkowo nie uśmie
chała się jej taka perspektywa, jednak pobyt w Toskanii okazał
się bardzo kuszący. Zgodziła się pod warunkiem, że najpierw
pojedzie do swoich rodziców, od których właśnie teraz wracała.
Zamyślona oparła podbródek na złożonych dłoniach. Długo
była przekonana, że urzeczywistnieniem wszystkich marzeń
o Italii będzie Wenecja, a tymczasem Florencja od razu urzekła
ją bogactwem sztuki renesansowej.
Charlotte i Tom zatrzymali się w hotelu tylko na jedną noc,
a potem jechali w głąb Toskanii, aby spędzić wakacje na łonie
natury. Pragnęli nabrać sił przed powrotem do Londynu i obo
wiązków. Charlotte pracowała jako sekretarka adwokata, który
niedawno został jej mężem.
Dla Georgii punktem docelowym była Villa Toscana, dom
pana Marco Sardiego. Zobowiązała się codziennie uczyć angiel
skiego jego córkę, Alessandrę.
Ustawiła doniczki na miejscu i chciała wrócić do pokoju, gdy
na sąsiednim balkonie zobaczyła szwagra. Miał bardzo zanie
pokojoną minę.
- Chodź do nas! Szybko!
- O co chodzi?
- Charlotte źle się czuje.
Pobiegła do nich i od progu zawołała;
- Co się stało?
Tom ze zdenerwowania był blady jak płótno.
- Charlotte męczą straszne torsje, więc trzeba wezwać leka
rza, a tylko ty znasz język.
W łazience Charlotte stała pochylona nad umywalką i pole
wała twarz zimną wodą.
R S
11
- To te kanapki z samolotu - mruknęła niewyraźnie, po
omacku szukając ręcznika. - Nie słuchaj Toma i nie wzywaj
lekarza. Wiesz, że źle znoszę podróże samolotem, a w dodatku
taksówkarz jechał jak szalony. Wszystko się nałożyło.
Georgia objęła ją i mocno przytuliła.
- Cała drżysz jak liść osiki.
- Ty też byś dygotała, gdyby wysiadł ci żołądek.
Po powrocie do sypialni Charlotte uspokoiła męża słowami:
- Nie przejmuj się, kochanie, nic mi nie jest. Dobrze mi
zrobi gorąca herbata i sucharek. Może zdobędę się na odwagę
i łyknę trochę tej mikstury żołądkowej, którą mama mi dała.
- Jak dobrze, że ją wzięłaś.
Georgia zamówiła herbatę i sucharki, a ponieważ na razie nic
więcej nie mogła zrobić, poszła do swego pokoju.
Przebrała się w powiewną różową suknię i wróciła do siostry
i szwagra. Charlotte leżała w łóżku, ale wyglądała już trochę
lepiej; była zadowolona, że nie zwróciła herbaty i sucharków.
Popatrzyła na siostrę z zazdrością.
- Wyglądasz jak okaz zdrowia.
- Raczej jak uwodzicielką - sprostował Tom. - Skoro jest
opiekunka, pójdę się umyć.
Charlotte spojrzała na niego przerażonym wzrokiem.
- Na wszelki wypadek chciałabym mieć wolną łazien
kę, więc bądź tak dobry i idź do Georgii. - Po jego wyjściu
ciągnęła: - Przepraszam cię, siostrzyczko. Wstyd mi, że zepsu
łam wam wieczór, ale na samą myśl o kolacji robi mi się nie
dobrze.
- Nic dziwnego. - Georgia przysiadła na brzegu łóżka. -
Zamówię jedzenie przez telefon i przyniosą nam tutaj.
- Na nic nie mogę patrzeć. - Charlotte zrobiła żałosną minę.
R S
12
- Wolałabym, żebyście poszli do restauracji i tam zjedli coś
solidnego, a ja w tym czasie się zdrzemnę.
- Nie możemy cię zostawić!
- Możecie, możecie. - Charlotte ziewnęła i ułożyła się wy
godniej. - Jak mam być szczera, chętnie się prześpię. Chcę być
wypoczęta, żeby móc podziwiać te osławione toskańskie krajo
brazy. - Rozpromieniła się na widok męża. - Przekonałam
Georgię, że musicie zejść na kolację, a ranie zostawić w spoko
ju. Gdy wrócicie, zamówisz coś dla mnie.
Tom chciał protestować, lecz ustąpił wobec uśmiechu, któ
remu nigdy nie umiał się oprzeć.
- Tak niechętnie się z tobą rozstaję...
- To wyjątkowa sytuacja. Więcej razy nie pozwolę ci wy
stąpić w towarzystwie szałowej blondynki.
- Nie mam nie przeciwko „szałowej", ale nie podoba mi się
„blondynka". - Georgia zaperzyła się. — Wolę określenie „ja
snowłosa".
- Bo taka była Helena Trojańska? Pamiętasz, ile przez nią
było kłopotu? - zażartował Tom. - A więc, jasnowłosa panno,
zaraz będę gotów towarzyszyć pani. Jestem strasznie głodny.
Restauracja była pełna, ale kierownik sali zaprowadził ich
do stolika ukrytego za filarem. Podał im karty i przywołał kel
nera.
- Jak to dobrze, Tom, że wcześniej zamówiłeś stolik - ucie
szyła się Georgia. - Okropnie mi burczy w brzuchu, więc nie
chciałabym długo czekać.
Delektowała się doskonale przyrządzonym, smażonym łoso
siem, gdy nagle Tom zaśmiał się z cicha.
- Z czego się cieszysz?
R S
13
- Nie oglądaj się, ale zgadnij, kto siedzi na poczesnym
miejscu.
- Ktoś znany?
Zapytała bez zainteresowania, ponieważ całą uwagę skupiła
na rybie. Apetyt zawsze jej dopisywał i jedzenie było najważ
niejsze.
- Facet, na którego musieliśmy czekać w samolocie.
Machinalnie odwróciła głowę i napotkała błękitne oczy,
w których malowała się niechęć. Tak duża, że wyczuła ją na
odległość.
- W samolocie wyglądało, że go interesujesz - ciągnął Tom
- a teraz patrzy jakoś wilkiem. Dziwne. Mam iść zapytać, dla
czego?
- Też pomysł! - syknęła, po czym uśmiechnęła się przepra
szająco. - Wybacz. Może myśli, że mnie skądś zna? A ja głowę
dam, że nigdy się nie spotkaliśmy.
Spokojnie powróciła do jedzenia. Żaden człowiek, nawet
najbardziej wrogo usposobiony, nie mógł zepsuć jej apetytu.
- Kelnerzy skaczą koło niego zupełnie tak samo, jak stew
ardesy w samolocie - dorzucił Tom.
- Ciekawe, kto zacz. - Odłożyła widelec i westchnęła roz
anielona. - Ale tu umieją gotować!
- Reflektujesz na deser?
- Chętnie bym zjadła, ale już nie wypada. Wracajmy do
Charlotte.
- Dobrze. Zamówisz kolację dla niej i kawę dla nas?
- Ma się rozumieć.
Wychodząc, musieli przejść koło stolika dziwnego Włocha.
Georgia chciała udawać, że go nie zauważyła, lecz coś ją ciąg
nęło jak magnes i musiała na niego spojrzeć. Antypatia malująca
R S
14
się w zimnych, niebieskich oczach zmroziła ją, więc schwyciła
Toma za rękę i prawie wybiegła z sali.
- Czemu mnie ciągniesz? Przecież nie zrobię awantury!
- Wolę nie ryzykować. Nie zapominaj, że mój pracodawca
płaci za hotel, więc nie chcę, żeby dopisano coś za szkody.
- Nie szukam zwady z dużo wyższymi ode mnie, na to jestem
za mądry. Ale rzuciłem mu srogie spojrzenie, które działa na każdego.
- Och, to typ niewart twojego spojrzenia. - Incydent bardzo
ją wzburzył, więc gdy weszli do pokoju, powiedziała: - Wyba
czcie, ale nie będę już piła kawy. Zamówię coś dla ciebie, Char
lotte, i się położę, bo jestem zmęczona.
- Szkoda, że nie możesz sobie pozwolić na zwiedzenie tego
pięknego miasta.
- Mnie też żal, bo od lat marzyłam o tym, żeby zobaczyć
„Dawida" Michała Anioła, ale mam nadzieję, że kiedyś przyjadę
i go obejrzę,
Charlotte czuła się znacznie lepiej i miała apetyt na bulion
i grzankę.
- Wyobraź sobie - rzekł Tom - że ten przystojny Włoch
z samolotu też był w restauracji, ale patrzył na twoją siostrę
wściekłym wzrokiem. Wyciągnęła mnie przemocą z sali, bo się
bała, że będzie awantura.
- Słusznie postąpiła.
- No, moi drodzy - rzekła Georgia, ziewając -jeśli nic ode
mnie nie chcecie, idę spać.
- Przyjdź do nas na śniadanie. — Charlotte pocałowała ją.
-Dobranoc.
Na podłodze koło drzwi swego pokoju Georgia znalazła
kopertę, w której była kartka napisana po włosku, aby o jede
nastej stawiła się koło recepcji, gotowa do drogi.
R S
15
Zmarszczyła brwi niezadowolona. Nie poznała ani pisma, ani
stylu pana Sardiego. Jej pracodawca był wyjątkowo uprzejmy,
a notatka brzmiała jak oschłe polecenie, była prawie niegrzecz
na. Wzruszyła ramionami i wrzuciła ją do kosza przekonana, że
ominięto coś przy przepisywaniu.
Wyszła na balkon, aby nacieszyć się pięknem letniej nocy.
Skłamała, mówiąc, że jest zmęczona; po prostu chciała być
sama. Wpatrzona w niewiarygodnie złoty księżyc zastanawiała
się, dlaczego ów Włoch spoglądał na nią tak wrogo. Może nie
lubił ciemnookich blondynek? Miała czarne oczy, a kontrast
z jasnymi włosami zazwyczaj bardzo pociągał mężczyzn.
Sądziła, że nigdy więcej nie spotka dziwnego Włocha, lecz
w nocy śnili się jej podobni do niego mężczyźni, którzy chodzili
za nią krok w krok. Był to dość upiorny sen.
R S
ROZDZIAŁ DRUGI .
Nazajutrz słońce zbudziło Georgię bardzo wcześnie, więc
zdążyła się umyć, ubrać i zapakować, nim Tom przyszedł za
prosić ją na śniadanie.
Po dobrze przespanej nocy Charlotte czuła się wyśmienicie.
Wszyscy byli głodni, więc z apetytem zjedli świeże bułki z dże
mem i wypili dwa dzbanki kawy. Zaraz po śniadaniu Georgia
zaczęła się żegnać.
- Dałam wam telefon, więc odezwijcie się przed wyjazdem
do domu.- poprosiła.
- Zadzwonimy jutro - obiecała Charlotte - bo musimy do
wiedzieć się, czy nikt nie robi ci krzywdy.
Georgia roześmiała się, pocałowała siostrę i uścisnęła dłoń
szwagra. Zabrała bagaż i zeszła do recepcji, gdzie powiedziano
jej, że jeszcze nikt o nią nie pytał. Wobec tego wyszła na patio,
usiadła w różowym fotelu pod zieloną palmą, założyła ciemne
okulary i zaczęła przeglądać czasopisma, leżące na stoliku. Od
czasu do czasu przerywała czytanie, aby sprawdzić, czy ktoś na
nią czeka.
Pokręciła głową na widok zdjęć z pokazu ekstrawaganckiej
mody; miała nadzieję, że pan Sardi doceni jej umiarkowanie
w stroju. Po długim namyśle wybrała na pierwszy dzień białą
koszulową bluzkę, beżowe spodnie i sandały z jasnej skóry.
R S
17
Włosy związała na karku jedwabnym szalikiem w brązowe
i złote paski.
Znowu spojrzała w stronę recepcji i tym razem skrzywiła się
z niesmakiem, ponieważ recepcjonistka rozmawiała z przystojnym
nieznajomym z samolotu. Rozgniewało ją, że znowu go widzi
i czym prędzej powróciła do czytania. Liczyła na to, że niemiły
Włoch zdąży wyjść, zanim przyjedzie kierowca pana Sardiego.
Drgnęła nerwowo, gdy tuż obok rozległ się znajomy głos:
- Signorina Fleming?
Niechętnym wzrokiem spojrzała na eleganckiego mężczyznę
w nieskazitelnie zaprasowanych, białych spodniach i niebie
skiej koszuli. Z wdziękiem skłoniła głowę.
- Tak.
- Pozwoli pani, że się przedstawię. Nazywam się Gianluka
Valori.
Powiedział to takim tonem, jakby uważał, że jest sławny
i znany. Georgia bez słowa patrzyła na niego zza okularów.
- Mam zawieźć panią do Villa Toscana - ciągnął, zirytowa
ny jej milczeniem. - Pan Marco Sardi jest moim szwagrem. Jeśli
pani mi nie wierzy, proszę zapytać dyrektora hotelu.
- To zbyteczne, signor Valori.
Mówiła płynnie, z lekkim akcentem, który na ogół podobał
się Włochom. Wzięła torebkę i wstała.
- Moje walizki są tam.
Gianluka Valori wrócił do recepcji; błyskawicznie zjawiło
się kilka osób do pomocy. Zniesiono skromny bagaż po scho
dach wyłożonych czerwonym dywanem i białym chodnikiem.
Georgia cierpliwie czekała, aż Valori ureguluje rachunek i wszy
stkich pożegna. Gdy wyszli na ulicę, ogarnęło ją przerażenie na
widok dużego, sportowego samochodu.
R S
18
Valori z bezosobową grzecznością pomógł jej wsiąść, usiadł
za kierownicą i ruszył z przeraźliwym piskiem opon, więc
w mgnieniu oka zostawili za sobą całe miasto. Po pewnym
czasie spojrzał na pobladłą twarz pasażerki.
- Boi się pani?
- Tak - wykrztusiła przez ściśnięte gardło. - Mógłby pan
zwolnić? Robi mi się niedobrze.
Wzruszył ramionami i tylko nieznacznie zwolnił.
- Proszę się uspokoić, nic pani nie grozi. - Uśmiechnął się
krzywo. - Jestem doświadczonym kierowcą.
- Ja też - odparła trochę swobodniejszym tonem. - Ale nie
przy takiej szybkości i nie w takim samochodzie.
- Podoba się pani supremo? Moim zdaniem to nasze najwię
ksze osiągnięcie.
Zerknęła na niego ukradkiem. Supremo? Valori? No tak!
Dopiero teraz sobie przypomniała. Firma Vałorino nie była po
tentatem na rynku samochodowym, ale produkowała najbardziej
luksusowe i najszybsze wozy na świecie, a supremo było mo
delem, o którym marzył każdy kierowca. Niektóre samochody
tej firmy przeszły do legendy. Przygryzła wargę niezadowolona.
Nic dziwnego, że nazwisko wydawało się znane. Gianluka
Valori nie tak dawno uchodził za najlepszego włoskiego kierow
cę rajdowego. Widywała go w telewizji, na podium dla zwy
cięzców.
- Nadał źle się pani czuje?
- Już trochę lepiej.
- Zaraz będziemy na miejscu, bo to zaledwie pół godziny
jazdy.
Była pewna, że zwykli kierowcy pokonują tę trasę w dwa
razy dłuższym czasie. Odetchnęła, gdy zjechali z autostrady na
R S
19
gorszą drogę wijącą się pośród wzgórz. Widoczne na horyzoncie
smukłe cyprysy wyglądały jak palce, które ją przed czymś
ostrzegają. Prędkość nadal była tak duża, że uniemożliwiała
podziwianie pięknych domów na zboczach.
Wjechali na drogę gruntową, prowadzącą do wąskiej bramy,
za którą znajdował się rozległy ogród pełen kolorowych kwia
tów i białych posągów. Stanęli przed domem, w niczym nie
przypominającym pałacyku, jakiego można byłoby się tu spo
dziewać. Stosunkowo nieduża, biało-niebieska willa stanowiła
wspaniały przykład osiemnastowiecznej architektury.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Valori.
Georgia zdjęła okulary, uśmiechnęła się odprężona i zawo
łała:
- Prześliczny dom!
Valori nieznacznie wzruszył ramionami.
- Moja siostra miała wyrafinowany gust i nieskazitelny
smak. Podczas remontu pilnowała najdrobniejszych szcze
gółów.
Wiadomość, że zmarła żona pana Sardiego była siostrą Gian-
luki Valoriego zaskoczyła Georgię. W jej oczach pojawiło się
współczucie, ale nic nie powiedziała.
Z domu wybiegła dziewczynka w szortach i różowej bluzce.
Miała błękitne oczy i czarne włosy, zaplecione w gruby war
kocz. Vałori wyskoczył z samochodu, objął małą i pocałował
rumiane policzki, podrzucił ją wysoko w górę, złapał i postawił
na ziemi.
- Chodź. - Podeszli do wysiadającej Georgii. - Powitaj
pannę Fleming w waszym domu.
- Ale jak? - szepnęło dziecko, podejrzliwie patrząc na go
ścia. - Nie umiem po angielsku.
R S
20
- Panna Fleming zna nasz język. - Valori przytulił siostrze
nicę. - Do rozpoczęcia lekcji możesz mówić po włosku.
Georgia wyciągnęła rękę.
- Dzień dobry, Alessandro. Miło mi cię poznać.
Dziewczynka nieśmiało ujęła jej dłoń i grzecznie powie
działa;
- Witam panią serdecznie.
- Teraz możemy iść do domu - orzekł Valori.
W obszernym przedpokoju podłoga była z lśniącej mozaiki,
a ściany pokryte zielonym jedwabiem i jasną boazerią. Olbrzy
mie lustro w złoconej ramie odbijało bukiety kwiatów ustawio
ne na marmurowych stolikach.
Z bocznych drzwi wyszła skromnie ubrana kobieta, która
powitała ich takim potokiem słów, że Georgia z trudem wyło
wiła kilka wyrazów.
- Elso, nie tak prędko. Panna Fleming wprawdzie zna nasz
język, ale nie na tyle, żeby zrozumieć włoską lawinę słów.
Kobieta roześmiała się i wolniej zapytała gościa, czy chce
od razu pójść do swego pokoju.
- Tak. Bardzo chętnie się odświeżę. - Georgia spojrzała na
Valoriego. - Dziękuję, że mnie pan przywiózł.
. Vałori złożył wytworny ukłon.
- Przepraszam, że na początku panią wystraszyłem.
- Wujku, jechałeś jak błyskawica?
- Chciałem, ale panna Fleming bała się, więc musiałem
zwolnić i dlatego nie przyjechaliśmy szybciej.
- Przykro mi, że przeze mnie stracił pan tyle cennego czasu
- rzekła Georgia chłodno i podała mu rękę. - Do widzenia.
- Wujek teraz mieszka z nami.
Georgia nie zdołała ukryć przykrego zaskoczenia.
R S
21
- Nocowałem we Florencji, bo rano miałem tam ważną spra
wę do załatwienia i zaszczyt przywiezienia pani tutaj. - Ciszej
dodał: - Wczorajszy wieczór dał mi wiele do myślenia.
- Panno Fleming - odezwała się Elsa - Franco już zaniósł
walizki na górę. Proszę za mną.
Weszły na drugie piętro. Georgii wyrwał się okrzyk zachwy
tu, gdy zobaczyła dwupoziomowy pokój - przytulną bawialnię
oraz sypialnię, do której wchodziło się po czterech stopniach.
Na tapetach i dywanie był ten sam kwiatowy wzór. Przy biurku
stały dwa fotele obite różowym aksamitem, a w sypialni łóżko
przykryte białą, koronkową narzutą. Z okien rozciągał się widok
niemal zapierający dech w piersi.
Elsa przekręciła jedną miedzianą gałkę na ścianie i otworzyła
szafę. Przekręciła drugą, informując:
- Tu jest łazienka. Gdy pani będzie gotowa, proszę zejść,
zaprowadzę panią do oranżerii.
- Dziękuję. Ślicznie tutaj. Gdzie śpi Alessandra?
- W pokoju obok, a Pina, jej niania, w następnym.
Łazienka była wyłożona kremowym marmurem. Patrząc w lustro,
Georgia zastanawiała sie, czy ma w twarzy coś, co może wywoływać
niechęć obcego człowieka, ale niczego takiego nie znalazła.
Elsa, która czekała na parterze, zaprowadziła ją do przestron
nej oranżerii pełnej olbrzymich donic z egzotycznymi roślina
mi. Na wiklinowych stołach leżały kolorowe czasopisma, a na
fotelach barwne poduszki. Rolety były ściągnięte do połowy
okien, więc panował tu półmrok, ale drzwi zostawiono otwarte
i przez nie widać było zalany słońcem ogród.
Valori wstał. Elsa zapytała, czy może podać herbatę, ale
Georgia poprosiła o mocną kawę. Po wyjściu gospodyni zapad
ło kłopotliwe milczenie.
R S
22
- Proszę, niech pani siądzie - wreszcie odezwał się Valori.
- Podoba się pani pokój?
- Bardzo.
Zaczęła chwalić meble i tapety, lecz przypomniała sobie, że
o wszystkim decydowała zmarła pani domu, więc speszona
spojrzała na klomb przed drzwiami.
- Ogród jest wyjątkowo piękny. Czy mnie słuch nie myli
i słyszę wodę?
- Niedaleko płynie strumień, w którym są pstrągi. - Usta
wykrzywił mu ironiczny uśmiech. - Bardzo pani spostrze
gawcza.
- Gdzie jest Alessa? - zapytała, aby zmienić temat.
- Z Piną, która niańczy ją od kołyski. Obawiam się, że
będzie pani potrzebna święta cierpliwość. Muszę uprzedzić, że
moja siostrzenica ani nie chce uczyć się angielskiego, ani jechać
z ojcem do Anglii.
- Wiem, że signor Sardi chce, żeby nauczyła się języka
przed wyjazdem do Londynu, ale czy naprawdę musi tam je
chać? Nie mogłaby zostać tu z krewnymi?
Przez twarz Va!oriego przemknął cień.
- Siostra szwagra chętnie by ją wzięła, ale on nie chce na
tyle miesięcy rozstawać się z córką. Dlatego mała musi jechać
i tam chodzić do szkoły... - Zawahał się. - Marco uważa, że to
jej dobrze zrobi, a i ja tak sądzę.
- Rozumiem. - Pomyślała, że nie zanosi się na to, aby miała
łatwe zadanie. Pan Sardi dał do zrozumienia, że ciepło i współ
czucie okazywane dziecku są daleko ważniejsze niż nauka an
gielskiego, a tymczasem okazało się, że dziewczynka musi opa
nować język na tyle, aby radzić sobie w szkole.
- Lubi pani dzieci?
R S
25
- Tak. I zawsze chciałam być nauczycielką. - Uśmiechnęła
się do gospodyni, która przyniosła pełną tacę. - Bardzo dzię
kuję.
Nalała kawy do dwóch filiżanek z cienkiej porcelany
w kwiaty. Jedną podała Vałoriemu, do drugiej nasypała cukru
i dolała śmietanki. Piła w milczeniu, nie starając się podtrzymać
rozmowy.
- Czy ukochanemu było bardzo przykro, że musi się z panią
rozstać?
Pytanie tak ją zaskoczyło, że zatrzęsła się jej ręka i niewiele
brakowało, a rozlałaby kawę. Ostrożnie odstawiła filiżankę na
stolik.
- Wybaczy pan, ale chyba się przesłyszałam.
- Chyba nie. Pytałem, czy ukochany miał coś przeciwko
temu, że musi panią oddać pod moją opiekę? Niech pani nie
udaje, że mnie nie rozumie. Proszę pamiętać, że widziałem
państwa w samolocie i na kolacji. Zdziwiłem się, gdy mi po
wiedziano, kim pani jest. Szwagier mówił, że nauczycielka,
którą zaangażował, będzie wolna przez całe lato, bo jej narze
czony jest w wojsku na Cyprze. Czy niespodziewanie dostał
urlop?
Georgia czuła, że ogarnia ją wściekłość.
- Nie - odparła lodowatym tonem. - Mężczyzna, który to
warzyszył mi w samolocie i na kolacji, jest moim szwagrem.
Valori popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- Czy to aby prawda?
- Oczywiście!
- Wobec tego współczuję pani siostrze... z powodu niewier
nego męża i nieszczerej siostry.
Zerwał się i niemal wybiegł do ogrodu. Georgia długo pa-
R S
24
trzyła w ślad za nim, trzęsąc się ze złości. Opanowała się, gdy
weszła nieśmiała, ciemnowłosa dziewczyna z Alessa, która
podeszła do niej z poważną miną.
- Proszę pani, wujek przeprasza, ale ma...
- Pilną sprawę do załatwienia - podpowiedziała niania.
Georgia odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się tak serdecznie,
że młoda dziewczyna poczuła się mniej skrępowana.
- Jesteś Pina, prawda?
- Tak. Przepraszam panią, ale muszę iść do kuchni.
Alessa patrzyła na gościa zbuntowanym wzrokiem.
- Chciałam, żeby wujek został z nami... Już dzisiaj zacznie
pani mnie uczyć?
- Ależ nie. Myślałam, że najpierw oprowadzisz mnie po
ogrodzie albo pokażesz swój pokój i zabawki. - Uśmiechnęła
się łagodnie, - Na imię mi Georgia i wolałabym, żebyś nie zwra
cała się do mnie per pani.
- Georgia - powtórzyła dziewczynka. - Czy to angielskie
imię?
-. Chyba tak. Moja siostra ma na imię Charlotte, zamiast
Charles... to Carlo po włosku... a ja jestem Georgia, zamiast
George... po waszemu Giorgio... Mój ojciec chciał mieć
synów...
Urwała przerażona, ponieważ Alessa rzewnie się rozpłakała.
Objęła ją i szeptem uspokajała, aż szloch ustał.
.- Kochanie, czemu płakałaś?— spytała zmartwiona. - Mo
żesz mi powiedzieć?
- Mamusia miała... synka... ale oni... razem... poszli do
nieba. - Załkała i chciała się odsunąć, ale po chwili znowu się
przytuliła, na piersi nauczycielki szukając ukojenia.
Georgia też była bliska łez.
R S
- Wypłacz się, biedactwo.
W głębi duszy była przerażona, gdyż nikt jej nie powiedział.
że Maddalena Sardi zmarła przy porodzie i że tragedia miała
miejsce niedawno. Długo trwało, zanim Alessa się uspokoiła.
- Obie mamy przemoczone bluzki, więc musimy się prze
brać - zadecydowała Georgia. - Poszukamy Piny, czy zaprowa
dzisz mnie do swojego pokoju i pokażesz, gdzie są twoje rze
czy?
Po namyśle dziewczynka postanowiła, że pójdą bez Piny. Jej
pokój był pomalowany na biało i różowo. W biblioteczce stały
bajki i encyklopedie, a na półkach pod oknami leżały różne
zabawki, łącznie z całą kolekcją lalek.
- Ubrania są w tej szafie.
Georgia pomogła jej zdjąć mokrą bluzkę i włożyć suchą.
Potem zaprosiła do siebie.
- Ciekawe, czy znajdzie się jakaś niespodzianka dla ciebie.
- Niespodzianka? Dla mnie?
- Może. - Wyjęła z torby prezent opakowany w kolorowy
papier. - Proszę. To przyjechało prosto z Anglii dla Alessandry
Sardi.
Dziewczynka niecierpliwym gestem rozerwała papier i wy
ciągnęła duże tekturowe pudło. Otworzyła je i klasnęła w ręce
z radości. W pudle znajdowała się złotowłosa lalka w niebie
skiej sukience, białych skarpetkach i bucikach. Obok niej leżała
miniaturowa walizka.
- W walizeczce są rzeczy na zmianę. Możesz lalkę przebrać
w dwa inne stroje. Podoba ci się?
Alessa kiwnęła głową i znowu klasnęła.
- Jest śliczna, pani... Georgio. Przywiozła pani... przywio
złaś ją z Anglii specjalnie dla mnie?
R S
26
- Oczywiście.
Patrzyła na dziecko zażenowana. Miała wyrzuty sumienia,
że je przekupuje drogim prezentem, ale uznała, że to jednak był
dobry pomysł. Lalka skutecznie osuszyła łzy, więc choćby dla
tego warto było ją dać. Gdy zeszły do oranżerii, Alessa z dumą
pokazała lalkę Pinie.
- Będzie miała na imię Luisa i posadzę ją na miejscu wujka.
- Zwróciła się do Elsy, wnoszącej pierwsze danie: - Wujek nie
mógł zostać.
Georgia uważała, że raczej nie chciał zostać, ale nic nie
powiedziała.
Ledwo zaczęły jeść porcini w cieście, usłyszały warkot sa
mochodu. Wrócił Valori, który powiedział uradowanej siostrze
nicy, że zmienił zdanie.
- Doszedłem do wniosku, że jesteś ważniejsza od interesów.
- Spojrzał na Georgię zimnym wzrokiem. - Chwilowo pomyli
łem to, co ważne, z tym,, co nieistotne.
Wyborny lunch bardzo im smakował. Z rozmową nie było
kłopotu, ponieważ Alessa przez cały czas opowiadała o nowej
lalce. W pewnym momencie Valori jej przerwał.
- To wyjątkowo piękny prezent. Za dobrze ci się wiedzie,
moja mała. - W jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. -Dla
czego mnie nie zapytałaś, co ci przywiozłem?
- Tatuś mówi, że nie wolno - odparła dziewczynka poważ
nie, lecz nie wytrzymała i ciszej zapytała: - Go mi wujek przy
wiózł? Też lalkę?
- Nie. I skoro dostałaś taki wspaniały podarunek od panny
Fleming...
- Panna Fleming ma na imię Georgia. Czy wujek też może
mówić ci po imieniu? - zadała niewinne pytanie.
R S
27
- Tak. - Georgia przesadnie słodko uśmiechnęła się do Va-
loriego. - Oczywiście, jeśli panu to odpowiada.
- To dla mnie wielki zaszczyt - odparł uprzejmie. - Alesso,
co robisz po południu?
- Nic. Pobawimy się w basenie?
- Niestety, nie mogę, bo czekam na ważny telefon. - Pogła
skał ją po policzku. - Może później, dziecino.
- Jeśli chcesz, ja z tobą pójdę - zaproponowała Georgia.
Dziewczynka spojrzała na nią z powątpiewaniem; jej wzrok
mówił, że nie nadaje się na zastępcę wspaniałego wujka.
- Umie pani... umiesz pływać? - spytała z ociąganiem.
- Tak. A ty?
- Nie.
- Więc mogę cię nauczyć. Od razu dzisiaj, jeśli chcesz.
Alessa zeskoczyła z krzesła.
- Chcę... proszę. - Wzięła lalkę. - Chodź, Luisa, poszuka
my Piny i się przebierzemy.
Georgia wstała, z przymusem uśmiechając się do Valoriego.
- Przepraszam. Na pewno niedługo się zobaczymy.
Wolałaby uniknąć wszelkich kontaktów z nim, lecz skoro
mieszkał w Villa Toscana, było oczywiste, że będą się spotykali.
Westchnęła ze smutkiem. Żałowała, że najatrakcyjniejszy męż
czyzna, jakiego w życiu spotkała, miał o niej złe mniemanie, bo
posądził ją o to, że romansuje ze szwagrem. Postanowiła, że
przy najbliższej okazji wyjaśni sprawę i to nie tylko ze względu
na swą reputację. Trudno jej było pogodzić się z faktem, że
wzbudziła w kimś wrogie uczucia. Nie była do tego przyzwy
czajona.
R S
ROZDZIAŁ TRZECI
Wspólna kąpiel także przyczyniła się do zdobycia serca Ales-
sy. Basen z jednej strony był bardzo głęboki i dlatego zabronio
no dziecku wchodzić, gdy w pobliżu nie ma nikogo z dorosłych.
- Wolno mi wchodzić tylko z tatą albo wujkiem.
Dziewczynka z przyjemnością zanurzyła się w wodzie. Pisz
czała z radości, gdy Georgia ciągnęła ją za ręce, więc mogła
unosić się na powierzchni. Po pewnym czasie Georgia powie
działa:
- Teraz przytrzymaj się poręczy i machaj nogami, o tak.
