POSŁUCHAJCIE, BRACIA MIŁA
Utwór ten, zaliczany obok Bogurodzicy do arcydzieł liryki naszego średniowiecza, zwany jest również Żalami Matki
Boskiej pod krzyżem lub Lamentem świętokrzyskim - od benedyktyńskiego klasztoru Św. Krzyża na Łysej Górze,
gdzie był przechowywany. Zapisał go w latach siedemdziesiątych XV wieku przeor tegoż klasztoru, Andrzej ze Słupi.
Jest to anonimowa sekwencja, pochodząca być może z jakiegoś dramatu pasyjnego, nawiązująca do popularnych w
średniowieczu tzw. planktów - monologów cierpiącej Marii pod krzyżem. Literacka tradycja maryjnych lamentów sięga
starożytności chrześcijańskiej; tak np. w Żalach Najświętszej Panny nad cierpiącym Jezusem św. Efrema Syryjczyka,
najwybitniejszego poety chrześcijańskiego Wschodu z IV wieku, odnajdujemy analogiczne motywy monologu Matki
skierowanego do ukrzyżowanego Syna czy pełnych goryczy wyrzutów pod adresem archanioła Gabriela (zob. też
Rozmyślanie przemyskie, czcienie 325).
Do najbardziej prawdopodobnych źródeł inspiracji dla twórcy polskiego Lamentu można zaliczyć m.in. fragment
kazania Dolor Beatae Virginis in Christi Passione..., pochodzącego ze zbioru Sermones aurei et liguryjskiego
dominikanina Jakuba de Voragine (zm. 1298) oraz zależny od niego passus kazania "Na Wielki Piątek" Peregryna z
Opola (zm. ok. 1333). Dodajmy, że zbiory kaznodziejskie Jakuba de Voragine oraz Peregryna z Opola były w XV
stuleciu znane i cenione w całej Europie.
Lament świętokrzyski liczy 38 wersów o nieregularnej budowie, przekazujących pełen liryzmu monolog
współcierpiącej z ukrzyżowanym Synem Matki, udręczonej do granic ludzkiej wytrzymałości. Pozorne nieuporządko-
wanie wypowiedzi potęguje wrażenie rozpaczy, bólu i bezsilności. Zwraca uwagę mistrzowskie operowanie przez
autora kontrastami tkliwych zdrobnień i drastycznych obrazów męki. W tym względzie Żale nawiązują do doloryzmu
(łac. dolor - ból, cierpienie), prądu religijnego żywotnego w Europie XIV i XV wieku, eksponującego kult Męki Pańskiej
i Matki Boskiej Bolesnej.
Posłuchajcie, bracia miła
1
,
1
bracia mili
Kcęć wam skorżyć krwawą głowę
2
;
2
chcę się poskarżyć na krwawe zabójstwo głowa - zbrodnia dokonana na niewinnym człowieku
Usłyszycie moj zamętek,
Jen mi się zstał w Wielki Piątek
3
.
3
posłuchajcie o moim udręczeniu, smutku, który mnie spotkał w Wielki Piątek
Pożałuj mię, stary, młody,
Boć mi przyszły krwawe gody
4
;
4
krwawe, bolesne święto
Jednegociem Syna miała
I tegociem ożalała
5
.
5
i tego opłakałam
Zamęt ciężki dostał się mie, ubogiej żenie
6
,
6
ciężkie strapienie spotkało mnie, nieszczęsną kobietę
Widzęć rozkrwawione me miłe narodzenie,
Ciężka moja chwila, krwawa godzina,
Widzęć niewiernego Żydowina,
Iż on bije, męczy mego miłego Syna.
Synku miły i wybrany
7
,
7
drogi
Rozdziel
8
z matką swoją rany!
8
podziel
A wszakom
9
cię, Synku miły, w swem sercu nosiła,
9
przeciem
A takież tobie wiernie służyła,
Przemow k matce, bych się ucieszyła
10
,
10
bym się pocieszyła
Bo już jidziesz ode mnie, moja nadzieja miła
11
.
11
moja nadziejo miła
Synku, bych cię nisko miała,
Niecoć bych ci wspomagała
12
;
12
trochę bym ci pomagała (ulżyła)
Twoja głowka krzywo wisa
13
, tęć bych ja podparła,
13
zwisa przekrzywiona
Krew po tobie płynie, tęć bych ja utarła,
Picia wołasz, piciać bych ci dała,
Ale nie lza dosiąc
14
twego świętego ciała.
14
nie można dosięgnąć
O anjele Gabryjele,
Gdzie jest ono twe wesele,
Cożeś mi go obiecował tako barzo wiele,
A rzekęcy
15
: Panno, pełna jeś miłości,
15
mówiąc
A ja pełna smutku i żałości,
Sprochniało
16
we mnie ciało i moje wszytki kości.
16
rozpadło się, obróciło się w proch
Proścież Boga, wy miłe i żądne maciory
17
,
17
miłe i życzliwe (łaskawe) matki
By wam nad dziatkami nie były takie to pozory,
Jele ja nieboga ninie dziś zeźrzała
18
18
byście nie oglądały takich to widoków waszych dzieci, jakie ja dziś ujrzałam
Nad swym, nad miłym Synem krasnym
19
,
19
pięknym
Iż on cirpi męki nie będąc w żadnej winie
20
.
20
nie będąc wcale winnym
Nie mam ani będę mieć jinego,
Jedno ciebie, Synu, na krzyżu rozbitego
21
.
21
rozciągniętego i przybitego do krzyża
Andrzej Frycz Modrzewski
1/2
O POPRAWIE RZECZYPOSPOLITEJ
(fragmenty)
KSIĘGA I. O OBYCZAJACH
Rozdział VI
Jak trzeba się troszczyć o dobre wychowanie dzieci i młodzieży
Zacznijmy tedy to rozważanie od wieku dziecinnego, o którym właśnie wspomniałem, mianowicie, jakimi obyczajami i
jakimi myślami trzeba go przepoić, aby stał się mocną podwaliną dla późniejszego uczciwego, nieskażonego i
chwalebnego żywota. Nic bowiem mocniej nie tkwi w duszy ludzu niż to, czego się przyzwyczaili od maleńkości. Jeśli
się im tedy zaszczepi coś szkodliwego, gdy jeszcze młodzi i ulegli, tak w nich to na zawsze zostanie, jak gdybyś
trucizną przepoił szczepionkę, która potem rozrośnie się w wielkie drzewo; owoce tego drzewa będą trujące dla
spożywających i przekażą trujące właściwości nasionom, w niczym od nich nie lepszym. Niechże tedy rodzice mają w
pamięci przy wychowaniu swego potomstwa obraz Chrystusa, który zganiwszy uczniów, że nie chcieli do niego
dopuścić dzieci, tak rzekł: "Dopuśćcie dziatkom przyjść do mnie, albowiem ich jest królestwo boże. Zaprawdę mówię
wam: ktokolwiek by nie przyjął królestwa bożego jako dzieciątko, nie wnijdzie do niego. I kładąc ręce na ich głowach,
błogosławił je." Czyż z tych słów nie wynika jasno, jak Bóg troszczy się bardzo o dzieci? Bierze je przecież Chrystus w
objęcia, modlitwą swą poleca je Ojcu niebieskiemu, do ich prostoty przyzywa wszystkich, którzy by chcieli wnijść do
królestwa niebieskiego.
