Awiacja - polski honor i pasja
Nasz Dziennik, 2011-03-13
Polacy od lat są niekwestionowanymi mistrzami
sportów samolotowych. W żadnej innej dyscyplinie
nie zdobyliśmy na zawodach rangi
międzynarodowej tylu medali. Niestety, decydenci
zarządzający mediami i społeczną świadomością
najwyraźniej zaliczyli ten sport do mało
widowiskowych, traktują go nie jako przedmiot
narodowej dumy, ale po macoszemu spychają do
środowiskowej niszy. To dlatego mało kto w Polsce
wie, że np. na Samolotowych Rajdowo-Nawigacyjnych Mistrzostwach Świata w 2010 r.
Polacy zdobyli wszystkie cztery pierwsze miejsca, tak samo jak rok wcześniej na
ostatnich Mistrzostwach Świata w Lataniu Precyzyjnym. A są jeszcze zawody
szybowcowe, akrobacje... We wszystkich tych konkurencjach jesteśmy potęgą.
Atmosferę, w której rodzą się i wzrastają w Polsce najlepsi piloci na świecie, dobrze oddaje
epizod z zakończonych właśnie 45. Zimowych Lubelskich Zawodów Samolotowych. Gdy
prowadzącym po pierwszym dniu zawodów Bolesławowi Radomskiemu i Dariuszowi
Lechowskiemu zepsuł się samolot, bez wahania pożyczyli im swój ich najgroźniejsi rywale -
Michał Bartler i Kamil Kliza. Właśnie te zespoły znalazły się w czołówce tegorocznych
zimowych zmagań pilotów.
Pilotom zima niestraszna
W całym rocznym cyklu zawodów służących rywalizacji i doskonaleniu umiejętności
polskich pilotów sportowych Zimowe Lubelskie Zawody Samolotowe należą do najstarszych,
najtrudniejszych i najbardziej prestiżowych. Pomysł, aby lotnicy konkurowali ze sobą
również w ekstremalnych, bo zimowych warunkach, zrodził się w lubelskim środowisku
lotniczym na początku lat 30. minionego wieku. Natychmiast zyskał duże zainteresowanie
lotników z całego kraju. Do pierwszych zawodów rozegranych na przełomie stycznia i lutego
1931 r. stanęło 7 awionetek z Warszawy, Krakowa i Lwowa oraz dwie współorganizatorów z
Lublina i Białej Podlaskiej. Dwie maszyny odpadły w przedbiegach, gdyż nie doleciały do
Lublina, a jedna nie ukończyła zawodów.
To nie przypadek, że zimowe zawody samolotowe od 80 lat rozgrywane są właśnie w
Lublinie. Lotnicze tradycje tego miasta sięgają zarania Polski Niepodległej, a nawet
wcześniej, gdyż pierwszy pokaz awiacji odbył się w Lublinie w 1911 r., zaledwie 8 lat po
pierwszym historycznym locie Orville Wrighta. Jak zapisano w miejskich kronikach, na
widok aeroplanów poruszenie w mieście było ogromne, zgromadził się dwutysięczny tłum,
ludzie wspinali się na dachy i drzewa. Być może właśnie ta atmosfera i owacja zgotowana
pilotom zainspirowały miejscowych przedsiębiorców do tego stopnia, że już po 9 latach, w
1920 roku, w Zakładach Mechanicznych Emila Plagego i Teofila Laśkiewicza rozpoczęto
produkcję pierwszych samolotów w odrodzonej Polsce.
Lubelskie zawody należą do najtrudniejszych przede wszystkim z racji zimowych warunków,
w jakich są rozgrywane. Ale w czasie ich 80-letniej historii tylko raz w 1989 r. zostały
odwołane z powodu pogody. Owszem, nie każdego roku były organizowane - a to z uwagi na
wojnę czy brak finansów - ale nie z powodu trzaskających mrozów, śnieżnych zim, gdy
samolotom odśnieżano metrowej głębokości tunele jako pasy startowe, słabej i zmiennej
widoczność, lodowatych opadów czy nie mniej uciążliwej odwilży powodującej, że koła
samolotów grzęzły w błocie. Okoliczności te nie przeszkodziły w rozegraniu zawodów, co
najwyżej ograniczyły liczbę lotów.
