Poezja filozoficzna Stanisława Jachowicza
Leszek Kołakowski
Stanisław Jachowicz znany jest historykom literatury i rzeszom czytelniczym niemal
wyłącznie ze względu na swoje walory pisarskie. Filozoficzna refleksja, którą nasiąknięta jest
jego twórczość, pozostała niemal niedostrzeżona dla krytyków i historyków.
Fot. PIOTR WOJCIK
Nie mogło być bodaj inaczej, dopóki narzędzia analizy krytycznej nie osiągnęły tego poziomu,
który pozwala przeniknąć poza czysto opisową lub choćby ideologiczną warstwę utworu i odsłonić
jego pierwotny zamysł filozoficzny. Przyszedł jednak czas, kiedy na dzieło Jachowicza możemy
spojrzeć inaczej. Świeża reedycja znakomitego dziełka "Pan Kotek był chory" może być dla krytyki
wymarzoną okazją do dyskusji nad zapomnianym dziedzictwem intelektualnym tego pisarza.
Fabuła tego utworu uderza, przy pierwszej lekturze, wyrafinowaną prostotą, niejaką chropowatą i
surową wstrzemięźliwością, która nie pozwala autorowi w opisie rzeczy wykroczyć poza ich
jakości elementarne, najbardziej jawne i najbardziej konieczne. Jest to zapis oschły, po
hemingwayowsku zwięzły i tym bardziej dramatyczny w wymowie ostatecznej, że tak
rygorystycznie ściągnięty w ekspozycji faktów. Chory kot leży w łóżku, a przybyły lekarz (również
kot! takie przynajmniej wrażenie rodzą delikatne, prawie niewidoczne sugestie utworu i tak pojął
rzecz ilustrator) z bezlitosną jednoznacznością odsłania przed nim źródła upadku ("za dużo się
jadło" etc.), w jednym krótkim, ale jak strzał dobrego łucznika celnym zwrocie nie waha się
ujawnić okrutnej prawdy ("źle bardzo, koteczku") i w mistrzowskim skrócie kreśli przerażającą w
jasności perspektywę nadchodzącego czasu ("Oj, długo ty, długo poleżysz w łóżeczku"). Jest przy
tym charakterystyczne dla poetyckiej wizji Jachowicza, że właściwy podmiot dramatu - chory kot -
przysłuchuje się bez słowa wyrokowi: on właśnie skupia na sobie cały ciężar losu i do końca trwa
niemy, jak gdyby ów los był wobec niego czymś zewnętrznym tylko i obcym, czego nie można
oswoić, lecz jedynie przyjąć do wiadomości - zaakceptować bez słowa lub odrzucić gestem
jałowego protestu - nie zaś ciosem przez niego samego, niczym piorun przez metalowy pręt, na
ziemię ściągniętym. Ta właśnie zaskakująca dialektyka, która podmiot cierpiący zamienia w
przedmiot - właśnie dlatego, że wytwory jego podmiotowej działalności przybrały postać
zobiektywizowaną i pojawiają się teraz jako samoistnie czynne - to nieoczekiwane przejęcie
aktywności przez nieożywioną siłę, wprawioną ongi w ruch przez podmiot, nadaje dziełu
Jachowicza pewną efektowną prężność, zdynamizowaną przez utrzymany do końca kontrast
między zredukowanym milczącym podmiotem i tą złośliwą mocą, którą - jakby dla podkreślenia jej
genezy subiektywnej i udobitnienia dystansu - zlokalizował autor przestrzennie wewnątrz podmiotu
(choroba żołądka!), a która przecież stała się zautonomizowaną grozą rzeczową.
Mamy tedy autentyczny dramat o alienacji w jej wymiarach ostatecznych, w jej niedającym się
pokonać automatyzmie, który w niepokojącej tożsamości jednoczy w sobie samoistność podmiotu i
obcość przedmiotu - dwie cechy sprzeczne, a zbiegające się tam właśnie, gdzie osobowość ulega
presji własnego wytworu i zostawiając na nim ślady osobowego pochodzenia, sama nieruchomieje
w egzystencji biernej i niemej. Przeniesienie całej konstrukcji w świat animalny pogłębia
nieodwracalność owej redukcji i nawet delikatna aluzja końcowa ukazująca ludzki sens dramatu
("Tak i z wami, dziateczki" etc.), zmierza skutecznie do utrwalenia w czytelniku owego
niezatartego kontrastu, w obliczu którego wszelka próba odwrotu wydaje się daremna. Nigdzie
niewypowiedziane wprost, płyną przecież podskórnym nurtem, od początku do końca utworu,
nieodwołalne słowa: kici, kici...
*** Tekst za wydaniem: Leszek Kołakowski, "Pochwała niekonsekwencji. Pisma rozproszone z lat
1955-1968", przedmowa, wybór, opracowanie Zbigniew Mentzel, Puls, Londyn 1989; pierwotnie
ukazał się w "Twórczości" nr 4/1964