Zaraz ci pokażę, jak ruszać rękami i nogami jednocześnie. -
Przepłynęła kawałek stylem klasycznym, którego nauczono ją
w szkole podstawowej. - Jesteś gotowa? Będę cię mocno trzy
mać, a ty próbuj mnie naśladować. Nie bój się, nie puszczę cię.
Lekcja pływania sprawiła przyjemność nawet Pinie, która
jednak nie weszła do wody, lecz tylko się przyglądała. Po krót
kiej zabawie z piłką w płytszym końcu basenu Georgia odpro
wadziła Alessę do Piny. Speszyła się, gdy kątem oka dostrzegła,
że z domu wyszedł Valori w spodenkach kąpielowych. Zanur
kował na drugim końcu, błyskawicznie przepłynął basen i stanął
obok niej.
- Obserwowałem lekcję przez okno i muszę przyznać, że
świetnie pani sobie radzi.
W jego obecności Georgia czuła się nieswojo i zapominała,
R S
29
że lubi niewinnie czarować mężczyzn. Była zadowolona, że ma
na sobie jednoczęściowy kostium, a nie skąpe bikini.
- Alessa jest chętną uczennicą... Przepraszam, muszę iść się
wytrzeć i przebrać.
Valori wyskoczył z basenu, pochylił się i wyciągnął rękę,
czym niejako zmusił ją, aby skorzystała z jego pomocy.
- Georgio, zgadnij, co mamy dla ciebie - odezwała się Ales-
sa spod ręcznika. - Angielski podwieczorek! Elsa upiekła kru
che ciasteczka.
- Jestem wzruszona. - Uśmiechnęła się ciepło. - Wobec te
go natychmiast idę się ubrać. Gdzie się spotkamy?
- W ogrodzie, jeśli to pani odpowiada. - Valori wyręczył
siostrzenicę w odpowiedzi i palcem wskazał krzesła pod para
solem. - Tam.
- Co ty na to? - zapytała Alessę.
- W ogrodzie, w ogrodzie! Wujku, ty też przyjdziesz,
prawda?
Położył rękę na sercu i skłonił się nisko.
- O pani, jestem na twoje rozkazy.
Dziewczynka roześmiała się i wzięła Georgię i Pinę za ręce.
- Chodźmy. Szybko.
Rozstały się na drugim piętrze. Georgia obiecała, że zejdzie
za pół godziny. Po kąpieli usiadła przy oknie, susząc włosy
i zastanawiając się, jak postępować wobec nieprzyjaźnie nasta
wionego Vałoriego. Może najrozsądniej byłoby od razu zapytać,
o co ma do niej pretensję i dlaczego rozzłościła go informacja,
że Tom jest jej szwagrem?
Wolała, aby swej niechęci nie przekazał panu Sardiemu,
którego dezaprobata była niepożądana. Nie chciała stracić po
sady w weneckiej szkole z powodu nieporozumienia.
R S
30
Uznała, że im prędzej zapobiegnie takiej ewentualności, tym
kpie} i postanowiła rozmówić się z Valorim. Zostawiła rozpu
szczone włosy, aby wyschły w słońcu. Włożyła seledynowe
spodnie i żółtą, koszulową bluzkę oraz brązowe sandały. Zdą-
żyła przypudrować zarumienione policzki i pomalować usta,
gdy do drzwi zapukała Alessa. Miała na sobie kolorową sukien-
kę, a w ręku trzymała nową lalkę przebraną w spodnie i bluzkę
z krótkimi rękawkami.
- Georgio, jesteś gotowa?
- Tak. Gdzie Pina?
- Poszła powiedzieć Elsie, że idziemy.
Zeszły na parter, trzymając się za ręce i rozmawiając o lalce
- Będziemy dużo pływać? - Alessa spojrzała na Georgię
błyszczącymi oczami. - Codziennie?
- Owszem, ale dopiero po angielskim.
- Szkoda.
- Obiecuję, że lekcje angielskiego będą równie przyjemne
jak pływanie.
Na stoliku w ogrodzie stały talerzyki i filiżanki z kobaltu,
srebrne dzbanki oraz trzy patery z ciastkami. Pina podała kawę
i ciastka z migdałami, a Valori odsunął dla Georgii krzesło.
- Ciekaw jestem, czy bardzo lubi pani pływać?
- Szalenie. Basen w ogrodzie to wielki luksus.
- W tamtym domu nie mieliśmy basenu - wtrąciła się
Alessa.
- Remont tego ukończono niedawno - cicho powiedział
Valori.
Georgia pomyślała, że jego siostra nie zdążyła nacieszyć się
owocami swej pracy.
R S
31
- Teraz rozumiem, dlaczego mała nie umie pływać -rzekła
półgłosem.
Valori zwrócił się do Alessy i Piny:
- Wiecie co, wy już skończyłyście jeść, a pani Georgia je
szcze nie, więc idźcie pograć w piłkę. Dobrze?
Dziewczynka skrzywiła się, lecz posłusznie wstała.
- Wujek przyjdzie do nas?
- Tak, kochanie.
Smutnym wzrokiem patrzył na odchodzące dziecko. Georgia
zdobyła się na odwagę i powiedziała:
- Panie Valori, nie jestem wścibska, ale czy zechciałby pan
powiedzieć mi coś o jej matce?
- Dobrze. Maddalena umarła pół roku temu, krótko po prze
prowadzce do Villa Toscana. Moja siostra miała silny charakter,
ale słaby organizm. Jej lekarz zaniepokoił się, gdy w ubiegłym
roku zaszła w ciążę. Miała czterdzieści trzy łata, o dziesięć wię
cej niż ja... - Urwał na chwilę i po jego twarzy przemknął cień.
- Chyba szwagier nie miałby mi za złe, że to pani mówię.
- Alessa powiedziała, że mamusia poszła do nieba z braci
szkiem - szepnęła. - To... serce się ściska.
- Tak. - Chrząknął zakłopotany. - Nam wszystkim serce
niemal pękło. Marco wpadł w depresję, bo w takiej sytuacji mąż
czuje się winny śmierci żony. - Zadrżał mu głos. - Siostra upar
ła się, że urodzi mu syna, ale niestety, skończyło się tragicznie.
- Bardzo... głęboko panu współczuję...
Łzy napłynęły jej do oczu, więc odwróciła głowę.
Podczas przeciągającego się milczenia słychać było jedynie
śmiech dziecka i odgłosy odbijanej piłki,
- Postanowiłem - odezwał się wreszcie Valori - że nic
szwagrowi nie powiem.
R S
32
- Pan Sardi wołałby, żebym o tym nie wiedziała? - zdziwiła
się. -Dlaczego?
- Źle mnie pani zrozumiała. Nie wspomnę o pani szwagrze.
.- Przecież nie ma nic do mówienia! - zawołała urażona.
- Przykro mi, ale nie zgadzam się z panią.
Rozmowę przerwał ogrodnik.
- Przepraszam, jest telefon do pani.
- O wilku mowa - mruknęła, wstając.
- Ja? Wilkiem? - zdenerwował się Valori.
- Nie o pana chodzi. Przepraszam. Zaraz wracam.
Najchętniej pobiegłaby, lecz nie wypadało. Franco zaprowa
dził ją do gabinetu i dyskretnie się usunął.
- Dlaczego wlokłaś się jak żółw? - zapytała Charlotte bez
powitania. - Każda sekunda kosztuje.
- Nie złość się, byłam w ogrodzie. Kochana, powinnaś zo
baczyć dom! I basen, i rzeczkę z pstrągami!
Opowiedziała, kto ją przywiózł i jakie ma podejrzenia w sto
sunku do Toma.
- Wyprowadziłaś go z błędu? Powiedziałaś o Jamesie? - za
pytała Charlotte, gdy przestała się śmiać.
- Jasne, że powiedziałam. Zresztą słyszał o nim od pana
Sardiego, ale fakt, że Tom jest twoim mężem wcale nie poprawił
sytuacji. No, dość o mnie. Jak wasze samopoczucie?
- Czujemy się wyśmienicie i jesteśmy zachwyceni sta
rym domem ze specyficzną atmosferą oraz tajemniczymi za
kamarkami. Wybacz, ale nie mogę długo rozmawiać, bo kar
ta się kończy, a poza tym Tom czeka, żebym mu powie
działa, z czego się śmiałam. Zadzwonię przed odjazdem. Ko
chana...
Na tym połączenie się urwało. Georgia wróciła do ogrodu
R S
33
z sercem przepełnionym tęsknotą za domem. Ucieszyła się, że
nie ma Valoriego.
- Wujek poszedł pisać list - poinformowała ją Alessa. - Kto
dzwonił?
- Moja siostra. Jest tu na. wakacjach ze swoim mężem. To
znaczy nie tutaj, ale we Włoszech. Przejdziemy się po ogrodzie?
Pokażesz mi swoje ulubione miejsca?
Dziewczynka była chętną przewodniczką i z dumą pokazała
cały ogród. W cieniu rozłożystych drzew, których nazw Georgia
nie znała, tu i ówdzie stały białe posągi, a w pełnym słońcu rosły
azalie, hortensje i róże.
W najdalszym zakątku ogrodu, ukryty pośród cyprysów, stał
drewniany, mocno zaniedbany domek, do którego wchodziło się
po kilku rozchwianych stopniach. W dusznym pokoju pachniało
wiklinowymi meblami i nagrzanym kurzem. Przez okno widać
było zabudowania odległego klasztoru.
- Mnie się tu bardzo podoba - powiedziała Alessa, siadając w fo
telu na biegunach - ale tatuś nie pozwala mi samej przychodzić.
- Będziemy przychodzić razem. Jeśli chcesz, możemy tu
urządzić klasę i mieć lekcje.
Dziewczynka zeskoczyła z fotela.
- Naprawdę? Tatuś mówił, że będziemy się uczyć w jego
gabinecie..
- Jeżeli chce, żebyśmy tam pracowały, to go posłuchamy.
Ale jeśli przyjemniej by ci było w twoim pokoju lub w oranże
rii, albo tutaj, zapytamy, czy nam pozwoli. Dobrze?
Alessie pomysł bardzo się spodobał. Po pewnym czasie wzię
ła Georgię za rękę i ostrożnie zeszły po uginających się scho
dach. Georgia pomyślała z satysfakcją, że zdobyła zaufanie
dziecka.
R S
34
Była zadowolona, że Valori obiecał nie krytykować jej przed
panem Sardim. Zresztą okazało się, że będzie miała okazję
porozmawiać, z pracodawcą jeszcze tego dnia. Gdy wróciły, go
spodyni powiedziała im, że pan domu przyjedzie późnym wie
czorem.
- Nie rób takiej smutnej miny - zwróciła się do Alessy.
- Tatuś zdąży powiedzieć ci dobranoc. - Uśmiechnęła się do
Georgii i ciągnęła: - Mam zrobić wszystko, żeby pani dobrze
się czuła w jego domu. Signor Luka dotrzyma pani towarzystwa
przy kolacji. Jeżeli signor Sardi wróci bardzo późno, porozma
wia z panią rano.
- Dobrze.
Tym razem wcale nie ucieszyła jej perspektywa kolacji w. to
warzystwie przystojnego mężczyzny. Valori był do niej wrogo
usposobiony, więc obawiała się, że wieczór z nim będzie przy
kry. Najchętniej udałaby, że jest bardzo zmęczona i poprosiła
o przyniesienie kolacji do pokoju, lecz po zastanowieniu odrzu
ciła takie rozwiązanie. Widocznie wypadało, aby nauczycielka
jadała posiłki razem z rodziną pracodawcy. Zapewne traktowa
no to jako przywilej, który powinna docenić, ale jakoś nie po
trafiła się tym cieszyć. Przede wszystkim jednak nie chciała
obciążać gospodyni dodatkową pracą, a Valoriemu dawać pre
tekstu, aby pomyślał, że stchórzyła.
Gdy przechadzała się z Alessą po ogrodzie, rozbawiła ją
myśl, że nikt ze znajomych nie uwierzyłby, gdyby powiedziała,
iż będzie jadła kolację w towarzystwie Gianluki Valoriego. Zna
ny rajdowiec w dniach sławy obracał się wśród ludzi pokroju
Mansella, Alesiego i Senny, a teraz miał spędzić wieczór z nią.
Zgodziła się na prośbę Alessy, by ją wykąpała. Mile ją zasko
czyło, że w zamian za to Pina zaproponowała, iż wypakuje jej
R S
walizki i poukłada rzeczy w szafie. Zamiana bardzo jej odpowia
dała; wolała spędzić czas z dzieckiem, niż wypakowywać rzeczy.
Napełniła wannę i zaczęły się bawić, rozpryskując wodę na
wszystkie strony. Po długim wyścigu łódek Georgia umyła
dziecko, owinęła ręcznikiem i wzięła na kolana, aby je wytrzeć.
Serce zakłuło ją boleśnie, gdy Alessa ufnie się do niej przytuliła.
Pomyślała, że dobrobyt nie może zastąpić matki. Sama myśl, że
i ona mogłaby stracić matkę, przeszyła ją ostrym bólem, a prze
cież miała dwadzieścia sześć lat. Nie wyobrażała sobie, co strata
matki oznacza dla dziecka.
W sypialni rzekła dyplomatycznie:
- Chyba już sama umiesz czytać, ale to nasz pierwszy dzień
razem, więc mogę ci coś przeczytać. Chcesz?
- Tatuś mi czyta, gdy wcześnie wraca - powiedziała Alessa
sennym głosem, ale podała tom baśni z całego świata.
Po dniu mówienia wyłącznie po włosku Georgia czuła się
zmęczona. Mimo to chętnie przeczytała „Kota w butach", mo
dulując głos odpowiednio do roli.
Przyszła Pina, aby sprawdzić, czy Alessa zasypia i została,
słuchając bajki i patrząc na dziecko pełnym miłości wzrokiem.
Georgia była pewna, że dziewczyna szczerze kocha swą pod
opieczną.
Po zakończeniu czytania Alessa nie protestowała, gdy Pina
powiedziała, że czas spać. Podziękowała Georgii bez podpowia
dania, zapytała, czy nazajutrz przeczyta jej następną bajkę i
z westchnieniem się położyła.
- Nie chciałam uczyć się angielskiego i byłam zła na tatusia,
ale podobasz mi się. A ja tobie? Lubisz mnie trochę?
Georgia spojrzała na Pinę; nie wyczytała w jej oczach za
zdrości, więc odparła:
R S
36
- Bardzo cię lubię.
- To dobrze. Dobranoc, Georgio.
- Dobranoc, kochanie.
Poszła do swego pokoju i przejrzała suknie, zastanawiając
się, która będzie najodpowiedniejsza na kolację z człowiekiem,
który podejrzewa ją o uwodzenie szwagra. Włożyła jedną, po
tem drugą i przyjrzała się sobie w lustrze. Zadecydowała, że
najlepsza będzie skromna, czarna suknia, czarne buty i kolczyki
z pereł.
Zostało jej tyle czasu, że zdążyła napisać list do Jamesa
i przeczytać dwa rozdziały niedawno kupionej książki. Z przy
jemnością popatrzyła na rząd książek, które Pina wypakowała
I postawiła na półce. W Wenecji miała niewiele czasu na lektu
rę, gdyż oprócz szkoły prawie codziennie: udzielała indywidu
alnych lekcji dorosłym. W związku z tym wieczorami na ogół
była bardzo zmęczona i oglądała telewizję. Tutaj będzie, miała
trochę czasu dla siebie po lunchu i przed kolacją, więc postano
wiła go dobrze wykorzystać.
Pisanie do Jamesa sprawiała jej trudność. Miała do niego żal
o to, że skrytykował jej pomysł pracy w czasie wakacji. Niezrę
cznie jej było opisywać dom i ogród z zachwytem, na jaki za
sługiwały. Układając list, starała się widzieć narzeczonego, ale
przed oczami stale miała twarz Valoriego. Czuła się nielojalna
wobec Jamesa.
Nie byli formalnie zaręczeni, ale powiedziała panu Sardie-
mn, że ma narzeczonego, ponieważ nie lubiła określenia „sym
patia". Z własnej winy nie nosiła zaręczynowego pierścionka;
zwlekała ze ślubem, gdyż, prawdę powiedziawszy, nie miała
ochoty być żoną oficera. Przede wszystkim zaś chciała jeszcze
trochę żyć samodzielnie i zwiedzić świat. James, któremu wy-
R S
37
starczała kariera wojskowa, cierpliwie czekał, aż ukochana zde
cyduje się na małżeństwo.
W końcu napisała krótki, pogodny list, w którym dość ob
szernie opisała lot i wieczór w hotelu, a tylko pobieżnie dom
pana Sardiego. Zakleiła kopertę, czując wyrzuty sumienia, ale i
ulgę. Do czytania wybrała „Kobietę w bieli" Wilkie Collinsa.
Siedząc w wygodnym fotelu, tak się zaczytała, że zapomnia
ła o całym świecie. Gdy wreszcie spojrzała na zegarek, okaza
ło się, że został zaledwie kwadrans na przygotowanie się do
kolacji.
Prędko ubrała się, starannie umalowała, lekko poperfumo-
wała i przewiązała włosy czarną wstążką. Przyjrzała się sobie
krytycznym okiem i uznała że osiągnęła taki efekt, o jaki jej
chodziło. Punktualnie o ósmej była gotowa.
Wyszła sprężystym krokiem, jak gdyby wyruszała na bój. Na
parterze czekał przeciwnik ubrany w niebieską koszulę i czarne
spodnie.
- Wygląda pani bardzo elegancko - rzekł z uznaniem.
- Dziękuję.
Przepuścił ją w drzwiach do salonu.
- Czego się pani napije?
- Poproszę wodę mineralną.
- Wodę? Może da się pani namówić na aperitif?
- Nie, dziękuję. Rzadko piję alkohol... czasami kieliszek
wina do kolacji.
Valori wzruszył ramionami.
- Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak podać pani wodę.
- Dziękuję.
Siedziała, nie starając się nawiązać rozmowy.
- Zawsze pani taka milcząca? - zapytał po kilku minutach
R S
38
i uśmiechnął się jakby mimo woli. - Po co pytam; przecież
wczoraj widziałem, że jest inaczej. W towarzystwie szwagra
była pani niezwykłe ożywiona.
- Znam go od bardzo dawna - mruknęła, rzucając mu wiele
mówiące spojrzenie.
- Czy pani siostra zdaje sobie sprawę z tego, że wasze kon
takty są takie... zażyte?
Czuła, że za chwilę straci panowanie nad sobą. Pod wpływem
jego niedorzecznych słów zrezygnowała z planu, by traktować
go przyjaźnie. Nie widziała powodu, dla którego miałaby uspra
wiedliwiać się przed obcym człowiekiem. Jeśli pan Sardi zażąda
wyjaśnień, otrzyma je od razu. Pracodawca miał do nich niejakie
prawo, zresztą był uprzejmy i wzbudzał szacunek. Natomiast
jego szwagier nie miał żadnego prawa, aby wypytywać ją o oso
biste sprawy, a tym bardziej osądzać.
Wypiła wodę duszkiem i wstała.
- Sądzę, że najlepiej będzie, jeśli pójdę do siebie. Poproszę
gospodynię, żeby mi przysłała coś do jedzenia, a zresztą mogę
obyć się bez kolacji.
Valori zerwał się i wyciągnął rękę. W tym momencie usły
szeli cichy głos:
- Panno Fleming, teraz, gdy ja tu jestem, nie będzie to chyba
konieczne.
W drzwiach stał szpakowaty mężczyzna o zmęczonej twarzy.
- Marco! Pospieszyłeś się! - zawołał Valori. Pojawienie się
szwagra wcale go nie speszyło, natomiast Georgia oblała się
szkarłatnym rumieńcem.
Pan Sardi mocno uścisnął jej dłoń.
- Witam panią. Miałem nadzieję, że pod moją nieobecność
będzie pani dobrze traktowana.
R S
39
- Zaszło tylko drobne nieporozumienie - rzekł Valori.
- Cieszy mnie to, bo panna Fleming jest naszym miłym
gościem. Poza tym ma doskonałe referencje, więc byłoby wielką
stratą dla nas, gdyby odleciała następnym samolotem z Pizy do
Londynu.
Spojrzała na niego z wdzięcznością.
- Poznałam pana uroczą córeczkę, więc chętnie zostanę.
- No, to kamień spadł mi z serca. - Popatrzył na oboje po
ważnym wzrokiem. - Luka, umil czas tej uroczej damie, a ja
pójdę do Alessy. Kolację zjemy razem, dobrze?
Luka złożył głęboki ukłon.
- Panno Fleming, zechce pani łaskawie mi wybaczyć. Bła
gam o rozgrzeszenie, bo w przeciwnym razie szwagier nie da
mi żyć. A tym bardziej Alessa.
- Tylko dlatego wybaczam.
- No, mogę spokojnie iść na górę - powiedział Marco Sardi.
R S
ROZDZIAŁ CZWARTY
Z jadalni korzystano tylko podczas uroczystych okazji, a co
dzienne posiłki jadano w oranżerii. Drzwi zostawiano otwarte,
więc podczas kolacji można było podziwiać baśniowy ogród
oblany księżycową poświatą. Ku zaskoczeniu Georgii Valori
zaproponował, aby poczekali na pana domu, spacerując po
ogrodzie,
Zgodziła się, gdyż milczenie na świeżym powietrzu wyda
wało się jej mniej krępujące niż w zamkniętym pomieszczeniu.
Przez pewien czas nie zamienili ani słowa. Georgia celowo nie
odzywała się, ponieważ uważała, że to Valori powinien nawią
zać rozmowę.
- Jaka szkoda - odezwał się wreszcie - że nie mogę cofnąć
zegara do chwili naszego poznania.
- O?
- Początkowo myślałem, że pani podróżuje sama. - Spojrzał
na nią i zapytał z wyrzutem w głosie: - Dlaczego była pani
w towarzystwie mężczyzny? - Odwrócił głowę. - Głupie pyta
nie, bo jakże mogło być inaczej?
- Jak mam to rozumieć? - spytała z ledwo hamowaną
złością.
- Niech pani nie udaje! Na pewno wszyscy pani powtarzają,
że jest bardzo piękną kobietą.
- No, wie pan...
R S
41
Zabrakło jej słów. Pierwszy raz usłyszała, że jest piękna.
Nawet James mówił tylko, że jest atrakcyjna, wyjątkowa, ale
nigdy nie powiedział, że jest piękna.
- Kiedy ślub? - zapytał Valori, jak gdyby nieświadom tego,
że narusza normy dobrego wychowania.
Pytanie ją oburzyło, lecz dla świętego spokoju odparła:
- Mamy czas. - W duchu dodała, że to jej się nie spie
szy. - James będzie na Cyprze pół roku. Chyba jest zadowolo
ny, bo z tego, co pisze, wynika, że głównie grają w polo.
Wygląda na to, że wojskowi mają mało obowiązków i dużo
przyjemności,
- A żony oficerów? Ich życie też jest przyjemne?
- Być może.
- Widzę, że nie jest pani o tym przekonana.
- Dla Jamesa życie w wojsku to spełnienie marzeń. Ja na
tomiast chcę jeszcze uczyć przez rok, dwa i trochę podróżować.
- A może jest inny powód zwłoki? - Rzucił jej krytyczne
spojrzenie. - Może ten, kogo pani kocha, już jest żonaty?
Zacisnęła pięści i syknęła: -
.- Signor Vałori, staram się panować nad sobą, ale coraz mi
trudniej. Mówiłam już sto razy, że myli się pan co do Toma
i mnie i...
- Ustaliliśmy, że to nie moja sprawa - wycedził zimno.
.- Cieszy mnie, że pan o tym pamięta, więc zmieńmy temat.
Możemy rozmawiać o polityce, religii, sporcie; o czymkolwiek,
byle nie o moich osobistych sprawach.
Valori przystanął, pochylił się lekko i spojrzał na jej zagnie
waną twarz.
- A może powinniśmy zmazać wszystko, co dotąd powie
dzieliśmy?
R S
42
Stała jak zahipnotyzowana jego wzrokiem. Dopiero po dłuż
szej chwili zamrugała i odwróciła głowę.
- Zgadzam się, jeśli to ma oznaczać, że na czas mojego
pobytu będziemy zachowywać się jak ludzie cywilizowani i...
- Ludzie cywilizowani! - powtórzył z ironicznym uśmie
chem. - Typowo angielskie postawienie sprawy, ale dobrze,
obiecuję poprawę.
Przeszli dwie alejki w milczeniu, nim znowu on pierwszy się
odezwał:
- Właściwie to chciałem zaproponować, żeby nasza znajo
mośc była serdeczniejsza, ale... Wracajmy.- Zawrócił raptow
nie. - Bardzo chce mi się jeść.
- Mnie też. W bliższej i dalszej rodzinie słynę z doskonałe
go apetytu.
- Lubię kobiety, które potrafią docenić dobre jedzenie. .
- Włoska kuchnia to poezja i czary - ciągnęła lekkim to-
nem - Tutaj jem znacznie więcej niż w domu, a mimo to ze-
szczuplałam.
- Niektórzy jednak tyją, więc może pani się przepracowuje?
- Oczywiście nie dostaję pensji za nic i pod koniec roku
byłam dość wyczerpana. Przyznam się, że zamiast lekcji z Ales-
są marzył mi się wypoczynek i pobyt u rodziców.
- Więc dlaczego zgodziła się pani ją uczyć?
- Wzruszył mnie jej los. - Uśmiechnęła się niepewnie. - Po-
myślałam, że może się przydam.
- Miała pani rację. Georgio, czy teraz, gdy solennie obie
całem nienaganne maniery, pozwoli mi pani mówić sobie po
imieniu?
- T a k .
- Jestem Luka - rzekł, wyciągając rękę.
R S
43
Z wahaniem podała mu swoją. Miała niejasne uczucie, że
w którymś momencie postąpiła nierozważnie, lecz nie wiedziała
kiedy. Uśmiechnęła się, odwróciła i weszła do jadalni.
- Mam nadzieję - rzekł pan Sardi, patrząc to na nią, to na
szwagra - że państwo zawarli pokój. Zapraszam do stołu.
Elsa znowu wyczarowała jakieś nowe potrawy. Kolacja była
nie tylko wyborna, ale i ciekawa. Panowie okazali się kulturalni
i oczytani, więc rozmowa toczyła się błyskotliwie i Georgia
z przyjemnością brała w niej udział. Jej nastawienie do Luki
powoli się zmieniało. Zaskoczyła panów, gdy powiedziała, że
miło jest wypowiadać poglądy na tematy, które wielu mężczyzn
uznaje za przekraczające umysłowe możliwości kobiet.
- Dlaczego? - zdziwił się pan domu.
- Podejrzewam - pospieszył z wyjaśnieniem Luka - że wie
lu mężczyzn jest przekonanych, że uroda nie może iść w parze
z inteligencją.
- Ale prawdziwe piękno, takie jak pani Georgii, jest możli
we tylko wtedy, gdy opromienia je inteligencja - autorytatywnie
stwierdził pan Sardi. - Och, jak ślicznie nasz gość się rumieni.
Georgia pomyślała, że jej chlebodawca jest wyjątkowo
uprzejmy, ponieważ gościem nazywa osobę, którą zatrudnił do
uczenia córki.
- Ty jesteś przyzwyczajony do tego, że kobieta może być
piękna i inteligentna- dodał Valori. - Maddalena miała te ce
chy w nadmiarze.
- Prawda - przyznał Marco Sardi cicho, ze smutkiem. -
Brak mi jej stale i wszędzie... Wiesz, przez ten tydzień bez
ciebie miałem urwanie głowy w fabryce.
- Siostra pomagała nam, zajmując się finansami i sprzedażą
- wyjaśnił Luka. - Mnie najbardziej interesuje projektowanie
R S
44
karoserii i rozwiązania techniczne, ale Marco jest bezwzględny.
Stale wysyła mnie na jakieś zagraniczne spotkania.
- Jego nazwisko i twarz przyczyniają się do sprzedaży da
leko lepiej niż jakakolwiek reklama. - Pan Sardi spojrzał na
Georgię pytająco. - Zapewne wie pani, że mój szwagier miał
dużą szansę zostać mistrzem świata?
- Tego nie wiedziałam - przyznała szczerze. - Mój ojciec
pasjonuje się sportem, ale ja nie za bardzo. - Popatrzyła na
Lukę. - Pamiętam jednak, że widziałam pana... ciebie w tele
wizji. Stałeś na podium, czekając na medal.
- To były czasy, zanim uległem namowom siostry i za
cząłem poświęcać się dla firmy. - Spoważniał. - W latach
osiemdziesiątych nie mogliśmy sprostać zamówieniom, ale kry
zys światowy uderzył i w nas. Zawsze produkowaliśmy samo
chody luksusowe, robione przez zdolnych ludzi, a nie przez
bezduszne maszyny.
Pan domu nalał koniaku szwagrowi i sobie.
- Jakoś przetrwaliśmy najgorszy okres bez pomocy z ze
wnątrz i nawet wiedzie się nam lepiej niż kilku innym firmom.
Na przykład angielski Aston Martin Lagonda został wykupiony
przez Forda. A nasze nowe valori supremo nie ma godnego
rywala. - Roześmiał się. - Czy przyjemnie jechało się z byłym
mistrzem?
- Nie za bardzo. Zdradzę panu, że dopiero w samochodzie
zorientowałam się, z kim jadę.
Panowie wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Moja piękna pasażerka była blada ze strachu - powiedział
Luka.
Georgia zaczerwieniła się i wstała, więc panowie poszli za
jej przykładem.
R S
45
- Zrobiło się późno, a panowie chyba mają wiele spraw do
omówienia. Ja muszę się wyspać, żeby od rana mieć dużo in
wencji. Signor, byłabym wdzięczna, gdyby mi pan dokładnie
powiedział, czego ode mnie oczekuje.
- Bardzo proszę. - Marco Sardi uśmiechnął się serdecz
nie. - Przede wszystkim liczyłem na to, że będzie pani dobra
dla mojej córki, ale tego już jestem pewien. Nie muszę chyba
mówić, ile ona dla mnie znaczy, prawda? Jestem okropnym
egoistą i zabieram ją do Londynu, bo długa rozłąka byłaby dla
mnie nie do zniesienia. Poza tym zmiana otoczenia dobrze jej
zrobi.
- Na pewno - rzekła Georgia ze współczuciem. - Rozu
miem pana.
- Jak dotąd, mała wciąż kurczowo trzyma się tego wszy
stkiego, co zna - wtrącił Luka.
- I dlatego mój szwagier z nami mieszka. Córka go uwiel
bia, i to też stanowi część problemu z wyjazdem do Anglii.
Bardzo chciałaby, żeby z nami pojechał, a przecież jest niezbęd
ny w fabryce.
- Postaram się zachwalać Anglię i przedstawiać w takich
barwach, że Alessa będzie chciała pojechać. Na razie życzę
panom dobrej nocy.
- Dobranoc - powiedział Marco Sardi. - Mam nadzieję, że
uczenie jednego dziecka nie będzie takie męczące jak całej
klasy. Chciałbym, żeby pobyt tutaj był dla pani choć trochę
przyjemnością.
- Na pewno będzie. I zrobię wszystko, żeby moja obecność
była przyjemna dla pańskiej córki.
- Odprowadzę cię - zaproponował Luka.
Zgodziła się, ponieważ wolała nie przedłużać rozmowy. Rze-
R S
46
komo chciał pokazać kontakty, by wiedziała, gdzie zapalać i ga-
sić światło. Okazało się jednak, że był i inny powód.
- Dziękuję i dobranoc - powiedziała, gdy stanęli przed
drzwiami jej pokoju.
- Chwileczkę. Chcę wiedzieć, czy mówiłaś prawdę.
Jej dobry nastrój prysł jak bańka mydlana.
- O czym? - mruknęła niechętnie. - O Tomie?
- Nie! Ani słowa więcej o twoim szwagrze. - Westchnął
i dodał przytłumionym głosem, jakby z pretensją: - Chodzi mi
o pokój między nami. Mówiłaś, że mamy zachowywać się przy-
kładnie...
Rzuciła mu wojownicze spojrzenie i syknęła:
- Zawsze mówię to, o co mi chodzi! Wbrew temu, co o mnie
sądzisz, jestem bardzo prostolinijną osobą. Nie naruszę rozej-
mu... choćby tylko ze względu na dziecko.