W tym roku pogoda w czasie jubileuszowych 45. Lubelskich Zimowych Zawodów
Samolotowych sprawiła pilotom przyjemną niespodziankę. Było mroźno, lecz bezchmurnie -
a to idealne warunki do rywalizacji.
- Przede wszystkim pogoda jest dobra, a od wielu lat to właśnie ona była najgorszym
czynnikiem utrudniającym te zawody. Sama trasa ciekawa i dosyć trudna. Może nie
nawigacyjnie, ale jeśli chodzi o szukanie obiektów. Teraz przez śnieg przebija trawa i z góry
wszystko wygląda mniej więcej tak samo - dzielił się wrażeniami po pierwszym dniu
zawodów Dariusz Lechowski z Aeroklubu Krakowskiego, który wraz z Bolesławem
Radomskim z Aeroklubu Toruńskiego zwyciężył w 45. Lubelskich Zimowych Zawodach
Samolotowych. Latają razem już od 2006 roku. Są załogą w ramach kadry narodowej.
Największe ich osiągnięcie to 4. miejsce w ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Dubnicy
na Słowacji. - W tym sporcie dużo zależy od warunków pogodowych, psychofizycznych i
wielu innych występujących w danym czasie - mówi pan Dariusz, skromnie omijając takie
elementy, jak mistrzowskie opanowanie pilotażu i nawigacji, z czego słyną na świecie polscy
piloci.
Po pierwszym, wygranym dniu zawodów, załodze Radomski-Lechowski zepsuł się wynajęty
samolot. Z pomocą pospieszyli im najwięksi rywale - lubelska para pilotów: Michał Bartler i
Kamil Kliza, którzy pożyczyli im swoją cessnę.
- To doskonali zawodnicy, a niewielka różnica 30 punktów, jaka jest między nami, nie
przesądza o wygranej - podkreślał gest kolegów Dariusz Lechowski.
- Rywalizujemy, ale nie ma między nami zaciekłości, to normalne - bagatelizował całą sprawę
Michał Bartler.
Młodzież łapie bakcyla
Przez wiele lat lubelskie zawody zimowe były rozgrywane według regulaminu mistrzostw
świata w lataniu precyzyjnym, w myśl którego każda konkurencja składa się z dwóch prób:
pierwszej obliczeniowej na ziemi i drugiej w powietrzu.
- Było to niekonsekwentne, gdyż konkurencja latania precyzyjnego przewiduje udział tylko
jednego pilota i w czasie zawodów w Lublinie nawigator w zasadzie nie miał co robić -
wyjaśnia Andrzej Osowski, trener samolotowej kadry narodowej. - Doszedłem więc do
wniosku, że trzeba w tych zimowych zawodach zastosować latanie rajdowe i tak się już od
dwóch lat dzieje.
W konkurencji tej, na kilkanaście lub kilkadziesiąt minut przed startem, zawodnicy w
kopercie otrzymują treść zadania do wykonania w czasie lotu. Ma ono formę rebusu, który
nawigator musi rozwiązać i przenieść na mapę. W czasie lotu trzeba zidentyfikować zdjęcia
obiektów naziemnych wykonanych na tzw. punktach zwrotnych, a załogi muszą się liczyć z
różnymi pułapkami zastawionymi przez organizatorów, np. zdjęć tego samego obiektu
wykonanych z różnych ujęć.
- To nie jest łatwa konkurencja. Bardzo się jednak podoba młodzieży. Takiego latania nie ma
w klubach - podkreśla trener Osowski.
Nawigator musi wykreślić trasę, a pilot znaleźć na ziemi obiekty na zdjęciach i oczywiście
precyzyjnie przelecieć trasę. Szczególnie ważna jest współpraca między pilotem a
nawigatorem. W przypadku jakiegokolwiek błędu nie mogą na siebie krzyczeć, bo "będzie po
zawodach". Jest to świetny sposób edukacji pilotów i kształtowania charakteru.
Debiutujący w zimowych zawodach samolotowych Marcin Michalak i Jakub Lewandowski
są studentami Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Chełmie, gdzie przechodzą
szkolenie do licencji liniowej, a więc latania w liniach lotniczych. Obaj mają uprawnienia
pilota i nawigatora.