Jakiejże tedy zbrodni dopuszczają się rodzice, którzy zaniedbują dobrego wychowania potomstwa zrodzonego przez
siebie, a przeznaczonego do królestwa niebieskiego? Bo dla jakiejż to przyczyny boska ręka karze kapłana Eliego wraz
z dziećmi? Czy nie dlatego, że zaniedbał dobrego wychowania i kierowania nimi? Tym zaś, którzy gorszą swoje dzieci i
są dla nich kamieniem obrazy, czyż nie lepiej by było, jak mówi Chrystus, by im przywiązano kamień młyński u szyi i
potopiono ich w głębokościach morskich?
Niechże tedy troszczą się o to rodzice, aby swym dzieciom wszczepiali takie nauki i tak je wychowywali, by one uczyły
się pojmować od lat najwcześniejszych, co jest uczciwe, a co haniebne, do czego dążyć, a czego unikać.
Niech je odwodzą jak najmocniej od rozkoszy, bo gdzie te panują, tam nie masz miejsca dla cnoty.
Niech im przykazują umiarkowanie w pożywieniu, które winno być lekkie, niewymyślne i nie rozpalające wnętrzności.
Pała ten wiek gorącością wrodzoną, nie trzeba jeszcze ognia dodawać do ognia. Sprzyjać to będzie nie tylko
hamowaniu pożądliwości cielesnej, lecz także utrzymaniu dobrego i mocnego zdrowia ciała i trzeźwości umysłu. Niech
ich zaś przyzwyczajają nie tylko do umiarkowania w jedle i napoju, ale też do znoszenia mrozu i upału, i do twardej
pościeli (byle nie było to tylko w czym ujmą dla sił i dobrego stanu ciała, o które trzeba dbać, aby umysł był w dobrym
stanie i bardziej czynny).
Niech im nie dozwalają na obcowanie z ludźmi złymi.
Niech ich mowę i wszelkie postępki kształtują na modłę piękności, sprawiedliwości, łagodności, uprzejmości i ludzkiej
ogłady.
Niech im zaś każą unikać szpetoty, krzywdzenia, gniewu, zawiści, pychy i okrucieństwa.
Niech hamują ich szczebiotliwość, bo z niej zwykle rodzi się niepomierne gadulstwo i czczość języka, obmierzła w
każdym wieku. A tak samo jak na szpetne uczynki, niech im nie pozwalają na niepoczciwą mowę. Niech żądają, by
zdawały sprawę z tego, co mówią i czynią. Rodzice spełniliby pożyteczną rzecz, gdyby zachęcali młodych i przykazując
cnotę, i wspominając jej przykłady, i gdyby ją chwalili nawet bardziej, niż to zgodne z prawdą, bo jak powiada
Owidiusz:
Na pochwale cnota rośnie
I bodźcem jej jest przeogromnym sława.
Także o cnocie i wypełnianiu obowiązków powszechnie znane sentencje, których jest wiele w każdym języku,
wywierają wielki wpływ na dziecięcą duszę, dopóki jeszcze jest czysta i nie skalała się występnymi myślami. Takie
sentencje, jak: trzeba jeść, aby żyć, nie żyć, aby jeść. Albo: źle nabyte, źle ginie. Albo: ręka rękę myje, miasto
miastem żyje. Albo: cnotą się o urzędy ubiegaj, nie poplecznikami; dość ma popleczników, kto dobrze czyni. Albo:
trudno zwyciężać innych, ale większe jest zwycięstwo nad własną duszą i pohamowanie własnych popędliwości. Albo:
jak się dzikość konia kiełza zmęczeniem i odjęciem owsa, tak się poskramia zbytnie pożądliwości pracą i postem.
Albo: czego się czynić nie godzi, o tym i myśleć, i mówić szpetnie - co, doprawdy słuszne, bo uczciwe postępki muszą
wypływać z uczciwej woli i myśli.
Dlatego rodzice chcąc dzieciom swym otworzyć drogę do cnotliwości winni je, jak tylko mogą, odwodzić najusilniej nie
tylko od czynów występnych i słów szpetnych, ale i od myślenia o złych rzeczach. A w żaden sposób łatwiej tego nie
dokażą, jak nie dozwalając im na próżniaczenie.
Niech tedy baczą, by chłopcy i dziewczęta nie przepędzali pierwszych swych lat na próżniactwie; niech się starają
dawać im zawsze jakąś pracę a także niech żądają od nich zdawania sprawy z tej pracy. Nie wadzi połączyć z pracą
igraszek, byle nie szpetnych. Wybrać do tego można czy bajeczki, czy zagadki, czy opowieści, które by dzieci do pracy
zagrzały; jeśli one są przyciężkie i opieszałe, godzi się je zganić słowami, a te, co się obowiązkom mocniej umykają, i
rózgą pokarać. Powiada król Salomon, mędrzec wielki: "Nie pozwól, by się dziecko uchylało od karności. Od rózgi nie
umrze. Bijesz je, a duszę jego uwalniasz od piekła."
Ponieważ taka jest przyrodzona natura człowieka, że po pracy szuka odpoczynku, zabawy i wytchnienia, przeto
niechże rodzice baczą, by zabawy dzieci były godziwe. Łatwiej o to będzie, jeśli czy to sami będą przy ich igraszkach,
czy przekażą to komuś starszemu a uczciwemu, kogo dzieci szanują i wobec kogo nie odważą się ni powiedzieć, ni
uczynić niczego szpetnego i nieprzystojnego. A starać się trzeba jak najmocniej, by chłopcy nie uczestniczyli w
zabawach dziewcząt, zwłaszcza gdy zaczynają dojrzewać, bowiem ten wiek sam z siebie ku pożądliwości ich ponosi.
Przyzwyczajenia zaś do tych zabaw, młodzieńcze miłości i zapały, którymi rozgorzeją w tym wieku nie mającym
jeszcze rozpoznania, co uczciwe - nie mogą nie być występne; a potem się z latami wzmagają i rzadko się zdarzy, by
się dały wyrugować na resztę życia.