Luka, który miał zniewalający i niebezpieczny urok, uśmie-
chnął się czarująco. Georgia była coraz bardziej rada, że wie
o jej narzeczonym. Sądziła, że James będzie stanowił tarczę,
która ochroni ją przed przystojnym Włochem.
- Dobrze. Dzięki temu życie będzie łatwiejsze, dla wszy-
stkich. I to zakończy nieporozumienia, które zaczęły się w sa-
molocie. Gdy spojrzałaś na mnie, zdawało mi się, że mnie po
znajesz.
- Twoja twarz wydała mi się znajoma - przyznała z filuter-
nym uśmiechem - ale myślałam, że jesteś aktorem.
- To nie w moim stylu. - Z niesmakiem wykrzywił usta.
- Jestem prawdziwym mężczyzną i lubię mieć ręce umazane
smarami.
- Czy z żalem rzuciłeś wyścigi?
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie. Ale śmierć Ayr-
R S
47
tona Senny bardzo mną wstrząsnęła i uświadomiłem sobie, że
mnie też prawdopodobnie czeka taki koniec. Z mojej inicjatywy
przestaliśmy produkować samochody wyścigowe i przerzucili
śmy się na luksusowe wozy.
- Rodzina chyba przyjęła twoją decyzję z ulgą.
- Tak. - Zachmurzył się. - Przynajmniej tyle zrobiłem dla
siostry, zanim umarła.
Georgię ogarnęło współczucie, więc instynktownie położyła
mu dłoń na ramieniu.
- Dobranoc. Muszę iść, bo brak snu szkodzi urodzie...
- Twojej na pewno nic nie zaszkodzi. - Mocno uścisnął jej
rękę. - Dlaczego się krzywisz? Czyżbyś nie lubiła, gdy ktoś
mówi, że jesteś piękna? Wiesz, kim był Andrea delia Robbia?
- Wiem. Rzeźbiarzem z przełomu piętnastego i szesnastego
wieku.
- Mogłabyś być jego modelką.
- Zatem muszę obejrzeć jego dzieła.
- Chętnie służę jako przewodnik... oczywiście, jeśli mnie
weźmiesz ze sobą. Kiedy chcesz się wybrać do muzeum?
- To zależy, ile wolnego czasu dostanę. A teraz naprawdę
muszę iść spać. Dobranoc.
Podniósł jej dłoń do ust.
- Dobranoc, Georgio.
Pochylił się, jakby chciał pocałować ją w usta, więc prędko
się odwróciła i weszła do pokoju. Serce jej biło jak szalone.
Spała doskonale, lecz zbudziła się wystarczająco wcześ
nie, by zdążyć na śniadanie. Od rana było parno, więc ubrała
się w najlżejszą suknię z zielonego jedwabiu w biało-żółte
groszki.
R S
48
- Dzień dobry. - Marco Sardi wstał. - Wygląda pani na
wypoczętą.
- Dzień dobry, signor. Spałam jak kamień. - Nalała sobie
kawy. - Słyszałam, gdy Alessa i Pina wychodziły. Gdzie są?
- Luka wziął Alessę do ogrodu, żebyśmy mogli spokojnie
porozmawiać. Nie ośmielę się dawać pani wskazówek, jak ma
uczyć. Proszę tylko, żeby pani nie przeciążała dziecka nauką
i po lunchu pozwalała odpocząć przynajmniej dwie godziny.
Mojej córce wcale nie uśmiechały się te lekcje, więc nie wiem,
czy będzie grzeczna.
- Proszę się nie martwić, bo na początku lekcje będą krótkie
i w formie zabawy.
- W formie zabawy! Mnie uczono śmiertelnie poważnie, ale
na szczęście dla dzieci podejście się zmieniło. Państwo Donati
bardzo chwalą panią za postępy syna w nauce, ale przede wszy
stkim za serdeczny stosunek do dzieci.
- Postaram się zaprzyjaźnić z pańską córeczką. Przyjdzie mi
to tym łatwiej, że ma tyle wdzięku.
- Jest bardzo podobna do matki. - Wyrwało mu się wes
tchnienie z głębi serca. - No, czas mnie goni. Dziękuję, że wsta
ła pani wcześnie i mogliśmy porozmawiać. Liczę, że podczas
kolacji zda mi pani sprawozdanie z pierwszego dnia.
Wbiegła Alessa, wołając:
- Tato, tatusiu! Patrz, co wujek przywiózł mi z Londynu!
- Co się mówi? - łagodnie upomniał ją ojciec. - Przywitaj
się z panią.
- Dzień dobry. , '
Dziewczynka pospiesznie dygnęła i z dumą pokazała ojcu
biały zegarek z kolorowymi cyframi. Pan Sardi odpowiednio
zachwycił się prezentem, wziął ją na ręce i serdecznie ucałował.
R S
49
- Dzień dobry, Georgio. - Na progu stał Luka w popielatym
garniturze i niebieskiej koszuli. - Jak spałaś?
- Dzień dobry. Pierwszorzędnie, dziękuję.
- Luka, jedziemy.
- Jestem gotów od dawna. Czy powiedziałeś Georgii, kiedy
będzie miała wolne?
Pan Sardi uderzył się ręką w czoło.
- Nie. Przepraszam. Oczywiście wszystkie soboty i niedzie
le są wolne, chyba że będziemy mieli nieprzewidziane kłopoty
w fabryce. A gdybym musiał nagle wyjechać, chyba jakoś doj
dziemy do porozumienia, prawda?
- Będę tutaj tak krótko, że do końca pobytu mogę obejść się
bez wolnego - powiedziała wspaniałomyślnie. - Z tym, że
przed powrotem do Wenecji chciałabym zwiedzić Florencję.
- Musisz mieć trochę czasu dla siebie - zaoponował Luka
- ale o tym możemy pomówić wieczorem. Chodźmy, Marco,
odwiozę cię...
- O, co to, to nie! - zawołał pan Sardi bez cienia złośliwości.
- Jak zwykle pojedziemy osobno. Wprawdzie to strata czasu
i benzyny, ale zysk dla moich nerwów.
Po ich wyjściu Alessa zrobiła smutną minę, lecz rozchmurzyła
się, gdy Georgia zaproponowała, aby razem zjadły śniadanie.
Sok pomarańczowy, chrupiące bułki z masłem i dżemem
oraz kawa bardzo im smakowały.
- Bardzo ładnie zjadłaś śniadanie - pochwaliła Alessę Pina.
.- Bo było smaczne. - Dziewczynka spojrzała na Georgię.
- Kiedy pójdziemy pływać?
- Po lekcji angielskiego.
- Myślałam, że angielski zacznie się jutro. - Patrzyła pro
sząco oczami jak bławatki. - Nie można?
R S
50
- Tatuś chce, żebyśmy zaczęły dzisiaj. Najpierw lekcja, po-
tem spacer w ogrodzie, a na koniec pływanie.
Jak było do przewidzenia, Alessa okazała się pojętną uczen
nicą. Bardzo podobała się jej lekcja urozmaicona kolorowymi
fotografiami i rysunkami. Prędko nauczyła się liczenia, kilku
zdań
i krótkiego wierszyka. Gdy lekcja dobiegła końca, szczerze
się zdziwiła.
- Już? Tak prędko? Czy teraz mogę mówić po włosku?
- Tak. Ale pamiętaj, że na lekcjach tylko po angielsku.
Podczas spaceru stale pytała o angielskie nazwy kwiatów
i roślin.
- Może tatuś wcześniej wróci - szczebiotała przejęta. - Na
pewno się ucieszy, gdy mu powiem coś po angielsku.
- Będzie zachwycony - zapewniła Georgia.
- Wujek też. - Alessa wyciągnęła rękę z zegarkiem. - Anna
i Chiara będą mi zazdrościć.
- A kto to?
- Koleżanki ze szkoły. Też mają wujków, ale nie takich
sławnych.
Niebawem pożegnała .się i pobiegła do Piny.
Wieczorem podczas kąpieli powtarzały słówka. Georgia sie-
działa koło wanny i podpowiadała, gdy uczennica nie mogła
sobie czegoś przypomnieć.
Tego wieczoru nie przeczytała całej bajki, ponieważ pan
Sardi wrócił wcześniej. Alessa boso podbiegła do ojca i z dumą
powiedziała po angielsku:
- Dobry wieczór. tatusiu. Jak się czujesz?
R S
ROZDZIAŁ PIĄTY
Jeden dzień był bardzo podobny do drugiego. Utrzymywała
się słoneczna, ale duszna pogoda, więc zaraz po lekcji nauczy
cielka i uczennica szły na spacer, a potem pływały. Po drzemce
były gry i zabawy, podczas których Alessa powtarzała słówka
i zdania z lekcji. Co wieczór chętnie popisywała się przed ojcem
i wujkiem tym, co zapamiętała.
Przed kolacją Georgia miała niezbyt dużo czasu dla siebie,
za to wieczory były bardzo przyjemne. Mocno przywiązała się
do dziecka, lecz cały dzień z jedną tylko uczennicą na ogół ją
męczył. Tym bardziej że pan Sardi oczekiwał, iż jego córka
dobrze przyswoi sobie podstawy języka. Gdy dzień dobiegał
końca, z ulgą myślała o tym, że będzie miała godzinę lub dwie
dla siebie.
Prędko zorientowała się, że coraz niecierpliwiej czeka na
kolację w towarzystwie Luki. Marco Sardi na pewno widział,
że jego szwagier odnosi się z rosnącą sympatią do „angielskiego
gościa", jak uparcie nazywał Georgię. Luka wyraźnie dawał do
zrozumienia, że jego początkowa niechęć minęła bez śladu.
Lubił przebywać z Georgią i nie ukrywał, że bardzo go pociąga.
Ona też lubiła jego towarzystwo, lecz niepokoił ją wyraz jego
oczu, mówiący, że Luka nie wątpi we wzajemność.
Znajomi, którzy bywali w Italii, zapewniali ją, że rozsądna
młoda kobieta nie ma czego obawiać się ze strony Włochów. Na
R S
52
miejscu okazało się, że mieli rację. Uroda Georgii często wy
woływała zachwyty i komplementy, ale na tym się kończyło.
Być może dlatego, że dotychczas miała do czynienia głównie
z mężczyznami w średnim wieku, którym angielski potrzebny
był w pracy oraz ze studentami, którym konieczny był na uczel
ni. Wszyscy oni odnosili się do niej z szacunkiem.
Luka Valori stanowił wyjątek. Chociaż wiadomo było, że
świetnie zna angielski, rozmawiali wyłącznie po włosku; z ja
kiegoś powodu wolał posługiwać się językiem ojczystym. Tak
samo, jak pan Sardi, który mówił po angielsku płynnie, ale
z silnym akcentem.
Widocznie język angielski był zarezerwowany na lekcje
z Alessą. Georgia za słabo znała włoski, aby zapytać Lukę, czy
ich rozmowy mieszczą się w ramach przyjętego stylu niewinne
go flirtu, czy też są wstępem do czegoś poważniejszego. Oba
wiała się, że skoro podejrzewają o romans ze szwagrem, uważa,
iż jest łatwą zdobyczą, a nawet z góry zakłada, że bez sprzeciwu
zostanie jego kochanką.
Na samą myśl o tym mocno się zarumieniła..
- Czuje się pani zmęczona lekcjami? - zapytał pan Sardi,
gdy pili kawę.
- Nie - odparła z ujmującym uśmiechem. - Chciałabym
mieć więcej równie zdolnych uczniów.
Luka spojrzał na nią takim wzrokiem, że jeszcze mocniej się
zaczerwieniła.
- Georgio, czy bardzo dokuczają ci upały? - spytał, wyma
wiając jej imię dziwnie pieszczotliwym tonem.
- Skądże. Lubię słońce.
- To widać po twoich policzkach. - Przeniósł wzrok na
szwagra. -Marco, podejrzanie wyglądasz. Co ci jest?
R S
53
- Nic. - Pan Sardi niedbale wzruszył ramionami. -
Powinienem jeść mniej wołowiny, bo mi nie służy, ale tak
lubię...
- Ty dziś wyglądasz na zmordowanego - rzekł Luka suro
wym tonem. - Weź urlop.
- W żadnym wypadku. Wystarczy, jeśli teraz trochę odpo
cznę. - Wstał, przepraszająco uśmiechając się do Georgii. -
Wiek daje mi się we znaki, więc pójdę wcześniej spać. - Do
branoc.
Przyjrzała mu się ze współczuciem.
- Mam nadzieję, że dłuższy sen dobrze panu zrobi.
- Na pewno. Luka, nie patrz tak na mnie. I nie martw się.
Jutro będę zdrów jak rydz.
Po jego wyjściu Luka przesiadł się na fotel bliżej Georgii
i rzekł cicho:
- Martwię się o niego.
- Zauważyłam. Czy signor Sardi zawsze był taki chudy?
- Nie. Muszę go nakłonić, żeby poszedł do lekarza. Od
śmierci Maddaleny pracuje jak szalony. Rozumiem go, ale
wszystko ma swoje granice. Byli wyjątkowo dobranym małżeń
stwem, bardzo się kochali, więc jest mu ciężko... Po prostu
brakuje mu fizycznych kontaktów z kobietą.
Georgia zarumieniła się zażenowana. Luka zauważył to i po
wiedział:
- Przepraszam, nie chciałem wprawić cię w zakłopotanie.
- Wiem. - Uśmiechnęła się krzywo. - Jestem już trochę
zmęczona, więc dłużej trwa, nim zrozumiem intencję tego, co
się do mnie mówi. W szkole kilka osób zna angielski, a tutaj
cały czas jestem zmuszona posługiwać się włoskim.
- Znam angielski, ale nie tak dobrze jak ty włoski. I wolę
R S
54
rozmawiać z tobą w moim ojczystym języku, bo masz czarujący
akcent Zresztą nie tylko akcent. Sama wiesz najlepiej.
Rozmowa zmierzała w niewłaściwym kierunku, więc posta
nowiła ją przerwać.
- Jest późno - rzekła, podnosząc się. - Życzę ci dobrej nocy.
Luka wstał z ociąganiem.
- Dlaczego odchodzisz? Wystraszyłaś się?
- Niezupełnie. - Gorączkowo szukała odpowiednich słów.
- Jestem rozsądna... Nie, raczej ostrożna. Tak, jestem ostrożna
- powiedziała z namysłem - i staram się tak postępować, żeby
nikt mnie źle nie rozumiał.
Podszedł do niej.
- Chcesz powiedzieć, że z powodu tego narzeczonego ofi
cera jesteś nieczuła na mój wdzięk? A może jednak szwagier
stanowi przeszkodę?
- Przestań ciągłe wracać do Toma! - W jej oczach mignęły
gniewne błyski. - To czysty nonsens!
- A według mnie żaden nonsens - rzekł z uporem, który
doprowadzał ją do wściekłości. - Zresztą wiem, że potrafię skło
nić cię, byś o nim zapomniała. O innych mężczyznach też...
łącznie z narzeczonym. - Porwał ją w ramiona i przytulił do
piersi. Czuła, jak mocno wali jego serce. - Powiedz, że cię nie
pociągam... jeśli to prawda.
Nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Ogarnęło ją pra
gnienie, by ją pocałował i dlatego nie mogła znaleźć słów
w żadnym języku.
Luka zaśmiał się triumfalnie i z wolna pochylił głowę. Za
drżała, gdy dotknął ustami jej warg. Momentalnie oboje przeszył
rozkoszny prąd. Po raz pierwszy w życiu Georgię ogarnęło takie
podniecenie, że zapomniała o całym świecie.
R S
55
Nagle do jej świadomości dotarł dźwięk telefonu. Luka puścił
ją tak gwałtownie, że bez sił opadła na kanapę. Zaklął siarczy
ście i szarpnął antenę telefonu komórkowego, jakby chciał ją
złamać.
- Valori - warknął.
Po chwili twarz mu zastygła w nieprzyjemnym grymasie
i rzekł po angielsku:
- Zaraz poproszę. Do ciebie.
Prawie rzucił słuchawkę i wybiegł do ogrodu.
- Słucham - odezwała się głosem, którego sama nie poznała.
- Georgia? Dobry wieczór, mówi Tom. Czy to ten okropny
Włoch odebrał telefon?
- Tak. Jak Charlotte?
- Stoi obok i wyrywa mi słuchawkę.
- Kończ, Tom - zniecierpliwiła się Charlotte. - Georgio,
to ty?
- Dobry wieczór, kochana.
- Masz dziwny głos. Dobrze się czujesz?
- Znakomicie - skłamała. - A ty?
- Ja też. Opaliłam się na czekoladowo. Wczoraj nareszcie
byliśmy w Sienie. Fantastyczne miasto. Tom wszedł na szczyt
wieży, żeby stamtąd podziwiać widok, ale ja się bałam. A ty
zwiedziłaś coś?
- Nie. Miałam dyżur w sobotę i niedzielę, bo w fabryce by
ły jakieś kłopoty. Ale w tym tygodniu na pewno pojadę do Flo
rencji.
Wysłuchała zachwytów nad „Dawidem" Michała Anioła
i obiecała, że pójdzie obejrzeć go w Gallerie dell'Accademia,
choćby miała pół dnia stać w kolejce. Przekazała pozdrowienia
dla rodziców.
R S
56
-Odłożyła telefon na stół i zamierzała chyłkiem wyjść, ale
ucieczka się nie powiodła. Luka wrócił i od progu zawołał:
- Georgio! Poczekaj!
Niechętnie odwróciła się i spojrzała na jego ściągniętą twarz.
- Wybacz mi, proszę - powiedział schrypniętym głosem.
- Nie miałem... nie chciałem... tak się zachować.
Milczała, ponieważ Ogarnęło ją uczucie wielkiego znużenia.
- Nie masz nic do powiedzenia?
- Jestem zbyt zmęczona, żeby mówić po włosku - odparła
po angielsku. - Dobranoc.
- Proszę cię. - On też przeszedł na angielski. - Musisz
uwierzyć, że nie chciałem... naprawdę nie chciałem cię obrazić,
- Trudno to nazwać obrazą.
- Chyba wybrałem niewłaściwe słowo. - Popatrzył na nią
spode łba. - Odpowiedniejsze byłoby...
- Wiem, że chciałeś przekonać mnie o swym nieodpartym
uroku - przerwała bezbarwnym tonem.
Luka wyprostował się.
- Chciałem ci udowodnić, że można całować się z innymi
mężczyznami.
- Po co? - spytała urażona.
- Dio! Jest tylu innych oprócz Toma i tego twojego oficera.
- Mojemu narzeczonemu na imię James! - krzyknęła roz
gniewana. - Zaraz chyba sie obrażę, ale wróćmy na chwilę
do włoskiego. Zrozum i zapamiętaj raz na zawsze, że Tom
jest mężem mojej ukochanej siostry i lubię go, ale nie ponad-
to. A James... Jamesa kocham - zakończyła świadoma, że
kłamie.
- Nie wierzę - rzekł głucho.
Jej oczy zaczęły ciskać błyskawice.
R S
57
- Wierzysz czy nie, to beż znaczenia. Istotna jest opinia pana
Sardiego.
- Uważasz, że nie przeszkadzałoby mu, gdyby się dowie
dział o romansie ze szwagrem?
- Romans ty wymyśliłeś, ale, jak chcesz, to mu o nim po
wiedz.
Odwróciła się, aby wyjść, lecz Luka złapał ją za rękę i przy
trzymał w żelaznym uścisku.
- Powiedziałaś swojemu szwagrowi, że zadzwonił w nieod
powiedniej chwili?
- Nie. -
- Niech go piekło pochłonie! - Schwycił ją za drugą rękę.
- Ogarnęła mnie taka radość, podniecenie i... nagłe usłyszałem
jego głos... - Przyciągnął ją, ale wyczuł jej opór, więc się od
sunął. - To też zły moment - burknął. - Szkoda.
- Nie będzie żadnego dobrego - wycedziła zimno.
- Dlaczego? — Zrobił zarozumiałą minę. - Możesz zaprze
czyć, że rozpaliłaś się w moich ramionach?
- Nie mogę, ale nie mam zamiaru dopuścić, żeby to się
powtórzyło. Przyjechałam tu do pracy, signor Sardi płaci mi za
uczenie jego córki, więc ten incydent był nierozsądny. Na koniec
powtarzam jeszcze raz, że Tom jest moim szwagrem. - Załamał
się jej głos. - Obrażasz nie tylko mnie, ale i jego. I Jamesa na
dodatek. - Patrzyła na niego groźnym wzrokiem, chociaż ze
zdenerwowania miała sucho w ustach i drżały jej ręce. - Do
branoc.
Bała się, a jednocześnie pragnęła, aby ją znowu objął, jednak
tym razem nawet nie drgnął i pozwolił jej wyjść.
Gdy z Alessą zeszła na śniadanie, przy stole zastała jedynie
R S
58
pana Sardiego, który czule uśmiechnął się do córki, a do niej
zwrócił się ze słowami:
- Dzień dobry, są dwa listy do pani. Luka przyniósł je przed
wyjściem. Musiał wcześniej pojechać do fabryki, żeby przypil
nować, jak radzą sobie z innowacją, którą niedawno wprowa
dził. - Spojrzał na córkę. - Kochanie, pałaszujesz, że aż miło
patrzeć. Cieszy mnie, że masz doskonały apetyt.
O sobie nie mógł tego powiedzieć.
Georgii wyjątkowo też nie chciało się jeść, lecz wiedziała,
że to chwilowe. Natomiast szczerze niepokoiła się o pana Sar
diego. Od kilku dni jadł coraz mniej, czuł się osłabiony, schudł
i poszarzał na twarzy. Nie wypadało jej zadawać niedyskretnych
pytań i dlatego zainteresowała się, czy w sobotę trochę od
pocznie.
- W sobotę i niedzielę, na pewno - odparł z przekonaniem.
- Po prawie dwóch tygodniach należy się pani wolne, więc jutro
zabiorę Alessę do siostry. Może pojedzie pani z nami? A jeśli
ma pani inne plany, podwieziemy panią do Lukki, którą też
warto zwiedzić.
- Jest stamtąd pociąg lub autobus do Florencji?
- Nie wiem. Ma pani prawo jazdy?
- Tak.
- Wobec tego może pani wziąć samochód, którym Elsa
i Franco jeżdżą po zakupy,
Alessa zaczęła prosić ojca, by pozwolił jej jechać z Georgią,
lecz się nie zgodził. Dała się uspokoić tylko dzięki obietnicy, że
pójdą na lekcje do domku w ogrodzie, co Georgia traktowała
jako nagrodę i urozmaicenie. Skróciła trochę lekcje i poszły pły
wać, gdyż zrobiło się parno. Zanosiło się na burzę.
Jeszcze nigdy dzień nie wlókł się tak niemiłosiernie. Georgia
R S
59
ucieszyła się tak samo jak Alessa, gdy pan Sardi wcześniej
wrócił do domu.. Mogła zostawić z nim dziecko i iść się wyką
pać. Leżąc w chłodnej, pachnącej wodzie, zastanawiała się, czy
wypada udawać, że boli ją głowa i dzięki temu uniknąć spotka
nia z Luką. Skrzywiła się niezadowolona, że w ogóle rozważa
kłamstwo. Postanowiła zejść na kolację i zachowywać się, jak
gdyby nigdy nic. Zresztą rzeczywiście prawie nic się nie stało;
pocałunek z kimś innym byłby bez znaczenia. Niestety, w ra
mionach Luki stawała się bezwolna i za każdym razem na samo
wspomnienie oblewała się rumieńcem. Była zadowolona, że
Tom zadzwonił w samą porę.
Luka nie przyszedł na kolację, więc zmartwienie okazało się
przedwczesne. Ogarnęło ją rozczarowanie, a jednocześnie złość
na siebie, więc musiała się pilnować, by prowadzić w miarę
swobodną rozmowę. Tym razem posiłek zdawał się ciągnąć
w nieskończoność. Z ulgą powitała pierwszy odległy grzmot.
Zaczęło kropić, gdy siedzieli przy kawie, a zanim skończyli pić,
lunął ulewny deszcz i potężne błyskawice co chwila przecinały
niebo.
Wiedziała, że Alessa nie boi się burzy, a mimo to wymówiła
się troską o nią, aby mieć pretekst i pójść na górę. Chodziło jej
o pana Sardiego. Widziała, że jest zmęczony, więc nie chciała,
aby jako dobrze wychowany człowiek dotrzymywał jej towa
rzystwa mimo zmęczenia. Gdy powiedziała, że chce dokończyć
pasjonującą książkę, dostrzegła w jego oczach ulgę. W swoim
pokoju długo stała przy oknie. Niepokoiła się o Lukę i zastana
wiała, gdzie jest i co robi. Czuła się podenerwowana, a szalejąca
burza nie poprawiała nastroju. Nawet jak na Włochy nawałnica
była straszna.
R S
60
Po pewnym czasie na schodach rozległy się kroki pana Sardie-
go, który zawsze przed pójściem spać zaglądał do pokoju córki.
Georgia leżała zapatrzona w czarne niebo. Myślała o Luce i o tych
wszystkich, którzy w taką noc muszą być poza domem.
Zdawało się jej, że usłyszała warkot samochodu, lecz nie była
pewna, czy to supremo. Wreszcie zaczęła czytać książkę, której
akcja niebawem tak ją wciągnęła, że wszystko odeszło na dalszy
plan.
Nagle zastukano natarczywie do drzwi, więc przestraszona
wyskoczyła z łóżka jak z procy i boso pobiegła otworzyć. Na
progu stała przerażona Pina w nocnej koszuli. Nieskładnie wy
rzucała z siebie urywane zdania, których Georgia nie zrozumia
ła. Kiedy wreszcie domyśliła się, o co chodzi, zbladła jak ściana.
- Nie, u mnie jej nie ma. Widocznie jest u ojca.
Pina załamała ręce gestem bezbrzeżnej rozpaczy.
- Gdy przestało padać, pan pojechał do fabryki. Alessy nie
ma w jego sypialni, sprawdziłam.
Georgia czym prędzej włożyła podomkę.
- Idź, włóż coś cieplejszego i razem przeszukamy wszystkie
pokoje. Dziecko gdzieś musi być. Może zgłodniała i poszła do
kuchni?
Nigdzie jej nie znalazły. Pina poszła obudzić Elsę i jej syna,
a przerażona Georgia pobiegła zajrzeć do basenu.
Odetchnęła z ulgą, gdy w jasno oświetlonej wodzie nic nie
zobaczyła. Wróciła i poprosiła o latarkę.
- Może signor Marco wziął Alessę z sobą - powiedział
Franco z nadzieją w głosie.
Georgia wątpiła w taką ewentualność. Wysłała Franco, aby
szukał dziecka w ogrodzie warzywnym i za domem, a sama
poszła szukać jej wśród drzew i krzewów.
R S
61
Nagle olśniła ją pewna myśl, więc krzyknęła na całe gardło:
- Domek letni!
Zawołała Franco i nie czekając, pobiegła do domku na tyłach
ogrodu. Nie dochodziło tam światło reflektorów, więc było
ciemno choć oko wykol. Mimo to pędem wbiegła po śliskich
stopniach.
- Alessa! Alessa!
Usłyszała niewyraźny dźwięk. Szarpnęła drzwi, lecz się za
cięły i nie mogła otworzyć. Franco odsunął ją na bok i jednym
uderzeniem pięści je wyważył. Wybiegła zapłakana Alessa
i przytuliła się do Georgii.
- Krzyczałam, ale... nikt nie przyszedł... Chciałam otwo
rzyć drzwi, ale... nie mogłam.
Franco wzniósł oczy do nieba, dziękując Bogu, że dziecko
sie znalazło.
- Na pewno drzwi zatrzasnął wiatr - powiedział. - Są spa-
czone, więc nic dziwnego, że się zacięły. Chodź, malutka - rzekł
łagodnym tonem - zaniosę cię do domu,
- Luisa! - szepnęła Alessa.
Georgia weszła do środka i w nikłym świetle latarki zaczęła
szukać. Znalazła lalkę na podłodze pod oknem.
- Czemu sama po nią przyszłaś? Dlaczego mnie nie popro
siłaś? - mruczała gniewnie,
W chwili gdy stanęła na progu, usłyszała, że nadjeżdża sa
mochód. Spojrzała w tamtą stronę i jednocześnie, nie patrząc
pod nogi, postąpiła krok. Czując, że traci równowagę, krzyknęła
przeraźliwie. Z hukiem spadła na ziemię razem ze schodami,
uderzyła o coś głową i straciła przytomność.
R S
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Otworzyła oczy i rozejrzała się po nieznanym pokoju, które
go ściany były pokryte kremowym jedwabiem. Leżała na wiel
kim łożu pod baldachimem z czerwonego adamaszku. Chciała
spojrzeć w bok, lecz poczuła straszliwy ból w głowie; jęknęła
i czym prędzej zamknęła oczy.
- No, obudziła się pani - powiedział ktoś po włosku.
Mozolnie przetłumaczyła sobie słowa, lecz nie miała siły się
odezwać. Kiwnęła głową, czego natychmiast gorzko pożałowała
i aż krzyknęła z bólu. Czuła, że ktoś chwycił ją za rękę i bada
puls.
- Spokojnie, panno Fleming. Proszę otworzyć oczy. O, bar
dzo ładnie. - Siedzący przy łóżku siwy mężczyzna w ciemnym
garniturze uśmiechnął się do niej ciepło. - Proszę na mnie spoj
rzeć. - Poświecił jej latarką prosto w oczy. - Zbiera się pani na
wymioty?
- Chyba nie -' odparła niepewnie, po angielsku. - Ale po
twornie boli mnie głowa.
- Bo uderzyła nią pani o kamień.
Przypomniała sobie, co zaszło i chciała się podnieść.
— Alessa! - szepnęła zbielałymi wargami. - Gdzie ona jest?
Gdzie ja jestem?
- Alessa jest bezpieczna i smacznie śpi. - Mężczyzna po
mógł jej się położyć. - Jestem doktor Fassi, a pani leży w innym
R S
63
pokoju, na parterze. Luka wolał nie wnosić pani na drugie piętro,
więc położył tutaj.
- Luka? - powtórzyła słabym głosem.
- Tak. Czeka w pokoju obok, aż pani odzyska przytomność.
Signor Sardi też tam jest. - Lekarz uśmiechnął się uspokajająco.
- Wszyscy są mocno wystraszeni, ale chyba nic się pani nie
stało. Wprawdzie ma pani solidnego guza na głowie i nogę
zwichniętą w kostce, ale nie stwierdziłem wstrząsu mózgu. Na
szczęście nie musi pani iść do szpitala.
Georgia miała duże trudności z przetłumaczeniem słów le
karza. Doktor Fassi mówił po włosku, ponieważ język angielski
znał słabo i raczej biernie.
- Naprawdę Alessie nic się nie stało? - zapytała z niepoko
jem. - Teraz pamiętam, że zatrzasnęły się drzwi w drewnianym
domku... il padiglione...
-
Daję pani słowo, że nic jej nie jest. - Oczy lekarza rozbły
sły wesoło. - A pani też nie stało się nic groźnego, skoro słyszę
włoskie słowa.
- Ja zawiniłam - szepnęła, odwracając głowę.
- Że zawaliły się schody? To nie pani wina. Signor Sardi
wyrzuca sobie, że dotąd nie kazał ich naprawić.
- Ale ja dałam Alessie lalkę, którą tam zostawiła i po którą
poszła. - Z jej oczu spłynęły dwie wielkie łzy. - Przepraszam
- powiedziała, pociągając nosem - nie wiem, dlaczego płaczę.
- Normalna reakcja. Płacz dobrze pani zrobi.
- Wszyscy tu tak mówią - mruknęła. - Piangi. Płacz. A my
mówimy: Nie płacz.
Lekarz pokręcił głową.
- Ale macie również powiedzenie: Kiedy wejdziesz między
wrony, musisz krakać jak i one, prawda? Widzę, że czuje się
R S
•64
pani lepiej, więc poproszę, żeby przyniesiono słabą herbatę.
Zapiszę proszki przeciwbólowe i proszę wziąć dwa dzisiaj, ale
jutro, tylko gdyby ból był nie do zniesienia.