- To są nasze pierwsze kroki na tych zawodach. Nieczęsto lata się o tej porze roku. Mamy tu
do czynienia z zupełnie inną aurą, to są dla nas nowe doświadczenia - mówi Marcin
Michalak, który na czas zawodów pełni funkcję pilota.
- Nawigator musi się bardzo skupiać, bo ma do wyznaczenia trasę, punkty zwrotne, a na to
wszystko tylko 25 minut przed startem. To, czego nie zdąży się zrobić na ziemi, trzeba kreślić
w powietrzu, ale wtedy dochodzi do tego turbulencja, zakręty - mówi nawigator Jakub
Lewandowski. - Przed startem wiadomo - jest pewne napięcie, ale nie czuje się strachu, raczej
ciekawość. Pierwszy raz lecimy w takich warunkach, teoretycznie wiemy, o co chodzi, ale po
prostu chcemy przekonać się, jak to jest w rzeczywistości i skonfrontować się z innymi
kolegami - dodaje.
Pytany, jak zostaje się pilotem, Marcin opowiada, że gdy miał 10 lat, jego ojciec, który jest
lekarzem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, zabrał go na lot śmigłowcem. - Od tego czasu
jak nie fizycznie, to myślami byłem cały czas w powietrzu - wspomina. - To ukierunkowało w
zasadzie całe moje życie, bo wszystkie inne pasje zeszły na dalszy plan i okazało się, że
właściwa pasja to jest właśnie ta.
Studenci wskazują, że w szkole przechodzą większą część szkolenia na pilotów liniowych,
później pewne licencje będą musieli jeszcze uzyskać na własną rękę. Większość z nich
zdobywa doświadczenia i tzw. nalot również poza szkołą.
- Praktycznie jeśli nie jesteśmy w szkole, to spędzamy czas na lotniskach aeroklubów w całej
Polsce - mówi Marcin Michalak.
- Bardzo pocieszające jest to, że młodzież chętnie garnie się do tego sportu - twierdzi trener
Osowski. Dlaczego tak się dzieje? - Młodzi widzą, że jeśli robią postępy, to mają otwartą
drogę do osiągnięcia poziomu wyczynowego i akcesu do kadry narodowej - tłumaczy trener. -
Przez te lata wypracowaliśmy zdrowe zasady selekcji i rankingu. Tu nie ma nic po uważaniu,
liczy się tylko wynik sportowy.
Trudno nie skonstatować, że sport lotniczy w Polsce przyciąga samych pasjonatów. Wpisowe
na zimowe zawody samolotowe w Lublinie, które uiszcza każdy pilot, to ok. 1,5 tys. złotych.
Wygraną stanowi puchar bez żadnej gratyfikacji finansowej.
Dariusz Lechowski przyznaje, że latanie sportowe nie jest tanie. - Sądzę, że gdybym tak pił
alkohol, to w skali rocznej wyszłoby na to samo. Ale ja wolę latać - śmieje się.
Nasz narodowy sport
Trener Osowski, który sam przeszedł wszystkie szczeble sportowego pilotażu, a na co dzień
jest pilotem Boeinga B-737 w PLL LOT, kieruje narodową kadrą samolotową już 26 lat i
wychował wielu prawdziwych asów przestworzy. Dość powiedzieć, że w zawodach
międzynarodowych polscy piloci pod jego pieczą zdobyli ponad 150 medali indywidualnie i
drużynowo, z czego ponad połowa to złote medale. Szczególnie tłuste były ostatnie lata,
kiedy Polacy do tego stopnia zdominowali sporty samolotowe, że zajmowali pierwsze cztery
miejsca na kolejnych mistrzostwach świata w lataniu nawigacyjno-rajdowym i precyzyjnym.
Wcześniej, gdy Polacy startowali jeszcze na popularnych i znakomicie sprawdzających się w
lotnictwie sportowym wilgach, zagraniczni organizatorzy zawodów lotniczych próbowali
różnych pozasportowych sposobów, żeby przełamać hegemonię polskich lotników.
Zmieniano regulamin zawodów, wytyczano dłuższe trasy, aby Polacy nie mogli latać na
swoich samolotach, które ze względu na duże zużycie paliwa miały niewielki zasięg,
doliczano Polakom punkty karne za odbijanie się od pasa startowego, co również ze
względów konstrukcyjnych zdarzało się polskim maszynom. Obecnie, gdy wilgi z przyczyn
ekonomicznych prawie już zniknęły z polskich lotnisk, polscy piloci startują jak cała
światowa czołówka na amerykańskich cessnach i także są najlepsi.