Nie trzeba, by chłopcy zaniedbywali jazdy konnej albo ćwiczeń pieszych, jako to biegania czy skakania, czy rzucania
kamieniem, czy zabawiania się piłką lub dyskiem i innych takich ćwiczeń, byle one jeno były w miarę. Albowiem
umiarkowany ruch i ćwiczenie wzmacnia, krzepi i wzmaga zdrowie, siły i krzepkość ciała; jeśli jednak jest zbyt silny i
gwałtowny, to przeciwnie, osłabia je i szkodzi mu. Uczą zaś lekarze, że ćwiczenia tego rodzaju winny się odbywać albo
przed jedzeniem, albo nieprędko po nim, aby jadło, gdy ciało nim napełnione, nie zepsuło się na skutek wysiłku i nie
wytworzyło w ciele szkodliwych wilgoci, a nawet ciężkich chorób.
Lecz jak rzekłem, wszystkie zabawy winny być godziwe; niech nie będą zniewieściałe, rozpustne, błazeńskie,
bezwstydne. A i tego dzieci trzeba uczyć, co winne są innym, co rodzicom, co obywatelom, co rzeczypospolitej i jak
winny zgodę i towarzystwo z ludźmi utrzymywać, jak się mają zachować wobec wyższych, niższych i równych sobie,
wobec towarzyszy, przyjaciół, krewnych i powinowatych, wobec urzędników, panów i sług, a nawet wobec wrogów i
nieprzyjaciół; i to zarówno w życiu prywatnym jak i publicznym
Rozdział VIII
Jakie mają być nauki młodzieńców i jakie im przykłady dawać trzeba do naśladowania; zarazem zakończenie
rozważań powyżej uczynionych
Wszyscy tedy młodzieńcy, ale przede wszystkim ci, którzy mają kiedyś zająć się pracą dla Rzeczypospolitej, muszą się
starać, aby od pierwszej młodości zdobywali sobie jak najwięcej umiejętności do działania publicznego i żeby nasiąkli
najlepszymi zasadami postępowania, przekazanymi przez wielkich ludzi i ukształconych doświadczeniem. Niech nie
myślą, że samą bystrością i przyrodzoną jakąś przenikliwością umysłu można załatwić każdą sprawę. Trzeba
zaprawdę nauki i umiejętności, gdzie idzie o sprawy pełne sprzeczności i powikłań, i uczciwiej będzie, kiedy przy ich
rozplątywaniu sam będziesz mógł wglądnąć w istotę rzeczy, o którą chodzi, a nie polegać zawsze na zdaniu innych
ludzi.
Niech wiedzą młodzieńcy, że wielka jest, gdy idzie o działanie, różnica między nieukami i pilnymi do nauki, między
gnuśnymi a dzielnymi. Niech pamiętają, że prawdziwa chwała nie na dostojności rodowej polega ani na bogactwach,
ani na świetnym orszaku sług, bo to mogą mieć tak samo dobrzy jak źli, ale na tych cnotach, które zdobią tylko
dobrych: na mądrości, sprawiedliwości, umiarkowaniu, uprzejmości; na pogardzie dla złych przygód losu ludzkiego.
Niech się przyzwyczajają do poznawania tych cnót i ćwiczenia w nich; niech się uczą przy ich pomocy radzić nie tylko
sobie, ale i innym.
Ponieważ zaś w tym wieku są łatwe i wielorakie upadki, przeto winni obcować z ludźmi poważnymi i roztropnymi, brać
sobie za przykład tych, których ludzie dobrzy pochwalają, i ich obyczaje naśladować, i to zarówno gdy idzie o sztukę
wojenną jak i o obywatelskie sprawy pokojowe.
Że tak właśnie było u Rzymian, o tym wspomina Wergiliusz, gdy opowiada, jak to Eneaszowi przydał ojciec - jako
towarzysza - Pallasa:
Do żołnierki niech się przyzwyczaja
I do Marsowych ciężkich dzieł pod twą opieką,
Z podziwem na twe czyny patrząc od młodego wieku.
Zaznacza to też Cycero wspominając, że ojciec przede wszystkim posłał go dla wykształcenia na dwór augura Scewoli,
męża znakomitego, aby dopóki to będzie możliwe, trzymał się u boku owego starca; że potem, po śmierci augura,
przeniósł się na dwór drugiego Scewoli, kapłana, chcąc uczyć się od niego mądrości. Doskonale tu - jak i w wielu
innych sprawach - postąpił Cycero. Jeśli bowiem za młodu nie położysz niby podwaliny naśladowania twych mistrzów,
to w wieku dojrzałym niełatwo wydołasz temu, by wejść na drogę rozumu i wspiąć się do doskonałości cnoty.
Rad bym, aby wielcy panowie pilnie rozważyli, jakie to były dwory, na których przebywał Cycero, i ażeby zechcieli
swoje własne uważać nie za co innego, jeno za szkoły wszystkich cnót, i uznawali się za mistrzów i ojców tych szkół;
niechby zaś do nich nikogo nie dopuszczali, kto by szlachetnymi uczynkami nie wykazał zadatków cnoty albo też -
choć na razie jeszcze prostak i nierozgarnięty - nie chciał się uczyć i ćwiczyć we wszelkich jej rodzajach.
Niechże się więc postarają wielcy panowie, aby w, tych szkołach wychowania obywatelskiego były różne nauki, w
których by się dworzanie mogli kształcić i które by ich zachęcały do starań chwalebnych i zaszczytnych. Niech im tam
przedkładają świetne i sławne przykłady męstwa, sprawiedliwości, powściągliwości, obyczajności, skromności i innych
cnót, aby je młodzież naśladowała, wedle nich kształtowała obyczaje i do nich je stosowała. Niech także świeżo
przyjętym przydają jakichś opiekunów, którzy by ich uczyli i mówić, i działać, tak jak to ojciec Achilla, Peleusz,
przydał synowi Feniksa. Ten zaś tak się odzywa do Achilla: Ojciec mnie - powiada - tobie
Na druha dał i mistrza, abym dobrych czynów
I trafnych słów naukę dawał i przykłady,
Byś był dzielny ramieniem, a podczas narady
I słowem pięknie rzecz swą umiał wypowiedzieć.
Tego bowiem nie mogłeś sam od dziecka wiedzieć,
W czym mężów chwała i czym sława się ocenia,
A to: czynem wojennym i sztuką mówienia.