Podziękowała mu z uśmiechem, lecz po jego wyjściu odwró
ciła się na bok i rzewnie rozpłakała. Po chwili usłyszała swe
imię wymówione przytłumionym, dobrze znanym głosem. Przy
łóżku stał Luka, a obok pan Sardi, który ostrożnie położył rękę
na jej dłoni.
- Georgio, błagam panią, proszę mi wybaczyć. Uprzedzo
no mnie, że schody się rozlatują, ale całkiem o nich zapo
mniałem.
- Nie ma pan za co przepraszać, bo powinnam była uważać.
- Wytarła oczy chusteczką. - Ostatnio miał pan inne zmartwie
nia, większe niż schody.
- Jest pani bardzo łaskawa, ale ja sobie nie mogę tego daro
wać. To było okropne. Gdy zjawił się Luka, Alessa krzyczała
wniebogłosy, a pani leżała nieprzytomna.
Wzdrygnął się, więc Luka położył mu dłoń na ramieniu.
- Marco, uspokój się. Georgia na pewno nie wini ciebie.
- Oczywiście - potwierdziła. - Sama jestem wszystkiemu
winna. Powinnam była zauważyć, że Alessa zostawiła tam lalkę
i...
- Nie przesadzaj! - ostro rzucił Luka. - Kto mógł przypu
ścić, że Alessa wybierze się tam po nocy? Ale wie, że Pina boi
się burzy, a myślała, że ty śpisz, więc poszła sama. Dlatego że
uważa się za matkę lalki i czuje się odpowiedzialna.
Pan Sardi palcami przeczesał szpakowate włosy.
- Chyba mogę być dumny z tego, że mam odważną i odpo
wiedzialną córkę. Ale ja powinienem był siedzieć w domu, bo
papiery mogły spokojnie czekać do poniedziałku.
R S
65
- Ależ, proszę pana... - Urwała na widok Elsy. - O, herbata
dla mnie. Dziękuję.
Po wejściu gospodyni nastrój od razu się zmienił. Elsa
z wprawą tak ułożyła poduszki, by Georgia mogła wygodnie
usiąść. Panom powiedziała, że lepiej zrobią, jeśli zostawią chorą
w spokoju i pójdą spać. Gdy wyszli, podała jej szklankę wody
mineralnej.
- Moja droga, proszę wziąć pastylki i zjeść biszkopta. Tak
zalecił doktor Fassi.
Georgia bez sprzeciwu wykonała polecenie. Gospodyni po
gasiła lampy, oprócz jednej nocnej koło łóżka.
- Niech mi pani powie, czy Alessie naprawdę nic się nie stało.
- Naprawdę. Doktor dał jej jakieś krople na sen. Rano ucie
szy się, gdy zobaczy, że pani jest cała. Życzy pani sobie, żeby
tu przyszła na śniadanie?
- O tak, bardzo proszę. - Piła herbatę, ostrożnie obracając
głowę i rozglądając się z ciekawością. - Czyj to pokój?
- Prababki Alessy. Starsza pani nie może chodzić po scho
dach, więc signor Sardi kazał tutaj urządzić dla niej sypialnię.
Gdy signor Luka przyniósł panią, nieprzytomną i mokrą, zapro
ponowałam, aby panią tu położył. Trząsł się ze zdenerwowania,
więc bezpieczniej było, żeby nie szedł po schodach.
Georgia nagle zauważyła, że ma cudzą nocną koszulę i za
wstydzona przygryzła wargę.
- Nie, nie - uspokoiła ją Elsa. - To ja panią przebrałam.
- Nie o to chodzi - szepnęła speszona. - Do kogo... czyją
mam koszulę?
- Signory Conte, siostry pana. Zawsze zostawia u nas swoje
rzeczy. - Uśmiechnęła się dobrodusznie. - Na pewno nie mia
łaby nic przeciwko temu, że ją pani dałam.
R S
66
Georgia była zadowolona, że nie ma na sobie koszuli matki
Alessy. Nie chciała, aby dziecko widziało ją w rzeczach zmarłej.
Po wyjściu gospodyni zgasiła lampkę i usiłowała zasnąć, ale
przed oczami wciąż miała moment, gdy schody się pod nią
uginają i spada w czarną czeluść. Zaczęła drżeć ze strachu, więc
z powrotem zapaliła światło. Czuła się jak małe dziecko, które
boi się ciemności.
Po pewnym czasie, gdy głowa przestała boleć, wsunęła pałce
we włosy i ostrożnie namacała dużego guza. Potem chciała
ułożyć się wygodniej, a wtedy przeszył ją ból w nodze. Zrozu
miała, że nie będzie mogła pojechać do Florencji ani nawet
zwiedzać najbliższej okolicy. Smutne rozmyślania przerwało
nieśmiałe pukanie.
- Proszę.
Wszedł Luka i cicho zamknął drzwi.
- Zobaczyłem światło, więc wiedziałem, że nie śpisz. -Pod
szedł do łóżka. - Nie mógłbym zasnąć, gdybym nie zapytał, czy
czegoś potrzebujesz.
Podciągnęła kołdrę pod samą brodę i powiedziała po angielsku:
- Dziękuję, nic mi nie trzeba i znacznie lepiej się czuję. Po
pastylkach głowa mniej boli, ale nie chce sprawnie działać i nie
pamiętam najprostszych włoskich słów.
- Ja nie mam takiej wymówki, jeśli chodzi o mój ograniczo
ny angielski - rzekł Luka z ironicznym uśmiechem.
Według Georgii język, w jakim rozmawiali, nie odgrywał
żadnej roli, ponieważ ich oczy wyrażały wszystko bez słów.
- Przeraziłaś mnie. Przez kilka sekund, długich jak wiecz
ność, bałem się, że...nie żyjesz.
- Mam mocną głowę - powiedziała, dotykając guza - i nie
tak prędko ją tracę.
R S
67
Pochylił się i spojrzał na nią takim wzrokiem, że krew za
częła jej żywiej pulsować.
- Z rozpaczą myślałem o tym, że rozstaliśmy się w gniewie.
Ale potem położyłem ci rękę na sercu i poczułem, że bije...
- Teraz na pewno bije mocniej - szepnęła.
Pochylił się jeszcze niżej, ale raptem wyprostował.
- Przepraszam. - Przeszedł na włoski. - Nie powinie
nem był wchodzić. Wmawiałem sobie, że chcę spytać, czy
czegoś potrzebujesz, ale oszukiwałem się. Ciebie też. - Popa
trzył na nią płonącymi oczami. - Gdy cię niosłem, bałem się,
żebyś mi nie umarła na rękach. Potem przyjechał Marco, wziął
Alessę, a Elsa i Pina zabrały mi ciebie. Wiedziałem, że nie
zasnę,jeśli...
- Jeśli co?
Opadł na kolana i wtulił twarz w jej włosy.
- Jeśli cię nie obejmę i nie poczuję, że jesteś cała, że żyjesz.
Spojrzał na nią pociemniałymi oczami i ich usta się zetknęły.
Instynktownie zarzuciła mu ręce na szyję i oddała pocałunek.
- Nie odchodź - szepnęła, gdy się odsunął.
- Wcale nie mam ochoty.
Obsypał delikatnymi pocałunkami jej szyję i twarz, a potem
mocno ją objął i wtedy jęknęła z bólu. Odsunął się i pełen wy
rzutów sumienia popatrzył w jej rozszerzone oczy.
- Źle się czujesz?
- Dokucza mi głowa.
- Zapomniałem, że jesteś obolała. - Wykrzywił usta z nie
smakiem. - Co za bezmyślny brutal ze mnie. Zawołać Elsę?
- W żadnym wypadku! Jak wytłumaczysz swoją obecność
u mnie?
- Musiałem przyjść...
R S
68
- Cieszę się, bo ja też nie mogłam zasnąć. Dzień wlókł się
niemiłosiernie i byłam nieszczęśliwa.
- Ja też.
Wziął ją za rękę, uśmiechając się czule.
- Zgoda między nami? - spytała z nadzieją w głosie. - Zo
staniemy przyjaciółmi?
- Przyjaciółmi? - Wybuchnął zduszonym śmiechem. -
Georgio, jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież dobrze wiesz, że
chcę, żebyś mnie pokochała.
- To nie wchodzi w rachubę - rzekła zdecydowanym tonem.
- Czemu?
- Spiszę listę powodów i jutro ci dam.
Przez chwilę patrzyli na siebie wrogo.
- Przepraszam - szepnął Luka. - Jesteś zmęczona i musisz
wypocząć. Porozmawiamy rano. - Patrzył na nią tak, jakby
pieścił ją wzrokiem. - Jutro przedyskutujemy wszystkie powo
dy, dla których nie mogę cię kochać, ale na pewno żaden nie
odwiedzie mnie od zamiaru... Pragnę cię, Georgio, bardzo cię
pragnę. I będziesz moja.
- Zawsze dostajesz to, czego pragniesz?
- Oczywiście - odparł z przekonaniem.
Po jego wyjściu długo nie mogła zasnąć. Oboje wyłożyli
karty na stół, lecz była przekonana, że po raz pierwszy w życiu
Gianluka Valori przekona się, iż są rzeczy nieosiągalne nawet
dla niego. Postanowiła wytrwać przy swej decyzji, chociaż wie
działa, że to będzie trudne zadanie. -
Zmartwiona patrzyła na obojętny księżyc, na niebie. Byłoby
jej łatwiej, gdyby chodziło o kogoś innego, bardziej przeciętne
go. Luka miał wszystko, o czym od łat marzyła: urodę, wdzięk.
inteligencję, a przede wszystkim zdolność rozpalania jej najlżej-
R S
69
szym dotknięciem. Według jej wyobrażeń taki powinien być
idealny wielbiciel, idealny mąż. To, że nie był jej obojętny,
stanowiło zasadniczy problem.
Zaczęła wyliczać uzasadnienie swego stanowiska. Po pier
wsze, nie mogła pozwolić sobie na romans pod dachem pana
Sardiego. Po drugie, nie miała czasu na miłostki, gdyż po za
kończeniu pracy w Vilła Toscana zamierzała jechać do rodzi
ców, a od nich prosto do szkoły. Podpisała już umowę na nowy
rok szkolny i wolała nie ryzykować utraty pracy. Nawet dla
Luki, który zresztą miał jeden wielki minus: był za dobrze znany
w całych Włoszech. Dyrektorka weneckiej szkoły wyraźnie dała
do zrozumienia, że życzy sobie, aby jej personel miał nieskazi
telną reputację. To oczywiście wykluczało wszelkie romanse
nauczycieli.
Nagłe ogarnęły ją wyrzuty sumienia, ponieważ dopiero teraz
przypomniała sobie Jamesa, który powinien znajdować się na
początku listy. Przed dwoma dniami otrzymała od niego list,
w którym pisał, że bardzo za nią tęskni, nie może się doczekać
końca służby i spotkania.
Czując się bardzo nielojalna wobec niego, usiłowała zapo
mnieć o pocałunkach Luki. Zaczęła drobiazgowo analizować
swój stosunek do Jamesa i z przerażeniem doszła do wniosku,
że tak naprawdę nie kocha narzeczonego i to jest główny powód,
dla którego zwleka z małżeństwem. Odkrycie było tak przykre,
że odebrało jej sen na resztę nocy.
Rano powitała Elsę smutnym spojrzeniem podkrążonych
oczu. Gospodyni pomogła jej dojść do łazienki, a potem ostroż
nie uczesała.
- Chyba pani bardzo źle spała.
R S
70
- Tak. Przepraszam, że sprawiam tyle kłopotu.
- Żaden kłopot. Zaraz przyślę Alessę i Pinę ze śniadaniem.
Będzie herbata, a nie kawa - uprzedziła. - Tak zalecił doktor
Fassi.
Niebawem przybiegła Alessa.
- Dzień dobry, Georgio. Czujesz się lepiej?
- Tak, dużo lepiej. - Wyciągnęła ręce. - Chodź, daj mi bu
ziaka. To mnie uzdrowi.
Dziewczynka objęła ją za szyję i przytuliła się.
- To moja wina, że...
- Wcale nie twoja, kochanie. Nie uważałam, potknęłam się
i spadłam. Po lekcji powinnam była zauważyć, że nie zabrałaś
lalki i zawrócić. Zobacz, co Pina przyniosła nam na śniadanie!
- Dzień dobry - nieśmiało powiedziała niania. - jak się pani
czuje?
- Dziękuję, lepiej.
Pina ustawiła koło łóżka stolik i krzesło.
- Jeśli pani nic nie potrzebuje, pomogę Elsie podać śniada
nie panu.
- A ja podam Georgii wszystko, co trzeba - oznajmiła Alessa z ważną miną.
- No, proszę - roześmiała się Georgia - ale mara opiekę.
Alessa jadła z apetytem, lecz pamiętała, aby od czasu do
czasu grzecznie zapylać Georgię, czy coś jej podać. Pod koniec
śniadania rzekła ze smutkiem:
- Szkoda, że muszę jechać do cioci Claudii, Wolałabym
zostać w domu i opiekować się tobą.
- Jakoś muszę sobie bez ciebie poradzić. Może będę spać
przez cały dzień. - Z czułością patrzyła na dziecko. - Pochwa
lisz się przed kuzynkami, ile umiesz z angielskiego?
R S
71
- Tak. Pan doktor powiedział, że nie wolno ci chodzić. -
Dziewczynka westchnęła. - Musisz leżeć do następnej wizyty.
- A to pech! - W głębi duszy cieszyła ją perspektywa rekon-
walescencji w pięknym pokoju. - Skoro muszę leżeć, mam do
ciebie prośbę. Bądź tak dobra i przynieś mi ze dwie, trzy książki
z mojego pokoju. Przy czytaniu czas mi szybciej upłynie do
twojego powrotu.
Alessa wybiegła, a do pokoju wszedł pan Sardi.
- Dzień dobry. Jak pani się czuje? Jeszcze raz przepraszam
za to, że nie dopilnowałem, żeby naprawiono schody. Przykro
mi, że musi pani leżeć.
- Pojutrze będę zdrowa jak ryba.
- Oby. Ale dziś miała pani jechać do Florencji.
- Muzeum mi nie ucieknie - rzekła pogodnym tonem. -
Mogę tam iść za tydzień.
Doktor Fassi przyjechał około jedenastej. Zmienił opatrunek
za
nodze i powiedział pacjentce, że może chodzić, ale pod wa
runkiem, że będzie oszczędzać stopę. Pan Sardi przyszedł
z Alessą, aby się pożegnać. Minęło południe, a Luka wciąż się
nie pokazywał.
Podczas kąpieli Georgia musiała uważać, aby nie zamoczyć
nogi, co było zabawne, ale wyczerpujące. Prędko poczuła się
zmęczona. Włożyła rozpinaną różową suknię, usiadła na łóżku,
i nogę położyła na taborecie. Elsa akurat kończyła ją czesać,
gdy rozległo się pukanie do drzwi i wszedł Luka.
- Dzień dobry. Już można? - spytał Elsę.
- Tak. Idę do kuchni sprawdzić, czy lunch jest gotowy.
Ubrany."w olśniewająco białą koszulę, niebieskie spodnie
i beżowe mokasyny, wyglądał jeszcze bardziej pociągająco niż
R S
72
zwykle. Bez pytania wziął Georgię na ręce i nie zważając na jej
protesty, zaniósł do oranżerii, posadził na kanapie i przysunął
taboret.
- Proszę - powiedział, lekko dysząc. - Oprzyj nogę.
Posłusznie wykonała polecenie. Zarumieniła się lekko, gdy
usiadł obok, wziął ją za rękę i zapylał pieszczotliwym tonem:
- Jak się czujesz?
- Dziękuję, dobrze - odparła drżącym głosem. - Nie jestem
inwalidką, ale przydałaby mi się laska albo parasol. Mogę cho
dzić sama i niepotrzebnie mnie niosłeś.
- Bardzo potrzebnie, bo musiałem poczuć cię w ramionach
- rzekł z taką miną, że roześmiała się mimo woli. - Zabrakło
mi tchu nie od ciężaru, ale od bliskości twojego ciała. Och, jak
pięknie się uśmiechasz.
Ty też, pomyślała, a głośno powiedziała:
- Zastanawiałam się, gdzie zniknąłeś na całe rano.
Od razu pożałowała tych słów, ponieważ na jego twarzy
odmalowała się zarozumiała radość.
- Tęskniłaś za mną? Wiedziałem, że tak będzie.
- 1 celowo mnie nie odwiedziłeś? - spytała, patrząc na niego
/ ironią.
- Nie - odparł urażony. - Musiałem pojechać do zakładu,
żeby dać szczegółowe instrukcje na cały dzień. Ale teraz mogę
poświęcić czas wyłącznie tobie.
Speszona odwróciła wzrok. Pomyślała, że cały dzień w jego
towarzystwie to szczyt szczęścia i... niebezpieczeństwo.
- Bardzo to uprzejme z twojej strony, ale nie musisz się
poświęcać - rzekła pozornie chłodno. - Mam książki do czyta
nia, listy do pisania i... nawet prośbę do ciebie. Czy mogłabym
zadzwonić do rodziców?
R S
73
Luka gniewnie zmarszczył brwi.
- Po co pytasz? Możesz dzwonić, kiedy chcesz... do rodzi
ców i nie tylko - dodał z ociąganiem. - Chyba że twój ukocha
ny pisze tak często, że do niego nie musisz.
- Jamesa nie chcę niepokoić, ale z mamą chciałabym zamie
nić kilka słów. - Uśmiechnęła się przewrotnie. - Udramatyzuję
wczorajszą przygodę.
- Którą? - spytał z błyskiem w oku. - Upadek czy wstęp do
romansu ze mną?
- O niczym nie powiem - syknęła, rzucając mu nieprzyja
zne spojrzenie. — Szczególnie o tym, co się nie powtórzy.
Luka oparł się wygodnie i wyciągnął nogi daleko przed sie
bie. Długo patrzył na nią w milczeniu, wreszcie pokiwał głową.
- Nie warto się upierać. Los skrzyżował nasze drogi, bo
jesteśmy sobie przeznaczeni.
- Nieprawda! - Była zła, że nie może wyjść. - Nawet gdy
bym... chciała... nie ośmielę się odpłacić panu Sardiemu za
dobroć nieodpowiednim zachowaniem pod jego dachem. Nie
zapominaj, po co mnie zatrudnił. Mam uczyć jego córkę, a nic
romansować ze szwagrem. Zresztą nie ma o czym mówić. Pa
miętaj, że jest James.
- Pamiętam i o nim, i o Tomie.
- Przestań! - krzyknęła rozgniewana.
- Zrobię to, jeśli obiecasz, że o nim zapomnisz.
Nieprzyjemną rozmowę przerwało wejście Piny, która nakry
ła do stołu. Zanim Elsa przyniosła crostini, Georgia ochłonęła
na tyle, że mogła spokojnie, nawet z apetytem jeść.
Podczas posiłku obsługiwała ich Pina, więc byli zmuszeni
rozmawiać na obojętne tematy. Po jedzeniu Georgia wypiła
zaleconą przez lekarza herbatę, a Luka trzy filiżanki czarnej
R S
74
kawy. Sądziła, że na dobre zapomniał o zakazanym temacie, gdy
nieoczekiwanie go podjął:
- Wkrótce zostaniemy kochankami - oświadczył spokojnie. -
Moim zdaniem los zetknął nas z sobą tylko i wyłącznie w tym celu.
- To nie jest uczciwa gra - syknęła ze złością. - Nie mogę
chodzić, więc i uciec od ciebie.
- Czemu miałabyś uciekać? - zdziwił się.
- Ile razy mam ci tłumaczyć? To, że czegoś chcesz, nie
znaczy, że dostaniesz. Nic nie osiągniesz, bo ja nie chcę romansu
z tobą.
- Kłamiesz. - Wziął ją na ręce i przytulił do piersi. - Wi
dzisz? Od razu brak ci tchu. - Pocałował ją, zanim zdążyła
odwrócić głowę. - Co teraz chcesz robić? Mam cię zanieść
z powrotem?
- Tak. -W drodze do sypialni nawet na niego nie spojrzała.
Położył ją, pocałował w usta, a potem zajrzał w oczy.
- Gdy minie najgorsza spiekota, przyjdę po ciebie. Podwie
czorek zjemy w ogrodzie, dobrze? Zawołam Elsę, żeby ci po
mogła się rozebrać.
- Nie trzeba, poradzę sobie.
Znowu ją pocałował. Zirytowała się, że nie potrafi opanować
drżenia całego ciała. Wiedziała, że on to czuje i była podwójnie
na niego zła. Mimo to musiała zacisnąć pięści, by się opanować
i nie objąć go za szyję. Luka oderwał się od jej ust, spojrzał na
nią pociemniałymi oczami. Uśmiechnął się tak uwodzicielsko,
że oblała się szkarłatnym rumieńcem.
- Śnij o mnie - szepnął pieszczotliwie.
- Nigdy!
Po jego wyjściu usiadła i ostrożnie spuściła nogę. Drgnęła
nerwowo, gdy otworzyły się drzwi, ale to przyszła Elsa.
R S
75
- Niech pani nic staje na chorej nodze! Pomogę pani dojść
do łazienki, a potem się położyć.
Georgia wyciągnęła się w świeżej, chłodnej pościeli i wes
tchnęła. Ogarnęło ją dziwne uczucie, jakby spadło na nią coś
cięższego niż stare, drewniane schody.
Luka pragnął jej i z jego zachowania wynikało, że jest przy
zwyczajony do sukcesów nie tylko na torze wyścigowym. Wie
działa, że niełatwo będzie mu się oprzeć. Głównie dlatego, że
instynktownie do niego lgnęła, chociaż rozum mówił, że miłość
między nimi jest niemożliwa. Luka byłby wymarzonym kochan
kiem; już teraz przy nim zapominała o Jamesie.
Musiała przyznać, że pod jednym względem Luka jest ucz
ciwy, a mianowicie nie obiecuje małżeństwa. Na pewno miał
zamiar ożenić się z jakąś toskańską pięknością. Romans z an
gielską nauczycielką będzie dla niego drobnym epizodem, który
prędko uleci mu z pamięci.
R S
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Rozpłakała się z żalu nad sobą, ale po kilku minutach otarła
mokre policzki, wyrzucając sobie, że wylewa łzy bez powodu.
Z trudem odsunęła od siebie natrętne myśli o Luce i starała się
zasnąć. Grube rolety były spuszczone iw pokoju panował pół
mrok, a mimo to dość długo trwało, nim zapadła w niespokojny
sen.
Nagle otworzyła oczy i krzyknęła przestraszona; koło łóżka
niewyraźnie majaczył wysoki cień. Luka uciszył ją namiętnym
pocałunkiem, który oddała bezwiednie, zanim na dobre się roz
budziła i zaczęła wyrywać. Nie zaskoczyło go to i łatwo pora
dził sobie z jej oporem. Przypomniała sobie jego przechwałki
podczas lunchu i zadrżała przerażona. Widocznie przyszedł, aby
wprowadzić pogróżki w czyn.
- Nie bój się, carissima. - Podniecony mieszał angielskie
i włoskie słowa, co w jej uszach zabrzmiało jak piękna melodia.
- Jesteś rozespana, więc będziemy mówić w twoim języku...
do chwili gdy nie będą potrzebne żadne słowa.
Znowu się szarpnęła, lecz jej bezsilność jedynie go roz
bawiła.
- Przestań! - syknęła jadowitym tonem. - Mówiłam poważ
nie. Nie chcę... nie mogę...
- A ja chcę i mogę.
Pocałował ją, uniemożliwiając dalsze słowa protestu. Jedną
R S
77
ręką tulił ją do siebie, a drugą pieszczotliwie gładził po plecach.
Ogarnęło ją podniecenie i czuła, że słabnie, jakby traciła władzę
nad sobą. Bała się, że za chwilę nie będzie miała siły go ode
pchnąć.
- Elsa! - krzyknęła zrozpaczona.
Luka zdusił ją w żelaznym uścisku.
- Elsa, Pina i Franco pojechali po zakupy. Nikt nam nie
przeszkodzi, tesoro.
Zaczęta
dygotać ze strachu i podniecenia. Miotały nią sprze
czne uczucia i nie mogła się w nich rozeznać.
- Ja... nie.. . nie wierzę ci!
- Nie wierzysz w moje pożądanie?
Gdy gorącym językiem dotknął jej ucha, przeszył ją dreszcz
rozkoszy, a jednocześnie ogarnęła złość, że nie panuje nad sobą.
- Nie! - Czuła, że pod wpływem umiejętnych pieszczot nie
bezpiecznie wzrasta podniecenie. - Przestań!
- Och, carissima, jakaś ty piękna, jak cudownie zbudowana.
Pragnę cię jak żadnej innej, nie odpychaj mnie.
Jej ciało instynktownie odpowiadało na dźwięk głębokiego,
przepełnionego namiętnością głosu. Mimo to usiłowała się bro
nić, ale Luka ustami i rękami udaremniał opór. Zalała ją fala
gwałtownego pożądania i za późno zorientowała się, do czego
on zmierza. Zaczęła krzyczeć i prosić, lecz był już ślepy i głu
chy na wszystko.
Nie zdążył się uspokoić, gdy z całej siły go popchnęła. Usiadł
zdyszany i czerwony, nieprzytomnie patrząc w jej rozgoryczone
oczy. Zawstydził się, chyłkiem wyszedł z łóżka i zaczął się ubie
rać. Georgia odwróciła się do niego plecami i naciągnęła kołdrę
na głowę.
- Carissima...
R S
78
- Wynoś się!
Wziął ją za rękę, lecz się szarpnęła. Zaczerwienił się jeszcze
mocniej, ale powiedział z uporem:
- Musimy porozmawiać. Widzę, że jesteś na mnie zła, a by
łem pewien...
- Czego? - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Że pragniesz mnie tak samo, jak ja ciebie. Ustami mówiłaś
nie, ale całym ciałem tak. Przyznaj się. - Zajrzał jej w oczy
- Gdybym ci był obojętny, nie mógłbym kochać cię z takim
uniesieniem.
Skonsternowana przygryzła wargę. Rzeczywiście pragnęła
go bardzo mocno.
- Nie sądziłam, że to wykorzystasz. Chciałam, żebyś mnie
całował i pieścił, ale... nie...
Zbladła śmiertelnie i schwyciła się za głowę.
- Che cosa...?
- Głowa. - Odwróciła się. - Idź już! Zostaw mnie wreszcie
samą.
Pogładził ją po włosach, ale znowu szarpnęła się jakby z ob
rzydzeniem, więc zaklął siarczyście i wybiegł z pokoju.
Odczekała chwilę, ostrożnie wyszła z łóżka i kurczowo
schwyciła się poręczy krzesła. Potem, skacząc na jednej nodze,
pokuśtykała do łazienki, napuściła pełną wannę gorącej wody
i zanurzyła się po szyję. Miała ochotę zostać tam na wieki i ni
kogo nie oglądać. Wreszcie jednak musiała wyjść.
Na progu sypialni stanęła jak wryta i zjeżyła się, ponieważ
przy łóżku siedział Luka przebrany w świeżą koszulę i spodnie.
Zerwał się, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Popatrzył na
spuchniętą kostkę.
- Dlaczego zdjęłaś bandaż?.
R S
79
- Musiałam się oczyścić - odparła z goryczą. - Długo się
szorowałam.
- Przyślę Elsę...
- Nie!
- Tak. Już wróciła. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Gdy stąd
wychodziłem, akurat weszła do domu z moją babką, która za
pytała, co robiłem w jej pokoju, Elsa wyjaśniła, że ty tu śpisz.
Babka kazała mi się gęsto tłumaczyć, dlaczego byłem u ciebie
i wyciągnęła sobie wiadome wnioski. Nie była... zadowolona.
Georgia z rozpaczy mocno zacisnęła powieki.
- Powiedziałeś jej, co między nami zaszło?
— Nie. Uważasz mnie aż za takiego głupca? - Usta wykrzy
wił mu nieprzyjemny grymas. - Oczywiście, że uważasz... Nie
wiele powiedziałem, ale babka jest domyślna.
- Muszę natychmiast stąd wyjechać -jęknęła przerażona.
- Nie możesz! - zawołał. - W twoim stanie...
- Szkoda, że wcześniej nie wziąłeś tego pod uwagę - syk
nęła ze złością.
Luka zaczerwienił się tak mocno, jakby za chwilę miał trys
nąć krwią. Zaklął szpetnie i wychodząc, trzasnął drzwiami. Po
chwili przyszła Elsa z naręczem ubrań, które położyła na komo
dzie. Obrzuciła Georgię wszystkowiedzącym spojrzeniem, moc
no objęła i powiedziała cicho:
- Niech się pani wypłacze.
Georgię to rozczuliło, więc rozpłakała się rzewnymi łzami,
a Elsa gładziła ją po głowie i cierpliwie czekała, aż się uspokoi.
- Proszę się ubrać. Pójdziemy do oranżerii, bo signora Valori
życzy sobie zjeść podwieczorek w pani towarzystwie.
- Nie chcę nigdzie iść.
Ogarnęła ją rozpacz, ponieważ wiedziała, że nie uniknie
R S
80
rozmowy z babką Luki. Włożyła prostą, zieloną suknię, po czym
usiadła przed lustrem, aby się umalować.
- Szkoda fatygi po takich przeżyciach - odezwała się go
spodyni.
- Muszę choć trochę podnieść się na duchu.
- Nie ma powodu- się bać, bo signora Valori jest bardzo
dobra.
- Nie boję się, ale jest mi wstyd. Najchętniej schowałabym
się w mysiej dziurze.
Elsa pocieszyła ją kilkoma serdecznymi słowami i zawołała
Lukę. Przyszedł natychmiast i otworzył usta, aby coś powie
dzieć, lecz zmroził go wyraz twarzy Georgii. Bez słowa wziął
ją na ręce i zaniósł do oranżerii, gdzie jego babka siedziała przy
stoliku nakrytym do podwieczorku.
Elegancka starsza pani zdumiała się na widok wnuka niosą
cego młodą kobietę. Luka posadził Georgię na krześle obok
stolika i przysunął taboret.
- Babciu, to jest ta młoda Angielka, która uczy Alessę.
- Moje uszanowanie, signora - powiedziała zawstydzona
Georgia. - Skręciłam nogę...
Pani Valori zrobiła taką minę, że Luka żachnął się i mruknął,
z trudem hamując gniew:
- Wczorajszy wypadek, o którym babci mówiłem. To nie
jest skutek moich... zapędów.
- Cieszę się. A teraz bądź łaskaw przedstawić mi tę młodą
damę jak należy.
Luka przedstawił Georgię, używając staroświeckich sfo
rmułowań, jak gdyby występowali w sztuce teatralnej sprzed
stu lat.
- Cieszę się, panno Fleming, że doskonale włada pani języ-
R S
81
kiem włoskim - powiedziała pani Emilia Valori. - Pozwoli pani
herbaty czy kawy?
- Lekarz zabronił jej pić kawę.
- Z przyjemnością napiję się kawy - odparła Georgia, jak
gdyby Luki nie było w pokoju.
Starsza pani nieznacznie się uśmiechnęła, nalała pełną fili
żankę czarnej jak smoła kawy i bez pytania wsypała trzy łyże
czki cukru.
- To dobrze pani zrobi. - Wymownie spojrzała na posępne
go wnuka. - Mój drogi, najlepiej będzie, jeśli zostawisz nas
same.
- Ale, babciu....
Pani Valori zniecierpliwiła się.
- Czyżbyś zapomniał, że jestem przyzwyczajona do posłu
szeństwa?
Luka zwrócił się do Georgii ze słowami:
- To nie mój pomysł.
Spojrzała na niego z tak jawną pogardą, że drgnął nerwowo,
sztywno się ukłonił i wyszedł.
- Na pewno wsiądzie do auta i jadąc na złamanie karku,
będzie chciał wyrzucić z siebie całą złość i wstyd. - Pani Valori
wbiła w Georgię przenikliwe, niebieskie oczy. - Panno Fle
ming, widziałam, że mój wnuk wychodził z pokoju, który pani
od wczoraj zajmuje. Byliście sami w domu... Proszę mi uczci
wie powiedzieć, czy pani go do siebie zaprosiła.