Nasz narodowy pociąg do latania trwa nieomal od zarania światowego lotnictwa. Już w 1911
r. powstał w Warszawie Aeroklub Królestwa Polskiego, któremu jednak zaborca rosyjski nie
pozwolił na rozwinięcie szerszej działalności. Mimo to przed I wojną światową Polacy
szkolili się w lataniu w kraju i za granicą, budowali własne "aparaty latające", brali udział w
wielu międzynarodowych pokazach, mityngach i konkursach powietrznych. Zapisali się
również w annałach lotnictwa m.in. dzięki pionierskim przelotom, np. nad Arktyką w 1914
roku.
Budowa polskiego lotnictwa ruszyła prawie natychmiast po odzyskaniu niepodległości.
Aeroklub Polski, pierwsza organizacja polskich lotników sportowych, został założony 30
października 1919 roku w Poznaniu. W 1920 r. wszedł w skład Międzynarodowej Federacji
Lotniczej (FAI). Pierwsze krajowe zawody samolotowe odbyły się już w 1922 roku,
szybowcowe w 1923, a modelarskie w 1926 roku. Wkrótce przyszły sukcesy
międzynarodowe. W 1926 roku Bolesław Orliński dokonał przelotu na trasie Warszawa -
Tokio - Warszawa, a Stanisław Skarżyński ustanowił w 1933 r. rekord świata w przelocie nad
Południowym Atlantykiem. Polacy dwukrotnie w 1932 i 1934 roku zwyciężali w najbardziej
prestiżowych zawodach samolotowych tamtych czasów - Challenge Internationale des Avions
de Tourisme (odbyło się tylko 6 tych imprez).
Czterokrotnie polscy piloci balonowi zwyciężali w słynnych zawodach balonowych o Puchar
Gordona Bennetta, zdobywając ten puchar na własność w 1938 roku. To polski szybownik
Tadeusz Góra jako pierwszy pilot na świecie został wyróżniony przez Międzynarodową
Federację Lotniczą (FAI) Medalem Lilienthala za rekordowy przelot otwarty wykonany w
1938 roku na szybowcu PWS-101 na dystansie 577,8 km z Bezmiechowej (Bieszczady) do
Małych Solecznik pod Wilnem.
Także modelarstwo, szybownictwo i spadochroniarstwo przybrały w Polsce charakter
masowy. Wielu pilotów wyszkolonych w aeroklubach zasiliło lotnictwo wojskowe i
komunikacyjne. W latach II wojny światowej polscy piloci walczyli chyba na wszystkich
frontach, wykazując się zaangażowaniem, bohaterstwem i wzbudzającym podziw kunsztem
lotniczym.
Masowy charakter sportów lotniczych trwa do dziś. W skład struktury organizacyjnej
Aeroklubu Polskiego wchodzi obecnie 64 aeroklubów regionalnych, dwie centralne szkoły -
szybowcowa w Lesznie i górska szybowcowa na Żarze, a także Główny Ośrodek Badań
Lotniczo-Lekarskich we Wrocławiu. Liczbę czynnych miłośników lotnictwa szacuje się w
Polsce na ok. 10 tysięcy. Każdego roku na aeroklubowych lotniskach wykonuje się
kilkadziesiąt tysięcy skoków spadochronowych, dziesiątki tysięcy lotów szybowcowych i
samolotowych. Według wyliczeń Aeroklubu Polskiego nasi lotnicy w sporcie szybowcowym,
samolotowym, spadochronowym, balonowym, lotniowym, mikrolotowym i paralotniowym, a
także w modelarstwie lotniczym i kosmicznym zdobyli grubo ponad 860 medali, w tym
ponad 700 tytułów mistrzowskich i wicemistrzowskich indywidualnych i drużynowych. Czas
zrozumieć, że lotnictwo zarówno z powodów historycznych, jak i przez wzgląd na
współczesne sukcesy powinno być traktowane jak nasze szczególne narodowe dobro - nasz
narodowy sport.
Adam Kruczek