Do czego to prowadzi, jeśli się takiej surowej karności nie przestrzega, widać po obyczajach wielu dworzan, co jeno o
tym myślą, by schlebiać, biesiadować, tańczyć, gamracić. Dlatego jeśli panowie utrzymujący dwory chcą dbać o
sprawy publiczne, niech urządzą swe dwory wedle tego, co tu mówiłem, albo niech jeszcze lepszy jaki sposób
wymyślą na to, aby móc z tych szkół wysyłać ludzi już ukształconych i wyćwiczonych do kierowania Rzecząpospolitą;
takich, którzy by nabywszy na dworze sztuki rządzenia państwem w domu jak i bronienia go od wrogów, wystąpili
kiedyś w pierwszym szeregu niby wybrani z wielu bohaterowie; tacy czy to wymierzając sprawiedliwość, czy
zabierając głos w naradach, czy nie dopuszczając do krzywd, czy broniąc ojczyzny, niech dają dowody, że nauka, jaką
nabyli na dworze, nie poszła w las.
A jeśliby się komu to, co powiedziałem, wydało czcze, to zgoła nie rozumiem, co może mu się wydać potrzebne, aby
żyć uczciwie, wzniośle, mężnie i poważnie. Uważasz, że tego tylko winien się uczyć twój syn, jak ma strojnie się nosić,
jakich słów używać, czy to by pochlebiać, czy aby sobie wziętość zjednywać, z jakim gestem ma na powitanie
dygnitarzy zrywać czapkę z głowy i w pas się kłaniać, jakimi sposobami ma gromadzić majętności, dom wspaniale
stroić, mieć piękny ogród, sprzęt błyszczący, sługi strojne; jak ma sposobić wytworne biesiady, przyjmować gości,
dochodzić do zaszczytów. Zgoła zaś nie uważasz, że jemu należy się raczej uczyć, jak się ma przygotować do żywota
umiarkowanego i zrównoważonego, do tego, żeby jednakowo znosić dolę i niedolę; że się ma uczyć, jak poznawać i
osądzać uczynki ludzkie i ich przyczyny; jak wreszcie sam ma mówić i czynić, by tym świadczyć o swoich obyczajach
uczciwych i o rzetelnym życiu swoich domowników, jak i o tym, że zawsze we wszystkim powoduje nim myśl o
zacności, o religii i o Rzeczypospolitej.
Oczywiste, że tego, co wymieniłem ostatnio, można się uczyć bez zachodu i bez wskazówek szkoły i nauczycieli
obyczajów, ale do tego, com poprzednio wspominał, trzeba długiego ćwiczenia i prawych mistrzów.
Zostawmy to już, jeno nie dozwólmy, by nam wmawiali swoje błazeństwa ci, co myślą, że inaczej nie osłonią swej
niewiedzy jak bezczeszcząc wskazania nauki. Miejmy to za rzecz pewną, że nie masz niczego zgubniejszego dla
obyczajów, jak brak wiedzy i złe nauki. I przeciwnie, nic tak nie prowadzi do ukształcenia dobrych obyczajów, jak
serce w pełni świadome tego, co dobre; jak to, żeśmy sobie wzięli do naśladowania przykład ludzi doskonałych, na
których patrzymy własnymi oczyma albo o których czytamy; jak wreszcie to, że do wskazówek nauki przydajemy
praktykę - najlepszego mistrza słów i czynów.
Tyle ogólnie o obyczajach wszelakiej młodzieży, która by chciała poczynać sobie chwalebnie w sprawach
Rzeczypospolitej.
KSIĘGA II. O PRAWACH
Rozdział III
Rękojmią praw jest to, ze postanawiają wszystko ku uczciwości i pospólnej korzyści, a to w ten sposób, że za takie
same cnoty wyznaczają takie same nagrody, a za takie same występki - takie same kary. Niczyje wolności nie
powinny być tak wielce ważone, by ktoś nimi mógł osłaniać swoje występki gwoli bezkarności albo nierówności w
wymiarze kar. Prawdziwa bowiem wolność polega na poskramianiu przewrotnych skłonności i błędów, a nie na
swobodzie czy to brojenia, co komu wola, czy też lżejszego karania występnych. Jeśli należy utrzymać jakieś różnice
w karaniu za tę samą zbrodnię, to takie, które winny ukrócać wodze złości, a nie folgować im. Magnaci tedy, szlachta i
ci, co urzędy piastują, powinni być srożej karani niż ludzie bezbronni, plebejusze, ludzie prywatni.
Pierwszą tedy troską prawodawcy musi być to, aby przy ustanawianiu praw nie odstępował od rozumnej zasady i aby
przy wszystkich prawach (jak sam rozum przepisuje) miał na względzie już to uczciwość, już to wspólną korzyść. Jak
bowiem owo lekarstwo jest dobre, które bądź leczy całe ciało, bądź też lecząc jakąś jego część uzdrawia ją bez szkody
dla innych, tak należy pochwalić i prawo, które za takie same cnoty naznacza takie same nagrody, a znowu na takie
same zwyrodnienia i występki stosuje bądź te same lekarstwa, bądź kary.
Któż by, u Boga świętego, chętnie brał takie lekarstwo, które by odganiało gorączkę od wątroby, a wprowadzało
zimno do żołądka? Myślę, że nikt. Bo gdy żołądek zziębnie, nie strawi żadnych pokarmów, wtedy zaś będzie musiała
chorzeć i wątroba, i pozostałe członki ciała. Jakże tedy można będzie uznać za dobre prawo, które by nie było w tej
samej mierze korzystne dla całej Rzeczypospolitej, które by nie nagradzało takiej samej cnoty takimi samymi
nagrodami ani takimi samymi karami nie karało takich samych przestępstw, popełnianych w ten sam sposób przez
różnych ludzi, ale jednym zbytnio pobłażając popuszczałoby wodzów do grzeszenia, a innym wyznaczając najsroższe
kary odejmowałoby możność bronienia się przed krzywdą? Mówię bowiem dla przykładu o prawie naznaczającym za
mężobójstwo dla jednych - bardzo lekkie, dla drugich - bardzo srogie kary. Lecz co tu powiedziano o jednym prawie,
rozumie się także i o innych podobnych.
Zdarzyło się w pewnym mieście, że dwu ludzi, jeden ze stanu szlacheckiego, drugi plebejusz, obaj zasobni w ziemię i
bogacze, pobili ciężko i wielokrotnie poranili człeka nie tak bogatego, jak oni, przecież jednak szlachcica.
Zaprowadzono go do balwierza, ponieważ jednak niektóre rany były śmiertelne, przeto zmarł w miesiąc albo dwa.