- Nie - odparła Georgia bezbarwnym głosem.
- Proszę też się przyznać - drążyła starsza pani - czy dała mu
pani powód, żeby sądził, że jego awanse będą mile widziane?
Upłynęło kilka sekund, nim Georgia w pełni zrozumiała zna
czenie owych słów. Dumnie uniosła głowę i odparła:
R S
82
- Jeśli pytanie ma znaczyć, czy pani wnuk mi się podoba,
to odpowiedź jest twierdząca. -Westchnęła smutno. -Przyzna
ję, że po upadku zdrowy rozsądek trochę mnie zawiódł. Oboje
byliśmy wstrząśnięci i... przygnębieni wypadkiem ze schoda
mi... i się pocałowaliśmy. Jeśli to można nazwać zachętą, je
stem trochę winna. Luka nie ukrywał... wyraźnie mi powiedział,
że chce być moim kochankiem... - Przygryzła wargę, aby się
opanować. - Chyba zrobiłam błąd, gdy powiedziałam, że to
niemożliwe. Nie sądziłam, że on potraktuje to jako wyzwanie
i przez myśl mi nie przeszło, że tak daleko się posunie.
- Więc jednak dopiął swego?
Georgia spuściła wzrok i zapytała ledwo dosłyszalnie:
- Nie przyznał się?
- Nie chciał mi powiedzieć, dlaczego był u pani, ale pani
słowa jedynie potwierdzają moje podejrzenia. - Starsza pani
ciężko westchnęła. - Pozwoli pani, że teraz zapytam, czego pani
od niego oczekuje w ramach rekompensaty.
- Niczego... Chyba że pani zdoła skłonić go, żeby usunął
się stąd na czas mojego pobytu.
- Spróbuję. - Pani Valori zasępiła się. - Ale może się oka-
zać, że po głębszym zastanowieniu, będzie pani chciała czegoś
więcej.
Georgia czuła, że trzęsą się jej ręce, więc odstawiła filiżankę.
- Moja droga, proszę mi wybaczyć, ale chciałabym
wiedzieć, ile pani ma lat i czy już była pani... z kimś... zwią
zana.
- Mam dwadzieścia sześć lat - odparła Georgia z ociąga
niem. - I... jak pani zapewne przypuszcza, nie było to pier
wsze. .. doświadczeniem moim życiu. Jestem prawie zaręczona
z oficerem armii brytyjskiej. Nie spieszy mi się do małżeństwa,
R S
83
bo chciałabym trochę popracować jako nauczycielka i zwiedzić
świat.
- A w międzyczasie poznała pani mojego wnuka. - Starsza
pani znowu westchnęła. - Czy Luka wiedział, że nie jest pani
obojętny?
- Tak. - Georgia oblała się rumieńcem. - Ale powiedziałam
mu zdecydowanie, że między nami nic nie będzie.
- Dlaczego?
-
To chyba oczywiste. Nie będę kłamać i udawać, że mnie
nie pociągał. Ale nie miałam zamiaru marnować szans na dobre
małżeństwo, tylko dlatego że Gianluka Valori chciał się ze
mną... zabawić. Poza tym pracuję w szkole, której dyrektorka
ma bardzo surowe zasady. Podejrzewam, że bez pardonu dałaby
mi wymówienie, gdyby dowiedziała się, że jestem na tyle lek
komyślna, że podczas kontraktu pozwoliłam sobie na romans.
Szczególnie z człowiekiem, który jest znany w całym kraju.
- Rozumiem. -Pani Vałori zmarszczyła czoło. - I zastana
wiała się pani nad konsekwencjami, prawda?
Georgia w milczeniu skinęła głową.
- Kto wie, co będzie? Natura jest okrutna i daje dzieci lu
dziom, którzy ich wcale nie chcą, a skąpi tym, którzy bardzo
pragną. Mam nadzieję, że jeśli zajdzie pani w ciążę, powiadomi
pani o tym mojego wnuka.
Georgia poczuła, że wpada w panikę. Nie chciała mieć dzie
cka poczętego wbrew woli.
- Chyba nie warto z góry się martwić - rzekła na pozór
spokojnie i uśmiechnęła się zdawkowo. - Jestem pewna, że te
raz chętnie posłucha pani o postępach, jakie Alessa zrobiła
w angielskim.
- Czyli daje mi pani do zrozumienia, że jeden temat wyczer-
R S
84
pany - cierpko zauważyła starsza pani. - Dobrze, panno Fle
ming, na razie nie będziemy więcej o tym mówić. - Wyjęła
z torebki wizytówkę. - Oto mój adres i telefon. Proszę się ze
mną skontaktować, jeśli będzie pani w potrzebie. - Westchnęła
ciężko i dodała: - Uważam, moja droga, że najlepiej będzie,
jeśli Marco o niczym się nie dowie. Biedak nic nie może pomóc,
a jest bardzo przywiązany do Luki i byłoby mu ogromnie przy
kro, że brat ukochanej żony tak niegodziwie postąpił. - Twarz
jej zszarzała. - Zgadza się pani ze mną?
- Najzupełniej.
Pani Vaiori wyprostowała się i lekko uśmiechnęła.
- Mogę teraz pytać o moją prawnuczkę. Czy istotnie jest
laka mądra, jak opowiada jej ojciec?
- Tak.
W związku z przyjazdem szacownego gościa zmieniono roz
kład dnia i Elsa przygotowała specjalną, wcześniejszą kolację.
- Jadę do siostry mieszkającej w Sienie, i chciałam zabawić
tu godzinę, najwyżej dwie - wyjaśniła pani Valori. - Ale zosta
nę, żeby zobaczyć się z Alessą. I muszę zamienić jeszcze kilka
słów z wnukiem. Zadzwoniłam do siostry i przeprosiłam za
spóźnienie.
- Czy mogłaby pani poprosić Lukę, żeby miał wzgląd na
signora Sardiego?
- Najpierw myślałam, że go potraktuje surowo i powiem
kilka ostrych słów do słuchu. - Po ustach starszej pani prze
mknął cień uśmiechu. - Ale jednak wolę go poprosić, bo mój
uparty wnuk źle reaguje na rozkazy. Proszę zadzwonić na Pinę,
chcę ją po coś posiać,
Pina przyniosła laskę z kości słoniowej.
R S
85
— Proszę, to dla pani.
- Och, dziękuję - ucieszyła się Georgia. - Teraz nie będę
taka bezradna.
Po powrocie do sypialni zauważyła, że przyniesiono więcej
rzeczy i powieszono w szafie. Po krótkim odpoczynku ubrała
się w czarną suknię, w której wystąpiła pierwszego dnia.
Mogła założyć tylko jeden pantofel, więc nie wyglądała
tak elegancko jak wtedy. Dyskretnie się umalowała i gładko
zaczesała włosy w kok spięty złotą klamrą. Akurat kończyła
toaletę, gdy zajechały samochody i usłyszała radosne wołanie
Alessy:
- Babuniu!
Niebawem przyszła Pina.
- Signor Luka pyta, czy już może zanieść panią do oranżerii.
Georgia uśmiechnęła się szeroko i pokazała laskę.
- Przecież mam to. Poradzę sobie sama.
Nie chciała przyjąć pomocy Luki, mimo że lśniące i śliskie
posadzki były zdradzieckie.
- Stupidita! - Luka wziął ją na ręce, a łaskę odrzucił. - Wo
lisz zwichnąć dragą nogę, niż skorzystać z mojej pomocy?
-Tak.
- Musimy porozmawiać.
- Nie mamy o czym - wycedziła lodowatym tonem.
Luka nie powiedział nic więcej. Zaniósł ją do oranżerii i po
sadził na fotelu. Podbiegła rozpromieniona Alessa, której po
zwolono zostać na kolacji.
- Georgio, czujesz się lepiej?
- Doskonale, kochanie. Za dwa dni będziemy razem biegać.
Ucałowała dziecko i skinieniem głowy powitała pozosta-
łych.
R S
86
- Czy spokój i cisza w domu dobrze pani zrobiły? - zapytał
Marco Sardi.
- Tak - odparła speszona.
Chcąc ukryć zakłopotanie, pochyliła się i udawała, że musi
poprawić bandaż.
- Luka, daj pani Georgii kieliszek mojego ulubionego szam
pana - zarządziła pani Valori, po czym zwróciła się do pana
domu: - Na ogół pozwałam sobie na jeden kieliszek tygodnio
wo, ale dziś chyba wypiję dwa od razu.
- Czy to jakaś uroczystość?
- Tak rzadko miewamy gościa z Anglii. - Starsza pani zna
cząco spojrzała na Georgię. - Miło pogawędziłyśmy...
- Czyli jednak nie nacieszyła się pani spokojem - zmartwił
się pan Sardi.
Georgia żałowała, że nie została w sypialni.
Niezręczną sytuację ratowała Alessa, która siedziała na ko
lanach wujka i z przejęciem opowiadała mu o wizycie.
- Bardzo dużo pani dla niej zrobiła - rzekła pani Valori
półgłosem. - To inne dziecko.
Gdy Luka spojrzał w ich stronę zaintrygowany przyciszoną
rozmową, Georgia odwróciła głowę,
- Dobrze się pani czuje? - zapytał pan Sardi. - Ma pani wypieki.
- To od szampana.
Przy kolacji siedziała naprzeciw Luki i ilekroć nieopatrznie
na niego spojrzała, widziała, że się w nią uparcie wpatruje.
Zaczęła wypytywać Alessę o spotkanie z kuzynkami.
- Opowiedziałam im o schodach i jak płakałam, kiedy się
na ciebie zwaliły.
- Dobrze, że Georgii nic gorszego się nie stało - rzeki Luka.
- Nie wiedziałem, że te schody ledwo sie trzymają.
R S
87
- Miałem kazać je naprawić, ale...
Pan Sardi urwał, a pani Valori uśmiechnęła się ciepło i po
wiedziała, aby go pocieszyć:
- Dobrze, że nie skończyło się niczym groźniejszym.
- To była wyłącznie moja wina - powiedziała Georgia.
Luka, spięty i nieswój, przestał się odzywać. Alessa to za
uważyła i spytała:
- Wujku, czemu masz smutną minę? Źle się czujesz?
- Nie, kochanie, nic mi nie jest. Jeśli chcesz, jutro możemy
razem popływać.
- Chcę, chcę - ucieszyło się dziecko.
- Niedługo muszę jechać - powiedziała pani Valori, gdy
siedzieli przy kawie. - Wiesz, Marco, z przyjemnością patrzę na
Alessę. Dawno nie była taka ożywiona i radosna.
- To zasługa pani Georgii. Jest dla niej bardzo dobra.
- Dziecko będzie za nią tęsknić - rzekła starsza pani.
- Jak my wszyscy - mruknął Luka.
-
Może zostanie dłużej, jeśli będziecie dla niej dobrzy?
- Znacząco spojrzała na Lukę, a Georgię serdecznie ucałowa
ła. - Do widzenia, moja droga. Proszę pamiętać, co powie
działam.
Gdy wszyscy wyszli, ogarnęła ją tęsknota za domem i matką.
Smutnym wzrokiem patrzyła na Elsę, sprzątającą ze stołu.
- Co pani jest? - spytała zaniepokojona gospodyni. - Chce
pani do łazienki?
- Nie, chcę iść spać. Czy mogę prosić laskę?
- Oczywiście, już niosę. Powiem signorowi Sardiemu, że
pani jest bardzo zmęczona.
Niebawem leżała w łóżku podparta poduszkami, z książką
w ręku. Na stoliku stały biszkopty, herbata i sok.
R S
88
Nie musiała uśmiechać się i rozmawiać, więc przebiegła my
ślami wydarzenia dnia. Wiedziała, że niemiłego epizodu z Luką
nie zdoła wymazać z pamięci i musi pogodzić się z tym, co
zaszło.
Starała się myśleć logicznie i obiektywnie. Luka zaskoczył
ją, gdy była rozespana, to prawda. Zdumiało ją jednak, że
od razu całym ciałem odpowiedziała na pieszczoty i pocałun
ki, co nigdy się nie zdarzyło podczas kilku nocy spędzonych
z Jamesem.
Niemiłe odkrycie bardzo ją przygnębiło; nie rozumiała. dla
czego lak różnie reaguje na tych dwóch mężczyzn. Największą
niespodzianką było to. że czuła się zupełnie bezradna wobec
mało znanego mężczyzny, który wmówił sobie, że musi zostać
jej kochankiem.
Upadek i utrata przytomności w pewnym stopniu przyczyni
ły się do owej bezradności, lecz nie tłumaczyły wszystkiego.
W ramionach Luki przeżyła niezwykłe uniesienie, a jednocześ
nie czuła niechęć do niego. Miała mu za złe pewność, że ona
pragnie tego samego, co on. Ów incydent uświadomił jej i to,
że nawet gdyby nie spotkała Gianluki Valoriego, małżeństwo
z Jamesem nie byłoby udane.
Sen odszedł ją zupełnie, więc postanowiła od razu napisać
do Jamesa i wyznać mu przykrą prawdę. Czuła się okropnie, jak
zbrodniarz, i miała trudności z formułowaniem myśli. Podarła
kilka kartek, zanim wreszcie wyjaśniła, w miarę taktownie i de
likatnie, dlaczego nie może za niego wyjść.
Kosztowało ją to tyle wysiłku, że położyła się zupełnie
wyczerpana, Dręczyły ją okropne wyrzuty sumienia w stosunku
do narzeczonego, a mimo to myślami wracała do Luki i zasta
nawiała się, czy rano wyjedzie. Najlepiej byłoby, gdyby ona
R S
89
opuściła ten dom, lecz nie mogła tego zrobić ze względu na
Alessę.
Tuż. po północy chciała wreszcie zgasić światło, lecz akurat
wtedy uchyliły się drzwi. Zamarła na widok wchodzącego Luki.
R S
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Przysięgam, że nie zrobię ci nic złego - rzekł ochrypłym
głosem — ale naprawdę muszę z tobą pomówić.
Patrzyła na niego wrogo, bez zmrużenia oka.
- Więc mów po angielsku, bo jestem zbyt zmęczona, żeby
wysilać się na włoski. Zresztą uważam, że nie ma nic do powie
dzenia.
- Jest, i to dużo. - Przeszedł na angielski, chociaż dobiera
nie słów sprawiało mu trudność. - Zacznę od wyrażenia szcze
rego żalu za to, co się stało. To była pomyłka.
- Pomyłka! - syknęła, dotknięta do żywego.
Niecierpliwie wzruszył ramionami.
- Chcesz, żebym mówił po angielsku, więc się nie złość, że
wybieram niewłaściwe słowa. Tak, zrobiłem błąd, przyznaję.
Ale musisz zrozumieć... jest w tobie coś... pociągasz ronie
czymś, czego nie znalazłem u żadnej innej kobiety. Dzisiaj do
prowadziłaś mnie do tego, że posunąłem się za daleko. Wczo
rajszy wypadek chyba też się przyczynił. Nie mogę znieść myśli,
że będziesz z tym swoim Jamesem... albo Tomem. Chciałem...
musiałem... pokazać ci, jaka mogłaby być miłość między nami
i... udowodnić, że mógłbym sprawić, że w moich ramionach
zapomniałabyś o tamtych, i kiedy odpowiedziałaś na moje po
całunki tak... ogniście, myślałem... uwierzyłem...
- ...że ochoczo zaproszę cię do łóżka, gdy wszyscy usuną
R S
91
się nam z drogi - dokończyła zgryźliwie. Poczuła satysfakcję,
gdy oblał się rumieńcem aż po korzonki włosów. - Zgadłam.
Przysunął krzesło do łóżka i usiadł.
- Pozwolisz? - spytał retorycznie, nie zwracając uwagi na
to, że obojętnie wzruszyła ramionami. - Wiem, że u was panują
inne zwyczaje — zaczął z namysłem. - Wasza religia, obyczaje,
postawa...
- W sprawach płci, co? - przerwała bezbarwnym tonem.
- Uważałeś, że skoro mam dwadzieścia sześć lat, ładną twarz
i figurę, musiałam mieć wielu kochanków. Pewno myślałeś, że
jeden mniej, jeden więcej nie sprawi mi różnicy.
- Nieprawda - zaprzeczył gwałtownie i wpatrzył się w nią
rozpalonym wzrokiem. - Myślałem tylko o jednym, chociaż
posądzałem cię o drugiego, tego twojego cognato, Toma. Pra
gnąłem, żebyś o nich zapomniała, a widziała tylko mnie. Nie
miałem zamiaru... - Zaczął oddychać ze świstem. - Georgio,
proszę cię, uwierz mi! Strasznie cię pragnąłem. Dio, nadal po
żądam... Całowałaś mnie, tu, w tym pokoju; trzymałem cię
w ramionach i tak reagowałaś na pieszczoty... Pożądanie paliło
mnie ogniem. Myślałem.
- Wcale nie myślałeś, zarozumialcze! Byłeś pewien zwycię
stwa - powiedziała z cierpką ironią i zdegustowana odwróciła
głowę. - W porządku, panie Valori, daję panu rozgrzeszenie. Po
wypadku nie byłam sobą, zaskoczyłeś mnie półprzytomną. -
Spojrzała na niego z wyrzutem. - Nigdy nie przyszło mi do
głowy, że pod dachem swego szwagra zachowasz się tak bez
czelnie. Nie widzisz, jak groteskowa jest ta sytuacja? Mam
zwichniętą nogę, jestem obolała. Śpię w łóżku twojej babki,
a ty...
- Wiem, wiem - warknął, nerwowym ruchem gładząc wło-
R S
92
sy. - Ale wczoraj przez chwilę bałem się, że nie żyjesz. Na
szczęście się omyliłem. - Oczy zapłonęły mu niepokojącym
blaskiem. - Od pierwszej chwili, gdy tylko zobaczyłem cię
w samolocie, pożądam cię. Więc dzisiaj, gdy leżałaś bezbronna
w moich ramionach... straciłem kontrolę nad sobą.
- Czemu trzęsiesz się jak galareta? - spytała martwym gło
sem. - Nie mam zamiaru cię skarżyć.
- Skarżyć? Co to znaczy?
- Chyba citare in giudizio — odparła po namyśle,
- Nie musisz uciekać się do sądu - żachnął się oburzony.
- Valori od dawna są znani z tego, że spłacają wszystkie długi.
Powiedz, czego ode mnie żądasz, a dostaniesz. Cokolwiek to
będzie.
Spojrzała spod rzęs i na jej ustach zaigrał podejrzany
uśmiech.
- Cokolwiek to będzie? - powtórzyła.
Luka wyglądał, jakby stał przed plutonem egzekucyjnym,
lecz odparł:
- Tak.
-
Wobec tego sądzę, że mam prawo żądać.... - Celowo za
wiesiła głos i z satysfakcją patrzyła na jego napiętą twarz. - Żą
dam, żebyś natychmiast opuścił ten dom.
- Cosa? - spytał, jakby nic nie rozumiał.
- Chcę, żebyś stąd wyjechał i nie pokazywał się do mojego
odjazdu za trzy tygodnie. Ale łaskawie pozwalam ci odwiedzać
Alessę w moje wolne dni. Elsa zawiadomi cię, gdy mnie tu nie
będzie.
- Przecież dziecko mnie potrzebuje! Chyba nie jesteś taka
okrutna...
- Przy mnie nie odczuje braku ciebie. Poza tym przypomi-
R S
93
nam ci, że powiedziałeś „cokolwiek to będzie". Naprawdę doj
rzały mężczyzna potrafi okiełznać pożądanie, a ty nie... Słowa
też nie umiesz dotrzymać, co?
- Umiem! - Ruszył w stronę drzwi, ale na progu się zatrzy
mał. - Babka mówiła, że chcesz, żebym się usunął, ale jej nie
uwierzyłem. Powiedziała, że wykpiłem się sianem, bo niektóre
kobiety żądają pieniędzy albo, co gorsza, małżeństwa.
- Mam narzeczonego, który na mnie czeka.
- Co z tego? - Uśmiechnął się zarozumiale. - Gdybym ci
się oświadczył, na pewno byś z nim zerwała.
- Głupcze! - Nie posiadała się z oburzenia. - Możesz my
śleć, co ci się żywnie podoba! Nie chcę ani ciebie jako męża,
ani twoich pieniędzy. Potrafię sama się utrzymać. Żegnam.
- Żegnam? - Patrzył na nią z niedowierzaniem. - Mówisz
poważnie?
- Jak najbardziej.
Błyskawicznie podszedł do łóżka i zanim się zorientowała,
o co mu chodzi, wziął ją na ręce i brutalnie pocałował. Nie
drgnęła. Rozsądek podpowiadał, że lepiej nie stawiać oporu.
Jeśli bowiem zacznie się szamotać, Luka może znowu się na
rzucić, a tego chciała uniknąć za wszelką cenę.
- Nie - rzekł chrapliwie. - Nie obawiaj się, nie powtórzę
tamtego błędu, ale jeśli to ma być pożegnanie, chcę, żebyś je
zapamiętała.
Znowu ją pocałował, lecz tym razem namiętnie, a jednocześnie
czułe. Jej ciało przebiegł dreszcz, co oczywiście zauważył. Mocniej
objął ją jedną ręką, a drugą zaczął pieścić jej piersi. Miała ochotę
zarzucić mu ręce na szyję i powtórnie przeżyć rozkosz.
Powstrzymała ją duma i resztki zdrowego rozsądku, więc ani
drgnęła. Po chwili położył ją i odsunął się, ciężko dysząc.
R S
94
-' Dobrze, pani nauczycielko, będzie zgodnie z pani rozka
zem. Zachowuję się jak potulne jagnię, ale trudno, dałem słowo.
Nie odezwała się, więc wzruszył ramionami i wyszedł.
Rano Pina przyniosła tacę ze śniadaniem.
- Dzień dobry. Alessa przyjdzie trochę później. Signor Luka
zapowiedział, że wyjeżdża.
- Doprawdy? - Georgia udała zdziwienie. - Służbowo?
- Nie. Jedzie do domu, bo coś tam trzeba wyremontować.
- Aha. - Nie zdołała opanować ciekawości, więc zapytała:
- Gdzie mieszka?
- Blisko nas. Niedawno kupił dom od jakiegoś rolnika i tro
chę go zmienił.
Georgia nic więcej nie powiedziała. Umyła się, ubrała i nie
bawem zeszła do oranżerii.
- Dzień dobry. Jak się pani czuje? - zapytał pan Sardi z tro
ską w głosie.
- Dziękuję, prawie dobrze.
- Mimo to proszę sie nie przemęczać. Chciałbym, żeby do
ktor Fassi był z pani zadowolony. Luka życzy pani jak najszyb
szego wyzdrowienia. Opuścił nas, bo twierdzi, że musi zająć się
remontem własnego domu.
- Rozumiem. - Usiadła na kanapie i z wdzięcznością
uśmiechnęła się do Alessy, która przyniosła taboret. - Dziękuję
ci, słoneczko.
- Tatusiu, ja będę się opiekować Georgią. I będę bardzo
grzeczna.
Pan Sardi roześmiał się i czule ucałował córkę.
- Wobec tego spokojnie jadę do fabryki.
R S
95
Luka spełnił jej życzenie, a mimo to wcale nie była zadowo
lona. Okazało się, że tęskni za nim i bez perspektywy spędzenia
wieczoru w jego towarzystwie życie traci urok.
Jedyną pociechą było szybkie gojenie się nogi. Pod koniec
tygodnia chodziła już bez łaski, ale lekarz nadal odradzał powrót
do pokoju na drugim piętrze. Twierdził, że bez chodzenia po
schodach kostka prędzej się zagoi.
Georgia żałowała, że nie może wrócić na górę. Łudziła się,
że gdyby spała w swoim łóżku, łatwiej byłoby wyrzucić przykry
incydent z pamięci. Wałczyła z sobą, a mimo to coraz bardziej
tęskniła za Luką. Pan Sardi codziennie przekazywał od niego
pozdrowienia i życzenia powrotu do zdrowia. Łudziła się, że nie
widzi, jak samo imię Luki wywołuje u niej żywe rumieńce
i psuje jej apetyt.
Pan Sardi i Georgia jedli coraz mniej. Pewnego dnia Elsa
zaniepokoiła się i spytała, czy jej kuchnia się pogorszyła. Za
pewnili ją, że wszystko zawsze jest doskonałe. Potem gospodyni
zwierzyła się Georgii, że pan domu bardzo ją martwi.
- Wciąż jeszcze opłakuje żonę - zakończyła z ponurą miną
- i bez niej jest jak zbłąkana owca. Myślę, że tylko Alessa
trzyma go przy życiu.
Georgia przyznała jej rację, a wieczorem powiedziała panu
Sardiemu, że w sobotę zostanie w domu, aby on mógł trochę
wypocząć.
- Nie, moja droga, wykluczone. Musi pani jechać do wyma
rzonej Florencji. Najlepszym wypoczynkiem jest dla mnie czas
spędzony z córką. Zresztą będzie Luka, więc może pani z czy
stym sumieniem wyjechać. - Spojrzał na nią z ukosa. - Proszę
nie zapominać, że niedługo będziemy musieli radzić sobie bez
pani.
R S
96
- Rzeczywiście.
Wolałaby spotkać się ż Luką, niż oglądać obrazy, lecz do
tego nie mogła się przyznać.
- Georgio - ciągnął pan Sardi ze wzrokiem wbitym w fili
żankę - gdyby stało się coś złego, chyba powiedziałaby mi pani,
prawda?
- Coś złego? - powtórzyła zaskoczona.
- Ostatnio je pani mniej niż ja, a Luka zamknął się w sobie,
złości się o byle co i pracuje jak maniak. Nie lubię wtrącać się
w cudze sprawy, ale skoro przebywa pani pod moim dachem,
czuję się za panią odpowiedzialny. Wiem, że od samego począt
ku bardzo podoba się pani mojemu szwagrowi... Raptem on
twierdzi, że musi wyjechać, bo jego dom się wali, w co nie
wierzę. Sądzę, że pokłóciliście się o coś. Jeśli Luka w jakikol
wiek sposób obraził panią, chyba mam prawo o tym wiedzieć.
- Zapewniam pana, że nic szczególnego się nie stało - po
wiedziała, czując wstręt do siebie z powodu kłamstwa. - Mój
brak apetytu wynika z braku ruchu. Niedługo zacznę chodzić
normalnie i będę jadła za trzech.
W oczach pana Sardiego malowało się niedowierzanie.
- Skoro tak pani mówi, muszę uwierzyć. Porozmawiajmy
więc o jutrze. Niestety, samochód jest potrzebny, ale Franco
odwiezie panią na dworzec, a potem albo on, albo ja odbierzemy
panią z dworca.
- Nawet dobrze się składa, bo doktor Fassi odradzał mi
prowadzenie samochodu.
Nazajutrz wstała skoro świt. Pojechała samochodem na dwo
rzec, a stamtąd pociągiem do Florencji. Wysiadła na stacji Santa
Maria Novella i z przewodnikiem w ręku wyruszyła na zwie-
R S
97
dzanie miasta. Początkowo szła prędko, lecz zwolniła koło ele
ganckich sklepów przy Via Tornabuoni. Gdy nasyciła oczy bo
gactwem na wystawach, podążyła dalej na Piazza della Signoria
i do Gallerie degli Uffizi, znanej skarbnicy najwybitniejszych
dzieł z różnych szkół malarstwa florenckiego.
Stanęła w długiej kolejce po bilety i cierpliwie czekała, słu
chając wielojęzycznego gwaru. Tęsknym wzrokiem obserwo
wała kelnerów, uwijających się przy stolikach przed pobliską
restauracją. Miała wielką ochotę napić się kawy, lecz wolała nie
wychodzić z kolejki, ponieważ turyści ustawili się już w dwóch
rzędach i wciąż nadchodzili nowi.
Wreszcie kupiła bilet i po szerokich schodach Vasariego weszła
do pierwszej sali. W Uffizi obrazy mistrzów z różnych okresów
były wyeksponowane w chronologicznym porządku, dzięki czemu
zwiedzający mogli łatwiej dostrzec zmiany zachodzące w sztuce
przez stulecia, od wieku trzynastego do osiemnastego.
Przed przyjazdem miała nadzieję, że w galerii zapomni o Lu
ce, a tymczasem nie mogła oderwać od niego myśli. Patrzyła na
arcydzieła z żalem, że nie oglądają ich wspólnie. Z drugiej stro
ny irytowało ją, że za nim tęskni, ponieważ była pewna, że
postąpiła słusznie, gdy zażądała, aby wyjechał.
Powoli jej nastrój się zmienił i przygnębienie ustąpiło miej
sca oczarowaniu. Coraz bardziej skupiona oglądała dzieła ko
lejnych mistrzów, a przed „Wiosną" Botticellego długo stała
wśród równie oniemiałych z zachwytu turystów. Po kilku go
dzinach opuściła Uffizi oszołomiona natłokiem wrażeń. W naj
bliższej kawiarni znalazła wolny stolik, zamówiła dużą kawę
oraz ciastka i zabrała się do pisania kartek z pozdrowieniami.
Żałowała, że już nie wypada posłać widokówki Jamesowi.
Wypiła dwie filiżanki mocnej kawy, aby nabrać sił do zwie-
R S
98
dzania Palazzo del Bargello. Przeczytała w przewodniku, że
niegdyś mieściło się tam więzienie, w którym dzwon obwiesz
czał egzekucje. Obecnie znajdował się tam bogaty zbiór rene
sansowych rzeźb.
Idąc z mapą w ręku, minęła Palazzo Vecchio i bezbłędnie
dotarła do Bargello, w którym chciała obejrzeć przede wszy
stkim rzeźby Michała Anioła i Donatella. Donatello nawet jako
osiemdziesięcioletni starzec tworzył wspaniałe dzieła. Jego brą
zowy posąg Dawida wydał się jej nieziemsko piękny.
W tym muzeum też, spędziła dużo czasu, a mimo to czuła,
że nie złożyła należnego hołdu dziełom Michała Anioła i jemu
współczesnych. Uznała jednak, że jak na jeden dzień, widziała
dosyć: Postanowiła wrócić do Villa Toscana, ponieważ rozbolała
ją głowa, a także odczuwała lekki ból nogi.
Weszła na dworzec, gdy zapowiadano jej pociąg, więc po
biegła na odpowiedni peron. Wracała wcześniej, niż zamierzała,
ale nie chciała dzwonić po Franco. Obawiała się, że jeśli nie
będzie go w domu, pan Sardi poczuje się zobowiązany po nią
przyjechać, a wolała go nie fatygować. Zadecydowała, że raz
pozwoli sobie na rozrzutność i weźmie taksówkę z dworca do
domu.
W Villa Toscana zastała płacz i zamęt. Alessa z rozpaczli
wym krzykiem rzuciła się w jej ramiona,
- Nasz pan się rozchorował - powiedziała zapłakana Pina -
i signor Luka zawiózł go do szpitala.
- Do szpitala? - powtórzyła przerażona i mocniej objęła
Alessę. - No, kruszyno, uspokój się, nie płacz.
- Tatuś jest chory. -Dziewczynka spojrzała na nią przez łzy.
- Musi iść do nieba jak mamusia?
R S
99
- Nie, perełko, na pewno nie.
- Tatusia coś bolało i pan doktor powiedział, że trzeba je
chać do szpitala, bo tam przestanie boleć. - Kurczowo objęła
Georgię. - A ciebie przestało boleć w domu.
- Nie zawsze tak się udaje. Przestań płakać, kochanie,
i umyj buzię, a ja pójdę porozmawiać z Elsą. Polem zjemy pod
wieczorek, dobrze?
Alessa niechętnie poszła do łazienki, a Georgia do kuchni.
Przygnębiona gospodyni potwierdziła jej najgorsze obawy.
- Wyglądało na atak serca. - Elsa westchnęła i jeszcze bar
dziej posmutniała. - Dzięki Bogu, że pani już wróciła. I że
signor Luka był na miejscu.
- Ja też powinnam była zostać, bo Florencja mogła zacze
kać. Ale pan Sardi nalegał, żebym zrobiła sobie wolne i...
- Dobrze, że już pani jest z powrotem. - Weszła Alessa,
więc Elsa zdobyła się na uśmiech. - Czas na podwieczorek. Kto
jest głodny?