Odwiedzający go w czasie choroby czy to z powinności przyjacielskiej, czy przysyłani przez sędziego dla obejrzenia
jego ran, pytali, któremu z napastników przypisywał większą winę. Odpowiedział, że to ów szlachcic rozpoczął zwadę i
bójkę, ale że bili go obaj jednakowo zaciekle, tak że zgoła nie wie, kto z nich zadał mu cięższe rany. Nastawano wtedy
na niego pytaniami mówiąc, że za poranienie obaj napastnicy muszą być ukarani; gdyby zaś owe rany miały
spowodować śmierć, którego z nich należy pozywać o mężobójstwo? Prawa nasze bowiem nie pozwalają karać dwu
ludzi za jedno mężobójstwo. Odrzekł na to ów ciężko poraniony, że o życiu swym całkowicie już zwątpił, nie może
jednak ustalić wedle swego sumienia, z jakim niedługo stanie przed sądem boskim, którego z tamtych dwu powinno
się obwinić o zabójstwo, skoro on zginąć musi od ran zadanych przez obu.
Kiedy ów człowiek umarł od ran, szukają owego plebejusza, stawiają go przed sądem, oskarżają, głowę mu ucinają.
Jest bowiem prawo, że plebejusz zabijając czy raniąc, czy ciężko kalecząc szlachcica, który by nie dał żadnej
przyczyny do napaści, odpowiada głową. I to jest kara, którą ów napastnik plebejusz za zbrodnię już poniósł. Ale ten
napastnik, który jest szlachcicem, żyje dotychczas i chodzi na oczach ludzkich. Powiadają ludzie: trzeba go pozwać z
jego posiadłości przed sędziego i ukarać wedle prawa polskiego grzywną pieniężną albo za rany, albo za mężobójstwo.
Na Boga nieśmiertelnego! Czyż to nie tak, jakby dla tych dwu rodzajów ludzi chciało się mieć dwie różne
rzeczypospolite, i to tak od siebie odległe, że z żadnej z nich nie masz dostępu do drugiej, że żadna od drugiej
pomocy nie potrzebuje, że mieszkańcy żadnej ani się ze sobą nie stykają, ani nie znają, że wreszcie ni im woda
wspólna, ni powietrze, ni słońce? Czyż nie jest jakimś potwornym dziwem to, co się u nas praktykuje, że mianowicie z
tych samych ludzi, mieszkających ze sobą pospołu w jednej Rzeczypospolitej, jedni za to samo płacą głową, za co
innych traktuje się najbardziej pobłażliwie?
I nie można mieć nadziei, żeby Rzeczpospolita, w której panuje takie prawo, iż ktoś jest panem twojego życia i
śmierci, ty zaś z lęku przed śmiercią musisz znosić od niego wszystkie krzywdy i zniewagi; gdzie dla niego jest żartem
i igraszką zabić ciebie, podczas gdy tobie poczytuje się zabicie go czy poranienie za zbrodnię główną - żeby taka
Rzeczpospolita zmierzała do tego celu, dla którego powstają ludzkie społeczności, to jest - aby wszyscy obywatele
mogli żyć spokojnie i szczęśliwie. Ale mówiłem już o tym obszernie i gdzie indziej, i jeszcze w stosownym czasie
pomówię. Tu tyle tylko powiem, że konieczną rękojmią dla prawa jest myśl, aby obywatele mogli żyć, jak im nakazuje
cnota, i aby przy karaniu występków nie brano żadnego względu na osoby. Bo z prawami rzecz się ma (aby pozostać
przy poprzednim przykładzie) tak jak z lekarstwem, przy którego stosowaniu żaden doświadczony lekarz nie ogląda
się na osobę chorego; wystarcza mu wiedzieć, na co chory niedomaga, a nie kłopocze się tym, czy ten, co wymaga
leczenia, jest panem czy sługą, szlachcicem czy plebejuszem. Tak samo i prawa po to istnieją, aby karały występki
winowajców jedną miarą i jednakowo troszczyły się o pożytki, spokój i całość wszystkich. A dla osiągnięcia tego nie
znaleźć bodaj drogi sposobniejszej jak ta, gdy się będą stosowały do owej zasady, wedle której winniśmy tak czynić
innym, jak chcielibyśmy, by nam czyniono. To bowiem jest zasada, która - jakoby z nieba zesłana - przylgnęła do
naszej natury i którą Chrystus, zbawiciel nasz, tylokrotnie wypowiedział dla poprawy naszego żywota i naszych
uczynków.
Niechże dobrze zrozumieją, co mówią, ci, którzy chcą, by przy ustanawianiu praw brano wzgląd na ich zasługi lub na
nie wiem już jakie tam wolności. Bo przez zasługi to trzeba rozumieć, w czym się przejawia czyjaś cnota przy
czynieniu dobrze czy to dla Rzeczypospolitej, czy dla ludzi prywatnych. Daleka ode mnie niechęć, aby prawodawca nie
baczył na takie zasługi, dalekim od tego, aby nie pragnąć widzieć je uświetniane największymi nagrodami. Ale jeżeli
ktoś uważa za zasługę niesprawiedliwie popełnione przez siebie mężobójstwo sądząc, że ponieważ jest szlachcicem
zacnego rodu, powinien lżej być karany, ten zanadto już nadużywa pięknej zasady odnosząc ją do występku zamiast
do cnoty, do mordu, który popełnia, zamiast do świetnych uczynków. Co zaś do wolności, o której mówi, to prawdziwa
wolność nie polega na swawoli czynienia, co by się tylko zachciało, ani na nadmiernej pobłażliwości prawa dla tych, co
się dopuścili zbrodni głównych, ale na poskramianiu ślepych i szalonych namiętności i na panowaniu nad nimi
rozumem, wedle którego wskazań żyje się najlepiej i najświątobliwiej, jak też na niezawodnej karności w życiu, na
sprawiedliwym porządku prawa; na takim samym odnoszeniu się do takich samych spraw bez żadnego względu na
osoby; na równości w sądzeniu, wydawaniu wyroków i wykonywaniu ich. Czy są straszniejsi władcy od namiętności,
co w ludziach, w których wezbrały i w siłę porosły, rozum i sąd obalają, przemagają i łamią? Nikt nie jest bardziej
niewolnikiem niż ten, co służy tak bezwzględnym panom, choćby i opływał w majętności i zaszczyty. Czyż więc można
wyobrazić sobie większą wolność jak niepodleganie ich władzy?
Porównajże z tą wolnością owych chełpliwych chwalców wolności, której nadużywają najczęściej nie inaczej niż konie,
co bez wędzideł i uździenic wpadają na siebie, zębami i kopytami zadając sobie nawzajem rany, tak że w końcu nie
mogą się na nic przydać Rzeczypospolitej. Cóż zaiste byłoby dla tych koni bardziej pożądane jak poskromienie ich
wędzidłem, by ani sobie, ani innym nie mogły uczynić nic złego? I cóż pożyteczniejszego dla jeźdźca jak wraziwszy w
pysk takiej dzikiej bestii ostre wędzidło powodować nią wedle swojej woli? Lecz bydlęta tego nie rozumieją, a przeto
sobie i nie życzą. A dla ludzi obdarzonych rozumem nie powinno być nic słodszego, nic milszego, jak kiełznać swe
namiętności wędzidłem praw i uczynki swe kierować w szranki dobrego rządzenia nimi. Może się to wydawać pętami,
ale w każdym razie takimi, które powstrzymują nas od lekkomyślności, wyuzdana, okrucieństwa i innych wad, a wiodą
do roztropności, skromności, ludzkości i powinności wszystkich cnót.
Nikt nie uważa, że Bóg pozbawiony jest wolności dlatego, że grzeszyć nie może; dlatego niech nikt nie sądzi, że
swoboda jego jest ograniczona, jeśli prawa i surowe kary odejmują mu wolność grzeszenia. Najszpetniejsza to
bowiem i najniebezpieczniejsza dla rodzaju ludzkiego wolność, gdy ktoś popuszcza wodzów namiętnościom
nieprawym, czyha na cudze, zdradza, krzywo przysięga, rabuje, co raz sobie zuchwale poczyna z życiem i dolą ludzi
niższego stanu, a po tym i temu podobnych sprawkach chełpi się swym rodem i majętnością, pod których osłoną albo
jak najpobłażliwszym karom podpada, albo ich zgoła uchodzi.
Na niego nie masz jeszcze praw - powiada -
To sobie weźmie, co mu szabla nada.
Ale jeśli inni się czegoś wobec niego dopuścili, uważa, że jest to godne najsurowszej kary. Któż tedy nie widzi, że owa
wolność związana jest z najgłębszą niewolą ludu? A i nadmierna niewola i wolność nadmierna jest rzeczą nienawistną;
kiedy natomiast są umiarkowane, mogą być długotrwałe i wedle mniemania ludzkiego są czymś bardzo dobrym.
Piszą historycy, że jak państwo perskie zniszczało przez zbytnią niewolę, tak ateńskie przez nadmierną wolność. U nas
plebejusze są ponad miarę gnieceni niewolą, a szlachta zbytnio swawoli na skutek wielkiej wolności. Czegóż tedy
dobrego można się spodziewać z tego jaskrawego nadużywania rzeczy wręcz przeciwnych?
Niechże sobie rozważy, kto chce, obyczaje tych ludzi, których serca opanowane są mamidłami ich przywilejów i
tytułów do wolności. Wielu z nich z jakiejś nienawiści do ludzi, inni z przyrodzonej dzikości, niektórzy z natury nawet
dobrzy i skromni, ale jakby zarażeni towarzystwem złych, wszyscy oni popełniają wiele czynów bezecnych wobec ludzi
niższych stanów, jawnie ich cnocie zazdroszcząc, zniekształcając najzacniejsze ich uczynki oszczerstwami i okrutną
złośliwością.
Cóż mam mówić o tych, którzy zabijają ludzi, jak im tylko przyjdzie chętka, zachęceni oczywista tym prawem, co
ledwo ich karząc za krzywdy i zabójstwa stawia bogaczy ponad ubogimi, szlachtę nad plebejuszami, niby ludzi nad
psami, jak to odczuwają i głośno nazywają rozliczni obrońcy tej wolności. Ilu tedy szlachciców, tyle królewiąt nad
plebejuszami, i ilu możniejszych tyle królewiąt nad biednymi. Żaden bowiem król, żaden nawet tyran nie może mieć
władzy większej niż władza nad czyimś życiem i śmiercią; że nasze prawa taką władzę dały temu, kto silniejszy, to
obszerniej wykazałem gdzie indziej. Nie masz tedy dla Rzeczypospolitej rzeczy niebezpieczniejszej niż niejednakie
prawa i kary, zależnie od różności przestępców. Bo jednakie prawo winno do wszystkich i takim samym głosem
przemawiać, jedną i taką samą władzą panować nad wszystkimi, i kiedy nakazuje, i kiedy zakazuje, uzasadniać i
uświęcać jedną i taką samą racją i pożytki wszystkich, i przykrości, i krzywdy. Kto takim prawom służy, tego trzeba
uważać za prawdziwie wolnego, jako tego, który zgodził się być niewolnikiem praw, aby móc być długo wolnym.
Tamtą zaś wolność, połączoną z żądzą czynienia, co jeno zechcesz, ledwo można znaleźć u barbarzyńskiego jakiegoś
narodu, a daleko ona od tego, by godziła się dobrze urządzonej rzeczypospolitej.
Prawa po największej części tak są ułożone, by służyły korzyściom możnych, a biedaków gniotły niewolą, aby tych
chwytały i wikłały w sieci, które tamci drą jak pajęczyny. By już bowiem nie roztrząsać prawa o mężobójstwie, jakiż to
cel owych bez żadnej słusznej przyczyny czynionych zwłok po rozesłaniu pozwów? Jaki cel owego prawa, że nie wolno
więzić ludzi, choćby zbrodnię popełnili, ponieważ mają liczne posiadłości ziemskie? Jakby, zaprawdę, sprawa z nimi
szła o ich posiadłości, a nie o zbrodnię, której się dopuścili! Niechże rozstrzygają mędrcy, czy godne imienia praw są
te i tym podobne, o których gdzie indziej powiem.
Jeżeli te same prawa mają rządzić Rzecząpospolitą, to i tymi samymi karami należy karać przestępców. Nic bowiem
mniej prawom nie przystoi, jak owa różnorodność w karaniu tej samej zbrodni, zależnie od tego, czy się jej ci, czy inni
dopuścili, skoro zaiste - gdyby rzecz brać skrupulatnie - cięższa godzi się kara tym, co grzeszą na wyższych stopniach
dostojeństwa niż ludziom podlejszej kondycji. Platon każe surowiej karać za kradzież obywatela swojej rzeczypospoli-
tej niż niewolnika albo przychodnia, dlatego że tamten dopuścił się tak wielkiego przestępstwa, mimo że wychowany
w doskonałej rzeczypospolitej, a tych może gorzej wykształcono w cnocie i przeto skłonniejsi są do występku. O ileż
surowiej należy karać za przestępstwa tych, co chcą uchodzić za znamienicie urodzonych, wychowanych, tak
doskonałych na ciele i duszy, że we wszystkim lepsi od innych - aniżeli tych, co na duchu, na ciele, na majętności i we
wszystkim są upośledzeni.
Ale u nas inaczej patrzą na to ci, którzy uważają, że za jakiekolwiek przestępstwo mniejsza się im należy kara właśnie
dlatego, że są szlachtą. Jak gdyby doprawdy szlachectwo ich urosło ze swawoli w grzeszeniu, z bezczelności i
bezkarności za zbrodnię. Nie dowodziłoby ono prawdziwego szlachectwa, lecz hańby jakiejś, zmazy społeczności i
choroby, o której przegnanie z naszych granic wszyscy prawdziwie szlachetni winni się starać, ile tylko w nich mocy i
zdolności.