Georgia pokręciła głową i wyciągnęła rękę do dziecka.
- Poprosimy tylko herbatę i te doskonałe ciasteczka z mig
dałami. Chodź, skarbie.
W oranżerii Alessa usiadła Georgii na kolanach i powiedzia
ła cicho:
- Chcę jechać do tatusia.
- Pojedziemy, jeśli pan doktor nam pozwoli. Ale teraz jedz.
- Jak dobrze, że pani wcześniej przyjechała - odezwała się
Pina.
- Dzisiaj wrócę do mojej sypialni, żeby być bliżej was.
Pina natychmiast wyszła, aby zająć się przenoszeniem
rzeczy. Alessa usnęła, a wtedy Elsa powiedziała przyciszonym
głosem:
R S
100
- Od dawna martwiłam się o pana.
- Ja też. Ostatnio prawie nic nie jadł.
- Dzięki Bogu, że signor Luka był na miejscu. W krytycz
nych chwilach jest jak opoka. - Rzuciła Georgii osobliwe spoj
rzenie. - Tylko raz widziałam, żeby stracił głowę. Wtedy, gdy
przyniósł panią nieprzytomną.
Georgia zarumieniła się, ale nie spuściła oczu.
- Teraz pewnie znowu się tu sprowadzi?
- Nie ma wyboru, bo jest potrzebny Alessie.
I mnie też, pomyślała Georgia, a głośno powiedziała:
- Czy zawiadomiono signorę Valori?
- Nie. Signor Luka uważał, że lepiej trochę zaczekać, nim...
- Zanim będzie można powiedzieć, że jest dobrze - dokoń
czyła Georgia zdecydowanym tonem.
- Tak, oczywiście. Sprzątnę i zabiorę się do kolacji.
Po przebudzeniu Alessa zapytała z nadzieją w głosie:
- Tatuś jest zdrowy?
- Na razie nie wiemy, żabko. - Wstała, wyciągając rękę.
- Chodź, zobaczymy, gdzie jest Pina, wykąpiesz się i położysz.
Przeczytam ci bajkę i może wyjątkowo pozwolę zjeść kolację
w łóżku.
Georgia przeciągała kąpiel, urozmaicając ją, jak umiała. Na
gle do łazienki weszła rozpromieniona Elsa i ucałowała Alessę.
- Dzwonił, wujek i powiedział, że tatuś czuje się lepiej. Ca
łuje cię i prosi, żebyś była grzeczna.
- Będę bardzo grzeczna. Jestem głodna.
Gospodyni obiecała, że przygotuje coś specjalnego.
Alessa zasnęła po dziewiątej i dopiero wtedy Georgia poszła
do swego pokoju. Ze zdziwieniem poczuła, że bardzo zgłodnia
ła, więc prędko się obmyła, ubrała i uczesała.
R S
101
Na parterze natknęła się na Elsę, która powiedziała:
- Kolacja będzie za kwadrans.
- Dziękuję.
Przygotowała się na to, że poczeka, czytając, a tymczasem
w oranżerii zastała Lukę.
- Elsa powiedziała, że wiesz, że muszę zostać - rzekł bez
wstępu. - Nie mam wyboru.
- Oczywiście. - Przygryzła wargę. - Nie miałam prawa cię
wyganiać, co zresztą teraz jest bez znaczenia. Jak czuje się
signor Sardi?
- Lepiej. Okazało się, że to nie atak serca. W szpitalu stwier
dzono zapalenie przełyku, stąd ból i kłopoty przy łykaniu.
- Bogu niech będą dzięki! - zawołała uradowana. - Co nie
co wiem na ten temat, bo mój ojciec niedawno chorował. To
prowadzi do...
Urwała, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.
- Do wrzodów. Główna przyczyna: zmartwienia i napięcie
nerwowe, a tego Marco miał w nadmiarze. Kazali mu połknąć
jakiś aparat. - Skrzywił się. - Okropność!
- Nie wiem, jak takie badanie nazywa się po włosku. Może
podobnie jak po angielsku: endoskopia. Nieprzyjemne, ale po
mocne; mojego ojca też tak badano. Potem musiał przejść na
ścisłą dietę i oczywiście brać leki, ale jeśli o nich pamięta, nie
ma żadnych kłopotów.
- Mam nadzieję, że tak samo będzie z moim szwagrem...
- Nagle poderwał się. - Przepraszam, nie zaproponowałem nic
do picia. Może wypijemy szampana za jego zdrowie?
- Najpierw muszę zjeść coś konkretnego, bo we Florencji
wypiłam tylko dwie kawy, a po powrocie do domu trochę her
baty.
R S
102
- Cieszę się.
- Z czego? Że nic nie jadłam?
- Nie. - Uśmiechnął się radośnie. - Cieszy mnie, że Vilła
Toscana jest dla ciebie domem.
R S
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Oboje postanowili dołożyć starań, aby kolacja minęła
w przyjemnej atmosferze. Diagnoza specjalistów w szpitalu
uspokoiła ich, więc mogli delektować się bistecca fiorentina,
która była specjalnością Elsy. Chianti Classico tak Georgii za
smakowało, że wypiła dwa kieliszki.
Rozmowa toczyła się o obrazach i rzeźbach, jakie Georgia
tego dnia podziwiała we Florencji, o pracach remontowych
w domu Luki i o coraz liczniejszych zamówieniach na supremo.
Sprawiali wrażenie dwojga dobrze wychowanych ludzi, którzy
nigdy nie wyrządzili sobie żadnej przykrości.
Przy kawie Luka rzekł z lekką ironią:
- Być we Florencji i nie widzieć „Dawida" Michała Anioła,'
to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża.
- Wiem - przyznała ze smutną miną. - Zostawiłam Gallerie
dell'Accademia na ukoronowanie dnia, ale po Bargello rozbo
lała mnie zwichnięta noga, więc dałam za wygraną i wróciłam.
- A tu czekała taka straszna wiadomość.
-• Okropna. - Wzdrygnęła się. - Biedna Alessa była przeko
nana, że tatuś umrze... tak jak mamusia.
Luka zapatrzył się przed, siebie ponurym wzrokiem.
- Też się tego bałem, bo Marco dosłownie zwijał się z bólu.
Na szczęście moje obawy były bezpodstawne i wszyscy może
my spokojnie spać.
R S
104
- Ja będę spała czujnie, na wypadek gdyby Alessa się obu
dziła.
- Przeniosłaś się na górę? - spytał zmieszany.
- Tak.
- Dalszy pobyt w sypialni babki był nie do przyjęcia?
- Nic podobnego! -Rzuciła mu groźne spojrzenie. - Spa
łam na dole, bo tak radził doktor Fassi, ale teraz, w takiej sytu
acji, lepiej, żebym była blisko Alessy. Może się obudzić i mnie
wołać.
- Czyli twoje przenosiny nie mają nic wspólnego z tym, że
ja wróciłem?
- Nic a nic.
Bez słowa przesunął filiżankę, a Georgia drżącą ręką nalała
mu kawy.
- Nie za dużo kofeiny na noc? - zapytała, aby coś po
wiedzieć.
- Ostatnio i tak źle śpię, niezależnie od tego, ile i co piję
- burknął i wypił kawę duszkiem.
Georgię ogarnął niepokój.
- Jest bardzo późno... czas spać - rzekła, pospiesznie wsta
jąc. - Cieszę się, że panu Sardiemu nic nie grozi.
Luka bacznie się jej przyjrzał.
- Jutro jedziemy z Alessą do szpitala, więc skorzystaj z oka
zji i odpocznij, bo kiepsko wyglądasz.
- Czy to dziwne, że po tylu wrażeniach jestem zmęczona?
- Nie. - Ukłonił się przesadnie nisko. - Dobranoc. Sądzę,
że najlepiej będzie, jeśli odmówię sobie przyjemności i nie od
prowadzę cię na górę.
- Chyba tak. —Po krótkim namyśle wyciągnęła rękę. - Pro
ponuję, żebyśmy zapomnieli o wszystkim, co dotychczas było
R S
105
i zachowywali się jak dobrzy znajomi, jak przyjaciele... Ze
Względu na Alessę.
Podniósł jej dłoń do ust.
- Zgoda, jeśli naprawdę sobie tego życzysz. - Uśmiechnął
się lekko. - Tylko głupiec odmawia prośbie pięknej kobiety,
a mnie można wiele zarzucić, ale nie głupotę. - Skrzywił się.
- Chociaż niedawno zachowałem się jak ostatni dureń i brutal.
- Powtarzam jeszcze raz - mruknęła, zabierając rękę z jego
dłoni - zapomnijmy o tym. Dobranoc.
Rano Luka z pogodną twarzą ucałował Alessę.
- Wiesz, dzwoniłem do szpitala i powiedziano mi, że tatuś
czuje się dużo lepiej. Czeka na ciebie.
- Pojedziemy zaraz?
- Nie. Tak wcześnie nie wolno odwiedzać chorych.
Przed południem wszyscy troje spacerowali w ogrodzie,
a potem długo pływali. Podczas lunchu Alessa zwróciła się do
Georgii:
- Wujek mówi, że musisz odpocząć.
- Skoro muszę, to muszę - odparła rozbawiona.
- Mam nadzieję — rzekł Luka, gdy zostali sami - że to ci
odpowiada. Rozumiem, że nie zrobisz nic na mój rozkaz.
- Doskonale mnie rozumiesz - powiedziała z ironią.
- Chciałbym, żeby tak było.
- Jestem nieskomplikowaną osobą.
- Ja też.
- W takim razie do końca mojego pobytu nie powinno być
żadnych scysji.
- Jest to całkiem możliwe. Ale powinnaś wiedzieć, moja
droga, że liczę się z każdym słowem, które mówię.
R S
106
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Do czego nawiązujesz?
- Chciałbym zaznaczyć, że moja zgoda na tę proponowaną
przez ciebie przyjaźń wcale nie oznacza, że przestałem cię po
żądać. Wręcz przeciwnie, pragnę jeszcze bardziej niż przedtem.
- I co z tego?
Patrzył na nią bez zmrużenia powiek.
- Chcę nauczyć cię całego piękna i uniesień, jakie towarzy
szą miłości między kobietą i mężczyzną. - Oczy płonęły mu
niebezpiecznym blaskiem. - Nie masz pojęcia, jak mnie pociąga
twój uroczy brak doświadczenia. Marzę o tym, żeby cię do
kształcić. .. I dlatego nie mogę spać po nocach.
Georgia zarumieniła się. Na końcu języka miała ostrą
odpowiedź, lecz przeszkodziła jej Alessa, która przyszła po
chwalić się nową sukienką.
- Podobam się wam? Wujku, jestem gotowa! - Wzięła go
za rękę. - Do widzenia.
- Do widzenia, kochanie - z trudem zdołała wykrztusić
Georgia. - Przekaż tatusiowi pozdrowienia ode mnie.
Luka zaśmiał się, ponieważ jej gniew go bawił.
- Pamiętaj, że masz odpocząć.
Zacisnęła usta i nic nie powiedziała.
Po ich odjeździe nie miała ochoty iść do siebie, więc położyła
się na leżaku w ogrodzie. Słowa Luki były tak oburzające, że
miała uczucie, iż się dusi. Chciała być na świeżym powietrzu.
Gdy nieco ochłonęła, pomyślała, że jego zachowanie powinno
jej pochlebiać. Była jednak przekonana, że zarozumiały Valori
po prostu chce sprawić, by zapamiętała go na całe życic jako
niezrównanego kochanka. Na jej nieszczęście chyba rzeczywi
ście takim był.
R S
107
Powtarzała sobie, że to nie ma znaczenia i że nie dopuści do
pocałunków. Nie tylko dlatego, że byłby to skrajny brak rozsąd
ku z jej strony. Luka ogromnie ją pociągał, a jego pieszczoty
natychmiast rozpalały w niej pożądanie. Już na samo wspo
mnienie krew żywiej płynęła w żyłach. Ogromnym wysiłkiem
woli opanowała się i skupiła na książce, na którą od dłuższego
czasu patrzyła niewidzącym wzrokiem.
Pina przyniosła jej podwieczorek oraz wiadomość, że Luka
wróci później, gdyż w drodze powrotnej chce wstąpić do siostry
pana Sardiego, aby powiedzieć jej, jaki jest stan brata.
Zadowolona z samotności, długo pływała w basenie, a po
tem leżała w wannie, czytając gazetę. O ustalonej porze, jak co
tydzień, zadzwoniła do rodziców i po rozmowie z nimi jak zwy
kle ogarnęła ją tęsknota. Aby odwrócić myśli, wyciągnęła z sza
fy wszystkie suknie i zastanawiała się, którą włożyć. Nie miała
zamiaru być zabawką w rękach Luki, ale mimo to chciała atra
kcyjnie wyglądać podczas kolacji we dwoje.
Tymczasem okazało się, że musiał pojechać do fabryki.
Wobec tego nastawiła się na kolację bez towarzystwa. Podej
rzewała, że Luka posłużył się fabryką jako wykrętem. Trudno
jej było uwierzyć w poważne kłopoty w niedzielny wieczór.
Zajęta swymi myślami, tylko jednym uchem słuchała relacji
Alessy.
- Pan doktor mówił, że tatusiowi jest potrzebny odpoczynek
i dlatego jeszcze trochę musi zostać w szpitalu. Ale czuje się
dobrze. O, przypomniało mi się, że ciocia Claudia przeprasza.
Nie odwiozła mnie, bo pojechała do szpitala.
- To zrozumiałe, kochanie. Tatuś jest najważniejszy.
Tak starannie ubrała się i uczesała, że chociażby z tego
względu nie wypadało udawać, że boli ją głowa i musi się
R S
108
położyć. Pomogła Pinie wykąpać Alessę i zeszła do oranżerii.
Nie miała na nic ochoty; apetyt psuły jej domysły, gdzie i z kim
jest Luka. Była zła na siebie, że jest o niego zazdrosna.
Po kolacji poszła na spacer. Nagie w oddali usłyszała warkot
silnika. Serce zabiło jej radośnie, gdy w ciemności rozpoznała
supremo. Luka wrócił znacznie wcześniej, niż zapowiedział.
Uradowana podbiegła kilka kroków, lecz się opanowała i zwol
niła. Weszła do domu tuż za nim i przystanęła zdumiona, po
nieważ był ubrudzony od stóp do głów.
- Czyłi jednak były jakieś kłopoty?
Na widok błysku zadowolenia w jego oczach, najchętniej
ugryzłaby się w język.
- Miałaś wątpliwości?
- Przecież jest niedziela. - Wzruszyła ramionami. - Trochę
to dziwne.
- Wybuchł pożar w jednym z mniejszych budynków. Nic
groźnego, ale musiałem jechać i pomóc gasić.
- A straż pożarna?
- Strażacy przyjechali, gdy już najgorsze minęło... Jesteśmy
odpowiednio przeszkoleni i przygotowani na każdą ewentual
ność. - Zmarszczył brwi i gniewnie syknął: - Ktoś zlekceważył
zakaz palenia.
Weszła Elsa, która zawołała przerażona:
- O Boże! Luka, co się stało?
Wysłuchała wyjaśnień, kazała mu się umyć i przebrać i po
szła przygotować kolację.
- Dziwi cię nasz stosunek do służby? - zwrócił się Luka do
Georgii.
- Nie mamy służących, więc nie wiem, jaki powinien być
stosunek do nich.
R S
109
- Elsa jest w naszej rodzinie dłużej niż ja na świecie. Jest
bardzo niezależna, ale ogromnie do nas przywiązana.
- Dzięki temu dostaniesz kolację nawet o tak późnej porze.
- Nie ma sensu prosić, żeby się nie fatygowała, a poza tym
potwornie zgłodniałem. Wybacz, ale muszę się ogarnąć. - Na
półpiętrze odwrócił się. - Posiedzisz ze mną, czy jesteś zbyt
zmęczona?
Ogarnął ją żal, że będą widywać się jeszcze tylko przez dwa
tygodnie, więc odparła:
- Nie.
- Co nie? Nie zostaniesz, czy nie jesteś zmęczona?
- To drugie. Jeśli chcesz, dotrzymam ci towarzystwa.
- Dziękuję. Za dziesięć minut będę gotowy.
Zawróciła pogrążona w myślach. Nie pragnęła romansu
z Luką, lecz nie umiała odmówić sobie przyjemności przeby
wania w jego towarzystwie.
Przyszedł przed upływem dziesięciu minut i duszkiem wypił
kilka szklanek wody mineralnej.
- Ale jestem spragniony! Dzięki Bogu, że nikomu nic się
nie stało, a szkody są niewielkie.
- Czujesz się bardzo odpowiedzialny?
- Oczywiście. Nie zatrudniamy zbyt wielu pracowników, ale
większość pracuje u nas od lat i jesteśmy z nimi zżyci. Nawet
mamy takich, którzy już przysłali synów! - Uśmiechnął się
lekko. - Nic dziwnego, że czuję się odpowiedzialny, podobnie
jak przedtem mój ojciec. Niestety zmarł, gdy jeszcze chodziłem
do szkoły i dlatego Maddalena wzięła na swe barki całą odpo
wiedzialność za fabrykę, do czasu mojej pełnoletności.
- A twoja matka? - zapytała cicho. - Nie chcę być niedeli
katna, ale czy i ona też młodo umarła?
R S
110
- Przy moim urodzeniu. Jak Maddalena.
- Przepraszam... nie powinnam była pytać.
- Dlaczego? To nie tajemnica. - Spojrzał na Elsę, która
przyniosła pełną tacę. - Dziękuję. Mógłbym zjeść konia z ko
pytami.
- A dostaniesz tylko cielęcinę z karczochami. - Popatrzyła
na niego surowym wzrokiem. - Dlaczego nie zostawisz brudnej
roboty innym?
- Bo ją lubię. Dobra kobieto, daj mi spokojnie zjeść. - Ukro
ił dużą porcję mięsa. - Zresztą jestem za stary na twoje maru
dzenie.
Gospodyni prychnęła gniewnie, ale patrzyła na niego z roz
rzewnieniem.
- Ktoś musi pomarudzić. Idę po herbatę dla pani Georgii.
- Nie sprzykrzyło ci się wciąż to samo? - zapytał po jej
wyjściu.
- Trochę, ale Elsa jest święcie przekonana, że herbata dobrze
mi robi, więc nie mam sumienia niszczyć jej złudzeń. Powiedz
mi szczerze, czy pan Sardi naprawdę czuje się dużo lepiej i nie
długo wyjdzie ze szpitala?
- Tak. Po kilku dniach bezczynnego leżenia, które go śmier
telnie nuży, powinien mieć siły wrócić do domu. Oczywiście
będzie musiał brać leki i przestrzegać ścisłej diety. Odpada al
kohol, kawa, owoce cytrusowe.
- Stwierdzono nadkwasotę?
- Chyba... żal mi go bardzo. Marco uwielbia wino i kawę.
Wytłumaczyłem mu jednak, że ma obowiązki wobec dziecka
i nie może narażać Alessy na tragiczne przeżycia. To mu trafiło
do przekonania.
- Całe szczęście.
R S
111
- Chętnie oczyszczę sobie płuca - rzekł, gdy skończył jeść.
-Przejdziesz się po ogrodzie?
- Z przyjemnością. Tutaj gwiazdy są większe niż u nas -
powiedziała rozmarzona.
- Bo jesteśmy bardziej na południu. - Głęboko wciągnął
powietrze. - U mnie jeszcze lepiej je widać, bo mieszkam na
wzgórzu. Odwiedzisz mnie przed odjazdem? Jeśli chcesz, weź
Alessę jako przyzwoitkę.
- Dobrze, z nią mogę przyjechać. Skończono już naprawy?
- Nie było tego wiele: zalepienie kilku dziur w ścianach
i pomalowanie sypialni. Mój dom jest w innym stylu niż ten,
ale chcę zachować jego dotychczasowy charakter. Kupiłem go
od chłopa emeryta.
- Charlotte i Tom mieszkali tu na wsi i byli...
Urwała speszona, że poruszyła zakazany temat. Luka złapał
ją za rękę i zatrzymał w pół kroku. Stała bez ruchu, wpatrzona
w niego. Chciała zapamiętać każdą chwilę pięknego wieczoru.
- Przyznaj się, że nie kochasz tego swojego Jamesa - rzekł
rozkazującym głosem.
- Może nie... - zaczęła z ociąganiem. - Przynajmniej nie
tak, jak ty to rozumiesz.
- Tylko tak można kochać.
Objął ją i pocałował, tym razem delikatnie, co bardziej roz
palało niż namiętne pocałunki. Westchnęła i zapominając o po
stanowieniu, zarzuciła mu ręce na szyję.
Poczuła, że jego ciało przebiegł dreszcz. Powoli przytulał ją
mocniej i całował coraz gwałtowniej.
- Pragnę cię - szepnął ledwo dosłyszalnie.
- Wiem.
- A ty mnie?
R S
112
Nie odpowiadała tak długo, że ujął ją pod brodę i zajrzał
w oczy.
- Co ma znaczyć twoje milczenie? Chcesz mi wmówić, że
nic nie czujesz, gdy ja doskonale wiem, że mnie pragniesz?
Wiem, co to znaczy, gdy kobieta drży w moich ramionach, gdy
jej usta...
- Wiem, że wiesz - rzekła głucho. - I w tym sęk.
- Sęk? - Odsunął ją od siebie. - Jest tak ciemno, że prawie
nie widzę twojej twarzy. - Aż do bólu zacisnął palce na jej ręce.
- Jak mam to rozumieć?
- Za dużo wiesz o kobietach. Co nie powinno dziwić, gdy
mężczyzna jest tak przystojny i ma taką reputację.
-Reputację?
- Jako rajdowiec - dokończyła pospiesznie. - Na pewno
byłeś uwielbiany. I wiele kobiet pożądało cię... Jesteś wspaniałe
zbudowany i masz coś, czego wielu mężczyznom brak.
- Niezależnie od tego, co to jest, na ciebie nie działa - rzekł
z goryczą.
- Nieprawda, chociaż wolałabym, żeby było inaczej. Za dwa
tygodnie opuszczam ten dom i wracam do szkoły. - Przeszła na
angielski, aby nie mieć wątpliwości, że powie dokładnie to, co
zamierza. - Nie możesz zostać moim kochankiem z tej prostej
przyczyny, że nie chcę stracić pracy. I nie życzę sobie być jedną
z twoich maskotek.
- Maskotek? - powtórzył zdegustowany.
- A jak inaczej nazwać te inne kobiety? - Westchnęła. -
Trudno nie ulec czarowi nocy z takimi gwiazdami, ale tobie nie
ulegnę, bo należymy do różnych światów. Zapomniałeś, że mie
liśmy być przyjaciółmi? Nie dotrzymasz słowa?
- Zawsze dotrzymuję. - Oddychał głośno, z trudem. - Bę-
R S
113
dzie tak, jak chcesz, Georgio. Odpowiada ci tylko przyjaźń,
dobrze, będziemy przyjaciółmi. - Nerwowym ruchem przecze
sał włosy. - Więcej razy cię nie dotknę, bo twoja bliskość za
bardzo burzy mi krew. Nigdy nie pragnąłem żadnej kobiety tak
bardzo jak ciebie.
- Chyba tylko dlatego, że jestem nieosiągalna.
Odwróciła się i pobiegła do domu. Przez resztę wieczoru
gnębiło ją niejasne uczucie, że popełniła jakiś niewybaczalny
błąd.
R S
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Przez kilka następnych dni widywali się bardzo mało.
W związku z chorobą szwagra Luka musiał spędzać znacznie
więcej czasu w fabryce, więc zdarzało się, że przyjeżdżał do
piero późnym wieczorem. Nie było kolacji we dwoje ani spa
cerów pod wygwieżdżonym niebem. Georgia wmawiała sobie,
że tak jest lepiej.
Pan Sardi wrócił ze szpitala kilka dni przed upływem terminu
umowy. Luka przywiózł go wczesnym popołudniem, na prośbę
Alessy został niecałą godzinę i pojechał do Valorino. Do Georgii
uśmiechnął się tylko raz, na pożegnanie.
- Będziemy dzisiaj gościć signorę Valori - powiedział pan
Sardi po jego wyjeździe. - Prababka Alessy lubi wczesne kola
cje, więc pozwoliłem córce jeść razem z nami. - Uśmiechnął
się lekko. - Tylko Luka jest zwolennikiem późnych posiłków,
ale jego dzisiaj nie będzie, bo jako przedstawiciel firmy jedzie
na służbową kolację. Tak więc i wilk będzie syty, i owca cała.
Georgia nie pokazała po sobie, że ta wiadomość poważnie
ją zaniepokoiła. Bała się, że wieczór w towarzystwie dociekli
wej starszej pani będzie nieprzyjemny.
Tuż przed kolacją zajrzała do jej pokoju Pina.
- Signor Marco prosi, żeby pani przyszła do gabinetu, bo
chce zamienić z panią kilka słów.
R S
115
Georgia obciągnęła czarną spódnicę, wygładziła kremową
bluzkę i naprędce związała włosy czarną wstążką.
Zeszła piętro niżej i zastukała do drzwi gabinetu.
- Proszę.
- Pan życzył sobie, żebym przyszła, prawda?
Pan Sardi był ubrany w lekki płócienny garnitur i koszulę
z rozpiętym kołnierzykiem i wyglądał dużo młodziej niż zwy
kle. Wskazał fotel przy biurku.
- Chciałbym serdecznie podziękować za wszystko, co zro
biła pani dla Alessy. Wiedząc, że dziecko ma dobrą opiekę,
łatwiej mi było wytrzymać w szpitalu.
- Jest pan bardzo uprzejmy.
- A pani bardzo dobra... - Obrzucił jej twarz uważnym
spojrzeniem. - Czy mogę odwołać się do jej dobroci i prosić
o wielką przysługę?
- Zrobię wszystko, co będzie w mojej mocy - zapewniła bez
namysłu.
'- Czy... mogłaby pani... przedłużyć pobyt u nas? - Uśmie
chnął się niepewnie. - Wiem, że proszę o bardzo wiele, ale
byłbym zobowiązany, gdyby zechciała pani zostać do rozpoczę
cia roku szkolnego.
- Nie rozumiem - powiedziała zaskoczona. - Przecież pod
koniec sierpnia miał pan jechać do Anglii.
- Lekarze zabronili mi wyjeżdżać z domu, a otwarcie filii
w Londynie przełożono na styczeń.
- Aha. - Spuściła wzrok. - Obiecałam rodzicom, że do nich
przyjadę...
- Oczywiście pojedzie pani. Doktor Fassi twierdzi, że jesz
cze przez kilka dni muszę siedzieć w domu. więc może wybra
łaby się pani teraz? Skontaktowałem się z pani dyrektorką, która
R S
116
zgodziła się zwolnić panią na początku nowego roku, więc
mogłaby pani odwiedzić rodziców jeszcze raz. - Patrzył na nią
z przepraszającą miną. - Uważałem, że zanim wystąpię z pro
śbą, powinienem zorientować się w sprawach formalnych.
W takiej sytuacji dość trudno było odmówić.
- Wobec tego zgadzam się, jeśli panu rzeczywiście tak na
tym zależy.
Pan Sardi wstał, wyciągając rękę.
- Gorąco, serdecznie pani dziękuję. I zapraszam do oranże
rii, bo nasz gość już tam jest.
Georgii kamień spadł z serca, gdy się okazało, że spotkanie
z panią Valori przebiega naturalnie, bez skrępowania. Elsa prze
szła samą siebie i przygotowała wystawną kolację, która minęła
w bardzo przyjemnej atmosferze.
- Alessa ładnie rozmawiała ze mną po angielsku - pochwa
liła pani Valori. - Nie znam pani ojczystego języka zbyt dobrze,
ale rozumiem tyle, żeby się orientować, że dziecko zrobiło nie
bywałe postępy.
- Dziękuję, signora. - Georgia uśmiechnęła się do uczenni
cy. - Dobrze nam się pracuje, prawda?
- Tak. Lekcje są bardzo wesołe.
- Więc na pewno ucieszy cię wiadomość -rzekł jej ojciec
- że pani Georgia zgodziła się zostać z nami do rozpoczęcia
roku szkolnego.
Dziewczynka ucałowała Georgię.
- Zostaniesz? Naprawdę zostaniesz?
Radość dziecka i aprobata pani Valori rozwiały wszelkie
wątpliwości. Gdy Alessa poszła spać, a pan Sardi do ogrodu,
aby wypalić jedyne dozwolone cygaro, panie zostały same.
- Przyjemnie patrzeć na takie szczęśliwe dziecko. Georgio,
R S
117
jest pani wspaniałomyślna, że zgodziła się poświęcić jej jeszcze
tyle czasu.
- To nie poświęcenie. Zdolna uczennica i piękny dom są
rekompensatą.
- Wiem, moja droga. - Starsza pani nie spuszczała z niej
przenikliwych oczu. - Ale po incydencie z Luką... Myślałam,
że gdy skończy się umowa, zechce pani od razu wyjechać.
Georgia nie spuściła wzroku.
- Tak naprawdę nic się nie stało, signora. Mówiłam już. że
to było nieporozumienie. Wyjaśniliśmy je i teraz jesteśmy przy
jaciółmi.
- Przyjaciółmi? — powtórzyła pani Valori ze zdumieniem.
- Naprawdę Luka na to przystał?
- Mniej więcej - odparła Georgia z szelmowskim uśmie
chem.
- Moja droga, doświadczenie dawno mnie nauczyło, że czy
sta przyjaźń między piękną kobietą i pełnokrwistym mężczyzną
rzadko jest możliwa. Z czasem przynajmniej jedna strona prag
nie czegoś więcej. - W bystrych oczach mignęło rozbawienie.
- Czy mój wnuk w ogóle pani nie pociąga?
- Pociąga, ale nie mam zamiaru się temu poddać. Dzie!i nas
zbyt wiele. Pochodzenie, kultura... różne rzeczy.
- Choćby religia, prawda?
- Otóż nie. Brak mi pobożności, jakiej życzyliby sobie moi
rodzice, ale niemniej jestem katoliczką.
- Rozumiem. Czy Luka o tym wie?
- Nie. Nie widzę powodu, dla którego miałabym mu
to mówić... jemu czy komukolwiek innemu oprócz pani, sig
nora.
- Hm... Szacunek dla mojego wieku nie pozwała pani po-
R S
118
wiedzieć, żebym nie wsadzała nosa w nie swoje sprawy,
prawda?
- Ależ skąd, signora!
Pobyt u rodziców sprawił Georgii ogromną przyjemność,
lecz minął stanowczo za prędko. Dnie były za krótkie, być może
dlatego, że źle sypiała i w związku z tym późno wstawała. Tro
chę pomagała matce przy gotowaniu, a ojcu przy pieleniu. Dużo
chodziła na spacery z psem.
Charlotte i Tom przyjechali w niedzielę na lunch i początko
wo przekomarzali się z nią na temat wrogo usposobionego Wło
cha. Tom zdradził teściowi, że to Gianluka Valori, rajdowiec
znany entuzjastom Formuły Jeden. Potem, gdy Charlotte oznaj
miła, że spodziewa się dziecka, rozmowa toczyła się już tylko
wokół tego tematu.
- Wtedy we Florencji to jednak nie były kłopoty z żołąd
kiem. Podejrzewałam, że jestem w ciąży, ale póki nie byłam
pewna, wolałam milczeć.
Georgia zwróciła się do szwagra, mówiąc żartobliwie:
- Czyli to była twoja wina.
- A kogo by innego?
Pożegnanie na lotnisku Heathrow było smutne. Niechętnie
rozstawała się z rodzicami i niewiele brakowało, a pojechałaby
z powrotem do domu.
- Szkoda, że znowu tak długo się nie zobaczymy - powie
działa pani Fleming z żalem.
Georgia uściskała matkę, połykając łzy.
- Ale niedługo przyjadę na cały tydzień. Obiecuję.
Oderwała się od rodziców i przyłączyła do grupy pasażerów
R S
119
odlatujących do Włoch. Tym razem nie musiała przesiadać się
na pociąg do Florencji, ponieważ w Pizie miał czekać Franco.