Jeśliby się tedy miało ustanawiać jakieś różnice w karaniu, to ciężej należy karać tych, co stoją na wyższym urzędzie,
niż tych, co na niższym; surowiej bogatych niż biednych, szlachtę od plebejuszów, tych, co na urzędach, niż ludzi
prywatnych. Bo ci szczodrzej obdarzeni darami i duszy, i majętności, więcej mają powodów, by się powstrzymać od
grzeszenia, ich zbrodnia przeto jest cięższa. A choć wystarcza to do ustanowienia dla nich kary cięższej, to i ten do
niej przyłącza się powód, że im wyżej stoi przestępca, tym jego zbrodnia widoczniejsza i zwykle licznych znajduje
naśladowców. Przestępstwa ludzi biednych są mniej widoczne, ponieważ żywot ich jest mało widoczny, i dlatego nie
dają innym tyle przykładu do naśladowania.
Tak tedy, myślę, rozważanie to mogę zakończyć, że dla wszystkich żyjących w tej samej rzeczypospolitej i winnych
tych samych przestępstw ta sama powinna być kara. A jeżeli ma się jakąś różność jej ustanowić, to z pewnością nie
taką, aby nią swawolę możnych jeszcze powiększać, ale taką, która by zmierzała do ochrony słabych przed
krzywdami. Skoro bowiem obowiązkiem praw jest krzywdom zapobiegać, to z pewnością nie inaczej się to osiągnie
jak karząc gwałcicieli ludzi ubogich srożej niż tych, co krzywdzą bogatych. Bo nie tak łatwo pokrzywdzić możnych jak
ludzi niższego stanu, których krzywdy przeto surowiej trzeba karać niż krzywdy tamtych.
Piotr Wilczek
ANDRZEJ FRYCZ MODRZEWSKI
"O POPRAWIE RZECZYPOSPOLITEJ"
Można się zastanawiać, czy twórczość Andrzeja Frycza Modrzewskiego należy do historii literatury, czy też raczej do
historii prawa i historii myśli społecznej. Trzeba jednak pamiętać, że pojęcie literatury i literackości nie było dawniej
tak wąskie, a dyscypliny humanistyczne nie były tak rozdzielone jak obecnie. Z punktu widzenia retoryki jako teorii
artystycznej prozy Frycz Modrzewski jest wybitnym pisarzem, sprzyjającym retoryce inwencyjnej, która zwracała
większą uwagę na inwencję (wynajdywanie tematów, sposobów wypowiedzi) niż elokucję (styl), w jasny i przejrzysty
sposób przekazując ważne problemy swojej epoki.
Pisarz, urodzony około roku 1503, obracał się w kręgu wybitnych ludzi swojej epoki. Wielką rolę w życiu młodego
absolwenta Akademii Krakowskiej odegrał ród Łaskich. Rozpoczął pracę od służby w kancelarii arcybiskupa
gnieźnieńskiego Jana Łaskiego, następnie służył bratankowi arcybiskupa, również Janowi Łaskiemu, wybitnemu
działaczowi reformacji polskiej. Łaski był uczniem Erazma z Rotterdamu, który działał wówczas w Bazylei, i dzięki
temu Frycz wszedł w krąg humanistów i wydawców Szwajcarii i innych krajów zachodnioeuropejskich.
Jak zauważył Mirosław Korolko, wśród form literackich, które uprawiał możemy odnaleźć formy oratorskie (mowy),
epistolarne (listy), formy polemiczne (traktaty polemiczne), formy "emendacyjne" i wreszcie formy "sylwiczne"
będące pierwowzorami dzisiejszych naukowych esejów. Trzeba od razu powiedzieć, że w różnych wypowiedziach
Modrzewskiego literacka forma łączy się z naukową precyzją.
Rozpoczął swą działalność pisarską od form oratorskich - w ważnym dla literatury renesansowej roku 1543 ukazał się
utwór pt. Lascius, sive de poena homicidii (Łaski, czyli o karze za mężobójstwo), czyli Oratio prima - pierwsza z kilku
mów poświęconych temu tematowi. W pięknej retorycznej formie mowy, którą wygłaszał rzekomo Hieronim Łaski,
drugi bratanek arcybiskupa Łaskiego, Modrzewski sprzeciwiał się obowiązującemu wówczas prawu, zgodnie z którym
za zabójstwo karano w zależności od statusu społecznego mordercy: nieszlachcic za zabicie szlachcica odpowiadał
głową, szlachcic za zabicie nieszlachcica płacił 10 grzywien, a za zabicie szlachcica był karany więzieniem i płacił 120
grzywien. Modrzewski występował nie tylko z własnej inicjatywy - reforma prawa była planowana w kręgu dworu
królewskiego, ale odrzucały ją kolejne sejmy.
W innej mowie Modrzewski krytykował prawo zabraniające mieszczanom nabywania ziemi, a nawet nakazujące w
ciągu kilku lat sprzedanie ziemi już kupionej. Z rozpaczą musiał patrzeć na to człowiek, który obserwował rozkwit
miast i mieszczaństwa w Europie. Żadnego skutku nie odnosiły kolejne mowy o karze za mężobójstwo. Temat ten
powrócił w dziele O poprawie Rzeczypospolitej. Podobnie znalazły w nim oddźwięk poglądy wyrażone w wydanej w
roku 1546 Mowie o wysłaniu posłów na sobór (Oratio ... de legatis ad consilium christianum mittendis) dotyczącej
wysłania posłów z Polski na Sobór Trydencki.
Dzieło życia Frycza Modrzewskiego to jednak niewątpliwie Commentariorum de Republica emendanda libri quinque...
primus de Moribus, secundus de Legibus, tertius de Bello, quartus de Ecclesia, quintus de Schola (Rozważań o
poprawie Rzeczypospolitej ksiąg pięć... pierwsza O obyczajach, druga O prawach, trzecia O wojnie, czwarta o
Kościele, piąta O szkole). Pod takim tytułem dzieło ukazało się w roku 1551 w drukarni Łazarza Andrysowica, ale
wewnątrz czytelnicy mogli odnaleźć tylko trzy pierwsze księgi. Drukowi dwu pozostałych zapobiegła cenzura kościelna.
Znajdujący się w tytule czasownik emendare oznaczał polepszenie, udoskonalenie istniejącego stanu rzeczy, a w tym
wypadku ustroju, praw i urządzenia Rzeczypospolitej. Frycz miał w Polsce wielu poprzedników. Poglądy na istotę
funkcjonowania państwa znajdują się w dziełach Filipa Kallimacha, Jana Ostroroga i Biernata z Lublina. Zgodnie z
renesansową praktyką jego poglądy na temat państwa, jego ustroju i funkcjonowania opierały się na dziełach
Arystotelesa, Platona i Cycerona. Zawarta w dziele koncepcja ustroju państwa wywodzi się z pism Arystotelesa, choć
proponowana przez niego mieszana forma państwa, będącego połączeniem ustroju monarchicznego, arystokratyczne-
go i demokratycznego jest również rezultatem analizy współczesnego społeczeństwa. Frycz powołuje się na pisma
wybitnego filozofa średniowiecznego, św. Tomasza z Akwinu, choć sądzi się, że ważny wpływ na jego myślenie mieli
współcześni humaniści - reformatorzy chrześcijaństwa - Filip Melanchton i Jan Kalwin. Spośród myślicieli
współczesnych wywarli wpływ na Frycza również Erazm z Rotterdamu i Hiszpan Jan Ludwik Vives. Frycz był jednak
przede wszystkim oryginalnym myślicielem, który starał się w swoich dziełach przedstawić taką wizję państwa, a
także nierozerwalnie z nim wówczas związanego Kościoła, która by dawała szansę na harmonijny rozwój
społeczeństw.
Opinie wyrażone w dziele Frycza bliskie są poglądom na obyczaje i funkcjonowanie społeczeństwa wypowiadanymi
przez pisarzy i kaznodziejów kalwińskich. Księgę pierwszą swego dzieła Frycz poświęcił obyczajom. "Wychodząc z
założenia - pisze Jerzy Ziomek - że dobre obyczaje polegają na rozumnym poznaniu tego, co uczciwe, złe zaś są
rezultatem niewiedzy, Frycz pragnął powierzyć oświeconej władzy liczne funkcje organizacji i kontroli obyczajów (...).
Proponował powołać urząd cenzora, który by czuwał nad obyczajami dzieci, kobiet, małżeństw, nad uczciwością
handlu". Te poglądy wraz z wyrażaną w księdze niechęcią do rozrywek przywołują od razu na myśl opinie wyrażane
przez kalwińskich kaznodziejów i moralistów. Cała publicystyka Frycza Modrzewskiego ma rzeczywiście wiele
wspólnego z poglądami wyrażanymi przez myślicieli reformacyjnych, a czytelnikowi znającemu literaturę renesansową
przypominają się dzieła takie jak Utopia Tomasza Morusa, w których przedstawiono idealne wizje społeczeństw
rządzonych w oświecony sposób, kojarzący się nam po doświadczeniach XX wieku raczej z totalitaryzmem niż
szczęściem rodzaju ludzkiego. Charakterystyczny jest zresztą w tym kontekście inny pogląd Frycza, który pragnął, by
państwem rządzili filozofowie.
W Księdze drugiej, O prawach, Frycz stwierdza: "Są tedy obyczaje niby źródłem i początkiem, z którego mają
powstawać i wypływać prawa". Pisze o znaczeniu prawa, o normach prawnych, procedurze sądowej, o ulepszeniu
prawa i między innymi jeszcze raz powraca do niesprawiedliwej kary za zabójstwo (mężobójstwo). Księga trzecia, O
wojnie, jest - jak zauważyli komentatorzy - raczej księgą o pokoju, gdyż poglądy Frycza są pacyfistyczne, choć
niezbyt oryginalne i oparte na dziełach starożytnych i średniowiecznych. Przypominając podział na wojny sprawiedliwe
i niesprawiedliwe, Frycz pisze o tym, że udział w wojnie jest ostatecznością i dopuszczalny jest jedynie wtedy, gdy
jest to wojna sprawiedliwa, w obronie własnego terytorium. Najwięcej kontrowersji wzbudziły dwie ostatnie księgi.
Ukazały się one drukiem dopiero w roku 1554 w Szwajcarii, a księga O Kościele okazała się tak kontrowersyjna, że nie
zawiera jej nawet dokonany przez Cypriana Bazylika polski przekład dzieła Frycza wydany przecież w środowisku
reformacyjnym, w Łosku w roku 1577.
Co więc wzbudziło takie kontrowersje? Zacznijmy od księgi O szkole. Zawarta w niej pochwała szkoły, nauczycielstwa
i ludzi uczonych nie mogła wzbudzić niczyich zastrzeżeń. Inaczej było z innymi kwestiami, np. dotyczącymi
finansowania oświaty. Frycz proponował, by służyły temu dochody kościelne: "Wiele można by pomóc uczącej się
młodzieży z dochodów klasztorów, ponieważ w nich przebywa często niewielu mnichów, a dochody ich są bardzo
znaczne". Źródłem miały być też beneficja i inne dochody kościelne. Taki samodzielny głos w sprawie drażliwej nie
mógł się podobać kościelnym cenzorom. Podobnie było z księgą O Kościele. Frycz starał się obiektywnie ujmować
kontrowersje teologiczne, nie to jednak wzbudziło taki sprzeciw, ale poglądy głoszone przez niego już w mowie O
wysłaniu posłów na Sobór. W księdze O Kościele Frycz pisał: "Sobór reprezentuje cały Kościół. W nim mają prawo
uczestniczyć, zabierać głos, wydawać sąd w sprawach spornych nie tylko duchowni, ale i świeccy". Co więcej delegaci
mieli być wybrani w sposób demokratyczny, podobnie jak biskupi! Marzeniem Frycza Modrzewskiego było też
zjednoczenie kościołów możliwe dzięki porozumieniu w kwestiach spornych. Tej idei, jako niezależny intelektualista,
służył do końca życia, między innymi wtedy, gdy na życzenie króla Zygmunta Augusta Frycz starał się przeanalizować
zawiłości dogmatyczne dotyczące Trójcy Świętej, które po powstaniu kościoła braci polskich zwanych arianami stały
się przedmiotem publicznych dyskusji i wielkiego zamieszania. W przypadku napisanych wtedy Sylw - podobnie jak w
innych traktatach teologicznych i w księdze O Kościele Frycz starał się zachować obiektywizm i bezstronność, co w
czasach, kiedy żądano wyraźnego opowiedzenia się po którejś z walczących stron, powodowało nieufność, a wręcz
wrogość ze strony hierarchii kościelnej. Atakowany przez swego dawnego przyjaciela, katolickiego polemistę
Stanisława Orzechowskiego, który w swoich dziełach przedstawiał teokratyczną wizję państwa, z niechęcią
przyjmowany przez biskupów, Frycz Modrzewski pod koniec życia znalazł się w trudnej sytuacji: został zmuszony prze
biskupa Stanisława Karnkowskiego do zrzeczenia się wójtostwa w Wolborzu - głównego źródła swego utrzymania.
Zmarł w roku 1572.