Na dworcu lotniczym w Pizie rozejrzała się, szukając Fran
co, i stanęła jak wryta, gdy zobaczyła Lukę. Zauważył ją, oczy
mu rozbłysły, przepchnął się i wziął jej walizkę.
- Witaj, Georgio. Chciałem tu coś załatwić, więc zastąpiłem
Franco. Dobrze ci było w domu?
- Cudownie - odparła wzruszona. -Tak,dobrze, że niewiele
brakowało, a wcale bym nie wróciła.
- Miałaś zamiar nas zdradzić? - spytał z marsem na czole.
- Prawie. Ale za nic nie chciałabym sprawić przykrości
Alessie...
- Moich uczuć pewno w ogóle nie brałaś pod uwagę, co?
- mruknął ze smutkiem.
Położył walizkę na tylnym siedzeniu, pomógł Georgii wsiąść
i usiadł za kierownicą. Rozpogodził się, a nawet uśmiechnął.
Rzucając marynarkę do tyłu, przelotnie musnął ręką jej ramię,
a wtedy przeszył ją rozkoszny dreszcz. Pomyślała, że jednak
powinna była zostać w Anglii.
Rozmawiali uprzejmie, jak dwoje znajomych, lecz gdy mi
nęli ostatni zakręt, Luka spojrzał na nią z ukosa i mruknął jakby
niechętnie:
- Tęskniłem za tobą.
- Przecież prawie nie ma cię w domu!
- Czyli ty też za mną tęsknisz - rzekł zadowolony.
- Oczywiście. Wszystkim ciebie brak - odparła na pozór
obojętnie.
Ledwo zdążyła wysiąść, przybiegła Alessa i rzuciła się jej
w ramiona. Powtarzała jej imię z taką radością, że Georgia u-
znała, iż choćby dla tego samego warto było wrócić. Dziew-
R S
120
czynka kurczowo trzymała ją za rękę, a na progu powiedziała
po angielsku:
- Witaj w domu, Georgio. Bardzo za tobą tęskniłam.
- Jak pięknie się nauczyłaś! Brawo!
Elsa i Pina powitały ją tak wylewnie, jak gdyby jej nieobe
cność trwała pięć lat, a nie pięć dni. Pan Sardi wyszedł z gabi
netu i też bardzo serdecznie ją przywitał.
Przebierając się do kolacji, postanowiła, że będzie cieszyła
się każdym dniem przedłużonego tu pobytu i gromadziła miłe
wspomnienia.
Przyjemnie jej było, że znowu je kolację w towarzystwie obu
panów i może swobodnie się śmiać. Wysłuchała dyskusji na
temat kolejnego kryzysu politycznego, a potem opowiedziała
o inscenizacji opery Pucciniego, którą widziała w Anglii.
- Zastała pani rodzinę w zdrowiu? - zapytał pan Sardi.
- Tak, dziękuję. Wszyscy doskonale się czują, szczegól
nie siostra. W niedzielę zdradziła nam, że spodziewa się
dziecka...
Urwała speszona.
- Takie jest życie - spokojnie powiedział pan Sardi. - Mimo
wszystko idzie dalej i dzieci wciąż się rodzą. Mam nadzieję, że
przyszły ojciec jest szczęśliwy.
- Bardzo. I matka też.
Po kolacji pan Sardi wcześnie się pożegnał.
- Wciąż jestem na przymusowym zwolnieniu - wyjaśnił -
a Laka jest bezwzględny. Zapowiedział, że nie pozwoli mi wró
cić do Valorino, jeśli naruszę jakiekolwiek zalecenia dotyczące
rekonwalescencji.
- Obiecałem doktorowi Fassi, że cię przypilnuję - rzekł Lu
ka. -Życzę ci dobrej nocy i miłych snów. - Po wyjściu szwagra
R S
121
zwrócił się do Georgii: - Pogoda się popsuła, więc ze spaceru
nici. Posiedź trochę ze mną, bo jeszcze za wcześnie iść spać.
Usiadła w rogu kanapy i wsłuchała się w deszcz, dzwoniący
o szklany dach. Luka przysiadł obok niej, wziął ją za rękę i zaj
rzał w oczy.
- Jak zareagowałaś na wiadomość o dziecku?
Pomyślała, że szczerze zazdrości siostrze, lecz tego nie mog
ła powiedzieć. Przypomniała sobie radość Toma i bezwiednie
się uśmiechnęła.
- Ucieszyłam się - odparła zgodnie z prawdą. - W hotelu
we Florencji Charlotte męczyły wymioty i okazuje się, że to był
pierwszy sygnał.
Luka pieszczotliwie pogładził jej dłoń.
- Mam nadzieję, że nie będzie komplikacji.
- Nie ma powodu do obaw.
-. Czasami są. - Spojrzał na nią ze smutkiem. - Czy zasta
nowiłaś się kiedykolwiek, dlaczego nie mam żony?
- Owszem.
- Otóż jeśli się ożenię, wszyscy będą oczekiwać dziedzica.
- Ścisnął jej rękę aż do bólu. - Wiesz, co stało się z moją matką
i siostrą, prawda? Dlatego nie chcę narażać żadnej kobiety na
podobne ryzyko.
Zdumienie Georgii nie miało granic.
- Doprawdy? To ciekawe. Ale chyba chcesz mieć rodzinę?
- Mam Alessę. I nie odmawiam sobie przyjemności, o ja
kich marzy każdy mężczyzna. Jesteś mi potrzebna, Georgio.
Wymyśliłem to spotkanie w Pizie, żeby móc przyjechać po cie
bie, bo już dłużej nie mogłem znieść rozstania. Czy możesz
uczciwie powiedzieć, że nic dla ciebie nie znaczę?
- Nie mogę.
R S
122
- Więc czemu ma nas łączyć tylko przyjaźń? - spytał chra
pliwym głosem. - Szanuję twoje zasady i nie proponuję, żeby
śmy kochali się pod dachem mojego szwagra, ale mam własny
dom...
- Chcesz, żebyśmy wymykali się tam chyłkiem? - zawołała
oburzona.
- Wcale nie. - Mocno schwycił ją za ręce. - Posłuchaj! Nie
wracaj do szkoły, ale przenieś się do mnie...
- Po co? — Pogardliwie wykrzywiła usta. - Potrzebne ci le
kcje angielskiego?
- Nie, ale to tak. - Przytulił ją i zachłannie pocałował.
- Szkoda, że wróciłam! - krzyknęła, gdy zdołała się wy
rwać. - Powinnam była zostać w domu.
Chciała wybiec, lecz zastąpił jej drogę.
- Czemu? Żeby być z tym twoim Jamesem? On też przy
jechał?
- Sto razy ci mówiłam, że jest na Cyprze i dawno go nie
widziałam.
- To dobrze. -Odetchnął wyraźnie zadowolony. -Po co się
szarpać i opierać? W gwiazdach zapisano, że mamy się kochać
i dobrze o tym wiesz.
- Nic podobnego!
Odepchnęła go, ale niezrażony przyciągnął ją do piersi. Była
niewzruszona jak głaz.
- Nie warto z sobą walczyć - rzekł cicho. - Twoje ciało
mówi to, czego nie chcą powiedzieć usta.
- Rządzę i ciałem, i ustami. Jesteś bardzo pociągający, a ja
jestem normalną kobietą, ale to jeszcze nic nie znaczy. Kiedy
wyjadę, nigdy więcej...
Dokończenie zdania uniemożliwił pocałunek. Próbowała
R S
123
odepchnąć Lukę, lecz była wobec niego bezsilna. Zajrzał jej
w oczy i szepnął:
- Nigdy, to tyle co wieczność. W nocy budzę się i wspomi
nam twoją jedwabistą skórę.
Usiłowała nie słyszeć uwodzicielskich słów i kuszącego gło
su. Oddech jej się rwał i przebiegały ją rozkoszne dreszcze.
Zadrżała mocniej, gdy poczuła jego gorące usta na szyi. Mimo
to odepchnęła go i spojrzała tak zimnym wzrokiem, że się
wzdrygnął.
- O co chodzi?
- Nie zamieszkam z tobą. Gdyby... gdyby nie było Jamesa
i... gdybyś był kimś innym... bardziej przeciętnymi... Angli
kiem. .. może bym się namyśliła. Ale nic z tego.
Twarz mu stężała w złośliwym grymasie.
- Czyli muszę cię poślubić, żeby dostąpić łaski i wejść
w twoje łoże?
- Skądże! - Ze zdumienia automatycznie przeszła na angiel
ski. - Małżeństwo nawet mi przez myśl nie przeszło.
- Trudno uwierzyć - rzekł po angielsku. - Czy chcesz po
wiedzieć, że gdybym ci się oświadczył, dałabyś mi kosza? -
Roześmiał się cynicznie. - Naprawdę nie do pomyślenia!
- Masz prawo myśleć, co ci się żywnie podoba — odparła
cicho - ale to prawda. Nie chcę wyjść za ciebie, a zresztą na
razie w ogóle za nikogo. Nawet za Jamesa, ale on zgodził się
czekać. Odpowiada mi obecny tryb życia...
- Masz szczęście, że trafił ci się taki potulny narzeczony
- wycedził przez zaciśnięte zęby. - Gdybyś była moją ko
chanką. ..
- Ale nie jestem - rzuciła lodowatym tonem. - Dobranoc.
Zanim doszła na drugie piętro, dygotała na całym ciele.
R S
124
Rozebrała się i umyła jak automat, a potem wyjęła kalenda
i sprawdziła datę odjazdu. Cały miesiąc!
Wystraszyła się, że jeśli Luka będzie uparcie dążył do swego,
jej silna wola może wyczerpać się przed upływem tego miesiąca.
Odłożyła kalendarzyk, lecz po chwili znowu go otworzyła.
Sprawdziła inną datę i przerażona zamknęła oczy. Po omacku
doszła do łóżka, położyła się i nakryła głowę poduszką.
R S
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Po powrocie pana Sardiego do pracy, Luka mógł więcej
czasu spędzać w Villa Toscana. Georgia przyjęła to z mieszany
mi uczuciami, ponieważ bynajmniej nie zraził się jej oporem.
Wręcz przeciwnie, starał się, aby jak najczęściej byli sam na
sam, czym doprowadzał ją do rozpaczy. Pana Sardiego zaś
wyraźnie bawiło to, że im usilniej jego szwagier uwodzi piękną
nauczycielkę, tym bardziej ona się od niego odsuwa.
Pewnego dnia Georgia wpadła na pomysł, aby pojechać
z Alessą do domu Pucciniego. Wycieczka bardzo się udała, więc
potem zwiedziły inne posiadłości, które z jakiegoś powodu były
znane w okolicy. Wszędzie podziwiały obrazy i meble, czasem
spacerowały po pięknych ogrodach. Alessa była tak zachwyco
na, że najchętniej uczyłaby się angielskiego tylko podczas wy
cieczek. Kiedyś powiedziała ze zbuntowaną minką:
•- Nie chcę iść do szkoły!
- Dlaczego? - zdziwiła się Georgia.
- Bo gdy zacznie się rok szkolny, ty wyjedziesz.
- Kotku, Wenecja nie leży na końcu świata. Postaram się
kiedyś cię odwiedzić. - Niestety, wcale nie była pewna, czy
zdoła dotrzymać obietnicy. - A może ty przyjedziesz do mnie
z tatusiem?
- Albo z wujkiem. On bardzo cię lubi.
Georgia wiedziała, że „lubi" nie jest właściwym słowem,
R S
126
gdyż ostatnimi czasy oczy Luki przypominały krążki błękitnego
lodu. Spoglądał na nią takim wzrokiem, że miała ochotę uciec
w popłochu.
Do Florencji jeździła sama, mimo że proponował swoje to
warzystwo. Pewnej soboty spełniło się jej marzenie i obejrzała
słynnego „Dawida", a potem obrazy w Palazzo Pitti.
Podczas kolacji, którą jadła tylko w towarzystwie pana do
mu, zastanawiała się, czy Luka zrezygnował z podboju i gdzieś
wyjechał.
- Dzwoniła signora Valori - przerwał jej rozmyślania pan
Sardi. - Byłoby jej bardzo miło, gdyby jutro zechciała pani zjeść
z nią lunch. Jeśli pani przyjmie zaproszenie, rano przyśle sa
mochód.
- Czemu zawdzięczam takie wyróżnienie?
- Babka ma dobre serce i nie chce, żeby pani było smutno,
gdy my pojedziemy do mojej siostry.
W niedzielę rano Georgia włożyła granatową suknię w białe
groszki. O umówionej godzinie przed dom zajechała czarna
limuzyna, w której oprócz kierowcy siedziała pani Valori.
- Dzień dobry - powiedziała osobliwie uśmiechnięta. - Po
myślałam, że pokażemy pani widoki, jakich turyści na ogół nie
znają. A na lunch zatrzymamy się w miejscu, które na pewno
przypadnie pani do gustu.
- Dziękuję, signora. Czuję się zaszczycona.
Starsza pani bacznie się jej przyjrzała.
- Mizernie pani wygląda. Czy to wina nadmiaru pracy?
- Nie, pogody. Podczas tych strasznych upałów gorzej się
czuję i fatalnie śpię.
R S
127
- O, to dobrze, że mam samochód z klimatyzacją.
Przez kilka godzin starsza pani z dumą pokazywała piękne
obiekty i widoki ukochanej Toskanii.
Wreszcie kierowca zjechał na wąską serpentynę, prowadzą
cą na szczyt porośniętego drzewami wzgórza. Po kilku ostrych
zakrętach stanął przed budynkiem z dużym tarasem otoczo
nym kolumnami. Ściany domu z jasnego kamienia ginęły pod
bujnymi pnączami, a w przejściach powiewały czerwone za
słony.
Georgia pomogła pani Valori wysiąść, rozejrzała się i powie
działa zaskoczona;
- Dziwne, że lokal jest położony tak na uboczu.
- To nie żaden lokal - wyznała starsza pani beztroskim to
nem. - Dom nazywa się La Casupola i mieszka w nim mój
wnuk. Oto i on.
Georgia z kamienną twarzą patrzyła na nadchodzącego Lu
kę. Miał mokre włosy i pospiesznie zapinał koszulę.
Uśmiechnął się szeroko do obu pań, babkę pocałował z du
beltówki, a Georgię w rękę.
- Proszę mi wybaczyć, ale pomagałem Vitowi uruchomić
silnik traktora i musiałem się umyć. Georgio, witaj w moim
domu. I nie miej pretensji do babci, bo to ja jestem odpowie
dzialny za podstęp. Nie chciałaś do mnie przyjechać, więc wy
myśliłem takie rozwiązanie.
Georgia uśmiechnęła się zdawkowo, chociaż niebezpiecznie
błyszczały jej oczy. Rozsadzała ją wściekłość, ponieważ była
przekonana, że Luka wie, iż w obecności jego babki nie ośmieli
się robić mu scen.
- Dlaczego miałabym ci cokolwiek wybaczać? - spytała po
dejrzanie słodkim głosem. - Mam wolny dzień, jest piękna po-
R S
128
goda i signora Valori pokazała mi Toskanię, której sama nigdy
bym nie zobaczyła.
- Więc nie gniewasz się?
Pozostawiła pytanie bez odpowiedzi i zaczęła oglądać dom.
Nazwa La Casupola, po włosku rudera, była żartem ze strony
właściciela. Dom zdecydowanie różnił się od Villa Toscana, lecz
bardziej przypadł Georgii do gustu.
Pokoje gustownie umeblowano starymi meblami kupionymi
na aukcjach. Zasłony w tym samym kolorze, co portiery z boku
tarasu, dodawały ciepła kamiennym ścianom i posadzkom. Ze
wszystkich okien rozciągał się piękny, rozległy widok.
Luka podał paniom kieliszki z winem własnej produkcji, po
czym usiadł na parapecie i ręką zakreślił szeroki łuk.
- Georgio, podoba ci się ten widok?
- Jak możesz w ogóle pytać? To jeden z najpiękniejszych,
jakie dotąd tu widziałam.
- Ale chyba jest za cicho, prawda? - spytała pani Valori.
- Raczej panuje tu spokój, a nie cisza. - Spojrzała na Lukę.
- Wczoraj nareszcie widziałam ,.Dawida" i obejrzałam część
obrazów w Palazzo Pitti.
- Jakiego Dawida? - zdziwiła się starsza pani.
- To rzeźba Michała Anioła, babciu - odparł Lilka i zwrócił
się do Georgii: - Przechwalony?
- Nie, skądże! Oniemiałam z zachwytu i nie pamiętam, jak
długo przed nim stałam. To naprawdę arcydzieło.
Weszła pulchna, niewysoka kobieta, która powitała panią
Valori z wielkim uszanowaniem i zapytała Lukę, czy może po
dać lunch.
- Rosa nadal dobrze gotuje? - spytała pani Valori po jej
wyjściu.
R S
129
- Świetnie. Poza tym idealnie sprząta i nigdy nie marud/i,
gdy nieoczekiwanie się zjawiam. A bywam w domu rzadko. Jej
mąż i syn zajmują się winnicą - dodał, patrząc na Georgię.
- Dzięki nim mam własne wino.
Rosa przyniosła apetycznie pachnące mięso i sos, który oka
zał się bardzo słodki.
Po para kęsach Georgia odłożyła widelec.
— Przepraszam, ale nie mogę więcej zjeść.
- To danie nie wszystkim smakuje - przyznała pani Valori.
- Głównie ze względu na sos, który robi się z octu, cukru i cze
kolady. Do zająca najlepszy.
Georgia poczuła nieprzyjemny skurcz żołądka, więc czym
prędzej napiła się wody mineralnej.
- Wybacz... Prosiłem Rosę, żeby przygotowała jakąś to
skańską specjalność, a zając to prawdziwy rarytas w naszych
stronach. Zjesz coś innego?
- Nie, dziękuję. Ale chętnie napiję się jeszcze wody.
Po lunchu pani Valori oznajmiła, że musi się zdrzemnąć.
Luka ułożył ją na sofie, pocałował i pytająco spojrzał na
Georgię.
- Ty też chcesz odpocząć, czy obejrzysz dom? Na spacer
można iść, dopiero gdy będzie chłodniej.
Poszli obejrzeć dom. Wszędzie w oknach wisiały identyczne
zasłony. Na ścianach gabinetu były obrazy w dość śmiałych
kolorach, a na stołach, fotelach i kanapie stosy książek. W jed
nym rogu stał telewizor i wideo, w drugim komputer i faks.
- Widzę, że możesz tu i odpoczywać, i kontaktować się ze
światem - powiedziała Georgia bezosobowym tonem.
Luka stał oparty o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi
i bacznie się jej przyglądał.
R S
130
- Dlaczego jesteś taka obca? - spytał zachrypniętym, a mi-
mo to czarującym głosem. - Nie zachowujesz się przyjaźnie,
a czas ucieka i niedługo się rozstaniemy.
Odwróciła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- Dobrze wiesz, że jesteś bardzo atrakcyjny, i to nie tylko
fizycznie. - Podniosła rękę, aby go powstrzymać. - Nie
podchodź i nie dotykaj mnie, bo wiadomo, co będzie. A ja tego
nie chcę i tyle razy ci tłumaczyłam dlaczego. Więc proszę, zo
staw mnie w spokoju. Już niedługo usunę się z twojego życia.
- Nie chcę tego i nie mogę zostawić cię w spokoju! W do
datku niestety muszę coś ci powiedzieć. Coś, czego nie chciałem
mówić żadnej kobiecie. Nigdy. A teraz muszę. Georgio, zako
chałem się w tobie. - Przełknął z trudem, jak gdyby wyznanie
stanęło mu kością w gardle. - Czemu patrzysz na mnie takim
zimnym wzrokiem? Jesteś z kamienia?
Nie rozumiała, jak może wyglądać chłodno, gdy jest jej
gorąco i pot zrosił czoło. Chwiejnie postąpiła dwa kroki.
- Gdzie... jest... łazienka? - wykrztusiła po angielsku.
Kwadrans później wyszła przeraźliwie blada, zataczając się.
- Cara. wyglądasz jak śmierć! - krzyknął przerażony Luka.
- Chodź do sypialni i połóż się.
- Ale twoja babka...
- Wytłumaczę jej. Przysięgam, że zaraz wyjdę i nie będę
nastawał na twoją cnotę.
Zaprowadził ją do przestronnej, chłodnej sypialni. Georgia
położyła się na łóżku i jak przez mgłę słyszała, że wyszedł, że
gdzieś leci woda. Wrócił z mokrym ręcznikiem, którym obmył
jej twarz.
- Odpocznij trochę, carissima. Prześpij się.
Spała twardo, bez snów. Gdy się przebudziła, Luka stał w no-
R S
131
gach łóżka. Usiadła tak gwałtownie, że zakręciło się jej w gło
wie. Jęknęła, więc podbiegł i ją podtrzymał.
- Signora Valori...
Położył jej palec na ustach.
- Prosiła, żebym cię przeprosił, ale musiała jechać do domu.
Spodziewa się znajomej i...
- Miałam z nią wrócić!
- Ale nie mogłaś. - Patrzył na nią takim wzrokiem, że po
czuła się nieswojo. - Musimy porozmawiać. Tutaj. Bez Marco,
Alessy i innych przeszkód. Trzeba wszystko wyjaśnić.
- Nie rozumiem.
- Zaraz ci wytłumaczę. Będę czekał na dole. Twoja torebka
leży koło łóżka.
Po jego wyjściu usiadła powoli i tym razem już nie zakręciło
się jej w głowie. Spuściła nogi, ostrożnie wstała i powolutku
poszła do łazienki. Opłukała twarz zimną wodą, uczesała się
i lekko pomalowała. Potem, kurczowo trzymając się poręczy,
zeszła na parter..
Lukę zastała na tarasie.
- Siądź tutaj.
Posłusznie usiadła i spojrzała na niego zdziwiona, jakby go
nie poznawała. Był zmieniony na twarzy, wyglądał inaczej niż
przed dwiema godzinami. Otworzyła usta, aby zapytać, czy stało
się coś złego, lecz w tym momencie weszła Rosa.
- Signorina, czy życzy pani sobie coś do jedzenia?
- Nie, dziękuję. - Georgia uśmiechnęła się blado. - Ale
mocna, gorzka herbata dobrze mi zrobi.
Po wyjściu gospodyni zapadło kłopotliwe milczenie.
- Gdy spałaś, odbyłem rozmowę z babką - wreszcie ode
zwał się Luka. - Długą i nieprzyjemną, ale bardzo pouczającą.
R S
132
Dowiedziałem się, że jestem wyjątkowo podły i beznadziejnie
głupi.
- Co takiego?
- To, co słyszysz. - Twarz mu sposępniała. - Przede wszy
stkim dlatego, że według babki przyzwoity człowiek nie uwodzi
kobiety, za którą jest poniekąd odpowiedzialny ze względów
rodzinnych.
Mówił wolno i wyraźnie, aby mieć pewność, że Georgia
prawidłowo rozumie każde słowo.
- Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie - ciągnął bezbarw
nym głosem. - Wiedziałem o twoim narzeczonym i szwagrze, ale
właśnie jakby na przekór chciałem ci udowodnić, że przy mnie
mogłabyś o nich zapomnieć i być szczęśliwa. Byłem idiotycznie
pewien siebie, myślałem, że wystarczy, bym wziął cię w ramiona,
a od razu to zrozumiesz. Potem znaleźliśmy się sami w domu... i
w łóżku... Czuję obrzydzenie do samego siebie. Przedtem zawsze
panowałem nad sobą, a wtedy zignorowałem twoje protesty. Byłem
ślepy i głuchy na wszystko poza pożądaniem.
Georgii znowu zaczynało robić się niedobrze. Luka uniósł
głowę i niechętnie spojrzał jej w oczy.
- Babka mi uświadomiła, że mogłaś zajść w ciążę.
Milczała, ponieważ od dwóch tygodni dręczyły ją podejrze
nia co do takiej ewentualności. Luka pobladł i wykrztusił przez
ściśnięte gardło:
- Jesteś w ciąży?
- Nie wiem.
- Przecież są znaki, po których można poznać.
- Tak. Nigdy nie miałam zaburzeń... pierwszy raz... więc
możliwe... Ale to okropne i niesprawiedliwe! - rzuciła z pasją.
-Nie chcę!
R S
133
Luka drgnął, jak gdyby wymierzyła mu policzek. Kraciastą
chustką otarł spocone czoło i śmiertelnie bladą twarz.
— Wezwę doktora Fassi, bo musimy jak najprędzej wiedzieć.
- Po co?
- Przecież to oczywiste.
- Nie dla mnie. - Celowo przeszła na angielski. - Jeśli za
szłam w ciążę, sama rozwiążę problem. Od ciebie nic nie chcę.
Zerwał się i szarpnął ją tak mocno, że musiała wstać.
- Co znaczy „sama rozwiążę problem"?! - krzyknął. - Un
aborto?
To chcesz zrobić?
Zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w twarz, po czym
wycedziła rozkazująco:
— Odwieź mnie do domu!
- Najpierw musisz mi powiedzieć, co masz zamiar zrobić
- warknął, chwytając ją za ręce.
- Proszę bardzo - syknęła jadowitym tonem. - Niedługo
wyjeżdżam i mam nadzieję, że nigdy więcej cię nie zobaczę.
- Nadzieja matką głupich. Jeśli jesteś w ciąży, ożenię się
z tobą.
- Nie chcę przymusowego małżeństwa.
- Co z tego?-Obojętnie wzruszył ramionami. - Chcesz czy
nie, poślubisz mnie. W naszej rodzinie spłaca się długi. Przeze
mnie jesteś.,. w takim stanie, więc muszę ci dać zadośćuczy
nienie.
- Nie musisz! - Przeraziła się nie na żarty. - Jeśli się pobie
rzemy, będziemy związani do śmierci. Jestem katoliczką, jak ty.
- Aha. To dlatego wymierzyłaś mi policzek, gdy wspomnia
łem o aborcji?
-. Wcale nie! „Nie zabijaj" obowiązuje niezależnie od religii.
Rozwiązanie mojego problemu...
R S
134
- Naszego - poprawił z naciskiem.
- Nie, jest tylko i wyłącznie mój. Dużo kobiet samotnie
wychowuje dzieci. Nie mam zamiaru brać z tobą ślubu. Nie chcę
wyjść za kogoś, kto w ogóle nie chciał się żenię, co dopiero
ze mną.
- Tak było, zanim...
- Jeszcze nic nie wiadomo na pewno - przerwała, mimo że
w głębi duszy była przekonana, iż jest w ciąży.
- Więc czemu wymiotowałaś?
- Z powodu zająca.
- Nie wierzę.
- Wierz sobie, w co chcesz. A teraz odwieź mnie do domu
i pamiętaj, że nie wolno ci pisnąć ani słowa panu Sardiemu.
Kategorycznie zabraniam.
- Myślisz, że spieszy mi się trąbić naokoło o mojej głupocie?
Gdy wsiedli do samochodu, poprosiła:
- Jedź wolno, bo wciąż niewyraźnie się czuję.
Luka objął ją i trzymał delikatnie, jakby była ze szkła.
- Kochana, wybacz mi... nie mam prawa się złościć. Tylko
i wyłącznie ja jestem winien i wszyscy będą o tym wiedzieć.
- Nie ma potrzeby. Niedługo wyjadę, więc nikt nic nie musi
wiedzieć.
- Ja wiem. Babka i... Elsa też. Trzy osoby, więc to już nie
tajemnica. Niedługo dowie się doktor Fassi. Jedna osoba mniej,
jedna więcej nie robi różnicy.
- Nie chcę, żeby doktor Fassi mnie badał.
- Nic na to nie poradzę.
Zamknęła oczy, aby nie widzieć krętej drogi i niebezpiecznej
jazdy.
R S
135
Mimo jej sprzeciwu Luka wezwał lekarza.
- Powiedziano mi, że wczoraj zrobiło się pani niedobrze.
Zbadam panią, żeby sprawdzić, co było przyczyną.
Dwa dni później powiedział:
- Wynik testu jest pozytywny... Niechże pani nie robi takiej
tragicznej miny - dodał ze współczuciem. - Luka przyrzekł, że
niedługo się pobierzecie.
- Już pan mu powiedział?
- Prosił mnie o to.
Nie było sensu gniewać się na lekarza, więc nic więcej
nie powiedziała. Cały dzień chodziła półprzytomna i z tru
dem uspokajała Alessę, którą wystraszyły dwie wizyty doktora
Fassi.
- Cieszę się, że już pani lepiej - rzekł pan Sardi wieczorem.
Jedli kolację we dwoje, ponieważ Luka wyjechał na kilka
dni. Około dziewiątej poproszono Georgię do telefonu. Dzwo
niła pani Valori.
- Proszę wybaczyć starej kobiecie, że się wtrąca - powie
działa bez wstępu - ale ktoś musiał Luce otworzyć oczy i uświa
domić, że wyrządził pani krzywdę.
- Skąd pani wiedziała?
- Może to kobieca intuicja, doświadczenie lub jeszcze coś
innego, ale gdy w niedzielę zobaczyłam panią, byłam prawie
pewna, że jest pani w ciąży. Reakcja na zająca tylko potwier
dziła moje przypuszczenie. Uważałam, że Luka powinien wie
dzieć i. o dziwo, od razu przyznał mi rację.
- Ach tak.
- Niech się pani nie martwi. Wkrótce weźmiecie ślub.
- Ale mnie (o nie odpowiada. Czasy się zmieniły... Nie chcę
mieć męża.
R S
136
- W niektórych sytuacjach mąż jest przydatny - rzekła pani
Valori cierpkim tonem. - Akurat w tej nie ma pani wyboru.
Niebawem wyszło na jaw, dlaczego. Luka wrócił i natych
miast przysłał Pinę z prośbą, aby Georgia przyszła, ponieważ
ma jej coś ważnego do powiedzenia. Zastała go koło basenu,
ponuro wpatrzonego w wodę.
- Jak samopoczucie? - zapytał, biorąc ją za ręce.
Szarpnęła się i syknęła gniewnie:
- Wiesz, jakie może być, więc po co pytasz?
- Wracam od twoich rodziców. Powiedziałem im, co i jak
się stało - wyrzucił jednym tchem.
- Coo?! -W jej oczach odmalowało się przerażenie. - Sama
powinnam im powiedzieć, ty nie miałeś prawa. Jak śmiałeś!
Niecierpliwie machnął ręką i zaczął mówić tak prędko, że
z trudem go rozumiała.
- Wyznałem wszystko jak na spowiedzi, a potem poprosi
łem o twoją rękę. Dla twoich rodziców był to okropny wstrząs,
więc trochę trwało, zanim ochłonęli i wyrazili zgodę na ślub.
Przyznali mi rację, bo uważają, że małżeństwo to jedyne wyj
ście... dla nas obojga.
- A jeśli się nie zgodzę?
- Zgodzisz się, zgodzisz - powiedział tonem nie znoszącym
sprzeciwu. - Przyznaję, że nie tego chcieliśmy, ale skoro uro
dzisz moje dziecko, nie masz wyboru. Gdy załatwię formalno
ści, weźmiemy ślub, a potem zadecydujesz o charakterze nasze
go małżeństwa. Dziecko oczywiście musi być pod moją opieką.
- Wcale nie! Przez ciebie zaszłam w ciążę, ale mimo to
zapamiętaj sobie, że moje dziecko będzie pod moją opieką!
- Wobec tego naprawdę nie masz wyjścia. Mój syn... mój
R S
137
potomek musi urodzić się w Toskanii i wychowywać jako
Valori.
- Czyli jeśli chcę być z moim dzieckiem, też muszę tu mie
szkać - rzekła znużona.
- Czy to tak wielkie poświęcenie? - Delikatnie ujął jej dłoń.
- Zapomniałaś, że mieliśmy być przyjaciółmi? Jako mąż i żona
też możemy nimi być.
- Czy zdajesz sobie sprawę - zaczęła, starannie dobierając
słowa - co dla mnie znaczy świadomość, że będziesz skuty
więzami, których nie chciałeś?
Luka spochmurniał i jakby się postarzał.
- Tamtego dnia wziąłem coś, czego nie miałaś ochoty dać.
Znasz powiedzenie: „Bierz, co chcesz, ale płać"? Trudno, za
płacę.
R S
ROZDZIAŁ DWUNASTY
W dniu ślubu, gdy nowożeńcy wracali z lotniska, granatowe
niebo było usiane gwiazdami jak diamenty. A przed rzęsiście
oświetlonym domem czekała Rosa z Vitem, aby serdecznie po
witać młodą parę.
Luka wziął Georgię na ręce i przeniósł przez próg, co wzbu
dziło zachwyt wszystkich, oprócz panny młodej. Potem przyjął
gratulacje i życzenia od gospodyni i jej męża.
Vito zaniósł walizki na piętro, Rosa jeszcze raz sprawdziła,
czy wszystko jest w należytym porządku i się pożegnali.
Georgia, która nieruchomo stała przy oknie w bawialni, czu
ła się osamotniona i wyobcowana. Uczucie potęgowała atmo
sfera pokoju tonącego w mroku, oświetlonego jedynie dwiema
lampami stojącymi przy kominku.
- Rosa przygotowała zimną kolację - cicho odezwał się Lu
ka. - Chcesz się odświeżyć i trochę odpocząć?
W milczeniu skinęła głową, więc poszli na piętro.
Zawahała się na progu sypialni. Nie uzgodnili, czy będą spać
razem, a Vito bez pytania wniósł wszystkie walizki do sypialni.
Luka wziął żonę za rękę i wprowadził do środka.
- Łóżko jest tak duże, że oboje się zmieścimy i jeszcze
zostanie sporo miejsca. Będziemy spać razem, ale obiecuję, że
cię nie dotknę.
- Nie ma innej sypialni?
R S
139
— Są jeszcze dwie.
— Wołałabym spać sama.
- Niemożliwe - rzekł stanowczo. - Jesteśmy małżeństwem,
więc nie chcę, żeby się rozniosło, że śpimy osobno. Będziemy
tylko i wyłącznie spać - dodał ponuro. - Naprawdę. Raz ci się
narzuciłem, ale więcej tego nie zrobię. - Powiesił marynarkę na
krześle. - Zejdź, gdy będziesz miała ochotę na kolację.
Widziała go i słyszała jakby z oddali; zresztą przez cały
dzień miała wrażenie, że to, co się dzieje, wcale jej nie dotyczy.
Odrzuciła wszelkie argumenty na rzecz ślubu podczas mszy,
a zgodziła się jedynie na to, by ksiądz przy minimum ceremonii
połączył ich węzłem małżeńskim. Mimo to wydawało się jej
dziwne, że bierze cichy ślub w obecności zaledwie kilku osób
z najbliższej rodziny.
Pan Fleming zaprosił gości na śniadanie do hotelu „Ritza".
Chciał w ten sposób dodać nieco splendoru, aby młodsza córka
nie zachowała samych przykrych wspomnień z dnia przymusowego
ślubu. O dziwo, śniadanie przebiegło w bardzo miłej atmosferze.
- Ze względu na rodziców Georgia starała się zachować po-
godną twarz i swobodnie rozmawiać. Pragnęła, aby wszyscy
uważali, że jest pełna optymizmu i chętnie wkracza na drogę
życia, na której znalazła się wbrew swej woli. Zdawała sobie
sprawę, że sama częściowo ponosi winę za to, że ślub nie był
taki, jak sobie wymarzyła. Zupełnie nie interesowała się przy
gotowaniami, więc Luka w końcu stracił cierpliwość i omawiał
wszystko: tylko z jej rodzicami.
Państwo Flemingowie nie aprobowali jej związku z Jame
sem, natomiast Lukę od razu polubili. Powiedzieli córce, że
doceniają jego postępowanie. Nawet Charlotte i Tom zapałali
do niego sympatią.
R S
140
Luka krótko czuł się nieswojo i zachowywał sztywno. Po
kilku kieliszkach szampana zmieniło się jego nastawienie nawet
do Toma, który początkowy dystans Luki przypisał niezręcznej
sytuacji. Tylko Alessa od razu czuła się swobodnie i podbiła
serca wszystkich. Panią Fleming wzruszyła radość dziewczynki,
która szczerze cieszyła się, że Georgia będzie jej ciocią. Jeszcze
bardziej rozczuliło ją pytanie:
- Czy odwiedzi mnie pani, gdy będę mieszkać w Anglii?
- Oczywiście. Wszyscy będziemy cię odwiedzać, a ty i tatuś
zawsze będziecie u nas mile widzianymi gośćmi.
Zamyślona Georgia stała na środku sypialni, wspominając
przebieg całego tego dnia. Doszła do smutnego wniosku, że
w obu rodzinach chyba wszyscy darzą się ciepłym uczuciem,
z wyjątkiem młodej pary. Podczas lotu do Pizy i długiej podróży
z lotniska do domu nowożeńcy prawie z sobą nie rozmawiali.
Okres przed ślubem zdawał się Georgii nierzeczywisty i
w głębi duszy liczyła na cud, który zmieniłby bieg wypadków.
Niestety, nic się nie zdarzyło i oto od kilku godzin nosiła
nazwisko Valori. Przerażeniem napawały ją zaplanowane przez
męża wizyty nie tylko u jego najbliższych krewnych, ale rów
nież u rodziny pana Sardiego. Wiedziała, że ich nie uniknie.
Natomiast stanowczo nie zgodziła się na tradycyjny miesiąc
miodowy. Mimo to Luka wziął dwutygodniowy urlop, aby, jak
wyjaśnił, w oczach postronnych obserwatorów ich małżeństwo
wyglądało na udane. Nie przejął się tym, że nazwała go hipo
krytą; jego zdaniem konieczna była przynajmniej namiastka
miodowego miesiąca.
Czynnikiem, który potęgował wrażenie nierealności, był stan
jej zdrowia. Okazało się, że podczas pierwszej wizyty w La
Casupola istotnie zaszkodził jej zając, a potem nie miała żad-
R S
141
nych typowych objawów wczesnej ciąży. Nieco schudła, czego
jednak sama nie zauważyła. Dostrzegła to pani Fleming, gdy
córka przymierzała ślubny kostium z perłowego jedwabiu. Ko
stium kupiony dwa tygodnie wcześniej okazał się za luźny.
Przed wyjazdem Georgia łudziła się, że doktor Fassi popełnił
błąd. W Londynie kupiła test ciążowy, ale i ten dał wynik po
zytywny. Z trudem pogodziła się z faktem, że jeden niechciany
stosunek z Luką wystarczył, by zburzyć jej plany na najbliższe
lata.
Pani Fleming kupiła córce bardzo drogi, ekstrawagancki ka
pelusz z woalką, który pannie młodej się nie podobał, lecz miał
jeden wielki plus. Otóż gęsta woalką zasłaniała oczy i dzięki
temu nikt nie widział, że brak w nich radości.
Przysięgając dozgonną miłość i wierność, Luka wsunął pan
nie młodej na palec złotą obrączkę z rabinami. Po ślubie namięt
nie pocałował żonę, nie zważając na gości.
Georgia Wykąpała się, owinęła dużym ręcznikiem i wróciła
do sypialni, aby się ubrać. Po chwili wahania, zamiast sukni
zdecydowała się włożyć bursztynowego koloru koszulę nocną
i podomkę, które otrzymała w prezencie od siostry. Charlotte
bardzo lubiła ten odcień, lecz dla niej był nietwarzowy. Nato
miast uważała, że dla Georgii jest idealny i będzie wyglądała
czarująco.
Ubrała się i przejrzała w lustrze; koszula była zbyt przejrzy
sta jak na jej gust. Włożyła podomkę, mocno zawiązała pasek,
wsunęła nowe ranne pantofle i wyszła na palcach.
W połowie schodów wiodących prosto do bawialni stanęła
jak wryta. Luka siedział na sofie zgarbiony i pustym wzrokiem
patrzył przed siebie. Miał bardzo przygnębiony wyraz twarzy,
który u pana młodego sprawiał szczególnie smutne wrażenie.
R S
142
Chrząknęła, więc podniósł głowę. Spojrzeli sobie w oczy.
- Nie wiedziałam, gdzie jesteś: tu czy w gabinecie - powie
działa cicho, lekko się rumieniąc.
- Zjemy kolację, wypijemy kawę albo twoją ulubioną her
batę, a potem... - Odwrócił wzrok. - Dobrze się czujesz?
- Jestem tylko trochę zmęczona po podróży.
- Bene. - Uśmiechnął się z przymusem. - Czy zauważyłaś,
jaki jestem dobry?
- O?
- Cały dzień mówię po angielsku.
- A rzeczywiście.
- To z szacunku dla angielskiej panny młodej. - Wyciągnął
rękę w stronę jadalni. - Zapraszam. Nasze uroczyste śniadanie
było dawno temu.
- Mogłeś zjeść coś w samolocie - mruknęła. Na widok pięk
nie nakrytego stołu rozpromieniła się i zawołała: — Ale ślicznie
przybrany stół! Jakie cudne róże!
Luka odsunął krzesło i sztywno się ukłonił.
- Dziś ja będę obsługiwał wielmożną panią.
Doskonale grał rolę nadskakującego kelnera, więc obserwo
wała go z rosnącym rozbawieniem.
- Rosa chciała nam usługiwać, ale powiedziałem, że wolę
być sam z moją oblubienicą.
- Czemu?
- Bo myślałem, że panna młoda też tego pragnie..- Spojrzał
na nią rozświetlonym wzrokiem. - Dzięki temu nie musimy
udawać wielkiej miłości i możemy się zachowywać jak przyja
ciele, którymi postanowiliśmy być. Wypijmy toast za naszą
przyjaźń.
- Nareszcie mam okazję przekonać się, że świetnie mówisz
R S
143
po angielsku. Nie rozumiem, dlaczego zmuszałeś mnie, żebym
mówiła tylko po włosku.
Napełnił kieliszki i patrząc ponad rubinowym winem, od
parł:
- Masz czarujący akcent, a twoje błędy są... - zmarszczył
czoło, szukając odpowiedniego słowa - są accattivante.
- Rozczulające - podpowiedziała cicho.
- Mam nadzieję, tesoro, że ty podobnie określasz moje.
- Nagle spochmurniał i mruknął ledwo dosłyszalnie: - Oprócz
tego jednego, którego mi nigdy nie wybaczysz.
Georgia przestała jeść.
- Proponuję, żebyśmy wyłożyli wszystkie karty na stół...
Chcę, żebyśmy byli wobec siebie uczciwi. Wiem, że to zabrzmi
nieprawdopodobnie, ale do ostatniej chwili, jeszcze w kościele,
łudziłam się, że jakimś cudem uniknę ślubu...
- Myślałaś, że poronisz?
- Nie! - krzyknęła zgorszona. - Tego nie chciałam!
- Więc jakiego cudu się spodziewałaś?-warknął gniewnie.
- Tego, że ja się rozmyślę i nie będę chciał wychowywać włas
nego dziecka?
- Tak, choć brzmi to dość głupio... - Przygarbiła się. - Ale
skoro związano nas dozgonnym węzłem, postaram się znaleźć
jakieś plusy tej sytuacji.
- Va bene... ja też.
Wyciągnął rękę, więc podała mu swoją i chciała się uśmie
chnąć, lecz zamiast tego ziewnęła.
- Przepraszam, jednak wychodzi ze mnie zmęczenie.
- Wobec tego chodźmy spać. Zostaw wszystko, jak jest,
Rosa rano posprząta. - Wstał, bacznie ją obserwując. - Mówiąc
„chodźmy", nie zrobiłem błędu. Myślę, że gdybym pozwolił ci
R S
144
iść samej, czekałabyś na mnie w przykrym napięciu. Dlatego
pójdziemy razem, porozmawiamy trochę, więc nie będziesz czu
ła się skrępowana i podenerwowana. Pamiętaj, że z mojej strony
nic ci nie grozi.
- Wiem. - Uśmiechnęła się krzywo. - Musisz być dla mnie
wyrozumiały, bo dotychczas miałam sypialnię tylko dla siebie.
- Ja też.
Obudziła się w środku nocy, nie wiedząc, gdzie jest. Po chwi
li przypomniała sobie, że śpi w cudzym łóżku. Miała niewiele
miejsca, gdyż Luka wyciągnął się w poprzek i zajmował trzy
czwarte łóżka.
Bała się go zbudzić, więc leżała skulona, cicho jak mysz pod
miotłą. Pamiętała, że rozbierając się, byli mocno skrępowani,
potem rozmawiali o ślubie, ale prędko zmorzył ją sen. Uśmie
chnęła się na myśl, że gdyby dawniej ktoś powiedział jej, że
w noc poślubną zaśnie, ledwo wejdzie do łóżka, nie uwierzyła
by. Tymczasem tak się stało. Musiała przyznać rację Luce; roz
wiązanie, jakie zaproponował, okazało się najlepszym z możli
wych.
- Nie śpisz? - odezwał się głęboki, nieco chrapliwy głos.
Luka przesunął się. - Przepraszam, że prawie zepchnąłem cię
z łóżka.
- Nie chciałam się ruszać...
- Ze strachu, że mnie obudzisz, co? - Westchnął smętnie.
— Dałem ci słowo honoru, że cię nie tknę, więc możesz spać
w pokoju.
Zabrzmiało to jak zwrot stosowny po śmierci, ale nie na
początku wspólnego życia.
- Wiem, ale chciałam być uprzejma.
R S
145
Luka wybuchnął śmiechem, zapalił lampkę i mrużąc oczy,
rzekł:
- Mnie chce się pić, a tobie?
- Chętnie napiłabym się soku.
- Już przynoszę.
Wstał i przeciągnął się jak kot. Georgia zdążyła pójść do
łazienki i położyć się z powrotem, nim wrócił z pełną tacą.
- Przyniosłem sok pomarańczowy. Mogę dolać trochę szam
pana? Nie powinien ci zaszkodzić.
-
Szampan w środku nocy? Co za zdrożne obyczaje!
Podał jej szklankę soku bez alkoholu, sobie nalał szampana
i usiadł podparty poduszkami.
- Dzisiejsza noc jest wyjątkowa, innamorata. - Zerknął na
nią z ukosa. - Czy naprawdę tak trudno ci myśleć o sobie jako
o mojej żonie?
- Nie. - Rzuciła mu spojrzenie spod rzęs. - Teraz,
gdy klamka zapadła, wydaje mi się, że jakoś udźwignę to
brzemię.
- Czyli nie czujesz do mnie nienawiści?
- O nienawiści nigdy nie było mowy.
- Ale nie chcesz zakochać się we mnie. - Ponurym wzro
kiem patrzył w kieliszek. — Szkoda, że ja nie mam takiej angiel
skiej, żelaznej kontroli nad uczuciami - dodał po włosku. -
Georgio..-. muszę ci coś wyznać.
- Wyznać?
- Moje kategoryczne oświadczenie, że musimy spać razem,
nie miało nic wspólnego z opinią Rosy czy kogokolwiek innego.
Chodziło tylko i wyłącznie o mnie. Serce mi mówiło - położył
rękę na piersi - że jeśli zaczniemy spać osobno, nieodwracalnie
zaprzepaścimy wszelkie szanse na udane małżeństwo. - Odwró-
R S
146
cił głowę i zajrzał w jej błyszczące oczy. - Jesteś bardzo piękną
kobietą, i od dziś moją żoną, więc chciałem przynajmniej leżeć
koło ciebie na wyciągnięcie ręki.
Wypiła sok do dna, podała mu szklankę i uśmiechnęła się
szelmowsko.
- Wiedziałam.
Luka drżącą ręką napełnił szklankę.
- Więc czemu się sprzeciwiałaś?
- Wydawało mi się, że... to... uczciwa gra. - Upiła łyk
i zawołała z wyrzutem:-Gdzie sok? Zapomniałeś?
- Skądże. Próbuję uwieść cię szampanem i... cierpliwością.
Zarumieniła się pod wpływem jego słów i uwodzicielskiego
uśmiechu, ale powiedziała z uporem:
- Obiecałeś mi, że ja zadecyduję o charakterze naszego mał
żeństwa.
- A czy zmuszam cię do czegoś?
- Owszem, do picia szampana.
Mimo to wypiła kilka łyków. Luka przysunął się, objął ją
i przytulił do piersi.
- Takich niewinnych gestów nasza przyjaźń nie powinna
zabraniać.
Alkohol sprawił, że czuła się beztroska i odprężona, więc
skinęła głową.
- Teraz - ciągnął - gdy już jesteśmy małżeństwem, muszę
ci zadać jedno ważne pytanie.
- Jakie? - zapytała, marszcząc brwi.
- Dzisiaj Tom bardzo mi się podobał - zaczął niepewnie
- ale wtedy...
- Kiedy?
- W hotelu. Mieliśmy pokoje na tym samym piętrze... W
R S
147
recepcji powiedziano mi, pod jakim numerem mieszkasz, więc
szedłem, żeby się przedstawić i umówić na rano.
Chciała się odsunąć, lecz ją przytrzymał.
- Pozwól mi skończyć. Zobaczyłem Toma wychodzącego
z twojego pokoju w samym szlafroku!
- I dlatego podejrzewałeś, że jest moim kochankiem?-Wy
buchnęła śmiechem. - Sądziłeś, że przekrada się do swojego
pokoju?
- Przecież to oczywiste i nie rozumiem, dlaczego się śmie
jesz. - Objął ją mocniej. - Gdy się okazało, że piękna pasażerka
ma uczyć moją siostrzenicę, uznałem, że los się do mnie uśmie
chnął, ale gdy zobaczyłem Toma...
- Pomyślałeś wszystko, co najgorsze - dokończyła ze smut
kiem. - A mnie w ogóle nie było w pokoju! Charlotte miała
mdłości i chciała na wszelki wypadek mieć wolną łazienkę,
więc wysłała męża do mojej.
Popatrzył na nią z niedowierzaniem.
- To znaczy, że przez cały czas zadręczałem się bez powodu?
- Zmrużył oczy. - Pozostaje jeszcze ten twój James. — Potrząs
nął nią lekko. - Myślałem, że zaprosisz go na ślub...
- Jesteś bezmyślnie okrutny, a on wyjątkowo dobry. Dużo
bym dała, żeby oszczędzić mu przykrości. Czuję się winna, bo
wykorzystałam go jako pretekst, żeby trzymać cię na dystans.
- Westchnęła. - Zanim się spotkaliśmy, uważałam, że Włosi są
szarmanccy, ale pełni szacunku. Ty... jesteś inny.
- Bo się w tobie zakochałem. Doskonale wiesz, że od same
go początku cię pragnąłem. Długo byłem pewien, że uda mi się
sprawić, że zapomnisz o innych i mnie pokochasz. Ale moje
rachuby zawiodły.
- Niezupełnie - mruknęła półgłosem.
R S
148
Odsunął się i popatrzył na nią w napięciu.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że zakochałam się w tobie - wyznała drżącym głosem.
- Za wszelką cenę starałam się wyzwolić spod twojego uroku,
ale bezskutecznie. Nie zostałam zmuszona do małżeństwa... To
nie średniowiecze i gdybym naprawdę chciała sama wychować
dziecko, nic by mnie nie powstrzymało. Wyszłam za ciebie,
bo... tak naprawdę... tego chciałam.
- Kochasz mnie?
- Tak.
Zaczął całować ją gorąco i długo, więc w końcu, zabrakło im
tchu.
- Carissima. - Nagle przerwał pieszczoty i odsunął się wy
straszony. - Dio, zapomniałem.
- O czym?
- O dziecku.
- Jemu nic nie zaszkodzi.
- Dajesz słowo? - Wtulił twarz w jej włosy. - Chyba czu
jesz, że cały płonę.
Pieszczotliwym gestem przesunął dłoń po jej plecach.
- To nasza noc poślubna — szepnęła bez tchu.
Powoli rozebrał ją i zachwyconymi oczami wpatrzył się
w jej nagie ciało. Wyciągnęła ręce gestem, który wywołał trium
falny uśmiech na jego ustach.
Pieścił ją czule i delikatnie, jak gdyby pragnął zatrzeć nie
miłe wspomnienia. Mieszając język włoski z angielskim, szeptał
słowa zachwytu nad jej urodą i powtarzał, jak bardzo ją kocha.
Doprowadził ją do ekstatycznej rozkoszy, więc nie miała cienia
wątpliwości, że mówi prawdę.
Gdy ochłonęli i się uspokoili, położył dłoń na jej brzuchu.
R S
149
- Trudno mi w to uwierzyć - szepnął.
- Mnie też. Charlotte wciąż wymiotuje, a ja nic. Tylko robię
się coraz senniejsza i ciągnie mnie do łóżka.
- Bardzo mnie to cieszy.
Pogładziła go po policzku.
- Wiesz, dlaczego nie chciałam nigdzie wyjechać? Bo uwa
żałam, że najlepiej będzie, jeśli wspólne życie rozpoczniemy
w twoim domu.
- W naszym - poprawił, całując ją z czułością. - Bardzo się
cieszę. Tu nie ma żadnego przymusu i możemy robić, co nam
się żywnie podoba. Na przykład godzinami leżeć w łóżku albo
pływać w basenie. Możemy jeździć po okolicy.
- Pewno ty zaczniesz wyjeżdżać, gdy się mną znudzisz.
- Nigdy się tobą nie znudzę.
- A jeśli ją zacznę się nudzić? Czy będę mogła wrócić do
szkoły?
- Oczywiście. - Obsypał ją pocałunkami i pieszczotami. -
Ale mam nadzieję, innamorata, że przy mnie nigdy nie będziesz
się nudzić. Muszę znaleźć sposób, żeby cię przekonać, że najle
piej spędzać czas tutaj, ze mną.
Zasnęli tuż przed świtem. Śniadanie zjedli na tarasie, dopiero
około południa. Kończyli, gdy Luka nagle rzucił żonie dziwne
spojrzenie.
- No i co, ukochana? Czy zanosi się, że nasze małżeństwo
będzie lepsze, niż sądziłaś?
Odstawiła filiżankę i zamyśliła się.
- Jeśli chodzi o jedną kwestię, to na pewno tak. Dobrze, że
potrafisz się opanowac, bo dzięki twojej cierpliwości przeżyłam
bardzo piękną noc poślubną.
R S
150
- Chciałem odpokutować za poprzednie grzechy - wyznał
ze skruchą. - Na początku bardzo się pilnowałem i myślałem
tylko o tobie.
- Ale potem całkiem zapomniałeś.
- Troszeczkę. - Spoważniał. - Najdroższa, chciałbym, że
byś mi coś obiecała.
- Jeszcze ci mało? Wczoraj w kościele złożyłam najważ
niejszą przysięgę.
- Obiecaj, że jeśli poczujesz się choć trochę źle, zaraz mi
powiesz.
- Rozumiem i obiecuję. Na razie czuję się wyśmienicie i je
stem najszczęśliwszą istotą pod słońcem. - Przez chwilę zasta
nawiała się, czym mogłaby uspokoić jego obawy. - Gzy uwa
żasz, że jestem podobna do mamy?
- Tak. Twoja matka jest bardzo piękną kobietą.
- Nie o urodę chodzi. Mama ma niespożyte siły.
- Carissima, co próbujesz mi powiedzieć?
- Nie przerywaj. Charlotte urodziła się dziewięć miesię
cy po ślubie rodziców, a ja niecały rok po niej. Mama dosko
nale zniosła obie ciąże i miała lekkie porody. Mówię ci to, że
byś wiedział, że ze mną też tak będzie. Nie mam nudności,
a nawet czuję sie lepiej niż przedtem. Ostatnio męczyło mnie
tylko przekonanie, że wplątałeś się w związek, którego nie
chciałeś.
— A tymczasem spełniło się moje najskrytsze marzenie -
rzekł z mocą. - Tego dnia, gdy spadłaś ze schodów, uświadomi
łem sobie, że mógłbym cię stracić i nagle zmieniły się moje
poglądy na małżeństwo.
- Więc nie będziemy mieć żadnych zmartwień — powiedzia
ła zdecydowanym tonem.
R S
151
- Dołożę starań, żeby tak było -obiecał, całując ją gorąco.
— Zrobię dla ciebie wszystko.
- To dobrze, bo i ja mam prośbę. - Uśmiechnęła się czaru
jąco. - Wiem, że nowożeńcy zwykłe spędzają miesiąc miodowy
sami, ale czy moglibyśmy zrobić wyjątek i pojechać do twojej
babki? Przykro mi, że źle się czuje i nie mogła przyjechać na
ślub, a poza tym chciałabym jej podziękować za „wtrącanie
się", jak to nazwała. I powiedzieć, że jestem bardzo dumna
z tego, że noszę to samo nazwisko, co ona.
Rok później, w Niedzielę Palmową, państwo Valori z synem
Carlem pojechali na mszę do kościoła w Sienie. Po nabożeń
stwie Luka kupił trzy palmy w kształcie gałązek oliwnych. Jed
ną dał żonie, dragą synkowi, a trzecią włożył do kieszonki ma
rynarki.
— Wujku, ja też mam gałązkę - pochwaliła się Alessa, idąca
tuż za nimi z ojcem i prababką. - Ale Carlo był grzeczny, wcale
nie płakał.
- W dzień ma towarzystwo, więc nie zgłasza pretensji - po
wiedziała Georgia. - Gorzej w nocy; płacze, bo nie chce być
sam.
- Prawdziwy mężczyzna - szepnął jej mąż.
- Luka, jestem ci wdzięczna, że mnie namówiłeś na ten
wyjazd - odezwała się pani Emilia Valori. - Ale dlaczego tak ci
zależało, żeby tu przyjechać?
- Lubię ten kościół i właśnie tu chciałem podziękować Bogu
za szczęśliwe rozwiązanie - odparł z prostotą. - I za zdrowie
żony i syna.
Pan Sardi zrównał się z Georgią i powiedział:
- Świetnie wyglądasz.
R S
152
- I równie świetnie się czuję. Zresztą przez całą ciążę na nic
nie narzekałam. - Spojrzała na męża z lekko ironicznym uśmie
chem. - To Luka cierpiał.
- Marco, ty wiesz, czego się bałem, chociaż Georgia mnie
zapewniała, że w jej rodzinie porody odbywają się bez kompli
kacji. Ulżyło mi, dopiero gdy było po wszystkim.
- Georgii chyba jeszcze bardziej - zauważyła jego babka. -
A jak dziecko Charlotte?
- Gloria jest bardzo mądra - odparła Alessa, która często
odwiedzała rodzinę Georgii. Dzięki nim łatwiej pogodziła się
z Londynem. - Ale mnie bardziej podoba się Carlo.
- Nic dziwnego, bo jest prześliczny. Ma włosy po matce,
a oczy po ojcu.
Po wspólnym lunchu rozjechali się, każdy w swoją stronę.
Gdy Carlo zasnął, Georgia i Luka przeszli do gabinetu, lecz
zostawili drzwi otwarte, na wypadek gdyby dziecko zapłakało.
Luka objął żonę i zaczął wyjmować spinki; najbardziej lubił
ją z rozpuszczonymi włosami.
- Gdy masz upięte włosy, jesteś wyniosła, jakby nieosią
galna.
Bawił się jedwabistymi pasmami i uśmiechał tajemniczo.
- Z czego się cieszysz?
- Rok temu nie przypuszczałem, że tak prędko zostanę mę
żem i ojcem. I że to mi da tyle szczęścia.
- Ze mną było podobnie. - Odchyliła głowę, by spojrzeć mu
w oczy. - Mam rozumieć, że zmieniły się twoje poglądy na
życie rodzinne?
- Tak. Teraz, po szczęśliwym rozwiązaniu, uważam, że daje
mi wszystko, czego pragnę. A ty, serce moje?
- Myślę to samo, co ty, najdroższy. Ciarki mnie przechodzą,
R S
153
gdy przypomina mi się, jak niewiele brakowało, żebym odrzu
ciła szczęście.
- Nie rozumiem.
- Nie musiałam cię poślubić.
— Wiem. Chciałaś sama zająć się wychowaniem dziecka.
- Nie musiałabym. Po tym... tego pamiętnego wieczoru
napisałam do Jamesa i zaproponowałam zerwanie zaręczyn. Nie
wyraził zgody, więc gdy upewniłam się, że jestem w ciąży,
powiedziałam mu o tym. Nadal chciał się ze mną ożenić i obie
cał, że usynowi dziecko...
- Cosa? - Luka patrzył na nią z hamowaną złością. - Chciał
ukraść mi ciebie i mojego syna?
- Jeśli już mówić w kategoriach kradzieży, to było akurat
na odwrót - przypomniała mu surowo. - James zachował się
wspaniałomyślnie.
Luce wyrwało się brzydkie słowo pod adresem rywala.
- Wstydź się! Nic nie rozumiesz, mój drogi. Chciałam ci
powiedzieć, że wyszłam za ciebie z nieprzymuszonej woli.
Gwałtownie przyciągnął ją i zaczął brutalnie całować. Wy
rywała się tak długo, aż się opamiętał i dopiero wtedy oddała
pocałunek.
- Twoje szczęście - mruknął niewyraźnie. - Zrobiłbym
wszystko, żeby cię zdobyć.
- Właściwie nic nie zależało ani od ciebie, ani ode mnie. Z
chwilą gdy cię zobaczyłam, nie miałam wyboru.
- Więc dlaczego tak długo udawałaś obojętność?
- Bo chciałeś się mną pobawić, a mnie to nie odpowiadało.
No i dostałam więcej, niż chciałam.
- Żałujesz?
- Ani trochę.
R S
154
- W takim razie chodźmy do łóżka, zanim Carlo mi ciebie
zabierze. Mnie jesteś bardziej potrzebna niż jemu. - Wyciągnął
ręce. - Mógłbym cię zanieść, ale...
- Nie jestem już taka wiotka jak dawniej - dokończyła ze
śmiechem.
Po drodze zajrzeli do dziecka.
- Wygląda jak aniołek - szepnął dumny ojciec. - Nie nio
słem cię, bo chcę mieć siły na coś innego.
Usiadł na łóżku i przytulił twarz do jej piersi.
- Tak bardzo cię pragnę, carissima - jęknął. - Czy już na
prawdę można?
- Tak.
Kilkumiesięczna abstynencja sprawiła, że nie potrzebowali
żadnego wstępu. Potem Luka nagle uniósł głowę i zajrzał w za
mglone oczy żony.
- Żal mi Jamesa.
- Nie wierzę.
- Naprawdę. Teraz współczuję mu, bo stracił tyle szczęścia...
- Nie można utracić tego, czego się nie miało. - Delikatnie
odsunęła mu kosmyk z czoła. - Takie szczęście nie było nam
dane. To przeżywam tylko z tobą.
- Naprawdę?
- Tak. Ale w twoim wypadku to co innego.
- Rzeczywiście. Zupełnie co innego. - Owinął pasmo jej
włosów wokół palca. - Żadna z kochanek nie wzbudziła we
mnie podobnych uczuć. Z tamtymi tylko spałem, bawiłem się,
a ty jesteś dla mnie samym życiem,
Jego słowa tak ją wzruszyły, że poczuła łzy napływające do
oczu. Zamrugała i uśmiechnęła się promiennie.
- Bardzo mnie to cieszy.
R S
155
- Co cię cieszy? Że mnie obłaskawiłaś?
- Obłaskawiłam! Tego się nie doczekam.
- Więc o co chodzi?
- Cieszę się, bo ty też jesteś całym moim życiem. - Drgnęła,
ponieważ usłyszała płacz. - O, odezwał się drugi Valori. Zaraz
wracam.
Włożyła płaszcz kąpielowy i wybiegła.
- Przynieś go tutaj - zawołał Luka. - Lubię patrzeć, jak go
karmisz.
Przewinęła Carla, przyniosła do sypialni i podała mężowi.
- Dlaczego tak na niego patrzysz? - spytała zaskoczona wy
razem jego twarzy.
- Kiedyś moją ambicją było zostać mistrzem świata, a teraz
wydaje się to takie nieważne.
- Dobrze, że cię wtedy nie znałam.
- Dlaczego?
- Bo cię kocham i podczas rajdów umierałabym ze strachu.
Nawet myśleć o tym nie chcę.
- Dio, ile ja mam szczęścia - westchnął, całując ją ponad
główką dziecka. - Kiedyś, niewiele myśląc, wziąłem to, co
chciałem,..
- Nie wiedziałeś, ile za to przyjdzie zapłacić.
- Oddałem rękę, serce... i całe życie. To niewielka cena za
takie skarby.
R S